background image

SUWOROW WIKTOR

GRU

RADZIECKI WYWIAD WOJSKOWY

Tłumaczyli: MACIEJ BOROWSKI I JAROSŁAW 

KOTARSKI

Wydanie polskie: 1999

1

background image

2

background image

Dla Tani

3

background image

4

background image

WSTĘP

Nie  ma  wątpliwości,  które  państwo  na  świecie  dysponowało  najpotężniejszym 

wywiadem – był  nim  Związek  Radziecki,  a  tą  monstrualną  organizacją  nie  mającą 

odpowiednika  w  dziejach  ludzkości  był  KGB,  czyli  Komitet  Bezpieczeństwa 

Państwowego  (Komitiet  Gosudarstwiennoj  Biezopasnosti).  W  kwestii  natomiast,  kto 

dysponował  drugą  taką  organizacją,  opinie  specjalistów  różnią  się  od siebie. Prawda, 

choć może się wydać dziwna, jest następująca: krajem, który nią dysponował (i wciąż 

dysponuje) był również Związek Radziecki, a organizacją tą był i jest GRU (Gławnoje 

Razwiedywatielnoje 

Uprawlenije

Główny  Zarząd  Wywiadowczy  Sztabu 

Generalnego).

Niniejsza książka została napisana, by uzasadnić tę opinię.

Pierwotnie  była  pomyślana  jako  materiał  instruktażowy  dla  wąskiego  kręgu 

specjalistów,  później  poprawiłem  ją  tak,  by  nadawała  się  dla  szerszego  kręgu 

odbiorców.  Poprawki  ograniczyły  się  głównie  do  usunięcia  definicji  i  szczegółów 

technicznych,  które  nie  były  czytelnikowi  potrzebne,  a  zaciemniłyby  jedynie  ogólny 

obraz. Mimo tych zabiegów książka może okazać się trudna w lekturze i, choć mogę 

za  to  przeprosić  czytelników,  nie  mogę  tego  zmienić.  Aby  poznać  chorobę  (a  chęć 

poznania  najczęściej  spowodowana  jest  potrzebą  zwalczenia  takowej)  trzeba  poznać 

zarówno objawy, jak i etiologię.

Jednym  z  pierwszych  świadomych  kłamstw,  na  jakie  zdecydowali  się  komuniści, 

było  ogłoszenie,  że  organy  bezpieczeństwa  nowego  państwa,  czyli  WCzK 

(Wsierusskaja  Czeriezwyczajnaja  Kommissija  po  Borbie  s  Kontrrewoliucyjej  i 

Sabotażem – Wszechrosyjska  Nadzwyczajna  Komisja  do  Walki  z  Kontrrewolucją  i 

Sabotażem), zostały stworzone 20 grudnia 1917 roku

*

. Rewolucjoniści zrobili tak, by 

udowodnić, że masowe egzekucje, jakie miały miejsce w ciągu pierwszych czterdziestu 

jeden  dni  ich  władzy,  nie  były  realizacją  planowanego  ludobójstwa,  lecz 

spontanicznymi aktami bezprawia, popełnionymi przez jednostki.

Fałszywość  tego  twierdzenia  jest  łatwa  do  udowodnienia:  wystarczy  dokładnie 

5

background image

poczytać  wydania  bolszewickich  gazet  z  owych  pierwszych  dni,  które  „wstrząsnęły 

światem”.  Organy  bezpieczeństwa  i  przeprowadzane  przez  nie  egzekucje  istniały  od 

pierwszych nawet nie dni, a godzin egzystencji władzy radzieckiej, tak jak to wcześniej 

zostało zaplanowane.

Pierwszej  nocy  po  ogłoszeniu  światu  narodzin  najbardziej  krwawej  dyktatury  w 

jego  dziejach,  Lenin  wyznaczył  swych  pełnomocników.  Wśród  nich  był  niejaki 

towarzysz  A.  Ryków,  mianowany  szefem  Ludowego  Komisariatu  Spraw 

Wewnętrznych,  bardziej  znanego  pod  złowrogim  skrótem  NKWD  (Narodnyj 

Kommissariat  Wnutriennych  Dieł).  Jedną  z  pierwszych  decyzji  nowo  mianowanego 

szefa  resortu  spraw  wewnętrznych,  było  zarządzenie  z  28  października  1917  roku 

powołujące Milicję Robotniczą.

W  1938  roku  towarzysz  Ryków,  po  procesie  tzw.  bloku  prawicowców  i 

trockistów, został rozstrzelany, ale zdążył zapisać kilka krwawych stronic, zarówno w 

dziejach  organów,  jak  i  władzy  radzieckiej,  o  których  wolałaby  ona  jak  najszybciej 

zapomnieć.  Z  dwudziestu  mianowanych  szefów  tejże  służby  (czy  organu,  bo  tak 

brzmiała pierwotna nazwa) trzech usunięto ze stanowiska, jeden zmarł na posterunku, 

siedmiu  zaś  zostało  powieszonych  lub  rozstrzelanych  po  torturach,  podczas  których 

oprawcy wykazali tyleż pracowitości co pomysłowości.

Największymi paradoksami w kontekście przebiegu tej nie kończącej się krwawej 

orgii  są  następujące  pytania:  dlaczego  najpotężniejsza  na  świecie  organizacja 

przestępcza tak łatwo pozwalała likwidować swych przywódców? Jakim cudem Biuro 

Polityczne  mogło  bezkarnie  robić  z czekistami co tylko zechciało? Dlaczego to samo 

Politbiuro  nie  miało  żadnych  kłopotów  nie  tylko  z  pozostałymi  po  przywódcach 

rodzinami, ale także z fizyczną likwidacją całych mas młodych i obiecujących oficerów 

tychże organów? Gdzie leżał sekret bezgranicznej siły Politbiura?

Odpowiedź  jest  prosta,  a  sposób  stary  jak  świat  i  od  początku  tego  świata 

skutecznie  stosowany.  Sprowadza  się  do  rzymskiej  zasady:  „dziel  i  rządź”.  Na 

początku, by nie dzielić się władzą, Lenin podzielił w Rosji wszystko co tylko dało się 

podzielić,  a  od  jego  czasów  kolejne  pokolenia  komunistów  wiernie  go  naśladowały  i 

skwapliwie  wykonywały  polecenia  nieśmiertelnego  twórcy  pierwszego  państwa 

proletariackiego.

Całą strukturę zarządzania państwem powielono co najmniej dwukrotnie. Władza 

Rad  była  także  powielona.  Jeśli  ktoś  odwiedził  Rejonowy  Komitet  Partii,  a  potem 

Rejonowy  Komitet  Wykonawczy,  nie  mógł  nie  zauważyć  faktu,  że  te  dwie  odrębne 

instytucje miały prawie identyczną strukturę i zajmowały się identycznymi problemami, 

często podejmując przeciwstawne decyzje. Żadna z nich nie miała zaś uprawnień, aby 

decydować o czymkolwiek samodzielnie.

Ten system istniał na wszystkich szczeblach i etapach podejmowania decyzji. Jeśli 

6

background image

przyjrzymy  się  naprawdę  ważnym  decyzjom  podejmowanym  przez  przywódców 

radzieckich  (a  publikowanym  w  gazetach)  stwierdzimy,  że  każda  z  nich  była  podjęta 

zawsze na wspólnej sesji KC partii i Rady Ministrów. Pisząc te słowa mam przed sobą 

wspólnie  podjętą  rezolucję  o  dalszym  wzroście  jakości  i  poszerzeniu  asortymentu 

produkowanych  zabawek.  Ani  Rada  Ministrów  gigantycznego  państwa,  ani  Komitet 

Centralny rządzącej partii nie były w stanie (z braku władzy i możliwości) podjąć tak 

ważnej decyzji samodzielnie. Sytuacja ta dotyczyła nie tylko ministrów czy sekretarzy 

KC, ale wszystkich niższych szczebli zarządzania.

Na przykład jedynie wspólna decyzja Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii 

danej republiki i Rady Ministrów tejże republiki była ważna. Naturalnie nie mogły one 

rozpatrywać tak istotnych kwestii jak jakość zabawek, ale zasada pozostaje taka sama: 

nie da się powziąć samodzielnych decyzji w jakiejkolwiek sprawie. Władza w Związku 

Radzieckim  była  zarówno  w  formie,  jak  i  w  treści  zawsze  podzielona  i  zdublowana, 

poczynając  od  planowania  podboju  Kosmosu,  a  kończąc  na  pogrzebie  szeregowego 

obywatela.  Inaczej  rzecz  ujmując:  od  produkcji  papieru  toaletowego  do  wodowania 

lodołamaczy o napędzie atomowym.

W  dodatku  poza  organami  władzy  wykonawczej,  które  wydawały  polecenia  i 

pilnowały,  by  były  one  wykonywane,  istniały  także  Centralne  Organy  Kontroli, 

niezależne od władz lokalnych. Podstawowym był naturalnie KGB, ale niezależnie od 

niego działały i inne, na przykład niewinnie brzmiąca Inspekcja Robotniczo-Chłopska, 

będąca  w  istocie  tajną  policją  podległą  członkowi  Biura  Politycznego,  który  miał 

prawie takie wpływy jak szef KGB. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych też nie spało, 

a  nie  podlegało  ani  KGB,  ani  Kontroli.  Poza  tym  istniał  też  Organ  Centralny  Prasy, 

którego  wizyty  w fabrykach wywoływały nie mniejszą panikę i wściekłość jak wizyty 

Komisji do Zwalczania Kradzieży Mienia Państwowego.

Z  inicjatywy  Lenina  stało  się  sprawą  tyle  podstawową,  co  niezmienną,  by  każdy 

organ, mający władzę oraz zdolność podejmowania decyzji, był zrównoważony przez 

istnienie  innej,  równie  zbiurokratyzowanej  organizacji.  Zasada  ta  miała  zastosowanie 

nie  tylko  w  kwestii  organów  władzy:  była  gazeta  „Prawda”,  ale  mieliśmy  też 

„Izwiestia”.  Istniał  TASS

*

,  a  obok  niego  APN

*

  i  to  bynajmniej  nie  po  to,  by  istniała 

konkurencja,  ale  by  wszystko  było  zdublowane.  Zabieg  ten  pozwalał  towarzyszom  z 

Politbiura prowadzić znacznie spokojniejsze życie, co w ich wieku miało niebagatelne 

znaczenie.

Kontrolowanie  wszystkiego  i  wszystkich  jest  niemożliwe  i  dlatego  właśnie  tak 

istotne  było  dublowanie  dosłownie  wszystkiego.  Zawiść  jest  doskonałym  stróżem –

zawsze  można  donieść  na  rywala,  gdy  ten  ma  przebłysk  inspiracji  albo  jego 

zachowanie odbiega od ustalonej normy, albo, co najgorsze, próbuje krytyki z punktu 

widzenia  zdrowego  rozsądku.  Duplikacja była podstawowym powodem przerażającej 

7

background image

stagnacji we wszystkich dziedzinach życia, która cechowała państwo i naród radziecki. 

Była  też  naturalnie  powodem  bezprecedensowej  stabilności  reżimu.  Powielając 

struktury państwa, Politbiuro było zdolne zneutralizować jakiekolwiek próby rewolty.

Tworzenie tego podwójnego systemu zaczęło się od powstania WCzK powołanej 

do  życia,  by  zrównoważyć  rosnącą  władzę  Ludowego  Komisariatu  Spraw 

Wewnętrznych,  czyli  ówczesnego  MSW.  W  czasie  całej  spływającej  krwią  wojny 

domowej obie te organizacje działały niezależnie, a nawet wręcz rywalizowały ze sobą. 

Ponieważ  ich znaczenie ogromnie wzrosło, Lenin musiał stworzyć jeszcze inny organ 

8

background image

kontroli i wymierzania rewolucyjnej sprawiedliwości: Rabkrin (Rabocze-Kriestianskaja

Inspiekcija  – Inspekcja  Robotniczo-Chłopska).  Ten  działający  w  latach  1920-1934 

organ  do  dziś  czeka  na  opis  jego  historii  i  osiągnięć.  Było  to  ukochanie  dziecko 

Lenina,  o  którym  pamiętał  nawet  na  łożu  śmierci.  Rabkrin  nie  był  pomyślany  jako 

organ  represji  wobec  całego  społeczeństwa,  lecz  jako  organizacja  kontrolująca  elitę 

bolszewików, a przede wszystkim WCzK i NKWD.

Macki  CzK  sięgały  już  poza  granice  kraju  i  przywódcy  bolszewiccy  musieli 

stworzyć  inną  służbę  zdolną  zrównoważyć  tę  działalność.  Ani  bowiem  NKWD,  ani 

Rabkrin  nie  nadawały  się  do  tego  celu.  21  października  1918  roku  z  rozkazu 

niestrudzonego  Lenina  powołano  do  życia  nową  służbę  wywiadowczą,  przeznaczoną 

do  działania  wyłącznie  poza  granicami  kraju  i  całkowicie  niezależną  od  WCzK. 

Nazwano  ją  dla  dezinformacji  Zarządem  Rejestrów  Robotniczo-Chłopskiej  Armii 

Czerwonej

*

,  w  skrócie  Registraupr  (Registratielnoje  Uprawlenije).  Do  początku  lat 

dziewięćdziesiątych organizacja ta nazywała się Głównym Zarządem Wywiadowczym 

Sztabu  Generalnego  Armii  Radzieckiej,  znana  była  też  w klasyfikacji wojskowej jako 

Jednostka 44388.

Historia  zna  wiele  przykładów  podobnych  struktur  stworzonych  przez  reżimy 

rozmaitego  rodzaju.  Najbardziej  znane  z  nich  powstały  w  Niemczech  w  czasach 

Hitlera – obowiązywały  w  nich  te  same  zasady  podwójności:  SA  i  SS,  dywizje 

Wehrmachtu i Waffen SS, RSHA

*

 i Abwehra

*

.

To zwielokrotnienie struktur państwa może być wyjaśnione jedynie przez dążenie 

klasy  panującej  do  zagwarantowania  stabilności  reżimu.  Istotne  jest  wyjaśnienie  tej 

ostatniej  kwestii,  aby  można  było  zrozumieć  rolę,  jaką  odgrywał  radziecki  wywiad 

wojskowy,  oraz  powody,  dla  których  GRU  przez  cały  praktycznie  okres  historii 

Związku  Radzieckiego  pozostał  niezależny  od  KGB  i  jego  poprzedników,  pomimo 

wielokrotnych 

prób 

podporządkowania 

go 

Komitetowi 

Bezpieczeństwa 

Państwowego.

9

background image

Część pierwsza

10

background image

Rozdział 1

TRIUMWIRAT

Partia,  bezpieka  i  armia  stanowiły  triumwirat  rządzący  Związkiem  Radzieckim. 

Wszystkie  pozostałe  instytucje,  niezależnie  ile  oficjalnie  miały  władzy,  faktycznie 

zajmowały pozycje wykonawcze i były podporządkowane któremuś z tej trójki. Żaden 

z tych trzech członów nie miał też władzy absolutnej ani większej niż inne. Wszystkie 

były niezależne i musiały dzielić się władzą z rywalami, choć żadnej ze stron się to nie 

podobało. Cały czas trwała pomiędzy nimi walka, choć nie zawsze była ona widoczna 

dla obserwatora z zewnątrz. Walka o wpływy, otwarte konfrontacje, tajne przymierza i 

ciągłe zdrady składały się na dzień powszedni władców Związku Radzieckiego. Partia 

nie mogła istnieć bez aparatu represjonującego ludność, a KGB nie miał racji bytu bez 

ciągłego  podsycania  komunistycznego  fanatyzmu  i  oszukiwania  ludzi – a  więc  bez 

partii.

Zarówno KGB, jak i partia, uważały swoje zadania i istnienie za najważniejsze, a 

to  co  robi  druga  strona  za  pomocnicze.  Obie  organizacje  dążyły  do  uzyskania  pełni 

władzy,  ale  zdawały  sobie  sprawę,  że nie mogą całkowicie pozbyć się drugiej strony, 

gdyż to oznaczałoby samozagładę. Obie też potrzebowały armii, która występuje tu w 

roli tresowanego krokodyla zapewniającego utrzymanie treserom.

W  systemie  triumwiratu  armia  była  elementem  najsilniejszym,  ale  zarazem, 

najmniej docenianym. W przeciwieństwie do partii czy KGB, armia nigdy, nawet przez 

parę godzin, nie rządziła państwem. Gdyby kiedykolwiek tak się stało, oznaczałoby to 

koniec zarówno partii, jak i KGB, gdyż nie były one armii do niczego potrzebne.

Dla krokodyla naturalnym jest życie w bagnie i połykanie tego, na co ma ochotę. 

Istnienie  treserów  jest  stanem  nienaturalnym,  z  czego  obaj  treserzy  (KGB  i  partia) 

zdawali  sobie  doskonale  sprawę.  Wiedzieli  też,  że  pierwszą  czynnością  krokodyla, 

gdyby się uwolnił, będzie rozprawienie się z treserami.

Powstaje  wobec  tego  pytanie:  dlaczego  krokodyl  nigdy  nie  miał  ku  temu  okazji? 

Powodem  były  silne  cugle,  które  trzymała  z  jednej  strony  partia,  a  z  drugiej  KGB. 

11

background image

Cugle  partii  nazywały  się  Wydziałem  Politycznym,  a  KGB  Wydziałem  Specjalnym. 

Każdy szczebel dowodzenia i każda jednostka wojskowa były spenetrowane przez oba 

te wydziały, częściowo jawnie, częściowo przez tajnych informatorów.

Za  każdym  razem  gdy  armia  zaatakowała  partię,  a  zdarzało  się  to  dość  często, 

poczynając  od lat  dwudziestych,  czekiści  przystępowali  do  akcji  i  błyskawicznie 

opanowywali sytuację.

Z  kolei,  gdy  armia  zaatakowała  KGB,  co  nastąpiło  po  śmierci  Stalina,  partia 

wkroczyła do akcji, ratując bezpiekę.

Natomiast  w  sytuacji  gdy  KGB  zaczął  być  za  bardzo  bezczelny  i  spiskował 

przeciwko partii, ta ostatnia popuściła cugli i krokodyl przystąpił do dzieła. Wszystko 

jednak  zostało  tak  skalkulowane,  by  mógł  ugryźć,  ale  nie  zagryzł.  Po  takich 

incydentach  życie  na  jakiś  czas  wracało  do  normy  i  treserzy  tak  manipulowali 

krokodylem,  aby  żadne  sprzeczne  interesy  czy  kłótnie  nie  przerodziły  się  w  otwartą 

wojnę.

Czasami udawało się im wymierzyć krokodylowi parę kopniaków, a jeśli nie było 

już wyjścia, zgodnie napuścić go na kogoś innego, zwanego „agresorem”.

Żadna z pozostałych instytucji państwowych nie odgrywała decydującej roli w tym 

przedstawieniu – mogła  jedynie  pełnić  funkcje  pomocnicze:  dostarczać  żywności 

treserom  i  krokodylowi,  brać  udział  w  galowych  przedstawieniach  czy  zbierać 

gotówkę od przerażonych widzów.

Mózgiem  krokodyla  był  Sztab  Generalny  Armii  Radzieckiej,  a  jego  oczami  i 

uszami – wywiad  wojskowy.  GRU  stanowił  część  Sztabu  Generalnego,  czyli  część 

mózgu, która analizuje to, co widzą oczy oraz słyszą uszy, która może skoncentrować 

te  zmysły  na  najbardziej  interesujących  je  obiektach.  Wprawdzie  krokodyl  nie  może 

zerwać  się  z  cugli,  jednak  Sztab  Generalny  oraz  GRU,  aż  do  dzisiaj,  są  praktycznie 

niezależne od jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli.

Powodem  tego  stanu  rzeczy  są  doświadczenia  zdobyte  przez  partię  i  to  za  cenę 

ogromnych  kosztów.  W  okresie  poprzedzającym  II  wojnę  światową  partia  tak 

dokładnie nadzorowała Sztab Generalny, a czekiści tak dokładnie go „sprawdzali”, że 

Sztab  Generalny  utracił  całkowicie  zdolność  sprawnego  funkcjonowania.  Rezultatem 

tego  było  przejściowe  zatracenie  przez  potężnego  krokodyla  możliwości  myślenia, 

szybkości  reakcji  czy  prób  jakiegokolwiek  samodzielnego  działania.  Przez  to  system 

jako  całość  znalazł  się  na  skraju  katastrofy,  gdyż  armia,  poddana „idealnej”  kontroli, 

praktycznie straciła zdolność prowadzenia walki.

Partia  wyciągnęła  z  tej  nauczki  właściwą  lekcję:  nie  może  mieszać  się  w  pracę 

mózgu, nawet jeśli nie myśli on zgodnie z wytycznymi tejże partii. Partia i KGB wolały 

z  powodów  czysto  praktycznych  utrzymywać  pod  kontrolą  ciało,  a  nie  umysł  czy 

zmysły krokodyla.

12

background image

13

background image

Rozdział 2

HISTORIA

Radziecki wywiad wojskowy

*

 stanowił integralną część armii; dlatego też historia 

GRU  może  być  rozpatrywana  tylko  w  kontekście  historii  armii  i  ciągłego  konfliktu 

pomiędzy armią, partią i bezpieką.

Od  chwili  sformowania  pierwszych  jednostek  Armii  Czerwonej  powstawały  w 

ramach ich sztabów niewielkie grupy wywiadowcze, częstokroć bez rozkazów z góry. 

W miarę formowania się wojska w brygady, korpusy czy armie, formowały się wraz z 

nimi  struktury  wywiadu,  które  przyjęły  postać  wydziałów  wywiadowczych 

poszczególnych sztabów.

Na przykład szef wydziału wywiadowczego w sztabie korpusu dysponował własną 

jednostką  wywiadowczą,  a  oprócz  tego  nadzorował  działanie  szefów  analogicznych 

wydziałów  w  sztabach  dywizji  wchodzących  w  skład  korpusu.  Z  kolei  szef  wydziału 

wywiadowczego sztabu każdej dywizji miał własną jednostkę wywiadu i kierował oraz 

nadzorował działalność szefów wywiadu brygad tworzących tę dywizję.

13 czerwca 1918 roku sformowano po raz pierwszy w dziejach Armii Czerwonej 

związek strategiczny: front. Otrzymał on nazwę Frontu Wschodniego, a w jego skład 

wchodziło  pięć  armii  i  Flotylla  Wołżańska.  Tego  samego  dnia  utworzono  Wydział 

Rejestracyjny  (tj.  wywiadowczy)  frontu.  Podlegali  mu  szefowie  wydziałów 

wywiadowczych  sztabów  wszystkich  pięciu  armii  oraz  Flotylli  Wołżańskiej,  zaś  szef 

wywiadu  frontu  dysponował  oprócz  tego  samolotami  zwiadowczymi,  kilkoma 

szwadronami kawalerii i – co najważniejsze – własną agenturą. Ta ostatnia pierwotnie 

oparta była na podziemnej strukturze bolszewików i innych partii, które ich wpierały. 

Agentura rozrastała się w miarę posuwania się frontu; a przed jego nadejściem grupy 

agentów przeprowadzały rozmaite akcje dywersyjne na tyłach przeciwników.

Wkrótce  powstały  też  inne  fronty:  Południowy,  Ukraiński,  Północny, 

Turkiestański,  Kaukaski,  Zachodni,  Południowo-Wschodni  i  Północno-Wschodni. 

Wywiad  każdego  z  nich  został  zorganizowany  w  dokładnie  ten  sam  sposób.  Oprócz 

14

background image

frontów istniały samodzielnie działające armie, które także posiadały własny wywiad.

Wiosną  1918  roku  powołano  też  do  życia  nowy  rodzaj  służby  wywiadowczej: 

służbę dywersyjną, podległą, podobnie jak inne, szefom wywiadów czy to frontu, czy 

armii,  czasem  nawet  dywizji.  Nazwano  ją  „kawalerią  specjalnego  przeznaczenia”. 

Członków  nowej  służby  rekrutowano  z  grona  najlepszych  kawalerzystów  danej 

formacji, których następnie przebierano w mundury wroga i zalecano głębokie wypady 

na  tyły  przeciwnika  w  celu  zbierania  informacji,  schwytania  języka  (zwłaszcza 

oficerów  sztabowych),  a  czasem  do  niszczenia  określonych  celów –  zazwyczaj 

sztabów.

Liczba  i  rozmiary  takich  oddziałów  stale  rosły – w  1920  roku,  w czasie wojny z 

Polską,  oprócz  samodzielnych  pułków  i  szwadronów  podległych  szefom  wywiadów 

niższego szczebla, istniała także brygada kawalerii do zadań specjalnych w sile ponad 

2.000  szabli.  Wszyscy  spec-kawalerzyści  ubrani  byli  w  polskie  mundury.  Wiele  lat 

później  takie  oddziały  zyskały  miano  Specnazu,  w  późniejszych  czasach  nadawane 

wszystkim jednostkom specjalnym GRU.

Od  początku  swego  istnienia  wywiad  wojskowy  był  solą  w  oku  i  głównym 

rywalem  WCzK,  która  posiadała  własną  agenturę  centralną  oraz  lokalne  siatki 

wywiadowcze i zazdrośnie strzegła swego prawa do nich. Czekiści nie mogli pogodzić 

się  z  tym,  że  ktoś  poza  nimi  ma  podobną  agenturę  czy  oddziały  specjalnego 

przeznaczenia.  Różnica  w  przypadku  tych  ostatnich  polegała  głównie  na  tym,  że 

oddziały  specjalne  WCzK  (Osnaz)  przeprowadzały  akcje  na  własnych  tyłach, 

eliminując obywateli niezadowolonych z reżimu komunistycznego.

Podczas  wojny  domowej  CzK  dążyła  do  zjednoczenia  wszystkich  oddziałów 

specjalnych  pod  swoją  komendą  i  wiadomo  o  kilkunastu  próbach  przejęcia  przez  nią 

organów wywiadu wojskowego. W trakcie jednej z nich, 10 lipca 1918 roku, czekiści 

rozstrzelali  szefostwo  Wydziału  Rejestracyjnego  sztabu  Frontu  Wschodniego,  który 

istniał zaledwie dwadzieścia siedem dni, wraz z całym sztabem frontu i jego dowódcą 

M. Murawiewem, który próbował ratować swoich oficerów wywiadu. Jego następca I. 

Vatsetis  nie  miał  własnego  wywiadu,  a  o  informacje  mógł  jedynie  grzecznie  prosić 

czekistów,  zdając  sobie  sprawę  z  ich  podejścia  do  osób,  które  nie  przypadły  im  do 

gustu. (Rozstrzelali go w końcu i tak, ale znacznie później).

Naturalną koleją rzeczy, po przejęciu agentury zlikwidowanego sztabu CzK zleciła 

jej  własne  zadania,  a  te,  które  zlecało  dowództwo  frontu,  były  odsuwane  na  dalszy 

plan,  co  w  efekcie  omal  nie  doprowadziło  do  całkowitego  rozbicia  Frontu 

Wschodniego.  Jeśli  wywiad  i  sztab  są  rozdzielone,  przypomina  to  do  złudzenia 

sytuację  osoby  ślepej  i  głuchej – nawet  jeśli  otrzyma  ona  od  innych  zmysłów 

informacje o zagrożeniu i tak reakcja będzie powolna, a ruchy nieprecyzyjne. Ludowy 

komisarz  do  spraw  Armii  Trocki  po  tej  jednej  próbie  miał  dość  i  postawił  Leninowi 

15

background image

ultimatum:  albo  dostaje  niezależny  wywiad,  albo  niech  wojsku  przewodzi  towarzysz 

Dzierżyński.

Lenin  zdawał  sobie  sprawę  z  potęgi  CzK,  ale  wiedział  także,  że  możliwości  tej 

służby  są  nadzwyczaj  jednostronne,  dlatego  też  zakazał  Feliksowi  Edmundowiczowi 

mieszania  się  do  spraw wywiadu  wojskowego.  Czekiści  nie  zrezygnowali  jednak  z 

prób połknięcia wywiadu wojskowego, choć już nie na taką, jak opisano, skalę.

Pod  koniec  1918  roku  zakończono  organizację  struktury  wywiadu  wojskowego 

od  szczebla  pułku  do  szczebla  frontu  i  jedynym  sztabem,  który  nie  posiadał  własnej 

służby  wywiadowczej,  był  Sztab  Polowy  Armii  Czerwonej  (dopiero  później 

przemianowany  został  na  Generalny).  Sytuacja  ta  powodowała  znaczne  osłabienie 

Sztabu,  który  musiał  opierać  się  na  wiadomościach  z  drugiej  ręki,  powodowała 

również  całkowity  brak  koordynacji  prac  wywiadów  frontów.  Wywiad  wojskowy 

przyjął strukturę piramidy, tyle że brak w niej było wierzchołka. Stojący na czele Armii 

Czerwonej  Lew  Trocki kilkakrotnie zwracał Leninowi uwagę na potrzebę stworzenia 

brakującego  ogniwa,  na  co  ten  nie  zgadzał  się,  wiedząc  że  oznaczałoby  to  zbyt  silne 

wzmocnienie pozycji Trockiego.

Na  początku  jesieni  sytuacja  komunistów  gwałtownie  się  pogorszyła,  kompletny 

rozkład,  i  tak  osłabionej  wojną,  gospodarki  oraz  narastające  niezadowolenie 

społeczeństwa  stawały  się  coraz  realniejszą  groźbą.  Wybuchały  zbrojne  powstania; 

miała  miejsce  próba  zamachu  na  Lenina – słowem  wszystko  zaczęło  się  walić.  Aby 

uratować  reżim,  sięgnięto  po  desperackie  środki:  nawet  w  najmniejszych 

miejscowościach  brano  zakładników,  którzy  byli  rozstrzeliwani  przy  jakichkolwiek 

objawach  niezadowolenia  ze  strony  miejscowej  ludności.  Dzięki  masowym 

egzekucjom  komunistom  udało  się  utrzymać  przy  władzy,  ale  powstał  kolejny 

problem:  spuszczona  ze  smyczy  i  pijana  krwią  „czerezwyczajka”  wymknęła  się  spod 

kontroli  partii.  W  Twerze  wraz  z zakładnikami rozstrzelano całą górę partyjną, która 

wcześniej naraziła się czekistom.

Stabilność  władzy  była  ponownie  zagrożona,  tym  razem  znacznie  poważniej. 

Lenin,  nie  wyleczony  całkowicie  z  ran  zdanych  podczas  zamachu,  znów  objął 

codzienne  rządy  i,  nie  mogąc  zaprzestać  terroru,  spróbował  go  opanować.  Jednym  z 

kroków  jakie  podjął  w  tym  celu  było  upoważnienie  przedstawicieli  komitetów  partii 

wszystkich  szczebli  do  brania  udziału  w  sądach  nad  aresztowanymi  bolszewikami. 

Bolszewik nie mógł był uznany winnym, jeśli dwóch członków komitetu zeznawało na 

jego korzyść.

Lenin  w  końcu  przyznał  rację  także  Trockiemu  i  21  października  1918  roku 

podpisał dekret, na mocy którego utworzono organ nadrzędny wywiadu wojskowego 

nazwany Zarządem Rejestrów – tak narodził się późniejszy GRU.

Registraupr ani nie zmniejszył, ani nie zwiększył znaczenia wywiadów frontów czy 

16

background image

armii,  po  prostu  skoordynował  ich  działania.  Niezależnie  zaczął  tworzyć  nową 

agenturę,  która  działała  na  całym  świecie,  bez  względu  na  to  czy  w  danych  krajach 

istniały już struktury wywiadu wojskowego (na przykład frontu), czy też nie.

Organizacja utworzona w 1918 roku praktycznie niezmieniona przetrwała do dnia 

dzisiejszego wraz z podstawowymi zasadami, jakie wówczas ustalono:

1. Każdy sztab musi mieć własny wydział wywiadowczy.

2.  Wydziały  wywiadowcze  sztabów  podlegają  bezpośrednio  analogicznym 

wydziałom sztabów jednostek nadrzędnych.

3. Siatki wywiadowcze muszą komponować się w jedną całość, tak by siatka armii 

stanowiła część siatki wywiadu Sztabu Generalnego i siatki frontu (w czasach pokoju 

okręgu wojskowego lub grupy armii) czy floty.

4.  Działalność  dywersyjna  jest  zawsze  mniej  ważna  od  zbierania  informacji, choć 

każda  większa  jednostka  musi  dysponować  własną  grupą  dywersyjną  (Specnaz). 

Grupa ta zawsze podlega wydziałowi wywiadowczemu sztabu danej jednostki.

5.  Wywiad  wojskowy  musi  być  niezależny  od  organów  bezpieczeństwa 

państwowego i ich wywiadu – ta zasada jest najważniejsza.

Od  1918  roku  każda  z  tych  pięciu  zasad  była  przynajmniej  raz  złamana,  ale  za 

każdym razem wracano do pierwotnego wzorca, który okazał się najskuteczniejszy.

Utworzenie  Registraupru  było  ze  strony  Lenina  nie  tylko  reakcją  na  szaleństwa 

WCzK,  ale  także  wyrazem  zaufania  dla  Trockiego,  choć  naturalnie  w  ograniczonym 

zakresie.

Broń  jaką  Lenin  przekazał  Trockiemu  w  postaci  Registraupru  miała  wbudowany 

bezpiecznik  w  osobie  Simona  Iwanowicza  Arałowa,  który  został  szefem  wywiadu 

wojskowego,  a  przyszedł  wprost  z  WCzK  i  nadal  pozostał  członkiem  władz  tejże 

instytucji. Krok ten do dziś wprawia wielu badaczy w zdumienie. Powód był prosty –

dodatkowe  zabezpieczenie:  jako  były  czekista,  Arałow  nie  mógł  liczyć  na  pełne 

zaufanie nowych podwładnych, a zostając szefem Registraupru stał się automatycznie 

rywalem niedawnych współpracowników, jak też i byłej firmy.

Lenin  skalkulował  ten  krok  doskonale,  gdyż  w  ten  sposób  osoba  skupiająca  w 

swoim  ręku  tak  wielką władzę, nie mogła liczyć ani na WCzK, ani na zaufanie Armii 

Czerwonej,  która,  z  drugiej  strony,  nie  mogła  wykorzystać  Arałowa  do  walki 

przeciwko partii czy WCzK.

Kalkulacje  Lenina  potwierdziły  się  nadzwyczaj  szybko:  wiosną  1919  roku 

wzmocniona  wewnętrznie  armia  pod  dowództwem  Trockiego  otwarcie  wystąpiła 

przeciwko mieszaniu się partii w jej sprawy. Już w marcu, na VIII zjeździe partii grupa 

delegatów,  tzw.  opozycja  wojskowa,  zażądała  de  facto  uniezależnienia  armii  od 

wpływów  partii.  W  tych  czasach  wolno  było  jeszcze  wyrażać  własne  opinie  na 

zjazdach  partyjnych  i  ponad  100  delegatów  z  269  poparło  propozycje  wojskowych. 

17

background image

Ponieważ  nie  wszyscy  delegaci  byli  obecni,  partia  i  CzK  nagle  stwierdziły,  że  mogą 

znaleźć się w mniejszości.

Brakowało  jedynie  paru  głosów,  by  zapewnić  całkowite  i  legalne  zwycięstwo 

armii, ale delegaci z szeregów wywiadu wojskowego, znając już ciężką rękę Arałowa, 

zachowali  neutralność,  czekając  na  jego  wystąpienie.  Gdy  Arałow  skrytykował 

opozycję  wojskową,  jak  jeden  mąż  głosowali  na  rzecz  partii.  W  ostatecznym 

głosowaniu  armia  uzyskała  95  głosów,  co  było  oczywistą  porażką,  i  nauczyła  się 

jednego: w starciu z partią nigdy nie należy liczyć na własny wywiad.

Opozycja  rozpierzchła  się,  a  potem  dobrała  się  do  niej  WCzK – aresztowania  i 

egzekucje  dopełniły  upokorzenia  armii,  co  też  nie  pozostało  bez  wpływu na wywiad: 

13  maja rozstrzelano cały personel wydziału wywiadowczego sztabu 7. Armii. To od 

tej  pory  datuje  się  praktycznie  otwarta  wojna  pomiędzy  tymi  służbami.  Lenin  był 

uszczęśliwiony  i  tak  powstała  niepisana  zasada:  wywiad  wojskowy  był  i  jest  częścią 

armii,  ale  jego  szef  może  być  mianowany  jedynie  spośród  starszych  oficerów  WCzK 

(potem  GPU,  OGPU,  NKWD,  NKGB,  MGB,  MWD  i  wreszcie  KGB).  Tę  zasadę 

także kilkakrotnie łamano, ale partia zawsze zdążyła na czas naprawić błąd.

W  tym  samym  czasie  agentura  Registraupru  została  wzmocniona  w 

błyskawicznym,  aż  niewiarygodnym  tempie.  Złożyło  się  na  to  kilka  powodów:  po 

pierwsze,  w  Rosji  po  rewolucji  (i  to  tylko  w  guberniach  centralnych)  znalazło  się 

ponad  cztery  miliony  obcokrajowców  – Niemców,  Austriaków,  Węgrów,  Polaków, 

Koreańczyków  i  wielu  innych.  W  większości  byłych  jeńców  wojennych,  z  których 

ponad trzysta tysięcy ochotniczo zgłosiło się do Armii Czerwonej. Nie trzeba było ich 

do niczego zmuszać: byli to fanatyczni komuniści i wystarczyło krótkie przeszkolenie, 

by wysłać ich do ojczyzny jako agentów Registraupru.

Po  drugie,  Moskwa  po  rewolucji  stała  się  mekką  komunizmu,  a  po  utworzeniu 

Kominternu

*

 zaczęli się tam zjeżdżać komuniści z całego świata.

Otwarcie  zaś  głoszonym  celem  Kominternu  było  zniszczenie  kapitalizmu 

wszelkimi  dostępnymi  środkami.  Jednym  z  nich  była  pełna  pomoc  ze  strony 

radzieckiego  wywiadu,  który  w  zamian  uzyskał  doskonałą  możliwość  pozyskiwania 

agentów.  Co  więcej,  Komintern  polecił,  by  komuniści  wszystkich  krajów  pomagali 

radzieckiemu  wywiadowi  jak  i  gdzie  się  da,  co  zaowocowało  napływem  kolejnych 

tysięcy ochotników.

Niektórzy  z  nich  są  do  dziś  znani  z  podręczników  historii:  Richard  Sorge

*

(Niemiec),  Karl  Ramm

*

  (Niemiec),  Otto  Kuusinen

*

  (Fin),  Sandor  Rado

*

(Węgier) –

tysiące  innych,  nie  poznanych  z  nazwiska,  pracowało  równie  sumiennie,  ale  ominęła 

ich sława. Wszyscy starali się jak mogli wypełniać polecenia radzieckiego wywiadu.

Po trzecie, w wyniku rewolucji na całym świecie rozproszyły się miliony rosyjskich 

emigrantów  i  każdy  oficer  wywiadu  po  podstawowym  kursie  językowym  mógł  się 

18

background image

swobodnie poruszać po Europie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.

Zewnętrzne  czynniki  także  sprzyjały  bolszewikom – po  Wielkiej  Wojnie  świat 

wyraźnie  polubił  nowy  ustrój,  partie  komunistyczne  były  prężne  i  zjednoczone,  a  na 

Węgrzech i w Niemczech wybuchły nawet rewolucje. Hiszpania, Francja i Chiny także 

doświadczyły  prób  ustanowienia  w  nich  nowego  ustroju.  Wywiad  radziecki  skrzętnie 

wykorzystywał sprzyjający klimat.

Wojna światowa pozostawiła po sobie wielką spuściznę rozpaczy: świat jaki ludzie 

znali  legł  w  gruzach  i  wielu  straciło  nadzieję  czy  dawne  ideały.  Bieda  i  depresja  to 

czynnik  sprzyjający  werbunkowi  agentów.  W  jednej  z  pierwszych  instrukcji 

Registraupru  można  przeczytać  co  następuje: „Jeśli  potrzebny  jest  agent  pomocniczy 

(czyli  radiotelegrafista,  właściciel  lokalu  czy  punktu  przesyłowego)  należy  szukać 

przystojnego mężczyzny, który na wojnie utracił rękę czy nogę”.

Ostatnim, acz nie mniej ważnym czynnikiem był fakt, że Rosja zawsze miała zbyt 

wiele  złota.  Po  rewolucji  góry  tego  kruszcu,  pochodzącego  od  milionów ofiar nowej 

władzy,  znalazły  się  w  rękach  bolszewików.  Do  tego  dodać  należy  planowe 

plądrowanie  cerkwi  i  monastyrów  jak  kraj  długi  i  szeroki,  a  te  od  zawsze  słynęły  z 

bogactwa.  Samo  zdjęcie  złota  z  kopuł  co  większych  świątyń  dało  pokaźną  ilość 

kruszcu.  Dewizą  tego  rabunku  było:  „Na  potrzeby  Rewolucji  Światowej”,  a  to 

znaczyło: „Na potrzeby szpiegostwa”.

Pierwsi agenci pracowali bez żadnego doświadczenia, popełniając ogromną liczbę 

błędów, a wywiad wojskowy zanotował na swoim koncie masę porażek. Dziś może się 

wydać śmieszny skuteczny wówczas sposób sprawdzania podejrzanych przez oficerów 

kontrwywiadów  Litwy,  Łotwy  i  Estonii:  kazali  delikwentowi  zawiązać  krawat,  jeśli 

podawał się za uciekiniera z Rosji z takim zawodem jak: inżynier, lekarz lub oficer. W 

ciągu  tylko  1920  roku  tą  metodą  zdemaskowano  ponad  czterdziestu  agentów  na 

terytorium tych trzech państw.

Lecz  GRU  nigdy  nie  przejmował  się  porażkami – przyjęto  zasadę,  że  skoro  nie 

można iść na jakość, pójdzie się na ilość. Założenie było proste: jeśli jeden agent na stu 

wysłanych  okaże  się  utalentowany  i  nadrobi  wrodzoną  inteligencją  braki  w 

wyszkoleniu,  to  całkowicie  wystarczy.  Nikt  też  nie  przejmował  się  zdemaskowanymi 

agentami – niech się sami wygrzebują z tarapatów. Polityka kraju była jasna od samego 

początku:  Związek  Radziecki  nigdy  nie  przyzna  się,  że  ktoś  jest  agentem  wywiadu 

radzieckiego.

Ten masowy atak był wysoce efektywny – z tysięcy wysłanych agentów parunastu 

zdobyło cenne informacje oraz pomoc zagranicznych komunistów. Do pracy wywiadu 

wojskowego oprócz ilości powoli zaczęła wkradać się jakość.

Jednym  z  najbardziej  błyskotliwych  sukcesów  było  stworzenie  tzw.  Interesu 

Mraczkowskiego  albo,  jak  to  oficjalnie  określano,  Sieci  Komercyjnych  Usług.  Jaków 

19

background image

Mraczkowski  (jego  brat  Siergiej,  rozstrzelany  w  1936  roku,  był  wówczas  członkiem 

Komitetu  Centralnego)  został  wysłany  do  Niemiec  z  kapitałem  pozwalającym  na 

otwarcie niewielkiego sklepu. Okazało się, że ten oficer wywiadu ma wybitny talent do 

interesów: w ciągu pięciu lat przekształcił sklepik w fabrykę, a potem pod fikcyjnymi 

nazwiskami  i  za  środki  wywiadu  wojskowego  kupił  kilka  fabryk  we  Francji,  Anglii, 

USA, Chinach i Kanadzie.

Po  mniej  więcej  dziesięciu  latach  od  jego  wyjazdu  przedsięwzięcie  zaczęło 

przynosić  dochody  liczone  w  milionach  dolarów.  Było  to  główne  źródło  „czystych”

pieniędzy,  które  mogły  zostać  użyte  do  finansowania  najrozmaitszych  operacji 

wywiadu  wojskowego,  których  nie  można  było  w  jakikolwiek  sposób  powiązać  ze 

Związkiem  Radzieckim.  Poza  tym,  jego  fabryki  były  dobrym  miejscem  do  legalizacji 

nowo  przerzuconych  oficerów,  którzy  byli  już  znacznie  lepiej  wyszkoleni.  W  swych 

podróżach  znajdowali  w  przedsiębiorstwach  Mraczkowskiego  nie  tylko  wsparcie,  ale 

też  legalne  referencje,  które  można  było  zawsze  sprawdzić.  Zabezpieczenie  zaś  firm 

było  tak  dobre,  że  nigdy  nie  zdarzyła  się  wpadka  któregoś  z  oficerów.  Sam 

Mraczkowski  podróżował  po  świecie  kupując  nowe  firmy  i  całkowicie  legalnie 

wchodził  w  posiadanie  patentów  i  licencji,  które  naturalnie  automatycznie  trafiały  do 

Moskwy

*

Tymczasem  stosunki  z  czekistami  doszły  do  granicy,  za  którą  pozostawała  już 

tylko  otwarta  wojna.  Partia  doskonale  na  tym  wychodziła,  podsycając  jeszcze 

nienawiść między oboma przeciwnikami, a kolejny konflikt wisiał na włosku. Wybuchł 

wiosną 1920 roku.

Zarówno  Lenin,  jak  i  Trocki  uważali  się  za  wybitnych  myślicieli,  teoretyków  i 

praktyków o głębokiej wiedzy, tak w dziedzinie militarnej, jak i politycznej. Naturalnie

żaden nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na opracowany materiał wywiadowczy –

obaj domagali się, by przedstawić im informacje „surowe”, tj. przed ich opracowaniem, 

i  sami  wyciągali  wnioski,  analizując  je  na  bazie  doktryny  marksistowskiej.  Problem 

polegał  na  tym,  że  marksizm  dokładnie  i  precyzyjnie  przepowiedział,  że  w  Europie 

wybuchnie  ostatnia  w  dziejach  ludzkości  wojna,  która  przekształci  się  w  światową 

rewolucję,  po  której  nastąpi  złoty  wiek  klasy  pracującej.  Pięknie,  tylko  dwa  lata 

wcześniej  zakończyła  się  wojna,  a  jakoś  nic  nie  wskazywało  na  rychły  wybuch 

rewolucji.  Pozostały  więc  dwie  możliwości:  ogłosić,  że  doktryna  jest  błędna  albo 

przenieść rewolucję poza granice Rosji.

Przywódcy  Rosji  Radzieckiej  zdecydowali  się  jednomyślnie  na  to  drugie 

rozwiązanie,  a  pierwszym  krajem,  do  którego  miano  wprowadzić  nowy  ład,  była 

Polska.  Oceny  wywiadu  zostały  zignorowane  i  zbrojna  napaść  na  sąsiada  zakończyła 

się  totalną  klęską,  wobec  czego  Lenin i  Trocki  zaczęli  na  gwałt  szukać  winnego  (bo 

przecież oni, wielcy myśliciele, nie mogli być winni).

20

background image

Jedynym prawdopodobnym wytłumaczeniem było zwalenie winy na wywiad, toteż 

Lenin ogłosił członkom partii że: „klęsce winny jest wywiad, który nie dopełnił swoich 

obowiązków”.  Ponieważ  nawet  w  wysokich  kręgach  partyjnej  biurokracji  nikt  nie 

słyszał o istnieniu Registraupru, wszyscy powiadomieni doszli do wniosku, że winni są 

czekiści, do których niechęć nawet przed wojną 1920 roku była wyraźnie widoczna.

Po przemówieniu Lenina autorytet WCzK legł w gruzach, a Dzierżyński wywołał 

skandal  na Kremlu, domagając się wyjaśnień od Politbiura. Aby nie wyjść na durnia i 

uspokoić wiernego Feliksa Edmundowicza, Lenin zezwolił mu na czystkę w Zarządzie 

Rejestrów.  Miała  ona  miejsce  w  listopadzie  1920  roku,  kiedy  rozstrzelano  setki 

oficerów wywiadu wojskowego.

Do  tego  momentu  nie  było  potrzeby  informowania  kogokolwiek  o  działalności 

Registraupru,  teraz  najwyżsi  funkcjonariusze  reżimu  dowiedzieli  się,  bo  musieli,  o 

istnieniu centrali wywiadu wojskowego.

Wywiad  wojskowy  pozbierał  się  po  czystce  nadzwyczaj  szybko,  głównie  dzięki 

temu, że agentura oraz oficerowie przebywający za granicą nie zostali nią objęci i to z 

całkiem  rozsądnych  powodów.  Ani  Leninowi,  ani  Trockiemu  nie  zależało  na 

rozstrzeliwaniu  przebywających  za  granicą,  nie  dlatego,  że  byli  niewinni,  ale  przede 

wszystkim  dlatego,  że  ich  śmierć  nie  miałaby  żadnego  wpływu  na  rozgrywki  w  łonie 

władzy,  gdyż  o  ich  istnieniu  nie  wiedzieli  nawet  członkowie  Komitetu  Centralnego. 

Innym  powodem  szybkiego  dojścia  do  siebie  wywiadu  wojskowego  było zachowanie 

w  nienaruszonym  stanie  struktur  wywiadu  w  okręgach  wojskowych – czystka 

dotyczyła jedynie ich sztabów.

Pod  koniec  wojny  domowej  fronty  zostały  przemianowane  na  okręgi  wojskowe, 

ale  ani  struktura  dowodzenia,  ani  kadra  nie  uległy  zasadniczym  zmianom.  Wydział 

Rejestrów  nadal  wchodził  w  skład  sztabu  każdego  okręgu  i  w  czasach  pokoju 

zajmował  się  tym  samym  co  poprzednio  w  czasach  wojny.  W  momencie  czystki 

istniało  piętnaście  okręgów  i  dwie  floty,  i  każdy  z  wydziałów,  niezależnie  od 

pozostałych, prowadził wytężoną pracę wywiadowczą.

Dodać  należy,  że  istniały  dwa  rodzaje  okręgów  wojskowych – przygraniczne  i 

wewnętrzne.  Na  wypadek  wojny  każdy  miał  inne  zadania,  ale  każdy  miał  też  własny 

wywiad,  który  nigdy  nie  próżnował.  W  czasie  pokoju  centra  wywiadowcze  okręgów 

wewnętrznych lokowano w pobliżu granicy dla łatwiejszego działania. Na przykład w 

1920 roku agenci Okręgu Moskiewskiego operowali w Polsce, na Litwie i w Finlandii.

Po  1927  roku  zaczął  się  rozkwit  radzieckiego  wywiadu  wojskowego – był  to 

bowiem  rok,  w  którym  uchwalono  pierwszy  plan  pięcioletni,  którego  celem  (jak 

zresztą  wszystkich  pięciolatek)  był  wzrost  potencjału  militarnego  Kraju  Rad.  Plan 

zakładał  stworzenie  i  szybki  rozwój  przemysłu  zbrojeniowego,  tak  by  wszystkie 

rodzaje  uzbrojenia  można  było  wyprodukować  w  kraju.  Związek  Radziecki  postawił 

21

background image

sobie  za  cel  utworzenie  najpotężniejszej  armii  na  świecie,  a  przywódcy  chcieli 

dysponować  nie  tylko  nowoczesną  bronią  w  dużych  ilościach,  ale chcieli też, by była 

ona  najlepsza  i  to  od  zaraz.  Na  ten  cel  przeznaczono  niesamowite  ilości  pieniędzy –

praktycznie  całe  rezerwy  złota,  jakie  były  w  posiadaniu,  oraz  wszystko,  co  dało  się 

sprzedać  na  zachodnich  giełdach:  zboże,  drewno,  obrazy  Rembrandta  czy  kolekcję 

znaczków Mikołaja II.

Rezydenci  wywiadu  wojskowego  otrzymali  grube  spisy  technologii  militarnej, 

którą mieli ukraść na Zachodzie. Były tam między innymi: wyposażenie bombowców i 

myśliwców,  działa  przeciwpancerne  i  przeciwlotnicze,  haubice  i  moździerze,  plany 

okrętów  podwodnych  i  kutrów  torpedowych,  silniki  czołgowe,  technologia  wyrobu 

aluminium  i  gwintowania  luf.  W  tym  też  czasie  ukształtowała  się  kolejna  „tradycja”

GRU:  kradzież  podobnych  technologii  z  kilku  różnych  państw,  po  czym  wybieranie 

najlepszej z nich.

Dlatego  też  na  początku  1930  roku  Razwiedupr  wykradł  plany  torped 

jednocześnie  we  Włoszech,  Francji,  USA,  Niemczech  i  Anglii.  Trudno  się  dziwić,  że 

powstała  później  radziecka  torpeda,  nie  dość,  że  została  opracowana  w  bardzo 

krótkim czasie, to była również najwyższej jakości.

Dodać do tego należy, że nikt poważnie nie brał radzieckich wysiłków militarnych, 

a  komuniści  na  całym  świecie  wprost  opętani  byli  chęcią  pomocy  radzieckiemu 

wywiadowi. W dodatku rezydenci mieli mnóstwo pieniędzy, a Wielki Kryzys rzucił w 

ich  objęcia tysiące ludzi obawiających się utraty swych miejsc pracy. Na początku lat 

trzydziestych  Razwiedupr  osiągnął  bezprecedensową  pozycję – nic  nie  znaczył  we 

własnym  kraju,  niewiele  na  politycznej  arenie  świata,  ale  w czystym szpiegostwie był 

największą i najskuteczniejszą organizacją na świecie, z którą OGPU nawet nie mogło 

się równać. Budżet Razwiedupru był kilkakrotnie większy niż budżet konkurencji.

System  werbunku  i  prowadzenia  agentów,  jaki  do  dzisiaj  pozostaje  w  użyciu, 

został  opracowany  w  końcu lat dwudziestych. W siatce bezpośrednio podległej GRU 

werbunkiem  i  prowadzeniem  agentów  zajmują  się  albo  „nielegalni”  tj.  kadrowi 

pracownicy  GRU  wysłani  za  granicę  z  fałszywymi  papierami  i  udający  obywateli 

innych krajów, albo też oficerowie GRU oficjalnie piastujący stanowiska dyplomatów 

czy  przedstawicieli  handlowych  rozmaitych  firm.  W  siatkach  podległych  okręgom 

wojskowym lub flotom werbunek odbywał się (i dalej się odbywa) z terytorium Rosji. 

Oficerowie wyjeżdżają za granicę w bardzo rzadkich przypadkach; zawsze na krótko i 

zawsze z podrobionymi papierami. Zanim nastąpiło oficjalne uznanie Rosji Radzieckiej 

jako  państwa,  największy  nacisk  kładziono  na  „nielegalnych”,  potem  do  rezydentur 

„nielegalnych” doszły rezydentury placówkowe usytuowane w ambasadach.

Obie  te  grupy,  czyli  „nielegalni”  i  rezydentury  placówkowe,  zwykle  działają 

niezależnie,  ale  przed  II  wojną  światową  łączność  „nielegalnych”  z  Centralą 

22

background image

przechodziła  głównie  przez  rezydentury  placówkowe.  Był  to  poważny  błąd,  gdyż  w 

momencie  przystąpienia  do  wojny  placówki  dyplomatyczne  zostały  zlikwidowane, 

bądź znalazły się pod dokładną kontrolą lokalnych kontrwywiadów.

Wywiad  okręgów  wojskowych,  jako  że  zawsze  działał  niezależnie  od  obu  tych 

siatek, praktycznie nie poniósł strat w związku z wybuchem wojny. Stopniowo dała się 

też  zauważyć  tendencja  w  działalności  tej  części  wywiadu,  by  w  jak  najmniejszym 

stopniu  wykorzystywać  radzieckich  oficerów  wysyłanych  za  granicę.  Agentów 

werbowano  i  prowadzono  z  terenu  Rosji  albo  któregoś  z  sąsiednich  krajów  przy 

pomocy  agentów  już  wcześniej  zwerbowanych,  co  pozostało  do  dziś  jedną  z 

podstawowych zasad działalności GRU.

Z  werbunkiem  w  owych  przedwojennych  czasach  wiąże  się  dość  specyficzna 

historia,  której  aspekt  moralny  pozostaje  wciąż  aktualny.  Wtedy  werbunek  zajmował 

niewiele  czasu  i  wysiłku:  Komintern  decydował  i  od  ręki  kilkunastu  albo  i  kilkuset 

komunistów stawało się radzieckimi agentami.

Wywiad  wojskowy,  nauczony  pierwszymi  wpadkami,  żądał  zawsze,  by 

wyznaczeni  ostentacyjnie  rezygnowali  z  przynależności  do  partii  komunistycznej,  co 

większość  akceptowała  bez  protestów.  W  końcu  stanowiło  to  tylko  kamuflaż –

manewr, by pomóc pokonać wroga klasowego. Czasami jednak zdarzały się przypadki 

bardziej  upartych  czy  fanatycznych  komunistów.  Grupa  postępowych  inteligentów  w 

Niemczech nie miała nic przeciwko zostaniu agentami wywiadu wojskowego, ale tylko 

pod  warunkiem  zostania  członkami  partii.  Żądanie  nie  było  trudne  do  zrealizowania: 

wypisano  tuzin  nowych  legitymacji  partyjnych  i  na  rutynowym  spotkaniu  oficer 

prowadzący – pracownik ambasady radzieckiej w Berlinie – poinformował przywódcę 

grupy, że żądanie zostało spełnione i pogratulował przyjęcia w szeregi partii, dodając, 

że sam towarzysz Stalin podpisał ich legitymacje oraz, że w drodze wyjątku zostali oni 

przyjęci  bez  okresu  kandydackiego.  Oczywiście,  ze  względu  na  okoliczności,  ich 

legitymacje będą przechowywane w archiwum Komitetu Centralnego WKP(b).

Na  tę  wieść  grupa  zdwoiła  wydajność,  następnie  odmówiła  przyjęcia 

wynagrodzenia,  jakie  jej  się  według  obowiązujących  stawek  należało,  ba,  regularnie 

wpłacała  oficerowi  prowadzącemu  równowartość  składek  partyjnych.  Członkowie 

grupy  regularnie  też  wręczali  deklaracje o  zarobkach  i  całą  resztę  papierów 

wymaganych  od  normalnych  członków.  Zajmowało  to  sporo  czasu  w  trakcie 

ryzykownych  spotkań,  ale  ponieważ  Niemcy  pracowali  z  doskonałymi  wynikami,  nie 

chciano ich zrażać.

Parę  lat  później  Gestapo  wpadło  na  trop  tej  siatki,  ale  agenci  zdołali  uciec  do 

Austrii, następnie do Szwajcarii i w końcu via Francja do Hiszpanii, gdzie toczyła się 

wojna  domowa.  Z  Hiszpanii  zostali  przewiezieni  do  Moskwy,  gdzie  czekała  ich 

przykra  niespodzianka:  okazało  się,  że  nikt  nigdy  nie  wypełnił  ich  legitymacji 

23

background image

partyjnych  i w ogóle nikt o nich nie słyszał. Wywiad wojskowy założył naturalnie, że 

agenci  nigdy  do  Rosji  nie  dotrą,  toteż  zamiast  zawracać  sobie  głowę  załatwianiem 

oficjalnego członkostwa (co wiązało się z masą papierkowej roboty) poszedł prostszą 

drogą  i  ograniczył  się  do  poinformowania  ich  o  spełnieniu  żądań,  czyli  dokonano 

klasycznego oszustwa.

Agenci  po  przybyciu  do  Kraju  Rad  i  stwierdzeniu,  jak  się  mają  sprawy,  ogłosili 

strajk głodowy i zażądali spotkania z szefostwem Razwiedupru.

Spotkanie  odbyło  się  i wywiad spróbował pomóc im w zasileniu szeregów partii, 

oczywiście,  po  okresie  kandydackim.  I  tu  zaczęły  się  problemy:  obcokrajowcy  mogli 

być bowiem przyjęci tylko przez Komitet Centralny, gdzie postawiono im zwyczajowe 

pytania:  „Byliście  członkami  partii  komunistycznej?”,  „Dlaczego  opuściliście  jej 

szeregi?”. Fanatycy powiedzieli naturalnie jak było, czym zaprzepaścili własne szansę –

oddanie bowiem własnej legitymacji partyjnej uważane było za grzech śmiertelny i KC 

odrzucił  ich  apelacje.  Wobec  tego  Niemcy  ogłosili  kolejny  strajk  głodowy  i  zażądali 

widzenia  ze  Stalinem.  W  tym  momencie  wyczerpała  się  cierpliwość  NKWD,  które 

zaproponowało  „pomoc”  w  rozwiązaniu  tej  nieprzyjemnej  kwestii  i  wyłącznie  dzięki 

interwencji  wywiadu  wojskowego  Niemcy  nie  dostali  się  w  łapy  czekistów. 

Wylądowali natomiast w piwnicach Razwiedupru, który też miał dość tej zabawy.

Tymczasem  gwałtownie  zmieniła  się  sytuacja  polityczna:  Hitler  i  Stalin  stali  się 

najlepszymi  przyjaciółmi,  a  komuniści  wprost  pokochali  narodowych  socjalistów. 

Wymieniono  podarki – Stalin  dostał  najnowsze  niemieckie  samoloty  objęte  ścisłą 

tajemnicą  wobec  reszty  świata:  Bf  109,  Ju  87,  Do  17,  He  111,  a  nawet  Bf  110.  W 

zamian  wydano  Hitlerowi  niemieckich  komunistów,  którzy  schronili  się  w  Związku 

Radzieckim.  Kalkulacja  Hitlera  była  prosta:  w  tak  krótkim  czasie  jaki  pozostał  do 

wybuchu wojny Rosjanie nie zdążą uruchomić produkcji skopiowanych maszyn, za to 

on raz na zawsze pozbędzie się przeciwników politycznych. Dla Stalina interes też był 

doskonały: za najnowsze niemieckie samoloty pozbywał się kłopotliwych – i teraz już 

niepotrzebnych – niemieckich  komunistów.  Oprócz  szeregowych  członków  KPD  w 

skład  „prezentu”  wchodzili  członkowie  KC  KPD,  wydawcy  naczelnych  organów 

prasowych  oraz  członkowie  Biura  Politycznego  KPD.  Zamiast  transportować 

więźniów  do  Niemiec,  zaproszono  Gestapo  na  gościnną  egzekucję  pod  Moskwą.  To 

się nazywa współpraca.

Interes  nie  dotyczył  jednak  naszych  znajomych  siedzących  w  celach  wywiadu 

wojskowego

– zbyt  dużo  wiedzieli,  by  można  było  ich  wydać.  Ambasadę  niemiecką 

poinformowano,  że  zaginęli  w  Hiszpanii  i  nigdy  do  Moskwy  nie  dotarli.  Niemcy 

zachowali  się  dyplomatycznie:  nie  poddali  tej  informacji  w  wątpliwość,  ale 

zaproponowali jeszcze jeden samolot na dotychczasowych warunkach – bodajże Ju 88. 

24

background image

Na  swoje  nieszczęście  prawie  równocześnie  byli  agenci  ogłosili  kolejny  strajk 

głodowy, co ostatecznie przesądziło o ich losie.

Zdecydowano się na kompromis: przyznano, że cudownie odnalezieni agenci są w 

Moskwie  i  zaproponowano  wspólną  egzekucję,  z  tym,  że  Niemcy  nie  mieli  prawa 

nawet porozmawiać z rodakami. Gestapo przystało na propozycję – zidentyfikowano i 

sfotografowano każdego niemieckiego agenta, a potem, wśród maskujących gwizdów 

parowozów,  rozstrzelano  ich  koło  bunkrów  węglowych  elektrowni  Kaszerskiej. 

Następnie  wspólne  ekipy  Razwiedupru,  Komitetu  Centralnego  i  Gestapo  spaliły  ciała 

w piecach elektrowni.

Niemieccy komuniści popełnili trzy błędy: 1. Zbyt szybko uwierzyli w obietnice.

2. Zbyt mocno nalegali, by dotrzymano danego im słowa.

3. Nie wiedzieli, że jeśli ktoś zaoferuje odpowiednio wysoką cenę za głowę agenta 

(niezależnie jak byłby dobry), GRU sprzeda go bez wahania.

Tymczasem  partia  pod  światłym  przewodnictwem  Stalina  musiała  spojrzeć 

prawdzie  w  oczy.  Dotarło  do  niej,  że  nigdzie,  w  żadnej  warstwie  społecznej  nie  jest 

specjalnie  popularna.  Wobec  tego  podjęto  decyzję,  by  w  całym  kraju  przeprowadzić 

czystkę  i  pozbyć  się  faktycznych  i  domniemanych  dysydentów  – dziś  nie  ulega 

najmniejszej  wątpliwości,  że  Wielka  Czystka  została  starannie  zaplanowana  i 

przygotowana.  Według  zeznań  członka  Komitetu  Centralnego  Awtorchanowa 

pierwsze decyzje o masowych represjach zapadły 13 maja 1935 roku, a planowano, o 

czym trzeba pamiętać, posunięcia na lata 1937-1938.

Przez prawie dwa lata Komisja Specjalna przygotowywała jeden z najkrwawszych 

rozdziałów  w  historii  ludzkości.  Jej  członkami  byli:  Stalin,  Żdanow,  Jeżów, 

Szkiriatow,  Malenkow  i  Wyszyński.  Ciekawostką  jest,  że  do  tego  grona nie dołączył 

ówczesny  szef  NKWD,  Jagoda.  Było  to  posunięcie  rozsądne,  gdyż  przed  masakrą 

społeczeństwa  partia  zajęła  się  oczyszczeniem  narzędzia  całej  operacji,  czyli  NKWD. 

„Czyszczenie”  rozpoczęto  po  cichu  w  1935  roku  i  z  początku  dotyczyło  tylko 

rezydentur  zagranicznych.  Żeby  nikogo  nie  uprzedzać,  rzecz  cała  odbywała  się  bez 

rozgłosu i sądów, a wykonawcą był, naturalnie, Razwiedupr.

W  1935  roku  Jan  Karłowicz  Bierzin,  szef  Razwiedupru,  wraz  z  grupą zaufanych 

współpracowników  wybrał  się  w  podróż  po  Dalekim  Wschodzie  (wyposażony  w 

specjalne  pełnomocnictwa).  Wydano  tajne  nominacje  na  podstawie  których  wpierw 

Józef Stanisławowicz Unszlicht potem T. Uricki działali jako szefowie Razwiedupru w 

Moskwie, ale żaden rozkaz nie usuwał z tego stanowiska Bierzina. Czyli nominacje te 

były  zasłoną  na  czas  dłuższej  nieobecności  właściwego  szefa  wywiadu  wojskowego. 

Podczas podróży Bierzin i jego ludzie cicho i metodycznie likwidowali „nielegalnych”

NKWD, a w następnym roku pojawili się w Hiszpanii.

Oficjalnie Bierzin był głównym doradcą rządu republikańskiego i przyznać należy, 

25

background image

że  na  tym  stanowisku  przejawiał  niezwykłą  aktywność.  Po  pierwsze,  udało  mu  się 

skierować  uwagę  rządu  hiszpańskiego  na  sprawy,  na  których  zależało  Moskwie,  po 

drugie,  osobiście  kierował  z  Hiszpanii  wszystkimi  ważniejszymi  operacjami 

zagranicznymi  wywiadu  wojskowego.  Po  trzecie – w  tym  czasie  w  Hiszpanii 

przebywał  też  szef  INO  NKWD

*

,  Abram  Aronowicz  Słucki,  który  również  osobiście 

nadzorował  działalność  swych  agentów.  Nieprawdopodobnym  jest,  aby  nie 

podejrzewał  on  Bierzina  o  jakieś  powiązania  z  tajemniczymi  zniknięciami  swoich 

podwładnych;  z  dowodów,  jakie  do  dziś  dotrwały,  jasno  wynika,  że  do  starć  między 

nimi  dochodziło  codziennie,  a  co  ciekawsze  praktyka  wykazywała,  że  ważniejszy  był 

Bierzin.

W końcu września 1936 roku dotychczasowy szef NKWD, Jagoda, został usunięty 

ze  stanowiska, a szefem mianowano sekretarza Komitetu Centralnego, Jeżowa, który 

rozpoczął  największą  czystkę  w  dziejach  NKWD.  Do  tego  nie  potrzebował  już 

zachowania tajemnicy i pomocy ze strony wywiadu wojskowego.

Zginęło ponad trzy tysiące oficerów, w tym Jagoda i Słucki, tego ostatniego otruto 

podobno w gabinecie zastępcy Jeżowa, Michaiła Frynowskiego.

Kiedy  tylko  partia  w  osobie  Jeżowa  i  przy  pomocy  Razwiedupru  zakończyła 

czystkę w NKWD, przyszła kolej na armię. Czystka w wojsku zaczęła się od likwidacji 

Sztabu  Generalnego  i  całkowitego  rozbicia  Razwiedupru.  Wśród  pierwszych  ofiar 

znaleźli  się:  marszałek  Związku  Radzieckiego  Tuchaczewski,  komand-armi  Jakir  i

Uborewicz  oraz  komkor  Putna  – attache  wojskowy  w  Londynie.  Jak  należało 

oczekiwać, wszyscy attache wojskowi byli oficerami wywiadu wojskowego, ale Putna 

był  kimś  więcej – do  momentu  skierowania  go  do  dyplomacji  był  zastępcą  szefa 

Razwiedupru.

Czystkę  tę  przeprowadzał  naturalnie  NKWD,  dając  upust  nagromadzonej  od  lat 

nienawiści.  Pierwszy  zginął  Uricki,  a  potem  ruszyła  lawina.  Teraz z kolei lotne ekipy 

NKWD  jeździły  po  świecie,  mordując  „nielegalnych”  Razwiedupru,  jak  też  oficerów 

obu służb, którzy odmówili powrotu do Rosji na pewną śmierć. Do końca 1937 roku 

Razwiedupr  faktycznie  przestał  istnieć – wymordowano  nawet  kucharzy  i  gońców. 

Bierzin po powrocie z Hiszpanii musiał zaczynać praktycznie od zera.

W  1938  roku,  dzięki  specjalnym  wysiłkom  Kominternu  (zwłaszcza  w  Hiszpanii, 

gdzie  skorzystano z okazji, jaką stwarzała obecność tzw. brygad międzynarodowych) 

Razwiedupr  odzyskał  nieco  siły,  a  na  początku  lata  rozpoczął  ożywioną  działalność, 

ale  kolejna  czystka,  poprzedzająca  drugą  falę  terroru,  zniszczyła  zupełnie  wywiad 

wojskowy.  Tym  razem  wśród  ofiar  znalazł  się  również  Bierzin,  jeden  z 

najsprytniejszych i osiągających najlepsze wyniki szefów w historii GRU. Oznaczało to 

automatycznie  kolejną  czystkę  w  całym  wywiadzie  wojskowym  na  wszystkich 

szczeblach – tu karuzela śmierci przeszła dwukrotnie.

26

background image

W  latach  poprzedzających  wybuch  II  wojny  światowej  w  zachodnich  okręgach 

wojskowych stworzono bazę do walki partyzanckiej, na wypadek gdyby wróg zajął te 

obszary.  Skrytki  z  radiostacjami,  magazyny  broni,  podziemne  kompleksy  kwater,  a 

nawet szpitale polowe, były gotowe i pełne zapasów. Wszystko to zostało zniszczone 

wraz  z  tysiącami  wyszkolonych  sabotażystów,  których  albo  zabito,  albo  wysłano  do 

łagrów.

Wywiad wojskowy przestał istnieć; wojsko i przemysł zbrojeniowy poniosły straty 

większe  niż  w  wojnie  1920  roku.  Ale  Jeżów  popełnił  kardynalny  błąd: 29 lipca 1938 

roku, po egzekucji Bierzina, zajął jego miejsce.

Następnego  poranka  Stalin  zamiast  dwóch  raportów:  Razwiedupru  i  NKWD, 

otrzymał  tylko  jeden.  Wymowa  tego  faktu  była  oczywista:  pojawił  się  monopol  na 

działalność  wywiadowczą,  a  Stalin  utracił  możliwość  równoważenia  wpływów 

NKWD, czyli kontrola nad radzieckim wywiadem zaczęła mu się wymykać z rak. Tego

samego dnia podjął więc kroki, które doprowadziły do usunięcia i egzekucji Jeżowa.

Zimą 1939-1940 miał miejsce skandal jakich mało: Armia Czerwona licząca ponad 

cztery  miliony  żołnierzy  nie  była  w  stanie  przełamać  oporu  wojsk  fińskich  liczących 

dwadzieścia siedem tysięcy ludzi. Przyczyny „wykryto” natychmiast:

1.  Mróz  (zimą  1941  roku  analogiczne  tłumaczenie  się  dowództwa  armii 

niemieckiej zostało jednogłośnie zignorowane).

2. Wywiad.

We  wszystkich  radzieckich  opracowaniach  historycznych  (które  musiały, 

oczywiście,  przed  publikacją  otrzymać  zgodę  właściwego  wydziału  Komitetu 

Centralnego)  do  dziś  podawane  są  te  dwa  powody:  mrozy  i  zły  wywiad.  Partia 

zapomniała dodać, że w latach 1937-1939 radziecki wywiad wojskowy praktycznie nie 

istniał i to na wyraźne życzenie partii.

Po  skandalu  fińskim  Stalin  nie  zarządził  czystki  w  wywiadzie  wojskowym, 

częściowo dlatego, że nie było co „czyścić”, a częściowo dlatego, że nie zgadzał się z 

oficjalną  analizą  wojny  fińsko-radzieckiej.  Proskurow  i  jego  sztab  zostali  rozstrzelani 

nieco później, i to z zupełnie innego powodu – Proskurow uważał bowiem, że pakt z 

Hitlerem  to  głupota.  W  czerwcu  1940  roku  szefem  Razwiedupru  został  mianowany 

generał Filip Golikow i pod jego kierownictwem Razwiedupr błyskawicznie wrócił do 

roli skutecznej służby wywiadowczej.

O  tym  okresie krążyło i nadal krąży masa spekulacji: czy wywiad wojskowy znał 

plany  niemieckiego  sztabu?  Najlepszą  odpowiedzią  są  losy Golikowa:  siedmiu 

poprzedzających  go  na  tym  stanowisku  i  dwóch  jego  następców  zostało 

zamordowanych,  gdy  pełnili  obowiązki  szefów  GRU,  a  on  przeżył,  ba,  został 

marszałkiem  Związku  Radzieckiego  i  zastępcą  Stalina  do  spraw  personalnych. 

Przywódcy  polityczni  mogą  podjąć  złe  decyzje,  nawet  jeśli  dysponują  doskonałymi 

27

background image

danymi  wywiadu,  ale  tylko  durnie  winią  za  to  wywiad.  A  Stalinowi  wszystko  można 

zarzucić, tylko nie to, że był durniem...

Wojna rozpoczęła się katastrofalną klęską Armii Czerwonej – w ciągu pierwszych 

godzin  Niemcy  przejęli  całkowicie  inicjatywę  strategiczną.  Łączność  z  siatkami 

wywiadu została przerwana i jedynym co pozostało to przenieść centralę Razwiedupru 

za  granicę  i  odtworzyć  łączność.  Takie właśnie zadanie otrzymał Golikow i przyznać 

należy,  że  wywiązał  się  z  niego  równie  błyskawicznie,  jak  i  doskonale.  Pojechał 

najpierw  do  Anglii,  potem  do  USA  i  to  bez  jakichś  fałszywych  papierów,  a  jako 

przewodniczący  oficjalnej  delegacji  radzieckiej,  by  uzyskać  pomoc  zbrojeniową  tych 

państw.  Rosjanie,  jako  sprzymierzeńcy,  zyskali  dojście  do  fabryk  i  laboratoriów,  do 

których od lat próbowali dotrzeć.

Ta  historyczna  pod  wieloma  względami  wizyta  rozpoczęła intensywną penetrację 

angielskiego  i  amerykańskiego  przemysłu  zbrojeniowego.  Golikow  nawiązał  też 

skuteczną (choć czasową) łączność z „nielegalnymi” działającymi na terenie Niemiec i 

krajów  okupowanych.  Wizyta ta oznaczała również początek penetracji niemieckiego 

Sztabu  Generalnego  przez  radziecki  wywiad,  choć  z  zupełnie  innych  kierunków. 

Konsekwencje tego ostatniego posunięcia zaczęły się od Stalingradu: supertajne plany 

niemieckie  znane  były  radzieckim  dowódcom  liniowym,  zanim  dotarły  do  oficerów 

niemieckich,  którzy  mieli  je  wprowadzać  w  życie.  Radzieccy  przywódcy  zaś  znali 

równie  dokładnie  zamierzenia  aliantów.  Churchill  sam  przyznawał,  że  Stalin 

kilkakrotnie  przewidział  założenia  ściśle  tajnych  operacji  brytyjskich,  przypisywał  to 

jednak  geniuszowi  polityczno-strategicznemu  radzieckiego  przywódcy,  a  nie 

sprawności jego wywiadu.

Jesienią 1941 roku Golikow wrócił z kolejnej, udanej podróży do USA. Nie mógł 

naturalnie  liczyć  na  zachowanie  stanowiska,  ale  utrzymał  się  przy  życiu,  a  było  to 

poważne osiągnięcie. Zachował też stopień, choć 13 października przestał być szefem 

Razwiedupru. Został za to dowódcą 10. Armii.

W  1944  roku  Stalin  dał  mu  jeszcze  jedną  szansę  na  odkupienie  win:  w 

październiku został mianowany pełnomocnikiem Rady Komisarzy Ludowych do spraw 

Repatriacji  Obywateli  Radzieckich.  Do  pomocy  przydzielono  mu  kilkunastu  byłych 

rezydentów  GRU  w  Europie  i  ponownie  wyróżnił  się,  gdyż  dzięki  pomocy  GRU 

sprowadził do Związku Radzieckiego kilka milionów, niezbyt mających na to ochotę, 

obywateli  Kraju  Rad.  Praktycznie  wszyscy  albo  zostali  zabici  tuż  po  przybyciu,  albo 

wylądowali  w  łagrach.  Ukoronowaniem  jego  kariery,  która  odtąd  stale  rozwijała  się, 

był tytuł marszałka Związku Radzieckiego.

Jesienią  1941  roku  wywiad  wojskowy  został  podzielony  na  dwie  części:  Główny 

Zarząd  Wywiadowczy  Naczelnego  Dowództwa,  podlegający bezpośrednio  Stalinowi, 

któremu  podporządkowano  siatki  kontrolowane  przez  „nielegalnych”  i  rezydentury 

28

background image

placówkowe  wybranych  radzieckich  ambasad,  oraz  Zarząd  Wywiadowczy  Sztabu 

Generalnego,  czyli  „stary”  Razwiedupr.  Ten  drugi  pion,  w  czerwcu  roku  następnego 

podniesiony do rangi Zarządu Głównego (GRU), odpowiadał za koordynację wywiadu 

wszystkich  frontów  przeciwko  Niemcom.  W  tym  czasie było to rozsądne posunięcie: 

Sztab  Generalny  nie  musiał  i  nie  zajmował  się  sprawami  natury  globalnej,  które 

chwilowo straciły na znaczeniu z punktu widzenia Związku Radzieckiego, i całą uwagę 

poświęcał  wojskom  niemieckim.  Automatycznie  podległy  mu  wywiad  wojskowy 

przyjął takie same zasady i skupił się na działalności skierowanej przeciwko Niemcom.

Aby  łatwiej  rozróżnić  oba  rodzaje  działalności,  stworzono  termin  „wywiad 

strategiczny”,  którym  określano  wywiad  Naczelnego  Dowództwa  i  „wywiad 

operacyjny”  na  określenie  wywiadu  Sztabu  Generalnego.  Obie  te  służby  doskonale 

działały  w  okresie  wojny,  przy  czym  największymi  osiągnięciami  wywiadu 

strategicznego  były:  przeniknięcie  do  niemieckiego  Sztabu  Generalnego  (via 

rezydentura  „Dora”  w  Szwajcarii)  oraz  kradzież  amerykańskich  tajemnic  bomby 

atomowej  (via  rezydentura  „Zaria”  w  Kanadzie).  Wywiad  operacyjny  przejawiał 

natomiast  aktywność  na  niespotykaną  dotąd  skalę:  oprócz  agenturalnego  wywiadu 

dużą  rolę  odgrywała  działalność  dywersyjna  (Specnaz) – sformowano  oddziały 

„minerów gwardii” przy wydziałach wywiadowczych sztabów armii i frontów, których 

głównym zadaniem było polowanie na niemieckich oficerów sztabowych. Oprócz nich 

w  akcjach  o  podobnym  charakterze  brały  też  udział  jednostki  specjalne  NKWD 

(Osnaz)  i,  jak  zwykle,  część  wysiłków  skierowana  była  na  odwieczną  wojnę  między 

obydwiema służbami.

Po  zakończeniu  działań  wojennych  wywiad  wojskowy  znów  został  połączony  w 

jedną całość i GRU zajmuje się od tej chwili wywiadem strategicznym, operacyjnym i 

taktycznym.

Ogromny  wzrost  wpływów  armii  i  organów  bezpieczeństwa  na  życie  kraju,  jaki 

nastąpił w efekcie zwycięskiej wojny, zaczął zagrażać pozycji partii. Stan ten wymagał 

natychmiastowej  reakcji.  Najznaczniejsi  dowódcy  armii,  z  marszałkiem  Żukowem  na 

czele, utracili swoje stanowiska i wpływy, rozprawa z Berią wymagała jednak bardziej 

przemyślnych środków.

Na  początku  1946  roku  Stalin  awansował  Berię  na  pełnego  członka  Politbiura  i 

mianował go wicepremierem, z czym wiązała się konieczność rezygnacji ze stanowiska 

szefa NKWD (nowym szefem został jednak protegowany Berii, jego pierwszy zastępca 

Siergiej  Krugłow).  W  marcu  tegoż  roku  zlikwidowano  NKWD  i  NKGB

*

tworząc  w 

ich  miejsce  MWD  (Ministierstwo  Wnutriennich  Dieł – Ministerstwo  Spraw 

Wewnętrznych)  oraz  MGB  (Ministierstwo  Gosudarstwiennoj  Biezopasnosti –

Ministerstwo  Bezpieczeństwa  Państwowego).  Dodatkowym  ciosem  w  pozycję  Berii 

było  obsadzenie  na  stanowisku  szefa  MGB  Wiktora  Abakumowa – człowieka  spoza 

29

background image

kręgów dotychczasowego kierownictwa organów bezpieczeństwa.

Program  osłabienia  konkurencji  polegał  także  na  odebraniu  wywiadu  zarówno 

Sztabowi Generalnemu, jak i MGB, i został zrealizowany w 1947 roku. Oba wywiady 

odebrano  dotychczasowym  „właścicielom”  i  przekształcono  w  jedną  organizację  o 

nazwie  KI – Komitet  Informacyjny  (Komitiet  po  Informacji),  a  na  jego  szefa 

wyznaczono  najbliższego  współpracownika  Stalina,  członka  Politbiura,  Wiaczesława 

Mołotowa.

Armię  i  MGB  za  jednym  zamachem  pozbawiono  wywiadów,  które  zostały 

podporządkowane partii. Oczywiście, ten stan rzeczy nie odpowiadał zainteresowanym 

i,  po  raz  pierwszy  w  historii,  nastąpiło  zjednoczenie  wrogich  sobie  stron  w  obliczu 

wspólnego  przeciwnika,  czyli  partii.  Dodać  do  tego  należy  jeszcze  jedno:  od  chwili 

swojego  powstania  Komitet  Informacyjny  był  organizacją  całkowicie  nieefektywną, 

gdyż  oficerowie  pochodzili  z  obu  wrogich  wobec  siebie  służb i nie mieli najmniejszej 

ochoty na współpracę, natomiast wielką na powrót do dawnych struktur. Łączyło ich 

tylko jedno: sabotowali działalność Komitetu, gdzie i jak tylko się dało.

Równocześnie Sztab Generalny i MGB poinformowały Komitet Centralny, że nie 

są w stanie efektywnie działać, gdyż otrzymują informacje z drugiej ręki i nie na czas. 

Oficerowie  wywiadu  dokładali  wszelkich  starań,  żeby  udowodnić  to  twierdzenie,  nie 

tracąc  przy  okazji  życia.  Z  kolei  Komitet  Centralny  robił  co  mógł,  żeby  poprawić 

skuteczność  Komitetu  Informacyjnego  – w  ciągu  mniej  więcej  roku  zmieniono 

czterokrotnie  szefów,  co  i  tak  niewiele  dało:  żaden  nie  zdołał  przełamać  oporu 

własnych pracowników i presji armii oraz MGB. Po długiej zakulisowej walce szefem 

Komitetu Informacyjnego został wreszcie nowo pozyskany poplecznik Berii – Wiktor 

Siemionowicz Abakumow.

I  jak  za  przyciśnięciem  guzika  cały  wywiad  trafił  pod  kontrolę  Ministerstwa 

Bezpieczeństwa Państwowego. Stalin natychmiast dostrzegł błąd – zawsze uważał, że 

stworzenie jednego wywiadu, nawet podległego partii, w końcu doprowadzi do tego, 

że bezpieka przejmie nad wszystkim kontrolę. A to stanowiłoby śmiertelne zagrożenie 

dla  partii.  Pozostało  tylko  jedno  rozwiązanie:  natychmiastowa  likwidacja  nowego 

układu i podział wywiadu według starych zasad. Tylko że sprawa nie była taka łatwa i, 

aby  mogła  się  udać,  partia  musiała  sprzymierzyć  się  z  armią,  której  taki  rozwój 

wydarzeń  również  nie  przypadł  do  gustu.  Zgodnie  z  poleceniem  Stalina,  pierwszy 

zastępca  szefa  Sztabu  Generalnego,  generał  Sztemienko,  złożył  Politbiuru  raport  na 

temat  „ślepoty  Sztabu  Generalnego”,  po  którym  to  raporcie  GRU  odzyskał 

samodzielność,  wydostając  się  spod  „kurateli”  Abakumowa.  W  nagrodę  za  wybitną 

służbę  Stalin  natychmiast  mianował  Sztemienkę  szefem  Sztabu  Generalnego  i 

zwierzchnikiem GRU.

Po dwóch latach GRU (i Sztemienko) wyrównali rachunki i przedstawili Stalinowi 

30

background image

kompletny  zestaw  dokumentów  odnośnie  spisku  wśród  współpracowników 

Abakumowa, w który on sam także miał być zamieszany. Spisku, oczywiście, nie było, 

ale  czystka  – zgodnie  z  regułami  gry – musiała  nastąpić:  Abakumow  został 

aresztowany  w  1951  roku  (rozstrzelano  go w  1954  roku),  Komitet  Informacyjny 

rozwiązano, a w MGB pojawiły się wakaty po skazanych „spiskowcach”.

Sytuacja wróciła do normy.

Ministerstwo  Bezpieczeństwa  Państwowego  naturalnie  nie  wybaczyło  GRU  tej 

akcji,  a  przyszedł  rok  1952 – rok  starcia  pomiędzy  Biurem  Politycznym  a  Stalinem. 

Przygotowano stosowne dokumenty, tym razem o spisku w szeregach GRU, i kolejna 

czystka  przerzedziła  szeregi  Sztabu  Generalnego  i  GRU.  Stalin  był jej przeciwny, ale 

Politbiuro nalegało i w efekcie czystka się odbyła. Sztemienko został zdegradowany do 

stopnia generała porucznika i usunięty ze Sztabu Generalnego.

Na  początku  1953  roku,  zaraz  po  śmierci  Stalina,  o  spuściznę  po  nim  zawrzała 

zażarta walka pomiędzy dotychczasowymi współtowarzyszami broni. Najważniejszym 

„pretendentem  do  tronu”  był,  oczywiście,  Beria  i  zjednoczone  siły  armii  oraz  partii 

skupiły się automatycznie przeciwko niemu.

Na wspólnym posiedzeniu przywódców wojska i partii Beria został aresztowany i 

natychmiast  rozstrzelany,  co  poprzedziło  zwyczajową  czystkę  w  szeregach 

kierowanych  przezeń  organów  bezpieczeństwa.  GRU  przygotował  na  tę  okoliczność 

odpowiednie  dokumenty,  które  ujawniano  na  tajnych  rozprawach.  Wielu  oficerów  z 

„wierchuszki” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zostało zgładzonych po śledztwach, 

w  których  stosowano  równie  wymyślne  co  pracochłonne  tortury.  Śledztwo  zawsze 

toczyło się w piwnicach siedziby GRU przy Bulwarze Gogola. W tym czasie nastąpiło 

także  rozwiązanie  Ministerstwa  Bezpieczeństwa  Państwowego

–  organ  ten 

zdegradowano do rangi komitetu

*

Równolegle ze spadkiem prestiżu bezpieki armia miała w państwie coraz więcej do 

powiedzenia.  „Rosyjski  Bonaparte”,  jak  nazywano  marszałka  Żukowa,  wrócił  z 

wygnania,  na  które  zesłał  go  Stalin,  i  został  ministrem  obrony,  a  w  krótkim  okresie 

także  członkiem  Biura  Politycznego.  Błyskawicznie  spowodował  powrót  z  łagrów 

innych  generałów  i  marszałków, którymi poobsadzał kluczowe stanowiska. Ponieważ 

w tych działaniach nie napotykał na opór, generał Sztemienko został przywrócony do 

dawnej  rangi  i  powrócił  na  stanowisko  szefa  GRU,  który  stał  się  zależny  jedynie  od 

armii.

Z  wojska  na  rozkaz  Żukowa  zostali  usunięci  komisarze  i  inni  pracownicy 

polityczni partii. Marszałek zakazał Głównemu Zarządowi Politycznemu mieszania się 

w sprawy armii, jednocześnie likwidując wszystkie wydziały specjalne

– w ten sposób także czekiści stracili możliwość kontrolowania wojskowych.

Krokodyl coraz skuteczniej pozbywał się cugli

31

background image

–  na  zebraniach  Politbiura  Żuków  otwarcie  sprzeciwiał  się  Chruszczowowi  i 

publicznie go obrażał.

Partia  zrozumiała,  że  popełniła  poważny  błąd  w  tak  gwałtowny  sposób 

pozbawiając KGB władzy, gdyż sama była, jak dowodził rozwój wydarzeń, bezbronna 

wobec armii. Jeśli taki stan miałby się utrzymać, nikt nie miał wątpliwości, że jedynym 

panem sytuacji zostałaby armia, dysponując w Związku Radzieckim władzą absolutną.

Ale w październiku 1957 roku Żuków popełnił niewybaczalny błąd – wybrał się z 

kurtuazyjną  wizytą  do  Jugosławii.  W  czasie  nieobecności  marszałka  błyskawicznie 

zwołano  plenum  Komitetu  Centralnego,  na  którym  przegłosowano  usunięcie  go  z 

szeregów  Biura  Politycznego  i  ze  stanowiska  ministra  obrony  pod  zarzutem 

„bonapartyzmu”.

Sztemienko,  widząc  co  się  szykuje,  wysłał  do  Żukowa  telegram  z  ostrzeżeniem, 

ale  telegram  i  kurier  zostali  przechwyceni  przez  KGB.  Żuków  powrócił  z  Jugosławii 

prosto  na  wygnanie,  a  Sztemienko,  znów  zdegradowany  do  generała  porucznika, 

podzielił  jego  los.  (Choć  przyznać  należy,  że  miał  wyjątkowy  dar  przetrwania:  za 

rządów Breżniewa znów odzyskał poprzednią rangę).

I  ponownie,  zgodnie  z  naukami  Lenina,  szefem  GRU  został  pierwszy 

przewodniczący KGB, Iwan Sierow, który automatycznie z chwilą mianowania stał się 

głównym  rywalem  KGB  i  nie  miał  najmniejszej  nawet  ochoty  na  fuzję  tych  dwóch 

służb. Ponieważ był generałem KGB, armia nie mogła go wykorzystać przeciwko partii 

czy KGB i sytuacja wróciła do normy.

Aby jednak lepiej zabezpieczyć się na przyszłość i skuteczniej kontrolować armię, 

były  szef  GRU,  generał  Golikow,  został  mianowany  szefem  Głównego  Zarządu 

Politycznego  Armii  Radzieckiej.  Golikow,  jako  były  czekista  i  politruk,  gotów  był 

służyć każdemu, kto tego zażąda, jak też dostarczać dokładnie takie informacje, jakie 

zadowolą  zwierzchników.  Ktoś  taki  idealnie  nadawał  się  do  roli,  jaką  szefowi 

Głównego Zarządu Politycznego wyznaczyła partia.

I  tak  już  pozostało  do  końca  istnienia  ZSRR.  Nikt  nie  próbował  zmieniać 

leninowskiego systemu współzależności. Następcą Sierowa na stanowisku szefa GRU 

został  więc  generał  pułkownik  KGB,  Piotr  Iwaszutin. Schedę po Golikowie przejął z 

kolei były wiceminister MGB (w latach 1951-1953), generał Jepiszew.

Krótko mówiąc, krokodyl znów znalazł się w cuglach...

32

background image

33

background image

Rozdział 3

PIRAMIDA

Jeśli  rozumie  się  skrót  GRU  w  sposób  dosłowny,  otrzyma  się  obraz  wywołujący 

duże  wrażenie,  ale  daleki  od  kompletnego.  Rozpatrywanie  bowiem  wywiadu 

wojskowego,  jako  części  składowej  Sztabu  Generalnego,  bez  podległych  mu 

organizacji jest podobne do rozważań o Czyngischanie bez uwzględnienia Ordy.

Formalnie można GRU opisać jako niezwykle potężną organizację wywiadowczą, 

tworzącą część Sztabu Generalnego i działającą na rzecz najwyższego dowództwa sił 

zbrojnych  Związku  Radzieckiego.  Co  do  jej  siły,  wystarczy  powiedzieć,  że  w 

strukturach  GRU  służy  ponad  pięć  tysięcy  wyższych  oficerów  i  generałów 

posiadających  akademickie  wykształcenie  w  kwestiach  wywiadowczych.  GRU  ma 

„nielegalnych”  w  każdym  kraju  na  świecie,  oprócz  oficerów  działających  w  tychże 

krajach pod oficjalnym szyldem dyplomatów, przedstawicieli handlowych itp. Zarówno 

„nielegalni”,  jak  i  „dyplomaci”  działają  niezależnie  od  siebie,  ale ich cel jest wspólny: 

zwerbować  jak  najwięcej  agentów,  którzy,  kierowani  przez  GRU,  będą  wykradali 

najtajniejsze  dokumenty,  obalali  rządy  i  usuwali  niewygodnych  dla  Rosji  polityków. 

Centrala  GRU  analizuje  wiadomości  szpiegowskie  napływające  od  tysięcy  agentów 

oraz  ze  źródeł  zwiadu  lotniczego,  morskiego,  satelitarnego  i  elektronicznego 

obejmującego całą kulę ziemską.

Jak  dotąd  nadal  jest  to opis tylko Czyngischana, gdyż poza tym wszystkim GRU 

nadzoruje  i  koordynuje  także  działalność  gigantycznej  organizacji  zwanej  radzieckim 

wywiadem wojskowym.

Organizacyjnie  Armia  Radziecka  składała  się  z  szesnastu  okręgów  wojskowych, 

czterech grup wojsk Armii Radzieckiej (stacjonujących w Polsce, NRD, na Węgrzech i 

w  Czechosłowacji)  i  czterech  Flot:  Północnej,  Oceanu  Spokojnego,  Bałtyckiej  i 

Czarnomorskiej.  W  sztabie  każdego  okręgu,  grupy  wojsk  czy  floty  istniał  zarząd 

wywiadowczy,  których  łącznie  było  dwadzieścia  cztery.  Każdy  z  tych  zarządów 

podlegał GRU i był jakby jego miniaturą, mającą swoje podległe jednostki. Każdy też 

34

background image

zajmował  się  zbieraniem  informacji  o  przeciwniku,  zarówno  w  czasie  pokoju,  jak  i 

wojny.

Rozpad  imperium  oraz  kres  wojskowej  obecności  ZSRR,  a  następnie  Federacji

Rosyjskiej

*

w  Europie  Środkowej  wymusił  zmiany  w  organizacji  wywiadu 

wojskowego, jednak same zasady funkcjonowania GRU pozostały bez zmian.

Gdy mowa o zarządzie wywiadowczym sztabu floty czy okręgu wojskowego, jako 

o  organizacji  podległej  GRU,  nie  znaczy  to,  że  jest  ona  słaba  czy  nieliczna,  wręcz 

przeciwnie,  choć  przyznać  należy,  że  od  Zarządu  Głównego  (tj.  GRU)  jest  znacznie 

mniejsza.  Każdy  z  tych  zarządów  jest  wystarczająco  silny  i  liczny,  by  niezależnie 

werbować  agentów  na  terytorium  kraju  (czy  też  krajów)  leżących  w  sferze 

zainteresowania  danego  okręgu  czy  floty.  Każdy  z  nich  posiada  wystarczające 

możliwości,  by  bez  niczyjej  pomocy  zakłócić  normalne  życie  w  tymże  kraju  czy 

krajach.  Dysponuje  też  tymi  samymi  formami  działalności  wywiadowczej co Centrala 

(poza  wywiadem  satelitarnym).  Nie  licząc  jednostek  Specnazu,  które  są  do  jego 

dyspozycji,  posiada  także  specjalnie  werbowanych  agentów-terrorystów,  których 

zadaniem  jest  mordowanie  polityków  i  wyższych  oficerów  oraz  sianie  terroru  w 

wybranym kraju.

Istnieją dwie niezależne od siebie siatki: jedna, klasyczna, składająca się z agentów 

zbierających  informacje  i  druga,  szpiegowsko-terrorystyczna,  podległa  Specnazowi. 

Siłę takiego zarządu doskonale uzmysławia jeden fakt: każdy z nich ma do dyspozycji 

brygadę Specnazu, liczącą tysiąc trzystu profesjonalnych zabójców, pozostających bez 

przerwy w stanie gotowości bojowej.

Najlepiej  wyobrazić  sobie  radziecki  wywiad  wojskowy  jako  potężne  państwo 

feudalne z doskonałą armią. Głową tego państwa jest GRU, bezpośrednio dowodzące 

swoimi  wasalami – zarządami  wywiadowczymi  sztabów  okręgów  i  flot – z  których 

każdy posiada własną armię i wasali także dysponujących wojskiem itd. Jedyną różnicą 

w stosunku do prawdziwych państw feudalnych jest nieprzestrzeganie zasady: „Wasal 

mego  wasala  nie  jest  moim  wasalem”.  GRU  całkowicie  kontroluje  każdy  stopień 

piramidy,  jaką  tworzy  owa  wzorowana  na  feudalnej  struktura.  Stopnie  te  godne  są 

osobnego omówienia.

Każdy okręg wojskowy składa się z kilku armii, a każda flota z flotylli. W sztabie 

każdej  armii  czy  flotylli  istnieje  wydział  wywiadowczy  będący  „wasalem”  zarówno 

zarządu  wywiadowczego  sztabu  okręgu  lub  floty,  jak  i  GRU.  Każdy  wydział  ma 

własną siatkę wywiadowczą, a jest ich co najmniej pięćdziesiąt, i każdy ma kompanię 

Specnaz  składającą  się  ze  stu  piętnastu  wyszkolonych  sabotażystów  i  zabójców 

zdolnych  wysadzać  mosty,  rozbijać  sztaby  i  likwidować  polityków.  Poza  tym  każdy 

dysponuje  bogatym  asortymentem  środków  wywiadu  radioelektronicznego  i 

lotniczego.

35

background image

Armia składa się z czterech do sześciu dywizji. W czasie pokoju daje to około stu 

osiemdziesięciu  dywizji  pancernych  i  zmechanizowanych,  dla  uproszczenia  można 

pominąć  osiem  dywizji  powietrznodesantowych,  brygady  piechoty  morskiej  podległe 

marynarce  wojennej  i  lotnictwo  wojskowe,  mające  własne  jednostki  wywiadowcze 

podległe  bezpośrednio  GRU.  W  sztabie  każdej  dywizji  znajduje  się  oficer  wywiadu 

dysponujący  batalionem  zwiadu  oraz  „wasale”  – oficerowie  wywiadu  pułków  wraz  z 

ich  oddziałami.  Batalion  zwiadu  dywizji,  poza  oddziałami  czółgów  i  wywiadu 

radioelektronicznego,  dysponuje  kompanią  Specnazu,  zdolną  skutecznie  działać  na 

terenach przeciwnika.

Dla  ścisłości  dodać  należy,  że  nie  wszystkie  z  tych  stu  dwudziestu  dywizji 

utrzymują  w  czasie  pokoju  pełne  etaty,  zawsze  jednak  są  w  nich  w  pełni  obsadzone 

etaty  oficerskie  i  techniczne,  braki  występują  wśród  podoficerów  i  żołnierzy  (poza 

jednostkami  zwiadu).  W  tym  ostatnim  przypadku  obojętnie  czy  będzie  to  brygada 

Specnazu,  czy  batalion  (700  ludzi),  czy  też  kompania  (180  ludzi)  zawsze  skład 

osobowy jest pełen i gotów do akcji.

Cała  ta  piramida  jest  kontrolowana  przez  GRU,  choć  rzadko  się  to tak oficjalnie 

nazywa.  Badacz  studiujący  GRU,  ale  nie  znający  całości  zagadnienia  i  kierujący  się 

tabliczkami  z  oficjalnymi  nazwami,  przeoczy  owe  dwadzieścia  samowystarczalnych, 

ale nie samodzielnych organizacji wywiadowczych, a każda z nich siłą i możliwościami 

zbliżona  jest  do  wywiadu  wojskowego  większości  krajów  Europy  Środkowej.  W 

ostatnich  latach  istnienia  ZSRR  dysponowały  one  łącznie  stoma  tysiącami  elitarnych 

wojsk Specnazu wyposażonych w taką liczbę wozów bojowych co każdy z większości 

dobrze uzbrojonych krajów Europy.

36

background image

Rozdział 4

GRU I KOMISJA WOJSKOWO-PRZEMYSŁOWA

Używając  określenia  armia  odnośnie  Armii  Radzieckiej  trzeba  pamiętać,  że 

mówimy  nie  tylko  o  Ministerstwie  Obrony,  ale  również  o  dwunastu  innych 

ministerstwach,  których  jedynym  zadaniem  była  produkcja  broni  i  wyposażenia  na 

potrzeby  wojska.  W  czasach świetności imperium wszystkie te ministerstwa tworzyły 

potężny  monolit  kierowany  przez  Komisję  Wojskowo-Przemysłową.  W  skład  jej 

kolegium  wchodzili:  jeden  z  pierwszych  zastępców  przewodniczącego  Rady 

Ministrów,  trzynastu  ministrów,  szef  Sztabu  Generalnego  i  szef  GRU.  Gdy  mowa  o 

walce  pomiędzy  armią,  partią  i  KGB  była  w  nią  naturalnie  zaangażowana  Komisja, 

której losy zależały nierozerwalnie od losów armii.

Potęga ekonomiczna i finansowa Komisji przekraczała granice zdrowego rozsądku 

i  należy  ją  rozpatrywać  w  szerszym  aspekcie – w  aspekcie  całego  Związku 

Radzieckiego.  Teoretycznie  Związek  Radziecki  wydawał  w  1984  roku  na  zbrojenia 

śmieszną  kwotę  dziewiętnastu  miliardów  rubli.  Był  to  jednak  wyłącznie  budżet 

Ministerstwa  Obrony,  a  budżety  pozostałych  dwunastu  ministerstw  produkujących 

broń były utrzymywane w tajemnicy. System zaś skonstruowany został w ten sposób, 

że  Ministerstwo  Obrony  nie  kupowało  produktów  od  innych  ministerstw,  tylko 

składało  zamówienia.  Na  przykład:  w  trakcie  budowy  był  śmigłowcowiec,  a 

Ministerstwo  Obrony nie było w żaden sposób tym obciążone – fundusze na budowę 

okrętu  zostały  zaksięgowane  przez  Radę  Ministrów  pod  pozycją  „przemysł 

stoczniowy”.

Ministerstwo  Przemysłu  Stoczniowego  nigdy  zresztą  nie  koncentrowało  się  na 

budowie  statków – jego  głównym  zadaniem  była  budowa  okrętów.  Jednostki 

pływające  na  potrzeby  marynarki  handlowej  i  rybołówstwa  były  kupowane  w Polsce, 

NRD,  Jugosławii,  Bułgarii,  Włoszech,  Francji,  Norwegii,  Szwecji  i  wielu  innych 

krajach.  Dostawców  było  tylu,  że  chyba  jedyny  wyjątek  stanowiła  faktycznie 

Szwajcaria,  jak  twierdzi  dowcip.  To  samo  dotyczyło  samolotów,  śmigłowców, 

37

background image

czołgów,  rakiet,  elektroniki  czy  mundurów.  Nikt  tak  naprawdę,  nawet  w  ZSRR,  nie 

wiedział,  jakimi  sumami  dysponowała  Komisja,  ale  była  to  kwota  znacznie 

przewyższająca wspomniane dziewiętnaście miliardów.

W  sercu  każdego  radzieckiego  pięcioletniego planu rozwoju ekonomicznego (nie 

w tym propagandowym, jaki drukowało się we wszystkich gazetach, a w prawdziwym, 

nie  podawanym  do  publicznej  wiadomości)  można  było  znaleźć  plan  Komisji 

Wojskowo-Przemysłowej. Powodem był fakt, że żadna gałąź radzieckiego przemysłu, 

transportu  czy  usług  nie  miała  znaczenia  „niezależnego”,  to  jest  innego  niż  praca  na 

potrzeby wojska.

Podobnie  sprawy  miały  się  z  nauką,  która  także  pracowała  na  potrzeby  Komisji 

Wojskowo-Przemysłowej.  Oficjalnie  na  badania  naukowe  przeznaczało  się  rocznie 

sześćdziesiąt  miliardów  rubli – trzy  razy  więcej  niż  na  zbrojenia.  Tylko  co  to  jest  za 

nauka  i  technika,  skoro  Związek  Radziecki  jako  pierwszy  na  świecie  wyprodukował 

satelitę  niszczącego  inne  satelity,  a  nie  był  w  stanie  wyprodukować  zwykłego 

samochodu  osobowego,  na  którego  produkcję  musiał  licencję  kupić  we  Włoszech? 

Związek  Radziecki  dysponował  najlepszymi  truciznami  na  świecie,  ale  technologię 

wytwarzania nawozów sztucznych musiał kupić od Stanów Zjednoczonych.

Na  co  przeznaczano  owe  sumy,  jak  nie  na  zbrojenia,  skoro  skonstruowano 

gigantyczny  transkontynentalny  radar  czy  nadajniki  super-niskiej  częstotliwości  do 

łączności  z  zanurzonymi  okrętami  podwodnymi?  Ich  podziemne  anteny  mają  tysiące 

kilometrów  długości,  a  technologię  produkcji  głupiego  telewizora  kolorowego 

musiano  kupić  we  Francji.  Owe  sześćdziesiąt  miliardów  rubli  to  kolejny 

zakamuflowany  wydatek  na  zbrojenia,  którym  dysponowała  Komisja  Wojskowo-

Przemysłowa.

* * *

Co  natomiast  wspólnego  miał  z  tym  GRU?  Ano  to,  że  budżet  GRU  był 

kilkakrotnie większy niż budżet KGB. Można to wyjaśnić w sposób następujący: KGB 

miał swój własny ogromny budżet, GRU – także niemały. Obie służby były oczywiście 

finansowane  z  budżetu  państwa,  które  starało  się  ograniczać  te  wydatki.  Ale  GRU 

poza  oficjalnym  budżetem  otrzymywał  kolosalne  zamówienia  od  Komisji  Wojskowo-

Przemysłowej  i  sektora  badań  naukowych.  Wartość  tych  zamówień  kilkakrotnie 

przewyższała oficjalny budżet.

Na  przykład,  otrzymując  zamówienie  na  kradzież  silnika  czołgowego,  GRU

uzyskiwał  też  z  „nauki”  lub  „przemysłu”  część  pieniędzy  przeznaczonych  na  jego 

konstrukcję.  Za  pieniądze  wspomnianych  resortów  werbowano  agenta,  który  miał 

dokonać  kradzieży.  GRU  nie  wydaje  więc  na  to  ani  kopiejki  z  własnych  funduszy, 

38

background image

przemysł  czy  nauka  dostają  pożądany  „towar”  za  minimalny  procent  kwoty,  którą 

kosztowałoby  jego  skonstruowanie,  a  agent,  który  zrealizował  zamówienie  do  końca 

życia i tak będzie pracował dla GRU. Czyż można sobie wyobrazić lepszy układ?

Wszystkie  dwanaście  ministerstw  podległych  Komisji  oraz  wszystkie  dziedziny 

nauki zajmujące się zbrojeniami wolały więc korzystać z usług GRU (i płacić za nie), 

jeśli  tylko  było  można  w  ten  sposób  uzyskać  potrzebne  technologie  czy  wynalazki. 

Konstruktorzy  czy  dyrektorzy  fabryk  otrzymywali  nagrody  i  medale  za  kopiowanie 

zachodnich rozwiązań, jakby sami je wymyślili.

KGB  miał  do  dyspozycji  jedynie  własny  budżet,  a  GRU  mógł  korzystać  z 

budżetów  wszystkich  branż  radzieckiego  przemysłu  zbrojeniowego  i  gałęzi  nauki. 

Podczas  całej  długotrwałej  i  kosztownej  operacji,  jaką  była  kradzież  dokumentacji 

amerykańskiego  okrętu  podwodnego  typu  „George  Washington”,  dzięki  której 

Związek  Radziecki  wybudował  jego  dokładną  kopię  nazwaną  „Mały  George”,  GRU 

nie  wydał  ani  dolara  z  własnego  budżetu.  Podobnie  było  w  przypadku 

naddźwiękowego  samolotu  pasażerskiego  Concorde,  pocisku  Red  Eye  czy  wielu, 

wielu innych.

Powstaje  pytanie:  dlaczego  KGB  nie  realizował  zamówień  przemysłu 

zbrojeniowego?  Powód  był  prosty:  przewodniczący  Rady  Ministrów  i  Gosplanu 

(Państwowej  Komisji  Planowania)  byli  odpowiedzialni  za  radziecką  ekonomię –

planowali, ile komu i na co przyznać pieniędzy. Przewodniczący Rady Ministrów miał 

pod  sobą  zarówno  przemysł  zbrojeniowy,  jak  i  Ministerstwo  Obrony,  któremu 

podlegał  Sztab  Generalny  oraz  GRU.  KGB  jednakże  mu  nie  podlegał.  Jeśli  GRU 

otrzymał  pieniądze  na  uzyskanie  czegoś  interesującego,  przewodniczący  Rady 

Ministrów oraz przewodniczący Komisji Wojskowo-Przemysłowej mogli domagać się 

przyśpieszenia dostawy. Gdyby jednak zlecili to KGB, mogliby tylko cierpliwie czekać, 

aż wszechwładny KGB dostarczy co ma, a towarzysze czekiści nawet sowicie opłaceni 

nie słynęli z pośpiesznej realizacji zamówień.

KGB  był  aroganckim  i  nieterminowym  „dostawcą”  o  potężnych  możliwościach, 

ale bez grosza w kieszeni – zupełnie jak w dawnych czasach dobrze ustawiony dworak 

na carskim dworze. GRU przypomina zaś brzydkiego garbusa gotowego za pieniądze 

służyć  każdemu  i  zarabiać  przy  tej  okazji  miliony.  Elegancki  dworak  nienawidzi 

garbusa i zabiłby go przy pierwszej okazji, gdyby nie fakt, że garbusa chroni sam car...

39

background image

40

background image

Rozdział 5

DLACZEGO NIC O TYM NIE WIADOMO?

Za  czasów  Związku  Radzieckiego  część  tablic  rejestracyjnych  w  Gruzji  kończyła 

się literami GRU, co było czystym przypadkiem, prawie przez nikogo nie zauważonym 

(włącznie  z  milicją).  Powód  był  prosty:  poza  bardzo  wąskim  kręgiem 

wtajemniczonych,  nikt  w  Związku  Radzieckim  nie  wiedział  o  istnieniu  organu 

ukrywającego  się  pod  takim  skrótem;  nawet  w  Sztabie  Generalnym,  którego  część 

stanowił  GRU,  tysiące  oficerów  uważało  Jednostkę  44388,  z  której  otrzymywali 

wszystkie  dane  wywiadowcze,  za  filię  KGB.  Co  więcej,  funkcjonariusze  KGB 

pilnujący ambasad radzieckich, a nie będący członkami wywiadu KGB, byli najczęściej 

przekonani,  że  w  ambasadzie  istnieje  tylko  jedna  rezydentura  wywiadu – ta 

obsługiwana przez KGB.

Zachodni specjaliści dziś już wiedzą sporo o GRU, ale zwykli obywatele z reguły 

nadal  nie  mają  pojęcia  o  jego  istnieniu,  a  nawet  jeśli  przypadkiem  coś  słyszeli,  to ich 

stosunek  do  tej  instytucji  był  ambiwalentny,  podobnie  jak  do  słynnego  potwora  ze 

szkockiego jeziora: część wierzy w jego istnienie, część nie, ale nikt się owego stwora 

nie  boi.  Ciekawe  dlaczego  tak  mało  wiadomo  było o GRU, zwłaszcza że istnieje bez 

wątpienia i w dodatku wciąż posiada potężne możliwości.

Powodów  jest  sporo,  a  oto  najważniejsze.  Po  pierwsze,  ustanowiwszy  swą 

krwawą 

dyktaturę, 

komuniści 

musieli 

ogłosić 

społeczeństwu 

istnienie 

„nadzwyczajnego”  organu  tejże  dyktatury,  któremu  wolno  zajmować  się  tym  czym 

chce i postępować dowolnie ze wspomnianym społeczeństwem, włącznie z masowymi 

egzekucjami.  Zrobił  to  Lenin,  informując  o  narodzinach  WCzK.  Potem  jego 

spadkobiercy informowali uczciwie o wszystkich zmianach w nazwie tejże organizacji, 

nie  podkreślając jednak, że zmienia się tylko nazwa. Reszta pozostawała bez zmian... 

Fakt  istnienia  GRU  nie  musiał  być  powszechnie  znany,  toteż  na  temat  wywiadu 

wojskowego nigdy nie wydawano oficjalnych oświadczeń.

Po  drugie,  podstawową  funkcją  KGB  było  wywieranie  nacisku  na  własne 

41

background image

społeczeństwo, w związku z czym w świadomości społecznej wszystko co złe, tajne i 

zbrodnicze kojarzone było z KGB. Wywiad wojskowy praktycznie nie brał i nie bierze 

udziału  w  walce  z  własnym  narodem,  bynajmniej  zresztą  nie  dlatego,  że  jest 

przepełniony humanitaryzmem czy miłością do rodaków, ale po prostu dlatego, że nie 

po to został stworzony. Naturalnym więc jest, że ludzie pamiętają KGB, a nie GRU.

Po  trzecie,  walcząc  o  władzę  Chruszczow  poinformował  ogłupiały  świat  o 

niektórych  zbrodniach  swych  poprzedników  popełnianych  rękami  czcigodnych 

czekistów. Efekt był taki, że od tej pory świat utożsamia wszystkie radzieckie działania 

wywiadowcze,  jak  i  zbrodnie,  z  KGB.  Przebiegły  Chruszczow  naturalnie  nie  ujawnił 

wszystkiego,  ale  to,  co  wyciągnął  na  światło  dzienne  wystarczyło,  by  odurnić  świat, 

przynosząc mu niesamowity kapitał polityczny.

Ojciec  „odwilży”  podawał  zresztą  dane  w  sposób  specyficznie  wybiórczy: 

powiedział o masowych egzekucjach Stalina, ale zapomniał o tych przeprowadzanych 

z rozkazu Lenina, mówił o zagładzie przywódców komunistycznych w 1937 roku, ale 

wypadły  mu  z  głowy  miliony  ofiar  podczas  „rozkułaczania”  chłopstwa  w  pierwszej 

połowie lat trzydziestych. Ukazał rolę NKWD, ale całkowicie przeoczył rolę partii jako 

siły  kierującej  tym  molochem.  Był  zainteresowany  w  ukazaniu  zbrodni  bezpieki  w 

kraju  i  podał  kilka  z  nich  do  publicznej  wiadomości,  natomiast  ujawnianie  tego,  co 

zrobiono  za  granicą,  nie  wchodziło  w  zakres  jego  planów,  gdyż  nie  mogło  przynieść 

żadnej korzyści politycznej. Dlatego to o działalności GRU panowała cisza.

Po  czwarte,  zwalczanie  dysydentów,  emigracji  czy  zagłuszanie  skierowanych  do 

Rosjan  audycji  zachodnich  radiostacji  to  wyłączna  domena  KGB,  w  związku  z  czym 

dysydenci  i  emigracja  robili,  co  mogli,  by  ujawnić  światu  tę  rolę  i  ukazać prawdziwe 

oblicze  swego  głównego  wroga,  czyli  KGB.  Podobnie  postępowały  zachodnie 

rozgłośnie,  co  w  efekcie  miało  olbrzymi  wpływ  na  światowe  media.  Bohaterem 

negatywnym, ale zawsze jednak bohaterem, tego typu materiałów był KGB.

Po  piąte,  niemiłe  niespodzianki,  jakie  przytrafiały  się  w  Związku  Radzieckim 

obcokrajowcom,  to  także  sprawka  KGB,  a  od  dawna  wiadomo,  że,  na  przykład,  dla 

amerykańskiego odbiorcy wielokroć ważniejsze jest to, co złego przytrafi się jednemu 

Amerykaninowi, niż dziesięciu tysiącom Rosjan.

Dodać  do  tego  należy,  że,  skąpawszy  się  w  rzekach  ludzkiej  krwi,  KGB  za 

wszelką  cenę  chciał  się  wybielić,  toteż  zwalał  wszystko  na  przeszłość  i  czekistów. 

GRU jako całość natomiast nie miał nic przeciwko temu nieporozumieniu, wychodząc 

z  założenia,  że  dla  dobrego  wywiadu  najlepszy  jest  całkowity  brak  reklamy.  Bez 

względu na to czy chodzi o porażki i zbrodnie, czy sukcesy...

Dla  dobrego  szpiega  ciemność  i  mętna  woda  to  środowisko  naturalne  znacznie 

bardziej sprzyjające niż sława, obojętnie jakiego by ona była rodzaju.

42

background image

43

background image

Rozdział 6

GRU I „MŁODSI BRACIA”

Struktura  państwowa  jakiegokolwiek  kraju  komunistycznego  uderzająco 

przypominała  strukturę  Związku  Radzieckiego.  W  epoce  Stalina,  na  przykład,  kult 

jednostki był obowiązującą zasadą, a każdy z dyktatorów potrzebował potężnej tajnej 

policji,  by  zachować  status  quo.  Stwarzało  to  konieczność  istnienia  innej  tajnej 

organizacji wywiadowczej, która miała stanowić przeciwwagę dla pierwszej.

Zazwyczaj  rolę  owej  przeciwwagi  pełnił  wywiad  wojskowy,  zwłaszcza  że 

wszystkie  kraje  komunistyczne,  niezależnie  jaki  rodzaj  komunizmu  adaptowały  były 

wojownicze  i  agresywne.  W  wielu  krajach  obozu  socjalistycznego  na  pierwszy  rzut 

oka istniała tylko jedna tajna policja, ale bliższe oględziny wykazywały zawsze, że były 

dwie albo w tej jednej istniał tak silny rozłam, że w krótkim czasie doszło do podziału.

Wywiady  wojskowe  wszystkich  krajów  satelickich  przejawiały  wielką  aktywność 

w zbieraniu materiałów wywiadowczych, które następnie przekazywano bezpośrednio 

GRU.  Faktem  mało  znanym  jest  to,  że  służby  wywiadowcze  krajów  satelickich 

podlegały  Ministerstwu  Obrony  Związku  Radzieckiego.  Działo  się  tak  dlatego,  że 

wywiad  wojskowy  podlegał  szefowi  Sztabu  Generalnego  danego  państwa,  który  z 

kolei  był  podwładnym  szefa  Sztabu  Układu  Warszawskiego.  Teoretycznie  na  to 

stanowisko  mógł  być  mianowany  dowolny  generał  z  dowolnego  państwa 

wchodzącego  w  skład  Układu,  ale  dziwnym  trafem  mianowani  byli  jedynie  radzieccy 

generałowie.  Jeden  z  nich  pojawił  się  już  na  stronach  tego  opracowania – były  szef 

GRU, generał Sztemienko.

Po  upadku  Chruszczowa  Breżniew,  chcąc  przypodobać  się  armii,  odwołał 

Sztemienkę  z  wygnania  i  przywrócił  do  poprzedniej  rangi,  oraz  mianował  szefem 

Sztabu  Wojsk  Układu  Warszawskiego.  Bezpośrednim  jego  zwierzchnikiem  zaś  był 

dowódca  Zjednoczonych  Sił  Układu  Warszawskiego,  które  to  stanowisko  zawsze 

obejmował któryś z radzieckich marszałków. Pierwszym był Koniew, potem Greczko, 

Jakubowski  i  w  końcu  Kulików.  Natomiast  oficjalny  tytuł  każdego  z  marszałków  w 

44

background image

trakcie  piastowania  tego  stanowiska  brzmiał:  „Pierwszy  Zastępca  Ministra  Obrony 

ZSRR – Głównodowodzący  Zjednoczonych  Wojsk  Państw  Członkowskich  Układu 

Warszawskiego”. Mówiąc krótko oznaczało to, że armie kilku w teorii niepodległych i 

suwerennych  państw  podlegały  rozkazom  wiceministra  obrony  innego  państwa.  To 

dopiero piękna niezależność!

Minister  obrony  Związku  Radzieckiego  kierował  w  ten  sposób  poprzez  swego 

zastępcę  całymi  siłami  zbrojnymi  „zaprzyjaźnionych  państw”,  w  tym  naturalnie  także 

ich  wywiadami  wojskowymi.  Dodać  należy,  że  nie chodziło tu o koordynację działań 

czy  bliską  współpracę,  ale  dosłowne  i  bezpośrednie  podporządkowanie  i  to  w 

najzupełniej legalny sposób.

Pięknie,  powie  jakiś  sceptyk,  ale  po  wyczynach  Rosji  w  1939  roku  każdy  Polak 

nienawidzi  Rosjan  serdecznie  i  żarliwie,  wobec  tego  jak  można  oczekiwać,  by  ich 

wywiad  pracował  już  nawet  nie  ciężko,  ale  choćby  poprawnie  w  interesie  GRU?  Od 

1953  roku  uczucia  te  podzielają  obywatele  NRD,  od  1956  roku  Węgrzy,  a  od  1968 

roku Czesi i Słowacy. Wobec tego na papierze wszystko mogło wyglądać ślicznie, ale 

w  praktyce  z  wywiadów  tych  krajów  Związek  Radziecki  będzie  miał  bez  wątpienia 

więcej strat niż pożytku.

Niestety,  to  rozumowanie  jest  błędne,  choć  zyskało  bardzo  wielu  zwolenników. 

Praktyka  przeczy  temu  jednoznacznie.  Jest  faktem  nie  do  podważenia,  że  ludność 

wszystkich  tych  krajów  nienawidziła  komunistów  i  Związku  Radzieckiego;  niemniej 

ich  wywiady  współpracowały  uczciwie  i  starały  się  jak  mogły  działać  w  interesie 

„starszego brata”.

Rozwiązanie  tej  zagadki  jest  stosunkowo  proste:  dzięki  niekorzystnym  dla 

satelitów  traktatom  handlowym  Związek  Radziecki  spętał  ze  sobą  nierozerwalnymi 

praktycznie  więzami  ekonomicznymi  wszystkie  te  kraje.  Za  radziecką  ropę,  węgiel, 

energię  elektryczną  i  gaz  płaciły  niesamowitą  wprost  cenę.  A  płacić  mogły  dwojako: 

własnymi  surowcami  czy  wyrobami  przemysłu albo  dostarczając  tajemnice  innych. 

Perspektywa  niezwykle  kusząca,  tym  bardziej,  że  informacje  miały  znacznie  wyższą 

cenę  i  wszyscy  pierwsi  sekretarze  partii  „bratnich”  krajów  zawsze  nakazywali  swym 

wywiadom  podwoić  wysiłki,  by  jak  najwięcej  móc  zaoferować  Związkowi 

Radzieckiemu.

Zachód  w  pierwszych  latach  istnienia  tego  systemu  był  niezmiernie  zaskoczony 

rozległym  zakresem  zainteresowań  wywiadów  krajów  socjalistycznych.  Na  co 

Mongolii plany reaktorów atomowych, a Kubie silników rakiet strategicznych? Pytania 

te  uzyskują  jasną  i  prostą  odpowiedź,  gdy  rozpatruje  się  wszystkie  te  wywiady  jako 

jeden  system.  Dodać  do  tego  należy,  że  wśród  radzieckich  placówek  zagranicznych 

było  praktycznie  niemożliwością  znaleźć  choć  jedną  „czystą”,  to  jest  taką,  której 

pracownicy  nie  byliby  albo  w  całości,  albo  w  przeważającej  większości 

45

background image

funkcjonariuszami KGB czy GRU (ze sprzątaczkami i kierowcami włącznie). To samo 

tyczyło się analogicznych placówek krajów „bratnich”, a pamiętać należy, że przy tak 

ścisłej  współpracy  ich  macierzystych  wywiadów  z  radzieckim,  każdy  z  nich  w 

mniejszym lub większym stopniu współpracował z KGB lub GRU – nawet jeśli część 

szeregowych pracowników nie zdawała sobie z tego sprawy.

46

background image

Rozdział 7

GRU A KGB

Metody,  jakimi  posługiwały  się  GRU  i  KGB,  były  identyczne  i  nie  sposób  ich 

rozróżnić  ani  po  postępowaniu,  ani  po  środkach,  jakie  stosowały.  Różniły  się 

natomiast, i to w sposób zasadniczy, cele obu tych służb specjalnych.

Podstawową  funkcję  KGB  można  opisać  jednym  zdaniem:  „Nie  pozwolić,  by 

Związek  Radziecki  został  rozsadzony  od  wewnątrz”.  Wszystkie  konkretne  zadania 

wywodziły  się  z  tej  podstawowej  funkcji.  Oto  niektóre  z  nich:  ochrona  najwyższych 

osobistości  partyjnych  i rządowych, zapobieganie i tłumienie ewentualnych protestów 

społecznych,  wyłapywanie  dysydentów,  cenzura  i  dezinformacja,  kontrola  zakazu 

kontaktowania się szeregowych obywateli ze światem zewnętrznym, w tym izolowanie 

gości  z  zagranicy  albo  też  przerywanie  kontaktów,  które  już  zostały  nawiązane  i  na 

koniec ochrona granic państwa.

KGB  działał  również  poza  granicami  Związku  Radzieckiego,  ale  cele  tego 

działania  były  te  same  co  na  terenie  kraju.  Można  w  tych  ostatnich  działaniach 

rozróżnić  następujące:  infiltrowanie  środowisk  emigracyjnych  i  neutralizowanie  ich 

wpływu na własne społeczeństwo oraz międzynarodową opinię publiczną, zagłuszanie 

zachodnich  rozgłośni  nadających  wiadomości  w  języku  rosyjskim,  zwalczanie 

organizacji  religijnych  mogących  mieć  wpływ  na  ludzi  radzieckich,  obserwacja 

„bratnich”  partii  komunistycznych  z  zamiarem  natychmiastowej  interwencji  w 

przypadku pojawienia się „herezji”, śledzenie obywateli radzieckich za granicą, w tym 

też  własnych  oficerów,  wyszukiwanie  i  fizyczna  likwidacja  najaktywniejszych 

przeciwników reżimu komunistycznego.

Zadania  GRU  z  kolei  można  było  określić  również  jednym  zdaniem:  „Nie 

pozwolić, by Związek Radziecki został zniszczony przez jakikolwiek atak z zewnątrz”. 

W  opinii  Sztabu  Generalnego  taki  atak  mógł  nastąpić  w  każdej  chwili,  bez 

wypowiedzenia  wojny  i  mógł  być  efektem  nawet  którejś  z  rutynowych  „interwencji 

ograniczonego kontyngentu” w Azji, Afryce czy Europie.

47

background image

Podstawowe  zainteresowania  i  funkcje  GRU  można  dlatego  podzielić  na  cztery 

grupy:

1.  Militarna.  Jest  naturalnie  najistotniejsza  i  składa  się  z  informacji  na  temat 

struktury, jakości i rozmieszczenia sił zbrojnych wszystkich państw świata, ich planów 

i doktryn wojskowych, zarówno sił zbrojnych w całości, jak i każdego z ważniejszych 

sztabów,  planów  mobilizacyjnych,  rodzaju  szkolenia  wojskowego,  zaopatrzenia, 

morale  itd.  Praktycznie  można  z  czystym sumieniem  stwierdzić,  że  interesujące  jest 

dokładnie wszystko, co ma jakikolwiek związek z wojskiem.

2.  Militarno-polityczna.  Wzajemne  stosunki  w  jakich  pozostają  państwa  obce, 

jawne  i  tajne  tarcia  czy  pakty,  możliwe  zmiany  w  przywództwie  wojskowym  lub 

politycznym,  nowe  przymierza,  jakiekolwiek  (nawet  najdrobniejsze)  zmiany  w 

orientacji politycznej lub wojskowej armii, rządów czy całych bloków państw.

3.  Militarno-techniczna.  Wszystko  co  jest  związane  z  techniką  wojskową  i 

technologią  wytwarzania  nowych  typów  broni  państw  uważanych  za  potencjalnego 

przeciwnika (lub mało pewnego sojusznika), od projektów po testy prototypów.

4.  Militarno-ekonomiczna.  Możliwości  produkcji  nowoczesnego  uzbrojenia, jakie 

posiada dany kraj czy grupa państw, potencjał przemysłowy, źródła energii, transport, 

rolnictwo, surowce strategiczne lub ewentualne cele ekonomiczne.

Sztab Generalny uważa, że jeśli GRU może dostarczyć w wyznaczonym terminie 

dokładne dane odnośnie dowolnego państwa na świecie, dotyczące tych czterech grup, 

to żadne z państw nie będzie go w stanie zaskoczyć niespodziewanym atakiem.

W  wielu  przypadkach  interesy  KGB  i  GRU  diametralnie  się  od  siebie  różniły, na 

przykład,  demonstracja  radzieckich  (czy  jeszcze  carskich)  emigrantów  przed  siedzibą 

ONZ  nie  interesowała  GRU  w  najmniejszym  stopniu,  natomiast  bardzo  interesowała 

KGB.  Jakiekolwiek  manewry  wojskowe  dla  odmiany  w  ogóle  nie obchodziły  KGB, 

natomiast  pasjonowały  GRU.  Nawet  w  tych  wypadkach,  gdy  zainteresowania  były 

wspólne, podejście do nich było krańcowo różne.

Na  przykład,  obie  służby  zainteresowane  były  polityką  i  politykami,  ale  osoba 

prezydenta  Cartera  od  samego  początku  w  ogóle  nie  interesowała GRU, gdyż nawet 

powierzchowna  charakterystyka  jego  osobowości  wykazywała  niezbicie,  że  nigdy nie 

wykona pierwszy ataku na Związek Radziecki. Natomiast z punktu widzenia KGB był 

ze  wszech  miar  godzien  uwagi,  gdyż  jego  polityka  w  dziedzinie  poszanowania  praw 

człowieka była bronią zdolną rozsadzić Związek Radziecki od wewnątrz.

W  jeszcze  innym  przypadku  GRU  przejawiał  nadzwyczajne  zainteresowanie 

zmianami  zachodzącymi  w  obsadzie  personalnej  chińskiego  naczelnego  dowództwa. 

To  z  kolei  w  ogóle  nie  interesowało  KGB,  który  doskonale  zdawał  sobie sprawę, że 

po  sześćdziesięciu  latach  komunizmu  nikt  z  obywateli  radzieckich  nie  będzie  w 

najmniejszym  stopniu  zainteresowany  jakąkolwiek  komunistyczną  ideologią  z  Chin, 

48

background image

Korei  czy  skądkolwiek.  Nikt  przy  zdrowych  zmysłach  nie  będzie  także  uciekał  ze 

Związku Radzieckiego do Chin. Chiny z punktu widzenia KGB to pustynia.

Rozpatrując  wzajemne  stosunki  pomiędzy  GRU  i  KGB  trzeba  wrócić  do  kwestii 

podległości  GRU  w  stosunku  do  KGB.  W  rozdziale  poświęconym  historii  pokazane 

zostały relacje zachodzące pomiędzy nimi w przeszłości. W dzisiejszych czasach nic się 

nie  zmieniło –  zarówno  GRU,  jak  i  kolejny  spadkobierca  KGB  gotowi  są w  każdej 

chwili  zniszczyć  przeciwnika,  co  doskonale  odpowiadało  i  nadal  odpowiada 

aktualnemu mieszkańcowi Kremla.

Zawiść  i  wzajemna  nienawiść  tych  obu  służb  są  też  znane  wszystkim  służbom 

specjalnym  krajów,  w  których  są  rosyjskie  ambasady.  Zjawisko  to  może 

zaobserwować  nawet  amator,  jeśli  wie  czego  szukać.  Jest  to  chyba  najlepszy  dowód 

niezależności GRU.

Można  sobie  wyobrazić,  co  by  się  stało,  gdyby  los  czy  kariera  rezydenta  GRU 

zależne były, choćby minimalnie, od jego kolegów z KG B. Gdyby tak było, nigdy nie 

odważyłby  się  on  mieć  odmiennego  zdania  w  jakiejkolwiek  sprawie,  nie  mówiąc  o 

jawnym  sprzeciwie – przypominałby  zastraszonego  psa,  który  stale  łasi  się  z 

podkulonym  ogonem,  nie  mając  odwagi  warknąć  nawet  na  „czystych”  dyplomatów, 

którzy  utrudniają  mu  wykonanie  zadania.  Takiego  zachowania  nikt  nie  zanotował  w 

historii  GRU.  Dzieje  się  tak  dlatego,  że  GRU  miał  zagwarantowaną  niezależność  od 

KGB.

Część  zachodnich  ekspertów  (tzw.  sowietolodzy)  przez  całe  lata  poważnie 

rozważała  kwestię,  czy  GRU  nie  jest  aby  częścią  KGB,  a  cały  podział  nie  został 

stworzony  sztucznie,  by  utrudnić  poznanie  właściwego  obrazu  radzieckich  służb 

wywiadowczych. Zazwyczaj rozumowanie opierali na dwóch argumentach:

1.  Szef  GRU  zawsze  jest  byłym  generałem  KGB.  Zgadza  się  (poza  nielicznymi 

wyjątkami),  ale  czy  od  czasów  Arałowa  w  jakimkolwiek  stopniu  przeszkodziło  to 

GRU  czynnie  sprzeciwić  się  zakusom  KGB,  by  uzyskać  monopol  na  wywiad  i 

wchłonąć GRU? Nie wspominając już o jawnej wojnie wydanej z rozkazu partii służbie 

bezpieczeństwa.

2.  Każdy  wstępujący  do  GRU  musiał  być  sprawdzony  przez  KGB.  Też  prawda, 

ale argument ten jest przekonujący tylko na pierwszy rzut oka. To samo miało miejsce 

w  przypadku  każdego  nowego  członka  Komitetu  Centralnego,  a  nikt  nigdy  nie 

wysunął  tezy,  że  Komitet  Centralny był pod kontrolą KGB albo że był częścią KGB. 

KGB pełnił rolę filtra, gdyż to właśnie było jedno z jego zadań, ale jeśli ktoś przeszedł 

pozytywnie  weryfikację  i  został  pracownikiem  GRU  (czy  członkiem  Komitetu 

Centralnego),  KGB  przestawał  mieć  jakąkolwiek  władzę  nad  tą  osobą.  Można  użyć 

porównania,  iż  KGB  był  strażnikiem  przy  bramie  tajnych  zakładów,  który  może  nie 

wpuścić  tam inżyniera, jeśli ten zapomniał przepustki, ale nie jest w stanie zajrzeć do 

49

background image

sejfu w jego gabinecie.

Naturalnie  można  było  sfabrykować  materiały  obciążające  członka  Komitetu 

Centralnego  (czy  oficera  GRU),  ale  zdecydowanie  była  to  nierozsądna  metoda 

postępowania,  tak  z  uwagi  na  skalę  możliwych  reperkusji,  jak  i  na  minimum 

ewentualnych  korzyści  (w  odniesieniu  do  GRU  nie  dotyczy  to,  oczywiście,  osłony 

kontrwywiadowczej prowadzonej przez Zarząd Kontrwywiadu Wojskowego KGB.

Chwiejny  pokój  i  paradoks  niezależności  istniejący  w  układzie  partia-KGB-GRU 

najlepiej zilustrować na przykładzie.

Dzień pracy szefa GRU zwykle zaczynał się o siódmej rano od czytania raportów, 

jakie  w  nocy  nadeszły  od:  „nielegałów”,  prezydentur  placówkowych,  zarządów 

wywiadów  okręgów  wojskowych,  grup  wojsk  Armii  Radzieckiej  i  wywiadów  flot 

zebranych  w  biuletynie  „Raport  Wywiadu”.  To  samo  robili  w  swoich  gabinetach 

pierwszy  zastępca  i  szef  Informacji  GRU.  Robili  to  niezależnie  od  siebie,  gdyż  jeśli 

byłyby  pytania  czy  wątpliwości  ze  strony  zwierzchników  (czyli  od  szefa  Sztabu 

Generalnego  w  górę),  to  każdy  udzieliłby  odpowiedzi  i  podał  opinię  niezależną  od 

drugiego, co pomaga wyrobić sobie właściwe zdanie na dany temat.

Dzień,  o  którym  mowa,  zaczął  się  niezwykle  wcześnie,  o  trzeciej  trzydzieści  nad 

ranem,  kiedy  to  szef  GRU  otrzymał  telefon  o  wylądowaniu  samolotu  kurierskiego  z 

Paryża. Dnia poprzedniego na podparyskim lotnisku Le Bourget doszło do katastrofy 

pasażerskiego samolotu ponaddźwiękowego Tu-144. Ponieważ ten tragiczny wypadek 

wydarzył  się  podczas  Paryskiego  Salonu  Lotniczego,  na  miejscu  był  obecny 

praktycznie  cały  stan  osobowy  miejscowej  rezydentury  GRU  (imprezy  tego  typu 

stanowią  wprost  wymarzoną  okazję  do  zdobywania  informacji  i  nowych  kontaktów, 

które często kończą się pozyskaniem agenta). Większość oficerów GRU miała kamery 

czy  aparaty  fotograficzne  i  cała  katastrofa  została  sfilmowana  z  różnych  ujęć  przez 

wielu  operatorów;  w  sumie  zużyto  ponad  dwadzieścia  filmów  pokazujących  to  samo 

zdarzenie.  Nie  wywoływano  ich  nawet  w  Paryżu,  ale  specjalnym  lotem  kurierskim 

przywieziono  do  Moskwy  i  oddano  technikom  w  Centrali.  O  dziewiątej  miało 

rozpocząć  się  specjalne  posiedzenie  Politbiura,  na  którym  przedstawione  miały  być 

wersje  Tupolewa  i  jego  zastępców,  właściwego  ministra,  dyrektora  Woroneskich 

Zakładów  Lotniczych,  oblatywaczy,  no  i,  naturalnie,  GRU  oraz  KGB.  O  siódmej 

telefon stojący na biurku szefa GRU niespodziewanie zadzwonił.

–  Jak  samopoczucie,  Piotrze  Iwanowiczu?  – rozległ  się  w  słuchawce  głos 

przewodniczącego KGB (dajmy na to Andropowa, by trzymać się realiów).

–  Dobrze,  a  wasze,  towarzyszu  Andropow?  – Piotr  Iwanowicz  Iwaszutin  (szef 

GRU) potrafił być równie przyjacielski, jak jego rozmówca.

– Piotrze Iwanowiczu, po co tak oficjalnie? Zapomnieliście, jak mam na imię? Jest 

coś o czym chciałbym z wami porozmawiać. Widzicie, słyszałem, że macie parę filmów 

50

background image

pokazujących katastrofę. Bylibyście tak mili i dalibyście choć jeden? Wiecie, że muszę 

złożyć  raport  na  Biurze,  a  nie  mam  żadnych  materiałów,  to  nie  była  okazja,  którą 

interesowaliby  się  moi  ludzie i  żaden  nie  miał  ze  sobą  kamery.  Pomóżcie  mi  Piotrze 

Iwanowiczu, naprawdę potrzebuję tego filmu.

Wszystkie  rozmowy  szefa  GRU  są  łączone  przez  stanowisko  dowodzenia,  w 

którym  dyżurni  telefoniści  są  zawsze  gotowi  dostarczyć  mu  potrzebne  dane, 

przypomnieć fakty albo pomóc zatuszować błąd w rozmowie. Słysząc ową prośbę cała 

zmiana  zamarła – ich  pomoc  nie  była  do  niczego  potrzebna,  zaś  szef  GRU  milczał  i 

wszyscy zastanawiali się, jaka będzie jego odpowiedź. Telefoniści byli pewni, że gdyby 

role  się  odwróciły,  KGB  odmówiłby  z  rozkoszą.  Pytaniem  natomiast  było,  co  zrobi 

Iwaszutin,  generał  KGB  i  były  zastępca  przewodniczącego  Komitetu.  W  końcu 

Iwaszutin odparł jeszcze uprzejmiejszym niż poprzednio głosem:

– Juriju  Władimirowiczu,  nie  dam  wam  jednego  filmu,  dam  wam  wszystkie 

dwadzieścia.  O  dziewiątej  pokażę  je  na  posiedzeniu  Politbiura,  a  o  dziesiątej  mój 

człowiek dostarczy wam je wszystkie.

Andropow  bez  słowa  cisnął  słuchawką,  a  tłumiona  salwa  śmiechu  wstrząsnęła 

podziemnym  punktem  dowodzenia.  Krztusząc  się  ze  śmiechu  najstarszy  stopniem 

spectelefonista zapisał godzinę i rozmówcę w odpowiednim rejestrze.

Dopisek:  gdy  Andropow  został  sekretarzem  generalnym  KPZR  Iwaszutin  nadal 

był  szefem  GRU  i  pozostał  nim,  gdyż  atak  ze  strony  Andropowa  mógł  naruszyć 

delikatną równowagę panującą pomiędzy partią a armią. Konsekwencje naruszenia tej 

równowagi  były  nie  do  przewidzenia,  a  mogły  okazać  się  groźne  nawet  dla  samego 

Andropowa.

51

background image

Rozdział 8

CENTRALA

W przeciwieństwie do KGB, GRU nigdy nie próbował się reklamować, a siedziba 

centrali  wywiadu  wojskowego  nie  wznosi  się  w  centrum  stolicy  przy  jednym  z 

najbardziej  zatłoczonych  placów.  Mieści  się  naturalnie w Moskwie, ale wcale nie jest 

łatwo  ją  odnaleźć:  z  trzech  stron  okala  ją  bowiem  stare  lotnisko  Chodynka.  Samo 

lotnisko  jest  zaś  otoczone  ze  wszystkich  stron  kompleksami  budynków,  do  których 

dojście  jest  raczej  utrudnione – wśród  nich  znajdują  się  trzy  główne  lotnicze  biura 

konstrukcyjne  i  jedno  pocisków  rakietowych,  Wojskowa  Akademia  Lotnictwa  i 

Naukowo-Badawczy Instytut Lotnictwa.

Położone  pośród  tych  tajnych  instytucji  lotnisko  wydaje  się  opuszczone,  ale 

pozory  mylą:  bardzo  rzadko  co  prawda,  ale  zdarza  się,  że  w  środku  nocy  z  hangaru 

zostaje wytoczony prototyp myśliwca przemyślnie opatulony brezentem i załadowany 

do  samolotu  transportowego,  który  dostarczy  go  gdzieś  na  poligon  leżący  w 

nadwołżańskim  stepie  w  celu  przeprowadzenia  prób.  Kiedy  indziej  znów  ląduje  tam 

inny transportowiec, podkołuje pod siedzibę GRU i wyładuje: a to silnik czołgu, a to 

rakietę i znów wszystko zamiera w bezruchu.

Wyjątkiem  były  dwa  miesiące  poprzedzające  defiladę  z  okazji  50.  rocznicy 

rewolucji  październikowej.  Wtedy  odbywały  się  na  płycie  lotniska  przygotowania  i 

ćwiczenia,  a  ciszę  burzył  ryk  silników  czołgowych.  Defilada  się  odbyła,  czołgi 

zniknęły, a pilnie strzeżony teren pozostał pilnie strzeżonym terenem.

Nie lądują na płycie żadne cywilne samoloty czy helikoptery, ale w porastających 

obrzeża  zaroślach  co  noc  wyją  psy.  Nikt  dokładnie  nie  wie  (z  pracowników 

okolicznych  instytucji  ma  się  rozumieć),  ile  ich  jest – wszyscy  dokładnie  wiedzą,  że 

dużo i że są specjalnie szkolone do służby wartowniczej. Z tych trzech stron nie można 

się  więc  dostać  do  budynku  GRU.  Z  czwartej  zresztą  też  nie  bardzo:  mieści  się  tam 

Instytut  Badań  Kosmicznych,  także  strzeżony  przez  psy,  wartowników,  druty 

kolczaste i ogrodzenia pod napięciem. Przez pozbawiony otworów, wysoki na dziesięć 

52

background image

metrów mur na zapleczu gmachu Instytutu prowadzi wąska furtka, za murem znajduje 

się zaś „Akwarium”...

Tak więc, aby dostać się na teren Centrali GRU, należy sforsować ściśle strzeżone 

lotnisko  albo  jeszcze  ściślej  strzeżony  Instytut.  A  dostanie  się  tam  bynajmniej  nie 

oznacza  wejścia  do  dziewięciopiętrowego  budynku  o  kształcie  wydłużonego 

prostopadłościanu. Otoczony jest on ze wszystkich stron dwupiętrowymi pawilonami, 

których wszystkie okna skierowane są na wewnętrzny dziedziniec. Ściany zewnętrzne 

pozbawione są okien.

Poza  terenem  otoczonym  murem  wznosi  się  piętnastopiętrowy  blok,  także 

należący  do  GRU,  choć  wygląda  jak  zwyczajny  blok  mieszkalny.  Mieszczą  się  tam 

mieszkania  części  rodzin  pracowników  (tj.  oficerów  GRU),  ale  też  pomieszczenia 

używane  przez  GRU  do  celów  mniej  tajnych,  jak,  na  przykład,  spotkania  natury 

oficjalnej. Cały ten obszar jest pod nadzorem kamer telewizyjnych i patrolowany przez 

solidnie zbudowanych mężczyzn o niezbyt przyjacielskich obliczach.

Zresztą  nawet  gdyby  ich  nie  było,  każdy  obcy  zostałby  natychmiast  zauważony. 

Przed  piętnastopiętrowym  blokiem znajduje się bowiem klomb otoczony ławeczkami, 

na których wysiadują niegroźnie wyglądający emeryci (minimum dwadzieścia lat służby 

w  GRU).  Przy  najmniejszym  podejrzeniu  o  zainteresowanie  okolicą  natychmiast 

meldują o tym tam, gdzie trzeba.

Na  wewnętrzny  dziedziniec  nikt  nie  ma  prawa  wjechać  samochodem  (minister 

obrony  i  gensek  też  nie  mieli).  Wejść  tam  można  tylko  na  piechotę  i  to  jedynie  po 

uprzednim  pokonaniu  bramki  wyposażonej  w  najnowsze  wykrywacze  elektroniczne. 

Bez  drobiazgowej  kontroli  nie  można  wnieść  ze  sobą  niczego,  nawet zapalniczki czy 

długopisu,  nie  wspominając  nawet  o  torbie.  Osoba  wchodząca  nie  może  mieć  przy 

sobie  nic  metalowego – nawet  sprzączki  od  paska  (GRU  preferuje szelki). Wszystko 

co  potrzebne  do  pracy  i  życia  można  dostać  wewnątrz:  nawet  zapalniczki  czy  pióra, 

które  GRU  chętnie  rozdaje  swoim  pracownikom – po  ich  dokładnym  sprawdzeniu, 

naturalnie  zapalniczek,  nie  pracowników – ci  sprawdzani  są  inaczej  i  przy  innych 

okazjach.

53

background image

54

background image

55

background image

Rozdział 9

STRUKTURA GRU

Szef GRU podlega bezpośrednio szefowi Sztabu Generalnego i jest jego zastępcą. 

Jemu  z  kolei  bezpośrednio  podlegają:  stanowisko  dowodzenia,  zastępcy  i  grupa 

doradców.  Organizacyjnymi  jednostkami,  z  których  składa  się  GRU  są:  zarządy, 

wydziały,  departamenty  i  sekcje.  Jednostki  nie  zajmujące  się  bezpośrednio 

zdobywaniem  i  analizowaniem  danych  wywiadowczych  dzielą  się  także  na  zarządy, 

departamenty i sekcje.

Szef GRU jest generałem armii, jego zastępcy zaś, jeśli dowodzą zarządem, mają 

rangę generała porucznika, jeśli kilkoma – generała pułkownika. Szefowie zarządów są 

w stopniach generała porucznika, ich zastępcy, podobnie jak szefowie departamentów 

i  wydziałów,  generała  majora.  Zastępcy  szefów  departamentów  i  wydziałów  oraz 

szefowie  sekcji  i  ich  zastępcy  są  pułkownikami.  Oficerowie  pracujący  w  sekcjach 

dzielą  się  na starszych  oficerów  operacyjnych  i  oficerów  operacyjnych,  ci  pierwsi  są 

przeważnie pułkownikami, a ci drudzy podpułkownikami.

Przeważająca większość oficerów GRU to pułkownicy, co bynajmniej nie oznacza, 

że są sobie równi. Pomiędzy pułkownikiem będącym starszym oficerem operacyjnym a 

innym,  piastującym  stanowisko  zastępcy  szefa  sztabu  departamentu,  rozciąga  się 

prawdziwa przepaść.

Poza tym stopień i zajmowane stanowisko nie muszą i nie chodzą w parze: świeżo 

mianowany  kapitan  czy  wybitnie  uzdolniony  porucznik  mogą  także  zostać  (i  często 

zostają)  starszym  oficerem  operacyjnym – system,  jaki  Armia  Radziecka  przyjęła,  w 

pełni na to zezwala – starszeństwo liczone jest nie według stopnia, ale według pozycji, 

jaką dany oficer zajmuje w hierarchii GRU.

GRU  składa  się  z  szesnastu  zarządów,  większość  z  nich  posiada  numery  (od 

jednego  do  dwunastu).  Niektóre  jednakże  numery  nie  są  wykorzystane,  a  zarząd 

nazywany jest „po imieniu”, na przykład Zarząd Personalny. Departamenty i wydziały 

wchodzące  w  skład  zarządu  noszą  numery,  na  przykład  41.  Departament co oznacza 

56

background image

Pierwszy  Departament  Czwartego  Zarządu.  Jeśli  zaś  departamenty  czy  wydziały  nie 

tworzą  części  zarządu  mają  numer  pojedynczy  i  dodane  litery  GRU  np.  1.  Wydział 

GRU.

Hierarchia GRU wygląda następująco: l. Szef GRU ma sześciu zastępców i szefa 

stanowiska  dowodzenia,  który  jest  jego  pierwszym  zastępcą.  Nadzoruje  sekcję 

„nielegalnych”,  za  pomocą  której  osobiście  kieruje  „nielegalnymi”  i  agentami,  o 

istnieniu których nikt poza nim nie wie, są to tzw. osobiści „nielegalni”.

2.  Pierwszy  zastępca  szefa  GRU  (pułkownik) – podlegają  mu  jednostki 

zdobywające informacje (operacyjne).

3.  Szef  Informacji  (generał  pułkownik) – podlegają  mu  jednostki  analizujące 

informacje.

4. Szef Sekcji Politycznej (generał porucznik).

5. Szef Zarządu Wywiadu Radioelektronicznego (generał porucznik).

6. Szef Wywiadu Marynarki Wojennej (kontradmirał).

7. Szef Zarządu Wywiadu Satelitarnego (generał porucznik).

8. Komendant Wojskowej Akademii Dyplomatycznej (generał pułkownik).

9. Szef Zarządu Personalnego (generał porucznik).

57

background image

Rozdział 10

JEDNOSTKI ZDOBYWAJĄCE INFORMACJE 

WYWIADOWCZE (OPERACYJNE)

Wszystkie jednostki wchodzące w skład GRU podzielone są, ze względu na swoją 

funkcję,  na  trzy  kategorie:  zdobywające  informacje  (operacyjne),  analizujące 

informacje i pomocnicze.

Większość  jednostek  zdobywających  informacje  podlega  pierwszemu  zastępcy 

szefa GRU; są to:

Pierwszy  Zarząd – zajmujący  się  działalnością  wywiadowczą  w Europie – składa 

się z pięciu departamentów, z których każdy zajmuje się kilkoma państwami (w skład 

każdego  wchodzą  sekcje  kierujące  rezydenturami  zagranicznymi – zwyczajowo jedna 

sekcja prowadzi jedną rezydenturę).

Drugi Zarząd (z analogiczną strukturą) – zajmujący się Azją.

Trzeci  Zarząd  (z  analogiczną  strukturą) – zajmujący  się  Ameryką  Północną  i 

Południową oraz Wlk. Brytanią.

Czwarty  Zarząd  (z  analogiczną  strukturą) – zajmujący  się  Afryką  i  Bliskim 

Wschodem.

Każdy zarząd operacyjny liczy około trzystu wyższych oficerów zatrudnionych w 

Moskwie  i  około  trzystu  za  granicą.  Oprócz  nich  istnieją  także  cztery  wydziały,  nie 

stanowiące  części  składowej  zarządów,  ale  bezpośrednio  podległe  pierwszemu 

zastępcy  szefa  GRU.  Zajmują  się  one  również  kierowaniem  agentami  i  zbieraniem 

informacji.

Pierwszy Wydział GRU zajmuje się działalnością wywiadowczą na terenie Rosji i 

ma  ustosunkowanych  przedstawicieli  we  wszystkich  instytucjach  używanych  przez 

GRU  jako  przykrycie:  Ministerstwie  Spraw  Zagranicznych,  Ministerstwie  Handlu 

Zagranicznego,  liniach  lotniczych,  marynarce  handlowej,  Akademii  Nauk  itd.  Ci 

przedstawiciele  umieszczają  w  owych  instytucjach  młodych  oficerów  GRU  i 

gwarantują ich bezkolizyjną działalność (bezkolizyjną w sensie, iż ważniejsza jest praca 

58

background image

dla GRU niż oficjalnie piastowane stanowisko). Część z tych oficerów po powrocie z 

zagranicy  nadal  pozostaje  na  „służbowych”  etatach  w  tychże  instytucjach,  po  to  by 

legenda  była  jak  najbardziej  prawdopodobna.  Dzięki  nim  Pierwszy  Wydział  werbuje 

między  innymi  zagranicznych  dyplomatów,  biznesmenów  czy  przedstawicieli  linii 

lotniczych bądź żeglugowych.

Drugi  Wydział  (rozwiązany)  zajmował się tym co Pierwszy, ale działał na terenie 

Berlina (Wschodniego i Zachodniego).

Trzeci Wydział (rozwiązany) miał pod swą opieką ruchy narodowowyzwoleńcze i 

najrozmaitsze organizacje terrorystyczne, których pod ten szyld nie dało się wepchnąć. 

Ulubieńcem „Trójki” jeszcze do niedawna była Organizacja Wyzwolenia Palestyny.

Czwarty  Wydział  działa  z  terenu  Kuby,  a  jego  aktywność  skierowana  jest 

przeciwko  wielu  krajom,  w  tym  także  USA.  Pod  wieloma  względami  dubluje  on 

działalność zarządów operacyjnych, dysponując praktycznie nieograniczoną władzą w 

szeregach  kubańskiego  wywiadu,  za  pomocą  którego  stara  się  infiltrować  te miejsca, 

do  których  z  rozmaitych  powodów  oficerowie  GRU  nie  zdołali,  lub  nie  powinni, 

dotrzeć.

GRU  kieruje  pracą  swoich  „nielegalnych”  za  pośrednictwem  Czternastego 

Zarządu

*

.

Koordynacją  i  nadzorem  pracy  zarządów  wywiadowczych  na  szczeblu  okręgów 

wojskowych  i  flot  (dawniej  także  grup  armii)  zajmuje  się  podporządkowany 

pierwszemu  zastępcy  szefa  GRU  Piąty  Zarząd.  Zarząd  ten  nie  zajmuje  się 

bezpośrednio  zdobywaniem  informacji, spływają jednak do niego efekty pracy prawie 

dwudziestu  samodzielnych  organizacji  wywiadowczych  dysponujących  własną 

agenturą.  Dodatkowo,  jeden  z  departamentów  Piątego  Zarządu  zajmuje  się 

koordynacją działań Specnazu.

Oprócz  wyżej  wymienionych  istnieją  jeszcze  dwa  zarządy  zajmujące  się 

zdobywaniem 

informacji: 

Szósty 

Zarząd, 

odpowiedzialny 

za 

wywiad 

radioelektroniczny  (radiotechniczny)  oraz  Zarząd  Wywiadu  Satelitarnego.  Oba  te 

zarządy zdobywają i częściowo analizują informacje, ale nie posiadają własnej agentury 

czy rezydentów ani innych środków czynnego zdobywania informacji. Dlatego też nie 

są uważane za wyłącznie zdobywające informacje i nie podlegają pierwszemu zastępcy 

szefa  GRU.  Zdobywają  informacje  „biernie”  to  znaczy  za  pośrednictwem  nasłuchu, 

podsłuchu,  zdjęć,  nagrań  i  innych  środków  technicznych.  Szefowie  tych  zarządów 

podlegają szefowi GRU i jego zastępcom.

Szósty  Zarząd  odpowiada  za  wywiad  radioelektroniczny.  Jego  oficerowie  są  na 

stałe  przydzieleni  do  rezydentur  ulokowanych  w  stolicach  państw  obcych,  gdzie 

tworzą  wraz  z  personelem  technicznym  komórki  przechwytujące  i  deszyfrujące 

transmisje sieci łączności rządowej i wojskowej danego państwa. Szóstemu Zarządowi 

59

background image

bezpośrednio podlegają także specjalne pułki zwiadu elektronicznego, rozlokowane na 

całym  terytorium  Rosji.  Ponadto  pod  jego  kontrolą  znajdują  się  jednostki  wywiadu 

radioelektronicznego  wchodzące  w  skład  wywiadów  okręgów  wojskowych  i  flot, 

które  z  kolei  posiadają  własne  jednostki  wyposażone  w  specjalnie  przystosowane 

pojazdy,  okręty  bądź  statki,  samoloty  i  helikoptery  oraz  wszelki  inny  sprzęt 

przeznaczony  wyłącznie  do  prowadzenia  szpiegostwa  elektronicznego.  Wszystkie 

informacje  uzyskane  od  szczebla  dywizji  w  górę  (od  dywizyjnej  kompanii  zwiadu 

elektronicznego) są przekazywane Szóstemu Zarządowi, gdzie układa się je w całość i 

analizuje.

Zarząd  Wywiadu  Satelitarnego  GRU  nie  otrzymał  własnego  numeru,  ale  ma 

ogromne  możliwości:  dysponuje  własnymi  kosmodromami,  instytutami  naukowo-

badawczymi,  koordynacyjnym  centrum  komputerowym  i  potężnymi  środkami, 

zarówno  finansowymi,  jak  i  ludzkimi.  Zarządowi  podlegają  biura  konstrukcyjne 

projektujące  satelity  szpiegowskie.  Gotowe  projekty  satelitów  realizuje  się  następnie 

we  własnych  zakładach.  Zarząd  zajmuje  się  też  całościową  analizą  wszystkich 

materiałów uzyskanych tą drogą.

Jak  dotąd  Związek  Radziecki  i  Rosja  wysłały  na  orbitę  ponad  dwa  tysiące 

obiektów o różnym przeznaczeniu – z tej liczby jeden na trzy jest wyłączną własnością 

GRU. Dodać do tego należy, że przytłaczająca większość kosmonautów połowę czasu 

w przestrzeni kosmicznej poświęca pracy na rzecz GRU.

60

background image

Rozdział 11

WYWIAD MARYNARKI WOJENNEJ

Jak  już  wspomniano  w  poprzednim  rozdziale  Piąty  Zarząd  kieruje  bezpośrednio 

działalnością  zarządów  wywiadu  okręgów  wojskowych  oraz  pośrednio  zarządów 

wywiadu  flot.  Te  ostatnie  podlegają  bezpośrednio  wywiadowi  marynarki  wojennej. 

Odrębne podejście do wywiadu marynarki wojennej było niezbędne, gdyż każdy okręg 

wojskowy  ma  bardzo  dokładnie  wytyczony  obszar  działania,  podczas  gdy  okręty 

czterech flot mają operować niezależnie, pływając po morzach i oceanach świata. Zaś 

każdy  okręt,  by  działać  skutecznie,  musi  dysponować  danymi  o  nieprzyjacielu  i  to 

aktualizowanymi  na  bieżąco.  Szef  wywiadu  marynarki  wojennej  jest  więc  jednym  z 

zastępców  szefa  GRU  i  kontroluje  zarządy  wywiadu  czterech  flot:  Północnej, 

Bałtyckiej, Czarnomorskiej i Oceanu Spokojnego oraz Zarząd Wywiadu Satelitarnego 

Marynarki Wojennej, jak też jej służbę informacyjną. W codziennej działalności w celu 

lepszej  współpracy  wywiad  marynarki  wojennej  znajduje  się  pod  rozkazami  Piątego 

Zarządu.

Zarządy  wywiadu  poszczególnych  flot  mają  strukturę  zbliżoną  do  zarządów 

wywiadu  okręgów  wojskowych,  a  niewielkie  różnice  spowodowane  są  specyfiką 

wojny morskiej i z punktu widzenia tego opracowania nie są istotne.

Jak  widać  szef  GRU  dysponuje  dwoma  niezależnymi  wywiadami  satelitarnymi: 

pierwszym, bezpośrednio mu podlegającym, Zarządem Wywiadu Satelitarnego GRU i 

drugim podległym pośrednio (poprzez szefa wywiadu marynarki wojennej). Najwyższe 

Dowództwo  Radzieckich  Sił  Zbrojnych  całkiem  rozsądnie  stwierdziło,  że  aby  móc 

skutecznie  wypełniać  postawione  zadania,  marynarka  wojenna  powinna  mieć  własny 

wywiad  satelitarny.  Naturalnie  nie  wyklucza  to  współpracy  z  Zarządem  Wywiadu 

Satelitarnego  GRU,  a  wręcz  przeciwnie.  Wywiad  Satelitarny  Marynarki  Wojennej 

dysponuje własnymi satelitami szpiegowskimi, które w połączeniu z satelitami Zarządu 

Wywiadu  Satelitarnego  GRU  dają  liczbę  sięgającą  połowy  wszystkich  satelitów 

wystrzelonych przez Związek Radziecki i Rosję.

61

background image

62

background image

Rozdział 12

ORGANY ANALIZUJĄCE INFORMACJE 

WYWIADOWCZE

Organy  analizujące  i  przetwarzające  informacje  najczęściej  nazywane  są  służbą 

informacyjną  albo  po  prostu  Informacją.  Szef  Informacji  ma  rangę  generała 

pułkownika i jest zastępcą szefa GRU. Ma pod kontrolą następujące jednostki:

1. Sztab informacji.

2. Sześć zarządów informacji.

3. Instytut Informacji.

4. Służbę Informacyjną Wywiadu Marynarki Wojennej.

5.  Służby  informacyjne  zarządów  wywiadów  okręgów  wojskowych  (w  czasach 

ZSRR także grup armii).

6. Wszystkie pozostałe komórki wywiadu wojskowego na co dzień zajmujące się 

przetwarzaniem i analizowaniem uzyskanego materiału wywiadowczego.

Sztab  Informacji  ustępuje  w  hierarchii  jedynie  stanowisku  dowodzenia  GRU. 

Otrzymuje  on  wszystkie  materiały  wywiadowcze  uzyskane  przez  „nielegalnych”, 

rezydentury,  wywiad  satelitarny,  wywiad  radioelektroniczny  oraz  zarządy  wywiadów 

okręgów wojskowych i flot. Ma prawo zwrócić się do każdego agenta, rezydenta czy 

„nielegalnego”, czyli do każdego źródła uzyskiwania informacji, o precyzyjniejsze dane 

albo nakazać sprawdzenie dostarczonych informacji.

Sztab pracuje bez przerw, dni wolnych czy wakacji, zajmując się wstępną obróbką 

i  analizą  wszystkich  napływających  materiałów.  Codziennie  o  szóstej  rano  jest 

rozsyłany  ściśle  tajny  biuletyn  („Raport  Wywiadu”)  przeznaczony  dla  najwyższych 

przedstawicieli  władz  państwowych  i  dowództwa  sił  zbrojnych,  a  zawierający 

zestawienie wszystkich materiałów uzyskanych w ciągu ostatnich dwudziestu czterech 

godzin. Te same materiały trafiają równolegle do poszczególnych zarządów informacji 

GRU w celu przeprowadzenia dokładnej analizy.

W  codziennie  publikowanym  „Raporcie  Wywiadu”,  oprócz  przeanalizowanego 

63

background image

materiału, zamieszczany jest „czysty” materiał z ostatnich dwudziestu czterech godzin. 

Każdy  może  sobie  wyciągnąć  takie  wnioski  jakie  chce – GRU  przedstawia  swoją 

opinię  w  następnym  wydaniu  biuletynu,  czyli  dwadzieścia  cztery  godziny  później. 

Rozwiązanie  wymyślone  przez  generała  Sztemienkę  było  na  tyle  skuteczne,  że 

natychmiast zostało przejęte przez KGB.

Numeracja  zarządów  zaczyna  się  naturalnie  od  siódemki,  a  ich  zadania 

przedstawiają się w sposób następujący:

VII  Zarząd  Informacji  – odpowiada  za  kraje  członkowskie  NATO  i  składa  się  z 

sześciu wydziałów zajmujących się poszczególnymi aspektami działalności NATO.

VIII  Zarząd  Informacji – zajmuje  się  pozostałymi  krajami  świata,  niezależnie  czy 

dany  kraj  należy  do  NATO,  czy  nie.  Specjalnym  zainteresowaniem  cieszą  się  takie 

zagadnienia  jak:  struktura  polityczna,  ekonomia,  siły  zbrojne  i  osoby  przywódców 

politycznych oraz wojskowych.

IX  Zarząd  Informacji – koncentruje  się  na  technice  wojskowej  i  jest  ściśle 

powiązany  z  Komisją  Wojskowo-Przemysłową.  Jest  jedynym  łącznikiem  własnych 

fabryk  kopiujących  zagraniczne  uzbrojenie  z  oficerami  wywiadu  uzyskującymi 

konkretne plany czy egzemplarze danej broni.

X  Zarząd  Informacji – zajmuje  się  światową  gospodarką,  a  w  szczególności 

przemysłem  zbrojeniowym,  rozwojem  najnowszych  technologii  i  zasobami surowców 

strategicznych  i  źródeł  energii.  Zarząd  wyszukuje  słabe  punkty,  w  które  można 

uderzyć.  Tu  właśnie  narodził  się  pomysł  embarga  na  ropę  naftową.  Była  to  sugestia 

zawarta  w  tak  zwanym  Raporcie  Lokomotywy  z  1954  roku,  gdzie  zauważono,  że 

„lokomotywę kapitalizmu” można zatrzymać nie tylko poprzez zniszczenie silnika, ale 

także przez pozbawienie jej surowca napędowego. Natychmiast rozpoczęto penetrację 

krajów  arabskich,  ale  na  szczęście  realizacja  owego  pomysłu  nie  powiodła  się  w 

całości, choć wprowadziła sporo zamieszania na światowych rynkach.

XI  Zarząd  Informacji – zajmuje  się  strategiczną  bronią  atomową  wszystkich 

państw, które takową posiadają, bądź w najbliższej przyszłości posiadać mogą. Będąc 

specjalistami w dziedzinie kontroli zbrojeń, oficerowie tego zarządu tworzą „kościec”

delegacji na wszelkich rokowaniach dotyczących rozbrojenia (SALT, START).

XII Zarząd Informacji – niestety, autor nie posiada sprawdzonych informacji, czym 

zajmuje się ta jednostka.

Instytut Informacji funkcjonuje niezależnie od wyżej wymienionych zarządów i jest 

kontrolowany  przez  szefa  Informacji,  choć  ma  swoją  siedzibę  poza  terenem Centrali. 

W przeciwieństwie do zarządów Informacji, które w swojej pracy bazują wyłącznie na 

tajnych  dokumentach  zdobytych  przez  agentów  oraz  danych  dostarczonych  przez 

wywiad  satelitarny  i  radioelektroniczny,  Instytut  zajmuje  się  głównie  tzw.  białym 

wywiadem,  czyli  danymi  pochodzącymi  z  oficjalnych  źródeł:  publikacji  książkowych, 

64

background image

prasy, radia i telewizji. Zachodnie media są bowiem dla każdego wywiadu prawdziwą 

skarbnicą informacji.

Zakres  zainteresowań  każdego  z  zarządów  Informacji  w  wielu  dziedzinach 

pokrywa  się  z  działalnością  sąsiednich  zarządów.  Zaletą  takiego  stanu  rzeczy  jest 

prawie zupełne wyeliminowanie jednostronnego podejścia do zagadnienia. Zarządy czy 

też  sekcje  zajmują  się  każdym  problemem  w  sposób  ograniczony,  prezentując 

odpowiedź  nie  na  całe  pytanie  stawiane  przez  GRU,  lecz  tylko  na  ten  jego  wycinek, 

którym  same  się  zajmują.  Odpowiedź  całościowa  zostaje  opracowana  na  podstawie 

danych  napływających  z  poszczególnych  zarządów  przez  szefa  Informacji 

korzystającego  z  pomocy  ekspertów,  których  ma  do  dyspozycji  oraz  stanowiska 

dowodzenia.  Większość  raportów  z  organów  uzyskujących  informacje  jest 

analizowana  jednocześnie  przez  większość  (lub  wszystkie)  zarządy  Informacji. 

Najlepiej prześledzić ten proces na konkretnym przykładzie.

Oficer jednej z rezydentur placówkowych uzyskał od swego agenta wiadomość, że 

w  USA  opracowuje  się  ściśle  tajny  projekt  samolotu  myśliwskiego  nowej  generacji. 

Oficer  natychmiast  po  powrocie  ze  spotkania  z  agentem  wysłał  depeszę  (naturalnie 

zaszyfrowaną) do Moskwy. Składała się z jednego zdania, a wywołała burzę, bo było 

to  pierwsze  doniesienie  na  ten  temat.  Następnego  ranka  członkowie  Politbiura  i 

Najwyższego Dowództwa przeczytali meldunek w „Raporcie Wywiadu” w dziale „nie 

sprawdzone i nie potwierdzone”.

Równocześnie  od  chwili  otrzymania  owego  meldunku  do  akcji  zaprzęgnięto 

Informację:  Siódmy  Zarząd  oceniał,  jaką  obecnie  i  w  przyszłości  wartość  dla  NATO 

będzie  miał  ów  samolot  oraz  (jeśli  kiedyś  zostanie  przyjęty  do  uzbrojenia)  w  jaki 

sposób  fakt  ten  wpłynie  na  równowagę  sił w Europie i na świecie. Rozważona także 

została  kwestia,  które  z  państw NATO mogłyby go kupić. Sprawdzono w archiwach 

dane  dotyczące  przywódców  tych  krajów,  ich  podejście  do  lotnictwa  i  tego,  co 

oficjalnie  powiedzieli  o  rozwoju  własnych  sił  powietrznych.  Ósmy  Zarząd  zajął  się 

odpowiedzią na pytania: kto nalegał na budowę nowego samolotu, jakie siły w danym 

państwie  mogą  sprzeciwić  się  takiej  decyzji,  jakie  zakłady  mogą  brać  udział  w 

projekcie, a jakie ubiegać się o kontrakt na produkcję i które mają szansę go wygrać. 

Dziewiąty  Zarząd  na  podstawie  danych  o  ostatnich  amerykańskich  osiągnięciach  w 

dziedzinach  budowy  silników,  aerodynamiki,  awioniki  i  nowych  materiałów 

konstrukcyjnych,  zajął  się  określeniem  przybliżonych  parametrów  nowego  samolotu. 

Dziesiąty Zarząd miał sprawdzić na podstawie innych zamówień wojskowych i danych 

z  budżetu  USA,  która  korporacja  będzie  faktycznie  zaangażowana  w  produkcję. 

Jedenasty Zarząd zajął się kwestią przydatności nowego myśliwca jako potencjalnego 

nosiciela broni atomowej. Dane takie można uzyskać nie znając parametrów samolotu, 

jedynie  na  podstawie  ekstrapolacji  informacji  o  już  istniejących  nosicielach  broni 

65

background image

atomowej,  danych  technicznych  bomb  i  pocisków  i  planach  ich  użycia.  Instytut 

Informacji  sprawdził  archiwa  pod  kątem  publikacji,  które  mogły  być  powiązane  z 

projektem nowego samolotu i przedstawił własną opinię na ten temat.

Naturalną  koleją  rzeczy  wszyscy  rezydenci,  „nielegalni”,  agenci,  zarządy 

wywiadów  okręgów  wojskowych,  flot  czy  grup  armii  otrzymali  rozkazy,  by  jak 

najszybciej  zdobyć  dane  o  nowym  myśliwcu.  Podobne  polecenia  dostali  też  „młodsi 

bracia”.

Wieczorem  raporty  ze  wszystkich  jednostek  dotarły  do  sztabu,  gdzie  został 

sporządzony  ogólny  raport  i  wydrukowany  wraz  z  setkami  innych  (przeważnie 

potwierdzonych) w następnym numerze „Raportu Wywiadu”.

Przykład  potwierdzający  skuteczność  systemu  analizy  danych  przyjętego  przez 

Informację pochodzi z lat drugiej wojny światowej.

Jedna  z  sekcji  Dziesiątego  Zarządu  (surowce  strategiczne  i  ekonomia)  w  trakcie 

rutynowej  analizy  trendów  w  kursach  metali  szlachetnych  na  amerykańskiej  giełdzie 

stwierdziła,  że  w  pewnym  momencie  duża  ilość  srebra  została  zakupiona  z 

przeznaczeniem  na  „badania  naukowe”.  Nigdy  dotąd  ani  w  USA,  ani  nigdzie  indziej 

taka ilość srebra nie była potrzebna do jakichkolwiek badań. Trwała wojna, w związku 

z  czym  przyjęto  założenie,  że  prace  mają  charakter  militarny  – wobec  tego 

przeanalizowano wszystkie znane dziedziny badań nad uzbrojeniem i wyszło, że żadna 

nie wymaga takich ilości srebra.

Wobec tego założono, że w grę wchodzi nowy rodzaj broni i zajęto się zebraniem 

wszelkich możliwych danych dotyczących tego zagadnienia. Analizy wykazały, że pół 

roku wcześniej zniknęły z rynku amerykańskiego wszelkie publikacje dotyczące fizyki 

jądrowej,  a  wszyscy  naukowcy  zajmujący  się  tą  dziedziną  (przeważnie  komunizujący 

uciekinierzy z Europy) także zniknęli bez śladu.

Tydzień  później  GRU  przedstawił  Stalinowi  dokładny  raport  o  amerykańskich 

pracach  nad  bronią  atomową.  Raport  został  skompletowany  w  opisany  powyżej 

sposób,  a  oparty  był  na  jednym – z  pozoru  nic  nie  znaczącym –  fakcie;  niemniej 

wnioski  w  nim  zawarte  okazały  się  jak  najbardziej  zgodne  z  prawdą.  Stalin  był 

zachwycony, a co nastąpiło później, wszyscy wiemy...

GRU  od  zawsze  kładł  wielki  nacisk  na  pracę  Informacji,  zatrudniani  są  tam  w 

efekcie  nie  tylko  zawodowi  oficerowie  wywiadu,  ale  także  naukowcy  z  przeróżnych 

dziedzin.  GRU  ma  prawo  dokooptować  sobie  dowolnie  wybranego  specjalistę, 

niezależnie od tego czy jest on mikrobiologiem, czy specjalistą od komputerów.

Zgodnie  z  powyższą  zasadą  w  najdramatyczniejszym  okresie  wyścigu 

kosmicznego  lat  sześćdziesiątych  GRU  skoncentrował  się  na  kradzieży  technologii 

lotów załogowych. Dla każdego, kto uważnie by się temu przyjrzał, oczywistym jest, 

że  każdy  radziecki  program  oparty  był  na  modelu  amerykańskim,  ale  zrealizowany  o 

66

background image

dni albo tygodnie wcześniej od oryginału. W rezultacie palma pierwszeństwa w wielu 

przypadkach,  poczynając  od  pierwszego  lotu  człowieka  w  Kosmos,  należała  do 

Związku  Radzieckiego.  Stan  ten  utrzymywał  się  do  czasu,  gdy  pogoń  za  sukcesem, 

głupota i pośpieszne kopiowanie zakończyły program serią tragicznych wypadków.

Zarządy Informacji GRU dysponują najlepszym sprzętem elektronicznym, jaki jest 

produkowany  na  świecie  i  dowództwo  GRU  sądzi  (nie  bez  racji),  że  pod  tym 

względem znacznie wyprzedza CIA.

67

background image

Rozdział 13

SŁUŻBY POMOCNICZE

Wszystkie  piony  GRU,  bezpośrednio  nie  związane  z  dostarczaniem  albo 

analizowaniem  materiałów  wywiadowczych,  uznawane  są  za  służby  pomocnicze. 

Niemożliwym  jest  w  tak  zwięzłej  monografii  dokładne  ich  omówienie,  toteż 

przedstawione zostaną w ogólnych zarysach jedynie najważniejsze z nich.

Zarząd  Personalny  bezpośrednio  podlega  szefowi  GRU,  a  jego  zwierzchnik 

(generał  porucznik)  jest  zastępcą  szefa  GRU.  Personel  tego  zarządu  składa  się 

wyłącznie  z  kadrowych  pracowników  wywiadu,  którzy  regularnie  wyjeżdżają  na 

kilkuletnie  pobyty  zagraniczne,  zajmując  się  normalną  działalnością  szpiegowską. 

Zarząd  ma  duże  wpływy,  zarówno  w  kraju,  jak  i  poza  granicami,  gdyż  kieruje 

wszystkimi zmianami personalnymi w GRU, w wywiadzie marynarki wojennej oraz w 

zarządach wywiadu okręgów wojskowych.

Zarząd  Operacyjno-Techniczny  zajmuje  się  projektowaniem  i  produkcją 

wyposażenia  szpiegowskiego.  Podlega  mu  kilka  instytutów  naukowo-badawczych  i 

specjalistyczne zakłady, w których można wyprodukować nawet najbardziej wymyślne 

urządzenia.  Przeważnie  realizuje  zamówienia  zarządów  zbierających  informacje,  ale 

zdarzają  się  też  „oddolne”  pomysły.  Szefem  zarządu  jest  generał  porucznik  należący 

do grona zastępców szefa GRU.

Zarząd  Administracyjno-Techniczny  ma  pod  swą  pieczą  waluty  obce  i  inne 

wartościowe  przedmioty,  jak  złoto  czy  diamenty.  Jest  czymś  w  rodzaju  pośrednika 

handlowego  pomiędzy  Komisją  Wojskowo-Przemysłową  a  pionami  operacyjnymi  i 

kontroluje wszystkie zasoby finansowe GRU. Zajmuje się też tajnymi spekulacjami na 

międzynarodowych  rynkach  walutowych.  Zarząd  ten  posiada  kolosalne  zasoby 

finansowe,  które  mogą  być  użyte  na  przykład  do  korumpowania  zagranicznych 

przedsiębiorców  lub  polityków,  a  czasem  nawet  całych  rządów.  Równie  istotna  jest 

działalność pomnażająca kapitał GRU i „piorąca” pieniądze tejże służby.

Zarząd  Łączności  zajmuje  się  organizacją  i  utrzymywaniem  specjalnej  łączności 

68

background image

radiowej  pomiędzy  Centralą  GRU  a  placówkami  zagranicznymi.  Dysponuje  kilkoma 

silnymi  radiostacjami,  ale  w  razie  potrzeby  może  wykorzystać  Zarząd  Wywiadu 

Satelitarnego do łączności z „nielegalnymi” czy agentami.

Wydział Finansów zajmuje się tylko i wyłącznie (wbrew temu co sugeruje nazwa) 

działalnością  związaną  z  obrotem  rublowym  oraz  wszelkimi  legalnymi  operacjami 

finansowymi na własnym terytorium.

Pierwszy Wydział GRU (Paszporty) studiuje przepisy paszportowe całego świata i 

posiada  największą  na  świecie  kolekcję  paszportów,  dowodów  tożsamości,  praw 

jazdy,  przepustek,  biletów  czy  legitymacji.  Ma  też  mapy  wielu  tysięcy  przejść 

granicznych  oraz  w  każdej  chwili  jest  w  stanie podać, jakie dokumenty są na którym 

wymagane,  jakie  pytania  zadawane  i  jakie  pieczątki  przystawiane.  W  ciągu  kilku 

godzin  jest  w  stanie  sfałszować  dowolny  dokument  albo  nanieść  na  już  istniejący 

poprawki  zgodnie  z  najnowszymi  zmianami  w  przepisach  paszportowych  czy 

wizowych  dowolnego  kraju.  Posiada  też  imponujące  zasoby  oryginalnych  blankietów 

wszelkich dokumentów.

Ósmy  Wydział  GRU  jest  najtajniejszy  i  najpilniej  strzeżony  ze  wszystkich, 

ponieważ tam szyfruje się i deszyfruje wszystkie wiadomości przychodzące i wysyłane 

z Centrali.

Wydział  Archiwów  jest  chyba  najciekawszym  ze  wszystkich – jego  piwniczne 

magazyny  zawierają  miliony  teczek  z  życiorysami  i  danymi  osobowymi  dotyczącymi 

„nielegalnych”,  rezydentów,  oficerów,  udanych  werbunków  (nieudanych  też), 

polityków, dowódców, homoseksualistów czy konstruktorów silników rakietowych, z 

którymi  zetknęli  się  oficerowie  czy  też  agenci  GRU.  Każda  teczka  to  losy  jakiejś 

osoby, każda jest materiałem na nie napisaną jeszcze powieść.

69

background image

Część druga

70

background image

Rozdział 14

„NIELEGALNI”

„Nielegalny”  (lub  bardziej  swojsko  „nielegał”)  to  oficer,  kadrowy  pracownik 

wywiadu, 

działający 

na 

terytorium 

obcego 

państwa 

poza 

rosyjskimi 

przedstawicielstwami  oficjalnymi.  Jest  wyposażony  w  fikcyjny  życiorys  (legendę)  i 

uchodzi  za  obywatela  państwa,  na  terenie  którego  stacjonuje.  „Nielegalny”  nie 

utrzymuje  żadnych  kontaktów  z  miejscową  rezydenturą  placówkową. „Nielegalni”  są 

kontrolowani bezpośrednio przez Centralę (Czternasty Zarząd).

W literaturze przedmiotu – i to nie tylko popularnej – „nielegalni” notorycznie są 

myleni  z  agentami,  co  jest  karygodnym  błędem  merytorycznym.  Agent – to  osoba 

pozyskana  do  tajnej  współpracy  przez  wywiad,  jest  on  na  ogół  cudzoziemcem  i  za 

swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie. Agent może być źródłem informacji lub osobą 

wykorzystywaną w ramach tajnych operacji.

„Nielegalny”  zaś  jest  oficerem  radzieckiego  lub  rosyjskiego  wywiadu.  Czasami 

najbardziej  wartościowi,  i  ideowi,  agenci  uzyskiwali  w  nagrodę  radzieckie 

obywatelstwo  i  stopień  oficerski  GRU  czy  KGB,  ale  agent  zawsze  pozostawał

agentem.

Istnieje  też  kategoria  agentów  instalowanych  na  obcym  terytorium  w  sposób 

podobny  do  „nielegalnych”,  jednak  w  przeciwieństwie  do  nich – będąc  obywatelami 

Rosji – ci  agenci  nie  są  kadrowymi  pracownikami  wywiadu.  Określa  się  ich  mianem 

agentów „nielegalnych”, a ich rolą są głównie zadania pomocnicze.

Zarówno  GRU,  jak  i  KGB  tworzyły  i  utrzymywały  własne  siatki  „nielegalnych”, 

które  były  całkowicie  od  siebie  niezależne.  Każda  z  tych  organizacji  (wywiad 

wojskowy  i  cywilny)  wybiera,  szkoli  i wykorzystuje „nielegalnych” tak, jak uważa za 

stosowne,  podobnie  jak  samodzielnie  ustala  zasady,  metody  działania  i  szczegóły 

techniczne. Zawsze niezależnie od siebie.

„Nielegalni”  GRU  są  szkoleni  w  specjalnym  ośrodku  szkoleniowym  będącym 

częścią  Czternastego  Zarządu,  który  następnie  odpowiada  za  ich  pracę.  Ważniejsi 

71

background image

„nielegalni”  są  kontrolowani  i  prowadzeni  przez  pierwszego  zastępcę  szefa  GRU,  a 

sama elita, najbardziej wartościowi oficerowie, podlegają bezpośrednio szefowi GRU. 

Dostanie  się  do  elitarnego  grona  „osobistych”  jest  szczytem  kariery  i  marzeniem 

każdego „nielegalnego”, odwrotną zaś stroną medalu jest najgorsza z możliwych kara

– odwołanie „nielegała” do kraju.

Rekrutację potencjalnych „nielegalnych” prowadzi Czternasty Zarząd, kierując się 

przy wyborze kandydatów, oczywiście poza walorami osobistymi, rodzajem przyszłych 

zadań  „nielegalnego”.  Główną  kategorię  kandydatów  stanowią  oficerowie  armii  lub 

marynarki wojennej. Częstokroć też wykorzystuje się doświadczonych oficerów GRU 

po studiach na Wojskowej Akademii Dyplomatycznej czy po pobycie w rezydenturze. 

Wśród  kandydatów  zdarzają  się  też  młodzi Rosjanie, głównie absolwenci specjalnych 

kursów  językowych.  Zawsze  jednak  są  to  ludzie  z  wyższym  wykształceniem,  jest  to 

wymóg  podstawowy.  Dlatego  też  między  innymi  wiek,  w  którym  rekrut  zaczyna 

szkolenie, to 21-23 lata.

Ani  jeden  z  „nielegalnych”,  którzy  uciekli  na  Zachód,  nie  był  w  stanie  podać 

dokładnej  czy  nawet  przybliżonej  lokalizacji  ośrodka  szkoleniowego.  Wynika  to  z 

tego, że nie istnieje jedna lokalizacja ośrodka, w którym odbywa się owo szkolenie (w 

przeciwieństwie  do  „Szkoły  Wdzięku”  KGB).  GRU  szkoli  „nielegalnych”

indywidualnie, w miejscu dobranym dla każdego z osobna – zazwyczaj jest to ukryta w 

lesie  podmoskiewska  dacza.  W takich okolicach sąsiadami są wyłącznie odpowiednio 

dobrani przedstawiciele władz, w najbliższym otoczeniu rzadko spotyka się obcych, a 

zadawanie pytań jest rzadsze niż napady rabunkowe, które i tak się tu nie zdarzają. Po 

ulicach  natomiast  przechadzają  się  parami  młodzieńcy  o  atletycznym wyglądzie, choć 

bez mundurów.

Dacza to idealne miejsce na szkolenie „nielegalnych”, każdą zamieszkuje „uczeń”

wraz  z  rodziną  (to  znaczy  z  żoną  i  dziećmi)  oraz  dwóch  lub  trzech  instruktorów.  W 

ten  sposób  szkolenie  odbywa  się  praktycznie  dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę. 

Zazwyczaj oprócz „ucznia” szkolenie przechodzi także żona, nigdy natomiast dzieci –

te  prowadzą  normalne  życie  i,  gdy  przyjdzie  pora  działania,  pozostają  w  kraju  jako 

zakładnicy.

Wnętrze willi jest przebudowane i tak urządzone, by przypominało wnętrze domu, 

w  którym  żyć  będzie  „nielegalny”,  oraz  biuro,  w  którym  będzie  pracował.  Dodać 

należy,  że  chodzi  o  wnętrza  typowe  dla  określonego  kraju,  a  nie  jakieś  konkretne 

lokum. Kandydat powinien się przyzwyczaić do wielu rzeczy, muszą one być dla niego 

oczywiste, dlatego też wszystkie ubrania, żywność bądź książki, papierosy czy żyletki, 

których  używa  w  czasie  szkolenia,  są  produktem  bądź  kraju  do  którego  ma  jechać, 

bądź najczęściej tam występującymi towarami.

W  każdym  pomieszczeniu  jest  radioodbiornik,  włączony  dwadzieścia  cztery 

72

background image

godziny  na  dobę  nastawiony  na  stacje  kraju-celu.  Od  pierwszego  też  dnia  nauki 

kandydat otrzymuje większość gazet i czasopism, ogląda filmy, programy telewizyjne i 

kasety wideo. Instruktorzy czytają tę samą prasę i oglądają te same filmy (najczęściej 

są  to  byli  „nielegalni”)  i  znaczną  część  czasu  spędzają  na  zadawaniu  „uczniowi”

wszelkiego typu pytań odnośnie tego, co słyszał czy czytał.

Naturalnym  jest,  że po paru latach takiego treningu „uczeń” zna na pamięć skład 

miejscowej  drużyny  piłkarskiej,  godziny  otwarcia  sąsiedniej  knajpy  czy  dyżurne 

dowcipy  prezentera  pogody  lokalnej  stacji,  nie  mówiąc  o  polityce  czy  skandalach, 

jakimi  pasjonują  się  obywatele  kraju,  w  którym  ma  działać.  Program  szkolenia 

dopasowany  jest  do  każdego  ucznia  tak,  by  uwypuklić jego  wiedzę,  charakter  czy 

zadania  w  odniesieniu  do  nowej  osobowości,  której  rzecz  jasna  musi  się  bezbłędnie 

„nauczyć”.  Oczywiście,  przyszły  „nielegalny”  oprócz  tego  uczony  jest  techniki 

szpiegowskiej i zasad działalności wywiadu.

Często  zdarza  się,  że  żona  „ucznia”  też  przechodzi  odpowiednie  szkolenie –

najczęściej  jako  łącznościowiec,  gdyż  pracować  będą  wspólnie.  Uważa  się,  że  w  ten 

sposób zespół pracuje bardziej efektywnie, a biorąc pod uwagę uczucia macierzyńskie i 

dzieci w roli zakładników, zmniejsza się prawdopodobieństwo przejścia „nielegalnego”

na  stronę  wroga.  Żona  poza  tym  często  działa  jako  kontroler  GRU,  uważając  na 

zachowanie  męża,  zwłaszcza  na  nagłe  zainteresowanie  kobietami  czy  alkoholem,  o 

których  to  natychmiast  informuje  Centralę.  Jeśli  w  trakcie  pobytu  za  granicą 

wydarzyłoby  się  coś,  co  małżonkowie  chcą  ukryć  po  powrocie,  przy  systemie 

przeprowadzonych osobno przesłuchań ich relacje muszą się w którymś momencie nie 

zgodzić i sprawa wyjdzie na jaw.

Po  trzech  lub  czterech  latach  intensywnego  treningu  „nielegalny”  zdaje  egzamin 

przed komisją złożoną z przedstawicieli GRU i wyjeżdża za granicę. Zwykle do kraju, 

który  jest  jego  celem,  udaje  się  przez  wiele  krajów  pośrednich,  na  przykład  jadąc  do 

USA  poruszałby  się  na  trasie:  Rosja-Turcja-Jordania-Kuwejt-Filipiny-Hawaje.  Na 

każdym  etapie  podróży  (a  już  na  pewno  co  dwa  etapy)  niszczyłby  dokumenty,  z 

którymi  wjechał  do  kraju  i  posługiwał  się  nowymi,  przygotowanymi  przez 

miejscowych  „nielegalnych”  czy  rezydenturę  placówkową.  Otrzymywałby  je  pocztą, 

znajdował w pokojach hotelowych itp.

Do  każdego  zestawu  obowiązuje  inna  legenda.  Na  każdym  etapie  może  się 

zdarzyć, iż „nielegalny” zatrzyma się na kilka tygodni czy miesięcy w danym kraju, by 

móc w przyszłości wykorzystać znajomość miejsca.

Gdy  po  kilkumiesięcznej  podróży  dociera  wreszcie  na  miejsce  przeznaczenia, 

przede  wszystkim  jedzie  do  miasta,  w  którym  według  legendy  się  urodził  i  żył. 

Znajduje  tam  pracę,  przebywa  przez  określony  czas  i  wraca  do  Rosji.  W  ten  sposób 

kończy  drugi  etap  szkolenia:  próbny  okres  przebywania  za  granicą jako „nielegalny”. 

73

background image

Po  tym  okresie  rozpoczyna  się  trzeci  etap.  Na  podstawie  doświadczeń  zdobytych 

podczas  podróży  „uczeń”  wraz  z  instruktorem  wyłapuje  braki  w  dotychczasowym 

szkoleniu i wspólnie opracowują nowy program, który trwa przez kolejny rok lub dwa. 

Potem  następuje  kolejny  egzamin,  przy  którym  musi  być  obecny  szef  GRU  lub  jego 

pierwszy zastępca, i „nielegalny” wyrusza do kraju przeznaczenia.

Ze  względów  operacyjnych  (choć  nie  instruktażowych)  często  wykorzystuje  się 

Finlandię  jako  okno  na  Zachód.  Podróż  ta,  podobnie  jak  próbna,  może  mieć 

kilkumiesięczne  (a  nawet  kilkuletnie)  przerwy  i  określana  jest  mianem  „legalizacji 

bezpośredniej”.  „Nielegalny”  stara  się  zdobyć  w  jej  trakcie  jak  największą  liczbę 

przyjaciół,  autentyczne  papiery  i  zaświadczenia  o  zatrudnieniu,  aby  w  końcu  pojawić 

się w kraju, któremu ma wyrządzić maksymalne szkody.

Jak więc wynika z cyklu szkoleniowego, minimalny wiek „nielegalnego” to 27-29 

lat,  ale  zwykle  jest  on  starszy,  ma  około  czterdziestki  i  wiek  ten  z  wielu  powodów 

doskonale  odpowiada  GRU.  Mężczyzna  taki  ma  już  za  sobą  szumną  młodość  i

wykazuje  zrównoważone  podejście do życia. Jest znacznie mniej prawdopodobne, by 

wybrał  pójście  na  policję,  zamiast  wykonywania  zadań.  Jego  dzieci  są  wystarczająco 

duże,  by  obyć  się  bez  opieki  rodziców,  ale  nie  na  tyle  dorosłe,  by  żyć  samodzielnie. 

Dzięki czemu stanowią idealnych zakładników.

Po  przybyciu  na  miejsce  podstawowym  celem  „nielegała”  jest  legalizacja,  czyli 

zdobycie  autentycznych  dokumentów  uwiarygodniających  legendę.  Oczywiście, 

otrzymał  dokumenty  wystawione  przez  najlepszych  fałszerzy  GRU  na  oryginalnych 

blankietach,  ale  bez  numeru  identyfikacji  podatkowej  czy  polisy  ubezpieczeniowej 

wystarczy pobieżne sprawdzenie, by legenda zaczęła się sypać. Dlatego też z początku 

„nielegalny”  wielokrotnie  zmienia  pracę,  by  uzyskać  jak  najwięcej  autentycznych 

referencji i pozostawić po sobie jak najwięcej śladów w dokumentach rozmaitych firm.

Idealnym  rozwiązaniem  jest  uzyskanie  nowych  dokumentów  wydanych  pod  byle 

pretekstem albo ożenek z innym „nielegalnym” (może być własna żona), mającym już 

legalne  papiery.  Wówczas  „gubi”  własny  paszport  i  na  podstawie  paszportu  żony 

otrzymuje  paszport,  prawo  jazdy,  karty  kredytowe  itp. –  wszystkie  dokumenty 

potrzebne przy legalizacji.

Ważną  rolę  w  życiu  i  sukcesie  każdego  „nielegalnego”  gra  legenda,  czyli 

opracowany na jego użytek fałszywy życiorys. Podstawy legendy i jego prawdziwego 

życiorysu  są  maksymalnie  zbliżone – legenda  w  miarę  możliwości  opiera  się  na

prawdzie.  Na  przykład,  data  urodzenia  jest  ta  sama,  zmienia  się  miejsce  urodzenia –

daty  urodzenia  rodziców  i  krewnych  oraz  ich  zawody  także  powinny  pozostać  bez 

zmian,  podobnie jak większość innych szczegółów życia osobistego. „Nielegalny” nie 

kłamie opowiadając, tylko mówi niecałą prawdę, co ma duże znaczenie psychologiczne 

i znacznie utrudnia pomyłkę. Nie mrugnie okiem, twierdząc, że ojciec był rolnikiem –

74

background image

nie powie tylko w jakim kraju uprawiał ziemię...

Istnieje  także  „legenda  ostateczna”,  czyli  ostatnia  linia  obrony  w  przypadku 

aresztowania przez policję, jeśli okaże się, że normalna legenda nie spełnia już swego 

zadania.  Opracowuje  się  ją wyłącznie na użytek policji i jest ona nie do sprawdzenia. 

Na przykład „nielegalny” aresztowany został w czasie próby uzyskania (kradzieży bądź 

wyłudzenia)  nowego  prawa  jazdy,  gdyż  jego  stare  było  fałszywe  bądź  nieaktualne. 

Przy przesłuchaniu wyszło, że „legenda” nie jest wystarczająca. Powodów tego może 

być multum, na przykład pojawi się ktoś, kto w tym samym czasie chodził do tej samej 

szkoły i nie zna naszego bohatera.

W takiej właśnie sytuacji należy wykorzystać „legendę ostateczną” – informuje się 

policję,  że  jest  się  białoruskim  kryminalistą,  który  po  ucieczce  z  więzienia  kupił 

amerykański  paszport  na  czarnym  rynku.  W  tym  czasie  GRU  otrzymuje  sygnał  o 

aresztowaniu  pechowego  „nielegała”  (albo  nie  dostaje  od  niego  rutynowego  sygnału, 

co  wychodzi  na  to  samo)  i  uruchamia  władze  Białorusi.  Białorusini  publikują  list 

gończy ze zdjęciem i występują do kilku państw o ekstradycję kryminalisty. Być może 

wyda się to dziwne, ale policja (w odróżnieniu od służb kontrwywiadowczych) często 

kupuje  takie  legendy  i  bez  problemów  wydaje  gościa  białoruskiemu  konsulowi, 

podczas  gdy  sprawdzenie  jej  zajęłoby  im  piętnaście  minut –  wystarczy  zaprosić 

prawdziwego  białoruskiego  imigranta,  których  w  USA  nie  brakuje,  na  chwilę 

pogawędki z rodakiem.

Niemniej ważne od życiorysu są: rodzaj pracy i legenda poprzedniej pracy (prac), 

jakie będzie stosował „nielegalny”.

Radziecka  propaganda  nieraz  malowała  mrożący  krew  w  żyłach  obraz  wyższego 

stopniem oficera grającego pierwsze skrzypce w Sztabie Generalnym nieprzyjaciela.

Taka  sytuacja  w  życiu  nie  ma  prawa  się zdarzyć z kilku powodów: po pierwsze, 

„nielegalny”  powinien  dla  własnego  dobra  trzymać  się  z  dala  od  kontrwywiadu 

państwa, w którym przebywa. Musi być szarym człowiekiem z ulicy, którego nikt nie 

zauważa.

Po  drugie,  nawet  jeśli  stałe  sprawdziany,  jakim  poddawani  są  oficerowie  sztabu, 

nie zdemaskują go (co jest nieprawdopodobne) to natychmiast rozszyfrowano by jego 

legendę,  gdyż  w  ciągu  pierwszych  czterdziestu  ośmiu  godzin  musiałby  spotkać 

swojego  „kolegę”  z  pułku  czy  absolwenta  akademii  wojskowej,  którą  podobno 

ukończył.

Po  trzecie,  byłby  nieefektywny:  „nielegalny”  potrzebuje  dużo  czasu,  by  spotykać 

się  z  agentami  rekrutującymi  się  z  różnych  środowisk  (często  z  grona 

homoseksualistów  i  prostytutek),  parę  takich  kontaktów  doprowadziłoby  do wzięcia 

„oficera” pod taką obserwację, że nic by go nie uratowało.

Po  czwarte,  zakres  zainteresowań  GRU  nie  jest  czymś  stałym,  a  zamówienia  są 

75

background image

zawsze „na wczoraj”. Dziś jest to zainteresowanie dokumentami z określonego pionu 

Pentagonu,  jutro  z  zupełnie  innego,  do  którego  nasz  „oficer”  nie  ma  dostępu. 

Jakakolwiek  próba  rozmów  służbowych  z  oficerami  z  owego  pionu  spotkałaby  się  z 

milczeniem (w najlepszym przypadku) albo z podejrzeniami, o których zameldowaliby 

tam, gdzie trzeba...

Jak widać, takie umieszczenie „nielegalnego” nie jest ani rozsądne, ani efektywne.

Najlepiej  jeśli  „nielegalny”  jest  niezależnym  dziennikarzem,  jak  wspomniany  już 

Richard  Sorge  czy  artystą,  jak  Rudolf  Abel

*

,  czyli  panem  swego  czasu  i  swych 

pieniędzy.  Bez  wzbudzania  niczyich  podejrzeń  może  rozmawiać  z  premierem, 

prostytutką czy pracownikiem elektrowni atomowej.

Jeśli przez trzy miesiące nie chce mu się pracować – to jego problem, jeśli otrzyma 

przekaz  na  kilka  tysięcy  dolarów – też  nikt  się  tym  nie  zainteresuje,  bo  przy  takim 

zawodzie to normalne.

Są też inne, jeszcze lepsze od wyżej przedstawionych zawody (choć może trudno 

w  to  uwierzyć),  na  przykład  właściciel  zakładu  naprawiającego  i  wynajmującego 

samochody.  Ktoś  taki  może  zostawić  firmę  wynajętemu  pracownikowi  i  pojechać 

gdzie  wola,  może  stanąć  przy  kasie  i  załatwiać  klientów,  a  to  że  od  jednego  skasuje 

gotówkę i meldunek, a innemu wypłaci należność i przekaże instrukcje, nikt na to nie 

zwróci  uwagi.  Ma  codziennie  do  czynienia  z  tysiącami  ludzi  najrozmaitszego  wieku, 

zawodu i wyglądu, co dla „nielegalnego” jest ideałem, gdyż to nie on ma penetrować 

pilnie  strzeżone  obiekty  i  wykradać  tajemnice  z  sejfów;  on  ma  zwerbować  agentów, 

którzy będą to robić i jak najdłużej utrzymać się, nie dając się złapać.

Rezydentura  „nielegalnych”  to  jednostka  organizacyjna  wywiadu,  składająca  się 

minimum  z  dwóch  „nielegałów”,  czyli  rezydenta  i  radiooperatora-szyfranta  oraz 

niewielkiej liczby agentów (minimum jednego) pracujących dla nich. „Nielegalny” bez 

agentów  nie  jest  w  stanie  zdobyć  żadnych  informacji,  toteż  werbunek  jest  jego 

podstawowym zadaniem natychmiast po zalegalizowaniu.

Stopniowo rezydentura może się powiększać (jeśli werbunki będą udane) i pojawi 

się  więcej  „nielegalnych”,  z  których  jeden  zostanie  zastępcą  rezydenta.  Ma  to  jednak 

swoje  granice,  gdyż  GRU  nie  uważa  organizowania  dużych  rezydentur  za  rozsądne 

posunięcie.

Pięciu „nielegalnych” i ośmiu-dziesięciu agentów to maksimum. Jeśli okaże się, że 

werbowanie  agentów  idzie  wyjątkowo  dobrze  na  danym  obszarze,  „nielegalna”

rezydentura  zostanie  natychmiast  podzielona  na  dwie  nowe,  pomiędzy  którymi 

jakiekolwiek kontakty będą jak najsurowiej zabronione, by w przypadku wpadki jednej 

nie ucierpiała druga.

76

background image

77

background image

Rozdział 15

REZYDENTURY

Rezydentura  to  tajna  ekspozytura  wywiadu  na  obcym  terytorium  ulokowana  w 

obrębie  oficjalnych  przedstawicielstw  Rosji  (tzw.  rezydentura  placówkowa  inaczej 

„legalna”)  lub  poza  nimi  (rezydentura  „nielegalna”  – omówiona  w  rozdziale 

poświęconym  pracy  „nielegalnych”).  Rezydentury  placówkowe  stanowią  podstawę 

działalności wywiadowczej GRU za granicą.

W każdym państwie istnieje „legalna” rezydentura GRU funkcjonująca równolegle 

z analogiczną rezydentura, utworzonej w 1991 roku, następczyni Pierwszego Zarządu 

Głównego  KGB – Służby  Wywiadu  Zagranicznego,  (SWR – Służba  Wnieszniej 

Razwiedki). Dlatego też każda rosyjska kolonia dyplomatyczna, podzielona jest na trzy 

grupy, czego z zewnątrz raczej nie daje się zauważyć. Są to:

–  „czyści”,  czyli  zwyczajni  dyplomaci,  dziennikarze  lub  przedstawiciele  handlowi 

(raczej nieliczni), którym przewodniczy ambasador;

– rezydentura GRU;

– rezydentura  SWR  (dawniej  KGB).  Częstokroć  „czyści”  nie  widzą  różnicy 

między SWR  i  GRU,  nazywając  pracowników  obu  tych  służb  „dzikusami”, 

„wikingami”  lub  „sąsiadami”.  Lepiej  zorientowani,  jak  na  przykład  ambasador, 

dostrzegają  różnice  pomiędzy  dwiema  służbami  i  dzielą  ich  funkcjonariuszy  na 

„bliskich sąsiadów” (bezpieka), którzy stale mieszają się do codziennych spraw prawie 

każdego  członka  kolonii,  i  „dalekich”,  którzy  zupełnie  nie  interesują  się  codziennym 

życiem obywateli Rosji (GRU).

Dzieje się tak z powodów podanych w części pierwszej niniejszej pracy, to jest z 

uwagi  na  sferę  zainteresowań  GRU.  Dlatego  też  rezydentura  GRU  prowadzi 

odosobnione,  spokojne  życie  i  liczy  mniej  członków  niż  każda  z  pozostałych  części 

kolonii.  Normalnie  rozkład  ilościowy  jest  następujący:  40  procent  można  uznać  za 

„czystych”  (niektórzy  z  tej  grupy  współpracują – w  większości  z  SWR,  rzadziej  z 

GRU – ale nie są kadrowymi pracownikami wywiadu), 40-45 procent to ludzie SWR i 

78

background image

zaledwie 15-20 procent oficerowie GRU. Tylko w nielicznych przypadkach udział ten 

dochodzi do 25 procent.

Taka dysproporcja nie oznacza bynajmniej, że potencjał wywiadowczy czy efekty 

działania GRU ustępują SWR. Często dzieje się odwrotnie, gdyż duża część czekistów 

zajmuje  się  ochroną  ambasady  oraz  zbieraniem  informacji  kompromitujących 

„czystych” (włącznie z ambasadorem), własnych kolegów z SWR mających kontakty z 

cudzoziemcami, no i próbami skompromitowania wobec władz oficerów GRU. Jedynie 

niewielka  ich  część  (maksymalnie  połowa)  zajmuje  się  właściwą  działalnością 

wywiadowczą. Tymczasem GRU cały wysiłek i wszystkich ludzi kieruje na działalność 

wywiadowczą,  skierowaną  zasadniczo  przeciwko  krajowi,  w  którym  znajduje  się 

ambasada.  Jeśli  doda  się  do  tego  potęgę  finansową  znacznie  przewyższającą 

możliwości  SWR  (znacznie  zredukowane  po  puczu  Janajewa),  staje  się  zrozumiałe, 

dlaczego najlepsze i najefektywniejsze operacje wywiadowcze zostały przeprowadzone 

przez wywiad wojskowy.

Podstawowy  stan  liczebny  rezydentury  GRU  to  minimum  dwie  osoby:  rezydent, 

czyli jej szef, i oficer łączności (szyfrant); takie samo techniczne minimum obowiązuje 

w  przypadku  SWR  i  Ministerstwa  Spraw  Zagranicznych.  Teoretycznie  rosyjska 

kolonia  w  jakimś  niewielkim,  i  nieważnym,  kraju  może  składać  się  z  sześciu  osób,  z 

których trzy: ambasador i dwaj rezydenci – są dyplomatami, a trzej pozostali oficerami 

łączności.  Każda  z  „branż”  w  obrębie  kolonii  dysponuje  własną  maszyną  szyfrującą  i 

własnym, niezależnym od pozostałych, kanałem łączności z Moskwą. Każda z nich ma 

też  innego  szefa  w Moskwie: ministra spraw zagranicznych, przewodniczącego SWR 

czy szefa GRU.

W  większych  rezydenturach  rezydent  ma  więcej  niż  jednego  zastępcę.  Podobnie 

wzrasta  liczba  szyfrantów.  Zorganizowane  zostają:  służba  wywiadu  technicznego, 

nasłuch  radiowy  i  grupa  operacyjno-techniczna.  Najważniejsze  jest  jednak  to,  że 

zwiększa  się  liczba  oficerów  operacyjnych  zajmujących  się  werbowaniem  i 

prowadzeniem agentów.

W  największych  rezydenturach,  na  przykład  w  Nowym  Jorku,  działa  od 

siedemdziesięciu  do  osiemdziesięciu  kadrowych  pracowników  GRU,  w  średnich,  jak 

Rzym, trzydziestu do czterdziestu, a wszyscy dzielą się na trzy kategorie:

1.  Personel  operacyjny  – to  ci,  którzy  bezpośrednio  zajmują  się  werbunkiem  i 

prowadzeniem agentów, w tym rezydent, zastępcy rezydenta i oficerowie operacyjni.

2.  Personel  techniczno-operacyjny  – funkcjonariusze  mający  styczność  z 

uzyskanymi  danymi  wywiadowczymi,  ale  nie  mający  kontaktu  z  agentami,  a 

częstokroć  w  ogóle  z  cudzoziemcami.  Są  to:  oficer  łączności,  technicy,  operatorzy 

aparatury nasłuchowej oraz inni specjaliści.

3. Personel pomocniczy: kierowcy, wartownicy, księgowi itp.

79

background image

REZYDENT

Jest  najstarszym  stopniem  oficerem  GRU i dysponuje praktycznie nieograniczoną 

władzą  na  terenie  rezydentury – odpowiedzialny  jest  tylko  przed  szefem  GRU.  Ma 

prawo  odesłać  każdego  z  oficerów  (włącznie  ze  swoim  zastępcą)  do  kraju  w  trybie 

natychmiastowym  i  nie  musi  uzasadniać  swojej  decyzji  (nawet  przed  szefem  GRU). 

Jest w pełni (oraz wyłącznie) odpowiedzialny za dyscyplinę i bezpieczeństwo każdego 

z oficerów operacyjnych indywidualnie, oraz rezydentury jako całości.

Wybierany jest spośród grona najbardziej doświadczonych oficerów z minimalnym 

stażem trzech  do  pięciu  lat  na  stanowisku  zastępcy  rezydenta.  W  dużej  rezydenturze 

ma  on  stopień  generała  majora,  w  pozostałych  pułkownika,  co  nie  znaczy,  że 

rezydentem nie może zostać podpułkownik. W takim przypadku, zgodnie z systemem 

przyjętym w GRU, otrzymywać będzie gażę pełnego pułkownika lub generała majora. 

Rezydent czasami osobiście nadzoruje szczególnie ważne akcje przeprowadzane przez 

mniej  doświadczonych  podwładnych,  ale  są  to  wyjątki – z  reguły  nie  angażuje  się 

bezpośrednio w pracę operacyjną, jego podstawową rolą jest koordynacja.

ZASTĘPCA REZYDENTA

Jest asystentem rezydenta i przejmuje jego obowiązki na czas nieobecności szefa. 

Poza  tym  wykonuje  zlecenia  rezydenta,  lecz  głównie  zajmuje  się  werbowaniem  i 

prowadzeniem  agentów,  tak  jak  każdy  oficer  operacyjny.  W  przypadku ważniejszych 

operacji  zastępca  rezydenta  dowodzi  zespołami  kilku  oficerów  operacyjnych.  W 

dużych  rezydenturach  lub  w  rezydenturach  leżących  na  obszarach  wzmożonej 

aktywności  „nielegalnych”,  powstać  może  funkcja  zastępcy  rezydenta  do  spraw 

„nielegalnych”,  pomimo iż rezydentury są odrębne i rezydentura placówkowa nie wie 

nic  bliższego  o  działaniach  „nielegałów”  ponad  to,  co  jest  jej  zlecane  w  ramach 

pomocy  czy  wsparcia  (opróżnianie  skrytek,  pomoc  techniczna  czy  wyjaśnianie 

zadanych  tematów).  Zastępca  rezydenta  jest  zazwyczaj  pułkownikiem,  ale,  zgodnie  z 

opisaną już zasadą, może być też podpułkownikiem czy nawet majorem.

OFICER OPERACYJNY

Jest  to  oficer  GRU  zajmujący  się  werbowaniem  i  prowadzeniem  agentów,  od 

których  otrzymuje  dokumenty  lub  materiały  dotyczące  technologii  i  techniki 

wojskowej  oraz  inne  interesujące  go  dane.  Od  chwili  przybycia  do  rezydentury  ma 

80

background image

obowiązek zwerbować minimum jednego agenta oraz często prowadzić dwóch-trzech 

pozyskanych  przez  poprzedników.  Musi  utrzymać  tych  agentów  i  zwiększyć  ich 

wydajność.

Zasady  te  dotyczą  wszystkich  oficerów,  włącznie  z  zastępcą  rezydenta.  Jeśli 

rezydentura jest średnia lub duża, rezydent osobiście może zajmować się agentami, ale 

nie  musi.  Poza  pracą  z  agenturą  obowiązkiem  oficera  operacyjnego  jest  uzyskiwanie 

danych  wywiadowczych  w  każdy  dostępny  sposób:  rozmawiając  z  cudzoziemcami, 

czytając  prasę,  podróżując  itp.  Jednakże,  według  kryteriów  GRU,  najważniejsze  ze 

wszystkiego  jest  werbowanie  agentów,  co  określane  jest  jako  zadanie  numer  jeden. 

Wszystkie pozostałe zajęcia, jak na przykład wspieranie innych oficerów, obojętnie jak 

ważne,  oznaczane  są  jako  zero.  Najlepszą  dla  oficera  sytuacją  jest,  gdy  jako  nowy 

zdoła zwerbować agenta – wtedy z O staje się 10 (l plus 0), czyli bardzo efektywnym 

oficerem.

Z  tegoż  powodu  oficer,  który  przez  trzy  lata  (średnia  długość  pobytu 

zagranicznego)  nie  zwerbował  choćby  jednego  agenta,  nawet  jeśli  osiągnął wspaniałe 

sukcesy  w  innych  dziedzinach  i  dostarczył  cenne  dane,  uważany  jest  za 

nieproduktywnego.  Według  standardów  GRU  siedział  te  trzy  lata  na  tyłku  i  nie  robił 

absolutnie nic, dlatego też jego szansę na kolejny wyjazd są raczej mizerne.

Zazwyczaj  oficer  operacyjny  jest  podpułkownikiem,  choć  w  praktyce  często 

spotyka się w rezydenturach majorów, kapitanów czy nawet poruczników.

Stopnie  wojskowe w wypadku rezydentury „nielegalnych” są takie same jak przy 

normalnej rezydenturze, z jedyną różnicą: rezydent „nielegalnych” może być generałem 

majorem,  mając  znacznie  mniej  ludzi  pod  sobą  niż  odpowiadający  mu  stopniem  szef 

„legalnej” rezydentury.

OFICER ŁĄCZNOŚCI (SZYFRANT)

Choć  nie jest oficerem operacyjnym i ma zwykle stopień nie wyższy niż inni, jest 

drugą  co  do  ważności  osobą  w  rezydenturze  (bezpośrednio  po  rezydencie).  Oficer 

łączności odpowiedzialny jest bowiem nie tylko za szyfry i maszyny szyfrujące, ale też 

za  utrzymywanie  dwustronnej  łączności  z  Centralą  i  za  przechowywanie  wszystkich 

tajnych  dokumentów  rezydentury,  zna  więc  wszystkie  sekrety  (a  nowiny  z  Moskwy 

wcześniej  niż  rezydent).  Miejscem  pracy  oficera  (bądź  oficerów)  łączności  jest 

referentura – wydzielony, otoczony najściślejszą ochroną obszar na terenie radzieckich 

(rosyjskich) przedstawicielstw dyplomatycznych.

Nikt, nie wyłączając ambasadora i rezydenta, nie ma prawa pod żadnym pozorem i 

o żadnej porze wejść do pomieszczeń referentury, ba, żaden z nich nie ma nawet prawa 

znać liczby i rodzaju zainstalowanych tam maszyn. Nikt także nie ma prawa zadawać 

81

background image

mu  pytań  związanych  z  wykonywaną  pracą.  Jedyną  osobą,  która  ma  w  pewnym 

stopniu  kontrolę  na  oficerem  łączności,  jest  rezydent,  co  nie  zmienia  faktu,  że 

podwładny może wysłać bez jego wiedzy dowolną depeszę do Moskwy – na przykład 

raport o zachowaniu tegoż rezydenta. Do obowiązków szyfranta należy bowiem stała 

obserwacja  działalności  rezydentury  i  natychmiastowe  meldowanie o  wszystkich 

spostrzeżonych  niedociągnięciach.  Jeśli  rezydentura  jest  mała  i  ma  tylko  jednego

oficera  łączności,  to  w  przypadku  niemożności  wykonywania  obowiązków  tylko 

rezydent  może  go  zastąpić.  Jeśli  równocześnie  coś  się  przydarzy  obu – rezydentura 

pozostaje  kompletnie  odcięta  od  Centrali.  Kanałami  łączności  ambasadora  czy  KGB 

można  bowiem  przesłać  wiadomość  o  sytuacji  kryzysowej,  ale  tylko  krótką i  bardzo 

ogólną.

Naturalną  w  takim  stanie  rzeczy  jest  nadzwyczajna  „opieka”,  jaką  otacza  się 

oficerów łączności. Szyfrant zawsze mieszka na terenie ambasady (bądź innej placówki 

dyplomatycznej). Ani on, ani jego żona nie mogą tego terenu opuścić bez eskorty, a w 

jej  skład  wchodzi  zawsze  ktoś  z  immunitetem  dyplomatycznym.  Oficerów  łączności 

obowiązuje też absolutny zakaz jakichkolwiek kontaktów z cudzoziemcami. W drodze 

z  i  do  kraju  szyfrant  i  jego  rodzina  musi  mieć  dyplomatyczną  eskortę,  a  w  trakcie 

pobytu  za  granicą  nie  przysługuje  im  prawo  do  urlopu.  Ze  względu  na  wszystkie  te 

utrudnienia, szyfrant przebywa za granicą nie dłużej niż dwa lata.

FUNKCJONARIUSZE SŁUŻBY WYWIADU TECHNICZNEGO

Zajmują  się  zbieraniem  danych  wywiadowczych  z  wywiadu  radioelektronicznego 

operując  z  terenu  ambasady,  konsulatu  czy  innej  placówki.  Podstawowymi  celami 

wywiadu technicznego jest łączność rządowa, dyplomatyczna i wojskowa.

Poprzez  monitorowanie  transmisji  radiowych  (zarówno  otwartych,  jak  i

kodowanych) uzyskuje się nie tylko interesujące informacje, ale też poznaje się system 

łączności,  co  może  być  bardzo  przydatne  w  przypadku  ewentualnego  konfliktu 

zbrojnego.  Zazwyczaj  oficerowie  służby  wywiadu  technicznego  są  podpułkownikami 

lub majorami.

PRACOWNICY NASŁUCHU RADIOWEGO

Zajmują  się  monitorowaniem  korespondencji  radiowej  wyłącznie  miejscowej 

policji  i  służb  kontrwywiadowczych.  Są  odrębną  i  niezależną  od  służby  wywiadu 

technicznego  jednostką,  choć,  podobnie  jak  ona,  nadzorowaną  przez  rezydenta. 

Podstawowa  różnica  polega  na  tym,  że  służba  wywiadu  technicznego  pracuje 

82

background image

zdecydowanie  w  interesie  Centrali,  uzyskując  informacje  strategiczne,  podczas  gdy 

nasłuch  radiowy  działa  prawie  wyłącznie  na  rzecz  rezydentury,  starając  się  ustalić, 

gdzie  w  danym  momencie  koncentruje  się  aktywność  policji  i gdzie można spokojnie 

działać.

Oprócz  nasłuchu  grupy  młodych  oficerów  (którzy  w  przyszłości  zostaną  może 

oficerami  operacyjnymi)  stale  studiują  lokalną  prasę  i  obserwują  działania  policji  na 

podstawie  innych  niż  nasłuch  źródeł.  Między  innymi  skrupulatnie  rejestrują  wszelkie 

aspekty  działalności  miejscowej  policji:  notują  numery  rejestracyjne  wozów 

policyjnych, które pojawiają się na zdjęciach prasowych, czy występujące w artykułach 

nazwiska policjantów i detektywów.

Czasami  ta  żmudna  działalność  przynosi  niespodziewane  rezultaty:  w  pewnym 

kraju  pewien  dociekliwy  dziennikarz  lokalnej  gazety  opisał  policyjny  plan 

zainstalowania ukrytych kamer w najruchliwszych punktach miasta. Rezydentura GRU 

podjęła  odpowiednie  kroki  (podłączenie  do  sieci  w  trakcie  instalacji),  dzięki  czemu 

Rosjanie  nie  dość,  że  wiedzieli  to  samo  co  policja,  to  jeszcze  kilkakrotnie  zdołano 

uniknąć  zasadzek  zorganizowanych  przez  policję  czy  kontrwywiad.  Oficerowie 

pracujący w nasłuchu to w większości kapitanowie i porucznicy.

GRUPA OPERACYJNO-TECHNICZNA

Odpowiada  za  stan  specjalistycznego  sprzętu  niezbędnego  w  codziennej  pracy 

rezydentury. Ma do dyspozycji radiostacje, materiały do tajnej korespondencji, aparaty 

fotograficzne i kamery filmowe, sprzęt do mikrofotografii czy podsłuchu. Do jej zadań 

należy 

także 

zapewnienie 

odpowiedniej 

liczby 

skrzynek 

kontaktowych 

umożliwiających  bezpieczną  łączność  z  agenturą.  Oficerowie  tej  grupy  zawsze  służą 

pomocą i instruktażem oficerom operacyjnym co do sposobów użycia owego sprzętu 

oraz  stale  oglądają  programy  telewizyjne,  z  których  nagrywają  wybrane  fragmenty, 

uzyskując częstokroć niezbędny do swojej pracy materiał informacyjny, jakiego w inny 

sposób  nie  udałoby  się  zdobyć.  Często  używani  są  też  jako  zabezpieczenie  operacji 

agenturalnych, kurierzy czy opróżniający skrzynki kontaktowe.

PERSONEL POMOCNICZY

Występuje  tylko  w  dużych  rezydenturach,  ponieważ,  na  przykład,  kierowca 

przysługuje  tylko rezydentowi  w  stopniu  generała  majora.  Nie  wszyscy  jednakże 

rezydenci korzystają z tego przywileju, chcąc utrudnić miejscowemu kontrwywiadowi 

identyfikację  własnej  funkcji.  Kierowcy  zazwyczaj  są chorążymi, ale zdarza się, że są 

83

background image

nimi  oficerowie  operacyjni  wyższych  stopni,  używający  tej  metody  jako  kamuflażu –

kto w końcu zwraca uwagę na szofera?

Część  rezydentur – te  działające  w  państwach,  w  których  nie  można  wykluczyć 

ataku  na  ambasadę  lub  gdy  prosi  o  to  rezydent  w  związku  z  nie  dającymi się inaczej 

opanować próbami penetracji ze strony czekistów, posiadają ochronę wewnętrzną. W 

jej  skład  wchodzą  młodsi  oficerowie  Specnazu  (zwykle  porucznicy).  Oficerowie  ci 

odpowiadają wyłącznie przed rezydentem albo jego zastępcą. Członkowie ochrony nie 

biorą,  oczywiście,  udziału  w  operacjach  agenturalnych.  Wartownicy  na  zewnątrz 

budynku  ambasady  (a  więc  i  siedziby  rezydentury)  zawsze  podlegają  wywiadowi 

cywilnemu.

Księgowy  (major  lub  kapitan)  przydzielany  jest  tylko  rezydenturom,  których 

normalny  budżet  miesięczny  (w  czasach  ZSRR)  przekraczał  milion  dolarów.  W 

pozostałych rezydenturach sprawami finansowymi zajmuje się zastępca rezydenta.

84

background image

Rozdział 16

TYPOWA REZYDENTURA GRU

Opisując rezydenturę w pierwszej kolejności należy zająć się oficjalnymi funkcjami 

pełnionymi  przez  oficerów  obydwu  służb  wywiadowczych,  które  to  funkcje  mają 

zakamuflować  ich  prawdziwą  działalność.  Bez  przesady  można  powiedzieć,  że 

praktycznie  każde  oficjalne  zajęcie,  jakie  wykonywał  obywatel  Rosji  Radzieckiej  za 

granicą,  mogło  być  użyte  do  zamaskowania  oficera  wywiadu:  ambasador,  szofer, 

wartownik,  korespondent  zagraniczny,  solistka  baletu,  przewodnik  czy  pop – tak  też 

pozostało  do  dziś.  Niektóre  z  oficjalnych  funkcji  oferują  większe  możliwości,  inne 

mniejsze, część jest wyłączną domeną GRU, część SWR. Oto jak przedstawia się to w 

praktyce.

Ambasada  używana  jest  w  równym  stopniu przez SWR i GRU – mieszczą się tu 

obie  rezydentury.  Obaj  rezydenci,  wraz  z  zastępcami, dysponują  taką  ilością  danych 

wywiadowczych  i  kontaktów,  że  gdyby  nie  posiadali  paszportów  dyplomatycznych, 

ich  aresztowanie  byłoby  kwestią  stosunkowo  krótkiego  czasu.  Wobec  tego  wszyscy 

oficjalnie są dyplomatami, podobnie jak większość oficerów operacyjnych obu służb. Z 

oczywistych  powodów  (zarówno  jeśli  chodzi o  zainteresowania,  jak  i  wiedzę) 

oficerowie  GRU  wybierają  branże  techniczne  i  naukowe,  toteż  trudno  ich  znaleźć  w 

ataszacie kulturalnym.

Konsulat to praktycznie wyłączna domena czekistów, oficerowie GRU występują 

tam  w  minimalnym  zakresie  i  tylko  dlatego,  by  nie  wyglądało  to  na  jednostronną 

organizację. W zasadzie „czystych” dyplomatów tu nie uświadczysz.

Z  kolei  Aeroflot

*

  jako  „instytucja  przykrycia”  od  zawsze  był  domeną  GRU 

(oficerowie konkurencji trafiali tam rzadko i z powodów takich samych jak oficerowie 

GRU  w  konsulatach).  Przyczyną  tego  było  nadzwyczajne  zainteresowanie 

radzieckiego  przemysłu  zbrojeniowego  technologiami  lotniczymi,  a  pracownicy 

Aeroflotu  mieli  mnóstwo  oficjalnych  okazji,  by  zapoznać  się  z  nowościami 

technicznymi  Zachodu:  przy  okazji  wystaw,  spotkań  z  przedstawicielami  czołowych 

85

background image

firm  lotniczych  czy  liniami  przewozowymi  oraz  firmami  produkującymi  oleje,  smary 

czy  silniki.  Zazwyczaj  firmy  produkujące  samoloty  cywilne  zajmują  się  też 

wytwarzaniem  maszyn  wojskowych,  w  których  wykorzystuje  się  podobne  części i 

takie same rozwiązania techniczne. Stwarzało to oficerom GRU doskonałe możliwości 

i  znacznie zmniejszało  ryzyko.  Prawie  wszystkie  radzieckie  samoloty  (a  wszystkie 

cywilne) były kradzionymi konstrukcjami zachodnimi.

Marynarka  handlowa  jest  idealnym  odbiciem  linii  lotniczych,  tyle  że  zajmuje  się 

tym, co pływa, a nie lata. Reszta jak wyżej.

Nadzwyczaj ważną natomiast dla obu służb wywiadowczych jest misja handlowa, 

czyli przedstawicielstwo Ministerstwa Handlu Zagranicznego. Roi się tam od oficerów 

wywiadu,  i  każdy  z  nich  stara  się  bycie „handlowcem”  maksymalnie  wykorzystać  do 

własnych celów.

W  przypadku  ataszatów  wojskowych  stanowiska  (wszelkich  szczebli)  obsadzają 

wyłącznie  oficerowie  GRU.  Nie  znajdzie  się  wśród  nich  ani  członków  wywiadu 

cywilnego,  ani  „czystych”  dyplomatów.  Na  Zachodzie  przyzwyczajono  się,  że 

stanowiska te zajmują zawodowi wojskowi, ale nie szpiedzy i uważa się, że podobnie 

rzecz  ma  się  odnośnie  rosyjskich  ambasad,  co  jest  poważnym  nieporozumieniem 

skwapliwie wykorzystywanym przez GRU.

Jeśli rozmawia się z jakimkolwiek rosyjskim attache wojskowym należy pamiętać, 

że  ma  się  do  czynienia  co  najmniej  z  oficerem  operacyjnym,  stojącym  właśnie  przed 

dylematem: próbować werbunku czy nie? Trudno próbować z każdym cudzoziemcem, 

ale  jeśli  nie  zwerbuje  się  żadnego,  reszta  wysiłków  i  pracy  zostanie  uznana  za 

nieistotną i całą perspektywę wspaniałej kariery szlag trafi.

Jeśli attache wojskowy wygląda na nieszczęśliwego, oznacza to, że należy wzmóc 

czujność,  bo  dotąd  nie  zwerbował  nikogo.  Jeśli  sprawia  wrażenie  zadowolonego  z 

życia, to ma już za sobą udany werbunek. Może się też zdarzyć, że nie jest to zwykły 

oficer,  ale  zastępca  rezydenta  albo  i  sam  rezydent.  Z  nim  należy  postępować  jeszcze 

ostrożniej,  gdyż  doświadczeniem  i  przebiegłością  znacznie  przewyższa  szeregowego 

oficera wywiadu. Już choćby to, że ponownie jest na Zachodzie, świadczy o tym, że na 

jego koncie figuruje więcej niż jeden zwerbowany agent.

Jak zawsze w przypadku GRU ciekawie przedstawia się kwestia zależności między 

wewnętrzną strukturą rezydentury a oficjalnymi stanowiskami i stopniami wojskowymi 

jej  personelu.  Sprawa  z  jednej  strony  jest  skomplikowana,  a  z  drugiej  prosta. 

Skomplikowana,  gdyż  każdy  z  oficerów  wywiadu  zajmuje  oficjalne  stanowisko  (na 

przykład  attache  wojskowego),  ma  stopień  wojskowy  (na  przykład  pułkownika)  i 

stanowisko w hierarchii rezydentury (na przykład oficer operacyjny). Bardzo utrudnia 

to  ocenę  kwestii,  na  ile  jest  on  naprawdę  ważny  i  kim  w  istocie  jest,  zwłaszcza  że 

wszystko,  co  widać  z  zewnątrz,  to  maskarada,  którą  chce  światu  pokazać  GRU. 

86

background image

Proste  natomiast  jest  dlatego,  że  nic  poza  wewnętrzną  strukturą  rezydentury  i 

zajmowanym w niej stanowiskiem nie ma w praktyce żadnego znaczenia.

Miały i mają miejsce przypadki, w których rezydent oficjalnie był szoferem, trzęsąc 

całą  rezydenturą  i  mając  niepodważalny  autorytet.  W  rezydenturze  podczas  odpraw 

jest  tyranem,  bez  przerwy  atakującym  attache  wojskowych,  a  pracownicy  ambasady 

widzą codziennie, jak otwiera im uniżenie drzwi.

Drugim co do ważności jest jego zastępca i tutaj tak samo zupełnie nieistotne jest, 

jaki  ma stopień – może  być  podpułkownikiem  i  rugać  oficerów  operacyjnych  (w 

stopniu  pełnych  pułkowników)  jak  sierżant  kaprali.  Oni  są  tylko  oficerami 

operacyjnymi, jemu zaś GRU powierzyło bardzo odpowiedzialną funkcję i dało władzę 

nad  nimi – czyli  uznało  za  lepszego.  Podobnie  jak  w  przypadku  rezydenta,  oficjalnie 

zajmowane przez niego stanowisko także nie ma żadnego znaczenia. Dodać należy, że 

niczyja  duma  na  tym  nie  cierpi  i  nie  ma  tu  miejsca  na  osobiste  animozje:  wszyscy 

oficerowie  traktują  ów  system  jako  naturalną  kolej  rzeczy,  podobnie  jak  właściciel 

włoskiej restauracji rugany na zapleczu przez swego kelnera, jeśli kelner stoi wyżej w 

hierarchii mafijnej.

Oficerowie operacyjni z kolei są sobie równi – niezależnie od stopnia czy oficjalnej 

funkcji. Starszeństwo w rezydenturze zależne jest od liczby i jakości werbunku; wiek, 

stopień  czy  oficjalne  zajęcie  oficera  nie  mają  znaczenia.  Ich  wzajemne  stosunki 

przypominają  w  pewnym  stopniu  stosunki  panujące  wśród  pilotów  myśliwskich  w 

czasie wojny – liczy się nie stopień wojskowy, a liczba zestrzeleń. We własnym gronie 

traktują  cały  personel  nie operacyjny  jako  coś  gorszego,  choć  starają  się  tego 

ostentacyjnie nie okazywać. Wyjątkiem jest oficer łączności, któremu wszyscy okazują 

szacunek  z  uwagi  na  pełną  orientację  szyfranta  w  działalności  rezydentury  oraz  jego 

bezpośredni kontakt z Moskwą.

Teoria  teorią,  ale  najlepiej pewne rzeczy zrozumieć na konkretnym przykładzie –

to  co  jest  opisane  poniżej,  to  struktura  konkretnej  rezydentury,  której  lokalizacja  z 

przyczyn oczywistych (jak i nazwiska oficerów) nie zostanie podana.

Rezydentem  jest  generał  major  A,  oficjalnie  pierwszy  sekretarz  ambasady. 

Bezpośrednio podlega mu: pięciu oficerów łączności, trzech doświadczonych oficerów 

operacyjnych i czterech zastępców.

Zastępcami  rezydenta  są:  pułkownik  B,  oficjalnie  zastępca  dyrektora  misji 

handlowej. Ma pod sobą dwunastu oficerów operacyjnych (wszyscy pracują w misji). 

Sam  prowadzi  jednego  agenta,  jeden  z  oficerów  prowadzi  grupę  trzech  agentów, 

następny  dwóch  agentów  i  trzeci  jednego  agenta.  Pozostali  oficerowie  jak  dotąd  nie 

dokonali werbunku.

Podpułkownik  C,  oficjalnie  asystent  attache  morskiego.  Podlega  mu:  dwóch 

oficerów  operacyjnych  (wydział  do  spraw  marynarki  handlowej),  trzech  (Aeroflot), 

87

background image

pięciu  (ambasada),  dziesięciu – ataszaty.  Oficjalnie  attache  wraz  ze  sztabem  jest 

uznawany  za  jednostkę  samodzielną,  nie  wchodzącą  w  skład  ambasady.  Osobiście 

prowadzi  jednego  agenta,  dwunastu  innych  oficerów  ma  po  agencie,  a  pozostali 

opracowywują  „kontakty”,  które  może  da  się  zwerbować  w  ciągu  roku  czy  dwóch. 

Poza  tym  jest  on  odpowiedzialny  za  przetwarzanie  danych  wywiadowczych  w 

rezydenturze.

Pułkownik  D,  oficjalnie  zastępca  sekretarza  ambasady  (rezydent  do  spraw 

„nielegalnych”),  nie  posiada  agentów  ani  oficerów  operacyjnych,  ale  wspierając 

operację  „nielegalnych”  ma  prawo  użyć  najlepszych  oficerów  z  grup  wyżej 

wymienionych zastępców rezydenta.

Podpułkownik E, oficjalnie drugi sekretarz ambasady, ma jednego agenta i jednego 

oficera  operacyjnego  (oficjalnie  szofera  attache  wojskowego),  który  prowadzi  grupę 

agentów.  Kontroluje  następujące  grupy:  służbę  wywiadu  technicznego  (sześciu 

oficerów),  grupę  operacyjno-techniczną  (sześciu),  nasłuch  radiowy  (trzech),  pięciu 

oficerów wewnętrznej ochrony rezydentury (Specnaz) i księgowego.

Łącznie  w  rezydenturze  pracuje  sześćdziesięciu  siedmiu  oficerów,  w  tym 

czterdziestu  jeden  operacyjnych,  dwudziestu  operacyjno-technicznych  i  sześciu 

oficerów  służby  wywiadu  technicznego.  Rezydentura  prowadzi  trzydziestu  sześciu 

agentów, z których dwudziestu pięciu działa niezależnie od siebie.

Zdarza  się,  że  część  rezydentury,  pod  komendą  jednego  z  zastępców  rezydenta, 

funkcjonuje  w  innym  mieście  i  jest  na  stałe  oddzielona  od  głównej  siedziby 

rezydentury.  Dzieje  się  tak,  na  przykład,  w  Holandii,  gdzie  rezydentura  mieści  się  w 

Hadze,  ale  jej  część  znajduje  się  w  Amsterdamie.  Taka  sytuacja  komplikuje  pracę  w 

dość  znacznym  stopniu, ale w opinii GRU lepiej mieć dwie mniejsze rezydentury, niż 

jedną dużą, gdyż wpadka lub kłopoty jednej nie odbiją się na pracy drugiej i nie trzeba 

zaczynać wszystkiego od nowa.

GRU organizuje nowe rezydentury wszędzie, gdzie to tylko możliwe, a potrzebuje 

do  tego  niewiele:  oficjalnie  zarejestrowanej  radiostacji  mającej  kontakt  z  Moskwą  i 

placówki dyplomatycznej – ambasady, konsulatu, attaszatu, misji wojskowej czy stałej 

misji  przy  ONZ.  Przy jednoczesnym  istnieniu  tych  dwóch  składników  powstaje 

błyskawicznie rezydentura, choćby dwuosobowa, ale samowystarczalna i niezależna.

Oprócz  kwestii  bezpieczeństwa  praktyka  ta  zapewnia  także  dublowanie  zadań  i 

nadzór  jednej  rezydentury  nad  drugą.  We  Francji  jedna  z  najbardziej  ekspansywnych 

rezydentur mieści się w Paryżu, a niezależna, choć znacznie mniejsza, w Marsylii. Obie 

ostro  ze  sobą  konkurują,  dzięki  czemu  osiągają  doskonałe  wyniki.  W  RFN  GRU 

posiadał pięć rezydentur – przy każdej misji dyplomatycznej i wojskowej.

Omawiając  rezydenturę  nie  należy  zapominać  o  jeszcze  jednej  kategorii  ludzi 

biorących  udział  w  działalności  szpiegowskiej:  personelu  wspierającym.  Są  to 

88

background image

obywatele Rosji wypełniający zlecone im przez oficerów wywiadu zadania. Mogą mieć 

najrozmaitsze stanowiska – od ambasadora do portiera i wykonywać różne zadania –

od  typowania  kandydatów  na  potencjalnych  agentów  do  opróżniania  skrzynek 

kontaktowych.

Takimi  współpracownikami  bardzo  jest  zainteresowany  wywiad  cywilny, zgodnie 

z  zasadą:  „nie  narażać  się,  skoro  ktoś  może  to  zrobić  za  ciebie”.  GRU  używa  ich 

rzadko  i  tylko  w  sytuacjach  nie  do  uniknięcia,  zgodnie  z  inną  zasadą:  „nawet 

najlepszemu  przyjacielowi  nie  ufaj  w  sprawach  dotyczących  pieniędzy,  żony  czy 

agenta”.

Personel wspierający pracuje głównie dla nagród (zwłaszcza pieniężnych, które, w 

odróżnieniu od poborów, są wolne od podatku). Zazwyczaj w każdej ambasadzie czy 

przedstawicielstwie  handlowym  na  dziesięciu  „czystych”  siedmiu  współpracuje  z 

wywiadem cywilnym, jeden z wojskowym i tylko dwóch jest autentycznie „czystych”. 

Krótko  mówiąc:  jeśli  ma  się  do  czynienia  z  jakąkolwiek  oficjalną  instytucją  rosyjską, 

spotkanie  kogoś,  kto  nie  jest związany z którąś ze służb wywiadowczych, graniczy z 

niemożliwością.

89

background image

Rozdział 17

AGENCI

Agent  to  osoba  pozyskana  do  tajnej  współpracy  przez  wywiad,  w  większości 

przypadków jest cudzoziemcem, na ogół za swoją pracę otrzymuje wynagrodzenie. W 

działalności  wywiadowczej  agenci  mogą  stanowić  źródło  informacji  bądź  być 

wykorzystywani w ramach tajnych operacji. W GRU przyjęto podział agentów na dwie 

grupy:  agentów  podstawowych  i  pomocniczych  (wsparcia).  Do  pierwszej  kategorii 

zaliczają się: rezydenci albo szefowie grup, agenci-źródła, agenci-egzekutorzy i agenci-

werbownicy.

SZEFOWIE GRUP I REZYDENCI

Stoją  na  czele  grup  agentów  bądź  rezydentur  agenturalnych.  Wybiera  się  ich 

spośród  najbardziej  doświadczonych  agentów  (płeć  nie  ma  znaczenia)  o  długoletnim 

stażu i udowodnionej lojalności. Mają dużą władzę i sporą niezależność finansową, a w 

przypadku zagrożenia dekonspiracją mogą liczyć na pomoc GRU.

Różnice pomiędzy rezydentem a szefem grupy są dwie: szef grupy agentów może 

podejmować  wszelkie  decyzje  poza  kwestią  werbunku  nowych  agentów  i  podlega 

rezydenturze („nielegalnych”, agenturalnej lub zwykłej). Rezydent zaś może werbować 

nowych agentów i podlega tylko Centrali.

AGENCI-ŹRÓDŁA

Bezpośrednio  uzyskują  informacje,  dokumenty  i  inne  materiały  wywiadowcze. 

Przy  ich  werbunku  podstawowym  kryterium  jest  dostęp  kandydata  do  tajemnic 

politycznych, wojskowych czy technologicznych.

GRU  zawsze  preferował  werbowanie  ludzi  zajmujących  niezbyt  eksponowane 

stanowiska,  ale  mających  takie  same  (jeśli  nie  większe)  możliwości  dotarcia  do 

90

background image

tajemnic  jak  ich  szefowie.  Dlatego  rzadko  można  wśród  agentów-źródeł  znaleźć 

oficerów  sztabowych  czy  dyrektorów  ministerialnych  departamentów,  a  często 

sekretarki,  maszynistki,  telefonistki,  operatorów  kserokopiarek  (powielanie  i  oprawa 

dokumentów),  szyfrantów,  kurierów  dyplomatycznych,  operatorów  komputerów  i 

informatyków, łącznościowców, kreślarzy i inny personel pomocniczy.

AGENCI-EGZEKUTORZY

Są  werbowani  wyłącznie  w  celu  przeprowadzania  zadań  specjalnych  takich  jak: 

zamachy,  akty  dywersji,  sabotaż.  Generalnie  nie  podlegają  Centrali,  ale  wywiadom 

okręgów  wojskowych  i  przez  nie  są  werbowani.  Często  przekwalifikowaniu  na 

egzekutorów ulegają agenci-źródła.

Dzieje się tak w sytuacji, gdy tracą możliwość zdobywania cennych materiałów.

AGENCI-WERBOWNICY

Wywodzą  się  spośród  najbardziej  zaufanych  i sprawdzonych agentów, zazwyczaj 

nie  mających  lub  definitywnie  tracących  możliwość  bezpośredniego  zdobywania 

tajnych informacji. Używani są wyłącznie do werbowania nowych agentów. Najlepsi z 

nich z czasem mogą zostać szefami grup agentów lub rezydentur agenturalnych.

Agenci  pomocniczy  (wsparcia)  wykorzystywani  są  do  przedsięwzięć  operacyjno-

technicznych 

nie 

związanych 

bezpośrednio 

ze 

zdobywaniem 

informacji 

wywiadowczych.  Wśród  agentów  zaliczanych  do  tej  grupy  możemy  wyróżnić  kilka 

najważniejszych kategorii:

AGENCI ODPOWIEDZIALNI ZA LEGALIZACJĘ

Pracują przeważnie na potrzeby „nielegalnych” i jako zasadę przyjęto, że są przez 

nich  werbowani  i  prowadzeni.  Kandydaci  wywodzą  się  spośród  policjantów, 

pracowników  wydziałów  paszportowych  i  konsulatów,  celników,  urzędników 

imigracyjnych i pracowników związków zawodowych.

Agenci ci poddawani są szczególnie dokładnemu sprawdzeniu, gdyż to od jakości 

ich  pracy  zależy  los  „nielegalnych”.  Gdy  „nielegał”  przybywa  do  danego  kraju, 

zadaniem  agenta  jest  wystawienie  dla  niego  odpowiednich  dokumentów  i  uzyskanie 

wpisów  do ksiąg meldunkowych, tak, by oficer GRU uzyskując nową tożsamość stał 

się jak najlegalniejszym obywatelem.

Na  potrzeby  GRU  pracowało  na  przykład  paru  księży – dzięki  fałszowaniu 

91

background image

świadectw zgonu i chrztu oddali wielkie usługi „nielegalnym”, którzy na tej podstawie 

mogli uzyskać autentyczne dokumenty.

W  procesie  legalizacji  ważną  rolę  odgrywają  także  osoby  odpowiedzialne  za 

pozyskiwanie  dokumentów  legalizacyjnych.  Ich  zadaniem  jest  zdobywanie 

paszportów,  praw  jazdy  i  innych  oficjalnych  dokumentów  oraz  formularzy.  Tacy 

agenci  nie  mają  bezpośredniego  kontaktu  z „nielegalnymi”  ani  też  nie  wiedzą,  w  jaki 

sposób GRU wykorzystuje zdobyte przez nich dokumenty (niejednokrotnie nie były to 

pojedyncze egzemplarze, a dziesiątki czystych blankietów).

GRU wykorzystuje zarówno oryginalne dokumenty (jeśli ma ich więcej), jak i ich 

doskonałe  kopie  (w  takim  przypadku  agenci  muszą  dostarczyć  pojedyncze 

egzemplarze  jako  wzorce).  Drukarnia  i  fałszerze  GRU  należą  do  najlepszych  na 

świecie. Agenci zdobywający dokumenty mogą być werbowani spośród kryminalistów 

(kieszonkowców  i  fałszerzy)  oraz  urzędników  mających  dostęp  do  oryginalnych 

blankietów.

Dla  GRU  cennym  źródłem  dokumentów  są  studenci – za  godziwą  opłatą 

regularnie „gubią” paszporty, nie wspominając już o mniej cennych papierach.

KURIERZY

Zajmują  się  przewożeniem  wszelkich  materiałów  wywiadowczych  przez  granice 

państwowe. Zasadą jest, że materiały przewożone są etapami – z krajów określanych 

przez GRU jako „ciężkie” do „lekkich”, a potem dopiero do Centrali.

Za  kraje  „ciężkie”  uważane  są  (kolejno)  Anglia,  Francja,  USA,  RFN,  Belgia  i 

Holandia.  Za  „lekkie”  Finlandia,  Irlandia,  Austria  i  większość  państw  Ameryki 

Łacińskiej. Dlatego też najczęściej materiały trafiają wpierw do Ameryki Łacińskiej czy 

Afryki, jadąc okrężną, ale pewną drogą do Moskwy.

Werbując  kurierów,  GRU  zwraca  szczególną  uwagę  na  kierowców  TIR-ów, 

obsługę pociągów międzynarodowych i marynarzy floty handlowej.

WŁAŚCICIELE LOKALI KONSPIRACYJNYCH 

W  rosyjskiej  terminologii  wywiadowczej  ta  kategoria  agentów  jest  określana 

skrótem  KK  (Konspiracyjna  Kwartira).  Zaliczają,  się  do  niej  osoby  dysponujące 

pomieszczeniami,  które  umożliwiają  odbywanie  spotkań  pracowników  wywiadu  z 

tajnymi  współpracownikami w sposób gwarantujący pełną konspirację. KK mogą być 

także  wykorzystywane  jako  tymczasowe  kwatery  (np.  gdy  trzeba  kogoś  ukryć  z 

powodu  wpadki)  czy  miejsca  umożliwiające  oficerowi  wywiadu  zmianę  wyglądu  lub 

92

background image

skopiowanie „wypożyczonych” na chwilę tajnych dokumentów.

Doskonałymi  kandydatami  na  KK  są  właściciele  kilku  domów  lub  hotelarze. 

Lokalem  konspiracyjnym  może  być  także  przystosowana  piwnica,  strych,  garaż  lub 

magazyn.

WŁAŚCICIELE BEZPIECZNEGO ADRESU, TELEFONU LUB FAKSU 

(DALEKOPISU)

W wewnętrznych materiałach GRU dla określenia tych rodzajów agentów stosuje 

się  odpowiednio  skróty:  KA  (Konspiracyjny  Adries),  KT  (Konspiracyjny  Tielefon)  i 

KTP  (Konspiracyjny Tieletaip).  Są  to  agenci  pośredniczący  w  korespondencji 

pomiędzy agenturą a oficerami wywiadu.

Zazwyczaj  rekrutują  się  spośród  osób  utrzymujących  regularną  korespondencję 

międzynarodową  i  mieszkających  w  „lekkim”  kraju.  Agenci  z  krajów  „ciężkich”

przekazują  im  informacje  listownie  lub  telefonicznie,  a  on  przekazuje  wiadomości  do 

rezydentury.

GRU od zawsze preferował w tej roli ludzi w starszym wieku, tak by w przypadku 

wojny  nie  byli  oni  objęci  mobilizacją,  co  mogło  by  doprowadzić  do  zerwania  sieci 

łączności.

WŁAŚCICIELE PUNKTÓW PRZESYŁOWYCH („ŻYWE SCHOWKI”)

PP  – Pieredacznyj  Punkt,  to  w  rosyjskiej  terminologii  wywiadowczej  określenie 

agenta  dysponującego  bezpiecznym  punktem  przesyłowym,  który  przechowuje 

materiały szpiegowskie przekazywane przez oficera wywiadu agentowi i odwrotnie.

Punkt taki używany jest do przekazywania materiałów wywiadowczych w obrębie 

jednego  miasta  lub  regionu.  Może  to  być  na  przykład  kiosk  z  gazetami  lub  mały 

sklepik czy zakład usługowy. Agent, który ma do przekazania jakąś przesyłkę, wręcza 

ją właścicielowi PP pod pretekstem zakupów, a kilka chwil (albo i dni) potem zjawia

się oficer GRU, który je odbiera, a zostawia pieniądze i nowe instrukcje. Dzięki temu 

unika się bezpośredniego kontaktu oficera z agentem.

Istnieje  też  inna  możliwość  kontaktu:  agent  używa  skrzynki  kontaktowej  (tzw. 

martwej),  którą  opróżnia  właściciel  PP,  nie  mający  pojęcia,  kto  zostawił  w  niej 

materiały, a o miejscu położenia skrzynki dowiaduje się od oficera GRU dopiero po jej 

zapełnieniu.

Za każdym razem używa się innej skrzynki, dzięki czemu nawet jeśli policja ustali, 

że właściciel PP ma kontakty z GRU, to i tak nie dotrze do agenta-źródła. Skrzynki nie 

93

background image

da się wcześniej obserwować, bo informacja o jej położeniu dotrze do obserwowanego 

właściciela PP dopiero po jej zapełnieniu, gdy agent już zniknie.

Omawiając  rozmaite  rodzaje  agentów,  czyli  obywateli  wolnego  świata,  którzy  w 

ten czy inny sposób sprzedali się GRU, nie można pominąć jeszcze jednej ich kategorii, 

najbardziej  ze  wszystkich  obrzydliwej.  Choć  monografia  o  ambicjach  naukowych  nie 

powinna  ustosunkowywać  się  w  sposób  emocjonalny  do  omawianego  tematu,  tutaj 

jednakże  rozgrzesza  określenie,  jakiego  wobec  wspomnianych  osobników  używali 

między sobą wszyscy oficerowie radzieckiego wywiadu.

Określenie  owo  brzmi  „gównojad”  (gawnojed),  a  skąd  się  wzięło  nie  sposób  już 

dzisiaj  dojść,  używane  było  od  zawsze  i  wszędzie,  niezależnie  od  ustroju  i  położenia 

geograficznego państwa, a dotyczyło członków wszelkiej maści Towarzystw Przyjaźni 

ze  Związkiem  Radzieckim,  działaczy  organizacji  pacyfistycznych  (z  ruchem  na  rzecz 

jednostronnego  rozbrojenia  na  czele),  Zielonych  i  innych  postępowych  radykałów. 

Oficjalnie  nie  można  ich  było  zakwalifikować  jako  agentów,  gdyż  nikt  ich  nie 

werbował,  oficjalnie  też  wszyscy  przedstawiciele  Związku  Radzieckiego  byli  wobec 

nich  uprzejmi i przyjacielscy, ale prawda jest inna: gównojad to gównojad i nikt tego 

nie zmieni.

Oficerowie  GRU  i  KGB  zazwyczaj  szanowali  swoich  agentów.  Motywy  ich 

działania były jasne: albo przymus (np. szantaż), albo chęć wzbogacenia lub pragnienie 

mocnych wrażeń. To wszystko jest normalne. Poza tym agenci ryzykują: jeśli wpadną, 

to nie będzie ani gotówki, ani podniecającego dreszczyku emocji tylko długie lata nudy 

za  kratkami  albo  nawet  kara  śmierci.  Natomiast  motywy  postępowania  gównojadów 

były dla każdego obywatela Związku Radzieckiego całkowicie niezrozumiałe.

W  Związku  Radzieckim  każdy  marzył,  żeby  znaleźć  się  za  granicą – gdzie,  to 

sprawa drugorzędna (mogła być nawet Kambodża). Kiedy Rosjanin chce powiedzieć, 

że  coś  jest naprawdę dobre – mówi: „To jest zagraniczne”. Nie jest ważne skąd albo 

jakiej  jest  jakości – jest  zagraniczne,  a  więc  dobre.  A  tu  nagle  człowiek  znajduje 

takiego przyjaciela Związku Radzieckiego, który ma wszystko (od żyletek Gillette po 

perfumowane prezerwatywy), który może wszystko kupić w sklepie (nawet banany), a 

który wychwala pod niebiosa Związek Radziecki. Jest to tak patologiczne, że jedynym 

właściwym określeniem był „gównojad”.

Pogarda,  jaką  oficerowie  GRU  i  KGB  żywili  wobec  takich  osobników,  nie 

oznaczała naturalnie, że nie wykorzystywali ich gdzie i jak się dało, i to absolutnie nie 

zważając  na  ich  bezpieczeństwo  (w  przeciwieństwie  do  bezpieczeństwa  agentów). 

Gównojady robili wszystko – nawet przychodzili na spotkania do tak nie rzucającego 

się w oczy miejsca jak radziecka ambasada.

Nikt ich nie werbował, bo i po co – i tak robili, co im się kazało. Zwykle chodziło 

o jakieś drobiazgi: informacje o sąsiadach, współpracownikach czy znajomych, czasem 

94

background image

o zorganizowanie przyjęcia z udziałem kogoś interesującego GRU. Po przyjęciu GRU 

oficjalnie  takiemu  dziękowało  i  kazało  zapomnieć  o  wszystkim.  Gównojad  to  dobrze 

wychowany  osobnik  – zapominał  wszystko  i  to  natychmiast,  ale  GRU  nigdy  nie 

zapomina...

Z czasem wielu gównojadów się ustatkowało. Osobnicy ci, zamieniwszy porwane 

dżinsy  na  garnitury  od  najlepszych  krawców,  zasiadają  obecnie  w  gustownie 

urządzonych gabinetach, piastując często wysokie funkcje państwowe.

Nie pamiętają już „szlachetnych” porywów młodości, lecz tylko do czasu...

95

background image

Rozdział 18

WERBUNEK AGENTÓW

Werbunek  agentów  jest  najważniejszym  zadaniem  na  każdym  szczeblu  wywiadu. 

Bez  agentów  penetrujących  obce  rządy,  siły  zbrojne  i  przemysł  nie  ma  bowiem 

praktycznej działalności wywiadowczej.

W  poprzednim  rozdziale  omówione  zostały  grupy  i  kategorie  agentów  i 

występujące  pomiędzy  nimi  różnice – jak  z  tego  zestawienia  wynika,  prawie  każdy 

obywatel  świata  może  zostać  zwerbowany  przez  GRU  i  być  efektywnie 

wykorzystywany  w  którymś  z  rodzajów  działalności  agenturalnej.  Wiek,  płeć  czy 

zawód  mają  znaczenie  przy  wyborze  zadania,  ale  nie  przy  dylemacie:  werbować  czy 

nie – w  GRU  mówiło  się  nawet:  „należy  zwerbować  wszystkich,  a  jeśli  występują 

przejściowe trudności, to trzeba przynajmniej dążyć do ideału...”.

Najważniejszy  z  punktu  widzenia  GRU  jest  agent  dostarczający  informacje,  a 

długoletnie  doświadczenie  nauczyło,  że  taki  agent  po  utracie możliwości zdobywania 

materiałów  wywiadowczych  i  przekwalifikowaniu  na  inny  typ  agenta  jest  najbardziej 

godny  zaufania,  gdyż  szansę,  by  zdradził,  są  tak  nikłe,  iż  praktycznie  równe  zeru. 

Powód? Ktoś taki ma zbyt wiele do stracenia.

Poszukiwania  kandydatów  na  agentów  (tzw.  typowanie)  trwają  cały  czas,  choć 

przebiegają  w  rozmaity  sposób.  Zawsze  jednak  sprowadzają  się  na  początku  do 

jednego: zebrania maksymalnej ilości danych o maksymalnej liczbie osób. Zbiera się je 

o  osobach  interesujących,  do  których  chwilowo  nie  ma  bezpośredniego  dostępu: 

pracownikach instytucji rządowych, sztabów czy biur projektowych, oraz takich, które 

znalazły  się  w  zasięgu  (czyli  o  wszystkich  cudzoziemcach  poznanych  przez  oficerów 

GRU).  W  tym  drugim  przypadku  problem  polega  na  tym  jak  najlepiej  wykorzystać 

takie osoby, a oficerowie GRU stale, choć niespiesznie, powiększają grono znajomych. 

Motywy  są  proste:  jeśli  oficer  operacyjny  ma  stu  znajomych,  jeden  z  nich  może  być 

potencjalnym dostawcą cennych informacji.

Kandydat  do  werbunku  powinien  spełniać  następujące  wymagania:  musi  mieć 

96

background image

potencjał,  czyli  być  w  stanie  robić  coś,  co  przyda  się  GRU  (głównie  zdobywać 

informacje),  musi  istnieć  powód,  dzięki  któremu  da  się  zwerbować  (tzw.  podstawa 

werbunku),  na  przykład  niezadowolenie  z  panującego  ustroju  (albo  inne  motywy 

polityczne), trudności finansowe czy powody osobiste (na przykład chęć zemsty) albo 

coś co da się wykorzystać przy szantażu.

Po wytypowaniu kandydata następuje drugi etap: zbieranie szczegółowych danych 

i  kształtowanie  podstawy  werbunku.  Gromadzone  są  wszelkie,  nawet  najdrobniejsze, 

informacje  na  jego  temat,  zarówno  uzyskane  ze  źródeł  oficjalnych  (np.  książka 

telefoniczna  czy  inne  powszechnie  dostępne  bazy  danych),  jak  i  poprzez  agentów. 

Często kandydat poddany zostaje dyskretnej, ale stałej obserwacji.

Kandydat  nie  wie  jeszcze  o  zainteresowaniu  GRU  (a  często  o  istnieniu  tej 

instytucji),  ale  GRU  wie  już  o  nim  bardzo  dużo.  Zbieranie  danych  przechodzi  w 

aktywne  opracowanie  agenta  praktycznie  automatycznie  – jest  to  pogłębianie 

motywów, dzięki którym kandydat powinien się dać zwerbować. Jeśli na przykład ma 

na kłopoty finansowe, GRU stara się je powiększyć; jeśli jest niezadowolony z ustroju 

politycznego,  doprowadzić  do  tego  by  go  znienawidził.  Na  tym  etapie  następuje  też 

nawiązanie  osobistego  kontaktu  z  kandydatem,  jeśli  nie  był  wcześniej  znajomym 

oficera,  a  jeśli  był – pogłębienie  tej  znajomości.  Wszystko,  co  do  tej  pory  zostało 

opisane,  trwa  minimum  rok,  a  z  zasady  dłużej.  Dopiero  po  tym  okresie  może  mieć 

miejsce próba werbunku.

Istnieją dwie podstawowe metody werbunku: stopniowa i nagła. Metoda nagła (o 

ile  się  uda)  zaliczana  jest  do  najwyższych  osiągnięć  wywiadowczych,  ale  też  jest 

bardzo ryzykowna. Dlatego GRU udziela na nią zgody tylko w wypadkach, w których 

rezydent  przedstawi  przekonywające  argumenty.  Znanych  jest  sporo  udanych 

werbunków  przy  pierwszym  spotkaniu  (po  którym  naturalnie  następował  okres 

tajnego, acz skrupulatnego, opracowywania).

W ten właśnie sposób zwerbowani zostali amerykańscy twórcy bomby atomowej. 

Później  oficjalnym  tłumaczeniem  naukowców  było,  że  zrobili  to  na  znak  protestu 

przeciwko zbombardowaniu japońskich miast i z własnej inicjatywy nawiązali kontakt 

z radzieckim wywiadem. Tylko, jakimś dziwnym trafem, zapomnieli dodać, że kontakt 

z tym wywiadem mieli już w stadium eksperymentów, gdy o żadnym bombardowaniu 

nie  było jeszcze mowy, i nie wyjaśnili jakim to cudem cała grupa nawiązała (zupełnie 

niezależnie jeden od drugiego) kontakt z rezydenturą GRU w Kanadzie, podczas gdy 

znacznie bliżej mieli do rezydentury w Meksyku, gdzie jednak żaden z nich nie trafił.

Metoda  nagła  (przez  oficerów  GRU  określana  jako  „miłość  od  pierwszego 

wejrzenia”) poza ryzykiem ma też spore zalety – kontakt następuje tylko raz, zamiast 

regularnych  spotkań  przez  kilka  miesięcy,  a  potem  nowo  zwerbowany  agent  sam  już 

dba o własne bezpieczeństwo. Na pewno nie będzie rozpowiadał przyjaciołom, jakiego 

97

background image

to  fajnego  kumpla  poznał:  „Co  prawda  ruski  dyplomata,  ale  równy  gość,  no  i  też 

zbiera znaczki!”.

Przy  metodzie  stopniowej  taki  stan  rzeczy  jest  normalny,  gdyż  kandydat  nie 

podejrzewa,  że  jest  werbowany  i  nie  rozumie,  że  zainteresowanie  owego  „równego 

gościa”  ma  inny  cel,  niż  miłe  spędzenie  czasu  na  dyskusji  o  wspólnym  hobby. 

Ponieważ  nadal  jest  pełen  złudzeń,  nie  kryje  nowej  znajomości  przed  żoną  czy 

znajomymi.  Metoda  ta  jest  częściej  spotykana,  gdyż  rzadko  kiedy  udaje  się  zebrać 

wystarczającą  liczbę  danych,  by  ryzykować  metodę  nagłą.  Najczęściej  dopiero 

kontakty osobiste, obserwacja i aktywne opracowanie dają wystarczające podstawy do 

udanego werbunku.

Oficer  operacyjny,  gdy  nawiąże  już  kontakt,  stara  się  za  wszelką  cenę  uniknąć 

„spalenia”  kandydata,  czyli  przedwczesnego  odkrycia  przed  otoczeniem  faktu  jego 

istnienia.  Ukrywa  tę  znajomość  przed  wszystkimi,  gdyż  jedynymi,  którzy  muszą 

wiedzieć  o  tym  co  się  święci  są:  rezydent,  zastępca  rezydenta,  szyfrant  i  Centrala. 

Koledzy  z  GRU  oraz  znajomi  przyszłego  agenta,  policja  i  cała  reszta  świata  powinni 

być pogrążeni w błogiej nieświadomości.

Aby to było możliwe, już od pierwszego spotkania oficer będzie starał się umawiać 

w  miejscach  odległych  zarówno  od  domu,  jak  i  od  pracy  kandydata:  niewielkich 

kafejkach, zacisznych restauracjach położonych na uboczu itp. Za wszelką cenę będzie 

się  starał  odwieść  go  od  telefonowania  do  domu  i  do  pracy  (żeby  nie  wzbudzać 

podejrzeń,  musi  mu  przecież  wręczyć  wizytówkę  z  obydwoma  telefonami).  A  już  z 

pewnością  musi  go  powstrzymać  od  wizyty  w  ambasadzie  czy  na  jakiejś  oficjalnej 

imprezie,  na  której  ktoś  może  ich  zobaczyć  razem.  Będzie  się  też  starał 

dyplomatycznie,  acz  skutecznie,  wymówić  od  zaproszenia  do  domu  kandydata  i 

poznania rodziny.

Autor  zwykle  używał  pretekstu,  że  ma  pracę  związaną  z  częstymi  wyjazdami  i 

prawie  nigdy  nie  ma  go  pod  telefonem,  a  w  domu  ma  chore  i  łatwo  budzące  się 

dziecko. Powody wystarczały, by nikt nie dzwonił i nie próbował go odwiedzać.

Po wstępnym okresie znajomości oficer będzie się starał, by kolejne spotkania były 

jak najciekawsze dla kandydata – jeśli wymieniają znaczki to albo przez pomyłkę, albo 

na  znak  przyjaźni  da  mu  jakiś  wartościowy  okaz.  Może  wówczas  poprosić  o  jakąś 

drobną i prostą przysługę, za którą zresztą bardzo dobrze zapłaci.

W tym okresie ważne jest, by przyszły agent został przyzwyczajony do spełniania 

rozmaitych  próśb  i  to  dokładnie  według  życzeń  oficera.  Bez  znaczenia  jest  jakiego 

typu są te prośby, na przykład prośba o kupienie zestawu książek telefonicznych (jakby 

oficer  był  półgłówkiem  i  nie  wiedział  gdzie  je  kupić)  albo  prośba  o  przyjmowanie 

listów  od  kochanki  oficera,  który  nie  chce  ryzykować  kłótni  z  żoną  itp.  Stopniowo 

prośby i zadania będą coraz trudniejsze, ale wraz z nimi będzie też wzrastała zapłata –

98

background image

na  przykład  prośba  o  jakieś  druki,  których  nie  ma  w  wolnej  sprzedaży,  a  do  których 

kandydat ma dostęp, albo o opisanie znajomych z pracy.

W wielu przypadkach propozycja współpracy jako taka nigdy nie pada, a kandydat 

stopniowo zostaje agentem, nie zdając sobie do końca z tego sprawy. Może nadal całą 

rzecz uważać za uprzejmość wyświadczaną przyjacielowi i pewnego dnia stwierdzi, ku 

swemu  szczeremu  zaskoczeniu,  że  nie  ma  sposobu,  by  nie  wyświadczać  już  więcej 

owych przysług i że siedzi po uszy w szpiegostwie. Jak tylko zda sobie z tego sprawę, 

GRU niezwłocznie poinformuje go, o co konkretnie chodzi, i rozpoczyna się właściwa 

działalność  agenta.  Zadania  stają  się  poważne,  a  wynagrodzenie  zmniejszone  do 

normalnej  wysokości  (pod  pretekstem  ochrony  agenta  przed  dekonspiracją  będącą 

efektem nagłego wzrostu wydatków). Teraz nie pozostało delikwentowi nic innego jak 

współpracować albo zawiadomić władze, narażając się na poważne nieprzyjemności.

Istnieje jeszcze jedna metoda werbunku, najbardziej chyba skuteczna i bezpieczna 

– została  ona  wypracowana  przez  GRU  krótko  po  II  wojnie  światowej.  Można  jej 

użyć  tylko  na  wystawach  czy  targach  międzynarodowych  i  tylko  w  stosunku  do 

właścicieli  małych  firm  produkujących  na  potrzeby  wojska.  Jak  widać  ma  ona  spore 

ograniczenia (nie mogą też jej stosować „nielegalni”), ale przynosi doskonałe rezultaty. 

Podobna  jest  do  „miłości  od  pierwszego  wejrzenia”,  ponieważ  odbywa  się  szybko, 

natomiast  podstawową  różnicą  jest  brak  etapu  typowania,  sprawdzania  i 

opracowywania kandydata.

Odbywa  się  następująco:  przed  rozpoczęciem  wystawy  elektroniki  lotniczej, 

międzynarodowych  targów  broni  czy  pokazów  lotniczych,  w  rezydenturze  GRU 

zjawia  się  delegacja  specjalistów  z  listą  wszystkiego  co  potrzebne  rosyjskiemu 

przemysłowi  zbrojeniowemu.  Eksperci  wiedzą,  że  wystawa obejmuje głównie rzeczy, 

których  sprzedaż  do  Rosji  jest  kategorycznie  zabroniona,  niemniej  oprócz  listy 

przywożą  gotówkę,  którą  mogą  dysponować  wedle  woli – każdy  wydatek  jest 

usprawiedliwiony,  jeśli  może  doprowadzić  do  zdobycia  którejś  z  potrzebnych 

technologii. Delegacja udaje się z wizytą na targi i zwiedza stoisko po stoisku.

Wiadomo, że stoiska dużych firm roją się od pracowników straży przemysłowej i 

funkcjonariuszy kontrwywiadu, toteż nikt z delegatów nie próbuje nawet nawiązywać 

rozmowy;  te  zarezerwowane  są  dla  niewielkich  firm,  w  których  wyjaśnień  osobiście 

udziela  właściciel  albo  dyrektor.  Delegacja  podczas  rozmów  używa  oficerów  z 

rezydentury  jako  tłumaczy.  Gdy  wysłannicy  Moskwy  dotrą  do  czegoś,  co  ich 

interesuje, dają znać GRU o co im konkretnie chodzi. Czasami wystawiane są makiety 

i w takim wypadku rozmowa nie jest prowadzona, na ekspozycji musi być autentyczny 

element  jakiegoś  urządzenia,  by  sprawa  mogła  mieć  ciąg  dalszy.  Następnie  dochodzi 

do rozmowy zgodnej z poniższym scenariuszem:

– Naprawdę  tego  nie  można  kupić?  Jaka  szkoda!  Tak  z  ciekawości,  ile  to 

99

background image

kosztuje?  Dwadzieścia  tysięcy  dolarów?  Taniocha!  Zapłacilibyśmy  dwadzieścia  razy 

tyle!  Szkoda,  że  nie  można. – Po  kilku  zdawkowych  zdaniach  na  inny  już  temat, 

delegacja opuszcza stoisko, a tłumacz (idący na końcu) pyta:

– Może moglibyśmy się spotkać dzisiaj na kolacji? Nie? Szkoda. Do zobaczenia.

I  to  wszystko.  Nic  nagannego,  ot,  zwykła  pogawędka,  w  której  nikt  nikomu 

niczego nie proponował, jedynie wyraził swoje zainteresowanie, a to wolno każdemu. 

Delegacja  udaje  się  dalej  i  po  znalezieniu kolejnego przedmiotu (a to żaden problem, 

bo impreza duża i lista zawiera kilkaset pozycji) sytuacja się powtarza. Jeśli reakcją na 

propozycję  kolacji  nie  jest  kategoryczne  „Nie”,  werbunek  jest  już  w  zasadzie 

ukończony.  Delegacja  zwiedza  wystawę  dalej  z  nowym  tłumaczem  (kilkunastu  siedzi 

sobie przy piwie w barze czekając na wezwanie), a „zużyty” tłumacz znika, by pojawić 

się na umówionej kolacji...

Rozumowanie  GRU  sprawdziło  się  wielokrotnie  i  sprawdza  się  nadał,  a  jest 

bardzo  proste: właściciel  niewielkiej  firmy,  nawet  doskonale  prosperującej,  zawsze 

szuka okazji do umocnienia pozycji firmy. Gdy dostaje propozycję sprzedaży jednego 

egzemplarza  swojego  produktu  za  cenę  piętnaście  do  dwudziestu  razy  wyższą  niż 

normalna, zaczyna się zastanawiać i często dochodzi do wniosku, że ma do czynienia 

ze  szpiegostwem  przemysłowym,  które  zresztą  nie  w  każdym  państwie  jest  uważane 

za przestępstwo.

Drobny  przedsiębiorca  może  zazwyczaj  bez  trudu  ukryć  zarówno  sam  fakt 

sprzedaży,  jak  i  uzyskaną  w  ten  sposób  gotówkę  przed  władzami,  toteż  często 

decyduje  się  na  ów  ryzykowny,  ale  bardzo  opłacalny  interes.  Nie  bierze  pod  uwagę 

jednego – pazerności  GRU.  Wydaje  mu  się,  że  po  sfinalizowaniu  transakcji  nastąpi 

koniec  wzajemnej  znajomości – i  jest  to  jego  największy  błąd  w  życiu.  GRU  po 

uzyskaniu  od  niego  pierwszego  produktu  czy  dokumentacji,  nigdy  już  z  niego  nie 

zrezygnuje... Wywiad potem będzie nie tylko dyktował co chce mieć, ale także za ile.

Można  co  prawda  twierdzić,  że  wszystkie  godne  uwagi  tajemnice  należą  do 

wielkich koncernów, ale bardzo często rosyjscy naukowcy nie potrzebują całej rakiety, 

a  interesują  ich  tylko  konkretne  urządzenia  (na  przykład  membrana  jednostronnie 

przepuszczająca),  czyli  dokładnie  to,  co  wytwarza  mały  kooperant  wielkiej  firmy. 

Można to zresztą świetnie połączyć: gdy właściciel fabryczki jest już agentem, jednym 

z jego zadań jest penetracja wielkiego koncernu, z którym oficjalnie kooperuje.

To  właśnie  w  efekcie  takiego  postępowania  nagle  okazało  się,  że  Związek 

Radziecki skonstruował prawie taki sam samolot jak Concorde – był to Tu-144, przez 

wtajemniczonych  zwany  Konkordski.  Obwinianie  GRU  o  spektakularną  klapę 

programu  produkcyjnego  Tu-144  jest  pomyłką.  GRU  dostarczył  wszystko,  co  mu 

zlecono,  a  to  że  technologie  stosowane  na  Zachodzie  okazały  się  zbyt  trudne  dla 

radzieckiego przemysłu, zaś terminy stawiane przez władze nierealne – to już zupełnie 

100

background image

inna sprawa.

Liczba  w  ten  sposób  zwerbowanych  agentów  stale  się  zwiększa,  a  dodatkową 

atrakcją  tej  metody  dla  GRU  jest to, że nowo pozyskani agenci nie kosztują kopiejki 

(płaci przemysł zbrojeniowy). Tego typu werbunki są całkowicie bezkarne, znany jest 

zaledwie  jeden  przypadek,  kiedy  zatrzymano  pod  zarzutem  szpiegostwa radzieckiego 

attache wojskowego w trakcie pokazów na Le Bourget i to zresztą nie na długo, gdyż 

był dyplomatą. Wydalono go z Francji, a po trzech latach zjawił się w innym państwie 

jako zastępca rezydenta.

Co się tyczy „nielegalnych” to zwykle używają pierwszych dwóch metod, a dzięki 

swej  pozycji  mają  znacznie  uproszczone  zadanie  z  typowaniem  i  opracowywaniem 

kandydatów. Ponieważ często udają uczciwych biznesmenów, mogą łączyć stopniowy 

werbunek  z  werbowaniem  właścicieli  niewielkich  fabryk.  Istnieje  wszakże  jedna 

podstawowa  różnica  w  działaniu  oficerów  operacyjnych  i  „nielegalnych”:  ci  ostatni 

prawie  nigdy  nie  werbują  w  imieniu  GRU.  Zawsze  działają  „pod  obcą  flagą”,  na 

przykład  w  Japonii  są  amerykańskimi  szpiegami  przemysłowymi,  w  Irlandii 

sympatykami  IRA  lub  innych  organizacji  terrorystycznych  działających  przeciw 

Wielkiej Brytanii, w krajach arabskich antysyjonistami itp. Jeśli na przykład działają w 

kraju  rządzonym  przez  dyktaturę,  to  udają  obrońców  praw  człowieka.  Wbrew 

pozorom,  stosowanie  przez  „nielegałów”  takiego  kamuflażu  nie  jest  wcale  trudne –

wystarczy  dobrze  się  zorientować  w  stosunkach  politycznych  panujących  w  danym 

państwie.

Najczęściej  w  takich  wypadkach  werbunek  odbywa  się  nagle  i  prawie  zawsze 

kończy się sukcesem – kandydat zostaje we własnym mniemaniu członkiem organizacji 

z którą sympatyzuje; problemy moralne znikają, gdyż jest idealistą walczącym w imię 

spraw, w które wierzy, i nawet nie podejrzewa istnienia GRU. Nawet jeśli wpadnie, to 

i  tak  w  dziewięciu  przypadkach  na  dziesięć  zostanie  uznany za fanatycznego członka 

jakiejś  tajnej  grupy  antyrządowej.  W  dodatku  milczenie  wobec  najbliższych  nakazuje 

mu duma, a nie strach, co często jest lepszą motywacją.

Istnieje  jeszcze  jedna  metoda  werbunku  – korzystanie  z  usług  tzw.  oferentów, 

czyli  osób  z  własnej  inicjatywy  nawiązujących  kontakt  z  obcym  wywiadem  w  celu 

zaproponowania  usług  agenturalnych.  Może  się  to  wydać  dziwne,  ale  co  roku  setki 

takich  przypadków  ma  miejsce  na  całym  świecie.  Oferenci  zawsze  otrzymują 

standardową  odpowiedź:  „To  jest  placówka  dyplomatyczna,  a  nie  ośrodek 

szpiegowski. Proszę natychmiast opuścić budynek, w przeciwnym wypadku wezwiemy 

policję!”.  Policji  co  prawda  z  zasady  się  nie  wzywa,  ale  niedoszły  agent  zostaje 

błyskawicznie wygoniony z budynku.

Nawet  jeśli  Rosjanie  mają  pewność,  że  nie  jest  to  początkujący  dziennikarz 

szukający  materiałów  do  sensacyjnego  artykułu  albo  przypadek  kwalifikujący  się  do 

101

background image

leczenia  zamkniętego,  skąd  mogą  wiedzieć,  czy  nie  jest  to  oficer  kontrwywiadu 

próbujący ustalić, kto w ambasadzie odpowiada za werbunek?

Nie znaczy to, by GRU nie miał ochoty obejrzeć tego, co taka osoba proponuje na 

sprzedaż,  ale  długoletnie  doświadczenie  nauczyło  wojskowy  wywiad,  że  lepiej 

zapanować  nad  ciekawością.  Jeśli  ktoś  naprawdę  ma  coś  cennego  do  zaoferowania  i 

umie  myśleć,  nie  będzie  składał  ustnej  propozycji,  ale  dyskretnie  zostawi  próbkę 

towaru i instrukcje, w jaki sposób można się z nim skontaktować. Jeśli próbka okaże 

się  cenna,  oferent  może  mieć  pewność,  że  ktoś się do niego zgłosi i że skończy jako 

agent GRU.

Tylko  w  taki  sposób  oferent  może  zostać  agentem,  a  powód  jest  prosty: 

elementarna  analiza  psychologiczna  wskazuje,  iż  jedynie  rozważne  postępowanie  i 

brak pośpiechu mogą przekonać GRU, by komuś zaufał. Jeśli bowiem ktoś zjawia się 

nagle  w  ambasadzie  i  żąda  natychmiastowej  zapłaty,  swym  postępowaniem  może 

wywołać  tylko  podejrzenia.  Jeżeli  oferent  starannie  przemyślał  swój  krok  i  podjął 

wielkie ryzyko, to dlaczego nie ma zaufania do wartości proponowanych materiałów? 

Skąd oficer GRU może mieć pewność, że nie są fałszywe? A jeśli są, to kto będzie za 

to odpowiadał – nie oferent, ale ja! Nie, zdecydowanie nie jesteśmy zainteresowani ani 

taką osobą, ani dokumentami.

To, że tego typu werbunki mogą dawać zupełnie nieprzewidywalne efekty najlepiej 

ilustrują przykłady. Oba miały miejsce w tej samej rezydenturze na terenie RFN mniej 

więcej w tym samym czasie.

Pewnego dnia w radzieckiej misji obserwacyjnej (tj. rezydenturze GRU) zjawił się 

amerykański  sierżant  przynosząc  element  jednej  z  maszyn  szyfrujących  używanych 

przez  armię  amerykańską  i  oznajmił,  że  za  określoną  przez  siebie  kwotę  może 

dostarczyć  drugi  (a  dwa  stanowiły  całość  urządzenia)  i  że  interes  dojdzie  do  skutku 

wyłącznie pod warunkiem, że GRU nie będzie próbował go zwerbować. Rezydentura 

natychmiast  przyjęła  oba  warunki;  sierżant  dostał  gotówkę  i  zapewnienie,  że  po 

transakcji  GRU  natychmiast  zapomni  o  jego  istnieniu.  Sierżant  US  Army  przyniósł 

drugi element.

Umożliwiło to technikom odtworzenie całego urządzenia i rozszyfrowanie tysięcy 

przechwyconych  (a  dotąd  niezrozumiałych)  depesz  oraz dokładne poznanie zasad, na 

których armia amerykańska opierała swe szyfry. Przy okazji umożliwiło to zbudowanie 

lepszej  maszyny  szyfrującej  dla  Armii  Radzieckiej.  Wszystko  to  piękne,  ale  co  z 

sierżantem? Jak to co? Natychmiast po sprawdzeniu maszyny został zwerbowany...

W  rok  później  zjawił  się  w  tejże  rezydenturze  major  US  Army,  proponując 

sprzedaż  pocisku  artyleryjskiego  z  ładunkiem  atomowym.  Jako  dowód  dobrych 

intencji  ofiarował  w  prezencie  dokładne  plany  magazynu,  gdzie  składowano  taką 

amunicję,  oraz  zestaw  instrukcji  jak  sprawdzać  i  składować  tego  typu  pociski.  Już 

102

background image

same  te  dokumenty  były  wielkiej  wartości,  choć  główna  propozycja  majora  była 

zdecydowanie atrakcyjniejsza.  Major  zażądał  znacznej  kwoty  oraz  postawił warunek: 

Rosjanie  mają  dwa  miesiące  na  zbadanie  pocisku  i  jego  zwrot.  Po  kilku  dniach,  gdy 

potwierdzono  autentyczność  dokumentów,  szefostwo  GRU  zgodziło  się  zapłacić 

żądaną  kwotę.  Do  Moskwy  wezwano  grupę  starszych  oficerów  tej  rezydentury  i 

udzielono im skróconego kursu amerykańskiej technologii atomowej.

Tydzień  później,  pewnej  deszczowej  nocy  na  polance  w  środku  lasu  spotkały  się 

dwa samochody – w jednym z nich był amerykański major, w drugim trzej oficerowie 

GRU. W pobliżu czekały jeszcze dwa radzieckie samochody gotowe do akcji, a wiele 

osób  spało  bardzo  niespokojnie:  konsul  radziecki  drzemał  przy  telefonie,  gotów 

natychmiast  gnać  i  w  imieniu  Związku  Socjalistycznych  Republik  Radzieckich  bronić 

„dyplomatów”.

Na  polecenie  Komitetu  Centralnego  wielu  urzędników  Ministerstwa  Spraw 

Zagranicznych i redaktorów TASS-u także czuwało przy telefonach. Naturalnie żaden 

z  nich  nie  miał  pojęcia  o  co  chodzi,  ale  gotowi  byli  natychmiast  ogłosić  światu  o 

kolejnej  prowokacji  imperialistów – stosowne  oświadczenia  były  zresztą  już 

zredagowane.  Całe  zabezpieczenie  okazało  się  niepotrzebne – zamieniono  pocisk  na 

gotówkę (sprawdzając wpierw oznaczenia na pocisku, jego masę i, licznikiem Geigera, 

czy  wewnątrz  jest  materiał  radioaktywny).  Uzgodniono  spotkanie  za  sześć  tygodni  i 

rozjechano się w zgodzie i spokoju.

Co  prawda  samochód  z  tablicami  dyplomatycznymi  to  jeszcze  nie  limuzyna 

ambasadora,  ale  zatrzymać go i przeszukać nie jest taką łatwą sprawą. Nikt jednakże 

tego nie próbował – oficerowie bez przeszkód dotarli do misji i pocztą dyplomatyczną 

wysłano pocisk (i uzbrojoną eskortę jako kurierów) do Związku Radzieckiego.

Szef  GRU  poinformował  o  otrzymaniu  przesyłki  Komitet  Centralny  radosnym 

telefonem i nastąpiła mniej więcej taka wymiana zdań:

– Gdzie jest pocisk?

– W Centrali, mamy go pod doskonałą opieką.

– W Moskwie!!!?

– Tak.

Tutaj  nastąpiła  długa  i  kwiecista  oracja  poruszająca  kwestię  inteligencji  oraz 

naganne moralnie prowadzenie się przodków szefa GRU zakończona pytaniem:

– A co się według was (taki owaki) stanie, jeśli wewnątrz jest zapalnik, dajmy na 

to, czasowy i to gówno wybuchnie w sercu Moskwy?

GRU  opracował  doskonały  plan  ze  wszystkimi  możliwymi  zabezpieczeniami  i 

uzgodnił  go  z  Komitetem  Centralnym  oraz  Sztabem  Generalnym,  ale  nikomu  nie 

przyszła  do  głowy  myśl,  że  może  to  być  bomba,  która  zmieni  Moskwę  w  nową 

Hiroszimę. Skutki byłyby jeszcze gorsze: gdyby bowiem faktycznie była to bomba, za 

103

background image

jednym  zamachem  zniszczyłaby  cały  system  komunistyczny.  W  ustroju,  w  którym 

wszystko  było  centralnie  kierowane  i  cała  władza  skupiała  się  w  stolicy,  do  obalenia 

systemu  wystarczyłaby  eliminacja  stolicy.  Ta  myśl  przyszła  do  głowy  komuś  w 

Komitecie  Centralnym  dopiero,  gdy  pocisk  był  już  w  Moskwie  – dzięki  czemu  szef 

GRU  zamiast  spodziewanego  medalu  dostał  naganę  za  „poważne  niedopatrzenia 

służbowe”, czyli ostatnie ostrzeżenie. W przyszłości nawet zupełnie trywialna pomyłka

może oznaczać koniec (w najlepszym wypadku kariery).

Pocisk  został  piorunem  przewieziony  na  lotnisko  położone  za  miastem  i 

samolotem wojskowym na Nową Ziemię. Nie wybuchł, więc wszyscy odetchnęli, choć 

nie  było  gwarancji,  że  nie  eksploduje  przy  demontażu.  Wtedy  by  załatwił  czołówkę 

radzieckich  specjalistów  w  tej  branży,  bo  to  oni  go  rozbierali  w  specjalnie 

wybudowanym  pawilonie  na  terenie  poligonu  atomowego.  Już  wstępne  badania 

zdezorientowały  specjalistów,  gdyż  pocisk  był  znacznie  bardziej  radioaktywny  niż 

powinien.  Po  konsultacjach  zdemontowano  go  z  zachowaniem  wszelkich  środków 

ostrożności i wtedy okazało się, że nie jest to pocisk, ale pięknie wykonana atrapa.

Przedsiębiorczy  major  nie  miał  bowiem  zamiaru  sprzedawać  tajemnic 

państwowych  czy  wiązać  się  z  GRU,  a  jedynie  zarobić.  Wziął  więc  zużyty  pocisk 

ćwiczebny,  pomalował  go  oryginalną  farbą,  nałożył  na  nią  znaki  z  autentycznego 

pocisku i wypakował odpadami radioaktywnymi. Naturalnie poziomu radioaktywności 

nie  był  w  stanie  dokładnie  wyregulować,  ale  mniej  więcej  mu  się  udało.  To 

wystarczyło,  gdyż  pierwsze  sprawdzenie  wykazać  miało  jedynie,  czy  pocisk  zawiera 

materiał  radioaktywny.  Oficerowie  sprawdzili  to  na  polanie,  ale  nikt  im  nie  kazał 

dokładnie mierzyć poziomu radioaktywności.

W  efekcie  zamiast  nagród  czy  awansów,  wszyscy  zaangażowani  w  tę  sprawę 

dostali ostrą reprymendę, za co i tak powinni być wdzięczni – nie spotkała ich bowiem 

kara.  Specjalna  komisja  Komitetu  Centralnego  i  Sztabu  Generalnego  uznała  bowiem, 

że fałszerstwo było tak doskonałe, że, w trakcie wymiany na gotówkę, niemożliwością 

było się na nim poznać.

Oczywiście  wystawiony  do  wiatru  wywiad  wojskowy  zarządził  poszukiwania 

amerykańskiego majora i po dłuższym czasie okazało się, że zaraz po spotkaniu został 

on odkomenderowany do Stanów. Wniosek był prosty: znając termin przeniesienia, tak 

zgrał  całą  akcję,  by  zapewnić  sobie  drogę  ucieczki.  W  wyniku  długotrwałych  starań 

odnaleziono  go  w  USA, ale GRU nie otrzymał pozwolenia od Komitetu Centralnego 

na  likwidację.  (Zwykle  nie  ma  pytań  i  zezwoleń  w  takich  sprawach,  ale  ta  była  zbyt 

głośna w najwyższych kręgach Związku Radzieckiego, by nie pytać o zgodę).

Odmowa spowodowana była przekonaniem Komitetu Centralnego, że osoba która 

tak sprytnie ukartowała wyłudzenie pieniędzy od niegłupiego w końcu GRU, na pewno 

zabezpieczyła  się  przed  zemstą  radzieckiego  wywiadu  i  prawdopodobnie  powtórnie 

104

background image

wystrychnie go na dudka, a nie wiadomo czy nie zrobi zeń publicznego pośmiewiska. 

Nakazano GRU zapomnieć o istnieniu majora i tak też się stało, choć rezydenci GRU 

przypominają  sobie  o  nim  przy  każdej  propozycji  zakupu  jakiejś  nowinki  technicznej 

„Madę in US Army”.

Jeszcze  jedna  uwaga  na  zakończenie  sprawy  werbunku  agentów:  prawdą  jest, że 

trafienie na autentycznego oferenta jest znacznie trudniejsze od werbunku niechętnego 

do  współpracy  kandydata.  Prawdą  też  jest,  że  oferent  powinien  być  przyjmowany  z 

otwartymi ramionami, ale to tylko teoria, a ludzie są ludźmi. Oficerowie radzieckiego 

wywiadu poznali komunizm i kapitalizm, i jakoś tak dziwnie się składa, że nie darzyli 

miłością tego pierwszego. Zrozumienie kogoś kto zaprzedaje się dobrowolnie takiemu 

systemowi,  przekraczało  ich  zdolności  pojmowania  (nie  tylko  ich,  przekraczało  to 

zdolności każdego normalnego człowieka).

Trudno  wobec  tego  się  dziwić,  że  nie  mieli  do  kogoś  takiego  ani  zaufania,  ani 

szacunku i kiedy zdecydowali się (miało to miejsce zarówno w przypadku GRU, jak i 

KGB) przejść na stronę dotychczasowego przeciwnika – co zdarzało się zresztą dość 

często – to pierwszą rzeczą, jaką zdradzali, były kompletne wiadomości o oferentach.

105

background image

Rozdział 19

ŁĄCZNOŚĆ WYWIADOWCZA

Eksperci  zgodnie  twierdzą,  że  łączność  z  agentami  to  najsłabsze  ogniwo  każdej 

działalności  wywiadowczej.  Panuje  też  opinia,  że  wiele  z  wpadek  GRU  było  winą 

łączności,  a  raczej  jej  braku.  Opinia  taka  tylko  do  pewnego  stopnia  odpowiada 

prawdzie,  gdyż  każdy  oficer  GRU  doskonale  wie,  że  największe  straty  powodowane 

były przez oficerów własnej służby, którzy uciekli na Zachód.

Gdy  Igor  Guzenko

*

  przeszedł  na  stronę  USA,  zatrzymał  jednym  ruchem 

prawdziwy  potok  danych  technicznych  o  produkcji  broni  atomowej,  dotąd  płynący 

nieprzerwanie do Moskwy. Historia nadal z wdzięcznością wspomina innego oficera –

Olega Pieńkowskiego

*

, dzięki któremu kryzys kubański nie przerodził się w trzecią – i 

ostatnią – wojnę  światową.  Zapobiegły  temu  bezcenne  wprost  informacje,  jakie 

przysyłał z Moskwy, aż do chwili aresztowania.

Nie  ulega  natomiast  kwestii,  że  na  drugim  miejscu  wśród  powodów  porażek 

radzieckiego  wywiadu  była  łączność  z  agentami.  Pierwsze  miejsce  dzierży 

niepodważalnie  przechodzenie  na  stronę  Zachodu  i  to  gremialnie,  a  ciekawostką  jest 

fakt, że na taką skalę nie zdarzało się to ani carskiemu wywiadowi, ani stalinowskiemu 

podczas  wojny  z  Niemcami,  a  przypadki  takie,  jak  zdrada  Jefremowa

*

  należały  do 

nielicznych wyjątków.

Łączność 

wywiadowcza 

to 

ogół 

sposobów, 

czynności 

środków 

wykorzystywanych  do  kontaktowania  się  ze  sobą  różnych  segmentów  wywiadu, 

głównie  ośrodków  dyspozycyjnych  z  agentami.  Możemy  wyróżnić  jej  następujące 

rodzaje:

– osobową bezpośrednią (spotkania osobiste);

– osobową  pośrednią  (np.  przez  kurierów,  łączników,  punkty  adresowe  i 

kontaktowe);

– bezosobową (np. „martwe” skrzynki, łączność radiowa).

Spotkania osobiste są zawsze najniebezpieczniejszym fragmentem działalności czy 

106

background image

to  agenta,  czy  oficera  prowadzącego,  dlatego  też  preferuje  się  pozostałe  sposoby 

łączności. Nie zawsze jednakże jest to wykonalne, zwłaszcza w początkowym okresie 

kształtowania stosunków agenturalnych, wszystko wówczas opiera się na spotkaniach 

osobistych, bez których skuteczny werbunek jest niemożliwy. Dopiero gdy agent zyska 

doświadczenie,  można  stopniowo  rezygnować  z  tego  rodzaju  łączności,  przechodząc 

na  łączność  osobową  pośrednią  bądź  bezosobową.  Wielu  naprawdę  doświadczonych 

agentów  potrafi  nawet  przez  kilka  lat  nie  spotykać  się  z  oficerami  prowadzącymi  i 

mimo to skutecznie działać. Jednak jeśli takie spotkanie jest już naprawdę konieczne, 

GRU zdecydowanie woli przeprowadzić je na terenie własnym albo neutralnym.

Rutynowe spotkania muszą się jednak odbywać w przypadku większości agentów, 

zwłaszcza  jeśli  ci  prowadzeni  są  przez  oficerów  operacyjnych,  a  nie  „nielegalnych”. 

Zawsze  odbywają  się  one  według  z  góry  ustalonego  harmonogramu – jest  to 

szczególnie  ważne  w  przypadku  spotkań  alarmowych  (na  przykład  zagrożenie 

dekonspiracją).

Zasady  spotkań  osobistych  (gdzie,  kiedy  i  w  jakich  okolicznościach  oraz 

towarzyszący  im  system  znaków)  zawsze  ustala  oficer  prowadzący  i  w  przypadku 

doświadczonych  agentów  z  zasady  są  to  programy  obejmujące  najbliższe  sześć 

miesięcy  lub  nawet  cały  rok,  a  w  szczególnych  wypadkach  okresy  dochodzące  do 

pięciu lat.

Spotkania rutynowe zwykle odbywają się w kawiarniach, restauracjach, kinach lub 

parkach,  a  obie  strony  starają  się  zachowywać  tak,  by  sprawić  wrażenie  normalnego 

spotkania  towarzyskiego  lub  w  interesach  czy  w  związku  ze  wspólnym  hobby 

(trzymane  na  kolanach  rozłożone  klasery  ze  znaczkami  czy  albumy  z  monetami). 

Czasem  spotkania  takie  odbywają  się  w  galeriach  lub  w  podobnego  typu  miejscach 

publicznych, ale w takim wypadku trwają bardzo krótko.

Dłuższe  spotkania,  niezbędne  w  okresie  utrwalania  kontaktów,  zazwyczaj 

odbywają się w hotelach, na kempingach lub jachtach będących własnością agenta lub 

przez niego wynajmowanych. We wszystkich tych wypadkach oficerowie GRU starają 

się z zasady unikać dzielnic czy lokali znanych z działalności przestępczej lub częstych 

nalotów policji, jak też dworców, lotnisk czy strzeżonych wystaw, a więc miejsc, gdzie 

policja wykazuje większą niż zazwyczaj czujność.

Zawsze  też  ustalane  są  spotkania  zapasowe  (terminy  zapasowe)  na  wypadek  nie 

zjawienia  się  którejś  ze  stron  w  umówionym  terminie.  Są  one  dokładną  kopią 

spotkania pierwotnego, tylko mają się odbyć o innej porze, na przykład za tydzień. Dla 

doświadczonych  agentów  ustala  się  cały  system  takich  spotkań  (trzy  lub  cztery  za 

każdym  razem),  wtedy  zmienia  się  nie  tylko  czas,  ale  i  miejsce.  System  spotkań 

zapasowych  jest  stosowany  przez  oficera  GRU  już  na  długo przed  werbunkiem  za 

pomocą kilku na pozór niewinnych metod i wyjaśnień, na przykład: „Jeśli nie zjawię się 

107

background image

tak,  jak  się  umówiliśmy,  wiesz,  życie  dyplomaty  jest  pełne  niespodzianek  i  zawsze 

może  coś  wyskoczyć  w  ostatniej  chwili,  to  nie  czekaj  dłużej  niż  dziesięć  minut,  a 

spotkamy się w tym samym miejscu za trzy dni”.

Jeśli  ktoś  z  czytelników  słyszał  podobne  propozycje  od  przyjaciela  z  rosyjskiej 

ambasady (powody, dla których ustalał on inny termin spotkania, są nieważne, istotne 

jest, że wykluczały użycie telefonu w celu przełożenia spotkania), to może być pewien, 

że  GRU  ma  grubą  teczkę  dotyczącą  jego  osoby  i  w  krótkim  czasie  zostanie  mu 

złożona propozycja współpracy, od której nie będzie mógł się wywinąć.

Spotkanie  alarmowe  (w  przypadku  niebezpieczeństwa  lub  potrzeby  przekazania 

bardzo  ważnych  informacji)  to  przykład  zupełnie  innego  kontaktu  osobowego,  z 

którego  korzystać  mogą  jedynie  naprawdę  doświadczeni  agenci  albo  tacy,  którzy 

mogą  mieć  informacje  o  takim  znaczeniu,  że  zwłoka  w  ich  przekazaniu  jest 

niedopuszczalna.  Agent  otrzymuje  wcześniej  instrukcje,  określające  pod  jaki  numer 

telefonu  ma  zadzwonić  i  jak  ma  przekazać  oficerowi  wiadomość.  W  ten  sam  sposób 

agent  może  dać  znać,  że  oficer  ma  się  zjawić  na  uzgodnionym  na  taką  okoliczność 

spotkaniu  alarmowym  w  jak  najszybszym  terminie  (albo  natychmiast). Jeśli natomiast 

powie: „Poproszę Johna”, usłyszy, że to pomyłka, bo tu żaden John nie mieszka, gdyż 

oznaczać to będzie, że agent został właśnie aresztowany i policja próbuje przez niego 

dotrzeć do oficera prowadzącego.

Kontakt  przelotny  lub  „na  mijankę”

*

  to  jeszcze  inna  odmiana  kontaktu 

osobowego.  Sposób  ten  jest  stosowany  do  przekazywania  materiałów,  instrukcji  lub 

pieniędzy,  w  sytuacji  gdy  z  jakichkolwiek  powodów  nie  da  się  użyć  skrzynki 

kontaktowej.  BMP  przeprowadza  się  zazwyczaj  w  zatłoczonym  miejscu  (bez 

wyznaczania spotkania zapasowego) na przykład na stacji metra w godzinach szczytu i 

wymaga  ono  od  obu  stron  wyjątkowej  precyzji,  gdyż  w  innym  przypadku  agenta  i 

oficera  GRU  może  rozdzielić  tłum  albo,  co  gorsza,  przekazanie  materiałów  zwróci 

czyjąś uwagę (zwłaszcza gdy jedna ze stron jest pod obserwacją).

Spotkania  kontrolne  odbywają  się  w  takich  samych  warunkach  jak rutynowe, ale 

agent nie może podejrzewać jego prawdziwej natury, czyli tego że jest kontrolowany. 

Przed spotkaniem kontrolnym grupa oficerów GRU obstawia teren, wybierając miejsca 

dogodne  do  obserwacji  bez  zwracania  na  siebie  uwagi,  na  przykład  może  to  być 

platforma  widokowa  dla  turystów  z  zainstalowanymi  teleskopami.  Oficerowie 

wywiadu  sprawdzają  w  ten  sposób  punktualność  i  zachowanie  się  agenta,  to  czy  nie 

jest  on  śledzony  i – co  najważniejsze – czy  miejsce  spotkania  nie  zostało  poddane 

obserwacji przez miejscowy kontrwywiad.

Procedura  spotkań  kontrolnych  umożliwia  oficerowi  prowadzącemu  sprawdzenie 

prawidłowości  zachowań  agenta  oraz  jego  reakcji  na  to,  że  spotkanie  nie  doszło  do 

skutku  (jeżeli  okaże  się, że  w  takiej  sytuacji  agent  wpada  w  panikę,  to  dalsza  z  nim 

108

background image

współpraca staje pod znakiem zapytania).

Tajne  spotkanie  (jawka)  często  mylone  jest  z  tajnym  lokalem  (jawocznąja 

kwartira), które to określenie od dawna już nie jest używane przez GRU, gdyż zastąpił 

je wyjaśniony już termin KK. Termin jawka natomiast jest ciągle obecny w rosyjskim 

nazewnictwie operacyjnym i oznacza osobiste spotkanie dwóch nie znających się osób, 

na  przykład  dwóch  „nielegalnych”  lub  agenta  i  jego  nowego  oficera  prowadzącego. 

Jest  to  element  łączności  wywiadowczej,  którego  stosowanie  planuje  się  wobec 

wszystkich  agentów  bez  wyjątku.  Na  wypadek zerwania normalnych metod kontaktu 

osobowego, 

agenci 

otrzymują 

dane 

dotyczące 

miejsca, 

czasu, 

znaków 

rozpoznawczych i hasła, tak by łączność mogła zostać odnowiona.

Na przykład w sytuacji dość nieprawdopodobnej, acz możliwej, gdy cały personel 

ambasady  zostaje  uznany  za  persona  non  grata  i  musi  opuścić  dany  kraj,  agent  traci 

kontakt  z  oficerem  prowadzącym  i ma obowiązek zjawić się o dwunastej w południe 

trzydziestego  pierwszego  dnia  każdego  miesiąca  (mającego  31  dni)  w  określonym

miejscu  z  neseserkiem  w  lewej  i  książką  w  prawej  ręce.  W  ciągu  dziesięciu  minut 

podejdzie  do  niego  ktoś  i  poda  uzgodnione  hasło,  na  które  agent  ma  odpowiedzieć 

uzgodnionym odzewem i łączność zostanie odnowiona. Jeśli w ciągu dziesięciu minut 

nikt  się  nie  zjawi,  agent  obowiązany  jest  powtórzyć  całą  operację  za  dwa  miesiące  i 

robić to tak długo, aż ktoś nawiąże z nim kontakt.

W  miarę  jak  agent  nabiera  doświadczenia,  spotkania  osobiste  zastępuje  się 

stopniowo kontaktami bezosobowymi. Doświadczeni agenci stosują praktycznie tylko 

jeden  rodzaj  spotkań  osobistych – jawkę,  opierając  się  w  swej  pracy  na  różnych 

sposobach łączności bezosobowej.

Pierwszym z nich jest dwukierunkowa łączność radiowa dalekiego zasięgu. Agent 

za pomocą specjalnego przenośnego radia utrzymuje bezpośredni kontakt z radiostacją 

na  terytorium  Rosji,  z  rosyjskim  statkiem  badawczym  (czytaj:  szpiegowskim)  albo  z 

satelitą.  Ten  sposób  łączności  jest  niemiłosiernie  eksploatowany  w  różnej  jakości 

powieściach i filmach szpiegowskich, choć w praktyce to rozwiązanie stosuje się tylko 

w  wypadku  wojny  albo – na  zasadzie  wyjątku –  w  kontaktach  z  super  ważnymi 

agentami.

Zwykle  agenci  oraz  „nielegalni”  otrzymują  pisemne  instrukcje  odnośnie  kilku 

typów  zwykłego  sprzętu  elektronicznego  dostępnego  w  sklepach,  z  którego  można 

bez  problemu  zmontować  zestaw  łączności  dwustronnej.  Pociągnięcie  to  rozwiązuje 

dwa  problemy  równocześnie:  jeśli  agent  wzbudzi  podejrzenia  kontrwywiadu,  to 

przeszukanie w jego mieszkaniu wykaże dwa dobrej klasy radia, magnetofon i trochę 

części, które można kupić w każdym sklepie – nic, co by wskazywało na przestępczą 

działalność.  Przy  okazji  odpada  też  problem  skrytki  na  nadajnik.  GRU  regularnie 

sprawdza rynek sprzętu elektronicznego i uaktualnia listy dawane agentom.

109

background image

W  sporadycznych  przypadkach  (oraz  w  czasie  wojny)  mogą  mieć  zastosowanie 

gotowe  radia  wysyłające  skompresowaną  wiadomość  w  ciągu kilku  sekund,  a 

ostatnimi czasy weszły też do użycia nadajniki łączności satelitarnej mogące emitować 

silnie skupioną wiązkę fal wprost do anteny satelity przekaźnikowego. Transmisja tego 

typu  jest  bardzo  trudna  do  wykrycia,  a  zlokalizowanie  nadajnika  nastręcza  jeszcze 

więcej kłopotów.

Uzupełnieniem systemu dwukierunkowej łączności radiowej dalekiego zasięgu jest 

łączność  jednokierunkowa  (też  dalekiego  zasięgu).  Jak  sama  nazwa  wskazuje  działa 

ona  w  jedną  stronę – wiadomości  przekazywane  są  z  Centrali  agentowi.  Nadajnik 

może się mieścić zarówno na terenie Rosji, jak i na pokładzie statku badawczego czy 

na stacji polarnej. Agent do odbioru używa standardowego radioodbiornika. Instrukcje 

kierowane  z  Centrali  do  agenta  mogą  być  przekazywane  za  pomocą  wcześniej 

uzgodnionych  haseł  wplecionych  na  przykład  w  doniesienia  radiowych  serwisów 

informacyjnych albo przy użyciu szyfru liczbowego. Nawet jeśli nasłuch miejscowego 

kontrwywiadu przechwyci tego typu transmisję i w jakiś sposób zorientuje się, że jest 

adresowana  do  agenta,  to  i  tak  nie  jest  w  stanie  ani  poznać  jej  treści,  ani  ustalić  dla 

kogo konkretnie jest przeznaczona.

Praktyka  jednak  wykazała,  że  często  istnieje  konieczność,  by  także  agent  miał 

możliwość  nawiązania  jednokierunkowej  łączności  radiowej.  Do  tego  celu  w  GRU 

najczęściej wykorzystywane są nadajniki małej mocy o niewielkim zasięgu dostępne na 

wolnym rynku. Na dachu każdej ambasady widzimy mnóstwo różnego rodzaju anten –

służą  one  między  innymi  do  tego  typu  łączności,  a  funkcjonariusze  służby  nasłuchu

radiowego  przydzieleni  do  każdej  większej  rezydentury  placówkowej  GRU  ciągle 

monitorują  częstotliwości  przeznaczone  do  łączności  z  agentami.  Wykorzystując 

sprzęt  radiowy  dostępny  w  sklepach  można  także  utrzymywać  dwukierunkową 

łączność z agentami.

Jeśli  w  danym  kraju  nasłuch  prowadzony  przez  policję  lub  kontrwywiad  ulega 

takiemu  nasileniu,  że  prowadzenie  łączności  radiowej  staje  się  zbyt  ryzykowne, 

wykorzystuje  się  metody  specjalne.  Jedną  z  takich  metod,  opracowaną  specjalnie  na 

potrzeby  GRU,  jest  podwodna  łączność  hydroakustyczna  wykorzystująca  zjawisko 

praktycznie  nieograniczonego  rozchodzenia  się  fal  dźwiękowych  w  środowisku 

wodnym. Agent nadaje, używając specjalnej wędki jako anteny, a oficer GRU odbiera 

skompresowany przekaz tym samym sposobem, „łowiąc ryby” w tym samym zbiorniku 

wodnym.  Na  tej  samej  zasadzie  opiera  się  metoda  łączności  wykorzystująca  systemy 

centralnego  ogrzewania.  Ostatnie  badania  nad  technikami  łączności  wywiadowczej 

przewidują wykorzystanie laserów i innych urządzeń do łączności optoelektronicznej.

Najbardziej rozpowszechnioną metodą łączności z agentami, jaką stosuje GRU, są 

jednak  klasyczne  skrzynki  kontaktowe  (tzw.  martwe  skrzynki).  Znajdują  one 

110

background image

najbardziej wszechstronne zastosowanie, a poza wiadomościami można też dzięki nim 

przekazywać – lub w nich składować – wszystko co niezbędne w pracy szpiegowskiej: 

dokumenty,  pieniądze,  sprzęt  albo  broń.  W  użyciu  jest  kilkanaście  tysięcy  rodzajów 

skrzynek  kontaktowych:  od  pęknięć w  nagrobkach  czy  dziupli,  do  specjalnych 

magnetycznych pojemników na korespondencję przypominających łby stalowych śrub. 

Przymocowane  do  konstrukcji,  na  przykład,  stalowego  mostu,  wśród  tysięcy 

podobnych,  są  praktycznie  nie  wykrywalne,  a  równocześnie  są  proste  zarówno  do 

zostawienia  jak  i  do  zabrania.  Bardzo  szeroko  są  też  stosowane skrzynki w kształcie 

plastikowego  klina  z  szczelną  przykrywką,  który  można  bez  trudu  wbić  w  ziemię  w 

pierwszym  z  brzegu  parku.  Równie  popularne  są  rozmaite  podwodne  pojemniki  z 

hermetycznym zamknięciem.

Najtrudniejszym i najbardziej skomplikowanym etapem w tego typu łączności jest 

wybór  miejsca  na  ulokowanie  skrzynki  kontaktowej.  Zagraża  im  bowiem  sporo 

niebezpieczeństw, od przypadkowego odkrycia przez bawiące się dzieci, aż po roboty 

budowlane  (głównie  prace  rozbiórkowe  i  budowa  dróg  czy  autostrad).  Skrzynka 

kontaktowa  musi  być łatwo dostępna, a jej lokalizacja łatwa do opisania nawet przez 

kogoś, kto zna ją tylko z relacji innej osoby. Musi także być usytuowana w miejscu, do 

którego  oficer  operacyjny  może  udać  się  nie  budząc  podejrzeń  i  zainteresowania. 

Kłopoty związane z używaniem skrzynek kontaktowych oraz sposoby ich instalowania 

najlepiej jest zilustrować na przykładach. Oto kilka z nich.

Generalną zasadą bezpieczeństwa jest to, że każda skrzynka kontaktowa może być 

użyta  tylko  raz  (chyba  że  nadzwyczajne  okoliczności  przemawiają  za  jej  ponownym 

wykorzystaniem). Dokumentacja dotycząca każdej ze skrzynek przechowywana jest w 

Centrali  i  po  wykorzystaniu  przenoszona  do  archiwum  po  opatrzeniu  stemplem 

UŻYTA.  Pewnego  dnia  oficer  ze  sztabu  GRU  pracujący  w  archiwum  odkrył  plany 

skrzynki kontaktowej, na których nie było owego stempla.

Akta były stare: skrytkę założono w 1932 roku, a trzy lata później umieszczono w 

niej (zgodnie z treścią akt) przedmioty wartościowe i pieniądze w rozmaitych walutach 

na  łączną  kwotę  pięćdziesięciu  tysięcy  dolarów.  Była  to  rezerwa  na  wypadek 

zagrożenia  rezydentury  „nielegalnych”,  ale  nic  w  dokumentacji  nie  wskazywało,  aby 

została  kiedykolwiek  użyta  czy  naruszona.  Oficer  niezwłocznie  poinformował  o 

znalezisku  swojego  zwierzchnika,  a  ten  z  kolei  szefa  GRU,  który  nakazał  wszczęcie, 

śledztwa w tej sprawie.

Okazało się ono niezbyt skomplikowane i po kilku dniach wszystko się wyjaśniło: 

skrzynka  kontaktowa  należała  do  rezydentury  „nielegalnych”  w  Hamburgu,  która  w 

1937  roku  została  w  całości  odwołana  do  Moskwy  i  natychmiast  rozstrzelana,  też  w 

całości.  Wszystkie  materiały  związane  z  rezydenturą  przekazano  do  archiwum,  a 

oficerowie, którzy zajęli miejsce rozstrzelanych, nie dość, że nie mieli doświadczenia, 

111

background image

to niebawem podzielili los poprzedników. Potem wybuchła wojna i o całej sprawie po 

prostu zapomniano.

Szef  GRU  po  wysłuchaniu  tych  wieści  podjął  dwie  decyzje.  Po  pierwsze, 

wyznaczył grupę oficerów do dokładnego sprawdzenia archiwum, zakładając, że może 

być tam więcej takich niespodzianek, a po drugie, nakazał jednej z rezydentur w RFN 

sprawdzić, czy owa skrzynka nadal jest na miejscu, a jeśli tak, wydobyć ją.

W  Centrali  zakładano,  że  po  upływie  kilkudziesięciu  lat  wartość  ukrytych 

kosztowności winna znacznie wzrosnąć.

Okazało  się,  że  skrzynka  kontaktowa przetrwała pomimo wojny, bombardowań i 

odbudowy  oraz  rozwoju  miasta.  Był  to  hermetycznie  zamknięty  pojemnik,  kształtu  i 

rozmiarów  niewielkiej  walizki,  zatopiony  w  jeziorku  w  jednym  z  parków.  Został  tak 

wykonany,  by  przypominał  fragment  płyty  nagrobnej.  Bez  większych  problemów 

został  wydobyty  i  przewieziony  do  Moskwy.  Po  komisyjnym  otwarciu  pojemnika 

wszyscy  obecni  doznali  głębokiego  rozczarowania,  gdyż  zawartością  okazało  się 

kilkadziesiąt  zwykłych  zegarków  w  srebrnych  kopertach,  sto  dolarów  amerykańskich 

i... kilkadziesiąt tysięcy nowiutkich Reichsmarek z okresu III Rzeszy.

Kolejna  historia  wydarzyła  się  przed  laty w Waszyngtonie. Skrzynkę kontaktową 

ulokowano w samym sercu stolicy Stanów Zjednoczonych – była to dziupla w drzewie 

rosnącym  na  terenie  parku  sąsiadującego  z  Kapitolem.  Rozpoczynając  przerwę  na 

lunch agent ukrywał w niej dokumenty wyniesione z pracy (z reguły ściśle tajne), kilka 

minut  potem  radziecki  „dyplomata”  regularnie  spacerujący  po  parku,  wyjmował  je, 

obstawiany  przez  dwóch  oficerów  wywiadu,  kopiował  następnie  w  samochodzie 

parkującym  na  Kapitolu  i  odnosił  na  miejsce.  Po  lunchu  agent  zabierał  dokumenty  i 

wracał  do  pracy.  Operacja  była  ryzykowna,  ale  kilkakrotnie  udało  się  skopiować 

wyjątkowo  cenne  dokumenty  bez  żadnych  problemów  (szef  GRU  zezwolił  w  tym 

przypadku na wielokrotne użycie skrzynki kontaktowej).

Aż tu pewnego pięknego jesiennego dnia oficer, który szedł, by opróżnić skrzynkę 

kontaktową,  zauważył  na  trawniku  kartkę  targaną  jesiennym  wiatrem.  Zaciekawiony 

podniósł ją i zobaczył nadruk ŚCIŚLE TAJNE. Zdumiony rozejrzał się wokół i włosy 

na głowie stanęły mu dęba. Po całym parku walały się podobne papiery. Sprawa była 

jasna.  Zbliżająca  się  zima  skłoniła  wiewiórki  do  szukania  lokum – pech  chciał,  że 

wybrały dziuplę ze skrzynką kontaktową, papiery im przeszkadzały, więc pracowicie je 

wyrzuciły. Niektóre kartki były podarte, inne nosiły ślady ich zębów i pazurków.

Oficerowie  GRU  czym  prędzej  zabrali  się  do  zbierania  papierzysk  i  w  tym 

momencie  na  ścieżce  pojawił  się  policjant.  Ku  ich  zaskoczeniu  zabrał  się  także  do 

zbierania papierów, najwyraźniej biorąc Rosjan za urzędników Białego Domu, którym 

wiatr  wyrwał  z  rąk  dokumenty.  Zebrawszy  sporą  garść  wręczył  ją  z  zadowoleniem 

oficerowi prowadzącemu, który uśmiechnął się głupawo, zapominając języka w gębie. 

112

background image

Na szczęście policjant zasalutował i odszedł, i to w ostatnim momencie. Na trawniku 

pojawił się bowiem wracający z lunchu agent. Oficer pognał ku niemu (choć spotkania 

osobiste  w  tej  sprawie  były  zabronione)  i  wyjaśnił  sytuację,  proponując  dwa  wyjścia: 

albo  agent  spróbuje  w  biurze  wyjaśnić  zniszczenia  pomyłką – podarł  i  wrzucił 

dokumenty  do  kosza  biorąc  je  za  makulaturę – albo  odczeka  cztery  dni  i  dostanie 

dokumenty jak nowe. Agent wolał nie ryzykować – wybrał drugą możliwość.

W  przeciągu  kilku  godzin  oficer  GRU  ze  statusem  dyplomatycznym,  trzykrotnie 

zmieniając samoloty,  dotarł  do  Warszawy,  gdzie  oczekiwał  go  dwumiejscowy 

myśliwiec  szkolny  i  po kolejnych kilku godzinach dokumenty znalazły się w Centrali, 

gdzie  natychmiast  zabrano  się  do  ich  fałszowania.  Dnia  następnego  oficer  odbył  taką 

samą  trasę  w  odwrotną  stronę  i  wieczorem  dokumenty  zostały  wręczone  agentowi, 

który na trzeci dzień, jakby nigdy nic, odniósł je do biura.

Przypadek  numer  trzy.  Skrzynka  kontaktowa  znajdowała  się  w  niewielkiej  rurze 

odpływowej  nad  brzegiem  rzeczki  w  jednym  z  krajów  północnej  Europy.  Rura 

odprowadzająca deszczówkę była wykonana z żeliwa, wobec czego użyto metalowego 

pudełka z magnesem wystarczająco silnym, by od razu przywarł do ścianki rury.

Oficer,  który  miał  umieścić  pudełko,  zrobił  to  pod  pretekstem  zawiązywania 

sznurowadła.  Dyskretnie  wsadził  rękę  do  wylotu  studzienki,  położył  na  dnie  rury 

pudełko  i  właśnie  się  prostował,  gdy  wydarzyło  się  nieszczęście.  Otóż  nikt  nie  wziął 

pod uwagę tego, że zaczęły się przymrozki i ścianki rury pokryły się lodem – magnes 

nie  chwycił  i  całość  z  ogłuszającym  łomotem  przejechała  stromiznę  (rura  naturalnie 

biegła pod kątem, by lepiej odprowadzać wodę) i wyleciała na dopiero co zamarzniętą 

rzekę.

Pudełko  zatrzymało  się  mniej  więcej  na  jej  środku,  a  lód  był  zbyt  kruchy,  by 

ryzykować  wejście.  Pod  ręką  nie  było  też  niczego,  czym  można  by  rzucić,  by  siłą 

rozpędu przepchnąć pudełko ku przeciwległemu brzegowi, a jak na złość lód był zbyt 

cienki  dla  człowieka,  ale  pudełko  utrzymywał.  Gdyby  zatonęło,  nie  byłoby  sprawy, 

oficer  podłożyłby  drugie  za  kilka  godzin  i  po  kłopocie,  a  tak  pojemnik  z  filmem,  na 

którym były Instrukcje dla agenta, tkwił na samym środku rzeki, nachalnie rzucając się 

w oczy. Oficerowi pozostała tylko jedna możliwość: pognał do sklepu, kupił wędkę i 

przez  następne  półtorej  godziny  ignorował  zdziwione  spojrzenia  przechodniów, 

zarzucając  cały  czas  haczyk,  tak  by  przylgnął  do  magnesu.  W  końcu  mu  się  udało  i, 

ostrożnie  ściągając  żyłkę,  przyholował  pudełko  do  siebie.  Miało  to  miejsce  w  biały 

dzień, w uczęszczanym punkcie jednej z europejskich stolic.

Innym sposobem przekazywania informacji, i to często używanym przez GRU, są 

znaki.  Używa się do tego celu pinezek, skrawków taśmy samoprzylepnej oraz kresek 

lub  krzyżyków  narysowanych  kredą  albo  szminką  w  z  góry  określonych  miejscach. 

Zaparkowany  w  uzgodnionym  miejscu  i  czasie  samochód  także  może  być  znakiem, 

113

background image

podobnie jak lalka czy doniczka z kwiatem umieszczona w oknie domu. Te ostatnie to 

zwykle  ostrzeżenie  o  niebezpieczeństwie,  wcześniejsze  oznaczają  prośbę  o  spotkanie 

czy  potwierdzenie  otrzymania  instrukcji  drogą  radiową,  ale  znaczenie  ich  może  być 

zupełnie  inne – zależy  bowiem  wyłącznie  od  kodu  uprzednio  uzgodnionego  między 

agentem a oficerem prowadzącym.

114

background image

Rozdział 20

DZIAŁALNOŚĆ WYWIADOWCZA W PRAKTYCE

Po  długotrwałym  okresie  skrupulatnego  opracowywania  kandydata,  udało  się 

wreszcie  zakończyć  werbunek  sukcesem.  Oficer  prowadzący  odbył  następnie  w 

różnych hotelikach i pensjonatach serię konspiracyjnych spotkań z nowo pozyskanym 

agentem,  w  trakcie  których  wprowadził  go  w  arkana  szpiegowskiego  rzemiosła. 

Jednym z głównych elementów tego szkolenia było zorganizowanie systemu łączności 

na linii agent-oficer prowadzący, opierającego się na kontaktach bezosobowych. Agent 

został  także  poinformowany,  jak  ma  postępować  w  przypadku  zerwania  normalnych 

kanałów łączności.

Uzbrojony  w  tę  wiedzę  agent  ochoczo  zabrał  się  do  pracy  dostarczając  kopie 

kilkunastu  tajnych  dokumentów,  których  autentyczność  Centrala  niezwłocznie 

zweryfikowała, zestawiając ich treść z analogicznymi materiałami uzyskanymi z innych 

źródeł. Już na wstępnym etapie działalności szpiegowskiej naszego agenta spotkała też 

przykra  niespodzianka – jego  wynagrodzenie,  z  początku  bardzo  wysokie,  uległo 

drastycznemu  obniżeniu.  Wszelkie  protesty  agenta  w  tej  kwestii zostały zignorowane 

przez  Centralę.  Zwieńczeniem  opisanego  powyżej  procesu  instalowania  agenta  było 

odseparowanie  go  od  wszelkich  kontaktów  z  ambasadą  czy  jakimikolwiek  innymi 

przedstawicielstwami Moskwy.

Zasadność tego ostatniego kroku staje się zrozumiała po zapoznaniu się z drugo-

wojenną historią radzieckiego wywiadu wojskowego.

Przed wrześniem 1939 roku cała łączność i podporządkowanie agentów, nie tylko 

podległych  rezydenturom  placówkowym,  ale  też  prowadzonych  przez  „nielegałów”  i

ich  rezydentury,  oparte  były  na  sieci  placówek  dyplomatycznych  i  innych 

przedstawicielstw  zagranicznych.  Z  chwilą  wybuchu  wojny,  gdy  placówki  w  krajach 

okupowanych  przez  III  Rzeszę  zostały  zamknięte,  kontakt  ze  wszystkimi  siatkami 

wywiadowczymi  uległ  natychmiastowemu  przerwaniu.  W  momencie,  gdy  było  to 

najbardziej  potrzebne  ustał  dopływ  informacji,  a  w  większości  krajów  europejskich 

115

background image

radziecka działalność wywiadowcza praktycznie zamarła.

Do  Europy  wysłano  zastępcę  szefa  Razwiedupru  z  grupą  radiotelegrafistów  i 

nieograniczonymi  pełnomocnictwami.  Dzięki  tej  misji  udało  się  zorganizować 

niewielkie rezydentury „nielegalnych” na terenie Belgii i Holandii, a potem, w efekcie 

całej  serii  tajnych  spotkań,  odtworzyć kontakty  z  pozostałymi  rezydenturami 

„nielegalnych”.

Już  po  napaści  Niemiec  na  Związek  Radziecki  wyłoniła  się  jednak  inna,  nie 

przewidziana  uprzednio  trudność:  okazało  się,  że  radiostacja  typu  Siewier, 

przeznaczona do utrzymywania łączności w czasie wojny, dysponuje zbyt małą mocą. 

W  trakcie  projektowania  tego  sprzętu  nikt  bowiem  nie  przypuszczał,  że  Niemcy 

błyskawicznie  dotrą  tak  daleko  w  głąb  radzieckiego  terytorium,  a  okręty  Floty 

Bałtyckiej,  zablokowane  we  własnych  bazach,  nie  będą  mogły  służyć  jako  punkty 

odbiorcze.

Zorganizowano  więc  centrum  odbiorcze  ulokowane  na  terenie  radzieckiej 

ambasady  w  Sztokholmie,  dokąd  napływały  depesze  ze  wszystkich  rezydentur 

„nielegalnych”  połączonych  w  jedną  olbrzymią  siatkę  i  dopiero  stamtąd  były 

retransmitowane do Centrali. Rozwiązanie to, jedyne możliwe do przygotowania w tak 

krótkim  czasie,  od  początku  nastręczało  masę  problemów –  wszyscy  „nielegalni”, 

wszyscy  oficerowie  prowadzący  i  agenci  stali  się  częścią  jednej  scentralizowanej 

struktury, składającej się z kilku tysięcy osób.

W takiej sytuacji, kwestią czasu – i to bardzo krótkiego – była wpadka skutkująca 

załamaniem całego systemu.

Na  nieszczęście  dla  radzieckiego  wywiadu,  nieuchronna  wpadka  nastąpiła  w 

newralgicznym  punkcie –  jeden  z  radiooperatorów  rezydentury  „nielegałów”,  chcąc 

zaimponować  jakiejś  dziewczynie,  pochwalił  się,  że  regularnie  słucha  radia,  co  na 

terenach  okupowanych  było  zabronione.  Niestety  panienka  przyjaźniła  się też  z 

podoficerem Gestapo, a ten już wiedział, co zrobić z taką informacją...

Ta  idiotyczna  wpadka  dała  początek  całemu  ciągowi  tragicznych  zdarzeń,  które 

przeszły  do  historii  jako sprawa „Czerwonej Orkiestry”. Była to największa klęska w 

historii działań radzieckiego wywiadu wojskowego – całkowitej praktycznie likwidacji 

uległa  siatka  wywiadowcza  obejmująca  swym  zasięgiem  kraje  Europy  Zachodniej 

okupowane przez III Rzeszę.

Przyznać  jednak  należy,  że  radziecki  wywiad  wojskowy  uczył  się  błyskawicznie. 

Po upływie zaledwie kilku miesięcy w państwach będących ówczesnymi sojusznikami 

Rosji Radzieckiej, czyli w USA, Kanadzie i Anglii, działały rezydentury „nielegalnych”

całkowicie oddzielone od ambasad. W ten sposób zrodziła się zasada, która z żelazną 

konsekwencją jest stosowana po dziś dzień.

Rezydentury  placówkowe  GRU  wspomagają  w  razie  potrzeby  „nielegałów”,  ale 

116

background image

tylko na wyraźne polecenie Centrali, nie mając pojęcia dla kogo konkretnie ta pomoc 

jest przeznaczona. Oficerowie „legalnej” rezydentury udzielający pomocy wiedzą tylko 

tyle,  ile  muszą,  by  wykonać  zadanie,  a  całość  działań  wywiadowczych  na  danym 

terenie jest planowana tak, by „nielegalni” poza sytuacjami awaryjnymi byli całkowicie 

niezależni od rezydentury placówkowej.

Kolejną  lekcją  wyniesioną  z  tego  okresu  jest  podział  rezydentur  na  mniejsze, 

działające  niezależne  od  siebie,  tam,  gdzie  tylko  jest  to  możliwe.  Trzecią  zaś  jest 

wspomniane  już  odseparowanie  agentów  od  placówek  dyplomatycznych  przy 

pierwszej  nadarzającej  się  okazji.  Następuje  to,  gdy  tylko  praca  agenta  zaczyna 

przynosić  konkretne  rezultaty,  dzięki  czemu  zmniejsza  się  ryzyko,  że  dobrowolnie 

zgłosi się na policję.

Po odseparowaniu agent może zostać zaliczony do jednej z trzech kategorii:

– agent niezależny;

– agent działający w grupie agentów;

– agent wchodzący w skład rezydentury agenturalnej.

Najbardziej  wartościowi  agenci,  to  ci  dostarczający  szczególnie  ważnych 

materiałów.  Oni  właśnie  są  najszybciej  zabierani  spod  kontroli  rezydentur – ledwie 

Centrala  zorientuje  się,  iż  agent  taki  jest  źródłem  wyjątkowo  cennych  informacji, 

natychmiast  zakazuje  mu  ich  zdobywania.  GRU  błyskawicznie  podejmuje  wszelkie 

możliwe  kroki,  by  mógł  on  trafić  do  „lekkiego”  kraju  na  szkolenie,  na  przykład  pod 

pretekstem wyjazdu na wakacje. Jeśli warunki pozwalają, to z takiego kraju zostaje on 

potajemnie  przetransportowany  do  Rosji.  Gdy  wróci  do  ojczyzny,  będzie  już  w  pełni 

wyszkolonym,  niezależnym  agentem,  prowadzonym  wyłącznie  przez  któregoś  z 

szefów  GRU.  Prowadzenie takiego agenta opiera się na tych samych zasadach, które 

obowiązują w przypadku „nielegalnych”.

Dla każdego niezależnego agenta zostaje opracowany indywidualny kompleksowy 

system  łączności  bezosobowej,  opartej  głównie  na  skrzynkach  kontaktowych. 

Rezydentura  odpowiedzialna  za  zwerbowanie  owego  agenta  może  otrzymać  co 

najwyżej rozkaz ich opróżniania, ale nikt z jej personelu nie będzie nawet wiedział, kto 

składa w nich materiały.

Napływające od agenta meldunki mają postać naświetlonych negatywów, których 

wywołanie  może  zostać  dokonane  jedynie  w  laboratorium  fotograficznym  Centrali. 

Specjalne  negatywy  noszą  kodową  nazwę  szczit  (tarcza)  i  są  filmami  z  podwójną 

warstwą emulsji światłoczułej. Zanim agent otrzyma kasetę z filmem, fotografuje się na 

nim  pseudotajne  dokumenty spreparowane w Centrali GRU. Agent używa tego filmu 

jak  zwykłego,  fotografując  autentyczne  dokumenty.  Jakakolwiek  próba  wywołania 

takiego  filmu,  bez  znajomości  zasady,  według  której  naniesiono  drugą  warstwę 

emulsji,  kończy  się  zniszczeniem  tajnej  zawartości.  Pozostaje  jedynie  pierwotna 

117

background image

warstwa z zawartością tak przygotowaną, by naprowadzić policję na fałszywy trop.

Instytut Naukowo-Badawczy GRU opracował kilkadziesiąt metod przygotowania 

tego  typu  filmów  (i  ich  wywoływania),  tak  że  prawdopodobieństwo  trafienia  na 

właściwą przez kogoś z zewnątrz jest bliskie zeru.

GRU stara się ograniczyć kontakty osobiste z agentami niezależnymi do minimum

– jeśli  spotkania  muszą  już  mieć  miejsce,  odbywają  się  w  krajach  „lekkich”  albo 

potajemnie na terenie Rosji i należą do rzadkości.

Agenci  nie  mający  dostępu  do  takich  materiałów  jak  niezależni,  są  stopniowo 

organizowani  w  grupy  agentów,  liczące  od  trzech  do  pięciu  osób,  zazwyczaj 

dobieranych  tak,  by  pracowali  w  jednej  dziedzinie.  Czasami  grupa  składa  się  z 

agentów, którzy znają się nawzajem, na przykład jeden zwerbował dwóch pozostałych. 

Istnieją  grupy  rodzinne,  szczególnie  preferowane  przez  GRU,  gdyż  dają  gwarancję 

stabilizacji i  pewność,  że  nikt  z  członków  rodziny  nie  zdradzi.  W  przypadku  grupy 

rodzinnej  pola  działalności  wywiadowczej  poszczególnych  jej  członków  są  z  zasady 

różne.

Łączność  z  oficerem  operacyjnym  utrzymuje  wyłącznie  szef  grupy,  a  reszta 

agentów  zostaje  natychmiast  całkowicie  odseparowana  od  kontaktów  z  rosyjskimi 

placówkami dyplomatycznymi, podobnie jak z rezydenturą. Podobnie jak w przypadku 

agentów  niezależnych  także  kontakt  z  szefem  grupy  jest  stopniowo  ograniczany,  po 

czym  zanika  całkowicie,  a  kontrolę  przejmuje  bezpośrednio  Moskwa,  dokąd  też 

kanałami łączności bezosobowej trafiają materiały uzyskiwane przez grupę.

Centrala  w  takich  wypadkach  stopniowo  wymienia  personel  rezydentury 

placówkowej,  który  miał  kontakt  z  konkretną grupą (lub też wiedział o jej istnieniu), 

aż  w  danym  państwie  nie  pozostanie  nikt,  kto  ma  pojęcie  o  całej  sprawie.  Gdy  to 

nastąpi, grupa jest już całkowicie autonomiczna i może skutecznie działać, niezależnie 

od ambasady czy jakiegokolwiek innego oficjalnego przedstawicielstwa rosyjskiego we 

wspomnianym państwie.

Jak  już  wspomniano,  GRU  toleruje  spotkania  osobiste  jedynie  w  wyjątkowych 

przypadkach  i przy zachowaniu daleko posuniętych środków ostrożności, dlatego też 

agenci trafiający do grupy przeważnie znają tylko szefa grupy, rzadko kiedy znają się 

nawzajem, a często nie podejrzewają nawet, że działają w grupie.

Grupa  może  się  stopniowo  rozrosnąć,  jeśli  jej  szef  uzyska  z  Centrali  zgodę  na 

werbunek  nowych  agentów –  w  takim  wypadku  grupa  staje  się  automatycznie  i 

niezależnie od liczebności rezydenturą agenturalną, a jej szef rezydentem.

Taki  status  uzyskał  jeden  z  amerykańskich  fizyków  atomowych,  któremu  GRU 

zezwolił na werbunek kolegów po fachu; ciekawostką jest, że nie popełnił on żadnego 

błędu  i  nie  groziła  mu  wpadka.  Dekonspiracja  siatki  spowodowana  została  zdradą 

jednego z oficerów GRU (wspomniany już przypadek Igora Guzenki), który uciekł do 

118

background image

USA.

Czasami  GRU  przydziela  jednego  lub  więcej  „nielegałów”  do  rezydentury 

agentów. W takim wypadku (jeśli jest jedynym „nielegalnym”, staje się automatycznie 

rezydentem) niezależnie od rozmiarów rezydentury następuje zmiana jej kwalifikacji –

staje  się  rezydenturą  „nielegalnych”,  co  automatycznie  wyłącza  ją  z  kontaktów  z 

ambasadą  czy  rezydenturą  placówkową  GRU.  Proces  ten  trwa  bez  przerwy, 

przypominając  rozrost  komórek  rakowych,  z  tą  różnicą,  że  w  tym  przypadku,  jak 

udowodniły  setki  przykładów,  interwencja  chirurgiczna  przynosi  doskonałe  i 

natychmiastowe rezultaty.

Jeśli  GRU  przeczuwa,  że  może  nastąpić  zerwanie  stosunków  dyplomatycznych z 

jakimś  państwem  (albo  i  wojna),  podejmuje  odpowiednie  kroki,  by  nie  stracić  siatki, 

która została już zwerbowana, ale jeszcze nie oddzielona od rezydentury placówkowej. 

Najbardziej  doświadczeni  oficerowie  operacyjni  pozostają  wówczas  w  stanie  stałego 

pogotowia i z rozkazu Centrali, na wypadek pierwszych oznak kłopotów, przechodzą 

na  status  „nielegalnych”  i  prowadzą  tychże  agentów.  Osiągają  to  poprzez  dyskretne 

zniknięcie  z  terenu  ambasady  i  kolonii  dyplomatycznej,  a  Moskwa  protestuje 

przeciwko przetrzymywaniu „uciekinierów” przez rząd danego kraju i na krótki okres 

zawiesza wymianę dyplomatów z takim państwem.

Po kilku tygodniach wszystko wraca do normy, a nowi „nielegalni” przystępują do 

aktywnej  działalności  opierając  się  na  wcześniej  przygotowanych  skrzynkach 

kontaktowych  z  wyposażeniem  i  zasobami  finansowymi.  Stopniowo  przywracają 

łączność  z  agentami  podległymi  dotąd  rezydenturze,  tworząc  nową  rezydenturę 

„nielegalnych”.  Nigdy  też  nie  nawiązują  współpracy  i  nie  łączą  się  z funkcjonującymi 

na  danym  terenie  rezydenturami  „nielegalnych”,  co  jest  dla  wszystkich  zdecydowanie 

bezpieczniejsze.  Tworzenie  nowych  rezydentur  „nielegalnych”  jest  kolejnym 

przykładem tradycyjnego dążenia do duplikowania wszelkich struktur.

Niezależnie  do  której  z  powyżej  opisanych  kategorii  zaliczamy  agentów,  ich 

podstawowym  zadaniem  zawsze  było,  jest  i  będzie  wykradanie  tajemnic – musimy  o 

tym ciągle pamiętać rozpatrując wszelkie formy aktywności GRU.

Materiały zdobywane przez agentów dzielimy na:

1.  Informacje  – raporty  i  komentarze  (subiektywne,  gdyż  zawierające  opinie 

agentów);

2. Dokumenty – oficjalne dokumenty, rysunki, księgi szyfrów (lub ich kopie);

3. Próbki materiałów;

4.  Całe  urządzenia – egzemplarze  gotowych  wyrobów,  stanowiących  część 

większej  całości  (na  przykład  silnik  czołgu),  bądź  samodzielną  całość  (na  przykład 

kompletny egzemplarz broni).

Kopiowanie  tajnych  dokumentów  na  mikrofilm  czy  uzyskiwanie informacji drogą 

119

background image

podsłuchu  odbywa  się  w  rzeczywistości  podobnie  jak  to  pokazuje  większość  filmów 

sensacyjnych,  nie  ma  potrzeby  więc  tego  omawiać – każdy  obejrzał  w  swoim  życiu 

wystarczająco wiele takich filmów, by wiedzieć, jak to się robi.

Pytanie  powstaje  natomiast  przy  pozostałych  rodzajach  materiałów  (próbki i całe 

urządzenia): w jaki sposób agent może je zdobyć, nie wzbudzając podejrzeń? Jeden ze 

sposobów  przedstawiony  został  w  rozdziale  poświęconym  werbowaniu  agentów,  ale 

bezspornym faktem jest, że od właścicieli małych firm nie można uzyskać wszystkiego, 

zwłaszcza  jeśli  chodzi  o  całe  urządzenia,  a  nie  tylko  o  ich  podzespoły.  Dodatkową 

trudność  stanowi  fakt,  że  takie  urządzenie,  na  przykład  czołg,  trzeba  nie  dość,  że 

zdobyć, to jeszcze dostarczyć do Centrali. Być może wyda się to zaskakujące, ale jest 

sporo sprawdzonych sposobów rozwiązania tego rodzaju problemów.

Gotowe  egzemplarze  broni,  która  może  być  użyta jeden raz (na przykład pociski 

rakietowe),  zazwyczaj  zdobywa  się  drogą  kradzieży  w  trakcie  wprowadzania  jej  do 

uzbrojenia, testowania czy też z okazji pokazów. Można, na przykład, w ramach prób 

wystrzelić  sto  rakiet  i  według  oficjalnych  dokumentów  wszystko  się  zgodzi,  w 

praktyce  zaś  wystrzelono  tylko  dziewięćdziesiąt  dziewięć  razy.  Setna  rakieta  nie 

zostaje odpalona, lecz przekazana GRU.

Równie  dobrym  sposobem  jest  spisanie  sprzętu  ze  stanu  lub  sporządzenie 

fałszywego  protokołu  zniszczenia.  Był  wypadek,  gdy  jeden z  agentów  zaproponował 

GRU nabycie radaru pokładowego myśliwców NATO nowej generacji, pozwalającego 

na  prowadzenie  zwiadu  nad  terenami  nieprzyjaciela  z  maszyny  pozostającej  nad 

własnym terenem. GRU – naturalnie – wyraził zgodę, uzgodniono też cenę, ale agent 

zastrzegł, że dostawa może zająć kilka dni lub nawet miesięcy. Zajęła kilka tygodni, a 

po roku radar ten był już na wyposażeniu radzieckiego lotnictwa wojskowego. Agent 

pracował  na  terenie  doświadczalnego  poligonu  lotniczego  i  musiał  poczekać,  aż 

samolot z takim radarem będzie miał kraksę. Jak udało mu się zdemontować i wynieść 

radar,  mimo  ścisłej  kontroli,  i  doprowadzić  do  wpisania  go  do  protokołu  jako 

„bezpowrotnie zniszczony w trakcie wypadku” pozostanie jego tajemnicą; faktem jest, 

że mu się to udało.

Częstym  sposobem  jest  celowe  niszczenie  przez  agentów  takich  urządzeń, dzięki 

czemu można spisać je ze stanu jako zbędne i nikt się już nimi nie interesuje. Dobrym 

źródłem są też kraje Trzeciego Świata, które z Zachodu otrzymują pomoc wojskową 

(jako przykład może służyć, zakończona co prawda porażką, próba zdobycia samolotu 

Mirage III z Libanu). Także lokalne konflikty zbrojne lub przewroty wojskowe w tego 

typu  krajach  są  doskonałą  okazją,  by  ukraść  nowinki  techniczne.  Każdemu 

przewrotowi czy zamachowi stanu towarzyszy wzmożona aktywność GRU.

Najczęstszą metodą transportu zdobyczy do Centrali jest poczta dyplomatyczna –

problemy  natomiast  nastręcza  dostarczanie  przesyłek  na  teren  ambasady.  Innym 

120

background image

problemem jest wielkość i masa – gdy urządzenie waży kilka ton, trudno je wysłać w 

bagażu dyplomatycznym.

Sytuacja  taka  wystąpiła  w  jednym  z  państw,  które  zakupiło  niemiecki  czołg 

Leopard.  GRU  udało  się  wykraść jego silnik, który nadzwyczaj interesował radziecki 

przemysł zbrojeniowy. Kradzież pozostała niezauważona, ale silnik ważył ponad tonę i 

w  żaden  sposób  nie  chciał  się  zmieścić  do  standardowego  kontenera,  w  którym 

przewozi  się  pocztę  dyplomatyczną.  Wobec  tego  konsulat  radziecki  kupił  używany 

jacht turystyczny i zlecił niemieckiej firmie jego remont i przebudowę. Za odpowiednią 

opłatą  zamontowano  na  nim  dwa  silniki  (jeden  trochę  nietypowy)  i  pracownicy 

konsulatu  z  żonami  mieli  okazję  popływać  sobie  w  weekendy.  To,  że  przy  którymś 

rejsie  napotkano  radziecki  trawler,  było  naturalnie  kwestią  przypadku.  Ekipa 

mechaników  w  ciągu  kwadransa  zdemontowała  silnik  i  przetransportowała  go  na 

pokład trawlera, czego, naturalnie też przypadkiem, nikt nie zauważył. Jacht popływał 

jeszcze parę tygodni, po czym został sprzedany.

Są też inne sposoby: po zakupie (czy kradzieży) jakiegoś dużego urządzenia, kilku 

oficerów GRU jako delegacja jednej z central handlu zagranicznego kupuje od jakiejś 

firmy całkowicie niepotrzebne urządzenie, na przykład maszynę do paczkowania kawy. 

Ważne jest tylko, by wymiary i masa odpowiadały parametrom skradzionego elementu. 

Gdzieś  w  ustronnym  magazynie  następuje  przepakowanie,  maszyna  do  paczkowania 

ląduje na dnie jeziora, a wykradziony cud techniki zbrojeniowej wędruje na Wschód z 

oficjalnymi listami przewozowymi, stemplami i plombami celnymi.

Szefostwo  GRU,  nie  bez  racji,  jest  przekonane,  że  potrafi  wykraść  Zachodowi 

każdą  tajemnicę  techniczną  pod  warunkiem,  że  otrzyma  na  ten  cel  wystarczające 

środki finansowe.

KONIEC

121