background image

MARGIT SANDEMO

DZIECI SAMOTNOŚCI

Z norweskiego przełożyła

IZABELA KREPSZTUL - ZAŁUSKA

POL - NORDICA Publishing Sp. z o.o.

Otwock 1997

background image

ANNA

Lekarz spojrzał współczująco na zamożnego kupca.

- Przykro mi, panie Wardelius. Pańska małżonka nie była wystarczająco silna.

Twarz kupca nie zdradziła ani bólu, który przeżywał, ani ogarniającej go bezsilności. 

Stał  przy oknie  z  widokiem na  port  w Bergen  i  patrzył   na swoje  trzy  okręty  handlowe. 

Wydawały mu się teraz całkiem pozbawione wartości - jemu, który zawsze był tak dumny z 

ich świetnie utrzymanych kadłubów i białych żagli.

- A co z dzieckiem? Co z chłopcem?

- Dziecko żyje. Ale... to dziewczynka.

- Dziewczynka?

Kupiec Wardelius mógł wreszcie nazwać swoje uczucia. Cały strach, z którym się 

zmagał przez ostatnie godziny, rozpacz, żal - wszystko zmieniło się w ogromny zawód.

Położna uśmiechnęła się blado do kupca.

- Czy chce ją pan zobaczyć?

- Nie. Nie, to może poczekać.

Położna zawahała się.

- Dziewczynka... trochę ucierpiała podczas porodu. Chyba trzeba ja szybko ochrzcić.

Jeszcze tego brakowało, pomyślał Wardelius z niechęcią. Cóż, może tak będzie dla 

niej najlepiej.

- Wezwij księdza - mruknął.

Położna ruszyła, lecz zatrzymała się w drzwiach.

- Jakie imię dać dziecku?

Te wszystkie imiona, nad którymi dyskutowali! Wszystkie były imionami dla chłopca. 

Rzeczywiście, żona raz ostrożnie wspomniała, że przecież może urodzić się córka, ale on z 

pogardą odrzucił taką możliwość. Imię dla dziewczynki? Ech, to bez znaczenia, przecież ona i 

tak nie przeżyje. Wardelius wybrał pierwsze imię, które mu przyszło na myśl, i ruszył w 

stronę drzwi. Należy mu się wreszcie chwila samotności ze swym bólem!

- Nazwijcie ją Anna - rzucił.

Anna,   to   małe,   niechciane   stworzenie,   zaprzeczała   wszystkim   przewidywaniom. 

Każdego ranka uparcie budziła się w swojej kołysce, aż wreszcie wszyscy zdali sobie sprawę, 

że   będzie   żyła.   Uśmiechała   się   do   twarzy  pochylających   się   nad   nią,   ale   w   odpowiedzi 

otrzymywała jedynie współczujące westchnienia. W końcu zapomniała, jak się uśmiechać, i 

stała się poważną istotką o wystraszonych, zdziwionych oczach.

background image

Była   jedynaczką,   a   mimo   to   miała   dwie   siostry,   które   dorastały   razem   z   nią: 

Samotność i Tęsknotę.

Gorzki   smak   samotności   był   dobrze   znany   także   czworgu   innym   dzieciom.   Żyli 

daleko od siebie, tylko dwoje z nich się znało. Jednak dotkliwa samotność była im wszystkim 

wspólna.

background image

OBRAZKI Z LAT DZIECIĘCYCH

1. PASTUSZEK

Zza niebieskoczarnych gór słychać było coraz głośniejsze grzmoty. Jeszcze ostrzej 

popędził owce. Wreszcie ujrzał połyskujące w świetle błyskawic dachy swej wioski. Dopiero 

wtedy nieco się uspokoił i pozwolił sobie i zwierzętom na odpoczynek. Był przecież tylko 

małym chłopcem... Z trudem udało mu się spędzić stadko tego wieczora i dlatego zaskoczył 

go zmrok. Bał się ciemności, bo wtedy wychodzą złe moce, tak mówią wioskowi starcy. Bał 

się też burzy, bo jej nie rozumiał. A w tej leśnej dolinie, którą szedł, pojawiały się w nocy 

dzikie zwierzęta. Dlatego widok wioski tak bardzo podniósł go na duchu. Na pewno już 

czekają. Może wyjdą po niego? Popędził owce, które z przyzwyczajenia skręciły w ścieżkę 

wiodącą z doliny do wioski i już same przyspieszyły.

Złociste   kwiaty   wydawały   się   prawie   białe   w   ciemności,   wiosenne   zapachy 

oszałamiały.

Nagle chłopiec się zatrzymał. Zwierzęta pobiegły w stronę zabudowań, lecz on nadal 

stał, wsparty o pasterski kij.

Z głębi doliny, którą właśnie opuścił, dochodziły dziwne dźwięki. Nie były odgłosami 

wydawanymi   przez   zwierzęta,   to   było   coś   innego.   Cicho   i   szybko   szło   w   tym   samym 

kierunku, co on i owce. Słyszał bicie swego serca i drżący oddech. Czy to złe moce, które 

chciały go pochwycić - tego, który zuchwale ośmielił się przebywać po zmroku poza domem? 

Próbował poruszyć się, uciekać, lecz nie mógł. Strach przygwoździł mu stopy do ziemi. To 

„coś” dotarło już do miejsca, w którym ścieżka opuszczała dolinę. Było tak ciemno, z drzewa 

rosły tak gęsto, że nie mógł...

W   tym   momencie   długotrwała   błyskawica   rozświetliła   las.   Ujrzał   wtedy   widok, 

którego już nigdy nie miał zapomnieć.

Grupa   wielu   ludzi   minęła   jego   ścieżkę   i   podążyła   dalej   na   południe.   Słyszał 

skrzypienie   wozów   i   głuche   stąpnięcia   końskich   kopyt.   Było   coś   przytłaczającego   i 

majestatycznego   w   tej   milczącej   procesji.   Chłopcu   zdawało   się,   że   jest   to   jakby   orszak 

żałobny dawno umarłego króla. Znów zapadła ciemność, grzmot przetoczył się po niebie, a 

on nadal wyraźnie słyszał wędrowców. Gdy rozbłysła kolejna błyskawica, ujrzał, że już się 

oddalają.   Nie   zauważyli   go,   ukrytego   pomiędzy   drzewami   przy   ścieżce.   Chłopiec   miał 

wrażenie, że widział wielu mężczyzn, kobiety, dzieci i zwierzęta. Szczegółów strojów nie 

rozróżnił w tych krótkich chwilach jasności, poza tym że były obszerne i ciemne, jakby grupa 

chciała pozostać niewidoczna.

background image

Jeszcze przez chwilę docierały do niego odgłosy kroków i skrzypienie kół. Wkrótce 

cisza ogarnęła las. Kwiaty pachniały jeszcze intensywniej niż przedtem, jakby wzmocnione 

tym widokiem.

Ocknął się dopiero na wołanie. To był głos ojca. Po chwili jego postać wyłoniła się z 

mroku.

- Gdzie byłeś, chłopcze? - spytał surowo, zaniepokojony. - Już mieliśmy iść ciebie 

szukać, gdy wróciły owce.

Chłopiec nie odpowiadał.

- No? Co się stało? - naciskał ojciec.

Wargi nie chciały się poruszać, sparaliżowane przeżytym strachem i napięciem.

- Zgubiłem kilka jagniąt. Długo ich szukałem.

- Masz jakiś dziwny głos?

- W lesie w nocy jest strasznie...

- Widziałeś albo słyszałeś dzikie zwierzęta?

Po dłuższej chwili chłopiec odpowiedział:

- Nie. Nic nie widziałem.

Ojciec położył dłoń na jego ramieniu. Niepewnym głosem zaproponował:

- Pospieszmy się lepiej do domu, do matki. Wiesz, jak kobiety łatwo się denerwują. A 

jutro nie będziesz pasł owiec sam. Poślemy z tobą kogoś starszego.

- Ojcze... - spytał chłopiec z wahaniem - co jest tam dalej na południe? Jak się idzie w  

dół doliny?

- Przecież wiesz dobrze. Nic!

- Nic?

- Nic. Tylko skalna ściana. Kiedyś, dawno temu, na jej szczycie był klasztor i kilka 

domostw. Został zbudowany przez bardzo stary zakon szukający odosobnienia. Nie wiadomo, 

jak dostali się na półkę z drugiej strony góry, gdzie w dole płynie rzeka. Podobno zaraza 

szalejąca tu kilkaset lat temu zabrała wszystkich: zakonników i chłopów. I odtąd nikt nie wie, 

jak się tam dostać. Dlatego gdy pójdziesz na południe, natrafisz tylko na skalną ścianę, nic 

więcej.

Chłopiec długo się zastanawiał. Odwrócił się w stronę wysokiej, stromej turni, ledwo 

widocznej w ciemności.

- Można stąd zobaczyć klasztor?

Także i ojciec zatrzymał się i odwrócił.

- Gdy byłem mały, wydawało mi się, że przy dobrej pogodzie widzę sam klasztor albo 

background image

jakieś dachy. Ale to musiały być skały,  klasztor leżał zwrócony raczej  w stronę rzeki. A 

teraz... widzę tylko górę. No chodź, już idą po nas!

Zakonnicy? Czy to mogli być ci zmarli zakonnicy, którzy raz jeszcze chcieli ujrzeć 

swą siedzibę? A może to coś innego?

Od tego czasu chłopiec często wpatrywał się w płaszczyznę na szczycie i wydawało 

mu się, że widzi coś, co mogło zostać zbudowane ludzkimi rękami. Wreszcie którejś nocy, 

gdy znów wracał spóźniony, zobaczył w ciemności gwiazdę. Ale świeciła zbyt nisko i nagle 

pomyślał, że to musi być światło! Migające światełko z okna gdzieś tam, na górze, na którą 

nikt przecież nie mógł wejść!

Był za mały, żeby się pokusić o zbadanie tej tajemnicy. Nikomu też nie odważył się 

powiedzieć,   co   widział.   Nie   wiedział,   dlaczego,   może   czuł,   że   to   coś   świętego, 

niewyrażalnego? A może ze strachu, że ukarzą go duchy, gdy zdradzi ich sekretną wędrówkę?

Pewnego dnia jednak, gdy owce pasły się w kotlinie, słońce przeświecało przez liście i 

było ciepło i bezpiecznie, chłopiec ruszył ostrożnie rzadko używaną ścieżką w głąb doliny. 

Pełen   poczucia   winy,   niemal   się   skradał,   uważając,   aby   nie   stracić   z   oczu   pasących   się 

zwierząt. Dróżka niknęła pomiędzy wysokimi drzewami. Chłopiec zwolnił. W końcu nie miał 

odwagi   iść   dalej   i   zawrócił.   Dostrzegł   wtedy   coś   błyszczącego,   co   leżało   w   trawie.   Na 

moment zamarł, potem rozejrzał się i podszedł bliżej. Długo stał pochylony, zanim ostrożnie 

dotknął tego połyskującego przedmiotu i podniósł go.

Nigdy jeszcze nie widział czegoś równie pięknego! Nie wiedział, co to może być. 

Płaskie, bogato zdobione, lekko uszkodzone z jednej strony, dokładnie mieściło mu się w 

dłoni. Chłopiec gładził to ostrożnie, aż w końcu włożył po znoszoną koszulę.

Wieczorem, leżąc w łóżku, obracał tajemniczy przedmiot w palcach, aż promienie 

księżyca rozpaliły w nim tysiące błyszczących kryształków. Uśmiechnął się, zachwycony.

Kilka dni później zdarzyła się katastrofa. Ziemia, która w tych rejonach często się 

poruszała, zadrżała i zamieniła wioskę w gruz i popioły. Wkrótce dotarli tu ludzie, aby zbadać 

szkody i zająć się ocalonymi, wśród których był zrozpaczony, bezdomny chłopiec. Wzięli go 

ze sobą.

2. CÓRKA KUPCA

Kupiec Wardelius zmiął list, który właśnie dostał od przyjaciela.

- Znowu syn! - rzucił niechętnie. - Wszystkim rodzą się synowie. A ja co? Tylko 

córka! I żeby chociaż...

Zamilkł. Anna pochyliła głowę nad robótką. Znała już to na pamięć, ale ból za każdym 

background image

razem czuła taki sam.

Ojciec mówił dalej, chcąc zatrzeć wrażenie swoich słów:

-   Muszę   przewieźć   towary   nad   Morze   Śródziemne.   Genua,   Wenecja,   Raguza, 

Aleksandria... Ponieważ twoja ciotka umarła, a mój sługa pokładowy uciekł do konkurencji, 

pojedziesz ze mną. Zajmiesz się gospodarstwem na okręcie i będziesz dbała o moje zdrowie. 

Oszczędzę w ten sposób na dwóch służących, jednym dla ciebie tutaj i drugim dla mnie tam.

Anna spojrzała na ojca przerażona.

- Mam jechać? W świat?

- Tak. Skończyłaś przecież piętnaście lat, ciotka nauczyła  cię już prowadzić dom. 

Odtąd będziesz pływała ze mną. Tak będzie najprościej.

Kupiec Wardelius myślał czysto ekonomicznie. Nie lubił niepotrzebnych wydatków, 

pewnie dlatego stał się tak bogaty.

Jego córka nadal siedziała i wyglądała, zamyślona, przez okno. Ogarnął ją strach. 

Opuścić Bergen? Opuścić to, co znała, nie móc ukryć się w własnym domu? Wyjść do ludzi?

Poruszona,   wstała   i   pokuśtykała   do   koszyka   z   robótką.   Była   drobną,   bladą 

dziewczynką o krzywych ramionach i krótszej jednej nodze. Podczas narodzin jej kręgosłup 

poniósł nieodwracalne szkody. Po śmierci matki zajmowała się nią ciotka. Kupiec Wardelius 

dbał o interesy i rzadko zwracał uwagę na córkę. Nie zauważał, że często siedziała zaczytana, 

nie dostrzegał jej pędu do wiedzy ani tego, że wyrosła na mądrą i rozsądną istotę. Mogłaby 

wiele osiągnąć, gdyby dziewczętom pozwalano studiować...

Ciotka,   osoba   miła,   lecz   pozbawiona   wyobraźni,   była   zadowolona,   gdy   Anna 

zajmowała się tymi głupimi książkami w bibliotece. Nie musiała wtedy brać jej na spacer i 

wstydzić się ludzkich spojrzeń.

Anna drżącymi dłońmi zamknęła koszyk z robótką. Jej serce wypełniła mieszanina 

strachu i podniecenia. Przerażała ją wizja opuszczenia bezpiecznego domu, ale ileż to razy, 

siedząc w bibliotece, marzyła o zobaczeniu tych miejsc, o których czytała? I teraz miałaby 

ruszyć w świat! Ona - Anna Wardelius, której ciotka przepowiadała życie w samotności! Z 

pewnością zostanie starą panną, mówiła. Któż bowiem zechce taką jak ona?

3. WYSOKO URODZONY

-   Szybko!   Szybko   na   pokład!   -   szeptał   gwałtownie   ojciec,   markiz   di   Ferro,   w 

ciemności nocy.

Mały Giovanni, w aksamitnym ubranku z białymi koronkami wokół nadgarstków i 

szyi, rozglądał się ze zdziwieniem po weneckim porcie. Wokół rozlegały się ochrypłe głosy; 

background image

zapach smoły, lin, wodorostów i rybich resztek wiercił w nosie. Przed sobą widział okręt, 

który miał ich przewieźć przez Adriatyk do Raguzy.

Matka   przebiegła   przez   trap,   jęcząc   i   narzekając,   jej   szerokie   jedwabne   spódnice 

szeleściły i mieniły się w świetle latarni.  Lokaje uwijali się, przenosząc ostatnie  kosze  i 

skrzynie z rzeczami, które rodzinie udało się wynieść z pałacu.

Giovanni ostrożnie postawił stópkę na trapie, bał się, że ubrudzi buty. Ojciec popchnął 

go do przodu i wszyscy znaleźli się na pokładzie. Odrzucono cumy i okręt cicho odbił od 

brzegu.

- Zhańbieni! - narzekała matka. - Zhańbieni i bez pieniędzy!

- Zamilcz! - przerwał jej markiz di Ferro. - Nie jesteśmy całkiem bez pieniędzy. Mamy 

trochę na przetrwanie jakiegoś czasu w Raguzie. Doża niedługo umrze, a wtedy wrócimy do 

naszego pałacu w Wenecji i odzyskamy cześć.

- Jakim to sposobem? - wykrzyknęła przenikliwie jego małżonka, schodząc do mesy. - 

Myślisz, że wenecka signoria tak szybko zapomni o skandalu?

- Cicho, kobieto, masz głos ostry jak siekiera - mruknął markiz ponuro.

- Nie, właśnie nie będę cicho! Byłam cierpliwa, gdy marnowałeś naszą fortunę na 

hulankach ze swymi przyjaciółmi, ale tego ostatniego wybaczyć nie mogę. Młoda żona doży! 

Jak mogłeś?!

Markiz   di   Ferro   wysyczał:   „Zamknij   się,   ty   przeklęta   babo”,   ona   jednak   nadal 

krzyczała:

- Gdybyś chociaż miał tyle poczucia dobrego smaku, aby zachować dyskrecję! Ale 

nie, musieliście dać się przyłapać! A teraz doża chce się zemścić. Zajął nasz pałac, a pełne 

chwały  nazwisko   di   Ferro   wymazał   ze   Złotej   Księgi  Wenecji!   -   jej   głos   wzniósł   się   do 

rozpaczliwego krzyku.

Mąż odparł gwałtownie:

- Bądź wdzięczna, że uratowałem nas przed żołdakami doży! Dziś w nocy mieli nas 

zamknąć do więzienia, tak ostrzegł mnie przyjaciel. Ale teraz nas nie dostaną.

- A jak, myślisz, przyjmą nas w Raguzie? Te dzikusy, Dalmatyńczycy, nie za bardzo 

lubią Wenecjan.

- Mam przyjaciół w Raguzie, pomogą nam na początku. Znają „Piękny las” bardzo 

dobrze i pomogą nam stanąć na nogi.

- Jaki znów piękny las?

- Tak ci niewolnicy nazywają Raguzę. W ich barbarzyńskim języku to Dubrownik. Oni 

boją się bardziej Turków niż nas, będą wiec po naszej stronie.

background image

- Tak, ty na pewno możesz tak powiedzieć. Zaraz zaczniesz nadskakiwać ich żonom i 

znów będziemy musieli uciekać.

Żadne z nich nie pomyślało o małym Giovannim, który przysłuchiwał się rodzicom, 

zmęczony i przestraszony. Rozglądał się z obrzydzeniem po ciemnym wnętrzu okrętu i tęsknił 

do swego ślicznego łóżeczka z jedwabną pościelą i do wspaniałych zabawek mechanicznych 

wiszących pod baldachimem.

Postanowił, że kiedyś tam powróci. Odzyska wszystko, co ci głupi słudzy doży im 

ukradli!

4. DZIEWCZYNKA, KTÓRA NIE WIEDZIAŁA, KIM JEST

W dole urwiska bez przerwy huczała rzeka. Słyszała ją zawsze, stała się w końcu 

częścią jej świata. Nie znała zresztą innego. Rzeka nigdy nie cichła, spieszyła z hałasem przez 

szeroką dolinę. Po drugiej stronie góry był jedynie nieprzebyty, dziki teren.

I tak już miało pozostać. Jej świat składał się tylko z rzeki, pustkowia, góry, na której 

żyli i domów na niej. Zielone łąki, zagajnik, małe poletka. Więcej nic nie znała.

Stara Marta weszła i, jak zwykle, dygnęła nisko.

- Podano do stołu.

Dziewczynka   poszła   za   nią   do   jadalni,   w   której   każdy   dźwięk   odbijał   się   od 

sklepienia. Ciężkie, długie stoły nosiły ślady wieloletniego używania. Było tam miejsce dla co 

najmniej pięćdziesięciu ludzi, na wapiennej podłodze pozostawiło swe ślady wiele par butów. 

A teraz tylko ona i Marta ze swym starym mężem byli w tej Sali.

- Czy mogę potem wyjść się pobawić, Marto?

- Nie, moje dziecko, przecież nie masz z kim się bawić.

- Oczywiście, że mam! - zaprotestowało dziecko z naiwnym przekonaniem malującym 

się w wielkich, ciemnobrązowych oczach. - Przecież jest Drago! Dlaczego tak długo tu nie 

był? On jest miły i taki duży, i silny. Chcę, żeby tu przyszedł, Marto! Zaraz!

Staruszkowie wymienili spojrzenia.

- To...  niemożliwe  -  niechętnie  odrzekła  kobieta.   -  Drago  nie  może   już  tu   więcej 

przychodzić.

Dziewczynka ze złością kopnęła stół.

- Ja chcę, żeby przyszedł! Chcę, chcę, chcę!!! Tu jest tak nudno, nie mam z kim się 

bawić!

Starzec mruknął do żony:

- No, pozwól mu przyjść... To biedne dziecko jest takie samotne.

background image

Marta westchnęła głęboko i cicho odpowiedziała:

- Ona nie jest już dzieckiem, mimo że nadal chce się bawić. On już nie powinien jej 

widzieć.

Głośno rzekła:

- Drago ma dużo roboty.

Oczy dziewczynki pociemniały w zamyśleniu.

- Gdzie są wszyscy, Marto? Było nas kiedyś więcej: matka, ojciec, ciotka, wuj, ich 

dzieci, służba... Co się z nimi stało? Czasami zdaje mi się, że jesteśmy tylko we czworo na 

całej ziemi. Albo tylko my troje.

Marta obserwowała śliczną twarz dziecka.

- Nadal mieszka dużo ludzi i tu w domu, i na zewnątrz. Ale zachorowali i nie możemy 

dopuścić tej choroby tutaj. Dlatego nie powinniśmy się z nimi widywać.

- Czy to niebezpieczna choroba?

- Tak, bardzo - odpowiedziała Marta poważnie.

- A czy Drago też jest chory?

- nie, Drago nie.

- To dobrze.

Dziewczynka znów zadumała się.

- Marto, kim ja jestem naprawdę?

Stara wstała gwałtownie.

- Dziwne pytanie - odrzekła niepewnym głosem. - Panienka dobrze wie, kim jest! A 

mieszkamy tutaj, dopóki po nas nie przyjdą. Wtedy wrócimy.

Oczy dziewczynki rozbłysły.

- Wrócimy?! Dokąd?

- O tym porozmawiamy innym razem - obiecała kobieta i zaczęła z hałasem zbierać 

talerze i sztućce.

Mała podeszła do okna i wdrapała się na szeroki parapet.

- Rzeka - wyszeptała do siebie. - Nienawidzę jej. Nienawidzę tej wielkiej, okropnej 

samotności.

Gwałtownie, niemal ze szlochem, wciągnęła powietrze.

5. SAMOTNIK

Mój Boże, pomyślał, a jego młodą, zdradzającą wrażliwość twarz wykrzywił grymas 

bólu.   Mój   Boże,   obarczyłeś   mnie   zbyt   dużą   odpowiedzialnością.   Było   nas   ponad 

background image

pięćdziesięcioro - i już połowy nie ma! Najpierw trzęsienie ziemi, a teraz to! Te wszystkie 

groby, które wykopaliśmy! I nadal odchodzi jeden za drugim.

Jego wzrok powędrował w stronę długiego budynku na skraju osady. Ilu jeszcze tam 

pozostało? Już nie liczę tych, których stamtąd wynosiłem. Jest tam Marta, jej mąż, jacyś 

służący,  ale oni? Ilu z nich jeszcze zostało? Czy jeszcze żyje dziewczynka, która z taką 

ufnością   traktowała   mnie   jak   najlepszego   przyjaciela?  A  może   jedno   z   tych   drobnych, 

owiniętych w całun ciał było jej ciałem?

Jak długo jeszcze choroba będzie tu szaleć? Wydaje się, jakby minęły już miesiące, 

lata   całe,   od   kiedy   nastała.   Co   z   nami   będzie,   co   ze   mną?   Czy   jest   przed   nami   jakaś 

przyszłość? Oni mówią, że musimy czekać. Czekać na pomoc i na ten wielki dzień triumfu, 

kiedy będziemy mogli wrócić. Ale ja nie mam czasu na czekanie. Jestem młody, moje życie 

ucieka.   Ale   jestem   też   odpowiedzialny   za   tych   ludzi.   Spada   na   mnie   coraz   większa 

odpowiedzialność,   wkrótce   będę   ostatnim,   którego   nie   zaatakowała   choroba,   ostatnim 

młodym   i   silnym.   Czuję   się   jak   złapany  w  pułapkę.   I   tak   przecież   jest.  To  pułapka   bez 

wyjścia.

Poszedł żąć zboże. Robił to sam, nikt już nie był w stanie mu pomóc.

Daleko w dole huczała rzeka. Ileż to razy stawał na skraju urwiska i marzył, żeby 

starczyło mu odwagi na ten skok ku wolności! Ale to by się nie udało. Brzeg urwiska jest 

nierówny, zanim doleciałby do wody, z pewnością by się zabił. A poza tym przecież nie mógł 

zostawić ich na pastwę losu...

Ojcze niebieski! modlił się. Coś musi się zdarzyć, zanim nie będzie za późno! Ktoś 

musi tu dotrzeć! Ale skąd miałby znać drogę?

Wszystkie te epizody nie rozegrały się jednocześnie, mogły dzielić je lata. Były tylko 

częściami   łamigłówki,   a   mimo   to   kształtowały   młode,   niedojrzałe   charaktery   na   różne 

sposoby.   W   końcu   jednak   drogom   bohaterów   dane   będzie   się   skrzyżować,   a   wtedy   te 

elementy, dopasowane do siebie, utworzą całość.

background image

RAGUZA

Markizowi di  Ferro nie poszło zbyt  dobrze  w Raguzie. Owszem, otrzymał  dom i 

pomoc od przyjaciół, lecz wciąż nie mógł przeboleć, że on, jeden z notabli weneckich, siedzi 

teraz na prowincji. Jego wyniosłość odstraszała ludzi nawet początkowo życzliwie do niego 

nastawionych. Ani on, ani jego żona nie byli zadowolenie z nowych warunków życia. Mały 

Giovanni rósł w atmosferze przesyconej myślami o zadośćuczynieniu i zemście, marzeniami 

o utraconym blasku bogactwa - i ciągłymi kłótniami rodziców.

Nie upłynęło jeszcze wiele miesięcy od ich przybycia do Raguzy, gdy przedziwne 

pogłoski doszły ich uszu. Mówiono o serbskich awanturnikach i poszukiwaczach szczęścia 

włóczących się po mieście i zadających dziwne pytania, o tureckich żołnierzach w przebraniu, 

rozsyłanych przez sułtana. Byli wszędzie, czujni, nadsłuchujący uważnie i cierpliwie.

Giovanni dowiedział się wkrótce, o co chodzi. W mieście rozeszła się pogłoska, albo 

raczej   legenda,   o   zaginionym   skarbie   Serbów.   Markiz   z   oczami   płonącymi   szaleńczym 

zapałem opowiadał o niej rodzinie podczas obiadu.

- Na to właśnie czekaliśmy! - wykrzyknął. - To jest znak od Boga! Gdy ten skarb 

będzie mój, wykupię połowę Wenecji!

- Dobrze, dobrze... - mitygowała go żona kwaśno.

- No, może nie połowę, ale na pewno pałac di Ferro. Z takim majątkiem będziemy 

mieli zapewnione miejsce w najbliższym otoczeniu doży. Jest już nowy doża - dodał szybko, 

chcąc uniknąć tyle razy już słyszanych wyrzutów.

Kobieta westchnęła cicho. Cudowny sen o odzyskanym poważaniu, nie mówiąc już o 

pałacu i bogactwie, miałby się ziścić?

- Nie masz jeszcze tego skarbu - przypomniała mu spokojnie - i nic o nim nie wiesz.

- Ja nie wiem? Ja, który łowiłem każde słówko o nim?

Markiza spytała sucho:

- No to gdzie on jest?

- No cóż... Wiadomo tylko, że zniknął bez śladu jakiś czas temu. Mówi się, że gdy 

Turcy   podbili   Serbię   po   bitwie   na   Kosowym   Polu   w   tysiąc   trzysta   osiemdziesiątym 

dziewiątym roku...

- Przecież to ponad trzysta lat temu! Co to ma...

-   Czy   mogłabyś   mi   choć   raz   nie   przerywać?!   Wtedy   niemal   całkowicie   wybito 

szlachtę serbską. Pozostali tylko jeńcy wzięci do tureckiej niewoli. Niektórym jednak udało 

się uciec i ukryć w górach, w rejonach graniczących z krajem Skipetarów.

background image

- A to kto znowu?

- Jak tu można rozmawiać z kimś tak zupełnie niewykształconym? - westchnął markiz 

di Ferro, uważający siebie za osobę niezwykle oczytaną. - Turcy zwą ich Arnautami, Grecy - 

Ilirami, my - Albańczykami, a oni sami - Skipetarami, synami orła. Wśród tych, którym udało 

się uciec, byli krewni samego przywódcy Serbów. Zdaje mi się, że tytułowano go carem. 

Wzięli ze sobą rodowy skarb i zniknęli wraz z nim. Wydawało się, że odszedł w zapomnienie. 

Ale, o czym mogłabyś wiedzieć, o ile byś miała odrobinę rozeznania, Turcy zawsze starali się 

ujarzmić   ludność   tych   dzikich   okolic.  W  tym   roku   wyprawili   się   zbrojnie   na   Dalmację, 

Czarnogórę i Raguzę. No i w małej nadgranicznej wiosce odkryli coś niezwykłego: ślady 

panicznej ucieczki dużej grupy ludzi. Po długich przesłuchaniach - na ile znamy Turków, 

także po torturach - wyszło na jaw, ze byli to krewni książęcego rodu Nemanjiciów, żyjący 

niczym królowie w tej górskiej wiosce. Podobno mieli ze sobą ten legendarny skarb, chociaż 

mieszkańcy wioski nigdy go nie widzieli. Wszystkie ślady wskazywały, że grupa musiała 

uciec   na   południe.   Na   północ,   w   kierunku   środkowej   Serbii,   nie   mogli   iść,   gdyż   jest 

całkowicie pod władzą turecką. Dlatego i Serbowie, i Turcy szukają teraz w Raguzie.

- Tej rodziny książęcej?

- Nie, na co im ona? Nie należą do głównego rodu, są tylko krewnymi zamordowanej 

rodziny   cara.   Żyli   w   spokoju,   nikomu   nie   wadząc   przez   te   wszystkie   lata,   pewnie   już 

częściowo przemieszani z ludnością tubylczą. Nie, oni szukają tego przeogromnego skarbu, 

złota i klejnotów.

-   Nikt   go   przecież   nie   widział.   Skąd   wiadomo,   że   nadal   istnieje?   Może   tylko   w 

ludzkiej wyobraźni?

- O, nie, istnieje na pewno! Według mnie szlachta serbska żyła przez wszystkie lata 

marzeniami o odzyskanej wolnej Serbii, rządzonej przez tę gałąź starego sodu książęcego. 

Tak w każdym razie mówią w tej małej wiosce.

- Tak, tego rodzaju marzenia na pewno nie są ci obce - rzuciła kwaśno żona i nałożyła 

sobie na talerz nieco tego obrzydliwego miejscowego jedzenia, do którego wciąż nie mogła 

nabrać zaufania. - Duża grupa, powiadasz? Musieli się nieźle urządzić w tej wiosce. Ilu ich 

było?

- Z rodzinami i służbą około pięćdziesięciu.

- I zginęli bez śladu? Pewnie ich Turcy złapali.

- Bzdury! Turcy też ich szukali. Czyżbyś nie widziała ludzi sułtana?

- Ja nic nie widzę, zamknięta w tej norze! A jakże to zamierzasz odnaleźć ten skarb?

- Mam plan.  Uzbroję całą służbę,  pojadę  w stronę tej  wioski, a  stamtąd  dalej  po 

background image

śladach.

- Wielu już pewnie tak próbowało.

- To byli idioci, na tym polega różnica.

Kilka   dni   później   wyruszył   z   Raguzy   na   północ   bogaty   orszak,   wiedziony   przez 

markiza di Ferro. Daleko nie ujechali. Arogancja markiza drażniła wszystkich, z którymi się 

spotkał.   Szybko   się   z   nim   załatwiono:   konie   i   rzeczy   zabrano,   a   ludzi   wycięto   w   pień. 

Giovanni i jego matka dowiedzieli się o śmierci markiza di Ferro zaledwie tydzień od jego 

wymarszu.

Gorączka   poszukiwania   skarbu   wygasła   równie   szybko,   jak   wybuchła.   Turcy   i 

Serbowie zniknęli z Raguzy, a cała sprawa poszła w zapomnienie. Lata mijały, Giovanni 

dorastał.

W dalszym ciągu dochodziło do walk pomiędzy Turkami a ludnością zamieszkującą 

góry,   lecz   nie   zagrażały   one   Raguzie.   do   miasta   docierały   tylko   pogłoski   o   zaciętym, 

milczącym   oporze   ze   strony   Serbów,   Czarnogórców,   Albańczyków,   Chorwatów   i 

Dalmatyńczyków - i o ich legendarnym bohaterze, Stefanie z Czarnogóry, w którym pokładali 

całą   nadzieję.  Ale   cóż   miałby   zdziałać   samotny   mężczyzna   z   garścią   biednych   chłopów 

wobec przeważającej siły Turków?

W roku 1701 Giovanni skończył dwadzieścia osiem lat. Był przystojnym mężczyzną o 

pociągłej arystokratycznej twarzy, szczupłych, długich dłoniach i nieco chłodnym spojrzeniu.

Jego skóra miała odcień oliwkowy. Rzęsy były tak czarne, że obramowywały oczy 

niczym u egipskiego faraona. Usta zgrabne i pełne, nos prosty, jakby wyrzeźbiony z kości 

słoniowej.   Kruczoczarne,   lekko   kręcone   włosy   sięgały   ramion.   Nosił   także   wąską, 

wypielęgnowaną bródkę, która przydawała mu diabolicznego wyglądu.

Giovanni di Ferro nie ożenił się. Był typem samotnika, choć w istocie jego samotność 

miała swe źródła w pysze, która nie pozwalała mu zejść do poziomu niższych sfer. Marzył 

jedynie o odzyskaniu władzy i majątku.

Pewnego   dnia   zdarzyło   się   jednak,   że   gnany   wewnętrznym   niepokojem   Giovanni 

zaszedł do jednej z gospód w Raguzie i pozostał tam dłuższy czas. Czy to przez przypadek, 

czy też odczuł silniej swoją samotność po kilku szklanicach wina, w każdym razie wdał się w 

rozmowę ze starszym kupcem, Norwegiem, którego okręt stał w Raguzie.

Czasami zdarzało się, że Giovanni wypił o kilka kieliszków za dużo. Przebywanie w 

domu z wiecznie narzekającą, pogrążoną w apatii i próżnych marzeniach matką było nie do 

zniesienia.

Tego wieczoru wylał swe żale przed norweskim kupcem.

background image

- Czuję, że marnuję się w tym mieście - wzdychał. - Pewnego dnia, kilka lat temu, 

przeprawiłem się do Wenecji, aby zobaczyć mój rodzinny dom. Wpatrywałem się w niego 

całymi   godzinami.   Mieszkają   tam   jacyś   ludzie,   starzy,   pewnie   wkrótce   umrą.   Wiem,   że 

mógłbym odzyskać pałac, gdybym tylko miał pieniądze.

Kupiec pociągnął łyk wina z wysokiego kubka.

-  Mnie  gryzie   coś  przeciwnego.   Pieniędzy  mam  więcej   niż   dość,  ale  nikt   ich   nie 

przejmie.   Mam  jedną   jedyną   córkę,   ale   jest  kaleką   i   pewnie   nie   przysporzy  mi   żadnego 

wnuka, który dziedziczyłby po mnie. Któż by zechciał taką kobietę?

Giovanni di Ferro zamilkł. Siedział, zamyślony, i słuchał zwierzeń kupca. Norwegia? 

Gdzie to jest? Czy to nie jakieś barbarzyńskie państwo wasalne Danii?

-   Co   się   stanie   z   moją   firmą,   gdy  umrę?   -   narzekał   kupiec.   -   Przecież   nie   mogę 

zostawić jej kobiecie! Choć muszę przyznać, że Annie, mojej córce, zdarzają się przebłyski 

rozsądku.

W rzeczywistości to Anna kierowała firmą - dyskretnie i mądrze, tak aby ojciec nie 

poczuł   się   odsunięty.   Starość   i   właściwe   jej   rozkojarzenie   sprawiały,   że   Wardelius   nie 

dostrzegł,   iż   bez   pomocy  córki   nie   dałby  sobie   rady.   Poza   tym   duma   nie   pozwalała   mu 

przyznać, jak wielkie znaczenie miała praca Anny. „Kobieta to balast, który my, mężczyźni, 

musimy wlec ze sobą”, mawiał, gdy nachodziła go chęć na żarty. Wierzył święcie, że Anna 

tylko   gotuje,   dba   o   ubranie,   sprząta   kajutę   i   pilnuje,   aby   brał   o   czasie   lekarstwa   na 

dokuczający mu żołądek. Że robiła więcej, nigdy

przez myśl mu nie przeszło.

-   Ile   lat   ma   pańska   córka?   -   spytał   od   niechcenia   Giovanni,   patrząc   spod 

półprzymkniętych powiek.

- Dwadzieścia siedem. Dużo ponad wiek odpowiedni do zamążpójścia. Straciłem już 

nadzieję na wnuka.

Giovanni   zamilkł.   Ledwo   słuchał   opowieści   kupca   o   koniunkturze   na   norweskie 

towary w krajach śródziemnomorskich i o sposobach targowania się ze wschodnimi kupcami, 

aby się nie dać oszukać. W końcu odezwał się:

- Chętnie obejrzę pański statek, panie Wardelius.

Jednocześnie - daleko, daleko od Raguzy - ten najbardziej samotny z nich wszystkich 

stał i patrzył na swój szeroki nóż. W oczach malowała mu się bezbrzeżna rozpacz.

Marta umiera, myślał. Marta wkrótce umrze i wtedy zostanę całkiem sam. Mimo że 

była stara i trzymała się z dala ode mnie, była przecież człowiekiem! Po co mam dalej żyć? 

Nic   nie   ma   znaczenia.   Nie   mogę   stąd   odejść,   muszę   przeżyć   tu   całe   życie,   mając   tylko 

background image

gwiazdy i polne kwiaty za towarzyszy. Harować, aby zdobyć pożywienie? Po co?

Nóż... Gdy Marta odejdzie na zawsze... Nie mogę jej jeszcze opuścić.

Podniósł głowę i patrzył na szare chmury pokrywające niebo. Nie czuł nawet deszczu, 

osiadającego mgiełką na twarzy.

- Boże! - wykrzyknął z rozpaczą. - Jeszcze jestem młody. Ale lata mijają, każdy rok 

równie twardy i gorzki.

Był   samotny   już   wiele   lat   swego   dorosłego   życia.   Odczuwał   niewypowiedzianą 

tęsknotę, nawet sam jej w pełni nie rozumiał. Wiedział tylko, że tęskni za istotą ludzką. za 

kimś, kogo mógłby dotknąć, pogładzić, przytulić...

Czyżby nigdy nie miał tego doświadczyć?

background image

ŚLUB

Anna Wardelius stała oparta o reling i obserwowała hałaśliwe portowe życie. Nadal 

trwała  energiczna   odbudowa  Raguzy  po  trzęsieniu  ziemi,   które  nawiedziło   miast   w roku 

1667, burząc ponad połowę budynków. Anna, jak zwykle, ukryła się nieco w cieniu. Ojciec 

nie lubił, gdy się pokazywała, sama zresztą też wolała trzymać się z dala od pełnych niechęci 

spojrzeń. W pełni akceptowała swoją samotność.

Nagle dostrzegła ojca. Szedł z kimś. No tak, to się często zdarzało, wszędzie miał 

znajomych.

Ale   ten   człowiek   był   inny.   Anna,   która   w   takich   przypadkach   miała   nakazane 

dyskretne wycofanie się, pozostała na miejscu, nie mogąc oprzeć się zachwytowi. Cóż za 

niezwykle piękny mężczyzna! Jaka dumna sylwetka! Te czarne oczy w twarzy jak z kości 

słoniowej, drwiąco wydęte usta, dumny podbródek...

Weszli   na   pokład.  Anna   ocknęła   się   dopiero,   gdy   zirytowany   ojciec   dał   jej   znak 

„znikaj stąd”.

Posłusznie zaczęła przesuwać się wzdłuż relingu.

Wtedy rozległ się głos niezwykłego gościa:

- Czy to pańska córka? Czy mogę mieć zaszczyt ją poznać? - spytał po włosku.

- Ale ona... No cóż, Anno, pozwól do nas!

Nigdy   jeszcze   nie   odczuwała   swojej   ułomności   tak   dotkliwie!   Odwróciła   się   i   z 

wahaniem   podeszła   do   mężczyzn,   opierając   się   z   całej   siły   o   reling,   aby   zamaskować 

utykanie. Nieśmiało podniosła wzrok ku czarnym oczom gościa.

Giovanni   di   Ferro   przyglądał   się   jej   z   mieszanymi   uczuciami.   Mogło   być   gorzej, 

pomyślał.   Włosy   miała   jasne,   o   nieokreślonym   odcieniu,   bladą   cerę   i   pospolitą   twarz. 

Ciekawe były w niej tylko oczy: wyrażały mądrość, łagodność i smutek. Ich szaroniebieski 

kolor stanowił dla Wenecjanina, przyzwyczajonego do oczu czarnych lub piwnych, nawet 

przyjemne zaskoczenie.

Cóż z tego, kiedy ciało było gorsze: drobne, krzywe, niezgrabne. Nie była to figura 

jego   marzeń!   Anna   musiała   spuścić   wzrok   pod   jego   badawczym,   natrętnym   wręcz 

spojrzeniem.  A  gdy   Giovanni   di   Ferro   pochylił   się,   aby   ucałować   jej   rękę,   gwałtownie 

poczerwieniała. Musiała się opanować, aby jej nie cofnąć, wiedziała bowiem, że jest szorstka 

od ciężkiej pracy na pokładzie. Woda z ługiem nie jest najlepsza dla delikatnych kobiecych 

dłoni... Mimo to poczuła, jak fala gorąca przepływa przez jej ciało od dotyku jego ust.

Giovanni opanował pogardliwy grymas. To łatwy łup, pomyślał. Ale muszę najpierw 

background image

się dowiedzieć, ile stary gotowy jest dać. Jeżeli dziewczyna jest w ogóle warta mojej ofiary.

Wytrwałe   zaloty   Giovanniego,   które   nastąpiły   potem,   sprawiły,   że  Anna   stała   się 

jeszcze   bardziej   niepewna   niż   zwykle.   Osoba   świadoma   swych   braków   ma   trudności   z 

wyrażaniem uczuć. Jest nieufna wobec partnera okazującego jej zainteresowanie, ponieważ 

sama nie akceptuje siebie i nie uważa się za godną miłości. Jej zastrzeżenia mogą dotyczyć 

nie tylko niedoskonałego ciała, ale nawet mało istotnych drobiazgów. A Annę Wardelius los 

przecież potraktował po macoszemu. Bardzo dbała o swój wygląd, ale cóż to mogło pomóc, 

gdy ciało było tak ułomne?

Najgorsze,   że   nie   umiała   określić   swych   uczuć   do   Giovanniego   di   Ferro.   Był   on 

niezwykle przystojnym i szarmanckim mężczyzną, większość młodych dziewcząt widziałaby 

w nim księcia z bajki. Czuła wielki zamęt: nie ośmielała się mieć nadziei, za to tym bardziej 

odczuwała swoją ułomność. Tylko w marzeniach udawało się jej o tym zapomnieć i cieszyć 

się, że Giovanni był tak miły i nadskakujący. Chowała każde jego słowo głęboko w sercu, 

jakby do małego pamiętnika o złoconych brzegach, i w myślach otulała je dłońmi. Ale w 

końcu wrodzony rozsądek zwyciężył i budziła się z marzeń.

Kupiec   Wardelius   nie   ułatwiał   bynajmniej   sprawy,   rozstrajając   córkę   dodatkowo 

swoim zmiennym humorem. Jednego dnia mawiał:

-   Markiz,   pomyśl   tylko,   Anno!   Rób,   co   możesz,   aby   go   utrzymać,   póki   jest 

zainteresowany.

A następnego:

- Łowca posagów! A o co, myślisz, mu chodzi? Na pewno nie o twoją osobę. Czy nie 

widzisz, że on i jego matka żyją ze swoich przyjaciół? Pysznią się swym pochodzeniem, choć 

nie   są   więcej   warci   niż   kamienie,   po   których   stąpają.   Giovanni   di   Ferro   marzy   tylko   o 

odzyskaniu bogactwa i stara się przekonać innych, że ma jakąś pozycję w społeczeństwie. 

Przychodzi do przyjaciół i pół pokornie, pół pogardliwie prosi ich o pożyczkę, którą rzekomo 

zwróci po odzyskaniu swych dóbr i pozycji w Wenecji. Uznaje tę pomoc za rzecz oczywistą. 

Przyjaciele jego i matki mówią o nich nieomal wstydliwie. Pamiętaj o tym, Anno, niech ci nie 

zawróci w głowie swoimi pięknymi oczami i uwodzicielskimi słowami.

- Nigdy sobie nie wyobrażałam, ze on mnie kocha, ojcze - odpowiedziała cicho. - 

Wolałabym właściwie, żeby nie był taki piękny. Przystojni mężczyźni napawają mnie lękiem, 

bo   mogąc   mieć   każdą   kobietę,   nie   potrzebują   takiej   jak   ja.  Ale   uważam,   że   jest   miły   i 

uprzejmy,   i   to   się   liczy.   Jest   jedynym   mężczyzną,   który   kiedykolwiek   traktował   mnie   z 

czułością  i poważaniem. Mówi, że moje nieforemne  ciało  i utykanie są czymś  nowym  i 

dodającym pikanterii. To go pociąga. Kłamie czy nie, ja potrzebuję takich słów, ojcze!

background image

Kupiec westchnął ciężko.

- No dobrze,  jeśli  cię  chce,  nie  będę  się sprzeciwiał!  Potrzebuję  wnuków,  a  tytuł 

markiza będzie bardzo pomocny w interesach. „Moja córka - markiza di Ferro”... To zrobi 

wrażenie na klientach. Ale wierzyć mu nie mogę!

Zbliżał  się  dzień,  w którym   statek  kupiecki  Norwega  miał  opuścić  port Raguzy i 

powrócić na północ. Dlatego nie zdziwiło kupca Wardeliusa, że Giovanni di Ferro w poufnej 

rozmowie oświadczył się o rękę Anny. Miał dla niego przygotowaną odpowiedź.

- Możesz, panie, przyczynić się do przybycia na świat mojego wnuka - odrzekł - a to 

wszystko, czego pragnę: dziedzica mojego małego imperium handlowego. Dlatego dostaniesz 

ją, panie. Pod jednym wszakże warunkiem: masz być dla niej dobry! Anna jest zbyt poczciwą, 

aby cierpieć za swoją ułomność. Może być dla pana większą podporą w życiu, niż teraz 

przypuszczasz.   Ja   sam   zbyt   późno   dostrzegłem,   jakim   jest   wartościowym   człowiekiem. 

Szkoda,   że   to   tylko   kobieta,   mogłaby   skutecznie   zarządzać   moim   interesem.   Do   końca 

mojego   życia,   a   nie   będzie   to   już   pewnie   wiele   lat,   będę   was  czujnie   obserwował   i   nie 

pozwolę, aby stało się jej coś złego. Po mojej śmierci odpowiedzialność za jej los przejdzie na 

ciebie, panie.

Były to zawstydzające słowa dla weneckiego arystokraty, lecz Giovanni przyjął je w 

milczeniu. Umiał wiele ścierpieć, byle zdobyć kuszące bogactwa.

- Anna dostanie posag - obiecał Wardelius. - Będziesz mógł, panie, spłacić swój dług i 

rozpocząć nowe życie jako człowiek wolny i godny szacunku. Potem już od ciebie zależy, 

panie, jak potoczą się twoje losy.

A więc Wardelius wywęszył jego dług! Giovanni skłonił się lekko. Spojrzenie jego 

czarnych oczu pozostało nieprzeniknione.

Zgodnie z życzeniem Giovanniego ślub był  bardzo skromny, Wenecjanin nie miał 

bowiem ochoty pokazywać się z tak nieciekawą panną młodą.

Anna musiała przejść na katolicyzm, ale jej ojciec, człowiek niezbyt religijny, uznał to 

za czystą formalność. Dziewczynie wydawało się to wszystko tak nierealne, że nieomal nie 

brała udziału we własnym ślubie. Była wręcz apatyczna; podczas ceremonii nie odważyła się 

nawet spojrzeć na Giovanniego, wzrok miała wbity w czubki swych białych pantofelków.

Gdy   już   wszyscy   powrócili   na   statek   na   przyjęcie   weselne,   Giovanni   przeprosił 

zebranych   na   chwilę   i   opuścił   odświętnie   przystrojony   pokład.   Załoga   statku   uczciwie 

korzystała z okazji do świętowania. Wardelius pił ostro i nic już go nie mogło podnieść z 

fotela. Giovanniemu udało się dyskretnie prześliznąć do prywatnej kajuty kupca. Wiedział, że 

jego   świeżo   upieczony   teść   niedawno   zmienił   treść   testamentu.   Cichutko   podszedł   do 

background image

sekretarzyka. Na szczęście nie musiał długo szukać w szufladach. Pod podkładką do pisania 

leżał prawie gotowy testament Wardeliusa.

Giovanni słyszał bicie własnego serca. Miał się wreszcie dowiedzieć, ile będzie wart 

w przyszłości. Posag dziewczyny okazał się wspaniały. Otrzymali między innymi okazały 

dom przy rzece na przedmieściach Raguzy; sprzeda się go niedługo na wykupienie pałacu w 

Wenecji. Jeżeli majątek miał się odpowiednio do posagu, Giovanni di Ferro nigdy już nie 

zazna kłopotów materialnych.

Testament został sporządzony w dwóch językach: jednym całkiem niezrozumiałym, 

pewnie   norweskim,   i   serbsko   -   chorwackim.   Ech,   ten   barbarzyński   język,   którego 

Giovanniemu nigdy nie chciało się porządnie nauczyć! W Raguzie mieszkało tylu Wenecjan, 

że dawał sobie doskonale radę z włoskim, jedynym przecież cywilizowanym językiem.

No   tak,   ale   kilka   słów   zdołał   jednak   rozszyfrować.   Z   trudem   przebrnął   przez 

dokument, składając fragmenty zdań, i poczuł, jak powoli ogarnia go zdziwienie, a potem 

wściekłość. Nie mógł źle zrozumieć treści, mimo że nie znał większości słów.

Wszystko,   absolutnie   wszystko,   a   były   to   ogromne   sumy,   zostało   przekazane 

przyszłym   synom   Anny,   w   ostateczności   córkom.   Do   czasu   osiągnięcia   przez   dzieci 

pełnoletności majątkiem miała zarządzać Anna, wspierana przez doradcę, Norwega. Gdyby 

Anna pozostała bezdzietna, wszystko po jej śmierci miało przejść na dalekiego krewnego z 

Norwegii.

Ani słowa o nim, Giovannim di Ferro. A nie, tutaj! Bez jego nazwiska, lecz tylko: 

małżonek Anny Wardelius... markiz... żadnego pełnomocnictwa... postanawiać... majątek i 

złoto, albo... transakcje. On... sto talarów rocznie na użytek własny... jeżeli on na upomnienia 

nie... być więcej wart...

Giovanni   podniósł   głowę.   Ile   to   jest   teraz   sto   talarów?   Nie   wydawało   się   dużo. 

Zagotował   się   ze   złości.   Oszukany!   Oszukany   jak   dziecko   przez   małego,   śmiesznego, 

norweskiego kupczyka i jego przebiegłą, brzydką córkę! Popamiętają go jednak! Giovanni di 

Ferro nie pozwoli na takie potraktowanie!

„Być wart”? On miał być tylko tyle wart? Czyż nie był weneckim markizem? Któż 

miał być więcej wart?

Wielkim wysiłkiem woli opanował gwałtowną żądzę zemsty i wszedł z powrotem na 

pokład z obojętnym wyrazem twarzy.

Wieczorem, w świeżo umeblowanej sypialni, Anna szykowała się do pójścia spać. 

Dzień wesela dobiegł końca i znalazła się sama z Giovannim w cichym domu.

Ręce  jej  się  trzęsły,   gdy wkładała  cienką,  wykwintną  koszulkę  na  noc  poślubną  i 

background image

wiązała   tasiemki   okalające   szyję.   W   lustrze   dostrzegła   siebie:   bezbarwną   postać 

przypominającą  ducha w tej  jaśniejącej  bieli. Otoczona  ciemnoblond włosami  twarz była 

nieprzyjemnie blada, usta drżały.

W   nagłym   przypływie   czarnego   humoru   zalśniły   jej   oczy.   Weź   się   w   garść, 

dziewczyno, powiedziała w myślach do odbicia w lustrze, przecież nie idziesz na szafot!

Czy uda jej się zachować naturalnie? Czy będzie umiała uśmiechnąć się przyjaźnie do 

niego, gdy nadejdzie? Nadal nie mogła w to uwierzyć: była żoną Giovanniego di Ferro, tego 

aż nazbyt pięknego, nieosiągalnego mężczyzny! Przecież go wcale nie znała! Czuła się wobec 

niego obco. Owszem, podziwiała go, lecz najchętniej na odległość.

Ale tej nocy na pewno wszystko się zmieni. Może zdobędzie tyle pewności siebie, że 

odważy się określić, co czuje jej serce.

Sparaliżowana strachem, z trudem weszła na łóżko. Nie odważyła się położyć, tylko 

siedziała wyprostowana, z dłońmi splecionymi na kołdrze, i czekała.

On nigdy nie będzie musiał żałować swej wspaniałomyślności, obiecywała sobie.

Z wdzięczności zrobi dla niego wszystko, uczyni jego życie prostym i jasnym, aby 

nigdy nie gnębiły go troski.

Siedziała tak długo, że aż zaczęły ją boleć plecy. W domu panowała taka przyjemna 

cisza...   Dlaczego   nie   nadchodził?   Znowu   czekanie,   czekanie,   niczego   nie   rozumiejące 

czekanie...

W końcu...  trzaśnięcie  drzwi.  Zewnętrznych...  I  odgłos szybkich,  oddalających   się 

ulicą kroków Giovanniego, które już rozpoznawała tak dobrze.

Wschodzące słońce, z trudem przeświecające zza ciężkich zasłon, zastało Annę leżącą 

i patrzącą w sufit suchymi oczami. W końcu wstała i ubrała się. Powoli, ostrożnie złożyła swą 

białą koszulę na noc poślubną, pogłaskała delikatnie jeden jedyny raz i ukryła najgłębiej jak 

się tylko dało w pięknej komodzie podarowanej przez ojca.

Na co właściwie liczyła?

Ona, Anna Wardelius, ta brzydka i bogata dziewczyna?

background image

WOTUM DLA ŚWIĘTEGO

Giovanni   wrócił   do   domu   dopiero   w   ciągu   dnia.   Nawet   nie   próbował   się 

usprawiedliwiać, tylko zajął się swoimi sprawami, nie spoglądając ani razu na żonę.

Anna   usiłowała   nie   okazać,   jak   bardzo   czuła   się   poniżona   i   zraniona.   Nie   miała 

przecież do tego prawa, on i tak okazał się niezwykle szlachetny, dając jej swoje nazwisko. 

Jeśli chciał wyjść, nie musiał jej przecież pytać o zgodę. Postanowiła być spokojna i miła tak 

jak zwykle. Oboje zwracali się do siebie z uprzejmą rezerwą.

Poruszali   obojętne   tematy,   gdy  już   naprawdę   musieli   coś   powiedzieć,   poza   tym   - 

milczeli.

Zniknęły   wyrażające   zachwyt   spojrzenia   Giovanniego,   drobne   dowody   miłości   w 

formie   pospiesznych,   delikatnych   pieszczot.   Anna   rozpaczliwie   usiłowała   podtrzymać 

swobodną atmosferę, lecz bez żadnej pomocy z jego strony.

Zjedli wspaniały obiad, a potem Giovanni zajął się swoimi książkami, ustawionymi w 

stosy na półkach w bibliotece. Anna, której zaczęła ciążyć cisza, wzięła się za kartkowanie 

jednej   z   nich.   Napisano   ją   po   włosku,   ale  Anna,   po   latach   spędzonych   na   podróżach   i 

rozmowach z klientami ojca, znała wiele języków. Miała do tego zdolności, ku zdziwieniu 

ojca.   Płynnie   znała   serbsko   -   chorwacki,   jako   że   Raguza   była   jednym   z   najczęściej 

odwiedzanych przez nich portów.

Zatrzymała się na jednej ze stron.

- Co to jest za herb? - spytała nieśmiało.

Giovanni, choć niechętnie, musiał zwrócić na nią uwagę. Spędził noc w ramionach 

dziewki, do czego, jak sam się przekonywał, miał pełne prawo. Mimo to czuł pewne wyrzuty 

sumienia.

- Ten? Serbski. Herb starego rodu książęcego z Serbii. Dlaczego pytasz, pani?

- Znam go.

- Doprawdy? - zdziwił się Giovanni nieco pogardliwie. - Skąd?

- Widziałam go w bardzo dziwnym miejscu. - Przyjrzała się okładce książki. - O czym 

ona jest?

-   Należała   do   mojego   ojca   -   odpowiedział,   wzruszając   ramionami.   -   Roił   płonne 

marzenia o odnalezieniu pewnego serbskiego skarbu i czytał wszelkie legendy na jego temat. 

Te mrzonki pozbawiły go życia. Ale gdzie, pani, widziałaś ten herb? Na pokładzie? Przecież 

nigdy nie opuszczałaś statku?

- Ależ tak, schodziłam na ląd w wielu portach. Musiałam tylko mieć kogoś z załogi do 

background image

ochrony. Lubię patrzeć na życie miejskie, chodzić do bibliotek i...

- Do bibliotek? Pani? Kobieta?

- Dlaczego nie? A ten herb pamiętam dobrze. Widziałam go tu, w Raguzie, w małym 

kościółku.   -  Anna   uśmiechnęła   się   i   jej   nieciekawa   twarz   stała   się   prawie   ładna.   -   Nie 

wiedziałam, że kobietom nie wolno wchodzić na chór. Stałam tam, z bliska oglądając obrazy 

świętych   i   wota   je   otaczające.   Nagle   ujrzałam   niezwykle   piękny   złoty   przedmiot, 

prawdopodobnie klamrę do ubrania. Umieszczone na niej klejnoty tworzyły herb. Bardzo to 

pięknie wyglądało. Wkrótce jednak nadbiegł ksiądz i przegnał mnie stamtąd, przerażony. 

Jestem pewna, że długo szorował podłogę, aby zmyć ślady mych niegodnych stóp.

Giovanni di Ferro wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. W końcu powiedział:

-   Nigdy   nie   wierzyłem   w   tę   głupią   legendę   o   serbskim   skarbie.  Ale,   na   Boga, 

przydałby mi się teraz, gdy zostałem tak niecnie oszukany...

- Oszukany?

Giovanni zrozumiał, że dziewczyna może nic nie wiedzieć o testamencie ojca.

- Nieważne. Przez kogoś w Raguzie. Ale chętnie zobaczę tę klamrę. W którym była 

kościele?

Anna w zapale zapomniała o doznanym poniżeniu i rzekła:

- Mogę cię tam zaprowadzić, panie.

Giovanni   zdławił   natychmiastową   chęć   odmowy.   Nadal   niechętnie   myślał   o 

pokazywaniu  się  ludziom  z  kimś  tak   mało   ważnym.  Zrozumiał   jednak,  iż  wcześniej  czy 

później   musi   to   nastąpić,   zwłaszcza   że   pewnie   sam   nie   znalazłby   kościoła   w   labiryncie 

wąskich uliczek i zniszczonych domów Raguzy. Chociaż mieszkał tu już wiele lat, rzadko 

wychodził do miasta; zbyt dużo było tam włóczęgów i innych ludzi z nizin, z którymi nie 

życzył sobie kontaktów. Poza tym słabo znał język.

- Znasz, pani, tutejszy język?

- Tak, trochę.

Giovanni energicznie pokiwał głową i zadzwonił na służącego.

- Wyprowadź powóz!

To też był prezent od teścia.

- To pierwszy ślad legendarnego skarbu Nemanjiciów, o jakim słyszałem. Albo jego 

nadal istniejącej części. Oczywiście to nie musi nic znaczyć, ale...

Anna skrycie obserwowała jego piękną twarz, dziwiąc się malującemu się na niej 

poruszeniu. Giovanni był mistrzem w ukrywaniu swoich myśli.

Markiz di Ferro z nową nabytą godnością zajął miejsce w karecie. Przechodzącego 

background image

obok przyjaciela rodziny, który nieraz pomagał mu wyjść z opresji finansowych, zaszczycił 

jedynie   spojrzeniem.   Znów   był   weneckim   arystokratą,   jednym   z   tych,   których   nazwisko 

powinno znajdować się w Złotej Księdze miasta.

Właściwie to jestem teraz markizą, myślała Anna trochę zmieszana. Ale to tak mało 

znaczy. Inne rzeczy liczą się o wiele bardziej... Znów poczuła dotkliwy smutek, lecz szybko 

odsunęła go od siebie. Czyżby jeszcze się nie nauczyła znosić doznawanych przykrości?

Pojazd ruszył i Anna spojrzała na swój nowy dom. Wiedziała, że ojciec kupił go po to, 

by   nie   musiała   mieszkać   razem   z   wiecznie   narzekającą   teściową,   która   została   sama   w 

dawnym domu di Ferro w mieście. Był to jeden z warunków Wardeliusa.

Wkrótce   zatrzymali   się   u   bram   miasta,   dalej   nie   mogli   już   jechać.   Stangret   miał 

poczekać przy powozie, a oni weszli do miasta przez bramę o murach grubych na sześć 

metrów. Anna, starając się nie utykać, prowadziła męża przez ciasne zaułki, mijając wpół 

zburzone domy, aż doszli na mały placyk, gdzie stał kościół.

Podeszli do wejścia. Anna zatrzymała się tam, zadowolona, że nie będzie już musiała 

ukrywać swej ułomności.

- Najlepiej, jeśli tam nie wejdę. Nie trzeba ich niepotrzebnie drażnić - wyszeptała. - 

Wotum, które widziałam, wisi na samej górze po prawej stronie. O ile się nie mylę, powinno 

być obok tego złoto - zielonego obrazu przedstawiającego świętego...

- Świętego stojącego wśród owiec?

- Właśnie! Miejmy tylko nadzieję, że ten klejnot nadal tam jest.

Giovanni wszedł do środka, wysoki i piękny jak bożek. Anna spojrzała za nim, pełna 

bólu, i odwróciła się szybko.

Promienie   słońca   padały   na   mały   placyk   i   bezskutecznie   usiłowały   przeniknąć   w 

ciasne uliczki. Jakieś dzieci bawiły się w pobliżu, ich wesołe głosy odbijały się echem o 

ściany domów. Anna znów spojrzała w mroczną głębię kościoła.

Giovanni rozmawiał tam z ciemno ubraną postacią. Wenecjanin wskazywał na coś i 

usiłował tłumaczyć, ale miał z tym wyraźne trudności. w końcu obaj wyszli na zewnątrz.

Anna z ulgą stwierdziła, że to nie był ten sam ksiądz, który ją wtedy stąd wypędził.

Giovanni rzucił, zirytowany:

- Ten idiota nic nie rozumie. Wytłumacz mu!

Anna jednak najpierw zwróciła się do męża:

- Czy to nadal tam wisi?

-   O,   tak,   i   to   jest   właśnie   ten   herb.   Wyszukana   robota.   Muszę   wiedzieć,   kto   go 

ofiarował kościołowi!

background image

Znów ujrzała niemal fanatyczny zapał w jego oczach. Przetłumaczyła z włoskiego na 

serbsko - chorwacki.

Ksiądz potrząsnął głową przecząco.

-   Jestem   tu   dopiero   od   dwóch   lat.   Pamiętam   jednak,   że   ojciec   Mikołaj   kiedyś 

wspomniał, iż wotum zostało tu przyniesione dziesięć lat temu.

- Czy mogę porozmawiać z ojcem Mikołajem? - spytał Giovanni.

Anna zwróciła się do księdza, tłumacząc pytanie.

- Niestety. Ojciec Mikołaj umarł zaraz po moim przybyciu.

- Musimy znaleźć ofiarodawcę! - zawołał Giovanni, a Anna przetłumaczyła.

Ksiądz zamyślił się.

- To  nie  będzie  łatwe.  Święty jest  opiekunem  pasterzy,  więcej  nic   nie  wiem.  Ale 

czekajcie... Jest u nas staruszek, który pomaga przy kościele i w ogrodzie. Może on coś 

pamięta. Mieszka w trzecim domu przy tamtej ulicy.

Podziękowali i udali się we wskazanym kierunku. Anna nadal nie mogła uwierzyć, że 

idzie obok najpiękniejszego mężczyzny, jakiego znała, w dodatku swego własnego męża! 

Powinna być  niezwykle  dumna... Niosła jednak w sercu tylko  potrzebę  dawania  miłości, 

pomieszaną   ze   strachem   i   niepewnością.   Giovanni   di   Ferro   też   nie   miał   najlepszego 

samopoczucia, idąc obok niej. No cóż, przy jej wyglądzie...

Tak naprawdę nie wzbudzała niczyjego zainteresowania, chociaż czuła, że spojrzenia 

przechodniów niemal palą jej niedoskonałą postać. Anna była tak mała i niepozorna w swej 

skromnej sukni z kapturem, że całkiem ginęła przy rzucającym się w oczy Giovannim. W 

miarę upływu lat wprost mistrzowsko opanowała sztukę usuwania się w cień.

Zastukali   do   drzwi.   Otworzył   im   bardzo   stary   człowiek   i   wprowadził   do   małego 

korytarza. Stamtąd przeszli do ciemnego, dusznego i niemal, poza łóżkiem, pozbawionego 

mebli pokoju. Anna starała się wytłumaczyć cel wizyty, ale tym razem szło jej gorzej, gdyż 

staruszek źle słyszał.

Wpatrywał się w nią załzawionymi oczami, chętny do pomocy.

- Dziesięć lat temu - powtórzyła Anna. - Czy pamiętacie, że ktoś ofiarował wotum 

kościołowi? Opiekunowi pasterzy?

Staruszek potrząsnął głową przecząco.

- Dziesięć lat temu? Nie, wtedy nikt nie przybył. Wiem, bo wówczas zmarła moja żona 

i ja sam złożyłem ofiarę za jej duszę. Przykro mi, że nie mogę pomóc. Pamięć mnie zawodzi, 

ale tamten rok pamiętam dobrze. Ach! Moja droga żona!

Zawiedzeni, podziękowali i opuścili jego dom. Nie doszli nawet do bram miasta, gdy 

background image

Anna nagle się zatrzymała.

- Zaraz!  Jacy jesteśmy głupi!  Przepraszam - uśmiechnęła się. - Nie  chciałam cię, 

panie, obrazić. Ksiądz powiedział przecież, że ojciec Mikołaj mówił: „Dziesięć lat temu”. A 

umarł dwa lata temu. Może... może wotum ofiarowano kościołowi dwanaście lat temu?

- Wracamy! - zarządził Giovanni.

Tym razem poszło lepiej. Staruszek rozjaśnił się:

- Tak, oczywiście, że pamiętam! Tak, właśnie wtedy ujrzałem to po raz pierwszy. 

Wybaczcie złą pamięć staremu, jaśnie państwo. Musiałem przecież zapamiętać to właśnie 

wotum, jest bardzo ładne, prawda? Chociaż cały czas myśleliśmy, że to tylko szkiełka.

- Możecie mi wierzyć, że to nie są szkiełka - upewnił go Giovanni.

- Nie pamiętacie zatem, kto to przyniósł? - z gasnącą nadzieją spytała Anna.

-  Ja   nie   -  odpowiedział   stary  i   zwrócił   na   nią   swe   załzawione   oczy.   -   Ktoś   inny 

zajmował się przyjmowaniem ofiar i umieszczaniem ich na ścianie. Ale to nigdy nie byłem ja.

- O, nie, nie mówcie tylko, że to był ojciec Mikołaj!

Stary zamyślił się.

- Nie, to nie mógł być on, bo leżał wtedy chory. Mieliśmy pomocnika z synem, z 

którym dzieliłem się pracą przy kościele. Tak, to musiał być on, na pewno!

- Gdzie go możemy znaleźć?

Rozmowa trwała bardzo długo, gdyż Anna musiała tłumaczyć każde słowo na włoski.

- Gdzie go znaleźć? - Bezzębne usta rozciągnęły się w uśmiechu zachwytu. - On tak 

bardzo   chciał   zostać   mnichem,   ale   brakło   mu   powołania.   Za   bardzo   interesował   się 

otaczającym go światem. Gdy w dodatku przejął opiekę nad synem, opuścił szybko Raguzę, 

aby pomagać swoim pobratymcom w walce przeciw Turkom. I rzeczywiście pomógł im. 

Nazywają go Stefanem z Czarnogóry.

- Co takiego?

Oboje słyszeli o Stefanie z Czarnogóry. Stał się legendą za życia. Wszyscy w Raguzie, 

a zwłaszcza chłopi z okolicznych wiosek, wymieniali jego imię z najwyższą czcią. Wszystko, 

co utożsamiali z siłą, odwagą, mocą, a nawet z cechami nieludzkimi, łączyli z tym imieniem.

- Ale... - wyjąkała Anna poruszona, - jak go znajdziemy? Nikt przecież nie wie, gdzie 

się ukrywa.

Szczęście błysnęło w oczach staruszka.

- Może i nie wie. Za to on nie zapomniał swojego pobytu w naszym małym kościółku 

i wstąpił tu niedawno, aby go znów zobaczyć i pomodlić się.

Stanowiło to wyraźnie powód do wielkiej dumy starca.

background image

- Czy powiedział, dokąd idzie? - spytał Giovanni.

Stary   nasrożył   się.   Zacisnął   swe   bezzębne   usta   tak,   że   nos   niemal   stykał   się   z 

podbródkiem.

Giovanni zaczął szukać sakiewki, lecz Anna powstrzymała go dyskretnym gestem.

- To na nic się nie zda - powiedziała po włosku. - Tu liczą się inne wartości.

Odwróciła się do starca ze słowami:

- Interesujemy się tym wotum ze szczególnych powodów - tłumaczyła. - Mój mąż 

stracił kontakt ze swoim rodem. Rozpoznał herb umieszczony na klamrze i obudziła się w 

nim nadzieja na odnalezienie rodziny.

Podczas gdy stary toczył walkę w własnym sumieniem, przetłumaczyła swoje słowa 

Giovanniemu. Spojrzał na nią z zaskoczeniem i uznaniem, które tak naprawdę niemile ją 

dotknęło.

- Chciałbym wam pomóc - westchnął staruszek, - ale nie mogę. Kraj mógłby stracić 

zbyt wiele. Ale mogę wam coś podpowiedzieć. On trzyma się swoich stron rodzinnych. Jeśli 

jednak spytacie o Stefana z Czarnogóry, nigdy go nie znajdziecie. Chłopi ochraniają go przed 

obcymi. Ale ja znam jego prawdziwe nazwisko! Nazywa się Stefan Branković. Może wtedy 

pomogą wam do niego dotrzeć.

Więcej nie chciał powiedzieć. Anna dała znak Giovanniemu, by wyciągnął sakiewkę. 

Dali staremu pewną kwotę, której jednak nie zgodził się przyjąć.

- To na wasz kościół - wyjaśniła Anna i wtedy przyjął datek. Podziękowali za pomoc.

Po wyjściu na uliczkę Giovanni powiedział ze złością:

- Powinniśmy go mocniej przycisnąć. Nieco więcej perswazji i...

-  Nie!   -   ucięła  Anna.  -  Trzeba   szanować   zasady  innych   ludzi.   Zrobił,   co  mógł,   i 

rozstaliśmy się jak przyjaciele. Uważam, że osiągnęliśmy naprawdę wiele.

- Chyba nie sądzisz, pani, że przekaże te pieniądze na kościół? O, nie, ten chytry lis na 

pewno zachowa je dla siebie!

Nie miała chęci komentować jego słów.

- I przecież nie pomógł nam w odnalezieniu tego Stefana - narzekał dalej Giovanni, 

zły.

- Oczywiście, że tak!

Anna   rozmyślała   nad   całą   tą   sprawą.   Czarnogóra   to   po   włosku   Montenegro. 

Powiedziała o tym Giovanniemu, którego to jednak nie zadowoliło.

- Montenegro! Przecież to duży kraj!

-   Nie   tak   bardzo.   A   wiemy   przynajmniej,   w   jakim   kierunku   mają   iść   nasze 

background image

poszukiwania. To i tak dużo jak na pierwszy dzień.

Nie powiedziała: „Jak na pierwszy dzień naszego małżeństwa”, ale tak pomyślała.

Giovanni zamilkł na dłuższą chwilę. Szedł tak szybko, że Anna nie mogła już dłużej 

maskować swego utykania. On jednak nawet nie zauważał, że przy nim idzie.

- Chyba rozpoczynam poszukiwania - rzekł w końcu. - Uzbroję eskortę i jadę do 

Montenegro. Mogę zebrać teraz silną drużynę, mam dość pieniędzy - powiedział, mając na 

myśli posag Anny.

-  A  nie   zamierzałeś,   panie,   spłacić   swego   długu   tymi   pieniędzmi?   -   spytała   go 

ostrożnie.

Wzruszył ramionami.

- To jest ważniejsze. Ci krwiopijcy mogą poczekać, i tak są bogaci.

Annie   zrobiło   się   przykro.   Nie   odniosła   wrażenia,   aby   jego   przyjaciele   byli 

krwiopijcami. Przeciwnie, wykazali ogromną cierpliwość wobec Giovanniego i jego matki. 

Ale nie znała przecież wszystkich stron sprawy, więc nie miała prawa go sądzić. Z oddaniem 

spojrzała na męża. Gdyby tylko mogła mu pomóc! Widzieć go wesołym!

- Ten serbski skarb znaczy dla ciebie, panie, tak wiele?

- Wszystko!  Znaczy absolutnie  wszystko!  -  wykrzyknął,  czując  w  żyłach  tę  samą 

gorączkę, która niegdyś trawiła jego ojca. Miał jednak nad nim przewagę: prawdziwy ślad! 

Widok   błyszczącej   klamry  rozniecił   w  duszy  Giovanniego   gwałtowną  pożądliwość.   Niby 

tylko klamra, a jak wspaniale ozdobiona! Jaki więc będzie cały skarb? Ofiarodawca wotum 

musiał należeć do rodu książęcego, a Stefan z Czarnogóry może zaprowadzić ich do niego 

albo chociaż powiedzieć, kto to był. Może...

Wzdrygnął   się,   słysząc   głos  Anny.   Udało   mu   się   już   zapomnieć   o   tym   kamieniu 

młyńskim, którym został obarczony, a teraz znów wszystko powróciło.

- Nie sądzę, aby było rozsądne uzbrajać eskortę - zaczęła z wahaniem. - Czy nie tak 

właśnie   uczynił   twój   ojciec,   panie?   Wzbudził   poruszenie   i   niechęć   wśród   ubogich 

miejscowych.

Ze wzrastającym niezadowoleniem musiał przyznać, że ona ma rację.

- No to wezmę ze sobą tylko kilku ludzi.

- Tego też bym nie radziła - powiedziała Anna, czując się jak pies, który odważył się 

na   nieposłuszeństwo   wobec   pana.   -   Mam   propozycję:   możemy   pojechać   z   karawaną 

handlową do Cetinje, stolicy Czarnogóry.

- Dlaczego z karawaną?

- Wyruszają raz do roku. Znam tam dużo ludzi, więc pewnie będziemy mogli do nich 

background image

dołączyć. Tak będzie korzystniej, podobno znalezienie drogi do Cetinje i pokonanie jej jest 

ponad ludzkie siły.

Giovanni przyznał z niechęcią, że Anna rzeczywiście była czasami bardzo przydatna.

- Kiedy wyrusza?

-   Przypuszczam,   że   wkrótce,   gdyż   kupili   już   dużo   towarów   z   naszego   i   innych 

statków.

Giovanni zastanowił się.

- Co, pani, masz na myśli mówiąc „my”? Chyba nie zamierzasz tam jechać?

Anna przełknęła ślinę i zebrała całą odwagę:

-   Mogę   ci   pomóc,   panie,   w   rozmowach.   Poza   tym   może   to   być   niebezpieczna 

wyprawa, a obowiązkiem żony jest wspieranie męża.

- Nie zgadzam się! Miałbym narażać cię, pani, na takie niebezpieczeństwa?

Giovanni   nie   miał   na   myśli   żadnych   niebezpieczeństw,   lecz   konieczność 

podróżowania wraz z Anną. Mówił dalej:

-   Nie,   najlepiej   będzie,   gdy   wrócisz,   pani,   na   statek,   zanim   opuści   Raguzę,   i 

popłyniesz z ojcem na północ. Nie mogę pozwolić ci na ryzyko mieszkania samej w takim 

mieście.  A  gdy  wrócisz   na   wiosnę,   jak   i   ja,   będę   mógł   zaproponować   ci,   pani,   o   wiele 

wspanialszą siedzibę: mój dawny pałac w Wenecji.

Oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru odnawiać tego żałosnego małżeństwa, ale 

czego się nie mówi dla dobra sprawy...

Giovanni nie uświadamiał sobie, że popełniał te same błędy, co jego własny ojciec, 

który w pogoni za utopijnym skarbem całkiem zatracił poczucie rzeczywistości.

Anna była zdruzgotana. Zniosła już wiele upokorzeń, ale takiego poniżenia, jakim 

byłoby  odesłanie   jej   do   ojca   zaraz   po   ślubie,   nie   mogła   sobie   wyobrazić.   Niemal   takim 

samym   lękiem   napawała   ją   perspektywa   zamieszkania   w   Raguzie   razem   z   teściową. 

Oczywiście, przerażała ją także myśl o wyprawie w nieznane wnętrze kraju, ale z tych trzech 

możliwości właśnie ostatnia wydała się jej najlepsza. Chciała towarzyszyć Giovanniemu, był 

przecież jej mężem, który ku jej zdziwieniu adorował ją i poślubił, i którego z oddaniem 

wielbiła. Musiała być razem z nim! Nie żeby podzielała pragnienie odnalezienia nierealnego 

skarbu,   ale   z   zachowania   Giovanniego   wnioskowała,   że   nigdy   nie   byłaby   go   w   stanie 

przekonać,   aby   z   niego   zrezygnował.   Jego   upór   zadziwiał   ją   i   przerażał,   ale   przecież 

wcześniej nie poznała cech charakteru rodziny di Ferro...

Giovanni   jednak   znowu   ją   zaskoczył.   Gdy  doszli   do   powozu,   otworzył   przed   nią 

drzwi. Dobrze wykorzystał czas na przemyślenie całej sprawy. Pomysł wzięcia Anny ze sobą 

background image

nie był jednak taki głupi. Czarnogóra nie jest krajem dla delikatnych kobiet, a zwłaszcza tak 

słabych jak ona. W istocie mógł być to sposób na pozbycie się jej. Droga była przecież ponad 

ludzkie siły, tak sama powiedziała. Umrze jak mucha, i nawet nie będzie się musiał do tego w 

żaden sposób przykładać.

- Masz, pani, rację - powiedział przymilnie. - Oczywiście, że oboje powinniśmy tam 

jechać!

Anna rozjaśniła się w uśmiechu wdzięczności.

background image

DROGA PRZEZ GÓRY

Anna   był   nieprzejednana,   mimo   sprzeciwów   Giovanniego   długi   musiały   zostać 

spłacone. Poznał teraz jej łagodną stanowczość. Musiał jednak przyznać, że był w świetnym 

nastroju po wyjściu od ostatniego wierzyciela. Cóż za wspaniałe uczucie wolności! Mógł 

sobie wreszcie pozwolić na traktowanie ich z takim lekceważeniem, na jakie zasługiwali. Byli 

przecież niczym! Garścią oszukańczych skąpców, niczym innym. On zaś był markizem! No, 

przynajmniej z tytułu, ale doża przecież już niedługo przywróci go do łask. Co prawda posag 

zmniejszył   się   katastrofalnie,   a   ponieważ   doża   nigdy   by   nie   zrehabilitował   ubogiego 

arystokraty, Giovanni musi zdobyć ten skarb!

Znów   zasmakował   w   poczuciu,   że   jest   bogatym   człowiekiem,   i   bardzo   mu   to 

odpowiadało.

Giovanni di Ferro ani przez moment nie zastanowił się nad możliwością pozyskania 

względów teścia poprzez ciężką pracę lub wspieranie Anny i, dzięki temu, zmiany testamentu 

na swoją korzyść. Czyż nie był wiele wart sam w sobie? Czyż ona nie otrzymała wysokiego 

tytułu dzięki niemu?

Nie zamierzał się płaszczyć przed tym kupczykiem z Północy, o, nie! Odnalezienie 

skarbu było jedynym sposobem odzyskania przysługującej mu pozycji.

Wyruszyli na poszukiwanie skarbu dopiero wówczas, gdy okręt ojca opuścił port w 

Raguzie.   Wcześniej   nie   zdołano   zakończyć   przygotowań,   co  Annę   bardzo   cieszyło.   Nie 

chciała, by ojciec dowiedział się o tej niebezpiecznej wyprawie. Jednak już kilka dni później 

wyruszyli na południowy wschód, w kierunku Montenegro.

Pierwsze   dni   podróży  wzdłuż   wybrzeża   minęły  spokojnie.   Karawana   była   na   tyle 

duża, że dawała zabezpieczenie przed rozbójnikami.

Małżonkowie mieli na sobie proste ubrania, co bardzo nie podobało się Giovanniemu. 

Jazdy na wozie jednak odmówił. Musiał jechać konno, jak przystało na arystokratę. W żaden 

sposób nie dał się przekonać, że postępuje niewłaściwie.

Stosunki pomiędzy Anną i Giovannim stały się mniej oficjalne, jako że interesowała 

ich   teraz   ta   sama   sprawa.   Znaczyło   to,   że   Giovanni   myślał   tylko   o   skarbie,   a  Anna   o 

utrzymywaniu jego dobrego nastroju. Nie podejmował jednak żadnych prób zbliżenia, udawał 

całkowicie pochłoniętego podróżą.

W pewnym momencie Anna podniosła wzrok na piękne, dumne cyprysy. Poczuła z 

nimi rodzaj wspólnoty, ich nazwa przecież oznaczała smutek. Tak, pomyślała i skinęła ku nim 

głową   ze   smętnym   uśmiechem,   nie   mogłyście   wybrać   bardziej   odpowiedniego   miejsca. 

background image

Pochylcie się nad moją niedolą! Pożałujcie Anny, której nikt nie kocha i która pewnie sama 

nie jest w stanie kochać.

Ale przecież, pomyślała, moje serce wypełnia taka radość, gdy widzę jego cudownie 

piękną twarz. Czuję do niego wdzięczność, że wybrał mnie na swoją żonę. Opętała mnie 

potrzeba pomagania mu. To musi być miłość! Muszę tylko okazać cierpliwość, dać mu czas.

Wiedziała, jak trudno przystosować się Giovanniemu do prymitywnych  warunków 

podczas tej podróży. Początkowo pragnęła okazywać mu współczucie i zrozumienie, ale jej 

życzliwe gesty sprawiały, że twarz Giovanniego tężała, a on sam odwracał się pospiesznie. 

Szybko jednak nauczyła się panować nad sobą.

Karawana miała swoje stałe noclegi w zagrodach chłopskich. Anna, dzięki ojcu, który 

cieszył się poważaniem kupców, była traktowana ze specjalnymi względami i o ile było to 

możliwe, otrzymywała na noc osobny pokój.

Wreszcie mieli ruszyć z wybrzeża ku górom, które wydawały się im niebosiężne.

Przewodnik karawany orzekł krótko i brutalnie: koniec z przejezdnymi drogami, woły 

i wozy mogą dojechać tylko do tego miasta, Kotoru. Wszystko trzeba przeładować na osły, 

które też posłużą pod siodło. Giovanni, oczywiście, zaprotestował. On musi zachować swego 

konia, o niczym innym nie mogło być mowy.

Przewodnik karawany zasępił się:

-   To   jest   wspaniały   rumak.   Nie   wątpię,   że   dowiezie   cię,   panie,   do   celu,   jest 

wystarczająco silny. Ale za bardzo rzuca się w oczy. Ludzie tutaj są biedni, o koniu mogą 

tylko marzyć.

Giovanni mimo to nie dał się przekonać.

Brak wygód nie pozbawiał Anny przyjemności płynących z podróży. Dnie spędzała na 

swym   osiołku,   który   wdrapywał   się   stromymi,   krętymi,   czasem   wręcz   niewidocznymi 

dróżkami   niemal   na   krawędzi   przerażających   przepaści.   Wokół   roztaczały   się   wspaniałe 

widoki, słońce przypiekało. Jasna skóra Anny wkrótce poczerwieniała i zaczęła piec, mimo że 

osłaniała ją, jak mogła, chustką.

Z rzadka mijali małe wioski, chłopów na polach, ubrane na czarno kobiety z sierpami 

w   dłoniach,   biednie   odziane   dzieci,   sprawiające   jednak   wrażenie   zadowolonych   i 

szczęśliwych.

Czasem uczestnicy karawany wdawali się w rozmowę z miejscowymi, ale Giovanni 

nigdy   nie   odpowiadał   na   pytania.   Nikt   nie   wiedział,   jak   tutejsi   ludzie   są   nastawieni   do 

Wenecjan, którzy przecież w Dalmacji mieli złą reputację z powodu wcześniejszych napaści i 

popełnianych okrucieństw. Poza tym Giovanni nie miał wcale ochoty zniżać się do poziomu 

background image

prostych chłopów.

Oglądali tak wspaniałe widoki, o jakich im się nawet nie śniło. Szata roślinna była 

coraz  uboższa.  Śródziemnomorskie  cyprysy  i  pinie  zostały zastąpione  lasem  sosnowym  i 

krzewami, a jeszcze wyżej - trawiastymi zboczami z jodłami i karłowatymi brzozami. Szare, 

luźno leżące skały, prawdopodobnie wapienne, ostro odcinały się w świetle dnia, a w oddali 

widzieli ciemne góry, które dały nazwę tej krainie.

Im   dalej,   tym   było   trudniej.   Często   musieli   posuwać   się   pieszo,   balansując   nad 

przepaścią.   Siłą   woli   walczyli   ze   zmęczeniem.   Anna   nie   chciała   przysparzać 

współtowarzyszom kłopotów i cierpiała w milczeniu. Czuła na sobie ich spojrzenia pełne 

podziwu i to dodawało jej sił.

Nie czuła się jednak całkiem zadowolona. Dobrze było znaleźć uznanie za dzielność, 

ale całe swe dorosłe życie tęskniła za tym, aby ktoś dostrzegł w niej coś ładnego. Giovanni 

mówił przecież...

Nie, nie wierzyła już jego słowom.

Cicha wytrwałość żony zdumiewała Giovanniego di Ferro. Ostatnią noc spędzili w tak 

prymitywnych warunkach, że poczuł się chory, zbrukany i poniżony. Anna jednak zacisnęła 

zęby i udawała, ze nic się złego nie dzieje. Owinięta tylko w koc, leżała na klepisku w 

jedynym pomieszczeniu domostwa obok innych mężczyzn.

W świetle  lampki  widziała  jakieś  małe  stworzenia  biegające  po  ziemi,  opanowała 

jednak obrzydzenie i starała się zasnąć.

Znaleźli się już na obszarze Czarnogóry. Ranek przywitał ich ciemnymi chmurami, 

chłodnym wiatrem i deszczem. Anna rzuciła spojrzenie ku górom, które niedawno opuścili, 

ich łagodnym wierzchołkom skrytym w chmurach. Byli teraz w surowej, dzikiej, niedostępnej 

krainie - i w deszczu... Anna zadrżała z zimna i stłumiła strach.

Wyprawa podążała dalej, choć wędrówka coraz bardziej upodabniała się do koszmaru.

Wreszcie droga zaczęła opadać nieco w dół i dotarli do zamieszkanych obszarów. Nie 

przedstawiały   sobą   nic   szczególnego,   ale   stanowiły   pewną   odmianę   po   pustych, 

nieprzyjemnych okolicach. Pół dnia drogi od Cetinje odpoczywali w czymś, co przy dobrej 

woli mogli nazwać gospodą. Anna przymknęła oczy i oddychała powoli, siedząc w ciasnej 

izbie.  Jak  wspaniale  było  zejść  z  grzbietu   osła   choć  na   chwilę!  Z   łagodnym   uśmiechem 

pomyślała, że osiołek pewnie teraz też oddychał z ulgą. Bolało ją całe ciało, czuła się tak 

brudna i tak zmęczona, że mózg niemal odmawiał jej współpracy. Nie miała zbyt mocnego 

kręgosłupa, a jako osoba nie przyzwyczajona do jazdy wierzchem tym bardziej się męczyła.

Giovanni   także   był   blady.   Przysiadł   się   do   niej,   podano   im   jedzenie   i   wtedy 

background image

powiedział:

- Zapytaj gospodarza, czy zna Stefana z Czarnogóry!

- Cicho! - wyszeptała przerażona, ale chyba nikt ich nie usłyszał.

Gdy podszedł do nich gospodarz, spytała lekkim tonem:

- Może moglibyście nam pomóc? Mamy pewne towary dla Stefana Brankovicia. Czy 

wiecie, gdzie mieszka?

Zobaczyła, że jego dłoń, nalewająca wina Giovanniemu, znieruchomiała na chwilę.

- Stefan Branković? - powtórzył obojętnie. - Wielu tak się nazywa tu w Czarnogórze.

- Niestety, nie wiem o nim wiele poza tym, że jest bardzo religijny. Nawet zamierzał 

wstąpić do zakonu. To wszystko.

Gospodarz wahał się. Długo przy ich stole panowała cisza, choć naokoło szumiało od 

rozmów.

W   końcu   spojrzał   na   Annę   i   ledwie   dostrzegalnie   skierował   wzrok   na   drogę 

prowadzącą z gospody ku leśnej dolinie, a nie w stronę Cetinje.

Oczy Anny potwierdziły, że zrozumiała - zarówno to, którędy mieli pójść, jak i to, że 

nie powinni oczekiwać więcej informacji.

Małżonkowie   pożegnali   nieco   zaskoczonych   towarzyszy   podróży   i   ruszyli   w   dół 

stromą ścieżką. Deszcz dawno przestał padać. Było południe, ociepliło się. Jakieś nieznane im 

ptaki śpiewały w niskim lesie bukowym. Buki przypominały tu raczej krzewy niż drzewa.

Anna uważała, że postąpili niezbyt rozsądnie. Szukali człowieka, który mógł im co 

najwyżej   powiedzieć,   kto   ofiarował   klamrę   jako   wotum,   o   ile   w   ogóle   to   pamiętał.   Nie 

wiedzieli, jak daleko przebywa ten człowiek, ani czy jadą dobrą drogą. Poza tym jak wrócą 

potem do Raguzy? Sami nigdy nie odnajdą drogi, a Cetinje musieliby się znaleźć za tydzień, 

gdyby mieli wracać z karawaną.

Anna miała już serdecznie dosyć całej wyprawy. Była bardzo zmęczona i żałowała, że 

się w ogóle wybrała w tę podróż. Nie podzielała entuzjazmu Giovanniego, z drugiej strony 

jednak   nie   chciałaby   siedzieć   sama   w   Raguzie   ani   na   okręcie   ojca.   a   Giovanniemu 

rzeczywiście pomagała! Ileż to razy musiała go wspierać, gdy on, arogancki i uparty, kłócił 

się z kupcami w swoim łamanym serbsko - chorwackim, pełnym włoskich słów.

Długo jechali doliną, nie widząc nawet skrawka ludzkiej siedziby. Właściwą drogę 

było trudno odnaleźć, przecinały ją inne, większe i mniejsze; wybierali wtedy na chybił trafił. 

Teren znów się podnosił, weszli na kolejną przełęcz, gdy dzień chylił się ku końcowi. Niebo 

pociemniało, a chmury deszczowe, dotąd gdzieś przyczajone, znów zawisły nad nimi. Wiał 

silny wiatr.

background image

Wreszcie po drugiej stronie przełęczy dostrzegli jakieś wioski, co przyjęli z wielką 

ulgą.

Zabudowania leżały co prawda jeszcze daleko, ale nie na tyle, aby nie dotrzeć do nich 

przed zapadnięciem nocy.

- Całe szczęście! - wyrwało się Annie.

Giovanni odwrócił się natychmiast z błyskiem triumfu w oczach.

- Czyżbyś była, pani, zmęczona?

- O, tak. Ty nie, panie?

- Oczywiście, że nie!

Wypełniła go pycha. Zmęczenie, które niczym gruby koc okrywało go jeszcze przed 

chwilą,   zniknęło   bezpowrotnie.   Ona,   to   przerażająco,   wprost   nieludzko   wytrzymałe 

stworzenie, przyznała, że jest zmęczona! Czyli jednak on był silniejszy!

Myśli   jego   biegły   dalej.   Nadal   jej   potrzebował.   Musi   prowadzić   rozmowy   w 

miejscowości, do której jechali, musi układać się z tym Stefanem. Dopiero gdy będzie miał 

skarb w rękach, narzuci takie tempo, że Anna będzie musiała się poddać. Jest przecież tak 

słaba, myślał z pogardą.

Tak oto Giovanni di Ferro zamierzał odpłacić żonie za jej szczerość.

Anna   wyprostowała   się.   Osioł   nie   był   najłatwiejszym   wierzchowcem   dla   nie 

wprawionego   jeźdźca,   zwłaszcza   na   duże   odległości.   Mięśnie   miała   napięte   aż   do   bólu. 

Ustawiczne trzęsienie powodowało, że szumiało jej w głowie. Widziała niewyraźnie, drzewa 

jakby się poruszały same. Ale trzymała się dzielnie, choć najchętniej rzuciłaby się w spaloną 

słońcem trawę i zasnęła.

Ależ ona jest brzydka, myślał Giovanni. Blada, z czerwonym nosem i sinymi ustami... 

Włosy, mokre od deszczu, zwisają jej w strąkach...

Jego złocista skóra nigdy nie stawała się sinoblada ani fioletowa z zimna. Był wciąż 

urodziwy aż do bólu. Anna ze skurczem serca wspominała jego czułość i serdeczność w 

pierwszym okresie znajomości. Po ślubie wszystko zmieniło się w przerażający chłód, wręcz 

pogardę. Czym zawiniła? Jeżeli chciał tylko jej pieniędzy - jak twierdził ojciec - to dostał je 

przecież. Przekazała mu cały swój posag, ale to nie pomogło.

Ze   wszystkich   sił   pragnęła   uczynić   męża   szczęśliwym.   Braki   w   swym   wyglądzie 

chciała nadrobić ciepłem i zrozumieniem, wspieraniem Giovanniego w każdej sytuacji. Jak 

dotąd nie dał jej jeszcze szansy, by mogła spełnić te pragnienia.

Tak naprawdę Anna dopiero teraz miała okazję poznać charakter męża i czuła się 

nieco zawiedziona. Ponieważ jednak znała go dotychczas tylko z najlepszej strony, wiedziała, 

background image

jaki   potrafił   być   delikatny   i   miły,   ostatnie   nieporozumienia   uznała   za   objaw   złego 

samopoczucia   albo   depresji   Giovanniego.   Wszystko   na   pewno   znów   będzie   dobrze, 

pocieszała się, tylko musi okazać cierpliwość.

Co gorsza, właśnie Giovanni i jego wspaniały koń stali się powodem zajścia, które 

omal nie skończyło się tragicznie.

Gdy   już   niemal   byli   przy   pierwszych   domach   wioski,   z   krzaków   wypadło   nagle 

czterech   mężczyzn   i   rzuciło   się   na   jej   osła.   Giovanni,   który   jechał   przodem,   okrzykiem 

wściekłości zawrócił konia, aż ten stanął dęba.

A może pozwolić im ją zabić? pomyślał nagle. To okazja, żeby się jej pozbyć raz na 

zawsze. Mogę szybko odjechać...

Nie zdążył jednak tego rozważyć, gdy uwiesili się i u cugli jego konia. Giovanni bił na 

oślep szpicrutą.

- Przeklęta hołota! Precz od mego konia!

-  Aha!   -   wykrzyknął   jeden   z   napastników,   z   wąsikami,   przebiegłymi   oczami   i   w 

postrzępionym ubraniu. - To Włoch! I on mówi o hołocie!

Bez większych ceregieli ściągnęli Giovanniego z konia i stanęli nad nim z nożami.

- Weźcie konia - powiedział przywódca. - Jest wart więcej, niż przypuszczaliśmy. A 

temu kogutowi ukręcimy łepek...

- Stójcie! - krzyknęła Anna. - Nie wiecie, co robicie! Ten Włoch jest w drodze do 

Stefana z Czarnogóry, aby zaproponować mu pomoc i pieniądze na walkę z Turkami. Jest 

niezwykle   bogaty,   a   jak   sami   wiecie,   Wenecjanie   także   nie   mają   powodów,   by   kochać 

Turków.

Specjalnie   użyła   zakazanego   imienia.   Musiała   tak   zrobić,   by   powstrzymać   tych 

rozbójników. W rzeczy samej, zatrzymali się i teraz patrzyli na nią zaskoczeni.

- A kim ty jesteś? - spytał przywódca zachrypniętym głosem. - I jakim właściwie 

mówisz językiem? To nie jest przecież włoski akcent.

- Jestem jego żoną, a pochodzę z Norwegii, kraju na północy. Znam wasz język i ludzi. 

Wiem, jak cierpicie przez Turków.

- Stefan was zna?

- Jeszcze nie,  ale  na pewno uwierzy w nasze  szczere zamiary,  gdy się spotkamy. 

Panowie, długo już jedziemy do niego, aż z Raguzy. Nie mamy broni. Na pewno nie chcemy 

mu zrobić nic złego.

- Możecie zdradzić Turkom, gdzie się znajduje!

- Im? A dlaczego?

background image

- Dla pieniędzy, oczywiście!

- Mamy dość pieniędzy. I nie jesteśmy tak głupi, aby wierzyć tureckim obietnicom. 

Powiemy im, co wiemy, a wtedy zadźgają nas i odbiorą nagrodę.

Mężczyźni wahali się, a przerażony Giovanni leżał bez ruchu na ziemi. Anna, starając 

się zachować spokój, mówiła dalej:

- Nie odważyliśmy się wziąć ze sobą dużo pieniędzy. Nigdy nie wiadomo, co może się 

przytrafić w drodze.

Miała   nadzieję,   że   obudziła   w   nich   wyrzuty   sumienia,   choć   może   zbyt   wiele 

oczekiwała.

- Możecie zatrzymać konia pod warunkiem, że będziecie go dobrze traktować i że 

wskażecie nam drogę do Stefana Brankovicia.

- A więc znacie jego prawdziwe nazwisko? - wykrzyknął zdumiony przywódca.

- Oczywiście! Gdybyśmy go chcieli zdradzić, mogliśmy uczynić to już dawno temu, 

nawet nie ruszając się z Raguzy.

Czterej mężczyźni rozpoczęli gwałtowną i długą naradę. Giovanni usiadł ostrożnie i 

zaczął szukać noża. Anna powstrzymała go stanowczym ruchem dłoni, który oznaczał: Nie 

psuj teraz wszystkiego!

Przywódca w końcu odwrócił się do nich i powiedział:

-   Dobra!   Stefan   potrzebuje   pieniędzy,   dużo   pieniędzy,   aby   opierać   się   Turkom. 

Możecie   iść.   Ale   sprawdzimy,   czy   mówiliście   prawdę.   Jeżeli   go   oszukacie,   nigdy   nie 

wyjedziecie stąd żywi.

Anna pochyliła głowę na znak, że przyjmuje warunki.

- Gdzie go znajdziemy?

- Pytajcie w klasztorze, który zobaczycie po wyjściu z lasu. Przekażcie pozdrowienia 

od  Andrija,   strażnika   dróg.   Stefan   jest   jednym   z   nas.   Dziś   jest   już   za   późno.   Możecie 

przenocować tu w wiosce, w pierwszym domu. A konia bierzemy.

- Mój koń! - wrzasnął Giovanni, gdy zabierali jego wierzchowca i chciał biec za 

mężczyznami.

-   Nie!   -   sprzeciwiła   się  Anna.   -   To   było   konieczne!   Nie   zrywaj   umowy,   którą 

zawarłam. To, że potrzebują konia, uratowało nasze życie i ich honor. Dla samego prestiżu 

mogli nie puścić nas żywych.

- Ale nie potrafią...

- Myślę, że tutejsi ludzie dobrze obchodzą się ze swoimi zwierzętami - uspokoiła go. - 

Chodźmy, zanim pożałują przypływu miłości bliźniego!

background image

W czasie drogi przekazała mu treść rozmowy. Giovanni prychnął pogardliwie.

- Tak, jakbyśmy mieli pieniądze na popieranie jakiegoś brudnego górskiego rabusia, 

tego tam Stefana! Nic nas nie obchodzi ich wojna.

- Zobaczymy - mruknęła Anna cicho.

Wszystko stało się zgodnie ze słowami rozbójników. Przenocowano ich w domu na 

skraju wioski. Rano, po wyjściu z lasu, ujrzeli daleko na łące klasztor.

background image

MILOVAN

Zastukali do bram klasztoru. zakonnik otworzył okienko w furcie i Anna spytała o 

Stefana Brankovicia, przekazując jednocześnie pozdrowienia od Andrija.

- Brat Stefan? Nie, nie ma go. Wyruszył wczoraj wieczorem.

Ogarnęło  ich   obezwładniające  rozczarowanie.  Wszystko   na  próżno,  myślała  Anna. 

Cały nasz wysiłek okazał się daremny. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona.

- Brat Stefan? - spytała od niechcenia, starając się zebrać siły na dalszą podróż w 

nieznane. - A jednak został mnichem?

Rozmówca uśmiechnął się.

- Nie, ślubów nie złożył i pewnie nigdy nie złoży. Ma inne powołanie. Ale czujemy, 

jakby był jednym z nas.

Widać wszelkie kategorie ludzi tak uważały!

- Dokąd pojechał? - spytała bez wielkiej nadziei na odpowiedź. I słusznie, zakonnik 

pokręcił przecząco głową.

- Niestety, nie mogę o tym mówić. A poza tym, nie wiem.

- Ale przybyliśmy z tak daleka! - poskarżyła się Anna.

Mnich westchnął.

- Nic na to nie poradzę. Ale może porozmawiajcie z jego synem...

Ależ oczywiście! Przecież Stefan z Czarnogóry ma syna, całkiem o tym zapomniała! 

Dwanaście   lat   temu   urodził   mu   się   syn.   Nic   dziwnego,   że   Stefan   nie   mógł   zostać 

zakonnikiem.

- Milovan pracuje tam, na polu - powiedział i wskazał na kilku mężczyzn na poletku 

poza obrębem klasztoru.

Podziękowali i bez większej nadziei na pomoc udali się tam.

- Czułam, że poszło zbyt łatwo... - westchnęła Anna.

- Łatwo? Nazywasz, pani, cały ten wysiłek łatwym? A mój koń?!

- Mogliśmy szukać miesiącami - przerwała jego narzekania. I to na próżno. Dobrze, że 

nie musieliśmy jechać najpierw do Cetinje. Opóźniłoby nas to o wiele dni i może nigdy nie 

trafilibyśmy na ten trop.

- To był mój pomysł, aby zapytać gospodarza!

- Tak, to był wspaniały pomysł.

Giovanni   pokiwał   głową,   zadowolony.   Drobne   zasługi   Anny   niewarte   były 

wspomnienia!

background image

- Niestety, nie mieliśmy szczęścia - uśmiechnęła się gorzko. - Ptaszek już wyfrunął.

- Tak, a nie sądzę, że wydostaniemy coś z syna - przyznał Giovanni. - Ci górscy 

wojownicy   są   zwykle   fanatycznie   lojalni.   Poza   tym   wygląda   na   to,   że   zamierza   zostać 

mnichem, To nie polepsza sprawy.

Teraz i Anna zobaczyła, że mężczyźni pracujący na polu odziani byli w habity.

- To musi być pocieszenie dla Stefana - uśmiechnęła się. - Jemu to się nie udało, więc 

może synowi?

- Zależy, co na to ten syn.

Doszli już do zakonników, którzy podnieśli na nich wzrok. Najstarsi odeszli na bok 

albo spuścili oczy na widok kobiety, ale Anna zapytała jednego z tych, którzy pozostali na 

miejscu:

- Gdzie mogę znaleźć brata Milovana?

Młody chłopak, który stał w pobliżu, podszedł do nich.

- Ja jestem Milovan.

Popatrzyli na niego z ciekawością. Był bardzo młody, ale nie na tyle, myślała Anna 

zdezorientowana.   Ciemnowłosy,   z   ostrymi   rysami   twarzy,   jak   większość   Serbów   i 

Czarnogórców. Miał delikatny kark i szczupłą sylwetkę. Rysy jego były nadal po chłopięcemu 

nie ukształtowane, a szczególnie zadziwiał wyraz niewinności w jego oczach.

Ale przecież i tak nie mógł mieć dwunastu lat...

Anna zwróciła się do chłopca uprzejmie:

- Mój mąż i ja przybyliśmy z Raguzy, aby porozmawiać z twoim ojcem. Chcemy także 

przekazać pozdrowienia od Andrija, strażnika dróg. Czy możesz poświęcić nam kilka minut?

Skłonił   głowę,   a   po   otrzymaniu   pozwolenia   od   jednego   ze   starszych   zakonników 

zaprosił ich niezręcznym gestem, aby poszli za nim na małą łączkę, gdzie mogli usiąść na 

trawie. Anna zawsze wolała siedzieć, jej ułomność nie była wtedy tak widoczna. Ale Milovan 

wyglądał  na miłego  chłopca,  na pewno  nigdy  nie  przyszłoby  mu   na myśl,  by  się z  niej 

wyśmiewać. Wydawał się tak bardzo nieśmiały!

- Mój mąż ma kłopot - zaczęła. - Z pewnych powodów, o których teraz nie mogę 

mówić, szuka ofiarodawcy wotum do kościoła w Raguzie, w którym służył Stefan Branković. 

Musimy odnaleźć go jak najszybciej. Czy mógłbyś nam w tym pomóc?

Zerknął na nią łagodnymi po dziecinnemu oczami.

- Nie, niestety, nie mogę - rzekł po długim zastanowieniu. - Jego drogi pozostają i dla 

mnie tajemnicą. Ale pomagałem często Stefanowi w pracy przy kościele. Może będę mógł 

wam udzielić jakichś wskazówek?

background image

Ich rezygnacja znów zamieniła się w nadzieję.

- Ale to zdarzyło się dwanaście lat temu - zastrzegła Anna. - Musiałeś być wtedy 

bardzo małym dzieckiem.

- Mam osiemnaście lat - uśmiechnął się. - O jakie wotum chodzi?

Anna, wciąż wątpiąc w jego pamięć, wyjaśniła:

- To była klamra z herbem wykonanym z drogich kamieni. Ofiarowano ją patronowi 

pasterzy.

Milovan  siedział,   wpatrując   się  w  trawę.  Długo  musieli   czekać   na  odpowiedź.  W 

końcu, irytująco powoli wymawiając słowa, oznajmił:

- Tak, wiem, o które wam chodzi.

- Naprawdę? Naprawdę wiesz?

Jedna   rzecz   nie   dawała   Annie   spokoju   -   że   powodem   podjęcia   tej   naprawdę 

interesującej wyprawy było pragnienie zdobycia pieniędzy. Wolałaby, aby cel ich poszukiwań 

był bardziej szlachetny. Nie miała prawa, oczywiście, osądzać swego męża. Jej samej nigdy 

nie brakowało pieniędzy, podczas gdy on urodził się w dobrobycie i stracił wszystko. To 

mogło zrodzić w nim gorycz i cynizm.

Spojrzała na chłopca.

- Wiesz, kto to przyniósł? - spytała cicho.

- Tak - odpowiedział z takim samym namysłem, jak przedtem. - Wiem bardzo dobrze.

Wstrząsnęło to obojgiem. Wiedział! Anna przetłumaczyła słowa Giovanniego:

- Mamy podstawy sądzić, że była to wysoko urodzona osoba.

Milovan uśmiechnął się.

- Dla opiekuna trzód? Na pewno nie!

Giovanni ściągnął brwi.

- Nic już nie rozumiem. Któż to więc był?

- Pastuszek.

Zawód odmalował się na twarzy arystokraty.

- No i znowu nic nie wiemy!

- Nie tak całkiem - powiedziała Anna powoli, patrząc uporczywie na chłopca.

-   Czy   możecie   dokładniej   wytłumaczyć,   dlaczego   szukacie   tego   ofiarodawcy?   - 

poprosił Milovan.

Anna skinęła głową.

- Herb należy do starego serbskiego rodu książęcego.

Może Giovanni nie chciałby, aby to zdradziła, ale pewne rzeczy mogła przecież ocenić 

background image

sama. On i tak nie rozumiał, o czym rozmawiali. Oj, oj, pomyślała ze wstydem. Oszukuję 

swego   męża!   Czuła   jednak   głównie   nie   wstyd,   ale   podniecenie   wywołane   bliskim   już 

rozwikłaniem tajemnicy. Dziwne, ale czuła się tak, jakby siedziała bliżej tego chłopca niż 

swego męża. A przecież było odwrotnie!

Milovan zamyślił się.

- Serbski ród książęcy? To interesujące.

- Dlaczego? - spytała szybko Anna.

Potrząsnął głową, zakłopotany.

-   Jak   wiesz,   przed   kilkunastu   laty   zaginęli   potomkowie   jednej   z   gałęzi   rodu 

Nemanjiciów - tłumaczyła. - Wraz z nimi zniknął ogromny skarb. Może teraz nam powiesz, 

skąd pastuszek wziął tę klamrę?

- Znalazł ją - odpowiedział Milovan z roztargnieniem. - W pobliżu swej wioski.

Giovanni aż jęknął, gdy Anna przetłumaczyła słowa chłopca.

- Robi się coraz gorzej! Jak ją znajdziemy?

- Gdzie jest jego wioska? - spytała Anna.

- W pobliżu wielkiej rzeki. Na północ od niej.

- Czy trudno tam trafić?

- Nie, jeżeli zna się drogę. To nie będzie daleko dla kogoś, kto przybył aż z Raguzy.

- No i co z tego? - narzekał Giovanni. - To ślepa uliczka. Tylko zwykły pastuszek!

Inteligentne   oczy  Anny   szukały   zawstydzonych,   lecz   pragnących   coś   ukryć   oczu 

Milovana. Poprosiła:

- Opowiedz nam, a jaki sposób chłopiec znalazł klamrę!

Toczyli   między   sobą   niedostrzegalny   dla   Giovanniego   cichy   pojedynek   dwóch 

inteligentnych umysłów.

- Dlaczego? - spytał Milovan.

- Dlatego, że pragnę pomóc mojemu mężowi, chcę zobaczyć go znów szczęśliwym - 

wyznała. - Odnalezienie skarbu jest dla niego niezwykle ważne.

Powietrze było ciepłe, głosy pracujących mnichów rozchodziły się daleko. Ziemia 

była jednak nadal nieco wilgotna po deszczu i Annie przemokła już suknia.

- Czy ma do niego jakieś prawo? - spytał chłopiec.

Anna mogła znowu powtórzyć te same kłamstwa, co w Raguzie - że Giovanni pragnie 

odnaleźć utraconych krewnych, ale nie chciała już tego więcej robić. postanowiła, że odpowie 

uczciwie. Ten chłopiec o czystym sercu zasługiwał na prawdę.

-   Nie,   nie   większe   niż   każdy   żyjący   człowiek.   Ale   w   dzieciństwie   został 

background image

niesprawiedliwie potraktowany. Nie ze swojej winy stracił wszystko, co miał. Jest weneckim 

markizem zmuszonym do życia w nędznych warunkach na wygnaniu już od wielu lat. Chce 

odzyskać swój pałac. O tym marzy, ja zaś pragnę jego dobra. On nie jest tak chłodny i 

wyniosły, jakim może się wydawać. Znam go jako szlachetnego człowieka o dobrym sercu i 

wiem, że teraz po prostu zamknął się w swej rozpaczy. Poza tym twój ojciec także potrzebuje 

pieniędzy na ratowanie waszej ojczyzny. Jeżeli ty i twój ojciec pomożecie nam i odnajdziemy 

skarb, możemy się nim podzielić.

Okazało się jednak, że Giovanni znał język lepiej, niż przypuszczała.

- Coś, pani, rzekła? - przerwał ostro.

- Że się podzielimy. Sądzę, że to jedyne słuszne wyjście - odparła Anna.

- Ale Stefan i jego syn nie ma nic z tym wspólnego! Mają nam tylko wskazać drogę do 

tego pastucha.

- No więc właśnie - potwierdziła Anna spokojnie i zwróciła się do chłopca: - Wiesz 

może, w jakich okolicznościach została znaleziona klamra? Opowiesz nam o tym?

Wahał się przez chwilę i w końcu skinął głową.

-  To   była   dziwna   historia.   Pastuszek   miał   pewnej   nocy   jakby   wizję.   Duża   grupa 

obcych   wędrowała   jego   doliną   na   południe   w   stronę   góry   leżącej   nad   rzeką.   Góry 

niedostępnej dla nikogo. Klamrę znalazł później w pobliżu śladów pozostawionych przez tę 

grupę.

Anna przetłumaczyła.

- To przesądza sprawę! - zdecydował szybko Giovanni. - Chłopiec naprawdę widział 

zaginionych krewnych księcia. No, to nie potrzebujemy już pomocy tego szczeniaka.

- Na pewno jest tutaj dużo takich stromych, niedostępnych skał - stwierdziła Anna 

sceptycznie.

- Tego nie możesz wiedzieć ty, pani, która nie byłaś w głębi tej krainy - zaoponował 

Giovanni.   -   Według   mnie   wszystkie   te   góry   mają   łagodne   szczyty.  Tutaj   nie   ma   chyba 

żadnych stromych skał!

Milovan przerwał markizowi:

- Na własną rękę nigdy jej nie znajdziecie. Wnętrze kraju jest poprzecinane wzdłuż i 

wszerz głębokimi dolinami.

- Prowadź nas więc do tego pastucha! - rozkazał Giovanni. - Albo powiedz, gdzie go 

możemy spotkać.

Gdy  Anna   przetłumaczyła,   nowicjusz   wstał,   skłaniając   do   tego   samego   pozostałą 

dwójkę.

background image

Długo stał w milczeniu. Wreszcie Anna złowiła jego wzrok.

- Nie trzeba było długo szukać, prawda? - spytała powoli.

Uśmiechnął się.

- Powiedz swemu mężowie, pani, że ma bardzo mądrą małżonkę.

- Nie - zaprotestowała, - tego nie przetłumaczę!

Zaskoczyła ją dojrzałość jego spojrzenia.

- Ta odpowiedź dowodzi właśnie tego, co powiedziałem: on ma bardzo mądrą żonę. 

Nie, nie trzeba będzie szukać. Jak doszłaś do tego, pani?

- Twój wiek. I to, że mężczyzna posiadający własne dzieci nawet by nie próbował 

zostać mnichem.

- Co? O czym wy mówicie? - pytał zdezorientowany Giovanni. - Mów po włosku, a 

nie w tym bękarcim języku!

Anna odwróciła się do niego z uśmiechem.

- Myślę, że wiem, jak nazywa się pastuszek. Ma na imię Milovan, ale nie nazywa się 

Branković.

- Rzeczywiście - przytaknął chłopak. - To, co opowiedzieliście o rodzie książęcym, 

interesuje mnie bardzo. Tak, mój przybrany ojciec bardzo potrzebuje pieniędzy, nie tyle dla 

obrony kraju, co na wspomożenie tutejszej biedoty. To jest jego wielkie marzenie. Wieki 

odpierania naporu tureckiego wycieńczyły nas. Przystaję na waszą propozycję, ale jeszcze 

wszystkiego nie opowiedziałem. Muszę tylko prosić o zgodę na opuszczenie klasztoru na 

kilka dni. Pewnie ją otrzymam, my, nowicjusze, musimy wychodzić czasem do ludzi, w świat, 

aby sprawdzić, czy potrafimy odeprzeć jego pokusy, zanim zostaniemy zakonnikami i na 

zawsze zamkniemy się za murami klasztoru. Możemy wyruszyć jutro o świcie. Powinniśmy 

dotrzeć tam za dzień lub dwa, moja wioska nie leży daleko stąd.

Mówił tak długo i szybko, że Anna ledwie nadążała z tłumaczeniem.

- A więc to on? - spytał Giovanni zdezorientowany. - A niech to! Tak, gdybym znał 

język, zorientowałbym się od razu. Ale tak już jest, gdy ma się kobietę za pośrednika!

background image

SKAŁA

Milovan sam wybrał samotność. Gdy zajął się nim Stefan z Czarnogóry, był prostym 

wiejskim chłopcem. Stefan dostrzegł jego dobre, czyste serce i umiejętność odczytywania 

ludzkich charakterów. Milovan wcześnie postanowił, że zostanie mnichem. Gorąco i szczerze 

pragnął służyć Bogu. Całym sercem oddał się naukom teologicznym. W chwili przyjazdu 

markiza z żoną od wielu lat przebywał w klasztorze.

Gdy młodzieniec przyłączył się do wyprawy, zniknęła ciężka atmosfera w stosunkach 

pomiędzy małżonkami di Ferro. Anna, choć niechętnie, musiała przyznać, że źle się czuła w 

towarzystwie własnego męża. Nie powinno tak być, myślała zdruzgotana. Powinniśmy się 

rozumieć, mieć do siebie zaufanie i cieszyć się szczęściem.

To na pewno moja wina, wyrzucała sobie Ann. Czego właściwie oczekuje ode mnie 

Giovanni? Że będę zachowywać się równie wyniośle jak on? Ale ja nie jestem arystokratką i 

spoglądanie z góry na innych mi nie odpowiada. Staram się, zachowując pewien dystans, być 

przyjazna dla wszystkich, ale widać nie robię tego we właściwy sposób.

Ach, jakbym chciała być jego warta! Żeby patrzył na mnie z miłością tak jak na 

początku!  Ale   on   na   pewno   jest   zawiedziony.   Może   nie   widział   wcześniej,   jaka   jestem 

brzydka, nieciekawa, prosta i niezręczna? Może odkrył to dopiero w czasie ślubu?

Gdybym tylko była ładna!

Muszę mu pomóc odnaleźć skarb. Może znów będzie zadowolony.

Tego samego ranka, przed wyruszeniem w drogę, u bram klasztoru Annę spotkała 

wielka   przykrość.   Zanim   wypuszczono   Milovana,   kilku   starszych   mnichów   z   daleka 

przyjrzało   się   Annie   badawczo.   Roztrząsali   coś   między   sobą,   aż   w   końcu   wzruszyli 

ramionami z uśmiechami wyrażającymi współczucie i pozwolili Milovanowi na wyprawę.

Uznali, że nie jest niebezpieczna! Młoda kobieta, która nie będzie stanowić zagrożenia 

dla   niewinności   kandydata   na   mnicha!   Powinna   się   oczywiście   z   tego   śmiać,   lecz   gdy 

przypomniała sobie, jak traktuje ją Giovanni, poczuła w sercu dotkliwy ból.

Pożyczyli klasztorne osły, którym Milovan wplótł jasne, złotawe rzemienie w uprząż 

nad czołami.

- Dlaczego to robisz? - chciał wiedzieć Giovanni.

- Na tutejszych szlakach można spotkać wielu bojowników o wolność Czarnogóry, a 

to jest znak, że należymy do grona najbliższych przyjaciół Stefana.

- Bojownicy? Tutaj? Tak daleko na południe?

-   Osmańscy   najeźdźcy   starają   się   zająć   pas   wybrzeża   od   podbitej   już  Albanii   do 

background image

Raguzy. Nie możemy dopuścić, aby odcięli nasz kraj od morza.

Mimo to podczas podróży nie widzieli śladów walk. W ogóle nie widzieli żadnych 

innych istot niż pojedyncze zwierzęta. Rozmawiali ze sobą bardzo mało. Giovanni sam nie 

był   rozmowny;   nie   lubił   też,   gdy   jego   żona   rozmawiała   z   innymi.   Poza   tym   był 

niezadowolony, że musi jechać na ośle.

Po   długiej   i   męczącej   przeprawie   przez   góry  Milovan   znalazł   pasterski   szałas,   w 

którym mogli przenocować. On sam postanowił spać na dworze. Anna zrozumiała, że było to 

zgodne ze wskazówkami, jakie otrzymał przed opuszczeniem klasztoru.

W ten sposób Anna znalazła się po raz pierwszy sam na sam ze swym mężem w małej  

izbie.

Zanim zasnęli, leżała i obserwowała go w półmroku. Tak bardzo chciała wyciągnąć do 

niego   dłoń,   porozmawiać,   uśmiechnąć   się,   pogładzić   jego   twarz.   Kiedyś   przecież   umieli 

uśmiechać się do siebie! Pamiętała wszystkie te chwile, gdy Giovanni całował ją w rękę. 

Zdarzało się także, że gładził ją delikatnie po policzku, a jego oczy stawały się ciepłe i 

serdeczne. Ale to działo się tak dawno temu...

Może to była jej wina? Może to on był nieśmiały i nie miał odwagi okazywać swych 

uczuć, lecz czekał, aż ona zrobi pierwszy krok? Może to ona wydawała się zbyt chłodna i 

obojętna?

Mimo że kłóciło się to z zasadami wpojonymi przez wychowanie, Anna zwalczyła 

swą nieśmiałość i zbliżyła dłoń do jego policzka - bardzo, bardzo ostrożnie. Drżącymi ze 

strachu palcami dotknęła go leciutko.

Giovanni zesztywniał na moment, potem wymamrotał coś jakby przez sen i udając, że 

śpi, przewrócił się na drugi bok.

Anna   leżała   z   szeroko   otwartymi   oczami,   czując   się   bezgranicznie   zawstydzona. 

Wydawało jej się, że tego nie przeżyje.

Dzikie, puste góry przeszły w krainę o głębokich dolinach i stromych urwiskach. Anna 

nie pojmowała, skąd Milovan wiedział, którędy mają jechać. W drodze kierował się jedynie 

słońcem i swym niezwykłym zmysłem orientacji.

Drugiego dnia około południa zatrzymał się nagle na otwartej łące pomiędzy lasem a 

górą.

Wcześniej skręcili na wschód, a teraz wydawało się, że jechali na południe.

- Co się stało? - spytała Anna.

Zmienionym ze wzruszenia głosem odpowiedział:

- Tutaj   pasałem  nasze  owce.  Jak  tu   ciasno!  Wtedy  wydawało   mi   się  ,  że  to   całe 

background image

królestwo!

- Byłeś przecież dzieckiem. Nie odwiedzałeś tego miejsca od tamtego czasu?

- Nie. Ja... unikałem tego.

Powiedział to w tak dziwny sposób, że Anna pomyślała, iż może nie chciał ściągać do 

swej doliny Turków i dlatego trzymał się z dala.

Pojechali   dalej   wąskim   obniżeniem   doliny,   niemal   wąwozem,   w   którym   drzewa 

udzieliły im przyjemnego cienia. Ostatnie dni były nieznośnie upalne. A, według Anny, dolina 

prowadziła jeszcze bardziej na południe.

- Tutaj, tędy właśnie weszli w dolinę - wyjaśnił Milovan cicho. - Posuwali się tuż za 

mną, o czym ani oni, ani ja nie wiedziałem.

- Ród Nemanjiciów? To tędy szli? - spytał Giovanni ostro. - Dlaczego od razu nie 

mówiłeś? Mogliśmy znaleźć jakiś ślad. Może ukryli skarb gdzieś przy drodze!

- To... byłoby szukanie na próżno - wyjąkał Milovan, nienawykły do sprzeciwiania się. 

- Wiem, którędy szli, bardziej jest prawdopodobne, że wzięli skarb ze sobą.

Przełknął głośno ślinę, drżąc pod groźnym spojrzeniem Giovanniego.

Ruszyli dalej. Milovan ślizgał się wzrokiem po drzewach w dolinie. Od czasu do 

czasu wzdychał głęboko.

Anna domyśliła się, że wspominał dzieciństwo. Musiał tędy chodzić setki razy ze 

swym stadkiem owiec.

- Gdzie mieszkałeś? - spytała nieśmiało.

Giovanni odwrócił się patrząc groźnie. Anna poczerwieniała w poczuciu winy, lecz 

tym razem postanowiła trwać przy swoim. Musi mieć prawo do rozmowy z tym chłopcem!

- Tam, za zakrętem - odrzekł Milovan niewyraźnie.

- Czy twoja rodzina nadal tam mieszka? Pewnie się zdziwią, gdy cię zobaczą.

- Nie - wyszeptał chłopiec. - Tam już nikt nie mieszka.

- Nikt?

- Nikt. Trzęsienie ziemi...

- Och!

Tak,   teraz  Anna   rzeczywiście   zauważyła   tu   i   ówdzie   ślady   po   trzęsieniu   ziemi. 

Głęboka szczelina przecinająca wzgórze, które dopiero co minęli, zwały kamieni i martwe 

drzewa. Ponieważ upłynęło wiele lat, miłosierna trawa pomogła zabliźnić rany.

Ścieżka, niemal całkiem zarośnięta, skręciła. Przed oczami podróżujących otworzył 

się szerszy widok. Jadący przodem Giovanni nie zauważył, że Milovan i Anna zatrzymali się. 

Po prawej stronie, na zboczu góry, ujrzeli ruiny małej, ubogiej woski. Milovan przełknął 

background image

ślinę, lecz nie mógł dłużej ukrywać łez, które zalśniły w jego oczach.

- To było tak dawno temu... - wyszeptał przepraszająco.

Anna spontanicznie przykryła dłonią jego dłoń. Akurat wtedy Giovanni się odwrócił.

- Donna Anna! - zawołał ostro. - Jesteś, pani, moją małżonką, a to jest mnich!

- To jeszcze niemal dziecko - odpowiedziała po włosku, świadoma, że to nie zazdrość 

powodowała Giovannim, lecz raczej urażona miłość własna.

Anna podjechała do męża i opowiedziała mu o wiosce. Od razu się ożywił.

- Czyli musiałeś ich widzieć niedaleko stąd? - zwrócił się do Milovana.

- Stałem tam, w górze, na ścieżce - odrzekł chłopak, odzyskawszy już panowanie nad 

sobą. - A oni byli tutaj, dokładnie tu gdzie stoimy.

- Naprawdę? I poszli dalej prosto?

- Tak.

Nie   mogli   zobaczyć   skały   ze   swego   miejsca   na   dnie   doliny,   gdyż   ściana   drzew 

ograniczała widoczność.

- A... klamra? Gdzie ją znalazłeś? - pytał podniecony Giovanni.

- Leżała dalej, tam gdzie zaczynają się zarośla.

Wenecjanin szybko podjechał do krzaków, zeskoczył z osła i rzucił się na kolana, 

gorączkowo przeszukując trawę. Anna patrzyła na niego niemal z politowaniem.

- Chcesz pójść do wioski? - zwróciła się do Milovana.

- Nie! - zaprotestował gwałtownie.

Zrozumiała, że wspomnienia były jeszcze zbyt bolesne.

- Jak poznałeś Stefana z Czarnogóry?

- Należał do tych, którzy przybyli do wsi po ocalałych. Strasznie się wtedy bałem, 

przytuliłem się do niego i nie chciałem puścić, wydawał mi się taki silny i spokojny. Wziął 

mnie ze sobą do Raguzy, aby znaleźć mi dom. Jego żona właśnie zmarła, co sprawiło, że stał 

się   bardzo   religijny   i   chciał   opuścić   Czarnogórę.   Służył   jakiś   czas   przy   kościele.   Ja,   w 

podzięce za ocalenie życia, ofiarowałem klamrę. Była najpiękniejszą rzeczą, jaką miałem, ale 

nie wiedziałem, że jest aż tak drogocenna. Stefan jednak wrócił do kraju, do tego właśnie 

klasztoru. On sam nie jest stworzony do zakonnego życia, jest zbyt niespokojny i nigdy nie 

zostanie mnichem, Za to ja tego pragnę i to go bardzo cieszy.

- Ale jesteś jeszcze w nowicjacie?

- O, tak, upłynie wiele lat, nim będę godzien przyjąć święcenia.

Giovanni wspiął się na grzbiet osła.

- Nic tam nie ma, ruszamy dalej!

background image

Słońce   chyliło   się   już   ku   zachodowi,   gdy  dotarli   do   końca   ścieżki.   Stanęli   przed 

potężną skalną ścianą. Wznosiła się wysoko ku niebu; odnosili wrażenie, że pochyla się nad 

nimi. Z jednej strony była ograniczona opadającą ostro kilkusetmetrową granią. Wejście na 

nią było niemożliwe: tylko najniższa część przy wejściu do doliny mogła być osiągalna, lecz 

dalej stawała się zbyt stroma.

Przeciwną stronę doliny ograniczał głęboki jar, ponad którym piętrzyła się ściana lasu.

Góra była nie do zdobycia.

- To chyba można nazwać ślepą uliczką... - odezwała się Anna.

- No właśnie! - powiedział Giovanni z urazą w głosie. - Powiedz temu szczeniakowi, 

że nie mógł tego nie wiedzieć! Nawet dziecko było w stanie zrozumieć, że musieli zawrócić!

Anna przetłumaczyła, łagodząc nieco słowa męża.

Milovan uśmiechnął się.

- Wspominałem, że nie powiedziałem wszystkiego. Pewnej nocy, niedługo potem, jak 

widziałem   ich   w   dolinie,   ujrzałem   ze   swej   wioski   światełko   na   szczycie   góry.   Mogło 

dochodzić z domu, ogniska czy czegoś takiego.

- Naprawdę? - ożywił się Giovanni. - To co innego! Wystarczy tylko tam wejść!

Tylko? pomyślała Anna i zerknęła na górę. Sama myśl o tym ją obezwładniała.

Milovan   zaproponował   nieśmiało,   aby   rozbili   obóz,   bo   wkrótce   nadejdzie   noc. 

Rozłożyli się u stóp skały i na zmianę trzymali wartę w obawie przed dzikimi zwierzętami. 

Samo określenie „dzikie zwierzęta” sprawiło, że Annę przeszył dreszcz. Mogła stawić czoła 

każdej przeciwności, ale drapieżniki przerażały ją bardzo. Zawsze im współczuła i rozumiała 

je, i dlatego myśl, że mogłaby zostać zaatakowana przez stworzenie, którego nigdy w życiu 

nie   chciałaby  skrzywdzić,   była   dla   niej   nieznośna.   Nie   śmiała   jednak   powiedzieć   o   tym 

Giovanniemu. Nazwałby to na pewno śmieszną ckliwością i nigdy by jej nie pojął. Jeszcze 

raz zerknęła na męża. Tak by chciała go pokochać z całego serca.

Dlaczego jej to utrudniał?

background image

UKRYTE PRZEJŚCIE

Tej   nocy  Anna   śniła   się   Norwegia.   Dom   w   Bergen,   w   którym   nie   była   już   tyle 

miesięcy, wąska, spokojna uliczka, białe domy i ich własny, największy w okolicy, okienka 

błyszczące tak ładnie w zachodzącym słońcu, jej mały pokoik z jasnymi meblami... Nagle 

wkroczył   tam   Giovanni,   rozejrzał   się   i   rzucił   ze   wzgardą:   „Cóż   za   obrzydliwa,   ciasna 

komórka!”

Zbudziła   się   wtedy  i   poczuła,   jak   bardzo   kocha   swój   dom   rodzinny.  Wspomniała 

jesienne   powroty   statku   do   Bergen   i   znienawidzone,   wąskie   kajuty   pod   kołyszącym   się 

pokładem. Nawet ją to zdziwiło - zawsze sądziła, że lubi morskie podróże i poznawanie 

kolejnych portów. Chyba zaczynam się starzeć, pomyślała z uśmiechem, który zamarł jej na 

ustach, gdy dostrzegła w ciemności śpiącego Giovanniego.

Nigdy nie czuła się bardziej samotna niż teraz, kiedy otrzymała tego człowieka za 

męża!

Noc   był   chłodniejsza,   niż   się   spodziewała.   Gdy   wreszcie   nadszedł   ranek,   wstali, 

sztywni   z   zimna   i   bez   humoru.   Po   śniadaniu,   wraz   z   pierwszymi   promieniami   słońca, 

obudziła się w nich chęć do życia. Słońce nie dochodziło co prawda jeszcze do ich ciasnej 

doliny, ale ogrzewało powietrze, którym oddychali.

Całe przedpołudnie próbowali znaleźć jakąś drogę na górę. Wspinali się, pokonując 

długie   odcinki,   ale   bez   rezultatu.   Trwało   to   całe   godziny,   zapomnieli   nawet   o   głodzie   i 

zmęczeniu,  wciąż  szukając  nowych  rozwiązań.  Za  każdym   razem,  gdy  wydawało  się, że 

znaleźli jakąś możliwość, okazywała się chybiona, i musieli zaczynać od początku.

Gdy słońce stanęło w najwyższym punkcie, zebrali się przy osłach.

- Czy jesteś pewien, że widziałeś to światło? - zapytał Giovanni.

- Tak, na pewno! - odparł Milovan.

Wenecjanin popatrzył zrezygnowany na skałę i powiedział:

- Jeżeli to prawda, musieli już znać drogę na górę, gdy tu przybyli.

- Tak, a poza tym - dodała Anna - zdołali przetransportować zwierzęta i wozy, inaczej 

znaleźlibyśmy jakieś pozostałości.

- Niepojęte! - wymamrotał Giovanni. - a jeżeli to wszystko jest wymysłem? Jeżeli 

nigdy nie było żadnego klasztoru tam na górze, to chyba trochę się nabraliśmy, nieprawdaż?

- Wszyscy w wiosce  słyszeli o klasztorze  - zapewnił  Milovan drżącym głosem. - 

Nigdy nie wątpiliśmy w prawdziwość tej legendy.

Anna rozpoczęła ostrożnie:

background image

- Jeżeli ludzie z rodu Nemanjiciów dostali się na górę... Myślicie, że nadal tam są?

Odpowiedział jej Giovanni:

- To było dwanaście lat temu! Co prawda nie wiemy, jak tam jest, ale nie sądzę... 

Musieli   opuścić   to   miejsce   dawno   temu.   Możemy   tylko   mieć   nadzieję   na   jakiś   ślad   po 

skarbie.

Milovan potrząsnął głową.  Stefan i  jego ludzie dobrze  znali te  tereny.  Zwróciliby 

uwagę na obcych, gdyby nagle zjawili się w okolicy. a tak się przecież nie stało.

Giovanni chrząknął tylko znacząco.

Głód i rozczarowanie sprawiły, że odczuwali irytację. Przyrządzili jakiś posiłek. Anna 

marzyła o wydostaniu się z tego nieprzyjemnego, wilgotnego miejsca w cieniu góry. Siedziała 

na   trawie   i   żuła   kromki   miejscowego  chleba,   przełożone   plastrem  czarnogórskiej   szynki, 

wędzonej i suszonej na strychu pięć lat. Nie była przyzwyczajona do takiego jedzenia, ale 

smakowało jej.

Patrzyła   na   lewą   stronę   doliny,   gdzie   wysuszone   koryta   potoków   przerywały 

monotonię roślinności porastającej najniższą część zbocza. Ponad warstwą zieleni wznosiła 

się wapienna ściana, która w cieniu wydawała się niebieskoszara.

Nagle w głowie zaświtała jej jakaś myśl.

- Czekajcie! - zawołała bez tchu.

- Na co? - spytał Giovanni, zły. Jego twarz nosiła ślady zmęczenia i nie była już tak 

młodzieńczo gładka.

- Przypuszczam, że istnieje rozwiązanie - rzuciła Anna, starając się stłumić ogarniające 

ją podniecenie. - Pozwólcie mi chwilę pomyśleć!

-   Ech,   te   kobiety   -   pogardliwie   prychnął   Giovanni   i   posłał   Milovanowi   znaczące 

spojrzenie, które nie zostało odwzajemnione.

- Tu jest wszędzie kras? - zaczęła. - To jest kras, prawda? - spytała nerwowo.

- Kras? A cóż to takiego? - zdziwił się Giovanni.

Anna zignorowała go.

- Tak, na pewno - odpowiedziała sama sobie. - Wszędzie skały wapienne. Ten jar to 

przecież rozpadlina wapienna. A te potoki...

- No, co z nimi?

- Czytałam o zjawiskach krasowych. O górach drążonych od wewnątrz przez wodę. O 

wyschniętych   korytach   rzek,   pozostawiających   korytarze   w   skale.   O   ogromnych, 

kilometrowych   jaskiniach   ze   stalaktytami   i   stalagmitami.   Właśnie   tutaj,   na   Bałkanach, 

najwięcej w Chorwacji, ale i w Czarnogórze...

background image

- Jak je, pani, nazwałaś? Sta...

-   Stalaktyty.   Nacieki   utworzone   w   ciągu   milionów   lat   przez   kapiącą   wodę   z 

cząsteczkami wapnia.

- Kobiety nie powinny czytać za dużo. Nie jest im z tym do twarzy - powiedział 

nadąsany Giovanni, który nie chciał okazać, że nie wie, o czym mówi żona.

Milovan jednak patrzył na Annę zamyślonymi oczami dziecka.

Była taka jama w pobliżu naszej wioski... Niespecjalnie duża, bo wyrzeźbiona przez 

dawne   koryto   potoku,   tak   jak,   pani,   mówiłaś.  A  w   środku   były  różne   dziwne   kamienne 

kształty.

Anna przytaknęła.

- Siedzę tak i patrzę na te wyschnięte koryta - mówiła ożywiona. - Schodzą zapewne 

bardzo wysoko z góry, ale nikt nie wie, którędy. Dotyczy to zwłaszcza koryt podziemnych. 

Spójrzcie na to duże, najbliższe „naszej” skały, jest szerokie, tak jakby płynęła nim jakaś 

rzeka. Mam ochotę zbadać, którędy prowadzi.

- Znika za drzewami, ale nie widzę go już wyżej - powiedział Milovan. - Ja też idę.

Wstali.

- To za daleko, jestem zmęczony - narzekał Giovanni. - To jakieś bzdury! Kto słyszał o 

rzece płynącej na wskroś góry?

- Pozwolisz, panie, że pójdziemy? - spytała Anna niepewnie?

Giovanni   spoglądał   na   nich   podejrzliwie,   rozważając   sprawę.  Wreszcie   westchnął, 

zrezygnowany, i też się podniósł. Zostawili osły na popas na swobodzie, nie widzieli w nocy 

żadnych dzikich zwierząt, miejsce wydawało się bezpieczne.

Musieli cofnąć się daleko, aby ominąć jar, o wiele dalej niż sądzili. Wspinali się teraz 

wysuszonym   korytem   potoku   i  mocno   odczuwali   nieznośny  upał.   Odbijające   się   od   skał 

promienie słońca oślepiały ich, Anna czuła, że coraz bardziej boli ją głowa.

Koryto potoku było rzeczywiście szerokie. Milovan ocenił je wzrokiem.

- Chyba dałoby się wprowadzić tędy konie i wozy - stwierdził.

- Tak - zgodziła się Anna i przetłumaczyła jego słowa mężowi.

Miała naprawdę dosyć ciągłego występowania w roli tłumacza. Giovanni żył przecież 

w tym kraju co najmniej  piętnaście lat. Czemu więc nie nauczył się języka?  Nie można 

przecież być aż tak wyniosłym, by móc udawać, że się nie słyszy tych „nieprzyjemnych 

dźwięków”, jak nazywał serbsko - chorwacki? Coś przecież musiało zostać w tej leniwej...

O, nie, wybacz, pomyślała zaraz pokornie, lecz i z lekkim rozbawieniem. Przecież nie 

wolno   mi   myśleć   bez   szacunku   o   swoim   najdroższym   małżonku!   Jednocześnie   jednak 

background image

uświadomiła   sobie,   że   jeżeli   nie   będzie   traktowała   swoich   stosunków   z   Giovannim   bez 

odrobiny gorzkiego humoru, to oszaleje.

Giovanni przyznawał, że wozy mogły tędy podjechać, bo nie było zbyt stromo. Mimo 

to nadal pogardliwie traktował niewiarygodną teorię żony o potokach płynących na wskroś 

przez skały.

Dotarli do lasu, który okrył ich swym zielonym cieniem. Było to wybawienie dla 

Anny. Znów mogła patrzeć na skałę bez mrużenia oczu.

Często zatrzymywali się na odpoczynek. Giovanni był nie przyzwyczajony do tego 

rodzaju wysiłku. Annie chodzenie zawsze sprawiało ból, zwłaszcza tutaj, a Milovan co chwila 

potykał się o swój habit.

Wreszcie mogli dostrzec górę wyłaniającą się zza gęstych drzew.

Nagle koryto potoku zniknęło wśród krzaków rosnących przy skalnej ścianie.

- Musi przecież skądś wypływać! - rzekł Milovan.

Anna zacisnęła usta.

- Spójrzcie, leżą tam drzewa, wydają się zrąbane dawno temu. Mogli to zrobić ludzie z 

rodu   książęcego,   gdy   tu   nadeszli   przed   dwunastu   laty.   Pamiętacie,   droga   była   ukryta   i 

zapomniana przez wiele stuleci. A te krzaki może i mają dwanaście lat, nie znam się na 

roślinach. Zetnijmy je. Czy ktoś może pożyczyć mi nóż?

Niestety,   mieli   tylko   dwa.   Musiała   więc,   zniecierpliwiona,   siedzieć   bezczynnie   i 

patrzeć, jak nieskończenie powoli przebijają się przez gęstą roślinę. Niektóre gałęzie okazały 

się za grube, te zostawili. Wkrótce zaczęli się domyślać, co kryje się za nimi... Wreszcie ścięli 

i je.

Długą chwilę stali w milczeniu. Giovanni zagwizdał cicho.

- Brama w górze! wyszeptał Milovan. - Tu jest to ukryte wejście!

- Tak, ale jesteśmy zbyt daleko od skały - narzekała Anna. - Czy to może się zgadzać?

- Musi! - wykrzyknął z entuzjazmem Giovanni. Zapomniał, że powinien zachować 

stosowny dystans wobec tych dwojga. Znów był na tropie skarbu i oczy błyszczały mu z 

podnieceniem.

Milovan usunął ostatnie zasłaniające wejście gałęzie.

-   Czy   się   odważymy?   -   wyszeptała  Anna   do   siebie.   Cieszyła   się   bardzo,   choć 

jednocześnie   czuła   strach,   patrząc   na   tę   wielką,   czarną   jamę,   prowadzącą   w   nieznane. 

Podświadomie stanęła za mężczyznami. Chciała z nimi iść, ale nie jako pierwsza!

background image

UTRACONA NADZIEJA

- A osły? - spytał Milovan niepewnie. - Co z nimi zrobimy?

Giovanni przejął teraz przywództwo, co, jak uważał, słusznie mu się należało.

- Niech pozostaną tam, gdzie są - powiedział władczo. - A teraz ostrożnie. Zajrzymy 

tylko do groty.

Milovan znalazł wyschniętą gałąź karłowatej sosny i zapalił ją. Tak rozpoczęli pochód 

w głąb góry, posuwając się z wahaniem.

- Czy mogą tu być dzikie zwierzęta? - niemal wyszeptała Anna.

- Na zewnątrz nie było żadnych śladów - odpowiedział Milovan.

Nie szło się źle po dnie potoku, było nadal tak szerokie, jak na zewnątrz. Wozy mogły 

spokojnie   nim   jechać...   Przynajmniej   z   początku.   Wkrótce   jednak   zaczęły   się   problemy. 

Pojawiły się odnogi korytarza i pierwsze formacje wapienne. Nie były duże, ale od czasu do 

czasu blokowały drogę.

W takich chwilach Anna wyobrażała sobie, jakie przeszkody musieli przezwyciężać 

przed laty ludzie z orszaku książęcego. O ile naprawdę tędy szli...

Posuwali   się   naprzód.   Żadne   z   nich   nie   wiedziało,   jak   daleko   powinni   pójść   za 

pierwszym razem, ale jednocześnie nikt nie miał ochoty zawrócić. Jeszcze tylko kawałek... i 

jeszcze trochę...

Nagle Milovan wykrzyknął:

- Spójrzcie tam!

Przed nimi, na środku drogi, wznosił się stalagmit, niemal złączony z wiszącym nad 

nim stalaktytem.

Ludzie, także konie i węższe wozy, mogły go obejść, ale szerszy pojazd musiał się 

poddać.

I stał tam w istocie jak zamierzchła pamiątka po dawnej podróży.

Na   twarzy   Giovanniego,   oświetlonej   przez   pochodnię,   malowało   się   napięcie   i 

podniecenie.

- A więc jednak dotarli tutaj! Jesteśmy na dobrej drodze! Jesteśmy na dobrej drodze!

Ostatnie   słowa   wykrzyczał,   aż   odbiły   się   echem   od   ścian   jaskini.   Obszedł   wóz 

dookoła, lecz nie znalazł żadnych znaków świadczących o tym, że podróżował nim ktoś z 

książęcego rodu. Widział tylko zwyczajny wóz ze spróchniałymi dyszlami i rozpadającymi 

się kołami.

-   Może   jednak   pójdziemy   po   osły?   -   zastanawiała   się  Anna,   zawsze   dbająca   o 

background image

zwierzęta. - Idziemy już bardzo długo.

-   Jeszcze   kawałek   -   zarządził   Giovanni.   -   Zauważyliście   chyba,   że   cały   czas 

podchodzimy pod górę?

- Tak, ale w jakim kierunku? - spytała. - Może oddalamy się od skały? A może idziemy 

na wskroś wzgórza?

Ale   w   oczach   Giovanniego   płonął   fanatyczny   ogień.   Nie   dopuszczał   żadnych 

sprzeciwów.

Chwilę później napotkali następną przeszkodę. Sklepienie tak się obniżyło, że konie 

miałyby tu trudności z przejściem. Ale skoro ich trójce się udało, przedostałyby się tędy także 

osły.

Wkrótce zobaczyli to, za czym tak bardzo tęsknili: światło dochodzące ukosem z góry.

- No, teraz najważniejsze - wykrztusił Giovanni. - Gdzie wyjdziemy?

Parę   minut   później   stali   na   grzbiecie   wzgórza   na   zielonej   łączce.   Była   owalna   i 

nieduża, w sam raz na bezpieczne pastwisko dla ich zwierząt. Ściana skały wznosiła się 

naprzeciw, a jakieś sto metrów nad sobą dostrzegli szczyt.

- Jak tam dojdziemy? - spytał Milovan z przejęciem. - Czyżby to była droga?!

Mrużyli oczy, starając się dostrzec coś pod słońce. Wszystkim wydawało się, że widzą 

stromą, wąską dróżkę wijącą się pod górę i znikającą za krawędzią.

- Ciekawe, czy kończy się tam, czy wiedzie na sam szczyt? - wyszeptał Giovanni.

- W każdym razie teraz wracamy po osły - postanowiła Anna. - Możemy tu rozbić 

obóz, a jutro iść dalej.

- Jutro? Nie możemy przecież czekać tak długo! - protestował Giovanni.

- Wkrótce nadejdzie wieczór. Zanim wszystko tu przeniesiemy, zapadną ciemności.

Postanowili, że Anna zaczeka, a oni pójdą po osły i bagaże. Pochodnia się wypaliła, 

nowej nie znaleźli. Nic jednak nie zdołało powstrzymać Giovanniego. Anna obserwowała z 

radością, jaki był szczęśliwy i miły dla nich, i myślała, że może, może...

Znów zniknęli w grocie. Poczuła nagle, jak bardzo bolą ją nogi i plecy.  Znalazła 

wygodne miejsce na trawie, położyła się i zapatrzyła w niebo.

Jakie   to   dziwne!   Oto   ja,  Anna   Wardelius   z   Bergen,   leżę   sobie   na   niedostępnym 

wzgórzu w Czarnogórze. Jak tu dotarłam? To wszystko stało się tak nagle! I mam męża - ja, 

której sądzone było życie w samotności.

Z bólem w sercu uświadomiła sobie jednak, że jest wiele rodzajów samotności.

Wszystko wskazywało na to, że ta nowa będzie o wiele bardziej dotkliwa od dawnej.

Niezauważalnie   zapadła   w   sen,   oświetlana   łagodnie   przez   słońce.   Obudziły   ją 

background image

dochodzące z bliska głosy. Poderwała się.

Giovanni i Milovan prowadzili osły.

- Nieźle się trzeba było napracować, aby przeprowadzić je przez to wąskie przejście! - 

zawołał Milovan zadowolony z siebie. - Ale gdy pierwszemu się udało, pozostałe podążyły za 

nim.

Tak też musiało być wtedy, dwanaście lat temu, pomyślała Anna. I musieli mieć ze 

sobą przewodnika, inaczej na pewno nie znaleźliby tej drogi od razu.

Następnego ranka Giovanni wstał wcześnie i niemal nie pozwolił im zjeść śniadania, 

nakłaniając   do   pośpiechu.   Milovan   połączył   ich   długą   liną   i   tak   rozpoczęli   wspinaczkę: 

pierwszy Giovanni, potem Anna, a na kocu Milovan.

Górska droga była szersza, niż się wydawało z daleka. Właściwie zabezpieczenie w 

postaci   liny   okazało   się   niepotrzebne,   ale   Anna   z   wdzięcznością   przyjęła   poczucie 

bezpieczeństwa,   jakie   jej   dawała.   Zawsze   bała   się   wysokości   i   teraz   starannie   unikała 

patrzenia poza skraj drogi.

Wchodzili szybko. Wkrótce stanęli w miejscu, gdzie droga okrążała skałę, i ujrzeli, co 

się  za  nią  znajdowało. Annie  pociemniało  w  oczach.  Pod nimi  toczyła   swe  wody rzeka: 

szeroka, dzika, spieniona, pędząca z hukiem dnem doliny. Na szczęście za zakrętem droga 

znów wracała w kierunku „lądu”.

- Że też odważyli się jechać tędy wozami konnymi! - wykrzyknął Milovan.

- Droga jest szeroka - odpowiedział Giovanni, któremu wysokość nie wydawała się 

przeszkadzać. W jego oczach płonęła gorączka. Teraz był już tylko poszukiwaczem skarbów.

Zatrzymali   się   na   odpoczynek,   gdyż   rozpoczęli   wspinaczkę   w   zbyt   gwałtownym 

tempie. Annę bolało w piersiach, oddychała ze świstem i czuła walenie pulsu w skroniach. 

Osunęła   się   na   kamień   i   patrzyła   na   wspaniały  krajobraz.   Jakże   dzikie   wydawało   się   to 

pustkowie! Gdzie tylko wzrokiem sięgnąć, wzgórze za wzgórzem. Miejscami ponad nimi 

wznosiły się niebieskawe szczyty, które w świetle słońca wydawały się niemal czarne.

Giovanni spojrzał przed siebie.

- Droga znów znika. Ale chyba wkrótce będziemy u celu.

- Tak sobie myślę: oto świat, do którego przez stulecia nikt nie miał dostępu - wyrzekł 

Milovan uroczyście. - Tylko raz, dwanaście lat temu, odsłonił się przed książęcym rodem. A 

ja stoję tu teraz, przy wejściu do tajemniczej góry mojego dzieciństwa!

Anna rzuciła lękliwe spojrzenie w dół. Daleko, daleko stąd chodziły osiołki, pasące się 

bezpiecznie na łączce. Ach, jakże ona chciała tam się znaleźć! Chyba jednak nie była typem 

poszukiwacza   przygód.   Wszelkie   niebezpieczne   przygody   wydają   się   fascynujące,   kiedy 

background image

czyta się o nich w domu, w ciepłej bibliotece. Teraz przeżywała właśnie taką przygodę, na 

którą by się mało kto odważył, i tęskniła do swej biblioteki w Bergen. Albo nawet i do okrętu!

Gdyby   tylko   miała   pewność   co   do   uczuć   Giovanniego,   podróż   mogłaby   być 

wspaniała! Nie odczuwałaby nawet zmęczenia czy innych niedogodności. A tak - wypełniało 

ją poczucie bezbrzeżnej samotności.

Obecność   przyjaznego   Milovana   nieco   pomagała,   był   on   jednak   jeszcze   bardzo 

dziecinny i zupełnie nie znał życia, skryty za murami klasztoru, tak że Anna tym bardziej 

musiała udawać silną osobę.

A wcale się taką nie czuła!

Wolałaby  mieć   obok   siebie   kogoś,   kto   stanowiłby   dla   niej   autorytet,   podejmował 

decyzje i rozwiązywał problemy.

- Wstawać, dosyć leniuchowania! - wołał Giovanni.

Anna podniosła się z westchnieniem. Nie w takie ręce chciała złożyć swój los.

- Droga jest dobra - powiedział Milovan. - Tylko niektóre z jej odcinków musiano 

poszerzyć podczas budowy klasztoru wieleset lat temu.

- Czy w ogóle ktoś go widział? - chciał wiedzieć Giovanni.

- Nie, mówiono tylko, że jest tam bardzo stary klasztor otoczony wsią - tłumaczył 

chłopak.

Nie   doszli   jednak   dalej   niż   za   następny   zakręt,   gdy   zatrzymali   się   z   okrzykiem 

zawodu.

Widzieli teraz szczyt  góry,  ale  co z tego?  Niemal pod ich  stopami  rozwierała się 

przepaść jak szeroka rana w skale.

- Tak - westchnął Milovan. - To chyba już koniec...

Giovanni   nic   nie   odpowiedział.   Oczy   jego   gorączkowo   omiatały   skalną   ścianę   w 

poszukiwaniu sposobu na przejście.

- Tak blisko! - wyszeptała Anna. - I wszystko na nic!

- Milcz! - zasyczał Giovanni. - Musi się udać. Musi!

Milovan potrząsnął głową.

- To niemożliwe. Tu jest za szeroko, a tam, po drugiej stronie przepaści, droga biegnie 

wyżej.

Giovanni   stał   przez   chwilę   bez   ruchu,   niemal   z   nienawiścią   wpatrując   się   w 

wymarzony szczyt.

Wykrzyknął w końcu z bezsilną wściekłością:

- To niesprawiedliwe! Nie zasłużyłem na takie przeszkody!

background image

Anna zamyśliła się.

- Widziałeś światło dochodzące z góry dwanaście lat temu, Milovan. I to nie stąd, bo 

tej drogi nie widać z wioski. Musiało dochodzić ze szczytu. Znaczyłoby to, że ród książęcy 

dotarł na miejsce. Droga musiała zawalić się później, i to całkiem niedługo potem, skoro nikt 

po tobie nie widział już nikogo z tej grupy.

Milovan spojrzał na nią swymi oczami dziecka i przytaknął.

- Trzęsienie ziemi! Było strasznie silne, pewnie ono to sprawiło.

- Na pewno. O, biedni ludzie - wyszeptała Anna i spojrzała znów na szczyt. - Odcięci 

od reszty świata!

- Z pewnością nikt już tam nie żyje - osądził Milovan. - Jakie to okropne!

- Oni mnie nic nie obchodzą - rzucił Giovanni ze złością. - Ale skarb musi tam być, to 

jedno jest pewne. I to nawet lepiej, że nie strzegą go już żadne smoki. Jest nasz, bo nikt poza 

nami   o   nim   nie   wie.   Zdobędę   go.   Zdobędę,   choćbym   miał   poświęcić   całe   moje   życie. 

Zdobędę, zdobędę!

- Jak? - zdumiała się Anna.

Giovanni   zaczerpnął   tchu,   aby   coś   odpowiedzieć,   lecz   musiał   sobie   uświadomić 

beznadziejność przedsięwzięcia i tylko wypuścił powietrze z wściekłością.

Zapadła cisza. Wiedzieli, że nie mogą zrobić nic innego, jak tylko zawrócić, zejść na 

dół i ruszyć z powrotem do Raguzy. Nikt jednak nie miał na to ochoty. Dotarli tak daleko, 

wykazali tyle pomysłowości, odnaleźli wszystkie drogi...

A teraz - koniec przygody.

Anna nie interesowała się skarbem, jednak nie chciała poddać się tak blisko celu i 

czuła, że nie tylko ona jest tego zdania. Milovan także nie dbał o skarb, myślał przecież 

podobnie jak ona. Ale odnosiła wrażenie, że chętnie zrobiłby niespodziankę przybranemu 

ojcu, ofiarowując mu majątek. I na pewno chciał zobaczyć stary klasztor. A teraz żadne z ich 

marzeń nie mogło zostać spełnione...

Nagle chłopak podniósł głowę.

- Co to było?

- Co? - spytali.

- Coś! Jakiś hałas, ruch... nie wiem.

Bezwiednie podnieśli głowy w stronę najwyższej krawędzi skały.

I   znieruchomieli.  Anna   nieświadomie   schwyciła   za   rękę   Giovanniego,   który   tego 

nawet nie zauważył.

Na   skale,   nieco   poniżej   drogi   po   drugiej   stronie   przepaści   stał   mężczyzna. 

background image

Sprowadziły go prawdopodobnie krzyki Giovanniego.

Wpatrywał się w nich równie zaskoczony jak oni.

background image

DRAGO

Mężczyzna poruszył się i z wahaniem zszedł niżej. Oni też się zbliżyli do urwiska i 

wkrótce stali po obu stronach przepaści.

Nikt nic nie powiedział.

Nieznajomy ubrany był w zgrzebne spodnie i koszulę z szerokimi rękawami, niegdyś 

białą, a teraz smutnie szarą i postrzępioną. Stopy owinął paskami skór. Był młody, wysoki i 

mocno zbudowany, miał półdługie czarne włosy i skórę koloru miedzi. Annę zdziwiło, że nie 

nosił brody. Najwyraźniej starał się zachować pewne pozory cywilizacji.

Jakie to dziwne, pomyślała. Właśnie marzyła o kimś, kto stanowiłby dla niej autorytet, 

a tam stał urodzony przywódca. Taki, któremu można przekazać całą odpowiedzialność. To 

wprost biło ze stalowoszarych oczu i głębokich bruzd biegnących wzdłuż ust.

- Skąd przybywacie? - spytał zwięźle, lecz było w jego głosie dziwne napięcie, a może 

głębokie wzruszenie, które usiłował ukryć.

- Ani słowa o skarbie! - szybko rzucił Giovanni pozostałym. - On pewnie go pilnuje, 

nie może się dowiedzieć, że jesteśmy zainteresowani. Kim ty sam jesteś, panie? - zawołał 

głosem, który miał brzmieć bardziej władczo niż głos obcego.

Giovanni, gdy chciał, rozumiał serbsko - chorwacki, ale pytanie zadał po włosku. 

Milovan jednak odezwał się pierwszy.

- To markiz di Ferro i jego małżonka - wyjaśnił. - Ja jestem Milovan, nowicjusz 

zakonny.

Mężczyzna zwrócił poważny wzrok na chłopaka.

- Jak znaleźliście tu drogę i czego chcecie?

- Mieszkałem w pobliżu jako dziecko - odpowiedział Milovan lekko drżącym głosem. 

- Chciałem sprawdzić, czy ten tajemniczy klasztor rzeczywiście tu stoi, czy to tylko legenda. 

Drogę znaleźliśmy dzięki donnie Annie, która domyśliła się, którędy mamy iść.

Anna poczuła na sobie badawczy wzrok obcego. Jego twarz nie zdradzała niczego. W 

końcu musiała spuścić oczy.

- Nie możemy marnować czasu na jakieś rozmowy - warknął giovanni. - Spytaj, co to 

za ptaszek i co tu robi!

-   Kim   jesteś,   panie?   -   spytała  Anna   nieśmiało,   z   trudem   wytrzymując   spojrzenie 

niesamowitych oczu mężczyzny.

- Jestem Drago - odpowiedział.

- Słyszycie? - wyszeptał Giovanni w swoim języku. - Używa tylko imienia, czyli musi 

background image

pochodzić z rodziny książęcej. Nie daj mu poznać, pani, że wiemy o tym!

- Milovan też użył tylko imienia - sprzeciwiła się Anna, lecz zawołała przez przepaść: 

- Czy jesteś tu sam, panie?

Wahał się przez chwilę.

- N... nie. Jest tu też stara kobieta, ale... bardzo chora.

- Jak przez to przejść? - spytał Giovanni niecierpliwie, a Anna przetłumaczyła.

Na twarzy mężczyzny pojawił się niemal niewidoczny, ironiczny uśmieszek.

- Zastanawiam się nad tym już dwanaście lat.

- Czy cały czas mieszkałeś tu sam, panie? - wykrzyknęła Anna, pełna współczucia.

- Nie, oczywiście, że nie. Było nas około pięćdziesięciorga. Trzęsienie ziemi, choroby 

i inne przeciwności losu zabrały pozostałych.

Jaki on jest chudy! pomyślała ze współczuciem. Czym się żywił przez te wszystkie 

lata?

Dała głośno wyraz swemu zdumieniu:

- Jak udawało się wam wyżywić?

- Nie było tak źle - odpowiedział krótko. - Uprawialiśmy zboże, mieliśmy wodę, przez 

pierwsze lata i mięso. Teraz już nie.

Anna potrząsnęła głową, zatroskana.

- Jak wydostaniemy stąd ciebie, panie, i tę starą kobietę? Musimy pójść po pomoc!

- O czym   mówisz,  pani?   - spytał  Giovanni  z irytacją.  - Pomoc  dla  nich?  Czy to 

obiecywałaś?

- Oczywiście! Musimy ich tu przeprowadzić!

- Czy całkiem zapomniałaś, pani, po co tu przyjechaliśmy? To my mamy się tam 

przedostać, wszystko inne jest nieistotne.

Widziała,   że   mężczyzna   czeka   na   wyjaśnienie.   Poczuła   przypływ   niechęci   do 

Giovanniego.   Dlaczego   nie   chciał   nauczyć   się   języka   tego   kraju?   Gdyby   nie   jego 

zarozumialstwo, uniknęłaby dodatkowego obciążenia, jakim było ciągłe tłumaczenie.

Wybacz mi, mężu, dodała jednak przepraszająco w myślach.

Czerwieniąc się pod badawczym spojrzeniem Draga, zaczęła dyplomatycznie:

- Mój mąż pragnie obejrzeć ten stary klasztor, studiuje bowiem historię. To jednak 

teraz nieważne, musimy przede wszystkim spróbować wybudować most. Pewnie masz, panie, 

jakąś propozycję? Zastanawiałeś się nad tym już wiele lat...

Krótką chwilę patrzył na nich troje, rozważając coś. Wzrok jego na długo spoczął na 

Giovannim. Wreszcie rzekł:

background image

- Tak, mam propozycję. - Jego twarz i głos wyrażały teraz więcej życia. - Kiedyś 

zbudowałem prowizoryczny most wiszący. ale potrzebny był ktoś z tamtej strony przepaści, 

kto mógłby wbić kołki w skałę i umocować drugi koniec mostu. Nikogo jednak nie było. 

Czekałem wiele lat, aż w końcu straciłem nadzieję.

- Ale teraz jesteśmy! - zawołał Milovan, podczas gdy Anna tłumaczyła Giovanniemu 

słowa nieznajomego.

- Przyniosę go - powiedział Drago - chociaż nie wiem, czy nadal jest dostatecznie 

wytrzymały.

- Mamy liny - zapewniła Anna szybko.

Jego   surowa   twarz   złagodniała   pod   wpływem   wdzięczności.   Stał   jeszcze   chwilę, 

wahając się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł się na to zdobyć.

Anna zrozumiała.

- Nie, nie znikniemy - zapewniła ciepło.

Ujrzała cień uśmiechu wokół ust mężczyzny. Skinął głową i zaczął wchodzić na grań 

zręcznie jak kozica. Chwilę później już go nie było.

Anna zorientowała się nagle, że od dłuższej chwili drży na całym ciele.

Zamknęła oczy. Dzięki! wyszeptała cicho do siebie. Dzięki, dobry Boże, że ta szalona 

wyprawa nie jest bezcelowa! Dzięki, że nadałeś jej sens! Skarb... nie cierpię tego skarbu. Ale 

teraz... nigdy jeszcze nie czułam się tak szczęśliwa! Pozwól, aby to się powiodło. Boże! 

Pozwól nam ich uratować! Tę starą kobietę i... tego mężczyznę.

Usiedli.   Lęk   wysokości   nadal   dokuczał   Annie.   wychyliwszy   się   nad   przepaść, 

zadrżała.

A może wystarczy pomóc im przedostać się na tę stronę i opuścić to miejsce?

Tak bardzo nie chciała przeprawiać się jakimś prowizorycznym wiszącym mostem! O 

ile w ogóle coś takiego mogłoby ich udźwignąć. Mocno w to wątpiła.

Dostrzegła, że Milovan zatopił się w modlitwie. Często widywała go modlącego się o 

stałych porach.

Giovanni siedział z zaciśniętymi ustami. Mogła się domyślić jego uczuć: podniecenie 

bliskim już celem i niecierpliwość wywołana koniecznością oczekiwania.

-   Ten   Drago   będzie   dla   nas   dodatkowym   problemem   -   rzucił   jej   cicho.   -   ale 

rozprawimy się z nim!

- Jak? - spytała sztywnymi ustami.

- Zależy, czy ma duże prawo do skarbu i jak energicznie zamierza go bronić.

- Myślę, że nie zależy mu bardzo na złocie i bogactwach - odpowiedziała Anna. - 

background image

Najważniejszy dla niego jest powrót do ludzi.

- No właśnie! On w zamian za...

- Nie! - rzuciła ostro. - Nie handluje się życiem ludzkim!

Giovanni wyprostował się.

- Z  powodu okoliczności  zewnętrznych  otrzymałaś,  pani,  zgodę  na  podejmowanie 

pewnych decyzji, który to przywilej zwykle przysługuje wyłącznie mężczyznom. Ale to nie 

daje ci prawa do dyskutowania ze mną! Nie zapominaj, że jesteś tylko moją żoną, pani, i że 

tytuł markizy otrzymałaś jako łaskę razem z małżeństwem!

O   niczym   nie   zapomniałam!   pomyślała   buntowniczo,   ale   lata   życia   w   pokorze 

sprawiły, że się nie odezwała.

Minęło południe. Siedzieli w miejscu osłoniętym od wiatru, ale Anna widziała, że 

trawa na grzbiecie góry pochyla się pod wpływem jego podmuchów. Było bardzo gorąco. 

Mocno   nasłonecznione   skały   na   zboczu   wprost   oślepiały.   Milovan   przestał   się   modlić   i 

siedział   wpółdrzemiąc,   oparty   o   skałę.   Giovanni   wstał   i   chodził   niecierpliwie   w   tę   i   z 

powrotem. Anna chciała poprosić go, żeby przestał, ponieważ czuła ukłucia strachu, gdy 

zbliżał się do krawędzi.

Wrócił wreszcie Drago i wtedy Anna uzmysłowiła sobie, że wypełnia ją przedziwny 

spokój.   Mężczyzna   niósł   długi,   zrolowany   pomost,   zbudowany   z   dwóch   lin,   od   których 

odchodziły poprzeczne drewniane szczeble.

Przywiązał młotek i kilka kołków do liny i przerzucił koniec pomostu na ich stronę.

Udało się za drugim razem. Stali, każde ze swoim końcem mostu w dłoniach. Dla 

Draga tyło to pierwsze od dwunastu lat połączenie ze światem zewnętrznym. Anna napotkała 

jego spojrzenie. Poczuła, że on dostrzega zrozumienie, jakie żywiła dla jego stanu ducha.

Giovanni   niczego   nie   widział,   zajęty   szukaniem   najlepszego   miejsca   na   wbicie 

kołków. Była to praca, którą Anna w całości pozostawiła mężczyznom.

Z gorzkim uśmiechem autoironii akceptowała zwoje ograniczenia.

background image

MOST DO NIEZNANEGO ŚWIATA

Anna   z   rosnącym   niepokojem   obserwowała   postęp   prac.   Dla   większego 

bezpieczeństwa   między   jednym   a   drugim   brzegiem   przepaści   rozpięli   linę.   Zapewne   ten 

Drago dokładnie wypróbował stopnie, wydawały się zresztą wystarczająco wytrzymałe, ale 

nigdy   nic   nie   wiadomo.   Z   lękiem   patrzyła   na   kołyszący   się   most   przewieszony   nad 

przepaścią.   Miał   mniej   więcej   trzy   stopy   szerokości,   stopnie   umieszczone   gęsto,   ale   ten 

własnoręcznie wykonany łączący je sznur przerażał ją bezgranicznie. A jeżeli sparciał przez te 

lata...?

Jak odważy się wejść na ten most? Ma się czołgać? Nie, bo wtedy nie będzie mogła 

się trzymać liny zabezpieczającej, która biegnie wyżej. Czy nie dałoby się jej opuścić tak, 

żeby mogła przeciągnąć się z jej pomocą po moście? Wspomniała o tym, ale mężczyźni tylko 

popatrzyli na nią z wyższością. Nie miała o niczym pojęcia...

Wpatrywała się w most intensywnie, starając się wzbudzić w sobie odwagę. Nie, nie 

odważy się! Nigdy w życiu!

Mężczyźni wydawali się dobrej myśli. Milovan zapomniał o powadze, która przystoi 

zakonnikowi. Zachowywał się jak każdy chłopak przeżywający przygodę. Jego jasny głos 

odbijał się echem o skały.

Giovanni  próbował  grać  doświadczonego  przywódcę,  wydawał  krótkie  polecenia  i 

wygłaszał komentarze tonem znawcy.

Ale nikt nie traktował go serio. Tu autorytetem był Drago.

Anna   obserwowała   w   zamyśleniu   obcego   mężczyznę.   Patrzyła   na   jego   spokojne, 

opanowane ruchy i kryjącą się za nimi rozpaczliwą nadzieję; słuchała niskiego, zachrypłego 

głosu, zdradzającego wzruszenie. Po dwunastu latach samotności miał szansę wydostać się na 

swobodę. Gdyby most się zerwał, a po „stronie wolności” nie byłoby nikogo, już nigdy nie 

miałby   możliwości   wyjścia   z   górskiej   pułapki.   Przecież   sprowadziła   ich   tutaj   seria 

szczęśliwych,   ale   przypadkowych   zdarzeń.   Ile   jeszcze   razy   mogłaby   się   powtórzyć? 

Prawdopodobnie nigdy.

Nagle   spostrzegła,   że   on   na   nią   patrzy.   Spojrzenie   miał   niby   obojętne,   ale  Anna 

wiedziała, że Drago odczytywał jej sympatię i zrozumienie. Zmieszało ją to i nieco zbiło z 

tropu. Zaczęła się zastanawiać, co on może o niej sądzić.

Pewnie nic. Do tego Anna Wardelius była przyzwyczajona.

Powinna była pomyśleć „Anna di Ferro”, ale jakoś nie mogła przyzwyczaić się do 

nowego nazwiska, jakby jeszcze na nie nie zasłużyła.

background image

Uff, ale gnają te myśli! Jakby były stadem przestraszonych kur! Spojrzała na swoje 

dłonie i zauważyła, że drżą.

-   No!   -   powiedział   któryś   z   mężczyzn   ku   jej   wielkiemu   przerażeniu.   -   Gotowe! 

Możemy próbować.

Jasne   było,   że   to   oni   przejdą   na   drugą   stronę.   Musieli   przecież   pomóc   tej   starej 

kobiecie, Drago miał na pewno jakieś rzeczy do zabrania, no i był skarb, o którym nikt nie 

wspomniał, ale który rozpalał wyobraźnię Giovanniego.

- Donno Anno - zwrócił się do żony - pani jesteś najlżejsza, możesz zaczynać.

- Lepiej będzie, jeśli zaczekam - odpowiedziała, tchórząc. - Ktoś musi zostać po tej 

stronie. Coś się przecież może stać. Z mostem, mam na myśli.

- Bzdury! - warknął Giovanni. - Może nas długo nie być, nie możesz tu siedzieć, pani, 

sama. A jak mam sobie poradzić z tymi dwoma, którzy nie mówią przyzwoitym językiem?

Nie wiedziała, jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji.

- Czy mogę nie być pierwsza?

Urażony Giovanni zwrócił się do Milovana z poleceniem, by ten ruszył naprzód. Ale 

wtedy wtrącił się Drago:

- Najlepiej, jeśli zacznie najcięższy. Markizie! Proszę!

Przecież to nieprawda, pomyślała Anna, to było złośliwe! Mimo to poczuła głęboką 

wdzięczność i usiłowała stłumić zjadliwe zadowolenie. Wstydź się, niedobra, twój mąż był 

tak wspaniałomyślny, że się z tobą ożenił, a ty...

Przywołała się do porządku. Nie mogła zrozumieć, dlaczego przeżywa taką rozterkę.

Giovanni wyraźnie zbladł.

- Oczywiście, że nie! O wiele lepiej będzie, jeśli...

- Dosyć! Zaczynaj, panie! - przerwał mu Drago. - Tamci to tylko kobieta i prawie 

dziecko.

Giovanni był blady jak śmierć, ale nie mógł się wymigać.

- Pomyśl o skarbie! - syknęła Anna, której najwyraźniej nie udało się całkiem stłumić 

niegodnej złośliwości.

Rzucił jej mordercze spojrzenie, złapał linę pomocniczą tak mocno, aż zbielały mu 

kostki dłoni, i zrobił niepewny krok.

Lina rozhuśtała się, most zakołysał. Giovanni wydał zduszony krzyk i cofnął stopę.

- Przytrzymam most - rzucił Milovan. - Jeszcze raz!

- Nie da się - odparł spocony Giovanni. - Trzeba na siedząco.

Przecież mówiłam, pomyślała Anna, a nie chcieli mnie słuchać.

background image

Opuścili nieco linę i Giovanni spróbował znowu. Pełznął po trzeszczącym, bujającym 

się moście, stękając ze strachu.

Rozumiem go, pomyślała Anna. Och, jak dobrze go rozumiem! Jak ja się odważę?

Nie pozostało zbyt wiele z jego arystokratycznej wyższości, gdy tak przeprawiał się 

powoli nad przepaścią. Jednak mimo przykrej przygody, jak jeden pęknięty stopień, most 

wytrzymał próbę i Giovanni z westchnieniem ulgi stanął, z pomocą Draga, po drugiej stronie.

- W porządku! - zawołał, nadal blady i poruszony, lecz już swoim dawnym tonem. - 

Następny! Ja już pójdę naprzód.

Drago schwycił go mocno.

- Nigdzie nie pójdziesz, panie! Okaż trochę lojalności i zaczekaj na swych towarzyszy!

Obrażony Giovanni w milczeniu strząsnął jego dłoń i oparł się o skałę.

Milovan dał znak Annie, że to jej kolej. Zamknęła oczy, oddychając powoli i głęboko.

- Módl się za mnie, Milovan! - wyszeptała. - Żebym opanowała panikę. I... - dodała 

pełna   wahania,   nie   przyzwyczajona   do   katolickiej   spowiedzi   -   poproś   o   wybaczenie   za 

niedobre myśli, jakie miałam chwilę temu. Były tak niegodne, strasznie się ich wstydzę!

Ostatnie słowa niemal wyszeptała, patrząc na czubki butów.

Milovan skinął głową.

-   Uczynię   to   -   rzekł   uroczyście,   lekko   stremowany   nową   rolą   czcigodnego 

spowiednika.

Czując ściskanie w żołądku weszła na most. Świat zawirował jej przed oczami.

-   Nie   patrz   w   dół,   pani!   -   zabrzmiał   głęboki   głos   Draga.   -   Boisz   się   wysokości, 

prawda?

-   O,   tak!   Bardzo!   -   odpowiedziała,   wdzięczna   za   zrozumienie,   i   uśmiechnęła   się 

żałośnie. - nie zachowuję się dużo godności w takich...

- Do diabła z godnością! - przerwał Drago. - Pełznij na brzuchu, pani, tak będzie dla 

ciebie najlepiej.

A jak mam uniknąć patrzenia w dół? pomyślała, lecz usłuchała.

wkrótce   jednak   doceniła   słuszność   jego   rady.   Kurczowo   trzymając   się   krawędzi 

mostu, przesuwała się o kilka stopni naraz. Ani na moment nie odważyła się otworzyć oczu. 

Dlatego przeraziła się, gdy poczuła coś ciepłego dotykającego jej dłoni. To była ręka Draga. 

Nie przypuszczała, że dotarła już tak daleko! Była prawie u celu!

Nie mogła się powstrzymać przed uchwyceniem jego dłoni jak tonąca, bowiem gdy 

otworzyła  oczy,   ujrzała  pod  sobą  przyprawiającą   o  zawrót  głowy przepaść  pełną   ostrych 

krawędzi skał. Przerażenie niemal pozbawiło ją przytomności. Skrzypienie i kołysanie mostu 

background image

stało się jeszcze silniejsze, uświadamiając jej, jakie to wszystko jest niebezpieczne.

Ledwo żywa ze strachu została wciągnięta na skalną ścieżkę, gdzie znów poczuła 

twardy grunt pod stopami. Wyjąkała podziękowanie i otworzyła oczy.

Stanowczą, pooraną bliznami, śniadą twarz miała teraz przed sobą nieoczekiwanie 

blisko. Anna patrzyła w parę bystrych oczu, może nie tak ładnych jak Giovanniego, ale wielce 

fascynujących. Postawił ją na nogi, ostrożnie, lecz zdecydowanie.

Oparła się o skałę, niezdolna do ruchu.

Będę to musiała przeżyć jeszcze raz, pomyślała, próbując uspokoić drżenie ciała. Już 

wkrótce znów ogarnie mnie ten strach, Boże, dopomóż!

Obserwowała   Draga,   przytrzymującego   most   Milovanowi.   Giovanni   nawet   nie 

usiłował pomagać, tylko z niecierpliwością czekał, aż skończą.

Wedle wyobrażeń Anny Drago jako mieszkaniec Bałkanów powinien mieć wydatny 

orli nos, wąskie usta i blisko osadzone oczy. Myliła się jednak. Jego twarz o ciemnej karnacji 

zwracała uwagę wydatnymi kośćmi policzkowymi i szeroko rozstawionymi oczami. Mimo że 

wyglądał   na   półdzikiego   w   tym   postrzępionym   ubraniu   i   ze   zmierzwionymi   włosami, 

zdaniem Anny jego smutna twarz nosiła znamię szlachetności i dużej inteligencji.

Nie mogła nic na to poradzić - od razu poczuła do niego silną sympatię.

Przypuszczalnie   dlatego,   że   wyczuwała   w   nim   osobę,   której   może   powierzyć 

odpowiedzialność za swych towarzyszy podróży, z których jeden był niedoświadczony jak 

małe dziecko, a drugi buńczuczny i pełen wymagań w stosunku do ludzi i świata.

Podczas gdy Anna obserwowała nieznajomego, most przeszedł Milovan, blady, lecz z 

uśmiechem ulgi.

- No, wreszcie! - rzucił Giovanni. - Idziemy, dzień się prawie kończy.

I rzeczywiście. Samo umocowanie mostu zajęło dużo czasu. Nim spostrzegli, słońce 

zaszło,   a   powietrze   wyraźnie   się   ochłodziło.   Przeszli   ostatni   krótki   kawałek   i   stanęli, 

zdziwieni.

Przed nimi rozciągał się widok o wiele bardziej rozległy, niż oczekiwali. Najbliżej 

znajdowały się poletka i łąki, a kwadratowe, ciężkie domy z kamieni postawiono dalej.

Było ich niewiele i wszystkie w stanie smutnego rozkładu. Najbardziej wysunięty w 

stronę urwiska nad rzeką stał duży, wtopiony w otoczenie budynek z kamieni.

- Klasztor! - wyjąkał Milovan.

Drago skinął głową.

Poszli dalej łąkami. Anna czuła się tak, jakby poruszała się po uświęconym miejscu, 

zapomnianym i oddzielonym od reszty ludzkości przez stulecia.

background image

Była podenerwowana, choć nie wiedziała, dlaczego. Mimo że Drago szedł z dala od 

niej, czuła jego obecność jak dotyk na skórze. To pewnie z powodu jego niezwykle silnej 

osobowości, pomyślała naiwnie i wpatrzyła się intensywnie, jakby w desperacji, w idącego 

przed nią Giovanniego.

Poza   tym   to   miejsce   działa   na   mnie   bardzo   dziwnie,   a   Drago   jest   przecież   jego 

częścią...

Nagle spostrzegła mały cmentarz. Krzyże stały gęsto, nie mogła ich zliczyć.

- Czy są... z dawnych czasów, czy...? - spytała Draga.

- Wszystkie krzyże są nowe - odpowiedział krótko. - Sam je stawiałem.

- Ach, tak - wyszeptała zmieszana. Znów zebrała się na odwagę i spytała: - Gdzie 

mieszka ta staruszka?

Wskazał klasztor.

- Tam, w środku.

- Czy też tam mieszkasz, panie?

- Nie, nie wolno mi tam wejść.

- Nie? - była zaskoczona. - Ale...

-   Dostarczam   to,   czego   ona   potrzebuje,   pod   drzwi   kuchenne.   Ale   ostatnio   tak 

chorowała, że gotowałem jej i stawiałem jedzenie przy łóżku.

- I mieszka tam sama?

Drago zatrzymał się i, zamyślony, popatrzył na klasztor, ciemniejący w mroku. Tylko 

jaśniejszy pasek nieba przezierał spomiędzy ołowianoszarych chmur. Wiatr szarpał trawą i 

rozwiewał włosy nad jego szerokim czołem. Pozostali też stanęli cicho.

- Nie wiem - odrzekł Drago powoli. - Naprawdę nie wiem.

- Co masz, panie, na myśli? - spytał Milovan nieśmiało jak zawsze.

Odpowiedział niechętnie:

- Ona mówi, że jest sama. Zapewnia, że widziana przeze mnie poświata, przesuwająca 

się za oknami klasztoru w ciemne wieczory, to tylko jakaś pokutująca dusza. Nie znam innego 

wytłumaczenia.   Przez   trzy   ostatnie   lata   byliśmy   tu   tylko   ja,   ona   i   jej   mąż,   który  umarł 

ostatniej zimy. Nie wiem, czym mogło być to, co widziałem, jeśli nie duchem. Wszyscy 

umarli. Wszyscy...

- Omamy - oświadczył Giovanni z pewnością w głosie, gdy Anna przetłumaczyła mu 

słowa Draga. - Odbicie łuny zachodzącego słońca.

Anna z lekką niechęcią obserwowała niemal służalcze zachowanie swego męża w 

stosunku do Draga, jego przypochlebne uśmiechy i chęć przypodobania się. Rozumiała, skąd 

background image

się to bierze, choć wolałaby się mylić. Drago należał do rodziny książęcej, wiedział więc o 

skarbie. Giovanni chciał wyczuć, czy odda go dobrowolnie, czy - w najgorszym przypadku - 

podzieli się z nim. A może po prostu odmówi i wtedy stanie się przeszkodą w drodze do 

osiągnięcia celu?

Na razie obcy wydawał się kimś wysoko urodzonym, nawet wyżej niż sam Giovanni.

Przeszli przez łąki i zbliżyli się do domów.

- Tu mieszkam - Drago wskazał na walący się dom z kamienia. - Nie mam dużo 

rzeczy, więc nie przysporzą nam kłopotu.

- Tutaj? - wykrzyknął Giovanni z niesmakiem. - Przecież to niegodne członka rodu 

książęcego.

-   Nie   jestem   z   rodu   książęcego   -   uśmiechnął   się   Drago,   odpowiadając   ku   ich 

wielkiemu zaskoczeniu po włosku, nim Anna zdążyła przetłumaczyć.

- Mówisz, panie, moim językiem?! - wykrzyknął Giovanni zdziwiony i zaniepokojony, 

co też mógł wcześniej nieostrożnie powiedzieć.

-   Nie,   mieliśmy   tylko   kilku   Włochów   wśród   służby   i   nauczyłem   się   trochę, 

przysłuchując się. - Nagle jego twarz się zasępiła. - Skąd wiecie, że żył tu książęcy ród?

Anna przetłumaczyła pytanie.

- Nie wiedzieliśmy o tym - odparł szybko Giovanni. - Słyszeliśmy tylko o zaginionym 

rodzie i domyśliliśmy się, że mógł tu dojść po waszych śladach.

Drago spojrzał na niego podejrzliwie i porosił Annę o przetłumaczenie niektórych 

słów,   a   gdy   to   uczyniła,   twarz   Serba   przerażająco   wykrzywiła   złość   pomieszana   z 

cierpieniem.

- Czy to znaczy, że ludzie wiedzieli o naszym losie? Wiedzieli, że tu jesteśmy? I nikt 

nie przybył na pomoc przez te wszystkie lata?! Tyle straconych istnień ludzkich!

Jego twarz zbliżyła się do twarzy Anny. Wtedy wtrącił się Milovan:

- Nie, to nieprawda! Nikt o tym nie wiedział! Nikt oprócz mnie, a ja nic z tego nie 

rozumiałem.

Zapadła cisza.

- Najlepiej będzie, jeśli opowiecie o wszystkim - zażądał Drago z pogróżką w głosie.

Doszli na miejsce i zatrzymali się. Anna zauważyła, że niektóre domy w tej małej 

osadzie zapadły się, częściowo ze starości, a częściowo z powodu trzęsienia ziemi. Poza tym 

opuszczone domostwa jakby się poddają, najgorsza zaś lepianka trzyma się z samej tylko 

radości,   że   ktoś   chce   w   niej   mieszkać.   Tak,   domy   mogą   sprawiać   wrażenie   żyjących, 

pomyślała Anna.

background image

Milovan opowiedział o wydarzeniach pamiętnej  nocy z dzieciństwa, o znalezieniu 

klamry   i   o   trzęsieniu   ziemi.  Anna   dodała   opowieść   o   poszukiwaniach,   które   podjęli   z 

Giovannim, gdy na klamrze rozpoznali herb rodu Nemanjiciów. Posłuszna mężowi nic nie 

wspomniała o skarbie. Starała się przekonać Draga, że przyprowadziło ich tu zainteresowanie 

losem książęcego klanu i chęć natrafienia na jego ślady.

O dziwo, czuła wielki niesmak, stojąc tak i kłamiąc temu człowiekowi. Chciała ostrzec 

go przed Giovannim i jego niepohamowanym pragnieniem zdobycia skarbu... Ale tak się nie 

postępuje w stosunku do własnego męża! Anna przysięgała mu lojalność bez względu na 

wszystko i musiała tego dotrzymać. Czasami było to jednak bardzo trudne...

A to pełne niedowierzania zdziwienie w oczach Milovana... Nie, nie miała odwagi 

patrzeć w jego stronę. Znał przecież prawdę!

Ale Draga zadowoliły te wyjaśnienia.

Anna zaproponowała nieśmiało:

- Mamy ze sobą nieco jedzenia. Ja w każdym razie jestem bardzo głodna. Czy zrobisz 

nam, panie, ten zaszczyt i zjesz z nami prosty posiłek?

Widać było, że waha się między chęcią zaspokojenia głodu a pragnieniem możliwie 

najszybszego wydostania się z tego więzienia. Rzucił jednak krótko:

- Tak, dziękuję.

W środku było zbyt  ciasno, usiedli więc pod ścianą, twarzami zwróceni w stronę 

klasztoru, coraz bardziej ciemniejącego pod niespokojnymi chmurami. Siedzieli osłonięci od 

wiatru. Słyszeli tylko, jak szeleścił w trawie i suchych krzakach.

Ależ tu pusto! pomyślała Anna przygnębiona. Jakże musiał być tu samotny!

Bezwiednie   spojrzała   na   Draga.   Znów   wyraźnie   odebrał   jej   zrozumienie   i 

współczucie. Grymas niechęci wykrzywił mu usta. Anna pochyliła głowę. Przecież powinna 

się   już   przyzwyczaić,   że   ludzie   nie   pragną   kontaktu   z   nią.   Tym   razem   jednak   próba 

nawiązania   kontaktu   była   tak   spontaniczna,   że   nie   zdążyła   się   zastanowić.   Westchnęła   i 

wyprostowała się.

Drago   przyjął   z   godnością   pożywienie,   które   mu   podała.   Anna   widziała,   jak 

wstrzymuje oddech na widok różnych produktów, bez których musiał się obywać tyle lat. 

Czarnogórska wędzona szynka, chleb, ser, owoce z Raguzy. W jego wzroku odbijały się 

skrywane uczucia i wspomnienia. Jednak gdy podała mu kubek wina, niemal stracił swe 

opanowanie.   Był   to   dla   niego   napój   prawie   zapomniany.   Na   twarzy   Draga   odbiło   się 

prawdziwe poruszenie. nie chodziło o samo wino, tylko o to, z czym się kojarzyło. Całe jego 

opuszczenie, wszystkie te lata życia w odosobnieniu, z dala od innych ludzi, wspomnienia o 

background image

tych, którzy spoczywali na cmentarzu. Oczy Anny wypełniły się nagle łzami, których nie 

zdołała   ukryć,   mimo   że   się   odwróciła.   Drago   spostrzegł,   jak   ukradkiem   ociera   oczy,   i 

poirytowany   ściągnął   brwi.   Gdy   jednak   opuściła   dłoń   na   trawę,   nie   cofnął   swojej, 

spoczywającej blisko. Niestety, musiała ukroić więcej chleba dla Milovana i potrzebowała do 

tego obu rąk. Zła na niewinnego nowicjusza tak energicznie kroiła kromki, że nieomal się 

skaleczyła, tak mocno drżały jej dłonie.

w ciszy jedli posiłek.

Giovanni przeciągnął się, zadowolony.

-   O,   tak,   teraz   znacznie   lepiej!   znów   czuję   się   wystarczająco   silny,   aby   objąć 

prowadzenie naszej małej ekspedycji. zaraz ruszamy do klasztoru.

Drago potrząsnął głową.

- Byłem już u niej dzisiaj. Jeżeli przyjdziemy teraz, może się przerazić. Jest bardzo 

chora.

- Ale musimy tam pójść! - sprzeciwił się Giovanni. - Chcę zobaczyć klasztor! Mamy 

czekać aż do jutra?

- Myślisz, panie, że ja nie chcę sta wyjść? - spytał ze złością Drago. - Gdybym był 

sam,   wyszedłbym   po   moście   z   tego   koszmarnego   miejsca   już   dziś   wieczorem!   Ale 

odpowiadam za Martę!

- Ech, ta starucha! - wymruczał do siebie Giovanni po włosku, a Drago rzucił mu 

spojrzenie niespecjalnie przepełnione miłością.

- Spójrzcie! - wykrzyknął Milovan. - Czy to ona?

Popatrzyli w kierunku, dokąd biegł jego wzrok. Słaby, trzepoczący blask rozświetlił 

jedno okienko klasztorne, potem następne i następne...

- Nie - powiedział Drago z wahaniem. - Marta nie opuszcza łóżka. To ten duch, o 

którym mówiłem. Marta nazywa go grzesznym mnichem.

- Co on mówił?! - syknął Giovanni. - Dlaczego ludzie nie uczą się włoskiego? To 

powinno być obowiązkowe!

Anna omal nie straciła cierpliwości.

- Chyba łatwiej nauczyć się języka kraju, w którym się przebywa!

Giovanni spojrzał na nią tak, że wybąkała blade przeprosiny i przetłumaczyła słowa 

Draga.

- Duch! - prychnął wenecki arystokrata. - Czy ten Drago nigdy nie sprawdził, co to 

jest?

Przetłumaczyła pytanie a później odpowiedź Draga.

background image

- Nie był w klasztorze już trzy lata. Nagle zakazano mu tego.

- Dlaczego?

- Właśnie nie wie. Tylko rodzina książęca mogła tam mieszkać, a Drago to zaledwie 

syn leśnika. Miał dwadzieścia lat, gdy tu przybył.

A więc teraz ma trzydzieści dwa, pomyślał Giovanni zirytowany. Starszy ode mnie. 

Ale to nie daje mu prawa do rozkazywania nam!

Była to myśl bez znaczenia. Drago był urodzonym przywódcą. Giovanni, nawet gdyby 

został generałem, nigdy by nie osiągnął takiego autorytetu.

Poświata w oknie zniknęła.

Drago rzekł w zamyśleniu:

- Jak wiecie, Marta nie pozwala, bym wchodził dalej niż do kuchni. Ale teraz bardziej 

niż kiedykolwiek potrzebuje pomocy, a ode mnie nie chce jej przyjąć. Może ty, pani, jako 

kobieta... albo ten młody nowicjusz...

Giovanni zaprotestował energicznie.

-   Jestem   pewien,   że   najprędzej   przyjmie   mnie   jako   niemal   równego   z   rodem 

książęcym!

- Marta jest tylko służącą.

- Aha - mruknął Giovanni, straciwszy od razu zainteresowanie. Od kiedy usłyszał, że 

Drago nie należy do rodu książęcego, zniknęła jego służalczość i wrócił do swej poprzedniej 

wyniosłości.

Anna ledwo nadążała z tłumaczeniem ich dialogów.

- Może spróbujemy się przespać? - zaproponował Milovan nieśmiało. - Wypoczniemy 

i ruszymy z samego rana.

Drago wskazał mu jeden z domów, a małżonkom di Ferro inny. Giovanni poprosił 

jednak o osobny dom dla siebie, czym zasłużył sobie na wdzięczność Anny. Drago spełnił 

jego życzenie bez komentarza.

Anna  zwinęła  się pod wełnianym  kocem na twardym  posłaniu. Starała  się ułożyć 

wygodnie, lecz bez względu na pozycję bolało ją całe ciało.

Zawsze go nienawidziła. Usiłowała uczynić je powabniejszym, lecz cóż to dawało? 

Najpiękniejsze szaty świata nie zdołały ukryć, że było krzywe i nieforemne.

Nie wiedziała dlaczego, ale tego wieczora tak bardzo chciała być pociągająca. Aby 

Giovanni mógł być z niej dumny...

Był przecież tak miły i ulitował się nad nią, żeniąc się. A ona nie miała nic, co mogła 

by ofiarować mu w zamian. Nic dziwnego, że czuł się zawiedziony!

background image

TAJEMNICA MARTY

Był szary, chłodny poranek. Anna myła się w misce z wodą. Gdy stała, wycierając 

twarz, drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadł Drago. Anna zesztywniała.

Była   bosa,   na   sobie   miała   tylko   koszulę,   odsłaniającą   jej   krzywe   ramiona.   Drago 

stanął jak skamieniały i tylko wodził po niej wzrokiem od stóp do głów.

Anna nie była w stanie nic zrobić, nie mgła nawet jasno myśleć. Suknia leżała w 

drugim końcu izby...

A twarzy Draga dostrzegła coś, czego nie widziała wcześniej u żadnego mężczyzny. 

Taki... nie mogła znaleźć lepszego określenia niż „głodny” wyraz twarzy. Jeszcze raz jego 

wzrok prześliznął się po jej ciele, jakby chciał wyryć w pamięci każdy jego szczegół. Anna 

stała nieporuszona, niezdolna nawet odetchnąć.

Wreszcie Drago się ocknął.

- Wybacz mi, pani - wybąkał. - Myślałem, że jesteś u męża.

I wybiegł.

Jej brzydkie, pełne wad ciało, tak odsłonięte! Nigdy jeszcze żaden mężczyzna nie 

widział jej rozebranej, nigdy nie przypuszczała, że to kiedyś może nastąpić! A tu - tak nagle i 

brutalnie!

Jego oczy... Jak one na nią patrzyły! Na nią, nieszczęsną...

Anna z urywanym szlochem znalazła suknię i włożyła ją trzęsącymi się rękami.

Wschodzące słońce różowiło chmury na wschodzie, gdy czworo ludzi szło w kierunku 

klasztoru.

Pomimo szokującego porannego epizodu Anna czuła się o wiele spokojniejsza, niż 

dotychczas.

Strach o to, co przyniesie następna chwila, zniknął. Czuła, jakby odpowiedzialność za 

wyprawę i dwu towarzyszących jej mężczyzn spadła z jej wątłych barków. Spała głęboko i 

spokojnie całą noc.

Drago,   milczący   i   spięty,   otworzył   bramę   i   wprowadził   ich   przez   dziedziniec 

klasztorny do kuchennego wejścia.

Anna zauważyła, jak bardzo ucierpiały mury z powodu trzęsienia ziemi oraz upływu 

czasu.

Przez   wąski   korytarz   dotarli   do   niegdysiejszych   kuchennych   rejonów   klasztoru. 

Wiedziała, że mają swoją nazwę, ale nie mogła jej sobie przypomnieć. I w takiej rozległej 

kuchni gospodarzyła Marta! Anna domyślała się, że nie było jej łatwo. Bałagan dodatkowo 

background image

powiększało to, że Drago wstawił tu wszystkie zapasy i naczynia, aby chora mogła z nich 

korzystać.   Przesadą   było   używać   słowa   „wszystkie”   w   odniesieniu   do   zapasów.   Anna 

dostrzegła woreczek z grubo mieloną mąką, trochę warzyw przypominających rzepę i dzbanki 

zawierające prawdopodobnie przecier albo sok.

Rzuciła szybkie spojrzenie na Draga. Nic dziwnego, że był tak wychudzony, miał 

zapadnięte policzki, a ubranie na nim wisiało.

Podszedł do czarnych drzwi w głębi kuchni i zapukał.

- Marto! - zawołał cicho.

Odpowiedział mu nieokreślony dźwięk.

- Przyszli do nas ludzie. Chcą nas stąd zabrać.

Podniecony głos odpowiedział coś niezrozumiale.

Drago powiedział:

- To wenecki arystokrata i jego żona oraz młody zakonnik.

- Ja nie jestem... - zaczął Milovan, lecz Drago uciszył go.

- Czy możemy do ciebie wejść?

Nastąpiła   cisza,   ale   Anna   słyszała   jakby   stłumiony   płacz.   W   końcu   zabrzmiała 

odpowiedź:

- Tylko mnich i kobieta.

- Tak myślałem - mruknął Drago i otworzył  drzwi. Anna z Milovanem weszli do 

środka.

Początkowo nic nie widzieli, w pokoju było całkiem ciemno. Chłopak zdjął grubą 

zasłonę z okienka i wtedy ujrzeli staruszkę leżącą w łóżku. Zapach w pokoju nie należał do 

najprzyjemniejszych, ale trudno było oczekiwać czegoś innego.

Podeszli do łóżka.

- Dzień dobry, matko - pozdrowiła chorą Anna. - Jestem Anna, a to brat Milovan. 

Przyszliśmy po ciebie.

- Wiedziałam! Wiedziałam, że przyjdziecie, zanim nie będzie za późno! Ale Drago nie 

może tu wejść.

- Nie, on czeka na zewnątrz.

nie był to właściwie pokój, tylko przejście między kuchnią a dalszą częścią klasztoru.

Staruszka   z   trudem   kierowała   wzrok   we   właściwym   kierunku,   tęczówki   miała 

jasnoszare.

Zaćma, pomyślała Anna. Prawie nas nie widzi. Ale wydaje się niezwykle poruszona, 

co jest zrozumiałe. Wreszcie, po tylu latach, wyzwolenie!

background image

- Teraz wy dwoje będziecie odpowiedzialni - powiedziała drżącym głosem.

- Możesz na nas polegać - zapewniła Anna nieco zmieszana, gdyż to raczej Drago i 

Giovanni zasługiwali na takie wyróżnienie. - Czy jest coś, co pragniesz ze sobą wziąć w 

drogę?

- Ja? Nie, ja nie jadę.

Popatrzyli po sobie ze zdumieniem.

- Oczywiście, że weźmiemy cię ze sobą, matko! - zawołał Milovan.

- Nie, nie - odrzekła znużona. - Tu leżą wszyscy, których kochałam. Mój mąż, rodzina 

książęca. Nie, pozwólcie mi tu umrzeć! Wiem już, że wszystko będzie dobrze. Pamiętajcie, to 

wy jesteście odpowiedzialni! Nie Drago. On jest tylko poddanym. A twój mąż, Anno... jest 

przystojny?

- Tak, bardzo.

- To źle. Źle! Ale jest wysoko urodzony, tak?

- O, tak. Jest markizem.

Stara zamyśliła się.

- Markiz. No tak. Ale to jeszcze za mało...

Nie rozumieli, po co zadaje te pytania. Nie wiedzieli też, jak ją przekonać do wyjazdu.

Nagle staruszka z jękiem złapała się za serce. Ich przybycie musiało być dla niej 

wielkim wstrząsem. Walcząc o oddech, kurczowo schwyciła dłoń Anny i próbowała odnaleźć 

jej spojrzenie.

- Co, matko? Co chcesz powiedzieć?

Ręka Marty wskazywała na coś bezradnie w kierunku klasztoru, potem na zewnątrz. 

Milovan zrozumiał, że po raz pierwszy musi wystąpić w roli duszpasterza, i niezgrabnie podał 

jej swój różaniec. Zacisnęła wokół niego palce. Uspokoiło ją to na tyle, aby wyksztusić kilka 

słów:

-   Bracie   Milovanie...   Ty,   tylko   ty,   wejdź   do   środka!   Prosto.   Drzwi   na   wprost 

korytarza... Pozostawiam tobie...

Jej niespokojne oczy zwróciły się do Anny.

- Proszę, pomóż mi! Chcę ładnie wyglądać, gdy...

- Oczywiście - powiedziała Anna uspokajająco. - Umyję cię i przystroję. Czy masz 

jakieś ubranie, które chcesz założyć?

Marta   przytaknęła   i   wskazała,   gdzie   jest   schowane.   Milovan   z   wahaniem   opuścił 

pokój i niechętnie ruszył ku wnętrzu klasztoru.

Anna musiała wrócić do kuchni po wodę dla staruszki.

background image

- Ona umiera - powiedziała cicho do czekających tam mężczyzn.

Drago przyjął wiadomość spokojnie, nie okazał zaskoczenia.

-   Oczekiwałem   tego.  Trzymała   ją   przy  życiu   tylko   siła   woli.   „Wkrótce   nadejdą   i 

zabiorą   nas   stąd”,   mawiała.   „Muszę   dożyć   tego   dnia.   Muszę!   Przywrócą   nas   do   czci   i 

władzy”.

Giovanni ściągnął brwi.

- Przecież ani ty, ani Marta nie mieliście żadnej władzy?

- Nie, zupełnie nie. Trochę się jej mieszało w głowie. Mówiła o rodzie książęcym, 

jakby nadal istniał i miał powrócić na tron. Dzięki, panie, że zajęłaś się Martą! - powiedział 

cicho do Anny.

Zebrała   rzeczy,   po   które   przyszła,   i   z   płonącą   twarzą   wróciła   do   staruszki.   Była 

wściekła na siebie, że wpada w popłoch, jeśli tylko ktoś się zwraca bezpośrednio do niej. Tak 

jak przez pierwsze lata obcowania z ludźmi. Doprawdy, myślała, że zdobyła już trochę więcej 

pewności siebie!

Milovan   człapał   przez   dużą   salę,   będącą   prawdopodobnie   refektarzem.   Czuł   się 

nieswojo. Całkiem zapomniał, że chciał kiedyś zwiedzić ten stary klasztor. Czego oczekiwała 

od niego staruszka? Miał coś przynieść?

Chyba posłała go do kaplicy, może chciała coś stamtąd przed śmiercią?

Drzwi na wprost...

Wszedł w długi korytarz z drzwiami po obu stronach. Mnisie cele, przerobione na 

pokoje rodziny książęcej, stały teraz puste.

Nagle zesztywniał.

Usłyszał śpiew. Raczej beztroskie nucenie, jakby śpiewaczka, bo był to głos kobiecy, 

podśpiewywała sobie przy pracy.

W każdym razie nie był to żaden zabłąkany mnich! A może jakiś duch z rodziny 

książęcej?

Dźwięk dochodził zza drzwi na wprost. Milovan stał przez chwilę z dłonią na klamce. 

Wreszcie odetchnął głęboko, przełknął ślinę i otworzył drzwi. Służył przecież w kościele, nie 

powinien bać się duchów!

Piosenka urwała się nagle.

Jakaś dziewczyna wstała z krzesła i upuściła lalki, które trzymała na kolanach.

Mogła   mieć   piętnaście,   może   szesnaście   lat.   Trzymała   się   prosto,   miała   długie, 

ciemnobrązowe warkocze i ubrana była w serbski stój ludowy, przyciasny tu i ówdzie.

Wpatrywała się w Milovana najpiękniejszymi ciemnymi oczami, jakie kiedykolwiek 

background image

widział.

background image

DEBORA

Milovan stał jak zaczarowany, niezdolny sformułować żadnej myśli.

To dziewczyna pierwsza otrząsnęła się z zaskoczenia.

- Kim jesteś? - zapytała dźwięcznym głosem.

Miała delikatne usta, na których czaił się uśmiech.

Milovan chciał coś odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć słowa. Marta jest prawie 

ślepa, pomyślał. Wzięła mnie za mnicha... Nie powinna mi tego zrobić!

- Jestem Milovan - wykrztusił wreszcie. - Nowicjusz zakonny. Przybyliśmy, aby was 

stąd zabrać.

- Dokąd?

- W świat.

- To jest coś poza tą górą?

- Tak! Cały, ogromny świat.

Popatrzyła na niego poważnie.

- Jesteś bardzo ładny - stwierdziła. - Jesteś chłopcem, prawda?

Milovan omal nie udławił się własnym oddechem.

- Tak. Tak, jestem chłopcem.

- To ciekawe! Widziałam już chłopców, wiesz? Znałam jednego o imieniu Drago, ale 

był już dorosły. ty jesteś ładniejszy. Ilu was jest?

- Czworo. Jest z nami Drago.

- Naprawdę? - Jej twarz rozjaśnił olśniewający uśmiech. - Mam na imię Debora.

Nagle zaczęła się spieszyć.

- Jeżeli przyszliście po mnie, muszę się wystroić! Masz, potrzymaj lalki, a ja oszukam 

mojej najlepszej sukni. Marta zawsze mówiła, że muszę mieć na sobie książęce szaty, gdy po 

nas przyjdą. Tak, czekałyśmy na was, wiesz? - paplała, wyciągając suknię mieniącą się złotem 

i klejnotami. Milovan dostrzegł, że poprawiano ją i przerabiano kilka razy, aby była gotowa 

na ten wielki moment.

I oto nadeszła ta chwila.

Było to tak patetyczne, że aż się wzruszyła. Ale już chwilę później zatchnął się z 

przerażenia.

Debora niedbale zrzuciła swą codzienną sukienkę i stała tylko w długiej koszuli.

Milovan odwrócił się gwałtownie, w głowie mu huczało.

Ona niczego nie zauważyła i szczebiotała dalej:

background image

- Tak się cieszę, że przyszliście! Marta nigdy mi nie pozwalała wychodzić z tego 

okropnego   domu,   nienawidzę   go!   I   tej   rzeki!   Słyszysz   rzekę,   Milovan?   Czyż   nie   jest 

przerażająca   z   tym   swoim   wiecznym   dudnieniem?   Pomóż   mi   zapiąć   suknię   na   plecach, 

proszę!

- Księżniczko, nie, nie możesz mnie o to prosić! - odpowiedział, nadal odwrócony, z 

dyndającą lalką w dłoni. - Mam zostać mnichem!

Zasmuciła się.

- No to kto mi pomoże? Marta leży chora, a nie mogę przecież wyjść do nich na wpół 

ubrana!

Westchnął.

- No tak. Odwróć się do mnie plecami.

- Dziękuję! - wykrzyknęła radośnie. - Jesteś taki miły!

Z półprzymkniętymi powiekami próbował, nie dotykając jej pleców, zapiąć suknię. 

Zrozumiał   jednak,   że   w   ten   sposób   tylko   przedłuża   sprawę.   Otworzył   więc   oczy   i, 

odmawiając cały czas pacierze, zapiął suknię do końca.

- Co to znaczy „zostać mnichem”?

- To znaczy... porzucić wszystko i spędzić resztę życia w klasztorze.

Odwróciła się szybko, że nieomal stracił równowagę.

- W takim razie ja jestem mnichem! I to nie jest ani trochę zabawne, zapewniam cię!

Przebywanie   tak   blisko   tej   ślicznej   dziewczyny   było   ponad   siły   Milovana.   Stał 

oniemiały, z oczami zatopionymi w jej oczach.

- Jesteś strasznie ładny - wyszeptała i dotknęła jego twarzy koniuszkami palców.

- Nie rób tego, Deboro - wyjąkał. - Jesteś pokusą, nie rozumiesz? Nie wolno mi ulegać 

pokusom. Mam żyć w zamknięciu i służyć Bogu. To mój wielki cel. Żyć w klasztorze przez 

resztę moich dni...

- To byłoby szkoda - powiedziała szczerze jakimś nowym, wyrażającym zdziwienie 

tonem, jakby obudzona ze snu.

- Jesteś już gotowa? - spytał. - To idziemy.

Rozejrzała się, oszołomiona, po swoim pięknym pokoju.

- Powinnam chyba coś wziąć ze sobą...

- Wszystkie twoje rzeczy zabierzemy później.

- Moja lalka! - wykrzyknęła i schwyciła tę, którą trzymał w dłoni. Patrzyła na nią 

długo.

- chyba nie - rzekła powoli. - Nie wezmę jej ze sobą...

background image

Z niemal obojętną miną opuściła lalkę na podłogę, gdzie leżały pozostałe.

- Chodź, Milovan, idziemy - powiedziała i z ufnością podała mu dłoń. Drgnął, lecz nie 

wypadało jej nie ująć. Szedł jednak tak daleko od dziewczyny, jak tylko pozwalały klasztorne 

korytarze.

Samotność   Debory   była   wręcz   namacalna.   Dziewczyna   całą   sobą   tęskniła   za 

wolnością.

Chyba jeszcze w pełni nie zrozumiała, że zmierzała właśnie ku niej.

Anna   wyszła   od   nieprzytomnej   Marty   do   pozostałych.   Przeszli   już   razem   na 

dziedziniec   klasztorny,   gdzie   czekali   na   Milovana,   który   nie   pokazywał   się   niepokojąco 

długo.

I nagle stanął w drzwiach ze śliczną, młodą dziewczyną i swego boku.

Nie mógł zrobić bardziej efektownego wejścia. Długo panowała niczym nie zmącona 

cisza.

Debora wodziła po nich wzrokiem, aż wreszcie jej twarz rozjaśnił uśmiech.

- Drago!

I rzuciła mu się na szyję.

- Drago, jak dobrze znów cię widzieć! Marta nigdy nie chciała powiedzieć, czy żyjesz, 

czy nie, a ja nie domyślałam się, kto nam przynosi jedzenie.

Drago uwolnił się z jej ramion i cofnął o krok. Padł na kolana i ucałował jej dłoń. 

Wstał tak wzruszony, że dopiero po chwili zaczął mówić.

- Księżniczko Deboro! Czy to naprawdę możliwe? Nigdy nie zapomniałem twojej, 

pani, łaskawości wobec mnie. Byłaś wtedy zaledwie dzieckiem. Bawiłaś się ze mną jak z 

równym   sobie,   a   w   końcu   Marta   zabroniła   mi   tu   więcej   przychodzić.   Nie   rozumiałem, 

dlaczego.

O, to nietrudno zrozumieć, pomyślała Anna. Ta dziewczyna to już nie dziecko. I do 

tego jest księżniczką!

Debora patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- Ale jesteś teraz stary, Drago! Stary i zniszczony. Masz zmarszczki i pełno blizn...

Uśmiechnął się boleśnie.

- Tak, zestarzałem się. Także mnie zaatakowała ta zła choroba. Ale przeżyłem.

- Ja na nią nie chorowałam - powiedziała szybko Debora. - Tylko Marta, jej mąż i ja 

nie zachorowaliśmy. a kim są oni, Drago?

Drago przedstawił ich nieswoim głosem. Anna jeszcze mocniej odczuła wdzięczność 

wobec losu, że zdecydowali się na tę wyprawę.

background image

Giovanni pozdrowił dziewczynę wytwornie. Ogarnęły go mieszane uczucia. Książęca 

córka!   Czy  oznaczała   przeszkodę,   czy   też   pomoc   w   drodze   do   skarbu?   Mogła   stanowić 

niezwykłą pomoc, gdyby tylko nie był żonaty!

Z nienawiścią spojrzał na swą żałosną żonę, która bardziej niż kiedykolwiek wydała 

mu się bezbarwna w porównaniu z tą młodą, promienną dziewczyną.

Anna spojrzała na Milovana i zaniepokoiła się, gdyż nie spuszczał oczy z Debory. 

Wydawało się, jakby odkrył nowy, bajeczny świat. A Giovanni...

Serce Anny ścisnęło się bólem. Poczuła, jak blednie i staje się małą, szarą nicością.

Jeżeli   miała   wziąć   odpowiedzialność   za   młodą   księżniczkę,   musi   podołać   temu 

całkiem sama, w dodatku przeciw trzem mężczyznom. Jedynym, który z racji urodzenia byłby 

godny   zabiegać   o   dziewczynę,   był   własny   mąż  Anny.   Miał   on   teraz   w   spojrzeniu   coś 

nieznanego, niemal przerażającego.

Drago również nie mógł oderwać oczu od Debory.

-   Nie   mogę   uwierzyć,   że   to   prawda!   -   wyszeptał.   -   Kochane   dziecko,   żyłaś   tak, 

samotna, w tym domu przez te wszystkie lata, a ja nic nie wiedziałem! To ciebie, pani, 

musiałem widzieć, jak przechodziłaś ze światłem przez korytarze. Ale Marta mówiła, że to 

duch zakonnika. O, Marto, jak mogłaś! - zakończył z bolesnym wyrzutem.

- A Marta? - spytała dziewczyna. - Nadal jest chora?

Drago przygryzł usta.

- Marta umiera, księżniczko.

Debora posmutniała, cień niepewności przemknął przez jej twarz.

- Marta? - spytała żałośnie. - Umiera? Ale...

Anna spontanicznie wyciągnęła dłonie w stronę dziewczyny. Powstrzymał ją ostry 

okrzyk Draga:

- Nie dotykaj jej! Jesteś zwykłym człowiekiem, a ona to Nemanjić!

Anna stanęła jak wryta.

- Chciałam ją tylko pocieszyć! Jest taka samotna.

- Ludzie jej rodu przywykli do samotności. Oni są wyjątkowi. Stoją ponad nami.

Anna rozgniewała się nie na żarty.

- Skazujesz tę dziewczynę, panie, na samotność? Ty powinieneś chyba wiedzieć, co 

ona oznacza! A jeżeli nie, to ja na pewno wiem!

Drago   patrzył   na   nią,   zdziwiony.   Debora   stała   z   twarzą   ukrytą   w   dłoniach, 

przytłoczona smutkiem z powodu Marty.

- No dobrze - rzuciła Anna - zostawię ją w spokoju. Ale czy mogę chociaż powiedzieć, 

background image

że jej głęboko współczuję?

Skinął głową, a Debora spojrzała na nią z wdzięcznością.

Anna spostrzegła nagle, że Giovanni zniknął. Już miała o niego zapytać, ale rozmyśliła 

się. Jeżeli szukał skarbu, chciał mieć przy tym spokój.

Chwilę później wszyscy zebrali się na skromny posiłek w dużej Sali jadalnej. Dla 

Draga jednak, a zwłaszcza dla Debory, był on niezwykle wystawny. Przez ostatnie lata jedli 

mało urozmaicone pożywienie. Drago opowiedział, dziewczynie o tym, w jaki sposób dostali 

się tu przybysze. Trudno jej było pojąć tę wielką zmianę we własnym życiu. Poznała nowych 

ludzi - spoza jedynego świata, jaki znała. I miała opuścić klasztor, poznać ich świat!

Giovanni wrócił ponury i niezadowolony. Najwyraźniej nie trafił nawet na ślad skarbu. 

Anna wolała o nic nie pytać.

Wieczorem poszła do Marty razem z Dragiem, ale nie mogli jej już w niczym pomóc. 

Stara kobieta leżała nieprzytomna i nie wiadomo było, czy jeszcze odzyska świadomość.

Kiedy Anna wróciła, Debora spojrzała na nią z ciekawością.

- Co ci się stało w nogę? - spytała z dziecięcym brakiem taktu.

- Taka  się  już  urodziłam  - odpowiedział  spokojnie,  ale  nie  śmiała  podnieść oczu. 

Wiedziała, że mężczyźni słuchają, a może nawet ukradkiem na nią spoglądają.

- Czy to boli? - zastanawiała się Debora.

- Zwykle nie. Tylko po zmęczeniu albo wysiłku dokuczają mi plecy.

- Żal mi cię!

- Jakoś daję sobie radę. Dziękuję za zainteresowanie, księżniczko!

Siedzieli przy starym, długim stole noszącym jeszcze ślady pozostawione przez ludzi, 

którzy niegdyś przy nim jadali: nacięcia noży. wgłębienia, gdzieniegdzie imię pisane cyrylicą, 

której   Anna   nie   umiała   odczytać.   Ułamała   kawałek   chleba   i   podała   go   księżniczce. 

Dziewczyna uśmiechnęła się do niej zaczerwienionymi od płaczu oczami.

- ależ ładni mężczyźni! - powiedział do Anny. - Nie widziałam mężczyzn przez wiele, 

wiele lat, tylko męża Marty i Draga, młodszego wtedy i z nie tak zniszczoną twarzą. Twój 

mąż jest doprawdy niezwykle piękny, Anno. Nie mogę się na niego napatrzeć!

Gdybyś   nieco   lepiej   znała   ludzi,   nie   mówiłabyś   tak,   pomyślała  Anna.  Ale   czegóż 

można oczekiwać po osobie zamkniętej przez całe życie w klatce samotności...

Giovanni rzucił dziewczynie rutynowe, uwodzicielskie spojrzenie. Drago zasępił się.

- A Milovan - mówiła dalej dziewczyna - jest taki słodki w tym habicie.

Milovan poczerwieniał aż po koniuszki uszu.

- Myślę także, że to głupio mówić „pan” i „pani” do siebie nawzajem. Zwłaszcza wy, 

background image

którzy jesteście małżeństwem. Mówcie „ty”, do mnie też!

- Ależ, księżniczko, nie możemy tak! - wykrzyknął Drago, przerażony.

- Ech, wychowano cię w tym idiotycznym  przekonaniu, że  macie się przed  nami 

płaszczyć! Anna ma zupełną rację, naprawdę mam dość samotności. Gdybyś wiedział, Drago, 

jak   bardzo   nienawidziłam   każdej   minuty   w   tej   wieży   z   kości   słoniowej!   Nienawidziłam 

dudnienia rzeki, poddańczego dygania Marty, nigdy nie miałam z kim porozmawiać, zawsze 

byłam na piedestale! Gdybym tylko mogła choć raz wyjść z klasztory! W końcu myślałam, że 

poza jego murami nie ma nic, że rzeka i las nie są prawdziwe, a tylko mi się wydaje, że 

istnieją.

Prawie wybuchnęła płaczem, ale udało się jej opanować.

Giovanni odezwał się pompatycznie.

- Ja, ze swej strony, jako markiz wenecki, przyjmuję zaszczyt mówienia „ty” do ciebie, 

księżniczko. Jesteśmy niemal równi pozycją.

Debora uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Dobrze! Drago, nie bądź tak uparty! Anno, ty na pewno będziesz moją przyjaciółką, 

jesteś tak miła i dobra. A ty, Milovan...

Jej głos zabrzmiał pieszczotliwie, jakby mówiła do szczeniaczka.

Milovan zająknął się niepewnie.

- T... to będzie zaszczyt... móc mówić... ale to...

- Coś ty!  - przerwała  mu  Debora. - Mówiłeś do mnie „ty”  w moim pokoju, gdy 

pomagałeś mi się ubrać.

Milovan łapał tylko oddech, przerażony.

Debora wprowadziła nieświadomie nowy rodzaj napięcia w grupie. Annę martwiło to 

niewymownie, zwłaszcza z powodu reakcji Giovanniego.

Poczuła   się   nagle   bardzo   osamotniona.   Każde   z   tej   czwórki   wydawało   się   tu,   w 

Czarnogórze jakby na miejscu, u siebie.

Ona, mieszkanka Północy, była inna.

background image

WYJŚCIE

Przez dwa dni i dwie noce czuwali nad Martą. Anna, Drago i Milovan zmieniali się, 

pozostała dwójka była ponad takie rzeczy.

Giovanni się niecierpliwił. Myszkował w klasztorze, ale bez rezultatu, pytać zaś się 

nie ośmielał. Debora fruwała jak motyl i cieszyła się wolnością. Niby - wolnością, myślała 

Anna, nadal przecież znajdowali się na tej niedostępnej skale.

Rzadko   widywała   towarzyszy.   Siedziała   często   u   Marty,   może   by   nie   patrzeć   na 

Giovanniego, umizgującego się do księżniczki. Wiedziała, że Drago czujnie go obserwuje i że 

na zbyt wiele mu nie pozwoli.

Milovan nie miał najlepszego nastroju, Widziała to. Był rozdarty między pragnieniem 

zostania mnichem, słabością do Debory i zazdrością o Giovanniego.

W pewien sposób odpowiedzialność za Martę spadła na nią i na Draga. Czasami, gdy 

zastępował Annę przy łóżku chorej, kładł dłoń na jej ramieniu i lekko ściskał na znak, że 

może iść, ale także w dowód porozumienia.

Annie się to podobało. Próbowała sobie wmawiać, że ten gest nie ma znaczenia, ale na 

próżno. Lubiła te chwile.

Była zmęczona. Czuwanie przy umierającej wyczerpywało ją. Pewnego razu nawet 

nie miała siły wstać. Wówczas Drago usiadł w innym krześle. Anna wiedziała, że patrzy na 

nią,   ale   nie   odważyła   się   odwzajemnić   spojrzenia.   Siedziała   tylko   i   czuła   wielki   spokój. 

Wreszcie wstała, szepnęła „dobranoc” i wyszła.

Któregoś dnia wczesnym rankiem wezwał ich Milovan. Modlił się nad chorą. Anna 

stanęła blisko Draga, poważna i lekko przestraszona. Zjawiła się także Debora.

Jak   to   często   zdarza   się   tuż   przed   śmiercią,   Marta   ocknęła   się.   Jej   oczy   szukały 

Debory. Dziewczyna zbliżyła się do łóżka.

- Nareszcie - wyszeptała stara kobieta. - Przyszli po ciebie, pani.

- Tak - odpowiedziała dziewczyna wzruszona. - Są mili, Marto.

- Przywrócą ci twoją pozycję. Pamiętaj, moje dziecko! Jesteś ostatnią z Nemanjiciów! 

Musisz wrócić do Serbii i panować tam. Nemanjić znów zasiądzie na tronie!

Pobożne życzenia! pomyślała Anna. Już od trzystu lat Serbia jest częścią imperium 

osmańskiego. Czy ta młodziutka dziewczyna może to zmienić?

Stara zaniepokoiła się.

- Drago! Drago, jesteś tu?

- Tak, jestem, Marto.

background image

- Nie wolno ci dotknąć dziewczyny! Obiecaj mi! Pamiętaj, że jesteś tylko...

- nigdy nie przyszłoby mi na myśl zbliżyć się do jednego z Nemanjiciów, Marto! 

Wiesz przecież, że mam dla nich taki sam respekt jak i ty.

- Ale masz gorącą krew. A życie ma swoje prawa.

- Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Dla mnie Nemanjić jest nietykalny. Daję na to 

moje słowo.

- To dobrze! - wyszeptała Marta.

Milovan odmawiał modlitwy, początkowo gorączkowo i bezładnie, później wpadł w 

monotonny rytm. Widzieli, jak spokój wygładza twarz kobiety.

Ostatni oddech, głęboki jak westchnienie, i stara Marta umarła.

Drago   pochował   ją   obok   jej   męża,   był   to   ostatni   grób   na   wietrznym   cmentarzu. 

Milovan odczytał modlitwę za jej duszę. Na prośbę Draga pomodlił się nad każdym z grobów. 

Wzruszona  Anna   patrzyła   na   jego   poważną   twarz,   gdy   chodził   od   jednego   do   drugiego 

krzyża. Mały Milovan był teraz kimś! Po raz pierwszy miał ważną misję do spełnienia, a nie 

tylko zamiatanie dziedzińca klasztornego lub zanoszenie jedzenia zakonnikom.

Zebrali się w Sali jadalnej na ostatni posiłek. Panowała cisza. Był to bardzo uroczysty 

dzień.

Drago odsunął krzesło od stołu.

- Jeżeli wszyscy są gotowi, szykujemy się do wymarszu.

- Nie, zaczekaj! - zawołał Giovanni w panice. 0 Czy nie powinniśmy najpierw zebrać 

rzeczy należących do rodziny książęcej?

Debora roześmiała się dźwięcznie.

- To nie zajmie dużo czasu! To tylko stosik w moim pokoju.

Giovanni powiedział z napięciem w głosie:

- Czy jesteś pewna, że nie ma nic więcej?

- Więcej? A cóż by to miało być?

Drago wziął głęboki oddech.

- Cały czas wiedziałem, że szukasz, panie, czegoś więcej...

- Masz mówić na ty! - przypomniała Debora.

- Może jednak nie - powiedział Giovanni kwaśno. - Nie, o niczym szczególnym nie 

myślałem.

Ale Drago nie poddawał się.

- Wydaje mi się, że szukasz, panie, tej skrzyni, która stoi pod oknem, nieprawdaż?

Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Najwyraźniej Drago postawił ją tam dopiero rano. 

background image

Giovanni jak zahipnotyzowany utkwił wzrok w skrzyni.

- Co... ona zawiera? - wydukał.

- Wszystkie najbardziej wartościowe rzeczy należące do rodziny książęcej. Są teraz 

własnością księżniczki Debory - podkreślił Drago surowo.

Oczy Giovanniego prześlizgiwały się od Debory do Anny i z powrotem. Był w nich 

wyraz niezwykłej irytacji, co nie umknęło uwagi Draga.

- Jak blisko serbskiego tronu stoi księżniczka? - spytał Giovanni.

- Tego tronu już nie ma - uśmiechnęła się Debora.

- Nie ma, ale wszystko może się zmienić - oświadczył Drago. - Gałąź rodu, która się 

tu   ukryła,   jest   gałęzią   poboczną,   ale   przypuszczalnie   ma   prawo   do   dziedziczenia   tronu. 

Minęło już przecież trzysta lat, od kiedy odebrano władze Nemanjiciom i zmieciono ich z 

powierzchni ziemi, ale ich krewni starali się utrzymać książęcą krew jak długo się dało. 

Debora jest córką młodszego brata ich przywódcy.  Na pewno ma prawo do tronu, jeżeli 

pozostali z tej drugiej gałęzi nie żyją. Tego nie wiemy na pewno, ale przypuszczamy, że tak 

właśnie jest.

-   Ród   książęcy   dużo   dla   ciebie   znaczy,   prawda?   -   spytał   Milovan,   z   trudnością 

odwracając wzrok od Debory. Śliczna dziewczyna w swym kolorowym stroju aż rwała oczy.

A jeszcze to swobodne zachowanie, którego trudno było się spodziewać po osobie 

żyjącej w zamknięciu niemal całe życie! Świadczyło to o niezwykłej osobowości i chociaż 

Annie sprawiało niejaką przykrość zainteresowanie mężczyzn Deborą, nie mogła jej nie lubić.

- Od małego nie znałem innego zwierzchnika niż ród książęcy - opowiadał Drago 

spokojnie.   -   Wszystko   w   naszej   wiosce   w   górach   zależało   od   nich,   służenie   im   było 

zaszczytem. Zawsze byłem z tego dumny. Dlatego z rozpaczą grzebałem jednego za drugim, 

podczas gdy ja, niegodny, żyłem dalej.

- Możesz służyć mnie, jeśli chcesz - rzucił Giovanni lekko, krążąc wokół skrzyni jak 

głodny wilk. - Markiz z Wenecji stoi równie wysoko.

Drago spojrzał na niego ponuro.

-   Nie   rozumiesz   tego,   panie.   Kochaliśmy   ród   książęcy   za   ich   szlachetne   cechy 

charakteru! Dlatego im służyliśmy.

Słowa   te   stanowiły   obrazę   dla   Giovanniego,   który   wstrzymał   swą   niespokojną 

wędrówkę po pokoju.

- Cechy charakteru nie mają z tym nic wspólnego! To kwestia klasy. Ale tak naprawdę 

nie potrzebuję twoich usług. Starannie dobieram sobie służbę.

Jakież   to   dziecinne,   pomyślała   Anna.   Zawstydzona,   popatrzyła   na   Draga,   jakby 

background image

prosząc o wybaczenie. Odpowiedział niezgłębionym wyrazem twarzy.

W ciągu tych dni na samotnej skale Anna często zauważała, że Drago patrzy na nią w 

zamyśleniu. Wreszcie gdy już szykowali się do wymarszu i wynieśli bagaże na zewnątrz, 

podszedł do niej.

- Pozwolisz, pani, że poproszę cię o pomoc? - zapytał.

- Tak, chętnie - odpowiedziała tak spokojnie, jak mogła. Jego słowa zaskoczyły ją, ale 

również w pewien sposób ucieszyły. - Ale czyż księżniczka nie prosiła nas, abyśmy mówili do 

siebie na ty? Powinniśmy spełniać jej życzenia.

Ściągnął brwi z nagłą złością, jakby podejrzewając ją o wyśmiewanie jego ukochanej 

księżniczki, lecz szczere spojrzenie Anny uspokoiło go. Skinął głową.

-   Chciałbym   cię   prosić,   abyś   zajęła   się   dziewczyną.   Nie   wie   nic   o   życiu   ani   o 

mężczyznach. Chciałbym, żebyś była dla niej oparciem. Ona cię lubi.

- Ja? - spytała Anna zmieszana. - Ale ja...

Chciała powiedzieć: „Ja też nic nie wiem o mężczyznach”, ale nie zdążyła, bo mówił 

dalej:

- Jesteś stara i doświadczona. Wiesz, co mam na myśli.

Anna poczuła, że zaraz się rozpłacze. Czy te upokorzenia nigdy się nie skończą? 

Przecież ma tylko dwadzieścia siedem lat!

Gdy wahała się, jak zareagować, złagodził swe przykre słowa.

-   Myślę,   że   jesteś   mądra,   i   mam   do   ciebie   zaufanie.   Ona   jest   jeszcze   dzieckiem. 

Piętnaście lat to niewiele.

Anna zrozumiała z westchnieniem ulgi, że użył niewłaściwego słowa - zamiast stara i 

doświadczona chciał powiedzieć „dojrzała”. Brzmiało to o wiele lepiej dla kobiecego ucha.

Jego   spojrzenie   złagodniało,   gdy   patrzył,   jak   podekscytowana   Debora   wbiega   i 

wybiega   z   klasztoru,   wynosząc   swoje   rzeczy.   Milovan   zapomniał   całkiem   o   powadze 

nowicjusza, bawił się z nią i żartował. Giovanni zaś był zły, bowiem jego umizgi spływały po 

Deborze jak woda o gęsi.

- Och, jak wspaniale! - zawołała dziewczyna do Draga i Anny. - Cudownie być na 

dworzu,  rozmawiać  z innymi   ludźmi!  - Posmutniała  nieco.  -  Oczywiście,  jest  mi  bardzo 

przykro, że Marta umarła. - Po chwili znów jej wyraz twarzy się zmienił. - Ale pod koniec 

była strasznie marudna! Nic nie wolno mi było robić! A potem zachorowała. biedna Marta, 

była już taka stara. Chodź, Milovan, weźmiemy resztę!

Zniknęli w klasztorze.

Drago powoli pokręcił głową, zrezygnowany.

background image

Wreszcie mieli opuścić to nieszczęsne miejsce.

Giovanni wydawał się zadowolony, nie spuszczał wzroku ze skrzyni niesionej przez 

Draga. Wszyscy mieli ciężkie bagaże, nawet kobiety. Drago wyniósł też wykonane przez 

siebie małe rzeźby zwierząt. Świadczyły, że starał się czymś wypełnić wolno płynący czas 

samotności. Nie były szczególnie piękne, więc chciał je odłożyć, ale Anna zauważyła jego 

wahanie i szybko zaprotestowała:

- Nie, Drago, nie zostawiaj ich! Ja mogę je wziąć, mam jeszcze miejsce w worku!

Nagrodził ją cieniem uśmiechu i pomógł zapakować przedstawiające dla niego wielką 

wartość figurki. Debora przeciwnie, okazała się mało sentymentalna w stosunku do swych 

lalek. Od czasu gdy Milovan wszedł do jej pokoju, nie poświęciła im ani jednego spojrzenia, 

mimo   że   przez   wiele   lat   zastępowały   jej   towarzystwo   ludzi.   Wrzuciła   je   obojętnie   do 

wielkiego ogniska rozpalonego przed klasztorem.

Odchodząc, ani Drago, ani Debora, nie odwrócili się w stronę gasnącego już ogniska. 

Anna nie umiała rozstrzygnąć, czy to z powodu niechęci do tego miejsca, czy też dlatego, że 

nie chcieli rozjątrzać uczuć tym ostatnim spojrzeniem.

Stanęli wreszcie przy moście.

- O! - zawołała Debora. - Jakie to wspaniałe! Mogę iść pierwsza?

Anna   wpatrzyła   się   w   nią,   oniemiała.   Cóż   za   młodzieńcze   lekceważenie 

niebezpieczeństwa!

- Nie, nie możesz - powiedział Giovanni. - Ja o tym decyduję! Drago, zaczynasz!

Anna   nie   wiedziała,   czym   kierował   się   Giovanni,   wypowiadając   te   słowa.   Drago 

zresztą po raz pierwszy zgodził się z nim. Anna śledziła spokojne ruchy Serba, starając się 

zaczerpnąć z nich odwagę. Jak dobrze, że Drago - silny i męski - był  z nimi, wszystko 

wydawało się teraz łatwiejsze.

Przeprawienie wszystkiego wymagało dużo czasu i cierpliwości. Giovanni zarządził, 

żeby przenieść rzeczy za zakręt drogi, twierdził, że tam jest więcej miejsca. Zatrzymał Annę 

przy sobie, chciał bowiem, aby mu pomogła. Była wprost nieprzytomna ze strachu i czuła do 

niego tylko wdzięczność za odsunięcie przeprawy w czasie.

W pewnym momencie znalazła się sama  z Giovannim, pozostali skryli się już za 

zakrętem.

- Teraz twoja kolej - powiedział Giovanni dziwnie ochrypłym głosem.

- Teraz? Przecież nie ma tam Draga!

- Draga? Czas ucieka, nie mamy czasu czekać na Draga!

Anna podeszła do brzegu.

background image

- Nie, nie mogę, ktoś musi trzymać most z tamtej strony.

- No dobrze, zaczekamy - zgodził się Giovanni, podchodząc bliżej. Nagle krzyknął: - 

Uważaj, padam!

Anna   poczuła   gwałtowne   pchnięcie   w   plecy   i   poleciała   do   przodu.   Jej   ręce 

rozpaczliwie   szukały   mostu,   ale   widziała   już   tylko   otwierającą   się   pod   nią   przerażającą 

przepaść.

background image

ZWIERZENIA

Desperacko uczepiła się czegoś, na co natrafiły jej palce. była to lina, której użyli do 

wzmocnienia mostu.

- Drago! - krzyknęła, śmiertelnie przerażona.

Leżała głową w dół, nogi mając jeszcze na skale, i kurczowo trzymała się liny.

Nie chcę umierać, myślała. Boże, nie chcę jeszcze umierać, nie w ten sposób!

Przepaść przyprawiała ją o zawroty głowy.

- Drago! - krzyknęła znowu.

Już tam był, po swojej stronie mostu.

- Rób coś, markizie! - wrzasnął wściekły. - Trzymaj ją, przecież się zsuwa!

Giovanni ocknął się z odrętwienia. Schwycił żonę za nogi i mocno przytrzymał. Drago 

w jednej chwili znalazł się koło niej. Anna, nieprzytomna z przerażenia, czuła, jak ostrożnie 

przekłada jej jedną dłoń z liny na most, potem drugą.

- Potknąłem się - wyjąkał Giovanni.

Drago zbył to milczeniem.

- Most nie utrzyma nas dwojga - powiedział cicho do Anny. - Muszę się wycofać. 

Zacznij się przemieszczać, gdy już będę po tamtej stronie. nie bój się, pomogę ci.

Anna cała się trzęsła.

- Nie mogę - wyszeptała.

- Zamknij oczy - polecił - tak jak poprzednim razem. Jestem tu. Nie masz się czego 

bać. Nikt ci nic nie zrobi.

Przedziwne słowa! Anna zamknęła oczy i zaczęła czołgać się na drugą stronę, stopień 

za stopniem, pomagając sobie rękami.

- Przerażające! - wyjąkał Giovanni drżącym głosem. - Mogła spaść, a most razem z 

nią. Wtedy także ja byłbym zgubiony!

- Tak - rzucił Drago. - To przemawia na twoją korzyść.

Anna nie chciała zrozumieć, co miał na myśli, mówiąc te słowa. Giovanni nic nie 

odpowiedział.

Niejasno poczuła, że nadeszli młodzi. Jak nieprzytomna czołgała się naprzód, słysząc 

jedynie mocne dudnienie w uszach.

Gdy Drago dotknął jej dłoni, wydała cichy jęk ulgi. Przyciągnął ją bliżej, objął i 

postawił na cudownym stałym gruncie. Jego ruchy były zadziwiająco delikatne i ostrożne, 

niemal współczujące.

background image

Anna nie była w stanie puścić Draga. Zmieniona w kłębek rozedrganych nerwów, 

przywarła do niego nie wiedząc, co robi. Przyciągnął jej głowę do swego ramienia, poczuła 

dotyk   jego   warg   na   włosach   i   słuchała   uspokajających   słów   wypowiadanych   miękkim, 

pełnym zrozumienia głosem.

Powoli, powoli uspokajała się. Dopiero wtedy ją puścił.

Gdy   wszystkie   rzeczy   i   ludzie   znaleźli   się   już   po   właściwej   stronie,   rozpoczęto 

schodzenie. Anna czuła się fatalnie. Schodzenie po zboczach czy schodach zawsze sprawiało 

jej trudność, ponieważ bardzo obciążało kręgosłup i nogi. Nigdy jeszcze nie czuła się tak 

wyczerpana, zarówno na ciele, jak i duszy!

Wszyscy kogoś mieli. Milovan i Debora zaprzyjaźnili się już ze sobą. Drago uwielbiał 

Deborę...   Drago...   Jego   twarz   przybrała   tak   przerażająco   twardy   i   zdradzający 

zniecierpliwienie   wyraz,   gdy   odsunął   ją   od   siebie   wtedy   na   moście.   Jak   mogła   tak   się 

ośmieszyć,   przytulić   się   do   obcego   mężczyzny   w   ten   sposób!   No   a   Giovanni...   Ach, 

Giovanni! Cóż mogła o nim wiedzieć? Chyba tylko to, że już nie potrzebował dziewczyny 

imieniem Anna!

Znów zatęskniła za Norwegią. Do domu, do dużego domu ojca, gdzie mogła się ukryć 

w czterech ścianach biblioteki i czytać. Do domu, gdzie nie musiała spotykać się z obcymi 

ludźmi. Jej światem były marzenia, nie pasowała do rzeczywistości.

Lata spędzone na morzu też były dla niej trudne. Udawała pewność siebie, której jej 

brakowało, zmuszała się do rozmów z klientami ojca. Dziwiła się i cieszyła, że załoga okrętu 

z czasem zaczęła traktować ją z szacunkiem. Mężczyźni odnosili się do niej z poważaniem, 

lecz zawsze z dystansem. Nigdy nie przyszło im do głowy, że jest młodą kobietą o takich 

samych   uczuciach   jak   inne.   Przez   pierwsze   lata   podkochiwała   się   w   kilku   z   nich, 

beznadziejnie i krótkotrwale, ale na szczęście żaden tego nie dostrzegł.

A zauroczenia mijały szybko. Anna oceniła je właściwie: były tylko powierzchownym, 

fizycznym, nie pozostawiającym żalu przyciąganiem do płci przeciwnej.

Aż wreszcie w jej życie wkroczył Giovanni... W tym miejscu jednak stłumiła dalsze 

wspomnienia.

Dotarli wreszcie na łączkę, gdzie pasły się osły. Debora wpadła w taki zachwyt na 

widok zwierząt, że chciała je natychmiast pogłaskać, co sprawiło, że mężczyznom z wielką 

trudnością udało się je uspokoić.

W tym czasie Anna przygotowała posiłek. Zjedli go szybko, siedząc na trawie.

Ku zdumieniu Anny Drago usiadł obok niej. Nagle odezwał się:

- Ech, ta Marta, jakże głupio zrobiła! Schowała przede mną małą Deborę, bo sądziła, 

background image

że mogę być dla niej niebezpieczny. Jak mogła tak przypuszczać? Dla mnie księżniczka jest 

niemal święta!

-   Rozumiem   jej   obawy   -   powiedziała  Anna   powoli.   -   Ty   i   Debora   byliście   tam 

jedynymi młodymi osobami.

- Ależ to nie do pomyślenia! - wybuchnął Drago. - Poza tym to jeszcze tylko dziecko.

- Nie na zawsze.

Spojrzał na nią zniecierpliwiony.

- Nie  rozumiesz  mnie!  Księżniczka  Debora zupełnie  mnie  nie  pociąga.  nie  w  ten 

sposób. Wcale.

- Nie, nie mogę tego zrozumieć - wyznała Anna. - Uważam, że jest zachwycająca. I, 

niestety, nie jestem w tym odosobniona.

Podążył   za   jej   wzrokiem.   Debora   i   Milovan   stali   blisko,   oglądając   kwiat,   który 

dziewczyna miała w dłoni. Ich głowy się stykały.

Wtedy odezwał się zgryźliwie Giovanni:

- Milovan! Zapominasz chyba, że masz zostać mnichem!

Chłopiec odskoczył w tył.

- Tak - powiedział Drago powoli. Annie sprawił przyjemność dźwięk jego niskiego 

głosu. - Tak, to niepokojące. Dlatego prosiłem, abyś zajęła się księżniczką.

Anna spontanicznie położyła dłoń na jego dłoni.

- Spróbuję, Drago, bo ją bardzo lubię. Porozmawiam z nią o Milovanie. Ale jeśli 

chodzi o mojego męża...

Zamilkła, pełna poczucia winy, i udała, że nie zauważa pytającego spojrzenia Draga. 

Gorączkowo zmieniła temat:

- Jak udało wam się znaleźć drogę? Musieliście mieć kogoś znającego teren?

-   Tak,   poniekąd   mieliśmy.   Rozumiesz,   droga   była   opisana   w   starych   serbskich 

księgach, nieznanych w Czarnogórze. Mieliśmy umowę, że nasi sprzymierzeńcy przyjdą po 

nas,   gdy  minie   niebezpieczeństwo.  To   na   nich   czekała   Marta.   Nikt   jednak   nie   nadszedł. 

Obawiam się, że zostali zabici przez Turków.

Zapadła cisza. Słońce świeciło mocno nad łąką. Giovanni drzemał, głosy młodych 

dobiegały gdzieś z oddali. Anna nagle poczuła na sobie spojrzenie Draga i podniosła oczy.

Gdy zobaczyła, jak na nią patrzy, jej ciało przeniknął dreszcz. W jego oczach była siła, 

spokój i jeszcze coś, co sprawiło, że poczuła się jakby uniesiona dokądś, gdzie nie było ani 

ludzi, ani świata.

Chyba dziwaczeję, próbowała żartować w duchu. to musi być reakcja na szok albo 

background image

jestem przemęczona.

- No, powinniśmy chyba iść dalej - powiedziała głośno i wstała.

W podziemnym tunelu dźwięczny głoś Debory odbijał się echem od ścian. Wszystko 

było dla niej nowe i niezwykle ciekawe, zachowywała się jak ptak wypuszczony z klatki. 

Milovan był bardziej powściągliwy. Upomniany przez Giovanniego, znów zaczął myśleć o 

zakonnym powołaniu i pewnie żarliwie modlił się o wybaczenie. Giovanni nadal próbował 

utrzymać przywództwo, lecz nadaremnie. Jeżeli powstała jakaś wątpliwość, wszyscy zwracali 

się do Draga.

Annie   mocno   dokuczał   ból   w   plecach.   Nie   sposób   było   dostrzec   podłoża   w 

migotliwym świetle pochodni, więc często wykręcała kostki. Westchnieniem ulgi powitała 

przed sobą światło dnia. Nagle spostrzegła, że Drago został z tyłu. W półmroku zauważyła, że 

mężczyzna   stoi   z   twarzą   ukrytą   w  dłoniach.   Pozostali   już   wyszli.   Giovanni,   otoczywszy 

ramieniem   Deborę,   pokazywał   jej   roztaczający   się   widok,   jakby   był   jego   panem.  Anna 

zawróciła.

- Co się stało? - spytała łagodnie.

Potrząsnął głową.

- Idź dalej! Nie zajmuj się mną - powiedział niewyraźnie.

Ona jednak została.

- To reakcja, prawda? Wolność?

- Tak. Właśnie teraz poczułem ją tak mocno...

- Widziałam to w twojej twarzy już od dawna. Byłeś spięty, zamknięty w sobie. to 

normalne, Drago. Twoja odpowiedzialność i samotność musiały być ogromnym obciążeniem.

Skinął głową.

- Pójdę już - powiedziała cicho. - Nie spiesz się, jakoś ich zatrzymam.

Poszła, nie oglądając się za siebie.

Na   drodze   ze   wzgórza   udała,   że   źle   stąpnęła.   Przystanęli   i   zajęli   się   nią,   a   gdy 

dostrzegła, że Drago już idzie, „wydobrzała”. Ruszyli dalej.

Tego dnia szli długo doliną Milovana. Minęli drogę prowadzącą do jego wioski i 

przebyli jeszcze spory odcinek.

Szli pieszo, osiołki były mocno obciążone. Giovanni trzymał się w pobliżu tego, który 

niósł tajemniczą skrzynię. Anna widziała kilka razy, jak jej mąż manipulował przy zamku, ale 

musiał się poddać, ponieważ to Drago miał klucz.

W końcu trzeba było rozbić obóz, nadciągała ciemność. Znaleźli osłonięte miejsce pod 

wysokimi drzewami i przygotowywali się do spoczynku.

background image

Annę   tak   rozbolały  plecy,   że   nie   była   w   stanie   dłużej   ukrywać   swego   cierpienia. 

Oddalała się właśnie od obozu, gdy nagle zatrzymała ją Debora.

- Anno! - zawołała poruszona. - Dlaczego mówiłaś, że Giovanni jest twoim mężem?

- Bo tak jest - oświadczyła spokojnie.

- A on właśnie powiedział, że jesteś jego służącą.

Rumieniec napłynął Annie do twarzy, lecz zdołała odpowiedzieć z uśmiechem:

- Może źle zrozumiałaś jego włoski?

- Nie, ja wiem, jak jest służąca po włosku! Mieliśmy przecież służbę stamtąd.

- No, to pewnie żartował.

- Chyba tak - uśmiechnęła się Debora. - Ech, ale z niego głupiec!

I pofrunęła.

Anna poszła dalej, nieszczególnie pocieszona. Opadła z jękiem na porośnięty trawą 

odłam skalny.

Nagle stanął przy niej Drago.

- Boli cię?

Nie mogła zaprzeczyć. Była wykończona i czuła, że zaraz wybuchnie płaczem.

- Chyba nie będziesz miała dziecka? - spytał szorstko.

Opanowanie, z którego była tak dumna, opuściło ją w końcu.

- Jakżebym mogła! - powiedziała z gorzkim śmiechem. - Giovanni nawet nie...

Urwała.

- Przepraszam - bąknęła.

Drago ukucnął i rozsznurował jej buty.

- Nawet cię nie pocałował? To miałaś na myśli? - spytał z wahaniem, nie patrząc na 

nią.

Gdy milczała, pytał dalej:

- Jak długo jesteście małżeństwem?

- Trzy tygodnie - wydusiła żałośnie.

Uwolnił jej stopy i masował je ostrożnie, omijając odciski. nikt jeszcze nigdy nie 

widział jej nagich stóp, ale nie czuła wstydu, tylko wdzięczność.

- I przez ten cały czas cię nie dotknął?

- Nie - przyznała, pociągając nosem.

Następne pytanie zadał głosem bez wyrazu:

- Żałujesz tego?

- Nie! - odpowiedziała gwałtownie i szczerze. - Nie! Teraz się cieszę!

background image

- Dlaczego on się z tobą ożenił?

Co za pytanie! pomyślała Anna, zrezygnowana. Czemu nie pyta, z jakiego powodu ja 

za niego wyszłam?

-   Naprawdę   nie   wiem   -   westchnęła.   -   Pewnie   dlatego,   że   mój   ojciec   jest   bogaty. 

Oddałam Giovanniemu cały posag, ale to nie pomogło.

Wreszcie Drago zadał pytanie, na które czekała.

- A dlaczego ty za niego wyszłaś?

Jego dłonie były mocne i ciepłe. W zamyśleniu spojrzała w kierunku obozu, skąd 

dochodził ją głos męża. Giovanni zalecał się do Debory, która odbierała to jako przejaw 

ojcowskich uczuć starszego pana.

- Pomyliłam wdzięczność i podziw z miłością - przyznała szczerze. - Pamiętaj, że 

skończyłam dwadzieścia siedem lat i nigdy nie miałam zalotnika. Giovanni jest niezwykle 

pięknym   mężczyzną.   Wtedy   był   dla   mnie   dobry,   zabiegał   o   mnie,   a   ja   byłam   zbyt 

niedoświadczona, abym mogła się oprzeć. Naprawdę robił wrażenie człowieka mówiącego 

poważnie. Drago! Dlatego nie rozumiem jego późniejszego zachowania...

- Od kiedy?

Była   tak   zmęczona   i   czuła   taką   potrzebę   porozmawiania   z  kimś,   kto   chciałby  jej 

wysłuchać, że przestała nad sobą panować. Ocierała bezradnie oczy i mówiła przez łzy:

- Po ślubie. Nagle się zmienił. Siedziałam i czekałam na niego całą noc poślubną, 

Drago. Czekałam nie wiedząc, jak odważę się go przyjąć! Byłam zażenowana i bardzo się 

bałam. Ale mogłam to sobie darować, nie przyszedł.

Drago już nie masował jej stóp, on je prawie pieścił. Anna była zbyt wzburzona, aby 

to dostrzec, płakała tylko, ślepa i głucha na wszystko.

Drago spojrzał na nią uważnie.

- Czułaś skrępowanie i strach, mówisz. Ale czy pragnęłaś, żeby przyszedł?

Anna była tak zaskoczona jego otwartością, że urwała płacz krótkim szlochem. Przez 

chwilę wpatrywała się w niego, oszołomiona. Drago siedział bez ruchu, niemal bojąc się 

odetchnąć.

W końcu odpowiedziała powoli:

- Nie. Nie chciałam tego. Na pewno nie czułam się dobrze. Miałam tylko nadzieję, że 

wszystko   ułoży  się   lepiej,  jeśli   zbliżymy  się  do   siebie.  Ale  czy  tego   chciałam?   Nie,   nie 

chciałam!

Drago   spuścił   głowę.   Zmieszana  Anna   dostrzegła   na   jego   ustach   cień   uśmiechu. 

Spytała nieśmiało:

background image

- Myślisz, że jestem bezwstydna i nielojalna, skoro tak mówię?

- Nielojalna? Wobec tego tam? - prychnął, opatrując otarcia wilgotnymi liśćmi. Zaczął 

znów zawiązywać jej buty. - A bezwstydna nie jesteś na pewno. Odpowiadałaś przecież tylko 

na moje pytania. Mniej cię bolą nogi?

- O, tak, dziękuję.

- Poniosę jutro twój worek.

- Ale masz już tyle do niesienia - sprzeciwiła się.

- Bzdury! Spróbuj dobrze wypocząć w nocy. Potrzebujemy cię, wiesz przecież.

- Naprawdę? - spytała bez tchu.

-   Oczywiście!   Przede   wszystkim   Debora.   Byłaby   bez   ciebie   bezbronna.   Giovanni 

potrzebuje cię jako tłumacza, a Milovan i ja jako jedynej rozsądnej tu osoby.

Twarz Anny rozjaśniła się jak słońce.

- A ja... - zaczął Drago, lecz urwał nagle.

- Tak? - spytała zdziwiona.

Podniósł się i popatrzył na nią. Oczy znów zapłonęły mu tym dziwnym żarem.

- Nie, nic takiego - powiedział lekkim tonem.

- No cóż, chyba będzie lepiej, jeśli już wrócimy.

Uśmiechnął się do niej nieporadnie i odprowadził do obozu.

Tej nocy Anna nie mogła zasnąć. Leżała, patrząc w czarne niebo i słuchając szumu 

wiatru w drzewach i oddechów śpiących. Księżniczka leżała obok niej. Spała jak dziecko na 

miękkim posłaniu przygotowanym dla nich przez Draga. Mężczyźni położyli się nieco dalej.

Tylko  Anna   czuwała.   Była   przedziwnie   podniecona,   pierś   rozpierało   jej   nieznane, 

wspaniałe uczucie. Choć nie mogła go nazwać, nie pozwalało jej zasnąć.

Dla Debory zakończyły się lata samotności, wyrwała się już ze swego więzienia. Jej 

tęsknota   za   swobodą   została   zaspokojona.   Dziewczyna   jest   teraz   wolna   i   otoczona 

przyjaciółmi. Dlatego jej sen był głęboki i pełen beztroskich snów.

Następny dzień przyniósł kolejne dramatyczne wydarzenia.

Anna,  Milovan i  Drago  porządkowali  bagaże,  gdy nagle przerwali  pracę i  zaczęli 

nasłuchiwać.   Zza   krzaków   dotarł   do   nich   głos   Giovanniego.   Markiz   wybrał   się   na 

przechadzkę, ale nie wiedział, że jest tak blisko obozu.

- Nie! Ona nic dla mnie nie znaczy, Deboro! - zapewniał żarliwie. - Tak, przyznaję, że 

skłamałem trochę, ona niejako jest moją żoną, ale traktuję ją jak służącą. to było małżeństwo 

z rozsądku, nic innego. Nie sądzisz chyba, żeby mężczyzna mojego pokroju mógł się ożenić z 

miłości z kimś tak brzydkim i prostym?

background image

Drago rzucił Annie szybkie spojrzenie, ale nic nie powiedział.

- Uważam, że ona jest miła - sprzeciwiła się księżniczka.

-   Ona   miła?   Jest   głupia   i   bezczelna.   Ona   i   jej   ojciec   oszukali   mnie.   Obiecał   mi 

bogactwa   całego   świata,   jeśli   tylko   wezmę   jego  brzydką   córkę,   a   potem  wykluczył   jako 

dziedzica! Cóż za niezwykła zuchwałość! Wszystko miało przejść bezpośrednio na jej dzieci. 

Ale poczeka sobie na te dzieci... Ja się do tego nie przyczynię, możesz mi wierzyć! Ale ty, 

Deboro... Z tobą to coś całkiem innego...

- Ależ świnia - wyszeptał Milovan wzburzony.

Drago położył dłoń na ramieniu Anny i lekko ścisnął, okazując swą sympatię.

- No, przynajmniej już wiem, co o mnie myśli - mruknęła cicho.

Wreszcie się dowiedziała, dlaczego się z nią ożenił i dlaczego później unikał. Dobrze, 

że wreszcie się to wyjaśniło. Znów zabrzmiał głos Giovanniego:

- Odejdę od niej, jak tylko znów się znajdziemy w cywilizowanych okolicach. Mogę 

złożyć winę na cokolwiek, na przykład że nie wypełniła obowiązków małżeńskich. A wtedy 

ty i ja... Mam pałac w Wenecji, Deboro!

Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie.

- Ty i ja? Przecież jesteś strasznie stary!

Drago aż się zachłysnął, a na ustach wszystkich błąkał się uśmieszek, gdy tak stali i 

podsłuchiwali   bez   wyrzutów   sumienia.   Drago   intensywnie   wpatrywał   się   w  Annę,   jakby 

pragnąc dodać jej otuchy, której istotnie potrzebowała. Giovanni używał właśnie dokładnie 

tego samego tonu co kiedyś, gdy chciał wywrzeć wrażenie na Annie.

Po drugiej stronie zarośli zapanowała cisza, wreszcie Giovanni rzekł głosem miękkim 

jak jedwab:

- Tak sądzisz? Zobaczysz, że nie ma we mnie nic ze starca!

- Nie, dosyć już tego! - nie wytrzymał Milovan. - Debora! Pozwól tu na chwilę!

Zjawiła się natychmiast.

- Co za szczęście, że  mnie  zawołałeś - wyszeptała.  - Myślałam,  że się nigdy nie 

pozbędę tego obrzydliwca! Koniecznie chciał mnie dotknąć! Przepraszam, Anno!

- Nic nie szkodzi - mruknęła.

Nagle z niezrozumiałych powodów poczuła się szczęśliwa. Oto stała wśród trojga 

prawdziwych przyjaciół!

-   Tak   bardzo   was   lubię!   -   wyszeptała   wzruszona   i   odbiegła.   Tym   razem   nie 

przeszkadzało jej, że utykała.

Następne wydarzenia jednak jeszcze bardziej wytrąciły Annę z równowagi.

background image

Rozpoczęła je szczera, jak zawsze, Debora. Szła obok Anny i paplała beztrosko.

- Wiesz? - szepnęła w pewnej chwili z oczami błyszczącymi radością. - Milovan był 

bardzo dziwny podczas ostatniego postoju. Objęłam go i pocałowałam w policzek, bo byłam 

strasznie zadowolona, a on cały poczerwieniał, zaczął szybko oddychać i chciał mnie złapać, 

ale uciekłam. To było wspaniałe, Anno! Odkryłam, jaką mam nad nim władzę! - zachichota.

Anna na moment przymknęła oczy.

- Deboro... rozumiem twoje uczucia i życzę ci, abyś przeżywała miłe chwile po tych 

latach samotności. Ale miej na względzie dobro Milovana! Nie utrudniaj mu jego sytuacji. 

Wiesz, że ma zostać mnichem i że wybrał się na tę wyprawę także dlatego, aby sprawdzić, 

czy jest w stanie oprzeć się pokusom tego świata. A wierz mi, jesteś dla niego ogromną 

pokusą, większą, niż mógł przewidzieć. Nie możesz się w nim zakochać. A przede wszystkim 

nie dopuść, aby zakochał się w tobie!

Debora była zdruzgotana.

- Mnich? - spytała żałośnie. - Ale to byłaby szkoda! Jest taki słodki...

- Myślę, że Milovan uważa, iż jest to winien swemu przybranemu ojcu - wyjaśniła 

Anna. - On jest bardzo sławny w tym kraju, to bohater jego ludu. Miał kiedyś sam zostać 

mnichem, ale zajął się nieszczęśliwym, osieroconym Milovanem i wychował go. Chłopiec 

chce wstąpić do zakonu także z wdzięczności do ojca.

- Myślę, że to głupie - powiedział Debora niepewnym, lekko drżącym głosem. - Ja 

wiem, co to znaczy siedzieć w zamknięciu całe życie i widzieć mijającą młodość!

- Tak - przyznała Anna i w zamyśleniu popatrzyła na mężczyzn idących przed nimi. - 

Nie sądzę, aby Milovan w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Może zaczyna to sobie teraz 

uświadamiać.  Ale   wiem,   że   głęboko   wierzy   w   Boga   i   tego   nie   powinniśmy   próbować 

zmieniać.

- Nie, oczywiście, że nie - przyznała Debora w roztargnieniu.

Była   rozbrajająco   słodka,   gdy   tak   szła   obok  Anny,   że   swymi   długimi,   ciemnymi 

warkoczami i czerwoną czapeczką należącą do jej stroju ludowego. Anna wcześniej nie znała 

takiego stroju. Składał się z wielu kolorowych spódnic, miał obcisły gors i krótkie rękawy. 

Księżniczka wyglądała w nim wspaniale. Anna czuła się przy niej jak mała, szara, koślawa 

mysz.

- ależ ten Drago jest w tobie zakochany! - rzuciła nieoczekiwanie zachwycona Debora.

Anna zachłysnęła się, zaszokowana:

- Drago? We mnie? Oszalałaś?

- Nie widzisz tego? W takim razie jesteś ślepa! Patrzy na ciebie ciągle, nieomal pieści 

background image

cię wzrokiem. Nie zauważyłaś na przykład, jak często się teraz odwraca?

- No tak - przyznała Anna, zaczerwieniona. - Ale on przecież upewnia się, czy u ciebie 

jest wszystko w porządku.

- Ha, ale jego oczy nie mnie szukają!

- Ale ja jestem tak brzydka, tak beznadziejnie brzydka...

- Ty? Anno, ty sobie coś wmawiasz. Wyraz twoich oczu jest przecież zachwycający, 

nie wiesz o tym? Są tak ciepłe, pełne miłości do całego świata.

Anna   nie  była   w  stanie  odpowiedzieć.  Wzrok  jej   pobiegł   nieśmiało  ku  postawnej 

sylwetce przed nimi. Patrzyła na czarne włosy, opadające lekkimi falami na szerokie ramiona, 

na postrzępioną koszulę, spod której wyzierało brązowe, gładkie ciało, na wąskie biodra...

„Należysz   do   rodu   o   gorącej   krwi”   -   powiedziała   do   niego   Marta.   gdy   Anna 

przypomniała sobie te słowa, jej wargi zaczęły niepokojąco pulsować. Czy dlatego Drago się 

nią zainteresował? Nie, to niemożliwe! Ale przecież wtedy...

Ocknęła się na słowa Debory:

- Szkoda, że jesteś żoną tego lakierowanego jaszczura.

- Ależ, Deboro!

- Może nie mam racji?

- Tak - na pół z płaczem, na pół ze śmiechem przyznała Anna. - Masz rację. Jest 

fałszywy.   Ale   jestem   jego   żoną   i   przysięgałam   mu   wierność.   Zapomnij   o   tym,   co 

powiedziałam!

- Anno - wyszeptała Debora patrząc na Milovana. - Jak to jest kochać?

-   Tego   nie   wiem   -   odpowiedziała  Anna,   zrezygnowana.   -   Naprawdę   nie   wiem, 

Giovanni nawet mnie ni dotknął. Ale myślę, że to musi być coś wspaniałego... Z właściwym 

mężczyzną.

- Tak - wyszeptała Debora. - Też tak myślę. Z właściwym mężczyzną.

Godzinę później przyszło Annie zająć się Milovanem. Dotarli już do łagodnych gór w 

pobliżu jego klasztoru i zatrzymali się na łące.

Chłopiec znalazł się sam na sam z Anną. Ciężko opadł obok niej na trawę.

- Co mam zrobić, Anno? - spytał z desperacją w głosie.

- Cóż, nieźle się urządziłeś - stwierdziła, rozumiejąc dobrze, co chłopak ma na myśli.

- Byłem tak pewny - wydusił i załamany ukrył twarz w dłoniach. - Byłem tak siebie 

pewny. Nie przypuszczałem...

Anna starała się, aby jej słowa zabrzmiały serdecznie i mądrze:

-   Uważam,   że   powinieneś   uznać   to   za   próbę.   Jeszcze   nic   się   nie   stało,   znasz   ją 

background image

zaledwie pięć dni! Jeszcze nie ma niebezpieczeństwa. Potem wróć do klasztoru, do stałych 

obowiązków, i spróbuj zrozumieć, czego naprawdę chcesz w życiu.

Skinął głową.

- Że też okazałem się taki słaby! Nigdy bym nie przypuszczał. to pierwsza młoda 

dziewczyna, jaką spotkałem!

No cóż, pomyślała Anna melancholijnie.

Chłopak zreflektował się:

- Ty nie stanowiłaś takiego zagrożenia: byłaś zamężna i o tyle starsza, ja nigdy nie 

myślałem o tobie w ten sposób. Jesteś wspaniałym przyjacielem, Anno.

- Dziękuję - uśmiechnęła się. - Pamiętaj, nie zmuszaj się do niczego! Jeśli poczujesz, 

że nie nadajesz się do klasztornego życia, odejdź!

- Ale tak bym chciał służyć Bogu!

- Możesz to zrobić na wiele sposobów. Przecież niewielu ludziom udaje się odrzucić 

wszystko,   co   mają,   by   służyć   Bogu.   Często   wybierają   życie   zakonne,   bo   są   samotni   i 

zgorzkniali. Zdarzają się jednak również idealiści jak ty. Ale wielu nie nadaje się do takiego 

życia i musi się poddać. Nie traktuj tego jak porażki! Spróbuj, a jeśli ci się nie powiedzie...

Czuła się niezwykle rozsądna. Milovan spojrzał na nią z podziwem i wziął jej dłoń w 

obie ręce.

- Dziękuję, Anno! Dziękuję, ogromnie mi  pomogłaś! A wiesz, co dziś powiedział 

Drago?

Aż ją coś zakłuło!

- Nie...

-   Powiedział   do   mnie:   „Widziałeś   kiedyś   kogoś   tak   wdzięcznego   jak   ta   młoda 

Norweżka? Spójrz, jaka jest delikatna!” I ja się zgodziłem, bo to jest prawda. Początkowo tak 

nie uważałem - wyznał z młodzieńczą otwartością - ale potem zobaczyłem cię jakby na nowo. 

Jesteś skrytą osobą, Anno, ale czasami, gdy ujawnisz swoje uczucia... To jest fascynujące! 

Myślę, że Drago też tak sądzi. Poza tym powiedział mi, że pragnie cię też tak... no wiesz jak... 

Ale na pewno będzie odnosił się do ciebie z szacunkiem, na jaki zasługujesz. Jesteś zbyt 

delikatna,   aby   cię   potraktować   inaczej,   wystarczy   już   jednego   łobuza   w   naszej   grupie, 

stwierdził.

Milovan poczuł, że wkracza na niepewny grunt, i dodał szybko:

- Nie, może nie powinienem tego mówić...

- Nie, pewnie nie - zaśmiała się Anna z płonącą twarzą, niezwykle szczęśliwa. - Ale i 

tak dziękuję, Milovan! Rozumiesz, potrzebowałam takich słów!

background image

- Tak właśnie myślałem - pokiwał głową z powagą. - Jesteś zbyt dobra, Anno. Tak 

uważamy wszyscy troje.

Mogła tylko uścisnąć jego dłoń.

background image

ATAK

Było upalnie. Szli powoli przez kamieniste pole. Debora zrzucała kolejne warstwy 

stroju, ale nadal ubrana była przyzwoicie. Milovan zdjął habit, odsłaniając szczupły, śniady 

tors. Debora patrzyła na niego rozszerzonymi  z zachwytu oczami. Drago był silniejszy i 

ciemniejszy, zaś oliwkowoblade ramiona Giovanniego wydawały się być pozbawione siły. 

Tylko Anna nie mogła nic z siebie zdjąć. Jej suknia była jednak lekka i przewiewna, więc nie 

cierpiała zbytnio z powodu upału.

Doszli do rzeczki. Poprzednio przeprawili się przez nią łatwo, ponieważ jechali na 

osłach. Teraz było trudniej, gdyż zwierzęta niosły bagaż. Dlatego też Milovan i Giovanni 

przeprowadzili je na drugą stronę, a Drago, najsilniejszy, miał przenieść Deborę i Annę.

Woda sięgała mu ponad kolana. Anna mocno uchwyciła się jego połyskujących potem 

ramion i zerknęła bojaźliwie na wzburzoną wodę. Włosy mężczyzny łaskotały ją po twarzy, 

przekręciła więc głowę, co sprawiło, że znalazła się jeszcze bliżej gorącej szyi Draga. Czuła, 

jak jego pierś wznosi się i opada przy głębokich oddechach.

Pozostali zajęci byli zakładaniem butów i nie patrzyli w stronę rzeki. Drago spojrzał 

na Annę, a ona nieświadomie zacisnęła mu mocniej dłonie na ramionach. Nie wytrzymała 

jego wzroku i spuściła oczy. W następnej chwili Drago dotknął ustami jej skroni.

Pewnie powinna cofnąć głowę, ale westchnęła jedynie i przytuliła się do niego.

- Jeżeli się teraz poślizgniesz, nigdy ci tego nie wybaczę - zaśmiała się, chcąc ukryć 

zmieszanie. Drago jednak słyszał gwałtowne bicie jej serca.

- Anno - wyszeptał przerywanym głosem - potrzebuję cię, wiesz o tym!

Gdyby nie rozmawiała wcześniej z młodymi, nie zrozumiałaby, o czym mówi. Teraz 

wiedziała... Także dlatego, że ją samą trawiła niecierpliwa tęsknota.

- Nie... - jęknęła.

- Wiem - zapewnił - nic ci nie zrobię. tylko musiałem to wyznać. Wybacz mi!

Nie była w stanie odpowiedzieć, ale jej palce odcisnęły głębokie ślady na szerokich 

ramionach mężczyzny.

Po tym epizodzie unikał jej, ale często czuła na sobie jego wzrok.

Giovanni nie zwracał na Annę uwagi przez cały dzień. Swe zainteresowanie dzielił 

pomiędzy   Deborę   a   skrzynię,   najwyraźniej   niepewny,   na   czym   bardziej   opłaca   się 

koncentrować.

Powrót zabrał im więcej czasu niż podróż w tamtą stronę. Po południu zrozumieli, że 

nie zdążą dotrzeć do klasztoru Milovana przed nocą.

background image

Szukali właśnie miejsca na nocleg, gdy wydarzyło się coś przerażającego.

W oddali, na szczycie wzgórza, dostrzegli jakichś ludzi. Zatrzymali się.

Milovan osłonił dłonią oczy, bo obcych źle było widać na tle zachodzącego słońca.

- Skradają się, przyczajeni - stwierdził - i jest ich wielu!

- Turcy? - spytał Giovanni.

- Nie, nie sądzę. To inne stroje. Musieli nas zauważyć, ale zostawili w spokoju. Myślę 

raczej, że to ludzie Stefana.

- Ale dlaczego mieliby się skradać? - dziwiła się Anna.

- No właśnie to mnie zastanawia. Może to oznaczać tylko jedno.

- Co?

- Że w pobliżu są Turcy.

Anna   wzdrygnęła   się.  W  swojej   dalekiej,   bezpiecznej   Norwegii   i   na   okręcie   ojca 

czytała o postępowaniu żołnierzy tureckich na Bałkanach. Nie oszczędzali nikogo, kto stanął 

na ich drodze.

- Chodzi im oczywiście o Cetinje - mówił Milovan. - To biedne miasto nigdy nie zazna 

spokoju. Ale broni się dzielnie.

- Może powinniśmy się schować? - zaproponował Giovanni.

- Tak - potwierdził Milovan, obeznany z konfliktami w tych stronach. - Tak będzie 

najlepiej. Przecież nie wiemy, gdzie są Turcy.

- Najlepiej byłoby, gdybyśmy się rozdzielili - odezwał się Giovanni władczym tonem, 

którego używał, gdy chciał zaznaczyć, że on tu decyduje.

- A to dlaczego? - spytał Drago ostro.

-   Aby   przynajmniej   jedno   z   nas   dotarło   do   ludzi   i   mogło   wysłać   pomoc   dla 

pozostałych, oczywiście!

Drago patrzył po kolei po zebranych.

- A jakże to zamierzałeś nas podzielić? - spytał ze źle ukrywanym sarkazmem.

-   Jeszcze   tego   nie   przemyślałem   -   odpowiedział   szybko   -   ale   jeśli   ty   i   Milovan 

zajmiecie   się   Anną,   która   przecież   potrzebuje   najwięcej   pomocy,   to   ja   będę   ochraniał 

księżniczkę i bagaże...

Drago wzniósł oczy do nieba, jakby prosząc siły wyższe o cierpliwość.

- Zdawało mi się, że mąż najchętniej ochrania żonę?

-   Oczywiście,   ale   księżniczka   potrzebuje   kogoś   równego   pochodzeniem   do 

towarzystwa. A ufam, że dobrze zajmiecie się moją kochaną żoną.

- Lepiej nie używaj takich słów, bo brzmią fałszywie! - rzucił Drago przez zaciśnięte 

background image

zęby. Anna zauważyła, że był nie na żarty rozgniewany. Zadrżała.

- Na razie trzymamy się razem - zarządził. - Jest tu głęboki jar z prawej strony doliny. 

Idziemy tam!

Demonstracyjnie   złapał   Annę   za   rękę   i   pociągnął   za   sobą.   Pozostali   podążyli 

pospiesznie za nimi, Giovanni nawet nie protestował.

Okazało się, że jar biegł daleko wzdłuż doliny. Mieli większe szczęście, niż mogli 

zamarzyć.

Niestety,   strome   zejście   źle   wpłynęło   na   bagaże.   Skrzynia   -   obiekt   tęsknoty 

Giovanniego - zsunęła się i pociągnęła za sobą resztę pakunków z osła. Musieli się zatrzymać 

i od nowa go objuczyć. Wszyscy byli zdenerwowani, także zwierzę.

Nagle, niemal nad ich głowami, rozległy się pierwsze strzały. Osioł spłoszył się i 

pociągnął pozostałe za sobą. Drago i Milovan rzucili się za nimi i udało im się je złapać.

Milovan nadsłuchiwał.

- To tureckie muszkiety - rzucił z paniką w głosie. - Uciekajmy stąd! Tu jest gdzieś 

dom... Szybciej!

Giovanniego nie trzeba było popędzać, już był w drodze w głąb jaru.

- Milovan! - wrzasnął Drago, starając się przekrzyczeć strzały. - Zabieraj Deborę, 

będziesz za nią odpowiedzialny! I za Annę. Biegnij, Anno! Uciekaj stąd!

Słyszała, że walka toczyła się nad ich doliną, z jednego zbocza wzgórza na drugie. 

Byli właściwie bezpieczni, ale gdyby dostrzegli ich Turcy...

- A ty...? - spytała.

Próbował prowadzić przerażone osły, starała się mu pomóc, ale rzucił niecierpliwie:

- Pospiesz się! Dam sobie radę.

Jeden z osłów potknął się i Drago musiał mu pomóc. Anna zawahała się.

- Pospiesz się! - prosił. - Biegnij ile sił! Idę za tobą!

- Drago, ale ja nie chcę cię zostawić!

- Nie zatrzymuj się, biegnij!

Anna   posłuchała,   gdy   zobaczyła,   że   odzyskał   panowanie   nad   wszystkimi   osłami. 

Pobiegła   naprzód,   w   oddali   widziała   Deborę   i   Milovana,   biegnących   ręka   w   rękę,   i 

Giovanniego pędzącego daleko przed nimi.

Zapadał zmrok, krótkotrwały śródziemnomorski zmrok, który w każdej chwili mógł 

zmienić się w ciemność.

Draga znów zatrzymały zwierzęta, ale wiedziała, że nie chciał, by na niego czekać. 

Biegła więc na oślep przed siebie, aż rozbolały ją jej słabe nogi. Już nie widziała nikogo z 

background image

pozostałych, słyszała tylko gniewne krzyki obcych mężczyzn o odgłosy walki.

Jar stawał się coraz bardziej płytki. Znów znalazła się w dolinie, osłaniana jedynie 

przez niskie drzewa.

Jakaś postać czekała na nią w zapadającym mroku. Ku jej zdziwieniu był to Giovanni. 

Wysoki, piękny Giovanni.

- No, jesteś wreszcie - wydyszał. - Biegnij tamtędy, przez potok, do kępy drzew! Tam 

będziesz bezpieczna.

- Dziękuję! - rzuciła bez tchu, wyczerpana. - A reszta?

- Już tam są. Ja przyjdę później, pomogę Dragowi przy osłach.

Skinęła głową.

- Bądź ostrożny, Giovanni! - poprosiła. - Oby wam się udało!

Z trudem przeszła przez potok, zmoczywszy suknię. Woda dostała się jej do butów. 

Niezdarnie wdrapała się na zbocze i, dysząc, padła pod karłowate buki.

Zbyt późno odkryła pułapkę.

Tuż koło niej rozległ się strzał i pocisk przeleciał ze świstem na drugą stronę doliny. 

Nikt jej chyba jeszcze nie zauważył, ale bardzo, bardzo blisko słyszała podniecone głosy, 

mówiące coś w zupełnie obcym dla niej języku.

Wysłał ją wprost do tureckiego obozu! Była teraz w podwójnym niebezpieczeństwie, 

bo ludzie Stefana Brankovicia celowali właśnie w tę małą kępę drzew.

background image

POŻEGNANIE Z SAMOTNOŚCIĄ

No, udało się, pomyślał Giovanni. Pozbyłem się tej  kuli u nogi! A teraz - skarb! 

Skrzynia!

Czekał na Draga i osły. tu, nie widziany przez żadną z walczących stron, czuł się 

bezpieczny. Wybrał świetnie miejsce, stąd mógł skierować Annę wprost w ręce Turków.

Giovanni był podniecony, gotów do wielkich czynów. Zrezygnował już z księżniczki; 

jaki   sens   miałoby   zabiegać   o   nową   damę   i   czekać   potem   w   nieskończoność   na   nowe 

małżeństwo? Nie, szybciej będzie przechwycić skarb bezpośrednio, w pojedynkę. Miał teraz 

szansę.

Zabić tego Draga? Nie, to zbyt prostackie dla wyrafinowanego arystokraty. Poza tym 

Drago był nieprzyjemnie silny. I z pewnością niebezpieczny. On, Giovanni, mógłby zostać 

zabity! Najlepiej zabrać skrzynię - i zniknąć.

Drago wynurzył się z mroku, prowadząc za sobą osły.

- Daj, pomogę - odezwał się Giovanni cicho. Niestety osioł ze skrzynią szedł pośrodku 

i nie bardzo wiedział, jak odłączyć go od pozostałych.

- Gdzie reszta? - spytał Drago, zdumiony jego nagłą chęcią niesienia pomocy.

- Są bezpieczni, daleko z przodu.

Przemykali cicho pomiędzy drzewami, Giovanniemu wciąż jednak nie udawało się 

dotrzeć do właściwego osła, choć bardzo się o to starał.

Drago parł naprzód, gnany jakimś niepokojem. Pewnie boi się potyczki, pomyślał 

Giovanni z pogardą. Sam był ślepy na wszystko z wyjątkiem skrzyni wypełnionej cenną 

zawartością. Gdyby nie to, być może przewidziałby dalszy bieg wydarzeń.

Dawno wyszli już ze strefy zagrożenia, lecz Drago nadal spieszył tak, że Giovanni 

ledwie za nim nadążał.

Wreszcie   usłyszeli   przed   sobą   ściszone   nawoływania   Milovana   i   Debory. 

Odpowiedzieli i wkrótce się spotkali. Nad nimi w ciemności stały góry, odgłosy strzałów 

ucichły.

Głos Draga był zmieniony niepokojem.

- Gdzie jest Anna?

- Anna? - zdziwił się Milovan. - Nie widzieliśmy jej.

- O Boże! - wyszeptał Drago. - Wysłałem ją naprzód, głupiec! Nie doszła do was?

- Nie - odpowiedziała Debora. - Ale, Giovanni, przecież ty zatrzymałeś się, żeby na 

nią zaczekać?

background image

- Nie widziałem jej - zapewnił szybko.

Drago wziął głęboki oddech.

-   Coś   tu   się   nie   zgadza   -   rzucił   przez   zęby.   -   Zapewniałeś   mnie,   że   wszyscy   są 

bezpieczni.

Giovanni  zrozumiał,  że  wpadł  we własne  sidła.  W jego  uwodzicielskich  czarnych 

oczach zamigotał lęk.

- Tak, ale myślałem o Deborze i Milovanie. Sądziłem, że Anna jest z tobą.

Twarz Draga stężała z gniewu.

- Przecież zatrzymałeś się, aby zaczekać właśnie na Annę. A mnie wcale o nią nie 

spytałeś. Gdzie ona jest?

- Skąd mam wiedzieć?

Drago zrobił krok w jego stronę, Giovanni cofnął się.

- Widziałeś ją! - Drago spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Gadaj prawdę!

Giovanni wzruszył ramionami.

- Przypadkiem zaczęła wbiegać na wzgórze, gdzie byli Turcy. Nic nie mogłem zrobić. 

Przecież to lepiej dla niej, i dla nas. Była obciążeniem, opóźniała nas. Nie będzie już musiała 

dłużej cierpieć z powodu swoich ułomności.

Drago złapał go za kołnierz i dosłownie podniósł z ziemi.

- Ty... ty... - nie mógł wydusić nic więcej.

Debora powiedziała to, co on pomyślał:

- Anna nigdy by tam nie poszła, gdyby jej tego nie doradzono.

- Puść mnie! - wystękał  na wpół uduszony Giovanni.  Zrobiłem to  dla wspólnego 

dobra!

Wreszcie Drago odzyskał głos.

- Ty żałosny, mały padalcu! Ty ośmielasz się sądzić, że twoje zgniłe, nędzne życie jest 

więcej warte od życia Anny, którą my wszyscy kochamy! Ona, najlepsza, ma umrzeć, bo 

tobie tak wygodniej?!

Cisnął   Giovanniego   prosto   na   Milovana,   który   zaczął   okładać   go   pięściami.   Gdy 

Wenecjanina   uderzył   Drago,   czerwonym   strumieniem   popłynęła   błękitna   krew   z 

arystokratycznego nosa.

- Księżniczko! - wrzasnął. - Powstrzymaj ich! Te prostaki mnie zabiją!

Podpełzł do niej na kolanach. Debora stała wyprostowana, ze łzami w oczach. Gdy już 

był wystarczająco blisko, podniosła stopę, postawiła ją na ramieniu Giovanniego i docisnęła 

do ziemi. Przewrócił się i próbował uciekać, ale Drago, niemal nieprzytomny z desperacji, 

background image

znów go złapał.

- Gdzie ona jest?! - wrzasnął.

Giovanni usiłował coś powiedzieć, ale usta miał nabrzmiałe i obolałe. Uścisk na jego 

szyi zacisnął się.

- W kępie drzew... po wschodniej stronie doliny... tam gdzie czekałem... - wystękał. - 

Puść mnie, barbarzyńco!

Krew odpłynęła z twarzy Draga. Bił tak długo, aż wenecki markiz padł ze stęknięciem 

i ucichł.

- Niech tak leży - wydyszał Serb. - Wracam szukać Anny. Zajmij się księżniczką!

Milovan skinął głową, bo zrozumiał, że teraz nic nie jest w stanie powstrzymać Draga, 

i rzekł:

-   Postaram   się   dotrzeć   do   ludzi   Stefana.  A  przynajmniej   odprowadzę   Deborę   do 

klasztoru.

- Dobrze.

Drago zniknął w mroku.

Młody nowicjusz zyskał wiele w trakcie tej wyprawy. Dojrzał wewnętrznie, uwierzył 

we   własne   możliwości.   Z   dumą   przejął   odpowiedzialność   za   księżniczkę,   poczuł   się 

niezwykle silny i ważny. Wziął osły i pospieszył z Deborą ku klasztorowi.

Nieprzytomnego Włocha pozostawił własnemu losowi.

Turecki   oddział   opuścił   wkrótce   kępę   drzew,   nie   odkrywszy  Anny,   która   leżała 

przytulona do pnia. Wiele razy żołnierze byli przerażająco blisko, ale ciemność i liście ukryły 

ją, gdyż przypominała jedynie jasny kamień leżący pośród innych jasnych kamieni w tym 

wapiennym krajobrazie.

Mimo że ich głosy zamarły w oddali, nie śmiała się poruszyć. Głęboko w sercu czuła 

dotkliwy   ból   z   powodu   zdrady   Giovanniego.   Nic   już   dla   niej   nie   znaczył.  Aż   tak   jej 

nienawidził, że wysłał ją na pewną śmierć? Tego było za wiele! Anna, nigdy nie mająca zbyt 

wysokiego mniemania o sobie, czuła się całkowicie zdruzgotana.

Gdzie są oni? Czy Giovanni zalecał się do Debory? Właściwie wcale jej to teraz nie 

obchodziło. Co robi Drago?

Za każdym razem, gdy o nim myślała, robiło jej się ciepło wokół serca. Ale także 

boleśnie. Brakowało mu jej? O, nie, niby dlaczego? Giovanni pewnie im nakłamał, że jest 

bezpieczna albo że już nie żyje. Przed Dragiem życie stało otworem, zapomni wkrótce o 

pierwszej kobiecie, którą spotkał po długich latach samotności. Nic dziwnego, że uważał ją za 

ładną!

background image

Nie widział przecież jeszcze żadnej innej...

Annę ogarnęło poczucie samotności i opuszczenia. Nic już się nie liczyło.

Długo panowała cisza. Usiadła.

Nagle usłyszała kroki w ciemności. Zatrzymały się.

Skuliła się. Serce jej waliło.

Z trudem dostrzegła mężczyznę poruszającego się wśród karłowatych drzew. Znalazł 

poległego żołnierza i obrócił go twarzą do nieba.

Anna nie wiedziała, że w pobliżu znajdują się umarli. Wzdrygnęła się ze zgrozą.

Obcy przemykał się od jednego ciała do drugiego cicho jak mysz. Nagle wyprostował 

się.

- Anna? - zawołał cicho.

Radość i ulga obezwładniły ją. Nie mogła nie poznać tego głosu!

Wydobyła z siebie jedynie żałosne piśnięcie. już w chwilę później stała, objęta jego 

silnymi ramionami.

- Anno - wyszeptał poruszony. - Jednak cię znalazłem. Ty żyjesz!

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

Gładziła jego twarz, pieściła kark, włosy...

- Wydostaliśmy to z niego. Milovan, księżniczka i ja.

Coś w jego głosie wskazywało, że musieli to zrobić brutalnie.

- Chodź, uciekamy stąd! - wyszeptał.

Skinęła głową.

- A tamci?

-   Milovan   wziął   Deborę   i   zwierzęta   do   klasztoru.   Mam   nadzieję,   że   tam   dotarli. 

Tamten leży. Żyje - dodał uspokajająco.

- Nie chcę go już więcej widzieć - powiedziała Anna z takim przekonaniem, że Drago 

musiał się uśmiechnąć. - Jakże żałuję, że za niego wyszłam!

- Nie możesz tego żałować - powiedział Drago miękko, pomagając jej przejść przez 

potok. - Gdybyś tego nie uczyniła, Debora i ja tkwilibyśmy tam aż do śmierci. I nigdy bym 

cię nie spotkał.

Znów znaleźli się w dolinie. Drago zatrzymał się pod drzewem i przytulił Annę lekko, 

lecz opiekuńczo. Od jego ciała biło silne i dobre ciepło.

- Jestem taka brzydka - wyszeptała zawstydzona.

- Nie ma ładniejszej od ciebie. Tęsknię, aby znów ujrzeć twe wyraziste oczy.

- Ale ja kuleję! I cała jestem krzywa!

background image

- Przecież to widzę! Kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, zwróciłem na to uwagę, 

ale później nie miało to już znaczenia. Czy nie rozumiesz, że to ciebie tworzy, że jest częścią 

ciebie? Bez utykania nie byłabyś Anną. Moją Anną.

Zadrżała, czując miłość w jego głosie.

- Drago - błagała - tak nie można! Przysięgałam wierność innemu. Nie mogę po prostu 

być szczęśliwa, słuchając twych słów.

- Nie jesteś mu nic winna.

-   Nie,   jemu   nie,   to   tylko   robak   zasługujący   na   rozdeptanie.  Ale   złożyłam   świętą 

przysięgę w kościele!

- Rozumiem i szanuję to. Ale mimo to kocham cię i tego nie możesz zmienić!

Przytuliła się do niego, oszołomiona szczęściem, lecz nadal niepewna.

- Drago, on coś we mnie zabił. Nie mogę uwierzyć, że mówisz prawdę!

- Musisz! - odpowiedział żywo, gładząc ją po włosach. - Musisz mi ufać.

- Wiem, że jesteś szczery. Ale Giovanni także mówił, że mnie kocha, a ja byłam tak 

naiwna,   że   mu   uwierzyłam.   Jego   późniejsze   zachowanie   zachwiało   tę   wiarę.   W   końcu 

przestałam mieć nadzieję, by ktokolwiek mógł mnie polubić.

- Czułaś to samo do niego co do mnie? - spytał z niedowierzaniem.

- O, nie - uśmiechnęła się nieśmiało. - Nie! Od kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, 

czułam   niepokój,   jakąś   słodką   tęsknotę.   Giovanni   pochlebiał   mi   tylko.   Byłam   przy   nim 

zalękniona i niepewna siebie. Dawał wyraźnie do zrozumienia, jaki był łaskawy, że raczył 

zainteresować się takim zerem jak ja. Byłam wdzięczna i podziwiałam go. Ale, Drago, mam 

jeszcze   jeden   powód,   dla   którego   nie   śmiem   ci   wierzyć.   Jestem   pierwszą   kobietą,   którą 

spotkałeś. Nie możesz mnie z nikim porównać. Zaczekaj, aż...

- Zapominasz o czymś! - przerwał. - Miałem dwadzieścia lat, gdy znalazłem się na tej 

fatalnej   górze.   Było   z   nami   kilka   młodych   dziewcząt,   które   żyły   tam   jakiś   czas.   Nie 

interesowały mnie w ten sposób. Przyjaźniliśmy się tylko.

Anna z trudem starała się ukryć uśmiech szczęścia.

- Są jeszcze jakieś sprzeciwy? - spytał miękko i uniósł jej brodę.

Serce Anny waliło. Delikatnie, jakby łaskocząc, dotknął wargami jej ust. Stała bez 

ruchu, niemal nie oddychając.

Nagle   przycisnął   ją   gwałtownie   i   pocałował   z   tęsknotą   ujawniającą   wieloletnią 

samotność. Anna usiłowała myśleć przytomnie, ale bez skutku. Nawet nie zdawała sobie 

sprawy, że gładzi go po karku.

To był jej pierwszy pocałunek - i to właśnie Drago ją całował! Jedyny mężczyzna na 

background image

całym świecie, którego pragnęła z całego serca.

Samotności, myślała, już nie żyjesz! Tęsknoto, nie masz już nade mną władzy!

W końcu ją puścił. Czuła, że cała drży.

- Chodźmy - rzucił.

- Dobrze, Drago.

Przyjemność sprawiło jej samo wymawianie jego imienia. Ujął dłoń Anny w swoją, 

ciepłą, i ruszyli w ciemność. Droga nie była trudna, podłoże równe, a drzewa widoczne na tle 

nieba.

Doszli   do   miejsca,   gdzie   zostawił   Giovanniego.   Drago   usiłował   dojrzeć   coś   w 

ciemności, ukucnął i macał trawę dłońmi.

- Nie ma go - powiedział bezbarwnie.

Szukali   przez   chwilę   w   okolicy,   ale   nie   znaleźli   nawet   śladu   Włocha.   Kiedy 

zrozumieli, że nic więcej nie osiągną, zrezygnowali i ruszyli dalej.

- Wiesz, gdzie leży klasztor Milovana? - spytał Drago.

Anna   stanęła   i   rozejrzała   się.   Na   wzgórzu,   po   prawej   stronie,   dostrzegła   zarys 

ciemnego budynku, charakterystycznego dla tego kraju. To pewnie dom, w którym mieli 

ukryć się przed Turkami, o czym wspominał im Milovan. Może i oni tam się schowali?

- Nie, nie wiem - odpowiedziała - nic teraz nie widzę. W ogóle nie mam pojęcia, gdzie 

jesteśmy. Może najlepiej będzie, jeśli...

Nagle zamilkła.

- Spójrz! - wyszeptała.

Niżej przed sobą na tle jaśniejszego nieba zobaczyli dużą grupę ludzi. Rozpraszali się 

po całej dolinie. Anna bez trudu domyśliła się, że to Turcy.

Odcięli ich od klasztoru!

background image

OPUSZCZONY DOM

W oddali na polanie Debora i Milovan ujrzeli wreszcie klasztor. Dziewczyna coraz 

bardziej zostawała w tyle, nie chciała dopuścić myśli, że już są u celu. Chłopak popędzał ją, 

jakby ich goniły jakieś złe moce.

- Chodź wreszcie! - zawołał i zaczekał na nią. - Bardzo się niepokoję. Mam nadzieję, 

że on znajdzie Annę i że ona...

Urwał. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wyprostował się i mówił dalej:

- Jestem taki dumny, że Drago powierzył mi odpowiedzialność za ciebie! On wie, że 

może na mnie polegać i że nigdy bym ci nic nie zrobił. Wiesz o tym, prawda?

- Tak, niestety - westchnęła Debora.

Chłopak nie dosłyszał jej komentarza, przejęty zwycięstwem ducha nad ciałem.

- Wiesz, że muszę żyć zgodnie z pewnymi zasadami, i skoro tak mówię, oznacza to, iż 

udowodniłem, że potrafię być silny. Wszystko będzie dobrze. Zaraz dotrzemy na miejsce.

Debora umyślnie źle stąpnęła i zaniosła się przenikliwym lamentem.

Prawdą   było,   że   całe   życie   spędziła   w  izolacji,   ale   kobieca   pomysłowość   nie   ma 

granic. Jest wrodzona!

Milovan niezgrabnie zajął się nią.

- Nie mogę stanąć - jęczała - muszę się o ciebie oprzeć.

- Ale...

- Na co czekasz? O, właśnie, daj mi się oprzeć o twoje ramię. Nie, nie tak, obejmij 

mnie w pasie!

Milovan dotykał jej, jakby parzyła.

- No tak, jeśli chcesz, to chyba lepiej tu zostanę - powiedziała nadąsana i zaczęła się 

sadowić na trawie.

- Nie, nie, nie możesz tego zrobić. To niebezpieczne! Chodź, idziemy!

Próbował obejmować ją bez dotykania, co było oczywiście skazane na niepowodzenie. 

Modląc się żarliwie o siłę i wybaczenie, pomagał zachwyconej Deborze iść przez łąkę. Ona 

starała się wykorzystać tę sytuację jak tylko się dało: przytulała się do niego, przesuwała 

dłońmi po jego piersi, pozwalała, aby jej włosy łaskotały go po twarzy. Była urocza, delikatna 

i bezbronna. Milovan cierpiał i modlił się... aż do momentu, gdy wykrzyknął:

- Przecież dopiero co kulałaś na drugą nogę! Och, ty...! - i puścił ją tak nagle, że 

niemal się przewróciła.

Debora   popatrzyła   na   niego   ze   złością,   ale   gdy   nie   znalazła   żadnego 

background image

usprawiedliwienia, wybuchnęła śmiechem, a po chwili zawtórował jej Milovan.

Podszedł bliżej, wziął ją za ręce i razem śmiali się długo, serdecznie i w poczuciu 

zrozumienia.

Trzymając się za ręce doszli aż do klasztornej bramy.

Anna i Drago stali przez chwilę, oszołomieni, i patrzyli na zbliżającą się wielką grupę 

tureckich żołnierzy.

- Dom! - wyszeptał Drago. - Przemkniemy do niego pod osłoną drzew, nie zobaczą 

nas. Może są tam Debora i Milovan?

Zdaniem  Anny   dom   leżał   przerażająco   daleko,   ale   jednocześnie   było   to   dla   nich 

korzystne. Bez namysłu podążyła za Dragiem, który niemal ciągnął ją za sobą, podchodząc 

kamienistym wzgórzem.

Anna zaczepiała o gałęzie, raz jej suknia zawadziła o coś i rozerwała się z przeciągłym 

trzaskiem. Turcy nie zauważyli ich jednak.

Dom wyrósł przed nimi niespodziewanie. Od razu zorientowali się, że jest od dawna 

nie zamieszkany. Okna były tylko otworami w ścianach, a drzwi wyrwano. Weszli głównym 

wejściem.

W   ciemności   ledwie   dostrzegli   wielki   bałagan   i   rzeczy   poniewierające   się   po 

podłodze. Zobaczyli także wejście do następnego pomieszczenia, ale Drago zainteresował się 

schodami wiodącymi na piętro.

- Myślisz, że są bezpieczne? - wyszeptała Anna, wciąż trzymając go za rękę, której 

zresztą nie starał się uwolnić.

- Spróbujemy - odpowiedział. - Nie sądzę, żeby nasza dwójka tu była.

- Nie, dom wydaje się całkiem pusty.

Ostrożnie wchodzili stopień po stopniu. Schody wytrzymały i dostali  się na górę, 

gdzie było jaśniej i czyściej. Drago zbadał oba pokoje, ale znalazł tylko stół i kilka krzeseł.

-   Zaczekamy   tutaj,   aż   ucichnie   w   dolinie   -   zaproponował.   -   Zbyt   niebezpiecznie 

byłoby teraz iść.

Zapadła kłopotliwa cisza.

- Drago, ja... - zaczęła Anna z wahaniem.

- Wiem. Nie bój się, nie pocałuję cię.

- Dziękuję! - wyszeptała i dodała prędko: - Ale wiesz, że bardzo bym chciała, gdyby 

wszystko było inaczej...

- Tak, wiem - odpowiedział lekko. - Gdyby wszystko było inaczej, nie stałbym tak 

trzymając się stołu, zamiast iść za głosem serca.

background image

Zaśmiała się, szczęśliwa, lecz z nutą smutku.

Nagle zesztywnieli.

- Co to było? - wyszeptał Drago i podszedł ostrożnie do okna. Anna stanęła za nim.

- O mój Boże! - wykrzyknął. - Idą tu!

Anna rozejrzała się bezradnie wokoło.

- Nie zdążymy uciec!

- Nie. Nie jest ich wielu, pięciu, sześciu, ale zawsze... Nie możemy tu zostać. Jeżeli 

wejdą na górę, na pewno zajrzą do tego pokoju.

Strach ścisnął jej serce.

- Och, Drago!

Wyszedł do drugiego pomieszczenia.

- Anno, chodź tu szybko! I weź krzesło!

Posłuchała go.

- Widzisz to wejście na strych?

Nie musiał nic dodawać, już ustawiała krzesło. Drago wszedł na nie i podniósł klapę. 

Dwie ukośne ściany tworzyły dach, z prześwitem po jednej stronie.

Podsadził Annę, a w momencie gdy podciągał się do otworu, kopnął krzesło. Anna 

zrozumiała, że zrobił to, aby odwrócić uwagę Turków od wejścia na strych, ale jak zejdą? Nic 

to, później się nad tym zastanowią!

Ledwo opuścili klapę, usłyszeli odgłosy kroków i nawoływania na dole. Było ciasno, 

leżeli na podłodze blisko siebie. Z prześwitu dochodziło do nich powietrze.

- Czy wolno nam oddychać? - wyszeptała Anna.

- Tak, ale lepiej się nie ruszaj!

- Nie ma na to miejsca - zaśmiała się bezdźwięcznie. Czuła takie napięcie, że aż głos 

jej się załamywał.

Usłyszeli kroki na schodach. Oczy Draga błysnęły do niej w mroku. Powoli, ostrożnie 

otoczył ją ramieniem.

W   pomieszczeniu   pod   nimi   dyskutowano   o   czymś   zawzięcie   w   obcym   języku. 

Zaskrzypiały krzesła, ktoś przeszedł tam i z powrotem.

- Wzięli nasze krzesło - wyszeptał Drago prosto w jej ucho.

Był   tak   wspaniale   ciepły.   Anna   zamknęła   oczy   i   zapomniała   o   bliskim 

niebezpieczeństwie. Ramiona Draga otaczały ją, głowa spoczywała przy jej szyi. Czuła w 

swoim ciele rozchodzącą się słodką, niecierpliwą falę gorąca.

Przekręciła nieznacznie głowę i ucałowała skroń ukochanego, nie mogła się przed tym 

background image

powstrzymać.

Drago przytulił ją mocniej, lecz się nie poruszył.

Nieoczekiwanie spotkanie na dole skończyło się, co obudziło w nich nadzieję. Jednak 

mężczyźni zeszli tylko na parter i tam zostali. Ich głosy dochodziły jak odległy pomruk.

- O, nie! - wyszeptał Drago. - Oni chyba chcą tu przenocować!

- Przecież zeszli na dół!

- Nie byliśmy we wszystkich pomieszczeniach. Może znaleźli tam coś znośnego.

Anna westchnęła ciężko.

- Niewygodnie ci? - spytał.

- Nie, nie, jest mi bardzo dobrze - wyszeptała w odpowiedzi. - Gdyby jeszcze nie ci 

głupcy tam na dole!

- Nie słyszą nas teraz, nie myśl o nich!

Leżeli bez ruchu bardzo długo, aż w domu zapanował spokój.

- Śpią już - wyszeptała Anna.

- Na pewno ktoś stoi na warcie.

Mijał   czas.   Anna   nie   wiedziała,   czy   to   minuty,   czy   godziny.   Pewnie   godziny, 

zgadywała. Niepokój ciała nie chciał zniknąć, nadal nie mogła zasnąć.

Drago też czuwał. Jego dłonie przesuwały się powoli po jej ramionach. Czasami jego 

usta muskały jej skórę.

Uniósł głowę i spojrzał na Annę.

- Te twoje jasne włosy - wyszeptał i dotknął ich czubkami palców. - Widać je w 

ciemności. Chyba zaczyna świtać.

Przechyliła głowę do tyłu i spojrzała przez otwór.

- Tak. Jest już jaśniej.

Jego palce zsunęły się niżej i dotknęły lekko jej ust.

- W czasie mojej samotności marzyłem o kimś takim. Ale nie aż tak pięknym, jasnym, 

delikatnym, i nie o takim porozumieniu z inną istotą. Anno - jęknął nagle - Anno, moja miłość 

do ciebie sprawia mi udrękę, ja...

Jego głos przeszedł w szloch pełen rozpaczy, dłonie ściskały jej ramiona aż do bólu. 

Anna zamknęła oczy, aby nie widzieć, jak ściany nad nią zaczynają wirować, i odpowiedziała 

na   żar,   z   jakim   jego   usta   szukały   jej   ust.   Dłonie   na   oślep   błądziły   po   jej   ciele   i  Anna 

wyszeptała przerażona:

- Oszalałeś...?

Ale   jej   niepokój   zmienił   się   w   tęsknotę   nie   do   zniesienia   i   gdy   nieskończenie 

background image

delikatnie uwalniał ją z ubrań, pomogła mu. Miał gorące dłonie, był zdyszany i cały drżał. Ale 

gdy ich ciała się zetknęły, pomyślała, omdlewając ze szczęścia: Nie boję się! To jest dobre, 

szczere i naturalne. Jestem szczęśliwa! Również ja, wyklęta Anna Wardelius, mogę uczynić 

mężczyznę, którego kocham, szczęśliwym. Mężczyznę żyjącego w samotności dłużej niż ja.

Tak, dla Draga lata samotności były zakończone. Znalazł wreszcie osobę, za którą 

tęsknił. Człowieka, który byłby blisko, któremu mógłby ofiarować całą swą miłość, przyjaźń i 

opiekę.

background image

STEFAN Z CZARNOGÓRY

Świtało.

Milovan umieścił Deborę w jednym z gospodarstw poza murami klasztoru. Sam był 

tak zmęczony, że zakonnicy z łatwością namówili go na kilka godzin odpoczynku. Zdołał 

jeszcze wysłać kogoś do Stefana z Czarnogóry z wiadomością o trudnym położeniu swoich 

przyjaciół. To właśnie Stefan dowodził potyczką w dolinie, którą przyszli.

Kiedy   Milovan   zajrzał   do   stajni   mieszczącej   się   po   zewnętrznej   stronie   murów 

klasztoru, odkrył, że zniknęły dwa z ich osłów, a wraz z nimi skrzynia z najcenniejszymi 

rzeczami rodu książęcego. W nocy zdjął tylko z grzbietów zwierząt bagaże i schował je pod 

pustymi workami. Potem poszedł spać.

Pełen wyrzutów sumienia, oskarżał się teraz o brak rozsądku.

Kilka   godzin   później   spotkał   przybranego   ojca.   Stefan   z   Czarnogóry   siedział   na 

zboczu w kręgu swoich ludzi, jedząc i pijąc. Mieli powód do świętowana!

Przywódca   podniósł   się   na   widok   Milovana.   Był   przystojnym   mężczyzną   o 

stalowoszarej   brodzie,   zmierzwionych   i   nieco   przerzedzonych   włosach.   Na   jego   twarzy 

zaznaczyły swój ślad pogoda, wiatr, słońce i prawdopodobnie inne czynniki, o których nie 

należało   wspominać...   Stefan   powitał   syna   szerokim   uśmiechem.   Milovan   poprosił   go   o 

rozmowę, odeszli więc nieco na bok. Chłopak szczerze opowiedział o wszystkim, co się 

zdarzyło.

Stefan   Branković   słuchał   go   w   milczeniu.   Siedział,   odwijając   długi   bandaż   z 

opatrunku na nodze. Wreszcie powiedział:

- Twoją wiadomość otrzymałem, ale nie widzieliśmy ani kobiety, ani mężczyzny, który 

jej szukał, ani tego weneckiego zdrajcy. Turcy albo polegli, albo uciekli, w dolinie ich już nie 

ma.

Milovan spojrzał z przerażeniem na rany, które ukazały się spod bandaża.

- Ależ ojcze! Skąd te rany?

-  Te   tutaj?   -   spytał   Stefan   szorstko.   -   Znikąd.  To   rany  z   tych   moich   przeklętych 

żylaków. Ale powiedz mi, synu... Na ile to jest poważne, z tą młodą Deborą?

Chłopiec wyprostował się.

-   Zrobię   tak,   jak   mówi   Anna,   ona   jest   mądra.   Wrócę   do   klasztoru   i   spróbuję 

zapomnieć.

Stefan położył dłoń na jego ramieniu.

- Jeśli jednak nie zdołasz zapomnieć... Pamiętaj, że nie będę miał do ciebie żalu. Sam 

background image

tylko na krótko spróbowałem klasztornego życia. Ja miałbym cię osądzać? Musimy również 

pamiętać o tych, którzy pozostają, i uczynić wszystko, aby nie sprawić im bólu. Życie w 

klasztorze nie może być przejawem egoizmu. Nasze wyrzeczenia może być równocześnie 

krzywdą dla innych.

- Jesteś tak samo mądry jak Anna - rozjaśnił się w uśmiechu Milovan. - Znajdź ją, 

ojcze, na pewno ją polubisz! I Deborę! Ale rozumiesz moje rozterki? Jak ja, niegodny, mogę 

ośmielać się myśleć o księżniczce?

Potężny partyzant zaczął owijać nogę nowym bandażem. Zwlekał z odpowiedzią.

Taak, księżniczka? O ile pamiętam, ta gałąź rodu Nemanjiciów jest o wiele dalsza 

tronu serbskiego, niż sądzą. Twoja Debora nie jest żadną księżniczką, lecz jedynie daleką 

krewną dawno zmarłego księcia. Ale pokaż mi, gdzie zniknęli twoi przyjaciele! - Gdy się 

podnosił,   zatrzeszczały   mu   kości.   -   Podagra   -   wyjaśnił.   -   Zaczynam   mieć   kłopoty   ze 

zdrowiem... Szukaliśmy, ale nie było ich tam, gdzie powiedziałeś. Może wiesz, dokąd mogli 

pójść? O ile nie zostali wzięci przez Turków do niewoli.

Milovan stał bez ruchu.

- Staram się zastanowić, gdzie mamy szukać - powiedział. - Jeżeli nie ma ich w tej 

kępie drzew... Jeżeli udało im się ujść, a musimy w to wierzyć... Nie możemy godzić się z 

myślą, że zostali wzięci do niewoli... Jeżeli udało im się uciec... Przecież wspomniałem im o 

domu! Wiesz, ten...

- Wiem - odpowiedział Stefan. - Spróbujemy.

- Czy nadal tam są? - wyszeptała Anna.

- Tak, słyszę czyjeś chrapanie.

- Musieli być mocno zmęczeni. Przecież jest już jasny dzień.

Rozmawiali lekkim tonem, starając się ukryć dręczącą ich rozpacz. O ile ujdą z tego z 

życiem, trudności się przecież nie skończą. Anna nadal miała męża. Oboje z Giovannim byli 

katolikami, nie mogła więc wziąć rozwodu.

Drago pogłaskał ją po włosach.

- Jesteś taka ładna - wyszeptał.

Anna popatrzyła  w jego wyrazistą twarz, na której smutek i samotność wyżłobiły 

głębokie bruzdy, a nieznana choroba pozostawiła swoje ślady.

- Ty też jesteś niczego sobie - uśmiechnęła się czule.

Potrzebował takich słów. Był tak spragniony kontaktu z innym człowiekiem, że tej 

nocy kilkakrotnie wprost przeraził Annę swą gwałtownością. Rozumiała go jednak bardzo 

dobrze i starała się dać mu jak najwięcej z tego, co go ominęło przez te lata. W oczach jego 

background image

widziała wdzięczność i oddanie. Z każdą minutą kochała go coraz mocniej i mocniej.

Drago   często   szukał   spojrzeniem   twarzy Anny.  Widziała   wówczas   w   jego   oczach 

zachwyt, a także niedowierzanie, jakby jej miłość zaskakiwała go, a przy tym dodawała jej 

twarzy nowego wyrazu.

Wzdrygnęli   się   na   nieoczekiwany   odgłos   krzyków   i   strzałów.  Anna   przywarła   do 

Draga. Na dole rozgrywała się walka. Nie słyszeli wielu strzałów, wszystko wskazywało na 

zażartą potyczkę z bliskiej odległości.

Znów zapadła cisza.

Na schodach rozległy się ciężkie kroki. Anna wbiła palce w ramię Draga. Ktoś chodził 

po pokojach.

I zszedł na dół.

Stłumione głosy oddalały się coraz bardziej, aż w końcu ucichły. Drago starał się 

wyjrzeć przez otwór, ale zobaczył tylko górską ścianę.

Odczekali dłuższą chwilę, a gdy nadal było cicho, uchylili ostrożnie klapę.

Nic się nie wydarzyło. Drago skinął ku niej głową i zeskoczył. Przyniósł krzesło i 

Anna, choć w niezbyt pięknym stylu, znalazła się na podłodze.

- Dom jest pusty - wyszeptał - ale dla pewności bądźmy cicho.

Pokiwała głową i przemknęli na dół po zdradliwie trzeszczących schodach.

Tam ich oczom ukazał się przerażający widok. Drago odwrócił dłonią twarz Anny, aby 

nie patrzyła na najgorsze. Jedno było pewne: Turcy przegrali to starcie.

- Tak, możemy chyba wyjść. Nie powinno być tu więcej wrogów.

Ujął dłoń Anny i wyszli na zewnątrz.

Anna   powoli   się   przeciągnęła   aż   po   końce   palców.   Dobrze   było   znów   zobaczyć 

słońce.

- Ale gdzie my jesteśmy? - zastanawiała się. - Gdzie jest klasztor?

Poszli w kierunku jakiegoś wzniesienia, aby rozejrzeć się po okolicy. Nagle stanęli jak 

wryci. Serce podeszło Annie do gardła.

Jakiś   człowiek   pojawił   się   tuż   przed   nimi.   Dumnie   wyprostowany,   z   brodą 

przyprószoną siwizną. Ubrany był w strój ludowy: szeroki pas, szerokie spodnie i buty o 

czubach zagiętych do góry. Anna nie wiedziała, czy był to strój z Czarnogóry, czy z Turcji.

Zesztywnieli ze strachu. Drago przytulił Annę.

Wtem obok mężczyzny pojawiła się znajoma sylwetka.

Twarz brodacza rozjaśniła się w uśmiechu.

- To chyba twoi przyjaciele, Milovan!

background image

- Stefan z Czarnogóry! - westchnęła Anna z zachwytem graniczącym z uwielbieniem.

- No, no! - zaśmiał się Stefan. - Pamiętaj, że i bohaterowie nie są doskonali.

background image

DRZEWA SMUTKU

Przywitali się, pełni szacunku, ze sławnym mężem.

- A więc ty jesteś Anna, ta mądra Anna - uśmiechnął się Stefan. - Mój syn nic mi nie 

mówił o twojej ułomności.

Więc tak mało wagi przywiązywał do tego Milovan, że nawet o tym nie wspomniał!

Łzy radości wypełniły oczy Anny, ujęła chłopca za rękę i przytuliła ją do policzka w 

geście wdzięczności. Wszyscy to zrozumieli.

- Gdzie jest księżniczka Debora? - spytał Drago z napięciem.

-   W   bezpiecznym   miejscu,   w   jednym   z   gospodarstw   przy   klasztorze   -   zapewnił 

Milovan.

-  Ale   nie   jest   księżniczką   -   wyjaśnił   Stefan,   ruszając   w   drogę   powrotną   -   tylko 

szlachetną młodą damą.

Opowiedział o pokrewieństwie Debory ze starym rodem Nemanjiciów.

- Tak więc twoi panowie żyli w fałszywym przeświadczeniu o własnej  wielkości, 

Drago - zakończył przepraszającym tonem.

- Nic nie szkodzi - odpowiedział Serb. Robili to w dobrej wierze. Dodali naszemu 

życiu w wiosce blasku, którego na pewno byśmy się nie wyrzekli. Ale gdzie są Turcy.

- Odpędziliśmy ich - rzucił Stefan krótko. - Na pewno nie od razu tu wrócą. A wy 

przyjmijcie   moje   podziękowania   za   dobre   traktowanie   mojego   przybranego   syna.   Mówił 

bardzo ciepło o waszej trójce. Ale nie o czwartym - dodał cierpko.

- Ciekawe, co się z nim stało - zastanawiał się Drago, marszcząc brwi.

-   Dwa   osły   wraz   z   książęcą   skrzynią   zniknęły   z   klasztornej   stajni   -   rzekł   z 

westchnieniem Milovan. - Podejrzewamy o tę kradzież markiza.

Drago zaklął, a Anna westchnęła ciężko.

Pozostali w klasztorze dwa dni.

Anna   natychmiast   poczuła   sympatię   do   dumnego   opiekuna   Milovana.   Często 

rozmawiali. Opowiedziała o marzeniu chłopca, by zrobić ojcu niespodziankę, ofiarowując 

uzyskane  ze  skarbu  pieniądze. Teraz  ta  możliwość  wydawała  się  stracona,  ale  jeżeli  ona 

mogłaby w przyszłości czymś wspomóc...

Stefan,   wzruszony,   obiecał   zwrócić   się   do   niej   o   pomoc,   jeżeli   okazałoby   się   to 

konieczne.

Drago odwiózł obie kobiety do Kotoru. Stamtąd zapewnił im bezpieczną eskortę do 

Raguzy.   Wtedy   pożegnał   je,   gdyż   obiecał   pomóc   Stefanowi   Brankoviciowi   w   walce   z 

background image

Turkami   aż   odparcia   nękających   Cetinje  ataków.   Milovan   znów  zamknął   się   za   murami. 

Debora była niepocieszona. Płakała, złościła się i powiedziała niejedno nieprzystojne słowo o 

życiu klasztornym.

Postanowiono,  że  Debora  będzie  mieszkać  u Anny.   Nie miała  przecież  nikogo  na 

całym   świecie!   Jej   rodzinna   wioska   leżała   teraz   daleko   w   obrębie   granic   imperium 

osmańskiego.

Anna ciężko przeżyła rozstanie z Dragiem. Każdą chwilę pobytu w Czarnogórze i 

podróży   do   Kotoru   spędzili   razem,   a   miłość   ich   stale   rosła.   Gorzko   płakała   podczas 

pożegnania. Nie mogła pojąć, dlaczego Drago, żyjący w izolacji przez tyle lat, musiał od razu 

ruszyć na wojnę. Czy nie zasłużył na wypoczynek? Drago odpowiedział, że Stefanowi przyda 

się   każdy   zdolny   do   noszenia   broni,   aby   chronić   Cetinje   przed   Turkami,   inaczej   cała 

Czarnogóra dostałaby się w ich ręce.

- Przyjadę do Raguzy najszybciej, jak będę mógł - powtórzył Drago chyba po raz 

dziesiąty. - Muszę cię znów zobaczyć, dowiedzieć się, jak żyjesz. I zadbać, aby ten łajdak cię 

nie nachodził. Nie wiem, jak to się wszystko potoczy, ale kiedyś wreszcie będziesz moja, 

Anno. Nie mogę bez ciebie żyć.

A teraz go nie było i pozostawił po sobie ogromną pustkę.

Na wybrzeżu znów ujrzała cyprysy.

- Witajcie, drzewa smutku - wyszeptała cicho. - Nadal jesteście moimi towarzyszami!

Po   Giovannim   di   Ferro   zaginął   wszelki   ślad.   Ludzie   Stefana   otrzymali   polecenie 

szukania go wszędzie, gdziekolwiek się znajdą.

Anna żyła w nieustannym strachu, że Giovanni powróci. Mimo to chciała wiedzieć, 

gdzie przebywa. Znajdowała się bowiem jakby na ziemi niczyjej: nie miała męża, nie była ani 

wdową, ani rozwódką - i nic nie mogła uczynić.

A należało coś uczynić!

Debora pierwsza nazwała rzecz po imieniu:

- Myślę, że będziesz miała dziecko, Anno.

- Tak - odpowiedziała cicho. - Też tak myślę.

- Drago?

- A któż by inny?

Dziewczyna zamyśliła się.

- Ucieszy się. On zawsze lubił dzieci. No, tak - mówiła dalej lekkim tonem - na 

szczęście  nie  będziesz  musiała  się  obawiać  złośliwych  komentarzy ludzi.  Pomyślą,  że  to 

nowy markiz di Ferro.

background image

- Właśnie tego nie chcę! - przerwała jej gwałtownie Anna. - Nienawidzę tego nazwiska 

i nie chcę, aby moje dziecko je nosiło. To ma być dziecko Draga, nikogo innego!

Wybuchnęła płaczem. Ostatnie tygodnie mocno nadszarpnęły jej nerwy.

- Tak, rzeczywiście wpadłaś w kłopoty - powiedziała Debora w zamyśleniu. - Ale 

rozumiem cię. Och, jakże cię rozumiem! Ten okropny, fałszywy Giovanni! Piękna otoczka na 

duszy przestępcy.

Anna wytarła łzy.

- Biedny Giovanni - westchnęła.

- Biedny? Dlaczego tak mówisz?

-   Czy   nie   uważasz,   że   jest   godny   współczucia?   Przestępca?  Tak,   ale   nie   zwykły 

przestępca. On był po prostu głupi, ograniczony! W świecie Giovanniego było miejsce tylko 

dla   niego   i   jego   zachcianek,   zamykał   go   przed   innymi.   Dlatego   musiał   być   samotny, 

bezgranicznie samotny!

- To prawda - zgodziła się Debora i mówiła dalej, starając się, aby jej słowa brzmiały 

rozsądnie. - Ale przecież nie można całe życie uważać, że krzywda doznana w dzieciństwie 

jest winna wszystkim dalszym nieszczęściom. On tak właśnie robił, prawda?

Anna uśmiechnęła się do niej ciepło.

- Tak, właśnie tak. Masz rację, przecież wiele osób cierpi w dzieciństwie, lecz mimo to 

wyrasta na prawych ludzi. Giovanni nigdy nawet nie próbował zmienić swego życia inaczej, 

iż wykorzystując innych. Takie ofiary losu, jak ja!

- nie jesteś ofiarą losu. Masz najlepsze serce ze wszystkich, których znam!

- Te dwie cechy często idą w parze - uśmiechnęła się Anna.

Dobrze im się mieszkało razem. Debora była pełna radości. Z zapałem poznawała 

nowy świat, którym teraz była dla niej Raguza. Żyły bardzo wygodnie, służba czekała na ich 

rozkazy, nie musiały się troszczyć o jedzenie.

Jednak   obie   były   niespokojne.   Debora   poznała   wielu   młodych   mężczyzn,   jednak 

często bezsilnie wzdychała, mówiąc, że Milovan wybrał to „głupie, egoistyczne, bezwzględne 

życie klasztorne!”

A Anna...

Mogła stać godzinami i wpatrywać się w drogę prowadzącą z Kotoru. Czy Drago 

wkrótce przybędzie? Obiecał przyjechać. Co się mogło stać? Znudził się, znalazł inną? Czy 

może poległ w walce?

Potrzebowała go teraz. Nie tylko jego rady, jak mają wybrnąć z powstałej sytuacji, ale 

po prostu po to, aby go znów zobaczyć, dowiedzieć się, że żyje, poczuć jego ciepło dające jej 

background image

takie poczucie bezpieczeństwa!

Pewnego razu powiedziała Deborze:

- Jeżeli stanie się coś złego... wrócę do domu, do Norwegii. Do mojego kraju. Jeśli 

zechcesz pojechać ze mną, zapraszam, choć wątpię, czy ty z twoją impulsywnością będziesz 

się tam dobrze czuła. Może poproszę mego ojca, żebyś mogła mieszkać w tym domu. Ja mam 

zbyt gorzkie wspomnienia. Och, Boże, gdybym tylko wiedziała, gdzie jest Giovanni! I Drago. 

Dlaczego nie przybywa? Czas płynie tak wolno... Deboro, czuję się bezradna!

background image

SKRZYNIA ZE SKARBEM

Dumny markiz di Ferro klął, czołgając się tamtej nocy za dwojgiem młodych. Twarz 

miał spuchniętą i okrwawioną, każda cząstka ciała sprawiała mu ból, widział niewyraźnie. 

Mimo to nie chciał stracić ich z oczu.

Mieli osły ze skrzynią. A skrzynia należała do niego!

Wreszcie ostatkiem sił dotarł do klasztoru. Widział, jak Milovan zostawia zwierzęta w 

stajni. Gdy chłopak stamtąd odszedł, Giovanni podkradł się, by w chwilę później wyjechać na 

jednym z osłów i prowadząc za sobą drugiego, objuczonego wytęsknioną skrzynią. Niestety, 

zakonnicy nie mieli żadnego konia, ale to nie było już takie ważne.

Zwyciężył! Wygrał! Był nie do pobicia! Markiz di Ferro jest wyjątkowy, jest silny jak 

bóg. Nie na darmo nosi nazwisko di Ferro - „z żelaza”!

Anna, to żałosne, brzydkie stworzenie, z którym ożenił się dla pieniędzy, leżała zabita 

przez Turków. Księżniczka Debora może robić, co chce, do niczego nie była mu już potrzeba, 

skoro w rękach miał skarb. A tych dwóch tchórzy, którzy ośmielili się pobić jego, arystokratę 

z Wenecji... o, na nich kiedyś się zemści! Przekonają się, że Giovannim di Ferro nie można 

pomiatać! Jak tylko osiądzie gdzieś ze skarbem, wynajmie morderców, którzy zajmą się tą 

hołotą.

Całą noc podążał drogą, którą przebyli z Anną wiele dni wcześniej.

Dobrze znał trasę, bez wahania jechał więc dalej. Ta głupia Anna powiedziała, że będą 

mieli trudności z odnalezieniem drogi powrotnej. Cóż, była tylko niewykształconą kobietą, 

czegóż więc można się po niej spodziewać...

Wreszcie, przejechawszy już spory kawałek, musiał odpocząć, gdyż rany bardzo mu 

dokuczały. Skręcił ze ścieżki i po chwili zasnął po drzewem.

Obudził się już za dnia. Spał z dłonią na skrzyni.

Krajobraz,   z   którego   podczas   nocy   wiele   nie   widział,   był   taki,   jak   wszędzie   w 

Czarnogórze.

W oddali wzgórza, nagie ugory z małymi krzakami i wapiennymi skałkami.

Osły stały przywiązane do drzewa.

Skrzynia!

Fala triumfu zalała Giovanniego. Miał skrzynię! Zrobiło się już na tyle jasno, że mógł 

spróbować ją otworzyć. Wiele musiał wycierpieć, ale zdobycie skarbu było tego warte.

Podniósł się, sztywny i obolały. Dobrze, że nie miał lustra! Nie widział zbyt dobrze na 

jedno   oko,   było   bowiem   spuchnięte.   Nos   majaczył   mu   jak   sina   bulwa.   Wszystkie   zęby 

background image

siedziały mniej lub bardziej luźno.

Ci barbarzyńcy! Te bękarty z nizin! Czegóż można oczekiwać od mieszkańców tego 

niecywilizowanego kraju? Serb i Czarnogórzec! Kim byli? Motłochem, niczym więcej!

Ale wreszcie będzie mógł wrócić do Wenecji, do równych sobie. Poniżenie, którego 

doznał ojciec - wygnanie z pałacu i pozbawienie majątku - zostanie pomszczone! Kim był 

doża wobec jednego z di Ferro, rodu wywodzącego się z mroków średniowiecza? Giovanni, 

ostatni z rodu, powróci w pełni chwały.

Z   głową   wypełnioną   marzeniami   o   słodkiej   zemście   markiz   próbował   otworzyć 

podwójny zamek skrzyni. Zamknięcie okazało się jednak solidne. Giovanni zniszczył na nim 

swój nóż i połamał wiele patyków. Klnąc przez zęby, gorączkowo szukał nowych możliwości.

Po półgodzinnych, bezowocnych wysiłkach zrozumiał, że musi posłużyć się lepszymi 

narzędziami. No tak, niedaleko powinna być gospoda, w której zatrzymali się kiedyś z Anną.

Giovanni postanowił ruszyć dalej. Odwiązał oba osły, aby przeprowadzić je pod półkę 

skalną, na której ustawił skrzynię, co mało ułatwić jej załadowanie. Przeklinał przy tym i 

wrzeszczał na zwierzęta. Jedno z nich, przestraszone, szarpnęło się, a skrzynia zjechała na 

ziemię.  Wściekły   Giovanni   kopnął   osła,   który   zaryczał   i   wierzgnął,   aż   markiz   upadł   na 

kamienie. Zwierzęta rzuciły się do ucieczki w kierunku klasztoru. Giovanni wołał za nimi, 

bez skutku.

Co za obrzydliwy kraj! Czy było coś dziwnego w tym, że człowiek urodzony, by 

obracać się w eleganckich salonach wśród ludzi z wyższych sfer, nie dawał sobie rady z parą 

brudnych uparciuchów? Giovanni, pełen współczucia dla samego siebie, stał wpatrzony w 

skrzynię.

Wreszcie złapał za uchwyt i zaczął ciągnąć skrzynię za sobą po ścieżce.

Ścieżka  była dziwnie wąska, o wiele  węższa, niż  pamiętał.  Wydawało mu  się, że 

widział wtedy jakieś wioski. Teraz żadnych nie zauważył. Ale pewnie minął je w ciemności. 

Tak, na pewno je minął.

znacznie   później,   wyczerpany   ciągnięciem   skrzyni,   wpadł   na   pomysł   rozbicia 

zamków. Pełen gorączkowego zapału, znalazł odpowiednio duży kamień. Pierwszy zamek 

wygiął się pod uderzeniem, ale wytrzymał. Giovanni popatrzył na niego, wściekły, i znów 

uderzył z całej siły. Zamek pękł z trzaskiem. W podobny sposób rozprawił się z drugim, i to z 

taką energią, że aż okrwawił sobie kostki dłoni.

Skrzynia była otwarta.

Uroczyście ujął pokrywę w obie ręce i unosił ją nieskończenie wolno - cal za calem - 

aby przedłużyć radość oczekiwania.

background image

Zajrzał ostrożnie do środka.

Papiery. Stare książki.

No, to oczywiście tylko na wierzchu.

Odrzucił pożółkłe dokumenty ze znakami korony i napisem SRBIJA. Na innych, także 

szacownych, napisane było HRVATSKA. Czy nie mogli używać normalnych wyrazów, a nie 

tylko bezsensownie złożonych liter? myślał zirytowany, nie rozumiejąc, że to właśnie były 

słowa - nazwy dawnych królestw: Serbii i Chorwacji. Giovanni jednak, przekonany o swej 

nadzwyczajnej inteligencji, nigdy nie odczuwał potrzeby uczenia się.

Coraz bardziej gorączkowo grzebał w papierach. Były tam księgi grube jak cegły, 

ręcznie pisana i zdobiona Biblia, lecz on szukał coraz głębiej...

Wreszcie znalazł kilka nędznych monet. Nic więcej! Były ładne, lecz czy wystarczą na 

odkupienie pałacu i pozycji? Na triumfalny wjazd do miasta?

Nie, na pewno nie.

Giovanni siedział oniemiały. Po chwili nabrał powietrza i wydał przeciągły wrzask 

wściekłości i zawodu.

Chwiejnie wstał, wetknął monety do kieszeni i poszedł dalej drogą łączącą, jak sądził, 

Cetinje z Kotorem.

Skrzynię z drogocennymi dokumentami po prostu zostawił.

Kilka dni później znaleźli ją ludzie Stefana i przenieśli do klasztoru. Na szczęście nie 

padało i wszystko było w dobrym stanie. Zakonnicy zrozumieli, jak cenne dostali dokumenty, 

i przenieśli je do swej biblioteki, gdzie przeleżały kilkaset lat, ukryte przed światem.

Giovanni błąkał się po okolicy przez wiele dni. Raz tylko napotkał chłopa, którego 

spytał o drogę, ale nie zdołali się porozumieć. Ta przeklęta Anna, pomyślał niekonsekwentnie. 

Dlaczego jej tu nie ma do pomocy?

Ostatnio często o niej myślał. choć nie chciał się przed sobą do tego przyznać, czuł, że 

popełnił   ogromną   pomyłkę.   Zrozumiał   teraz,   ile   była   warta   -   nie   tylko   pomagała   mu   w 

trudnych sytuacjach, ale także stanowiła źródło korzyści materialnych. Dom w Raguzie... ach, 

jak za nim tęsknił, za jego solidnymi murami i wygodami, za służbą, wozami, końmi...

Ale wkrótce tam będzie, dom przecież należy do niego! Anny już nie ma i mógłby...

Nagle otrzeźwiło go pewne wspomnienie.

Ojciec Anny, ten kupiec!

Wardelius niedługo przybędzie do Raguzy i jakkolwiek by na to patrzeć, pod żadnym 

pozorem nie pozwoli, aby zięć zatrzymał dom.

Musi go sprzedać! Szybko, zanim przyjedzie teść. To był genialny pomysł. Mógłby 

background image

wtedy wrócić do Wenecji i kupić dom tam, w każdym razie na początek.

Swojej starej matce nie poświęcił wielu myśli. Mogła pozostać w Raguzie, była tak 

męcząca i wymagająca, chciała być wiecznie obsługiwana. Nie lubił ludzi, którzy myśleli 

tylko o sobie i nie chcieli nic zrobić dla innych. Wymagać opieki od niego, Giovanniego? 

Żaden z niego opiekun!

Jedzenie, które udało mu się ze sobą zabrać, kiedy uciekał od tych prostaków, prawie 

się kończyło. A wokół nadal pustka. tylko ciągle te góry w oddali!

Już dawno nie widział nigdzie dróg ani nawet ścieżek. Ale przecież musieli gdzieś żyć 

ludzie w tym przeklętym kraju!

Nagle wyszedł wprost na jakieś miasto. Duże! Leżało dość daleko, przyspieszył więc 

kroku.

Nie zdołał jednak tam dotrzeć.

Jakiś mężczyzna wyskoczył z lasu i zatrzymał go, mówiąc jakieś niezrozumiałe słowa. 

Giovanni warknął coś w odpowiedzi, spieszyło mu się!

- Aha, Włoch! - uśmiechnął się mężczyzna szeroko, lecz nieco złośliwie. Wyrzucił 

następnie z siebie potok słów i jedyne, co Giovanniemu udało się zrozumieć, to: „Stefan 

Branković” i „Norweżka”.

Tego już mu było za wiele.

- Z drogi, muszę do miasta! 0 rzucił ostro.

Uśmiech   mężczyzny  stał   się   jeszcze   bardziej   złośliwy  i   jakby  pełen   oczekiwania. 

Powiedział coś, potrząsając głową.

- Skończ z tymi bzdurami, muszę iść dalej! - upierał się Wenecjanin.

Partyzant z przesadną kurtuazją ustąpił mu z drogi. Jeszcze długo markiza gonił jego 

śmiech.

Po jakim czasie Giovanni odwrócił się i zobaczył, że człowiek Stefana nadal stoi na 

skraju lasu i śledzi go wzrokiem. Nawet z takiej odległości wyglądał, jakby się śmiał.

Przy bramie miasta zatrzymały go straże w nieznanych mu strojach. Zresztą nigdy nie 

umiał rozpoznawać tych różnych strojów regionalnych. Strażnicy mieli niezwykle szeroki, 

jedwabne pasy i spodnie tak obszerne, że przypominały spódnice. Giovanni nigdy nie słyszał 

legendy o oczekiwanym powrocie Mahometa, który miał urodzić się powtórnie. Ponieważ 

kobieta   była   stworzeniem   zbyt   niskiej   rangi,   aby   dostąpić   zaszczytu   urodzenia   proroka, 

wszyscy  prawowici   muzułmanie   chodzili   w   spodniach   szerokich   jak   worek   na   wypadek, 

gdyby nagle zostali wybrani do spełnienia tej misji. rodzący się prorok nie spadłby wtedy na 

ziemię i nie zrobił sobie krzywdy.

background image

Giovanni przemówił do nich na swój zwykły, władczy sposób.

Czarne oczy strażników zapłonęły nienawiścią. Zawołali coś ostro i przybiegło więcej 

mężczyzn. Giovanniego pochwyciło wiele rąk.

- Puśćcie mnie! - wrzasnął. - Chcę do Raguzy! Musi być blisko, szedłem przecież cały 

czas na północny zachód!

Może i tak. Ale zapomniał, że pasek wolnego lądu był niezwykle wąski. Markiz dotarł 

zbyt daleko na północ i znalazł się w granicznym mieście Bileća w byłej Hercegowinie, 

obecnie pod panowaniem tureckim.

A Wenecjanin był dla Turka jak włos w zupie.

Nadszedł przełożony straży. Popatrzył na Giovanniego, brudnego i w łachmanach, i 

uznał go za szpiega. Markiz di Ferro zdążył tylko zauważyć turecki półksiężyc ozdabiający 

dach wartowni i zastanowić się, czy mógłby pójść do nich na służbę, gdy oficer wydał rozkaz 

i szabla ze świstem rozcięła powietrze.

Bojownik Stefana wycofał się do lasu.

background image

DZIECKO NADZIEI

Oblężenie   Cetinje   przez   Turków   tym   razem   trwało   długo.   Drago,   żyjący   w 

odosobnieniu i ciszy, czuł się jak strącony na samo dno piekła. nie mógł jednak opuścić pola 

bitwy. W walce przeciw osmańskiemu naporowi liczył się każdy człowiek. Na tym górskim 

terenie Drago okazał się mistrzem w podkradaniu się pod pozycje wroga. On, który żałował 

każdego umierającego człowieka, musiał nauczyć się zabijać.

Nie chciał tego. To napawało go odrazą. Ale musiało się dokonać.

Wieść o odnalezieniu skrzyni dotarła do niego szybko. Dłużej trwało, zanim samotny 

strażnik granicy przy Bileća zdołał przekazać wiadomość o śmierci Giovanniego.

Drago   przyjął   nowinę   bez   drgnienia   powiek.   Ale   jego   serce   wypełniło   nowe, 

obezwładniające   uczucie.   Westchnął   i   odszedł   na   bok.   Opadł   na   pień   i   siedział   tak, 

oszołomiony.

Nie był już sobą tego dnia.

W końcu atak Turków został odparty. Wróg wycofał się z Czarnogóry.

Nareszcie Drago mógł opuścić ten biedny mały kraj i wyruszyć do Raguzy.

I nie podróżował sam.

- Anno! - krzyknęła Debora. - Anno! On przyjechał!

Zbiegłą ze schodów, przeskakując po kilka stopni naraz, i rzuciła się Serbowi na szyję.

- Och, Drago! Żebyś ty wiedział, co na ciebie czeka!

Dyskrecja nigdy nie była jej mocną stroną.

Przytulił ją gwałtownie.

- Dobrze znów cię widzieć, księżniczko - powiedział wzruszony, zapominając, że ona 

nie jest księżniczką. Zapomniał najwyraźniej o wszystkim: że nie był godny jej dotykać i że 

ona już dawno nakazała mówić do siebie na ty.

Jego spojrzenie biegło przez korytarz ku wątłej postaci kuśtykającej schodami w dół.

Anna była szczuplejsza i bledsza, niż pamiętał, i serce wypełnił mu niepokój. Uwolnił 

się delikatnie z ramion Debory i podszedł do ukochanej.

- Trudno było was odnaleźć - powiedział stłumionym głosem.

Wziął ją w ramiona i wszystko zmieniło się w łzy i intensywne uczucie szczęścia.

- Nie mogłem przyjechać wcześniej - wyszeptał. - Próbowałem, ale nie mogłem.

-   Drago!   -   płakała.   -   Och,   Drago!   Wszystko   się   skomplikowało,   ale   jestem   taka 

szczęśliwa!

Spojrzał na nią pytającą, a ona powiedziała mu nowinę ze wzrokiem pełnym rozpaczy.

background image

Drago długo na nią patrzył, a w oczach zapaliło mu się łagodne światło.

- Giovanni nie żyje, Anno. Zginął przez własną pychę i głupotę.

Anna bez słowa osunęła się wprost w jego ramiona. Położyli ją na sofie, gdzie powoli 

przyszła do siebie.

Debora spojrzała na Draga niepewnie.

-   Widziałeś   Milovana?   -   spytała   drżącym   głosem.   -  A  może   nie   wolno   widywać 

zakonników?

Drago uśmiechnął się szeroko.

- Idź i zobacz sama! Siedzi tam taki jeden, co nie ma odwagi wejść!

Debora patrzyła, nie rozumiejąc, musiał więc wyjaśnić:

-   Podjął   wreszcie   decyzję,   za   zgodą   opiekuna.   Nosił   w   sercu   obraz   dziewczyny, 

którego nie mógł wymazać. Pożegnał się więc z klasztorem.

Debora z piskiem radości rzuciła się do drzwi. Drago zatrzymał ją.

- Ale musicie zaczekać. Jesteście za młodzi.

- Nic nie szkodzi. Mogę czekać i sto lat!

- Aha, jeszcze coś. Wiesz, że nie jesteś księżniczką?

Debora spojrzała na niego uważnie.

- Nie jestem? To wspaniale, odpadła kolejna przeszkoda! Ale nie mam czasu...

Zniknęła, a Drago ze śmiechem wziął Annę w ramiona.

- Czy to prawda? - spytała. - Milovan opuścił klasztor?

- Tak. Porzucił zamiar służenia Bogu w klasztorze, gdyż okazał się niemożliwy do 

zrealizowania. Uznał jednak, że nadal może to robić, mając innego człowieka u swego boku.

Anna skinęła głową.

- Milovan sam wybrał samotność. Tak jak Giovanni, ale jemu dążenie do władzy i 

bogactwa odebrało rozsądek. Dobrze, że tak się to potoczyło, Drago.

- Tak, na pewno!

- Byliśmy wszyscy tak samotni, wszyscy pięcioro - wyszeptała w zamyśleniu. - Każde 

na swój sposób. Od samego początku. Można by nas nazwać dziećmi samotności.

Otrząsnęła się i dorzuciła energicznie:

- Ale to nie dotyczy naszego dziecka! To będzie dziecko nadziei. Czy macie jakieś 

imię oznaczające nadzieję?

- Tak, a nawet wiarę, nadzieję i miłość. Ale to imiona tylko dla dziewczynek: Vera, 

Nada i Lubav.

- Jeśli to dziewczynka, nazwiemy ją Nada, nadzieja! - postanowiła Anna. - A jeśli 

background image

chłopiec, chciałabym, żeby nosił imię Stefan. Na pamiątkę tego, który uratował nam życie!

Drago zgodził się z nią, zwłaszcza że został bliskim przyjacielem Stefana Brankovicia. 

Patrzył teraz na Annę z taką czułością, że serce omal nie rozsadziło mu piersi. Leżała blada i 

cicha, ale jej niebieskie oczy aż się jarzyły mądrością, ciepłem i szczęściem.

Giovanni di Ferro był z pewnością głupcem, skoro nie zrozumiał, co stracił.

Tak naprawdę jednak Drago był mu za to wdzięczny.

Nieoczekiwanie   przybył   z   wizytą   kupiec  Wardelius.   Jadąc   z  Aleksandrii,   nadłożył 

drogi, aby zajechać do Raguzy. Bardzo brakowało mu Anny. Bez niej wszystkie dokumenty 

leżały nie uporządkowane, na statku panował nieład, a żołądek dokuczał. Poza tym niepokoił 

się o nią. nigdy nie lubił markiza di Ferro i żałował, że się zgodził na ślub. Jego zdumienie na 

widok obcych osób chodzących po domu córki było wielkie i Anna musiała odbyć z ojcem 

długą wyjaśniającą rozmowę. Wyłożyła karty na stół, nie ukrywając niczego.

Gdy skończyła, długo siedział w milczeniu, wstrząśnięty.

- A więc on próbował cię zabić?

- Dwa razy, ojcze. Jesteśmy pewni, że wtedy nad mostem potknął się umyślnie. Drago 

mnie uratował.

Wymawiała imię Draga w szczególny sposób, co nie uszło uwagi kupca. Nie wiedział, 

jak powinien zareagować. W istocie ten Drago podobał mu się sto razy bardziej niż markiz di 

Ferro i życzył swojej córce wszystkiego najlepszego, ale musiał także myśleć o interesach.

- Wydaje się niewykształcony - zaczął z wahaniem. - Czy będzie umiał zająć się 

handlem?

- Ojcze! - wykrzyknęła Anna. - A więc zaakceptowałeś go!

- Czyżby?

-   Tak!   Przecież   Giovanniemu   zabroniłeś   nawet   zbliżać   się   do   interesów.  A  teraz 

zastanawiasz się, jak nauczyć Draga ich prowadzenia.

- No, może rzeczywiście - uśmiechnął się zmieszany. - Tak, muszę przyznać, że robi 

wrażenie solidnego.

-  A  ja   muszę   przyznać,   że   on   nie   jest   urodzonym   kupcem.  Ale   jest   niezwykle 

zdecydowany. Myślę więc, że musi rozstrzygnąć to sam.

-   Dobrze!   Przecież   wiesz   tak   dużo   o   moich   sprawach,   więc   jeśli   on   będzie   ci 

pomagał... W każdym razie wygląda na to, że da mi wnuka!

- Zawsze byłeś optymistą, ojcze - uśmiechnęła się Anna. - Podobno także byłeś pewny, 

że ja będę chłopcem.

-   Możliwe   -   uśmiechnął   się   czule  Wardelius.   -  Ale   teraz   nie   zamieniłbym   cię   na 

background image

wszystkich chłopców świata. Wybacz swemu staremu ojcu, Anno! Twoja samotność była 

niezawiniona. Cierpiałaś niesprawiedliwie, wybacz. Pragnę tylko twojego dobra!

-   Tak,   jest   mi   teraz   dobrze   -   odpowiedziała   ciepło.   -   ale   mówiąc   o   rzeczach 

praktycznych: nie chcę mieszkać w tym domu, było mi w nim ciężko razem z Giovannim. 

Jego cień nadal tu jest. Rozmawialiśmy z Dragiem o osiedleniu się we Włoszech...

- Włochy? - spytał ojciec, zaskoczony. - Myślałem, że masz już dosyć Włochów.

Potrząsnęła głową.

- To, że jeden był zły, nie świadczy, że wszyscy tacy są. Lubię ten naród i ich kraj. Są 

przecież inne miejsca niż akurat Wenecja. Ale czy Debora, a gdy nadejdzie czas, i Milovan 

może mieszkać w tym domu? Opiekować się nim? Na pewno będziemy dużo podróżować. 

No i nie wiem, czy wypada, ale czy nie powinniśmy się pobrać z Dragiem jak najszybciej? 

Czekamy na to z niecierpliwością.

- Tak, oczywiście. Jakiego on jest wyznania?

- Nie mam pojęcia.

- Serb... - zamyślił się Wardelius. - Pewnie prawosławnego.

- O, nie...  - jęknęła Anna.  - znów  będę  musiała  zmieniać  wyznanie!  Dlaczego  to 

zawsze kobieta... Ech, nieważne!

Wardelius odezwał się:

-   Nie   wiem,   jak   długo   należałoby   odczekać,   ale   na   pewno   znajdziemy   jakiegoś 

księdza, który się zgodzi na szybki ślub. Zapomnimy o tym weneckim markizie, on był tylko 

epizodem w twoim życiu! I pojedziesz do domu, do Norwegii, jako żona Draga. O niczym 

innym Bergen się nie dowie.

Kupiec   Wardelius   zawsze   był   mistrzem   w   doprowadzaniu   spraw   do   końca.   Cel 

uświęca środki, zwykł mawiać do siebie, gdy dręczyły go wyrzuty sumienia.

A teraz sprawa dotyczyła jego córki, Anny. Spojrzał na nią i wypełniła go miłość do 

swego jedynego dziecka. Do tej, której właściwie nigdy nie dostrzegał. zawsze po prostu była.

Staję   się   sentymentalny   na   stare   lata,   pomyślał.   to   pewnie   perspektywa   zostania 

dziadkiem...

- Podróż chyba nie sprawi ci trudności? - spytał niespokojnie. - Jeszcze masz dużo 

czasu?

- O, tak, ponad pół roku! Wszystko będzie dobrze, statek to prawie mój dom. Cieszę 

się, że Drago zobaczy Norwegię i nasz dom... Może się zresztą tam osiedlimy? To Drago 

musi rozstrzygnąć.

Ojciec spojrzał na nią i pokręcił głową.

background image

- Pół roku temu byłaś Anną Wardelius. Potem zostawiłem cię tutaj jako markizę di 

Ferro. A teraz pojedziesz do Norwegii jako... No właśnie, jak Drago ma na nazwisko?

Anna spojrzała na ojca w osłupieniu.

- Ja nie wiem!

I wybuchnęła śmiechem. Odwróciła się do okna, popatrzyła na cyprysy i pinie rosnące 

na zboczu pomiędzy białymi domami. Jakie jesteście ładne, gdy tak wyciągacie się do słońca, 

wyszeptała w myślach do cyprysów. Jakże mogłam kojarzyć was ze smutkiem?

Długo tak stała, zatopiona w myślach. Nie zauważyła, że ojciec opuścił pokój ani że 

po chwili wszedł Drago. Dopiero gdy ostrożnie położył dłonie na jej ramionach, ocknęła się.

- Rozmawiałem z twoim ojcem - zaczął cicho. - Prosił, abym postarał się dać ci to, 

czego wielu cię pozbawiło przez te lata. Powiedziałem, że uczynię to jak najchętniej. Powitał 

mnie jako członka rodziny. ale twierdził, że czeka mnie trudne zadanie.

- Tak?

- Tak. Powiedział, że cenisz sobie niezależność i że jednocześnie bardzo chcesz, aby 

ktoś się tobą opiekował. Czy to prawda?

Anna uśmiechnęła się.

- Nie wiedziałam, że zna mnie tak dobrze. Tak, to prawda. I sądzę, że znalazłam 

kogoś, kto potrafi sprostać tym wymaganiom.

Odwrócił ją ku sobie.

- Też tak myślę - stwierdził z uśmiechem.


Document Outline