background image

Rozdział 14

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, 

wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

MICHAEL

 

Rzeczą, o której ludzie najbardziej zapominali, kiedy zaczynali myśleć o byciu wampirem, 

jest to, że jest to samotne. Powinno być samotne. Wampiry są drapieżnikami. Są bardziej jak 
tygrysy wędrujące po terytoriach, niż jak wilki, które polują razem w kooperacyjnej grupie. Tygrysy 
nie tworzą sfor. Są samotne i powinny takie być.

Morganville zawsze wydawało się przymuszone i sztuczne dla mnie, kiedy byłem 

oddychającym człowiekiem, ale teraz… teraz zdałem sobie sprawę, jak przymuszone i sztuczne 
było ono też po mrocznej stronie adaptacji. Posiadanie tak wielu wampirów ściśniętych razem tak 
blisko i blisko ich naturalnej zdobyczy, a potem obszycie ich wszystkich zasadami i zachowaniami 
społecznymi…. Nie sądzę, że jacykolwiek ludzie, nawet nie ci, którzy byli nam najbliżsi, 
przypuszczali jak trudne to naprawdę było.

Dostosowywałem się lepiej niż większość, bo zacząłem moje nadprzyrodzone życie jako 

duch, uwięziony w moim własnym domu. Zostałem wampirem tylko z konieczności, bo to był 
jedyny sposób by odzyskać moją wolność – nawet część jej. I do tego czasu, przyzwyczaiłem się do 
posiadania pulsów i żyć moich przyjaciół dookoła mnie.

Przyzwyczaiłem się do Eve będącej tak bliską, tak żywą, tak skłonną. Przynajmniej w 

większości.

Ale to nie było łatwe. Nigdy, przenigdy takie nie było. Nadal, myślałem, że wiedziałem w co 

się pakowałem. Myślałem, że to wszystko było stabilnym, posłusznym istnieniem. Morganville, 
gdzie wampiry zmuszały się do bycia cywilizowanymi.

Ale kiedy dotarłem do Placu Założycielki, zacząłem sobie zdawać sprawę, że to wszystko 

było bzdurami.

Wszystko z tego.
Były wampiry prezentujące się – zawsze były – i zamykały swoje sklepy. Wiele z nich było 

otwartych całą noc, żywiąc śmiałych ludzi z pulsami i tych bez, ale każdy budynek, który 
zobaczyłem, był zamykany. Wampiry zamykały drzwi, usuwając wartościowe przedmioty i 
pieniądze i przygotowując się na zdyscyplinowane zamknięcie całego naszego miasta.

Zatrzymałem wampirzycę, którą nieco znałem – Breanę – i powiedziałem, - Żadnych ludzi 

dookoła?

Obdarowała mnie spojrzeniem, jakbym był psychicznie niepełnosprawny. – Nie, - 

powiedziała. – Oczywiście, że nie. Są ograniczeni do swoich domów póki nie wyjedziemy. – 
Sięgnęła i chwyciła metalową bramę i pociągnęła ją z wrzaskiem zardzewiałego metalu. Trzasnął w 
miejscu na chodniku, rozsiewając płaty pomarańczowej rdzy, a ona zabezpieczyła ją w miejscu 
grubą kłódką. – Masz swoją przypisaną siedzibę? Nie? Idź do biura Amelie. Jej asystentka rozdaje 
przepustki. Będziesz potrzebował jednej na ewakuację. – Breana włożyła klucze do kieszeni i 
odeszła niosąc metalowy futerał, prawdopodobnie zawierający najbardziej wartościowe przedmioty 
z jej sklepu z biżuterią. Wampiry miały tendencję do jasnego podróżowania i inwestowania w 
namacalne bogactwo, coś łatwego w obrocie.

Światła w jej sklepie były wyłączone, ale mogłem przeczytać znak, który wyłożyła w oknie.

background image

ZAMKNIĘTE NA STAŁE.
Skierowałem się do biura Amelie. Powiedziałem Shane’owi, że przyprowadzę Myrnina z 

powrotem, ale wiedziałem, że to będzie testem… dużym. Testem, gdzie dokładnie stałem w 
Morganville i z Amelie i to uwzględni każdą uncję odziedziczonego szacunku, który miałem z 
bycia wnukiem Samuela Glassa i ostatnim dzieckiem z jednej z pierwszych ludzkich rodzin w 
mieście, żeby nawet zmusić ją do otwarcia drzwi.

Moje szanse bycia w stanie rzeczywiście zabrać Myrnina do domu ze mną? Małe. Takie jak 

były moje szanse bycia w stanie wyjść samemu. Ale musiałem spróbować, dla Shane’a i dla nas 
wszystkich. Potrzebowaliśmy Claire. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo trzymała nas ona 
razem, póki nie zobaczyłem jej leżącej tam, nieruchomej i bladej… póki nie odeszła, a ja poczułem, 
że wszystko co mieliśmy rozlatywało się. Shane nie mógł tego zrobić, nie bez nadziei.

Claire była jego nadzieją. Przypuszczam, że w sposób, w jaki moją też była, i Eve; była tą, 

która zawsze cicho troszczyła się o interes zrobienia rzeczy, nawet kiedy reszta z nas myślała, że 
rzeczy były niemożliwe.

I to ją zabiło, jakaś część mojego mózgu nalegała na powiedzenie mi. Nawet nie wiedziałem, 

dlaczego ktoś chciał jej martwej; Shane i Eve mieli kawałki układanki, ale nie wystarczające.

Musiałem to wiedzieć, nawet bardziej niż musiałem przyprowadzić Myrnina.
Wejście żeby zobaczyć Założycielkę normalnie nie było dla mnie dużym kłopotem; 

ostatecznie miałem tą sezonową przepustkę rodziny Glassów. Ale dzisiaj, mogłem zobaczyć że to 
nie będzie łatwe, albo szybkie. Było wiele wampirów w korytarzu, wszystkie z dzikim, spiętym 
językiem ciała, który mówił więcej niż warczenie i obnażone zęby z potrzeby wyegzekwowania ich 
terytorialnych granic. Stłoczenie tak wielu tak blisko razem było złym pomysłem.

Nie było mowy żebym mógł przecisnąć się swoją drogą. Było może trzydzieści wampirów 

wypełniających przestrzeń i każdy pojedynczy z nich był przynajmniej o sto lat starszy niż ja 
byłem. Nie byli także prawie tak skłonni do cierpliwości, odkąd prawdopodobnie przeżyli wieki 
bycia bogatymi, silnymi i bezwzględnymi.

To zabrało godzinę kolejce żeby przesunąć się do przodu, póki nie mogłem rzeczywiście 

zobaczyć otwartych drzwi biura Założycielki. Korytarz był długi, z głębokimi dywanami i 
błyszczącymi portretami na ścianach, ale tylko teraz przysięgam, że mogłem wyczuć desperację w 
powietrzu.

Dwa wampiry przede mną w kolejce zaczęły krzyczeć na siebie, który z nich był bliżej 

jakiegoś zapomnianego tronu albo innego. Nie przejmowałem się. Wyobrażałem sobie Eve i 
Shane’a z powrotem w domu i co mogło się stać, jeśli zabójca Claire przyszedł po więcej.

Chwyciłem jednego z ich dwójki – tego wyższego, ubranego w jakiś starodawny garnitur – i 

pchnąłem go do środka. – Przepraszam, - powiedziałem do zaskoczonego niższego. – To pójdzie 
szybciej, jeśli nie będziecie mierzyć swoich drzew genealogicznych. Po prostu zamknijcie się.

Obdarował mnie klasycznym Nie wiesz kim ja jestem? Spojrzeniem i był na skraju otwarcia 

swoich ust żeby mi powiedzieć – nie żebym w ogóle się przejmował – kiedy nagle sama 
Założycielka stała w drzwiach twarzą w twarz z nami dwoma.

Amelie nie wyglądała jak Założycielka, z którą dorastałem. Zawsze wydawała się lodowata, 

perfekcyjna i królewska i mimo że widziałem ją ukazującą emocje od czasu do czasu, nigdy nie 
pomyślałem o niej jak o słabej.

Teraz wyglądała… krucho. I spięta wystarczająco żeby roztrzaskać. I zgubiła ostrożną granicę 

odległości.

Obdarowała innego wampira spojrzeniem, które całkowicie go uciszyło i wskazała na mnie. – 

Chodź ze mną, - powiedziała i zniknęła. Wcisnąłem się przed Księcia Czegokolwiek Kto Się 

background image

Przejmuje zanim mógł zaprotestować, jaki był nieznaczny i zobaczyłem innego, wyższego Księcia 
Czegokolwiek biorącego kartkę papieru z rąk asystentki Amelie, Bizzie. Miała ona numer 
wydrukowany na górze.

- Teraz, - mówiła mu Bizzie, - to jest twoja przypisana siedziba i numer samochodu. 

Zabierzesz tylko to, co widzisz na kartce. Nic innego. Nie możesz zabrać pupili, zarówno zwierząt 
jak i ludzi. Żadne osobiste przekąski nie będą wpuszczone…

Nie słyszałem reszty, bo Amelie weszła do swojego prywatnego biura, a ja musiałem szybko 

podążać.

- Zamknij drzwi, - powiedziała, kiedy się zawahałem. Zrobiłem tak i usłyszałem zamek 

automatycznie zamykający się. – Usiądź.

- Przyszedłem żeby zabrać Myrnina, - powiedziałem. – Potrzebuję go.
Nawet nie rzuciła okiem w moją stronę, kiedy podeszła do okien i wyjrzała na wieczór. Było 

mniej lamp niż zazwyczaj. Nawet księżyc był ciemny, ukryty za chmurami. Kilka kapryśnych 
kropel deszczu zagrzechotało w szybę jak pociski z karabinu maszynowego, prowadzone przez 
podmuch wiatru.

- Nie możesz go mieć, - powiedziała. – Usadziłam go do pracy nad ważnymi rzeczami. 

Krytycznymi rzeczami.

- Amelie…
- Nie, - powiedziała, bardzo cicho. – Nie wykorzystuj mojej przyjaźni w stosunku do twojej 

rodziny albo mojego osobistego sentymentu dla twojego dziadka, albo nawet dla ciebie. 
Sentymentalizm pociągnął nas tutaj w dół, sprawił że byliśmy zadowoleni i głupi. Nie więcej.

- Amelie, co się stało? Po prostu mi powiedz. Wyjaśnij.
- Już dłużej nie wyjaśniam siebie, Michael. – Obróciła się i było coś odnośnie jej twarzy, jej 

oczu, jej języka ciała, to sprawiło, że zrobiłem długi krok w tył. – Pozwoliłam ci mnie zobaczyć 
żebym mogła powiedzieć to jasno. Nie możesz wybrać żeby pozostać z dziewczyną, którą kochasz. 
Nie możesz wybrać żeby zostać ze swoimi przyjaciółmi. Ten czas jest przeszłością, dla nas 
wszystkich. Weźmiesz swoje instrukcje ewakuacyjne i zaczekasz na dole, albo ja rozkażę moim 
ochroniarzom zabrać cię do pokoju i nakluczyć cię.

Oczekiwałem – cóż, wielu rzeczy, ale nigdy w rzeczywistości nie wyobrażałem sobie, że 

zajdzie tak daleko.

- Co zabiło Claire? – zapytałem. Nie kto ją zabił – zdawałem już sobie sprawę że to było 

nieistotne.

- Nieuniknione, - powiedziała. – Wiedziała zbyt wiele, to przychodzi, więcej niż na ile mógł 

sobie pozwolić. A jeśli ośmielił się zadziałać tak otwarcie, to nawet przygotowania, które zrobiłam, 
mogą nie ocalić nas wszystkich. Niektórzy zostaną straceni. Niektórzy będą głupi i zrobią siebie 
gotowymi ofiarami. Ale nie ty, Michael. Byłeś już wystarczająco głupi, przychodząc tutaj samemu.

- Nie zostawię Eve z tyłu, - powiedziałem. – Kocham ją. Nie zamierzam po prostu…
Obróciła się ode mnie w kierunku zewnętrznych drzwi. Nie słyszałem niczego, ale ona 

musiała; wcisnęła guzik na swoim biurku, a zamknięcie zabrzęczało.

Myrnin wszedł.
Wyglądał… cóż, inaczej. Rozsądnie, z jednej strony. Źrenice jego oczu były obszerne i 

rozszerzone, a ja zastanawiałem się, czy go naćpała, albo czy on zrobił to sam. Oba mogły być 
prawdziwe. Zamknął drzwi bez bycia proszonym i stał tam, z rękoma złączonymi za plecami, jak 
uczeń meldujący nauczycielowi. – Zrobione, - powiedział. – Frank został zaprogramowany ze 
wszystkimi niezbędnymi sekwencjami. Zainicjuje to i zamknie się kiedy wszystko będzie 

background image

potwierdzone. Potem rozpocznie się odliczanie. Wszystko jest ustawione na rozpoczęcie jutro o 
zmierzchu.

Jutro o zmierzchu. Powiedziano mi, że wszyscy ludzcy mieszkańcy Morganville muszą 

pokazać się na Placu Założycielki. – Odliczanie do czego? – zapytałem. Jeśli Myrnin ustawił 
Franka na jakiś rodzaj samobójczego trybu, to było straszne. Naprawdę straszne.

Amelie i Myrnin oboje mnie zignorowali. – Będę potrzebowała cię do pomocy mi w 

wytropieniu ostatnich ruchów Olivera, - powiedziała. – Zdaję sobie sprawę, że nie ma sposobu żeby 
dokładnie wyśledzić Magnusa, ale wiemy że Oliver zniknął w krótkim przedziale czasowym. Być 
może są ślady będące widzialnymi, nawet teraz.

Myrnin zmarszczył się na nią i kołysał się niewygodnie w tył i w przód. – Masz na myśli 

pójście za nim? To – niemądre.

- Nie zamierzam zainscenizować ratunku, - powiedziała. – Nie mogę. Oliver zaginął, tak jak 

reszta. Ale jeśli dowiemy się gdzie draug (draug – jest to nieśmiertelna postać z nordyckiej 
mitologii; oryginalne, nordyckie znaczenie słowa to duch, a starsza literatura dokonuje czystych  
rozróżnień pomiędzy draug-morza i draug-lądu – przypuszczenie tłumacza)
 zbierają tych, których 
zabrali, możemy to odizolować. Być może możemy zahamować ich i kupić nam trochę czasu.

- Mało prawdopodobne. Wiesz, jak łatwo mogli…
- Wiem, - przerwała i machnęła na niego. – Koniec rozmowy. Idź.
Myrnin położył rękę na klatce piersiowej i ukłonił się, tylko trochę. Kiedy to zrobił, wystrzelił 

na mnie spojrzeniem. To było ostre jak nóż. Amelie obróciła się plecami w kierunku okna, a kiedy 
Myrnin wyprostował się, wymówił bezgłośnie ustami jedno słowo do mnie.

Podążaj.
Pozwoliłem mu wyjść i usłyszałem kliknięcie zamka za nim. Amelie zaczekała, tak cicha jak 

grób, zanim nie powiedziałem, - Mówisz, że nie mam wyboru, ale mam. Mogę współpracować albo 
zostać przywleczonym. Prawda?

- Tak, - powiedziała. – Żałuję, że to są jedyne opcje, jakie mogę zaoferować. Zostaw teraz 

ludzi za sobą, Michael; jutro będzie tylko trudniej. Rozumiesz?

- Możesz naprawdę zrobić to tak łatwo. Po prostu… zakończyć rzeczy.
- Tak, - powiedziała. Brzmiała teraz na zmęczoną i smutną. – Niestety, mogę. I tak zrobię. Tak 

jak ty. Więc które to jest? Pójdziesz na dół dobrowolnie, czy pod ochroniarzem do zamkniętego 
pokoju? Nie możesz wyjść. Tak wiele jest absolutnie zagwarantowane.

- Więc pójdę sam, - powiedziałem. – Ale to nie jest koniec. Zaufaj mi.
Nie przejmowała się wskazywaniem mi jakie niepotrzebne do powiedzenia to było. Tylko 

nacisnęła przycisk na biurku i pomachała mi. Nie miałem wątpliwości, że miała ludzi 
obserwujących mnie, gotowych żeby się rzucić, ale Myrnin był stanowczy.

A to oznaczało, że Myrnin miał plan. Na pewno, szalony plan, ale teraz, podjąłbym się 

wszystkiego.

Wyszedłem z zewnętrznego biura na korytarz, potem spojrzałem w prawo. Nic pokazującego 

się w tym kierunku. Był całkowicie pusty i delikatny.

Na lewo był solidny blok wampirów, wszystkich niecierpliwie czekających na swoją kolej 

przy biurku Bizzie.

A za nimi, zobaczyłem Myrnina stojącego na końcu korytarza. Czekał, zanim nie złapałem 

jego wzroku, potem obrał przeciwny kierunek od wind.

Wpakowałem się między czekające wampiry, większość których strzelała we mnie trującymi 

background image

spojrzeniami albo błyszczała kłami. W jakiś sposób zdołałem nie zostać ugryzionym. Kiedy 
dosięgłem stosunkowo czystej przestrzeni, poruszałem się szybciej. Myrnin nie guzdrał się, a kiedy 
nie ośmieliłem się biec, nie mogłem do końca spacerować.

Spojrzałem do tyłu. Dwóch najlepszych i najjaśniejszych bandziorów Amelie wychodziło z 

drzwi jakieś zaledwie pięćdziesiąt stop (50 stóp = 15,24 m – przypuszczenie tłumacza) za mną i 
wchodzili na mój szlak. Skręciłem za róg, kierując się w dokładnie złym kierunku i wiedziałem, że 
będą na mnie za sekundy.

Obiegłem, ciężko, a ściany rozmywały się dookoła mnie. Nie mogłem zobaczyć Myrnina z 

przodu, tylko bardziej niekończący się korytarz…

…A potem coś porwało mnie, a ja spadałem.
Tylko dłoń chwyciła mnie w powietrzu za ramię i szarpnęła, a w następnej mikrosekundzie 

drzwi trzasnęły, a ja byłem na ziemi będąc trzymanym na dole zimną dłonią przyciśniętą do moich 
ust.

Myrnin. Przewróciłem oczami żeby rozejrzeć się dookoła, a z tego, co mogłem mętnie 

zobaczyć, pomyślałem że byliśmy w jakiegoś rodzaju szafce do sprzątania. Była wąska, ciasna i 
cuchnąca czyszczącymi środkami.

Spojrzał w dół na mnie po jakiś pięciu sekundach i powiedział, - Mamy mniej niż minutę 

zanim nas znajdą. Czy Claire żyje?

- Myślałem, że powiedziałeś…
- Byłem pełen nadziei, ale nie byłbyś tutaj, gdybyś nie widział dowodu, - powiedział. – A 

teraz mamy czterdzieści pięć sekund.

- Potrzebuję cię, - powiedziałem. – Ona cię potrzebuje. Chodź ze mną.
- Nie mogę, - powiedział Myrnin. – To niemożliwe. Nigdy nie pozwoli mi wyjść. – 

Zanurkował w kieszeni swojej kamizelki, wyrzucił na wykładzinę garść starych biletów filmowych, 
gumę owiniętą folią i coś, co wyglądało jak starożytny kawałek ciastka. – Gdzie to jest… Oh, 
udręka… Zaczekaj… - Uderzył w kieszenie. Pomyślałem o przypomnieniu mu o jego własnym 
odliczaniu, ale szczerze, to nie zrobiłoby wiele. Myrnin, Claire zawsze podkreślała, pracował na 
Standardowym Szalonym Czasie, nie regularnym zegarku.

Znalazł złożoną kartkę papieru w swojej kieszeni na piersi, rzucił na nią okiem i wręczył mi 

ją. – Tutaj, - powiedział. – Będę potrzebował tych rzeczy. Zdobądź je dla mnie, zanim nadejdzie 
poranek. Oh i będę potrzebował jej ciała.

Próbowałem przeczytać listę, ale to zatrzymało mnie lodowato. Spojrzałem w górę. – Jej co?
- Ciało, - powtórzył. – Zwłoki. Pozostałości. Śmiertelną powłokę. Jej ciało, głupku, weź je do 

domu, a teraz skończył nam się czas, na miłość boską – idź!

- Iść gdzie? – Zastanawiałem się jak Claire sobie z tym radziła, tym szalonym mówieniem, 

nagłym szaleństwem, wymaganiami – a potem Myrnin obrócił mnie, położył rękę na środku moich 
pleców i pchnął. Mocno.

Potknąłem się do przodu i chwyciłem się za ramiona, bo miałem uderzyć w pustą ścianę….
…A potem ściana zmieniła się w studnię czerni, pomieszanie koloru, a reszta mojego upadku 

przeszła przez mrożącą pustkę, a potem znowu na zewnątrz na zimny, biczujący wiatr, granulki 
deszczu na mojej twarzy, a potem twarde, skrobiące uderzenie moich dłoni w chodnik.

Byłem na zewnątrz ceglanej ściany, w części miasta, której nie rozpoznawałem na pierwszy 

rzut oka, póki nie odnalazłem odległych świateł Placu Założycielki i nie dostrzegłem 
przyciemnionego znaku Jadalni Marjo, już nie otwartej dwadzieścia cztery/siedem.

background image

Byłem w połowie drogi na kraniec miasta, w całkowicie złym kierunku od domu… ale 

właściwa strona miasta dla jedynej kostnicy Morganville prowadzonej przez dziwnego, sztywnego 
wampira nazywanego panem Ransomem.

Byłem blisko pojedynczej, migoczącej lampy ulicznej, wyjąłem kawałek papieru i 

przekręciłem go żeby złapać poświatę. To była lista. Szalona lista.

A pierwszą rzeczą na niej było CLAIRE–CIAŁO.
 On jest dziwakiem, powiedziałem sobie. Wszyscy wiedzieliśmy to, nawet Claire; Myrnin był 

kilkoma pół kwartami (0,5 kwarty = 0,47 litra – przypuszczenie tłumacza) galonu (1 galon = 3,79 
litra – przypuszczenie tłumacza)
 w swoich najlepszych chwilach, a ja nie byłem do końca pewien, 
czy to był jego najlepszy. Był wyleczony lekarstwami, z pewnością. To mogło być dobrą rzeczą, 
oczywiście. Amelie nie chciałaby żeby był rozproszony, więc mogła się upewnić, że był 
niemiłosiernie skupiony. W takim przypadku, zwariowana lista, którą trzymałem mogła 
rzeczywiście mieć sens, w jakimkolwiek wszechświecie, w którym Myrnin i Claire przebywali, a 
reszta z nas nie.

Naprawdę nie miałem wyboru. Dał mi rozkazy i listę, a jeśli chciałem uratować Claire, albo 

mieć jakąkolwiek szansę tego, musiałem się zbierać.

Amelie co najmniej miała mieć pełno czasu na szukanie mnie.
A to przyprawiło mnie o szeroki uśmiech, zanim nie zacząłem biec w kierunku kostnicy.
 
 

###

 
 
Kostnica była opuszczona, kiedy złamałem drzwi i wszedłem do środka. Ransom już opuścił 

miejsce. Sprawdziłem pokoje sprawdzające, ale wszystkie były puste bez trumien i ciał; 
przypuszczałem, że już miał przyzwoitość upewnić się, że wszyscy inni zmarli mieli pochówki.

Przynajmniej, miałem nadzieję, że to było to, co z nimi zrobił.
Znalazłem Claire zapakowaną w worek na ciało w wielkiej wchodzącej chłodni na dole. Mróz 

uformował się na grzbiecie torby, a łącznik był sztywny, ale rozpiąłem go wystarczająco daleko 
żeby zobaczyć jej bladą, sztywną twarz. Nie była już tylko blada. Była niesamowicie niebiesko-
biała, a ślady na jej szyi zmieniły się w czarne.

Zamknąłem go i zastanawiałem się, co miałem zrobić. Odeszła godziny temu, a ja wiedziałem 

wystarczająco o śmierci żeby zrozumieć, że prawdopodobnie będzie sztywna.

Szczerze nie byłem pewien czy mogłem wstać żeby ją podnieść. Było coś strasznie złego w 

nawet próbowaniu, ale Myrnin był natarczywy.

Facet do góry, Mikey, powiedziałem sobie. Shane by to zrobił.
Musiałem to zrobić dla niego.
Wsunąłem moje ręce pod jej ramiona i uda i podniosłem ją. Nie była ciężka, i także nie była 

sztywna. W ogóle. Prawie upuściłem ją, kiedy zawisła w moich rękach i musiałem przytulić ją 
blisko do mojej klatki piersiowej żeby zrównoważyć ją.

Nie mogłem zostawić jej w worku na ciało. To po prostu wydawało się złe.
Rozpiąłem plastik w całości. Nadal miała na sobie ubrania, w których umarła, co było ulgą. 

Znowu podniosłem ją do góry, ostrożnie, jak śpiącą dziewczynę zamiast martwego ciała i oparłem 

background image

ją o siebie.

- Claire? – powiedziałem, śmiesznie w jakiś sposób oczekując że otworzy oczy i odpowie mi, 

bo wydawała się… prawie żywa. Jej kolor był zły, a ona była zimna, ale spokojna… i to było 
prawdopodobnie lepsze niż odpowiadanie mi, bo to byłoby zbyt dziwne nawet dla wampira do 
zmagania się z tym.

Wyniosłem ją z chłodni, przez drzwi do laboratorium, schodami do góry i na zewnątrz przez 

rozwalone frontowe drzwi. Na zewnątrz nadal padało, chłodnymi, małymi chwilami, jakby niebo 
drżało z zimna. Pochyliłem moją głowę nad nią, w jakiś sposób nie chcąc żeby zmokła i pobiegłem 
do domu.

To zrobiło to tylko tak dalekim jak blok, zanim krążownik policyjny nie skręcił za rogiem, a 

jego niebiesko-czerwone światło nagle pojawiło się i zaświeciło. Dotarł do krawężnika, a jego jasne 
światło skupiło się na mnie.

- Trzymaj się, - zawołał znajomy głos. Zmrużyłem oczy przez światło, a on zostało 

skierowane żeby oświetlać moje stopy zamiast moich oczu.

Hannah Moses zamknęła swoje drzwi samochodu i poszła w moim kierunku, osadzając swoją 

pałkę policyjną w jej pętli na jej pasku. – Michael Glass, - powiedziała. – Planujesz wyjaśnić mi, 
dlaczego wykradasz martwą dziewczynę z kostnicy?

- Żeby powiedzieć ci prawdę, - powiedziałem, - Nie jestem do końca pewien, dlaczego to 

robię.

Wpatrywała się we mnie – nie, patrzyła na Claire z ponurym smutkiem ryjącym linie na jej 

twarzy dookoła widocznej blizny. – Nigdy nie myślałam, że zobaczę ją martwą, - powiedziała. – 
Szczerze nie myślałam.

- Rzeczą jest, że ona mogła nie odejść.
Jej brwi uniosły się, potem opadły. – Dom.
- Wiesz?
- Mam krewnych w Domu Dayów, Michael. I spędziłam tam czas. Jest coś nie do końca w 

porządku z tymi rzeczami. Duchami. Słyszałam się dorastając.

- Myślę, że Claire nadal tam jest, - powiedziałem. – A my zamierzamy ją sprowadzić z 

powrotem.

- Tylko ty.
- Myrnin, - powiedziałem. – I ja, tak. I Eve, i Shane. Więc musisz mnie puścić. Musisz 

pozwolić mi spróbować.

Wyglądała na zmęczoną, a smutek nie był tylko dla Claire. Wydawała się… przybita. – To 

całe miasto umiera, - powiedziała. – Wiesz to? To nasz dom i jest zabierany od nas. Jaką różnicę 
robi jedna dziewczyna, w stosunku do tego wszystkiego?

- Nie wiem. Może w ogóle żadną. Ale ona ma znaczenie, Szeryfie. Ona ma znaczenie dla nas.
Hannah znowu była cicho, przez długą chwilę, a potem westchnęła i powiedziała, - Połóż ją 

na tyłach i wsiądź tam z nią. Odwiozę was do domu.

- Em, nie do końca powinienem to robić…
- Amelie wydała rozkazy żeby schwytać cię na oczach, ogłuszyć cię i zaciągnąć z powrotem 

na Plac Założycielki za wszelką cenę, - powiedziała mi. – Też nie powinnam tego robić. Ale jestem 
cholernie zmęczona robieniem tego, co ludzie mi mówią.

- Ja też, - powiedziałem. – Dzięki.

background image

Prowadziła szybko, ale ostrożnie. Minęliśmy kilka krążących policyjnych samochodów, a ona 

mówiła mi żeby zniżyć się, ale nikt nie próbował nas zatrzymać. Dlaczego mieliby? Była szefem 
policji i o ile ktokolwiek mógł powiedzieć, tył samochodu był pusty. Wampir uciekinier 
prawdopodobnie nie uciekał w policyjnym samochodzie.

Ciało Claire wydawało się luźne i zrelaksowane, gdzie leżało na moich kolanach. Trzymałem 

jej szyję i głowę sztywno. W mijających błyskach lamp ulicznych – gdzie nadal pracowały – 
wyglądała nie tak spokojnie jak po prostu… pusto. Nadal miała ten kruchy wygląd, ten ładny 
kształt twarzy, ale wszystko co było Claire, teraz znikało. Mogła być nikim.

- Będą obserwować wasz dom, - powiedziała Hannah. – Zaparkuję, rozerwę wasze drzwi i 

pójdę na przód żeby porozmawiać z Shane’m. Będą patrzyli, jak to robię. Ty weźmiesz ją i 
pójdziesz dookoła z tyłu. – Włożyła swoją czapkę z jej plastikowym pokryciem i spojrzała na mnie 
w tylnim lusterku. – Trzymaj się poza zasięgiem okien, kiedy będziesz tam w środku. Amelie 
będzie sprawdzać dom, kiedy zda sobie sprawę, że nie jesteś w żadnym innym miejscu. Spróbuję 
cię ostrzec, jeśli będę mogła.

- Dziękuję, - powiedziałem.
Wzruszyła ramionami. – Jutro jestem bez pracy, - powiedziała. – Mogę tak samo wyjść 

rzucając ptakiem w uprawnienia, które nas zabijają.

Doszło do mnie, co miała przez to na myśli, ale potem była na zewnątrz samochodu, a moje 

tylne drzwi były otwarte tylko trochę, a ja musiałem poruszać się, szybko, z Claire zrównoważoną 
w moich ramionach. Dobra rzecz, że byłem wampirem. Bieganie z ciężarem drugiej osoby podczas 
kucania, trzymanie się cieni, nie było robotą dla człowieka.

Dotarłem do tylnych drzwi i wszedłem do środka. Mogłem słyszeć Hannah mówiącą coś, a 

potem frontowe drzwi zamknęły się, kiedy ja zamknąłem tylne za mną.

Zatrzymałem się na chwilę. Eve i Shane rozmawiali w korytarzu, a ja zdałem sobie sprawę, że 

nie było sposobu odnośnie tego: to miało przyjść jako szok.

Lepiej, pomyślałem, żeby przejść przez to szybko.
Oczekiwałem, że Eve będzie krzyczeć, kiedy wszedłem z ciałem Claire w moich ramionach, 

ale ona po prostu wpatrywała się we mnie, z oczami stającymi się szerokimi i dziwnymi, a potem 
obróciła się i spojrzała na Shane’a z ustami rozłączonymi.

Zamarł, a ja zobaczyłem kolor schodzący z jego twarzy. Zakotwiczył się przez uderzenie 

dłonią o ścianę i wymamrotał, - Co ty do diabła robisz?

Nie mogłem mu powiedzieć, bo nie wiedziałem. – Zaciągnij zasłony, - powiedziałem Eve. – 

Idź. Wszystkie. Nie możemy pozwolić nikomu mnie zobaczyć.

- Gdzie jest Myrnin?
- Nadchodzi, - powiedziałem i miałem nadzieję jak diabli, że miałem rację. – Pomóż mi 

położyć ją na kanapie w salonie.

Shane pobiegł naprzód, zrzucając poduszki i kontrolery do gry na podłogę, a potem wziął 

głęboki oddech i pomógł poprowadzić jej nogi, kiedy położyłem ją na dół. – Dlaczego to zrobiłeś? 
– Brzmiał na wstrząśniętego. Szczerze, byłbym zdziwiony, gdyby nie był. – Oni ją zabrali.

- Myrnin dał mi listę. Ona była na niej. – Wziąłem jeden z koców, który Eve ufałdowała na 

tyle kanapy i rozłożyłem go na Claire, potem złożyłem go ostrożnie żeby ukryć jej twarz. – Po 
prostu zostaw ją tam, gdzie jest. Muszę iść żeby zdobyć resztę tego, co on napisał. Wrócę.

- Zaczekaj! – Shane chwycił moją rękę, kiedy zacząłem kierować się ponownie do tylnych 

drzwi. – Faceci Amelie właśnie tutaj byli. Miotali się po miejscu szukając ciebie.

- Dobrze. Więc nie będą szukać tutaj znowu przez chwilę.

background image

Eve trzymała się z dala z boku. Nie powiedziała słowa do teraz. – Michael – oni powiedzieli 

nam, że musimy zadzwonić, kiedy wrócisz. Jeśli nie zadzwonimy, oni powiedzieli… - Cisnęła 
spojrzeniem w Shane’a. – Oni powiedzieli, że wrócą żeby nas wszystkich zabić. Myślę, że mieli to 
na myśli.

- Wydawali się dosyć poważni odnośnie ich okaleczenia, - powiedział Shane. – Pieprzyć to. 

Idź, Mike. Jeśli chcą spróbować, wdają się w walkę. Nie jestem gotowy żeby się poddać, nie tak 
długo jak jest szansa, że ją sprowadzimy z powrotem.

Skinąłem głową. – Widziałeś ją ponownie?
- Tak, - powiedział i oczyścił gardło. – Jest z nią okej. – Zdałem sobie sprawę, że z Shane’m 

nie było. Wyglądał na… naprawdę zmęczonego. Ciemne koła pod jego oczami, niezdrowy kolor 
jego skóry.

- Mam taką nadzieję, - powiedziałem. Nadzieję. Pomyślałem o Claire wcześniej, kiedy 

nadzieja Shane’a, a tutaj byłem, niosąc zwłoki w tej nadziei, że Myrnin – profesjonalny lunatyk – 
pokaże się i wymyśli jakiś dziwny rodzaj magii i przywróci moją przyjaciółkę z powrotem do życia. 
To była, biorąc pod uwagę wszystkie rzeczy, też dość dobra definicja nadziei. – Zaopiekuj się nimi. 
Wrócę.

- Zaczekaj. Daj mi połowę listy. Mogę pomóc. – Shane miał w sobie teraz prawdziwą pasję – 

cel. Wiedziałem, że to było niebezpieczne. Potem znowu, z kilku wskazówek, które Amelie 
podrzuciła w swoim biurze, bycie wampirem nie było już żadną ochroną przed 
niebezpieczeństwami nocy.

Złożyłem papier w połowie, rozerwałem go i wręczyłem mu jego część. – Trzy rzeczy na niej, 

- powiedziałem. – Jedna godzina. Rozumiesz?

- Załapałem, - powiedział. – Obserwuj tyły, bracie.
- Ty też, - powiedziałem.
- Zaczekaj, - powiedziała Eve i zrobiła krok do przodu. – Poważnie, ty dwoje nie idziecie na 

zewnątrz w środku nocy i nie zostawiacie mnie tutaj z… - Nie patrzyła prosto na ciało Claire, 
leżące przykryte na kanapie. Zamiast tego, wzięła głęboki oddech i pogrążyła się odważnie. – Z 
możliwością tych wampirzych dupków wracających żeby nas zabić…

Miała odnośnie tego rację. – Nie, - powiedziałem. – Ty idziesz z Shane’m. Nikt nie powinien 

być tutaj sam.

- Claire jest sama, - powiedział Shane. Wyciągnął oliwkowo zieloną płócienną torbę spod 

sekretarzyka po drugiej stronie pokoju i rozpiął ją i sprawdzał zawartość. – Mam nadzieję, że 
rozumie, dlaczego musimy to zrobić. – Spojrzał w górę. – Pozostań silna, Claire. Wrócimy po 
ciebie. Obiecuję.

- Chciałabym iść z tobą, - powiedziała do mnie Eve, szeptem.
- Wiem. – Wziąłem jej ręce i pocałowałem je, potem jej usta. Zawsze mogła oczarować mnie 

w ten sposób, tylko pocałunkiem, wszystko od nowa, i było ciężko oderwać się od smaku 
truskawek i czekolady i słodkiego, przepysznego, pikantnego aromatu, który był całą Eve. – Będę 
poruszał się szybko, i na nogach. Ty i Shane bierzecie karawan. Spotykamy się z powrotem tutaj za 
godzinę. Jeśli się spóźnicie, znajdę was.

Uśmiechnęła się, a dołeczek uformował się na jej policzku. Chciałem go pocałować, ale nie 

było czasu. Zwłaszcza nie czasu na wszystkie części niej, które chciałem pocałować.

- Bądź ostrożny, - powiedziała mi. – Wychodzę za ciebie, wiesz.
- Wiem. – poddałem się pokusie i pocałowałem jej nos. – Tak samo tutaj.
 

background image

 
 
Zaczekałem by być pewnym, że dom był ciasno zamknięty, a Shane i Eve byli bezpiecznie w 

dużym, czarnym zbiorniku karawanu, zanim zacząłem biec. Moja część listy Myrnina wymagała 
rzeczy z jego laboratorium, a ja byłem lepiej wykwalifikowany żeby być w tej części miasta po 
zmroku – a Myrnin był też podatny na zostawianie małych pułapek na gości. Lepiej ja niż moi 
przyjaciele.

Dom Dayów obok alei miał całe swoje światło w ogniu, a ja zatrzymałem się zanim 

wkroczyłem żeby spojrzeć w górę na boczne okno na drugim piętrze. Zasznurowane zasłony 
rozłączyły się, a sędziwa twarz Babuni Day ze szwem wyjrzała na mnie. Zasalutowała mi i 
podniosła wiatrówkę. Odmachałem.

Mieliśmy zrozumienie, ja i Babunia. Zastanawiałem się, czy jej wnuczka Lisa była z 

powrotem; jeśli była, też byłaby ciężko uzbrojona. Dayowie mogli powiedzieć, że rzeczy się 
zmieniały i nie na lepsze.

Dobrze. To oznaczało, że mieli duże szanse na nie bycie ofiarami.
Pobiegłem resztę drogi, unikając stojących kałuży – deszcz przestał padać, przynajmniej na 

chwilę – i zgniatałem puszki, kiedy szedłem. Alejka zwężała się na końcu, skupiając się 
bezpośrednio na budzie, która ukrywała wejście do laboratorium Myrnina.

Ktoś usłużnie rozerwał drzwi, a ja nawet nie zwolniłem, kiedy zeskakiwałem po schodach, 

wylądowałem na płaskich stopach na kamiennej podłodze i poświęciłem chwilę żeby spojrzeć na 
chaos, który był przede mną.

Jasna cholera. Ktoś zdecydowanie był w furii, albo walce. Znając Myrnina, postawiłbym 

moje pieniądze na pierwszej rzeczy.

Przesunąłem książki z drogi – było wiele książek – i usłyszałem trzask szkła gdzieś pod stertą. 

Wiedziałem, czego szukałem, ale to nie było niczyje przypuszczenie czy trzymał to tam, gdzie miał 
to ostatnim razem kiedy go odwiedziłem. Myrnin lubił zmienianie wystroju. Siłą.

Pająk Bob nadal trzymał się dobrze, siedząc w swojej pajęczynie w akwarium dla rybek obok 

poobijanego, skórzanego fotela Myrnina; do teraz urósł przynajmniej do rozmiaru tarantuli. 
Zastanawiałem się, czym Myrnin go karmił, ale to nie było moją troską, nie dzisiaj. Przechodziłem 
obok akwarium, kiedy osiem paciorkowatych oczu obserwowało mnie i otwarłem chemiczny 
sekretarzyk, który Claire podkreślała, że został zainstalowany na rzeczy, które mogły rzeczywiście 
przypalić do mięsa albo spowodować okropną śmierć.

Wewnątrz, buteleczki były wszystkie nienaruszone i zgrabnie oznaczone ostrożną pisownią 

Claire. Zatrzymałem się na chwilę żeby wpatrywać się w to, bo to wydawało się jakby była 
dokładnie tutaj, stojąc ze mną; ale to była iluzja, nie fakt. Prawdziwa Claire była uwięziona w 
domu, tak jak ja kiedyś byłem.

To był po prostu…. powidok. Pobożne życzenie.
Spojrzałem na listę i chwyciłem dwie butelki. Claire zostawiła torbę na zakupy w rogu, a ja 

zacząłem ją wypełniać. Chemikalia były tylko częścią tego, czego Myrnin chciał; potrzebował także 
kawałka sprzętu, który wyglądał jak jakiś rodzaj defibrylatora. Narysował szkic swoim 
niechlujnym, jeszcze dziwnie dokładnie, ręcznie, a ja podniosłem to, kiedy wpatrywałem się w 
każdą steam-punkową maszynę na widoku.

Tam, na piątym stole, leżała pasująca do tego, co narysował. Chwyciłem ją.
Jednak ostatnia rzecz nie była na widoku, a ja spędziłem długie, frustrujące minuty otwierając 

szafy i wyciągając bzdury próbując znaleźć ją. Czarną, skórzaną torbę, jak starodawny zestaw 
doktora.

background image

Nie było jej nigdzie.
- Zapytałbym czy czegoś szukasz, ale to wydaje się dość oczywiste, - powiedział żwirowaty 

głos zza mnie. Nie poczułem niczyjego podejścia, ale znałem głos, bardzo dobrze, i nie było nikogo 
do wyczucia za tym.

Tylko obraz, płaski i szary, ojca Shane’a.
Próbowałem nie okazywać tego za bardzo przy Shane’ie, ale nienawidziłem jego ojca. 

Nienawidziłem go, bardziej niż jakiejkolwiek ludzkiej istoty albo stworzenia albo czegokolwiek na 
powierzchni ziemi. To nie było z jednego powodu, mimo że zrobił mi okropne rzeczy; mogłem 
przeboleć to, źle jakie to było. Nie, to było to, przez co przeprowadził Shane’a, dzień za dniem, 
całego jego życia. To było wystarczająco złe, kiedy był tylko podłym pijakiem, popychającym 
swojego syna do bycia tyranem jak on; to zrobiło się dziesięć tysięcy razy gorsze po tym, jak siostra 
i matka Shane’a umarły, a obsesja Franka na zniszczeniu wampirów Morganville przejęła 
cokolwiek dobrego miał w środku.

Shane miał dużą, ciemną smugę niego, ale szczerze, zawsze byłem zaskoczony, że miał 

cokolwiek poza ciemnością, po tym przez co przeszedł.

Z powodu swojego ojca.
Więc, bez obracania się, powiedziałem, - Spieprzaj, Frank, zanim znajdę twój słoik i 

roztrzaskam twój mózg jak ugotowany pomidor.

- Aw, to słodkie. Kto dorósł i uzyskał wszystkie lesbijki? To nie pasuje do cienie, Glass. Jesteś 

wrażliwym typem muzyka, pamiętasz? – Gorzka kpina w jego głosie była tak subtelna jak skała do 
głowy.

Jedna rzecz odnośnie mnie – jestem muzykiem, ale dorastałem w Morganville, a tutaj, 

wrażliwe typy nie trwają długo póki nie mają stali pod spodem. Więc nigdy nie byłem słabą 
łatwizną, którą ojciec Shane’a zawsze przyjmował, że byłem. Shane wiedział to, ale jego ojciec 
zawsze chciał żeby zaprzyjaźniał się z prawdziwymi facetami.

Szczerze, roztrzaskanie jego mózgu rozwiązałoby teraz tak wiele problemów, dla nas 

wszystkich, bo wizja Franka Collinsa kontynuującego rzucanie swoimi ciężarkami, kiedy Claire 
leżała martwa w naszym domu… to naprawdę śmierdziało ironią.

Obróciłem się i powiedziałem, - Czarna, skórzana torba. Gdzie ona jest?
Collins uaktualnił trochę swój obraz; wydawał się młodszy i w tym samym czasie sprawił, że 

wyglądał na większego dupka. Smutne. – Czuj się swobodnie rozglądając się, - powiedział.

- Myrnin potrzebuje jej.
- Myślisz, że to przełamuje jakiekolwiek lody ze mną, Złocisteloczki? Nie do końca zapytał 

mnie, zanim umocował mnie w swojej Frankmaszynie. Nie biegam na jego posyłki.

Dalej otwierałem szafki i wyciągałem szuflady. Zegarek tykał na mnie, a ja naprawdę 

obawiałem się, że nadal musiałem wrócić do domu przed ostatecznym terminem z Shane’m i Eve. 
Jeśli szukający zespół Amelie pojawi się tam, byłem rozpieprzony.

- Cieplej, - powiedział Frank, - Oooh, nie, źle, zimniej.
- Zamknij się.
- Powiedz mi jedną rzecz, a to zrobię.
- Albo mógłbym wyciągnąć twoje rury – to też by zadziałało.
- Jak myślisz, co by się zdarzyło, gdybym powiedział Shane’owi o tobie i Claire?
Zamarłem. To było jak dwóch do czterech uderzających mnie w głowę, a przez kilka sekund, 

nie mogłem nawet sformułować odpowiedzi… a potem musiałem zwalczyć czerwony rozprysk 

background image

wściekłości, który przepłynął przeze mnie.

Obróciłem się by na niego spojrzeć. Dosyć pewny, że moje oczy świeciły jasnym, wściekłym 

karmazynem. – Jesteś pieprzonym kłamcą.

Roześmiał się. – Oh, daj spokój, Michael. Jest ładną dziewczyną; mieszka w twoim domu… 

Mówisz mi, że nigdy nawet nie pomyślałeś o tym? Myślisz też, że Shane uwierzyłby w to? Gdybym 
mu powiedział?

To było kłamstwo, całkowite i totalne gówniane kłamstwo, ale miał rację odnośnie jednej 

rzeczy: myślałem o tym. Nie po tym jak Shane zaczął zakochiwać się w niej, ale wcześniej, trochę. 
Tylko trochę.

Jedna rzecz odnośnie Franka, zawsze wiedział jak zobaczyć pęknięcia w twojej zbroi i 

dokładnie gdzie uderzyć. Moja przyjaźń z Shane’m zawsze będzie silna i zawsze też będzie 
delikatna; on nie ufał wampirom, ale ufał mnie, a cały ten hałas w jego głowie robił to 
trudniejszym, niż powinno być.

Jakiekolwiek napomknięcie o Claire i mnie… to znowu roztrzaskałoby to wszystko.
- Czego chcesz Frank? – Zatrzasnąłem jedną szufladę i otwarłem kolejną. Cholera, robiłem się 

taki głodny, zachęcony całym gniewem, który wyciągał ze mnie. Miałem sportową butelkę w domu 
wypełnioną typem 0, która bym osuszył, ale to było rozpraszające, czując tą roztrzęsioną potrzebę 
w czasie jak ten. Zastanawiałem się, gdzie Myrnin trzymał swoje przekąski. Potem znowu, znając 
generalne walnięte zwyczaje Myrnina, i tak nie spróbowałbym niczego z jego lodówki.

- Chcę, żebyś powstrzymał Amelie, - powiedział Frank.
To sprawiło, że obróciłem się. Całe zastraszanie teraz zniknęło, wszystkie bzdury, a to był 

prawdziwy Frank Collins. Ten, który nadal miał smugę – cóż, nie nazwałbym tego dokładnie 
ludzkością – honoru pozostałego w nim.

- Powstrzymał ją przez zrobieniem czego dokładnie?
- Zniszczeniem tego miasta i każdego w nim.
- Nie wampirów, - powiedziałem. – A ona powiedziała, że oddaje władzę ludziom.
Frank roześmiał się, plątaniną elektronicznych dźwięków z głośników przez pomieszczenie. – 

Naprawdę wierzysz, że kiedykolwiek by to zrobiła? Nawet na końcu? Jest jedną z tych, którzy 
zabiliby cię żeby cię ocalić. Wampiry muszą wyjechać. Ludzie muszą zginąć, wszyscy razem, 
dokładnie na Placu Założycielki – dokładnie jak naukowcy humanitarnie pozbywają się zwierząt, 
kiedy skończyli eksperyment. A ja jestem tym, który musi pociągnąć szpilkę.

Część mnie upierała się, że kłamał, znowu, bo to był interes Franka. Kłamał. Zastraszał. 

Manipulował ludzi do robienia tego, co chciał.

Ale inna część ostrzegała mnie, że mógł po prostu mówić prawdę. Słyszałem Amelie i 

Myrnina rozmawiających. To, co właśnie powiedział pasowało z tym, co wiedziałem od ich dwojga 
– mimo że opuścili część o ludziach umierających.

Oczywiście.
- Powiedz mi, gdzie jest torba, - powiedziałem.
- Tylko jeśli powiesz mi, że powstrzymasz tą rzecz.
Otwarłem kolejną szufladę i zatrzasnąłem ją tak mocno, że drewno rozleciało się. – Nie bądź 

dupkiem – oczywiście że to powstrzymam. Naprawdę sądzisz, że pozwolę Amelie zrobić taką 
rzecz?

- Może. Wampiry wszystkie są samozachowawcze.
- W porządku, więc wciągaj to: zostaję tutaj. Nie jadę z innymi. Więc będzie musiała mnie 

background image

zabić. – Zrzuciłem stos książek z drogi i odkryłem kolejny zestaw szuflad wbudowanych w środek 
laboratoryjnego stołu, który przeszukiwałem.

A wewnątrz była zakurzona, skórzana torba. Dokładnie taka, jakiej szukałem.
Wyciągnąłem ją i otwarłem. Sprzęt medyczny. Rzeczy, których nie rozpoznawałem, ale to 

wyglądało jak to, czego Myrnin chciał.

- Powiedziałem ci, że jesteś blisko, - powiedział Frank,
- Gra skończona, Frank. – Zatrzasnąłem haczyki ponownie i podniosłem torbę, razem z torbą 

na zakupy z chemikaliami. – Przegrałeś.

Jego głos wydobył się z głośnika mojej komórki, kiedy wspinałem się po schodach, kierując 

się na zewnątrz. – Mamy umowę?

- Nie, - powiedziałem. – Nie robię z tobą interesów.
Ale to nie oznaczało, że nie zatrzymam masakry. Jeśli odnośnie tego też nie kłamał.
Frank powiedział, - Co jeśli powiem ci, że Claire była żywa w waszym domu?
I jaki Frank Collins był, żeby ocalić to, jako jego ostatnia karta przetargowa.
Podniosłem telefon i powiedziałem, bardzo wyraźnie, - Już wiem, upadłe-gówno. A my 

sprowadzimy ją z powrotem bez żadnej pomocy od ciebie.

Była cisza przez chwilę, a potem Frank powiedział, - Wiesz co, dzieciaku? Naprawdę mam 

nadzieję, że możecie. Ale faktem jest, że nawet jeśli to zrobicie… wszyscy umrzecie. Bo ja was 
zabiję. Nie mam wyboru.

Będziemy musieli zobaczyć co do tego.
Ale po Claire.
 
 
 
To sprawiło, że byłem w domu w ciągu godziny i trzydziestu minut, otwarłem tylne drzwi i 

wbiegłem do środka żeby położyć moje rzeczy na stole.

Dom był cicho, z wyjątkiem suchego tykania zegara w saloniku. Ciało Claire nadal leżało 

nieruchomo na kanapie, przykryte dzianinowym kocem Eve.

Poszedłem na przód i ostrożnie sprawdziłem okno. Żadnego znaku karawanu z przodu.
Byli spóźnieni. Później niż ja, a to było późno.
Czekałem, kiedy zegar tykał, każda sekunda nakręcała moje nerwy ciaśniej. Cholera, Shane, 

jeśli wplątałeś się w to… jeśli Eve… nie mogłem dokończyć myśli; mój umysł ciągle szarpał się od 
tego jak dłoń z gorącego pieca.

Co jeśli Frank nie kłamał odnośnie spotkania na Placu Założycielki? Co jeśli Amelie miała na 

myśli zakończenia eksperymentu Morganville w blasku chwały? Nie mogłem tego zrozumieć, ale 
to wszystko pasowało. Była czymś przestraszona, bardzo przestraszona. A przestraszeni ludzie 
robią szalone rzeczy.

Dziesięć minut minęło, potem piętnaście, a ja nie mogłem już czekać. Karawan nie będzie 

trudny do spostrzeżenia. Jeśli potrzebowali pomocy, każda minuta liczyłaby się.

Poszedłem drogą, którą przyszedłem, przez tył i poszedłem na skróty przez ogródek sąsiadów, 

póki nie byłem pewien, że byłem bezpieczny na ulicy.

background image

To było dwa bloki od Lot Street, mijając przykryte i zablokowane bramy Różnorodności 

Trunków, kiedy deszcz zaczął znowu padać. Nie miałem płaszcza, ale to nie miało znaczenia. Dalej 
się poruszałem.

Przede mną, ktoś wyszedł z syczącej ciemności, a ja zobaczyłem smugę wody, zębów, czegoś 

złego, tak bardzo złego, a potem było coś w mojej głowie, topiącego mnie żywym. Czułem zimno.

Rzecz stająca ze mną twarzą w twarz wyglądała jak mężczyzna, ale on też był cały zły. Tak 

jak jego okropny, przecinający uśmiech, kiedy wyszeptał, - Chodź ze mną, - a ja nie miałem wyboru 
z wyjątkiem podążania za nim w ciemność.

W zimną.
Tonącą.
Ciemność.