background image

Lucy Maud Montgomery Pat ze Srebrnego Gaju. Cz.1  

Przełożyła Ewa Fiszer  

  

 Na dysk przepisał F. Kwiatkowski  

Zaznajamiamy się z Pat  

 I  

 - Coś  mi się widzi, że niezadługo  będę się musiała wybrać wieczorem  na grządkę z 

pietruszką - oznajmiła Judysia Plum zabierając się do cięcia w cieniutkie paseczki czerwonej 

sukienki Winnie. Bardzo była z siebie rada, gdyż udało jej się przekonać panią Gardinerową, 

by  na  to  pozwoliła,  pani  Gardinerowa  uważała  bowiem,  że  Winni  śmiało  może  pochodzić 

jeszcze w owej sukience. 

Jak  wiadomo,  na  grządce  pietruszki  można  znaleźć  różne  rzeczy,  ale  nie  rosną  tam 

nigdy czerwone jedwabne suknie. 

Ale Judysi ogromnie na tej sukience zależało, tego koloru bowiem powinny być płatki 

róż ozdabiających dywanik, który szydełkowała dla ciotki Azalki. 

Judysia Plum słynna była ze swoich dywaników, a ten miał się stać dziełem jej życia. 

Zamierzała  ofiarować  go  ciotce  Azalce  w  podarunku  ślubnym,  jeśli  ta  młoda  dama  istotnie 

wyjdzie  tego  lata  za  mąż.  Judysia  uważała,  że  już  najwyższy  czas,  nie  wolno  aż  tak  długo 

przebierać w konkurentach. 

Pat szalenie zainteresowana przyszłością dywanika wiedziała tylko, że przeznaczony 

jest dla cioci Azalki, ale nie wiedziała dlaczego. 

Nic także nie wiedziała o innym przewidywanym wydarzeniu i Judysia uznała, że pora 

już  ją  uprzedzić.  Kiedy  ktoś  od  blisko  siedmiu  lat  przyzwyczaił  się  być  beniaminkiem 

rodziny, nie wiadomo, jak przyjmie pojawienie się swego następcy lub następczyni. Judysia 

była  przywiązana  do  wszystkich  mieszkańców  Srebrnego  Gaju,  ale  nade  wszystko  kochała 

Pat. A Pat trochę zanadto brała sobie wszystko do serca, Judysia mawiała, że „to dziecko ma 

trudną miłość”. 

Jeszcze  dziś  rano  Pat  popłakała  się,  bo  Judysia  chciała  wziąć  na  róże  jej  stary 

purpurowy sweterek. Był już za ciasny i wytarty, ale Pat za nic nie chciała się z nim rozstać. 

Uwielbiała go. Tak zapalczywie walczyła w jego obronie, że Judysia - rzecz prosta ustąpiła. 

Pat opłakiwała każdą znoszoną sukienkę. I nie cierpiała nowej - dopóki nie ponosiła jej paru 

tygodni. A potem przywiązywała się do niej równie namiętnie. 

- Powiadam wam, że to dziwny dzieciak - powtarzała Judysia potrząsając szpakowatą 

głową. Ale miałby się z pyszna ten, kto by w jej obecności pozwolił sobie skrytykować Pat. 

background image

-  Dlaczego  ona  jest  dziwna?  -  spytał  się  kiedyś  Sidney  dość  wojowniczym  tonem. 

Sidney kochał Pat i nie spodobało mu się to określenie. 

-  Pewnie  w  dzień  jej  narodzin  kobold  dotknął  ją  kolcem  róży  -  odpowiedziała 

tajemniczym tonem Judysia. 

Judysia  wiele  wiedziała  o  koboldach,  elfach,  skrzatach,  leśnych  wróżkach  i  innych 

fascynujących stworach. 

-  Więc  już  nigdy  nie  będzie  taka  jak  wszyscy.  Ale  to  i  dobrze.  Ona  będzie  potrafiła 

robić wiele rzeczy, których inni nie potrafią. 

- Na przykład co? - spytał zaciekawiony Sidney. 

-  Będzie  umiała  kochać  bardziej  niż  inni...  i  to  przyniesie  jej  wiele  radości.  Ale  i 

cierpienia. Takie to są dary wróżek, trochę słodyczy, trochę goryczy. 

-  Jeśli  to  wszystko,  czym  ją  te  kabaty  obdarowały,  to  niewiele  -  oświadczył 

pogardliwie mały Sidney. 

-  Cicho,  sza!  -  Judysia  zgorszyła  się.  -  Nie  wiesz,  kto  cię  słucha!  I  wcale  nie 

powiedziałam, że to wszystko. Ona będzie potrafiła zobaczyć wiele rzeczy. Na przykład jak 

czarownice lecą nocą na miotłach, a za nimi siedzą czarne koty. Chciałbyś, co? 

- Ciocia Azalka powiada, że w ogóle nie ma czarownic, a już na pewno nie ma ich na 

Wyspie Księcia Edwarda! 

-  Jak  się  w  nic  nie  wierzy,  to  niewiele  ma  się  uciechy  z  życia  -  odpowiedziała 

zagadkowo Judysia. - Może i na Wyspie nie ma żadnej czarownicy, ale nie brakowało ich w 

naszej starej Irlandii. Moja babka była czarownicą. 

- A ty? - ośmielił się spytać Sidney. Już od dawna chciał ją o to spytać. 

- Może i troszkę jestem. Ale już nie taką prawdziwą. 

- I jesteś pewna, że kabat ukłuł Pat? 

- Pewna? Nikt nie wie na pewno, co robi Zaczarowany Ludek. Może to ta jej mieszana 

krew. Francuska i angielska, i irlandzka, i szkocka, i kwakierska... potworna mieszanka! 

-  To  było  dawno  -  zaprotestował  Sidney.  -  Stryj  Tom  powiada,  że  teraz  jesteśmy 

Kanadyjczykami. 

-  Ha!  Ha!  -  wykrzyknęła  srodze  urażona  Judysia.  -  Jeżeli  wasz  stryj  Tom  wie  lepiej 

ode mnie, to czemu mnie zanudzasz pytaniami? Zmykaj lepiej, bo ci przyłożę. 

- Nie wierzę ani w czarownice, ani we wróżki! - wrzasnął Sid, żeby ją jeszcze bardziej 

rozzłościć. Lubił, jak się złościła. 

-  Coś  podobnego!  Raz  w  Irlandii  jeden  bezczelny  mężczyzna  też  tak  powiedział.  I 

kiedy wracał któregoś wieczoru, lepiej nie mówić skąd, to je spotkał. No i miał za swoje! 

background image

- Co one zrobiły? - spytał ochoczo Sid. 

-  Lepiej,  żebyś  nie  wiedział!  Nigdy  już  nie  przyszedł  do  siebie,  ale  możesz  mi 

wierzyć, że nauczył się trzymać język za zębami i szanować Zaczarowany Ludek. I tobie też 

radzę uważać, co mówisz, nawet wtedy, kiedy myślisz, że jesteś sam, ty zuchwały chłopaku! 

 

 Ii  

 Judysia szydełkowała dywanik w swoim pokoiku nad kuchnią... Dzieci ze Srebrnego 

Gaju uważały, że pokoik ów jest wręcz fantastyczny. 

Nie otynkowano go, ściany i sufit były z belek, które Judysia szorowała do białości. 

Na  ogromnym  łóżku  leżał  siennik.  Judysia  gardziła  piernatami,  a  materace  uważała  za 

współczesny wynalazek diabła. Poszewki na poduszki obszyte były ręcznej roboty koronką, 

łóżko okryte narzutą wyhaftowaną „autografami”, Judysia kupiła ją wiele lat temu na wencie 

jednego ze stowarzyszeń dobroczynnych. 

- Jak się budzę, to lubię się chwilę pogapić i powspominać. 

Ludziska już dawno gryzą trawkę, a ja sobie kicam jak zając. 

Dzieci  ze  Srebrnego  Gaju,  póki  nie  wyrosły,  uwielbiały  od  czasu  do  czasu  spać  z 

Judysią  i  słuchać  opowieści  o  tych,  których  nazwiska  przyozdabiały  narzutę.  Stare 

zapomniane  romanse...  dziwne  przygody...  Judysia  wszystko  wiedziała,  a  niejedno  potrafiła 

zmyślić. Miała wspaniałą pamięć i ogromny dar słowa. Nie zawsze jednak były to niewinne 

powiastki.  Miała  niewyczerpany  zapas  niesamowitych  historyjek  o  duchach  i  „byczych” 

morderstwach  i  aż  dziw,  że  dzieci  nie  przestały  ze  strachu  rosnąć.  Ale  one  czuły  tylko 

rozkoszny  dreszczyk  zgrozy.  Wiedziały,  że  Judysia  „haftuje”,  ale  nie  miało  to  żadnego 

znaczenia. Te opowiadania były pasjonujące! 

Judysia  ciągnęła  swą  epopeję  z  dnia  na  dzień,  przerywając  zawsze  w  najbardziej 

emocjonującym  momencie  -  mógłby  jej  tego  daru  pozazdrościć  pisarz  produkujący  seriale. 

Pat najbardziej lubiła przeraźliwą opowieść o zamordowanym mężczyźnie, którego szczątki 

rozwleczono po całym domu... ramię znaleziono na strychu, głowę w piwnicy, uda w garncu 

w spiżarni. 

- Ach, Judysiu, czuję taki rozkoszny dreszcz! 

Obok  łóżka  stał  stoliczek  nakryty  szydełkową  serwetką,  leżały  na  nim  wyszywana 

paciorkami poduszeczka na igły w kształcie serca i pudełeczko z muszelek, w którym Judysia 

przechowywała pierwsze zęby dzieci i ich loczki. A obok muszla z Australii i kawałek wosku; 

woskiem tym nacierała nici, by nadać im pożądaną gładkość. 

background image

Leżała tam także Biblia Judysi i gruba książeczka „Co każdy wiedzieć powinien”, z 

której Judysia czerpała swoje zadziwiające wiadomości. Była to jedyna książka, którą czytała. 

Powiadała, że ludzie są znacznie ciekawsi. 

Z  sufitu  zwisały  pęki  ususzonego  krwawnika  i  wrotycza  oraz  wyhodowanych  w 

ogrodzie ziół. W księżycowe noce wyglądały jak upiory, było to cudowne. Pod ścianą stała 

wielka niebieska skrzynia, którą Judysia przed trzydziestu laty przywiozła ze Starego Kraju. 

Kiedy miała wyjątkowo dobry humor, pokazywała dzieciom, co się w niej kryje  - była tam 

zbieranina rozmaitych fascynujących przedmiotów, bo Judysia w swoim czasie dużo kręciła 

się  po  świecie.  Urodzona  w  Irlandii,  jeszcze  jako  nastolatka  „służyła  na  zamku”;  co 

zachwycało dzieci ze Srebrnego Gaju. Potem pojechała do Anglii, gdzie pracowała przez parę 

lat,  aż  jej  obdarzony  włóczęgowskimi  skłonnościami  brat  postanowił  jechać  do  Australii  i 

Judysia mu towarzyszyła. Australia mu się nie spodobała, zdecydował zatem spróbować, jak 

będzie w Kanadzie, i osiedlił się na jakiś czas na Wyspie Księcia Edwarda, gdzie zatrudnił się 

na  farmie.  Judysia  jeszcze  za  czasów  dziadków  Pat  zaczęła  pracować  w  Srebrnym  Gaju  i 

kiedy brat oświadczył jej, że zamierza spakować manatki i wybrać się do Klondike, oznajmiła 

twardo,  że  tym  razem  pojedzie  bez  niej.  Polubiła  Wyspę.  Była  najbardziej  podobna  do 

Starego Kraju. Polubiła Srebrny Gaj i pokochała rodzinę Gardinerów. 

Odtąd  stała  się  cząstką  Srebrnego  Gaju.  Była  tam,  kiedy  „Długi  Alek”  Gardiner 

przywiózł  do  domu  młodą  żonę.  Była  podczas  narodzin  dzieci.  Należała  do  rodziny.  Nie 

sposób  było  wyobrazić  sobie  domu  bez  jej  obecności.  Miała  prawdziwy  talent  do 

zapamiętywania  wszelkich  opowieści  i  legend,  i  obecnie  znała  już  lepiej  niż  ktokolwiek 

historię rodziny Gardinerów. 

Nigdy nie wyszła za mąż. 

-  Miałam  tylko  jednego  wielbiciela  -  zwierzyła  się  kiedyś  Pat.  Którejś  nocy 

wyśpiewywał  pod  moim  oknem  serenady  i  wylałam  na  niego  wiadro  mydlin.  Chyba  go  to 

zniechęciło... Więcej się nie pojawił. 

- Nie żałowałaś? - spytała Pat. 

- Ani chwili, złotko. Pan Bóg poskąpił mu rozumu. Hojniej już obdarzył gęsi. 

-  Czy  myślisz,  że  jeszcze  wyjdziesz  za  mąż?  -  spytała  niespokojnie  Pat.  To  by  było 

straszne, gdyby Judysia wyszła za mąż i opuściła Srebrny Gaj. 

- W moim wieku? Widzisz przecież, że jestem siwa jak gołąb. 

- Ile ty masz lat, Judysiu? 

background image

- To nie jest grzeczne pytanie, ale jesteś za mała, żeby o tym wiedzieć. Mam  tyle lat, 

ile ma ich mój język i trochę więcej niż moje zęby. Nie martw się. Kto wychodzi za mąż, ma 

kłopoty, kto nie wychodzi, też ma kłopoty, ale ja już wolę te, które znam. 

- Ja także, Judysiu, nigdy nie wyjdę za mąż  - oświadczyła Pat. Bo jakbym wyszła za 

mąż,  musiałabym  się  stąd  wyprowadzić,  a  tego  bym  nie  zniosła.  Ja  i  Sid  zostaniemy  na 

zawsze w Srebrnym Gaju, a ty, Judysiu, też zostaniesz z nami, prawda? I nauczysz mnie, jak 

się robi sery. 

-  Sery?  Teraz  sery  robi  się  po  mleczarniach.  Żadna  farma  na  Wyspie  nie  robi  już 

własnych serów, tylko my w Srebrnym Gaju. Ale tego lata zrobię je ostatni raz. 

- Och, Judysiu, nie możesz przestać. Judysiu, błagam cię. 

- Cóż, może jeszcze ze dwa lata będę je wyrabiała, ale tylko dla rodziny - zgodziła się 

Judysia. - Twój tata zawsze powiada, że te fabryczne sery nie są takie smaczne jak domowe. 

Nie mogą być! 

Robią je mężczyźni. A co mężczyźni mogą wiedzieć o wyrobie sera! 

Tak, tak, od czasu kiedy przyjechałam na Wyspę, wiele się tu zmieniło. 

- Nienawidzę zmian - zawołała niemal ze łzami Pat. 

Przykro było pomyśleć, że Judysia może kiedyś przestać robić sery. 

Była to cała tajemnicza procedura. Najpierw mieszało się „podpuszczkę”... następnego 

dnia  wyglądała  jak  piękny  biały  krem,  który  pakowano  w  obręcze,  wkładano  pod  „prasę”  i 

przyciskano dużym okrągłym kamieniem. A potem sery musiały długo „dojrzewać” i schnąć, 

z  wyjątkiem  jednego  malutkiego,  przeznaczonego  specjalnie  dla  Pat.  Pat  wiedziała,  że  całe 

Północne Glen uważa Gardinerów za staroświeckich - co za pomysł robić własne sery! - ale 

kogo to mogło obchodzić? Szydełkowe dywaniki też były staroświeckie, a wszyscy letnicy i 

turyści  zachwycali  się  nimi  i  chcieli  je  kupować.  Ale  Judysia  Plum  nigdy  żadnego  nie 

sprzedała. Wszystkie musiały leżeć w Srebrnym Gaju! Iii  

 Iii  

 Judysia zawzięcie szydełkowała chcąc wykończyć różę, nim zmierzchnie”. Pat lubiła 

to wyrażenie. Było i obrazowe, i tajemnicze. Siedziała na stołeczku przy otwartych drzwiach 

do  pokoiku  Judysi,  oparła  kwadratową  bródkę  o  ręce,  a  łokcie  o  kolana.  Jej  uśmiechnięta 

buzia, z której uśmiech zdawał się nie schodzić, nawet kiedy smuciła się czy złościła, była w 

zimie biała jak śnieg, ale teraz lekko się już opaliła. Włosy Pat miała mysiego koloru, proste i 

długie.  Nikt  w  Srebrnym  Gaju  z  jednym  wyjątkiem  cioci  Azalki  nie  ośmielił  się  obciąć 

włosów. 

background image

Judysia tak się o to awanturowała, że mama nie odważyła się obciąć włosów Winnie i 

Pat. Co śmieszniejsze, sama Judysia miała krótką czuprynę, taką jaka właśnie weszła w modę, 

której Judysia nienawidziła. Ale Judysia zawsze miała krótko obcięte włosy. 

Twierdziła, że nie ma czasu, by je upinać. 

Obok  Pat  na  najwyższym  stopniu  siedział  Dżentelmen  Tom,  mrugając  bezczelnymi 

zielonymi ślepiami - miały one taki wyraz, że paręset lat temu Judysię skazano by na stos. Był 

to ogromny chudy kot, który zawsze wyglądał tak, jakby miał jakieś ukryte kłopoty, i nigdy, 

mimo  że  Judysia  podsuwała  mu  najsmaczniejsze  kąski,  nie  mógł  utyć.  Czarny  kot... 

„najczarniejszy kot, jakiego widziałam w życiu”. 

Dłuższy czas nie miał imienia, Judysia uważała, że nie można nadawać imienia kotu, 

który  dopiero  co  się  przybłąkał.  Nie  wiadomo  komu  można  by  się  w  ten  sposób  narazić. 

Zatem o czarnym kocisku mówiło się dłuższy czas Kot Judysi (oczywiście przez duże K), aż 

wreszcie któregoś dnia Sid mówiąc o nim nazwał go Dżentelmenem Tomem i tak już zostało, 

nawet Judysia szybko się z tym pogodziła. 

Pat lubiła wszystkie koty, ale w jej uczuciu do Dżentelmena Toma tkwiła domieszka 

nabożnego lęku. Dżentelmen Tom pojawił się nie wiadomo skąd i obdarzył miłością Judysię. 

Sypiał w nogach jej łóżka, chodził za nią z zadartym ogonem, nigdy nie mruczał. Nie można 

by go nazwać kotem towarzyskim. Nawet Judysia, która nie dopuszczała, by go krytykowano, 

przyznawała, że jest trochę zanadto „przebierny”. 

- Tak, nie można go nazwać rozmownym kotem, ale i tak ma się z jego towarzystwa 

pociechę. 

 

 Poznajemy Srebrny Gaj  

 I  

 Kiedy Judysia tak tajemniczo wspomniała o grządce pietruszki, przejrzyste brunatne 

oczy  Pat  wyglądały  przez  okrągły  świetlik  w  ścianie  nad  schodami.  Było  to  jej  ulubione 

okienko,  otwierało  się  na  zewnątrz  jak  iluminator  na  okręcie.  Pat  nigdy  nie  wchodziła  do 

pokoiku  Judysi  nie  wyjrzawszy  pierwej  przez  ów  świetlik.  Zawsze  docierał  tu  powiew 

kapryśnego wietrzyka, którego nie czuło się w ogrodzie, a widok był wręcz przepiękny. 

W rozległej brzezinie na zboczu wzgórza za domem, której Srebrny Gaj zawdzięczał 

swoją nazwę, mieszkały miłe sówki, które rzadko fukały, a za to lubiły się zaśmiewać. Dalej 

pełno  było  pagórków  i  kotlinek,  gdzie  znajdowały  się  pola.  Jedno  otoczone  było 

znienawidzonym przez Pat kolczastym drutem, inne żywopłotami, w narożnikach rosły astry i 

wiciokrzew. 

background image

Pat  kochała  wszystkie  pola  farmy.  Razem  z  Sidem  spenetrowali  każdy  skraweczek 

ziemi.  Dla  Pat  każde  pole  było  żywą  istotą.  Na  dużym  polu  na  stoku  wzgórza  zasiano  tej 

wiosny  żyto  i  pole  wyglądało  teraz  jak  ogromny  zielony  kobierzec.  Pólko  Sadzawki  -  na 

samym  środku  Pólka  oczko  wody  wyglądało  tak,  jakby  za  czasów  młodości  ziemi  jakaś 

olbrzymka  zrobiła  tu  palcem  dołeczek  -  zarośnięte  było  latem  kosaćcami  i  tatarakiem:  w 

upalne  dni  Pat  i  Sid  moczyli  tu  z  rozkoszą  nogi.  Pole  Owocowego  Tortu  było  trójkątne  i 

kończyło  się  gęstwiną  świerków.  Pole  kaczeńców  było  podmokłe  i  można  było  sobie 

wyobrazić,  że  rosną  tam  wszystkie  kaczeńce  świata.  A  pole  Minionego  Lata  zakwitało  we 

wrześniu kępami astrów. 

Pat  najbardziej  kochała  Ukryte  Pólko.  Nikt  nie  podejrzewałby  jego  istnienia  widząc 

gęsty  las,  ale  ona  i  Sid  zuchwale  do  tego  lasu  wtargnęli  i  odkryli  je  -  otoczone  jodłami  i 

klonami,  zalane  słońcem,  pachnące  rosnącymi  wokół  paprociami.  Wśród  pióropuszy  trawy 

widać  było  listki  ogromnych  leśnych  poziomek.  Tu  i  ówdzie  leżały  kopce  kamieni,  ze 

szczelin  wyrastały  wielkie  paprocie,  a  naokoło  zagnieździły  się  truskawki  na  długich 

łodyżkach. Pat po raz pierwszy w życiu zerwała bukiet truskawek. 

W  rogu  Ukrytego  Pólka  rosły  dwa  niewielkie  świerki,  jeden  o  stopę  wyższy. 

Wyglądały  jak  brat  i  siostra...  jak  Sid  i  ona.  Natychmiast  nazwali  je  Królem  Lasu  i 

Księżniczką  Paproci.  To  znaczy  nazwała  je  tak  Pat.  Lubiła  nadawać  imiona  wszystkim 

rzeczom tego świata. 

Wtedy coś stawało się kimś - kimś, kogo się kochało. 

Pat i Sid pokochali Ukryte Pólko najbardziej ze wszystkich pól. 

Należało  do  nich,  czuli  się  tak,  jakby  je  odkryli.  Jakże  się  różniło  od  tego  łysego 

kamienistego pola za stodołą, które w nikim nie mogło wzbudzić ciepłych uczuć, oczywiście 

poza  Pat.  Pat  kochała  nawet  to  pole.  Należało  przecież  do  Srebrnego  Gaju.  Dla  Pat  był  to 

wystarczający powód. 

Na  wschód  od  domu  widać  było  Wzgórze  Mgieł,  trochę  wyższe  od  wzgórza,  na 

którego  zboczu  znajdował  się  Srebrny  Gaj.  Na  samym  wierzchołku  rosły  trzy  topole,  trzy 

czarne sylwetki strażników. 

Chociaż  to  wzgórze  nie  należało  już  do  Srebrnego  Gaju,  Pat  bardzo  je  kochała  i  co 

rano pozdrawiała z okna ruchem ręki. 

Tuż pod świetlikiem znajdował się ogródek warzywny, w samym rogu widać było tę 

tajemniczą grządkę pietruszki, równymi rzędami rosła fasola i groszek, i cebula. Studnia była 

już za bramą... 

background image

staroświecka otwarta studnia z kołowrotkiem i wiadrem na długiej linie. Gardinerowie 

zachowali tę studnię, żeby nie robić przykrości  Judysi,  która wzdragała  się na samą myśl  o 

nowoczesnej pompie. Można sobie wyobrazić, co by to była za woda! 

Pat  cieszyła  się,  że  Judysia  ocaliła  starą  studnię.  Była  taka  piękna...  Ze  szczelin 

między  kamieniami  wyrastały  paprocie,  niemal  przesłaniając  lustro  wody  widniejące  o 

pięćdziesiąt stóp pod poziomem ziemi, w którym odbijało się błękitne niebo, z którego gdy 

się  nachyliła  -  wyzierała  ku  niej  jej  własna  buzia.  Nawet  w  zimie  paprocie  pozostawały 

zielone, a Patrycja z głębi studni spoglądała na nią ze świata, któremu niestraszna była żadna 

burza. 

Nad studnią rósł wielki klon i wyciągał w stronę domu zielone ramiona. 

Ze świetlika widać było także sad... niezwykły sad, w którym żyły pospołu jabłonie i 

świerki,  przynajmniej  w  starej  części.  W  nowej  części  sadu  widniały  równe  rzędy  drzew 

owocowych,  było  to  dużo  mniej  zajmujące.  W  starej  części  rosły  drzewa  zasadzone  przez 

pradziadka Gardinera i drzewa, które zasiały się same, a między nimi kręte wąziutkie ścieżki. 

Na  końcu,  w  środku  kępy  młodych  świerków  była  maleńka  polanka,  gdzie  urządzano 

pogrzeby zmarłych kotów. Pat przychodziła tam zawsze, kiedy miała coś „do przemyślenia”. 

Zdarza się to nawet osobom, które nie ukończyły jeszcze siedmiu lat. 

 

 Ii  

 Za  sadem  był  cmentarzyk.  Tak,  prawdziwy  cmentarzyk.  Pochowany  tam  został 

prapradziadek Nehemiasz Gardiner, który przybył na Wyspę w 1780 roku, i jego żona, Marie 

Bonnet, francuska hugonotka. 

Spoczywał  tam  także  pradziadek  Tomasz  Gardiner  wraz  z  kwakierską  żoną,  Janiną 

Wilson. Pochowano ich tam, bo najbliższy cmentarz znajdował się w Charlottetown z drugiej 

strony Wyspy, a ścieżką wśród lasów dawało się tam dojechać tylko konno. 

Janina Wilson była pruderyjną kobietką, która zawsze chodziła w szarej kwakierskiej 

sukni i szarej chuście. Jedna z tych chust spoczywała jeszcze w kufrze na strychu Srebrnego 

Gaju. To Janina, by odstraszyć wielkiego czarnego niedźwiedzia, który usiłował wejść przez 

okno  do  drewnianej  chaty,  wylała  mu  prosto  w  pysk  garnek  z  gorącą  kaszą.  Pat  uwielbiała 

opowieść  Judysi  o  tym,  jak  niedźwiedź  uciekał  potykając  się  o  pniaki  i  zatrzymując  co 

chwila,  by  zdrapać  z  pyska  gorącą  masę.  Jakie  to  musiały  być  zajmujące  czasy,  kiedy  w 

lasach na Wyspie roiło się od niedźwiedzi i zaglądały do okien chat. Co za szkoda, że to już 

nie może się zdarzyć, że niedźwiedzie wyginęły. Pat z bólem rozmyślała o losach ostatniego 

niedźwiedzia. Jakże on musiał czuć się samotny! 

background image

Na cmentarzyku spoczywał też stryjeczny dziadek Ryszard... 

Zawadiacki  Dick,  który  był  żeglarzem,  walczył  z  rekinami  i,  jak  utrzymywano, 

zakosztował kiedyś ludzkiego mięsa. Przysięgał, że nie pozwoli się zakopać w ziemi. Kiedy 

umierał na odrę - co za wstyd dla dzielnego żeglarza - błagał swego brata, Tomasza, by jego 

zwłoki zabrał na łódź i zatopił w Zatoce. Ale zgorszony Tomasz nie miał zamiaru popełniać 

podobnego szaleństwa i pochował Dicka na rodzinnym cmentarzyku. 

I  od  tego  czasu  ilekroć  Gardinerom  coś  groziło,  Zawadiacki  Dick  wstawał  z  grobu, 

siadał  na  płocie  i  wyśpiewywał  rozpustne  piosenki  aż  do  chwili,  kiedy  jego  bogobojna 

rodzina  też  nie  opuściła  grobów  i  nie  przyłączyła  się  do  chóru.  Tak  przynajmniej 

utrzymywała jedna z najbardziej sensacyjnych opowieści Judysi. Pat bardzo by chciała w to 

uwierzyć... 

Na cmentarzyku znajdował  się też grób Płaczliwego Willa, brata Nehemiasza, który 

przyjechawszy na Wyspę i zobaczywszy puszczę, którą należało dopiero wykarczować, usiadł 

i zaczął szlochać. 

Nigdy  mu  tego  nie  wybaczono.  Do  śmierci  pozostał  Płaczliwym  Willem  i  żadna 

dziewczyna nie zgodziła się za niego wyjść - która chciałaby zostać panią Płaczliwą Willową? 

Jako  zgorzkniały  stary  kawaler  dożył  zatem  osiemdziesięciu  lat  i  -  tak  twierdziła  Judysia  - 

ilekroć  jego  rodzinie  zaczynał  sprzyjać  los,  Płaczliwy  Will  siadał  na  płaskim  nagrobku  i 

szlochał.  W  to  także  trudno  było  uwierzyć.  Ale  Pat  bardzo  chciała,  żeby  Płaczliwy  Will 

wyszedł z grobu i zobaczył, jak teraz tu wygląda. Och, gdybyż mógł zobaczyć Srebrny Gaj. 

Pochowano  tu  także  wiele  dzieci,  nikt  nie  wiedział  ile,  gdyż  na  ich  mogiłkach  nie 

postawiono nagrobków. Cmentarz zarosła gęsta trawa. W lecie płyty z piaskowca były gorące 

i  lubił  się  na  nich  wygrzewać  Dżentelmen  Tom.  Wokół  cmentarza  był  płot,  który  każdej 

wiosny bieliła skrupulatnie Judysia. 

Nigdy nie jedzono jabłek, które spadały na cmentarz. To by był „brak uszanowania”, 

twierdziła Judysia. Jabłka te zbierano i zanoszono świniom. Pat nigdy nie mogła zrozumieć, 

dlaczego  „brakiem  uszanowania”  było  owe  jabłka  zjadać,  skoro  wolno  było  nimi  karmić 

świnie. 

Pat była z tego cmentarzyka bardzo dumna i ogromnie żałowała, że przestano już tam 

grzebać Gardinerów. Rozkosznie by było spocząć na wieki tuż koło domu, przysłuchiwać się 

głosom rodziny i zaprzyjaźnionych zwierząt. 

Gęsi  ze  Srebrnego  Gaju  pogadywały  z  gęsiami  stryja  Toma,  w  chlewiku  kwiczały 

świnie, nawet ów kwik radował uszy, świnie te bowiem stanowiły także cząstkę domu. Kot 

imieniem Czwartek miauczał żałośnie, żądając, by go wpuścić do spichlerza. Ktoś śmiał się - 

background image

oczywiście była to Winnie, Winnie tak ślicznie się śmiała... Za stodołą pogwizdywał Józek, 

Józek  gwizdał  często  i  bardzo  melodyjnie,  zdarzało  się,  że  wcale  sobie  z  tego  nie  zdawał 

sprawy.  Raz  zaczął  gwizdać  w  kościele...  Ale  to  powinna  by  opowiedzieć  Judysia. 

Twierdziła, że do tej pory nie przyszła jeszcze do siebie. 

Zabudowania gospodarskie stały koło sadu, a z sadu Alejka Westchnień prowadziła na 

pobliską farmę stryja Toma. 

Obok  dużej  stodoły  przykucnął  mały  dziwaczny  budyneczek  z  nadbudówką, 

wieżyczką, z podłużnymi oknami w wykuszach przypominającymi okna kościelne. Bo kiedyś 

budyneczek  ten  był  kościołem.  Gdy  w  Północnym  Glen  wybudowano  nowy  kościół 

prezbiteriański, dziadek Gardiner kupił stary i przeniósł go na farmę, gdyż potrzebna mu była 

szopa. Był to jego jedyny uczynek, którego Judysia nie pochwalała. I kiedy w pięć lat później 

siedemdziesięciopięcioletni pan Gardiner dostał udaru i nie przyszedł do siebie aż do śmierci, 

która nastąpiła w osiemdziesiątym roku jego życia, Judysia uznała, że tego właśnie należało 

oczekiwać.  Świnie  też  przestały  być  tymi  samymi  świniami,  odkąd  chlew  urządzono  w 

dawnym kościele. Wszystkie dostały reumatyzmu. 

 

 Iii  

 Słońce  zachodziło.  Pat  lubiła  patrzeć,  jak  przepych  zachodu  odbija  się  w  szybach 

okien  domu  stryja  Toma.  Była  to  jej  ulubiona  pora  dnia.  Liście  topoli  pobłyskiwały  w 

nadciągającym  zmierzchu,  na  podwórze  wyległy  kocięta...  W  Srebrnym  Gaju  roiło  się  od 

kociąt. 

Nikt nie miał serca ich topić. Najbardziej kochała je Pat. 

Judysia lubiła opowiadać, jak kiedyś pastor zaproponował  czteroletniej Pat,  żeby  go 

spytała, o co zechce. Pat zapytała ze smutkiem: - Dlaczego Dżentelmen Tom nie ma kociąt? 

Biedny człowiek wkrótce przeniósł się do innej parafii. Łatwo było go rozśmieszyć i 

utrzymywał, że nie może wygłaszać kazań, gdy mierzy go poważnym wzrokiem mała Pat. 

Po  podwórzu  kręciła  się  czarna  Niedziela,  łaciaty  Poniedziałek,  biały  długowłosy 

Wtorek,  rudawa  Środa,  bury  Piątek  i  Sobota,  popielata  jak  zmierzch.  Tylko  pręgowany 

Czwartek  wciąż  miauczał  rozpaczliwie  pod  drzwiami  spichlerza.  Czwartek  był  mało 

towarzyskim kotem i zawsze, jak kot Kiplinga, chadzał własnymi drogami. 

Stary  indor  z  czerwonymi  koralami  przysiadł  na  płocie.  Pojawiły  się  nietoperze, 

Judysia  twierdziła,  że  nietoperzy  dosiadają  wróżki.  W  oknach  sąsiednich  domów  zabłysły 

światła... U Neda Bakera i Kennetha Robinsona, i Duncana Gardinera, i Jakuba Adamsa. 

Pat lubiła im się przypatrywać i wyobrażać sobie, co się w tych domach dzieje. 

background image

Tylko jeden dom pozostawał zawsze ciemny, stary biały dom wśród gęstych jodeł na 

wierzchołku  wzgórza  położonego  na  południowy  zachód  od  Srebrnego  Gaju.  Był  to  długi 

niski  budynek.  Pat  przezwała  go  Długim  Samotnym  Domem.  Od  wielu  lat  nikt  tam  nie 

mieszkał.  Pat  było  go  bardzo  żal  zwłaszcza  o  zmierzchu,  kiedy  wszystkie  domy  ożywały 

światłami. Jakże musiał się czuć opuszczony. 

- Ten dom marzy o tym, żeby ktoś w nim zamieszkał - tłumaczyła Judysi. 

W samym środku srebrzystego gaju brzóz rosła wysoka jodła i to nad nią pojawiała się 

na bladym polu nieba pierwsza wieczorna gwiazda. 

Widok  pierwszej  gwiazdy  zawsze  przyprawiał  człowieka  o  rozkoszny  dreszcz. 

Cudownie byłoby wzlecieć i przycupnąć na wierzchołku jodły między wieczorną gwiazdą a 

ciemnością. 

 

 O grządkach pietruszki  

 I  

 Czerwona  róża  była  już  niemal  ukończona  i  Pat  przypomniała  sobie  nagle  to,  co 

Judysia powiedziała o grządce pietruszki. 

- Judysiu - spytała - co ty właściwie chcesz znaleźć w tej pietruszce? 

-  A  co  byś  powiedziała,  gdybym  tam  znalazła  nowego  dzidziusia?  spytała  Judysia, 

uważnie się jej przyglądając. 

Pat odebrało dech. 

- Czy uważasz, Judysiu, że potrzebny nam nowy dzidziuś? 

-  Potrzebny,  niepotrzebny...  Ale  miło  będzie  mieć  w  domu  małe  dziecko.  Dom,  w 

którym nie ma małego dziecka, staje się pusty. 

- Czy ty, Judysiu... czy będziesz to dziecko bardziej kochała niż mnie? 

Głosik Pat drżał. 

-  O  nie,  złotko.  Jesteś  moją  najdroższą  dziewczynką  i  na  zawsze  nią  pozostaniesz, 

choćbym  na  grządce  pietruszki  znalazła  cały  tuzin  dzieci.  To  twoja  matka  ma  ochotę  na 

nowego dzidziusia, Pat, i chcę jej dogodzić, bo ostatnio słabuje. 

-  Jeśli  mama  chce  dziecka  -  powiedziała  z  namysłem  Pat  -  to  powinna  je  dostać... 

Ale... ale Judysiu, tak nam było w naszej rodzinie dobrze... tatuś i mamusia, i ciocia Azalka, i 

ty... 

Winnie, Józek, Sid i ja. Wolałabym, żeby tak zostało... 

-  Może  by  i  było  lepiej...  Ale  twoja  mamusia  uparła  się.  I  biedna  Judyta  Plum  musi 

pójść nocą na tych swoich sztywnych, starych nogach i przeszukać grządkę pietruszki. 

background image

-  Czy  naprawdę  dzieci  znajduje  się  w  pietruszce?  Janka  Foster  mówi,  że  dzieci 

przynosi  pan  doktor  w  czarnej  walizeczce.  Zaś  Hela  Price,  że  bocian.  A  Pola  Gardiner 

przysięgała, że przynosi je w koszyku babcia Garlandowa. 

- Czego też ta dzieciarnia nie wymyśli! - zawołała Judysia. 

- Widziałaś przecież wiele razy doktora Bentleya, jak tu przychodził. Czy miał czarną 

walizeczkę? 

- Nie... 

- A widziałaś kiedyś na Wyspie bociana? 

Nie, Pat nie widziała. 

- Co do babci Garland, to nie powiem. Może się zdarzyć, że ma w koszyku dzieciaka. 

Ale na pewno znalazła go właśnie w pietruszce. 

Nie  chciałabyś  chyba  dzieciaka,  którego  babcia  Garland  wyszukała  na  własnej 

grządce, co? 

- Nie, nie. Ale czy nie mogłabym ci pomóc? 

- Też pomysł! Nie wiesz, co mówisz. Tylko ktoś, kto ma w sobie choćby kroplę krwi 

czarownicy,  może  dojrzeć  takie  dziecko.  Ale  muszę  tam  pójść,  kiedy  wzejdzie  księżyc,  i 

muszę  być  sama,  najwyżej  może  mi  towarzyszyć  kot.  To  poważne  przedsięwzięcie,  moja 

droga, nie da się tego zrobić byle jak. 

Pat z westchnieniem ustąpiła. 

-  Ale  wybierzesz  ładnego  dzidziusia,  dobrze,  Judysiu?  Dziecko  ze  Srebrnego  Gaju 

musi być ładne. 

-  Zrobię,  co  będę  mogła.  Pamiętaj  tylko,  że  niemowlęta  nie  są  zbyt  urodziwe.  Mają 

czerwone  pomarszczone  buzie.  I  jeszcze  coś  ci  powiem  -  z  ładnych  dzieci  wyrastają 

najczęściej brzydkie dziewczynki. Kiedy byłam niemowlęciem... 

- Ty, Judysiu, byłaś niemowlęciem? - Pat nie mogła w to uwierzyć. 

Niemal  obraźliwe  byłoby  wyobrazić  sobie  Judysię  jako  niemowlę.  A  świat  bez  niej 

wydawał się wręcz niemożliwy. 

-  Byłam.  I  to  takim  ślicznym,  że  sąsiadki  wypożyczały  mnie  sobie,  żeby  pokazywać 

gościom jako własne dziecko. A teraz - spójrz na mnie. I pamiętaj o tym, jeśli nie spodoba ci 

się  dzidziuś,  którego  znajdę  w  pietruszce!  To  prawda,  że  jak  byłam  mała,  to  dostałam 

żółtaczki. I potem już zawsze miałam złą cerę. 

- Ależ, Judysiu, ty wcale nie jesteś brzydka. 

-  Brzydka,  niebrzydka,  ale  gdybym  miała  wybór,  to  bym  nigdy  nie  wybrała  sobie 

takiej  twarzy!  No,  róża  gotowa,  czas  wydoić  krowy.  A  ty  wpuść  lepiej  Czwartka  do 

background image

spichlerza, bo się zamiauczy na śmierć. I nikomu nie piśnij słówka o tym, co ci powiedziałam 

o pietruszce. 

- Nie pisnę. Ale, Judysiu... tak mnie coś ssie w żołądku. 

- Spryciula z ciebie! Wiem, o co chodzi. Jak wydoję krowy, możesz wpaść do kuchni i 

usmażę ci jajko. 

- Ale na maśle... 

- Na maśle, na maśle... Będziesz sobie mogła maczać w nim chleb. I nic nie obiecuję, 

ale coś mi się widzi, że z kolacji została cynamonowa bułeczka. 

Judysia,  która  nigdy  nie  nosiła  fartucha,  podwinęła  płócienną  spódnicę  aż  po  pas, 

pokazując pasiastą sztywną halkę, i zeszła na dół, cały czas - jak to miała w zwyczaju - coś do 

siebie gadając. 

Za nią poszedł Dżentelmen Tom. Pat pobiegła wpuścić Czwartka do spichlerza. Wciąż 

się jakoś dziwnie czuła, choć nie była pewna, czy naprawdę doskwiera jej głód. Nagle świat 

wydał  jej  się  zbyt  wielki.  Myśl  o  nowym  dziecku  przygnębiła  ją.  Grządka  pietruszki 

zamieniła  się  w  złowieszczy  zakątek.  Przez  chwilę  miała  ochotę  tam  pójść  i  wyrwać 

wszystkie pietruszki. Wtedy Judysi nie uda się znaleźć niemowlęcia. Ale przecież mama tego 

dziecka pragnie. Nie wolno jej rozczarować. 

„Ale znienawidzę je - pomyślała. - Po co nam w Srebrnym Gaju ktoś obcy?” Gdybyż 

tylko mogła omówić to z Sidem. Obiecała jednak Judysi, że nikomu nie piśnie słówka. Po raz 

pierwszy miała zachować coś wobec Sida w tajemnicy, bardzo to było nieprzyjemne. Nagle 

wszystko uległo jakiejś dziwnej zmianie - a Pat nienawidziła zmian. 

 

 Ii  

 W  pół  godziny  później  udało  jej  się  wygnać  z  głowy  myśl  o  dziecku  i  pietruszce. 

Poszła  do  ogrodu  powiedzieć  kwiatom  dobranoc.  Pat  nigdy  o  tym  nie  zapominała.  Była 

pewna, że kwiatom sprawiłoby to przykrość. W ogrodzie było pięknie, mrocznie - tylko nad 

Wzgórzem Mgieł pojawiła się srebrna poświata wschodzącego księżyca. 

Rosnące  wokół  ogrodu  drzewa  -  stare  klony  posadzone  przez  babkę  Gardinerową, 

kiedy jako młoda małżonka przybyła do Srebrnego Gaju - gadały coś do siebie, jak zwykle z 

zapadnięciem nocy. Trzy brzózki w rogu szeptały sobie jakieś sekrety. Wielkie karmazynowe 

peonie wyglądały jak czarne plamy. Dzwoneczki przy ścieżce trzęsły się ze śmiechu. 

Pat biegła od rabatki do rabatki i całowała każdy kwiat. 

Towarzyszył jej Wtorek i wyczyniał na ścieżkach dzikie harce. 

Ścieżki te Judysia obramowała wielkimi białymi kamieniami znad brzegu morza. 

background image

Kiedy Pat ucałowała już na dobranoc wszystkie kwiatki, stała chwilę, spoglądając na 

dom. Jak pięknie wyglądał na tle zalesionego wzgórza - jakby z niego wyrastał. Pat lubiła po 

zapadnięciu zmroku stać przed domem i patrzeć w jego oświetlone okna. Paliło się w kuchni - 

tam Sid odrabiał lekcje, paliło się w saloniku, gdzie Winnie grała na fortepianie, paliło się w 

sypialni matki. 

- Jaki ja mam kochany dom - szepnęła Pat. - Śliczny, przyjazny dom... Nikt... nikt nie 

ma równie cudownego domu. Chciałabym go uściskać. 

Pat  dostała  w  kuchni  swoje  jajko,  a  potem  nastąpiła  zwykła  ceremonia:  trzeba  było 

zanieść dobrym  wróżkom  spodeczek mleka i  postawić go na ocembrowaniu  studni. Judysia 

nigdy o tym nie zapominała. 

-  Mogłoby  nas  co  złego  spotkać.  Ale  my,  w  Srebrnym  Gaju,  wiemy,  jak  należy 

odnosić się do Zaczarowanego Ludku. 

Wróżki  przychodziły  nocą  i  wypijały  mleko.  W  to  Pat  wierzyła.  Czyż  Judysia  w 

Starym Kraju nie widziała na własne oczy, jak wróżki tańcują? 

- Ale Józek powiada, że na Wyspie nie ma wróżek - zauważyła ze smutkiem Pat. 

- Józek często wygaduje, jakby był niespełna rozumu - odparła z oburzeniem Judysia. 

- Czyż od stu lat nie przyjeżdżają na Wyspę ludzie ze Starego Kraju? I czy wyobrażasz sobie, 

złotko, że żadna przedsiębiorcza wróżka nie schowała się do kufra i tu nie dotarła? 

I pytam się ciebie po dobremu - jest rano mleko na spodeczku czy go nie ma? 

Istotnie, rano nie było śladu mleka. To był fakt. 

- Jesteś pewna, Judysiu, że nie wypijają go koty? 

- Widzieliście ją! Koty!  To prawda, że kot  potrafi  zrobić wszystko,  co mu strzeli do 

łba, ale najodważniejszy kot nie ośmieliłby się wypić wróżkom mleka! Koty przed wróżkami 

czują mores i dobrze by było, żeby inni śmiertelnicy brali z nich przykład. 

-  Czy  nie  mogłybyśmy,  Judysiu,  którejś  nocy  pójść  tam?  Strasznie  chciałabym 

zobaczyć dobrą wróżkę. 

-  Czego  ci  się  zachciewa!  Żeby  zobaczyć  Zaczarowany  Ludek,  trzeba  mieć  widzące 

oczy.  Ty  widziałabyś  tylko,  jak  mleko  powoli  znika  ze  spodeczka.  Zmykaj  do  łóżka  i  nie 

zapomnij odmówić paciorka, bo gotowaś obudzić się i ujrzeć licho! 

- Nigdy nie zapominam o paciorku - z godnością odpowiedziała Pat. 

-  I  chwała  Bogu.  Znałam  dziewczynkę,  która  się  wieczorem  nie  pomodliła  i  w  nocy 

pojawił się duch. Nigdy już nie przyszła do siebie. 

- A co ten duch jej zrobił? 

background image

- Co zrobił? Rzucił na nią klątwę. Ile razy chciała się roześmiać - musiała płakać, a jak 

chciało  jej  się  płakać,  to  wybuchała  śmiechem.  Ciężko  została  ukarana...  No,  złotko,  co  ci 

dolega? 

Widzę po twojej buzi, że coś cię trapi. 

- Judysiu, ciągle myślę o tym dziecku w pietruszce. Czy nie mogłybyśmy zanieść go 

stryjowi Tomowi? U nich nie ma dzieci... 

Mamusia by tam co dzień zaglądała... Nas jest już czworo. 

-  No,  no,  czworgiem  dzieci  nie  ma  się  co  przechwalać...  Twoja  praprababka,  pani 

Nehemiaszowa miała siedemnaścioro. I czworo zmarło na cholerę, wszystkie tej samej nocy. 

- Och, Judysiu, jak ona to zniosła? 

-  Jakoś  zniosła. W  końcu  została  jej  okrągła  trzynastka.  Ale  mówiono,  że  potem  nie 

była już tą samą kobietą. Marsz do łóżka! 

Ostatni raz ci powtarzam! 

 

 Iii  

 Pat na palcach wbiegła po schodach. Na podeście stał stary zegar dziadka, który już 

przed  czterdziestu  laty  przestał  chodzić.  Oboje  z  Sidem  nazywali  go  „umarłym  zegarem”, 

Judysia  zaś  uporczywie  powtarzała,  że  jednak  dwa  razy  dziennie  zegar  pokazuje  właściwy 

czas.  Potem  przeszła  przez  sień  do  swego  pokoiku,  spoglądając  tęsknie  na  zamknięte  drzwi 

pokoju  gościnnego,  zwanego  pokojem  Poety,  kiedyś  bowiem  w  Srebrnym  Gaju  pojawił  się 

prawdziwy poeta i spędził w tym pokoju jedną noc. 

Pat  mocno  wierzyła,  że  gdyby  dostatecznie  szybko  otworzyła  drzwi  zamkniętego 

pokoju,  zobaczyłaby  meble  w  najbardziej  nieoczekiwanych  pozycjach.  Krzesła  pewnie 

przysuwają się do siebie, by cicho gawędzić, stolik podnosi białą koronkową spódniczkę, by 

chełpić się różową jedwabną halką, szczypce i szufla spod kominka wytańcowują fandango. 

Niestety, zawsze udawało im się usłyszeć zbliżające kroki. 

Pat  odmówiła  paciorek.  Aniele  Boży,  Stróżu  mój  i  Modlitwę  Pańską,  a  potem 

pomodliła się własnymi słowami. To było najmilsze. Nie rozumiała, jak można nie lubić się 

modlić.  Maja  Binnie  powiedziała  jej  ostatnio  w  niedzielnej  szkole,  że  modli  się  tylko 

wówczas, gdy się czegoś boi. Coś podobnego! 

Pat modliła się za wszystkich najbliższych i za Judysię, i stryja Toma, i ciotkę Edytę, i 

ciotkę Barbarę... potem za wuja Horacego, który żeglował po morzu, i za wszystkich cudzych 

wujów,  którym  przypadł  w  udziale  ten  sam  los...  Modliła  się  za  wszystkie  koty,  za 

Dżentelmena Toma, za psiaka Józka, „małego czarnego kundelka z zadartym ogonem”, żeby 

background image

Panu Bogu nie pomylił się on z psem stryja Toma, który też był czarny, ale duży i jego ogon 

zwisał...  i  za  wszystkie  wróżki  w  okolicy  i  biedne  duchy,  które,  kto  wie,  czy  nie  siedzą  na 

grobach... i za Srebrny Gaj, najdroższy Srebrny Gaj. 

-  Proszę  Cię,  kochany  Panie  Boże,  Niech  się  tutaj  nic  nie  zmieni  błagała  Pat  -  i  nie 

dopuść, żeby wicher łamał drzewa. 

Pat  wstała  z  kolan  i  przez  chwilę  walczyła  z  buntowniczym  uczuciem,  które  ją 

ogarnęło. 

Wreszcie znów uklękła. 

- Proszę Cię, kochany Panie Boże, jeśli w pietruszce naprawdę leży dzidziuś, to spraw, 

żeby mu dziś w nocy nie było zimno. Tatuś mówił, że zanosi się na przymrozek. 

 

 Dziecko urodzone w niedzielę  

 I  

 W  parę  dni  później  w  Srebrnym  Gaju  zaczął  się  wieczorem  niezwykły  ruch... 

wszyscy kręcili się z pobladłymi twarzami. Ciotka Barbara przyszła w białym fartuchu, jakby 

to nie chodziło o wizytę. 

Judysia krążyła po domu, pomrukując coś pod nosem. Ojciec wyszedł z sypialni matki 

i gdzieś zadzwonił, zamknąwszy szczelnie drzwi jadalni. W pół godziny później pojawiła się 

ciotka Franciszka z Wybrzeża Zatoki i nieoczekiwanie zabrała na weekend Winnie i Józka. 

Pat siedziała na nagrobku Płaczliwego Willa z miną pełną godności. 

Czuła się wyrzucona poza nawias wydarzeń i  nie chciała okazać, jak ją  to  boli. Nie 

mogła udać się do matki, ta bowiem nie wychodziła z sypialni. Zatem poszła na cmentarzyk 

do rodzinnych duchów. Po jakimś czasie pojawiła się Judysia, niezwykle uroczysta Judysia, z 

taką miną jakby wiedziała coś, czego nie wie nikt. 

- Pat, złotko, może byś dla odmiany poszła na noc do stryja Toma? 

Sid się tam wybiera. 

- Dlaczego? - zapytała chłodnym tonem Pat. 

- Twoją mamę strasznie boli głowa i w domu musi być cicho. 

Niedługo przyjdzie pan doktor... 

- Mamusia tak się źle czuje, że musi przyjść pan doktor?  - zawołała zatrwożona Pat. 

Tydzień temu do matki Marysi May przyszedł lekarz i jej mama umarła. 

-  Uspokój  się,  złotko.  Pan  doktor  pomoże  twojej  mamie  na  ten  ból  głowy.  Mama 

będzie już jutro zdrowa, ale teraz musi mieć ciszę i spokój. Więc ty i Sid idźcie jak grzeczne 

background image

dzieci do Jaskółczego Gniazda. Wiesz, dziś będzie nareszcie pełnia księżyca i zamierzam się 

wybrać na tę grządkę pietruszki. Kto wie, co tu jutro zobaczysz... 

- Pewnie tego dzidziusia... - pogardliwie zauważyła Pat. - Ja uważam, Judysiu, że jeśli 

mamusię tak strasznie boli głowa, to nie jest pora, żeby musiała się zająć nowym dzieckiem. 

- Tak długo na nie czekała, że ją to na pewno ozdrowi! 

-  oświadczyła  Judysia.  -  Tak  czy  owak  dziś  jest  odpowiednia  noc  na  znalezienie 

dziecka. Tamtej nocy, kiedy znalazłam w pietruszce ciebie, też była pełnia księżyca. 

Pat z niechęcią spojrzała na księżyc. Wyglądał jakoś nieprawdziwie, wisiał nisko jak 

czerwona latarnia. 

- No leć, tu w torbie masz nocną koszulkę. 

- Zaczekam na Sida. 

- Sid zagania mi indyki. Dogoni cię, jak się wszystkie znajdą. 

Chyba się nie boisz iść sama? To tylko parę kroków i od tego księżyca jest całkiem 

jasno. 

- Dobrze wiesz, Judysiu, że nigdy się nie boję. Ale dziś... 

wszystko jest takie dziwne... 

Judysia roześmiała się. 

- Nie zaprzeczę, że coś wisi w powietrzu. Na pewno po lesie harcują dziś czarownice, 

ale żadna cię nie zaczepi, jeśli nie będziesz się im narzucać. Masz tu garstkę rodzynków i nie 

zaprzątaj sobie główki tym, czego nie potrafisz zrozumieć. 

Pat  dość  niechętnie  poszła  do  Jaskółczego  Gniazda,  choć  było  ono  dla  niej  drugim 

domem.  Na  tej  farmie  tuż  za  miedzą  mieszkał  stryj  Tom  i  ciotka  Edyta,  i  ciotka  Barbara. 

Judysia  Plum  bardzo  ceniła  ciotkę  Barbarę,  z  ciotką  Edytą  wykłócała  się,  a  o  starych 

kawalerach  miała  jak  najgorszą  opinię.  Mężczyzna  powinien  mieć  żonę.  Bo  inaczej  jakaś 

biedna  kobieta  pozostawała  bez  męża.  Ale  Pat  bardzo  kochała  jowialnego,  zamaszystego 

stryja Toma, lubiła jego donośny głos i piękną długą, czarną brodę. Był jedynym mężczyzną 

w Północnym Glen, który jeszcze nosił brodę. Była też przywiązana do wesolutkiej, okrągłej 

ciotki Barbary, za to trochę się obawiała zwaśnionej z Judysią chudej, śniadej ciotki Edyty, 

która się nigdy nie śmiała. 

- Ona już się urodziła starą panną! - Nieraz słyszano, jak Judysia mruczy pod nosem tę 

obelgę. 

Pat pobiegła do Jaskółczego Gniazda Alejką Westchnień, wzdłuż której rosły brzozy 

zasadzone przez którąś z dawno już nieżyjących panien młodych ze Srebrnego Gaju. Alejka 

była  obramowana  dużymi  kamieniami,  które  Judysia  bieliła  aż  do  bramy.  Dalej  bieliła  je 

background image

ciotka Edyta;  stryjowi  Tomowi  i  ciotce Barbarze nie chciało  się zawracać tym  sobie głowy, 

ale  ciotka  Edyta  nie  zamierzała  dopuścić,  żeby  Judysia  miała  zatriumfować.  Brama 

znajdowała się w połowie alejki, dalej nie rosły już brzozy, przy płocie pełno było paproci, 

fiołków i kminku. 

Pat kochała Alejkę Westchnień. Kiedy miała cztery lata, zapytała Judysi, czy nie jest 

ona tą właśnie „drogą życia”, o której  wspominał  w kościele pastor, i  dotąd uważała, że za 

brzozami ukrywa się jakaś cudowna tajemnica. 

Wróciła  jej  pogoda  ducha  i  szła  zajadając  rodzynki.  Wszędzie  tańcowały  cienie, 

przyjazne cienie szukające towarzyszy zabawy. 

Szary  królik  przebiegł  lękliwie  drogę  i  schował  się  w  kępie  paproci.  Powietrze  aż 

pachniało.  Drzewa  wyraźnie  chciały  się  z  nią  zaprzyjaźnić.  W  oborze  stryja  Toma  hasały 

wełniste jagniątka, zza płotu patrzyły na nią łagodnymi oczami trzy małe łaciate cielątka. 

Pat  uwielbiała  łaciate  cielątka,  stryj  Tom  był  jedynym  farmerem,  który  hodował 

holenderskie krowy. 

Na podwórzu pełno było budynków gospodarskich, farma stryja Toma wyglądała jak 

małe miasteczko. Chlewy, kurniki, owczarnia, stodoły, suszarnia warzyw... i osobny „domek 

jabłek”, Pat uważała, że to prześliczna nazwa. 

Mieszkańcy Północnego Glen twierdzili, że Tom Gardiner co roku stawia jakiś nowy 

budynek. Wszystkie te budyneczki zgrupowane były wokół wielkiej stodoły i Pat uważała, że 

wyglądają jak kurczaki wokół kwoki. 

Dom  stryja  Toma  był  bardzo  stary.  Dwa  szerokie,  niskie  okna  z  obu  stron  balkonu 

robiły wrażenie oczu z dwóch stron nosa. Pełen godności, niemal pruderyjny dom pokazywał 

jednak czerwony jęzor drzwi. Pat uważała, że dom ten chichocze pod nosem z jakiegoś sobie 

tylko znanego żartu. Lubiła zastanawiać się, jaką to ukrywa tajemnicę. Ale nie zniosłaby tego, 

gdyby chodziło o Srebrny Gaj. 

Srebrny Gaj nie miał prawa niczego przed nią ukrywać! 

 

 Ii  

 Gdyby  nie  ból  głowy  matki  i  przewidywana  wyprawa  Judysi,  Pat  uważałaby,  że 

cudownie będzie spędzić noc w Jaskółczym Gnieździe. 

Nigdy  dotąd  nie  została tam  na  noc  -  Jaskółcze Gniazdo  znajdowało  się zbyt  blisko 

domu. 

Ale  właśnie  ta  bliskość  była  rozkoszna...  być  niemal  w  domu,  lecz  poza  nim... 

wyglądać przez okienko z poddasza i widzieć dom... 

background image

dach nad drzwiami i światła w oknach. Pat poczuła się nagle trochę osamotniona. Sid 

był gdzieś z drugiej strony Srebrnego Gaju, a stryj Tom perorował bez przerwy o lekarzach z 

czarnymi walizeczkami... Wreszcie uciszyła go ciotka Edyta. Ciotka Edyta czy Pat? Bo Pat 

oświadczyła: 

-  Jeśli  stryjek  chce  powiedzieć,  że  pan  doktor  Bentley  przyniesie  nam  w  czarnej 

walizeczce dzidziusia, to się stryjek bardzo myli. 

My nasze dzieci hodujemy. Judysia Plum poszła właśnie po nasze dziecko na grządkę 

pietruszki. 

- Hm... niech mnie licho porwie! - zawołał stryj Tom i wyglądał na zupełnie zbitego z 

tropu. Ciotka Edyta dała Pat obwarzanek i wyprawiła ją do łóżka. 

Ciotka  Edyta  otuliła  Pat  do  snu.  Ale  nie  ucałowała  jej,  tak  jak  by  to  zrobiła  ciotka 

Barbara. I nie zajrzy tu do niej Judysia, która wchodziła na palcach myśląc, że Pat już śpi, i 

szeptała:  -  Niech  ci  Bóg  błogosławi,  moje  złotko!  -  Judysia  robiła  to  co  wieczór.  Ale  dziś 

będzie  przeszukiwać  grządkę  pietruszki  i  nawet  o  niej  nie  pomyśli.  Pat  zadrżały  usteczka. 

Bliska była łez... ale wtedy pomyślała o Płaczliwym Willu... On okrył rodzinę wystarczającą 

hańbą. Rodzina nie potrzebuje Płaczliwej Pat. 

Nie mogła jednak zasnąć. Leżała wpatrując się przez okno w komin Srebrnego Gaju i 

żałowała,  że  Sid  śpi  tak  daleko  od  niej.  Nagle  w  okienku  na  poddaszu  Srebrnego  Gaju 

zabłysło na chwilę światło. 

Wyglądało to tak, jakby dom na nią mrugnął, jakby ją wzywał. 

Wyskoczyła  z  łóżka  i  usiadła  przy  oknie  w  wielkim  fotelu.  I  tak  nie  uśnie,  więc 

posiedzi tu, patrząc na ukochany Srebrny Gaj. 

Gałęzie rosnącej pod oknem starej jodły uderzały o ściany domu. W całym Północnym 

Glen poszczekiwały psy. Od czasu do czasu o szybę obijał się chrabąszcz. Promienie księżyca 

padły na Długi Samotny Dom, jedno z okien rozświetliło się i można by przypuścić, że ktoś 

tam zamieszkał. Pat poczuła rozkoszny dreszcz podniecenia. 

Wierzchołek rosnącego za domem drzewa wyglądał tak, jakby na dachu przykucnęła 

czarownica zeskoczywszy z miotły. Pat przeszły ciarki, było to zupełnie miłe uczucie. Może 

jednak czarownice istnieją? 

Może  przynoszą  dzieci?  O,  nie,  nie.  W  Srebrnym  Gaju  nikt  nie  potrzebuje  darów 

czarownic. Już lepsza grządka pietruszki... 

Noc była piękna, bardzo się nadawała na przyjęcie nowego dziecka. 

background image

Czy  tam  nad  drzewami  unosi  się  wielki  biały  ptak?  Nie,  to  srebrna  chmurka...  Pat 

zasnęła  w  fotelu  i  tak  ją  zobaczył  Sid,  który  o  świcie,  nim  ktokolwiek  w  Jaskółczym 

Gnieździe się obudził, wśliznął się do jej pokoju. 

- Sid! - Pat objęła go za szyję. - Czy to nie zabawne? Przespałam tu całą noc. Łóżko 

było takie wielkie i nieprzyjazne. Jak myślisz, Judysia już je znalazła? 

- Co? 

- No jak to, dziecko. - Chyba już teraz mogła o tym powiedzieć Sidowi? Tak jej było 

przykro,  że  ma  przed  nim  tajemnicę.  -  Judysia  miała  w  nocy  poszukać  go  na  grządce 

pietruszki... dla mamusi... 

Sid zrobił mądrą minę... Był o cały rok starszy od Pat. Chodził do szkoły i wiedział, że 

te opowieści o pietruszce to wierutna bzdura... Ale w sam raz dla dziewczynki w wieku Pat. 

- Chodźmy do domu i zobaczmy. 

Pat  szybko  się  ubrała,  bezszelestnie  zeszli  po  schodach  i  wyszli  z  domu.  Pachniała 

wilgotna od rosy ziemia. Pat po raz pierwszy znalazła się na dworze przed wschodem słońca. 

Przyjemnie było iść z Sidem ręka w rękę Alejką Westchnień. 

- Mam nadzieję, że to nowe dziecko okaże się dziewczynką - oświadczył Sid. - Dwóch 

chłopców w rodzinie to w sam raz, a dziewczyny nikomu nie przeszkadzają. Żeby tylko było 

to ładne dziecko. 

Po  raz  pierwszy  w  życiu  Pat  poczuła  przykrą  zazdrość.  Ale  nic  nie  było  w  stanie 

naruszyć jej lojalności wobec Srebrnego Gaju. 

-  Oczywiście,  że  będzie  ładne.  Ale  przecież  nie  polubisz  go  bardziej  niż  mnie? 

Sidzie... 

- Jesteś głupia. Nie sądzę, żebym w ogóle mógł je polubić - oświadczył  wzgardliwie 

Sid. 

-  Trochę  musisz,  bo  mamie  będzie  przykro.  Ale  obiecaj  mi,  Sidzie,  że  nigdy  nie 

polubisz bardziej ode mnie żadnej dziewczynki. 

-  Jasne,  że  nie.  -  Sid  był  do  Pat  bardzo  przywiązany  i  wcale  tego  nie  ukrywał.  Przy 

bramie objął ją pulchnymi ramionkami i ucałował. 

- I nigdy się nie ożenisz? 

- No pewnie. Będę starym kawalerem tak jak stryj Tom. On zawsze mówi, że lepsze 

jest spokojne życie. Ja też chcę mieć spokój. 

-  I  będziemy  zawsze  mieszkać  w  Srebrnym  Gaju,  i  ja  będę  ci  prowadzić  dom  - 

nalegała żarliwie Pat. 

- Aha! Chyba że pojadę na Zachód, wielu chłopców jedzie na Zachód. 

background image

- Och! - To ostatnie zdanie zmroziło Pat. - Nie, Sidzie, nie wolno ci jechać na Zachód. 

Przecież nie możesz opuścić Srebrnego Gaju. 

Na całej ziemi nie ma takiego drugiego miejsca. 

-  Cóż,  przecież  wiesz,  że  jak  dorośniemy,  nie  będziemy  tu  mogli  wszyscy  zostać  - 

odparł rozsądnie Sid. 

-  Dlaczego  nie?  -  zawołała  Pat,  znów  bliska  łez.  Nagle  przestał  ją  radować  śliczny 

poranek. 

-  Nie  martw  się,  mamy  jeszcze  przed  sobą  wiele  lat  -  uspokajał  ją  Sid.  -  Chodź. 

Widzisz, Judysia daje mleczko Piątkowi i Poniedziałkowi. 

- Judysiu - szepnęła Pat - znalazłaś je? 

- No pewnie. Najładniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałaś. 

Słodkie maleństwo. Jak się uwinę z robotą, to włożę moją najstrojniejszą suknię, żeby 

to uczcić. 

- Cieszę się, że jest ładne, bo przecież teraz należy już do naszej rodziny  - oznajmiła 

Pat. - Czy możemy je zaraz zobaczyć? 

-  O  nie,  złotko.  Jest  już  w  sypialni  twojej  mamy,  a  ona  słodko  śpi  i  nie  wolno  jej 

przeszkadzać. W nocy nie spała, bo ja strasznie długo szukałam tego dzieciaka. Nie mam już 

takich oczu jak dawniej. Pewnikiem już nigdy nie znajdę w pietruszce żadnego dziecka. 

 

 Iii  

 Judysia  podała  dzieciom  śniadanie  w  kuchni.  Nikt  jeszcze  nie  wstał.  Strasznie 

przyjemnie było jeść śniadanie z Judysią; nalewała im do owsianki mleka ze swojej „mlecznej 

krowy” - z brunatnego dzbanuszka w kształcie krowy, która miała zupełnie nie po krowiemu 

zadarty  ogon.  Ogon  ten  służył  za  uszko,  dzióbkiem  był  pysk.  Judysia  przywiozła  ową 

„mleczną krowę” z Irlandii i ceniła ją nad życie. Obiecała, że zapisze ją w testamencie Pat. 

Pat nie chciała pogodzić się z myślą, że Judysia kiedyś umrze, ale ta obiecała, że dożyje stu 

lat... Pat może się jeszcze długo nie martwić. 

Kuchnia  była  wesolutka  i  tak  wysprzątana,  że  trudno  było  sobie  wyobrazić,  iż  w 

Srebrnym  Gaju  tyle  się  tej  nocy  działo.  Ściany  były  śnieżnobiałe,  piec  błyszczał,  na 

wyszorowanym  kredensie  stały  białe  i  niebieskie  dzbany  Judysi.  W  oknach  pyszniły  się 

pelargonie.  Między  piecem  kuchennym  a  stołem  leżał  ciemnoczerwony  dywan,  na  którym 

wyszydełkowane były trzy czarne koty. Miały oczy z żółtej włóczki i te oczy wciąż jeszcze 

zdawały się błyszczeć i patrzyć jak najbardziej po kociemu, mimo że już od wielu lat deptało 

się po tym dywanie. 

background image

Na  ławie  siedział  żywy  czarny  kot  Judysi,  bardzo  się  nad  czymś  głowił.  I  jakby 

jeszcze mało było kotów, na ścianie wisiał obraz z trzema rozkosznymi kociętami... Obraz ten 

Judysia także przywiozła z sobą z Irlandii. Trzy błękitnookie kocięta zabawiały się kłębkiem 

splątanego jedwabiu. W Srebrnym Gaju wciąż to pojawiały się, to znikały różne koty, ale tym 

kociętom nic nie groziło. 

Kiedy  Pat  była  bardzo  malutka,  zamartwiała  się,  że  kocięta  muszą  rosnąć.  Zawsze 

było jej przykro, kiedy jakieś ulubione kocię nagle zamieniało się w kocura. 

Na ścianach wisiały też inne obrazy. Królowa Wiktoria w momencie koronacji, król 

William  na  białym  koniu,  obwieszony  girlandami  kwiatów  marmurowy  krzyż  na  czarnej 

skale  sterczącej  pośrodku  rozszalałego  oceanu,  wyhaftowane  włóczką  maksymy  -  Dom, 

słodki dom... W górę serca. Przy kolejnych wiosennych porządkach Gardinerowie chcieli te 

obrazy  wyrzucić,  ale  Judysia  do  tego  nie  dopuściła.  Pat  nie  chciałaby  ich  może  widzieć  w 

pokojach,  ale  tu,  na  ścianach  kuchni  Judysi,  bardzo  jej  się  podobały.  Bez  nich  kuchnia  nie 

byłaby tą samą kuchnią. 

Pat  zajadając  tosty  myślała  sobie,  jak  to  miło,  że  w  tej  kuchni  nic  się  nie  zmienia. 

Zawsze bała się panicznie wszelkich zmian. 

Kiedy kończyli śniadanie, wszedł tatuś i Pat do niego podbiegła. 

Tatuś wyglądał na zmęczonego, ale uśmiechnął się i podniósł ją do góry. 

- Czy Judysia powiedziała wam, że macie nową siostrzyczkę? 

- Tak. Bardzo się cieszę. Uważam to za pomyślne wydarzenie - oświadczyła z powagą 

Pat. 

Tatuś roześmiał się. 

- Masz rację. Parę osób martwiło się, że gotowa jesteś spuścić nos na kwintę. 

- Mojemu nosowi nic się nie stało. Zobacz. 

- No pewnie, że nie. Nie wbijaj jej do głowy takich głupot! 

-  Judysia  rządziła  kiedyś  małym  Alkiem  i  wciąż  traktowała  go  surowo,  choć  był  już 

dorosłym Długim Alkiem Gardinerem i miał własną rodzinę. - Jak mogłeś przypuszczać, że 

będzie  zazdrosna.  W  tym  dzieciaku  nie  znajdziesz  krztyny  zawiści!  Też  pomysł!  -  W 

zielonkawych oczach Judysi zapłonął ogień. 

 

 Iv  

 Zbliżało się już południe, gdy pozwolono im pójść na górę. 

background image

Zaprowadziła  ich  Judysia,  okropnie  imponująca  w  sztywnej  niebieskiej  jedwabnej 

sukni  pochodzącej  z  czasów,  kiedy  przyzwoity  jedwab  powinien  stać.  Uszyła  ją  przed 

piętnastu laty, by uczcić ślub Długiego Alka, i wkładała tylko od wielkiego dzwonu. 

Paradowała w tej sukni za każdym razem, kiedy w Srebrnym Gaju  rodziło się nowe 

dziecko, a ostatni raz miała ją na sobie sześć lat temu z okazji pogrzebu babki Gardiner. 

Moda bardzo się zmieniła, ale to Judysi nie dotyczyło. Jedwabna suknia jest jedwabną 

suknią. Judysia wyglądała w niej tak wspaniale, że dzieci się jej niemal przestraszyły. Wolały 

ją w codziennej drelichowej spódnicy, ale Judysia przeżywała dzień chwały. 

W sypialni matki królowała pielęgniarka w białym fartuszku. Matka leżała wsparta o 

poduszki,  blada  i  wyczerpana  tą  straszną  migreną,  ale  jej  słodkie  złociste  oczy  błyszczały 

szczęściem.  Ciotka  Barbara  kolebała  noworodka  w  cudacznej  czarnej  kołysce  zniesionej  ze 

strychu...  Kołyska  ta  liczyła  sobie  sto  lat,  wykonał  ją  własnoręcznie  prapradziadek 

Nehemiasz.  W  niej  kołysano  kolejno  wszystkie  dzieci  Srebrnego  Gaju.  Pielęgniarka  nie 

aprobowała  ani  kolebania,  ani  kołyski,  ale  cóż  mogła  zrobić,  skoro  tak  chciały  i  ciotka 

Barbara, i Judysia. 

- Co, powiada pani, że nie mamy  wkładać dzieciaka do kołyski? zawołała zgorszona 

Judysia. - A niby gdzie? Do kosza? Żadnego dzieciaka w Srebrnym Gaju nie chowaliśmy do 

kosza  jak  kociaka.  Tę  kołyskę  wyczyściłam  własnymi  rękami  i  do  kołyski  położymy  naszą 

małą! 

Pat  ucałowawszy  serdecznie  matkę  podeszła  na  paluszkach  do  kołyski,  drżąc  z 

podniecenia. Judysia wyjęła noworodka i pokazała go dzieciom. 

-  Och,  Judysiu,  jaka  ona  jest  słodka  -  szepnęła  zachwycona  Pat.  Czy  mogę  ją 

sekundeczkę potrzymać? 

-  Możesz,  kochanie  -  i  nim  pielęgniarka  i  ciotka Barbara  zdążyły  zaprotestować,  Pat 

trzymała  już  niemowlę  w  ramionach.  Tak  zręcznie,  jakby  to  robiła  całe  życie.  Jakie  cudne 

maleńkie stópki. 

Rozkoszne pomarszczone łapki. A te paznokietki różowe jak muszelki. 

- Jakiego koloru są jej oczka, Judysiu? 

- Fiołkowe, tak jak Winnie. I dam głowę, że będzie miała dołeczki w policzkach. 

 

 Ładne jest i ma szczęścia wiele Dziecko urodzone w niedzielę  

 - zacytowała ciotka Barbara. 

- Ona by była ładna, nawet jak by się urodziła w piątek. Ona jest naszym dzieckiem! - 

oświadczyła Pat. 

background image

- Słusznie mówi... - dorzuciła Judysia. 

-  Dziecko  trzeba  z  powrotem  włożyć  do  kołyski  -  nakazała  pielęgniarka  walcząc  o 

swój autorytet. 

Pat  niechętnie  oddała  maleńką.  Jeszcze  parę  minut  temu  myślała  o  dziecku  jak  o 

intruzie, którego należy znieść ze względu na matkę. 

Ale  teraz  stało  się  już  członkiem  rodziny  i  było  tak,  jakby  od  zawsze  było  cząstką 

Srebrnego  Gaju.  Wszystko  jedno,  skąd  się  wzięło,  czy  przyniósł  je  bocian,  czy  zostało 

znalezione w pietruszce, dziecko należało do nich. 

 

 „Czymże jest imię? * (* Cytat z tragedii Williama Szekspira pt. 

„Romeo i Julia”.)  

 I  

 Dopiero  w  trzy  tygodnie  później,  gdy  matka  mogła  zejść  na  dół,  a  pielęgniarka,  ku 

wielkiemu  zadowoleniu  Judysi,  opuściła  Srebrny  Gaj,  zabrano  się  do  nadania  imienia 

nowemu dziecku. 

Judysia równie niechętnie odnosiła się do panny Martin, jak panna Martin do niej. 

- Same nogi i pomadka do ust - mawiała wzgardliwie, gdy panna Martin ubierała się i 

wychodziła  na  spacer.  Było  to  krzycząco  niesprawiedliwe,  gdyż  panna  Martin  wcale  nie 

pokazywała więcej nóg, niż to nakazywała moda, a malowała się bardzo dyskretnie. 

Judysia przyglądała jej się nieżyczliwie. 

- Chętnie bym jej przyłożyła! Też pomysł, żeby chcieć nazwać naszą ślicznotkę Gretą! 

Gretą! A sama ma dziadka, który wziął i umarł, a potem znowu ożył. 

- Naprawdę, Judysiu? 

- Ano. Kuba Martin przez dwa dni leżał martwym bykiem. Doktor stwierdził zgon. A 

potem  na  złość  rodzinie  wstał.  Ale  nie  był  już  tym  samym  człowiekiem,  czego  należało 

oczekiwać. Rodzina okropnie się wstydziła. Panna Martin nie powinna zadzierać nosa. 

- Ale dlaczego, Judysiu, tak się wstydzili? - spytał Sid. 

- Jak już człowiek umarł, to przyzwoiciej by było pozostać martwym - zawyrokowała 

Judysia. - I panna Martin powinna o tym pamiętać, jak próbuje rządzić osobami, które jeszcze 

przed  jej  urodzeniem  zajmowały  się  dziećmi!  No,  ale  mamy  ją  z  głowy,  już  się  nam  nie 

będzie wierciła po domu z tą fałszywą miną. Przewróciło się jej w głowie, ot co. 

- Przecież to nie jej wina, że miała takiego dziadka - zauważyła Pat. 

background image

- Nie mówię, że jej wina, złotko. Nikt nie odpowiada za swoich przodków. Czyż moja 

własna babka nie była czarownicą? Ale o takich rzeczach musimy pamiętać i nie wbijać się w 

pychę. 

Pat cieszyła się ze zniknięcia panny Martin nie dlatego, że jej nie lubiła, ale wiedziała, 

iż  obecnie  będzie  mogła  częściej  brać  na  rękę  małą  siostrzyczkę.  Pat  uwielbiała  ją.  Czy  to 

możliwe, że Srebrny  Gaj  istniał bez niej? Kiedy stryj  Tom spytał  ją poważnym  tonem,  czy 

postanowili zatrzymać dziecko, czy też je utopić, była oburzona i zgorszona. 

-  Ależ,  złotko,  on  się  tylko  z  tobą  przekomarza  -  tłumaczyła  śmiejąc  się  głośno 

Judysia. - Starych kawalerów trzymają się dziwne żarciki. 

Zwlekali z wybraniem imienia dla malutkiej do odejścia panny Martin, nikt bowiem 

nie chciał, by nazywała się Greta, a nie śmiał tego pannie Martin powiedzieć. Tego samego 

popołudnia, kiedy panna Martin wróciła do domu, zajęli się tą ważną kwestią. 

Nie było to takie łatwe. Matka chciała nazwać córeczkę Dorotą, bo tak miała na imię 

jej  matka,  ojciec  -  Rachelą,  bo  tak  nazywała  się  jego  matka.  Romantyczna  Winnie 

proponowała Laurę, Józek uważał, że miło by było mieć Zuzię. Pat od tygodnia potajemnie 

nazywała siostrzyczkę Mirandą, a Sid twierdził, że dziecko o fiołkowych oczach powinno się 

nazywać  Wiolettą.  Ciotka  Azalka  optowała  za  Katarzyną,  a  Judysia  oświadczyła,  że 

prawdziwie  wytwornym  imieniem  byłoby  Domena.  Mieszkańcy  Srebrnego  Gaju 

przypuszczali, że Judysia myślała o Dominice, ale nikt się tego nigdy nie dowiedział. 

W końcu ojciec zaproponował,  żeby  każdy zasadził  w ogródku ziarnko fasoli, czyje 

ziarnko pierwsze zakiełkuje, ten będzie miał zaszczyt nadania imienia nowemu dziecku. 

-  Jeśli  dwa  ziarnka  równocześnie  wypuszczą  kiełki,  zwycięzcy  jeszcze  raz  będą 

musieli zasadzić fasolę. 

W  ten  sposób  każdy  miał  szansę,  rozstrzygać  będzie  los.  Dzieci  były  ogromnie 

podekscytowane.  Zasadzono  ziarenka,  wepchnięto  tabliczki  z  imionami  i  co  dzień 

przychodzono patrzyć. Pat postanowiła wstawać skoro świt, bo Judysia twierdziła, że rośliny 

lubią wschodzić nocą. Wieczorem nie widać nic, a rano już jest kiełek. I oto Pat zerwała się 

ósmego dnia z rzędu w chwili wschodu słońca. Wszyscy jeszcze spali - poza Judysią. Żeby ją 

wyprzedzić, należałoby się w ogóle nie kłaść. 

Pat zobaczyła, że jej ziarenko zakiełkowało. Przez chwilę czuła się wniebowzięta. A 

potem  w  jej  bursztynowych  oczkach  pojawił  się  namysł.  Miranda  była  ślicznym  imieniem. 

Ale tatuś chciał nazwać córeczkę Rachelą! To mama wybrała imiona dla niej i Sida, stryj dla 

Józka, ciocia Azalka nazwała Winnie Winifredą... właściwie teraz była kolej na ojca. 

background image

Tatuś nie upierał się przy Racheli, ale Pat czuła, że bardzo mu na tym imieniu zależy. 

W głębi duszy Pat przez cały czas miała nadzieję, że ziarenko taty wzejdzie pierwsze. 

Rozejrzała  się.  Wokoło  nie  było  żywego  ducha,  jeśli  nie  liczyć  Dżentelmena  Toma, 

który  siedział  na  kamieniu.  Wyrwała  fasolę  i  wrzuciła  ją  w  osty  za  kurnikiem.  Ojciec  miał 

dalej szansę. 

Wszystko  jednak  sprzysięgło  się  przeciw  biednemu  tacie.  Następnego  dnia 

zakiełkowały ziarenka  Winnie i  matki. Pat  je bezlitośnie wyrwała. Winnie nie liczyła się, a 

mama nadała już imiona dwojgu dzieciom. Wystarczy. Nazajutrz ten sam los spotkał fasolkę 

Józka. 

Potem  Sida  i  Judysi.  Pat  była  już  teraz  zatwardziałą  kryminalistką.  Zresztą  żadnego 

dziecka nie powinno się nazywać Domeną. 

Następnego  dnia  nie  pojawił  się  żaden  kiełek.  Pat  zaczęła  się  niepokoić.  Nikt  nie 

rozumiał, co się stało. Judysia stwierdziła ponuro, że wdał się w to księżyc. Pat obawiała się, 

że ziarenko ojca w ogóle nie wzejdzie, i zaczęła się rozpaczliwie modlić, by rano danym jej 

było zobaczyć kiełek. 

I zobaczyła. 

Rozejrzała  się  wokół  triumfalnym  wzrokiem,  nie  czując  cienia  skruchy.  Oto 

przyczyniła się do zwycięstwa ojca. 

Świat był cudowny! Nad Wzgórzem Mgieł pojawiły się pajęcze rozświetlone obłoki. 

Wśród srebrnych brzóz zasnął wiatr. Wysokie jodły trzęsły się ze śmiechu. W sadzie pojawiło 

się jedno z kociąt. Czwartek mył się leżąc na parapecie okna swego ukochanego spichlerza. Z 

gałęzi  rosnącego  nad  studnią  klonu  zagadywała  do  niego  ruda  wiewiórka.  Pojawiła  się 

Judysia z wiadrem. 

- Judysiu, wzeszło ziarenko taty - zawołała Pat. Nie powiedziała, że wzeszło pierwsze, 

bo to nie byłoby prawdą. 

-  No,  no  -  Judysia  dość  chętnie  przyjęła  wyrok  losu.  -  Co  prawda,  to  prawda,  tym 

razem  to  się  twojemu  tatusiowi  należało.  No  i  zawsze  to  milej  mieć  w  domu  Rachelę  niż 

Gretę! Greta! Co za pomysł! 

 

 Ii  

 To  w  sześć  tygodni  później  maleńka  została  Rachelą  w  majestacie  prawa,  gdy 

ochrzczono  ją  w  kościele,  ubraną  w  śliczną  sukienkę  ozdobioną  angielskim  haftem,  którą 

babka Gardinerowa własnoręcznie uszyła na uroczystość chrzcin swego pierworodnego. 

Wszystkie dzieci ze Srebrnego Gaju chrzczone były w tym stroju. 

background image

Obecnie wyszedł już z mody, ale Judysia Plum nie uznałaby chrztu za ważny, gdyby 

sukienka nie miała co najmniej półtora metra. Na drugie imię dano dziewczynce Dorota, żeby 

zrobić przyjemność matce, ale i tak dzień ten był dniem triumfu taty. 

Pat  nie  żałowała  tego,  co  zrobiła,  czasem  jednak  gryzło  ją  sumienie  i  któregoś 

wieczoru, gdy Judysia jak zwykle zajrzała, by polecić ją boskiej opiece, Pat usiadła na łóżku i 

objęła Judysię za szyję. 

- Judysiu... ja chyba zrobiłam coś bardzo złego... Wiesz, ja strasznie chciałam, żeby to 

tatuś mógł nadać malutkiej imię, i co rano wyrywałam inne kiełki... Czy to okropny grzech? 

- No, no, aleś się popisała! - Judysia zganiła ją, lecz w jej oczach pojawił się figlarny 

błysk. - Jeśli dowie się o tym Józek, to stłucze cię na kwaśne jabłko. Ja mu nie powiem. Sama 

byłam za tym, żeby to twój tatuś wybrał imię. Kobiety w tym domu strasznie jeżdżą mu po 

głowie, fakt. 

- Jego ziarenko zakiełkowało ostatnie  - westchnęła Pat. - A cioci Azalki w ogóle nie 

wzeszło. 

- Ha, ha, co ty powiesz! - zaśmiała się Judysia. - Wzeszło poprzedniego dnia i to ja je 

wyrwałam! 

 

 Przygotowania weselne  

 I  

 Tego roku pod koniec sierpnia Pat zaczęła chodzić do szkoły. 

Pierwszy dzień był okropny... niemal równie okropny jak tamten przed rokiem, kiedy 

do  szkoły  poszedł  Sid.  Bez  niej.  Dotąd  nigdy  się  nie  rozstawali.  Stała  przy  bramie  i 

wpatrywała się w oddalającą się sylwetkę braciszka, póki nie oślepiły jej łzy. 

-  On  po  południu  wróci,  złotko.  Pomyśl,  jak  ci  będzie  przyjemnie  go  powitać  - 

pocieszała Judysia. 

- Popołudnie jest strasznie daleko - łkała Pat. 

I  wydawało  jej  się,  że  ten  dzień  nigdy  się  nie  skończy.  Ale  wreszcie  wybiło  pół  do 

piątej  i  Pat  pobiegła  alejką  na  spotkanie  Sida.  Rzeczywiście,  cudownie  było  znów  go 

zobaczyć, to niemal wyrównało poranną przykrość. 

Pat  nie  miała  ochoty  chodzić  do  szkoły.  Osiem  godzin  dziennie  przez  pięć  dni  w 

tygodniu poza Srebrnym Gajem wydawało jej się prawdziwą tragedią. Judysia przygotowała 

wspaniałe drugie śniadanie, dała woreczek ulubionych czerwonych jabłuszek i  ucałowała ją 

na pożegnanie. 

background image

- Pamiętaj, kochanie, że idziesz się kształcić. Wykształcenie to wielka rzecz, już ja coś 

o tym wiem, bo nie miałam okazji go zdobyć. 

- Ależ, Judysiu, ty wiesz więcej niż inni! - zdziwiła się Pat. 

- Może i wiem, ale wykształcenie to zupełnie inna para kaloszy odparła Judysia. - Nic 

się nie martw. Świetnie sobie poradzisz. 

Znasz  elementarz,  to  już  coś.  No,  leć.  I  pamiętaj  o  dobrych  manierach.  Musisz 

przynosić zaszczyt Srebrnemu Gajowi, wiesz. 

I tylko myśl o tym pozwoliła Pat przetrwać jakoś ten dzień. I nie rozpłakać się, gdy 

trzymając  Sida  za  rękę  odwróciła  się  na  końcu  alejki,  by  pomachać  na  pożegnanie  Judysi 

stojącej w bramie ogrodu. 

I  podtrzymywała  na  duchu,  gdy  rozmawiała  z  panią  nauczycielką,  a  dwanaścioro 

obcych  dzieci  utkwiło  w  niej  wzrok.  A  także  potem,  kiedy  siedząc  samotnie  w  ławce, 

rysowała kółka. Bardzo jej także pomogła podczas pauzy na śniadanie, którą Winnie spędziła 

z dużymi dziewczynkami, Józek i Sid z chłopakami, a ona znalazła się sama wśród uczniów 

pierwszej i drugiej klasy. 

Kiedy wreszcie skończyły się lekcje, Pat przebiegła w myśli wydarzenia dnia i doszła 

z dumą do wniosku, że nie zawiodła Srebrnego Gaju. 

Cudownie było  wrócić do domu.  Judysia i  matka powitały ją tak, jakby jej  nie było 

cały rok. Malutka uśmiechnęła się i zaczęła gaworzyć, Czwartek wybiegł na jej spotkanie. A 

wszystkie kwiatki w ogrodzie ukłoniły się. 

- Wszyscy cieszą się, że już jestem - zawołała. 

Doprawdy, warto było opuścić dom, żeby zaznać radości powrotu. I jaką frajdą było 

opowiadać Judysi o swoich szkolnych przeżyciach. 

- Polubiłam wszystkie dziewczynki poza Mają Binnie. Przechwala się, że kamienie w 

jej ogrodzie nie są omszałe. Powiedziałam jej, że mnie się mech podoba. Ona uważa, że nasz 

dom jest staroświecki i należałoby go odmalować. I że tapety w naszym gościnnym pokoju są 

poplamione. 

-  No  bo  są.  Koło  kominka  jest  zaciek  i  nic  się  nie  da  zrobić.  Kto  widział  słuchać 

Binnie’ych! Coś ty jej odpowiedziała? 

-  Że  Srebrnego  Gaju  nie  musi  się  malować  tak  często  jak  innych  domów,  bo  on  nie 

jest brzydki. 

Judysia parsknęła śmiechem. 

-  Jeden  zero!  To  domiszcze  Binnie’ych  jest  najbrzydsze,  jakie  w  życiu  widziałam, 

mimo tej świeżutkiej żółtej farby. No i co ona na to? 

background image

-  Och,  Judysiu,  ona  powiedziała,  że  różowe  zasłony  w  naszym  salonie  są 

wypłowiałe... I to prawda. Poczułam się zdruzgotana. W Północnym Glen wszyscy poza nami 

mają w salonikach takie śliczne koronkowe firanki! 

 

 Ii  

 Ale to wszystko działo się trzy tygodnie temu, teraz chodzenie do szkoły było czymś 

najbardziej naturalnym na świecie i Pat polubiła szkołę. 

Aż  tu  któregoś  popołudnia  Judysia  powiedziała  od  niechcenia  coś,  co  podziałało  na 

Pat jak grom z jasnego nieba. 

- Czy wiesz już, że w końcu września twoja ciocia Azalka wychodzi za mąż? 

Z początku Pat wcale w to nie chciała uwierzyć... Ciocia Azalka nie może wyjść za 

mąż i  opuścić Srebrnego Gaju! Wreszcie musiała przyjąć to  do wiadomości  i  przez tydzień 

płakała  co  wieczór.  Nawet  Judysia  nie  potrafiła  jej  pocieszyć.  Nie  pomagała  nawet  myśl  o 

Płaczliwym Willu... 

- Najwyższy czas, żeby twoja ciocia Azalka wyszła za mąż, jeśli nie ma zostać starą 

panną. 

- Ciocia Barbara i ciocia Edyta są starymi pannami i są bardzo szczęśliwe - szlochała 

Pat. 

- Ejże, ejże, dwie stare panny w rodzinie zupełnie wystarczą! 

Twoja ciocia Azalka ma rację, że chce wyjść za mąż. Na tym świecie kobiety mają i 

tak  ciężkie  życie...  Pewnie,  że  będzie  nam  jej  brakować.  Ona  zawsze  potrafiła  umilić 

każdemu czas. Ale już pora, żeby się ustaliła. Najgorszy wróg nie powie, że uganiała się za 

mężczyznami.  Ale  lubiła  poflirtować  i  parę  razy  bardzo  się  bałam,  że  zwiąże  się  z  jakimś 

ladaco...  „Judysiu  -  mówiła  -  to  tak  przyjemnie  mieć  wielbicieli”.  Całe  szczęście,  że 

zdecydowała  się  na  Roberta  Madisona.  To  solidny  człowiek.  Polubisz,  kochanie,  twojego 

nowego wujka. 

-  Nie  polubię  -  ponuro  odpowiedziała  Pat,  która  zamierzała  go  nienawidzić.  -  Ty  go 

lubisz, Judysiu? 

- Pewnie, że lubię. Pan Bóg nie poskąpił mu rozumu. I ma sklep. 

Żona sklepikarza ma dużo lżejsze życie niż żona farmera. 

- I uważasz, że jest dość przystojny, by zostać mężem cioci Azalki? 

-  No,  no,  widziałam  brzydszych.  Nie  da  się  zaprzeczyć,  że  trochę  nadto  obrósł  w 

tłuszczyk, i nie da się zaprzeczyć, że jest kłapouchy. Jak cała jego rodzina. Odziedziczyli to 

background image

po Callenderach. Takich uszu jak stary Henry Callender to nie miał nikt. Kiedy widziało się 

tylko jego głowę, można by pomyśleć, że to nietoperz... 

Ale Robert ma przyjemną twarz i wszyscy jesteśmy radzi, że twoja ciocia się na niego 

zdecydowała. Teraz ci mogę powiedzieć, że niemałośmy się namartwili. Najpierw był Gordon 

Rhodes... no, nie wierzyłam, żeby wyszła za takiego krętacza! A Will Owen... Długi Alek go 

lubił, ale on miał pypcia na języku. Gdyby Wszechmogący odebrał mu mowę, nikt by nawet 

tego nie zauważył. Ja tam wolę, żeby mężczyzna miał coś do powiedzenia... Przez jakiś czas 

myśleliśmy, że zdecyduje się na Sida Taylora. Ale kiedyś powiedziała mu, że nie podoba jej 

się jego krawat i tyleśmy go widzieli. Trudno się dziwić. Pamiętaj, Pat, jak ci się kto spodoba, 

to nie krytykuj jego krawatów, póki ci w kościele nie przysięgnie dochować wierności... 

Twoja  mama  popierała  Cala  Gibsona.  Owszem,  nie  powiem,  był  z  niego  elegancki 

mężczyzna. Ale pochodził z tych Gibsonów z Letniego Brzegu i bałam się, że będzie na nas 

patrzył z góry... I jakoś dziwnie wyglądał, trochę tak jak zezowaty kot... A tymczasem Robert 

Madison  przychodził  i  przychodził...  Jak  tylko  Azalka  odprawiła  któregoś  z  konkurentów, 

zaraz się znów pojawiał. 

Madisonowie jak się na coś zawezmą, zawsze dopną swego. Weź na przykład stryja 

Roberta, Kubę... Opowiadałam ci chyba, jak zamarynował brata i przywiózł go pochować do 

kraju... 

- Zamarynował? 

- Przecie powiadam. Ned Madison zmarł na statku Kuby,  kiedy w 1850 roku byli na 

samym  środku  Oceanu  Indyjskiego.  Wszyscy  oczywiście  chcieli  urządzić  mu  pogrzeb  na 

morzu. Ale Kuba zaklął się, że pochowa Neda w rodzinnym grobie na Wyspie. Kazał zrobić 

ołowianą  trumnę,  ułożył  w  niej  Neda  i  nalał  do  pełna  rumu.  No  i  Ned  dojechał  do  domu 

świeżutki jak pączek róży. Co prawda Kuba nigdy już potem nie przyszedł do siebie... więc 

sama  widzisz,  jacy  ci  Madisonowie  są...  No,  no,  wszystko  układa  się  jak  najlepiej,  a  my 

musimy zadbać o honor rodziny i urządzić piękne wesele. 

Pat  trudno  było  się  z  tym  pogodzić.  Kochała  ciotkę  Azalkę  znacznie  bardziej  niż 

ciotkę Edytę, a nawet ciotkę Barbarę. Ciotka Azalka była taka wesoła i śliczna. Miała ciemną 

brzoskwiniową  cerę,  oczy  i  włosy  brunatne  jak  orzech,  czerwoniutkie  usteczka,  różowe 

policzki.  Wyglądała  jak  kwiat,  zgodnie  ze  swoim  imieniem.  A  to  zdarza  się  rzadko.  Na 

przykład Liliana Whitney miała krucze włosy, a Róża Rhodes była wyblakła i nijaka. 

Reszta  dzieci  ze  Srebrnego  Gaju  potraktowała  to  wydarzenie  bardziej  filozoficznie. 

Sid emocjonował się weselem w rodzinie, a Winnie uznała, że miło jest wychodzić za mąż. 

- Nie widzę, co w tym miłego - oświadczyła rozgoryczona Pat. 

background image

- Przecież trzeba wyjść za mąż - pouczyła ją Winnie. - Ty też kiedyś wyjdziesz. 

Pat pędem udała się do matki. 

- Mamusiu, powiedz mi... Przecież ja nie będę musiała wyjść za mąż? 

- Tylko wtedy, jeśli zechcesz - zapewniła ją matka. 

- No to w porządku - westchnęła z ulgą Pat. - Nigdy nie zechcę. 

-  Wszystkie  dziewczęta  tak  mówią  -  zauważyła  Judysia  mrugając  do  pani 

Gardinerowej. - A kto wie, może i ja się zdecyduję. Miałam onegdaj propozycję. Przyczłapał 

tu  stary  Drinkwine  i  chciał,  żebym  została  czwartą  panią  Drinkwine’ową.  O  mały  włos  nie 

upuściłam  nowego  czajniczka  do  herbaty.  Długo  się  naczekałam,  ale  wreszcie  ktoś  mi  się 

oświadczył. 

- Judysiu! Przecież ty za niego nie wyjdziesz? 

- No, no, a właściwie czemu nie? 

- I odejdziesz od nas? 

- W tym sęk! - oznajmiła Judysia, która odesłała starego Tomasza, jak się wyraziła, na 

zieloną trawkę. 

 

 Iii  

 Któregoś poranka Judysia oznajmiła Pat: 

- Ślub odbędzie się w ostatnim tygodniu września, Deus vult. 

Pat  zadrżała.  Wiedziała,  że  ten  ślub  nastąpi,  ale  żeby  mówić  o  tym  tak  obojętnym 

tonem! 

- Co to znaczy „Deus vult, Judysiu? 

- No, jeśli Pan Bóg dopuści. 

- A jeśli nie dopuści? 

- Wtedy, złotko, ślub się nie odbędzie. 

Pat zaczęła się zastanawiać, czy nie pomodlić się o to, żeby Pan Bóg nie dopuścił. 

- Powiedz, Judysiu, co by się stało, jakby ktoś pomodlił się o coś złego? 

- Niewykluczone, że by to wyprosił - odpowiedziała Judysia tak złowieszczym tonem, 

że przerażona Pat postanowiła nie ryzykować. 

W  końcu  pogodziła  się  z  losem.  Koleżanki  w  szkole  zazdrościły  jej  ciotki,  która 

wychodzi  za  mąż.  I  w  Srebrnym  Gaju  zapanowała  miła  atmosfera  podniecenia.  Mówiono 

niemal wyłącznie o przygotowaniach do ślubu i do wesela. Starej kotce w stodole „wylęgły 

się” jak to nazwała Judysia, kocięta, ale nikt oprócz Pat tym się nie przejął. 

background image

Przyjemnie było mieć tajemnicę. Tylko ona i kotka wiedziały, gdzie są ukryte kocięta. 

Pat nie zamierzała nikomu o tym powiedzieć aż do chwili, gdy kociaki będą już za duże, by je 

utopić. 

Większość narodzonych wiosną kotków zniknęła w niewytłumaczony sposób. Został 

tylko Wtorek i Czwartek, a Wtorka obiecano ciotce Azalce. Tak więc Pat bardzo się ucieszyła 

nowymi  kociętami,  ceremonię  nadawania  imion  odłożyła  jednak  na  „po  ślubie”,  teraz  jakoś 

nie mogła się skupić. 

Ku  jej  wielkiej  radości  wytapetowano  na  nowo  pokój  Poety.  Choć  przykro  jej  było, 

gdy  zdzierano  stary  papier...  A  kiedy  matka  kupiła  nowe  cieniutkie  koronkowe  firanki  do 

salonu, Pat uświadomiła sobie, że to wesele ma swoje dobre strony. 

Ale zbuntowała się, kiedy zabrano się do odnawiania jej pokoiku. 

Kochała starą tapetę w czerwone i zielone papugi, które, odkąd pamiętała, co rano ją 

radośnie witały. Pat wciąż miała tajemną nadzieję, że któregoś dnia naprawdę ożyją. 

- Nie wiem, dlaczego ja mam mieć nowe tapety, skoro to ciotka Azalka wychodzi za 

mąż? 

- Bądź rozsądna, złotko - tłumaczyła jej Judysia. - Wiesz przecież, że w dzień wesela 

w domu będzie dziki tłok. Przyjadą ci wasi wytworni krewni z miasta i z Nowej Szkocji... no i 

ci  Madisonowie  z  Nowego  Brunszwiku  -  a  to  ponoć  milionerzy.  I  będą  się  przebierać  w 

twoim pokoju. Przecież nie chcesz, by się krzywili na wypłowiałe tapety? 

Nie, tego Pat nie chciała. 

-  Powiedziałam  twojej  matce,  żeby  ci  pozwoliła  samej  wybrać  nową  tapetę...  w 

sklepie jest taka w błękitne dzwoneczki, które ci się na pewno spodobają. Więc koniec dąsom 

i pomóż mi czyścić srebro. 

Na takie święto wszystko musi lśnić. Już od dwudziestu lat nie mieliśmy w Srebrnym 

Gaju żadnego wesela. Od czasu kiedy twojej ciotce Krystynie udało się wyjść za mąż. Mam 

nadzieję,  że  twojej  cioci  Azalce  nie  przydarzą  się  takie  tarapaty  z  welonem  jak  tej  biednej 

Krysi! 

- A co się stało, Judysiu? 

-  Co  się  stało,  pyta.  To  był  przepiękny  długi  welon,  który  twoja  praprababka 

przywiozła ze Starego Kraju. Położyli go na łóżku w pokoju Poety. I kiedy po niego przyszli, 

to  wiesz,  co  zobaczyli,  złotko?  Wtedy  w  Srebrnym  Gaju  był  mały  piesek,  wkradł  się 

rozpustnik do pokoju i poszarpał welon w strzępy. Nie dziwota, że Krysia zaczęła zanosić się 

od płaczu. 

- Ach, Judysiu... no i co zrobili? 

background image

-  Nic.  A  co  mieli  robić?  Biedna  Krysia  brała  ślub  bez  welonu  i  cały  czas  szlochała. 

Był  wielki  skandal,  powiadam  ci.  Tym  razem  sama  zamknę  na  klucz  pokój  Poety,  a  jeśli 

złapię tego kundla Józka, jak się włóczy po domu, to mu sprawię lanie. No, teraz pójdziemy 

na  górę  wybrać  śliwki.  Upiekę  twojej  cioci  Azalce  wielki  placek  ze  śliwkami.  Zawsze 

mówiła, że nikt nie potrafi upiec takiego placka jak Judyta Plum*... nazwisko zobowiązuje... 

(* Plum [ang.] - śliwka.)  

 Iv  

 Pat bardzo się ucieszyła, że ma być „dziewczynką z kwiatkami”. Ale zaraz zrobiło jej 

się  żal  Winnie,  która  była  na  to  za  duża,  a  jednocześnie  za  mała,  żeby  zostać  druhną.  I 

dziewczynki,  i  druhny  miały  być  -  ku  zgrozie  Judysi  -  w  zielonych  sukienkach.  Judysia 

oznajmiła, że zielony kolor na ślubie przynosi pecha. 

- Tak, tak, kiedyś w Starym Kraju mieliśmy wesele z ubranymi na zielono druhnami. I 

Zaczarowany Ludek tak się rozwścieczył, że obłożył ten dom klątwą. 

- Jaką? 

-  Nie  przerywaj.  Przecie  mówię...  w  tym  domu  nigdy  już  nie  miał  zagościć  śmiech. 

Nigdy. To straszna klątwa. Wyobraź sobie dom, w którym nikt się nie śmieje. 

- I tak się stało? 

- Ano stało. Płakać płakano, a śmiechu nikt nie uświadczył. 

Pat poczuła się dość niewyraźnie. A jeśli w Srebrnym Gaju też wszyscy przestaną się 

śmiać?...  Umilknie  cichy  śmiech  ojca  i  tubalny  stryja  Toma.  Winnie  śmiała  się  tak 

srebrzyście,  Judysia  tak  serdecznie...  Ale  ta  sukienka  była  taka  śliczna...  seledynowa  jak 

wiosenne listki, a na ramieniu pęczek maleńkich różyczek. 

Marszczony zielony kapelusik też był ozdobiony różyczkami. Pat zachwycała się nim; 

klątwa nie klątwa. Nie zdawała sobie sprawy z tego, o czym dobrze wiedziała Judysia, że dla 

jej bladej buzi był to kolor bardzo nietwarzowy. Nie miała w sobie jeszcze krztyny próżności. 

Ślub  wyznaczono  na  popołudnie,  owo  „ślubne  uroczysko”,  jak  to  nazwała 

dziesięcioletnia Winnie, mistrzyni w przekręcaniu wyrazów, odbyło się w starym kamiennym 

kościółku  w  Południowym  Glen,  do  tego  bowiem  kościółka  od  niepamiętnych  czasów 

uczęszczała rodzina Gardinerów. Judysia uznała to za karygodny nowoczesny wymysł. 

-  Za  dawnych  dobrych  czasów  ślub  odbywał  się  w  Srebrnym  Gaju  wieczorem,  a 

potem  tańczono  całą  noc.  Ale  wtedy  nikomu  się  nie  śniło  o  podróżach  poślubnych. 

Nowożeńcy,  jak  Pan  Bóg  przykazał,  wracali  do  domu  i  zaczynali  nowe  życie.  Czasy  się 

zmieniły, powiadam wam, i to wcale nie na lepsze. Dawniej tylko episkopaliści pobierali się 

w kościele, a nie przyzwoici prezbiterianie. 

background image

- Ty, Judysiu, jesteś prezbiterianką? 

Pat  się  nagle  zaciekawiła.  Nigdy  nie  zastanawiała  się  nad  religią  Judysi.  Judysia 

chodziła  z  nimi  w  niedzielę  do  kościółka  w  Południowym  Glen,  ale  nigdy  nie  siedziała  w 

rodzinnej ławce, wchodziła na chór, żeby, jak twierdził stryj Tom, nic nie umknęło jej oczu. 

- O tyle, o ile może nią być Irlandka - odpowiedziała wymijająco Judysia. - Żeby być 

prawdziwym  prezbiterianinem,  trzeba  być  Szkotem.  Tak  czy  owak  wciąż  się  modlę,  żeby 

wszystko dobrze poszło i twojej cioci Azalce lepiej się poszczęściło niż kuzynce jej dziada. 

- A co się stało kuzynce dziada, Judysiu? 

- Ejże, ejże, nigdy nie słyszałaś? Widzę, że gdyby nie stara Judysia, to w ogóle byś nie 

znała  rodzinnej  historii...  Zmarła  biedaczka  w  przeddzień  ślubu  na  zapalenie  płuc  i 

pochowano ją w ślubnej sukni. Najsmutniejsze było to, że tak długo nie mogła zdobyć męża, 

miała już dobrą trzydziestkę... i tu w ostatniej chwili taki zawód. Nie płacz, złotko, to stało się 

już pięćdziesiąt lat temu. I tak by już pewnie nie żyła... oszczędziła sobie przynajmniej wielu 

życiowych zmartwień. Opowiadano, że pan młody był lekkoduchem i zależało mu tylko na 

posagu. No, pomieszaj ciasto i nie wyjadaj śliwek. 

 

 V  

 Ostatni  tydzień  było  to  czyste  szaleństwo.  Pozwolono  Pat  nie  chodzić  do  szkoły, 

częściowo dlatego, że bardzo się przydawała w domu, a częściowo dlatego, że w przeciwnym 

razie gotowa by umrzeć. 

Judysia  większość  czasu  spędzała  w  kuchni  piekąc  i  gotując,  wyglądała  jak  stara 

czarownica pichcąca jakiś nieziemski dekokt. 

Przychodziła jej pomagać ciotka Barbara, ciotka Edyta zaś piekła ciasta w domu, gdyż 

żadna kuchnia nie byłaby w stanie pomieścić i jej, i Judysi. 

Ciotka  Azalka  robiła  kremy,  matka  -  galaretki.  Matce  poza  tym  nie  pozwalano  się 

niczego  tknąć.  Uważano,  że  ma  dosyć  roboty  zajmując  się  Przylepką,  bo  po  tym  całym 

rwetesie o imię tak teraz małą nazywano. Judysia powiedziała kiedyś Pat, że matka wciąż nie 

przyszła do siebie po tej strasznej migrenie, która nawiedziła ją owej nocy, gdy znaleziono w 

pietruszce Przylepkę, i trzeba o nią strasznie dbać. 

Pat ubijała jajka, mieszała ciasto i na zmianę z Sidem wylizywała potem miski. Dom 

od rana do wieczora pełen był rozkosznych zapachów. I cały czas słyszała:  - Pat,  chodź no 

tutaj... - Albo: 

- Pat, poleć po... - i chwilami zaczynało jej się kręcić w głowie. 

background image

- Tylko spokojnie - napominała Judysia. - Najpierw pomyśl, potem zrób. Kto nie ma w 

głowie, ten ma w nogach... Musisz się tego nauczyć. Za bardzo tobą ganiają, Judysia do tego 

nie  dopuści.  Ale  co  prawda,  to  prawda:  bez  ciebie  nie  udałoby  się  nam  przygotować  tego 

weseliska twojej ciotki Azalki... 

Weseliska  jak  weseliska,  ale  w  każdym  razie  bez  Pat  nie  byłoby  masła.  Judysia  od 

tygodnia już nie posyłała do mleczarni mleka od najbardziej rasowej  krowy i  w przeddzień 

wesela zaczęła ubijać śmietanę w staromodnej maślnicy, której nie dała sobie odebrać. 

Ubijała  i  ubijała,  i  kiedy  późnym  popołudniem  Pat  zeszła  do  chłodnej  piwnicy, 

znalazła ją „całkiem rozstrojoną”. 

- Tę śmietanę coś zaczarowało - oświadczyła zrozpaczona Judysia. Ręce mi opadają, a 

masła jak nie ma, tak nie ma. 

Nie  do  pomyślenia  było,  żeby  do  ubijania  masła  miała  się  zabrać  matka,  a  ciotka 

Azalka  miała  na  głowie  sto  spraw.  Sprowadzono  z  podwórza  ojca,  który  zgodził  się 

spróbować. Ale po półgodzinie dał za wygraną. 

- Wylej, Judysiu, tę śmietanę świniom - oświadczył. - Kupimy masło w sklepie. 

Judysia  nie  myślała  dopuścić  do  podobnej  hańby.  Kupować  w  sklepie  masło,  które 

zrobił  nie  wiadomo  kto!  Poszła  przygotować  kolację,  głęboko  przekonana,  że  zawiniły  tu 

zielone suknie druhen. 

Pat zeskoczyła z beczki, na której siedziała, i postanowiła spróbować. Co za świetna 

zabawa!  Od  dawna  marzyła,  żeby  pozwolono  jej  ubić  masło,  ale  Judysia  nie  chciała  się 

zgodzić; nie wolno było ubijać ani za szybko, ani za wolno, masło gotowe stać się za twarde 

albo pozostać mazią. Teraz jednak przestało to odgrywać rolę i mogła sobie użyć za wszystkie 

czasy... Bach, bach... 

plum... plum... bach, bach... flap, flap, flap... Coraz trudniej było poruszać tłuczkiem i 

Pat  doszła do wniosku, że chyba ma już dosyć tego ubijania masła, gdy  nagle na schodach 

pojawiła się Judysia, by ją zawołać na kolację. 

- O, Judysia! A ja ubijałam i ubijałam, aż się spociłam. 

Judysia zgorszyła się. 

- Co to za wyrażenie: spociłam się! Żebym tego więcej nie słyszała! Gardinerowie się 

nie  pocą.  To  dobre  dla  Binnie’ych!  No  cóż,  trzeba  będzie  wylać  śmietanę  świniom  i  kupić 

masło w sklepie! 

Taki wstyd... To te zielone sukienki, można było tego oczekiwać. 

Każdy wie, że... 

Judysia zajrzała do maślnicy i oczy wylazły jej z głowy. 

background image

-  Ależ  ty,  moje  złotko,  ubiłaś  masło!  No,  no.  Piękne  masło.  Tymi  twymi  małymi 

rączkami  zrobiłaś  coś,  co  nie  udało  się  ani  mnie,  ani  Długiemu  Alkowi.  No,  no,  zaraz 

powiemy całej twojej rodzinie. 

To był prawdziwy triumf. 

 

 Oto oblubienica  

 I  

 Nadszedł  wreszcie  dzień  ślubu.  Od  tygodnia  Pat  liczyła  dni.  Już  tylko  cztery  dni 

ciocia Azalka zostanie z nimi w Srebrnym Gaju... 

już tylko trzy... dwa... dziś jest ostatni dzień. Tej nocy spała z Judysią, bo jej pokoik 

zajęli przybyli z daleka goście. Obie z Judysią zerwały się przed świtem i zbiegły na dół, by 

zobaczyć, jaka się zapowiada pogoda. 

- Królewski dzień - oznajmiła Judysia tonem głębokiej satysfakcji. 

-  Wczoraj  wieczorem  bałam  się  deszczu,  księżyc  paradował  w  lisiej  czapie,  a 

wiadomo,  że  deszcz  nie  przynosi  szczęścia  pannie  młodej,  nie  mówiąc  już  o  błocie,  które 

wnoszą do domu goście. No, teraz pobiegnę powiedzieć słonku, żeby wzeszło, i uporam się z 

udojem, nim wstanie twój ojciec. Biedak ledwo już żyje... 

- Jak to, Judysiu, to słonko nie wstanie, póki mu nie każesz? 

- Wolę nie ryzykować, złotko. 

Judysia poszła wydoić krowy, a Pat kręciła się po Srebrnym Gaju. 

Dziwnie było krążyć po domu o świcie, kiedy wszyscy jeszcze spali. 

Dom jakby na coś czekał. Oczywiście z powodu wesela pokoje wyglądały inaczej niż 

zwykle. W salonie płomieniły się jesienne liście i chryzantemy. Nowe firanki były tak śliczne, 

że Pat pożałowała, że Binnie’owie nie należą do zaproszonych gości. 

Chciałaby zobaczyć minę Mai. Salonik pełen był prezentów ślubnych. 

Już poprzedniego wieczora nakryto stół w jadalni. Jakże pięknie wyglądał, lśniło szkło 

i srebrne świeczniki, w których wysokie cienkie świeczki przypominały promienie księżyca. 

Pat  wybiegła  na  dwór.  Właśnie  wschodziło  słońce  posłuszne  rozkazowi  Judysi. 

Powietrze  przepojone  było  miodowym  jesiennym  brzaskiem.  Nawet  brzozy  i  topole 

Srebrnego  Gaju  wyglądały  jak  złociste  panny.  Ogród  zmęczył  się  rośnięciem  i  przysiadł 

odpocząć, tylko okazałe prawoślazy pyszniły się nad starym kamiennym murkiem. 

Pat odwróciła się i zobaczyła, jak nieznany wychudzony kot bez ucha wypija mleko ze 

spodeczka  dla  wróżek.  A  więc  to  tak!  Zawsze  to  podejrzewała,  ale  przykro  było  wiedzieć. 

Czyżby na tym świecie nie było już miejsca na czary? 

background image

-  Judysiu...  -  pisnęła  Pat  ze  łzami  w  oczach,  gdy  Judysia  podeszła  do  studni  z 

wiadrami mleka. - Judysiu, wróżki nie wypijają mleka. 

To kot! Sid zawsze mówił, że to kot. 

- No, no, skoro tej nocy wróżki tu nie zajrzały, to czemu nie ma się pożywić biedny 

kot? Żałujesz mu? Nigdy nie twierdziłam, że wróżki pojawiają się co noc. Muszą odwiedzać 

niejeden dom. 

-  Judysiu,  powiedz  -  ale  z  ręką  na  sercu  -  czyś  ty  kiedyś  widziała  wróżkę  pijącą 

mleko? 

- No i co z tego, że nie widziałam? Ale moja babka widziała! Wiele razy opowiadała 

mi  o  tym!  Kobold  chłeptał  mleko,  aż  mu  się  uszy  trzęsły!  I  zaraz  następnego  dnia  złamała 

nogę.  Dziękuj  Najwyższemu,  że  nigdy  nie  zobaczyłaś  Zaczarowanego  Ludku.  Oni  tego 

bardzo nie lubią. 

 

 Ii  

 Dzień ten dostarczył Pat dużo przyjemności, choć nie obyło się bez bolesnych chwil. 

W Srebrnym Gaju aż wrzało, zwłaszcza od momentu, kiedy psiaka Józka, Frycka, ugryzła w 

powiekę osa i trzeba było zamknąć go w stodole. Wszyscy stroili się... Tak, śluby są ciekawe, 

Sid miał rację. Matka włożyła prześliczną nową suknię koloru złocistobrunatnej chryzantemy 

i Pat czuła się z niej taka dumna, że to aż bolało. 

- Jak to przyjemnie mieć ładną matkę! - zawołała z zachwytem. 

Zresztą była dumna z całej rodziny. Z ojca, który nie mógł znaleźć krawata, a potem 

tak się spieszył, że włożył lewy but na prawą nogę i nim się spostrzegł - już go zasznurował, 

ale  teraz,  ubrany  i  wyświeżony,  był  już  w  każdym  calu  prawdziwym  Gardinerem.  Była 

dumna  z  kochanej  maleńkiej  Przylepki,  której  jedwabne  pończoszki  opadały  pokazując 

rozkoszne  tłuste  nóżki.  Z  Winnie,  która  w  żółtej  sukience  wyglądała  jak  wielki  złocisty 

bratek. Z Sida i Józka w nowych garniturach i białych kołnierzykach. I nawet z Judysi, która 

rozkwitła niczym królowa. 

Wyciągnęła z kufra odświętną suknię, koronkowy szal i błękitny jedwabny czepeczek, 

wspaniały relikt minionego stulecia. Judysia umarłaby raczej, niż pokazała się publicznie bez 

nakrycia głowy. A gardziła nowoczesnymi kapelusikami! Włożyła też błyszczące lakierki na 

wysokich obcasach. Tak wystrojona, kręciła się po domu, sprawdzając bacznym okiem, czy 

wszystko jest w porządku, i witając nadciągających przyjaciół tym swoim głosem „od gości” 

pozbawionym nagle irlandzkiego akcentu. 

background image

Nikt  nie widział jeszcze ciotki  Azalki i  jej druhen, zamknęły się na  cztery spusty  w 

pokoju Poety. Matka ubrała Pat w tę śliczniutką seledynową sukienkę i zielonkawy kapelusik. 

Pat  zachwycała  się  sukienką,  ale  szybko  pobiegła  na  górę  do  swojej  szafy,  by  zawiadomić 

swą odświętną błękitną szatkę, że wcale o niej nie zapomniała. 

Pojawiły się ciotki. Ciotka Barbara wyglądała bardzo „weselnie” w sukni i płaszczu z 

beżowej koronki, ciotka Edyta uznała, że jest to strój „zbyt młodzieńczy”. Sukni ciotki Edyty 

nikt nie nazwałby młodzieńczą, ale była to także piękna suknia i Pat pękała z dumy, że ma 

taką wspaniałą rodzinę. 

Wuj  Brian  z  Letniego  Brzegu  miał  zabrać  pannę  młodą  i  jej  druhny  swoim  nowym 

autem;  wreszcie  spłynęły  po  schodach,  był  to  cudowny  moment.  Pat  poczuła,  że  pieką  ją 

oczy.  Czyżby  tą  tajemniczą  istotą  w  bieli  spowitą  w  długi  welon  była  naprawdę  wesolutka 

ciocia Azalka? Tak, już ją utracili... Ale nie, ciocia Azalka zatrzymała się przy niej i szepnęła: 

- Ukryłam w bukiecie ślubnym te bratki, które mi przyniosłaś. 

Dziękuję ci. Panna młoda musi mieć „coś niebieskiego”. 

I przez chwilę znów było cudownie. 

Ojciec wpakował matkę, Winnie, Judysię i Józka do swojego wysłużonego auta, a Pat 

i Sid mieli pojechać powozem stryja Toma. 

Stryj  Tom  jeździł  obszernym  faetonem  zaprzężonym  w  parę  gniadoszy  z  białymi 

gwiazdami na czołach. Pat wolała ten powóz od najwytworniejszego auta. Ale dlaczego stryj 

się spóźnia? 

- Przyjedziemy po ślubie... - jęczała. - Już sto aut pojechało w stronę kościoła! 

- Nie przesadzaj. 

- W każdym razie pięć! - zawołała oburzona Pat. 

-  No,  no,  stryj  już  nadjeżdża.  Pamiętaj  o  dobrych  manierach!  napominała  ją  Judysia 

zniżając głos do szeptu. 

Ciotka Barbara, Pat i Sid zasiedli na tylnym siedzeniu powozu. Pat czuła się ogromnie 

ważna i aż zadarła do góry głowę, kiedy zobaczyła, że z przejeżdżającego auta przygląda jej 

się z zazdrością Maja Binnie. Zwykle oboje z Sidem chodzili do kościoła na skrót przez pola. 

Ale  droga  też  była  śliczna,  złociły  się  ścierniska,  na  płotach  przysiadały  czarne  wrony, 

widniejące w oddali błękitne morze promieniało szczęściem. 

A  potem  kościół  wśród  klonów  i  świerków.  Trzeba  było  ustawić  orszak  ślubny... 

ludzie w kościele wstali... Główną nawą kroczyła ciocia Azalka wsparta o ramię ojca, a za nią 

szły Janka Madison i Salka Gardiner, no i sama Pat dźwigając w opalonych łapkach koszyk 

background image

róż... Potem nastąpiła cisza... odezwał się uroczysty głos pastora... modlitwy... przez witraże 

wpadało kolorowe światło zmieniając zwykłych śmiertelników w nieziemskie postacie. 

Z  początku  Pat  była  zbyt  oszołomiona,  by  uświadomić  sobie,  co  naprawdę  czuje... 

Widziała,  jak  rubinowe  światło  znaczy  welon  cioci  Azalki...  widziała  kłapouchego  Roba 

Madisona...  widziała  kruczoczarne  włosy  Salki  pod  zielonym  kapelusikiem...  widziała 

paprocie i kwiaty... i nagle usłyszała głos cioci Azalki, i zobaczyła, jak ciocia Azalka patrzy 

na pana młodego. 

I wtedy wydarzyło się coś strasznego. Odwróciła się do siedzącej z tyłu Judysi. 

- Judysiu, pożycz mi chusteczkę... zaraz się rozpłaczę - szepnęła z przerażeniem. 

Judysia poczuła gęsią skórkę. Rozpaczliwa sytuacja wymaga rozpaczliwych środków. 

Jej chusteczka była ogromna. A z tyłu siedzieli Binnie’owie! Nachyliła się. 

-  Jeśli  rozpłaczesz  się  i  okryjesz  wstydem  Srebrny  Gaj,  nigdy  już  nie  dostaniesz 

sadzonego jajka! 

Pat wzięła się w karby. Czy pomogła myśl o Srebrnym Gaju, czy o sadzonym jajku, 

czy też obie te rzeczy naraz? W każdym razie przełknęła łzy i zaczęła mrugać oczyma. Udało 

się. Ceremonia dobiegła końca, nikt nic nie zauważył, wszyscy uważali, że Pat zachowała się 

bardzo  dzielnie.  Cały  Srebrny  Gaj  doznał  ulgi,  wszyscy  drżeli,  że  Pat  się  załamie,  tak  jak 

kiedyś  Kora  Gardiner,  która  na  ślubie  siostry  zaczęła  histerycznie  szlochać,  i  zawstydzona 

matka musiała ją zabrać do domu. 

- Pięknie się zachowałaś, złotko - szepnęła z dumą Judysia. 

Pat udało się jakoś przetrwać przyjęcie i kolację, ale nie mogła przełknąć ani kęsa. I 

omal się jednak nie rozpłakała, kiedy ktoś powiedział do cioci Azalki: 

- Jak się czujesz jako Azalia Madison? Już przestałaś być panną Gardinerówną, wiesz? 

Ciocia Azalka przestała być Gardinerówną! To było nie do zniesienia. 

 

 Pokłosie wydarzeń  

 I  

 Para  młodych  odjechała.  Po  raz  pierwszy  w  życiu  Pat  musiała  pożegnać  kogoś  z 

rodziny, kto odjeżdża na zawsze. Ale teraz było już jej wolno płakać, płakali wszyscy prócz 

Judysi, której zdarzało się to bardzo rzadko. 

- Jak czuję, że się gotowam rozpłakać - mawiała - to sobie wygodnie siadam i znajduję 

powód do śmiechu! 

Judysia nie pozwoliła Pat odprowadzić wzrokiem odjeżdżającej cioci Azalki. 

- Nie wolno patrzeć, jak ktoś znika, to przynosi nieszczęście - oświadczyła. 

background image

Pat weszła do domu i błąkała się po pustych pokojach. Wszystko stało się nagle obce. 

Nawet owe firanki stanowiły cząstkę tej obcości. Piękny o świcie stół wyglądał teraz żałośnie, 

pełno okruchów, brudne talerzyki... brązowawe oczy Pat znów napełniły się łzami. 

-  Chodź,  kochanie,  musisz  mi  trochę  pomóc  -  poprosiła  Judysia,  mądra  Judysia.  - 

Twoja  mama  musiała  się  położyć,  nie  dziwota,  po  takim  dniu!  A  Winnie  okropnie  rozbolał 

brzuch, objadła się jak prosię! Więc my dwie musimy zabrać się do roboty. Jadalni damy do 

jutra spokój, ale uporządkujemy salon i sypialnie. Cały dom wygląda na zmęczony. 

Judysia zdjęła jedwabie i lakierki, odłożyła do lamusa swój głos „od gości”, miała na 

sobie perkalową suknię i wygodne kapcie. Pat ucieszyła się. W ten sposób stała się „bardziej 

Judysią”. 

-  Czy  możemy  ustawić  meble  tak,  jak  stały  przedtem?  -  spytała  ochoczo.  To  już 

będzie  pewna  pociecha,  kiedy  z  powrotem  wstawi  się  do  salonu  fotel  na  biegunach,  który 

został uznany za zbyt zniszczony, i wrócą na miejsce wazony z trawą pampasów, uznane za 

zbyt staroświeckie. 

- Ano, ano, i to zaraz. Ale nie patrz tak żałośnie, jakby twoja ciocia umarła, a nie, jak 

przystało, wyszła za mąż. 

- Jakoś trudno mi się uśmiechać. 

-  Co  prawda,  to  prawda.  Ja  też  uśmiechałam  się  dziś  tyle,  że  czuję  się  jak  kot  z 

Cheshire.  Ale  wesele  było  jak  się  patrzy,  i  ta  Janka  Binnie  nigdy  takiego  nie  będzie  miała, 

choćby rzeczywiście wyszła za tego konkurenta z miasta. I takiej kolacji nie podano by nawet 

w domu gubernatora. Nie mówiąc o ceremonii ślubnej! Była tak uroczysta, że gdybym chciała 

wyjść za mąż, to bym się przestraszyła i zmieniła zdanie! 

- Gdyby nie ty, Judysiu, rozpłakałabym się i wszystko popsuła wyznała Pat. 

- No, no, nie przejmuj  się. Znałam zupełnie dorosłą dziewczynę, która będąc druhną 

rozpłakała  się  w  samym  środku  ceremonii.  I  zaraz  ludzie  zaczęli  opowiadać,  że  płakała 

dlatego,  iż  to  nie  ona  wychodzi  za  mąż!  Wierutne  bzdury,  dziewczyna  była  po  prostu 

wrażliwa. Ale i tak lepszy już płacz niż śmiech. Na ślubie Izabelli Gardiner jedna z druhen 

wybuchnęła  śmiechem.  Nikt  nie  wiedział,  co  ją  tak  rozśmieszyło,  ale  pan  młody  uznał,  że 

śmieje się ona z niego, i już nigdy się do niej nie odezwał. I tak zaczęła się rodzinna kłótnia, 

która trwała czterdzieści lat. 

Czasem byle drobiazg wywołuje straszne skutki... 

Pat nie uważała śmiechu druhny za nieważny drobiazg. Cieszyła się, że nic takiego nie 

okryło hańbą ślubu cioci Azalki. 

background image

-  No,  chodź,  najpierw  zamieciemy  konfetti.  Za  dawnych  dobrych  czasów  obrzucano 

młodą  parę  ryżem.  I  chociaż  kury  miały  z  tego  jakiś  pożytek.  No,  no,  ten  stół  wygląda  jak 

pobojowisko! Widzę, że jeden z tych srebrnych dzbanuszków jest cokolwiek wyszczerbiony! 

Cóż, po weselu twojej ciotecznej babki Małgorzaty w Wybrzeżu Zatoki jeszcze gorzej 

to wyglądało! 

- A co się stało, Judysiu! 

- Co się stało, pytasz? A stało, stało. Położyli obrus z frędzlami i kuzyn pana młodego, 

dziś o nim mówią stary Kuba, a wtedy nazywano go brodatym Kubą... piękną miał brodę, nie 

powiem,  szkoda,  że  ją  zgolił,  kiedy  brody  wyszły  z  mody...  więc  Kuba  śpiesznie  wstał  od 

stołu,  jemu  zawsze  było  spieszno,  i  zaczepił  guzikiem  od  surduta  o  frędzle,  i  ściągnął  cały 

obrus  wraz  z  zastawą.  Wszystkie  talerze  się  potłukły,  jedzenie  poleciało  na  dywan,  nie 

mówiąc już o sukni biednej panny młodej, na którą wylała się filiżanka herbaty. Byłam wtedy 

młoda i głupia, bardzo się więc ubawiłam, ale panie z Wybrzeża Zatoki nigdy już po tym nie 

przyszły do siebie... 

No, leć, zdejmij te wytworne szatki i zabierzemy się do roboty. 

Coś mi się widzi, że w nocy zacznie padać. Zerwał się wiatr i ciemno choć oko wykol! 

Wielką pociechą było ustawianie sprzętów na ich właściwym miejscu. 

Kiedy skończyły i Srebrny Gaj znów stał się sobą, rzeczywiście zapadła ciemność. W 

okna zaczął siec wiatr. 

- Teraz pójdziemy do kuchni i nim się wezmę do chleba, dam ci coś do przekąszenia. 

Widziałam,  że  nic  nie  jadłaś.  Mam  w  piekarniku  gorącą  grochówkę  i  znajdzie  się  jeszcze 

kawałek kurczaka. 

- Jakoś mi się nie chce jeść... Ciągle myślę o cioci Azalce. 

- Zawszeć to lepiej martwić się na pełny żołądek, złotko. 

Zasłonimy  okno  i  schowamy  się  przed  ciemnościami.  Spójrz  na  tego  kota  w 

eleganckim  szarym  garniturze  i  białym  kołnierzyku.  Biedny  Czwartek  marzy  o  dobrym 

słowie, cały dzień nikt na niego nie zwracał uwagi. 

Zza  drzwi  dobiegło  rozpaczliwe  miauczenie.  To  Dżentelmen  Tom  żądał,  by  go 

wpuścić do domu. 

Pat  na  chwilę  otworzyła  drzwi.  Po  pięknym  dniu  nastąpiła  burzliwa  noc.  Deszcz  lał 

strumieniami.  Wichura  gięła  drzewa  srebrnego  gaiku.  W  stodole  wciąż  wył  biedny  Frycek, 

gdyż Józek nie wrócił jeszcze ze stacji. 

background image

Pat cofnęła się drżąc na całym ciele. Jak rozkosznie było w zacisznej kuchni. W piecu 

żarzył  się  czerwony  ogień.  Pod  piecem  zwinął  się  w  kłębek  Czwartek,  rad,  że  wreszcie 

wszystko wygląda tak jak powinno. 

 

 Ii  

 Pat uwielbiała patrzeć, jak Judysia rozczynia chleb i pogaduje coś pod nosem, jak to 

miała w zwyczaju. Dziś omawiała ślub. 

-  No,  no,  wystroiła  się  jak  się  patrzy,  ale  ciekawa  jestem,  co  miała  pod  spodem. 

Dobrze  jeśli  choćby  wyłatała  bieliznę...  Z  tej  Berty  Holms  to  dobry  numer...  Ma  dopiero 

piętnaście  lat,  a  już  strzela  oczami  do  chłopaków!  Pamiętam  wesele  jej  ciotki,  kiedy  Berta 

była w wieku Pat. Rzuciła się na podłogę i zaczęła kopać i wrzeszczeć! Dużo bym dała, żeby 

jej sprawić lanie!. 

Szymon  Gardiner  bardzo  się  dzisiaj  wyelegantował.  Jak  go  zobaczyłam  takiego 

wykrochmalonego,  kiedy  się  pysznił,  jakby  nam  robił  łaskę,  że  żyje,  to  aż  trudno  mi  było 

uwierzyć,  że  gdy  go  widziałam  ostatni  raz,  był  taki  pijany,  że  płacząc  jak  dziecko  uciekał 

przed stołem ze strachu, że ów stół go dogoni, bo ma aż cztery nogi, a on tylko dwie. Trudno 

było powstrzymać się od śmiechu. 

Tak, tak, ludzie nawet nie przypuszczają, co nam się przypomina, gdy ich zobaczymy 

w kościele... 

I trzeba było  słyszeć, jak stary Taylor mówi  do  żony „Pączuszku”, a pobrali się już 

trzydzieści  lat  temu.  Choć  zawsze  lepiej,  niż  miałby  lżyć  żonę,  jak  to  stale  robi  Jerzy 

Marrey... 

A  stary  Elmer  Davidson  spóźnił  się  i  zakłócił  swoim  człapaniem  ceremonię.  Ten  to 

spóźni się na Sąd Ostateczny... 

Przykro było słuchać, jak podczas podpisywania dokumentów Marysia Jarris rozdarła 

gardło. I oni to nazywają śpiewem! Ładny śpiew! 

Twoje  cioteczne  babki  z  Wybrzeża  Zatoki  zachowywały  się  jeszcze  majestatyczniej 

niż zwykle... pewnikiem chciały w ten sposób wyrazić swoją pogardę i dla Gardinerów, i dla 

Madisonów. Cud, że w ogóle raczyły przyjść. No, ale obiad musiał je zaskoczyć, głowę dam, 

że już od dawna nie jadły takich pyszności... 

Nareszcie udało mi się porachować z tą starą panną Sands. 

Powiedziałam jej: „Nie martw się, póki życia, póty nadziei”. Ona dobrze wiedziała, co 

mam na myśli. 

Judysia trzęsła się ze śmiechu wyrabiając ciasto. Potem spoważniała. 

background image

-  Na  tym  ślubie  był  ktoś,  kto  już  żadnego  ślubu  nie  zobaczy.  Kasia  MacKenzie  jest 

naznaczona! 

- Co to znaczy, Judysiu? - spytała odruchowo Pat. 

- Całkiem zapomniałam, że to dziecko słucha! Naznaczona śmiercią. 

Takie już jest życie. Człowiek rodzi się, umiera, a po drodze wychodzi za mąż. 

Pat już niemal spała. Wydało jej się, że czarny kot z dywanika zaczyna harcować. 

- Obudź się, złotko, i idź do łóżka. Posłuchaj tej wichury! Jutro trzeba będzie zebrać z 

ziemi jabłka. 

Pat ziewając podniosła wzrok. Czuła się pocieszona. Mimo nieobecności cioci Azalki 

życie toczyło się dalej. 

 

 Wizyta  

 I  

 Znów nadszedł wrzesień... Od ślubu cioci Azalki upłynął cały rok i Pat wydawało się 

obecnie, że ciocia Azalka zawsze była mężatką. 

Oboje  z  wujem  Bobem  często  przyjeżdżali  z  wizytą.  Pat  bardzo  przywiązała  się  do 

wuja Boba i nawet zaczęły jej się podobać jego odstające uszy. 

Ostatnim razem ciocia Azalka przywiozła śliczne malutkie dziecko z bursztynowymi 

oczkami  podobnymi  do  oczu  Pat.  Przylepka  stała  się  już  dziewczynką.  Biegała  po  całym 

domu na tłustych nóżkach i była siostrą, z której człowiek mógł być naprawdę dumny. Już w 

jedenastym miesiącu życia pojawiły się ząbki. 

Rozkosznie było przyglądać się, jak Przylepka się budzi, rozkosznie było przyglądać 

się,  jak  śpi.  Czuła,  że  się  na  nią  patrzy  i  słodko  się  uśmiechała.  Ale  miała  temperament! 

Ledwie skończyła osiem miesięcy, ugryzła stryja Toma w palec, kiedy ten chciał sprawdzić, 

czy ma już ząbki. No i przekonał się. 

Nadeszło zaproszenie z Wybrzeża Zatoki, żeby Pat spędziła sobotę u ciotecznej babki 

Franciszki Selby i ciotecznej babki Honoraty Atkins, nie wspominając już o „kuzynie” Danie 

i  ciotecznej  prababce.  Kiedy  Pat  o  nich  myślała,  wszystko  zaczynało  się  jej  plątać.  Nie 

dziwota, powiedziałaby Judysia. 

Pat  bardzo  się  podobało  wyrażenie  „spędzić  dzień”.  Ale  niezbyt  entuzjastycznie 

przyjęła to zaproszenie do Wybrzeża Zatoki. Kiedy oboje z Sidem byli jeszcze bardzo mali, 

nazywali  dom  ciotek  Domem  Niedotykalskim.  Wszyscy  jego  mieszkańcy  byli  tak  okropnie 

starzy. 

background image

Kiedy  dwa  lata  temu  odwiedziła  z  matką  ciotki,  ciotka  Franciszka  bardzo  się 

nastroszyła, gdy Pat zerwała z drzewa cudowną dojrzałą śliwkę. A ciotka Honorata, wysoka 

dama  ze  śnieżnobiałymi  włosami  i  oczami  czarnymi  jak  jej  suknia,  kazała  Pat  recytować 

biblijne wersety i wyraziła swe zdumienie, gdy zdarzyło jej się pomylić. Te ciotki stale kazały 

recytować  wersety,  utrzymywała  Winnie,  która  częściej  tam  bywała,  i  człowiek  nigdy  nie 

wiedział, czy potem dostanie ciastko czy szturchańca. 

A tu miała pojechać sama! Sid też został zaproszony, ale Sid był akurat u wuja Briana, 

żeby  w  mieście  wyleczyć  zęby.  Może  zresztą  dobrze  się  złożyło,  bo  Sid  nie  cieszył  się 

obecnie łaskami babek. 

Podczas swej ostatniej wizyty zasnął przy kolacji i spadł z krzesła trzymając w ręku 

zabytkową szklankę! 

Pat  w  piątek  wieczorem  zasiadła  na  kamiennych  schodkach  przed  drzwiami  kuchni, 

by  omówić  swą  wyprawę  z  Judysią.  Równocześnie  odrabiała  rachunki.  Tym  razem  było  to 

odejmowanie  i  Judysia  trochę  jej  pomagała.  Judysia  świetnie  dodawała  i  odejmowała.  Jak 

miała dobry dzień, to potrafiła mnożyć. Do dzielenia nawet się nie zabierała. 

Kuchnia  pełna  była  korzennego  zapachu  marynat.  Pod  studnią  siedział  Dżentelmen 

Tom  nie  spuszczając  oczu  z  psiaka  Józka,  który  drzemał  na  progu  piwnicy  nie  spuszczając 

oczu z Dżentelmena Toma. 

W  kącie  podwórza  leżał  stos  chrustu,  starannie  ułożonego  w  letnie  wieczory  przez 

Sida i Pat. Pat była z niego bardzo dumna. 

Wyobrażała sobie wesołe zimowe wieczory, kiedy za oknami będzie zawodził wiatr i 

skarżył  się,  że  go  nie  wpuszczają  do  Srebrnego  Gaju.  Pat  czułaby  się  zupełnie  szczęśliwa, 

gdyby nie ta jutrzejsza wizyta. 

-  Ciocie  są  takie  „uroczyste”  -  zwierzyła  się  Judysi.  Nigdy  nie  ośmieliłaby  się 

krytykować ich wobec matki, matka była z domu Selby i bardzo się swoją rodziną szczyciła. 

-  Ich  matka  była  Chidlawówną  -  oznajmiła  Judysia,  jakby  to  było  wytłumaczenie.  - 

Nie zaprzeczę, że są dosyć ponure, ale los ich nie oszczędzał. Twoja ciotka Franciszka straciła 

męża  jeszcze  przed  ślubem,  a  ciotka  Honorata  zaraz  po  ślubie  i  wciąż  jeszcze  spierają  się, 

której  stała się większa  krzywda. Rzeczywiście,  są może oszczędne jak na to,  że mają kupę 

forsy! Ale nie brak im serca i bardzo kochają wszystkie dzieci twojej matki. 

-  Ciocia  Franciszka  i  ciocia  Honorata  są  rzeczywiście  zupełnie  do  zniesienia,  ale 

trochę się boję prababki Hanny i kuzyna Dana wyznała Pat. 

- Nie bój się, nie ma czego. Starej damy pewnie nawet nie zobaczysz. Od szesnastu lat 

nie wyszła ze swego pokoju i mało kto ją widuje. Dziewięćdziesiąt trzy lata - piękny wiek! A 

background image

stary  Dan  nikomu  by  nie  wyrządził  krzywdy.  Kiedy  był  chłopcem,  zasnął  u  wierzchołka 

schodów  i  sturlał  się  na  sam  dół.  I  nigdy  już  nie  przyszedł  do  siebie.  Mówią,  że  zobaczył 

ducha! 

- Judysiu! To w Wybrzeżu Zatoki jest duch? 

- Teraz już nie ma. Ale kiedyś był. Oni się go strasznie wstydzili. 

- Dlaczego? 

-  Uważali,  że  to  hańba  dla  domu.  Kto  inny  uznałby  to  za  wielki  honor.  Choć  nie 

przeczę, ten duch z Wybrzeża Zatoki zachowywał się dość nieznośnie. Był bardzo przyjazny, 

ale ukazywał się w najmniej odpowiednich momentach. Widać czuł się osamotniony... Siadał 

nocą  w  nogach  łóżka  i  patrzył  żałośliwie,  jakby  się  skarżył,  że  mu  nigdy  nie  powiedzą 

dobrego słowa. A kiedy przychodzili goście i wszyscy się świetnie bawili, zaraz rozlegało się 

westchnienie  i  nie  potrzebowali  się  rozglądać,  by  go  zobaczyć.  Ale  duch  ten  przestał  się 

pojawiać  po  śmierci  twego  ciotecznego  prapradziadka,  kiedy  rządy  objęła  twoja  cioteczna 

praprababka. Ona nawet dla ducha była już zbyt oszczędna. Więc nie musisz się go bać, za to 

trzymaj się z dala od tego wazonu, który robi miny. 

- Od wazonu, który robi miny? 

- Przecie powiadam. Stoi na gzymsie kominka w salonie i kiedyś, kiedy Sara Jenkins 

ścierała kurze, zrobił do niej straszną minę. 

Mało nie umarła z przerażenia! 

Pat  była  zachwycona.  Ale  doszła  do  wniosku,  że  Judysia  trochę  zbyt  lekceważąco 

wyraża się o mieszkańcach Wybrzeża Zatoki. 

- Ciotki mają wspaniałe stare meble. 

-  Wspaniałe?!  -  Judysia  świetnie  wiedziała,  o  co  chodzi.  -  No  cóż,  o  wspaniałych 

meblach to ja mogłabym ci niejedno opowiedzieć. Czyż jako dziewczynka nie pracowałam na 

Zamku  MacDermottów?  Tam  dopiero  było  wspaniale.  Łoża  okryte  były  jedwabnymi  i 

koronkowymi kapami! 

Białe marmurowe schody ze złotą poręczą. Talerze też były z litego złota! Służyło nas 

tam  trzydzieści  osób.  Mieli  nawet  służące  dla  służby!  A  po  bożonarodzeniowej  kolacji  pan 

przynosił talerz, na którym leżały złote monety. Każdy dostawał taką monetę! Gdzie do tego 

farmie Selbych!... 

No,  powtórz  sobie  na  wszelki  wypadek  wersety  z  ostatniej  niedzieli,  twoja  ciocia 

Honorata gotowa cię przepytać. 

-  Przed  tobą,  Judysiu,  wyrecytuję  je  na  pewno  bez  błędu.  Ale  przy  cioci  Honoracie 

zawsze się peszę. 

background image

- No to zamknij oczy i wyobraź sobie, że deklamujesz główce kapusty!... Co prawda 

staremu Jedowi Cattermole nic nie pomogło! 

Nie zapomnę tego zebrania odrodzenia religijnego. 

- Co ona mu zrobiła, Judysiu? 

- Przecie powiadam. Staremu Jedowi wydawało się, że zjadł wszystkie rozumy, bo nie 

wierzy w Pana Boga. I żeby się popisać, poszedł na zebranie odrodzenia religijnego, które w 

tamtych  czasach  urządzał  pastor  Campbell.  I  jak  się  już  parę  osób  pokajało,  Jed  bezczelnie 

wstał  i  powiedział:  „Ja  tam  nie  wierzę  w  Pana  Boga,  ale  jeśli  nawet  On  istnieje,  to  jest 

okrutnym tyranem! 

- Nadął się jak indor i ciągnął: - Więc wyzywam go, żeby na dowód swego istnienia 

położył  mnie  trupem!”  Wszyscy  zgorszyli  się  i  zapanowała  cisza  jak  makiem  zasiał.  Aż 

dopiero twoja ciotka Honorata odwróciła się w jego stronę i spokojnie oświadczyła: „Czy ty, 

Jedeodiaszu Cattermole wyobrażasz sobie, że jesteś aż taki ważny, żeby Panu Bogu chciało 

się na ciebie podnieść rękę?” Wszyscy zaczęli się śmiać. Widziałaś kiedyś przekłuty balon? 

Tak  właśnie  wyglądał  ten  pyszałek  Jed.  No,  zrobiłaś  rachunki,  moje  marynaty  gotowe,  to 

możemy się rozerwać i upiec parę jabłuszek, nabijając je goździkami. 

-  Szkoda,  że  nie  ma  Sida  -  westchnęła  Pat.  -  On  tak  lubi  te  jabłuszka!  Jak  myślisz, 

Judysiu,  czy  Sid  wróci  w  niedzielę  wieczór?  Nie  wytrzymam  bez  niego  całego  następnego 

tygodnia! 

- Ty za bardzo o niego stoisz, złotko. Co będzie, jak dorośnie i będziecie się musieli 

rozstać! 

- Nigdy się nie rozstaniemy, Judysiu. Żadne z nas nie będzie miało ani żony, ani męża 

i zostaniemy razem w Srebrnym Gaju. Dawnośmy to już zdecydowali. 

Judysia westchnęła. 

-  Martwię  się  o  ciebie.  Dlaczego  nie  zaprzyjaźnisz  się  z  dziewczynkami  w  szkole? 

Winnie ma kupę przyjaciółek. 

- Kiedy ja wolę Sida. Koleżanki są bardzo miłe, ale ich nie kocham! I wcale nie chcę 

kochać nikogo poza rodziną i Srebrnym Gajem. 

 

 Ii  

 Skoro  Pat  tak  czy  inaczej  musiała  pojechać  z  wizytą  do  Wybrzeża  Zatoki,  cieszyła 

się, że ma to nastąpić właśnie w sobotę, gdyż ojciec miał zamiar postawić wokół sadu nowy 

płot.  Pat  przykro  by  było  patrzeć,  jak  stary  płot  pada  na  ziemię.  Był  tak  ślicznie  omszały  i 

obrosły dzikim winem. 

background image

Judysia  też  miała  powód  do  zadowolenia.  Padł  wyrok  na  starą  topolę  w  rogu 

podwórza, do szczętu zmurszała w środku i podczas następnej wichury gotowa była upaść na 

kurnik.  Judysia  umówiła  się  z  Długim  Alkiem,  że  zetnie  on  ją  podczas  nieobecności  Pat, 

wiedziała  bowiem,  że  każde  uderzenie  siekierą  trafi  prosto  w  serduszko  ukochanej 

dziewczynki. 

Józek zawiózł Pat autem. Wychyliła się, by pokiwać Srebrnemu Gajowi. Na sznurze 

za domem wisiały pajacyki Przylepki, kołysały się na wietrze i wyglądało to tak, jakby trzy 

Przylepki wywracały koziołki. Pat westchnęła i postanowiła pogodzić się z losem. 

Dzień był śliczny, nasycony jesienną błękitną mgiełką. Droga prowadziła w dół przez 

porosłe  świerkami  „uroczyska”,  wszędzie  pełno  było  paproci,  wawrzynów  i  jagód.  A  na 

samym  końcu  drogi  stał  szary  dom  twarzą  ku  zachodowi  słońca  i  tak  blisko  morza,  że 

podczas  burz  fale  zalewały  schodki...  Pat  zawsze  uważała,  że  ten  stary  dom  wie  dużo 

ciekawych  rzeczy.  Był  to  dom  matki,  należało  go  więc  kochać,  niezależnie  od  tego,  czy 

kochało się jego mieszkańców. 

W  Wybrzeżu  Zatoki  każde  nadjeżdżające  auto  wywoływało  jeszcze  sensację.  Ciotki 

wyszły  przed  dom  i  uroczyście  ją  powitały,  a  z  sąsiedniego  pola  pomachał  jej  kuzyn  Dan, 

który akurat orał. 

Józek zawrócił, zostawiając Pat samą; jakoś musiała przetrwać te chwile powitania i 

oględzin.  Cioteczne  babki  były  tak  sztywne  jak  ich  krochmalone  halki,  które  wciąż  jeszcze 

nosiło się w Wybrzeżu Zatoki. 

Prawdę  mówiąc  ciotki  były  też  zakłopotane;  zupełnie  nie  wiedziały,  co  powiedzieć 

temu długonogiemu opalonemu dziecku, które uważały za swój obowiązek od czasu do czasu 

zaprosić. 

Potem  na  parę  minut  zabrano  Pat  do  pokoju  prababki.  Niechętnie  poszła  na  górę. 

Prababka Hanna była tak niewysłowienie stara... 

Maleńka, pomarszczona twarz patrzyła na nią spod baldachimu wielkiego łoża. 

- To ta dziewuszka Marysi? - spytał piskliwy głos. 

-  Jestem  Patrycja  Gardiner  -  oznajmiła  Pat,  która  nie  cierpiała,  żeby  nazywano  ją 

czyjąś dziewuszką! Nawet matki. 

Prababka  Hanna  wysunęła  szponiastą  dłoń,  ujęła  Pat  za  ramię  i  przyciągnęła  ją  do 

łóżka przyglądając się wyblakłymi, niebieskimi oczyma. 

- Ładna nie jest... ładna nie jest - mruknęła. 

- Pewnie wyładnieje, jak wyrośnie - oświadczyła ciotka Franciszka tonem osoby, która 

stara się zawsze znaleźć dobre strony przykrej sytuacji. - Teraz jest strasznie opalona. 

background image

Brunatna  buzia  Pat  oblała  się  rumieńcem.  Mało  ją  obchodziło,  czy  jest  ładna,  ale 

nikomu nie jest przyjemnie wysłuchiwać krytyk. 

Judysia uznałaby to na pewno za „brak manier”. 

Po chwili zeszły na dół i ciotka Honorata oświadczyła przerażonym tonem: 

- Ależ, dziecko, ty masz podartą sukienkę! 

Pat  wolałaby, żeby nie zwracano się do niej per  dziecko. Chętnie pokazałaby  ciotce 

Honoracie język, ale to także byłoby brakiem manier. Stała więc tylko sztywno, kiedy ciocia 

Honorata zszywała pęknięty szew rękawa. 

- No tak, Marysi trudno jest się wszystkim zająć, a Judytę Plum mało by  to obeszło, 

gdyby dzieci chodziły w łachmanach - zauważyła niby to wyrozumiale ciotka Franciszka. 

- Judysia bardzo o nas dba - zaprotestowała Pat. - I o nasze ubrania, i o maniery. A ten 

rękaw pękł mi w aucie! 

Mimo tego niezbyt zachęcającego początku dzień był zupełnie znośny. Pat poprawnie 

wyrecytowała wersety, ciotka Honorata wręczyła jej ciasteczko i pilnie przyglądała się, gdy 

jadła. Pat strasznie chciało się pić, ale nie śmiała poprosić o szklankę wody. 

Ale podczas obiadu podano mleko... „Odciągane” mleko, zauważyłaby zaraz Judysia. 

Za  to  szklanki  były  ze  ślicznego  złotozielonego  szkła  i  najbardziej  odciągane  mleko 

wyglądało  w  nich  jak  najlepsza  śmietanka.  Obiad  według  standardów  Srebrnego  Gaju  był 

bardzo  skromny.  Pat  otrzymała  mizerną  porcyjkę,  ale  za  to  na  talerzu  ozdobionym  wokół 

jesiennymi  liśćmi,  talerzu  ze  słynnego,  liczącego  sto  lat  serwisu  Selbych.  Pat  poczuła  się 

uhonorowana i starała się zapomnieć o głodzie. Na deser otrzymała trzy śliwki. 

Po obiedzie ciotka Franciszka oznajmiła, że boli ją głowa i  musi się położyć. Kuzyn 

Dan zaproponował jej aspirynę, a ona zmiażdżyła go wzrokiem. 

-  Wszechmogący  nie  życzy  sobie,  byśmy  uciekali  się  do  aspiryny,  by  złagodzić  ból, 

który  nam  raczył  zesłać!  -  oświadczyła  wyniośle  i  znikła  wąchając  ocet  z  czerwonej 

kryształowej buteleczki. 

Ciotka Honorata zaprowadziła Pat do salonu i kazała jej się bawić. 

I Pat się to udało. W salonie było pełno ciekawych rzeczy i teraz, kiedy znalazła się tu 

sama, mogła się wszystkiemu przyjrzeć. 

Zastanawiała  się,  co  by  zrobiła,  gdyby  musiała  spędzić  popołudnie  w  towarzystwie 

ciotek. I ona, i ciotka Honorata odczuły wielką ulgę rozstając się. 

 

 Iii  

background image

 Meble w salonie były naprawdę wspaniałe i piękne. Wielka klamka z brązu była tak 

wypolerowana, że widziała w niej lekko zdeformowany obraz własnej buzi. Na porcelanowej 

tabliczce  na  drzwiach  wymalowano  róże.  Zasłony  były  spuszczone  i  Pat  zachwyciła  się 

zielonkawym światłem... czuła się jak syrena w morskim przestworzu. 

A  ten  orszak  sześciu  słowików  z  kości  słoniowej,  który  kroczył  po  czarnej  tafli 

gzymsu  kominka!  I  wielkie  dropiaste  muszle;  gdy  przykładała  je  do  ucha,  słyszała  szum 

morza. 

A oto słynny wazon pełen pawich piór, który robił miny do Sary Jenkins. Był szklany, 

rzeczywiście z boku widniało coś, co przypominało twarz. Ale ta twarz nie wykrzywiła się, 

choć  przyglądała  jej  się  zachęcająco.  Na  bocznym  stoliczku  siedziała  na  żółtym  gnieździe 

wspaniała porcelanowa ruda kura. 

Pat  chętnie  pomyszkowałaby  po  domu.  Mniej  interesowały  ją  meble  i  dywany, 

bardziej  listy  w  pudłach  na  górze  i  stare  suknie  w  kufrach.  Ale  to  nie  było  możliwe.  Nie 

śmiała wyjść z salonu. 

Ciotki gotowe by umrzeć z przerażenia, gdyby zobaczyły, że kręci się po domu. 

Kiedy obejrzała już dokładnie cały salon, usiadła na kanapie i całą godzinę oglądała 

fotografie  w  starych  spłowiałych  pluszowych  albumach.  Jakie  śmieszne  bombiaste  długie 

spódnice i bufiaste rękawy, i ogromne kapelusze na czubkach głów. 

Oto  zdjęcie  ojca  -  młodziutki  mężczyzna  bez  wąsów.  Pat  aż  się  roześmiała.  A  oto 

matka  -  okrągła  pulchna  twarz,  grzywka  i  wielka  kokarda  we  włosach.  Cioteczny  dziadek 

Burton, który wyjechał i „zaginął o nim słuch”. Co za fascynujące zdanie. Przecież słyszało 

się nawet o nieboszczykach! 

Ciocia Honorata jako mała dziewczynka! Wyglądała zupełnie jak Przylepka! Czyżby 

Przylepka miała kiedyś  wyglądać tak jak  ciocia  Honorata? Nie, niemożliwe! Czyżby ludzie 

się aż tak zmieniali? Pat westchnęła. 

 

 Dziewica w opałach  

 I  

 Zbliżał się wieczór i zaczęto zastanawiać się, jak Pat ma wrócić do domu. Zasadniczo 

miała  ją  odwieźć  ciotka  Franciszka,  która  była  rodzinnym  woźnicą.  Ale  ciotka  Franciszka 

wciąż jeszcze z Bożej woli cierpiała w swojej sypialni, a ciotka Honorata nie powoziła już od 

kilku lat. Kuzynowi Danowi nie ufano. 

Wreszcie ciotka Honorata zadzwoniła do najbliższego sąsiada. 

background image

-  Morton  MacLeod  wybiera  się  do  miasta.  Tak  i  myślałam,  przecież  dzisiaj  sobota. 

Mówi, że po drodze podrzuci cię do Srebrnego Gaju. 

Nie boisz się pójść do niego sama? Zdążysz przed zmierzchem. 

Pat bała się tylko jednego - zostania na noc w Wybrzeżu Zatoki. 

Ciemności jej nie przerażały. Często wychodziła wieczorem z domu. 

W Srebrnym Gaju mawiano, że Pat jest „prawdziwą córką swego ojca”. 

Długi Alek zawsze lubił włóczyć się nocą. Mawiał, że zachwyca się „urodą zmroku”. 

Legenda  rodzinna  głosiła,  że  czteroletnia  Pat  całą  noc  spędziła  w  sadzie,  śpiąc  smacznie,  i 

nikt  tego  nie  zauważył,  nim  o  świcie  nie  wróciła  od  chorej  sąsiadki  Judysia  i  nie 

zaalarmowała  domu.  Pat  niewyraźnie  pamiętała,  jak  na  jej  widok  rozświetliła  się  pobladła 

twarz matki. 

Grzecznie się pożegnała i pobiegła do MacLeodów, gdzie spotkały ją złe wiadomości. 

Auto Mortona „wysiadło” i musiał zrezygnować z jazdy do miasta. 

- Więc musisz wrócić do Wybrzeża Zatoki! 

Pat  wolno  poszła  alejką,  a  kiedy  ściana  świerków  odgrodziła  ją  od  domostwa 

MacLeodów  przystanęła,  by  się  zastanowić.  Nie  chciała  wracać  do  Wybrzeża  Zatoki.  Nie 

chciała spędzić nocy w tym nieprzyjaznym ogromnym pokoju gościnnym, w którym straszyło 

wielkie łoże. Nie, pójdzie sama do domu. To w końcu tylko trzy mile - tyle co do szkoły i z 

powrotem. 

Pat ruszyła dziarskim krokiem, czując się bardzo dzielna i dorosła. Wyobrażała sobie, 

z  jaką  dumą  spojrzy  na  nią  Judysia,  gdy  stanie  w  drzwiach  i  oznajmi,  że  sama  przyszła  z 

Wybrzeża Zatoki i to po ciemku! 

Aż  tu  nagle  na  jej  spotkanie  wyszła  mroźna  ciemna  noc...  droga  rozwidlała  się,  w 

którą stronę ma skręcić, w lewo? Tak, chyba w lewo. Pat zaczęła biec i czuła, jak ogarnia ją 

panika. 

Było już zupełnie ciemno. I Pat nagle odkryła, że ciemności o dwie mile od domu to 

zupełnie co innego niż ciemności w sadzie lub w Alejce Westchnień, kiedy z dala widnieją 

światła Srebrnego Gaju. 

Przyjazne w dzień lasy wydały się jej teraz strasznie obce. 

Porosłe ciemnymi jodłami wzgórza groźnie się ku niej nachylały. 

Czy idzie właściwą drogą? Nigdzie nie widać świateł domów... 

Czyżby skręciła w złą stronę i kroczy ścieżką, która biegnie na tyłach farm? Czy uda 

jej  się  dojść  do  domu?  Czy  jeszcze  kiedyś  zobaczy  Sida?  Usłyszy  śmiech  Winnie? 

Gaworzenie Przylepki? 

background image

Ostatniej  niedzieli  chór  w  kościele  śpiewał:  Ciemna  jest  noc,  a  droga  do  domu 

daleka... Teraz wiedziała, co to znaczy! Biegła... 

rosnące  wzdłuż  drogi  białe  brzozy  usiłowały  ją  schwytać...  Wśród  świerków 

skowyczał wiatr... Ach, te dziwne cienie... może to jednak są leśne wróżki? Judysia mówiła, 

że kiedy człowiek spotka wróżkę, to zmienia się nie do poznania... Pat nie wyobrażała sobie 

nic straszniejszego. Miałażby przestać być sobą? 

Nagle usłyszała czyjś spokojny głos: 

- Może mógłbym ci pomóc? 

Ktoś pojawił się na zakręcie drogi. Chłopiec... niewiele od niej wyższy... miał jakieś 

dziwne oczy... za nim kroczyło coś, co wyglądało na psa... Nagle Pat poczuła się bezpieczna. 

Ten głos wzbudzał zaufanie. 

- Chyba zabłądziłam... - szepnęła. - Jestem Pat Gardiner... 

musiałam źle skręcić. 

-  Jesteś  na  bocznej  drodze  -  oświadczył  chłopiec.  -  Ale  zaraz  będzie  zakręt  i  potem 

droga prowadzi do Srebrnego Gaju. Tyle że naokoło. Odprowadzę cię. Nazywam się Hilary 

Gordon, ale wszyscy nazywają mnie Szkrabem. 

Pat  od  razu  wiedziała,  kim  on  jest.  Judysia  opowiadała,  że  Gordonowie  kupili  starą 

farmę  Adamsów  opodal  Srebrnego  Gaju.  Nie  mieli  dzieci,  ale  mieszkał  z  nimi  bratanek  i 

Judysia stale powtarzała, że „mały nie ma lekko”. Nie chodził do szkoły w Północnym Glen, 

bo chociaż farma Adamsów była tak blisko, należała jednak do dystryktu Południowego Glen. 

Szli  żwawym  krokiem.  Niewiele  rozmawiali,  ale  Pat  nagle  poczuła  się  szczęśliwa. 

Wzeszedł księżyc i skorzystała z tego, by przyjrzeć się swemu towarzyszowi. Na nosie miał 

ciemne  okulary  to  dlatego  jego  oczy  robiły  tak  dziwaczne  wrażenie.  Jedna  nogawka  spodni 

sięgała do połowy łydki, druga kończyła się powyżej kolana. 

To było dosyć okropne! 

- Ja jestem ze Srebrnego Gaju, wiesz? - oznajmiła. 

- A ja znikąd - odpowiedział smętnie Szkrab. 

Pat  nie  bardzo  rozumiała,  co  on  chce  przez  to  powiedzieć,  ale  bardzo  chciała  go 

pocieszyć. Wzięła go za rękę - jego dłoń była miła i ciepła. 

- Dokąd prowadzi ta ścieżka? - spytała, gdy mijali dróżkę prowadzącą w mrok. 

- Nie wiem, ale któregoś dnia pójdziemy nią i zobaczymy - odpowiedział Szkrab. 

Czuli się jak starzy przyjaciele. 

I  nagle  za  polem  ukazały  się  światła  Srebrnego  Gaju...  witał  ją  ukochany  dom.  Pat 

miała ochotę zacząć z radości krzyczeć. 

background image

- Dziękuję ci, żeś mnie odprowadził - powiedziała nieśmiało przed furtką prowadzącą 

na podwórze od strony kuchni. - Strasznie się bałam... 

I nagle zebrała się na odwagę, przypomniała sobie, jak Judysia mówiła, że przyzwoite 

dziewczyny zapraszają do domu odprowadzających je chłopców. 

- Chciałabym, żebyś w poniedziałek przyszedł do nas na obiad. Będą kurczaki, bo to 

dzień Święta Pracy. Bardzo cię proszę... 

- Dobrze - zgodził się Szkrab. - Tak się cieszę, że McGinty i ja mogliśmy ci pomóc. 

- McGinty to twój pies? - spytała Pat, przyglądając mu się dość lękliwie. Znała tylko 

dwa psy, Frycka Józka i starego Brunona stryja Toma. 

- Tak. On jest moim jedynym przyjacielem. 

- Nie jedynym. A ja? - zaprzeczyła Pat. 

Szkrab uśmiechnął się nagle. Miał bardzo miły uśmiech. 

- Więc już nie jedynym - zgodził się. 

W otwartych drzwiach kuchni ukazała się Judysia. 

- Muszę lecieć - oświadczyła szybko Pat. - No to do poniedziałku. 

Nie zapomnij. I przyprowadź McGinty’ego. Znajdzie się dla niego parę kostek. 

- Z kim ty się żegnałaś? - spytała z ciekawością Judysia. - Co prawda to mogłaś tego 

swojego kawalera zaprosić, żebyśmy się mu przyjrzeli. Młodo zaczynasz! 

- To nie żaden kawaler, Judysiu  - zawołała zgorszona tym pomysłem Pat.  - To tylko 

Szkrab. 

- Coś takiego! A czy można wiedzieć, kim jest ten Szkrab? 

-  Nazywa  się  Hilary  Gordon...  Wracałam  do  domu  sama  i  zabłądziłam...  Trochę  się 

bałam... Zaprosiłam go w poniedziałek na obiad... 

- No, no, szybka z ciebie dziewczyna... - roześmiała się Judysia, rada że będzie miała 

powód do przekomarzania się z Pat... z Pat, która jeszcze tego ranka nie widziała świata poza 

Sidem. 

Ale Pat była zbyt szczęśliwa, żeby się tym przejąć. Nareszcie była w domu, w jasnej 

kuchni Srebrnego Gaju. Zapomniała o przerażeniu. 

- Schowałaś dla mnie kawałek ciasta? 

-  Schowałam,  schowałam.  Czy  to  nie  wiem,  że  w  Wybrzeżu  Zatoki  nikt  jeszcze  nie 

najadł się do syta? I co powiesz na kawałek kiełbasy z pieczonymi kartoflami? 

Podczas kolacji Pat opowiedziała Judysi, jak spędziła dzień, a potem, co czuła podczas 

samotnego powrotu. 

background image

-  Bardzo  byłaś  dzielna,  że  nie  bałaś  się  pójść  sama  -  pochwaliła  ją  Judysia,  tak  jak 

oczekiwała tego Pat. - Ale chwała Najwyższemu, że się nawinął ten Szkrab. Pamiętaj, żebyś 

go  zapraszała  na  kolację,  ile  razy  trafi  się  okazja.  Larry  Gordon  mieszkał  kiedyś  na  farmie 

Taylorów, straszny był z niego sknera. 

Judysia  zaliczała  ludzi,  którzy  nie  grzeszyli  rozrzutnością,  do  czterech  kategorii. 

Najpierw  byli  „oszczędni”,  to  jeszcze  zasługiwało  na  pochwałę.  Gorzej  było,  gdy  „liczyli 

każdy  grosz”,  a  zupełnie  źle,  kiedy  „skąpili  sobie  masła”.  Wreszcie  byli  „sknerami”,  co 

oznaczało, że przekroczyli granice skąpstwa. 

Judysia nie mogła się oprzeć, by nie przyciąć Pat. 

-  No  co,  pewnie  po  tych  splendorach  Wybrzeża  Zatoki  moja  kuchnia  wydaje  ci  się 

bardzo ubożuchna? 

- W kuchni Srebrnego Gaju jest dużo milej niż w salonie Wybrzeża oświadczyła Pat 

sennym głosikiem. Dzień był jednak zbyt męczący jak na ośmioletnią wytrzymałość. 

Matka usypiała Przylepkę śpiewając jej  do snu,  ale zeszła na dół  spytać  się, jak Pat 

spędziła dzień. 

- Wybrzeże Zatoki jest śliczne - odpowiedziała zgodnie z prawdą Pat. Było śliczne. A 

Pat nie chciała ranić uczuć matki wyznając, że ta wizyta w jej rodzinnym domu nie należała 

do najprzyjemniejszych. Matka kochała Wybrzeże Zatoki niemal tak bardzo, jak Pat Srebrny 

Gaj. 

 

 Obiad  

 I  

 Niedziela była smutna. Pat zobaczyła ściętą topolę i nie dawała się pocieszyć. 

-  Spójrz  tylko,  złotko,  jaki  teraz  mamy  piękny  widok  między  kurnikiem  i  tą 

pokościelną  szopą  -  pokazała  jej  szybko  Judysia.  Przedtem  nigdy  nie  widzieliśmy  stąd 

Południowej Rzeczki. No, masz twoje niedzielne rodzynki. Zajadaj i zapomnij o tym starym 

drzewie, które należało ściąć już dobre dziesięć lat temu. 

Co  niedziela  każde  dziecko  ze  Srebrnego  Gaju  otrzymywało  od  Judysi  garstkę 

rodzynków:  „niedzielny  poczęstunek”.  Pat  zjadła  je  posłusznie,  wciąż  jednak  szlochając  i 

dopiero  wieczorem  przyznała,  iż  ten  nowy  widok  jest  naprawdę  śliczny.  Zasiadła  przy 

okrągłym  okienku  i  obserwowała,  jak  srebrzyście  wije  się  rzeczka.  Niemniej  wciąż  jej 

brakowało przyjaznego zielonego gąszczu kopuły topoli. 

background image

-  Nigdy  już  nie  zobaczę,  jak  hasają  po  niej  kociaki  -  ubolewała.  Wdrapywały  się  na 

gałąź  i  zeskakiwały  z  niej  na  dach  kurnika.  Tak  się  świetnie  bawiły...  Ach,  Judysiu,  nie 

myślałam, że drzewa mogą się postarzeć! 

W poniedziałek rano przypomniała sobie, że zaprosiła Szkraba na obiad. Zaczęła mieć 

pewne wątpliwości. A jeśli on pojawi się w tych strasznych spodniach z oberwaną nogawką? 

Nie śmiała prosić, bojąc się przekomarzań, by Judysia ładnie nakryła stół. I bardzo ucieszyła 

się, widząc srebrne noże i widelce i odświętny srebrny dzbanuszek do mleka. 

- Czemu przypisać te wspaniałości? - spytał Józek. 

-  Na  obiad  przyjdzie  kawaler  Pat  -  oznajmiła  Judysia.  -  Musimy  zadbać  o  honor 

rodziny! 

-  Judysiu!  -  zawołała  z  oburzeniem  Pat.  Ani  teraz,  ani  nigdy  później  nie  pozwalała 

nazywać  Szkraba  swoim  „kawalerem”.  -  On  nie  jest  „kawalerem”.  Do  mnie  nigdy  nie 

przyjdzie żaden kawaler! 

- Nigdy też nie trwa wiecznie - mruknęła Judysia. - Ty, Józku, zamknij lepiej twojego 

psiaka,  bo,  o  ile  wiem,  młody  człowiek  przyprowadzi  swojego  i  wolałabym,  żeby  się  nie 

posprzeczały. 

Wreszcie  koło  furtki  pojawił  się  Szkrab  z  McGintym  i  zatrzymali  się  tam  dość 

nieśmiało.  Pat  wybiegła  na  powitanie.  Z  ulgą  zobaczyła,  że  Szkrab  ma  na  sobie  trochę 

wytarte,  ale  przyzwoite  ubranie  z  nogawkami  równej  długości.  Oczywiście  był  boso,  ale  to 

nic nie szkodziło. Wszyscy  chłopcy w Północnym  Glen biegali latem  boso...  choć może nie 

wówczas,  gdy  wybierali  się  z  wizytą.  Ktoś  bardzo  krzywo  obciął  Szkrabowi  włosy. 

Ciemnoniebieskie okulary zasłaniały mu oczy, był blady, usta miał od ucha do ucha. Nie, nie 

był ładny. Ale Pat poczuła, że go naprawdę lubi. I lubi McGinty’ego, który okazał się bardzo 

młodym psem żądnym życia. 

-  Pysznie  pachnie  to  nadzienie,  co?  -  spytała  Pat  prowadząc  Szkraba  do  kuchni.  -  I 

Judysia zrobiła na deser szarlotkę. 

Szarlotka jest zawsze wspaniała. Judysiu, to jest Szkrab... i McGinty. 

Rodzina powitała Szkraba życzliwie... Judysia musiała ich uprzedzić. Ojciec spytał go 

poważnym tonem, czy woli udko czy skrzydełko, a matka, czy zje szarlotkę z kremem. Pat 

poczuła, że może polegać na rodzinie. Nawet Winnie była serdeczna i namówiła Szkraba na 

drugą porcję szarlotki. Cudowna rodzina! 

McGinty’emu Judysia podała na schodach do piwnicy ogromną michę mięsa i kości. 

- No, Panie Psie, do roboty. Założę się, że u Marii Gordon niczego takiego nie jadłeś! 

Po obiedzie Szkrab zaproponował nieśmiało: 

background image

-  Wiesz  co,  wczoraj  widziałem  na  tym  naszym  pastwisku  za  strumieniem  fajne 

grzyby. Chodźmy i nazbierajmy. 

Pat  zawsze  chciała  poznać  lepiej  strumień,  który  oddzielał  Srebrny  Gaj  od  farmy 

starego Adamsa, a potem skręcał na jego pola. Ale żadnemu z dzieci ze Srebrnego Gaju nie 

wolno było tam chodzić. 

Stary pan  Adams  słynął  z tego, że nie pozwalał dzieciarni  „szwendać się po swoich 

polach”. 

- Myślisz, że twój stryj pozwoli? - spytała Pat. 

Okazało się, że ani stryja, ani ciotki nie ma w domu. Pojechali spędzić Święto Pracy u 

przyjaciół. 

- To co byś jadł na obiad, gdybyś do nas nie przyszedł? 

- Och, zostawili mi chleb i melasę - odparł Szkrab. 

Chleb z melasą w świąteczny dzień! To już było gorsze niż sknerstwo! 

-  Żebyście  się  tylko  nie  potruli  grzybami  -  ostrzegła  Judysia,  wręczając  im  torebkę 

cynamonowych  bułeczek.  -  Znałam  kiedyś  dwoje  dzieci,  które  najadły  się  w  lesie 

muchomorów. 

- I pewnie już nigdy nie przyszły do siebie? - zapytał kpiąco Józek. 

- Czy w grobie można przyjść do siebie? - skwitowała drwinę Judysia. 

Kiedy  oddalili  się  od  domu,  nieśmiałość  Szkraba  prysła  i  okazał  się  wspaniałym 

kompanem... tak wspaniałym, że Pat poczuła się nielojalna wobec Sida. Starała się uspokoić 

sumienie tłumacząc sobie, że biednemu Szkrabowi bardzo potrzeba czyjejś życzliwości. 

To  Szkrab  zaproponował,  żeby  nazwać  strumień  Jordanem,  bo  „musimy  go 

przekroczyć”. 

-  I  płynie  między  naszymi  farmami!  -  zawołała  zachwycona  Pat.  Oto  nareszcie 

znalazła kogoś, kto tak jak ona lubi nadawać nazwy ulubionym zakątkom. 

-  Zbudujemy  tu  z  kamieni  most,  żebyśmy,  kiedy  zechcemy,  mogli  przechodzić  na 

drugą stronę - oświadczył Szkrab, który najwyraźniej uważał, że będzie się to często zdarzało. 

Świetnie się przy tym ubawili, a kiedy most był gotowy - solidny most, bo Szkrab nie 

tolerował byle jakiej roboty - resztę popołudnia spędzili na wędrówce. Poszli wzdłuż Jordanu 

aż  do  jego  źródła,  które  odnaleźli  z  drugiej  strony  farmy  starego  Adamsa,  w  głębi  lasu 

poprzecinanego  krętymi  ścieżkami.  Strumień  wił  się,  od  czasu  do  czasu  opadał  kaskadą  w 

dół, a mchy na jego brzegach mieniły się szmaragdowo i złociście. 

McGinty był wniebowzięty. Taka wyprawa to raj dla psiego serca. 

background image

Wybiegał naprzód, potem przysiadał i czekał, a z pyska zwisał mu czerwony jęzor. Pat 

pokochała McGinty’ego, z przykrością stwierdziła, że woli go od kudłatego kundelka Józka, 

który  był  psem  jednego  człowieka,  a  na  wszystkich  innych  warczał.  McGinty  tak  strasznie 

chciał być kochany. Miał białe policzki, złocistobrunatny grzbiet i takież uszy, które zwykle 

wesoło  sterczały  i  opadały  tylko  wówczas,  kiedy  się  czymś  zmartwił.  A  ogonkiem 

wymachiwał jak najęty, ilekroć czuł, że ktoś sobie tego życzy. 

 

 Ii  

 W końcu znaleźli zupełnie czarowny zakątek... głębokie jeziorko w lesie, do którego 

spływał  strumyk  szemrząc  między  kamieniami  wzgórza.  Wokół  rosły  omszałe  świerki  i 

wyniosłe  klony.  To  było  takie  piękne,  aż  bolało.  Pat  zastanawiała  się,  czemu  tak  często 

piękno sprawia człowiekowi ból... 

-  To  chyba  najładniejsze  miejsce,  jakie  kiedykolwiek  widziałam  szepnęła  Pat, 

dorzucając zaraz „niemal najładniejsze”, bo przypomniało jej się Ukryte Pólko. 

-  Prawda?  -  zgodził  się  radośnie  Szkrab.  -  Chyba  nikt  go  nie  zna...  To  będzie  nasza 

tajemnica. 

- Dobrze! - przystała z ochotą Pat. 

-  Zawsze  przychodzi  mi  tu  na  myśl  wiersz,  którego  nauczyłem  się  w  szkole. 

Zaczarowane źródło... Znasz go? 

Szkrab zadeklamował wiersz. Pat pomyślała, że musi być bardzo zdolny. Nawet Sid 

nie znał na pamięć żadnego tak długiego utworu. 

Niektóre linijki brzmiały jak muzyka. Ale co to jest „wieczorny wieśniaka lęk”? Ach, 

wieśniak to po prostu farmer. „Wieczorny farmera lęk”... Nie, to brzmi śmiesznie. Niech już 

zostanie wieśniaka. Oboje ze Szkrabem głośno się roześmiali, ten śmiech przypieczętował ich 

przyjaźń. 

Usiedli  na  wzgórzu,  powietrze  słodko  pachniało,  zajadali  cynamonowe  bułeczki.  W 

dali za polami i lasami widzieli błękitny przestwór zatoki. 

Szkrab  nauczył  ją  wysysać  miód  z  koniczyny.  Pod  omszałym  starym  kamieniem 

znaleźli  pięć  żółtych  kwiatków  wyglądających  jak  gwiazdeczki  i  Szkrab  nie  mógł  od  nich 

oderwać oczu. Pat rada była, że lubi on kwiaty. Chłopcom rzadko się to zdarzało. Józek i Sid 

uważali, iż to „dobre dla dziewczyn. 

McGinty  leżał  wsparłszy  łebek  o  kolana  Szkraba,  a  ogonek  leżał  na  bosych  nogach 

Pat. Nagle Szkrab wziął płat brzozowej kory i za pomocą paru ździebeł trawy zrobił śliczny 

domek, było w nim wszystko - pokoje, okna, ganek, kominy... To zakrawało na czary. 

background image

- Skąd ty tak potrafisz! - westchnęła Pat. 

-  Ja  zawsze  buduję  domy  -  oświadczył  z  rozmarzeniem  Szkrab,  odsunął  łeb 

McGinty’ego  i  objął  ramionami  kolana.  -  To  znaczy  w  myślach.  Nazywam  je  urojonymi 

domami.  Kiedyś, kiedy  dorosnę, będę budował  prawdziwe domy.  I wtedy zbuduję dom  dla 

ciebie, Pat. 

- Naprawdę? 

- Tak. Myślałem już o nim w sobotę wieczorem, jak się położyłem. 

Mam wiele pomysłów. Kiedy go skończę, to będzie najpiękniejszy dom, jaki w życiu 

widziałaś. 

- Na pewno nie będzie ładniejszy od Srebrnego Gaju - zauważyła Pat. 

- Srebrny Gaj jest śliczny - przyznał Szkrab. - Lubię na niego patrzeć. Na mało który 

dom  mogę spokojnie patrzeć. Zawsze mam ochotę zburzyć go i  zbudować od nowa. Ale w 

Srebrnym Gaju niczego bym nie zmienił. 

Mądry Szkrab! Odtąd Pat nie kwestionowała już żadnej jego opinii o żadnym domu. 

McGinty przewrócił się na grzbiet i prosił, by go ktoś podrapał w brzuch. 

-  Chciałbym,  żeby  ciocia  Maria  mogła  polubić  McGinty’ego.  Nie  cierpi  go.  Kiedy 

któregoś dnia poszarpał serwetkę, bałem się, że go wyrzuci. Ale stryj Lawrence wstawił się za 

nim. Stryjowi Lawrence’owi on nie przeszkadza, ale często się z niego wyśmiewa, a McGinty 

tego nie lubi. 

-  Psy  nie  lubią,  żeby  się  z  nich  śmiać  -  oświadczyła  z  przekonaniem  Pat,  jakby 

znajomość trzech psów dostarczyła jej na ten temat wystarczającej wiedzy. 

-  McGinty  musi  spać  w  szopie  na  słomie.  Którejś  nocy  tak  wył,  że  poszedłem  tam  i 

spałem z nim. Mama na pewno pozwoliłaby mu spać ze mną i przynosić do domu kości. 

Oczy Pat  zaokrągliły się ze zdumienia. Mama Szkraba! Judysia mówiła o nim jak o 

sierocie! I on sam twierdził, że nie ma nikogo poza McGintym. 

- Myślałam, że twoja mama nie żyje... 

Szkrab wziął źdźbło i zaczął je gryźć udając obojętność. 

- Nie. Mój ojciec nie żyje. Umarł, kiedy byłem  małym  dzieckiem.  I mama drugi  raz 

wyszła za mąż. Mieszka w Honolulu. 

- Nigdy jej nie widujesz? - Pat nie miała pojęcia, gdzie jest Honolulu, ale ton Szkraba 

nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że bardzo daleko. 

-  Rzadko  -  odparł  Szkrab,  który  nie  mógł  się  przemóc,  by  wyznać,  że  w  ogóle  nie 

pamięta matki. - Widzisz, jej mąż choruje i nie zniósłby klimatu Kanady. Ale pisuję do niej. 

Co niedziela piszę list. 

background image

Nie wyznał Pat, że tych listów nie wysyła, tylko chowa do pudła pod łóżkiem. Może 

któregoś dnia będzie mógł osobiście wręczyć je matce. 

-  No  jasne!  -  Pat  przyjęła  tę  sytuację  do  wiadomości  z  filozoficznym  stoicyzmem 

ośmiolatki. - Jak ona wygląda? 

-  Jest  bardzo  ładna  -  oświadczył  stanowczo  Szkrab.  -  Ma  złociste  włosy  i  wielkie 

błękitne oczy... tak błękitne jak zatoka... Tylko chciałbym, żeby nie mieszkała tak daleko... - 

Szkrab  przełknął  ślinę.  I  łzy.  Dużemu  dziesięcioletniemu  chłopcu  nie  wypada  płakać,  a  już 

zwłaszcza w obecności dziewczynki. 

Pat  nic nie odpowiedziała. Wzięła go tylko za rękę. Ośmioletniej Pat  nie brakowało 

już kobiecej mądrości. 

Dłuższy  czas  siedzieli  w  milczeniu,  aż  zrobiło  się  chłodno  i  błękitne  cienie  zaczęły 

opadać na odległe wzgórza. Pole Larry’ego Gordona wydało im się zaczarowaną krainą. 

- Nadajmy temu miejscu naszą własną nazwę - zaproponował Szkrab. I zachowamy ją 

w tajemnicy. Może nazwiemy je Sielanką? 

- Lubię tajemnice - oznajmiła Pat. - Miło jest mieć tajemnicę. 

Spędziliśmy cudowne popołudnie. 

 

 Iii  

 Spóźnili  się  na  kolację,  ale  Judysia  nakarmiła  ich  w  kuchni  pieczoną  szynką  i 

plackami z kukurydzy. Kiedy Szkrab i McGinty poszli do domu, Judysia spytała się Pat, czy 

dobrze  się  bawiła  z  nowym  koleżką.  „Koleżkę”  można  było  zaakceptować,  nie  było  to  tak 

obraźliwe słowo, jak kawaler. Pat chciała zaimponować Judysi, odpowiedziała więc wyniośle, 

że mieli sobie dużo do powiedzenia. 

- Ejże, ejże! W to nie wątpię! Muszę przyznać, że twój pierwszy kawaler jest całkiem 

udany. Podobają mi się jego maniery. 

Judysi zawsze zależało na manierach. 

- On jest strasznie niezgrabny, Judysiu - Pat uważała, że krytykując Szkraba przekona 

Judysię, że Szkrab nie jest „kawalerem”. - Nie widziałaś, jak wychodząc z jadalni wpadł na 

drzwi i prosił je o wybaczenie? 

- No właśnie. Przecie powiadam, że jest dżentelmenem. Tylko dżentelmenowi mogło 

przyjść na myśl przepraszać drzwi. 

- Kiedy on jest taki niemądry, że myślał, że wpadł na kogoś, nie na coś! 

- O nie, złotko, on wcale nie jest niemądry. I umie się zachować. 

Kiedy jadł rosół, nie usiłował połknąć łyżki, a Sida do dziś nie mogę tego oduczyć. 

background image

- Ale jest brzydki, Judysiu. Gdzie mu do Sida! 

- No, no, pewnie, że te okulary bardzo go szpecą. I nikomu nie pomoże na urodę, jak 

go ostrzygą ogrodowymi nożycami. Ale czy nie zauważyłaś, jakie ma ładne uszy? I w ogóle 

ten  jest  ładny,  kto  się  ładnie  zachowuje.  Zapamiętaj  to  sobie,  panno  Pat,  kiedy  przyjdzie 

odpowiednia  pora!  Pewnie,  że  teraz  ten  twój  Szkrab  chudy  jest  jak  tyka  i  niezgrabny,  ale 

wkrótce  z  tego  wyrośnie.  Nie  zapomnij  przy  każdej  okazji  zaprosić  go  na  małe  conieco. 

Widać, że jest niedożywiony. Mówią, że matka  wcale o niego nie dba, taka jest zajęta tym 

swoim nowym mężusiem. 

- Czy znasz ją, Judysiu? 

-  Nie.  Nikt  jej  tu  nie  zna.  Kuba  Gordon  ożenił  się  z  nią  w  Nowej  Szkocji  i  tam 

mieszkali.  Umarł  zaraz  po  urodzeniu  się  dziecka,  a  jego  małżonka  niedługo  chodziła  we 

wdowich  szatkach.  Szkrab  miał  zaledwie  dwa  latka,  kiedy  po  raz  drugi  wyszła  za  mąż  i 

wyjechała za granicę, a małego zostawiła u jego stryja. Kuba Gordon był uroczym facetem, 

choć stale próbował ugotować zupę w durszlaku. 

Pewnie  się  przewraca  w  grobie,  że  jego  syna  wychowuje  Larry.  Larry  wdał  się  w 

matkę. Ich ojciec był jowialnym mężczyzną, który wszystkim schlebiał. Co otworzył usta, to 

mówił komplement. Ale został zaszeptany na śmierć. 

- Zaszeptany na śmierć? 

-  Przecie  powiadam.  Złamał  jakiejś  dziewczynie  serce  i  umarła.  Ale  odtąd  wciąż 

słyszał  jej  głos...  zaszeptała  go  na  śmierć.  Nawet  w  kościele  widać  było,  że  nie  słucha 

modlitw i hymnów, tylko tego jej szeptu. No, no, to już było dawno i lepiej o tym zapomnieć. 

Niewiele jest rodzin, które nie miałyby jakiegoś szkieletu w szafie... Choćby Salomon 

Gardiner z Południowego Glen... człowiek, który przeklinał Pana Boga! 

- I co się z nim stało? 

- Nic. 

- Nic? 

- No właśnie. Dobry Pan Bóg zostawił go w spokoju. Rodzina ciężko to zniosła... No, 

chodź i pomóż mi zagonić indyki... Złotko, widzę, że czymś się martwisz? 

- Boję się, że Szkrab też jest pochlebcą. Powiedział mi... 

powiedział, że... 

- No, wykrztuś! 

- Powiedział, że mam najładniejsze oczy, jakie widział. 

Judysia parsknęła śmiechem. 

background image

-  No,  no,  to  nie  pochlebstwo.  A  podczas  obiadu  wyglądał  tak,  jakby  nie  potrafił 

zliczyć do trzech! Cóż, Gordonowie są po babce Irlandczykami! 

-  A  jak  ty  myślisz,  Judysiu,  ja  naprawdę  mam  ładne  oczy?  -  Pat  po  raz  pierwszy 

zaczęła się zastanawiać nad swoją urodą. 

- Winnie ma oczy Gardinerów, a ty Selbych i takich oczu nie powstydziłaby się żadna 

dziewczyna.  Ale  nad  tym  nie  powinnaś  się  zastanawiać.  I  nie  wierz  wszystkiemu,  co  ci 

powiedzą chłopcy. 

Komplementy nic nie kosztują. 

Kiedy białe stadko indyków Judysi zagnano wreszcie do kurnika, wuj Brian przywiózł 

do  domu  Sida.  Opowiedziano  mu  o  Szkrabie  i  mało  go  to  obeszło.  Pat  poczuła  ulgę 

pomieszaną z przykrością. Powinien się trochę przejąć. Czy tak mało mu na niej zależało? 

- Jemu bardzo potrzeba przyjaciół... - wyjaśniła. - Teraz będę mieć trzech braci. Ale i 

tak najbardziej będę kochała ciebie. 

- Mam nadzieję - odparł Sid. - Bo inaczej ja polubię Maję Binnie bardziej niż ciebie. 

- Mnie zawsze najbliższa będzie moja własna rodzina - westchnęła Pat. 

Ale Sid pobiegł już do Judysi, by wyprosić jakiś smaczny kąsek. 

Był  w  świetnym  humorze,  bo  odkrył  na  ręku  nową  brodawkę!  I  w  ten  sposób  pobił 

Sama Binnie’ego. 

 

 Czarna magia  

 I  

 McGinty zaginął pod koniec października. Pat była tak samo zrozpaczona jak Szkrab. 

Obecnie miała uczucie, że Szkrab i McGinty od zawsze należą do jej życia... że od zawsze w 

sobotę po południu przekraczają Jordan albo o zmierzchu wślizgują się do kuchni i wszyscy 

razem cały wieczór dokazują zaśmiewając się. 

Dla  Szkraba,  który  nigdy  nie  miał  prawdziwego  domu,  wieczory  owe  były  czymś 

najcudowniejszym  na  świecie.  Pat  psuło  przyjemność  tylko  to,  że  Szkrab  i  Sid  nie 

zaprzyjaźnili się. Nie to, żeby się nie lubili, ale każdy z nich mówił innym językiem. Gdyby 

byli  starsi,  wyznaliby,  że  się  nawzajem  nudzą.  Sid  uważał  Szkraba  za  marzycielskiego 

dziwaka,  który  rozwodzi  się  nad  jakimiś  wyimaginowanymi  domami,  a  w  dodatku  te  jego 

ciemne okulary i podarte spodnie! Sid nie ukrywał swego zdania. A Szkrab uważał, że Sid za 

bardzo się pyszni - ale nigdy nie powiedział tego głośno. 

Zatem  Pat  w  powszednie  dni  bawiła  się  po  szkole  z  Sidem,  a  sobotnie  popołudnia, 

kiedy Sid i tak wolał pomagać przy gospodarstwie Józkowi, poświęcała Szkrabowi. Włóczyli 

background image

się razem po lasach i uroczyskach, ale Pat nigdy nie pokazała mu Ukrytego Pólka. Ono było 

tajemnicą  jej  i  Sida,  tak  jak  Sielanka  należała  tylko  do  Szkraba.  Pat  była  zachwycona. 

Przyjemnie  było  mieć  tajemnice.  Często  siedząc  w  kościele  litowała  się  nad  wszystkimi, 

którzy nic nie wiedzą ani o Ukrytym Pólku, ani o Sielance. 

Wszędzie towarzyszył im McGinty i był wniebowzięty. Aż tu nagle zniknął... 

Któregoś popołudnia Pat przyszedłszy do Sielanki zobaczyła, że Szkrab leży z twarzą 

ukrytą w oszronionych paprociach i płacze tak, jakby mu miało pęknąć serce. Pat też była w 

nie  najlepszym  nastroju.  Poprzedniego  dnia  w  szkole  ta  wstrętna  Maja  Binnie  dała  Sidowi 

jabłko, na czerwonej skórce widniały zielone inicjały jej i Sida. Jaka bezczelność! Maja parę 

tygodni  temu nakleiła na niedojrzałym  jabłku odpowiednie litery i  Sid  był  zachwycony, ale 

Pat  gdyby  śmiała,  wyrwałaby  mu  to  jabłko  i  cisnęła  do  pieca.  Sid  położył  je  na  gzymsie 

kominka w jadalni i musiała na nie patrzyć podczas wszystkich posiłków. A tego poranka Sid 

nakrzyczał na nią za to, że poprzedniego dnia padał deszcz. 

-  W  czwartek  wieczór  modliłaś  się  o  deszcz.  Sam  słyszałem!  -  robił  jej  gorzkie 

wymówki. - A wiedziałaś, jak mi zależy, żeby w piątek była pogoda. 

-  Nie  wiedziałam,  Sidzie...  A  modliłam  się  o  deszcz,  bo  tatuś  mówił,  że  strumyki 

wysychają... Strasznie mi przykro, Sideczku. 

- Nie nazywaj mnie Sideczkiem - warknął Sid. - Wiesz, że tego nie cierpię. 

-  Nigdy  więcej  tego  nie  zrobię  -  obiecała  Pat.  -  Proszę  cię,  nie  gniewaj  się  na  mnie. 

Nie zniosę, żebyś się na mnie gniewał. 

-  No  to  się  nie  zachowuj  jak  małe  dziecko.  Jesteś  gorsza  od  Przylepki  -  oświadczył 

Sid.  Poklepał  ją jednak  po ramieniu,  co trochę pocieszyło  Pat.  Ale tylko trochę. Wyruszyła 

więc  do  Sielanki  z  dosyć  kiepską  miną,  szybko  jednak  zapomniała  o  swych  przykrościach 

widząc rozpacz Szkraba. 

- Co ci się stało? 

- Zginął McGinty - odpowiedział siadając Szkrab. - Nie ma go... 

Wczoraj wieczorem poszedł ze mną do sklepu w Srebrnych Mostach - i znikł. Nigdzie 

go nie mogłem znaleźć. Och, Pat! 

Szkrab spuścił głowę. Przestało go obchodzić, że ktoś widzi jego łzy. Pat rozpłakała 

się także, zapewniała go jednak, że McGinty się znajdzie, musi się znaleźć. 

Przeżyli okropny tydzień. Nigdzie śladu McGinty’ego. Judysia uważała, że psa musiał 

ktoś  ukraść. Szkrab rozlepił w sklepach ogłoszenie ofiarowując nagrodę za znalezienie psa. 

Dwadzieścia pięć centów - tyle, ile miał. Pat chciała, żeby zaproponować sumę czterdziestu 

pięciu centów. Miała dziesiątaka, a drugiego chciała pożyczyć od Judysi. Ale Szkrab się nie 

background image

zgodził. Pat co wieczór modliła się, żeby McGinty się odnalazł, a potem w nocy budziła się - i 

znów się modliła. 

-  Najdroższy  Panie  Boże!  Spraw,  żeby  McGinty  wrócił!  Błagam  Cię,  Panie  Boże. 

Wiesz, że Szkrab ma tylko jednego jedynego McGinty’ego. 

Wszystko na próżno. Nikt nigdzie nie widział takiego psiaka. 

Szkrab  co  wieczór  wracał  samotnie  do  domu  i  torturował  się  myślą  o  zabłąkanym 

gdzieś wśród chłodnej nocy psiaku. 

- Judysiu, czy nie mogłabyś coś zrobić? - zaczęła z rozpaczą błagać ją Pat. - Mówiłaś, 

że masz w sobie coś z czarownicy. I że twoja babka ilekroć zechciała, potrafiła zamienić się 

w kota. 

Spróbuj znaleźć McGinty’ego. 

Judysia  potrząsnęła  przecząco  głową,  choć  dawno  już  doszła  do  wniosku,  że  coś 

trzeba zrobić, nim Pat zamartwi się na śmierć. 

- Próbowałam, złotko, ale nic z tego. Gdybym miała tę księgę o czarach mojej babki, 

to  może  bym  coś  poradziła.  Ale  wybierzcie  się  do  Marii  Anny  McClenahan  na  drodze  do 

Srebrnych  Mostów.  Z  niej  jest  czarownica  jak  się  patrzy,  tyle  że  zanadto  się  roztyła,  żeby 

jeździć na miotle. Jeśli ona wam nie pomoże, to już nikt. 

Pat musiała już przestać wierzyć we wróżki, ale jeszcze nie wyrobiła sobie zdania o 

czarownicach. Kiedyś na pewno istniały. 

Mówiła o tym Biblia! No i czarownicą była przecież rodzona babka Judysi! 

- Czy ty, Judysiu, jesteś aby pewna, że Maria Anna jest prawdziwą czarownicą? 

- Zawsze wie, co kto myśli. To chyba wystarczający dowód. 

Pat  pobiegła  zawiadomić  Szkraba.  Stał  na  mostku  z  kamieni  na Jordanie  i  wygrażał 

pięścią niebu. 

- Szkrabie, czy ty w ten sposób się modlisz? 

- Nie! Właśnie powiedziałem Panu Bogu, co o tym wszystkim myślę. 

Ale  zgodził  się  pójść  następnego  wieczoru  do  Marii  Anny  McClenahan.  Namawiali 

też Sida, Sid był jednak bardzo zajęty wychowywaniem młodej sówki, którą schwytał w gaju, 

i oznajmił, że nie zamierza zadawać się z czarownicami. 

Poszli więc dzielnie sami, mimo że Józek, który właśnie orał, solennie ich przed tym 

ostrzegł. 

-  Stara  Maria  Anna  podpisała  cyrograf  diabłu.  Jakby  na  mnie  spojrzała  krzywym 

okiem, tobym chyba wyskoczył ze skóry. 

background image

Niełatwo  było  przerazić  Pat.  Ostatecznie  skoro  Bóg  nie  odpowiada  na  modlitwy,  to 

chyba nie ma w tym nic złego, że człowiek próbuje odwołać się do czarownicy. 

-  Tylko  wróćcie  do  domu  przed  zmrokiem  -  napominała  Judysia.  Dziś  Zaduszki  i 

mogą się pojawić umarli. Powiedzcie szybko Marii Annie, o co wam chodzi, i zróbcie to, co 

wam ona poradzi. 

 

 Ii  

 Mały wybielony domek pani McClenahan był o dobre dwie mile drogi od Srebrnego 

Gaju. Nad domkiem rosła ogromna wierzba, nad niebieskimi drzwiami był wykusz, a w nim 

dziwaczne okienko. 

- Ach, Pat, spójrz na nie! - szepnął Szkrab tak zachwycony, że na chwilę zapomniał o 

McGintym. - Nigdy nie widziałem tak ślicznego okienka. Będziesz je miała w swoim domu! 

Okienko pewnie i  było  śliczne, ale  parkan walił  się, a podwórze zarosło ostami. Pat 

pomyślała roztropnie, że widać nie opłaca się być czarownicą. 

Szkrab  zapukał  do  niebieskich  drzwi.  Usłyszeli  kroki.  Pat  przeszły  ciarki.  A  może 

jednak niebezpiecznie jest mieć do czynienia z piekielnymi mocami? Drzwi otworzyły się, na 

progu  stanęła  Maria  Anna  McClenahan  i  spojrzała  na  nich  maleńkimi  czarnymi  oczkami 

ukrytymi  w  fałdach  tłuszczu.  Potargane  włosy  też  były  czarne,  czarne  jak  węgiel,  choć  na 

pewno  nie  była  młodsza  od  Judysi.  Jak  na  czarownicę  była  i  za  tłusta,  i  za  wesoła,  Pat 

natychmiast przestała się jej obawiać. 

- Kim jesteście, dzieci, i czego sobie życzycie? - spytała pani McClenahan, a Judysia 

mogłaby jej pozazdrościć irlandzkiego akcentu. 

Pat zgodnie z tradycją rodziny Selbych nie marnowała nigdy czasu ani słów. 

- Hilaremu  Gordonowi zginął pies i Judysia uważa, że pani potrafi go odnaleźć. Czy 

pani naprawdę jest czarownicą? 

Maria Anna zrobiła tajemniczą minę. 

- Cicho, dziecko... nigdy przy świetle dnia nie wspominaj o czarownicach! Sama nie 

wiesz,  co  może  się  przydarzyć.  Nie  będziemy  dalej  rozmawiać  na  progu.  Chodźcie  na 

stryszek, to będę mogła dalej tkać. Tkam obrus dla wróżek. Wszystkie czarownice z Wyspy 

obiecały tym biedaczkom utkać po obrusie. Bo w zeszły wtorek był szron i wszystkie obrusy 

się zmarnowały, te lekkomyślne panienki zapomniały je schować na noc. 

Wąskimi schodami weszli na strych, gdzie stał warsztat tkacki pani McClenahan, tuż 

pod okienkiem, które tak zachwyciło Szkraba. Na parapecie siedziała lśniąca czarna kotka i 

myła  się  starannie,  żeby  lśnić  jeszcze  piękniej.  Jej  ogromne  żółte  oczy  świeciły  w  mroku 

background image

niesamowitym blaskiem. Chociaż był to kot czarownicy, od razu spodobał się Pat. Ciekawe, 

co by powiedziała, gdyby ją ktoś poinformował, że jest to jej utracona Niedziela, która przed 

rokiem tak tajemniczo znikła, a którą Judysia po prostu zaniosła Marii Annie. Na szczęście 

Niedziela zmieniła się nie do poznania. 

Pani McClenahan podsunęła dzieciom koślawe krzesło i stołek i zabrała się do tkania. 

- Nie mam chwili do stracenia. Królowa czeka. 

Pat  dobrze  wiedziała,  że  Maria  Anna  tka  zwykły,  szmaciany  chodnik,  ale  nie 

zamierzała narażać się czarownicy. A zresztą, może kiedy go ukończy, zaczaruje go i zamieni 

się on w jedwabną mgiełkę, jaką widzi się na trawie w letni ranek. 

-  Zatem  przyszliście  do  mnie,  żebym  wam  pomogła  odnaleźć  McGinty’ego?  Tak, 

wiem, jak się nazywa, znam całą historię. Kot waszej ciotki Edyty opowiedział ją mojej kotce 

na  naszych  ostatnich  tańcach.  Wasza  ciotka  Edyta  gardzi  takimi  jak  my,  ale  nic  nie  wie  o 

konszachtach swego kocura. Dobrze, że przyszliście dzisiaj - księżyc sprzyja poszukiwaniom. 

W przyszłym tygodniu nie mogłabym wam pomóc. Tak, dziś mamy szansę... No co, Hilary 

Gordonie, czemu nigdy nie odwiedza cię twoja wytworna matka? 

Szkrab pomyślał, że czarownice są co najmniej bezceremonialne. Ale skoro się już do 

takiej czarownicy przyszło... 

-  Moja  mama  mieszka  zbyt  daleko,  aby  mogła  tu  często  przyjeżdżać  odpowiedział 

uprzejmie. 

Maria Anna wzruszyła tłustymi ramionami. 

- Twoje prawo jej bronić, ale ja mam na ten temat własne zdanie i nie musisz się na 

mnie wściekać, bo czarownicy nic nie obchodzi, że ktoś się na nią wścieka. No, wróćmy do 

sprawy psa... Muszę się skupić. 

Pani McClenahan nachyliła się i wyjęła z papierowej torby dwie garstki rodzynków. 

- Wcinajcie, a ja się zastanowię... 

Chwilę panowała cisza. Dzieci zajadały wpatrując się w furkoczące czółenko tkackie. 

Pat wciąż zastanawiała się, czy pani McClenahan rzeczywiście podpisała diabelski cyrograf. 

Pani McClenahan zobaczyła jej wzrok i skinęła głową. 

- Masz na szyi znamię. To emblemat czarownicy. No, powiedz, nie chciałabyś zostać 

czarownicą? Pomyśl, jak to miło jeździć na miotle! 

Pat rzeczywiście o tym myślała. Owszem, to było ponętne. Ale wolałaby wzbić się w 

górę na grzbiecie jaskółki i stamtąd spoglądać w dzień na pola i lasy. 

- Czy musiałabym podpisać cyrograf diabłu? - spytała szeptem. 

Pani McClenahan skinęła uroczyście głową. 

background image

-  Wybrałabym  dla  ciebie  jakiegoś  ładnego  czarnego  diabełka...  Choć  muszę  z 

przykrością wyznać, że obecnie nawet diabły nie są już takie jak dawniej. 

-  Dziękuję  pani,  ale  chyba  jestem  jeszcze  za  mała,  żeby  zostać  czarownicą  - 

zadecydowała nagle Pat. 

Pani McClenahan parsknęła śmiechem. 

- Im młodsza czarownica, tym potężniejsza. Nie należy z tym, moje dziecko, zwlekać, 

aż posiwiejesz. Przemyśl to sobie... nie każda dziewczyna może zostać czarownicą... jesteśmy 

bardzo wymagające... 

No, do rzeczy. Więc jeśli chodzi o McGinty’ego, to po wyjściu stąd idźcie prosto na 

wzgórze,  tam  obróćcie  się  trzy  razy  i  zejdźcie  drogą  do  Srebrnych  Mostów.  Tuż  przed 

mostem  stoi  dom  z  takimi  drzwiami  jak  twojego  stryja  Toma,  tyle  że  wyblakłymi.  Znów 

obróćcie się trzy razy dokoła i zapukajcie. I jeśli ktoś otworzy nie gwarantuję, czy otworzy - 

to skrzyżujcie palce i spytajcie o McGinty’ego. A jak go zobaczycie - a wcale wam tego nie 

obiecuję to o nic nie pytajcie i bierzcie nogi za pas. To wszystko, co mogę dla was zrobić. 

-  Ile  się  pani  należy  za  poradę?  -  spytał  Szkrab  wyciągając  swoje  dwadzieścia  pięć 

centów. 

- Tak jakbyśmy mogły brać zapłatę od kogoś, kto ma znamię na szyi! 

Sprzeciwiłoby się to wszystkim naszym regułom. 

- Bardzo pani dziękujemy, pani McClenahan. Zawsze będziemy pani wdzięczni. 

- Grzeczne z was dzieciaki - zauważyła pani McClenahan. - Inaczej nie próbowałabym 

wam  pomóc.  Mam  po  dziurki  w  nosie  bezczelności  mieszkających  tu  wokół  bachorów.  Za 

moich  czasów  dzieci  musiały  mieć  maniery...  No,  lećcie...  w  noc  zaduszną  żaden  mądry 

człowiek  nie  wyjdzie  na  dwór,  kiedy  pojawi  się  księżyc.  Nie  zapomnijcie  obrócić  się  trzy 

razy, bo inaczej prędzej wam oczy wypadną z głowy, niż zobaczycie McGinty’ego. 

Pani McClenahan stała na progu i patrzyła, jak odchodzą. Potem, biorąc pod uwagę, 

że była czarownicą - powiedziała coś bardzo dziwnego: 

- Niechaj wam Pan Bóg błogosławi. 

I  szybko  poszła  do  stojącego  z  drugiej  strony  drogi  domu  pana  Aleksandra,  by 

zapytać, czy może zatelefonować. 

 

 Iii  

 Kiedy Pat ze Szkrabem wyszli od pani McClenahan, październikowy dzień opadał już 

za  ciemne  wzgórza.  Wdrapali  się  na  szczyt  pagórka  i  trzykrotnie  okręcili,  kłaniając  się 

uroczyście  czterem  stronom  świata.  I  znów  okręcili  się  stanąwszy  przed  czerwonymi 

background image

drzwiami w Srebrnych Mostach. Skrupulatnie wypełniali zalecenia czarownicy; jeśli za tymi 

drzwiami nie zobaczą McGinty’ego, to przynajmniej nie będzie to ich wina. 

Szkrab dwukrotnie zapukał, drzwi otworzyły się niesamowicie szybko, pojawił się w 

nich olbrzym w skarpetkach, z bujną rudą brodą i liczącymi już tydzień bokobrodami. Bił od 

niego  jakiś  mocny  zapach,  tak  pachniało  lekarstwo,  które  Judysia  zimą  pociągała  z  czarnej 

butelki, ilekroć zmarzła. 

Skrzyżowali palce i Szkrab wyjąkał: 

- Czy jest tu McGinty? 

Mężczyzna  otworzył  drzwiczki  z  prawej  strony  sieni.  Na  koślawym  krześle  siedział 

McGinty.  Rozpacz  w  jego  ślepiach  zamieniła  się  w  ekstazę.  Jednym  susem  znalazł  się  w 

ramionach Szkraba. 

-  Przybłąkał  się  tu  przed  tygodniem  -  powiedział  mężczyzna.  -  Był  zmarznięty  i 

głodny, no to wzięliśmy go do domu. 

-  To  bardzo  ładnie  z  pana  strony  -  oświadczyła  Pat,  gdyż  Szkrab  nie  był  w  stanie 

wykrztusić słowa. 

- Prawda? - uśmiechnął się szeroko mężczyzna. 

Coś  w  tym  uśmiechu  przypomniało  Pat,  że  czarownica  radziła,  żeby  jak  najszybciej 

wzięli nogi za pas. 

- Bardzo panu dziękujemy - powiedziała i pociągnęła Szkraba za rękę. 

Czerwone drzwi zatrzasnęły się, znad wzgórza spośród dwóch wysokich jodeł spojrzał 

na nich czerwony księżyc, a z nimi był półżywy ze szczęścia McGinty. 

Cudownie  było  wracać  do  domu.  Świat  był  taki  piękny.  Poszli  na  skrót  przez  pola, 

przed nimi kroczyły długie cienie. Szkrab szedł jak w transie, tuląc do siebie McGinty’ego, 

ale  Pat  zachwycała  się  urodą  nocy.  Minęli  uśpioną  Sielankę,  przeszli  przez  Jordan.  Potem 

kręta  ścieżka  wśród  srebrnych  brzóz  zaprowadziła  ich  na  podwórko,  gdzie  Sid  zatknął  na 

palach  bramy  wspaniałe  latarnie  z  dyni,  a  Judysia  postawiła  na  oknie  w  kuchni  miedziany 

świecznik, by ich z dala powitał. Z domu dobiegały smakowite zapachy. 

A  potem  ciepła  kuchnia,  zachwycona  Judysia  i  pyszna  wieprzowina  z  kartoflami  w 

mundurkach. Jedli we trójkę. Sidney i Józek krzątali się jeszcze przy gospodarstwie, Winnie 

wyszła z przyjaciółką, matka usypiała Przylepkę, a tato drzemał w jadalni. 

Po  kolacji  Pat  i  Szkrab  poszli  po  jabłka  do  mrocznej,  tajemniczej  piwnicy,  a  potem 

zasiedli wokół pieca z którego bił żar, i omówili wyprawę. 

- Tak się cieszę, że jest już chłodno i wieczorami zapalamy ogień - oznajmiła Pat. - W 

zimie będzie jeszcze milej. W naszej kuchni jest wtedy tak przytulnie. 

background image

Szkrab  nie  odpowiedział.  Jemu  zimowe  wieczory  kojarzyły  się  z  zimną,  brudną 

kuchnią, dymiącą olejną lampką i wyrkiem na nie wykończonym stryszku. Ale i tak w danej 

chwili  był  szczęśliwy  odzyskawszy  swego  przyjaciela.  I  cudownie  było  siedzieć  tu  z  Pat, 

zajadać jabłka i patrzyć, jak Judysia miesi ciasto. 

- No tak, nie na darmo nazywają ją czarownicą - zauważyła Judysia, gdy wysłuchała 

opowieści.  -  Za  dawnych  czasów  często  widywałam  McClenahanów.  On  był  bardzo 

przyzwoitym człowiekiem, tyle że mógł zagadać człowieka na śmierć. Straszny gaduła. Raz 

wściekł się na Marię Annę, kiedy mu to wymawiała, i przysiągł, że przez miesiąc nawet się 

nie odezwie. Wytrzymał dwa dni i nigdy już nie przyszedł do siebie. Tak go to zmogło! Maria 

Anna zawsze twierdziła, że to dlatego umarł w rok później! Ślicznie grał na skrzypcach, miał 

takie skrzypce, że gdy zaczynał grać, wszyscy musieli tańczyć. 

- Wszyscy? 

- Przecie powiadam. Kto usłyszał, to tańczył. Jego ojciec przywiózł je z Irlandii... Ten 

łotr zagrał raz nawet pastorowi. 

- I pastor zatańczył? 

- A jakże! Zrobił się straszny skandal. Postawili pastora przed prezbiteriańskim sądem. 

Tomasz  chciał  tam  pójść  i  zagrać,  by  udowodnić,  że  biedny  pastor  MacPhee  musiał 

zatańczyć, ale go nie wpuścili. Szkoda... To byłby widok. Dwunastu  pastorów w sutannach 

wywija  w  takt  skrzypek  Toma  McClenahana.  No  ale  uniewinnili  MacPhee’ego  i  uciszyli 

sprawę. Co, Szkrabie, idziesz już? Pamiętaj zmówić pacierz za biedne duchy i nigdy więcej 

nie zadawaj się z czarownicami. Raz ujdzie, ale nie powinno to przejść w nałóg. 

Szkrab wyszedł, obiecując sobie spędzić noc z McGintym w szopie, a senna Pat udała 

się do łóżka. 

- Judysiu, dlaczego nabijasz dzieciom głowy tymi bzdurami o czarownicach? - spytał 

z jadalni Długi Alek; śmiał się, ale w jego tonie wyczuwało się wymówkę. Właśnie tego dnia 

Edyta suszyła mu głowę, że pozwala Judysi opowiadać dzieciom takie niestworzone historie, 

i uznał, że ma świetną okazję, by ją napomnieć. 

Judysia parsknęła śmiechem. 

-  Alku  Gardiner,  idź  po  olej  do  głowy!  Dzieci  i  tak  nie  bardzo  wierzą,  ale  mają 

mnóstwo uciechy. Jestem pewna, że Maria Anna świetnie zagrała swoją rolę. 

- Dlaczego je tam posłałaś? 

- Bo przyszło mi do głowy, że ona musi coś wiedzieć. Jest za pan brat z tą bandą ze 

Srebrnych  Mostów,  która  ukradła  collie  Roba  Clarka,  a  w  zeszłym  tygodniu  gołębie  pani 

Taylor. Maria Anna jest przyszywaną ciotką Toma Cudahy’ego, wiesz, tego od czerwonych 

background image

drzwi.  Ale  zacna  z  niej  kobiecina  i  uwielbia  dzieci,  pomyślałam  więc,  że  na  pewno  im 

pomoże. Zaoszczędziła trochę grosza i Cudahy’owie tańcują, jak im zagra. Wszystko dobre, 

co się dobrze kończy. Nie martw się. Dzieci  miały uciechę ze spotkania z czarownicą, no i 

co? Wam też opowiadałam o czarownicach i jakoś wam nie zaszkodziło. 

 

 Jak należy zachowywać się w towarzystwie  

 I  

 Tegoroczna zima, a w każdym razie jej początek, była lekka, zatem Pat, to z Sidem, 

to ze Szkrabem, ale rzadko z obydwoma chłopcami naraz, odbywała wszystkie swe ulubione 

wyprawy. Wracali rumiani jak jabłuszka, witani radośnie przez Judysię, która dogadzała im, 

jak mogła, ale czasem uważała za stosowne skarcić. 

To znaczy karciła Pat i  Sida, nigdy Szkraba. Szkrabowi było przykro, że nikomu na 

nim na tyle nie zależy, by dał mu burę. 

Nawet ciotka nigdy go nie beształa... w ogóle nie zwracała na niego uwagi. 

Mimo braku śniegu zrobiło się bardzo zimno i zamarzła Sadzawka. 

Sid nauczył Pat jeździć na łyżwach, a Szkrab posiadł tę sztukę samodzielnie - Judysia 

znalazła  gdzieś  na  strychu  parę  starych  łyżew.  Ślizgający  się  Szkrab  wyglądał  dość 

dziwacznie, miał na sobie te same co zwykle poszarpane spodnie, na łokciach burego swetra 

widniały czerwone cery, spod starego kaszkietu stryja sterczały nierówne kosmyki włosów. 

- Ale cudak! - zaśmiał się Sid. 

- To nie jego wina - zaprotestowała lojalnie Pat. 

-  No,  no,  jak  dorośnie,  to  będzie  z  niego  zgrabny  chłopak,  a  teraz  i  tak  ma  więcej 

rozumu w małym palcu niż ty, Sidzie, w całej mózgownicy, choć tak się szczycisz swą urodą 

- zauważyła Judysia. 

I Pat, bardzo niekonsekwentnie, obraziła się na Judysię za ten atak na Sida. 

- Nie mam z wami lekko - westchnęła Judysia. - Czasem myślę, że lepiej bym zrobiła 

wychodząc za starego Toma. Mówią mi, że wciąż rozgląda się za żoną. 

Pat natychmiast rozszlochała się, przeprosiła Judysię i zaczęła ją błagać, żeby nigdy, 

nigdy się z nimi nie rozstawała. 

Od czasu do czasu popołudniami lekko prószył śnieg, ale dopiero w grudniu zrobiło 

się  biało,  w  sam  czas  na  Boże  Narodzenie,  Judysia  bowiem  zawsze  twierdziła,  że  zielone 

Boże Narodzenie dostarcza klientów grabarzowi. 

Pat siedziała zwinięta w kłębek pod okrągłym okienkiem i patrzyła, jak bieleje świat. 

- Kocham śnieżycę - zwierzyła się Judysi. 

background image

- No, no, powiedz mi, czego ty nie kochasz? 

- Tak przyjemnie jest kochać... 

- Ale nie zanadto! Oj, nacierpisz ty się w życiu! 

- Przecież nie będę cierpieć dlatego, że kocham Srebrny Gaj! 

- A jak będziesz musiała stąd wyjechać? 

- Przecież wiesz, Judysiu, że nigdy nie wyjadę. Nigdy. Judysiu, patrz, jakie białe jest 

Wzgórze  Mgieł.  A  Długi  Samotny  Dom  wygląda  jeszcze  samotniej.  Chciałabym  móc  tam 

pójść i rozpalić ogień, i ogrzać go. Zaraz by się lepiej poczuł. 

- Coś ty! Myślisz, że domy coś czują? 

-  Jestem  pewna.  Szkrab  też  tak  uważa.  Zawsze  wiem,  co  czuje  Srebrny  Gaj.  Cieszy 

się,  kiedy  jesteśmy  w  domu,  i  przykro  mu,  kiedy  nas  nie  ma.  I  gdybyśmy  przestali  tu 

mieszkać,  to  złamałoby  mu  to  serce.  I  czułam,  że  wstyd  mu  za  mnie,  kiedy  w  piątki  po 

południu  nie  miałam  nigdy  odwagi  wstać  i  zadeklamować  wiersza.  A  w  ostatni  piątek 

zmusiłam się. Nauczyłam się od Szkraba Zaczarowanego źródełka i wstałam... och, Judysiu, 

to było okropne. 

Trzęsły  mi  się  kolana...  Maja  Binnie  zaczęła  chichotać...  i  nie  mogłam  wykrztusić 

słowa!  Już  chciałam  wrócić  do  ławki,  ale  pomyślałam  o  Srebrnym  Gaju  -  jak  mogłabym 

spojrzeć  mu  w  twarz,  gdybym  okazała  się  takim  tchórzem.  Więc  zmusiłam  się  i 

zadeklamowałam wiersz, i panna Derry powiedziała: - Brawo, Patrycjo! - a koledzy klaskali. I 

jestem pewna, że kiedy wróciłam do domu, Srebrny Gaj się do mnie uśmiechał. 

-  Dziwny  z  ciebie  dzieciak  -  uśmiechnęła  się  Judysia.  -  Ale  cieszę  się,  że  nie  dałaś 

powodu do kpin Mai Binnie. Nie lubię tej małej. 

- Sid ją lubi - szepnęła z rozpaczą Pat. 

 

 Ii  

 W  Srebrnym  Gaju  roiło  się  od  tajemnic.  Judysia  paradowała  z  miną  sfinksa.  Pat 

pomogła jej upiec pudding, pomogła matce i Winnie udekorować jadalnię i ozdobiła balaski 

schodów gałęziami z lasu. 

Pomogła  także  wybrać  Sidowi  w  Srebrnych  Mostach  prezenty  dla  całej  rodziny, 

oczywiście  poza  prezentem  dla  siebie.  Więc  wcale  nie  była  dotknięta,  kiedy  na  chwilę  ją 

porzucił i pobiegł na piętro sklepu, gdzie znajdowały się naczynia stołowe. I gdy wracali do 

domu,  nie  spytała  go,  czym  ma  wypchaną  kieszeń.  Choć  zastanawiała  się,  czy  jest  to 

upominek dla niej, czy dla Mai Binnie. 

background image

Strasznie było przyjemnie nieść z poczty paczki, które otworzy się dopiero w poranek 

Bożego  Narodzenia  i  zobaczy  pudełka  owinięte  w  srebrny  papier  i  przewiązane  złotymi 

wstążeczkami. 

Pierwszy dzień świąt był cudowny. Na obiad przyszedł Szkrab z McGintym. O mały 

włos  nie  doszłoby  do  tego,  bo  Pat  wściekła  się,  gdy  Judysia  kazała  jej  zaprosić  swego 

„kawalera”, i wcale o tym Szkrabowi nie powiedziała. Dopiero kiedy w Wigilię zaczęło się 

zmierzchać, zmiękła i postawiła w oknie świeczkę. U Gordonów nie było telefonu, umówiła 

się  więc  ze  Szkrabem,  że  gdy  będzie  miała  do  niego  ważną  sprawę,  wejdzie  na  stryszek  i 

zapali świeczkę. 

Szkrab  natychmiast  przybiegł,  otrzymał  więc  w  ostatniej  chwili  zaproszenie  na 

świąteczny obiad. 

Szkrab  po  raz  pierwszy  w  życiu  naprawdę  świętował  Boże  Narodzenie,  a  McGinty 

omal  nie  pękł  z  przejedzenia.  Wszyscy  dostali  prezenty...  Szkrab  też.  Judysia  dała  mu 

rękawiczki,  a Pat  białego porcelanowego pieska z niebieskimi  ślipkami... wydała na to  całą 

resztę pieniędzy, jakie zostały jej po zakupieniu upominków dla rodziny. Nikt nie wiedział, na 

co by się ten piesek mógł zdać Szkrabowi, spędził jednak noc pod jego poduszką i myśl o nim 

rozgrzewała mu serce. Od matki nie dostał nawet listu. Tylko obecność błękitnookiego pieska 

pozwoliła tej nocy Szkrabowi stłumić łzy. Starał się znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie 

milczenia matki. Może w Honolulu, gdzie stale panuje lato, nikt nie obchodzi Gwiazdki?... 

Sidney dał Pat brunatny przysadzisty dzbanuszek, który wyglądał tak, jakby pękał ze 

śmiechu. Pat była zachwycona, ale i tak uważała, że najpiękniejszy był prezent od Szkraba. 

Domek dla lalek. Sam go zrobił. Pat nawet nie podejrzewała, jak kunsztownie. 

Długi Alek zobaczywszy go aż gwizdnął, a stryj Tom zawołał: Prawdziwe cacko! 

-  Nie  miałem  pieniędzy,  żeby  ci  coś  kupić  -  tłumaczył  Szkrab,  który  te  swoje  długo 

oszczędzane dwadzieścia pięć centów wydał na świąteczną kartkę dla matki - więc zrobiłem 

ci domek. 

-  Wolę  prezent  zrobiony  niż  kupiony  -  zawołała  Pat.  -  Ach,  te  kominy...  i  okna  się 

naprawdę otwierają. 

- Ech, to tylko zabawka. Kiedyś zbuduję ci prawdziwy dom, Pat. 

Dzień Bożego Narodzenia był równie miły jak co roku. Jedynym ewenementem stała 

się bójka między Dżentelmenem Tomem i Fujarą oswojoną sówką. Bo Fujara należała już do 

rodziny. Ze stoicyzmem znosiła obecność Czwartka i Frycka, one też starały się nie zwracać 

na  nią  uwagi,  ale  wypowiedziała  wojnę  Dżentelmenowi  Tomowi,  a  on  ją  z  entuzjazmem 

background image

przyjął.  Dżentelmen Tom  został pokonany i schował  się pod piec kuchenny, niemniej  dużo 

piór zostało na podłodze. 

 

 Iii  

 Zaraz  po  Gwiazdce  śnieg  stopniał  i  styczniowe  wiatry  hulały  po  zamarzniętych 

burych  pastwiskach  i  wśród  szarych  drzew.  Tylko  w  rdzawych  bruzdach  zaoranych  pól 

ocalało trochę śniegu, no i na północnym zboczu Wzgórza Mgieł. 

Styczniowe  wieczory  były  bardzo  przyjemne.  Przychodził  stryj  Tom,  zasiadali  z 

ojcem w kuchni obok pieca i gawędzili. Pat, Sid i Szkrab pilnie się przysłuchiwali, podczas 

gdy  w  jadalni  Winnie  i  Józek  odrabiali  lekcje.  Stryj  i  ojciec  rozmawiali  o  świniach  i  o 

polityce,  a  potem  zaczynały  się  wspominki  i  plotki.  Wybielone  ściany  kuchni  trzęsły  się  ze 

śmiechu. Czasem stryj Tom wpadał w gniew i po ścianie zaczynał pląsać cień jego brody. Ale 

nigdy nie gniewał się długo. Walił pięścią w stół i odzyskiwał dobry humor. 

Czasem pojawiała się matka z Przylepką i siedziała cichutko, wyglądając jak zwykle 

pięknie. Matka odzywała się rzadko. Ale patrzyła na Pat, Sida i Przylepkę takim wzrokiem, że 

Szkraba zaczynało dławić w gardle. 

-  Judysiu  -  szepnęła  Pat,  kiedy  po  jednym  z  takich  wieczorów  spała  z  Judysią,  bo 

Winnie zaprosiła przyjaciółkę - chyba w niebie nie może być lepiej. 

- Co ty wygadujesz! - zgorszyła się Judysia. - A ten lodowaty wiatr?! Myślisz może, 

że w niebie także będzie skowyczał wicher? 

- Ja lubię wiatr. Człowiek czuje się w domu jeszcze przytulniej, ciepło mu, miło i wie, 

że ten wicher nic mu złego nie zrobi. 

Słyszysz,  jak  świszcze?  Judysiu,  opowiedz  mi  jakąś  historyjkę  o  duchach...  Od  tak 

dawna już u ciebie nie spałam... Judysiu, proszę cię. Ale coś strasznego, żeby przeszły mnie 

ciarki! 

- Czy opowiadałam ci, jak Janka McGuigan w noc po pogrzebie wróciła na cmentarz 

po swoją ślubną obrączkę, którą mąż zdjął jej przed pochówkiem z palca? Pewnie uważał, że 

przyda mu się dla następnej żony... McGuiganowie zawsze byli przewidujący. 

- A skąd się o tym dowiedzieli? 

- Przecie powiadam... Następnego rana Tom zobaczył, że w kasetce nie ma obrączki. 

A  w  sześć  lat  później  kupił  grób  na  nowym  cmentarzu  i  kiedy  przenosili  trumnę,  trumna 

rozsypała się, była to byle jaka trumna z lichego drewna, i zobaczyli, że Janka ma obrączkę na 

palcu. Tom już nigdy nie przyszedł do siebie... 

background image

W  lutym  wciąż  nie  było  śniegu.  Judysia  zapragnęła  zabrać  się  do  wyszydełkowania 

dywanu pod stół w jadalni, większego niż dywan ciotki Edyty, z którego ta była niezwykle 

dumna. 

- Zrzednie jej mina - cieszyła się Judysia. Judysia sama przygotowywała barwniki. Nie 

dla  niej  kupne  farby.  Płowieją,  nim  upłynie  rok,  twierdziła.  Zbierała  porosty,  korę,  mech... 

Dziki  bez  barwił  na  fioletowo...  kora  brzozy  na  brunatno,  zieleń  uzyskiwało  się  z  pączków 

wierzby, włoskie topole dostarczały koloru żółtego. 

Potem  nadszedł  marzec  i  rozszalały  się  wichury.  W  marcu  były  urodziny  ojca  i 

rocznica  ślubu  rodziców.  Gardinerowie  z  okazji  takich  uroczystości  zawsze  zapraszali 

rodzinę. W tym roku przyjechał z żoną i z córką wuj Brian i ciotka Helena Taylor. 

Mieli  pojawić  się  po  południu,  obiad  zjedzą  wieczorem  -  Judysia  uznała  to  za 

nowoczesny wymysł. Twierdziła, że na samą myśl kręci jej się w głowie. 

Pat  była  w  swoim  żywiole,  choć  nie  cieszyła  się  na  gości  tak  jak  zwykle.  Nie 

przepadała za wujem Brianem, ilekroć przyjeżdżał do Srebrnego Gaju, pouczał ojca, co by tu 

należało zmienić. A ciotka Helena, starsza siostra ojca, o tyle starsza, że wyglądała na jego 

ciotkę, chciała potem zabrać z sobą do Letniego Brzegu Winnie lub Pat. 

Pat modliła się, by nie wybrała jej. Za nic nie chciała wyjeżdżać ze Srebrnego Gaju, 

okropnie byłoby nocować poza domem. 

Za  to  krzątanina  przy  gospodarstwie  sprawiała  jej  mnóstwo  przyjemności,  lubiła 

oddawać  domowi  drobne  przysługi,  ścierać  kurze,  czyścić  srebro,  pomagać  przy  pieczeniu 

ciasta  i  wyjmowaniu  ze  schowka  ślubnego  serwisu  matki  ze  żłobkowanej  porcelany;  na 

środku każdego talerza widniał złocisty bratek. 

Judysia gotowała i piekła, a Przylepka wszystkiego chciała skosztować. Aż wreszcie 

polizała oblodzony rygiel i potem przez dłuższy czas mogła pić tylko mleko. 

Kiedy  nadszedł  uroczysty  dzień,  Pat  włożyła  sukienkę  z  niebieskiej  żorżety.  Wolała 

czerwoną,  ale  nie  chciała  sprawić  zawodu  niebieskiej,  na  którą  była  kolej.  Och,  żeby  tylko 

ciotka  Helena  jej  nie  wybrała!  Nie  mogła  się  już  nawet  cieszyć  na  kolację.  Może  udać,  że 

zachorowała?  Ale  Judysia  gotowa  by  ją  uraczyć  rycyną,  tak  jak  to  się  zdarzyło  ostatnim 

razem. 

- Judysiu, daj mi lepiej to lekarstwo, które przechowujesz w czarnej butelce! Ono tak 

przyjemnie pachnie. 

- No, no, czego ci się zachciewa - Judysia miała jakąś dziwną minę. - Tamto lekarstwo 

jest dla ciebie za mocne! 

- Co to właściwie jest? 

background image

-  No,  no,  właśnie  w  zeszłym  tygodniu  odbył  się  pogrzeb  kota,  który  był  zbyt 

ciekawski - oświadczyła Judysia. - Dosyć tych pytań i proszę zaraz wypić całą łyżkę. 

Już  nawet  ciotka  Helena  lepsza  była  od  rycyny.  Najmilej  by  było,  gdyby  to  ciotka 

Helena  zachorowała  i  nie  przyjechała.  Pat  zastanawiała  się,  czy  można  się  modlić,  by  ktoś 

zachorował;  nie  naprawdę,  nie,  ale  żeby  się  źle  poczuł  i  nie  mógł  wyjść  z  domu  w  chłodny 

wietrzny marcowy dzień. 

Pat zawiązała na głowie niebieską chustkę i wraz ze Szkrabem wdrapali się na siano w 

stodole,  skąd  przez  świetlik  wyglądali,  czy  nie  nadjeżdżają  goście,  a  McGinty  polował  na 

wyimaginowane szczury. 

Wreszcie ciotka Helena przyjechała autem wuja Briana i oto szła przez ogród. 

„Wygląda jak dzban” - pomyślała niechętnie Pat. 

Była  z  nimi  córka  wuja  Briana,  Norma.  Pat  miała  nadzieję,  że  nie  przyjedzie.  Nie 

lubiła jej, bo uważano, że jest ładniejsza od Winnie. 

- Ja uważam, że jest brzydsza. 

- A ty, Pat, ślicznie wyglądasz w tej niebieskiej chusteczce - powiedział z zachwytem 

Szkrab. 

Gdybyż tylko na tym poprzestał. Ale nie poprzestał i wszystko popsuł. 

- Pat, czy jak dorośniesz, będziesz moją dziewczyną? 

Pat  spąsowiała  z  gniewu,  wcale  nie  zauważywszy,  że  oto  w  wieku  lat  dziewięciu 

otrzymała pierwszą propozycję małżeńską. 

-  Hilary  Grancie!  Jeśli  jeszcze  raz  powiesz  coś  takiego,  to  nie  odezwę  się  do  ciebie, 

póki żyję. 

- No, dobrze, dobrze. Nie chciałem cię rozgniewać. Myślałem, że mnie lubisz. 

- Oczywiście, że cię lubię. Ale nie mam zamiaru być niczyją dziewczyną! 

Szkrab  miał  tak  zdruzgotaną  minę,  że  to  jeszcze  bardziej  rozwścieczyło  Pat  i 

zachowała się okrutnie. 

-  Gdybym  już  musiała  być  czyjąś  dziewczyną,  to  wybrałabym  jakiegoś  ładnego 

chłopca. 

Szkrab zdjął okulary. 

- Czy bez okularów nie wyglądam lepiej? 

Wyglądał. Pat po raz pierwszy zobaczyła jego oczy. Były duże, szare i błyszczące. Ale 

nie była w odpowiednim nastroju, by się nimi zachwycać. 

-  Nie  naprawdę.  Masz  wyskubane  włosy  i  za  szerokie  usta.  Sid  mówi,  że  mógłbyś 

połknąć wołu! 

background image

I Pat otrząsnęła się z pyłu siana, i dumnie odeszła. 

- Może jeszcze zmieni zdanie? - zauważył McGinty. 

- Będzie musiała - twardo oświadczył Szkrab. 

 

 Iv  

 Tego  dnia  wszystko  szło  na  opak.  Ledwie  weszła,  pokłóciła  się  z  Normą.  Norma 

chodziła po domu potrząsając słynnymi rudawymi lokami i kręcąc nosem. 

- Więc to jest Srebrny Gaj - powiedziała. - Bardzo staroświecki. 

Pat znów spąsowiała z gniewu. 

- Okiennice dodają domowi stylu - oświadczyła. 

-  Ach,  nie  mam  na  myśli  okiennic.  Nasze  są  jeszcze  bardziej  zielone.  Powinnaś 

zobaczyć nasz dom. Widzę, że nie macie werandy. 

Ani nawet garażu. 

- Ale mamy cmentarz! - z triumfem odpowiedziała Pat. 

Norma nieco spuściła z tonu. Cmentarz zrobił swoje. 

- I mamy pokój Poety, i okrągłe okienko - ciągnęła Pat. 

To okienko zainspirowało Normę. 

-  Nie  macie  ani  jednego  weneckiego  okna!  -  zawołała.  -  My  mamy  trzy...  dwa  w 

salonie i jedno w jadalni. Dom bez żadnego weneckiego okna wygląda wręcz śmiesznie. 

Srebrny  Gaj  śmieszny!  Tego  było  już  za  wiele.  Pat  wymierzyła  Normie  policzek. 

Uderzyła ją z całej siły. 

Nastąpił  prawdziwy  koniec  świata,  jak  to  obwieściła  Judysia.  Norma  wrzasnęła  i 

wybuchnęła płaczem. Matka była zasmucona i przerażona. 

Ojciec zgorszony i oburzony, choć może trochę to oburzenie udawał. 

Przyszła Judysia i zabrała Pat do kuchni. 

- Ale się popisałaś! 

-  Mało  mnie  to  obchodzi...  nic  mnie  to  nie  obchodzi.  Nie  pozwolę,  żeby  się 

wyśmiewała  ze  Srebrnego  Gaju  -  łkała  Pat.  -  Cieszę  się,  że  ją  uderzyłam!  Możesz  sobie 

mówić, co chcesz! Cieszę się! 

-  Ale  temperament!  -  szepnęła  Judysia.  Poszła  do  swego  pokoju  i  usiadła  na 

niebieskiej skrzyni, żeby się wyśmiać. 

- No, no, raz się chociaż dostało  tej pannie Normie, której  już tak się przewróciło w 

głowie, że ośmiela się krytykować dom, w którym się wychował jej tata! 

background image

Pat  nie  pozwolono  zjeść  obiadu  w  jadalni.  Za  karę  miała  jeść  w  kuchni.  Została 

ukarana za to, że broniła Srebrnego Gaju! Coś podobnego! 

-  Judysiu,  ja  wolę  jeść  z  tobą  -  szlochała.  -  Ale  zostały  znieważone  moje  najgłębsze 

uczucia! 

Wszystko ma swoje dobre strony. Ciotka Helena była tak zgorszona zachowaniem Pat, 

że nie było mowy o zaprosinach. Pojechała z nią Winnie. Pat szybko pogodziła się z rodziną, 

nikt  nie  przepadał  za  rozpuszczoną  Normą,  i  przed  pójściem  spać  wraz  z  Sidem  i  Judysią 

ogryzali smakowite kostki indyka, a Judysia opowiedziała im o babce Normy ze strony matki. 

- Tak, tak, była to dziwaczna dama i wygadywała niestworzone rzeczy. Jej biedny mąż 

długo umierał, a ona miała mu za złe każdy oddech. Wiele razy powtarzała mi ze łzami, że 

jeśli to długo potrwa, to już nie znajdzie sobie nowego kandydata do małżeństwa. 

I nie znalazła. Nie powiem, żebym się tym martwiła. 

 

 Cienie strachu  

 I  

 Zaraz  po  wyjeździe  Winnie  rozszalała  się  zima.  Okrągłe  okienko  Pat  zasypał  śnieg. 

Zaspy pojawiły się na Alejce Westchnień, tatuś i stryj Tom poszli tam z szuflami i wykopali 

wąską ścieżkę. Stosy kamieni w starym sadzie wyglądały jak białe piramidy. Wzgórze Mgieł 

lśniło  srebrem.  Nawet  kamieniste  pólko  wyglądało  przepięknie.  Pat  wyobrażała  sobie,  jak 

cudownie musi być na Ukrytym Pólku, którego pilnują Król Lasu i Księżniczka Paproci. 

Śnieg na cmentarzu leżał równo z ogrodzeniem. 

-  Nawet  Zawadiackiemu  Dickowi  trudno  by  dziś  było  wyleźć  z  grobu  zauważyła 

Judysia. 

Pat lubiła nawałnice śnieżne. Miło było opatulić się puszystymi kocami i kpić sobie z 

ciemnej zimowej nocy tuląc termofor z gorącą wodą. Najpierw kładło się go w nogach, kiedy 

stopy  rozgrzały  się,  brała  go  w  ramiona,  a  wreszcie  wsuwała  pod  plecy.  I  już  był  ranek, 

świeciło słońce, a termofor zamienił się przez ten czas w zdechłego szczura. 

Przyjemnie także było mieć dla siebie cały pokój, choć bardzo jej brakowało Winnie, 

tych jej roześmianych oczu i srebrzystego głosiku. 

- No, już za dwa tygodnie Winnie wróci - cieszyła się. 

To w szkole dowiedziała się przykrej nowiny. Oczywiście od Mai Binnie. 

- Wasza ciotka Helena ma zamiar zaadoptować Winnie! 

Pat spojrzała na nią ze zdziwieniem. 

- Nic podobnego. 

background image

Maja zachichotała. 

-  To  ty  nic  nie  wiesz?  Mama  powiada,  że  to  wielka  szansa  dla  Winnie.  Gdybyś  nie 

spoliczkowała Normy, to pewnie zaadoptowałaby ciebie! 

Pat  patrzyła  na  Maję  nieprzytomnym  wzrokiem.  Była  zbyt  zrozpaczona,  by 

uświadomić sobie, że to Sid musiał opowiedzieć Mai o tym policzku, i poczuć do niego żal. 

Działo  się  to  na  pauzie,  ale  Pat  chwyciła  płaszcz  i  czapeczkę  i  pobiegła  do  domu 

potykając się i grzęznąc w śniegu. Musi jak najszybciej zobaczyć matkę... matkę, nie Judysię. 

Judysi zwierzała się ze wszystkich drobnych zmartwień, ale teraz mogła pomóc tylko matka. 

Tylko  matka  mogła  ją  zapewnić,  że  to  nieprawda,  że  nikomu  nawet  nie  przyszło  na  myśl 

oddać Winnie ciotce Helenie. 

-  No,  no,  coś  tak  wcześnie  wróciła?  Jak  tyś  przebrnęła  przez  tę  drogę?  Przecie  stryj 

Tom miał po was pojechać tymi swoimi nowymi saniami! 

- Gdzie mamusia? 

- Twoja mamusia pojechała z tatusiem do Wybrzeża Zatoki. 

Zadzwonili, że ciotka Franciszka dostała zapalenia płuc. No powiedz, co ci się stało? 

Ale  Pat  po  raz  pierwszy  nie  mogła  zwierzyć  się  Judysi.  To  pytanie  musiała  zadać 

matce. Trochę urażona Judysia dała jej spokój i Pat zaczęła krążyć po domu jak pokutująca 

dusza. Jakiż ten dom był pusty. Ani matki, ani ojca, ani Przylepki. I już od tak dawna nie ma 

Winnie. I nie wiadomo, czy w ogóle wróci! A jeśli w Srebrnym Gaju już nigdy nie zabrzmi 

jej śmiech? 

- Coś musiało stać się w szkole - rozmyślała Judysia. - Mam nadzieję, że nie naraziła 

się nauczycielce. Rada szkolna musiała zwariować, żeby zaangażować córkę starego Artura 

Sainta z tą grzywą włosów koloru cegły! 

Pat  nie zjadła kolacji. Nadeszła pora kładzenia się spać,  a rodzice  wciąż jeszcze nie 

wrócili. Pat płakała i płakała, i wreszcie uśpił ją płacz. Ale obudziła się w nocy, usiadła na 

łóżku i wszystko sobie przypomniała. 

Było  cicho.  Wiatr  ustał.  Ściany  trzeszczały  od  mrozu.  Przez  okno  widziała  słabe 

światło nad jodłami. Odkryła, że w ciemnościach, wszystko jest jeszcze straszniejsze. Czuła, 

że natychmiast musi dowiedzieć się prawdy. 

Śmiało  wstała  i  zapaliła  świeczkę.  Śmiało  poszła  cichą  sienią,  minęła  drzwi  pokoju 

Józka, minęła drzwi pokoju Poety, oto sypialnia rodziców. Tak, są w domu i smacznie śpią. 

Przylepka leżała w swym maleńkim łóżeczku i wyglądała jak zwykle rozkosznie, ale Pat po 

raz pierwszy nie nachyliła się nad nią, by się pozachwycać. 

background image

Długi  Alek  i  jego  żona  właśnie  zasnęli  znużeni  mroźną  wyprawą,  ale  obudzili  się  i 

zobaczyli jej wystraszoną buzię. 

- Co ci jest? Źle się czujesz? 

- Tatusiu, przecież ciocia Helena nie może zaadoptować Winnie? 

Powiedz, że nie może. 

- I ty, Pat - spytał srogo ojciec - budzisz nas po nocy, żeby zadać takie głupie pytanie? 

- Tatusiu, ja muszę wiedzieć. 

Matka czule położyła jej na ramieniu rękę. 

-  Kochanie,  nie  ma  mowy  o  adopcji...  Ale  może  Winnie  u  niej  przez  jakiś  czas 

zostanie, ciotka Helena chce ją posłać do dobrej szkoły. To by było świetnie... 

- Chcesz powiedzieć, że Winnie będzie tam mieszkać? 

- Nic jeszcze nie zostało zdecydowane. Ciocia Helena namyśla się. 

Ale tak czy owak Winnie będzie tu często przyjeżdżać... 

 

 Ii  

 Następny tydzień składał się z samych mrocznych dni, najprzykrzejszych dni w życiu 

Pat.  Nie  mogła  nic  przełknąć,  ilekroć  spojrzała  na  puste  miejsce  Winnie,  napływały  jej  do 

oczu łzy. Rodzina uważała, że Pat zachowuje się nierozsądnie. 

- Nie macie serca. Trzeba tego dzieciaka zrozumieć. Jest taka nieszczęśliwa, że sama 

nie wie, co robi. I nawet ptaszek nie wyżywiłby się tym, co ona je. 

-  Rozpieszczasz  ją,  Judysiu  -  powiedział  surowo  Długi  Alek,  który  stracił  już 

cierpliwość. 

- Każdemu przyda się odrobina czułości - odpowiedziała Judysia. 

Ale spróbowała przemówić Pat do rozumu. 

- Powinnaś chcieć, żeby Winnie zdobyła wykształcenie. 

- Może się kształcić w domu. 

-  Ja  mówię  o  prawdziwej  edukacji.  Chcesz,  żeby  Gardinerowie  zachowywali  się  tak 

jak ci Binnie’owie? Pani Binnie zawsze powiada, że nie zamierza kształcić Zuzanny. „Może 

sobie  pochodzić  rok  do  Akademii  Królowej,  a  potem  i  tak  wyjdzie  za  mąż  i  tylko  by  się 

zmarnowało pieniądze”. Winnie ma już trzynaście lat. Wkrótce musi zacząć przygotowywać 

się do egzaminu do Akademii, a czego ją nauczy ta dziewucha od Saintów? Założę się, że nie 

zna łaciny ani francuskiego. 

- Po co to komu? Angielski wystarczy. 

background image

- Ale nie na egzamin. Winnie będzie chodziła do porządnej szkoły w Letnim Brzegu, a 

ciocia Helena może dla niej dużo zrobić, więcej niż twój tata, który musi wykarmić pięcioro 

dzieci. Nie martw się, złotko, i pomóż mi pociąć te szmatki, ja zabiorę się do szydełka. 

Wreszcie  nadszedł  list  od  ciotki  Heleny  zaadresowany  do  ojca.  Pat  założyła  z  tyłu 

ręce,  żeby  nikt  nie  zobaczył,  jak  drżą,  i  wpatrywała  się  w  tatę.  A  on  włożył  jedne  okulary, 

drugie  okulary,  obejrzał  starannie  znaczek,  zauważył,  że  ciotka  Helena  ma  wciąż  ładny 

charakter  pisma,  wziął  nóż,  rozciął  kopertę  i  wreszcie  wyjął  list.  Na  podwórzu  rozległ  się 

czyjś śmiech. Któż to ośmiela się w takim momencie śmiać? 

-  Helena  pisze,  że  Brian  przywiezie  Winnie  już  w  najbliższą  sobotę  -  oświadczył 

beznamiętnym tonem. - Więc pewnie zrezygnowała z posłania jej do szkoły. Zresztą byłem 

przekonany, że do tego nie dojdzie. 

Pat jak na skrzydłach pobiegła do Judysi. Judysia wyraziła satysfakcję. 

-  No  i  dobrze  się  stało.  Helena  zawsze  miała  lekkiego  bzika.  A  ja  i  tak  byłam 

przeciwna przedwczesnemu rozbijaniu rodziny. 

- Rodzina jest czymś najcudowniejszym na świecie - zawołała Pat. Spójrz, Judysiu, na 

Dżentelmena Toma, usiadł, jakby pozował do zdjęcia. 

-  No,  no,  ty  się  zmieniłaś  w  oczach,  rano  chodziłaś  jak  gradowa  chmura,  a  teraz 

wszystko ci się podoba, nawet pozy tego biednego kocura - zaśmiała się Judysia. 

Pat  wybiegła,  by  podzielić  się  dobrą  nowiną  ze  srebrną  brzeziną  i  bezlistnymi 

klonami.  Potem  wróciła  do  domu,  weszła  na  stryszek  i  postawiła  w  okienku  świeczkę,  by 

wezwać  Szkraba.  W  ciągu  tego  potwornego  tygodnia  jeden  Szkrab  podtrzymywał  ją  na 

duchu. Nawet Sid nie za bardzo przejmował się tym, czy Winnie wróci do domu. 

Miał nadzieję, że wróci, ale nie spędzało mu to snu z powiek. 

Natomiast  Szkrab  nieustannie  ją  pocieszał.  Nie  ma  się  czym  martwić.  Winnie  na 

pewno wróci.  Któż by się zdecydował  pozostać z dala od domu,  takiego domu  jak Srebrny 

Gaj. Teraz więc przybył dzielić jej radość. 

Przeszli  przez  Jordan  i  dobrnęli  po  śniegu  do  Sielanki.  Było  tam  pełno  zasp,  ale 

Zaczarowane  Źródełko  nie  zamarzło.  Jaki  cudowny  był  ten  wysrebrzony  świat...  cudowna 

biel... Wrócili do domu dopiero koło ósmej i Judysia dała im burę. 

-  Nie  pozwolę  ci  włóczyć  się  ze  Szkrabem,  jeśli  nie  będziesz  wracać  o  przyzwoitej 

porze, żeby iść spać. 

- Jaka jest przyzwoita pora chodzenia spać? - zaśmiała się Pat. 

Tego wieczoru Pat śmiała się bez przerwy. I z apetytem spałaszowała kolację. 

- Mówisz, jakbyś nie wiedziała! - odparła Judysia także się śmiejąc. 

background image

Nadeszła  sobota.  Wichura  i  śnieżyca  jeszcze  się  wzmogły.  A  to  właśnie  w  sobotę 

miała wrócić Winnie. A jeśli wuj Brian jej nie odwiezie? Ale pod koniec popołudnia słońce 

ukazało  się  zza  chmur  i  świat  stał  się  olśniewający.  Pokoje  Srebrnego  Gaju  wypełniły  się 

złocistym blaskiem. 

I Winnie przyjechała. Była bardzo zadowolona, że ciotka Helena nie zdecydowała się 

jej zatrzymać. 

- Ciocia uskarżała się, że bez przerwy się śmieję, a jej to działa na nerwy - opowiadała 

Winnie Pat. - I jak któregoś dnia nie było służącej, to zamiast posolić kartofle, wsypałam do 

nich pieprzu... 

I to zdecydowało. Ciocia Helena uznała, że nie będzie ze mnie dobra gospodyni. 

- Srebrny Gaj cieszy się słysząc twój śmiech - szepnęła Pat ściskając ją z całych sił. 

W nocy znów była nawałnica. Pat obudziła się... przypomniała sobie, że nareszcie w 

domu  jest  tak,  jak  być  powinno,  i  natychmiast  znów  pogrążyła  się  we  śnie.  Niech  sobie 

szaleje śnieżyca. Wszyscy jej najbliżsi znajdowali się pod tym samym życzliwym dachem. 

 

 Pojawia się Elżbieta  

 I  

 -  Pachnie  wiosną  -  zawołała  z  zachwytem  Pat  wciągając  głęboko  powietrze.  Przed 

chwilą znalazła pierwsze kiełki kminku. I tego samego wieczoru na Pólku Sadzawki zaczęły 

rechotać żaby. Usłyszeli je ze Szkrabem wracając do domu z Sielanki. 

- Uwielbiam żaby - oświadczyła Pat. 

Szkrab nie był pewien, czy je lubi. Kumkały tak smętnie, że zaraz zaczynał myśleć o 

matce. 

Nigdy jeszcze, myślała Pat, bogata doświadczeniem swych niemal już dziewięciu lat, 

nie było tak pięknej wiosny. 

Wiosną  wszystko  było  takie  czyste.  Nie  rosły  chwasty,  nigdzie  nie  leżały  zeschłe 

liście. W domu też unosił się zapach czystości. 

Matka  i  Judysia  zrobiły  wielkie  porządki,  szorując  i  pastując  podłogi,  myjąc  okna. 

Winnie i Pat pomagały po powrocie ze szkoły. 

Przyjemnie było upiększać ukochany dom. 

- Łamie mnie w kościach - oświadczyła któregoś wieczoru Judysia. I następnego dnia 

leżała  już  z  grypą,  na  którą  kolejno  zapadli  wszyscy  domownicy.  Przeszli  ją  lekko  z 

wyjątkiem  Pat.  To  dziecko  wszystko  ciężko  przeżywa,  pomyślała  Judysia.  Pat  długo  nie 

mogła przyjść do siebie. Któregoś dnia przyjechała nieoczekiwanie ciotka Helena i orzekła, 

background image

że  Pat  przyda  się  zmiana  powietrza.  Szybko  zapadła  decyzja.  Pat  spędzi  trzy  tygodnie  w 

Wiązowni. 

Pat nie miała na to najmniejszej ochoty. Nigdy nie była poza domem dłużej niż jedną 

noc i trzy tygodnie wydawały jej się wiecznością. 

Ale nikt nie zwracał uwagi na jej protesty i nadszedł ten straszny poranek, kiedy ojciec 

miał ją odwieźć do Letniego Brzegu. 

Przyszedł  ją  pożegnać  Szkrab  i  zjedli  śniadanie  siedząc  na  kamiennych  schodkach  i 

patrząc, jak nad Wzgórzem Mgieł wschodzi czerwonawe słońce. 

Pat pogodziła się już z losem i poczuła miły dreszcz podniecenia, że robi się koło niej 

tyle szumu. Przyjemnie było poczuć się kimś ważnym. Sid był przygnębiony - a może trochę 

zazdrosny,  Szkrab  zaś  bardzo  smutny.  Przylepka  płakała,  bo  wbiła  sobie  do  głowy,  że  coś 

złego ma spotkać Pat. Judysia napominała ją, żeby nie zapomniała często pisać. Jakby to było 

możliwe! 

- Ale ty, Judysiu, też będziesz do mnie pisać? - niespokojnie dopytywała się Pat. 

- Ja i listy... - mruknęła Judysia. Trzeba wyznać prawdę, że od dwudziestu lat Judysi 

nie zdarzyło się napisać listu. - Nie, listy to będą do ciebie pisać inni, ale ty od czasu do czasu 

skrobnij do mnie słówko. 

Pat poprosiła, żeby Judysia schowała do swojej niebieskiej skrzyni trzy najukochańsze 

lalki... ze łzami w oczach pożegnała się z każdym pokojem z osobna, z każdym drzewem i z 

własnym  odbiciem  w  studni.  Uściskała  McGinty’ego  i  Czwartka.  Wreszcie  musiała 

powiedzieć  do  widzenia  rodzinie.  Judysia  zobaczyła  jej  zrozpaczoną  buzię  w  tylnej  szybie 

auta. 

- Smutno będzie bez niej - westchnęła. 

 

 Ii  

 Zaraz  po  przyjeździe  do  Wiązowni  Pat  napisała  do  matki  smętny  list,  błagając,  by 

zabrano ją do domu. Pierwsza noc w Wiązowni była okropna. W wielkim staroświeckim łożu 

z baldachimem Pat poczuła się wręcz zagubiona. 

- Jestem tu tylko z wizytą - starała się pocieszyć. - Za dwadzieścia jeden dni wrócę do 

domu. 

Następny  list,  wysłany  z  kolei  do  Judysi,  był  już  bardziej  pogodny.  Pat  odkryła,  że 

składanie  wizyt  ma  także  swoje  dobre  strony.  Ciotka  Helena  we  własnym  domu  była 

zadziwiająco miła, opodal mieszkał wuj Brian. Przyjemnie było co dzień bywać w mieście i 

oglądać  wystawy  sklepowe.  Czasem  Amelka  i  Norma  zabierały  ją  do  miasta  w  sobotę 

background image

wieczór, kiedy wszystkie wystawy były oświetlone i robiły wrażenie świata bajek, zwłaszcza 

drogeria, gdzie stały kolorowe butle i słoje. 

Dom  cioci  Heleny  jest  bardzo  ładny  -  pisała  Pat,  która  odkryła  także,  że  lubi  pisać 

listy. - Dużo ładniejszy niż Wybrzeże Zatoki. 

A jeszcze ładniejszy jest dom  wujka Briana. Ale nie powiedziałam  tego Normie, bo 

ona  się  zawsze  tak  nim  przechwala.  I  teraz  znów  spytała  się  mnie:  „No  co,  nie  jest  tu 

wytworniej niż w Srebrnym Gaju?” A ja odpowiedziałam: „Owszem, wytworniej, ale wcale 

nie  ładniej!”  Polubiłam  tu  wujka  Briana.  Podał  mi  na  przywitanie  rękę  tak,  jakbym  była 

dorosła. Norma się jak zwykle puszy, ale Amelka jest bardzo miła. W salonie cioci Heleny 

stoi  na  kominku  gipsowy  pies,  strasznie  podobny  do  Sama  Binnie’ego.  Ciocia  Helena 

opowiedziała mi, że myszy poogryzały zimą wszystkie jabłonie Amasy  Taylor i  te jabłonie 

uschły. Ach, Judysiu, żeby tylko te myszy nie dobrały się nigdy do naszych jabłoni! 

Judysiu, proszę cię, przypomnij tatusiowi, żeby nie nadawał imienia nowemu rudemu 

cielaczkowi, nim ja nie wrócę do domu. 

Przecież wrócę już za dwa tygodnie. I, Judysiu, nie zapominaj wieczorem o mleku dla 

Czwartka,  proszę  cię,  dolej  mu  czasem  śmietanki.  Czy  wzeszły  już  orliki  i  laki?  Mam 

nadzieję, że podczas mojej nieobecności Przylepka zanadto nie urośnie. 

Ciocia Helena sprawiła mi nową sukienkę. Nazwała ją „praktyczną „. 

Nie lubię praktycznych sukienek. I nie dostaję tu w niedzielę rodzynków. 

Ciocia  Helena  jest  wspaniałą  gospodynią.  Sąsiedzi  mówią,  że  można  by  tutaj  jeść 

owsiankę z podłogi. Ale za to jej nie dosala, więc nie smakuje mi nawet z talerza. 

Wuj Brian powiada, że Kuba Hartley źle skończy. Kuba mieszka tuż obok nas, więc 

stale mu się przyglądam i zastanawiam, jak skończy. 

Może go powieszą? 

Ciocia  Helena  pozwala  mi  pić  herbatę.  Mówi,  że  to  nonsens  nie  dawać  dzieciom 

herbaty, dawniej zawsze piły i dobrze się chowały. 

Kuzyn Jerzy Gardiner, wiesz, ten starszy pan, powiedział, że nie jestem podobna do 

mamy. Że mama za młodu była pięknością. 

Poczułam, że zrobiłam mu zawód. Bardzo wychwalał urodę Normy i Amelki. Może 

sobie  chwalić  ich  urodę,  ale  nie  cierpię,  kiedy  zachwyca  się  domem.  Uważam,  że  okna 

weneckie są obrzydliwe. 

Judysiu, mam nadzieję, że do mojego powrotu w Srebrnym Gaju nic się nie zmieni. 

Bardzo było przyjemnie otrzymywać listy. Panna Patrycja Gardiner, Wiązownia, Letni 

Brzeg. Najmilsze listy pisał Szkrab, bo opowiadał jej o tym wszystkim, co nikomu innemu nie 

background image

przychodziło na myśl. Że po strychu w Srebrnym Gaju zaczęły buszować wiewiórki i Judysia 

była wściekła... Że w Sielance pojawiły się wawrzyny... Opowiadał, które jabłonie najpiękniej 

kwitną... Józek obciął Dżentelmenowi Tomowi wąsy, ale Judysia mówi, że odrosną... Okociła 

się kotka w stodole... i wreszcie najwspanialsza wiadomość - Długi Samotny Dom kupił ktoś, 

kto  zamierza  tam  zamieszkać.  Pat  była  bardzo  podekscytowana,  niemniej  z  przykrością 

myślała, że w czasie jej nieobecności wydarzyło się aż tyle rzeczy! 

- Jeszcze dziesięć dni - powiedziała głośno, patrząc na kalendarz. 

- Za dziesięć dni będę w domu. 

Judysia  nie  napisała,  ale  w  każdym  liście  była  od  niej  jakaś  wiadomość.  Pat 

najbardziej ucieszyła się z „powiedzcie jej, że tęskni do niej dom”, a najmniej podobało jej 

się, gdy Judysia kazała jej powtórzyć, „że ten jej wychudzony kawaler wygląda, jakby miał 

zaraz wyzionąć ducha”. 

Ciotka  Jessie  zaprosiła  na  podwieczorek  gości,  Pat  uznała  go  za  męczący  i  nudny. 

Norma i Amelka miały sobie mnóstwo do powiedzenia i nie zwracały na nią uwagi, panował 

taki  zgiełk,  że  rozbolała  ją  głowa.  „Wszyscy  mówią  naraz,  zupełnie  jak  gęsi  stryja  Toma” 

pomyślała nieżyczliwie Pat. 

Wyśliznęła się z salonu i poszła na górę szukając spokojnego kącika, gdzie mogłaby 

usiąść  i  marzyć  o  Srebrnym  Gaju.  Trafiła  do  gabinetu  wuja  Briana.  Ale  kiedy  odsunęła 

zasłonę, żeby wdrapać się na parapet okna, zobaczyła, że siedzi tam już jakaś dziewczynka... 

dziewczynka w jej wieku, która wyglądała tak, jakby przed chwilą płakała. Spojrzała 

na  Pat  na  wpół  wrogo, a  na  wpół  błagalnie;  miała  prześliczne  ogromne  szare  oczy,  były  to 

najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała Pat, ocienione długimi czarnymi rzęsami. 

Oczy te były nie tylko piękne. Pat zobaczyła w nich coś, co sprawiło, że wydało jej 

się, iż zna tę dziewczynkę od zawsze. 

Dziewczynka poczuła chyba to samo, bo potrząsnęła główką, odrzucając w tył gęste 

kasztanowe  loki,  podwinęła  nóżki  i  z  uśmiechem  zaprosiła  gestem  Pat,  by  usiadła  w 

przeciwnym rogu. Nie trzeba im było słów, by zawrzeć przyjaźń. 

- Nazywam się Patrycja Gardiner. Mieszkam w Srebrnym Gaju przedstawiła się Pat. 

- Ja nazywam się Elżbieta Wilcox, ale wszyscy nazywają mnie Bietką - odpowiedziała 

dziewczynka. 

- Wilcox?! Tak nazywa się pan, który kupił Długi Samotny Dom w Północnym Glen - 

zawołała Pat. 

Bietka skinęła główką. 

background image

-  Tak,  to  tatuś.  Dlatego  właśnie  płakałam...  Nie  chcę  się  tak  daleko  przeprowadzić. 

Nikogo tam nie znam. 

- Znasz mnie. Ja mieszkam tuż obok. 

Bietka rozchmurzyła się. 

- Naprawdę? 

-  O  trzy  kroki.  I  wasz  dom  jest  piękny.  Strasznie  go  lubię.  Zawsze  marzyłam,  żeby 

zobaczyć w jego oknach światła! Ach, Bietko, jak ja się cieszę, że w nim zamieszkasz. 

Bietka mrugnęła oczkami, by odpędzić ostatnie łzy, i pomyślała sobie, że kto wie, czy 

ona też nie będzie z tego rada. Zaczęły rozmawiać i gadały jak najęte, aż wreszcie zaczęto ich 

szukać  i  Bietkę  uprowadziła  jej  ciocia.  Ale  wtedy  obie  z  Pat  wiedziały  już  o  sobie  niemal 

wszystko. 

 

 Iii  

 Ach, Judysiu - napisała tego wieczoru Pat. - Mam przyjaciółkę. 

Nazywa się Bietka Wilcox i wkrótce zamieszka w Długim Samotnym Domu. Jej pełne 

imię brzmi Elżbieta Gertruda, jest śliczna, dużo ładniejsza niż Norma, i przysięgłyśmy sobie, 

że będziemy przyjaciółkami aż do śmierci. 

Pomyśl,  Judysiu,  wczoraj  o  tej  porze  nawet  nie  wiedziałam,  że  ona  istnieje.  Ciocia 

Helena mówi, że Bietka jest bardzo wątła i dlatego właśnie jej ojciec sprzedał swoją farmę, bo 

była położona na bagnach. 

Nigdy  nie  myślałam,  że  potrafię  aż  tak  polubić  kogoś  spoza  rodziny.  To  Norma 

znalazła  nas  na  oknie  i  chyba  była  zazdrosna,  bo  parsknęła:  „Widzę,  że  znalazłaś  bratnią 

duszę!”  I  kiedy  powiedziałam:  „Tak”,  zwróciła  się  do  Bietki:  „Uważaj,  bo  ona  jest 

dziewczyną Hilarego Gordona!” Wtedy oświadczyłam jej... Judysiu, oświadczyłam naprawdę 

z godnością: „Nie, nie jestem jego dziewczyną. Przyjaźnimy się”. Opowiedziałam już Bietce 

o Szkrabie. 

Ona  uważa,  że  musimy  zrobić  wszystko,  co  w  naszej  mocy,  by  mu  ułatwić  życie,  i 

myśli tak samo jak ja, że to idiotyzm nazywać go moim kawalerem, skoro jest przyjacielem i 

w ogóle o kawalerach to możemy zacząć myśleć najwcześniej za siedem lat. Odparłam, że ja 

nigdy  nie  zamierzam  myśleć,  ale  Bietka  sądzi,  że  kiedy  dorośniemy,  miło  będzie  mieć 

wielbicieli. 

Ach,  Judysiu,  zapomniałam  o  najważniejszym.  Obie  urodziłyśmy  się  tego  samego 

dnia. Więc jesteśmy bliźniaczkami, prawda? I obie namiętnie kochamy poezję. Bietka mówi, 

że ich sąsiad, pan Jerzy Palmer, kiedy dowiedział się, iż jego syn pisze wiersze, sprawił mu 

background image

lanie. Bietka pożyczy mi fantastyczną opowieść pod tytułem „Romans hrabiny Berty”. Mówi, 

że występuje w niej cudowny duch. 

Ach, Judysiu, już pojutrze będę w domu. Aż trudno mi w to uwierzyć! 

 

 Iv  

 - Najmilszą częścią wizyty jest powrót do domu - oznajmiła Pat. 

Wuj  Brian  odwiózł  ją  do  domu.  Dla  wuja  Briana  była  to  przyjemna  półgodzinna 

przejażdżka  po  męczącym  dniu  w  biurze.  A  Pat  zapierało  dech  w  piersiach,  taka  była 

szczęśliwa,  że  wraca  z  wygnania.  Było  już  ciemno,  widziała  tylko  światła  w  oknach  farm 

Północnego Glen. 

Znała je wszystkie. Oto światła pana Frencha, światła Floyda, światła Kuby Carda, a 

na prawo, w oddali, światła Srebrnych Mostów. O, pali się w oknach Robinsonów, długo ich 

nie było, ale widać powrócili do domu. 

Wreszcie alejka Srebrnego Gaju... to chyba pogwizduje Józek... 

przyjazne drzewa kiwają jej na powitanie... wszystkie okna domu są rozświetlone na 

jej  przyjęcie...  na  słupku  od  bramy  siedzi  Dżentelmen  Tom...  cała  rodzina  wybiegła,  by  ją 

uściskać... brak tylko taty, który musiał pojechać do Srebrnych Mostów na jakieś polityczne 

zebranie... Za to Przylepka, która ukończyła już dwa latka, ale ku zmartwieniu wszystkich nie 

zaczęła  jeszcze  mówić,  teraz  zawołała  „Pat!”  Czekali  też  na  nią  Szkrab  i  McGinty.  Zjedli 

kolację w kuchni, chrupiąc złociste bułeczki i smażonego pstrąga, którego Szkrab złowił dla 

niej w Jordanie. Judysia miała na sobie nową perkalową suknię i uśmiechała się od ucha do 

ucha. Nic się nie zmieniło. Pat bała się, że może poprzestawiano meble, że kocięta na obrazie 

urosły,  że  Król  William  przebył  na  swym  białym  koniu  rzekę  Boyne...  Cudownie  było 

patrzyć, jak księżyc pojawia się nad własnymi polami. Poszczekiwały psy. 

- Judysiu, czy to prawda, że Józek obciął Dżentelmenowi Tomowi wąsy? 

- Tak, ten nicpoń to naprawdę zrobił! Biedny zwierzak okropnie śmiesznie wyglądał, 

no, ale już mu odrastają. 

- Muszę się teraz ze wszystkim od nowa zaprzyjaźnić - oświadczyła radośnie Pat. - Jak 

myślisz, Judysiu, czy tatuś wróci, nim pójdę spać? 

- Wątpię - odparła Judysia, która sobie tego wcale nie życzyła. 

Wolała, żeby Pat zobaczyła Długiego Alka dopiero rano, gdy się dobrze wyśpi. 

Jak  przyjemnie  było  się  obudzić  i  popatrzeć  na  Srebrny  Gaj  w  świetle  dnia.  W 

ogrodzie wszystko strasznie urosło, ale poznał ją każdy krzew. Biegła od drzewa do drzewa 

background image

całując  je,  ucałowała  nawet  krzywy  świerczek  przy  bramie,  za  którym  nie  przepadała,  bo 

wyglądał tak, jakby się dąsał. Posłała pocałunek Pat z dna studni. 

Życie było cudowne. 

I nagle zobaczyła wychodzącego ze stodoły ojca! 

Długo trwało, nim rodzinie udało się ją pocieszyć. Przestała płakać, dopiero gdy Długi 

Alek obiecał, że z powrotem zapuści wąsy. 

-  A  mówiłam,  że  to  będzie  dla  niej  szok  -  skarciła  Judysia  Długiego  Alka.  -  Wiesz 

przecież, jak ona przeżywa każdą zmianę. 

Mogłeś poczekać, aż wróci do domu! 

Wciąż  jeszcze  przygnębiona  Pat  poszła  Alejką Westchnień  do Jaskółczego  Gniazda, 

gdzie  ciotki  i  stryj  zgotowali  jej  serdeczne  przyjęcie,  bardzo  jej  im  bowiem  brakowało.  I 

chwała Najwyższemu; stryj Tom nie zgolił swych bokobrodów. 

 

 Perypetie pieprza  

 I  

 Ostatecznie Długi Alek nie musiał zapuszczać z powrotem wąsów. 

Kiedy po paru dniach zapytał z powagą Pat, co ona teraz o tym myśli, Pat doszła do 

wniosku, że ojciec bez wąsów też jej się podoba. I wyznała Judysi, iż obecnie przyjemniej jest 

go całować. 

Za  to  popłakała  się,  kiedy  ścięto  wreszcie  Winnie  jej  złote  loki,  i  to  ścięto  bardzo 

krótko.  Ale  po  tygodniu  było  już  tak,  jakby  Winnie  od  zawsze  miała  krótko  obciętą 

czuprynkę. 

Dezaprobata Judysi trwała dłużej. 

-  Zrobili  z  niej  chłopaka  -  kręciła  nosem  Judysia,  troskliwie  układając  loki  w  swym 

skarbczyku.  -  Co  też  tym  dziewczętom  przychodzi  teraz  do  głowy!  Chcą  z  siebie  zrobić 

mężczyzn, a to się im i tak nie uda. A w dodatku jak skończą pięćdziesiąt lat, to będą łyse jak 

kolano. 

Pat  bardziej  jeszcze  niż obcięciem  włosów  Winnie  przejęła  się  jej  nagłą  decyzją,  że 

gdy dorośnie, zostanie misjonarką i pojedzie do Indii. Rozpaczała przez wiele tygodni, mimo 

filozoficznych uwag Judysi. 

- Nie przejmuj się na zapas, złotko. Nie uda się to jej wcześniej niż za dziesięć lat, a 

do  tego  czasu  wiele  wody  popłynie  waszym  Jordanem.  Siadaj  i  wcinaj  biszkopt,  i  nie 

zaprzątaj sobie głowy tymi romantycznymi mrzonkami Winnie. 

background image

- To pewnie brzydko z mojej strony, że nie chcę, by została misjonarką  - westchnęła 

Pat. - Ale Indie są tak strasznie daleko. 

Jak myślisz, Judysiu, czy mogę się modlić, by Winnie, nim dorośnie, zmieniła zdanie? 

- No, no, to by chyba nie było stosowne - odpowiedziała Judysia robiąc mądrą minę. - 

Nigdy  nie  wiadomo,  co  z  takiej  modlitwy  wyniknie.  Pan  Bóg  udziela  czasem 

nieoczekiwanych  odpowiedzi.  Ale  mogłabym  się  założyć,  że  Winnie  zmieni  zdanie. 

Dziewczynkom w jej wieku przychodzą do głowy rozmaite pomysły. 

Co  było  robić,  Pat  usiadła  i  zabrała  się  do  biszkopta  upieczonego  według  przepisu, 

który Judysia zdobyła w Australii. Judysia trzymała go w ścisłej tajemnicy, obiecała jednak, 

że przekaże go w testamencie Pat. 

Dzień, w którym Wilcoxowie zamieszkali w Długim Samotnym Domu, Pat uznała za 

prawdziwe święto. Radośnie pomagała Bietce w urządzaniu jej pokoiku i zrozumiała, czym 

może być prawdziwe koleżeństwo. 

Państwo  Wilcoxowie  byli  cichymi,  spokojnymi  ludźmi,  którzy  uwielbiali  córkę  i 

pozwalali  jej  na  wszystko.  Gdyby  Bietka  nie  była  z  natury  dobra,  na  pewno  by  ją  strasznie 

rozpuścili. 

Pozwolono  Bietce  wybrać  tapetę  do  jej  pokoiku  i  Pat  poszła  z  nią  do  Srebrnych 

Mostów. Obu spodobała się ta sama jasnoseledynowa tapeta w różyczki. 

-  Czy  czujesz,  jak  ten  dom  cieszy  się,  że  ktoś  w  nim  zamieszkał?  spytała  Pat.  - 

Pozostanie Długim Domem, ale już przestał być samotny! 

Judysia  w  cichości  ducha  bardzo  była  rada,  że  Pat  znalazła  wreszcie  przyjaciółkę  w 

swoim  wieku.  Winnie  miała  pół  tuzina  bliskich  koleżanek,  a  Pat,  choć  z  wszystkimi 

dziewczynkami w szkole była w jak najlepszych stosunkach, nie związała się z żadną z nich. 

-  Bietka  jest  najładniejszą  dziewczynką  w  szkole  -  oznajmiła  z  dumą  Judysi.  -  Maja 

Binnie  nawet  się  do  niej  nie  umywa,  nie  cierpi  jej.  Ale  poza  tym  wszyscy  ją  kochają.  Ja 

kocham ją z całej duszy. 

- Nie trzeba kochać zanadto, złotko - ostrzegła Judysia. - Oj, nie trzeba. 

- Czy można kochać zanadto? - oburzyła się Pat. 

Judysia pokręciła głową. 

- Ta mała nie doczeka się siwych włosów! Ona nie należy do tego świata  - mruknęła 

do siebie. Niepokoiły ją rumieńce Bietki i dziwny często wyraz oczu. Patrzyły one wówczas 

tak, jakby widziały jakąś krainę szczęśliwości, której nikt inny nie ogląda. Kto wie, czy część 

uroku  Bietki  nie stanowiło  właśnie  to  spojrzenie.  A  jej  urokowi  ulegali wszyscy,  i  dzieci,  i 

ludzie starsi. 

background image

-  Wiele  dziewczynek  w  szkole  zazdrości,  że  Bietka  jest  moją  przyjaciółką  - 

opowiadała Judysi Pat. - Wciąż zabiegają o jej względy. Ale my się nie rozstajemy. Naprawdę 

jesteśmy bliźniaczkami. I co dzień odkrywam w niej coś nowego. Czasem mówimy do siebie 

Gertrudo i Małgorzato. Ona ma na drugie imię Gertruda tak jak ja Małgorzata i tym imionom 

musi  być  przykro,  że  nikt  ich  nigdy  nie  używa.  Ale  to  jest  nasza  tajemnica.  Lubię  miłe 

tajemnice.  W  zeszłym  tygodniu  Maja  Bińnie  powiedziała  mi  coś  w  sekrecie,  ale  było  to 

obrzydliwe. Ach, Judysiu, czy nie cieszysz się, że Wilcoxowie zamieszkali w Długim Domu? 

-  Pewnie,  że  się  cieszę.  Dobry  sąsiad  to  skarb.  A  Jerzy  Wilcox  jest  spokojnym, 

zrównoważonym  człowiekiem.  Nie  to,  co  jego  ojciec,  stary  Geordie,  straszny  był  z  niego 

złośnik.  Kiedyś  chwycił  garnek  z  puddingiem  i  wyrzucił  za  drzwi!  I  uparciuch.  Raz  w 

kościele wierni uchwalili,  że się o coś pomodlą, a Geordie nie  chciał. No i  stanął  tyłem do 

pastora i zaczął wodzić po zebranych strasznym wzrokiem. Cóż, cóż, teraz jest już biedak w 

niebie i tylko mam nadzieję, że czasem pozwala aniołom robić to, na co mają ochotę. 

- Ach, Judysiu, skąd ty wiesz o ludziach tyle zabawnych rzeczy zaśmiewała się Pat. 

-  No,  no,  pamięć  mi  jeszcze  dopisuje.  Nigdy  nie  zapomnę  tego  kuzyna  Geordiego, 

Malta Wilcoxa. On miał naprawdę źle w głowie. 

Uważał, że jest opętany przez diabła. 

- Opętany przez diabła? - Pat poczuła miły dreszcz podniecenia. 

- Przecie powiadam. Rodzina się z początku nie przejmowała, ale potem zaczął z tym 

diabłem  gadać.  I  chwalić  sobie  to,  co  tamten  mówi.  Oddali  go  więc  do  szpitala 

psychiatrycznego,  ale  się  tym  nie  przejął,  bo  diabeł  mu  wiernie  towarzyszył.  Spędził  tam 

wiele lat całkiem szczęśliwy, chciał tylko móc w spokoju wysłuchiwać peror szatana. Aż tu 

któregoś dnia zobaczyli, że płacze, jakby mu miało pęknąć serce. 

- Szatan mnie opuścił - powiada - i co ja teraz będę tu robił. 

Uznali,  że  wyzdrowiał,  i  odesłali  go  do  domu,  ale  zawsze  twierdził,  że  wszyscy  go 

nudzą. Że okropnie mu  brak rozmów o... no wiesz, Pat, o tym miejscu, o którym lepiej nie 

wspominać. 

- Chcesz powiedzieć o piekle - spokojnie dopowiedziała Pat ku wielkiemu zgorszeniu 

Judysi. - Wiele już się o piekle nasłuchałam. 

Parobek stryja Toma wciąż tam wszystkich odsyła. Stryj Tom mówi, że on już ma taki 

niewyparzony język i nic na to nie potrafi poradzić. 

- Hm... hm... pewnikiem to i prawda. Jest przecież wnukiem Andrzeja Taylora, a stary 

Andrzej klął, ile wlezie. Był zresztą jedynym mężczyzną w całym Południowym Glen, który 

przeklinał. 

background image

Pewnie inni uważali, że i tak mu nie dorównają. Stary łotr nic tylko się śmiał i klął. 

Powiadał, że póki ma się z czego śmiać, to wcale nie potrzebuje Pana Boga. Kiedy umarł mu 

syn, też się tylko roześmiał i oświadczył, że biedakowi zostało oszczędzone wiele życiowych 

smutków.  Potem  umarła  mu  żona  i  uznał  to  za  niezły  pomysł  Opatrzności.  Ale  gdy  ten 

wazeliniarz  Jan,  z  którym  się  wykłócał  całe  życie,  wypadł  z  dwukółki  i  skręcił  kark, 

powiedział: 

-  To  już  zbyt  ucieszne,  można  by  pęknąć  ze  śmiechu.  Wolę  pójść  do  kościoła  i 

pojednać się z religią. - I już do śmierci chodził na wszystkie nabożeństwa. 

 

 Ii  

 Pat  nigdy  jeszcze  nie  przeżyła  tak  pięknego  lata.  Cudownie  było  mieć  kompankę  w 

drodze do szkoły. Sid coraz częściej szukał towarzystwa kolegów, choć wciąż jeszcze spędzał 

wiele  godzin  z  Pat,  włócząc  się  z  nią  po  polach,  szukając  w  stodole  jajek  i  zaganiając  o 

zmierzchu niesforne indyki. 

Bietka często zachodziła do Srebrnego Gaju, w brzezinie miały obie z Pat szałas. Od 

czasu do czasu Judysia pozwalała im tam zjeść kolację. 

Kolacja  poza  domem  była  wielkim  romantycznym  przeżyciem,  na  deser  zjadały 

porzeczki  ułożone  na  liściu  sałaty.  Kiedy  indziej  znów  siadały  na  schodkach  przed 

kuchennymi  drzwiami  i  słuchały  opowieści  Judysi  o  rodzinie,  duchach,  Zaczarowanym 

Ludku  i  „szarych  postaciach”,  które  o  zmierzchu  i  przed  świtem  snuły  się  po  sadach.  Pat 

musiała potem odprowadzać Bietkę do domu - była tak przyzwyczajona do historyjek Judysi, 

że ją przyprawiały tylko o rozkoszny dreszczyk, Bietka zaś, choć je uwielbiała, była jednak 

mniej odporna, a już zupełnie nie wiadomo, co by na to powiedzieli jej rodzice. 

Czasem  Pat  wybierała  się  na  wzgórze  do  Długiego  Domu...  szła  krętą  ścieżką 

wspinającą  się  zboczem  wśród  pól...  na  tej  ścieżce  każdy  musiał  czuć  się  szczęśliwy, 

wytyczyły  ją  chyba  dobre  wróżki.  Za  każdym  razem  odkrywała  coś  zachwycającego...  tu 

rosła kępa prześwietlonych słońcem paproci... tam leżał omszały pień... gdzie indziej wysiało 

się nowe drzewko. Wychodziła z domu Alejką Westchnień, przechodziła przez skraj ogrodu 

stryja  Toma  i  tam  zaczynała  się  zaczarowana  ścieżka.  Czasem  Bietka  wychodziła  na  jej 

spotkanie; kiedy indziej kiwała jej ręką z okna. 

Jedyną tragedią tego lata stała się śmierć Czwartka. Przez parę dni go nie było, potem 

któregoś  ranka  znaleziono  go  na  cembrowinie  studni,  leżał  sztywny,  widać  dowlókł  się  do 

domu, by tu umrzeć. 

background image

- Judysiu, to straszne, że koty żyją krócej niż my - szlochała Pat. - Ledwo je człowiek 

pokocha, a już ich nie ma... Judysiu, jak myślisz, czy biedny Czwartek bardzo cierpiał? 

Pat ciężko przeżyła jego śmierć, niemniej tego lata Czwartek i tak przebywał często 

poza  domem  i  do  serca  Pat  wkradła  się  para  rozkosznych  kociąt,  Pieprz  i  Sól.  Pieprz  był 

popielaty jak dym, Sól zaś była biała, a jej pyszczek wyglądał jak ciemny bratek. 

Odbył  się  uroczysty  pogrzeb,  Sid  i  Szkrab  nieśli  zwłoki,  a  Pieprz  i  Sól  w  czarnych 

kokardach  dość  niechętnie  odgrywały  rolę  żałobników.  Pat  i  Bietka  uplotły  z  kwiatów 

polnych kilka wieńców. 

Pat  chciała  pochować  Czwartka  na  cmentarzu  między  Płaczliwym  Willem  i 

Zawadiackim  Dickiem,  uważała  go  za  kogoś  z  rodziny.  Ale  Judysia  zgorszyła  się,  zatem 

pogrzebano  go  wśród  świerków,  tam  gdzie  wszystkie  koty  ze  Srebrnego  Gaju  spoczywały 

wiecznym snem. 

Bietka napisała wierszowane epitafium, a Szkrab wyrył je na nagrobnej tabliczce. 

-  Mam  nadzieję,  że  wolno  mi  przynosić  na  grób  Czwartka  kwiaty?  spytała  nieco 

wyzywającym  tonem  Pat,  która  nie  mogła  wybaczyć  Judysi,  że  ta  nie  pozwoliła  pochować 

Czwartka na cmentarzyku. 

 

 Iii  

 Któregoś deszczowego popołudnia Pieprz wleciał do studni. Pieprz często popadał w 

tarapaty.  W  ostatnią  niedzielę  wieczorem  wskoczył  Judysi  na  plecy  i  ruszył  tam  w  tany,  a 

działo się to podczas rodzinnych modlitw w saloniku. Sid okropnie się skompromitował, bo 

wybuchnął śmiechem i tatuś bardzo się rozgniewał. 

Całe  popołudnie  Pieprz  był  niewidoczny,  a  kiedy  wieczorem  Pat  postawiła  na 

cembrowinie studni spodeczek mleka, usłyszała żałosne miauczenie. Obie z Bietką zaczęły go 

szukać - bez skutku. Tylko ten rozpaczliwy miauk, który zdawał się dobiegać to z brzeziny, to 

z cmentarza, to prosto z nieba. 

- Coś go pewnikiem zaczarowało - zawołała Judysia. - Przecie gdzieś musi być. 

Wreszcie Bietka znalazła rozwiązanie zagadki. 

- On wpadł do studni. 

Pat z rozpaczą podbiegła do studni. Było w niej ciemno, nie mogła nic dojrzeć, ale nie 

ulegało wątpliwości, że Pieprz tam jest. 

Miauczenie rozległo się ze wzmożoną siłą. 

background image

-  Gdzie  się  ta  bestia  mogła  podziać?  -  zastanawiała  się  Judysia.  Ach,  widzę  go. 

Zobaczcie, jak mu błyszczą ślepia. Musiał wpaść do wody i wdrapać się na to obmurowanie 

w środku, mądry zwierzak. 

Posłuchajcie, jak się drze. Wiele mu to nie pomoże, bo nie widzę, kto by go stamtąd 

mógł  wyciągnąć.  Twój  tata  i  chłopcy  są  w  Wybrzeżu  Zatoki  i  nie  wrócą  przed  północą. 

Prawdziwa katastrofa. 

- Nie możemy go tam zostawić całą noc - zawołała zrozpaczona Pat. 

Pobiegła  na  strych  i  zapaliła  świeczkę.  Żeby  tylko  Szkrab  ją  zobaczył!  Szkrab  cały 

wieczór  karczował  duże  pole  pana  Gordona,  ale  wracając  do  domu  zobaczył  światełko  i 

stawił się po paru minutach wraz z nieodłącznym McGintym. McGinty kiedy zrozumiał, co 

się stało, usiadł i zaczął do wtóru wyć. Był to posępny duet. 

- Szkrabie, zrób coś i ocal Pieprza! - błagała Pat. 

Szkrab  jako  błędny  rycerz  robił  dość  komiczne  wrażenie,  te  poszarpane  spodnie, 

ciemne okulary i „obskubane” włosy, potrafił jednak stanąć na wysokości zadania. 

We  trójkę  przywlekli  ze  stodoły  drabinę  i  udało  im  się  jakimś  cudem  spuścić  ją  do 

studni. Szkrab po niej zszedł, a Pat i Bietka musiały z całych sił trzymać McGinty’ego, by nie 

wykonał  samobójczego  skoku.  Po  paru  chwilach  grozy  Szkrab  wylazł  ze  studni  trzymając 

przerażone mokre kocię, które odwdzięczyło mu się gryząc w nadgarstek. 

-  No,  no  -  pojękiwała  Judysia  -  czuję  się  tak,  jakby  ktoś  mnie  przepuścił  przez 

wyżymaczkę!  Co  za  koszmarny  dzień!  Najpierw  Przylepka  przycięła  sobie  paluszki 

drzwiami,  potem  ten  kundel  Józka  zeżarł  but  twojego  taty,  a  sowa  Sida  odleciała  Bóg  wie 

gdzie.  A  teraz  -  dodała  zrozpaczonym  tonem  -  będziemy  musieli  czerpać  wodę  z  tego 

waszego Jordanu, póki nie oczyści się studni. 

Oj, nałykamy się jaszczurek! 

- Jaszczurek?! 

- Przecie powiadam. Dziadek pana Adamsa napił się raz wody z tego potoku i połknął 

jaszczurkę. Nigdy już nie przyszedł do siebie. 

Mówił, że na pusty żołądek czuje, jak mu się ona wierci we wnętrzu. 

Pat  pomyślała  ze  zgrozą,  że  oboje  ze  Szkrabem  często  popijali  wodę  z  Jordanu,  co 

prawda zwykle czerpali ją z samego źródła w Sielance... Od razu poczuła, że coś jest nie w 

porządku z jej żołądkiem. No, ale może po prostu był pusty. Zamknęli Pieprza w spichlerzu, 

by  wysechł,  i  poszli do  kuchni  na gorący  pieróg z mięsem.  Po tych przejściach należało  się 

wzmocnić. 

Za to w nocy Pat miała koszmarny sen; śniło jej się, że połknęła żabę. 

background image

 

 Iv  

 Pat  zaczęła  od  czasu  do  czasu  spędzać  u  Bietki  noc,  była  to  zupełnie  nowa 

przyjemność.  Pierwszy  raz  zdarzyło  się  to  na  początku  grudnia,  Judysia  wyprawiła  ją  tam 

zaraz po szkole, bo Długi  Alek zarzynał  świnie, a wówczas nikomu nie  udało  się uspokoić 

Pat.  Choć,  jak  ironicznie  zauważyła  Judysia,  nie  przeszkadzało  jej  to  później  pałaszować 

boczku i kiełbasy. 

Pat  poszła do Długiego Domu srebrzystą drogą  wysłaną śnieżnym  puchem.  Z każdą 

chwilą świat stawał się bielszy. Bietka nie była tego dnia w szkole i czekała na nią pod sosną. 

Tuż  nad  nimi  otoczony  jodłami  Długi  Dom  wyłaniał  się  ze  śnieżnego  morza  jak  ciemna 

wyspa. 

Dach  opadał  nisko,  z  dachu  wystawały  okienka,  widok  ten  miał  w  sobie  coś 

urzekającego. Pokój Bietki był rozkoszny, były tam aż cztery okienka w wykuszach, dwa w 

najdłuższej ścianie i po jednym z obu stron. 

Wspaniały  pokój,  opowiadała  Judysi  Pat,  stały  w  nim  prawdziwe  meble  i  wysokie 

lustro, w którym  zachwycone dziewczynki  mogły  się przeglądać od stóp do głów. Okienko 

wychodzące  na  zachód  było  obrośnięte  dzikim  winem,  w  lecie  więc  przysłaniała  je  zielona 

kurtyna, pod okienkiem wychodzącym na wschód rosła wielka jabłoń. 

Pat  i  Bietka  usiadły  obok  małego  piecyka  i  zaczęły  pałaszować  jabłka.  Gdy  zjadły 

tyle,  że  można  by  się  obawiać,  iż  pękną,  położyły  się  do  łóżka  i  odbyła  się  jedna  z  tych 

„rozmów od serca”, które tak uwielbiają małe dziewczynki. 

- Łatwiej jest się zwierzać po ciemku - tłumaczyła Judysi Pat. Czuję wtedy, że mogę 

powiedzieć Bietce wszystko. 

- No, no, ja bym tam nikomu nie mówiła wszystkiego - napominała ją Judysia. 

- Nikomu innemu - zgodziła się Pat. - Bietce mogę. Bietka różni się od wszystkich. 

„Oj, różni, różni” - westchnęła w duchu Judysia, ale nie powiedziała tego Pat. 

Rozkosznie było leżeć w ciemnościach, słuchać szumu jodeł i zwierzać się ze swych 

„tajemnic”.  Bietka  była  ostatnio  na  weselu  i  Pat  wysłuchała  długich  opowieści  o  zwiewnej 

sukni panny młodej, ślicznych druhnach, kwiatach, przyjęciu. 

- Jak myślisz, czy my wyjdziemy za mąż? - spytała Bietka. 

- Ja nie - oświadczyła Pat. - Nie mogłabym opuścić Srebrnego Gaju. 

- Przecież nie zostaniesz starą panną! - oburzyła się Bietka. 

- Zresztą twój mąż może z tobą tutaj zamieszkać. 

background image

To był pomysł! W ogóle w obecności Bietki wszystko wydawało się proste i łatwe. To 

także było cząstką jej czaru. 

- Urodziłyśmy się tego samego dnia - ciągnęła Bietka - więc jeżeli wyjdziemy za mąż, 

to powinnyśmy także wziąć ślub tego samego dnia. 

- I tego samego dnia umrzemy! To będzie takie romantyczne - zachwyciła się Pat. 

Obudziła się w nocy i  nagle ogarnęła ją tęsknota za domem. Jak miewa się Srebrny 

Gaj? Wysunęła się z łóżka i podeszła do okienka. 

Chuchała chwilę na szybkę, żeby znikły srebrne gwiazdki - i wstrzymała z zachwytu 

oddech.  Śnieg  przestał  prószyć,  wielki  księżyc  zwisał  nad  przemarzniętymi  wzgórzami. 

Ośnieżone jodły zdawały się zakwitać od jego blasku, dalej srebrzyły się filigranowe jabłonie. 

Jak  pięknie  wyglądał  Srebrny  Gaj,  gdy  patrzyło  się  na  niego  z  góry  w  księżycową, 

zimową noc. Czy aby Przylepka jest ciepło przykryta? 

Tak często skopywała z siebie kołderkę. Czy matkę przestała boleć głowa? 

W  dali  za  Srebrnym  Gajem  widać  było  brzydki  dom  Gordonów,  którego  nikt  nie 

kochał. 

To  tam  śpi  Szkrab  na  tym  swoim  stryszku.  Całe  lato  sypiał  z  McGintym  na  sianie. 

Biedny Szkrab, do którego nigdy nie pisała matka. Wydawało się to czymś niepojętym. 

Pat nie chciało się wracać do łóżka, przestałaby oglądać urodę świata. Przypomniał się 

jej wierszyk, którego musiały nauczyć się w szkole na pamięć. 

 

 Przyjdź,  noc  jest  taka  zimna,  A  mroźne  światło  księżyca  Doliny  mroku  wypełnia  I 

zachwyca. 

 

 To  prawdopodobnie  właśnie  wtedy  w  Patrycji  Gardiner,  zgodnie  ze  starym 

powiedzeniem, „obudziła się dusza”. I później uważała tę chwilę spędzoną przy okienku za 

przełomowy moment swego życia. 

 

 Judysia bierze sprawę w swoje ręce  

 I  

 -  Goła  jak  ją  Pan  Bóg  stworzył  -  zakończyła  ciotka  Edyta  i  umilkła.  Uważała, 

wszyscy tak uważali, że nic więcej nie da się już tu powiedzieć. 

Matka była zgorszona i zawstydzona. Wujowie zgorszeni i ubawieni. 

Zgorszona  ciotka  Jessie  okazywała  wzgardę.  Norma  i  Amelka  były  zgorszone  i 

zadowolone. Winnie zgorszona i smutna. A ojciec, Sid i Józek po prostu oburzeni. 

background image

Ciotka  Edyta  trzymała  Pat  mocno  za  ramię,  a  ta  stojąc  przed  rodzinnym  sądem 

walczyła ze łzami. Powinna płakać, uważała rodzina, nie wiedząc, że nie są to łzy wstydu i 

skruchy,  tylko  strasznego  rozżalenia,  gdyż  ciotka  Edyta  nieodwracalnie  zniszczyła  coś,  co 

było piękne. 

Ostatni  tydzień  Pat  spędziła  niemal  zupełnie  sama.  Bietka  pojechała  odwiedzić 

rodzinę. Sid i Szkrab pracowali przy sianokosach. I stało się coś zupełnie nie do pomyślenia - 

w domu zabrakło Judysi. Odkąd Pat pamiętała, Judysia była obecna zawsze. 

Nie uznawała wakacji. 

- Pewnie, że bym nie pracowała, gdybym miała co innego do roboty. 

Sęk w tym, że nie mam. 

Praciotki  w  Wybrzeżu  Zatoki  znalazły  się  w  opałach.  Kuzyn  Danny  złamał  nogę, 

ciotka Franciszka zachorowała, ubłagały matkę, by im wypożyczyła Judysię. 

Dla  Pat  było  to  ciężkie  przejście.  Judysi  brakowało  jej  na  każdym  kroku.  Nie 

pocieszało  jej  nawet  to,  że  matka  większość  czasu  spędza  obecnie  w  kuchni,  można  jej 

pomagać i radować się jej towarzystwem. 

W dodatku zginął Dżentelmen Tom. Zniknął w dniu wyjazdu Judysi; na podwórzu i w 

kuchni było bez niego bardzo pusto. I co powie Judysia, kiedy wróci i dowie się, że zginął jej 

kot? Może pomyśli, że Pat zapomniała go karmić... 

Pat  dużo  czasu  poświęcała  gorączkowej  pracy  w  ogródku  ciesząc  się  myślą  o 

pochwałach Judysi. Co wieczór podlewała wszystkie grządki. 

Lubiła wyciągać ze studni wiadro z wodą. I lubiła podlewać spragnione po upalnym 

dniu roślinki. Najpierw podlewała zawsze ulubione kwiaty Judysi. A na samym końcu róże, 

żeby móc z nimi jak najdłużej zostać. 

Ale tego wieczoru Pat poczuła się zagubiona. Poprzedniej nocy padał ulewny deszcz, 

więc  kiedy  zaczęło  zmierzchać,  nie  miała  nic  do  roboty,  a  tu  nie  było  z  kim  porozmawiać. 

Jednakże ów letni wieczór był tak piękny i tajemniczy, że ją urzekł. Pobiegła z rozwianymi 

włosami  przez  wysrebrzoną  wschodzącym  księżycem  brzezinę,  po  drugiej  stronie  brzeziny 

była  maleńka  polanka  usiana  białymi  stokrotkami.  Otoczona  paprociami  wyglądała  jak 

jeziorko wypełnione mroźnym światłem księżyca. 

Przystanęła olśniona. Owego lata z każdym dniem silniej przemawiało do niej piękno 

przyrody. 

Nad  Wzgórzem  Mgieł  pojawiła  się  srebrna  tarcza.  Pat  od  maleńkości  uważała,  że 

istnieje księżycowy świat, gdzie wszystko jest samym szczęściem. 

background image

Była  to  ciepła,  życzliwa  noc...  noc  wróżek.  Przez  chwilę  Pat  znów  wierzyła  w  ich 

istnienie.  Zawładnęły  nią  czary.  Przypomniała  sobie  opowieść  Judysi  o  zaklętej  królewnie, 

która w noce pełni księżyca tańczyła nago w jego poświacie, i zapragnęła też tak zatańczyć. 

Dlaczegóż by nie? Nikt jej nie zobaczy. To będzie piękne. 

Zrzuciła  sukienkę,  koszulkę  i  majteczki  i  stanęła  wśród  cieni  jak  maleńka  driada, 

drżąc z podniecenia, gdy dotknęły ją blade palce księżyca. 

Weszła na polankę i zaczęła tańczyć. Czuła pieszczotę wiatru. 

Tańczyła na paprociach, które upajająco pachniały. Gdzieś z dala napływał śmiech, to 

chyba śmiało się Zaczarowane Źródełko. Czuła się tak lekka, jakby była cząstką księżycowej 

poświaty. Cudowna chwila, nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś tak cudownego. 

- Pat! - zawołała ciotka Edyta, a w jej głosie brzmiało sto wykrzykników. 

Pat  wróciła  na  ziemię.  Koniec  snu.  Oburzenie  w  głosie  ciotki  Edyty  okryło  ją 

wstydem. 

-  Ubierz  się  -  nakazała  jej  lodowatym  tonem  ciotka  Edyta.  Sytuacja  przerastała  ją. 

Musi się tym zająć Długi Alek. Pat bez słowa ubrała się i poszła za ciotką Edytą. W saloniku 

rodzina podejmowała wujostwo z  Letniego Brzegu. Oczywiście, pomyślała z niechęcią Pat, 

Norma i Amelka, które nigdy się nieodpowiednio nie zachowywały, będą teraz świadkami jej 

upokorzenia. 

- Jak mogłaś, Pat? - spytała z wymówką w głosie matka. 

- Tak strasznie chciałam się wykąpać w księżycowej poświacie zaszlochała Pat. - Nie 

myślałam, że to coś złego. Byłam pewna, że nikt mnie nie zobaczy. 

-  Żadnemu  dobrze  wychowanemu  dziecku  nie  przyszłoby  to  na  myśl  oświadczyła 

ciotka Jessie. 

A stryj Tom wybuchnął gromkim śmiechem. 

 

 Ii  

 Rodzina uważała, że zważywszy na ogrom przestępstwa ukarano Pat niezbyt surowo, 

ale  w  gruncie  rzeczy  nie  mogło  jej  spotkać  nic  gorszego.  Odesłano  ją  do  Coventry  *.  (* 

Potoczne wyrażenie angielskie oznaczające: zbojkotować.) Przez tydzień do nikogo nie wolno 

jej  było  się  odezwać,  do  niej  odzywano  się  tylko  wówczas,  kiedy  zachodziła  „wyższa 

konieczność”. 

Pat nie wiedziała, jak udało jej się przeżyć takie straszne trzy dni. Każdy dzień trwał 

wieczność.  Pomyśleć,  że  Sid  zachowywał  się  tak,  jakby  jej  nie  widział.  Był  najbardziej 

background image

oburzony ze wszystkich. Rodzice patrzyli na nią tak, jakby było im jej żal, ale zachowywali 

się stanowczo. A Winnie... 

„Ona traktuje mnie jak kogoś obcego” - myślała zgnębiona Pat. 

Nie  wolno  jej  było  bawić  się  ze  Szkrabem,  który  nic  nie  podejrzewając  pojawił  się 

zaraz następnego wieczoru. Szkrab oburzył się, a Pat go za to ofuknęła. 

- Moja rodzina ma prawo mnie wychowywać - oświadczyła wyniosłym tonem. 

Ale  co  wieczór  usypiała  z  płaczem.  Trzeciego  dnia  wcześnie  poszła  do  łóżka, 

ucałowawszy przedtem na dobranoc wszystkie kwiaty i oba kocięta. Na dole dom pełen był 

wrzawy  i  śmiechu,  ojciec  ze  stryjem  Tomem  rozprawiali  w  kuchni,  Winnie  śpiewała  w 

saloniku, w jadalni Józek z Sidem grali w wojnę, a Przylepka gaworzyła siedząc z matką na 

ganku. A ona, Pat, znalazła się poza nawiasem. Była wyrzutkiem. 

Pat obudziła się w nocy i poczuła zapach smażonego bekonu. 

Usiadła.  Zegar  w  saloniku  wybił  dwunastą.  Kto  w  Srebrnym  Gaju  może  sobie  o 

północy smażyć bekon? Tylko Judysia... Czyli Judysia wróciła do domu. 

Pat  bezszelestnie  wysunęła  się  z  łóżka,  bojąc  się,  by  nie  obudzić  Winnie,  choć 

obudzona  Winnie  nawet  by  jej  nie  spytała,  co  się  stało.  Zeszła  cichutko  na  dół  wdychając 

rozkoszny  zapach.  Miała  nadzieję,  że Judysia  nie  odeśle  jej  do  Coventry  i  w  jej  ramionach 

przestanie ją tak nieznośnie boleć serce. 

Otworzyła  ostrożnie  drzwi.  Cudowny  widok.  Najdroższa  Judysia  smażyła  sobie  na 

patelni bekon, po ścianach pląsał jej cień. 

A  na  ławie  siedział  Dżentelmen  Tom  i  się  w  nią  wpatrywał.  Pat  ogarnął  urzekający 

spokój. 

Przed dwiema godzinami w kuchni odbyła się mała burza. Judysia wróciła i pierwsza 

rzecz, spytała, jak się miewają dzieci. Kiedy dowiedziała się o karze, która spotkała Pat i za 

co została jej wymierzona, Judysia, jak to  sama określiła, wpadła w  furię. Nigdy jeszcze w 

Srebrnym Gaju nie było podobnej awantury. Dostało się wszystkim. 

- Przecież mógł ją zobaczyć ktoś obcy - tłumaczyła matka. 

- Ale nie zobaczył. 

- No, nikt obcy, ale Edyta... 

- No, no, Edyta! I nie miała nic lepszego do roboty, tylko przywlec tu dziecko i zrobić 

skandal. Po co było wypaplać to Brianowi i tej jego zadzierającej nosa małżonce? To do niej 

podobne! Takie rzeczy załatwia się w najbliższej rodzinie.  I jak można tak okrutnie ukarać 

wrażliwe  dziecko!  Tobie,  Alku,  odebrało  chyba  rozum.  Można  było  na  nią  nakrzyczeć,  ale 

background image

żeby tak ją torturować! Przecież ona was wszystkich głęboko kocha! Powiadam ci, Alku, nie 

jesteś wart takiej córki! 

-  Hm...  -  mruknął  zupełnie  pognębiony  Długi  Alek.  -  Te  trzy  dni  jej  chyba  nie 

zaszkodziły. Zwolnimy ją z reszty kary. 

- Zupełnie nie rozumiem, skąd temu dziecku strzeliło to do głowy... - zastanawiała się 

matka. 

- Pewnikiem ta francuska krew... - podsunęła Judysia. 

- Jasne, że nie kwakierska - zaśmiał się stryj Tom. 

- Judysiu! 

I Pat śmiejąc się i szlochając znalazła się w ramionach Judysi. 

Czuła się wniebowzięta. Nawet Dżentelmen Tom okazał jej sympatię. 

Po pięciu minutach Judysia odsunęła Pat i zrobiła srogą minę. 

- Coś ty nawyrabiała, złotko? Twój tatuś mówi, żeś wytańcowywała w brzezinie goła 

jak turecki święty! 

- Ach, Judysiu, nigdy jeszcze nie widziałam takiego księżyca... 

wyobraziłam sobie, że jestem zaczarowaną księżniczką... stryj Tom mnie wyśmiał!... 

To było najgorsze... A zanim przyszła ciocia Edyta, było pięknie! 

Judysia wbrew pozorom miała zrozumienie dla poezji. Mocno uściskała Pat. 

-  No,  no,  już  ja  im  dałam  za  swoje.  Koniec  z  Coventry.  Ale  postaraj  się  nie  robić 

więcej takich dziwnych rzeczy. 

- Kłopot w tym, że wcale nie wydają mi się dziwne, tylko normalne  - oświadczyła z 

powagą Pat. - A ciocia Edyta była po prostu śmieszna! 

- Trafiłaś w sedno! Ale się biedaczka musiała zgorszyć! Ona już w ogóle zapomniała, 

że ma coś takiego jak nogi. No, na przyszłość uważaj i jak ci znów przyjdzie chętka na taką 

kąpiel,  to  mi  powiedz,  nałapię  poświaty  księżyca  do  dzbana  i  cię  obleję.  A  teraz  siadaj  ze 

mną, zjedz kawałek bekonu i opowiedz mi, co się działo w domu. 

- Judysiu, skąd się tu wziął Dżentelmen Tom? Od chwili twego wyjazdu w ogóle go 

nie widywaliśmy... 

-  Coś  podobnego!  Jak  wysiadłam  z  wozu,  siedział  na  schodkach  z  taką  miną,  jakby 

rozmyślał  o  myszach.  Ja  tam  nie  spytam  się,  gdzie  był.  Wolę  nie  wiedzieć.  Tak  czy  owak 

wrócił  do  domu,  ja  też  wróciłam...  o,  patrz,  mam  tu  dla  ciebie  śliczną  różową  sukienkę 

wyhaftowaną przez ciocię Honoratę. Normie to nie będzie w smak! 

- Judysiu, ja resztę nocy będę spała z tobą - oświadczyła stanowczo Pat. 

 

background image

 Nowe zmartwienie  

 I  

 W połowie września Długi Alek oświadczył nagle rodzinie, że ma już żniwa z głowy 

i  chce  się  wybrać  do  brata,  który  dawno  temu  osiedlił  się  na  Zachodzie.  Wbrew 

przewidywaniom rodziny Pat przyjęła to dość spokojnie. Oczywiście, przykro było pomyśleć, 

że  taty  przez  cały  miesiąc  nie  będzie  w  domu,  ale  jak  to  sam  powiedział,  człowiek  musi 

wyjechać, żeby móc wrócić i można się było na ten powrót z góry cieszyć. 

A  życie  w  Srebrnym  Gaju  upływało  tak  przyjemnie!  Pat  lubiła  jesienne  wieczory, 

zapalano na kominkach ogień. Szkrab robił dla niej śliczny domek dla ptaszków, który miał 

zawisnąć  na  klonie  nad  studnią.  Pan  Wilcox  obiecał  zabrać  Bietkę  i  Pat  na  Wystawę  w 

Charlottetown.  Pat  nigdy  jeszcze  nie  była  na  Wystawie.  Dla  dzieciarni  z  Północnego  Glen 

wyprawa do Charlottetown była tak ekscytująca jak dla dorosłych podróż do Europy. 

Człowiek nie liczył się „towarzysko”, jeśli nie widział Wystawy... 

Czekało ją parę tygodni rozkosznego oczekiwania... potem sama podróż... a wreszcie 

równie  miłe  wspominki.  Zatem  Pat  dość  pogodnie  myślała  o  wyjeździe  taty.  A 

nieoczekiwanie bardzo się nim przejęła Judysia... Pat nie mogła tego zrozumieć. Przez cały 

ostatni tydzień Judysia częściej niż zwykle gadała do siebie. Od czasu do czasu pojedyncze 

zdanie trafiało do uszu Pat. 

-  Co  też  tym  mężczyznom  potrafi  strzelić  do  głowy.  Zupełnie  jakby  nagle  dostawali 

bzika...  powiadam  wam,  że  chyba  nawiedził  go  ten  Zawadiacki  Dick...  Ta  włóczęgowska 

żyłka... Tak, teraz to się łatwo podróżuje. Zwariowany świat! 

Ale kiedy Pat spytała, co ją tak martwi, Judysia zbyła ją krótko. 

- Jak się człowiek nie pyta, to nie słyszy kłamstw! 

Ojciec odjechał w pochmurny, wietrzny dzień, wczesnym rankiem. 

Stryj Tom i ciotki nadciągnęli Alejką Westchnień, by go pożegnać. 

Wszyscy zachowywali się wstrzemięźliwie. 

-  Niech  nas  Pan  Bóg  ma  w  swojej  opiece  -  szepnęła  Judysia  wracając  do  kuchni  i 

zaczęła  szurać  fajerkami.  Pat  wskoczyła  do  auta  i  odwiozła  tatę  aż  do  szosy.  Potem  długo 

patrzyła za znikającym samochodem i kiedy wracała do domu, ściskało ją w gardle. Ale nagle 

zza ciemnej chmury wyjrzało słońce i oświetliło Srebrny Gaj. 

Znów  zobaczyła,  jak  piękny  jest  jej  dom  przytulony  do  zamglonego  błękitnawego 

wzgórza na tle wyzłoconych drzew. 

- Jaki ty jesteś śliczny! - zawołała, wyciągając ramiona. I łzy, które pojawiły się w jej 

oczach, nie były łzami żalu za tatą, lecz łzami aż bolesnego zachwytu. 

background image

Na  szczęście  Pat  obejrzała  wyśnioną  Wystawę,  nim  dotarła  do  niej  przerażająca 

wiadomość. Jak zwykle usłyszała o tym z ust Binnie... 

Ojciec zamierza kupić farmę na Zachodzie i tam się przenieść. 

- To nieprawda! - krzyknęła. 

Maja się tylko roześmiała. 

-  Prawda,  prawda...  Wszyscy  o  tym  wiedzą.  Spytaj  Winnie.  Pewnie  się  boją  ci 

powiedzieć. 

Pat poszukała wzrokiem zuchwałych czarnych oczu Mai. 

- Ty cieszysz się, że mi to możesz powiedzieć. I za to cię nienawidzę. Dziś wieczorem 

opowiem o tym Panu Bogu. 

Maja  znów  się  roześmiała,  choć  zrzedła  jej  nieco  mina.  Bała  się  trochę  tych 

„napadów” Pat. I kto wie, co tamta gotowa powiedzieć Bogu. 

Pat wróciła do domu chora z rozpaczy. 

- Mamusiu, to nieprawda!... Powiedz, że to nieprawda. 

Matka spojrzała na nią ze współczuciem. Projekt ten chciano utrzymać w tajemnicy 

przed  Pat,  mając  nadzieję,  że  nie  dojdzie  on  do  skutku.  Przecież  ojcu  może  się  tam  nie 

spodobać. Ale jeśli się spodoba, będą musieli pojechać. Długi Alek był łatwy we współżyciu, 

jeśli jednak coś postanowił, to nie było siły, która by go od tego mogła odwieść. Wiedział o 

tym cały Srebrny Gaj. 

-  Kochanie,  nic  jeszcze  nie  zostało  ustalone.  Owszem,  tatuś  o  tym  myśli.  W  swoim 

czasie strasznie chciał pojechać z Allanem, ale nie mógł zostawić rodziców... Nie wiem, co 

zdecyduje teraz... Bądź dzielna, kochanie. Na Zachodzie jest wspaniale... Przecież będziemy 

razem... Chłopcy będą tam mieć więcej szans... 

Przerwała. Mądrzej było nie rozwijać tematu. 

Kiedy pobladła Pat wbiegła do kuchni, Judysia pokiwała tylko głową. 

- A więc już wiesz... 

- Judysiu,  to  się nie może stać. Nie może. Judysiu, przecież nie dopuści do tego Pan 

Bóg! 

Judysia nie była taka pewna. 

- Długi Alek, Pat, nie będzie się pytał Pana Boga. Cóż, tym światem rządzą mężczyźni 

i biedne kobiety muszą się z tym pogodzić. 

- To by był koniec! 

- Gorzej niż koniec - mruknęła Judysia. - Wszystko trzeba by zacząć od nowa. Chyba 

mi pęknie serce... 

background image

Tego jednak nie powiedziała głośno. Pat nie powinna się przedwcześnie dowiedzieć, 

że  Judysia  nie  pojedzie  z  nimi  na  Zachód.  Judysi  myśl  o  opuszczeniu  Srebrnego  Gaju 

wydawała się równie straszna jak Pat, a w dodatku miała pozostać na Wyspie. W głębi ducha 

była przekonana, że jeśli Gardinerowie wyjadą na Zachód, to ona resztę swych dni spędzi w 

Wybrzeżu  Zatoki  zajmując  się  zamiast  Danny’ego  długowieczną  damą,  która  będzie  żyła  i 

żyła... no i „zmarnieje” z tęsknoty. 

„Tak,  tak,  mam  tylko  ich  -  ubolewała  skrycie.  -  I  myślałam,  że  póki  mogę  się 

utrzymać na nogach  - będę dla nich pracować.  Niech diabli  porwą Długiego Alka i  te jego 

pomysły,  i  ten  upór...  Niby  taki  zgodny,  a  jak  już  coś  mu  strzeli  do  głowy...  Cóż,  ma  tę 

włóczęgowską  żyłkę  we  krwi.  Jego  stryjeczny  dziad  był  taki  sam,  tyle  że  miał  odrobinę 

rozsądku  i  jak  go  zaczynało  nosić,  to  golił  głowę,  żeby  nie  móc  wyjść  z  domu,  póki  nie 

odrosną włosy, a do tego czasu zwykle mu przechodziło. Wiele razy o tym słyszałam. 

Cała rodzina z tego żartowała”. 

- Kiedy się dowiemy, Judysiu? 

- Tego ci, złotko, nie powiem. Długi Alek powiedział, że napisze, jak coś postanowi. 

Musimy czekać. 

Pat zadrżała. Czekać... skoro jutro może być jeszcze straszliwsze niż dzisiaj... 

 

 Ii  

 Przez  cały  następny  tydzień  Pat  czuła  się  tak,  jakby  kropla  po  kropli  upływała  jej  z 

serca krew. I ten straszny niepokój przeżywała samotnie. Sid wolałby, żeby ojciec nie osiedlił 

się  na  Zachodzie,  ale  myśl  ta  wcale  go  nie  przerażała.  Józek  chciał  wyjechać.  Winnie 

uważała,  że  może  to  być  zabawne.  Matka  była  jak  zwykle  spokojna  i  nie  zdradzała  się  ze 

swymi  uczuciami.  Judysia  zamilkła.  Oczywiście  Bietka  i  Szkrab  byli  zrozpaczeni,  ale  Pat 

odkryła, że nie potrafi z nimi o tym wszystkim rozmawiać. 

Dni  w  szkole  jakoś  leciały,  a  potem  krążyła  po  Srebrnym  Gaju  jak  zdesperowany 

duch.  Nie  mogła  czytać.  Najulubieńsze  książki  stały  się  nudnym  drukowanym  słowem. 

Razem z Bietką czytały tej jesieni pod Czuwającą Sosną na wzgórzu O czym szumią wierzby 

*,  (*  Powieść  angielskiego  pisarza  Kennetha  Grahame’a  [1859-1932],  wyd.  polskie  w 

przekładzie Marii Godlewskiej, NK 1990 r.) ale teraz ta książka stała bezczynnie na półce w 

Długim Domu. Nie chciała, nie mogła bawić się z Bietką i Szkrabem, cały czas dręczyła ją 

myśl, że będzie musiała rozstać się z nimi na zawsze. Nie mogła bawić się z Sidem, bo on 

bawił  się  chętnie,  co  wskazywało,  że  się  bynajmniej  nie  przejmuje.  Nie  mogła  się  bawić  z 

background image

Pieprzem  i  Solą,  bo  były  zbyt  figlarne  i  beztroskie.  Jeden  McGinty  zdawał  się  rozumieć 

sytuację. 

Obaj ze Szkrabem byli przygnębieni i smutni. 

Pat źle sypiała i nic nie chciała jeść. 

- Okropnie schudła - żaliła się Judysia pani Gardinerowej. - Sama skóra i kości. Jeśli 

Długi  Alek  zawlecze  to  dziecko  na  Zachód,  gotów  je  zabić.  Ona  nie  potrafi  żyć  z  dala  od 

Srebrnego Gaju. 

Kocha tu każdy cal ziemi. 

- Tak, zanadto - westchnęła matka. - Ale jest taka młodziutka... 

zapomni...  Gorzej  z  nami,  starszymi...  -  matka  nagle  przerwała.  To  była  cała  matka. 

Nigdy  nie  okazywała  swych  uczuć.  Zgodnie  z  tradycjami  Wybrzeża  Zatoki.  Emocjonalni  i 

spontaniczni Gardinerowie uważali czasem, że nie ma „serca”. 

Serce Pat nie przestawało jej dolegać. Na cokolwiek spojrzała - ból wracał. 

Nie  mogła  znieść  myśli,  że  miałoby  jej  tutaj  nie  być.  Że  ustaną  wesołe  posiłki  w 

kuchni...  opowieści  Judysi  na  kamiennych  schodkach...  poszukiwanie  kociąt  w  stodole... 

cudowne noce w Długim Domu... pielgrzymki nad Jordan. Co stanie się z Sielanką i Ukrytym 

Pólkiem, i Wzgórzem Mgieł? Tam na Zachodzie nie ma żadnych wzgórz wśród bezkresnych 

prerii. 

To chyba zły sen. Ach, gdyby tylko mogła się obudzić. 

Trudno  było  wytrzymać  rozmowy  w  szkole.  Dziewczynki  mówiły  o  wyjeździe 

Gardinerów na Zachód jak o czymś zupełnie normalnym. 

Niektóre okazywały zazdrość. Joasia Robiner wręcz oświadczyła, że dużo by dała, aby 

wyrwać się z tej dziury. 

A  Maja  Binnie  oznajmiła  któregoś  dnia  spokojnie,  że  jej  ojciec  zamierza  kupić 

Srebrny Gaj! 

-  Jeśli  kupi,  to  zaraz  się  zabierze  do  „modernizacji”.  Powiada,  że  wytnie  starą  część 

sadu i zasieje tam fasolę. I oczywiście zbudujemy taras. I tatuś wyrąbie brzezinę. Mówi, że to 

niezdrowo mieć koło domu tyle drzew. 

To ostatnie zdanie dodała z czystej złośliwości. Pat powlokła się do domu. 

- Judysiu, Binnie’owie chcą wyciąć nasze brzozy. 

-  No,  no,  Wszechmogący  też  będzie  miał  tutaj  coś  do  powiedzenia  oświadczyła 

tajemniczo Judysia. Ale zrobiło jej się ciężko na sercu. Wiedziała, że Maks Binnie traktuje już 

Srebrny Gaj jak swoją własność i opowiada wszystkim, ile tu wprowadzi zmian i ulepszeń. 

background image

- Coś takiego! - zawołała kiedyś Judysia. - Jeśli już koniecznie musi coś ulepszać, to 

zadbałby lepiej o maniery córek! No i własne! 

- Jeszcze niedawno, Judysiu, byłam taka szczęśliwa. Nigdy już nie będę szczęśliwa. 

- Będziesz, będziesz. „Nigdy” nie trwa wiecznie... 

- Nienawidzę Mai Binnie, Judysiu. Nienawidzę jej. 

- Życie, złotko, jest zbyt krótkie, żeby je marnować na nienawiść. 

I ci Binnie’owie nie są tego warci. 

- Gdybyśmy chociaż mogły coś zrobić, żeby temu przeszkodzić łkała Pat. 

Judysia pokręciła głową. 

-  Ale  nie  możemy.  W  każdym  razie  nie  tu,  w  Kanadzie.  To  za  młody  kraj  i  ani  Pan 

Bóg, ani szatan jeszcze się tu nie zdążyli urządzić. W starym kraju są źródła, gdzie możesz 

wrzucić monetę i twoje życzenie się spełni. Wystarczyłoby, żebym tam poleciała, gdy tylko 

wzejdzie księżyc. 

Zaraz  tego  samego  wieczoru  Pat  pobiegła  do  Sielanki  i  wrzuciła  monetę  do 

Zaczarowanego Źródełka. Kto wie? 

Smutno było żyć w  ciągłym  strachu i  niepewności.  Pierwszy list  ojca nadszedł,  gdy 

Pat była w szkole. Kiedy wróciła, Judysia poinformowała ją natychmiast, że wciąż jeszcze nic 

nie wiadomo. 

Długiemu Alkowi bardzo się tam podoba... Jego bratu  świetnie się powodzi...  Długi 

Alek rozgląda się... Napisze im w następnym liście. 

- Głowa do góry, Pat. Możemy jeszcze mieć nadzieję. 

- Kiedy ja się boję mieć nadzieję. Boję się rozczarować. 

 

 Iii  

 Nadszedł  drugi  list.  Była  to  sobota  i  kiedy  Pat  obudziła  się,  o  szyby  bębnił  deszcz. 

Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju z minuty na minutę oczekiwali listu od taty, choć nikt 

się do tego nie przyznawał i Pat uznała deszcz za zły omen. 

-  Rozchmurz  się,  złotko  -  prosiła  Judysia.  -  Pamiętam  wierszyk,  którego  nauczyłam 

się,  jak  byłam  mała.  Często  ponury  ranek  zwiastuje  pogodny  dzień.  I  wiele  razy  mi  się  to 

sprawdziło. 

W południe przestało padać, choć nad srebrną brzeziną wciąż zwisały ciemne chmury. 

Pat była w ogrodzie, gdy stary listonosz podjechał pod skrzynkę pocztową. Wolnym krokiem 

poszła w stronę bramy, wcale nie będąc pewna, czy chce znaleźć w skrzynce ten właśnie list. 

background image

Znalazła  go.  Wzięła  do  ręki.  Pani  Aleksandrowa  Gardiner,  Srebrny  Gaj,  Północne 

Glen, Wyspa Księcia Edwarda. 

Wróciła  alejką  do  domu.  W  pół  drogi  zatrzymała  się  i  spojrzała  na  kępę  złocistych 

nieśmiertelników. Uginały się pod nią nogi. 

- Dobry Boże, spraw, żeby w tym liście nie było złych wiadomości szepnęła. 

Kiedy  Pat  weszła  do  domu,  wszyscy  byli  w  kuchni.  Judysia  opadła  na  krzesło. 

Przyleciała  zdyszana  Bietka,  która  ze  swego  okienka  zobaczyła  zbliżającego  się  listonosza. 

Pod drzwiami kręcili się Szkrab z McGintym. McGinty miał spuszczone uszy. Na policzkach 

mamy  pojawiły  się  rumieńce,  wzięła  list  i  rozejrzała  się.  Nie  spojrzała  tylko  na  Pat.  Nie 

zniosłaby wyrazu jej buzi. 

To było tysiąc razy gorsze niż tamten list w sprawie Winnie. 

-  Musimy  wszyscy  być  dzielni,  jeśli  okaże  się,  że  ojciec  zdecydował  się 

przeprowadzić - powiedziała cicho matka. 

Otworzyła  list  i  przeczytała  go.  Mogłoby  się  wydawać,  że  nawet  drzewa  czekają 

niespokojnie. 

- Dzięki ci, Boże - szepnęła. 

- Mamusiu... 

- Ojciec wraca. Rozejrzał się i woli Wyspę. Pisze: „Cieszę się, że już wkrótce będę w 

domu”. 

- No to klops - mruknął Józek, zagwizdał na swego Frycka i z nim wyszedł. 

Pat i Bietka rzuciły się sobie w ramiona i zaczęły szlochać. 

Judysia wstała i zganiła je. 

- No, no, po co te łzy. Powinnyście tańczyć z radości. 

- Ty też płaczesz, Judysiu - zaśmiała się przez łzy Pat. 

- Takie już mam głupie  usposobienie. Jak widzę, że ktoś  płacze, zaraz zaczynam  się 

mazać. Płakałam jak bóbr na pogrzebach ludzi, którzy mnie wcale nie obchodzili. Czuję się 

jak królowa. No, no, widzę, że mój cytrynowy placek spalił się na węgiel. Nic, zrobię nowy. 

Pat ubrała się w radość jak w nową sukienkę. Zastanawiała się, czy można umrzeć ze 

szczęścia. 

- Nie zniosłabym twojego wyjazdu, Pat - szlochała Bietka. 

Szkrab  milczał.  Pociągał  desperacko  nosem,  nie  wolno,  żeby  ktoś  oglądał  jego  łzy. 

Pobiegł nad Jordan i rzucił się na ziemię, ukrywając twarz w mięcie. Tylko McGinty mógłby 

nam o tym opowiedzieć. Ale McGinty postawił uszy do góry i nie martwił się. 

background image

Wiedział, że choć jego panu tak dziwnie trzęsą się ramiona, to naprawdę jest bardzo 

szczęśliwy. 

 

 Iv  

 Pat tego wieczoru zbiegła ze wzgórza tanecznym krokiem niemal nie dotykając ziemi. 

Zatrzymała  się  pod  Czuwającą  Sosną,  żeby  spojrzeć  na  Srebrny  Gaj,  na  jej  twarzyczce 

malowało się głębokie uczucie. 

Dom był taki piękny i kochany. Tak cudownie było przyglądać się zakrętasom dymu z 

komina. Wesoło i przytulnie wyglądały przysadziste stodoły, po których będą hasać setki nie 

narodzonych jeszcze kociaków. 

Wiatr  śpiewał  wśród  drzew.  A  nad  nią  unosiło  się  miękkie  przyjazne  niebo. 

Oddychała  szczęściem.  Była  trzciną  w  księżycowym  jeziorze...  była  wietrzykiem  w 

ogrodzie... była gwiazdą... 

światłami domu... była... była Pat Gardiner ze Srebrnego Gaju. 

- O której ty wracasz na kolację! - zrzędziła Judysia. 

- Byłam taka szczęśliwa, że zapomniałam o kolacji. Ach, Judysiu, będę zawsze kochać 

ten dzień. Jest mi tak dobrze, że aż się trochę boję... Czy wolno być aż tak szczęśliwym? 

- Wolno, wolno. Korzystaj, złotko, z każdej chwili szczęścia. 

- Judysia, jak zwykle, pełna była zdrowego rozsądku.  -  Zjedz coś  szybko i  marsz do 

łóżka!  Twoją  mamę  już  też  zapakowałam  do  łóżka  razem  z  Przylepką.  Oj,  niewiele  ona 

sypiała ostatnimi czasy, powiadam ci, choć Selby’owie nie zdradzają swoich uczuć.  No, no, 

tak  więc  pani  Binnie  nie  będzie  się  panoszyła  w  mojej  kuchni.  Co  o  tym  sądzisz, 

Dżentelmenie Tomie? 

- Chyba dziś nie usnę. To cudowne być aż tak szczęśliwym, że się nie może spać. 

Ale kiedy Judysia weszła na górę przynieść dziewczynkom dodatkowy koc, Pat spała 

jak kamień. 

- Tak, tak, przestała już być dzieckiem - szepnęła Judysia. - Za dużo przeżyła. Chętnie 

bym Długiemu Alkowi sprawiła lanie, jak za dawnych dobrych czasów. 

 

 „Judysiu, czy naprawdę jestem taka brzydka?”  

 I  

 Pat  po  raz  pierwszy  w  życiu  wybierała  się  na  przyjęcie,  prawdziwe  wieczorne 

przyjęcie.  Do  ciotki  Azalki  przyjechały  dwie  bratanice  jej  męża  i  przyjęcie  to  stryj  Tom 

nazwał  „strzałem  z  dwururki”,  zaproszono  bowiem  zarówno  chłopców  i  dziewczynki  w 

background image

wieku  Winnie  i  Józka,  jak  i  dziesięcioletnią  dzieciarnię  ze  względu  na  młodszą  bratanicę, 

Kasię.  Sid  długo  utrzymywał,  że  gardzi  przyjęciami  i  nie  zamierza  tracić  czasu,  ale  w 

ostatniej  chwili  zmienił  zdanie,  gdy  Winnie  zaczęła  mu  dokuczać,  iż  zniechęca  go 

nieobecność Mai Binnie. 

- No pewnie, że jej nie zaproszono - skomentowała Judysia dość wyniosłym tonem. - 

Binnie’owie to nie towarzystwo dla Madisonów, a co dopiero dla Gardinerów. 

Pat strasznie się ucieszyła decyzją Sida, gdyż Bietkę bolało gardło i leżała w łóżku, a 

Szkrab,  choć  go  też  zaproszono,  nie  mógł  pójść,  wyrósł  bowiem  ze  swego  jedynego 

przyzwoitego ubrania. 

- Jak to cudownie, że wkrótce skończę jedenaście lat. Prawda, Judysiu, że już prawie 

jestem „duża”? 

- Ano tak - westchnęła Judysia. 

Przyjemnie  było  ubierać  się  na  prawdziwe  przyjęcie.  Winnie  była  już  na  wielu 

zabawach i Pat lubiła patrzeć, jak stroi się siostra. 

A teraz przyszła jej kolej! 

- Tak, to twój kolor, złotko - oświadczyła Judysia, gdy Pat włożyła zwiewną sukienkę 

koloru pierwiosnków. - Matka chciała ci sprawić seledynową, ale powiedziałam jej: „Co to, to 

nie, jedną zieloną kieckę już miała i wystarczy. Nie pamiętasz, jakiego pecha przynosiła jej 

zawsze ta sukienka z wesela Azalki? Ile razy ją włożyła, coś jej się musiało przytrafić!” - To 

prawda,  Judysiu!  To  właśnie  w  niej  stłukłam  talerz  ze  ślubnego  serwisu  mamy!  A  innym 

razem pokłóciłam się z Sidem, a to była nasza pierwsza kłótnia... I miałam ją na sobie tego 

strasznego  dnia,  gdy  zobaczyłam  w  kościele,  że  mam  dziurę  w  pończosze...  I  wtedy,  kiedy 

była u nas ciocia Franciszka, a ja wsypałam pieprzu do rzepy! 

-  I  żeby  zamknąć  sprawę,  dorzuciłam,  że  zielony  całkiem  nie  pasuje  do  twojej  cery. 

Więc masz żółciutką sukienkę i będziesz w niej wyglądała w tańcu, niczym jaskier na łące. 

- Nie będę tańczyć, Judysiu. Jestem za mała. Będziemy się bawić w gry towarzyskie. 

Mam  nadzieję,  że  nikt  nie  zaproponuje  listonosza...  Nie  cierpię  listonosza,  Judysiu,  żaden 

chłopiec mnie nie wybiera, bo nie jestem ładna. 

Pat  powiedziała  to  bez  goryczy.  Nie  przejmowała  się  jeszcze  brakiem  urody.  Ale 

Judysia pokręciła głową. 

-  Ci,  co  tak  uważają,  zmienią  zdanie,  gdy  dorośniesz.  Chodź,  skropię  ci  chusteczkę 

wodą kolońską. 

- Ach, Judysiu, i kropelkę za uszami. 

- Co to, to nie. Nie przystoi. Ostatecznie na rąbek sukienki... 

background image

No, głowa do góry, nie zapominaj, że jesteś Gardinerówną. 

Słyszałam, że będziesz deklamować. 

-  Tak.  Ciocia  Azalka  mnie  poprosiła.  Ćwiczyłam  w  tym  lasku  za  kurnikiem.  Bietka 

miała śpiewać. To okropne, że zachorowała. 

Cieszyłyśmy  się,  że  razem  pójdziemy  na  naszą  pierwszą  zabawę.  Będę  się  czuła 

strasznie sama. Nie znam tych dziewczynek ze Srebrnych Mostów. I będzie mi brak Bietki. 

Ona jest śliczna, Judysiu. 

Podobno  Kasia  Madison  jest  bardzo  ładna,  ale  nie  wierzę,  żeby  była  ładniejsza  od 

Bietki. 

Józek,  Winnie,  Sid  i  Pat  władowali  się  do  sań  i  pojechali  do  Srebrnych  Mostów. 

Wczesny  zimowy  zmierzch  był  szafirowy,  drzewa  wzdłuż  drogi  wyglądały  jak  zrobione  z 

czarnej koronki. Świetnie się po drodze bawili, początek przyjęcia był też bardzo przyjemny. 

Kasia  Madison  była  ładna  -  Pat  nigdy  jeszcze  nie  widziała  tak  ładnej  dziewczynki. 

Krótko przycięte loki koloru starego złota, białoróżowa buzia, maleńkie czerwone usteczka i 

błyszczące zielonkawe oczy. Pat usłyszała, jak Chet Taylor z Południowego Glen mówił, że 

warto było drałować te trzy mile, by ją zobaczyć. 

Nie zrobiło to Pat żadnej różnicy. Wieczór zaczął się wesoło. 

Bawiono się w listonosza, ale Marek Madison przyniósł list Pat, więc mało ją obeszło, 

że pół tuzina chłopców wybrało Kasię. 

W  którymś  momencie  Pat  rozwiązała  się  kokarda  we  włosach  i  pobiegła  na  górę. 

Spotkała  tam  Kasię,  która  spinała  rozdartą  koronkę  sukienki.  Pat  stanęła  przed  lustrem, 

podeszła  do  niej  Kasia.  Kasia  nie  była  szczególnie  złośliwą  dziewczynką.  I  lubiła  Pat 

Gardiner, którą lubili niemal wszyscy. Niestety, zależało jej bardzo na Marku Madisonie, a on 

wybrał Pat. Zatem Kasia zajrzała do lustra razem z Pat. 

- Świetna zabawa, prawda? - spytała. - Masz bardzo ładną sukienkę. 

Ale czy naprawdę uważasz, że żółty kolor pasuje do twojej śniadej skóry? 

Pat  przyjrzała  się  swemu  odbiciu,  przyjrzała  odbiciu  Kasi.  I  ogarnęło  ją  dziwne, 

nieznane uczucie. Nie, nie zazdrość... 

rozpacz.  Była  taka  brzydka!  Przy  tej  promiennej  ślicznej  dziewczynce  wydała  się 

sobie wręcz szkaradna... Wypłowiałe włosy... brunatna buzia... usta od ucha do ucha, cienkie 

wargi... 

Pat aż zadrżała. 

- Co ci się stało? - spytała Kasia. 

- Nie, nic, zadławiłam się śliną - odpowiedziała dzielnie Pat. 

background image

Ale  nagle  zawalił  się  świat.  Nic  jej  już  nie  bawiło.  Poczuła  nienawiść  do  Marka 

Madisona, wybrał ją na pewno z litości, albo, co gorsze, poprosiła go o to ciotka Azalka. 

Pat nie przełknęła ani kęsa pysznej kolacji, wiersz zaś wygłosiła monotonnym tonem, 

jak  powiedział  wuj  Robert:  „Zabrakło  jej  animuszu”.  Animuszu!  Pat  poczuła  się  zupełnie 

oklapła.  Marzyła  tylko,  by  wrócić  do  domu  i  móc  się  wypłakać.  Płakała  potajemnie  w 

saniach. Nie widziała urody nocy, cały czas miała przed oczyma swoje odbicie w lustrze obok 

ślicznej buzi Kasi. 

Kiedy  wrócili  do  domu,  pobiegła  do  pokoju  Poety  i  jeszcze  raz  przejrzała  się  w 

lustrze.  Tak,  jest  brzydka.  Nie  zależało  jej,  aby  być  ładną.  Stryj  Brian  podczas  ostatniej 

wizyty powiedział jej: 

„Pamiętaj,  że  masz  wyładnieć”.  Pat  śmiała  się  wraz  z  wszystkimi  jedna  Judysia 

zmierzyła stryja Briana groźnym wzrokiem. 

Człowiek nie musi być ładny, ale żeby od razu być brzydkim! Oczy Pat napełniły się 

łzami.  Nigdy  dotąd  nie  przyszło  jej  na  myśl,  że  jest  brzydka.  Aż  do  tego  momentu,  kiedy 

zobaczyła się obok Kasi. 

Teraz wie. Co za bzdury, że zielony kolor przynosi pecha. Nic gorszego nie mogłoby 

jej spotkać, gdyby miała na sobie zieloną sukienkę. To było prawdziwe nieszczęście. Nikt jej 

nie będzie kochał. Bietka wyrzeknie się takiej brzydkiej przyjaciółki. Szkrab pewnie sobie z 

niej  zakpił  mówiąc,  że  ma  zgrabny  nosek  i  piękne  oczy.  Oczy...  ni  to  żółte,  ni  to  piwne, 

zupełnie oczy kota. 

Następnego dnia przy śniadaniu niemal się nie odzywała. 

Powiedziała  Judysi,  że  zabawa  była  „bardzo  udana”.  Wędrując  do  szkoły  nawet  nie 

spojrzała  na  łąki,  nad  którymi  wirowały  śnieżne  płatki.  W  szkole  trzymała  się  z  dala  od 

dziewczynek,  które  były  na  przyjęciu.  Na  pewno  zachwycają  się  urodą  Kasi.  Tego  by  nie 

zniosła. 

Nigdy dotąd nie zazdrościła ładnym dziewczynkom. Bietka była śliczna i napełniało 

to Pat dumą. Nie cierpiała Normy, ale tylko dlatego, że uważano ją za ładniejszą od Winnie. 

Zaczęła  się  zastanawiać,  czy  Szkrab  też  widzi  jej  brzydotę.  W  saloniku  Gardinerów  wisiał 

obraz  jasnowłosej  kobiety,  którym  zachwycał  się  Szkrab.  Pat  nie  wiedziała,  że  ktoś 

powiedział mu, iż ta kobieta przypomina jego matkę. A teraz uświadomiła sobie,  że jest do 

niej podobna Kasia. Skurczyła się z bólu. 

Czy wszyscy uważają ją za szpetną? Stary handlarz ryb, który co tydzień zaglądał do 

Srebrnego Gaju, mówił do niej: „ślicznotko”. 

background image

Ale tak zwracał się do wszystkich kobiet. Zresztą ona nigdy nie uważała się za ładną. 

W ogóle o tym nie myślała... A teraz nie mogła myśleć o niczym innym. Tak brzydką istotę 

wszyscy przestaną lubić... Józek i Sid będą się wstydzić siostry. 

- Patrycjo, czy już skończyłaś wypracowanie? 

Patrycja  oczywiście  nie  skończyła.  Jak  można  pisać  wypracowanie,  kiedy  człowiek 

ma złamane serce? 

 

 Ii  

 Tego  wieczoru  na  kolacji  w  Srebrnym  Gaju  byli  goście  i  Judysia  miała  za  dużo 

roboty,  by  móc  się  zająć  Pat,  choć  co  chwila  spoglądała  na  nią  spod  oka.  Po  kolacji  Pat 

zmywała naczynia. 

Zwykle bardzo to lubiła. Lubiła wszystkie domowe zajęcia, ale najlepszą zabawą było 

zmywanie. Przyjemnie było patrzyć, jak talerze stają się znów czyste i błyszczące. 

Zazwyczaj  zaczynała  od  najładniejszych  naczyń.  Te,  których  nie  lubiła,  musiały 

najdłużej czekać i wyobrażała sobie, jak się złoszczą. Na pewno najbardziej wściekał się ten 

brzydki poobtłukiwany brązowy talerz. „Już dawno była moja kolej! Jak mnie się tu traktuje! 

Przecież  już  od  pięćdziesięciu  lat  mieszkam  w  Srebrnym  Gaju...  A  ta  pękata  filiżanka  w 

niezapominajki jest tu dopiero rok!” Tym razem Pat zaczęła zmywanie od niego. Biedak, to 

nie jego wina, że jest taki brzydki. 

Ucieszyła się, kiedy przyszła pora kłaść się spać. 

Ale do jej pokoiku wtargnęła Judysia, wróciwszy z udoju. 

- Co ci  jest,  Pat? Jeśli się  tak czujesz, jak wyglądasz, to  musiało  ci  się coś stać! Nie 

odzywasz  się  i  co  chwila  patrzysz  w  lustro,  jakbyś  chciała  sprawdzić,  czy  nie  dostałaś 

zmarszczek. No powiedz, złotko. 

Pat usiadła w łóżku. 

- Judysiu, to okropne być brzydką. Judysiu, czy naprawdę jestem taka brzydka? 

- Coś takiego! Kto ci to powiedział? 

- Nikt. Ale na zabawie Kasia stanęła koło mnie przed lustrem i sama zobaczyłam. 

-  No,  no,  przy  Kasi  żadna  dziewczynka  nie  wydaje  się  ładna.  Nie  przeczę,  że  Kasia 

jest śliczna. Tak jak jej matka. Ale jej matka też miała tylko jednego męża, tak jak jej brzydka 

siostra,  i  to  niezbyt  udanego.  Piękne  dziewczyny  rzadko  zdobywają  dobrych  mężów,  Pat. 

Kora Dawidson była śliczna i opowiadano, że szaleją za nią wszyscy mężczyźni. Ale wiem od 

jej matki, że oświadczył się tylko jeden. We wtorek. A w środę zabrano go do czubków. Czy 

słyszałaś kiedyś, co zdarzyło się na weselu jej siostry, Ani? Dawidsonowie, żeby zadać szyku, 

background image

kupili tydzień wcześniej tort w Charlottetown. I kiedy panna młoda ukroiła pierwszy kawałek, 

na stole zaroiło się od malutkich myszek. Wszystkie panie zaczęły piszczeć i uciekać... 

Dawidsonowie na długo przestali zadzierać nosa! 

Ale tym razem Pat nie uległa czarowi opowieści Judysi. 

- Judysiu, ja się tak martwię, że rodzina będzie się musiała wstydzić mojej szpetoty... 

Ludzie  będą  mnie  nazywać  „tą  brzydką  Gardinerówną”.  W  zeszłym  tygodniu  na 

dobroczynnej wencie nikt nie kupił ciasta od Misi Frazer tylko dlatego, że jest taka nieładna! 

Głosik Pat załamał się, zaczęła szlochać. Judysia zrozumiała, że sprawa jest poważna. 

Przysiadła na brzegu łóżka Pat i spojrzała na nią z miłością. Ta buzia z wielkimi złocistymi 

oczyma, zwykle przyjaźnie uśmiechnięta - miałaby być brzydka? 

- Nie twierdzę, złotko, że jesteś urodziwa, ale każdy zwróci na ciebie uwagę. I za parę 

lat  wyładniejesz.  Z  takimi  oczyma  jak  twoje  przy  odrobinie  szczęścia  znajdziesz  męża, 

którego wszystkie będą ci zazdrościć. 

-  Ja  nie  chcę  żadnego  męża  -  zniecierpliwiła  się  Pat.  -  I  wcale  nie  chciałabym  być 

piękna. Czytałyśmy z Bietką o dziewczynie, która była taka urodziwa, że tłumy zlatywały się, 

by na nią spojrzeć, i  jeden król  umarł  z miłości do niej. Wcale bym  tego nie pragnęła.  Ale 

wolałabym wyglądać tak, żeby można było spojrzeć na mnie bez przykrości. 

- A komu to, chciałabym wiedzieć, przykro było na ciebie patrzeć? 

- oburzyła się Judysia. - Pewnie ta zarozumiała gąska, Kasia, coś ci powiedziała. 

- Nie chodzi o to, co powiedziała, ale jak! „Masz taką śniadą skórę!” Zupełnie jakbym 

była Indianką. Judysiu, przecież moja skóra nie zmieni się, jak dorosnę. 

- Nie brak takich, co uważają, że ciemna cera jest ładniejsza od bielutkiej. Kasia ma na 

pewno latem piegi. 

- I w dodatku nie jestem mądra... Ale tak strasznie kocham świat. 

-  To  wielki  dar,  złotko. Nie  każdy  umie  kochać.  No,  skupmy  się  i  zastanówmy.  Tak 

jak ci to mówił Szkrab, masz piękne oczy. 

- On mówił także, że mam ładny nos. Czy to prawda, Judysiu? 

- Prawda, prawda.  I śliczne brewki... A twoje uszka wyglądają jak różowe muszelki. 

Założę się, że Kasia nie może się pochlubić uszami, nie na darmo jest Madisonówną. 

-  Uszu  to  jej  spod  loków  nie  widać...  Ale  jedno  dojrzałam...  Tak,  było  odstające...  - 

przyznała Pat. 

-  Przecie  powiadam...  Twoje  usta  są  za  duże,  ale  jak  się  uśmiechasz,  to  wyglądają 

bardzo ładnie. Ślicznie się śmiejesz, Pat.  I masz bardzo zgrabne nóżki.  Kasia ma pewno za 

tłuste... 

background image

- Tak, Kasia ma grube nogi - przypomniała sobie z radością Pat. 

- Ale jej włosy są przepiękne. A moje... wiszą jak strąki i są takie wyblakłe. 

- Z czasem ściemnieją, złotko. Jaką ty możesz mieć cerę i włosy, jak latacie po słońcu 

z gołą głową. Twoja matka i jej siostry nosiły kapelusiki! 

- Judysiu, to by było straszne. Ja tak lubię słońce i wiatr. 

- No to nie wyrzekaj, że masz ciemną skórę i wypłowiałe włosy. Jak się zje ciastko, to 

się go już nie ma, prawda? 

- Winnie ma takie śliczne loki. Dlaczego ja nie mam? 

- Winnie wrodziła się w Selbych, a ty w Gardinerów. Twoja matka wyglądała zawsze, 

jakby miała trwałą ondulację, a ciotka Jessie, choćby godzinami wysiadywała u fryzjera, dalej 

by  jej  mogła  zazdrościć.  Za  to  kiedy  się  uśmiechasz,  twoje  oczy  uśmiechają  się  także. 

Zupełnie jak oczy babki Gardinerowej, a ona była najładniejszą starszą panią, jaką widziałam 

w życiu.  I kiedy na kogoś patrzysz, to  spuszczasz oczy i  znów je podnosisz, i  człowiekowi 

topnieje serce. Widziałam, jak to działa na Szkraba. 

- Judysiu... Naprawdę? 

-  No,  no,  może  ci  nie  powinnam  tego  mówić,  ale  i  tak  byś  to  niedługo  zauważyła. 

Powiadam  ci,  Pat,  że  takie  spojrzenie  jest  więcej  warte  od  wszystkich  błękitnych  oczu  i 

maleńkich usteczek. 

To spojrzenie twojej matki. Ona znała wszystkie kobiece sztuczki... 

- Tatuś mówi, że mama była prawdziwą pięknością. 

- No i przeżywał ciężkie chwile, nim udało mu się ją zdobyć. 

Wszyscy  myśleli,  że  wybierze  Freda  Taylora.  Nazywano  go  złotoustym.  Potrafił 

wycyganić  od  garnka  jego  pokrywkę!  Ale  w  końcu  wybrała  twego  tatę.  Na  ich  ślubie 

rozpaczało wielu mężczyzn. 

- No, ale ona była śliczna. 

-  Za  to  jej  siostra,  twoja  ciocia  Dora,  wcale  nie  była  ładna,  a  miała  jeszcze  więcej 

konkurentów.  Chyba  dlatego,  że  zawsze  wyglądała,  jakby  spała,  i  mężczyźni  chcieli  ją 

obudzić. Straszny był z niej leniuch, ale wszyscy za nią przepadali, prawie tak jak za twoją 

matką. Z wszystkich sióstr najładniejsze ręce i ramiona miała twoja ciocia Ewelina... Ty też 

będziesz miała takie, jak się wypełnisz... Flora lubiła flirtować, oj, lubiła. Flirtowała z każdym 

mężczyzną, który się napatoczył. Całkiem bez sensu, złotko. 

Owszem,  dziewczyna  może  czasem  poflirtować,  żeby  nie  wyjść  z  wprawy,  ale 

powinna się szanować. Pamiętaj o tym, kiedy przyjdzie twoja pora... 

background image

-  Kasia  opowiedziała  mi,  że  Kuba  Madison  wdrapał  się  na  najwyższe  drzewo  w 

Srebrnych Mostach, żeby zerwać dla niej gwiazdkę z nieba. 

- No i co, zerwał? No, złotko, chyba teraz możesz już usnąć. 

Uspokoiłaś się? 

- Tak, Judysiu. Pewnie byłam niemądra. Ale ta moja brunatna skóra... 

-  Zdradzę  ci  sekret  pięknej  cery,  Pat.  Wiosną  myj  co  dzień  buzię  poranną  rosą.  Nie 

mówię, że staniesz się taka różowiutka jak Kasia, ale będziesz miała skórę jak jedwab. 

- Naprawdę? 

- Naprawdę. Pokażę ci jutro w mojej książce. 

- A dlaczego ty tego nie robiłaś? 

-  Ja  mam  skórę  jak  słoń,  niewiele  by  pomogło.  No  i  trzeba  zacząć  za  młodu...  Józia 

Shortreed  stała  się  w  ten  sposób  piękną  panną,  a  żadnej  z jej  sióstr  nie udało  się  wydać  za 

mąż. Czy opowiadałam ci, jak jedna z jej sióstr, Kitty, zmarnowała swoją jedyną szansę? 

Wylała niechcący na konkurenta miskę z mydlinami. Stał przed progiem i zbierał się 

na  odwagę,  by  zapukać  do  drzwi.  Był  to  chwacki  pięćdziesięcioletni  kawaler,  nie 

przyzwyczajony  do  zalecania  się;  widać  podobały  mu  się  brzydkie  dziewczęta.  Odszedł  i 

więcej  nie  wrócił.  Nie  dziwota,  jego  odświętny  garnitur  już  się  nie  nadawał  do  pokazania. 

Wszystkie  Shortreedówny  były  flejtuchami  i  po  zmywaniu  otwierały  drzwi  i  nie  patrząc 

wylewały za próg brudną wodę. 

Czy słyszałaś, jak ich ojciec, Dick Shortreed, pokłócił się ze swoim sąsiadem Abem 

Bolingerem o kurę? 

- Nie. - Pat ułożyła się wygodnie, znów mogła rozkoszować się historyjkami Judysi. 

- Przez trzy lata wykłócali się, aż wreszcie poszli do sądu. Cała okolica śmiała się do 

rozpuku.  A  kiedy  już  wydali  tyle  pieniędzy,  że  można  by  za  to  kupić  sto  kur,  córka  Aba 

Bollingera wyszła za syna Dicka. No to pogodzili się i na weselną ucztę upieczono starą kurę. 

Pewnie była twarda... 

 

 Na brzegu morza  

 I  

 -  Dziś  się  na  pewno  rozpada  -  oznajmiła  w  południe  Judysia.  Patrz,  jak  blisko  jest 

Wzgórze Mgieł. 

Pat  miała  nadzieję  że  jednak  nie  będzie  deszczu.  Mieli  po  południu  wybrać  się  ze 

Szkrabem nad brzeg morza. Taka wyprawa była wielką atrakcją, bo choć z okien Srebrnego 

background image

Gaju  widać  było  zatokę,  to  jednak  morze  było  o  półtorej  mili  i  dzieci  ze  Srebrnego  Gaju 

rzadko tam bywały. 

Pat  należała  się  jakaś  pociecha,  bo  tegoż  ranka  zdechł  Guziczek,  najukochańszy  z 

kociaków. Pat z płaczem pogrzebała stworzonko, które jeszcze wczoraj było tak pełne życia. 

A  w  dodatku  pokłóciła  się  z  Sidem  o  jego  żabę.  Pat  zawsze  żal  było  uwięzionych 

stworzeń, a Sid od tygodnia trzymał żabę w wiadrze na podwórku. I ta żaba tak błagalnie na 

nią patrzyła... Pewnie miała w stawie rodziców... albo męża czy żonę... No i Pat zaniosła ją na 

Pólko Sadzawki, a Sid przestał się do niej odzywać. 

Kiedy Pat ze Szkrabem i McGintym wyruszała z domu, było jednak pięknie, choć hen 

w dole unosiły się tu i ówdzie pasma mgły. 

- Tylko się nie potopcie! - ostrzegała Judysia, jak zwykle kiedy ktoś wybierał się nad 

morze. - I uważajcie na przypływ... i nie spadnijcie ze skałek... i nie wpadnijcie na szosie pod 

auto... 

Następnych „i” już nie słyszeli, zniknęli bowiem za zakrętem. 

Pat  uwielbiała  rdzawą  drogę,  która  prowadziła  nad  morze  przez  świerkowe 

„uroczyska”  i  co  chwilę  skręcała  tylko  dlatego,  że  miała  na  to  ochotę.  Szli  radośnie,  ssąc 

koniczynę. Czasem rozmawiali,  czasem  nie. Ze Szkrabem  równie przyjemnie było  milczeć, 

mówiło się tylko wtedy, kiedy miało się coś do powiedzenia. 

Po drodze mieli wstąpić do pana Hughesa, do którego stryj Szkraba miał interes. Dom 

pana Hughesa był ruderą, ale miał śmieszne okienka, które spodobały się Szkrabowi. Szkrab 

zawsze  przyglądał  się  bacznie  wszystkim  oknom.  Fascynowały  go.  Uważał,  że  to  dzięki 

oknom dom naprawdę istnieje, a nieodpowiednie okna popsują najpiękniejszy dom. 

- Chcesz mieć takie okienka w twoim domu, Pat? - spytał. 

Pat roześmiała się. Szkrab nie po raz pierwszy proponował jej takie czy inne okna. 

Wolałaby  poczekać  przed  domem,  przyglądając  się  tym  oknom,  choć  było  w  nich 

kilka wybitych szybek i na ich miejsce wepchnięto szmaty, ale Szkrab zmusił ją, żeby weszła. 

Wiedział, że pan Hughes ma trzy córki i nie śmiał im samotnie stawiać czoła. 

Pana Hughesa nie było w domu, ale zaproszono ich, by usiedli i poczekali. W kuchni 

panował straszny bałagan, jak by to określiła Judysia. Na stole stały brudne talerze, roiło się 

od much. Salka, Ela i Kora Hughes siedziały z drugiej strony stołu i uśmiechały się złośliwie, 

każdy bardziej płochliwy gość mógł się naprawdę przerazić. 

- Z którą z nas ożenisz się, jak dorośniesz? - zwróciła się do Szkraba Ela przewracając 

oczami. 

Szkrab zaczerwienił się i zaszurał gołymi stopami. 

background image

- Patrzcie go, jaki skromny! - zaśmiała się Salka. - Widzicie, jak się zarumienił? 

- Pójdę po centymetr mamy i zmierzę jego usta - zawołała Kora pokazując Szkrabowi 

język. 

Szkrab wyglądał jak ścigane zwierzę, wciąż jednak nie odzywał się, pewnie nie mógł 

wykrztusić słowa. Pat wpadła w furię. Te dziewczyniska ośmielają się kpić ze Szkraba! 

Przypomniało  jej  się  dziwne  słowo,  którego  pastor  użył  w  swym  ostatnim  kazaniu. 

Nie wiedziała, co ono oznacza, ale brzmiało „godnie”. 

-  Nie  zwracaj  na  nich  uwagi,  Szkrabie.  To  protoplazmy  -  oświadczyła  wzgardliwym 

tonem. 

Dziewczynki  na  chwilę  zaniemówiły.  A  potem  dał  o  sobie  znać  temperament 

Hughesów. 

- Kościotrup! - krzyknęła Ela. 

- Karlica! - wrzasnęła Kora. 

- Ona ma twarz jak dynia - zawtórowała im Salka. 

I zawołały chórem: 

- Nie wygłupiaj się! 

- Myślicie może, że chcę was znieważyć? O nie, po prostu mi was żal - odpowiedziała 

lodowatym tonem Pat. 

Hughesówny poczuły się obrażone. 

-  Nas?  -  zachichotała  Ela.  -  Lepiej  byś  się  użaliła  nad  tą  twoją  starą  czarownicą, 

Judytą. Jak umrze, pójdzie prosto do piekła. 

Wszystkie czarownice kończą w piekle! 

Żarty się skończyły. Pat potrząsnęła główką. 

- Judysia nie jest czarownicą. Ale słyszałam, że wasz ojciec jest kuzynem Marii Anny 

McClenahan. 

Temu nie można było zaprzeczyć. Salka postanowiła się zemścić. 

- Dlaczego twoja matka nigdy do ciebie nie przyjeżdża? - spytała Szkraba. 

- To nie wasza sprawa! - zawołała Pat. 

-  Nie  mówiłam  do  ciebie,  ty  panno  Gardinerówno  -  wściekła  się  Salka.  -  Trzymaj 

język za zębami, jak się do ciebie nie odzywają! 

-  No,  no,  co  to  za  kłótnie?  -  do  kuchni  weszła  pani  Hughesowa  w  starym  kapeluszu 

męża na głowie. Usiadła na wytartym pluszowym krześle i spojrzała z wyrzutem na dzieci. 

background image

-  Szkrabie,  jesteś  taki  czerwony  na  twarzy,  jakbyś  od  kogoś  dostał  w  pysk.  Pewnie 

drażniły się z tobą moje dziewczynki! Dlaczego wy, smarkate, zawsze zachowujecie się tak, 

jakbyście nie były „wychowane”. Nie przejmuj się, Szkrabie, one tylko lubią się pośmiać! 

Pośmiać! Czyżby w tym domu lżenie gości uważano za dobry żart? 

Wreszcie pojawił się pan Hughes. Szkrab przekazał mu wiadomość od stryja i wyszli. 

McGinty uciekł już dawno temu i czekał na nich na drodze. 

-  Zapomnijmy  o  tym  -  zaproponowała  Pat.  -  Po  co  mamy  psuć  sobie  przyjemność 

wędrówki myśląc o tych dziewczyniskach. 

- Nie chodzi  o mnie! Ale dlaczego ośmieliły się  wygadywać na moją mamę  -  jęknął 

zrozpaczony Szkrab. 

 

 Ii  

 Nad  brzegiem  morza  było  tak  cudownie,  że  natychmiast  zapomnieli  o 

Hughesównach. Minęli stare wysmagane wichrem świerki na Małym Przylądku i pobiegli w 

dół, gdzie pogadywał z morzem wiatr. 

Rybackie kutry mknęły  jak duchy. W oddali huczały fale,  ale tu,  przy  brzegu, tylko 

pluskały.  Biegli  plażą,  siekł  ich  po  twarzach  piasek.  Brodzili  w  kałużach  wody  między 

skałkami.  Zbudowali  pałac  z  wyrzuconego  przez  morze  drewna  i  z  muszelek:  Wreszcie 

usiedli  na  czerwonej  skale  i  wpatrzyli  się  w  purpurę  zmierzchu  zwisającą  nad  krawędzią 

świata. 

- Chciałabyś tam popłynąć, Pat? 

- O nie - Pat aż się wzdrygnęła. - To za daleko od domu. 

-  A  ja  bym  chciał  -  szepnął  rozmarzony  Szkrab.  -  Tyle  jest  rzeczy,  które  chciałbym 

zobaczyć... Pałace i katedry... Muszę się nauczyć, jak je budować, ale... 

Szkrab umilkł. Wiedział, że nie ma co marzyć. Spędzi życie karczując pole stryja. 

- Józek mawiał, że chce być marynarzem tak jak wuj Horacy. Że nie lubi pracy na roli. 

Ale ojciec nie chciał nawet słuchać i ostatnio jakoś o tym nie wspomina. 

- W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła - zauważył Szkrab. 

- Panna Chilter będzie chciała zapisać mnie na przygotowawczy kurs do Akademii... i 

co mi z tego przyjdzie? I tak nigdy nie uda mi się pójść do Akademii. 

- A chciałbyś? 

- No jasne. To by był pierwszy krok. Ale to niemożliwe. 

background image

-  Za  rok  będą  chcieli  zapisać  na  ten  kurs  mnie.  Ale  ja  się  nie  zgodzę  -  oświadczyła 

stanowczo Pat. - Nie chcę wyjeżdżać. Zostanę w Srebrnym Gaju i będę pomagać Judysi. Ach, 

Szkrabie, jakie cudowne jest to słone powietrze. Chciałabym przychodzić tu częściej. 

- Te mgły nad zatoką wyglądają jak duchy, prawda? Spójrz na ten samotny stateczek, 

on na pewno zmierza na kraj świata. Tak, z morza wstaje mgła. Powinniśmy już wracać, Pat. 

Nie było to takie łatwe. Kiedy siedzieli na skałkach, nastąpił przypływ. Morze było od 

nich o krok. Spojrzeli na siebie z przerażeniem. 

- Nie uda nam się wrócić tą samą drogą - szepnęła Pat. 

Szkrab spojrzał na wznoszące się nad nimi skałki. Nie, nie uda im się na nie wdrapać. 

- Szkrabie... czy my się utopimy? 

Szkrab  objął  ją  opiekuńczo  ramieniem.  Ze  względu  na  Pat  musi  zachować  zimną 

krew. 

- Ależ nie. Widzisz jaskinię w tamtej skale? Musimy się tam wdrapać. Jestem pewien, 

że przypływ tam nie sięga. 

- Skąd wiesz? Ile to razy Judysia opowiadała nam o ludziach, których złapał przypływ 

i potopili się! 

-  Ale  to  działo  się  zawsze  w  Irlandii.  Nigdy  nie  słyszałem  o  wypadku  na  naszym 

wybrzeżu. Chodź szybko! 

Szkrab  wziął  McGinty’ego  pod  pachę  i  pobiegli.  Woda  sięgała  już  niemal  kolan. 

Przerażeni wdrapali się na skałkę. Bali się zresztą niepotrzebnie, przypływ rzeczywiście tu nie 

sięgał. Ale żadne z nich nie było tego pewne. Siedzieli skuleni z McGintym na kolanach. On 

był zupełnie spokojny. W towarzystwie tych dwojga dzieci, które kochał, niestraszne by mu 

były śniegi Laponii. 

Po  paru  minutach  Pat  przyszła  do  siebie.  W  towarzystwie  Szkraba  czuła  się  zawsze 

bezpieczna. Romantycznie było siedzieć w dziurze skalnej w zupełnym odcięciu od świata. 

Szkrab,  gdyby  był  zupełnie  pewny,  że  nic  im  nie  grozi,  czułby  się  naprawdę 

szczęśliwy. Nareszcie miał Pat tylko dla siebie, a nie zdarzyło się to od czasu, gdy pojawiła 

się Bietka. Owszem, lubił Bietkę. Ale Pat była jedyną dziewczynką, z którą czuł się naprawdę 

swobodnie. 

- Gdyby te okropne Hughesówny mogły nas teraz zobaczyć, to by się dopiero śmiały - 

zauważyła Pat. - Żałuję, że się tak uniosłam. 

Judysia  powiada,  że  jak  się  ma  do  czynienia  z  hołotą,  to  nie  wolno  nic  po  sobie 

pokazać. 

background image

-  Ja  tam  się  nie  rozgniewałem  -  odparł  Szkrab.  -  Tylko  zrobiło  mi  się  przykro  ze 

względu na matkę. Bo to prawda. 

Pat wzięła go za rękę. 

- Jestem pewna, Szkrabie, że któregoś dnia ona przyjedzie. 

-  Ja  już  straciłem  nadzieję  -  z  goryczą  powiedział  Szkrab.  -  Na  ostatnie  Boże 

Narodzenie nie przysłała mi nawet kartki. 

- Nie odpowiada ci na listy? 

- Ja... ja nie wysyłam tych listów, Pat - wyznał z rozpaczą Szkrab. - Piszę co niedziela 

i  chowam  je  do  pudła  w  skrzyni.  Nie  odpisała  mi  na  pierwszy  list,  więc  przestałem  je 

wysyłać. 

Pat zrobiło się tak strasznie żal Szkraba, że objęła go za szyję i pocałowała w policzek. 

-  Jesteś  najwspanialszą  dziewczynką  na  świecie  -  szepnął  zupełnie  już  pocieszony 

Szkrab. 

Prawda, prawda - zaświadczył McGinty uderzając o skałę ogonem. 

Ogarnął ich mroczny cień nadchodzącej nocy. 

-  Może  zaczniemy  coś  sobie  wyobrażać  -  zaproponowała  Pat.  -  Czas  nam  szybciej 

zleci. Wyobraźmy sobie, że skałki tańczą... 

- Lepiej wyobraźmy sobie, co działo się kiedyś w tym starym domu przerwał Szkrab 

wskazując na niewyraźnie majaczący dom. 

Ów  stary  dom  stał  na  szczycie  przylądka  z  prawej  strony.  Był  to  jeden  z  rybackich 

domów, których wiele zagnieździło się na samym brzegu morza. Zbudował go dwa pokolenia 

wstecz ekscentryczny Anglik, który zjechał tu z rodziną, zamieszkał, ale nikt nigdy niczego 

się o nim nie dowiedział. Miał mnóstwo pieniędzy i urządzał bez przerwy przyjęcia. Ale gdy 

umarła mu żona, opuścił Wyspę. 

Nikt nie chciał kupić domu położonego na takim odludziu i teraz była to malownicza 

rudera. Wybite okna, rozpadające się kominy. W pokojach, w których niegdyś było gwarno, 

gościły teraz tylko wiatr i mgła... 

-  Zastanawiam  się,  czy  w  tym  domu  nigdy  nikogo  nie  zamordowano?  szepnęła  Pat, 

czując rozkoszny dreszcz podniecenia. 

Zaludnili  dom  wyimaginowanymi  postaciami.  Starali  się  wymyślić  najgorsze 

okropieństwa. Anglik zamordował żonę... zrzucił ją z przybrzeżnych skał... nie, pochował ją 

w  piwnicy...  jej  duch  w  takie  noce  jak  dzisiejsza  krąży  po  całym  domu.  I  często  słychać 

szloch... Udało im się przerazić samych siebie i McGinty słysząc ich tragiczne głosy zaczął 

wyć. 

background image

I nagle odechciało im się zabawy, zbyt się już bali. Zrobiło się zupełnie ciemno, nie 

widzieli zatoki, choć słyszeli ją aż za dobrze. Ławica piaskowa pojękiwała. Od czasu do czasu 

do ich jaskini wpadała struga deszczu. Zawodził wiatr. Pat przytuliła się do Szkraba. 

- Dużo bym dała, żeby się tu ktoś pojawił. 

Podobne życzenia spełniają się bardzo rzadko, ale życzeniu Pat natychmiast stało się 

zadość. Zobaczyli na wodzie światełko... 

zbliżało się... była to rybacka łódź. Szkrab zaczął krzyczeć i łódź podpłynęła do skały. 

Stary Andrzej Morgan podniósł latarnię i przyjrzał się im. 

- Kogo ja widzę? Mały Gordon i ta Gardinerówna. Co tu robicie? 

Złapał  was  przypływ?  Macie  szczęście,  że  musiałem  popłynąć  po  sól  do  Małej 

Zatoczki. Usłyszałem szczekanie psa i postanowiłem zobaczyć, co się stało. Złaźcie do łodzi! 

Uwaga! No, dokąd chcecie popłynąć? 

 

 Iii  

 Wdzięczne dzieci wylądowały na brzegu i nie tracąc czasu pobiegły do domu. Padało, 

ale nie zwracały na to żadnej uwagi. Wpadły radośnie do kuchni Judysi zostawiając za sobą 

wiatr, deszcz i ciemność. Dom przywitał ich otwartymi ramionami. 

Judysia była przerażona. 

- Przemarzliście do kości! Zapalenie płuc pewne! 

- Nie, Judysiu, rozgrzaliśmy się biegnąc. Nie gniewaj się. 

Judysiu,  proszę  cię,  nikomu  o  tym  nie  mów.  Mamusia  martwiłaby  się  za  każdym 

razem, kiedy pójdziemy nad morze. Zaraz przebiorę się, a Szkrab może włożyć koszulę Sida. 

Dasz nam coś zjeść? 

Wygłodnieliśmy jak wilki. 

-  Mogliście  się  potopić!  I  gdyby  nie  nadpłynął  Andrzej  Morgan  choć  raz  ten  stary 

niedołęga na coś się przydał - siedzielibyście w tej dziurze, póki nie zacząłby się odpływ. To 

by był skandal! 

- Hughesówny na pewno próbowałyby z tego zrobić skandal - zaśmiała się Pat. 

- Podłe plemię! - ze wzgardą oświadczyła Judysia, gdy wysłuchała całej opowieści.  - 

Strasznie się ta Salka zrobiła wygadana, odkąd znów zaczęła porządnie mówić. Bo jak miała 

trzy latka, wąż rzucił na nią urok! 

- Wąż rzucił urok? 

- Przecie powiadam. Leżał na schodkach i Salka zapatrzyła się w jego oczy. Jej matka 

walnęła go kijem, a Salka wrzasnęła, jakby to ją uderzono. Prawda, nie prawda, ale opowiadał 

background image

mi o tym sam stary Hughes. Może się po prostu wstydzili, że tak sepleni... Bo syczała jak nie 

przymierzając właśnie wąż, póki nie skończyła sześciu lat. 

Maria  Anna  McClenahan  mówiła,  że  ją  „podmieniono”.  Dobrze  zrobiłaś,  że  im 

wypomniałaś pokrewieństwo z Marią Anną. Bardzo tego nie lubią... Powiedz no, bo mi nie 

dopisuje pamięć - jak ty je nazwałaś? 

- Protoplazmami - oświadczyła z dumą Pat. 

- Nic ująć, nic dodać - pokiwała głową Judysia. - No, siadajcie i proszę mi wszystko 

zjeść.  Twoją  matkę  posłałam  do  łóżka  nic  jej  nie  mówiąc,  dokąd  poszłaś,  ale  jak  się  coś 

takiego jeszcze przydarzy, to ci nie ujdzie na sucho. 

- Wiesz, Judysiu, to by chyba było nudno, gdyby się czasem coś nie wydarzyło. I nie 

mielibyśmy co wspominać na starość. 

- Główka pracuje - zauważyła z zachwytem Judysia. 

 

 Co na to powie Judysia? 

 

 I  

 Pat dość chętnie pojechała we wrześniu na parodniową wizytę do cioci Azalki, było u 

niej  bardzo  wesoło  i  krótka  nieobecność  w  Srebrnym  Gaju  nie  wydawała  się  już  obecnie 

czymś nie do zniesienia. Ale kiedy pod koniec pobytu przyszła wiadomość, że Przylepka i Sid 

dostali odry i Pat ma nie wracać, nim nie minie groźba zarażenia, to już była zupełnie inna 

para kaloszy. Jednakże jakoś dało się to wytrzymać, a kiedy tęsknota za domem zaczynała za 

bardzo doskwierać, Pat szukała ulgi pisząc do wszystkich listy. 

Oto list do Bietki. Otoczony wianuszkiem kotków. 

 

 Ukochana Elżbietko! 

Prawda,  że  „ukochana”  to  więcej  niż  kochana?  Dziś  są  Twoje  urodziny  i  moje 

urodziny, i to potworne, że nie spędzamy ich razem. Ale będę myślała o Tobie cały dzień. 

Czy to nie miło, że nasze urodziny przypadają we wrześniu? To mój ulubiony miesiąc. 

Jest  przyjacielski,  a  poza  tym  właśnie  we  wrześniu  rok  przestaje  się  spieszyć  i  ma  czas  o 

Tobie pomyśleć. 

Bietko, czy Ty zdajesz sobie sprawę, że skończyłyśmy dwanaście lat? Tak niedawno 

byłyśmy jeszcze dziećmi. A za rok będziemy już pannami. Niezamężna ciotka wuja Roberta 

powiada, że od tej chwili czas zaczyna gnać i człowiek się nawet nie obejrzy, a jest już stary. 

Nie mogę sobie wyobrazić, że będę stara. A Ty? 

background image

Jest  mi  tu  bardzo  dobrze.  Dom  cioci  Azalki  jest  bardzo  ładny,  ale  wszystko 

wydawałoby mi się ładniejsze, gdybym Ci to mogła pokazać. 

Okno mojego pokoiku wychodzi na ogród, a z lewej strony jest śliczna dolinka pełna 

młodych  świerków  i  cieni.  To  znaczy  młode  są  świerki,  a  nie  cienie.  Myślę,  że  cienie  są 

zawsze stare. Są piękne, ale trochę się ich boję, dlatego właśnie że są stare. 

Ciocia Azalka śmiała się, gdy jej o tym powiedziałam. Uważa, że przychodzą mi do 

głowy  dziwne  pomysły,  a  wszystko  dlatego,  że  Judysia  nabija  nam  głowy  opowieściami  o 

wróżkach. Ja tak nie uważam. Po prostu cienie zawsze wydawały mi się żywe, zwłaszcza gdy 

jeszcze zmierzcha, a już pojawia się księżyc. 

Często  chodzę  do  domu  brata  wuja  Roberta  bawić  się  z  Sylwią  Cyrylą  Madison. 

Podoba mi się to imię. Ono dźwięczy. Sylwia Cyryla jest bardzo miła, ale nigdy nie polubię 

nikogo  tak  jak  Ciebie.  Ją  lubię,  a  Ciebie  kocham.  Sylwia  Cyryla  uważa,  że  Sid  jest  bardzo 

przystojny. Nie wiem czemu, ale nie lubię, kiedy się nim zachwyca. 

Jej dorosła siostra, Maria, też tak powiedziała i wtedy byłam z Sida bardzo dumna. A 

nie lubię, gdy go wychwala Sylwia Cyryla. 

Dlaczego? 

Starszy brat Sylwii Cyryli powiedział jej, że ze mnie fajna dziewczynka. Ale pewnie 

powiedział tak tylko z uprzejmości. 

Ciocia Azalka uczy mnie robić leguminę czekoladową i obrębiać. 

Lubię prace domowe i Sylwia Cyryla uważa, że jestem staroświecka. 

Obecnie  dziewczęta  powinny  mieć  zawód.  Ona  będzie  miała  zawód.  Nie  jestem 

pewna, czy mam na to ochotę. Ktoś musi robić leguminy i zauważyłam, że Sylwia Cyryla lubi 

je jeść jeszcze bardziej niż ja. 

Najbliższą przyjaciółką Sylwii Cyryli jest Janka Campbell. Bardzo z nią bywa wesoło, 

ale  we  wszystkim  musi  być  pierwsza.  Kiedy  opowiadałam  o  odrze  Sida  i  Przylepki,  zaraz 

oświadczyła:  „Ja  już  miałam  i  odrę,  i  świnkę,  i  szkarlatynę,  a  teraz  mam  przejść  operację 

migdałków „. Poczułam się okropnie niedoświadczona. 

Janka  mówi,  że  chciałaby  być  chłopcem.  Ja  nie.  A  Ty?  Ja  uważam,  że  bardzo  jest 

przyjemnie być dziewczynką. 

Piszę  do  Ciebie  na  strychu  i  pada  deszcz.  Lubię  być  na  strychu,  kiedy  pada.  A  Ty? 

Kiedy  deszcz  tylko  siąpi,  wydaje  się  bardzo  przyjacielski.  Wuj  Rob  nazywa  mnie  kotem  z 

poddasza. Tak naprawdę to lubię tu siedzieć, bo z jednego okna widzę morze, a z drugiego 

Srebrny Gaj. Wygląda jak biała kropka. Nie widzę Twojego domu, ale widzę Wzgórze Mgieł, 

background image

tyle że teraz jest ono na północ ode mnie zamiast na wschód. Czuję się jak Alicja z drugiej 

strony zwierciadła. 

Dziś  nad przystanią lecą z wiatrem  cienie deszczu jak skrzydła mgły... Ach, Bietko, 

czy to nie wspaniałe, że żyjemy i możemy oglądać takie cuda? 

Wyznam Ci tajemnicę. Nikomu innemu bym tego nie powiedziała, ale przed Tobą nie 

chcę mieć tajemnic. I wiem, że nie będziesz się ze mnie śmiać. 

Wydaje  mi  się,  że  ostatniej  niedzieli  zakochałam  się.  O  ósmej  wieczorem.  Ciocia 

Azalka zabrała mnie na koncert muzyki religijnej. Grało trzech niewidomych. Jeden pan grał 

na fortepianie, drugi na skrzypcach, a trzeci śpiewał. Miał ciemne włosy, orli nos i choć nic 

nie widział, jego oczy były błękitne i prześliczne. Gdy zaczął śpiewać, poczułam, że coś mnie 

gniecie w żołądku. Najpierw pomyślałam, że religia wtargnęła do mojej duszy, jak to nazywa 

Judysia, ale ugięły się pode mną kolana i zobaczyłam, że trzęsą mi się ręce. Kiedyś spytałam 

Judysi,  skąd człowiek wie, że się zakochał,  i  powiedziała:  „Nie bój się, będziesz wiedziała, 

zaczniesz się cała trząść”. 

Tak  strasznie  chciałam,  żeby  zwrócił  na  mnie  uwagę,  chciałam  zrobić  coś 

niezwykłego,  chciałam  dla  niego  umrzeć.  Cieszyłam  się,  że  mam  na  sobie  moją  błękitną 

sukienkę  i  niebieskie  koraliki,  a  ciocia  Azalka  skropiła  mnie  wodą  kolońską.  On  nie  mógł 

mnie  widzieć,  ale  to  byłoby  straszne,  gdybym  zakochała  się  mając  na  sobie  starą  sukienkę 

albo z takim katarem jak Sylwia Cyryla. Ona cały czas kichała i wycierała nos. 

Bietko, nigdy tego nie zapomnę. Choć to była nietrwała miłość. W poniedziałek rano 

mi przeszło. To było bardzo dziwne, bo w niedzielę wieczorem myślałam, że będę go kochać 

wiecznie, tak jak to piszą w książkach. Czyżbym była taka niestała? To by było okropne! 

Czy  to  nie  cudowne,  że  niedługo  wrócę  i  znów  będziemy  razem?  Co  wieczór 

wykreślam z kalendarza jeden dzień i modlę się, żeby już nikt w Srebrnym Gaju nie dostał 

odry. Proszę Cię, nie czytaj sama wierszy pod Czuwającą Sosną. Nie mogę znieść myśli, że 

jesteś tam beze mnie. 

Muszę już iść się położyć. „Sen urodzie sprzyja” - mawia zawsze wuj Robert. Jak by 

to  było  cudownie,  gdyby  rzeczywiście  człowiek  mógł  w  nocy  wyładnieć.  To  znaczy 

cudownie dla mnie, bo Ty i tak jesteś piękna. 

Może powinnam mieć niewidomego męża, boby nie widział, że jestem brzydka. Ale 

pewnie go już nigdy nie zobaczę. 

Jak tylko masz chwilę czasu, to o mnie myśl! 

Twoja Patrycja P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. Ale co na to 

powie Judysia? 

background image

 

 Ii  

 (List do matki)  

 Najukochańsza Mamusiu! 

Wyobrażam  sobie,  że  jesteś  tutaj  i  obejmujesz  mnie.  Strasznie  do  Was  wszystkich 

tęsknię.  W  dzień  zawsze  się  coś  dzieje,  ale  wieczorem  jesteś  tak  strasznie  daleko.  Czy  jest 

Wam  mnie  brak?  A  Srebrnemu  Gajowi?  Kochany  Srebrny  Gaj.  Kiedy  dziś  o  zmierzchu 

poszłam na strych i wyjrzałam przez okienko, dom był ciemny, jakby był pusty. Ale zapaliły 

się światła i  ożył,  i  wyobrażałam sobie, że widzę Was wszystkich i  Judysię, i  Dżentelmena 

Toma, i trochę sobie popłakałam. 

Tak się cieszę, że Sid i Przylepka czują się lepiej. Mam nadzieję, że Przylepka mnie 

nie  zapomni.  Cieszę  się,  że  upiekłaś  list  w  piekarniku  i  nie  złapię  zarazków,  to  by  było 

okropne,  gdybym  nie  mogła  wrócić,  bo  dostałabym  tutaj  odry.  Najdroższa  Mamusiu,  mam 

nadzieję, że nie miewasz tych obrzydliwych migren. 

Co wieczór czytam rozdział Biblii i odmawiam pacierz. Przyjechała tu z długą wizytą 

panna Marta Madison, wuj Robert nazywa ją za jej plecami swoją Niezamężną Ciotką takim 

tonem, że wprost widzisz te duże litery. Co wieczór przychodzi i pyta, czy nie zapomniałam 

odmówić  pacierza.  Nie  lubię,  żeby  obce  osoby  wtrącały  się  do  moich  modlitw.  Wkrótce 

upłynie rok, odkąd Tatuś wrócił z Zachodu, ale co dzień jeszcze dziękuję za to Panu Bogu. 

Janka  powiada,  że  ma  tam  kuzynów  i  że  jest  to  wspaniały  kraj.  Możliwe...  ale  nie  ma  tam 

Srebrnego Gaju. 

Jedna  rzecz  tutaj  sprawia  mi  dużo  przyjemności.  Przed  łóżkiem  leży  owcza  skóra. 

Strasznie jest miło rano stawać na niej bosymi stopami, jak człowiek wyskakuje z łóżka, milej 

niż na linoleum, a nawet na dywaniku. Czy mogłabym dostać taką owczą skórę, Mamusiu? 

Jeśli to nie urazi uczuć Judysi. 

Dostałam  dziś  od  Bietki  cudowny  list.  Mamusiu,  ja  strasznie  kocham  Bietkę. 

Przyjemnie jest mieć ładną przyjaciółkę. A jej głos przypomina mi szum wiatru w brzezinie. I 

ma takie oczy jak Twoje, wyglądają, jakby wiedziała o czymś pięknym. 

Jesteś  najładniejszą  Mamusią  na  całym  świecie.  Lubię  pisać  listy,  łatwiej  jest  coś 

napisać niż to powiedzieć. 

Mamusiu,  czy  moja  nowa  zimowa  sukienka  może  być  czerwona?  To  taki  ciepły, 

rozżarzony  kolor.  Sylwia  Cyryla  chciałaby  mieć  co  miesiąc  nową  sukienkę,  ale  ja  nie. 

Człowiek  się  musi  do  każdej  nowej  rzeczy  zdążyć  przywiązać.  Przykro  mi,  że  wyrosłam  z 

mojej zeszłorocznej brązowej sukni. Tyle miłych chwil w niej przeżyłam. 

background image

Mamusiu, nie pozwól Judysi wziąć na dywanik tej mojej żółtej bluzki. Wiem, że ma 

na nią chętkę, ale Ty przecież możesz mi przedłużyć rękawy, prawda? 

Nad przystanią wzeszedł śliczny księżyc, choć wiatr jakoś smętnie lamentuje. Judysia 

mówi, że jak mając trzy latka zobaczyłam księżyc w pełni, to zawołałam: „Kto tam poszedł z 

latarnią?”czy to prawda? 

Niezamężna Ciotka wkłada między prześcieradła w szafie lawendę. 

Kiedy powiedziałam, że my wkładamy koniczynę, to pokręciła nosem. 

Mama Sylwii Cyryli otacza swój salon nabożną czcią. Zamyka go na klucz, zasłony są 

zawsze spuszczone, wchodzi się tam tylko wtedy, kiedy przychodzą goście. Mamusiu, cieszę 

się, że my mieszkamy we wszystkich pokojach naszego domu. 

Niezamężna Ciotka uważa, że dziś w nocy będzie przymrozek. Mam nadzieję, że nie. 

Nie  chciałabym,  aby  przed  moim  powrotem  do  domu  zmarzły  kwiaty.  Ale  dziś  z  topoli 

posypały się już żółte listki, czyli skończyło się lato. 

Mam  nadzieję,  że  wiatr  odda  Ci  mój  pocałunek.  W  tym  liście  też  będzie  mnóstwo 

pocałunków dla wszystkich, plus specjalny całus dla Taty i dla Przylepki. Jak to dobrze, że od 

miłości list nie staje się cięższy. Nie starczyłoby mi pieniędzy na znaczki. 

Malutka  cioci  Azalki  jest  bardzo  milusia,  ale  nie  taka  ładna  jak  Przylepka.  Ach, 

Mamusiu,  nikt  na  całym  świecie  nie  jest  taki  jak  mieszkańcy  Srebrnego  Gaju.  Jesteśmy 

strasznie miłą rodzinką. A ty jesteś najmilsza! 

Twoja kochająca córka Pat P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. 

Ale co powiedziałaby na to Judysia? Sylwia Cyryla mówi, że jak obcięła włosy, to jej mama 

płakała przez cały tydzień, ale teraz już je polubiła. 

P. G. 

 

 Iii  

 (List do Sida)  

 Najdroższy Sidzie! 

Tak się cieszę, że się już lepiej czujesz i możesz jeść! 

Niezamężna  Ciotka  uważa,  że  podczas  odry  powinno  się  być  na  diecie,  ale  Judysia 

wie na pewno lepiej. Strasznie się martwiłam, że Ty leżysz taki chory, a mnie nie ma, żeby Ci 

pomóc. Choć na pewno Judysia świetnie się tobą zajmowała, kiedy mamusia musiała siedzieć 

przy Przylepce. 

Bardzo  mi  jest  tu  dobrze.  Dom  jest  miły  i  przyjazny  i  ciocia  Azalka  pozwala  mi 

chodzić spać o pół do dziesiątej. Ale i tak będę szczęśliwa, kiedy wolno mi będzie wrócić do 

background image

domu. Mam nadzieję, że nie dostanę odry, choć choroba mogłaby być interesująca. Wszyscy 

by  się  mną  zajmowali  i  dogadzali  mi!  Kiedy  będziesz  mógł  wyjść  z  domu,  idź  zaraz  na 

Ukryte Pólko i zobacz, jak się miewają nasze świerki. 

Sylwia  Cyryla  mówi,  że  Fred  Dawidson  i  jego  siostra  też  się  tak  kochali  jak  my,  a 

potem  pokłócili  się  i  wcale  z  sobą  nie  rozmawiają.  Sidzie,  my  się  nigdy  nie  pokłócimy, 

prawda? Nie mogłabym tego znieść. 

Sylwia Cyryla opowiedziała mi także, że Petersonowie z Południowego Glen mieli w 

zeszłym tygodniu straszne przeżycie. 

Myśleli,  że  Myrtle  uciekła  z  kimś.  Ale  okazało  się,  że  się  tylko  utopiła.  I  Sylwia 

twierdzi, że Maja Binnie jest Twoją dziewczyną. 

Sidzie,  to  nieprawda?  Przecież  nie  chodziłbyś  z  Binnie’ówną?  To  nie  jest  dla  nas 

towarzystwo. 

Chciałabym żebyś, jak dorośniesz, ożenił się z Bietką. Ona by pasowała do Srebrnego 

Gaju.  Pokochałaby  go  tak  samo  jak  ja  i  miałbyś  śliczną  żonę.  I  na  pewno  zgodziłaby  się, 

żebym z Wami mieszkała. 

Jeśli ta bura kotka w stodole się okoci, to powiedz Józkowi, żeby zatrzymał dla mnie 

jednego kociaka. 

Niedługo zaczną się podorywki. Wrócę do domu na czas, żeby pomóc zebrać jabłka. 

Bert Madison uczy mnie robić marynarski węzeł. 

Pokażę Ci, ale musisz obiecać, że nie powiesz, jak się go robi, Mai Binnie. 

Twoja ukochana siostra Pat P.S. Ciocia Azalka mówi, że powinnam obciąć włosy. Jak 

myślisz, będzie mi do twarzy? Ale co na to powie Judysia? 

 

 Iv  

 (List do Szkraba)  

 Kochany Szkrabie! 

Jesteś fajny, że tak często do mnie pisałeś. Cieszę się, że Ci mnie brakowało. Nikt ze 

Srebrnego  Gaju  nie  napisał,  że  za  mną  tęskni:  Sid  i  Przylepka  byli  pewnie  zbyt  chorzy,  a 

Winnie i Józek są już duzi i widać już im tak na mnie nie zależy. 

Siedzę  na  strychu.  Lubię  tu  siedzieć  i  patrzyć,  jak  ciemnieją  drzewa  w  świerkowej 

dolinie, i słuchać, jak w kominie świszczy wiatr. Dzisiejszy wiatr Judysia nazwałaby wiatrem 

duchów. 

Przypomniał  mi  się  ten  wiersz,  który  czytałeś  mi,  kiedy  ostatni  raz  byliśmy  w 

Sielance. 

background image

 

 Wiatr o północy skowyczy Nabrzmiały głosami umarłych... 

 

 Kiedy słyszę te słowa, przechodzi mnie zawsze rozkoszny dreszcz. 

Cieszę się, Szkrabie, że Ciebie też. Sid mówi, że to bzdury. 

Zawsze się ze mnie śmieje, kiedy zastanawiam  się, o czym  rozmawiają  drzewa i  co 

opłakują niektóre wiatry. A Ty; Szkrabie, nigdy się ze mnie nie śmiejesz. Co wieczór przed 

uśnięciem wydaje mi się, że słyszę, jak szumi źródełko w Sielance. 

Jak się miewa McGinty? Uściskaj go ode mnie. Niezamężna Ciotka ma psa, bardzo mi 

go  żal.  Nigdy  nie  spuszcza  go  z  oczu  i  biedak  może  się  tylko  bawić  swoim  gumowym 

szczurem. 

U Sylwii Cyryli jest dużo psów, pies Berta i pies Miry, i pies domowy, ale żaden nie 

jest tak kochany jak McGinty. Także ojciec wuja Roba, który mieszka opodal, ma psa, ale to 

nudny pies. Wuj Robert powiada, że jest zawsze tak zmęczony, że nim zaszczeka, musi się 

oprzeć o płot. 

Zastanawiam się, jak by Ci się spodobał dom ciotki Azalki. Pewnie byś uważał, że jest 

za wysoki. Ale w środku jest bardzo ładnie. 

Tyle że nie ma kuchennych schodków, na których można by przysiąść, ani okrągłego 

okienka, ani umarłego zegara... 

Wiesz, Szkrabie, stary pan Piotr Morgan z przystani opowiedział mi, że za młodu był 

piratem i zakopał na jakiejś karaibskiej wyspie skarb, i potem nie mógł go odnaleźć. Gdybym 

to usłyszała parę lat temu, na pewno bym uwierzyła. Szkoda, że człowiekowi z biegiem lat 

coraz trudniej jest w coś wierzyć. 

Płot  za  domem  wuja  Roberta  stoi  na  linii  granicznej  między  hrabstwem  Królowej  i 

hrabstwem  Księcia.  Przyjemnie  jest  pomyśleć,  że  przełażąc  przez  płot  mija  się  granicę. 

Człowiekowi wydaje się, że za granicą wszystko będzie inaczej. Co dzień przełażę przez płot 

i  czuję  się  jak  podróżnik.  Ciocia  Azalka  mówi,  że  niewiele  mi  potrzeba  do  szczęścia, 

uważam, że to dobrze. 

Twoja przyjaciółka Pat P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. Co o 

tym myślisz? 

 

 V  

 (List do Judysi wraz z jej komentarzami)  

 Moja kochana Judysiu! 

background image

To już całe wieki odkąd wyjechałam z domu i strasznie tęsknię do Was wszystkich i 

do  naszej  kochanej  kuchni.  Kuchnia  cioci  Azalki  jest  bardzo  nowoczesna,  ale  nie  taka 

przytulna jak nasza. 

Kiedy  wieczorem  tęskno  mi  do  domu,  idę  na  strych  i  patrzę  na  światła  Srebrnego 

Gaju,  i  wyobrażam  sobie,  co  każdy  robi,  i  widzę,  jak  Ty  w  kuchni  pieczesz  chleb  i  coś  do 

siebie gadasz. (Coś takiego!) A Dżentelmen Tom rozmyśla nad czymś leżąc na ławie. (Co to, 

to prawda. Z ciebie, Tom, jest prawdziwy myśliciel i zawsze powiadam, że ty więcej myślisz 

w  ciągu  jednego  dnia  niż  większość  ludzi  w  ciągu  tygodnia.)  Tu  nie  ma  kotów,  bo 

Niezamężna Ciotka wuja Roberta przyjeżdża tu często i na długo, a ona nie cierpi kotów. Nie 

bardzo lubię Niezamężną Ciotkę. (Oj, nie dziwota.) Jest bardzo brzydka. Wiem, że sama nie 

jestem ładna, ale przynajmniej nie mam takiego nosa jak ona. Cała jej twarz, a nawet włosy 

wyglądają tak, jakby się go bały i próbowały przed nim uciec. 

(Czego też ten dzieciak nie wymyśli!) Ale jest mi jej trochę żal (zawsze mówiłam, że 

ta  mała  ma  za  dobre  serduszko),  bo  musi  być  strasznie  samotna.  Ona  nikogo  i  niczego  nie 

kocha. To musi być okropne. 

Ciocia Azalka ma w pokoju gościnnym prześliczną błękitną pikowaną narzutę. A ten 

dywanik w róże, który jej wyszydełkowałaś, leży w livingroomie. Jest z niego bardzo dumna i 

wszystkim go pokazuje. 

(No,  no,  wkrótce  będę  sławna.)  Nie  ma  salonu,  gdyby  miała,  to  dywanik  leżałby  w 

salonie. Sylwia Cyryla mówi, że salony wyszły z mody. Ciekawa jestem, co by powiedziała, 

gdyby usłyszała, że my mamy dwa. (A kogo by to obeszło? Zawszeć to lepiej mieć salon niż 

livingroom,  zupełnie  inaczej  brzmi!)  Mamusia  napisała,  że  będę  mogła  dostać  na  zimę 

czerwoną sukienkę. 

Mam nadzieję, że pozwoli mi kupić czerwony kapelusik. (Będziemy mieć szykowną 

pannę.)  Janka  Dawidson  mówi,  że  dostanie  dwa  nowe  kapelusze.  Mówi,  że  Dawidsonowie 

zawsze  kupują  na  zimę  dwa  kapelusze.  Cóż,  i  tak  nie  włożę  na  raz  więcej  niż  jednego 

kapelusza, prawda, Judysiu? (A to filozofka!) Niezamężna Ciotka zawsze kręci nosem, kiedy 

mówię o sukienkach, ale ciocia Azalka powiada, że to dlatego, że jej nie stać na nową suknię i 

gdyby nie wuj Robert, to w ogóle nie miałaby się w co ubrać. 

Ach,  Judysiu,  Niezamężna  Ciotka  uważa,  że  nie  wolno  opowiadać  bajek,  nawet  o 

Świętym  Mikołaju.  (Chciałabym  ją  dostać  w  swoje  ręce!)  Ale  i  tak  będę  wierzyć  w  tany 

leśnych wróżek i podkowę nad drzwiami, i czarownice na miotłach. Życie jest ciekawsze, jak 

się wierzy w takie rzeczy. I zresztą jak się w coś wierzy, to nieważne, czy to istnieje, czy nie. 

(To  dziecko  przegadałoby  nawet  prawnika  z  Filadelfii.)  Judysiu,  tutaj  nie  jada  się  między 

background image

posiłkami.  Może  to  i  zdrowiej,  ale  kiedy  człowiek  ma  iść  spać,  to  chętnie  zjadłby  Twoje 

sadzone jajko. Uważam, że to zdrowo przekąsić coś przed snem. (No pewnie, każdy rozsądny 

człowiek tak uważa!) Ale ciocia Azalka świetnie gotuje. Robi pyszną roladę. Judysiu, może 

byś  się  nauczyła  robić  roladę?  (A  to  zuchwała  smarkata!  Starego  psa  nie  uczy  się  nowych 

sztuczek!) Ale jej ciasto z żurawinami nie jest takie dobre jak Twoje, Judysiu, jest za słodkie. 

(Spryciula, wie, jak mi schlebić.) Mama Sylwii Cyryli robi świetny krem Devonshire. (Krem 

Devonshire! Robiłam  go, nim się ona urodziła!  Ale skąd mam wziąć śmietankę, skoro  całe 

mleko  odstawia  się  do  mleczarni!)  Ale  poza  tym  nie  jest  dobrą  kucharką.  Każda  potrawa 

ładnie wygląda, gorzej jednak smakuje. Albo niedosolona, albo przesolona, coś jej zawsze nie 

wyjdzie. (Do kucharzenia trzeba mieć talent, złotko, trzeba mieć talent!) Kuzyn ojca Sylwii 

Cyryli,  który  mieszka  w  Charlottetown,  próbował  w  zeszłym  tygodniu  poderżnąć  sobie 

gardło, ale Sylwia mówi, że mu się nie udało, i zabrali go do szpitala i zszyli. (Chodzi pewnie 

o Alvina Sultona. Sultonowie słyną z tego, że zawsze coś zaczynają i nie kończą.) Teściowie 

cioci Azalki mieszkają bardzo niedaleko. Ciocia często mnie tam posyła. Pan Jakub Madison 

nie  uznaje  mnie,  bo  nie  chcę  jeść  owsianki.  Powiada,  że  to  królewska  potrawa.  Ale  ja  nie 

jestem królową. (Owsianka? Nie mam nic przeciwko owsiance, ale staremu Madisonowi nie 

wychodzi  to  jakoś  na  zdrowie.  Chudy  jest  jak  patyk!)  Oni  są  strasznie  dumni  ze  swojej 

najstarszej córki, Marii. 

Zrobiła magisterium, miała stypendia i wykłada w Szkole Wyższej. 

Pewnie przyjemnie jest być taką mądrą, jak myślisz, Judysiu? (Ale jakoś nie słychać, 

żeby  miała  narzeczonego!)  Pan  Jakub  lubi  dokuczać  żonie.  Ojciec  Sylwii  Cyryli  spytał  go, 

czyby się jeszcze raz ożenił, a on roześmiał się i powiedział, że owszem, ale już nie z tą samą 

kobietą. Pani Jakubowa nie śmiała się. (No, no, dobrze wiedziała, że w tym żarcie jest kawał 

prawdy.)  Ludzie  mówią,  że  pan  Jakub  ma  bardzo  burzliwą  przeszłość,  a  on  śmieje  się,  że 

powinni się cieszyć, bo mają o czym opowiadać. 

Słucham tu pilnie wszystkich historyjek, żeby móc je na starość opowiadać tak jak Ty, 

Judysiu.  Bardzo  ładna  jest  historyjka  o  duchu  na  farmie  wuja  Sylwii  Cyryli,  który  miał 

bokobrody. To znaczy bokobrody miał duch, nie wuj. Czy to nie śmieszne? 

Wyobrażasz  sobie  ducha  z  bokobrodami?  (Pewnie,  że  wyobrażam.  W  Irlandii  był 

jeden  duch  całkiem  łysy.)  A  Janka  Dawidson  ma  kuzyna,  który  jak  się  upije,  to  płacze. 

Myślałam,  że  to  dlatego,  iż  żałuje,  że  się  upił,  ale  Janka  powiada,  że  mu  przykro,  że  tak 

rzadko może się upić. 

Stary  pan  McAllister  zza  mostu  przyszedł  w  poniedziałek  do  pana  Jakuba  i 

powiedział,  że  wybierał  się  w  niedzielę,  ale  cały  dzień  musiał  zmagać  się  z  szatanem.  Jak 

background image

myślisz,  Judysiu,  czy  naprawdę  się  zmagał,  czy  też  tylko  tak  się  poetycznie  wyraził? 

(Pewnikiem starał się udobruchać żonę. Ta toby się kłóciła nawet ze świętym! 

A  ożenił  się  z  nią  przez  przypadek.  Niby  się  jej  oświadczył,  ale  był  pewien,  że  mu 

odmówi, a tymczasem go przyjęła!) Jego brat był złym człowiekiem i umarł wygrażając Panu 

Bogu pięścią! (Cóż, złotko, trudno nawet na łożu śmierci wymagać od McAllisterów dobrych 

manier.)  Bracia  Maltsby  pogodzili  się,  a  od  trzydziestu  lat  się  do  siebie  nie  odzywali.  Wuj 

Rob  powiada,  że  pogodzili  się,  bo  zapomnieli,  o  co  się  pokłócili,  ale  jakby  ktoś  im 

przypomniał,  to  zaczęliby  od  nowa.  A  pan  Gordon  Key  zza  mostu  trzyma  żonę  w  karbach 

szydełkując  koronki.  Ile  razy  ona  nie  chce  czegoś  zrobić,  zaczyna  szydełkować,  a  ona  nie 

może na to patrzeć i ustępuje mu. 

Teraz opowiem  Ci  najśmieszniejszą historyjkę.  Wiele lat temu stary Sam  McKenzie 

zachorował w Charlottetown i wszyscy myśleli,  że umrze. Był bardzo znany i bogaty, więc 

pan Trotter, przedsiębiorca pogrzebowy, wiedział, że rodzina będzie chciała pochować go w 

wytwornej  trumnie, no i  taką trumnę sprowadził, bo zanosiło  się na ostrą zimę i  bał się, że 

zamarznie cieśnina. 

Tymczasem stary Sam wyzdrowiał i biedny pan Trotter został z kosztowną trumną i 

bał  się,  że  nikt  nie  zechce  jej  kupić.  Ale  siedział  cicho  i  w  parę  miesięcy  później  zmarł 

nieoczekiwanie  stary  Tomasz  Ramsay,  który  także  był  wybitny  i  bogaty.  I  pan  Trotter 

powiedział  rodzinie,  że  ma  jedną  wyjątkowo  piękną  trumnę”  no  i  Tomasza  Ramsaya 

pochowano  w  trumnie  Sama  McKenzie’ego.  A  potem  wszystko  się  wydało  i  Ramsayowie 

byli wściekli, ale już nie mogli odgrzebać ojca. 

To  była  najśmieszniejsza  historyjka,  ale  najładniejsza  jest  o  starym  panu  Jerzym 

McFadyenie,  który  umarł  cztery  lata  temu  i  poszedł  prosto  do  nieba.  Z  początku  nie  mógł 

znaleźć żadnego mieszkańca naszej Wyspy, ale wkrótce dowiedział się, że owszem, są, tylko 

trzeba było ich zamknąć, aby nie uciekli z powrotem na Wyspę. Opowiedział mi to pan Jakub 

Madison, ale nie chciał powiedzieć, skąd o tym wie. Ze mną byłoby tak samo, Judysiu. 

Gdybym poszła do nieba, to chciałabym wrócić do Srebrnego Gaju. 

Wczoraj  była  taka  wichura,  że  bałam  się,  czy  nie  obali  naszych  drzew.  Jeśli  Józek 

będzie miał dla mnie kociaka, to proszę Cię, Judysiu, daj mu ode mnie trochę śmietanki. 

Janka Dawidson ma ciotkę, która cztery razy wyszła za mąż. Janka jest z niej bardzo 

dumna, ale wuj Rob mówi, że to niespołecznie, bo potem braknie mężów dla innych kobiet. 

Wydaje mi się, że powiedział to, by rozzłościć Niezamężną Ciotkę. 

Madzia Dawidson ma wyjść za mąż za Croftera Cartera. (Pewnie już straciła nadzieję 

na  znalezienie  męża,  boby  na  niego  nie  spojrzała.  Pamiętam  czasy,  kiedy  Dawidsonowie 

background image

widząc  kogoś  z  Carterów  przechodzili  na  drugą  stronę  drogi.)  Maryna  Bailey  ze  Srebrnych 

Mostów  wyszła  za  Rossa  Hallidaya.  Byli  zaręczeni  piętnaście  lat,  pewnie  im  się  to 

narzeczeństwo znudziło. 

(Maryna  Bailey  stale  powtarzała,  że  musi  się  przyzwyczaić  do  myśli  o  wyjściu  za 

mąż.  Ona  zawsze  była  przygłupia.  Ale  mężczyźni  takie  lubią.)  Umarła  pani  Samuelowa 

Carter,  w  piątek  będzie  pogrzeb.  U  nich  ostatnio  bardzo  dużo  pogrzebów,  ale  pan  Carter 

uważa, że z dwojga złego pogrzeb tańszy jest od wesela. (Zwłaszcza jeśli  po weselu  trzeba 

utrzymywać  zięcia,  a  Samuel  ma  ich  kilku!)  Judysiu,  mam  nadzieję,  że  się  nie  zmęczysz 

czytając ten długi list. Pisałam go po kawałku przez cały tydzień. Niedługo już będę w domu i 

się narozmawiamy. Nie pozwól nikomu przestawić mebli w domu! 

Ściskam cię i ściskam! 

Twoja kochająca Pat P.S. Ciocia Azalka uważa, że gdyby mi się obcięło włosy, toby 

ściemniały. Co o tym sądzisz, Judysiu? 

(Jaki  ten  dzieciuch  napisał  piękny  list.  Smutno  tu  było  bez  naszej  Pat.  Jak  się 

uśmiechnie do człowieka, to aż go chwyta za serce. 

Ale  o  obcięciu  włosów,  to  pogadamy  za  rok.  Muszę  schować  ten  list  do  mojego 

skarbczyka.)  

 Trzy kuzynki  

 I  

 Choć  po  ukończeniu  dwunastu  lat  czas  nie  zaczął  galopować,  jak  to  przepowiadała 

Niezamężna Ciotka, niemniej upływał coraz szybciej. 

Bietce  i  Pat  trudno  było  uwierzyć,  że  zbliżają  się  ich  trzynaste  urodziny.  Matka 

powiedziała  Pat,  że  z  St.  John  przyjadą  w  odwiedziny  jej  kuzynki,  Dorotka  i  Joasia,  i 

należałoby urządzić dla nich przyjęcie. - Może w dzień twoich urodzin, Pat. To także dzień 

urodzin Bietki. 

W ten sposób upieczemy trzy pieczenie przy jednym ogniu! zauważyła ze śmiechem 

matka. 

Pat nie przepadała za przyjęciami... trochę to martwiło Judysię. 

Niezbyt  się  też  cieszyła  na  przyjazd  Joasi  i  Dorotki  Selbych,  choć  była  ich  bardzo 

ciekawa. Wiele się nasłuchała o urodzie Dorotki. 

Zdjęcia obu dziewczynek ukazywały się w rubryce towarzyskiej ilustrowanych pism z 

podpisem  „Śliczne  córeczki  państwa  Albertostwa  Selbych  z  Lipowej  Chatki”.  Chciała  się 

przekonać  na  własne  oczy,  czy  Dorotka  jest  rzeczywiście  taka  ładna,  jak  to  głosi  rodzinna 

legenda. 

background image

- Nie wierzę, żeby była ładniejsza niż Winnie! 

- No, no, może i nie, gdyby Winnie tak wystroić! Piórka zdobią każdego ptaszka. Ale 

twój wuj Albert był pięknym chłopcem i mówią, że Dorotka się w niego wdała. On rzadko 

przyjeżdża do domu. Jego elegancka młoda żona nudzi się tutaj. 

- Joasia i Dorotka są w klasztornej szkole z internatem. Pewnie są strasznie mądre. 

Judysia pociągnęła ze wzgardą nosem. 

-  No,  no,  nawet  w  klasztornej  szkole  nikogo  nie  nauczy  się  mądrości.  My  tutaj  w 

Srebrnym  Gaju  też  umiemy  myśleć.  Nie  daj  im  się  zakrakać,  Pat.  Ale  na  pewno  są  to  miłe 

dziewczynki.  To  twoje  jedyne  kuzynki  ze  strony  matki,  więc  powinnaś  się  z  nimi 

zaprzyjaźnić. 

Po dwudziestu czterech godzinach pobytu Joasi i Dorotki w Srebrnym Gaju Pat była 

już zupełnie pewna, że się z nimi nie zaprzyjaźni. 

Nie  przyznałaby  się  do  tego,  ale  pewnie  była  trochę  zazdrosna  o  urodę  Dorotki. 

Dorotka była ładniejsza od Winnie, choć nikt nie zmusiłby Pat, by uznała ją za ładniejszą od 

Bietki. 

Miała  ciemne  włosy  koloru  orzecha,  które  ślicznie  okalały  jej  czoło,  a  przy  których 

włosy  Pat  były  jeszcze  bardziej  mysie  i  wypłowiałe.  Miała  aksamitne  brunatne  oczy,  przy 

których  bursztynowe  oczy  Pat  wyglądały  na  niemal  żółte.  Miała  piękne  ręce  i  stale 

poprawiała  włosy,  przy  tych  rękach  wszystkie  inne  wydawały  się  zbyt  opalone  i  kościste. 

Joasia,  o  której  mówiło  się  „ta  zdolna”,  nie  zgłaszała  pretensji  do  urody,  ale  była  bardzo 

dumna z piękności Dorotki i wciąż ją wychwalała. 

- Dorotka jest najładniejszą dziewczynką w St. John - oznajmiła zwracając się do Pat. 

- Jest bardzo ładna - przyznała Pat. - Niemal tak ładna jak Winnie i Bietka Wilcox. 

- Och, Winnie!  -  Joasia zrobiła rozbawioną minę.  - Winnie wygląda bardzo milutko. 

Ty  byś  też  miło  wyglądała,  gdybyś  nie  miała  takich  długich,  prostych  włosów.  To 

wiktoriańska moda. 

Joasia  chyba  sama  nie  bardzo  wiedziała,  co  to  jest  wiktoriańska  moda,  musiała  to 

wyrażenie słyszeć i chciała zaimponować tej zuchwałej, prowincjonalnej kuzynce. 

- Judysia nie życzy sobie, żebym obcięła włosy - oznajmiła chłodno Pat. 

- Judysia? A, ta wasza dziwaczna stara służąca? Pozwalasz się jej rządzić? 

- Judysia nie jest służącą - zawołała Pat. 

- No to kim jest? 

- Jest członkiem rodziny. 

- Przecież jej płacicie? 

background image

Pat nigdy się nad tym nie zastanawiała. 

- No tak... 

-  Wobec  tego  jest  służącą.  To  bardzo  ładnie  z  twojej  strony,  że  ją  tak  kochasz,  ale 

mama powiada, że służących nie należy rozpuszczać. Bo zapominają, gdzie jest ich miejsce. 

Zauważyłam, że ta wasza Judysia nie odnosi się do was z odpowiednim szacunkiem. 

Oczywiście, inaczej to  wygląda na wsi niż u nas w mieście. Och, spójrz na Dorotkę. 

Czy wśród tych lilii nie wygląda jak aniołek? 

Pat nie potrafiła się opanować. 

- Słyszałam, że ze ślicznych dzieci rzadko wyrastają piękne kobiety. Słyszałaś o tym, 

Joasiu? 

- Mamusia była śliczną dziewczynką i jest śliczną kobietą. Mamusia należy do rodziny 

Hiltonów z Charlottetown. 

Pat nigdy nie słyszała o Hiltonach z Charlottetown, ale zrozumiała, że Joasia „puszy 

się”, jak by to nazwała Judysia. 

Ta rozmowa miała miejsce już po dobrych paru dniach pobytu kuzynek w Srebrnym 

Gaju. Pierwszego dnia były strasznie uprzejme. Srebrny Gaj był „czarujący”, ogród był taki 

malowniczy, malownicza była studnia i przerobiona z kościoła szopa, a cmentarzyk był wręcz 

„niezrównany”.  Pat  od  razu  zrozumiała,  w  czym  rzecz.  Kuzynki  patrzyły  z  góry  na  cały 

Srebrny Gaj. I na cmentarzyk! 

- Wy pewnie pijecie wodę z kranu? - spytała pogardliwie. 

- Jakaś ty zabawna, kochanie! - zawołała Dorotka ściskając ją. 

Ale  potem  już  nie  zachowywały  się  tak  protekcjonalnie.  Wiedziały,  czego  mogą 

oczekiwać po Pat, a Pat wiedziała, jak ma je traktować. 

Polubiła zresztą Dorotkę, gorzej było z Joasią. 

-  Szkoda,  że  nie  możesz  zobaczyć  naszych  chryzantem  -  oświadczyła,  gdy  Pat 

pokazywała  jej  ogród.  -  Tatuś  zawsze  dostaje  za  nie  nagrody  na  wszystkich  wystawach 

kwiatowych. Dlaczego wuj Alek nie zetnie tego starego świerka? Strasznie tu dużo cienia. 

- Ten świerk jest zaprzyjaźniony z naszą rodziną - odpowiedziała Pat. 

- Fiołki posadziłabym gdzie indziej - zauważyła Dorotka. - O, w tamtym rogu. 

- Te fiołki rosną tu od zawsze - chłodno stwierdziła Pat. 

- Dlaczego ta furtka tak skrzypi? - wzdrygnęła się Joasia. 

- Moglibyście ją naoliwić. 

- Zawsze skrzypiała - odparła Pat. 

background image

-  Wasz  ogródek  jest  malowniczy,  ale  zanadto  zarośnięty.  Należałoby  tu  zrobić 

porządek - zauważyła Dorotka, gdy wracały do domu. 

Kiedyś  Pat  spoliczkowała  Normę,  ale  od  tamtego  czasu  nauczyła  się,  że  dla  honoru 

domu gościom należą się względy. Gdyby nie to, trudno powiedzieć, co by spotkało Dorotkę. 

W domu kuzynki zachowywały się jeszcze gorzej. Joasia najchętniej poprzestawiałaby 

wszystkie meble, zupełnie jakby to był jej dom. 

- Wiesz co? Postawiłabym pianino w tamtym rogu. 

- Pianino stoi na swoim miejscu - zawołała Pat. 

-  Ależ,  kochanie,  gdyby  tu  trochę  poprzestawiać  meble,  pokój  wyglądałby  dużo 

ładniej - tłumaczyła Joasia. 

- Ten pokój znienawidziłby każdego, kto by tu coś zmienił - oświadczyła Pat. 

Joasia i Dorotka za plecami Pat uśmiechnęły się do siebie z rozbawieniem. Pat o tym 

dobrze  wiedziała.  Ale  wybaczyła  im,  bo  nie  mogły  się  nachwalić  Bietki.  Jest  śliczna  i  ma 

takie dobre maniery. 

Pat  nabrała  sympatii  do  Joasi,  gdy  ta  zachwyciła  się  zrobionym  przez  Szkraba 

domkiem  dla  ptaszków.  Szkrab  robił  zachwycające  domki.  Ale  kiedy  kuzynki  poznały 

Szkraba,  Joasia  znów  się  jej  naraziła.  Dorotka  była  dla  niego  serdeczna...  może  nawet 

ociupinę zbyt serdeczna, a Joasia widziała tylko źle obcięte włosy i poszarpane ubranie. Za to 

Dorotka rozwścieczyła Pat po wyjściu Szkraba. 

- To bardzo ładnie z twojej strony, że jesteś taka miła dla tego biednego chłopca. 

Wyraźnie traktowała ją z góry. Ją i Szkraba. A Szkrab tak lubił przysłuchiwać się, gdy 

Dorotka  gra  na  fortepianie.  Nie  da  się  zaprzeczyć,  że  umiała  grać.  Dużo  lepiej  od  Winnie. 

Obie  Selby’ówny  były  bardzo  muzykalne.  Joasia  dniem  i  nocą  grała  na  gitarze,  a  Dorotka 

chętnie pokazywała nad klawiaturą śliczne rączki. 

-  Wygląda  tak,  jakby  chciała  wyrwać  klawisze  -  mruknęła  Judysia,  nie  mogąc  się 

pogodzić z porażką Winnie. 

 

 Ii  

 Zatem wizyta owa nie była sukcesem, choć dorośli - z wyjątkiem Judysi - uważali, że 

dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły. 

Pat z trudem przychodziło zabawianie Joasi i Dorotki... a trzeba było zabawiać je cały 

czas.  Pat  pokazała  im  cmentarz  i  przedstawiła  im  po  imieniu  wszystkie  pola  i  Alejkę 

Westchnień. 

background image

Próbowała  nie  pokazać  po  sobie,  jak  ją  zabolało,  gdy  Sid  zabrał  Dorotkę  do  lasu  i 

pokazał jej Ukryte Pólko. 

Wiedziała, że rodzina uważa, iż Sid „zadurzył się” w Dorotce. 

Pewnie, że to było lepsze, niż miałby się zadurzyć w Mai Binnie. 

Ale czy on w ogóle musi się w kimś podkochiwać? 

- Jesteś zazdrosna o Dorotkę, bo tak ją bardzo polubiła Przylepka - podkpiwał Sid. 

- Nie jestem... Nie jestem!... - oburzyła się Pat. - Ale to był nasz sekret. 

- Jesteśmy już za duzi na takie sekrety jak Ukryte Pólko - oświadczył dorośle Sid. 

-  Nie  chcę  dorastać!  -  szlochała  Pat.  -  Ach,  Sidzie,  naprawdę  nic  mi  to  nie 

przeszkadza, że polubiłeś Dorotkę... Cieszę się, że ją lubisz... Ale ją to nasze Pólko w ogóle 

nie obeszło! 

-  To  prawda  -  przyznał  Sid.  -  Powiedziała,  że  nie  wie,  dlaczego  robimy  z  tego  taką 

tajemnicę. Ja też nie wiem. 

- Ach! - Pat poczuła się bezradna. Jeśli Sid nie chce pamiętać, co czuli, to nie ma na to 

żadnej rady. 

Joasię  i  Dorotkę  nie  bawił  szałas  w  brzezinie,  nie  bawiło  polowanie  na  kocięta  w 

stodole,  mało  je  obchodziły  dwa  puszyste  pomarańczowe  kotki,  choć  Dorotka  bawiła  się  z 

nimi, gdy tylko pojawił się jakiś chłopiec, przytulała je i nawet całowała w okrągłe aksamitne 

łebki. 

- Żeby chłopcom też się tego zachciało... - mruknęła pod nosem Judysia. 

Nie  umiały  bawić  się  w  „wyobraźnię”.  Nie  lubiły  łowić  w  Jordanie  ryb  ani 

przesiadywać  godzinami  na  płocie  lub  gałęzi  jabłoni  rozmawiając  o  „wszystkim”,  co  było 

ulubionym zajęciem Bietki i Pat. Nie interesowały ich przedwieczorne wyprawy na cmentarz, 

gdzie siadało się na grobie Płaczliwego Willa i czekało, aż pojawi się pierwsza gwiazda. 

Wieczorem  Józek  zabierał  je  czasem  na  przejażdżki  autem  i  to  była  ich  największa 

rozrywka.  Wkładały  wówczas  strojne  sukienki,  jakich  dotąd  nikt  nigdy  tutaj  nie  oglądał;  i 

żadna dziewczynka, która je zobaczyła, nie mogła o tym przez długie lata zapomnieć. 

Ale na ogół nudziły się, choć grzecznie starały się to ukryć. 

Z przyjemnością jednak przesiadywały wieczorem  na kuchennych schodkach. Niebo 

rozpłomieniało  się  od  słońca  osuwającego  się  za  ciemne  wzgórza,  a  one  zajadały  słodkie 

jabłuszka i przysłuchiwały się opowieściom Judysi. Tylko w takich chwilach między trzema 

kuzynkami panowała pełna harmonia. 

I  choć  Dorotka  uważała,  że  „dziwacznie”  jest  jadać  w  kuchni,  nie  gardziły 

wieczornym poczęstunkiem Judysi. Nie umknęło uwadze Pat, że na sadzone jajka spoglądają 

background image

z pewnym rozbawieniem, ale tak zachwycały się biszkoptem i pączkami, że Judysia poczuła 

do  nich  trochę  sympatii.  Judysia  miała  lekkie  wyrzuty  sumienia,  że  ich  nie  polubiła,  choć 

przedtem  tak  srogo  nakazywała  Pat,  żeby  się  z  nimi  zaprzyjaźniła.  Dżentelmen  Tom,  który 

dotąd nie zwracał uwagi na nikogo poza Judysią, teraz upodobał sobie Joasię i chodził za nią 

krok w krok. Pat bała się, że Judysi będzie przykro, ale nie... A przynajmniej nie było tego 

widać... Zauważyła tylko: 

- On dobrze wie, że trzeba jej pilnować! 

- Owszem, w lecie jest tu bardzo miło - przyznała któregoś takiego wieczoru Joasia - 

ale zimą musi być okropnie ponuro. 

- O nie. Zimą jest pięknie. I człowiek tak przytulnie czuje się w domu. 

- Nie macie nawet centralnego - zauważyła Joasia. - Musicie strasznie marznąć. 

- Wszędzie są kominki - odpowiedziała z dumą Pat. - Mamy mnóstwo drewna na opał. 

Widzisz ten stos? I możemy na ogień patrzyć. 

Joasia roześmiała się. 

- My oprócz kaloryferów też mamy kominki. Jakaś ty zabawna, Pat. 

Jesteś taka drażliwa na punkcie Srebrnego Gaju. Ktoś by mógł pomyśleć, że uważasz 

go za najwspanialsze miejsce na całym świecie. 

- Bo uważam - odparła Pat. 

- A Józek nie! On wcale nie jest zadowolony z życia tutaj. 

- Powiedział ci? 

- Powiedzieć nie powiedział. Ale łatwo się domyślić. Nikt z was go nie rozumie. On 

nie lubi pracy na roli. Chciałby być marynarzem. 

Józek wiele przeżywa, ale nie okazuje swoich uczuć. 

-  Ona  śmie  opowiadać  mnie,  jaki  jest  Józek  -  łkała  Pat  zwierzając  się  Judysi,  gdy 

kuzynki  poszły  już  spać.  -  Wiem  tak  samo  dobrze  jak  ona,  że  Józek  wyobraża  sobie,  że 

lubiłby żeglować po morzu, ale tatuś powiedział, że już wkrótce nabierze rozumu. I Józek na 

pewno nigdy nie zechce żyć z dala od Srebrnego Gaju. 

-  I  tak,  kochanie,  nie  będziecie  tu  mogli  wszyscy  zostać  -  zauważyła  ostrzegająco 

Judysia. 

-  Jeszcze  upłynie  wiele  czasu,  nim  będziemy  musieli  o  tym  pomyśleć.  Józek  ma 

dopiero dziewiętnaście lat. A Joasia przechwala się, że tylko ona go „rozumie”. 

- Widzę, że to cię zabolało - zaśmiała się Judysia. 

- Joasia spytała mnie dzisiaj, czy widzę, jak ślicznie śmieje się Dorotka. Powiedziała, 

że wszyscy zachwycają się jej śmiechem. 

background image

Zgodziłam się z uprzejmości, ale, Judysiu... 

- Co by to było, gdybyśmy nie byli uprzejmi! - zachichotała Judysia. - Ale jesteśmy. 

- Nie uważam jednak, żeby śmiała się ładniej niż Winnie. O nie! 

-  Obie  odziedziczyły  dźwięczny  śmiech  Selbych  i  jak  ich  nie  widzisz,  to  nie 

zgadniesz, która się śmieje. Ale wiem, że nie przekonam o tym ani Joasi, ani ciebie. Kłopot w 

tym, złotko, że jesteście z Joasią bardzo do siebie podobne, nie dziwota więc, że nie zanadto 

się zgadzacie. 

Pat nie opowiedziała Judysi o wszystkich doznanych przykrościach. 

Joasia zauważyła: 

- Ten twój Szkrab ma naprawdę ładny uśmiech. 

- On nie jest mój - krótko odpowiedziała Pat. 

I co to właściwie obchodzi Joasię, że Szkrab ładnie się uśmiecha? 

Czy  nie  wyśmiewała  się  z  jego  włosów  i  okularów,  i  obszarpanych  spodni? 

Wyśmiewała się także z brody stryja Toma i z tej książki Judysi Co każdy wiedzieć powinien. 

Brodę  nazwała  „wiktoriańską”,  a  książkę  „przestarzałą”.  Obie  kuzynki  spoglądały  także  z 

góry na ciotkę Edytę i ciotkę Barbarę... „takie malownicze staruszki”. 

Pat  przykrzej  było  niż  zwykle  patrzyć  na  zaciek  na  suficie  w  jadalni  i  na  wytarty 

dywan w saloniku, bo zobaczyła, jak im się przygląda Joasia. I dopiero teraz spostrzegła, jak 

omszały gonty na kuchennym daszku, Joasia bowiem któregoś dnia zauważyła uprzejmie, że 

podobają się jej stare domy. 

-  Nasz  jest  za  nowy.  Biały  tynk  i  czerwona  dachówka...  trochę  za  czerwona.  Tatuś 

mówi, że z czasem zblednie. 

- Ja nigdy nie lubiłam nowych domów - oświadczyła Pat. - Nowy dom nie ma ducha. 

- Ducha? Wierzysz w duchy? 

- Nie chodziło mi o takiego ducha... 

- A o co? 

-  Kiedy  w  domu  przez  całe  pokolenia  mieszkali  ludzie,  to  coś  z  nich  w  tym  domu 

zostaje... 

- Jakaś ty dziwna, kochanie! - zauważyła Dorotka. 

 

 Iii  

 Kiedy kuzynki wyjechały, Pat zachwyciła się ciszą i swobodą. Cudownie było znów 

być  samą.  Rozwłóczone  po  domu  książki  wróciły  na  swoje  miejsca,  w  pokoju  Poety  nie 

walały się już cudze sukienki i pantofelki, i szczotki, i naszyjniki. 

background image

-  Czy  to  nie  miło,  że  już  nie  mamy  w  domu  nikogo  obcego?  -  spytała  Judysi,  gdy 

usiadły  na  schodkach.  -  Mamusia  mówi,  że  bardzo  jej  przykro,  że  nie  pokochałam  moich 

kuzynek. Owszem, kocham je, Judysiu, tylko nie bardzo je lubię. 

- Tak, tak, trzy dziewczynki naraz nigdy nie dojdą z sobą do ładu. 

Dwie mogą się dogadać, a we trzy zawsze któraś wejdzie innej w paradę. 

- Chwilami lubiłam Joasię... ale zawsze czułam się przy niej taka nieważna. Ona mnie 

cały czas traktowała z góry. 

-  A  pewnie.  Gdyby  tylko  mogła;  toby  nawet  na  księżyc  patrzyła  z  góry.  Ale  to 

rozumna dziewczynka. 

- I strasznie się przechwalała... Naprawdę! 

-  Hiltonowie  zawsze  lubili  się  pysznić.  A  ty,  Pat,  też  czasem  przechwalałaś  się  i 

lekceważyłaś ją. Trzeba być wyrozumiałym. 

Każda  rodzina  ma  swoje  wady.  I  myślę,  złotko,  że  bardziej  byś  polubiła  swoje 

kuzynki, złotko, gdybyś nie była o nie trochę zazdrosna. 

- Nie byłam zazdrosna! 

-  No,  no,  złotko,  spójrz  prawdzie  w  oczy.  Byłaś  zazdrosna  o  Joasię,  bo  polubił  ją 

Józek, i byłaś zazdrosna o Dorotkę, bo przepadali za nią Sid i Przylepka. Ty też masz wady, 

Pat, nie tylko one. 

- Ale nie kłamię. One odjeżdżając powiedziały mamusi, że wspaniale spędziły czas. A 

to nieprawda! 

- No, no, to takie kłamstewko z uprzejmości. A może nawet nie. 

Spędziły tu przecież parę miłych chwil. 

-  W  każdym  razie,  Judysiu,  marzę,  żeby  już  nigdy  w  życiu  nie  usłyszeć  słowa 

„malownicze”. 

-  Malownicze,  powiadasz.  No  cóż,  jak  Joasia  powiedziała,  że  Dżentelmen  Tom 

wygląda malowniczo, to ta bestia na mnie mrugnęła. 

- Czasem, Judysiu, w głębi duszy byłam na nie naprawdę wściekła. 

- Ale tego po sobie nie pokazałaś. To znaczy, żeś dorosła. Bo musimy się tego, złotko, 

nauczyć, jeśli mamy żyć wśród ludzi. A ja to nie byłam w głębi duszy wściekła, jak mi się 

wtrącały do kuchni? I Joasia twierdziła, że należy „iść z duchem czasu”! Tak jakby ona szła z 

„duchem  czasu”,  a  nie  kręciła  się  w  kółko  jak  pies  za  własnym  ogonem.  Wiesz,  co  mi 

przyszło do głowy - twoje ciotki z Wybrzeża Zatoki były za młodu zupełnie takie same... Cóż, 

rodzina  powinna  trzymać  się  razem,  a  życie  i  tak  nas  wyleczy  z  naszych  głupot.  Jestem 

pewna, że kiedy dorośniecie, to za parę lat spotkasz kuzynki i okaże się, że je lubisz. 

background image

Pat  sceptycznie  przyjęła  tę  przepowiednię.  Spojrzała  na  Długi  Dom,  w  oknie  Bietki 

jak przyjazna gwiazdka błyszczało światło. 

- W każdym razie cieszę się, że znów będę mogła być sama z Bietką. 

Nie chcę innych przyjaciółek. 

- No i co zrobisz, gdy ona dorośnie i stąd wyjedzie? 

-  Ależ,  Judysiu,  ona  nie  wyjedzie.  Nawet  jeśli  wyjdzie  za  mąż,  to  dalej  będzie 

mieszkała  w  Długim  Domu.  Przecież  jest  jedynaczką.  A  ja  też  tu  przecież  zostanę,  więc 

zawsze będziemy razem. Już to dokładnie omówiłyśmy! 

Judysia westchnęła. 

- Nie mów takich rzeczy głośno, Pat. Nigdy nie mów. Skąd wiesz, kto ciebie słucha? 

 

 Złudna radość  

 I  

 - Pat, czy możesz zaraz spotkać się ze mną w Sielance? - zadzwonił Szkrab. 

U Gordonów założyli wreszcie telefon, zatem Szkrab i Pat robili, co mogli, żeby nie 

zardzewiały druty. 

Pat  z  tonu  głosu  Szkraba  wywnioskowała,  że  coś  się  wydarzyło,  coś  miłego.  Co  to 

mogło  być?  Życie  Szkraba  nie  obfitowało  w  miłe  ewenementy.  Tak  szybko  pobiegła  do 

Sielanki, że przybyła pierwsza i czekała na niego w kępie paproci. Szkrab przyglądał się jej 

chwilę zza kurtyny młodych świerków... te jej złotawe oczy z takim rozmarzeniem spoglądały 

w  niebo...  tak  czarująco  uśmiechała  się  do  własnych  myśli...  ilekroć  Szkrab  widział  ten 

uśmiech - mocniej biło mu serce. O czym ona myśli? O czym rozmyślają dziewczęta? 

Szkrab nagle doszedł do wniosku, że za mało wie o dziewczętach. 

Pat  przestała wpatrywać się w chmury i  zobaczyła Szkraba. Nigdy jeszcze go takim 

nie  widziała.  Miał  tak  rozpromienione  oczy,  że  nawet  przez  szkła  nie  można  było  tego  nie 

zauważyć. 

- Szkrabie... wyglądasz tak, jakby spełniły się twoje marzenia. 

-  Spełniły.  -  Szkrab  rzucił  się  na  trawę  i  ukrył  twarz  w  opalonych  rękach.  -  Pat... 

przyjeżdża moja matka... Jutro... 

Pat wstrzymała oddech. 

- Szkrabie! Nareszcie! To cudowne! 

-  Wczoraj  wieczorem  przyszedł  telegram.  Zaraz  do  ciebie  zadzwoniłem,  ale  Judysia 

powiedziała, że wyszłaś. A dziś rano musiałem wstać o piątej, żeby zawieźć do miasta sery z 

mleczarni. 

background image

Dopiero teraz wróciłem... Chciałem, żebyś się dowiedziała pierwsza. 

- Szkrabie! Jak ja się cieszę! 

- Ja też... Tylko wiesz, Pat, wolałbym, żeby napisała, zamiast wysyłać depeszę... 

- Pewnie nie miała czasu. Gdzie teraz jest? 

- W St. John... Pat,  pomyśl,  mam piętnaście lat i  nigdy jeszcze nie widziałem  matki. 

To znaczy widziałem, ale tego nie pamiętam. 

Nie  mam  nawet  jej  zdjęcia,  nie  wiem,  jak  wygląda.  Dawno  temu,  wtedy  kiedy 

znaleźliśmy Sielankę, powiedziałem ci, że ma szafirowe oczy i złociste włosy. Ale to sobie 

tylko wyobrażałem, bo ciocia Maria wspomniała kiedyś, że ona jest blondynką. 

-  Jestem  przekonana,  że  jest  śliczna,  niezależnie  od  tego,  jakie  ma  oczy  i  włosy  - 

zapewniła go Pat. 

-  Odkąd  w  waszym  saloniku  zobaczyłem  ten  obraz  Madonny,  tak  ją  sobie  właśnie 

wyobrażałem.  Oczywiście  trochę  starszą...  matka  ma  trzydzieści  pięć  lat.  Nie  wiem,  jak 

doczekam się jutrzejszego dnia! Wczoraj wieczorem miałem przed sobą aż dwa jutrzejsze dni. 

Na delikatnej twarzy Szkraba malował się wyraz rozmarzenia, nagle znalazł się gdzieś 

bardzo daleko. Pat rozumiała go i patrzyła na niego ze wzruszeniem. 

-  Wiem.  Judysia  opowiada,  że  kiedy  byłam  mała  i  obiecano  mi  na  następny  dzień 

jakąś przyjemność, to cały czas zamęczałam ją pytaniami, gdzie teraz jest to „jutro”. Twoje 

jutro już na pewno gdzieś istnieje. 

- Cały dzień dzisiaj przeżyłem jak we śnie, Pat. Nie mogłem uwierzyć, że to prawda. 

Sto  razy  czytałem  ten  telegram.  Ach,  gdyby  to  był  list;  list,  który  sama  napisała,  którego 

dotykała. 

- Jutro ją zobaczysz i to będzie wspanialsze niż list. Jak długo zostanie? 

- Nie wiem. Napisała tylko, że przyjeżdża. Mam nadzieję, że parę tygodni... 

- Może zabierze cię ze sobą? 

Pat  przyszło  to  nagle  na  myśl  i  była  wstrząśnięta.  Życie  bez  Szkraba  i  Jordan  bez 

Szkraba! Sielanka bez Szkraba! Przebiegł ją niemiły dreszcz. 

Szkrab pokręcił głową. 

-  Nie  przypuszczam...  i  wcale  nie  jestem  pewien,  czy  chciałbym  wyjechać.  Ale  tak 

strasznie chcę ją zobaczyć, uściskać. I wszystko opowiedzieć. Dam jej moje listy. Wczoraj je 

wyjąłem  i  przeczytałem.  Te  pierwsze,  które  pisałem  jeszcze  drukowanymi  literami,  są 

strasznie śmieszne. Ale matce się spodobają, prawda? 

- Jestem pewna. 

Szkrab westchnął z zadowoleniem. 

background image

- Ty, Pat, lepiej wiesz, jakie są matki. Całe życie miałaś matkę. 

Pat zaczęła mrugać oczyma. Głupio byłoby się rozpłakać. Ale tak strasznie zrobiło jej 

się żal Szkraba, którego nigdy nie odwiedzała matka, który miał dla niej listy pisane w ciągu 

wielu, wielu lat. I żal się jej zrobiło tej matki, która nie przeczytała dotąd listów syna. 

Ale teraz wszystko będzie dobrze. 

- Musisz przyjść i ją poznać, Pat. 

- Ależ, Szkrabie, nie... Przecież będziesz chciał być z nią sam. 

-  Większość  czasu  tak.  Ale  chcę,  żebyś  ją  zobaczyła  i  żeby  ona  zobaczyła  ciebie.  I 

zaprowadzimy ją do Sielanki, dobrze, Pat? 

Zgodzisz się? 

- No jasne. Ona na pewno zechce ją zobaczyć, skoro jest to miejsce, które kochasz. 

- Nie mam czasu, żebym mógł coś dla niej zrobić... 

- Dasz jej bukiet kwiatów. Na pewno się ucieszy. 

-  U  nas  nie  ma  żadnych  kwiatów  w  ogrodzie...  -  Przyjdź  skoro  świt  do  Srebrnego 

Gaju, to sobie nazrywasz. A ja ci ułożę wiązankę... Judysia mówi, że mam talent do robienia 

bukietów... Szkrabie, jak się teraz nazywa twoja matka? 

- Pani Garrison - odpowiedział niechętnie Szkrab. Przykro mu było, że matka nazywa 

się inaczej niż on. - Na imię ma Doreen. Prawda, jakie to ładne imię? 

-  No,  no,  a  więc  piękna  wdowa  po  Kubie  przyjeżdża  wreszcie  odwiedzić  swojego 

malca - mruknęła Judysia, gdy Pat oznajmiła jej wielką nowinę. - Najwyższy czas. Myślę, że 

Larry Gordon musiał do niej napisać. Słyszałam, jak mówił, że chciałby wiedzieć, co ma być 

dalej  z  chłopcem.  Nauczyciel  z  Południowego  Glen  chce,  żeby  się  przygotowywał  do 

egzaminów do Akademii, a Larry uważa, że to strata czasu, bo nie będzie za Akademię płacił, 

skoro ledwie mu starcza na spłacanie rat za farmę. 

-  To  ty  myślisz,  że  matka  Szkraba  przyjeżdża  właśnie  dlatego,  a  nie  po  to,  by  go 

zobaczyć? - przeraziła się Pat. 

- Może i chce go zobaczyć. Ale wiesz przecież, że przez dwanaście lat nie przyszło jej 

to do głowy! Cóż, ludzie się zmieniają, nie traćmy więc nadziei. Bo biedny Szkrab bardzo by 

to sobie wziął do serca. 

- Ach, Judysiu... On tak na nią czeka... Może, kiedy ona go zobaczy, to... 

- Może... - zgodziła się Judysia tonem pełnym wątpliwości. 

 

 Ii  

 Szkrab rzeczywiście pojawił się skoro świt po bukiet dla matki. 

background image

Włożył to swoje nieszczęsne odświętne ubranie, z którego dawno wyrósł. Ciotka znów 

mu obcięła włosy, tym razem jeszcze bardziej krzywo niż zwykle. Ale był zarumieniony ze 

szczęścia  i  Pat  po  raz  pierwszy  przyszło  na  myśl,  że  wcale  nie  jest  taki  brzydki.  Tylko  te 

okulary! 

-  Szkrabie,  zdejmij  je  na  przyjazd  twojej  mamy.  Parę  godzin  nie  powinno  ci 

zaszkodzić. 

-  Ciocia  Maria  byłaby  niezadowolona.  Zapłaciła  za  moje  okulary  i  każe  mi  je  nosić 

cały czas, żeby się te pieniądze nie zmarnowały. 

Ona wie, że ja ich nienawidzę. Może zdejmę je, kiedy będziemy sami... zdejmę je w 

Sielance... Pat, pomyśl tylko... to już dzisiaj moja matka będzie w Sielance! 

Długi  czas  układali  bukiet.  Szkrab  był  bardzo  wymagający.  Tylko  najpiękniejsze 

kwiaty miały prawo się w nim znaleźć. I nie chciał ostróżek. 

- Ostróżki są strasznie sztywne i wyniosłe - oświadczył. - I nie pachną. Chciałbym dać 

matce tylko pachnące kwiaty. 

Jego uśmiech był nieco wymuszony. Ale nie próbował ukryć swoich uczuć przed Pat; 

trudno, może go uważać za sentymentalnego. 

-  Włożymy  do  bukietu  parę  gałązek  róży-wiśniówki,  jej  liście  tak  ładnie  pachną 

jabłkami. Szkoda, że jest tak mało róż... jeszcze na nie za wcześnie, ale te różowe pączki są 

słodkie... Wczoraj wieczorem zakwitła pierwsza miedziana róża na nowym krzaku ojca. 

Powiedział, że możemy ją wziąć... Ale nocą padał deszcz i poobrywał jej płatki. Dziś 

rano myślałam, że się rozpłaczę... Ale na krzaku Winnie jest czerwony pąk i włożę ci go do 

klapy marynarki. 

-  Jeszcze  trzeba  czekać  dwie  godziny...  Pat,  czy  możesz  przyjść  zaraz  po  obiedzie, 

jeszcze przed jej przyjazdem? Proszę cię. 

- Ależ, Szkrabie... przecież z początku na pewno będziesz chciał być z nią sam. 

-  Ale  i  tak  nie  będę  sam,  tylko  ze  stryjem  Lawrence’em  i  ciotką  Marią.  Pat...  nie 

wiem... strasznie bym chciał, żebyś przyszła... 

I  Pat  poszła  drżąc  z  podniecenia  i  z  dosyć  usprawiedliwionej  ciekawości. 

Poprzedniego  wieczora  zakręciła  sobie  papiloty,  żeby  jak  najlepiej  wypaść  w  oczach  matki 

Szkraba, ale w rezultacie włosy sterczały jej we wszystkich kierunkach. 

-  Gdybym  miała  obcięte  włosy,  to  ułożyłyby  się  w  loki  oświadczyła  wojowniczo 

Judysi. 

- A tak, miałabyś wokół głowy aureolę - ironicznie odpowiedziała Judysia. 

background image

Pat  zaplotła  więc  warkoczyki  i  włożyła  nowy  niebieski  sweterek,  który  jej 

wyszydełkowała Judysia. Bała się, że matka Szkraba uzna ją za małą prowincjuszkę. 

„E  nie,  będzie  tak  zajęta  Szkrabem,  że  na  pewno  nie  zwróci  na  mnie  uwagi”  - 

pocieszyła się w myślach. 

Szkrab  stał  z  bukietem  w  ręku,  zaciskając  usta,  żeby  nie  było  widać,  jak  drżą  mu 

wargi. Wreszcie usłyszeli warkot starego auta Larry’ego Gordona. 

- Jest... - szepnęła Pat. 

Patrzyli, jak wysiada z auta i idzie kamienną ścieżką. Szkrab zamierzał wybiec jej na 

spotkanie.  Ale  nie  mógł  się  ruszyć.  Stał  z  niemądrą  miną,  trzęsły  mu  się  ręce,  w  których 

trzymał bukiet. To miała być matka? 

Pat  widziała  ją  wyraźniej  niż  Szkrab.  Wysoka,  smukła,  miała  na  sobie  suknię  z 

błękitnej mgiełki, złociste włosy pod kapelusikiem z niebieskich piór przylegały do jej głowy 

jak hełm, zielonkawe oczy zdawały się nikogo nie widzieć, choćby patrzyły prosto w twarz, 

brwi  były  cieniutkie  i  czarne  jak  smoła,  a  usta,  usta  psuły  wszystko,  takie  były  czerwone  i 

wypukłe.  Wyglądała  tak,  jakby  zeszła  z  okładki  ilustrowanego  pisma.  Piękna...  tak,  była 

piękna... ale to miała być matka? 

„Wolę matkę, która wygląda jak matka - pomyślała Pat. - A ta kobieta robi wrażenie 

młodej dziewczyny”. 

Doreen  Garrison  podeszła  przyglądając  im  się  z  ciekawością.  Szkrab  odezwał  się 

pierwszy. 

- Mamo! - powiedział. Po raz pierwszy w życiu użył tego słowa. 

Zabrzmiało jak modlitwa. 

Zdumienie pojawiło się w oczach Doreen Garrison... zaśmiała się dźwięcznie. 

- To ty jesteś moim małym Szkrabem? - spytała. - Strasznie jesteś dorosły. 

Nachyliła się i pocałowała go w policzek. 

Ona go nie poznała! Pat spojrzała na Szkraba. Przykro było patrzeć, jak z jego twarzy 

znika wyraz szczęścia. 

-  To  dla  ciebie,  mamo  -  Szkrab  podał  jej  bukiet.  Spojrzała  na  niego,  wzięła  do  ręki 

kwiaty,  znów  się  zaśmiała  i  znów  był  to  sztuczny  śmiech.  Szkrab  wyglądał  tak,  jakby  mu 

wymierzyła policzek. 

-  Aniołku,  co  ja  zrobię  z  takim  ogromnym  bukietem?  On  chyba  waży  całą  tonę. 

Wsadź go do wody, a ja wyjeżdżając wezmę jeden kwiatek... Nie mam dużo czasu... Muszę 

złapać  wieczorny  prom,  a  z  twoim  stryjkiem  mam  do  omówienia  wiele  spraw.  Nie 

przypuszczałam, że aż tak urosłeś. 

background image

Położyła mu na ramieniu białą rękę z wymalowanymi paznokciami i bacznie mu się 

przyjrzała. 

- Straszny z ciebie chudzielec, aniołku. Czy ty aby dosyć jesz? 

Cóż, pewnie to taki wiek. Zdejmij te ohydne szkła. Musisz je nosić? Byłeś ostatnio u 

okulisty? 

- Nie - odpowiedział Szkrab i tym razem nie dodał „mamo”. 

- To jest Pat Gardiner - przedstawił niezręcznie Pat. 

Pani  Garrison  rzuciła  okiem  na  Pat,  a  ta  uświadomiła  sobie,  że  jej  pończochy  się 

marszczą, a włosy wyglądają jak fryzura tubylca z Fidżi. 

Nie wiadomo kiedy znaleźli się w saloniku Gordonów. Wszyscy milczeli poza panią 

Garrison,  która  srebrzystym  głosem  prawiła  państwu  Gordon  nieszczere  komplementy, 

podkreślając każde słowo ruchem rąk tak, żeby wszyscy widzieli, jakie ma piękne dłonie. Pat 

pomyślała o dłoniach matki zniszczonych latami pracy. Ale marzyło się o ich czułym dotyku. 

Pat nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł chcieć, by go dotknęła pani Garrison. 

Szkrab  wpatrywał  się  w  dywan,  ale  Pat,  kiedy  minęło  pierwsze  onieśmielenie,  nie 

przestawała się wpatrywać w panią Garrison. 

Tak, jest śliczna... ale jaka to dziwna twarz... Dopiero po latach znalazła odpowiednie 

określenie  -  ta  twarz  była  falsyfikatem.  Po  latach  zrozumiała,  że  owa  kobieta  walczyła  ze 

wszystkich  sił,  by  zachować  młodość  i  urodę  dla  męża,  który  łatwo  ulegał  niewieścim 

urokom, i poświęciła temu tyle wysiłku, że po drodze zgubiła samą siebie. Stała się własnym 

cieniem... 

Więc to jest matka Szkraba... Zwraca się do wszystkich, nawet do Larry’ego Gordona, 

per kochanie i od czasu do czasu rzuca jakieś słówko synowi, tak jak rzuca się psu kość. Pat 

nie  była  w  stanie  zrozumieć,  że  kobietę  tę  głęboko  zakłopotał  widok  dorastającego 

zaniedbanego  syna,  ale  od  razu  wiedziała,  że  zostanie  tu  ona  tylko  tyle  czasu,  ile  będzie 

musiała. 

-  Jaki  brzydki  psiak!  -  zaśmiała  się  Doreen,  kiedy  do  Szkraba  podbiegł  McGinty. 

McGinty’ego  zamknięto  w  szopie,  ale  udało  mu  się  wymknąć.  Wiedział,  że  jest  potrzebny 

swemu panu. 

- Tak lubisz pieski, aniołku? Przyślę ci jakiegoś miłego psa. 

-  Nie,  dziękuję.  McGinty  jest  najmilszym  psem  na  świecie  -  odpowiedział  Szkrab 

czerwieniąc się. 

Pat wstała. Szkrab odprowadził ją do drzwi domu. 

- Ładna jest, prawda? - spytał żałosnym głosem. 

background image

-  Jest  najładniejszą  kobietą,  jaką  kiedykolwiek  widziałam  odpowiedziała  serdecznie 

Pat.  Patrząc  na  twarz  Szkraba  nie  mogła  się  oprzeć  myśli  o  tej  miedzianej  róży,  która 

wieczorem tak pięknie rozkwitła, a rano pozostały z niej tylko zmięte płatki. 

Znienawidziła Doreen Garrison, nienawidziła jej przez wiele lat, dopiero dużo, dużo 

później poczuła dla niej litość. 

-  Wrócisz,  jak  tylko  będziesz  mogła,  dobrze,  Pat?  Wiesz,  że  chcę  jej  pokazać 

Sielankę... A Sielanka należy także do ciebie. 

Pat obiecała. Wiedziała, że Szkrab zdaje sobie sprawę, że jego matce wcale na tym nie 

będzie  zależało,  i  wiedziała  także,  że  boi  się  zostać  z  matką  sam  na  sam.  Ale  tego  dnia 

nauczyła się, że o wielu rzeczach nie wolno mówić. 

 

 Iii  

 Wróciła po południu. Doreen Garrison szykowała się do odjazdu. 

-  Mamo...  -  Szkrab  wypowiedział  to  słowo  z  wyraźnym  wysiłkiem.  Pat  i  ja 

chcielibyśmy ci pokazać Sielankę. To taki uroczy zakątek. 

- Sielankę? Skąd wam to słowo przyszło na myśl, kochanie? 

- Bo tam jest tak ładnie, że nikt nie może być nieszczęśliwy. 

W oczach Doreen Garrison pojawiło się rozbawienie. Szkrab kiedyś wyobrażał sobie, 

że oczy te są szafirowe jak rozgwieżdżone niebo. 

- Jak to musi być przyjemnie nic nie wiedzieć o życiu i móc sobie wszystko wyobrazić 

- zauważyła lekkim tonem. - Nie, mój mały Szkrabie, nie mogę pójść do twojej Sielanki... Na 

tych  obcasach?  I  muszę  zdążyć  na  prom.  Bo  inaczej  spóźniłabym  się  na  parowiec  do  San 

Francisco. Aniołku, nie garb się... o, tak już lepiej. I bez tych szkieł dużo ładniej wyglądasz. 

Żebyś mi ich więcej nie wkładał. Powiedziałam, aniołku, twojemu stryjowi, żeby zabrał cię 

do  dobrego  okulisty  i  jeśli  naprawdę  musisz  nosić  okulary,  to  żeby  jakoś  wyglądały!  I 

dostaniesz jakieś przyzwoite ubranie, i pójdziesz do fryzjera w Srebrnych Mostach... O, jest 

już auto... 

Spojrzała niepewnym wzrokiem na Szkraba, jakby się zastanawiała, czy go jeszcze raz 

pocałować.  Ale  we  wzroku  Szkraba  było  coś,  co  nie  zachęcało  do  pocałunku.  Doreen 

Garrison westchnęła z ulgą. Był to okropny dzień... Czuła się tak niezręcznie wobec tego syna 

dryblasa  w  niemożliwym  ubraniu,  z  kudłami  na  głowie,  który  w  dodatku  chyba  nie  umiał 

mówić. Co się stało z jej rozkosznym maleńkim Szkrabem? Ale wypełniła swój obowiązek... 

zapewniła mu przyszłość... szczegółami zajmie się Lawrence. 

Pogłaskała go po głowie. 

background image

- Do widzenia, aniołku. Tak mi przykro, że nie mogę dłużej zostać. 

Proszę cię, przez następne dwanaście lat już tak nie rośnij... Do widzenia, Noro, masz 

na imię Nora, prawda? 

-  Do  widzenia  pani  -  odpowiedziała  wyniośle  Pat,  myśląc  z  przykrością,  że  pani 

Garrison nie zauważy jej tonu. 

Doreen  Garrison  pobiegła  ścieżką  jak  ptak  wypuszczony  z  klatki,  pozostawiając  za 

sobą smugę egzotycznych perfum. Szkrab stał na schodkach i patrzył, jak odchodzi ta, która 

tyle lat królowała w jego sercu. Czy zatrzyma się i pomacha mu ręką? Nie, odjechała. 

Jego bukiet stał na stole w sieni. Zapomniała wziąć kwiatek. 

- No co, jak ci się spodobała twoja matka? - spytała ciotka Maria. 

Szkrab mrugnął oczami. Dotknął go szorstki ton ciotki. 

- Ona jest... jest bardzo piękna - wyjąkał. 

Ciotka Maria wzruszyła kościstymi ramionami. 

- No, zadbała w każdym razie o twoją przyszłość. Na przyszły rok będziesz chodził na 

kurs przygotowawczy, a potem pójdziesz na studia. Mówi, że możesz sobie wybrać zawód, a 

ona  poniesie  wszystkie  koszta...  Tak  wydziwiała  nad  twoim  ubraniem,  jakby  to  ona  za  nie 

zapłaciła.  Masz  dostać  dwa  nowe  garnitury,  szyte  na  miarę.  Jej  syn  nie  będzie  chodził  w 

starych łachach. No, no! 

Oburzona ciotka Maria wróciła do kuchni. 

Szkrab spojrzał na Pat zgaszonym wzrokiem. Poczuła, że dławi ją w gardle. 

- Czy po kolacji możesz przyjść do Sielanki? Chcę cię o coś poprosić. 

 

 Popiół do popiołu  

 I  

 Kiedy  Pat  przyszła  do  Sielanki,  Szkrab  leżał  z  twarzą  ukrytą  w  paprociach.  Koło 

niego siedział mały piesek o wielkim sercu, pilnując owiniętej w papier paczki. 

Pat  bez słowa usiadła obok. Dziś  uświadomiła sobie, że życie pełne jest milczących 

tragedii. Tak bardzo chciała dopomóc Szkrabowi. 

Judysia  chętnie  opowiadała,  jak  uczyła  czteroletnią  Pat  mówić  „proszę”.  Któregoś 

dnia Pat nie mogła sobie tego słowa przypomnieć. - Judysiu - spytała - co ja mam powiedzieć, 

żeby  dostać  to,  czego  chcę?  -  Ach,  gdyby  teraz  potrafiła  znaleźć  magiczne  słowo,  które 

pomogłoby Szkrabowi. 

background image

Tego wieczoru w Sielance było niezwykle pięknie. Po bladobłękitnym niebie sunęły 

pierzaste  obłoki.  W  powietrzu  unosił  się  zapach  koniczyny.  Kraniec  dolinki  spoczywał  w 

cieniu drzew, ale poza tym wypełniona była czerwonym jak wino odblaskiem zachodu. 

-  Żałuję  -  powiedział  Szkrab  przewracając  się  tak,  że  jego  głowa  znalazła  się  na 

kolanach Pat. - Żałuję, że się spełniły moje marzenia... były takie piękne... 

-  Rozumiem  -  powiedziała  cicho  Pat  i  pogłaskała  go  z  czułością  po  głowie.  W 

Szkrabie coś się rozluźniło i mógł wylać z siebie całą gorycz. 

-  Ona...  ona  dała  mi  dziesięć  dolarów.  Czułem  jak  ten  pieniądz  pali  mi  rękę.  I  ona 

pośle mnie na uniwersytet. Ale wcale jej nie obchodzą moje plany. Pokazałem jej dom, który 

dla niej narysowałem. Śmiała się. 

- Szkrabie... mnie się wydaje, że twoja matka była po prostu strasznie zaskoczona, że 

już nie jesteś małym chłopcem... i nie potrafiła... miała pewnie uczucie, że ma do czynienia z 

kimś obcym... Kiedy następnym razem przyjedzie, będzie inaczej... 

- Czyja to wina, że jestem obcy? I nie będzie następnego razu... 

Zrozumiałem  to,  kiedy  odjeżdżała.  Ona  mnie  nie  kocha...  nigdy  mnie  nie  kochała. 

Wiem. Gdybym nie był taki głupi, tobym od dawna wiedział. 

Pat  nie  mogła  znieść  dźwięczącej  w  jego  tonie  rozpaczy.  Znów  pogłaskała  go  po 

głowie. 

- Ale ja kocham ciebie, Szkrabie... Prawie tak bardzo jak Sida. 

Szkrab wziął jej rękę i przytulił do mokrego od łez policzka. 

- Dziękuję ci, Pat. I... Pat, czy mogę cię o coś prosić? Od dziś nazywaj mnie Hilarym. 

Szkrab to takie głupie przezwisko dla dorosłego chłopca. 

Pat  zrozumiała,  dlaczego  nie  chce  więcej  słyszeć  tego  słowa,  które  kiedyś  było 

pieszczotliwym przezwiskiem nadanym mu przez matkę. 

Chyba wtedy go kochała? 

-  Będę  się  starała...  ale  nie  będziesz  mi  miał  za  złe,  jeśli  czasem  zapomnę?  -  I 

pomyślała:  „Będę  do  niego  mówić  Hilary,  ale  w  myślach  nie  przestanę  go  nazywać 

Szkrabem”. 

- Już ci wspominałem, Pat, że chcę cię prosić o przysługę. Nie dałem jej tych listów. 

Rozpalę na tej skałce ognisko, a ty je spalisz, dobrze? 

Pat zgodziła się. Cóż innego można by teraz z tymi listami zrobić? 

Szkrab rozpalił ognisko, Pat otworzyła paczkę i kolejno wrzucała listy w wygłodniałe 

płomienie.  Czuła  się  okropnie.  Kiedy  Szkrab  był  mały  i  nie  mógł  zdobyć  papieru,  pisał  na 

rozmaitych świstkach, na tytułowej stronie starego podręcznika... na odwrotnej stronie jakiejś 

background image

ulotki...  czasem  nawet  na  starannie  pociętym  papierze  do  pakowania.  Dla  matki  takie  listy 

powinny  być  skarbem.  A  Doreen  Garrison  nawet  ich  nie  zobaczy!  Od  czasu  do  czasu  Pat 

widziała jakąś linijkę... „Najukochańsza mamusiu... może któregoś dnia będziesz mogła mnie 

odwiedzić...  w  zeszłym  tygodniu  byłem  pierwszym  uczniem  w  klasie,  to  dla  ciebie,  moja 

najdroższa mamusiu...” Pat bezsilnie zazgrzytała zębami. 

Po spaleniu ostatniego listu Pat wzięła popiół i rozsypała go w strumyczku. 

-  No,  zrobione!  -  Hilary  wstał,  wyglądał  na  starszego,  miał  zaciśnięte  szczęki,  jego 

głos nabrał nowego tonu człowieka, który skończył z dziecinnymi głupotami. - Teraz zabiorę 

się do nauki... 

pójdę na uniwersytet... zostanę architektem i będę sławny. 

Wracali  w  milczeniu.  Wstał  księżyc,  latały  nietoperze.  Gdzieś  w  świerkach  za 

Sielanką nawoływała sowa. Nad Srebrnym  Gajem  zawisła ogromna złota gwiazda. Rozstali 

się na mostku. Pat spojrzała na przyjaciela. 

- Dobranoc, kochany Szkrabie... chcę powiedzieć Hilary. 

- Dobranoc, Pat. Jesteś fajna! Pat... masz takie prześliczne oczy... 

- Ejże, tak ci się tylko wydaje w tym księżycowym świetle - odpowiedziała Pat. 

 

 Ii  

 Pat  pomagając Judysi  umyć wiadro po mleku i  zagonić kurczęta, opowiedziała jej o 

Doreen Garrison. 

- Judysiu, ona była taka... taka... 

- Co, pyszniła się? 

-  O  nie,  była  bardzo  uprzejma...  tak  uprzejma  jak  wobec  obcych  ludzi...  ale  miałam 

wrażenie,  że  w  ogóle  nas  nie  widzi.  Trudno  mi  uwierzyć,  Judysiu,  że  może  istnieć  taka 

matka... 

-  Wstyd  pomyśleć,  ale  różne  bywają  matki,  dobrze  że  nic  o  tym  nie  wiesz.  Ale 

przestań  się  trapić,  taką  ją  już  Najwyższy  stworzył  i  ty  tego  nie  zmienisz.  Pomódl  się  za 

biedne sieroty i ciesz się, że twoja mamusia ma korzenie. 

- Korzenie? 

-  Przecie  powiadam.  A  ta  Doreen  nie  ma.  Jak  się  człowiek  nigdzie  nie  zakorzeni,  to 

miota nim wiatr. 

-  Cały  czas  czułam,  że  ona  jest  tutaj  wbrew  swej  woli  i  jak  tylko  wyjedzie,  zaraz 

zapomni o Szkrabie. 

background image

- Przecie powiadam. Maria Gordon mówiła kiedyś, że na całym świecie nie ma drugiej 

takiej,  która by o wszystkim na świecie umiała zapomnieć, jak ta wdowa po Kubie. Żal  mi 

twojego Szkraba. 

Zaproś go jutro na obiad. Upiekę dla niego ciasto z jagodami. 

-  On  teraz  chce,  żeby  go  nazywać  Hilarym...  Taki  dziwny  zbieg  okoliczności.  W 

zeszłym tygodniu postanowiłyśmy z Bietką, że będziemy mówić do siebie Elżbieto i Patrycjo. 

Ale oczywiście - dodała pospiesznie - nie oczekujemy, żeby tak do nas mówili inni. 

- No to i dobrze, złotko, bo dla mnie jesteś i pozostaniesz Pat. 

- Pat ze Srebrnego Gaju - oświadczyła radośnie Pat. 

Wyszła z domu, bo umówiła się z Bietką, że opowie jej o matce Szkraba... Nie, nie 

powie  wszystkiego,  ale  wystarczająco  dużo,  żeby  Bietka  wiedziała,  jak  się  mają  sprawy,  i 

nieostrożnym słowem nie zraniła uczuć Szkraba. 

Pierwsza  przyszła  pod  Czuwającą  Sosnę  i  czekając  przytuliła  twarz  do  chropawej 

kory.  Noc  była  cudowna,  Pat  czuła  swą  przynależność  do  pięknego  świata.  Gdybyż  mogła 

podzielić się swym zachwytem z wszystkimi ludźmi. A tu biedny Szkrab leży z McGintym na 

kopie siana i próbuje zapomnieć o swym złamanym sercu. To niesprawiedliwe, że jest taka 

szczęśliwa,  choć  on  cierpi.  Ale  była  szczęśliwa,  noc  urzekła  ją,  a  u  jej  stóp  znajdował  się 

kochający Srebrny Gaj, słychać było, jak pogwizduje Józek, jak szczeka jego psiak. I czekała 

na najmilszą przyjaciółkę, jaką można sobie było wyobrazić. O, Bietka nadchodzi ścieżką. 

- Musimy  go teraz jeszcze bardziej kochać, żeby mu  było  lżej  - oświadczyła Bietka, 

kiedy  Pat  jej  wszystko  opowiedziała,  wszystko  prócz  spalenia  listów,  wiedziała,  że  to  musi 

pozostać tajemnicą jej i Hilarego. 

 

 Jego miejsce jest na morzu  

 I  

 Kiedy  we  wrześniu  rozpoczęły  się  zajęcia  szkolne,  w  Srebrnym  Gaju  odbyła  się 

rodzinna narada. Zdecydowano, że Pat  musi chodzić na kurs przygotowawczy i  następnego 

roku  zdawać  egzamin  do  Akademii  Królowej.  Pat  protestowała,  ale  ojciec  był  nieugięty. 

Winnie udało się wykręcić, bo zrozumiał, że ta śliczna główka nigdy nie pojmie, czym różni 

się imiesłów od przymiotnika; ale Pat, choć nie należała do najlepszych uczennic, przynosiła 

ze szkoły dobre świadectwa, musi więc pójść do Akademii i zdobyć dyplom nauczycielki. 

- Potem będziesz pracowała w naszej szkole i mieszkała w domu oświadczył ojciec i 

była to jedyna pociecha. Pat pobiegła rozgoryczona do kuchni i zwierzyła się Judysi. 

- No, no, złotko, powinnaś się kształcić! 

background image

Nie miała nic przeciwko kształceniu się, ale nie chciała wyjeżdżać z domu. 

- Ja nie jestem taka jak moje koleżanki, Judysiu. One marzą o tym, by iść do wyższej 

szkoły i zdobyć zawód. A ja nie... Ja chcę tylko zostać w Srebrnym Gaju i pomagać tobie i 

mamie.  Tu  bym  miała  mnóstwo  do  roboty,  przecież  sama  wiesz.  Mama  nie  jest  w  dobrej 

formie. A jeśli chodzi o wykształcenie to mogę się kształcić sama... Lubię się kształcić. 

- No, no, pewnie, że masz trochę racji, złotko. Ale tu chodzi nie tylko o to. Pieniądze 

nie rosną na drzewach. 

- Jak by to było zabawnie! - Pat wyobraziła sobie na gałęziach drzew maleńkie złote 

dolary, wyglądające z daleka jak pączki kwiatów. 

- Twój tata nie jest bogaty... utrzymanie takiej rodziny dużo kosztuje, rośniecie, trzeba 

was ubrać... Musisz mu trochę dopomóc, nim nie wyjdziecie za mąż i nie opuścicie domu. 

- Wcale nie chcę, żeby ktoś opuszczał dom albo wychodził za mąż. 

- Bo jesteś bardzo niemądra. 

Pat powoli zaczęła uświadamiać sobie, że rzeczywiście jest niemądra... pewne rzeczy 

muszą  się  w  końcu  zdarzyć.  Na  przykład  Winnie  miała  wielbiciela.  Nie  wielbicieli,  ale 

prawdziwego  konkurenta;  wielbiciele  już  od  roku  oblegali  dom  i  Pat  przyzwyczaiła  się  do 

nich,  a  także  do  opowieści  Winnie  o  „randkach”.  Ale  pojawił  się  Franek  Russell,  inni 

kawalerzy znikli i Winnie rumieniła się, gdy Judysia jej nim dokuczała. Pat tak znienawidziła 

Franka, że chwilami przestawała być uprzejma. 

Judysia zniecierpliwiła się. 

- Pójdź po rozum do głowy, Pat. Franek jest dobrą partią. 

Russellowie wiedzą, że „ręka rękę myje”. I jest jedynym synem, jego matka nie żyje i 

biegają  za  nim  wszystkie  dziewczyny  z  Wybrzeża  Zatoki.  W  tym  pięknym  starym  domu 

Russellów  Winnie  będzie  królową  i  żadna  teściowa  nie  zacznie  kręcić  nosem,  jak  zechce 

przestawić kanapę. No i Wybrzeże Zatoki jest niedaleko domu. 

- Winnie jest jeszcze za młoda, by myśleć o małżeństwie - zaprotestowała Pat. 

- No, no, ma już osiemnaście lat. Pewnie, że nie wyjdzie za mąż zaraz, zaloty muszą 

potrwać. Ale to poważna sprawa, widziałam, jak Franek na nią patrzy. On wie, gdzie znaleźć 

dobrą żonę. 

- Franek nie jest zbyt inteligentny... - parsknęła Pat. 

- Patrzcie ją! Pewnie, że nie czyta wierszy i nie buduje zamków na lodzie jak ten twój 

Szkrab. Ale zna się na polityce, jak to już zauważył Długi Alek, i wcale się nie zdziwię, jeśli, 

jeszcze nim wyłysieje, trafi do parlamentu. Winnie też nie jest uczona, ale nikt na Wyspie nie 

piecze lepszych biszkoptów i będzie wspaniałą panią domu, już ja ci to mówię! 

background image

Pat nie chciała tego słuchać. Myśl, że Winnie choćby po najdłuższych zalotach opuści 

dom, wydawała jej się czymś potwornym. 

Dalej  nienawidziła  Franka,  ale  pogodziła  się  z  kursem  przygotowawczym  i  z 

determinacją zabrała się do nauki, żeby nie przynieść wstydu Srebrnemu Gajowi. 

Wiedziała, że sąsiedzi uważają Gardinerów ze Srebrnego Gaju za „mało ambitnych”. 

Józek skończywszy piętnaście lat twardo odmówił dalszego uczęszczania do szkoły, Winnie 

w szkole była „tępa”, a Sida interesowała wyłącznie praca na roli. Więc to jej przypadło  w 

udziale bronić honoru rodziny. 

- Tak się  cieszę, Judysiu,  że Bietka też chodzi  na ten kurs. Z początku  jej  ojciec nie 

chciał się na to zgodzić, uważał, że ona nie ma dosyć sił. Ale Bietka go ubłagała. Jeśli będzie 

ze mną w Akademii, to jakoś to wytrzymam... jeśli oczywiście zdam. 

- Jeśli zdasz? No pewno, że zdasz, jak się przyłożysz do nauki. 

Mądra z ciebie dziewczynka. Widzę przecież, że sobie dajesz radę z tą dziwną algebrą 

i tą geometrią, która przeraża nawet Dżentelmena Toma. 

- Geometria jest moim ulubionym przedmiotem, Judysiu. Bietka jej nie lubi, ale poza 

tym  lubi  to  wszystko,  co  ja.  Postanowiłyśmy,  że  przez  całą  zimę  będziemy  się  co  wieczór 

dwie godziny razem uczyć, a potem gadać! 

- Co to, to wierzę. Nigdy wam się nie zamykają usta. 

- No tak. Ale czasem wcale nie rozmawiamy. Siedzimy i myślimy. 

Albo i nie myślimy. Po prostu miło nam jest być razem. I wiesz, Judysiu, Bietka i ja... 

- Jakoś nie słyszę, żebyście mówiły do siebie Patrycjo i Elżbieto. 

Pat roześmiała się. 

- Próbowałyśmy. Ale nam nie wyszło. Miałyśmy uczucie, że zwracamy się do kogoś 

obcego. Ale chciałam powiedzieć, że postanowiłyśmy przeczytać całą Biblię od początku do 

końca. Nie pominiemy ani jednego rozdziału, nawet tych strasznych imion w Księdze Numeri 

*. 

(*  Księga  Numeri  -  czwarta  księga  biblijnego  Pięcioksiągu  [Księgi  Mojżeszowe] 

przedstawiająca niektóre wydarzenia z pobytu Żydów na pustyni, przeplatane różnorodnymi 

przepisami prawnymi.) Nie masz pojęcia, Judysiu, jaka Biblia jest ciekawa, kiedy się ją czyta 

tak jak powieść. 

- Jak to nie wiem? Czy to ja nie czytałam Biblii jeszcze na długo przed tym, nim ty się 

urodziłaś?  Ale  ja  pomijam  te  imiona.  Zawsze  się  zastanawiałam,  czy  w  tamtych  czasach 

ludzie  nie  zdrabniali  imion  i  jak  właściwie  do  siebie  mówili?  Jak  myślisz,  Pat,  czy  matka 

Jehazafata zwracała się do niego pełnym imieniem wołając go na kolację? 

background image

 

 Ii  

 Mijała jesień, rozpłomieniły się klony wokół Ukrytego Pólka, w Sielance zbrązowiały 

paprocie.  Jordan  zdążał  do  morza  wśród  fioletowych  astrów.  Po  ślicznym  wrześniu  i 

łagodnym październiku nastąpił smutny listopad, smugi deszczu przesłaniały wzgórza. 

I nagle, najniespodziewaniej w świecie, na rodzinę w Srebrnym Gaju spadł cios. 

Wszyscy  z  wyjątkiem  Józka  spędzili  sobotnie  popołudnie  i  wieczór  na  farmie 

Wybrzeża  Zatoki...  tam,  odkąd  pamiętała  Pat,  nic  się  nie  zmieniło.  Zaczęła  kochać  za  to 

Wybrzeże Zatoki. Ciotka Franciszka i ciotka Honorata były równie „majestatyczne”, tyle że 

przestały  przepytywać  ją  z  Biblii  i  stukać  naparstkiem  w  głowę,  gdy  były  z  niej 

niezadowolone. Często zresztą bywały z niej niezadowolone, ale Pat się to podobało, to też 

oznaczało, że nie nastąpiła żadna zmiana. 

Kuzyn  Danny  wciąż  się  tajemniczo  uśmiechał.  Prababka  wciąż  żyła,  wciąż  miała 

dziewięćdziesiąt  osiem  lat...  i  wcale  nie  wyglądała  starzej.  Za  każdym  razem  widząc  Pat 

powtarzała:  „ładna  to  ona  nie  jest”  -  tym  samym  opryskliwym  tonem,  jakby  to  była  wina 

dziewczynki. 

Bietka  pojechała  z  nimi  i  to  dodało  jeszcze  uroku  temu  dniu.  Tak  przyjemnie  było 

wszystko  jej  pokazywać.  Ciotki  lubiły  Bietkę,  któż  mógłby  jej  nie  lubić?  Nawet  prababka 

spojrzała na nią z aprobatą i zapomniała wypomnieć Pat, że nie jest ładna. 

Kiedy  wrócili,  Pat  odprowadziła  Bietkę  na  wzgórze;  ochłodziło  się,  zaczął  prószyć 

śnieg. Pat weszła do kuchni i od razu zobaczyła, że coś się stało, coś bardzo złego. Matka była 

blada jak ściana... 

Winnie  płakała...  płakała  nawet  Judysia.  Sid  wyglądał  tak,  jakby  walczył  ze  łzami. 

Ojciec stał koło stołu trzymając w ręku list. 

Pat rozejrzała się. W kuchni byli wszyscy... z wyjątkiem... z wyjątkiem... 

- Gdzie Józek? - zawołała. 

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem Winnie wyszlochała: 

- Wyjechał... 

- Wyjechał? Dokąd? 

-  Jest  na  morzu.  Po  południu  pojechał  do  portu,  zaciągnął  się  na  statek  Pierce’a 

Morgana i płynie na Karaiby. 

-  A  ja,  głupia,  niczego  nie  podejrzewałam  -  rozpaczała  Judysia.  Przyszedł  z  taką 

dziwną miną i powiedział, że skoczy do Srebrnych Mostów. Gdybym przypuszczała, co mu 

chodzi po głowie, tobym się go uczepiła i nie puściła, nim zacznie się odpływ... 

background image

- Nic by to nie pomogło - zauważył  Długi Alek - prędzej czy później wyruszyłby na 

morze.  Już  od  jakiegoś  czasu  o  tym  wiedziałem.  Ale  jest  jeszcze  taki  młody...  I  jak  mógł 

zniknąć bez słowa pożegnania... to bezlitosne... no, no, Marychno! 

Bo matka odwróciła się i ze szlochem ukryła twarz na jego ramieniu. Ojciec zabrał ją 

na górę. Za nimi poszły Winnie i Przylepka. Sid wyszedł z domu, a Pat rzuciła się płacząc w 

ramiona Judysi. 

- Judysiu... ja tego nie zniosę... jak Józek mógł nam to zrobić? 

- No tak, dobrze powiedział Długi Alek. Młodość jest bezlitosna... 

Młodzi  nie  rozumieją...  No,  no,  kochanie,  uspokój  się.  Pamiętaj,  że  najciężej  jest 

twojej mamie... A Józek kiedyś wróci... 

- Ale już nie zostanie! Nigdy nie przestanę nienawidzić tego dnia, nigdy! 

- No, no, nie bądź cyniczna - napomniała Judysia, która lubiła używać trudnych słów 

nie bardzo wiedząc, co znaczą. - Co ci zawinił ten biedny dzień? Musimy spojrzeć prawdzie 

w  oczy.  Pomyśl  o  Zawadiackim  Dicku  i  o  twoim  stryjku  Horacym.  Józek  wdał  się  w 

Horacego.  I  wiedział,  że  jakby  się  zaczął  żegnać,  to  Długi  Alek  próbowałby  go  zatrzymać. 

No,  Pat,  głowa  do  góry.  Musisz  być  dzielna  ze  względu  na  matkę.  Sid  zajmie  się 

gospodarstwem, on ma do tego żyłkę. Kocha pracę na roli - Józek nigdy jej nie lubił - i potrafi 

nawet prowadzić automobil, choć Najwyższy na pewno czegoś takiego nie przewidział. Józek 

wyjechał, ale nie zabrał z sobą Srebrnego Gaju. Czy widziałaś list, który zostawił na biurku 

Długiego Alka? Tam jest prośba do ciebie: „Powiedzcie Pat, żeby zajęła się moim Fryckiem”. 

I pomyślał też, kochaneczek, o mnie, choć jak zawsze zażartował. „Powiedzcie Judysi, żeby 

przed moim powrotem te kocięta z obrazu wreszcie wyrosły!” Zawsze się z nich śmiał! 

Ale Pat długo nie mogła się śmiać. Ostatnia pogodziła się z sytuacją. A wtedy zaczęła 

się tego wstydzić. Ale dopiero w połowie zimy przestała spędzać bezsenne noce, ilekroć na 

morzu  był  sztorm,  i  mogła  cieszyć  się  listami  od  Józka  z  czarującymi  zagranicznymi 

znaczkami, które zaczęła zbierać Przylepka. 

W  listach  Józek  opowiadał  o  wspaniałych  portach  i  odległych  krajach,  o  całej  tej 

swojej wielkiej przygodzie, i Pat wbrew woli czuła dreszcz podniecenia. I choć trudno było w 

to  uwierzyć,  Srebrny  Gaj  świetnie  radził  sobie  bez  Józka.  Sid  dzielnie  zajął  jego  miejsce, 

szczerze mówiąc Sid był zachwycony, że może przestać chodzić do szkoły, matka znów się 

zaczęła uśmiechać. Franek Russell pocieszył Winnie, nikt już nie łapał się na tym, że czeka, 

aż rozlegnie się wesołe pogwizdywanie Józka. 

Najgorsze  było  to,  że  widać  można  przyzwyczaić  się  do  każdej  zmiany.  Upodobnili 

się do tej dziwnej rodziny w Srebrnych Mostach. 

background image

Jeden syn był w Kalifornii, jeden w Australii, jeden w Indiach, a rodzina zdawała się 

tym wcale nie przejmować. 

-  No,  no,  złotko,  jak  moglibyśmy  żyć,  gdyby  Najwyższy  nie  ofiarował  nam  daru 

zapominania. 

- Ale Gwiazdka była okropnie smutna - westchnęła Pat. - Po raz pierwszy nie byliśmy 

wszyscy razem. Cały czas myślałam o tym, co kiedyś usłyszałam. Że jeśli raz kogoś z rodziny 

tego dnia zabraknie, to już nigdy nie będą wszyscy świętować wspólnie Bożego Narodzenia. 

Nie mogłam nic jeść... nie rozumiem, jak inni mogli... 

-  Ale  wieczorem  zajrzałaś  do  kuchni  i  zrobiłyśmy  sobie  ucztę  z  resztek  -  zauważyła 

bezlitośnie Judysia. 

 

 Iii  

 Wszystko  mija.  Zanim  się  spostrzegli,  zima  przemieniła  się  w  wiosnę.  Cała  rodzina 

oczekiwała przyjazdu Józka. W marcu nadeszła smutna nowina. Nie wróci do domu na statku 

Pierce’a Morgana. 

Zaciągnął  się  na  okręt  płynący  do  Chin.  To  było  rozczarowanie,  ale  tymczasem 

marzec przeszedł w kwiecień, w drzewach zaczęły krążyć soki, na Pólku Sadzawki odezwały 

się żaby, trzeba było zbierać i palić gałęzie, które zimą wiatr zerwał z drzew. 

Zbierali  je  Pat  i  Sid,  a  potem  wraz  z  Bietką  i  Hilarym  palili  wieczorem  wesołe 

ognisko... Obecnie Pat nie odprowadzała już do domu Bietki... robił to Sid. Nie martwiło to 

Pat, przeciwnie, była szczęśliwa, bo wyglądało na to, że Sid zakochał się w Bietce. 

-  Nareszcie  przestało  się  słyszeć  o  tej  Mai  Binnie.  Judysiu,  czy  to  by  nie  było 

cudownie, żeby Sid ożenił się z Bietką! 

- No, no, nie baw się w swatkę - ironicznie napomniała ją Judysia. 

Zresztą niezależnie od tego przyjemnie było zostawać we dwójkę z Hilarym na grobie 

Płaczliwego  Willa  i  omawiać  wszystkie  sprawy  świata.  Pat  nauczyła  się  już  mówić  do 

przyjaciela:  Hilary,  zaczęła  tak  nawet  o  nim  myśleć  i  tylko  w  momentach  podniecenia 

nazywała  go  dawnym  przezwiskiem.  Ale  dla  Judysi  Szkrab  pozostał  Szkrabem  i  nawet  nie 

próbowała tego zmieniać. 

-  Kochane  dzieciska  -  mówiła  do  Dżentelmena  Toma,  patrząc  na  nich  z  kuchennego 

okna. - Co też ich czeka w życiu? Jak długo jeszcze uda im się zachować tę beztroskę? 

Dżentelmen Tom nie potrafił jej odpowiedzieć. 

background image

Kwiecień stał się majem, dzika wiśnia w Sielance zapłonęła białym  płomieniem,  po 

ogrodzie  zaczęły  wytańcowywać  żonkile,  zakiełkowały  irysy  -  Pat  co  dzień  odkrywała  coś 

nowego. 

-  Człowiek  w  zimie  zapomina,  jak  cudowna  jest  wiosna,  i  ma  co  roku  miłą 

niespodziankę. 

Wreszcie  maj  przeszedł  w  czerwiec,  koło  płotu  zakwitł  fioletowy  bez  i  zabłyszczał 

Judysiny klomb z bratkami, z wielkimi aksamitnymi białymi bratkami, a wzgórza mieniły się 

wszystkimi odcieniami zieleni. 

- Judysiu, nigdzie nie ma takiej wiosny jak w Srebrnym Gaju. 

Spójrz na ten irys, jest biały jak śnieg, ale każdy płatek ma szafirowe obramowanie. 

To irys Józka, zasadził go zeszłej wiosny... Gdzie on teraz może być? 

-  Wszystko  wskazuje  na  to,  że  z  drugiej  strony  świata.  Powiedz  no  mi,  Pat,  czy  ty 

rozumiesz, jak się to dzieje, że ludzie z tamtej strony trzymają się powierzchni ziemi? 

Pat próbowała wyjaśnić, ale Judysia pokręciła głową. 

- Muszę być głupia, bo nic nie chwytam... 

-  Nie,  nie,  to  moja  wina  -  zaprzeczyła  Pat  -  boli  mnie  głowa  i  nie  potrafię  ci  dobrze 

wytłumaczyć. 

-  No  pewnie,  że  boli,  ty  się  za  dużo  uczysz.  Pewnikiem  ta  algebra,  siedzisz  nad  nią 

dniem i nocą i nikt mi nie wmówi, że to przedmiot dla dziewcząt. 

- Muszę się uczyć, Judysiu. Egzaminy są już za miesiąc, a ja muszę zdać. Gdybym nie 

zdała, strasznie rozczarowałabym rodziców. Nie boję się matematyki. Zawsze ją lubiłam. Ale 

pamiętasz, jak mi zawsze było żal biednych A i B, i C, strasznie się musiały napracować. D 

miało lżej... 

-  Pamiętam,  pamiętam...  Podnosiłaś  główkę  znad  zeszytu  i  pytałaś  żałośnie,  czy  A 

nigdy nie miewa wakacji... Jestem pewna, że dostaniesz dobre stopnie. 

- Nie. Wyłożę się na historii. Nie mogę zapamiętać dat. 

- Dat? A kogo obchodzą daty? Po co komu dokładna data, kiedy wszystko działo się 

tak dawno temu... 

-  Egzaminatorzy  będą  innego  zdania,  Judysiu.  A  ja  tak  naprawdę  znam  tylko  dwie 

daty.  Juliusz  Cezar  wylądował  w  Brytanii  w  55  roku  p.n.e.,  a  bitwa  pod  Waterloo  miała 

miejsce w 1815 roku. 

- Mój prapradziad zaginął pod Waterloo - oświadczyła Judysia. - I zostawił prababkę z 

dziewięciorgiem dzieci. Ale teraz, po wojnie światowej, nikt się już nie rozczula nad jeszcze 

jedną wdową. Czy pamiętasz wojnę, Pat? 

background image

-  Miałam  pięć  lat,  kiedy  podpisano  zawieszenie broni.  Pamiętam  ognie  sztuczne  nad 

miastem... I trochę pamiętam, jak przedtem starsi o niej rozmawiali. Teraz to się wydaje złym 

snem... Ty, Judysiu, nigdy nie mówisz o wojnie. 

-  O  czym  tu  mówić?  Przez  całą  wojnę  wstydziłam  się,  że  nikt  z  moich  nie  bierze  w 

niej udziału... i cieszyłam, że Józek i Sid są jeszcze dziećmi. Twoja matka i ciotka Azalka, i ja 

cały czas robiłyśmy na drutach skarpety dla żołnierzy. Nie lubię myśleć o tamtych czasach, 

wszyscy wymyślali Kajzerowi, twój tato i stryjek Tom rozpaczali, że są za starzy, by pójść na 

front,  a  my  nie  sypiałyśmy  po  nocach  bojąc  się,  czy  nie  uda  im  się  obejść  przepisów.  A 

jednocześnie wstydziłyśmy się, że nie możemy nalepić na oknie klonowego liścia... 

Och,  dużo  także  było  śmiesznych  rzeczy.  Dziewczyny  z  taką  dumą  brały  pod  rękę 

chłopców w khaki, a twój stryj Tom co rano przed śniadaniem wyśpiewywał na podwórzu ten 

hymn  nienawiści.  Jeśli,  dojąc  krowy  nie  słyszałam,  jak  się  wydziera:  „Wolę  zginąć  w 

okopach niż żyć pod niemieckim jarzmem”, to zaraz leciałam do Jaskółczego Gniazda, żeby 

zobaczyć, czy nie łamie go w krzyżu. 

Podczas  głosowania  za  Unią  tak  się  roznamiętnił,  że  bałam  się,  że  go  trafi  szlag. 

Złapał  ciotkę  Edytę,  jak  się  modliła,  żeby  przegłosowano  Unię,  i  strasznie  się  wściekł. 

Krzyknął, że wyborów nie wygrywa się modlitwami, i siłą zaprowadził ją do urny, choć całą 

drogę protestowała, że to nie przystoi kobiecie. Nigdy nie widziałaś takiej awantury. Sandy 

Taylor  z  Wybrzeża  Zatoki  dał  na  imię  swemu  pierworodnemu  John  Dellico  Douglas  Haig 

Lloyd George Bonar Law Kitchener. Szkoda, że nie widziałaś twarzy pastora podczas chrztu! 

A potem wszyscy nazywali tego chłopaka Szczapą, bo straszny był z niego chudzielec... 

Opowiadano,  że  Ralf  Morgan  ożenił  się  z  Janką  Fisher,  żeby  uniknąć  poboru.  Nie 

znam  się  na  małżeństwie,  ale  wydaje  mi  się,  że  każdy  rozsądny  człowiek  wolałby  stawić 

czoło Kajzerowi niż żenić się z Fisherówną. Ralf też chyba doszedł do tego wniosku. Bo jak 

odprawiano  żałobne  nabożeństwo  za  poległych,  to  westchnął  ciężko  i  szepnął  mi  na  ucho: 

„Ach, Judysiu, oni chociaż spoczywają w spokoju”... No cóż, wszystko to minęło i chyba już 

się nie powtórzy, teraz kiedy kobiety też mają prawo głosu. 

- Stary Bill Smith ze Srebrnych Mostów nie zgodziłby się z tobą, Judysiu. Powiada, że 

kobiety są nierozgarnięte i na świecie zrobi się jeszcze większy bałagan. 

- Jak by to było możliwe - zauważyła ironicznie Judysia. - Stary Bill sądzi wszystkie 

kobiety  po  własnej  żonie...  Pamiętam,  że  jak  pierwszy  raz  miałam  głosować,  to  włożyłam 

moją jedwabną niebieską suknię i pantofle na wysokich obcasach i taka byłam podniecona, że 

sama nie wiedziałam, gdzie stawiam krzyżyk. Twój tata twierdził, że postawiłam koło innego 

background image

kandydata. Ale mój przeszedł, więc nawet jeśli się pomyliłam, to nic nie zaszkodziło. Potem 

już nigdy nie głosowałam, bo ile razy były wybory, miałam coś pilnego do roboty. 

-  Stryj  Tom  mówi,  że  każdy  powinien  korzystać  z  prawa  wyborczego...  że  to  jego 

obywatelski obowiązek. 

-  Widzieliście  go!  Ładnie  mówi,  nie  powiem.  Ale  trudno,  żeby  mi  zgniły  pomidory, 

zanim  je  wsadzę  w  weki,  bo  mnie  zachciało  się  pójść  głosować!  Rządy  się  zmieniają,  a  w 

spiżarni Srebrnego Gaju muszą być weki i konfitury! 

 

 Dżentelmen Tom przesiaduje na schodach  

 Pat  niepotrzebnie  martwiła  się  egzaminem  z  historii.  Los  zrządził,  że  owego  roku 

wcale go nie zdawała. Ból głowy, na który się uskarżała, nie tylko następnego dnia nie minął, 

ale w dodatku rozbolało ją gardło. Matka poradziła jej, by została w łóżku, i Pat zgodziła się 

tak chętnie, że zaalarmowało to Judysię. 

Następnego ranka, bardzo niespokojna, zajrzała do Pat. 

Pat miała wypieki i spojrzała na nią rozgorączkowanymi oczyma. 

- Ten umarły zegar zaczął tykać. Judysiu, zrób coś, żeby przestał. 

Tak strasznie boli mnie od tego głowa! 

Judysia wybiegła, obudziła panią Gardiner i zadzwoniła po doktora Bentleya. 

Pat miała szkarlatynę. 

Z  początku  nikt  się  zbytnio  nie  przejął.  Józek  i  Winnie  przeszli  w  dzieciństwie 

szkarlatynę i nie było to takie straszne. Ale w miarę upływu dni nad Srebrnym Gajem zawisła 

ciemna chmura niepokoju. 

Doktor  Bentley  ponurym  tonem  wspomniał  o  komplikacjach.  Matce,  która  nie 

przechodziła  szkarlatyny,  zabroniono  wstępu  do  pokoju  chorej,  zajmowała  się  nią  Winnie  i 

Judysia. 

Judysia  nie  chciała  słyszeć  o  pielęgniarce.  Nie  zapomniała  panny  Martin.  Nikt  nie 

wiedział, kiedy Judysia sypia i czy w ogóle sypia. Całe noce siadywała przy Pat w fotelu z 

czasów królowej Anny, miał wykoślawione nogi i wyblakłe obicie, ale Pat zobaczyła go na 

strychu  i  pokochała...  Judysi  nie  zdarzało  się  nawet  zdrzemnąć,  pilnie  czuwała,  czy  Pat  nie 

trzeba podać coś do picia lub czule pogłaskać ją po głowie. Doktor Bentley mówił potem, że 

jest „urodzoną pielęgniarką, która instynktownie wie to wszystko, czego inne kobiety muszą 

się uczyć wiele lat”. 

Kiedy Pat dostała maligny, znosiła przy sobie tylko Judysię. 

background image

Majaczyła.  Wciąż  jej  się  coś  przywidywało.  Płaczliwy  Will  wyrwał  klamkę  z  drzwi 

spiżarni... Szpary w suficie rozpełzły się po całym pokoju... Oto idzie pustą drogą, czyha na 

nią ciemność, a ona nie może dogonić Szkraba, który nie zwracając na nią uwagi oddala się 

niosąc pod pachą nagrobek Emilki... Nie może  wydostać się ze studni,  do której  wrzucił ją 

Zawadiacki  Dick...  Na  próżno  szuka  Ukrytego  Pólka,  zabrała  je  z  sobą  Dorotka...  Słyszy 

pogwizdywanie Józka, szuka go i  nigdzie nie może znaleźć... Ktoś poprzestawiał wszystkie 

meble w Srebrnym Gaju i Pat na próżno usiłuje ustawić je na właściwym miejscu... Niedawno 

pastor mówił w kościele, że świat spoczywa na dłoni Pana Boga. 

- Judysiu, a jeśli Pan Bóg się zmęczy i go upuści? 

- Tego jednego możesz się nie obawiać, kochanie. Uspokój się. 

Potem nadeszły straszliwe dni, kiedy życie Pat wisiało na włosku. 

Doktor Bentley kręcił głową. Rodzina straciła nadzieję. Ale Judysia nie załamała się. 

Żaden  znak  nie  zwiastował  śmierci,  a  Dżentelmen  Tom  nie  ruszył  się  z  podestu  schodów, 

chociaż czasem jeżył się i prychał. 

- Ten zwierzak nie dopuści Złego - mówiła z ufnością Judysia. 

Trzeciej nocy nad ranem, kiedy cały Srebrny Gaj powstrzymywał oddech bojąc się, co 

przyniesie świt,  Dżentelmen Tom wstał,  otrząsnął się, zszedł  na dół  i  położył  się na swojej 

poduszce w kuchni. 

-  Wiedział,  że  już  nie  musi  tu  czuwać  -  oświadczyła  Judysia,  gdy  wreszcie  wzeszło 

słońce.  -  Kryzys  minął.  Jak  wchodziłam  na  górę,  spotkałam  go  na  schodach  i  trzeba  było 

widzieć, jak na mnie spojrzał. Wiedziałam, że zobaczę zmianę, i zobaczyłam. Spójrzcie, jak 

nasza kochaneczka spokojnie śpi. Wesoły nam dzień dziś nastał. 

Posiedź przy niej, Winnie, a ja sobie zrobię herbaty. Muszę się pokrzepić, bo mi się 

kołuje w głowie. 

 

 Ii  

 Rekonwalescencja  Pat  trwała  długo.  Upłynęło  pięć  tygodni,  nim  mogła  usiąść  na 

łóżku  i  sama  wypić  rosół  z  prześlicznej  miseczki  w  niebieskie  kwiatki.  Była  to  zabytkowa 

miseczka z Wybrzeża Zatoki, którą przysłała jej ciotka Honorata. Ciocia Azalka przysłała jej 

złocistą  jak  słońce  poduszeczkę...  A  ciocia  Edyta  przyniosła  lizeskę  koloru  pierwiosnków. 

Wszyscy  byli  dla  niej  strasznie  dobrzy.  Skazana  na  banicję  Bietka  przysłała  jej  leśne 

poziomki,  Hilary  przynosił  pstrągi.  Kiedy  Hilary  skręcił  nogę  i  przez  tydzień  nie  mógł 

wychodzić z domu, Judysia wzięła wędkę Sida, nazbierała robaków i osobiście wybrała się na 

brzeg Jordanu, gdyż Pat nie miała apetytu i trzeba jej było podsuwać smaczne kąski. 

background image

Matka często stawała w drzwiach i patrzyła na nią rozpromienionym wzrokiem. Zza 

balasków  schodów  wyglądała  zaniepokojona  buzia  Przylepki,  której  nie  pozwolono  się 

zbliżać. 

Mimo błagań Pat dopiero po siedmiu tygodniach pozwolono jej wstać. 

-  Już  mam  tak  dosyć  tego  łóżka,  Judysiu.  Jestem  pewna,  że  nie  zaszkodziłoby  mi, 

gdybym  chwilę  posiedziała  koło  okna.  Tak  strasznie  chcę  wyjrzeć  na  świat.  Już  nie  mogę 

patrzeć  na  te  błękitne  dzwoneczki  na  tapecie.  Ta  kiść  nad  umywalnią  wygląda  jak  pękaty 

krasnoludek w spiczastym czepku i on się do mnie tak złośliwie uśmiecha. Nie, Judysiu, nie 

przerażaj się. Nie majaczę. 

Spójrz sama. 

- Ano prawda... Ale jeszcze przez dwa dni musisz leżeć. Tak kazał pan doktor i ja się 

będę tego twardo trzymać. 

-  No  to  daj  mi  jeszcze  jakąś  poduszkę,  żebym  mogła  porządnie  usiąść  i  zobaczyć 

chociaż niebo za oknem. 

To  była  frajda.  Zobaczyła  na  tle  szafirowego  nieba  wierzchołki  jodeł  rosnących  na 

końcu  ogrodu,  ukazywały  się  i  znikały  zamki  z  obłoków,  jaskółki  krążyły  nad  dachem 

stodoły, snuł się dym z komina stryja Toma. W ten sposób Pat przeżyła jakoś te dwa dni, a 

trzeciego Judysia pozwoliła jej na pół godziny usiąść przy oknie. 

Pat  udało  się  o  własnych  siłach  dojść  do  krzesła,  choć  przyznała,  że  trzęsie  się  jak 

galareta. 

W  pełni  wykorzystała  te  pół  godziny.  Choć  na  samym  początku  przeżyła  szok. 

Podczas jej choroby zniknęło lato. Ale świat mienił się cudownymi barwami. I znów mogła 

się  wpatrywać  w  granatowe  grzbiety  wzgórz  za  przystanią  i  zaprzyjaźnione  drzewa  w 

ogrodzie. 

Wietrzyk szeptał coś wzgórzom, a potem przynosił jej woń kwiatów. 

Za parkanem cmentarzyka rosło kapryfolium, wokół studni zgromadziły się Judysine 

kaczki.  Na  parapecie  okna  pokościelnej  szopy  leżał  Bezczelny  Pyszałek,  a  kudłaty  czarny 

psiak z białym sercem na piersiach siedział na schodkach spichlerza. 

Co to?... czyżby to była Bietka? Smukła dziewczyna w lila sukience z wiązanką peonii 

w ramionach machała ku niej z Alejki westchnień. 

Bietka strasznie urosła. 

- Judysia dała mi znać, że będę cię stąd mogła zobaczyć. Ach, Pat, tak się cieszę, że 

cię  widzę.  Nie  masz  pojęcia,  jak  się  zamartwiałam...  Chciałam  zawiadomić  Hilarego,  on 

background image

wręcz  szalał,  ale  Judysia  uważała,  że  zanadto  byś  się  wzruszyła  widząc  nas  oboje  naraz. 

Przyjdzie tu jutro. 

Z każdym dniem Pat wolno było dłużej siedzieć przy oknie, aż wreszcie spędzała tam 

całe popołudnia. Bietce i Hilaremu pozwolono przychodzić pod dom i z nią rozmawiać, tyle 

że Judysia pilnowała, by Pat nie za dużo mówiła. 

Któregoś wieczoru Judysia pozwoliła jej zostać przy oknie po kolacji. Cudownie było 

znów zobaczyć, jak do ogrodu wpełza zmierzch. Przypomniała sobie czytaną z Bietką bajkę o 

zaczarowanym  ogrodzie,  w  którym  rozmawiały  kwiaty.  A  może  i  tutaj  kwiaty  rozmawiają 

nocą? Kto wie, czy ten pąk czerwonej róży nie szepcze czułych słówek rosnącej opodal róży 

białej! Pyszna chińska lilia nie opowiada o swoich przygodach? Maki zwierzają się ze swych 

tajemnic? A białe lilie pewnie się tylko modlą. 

Od  dawna  nie  widziała  gwiazd.  A  oto  wschodzi  księżyc!  Kiedyś  czytały  z  Bietką 

wiersz  o  księżycu,  który  pojawia  się  nad  Hymetem  *.  (*  Hymet  -  pasmo  górskie  w  Attyce 

zamykające równinę ateńską od południowego wschodu, w starożytności zalesione i słynne ze 

swoich  miodów  i  kamieniołomów  białego  i  niebieskiego  marmuru.)  Ale  nie  mogło  to  być 

piękniejsze niż księżyc nad Wzgórzem Mgieł, za którym była przystań. I te cienie drzew... 

Zajrzała Judysia i oburzyła się, że Pat nie wróciła jeszcze do łóżka. 

-  Kochanie,  mam  nadzieję,  że  nie  usnęłaś?  -  zapytała  niespokojnie.  Nie  wolno  spać 

przy świetle księżyca. 

- Nie. Ale dlaczego nie wolno? Ja bym chciała. 

-  Co  też  to  dziecko  wygaduje!  Nie  wolno  ci  usnąć,  gdy  pada  na  ciebie  księżycowe 

światło. Odbiera człowiekowi rozum. Znałam kogoś, kto usnął... nigdy już nie przyszedł do 

siebie. 

Pat westchnęła. Przykro było rozstawać się z księżycową poświatą, ale rzeczywiście 

czuła się już zmęczona. 

Upłynęło  dziesięć  tygodni  od  chwili,  gdy  zachorowała,  nim  zeszła  na  dół,  upojona 

odzyskaną swobodą. To był cudowny dzień. Judysia spoglądała triumfalnie. Maki zdawały się 

na jej cześć tańczyć. 

Znów  miała  apetyt.  Podczas  obiadu  wszyscy  patrzyli  na  nią  uszczęśliwionym 

wzrokiem. Nawet Dżentelmen Tom raczył się otrzeć o jej nogi. 

- Cały dom cieszy się, że cię widzi! - radowała się Judysia. 

Wszystko było na swoim miejscu. A tak bała się, że zobaczy jakieś zmiany. Zmienił 

się tylko ogród. A Bietka i Szkrab wydali jej się nagle bardziej dorośli. 

background image

-  Może  to  ty  się  zmieniłaś,  kochanie  -  zauważyła  ze  smutkiem  Judysia.  Bo  Pat 

zmieniła się... przestała być dzieckiem. 

Reszta rodziny zauważyła tylko, że jest bledziutka i wychudzona. 

Za to stryj Tom zachwycał się jej szkieletem. 

- Szybko utyję na twojej kuchni, Judysiu. Życie ma cudowny smak. 

-  No  pewnie,  że  ma!  Ja,  złotko,  jestem  tylko  biedną  starą  służącą,  która  ciężko 

harowała,  ale  oświadczam  uroczyście,  że  życie  ma  swój  smak.  Aż  się  oblizuję,  jak  o  nim 

myślę. 

- Hilary przyniósł mi taką ciekawą książkę... Bietka jest jeszcze bardziej kochana niż 

przedtem.  Chociaż  nastąpiło  tyle  zmian,  świat  jest  cudowny  i  miło  jest  znów  do  niego 

należeć. 

-  Przecie  powiadam.  Ale  ty,  złotko,  uważaj  na  siebie.  Proszę  mi  nigdzie  nie  biegać. 

Siedź spokojnie i przysłuchuj się, jak ci rosną włosy. 

 

 Iii  

 Pat  zauważyła,  że  nie  może  przysłuchiwać  się,  jak  rosną  włosy,  ponieważ  włosy 

zaczęły  jej  wypadać.  Judysia  upewniała,  że  to  przejściowy  skutek  choroby,  ale  w  gruncie 

rzeczy była przerażona. 

- Judysiu, ja wyłysiałam, dosłownie wyłysiałam. Pewno zostałam ukarana za to, że nie 

podobały mi się moje mysie włosy. Judysiu, co ja zrobię, jeżeli nie odrosną? 

-  Odrosną,  odrosną  -  pocieszała  ją  Judysia,  która  wcale  nie  była  tego  taka  pewna. 

Zrobiła  Pat  koronkowy  czepeczek,  ale  następne  tygodnie  były  bardzo  przykre.  Nie 

szczędzono  Pat  ponurych  przepowiedni.  Ciotka  Edyta  znała  kobietę,  której  po  chorobie 

wyszły włosy. 

- Odrosły jej, ale siwe! 

W  końcu  pokazał  się  ciemny  puszek.  Na  szczęście  nie  siwy.  Potem  zaczął  rosnąć, 

włosy stały się gęste. 

- Coś mi się widzi, że będą kędzierzawe - szepnęła zachwycona Judysia. 

Po raz pierwszy od tygodni Pat zajrzała do lustra. Nie, włosy nie były kędzierzawe, ale 

układały się w fale. I były ciemne... niemal brązowe. Pat myślała, że umrze ze szczęścia. No i 

były  krótkie,  obeszło  się  bez  „postrzyżyn”,  które  zraniłyby  uczucia  Judysi,  teraz  była  ona 

szczęśliwa, że jej najmilsza dziewczynka w ogóle ma włosy. 

-  Widzę,  że  nareszcie  zdecydowałaś  się  wyładnieć  -  oświadczył  stryj  Tom,  kiedy  po 

raz pierwszy zobaczył ją bez czepeczka. 

background image

- Hm, ładna to nie jestem - stwierdziła Pat przeglądając się wieczorem w lustrze. - Ale 

wyglądam dużo lepiej. 

W sumie Pat uznała, że opłaciła jej się ta szkarlatyna. Miała teraz ciemne faliste włosy 

i nie musiała już w tym roku jechać na studia. 

 

 Uroki młodości  

 I  

 Bietka zdała egzamin, ale nie chciała jechać na Akademię bez Pat. 

A Pat dopiero za rok mogła zdawać. 

I  zdarzyła  się  jeszcze  jedna  miła  rzecz.  Hilary  nie  zdał  -  ale  oczywiście  nie  to  było 

miłe - nie zdał, bo nauczyciel w szkole Południowego Glen bardzo źle uczył i Larry Gordon 

odebrał Hilarego z tamtej szkoły i posłał do szkoły w Północnym Glen. Tak więc Hilary wraz 

z Bietką i Pat co rano maszerowali razem do szkoły i bardzo chwalili sobie życie. Sid przestał 

się  już  uczyć.  Pomagał  ojcu.  Za  to  towarzyszyła  im  Przylepka.  Pat  przypomniała  sobie  ów 

dzień,  kiedy  musiała  „zacząć  szkołę”,  i  z  opiekuńczym  rozczuleniem  patrzyła  na  drepczącą 

przed nimi Przylepkę, która trzymała za rękę wesolutką małą Robinsonównę. Biedactwa, nic 

jeszcze nie wiedzą o życiu. Pat poczuła się stara i doświadczona. 

-  Czy  potrafisz  sobie  wyobrazić,  że  my  też  byłyśmy  takie?  -  spytała  z 

niedowierzaniem Bietkę. 

Bietka  westchnęła.  Nie,  nie  potrafiła.  Ale  szły  lekkim  krokiem,  jakby  i  one,  tak  jak 

Beatrice *, urodziły się pod „roztańczoną gwiazdą”. (* Beatrice - bohaterka komedii Williama 

Szekspira [1564-1616] pt. Wiele hałasu o nic.) Przyjemnie jest być na tyle dorosłym, by móc 

z westchnieniem wspominać swoje dzieciństwo. 

Józek  wciąż  nie  wracał  do  domu.  Przychodziły  od  niego  listy  to  z  tropików,  to  z 

Arktyki, to z portów Morza Śródziemnego i każdy list był wielkim wydarzeniem. Wszyscy je 

kolejno  czytali,  potem  zanosili  do  „Jaskółczego  Gniazda”,  wreszcie  posyłali  do  Wybrzeża 

Zatoki,  skąd  wracały  do  „skarbczyka”  matki,  tak  bowiem  nazywano  to  pudełko  na  cześć 

skarbczyka Judysi. 

Pat  miała  teraz  też  swój  skarbczyk,  w  którym  przechowywała  pamiątki  opatrując  je 

podpisami.  Kwiat  z  ogródka  Bietki...  Nowy  plan  mojego  domu  wykonany  przez  Hilarego 

Gordona...  Listy  od  mego  brata,  Iózefa  A.  Gardinera...  Moje  i  Bietki  zdjęcia  zrobione  pod 

Czuwającą Sosną... Listy mojej ukochanej przyjaciółki Elżbiety Gertrudy Wilcox... Ołówek, 

którym napisałam pierwszy list do H. H. 

background image

Inicjały  H.  H.  oznaczały  Henryka  J.  Hynesa  -  Pat  była  w  nim  po  uszy  zakochana. 

„Wsiąkła z kretesem” - zauważyła Winnie. Zdarzyło się to w kościele, w ponury listopadowy 

dzień, kiedy Pat bez specjalnych powodów była w dość melancholijnym nastroju. Pewnie po 

prostu miała ochotę się posmucić. Wychodząc ze Srebrnego Gaju była jeszcze zadowolona z 

życia, włożyła bowiem  nowy  czerwony kapelusik, spod którego błyszczały jej bursztynowe 

oczy, a cera, która przy płowych włosach robiła wrażenie śniadej, przy ciemnych wydawała 

się kremowa. 

-  Ale  jesteś  szykowna  -  zauważyła  z  zachwytem  Judysia.  -  Pat,  kochanie,  tylko 

patrzeć, jak pojawią się kawalerzy. 

Pat potrząsnęła głową. 

- Wiesz, przecież, Judysiu, że nie zależy mi na kawalerach. 

- No, no, każdej dziewczynie przyda się paru wielbicieli. 

Powiedziałam  to  w  zeszłym  tygodniu  Tillie  Taylor,  a  ona  na  to,  że  nie  ma  do  nich 

cierpliwości. „Albo te ich zalecanki nic nie znaczą, albo znaczą za dużo”. Tylko Najwyższy 

wie, co przez to chciała powiedzieć, a i on pewnikiem musiał się nad tym pogłowić! 

- Teraz już nie mówi się „kawalerzy”. Mówi się „chłopcy”. 

- No, no, złotko, kiedyś dowiesz się, jaka jest różnica między chłopcem a kawalerem. 

I  Pat,  i  Bietka  rozkoszowały  się  w  drodze  do  kościoła  melancholią  listopadowego 

dnia. Poczuły się nagle stare. 

-  Ach,  Bietko,  lata  tak  szybko  lecą...  każdy  rok  przynosi  jakąś  zmianę...  w  końcu 

wyjdziesz za mąż i wyjedziesz stąd, a ja tego nie zniosę. 

- Ja też nie - zgodziła się Bietka drżącym głosikiem. 

I zaraz poczuły się lepiej. Cudownie było wspólnie się smucić. 

 

 Ii  

 Nastrój  Pat  przetrwał  do  drugiego  hymnu.  A  potem  wszystko  zmieniło  się  w 

mgnieniu oka. 

On  wszedł  wraz  z  innymi  chłopcami.  Stał  z  drugiej  strony  przejścia.  Patrzył  na  nią 

znad modlitewnika. Patrzył z zachwytem. 

Po raz pierwszy Pat dostrzegła zachwyt we wzroku chłopca. Nagle poczuła się piękna. 

I po raz pierwszy zarumieniła się i spuściła oczy. 

Wiedziała,  co  się  stało...  to  samo,  co  wówczas  na  koncercie  niewidomych...  znów 

ugięły się pod nią kolana. 

Ale tym razem było to prawdziwe uczucie. 

background image

„Czy ośmielę się na niego spojrzeć?” - pomyślała... I ośmieliła się. 

Skończono  śpiewać  hymny.  Wszyscy  usiedli.  On  zainteresował  się  nagle  własnymi 

butami. Pat mogła mu się spokojnie przyjrzeć. 

Był  piękny.  Wspaniała  złocista  czupryna,  wyraziste  rysy,  wielkie  brunatne  oczy. 

Podniósł głowę i znów na nią spojrzał. Był to elektryczny wstrząs. 

Nie słyszała kazania, ku oburzeniu Długiego Alka nie potrafiła powtórzyć ani słowa z 

czytanego  tekstu  Biblii  -  a  Długi  Alek  żądał,  żeby  przy  obiedzie  każde  z  dzieci  ten  tekst 

powtórzyło  - za to  na całe życie zapamiętała śpiewane przez chór słowa: Oto niesie  radość 

światu. Tak bardzo pasowały do sytuacji. 

Nie  spojrzała  już  w  jego  stronę,  ale  gdy  wychodziła  z  kościoła,  stał  na  schodach  i 

znów napotkała jego wzrok. Zaparło jej oddech. 

Cały świat zmienił się. Listopad przestał być ponurym miesiącem. 

Zniknęły chmury. Leśną ścieżkę ożywił blady słoneczny blask. Szare drzewa strzegły 

jakiejś pięknej tajemnicy. 

- Widziałaś Henryka Hynesa? - spytała Bietka. 

- Kto to taki? - odpowiedziała pytaniem Pat, od razu wiedząc, o kogo chodzi, mimo że 

nigdy dotąd nie słyszała tego nazwiska. 

- No ten obcy chłopiec. Jego rodzice kupili farmę Caldera. 

Siedział zaraz z drugiej strony przejścia. 

- Aha, ten... Tak, widziałam go - odpowiedziała Pat czując się strasznie nielojalna. Po 

raz pierwszy ukryła coś przed Bietką. 

- Byłby bardzo przystojny, gdyby nie ten jego nos. 

-  Nos?  Nie  widzę,  co  by  miało  być  w  nieporządku  z  jego  nosem  chłodno 

odpowiedziała Pat. 

- Jest garbaty. Ale widać to tylko z profilu. Za to ma piękne włosy. Podobno chodzi z 

Mirą Lockley ze Srebrnych Mostów. 

Miecz przeszył serce Pat. Radość światu! Też coś! Gdzie się podziało słońce. Listopad 

jest jednak ohydnym miesiącem. 

Ale ten jego wzrok... 

 

 Iii  

 Następnego dnia przyszło zaproszenie na zabawę u Edny Robinson. 

background image

Czy on tam będzie? Przez dwa dni rozmyślała tylko o tym. Kiedy nadszedł środowy 

wieczór, zrobiło się mroźnie i księżycowo, ale ponieważ Henryk Hynes mógł pojawić się na 

zabawie Edny, Pat nie widziała urody świata. 

Nie mogła się zdecydować, jak ma się ubrać... czerwona sukienka była najładniejsza, 

ale  w  błękitnej  wyglądała  doroślej.  Włożyła  ją,  uperfumowała  włosy  i  szyję,  pożyczyła  od 

Winnie perłowe kolczyki. Cudownie było ubierać się dla niego... zastanawiać się, czy mu się 

spodoba... 

Potem zeszła pokazać się Judysi, która robiła w kuchni kiełbasy. 

Judysia poczuwszy zapach perfum, od razu wiedziała, że coś zaszło. 

Ale powiedziała tylko: 

- Ślicznie wyglądasz, złotko. 

Czy on też tak pomyśli? Oto było pytanie. Ale udała, że interesują ją tylko kiełbasy. 

Czy Judysia nie zapomniała włożyć gałki muszkatołowej, inaczej ojcu nie będzie smakowało. 

Kiedy drzwi zamknęły się za Pat, Judysia wybuchnęła śmiechem. 

- Akurat jej w głowie gałka muszkatołowa! Już ja wiem swoje. 

A jeśli on nie przyjdzie? To by było okropne. Ale kiedy spojrzała na ciemne wzgórze, 

za którym znajdowała się farma Caldera, a obecnie Hynesów, poczuła miły dreszcz. On tam 

mieszka. Przypuśćmy jednak, że przyjdzie na zabawę i go zobaczy. Co mu powie? Może w 

ogóle  nie  uda  jej  się  wykrztusić  słowa  albo  przeciwnie,  będzie  za  dużo  paplać...  Czy  jego 

rodzina, jego matka, polubią ją? Nie słyszała ani słowa z rozmowy Sida i Bietki. Ale kiedy w 

saloniku  Robinsonów  Maja  Binnie  zobaczywszy  pierwszy  raz  jej  srebrnobłękitną  sukienkę 

zauważyła: 

-  To  ten  nowy  kolor,  który  nazywają  kolorem  brzasku,  prawda?  Ale  czy  ty,  Pat,  nie 

jesteś za śniada? - od razu się zdenerwowała. 

Niewiele ją obchodziło, co myśli o niej Maja Binnie, ale jeżeli on też uzna ją za zbyt 

śniadą? Przypomniała sobie, że Mira Lockley ma śliczną karnację. 

Kiedy usłyszała w sieni jego śmiech - przestało jej bić serce. 

Nigdy przedtem nie słyszała jego śmiechu, ale tak się śmiać mógł tylko on. Wszedł do 

pokoju wraz z resztą chłopców, ale jakże się od nich różnił... wyglądał jak grecki młody bóg. 

Pat naprawdę wsiąkła. 

Henryk  odbił  ją,  gdy  tańczyła  z  Pawełkiem  Robinsonem.  Teraz  tańczyła  z  nim. 

Cudowne zrządzenie losu. Nawet nie zostali sobie przedstawieni. Ale to nie było potrzebne. 

Znali się... znają się od zawsze... Całą wieczność tańczyli bez słowa. Potem... 

- Czy nie spojrzysz na mnie, dziewczyno moich snów? - spytał cicho. 

background image

Pat spojrzała. Była nieprzytomna. Ale nie na darmo była Patrycją Gardiner i pamiętała 

nauki  Judysi.  Postarała  się  przybrać  kpiący  wyraz  twarzy...  On  nie  może  się  dowiedzieć... 

jeszcze nie. 

Choć ona już wiedziała, powiedziały jej o tym jego oczy. Ale wiedza daje władzę. 

- Więc to ty jesteś Patrycją? - Jak czarująco wymówił jej imię. 

Tak jakby uważał je za piękne. - Myślałaś o mnie? 

- Dlaczego miałam myśleć? - spytała zalotnie Pat. Nikt nie przypuściłby, że od dwóch 

dni  nie  myślała  o  niczym  innym.  Nikt  nie  przypuściłby,  jaka  jest  wniebowzięta,  że  tamto 

niedzielne spotkanie oznaczało dla niego tyleż, co dla niej. 

-  Istotnie,  dlaczegóż  by?  -  westchnął.  I  dodał:  -  Ale  tak  chciałbym,  żebyś  była  dla 

mnie miła... 

Odprowadził  ją  do  domu.  Sid  i  Bietka  dyskretnie  znikli,  szli  sami  kryształową, 

granatową nocą. Wiedziała, że nigdy nie zapomni tego spaceru z Henrykiem. Kłaniały im się 

białe brzozy, uśmiechało rozgwieżdżone niebo. 

Pat bała się, że powie coś niemądrego. Ale Henryk lubił opowiadać. 

Z  zapartym  tchem  słuchała  o  jego  podróży  samolotem.  Zamierzał  zostać  lotnikiem. 

Nie dla niego pospolitość zwykłej egzystencji. 

- Bardzo było nudno - ziewnęła Winnie kładąc się spać. Na zabawie nie było Franka. 

A Pat czuła się tak, jakby przeżyła trzęsienie ziemi. Nim odwiesiła do szafy sukienkę, 

przytuliła  ją  na  chwilę  do  twarzy.  Ta  sukienka  spodobała  się  jemu.  Nigdy  się  z  nią  nie 

rozstanie.  Judysi  nie  uda  się  zabrać  jej  na  dywanik.  Włożyła  do  skarbczyka  kwiecistą 

papierową serwetkę, którą on położył przy kolacji na jej kolanach. 

I aż do świtu leżała powtarzając sobie w myślach każde wypowiedziane przez niego 

słowo. 

Martwiła  się,  że  zachowała  się  zbyt  sztywno.  Może  on  to  źle  zrozumiał.  Judysia 

powtarzała zawsze, że chłopcy lubią zdobywać trudne dziewczyny... Ale Judysia miała takie 

staroświeckie poglądy... 

Cały dzień chodziła jak we śnie... słyszała jego głos i wciąż przychodził jej na myśl 

fragment romantycznego wiersza: I wyczytaliśmy sobie z oczu, w czym tkwi najgłębszy życia 

sens. 

Bietka  przechowywała  ten  wiersz  w  swoim  skarbczyku,  a  Pat  uważała  go  dotąd  za 

niemądry. 

background image

- Pokaż mi język - zażądała wieczorem Judysia. - Coś mi się widzi, że się na tym balu 

przeziębiłaś...  Albo  złapałaś  katar,  albo  masz  kawalera.  No,  złotko,  powiedz  twojej  starej 

Judysi. Pojawił się jakiś kawaler? 

- Judysiu, nie bądź śmieszna. 

Mimo wszelkich usiłowań, Pat nie udało się zachować tajemnicy. 

Wkrótce  cała  rodzina  wiedziała,  że  Pat  zadurzyła  się  w  Henryku  Hynesie,  i 

dostarczało  to  wielu  powodów  do  uciechy.  Nikt,  ku  oburzeniu  Pat,  nie  traktował  tego 

poważnie  -  poza  Bietką  i  Judysią.  Pierwszej  nocy,  którą  spędziła  w  Długim  Domu, 

opowiedziała wszystko Bietce. Od czasu do czasu musiały spędzić razem noc, żeby móc się 

obie ze wszystkiego zwierzyć. 

 

 Ja i ty  

 I  

 Życie stało się teraz dla Pat nie kończącym się pasmem szczęścia. 

Za każdym zakrętem najmniej ciekawej drogi mógł się pojawić Henryk J. Hynes. W 

kościele nie nudziło jej żadne kazanie poczciwego starego pastora Paxtona, bo tak wymownie 

patrzyły na nią oczy Henryka. Kiedy niespodziewanie wchodził do pokoju lub otwierał przed 

nią drzwi, Pat oblewała się rumieńcem. Zachowywał się naprawdę elegancko. 

Zaznaczyła  kółkiem  dzień  w  kalendarzu,  kiedy  po  raz  pierwszy  powiedział  do  niej 

„kochana”, i schowała tę kartkę do skarbczyka. 

To on dał jej ten kalendarz mówiąc: - Obyś przeżywała same szczęśliwe dni. - Winnie 

kpiła, że to „strasznie sentymentalne”. 

Ale Judysia była zachwycona. 

- Kawaler powinien być sentymentalny, Pat. Nie lubię tej mody na zblazowanie. 

Pat przeżyła piękną chwilę, gdy oświadczył jej, że pół nocy wpatrywał się w światełko 

w  jej  oknie  (naprawdę  było  to  okno  Judysi,  ale  żadne  z  nich  o  tym  nie  wiedziało).  I  z 

zachwytem odkryła, że lubi koty i wcale nie przeszkadzało mu, że Bezczelny Pyszałek ociera 

się o jego nogi, zostawiając na spodniach masę włosów. Miał zatem anielskie usposobienie. 

Pat nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła, że spod granatowej marynarki sterczą skrzydła. 

Najwyższą rozkoszą były wyprawy do kina w Srebrnych Mostach. 

W starym budynku urzędu gminnego zaczęto co środę i co sobotę wyświetlać filmy. 

Raz  udało  się  namówić  na  film  Judysię,  ale  tylko  jeden  jedyny  raz.  Stwierdziła,  że  ją  to 

„rozstraja”. Pat pewna była, że nigdy nie zapomni pierwszej takiej wyprawy. 

background image

- Czy ktoś ci już kiedyś powiedział, że jesteś śliczna? - szepnął Henryk pomagając jej 

w kuchni włożyć płaszcz. 

-  Mnóstwo  osób  -  odpowiedziała  kłamliwie  Pat  z  figlarnym  błyskiem  w  oczach.  (- 

Dobrze  mu  powiedziała  -  zachwyciła  się  Judysia  w  spiżarni.  -  No,  no,  panie  Hynes, 

przekonasz się, że z dziewczętami ze Srebrnego Gaju nie jest tak łatwo.) Pat czuła, że iskrzy 

się jak rozgwieżdżona noc. Poszli do Srebrnych Mostów skrótem przez wzgórze, minęli Długi 

Dom i  zeszli polami  nad rzekę. Otaczała ich zaczarowana zima, Henryk  przytulał  jej ramię. 

Tuż przed nimi kroczyła Bietka z Sidem. Ku zachwytowi Pat Sid coraz bardziej zachowywał 

się jak zakochany. 

-  Zastanawiam  się,  kto  pierwszy  zauważył,  jak  cudowny  jest  nów  księżyca  - 

powiedziała z rozmarzeniem Pat. 

- Dzisiaj nie zamierzam zachwycać się księżycem - odparł znaczącym tonem Henryk. 

Pat poczuła się lekko zmrożona. Henryk chciał powiedzieć komplement, ale ten sierp 

księżyca  nad  ośnieżonymi  świerkami  wyglądającymi  jak  srebrne  palmy  był  tak 

niewysłowienie piękny, że Pat pragnęła, by Henryk podzielił jej zachwyt. Hilary zrozumiałby, 

co ona czuje... Ale natychmiast zawstydziła się tej myśli. 

W kinie zaraz o tym zapomniała. Było tak wspaniale... Owej zimy Pat zamęczyłaby to 

słowo na śmierć, gdyby nie to, że zastępowała je czasem słowem „cudownie”. Było tłumnie, 

ale gdy zapadła ciemność, poczuli się sami. W którymś momencie Henryk wziął ją za rękę. 

Pat po chwili chciała ją cofnąć, ale Henryk szepnął: Proszę cię. 

Jedynym ciemnym punktem była uroda pojawiających się na ekranie gwiazd. Czemu 

one nigdy nie kichnęły... nigdy nie zachrypły... 

nigdy nie zakrztusiły się? Jeśli chłopak przez cały wieczór się w nie wpatrywał, to jak 

potem  mogła  mu  się  podobać  zwykła  dziewczyna?  Było  to  jeszcze  gorsze  niż  niedzielny 

wieczór, kiedy w kościele pojawiła się Mira Lockley zaproszona przez Adelę Robinson. Pat 

nie mogła oderwać oczu od jej olśniewającej cery... 

I była pewna, że Mira cały czas wpatruje się w tył głowy Henryka Hynesa, który tym 

razem usiadł z przodu w rodzinnej ławce. 

Następnego wieczoru, kiedy przy blasku księżyca ślizgali się po jeziorku, Pat zaczęła 

dokuczać Henrykowi Mirą. Henryk się tylko roześmiał i oświadczył: - Mira to przeszłość. 

W pierwszej chwili Pat ucieszyła się. A potem przyszło jej na myśl, że może nadejść 

dzień, gdy Henryk powie: „Patrycja? Tak, to przeszłość”. 

 

 Ii  

background image

 Następną  „cudowną”  rzeczą  był  pierwszy  miłosny  list.  Henryk  pojechał  do  miasta 

odwiedzić  przyjaciela,  Pat  wcale  nie  oczekiwała,  że  do  niej  napisze.  Ale  napisał.  Pat 

wróciwszy ze szkoły znalazła list za zegarem Judysi. 

- Schowałam go, żeby go nie zobaczył ten wisus Sid - oznajmiła szeptem Judysia. 

Pat zaczęła szukać spokojnego kąta, by móc ten list przeczytać. 

Cała  rodzina  była  w  domu,  nawet  w  pokoju  Poety  rezydowała  ciotka  Helena,  która 

przyjechała  z  kilkudniową  wizytą.  Nie  do  pomyślenia  było  czytać  w  kuchni,  gdzie  Judysia 

patroszyła kurczaka. 

Pat  nawiedziło  natchnienie.  Włożyła  rakiety  od  śniegu  i  przez  las  dobrnęła  do 

Ukrytego  Pólka.  Było  to  wymarzone  miejsce  na  czytanie  miłosnych  listów.  Usiadła  pod 

klonem. Moja maleńka królowo... 

Odkąd  przeczytały  z  Bietką  wiersze  Elli  Wheeler  Wilcox  *  często  się  zastanawiała, 

czy ją też kiedyś ktoś nazwie „swoją maleńką królową”. (* Ella Wheeler Wilcox [1850-1919] 

-  amerykańska  poetka,  autorka  sentymentalnych,  liryczno-miłosnych  wierszy.)  Widzę  cię  w 

każdym  momencie,  Ty  cudowna  Patrycjo...  Chciałbym,  żeby  moje  pióro  przemieniło  się  w 

różę... i zakończył: Twój na wieki Henryk J. 

Hynes. 

Jakiego  imienia  inicjałem  było  to  J.?  Nigdy  nikomu  nie  chciał  tego  zdradzić.  Jej 

powiedział tylko: 

- Ty się o tym któregoś dnia dowiesz - a jego ton dawał do zrozumienia, że chodzi o 

jakąś piękną tajemnicę, która wpłynie na ich życie. 

-  No,  no,  pewnie  ten  twój  liścik  pełen  był  całusów  -  zauważyła  Judysia,  gdy  Pat 

wróciła do domu z pąsowymi nie tylko od mrozu policzkami. 

Na Judysię nie można było się gniewać. 

Pat  posiała  gdzieś  wieczne  pióro,  kałamarz  wysechł,  poszukała  więc  swojego 

najładniejszego  ołówka,  który  Sid  ofiarował  jej  na  urodziny.  List  został  napisany  lekko 

kpiącym tonem i zakochany Henryk do reszty stracił głowę. 

Pat skończywszy list owinęła ołówek w kolorową bibułkę i schowała do skarbczyka, 

przysięgając sobie w duchu, że więcej nim nie będzie pisać... chyba że znów do Henryka. 

I wieczorem długie godziny leżała bezsennie z listem Henryka pod poduszką, takiego 

szczęścia nie wolno było zmarnować na sen. 

- A co o tym wszystkim myśli Szkrab? - zapytała niby to niewinnie Judysia. 

Pat drgnęła. Całą zimę martwiła się zachowaniem Hilarego. 

Wiedziała, że nie cierpi Henryka, zawsze bowiem w jego obecności milczał. 

background image

Któregoś  wieczoru,  kiedy  Henryk  trochę  się  przechwalał  osiągnięciami  swoich 

krewnych - Judysia powiedziałaby, że Hynesowie zawsze lubili się chełpić - Hilary zapytał go 

dość nieprzyjemnym tonem: 

- Ale czego ty zamierzasz dokonać w życiu? 

Henryk zachował się wspaniale. Potrząsnął tą swoją wspaniałą grzywą i roześmiał się. 

A kiedy Hilary odszedł, szepnął do Pat: 

- Zamierzam zdobyć najcudowniejszą dziewczynę z Wyspy Księcia Edwarda... To nie 

udało się jeszcze żadnemu Hynesowi. 

Niemniej  Pat  było  przykro,  że  między  nią  a  Hilarego  wkradła  się  pewna  obcość. 

Ostatnio nigdy już nie chodzili razem do Sielanki. 

Oczywiście, zimą było tam trudno dotrzeć, a Hilary uczył się zawzięcie, rzadko więc 

miał  czas,  by  zajrzeć  wieczorem  do  kuchni  Judysi.  Henryk,  rzecz  prosta,  nigdy  nie  spędzał 

wieczorów  w  kuchni.  Przyjmowała  go  w  saloniku,  nazywało  się,  że  pomaga  jej  w  nauce 

francuskiego oraz łaciny. Czasem Pat przychodziło na myśl, że weselej byłoby w kuchni. Po 

odrobieniu lekcji niewiele miała do powiedzenia. Nie było to zresztą ważne. Henryk gadał jak 

najęty. 

A  kiedy  w  marcu  nawałnica  zerwała  czubek  pięknego  buka  na  wzgórzu,  to  Hilary 

pocieszał zrozpaczoną Pat, to Hilary rozumiał jej ból. 

Henryk nie pojmował, czemu się tak przejmuje. Śmiał się z niej jak z nierozsądnego 

dziecka. 

- Uspokój się, Pat. Mało to drzew dookoła? 

-  Kiedy  ktoś  umiera,  na  świecie  pozostaje  mnóstwo  ludzi,  ale  to  nie  zmniejsza  bólu 

osób, które tego człowieka kochały odpowiedział mu Hilary. 

Henryk roześmiał się. Każde zdanie Hilarego kwitował śmiechem. Mówił o Hilarym, 

że jest „zwariowanym specjalistą od budowy zamków na księżycu” - ale nigdy w obecności 

Pat. W tym momencie Pat przyszło na myśl, że oczy Henryka są trochę zbyt brunatne i zbyt 

błyszczące. Jakoś tego nigdy dotąd nie zauważyła. Dziwne. 

Jak to ładnie, że Hilary ją rozumie. Kochany Hilary. Ogarnęła ją fala serdeczności. 

Tego wieczoru poszła z Henrykiem do kina, ale się trochę nudziła. 

I Henryk był  w stosunku do niej odrobinę zbyt  zaborczy. Przyjechał  saniami  brata i 

zbyt troskliwie okrywał ją baranicą. 

- Jeszcze mi ze starości nie odmówiły posłuszeństwa ręce zauważyła Pat. 

- O, dziewczynka wysuwa pazurki - zaśmiał się Henryk. 

Niczego nie traktował poważnie. 

background image

Kiedy  wysadził  ją  przed  bramą,  Pat  spojrzała  na  Srebrny  Gaj.  A  on  na  nią,  i  to 

wzrokiem pełnym wymówki. Uświadomiła sobie, że całą tę zimę przedkładała Henryka nad 

ukochany dom. Poczuła wyrzuty sumienia. 

- Czy nigdy nie pozwolisz mi się pocałować, Pat? - szepnął Henryk. 

- Może kiedyś... kiedy dorośniesz... - i teraz z kolei Pat wybuchnęła śmiechem. 

Rozgniewany Henryk odjechał, ale Pat nie zakłóciło to snu, choć była to ich pierwsza 

sprzeczka. Henryk cały tydzień nie pokazał się w Srebrnym Gaju, Winnie i Sid bardzo jej tym 

dokuczali, Pat jednak nie martwiła się, choć podejrzewała ją o to Judysia. 

-  Chłopcy  często  się  tak  zachowują  -  pocieszała  ją.  -  Miewają  dziwaczne  pomysły. 

Wkrótce na pewno przybiegnie. 

-  W  to  nie  wątpię  -  odparła  wzruszając  ramionami  Pat.  -  A  póki  co  będę  miała 

nareszcie czas się pouczyć. 

 

 Iii  

 Henryk znów zaczął przychodzić i wszystko było tak jak przedtem. 

Ale niezupełnie. Część uroku prysła. Pat miała o to żal do samej siebie... do Henryka... 

do  całego  świata.  Potem  Henryk  zaczął  pracować  w  sklepie  pana  Taylora  w  Srebrnych 

Mostach. Teoretycznie nie ma żadnego powodu, żeby subiekt ze sklepu bławatnego nie mógł 

być  romantyczną  postacią.  Niemniej  był  to  straszny  upadek,  zwłaszcza  że  Henryk  tyle 

opowiadał o swych lotniczych planach. Pat wydał się on nagle kimś obcym. 

Pan  H.  Jemuel  Hynes  objął  posadę  w  sklepie  pana  Taylora  ze  Srebrnych  Mostów  - 

obwieściła miejscowa gazeta, notatkę tę podszepnął prawdopodobnie ktoś niezbyt Hynesowi 

życzliwy. 

- Jemuel! A więc to oznacza owo J! Nie dziwię się, że robił z tego taką tajemnicę!  - 

zaśmiała się Pat, gdy Judysia pokazała jej gazetę. 

Tego  wieczoru  Judysia  urabiając  ciasto  rozmawiała  jak  zwykle  sama  ze  sobą. 

Wszyscy wyszli poza Pat, która uczyła się w saloniku. 

- No, no, jeśli się już z niego wyśmiewa, to musiało jej przejść. 

Nie  wiem,  czemu  ten  chłopak  miałby  się  wstydzić  przyzwoitego  biblijnego  imienia! 

Ale to całe doświadczenie dobrze małej zrobi. 

Któregoś dnia byli na przyjęciu u Bietki i mogło się zdawać, że romans trwa. Henryk 

był tego wieczoru strasznie miły, gdyby nie ten garbaty nos, byłby piękny. Świetnie tańczył, 

miał naprawdę cudowne włosy. Wracali do domu urzeczeni czarem zimowej nocy. 

background image

Ostatecznie - jak to często powtarzała Judysia - nie można za dużo wymagać. Każdy 

chłopiec ma jakieś wady. 

- Chodźmy szybciej... strasznie jest zimno - powiedziała niecierpliwie Pat. 

Gdyby to usłyszała Judysia, upewniłaby się, że koniec jest już blisko. 

Weszli  w  Alejkę  Westchnień,  doszli  do  furtki  i  Henryk  próbował  ją  do  siebie 

przytulić. Pat spojrzała na ogród, śnieg lśnił, ileż tu się kryło tajemnic. 

- Spójrz, Henryku - powiedziała i wyrecytowała ulubiony wiersz: 

 

 To tu mój ogród śniegiem wybielony, Tutaj mój ogród mrozem uciszony Spoczywa... 

 

 - Nie mówmy o pogodzie - przerwał Henryk. - Chcę, żebyś pomyślała o mnie! 

Pat poczuła się tak, jakby ktoś zgasił urzekające ją światło. 

- Hilaremu spodobałby się ten wiersz! 

Nie zamierzała powiedzieć tego głośno, cóż, stało się. 

Henryk  roześmiał  się.  Miał  talent  śmiania  się  w  najbardziej  nieodpowiednim 

momencie. 

- Ten mazgaj! 

Pat wpadła w pasję. 

- On nie jest mazgajem! - zawołała. - Ty śmiesz go nazywać mazgajem!  - Ty z tymi 

twoimi lokami i krowimi oczyma, dodała w myśli. 

Henryk objął ją mocniej. 

- Niech się dziewczynka nie złości. 

Pat cofnęła się o krok, wysuwając z jego objęć. 

- Nie chcę cię więcej widzieć na oczy, Henryku Jemuelu Hynesie oświadczyła. 

Henryk musiał to w końcu przyjąć do wiadomości. 

- Jesteś niestałą wietrznicą - oznajmił z goryczą na pożegnanie. 

Pat nie zmartwiła się własną niestałością, martwiła się jednak, że chyba na początku 

Henryk traktował ją jako łatwą zdobycz. Był z niego, jak to brzydko nazywała Maja Binnie, 

„podrywacz”. I ona, Pat Gardiner ze Srebrnego Gaju, dała się na to nabrać. 

Judysia mówiła o niektórych dziewczynach, że są „zbyt chętne”. 

„Czyżbym była zbyt chętna?” - pomyślała z przykrością Pat. 

Kiedy  stało  się  jasne,  że  Pat  przestała  się  podkochiwać  w  Henryku,  bardzo  z  niej 

podkpiwano.  Jedna  Bietka  okazała  zrozumienie  i  pocieszała  ją,  Pat  jednak  czuła  się  dość 

niewyraźnie, póki nie omówiła tego z Judysią. 

background image

- Judysiu, to było takie „emocjonujące”. Ale mi zupełnie przeszło. 

- No, no, kochanie, nigdy nie sądziłam, że z tej mąki będzie chleb. Jesteś za młoda na 

poważne uczucie. To było tak, jakbyś wybrała się na wycieczkę. Nie chciałam mówić o nim 

nic  złego,  pókiś  się  nim  interesowała,  Pat,  ale  czy  nie  uważasz,  że  zachowywał  się  zbyt 

pewnie siebie? Ja tam wolę nieśmiałych, a nie takich, co za pierwszą wizytą spoufalają się z 

każdą  krową.  I  tak  nieelegancko  stał,  miał  zawsze  rozkraczone  nogi.  Czy  zauważyłaś,  jak 

ładnie  stoi  Szkrab?  Niczym  żołnierz.  On  w  ogóle  teraz  zupełnie  inaczej  wygląda,  odkąd 

chodzi do fryzjera i ma przyzwoite ubranie. 

Nie mówiąc już o tych wymyślnych okularach. 

Dziwna rzecz, ale przyjemnie było znów zażywać spokojnego szczęścia bez nagłych 

wzlotów i upadków. 

- Wolę Sida i Hilarego od wszystkich wielbicieli na świecie, Judysiu. Nigdy już się nie 

zakocham. 

- Aż do następnego razu - mruknęła Judysia. 

- Nie będzie następnego razu. 

- No, no, masz niby rację, zakochana dziewczyna nie ma lekko. 

Powiedz no, złotko, chcesz jeszcze nosić tę niebieską sukienkę? 

Podarła się pod pachami, a mnie by ten kolor bardzo pasował. 

- Możesz ją sobie wziąć - zgodziła się obojętnie Pat. I bez zmrużenia oka spaliła list. 

Ale jeszcze po wielu latach, ilekroć zobaczyła owinięty w bibułkę  ołówek, uśmiechała się i 

wzdychała. 

Hilary przyniósł jej naręcze pierwiosnków i wybrali się do Sielanki. 

- Ale ten Szkrab musi dziś być szczęśliwy! - zaśmiała się pod nosem Judysia. 

„Przyjaźń jest bardziej zadowalająca niż miłość” - pomyślała przed zaśnięciem Pat. 

 

 Kwietniowe czary  

 I  

 Pochmurnego  deszczowego  wieczoru  w  początkach  kwietnia,  kiedy  świat  próbował 

zmyć z twarzy brud zimy, nim na dobre powita wiosnę, Pat, gawędząc w kuchni z Judysią, 

przysłuchiwała  się  muzyce  wiatru.  Matka  była  zmęczona  i  posłano  ją  do  łóżka.  Ostatnio 

wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju, choć nigdy o tym nie rozmawiali, starali się oszczędzać 

matce każdego wysiłku. 

background image

W saloniku wyśpiewywała Przylepka... Przylepka ma taki śliczny głosik, pomyślała z 

miłością Pat. Judysia rozczyniała ciasto, z jednej strony siedział Dżentelmen Tom, z drugiej 

Bezczelny Pyszałek. 

Frycek  leżał  zwinięty  koło  pieca  i  chrapał.  Frycek  postarzał  się,  choć  wszyscy 

udawali, że tego nie zauważają. 

Nagle  rozległy  się  przed  domem  czyjeś  kroki.  Pat  pomyślała,  że  to  pewnie  wraca  z 

obejścia Sid lub tato. Ale Frycek wiedział lepiej. 

Zerwał się i szczekając jak oszalały, rzucił się do drzwi. 

- Co się temu psiakowi stało? - spytała Judysia. - Już od dawna nie zaprzątał sobie łba 

obcymi... Tej nocy miałam dziwny sen... 

Wielkie nieba, ja chyba teraz śnię... 

Bo drzwi otworzyły się i stanął w nich ogorzały młodzieniec... 

Frycek ze szczęścia umilkł, a Pat  nie zważając na to,  że Józek jest przemoczony do 

suchej  nitki,  rzuciła  mu  się  na  szyję.  Z  podwórza  nadbiegli  ojciec  i  Sid...  okazało  się,  że 

matka  nie  posłuchała  dobrych  rad  i  nie  położyła  się,  i  teraz  wprost  sfrunęła  po  schodach... 

Pyszałek  nastroszył  się  i  zaczął  pluć,  kto  to  widział  przyjmować  tak  serdecznie  kogoś 

zupełnie obcego! 

Wszystkich ogarnęło szaleństwo. Wrócił Józek. Bardzo się zmienił, ale wciąż był ich 

kochanym Józkiem... Ściskał matkę, siostry, Judysię, zaśmiewał się z wyczynów Pyszałka i 

droczył się z Judysią udając zagniewanego, czemu białe kocięta na obrazku wciąż nie urosły. 

Spędzili radosny wieczór. Frycek na krok nie odstępował Józka i nie dał się spędzić z 

jego łóżka; musiał spać u boku swego pana. 

Co dzień wysłuchiwano opowieści o odległych krajach, obcych obyczajach i wszyscy 

byli bardzo szczęśliwi. Judysia uważała, że Pat jest zbyt szczęśliwa, i kręciła głową. 

- Moja babka zawsze mówiła, że umieć kochać to dar bogów i trzeba za to płacić, oj, 

płacić. 

Niebawem Józek znów wyjechał. Tym razem wszyscy wiedzieli, że Józek nigdy już 

nie będzie cząstką Srebrnego Gaju. Od czasu do czasu, coraz rzadziej, wpadnie z wizytą. Ale 

jego  żywiołem  będzie  morze.  Pat  z  goryczą  zauważyła,  że  Józek  już  teraz  stał  się  kimś 

obcym.  Gdy  wyjechał,  nie  wpłynęło  to  w  najmniejszym  stopniu  na  bieg  życia  w  Srebrnym 

Gaju. 

-  Judysiu,  to  okropne...  Kiedy  Józek  pierwszy  raz  wyjechał,  myślałam,  że  mi  pęknie 

serce... Byłam pewna, że nie potrafię bez niego żyć. A teraz... Wciąż tak samo go kocham i 

przez parę dni po jego wyjeździe było mi smutno... ale wkrótce zaczęło się wydawać, że on 

background image

od zawsze jest poza domem... I gdyby nawet chciał wrócić, nie znalazłby już tutaj dla siebie 

miejsca... Judysiu, to strasznie smutne. 

- Takie już jest to życie, kochanie. Ludzie przychodzą i odchodzą. 

Ale spójrz na ślepia biednego Frycka. On już jest za stary, żeby znieść jeszcze jedno 

rozstanie. 

Judysia miała rację. Następnego dnia znaleźli Frycka na łóżku Józka, leżał z łbem na 

jego poduszce. I już nie dało się go obudzić. Pat, Sid, Hilary, Bietka i Przylepka pochowali go 

w  rogu  cmentarzyka.  Judysia  nie  sprzeciwiała  się,  choć  nigdy  nie  pozwalała  urządzać  tam 

pogrzebu kotom. 

- Myślałam, Judysiu, że ty wolisz koty od psów - zauważyła Przylepka. 

-  Ano  wolę.  Ale  kot  nie  ma  prawa  do  miejsca  na  cmentarzu  -  enigmatycznie 

odpowiedziała Judysia. 

Wieczorem  Przylepka  modliła  się,  żeby  Frycek  nie  czuł  się  zbyt  osamotniony.  Pat 

wiedziała, że to mu nie grozi. Leżał wśród swoich. Czego więcej mógłby pragnąć stary pies? I 

kto  wie,  czy  kiedy  nocą  Zawadiacki  Dick  zacznie  śpiewać,  a  Will  płakać,  Frycek  też  nie 

wstanie z grobu i nie zawtóruje im szczekaniem. 

 

 Ii  

 Pat i Bietka stały pod zieloną furtką na końcu prowadzącej na wzgórze ścieżki i snuły 

plany. Miały tyle planów... Na wiosnę i na lato... na jesień, kiedy pojadą do Akademii... na 

całe  życie.  Tego  lata  przez  tydzień  będą  mieszkać  w  namiocie...  nie  rozstaną  się  podczas 

studiów...  a  za  parę  lat  razem  pojadą  do  Europy.  Od  początku  przyjaźni  wyobrażały  sobie 

rozmaite podróże, ale teraz mówiły o czymś, co ma naprawdę nastąpić. 

Spędziły razem w Długim Domu całe popołudnie. Pat pokochała Długi Dom niemal 

tak  samo  jak  Srebrny  Gaj.  Był  taki  gościnny,  wydawało  się,  że  mówi:  „Jak  miło,  że  tu 

przyszłaś”. Drzwi były otwarte, z okien wyglądały pelargonie... na ganek prowadziły szerokie 

stopnie. 

W środku płonął na kominku ogień i nie czuło się chłodu wczesnej wiosny. Czytały 

wiersze,  zachwycając  się  doborem  słów,  potem  omawiały  drobne  przykrości.  Matka  Bietki 

nie uznawała pidżam, Bietka musiała spać w nocnej koszuli. A miała ogromną ochotę na żółtą 

pidżamę, jaką pokazała im Sara Robinson. Pidżamy były ostatnim krzykiem mody! Gadały i 

śmiały się, aż podskakując ze śmiechu. Wreszcie Bietka odprowadziła Pat do furtki i już od 

godziny  stały  tu  zagadane.  Nigdy  nie  mogły  się  nagadać.  W  dodatku  następnego  dnia  Pat 

background image

miała pojechać z wizytą do Wybrzeża Zatoki i dłuższy czas się nie zobaczą. Zgodziły się, że 

to rozstanie jest prawdziwą tragedią. 

Był to pierwszy ciepły wieczór opóźniającej się w tym roku wiosny. 

Morze za polami było srebrzystoszare, tylko horyzont odznaczał się złotą linią. Gdzieś 

w oddali bił dzwon... może był to dzwon zaginionej Atlantydy... Stryj Tom palił gałęzie. Nie 

istnieje nic bardziej fascynującego niż płomienie ogniska rozpalonego po nadejściu nocy... I 

kiedy były razem, życie wydawało się takie upojne. 

- Może latem rozbijemy nasz namiot na Ukrytym Pólku? 

- zaproponowała Bietka. Sid opowiedział jej o istnieniu Ukrytego Pólka, a Pat się tym 

bardzo ucieszyła. Ze względu na umowę z Sidem nigdy o tym pólku nie wspominała i bardzo 

jej było przykro, że ma przed Bietką tajemnicę. 

-  Och  tak!  -  zgodziła  się  z  zachwytem.  -  Pomyśl  tylko,  wokół  będzie  las...  brzozy 

wysrebrzone księżycem... musimy wybrać taki tydzień, kiedy będzie świecił księżyc... Bietko, 

możesz to sobie wyobrazić? 

Bietka  mogła.  Na  jej  zaróżowionej  buzi  pojawił  się  entuzjazm  równy  entuzjazmowi 

Pat. Na głowie miała szkarłatną chusteczkę, bardzo jej w niej jest do twarzy, pomyślała Pat. 

Ale  Bietce  we  wszystkim  było  do  twarzy.  Jej  sukienki  zdawały  się  ją  lubić.  W 

najskromniejszej wyglądała jak księżniczka. Była piękna, ale przede wszystkim tak niezwykle 

urocza. 

- Sid twierdzi, że umrzemy tam ze strachu - powiedziała Pat. - Ale to nieprawda! Nie 

będziemy się bały, nawet jeśli ten Zaczarowany Ludek, o którym opowiada Judysia, zejdzie 

ze wzgórz i zajrzy do namiotu. 

Nagle noc położyła im palce na ustach. Poczuły, że działają czary. 

Rosnące  opodal  świerki  zdawały  się  czegoś  nadsłuchiwać.  W  zaroślach  zaszeleściło, 

tak jakby przedzierał się przez nie faun. 

Pat i Bietka objęły się instynktownie. Chętnie uklękłyby i ucałowały ziemię z radości, 

że ona istnieje. 

Czy to  trwało  chwilę czy  całą wieczność? Nie wiedziały. W kuchni  Srebrnego Gaju 

zabłysło światło i Pat wróciła na ziemię. 

-  Muszę  lecieć.  Sid  ma  mnie  odwieźć  do  Wybrzeża  Zatoki,  jak  tylko  upora  się  z 

gospodarstwem. 

- Pozdrów ode mnie ciotki - poprosiła Bietka. 

background image

- Żałuję, że nie możesz pojechać ze mną. Bez ciebie wszystko jest mniej zajmujące - 

Pat ucałowała chłodny policzek Bietki. Życie dotąd było dla nich tak dobrotliwe, że rozstanie 

nie było niczym gorszym niż „słodką udręką”. 

Pat pobiegła ścieżką. Nie wiedziała, że rozstaje się z latami beztroski. 

- Judysiu, życie jest takie piękne, wiosna jest taka piękna... 

Judysiu, chce mi się tańczyć... 

- Tańczyć, powiadasz? - Judysia odchrząknęła i usiadła. Czuła się bardzo zmęczona, a 

to oznaczało, że się starzeje. Judysia bała się tylko jednego. Że starość nie pozwoli jej dłużej 

pracować  w  Srebrnym  Gaju,  że  stanie  się  bezużyteczna.  -  W  moim  wieku  nie  tany 

człowiekowi w głowie, kiedyś się o tym przekonasz... Ale teraz tańcz, tańcz, póki możesz... 

Tylko odpukaj w niemalowane drewno. 

 

 Każdego zabierze śmierć  

 I  

 Pat  miała  zostać  w  Wybrzeżu  Zatoki  dwa  tygodnie.  Nie  martwiła  się  tym  zbytnio. 

Nauczyła  się  postępować  z  ciotkami,  a  one  uważały,  że  „zmieniła  się  na  korzyść”.  Pewnie 

dała o sobie znać krew Selbych. 

Praprababka  rok  temu  „przeniosła  się  do  wieczności”,  ale  poza  tym  w  Wybrzeżu 

Zatoki  nic  się  nie  zmieniło.  Bardzo  podobało  się  to  Pat.  Uważała  to  za  zwycięstwo  nad 

czasem. 

Tymczasem  pod  koniec  pierwszego  tygodnia  przyjechał  po  nią  Długi  Alek.  Jego 

twarz... 

- Tatusiu, co się stało? Mamusia... 

- Nie, nie. Chora jest Bietka. Ma zapalenie płuc. 

Pat poczuła, że lodowaty palec dotyka jej serca. 

- Dlaczego od razu nie daliście mi znać? 

- Do dziś nie było niebezpieczeństwa. Ona chce cię zobaczyć. 

Powinniśmy zdążyć. 

„Niebezpieczeństwo”? „Zdążyć”?... Pat poczuła w głowie zamęt. 

Droga do domu była jak zły sen. Wszystko wydawało się nierzeczywiste. Nie, to nie 

mogło być prawdą. Takie rzeczy nie zdarzają się. Nie dopuściłby do tego Pan Bóg. Na pewno 

się za chwilę przebudzi. 

Dojechali do Srebrnego Gaju. Stąd Pat miała pobiec ścieżką, tak będzie prędzej. Pat 

wysiadła z auta i chwyciła ją w ramiona Judysia. 

background image

- Judysiu, czy Bietka... - nie, nie wolno pytać. Nie śmiała spytać. 

- Odprowadzę cię, Pat. 

Powiedział to pobladły Hilary, ale powstrzymała go mądra Judysia, szepcząc: 

- Nie, Szkrabie, niech idzie sama, będzie jej lżej... 

- Czy naprawdę nie ma już nadziei, Judysiu? - spytał zachrypniętym głosem Hilary. 

Judysia pokręciła przecząco głową. 

Pat  nie wiedziała, czy jest  sama, czy nie, biegła  na oślep Alejką Westchnień, potem 

polem, wreszcie prowadzącą na wzgórze ścieżką. 

Czuwająca Sosna czuwała... nad czym? W dali dźwięczał dzwon. 

Tydzień temu słuchały go razem z Bietką i snuły plany na lato. 

Przecież coś tak potwornego nie mogło się zdarzyć w ciągu jednego tygodnia, choroby 

trwają całe lata... To niemądre, że się tak boi... Na pewno za chwilę się przebudzi... 

W kuchni  Długiego Domu siedziała Maja Binnie. „Ta zawsze wejdzie, gdzie jej nie 

proszą” - pomyślała niechętnie Pat. 

Bietka  leżała  w  swym  pokoju,  tam  gdzie  zawsze  sypiały  z  Pat,  ileż  było  wtedy 

śmiechu i zwierzeń - bledziutka Bietka, która z trudem łapała oddech, ale wciąż bił od niej ten 

sam  czar.  W  pokoju  znajdowali  się  także  jej  rodzice  i  pielęgniarka,  ale  Pat  widziała  tylko 

Bietkę. 

- Moja Pat... tak się cieszę, że przyjechałaś - szepnęła Bietka. 

- Kochana!... Jak ty się czujesz? 

- Lepiej, Pat... dużo lepiej... jestem tylko strasznie zmęczona. 

Oczywiście, że jest jej lepiej. Musiało jej się polepszyć... 

Ktoś  podsunął  Pat  krzesło  i  usiadła  tuż  przy  łóżku.  Bietka  wyciągnęła  rękę;  jaka  ta 

ręka jest zimna i wychudzona, pomyślała Pat ściskając ją w dłoniach. Podeszła pielęgniarka z 

zastrzykiem. 

Bietka otworzyła oczy. 

- Niech to zrobi Pat, proszę... 

Pielęgniarka zawahała się. Do pokoju znów ktoś wszedł. Był to doktor Bentley. 

-  Nie  będziemy  już  jej  męczyć  zastrzykami  -  powiedział.  Przestała  na  nie  reagować. 

Pozwolimy  jej...  odpocząć...  Pat  usłyszała  przeraźliwy  szloch  pani  Wilcox,  pan  Wilcox 

wyprowadził  ją  z  pokoju.  Za  nimi  wyszedł  lekarz.  Pielęgniarka  przysłoniła  lampę.  Pat 

siedziała bez ruchu. Nie wolno jej mówić, nie wolno żadnym słowem zakłócić odpoczynku 

Bietki... Od czasu do czasu czuła lekki uścisk palców przyjaciółki. I wtedy odwzajemniała jej 

background image

czułym uściskiem. Za parę dni będą się z tego śmiały... Latem będzie to  cudowny temat do 

żartów. 

- Tracę... oddech - szepnęła Bietka. 

Potem już się nie odzywała. O wschodzie słońca zmieniła jej się twarz. Zmiana była 

niewielka... i straszna. 

-  Bietko!  -  zawołała  błagalnie  Pat.  Zawsze  dotąd  Bietka  odpowiadała  na  każde 

wezwanie. Teraz nie podniosła powiek. Ale uśmiechała się. 

- Już po wszystkim - powiedziała cicho pielęgniarka. 

Pat  usłyszała  żałosny  jęk...  to  matka  Bietki...  Podeszła  do  okna  i  wyjrzała.  Wschód 

słońca... mgły w dolinie. Dym nad dachami Jaskółczego Gniazda i Srebrnego Gaju. 

Gdybyż można było cofnąć się w czasie. Rok temu nie zdarzały się takie straszne sny. 

W pokoju było przeraźliwie cicho. Dlaczego nikt się nie odzywa. 

Pielęgniarka  porusza  się  na  palcach.  Dlaczego?  Nic  przecież  nie  zakłóci  już  snu 

Bietki. 

 

 Ii  

 Dom...  matka  obejmuje  ją  z  współczuciem...  Winnie  patrzy  na  nią  z  czułością... 

Judysia niepokoi się. 

-  Kochanie,  zjedz  coś.  Musisz  być  silna.  Złotko,  nie  rozpaczaj  tak.  Umarła  we  śnie, 

uśmiechając się... wyruszyła w szczęśliwą podróż. 

Pat nie rozpaczała. Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć w tę śmierć. 

Rodzina martwiła się jej spokojem. Ale Judysia rozumiała. 

- Ona w to jeszcze nie wierzy. 

Dnie  wciąż  wydawały  się  snem.  Nastąpił  pogrzeb.  Pat  spokojnie  poszła  ścieżką  do 

Długiego  Domu.  Nie  zdziwiłaby  się,  gdyby  na  jej  spotkanie  wybiegła  Bietka.  Spojrzała  w 

górę, w tym okienku pojawiała się zawsze roześmiana twarzyczka Bietki. 

W  Długim  Domu  było  mnóstwo  ludzi.  Maja  Binnie  płakała...  Ta  sama  Maja,  która 

zawsze nie cierpiała Bietki. Usiłowała ją pocieszyć matka. Jakie  to  śmieszne. Bietka by się 

ubawiła. 

Ale  Bietka  leżała  z  uśmiechem  na  bladej  woskowej  twarzy,  trzymała  w  rękach  pęk 

bazi  przyniesiony  przez  Hilarego  z  Sielanki.  Szkoła  niedzielna  przysłała  krzyż  z  napisem 

Witaj w Domu. Z tego też można by się pośmiać, tyle że Pat wiedziała, iż nigdy już się nie 

roześmieje. W domu! Dom Bietki był tutaj, ona nie odeszła „do Domu”, wyruszyła w długą 

samotną podróż. 

background image

Kiedy zamykano trumnę, Maja Binnie dostała ataku histerii. Wielu obecnych uznało 

Pat za osobę nieczułą. Tylko najbardziej przenikliwi wiedzieli, że malujący się na jej twarzy 

bunt jest czymś więcej niż łzy. 

Gdybyż tylko mogła uciec i być sama. Żeby nikt na nią nie patrzył. 

Ale zły sen trwał i musiała pojechać na cmentarz. Zabrał ją stryj Tom, gdyż Hilary i 

Sid  mieli  nieść  trumnę  i  wzięli  auto  Gardinerów.  Oto  cmentarzyk  na  wzgórzu;  tyle  razy 

patrzyły, jak nad nim zachodzi słońce. Chłopcy, z którymi Bietka zwykła się bawić, nieśli ją 

teraz  ścieżką  wysłaną  zeszłorocznymi,  butwiejącymi  liśćmi.  Pat  nawet  nie  drgnęła,  gdy 

rozległ się stukot padających na trumnę grudek ziemi, najstraszliwszy dźwięk na świecie. 

-  Nie  płacz,  ona  jest  teraz  w  Lepszym  Świecie  -  powiedziała  do  rozszlochanej  Mai 

stojąca za Pat pani Binnie. 

- Czy uważa pani, że gdzieś może być lepiej niż w Długim Domu i w Srebrnym Gaju? 

Ja nie... I Bietka także nie... 

- Co to za okropne dziewczynisko! - opowiadała potem pani Binnie. 

- Mówiła jak prawdziwa poganka. 

Wieczorem tego dnia Pat przebudziła się ze snu. Zaszło słońce. 

Zrobiło się ciemno, przybliżyły się wzgórza i drzewa. A w okienku Bietki nie zabłysło 

światło. 

Pat nie wierzyła dotąd, że ktoś, kogo kocha, może umrzeć. 

Otrzymała gorzką lekcję. 

-  Zostaw  mnie  dziś  samą,  Winnie  -  poprosiła  i  pełna  współczucia  Winnie  poszła  do 

pokoju Poety. 

Pat  rozebrała  się  i  drżąc  położyła  się  do  łóżka.  Wicher  za  oknem  przestał  być 

przyjacielem... zaczął wrogo wyć... Czuła się tak strasznie samotna. Tę samotność trudno było 

znieść.  Gdybyż  tylko  mogła  zasnąć...  Ale  przecież  i  tak  obudzi  się,  i  wszystko  sobie 

przypomni... 

Bietka nie żyje. Pat ukryła twarz w poduszce i nareszcie się rozpłakała. 

- Kochanie... kochanie... nie rozpaczaj tak... 

Wśliznęła się do pokoju Judysia, dobra, poczciwa Judysia. Uklękła obok łóżka i objęła 

umęczoną dziewczynkę. 

- Judysiu, nie wiedziałam, że można aż tak cierpieć... Ja tego nie zniosę... 

- Tak, kochanie, zawsze się nam tak na początku zdaje... 

- Nigdy nie przebaczę Panu Bogu, że mi ją zabrał - szlochała Pat. 

background image

-  Dziecko,  kto  to  widział!  Nie  mówi  się  takich  rzeczy!  napomniała  ją  zgorszona 

Judysia. - Ale Pan Bóg ci wybaczy. 

 

 Gdzie się podział urok świata  

 I  

 Kiedy od śmierci Bietki upłynął tydzień, Pat zdawało się, że minęły lata, tak dłużyły 

się wypełnione bólem dni. 

Wszystko skończyło się. A życie musi się toczyć dalej. I to było najgorsze. Jak tu żyć, 

kiedy prysł urok świata. 

- Gdybym tylko mogła o niej zapomnieć, Judysiu... gdybym mogła zapomnieć. Każde 

wspomnienie tak strasznie boli! - zawołała na wpół przytomna Pat. - Opowiadałaś o pucharze 

zapomnienia... 

Chciałabym się z niego napić... 

- Jakby przyszło co do czego, tobyś się nie napiła, złotko. 

Chciałabyś  naprawdę  zapomnieć,  jak  ją  kochałaś,  jaka  z  nią  byłaś  szczęśliwa? 

Chciałabyś tego? 

Nie, nie chciała. To były piękne wspomnienia. Ale ciężko było z nimi żyć. 

-  Jak  miałaś  cztery  latka,  Pat,  to  któregoś  dnia  rano  zobaczyłaś  na  dworze  ciemne 

chmury. Strasznie się przeraziłaś. Pobiegłaś do matki wołając: „Mamusiu, mamusiu, gdzie się 

podziało niebieskie niebo”. I nie chciałaś nam wierzyć, że znów się pojawi. A już następnego 

ranka uśmiechnęło się do ciebie. 

Ale Pat wciąż nie wierzyła, że zobaczy znów błękit nieba... nie wierzyła, że nadejdzie 

dzień, kiedy znów poczuje się szczęśliwa. 

Zresztą byłoby to okropne... byłoby nielojalnością wobec Bietki, nielojalnością wobec 

miłości. W dniu kiedy po raz pierwszy zjadła coś z apetytem, gardziła samą sobą. 

Jedyną  pociechą  był  Srebrny  Gaj.  Miłość  do  niego  zapewniła  jej  grunt  pod  nogami, 

dawała siłę. 

Nadeszło lato. Kapryfolium wyglądało zza parkanu cmentarzyka. 

Pomyśleć,  że  Bietka  nie  czuje  jego  zapachu...  nie  widzi  wieczornej  gwiazdy  ani 

białych  róż  w  poświacie  księżyca...  Ścieżka  na  wzgórze  zarosła  trawą.  Nikt  już  tędy  nie 

chodził.  Wilcoxowie  sprzedali  Długi  Dom  i  przenieśli  się  do  miasta...  W  oknach  domu 

świeciło się światło - ale nie w pokoiku Bietki. Najtrudniejsze były niedziele. 

background image

Dotąd  wszystkie  popołudnia  i  wieczory  niedzielne  spędzała  z  Bietką.  Sid  nie  chciał 

rozmawiać o Bietce... jej śmierć dla niego także była ciosem, ale, jak to chłopiec, starał się 

ukryć swoje uczucia. Mogła mówić o Bietce tylko z Hilarym. 

„Bez Hilarego nie przeżyłabym tego lata” - pomyślała Pat. 

Niemniej życie odzyskiwało swoje prawa. Znów zaczynało do niej przemawiać piękno 

świata. I nienawidziła za to samą siebie, jak może sprawiać jej przyjemność coś, czego nigdy 

już nie będzie oglądać Bietka. 

- Judysiu, dziś na Ukrytym Pólku było mi przyjemnie... I zaraz zrobiło mi się wstyd. 

Na  chwilę  zapomniałam  o  Bietce...  A  kiedy  przypomniałam  sobie,  było  mi  tak  przykro,  że 

mogłam  o  niej  zapomnieć...  A  Ukryte  Pólko  zmieniło  się...  było  jeszcze  piękniejsze,  ale 

wydawało się inne. 

Judysia przypomniała sobie wiersz z odległych szkolnych czasów, wciąż wzruszający, 

wiersz zapomnianego już dziś autora. 

- Bo od tamtego czasu miałaś do czynienia ze śmiercią - szepnęła do siebie, ale głośno 

powiedziała: - Nie powinnaś się tym martwić, złotko. Bietka cieszyłaby się, że nie cierpisz... 

-  Wiesz, Judysiu,  z  początku  każda  myśl  o  Bietce  była  torturą...  A  teraz  lubię  o  niej 

myśleć. Dziś, kiedy wzeszedł księżyc, pomyślałam: 

„Na pewno Bietka czeka na mnie pod Czuwającą Sosną...” I przez chwilę starałam się 

sobie to wyobrazić, i czułam ciepło w sercu... 

Ale nigdy nie będę już miała przyjaciółki, Judysiu. Nie chcę mieć. 

Potem się zanadto cierpi. 

-  Za  wcześnie  się  o  tym  dowiedziałaś,  złotko,  ale  wszyscy  prędzej  czy  później 

przekonują się o tym na własnej skórze. A jeśli chodzi o inną przyjaciółkę... takie rzeczy są 

zapisane  w  niebie...  Kiedyś  mówiłam  ci,  Pat,  że  powinnaś  mieć  przyjaciółkę,  ale  tak 

naprawdę to przyjaciół się nie wybiera. Przyjaciele pojawiają się sami... 

albo się nie pojawiają... 

Minęło lato. I wspomnienie przestało boleć. Oto zakwitł po raz pierwszy biały floks, 

którego sadzonkę dostała od Bietki. 

Zapłonęły  złote  dalie  na  tle  ciemnego  żywopłotu  świerków.  Znów  podziwiało  się 

przepych  lasów.  Tak,  Bietka  odeszła...  W  róż  koronie  odeszła  w  ciemność...  Opuścił  ich 

Józek... Ale Wzgórze Mgieł we wrześniowe poranki wciąż było ametystowe i tajemnicze... 

Ukryte  Pólko  zachwycało...  Srebrny  Gaj  był  tym  samym,  pięknym  i  kochanym 

Srebrnym Gajem. W kuchni Judysi znów zaczął rozbrzmiewać śmiech Pat... Znów żartowała 

background image

ze stryjem Tomem... znów długie godziny spędzała z Hilarym w Sielance gadając o tym, jak 

będzie na studiach. Znów czuła urok świata. 

 

 Jednakże  w  cieniach  zmierzchu  I  ciepłym  szarym  deszczu  Czai  się,  choć  jej  nie 

pamiętasz, Bolesna przeszłość. 

 

 Nie,  ona  pamięta.  Zawsze  będzie  pamiętała.  Spędziła  z  Bietką  dziewięć  cudownych 

lat  i  nic  jej  tego  nie  odbierze.  Judysia  jak  zwykle  miała  rację.  Nikt,  choćby  mógł,  nie 

wychyliłby pucharu zapomnienia. 

 

 Wygnanie  

 I  

 Kiedy  w  sierpniu  opublikowano  wyniki  egzaminów,  okazało  się,  że  Hilary  zdał 

świetnie, a Pat zupełnie dobrze. Zatem we wrześniu czekała ich Akademia i Pat nawet by się 

na to  cieszyła, gdyby była pewna, że przeżyje rozstanie ze Srebrnym  Gajem.  Zawsze miała 

dużo sympatii dla żony Lota. Jak można było ukarać ją za to, że obejrzała się na swój dom? 

Pocieszała się myślą o obecności Hilarego, no i co tydzień będzie wracać na weekend. 

-  Judysiu,  trudno  sobie  wyobrazić  tak  miły  dom  jak  Srebrny  Gaj.  I  to  z  wielu 

względów. Nawet meble są nie tylko meblami. Są kimś. 

Ten  stary  fotel  prapradziadka  Nehemiasza...  kiedy  na  nim  siadam,  po  prostu  mnie 

obejmuje... Czuję to. Wszystkie krzesła lubią, gdy się na nich siada... 

- No, ba! O każdą rzecz w tym domu dbano przez wiele pokoleń, Pat. 

Jasne, że te meble są nie tylko meblami... 

-  Jestem  pewnie  beznadziejnie  wiktoriańska,  Judysiu,  jak  to  zawsze  powtarza  mi 

Norma. To prawda, że niczego innego nie pragnę, tylko zostać na zawsze w Srebrnym Gaju i 

kochać go, i się o niego troszczyć. Jeśli w przyszłym roku dostanę dyplom i zacznę pracować 

w  szkole,  to  moją  pensję  za  pierwszy  kwartał  wydam  na  pokrycie  dachu  tymi  nowymi 

czerwonymi gontami. Pomyśl, Judysiu, jak to będzie ładnie wyglądało zimą na tle srebrnych 

brzóz.  I  musimy  mieć  nowy  dywan  w  saloniku.  Judysiu,  błagam  cię,  nie  zapomnij,  że  w 

październiku trzeba będzie rozsadzić ostróżki... 

Przyjemnie  było  szykować  wyprawkę...  choć  cały  czas  musiała  myśleć  o  tym,  jak 

świetnie  bawiłyby  się  z  Bietką  omawiając  każdy  szczegół.  W  tym  roku  nie  było  urodzaju, 

więc  Pat  musiała  się  zadowolić  minimum  niezbędnych  rzeczy,  ale  stryj  Tom  sprawił  jej 

śliczne palto z wielkim futrzanym kołnierzem, ciotka Barbara elegancki brązowy kapelusik, a 

background image

ciotki z Wybrzeża Zatoki wieczorową sukienkę. Judysia wyszydełkowała jej dwa przepiękne 

sweterki,  a  ciotka  Edyta  ofiarowałaby  jedwabną  bieliznę,  gdyby  nie  pojawiła  się  kwestia 

pidżam. Cały dom trząsł się w posadach. Ciotka Edyta, która nawet kolorowe nocne koszule 

uważała  za  niemoralne,  oznajmiła,  że  pidżamy  to  bezwstyd  i  obraza  boska.  Pat  marzyła  o 

pidżamach.  Za  pidżamami  opowiedziała  się  nawet  Judysia  z  bardzo  prostego  powodu: 

potępiała je ciotka Edyta. 

- A co się stanie, Patrycjo,  jeżeli umrzesz we śnie i  staniesz przed twoim Stwórcą w 

takiej pidżamie? - spytała uroczyście ciotka Edyta. 

Wreszcie, jak zwykle, rozstrzygnęła sprawę matka - i Pat dostała pidżamę. 

Ostatniego dnia Pat poszła się pożegnać z Ukrytym Pólkiem i wracając zatrzymała się 

dłuższą chwilę na wierzchołku wzgórza... 

Tak, była już jesień. Starą farmę oświetlał złocisty blask łagodnego wieczoru. Znała tu 

każdy  zakątek.  Każde  pole  było  z  nią  osobiście  zaprzyjaźnione.  Jeziorko  połyskiwało 

tajemniczo.  Okrągłe  okienko  w  dachu  mrugało  do  niej  porozumiewawczo.  Kiwały  jej 

gałęziami drzewa. W ogrodzie zamieszkał gwiaździsty wszechświat. 

Kochany Srebrny Gaj! Nigdy aż tak nie czuła, że oto tutaj jest jej miejsce na ziemi. 

 

 Jako  że  Srebrny  Gaj  owego  roku  cienko  prządł,  Pat  musiała  zamieszkać  w  tanim 

pensjonacie, gdzie stale unosił się stęchły zapach kuchni. 

Kwadratowy  nagi  dom  stał  na  pozbawionym  drzew  skrawku  ziemi  przy  ulicy,  na 

której tylko w nocy przez parę godzin panowała cisza. 

Ale przynajmniej różnił się nieco od innych budynków. Pat czuła, że zamieszkanie w 

domu, który wyglądałby identycznie jak wszystkie domy danej ulicy, byłoby ponad jej siły. I 

tuż obok był nieduży skwerek, na którym rosło kilka drzew. 

Kiedy  wieczorem  Pat  znalazła  się  w  swoim  pokoiku,  gdzie  na  podłodze  leżał 

musztardowy dywan, a ściany były obrzydliwie brunatne, ogarnęła ją fala osamotnienia. 

Podeszła do okna. W dole ulicy sapał pociąg. Gdybyż mogła do niego wsiąść i wrócić 

do domu! W dali nieznajome wzgórza skąpane były w chłodnym blasku księżyca. 

Zamknęła  oczy  i  wyobraziła  sobie  Srebrny  Gaj.  Księżyc  oświetla  Ukryte  Pólko.  Na 

ścieżkach  między  brzozami  hasają  króliki.  Wiatr  znad  zatoki  wzdycha  w  jodłach,  szepczą 

klony. Judysia siedzi  w kuchni  szydełkując, na jej  kolanach zwinął  się w kłębek Bezczelny 

Pyszałek, a obok odpoczywa Dżentelmen Tom... Opodal przykucnęła pewnie Przylepka, tak 

jak dawniej ona, Pat. 

Tak strasznie zatęskniła. Rzuciła się na twarde łóżko i zaczęła płakać. 

background image

 

 Ii  

 Pat  udało  się  jakoś  przetrwać  dni  najdotkliwszej  tęsknoty.  Uczyła  się  powoli,  że 

wszystko  da  się  jakoś  przeżyć.  Po  pewnym  czasie  tęsknota  do  domu  dawała  o  sobie  znać 

tylko w deszczowe wieczory. 

Polubiła  Akademię.  Podobali  jej  się  profesorowie  poza  jednym,  który  patrzył  na 

wszystkich  trochę  z  góry  i  uśmiechał  się  z  rozbawieniem.  I  wyobrażała  sobie,  że  tak  samo 

spojrzałby na Srebrny Gaj. Nauka szła jej dość dobrze. Ale jedynym prawdziwym talentem 

Pat była umiejętność kochania, a to niezbyt pomagało we wkuwaniu greckich słówek. Za to 

pomogło  w  życiu  towarzyskim.  Pat  była  w  Akademii  bardzo  popularna,  choć  koledzy 

uważali,  że  trzyma  się  od  nich  trochę  z  dala.  Szybko  została  członkiem  Klubu  Sobotnich 

Satelitów i na Nowy Rok była już gwiazdą Kółka Dramatycznego. Uważano, że jest „może 

nie tyle ładna, ile czarująca”. Trochę zbyt dumna, z daleka można ją było poznać po wysoko 

uniesionej  głowie.  Trochę  zbyt  chłodna,  z  nikim  się  nie  przyjaźniła.  I  dziwaczka  -  wolała 

wieczorem przesiadywać na skwerku niż iść do kina. 

Pat  rzeczywiście  lubiła  siedzieć  o  zmierzchu  na  skwerku  i  patrzeć,  jak  zapalają  się 

światła w oknach domów. Większość tych domów niczym się nie odznaczała, ale kto wie, co 

działo się w środku. 

Czasem przychodził tu Hilary. Hilary był jedynym chłopcem, w którego towarzystwie 

mogła swobodnie milczeć. Miło im się razem milczało. 

Obecność Hilarego była czymś najbardziej naturalnym na świecie. 

Pat  nie  zastanawiała  się  nigdy  nad  jego  wyglądem,  tyle  że  pilnowała,  by  nie  nosił 

jakichś  dziwacznych  krawatów.  Ale  wiele  dziewcząt  z  Akademii  uważało,  że  Hilary  jest 

bardzo interesującym młodym człowiekiem i szkoda, że nie widzi świata poza Pat Gardiner, 

choć jej wcale na nim nie zależy. Hilary z zapałem oddawał się studiom i nie interesowało go 

życie towarzyskie, choć wyzbył się już swojej nieśmiałości i przestał być niezręczny. 

Jedyną  rozrywką,  na  którą  sobie  pozwalał,  której  pragnął,  były  cotygodniowe 

wyprawy z Pat do domu. 

Te weekendy były rozkoszne. Jechali pociągiem do Srebrnych Mostów i stamtąd szli 

pieszo do domu. Najpierw drogą. Wspinała się na zarosłe świerkami wzgórze, schodziła do 

zielonej doliny, następne wzgórze, następna dolina, co chwila jakiś zakręt... 

- Nie cierpię prostych równych dróg  - mawiała Pat. - Uwielbiam tę drogę... To moja 

droga.  Och,  wiem,  że  formalnie  należy  do  hrabstwa,  ale  naprawdę  -  to  do  mnie.  Kocham 

background image

nawet  tę  ciemną  kotlinkę,  którą  Judysia  nazwała  Kotlinką  Samobójców.  Przed  laty 

opowiadała mi o niej cudowne historie, aż się włos jeżył na głowie. 

Potem schodzili z drogi i szli na przełaj. Bagniste uroczysko, Ukryte Pólko, a potem 

las, gdzie nie wiadomo skąd pełno było krętych ścieżek. Czasem pojawiał się nów księżyca, 

czasem panowała granatowa ciemność. Szmer strumyka... eolskie harfy świerków. 

Każda gwiazda wydawała się zaprzyjaźnionym sąsiadem. 

Gdybyż tylko mogła im towarzyszyć Bietka! Pat za każdym razem myślała o Bietce... 

o Bietce, której grób zasypany był jesiennymi liśćmi. 

Wreszcie  pojawiał  się  Srebrny  Gaj!  Pojawiał  się  zawsze  nagle,  gdy  wdrapali  się  na 

wierzchołek  ostatniego  wzgórza,  i  zawsze  był  równie  piękny.  Witał  ich  rozjarzonymi 

oknami...  Dbała  o  to  Judysia.  Raz  tylko  zasiedziała  się  w  oborze,  a  matka  położyła  się  z 

bólem głowy.  I w Srebrnym  Gaju  było  ciemno.  Ale Pat  pomyślała, że może nawet  woli  go 

takim, wyglądał jak siedząca na jajkach macierzyńska kwoka. 

Skrzypiała  furtka  i  na  Hilarego  rzucał  się  najszczęśliwszy  pies  świata.  W  piątek 

wieczorem McGinty nieodmiennie pojawiał się w Srebrnym Gaju, czekając tam na Hilarego. 

W  kuchni  witała  ich  Judysia.  Hilary  zostawał  na  kolacji,  Judysia  zawsze  podawała  im 

najpierw grochówkę, żeby się trochę rozgrzali. A na McGinty’ego czekała kość. 

Wokół domu hulał wiatr... Judysia opowiadała wszystkie nowiny... 

nie  było  tygodnia,  żeby  nie  zbroił  czegoś  Pyszałek...  po  podłodze  turlały  się  trzy 

aksamitne  kotki  z  wąsatymi  pyszczkami.  Ciotka  Edyta  zawsze  powtarzała,  że  w  Srebrnym 

Gaju  po  prostu  „zalęgły  się”  kociaki.  Lecz  Bezczelny  Pyszałek  po  trochu  przestawał  być 

kotem i zamieniał się w członka rodziny. 

W poniedziałek rano Judysia wręczała im zawsze paczkę z wiktuałami. 

- Póki człowiek ma co włożyć na ząb, to mu nie grozi skapcanienie - mawiała. 

Pat  zastanawiała  się,  jak  udaje  się  żyć  studentom,  którzy  tylko  od  wielkiego  święta 

jeżdżą do domu. Co prawda nie mieszkali oni w Srebrnym Gaju. 

 

 Ofiara urojeń  

 I  

 Pat  spotkała  go  po  raz  pierwszy  na  balu  Kółka  Dramatycznego,  którym  uczczono 

udane  przedstawienie  Dam  dworu.  Pat  była  jedną  z  wyżej  wspomnianych  Dam,  wszyscy 

uznali,  że  jest  świetna,  choć  reżyser  narzekał,  że  w  pewnych  scenach  okazuje  za  mało 

„namiętności”. 

background image

- Z moim nosem? - spytała sceptycznym tonem. I zamiast być namiętna, była figlarna 

i uszczypliwa, co spodobało się widzom. 

On podszedł do niej i oświadczył, że zatańczą. Nigdy nie prosił dziewczyny, by z nim 

zatańczyła lub pojechała na przejażdżkę... 

oznajmiał  jej  to  jako  coś  oczywistego.  Koleżanki  z  Akademii  twierdziły,  że  jest  to 

jego zwykłe „zagranie”. I na ogół odnosiło sukcesy, choć dziewczęta, których nie zauważał, 

kręciły nosem na te „jaskiniowe maniery”. 

- Cały wieczór zastanawiałem się, kim jesteś? 

- Mogłeś się kogoś spytać. 

-  Mogłem.  Ale  wolałem  dowiedzieć  się  tego  od  ciebie.  Zaraz  pójdziemy  na  ganek 

zobaczyć, czy raczył już wstać księżyc i wszystkiego się o sobie dowiemy. 

Pat dowiedziała się, że on nazywa się Lester Conway, jest studentem trzeciego roku, 

ale teraz wrócił na Akademię po dłuższej przerwie, gdyż miał zapalenie płuc. I dowiedziała 

się, że mieszka w Letnim Brzegu. 

-  Wiem,  że  myślisz  to  samo,  co  ja  -  oświadczył.  -  Jak  to  się  stało,  że  całe  życie 

mieszkaliśmy tylko o dziesięć mil od siebie, a dopiero dziś się spotkaliśmy. 

Jego ton dawał do zrozumienia, że zmarnowali wiele lat. Zresztą wszystko, co mówił, 

nabierało szczególnego znaczenia. I nachylał się nad człowiekiem tak, że odcinał go od reszty 

świata. 

-  Udało  mi  się.  Tak  mnie  ta  zabawa  znudziła,  że  miałem  czmychnąć...  i  w  tym 

momencie zobaczyłem ciebie. Schodziłaś po schodach i bałem się spuścić cię z oczu, byś mi 

nie zniknęła. 

-  Czy  mówisz  to  każdej  dziewczynie  w  pół  godziny  po  poznaniu?  spytała  Pat  mając 

nadzieję, że jej głos zagłuszy walenie serca. 

- Nigdy nie powiedziałem tego żadnej dziewczynie i ty o tym wiesz. 

Ty także czekałaś na mnie, prawda? 

Pat  zgodziła  się  z  nim  w  duchu,  ale  miała  dosyć  rozsądku,  żeby  tego  nie  wyznać. 

Zarumieniła  się.  Jej  francusko-angielsko-szkocko-kwakierska  krew  zawrzała.  Tak,  to  była 

miłość.  Tym  razem  nie  ugięły  się  pod  nią  kolana.  Za  to  ogarnęła  ją  głęboka  pewność,  że 

napotkała swe przeznaczenie... oto ktoś, za kim pójdzie na koniec świata. 

Oznajmił  jej,  że  odwiezie  ją  do  domu,  i  odwiózł.  Noc  była  nasycona  księżycem. 

Oznajmił jej, że muszą się wkrótce zobaczyć. 

-  Minął  ten  cudowny  dzień,  ale  jutro  wstanie  następny  -  powiedział  zniżając  głos  i 

ostatnie słowo wyszeptał donosząc jej o tym zdumiewającym fakcie. 

background image

Pat uznała, że stała się bardzo zrównoważoną osobą, gdyż owej nocy świetnie spała - 

oczywiście dopiero od chwili, gdy udało jej się usnąć. 

Wkrótce cała Akademia wiedziała, że Pat i Lester Conway mają „romans”. Wszyscy 

zastanawiali  się,  jakich  to  czarów  użyła,  że  się  zakochał,  co  mu  się  dotychczas  nigdy  nie 

zdarzyło, choć igrał z uczuciami wielu dziewcząt. 

Lester  był  ciemny  i  mroczny...  Pat  wspominając  złote  loki  Henryka  Jemuela  nie 

zniosłaby  jasnowłosego  wielbiciela.  Nie  był  szczególnie  przystojny,  ale  Pat  wyrosła  już  z 

wieku, kiedy szuka się gwiazd filmowych. Wyglądał bardzo dystyngowanie... na jego twarzy 

pojawiał  się  często  wzgardliwy  grymas.  Lester  uważał,  że  w  ten  sposób  wygląda  bardziej 

interesująco... niczym Lara *... (* Lara - bohater romantyczny, tytułowa postać poematu lorda 

George’a  Byrona  [1788-1824].)  Było  to  psychologicznie  trafne.  Dziewczęta  chciały  go 

zobaczyć uśmiechniętym, zabiegały o jego uśmiech. 

Był  przeraźliwie  zdolny.  Wszystko  potrafił.  Tańczył,  jeździł  na  łyżwach,  uprawiał 

sporty  takie  jak  hokej,  krykiet  i  tenis,  śpiewał,  grał  na  ukulele  i  rysował.  Zrobił  projekt 

ostatniej okładki Latarni. Rysunek był bardzo futurystyczny. 

A w lutowym  numerze  ukazał  się nie podpisany wiersz Do leśnego fiołka, tytuł był 

wiktoriański,  ale  treść  śmiała.  Wszyscy  zastanawiali  się,  kto  ten  wiersz  napisał  i  kto  jest 

leśnym fiołkiem. 

Pat  wiedziała.  O  jej  stanie  ducha  świadczy  najlepiej  fakt,  że  nie  uznała  tego  za 

komiczne. Normalnie wiedziałaby, iż do niej pasowałby już raczej nagietek. Mimo zadurzenia 

była  trochę  zdziwiona,  że  Lester  pisze  wiersze.  Dotychczas  podejrzewała  go  o  brak 

zainteresowania  poezją.  Co  prawda  Leśny  fiołek  był  napisany  białym  wierszem.  Lester 

oświadczył jej, iż inne gatunki poezji są przestarzałe. Koniec z tyranią rymu! Nie przyznałaby 

mu się nigdy, że kupiła w antykwariacie Poezję miłosną i popodkreślała co drugą linijkę. W 

proch się obrócę, gdy serce zapomni podkreśliła dwa razy. 

Wciąż się obawiała, że Lester uzna ją za niemądrą. Któregoś wieczoru zaimponował 

jej wspominając niedbale o teorii Einsteina i spojrzał na nią spod oka, by sprawdzić, czy jest 

wystarczająco  olśniona.  Pat  o  teorii  Einsteina  nie  wiedziała  nic.  Nie  przyszło  jej  jednak  na 

myśl, że i on nie wie, i pół nocy rozpaczała nad swoją ignorancją. Rano pobiegła do biblioteki 

i  próbowała  się  czegoś  dowiedzieć,  ale  tylko  rozbolała  ją  głowa  i  cały  dzień  czuła  się 

potwornie nieszczęśliwa. Wieczorem wszakże przyszedł Lester i oznajmił jej, że wygląda jak 

kwietniowa noc, gdy na niebie pojawia się nów księżyca. 

-  Czy  przyszło  ci  to  teraz  do  głowy,  czy  wymyśliłeś  to  sobie  wczoraj?  -  spytała,  bo 

choć przestała być panią swych uczuć, potrafiła zapanować nad językiem. 

background image

Poczuła się jednak bardzo szczęśliwa i zapomniała o Einsteinie. 

Lester  rzadko  prawił  komplementy,  bardzo  się  je  więc  ceniło.  Nie  to  co  Henryk 

Hynes, który ilekroć otworzył usta, starał się komuś pochlebić. Henryk wydawał się jej teraz 

zupełnie nierealny. 

Pomyśleć,  że  wyobrażała  sobie,  iż  go  kocha.  Cóż,  dziecinne  zadurzenie,  cielęca 

miłość.  On,  biedny,  nie  zauważał  nigdy  urody  świata.  Któregoś  rozświetlonego  księżycem 

zimowego  wieczoru  pokazała  mu  Wzgórze  Mgieł,  a  on  powiedział,  że  wygląda  jak 

polukrowane ciasto. Biedny Henryk. 

I biedny Hilary! Znów poszedł w kąt! Nie spędzali już razem wieczorów na skwerku, 

nie  chodzili  na  spacer.  Rzadko  nawet  zdarzało  mu  się  jeździć  z  nią  na  weekend  do  domu. 

Najczęściej  odwoził  ją  Lester  swoim  małym  czerwonym  kabrioletem.  Był  jedynym 

studentem,  który  posiadał  własne  auto.  Ale  jego  Judysia  nie  podejmowała  w  kuchni 

grochówką. A Pat modliła się tylko, żeby nie dostrzegł szczeliny w suficie jadalni. 

 

 Ii  

 Pat  martwiła  się  trochę,  że Judysia  go  wyraźnie  nie  docenia.  Nigdy  tego  zresztą  nie 

powiedziała. Ale w ogóle o nim nie mówiła. I ten jej ton, gdy Pat oznajmiła jej, że nazywa się 

on Lester B. Conway, z tych Conwayów z Letniego Brzegu. 

-  No,  no,  dobre  nazwisko.  A  co  oznacza  to  B?  Może  to  znów  tajemnica...  Czyżby 

Bartłomiej? 

-  Nie.  Branchley  -  odparła  krótko  Pat.  -  Jego  matka  jest  z  domu  Branchley.  Z  tych 

Branchleyów z Homeburn. 

- Znam,  znam.  Conwayowie i  Branchleyowie. Jego matka przyjeżdżała tu,  nim stary 

Conway  się  dorobił.  Wtedy  jeszcze  nie  puszyła  się  jak  paw.  Wiele  razy  wycierałam  temu 

twojemu Lesterowi nos. Cóż, pewnie teraz to za wysokie progi na moje nogi - oświadczyła 

wyniośle Judysia. - Ale od przybytku głowa nie boli, mądrze się zakrzątnęłaś. 

Judysia  była  doprawdy  niemożliwa.  Ośmieliła  się  dać  do  zrozumienia,  że  ona, 

Patrycja Gardiner, wybrała Lestera Conwaya ze względu na jego fortunę! 

„Powinna mnie znać lepiej” - pomyślała oburzona Pat. 

Brakowało  jej  rozmów  z  Judysią.  Gdybyż  to  żyła  ukochana  Bietka,  Bietka  by 

rozumiała. Można by omówić z nią każdy problem. Bo Pat miała problemy. Lester oznajmił 

jej,  że  pobiorą  się,  jak  tylko  on  skończy  studia.  Nie  ma  sensu  czekać.  On  zaraz  wstąpi  do 

firmy ojca. 

background image

Było to po prostu śmieszne. Owszem, kiedyś... ale przez parę lat nie zamierza jeszcze 

myśleć o małżeństwie. Będzie uczyła w szkole i pomagała rodzinie... Pokryje dach, odmaluje 

cały Srebrny Gaj... w jadalni położy parkiet... frontowe drzwi otrzymają mosiężną kołatkę... 

będzie opłacała lekcje muzyki Przylepki. 

Lester, kiedy usłyszał to na wielkanocnym balu Klubu Sobotnich Satelitów, tylko się 

zaśmiał. 

- Jesteś za śliczna, Pat, żeby się dłużej marnować na tej obskurnej starej farmie. 

Pat ogarnęło szaleństwo. Poczuła, że wszystko się w niej buntuje. 

-  Lesterze  Conway,  będę  ci  wdzięczna,  jeśli  się  więcej  do  mnie  nie  odezwiesz  - 

oświadczyła, a każde słowo było kroplą zimnej wody. 

- Co ja takiego powiedziałem? - zdziwił się szczerze Lester. 

I to pogorszyło jeszcze sytuację. On nawet nie wie, co powiedział! 

Pat odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę. Chwyciła płaszcz, w sekundę była na 

schodach,  wypadła  na  ulicę.  Chłód  powietrza  nie  ostudził  jej  gniewu.  Patrycja  Gardiner  ze 

Srebrnego Gaju jeszcze nigdy nie była aż tak wściekła. 

Lester  pojawił  się  następnego  wieczoru  jeszcze  bardziej  upozowany  na  Larę. 

Zachowywał się tak, jakby nic nie zaszło, uznał to za najlepszą taktykę i oznajmił jej, że pójdą 

razem na wielkanocne rozdanie świadectw. 

-  Dziękuję,  nie  -  odparła  Pat.  -  I  możesz  przestać  robić  tę  twoją  groźną  minę,  bo  na 

mnie to już nie działa. Kiedy mówię komuś, że z nim skończyłam, to skończyłam. 

Jej ton kazał mu uwierzyć. 

-  Prawdziwa  chorągiewka  na  dachu!  -  wybuchnął  Lester.  Zachował  się  tak  samo  jak 

Henryk. To aż nudne, jacy ci mężczyźni są do siebie podobni. 

- Podobno urodziłam się w księżycową noc  - odpowiedziała chłodno Pat. - Więc nic 

dziwnego,  że  jestem  zmienna.  Nikomu  nie  pozwolę,  żeby  w  mojej  obecności  znieważał 

Srebrny Gaj. I mam dosyć wysłuchiwania twoich rozkazów. 

Lester  wpadł  w  szał.  Judysia  mogłaby  jej  niejedno  opowiedzieć  o  porywczości 

Conwayów. 

- Widzę, że zwariowałaś! - oświadczył uszczypliwym tonem. - I wiedz, że zacząłem z 

tobą chodzić tylko po to, żeby zrobić na złość Hilaremu Gordonowi. 

Te słowa bardzo ucieszyły Pat. Poczuła się wyzwolona. Do tej chwili nienawidziła go, 

a nienawiść więzi człowieka tak samo jak miłość. A teraz po prostu przestał istnieć. 

- Słyszałam, jak Judysia mówiła o kimś, że jest ofiarą własnych urojeń - szepnęła do 

siebie Pat, gdy odszedł, tym razem z naprawdę groźną miną. - Cóż, byłam nią! 

background image

 

 Iii  

 Dopiero po jakimś czasie mogła omówić to wydarzenie z Judysią. 

Teraz Judysia okazała zrozumienie. 

-  Tak,  tak,  złotko,  wcale  mi  nie  było  w  smak,  że  zadajesz  się  z  Conwayem,  chociaż 

miał kieszenie pełne złota. Dżentelmen Tom nie lubił go... jak tylko go zobaczył, zaraz w jego 

ślepiach  pojawiał  się  dziwny  błysk.  I  te  jego  wielkopańskie  maniery!  Mężczyzna,  jak  się 

zaleca, to ma być pokorniejszy. Bo co będzie potem? 

- Nigdy mu nie wybaczę, że wyśmiewał się ze Srebrnego Gaju. 

-  Wyśmiewał  ze  Srebrnego  Gaju?  No,  no,  szkoda,  że  nie  widziałaś  budy,  w  której 

wychował się jego ojciec, rura od pieca sterczała z dachu. Tak, tak, Conwayowie nie bardzo 

mieli co włożyć do garnka. 

Ze starego Conwaya był straszny złośnik. Raz mu się nie spodobał kolor halki żony. 

Kupiła zieloną, a on życzył sobie fioletów... 

Poszedł  na  strych  tego  swojego  frymuśnego  domu  w  Letnim  Brzegu  i  wyrzucił  ją 

przez okno. Zaczepiła się o wierzchołek topoli i resztę lata powiewała na wietrze! Widok był 

nie z tej ziemi. 

Ludzie  zaczęli  tę  halkę  nazywać  flagą  Conwayów.  Conway  nie  mógł  jej  zdjąć,  bo 

topola  stała  na  posesji  Neda  Orleya,  a  on  kłócił  się  z  Nedem  i  Ned  nie  dopuszczał  go  do 

drzewa.  Mówił,  że  jest  lepszym  Irlandczykiem  niż  Conway  i  bardzo  mu  dogadza  ta  zielona 

irlandzka flaga. 

- Lester nie ukrywał, że jego ojciec zawdzięcza wszystko samemu sobie. 

- Samemu sobie? Byłoby to piękne, gdyby było prawdziwe.! 

Zawdzięcza  Najwyższemu  i  handlowi  zbożem.  Jedno  muszę  mu  przyznać  że  nie 

oszczędzał na maśle jak jego brat Kuba Z tego to był prawdziwy sknera. Jak umierał, to kazał 

zgasić  lampę,  mówił,  że  mu  wystarczy  świeczka.  Ludzie  to  są!  -  stwierdziła Judysia.  -  Ale 

słyszę, że ten biedny Lester, teraz kiedy mu przeszła złość, okrutnie cierpi. Zwodziłaś go, Pat. 

Myślał, że go kochasz. 

- Przyznaję, Judysiu, że zachowałam się jak ostatnia idiotka. 

Kuracja  była  przykra.  Nigdy  się  już  nie  zakocham...  jeśli  mi  się  to  uda  -  dodała 

uczciwie. 

- No, no, złotko, a dlaczego by nie? - zaśmiała się Judysia. 

background image

- Twoja ciocia Azalka zawsze powtarzała, że to takie miłe urozmaicenie życia. Tylko 

nie posuwaj się za daleko i nie łam chłopcom serc, nawet jeśli są Conwayami. Zakochanie to 

nie żadna miłość. 

- Skąd ty to wiesz, Judysiu? Byłaś kiedyś zakochana? - spytała bezczelnie Pat. 

Judysia parsknęła śmiechem. 

- Człowiek patrzy i uczy się - wyjaśniła. 

- Ale po czym się poznaje, czy to zakochanie, czy miłość? 

- Potrzeba doświadczenia - przyznała Judysia. 

Pat  spaliła  Poezję  miłosną,  ale  kiedy  natrafiła  na  linijkę:  pękła  skorupa  i  woda 

wyciekła... - podkreśliła ją. Oto był prawdziwy obraz miłości. 

Na wielkanocne rozdanie świadectw poszła z Hilarym. 

-  Biedny  Szkrab!  -  zwierzyła  się  Judysia  Dżentelmenowi  Tomowi.  Już  dwa  razy 

przeszedł przez piekło. No, do trzech razy sztuka. 

 

 „Wyobraźmy sobie, że...”  

 I  

 - „Obejrzmy piękne domy, w których mieszkają notable” - zacytował Hilary. - Innymi 

słowy,  przejdźmy  się  Aleją  Abegweit.  Chcę  ci  pokazać  jeden  z  nowych  domów.  Sama 

będziesz wiedziała, który. 

Było  sobotnie  popołudnie,  smagał  kwietniowy  wiatr.  Świat  w  takie  dni  bywa 

naprawdę przyjazny, pomyślała Pat. Miała na sobie pąsowy płaszczyk i berecik i wiedziała, 

że  jest  jej  w  tym  do  twarzy,  zauważył  to  na  pewno  Lester  Conway,  który  z  tą  swoją 

wzgardliwą  miną  przejechał  koło  nich  autem.  Niech  sobie  Lester  robi  dumne  miny,  dużo 

milszy  był  trochę  kpiący,  a  trochę  zakłopotany  uśmiech  Hilarego.  Hilary  był  opalony  i 

wyglądał  jak  pączek  w  maśle.  Niczym  nie  przypominał  tego  wynędzniałego  obdartego 

chłopca,  którego  dawno  temu  spotkała  w  ciemnym  lesie.  Ale  nie  zmieniło  się  jego  serce. 

Kochany Hilary. Wierny Hilary, na którym można było polegać. Taki przyjaciel lepszy był od 

tysiąca „kawalerów”. 

Na ten weekend nie pojechali do domu, bo wieczorem miał się odbyć „zlot” Satelitów. 

Obecnie Pat nie cierpiała już zbytnio, zostając na weekend w mieście. Choć wciąż czuła, że 

omija ją coś pięknego. 

Na przykład dziś w Sielance pojawiły się na pewno fiołki! A jej tam nie będzie... 

Aleja  Abegweit  była  najpiękniejszą  ulicą  dzielnicy  willowej,  kończyła  się  już  za 

miastem i u jej wylotu widać było zielone wzgórza. 

background image

Pat  z  przykrością  musiała  uznać,  że  na  świecie  oprócz  Srebrnego  Gaju  istnieje  parę 

ładnych  domów.  W  Alei  Abegweit  stały  najrozmaitsze  budynki  -  od  wiktoriańskich 

potworności z kopułami i wieżyczkami do najnowocześniejszych bungalowów. 

Pat  i  Hilary lubili tędy spacerować,  rozmawiając, kiedy mieli na to  ochotę, milcząc, 

kiedy nie mieli nastroju do rozmowy, omawiając mijane domy, planując zmiany - tu dodaliby 

okno, tu by je zwęzili, tu należałoby podnieść dach, tam go obniżyć. 

- Niski dach nadaje domowi przyjazny wygląd - zauważył Hilary. 

Niektóre domy zachwycały ich, inne odstręczały. 

-  Chętnie  bym  tu  wybiła  szyby  -  zauważyła  Pat,  widząc  wyjątkowo  niesympatyczny 

dom. 

Interesowały  ich  także  drzwi.  Czy  te  drzwi  lubią  wpuszczać  kogoś  do  środka,  czy 

wolą, żeby się wychodziło? 

Potem zastanawiali się, który dom przyjęliby w upominku, gdyby musieli wybierać. 

- Ja chyba ten miły dom na rogu - oznajmiła Pat. - Ma strych. 

Muszę mieć strych... I wygląda tak, jakby go kochano. Zauważyłam to już wówczas, 

gdy zobaczyłam go pierwszy raz. 

I czuję, że mógłby mnie polubić. A to śmieszne samotne okienko ma ochotę podzielić 

się ze mną jakimś żartem. 

-  Tym  razem  ja  wybiorę  jeden  z  najnowszych  domów  -  oświadczył  Hilary.  -  W 

gruncie  rzeczy  wolę  nowy  dom.  Będę  się  mógł  czuć  jego  panem.  W  starym  byłbym 

niewolnikiem. 

Pat zaczęła się rozglądać. Spodobało jej się kilka nowych domów. 

Wreszcie  zobaczyła  ten  domek  i  od  razu  wiedziała.  Był  niewielki  i  stał  na  zboczu 

wzgórza. Okna pięterka spoglądały na jego szczyt. 

Nawet  kominy  wyglądały  romantycznie.  Nad  domkiem  nachylał  się  wspaniały 

rozłożysty klon. Był taki ogromny, że domek wydawał się przy nim zabawką, którą drzewo 

podniosło  dla  rozrywki,  a  potem  się  do  niego  przywiązało.  Obok  domku  znajdował  się 

niewielki ogródek, na środku obłożony kamieniami staw, wokół którego rosły żonkile, a po 

bokach fiołki. 

- Och! - Pat zaczerpnęła powietrza. - Jak się cieszę, że go widzę! 

Tak, Hilary, weź ten dom. Jest stworzony dla ciebie. 

- Trzeba by jednak ściąć to rosnące przed nim drzewko - zauważył z namysłem Hilary. 

- Psuje linię domu. 

- Nie... Pilnuje go jak skarbu. Hilary, przecież nie ściąłbyś takiej ślicznej brzozy. 

background image

-  Ściąłbym  każde  drzewo,  które  rośnie  w  nieodpowiednim  miejscu  sprzeciwił  się  z 

uporem Hilary. 

- Nie istnieje coś takiego jak nieodpowiednie miejsce dla drzewa Pat także upierała się 

przy swoim. 

- No, może trochę poczekam - ustąpił Hilary. - Ale wiesz, co zrobię pierwszej ciemnej 

nocy? Wkradnę się do tego ogrodu obok, porwę tę żelazną sarnę i utopię w morzu. 

- Chyba nie warto... Cały dom jest obrzydliwy. Nie zdemolujesz przecież portyku. Ten 

budynek robi wrażenie sanatorium. Trudno by sobie wyobrazić gorszą ohydę. 

- Następny dom  nie jest  brzydki.  Ale ma w sobie coś  okrutnego. Nie podoba mi się. 

Domy  nie  powinny  być  podstępne.  O,  spójrz,  ten  dom  chciałbym  kupić  i  go  wyreperować. 

Rozłazi się w szwach. Gonty odłażą, dach nad werandą się zapadł. 

-  No  to  chociaż  się  nie  pyszni.  Ten  obok  jest  okropnie  zadowolony  z  siebie.  A  co 

powiesz o tym? Podobno kosztował całą fortunę, a jest ponury jak grobowiec rodzinny. 

- Gdyby założyć okiennice, zaraz by inaczej wyglądał  - zauważył Hilary. - Nie masz 

pojęcia, Pat, jak łatwo jednym szczegółem popsuć dom, a często wystarczy niewielka zmiana 

i  zaraz  nabiera  urody.  Ale  w  nim  i  tak  nie  byłoby  miejsca  na  marzenia  ani  na  duchy...  W 

każdym z moich domów będą one mogły zamieszkać... 

- Patrz, Hilary, tu stoi nie ukończony budynek... aż przykro spojrzeć. Dlaczego go nie 

wykończono? 

- Dowiedziałem się. Ktoś budował go dla żony, a ona umarła. I nie miał już do niego 

serca. 

Trochę dalej była tylko dziura w ziemi i ktoś zakładał tam rury. 

Ciekawe, kto czeka na ten mający powstać dom. Może szczęśliwa narzeczona? Albo 

zmęczona  życiem  staruszka,  która  chciała  przed  śmiercią  zamieszkać  w  domu,  jaki  sobie 

wymarzyła? 

Stojący obok dom wyglądał tak, jakby go należało obudzić. A z następnego wyszedł 

doktor  Ames.  Miał  strapioną  minę.  Pewnie  tam  ktoś  umierał.  Nie  wyglądałby  tak,  gdyby 

dopomógł przyjść na świat dziecku... 

-  Chciałbym  obejrzeć  wszystkie  budowle  świata...  albo  przynajmniej  te,  które  są 

piękne - zauważył Hilary. - Mam dla ciebie nowy projekt domu. 

Coraz  to  rysował  dla  niej  nowy  dom,  ale  teraz  już  nie  pokazywał  go  jej  ani  nie 

opowiadał, jak on będzie wyglądał. Miała to być niespodzianka. 

Wracali milcząc. Hilary marzył. Wszyscy mężczyźni marzą. On marzył o budowaniu 

pięknych  domów,  w  których  zamieszka  miłość...  domów,  które  osłonią  ludzi  przed  ostrymi 

background image

wiatrami, palącym słońcem  i samotnością ciemnych nocy. Cudownie będzie stworzyć dom, 

stworzyć coś pięknego, co przetrwa wiele pokoleń, pięknego i użytecznego. I kiedyś zbuduje 

dom dla Pat, a ona w nim zamieszka. 

Pat  znów  pomyślała,  jak  miło  jest  przechadzać  się  z  Hilarym.  W  towarzystwie 

Henryka  i  Lestera  czuła,  że  musi  być  dowcipna  i  błyskotliwa,  by  nie  uważali  jej  za  nudną. 

Przy  Hilarym  dawało  się  odpocząć.  I  nigdy  nie  mówił  nic,  co  by  ją  mogło  zakłopotać.  Co 

prawda czasem patrzył. Ale nie można mieć komuś za złe spojrzeń. 

 

 Cień i światło  

 I  

 Patrycja chodziła zatroskana. 

-  Judysiu,  widzę  przed  sobą  tylko  czarną  otchłań  następnego  tygodnia.  Ten 

dyplomowy egzamin! Judysiu, co będzie, jeśli nie zdam? 

- No, no, złotko, na pewno zdasz. Cały rok uczyłaś się jak głupia, no może poza tymi 

paroma tygodniami, kiedy rządził tobą ten pyszałek Lester. Nie zamartwiaj się. Idź na spacer 

do brzeziny i ciesz się, że wiosna nigdy nie zapomina pojawić się na ziemi. A potem może 

byś usmażyła dla Sida jego ulubione naleśniki? Nikt ich tak dobrze nie robi. 

- Judysiu, ty pochlebnico. Wiesz przecież, że to ty jesteś niezrównaną mistrzynią! 

-  No,  no,  ciasto,  Pat,  robisz  lepiej.  Masz  lżejszą  rękę.  Ten  placek,  który  upiekłaś 

podczas zeszłego weekendu, wyglądał tak jak w ilustrowanych pismach, które czyta Winnie. 

„Może to ją rozerwie” - miała nadzieję Judysia. Ale nie rozerwało. 

- Nie mogę przestać o tym myśleć, Judysiu.  To  by było  okropne, gdybym  nie zdała! 

Pomyśl, jak by się zmartwiła mama. Przecież nie wolno jej się martwić. 

Nikt  o  tym  nie  mówił,  ale  wszyscy  mieszkańcy  Srebrnego  Gaju  spoglądali  z 

niepokojem na matkę. Matka na nic się nie skarżyła, ale całą zimę brała gorzkie pigułki na 

serce i po południu „odpoczywała”. 

W Srebrnym Gaju pojawił się cień, wkradł się tak podstępnie, że wciąż jeszcze nie w 

pełni  uświadomili  sobie  jego  obecność.  Ojciec  zszarzał  na  twarzy  i  miał  zatroskaną  minę. 

Żadne z dzieci nie wiedziało, że lekarz namawia matkę na operację. Judysia po raz pierwszy i 

ostatni zgodziła się z ciotką Edytą. 

- Potną ją tylko dla tych swoich eksperymentów - oświadczyła ciotka Edyta. - Już ja 

ich znam. 

- No właśnie. Ja to bym im nie dała - zawtórowała jej Judysia. 

background image

Matka też nie chciała słyszeć o operacji. Uważała, że ich na to nie stać, tego jednak 

nie powiedziała Długiemu Alkowi. Mówiła, że się boi. Długi Alek zdziwił się. Nigdy dotąd 

nie  zauważył,  żeby  jego  żona  się  czegokolwiek  bała.  Ale  też  nigdy  dotąd  nie  okazywała 

słabości,  a  teraz  najchętniej  leżała  i  pozwalała,  by  pracowali  za  nią  inni.  Matka  co  prawda 

nigdy nie okazywała pośpiechu, mogłoby się zdawać, że leniwie kroczy przez życie - Judysia 

twierdziła,  że  porusza  się  jak  myszka  -  ale  niepostrzeżenie  udawało  jej  się  odwalić  kawał 

roboty. 

Egzaminy minęły i Pat wydawało się, że wyszła z nich obronną ręką. 

Akademię opuściła z pewnym żalem, za to bez żalu rozstała się z ulicą Lipową. 

Oto  jest  znowu  w  domu,  w  najdroższym  Srebrnym  Gaju  i  już  nigdy  się  z  nim  nie 

rozstanie.  Obiecano  jej,  że  obejmie  miejscową  szkołę  i  Pat  w  wyobraźni  wydała  już 

całoroczną  pensję  na  restaurowanie  domu.  Więcej  niż  całoroczną!...  tyle  rzeczy  chciała  tu 

ulepszyć. 

Tak bardzo kochała farmę. 

W Biblii był jeden werset, którego nie rozumiała. Zapomnisz o twojej rodzinie i domu 

ojca twego. Jak człowiek mógłby o tym zapomnieć. 

Wieczorami  chodziła  nad  Jordan  albo  na  wzgórze,  albo  błąkała  się  wśród 

zaczarowanych  brzóz  i  znów  pokochała  życie.  Wiatr...  łagodny  zmierzch...  rozgwieżdżona 

noc... błękitna mgła na nadmorskich polach... odświeżona wiosennym  deszczykiem  zieleń... 

Wszystko to zachwycało ją i nakazywało myśleć o Bietce, choć wciąż jeszcze drżał jej głos, 

gdy wymawiała to imię. 

 

 Gdzie była Bietka? 

Kąpie się w niebiańskich potokach Czy wśród aniołów tańczy? 

 

 - Czasem się zastanawiam, czy Bietka nie tęskni w niebie do wiosny? - Pat wskazała 

na biały bez koło płota. - I na pewno brak jej zachodów słońca. Dziś jest taki wieczór, jaki 

lubiła. Judysiu, jeszcze rok temu była tutaj! Zimą, na Akademii, było mi lżej, tam nie aż tak 

bardzo  doskwierała  mi  jej  nieobecność...  A  tu  wszystko  mi  ją  przypomina.  Dziś,  kiedy 

zapachniał biały bez, poczułam jej obecność. Jakby wstała z martwych i ukryła się gdzieś za 

płotem. 

Tak strasznie do niej zatęskniłam. 

-  Pat!  -  gdzieś  w  okolicach  jej  łokcia  zabrzmiał  poważny  głosik  Przylepki.  -  Jak 

sądzisz, czy ja mam to coś? 

background image

Właśnie tego dnia Judysia zwierzyła się ze swych obaw Pat. 

-  Oj,  z  Przylepką  będziemy  mieć  kłopoty...  Znaczy  za  parę  lat,  ale  ona  rośnie  w 

oczach... Twój stryjek Tom też to zauważył. Wczoraj powiada do mnie „Oj, da się wam ona 

we znaki”. Ta mała gotowa przetańczyć całe życie. 

Pat  nie  potrafiła  przyjąć  do  wiadomości,  że  Przylepka  jest  już  dużą  dziewczynką. 

Dopiero wczoraj była rozkosznym bobasem z tłustymi rączkami i z dołeczkami w policzkach 

i kiedy się na nią patrzyło, miało się ochotę chwycić ją w ramiona. 

Teraz  skończyła  już  jedenaście  lat,  na  czoło  zwisał  jej  niesforny  lok,  nosek  zaś  był 

bardziej  wydatny  niż  u  innych  jedenastolatek.  A  te  jej  oczy!  Nic  dziwnego,  że  była 

rozpieszczona!  Kiedy  robiła  skruszoną,  błagalną  minkę,  nikt  nie  miał  serca  jej  ukarać.  Nie 

karze się maleńkiej świętej, której zdarzyło się zbłądzić. Oczy Przylepki stale o coś prosiły i 

zwykle  to  dostawała.  W  przeciwieństwie  do  Pat  miała  mnóstwo  przyjaciółek  i  w  Srebrnym 

Gaju aż się od nich roiło. 

- Paplają jak sroki - mówiła pobłażliwie Judysia. Była dumna, że Przylepka jest taka 

lubiana. Jeśli chodzi o chłopców... cóż, jeśli wymiętoszone cukierki; jabłka i mokre całusy o 

czymś świadczą, to Przylepka niewątpliwie miała owo tajemnicze „coś”. 

-  Ja  w  twoim  wieku,  panno  Rachelo  -  oświadczyła  Pat  tonem  osiemdziesięcioletniej 

staruszki - nie myślałam jeszcze o takich rzeczach. 

- Ale ja jestem nowoczesnym dzieckiem - oznajmiła spokojnie Przylepka. - A Trysia 

Binnie powiada, że musi się mieć to „coś”, bo inaczej nie patrzą na ciebie chłopcy. 

Judysia  potrząsnęła  siwą  głową,  jakby  chciała  powiedzieć:  „Co  z  tych  dzieci 

wyrośnie”. Ale Przylepka nie ustępowała. 

-  Powinnaś  mnie  poinformować,  Pat  -  Przylepka  przybrała  poważny  ton.  -  Chyba 

lepiej, żebym się dowiedziała od mojej własnej rodziny, a nie od Binnie’ych. 

- Mądry dzieciuch - zauważyła Judysia. 

Pat  zabrała  Przylepkę  na  cmentarzyk,  usiadły  na  grobie  Zawadiackiego  Dicka  i  tam 

udzieliła  siostrze  odpowiednich  „informacji”.  Czuła  że  powinna  zastąpić  Przylepce  matkę. 

Mamę należało oszczędzać. 

 

 Ii  

 Cień przybliżał się, a wreszcie nie było już przed nim ucieczki. 

Matka była chora... bardzo chora. 

Matce groziła śmierć. 

background image

Nikt tego nie powiedział, ale wszyscy wiedzieli. Z wyjątkiem Judysi, która uparcie nie 

chciała tego przyjąć do wiadomości. 

Judysia nie traciła nadziei, nie ukazał jej się żaden znak. 

- Póki go nie zobaczę, to nie uwierzę - oświadczyła. 

Pat także nie chciała wierzyć. 

- Mama nie umrze - powtarzała. - Nasza mama nie może umrzeć! 

Dotychczas obecność matki była czymś najnaturalniejszym w świecie... Nie zwracało 

się  na  nią  uwagi.  Matka  krzątała  się  po  domu,  zawsze  będzie  się  krzątać.  Było  nie  do 

pomyślenia, żeby się to kiedyś miało skończyć. 

W  tych  trudnych  dniach  Pat  bardzo  brakowało  Hilarego.  Hilary  pojechał  na  Zachód 

pomóc swemu stryjowi budować dom. Był zachwycony. Trudno by znaleźć dla niego lepsze 

zajęcie. I tak zresztą postanowił, że nim zacznie projektować domy, musi się nauczyć, jak się 

je buduje. 

„W zeszłym roku Bietka, teraz matka...” - myślała Pat. 

Nagle pojawiła się nadzieja. Sprowadzony kardiolog namawiał na operację. Operacja 

da szansę życia. Bez operacji matka nieuchronnie umrze. 

Judysia usłyszawszy o operacji, straciła nadzieję, znak nie znak. 

- Żebym to ja mogła umrzeć zamiast niej - mruczała do siebie. Nie wiem, czemu to nie 

przyjdzie do głowy Najwyższemu! 

Dżentelmen Tom zamrugał ślepiami. 

- Nic tu  nie poradzisz, ty  moje kochane kocisko. Do Pat  mogłeś  nie dopuścić Złego. 

Ale jeśli panią Aleksandrową zabiorą do szpitala, to nie będziesz mógł nad nią czuwać. 

Pat siedziała w sypialni matki. Nowa, wydoroślała, poważna Pat. 

Ale pełna nadziei. Nie wolno tracić nadziei. 

Matka  prosiła,  by  ją  podeprzeć  poduszkami,  żeby  mogła  patrzeć  przez  okno  na 

kochane zielone pola. Na kołdrze leżały ręce. 

Dziwnie było patrzeć na przezroczyste, bezczynne dłonie matki. 

Następnego  dnia  miano  ją  przewieźć  do  szpitala.  Matka  zachowywała  się  bardzo 

dzielnie,  była  spokojna.  Tak  jak  zawsze.  Nie  podniecała  się  tak  łatwo  jak  Gardinerowie. 

Cechował ją wielki wewnętrzny spokój, który udzielał się otoczeniu. Jej oczy wciąż patrzyły 

pytająco jak oczy małej dziewczynki, ale biła od niej macierzyńskość i kiedy się człowiek bał 

albo był zmęczony, marzył o tym, by złożyć głowę na jej piersi. 

- Zakwitła jabłoń... Cieszę się, że jeszcze raz mogłam ją zobaczyć... Dorastałam  pod 

jabłoniami, Pat, tak samo jak ty... i twój ojciec. 

background image

W głosie matki brzmiało echo szczęśliwych wspomnień. 

-  Jeszcze  wiele  razy  zobaczysz  kwiat  jabłoni,  najukochańsza  mamusiu.  Wrócisz  ze 

szpitala w świetnej formie... a ja już zamówiłam dla ciebie na powitanie przepiękny dzień. 

Matka uśmiechnęła się. 

- Nie tracę nadziei, Pat. Nie poddaję się. Ale chciałabym porozmawiać z tobą o paru 

rzeczach... na wypadek, gdybym nie wróciła... Musimy spojrzeć prawdzie w oczy, kochanie... 

Winnie wyjdzie wkrótce za Franka, a ty, Pat, będziesz musiała zająć moje miejsce. 

- Wiem... - Pat z trudem stłumiła wzruszenie. - I obiecuję ci, że nigdy, nigdy nie wyjdę 

za mąż. Będę prowadziła dom tatusiowi i Sidowi, i Przylepce. I Sid będzie miał mnie, więc 

też się nigdy nie ożeni. 

Matka się znów uśmiechnęła. 

-  Nie,  kochanie,  nie  pragnę  takiej  obietnicy.  Owszem,  chcę,  żebyś  wyszła  za  mąż. 

Chcę, żebyś była szczęśliwą żoną, żebyś radowała się własnymi dziećmi. Tak jak kiedyś ja. 

Byłam tu taka szczęśliwa, Pat. Miałam dopiero dwadzieścia lat, gdy wyszłam za mąż... Byłam 

rozpieszczonym  dzieckiem...  nie  miałam  pojęcia,  jak  prowadzić  dom  i  gdyby  nie  Judysia... 

Judysia była wspaniała i wkrótce się wszystkiego nauczyłam... Jeśli nie wrócę, to bądź dobra 

dla  Judysi...  Choć  po  co  ci  to  mówię,  wiem,  że  ją  kochasz.  Judysia  była  dla  mnie 

nadzwyczajna.  Z  początku  nie  chciała  mi  pozwolić  na  zajęcia,  które  niszczą  ręce...  Miałam 

ładne ręce, Pat. Ale z przyjemnością zniszczyłam je pracując dla Srebrnego Gaju. 

Wszystkie pokoje zaprzyjaźniły się ze mną... Tak lubiłam budzić się nocą i wiedzieć, 

że  mój  mąż  i  dzieci  śpią  spokojnie  pod  życzliwym  dachem.  To  najpiękniejsza  rzecz,  jaka 

może się zdarzyć w życiu kobiety, Pat. 

Matka  nie  powiedziała  tego  wszystkiego  jednym  tchem...  Co  chwilę  przerywała  i 

odpoczywała  łapiąc  oddech.  Chwilami  strach  przebijał  zbroję  nadziei  Pat.  Kiedy  ojciec 

przyszedł zająć jej miejsce, zbiegła na dół do ciemnego ogrodu. 

Wszyscy już spali, nawet Judysia. Pat czuła, że nie może się położyć, że nie zaśnie. 

Noc była ciepła i  życzliwa, objęła ją po macierzyńsku. Białe irysy błyszczały  w mroku jak 

nadzieja. Ścieżką nadszedł Pyszałek i wlazł jej na kolana. Czasem nawet Bezczelny Pyszałek 

zachowywał się jak chrześcijanin. Wiedział, że trzeba jej pociechy, i starał się, jak potrafił. 

Pat  siedziała  na  ławce,  póki  nad  Wzgórzem  Mgieł  nie  wstał  świt  i  Pyszałek  nie 

pobiegł polować na myszy. Oto poranek dnia, w którym matka wyjedzie. Czy wróci? 

- Czemuś ty, kochanie, tak wcześnie wstała? 

- Wcale się nie kładłam, Judysiu. Siedziałam w ogrodzie... 

modliłam się. 

background image

- Tak, tak, tylko to nam zostało - szepnęła smutnie Judysia. 

Przylepce nie powiedziano najgorszego, ale usłyszała o tym w szkole i wieczorem Pat 

musiała ją pocieszać. 

- Wiesz, co mówi Trysia Binnie? - szlochała Przylepka. Mówi, że mi zazdrości... że to 

strasznie ciekawe, kiedy w domu pojawia się śmierć. - Uklęknij i podziękuj Najwyższemu, że 

nie stworzył cię Binnie’ówną - nakazała uroczyście Judysia. 

Trzeba było przeżyć ten dzień. Wieczorem ojciec zadzwonił z miasta, że operacja się 

udała i matka obudziła się z narkozy. Tej nocy mieszkańcy Srebrnego Gaju wreszcie zasnęli, 

ale dopiero po tygodniu uzyskali pewność, że matka będzie żyła. Ojciec wrócił do domu, jego 

zgaszone  oczy  znowu  nabrały  blasku.  Tak,  matka  będzie  żyła,  będzie  słaba,  resztę  życia 

będzie się musiała oszczędzać, ale nie umrze! 

- No, no, cały czas wam to mówiłam - zawołała triumfalnie Judysia, zapominając, jak 

protestowała przeciwko operacji. 

 

 Iii  

 Matka  miała  wrócić  do  domu  dopiero  za  sześć  tygodni  i  przez  ten  czas  Srebrnym 

Gajem  zajmowały  się  Judysia  z  Pat,  gdyż  obie  ciotki  z  Wybrzeża  Zatoki  zachorowały  i 

Winnie pospieszyła na ratunek. Pat była w siódmym niebie. O ile to możliwe, jeszcze bardziej 

pokochała  dom.  Cienkie,  ręcznie  obrębiane  obrusy...  dywaniki  Judysi...  prześcieradła  z 

monogramami... komoda pełna koców... 

haftowane  serwetki...  błękitne  talerze...  srebrny  serwis  do  herbaty  po  babce  Selby... 

stare  lustra,  w  których  przeglądało  się  tyle  miłych  twarzy...  Wszystko  to  nabrało  dla  niej 

nowego znaczenia. 

Każde okno było  drogie sercu, bo przez każde widać było  inny skrawek ulubionego 

świata.  Ze  swojego  okienka  widziała  Wzgórze  Mgieł...  kochała  okno  pokoju  Poety,  bo 

stamtąd mogła dojrzeć Zatokę... okrągłe okienko wychodziło na srebrną brzezinę... 

Z okienka strychu można było zobaczyć wszystko, co na tym świecie warto oglądać, 

Pat często chodziła tam tylko po to, żeby wyjrzeć. 

Ani ona, ani Judysia nie harowały bez przerwy. Co jakiś czas Pat mówiła: 

-  Wiesz  co,  Judysiu,  teraz  przestaniemy  sprzątać  i  pójdziemy  zobaczyć,  jak  się 

miewają  poziomki  -  albo  paprocie,  albo  leśne  dzwoneczki  -  i  wyruszały  na  wyprawę.  A  o 

zmierzchu  siadywały  jak  dawniej  na  kuchennych  schodkach  i  Judysia  opowiadała,  a  Pat 

zaśmiewała się do rozpuku. 

background image

- No, no, złotko, ty wiesz, jak się powinno pracować... Co jakiś czas trzeba przerwać 

robotę i się pośmiać... Mało kto zna ten sekret. Twoje ciotki z Wybrzeża nigdy się nie śmieją i 

dlatego tak często chorują. 

- Wuj Brian i ciocia Jessie przyjeżdżają na weekend. Musimy naciąć irysów i postawić 

je w pokoju Poety. Lubię szykować pokój dla gości. I musimy zrobić szarlotkę. To ulubiony 

deser wujka Briana. 

Pat  zawsze  pamiętała,  co  lubi  każdy  z  gości.  I  jak  twierdziła  Judysia,  była  uroczą 

kucharką.  Uwielbiała  gotować,  czuła,  że  choć  w  tym  podobna  jest  do  wszystkich  kobiet 

świata. Niemal każdy list, do matki, do Hilarego, do kolegów z Akademii zaczynała słowami: 

„Właśnie wstawiłam do piekarnika ciasto”. W spiżarni zawsze były ciasteczka. 

Pat wciąż znajdowała jakiś nowy przepis i kiedy Kółko Pań spotykało się w Srebrnym 

Gaju,  na  stole  pojawiał  się  nie  znany  dotąd  gatunek  ciasta.  Godzinami  przeglądała 

ilustrowane pisma; te wszystkie reklamowe zdjęcia... ciasteczka, owoce, warzywa... 

śliczne biało-czerwone rzodkiewki... fryzowana sałata... purpurowe buraczki... złociste 

szparagi z zieloniutkimi czubkami... Lubiła jeździć po zakupy do miasta. Niewiele kupowała, 

ale często oglądając coś miała uczucie, że staje się to jej własnością. 

Cały  czas  miała  głębokie  przeświadczenie,  że  robi  to,  do  czego  została  stworzona. 

Rozkoszowała  się  tym  uczuciem,  gdy  w  Srebrnym  Gaju  panowała  chwilami  piękna  cisza, 

wszyscy się w milczeniu krzątali, a koty wylegiwały się na parapetach okien. 

 

 Balsam dla serc  

 I  

 - Ojciec teraz wolniej chodzi - zauważyła z westchnieniem Winnie, kiedy razem z Pat 

łuskały na schodkach groszek. 

Było  duszne  sierpniowe  popołudnie,  między  nimi  siedział  Bezczelny  Pyszałek.  Od 

czasu  do  czasu  drżały  liście  rosnącego  koło  drzwi  młodego  jesionu. Pat  kochała  ten  jesion. 

Tak  niepostrzeżenie  urósł...  Judysia  stale  groziła,  że  go  zetnie...  a  tymczasem  stał  się 

prawdziwym drzewem. Wtedy postanowił go ściąć ojciec, ale Pat udało się go ubłagać. 

- Za rok, dwa będzie tak ślicznie ocieniał schodki. I pomyśl, tatusiu, jak pięknie będzie 

się przez jego liście przesączał blask księżyca... 

Ojciec wzruszył ramionami i ustąpił. Wszyscy wiedzieli, że Pat rozpacza nad każdym 

wyciętym drzewem. Więc po co ma to dziecko wypłakiwać sobie oczy? 

Na Polu Sadzawki Sid stawiał stodołę na owies. Mówiono, że Sid potrafi zbudować 

stodołę lepiej niż ktokolwiek na całej Wyspie. 

background image

Pat  patrzyła,  jak  ojciec  idzie  podwórzem  zmierzając  w  stronę  Pola  Sadzawki.  Tak, 

szedł wolniej i bardzo się przygarbił. Ale wciąż nie chciała przyjąć tego do wiadomości. 

- Nic dziwnego. Przez tyle tygodni drżał o życie matki.  I wciąż jeszcze nie może się 

pogodzić  z  odejściem  Józka.  -  Winnie  znów  westchnęła.  Pat  bacznie  się  jej  przyjrzała.  Od 

paru  dni  Winnie  była  jakaś  dziwna  i  smutna.  Pat  przypomniała  sobie  nagle,  że  od  jakiegoś 

czasu brak jej śmiechu Winnie. Chyba od ostatniej wizyty Franka Russella, a było to tydzień 

temu. 

Od początku  roku mówiło się, że Winnie i  Franek pobiorą się na jesieni. Całą zimę 

Judysia „jak oszalała” szydełkowała dywaniki. 

Pat daleka była od radości, niemniej pogodziła się z tą myślą. 

- Co ci jest, Winnie? 

- Nic, nic - odparła niecierpliwie Winnie. - Nie bądź niemądra, Pat. 

- Przecież od tygodnia widzę, że się jakoś dziwnie zachowujesz... 

Czy pokłóciłaś się z Frankiem? 

- Nie - zaprzeczyła Winnie. Ale zbladła i w jej oczach pojawiły się łzy. Musi to komuś 

opowiedzieć, a przecież nie będzie zawracać głowy matce. Pat jest jeszcze za młoda, żeby ją 

zrozumieć - Winnie wciąż jeszcze traktowała Pat jak dziecko - ale przynajmniej ją wysłucha. 

-  Franek  się  trochę  rozgniewał,  gdy  powiedziałam  mu,  że  tej  jesieni  nie  będziemy 

mogli wziąć ślubu... że kto wie, na jak długo musimy go odłożyć... 

- Dlaczego?... Winnie, myślałam, że wszystko jest już ustalone... 

- Bo było. Ale zanim mamusia zachorowała. Przecież wiesz, Pat, że teraz wszystko się 

zmieniło. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. 

Miejmy nadzieję, że mama zostanie z nami jeszcze wiele lat, ale nigdy nie wróci już 

całkiem  do zdrowia. Ty  będziesz uczyła w szkole, a Judysia jest już niemłoda. Nie poradzi 

sobie z domem i z gospodarstwem, nawet jeśli  będziesz jej wieczorami pomagała. Ojca nie 

stać,  żeby  jeszcze  kogoś  zatrudnić,  a  nawet  gdyby  było  stać,  Judysi  pękłoby  serce.  Więc 

muszę się chwilowo wyrzec myśli o małżeństwie. Oczywiście Frankowi się to nie spodobało, 

będzie jednak musiał się z tym pogodzić. A jeśli nie... cóż, niejedna dziewczyna chętnie za 

niego wyjdzie... 

Głos  Winnie  załamał  się.  Była  to  gorzka  myśl.  A  Franek  zachował  się  tak... 

niepoczytalnie. Russellowie nie lubili czekać. 

Wiedziała, że nie wytrzyma on wielu lat. A jeśli nawet... będą oboje znużeni, to już 

nie  będzie  to...  Zofia  Wright  i  Gordon  Dodds  czekali  przez  piętnaście  lat  na  śmierć  jej 

background image

sparaliżowanego  ojca  i  biedna  Zofia  podczas  ślubu  wcale  nie  wyglądała  na  szczęśliwą 

oblubienicę. Była steraną kobieciną, której już nawet nie bardzo zależało na wyjściu za mąż. 

Niemniej Winnie nie zamierzała zmienić swej decyzji. Dziewczęta ze Srebrnego Gaju 

miały kręgosłup. Na pierwszym miejscu stawiały obowiązek, choć cały świat krzyczał, że to 

przestarzałe pojęcie i należy brać z życia, ile się da, nie zważając na nic. 

W  pierwszej  chwili  Pat  uradowała  się.  Winnie  nie  wyjdzie  za  Franka.  W  Srebrnym 

Gaju  nic  się  nie  zmieni.  Ona,  Winnie  i  Sid  zostaną  tu  na  zawsze,  będą  się  opiekować 

rodzicami,  kochać  Srebrny  Gaj,  kochać  się  nawzajem  i  nie  będą  się  przejmować  zmianami 

zachodzącymi w reszcie świata. 

Ale te oczy Winnie! Wyglądały jak zdeptane fiołki! 

Pat nigdy nie była w stanie pojąć, jak Winnie mogła pokochać Franka. Franka - jeśliby 

się  go  nie  nienawidziło  za  to,  że  kradnie  siostrę,  można  by  pewnie  polubić,  był  miłym 

chłopcem,  rumianym  i  zdrowym,  z  poczciwie  patrzącymi  szarymi  oczyma.  Ale  nie  miał  w 

sobie nic z romantycznego bohatera... trudno było zrozumieć, dlaczego Winnie przeżywa to, 

co przeżywała, ilekroć słyszała jego kroki. 

Co ona w nim widzi? Wyobraźnia zawiodła Pat. 

Niemniej  na  widok  jej  oczu  przestała  się  cieszyć.  Nie,  nie  wolno,  żeby  Winnie  tak 

cierpiała. I to zupełnie niepotrzebnie. Ona, Pat, już wszystko zaplanowała. 

-  Winnie,  gadasz  głupstwa.  Oczywiście,  że  jesienią  wyjdziesz  za  Franka!  Nie  będę 

uczyć  w  szkole.  Postanowiłam  to  zaraz  po  powrocie  mamy.  Zostanę  w  domu  i  pomogę 

Judysi. 

- O nie, Pat. Nie po to cały rok ciężko pracowałaś, by zdobyć dyplom. Teraz musisz 

mieć szansę, żeby... 

Pat zaśmiała się. 

- No właśnie mam szansę robienia tego, na co mam naprawdę ochotę. 

Mam szansę zostać w Srebrnym Gaju, zajmować się Srebrnym Gajem. 

Wcale mnie nie cieszyła myśl uczenia w szkole. I kto wie, czybym potrafiła? I może 

za rok przeniesiono by  mnie do innej szkoły i  wtedy... No,  ale teraz nie musimy już o tym 

mówić.  Oczywiście,  że  gdybym  mogła  w  ten  sposób  uzdrowić  mamę,  pojechałabym  na 

koniec świata. Ale skoro jest to niemożliwe, to wielką pociechą jest myśl, że mogę zostać w 

domu. 

- Co na to powie tatuś? 

background image

- Tatuś już wie. I wiesz co, Winnie, ucieszył się. Nawet mu nie przyszło na myśl, że 

możesz  nie  wyjść  za  mąż,  i  sam  nie  wiedział,  co  robić.  Bo  nie  chciał,  bym  się  poczuła 

rozczarowana, że nie zostanę nauczycielką. Rozczarowana! - Pat znów parsknęła śmiechem. 

-  Winnie,  rodzice  nie  są  takimi  egoistami,  jak  to  wypisują  w  powieściach.  Nie  chcą, 

żeby dzieci się dla nich poświęcały. Przede wszystkim pragną ich szczęścia. 

-  No,  no,  czasem  się  zdarzy  jakiś  cudak  -  Judysia  wyniosła  przed  dom  kołowrotek  i 

uważała  za  stosowne  wtrącić  się  do  rozmowy.  Wśród  rodziców  tak.  Ale  nie  wśród 

Gardinerów. 

- Pat - niepewnym głosem poprosiła Winnie - może sama skończysz łuskać ten groch, 

a ja na chwilę skoczę na górę. 

Pat uśmiechnęła się. Winnie pobiegła napisać do Franka. 

- Judysiu,  jesienią będziemy mieć ślub  -  oznajmiła z westchnieniem  Pat.  Zabrzmiało 

to tak strasznie nieodwołalnie. 

-  No  i  dobrze,  złotko.  Czemu  nie?  Umie  gotować  i  umie  szyć.  I  umie  się  bez  wielu 

rzeczy obejść. I wie, kiedy się roześmiać, a kiedy nie. Tak, tak, możemy ją już wydać za mąż. 

Od jedenastu lat nie mieliśmy w Srebrnym Gaju ślubu. A dom, gdzie nie ma ślubów, trochę 

już zanadto zaczyna przypominać niebo. 

-  Jerzy  Nicholson  ma  się  ożenić  z  Marynią  Baker  -  oznajmiła  Przylepka,  która 

pojawiła się trzymając w objęciach łaciatą kotkę ze stodoły. - Mógłby poczekać, aż dorosnę. 

Ze  mną  byłoby  mu  weselej...  Ze  mną  jest  zawsze  weselej,  jeśli  nie  dręczy  mnie  sumienie. 

Ach!... Spójrzcie na Pyszałka! 

Bezczelny Pyszałek spotkał godnego siebie przeciwnika w osobie przyniesionej przez 

Przylepkę kotki. Była ona wychudła i sterana życiem, ale nikomu nie dawała sobie dmuchać 

w kaszę. I Pyszałek jej się przeraził. Zabawnie było patrzeć, jak ta mała atakuje kocura, który 

zaczął uciekać miaucząc wniebogłosy, choć mógłby ją obalić jednym uderzeniem łapy. 

- Zobaczcie no, jak się świetnie bawi Dżentelmen Tom! 

- Nasze koty są nie tylko miłe, ale interesujące - oznajmiła z dumą Przylepka. - I mają 

prezencję!  Spacerują  z  dumnie  zadartym  ogonem.  A  inne  koty  przemykają  się  chyłkiem. 

Trysia  Binnie  śmiała  się  ze  mnie  i  powiedziała:  „Ty  zaczynasz  szaleć  na  punkcie  tego 

waszego Srebrnego Gaju, zupełnie jak Pat. Uważasz, że nic mu nie dorównuje”. „No bo nie 

dorównuje” - odpowiedziałam jej. Miałam rację, prawda, Pat? 

- Miałaś - zgodziła się entuzjastycznie Pat. - Ale patrz, kotka wraca, więc lepiej odnieś 

ją do stodoły, nim ją zobaczy tatuś. 

background image

Wiesz przecież, że nie chce, aby koty plątały się po domu. Mówi, że pogodził się już z 

obecnością Dżentelmena Toma i Pyszałka, ale to zupełnie wystarczy. 

- Ile ma lat Dżentelmen Tom, Judysiu? 

- Ile ma lat? Wie jeden Pan Bóg. Ja wiem tylko tyle, że pojawił się tu dwadzieścia lat 

temu i wyglądał tak samo jak teraz. Może się w ogóle nie narodził - oświadczyła zagadkowo 

Judysia. - Czy możesz go sobie wyobrazić jako małe kocię? 

-  Pewna  jestem,  że  miałby  nam  wiele  do  opowiedzenia...  Co  za  szkoda,  Judysiu,  że 

koty nie potrafią mówić. 

- Nie potrafią? Kto ci to powiedział, Przylepko? Mój dziadek słyszał kiedyś rozmowę 

dwóch kotów, ale nigdy nie udało się z niego wyciągnąć, o czym rozmawiały... Nie chciał się 

narazić  kociemu  rodowi!  W  niedzielę  powiedziałam  Sidowi,  jak  się  wściekł,  że  Pyszałek 

przespał  się  na  jego  niedzielnych  spodniach  i  pozostawił  mnóstwo  sierści:  „Myśl  sobie  o 

kocie, co chcesz, ale nie mów tego głośno. Nigdy nie wiesz, czy nie słucha cię Koci Król!” - 

A co by się stało, gdyby usłyszał go Koci Król? 

- To jest opowieść na zimową noc, kiedy będziesz ze mną spała. 

Wtedy  dowiesz  się,  co  przydarzyło  się  jednemu  człowiekowi  w  Irlandii,  który  bez 

szacunku wyrażał się o kotach. To nie jest historyjka na letnie popołudnie, i to w przeddzień 

ślubu! 

 

 Ii  

 Ślub  Winnie  miał  się  odbyć  pod  koniec  września  i  na  sześć  tygodni  przedtem  w 

Srebrnym Gaju rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Judysia zawiesiła w piwnicy nową 

półkę,  która  w  szybkim  tempie  wypełniała  się  słoikami  z  dżemem.  W  pokoju  Poety 

pomalowano na niebiesko (był to piękny niebieski kolor jajka gila) wszystkie futryny okien i 

drzwi, i świetnie się bawiono dobierając odpowiednie tapety. Choć Pat przykro było zdzierać 

stare. 

Przywykła już do nich... I niechętnie przyjęła nowe obicia mebli w salonie. Ten pokój 

wyglądał dotąd tak harmonijnie. Każdy nowy szczegół był zgrzytem. Ale Srebrny Gaj musiał 

wystąpić w pełnej gali, wesele miało być huczne. 

- Klan Gardinerów lubi się czasem popisać - przygadywała zachwycona Judysia. 

- Strasznie z tym macie dużo zachodu - krytykowała ciotka Edyta. 

-  Zachodu?  Ano  mamy.  Krzątamy  się  jak  kwoka  wokół  kurcząt!  Nóg  nie  czuję.  Ale 

jak kto bierze ślub bez wesela, to tak jakby się wstydził. Ślub będzie jak się patrzy, przyjedzie 

background image

rodzina  z  obu  stron,  będą  prezenty  i  dwie  druhny,  i  dziewczynka  z  kwiatkami...  A  jaką 

Winnie ma wyprawę! Tego jeszcze Srebrny Gaj nie widział. 

Wszystko  uszyte  ręcznie!  Marzę  już,  żeby  przyszedł  wieczór,  czuję  się,  jakby  mnie 

przepuszczono przez maszynkę do mięsa! 

- Tak, Judysiu, postarzałyśmy się - westchnęła ciotka Barbara. 

Judysia żachnęła się. 

- Ano, niby prawda, ale nie mów tego głośno - szepnęła przesądnie. 

Winnie  miała  przecudną  ślubną  suknię...  marzyłaby  o  takiej  każda  dziewczyna. 

Wszyscy  się  zachwycali  poza  jedną  ciotką  Edytą,  która  zgorszyła  się,  że  suknia  jest  zbyt 

krótka. Akurat była taka moda. 

Ciotka Edyta od paru lat modliła się, żeby kobiety przestały pokazywać nogi, ale jej 

modlitwy nie zostały jeszcze wysłuchane. 

- Na modę modlitwy nie mają wpływu - napomniał ją poważnym tonem stryj Tom. 

Winnie błyszczały oczy, na ustach błąkał się rozmarzony uśmiech. 

Franek tyle czasu spędzał w Srebrnym Gaju, że Judysia miała tego dosyć. 

-  Nic  przeciwko  niemu  nie  mam,  ale  on  bez  przerwy  włazi  mi  pod  nogi  - 

pomrukiwała. 

- Franek jest całkowicie oddany Winnie - oświadczyła dość oschle Pat. - Uważam, że 

to piękne. - Zaakceptowała już Franka jako członka rodziny, zatem wobec wszystkich, nawet 

wobec Judysi, należało występować w jego obronie. 

-  Ciekawa  jestem,  jak  brzmiały  oświadczyny  Franka  -  zastanawiała  się  Przylepka, 

pomagając Pat ozdabiać placek zielonymi plasterkami angeliki i czerwoniutkimi wiśniami. - 

Mam nadzieję, że zachował się romantycznie. Jak myślisz, uklęknął? 

Sid, który przyszedł napić się wody, parsknął śmiechem. 

- To nie na nasze czasy, ty  dzieciuchu! Franek powiedział jej tylko:  -  „No co, mała, 

czas się ustatkować!” - Sam słyszałem. - Sid za plecami Przylepki mrugnął do Judysi. 

-  Kiedy  dorosnę  i  chłopcy  zaczną  mi  się  oświadczać,  to  będą  musieli  być  bardziej 

elokwentni! - oświadczyła Przylepka. 

 

 Ślub Winnie  

 I  

 Ku wielkiemu niezadowoleniu Judysi ogłoszono o zaręczynach w gazecie. 

-  Między  ustami  a  brzegiem  pucharu  wiele  się  jeszcze  może  wydarzyć  -  mruczała.  - 

Jak  będziemy  wyglądać,  jeśli  w  ciągu  tych  trzech  tygodni  coś  się  Frankowi  przytrafi? 

background image

Narzeczonego Madzi Nicholson w przeddzień ślubu zabrano do czubków i siedzi tam do dziś 

dnia! 

Binnie’owie gotowi by pęknąć ze śmiechu, jeślibyśmy odłożyli ślub! 

Ślub  więc  miał  odbyć  się  za  trzy  tygodnie  i  Winnie  na  zawsze  opuści  Srebrny  Gaj. 

Chwilami Pat wydawało się, że tego nie zniesie. Kiedy Vernon Gardiner zażartował: 

- No co, Winnie, jak cię zobaczę następny raz, to będę musiał mówić do ciebie „pani 

Russell” - Pat pobiegła na górę i rozpłakała się. Jej Winnie ma być panią Russell! Zabrzmiało 

to strasznie obco. 

Łzy nie pomogły, czas upływał szybko. Ślub miał się odbyć w kościele. Pat chciała, 

żeby pastor udzielił ślubu w ogrodzie, pod rudym bukiem. Matka nie mogła przecież pojechać 

do kościoła. Ale Frankowi zależało na ślubie w kościele. Russellowie byli anglikaninami i nie 

uznawali  innych  ślubów.  I  życzeniu  Franka  stało  się  zadość.  „Oczywiście!”  -  pomyślała 

rozgoryczona Pat. 

Pat i Judysia nie przestawały piec. Wygrzebały wiele starych przepisów, którymi się 

od  dawna  nie  posługiwano  ze  względu  na  ilość  jaj.  Na  tradycyjny  w  Srebrnym  Gaju  tort 

panny młodej zużyto ich trzy tuziny! 

Ciotki  z Wybrzeża i  ciotki  z Jaskółczego Gniazda przysłały  całe kosze łakoci.  Kosz 

cioci  Barbary  pełen  był  najróżniejszych  ciasteczek...  pomarańczowych,  daktylowych, 

waniliowych, orzechowych i wielu, wielu innych. 

-  No,  no,  nie  powstydzimy  się  weselnego  stołu  -  cieszyła  się  Judysia.  -  Na  weselu 

Lorny Binnie na oko było dużo ciasteczek, ale biedna pani Binnie uważała, że wystarczy im 

nadać  inny  kształt,  żeby  nabrały  innego  smaku.  Pat,  kochanie,  przypilnuj  mi  kurczaków  na 

ogniu, a ja polecę wybielić parkan. 

O świcie rozległ się triumfalny wrzask Bezczelnego Pyszałka, który złapał mysz, i na 

kuchennych schodach zadźwięczały kroki Judysi. 

Poranną  ciszę  zakłóciły  ostatnie  gorączkowe  przygotowania.  W  nocy  padało  i 

odświeżony świat mrużył teraz oczy od słońca. 

- Dzień jak na zamówienie - cieszyła się Judysia grabiąc trawnik. 

Pat  przy śniadaniu  nie  mogła nic przełknąć. Ze zdziwieniem  spojrzała na zajadającą 

wesoło Winnie. Pat była pewna, że gdyby to ona miała wyjść za mąż, to przestałaby jadać na 

dobry tydzień przedtem. Oczywiście nie chciałaby, żeby Winnie zachowywała się tak jak ta 

niemądra  Lena  Taylor,  która  przed  ślubem  przepłakała  cały  miesiąc.  Ale  jak  można  mieć 

apetyt w dniu, w którym ma się opuścić Srebrny Gaj? 

background image

Przedpołudnie upłynęło w mgnieniu oka. Nakryto stół... ach, czemuż to rodziny muszą 

ulegać rozbiciu... Pat jak we śnie ustawiała sałatki, galaretki i ciasta... Jutro o tej porze Winnie 

będzie  już  należała  do  innej  rodziny...  Wszystkie  nakrycia  stały  już  na  swoim  miejscu,  Pat 

miała  talent  do  sadzania  koło  siebie  odpowiednich  osób...  w  Srebrnym  Gaju  pozostanie  już 

tylko ona, Sid i Przylepka. 

Trzeba  naciąć  kwiatów.  Pat  nie  lubiła  zrywać  kwiatów.  Tak  bardzo  się  nimi 

zachwycała, tak bardzo bała się, że cierpią. Ale dziś cięła na oślep. 

Stół wyglądał pięknie. Jaka szkoda, że to długo nie potrwa, po obiedzie zamieni się w 

pobojowisko. Ale, jak mówiła Judysia, takie jest życie. 

„Jedno  jest  faktem  -  pomyślała  -  Srebrny  Gaj  jest  śliczny!”  W  pewnym  sensie 

wszystko wydawało się echem ślubu cioci Azalki. 

Znów  w  domu  powstał  straszny  zamęt,  kiedy  wszyscy  zaczęli  się  ubierać.  Spokój 

zachował  jeden  jedyny  Dżentelmen  Tom.  Judysia  niepokoiła  się,  bo  ktoś  widział,  jak 

Pyszałek  sunie  przez  sień  z  bardzo  dużą  i  bardzo  martwą  myszą  w  pyszczku  i  tylko 

Najwyższy wiedział, co on z tą myszą zrobił. Próżna Przylepka przeglądała się we wszystkich 

lustrach domu, żeby sprawdzić, w którym wygląda najkorzystniej. Biedna Przylepka była już 

za duża, by zostać dziewczynką z kwiatkami. Została nią sześcioletnia Emma cioci Azalki i 

Przylepka postanowiła zaćmić ją urodą. 

- Jak wygląda mój nos, Pat? Czy nie sądzisz, że jest za duży? 

Przylepka stale martwiła się swoim noskiem. 

- Nawet jeśli jest, to nic na to nie poradzisz - zaśmiała się Pat. 

- Nie przejmuj się nosem, kochanie. Ślicznie wyglądasz. 

- Czy nie mogłabym go przypudrować, Pat? Proszę cię. Mam już jedenaście lat. 

- Jak przypudrujesz, to będzie go tylko bardziej widać - ostrzegła ją Pat. 

Przylepka  przyjęła  to  do  wiadomości.  Jeszcze  raz  z  zadowoleniem  przejrzała  się  w 

lustrze. 

-  Postanowiłam,  że  wyjdę  za  mąż,  gdy  skończę  dwadzieścia  lat,  i  będę  miała  troje 

dzieci - oświadczyła rzeczowym tonem. - Pat, czy muszę pocałować Franka? 

- Ja nie zamierzam - zapalczywie oznajmiła Pat. 

Judysia, która uważała, że należy uczcić „ceremonię ślubną”, wyjęła jedwabną suknię 

i schowała irlandzki akcent. Tyle że suknia była odrobinę przyciasna. Pat namęczyła się, nim 

dopięła haftki. 

-  Ano,  jak  szyłam  tę  suknię,  to  miałam  jeszcze  kibić  -  ubolewała  Judysia.  -  Jak 

myślisz, Pat, nie wyglądam zanadto staroświecko? 

background image

Pat wyjęła koronki i upięła je na sukni. To zdziałało cuda. 

Judysia poczuła się szykowną damą. 

Ubrana matka siedziała w salonie. Pat z bólem w sercu uprzytomniła sobie, że w ciągu 

ostatniego  roku  matka  bardzo  posiwiała.  Ale  wyglądała  ślicznie  w  srebrzystej  sukni,  a 

bursztynowy  naszyjnik,  który  po  powrocie  ze  szpitala  ofiarował  jej  ojciec,  wyglądał  jak 

krople  złotej  mgły.  Ojciec  w  ostatniej  chwili  zdecydował,  że  nie  zostawi  matki  samej  i  nie 

pójdzie do kościoła. Stryj Tom poprowadzi Winnie. 

Winnie  zmartwiła  się.  Ta  ogromna  czarna  broda  stryja  była  okropnie  staroświecka. 

Ale była zbyt szczęśliwa, żeby się naprawdę przejąć. 

Wyglądała  cudownie.  Pat  spojrzała  na  nią  i  poczuła,  że  dławi  ją  w  gardle.  Nagle 

Franek  Russel  stał  się  mężczyzną,  dzięki  któremu  Winnie  aż  tak  rozkwitła.  Pat  wybaczyła 

mu, że zostanie jej szwagrem. 

Na  kuchennym  zegarze  było  pięć  po,  w  salonie  dziesięć  minut  wcześniej,  w  jadalni 

zegar wybił godzinę. Oznaczało to, że jest kwadrans po i należy wyruszyć do kościoła. 

 

 Ii  

 Siedząc  w  zatłoczonym  kościele  przybranym  gladiolusami  i  liliami  chińskimi  Pat  z 

trudem  wstrzymywała  łzy.  Winnie  ostrzegła  ją:Żebyś  mi  się  nie  odważyła  płakać!  -  Pat 

pamiętała dobrze, że o mały włos byłaby rozszlochała się na ślubie cioci Azalki, a dziś było 

jej jeszcze smutniej. 

Pan  młody  bardzo  pobladł  -  a  zwykle  był  taki  rumiany.  Ale  wyglądał  bardzo 

przystojnie, ucieszyła się Pat. Jeśli w Srebrnym Gaju muszą się już pojawiać nowi członkowie 

rodziny, to niechaj chociaż będą ładni. 

W padającym przez witraż świetle broda stryja Toma wyglądała fioletowo... jak broda 

asyryjskiego władcy. Winnie powiedziała: 

„Tak”.  Brzmiało  to  bardzo  uroczyście.  Jedno  słowo  i  całe  życie  ulega  zmianie... 

czasem nawet bieg historii... Gdyby matka Napoleona powiedziała „Nie” zamiast „Tak”... Co, 

już koniec?... 

koniec... Winnie stała się panią Franciszkową Russelową... 

Młodożeńcy  idą  do  zakrystii...  Norma  śpiewa  weselny  hymn...  Pat  przypomniała 

sobie, jak w dzieciństwie spoliczkowała Normę. 

Co do niej szepcze z tyłu ten okropny stary kuzyn, Sam Gardiner? Zastanawiam się, 

ilu mężów i żon w tym  kościele żałuje swoich  małżeństw?  - No właśnie, ilu? Pewnie stary 

Malcolm Madison, o którym mawiano, że roześmiał się tylko trzy razy w życiu. No i może 

background image

także Gerald Black, którego żona z taką pasją zabijała muchy, że raz nachyliła się w kościele i 

trzepnęła w łysinę Jacksona Russella. 

A co z panią Henrykową Green? Jej mąż wygląda jak własny nagrobek. 

Pat zastanawiała się, czy prawdziwa była historyjka, którą opowiadała o nim Judysia... 

Że kiedyś w szkole dostał lanie, bo na tabliczce napisał list miłosny do Lury Perry, która była 

na wpół Cyganką. Nie, to chyba niemożliwe, ma takie zacięte prezbiteriańskie usta. 

Stary stryj Jan Gardiner skracał sobie oczekiwanie drzemką. Kiedyś ponoć zdrzemnął 

się  przy  kominku  i  zajęła  się  od  ognia  jego  drewniana  noga...  Obok  siedzi  pani  Jakubowa 

Morgan, która nigdy nie wybaczyła córce, że ta wyszła za Karola Parkera i ani  razu jej nie 

odwiedziła. Jak rodzina może się tak zachowywać? 

Pani  Albertowa  Cody,  z  domu  Sara  Malone...  Judysia  opowiadała  o  niej:  -  Tak,  tak, 

chodziła  z  jednym  takim  lekkoduchem,  chodziła  całe  lata,  a  on  wcale  się  nie  oświadczył. 

Pojechała do ciotki do Halifaxu i zaczęła pisać, jak się świetnie bawi i ilu ma adoratorów. No 

i wtedy on przeraził się i wysłał list z oświadczynami. A w tym, co ona pisała, nie było słowa 

prawdy. Jej ciotka była chora i zdziwaczała, i w ogóle nie wychodziły z domu. 

Co szepcze ta okropna pani Stefanowa Russell? - To wielki błąd wybrać ładniejszą od 

siebie  druhnę.  -  Co  za  bzdura!  Ala  Russell  jest  dużo  brzydsza  od  Winnie.  Koło  niej  siedzi 

stary Grant Madison, który powiedział kiedyś ojcu, że naczytał się o tylu strasznych rzeczach 

w  historii,  iż  przestał  wierzyć  w  Boga.  To  musi  być  straszne.  Jak  człowiek  może  żyć  nie 

wierząc w Boga? 

Pani  Scottowa  Gardiner  pozbyła  się  jakoś  zmarszczek,  to  te  „kosmetyczne  zabiegi”, 

utrzymywała pogardliwie Judysia. 

Dlaczego  Winnie  nie  wraca?  Prawda,  Winnie  już  nie  ma...  jest  tylko  tajemnicza 

nieznajoma,  pani  Franciszkowa  Russell.  O  czym  myśli  najmilsza  Przylepka  patrząc 

rozmarzonym wzrokiem w błękitno-złoty witraż? Jest naprawdę czarująca. Pat przypomniała 

sobie z przerażeniem, że nie życzyła sobie narodzin Przylepki. 

 

 Iii  

 Powrót do domu. 

Pocałunki, życzenia, gratulacje. Pat ucałowała jednak Franka. I z całych sił uściskała 

Winnie. 

- Kochanie, żeby ci się naprawdę dobrze działo - szepnęła. 

Potem pobiegła po organdynowy falbaniasty fartuszek. Trzeba było wyjąć z lodowni 

mrożone  koktajle,  wyłożyć  na  półmiski  potrawkę  z  kurczaka,  ustawić  ślubne  upominki. 

background image

Dzieci  na  trawniku  wyglądały  jak  różyczki.  Dom  był  pełen  gości.  Wszyscy  Gardinerowie, 

wszyscy Selby’owie, wszyscy Russellowie. 

-  Wygląda  to  jak  Dzień  Sądu  Ostatecznego  -  zauważył  stary  kuzyn  Ralf  Russell. 

Chwycił za ramię przebiegającą obok Pat. 

-  Córka  Długiego  Alka.  Podobno  masz  wyrosnąć  na  piękność.  Muszę  ci  się 

przyjrzeć...  Nie,  nie  będziesz  piękna...  mówią,  że  nie  jesteś  zbyt  mądra...  ale  masz  w  sobie 

coś... znajdziesz męża. 

Czemu  wszyscy  chcą  człowieka  wydawać  za  mąż?  To  wstrętne.  Nawet  podstarzały 

Ellery  Madison,  który  wciąż  jeszcze  winszował  sobie,  że  udało  mu  się  uniknąć  sideł 

matrymonialnych, nazwał Pat „Kicią” i oświadczył, że gotów się z nią ożenić. 

- Zastanowię się nad tym, jeśli poczekasz, aż oboje dorośniemy odcięła się Pat. 

-  Tak,  tak  właśnie  należy  z  nimi  rozmawiać  -  pochwaliła  ją  Judysia,  gdy  zapalały 

świece. - Ja też mu dałam po nosie, kiedy mi powiedział: „Już najwyższy czas, Judysiu, żebyś 

i ty pomyślała o mężu”. A ja na to: „Wiem, wiem, mężczyźni nienawidzą kobiet, które sobie 

bez nich świetnie radzą!” Dziś niejednemu musiałam powiedzieć coś do słuchu. Przyłażą do 

mnie  do  kuchni,  że  nie  ma  się  gdzie  ruszyć.  Stary  Jerzy  Russell  spytał  się  mnie:  „Jak  pani 

myśli, panno Plum, czy Bóg jest rzeczywiście Bogiem, czy praprzyczyną świata?” A Marek 

Russell  z  poważną  jak  sędzia  miną  mu  wtóruje:  „Panno  Plum,  jak  pani  sądzi,  czy  rząd  ma 

rację  urządzając  wybory  już  tej  jesieni?”  Od  razu  wiedziałam,  że  chcą  mnie  nabrać,  więc 

powiadam: 

„Chyba żeście postradali rozum, którym was obdarzył Pan Bóg zsyłając na ten świat. 

To nie wiecie, że wesele to nie pora na rozmówki o Panu Bogu i polityce? I będę wam bardzo 

wdzięczna, jeśli przestaniecie mnie tytułować!” Ale zrobili głupie miny... 

Prawda, Pat, że ceremonia była piękna? Kuba Russell powiedział do mnie: „Ona jest 

najładniejszą  panną  młodą,  jaka  kiedykolwiek  wyszła  ze  Srebrnego  Gaju”,  a  ja  mu  na  to: 

„Choć raz w życiu powiedziałeś prawdę”. 

- Judysiu, jak ja zniosę odjazd Winnie? 

- Musisz ją, kochanie, pożegnać z uśmiechem. Potem możesz sobie beczeć, ile chcesz. 

Ale dopiero potem. 

 

 Śmiech i łzy  

 I  

 No i było już po wszystkim. Winnie odjechała. 

background image

-  Moja  kochana  Pat  -  szepnęła  -  wszystko  było  cudowne.  Ty  i  Judysia  przeszłyście 

same siebie. Dzięki wam przeżyłam wspaniały dzień. 

Pat, tak jak tego żądała Judysia, uśmiechnęła się, ale potem nad pobojowiskiem stołu 

zauważyła: 

-  Judysiu,  czy  to  nie  miło  móc...  przestać  się  uśmiechać.  Mam  nadzieję,  że  przez 

najbliższe sto lat nie będziemy już mieć wesela. 

-  No  wiesz,  ja  to  bym  chciała,  żeby  wesela  bywały  co  dzień  -  sprzeciwiła  się 

Przylepka. - Następne będzie pewnie twoje. A potem przyjdzie moja kolej. Jeśli tylko - dodała 

z namysłem - uda mi się zdobyć męża. Nie chciałabym zostać starą panną. 

- Pewnie, że nie - oświadczyła Judysia. - Ale czy musisz ranić moje uczucia? Ja jestem 

starą panną. 

-  Zawsze  o  tym  zapominam  -  powiedziała  ze  skruchą  Przylepka.  -  Ale  ty  wcale  nie 

wyglądasz na starą pannę. Jesteś... jesteś po prostu Judysią. 

- Pan Ronald  Russell z St. John powiedział mi, że matka jest  najpiękniejszą kobietą, 

jaką widział w życiu. 

- A ty teraz będziesz go kochać na wieki wieków! Ale ma rację. Czy słyszałaś, jak się 

spytał Winnie: „No co, będziesz się teraz pewnie starała zrobić z niego prezbiterianina?” A 

ona na to: 

„Prezbiterianinem trzeba się urodzić”. Czy to nie zgrabna odpowiedź? St. John wiele 

się  jeszcze  może  od  Srebrnego  Gaju  nauczyć!  Pan  Russell  nie  zapomniał  w  domu  apetytu! 

Ale ja chętnie patrzę na mężczyznę, który lubi zjeść. 

- On jest posłem do parlamentu. I mówią, że zostanie premierem. 

- Syn Małego Brudasa Russella! Do czego to doszło! - prychnęła Judysia. 

- Mam nadzieję, że zdjęcia się udadzą - zauważyła Przylepka. Byłam na wszystkich. 

- Chwała Najwyższemu, Winnie nie objęła pana młodego tak jak to widać na ślubnej 

fotografi  Janki  Madison.  Taki  bezwstyd!  No  co,  Pat,  sprzątamy  teraz  czy  odłożymy  to  na 

rano? 

- Jak wolisz, Judysiu. 

- No, no, teraz, jak twoją mamę trzeba zostawić w spokoju, a Winnie opuściła dom, ty, 

złotko, jesteś tu panią. I musisz mi wydawać rozkazy. 

- Co ty pleciesz, Judysiu? Ja mam tobie rozkazywać? 

- Proszę cię, Pat - oświadczyła stanowczo Judysia. 

Pat zawahała się. Ale przejęła władzę nad Srebrnym Gajem. 

background image

- Dobrze, Judysiu. Zatem dziś damy spokój porządkom. Jesteśmy zanadto zmęczone. 

Pamiętasz, Judysiu, jak po weselu cioci Azalki sprzątałyśmy w nocy jadalnię? 

- Harowałaś jak Murzyn, żeby się nie rozpłakać! 

-  A  ty  opowiadałaś  mi  zabawne  historyjki.  Judysiu,  rozpalmy  na  kominku  ogień, 

bardzo się ochłodziło, siądziemy sobie obok kominka i będziesz nam opowiadać. 

- Ty, Pat, wszystkie moje historyjki słyszałaś już milion razy. 

Choć  może  nie  opowiadałam  ci  o  Józku  Kellerze.  Kiedy  zobaczyłam  ich  dzisiaj, 

przypomniałam  sobie,  że  Józef  oświadczył  się  swojej  obecnej  żonie,  bo  rzuciła  go 

dziewuszka, w której się kochał, a ta przyjęła go, bo ją właśnie rzucił Sam Miller z Wybrzeża. 

I co myślisz... jakie jest to małżeństwo? 

- Na pewno nieudane. 

- Ha, ha, właśnie że nie, złotko. Bardzo są szczęśliwi. Takie już jest to życie. 

- Tak, Judysiu,  życie jest  bardzo dziwne. Weźmy  chociaż Winnie i  jej  Franka... Ona 

nie miała żadnych wątpliwości, nie zdradzała cienia strachu. Ja bym była przerażona... Cały 

czas zastanawiałabym się, czy naprawdę aż tak go kocham, żeby za niego wyjść... A znowu 

dzisiaj... bardzo się martwiłam, że Winnie zniknie z naszego domu, ale nie mogę powiedzieć, 

żebym się jednocześnie nie bawiła... 

-  Na  szczęście  zawsze  się  znajdzie  coś,  co  nam  osłodzi  gorzką  pigułkę  -  zauważyła 

bystro Judysia. - I dlatego nic w końcu nie jest tak straszne, jak się nam przedtem wydaje. 

Wrócił Hilary, który odwoził gości na stację. Bezczelny Pyszałek dąsał się cały dzień, 

że  nikt  nie  zwraca  na  niego  uwagi,  ale  teraz  zwinął  się  w  kłębek  i  postanowił  wybaczyć 

światu.  Stara ciotka  Luiza, która niejedno widziała, spoglądała na nich  życzliwie ze ściany. 

Białe  kocięta  wciąż  figlowały.  Przyjemnie  było  leniuchować  i  rozkoszować  się  spokojem... 

Niemniej Pat obawiała się, że boleśnie będzie spotkać się na górze z ciszą. Zatrzymała więc 

Hilarego,  jak  długo  mogła,  i  była  dla  niego  tak  miła,  że  kiedy  mówił  jej  na  schodkach 

dobranoc, ośmielił się poprosić ją o pocałunek. 

-  Bardzo  chętnie  -  odparła  uprzejmie  Pat.  -  Całowałam  dziś  tylu  przyjaciół,  że  z 

przyjemnością pocałuję także i ciebie. 

- Nie prosiłem o przyjazny pocałunek - oświadczył Hilary i odszedł. 

-  No,  no,  mogłaś  go  była  pocałować  -  mruknęła  Judysia,  która  zawsze  słyszała  to, 

czego nie powinna. - Biedaczysko, już niedługo wyjedzie... 

- Przecież chciałam go pocałować - wybuchnęła Pat. - I nie mów mi o jego wyjeździe. 

Dziś wieczorem trudno mi pogodzić się z tą myślą. 

 

background image

 Ii  

 Pat  kładąc  się  spać  odczuła  głęboką  samotność.  Bez  śmiechu  Winnie  dom  wydawał 

się  strasznie  pusty.  W  tym  lustrze  przeglądała  się  dotąd  jej  twarz.  Pod  łóżkiem  Winnie 

zostawiła pantofelki, w których tak często wytańcowywała, że aż dziw, że nie tańczyły same. 

Wyglądały  tak,  jakby  je  przed  chwilą  zdjęła.  Pokój  pełen  był  jeszcze  zapachu  jej  perfum. 

Było to okropne! 

Pat  wychyliła  się  przez  okno,  by  odetchnąć  chłodnym,  pachnącym  powietrzem.  W 

brzezinie świstał wiatr. Z Jaskółczego Gniazda dobiegało szczekanie psa. 

Pat przed pójściem na górę myślała, że gdy znajdzie się sama, rzuci się z rozpaczą na 

łóżko. Ale na niebie błyszczał księżyc, w brzezinie pohukiwały sowy... Dom był tym samym 

kochanym domem... i trzeba przyznać, że będzie miło mieć pokój tylko dla siebie... 

Następnego ranka po przyjęciu dom wygląda zawsze dość żałośnie. 

Pat  z  przyjemnością  doprowadziła  go  do  ładu.  Prezenty  zapakowano  i  wysłano  do 

Wybrzeża Zatoki. I można się było świetnie ubawić czytając w gazetach wzmianki o ślubie. 

Szczęśliwa  młoda  małżonka  była  przedtem  panną  Winifredą  Almą  Gardiner,  córką 

Aleksandrostwa  Gardiner.  -  Pat  oburzyła  się.  Czyż  Winnie  przestała  być  córką  swych 

rodziców?  -  Druhny  miały  na  sobie  sukienki  z  różowej  żorżety  i  różowe  moherowe 

kapelusiki.  Mała  Emma  Madison  była  uroczą  dziewczynką  z  kwiatkami.  -  No,  no,  mała 

Emma trafiła do gazet! - Panna Patrycja Gardiner, siostra panny młodej, w sukni ze złocistego 

woalu  wydała  nam  się  czarująca.  -  I  wreszcie...  -  Panna  Judyta  Plum  wystąpiła  w  błękitnej 

toalecie  z  przypiętą  na  piersi  wiązanką  róż.  -  Wzmiankę  ową  napisał  pewno  ten  kpiarz  Jan 

Russell. Judysia była zachwycona. Jej nazwisko pojawiło się na poczesnym miejscu tuż koło 

nazwiska  pysznej  pani  Ronaldowej  Russell,  która  paradowała  w  sukni  z  czarnej  tafty 

ozdobionej wiązanką storczyków. 

Wkrótce  zaczęto  odwiedzać  Winnie,  by  pomóc  jej  urządzić  się  w  wielkim  białym 

domu nad szafirową zatoką. Ogród był kolorowy, przepojony zapachem jodeł, śpiewał w nich 

wiatr i pszczoły. 

Pat czułaby się zupełnie szczęśliwa, gdyby nie myśl o wyjeździe Hilarego. 

 

 Kasztelanka Srebrnego Gaju  

 I  

 Na pewno po pięćdziesiątce Pat nie będzie się czuła taka stara jak teraz. Życie straciło 

smak. Hilary miał na pięć lat pojechać do Toronto na studia. Zostanie architektem. 

background image

Krótko  poinformował  Pat,  że  załatwiła  to  jego  matka.  Od  tamtego  bolesnego  dnia, 

kiedy  Doreen  Garrison  definitywnie  porzuciła  swego  małego  Szkraba,  Hilary  nigdy  nie 

wspominał o matce. Pat wiedziała, że matka nie odzywa się do niego, najwyżej załącza parę 

słów, przysyłając czek na opłacenie studiów. 

Oczywiście, ze względu na Hilarego Pat była bardzo rada. Spełnią się jego nadzieje i 

ambicje. Ale czarno widziała własną przyszłość. Utraci kompana włóczęg, nie będzie miała z 

kim rozmawiać... Hilary tak świetnie umiał słuchać... Nie będzie miała z kim żartować. 

- Zawsze rozśmieszają nas te same rzeczy, Judysiu! 

-  Tak,  tak,  dlatego  właśnie  się  przyjaźnicie,  Pat...  Mnie  też  będzie  Szkraba  brak. 

Wyrósł na młodego dżentelmena. Mówisz, że ma zostać architektem? Tak, tak, mam nadzieję, 

że nie takim, jak ten architekt w starej Irlandii, o którym chodziły dziwne słuchy. 

Kupił plany pięknego domu od samego Złego. I zapłacił duszą swojej ukochanej. Tak, 

tak, dom był piękny, ale mało kto chciał w nim mieszkać. 

- Nie przypuszczam, żeby Hilary chciał kupować od szatana plany domów. Potrafi je 

narysować  sam...  Ale  jak  ja  to  zniosę...  Bietka  umarła...  Winnie  wyjechała...  wyjeżdża 

Hilary... 

- Zawsze mówiłam, że do trzech razy sztuka, Pat. Teraz możesz już spać spokojnie. 

- Ale życie, Judysiu, stanie się takie puste. 

- On przecież kiedyś wróci. 

Pat  potrząsnęła  głową.  Hilary  nie  wróci.  Owszem,  przyjedzie  podczas  wakacji  na 

miesiąc, dwa. Ale minęły bezpowrotnie szczęśliwe lata codziennych koleżeńskich kontaktów. 

Skończyło się dzieciństwo. I pierwszy „urok młodości”. 

- Co się stanie z McGintym? Biedny psiak będzie rozpaczał! 

- Hilary chce mi go dać. Wiem, że McGinty się nacierpi. Ale będę go kochać... 

Pat zdławiło w gardle. Wyobraziła sobie oczy McGinty’ego, gdy zrozumie, że Hilary 

nie wróci. 

- No, no, to się dobrze składa. Nie lubię, jak w domu nie ma psa. 

Koty, jak powiada Przylepka, są bardzo interesujące, ale pies to pies. No, nareszcie nie 

będą się marnować kości. 

Pat wiedziała, że Hilary czeka na nią w Sielance. Umówili się, że tam się pożegnają. 

Hilary miał odjechać wieczornym pociągiem. 

Wolnym  krokiem  poszła  na  spotkanie.  Przechodząc  przez  mostek  na  Jordanie 

spojrzała na dwie ciemne jodły rosnące w rogu pola na tle złocistych klonów. Hilary kochał te 

jodły. Mawiał, że wyglądają jak filary katedry zachodu słońca. 

background image

 

 Ii  

 Hilary  czekał  na  nią  w  Sielance  siedząc  na  omszałym  głazie  koło  źródełka.  Obok 

niego  siedział  wesoły  psiak,  który  jednak  przeczuwał  coś  złego.  Ale  póki  miał  koło  siebie 

swego pana, nic nie było mu straszne. 

Hilary  powstrzymał  oddech,  rozbłysły  mu  oczy.  Łąką  nadchodzi  Pat,  drobna 

dziewczyna  w  pomarańczowym  sweterku,  blask  jesiennego  zachodu  wyzłaca  jej  ciemne 

włosy i policzki, które dopraszają się pocałunków. 

Pat usiadła obok niego na głazie. Niewiele mówili, były to urywane zdania. 

- Nigdy więcej nie przyjdę do Sielanki - oznajmiła Pat. 

- Dlaczego? Chciałbym móc sobie wyobrażać, że siedzisz tu czasem z McGintym... 

-  Biedny  piesio!  -  Pat  pogłaskała  McGinty’ego  po  łbie.  „Ach  ta  jej  kochana  ręka”  - 

pomyślał Hilary. 

-  Nie,  nie  będę  tu  przychodzić  bez  ciebie,  Hilary.  Bywaliśmy  tu  zawsze  razem...  od 

tylu lat się przyjaźnimy... 

- Czy nie mogłoby nas połączyć coś więcej niż przyjaźń, Pat? 

Pat  choć  się  zarumieniła,  zrobiła  natychmiast  oziębłą  minę.  Hilary  był  takim 

cudownym kolegą... przyjacielem... bratem... nie miało to nic wspólnego z miłością. Pat była 

tego zupełnie pewna. 

-  Hilary,  byliśmy  zawsze  najserdeczniejszymi  przyjaciółmi.  Nie  psuj  tego.  Przecież 

przyjaźniliśmy się od chwili, kiedy tamtej nocy zaopiekowałeś się mną na bezludnej drodze. 

To już dziesięć lat... 

-  To  były  wspaniałe  lata  -  Hilary  przyjął  jej  odprawę  dość  filozoficznie.  -  Ciekaw 

jestem, jakie będą następne? 

- Dla ciebie będą cudowne, Hilary. Wybijesz się, staniesz się sławny. I wszyscy twoi 

dawni przyjaciele, a zwłaszcza ta stara panna, Pat ze Srebrnego Gaju, będą się przechwalać, 

że cię znali. 

-  Tak.  Wybiję  się  -  potwierdził  przez  zaciśnięte  zęby  Hilary.  -  Z  pomocą  twojej... 

przyjaźni  potrafię  osiągnąć,  co  zechcę...  Pragnę  ci  powiedzieć,  co  znaczyła  dla  mnie  ta 

przyjaźń... i Srebrny Gaj. 

Bez was stałbym się nienawidzącym ludzi cynikiem. Wszyscy byliście tacy pewni, że 

życie jest piękne... Więc i ja musiałem w to uwierzyć... Pat, będziesz do mnie często pisać? Z 

początku będę taki strasznie samotny. W Toronto nie znam żywego ducha... 

background image

-  No  jasne,  że  będę  pisać.  I  nie  zapominaj  -  tu  Pat  zaśmiała  się  zalotnie  -  że  masz 

kiedyś  zbudować  dla  mnie  dom.  Zamieszkam  w  nim,  gdy  Sid  się  ożeni  i  wyrzuci  mnie  ze 

Srebrnego  Gaju...  I  będziesz  mnie  tam  odwiedzał,  a  ja  będę  ci  nalewać  herbatę  z  dzbanka 

babki  Selby...  Będę  miłą  starszą  panią  z  siwymi  włosami...  i  będziemy  sobie  opowiadać  o 

naszym  życiu...  i  udawać,  że  to  był  tylko  sen,  a  my  wciąż  jeszcze  jesteśmy  dawnymi  Pat  i 

Szkrabem. 

- Gdziekolwiek ty będziesz, Pat, tam będzie mój dom. 

Znów  zaczyna!  Gdyby  nie  to,  że  wkrótce  mieli  się  pożegnać,  Pat  by  się  na  niego 

pogniewała. Ale dziś wieczór było to niemożliwe. 

Zresztą  on  wkrótce  zapomni  o  tych  bzdurach.  W  Toronto  pełno  jest  ślicznych  i 

mądrych panien... Ale zostaną na zawsze przyjaciółmi... bliskimi przyjaciółmi. Nie potrafiła 

wyobrazić sobie życia bez przyjaźni Hilarego. 

Wracali  wzdłuż  Jordanu  rozmawiając  o  dawnych  czasach.  Ileż  mieli  miłych 

wspólnych  wspomnień.  Nad  Jordanem  rosły  astry.  Hilary  chciał  zerwać  dla  niej  kilka 

szczególnie pięknych, bardzo ciemnoniebieskich. 

- Nie. Nie zrywaj, one zwiędną. A tak będziemy je mogli wspominać takimi, jakimi są 

dzisiaj. 

To  była  cała  Pat!  Hilary  przypomniał  sobie,  że  zawsze  niechętnie  zrywała  kwiaty... 

Teraz stała zachwycając się nimi, piękna i tajemnicza jak jesienny zmierzch. Nigdy tej chwili 

nie zapomni. 

Była taka kochana... tak upragniona. 

Strumień  mruczał  coś  sobie  pod  nosem.  Wysokie  jodły,  które  poznali  jako  wątłe 

drzewka, opiekuńczo wysuwały ramiona. W szmerze strumyka usłyszeli swe dziecinne głosy. 

Dwudziestoletni  Hilary  i  osiemnastoletnia  Pat  poczuli  się  jak  sędziwi  podróżnicy 

wspominający z żalem młodość. 

Zatrzymali się na mostku z kamieni. Pat wyciągnęła do niego obie ręce. Miała ochotę 

rozpłakać się na jego ramieniu, ale wiedziała, że nie powinna. Bo objąłby ją i przytulił. To by 

było miłe, ale... 

Chciała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha. Bardziej niż Józka... 

chyba  nawet  bardziej  niż  Sida.  Chętnie  by  go  ucałowała,  Hilary  nie  chciał  jednak 

pocałunków przyjaźni. Ale przecież nie mogą się tak rozstać... 

- Nie mam zamiaru żegnać się dziesięć razy tak jak ciotka Sara Gordon  - oświadczył 

Hilary siląc się na lekki ton. - Do widzenia, Pat. 

Ale nie wypuścił jej rąk. 

background image

-  Do  widzenia,  Szkrabie.  -  Pat  bezwiednie  nazwała  go  dawnym  przezwiskiem. 

Wysunęła dłonie z ciepłego uścisku i pobiegła ścieżką w stronę księżyca. 

Hilary stał i patrzył za nią. McGinty drżąc tulił się do jego nóg. 

McGinty wiedział, że coś jest nie w porządku. 

Hilary zaczął myśleć o domu, który zbuduje dla Pat. Widział go... 

widział jego światła w zmierzchu... Dom ten będzie piękniejszy od Srebrnego Gaju. 

Przez chwilę nienawidził Srebrnego Gaju. Był on jego najpoważniejszym rywalem. Zacisnął 

zęby. 

- Prędzej czy później, zdobędę cię, Pat. 

 

 Iii  

 Pat  na  oślep  biegła  polem,  zatrzymała  się  przy  furtce.  Pojawiły  się  wstrzymywane 

łzy. To wszystko było nie do zniesienia! 

Promienie wschodzącego księżyca dotknęły srebrnymi palcami Wzgórza Mgieł. Noc 

była granatową perłą. Powietrze wypełniał szum fal uderzających o brzeg zatoki. Wzywała ją 

cisza uśpionego sadu. 

Świeciło się w oknach Srebrnego Gaju. Pat otarła łzy i spojrzała na dom. 

Lojalny stary dom, wierny tym, którzy go kochali. Wchodząc do niego czułaś, jaki ci 

jest przyjazny. Pełen najmilszych i pięknych minionych lat. 

Ten dom pamiętał każdy dzień jej życia. Zawsze był taki sam... 

nigdy się nie zmieniał. Nigdy naprawdę. Zmiany były tylko powierzchowne. Jakże go 

kochała!  Kochała  w  różanym  świcie  i  bursztynowym  zmierzchu,  a  najbardziej  w 

ciemnościach nocy, kiedy blado majaczył w oddali i należał tylko do niej... Życie w Srebrnym 

Gaju  nigdy  nie  będzie  puste...  Ktoś  się  kiedyś  nad  nią  litował:  „Mieszkasz  na  takim 

odludziu”.  Pat  roześmiała  się.  Na  odludziu!  To  było  serce  świata...  jej  świata.  „Mieszkam 

wśród  mojego  ludu”.  Mądra  Sulamitka.  *  (*  Sulamitka  -  w  biblijnej  Pieśni  nad  Pieśniami: 

Oblubienica.) Poczuła dziwne zadowolenie. Była w domu.