background image

VICKI LEWIS THOMPSON 

Co dwie mamuśki to nie jedna 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

-  Wyobraź  sobie  po  prostu,  że  twoje  nasienie 
pewnego  dnia  utraciło  żywotność!  -  Maureen 
O’Malley  zawołała  do  syna  z  kuchni,  gdzie 
przygotowywała właśnie garnek irlandzkiego stew. 
-  Co  takiego?  -  Daniel  omal  nie  wypuścił  z  rąk 
ramki z fotografią, którą zdjął przed chwilą z półki 
nad  kominkiem,  by  uważnie  się  jej  przyjrzeć.  No 
tak,  pomyślał,  ten  cholerny  hałas  za  oknem.  Na 
Brooklynie  zawsze  tak  jest  i  pewnie  dlatego  nie 
zrozumiał matki. Bo przecież nie mogła powiedzieć 
nic na temat jego nasienia! 
-  Żywotność!  Utraciło  żywotność,  rozumiesz?  - 
powtórzyła  pani  O’Malley.  -  Chodzi  o  to,  jak 
szybko te smyki potrafią w nim pływać - wyjaśniła 
i  po  chwili  pojawiła  się  w  drzwiach  kuchni.  Przy 
kości,  rumiana,  ubrana  w  kwiecisty  fartuszek  i  z 
chochlą w dłoni, mogłaby grywać dobrą mamuśkę z 
reklam  margaryny  albo  pączków.  -  Wiesz,  że 
pewnego  dnia  może  się  to  przytrafić,  prawda, 
Daniel? - nie ustępowała. 
- Posłuchaj, mamo, nie sądzę... 
- Ależ to się przytrafia, z wiekiem coraz częściej. - 
Wycelowała  w  niego  warząchwią.  -  Czytałam  o 
tym  w  „Prevention",  więc  jeśli  nie  będziesz  się 
pilnował  i  ciebie  może  to  spotkać,  mój  ty  stary 
kawalerze. 

background image

Daniel zacisnął zęby. Od śmierci ojca matka miała 
fioła  na  punkcie  jego  ożenku  i  -  w  perspektywie  - 
wnuków.  Czasem,  gdy  był  w  lepszym  nastroju, 
rozumiał tę jej tęsknotę za tym, aby rodzina, która 
nagle  stała  się  tak  nieliczna,  zrobiła  się  większa. 
Ślubował  sobie  cierpliwie  znosić  jej  nalegania,  ale 
też nie zamierzał wcale stosować się do terminarza, 
który  chciała  mu  wyznaczyć.  Ostatnio  jednak 
spokój przychodził mu z coraz większym trudem. 
Dyskutowanie  o  jakości  nasienia  było,  jak  widać, 
nową  taktyką.  Postanowił  odwrócić  uwagę  matki 
pierwszym  przedmiotem,  który  miał  pod  ręką. 
Uniósł ramkę. 
- Co to jest? 
- Zmieniasz temat. 
-  Bo  należy  go  zmienić.  Czemu  trzymasz  na 
kominku ten obrazek? 
Matka poczuła się zakłopotana. 
- Po prostu przypomina mi Bridget Hogan. Dlatego 
go kupiłam. 
-  Bridget?  Czy  ona  nie  była  twoim  najbardziej 
zaciekłym wrogiem? 
-  Owszem,  była.  Ale  wcześniej  największą 
przyjaciółką.  Nigdy  już  później  takiej  nie  miałam. 
A ten portrecik to jakby ona sprzed trzydziestu łat. 
-  Naprawdę?  -  Daniel  uniósł  fotografię  i  przyjrzał 
się  uwiecznionej  postaci.  Miękkie  kasztanowe  loki 

background image

opadały na szczupłe ramiona. Czerwone, zmysłowe 
wargi  odsłaniały  biel  zębów,  iskierka  w  zielonych 
oczach  przywodziła  na  myśl  słowa  starej  piosenki 
„Kiedy śmieją się irlandzkie oczy". 
Daniel był poruszony. Matka pod wpływem chwili 
kupiła ten obrazek tylko dla pewnego podobieństwa 
do dawnej znajomej. Oto jeszcze jeden przykład na 
to,  jak  bardzo  była  samotna  w  swoim 
wdowieństwie. 
Cofnął  się  i  odstawił  fotografię  na  miejsce.  Obok 
stało  jedno  z  jego  zdjęć  -  zrobione,  gdy  ukończył 
Nowojorską Akademię Policyjną. 
- Wiesz, że nieźle wyglądasz w jej towarzystwie? - 
Matka zbliżyła się do kominka. 
-  Pewnie.  Przecież  to  urodzona  piękność.  Przy 
takiej każdy facet wydaje się przystojny. 
-  Nie  o  to  mi  chodziło.  Miałam  na  myśli  to,  że 
bylibyście ładną parą. 
-  Mamo,  czy  moglibyśmy  nie  wracać  już  dziś  do 
tego  tematu?  -  prychnął  rozdrażniony.  -  Właśnie, 
Bogu  dzięki,  skończyłem  trzydzieści  dwa  lata. 
Pamiętaj, że tata ożenił się z tobą, mając trzydzieści 
pięć. 
-  I  sam  widzisz,  do  czego  to  doprowadziło.  Bóg 
obdarzył nas tylko jednym potomkiem. 
Daniel  objął  matkę,  usiłując  obrócić  w  żart  jej 
smutek. 

background image

- Co w tym złego, nie jesteś zadowolona ze swego 
jedynaka? 
- Jestem, wiesz o tym doskonale, ale ja marzyłam o 
całym  żłobku!  Ech,  nasienie  twojego  świętej 
pamięci ojca musiało być chyba niezbyt żywotne... 
Daniel 

skrzywił 

się 

niezadowoleniem. 

Najwyraźniej  żywotność  nasienia  i  szybkość 
poruszania się w nim plemników była dla Maureen 
O’Malley  aktualnie  najciekawszym  zagadnieniem. 
To  minie,  pocieszał  się,  W  zeszłym  tygodniu 
zajmowała  się  rakotwórczymi  właściwościami 
aluminiowych garnków. 
-  Śmiej  się,  śmiej.  A  to  jest  stwierdzony  fakt. 
Pamiętaj tylko, że marnujesz czas.. I że bezdzietny 
kawaler jest jak but bez sznurowadeł. 
- Właśnie. Łatwo go zgubić i nie uciska za bardzo. 
Matka odsunęła się i spojrzała groźnie na syna. 
- Danielu Patricku O’Malley! Wychowałam cię nie 
po  to,  żebyś  zabawiał  się  uczuciami  niewinnych 
dziewcząt.  Czas  już,  żebyś  znalazł  sobie  jakąś 
urodziwą  pannę,  i  zaprowadził  ją  do  ołtarza. 
Zresztą na pewno już ktoś wpadł ci w oko, prawda? 
Daniel  coraz  bardziej  nabierał  szacunku  dla 
cierpliwości  ojca,  który  przeżył  z  matką  wszystkie 
te lata. 
-  No  cóż,  mamo,  prawdę  powiedziawszy,  jest  ktoś 
taki  -  przyznał  potulnie  i  podążył  za  Maureen  do 

background image

kuchni. 
- Wiedziałam, że to przede mną ukrywasz! Kim ona 
jest?  Poznałeś  ją  na  balu  policjantów?  Nie, 
poczekaj... Założę się, że to było na sylwestra! 
-  Pudło!  -  Daniel  uśmiechnął  się  pobłażliwie.  - 
Chodzi  o  tę  dziewczynę  z  fotografii.  Szukam 
właśnie takiej jak ona. 
 
- I co o tym sądzisz, St. Paddy? Powinnam zadzwo-
nić do Maureen O’Malley czy nie? 
Rose  Kingsford  podniosła  pysk  pluszowego  pieska 

zajrzała 

mu  w  oczy.  St.  Paddy  był 

przedstawicielem 

szlachetnej 

rasy 

wilczarzy 

irlandzkich  -  psem,  którego  (oczywiście  żywego) 
miała nadzieję kiedyś mieć na własność. St. Paddy, 
maskotka  nieco  mniejsza  od  oryginału,  spoglądał 
na nią teraz pełnymi wyrazu brązowymi oczami. 
-  Nie  można  przecież  być  takim  nieufnym  i 
nieużytym,  prawda,  piesku?  Okay,  zadzwonię  do 
niej. Myślę, że nic złego się nie stanie. 
Z  psiakiem  pod  pachą  ruszyła  na  poszukiwanie 
słuchawki  bezprzewodowego  telefonu.  Tęskniła  za 
prawdziwym  psem,  ale  zdawała  sobie  sprawę,  że 
trzymanie  zwierzęcia  tej  wielkości,  co  wilczarz  na 
którymś  tam  piętrze  nowojorskiego  mieszkania 
byłoby zbrodniczym egoizmem. 
Rose nie zamierzała jednak spędzić tu całego życia. 

background image

Mieszkanie  w  bloku  to  nie  miejsce  ani  dla 
wielkiego  psa,  ani  dla  dorastającego  dziecka.  Ona 
zaś  pragnęła  mieć  i  jedno,  i  drugie.  No,  czasem 
marzyła jeszcze o mężu, lecz w końcu porzuciła tę 
myśl.  Większość  mężczyzn  zwracała  uwagę 
wyłącznie na jej wygląd. Jak się zatem zachowają, 
kiedy pojawi się pierwszy siwy włos i zmarszczki? 
Poza tym coraz częściej zdarzało się jej wątpić, że 
znajdzie  kogoś,  kto  sprosta  jej,  wcale  przecież 
niewysokim,  wymaganiom.  Jak  do  tej  pory  na 
swoich  randkach  spotykała  albo  cudownych 
facetów, którzy przy bliższym poznaniu okazywali 
się  niedojrzali,  albo  z  poważnymi  typami 
kompletnie  pozbawionymi  poczucia  humoru  i 
odpowiedzialnymi  aż  do  bólu  zębów.  Kombinacja 
dojrzałości 

radości 

życia 

zdawała 

się 

nieosiągalnym ideałem. 
A  zatem  po  rozpadzie  małżeństwa  rodziców  (co 
było  dodatkowym  argumentem  przeciw  szukaniu 
partnera  na  całe  życie)  Rose  postanowiła,  że 
zadowoli się wyłącznie dzieckiem. Tęskniła zawsze 
za  rolą  matki,  pragnęła  syna  lub  córki  i  trochę 
martwiło ją, że sprawa się tak odwleka. 
Jeśli okazałoby się to konieczne, była nawet gotowa 
na  sztuczne  zapłodnienie,  choć  w  takim  wypadku 
wolałaby  znać  wcześniej  dawcę  nasienia,  obejrzeć 
go  na  własne  oczy,  może  nawet  poznać.  Powinien 

background image

to  być  bowiem,  myślała,  ktoś  nieprzypadkowy. 
Inteligentny,  w  miarę  przystojny,  nie  obarczony 
wadami genetycznymi... 
Na  razie  taki  kandydat  nie  pojawił  się  na 
horyzoncie, lecz Rose nie traciła nadziei. W swoim 
czasie  rozpozna  właściwego  mężczyznę.  Ma  w 
końcu na razie tylko trzydzieści lat. Jeszcze nie jest 
za późno, choć bezpieczniej  by się  czuła,  mając te 
trzy, cztery lata mniej. 
Znalazła  słuchawkę  na  desce  kreślarskiej  pod 
stosem  wycinków  z  niedzielnymi  komiksami 
pochodzącymi z rozmaitych gazet na terenie całego 
kraju. 
-  Pilnuj  mojego  dobytku  -  pouczyła  pupilka, 
umieściła  go  na  taborecie,  po  czym  wróciła  z 
telefonem do salonu. 
Zmierzchało,  więc  zapaliła  światło,  wysunęła 
antenkę i wybrała numer. Wyciągnęła się na sofie, 
długie  nogi  wsparła  o  poduszki.  Przytrzymując 
słuchawkę  między  barkiem  a  policzkiem,  zebrała 
długie  rude  włosy  w  koński  ogon,  zatrzasnęła 
spinkę. 
- Halo? - odezwał się po chwili melodyjny kobiecy 
głos, Rose wyprostowała się. Nie ma automatycznej 
sekretarki? 
Rzecz  niespotykana  w  dzisiejszych  czasach.  A  co 
ciekawsze,  głos  Maureen  O'Malley  (jeśli  to  ona 

background image

odebrała)  przypominał  głos  matki  Rose.  Ten  sam 
charakterystyczny  zaśpiew...  Może  i  ona  urodziła 
się w Irlandii? 
-  Czy  mogłabym  rozmawiać  z  panią  Maureen 
O’Malley? 
- Jestem przy telefonie. 
Rose  rozpromieniła  się,  słysząc  wyraźny  irlandzki 
akcent.  Jeszcze  bardziej  irlandzki  niż  mowa  jej 
matki.  Ojciec,  Anglik,  całe  życie  walczył  z  tymi 
językowymi naleciałościami. 
-  Tu  Rose  Kingsford.  -  Przycisnęła  słuchawkę  do 
ucha. - Czy to pani poszukiwała mnie przez agencję 
modelek? 
-  Ach,  tak,  oczywiście!  To  ty,  Rose?  Co  za 
cudowne  imię!  Irlandzkie,  bez  wątpienia.  Masz 
może  jakichś  przodków  na  Zielonej  Wyspie?  Na 
pewno masz, skarbie. 
-  Tylko  ze  strony  matki.  -  Rose  rozluźniła  się, 
słysząc ten poufały ton. - Ojciec był Anglikiem. - A 
matka  mówi  o  nim  „ten  cholerny  angol,  którego 
poślubiłam", dodała w myślach. 
- Wiedziałam, że musisz być Irlandką! Zobaczyłam 
twarz  i  od  razu  wiedziałam,  że  ta  ślicznotka  to 
jedna z naszych! I widzisz? Miałam rację. 
Rose  sięgnęła  po  długopis  i  kartkę,  leżące  zawsze 
pod  ręką  na  stoliku  do  kawy.  Rozmowa  mogła  ją 
zainspirować  do  narysowania  jakiejś  karykatury,  a 

background image

przecież  o  rysowaniu  karykatur  i  prowadzeniu 
kącika  satyrycznego  w  jakiejś  gazecie  marzyła, 
odkąd znudziło jej się bycie modelką. 
- Czy mogę w czymś pani pomóc, pani O’Malley? 
-  Ach,  Rose!  Właśnie  o  to  mi  chodzi.  Sprawiłabyś 
mi  wielką  przyjemność,  gdybym  mogła  ci  się  po 
prostu lepiej przyjrzeć. Może wpadniesz do mnie na 
herbatę?  Wiem,  że  jesteś  bardzo  zajęta,  ale  to  nie 
zabierze wiele czasu. 
Rose  przestała  gryzmolić,  odłożyła  długopis,  w  jej 
głowie  rozdzwoniły  się  alarmowe  dzwonki. 
Chroniła  swoją  prywatność,  wiedząc,  że  jako 
modelka 

narażona 

jest 

na 

rozliczne 

niebezpieczeństwa.  Szaleńców  w  końcu  nie 
brakowało i niejedna z jej koleżanek po fachu miała 
wątpliwą przyjemność być przez nich napastowana. 
Odchrząknęła nerwowo. 
-  Jestem  bardzo  zajęta,  pani  O’Malley,  żałuję,  ale 
nie mogę.., 
-  Ale  widzisz,  dziecino,  jesteś  łudząco  podobna  do 
mojej  drogiej  przyjaciółki.  Bridget  rzuciła  się  z 
Klifów  Moher  i  utonęła,  a  ja  tak  bardzo  za  nią 
tęsknię. Tego lata upłynie trzydzieści siedem lat od 
tamtej chwili... 
Rose  przeszedł  po  plecach  dreszcz  grozy.  Jej 
własna  matka  miała  na  imię  właśnie  Bridget.  Do 
tego  opowiadała  kiedyś  o  dawno  utraconej 

background image

przyjaciółce,  która  rzuciła  się  pod  pociąg.  Też 
jakieś  trzydzieści  siedem  lat  temu.  Owa 
przyjaciółka miała na imię... Maureen. To nie może 
być zwykły zbieg okoliczności. 
-  Dobrze,  pani  O’Malley,  muszę  najpierw 
sprawdzić  mój  plan  zajęć.  Mogłabym  oddzwonić 
do pani, najpóźniej do jutra. 
- Och, świetnie, Rose. Będę czekała na telefon. 
- Wobec tego do usłyszenia. 
Rose  rozłączyła  się  i  szybko  wystukała  numer  do 
matki. 

Trafiła 

oczywiście  na  automatyczną 

sekretarkę. A głos Bridget Kingsford był tak bardzo 
podobny do głosu Maureen O’Malley! 
- To ja - rzuciła w słuchawkę, gdy aparat po drugiej 
stronie  zaczął  nagrywać  -  Nastaw  czajnik,  mamuś. 
Jadę do ciebie. 
Bridget Hogan Kingsford zajmowała mieszkanie na 
trzecim piętrze, z widokiem na Central Park. Słony 
miesięczny 

czynsz  pokrywała  z  alimentów 

wypłacanych 

jej 

przez 

niejakiego 

Cecila 

Kingsforda,  który  po  dwudziestu  pięciu  latach 
małżeństwa  porzucił  ją  dla  młodszej,  lepiej 
wykształconej i niemającej zmarszczek. Ich rozwód 
był  dla  Rose  bolesnym  przeżyciem.  Zrozumiała 
wtedy,  jak  kończą  się  związki,  w  których 
mężczyzna jest zainteresowany głównie urodą swej 
partnerki. 

background image

 Mieszkanie otworzyła własnym kluczem, po czym 
stanęła  w  progu  i  wykrzyknęła  słowa  powitania. 
Stłumiona,  niewyraźna  odpowiedź  wskazywała,  że 
matki  należy  szukać  w  sypialni.  Rzeczywiście, 
ubrana  w  jasnoniebieski  strój  do  joggingu,  Bridget 
leżała tam na podłodze z nogami opartymi pionowo 
o  różową  ścianę.  Na  twarzy  miała  ściągającą 
maseczkę z zielonych limonek. 
-  Niech  mnie  drzwi  ścisną,  jeśli  to  nie  dla 
Freddy'ego  Kruegera  tak  się  męczysz!  -  Rose 
klapnęła obok matki na podłodze. 
-  Nie  rozśmieszaj  mnie.  -  Bridget  ledwie  otwierała 
usta,  żeby  nie  zniszczyć  pieczołowicie  ułożonej 
odżywczej warstwy. 
- Mam takie nowiny, że ta skorupa i tak popęka ci 
na twarzy. Ile jeszcze musisz to trzymać? 
Bridget spojrzała na leżący obok minutnik. 
- Osiem minut. 
- Jadłaś coś? 
- Nic. 
- Ja też nie. - Rose podniosła się. - Podgrzeję coś w 
mikrofalówce i nastawię herbatę. 
Dziesięć minut później Bridget dostojnie wkroczyła 
do  kuchni.  Zmyła  z  twarzy  maseczkę,  rozczesała 
kasztanowe włosy. Miała pięćdziesiąt sześć lat, lecz 
wyglądała  na  znacznie  mniej.  Cecil  Kingsford 
musiał być idiotą, że ją rzucił. 

background image

- Co to za wieści? - spytała. 
Rose rozstawiła zastawę do herbaty, wyłożyła jakiś 
dietetyczny smakołyk na talerz, po czym przeniosła 
wszystko na przykryty lnianym obrusem stolik. 
-  Lepiej  najpierw  usiądź  -  poradziła.  Bridget  z 
impetem odstawiła filiżankę na blat. 
- Dobry Boże, dziewczyno, jesteś w ciąży! 
- Nie, nie, chodzi o coś zupełnie innego. 
 Matka  podparła  się  pod  boki,  nie  wiadomo  - 
szczęśliwa czy rozczarowana tą odpowiedzią. 
-  Więc  pewnie  znalazłaś  kandydata  do  realizacji 
tych  swoich  niecnych  planów  -  westchnęła.  - 
Posłuchaj, Rose, musiałam chyba ciężko zgrzeszyć, 
skoro w ogóle postało ci w głowie urodzić dziecko, 
nie  wychodząc  za  mąż.  Twoja  babka  Hogan 
przewróciłaby się w grobie. 
-  Mamo,  to  nie  ma  nic  wspólnego  z  zachodzeniem 
w  ciążę.  I  wcale  jeszcze  nie  wiem,  czy  w  ogóle 
mam taki zamiar - wymigała się od rozmowy na ten 
temat,  żałując  po  raz  kolejny,  że  zwierzyła  się 
kiedyś matce ze swoich planów. 
-  Podaj,  proszę,  tę  herbatę,  to  opowiem  ci,  co  się 
stało. 
Bridget przyniosła na tacce czajniczek, dzbanuszek 
do  mleka  i  cukiernicę.  Gdyby  nie  to,  że  matka 
zawsze  podawała  herbatę  w  sposób  tak 
ceremonialny,  Rose  pomyślałaby,  że  ten  rytuał  ma 

background image

przypomnieć córce o dobrych manierach. Choć bo-
wiem  Bridget  Kingsford  zachowywała  się  jak 
kobieta  nowoczesna,  to  w  głębi  serca  pozostała 
tradycyjną  irlandzką  gospodynią.  Uważała,  że 
panna do ślubu powinna zachować dziewictwo i w 
głowie  się  jej  nie  mieściło,  że  można  urodzić 
dziecko bez wcześniejszego małżeństwa. 
-  No  cóż,  czy  twoim  zdaniem  jestem  już 
wystarczająco spokojna? - Bridget usadowiła się na 
krześle,  rozpostarła  serwetkę  na  kolanach,  nalała 
herbaty, - A może powinnam się jeszcze położyć? 
Rose  roześmiała  się.  Dzięki  Bogu,  jej  matka  miała 
poczucie humoru. Gdyby nie to, rozwód wpędziłby 
ją pewnie w głęboką depresję. 
- Rozmawiałam dziś przez telefon z pewną kobietą 
-  zaczęła.  -  Przedstawiła  się  jako  Maureen 
O’Malley.  Skontaktowała  się  z  agencją,  bo 
zainteresował ją mój wizerunek, ten w ramce. 
- Nic dziwnego. Świetnie wypadłaś na tym zdjęciu. 
 - Ona też tak uważa. Twierdzi, że przypominam jej 
przyjaciółkę  z  młodości,  która  rzuciła  się  w 
przepaść z Klifów Moher.. 
- Wielkie Nieba! 
- ...i która miała na imię Bridget. 
Na policzki matki wypłynął rumieniec, jej rozwarte 
szeroko  oczy  wpatrywały  się  ze  zdumieniem  w 
Rose. 

background image

- Powtórz, proszę. Jak miała na imię ta kobieta? 
- Maureen. 
Starsza  pani  zerwała  się  od  stołu,  cisnęła  serwetkę 
na blat. 
-  A  więc  to  ona  -  krzyknęła  ze  złością.  -  Zawsze 
wiedziałam,  że  powinno  się  zamknąć  jej  gębę 
Kamieniem  z  Blamey!  Jak  ona  śmie  twierdzić,  że 
rzuciłam się z Klifów Moher! Po niej naprawdę nie 
można spodziewać się niczego dobrego! 
Rose  powstrzymała  się  przed  dodaniem,  że  owa 
kobieta, która według matki rzuciła się pod pociąg, 
wciąż żyje i mieszka na Brooklynie. 
-  Czy  ona  wie,  kim  jesteś?  -  Bridget  odwróciła  się 
do córki. 
- Nie jestem pewna. Chyba nie. Chce się jednak ze 
mną spotkać. 
Bridget złapała się za głowę. 
-  Boże  jedyny!  Pozwól  mi  pomyśleć,  pozwól 
pomyśleć... Ona musi mieć jakiegoś asa w rękawie. 
Zobaczysz,  jeszcze  wspomnisz  moje  słowa.  Ta 
baba jest kuta na cztery nogi. Gdyby nie wiedziała, 
że jesteś  moją córką, to po co chciałaby się z tobą 
zobaczyć? 
-  Naprawdę  nie  mam  pojęcia.  Ale  co  właściwie 
zaszło między wami, mamo? 
-  Co  zaszło?  Przez  nią  straciłam  największą 
życiową  szansę.  Nie  zdobyłam  korony  Róży  z 

background image

Tralee. Och, oby jej dzieci do ostatniego pokolenia 
miały pryszcze! 
 Rose  powstrzymała  się  od  śmiechu.  Ilekroć  matka 
była  czymś  przejęta,  zaczynała  mówić  barwnie  i 
dosadnie. 
-  Nigdy  nie  opowiadałaś  mi  ze  szczegółami,  jak 
pozbawiła cię tego trofeum. O co chodziło? 
-  O  co?  To  ona  wpadła  na  ten  wspaniały  pomysł, 
żeby  opalić  sobie  ciało.  W  ostatniej  chwili  uznała, 
że nasza  skóra jest zbyt blada i że przyda nam się 
trochę  słońca.  Pożyczyła  kwarcówkę,  ja  kupiłam 
olejek  do  opalania,  jednak  tuż  przed  konkursem 
moja świętej pamięci matka odwiodła mnie od tego 
idiotycznego  pomysłu.  Zrezygnowałam,  ona  nie. 
Posmarowałam  ją  nawet  tym  olejkiem  i  tak  spaliła 
sobie  twarz,  że  w  ogóle  nie  przystąpiła  do 
konkursu. 
-  Poczekaj,  mamo.  Nie  rozumiem.  Więc  czemu  ty 
go nie wygrałaś? 
- Powiem ci, dlaczego, córuś, - Bridget spojrzała na 
nią  niczym  wcielenie  niewinności.  -  W  tej 
rywalizacji na równi z urodą liczyła się osobowość. 
A  Maureen  rozpuściła  plotkę,  że  ja  rozmyślnie 
dokonałam  sabotażu,  obawiając  się  konkurencji  z 
jej  strony.  Że  to  przeze  mnie  się  poparzyła,  rozu-
miesz?  Zupełnie  jakby  to  babsko  z  twarzą  owcy 
miało jakiekolwiek szanse! No ale ci idioci, którzy 

background image

byli  w  jury,  dali  jej  wiarę  i  nie  przyznali  mi 
pierwszego miejsca. 
- A czemu w takim razie obydwie twierdziłyście, że 
ta druga popełniła samobójstwo? 
- Widzisz -  matka westchnęła, jakby mimo upływu 
lat  wciąż  żywe  były  w  niej  te  wspomnienia.  - 
Ostatnim  razem,  kiedy  się  widziałyśmy,  wrzasnęła 
do  mnie:  „Bridget!  Dla  mnie  równie  dobrze 
mogłabyś  być  martwa!'.  Odkrzyknęłam  jej,  że  los 
Maureen Keegan obchodzi mnie tyle samo. Dostała 
wtedy tu, w Nowym Jorku, posadę niańki. Jakiś rok 
później  ja  zaczęłam  pracować  jako  modelka.  Nie 
podobało  mi  się,  że  mieszkamy  w  tym  samym 
mieście, więc wymyśliłam historię o tym, że rzuciła 
się pod pociąg. 
  
-  A  ona  z  kolei  zrobiła  z  ciebie  samobójczynię 
skaczącą z Klifów Moher? 
-  To  idiotyzm!  Wie  przecież,  że  panicznie  boję  się 
wysokości.  -  Bridget  znów  zaczęła  pospiesznym 
krokiem 

przemierzać 

pokój.  -  Ona  musi 

podejrzewać,  kim  ty  jesteś.  Nie  możemy  dać  się 
nabrać. 
-  Nie  sądzę,  mamo,  ale  to  bez  znaczenia.  I  tak  nie 
mam zamiaru się z nią spotkać. 
-  Nie  masz  zamiaru?  -  zmartwiła  się  Bridget. 
Ciekawe,  przecież  los  dawnej  przyjaciółki  był  jej 

background image

podobno obojętny. 
-  Ależ  musisz!  Chcę  się  dowiedzieć,  jak  się  jej 
wiedzie. 
-  Naprawdę  chcesz,  żebym  spotkała  się  z  kobietą, 
której nienawidzisz? 
-  Tak,  chcę.  -  Bridget  wyjrzała  przez  okno, 
zastanawiała  się  chwilę  nad  czymś,  wreszcie 
odezwała się z ożywieniem: 
- Tak, ta mała herbaciarnia na Czterdziestej Szóstej 
będzie w sam raz. Siądziesz po jednej stronie, ja po 
drugiej.  Nie  wypatrzy  mnie  poprzez  gąszcz 
difenbachii. 
-  Chcesz  powiedzieć,  że  zamierzasz  ukryć  się  w 
kwiatach  i  nas  szpiegować?  Powiedz,  że  to 
nieprawda. 
Bridget  skrzyżowała  ramiona  i  spojrzała  na  córkę 
wzrokiem osiemnastolatki. 
-  O  ile  znam  Maureen  Keegan,  a  znam  nieźle  tę 
latawicę,  to  ona  coś  knuje.  Zamierzam  dowiedzieć 
się dokładnie, o co jej chodzi. 
 
No, to zaczynamy, pomyślała Rose, wchodząc dwa 
dni  później  do  herbaciarni.  Było  tak,  jakby 
zamieniły 

się 

rolami. 

Córka 

czuła 

się 

odpowiedzialna  za  to,  co  będzie,  jeśli  matka 
zacznie zachowywać się w sposób kontrowersyjny i 
gorszący. 

background image

Trzeba przyznać, że żadna scena z filmu „Mission: 
Impossible" nie wymagała takich przygotowań, jak 
te,  które  zostały  podjęte  przed  spotkaniem  z 
Maureen O’Malley. Wszystko zostało zaplanowane 
w  najdrobniejszych  szczegółach,  łącznie  z 
kapeluszem  i  ciemnymi  okularami  dla  matki,  na 
wypadek  gdyby  jakimś  trafem  wpadła  jednak  na 
Maureen. 
Rose  weszła  do  ciepłego  wnętrza  lokalu,  rozpięła 
trencz na widok zbliżającej się hostessy i odezwała 
się z uśmiechem: 
-  Mam  rezerwację  na  dwie  osoby,  na  nazwisko 
Kingsford. 
-  Tędy,  proszę.  -  Dziewczyna  wprowadziła  ją  do 
sali  ze  smakiem  udekorowanej  antykami  z 
przełomu wieków. 
Bridget  już  była  na  miejscu.  Siedziała  tyłem  do 
drzwi,  a  w  wełnianym  kapeluszu  o  szerokim 
rondzie,  nasuniętym  głęboko  na  oczy  osłonięte 
ciemnymi szkłami, wyglądała jak Mata Hari. 
Niestety, 

hostessa 

doprowadziła 

Rose 

do 

sąsiedniego  stolika,  po  tej  samej  stronie  bujnej 
roślinności i tuż obok matki. Wszystkie miejsca po 
drugiej stronie były bowiem zajęte. 
- Hm, obawiam się, że to będzie dla pani ogromny 
kłopot,  ale  mam  niezwykłą  prośbę  odnośnie  tego 
stolika. 

background image

Hostessa odwróciła się z nieszczerym uśmiechem. 
- Tak? Cóż mogę dla pani zrobić? 
-  Osoba,  z  którą  mam  się  spotkać,  jest  ogromnie 
sentymentalna. Ma... pewne wspomnienia związane 
z tamtym stolikiem, rozumie pani? - Rose wskazała 
na  drugą  stronę  sali.  Bridget  popijająca  herbatę 
miałaby doskonały punkt obserwacyjny, gdyby tam 
udało się usiąść. 
- Ale tamten stolik jest zajęty. 
- Widzę, może jednak te panie dałyby się namówić 
na  zmianę  miejsca.  -  Rose  posłała  dziewczynie 
słodkie  spojrzenie  (tak  mniej  więcej  patrzył 
pluszowy  St.  Paddy)  i  wetknęła  w  dłoń  złożoną 
dwudziestkę. 
Hostessa spojrzała na nominał. 
- Może dałoby się to załatwić - mruknęła. - Proszę 
dać mi chwilkę czasu. 
 Rose spojrzała na zegarek. Rzeczywiście pozostała 
jedynie  chwilka.  Oby  Maureen  nie  okazała  się 
jedną  z  tych,  które  na  umówione  spotkania 
przychodzą z wyprzedzeniem. 
Kobiety zmuszone się przesiadać nie wyglądały na 
zachwycone, lecz w końcu Rose usadowiła się tam, 
gdzie chciała. Usiadła twarzą do wejścia. Maureen 
powinna dostrzec ją bez kłopotu. 
-  Dobra  robota,  córuś  -  dobiegł  ją  poprzez  liście 
konspiracyjny szept. 

background image

-  Mamo,  nie  gadaj  już,  proszę.  -  Rose  przysłoniła 
dłonią usta. - Ta dziewczyna i tak pewnie myśli, że 
brakuje  mi  piątej  klepki.  Nie  chcę,  żeby  widziała, 
że rozmawiam z liśćmi. 
- Okay. Ale wiesz co? 
- Mhm. 
- Herbata nie jest już tutaj taka dobra, jak kiedyś. 
- Cicho, mamo... 
Rose  miała  jeszcze  coś  powiedzieć,  jednak  w  tym 
momencie  wkroczyła  do  lokalu  postawna  kobieta 
ubrana  w  zielony  wełniany  płaszcz,  rozejrzała  się 
pospiesznie i od razu zatrzymała wzrok na niej. Na 
rudych  włosach  starszej  pani  tkwił  zielony 
kapelusik z piórkiem. Nietrudno było się domyślić, 
że oto na scenę wkroczyła  Maureen Fiona Keegan 
O’Malley. 
-  O  słodki  Jezu,  o  Panienko  Święta,  o  Józefie...  - 
Rose usłyszała jeszcze zza zielonego przepierzenia 
głos matki. 
Tymczasem  Maureen  (która  na  szczęście  nie 
zwróciła  uwagi  na  to  pobożne  westchnienie) 
odsunęła  kelnerkę  i  pomaszerowała  wprost  do 
stolika Rose. 
-  Jesteś,  dziecko  drogie!  Wyglądasz  jeszcze 
śliczniej  niż  na  zdjęciu!  Mogłabyś  zająć  drugie 
krzesło,  to  na  wprost  okna?  Będę  mogła  przyjrzeć 
ci się w pełnej krasie. 

background image

-  Uważaj,  to  podstęp!  -  syknęła  Bridget  przez 
gąszcz difenbachii. 
-  Słucham?  To  ty  coś  mówiłaś,  Rose?  -  Maureen 
spojrzała ze zdziwieniem. 
- Och, nic. Tylko cichutko kichnęłam. 
-  Mój  Boże,  chyba  coś  nie  tak  z  moim  słuchem. 
Daniel mówi mi, żebym to wreszcie skontrolowała, 
lecz ja wszystko odkładam na później. 
Zdjęła płaszcz, przewiesiła go przez oparcie krzesła 
i  usiadła  na  wprost  dziewczyny  z  błogim 
uśmiechem na twarzy. 
-  Daniel  to  pani  mąż?  -  spytała  Rose,  pomna,  że 
matkę  interesuje  pewnie  każdy  szczegół.  Dziwiło 
ją,  że  Maureen  może  budzić  takie  złe  emocje.  Ją 
samą  oczarowała  ta  przemiła  pani.  Na  pewno  nie 
miała  twarzy  owcy,  a  jej  błękitne  oczy  były  tak 
piękne i tak szczere, że Rose zaczęła odczuwać wy-
rzuty sumienia z powodu całej tej oszukańczej gry. 
- Nie, dziecko, mój mąż miał na imię Patrick, Panie 
świeć  nad  jego  duszą.  Zmarł  na  służbie,  dwa  lata 
temu, w czerwcu. 
- Tak mi przykro... - Rose czuła się coraz gorzej. 
- Z pewnością nie był to wesoły dzień, ale w końcu 
mam jeszcze Daniela, który jest mi wielką podporą. 
Daniel to mój syn. 
- Rozumiem... 
- I niech mnie diabli, jeśli to nie on stanął właśnie w 

background image

drzwiach.  Danielu!  -  Maureen  pomachała  ręką  z 
entuzjazmem. 
No  tak,  wszystkie  pozytywne  uczucia  wobec 
Maureen  wyparowały.  Zamiast  współczucia  i 
sympatii Rose poczuła niepokój i niesmak. 
-  Pozwól  do  nas,  Danielu,  mój  chłopcze.  Chcę, 
żebyś kogoś poznał - zaszczebiotała pani O’Malley, 
a przerażona Rose zamknęła oczy. 
-  A  nie  mówiłam?  -  przez  gąszcz  difenbachii 
dobiegł ją szept matki. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

-  Mamo,  to  już  naprawdę  przesada!  -  odezwał  się 
niskim głosem świeżo przybyły. - Tym razem posu-
nęłaś się za daleko. 
Głos  był  na  tyle  interesujący,  że  Rose  otworzyła 
oczy  i  przyjrzała  się  twarzy  mężczyzny. 
Spodziewała  się  zobaczyć  jakąś  ofiarę  losu,  która 
musi  liczyć  na  matkę  w  organizowaniu  randek, 
pomyliła się jednak. I to bardzo. 
Daniel  O’Malley  okazał  się  wspaniałym  okazem 
bez  mała  dwumetrowego  irlandzkiego  samca. 
Rozpięta skórzana kurtka, ręce wsparte na biodrach, 
niepokojąco  szeroka  klatka  piersiowa  i  oczywiście 
wąska talia. Czarna czupryna potargana przez wiatr, 
ciemnobrązowe  gniewne  oczy,  zacięta  mina. 
Słowem - przystojniak jakich mało. 
- Danielu - odezwała się Maureen karcącym tonem. 
Najwyraźniej  zbiła  ją  nieco  z  tropu  reakcja  syna.  - 
Gdzie  się  podziały  twoje  maniery?  Przywitaj  się  z 
Rose Kingsford. Tak jak przypuszczałam, Rose jest 
Irlandką. Jej matka pochodzi stamtąd, co my. 
Rose  zignorowała  gniewne  pokasływanie  zza 
difenbachii  i  wyciągnęła  rękę  do  tego  celtyckiego 
bóstwa. 
- Miło mi pana poznać - odezwała się z uśmiechem. 
Nigdy  nie  wypowiadała  tej  utartej  formuły  z 
większą szczerością. 

background image

Daniel  spojrzał  na  nią  przelotnie  i  jego  gniew 
natychmiast przerodził się w zmieszanie. 
- Proszę wybaczyć. Jeszcze... jeszcze nigdy w życiu 
nie czułem się tak niezręcznie. - Uścisnął jej dłoń. 
 - Proszę się... nie przejmować. - Rose spojrzała mu 
w  oczy,  odwzajemniając  mocny  uścisk.  Trwało  to 
krótko, lecz miała wrażenie, jakby niespodziewanie 
porwał  ją  w  ramiona.  Jej  serce  łomotało,  z  trudem 
łapała oddech. 
Ten wewnętrzny niepokój miał swoje uzasadnienie. 
Oto  spotkała  mężczyznę,  którego  mogłaby 
poprosić, by został ojcem jej dziecka. 
Nadeszła  kelnerka,  spojrzała  na  Daniela  z 
podziwem i spytała, czy ma zamiar przysiąść się do 
obu pań. 
- Tak - odpowiedziała za niego Maureen. 
-  Nie,  to  nie  będzie  konieczne  -  sprzeciwił  się 
Daniel. 
-  Daniel,  wielkie  nieba!  -  Maureen  zaprotestowała. 
-  Możesz  chyba  usiąść  i  wypić  z  nami  filiżankę 
herbaty? 
-  Obawiam  się,  że  nie  -  zaprzeczył  spokojnie,  lecz 
na  tyle  stanowczo,  iż  kelnerka  zajęła  się  innymi 
gośćmi.  Odwrócił  się  ku  Rose.  -  To  miło,  że 
mogłem  panią  poznać  -  powiedział,  po  czym 
szybkim krokiem opuścił herbaciarnię. 
-  Daniel!  -  zawołała  Maureen  za  synem,  lecz  ten 

background image

nawet  się  nie  zatrzymał.  -  No  cóż  -  starsza  pani 
spojrzała na Rose - chyba wiem, o co chodzi. To ta 
blizna  sprawia,  że  jest  chorobliwie  nieśmiały  w 
obecności dam. 
-  Blizna?  -  Rose  wyraźnie  pamiętała  wygląd 
Daniela. - Nie zauważyłam żadnej blizny. 
-  Widzisz,  dziecko,  to  jest...  bardzo  delikatna 
kwestia. 
- Tak? 
- On ją ma... krótko mówiąc, no, na tyłku.  To rana 
od kuli. 
- Jak to od kuli? 
-  Tak  to.  Daniel  jest  dowódcą  oddziału  policji 
konnej.  Wielu  tym  zuchom,  z  którymi  pracuje, 
prędzej  czy później trafia się  postrzał. Mój  Patrick 
miał  na  przykład  trzy  takie  rany.  Na  szczęście 
odniósł je, zanim się pobraliśmy. Trzeba dziękować 
świętym, że zaraz po ślubie został detektywem, a ta 
robota nie jest już tak niebezpieczna. 
- Przecież mówiła pani, że zginął na służbie. 
- Bo tak było. Został zabity przy biurku, kiedy pisał 
jakiś  raport.  Upadł  twarzą  w  pudełko  pączków. 
Drożdżowych, z lukrem. 
Rose  nie  bardzo  wiedziała,  co  ma  powiedzieć.  Na 
szczęście  zjawiła  się  kelnerka,  wybawiając  ją  od 
konieczności  komentowania  tych  szczególnych 
rodzinnych  sekretów.  Złożyły  zamówienia.  Ona  - 

background image

herbatę, Maureen - dodatkowo koszyk bułeczek. 
-  Oczywiście  możesz  się  nimi  poczęstować,  moje 
dziecko  -  odezwała  się  po  odejściu  kelnerki.  - 
Powinnaś chyba przybrać nieco na wadze. Nie chcę 
przez to powiedzieć, że nie wyglądasz prześlicznie. 
Ale  wiem,  że  od  modelek  wymaga  się,  by  były 
bardzo  szczupłe,  wręcz  chude,  a  tak  się  nie  godzi. 
Moja  najlepsza  przyjaciółka,  Bridget,  ta,  którą  tak 
bardzo przypominasz, też taka była, nim spotkał ją 
tragiczny koniec. 
Po  drugiej  stronie  kwietnego  żywopłotu  runął  z 
hukiem na podłogę dzbanek do herbaty. Zrobiło się 
oczywiście  spore  zamieszanie,  od  razu  podbiegła 
kelnerka,  goście  przy  innych  stolikach  z 
zaciekawieniem odwrócili głowy. 
-  Mój  Boże,  taki  kłopot.  Współczuję  jej...  - 
Maureen usiłowała przebić wzrokiem gęste liście. 
-  Niech  pani  nie  patrzy  w  tamtą  stronę  -  ostrzegła 
Rose. 
-  Widziałam  tę  kobietę,  wchodząc.  Ona  jest 
trochę...  no,  nie  tego,  rozumie  pani,  co  mam  na 
myśli.  Jestem  pewna,  że  wprowadziłybyśmy  ją  w 
jeszcze większe zakłopotanie naszymi spojrzeniami 
i komentarzami. 
-  Boże!  -  Maureen  posłusznie  odwróciła  wzrok.  - 
Biedactwo! I tak dobrze, że wpuszczono ją do tego 
lokalu. 

background image

-  Pewnie  następnym  razem  już  nie  wpuszczą.  O, 
jest nasza herbata... 
Kelnerka  zostawiła  na  stole  parujący  imbryk  i 
koszyk aromatycznych bułeczek, a Rose, nie tracąc 
czasu,  przystąpiła  do  zbierania  potrzebnych  jej 
informacji. 
- Niech mi pani opowie więcej o Danielu. 
- Och! - ucieszyła się Maureen - przede wszystkim 
musisz  mi  uwierzyć,  że  zazwyczaj  nie  jest  taki 
gwałtowny.  No,  chyba  że  ma  do  czynienia  z 
przestępcami.  Jego  tata  zachowywał  się  tak  samo, 
kiedy trzeba było zaprowadzić porządek. Jak tylko 
założy  mundur,  od  razu  staje  się  jakiś  taki... 
bardziej twardy. 
- Hm, to interesujące. - Nie wiedzieć czemu, uwaga 
ta zabrzmiała w uszach Rose nieco dwuznacznie. 
-  Ale  gdy  był  małym  chłopcem...  -  rozpromieniła 
się  Maureen.  -  Szkoda,  że  go  nie  widziałaś! 
Uwielbiał goluśki latać po pokoju! 
-  Doprawdy?  -  Rose  uśmiechnęła  się  do  siebie. 
Daniel zapadłby się pewnie pod ziemię, słysząc, co 
wygaduje o nim matka. 
- Jeszcze jak! A do tego od dziecka był wyjątkowo 
bystry.  Siostry  mówiły,  że  mógłby  zostać 
kimkolwiek  zechce.  On  jednak,  jak  jego  ojciec, 
wybrał  robotę  w  policji.  To  już  tradycja  u 
O’Malleyów. 

background image

-  Siostry?  -  Rose  zainteresowała  uwaga  o 
wrodzonych zdolnościach Daniela. - Rozumiem, że 
ma pani córki? 
-  Nie  -  starsza  pani  smutno  pokręciła  głową  - 
chodzi o zakonnice ze szkoły, do której chodził. On 
płatał 

psoty, 

siostrzyczki 

wciąż 

go 

usprawiedliwiały:  że  się  nudzi,  że  przecież  musi 
trochę  się  rozerwać  i  najważniejsze  -  że  jest 
zdolny... No i uzyskał najwyższą lokatę w akademii 
policyjnej. 
-  To  wspaniale!  -  Rose  przeszła  do  następnego 
punktu  listy,  którą  już  zdążyła  ułożyć  sobie  w 
głowie.  -  A  niech  mi  pani  powie...  Trzeba  mieć 
świetną  kondycję,  żeby  dostać  się  do  policji, 
nieprawdaż? - zapytała i z niepokojem spostrzegła, 
że  chrząkania  dochodzące  z  drugiej  strony 
zielonego  przepierzenia  zamilkły  i  zrobiło  się  tak 
cicho, jakby matka nie zamierzała uronić ani jednej 
sylaby  z  rozmowy,  którą  jej  córka  prowadziła  z 
byłą  przyjaciółką.  Najwyraźniej  domyśliła  się, 
czemu Rose zadaje tego typu pytania, i to napełniło 
ją zgrozą. 
-  Rzeczywiście,  trzeba.  Ale  dla  Daniela  to  nie 
problem  -  mówiła  tymczasem  Maureen.  - 
Odziedziczył po mnie świetny wzrok, a w robieniu 
pompek  nikt  mu  nie  dorówna.  Jest  w  świetnej 
formie. W ogóle posiada wszystkie cechy idealnego 

background image

syna za wyjątkiem jednej... 
Rose  odstawiła  filiżankę  w  oczekiwaniu  na 
najgorsze.  Jakaś  dziedziczna  choroba,  zaczęła 
zgadywać,  albo  jeszcze  gorzej  -  Daniel  jest 
homoseksualistą,  a  jego  matka  oczekuje,  że  Rose 
go „nawróci". 
Jakby na potwierdzenie tego, że informacja nie jest 
wesoła, Maureen westchnęła ciężko i wyznała: 
-  Ma  już  trzydzieści  trzy  lata.  To  najwyższy  czas, 
żeby  się  ustatkować  u  boku  jakiejś  miłej 
dziewczyny.  Powtarzam  mu  to  do  znudzenia,  a  on 
na to, że pomyśli o tym, jak awansuje na detektywa, 
tak  jak  mój  Patrick.  Sęk  w  tym,  że  póki  co  nie 
zależy  mu  na  tej  nominacji.  On  lubi  po  prostu  te 
swoje konne patrole. 
Rose  uspokoiła  się  nieco  i  pokiwała  głową  ze 
zrozumieniem.  Myśli  jej  matki  koncentrowały  się 
ostatnio  wokół  tego  samego  problemu.  Z  jednym 
wyjątkiem:  Rose  nie  określała  żadnego  terminu 
zamążpójścia. Tu kończyły się podobieństwa. 
- Mówię ci, dziecko, po mojemu to przez tę bliznę. 
Ale  jakaś  dziewczyna  musi  wreszcie  sprawić,  że 
zapomni  i  o  tym,  prawda?  -  Popatrzyła  na  Rose  z 
nadzieją. 
Prawdę powiedziawszy, Rose wątpiła, że blizna ma 
cokolwiek  wspólnego  z  niechęcią  Daniela  wobec 
małżeństwa. Prawdopodobnie nie dojrzał jeszcze do 

background image

ustatkowania  się  -  co  czyniło  go  tym  bardziej 
atrakcyjnym  kandydatem  do  zrealizowania  jej 
planów. 
-  Przykro  mi,  pani  O’Malley  -  postanowiła  być 
szczera i nie pozwolić, by Maureen O’Malley robiła 
sobie złudzenia - ale jeśli szuka pani kandydatki na 
żonę, to ja nie jestem właściwą osobą. 
- Daniel ci się nie podoba? 
-  No...  tego  nie  powiedziałam.  Po  prostu  ja  też  nie 
jestem zainteresowana małżeństwem. 
- A więc ci się podoba! 
-  Pani  O’Malley,  czy  jakakolwiek  zdrowa  kobieta 
mogłaby twierdzić coś przeciwnego? 
Maureen uśmiechnęła się z matczyną satysfakcją. 
-  Cudownie,  to  dobry  początek.  -  Wygrzebała  z 
kosmetyczki  gruby  mazak  i  jakąś  karteczkę. 
Nabazgrała coś  na niej, podsunęła  Rose.  -  To  jego 
numer, zadzwoń, jeśli chcesz. 
- Dziękuję, może zadzwonię. 
Przez gąszcz difenbachii dobiegł ich stłumiony jęk. 
-  Może  mogłybyśmy  jakoś  jej  pomóc?  -  Maureen 
rzuciła  okiem  na  kwiaty  i  szepnęła  dyskretnie  do 
dziewczyny.  -  Wygląda  na  to,  że  ta  kobieta 
straszliwie cierpi. Może... 
- Nie - zaprotestowała Rose. - Nie sądzę, żeby dało 
się  tu  coś  zrobić.  Czytałam  trochę  na  ten  temat: 
takim  ludziom  można  jedynie  zaszkodzić,  mówiąc 

background image

coś na temat stanu ich umysłów. 
- Mimo wszystko rzucę na nią okiem, tak z daleka. 
Ot,  po  drodze  do  toalety.  Jeśli  się  okaże,  że  nie 
toczy piany z ust, uznam, że wszystko w porządku, 
zgoda? - zażartowała starsza pani. 
Wcale niewykluczone z tą pianą, pomyślała Rose. 
-  Niech  pani  uważa  i  nie  zakłóca  jej  spokoju  - 
dodała  głośno,  bo  cóż  więcej  mogła  zrobić? 
Przecież  nie  będzie  przekonywać  Maureen,  żeby 
nie chodziła do toalety. 
Gdy 

jej 

towarzyszka 

maszerowała 

przez 

herbaciarnię,  Rose  wstrzymała  oddech.  Ale  nic  się 
nie  stało.  Bridget  pozostała  nierozpoznana.  Co  nie 
znaczy, że zaprzestała komentowania całej sytuacji 
zza gęstego żywopłotu. 
- Wiem, co kombinujesz! - rozległ się jej sceniczny 
szept. 
- Już ja cię znam, Rose! 
-  Mamo,  co  w  tym  złego,  że  chcę  się  spotkać  z 
takim przystojniakiem? Widziałaś go? 
- Pewnie, że tak, wgapiałaś się w niego jak sroka w 
gnat.  A  te  twoje  pytania  -  zupełnie  jak  na  aukcji 
koni! 
-  E,  tam.  I  tak  nie  zechce  się  ze  mną  umówić.  Po 
tym, co się stało... 
-  Przyznaj  się,  robisz  to  wszystko  z  przekory.  Bo 
namawiam cię na małżeństwo, tak? 

background image

-  Oj,  mamo.  Załóżmy,  że  chcę  umówić  się  na 
randkę z przystojnym facetem. I co z tego? Cóż to 
za nowina? 
- Ciii... Idzie tu, wraca! 
- Zyskujesz przecież w ten sposób szansę, czyż nie 
tak? 
-  Szansę!  Na  piekło  za  życia!  -  wymamrotała 
jeszcze  Bridget,  dosłownie  w  ostatniej  chwili, 
bowiem  zaraz  potem  Maureen  z  powrotem  usiadła 
przy stoliku Rose. 
-  Chyba  rozumiem,  na  czym  polega  problem  tej 
kobiety. 
-  Nachyliła  się  konfidencjonalnie  ku  Rose.  - 
Widziałaś  „Śniadanie  u  Tiffany'ego",  ten  stary 
film? 
Rose przytaknęła. 
-  Ta  biedaczka  uroiła  sobie  chyba,  że  występuje  w 
tym  filmie.  Najwyraźniej  uważa  się  za  Audrey 
Hepbura. Jaki ona ma strój! 
Rose  musiała  zagryźć  wargi,  aby  nie  parsknąć 
śmiechem.  Po  takiej  uwadze  matka  pewnie  przez 
milion lat nie zechce się ujawnić i stare przyjaciółki 
nie spotkają się już nigdy. W sumie szkoda. Jedyny 
pożytek z tej maskarady to Daniel O’Malley. Może 
chociaż ta sprawa nie jest jeszcze stracona. 
 
W  przeciwieństwie  do  matki  Daniel  nie  miał  nic 

background image

przeciwko 

automatycznym 

sekretarkom. 

gdy 

następnego  dnia  wrócił  do  domu  po  służbie,  a 
lampka  sygnalizująca  nagraną  wiadomość  świeciła 
się, był prawie pewien, że wie, co to za informacja. 
Matka  zdążyła  już  mu  powiedzieć,  że  Rose 
Kingsford  zamierza  do  niego  telefonować.  Nieźle 
się  zresztą  pokłócili,  kiedy  dowiedział  się,  że  dała 
tamtej  dziewczynie  jego  numer.  Kazał  jej  wynosić 
się do diabła, trzymać z daleka od jego życia, i tak 
dalej... 
Wzdrygnął  się.  Boże,  takie  słowa  do  ukochanej 
matki! 
Przyrzekła nawet, że da mu spokój, ale to tak, jakby 
młoda  kobieta  obiecała,  że  nie  będzie  się 
odchudzać. 
Przebrał się w dżinsy i bluzę, zrobił sobie kanapkę, 
otworzył piwo. Nastawił wiadomości, zabrał się za 
jedzenie, lecz ciągle zerkał na mrugające czerwone 
światełko. O co może chodzić tej Rose Kingsford? 
Matka powiedziała, że „wpadł jej w oko". On? 
Ciągle nie mógł uwierzyć, że ukochana rodzicielka 
wytropiła  modelkę  ze  zdjęcia  na  kominku, 
zorganizowała spotkanie, zwabiła go do lokalu pod 
pretekstem  pogawędki  przy  herbacie...  I  to 
wszystko ona, poczciwa, cicha Maureen  O’Malley. 
Ojciec widać  mocno  musiał  trzymać ją w cuglach, 
za  jego  życia  bowiem  nie  zdarzały  się  takie 

background image

numery. 
Zjadł  i  wypił,  podszedł  do  okna  w  salonie, 
popatrzył  na  wieczorny  ruch  na  ulicy.  W  takich 
chwilach czuł się lekko samotny, lecz to była cena 
wolności,  którą  gotów  był  płacić.  Kiedy  pierwszy 
raz  musiał  zawiadomić  żonę  policjanta,  że  została 
wdową,  poprzysiągł  sobie,  że  zrobi  wszystko,  by 
żadna  kobieta  nie  musiała  przez  to  przechodzić  z 
jego  powodu.  Przez  kilka  lat  solidnie  pracował  na 
awans.  Gdy  wreszcie  nastąpi,  a  on  zostanie 
detektywem i zejdzie z linii ognia, może zdecyduje 
się na ożenek. Tylko że kandydatkę znajdzie sobie 
sam, bez pomocy matki. 
Odwrócił  się  od  okna,  podszedł  do  telefonu, 
nacisnął  przycisk  sekretarki.  Z  głośnika  popłynął 
wesoły, melodyjny głos. Poznałby go, nawet gdyby 
się nie przedstawiła. 
-  Cześć,  Daniel.  Tu  Rose  Kingsford...  Nacisnął 
przycisk pauzy. 
Rose  Kingsford.  Rose.  Doskonałe  imię  dla  kobiety 
o roześmianych oczach, zadartym nosku i ognistych 
włosach.  I  o  uśmiechu,  który  może  zawładnąć 
każdym  męskim  sercem  -  albo  je  złamać. 
Zadziwiające,  jak  doskonale  ją  pamiętał.  Przecież 
widział  ją  tylko  chwilę,  od  której  upłynęły  aż 
dwadzieścia cztery godziny. Po drodze miał dwóch 
uzbrojonych  bandziorów,  próbę  gwałtu,  cztery 

background image

rozbite  samochody  -  a  mimo  to  pozostała  w  jego 
pamięci  twarz  tej  dziewczyny.  Zamykał  oczy  i  już 
stała przed nim, już trzymał jej delikatną dłoń... 
Zwolnił przycisk. 
- Początek znajomości wypadł raczej niefortunnie - 
mówiła Rose. - Może spotkalibyśmy się na kolacji? 
Odrobimy  straty.  We  wtorek  jestem  wolna  o 
siódmej. Powiedzmy, że będę w tej małej włoskiej 
restauracyjce  w  samym  środku  Village.  Co  ty  na 
to? 
Wtorkowy  wieczór.  Akurat  nie  miał  służby.  I 
przepadał  za  włoską  kuchnią.  Cholera,  był  niemal 
pewien,  że  tę  informację  przekazała  jej  matka. 
Tylko  dlaczego  Rose  przystała  na  tę  zmowę? 
Przecież  nie  może  myśleć  o  nim  serio.  Pytał  parę 
osób  i  wszyscy  zgodnie  twierdzili,  że  dobra 
modelka  wyciąga  przynajmniej  ze  sto  tysięcy 
rocznie,  a  wiele  z  nich  znacznie  więcej.  Ktoś,  kto 
wygląda  jak  Rose  Kingsford  i  zarabia  takie 
pieniądze,  nie  może  knuć  intryg  matrymonialnych 
niczym prosta Irlandka z Brooklynu. 
Czego  więc  od  niego  chce?  A  może  matka 
naopowiadała  jej  jakichś  skandalicznych  bredni  i 
dziewczyna zaprasza go na kolację z litości? 
Zresztą, co za różnica? Może przecież dać sobie ze 
wszystkim  spokój  i  pozostawić  te  pytania  bez 
odpowiedzi. Akurat, może! 

background image

 
Był  deszczowy  wtorkowy  wieczór.  Rose  siedziała 
w odizolowanym od reszty sali kąciku, wpatrywała 
się  w  płomień  lampki  oliwnej  stojącej  na  środku 
przykrytego obrusem stołu, a jej żołądek zwijał się 
w supeł. I to wcale nie z głodu. Pewnie, wcześniej 
też zdarzało się jej zapraszać facetów na randki. W 
końcu są lata dziewięćdziesiąte, a ona nie jest jakąś 
trzęsącą się mimozą, która wycofuje się i czeka, aż 
mężczyzna  zrobi  pierwszy  krok.  Lecz  tym  razem 
było  inaczej.  Rezultat  tego  spotkania  mógł 
odmienić całe jej życie. 
Zwabiła go tu, nie mówiąc wprost, o co jej chodzi, 
bo doszła do wniosku, że nikt nie zareaguje dobrze 
na  szczere  wyznanie  o  treści:  „uważam  cię  za 
doskonałego  kandydata  na  ojca  mojego  dziecka". 
Może  niektórym,  tym  odpowiedzialnym,  mogło  to 
pochlebiać,  lecz  akurat  nie  ci  byli  w  jej  typie. 
Innych, 

romansowych  wyczynowców,  mogła 

radować  zawarta  w  tym  wyznaniu  perspektywa 
przygody na jedną noc, ale i tych z góry skreślała. 
Intuicja  podpowiadała  jej,  że  Daniel  nie  należy  do 
żadnej  z  tych  kategorii,  musiała  więc  postępować 
niezwykle delikatnie. 
Choć nie wolna była od obaw, to jednak nie traciła 
nadziei.  Ostatnio  wszystko  szło  znakomicie. 
Zakończył  się  wreszcie  remont  jej  prywatnej 

background image

rezydencji  za  miastem,  dwa  pisma  o  tematyce 
wiejskiej zgodziły się drukować komiks „St. Paddy 
i Flynn" jej autorstwa i rysowała się szansa na to, że 
za niecały rok zakończy karierę modelki i poświęci 
cały  czas  rysowaniu.  Wyobrażała  sobie,  że  wtedy 
rozpocznie  życie  na  wsi,  o  czym  zawsze  marzyła. 
Ciąża będzie dodatkowym bodźcem do rezygnacji z 
pracy na wybiegu. 
Oczywiście  Daniel  mógł  się  nie  pojawić.  Nagrała 
na 

sekretarkę 

zaproszenie, 

nie 

dodając 

zwyczajowego 

zwrotu: 

„bardzo 

proszę 

odpowiedź". Ryzyko to było jednak wkalkulowane 
w  całą  operację:  zostawiało  Danielowi  konieczny, 
jej  zdaniem,  margines  swobody.  Będąc  na  jego 
miejscu, doceniłaby taki gest. 
Spojrzała  na  zegarek.  Pięć  po  siódmej.  Może 
rzeczywiście nie przyjdzie? Na samą myśl poczuła 
skurcz  w  żołądku.  Jakby  na  przekór  własnym 
myślom zamówiła szklaneczkę chianti. 
Wypiła wino, zrobiło się wpół do ósmej. Nic. 
Zaczęła  się  denerwować.  Pewnie,  że  nie 
przymuszała go do potwierdzenia zaproszenia, lecz 
grzeczność 

nakazywałaby 

poinformować 

odmowie. No cóż, może facet o wyglądzie Daniela 
O’Malleya otrzymuje tak wiele propozycji, że zmu-
szony  jest  wybierać  spośród  kilku  kobiet  w  ciągu 
tygodnia?  A  może  ją  po  raz  pierwszy  w  życiu 

background image

zawiódł instynkt, może zaślepiła ją żądza? 
Tak  czy  inaczej  miała  już  dość  pełnych  wyrzutu 
spojrzeń  kelnera, który kilkakrotnie dopytywał się, 
czy  i  kiedy  ma  zamiar  zamówić  posiłek;  dość 
siedzenia  i  czekania  na  kogoś,  kto  był  tak 
arogancki, że nawet nie raczył się odezwać; i wre-
szcie - dość mężczyzn jako takich. 
Istnieją w końcu banki spermy. 
Zostawiła  na  stole  pieniądze  za  wino  oraz  suty 
napiwek 

mający 

zrekompensować 

„bezproduktywne"  zajmowanie  stolika  przez  tak 
długi  czas,  po  czym  sięgnęła  po  płaszcz  i  z 
wściekłością  wbiła  ręce  w  rękawy.  Wyszła  na 
deszcz,  zaczęła  rozglądać  się  za  taksówką. 
Oczywiście wszystkie przejeżdżające były zajęte. 
-  Świetnie.  Po  prostu  świetnie  -  mamrotała 
gniewnie pod nosem. 
- Rose! 
Na dźwięk swojego imienia serce zabiło jej żywiej. 
Odwróciła  się  i  zobaczyła  biegnącego  ku  niej 
Daniela. Nie zwracał wcale uwagi na kałuże, jakby 
jedynym jego celem było zdążyć, nim ona odejdzie. 
Jej  złość  wyparowała  natychmiast.  Zaraz  jednak 
pomyślała, że rozsądniej będzie udawać oburzenie. 
-  Rose,  tak  mi  przykro.  -  Jego  oddech  wydobywał 
się  z  ust  w  postaci  kłębów  pary.  -  Jakieś  cztery 
przecznice  dalej  rozbiła  się  taksówka.  Wpakowali 

background image

się  w  nią  jacyś  turyści.  Kiedy  zorientowali  się,  że 
jestem  gliną...  Cholera,  miałem  pieskie  szczęście, 
że  akurat  się  tam  znalazłem  -  przerwał  na  chwilę, 
by zaczerpnąć tchu. - Pewnie już zjadłaś i wracasz 
do domu. 
Właściwie zamierzała zrobić mu scenę. Gdy jednak 
ujrzała  krople  deszczu  na  jego  rzęsach...  Oczy, 
które stopiłyby lód serca każdej kobiety... 
Poddała  się.  Starła  delikatnie  wierzchem  dłoni 
kroplę,  która  popłynęła  po  jego  policzku.  On 
odsunął mokry kosmyk z jej czoła. 
- Mokniesz - powiedział. 
- Ty też. 
-  To  tylko  deszcz.  -  Położył  dłoń  na  jej  ramieniu, 
dotknął pewnym ruchem jej szyi. 
Krew  uderzyła  do  głowy  Rose.  Rozpoznała  dotyk 
mężczyzny, który wie, jak rozpalić kobietę. Była w 
nim jakaś pewność siebie, jakaś bezczelność, która 
czyniła  wszystko  jeszcze  bardziej  przerażającym  i 
jeszcze bardziej pociągającym. 
- Chyba... pobierałeś już gdzieś jakieś nauki. 
-  Powiem  ci  tylko,  Rose  -  przysunął  się  bliżej  i 
ogarnął ją spojrzeniem swych brązowych oczu - że 
nauczycielki nigdy nie wyglądały tak jak ty. 
Deszcz wciąż padał. Pocałowali się. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

A  więc  stało  się,  myślał  Daniel,  całując  wilgotne, 
absolutnie  uległe  wargi  dziewczyny.  Rose 
smakowała  winem  i  miodem,  oddawała  pocałunki 
w sposób, jakiego nigdy jeszcze nie miał szczęścia 
doświadczyć. Oboje zapomnieli w jednej sekundzie 
o wszystkim. 
I  pewnie  długo  staliby  tak,  obojętni  na  deszcz, 
gdyby  nie  samochód,  który  rozbryznął  kałużę  i 
ochlapał  ich  bezlitośnie.  Niespodziewany  prysznic 
wyrwał  ich  z  transu.  Odsunęli  się  od  siebie  i 
spojrzeli  po  sobie  ze  zdumieniem,  jakby  dopiero 
teraz uświadomili sobie, co zaszło. 
Pierwsza  roześmiała  się  Rose.  Daniel  dołączył  do 
niej  już  po  chwili.  Namiętni  kochankowie 
wyglądali teraz niczym zmokłe kury. 
- Wejdźmy do środka i zamówmy jakieś spaghetti - 
zaproponowała. 
- Przede wszystkim wino. 
- Wino? 
-  Mają  świetne  wino.  Właśnie  skosztowałem  - 
powiedział  i  znacząco  dotknął  końcem  palca  jej 
wilgotnych ust. 
-  Ach...  Panieński  rumieniec,  który  wykwitł  na  jej 
policzkach,  rozbroił  go  zupełnie.  Ujął  dziewczynę 
pod  łokieć  i  poprowadził  w  kierunku  restauracji. 
Musiał zwalczyć w sobie nieprzyzwoite pragnienie, 

background image

by  zaciągnąć  ją  natychmiast  do  swojego 
mieszkania.  Wciąż  nie  wiedział,  czego  po  nim 
oczekuje  Rose  Kingsford,  lecz  był  całkowicie 
świadom, czego on chce od niej. 
Restauracja była prawie pusta. Daniel zdjął kurtkę, 
podał ją kelnerowi i zaproponował Rose, by zrobiła 
to samo. 
- Czy mógłby pan rozwiesić to do wyschnięcia? 
- Jasna sprawa. 
-  Proszę  też  przynieść  butelkę  wina,  tego  samego, 
które pani piła wcześniej. 
Podkręcił knot w oliwnej lampce, by móc przyjrzeć 
się dziewczynie. 
Oparła  podbródek  na  pięści,  uśmiechnęła  się 
niepewnie. 
- Więc jednak przyszedłeś. 
-  Mam  słabość  do  włoskiej  kuchni.  Chyba  zresztą 
dobrze o tym wiesz. 
Uśmiechnęła  się  szerzej,  odsłoniła  rząd  białych 
zębów.  Daniel  przysłonił  oczy,  jakby  zasłaniał  się 
przed nagłym blaskiem. 
-  Uważaj...  Od  takich  olśniewających  uśmiechów 
można oślepnąć. 
Tym razem roześmiała się w głos. 
-  Naprawdę  -  zapewnił.  -  No  więc  wiesz  już,  że 
lubię  włoską  kuchnię,  orientujesz  się,  kiedy  mam 
wolne... Co jeszcze powiedziała ci matka? 

background image

Rose  wciąż  milczała.  W  jej  zielonych  oczach 
błyszczały tylko wesołe ogniki. 
- No, dalej, przyznaj się. 
- Jestem przesłuchiwana, panie policjancie? 
-  Sama  tego  chciałaś.  Nie  rozumiem,  jak  mogłaś 
dać  jej  się  namówić,  ale  skoro  weszłaś  już  w 
zmowę  mającą  na  celu  zaciągniecie  mnie  do 
ołtarza,  musisz  się  liczyć,  że  będę  się  bronił.  - 
Zaczerpnął powietrza. Prawdę mówiąc, jego ochota 
do  obrony  malała  z  każdą  sekundą.  -  Musisz 
wiedzieć,  że  nie  liczę  się  za  bardzo  na  rynku 
kandydatów na mężów. 
- Mówiła mi o tym. 
- Pewnie przedstawiła jakąś pokrętną interpretację. 
Rose  nie  odpowiedziała,  lecz  patrząc  jej  w  oczy, 
odgadł,  jakimi  to  powodami  Maureen  wyjaśniła 
trwanie syna w stanie kawalerskim. 
- Cokolwiek powiedziała, nie jest to prawdą. Jestem 
sam, bo tak zdecydowałem. 
- Podobnie jak ja. 
Odchylił się do tyłu, udając zaskoczenie. 
- Coś takiego. Nie wysuniesz żadnych argumentów 
za błogim stanem małżeńskim? 
- Mnie również nie interesuje małżeństwo. 
- Czy moja świątobliwa matka wie o tym? 
-  Powiedziałam  jej.  Stwierdziła,  że  mimo  to 
zaryzykuje, i dała mi twój numer telefonu. 

background image

Pojawiło  się  chianti,  zamówili  posiłek.  Daniel 
pociągnął  łyk  wina,  odczekał,  póki  nastrój  nie 
stanie  się  znów bardziej  intymny,  a  potem  położył 
obie  dłonie  na  blacie  i  uważnie  przyjrzał  się 
towarzyszce. 
- A więc nie szukasz męża? - zapytał. 
- Nie, to mnie w ogóle nie interesuje. 
-  Czego  więc  oczekujesz,  Rose  Kingsford?  - 
Spojrzał  w  jej  oczy  i  nim  jeszcze  otworzyła  usta, 
już wiedział, że nie usłyszy całej prawdy. Bądź co 
bądź  dwanaście  lat  pracy  w  policji  nie  poszło  na 
marne. 
- Wierz mi lub nie, ale mam kłopoty w kontaktach z 
mężczyznami. 
- Nieprawdopodobne. 
-  A  jednak  prawdziwe.  -  Upiła  spory  łyk.  -  Na 
przykład  ci  supermęscy  modele...  Taki  Chuck, 
najlepszy  z  nich,  jest  gejem.  Potem  fotografowie. 
Niektórzy  z  nich  to  naprawdę  wspaniali  faceci, 
tylko że przeważnie żonaci. Inni z kolei to obleśne 
typki, podszczypują dziewczyny na każdym kroku. 
- Rzeczywiście brzmi to nieciekawie. 
-  Nie  wiem  -  Rose  westchnęła  -  może  to  jest 
związane  z  naturą  mojej  pracy.  Muszę  wystawiać 
swoje  ciało  na  widok  publiczny  i  większość 
mężczyzn  właśnie  na  nim  koncentruje  swoją 
uwagę.  Nie  interesuje  ich  nic  więcej  i  to  mnie  od 

background image

nich  odpycha.  Poza  tym  pracuję  bardzo 
intensywnie. Gdy mam wolne, zwyczajnie nie chce 
mi  się  szwendać  po  nocnych  klubach,  więc  nie 
mam  zbyt  wielu  okazji,  by  poznać  kogoś 
normalnego. 
- Czy zaliczyłaś mnie właśnie do tej grupy? 
- Zaklasyfikowałam cię jako model de luxe. 
Daniel omal nie zadławił się winem. 
-  Czy  aby  nie  na  wyrost?  Znamy  się  niecałą 
godzinę. 
-  Ufam  swemu  instynktowi.  Ty,  jako  policjant, 
chyba też. 
- Dlatego tu jestem. I dlatego cię pocałowałem. 
Przez  chwilę  oboje  milczeli.  Rose  obserwowała 
Daniela  sponad  krawędzi  kieliszka,  wreszcie 
zapytała: 
-  Wiesz,  ilu  spotykanych  przeze  mnie  mężczyzn 
skupia na sobie moją uwagę? 
- Nie mam pojęcia. 
- Prawie żaden. Ale ty tak. 
- Czuję się zakłopotany. Naprawdę  nie wiem, skąd 
ten  wybór.  A  zważywszy  jeszcze  moje 
zachowanie...  Na  usprawiedliwienie  mogę  tylko 
powiedzieć, że  matka postawiła  mnie w potwornie 
niezręcznej  sytuacji.  Pewnie  gdybyśmy  poznali  się 
normalnie,  na  jakimś  przyjęciu,  wydałbym  ci  się 
kimś zwyczajnym, jednym z wielu. 

background image

- Nie sądzę, Danielu O’Malley. - Znów posłała mu 
jeden  z  tych  obezwładniających  uśmiechów.  - 
Naprawdę nie sądzę. 
-  A  czy  teraz,  kiedy  masz  mnie  przed  nosem,  nie 
przeniesiesz  mnie  do  kategorii  tych  obleśnych? 
Cholera, naprawdę się boję, czy nie grozi mi spadek 
do niższej klasy. 
-  Nie  grozi.  Wyluzuj  się,  przeszedłeś  test 
pozytywnie. 
- Ekstra. Strasznie się cieszę. Mogłabyś wstać? 
- Słucham? 
Daniel  uśmiechnął  się  niczym  Elvis  Presley  i 
pociągnął ją za rękę. 
- Czy mogłabyś wstać? Czas na zaloty. Zdałem test, 
więc powinienem dostać nagrodę. 
Tym  razem  Rose  nie  obdarzyła  go  swym 
uśmiechem.  Przypatrywała  mu  się  przez  dobre 
trzydzieści sekund, aż wreszcie pojął,  że to koniec 
zabawy.  Nie  miała  ochoty  na  żarty.  Dobrze,  że  w 
porę się zorientował. 
-  Miałam  ochotę  zrobić  to  tylko  raz  -  oznajmiła 
chłodnym głosem, a on od razu stracił całą pewność 
siebie. 
Niech to diabli, chyba za szybko uwierzył w swoje 
szczęście. Zbłaźnił się, a ona wzięła go za jakiegoś 
szybkiego  Billa.  Dokładnie  takiego,  jaki  budził  w 
niej niechęć i pogardę. 

background image

Wygładziła  mokre  ubranie:  skórzaną  mini-
spódniczkę,  wełniane  wdzianko,  kusą  kamizelkę 
obwieszoną  złotymi  łańcuszkami.  Poprawiła  botki 
na wysokim obcasie, pokręciła z niesmakiem głową 
i ruszyła do wyjścia. 
Daniel zgarbił się przy stoliku i obserwował, jak to 
cudo  oddala  się  na  tych  swoich  wspaniałych 
nogach,  jak  prowokacyjnie  kręci  szczupłymi 
biodrami... Ech, nic dziwnego, że zwykli faceci nie 
mają u niej szans. 
Gdy  doszła  do  drzwi,  odwróciła  się  nagle  i 
spojrzała  za  siebie.  Miała  niewielkie  piersi,  lecz 
wypinała  je  tak  kusząco,  że  Danielowi  zaschło  w 
ustach z wrażenia. Zazwyczaj pociągały go kobiety 
hojniej  wyposażone  przez  naturę.  Nie  mógł  pojąć, 
że  ktoś  tak  szczupły,  jak  Rose  może  tak  na  niego 
działać.  Widać  cały  sekret  tkwi  w  sposobie 
poruszania się. Ona umiała to robić. 
Ruszyła z powrotem do stolika.  Teraz widział ją z 
przodu.  Cholera,  rozpalała  go  do  szaleństwa.  Ten 
chód, te piersi, włosy, spojrzenie... 
- No więc? - spytała, stając nad nim. - Co naprawdę 
chciałeś  powiedzieć?  -  Spojrzała  władczo  i 
wyniośle.  I  rzeczywiście,  w  tej  chwili  był  niczym 
jej poddany, sługa i niewolnik. 
-  Masz  rację  -  zdołał  wykrztusić  przez  zaciśnięte 
gardło.  -  Chyba  trochę  przesadziłem.  Nie 

background image

zdziwiłbym się, gdybyś wyszła. 
Usiadła  na  powrót,  uśmiechnęła  się  łaskawie,  w 
jednej  chwili  zniknęła  cała  jej  wyniosłość  i 
arogancja. 
- Ty wtedy, teraz ja. Jesteśmy kwita. 
- Co masz na myśli? 
- Nieważne. Wiesz, że obserwowałam cię od wielu 
dni? 
- Co takiego? 
-  Przypadek  zdarzył,  że  pracowałam  akurat  w 
twoim...  rewirze,  tak,  zdaje  się,  to  nazywacie, 
prawda? Szaleję za facetami w mundurach. A kiedy 
wsiadasz na tego wspaniałego konia... 
- Do licha - pokręcił głową - nie zauważyłem cię. 
- Posługiwałam się lornetką. 
- No nie... 
-  Tak,  tak  -  przytaknęła  poważnie,  jednak  w  jej 
spojrzeniu  było  coś,  co  zdradzało,  że  Rose  nie 
mówi prawdy, albo też - całej prawdy. Bawiła się z 
nim,  czy  jak?  -  Cóż,  wiem,  że  wprawiłam  cię  w 
zakłopotanie  -  odchrząknęła,  jakby  bała  się,  że  za 
chwilę  rozszyfruje  jej  myśli  i  zamiary.  -  Ale  to 
dobry znak. Nie jesteś, w każdym razie, próżny. 
Kiedy  pojawił  się  kelner,  Daniel  pomyślał,  że 
chyba  nigdy  w  życiu  nie  cieszył  się  tak  na  widok 
zwykłego makaronu. 
-  Boże,  ale  jestem  głodny!  -  Podniósł  widelec  do 

background image

ust, pokręcił głową i powiedział:  - Lornetka. To ci 
dopiero. 
-  Nie  bądź  taki  zdziwiony.  Niezła  z  ciebie  sztuka, 
jak powiada moja matka. 
-  Twoja  irlandzka  matka  -  uściślił,  przypominając 
sobie 

komentarze 

własnej 

wygłaszane 

herbaciarni. - Skąd właściwie ona pochodzi? 
- Z Tralee. 
Przełknął  kawałek  wybornej  pasty.  Tak  dobrej 
nigdy  jeszcze  nie  próbował.  Niezły  gust  ma  ta 
Rose. 
-  Z  Tralee?  -  powtórzył.  -  To  dziwny  zbieg 
okoliczności, bo moja matka też pochodzi z Tralee. 
Nie sądzisz, że mogły się znać? 
- Jestem pewna, że nie - odparła szybko. 
Zbyt  szybko,  przemknęło  mu  przez  głowę.  Hm,  ta 
zwariowana intryga zaczynała się zagęszczać. 
- Czy twoja matka mieszka w Nowym Jorku? 
- Mhm. 
- I co? Są pomiędzy wami jakieś nieporozumienia? 
- Powiedzmy, że nie możemy się porozumieć co do 
tego, jak ma wyglądać moje życie. 
-  Niech  zgadnę.  Ona  chce,  żebyś  znalazła  sobie 
jakiegoś miłego gościa i wreszcie się ustatkowała. 
- Bingo! 
- A co na to ojciec? 
- On nie ma wiele do gadania. Są rozwiedzeni. 

background image

- Z jego inicjatywy? 
- Mhm - Rose pociągnęła kolejny łyk chianti. 
No  tak,  to  mogłoby  wyjaśniać  jej  niechęć  do 
małżeństwa, pomyślał Daniel. 
-  Posłuchaj,  nie  wiem,  czy  wypada  mi  o  to  pytać, 
ale... 
-  Wypada  -  odpowiedziała,  wpatrując  się  w  niego 
ponad pełgającym ognikiem oliwnej lampki. Daniel 
znów  poczuł,  że  jest  mężczyzną.  -  O  co  chciałeś 
zapytać? - wymruczała. 
Nie  miał  już  teraz  najmniejszego  pojęcia,  o  co 
chciał  zapytać.  Wszystkie  pytania  stały  się 
nieważne. Czuł, że jeszcze chwila, a rozpłynie się, 
utonie w tym zielonym oceanie, gdy nagle odezwał 
się  jego  pager.  Wydobył  go  z  kieszeni,  sprawdził 
numer. 
A niech to! Posterunek! 
-  Wybacz,  Rose.  Muszę  załatwić  pilny  telefon, 
zaraz wracam. 
Odszedł, modląc się w duchu, by nie wezwali go z 
powrotem do pracy. Niestety,  modlitwa nie została 
wysłuchana. 
Wracając  do  stolika,  poprosił  kelnera  o 
przyniesienie kurtki i rachunku. 
- Jakieś kłopoty? 
-  Dzwonił  kumpel,  jest  chory.  Muszę  wyjść,  ale 
mam  nadzieję,  że  zostaniesz  tu  i  dokończysz 

background image

kolację. 
- Nie martw się, dokończę, może nawet zjem twoją 
porcję.  -  Nadszedł  kelner  z  kurtką  i  rachunkiem. 
Rose wyciągnęła rękę po papierek. - To dla mnie. 
- Nie, nie - zaprotestował Daniel. 
-  Więc  jak?  -  westchnął  kelner  i  wzniósł  oczy  do 
nieba. 
- Daniel, to ja zaprosiłam cię na kolację. 
Kelner  zgrzytnął  zębami  i  zamierzał  podać 
rachunek Rose, lecz Daniel był szybszy. Zabrał mu 
go, odczytał sumę i schował do kieszeni. 
-  A  ja  zawsze  płacę,  kiedy  jem  kolację  z  kobietą. 
Nieważne,  kto  zaprasza.  -  Sięgnął  po  portfel  do 
tylnej kieszeni. 
- Nie pozwolę ci... 
- Niech już pani się zgodzi - doradził kelner. 
-  Słyszysz?  -  Daniel  wyjął  kilka  banknotów.  - 
Dziękuję. - Wcisnął je chłopakowi w dłoń i założył 
kurtkę.  -  Zadzwonię  do  ciebie.  Telefon  ma 
Maureen, prawda?  - rzucił przez ramię i wybiegi z 
restauracji. 
-  Zawsze  tak  mówią  -  skomentował  kelner  na 
użytek Rose. 
Tymczasem Daniel był już na ulicy i rozglądał się 
nerwowo  w  poszukiwaniu  taksówki.  Deszcz  ustał, 
lecz  wiatr  był  przenikliwie  zimny.  Zatrzymał 
właśnie  wysłużoną  limuzynę,  kiedy  obok  niego 

background image

pojawiła się Rose. Była bez płaszcza. 
-  Daniel,  ja  płacę  za  kolację!  -  Próbowała  wcisnąć 
mu w garść pieniądze. 
- Mowy nie ma! - Chwycił ją za ramiona i odwrócił 
w kierunku drzwi. - Wracaj do środka, jest zimno. 
-  Bierzesz  pan  taksówkę,  czy  nie?  -  irytował  się 
kierowca. 
- Spoko - rzucił Daniel przez ramię. 
- Licznik bije... 
-  Daj  spokój,  Daniel!  -  Rose  uwolniła  się  z  jego 
uścisku. 
- Nie bądź taki staroświecki. 
-  No  widzisz,  właśnie  taki  jestem.  -  Spojrzał  jej  w 
twarz. 
- Słuchaj, wiem, że mogłabyś mnie sprzedać i kupić 
ze  dwa  razy,  ale  pozwól  mi  zachować  trochę 
godności i zostaw ten rachunek mnie, okay? 
-  Nie  obchodzi  mnie,  ile  pieniędzy  zarobiłeś,  a  ile 
straciłeś. Nie w tym rzecz. Widzisz, ja naprawdę... - 
urwała i zamknęła oczy zrezygnowana. 
Przytulił ją szybko i zamruczał do jej ucha: 
- Zapomnieliśmy o deserze - po czym pocałował ją, 
przeklinając w duchu Toma Petersona, który musiał 
zachorować akurat dziś. Gdyby nie to, ten wieczór 
mógłby skończyć się całkiem inaczej. 
Taksiarz  zatrąbił,  zrezygnowany  Daniel  zwiesił 
głowę. 

background image

- Idę, idę... 
-  Zgodzę  się  na  twoją  hojność  pod  jednym 
warunkiem. 
- Rose przytrzymała go za łokieć. 
- Jakim? 
- Następnym razem ja coś ugotuję. 
Tylko przez ułamek sekundy zastanawiał się, jakie 
mogą  być  następstwa  takiej  umowy.  Jego  ciało 
natomiast  nie  miało  co  do  tego  żadnych 
wątpliwości. 
- W porządku. 
- Następny wtorek, o tej samej porze? 
- Masz to jak w banku. 
- Zostawię ci adres na sekretarce. 
- Tylko nie zapomnij. 
 - Spokojna głowa. Dobranoc, Daniel. 
- Panie, to pana kasa - taksiarz znów odsunął szybę 
-  ale  płacić  za  stanie  przy  gablocie  na  mokrym 
chodniku,  to  trochę  bez  sensu,  no  nie?  A  zresztą 
sam bym oświrował dla takiej babki. 
 
Maureen  nie  nadużywała  zaufania,  jakim  obdarzył 
ją syn, powierzając jej klucze do swego mieszkania. 
Zrobił  to,  bowiem  czasem,  gdy  przyjeżdżała  z 
Brooklynu  na  Manhattan  po  zakupy,  potrzebowała 
jakiegoś  czystego  i  bezpiecznego  miejsca,  gdzie 
mogłaby  się  odświeżyć.  Chętnie  korzystała  z 

background image

możliwości  sprawdzenia,  jak  radzi  sobie  jej  jedy-
nak,  ale  nigdy  nie  wściubiała  nosa  do  szuflad,  nie 
przeglądała  korespondenci  i  nie  próbowała 
dowiedzieć  się  więcej  niż  on  sam  był  gotów  jej 
powiedzieć.  Do  tej  pory  zresztą  mówił  jej 
wszystko, dopiero w zeszłym tygodniu stał się jakiś 
tajemniczy.  Czysty  przypadek  zrządził,  że  odkryła 
dlaczego. 
Tego  dnia  pojechała  metrem  do  centrum  na 
wyprzedaż  u  Macy'ego.  Wracając,  jak  zwykle, 
wstąpiła  do  syna.  Przygotowała  sobie  właśnie 
filiżankę herbaty, mającą postawić ją na nogi, kiedy 
zadzwonił  telefon.  Już  miała  odebrać,  lecz  z 
głośniczka  przy  telefonie  usłyszała  głos  Daniela  i 
przypomniała  sobie  o  automatycznej  sekretarce. 
Głos  syna  brzmiał  tak  oficjalnie,  że  ilekroć  go 
słyszała,  zawsze  odkładała  słuchawkę.  Pewnie  ten, 
kto teraz dzwoni, zrobi to samo, myślała. 
Połączenie nie zostało jednak przerwane. 
Dzwoniła Rose Kingsford. 
Tłumaczyła, jak do niej trafić, przypominała, że ona 
i Daniel są umówieni we wtorek o siódmej. 
Maureen  zakryła  dłonią  usta,  zupełnie  jakby 
dziewczyna po drugiej stronie kabla mogła usłyszeć 
jej  radosny  chichot.  Kolacja  w  domu  u  Rose! 
Daniel  nigdy  dotąd  nie  posunął  się  tak  daleko. 
Skoro  kobieta  gotuje  kolację  dla  mężczyzny,  to 

background image

znaczy, że chce zaprezentować mu swoje talenty w 
prowadzeniu  domu.  Nic  nie  mogło  jej  bardziej 
uradować. 
Z radości odtańczyła na środku pokoju irlandzkiego 
jiga.  Od  pierwszej  chwili  poczuła  sympatię  do  tej 
dziewczyny, a teraz proszę, romans się rozkręca! 
Odnalazła  plan  miasta,  wygrzebała  okulary  do 
czytania, odszukała apartament  Rose. W porządku, 
mieszkała w dobrej dzielnicy. Czy nie warto byłoby 
zobaczyć  syna  idącego  do  niej  na  spotkanie? 
Ciekawe,  czy  kupi  kwiaty.  Jeśli  kupi  -  to  dobry 
znak. 
To znak, że jej syn uderza w konkury. 
Nareszcie! 
 
Coś  niedobrego  wisiało  w  powietrzu,  Bridget 
Kingsford  była  tego  pewna.  We  wtorkowe 
wieczory  Rose  wpadała  zazwyczaj,  by  obejrzeć 
swój  ulubiony  program  w  telewizji,  teraz  zaś,  już 
drugi  raz  z  rzędu,  odwołała  wizytę,  nie  podając 
powodu.  Intuicja  podpowiadała  Bridget,  że  może 
mieć  to  związek  z  Danielem  O’Malley,  i  to 
napełniało ją zgrozą. 
Córka mieszkała daleko, ale może jeśli wpadnie do 
niej  -  i  to  właśnie  we  wtorek  wieczór  -  czegoś  się 
dowie? Niechby tylko miała okazję pogadać chwilę 
z portierem, to już jej coś wytłumaczy. Bo przecież 

background image

nie  będzie  siedzieć  z  założonymi  rękami,  podczas 
gdy  jej  córka  czyni  starania,  by  począć  nieślubne 
dziecko. I to z kim? Z synalkiem jej odwiecznej ry-
walki! 
Prędzej  zatańczy  z  diabłem  na  schodach  katedry 
Świętego Patryka, niż do tego dopuści! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Rose  nie  umiała  gotować.  Zawsze  jednak  marzyła, 
że  kiedyś  się  nauczy.  Nie  wyobrażała  sobie,  że 
można być matką i nie umieć upiec czekoladowych 
ciasteczek.  To  była  zresztą  jedna  z  jej  ulubionych 
fantazji  na  temat  macierzyństwa:  ciepła  kuchnia 
wypełniona  aromatem  piekącego  się  ciasta,  małe 
dziecko  formuje  swymi  grubymi  paluszkami 
słodkie  kuleczki  i  ostrożnie  układa  je  na  blasze... 
Ech, szczęście... 
Oczywiście  akurat  dzisiaj  nie  miała  czasu,  by 
pobawić się w kucharzenie. Jak to zwykle bywa w 
takich  przypadkach,  wtorkowa  sesja  zdjęciowa 
przeciągnęła  się  i  plan  spokojnego  gotowania 
nawalił. Ze zdenerwowania  Rose zacięła się nawet 
w  palec,  a  opatrzenie  rany  zabrało  jej  kolejnych 
kilka minut. 
Spojrzała  na  zegarek.  Spodziewała  się  Daniela  za 
trzy  kwadranse.  Zgodnie  z  przepisem  stew 
powinien  gotować  się  dobre  dwie  godziny,  a  ona 
musiała  jeszcze  przecież  podsmażyć  mięso.  Dzięki 
Bogu,  kupiła  wcześniej  butelkę  przyzwoitego 
cabemeta,  która  pozwoli  wypełnić  tę  godzinę 
oczekiwania  na  potrawę.  Żeby  jednak  zdążyć, 
musiała  włożyć  wszystko  do  garnka  w  ciągu 
najbliższych pięciu minut. 
Bluzkę  i  dżinsy  miała  wybrudzone  mąką,  jej  oczy 

background image

łzawiły od krojonej cebuli. 
-  O  słodki  Jezu,  o  Panienko  Święta,  o  Józefie...  - 
powtórzyła  słowa  matki,  które  padały  zwykle  w 
chwilach zdziwienia, przerażenia bądź gniewu. 
Byle  tylko  zdążyć  wstawić  potrawę  na  gaz,  wziąć 
prysznic,  przebrać  się  i  odkorkować  butelkę  przed 
przyjściem Daniela. 
Przy winie, w trakcie rozmowy, nie zauważy nawet, 
że kolacja jest spóźniona. 
-  Do  przygotowania  stew  -  zaczęła  czytać  na  głos 
przepis  z  „Kuchni  irlandzkiej"  -  będą  ci  potrzebne 
ziemniaki,  mięso,  marchew,  pęczek  pietruszki, 
seler, liście laurowe, tymianek w małej torebce... 
Tymianek  w  torebce?  To  bez  sensu.  Miała 
przyprawy  w  papierowych  torebkach,  ale  przecież 
papier  rozleci  się  w  potrawie.  To  wiedziała  nawet 
ona. A plastikowy woreczek się roztopi. Co robić? 
Zaczęła 

biegać 

po 

mieszkaniu, 

szukając 

natchnienia.  Już  miała  nawet  sięgać  po  słuchawkę 
telefonu,  lecz  w  porę  uświadomiła  sobie,  że  lepiej 
nie  wtajemniczać  matki  w  kulisy  tego  spotkania.  I 
w samo spotkanie w ogóle 
Gdy  znalazła  się  w  sypialni,  ujrzała  rozbebeszoną 
komodę, w której rano szukała w pośpiechu czystej 
bielizny, i doznała olśnienia. 
Nylon!  Na  pewno  ani  się  nie  rozpadnie,  ani  nie 
rozpuści. 

background image

Znalazła  nowe  pończochy  z  błyszczącą  nitką, 
zawahała  się  chwilę,  lecz  uznawszy,  że  błyskotki 
nie  będą  miały  znaczenia  dla  smaku  potrawy, 
śmiało oderwała koniec jednej nogawki i upchnęła 
w  niej  przyprawy.  Zadowolona  z  siebie,  zawiązała 
koniec woreczka i wrzuciła go do garnka. 
- No, gotuj się szybko - rozkazała i odkręciła pełny 
gaz.  Teraz  zostało  jej  dziewięć  minut,  żeby 
doprowadzić się do ładu. Rzuciła się do sypialni - i 
w  tym  samym  momencie  zabrzęczał  domofon.  A 
więc  stało  się  to,  co  musiało  się  stać.  Zabrakło  jej 
czasu. Podniosła słuchawkę. 
- Tak? 
-  Jest  tu  pan  Daniel  O’Malley,  chce  się  z  panią 
zobaczyć  -  odezwał  się  Jimmy,  portier,  który 
wieczorami  sprawował  nadzór  nad  budynkiem.  - 
Mam go wpuścić? 
Rose  spojrzała  na  swoje  uwalane  mąką  ciuchy, 
dotknęła  tłustą  dłonią  zmierzwionych  włosów. 
Potrzebowała  przynajmniej  kwadransa,  by  stać  się 
słodką,  kuszącą  Rose  Kingsford.  Jeśli  jednak  każe 
Danielowi  czekać  na  dole,  posądzi  ją  o  próżność  i 
sztywniactwo.  I  będzie  miał  rację.  Przyszedł 
wprawdzie kilka minut za wcześnie, ale co z tego? 
To nie spotkanie biznesowe, a romantyczna kolacja, 
nie biuro, a prywatne mieszkanie. 
A  swoją  drogą,  czy  nie  przyszedł  za  wcześnie  z 

background image

premedytacją? 
- Jasne, proszę wpuścić go na górę - zadecydowała. 
Pobiegła  po  kartkę,  nagryzmoliła  zaproszenie  do 
środka,  przypięła  na  drzwiach  od  zewnątrz.  Wino! 
Powinna  jeszcze  je  odkorkować  i  postawić 
kieliszek,  by  mógł  sobie  nalać,  podczas  gdy  ona 
będzie brała tusz, ubierała się i robiła makijaż. 
Otworzyła szufladę, w której zazwyczaj znajdował 
się  korkociąg.  Zazwyczaj,  ale  nie  teraz.  Były 
nożyczki,  kupony  konkursowe  z  gotowych  dań  do 
mikrofalówki, korki po szczególnie dobrych winach 
wypitych  z  przyjaciółmi,  zasuszone  płatki  róży 
otrzymanej  od  matki  na  ostatnie  urodziny, 
wykałaczki,  zapałki,  wizytówki  z  nazwami 
nowojorskich  restauracji,  które  do  tej  pory 
odwiedziła - wszystko, ale nie korkociąg. 
Straciła  już  wszelką  nadzieję,  gdy  spojrzała 
odruchowo  na  blat,  na  którym  stała  butelka. 
Korkociąg leżał obok. 
- No! Mam cię wreszcie, mój śliczny! 
Chwyciła  nóż,  odcięła  osłonę,  wkręciła  korkociąg. 
Pociągnęła z całej siły, ale korek ani drgnął, 
-  Wyłaź,  no  wyłaź,  ty  diabelskie  nasienie!  - 
Chwyciła  butelkę  pomiędzy  nogi  i  szarpnęła  raz 
jeszcze. 
- Rose? Nie powinnaś zostawiać otwartych drzwi  - 
usłyszała tuż nad uchem. 

background image

Wrzasnęła  ze  strachu,  w  tej  samej  chwili  korek 
wyskoczył  z  głośnym  puknięciem  i  gdyby  Daniel 
nie  stał  tuż  obok,  butelka  upadłaby  pewnie  na 
podłogę.  Nie  upadła.  Rozlała  się  jednak,  plamiąc 
przyniesiony  przez  niego  bukiecik  fiołków  oraz 
jego skórzane buty. 
Rose natychmiast pobiegła do kuchni po gąbkę. 
-  Nie  ruszaj  się!  -  nakazała  i  uklękła,  by  wytrzeć 
plamę. 
- Hej, nie przejmuj się, nic się nie stało! 
-  To  doskonała  skóra,  znam  się  na  tym.  Nie  chcę, 
żeby  został  ślad.  -  Zupełnie  nie  wiedziała,  co 
powiedzieć  i  co  zrobić.  Była  zmieszana  jak  nigdy 
dotąd. 
-  Naprawdę  wszystko  w  porządku  -  powtórzył  i 
delikatnie postawił ją na nogi. 
-  Wcale  nie.  -  Wyobraziła  sobie,  jak  musi 
prezentować się w jego oczach: wytytłana w mące, 

brudnej 

bluzce, 

rozmazanym 

makijażu. 

Westchnęła  ciężko  i  kiwnęła  głową  w  stronę  ku-
chni.  -  Gotowałam.  To  katastrofa.  Lepiej  tam  nie 
zaglądaj.  Może  w  ogóle  byś  zamknął  oczy  na 
piętnaście minut? 
Daniel  uśmiechnął  się,  lecz  jego  brązowe  oczy 
spoglądały na nią poważnie. 
-  Jeśli  nadal  będziesz  zostawiać  otwarte  drzwi, 
może przydarzyć się coś dużo gorszego. 

background image

- Nie chciałam, żebyś czekał... 
Wciąż  trzymał  ją  mocno  za  ramiona,  a  to 
przeszkadzało jej myśleć. Czuła zapach jego wody 
toaletowej  i  ciepło  dłoni  przenikające  przez  cienki 
materiał bluzki. 
- Ja... za chwileczkę będę z powrotem. 
-  Zostawiłaś  na  drzwiach  zaproszenie  dla  mnie.  a 
przy  okazji  dla  każdego  obwiesia,  który  mógł  się 
tutaj przyplątać. Nie można tak robić, Rose. 
Do licha, nie dość, że nic nie układało się zgodnie z 
planem, to teraz musiała jeszcze wysłuchać kazania 
od mężczyzny, dla którego tak się starała i którego 
zamierzała  w  sobie  rozkochać.  Rozkochać? 
Przecież  chciała  tylko  go  uwieść,  wykorzystać. 
Dziecko, chodziło o dziecko... 
Nie, to było ponad jej siły. Może inne nadają się do 
takich wyczynów, ale nie ona. 
- Niech więc mnie pan aresztuje, panie policjancie, 
za karygodne zaniedbanie - powiedziała ze złością i 
odwróciła twarz, by nie dojrzał łez, które pojawiły 
się nie wiedzieć czemu w jej oczach. 
- Aresztuje...? Hej, Rose, nie becz - zakłopotał się. - 
Do  diabła  z  tym  wszystkim!  -  Przygarnął  ją  do 
siebie. - Z całą tą mąką, i z tym wszystkim... 
- Daniel, nie! Cała jestem... 
- Zauważyłem. - Przycisnął wargi do jej ust. 
Rose od razu poprawił się nastrój. Zniknął niepokój 

background image

o  rezultat  jej  kulinarnych  starań,  o  wygląd,  o  miłe 
przyjęcie.  Nerwy  spłynęły  po  niej  niczym  to 
rozlane wino po butach Daniela. 
Oderwał delikatnie usta od jej ust. 
- Przepraszam, że cię ochrzaniłem. 
- Pewnie miałeś rację. 
-  No  tak,  ale  powinienem  wziąć  również  pod 
uwagę,  że  przygotowanie  kolacji  to  praca,  która 
wykańcza  psychicznie  i  robi  człowieka  drażliwym 
jak cholera. Wiem coś o tym. - Roześmiał się cicho 
i  zaczął  masować  dłońmi  jej  plecy.  Miało  to  ją 
chyba  uspokoić,  ale  działało  na  nią  raczej  pobu-
dzająco. 
-  Nie  jestem  najlepszą  kucharką  -  przyznała  z 
bolesnym westchnieniem. - Co innego moja matka. 
Powinnam  się  czegoś  od  niej  nauczyć,  ale  na 
razie... 
- To nic strasznego  - uśmiechnął się  - a  mówisz to 
tak, jakbyś  spowiadała się  z serii zabójstw. Czy to 
grzech, że nie lubisz gotować? 
- Zgodnie z tradycją, w której zostałam wychowana 
-  a  ty  pewnie  też  -  to  jest  grzech.  Sam  zresztą 
powiedziałeś, że jesteś staroświecki. 
-  Posłuchaj,  Rose,  jeśli  uważasz,  że  oczekuję  od 
wszystkich kobiet, że będą takie jak moja matka, to 
jesteś  w  błędzie.  Mogę  sobie  być  typowym 
irlandzkim  gliną,  ale  innym  stereotypom  nie 

background image

odpowiadam. 
-  Przecież  tak  się  upierałeś,  żeby  zapłacić  za 
kolację. 
- To całkiem inna para kaloszy. Zapłaciłem za nią, 
bo  nie  zamierzam  być  twoim  chłopczykiem, 
zabawką, rozumiesz? 
- Wielkie nieba! Nigdy nie zamierzałam... 
- Może i nie. - Przestał masować jej plecy i spojrzał 
wymownie.  -  Ale  nie  oszukujmy  się,  zajmujesz 
trochę wyższą pozycję ode  mnie. Chciałbym, żeby 
to  było  jasne  od  samego  początku:  zawsze  będę 
płacił  za  siebie.  Nie  zapraszaj  mnie  więc  na 
weekend na Hawaje, bo mnie na to nie stać. 
Zachichotała i odgięła się w tył w jego ramionach. 
- Spokojnie, Daniel. Nie w tym tygodniu, zgoda? 
- Dzięki - odparł z kwaśną miną. 
-  No,  nie  obrażaj  się  -  spoważniała.  -  Jeśli  chcesz 
wiedzieć, to wcale nie jeżdżę na wakacje w tropiki. 
Jeśli tam trafiam,  to w ramach  pracy. Ja  naprawdę 
jestem  normalną  dziewczyną.  -  Wysunęła  się  z 
objęć  Daniela  i  chwyciła  go  za  rękę.  -  Chodź, 
pokażę ci, jak spędzam wolny czas i na co wydaję 
pieniądze. 
-  Jeżeli  to  niezgodne  z  prawem,  to  wolę  o  tym  nie 
wiedzieć. 
Roześmiała się i poprowadziła go do pracowni. 
-  Masz  spaczone  poglądy  na  to,  co  robią  ludzie  o 

background image

pokaźnych dochodach, glino. 
-  Glino  z  Nowego  Jorku  -  uściślił  i  dumnie  zadarł 
głowę. 

Przeszli 

do 

pracowni. 

Daniel 

zaciekawieniem zaczął przyglądać się jej rysunkom 
rozłożonym  na  desce  kreślarskiej,  a  Rose 
uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że zależy jej na 
tym, by mu się spodobały. 
-  Daj  kurtkę,  powieszę  ją,  a  ty  zajmij  się  rewizją  - 
zaproponowała. 
 Zdjął  czarną  skórę  i  mogła  teraz  podziwiać,  jak 
wspaniale  elegancka  koszula  podkreśla  piękną 
strukturę  jego  torsu.  Palce  same  miały  ochotę 
porozpinać  te  guziki,  sprawdzić,  co  znajduje  się 
pod spodem. 
-  Nie  krępuj  się  -  dodała  i  wykonała  gest 
ogarniający cały pokój. - Zaraz wracam. 
Gdy  wróciła,  Daniel  wciąż  oglądał  jej  szkice.  Nad 
niektórymi  chichotał,  raz  nawet  roześmiał  się  w 
głos.  Sprawiło  jej  to  przyjemność.  Czując,  że  są 
znacznie  bliżej  celu  niż pięć  minut  temu,  podeszła 
do niego pewniejszym krokiem. 
Odwrócił się i spojrzał z nieskrywanym podziwem 
na jej rozkołysane biodra. 
- To jest doskonałe, Rose. Znacznie lepsze niż te w 
„Timesie". 
- Jak do tej pory nikt nie podziela twojego poglądu, 
ale  udało  mi  sieje  sprzedać  do  kilku  lokalnych 

background image

gazet. 
-  Poważnie?  Moje  gratulacje.  -  Odwrócił  się  do 
stołu.  -  Nie  potrzebuję  pytać,  skąd  czerpiesz 
inspiracje.  Wysłuchujesz  pewnie  wielu  irlandzkich 
pogaduszek. 
- Uważasz, że utrafiłam w ten klimat? 
- Jeszcze jak! Na przykład ten St. Paddy... Zupełnie 
jakbym słyszał własnego ojca. A te ich riposty - tak 
właśnie matka zwracała się do taty. 
-  Moja  babka  też  mówiła  w  ten  sposób. 
Odwiedziłam ją w zeszłym roku, kiedy robiliśmy w 
Irlandii zdjęcia do kalendarza. 
- Kalendarz z Irlandią? Nie widziałem takiego. 
- Zbierasz kalendarze? - zdziwiła się. 
-  W  zeszłym  tygodniu  przeglądałem  magazyny  o 
modzie  i  kalendarze  z  modelkami.  To  moja 
odpowiedź na twoje podchody z lornetką. 
-  Rozumiem  -  uśmiechnęła  się  lekko.  -  Może  ten 
kalendarz wyjdzie w przyszłym roku. To nawet nie 
byłoby złe. 
Przyda  się  honorarium,  kiedy  spadną  moje 
dochody. Niedługo zamierzam się wycofać. 
-  Zadziwiasz  mnie.  Odłożyłaś  już  tyle,  żeby  iść  na 
emeryturę? 
-  Nie  chodzi  mi  o  emeryturę.  Chciałabym 
utrzymywać się z rysowania. 
-  A  ja  myślałem,  że  jesteś  kobietą,  która  nade 

background image

wszystko  przedkłada...  -  przerwał  na  chwilę  - 
relacje z innymi ludźmi. 
- Nie to miałeś na myśli. 
- Bo trudno to wyrazić. 
-  Zostawmy  więc  ten  problem.  -  Przysunęła  się  do 
niego bliżej. Powinna przybliżać się do celu, a takie 
rozmowy... 
- Niekoniecznie. - Odsunął się nieco i zajrzał jej w 
oczy. 
-  Jestem  dociekliwy.  Jesteś  intrygującą  kobietą, 
Rose. Znacznie głębszą niż podejrzewałem. 
- Hm, czy to komplement? 
-  Oczywiście,  że  tak.  Jesteś  ambitna,  zdolna, 
wrażliwa. 

Ale 

też 

sprytna, 

konkretna 

zdecydowana  -  nigdy  nie  pozwolisz,  żeby  emocje 
przeszkodziły ci w realizacji mistrzowskiego planu. 
- Czy to źle? 
-  Tego  nie  powiedziałem.  Ja  postępuję  tak  samo. 
Pozwoliła,  by  jego  ciemne  oczy  zawładnęły  nią 
całkowicie. 
Nie  mogła  się  powstrzymać,  rozpięła  górny  guzik 
jego koszuli. 
-  W  takim  razie  znaleźliśmy  się  w  doskonałej 
sytuacji 
- zamruczała. 
- Na to wygląda. 
-  To  dobrze,  że  się  zgadzamy.  -  Odpięła  następny 

background image

guzik. 
- A co z kolacją? Jeszcze jeden guzik. 
- Musi się dogotować. 
Daniel przybliżył usta do jej warg. 
- To najlepsza wiadomość dzisiejszego wieczoru. 
  
Maureen  zamierzała  tylko  zobaczyć  przez  okno 
taksówki,  jak  Daniel  wchodzi  do  domu  Rose,  a 
potem  wracać  do  siebie.  Kiedy  jednak  zniknął  w 
drzwiach, nie  mogła tak po prostu odjechać. Miały 
się  oto  przecież  spełnić  wszystkie  jej  marzenia  i 
chciała nacieszyć się tą chwilą. 
-  Proszę  zajechać  od  frontu  -  zwróciła  się  do 
kierowcy. - Wysiadam. 
- Mam na panią zaczekać? 
-  Nie,  dziękuję.  -  Odliczyła  należną  kwotę,  dodała 
napiwek  i  wsunęła  pieniądze  w  specjalny  otwór  w 
plastikowej  przegrodzie  oddzielającej  przednie  i 
tylne  siedzenia.  -  Wezwę  inną  taksówkę,  jeśli 
zajdzie potrzeba. 
Wysiadła przed głównym wejściem i postała chwilę 
na  chodniku,  spoglądając  na  rzędy  oświetlonych 
okien  nad  głową.  Gdyby  tylko  wiedziała,  które  z 
nich  należy  do  Rose  Kingsford.  Choć  pewnie  taka 
piękna  modelka  ma  mieszkanie,  którego  okna  nie 
wychodzą na ulicę. 
Zimna  kropla  deszczu  trafiła  ją  w  oko,  potem 

background image

spadła  druga.  Maureen  otworzyła  torebkę  i  wyjęła 
składany czepek przeciwdeszczowy z cienkiej folii. 
Troskliwie  osłoniła  nim  włosy,  mając  nadzieję,  że 
to wystarczająca ochrona. 
Padało jednak coraz gęściej, jakby dobry Bóg miał 
zamiar ją utopić i ukarać za wścibstwo. Niebawem 
stała  już  w  kałuży.  Nie  było  rady  -  trzeba  było 
wejść do budynku. 
Pchnęła  obrotowe  drzwi  i  zatrzymała  się,  mrużąc 
oczy.  Wnętrze  było  tu  niezwykle  jasne.  U  sufitu 
zwisał  kryształowy  żyrandol,  na  wytapetowanych 
ścianach powieszono dwa miłe dla oka obrazy, pod 
ścianami ustawiono kwiaty. Dwa krzesła z obiciami 
w  kolorze  burgunda  stały  przy  małym  stoliku. 
Maureen zastanawiała się przez chwilę, czy można 
na nich usiąść, kiedy jej rozmyślania przerwał głos 
portiera. 
- W czym mogę pomóc, madam? 
-  Ja...  hm...  miałam  się  z  kimś  spotkać.  - 
Rozwiązała troczki czepka. - Pewnie coś musiało ją 
zatrzymać.  Chciałabym  schronić  się  tu  przed 
deszczem. Jak panu na imię, młodzieńcze? 
-  Jimmy,  madam.  Mam  zamówić  dla  pani 
taksówkę? 
Myślała o tym.  Nie znosiła  być z dala od centrum 
wydarzeń, 

ale 

drugiej 

strony 

dłuższe 

pozostawanie  w  tym  budynku  mogło  okazać  się 

background image

kłopotliwe. 
- Jeszcze nie w tej chwili. Poczekam trochę, Jimmy. 
A  jeśli  moja  znajoma  nie  przyjdzie,  będę 
zobowiązana za wezwanie taksówki. 
- W porządku, proszę pani. - Jimmy uśmiechnął się 
uprzejmie,  czuła,  że  powinna  porozmawiać  z 
portierem,  żeby  przypadkiem  nie  przyszło  mu  do 
głowy,  że  ma  do  czynienia  z  jakąś  bezdomną. 
Zauważyła, że rozłożył na biurku książkę, podeszła 
bliżej. 
- Wygląda, jakbyś czegoś się uczył. 
- Taak... Jutro mam egzamin z ekonomii. 
- Ekonomista. - Pokiwała głową. - To niezły zawód. 
Mój  syn,  Daniel,  zdecydował  się  na  akademię 
policyjną. Patroluje konno ulice. 
-  Ach  tak...  -  przerwał  nagle  i  spojrzał  ponad  jej 
ramieniem.  -  A,  dobry  wieczór,  witam,  pani 
Kingsford! 
-  Dobry  wieczór,  Jimmy!  -  odpowiedziała  na 
pozdrowienie kobieta, która właśnie weszła do holu 
i za plecami Maureen poszła w kierunku windy. 
Pani Kingsford? 
A więc to musi być matka Rose! Przyszła teściowa 
Daniela! 
Maureen O’Malley poczuła dreszczyk podniecenia. 
Irlandzkie  szczęście  nie  opuszczało  jej  tego 
wieczora. Wiele można powiedzieć o dziewczynie, 

background image

patrząc  na  jej  matkę.  Teraz  mogła  ją  poznać,  nie 
ujawniając  nawet,  że  jest  matką  narzeczonego. 
Przywołała  na  twarz  swój  najpiękniejszy  uśmiech, 
odwróciła się i zamarła, 
- To ty! - krzyknęła z przerażeniem. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Serca  Daniela  waliło  jak  oszalałe.  Rose  przytuliła 
się do niego, rozchyliła kusząco wargi. Nigdy dotąd 
nie  otrzymał  tak  wspaniałego  zaproszenia  i  teraz 
gotów  był  natychmiast  z  niego  skorzystać.  Chciał 
jej  dotykać,  wejść  w  nią,  posiąść  w  najbardziej 
intymny  sposób.  Nie  pamiętał,  żeby  wyciągał 
bluzkę z jej spodni, lecz musiał to przecież zrobić, 
bo oto pieścił już jej gorącą, jedwabistą skórę. 
Westchnął.  Nie  nosiła  nic  pod  koszulką.  Czuł  w 
dłoniach rozkoszny ciężar szczupłych piersi Rose i 
myślał,  że  jeśli  po  coś  się  urodził,  to  po  to,  by 
pieścić  ją  w  ten  sposób.  Drżała  i  dyszała,  była 
równie  przerażona  gwałtownością  własną,  co 
Daniela. Zdjęła mu koszulę i pociągnęła dłońmi po 
jego  plecach.  Daniel  jęknął,  wtulił  głowę  w  szyję 
dziewczyny, poczuł upajającą woń wody kwiatowej 
i... coś jeszcze. 
Coś jakby swąd spalenizny. 
Nie  przyjął  tego  do  wiadomości.  Usta  Rose 
Kingsford miały niebiański smak, wzmagały apetyt 
na  resztę  tego  chętnego  ciała.  Nie  chciał,  żeby 
cokolwiek  mu  przeszkadzało.  Jaka  spalenizna?  To 
na pewno tylko omam... 
Ale nie było wątpliwości. Coś się paliło. 
Oderwał usta od jej ust. 
- Chyba... coś stało się w kuchni. 

background image

Rose otworzyła zielone oczy. Zajrzał w nie i znów 
wszystko inne przestało go obchodzić. 
- A może mi się zdawało... - Przyciągnął na powrót 
jej głowę. 
 -  Nie!  -  Rose  wyślizgnęła  się  z  objęć  Daniela  i 
wybiegła z pokoju. - Coś naprawdę się pali! 
Daniel wpadł za nią do kuchni. Stała, kaszląc, nad 
otwartym garnkiem, gęsty dym spowijał kuchnię. 
- Nasza kolacja! - jęknęła, po czym chwyciła przez 
grubą  rękawicę  dymiące  naczynie  i  upuściła  je  z 
hukiem do zlewu. - Wszystko na nic! 
- Zawsze możemy gdzieś pójść. 
- Nie chcę nigdzie iść! Chciałam przygotować miły, 
domowy  posiłek!  -  Uniosła  pokrywkę,  buchnęło 
dymem  jeszcze  obficiej.  -  Zobacz!  -  zdumiała  się 
nagle. - To... to... To błyszczy! 
-  Błyszczy?  -  Jako  policjant  Daniel  był  już 
świadkiem  niejednego  zdarzenia,  lecz  nigdy  nie 
spotkał się z tym, żeby błyszczało przypalone stew. 
Podszedł bliżej i przyjrzał się zawartości naczynia. 
W  brunatnej  bezkształtnej  masie  pływały  srebrne 
nitki. Zmieszany spojrzał na Rose. 
-  Niczego  nie  zamierzam  ci  tłumaczyć.  -  Sięgnęła 
po pokrywkę. 
Zachichotał i chwycił ją w ramiona. 
-  Ale  ja  żądam  wyjaśnień:  skąd  się  tu  wzięły  te 
srebrne nitki? 

background image

- Z moich pończoch. - Rose spuściła głowę. Daniel 
wybuchnął szczerym śmiechem. 
- Rose, skąd wzięłaś ten przepis? 
-  No,  dalej,  natrząsaj  się  ze  mnie.  Mówiłam  ci,  że 
nie  jestem  dobrą  kucharką.  Ale  przynajmniej 
próbowałam. 
- Jasne - opanował śmiech. - Doceniam te starania i 
przepraszam,  że  się  śmiałem.  Ale  jeśli  mi  nie 
wyjaśnisz, co twoja bielizna robiła w garnku, skręci 
mnie z ciekawości. Miej trochę litości, Rose. 
- Przyrzekasz, że nie będziesz się śmiał? 
- Przyrzekam. 
- Upchnęłam w stopie trochę przypraw. 
-  Trochę?  Musiałaś  chyba  władować  w  to  pół  kilo 
tymianku! 
- Daniel! Obiecałeś! 
-  W  porządku  -  zacisnął  wargi,  by  się  nie 
roześmiać,  i  spojrzał  w  sufit.  -  Po  prostu  były  to 
pończochy ze srebrną nitką, tak? 
- Nie przypuszczałam, że wyjdą na wierzch! 
-  Oczywiście,  że  nie.  Kto  mógł  przypuszczać? 
Przyglądał  się  dziewczynie,  tłumiąc  śmiech.  Oto 
jedna  z  nowojorskich  modelek,  utalentowana 
rysowniczka,  bystra  bizneswoman,  namiętna 
kochanka...  i  osoba  tak  słodko,  tak  kompletnie 
bezradna  w  kuchni!  Ta  bezradna  osoba  usiłowała 
ugotować  dla  niego  coś,  co  miało  być  irlandzkim 

background image

stew.  Nawet  nie  wiedziała,  jak  bardzo  mu  to 
pochlebia. Cisnęła rękawice na blat. 
- Oczywiście, jak zwykle wszystko schrzaniłam! 
- Wcale nie. - Zbliżył się do niej i ponownie wziął 
ją  w  ramiona.  -  Jest  uroczo.  I  zapowiada  się 
wspaniała noc. 
- Daniel, bądź poważny. Uroczo? 
- Mówię serio. 
-  Nieprawda.  Kiedy  wszedłeś,  byłam  utytłana 
mąką.  Zgniotłam  twój  bukiet,  wylałam  wino  na 
buty, wsadziłam do garnka pończochy... 
-  A  wszystko  dlatego,  że  usiłowałaś  zrobić 
wrażenie  na  takim  przeciętnym  facecie,  jak  ja. 
Wiesz,  Rose,  jak  się  czuję  z  tego  powodu?  Czuję 
się wyróżniony. 
- Tak? 
- Tak! 
Przyciągnął  ją  do  siebie,  zetknęli  się  biodrami. 
Oczy Rose ponownie zaszły mgłą. 
-  Zaprosiłam  cię  wprawdzie  na  kolację,  ale...  ale 
może to nie był jedyny powód. 
-  Pozwól  mi  na  brutalną  szczerość.  Nie  dbam  o  tę 
przeklętą  kolację.  Nie  przyszedłem  tu,  żeby 
napchać  żołądek.  Nie  obchodzi  mnie,  czy  umiesz 
gotować, czy nie. 
- Mhm - przytuliła się do niego zmysłowo - ale ja i 
tak  mam  zamiar  być  dobrą  gospodynią.  I  dobrą 

background image

kochanką...  -  Spojrzała  na  niego  tym  swoim 
spojrzeniem,  od  którego  krew  zaczynała  szybciej 
pulsować w jego żyłach. 
Daniel  przylgnął  do  jej  warg,  a  ona  oddała 
skwapliwie  pocałunek.  Ruszyli  w  stronę  salonu. 
Rose zrzuciła buty, Daniel rozpiął pasek. 
I właśnie wtedy zabrzęczał domofon. 
-  To  nic...  Nie  zwracaj  uwagi.  -  Rose  podniosła 
ręce, by łatwiej było pozbyć się spódnicy. 
-  Cholerne  domy  z  ochroną.  -  Daniel  odrzucił 
koszulę na bok. 
Jednak  natrętne  urządzenie  wciąż  brzęczało,  a  gdy 
nie reagowali, po chwili rozdzwonił się telefon. 
- Mam automatyczną sekretarkę... 
-  Dzięki  niech  będą  Bogu  za  automatyczne 
sekretarki. Rose, jesteś taka piękna... 
- Dla ciebie. - Wsunęła się w jego objęcia. 
- Panno Kingsford!  - odezwał się nagle  męski głos 
z głośniczka sekretarki - chyba powinna pani zejść 
na dół... 
Oboje zamarli w bezruchu. 
-  ...bo  pani  matka  uprawia  właśnie  zapasy  z  jakąś 
kobietą o imieniu Maureen - dokończył Jimmy i się 
rozłączył. 
-  O  mój  Boże!  -  Rose  zaczęła  natychmiast  szukać 
spódnicy,  a  gdy  ją  znalazła,  wbiła  się  w  nią  i 
ruszyła do drzwi. 

background image

- Rose? - Daniel był nieco zdezorientowany. 
-  Zapnij  pasek  i  chodź  ze  mną  -  powiedziała, 
wpychając mu koszulę w spodnie. - pozapinaj się. 
- Nie masz butów. 
-  Racja.  -  Wsunęła  pantofle,  porwała  klucze  ze 
stołu,  z  ręką  na  klamce  obejrzała  się  za  siebie.  - 
Idziesz? 
Uporał się szybko z paskiem i ruszył za nią. 
-  Cholera,  nie  wiem  czemu,  ale  mam  wrażenie,  że 
wiesz, o co tutaj chodzi. 
- Powiem ci w windzie. Nie ma czasu do stracenia. 
Moja  matka  chodzi  na  siłownię  i  może  twojej 
zrobić krzywdę. 
- Mojej matce? Krzywdę? - Daniel puścił się pędem 
do  windy.  -  Czemu  przypuszczasz,  że  moja  matka 
szarpie się na dole z twoją? Skąd by się tu wzięła? 
- Wydaje mi się, że one się znały. Jeszcze w Irlandii 
-  oznajmiła  grobowym  głosem  Rose,  czekając  na 
windę. 
Daniel milczał przez chwilę. 
-  Nie  chcesz  chyba  powiedzieć,  że  twoja  matka  to 
Bridget Mary Hogan. Nie uwierzę. 
-  Może  przekonasz  się  na  dole.  No,  co  jest?  - 
Stuknęła dłonią w przycisk na ścianie. - Gdzie jest 
ta cholerna winda?! 
-  O  rany...  -  Daniel  nie  mógł  otrząsnąć  się  z 
zaskoczenia. - Bridget Mary Hogan? Ta dwulicowa 

background image

baba,  której  machlojki  odebrały  Maureen  koronę 
Róży z Tralee? 
Rose spojrzała krzywo na towarzysza. 
-  Licz  się  ze  słowami.  Bo  będę  musiała  ci 
powiedzieć,  że  Maureen  jest  złośliwą  plotkarą  o 
twarzy  owcy,  która  podstępnie  pozbawiła  Bridget 
tego wyróżnienia. 
Winda  wreszcie  przyjechała.  Rose  weszła  do 
środka, lecz Daniel wciąż stał na korytarzu niczym 
wrośnięty w ziemię. 
- Nie. To nie mogło się zdarzyć... 
- Posłuchaj, właź szybko do tej przeklętej windy, bo 
na dole przydadzą się twoje mięśnie. 
-  Ale  Bridget  Hogan  nie  żyje!  Rzuciła  się  w 
przepaść  dręczona  wyrzutami  sumienia  z  powodu 
tego, co zrobiła. 
-  Podobnie  jak  twoja  matka  skoczyła  pod  pędzący 
pociąg. 
Daniel, zapnij proszę koszulę. Moja matka lubi się 
oszukiwać, że wciąż jestem dziewicą. 
Zrobił, o co prosiła, lecz jego ruchy były powolne i 
niezgrabne jak u robota albo człowieka odurzonego 
alkoholem. 
-  Czego  jeszcze  powinienem  się  dowiedzieć,  żeby 
ostatecznie zwariować? - zapytał. 
Tego,  że  chcę,  abyś  został  ojcem  mojego  dziecka, 
odparła  w  myślach,  jednak na  głos  powiedziała  co 

background image

innego: 
- Moja  matka była w herbaciarni w  czasie naszego 
pierwszego  spotkania.  W  przebraniu.  To  ona 
naciskała,  żebym  zgodziła  się  na  rendez  vous  z 
Maureen. 
-  A  czy  moja  matka  zdawała  sobie  sprawę,  czyją 
jesteś córką? 
-  Nie.  -  Rose  zaczerpnęła  powietrza,  gdyż  winda 
właśnie  się  zatrzymała.  -  Zresztą  nie  wiem.  Może 
coś podejrzewała. 
Drzwi  rozsunęły  się  niczym  kurtyna  w  teatrze,  a 
scena,  którą  ujrzeli,  była  gwałtowna  i  pełna 
przemocy.  Maureen  i  Bridget  tarzały  się  po 
podłodze, 

wydając 

niezrozumiałe 

wrzaski. 

Pojedynek  był  bardziej  wyrównany  niż  można  się 
było  spodziewać.  Bridget  była  zwinna,  lecz 
Maureen  górowała  nad  nią  wagą.  Z  kolei  ciasna 
odzież matki Daniela krępowała jej ruchy, podczas 
gdy  strój  matki  Rose  zapewniał  większą  swobodę. 
Dokoła  nich  niczym  sędzia  krążył  Jimmy.  Jedno  z 
krzeseł było przewrócone, dekoracja ze sztucznych 
kwiatów roztrzaskana w drobny mak. 
Daniel był przerażony, lecz momentalnie przyszedł 
do siebie. 
-  Rozdzielę  je.  Niech  każde  zajmie  się  swoją 
mamuśką.  Jeśli  nie  dasz  rady,  ten  chłopak  ci 
pomoże. 

background image

- Okay. 
Rose  z  ufnością  patrzyła,  jak  jej  gość  przystępuje 
do  tego  trudnego  zadania.  Kiedy  but  Bridget  trafił 
go  w  żołądek,  skrzywiła  się  nieco.  Trochę  niżej,  a 
ten  wyszkolony  policjant  zostałby  wyłączony  z 
akcji. 
-  W  porządku,  drogie  panie!  -  odezwał  się  głosem 
człowieka  nawykłego  do  wydawania  poleceń.  - 
Może zrobimy małą przerwę? 
-  To  mój  Daniel!  -  zawołała  Maureen.  -  Danielu, 
zabierz ode mnie tę wariatkę! 
-  Mamo,  to  ty  leżysz  na  niej.  -  Postawił  obie 
kobiety na nogi, wcisnął się pomiędzy nie.  - Rose? 
Jimmy? Możecie mi pomóc? 
Rose natychmiast podbiegła do Bridget. 
-  Chodź,  mamusiu.  -  Pociągnęła  ją  za  rękę,  lecz 
Bridget zaparła się i nie dała odsunąć na bok. 
-  Maureen  Fiona,  jesteś  zwykłą  rajfurką!  - 
wrzasnęła w stronę rywalki. 
- Tak? Wiedz Bridget, że mój Daniel poślubi raczej 
kaczkę z Central Parku niż twoją córusię! 
-  W  porządku,  moje  panie,  proszę  się  cofnąć  do 
swoich  narożników.  -  Daniel  opasał  matkę 
ramionami i odsunął na bok. 
Rose  z  kolei  przytrzymała  swoją  i  szepnęła  jej  do 
ucha: 
- Mamo! Co ty, u diabła, tutaj robisz? 

background image

-  Co  ja  robię?  Ośmielasz  się  o  coś  mnie  oskarżać, 
młoda  damo?  Popatrz  lepiej  na  siebie!  Masz 
zaczerwienione policzki. Całowałaś się! 
Rose ściszyła głos. 
- Na Boga, mam już trzydzieści lat. 
-  Wystarczająco  dużo,  żeby  mieć  rozum  i  nie 
uganiać  się  za  typami  pokroju  synalka  Maureen 
Keegan! 
-  Uważaj,  Bridget!  Wszystko  słyszałam!  -  wydarła 
się  Maureen  z  drugiego  końca  holu.  -  Nikt  nie 
będzie znieważał mojego Daniela! 
- Spokojnie,  mamusiu. Nie teraz - uspokajał  matkę 
Daniel.  -  Rose!  -  zawołał  -  sądzę,  że  musimy 
zamówić dwie taksówki. 
-  Zaraz  zadzwonię.  -  Spojrzała  na  Jimmy'iego.  - 
Trzymasz ją? 
-  Tak.  -  Chłopak  był  bardzo  przejęty.  -  Panno 
Kingsford.  nie  wiem,  co  właściciele  powiedzą  na 
ten bałagan. 
- Nie martw się. Zaświadczę, że to nie twoja wina. 
Nie  miałeś  szans,  żeby  tego  uniknąć.  -  Wykręciła 
numer radio taxi. - Moja mama pokryje koszty... 
-  Ja?!  -  wrzasnęła  Bridget.  -  A  co  z  nią?  Zawsze 
umiała  się  wywinąć.  Naopowiadała  sędziom  tych 
koszmarnych kłamstw i... 
-  A  ty  specjalnie  spaliłaś  mi  twarz!  -  Szarpnęła  się 
Maureen. - No, puść mnie, Danielu! Czy pozwolisz, 

background image

żeby w ten sposób mówiła do twojej matki? 
-  Puszczę  cię,  mamo.  I  zadzwonię  po  oddziały 
specjalne, jeśli nie przestaniecie! 
-  Spokojnie,  Daniel.  Taksówki  już  jadą  -  Rose 
próbowała załagodzić sytuację. - O, już są! 
- Świetnie. Idziemy. 
-  Twoja  kurtka.  -  Rose  przypomniała  sobie,  że 
zostawił ją w jej mieszkaniu. 
- Odbiorę innym razem. - Spojrzał na nią przelotnie 
i  zniknął  z  naburmuszoną  matką  za  obrotowymi 
drzwiami. 
Rose  tylko  odrobinę  ucieszyła  się  z  tej  ostatniej 
uwagi.  Odebranie  kurtki  przy  okazji  spotkania  w 
bliżej  nieokreślonej  przyszłości  to  nie  to  samo,  co 
obietnica  kontynuowania  znajomości.  A  przecież 
trudno  było  sobie  wyobrazić,  żeby  po  tym 
wszystkim  Daniel  O’Malley  nadal  miał  na  to 
ochotę. 
-  Wyszła.  Już  możesz  mnie  puścić,  Jimmy  - 
odezwała  się  Bridget  nieoczekiwanie  spokojnym 
głosem. 
Rose zwróciła się do niej z gniewną miną. 
-  Mamo,  jak  mogłaś!  I  w  ogóle  co  ty  tutaj  robisz, 
szpiegujesz mnie? 
-  Sprawdzałam  po  prostu,  czy  jesteś  w  domu.  - 
Nawet 

oberwanym 

rękawem 

płaszcza 

przeciwdeszczowego  i  w  rozdartych  na  kolanie 

background image

spodniach  Bridget  potrafiła  zachowywać  się 
wyniośle. - Udało mi się zdobyć bilety do Kennedy 
Center  na  koncert  poświęcony  pamięci  tego 
muzyka jazzowego, którego tak lubisz. Chciałam ci 
o tym powiedzieć, a że byłam w pobliżu... 
- Gadka szmatka... 
- Rose, twój język jest nie na miejscu. 
-  Przychodzi  mi  do  głowy  parę  mocniejszych 
określeń i zapewniam cię, mamo, że wszystkie one 
znakomicie pasują do sytuacji. 
-  Panno  Kingsford,  zdaje  się,  że  jest  już  druga 
taksówka  -  wtrącił  się  Jimmy.  W  jego  głosie  znać 
było ulgę. 
- Dobrze. Wyjdziemy, kiedy odjadą tamci. 
- Właśnie pan O'Malley wpychają do samochodu... 
To  znaczy,  chciałem  powiedzieć,  że  pomaga  jej 
wsiąść. 
-  W  porządku.  Posłuchaj,  mamo.  Jimmy  teraz  cię 
puści. Obiecujesz wejść spokojnie do taksówki? 
-  Nie  ma  powodu,  żebyś  zwracała  się  do  mnie 
takim  tonem,  Rose.  Twoja  babka  przewróciła  by 
się... 
- Niewątpliwie nasza babunia od dawna kręci się w 
grobie jak bąk - odgryzła się Rose. - Lecz na pewno 
nie  z  mojego  powodu.  To  ty  urządziłaś  całą  tę 
burdę. Więc jak, przyrzekniesz mi? 
-  Przyrzekam.  -  Bridget  wygładziła  odzież, 

background image

poprawiła  zmierzwione  włosy.  -  wcale  nie  musisz 
ze  mną  jechać,  Rose.  Wybieram  się  prosto  do 
domu. 
-  Wolę  cię  odwieźć.  Mamy  kilka  spraw  do 
wyjaśnienia. Były już przy drzwiach taksówki, gdy 
matka zatrzymała się i obejrzała z satysfakcją przez 
ramię. 
 -  Widziałaś  to?  Jeszcze  pięć  minut,  a  błagałaby 
mnie o litość. 
Rose przewróciła oczami. 
-  Dobrze,  mamuś.  Zabiorę  cię  jutro  do  Światowej 
Federacji Zapaśniczej, chcesz? 
Już w taksówce Bridget wybuchnęła śmiechem. 
- No, dalej mamo, nie krępuj się... - Rose wzruszyła 
ramionami. 
- Powinnaś ją widzieć, kiedy powiedziałam jej, kim 
jestem!  -  Bridget  dosłownie  krztusiła  się  ze 
śmiechu.  -  Zupełnie  jakby  ktoś  zdzielił  ją  młotem 
między oczy. Jezusie, Mario, święty Józefie, to była 
wspaniała chwila! Że też nie było przy tym kamery! 
-  Była.  Cały  incydent  został  sfilmowany.  -  Rose 
uśmiechnęła  się  wbrew  sobie.  -  Nad  biurkiem 
Jimmy'ego  zainstalowane  są  kamery.  Nagrywają 
wszystko, co dzieje się na korytarzach. 
-  A  więc  musisz  zdobyć  dla  mnie  tę  taśmę.  Będę 
miała  rozrywkę  na  stare  lata.  Że  też  zabrakło  mi 
tych pięciu minut, żeby przyszpilić ją do podłogi! 

background image

- Naprawdę żałujesz, że ci przeszkodziliśmy? 
-  Całe  życie  czekałam  na  ten  moment!  Jako 
dziewczynki uważałyśmy, że przemoc fizyczna jest 
poniżej  naszej  godności,  ale  teraz,  kiedy  jesteśmy 
dorosłe... 
- .. .nie musicie już strzec tej godności? 
- Rose, stajesz się sarkastyczna? 
- Ja? 
-  W  każdym  razie  my  też  wam  przeszkodziłyśmy. 
Może  to  nawet  ważniejsze  niż  ta  nasza 
niedokończona walka. Bo już raczej nie zobaczysz 
się  z  Danielem  O’Malley.  Maureen  postraszy  go 
wszystkim,  łącznie  z  ekskomuniką,  jeśli  będzie 
miał ochotę na kolejne spotkania. Już ja ją znam. 
Rose westchnęła boleśnie. 
- To nie będzie konieczne. Po tym, co się stało, sam 
będzie mnie unikał. 
-  I  bardzo  dobrze.  -  Bridget  poklepała  córkę  po 
ręce, - Szczególnie jeśli chodzi o to, co plącze ci się 
po głowie, córeczko. Maureen Keegan i ja babkami 
tego  samego  dziecka!  Gdyby  do  tego  doszło, 
rzuciłabym  się  z  Empire  State  Building  głową  w 
dół! 
- Zapomniałaś, że cierpisz na lęk wysokości? 
- Przezwyciężyłabym go jakoś. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Droga  na  brooklyn  była  daleka  i  Daniel  z  sa-
tysfakcją  myślał,  że  to  matka  będzie  płacić 
rachunek za przejazd. Choć jednak wciąż był na nią 
wściekły, to spoglądał z troską na swą rodzicielkę. 
Miał nadzieję, że nie odniosła żadnych obrażeń. 
Zapasy  w  miejscu  publicznym!  W  tym  wieku! 
Słodki Jezu! 
A  jemu  się  zdawało,  że  nie  zdoła  go  wprawić  w 
większe zakłopotanie niż wtedy, w herbaciarni. 
-  Nic  ci  nie  jest?  -  zapytał,  by  przerwać 
nieprzyjemne milczenie. 
- Wystraszyła  mnie, to fakt.  - Matka w zamyśleniu 
bawiła się guzikiem. - rozdarła mi rękaw. 
- Mam gdzieś ten rękaw. Ważne, czy ty jesteś cała. 
Matka  sapnęła  głośno,  co  miało  wyrażać  jej 
dezaprobatę i oburzenie. 
-  Ja?  Musiałby  chyba  nastąpić  koniec  świata,  żeby 
Bridget  Hogan  zdołała  mnie  pokonać!  Danielu, 
widziałeś  przecież,  że  byłam  od  niej  lepsza? 
Jeszcze dwie minuty, a błagałaby o litość. 
-  Nie  lekceważyłbym  jej.  Nieźle  kopie.  Zwłaszcza 
jak na nieboszczkę, która od trzydziestu siedmiu lat 
leży w grobie. 
- Och, to cały ty. Wyciągać takie drobiazgi w takim 
momencie... To był tylko niewinny wykręt. 
-  Niewinny?  Okłamywałaś  i  tatę,  i  mnie,  że 

background image

skoczyła  z  klifów,  nie  mogąc  znieść  myśli  o  tym, 
jak  niecnie  potraktowała  cię  podczas  konkursu 
piękności.  Uśmierciłaś  w  naszych  oczach  swoją 
dawną  przyjaciółkę.  I  ty  to  nazywasz  niewinnym 
wykrętem? 
- I tak powinna była to zrobić. 
Daniel pokręcił głową ze zdumieniem. Odwrócił się 
na  siedzeniu,  by  móc  spojrzeć  matce  prosto  w 
twarz. 
- Nie powiesz  mi  chyba, że po trzydziestu siedmiu 
latach wciąż żywisz do niej urazę? 
Maureen  spojrzała  wyzywająco  na  syna.  W 
półmroku  panującym  w  taksówce  był  skłonny 
uwierzyć,  że  przeistoczyła  się  w  zbuntowaną 
nastolatkę. 
- Nigdy nawet nie powiedziała „przepraszam"! 
- Niewiarygodne. - Daniel zamknął oczy. 
-  Nie  dość  że  skrzywdziła  mnie,  kiedy  byłam 
jeszcze jak ten świeżutki pączek, który dopiero ma 
rozkwitnąć  w  całej  swojej  krasie,  to  na  dodatek 
teraz rujnuje moje złote lata! 
-  Na  czym  niby  miałoby  to  polegać?  Matka 
pokręciła głową. 
-  Oj,  Daniel,  Daniel,..  Czasami  myślę,  że  siostry 
musiały  się  pomylić  i  przypisały  tobie  wyniki 
testów  należące  do  jakiegoś  innego  zucha.  Zdarza 
ci się być ciężkawym w myśleniu. 

background image

- Więc po prostu wyjaśnij mi to. 
-  Cóż,  to  proste.  Chodzi  o  Rose,  o  ciebie.  Jak 
możesz  myśleć  o  małżeństwie  z  tą  dziewczyną, 
skoro  okazała  się  ona  córką  tej  podstępnej  baby. 
która tylko czeka, żeby wbić mi nóż w plecy? 
Daniel  przyjrzał  się  matce,  w  końcu  wybuchnął 
śmiechem.  Śmiał  się  tak  mocno,  że  aż  zaczął  się 
krztusić, 
- Dostałeś ataku? - zaniepokoiła się Maureen. 
- Nie - odetchnął głęboko. - Po prostu bawi mnie to 
wszystko.  Sama  mi  ją  podsunęłaś,  przyznaj.  Może 
wreszcie przestaniesz mnie swatać. Cholera - znów 
zachichotał - sam bym tego lepiej nie wymyślił... 
-  Dobrze  ci  się  śmiać.  Ale  pomyśl  lepiej  o  swojej 
biednej  matce.  Moje  gasnące  oczy  nie  ujrzą  już 
wnuków,  nie  będzie  komu  przekazać  cnót 
irlandzkiej 

gospodyni: 

robienia 

na 

drutach, 

gotowania, pielęgnowania ogrodu. 
- Od kiedy to masz ogród? 
-  Nieważne,  na  ogrodnictwie  się  znam.  Takich 
rzeczy się nie zapomina. Ale to i tak bez znaczenia, 
bo me będzie ani ogrodu, ani rodzinnych zdjęć, ani 
uroczych  przyjęć  urodzinowych  dla  malców  - 
wyliczała  coraz  bardziej  żałosnym  głosem  -  ani 
kolęd śpiewanych przy choince, ani.., 
- Mamo - przerwał jej, bo i jemu serce się ścisnęło z 
żalu. - Chyba jednak trochę przesadzasz. Zwłaszcza 

background image

że nie jest to dla ciebie żadna nowina. Przecież nic 
się nie zmieniło. 
-  Niestety.  Poczekaj,  aż  skończysz  pięćdziesiąt 
sześć  lat  i  nie  będziesz  miał  oparcia  we  własnej 
rodzinie, to mnie zrozumiesz. 
- Jak mogę cię pocieszyć, skoro nie chcesz, żebym 
widywał się z Rose Kingsford? 
- Oczywiście, że nie chcę! - Schwyciła się za serce i 
spojrzała  na  syna  z  przerażeniem.  -  Bridget  Hogan 
jako członek naszej rodziny, jako babcia szczypiąca 
policzek  mojego  wnusia?  O,  nie!  Już  widzę  jak 
rozpuszcza  tę  najdroższą  kruszynę  nadmiarem 
zabawek, słodyczy... I na pewno będzie się zwracać 
do  dziecka  jakimś  zdrobnieniem,  od  którego  biorą 
mdłości.  „Ninuniu,  malutki  elfie..,"  A  ja  będę 
musiała  słuchać  tego  wszystkiego  i  patrzeć,  jak  ta 
wredna baba… 
- Mam więc rozumieć, że się nie zgadzasz. 
-  Prędzej  mnie  piorun  spali,  niż  ty  ożenisz  się  z 
Rose Kingsford! 
-  Możesz  się  odprężyć,  mamo.  Nie  zamierzam 
żenić  się  z  Rose.  -  Odchylił  się  na  siedzeniu  i 
skrzyżował ręce na piersi. 
- Bogu dzięki, wrócił ci rozsądek. 
-  Po  prostu  będziemy  ze  sobą  chodzić.  Bez 
zobowiązań. 
Matka sapnęła i ponownie chwyciła się za serce. 

background image

- Ach, nie. Nie zrobisz mi tego. 
-  Widzisz,  mamo.  Gdyby  nie  ty,  nie  spotkałbym 
Rose. Ale stało się i jeśli  postanowię, że będziemy 
się  widywać,  to  tak  będzie.  A  gdybym  chciał  ją 
poślubić,  to  też  postawiłbym  na  swoim.  Pozwól 
bowiem,  że  ci  przypomnę,  iż  to  ja  będę  się  budził 
przez  następne  czterdzieści  parę  lat  u  boku  mojej 
wybranki,  a  nie  ty.  Twoje  szczęście,  że  ja  nie 
szukam żony, a Rose nie ugania się za mężem. 
-  Nie  chcesz  chyba  powiedzieć,  że  po  prostu 
będziecie... 
-  Mamo,  nie  wiem,  co  będzie,  naprawdę.  Nie 
chciałbym  jednak,  żebyś  decydowała  za  mnie. 
Proszę, niech to będzie nasza ostatnia rozmowa na 
temat tego, z kim mam się spotykać i z kim  mogę 
się ożenić, dobrze? 
Rose  była  szczęśliwa,  że  przez  następne  kilka  dni 
miała  okazję  pracować  z  Chuckiem.  Wspólnie 
pozowali  do  zdjęć  mających  przedstawiać  młodą 
parę,  która  spędza  miesiąc  miodowy  za  granicą  i 
nie  może  wyjść  z  zachwytu,  jakie  to  wspaniałe 
możliwości daje karta kredytowa. 
Chuck,  wysoki,  świetnie  umięśniony  blondyn,  był 
ucieleśnieniem  marzeń  wszystkich  kobiet.  Tylko 
Rose jednak wiedziała, że ów supermen zamieszkał 
właśnie  z  Petem  -  od  kilku  miesięcy  swoim 
przyjacielem  i  kochankiem.  Cóż,  kiedyś  miała  żal, 

background image

że taki wspaniały facet ma  - jak sam się wyrażał - 
„inną orientację", teraz jednak cieszyła się na myśl 
o  tym,  że  w  czasie  zdjęć  nikt  nie  będzie  jej 
obmacywał,  a  w  czasie  przerw  ma  zapewnione 
inteligentne,  nienachalne  towarzystwo.  Poza  tym 
potrzebowała  rady,  a  Chuck  świetnie  znał  się  na 
sprawach sercowych. 
Cala pierwsza przerwa między zdjęciami zeszła jej 
na wprowadzaniu partnera w kulisy tej groteskowej 
sytuacji, w jakiej ona i Daniel znaleźli się za sprawą 
swych  matek.  Gdy  jednak  nadeszła  pora  lunchu, 
mogła  zapytać,  co  jego  zdaniem  powinna  zrobić  i 
jak się zachować. 
-  Mam  rozumieć,  że  nadal  chcesz  się  z  nim 
spotykać  -  upewnił się  Chuck.  -  Mimo że  może to 
rozjuszyć  wasze  krewkie  mamuśki  i  sprawić,  że 
całkiem zatrują ci życie? 
- Cóż, zaryzykuję. 
- A wszystko dlatego, że... 
- .. .wciąż mam jego kurtkę. 
- Możesz ją odesłać przez gońca. Następny powód. 
- jest uroczy, seksy i ma więcej niż dwie komórki w 
mózgu. 
-  To  rzadka  kombinacja.  Jesteś  pewna,  że  to 
heteryk? 
- Chuck możesz mi wierzyć lub nie, ale jest jeszcze 
na  świecie  paru  heteroseksualnych  facetów,  którzy 

background image

nie są palantami. 
-  No  cóż  -  Chuck  uśmiechnął  się  -  jest  też  paru, 
którzy  nimi  są.  Nie  wściekaj  się,  cieszę  się,  że  w 
końcu ci się udało... 
-  Nic  się  jeszcze  nie  udało.  Nie  wiem,  czy  nie 
postanowił raz na zawsze wykreślić mnie ze swego 
życia. 

Jemu 

zależy 

na 

prostym, 

nieskomplikowanym  związku,  a  tu  się  na  to  nie 
zanosi. 
- A czego ty potrzebujesz, Rose? 
-  Tego  samego.  -  Nie  mogła  się  przyznać,  nawet 
Chuckowi,  że  pielęgnuje  w  sobie  marzenie  o 
natrafieniu  na  człowieka,  który  po  prostu  nadałby 
się na ojca jej dziecka, zrobił swoje i usunął się na 
bok.  jedyną  osobą,  która  znała  tę  tajemnicę,  była 
matka.  Zresztą  i  jej  niepotrzebnie  o  tym  po-
wiedziała. 
Chuck przełknął: kolejny kęs kanapki. 
-  Nie  ma  czegoś  takiego  jak  nieskomplikowane 
związki.  Chyba  że  mówimy  o  życiu  seksualnym 
psów. 
- Zgoda - Rose pociągnęła łyk z butelki - chodzi mi 
jednak o to, że żadne z nas nie chce się angażować. 
Żadnych 

obrączek, 

kościelnych 

ceremonii. 

Ustaliliśmy to na samym początku. 
- Jedynie seks? 
-  Och,  walisz  prosto  z  mostu!  Ma  się  rozumieć,  że 

background image

nie!  Chodzi  o  miłe  towarzystwo,  wspólne 
zainteresowania... 
- Jakie na przykład? 
-  No  cóż,  na  przykład...  -  Spojrzała  na  przyjaciela 
skruszonym  wzrokiem.  -  Choć  właściwie  do  tej 
pory chodziło nam właśnie o seks. Ale liczy się też 
wzajemny 

szacunek 

dodała 

szybko 

zrozumienie... Doświadczyliśmy już wspólnie kilku 
niezręcznych  sytuacji.  Daniel  sprawdza  się  na 
pierwszej linii ognia, 
-  Cholera!  Mam  nadzieję,  że  tak  jest!  Lubię  to  u 
facetów z nowojorskiej policji! - Chuck zarechotał. 
-  Jest  też  coś  więcej.  Zobaczył  mnie  z  najgorszej 
strony  i  wcale  nie  był  na  mnie  wściekły.  To  miły 
facet. 
- Świetnie. Ty też jesteś miła. 
-  Nie  przypuszczam,  żeby  obwiniał  mnie  za  to,  co 
wyprawiały  nasze  matki,  ale  nie  wiem,  czy  zechce 
narażać się na ryzyko powtórki. 
Chuck  zgniótł  opakowanie  kanapki  i  pięknym 
lobem ulokował je w pobliskim koszu na śmieci, 
- Chcesz, żeby wujek Chuck coś ci zaproponował? 
- Mhm. 
-  Zaproś  go  więc  na  kilka  dni  do  siebie  na  wieś.  I 
nic nie mówcie mamuśkom. 
Rose wlepiła wzrok w resztkę  wody w plastikowej 
butelce. 

background image

-  Sama  nie  wiem.  Drażni  go  różnica  w  naszych 
dochodach, 

mówił,  że  nie  interesują  go 

ekstrawaganckie pomysły, na które go nie stać, 
-  Nie  sądzę,  żeby  wyjazd  na  wieś  podpadał  pod  tę 
kategorię. A jeśli będzie marudził, powiedz mu, że 
dom należy do jakiejś przyjaciółki. Nieco zmięknie, 
jeśli  spędzicie  razem  trochę  czasu.  Na  początku 
Pete  wciskał  mi  ten  sam  kit  i  już  myślałem,  że 
będziemy  musieli  zamieszkać  na  jakimś  poddaszu 
pełnym  szczurów,  żeby  nie  drażnić  jego  poczucia 
niezależności, ale w końcu przepracowaliśmy jakoś 
ten problem. 
- I tak lepsze to, niż trafić na jakiegoś poszukiwacza 
złota, no nie? 
-  Jasne,  dziecino.  Wracajmy.  Gotowa  na  miesiąc 
miodowy? 
-  Mówiłam  ci,  że  żadne  z  nas  nie  ma  ochoty  na 
ślub! 
-  Mówię  o  tych  gościach  od  karty  kredytowej.  A 
swoją drogą ciekawe, że nie załapałaś. 
- Nie waż się mieszać do tego Freuda. 
- Skoro tego sobie życzysz... 
W  środę  Daniel  dał  nogę  z  roboty  wcześniej. 
Zamienił  się  z  kumplem  na  dyżur  w  przyszłym 
tygodniu,  bo  teraz  i  tak  nie  był  w  stanie  myśleć  o 
niczym  innym  poza  Rose  Kingsford.  Wrócił  do 
domu  i  chyba  ze  sto  razy  sięgał  po  słuchawkę,  by 

background image

wykręcić  jej  numer,  za  każdym  razem  jednak 
rezygnował.  Niezależnie  od  tego,  co  powiedział 
matce,  wciąż  nie  był  przekonany,  czy  ma  ochotę 
kontynuować  znajomość,  która  rodziła  tak  wiele 
problemów.  Bo  maiki  stanowiły  zaledwie  część 
zagadnienia. 
Poprzedniego  wieczora  słuchał  tylko  swoich 
zmysłów.  Nie  zwracał  specjalnej  uwagi  na 
otoczenie,  nie  analizował,  nie  myślał.  Mimo  to 
zdołał zorientować się, że ta kobieta ma pieniądze. 
Duże  pieniądze,  zwłaszcza  w  porównaniu  z  nim. 
Uzmysłowił sobie teraz, że do tej pory spotykał się 
jedynie  z  dziewczynami,  które  zarabiały  mniej 
więcej tyle samo co on, i że nigdy nie przyszło mu 
do  głowy,  iż  wyjście  na  miasto  z  kimś 
zamożniejszym  może  stanowić  problem.  A  jednak 
stanowiło.  Okazało  się,  że  jest  staroświecki, 
tradycyjny  i  konserwatywny.  Wcale  jednak  nie  był 
z  tego  dumny,  choć  może,  jako  Irlandczyk,  być 
powinien. W głębi duszy czuł bowiem że za tą jego 
konserwatywną  postawą  kryją  się  zwykłe  kom-
pleksy i uprzedzenia. 
Żeby  zapomnieć  o  troskach,  postanowił  pójść  do 
kina.  Był  już  w  drzwiach,  kiedy  usłyszał  telefon. 
Cofnął się, podniósł słuchawkę, usłyszał głos Rose. 
"Wystraszyła  się  chyba,  gdy  odebrał.  Pewnie 
myślała, że nagra się tylko na sekretarkę. 

background image

-  Cześć,  Rose.  Chodzi  o  kurtkę?  Mogę  odłożyć 
słuchawkę  i  puścić  maszynę,  jeśli  wolałabyś 
załatwić  to  w  sposób  mniej  osobisty  - 
zaproponował. 
-  Daj  spokój.  Nie  kuś  mnie.  Nie  masz  pojęcia,  jak 
trudno było sięgnąć mi po słuchawkę. 
-  Wyobrażam  sobie.  Słuchaj,  kurtkę  możesz  po 
prostu przesłać... 
-  Och,  kurtka!  Zupełnie  zapomniałam!  Jest  ci 
potrzebna? 
-  Nie  ma  pośpiechu  -  uśmiechnął  się  do  siebie  od 
ucha do ucha. Rose nie dzwoniła z powodu głupiej 
kurtki! Co za szczęście! 
- Mogę zamówić posłańca. 
- Rose, to nieważne. Skoro nie dzwonisz w sprawie 
kurtki, to w czym problem? 
-  Posłuchaj,  Daniel:  pobłądziliśmy  od  samego 
początku. 
- Tsk… 
-  Pewnie  powinnam  ci  od  razu  powiedzieć  o 
naszych matkach. 
- Pewnie powinnaś, 
-  O  Jezu,  okaż  trochę  dobrej  woli.  Nie  zwalaj 
wszystkiego na mnie. Nie chcesz ze mną gadać? 
-  Wczoraj  wieczorem  sto  razy  przymierzałem  się, 
żeby zadzwonić. 
- Ale nie zrobiłeś tego. 

background image

- Musiałem przemyśleć wiele rzeczy. 

Rozumiem. 

Odkrycie, 

że  jestem  córką 

ukochanego  wroga  twojej  matki,  musiało  być  dla 
ciebie szokiem. 
-  Ukochany  wróg?  -  Roześmiał  się.  -  To  ładne. 
Wiesz, że ona od trzydziestu siedmiu lat hoduje w 
sobie tę urazę. 
-  Moja  matka  tak  samo.  Zrobi  wszystko,  bylebym 
tylko nie miała już z tobą do czynienia. 
-  Ale...  -  zawahał  się  -  to  nie  dlatego  dzwonisz, 
prawda?  Nie  po  to,  żeby  udowodnić  jej,  kto  tu 
rządzi? 
- Nie. Mam nadzieję, że wyrośliśmy już z tego typu 
zachowań. To dobre dla nastolatków. 
- Nasze mamuśki są chyba na tym etapie. 
- Fakt - zgodziła się Rose. - Zachowują się jak para 
nieznośnych  dzieciaków.  Ale  ja  nie  mara  zamiaru 
im  ulegać.  I  dlatego  dzwonię.  Chciałabym... 
chciałabym znów się z tobą zobaczyć - dokończyła 
jednym tchem. 
Wiedział, że Rose czeka na odpowiedz, lecz nie był 
pewien, jakiej ma udzielić. 
- Rozumiem - odezwała się. - Twoje milczenie jest 
wymowne. Nie mam pretensji, że chcesz zakończyć 
tę znajomość. Cześć, Daniel! 
- Poczekaj! 
- Na co? 

background image

Serce  waliło  mu  tak,  jakby  rzeczywiście  musiał  ją 
gonić. 
- Też chciałbym cię zobaczyć. 
- Doprawdy? 
W  tym  pytaniu  nie  słychać  już  było  tej  zażyłości, 
która  przed  chwilą  tak  bardzo  zaczęła  mu  się 
podobać. I to on, do jasnej cholery, zerwał tę cienką 
nić porozumienia! 
-  Oczywiście,  że  chce.  Wybacz,  że  pozwoliłem  ci 
mieć jakieś wątpliwości. Ten problem to wyłącznie 
mój problem. 
- Jaki problem? Chodzi o twoją matkę? 
-  Nie,  nie.  Ona  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy.  Chodzi 
raczej...  -  zmusił  się,  by  to  przyznać  -  chodzi  o 
twoje  sukcesy.  Właśnie  uświadomiłem  sobie,  że 
tylko idiota zrezygnowałby z kogoś takiego jak ty z 
powodu, swojej głupiej męskiej dumy. 
- Wczoraj wieczorem nie wydawałeś się specjalnie 
przejęty moimi, sukcesami, 
-  Właśnie.  Nie  sądzę,  żeby  dochody  miały 
jakiekolwiek znaczenie, kiedy idziemy do łóżka. 
Rose gwałtownie zaczerpnęła powietrza. 
- Wiec będziemy się kochać? 
- Jasne, jeśli uda mi się zdusić te moje idiotyzmy. 
- Wiesz co?.,. Hmm... zabujałam się w tobie. Daniel 
ożywił się nagle. 
- A czy jesteś wolna dziś wieczorem? 

background image

- Niestety - jęknęła żałośnie. - Obiecałam matce, że 
pójdę z nią na balet. Ale mogłabym... 
- Nie. Nie próbuj. Musimy spokojnie wymyśleć coś 
innego.  Powiedziałem  wprawdzie  matce,  żeby  nie 
wtykała  nosa  w  moje  sprawy,  ale  nie  wiem,  czy 
można  jej  ufać.  Nie  zdziwiłbym  się,  gdyby  mnie 
śledziła... 
-  Moja  też  zachowuje  się,  jakby  zwariowała. 
Myślałam,  że  moglibyśmy  właściwie  gdzieś 
wyjechać... 
Daniel  natychmiast  się  zjeżył.  O  co  jej  chodzi? 
Jakaś ustronna przystań dla kochanków? Nie da się 
traktować jak jakiś żigolak, pozostanie sobą. 
- A niby gdzie? - zapytał obojętnie. 
-  Znajoma...  ma  domek  na  wsi.  Dała  mi  klucze, 
możemy z niego skorzystać. Powiedz mi, kiedy nie 
będziesz  miał  służby,  to  jakoś  dostosuje  mój 
rozkład  zajęć.  To  niedaleko,  parę  godzin 
samochodem. 
-  No...  tak  się  składa,  że  mam  wolne  od  piątku  do 
niedzieli.  Nieczęsto  trafia  się  taki  weekend...  - 
Podejrzewał, że nie powiedziała mu wszystkiego na 
temat domku, ale przedstawiła to tak, że ostatecznie 
mógł się zgodzić na ten wypad. Ostatecznie - dobre 
sobie! 
-  Wspaniałe!  Ja  też  nie  mam  nic  ważnego.  Aha, 
może w piątek - stropiła się - ale mogę przełożyć na 

background image

poniedziałek - dodała szybko. 
Perspektywa  rozkosznego  sam  na  sam  z  Rose  już 
działała na wyobraźnię Daniela. Rozkosznego - pod 
warunkiem, że rzeczywiście będą sami. 
-  Czy  twoja  matka  wie,  gdzie  jest  ten  domek?  - 
wolał się upewnić, 
-  Wiem,  o  co  ci  chodzi  -  roześmiała  się,  -  Nie 
martw  się,  nie  zwali  się  nam  na  kark.  Kiedyś  tam 
była, lecz wątpię, by sama umiała trafić. Poza tym 
ona nie umie prowadzić. Będziemy bezpieczni. 
- Może wynająć samochód z szoferem. 
- Nie będzie w stanie wskazać mu drogi. Najadłaby 
się  tylko  wstydu,  więc  nie  spróbuje.  To  jest 
naprawdę  odludzie,  nie  ma  nawet  adresu. 
Właścicielka odbiera korespondencję na poczcie w 
miasteczku. Niewiele osób w ogóle wie, że domek 
należy do tej dziewczyny. 
Daniel  był  prawie  pewien,  że  tą  dziewczyną  jest 
niejaka  Rose  Kingsford,  lecz  postanowił  o  to  nie 
pytać.  Skoro  znalazła  sposób,  żeby  mogli  być 
wreszcie  sami,  to  mógł  jej  tylko  pogratulować  i 
podziękować.  Czy  było  jakieś  lepsze  rozwiązanie? 
Jego  mieszkanie  odpadało  -  matka  miała  klucze, 
Pewnie  mógłby  je  odebrać,  ale  nie  życzył  sobie 
oglądać  zapłakanej  twarzy  Maureen  i  nie  chciał 
pozbawiać  jej  azylu  podczas  zakupów  w 
śródmieściu.  Mieszkanie  Rose  zaś  juz  wy-

background image

próbowali.., 
- Więc jak będzie? - Rose przerwała jego myśli. 
- Przepraszam, zamyśliłem się. 
-  Posłuchaj,  jeśli  masz  jakieś  skrupuły,  odłożę 
słuchawkę i nie ma sprawy. Powiedziałam już, nie 
będę miała pretensji,., 
- Cicho bądź. Chcę pojechać z tobą do tego domku. 
Bardzo. 
- Świetnie. 
- Ale ja będę prowadził. 
- Masz samochód? To znaczy... - zreflektowała się, 
że palnęła gafę - nie idzie mi o to, czy możesz sobie 
pozwolić.  Po  prostu  ostatnio  wielu  ludzi  w 
mieście... 
- Mam - uciął. - Może też wezmę coś do jedzenia? 
- Do jedzenia? 
-  Na  wypadek,  gdybyśmy  mieli  trochę  wolnego 
czasu. 
-  Och!  -  Oczyma  wyobraźni  widział,  jak  policzki 
Rose stają się czerwone. - Pewnie, że będziemy coś 
jeść. Ale na pewno znajdziemy jakieś zapasy. 
Po  tej  uwadze  Daniel  nie  miał  już  wątpliwości,  że 
dom  należy  do  niej.  Dom,  a  prędzej  -  wiejska 
rezydencja.  Znów  jednak  powstrzymał  się  od 
komentarza. 
- Nie zamierzasz chyba objadać przyjaciółki? 
- Racja. Przywieź, co chcesz. 

background image

-  A  co  będzie,  kiedy  się  okaże,  że  umiem  także 
gotować? 
- Daniel! 
- Przepraszam, nie mogłem sobie odmówić. To co? 
Wpadnę  po  ciebie  koło  dziewiątej,  unikniemy 
korków, zgoda? 
-  Świetnie.  Wymyślę  jakąś  bajeczkę  dla  mamusi.  I 
tak  sporo  podróżuję,  więc  nie  powinno  być  z  tym 
kłopotu. 
-  A  ja  powiem,  że  muszę  zaliczyć  trzydniowe 
szkolenie  na  temat  postępowania  policji  wobec 
tłumu.  Zbliża  się  Dzień  świętego  Patryka,  więc 
zabrzmi to prawdopodobnie. 
-  Nasza  wyprawa  wygląda  na  jakieś  nielegalne 
przedsięwzięcie. 
-  Mam  nadzieję,  że  nie  wybierasz  się  tam  tylko  z 
powodu tego „dreszczyku", 
-  Uspokój  się.  Pamiętasz,  co  się  z  nami  działo 
wczoraj? 
- Mhm, jasne, że pamiętam... 
- I to właśnie jest moja motywacja. Widzimy się w 
piątek rano. Przyniosę kurtkę. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Kierowana jakimś impulsem, Rose zabrała na drogę 
kilka kaset z irlandzką muzyką ludową. Nagrała je 
dla  siebie  i  dla  matki  podczas  ostatniego  pobytu  w 
Irlandii  i  od  tamtej  pory  słuchała  ich  z  prawdziwą 
przyjemnością.  Ku  jej  zaskoczeniu,  muzyka 
znalazła  uznanie  również  u  Daniela,  który  znał 
nawet  słowa  kilku  najbardziej  popularnych 
piosenek, 
-  Masz  świetny  głos!  -  zachwyciła  się,  kiedy 
odśpiewali wspólnie pierwszy kawałek. 
-  Baryton.  Oczekiwano,  że  będę  tenorem,  jak  mój 
irlandzki dziadek i wuj. Kiedy głos mi się zmienił i 
stało się jasne, że nie będę tenorem, matka popadła 
w rozpacz. 
Rose roześmiała się. 
-  Tradycja:  błogosławieństwo  i  przekleństwo 
zarazem, czyż nie tak? 
- Szczególnie dla Irlandczyków. 
- Posłuchaj tylko... „The Titanic". Śpiewałam to na 
obozie, kiedy byłam dzieciakiem. 
-  Wszyscy  to  śpiewali  -  Daniel  uśmiechnął  się. 
Odśpiewali  piosenkę  o  wielkim  statku,  idącym  na 
dno,  a  potem,  ogromnie  z  siebie  zadowoleni, 
dokonali oryginalnej przeróbki „Danny Boy". 
Po  drodze  zaczął  padać  drobny  śnieg.  Ruch,  jak 
zazwyczaj  na  autostradzie  numer  był  spory,  lecz 

background image

Daniel  prowadził  swoją  toyotę  bez  większego 
wysiłku,  dając  dowód,  że  jest  wytrawnym 
kierowcą.  Rose  już  dawno  nie  czuła  się  tak  bez-
piecznie. 
- „Kiedy śmieją się irlandzkie oczy...'  - dobiegł ich 
początek  kolejnej  piosenki  i  razem  przyłączyli  się 
do  wykonawcy.  Oczywiście  pomylili  słowa  i 
wybuchnęli szczerym śmiechem. 
- Boże, matka zabiłaby mnie, że nie nauczyłem się 
tego na pamięć. To jedna z jej ulubionych piosenek. 
- Moja też ją bardzo lubi. 
- To daje do myślenia. - Daniel wyprzedził wlokącą 
się  ciężarówkę.  -  Wiesz  co,  to  zupełnie  bez  sensu, 
że  nie  mogą  pozbyć  się  tych  głupich  uprzedzeń. 
Mają przecież tyle wspólnego. 
- Rzeczywiście. - Rose zaczęła się zastanawiać, jak 
potoczyłyby 

się  sprawy,  gdyby  jej  matka 

zaprzyjaźniła się z Maureen O'Malley. 
Biorąc  pod  uwagę,  że  Daniel  był  pierwszym 
kandydatem na ojca - a właściwie: zaledwie dawcę 
nasienia - zażyłość pomiędzy Maureen i Bridget nie 
była najlepszym pomysłem.  W pewnym sensie  ich 
wzajemna 

nienawiść 

zapewniała 

realizację 

dalekosiężnych  planów  jej  Rose.  A  ona  chciała  w 
perspektywie  mieć  dziecko.  Cóż  z  tego,  że  teraz 
dobrze jej z Danielem? Przecież naprawdę chodzi o 
dziecko. Kropka. 

background image

Z  drugiej  strony  nie  mogła  nie  myśleć  o  tym,  jak 
ponowne  nawiązanie  kontaktów  między  obiema 
paniami  wzbogaciłoby  ich  życie.  Dobra  córka, 
która nie myśli tylko o sobie, powinna zadbać o tę 
przyjaźń,  nie  bacząc  na  własne  problemy.  Dla 
dobra matki. 
Tymczasem Daniel śpiewał kolejną balladę - piękną 
pieśń  o  miłości.  Spoglądał  na  swą  towarzyszkę, 
uśmiechał  się  do  niej  półgębkiem,  jakby  chciał 
podkreślić,  że  nie  przypadkiem  śpiewa  z  takim 
zapałem  tę  akurat  piosenkę,  i  wtórował  kasecie 
swoim głębokim barytonem. 
Czulą  się  dziwnie.  Żaden  mężczyzna  nigdy  dotąd 
jej nie śpiewał. Usiłowała sobie wmówić, że słowa 
te nic nie znaczą. 
Ot,  po  prostu  trochę  poezji.  Serce  podpowiadało 
jednak  co  innego.  A  kiedy  Daniel  chwycił  ją  za 
rękę, całkowicie uwierzyła sercu. 
Muzyka grała, Daniel śpiewał, a Rose pogrążyła się 
w  od  dawna  zapomnianych  marzeniach.  I 
pomyśleć, że tak właśnie może być przez najbliższe 
dwa dni. 
- To gdzie jest ten zjazd? - przerwał nagle i wyrwał 
ją z rozmyślań. 
Rose  rzuciła  okiem  na  znaki  na  autostradzie. 
Właśnie minęli zjazd na boczną drogę, która wiodła 
do rezydencji. 

background image

-  O  rany,  przykro  mi,  właśnie  go  przejechaliśmy. 
Następny  będzie  za  pięć  kilometrów.  Przepraszam 
cię, Daniel 
-  Hej,  przestań  mnie  przepraszać.  Mam  być  zły, 
kiedy kobieta gapi się na mnie z takim zachwytem, 
że gubi drogę? 
Wyprostowała się na siedzeniu. 
- Wcale nie gapiłam się na ciebie z zachwytem! 
- Aha, zachwycałaś się, jak nie wiem co. Przyznaj: 
ta piosenka zmąciła ci wzrok. 
-  No  dobra,  mam  do  niej  słabość.  Ale  że  ty 
przypadkiem ją zanuciłeś, to jeszcze nie znaczy,.. 
- Dobra, dobra. Nie ma co się tak bronić, - Mrugnął 
do niej okiem. - Uwielbiam być adorowanym. A ty 
wyglądasz  na  całkowicie  zaabsorbowaną  moją 
osobą. 
Rose wzniosła oczy ku niebu. 
-  Aż  dziw  bierze,  że  w  tym  samochodzie  znalazło 
się  miejsce  dla  mnie  i  bagaż  -  masz  niezwykle 
wybujałe ego. 
Daniel uśmiechnął się tylko czułe do dziewczyny i 
zawtórował  kolejnej  piosence,  która  zabrzmiała  z 
głośników odtwarzacza: 
-  „Podaruj  mi  serduszko  swe,  o  moja  słodka 
Peggy..." 
-  Jesteś  niemożliwy!  -  zganiła  go,  lecz  nie  mogła 
opanować  śmiechu,  patrząc  na  błazenadę  czynioną 

background image

na jej użytek. 
Skręcili  w  następny  zjazd.  Daniel  włączył 
kierunkowskaz  i  zamierzał  dołem  przejechać  na 
drugą  stronę,  by  wrócić  na  autostradę,  gdy  Rose 
dostrzegła przy drodze ręcznie wymalowany szyld: 
„łagodne  olbrzymy  -  szczeniaki  wilczarzy 
irlandzkich na sprzedaż". 
- Poczekaj! - Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. 
- Czy widzisz to, co ja? 
- To o szczeniakach? - Zatrzymał gwałtownie auto. 
- Jest strzałka! Powinniśmy je zobaczyć! 
-  Te  pieski?  -  spytał,  oglądając  się  zarazem  z 
gniewem do tyłu, gdzie kierowca jadącego za nimi 
wozu zaczął przeraźliwie trąbić. 
- To drago nie potrwa. Obiecuję. 
Daniel  wzruszył  ramionami,  włączył  prawy 
kierunkowskaz  i  wjechał  za  strzałką  w  wiejską 
drogę. 
-  Mnie  to  nie  robi  różnicy,  tylko  zastanawiam  się, 
czemu tak bardzo ci na tym zależy. 
-  Od  lat  marzę  o  wilczarzu.  I  teraz  nagle  okazuje 
się, że ktoś w mojej okolicy hoduje takie psy. 
- W twojej okolicy, powiadasz? 
Spojrzała  w  jego  przenikliwe  brązowe  oczy  i  od 
razu się domyśliła, że Daniel odgadł prawdę. 
-  Tak,  to  mój  domek  -  przyznała  się  z 
westchnieniem  rezygnacji,  -  Ale  nie  jest  jeszcze 

background image

spłacony  -  uzupełniła  pospiesznie.  Skłamała  - 
płaciła  teraz  jedynie  za  remont;  dom  i  ziemię 
nabyła za gotówkę. 
- Jest bardzo duży? 
- Mały, bardzo mały. - Tym razem była to prawda. 
Trzy  malutkie  sypialnie,  niewielka  kuchnia, 
łazienka,  przytulny  salonik.  Chociaż  pokrycie 
dachu 

strzechą 

wstawienie 

okien 

antywłamaniowego szkła kosztowało majątek. 
-  Pocieszam  się  tylko,  że  taki  mały  wiejski  domek 
nie wygląda jak willa na południu Francji. - Daniel 
podjechał  pod  front  dwupiętrowego  budynku 
należącego  zapewne  do  hodowcy  wilczarzy.  -  To 
chyba tutaj - zawyrokował. - Masz gotówkę 
-  Na  razie  nie  będę  żadnego  kupowała.  Chcę  tylko 
nawiązać  kontakt,  dowiedzieć  się,  kiedy  będzie 
następny miot. 
- Czyli nie wchodzimy do środka? - spytał, podając 
Rose okrycie. 
- Oczywiście, że wchodzimy! Chcę je zobaczyć. 
-  Nie  masz  wielkiego  doświadczenia  w  kupowaniu 
zwierzaków. 
- Nie rozumiem? - zdziwiła się. 
-  Gdybyś  miała  trochę  praktyki,  poczekałabyś  na 
hodowcę  i  dowiedziała  się  wszystkiego  na 
zewnątrz. 
- Nie rozumiem. Czemu nie miałabym rzucić okiem 

background image

na te psiaki 
- Bo wyjdziesz stąd z jednym z nich za pazuchą. 
- Wykluczone! To naprawdę tylko wstępna wizyta. 
Posądzasz mnie o brak silnej woli? 
-  Nikt  nie  potrafi  okazać  silnej  woli,  kiedy  w  grę 
wchodzą małe pieski. 
- Ja potrafię. 
- Przekonamy się? - Pocałował ją i wysiadł z samo-
chodu. 
Godzinę  później  wrócili  na  autostradę.  Daniel 
taktownie  milczał.  Rose  siedziała  z  błogim  i  nieco 
głupawym  wyrazem  twarzy.  Na  tylnym  siedzeniu 
stał koszyk z pieskiem. 
Daniel  nie  miał  serca,  żeby  wyperswadować  jej 
zakup.  Prawdę  mówiąc,  omal  sam  nie  zdecydował 
się  na  pieska,  choć  już  sama  cena  powinna 
powstrzymać  go  od  zrobienia  takiego  głupstwa. 
Hodowca  zaprowadził  ich  do  stodoły,  gdzie  dzie-
sięć  szczeniaków  rozkosznie  baraszkowało  w 
towarzystwie 

kurcząt. 

Taki 

„malutki" 

ośmiotygodniowy pieseczek ważył dobre piętnaście 
kilo  i  mógł  bez  problemu  „załatwić"  kurę,  choć  w 
istocie  żaden  nie  przejawiał  morderczych 
instynktów. 
Gdy  weszli,  wszystkie  psy  natychmiast  obiegły 
kucającą Rose, a pewien brązowy samiec wsparł się 
łapami  o  jej  kolana  i  polizał  ją  w  policzek. 

background image

Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. 
Hodowca pożyczył im koszyk, dołożył kilka puszek 
jedzenia  dla  psów,  ostrzegł,  żeby  od  początku  nie 
pozwalali psu spać z nimi w łóżku - i zainkasował 
trzysta dolarów. 
-  Z  początku  nie  będziecie  mogli  znieść  tego 
żałosnego  pisku  -  tłumaczył  -  ale  musicie  być 
twardzi,  bo  jak  się  drań  przyzwyczai,  to  koniec. 
Taki  pies  przybiera  na  wadze  kilo  w  tydzień,  a  w 
sumie może dojść nawet do setki. Wtedy całe łóżko 
jest jego. 
Daniel  był  wdzięczny  za  tę  radę.  Niezależnie  od 
tego, że psinka była urocza, nie chciał gościć jej w 
łóżku dzisiejszej nocy. Miał inne plany. 
„Chłopczyk"  na  tylnym  siedzeniu  zaczął  skomleć, 
zupełnie  jakby  wyczuł,  o  czym  pomyślał  Daniel. 
Rose  odwróciła  się  do  pupilka  i  zaszczebiotała 
słodziutko: 
- W porządku, St. Paddy. Wszystko będzie dobrze, 
zobaczysz. 
St.  Paddy  przestał  skomleć,  słysząc  głos  swojej 
nowej pani, ale gdy tylko zamilkła, zaczął od nowa 
swój koncert. 
- Spokojnie, maleńki - znów musiała go uspokajać - 
ani się obejrzysz, a będziemy w domu. 
Daniel  był  oczarowany  głosem  dziewczyny 
przemawiającej  do  pieska.  Zachwycony  i 

background image

jednocześnie  nieco  przestraszony.  Zastanawiał  się, 
ile uwagi Rose poświęci jemu samemu, skoro w ich 
życiu  pojawił  się  St.  Paddy,  ale  też  cieszył  się, 
widząc, ile radości dostarcza jej to szczenię. 
-  To  los  zrządził,  że  minęliśmy  tamten  zjazd  - 
uśmiechnęła się do niego rozpromieniona. 
-  A  może  to  mój  cudowny  śpiew  przywiódł  cię  do 
St. Paddy'ego? 
-  W porządku, wyznam ci coś, ale  musisz obiecać, 
że i ty będziesz ze mną samo szczery. 
- Zawsze jestem. 
-  No  więc  tak,  to  twój  śpiew  spowodował  moje... 
roztargnienie. 
- Roztargnienie? W pozytywnym sensie? 
-  Jak  najbardziej.  No  już,  już  dobrze,  malutki  - 
uciszyła psa, który znów zaczął jęczeć. 
- Tak też myślałem. 
-  Dobrze,  a  teraz  moja  kolej.  Z  iloma  kobietami  o 
imieniu Rose przepracowałeś ten numerek? A może 
Peggy...? 
- Z żadną. 
- Z żadną? Taki irlandzki ogier jak ty? 
Uniósł brwi, słysząc ten, hm, chyba komplement. 
-  Jeśli  uważasz,  że  zmusisz  mnie  do  pikantnych 
wyznań,  to  jesteś  w  błędzie.  Nigdy  nie  spotkałem 
nikogo imieniem Rose, z wyjątkiem Rose Conners, 
Urocza,  ale  bardzo  leciwa  dama,  która  grała  w 

background image

kościele  na  organach,  gdzie  ja  jako  dzieciak 
śpiewałem w chórze. 
-  Akurat!  Pewnie  ta  Rose  Conners  miała 
dwadzieścia pięć lat, a ty uwiodłeś ją na poddaszu 
kościoła. 
Daniel skręcił w zjazd, który uprzednio przegapili. 
-  Rose!  Skąd  ci  to  przyszło  do  głowy?  Myślisz,  że 
jestem jakimś Don Juanem? 
-  A  nie?  -  przekomarzała  się  Rose.  -  Nie 
pocałowałeś  mnie  po  naszej  pierwszej  randce. 
Pocałowałeś  mnie  przed  nią.  Pewnie  powiesz,  że  i 
to rzadko ci się zdarza. 
-  Nieczęsto.  -  Nie  miał  zamiaru  wyjaśniać,  że 
jeszcze nigdy nie całował się z kobietą natychmiast 
po  zawarciu  znajomości.  Ale  tamtego  wieczora, 
kiedy  zobaczył  Rose  Kingsford  stojącą  przed 
restauracją,  wyglądała  jak  anioł  zesłany  na  chwilę 
na  ziemię,  by  porazić  swym  blaskiem  oczy  śmier-
telnika.  Deszcz  w  świetle  latarni  przemienił  się  w 
strumień  diamentów  obmywających  jej  świetlistą 
postać. Po prostu musiał  ją pocałować. Choćby po 
to, żeby przekonać się, czy jest istotą z krwi i kości. 
- Nieczęsto? A mi coś mówi, że już nie raz ci się to 
zdarzyło.  To  był  pocałunek  doświadczonego 
mężczyzny.  Uważaj  -  zmieniła  ton  na  bardziej 
rzeczowy  -  za  znakiem  stopu  skręć  w  prawo.  I 
zwolnij, bo wjeżdżamy do miasta, a tu wszędzie są 

background image

radary. 
- Pocałunek doświadczonego mężczyzny? - Daniela 
zaintrygowało to wyznanie. - Och, nie, do diabła! - 
zaklął,  widząc  w  lusterku  wstecznym  światła 
migające  na  dachu  policyjnego  radiowozu.  -  Skąd 
oni się tu wzięli, do cholery? 
- Ostrzegałam. 
Ostrzegała,  to  prawda,  ale  on  rozmyślał  o  tym 
pocałunku  i  nie  zwrócił  na  to  uwagi.  Głupia 
historia, pomyślał, zjeżdżając na pobocze. Wyjął z 
kieszeni portfel, prawo jazdy. 
-  Zabawna  sytuacja:  gliniarz  narusza  przepisy  - 
zakpiła Rose. 
-  To  nie  było  rażące  wykroczenie.  Dostosowałem 
prędkość do sytuacji na drodze. 
- Która była praktycznie pusta. 
- No właśnie. 
- Powtórz to w sądzie. 
Pokazał  jej  język  i  odkręcił  szybę:  od  strony 
kierowcy  zbliżał  się  do  samochodu  posterunkowy. 
Przedstawił  się,  poprosił  o  dokumenty,  wsadził  w 
nie nos. A potem wybuchnął gromkim śmiechem. 
Daniel  zazgrzytał  zębami  i  spojrzał  na  chłopaka  z 
drogówki  wzrokiem,  który  onieśmielał  każdego. 
Wyćwiczył to spojrzenie, służąc w policji. Spojrzał 
na policjanta i wtedy go rozpoznał. 
Tim Bettencourt! 

background image

Kumpel z ostatniego roku Akademii Policyjnej. 
- To ty, Tim? - Nie był jeszcze całkowicie pewien. 
Funkcjonariusz  zdjął  ciemne  okulary  i  wyciągnął 
rękę na powitanie. 
- Daniel O’Malley! Cześć, stary! Kopę lat! Jak leci? 
-  Znacznie  lepiej  niż  dwie  minuty  temu.  Zupełnie 
zapomniałem,  że  się  tutaj  przeniosłeś.  -  Uścisnął 
dłoń  Tima,  przedstawił  go  Rose.  -  Pozwól  nam 
pogadać przez chwilę na osobności - zwrócił się do 
dziewczyny, po czym sięgnął po kurtkę i otworzył 
drzwi. - To potrwa minutę - zniżył głos - poczciwy 
Tim nie wlepi mi mandatu, ale pewnie nie chce się 
do tego przyznać w twojej obecności. 
Daniel  zamknął  drzwiczki,  a  pies  znów  zaczął 
skowyczeć i drapać ściany swojego „więzienia". 
- Zaraz, malutki, zaraz będzie po wszystkim. Daniel 
załatwi tylko sprawę i od razu ruszamy do domu, a 
raczej  do  miejsca,  które  stanie  się  domem,  gdy 
będziesz  już  za  duży,  by  mieszkać  ze  mną  w 
mieście. 
Kiedy  tylko  zorientowała  się,  że  nie  może,  po 
prostu  nie  może  odjechać  bez  tego  pieska  o 
wielkich  brązowych  oczach,  przeprowadziła  w 
myślach  szybkie  kalkulacje.  Jej  umowa  najmu 
wygasa za trzy miesiące. Za trzy miesiące St. Paddy 
będzie  zbyt  duży,  by  trzymać  go  w  nowojorskim 
bloku,  a  wtedy  trzeba  będzie  przenieść  się  na  wieś 

background image

na stałe. 
Nowy  nabytek  wciąż  skomlał  i  drapał  wiklinę 
pazurami. 
Rose wyjrzała przez okno i doszedłszy do wniosku, 
że nie zanosi się na szybkie zakończenie pogawędki 
pomiędzy policjantami, odezwała się do psa: 
- W porządku, bratku, wypuszczę cię, ale zachowuj 
się przyzwoicie. 
Otworzyła  koszyk.  Pies  wyskoczył  nad  podziw 
żwawo,  po  czym  od  razu  ulokował  się  na  fotelu 
Daniela.  Chwilę  potem  zapiszczał  pokornie  i  na 
obiciu siedzenia pojawiła się mokra kałuża. 
-  St.  Paddy,  nie!  -  wrzasnęła  Rose,  biorąc  psa  na 
kolana, podczas gdy Daniel otwierał właśnie drzwi 
samochodu. - Daniel, nie... - zaczęła, ale było już za 
późno.  Usiadł  i  natychmiast  poderwał  się  z 
powrotem. 
-  Co,  do  jasnej...?  -  Trzymając  się  kierownicy, 
usiłował nie dotknąć siedzeniem mokrego fotela. 
- St. Paddy... 
- Moja pani - spojrzał na nią z wyrzutem - twój pies 
przecieka! 
-  Strasznie  mi  przykro!  -  Zagryzła  wargę,  by  nie 
wybuchnąć  śmiechem.  -  Nie  było  cię  długo,  a 
piesek strasznie chciał się wydostać. 
- Wcale się nie dziwię. Miał sprawę do załatwienia. 
- Masz w bagażniku ręcznik albo coś podobnego? 

background image

- Chyba tak. Wsadź go lepiej z powrotem do klatki, 
zanim otworzę drzwi. 
Rose  usiłowała  wepchnąć  szczeniaka  do  „budy", 
lecz  było  to  równie  łatwe,  co  wtłoczenie  z 
powrotem  do  tuby  wyciśniętej  uprzednio  pasty  do 
zębów. 
- Przykro mi, nie zamierza tam wracać. 
- Spokojnie, mamy czas. Mogę sobie powisieć. 
-  Naprawdę  nie  wiem,  jak  to  zrobić.  Nie  sądziłam, 
że on jest taki silny. 
- Złap go za skórę na karku. 
-  Łatwo  powiedzieć  -  poskarżyła  się  Rose,  lecz  w 
końcu  dopięła  swego.  -  No,  droga  wolna  - 
oznajmiła wreszcie. 
Daniel  nie  bez  trudności  wygramolił  się  z 
samochodu.  Znalazł  w  bagażniku  koc,  złożył  go 
kilkakrotnie i umieścił na siedzeniu. 
- Nie masz nic gorszego? - spytała Rose. 
- E, tam! - Machnął ręką. klapnął na fotel i zamknął 
drzwi. 
- Jest zbyt porządny! 
-  Rzeczywiście  -  uruchomił  silnik  -  mam  wiele 
miłych wspomnień z nim związanych. 
- Niech zgadnę; pewnie dostałeś ten koc od matki. 
- Pudło! Sam wybrałem. Bardzo starannie. 
- Sam wybierałeś koc na łóżko? 
- Nie na łóżko, ale do samochodu. 

background image

- No tak, powinnam była zgadnąć. I jeszcze śmiesz 
udawać, że nie jesteś diabelskim uwodzicielem? 
-  Nie  jestem  uwodzicielem  -  mrugnął  do  Rose  - 
choć mówiono mi, że jestem boskim kochankiem. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Daniel jest wspaniałym kochankiem.  Ta uwaga nie 
zdziwiła  za  bardzo  Rose.  Mogła  się  tego  spodzie-
wać  i  wiele  sobie  obiecywała,  jeśli  chodzi  o  ten 
aspekt  ich  znajomości.  Nie  przypuszczała 
natomiast,  że  znajdzie  w  nim  tak  wspaniałego 
kompana. 
Podobne  uczucie  koleżeństwa  łączyło  ją  z 
Chuckiem, lecz jak do tej pory jedynie tych dwóch 
panów zdołało ją przekonać, że nie jest prawdą, iż z 
mężczyzną  można  albo  się  przyjaźnić,  albo 
uprawiać z nim seks, i że te dwie sprawy są nie do 
pogodzenia. 
-  Ładne  miasteczko  -  zauważył,  jadąc  powolutku 
swoją toyotą przez Main Street. 
-  Powinieneś  przyjechać  tu  na  Boże  Narodzenie. 
Domy  pomalowane  na  biało,  przystrojone 
gałązkami  i  czerwonymi  bombkami,  wszędzie 
migoczą światełka... 
-  Domyślam  się,  że  ślicznie  musi  być  również 
latem, kiedy wszystko kwitnie. 
-  To  prawda.  Ale  i  tak  najbardziej  z  tego 
wszystkiego lubię lokalny tygodnik. 
- Bo zamieszcza twoje historyjki? 
- Właśnie. 
- A mnie ujęła uczciwość tutejszej policji. 
- Jak to? Wypisał ci mandat? 

background image

-  Jasne.  Choć  cały  czas  przepraszał,  że  musi  to 
zrobić.  Cholernie  wzruszające.  Ale  niech  tylko 
stary  Timmy  postawi  nogę  w  moim  mieście! 
Przyskrzynię  go  za  nieprawidłowe  przechodzenie 
przez ulicę! 
- No cóż,  miałam  nadzieję, że jak tylko wyrwiemy 
się  z  miasta  i  uwolnimy  od  opieki  naszych 
rodzicielek, życie łagodniej będzie nas traktowało. 
-  A  nie  traktuje?  Jedziemy  do  ciebie,  moja 
mamuśka  nie  robi  zamieszania,  twojej  też  nie 
widać. Całkiem udany dzień, Rose Erin Kingsford. 
Roześmiała  się.  Kolejny  plus  na  korzyść  Daniela 
O'Malley: mandat nie odebrał mu humoru. A wielu 
facetom popsułby cały dzień. 
-  Skąd  znasz  moje  drugie  imię?  -  zainteresowała 
się. 
- Spytałem tego gościa na motorze. 
- Hm, powiedział ci? Więc pewnie wiesz o moich... 
-  ...mandatach  za  przekroczenie  szybkości?  Jak 
widzisz,  Timmy  dla  nikogo  nie  robi  wyjątków. 
Opowiedział,  jak  to  za  pierwszym  razem 
zmiękczałaś  jego  serce  swoją  zgrabną  nóżką 
wystawianą  przez  wycięcie  spódnicy.  Źle  trafiłaś. 
Amerykański 

policjant 

jest 

oczywiście 

nieprzekupny. 
-  Ale  bezczelny,  że  rozpowiada  wokół  takie 
historie! - Rose najeżyła się, gotowa do obrony. W 

background image

porę  jednak  dostrzegła  szeroki  uśmiech  na  twarzy 
Daniela i złagodniała.  -  On nic takiego nie  mówił. 
Nabijasz się ze mnie. 
-  Ale  może  spróbowałabyś  kiedyś  takiego 
przekupstwa wobec mnie? - Uniósł pytająco brwi, 
- A dasz się skorumpować? 
- Całkowicie, 
Znów  roześmiała  się  wesoło.  Do  licha,  naprawdę 
dobrze  im  było  razem.  Zamknęła  oczy  i 
uśmiechnęła  się  błogo  do  siebie.  Samochód 
mruczał i kołysał, nareszcie byli sami (oczywiście, 
nie  licząc  St.  Paddy'ego),  czekał  na  nich  miły 
domek... 
-  Rose?  Może  popilotujesz  trochę?  Wyjeżdżamy  z 
miasta. 
- Jasne, już. - Otworzyła oczy. - Skręć w prawo za 
następnym  znakiem  stop,  przejedź  przez  most,  a 
potem  w  lewo  aż  do  pierwszej  dróżki.  Nie  jest 
oznakowana. 
- Nie żartowałaś, mówiąc, że niełatwo tu trafić. 
- Takiego miejsca właśnie szukałam. 
- Zamierzasz się kiedyś tu przeprowadzić, prawda? 
- Tak. 
Daniel zamilkł na chwilę. 
- A... kiedy ma to nastąpić? 
- Umowa wynajmu kończy mi się za trzy miesiące. 
Ścisnął mocniej kierownicę. 

background image

-  Więc  tylko  tyle  mamy  czasu  dla  siebie?  Trzy 
miesiące? Zaskoczyło ją to pytanie. 
-  No...  nie,  oczywiście,  że  nie.  Przyznam  ci  się,  że 
nie myślałam o tym w ten sposób? 
- A w jaki sposób o nas myślałaś? 
-  Daniel  -  jej  głos  stał  się  nagle  poważny  i 
rzeczowy, zupełnie jakby chciała ukryć zmieszanie, 
które nagle ją ogarnęło - sądziłam, że nie będziemy 
kwestionować charakteru łączących nas stosunków. 
Myślałam,  że  pozwolimy  sprawom  toczyć  się 
własnym  biegiem,  że  pozwolimy  dojść  do  głosu 
naszym emocjom i po prostu będziemy cieszyć się 
chwilą... 
-  O  kurcze,  nieźle  to  brzmi.  Ale  brzmiało  jeszcze 
lepiej, kiedy wiedziałem, że będziemy mieszkać na 
tej samej wyspie. 
-  Moja  przeprowadzka  nic  nie  zmieni.  Naprawdę. 
Wciąż  mogę  dojeżdżać  do  Nowego  Jorku.  A  ty 
możesz wpadać tutaj. 
Daniel  skręcił  w  przecinkę  prowadzącą  do  domu 
Rose. 
- Mam nadzieję, że masz rację. 
Serce  Rose  wypełnił  nagły  niepokój.  Niepokój  i 
poczucie  winy.  Czy  dobrze  robi,  ukrywając  wciąż 
przed  Danielem  swe  prawdziwe  zamiary?  To,  że 
widzi  go  w  roli  ojca  swego  dziecka?  I  to  takiego 
ojca, który ma szybko usunąć się na bok? 

background image

W  fazie  projektów  plan  ten  wydawał  się  idealny, 
lecz  jego  realizacja  okazała  się  nad  wyraz  trudna, 
jeśli w ogóle możliwa. A przecież  Rose nie mogła 
zrezygnować  z  dziecka.  Coraz  silniej  uwierał  ją 
niezaspokojony instynkt macierzyński oraz troska o 
zachowanie  rodu.  Była  jedynaczką,  córką 
jedynaczki. Jeśli ona nie zadba o przedłużenie linii, 
nie zrobi tego nikt inny. 
Nie  była  już  taka  pewna,  czy  zwrócenie  się  z  tym 
do Daniela byłoby dobrym pomysłem. Znała go od 
niedawna, ale na tyle dobrze, by zorientować się, że 
taka propozycja wyprowadzi go tylko z równowagi. 
Daniel angażował się głęboko w związki z innymi i 
pomysł ojcostwa bez normalnych więzi rodzinnych 
z pewnością wyda mu się wstrętny i niedorzeczny. 
Oto  fatalny  błąd  w  rozumowaniu,  który  dostrzegła 
dopiero teraz. 
Minęli  zakręt  i  po  chwili  ich  oczom  ukazał  się 
niewielki  domek.  Daniel  przyhamował  i  zaczął 
przyglądać się budowli. 
-  Wygląda  jak  irlandzka  wiejska  chata.  W  każdym 
razie  takie  widziałem  na  zdjęciach,  bo  sam  w 
Irlandii nigdy nie byłem. 
-  Zrobiłam  wszystko,  żeby  tak  właśnie  wyglądała. 
Mam  w  środku  oryginalne  koronkowe  zasłony  i 
mały  kominek.  w  którym  pali  się  torfem,  choć  ja 
akurat używam drewna. 

background image

- O rany! Nawet dach kryty jest strzechą! Czy ktoś 
w okolicy w ogóle wie, jak się coś takiego robi? 
- Długo szukałam wykonawcy. Wreszcie znalazłam 
stolarza,  który  wyemigrował  parę  lat  temu.  To  był 
jego pierwszy słomiany dach w Stanach, ale z tego, 
co  wiem,  niedługo  potem  założył  własny  interes  i 
ma niezłe wzięcie. Taka teraz jest moda. 
Samochód wtoczył się na podjazd. Daniel wyłączył 
silnik,  popatrzył  jeszcze  chwilę  na  chatę,  po  czym 
orzekł: 
-  Wymarzony  dom  dla  ciebie,  Rose!  Gdybym 
wcześniej nie wiedział, że należy do ciebie, od razu 
bym  się  domyślił.  Właśnie  w  takim  miejscu 
powinien mieszkać twórca St. Paddy'ego i Płynna! 
- Dzięki, Daniel. 
- Jestem wdzięczny, że  mnie tu przywiozłaś. Teraz 
wiem,  że  to  miejsce  naprawdę  jest  stworzone  dla 
ciebie. 
-  Oho,  brzmi  to  tak,  jakbyś  przyjechał  tu,  żeby  na 
zawsze  mnie  zostawić,  pierwszy  i  ostatni  raz.  Na 
pewno będziemy mieli jeszcze wiele... 
Odwrócił  głowę  i  spojrzał  na  nią  ze  smutnym 
uśmiechem. 
- O co chodzi? Wątpisz w to? 
- Widzę, że masz konkretne plany na przyszłość. To 
dobrze.  Zarobiłaś  już  swoje  jako  modelka,  a  teraz 
możesz  się  poświęcić  rozwijaniu  innych  talentów. 

background image

Dobrze ci tutaj będzie. 
-  Daniel,  nie  mogę  tego  słuchać.  Czemu  mówisz  o 
tym ze smutkiem? Przecież nie wiesz, jak wszystko 
się potoczy. Nawet jeśli będzie, tak jak mówisz, to 
przecież nadal będziemy mogli... 
- Jasne - przerwał jej nie z ironią, lecz ze smutkiem 
-  teraz  też  możemy.  Ale  prędzej  czy  później 
zaczniemy  poruszać  się  po  innych  orbitach,  Rose. 
Wiem o tym, nawet jeśli ty nie zdajesz sobie z tego 
sprawy. 
- Mylisz się. Ogromnie się mylisz. 
Z  tylnego  siedzenia  dobiegło  ich  skomlenie  St. 
Paddy'ego. 
-  No  dobra,  chodźmy  lepiej  do  środka  - 
zaproponował Daniel, sięgając po kurtkę. 
Rose  zastanawiała  się,  skąd  się  im  wzięło  to  nagłe 
przygnębienie.  Bo  nie  tylko  on  je  czuł,  ona  także. 
Czy było coś złego w tym, o czym mówił Daniel; w 
tym,  że  jej  rysunki  zdobędą  popularność,  że 
przyniosą  jej  duże  pieniądze  i  że  będzie  sobie 
mogła spokojnie żyć w tym uroczym domku? 
Z dzieckiem. 
Lecz bez Daniela. 
No  właśnie.  Może  to  nie  jej  sława  i  nie  jej 
bogactwo  są  przeszkodą,  która  wyrośnie  między 
nimi,  ale  właśnie  to  dziecko.  Dziecko  bez  ojca, 
dziecko  bez  małżeństwa,  dziecko  bez  stałego 

background image

związku. To, co jeszcze niedawno było składnikiem 
jej  sielankowej  wizji  życia,  nabrało  nagle  nowych 
wymiarów. 
-  Chodź,  St.  Paddy.  -  Daniel  wyjął  szczeniaka  z 
samochodu. - Oto twoje przeznaczenie - mała, kryta 
strzechą chatka. Szczęściarz z ciebie, bracie... 
Rose  zabrała  płaszcz  i  torebkę  i  ruszyła  za 
Danielem  w  stronę  domu.  Rośliny  wciąż  jeszcze 
obłożone były darnią, by nie ściął  ich  mróz, lecz i 
tak pojedyncze żonkile przebijały się gdzieniegdzie 
ku słońcu. 
-  Założę  się,  że  twoja  matka  uwielbia  to  miejsce  - 
powiedział Daniel. 
Rose wygrzebała klucze z torebki. 
- O tak, masz rację. Pomagała mi we wszystkim: w 
projektowaniu  ogrodu,  w  zakupie  mebli,  doborze 
kolorów.  Mówiła,  że  dla  niej  to  trochę  jak  powrót 
do domu. 
- Nigdy nie odwiedziła Irlandii? 
-  Nie.  Kiedy  była  żoną  mojego  taty,  nie  miała 
czasu. A teraz, po rozwodzie, nie chce tam wracać i 
wyjaśniać  wszystko  znajomym,  rodzinie.  Wiem, 
brzmi to trochę głupio, ale... 
-  Wcale  nie.  Wiem  coś  o  tym.  Wyrosłem  w 
podobnym środowisku. 
-  A  więc  witaj  w  domku  Róży  z  Tralee!  - 
Otworzyła drzwi i przepuściła gościa przodem. 

background image

Zastanawiała  się,  czy  będzie  czuł  się  nieswojo  w 
nowym  otoczeniu,  tymczasem  Daniel  wyglądał  jak 
typowy  Irlandczyk,  który  właśnie  powrócił  do 
domu, do miejsca, do którego przynależy. 
Może  było  tak  dlatego,  że  sprzęty,  które  wybrała, 
nie  były  z  gatunku  delikatnych  cacek.  Przedmioty 
nieco  toporne,  w  stylu  rustykalnym,  miały  swój 
wdzięk,  jednak  nie  onieśmielały  swą  nadmierną 
kunsztownością czy bogactwem. W kredensie stały 
zwykłe ceramiczne talerze i miski, solidny dębowy 
stół  wsparty  był  na  prostych  nogach.  Kanapa  i 
krzesła,  ustawione  w  pobliżu  kominka,  wyglądały 
na  wystarczająco  duże  i  masywne,  by  udźwignąć 
mężczyznę  postury  Daniela.  Kupując  to  wszystko, 
miała na uwadze brykające dziecko i wielkiego psa, 
człowiek,  który  stał  teraz  na  środku  izby,  nie  był 
przy  tym  brany  pod  uwagę.  Musiała  jednak 
przyznać, że świetnie pasował do tego miejsca. 
Postawił koszyk z pieskiem na sosnowej podłodze i 
uważnie rozglądał się po wnętrzu. 
- Podoba ci się? - spytała z lekkim niepokojem. 
-  Nie  mam  najmniejszego  pojęcia  o  dekoracji 
wnętrz,  ale  gdybym  usiłował  wyobrazić  sobie 
idealne  mieszkanie,  to  właśnie  tak  musiałoby 
wyglądać. 
- Też tak uważam - ucieszyła się. - Kiedy jestem na 
Manhattanie  i  wciąż  muszę  gdzieś  pędzić, 

background image

zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem tutaj. 
Stresy mijają jak ręką odjął. 
St. Paddy podrapał w drzwiczki swojego więzienia. 
- Powinniśmy chyba go wypuścić. 
-  Jasne.  Mam  tylko  jedną  uwagę.  Opiekowałaś  się 
już kiedyś małym psiakiem? 
- Nigdy. Nie pozwalali mi rodzice. 
-  W  takim  razie  posłuchaj:  miałem  dwa  psy, 
trzymaliśmy  je  głównie  w  kuchni,  póki  nie 
nauczyły się załatwiać na gazety. Jeśli więc... 
-  Rozumiem,  o  co  ci  chodzi.  Trzeba  go  trzymać  w 
jednym  pomieszczeniu,  tak?  Ale  nie  możemy 
przecież  tak  po  prostu  zamknąć  mu  drzwi  przed 
nosem. To byłoby... 
-  Pamiętam  też  -  nie  dał  jej  skończyć  -  że 
zagradzaliśmy  im  drogę  deską,  na  tyle  wysoką, 
żeby  nie  mogły  przez  nią  przejść.  Jasne,  że  drzwi 
były otwarte. Możemy zrobić mu posłanie w kącie 
kuchni. Przydałaby się też butelka z gorącą wodą i 
tykający zegarek; to mu zastąpi ciepło i bicie serdu-
szek swoich braciszków. Od razu się uspokoi. 
-  Słyszałam  o  tych  sposobach.  To  rzeczywiście 
działa? 
-  Czasami.  -  Uśmiechnął  się.  -  A  czasami  nie  i 
wtedy pies doprowadza cię do szaleństwa. 
-  Hm,  dobrze,  że  tu  jesteś.  Sama  pewnie  wszystko 
bym pochrzaniła. 

background image

-  Ja  też  się  cieszę,  że  tu  jestem.  -  Spojrzał  na  nią 
przelotnie  i  zaraz  odwrócił  wzrok.  -  To  co? 
Znajdzie się jakaś deska? 
-  Zostały  jakieś  po  remoncie.  Przejdź  się  na  tył 
domu i poszukaj, a ja przyniosę budzik z sypialni. 
-  Okay  -  rzucił  Daniel,  po  czym  objął  Rose  i 
przyciągnął  ją  ku  sobie.  -  Jeden  na  drogę  - 
zamruczał  jej  do  ucha  i  zanim  zdążyła  się 
zorientować, pocałował ją przelotnie w usta. 
Pocałunek  przypomniał  Rose  o  tym,  co  miało  stać 
się później i dlaczego wyrwali się z Nowego Jorku, 
i  obudził  w  niej  uśpione  na  chwilę  pragnienia. 
Poczuła  słabość  w  kolanach,  westchnęła,  zarzuciła 
mu ręce na szyję, jednak Daniel delikatnie uwolnił 
się z jej objęć i powiedział: 
-  Spokojnie.  Mamy  czas.  Na  razie  musimy 
zainstalować szczeniaka. 
- A co będzie, jeśli on... jeśli on będzie chciał, żeby 
poświęcać mu ciągle uwagę? 
- To jest dzieciak. A dzieci głównie śpią - pocieszył 
ją,  po  czym  mrugnął  do  niej  okiem  i  wyszedł  na 
dwór. 
Godzinę  później  Daniel  uporał  się  z  ustawieniem 
barierki 

dla  St.  Paddy'ego  i  wyładował 

przywiezione  z  miasta  wiktuały.  Rose  tymczasem 
znalazła  kartonowe  pudło,  mające  służyć  psu  za 
legowisko,  oraz  stary  koc.  St.  Paddy  wciąż  biegał 

background image

po 

kuchni, 

obwąchując 

wszystko 

zainteresowaniem. 
- Co z gazetami? - zapytał Daniel. 
- Przyniosę - odpowiedziała. Przeszła przez zaporę, 
wyjęła całe naręcze gazet z kosza przy kominku, po 
czym  zabrała  się  za  rozścielanie  ich  na  kuchennej 
podłodze. 
-  To  lokalna  prasa?  -  Daniel  nachylił  się,  by  jej 
pomóc. 
-  Tak...  St.  Paddy!  -  roześmiała  się,  gdy  piesek 
usiłował wdrapać się na jej kolana. 
- A wycięłaś swoje rysunki? 
-  Pewnie.  Ale  poczekaj...  podsunąłeś  mi  pewien 
pomysł.  Mam  kilka  dodatkowych  egzemplarzy. 
Przyniosę jeden dla pieska. 
-  Może  i  jest  wyrośnięty  jak  na  swój  wiek,  ale 
wątpię, czy umie już czytać. 
-  Nieważne.  Chodzi  o  to,  żeby  mógł  lepiej  mnie 
poznać,  dowiedzieć  się  czegoś  o  swojej  pani.  - 
Znalazła  komiks  z  ostatniego  wydania  i 
ceremonialnie 

położyła 

rysunki 

przed 

szczeniakiem. - Proszę, St. Paddy. 
Piesek  przyjrzał  się  papierkom  z  zaciekawieniem, 
po czym zaczął energicznie merdać ogonem. 
- Widzisz? Podoba mu się. 
- No pewnie. Może chce, żebyś mu poczytała? 
-  A  czemu  by  nie?  -  Rose  usiadła  na  podłodze,  co 

background image

piesek  natychmiast  wykorzystał  i  polizał  ją  po 
twarzy.  -  No  dalej,  Daniel!  Ty  czytasz  kwestie  St. 
Paddy'ego, a ja będę Flynnem. 
- Myślisz, że nadaję się do tej roli? Nie powinienem 
być raczej słuchaczem? 
- Nie bądź taki mądry. Siadaj na podłodze i czytaj. 
To był w końcu twój pomysł. 
-  Mój,  powiadasz?  -  Pokręcił  z  uśmiechem  głową, 
po czym opadł na czworaki i znalazł się nos w nos 
ze  szczeniakiem.  -  Oto  Daniel  O’Malley,  psinko. 
Superglina, który czyta psu komiksy. Zdajesz sobie 
sprawę, co by się stało z moją reputacją, gdyby ktoś 
się o tym dowiedział? 
St. Paddy odpowiedział na to pytanie, liżąc Daniela 
w nos. 
-  No  dobra...  Chodź  tu,  mały.  -  Objął  ręką  szyję 
wiercącego  się  szczeniaka  i  zaczął  czytać.  Pies 
uspokoił się od razu i ciekawie nadstawił uszu, 
-  Daniel!  -  krzyknęła  z  zachwytem  Rose.  -  On 
naprawdę  słucha!  Mam  genialnego  psa!  Czytamy 
razem czy wolisz sam zająć się wszystkim? 
- Bez przesady... 
Roześmiała 

się 

zaczęła 

czytać 

słowa 

wypowiadane 

przez 

dobrego 

duszka 

swym 

pięknym, melodyjnym, ćwiczonym głosem. 
- Brzmi cudownie. - Daniel uśmiechnął się błogo, a 
ona zarumieniła się, niespodziewanie zadowolona i 

background image

zawstydzona z siebie samej. 
- Jego głos tak właśnie brzmiał w mojej głowie. 
-  Oczywiście...  -  Wciąż  z  uwielbieniem  wpatrywał 
się w jej twarz. 
-  O  rany...  -  Rose  przerwała  czytanie.  -  Nie  patrz 
tak na mnie, peszysz mnie. 
- Ty speszona? Przecież twoja praca polega na tym, 
że na ciebie patrzą. 
- To zupełnie co innego. Nie patrz. Daniel zasłonił 
pieskowi oczy. 
- Nie patrz, maleńki, ona się wstydzi. 
Rose  roześmiała  się  i  czytała  dalej  dymki  z 
komiksu  na  zmianę  z  Danielem.  Ostatnią  jej 
kwestię  nagrodził  brawami  i  gromkim  wybuchem 
śmiechu. 
- Dziękuję - skromnie spuściła oczy. 
-  Nie  oddałbym  tego  za  żadne  skarby  świata!  To 
co? Teraz pieseczek pójdzie lulu? 
- Jasne. 
Ale Paddy wcale nie zamierzał dać się uśpić. Wolał 
się bawić. 
- Usiądź na podłodze i popieść go troszkę, w końcu 
zaśnie  -  doradził  wreszcie  Daniel.  -  Ja  zrobię  parę 
kanapek. 
-  Fakt.  Zupełnie  zapomniałam.  Taka  ze  mnie 
gospodyni. 
-  Wydawało  mi  się,  że  w  czasie  tego  weekendu  ja 

background image

mam  zajmować  się  kuchnią.  -  Daniel  wyjął  z 
lodówki wędlinę i sałatę. - Takie były uzgodnienia. 
- A czym ja mam się zajmować? 
- Mną - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. 
Rose  uklękła  obok  pieska  i  zaczęła  czule  do  niego 
przemawiać,  jednak  jej  uwaga  skupiona  była  na 
Danielu,  Patrzyła,  jak  kręci  się  po  kuchni,  jak 
czarny  lok  opada  mu  na  czoło,  kiedy  pochyla  się 
nad  blatem,  rozsmarowując  musztardę  na  chlebie, 
jak zgrabnie leżą na nim zwykłe proste dżinsy. 
-  Zjedz  to,  będziesz  potrzebowała  dużo  energii.  - 
Skończył robić kanapki i podał jej połówkę. 
-  Doprawdy?  -  Takie  uwagi  przyspieszały  bicie  jej 
serca, lecz nie była pewna, czy chce, żeby on o tym 
wiedział. 
-  Jasne.  -  Ukucnął  obok  niej.  -  Jestem 
superkochankiem, spytaj kogo zechcesz... 
-  Hmm...  Superglina,  a  do  tego  superkochanek...  - 
Odgryzła kęs smakowitego sandwicza i zwróciła się 
do  pieska.  -  Słyszałeś,  jakiego  dzielnego  mamy  tu 
zucha? 
St. Paddy ziewnął rozdzierająco. 
-  Nie  zrobiło  to  na  nim  wielkiego  wrażenia  - 
skomentowała Rose. 
- To chłopak. Udaje, że się nie przejmuje. Chłopaki 
nigdy  nie  chcą  przyznać,  że  ktoś  jest  w  czymś  od 
nich lepszy. 

background image

- A ty niby jesteś najlepszy? 
-  Pogłaszcz  jeszcze  trochę  tę  bestię,  a  jak  uśnie, 
dam ci odpowiedź. 
- Och, muszę czekać tak długo? - przekomarzała się 
Rose. 
- Nie pożałujesz. 
- Kobiety muszą za tobą szaleć. 
- Wszystkie bez wyjątku. 
-  Łącznie  ze  mną.,.  -  Ugryzła  następny  kęs,  ale 
bardziej na pokaz, bo nie czuła już smaku jedzenia. 
Patrzyła  mu  w  oczy  i  czuła,  że  ta  głupawa 
rozmowa,  którą  prowadzili  dla  zabawy,  działa  na 
jej wyobraźnię i drażni zmysły. 
-  Zasnął  -  cicho  odezwał  się  Daniel,  odkładając  na 
blat kanapkę. - Zabierz rękę. Bardzo powoli. 
Rose  wyplątała  palce  z  mięciutkiej  sierści.  Jej 
delikatne dłonie splotły się ze znacznie silniejszymi 
dłońmi  Daniela.  Pomógł  jej  wstać  i  szepnął 
namiętnie do ucha: 
-  Idę  pierwszy.  Chodź  za  mną.  Tylko  ciiicho... 
Zabrzmiało to jak obietnica niebiańskich rozkoszy. 
Nie 
przestając  patrzeć  w  jego  roznamiętnione  źrenice, 
Rose  zaczęła  przesuwać  się  w  stronę  wyjścia. 
Daniel wycofywał się tyłem, nie spuszczając oczu z 
legowiska, w którym pochrapywał St. Paddy, a ona 
-  niczym  zahipnotyzowana  -  podążała  za  nim  krok 

background image

krok.  Ostrożnie  przekroczyli  przegrodę 

umieszczoną  w  kuchennych  drzwiach  i  wtedy 
przypomniała sobie o szmacianym dywaniku, który 
zdobił przedpokój. A zrobiła to dokładnie w chwili, 
kiedy Daniel zaczepił nogą o jego krawędź i stracił 
równowagę. Próbowała jeszcze go złapać, lecz był 
zbyt  ciężki  i  za  moment  oboje  runęli  z  hukiem  na 
podłogę. 
-  Nic  ci  nie  jest?  -  zaniepokoiła  się,  unosząc  się 
nieco,  by  spojrzeć  na  mężczyznę.  Leżał  pod  nią, 
lecz  nie  wyglądał  ani  na  rannego,  ani  na 
niezadowolonego. 
- Szsz.., - Przytulił ją. - Nie ruszaj się. Może się nie 
obudził. 
- Ale., na pewno wszystko w porządku? 
-  Na  pewno.  Nic  mi  nie  jest.  Chyba  nadal  śpi. 
Cicho... 
Rose  oparła  policzek  na  jego  piersi  i  zaczęła 
słuchać gwałtownie bijącego serca. Rozpięła górny 
guzik koszuli, wsunęła dłoń pod spód. 
- Co robisz? 
- Sprawdzam, czy masz całe żebra. 
-  Ach...  Zmieniłem  zdanie.  Coś  mnie  boli.  Może 
naprawdę  coś  mi  się  stało?  Lepiej  zbadaj  mnie 
dokładnie. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Daniel nie miał złudzeń. To, co właśnie się zaczęło, 
nie miało szansy przerodzić się w długi, wspaniały 
romans. Rose potrzebowała akurat kogoś bliskiego, 
a  dzięki  inwencji  jego  kochanej  matki  on  nawinął 
się pod rękę. Zmieniała zawód, przeprowadzała się, 
wkraczała  w  nowe  życie.  W  takich  momentach 
dobrze  mieć  kogoś,  na  kim  można  się  oprzeć.  Co 
do  tego  jednak,  że  znudzi  się  jej  ta  przygoda  z 
policjantem,  nie  miał  żadnych  wątpliwości.  Ot, 
fanaberia bogatej panienki. 
Zostawi go, a on będzie cierpiał jak diabli. 
Wiedział o tym, a jednak tulił ją  mocno do siebie. 
Leżał  na  tym  zrolowanym  chodniku  i  otwierał  dla 
niej swe serce. Nie potrafił kochać się z kobietą, do 
której nic nie czuł. A Rose zasługiwała, by dać jej 
wszystko, co ma najlepszego. Nie tylko seks, także 
miłość. 
Palce Rose błądziły pod jego koszulą. Przewrócił ją 
na  bok  i  zaczął  całować  wszystkie  piegi  na  tej 
zadziornej  irlandzkiej  buzi.  Dotknął  wargami 
ciepłej  skóry,  rozwiązał  kokardę  we  włosach. 
Pragnął  nacieszyć  się  ich  miękkością,  blaskiem, 
aromatem. 
W sumie dobrze, że przeszkodzono im wtedy, w jej 
mieszkaniu.  Tutaj  mieli  lepsze  warunki,  to  miejsce 
było  bardziej  stosowne,  by  kochać  się  z  Rose.  Tu 

background image

dopiero - w irlandzkiej chatce, pod krytym strzechą 
dachem,  za  śnieżnymi  koronkowymi  zasłonami  - 
można  było  nacieszyć  się  w  pełni  wszystkimi 
skarbami  jej  cudownego  ciała.  Rose  była  czysta  i 
słodka  jak  sama  natura;  była  świeżą  śmietanką, 
prawdziwym  miodem,  połyskliwym  strumieniem, 
zieloną  łąką.  Dla  chłopaka  z  miasta  było  to  jak 
rajska uczta. I Daniel skorzystał z zaproszenia, 
Ze  zdumiewającą  łatwością  zdejmował  z  niej 
kolejne  części  garderoby,  odsłaniał  coraz  więcej  i 
więcej i wciąż nie mógł uwierzyć, że oto ma przed 
sobą  Rose  Kingsford  w  całej  swej  krasie.  Skórę 
miała tak delikatną, że nieomal przezroczystą, kości 
tak  kruche,  że  przypominała  porcelanową  figurkę, 
którą stłukł kiedyś w dzieciństwie. A przy tym była 
rozpalona,  pragnęła  go,  dotykała  niecierpliwie, 
dając  do  zrozumienia,  że  wcale  nie  wymaga 
delikatności. 
On jednak nie zamierzał być brutalny. Dziewczyna 
nie  miała  pojęcia,  jak  silne  i  niecierpliwe  potrafią 
być  jego  łapy,  i  nie  zamierzał  jej  tego 
demonstrować. 
Chciał zanieść ją do sypialni, by pod plecami miała 
miękki  materac,  a  nie  twardy  chodnik,  ale  ona 
rozpięła  mu  spodnie  i  zaczęła  pieścić,  jakby  nie 
chciała  dłużej  czekać.  Jęknął,  owładnięty  jedynym 
pragnieniem  połączenia  się  z  nią  i  zatopienia  w 

background image

słodyczy bez końca. Nie  myślał już ani o sypialni, 
ani  o  materacu.  Chwycił  dwie  poduszki.  Jedną 
zwinął  i  podłożył  dziewczynie  pod  głowę,  drugą 
wsunął  pod  szczupłe  biodra.  Westchnęła,  silniej 
zacisnęła  palce  na  jego  plecach.  Wiedział,  że 
niedługo ulegnie mu ostatecznie, już za chwilę... 
Lecz  najpierw  chciał  zakosztować  wszystkich  jej 
skarbów. Piersi. Nieduże, zgrabne piersi. Sterczały 
zuchwale,  kusiły  ponad  wszelkie  wyobrażenie. 
Wyzbył  się  przy  nich  na  zawsze  swego 
szczeniackiego upodobania do bujnych biustów. 
Wreszcie  wsunął  się  pomiędzy  szczupłe  uda 
dziewczyny.  Była  tak  krucha,  tak  drobna,  iż 
obawiał  się,  że  zrobi  jej  krzywdę,  gdy  da  upust 
wszystkim  swym  namiętnościom  i  pragnieniom. 
Nigdy  jeszcze  nie  czuł  się  tak  oszalały  z  miłości, 
nigdy  krew  nie  pulsowała  mu  tak  szaleńczo  w 
skroniach. 
Pamiętać. Musi pamiętać, by się zabezpieczyć... 
Nie  było  łatwo  wydobyć  i  rozerwać  mały 
celofanowy  pakiecik,  nie  przestając  jednocześnie 
całować Rose. Patrzył w jej zielone oczy  i widział 
w  nich  nieprzytomny  zachwyt,  oddanie  i  tęsknotę. 
Tęsknotę  za  spełnieniem,  które  miało  nadejść  za 
chwilę i wynieść ich wysoko ponad ziemię. Zatopił 
się w jej szmaragdowym spojrzeniu, uniósł nad nią 
jeszcze na chwilę.... 

background image

Krzyknęła  i  przycisnęła  do  siebie  jego  biodra.  Jej 
ciało drżało z oczekiwania. 
- Taka chwila zdarza się tylko raz w życiu, Rose. 
-  Chcesz  więc  przedłużyć  ją  w  nieskończoność? 
Roześmiał  się  gardłowo.  Nie  przypuszczał,  że  w 
takiej chwili może się śmiać. A jednak. 
Zamknął  oczy,  opadł  na  nią  z  westchnieniem  ulgi, 
pchnął. Słysząc jęk partnerki, wycofał się szybko. 
- Rose? 
-  Och,  nie...  To  cudowne  -  szepnęła  bez  tchu.  - 
Wracaj. I wrócił. Wrócił do raju, wrócił do miejsca, 
którego  poszukiwał  przez  całe  życie.  A  może  to 
tylko był sen? 
-  Daniel...  -  jej  szept  zdradzał  jakąś  obawę.  - 
Daniel. 
- Jestem tu. Jestem... 
Otworzył  znów  oczy  i  spojrzał  w  tę  bezdenną 
zieloną  otchłań.  Spojrzał  i  zobaczył  w  niej  więcej 
niż  tylko  rozkosz.  Zobaczył  coś,  dzięki  czemu 
zrozumiał, że oto Rose otworzyła przed nim swoją 
duszę. 
- Możemy mieć kłopoty - szepnął. 
-  Wiem...  Ale  to  nic  -  dodała  i  były  to  ostatnie 
słowa, które padły między nimi. 
Zaraz potem Daniel przyspieszył, Rose wygięła się 
w  łuk  i  nastąpiła  eksplozja;  potężny  wybuch 
rozkoszy,  miłości  i szczęścia.  Myśl,  która błysnęła 

background image

mu w głowie w tej chwili, była szalona i zuchwała: 
on.  Daniel  O’Malley,  nie  chciał,  żeby  jakikolwiek 
inny mężczyzna posiadł kiedykolwiek w ten sposób 
ciało Rose Erin Kingsford. Ciało - i serce. 
Rose 

leżała  na  skotłowanych  ubraniach  i 

zastanawiała  się,  co,  u  diabła,  robi  wśród  tego 
bałaganu.  Po  raz.  pierwszy  od  lat  pozwoliła  się 
komuś tak omotać. Czułość Daniela, jego poczucie 
humoru  kazały  jej  poddać  w  wątpliwość  doty-
chczasowe  wyobrażenia  na  temat  małżeństwa. 
Może  nie  byłoby  źle  spędzać  z  kimś  takim  jak 
Daniel wieczory i poranki? 
Trudno,  za  późno.  Zdecydowała  wcześniej,  czego 
chce  od  życia,  i  będzie  tego  się  trzymać:  pragnie 
dziecka, sukcesu zawodowego w nowej dziedzinie, 
przeprowadzki  na  wieś.  Psa  już  zresztą  ma.  Teraz 
czas na resztę. Policjant z Nowego Jorku nie bardzo 
pasował do tego obrazka. 
Odwróciła  głowę  w  jego  stronę.  Leżał  z  twarzą 
ukrytą  w  jej  włosach,  lecz  nie  spał,  czuła  to 
wyraźnie.  Przejechała  palcem  po  jego  kręgosłupie. 
Zadrżał. 
-  Mam  szacunek  dla  facetów,  którzy  nie  tylko  się 
chwalą,  ale  potrafią  udowodnić,  na  co  ich  stać  - 
zamruczała.  -  Nie  wypróbowałam  wprawdzie 
twojego  koca,  ale  na  chodniczku  byłeś  boski.  Jak 
prawdziwy Irlandczyk. 

background image

Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią poważnie. 
- Zapamiętam to do końca życia. 
- I jeszcze dłużej - zakpiła, 
- No. dalej, strój sobie żarty z tego, co przeżyliśmy. 
Ale  mnie  nie  oszukasz.  Widziałem  twoje  oczy  i 
wiem,  że  dowcipkujesz,  bo  jesteś  przerażona,  bo 
nie wiesz, co się dzieje. Z tobą i ze mną. 
-  W  porządku  -  spoważniała.  -  Boję  się,  Nigdy  nie 
czułam czegoś podobnego. 
-  Nie  pasuję  to  do  twojego  schematu,  prawda?  -- 
spytał z ustami tuż przy jej wargach. 
- A ja pasuję do twojego? -- Nie. 
- I co teraz zrobimy? 
- Jeszcze me wiem. - Spojrzał Rose w oczy. - Kiedy 
cały świat rusza z posad,  mądry człowiek stara się 
przede  wszystkim  odzyskać  równowagę  i  trzeźwe 
myślenie. Coś wymyślę, ale na razie... nie wiem. 
Wbrew  jego  oczekiwaniom  Rose  zamiast  przejąć 
się  jego  słowami,  zachichotała.  Skonfundowany 
obejrzał  się  i  podążył  za  jej  wzrokiem.  W  tym 
samym  momencie  St.  Paddy  zaszedł  go  od  tyłu  i 
polizał po twarzy. 
- Alarm! Więzienie rozbite! 
- No i twoją teorię diabli wzięli. 
-  Wyjątek  potwierdza  regułę.  Dobra.  Miej  go  na 
oku przez chwilę, a ja pójdę wziąć prysznic. Zaraz 
coś wymyślimy. - Podniósł się i ruszył do łazienki, 

background image

zupełnie nieskrępowany własną nagością. 
Rose  patrzyła,  jak  odchodzi.  Rzeczywiście,  na 
lewym  pośladku  widać  było  różową  bliznę.  Nie 
wyglądało jednak, żeby Daniel miał jakiś kompleks 
z tego powodu. Uśmiechnęła się do siebie i zaczęła 
się ubierać. 
- Paddy i -zawołała. 
Paddy  zamruczał  tylko,  ale  bynajmniej  nie 
przyszedł, zajęty czymś bez reszty. Rose przyjrzała 
się  dokładnie  temu,  co  tarmosi  w  zębach,  by  się 
przekonać, że to... slipy Daniela. 

Paddy, 

niee... 

Oddaj 

to 

natychmiast! 

Złodziejaszek zbliżył się odrobinę, jakby zapraszał 
ją do igraszek. 
- Oddaj. - Schwyciła materiał i zaczęła go ciągnąć, 
podczas  gdy  piesek  zadarł  zad  do  góry.  zaczął 
kręcić  ogonkiem  jak  szalony  i  przeciągać  zdobycz 
w swoją stronę. 
-  Rose?  -  W  progu  pojawił  się  Daniel.  - 
Potrzebuję...  -  przerwał,  słysząc  odgłos  dartej 
bawełny  -  jakiejś  opaski  na  biodra  -  dokończył  i 
wrócił do łazienki. 
- Daniel, tak  mi przykro, odkupię ci je?  - zawołała 
za nim. 
-  Niedoczekanie  twoje!  -  odkrzyknął  z  łazienki.  - 
Poza tym to będzie moja polisa ubezpieczeniowa. 
- Słucham? 

background image

-  Jeżeli  wygadasz  się  przed  kimkolwiek,  że 
czytałem  psu  komiksy,  ja  rozpowiem,  że 
własnoręcznie rozdarłaś moje gatki. 
- Nie zrobisz tego! 
- Masz ochotę się przekonać? 
Drzewa wokół domku napęczniały wilgocią, mokry 
śnieg  koło  południa  zamienił  się  w  deszcz.  Rose 
postanowiła  zatem,  że  wyprowadzając  pieska  na 
pierwszy  spacer,  będą  trzymać  się  drogi.  Zwykła 
chustka posłużyła za obrożę, sznurek do wieszania 
bielizny zastępował smycz. 
Wyszli  na  dwór,  oślepiani  przez  późno 
popołudniowe  słońce.  Drzewa  puszczały  pierwsze 
pąki  i  w  powietrzu  czuć  było  zapowiedź  wiosny. 
Rose wciągnęła głęboko powietrze do płuc. 
- Uwielbiam ten zapach. 
- Och... - Daniel zaciągnął się świeżym powietrzem 
z niejaką przesadą i zakasłał, udając, że się krztusi. 
Walnęła go mocno w plecy. 
- W porządku? 
-  Ehe  -  odchrząknął.  -  Do  korzystania  ze  świeżego 
powietrza  trzeba  przywyknąć,  tak  samo  jak  do 
wdychania spalin. 
- Pociągało cię kiedyś życie na wsi? 
Natychmiast pożałowała tego pytania. Czy nie było 
w nim ukryte drugie, znacznie bardziej osobiste? 
-  Nie  zastanawiałem  się  nigdy  nad  tym.  Może  na 

background image

wakacje? To całkiem dobry pomysł. Ale w ogóle to 
jestem  gliniarzem  z  wielkiego  miasta.  To  moja 
robota. Lubię ją. 
Spodziewała  się  takiej  odpowiedzi.  Mimo  to  czuła 
się rozczarowana. 
-  Ja  natomiast  uwielbiam  wieś  -  powiedziała.  - 
Mama powiada, że mam duszę irlandzkiej dojarki. 
-  Nie  powiesz  mi  chyba,  że  zamierzasz  trzymać 
krowę za domem? 
- Myślałam o tym. - Roześmiała się. - I o koniu też. 
- Dobry Boże! 
- O co chodzi? Przecież sam jeździsz konno. 
-  Niby  tak,  ale  nie  trzymam  go  u  siebie  w 
mieszkaniu. 
-  Daniel,  nie  próbuj  mnie  przekonać,  że  jesteś 
niereformowalnym  mieszczuchem.  Widziałam  cię 
na koniu. Masz hopla na jego punkcie. 
- Mów o nim Dan Foley, jeśli łaska. 
- Słucham? 
-  Dan  Foley.  Nasze  konie  często  noszą  imiona 
funkcjonariuszy, 

którzy  polegli  na  służbie. 

Porucznik  Dan  Foley  zginał  w  czasie  obławy  na 
handlarzy  narkotyków,  jakieś  dziesięć  lat  temu. 
Dlatego  nazwano  tak  mojego  konia.  Dobry  sposób 
na oddanie hołdu naszym bohaterom. 
- Jakże urocze i sentymentalne! 
-  Gliniarze  są  bardziej  sentymentalni  niż  ci  się 

background image

wydaje.  Uwaga,  Rose.  Jakieś  stworzenie  na 
godzinie drugiej. Trzymaj dobrze tego psa. 
Rose  ściągnęła  smycz  -  w  poprzek  drogi  kicał 
królik.  St.  Paddy  oczywiście  szarpnął  sznurek,  aż 
dziewczyna  zachwiała  się,  lecz  zdołała  przywołać 
psa do porządku. 
- Niebawem nie da rady utrzymać go w ten sposób. 
Co  mówił  hodowca?  Że  przybiera  dwa  kilo  w 
tydzień? 
- Coś w tym rodzaju, kilo. 
- Więc w końcu będzie cięższy od ciebie. 
-  Na  to  wygląda.  Ale  za  to  zrobi  wszystko,  żeby 
mnie zadowolić. To taka rasa. 
- Nie on jeden ma taką potrzebę. 
-  Czyżby?  -  Na  plecach  znów  poczuła  przyjemny 
dreszczyk. Zatrzymała się i spojrzała na Daniela. 
- Jasne. Zaraz spróbuję. Albo nie - ty mnie pocałuj! 
- Na środku drogi? 
- Na środku drogi i prosto w usta. I daj mi lepiej ten 
sznurek. Zapomnisz się, szczeniak ucieknie, a ty mi 
tego nigdy nie wybaczysz. 
- Jak to, zapomnę się? 
--  Zaraz  zobaczysz.  -  Ich  usta  zetknęły  się.  Rose 
jęknęła,  otoczyła  ramionami  kibić  kochanka, 
przywarła do niego całym ciałem. - Wierz mi albo 
nie, ale miałbym ochotę przywiązać psa do drzewa 
i zaciągnąć cię do lasu - wyszeptał jej do ucha. 

background image

- Ale tam jest błoto... 
-  No  to  co?  Wysmarujemy  się  w  błocie.  Wszystko 
mi jedno. 
Ten  obraz  jeszcze  bardziej  rozpalił  krew  w  żyłach 
Rose.  Przy  tym  facecie  zupełnie  traciła  głowę. 
Naprawdę  była  gotowa  tarzać  się  w  błocie,  w 
czekoladowym syropie i w bitej śmietanie! 
-  Cholera  jasna!  -Nagle  Daniel  odepchnął  ją 
gwałtownie.  Na  końcu  przywiązanego  do  drzewa 
sznurka  była  jedynie  czerwona  chustka.  St.  Paddy 
czmychnął. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Szukali  go  pomiędzy  drzewami  rosnącymi  wzdłuż 
drogi,  w  krzakach  i  zagajnikach.  Bezskutecznie. 
Nie  znaleźli  ani  śladu,  nawet  kłaczka  brązowej 
sierści. A przecież tak skrupulatnie uwiązała go do 
tej prowizorycznej smyczy. 
Serce  podchodziło  Rose  do  gardła.  Pewnie 
głupiutki  psia-czek  popędził  za  następnym 
królikiem.  Nie  powinna  była  się  całować,  ani  na 
chwilę nie powinna była spuszczać go z oczu. 
- St. Paddy! - nawoływała błagalnie. - Ach, Daniel, 
przecież on nawet nie zna jeszcze swojego imienia! 
-  Nie  szkodzi.  -  Daniel  przeszedł  na  drugą  stronę 
drogi,  by  przeszukać  tamtejsze  zarośla.  -  Wołaj 
dalej,  może  zareaguje  na  sam  dźwięk  twojego 
głosu. 
- St. Paddy!!! 
- Poszedł tędy - oznajmił nagle Daniel, depcząc po 
biocie, w którym zapadał się niemal po kostki. - Są 
ślady.  Pójdę  za  nimi,  a  ty  zostań,  na  wypadek 
gdyby... 
- Nie ma mowy! - Rose ruszyła w ślad za nim, choć 
jej trzewiki były znacznie mniej solidne niż buciory 
Daniela i nie było wykluczone, że w końcu jeden z 
nich ugrzęźnie w błocku na zawsze. 
- W porządku, ale uważaj... 
- Ty też. Daniel! - ostrzegła go o sekundę za późno. 

background image

Przełażąc przez powalony pień, obejrzał się za nią, 
nie  zauważył  sterczącego  korzenia,  potknął  się  i 
runął jak długi. 
Rose kucnęła obok niego. 
- Nic ci się nie stało? 
Uniósł się na dłoniach, wypluł zeschnięty liść. 
-  I  jak  tu  nie  kochać  życia  na  wsi?  -  Podniósł  ku 
niej  twarz  tak  wypapraną,  iż  wyglądał  jak  czart  z 
dziecięcego teatrzyku. 
- Zdaje się, że miałeś ochotę wytapiać się w błocie. 
-  A  ciebie  to  nie  podnieca?  Dobrze  -  podniósł  się, 
przetarł rękawem oczy i przyjrzał się uważnie psim 
śladom. – Tędy - zadecydował w końcu. 
Ślady  St.  Paddy'ego  urywały  się  przed  wielkim 
spróchniałym pniem. 
- Wydaje mi się, że jest w środku. Pewnie wlazł tu 
za jakimś królikiem. 
Rose kucnęła i zajrzała w czarną dziurę. 
- St. Paddy! Choć, maleńki. Jesteś jeszcze za mały, 
żeby chodzić samemu po lesie. 
Cisza. 
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Może tam 
jest żmija? 
-  Cokolwiek  mogłoby  siedzieć  w  tym  pniu,  na 
pewno nie jest większe od niego. Pewnie wczołgał 
się  tam,  zmęczył  i  zasnął.  Spróbuję  wsunąć  się  do 
środka. 

background image

- Jej! Pomyśl, na co możesz trafić! 
-  Najwyżej  na  jakieś  wiejskie  paskudztwo  - 
wyszczerzył  do  niej  zęby  w  uśmiechu.  -  Przecież 
kochasz wieś. 
- Stroisz sobie ze mnie żarty! 
-  Ja?  Przecież  mi  też  zaczyna  się  to  podobać.  - 
Rozciągnął  się  na  brzuchu  i  zajrzał  od  dołu  do 
dziury w pniu. - Pomyśl tylko, jakie będziemy mieli 
używanie,  kiedy  trzeba  będzie  oczyścić  mnie  z  tej 
mazi. - Wsadził rękę głębiej w otwór. 
- Hej, piesku, chodź no tutaj! 
- Czujesz go? 
- Nie - stęknął. - Szkoda, że nie mam dłuższej ręki. 
Cholera, gdzie jest ten superglina, superkochanek i 
supermen, kiedy naprawdę go potrzeba? Widziałaś 
go gdzieś? 
Rose  spojrzała  na  leżącego  w  błocie  mężczyznę, 
który  nie  zważając  na  nic,  właził  coraz  głębiej  do 
środka  przegniłego  pnia,  żeby  uratować  jej 
psiaczka,  i  myślała,  że  nie  zna  nikogo,  kto  gotów 
byłby na takie niewygody i poświęcał się dla niej z 
takim wdziękiem. 
- Myślę, że znalazłam właśnie takiego supermena  - 
odparła miękko. 
Po tych słowach Daniel zaczął chichotać. 
- Co w tym takiego śmiesznego? 
-  Coś  liże  mnie  po  palcach.  Założę  się,  że  to  twój 

background image

szczeniak. 
- To musi być on! Możesz go złapać? 
-  Nie,  chyba,  że  chcesz,  żebym  wyciągnął  go  za 
jęzor. 
-  Wiem!  Cofaj  pomału  rękę.  St.  Paddy  będzie  cię 
lizał i wypełznie za tobą na zewnątrz. 
-  Racja.  Czy  ktoś  już  ci  mówił,  że  jesteś  bardzo 
zmyślna? 
-  Dzięki.  Na  ogół  nie  jest  to  pierwsze  skojarzenie, 
które przychodzi facetom na mój widok. 
- Nie możesz ich za to winić. Jesteś taka piękna. 
- Co niekoniecznie musi prowadzić do szczęścia. 
- Mówisz tak, jakby uroda była jakimś kamieniem u 
nogi. 
- Bo czasami jest. 
-  Wiesz  co,  Rose?  Chętnie  pogadam  o  tym  z  tobą 
innym  razem.  Teraz  przygotuj  się:  pochyl  się  nade 
mną i jak tylko ta bestia wystawi łeb, chwytaj ją za 
kark, jak wtedy w samochodzie. 
- Daniel, za to, co teraz robisz, nie wypłacę ci się do 
końca życia. 
- Nie wiem, czy będę chciał czekać tak długo. 
-  Brzmi  obiecująco  -  mruknęła  mu  do  ucha  i 
skoncentrowała  uwagę  na  ciemnym  otworze  w 
pniu. 
Daniel wyciągnął rękę  już po nadgarstek i właśnie 
powoli  wysuwał  palce.  Tuż  za  nimi  pojawił  się 

background image

różowy  jęzor.  Rose  poczekała  jeszcze  na  uszy,  po 
czym rzuciła się, schwyciła psa i przycisnęła go do 
siebie.  Mocno  wystraszony,  zaczął  wierzgać  w  jej 
objęciach, aż straciła równowagę i upadła z nim w 
pobliskie  krzaki.  Całe  szczęście,  że  nie  wypuściła 
go z objęć. 
Daniel przykucnął obok niej. 
- Może ci pomóc, Rose? 
- Proszę. 
Bez wysiłku dźwignął ciężkie zwierzę i Rose mogła 
wygramolić  się  z  gęstwiny  gałęzi,  rozdzierając 
sobie  przy  okazji  kieszeń  spodni.  Otrzepała  się, 
mrucząc  pod  nosem  jakieś  złe  słowa,  po  czym 
spojrzała na Daniela. 
Przemawiał  cicho  do  pieska  i  tulił  go  w  objęciach 
niczym  niesfornego  berbecia.  Jakim  wspaniałym 
byłby  ojcem,  przemknęło  jej  przez  myśl.  Jeśli 
kiedykolwiek  zdecydowałaby  się  na  związek  z 
mężczyzną, to musiałby on być taki jak Daniel. 
Ale  to  na  razie  sprawa  przyszłości.  Na  razie  nie 
była gotowa do roli żony, za to aż nadto dojrzała do 
roli  matki.  Tych  kilkanaście  minut  strachu  o  St. 
Paddyego przekonało ją, że opieka nad kimś małym 
i bezbronnym to dla niej życiowa potrzeba. 
-  Wygląda  na  to,  że  nic  mu  nie  jest.  -  Daniel 
spojrzał na nią z uśmiechem. 
Był umorusany, ale szczęśliwy. Rose wiedziała, że 

background image

zachowa w pamięci ten obraz na zawsze. 
Dzięki  bogu  wszystko  skończyło  się  dobrze, 
pomyślał  Daniel,  kiedy  znaleźli  się  wreszcie  w 
domku Rose. Lepiej było stać w przestronnym holu 
suchej chaty niż czołgać się po mokrej ziemi. Tym 
bardziej  że  w  chacie  zaczęły  się  dziać  rzeczy  nad 
wyraz ciekawe. 
Oto  Rose  zdjęła  podarte  spodnie  i  w  samej  tylko 
luźnej  bluzie  poszła  po  stary  koc,  by  owinąć  nim 
pieska.  Usiadła  na  podłodze,  tuląc  do  siebie 
zwierzaka,  a  Daniel  mógł  podziwiać  jej  szczupłe 
nogi. Nie namyślając się długo, sam ściągnął dżin-
sy, odebrał psa od dziewczyny i zaniósł do łazienki, 
by wykąpać go po tych przygodach. Rose weszła za 
nim i odkręciła wodę. 
-  Ja  to  zrobię.  Nie  chcę,  żeby  cię  podrapał  - 
powiedział  Daniel  i  umieścił  St.  Paddy'ego  w 
wannie. 
- Nie przejmuj się, drobne zadrapanie nie narazi na 
szwank mojej kariery - uśmiechnęła się. 
- Wcale nie chodziło mi o karierę. Po prostu szkoda 
takiego pięknego ciała. 
Rose przestała się uśmiechać. 
-  Widzisz,  właśnie  o  to  mi  chodzi.  Mężczyźni 
zawsze widzą we mnie jedno. 
- Ja widzę więcej. Uważaj! - krzyknął, bo St. Paddy 
szarpnął  się  i  zaczął  wyłazić  z  wanny.  Oboje 

background image

musieli  wytężyć  wszystkie  siły,  by  go  tam 
utrzymać.  -  Zróbmy  tak:  ty  go  myj,  a  ja  będę 
trzymał - zakomenderował Daniel. 
-  Dobra.  Daj  szampon.  I  przepraszam,  że  tak  na 
ciebie naskoczyłam. 
Daniel mocnym chwytem unieruchomił zwierzaka i 
podał Rose buteleczkę z szamponem. 
-  Wybaczam  ci.  Zdaje  się,  że  spotykałaś  dotąd 
facetów,  których  interesował  jedynie  twój  wygląd. 
Ja do takich nie należę, choć nie powiem, że jest mi 
obojętny. Wyznam ci coś, chcesz? Gdyby chodziło 
wyłącznie  o  urodę,  nie  spędzalibyśmy  razem  tego 
weekendu. 
- Czemu więc traktujesz mnie jak nowy samochód? 
Boisz się, że zarysujesz lakier? 
-  Dobre  porównanie.  Pewnie  coś  w  tym  jest.  Nie 
wiem. Nigdy nie byłem z kimś takim... doskonałym 
- Nie jestem doskonała, zapewniam cię. 
-  W  porządku,  ale  krucha  i delikatna.  -  Pies  zaczął 
się szarpać, więc Daniel musiał wzmocnić uchwyt. 
-  Nie  chcę  być  traktowana  jak  lalka  z  chińskiej 
porcelany! 
-  Rozumiem.  Chcesz  być  traktowana  jak  kobieta  z 
krwi i kości. 
- Właśnie! 
- Nie ma sprawy. Jak tylko umyjemy tego psa, sami 
wskakujemy do wanny. Poszalejemy trochę. 

background image

- A nie boisz się, że się zadrapię i nie będę już taka 
delikatna i doskonała? Na podłodze się bałeś... 
- Skąd wiesz? 
- A te poduszki, które pode mnie podkładałeś? 
- Lepiej zmieńmy temat, Rose. Nie przypominaj, co 
było na podłodze, bo nie dokończymy tej toalety  - 
powiedział,  czując,  że  zaczyna  robić  się  ciasno  w 
jego slipkach. 
- Rzucisz się na mnie i podrapiesz mnie w szale na-
miętności?  Nie  ma  sprawy,  mogę  nawet  mieć 
blizny.  Najlepiej  w  tym  samym  miejscu,  gdzie  ty 
nosisz tę swoją, po kuli. 
- Skąd wiesz, że to od postrzału? 
- Twoja matka mi powiedziała. Twierdzi, że z tego 
powodu  wstydzisz  się  kobiet  i  nie  możesz  się 
ożenić.  Ale  ja  podobno  mogę  wyleczyć  cię  z 
kompleksów. 
- Boże najdroższy! 
Z  szelmowskim  uśmiechem  przyjrzała  się  jego 
slipkom. 
- Z tego, co widzę, mogłabym coś na to zaradzić. 
-  Drażnisz  się  ze  mną,  prawda?  Chcesz  mnie 
doprowadzić do szaleństwa? 
- To tak na ciebie działam? 
-  Lepiej  daj  ręcznik.  Trzeba  osuszyć  tego  psa.  - 
Błyskawicznie  wytarł  szczeniaka  i  zaniósł  go  do 
kuchni. 

background image

- Zaraz przyjdę - zawołała za nim. 
- Liczę na to! 
 Gdy  tylko  piesek  wlazł  do  swojego  pudła, 
natychmiast  zasnął.  Daniel  miał  nadzieję,  że  pośpi 
na  tyle  długo,  by  udało  się  pobyć  z  Rose  sam  na 
sam.,  Cholera,  udowodni  jej,  że  nie  jest  dla  niego 
porcelanową lalką. 
Umył  twarz  i  ręce  nad  zlewem,  wytarł  się 
papierowym  ręcznikiem  i  wrócił  do  łazienki.  Rose 
skończyła właśnie mycie wanny i puszczała świeżą 
wodę.  Opierając  się  o  brzeg  wanny,  stała  w  pozie 
tak  prowokującej,  że  zaschło  mu  w  ustach  z 
wrażenia. 
- Zasnął? - spytała przez ramię. 
- Padł jak zdmuchnięta świeczka. 
- Możesz wykąpać się pierwszy. 
- Możemy zrobić to jednocześnie. 
- Nie wiem, czy się zmieścimy. - Przyjrzała mu się 
z filuternym błyskiem w oku. - Trochę wyrośliście, 
posterunkowy. 
-  Jakoś  sobie  poradzimy.  -  Zsunął  slipy  i  stanął 
przed  nią  w  całej  krasie.  Jej  oczy  zaszły  mgłą, 
piersi stwardniały, co znać było nawet przez gruby 
materiał  bawełnianej  bluzy.  To  była  wspaniała 
nagroda  za  jego  wysiłki.  Wsunął  palce  pod 
delikatną  tkaninę  damskich  majteczek  i  szybkim 
ruchem pozbawił ją bielizny. 

background image

- Daniel! 
- Możesz powiedzieć, że podarłem je w przypływie 
żądzy. - Wszedł do wanny, podał rękę dziewczynie. 
Ściągnęła  bluzę  przez  szyję  i  bez  słowa  poszła  za 
przykładem kochanka. 
Ze zdziwieniem patrzyła, jak namydlą jej nogi, uda, 
biodra,  plecy,  ramiona.  Potem  nabrał  wody  w 
złożone  dłonie  i  polewał  nią  jej  ciało.  Rose 
zadrżała. 
- Co ty wyprawiasz? 
- Myję cię. 
- Nigdy jeszcze... 
- To świetny sposób. 
Oddech  dziewczyny  stawał  się  coraz  szybszy, 
urywany.  Zachęcony  jej  szybką  reakcją,  Daniel 
zaczął  pieścić  ją  śmielej,  aż  jęknęła  tęsknie,  jakby 
gotowa  do  miłości.  Zastanawiał  się,  czy  umiałby 
doprowadzić  ją  do  końca  samymi  tylko  piesz-
czotami. Może i tak, ale wolał, by zrobili to razem. 
- Daniel... - szepnęła zduszonym głosem. 
- Jestem, maleńka. 
- Chodź... 
Zawładnęła  nim  prymitywna  żądza.  Może  sprawił 
to  okrzyk,  który  wydobył  się  z  jej  gardła,  a  może 
wspomnienie  pozy,  w  jakiej  zastał  ją,  wchodząc 
tutaj. W każdym razie stracił nad sobą kontrolę. Nie 
myślał już o niczym i niczego nie brał pod uwagę, 

background image

przestał myśleć racjonalnie. Pragnął tylko jednego - 
posiąść ją natychmiast, tutaj, w tej wannie. 
Uniósł  się,  chwycił  ją  za  biodra  i  wszedł  w  nią 
jednym  ruchem.  Oboje  na  to  czekali  i  teraz  oboje 
krzyknęli  z  radości  i  zdumienia,  jakby  zaskoczyła 
ich rozkosz, która przyszła tak nagle i z taką mocą. 
Tym razem wszystko potoczyło się szybko. Jeszcze 
chwila,  jeszcze  jedno  pchnięcie,  jeszcze  jeden 
spazm  i  stali  się  jednym  ciałem,  połączonym 
wspólnym spełnieniem. 
Kiedy Daniel mógł już trzeźwo myśleć, ogarnęła go 
czułość.  Czułość  i  wyrzuty  sumienia.  Nie  miał 
prawa  zachować  się  w  ten  sposób,  nie  myśląc  o 
konsekwencjach.  Wysunął  się  delikatnie  z  Rose, 
otoczył  ją  ramieniem  i  wyszedł  z  wanny.  Wziął 
ogromny ręcznik, otulił nim dziewczynę. 
No tak, teraz powinni porozmawiać o ewentualnych 
następstwach  tego,  co  właśnie  się  stało.  Zupełnie 
jednak nie miał na to ochoty, pragnął nacieszyć się 
drwiła,  tym  szczęściem,  które  ich  ogarnęło,  gdy 
razem  poznali  smak  miłości.  Wycierał  delikatnie 
partnerkę, troskliwie osuszał jej nogi i pośladki. Na 
jednym  z  nich  dostrzegł  ślad  po  własnych 
paznokciach. 
- A jednak mnie podrapałeś? 
-  No  cóż...  Nasi  przodkowie  pomyśleliby,  że  to 
piętno znaczące moją własność. 

background image

-  Potrzymaj  lustro,  niech  się  przyjrzę.  -  Zdjął  z 
toaletki  lusterko,  Rose  spojrzała  na  siebie  przez 
ramię. - Wygląda na robotę fachowca. 
- Bo masz do czynienia z mistrzem. 
-  Nie  śmiej  się,  naprawdę  mi  się  podoba.  Mam 
jeszcze  jedną  prośbę:  nie  jestem  zbyt  duża,  żebyś 
zaniósł mnie do sypialni? 
- To zależy, jak mam się do tego zabrać. 
- Nie rozumiem? 
-  Można  to  zrobić  na  przykład  w  ten  sposób.  - 
Chwycił  ją  i  przerzucił  sobie  przez  ramię  niczym 
worek kartofli. 
- Hola! To wcale nie jest romantyczne! 
-  Ale  skuteczne  -  roześmiał  się  i  poniósł  Rose  do 
sypialni,  by  ułożyć  ją  na  szerokim  łożu,  u  którego 
wezgłowia  leżały  obszyte  koronką  poduszki.  - 
Musimy pogadać,  Rose.  -  Usiadł obok niej i wziął 
ją w ramiona. 
- Tak jak w wannie? 
- To poważna sprawa. - Odsunął ją lekko od siebie i 
spojrzał jej w oczy. - Straciłem panowanie... Trzeba 
się zastanowić, jakie mogą być rezultaty. 
-  Nie  miej  pretensji  do  siebie.  Mogłam  cię 
powstrzymać, gdybym chciała. 
- Naprawdę? 
-  A  co?  -  Uniosła  brwi.  -  Gdybym  protestowała, 
wziąłbyś mnie siłą? 

background image

-  Powiedzmy,  że  starałbym  się  ciebie  przekonać. 
Rose,  ja  nigdy  nie  czułem...  nigdy  tak  bardzo  nie 
chciałem... 
- Mnie również nie zdarzyło się nic takiego... 
Daniel  zaczerpnął  tchu  i  odważył  się  na  jeszcze 
jedno wyznanie. 
-  Decydując  się  na  ten  weekend,  myślałem,  że  to 
poryw  zmysłów,  świetna  zabawa  bez  komplikacji 
na  przyszłość.  Ale  teraz...  wszytko  wygląda 
zupełnie inaczej. 
- Ja też jestem zaskoczona. 
-  Dzięki  za  szczerość.  -  Pocałował  piegi  na  jej 
nosie.  -  A  swoją  drogą,  na  przyszłość  musimy 
bardziej  uważać.  Jakaś  wpadka  to  ostatnie,  czego 
nam trzeba w tej chwili. 
-  Jasne,  ale  też  bez  przesady.  Nie  zaszkodzi  nam 
odrobina szaleństwa. Nie ma sensu tego zmieniać. 
-  Odrobina  szaleństwa?  -  Daniel  poczuł,  że  krew 
znów  żywiej  krąży  w  jego  żyłach.  -  Tylko 
odrobina? 
-  Chodź  do  mnie,  mój  superkochanku.  I  nie  martw 
się. Po jednam razie nie zachodzi się tak od razu w 
ciążę, prawda? 
- Z Irlandczykami nigdy nic nie wiadomo. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Maureen  O’Malley  biła  niezadowolona,  że  Daniel 
musiał  wyjechać  na  szkolenie  akurat  w  ten  week-
end,  W  parafii  urządzano  wspólny  podwieczorek  i 
miała  nadzieję,  że  namówi  syna,  by  z  nią  poszedł. 
Miały tam być przynajmniej trzy  młode Irlandki, z 
którymi  mogłaby  go  puknąć.  Było  to  ważne 
szczególnie  teraz,  kiedy  Rose  Erin  Kingsford 
okazała się kompletnym niewypałem. 
Kończyła  właśnie  przygotowywać  wieprzowe 
casserole, kiedy zadzwonił telefon. To pewnie Fran 
Kavanagh,  pomyślała.  Umawiali  się,  że  pojadą  do 
kościoła  jedną  taksówką  ze  względu  na  nie 
najlepszą pogodę. Wytarła ręce w fartuch i pobiegła 
do aparatu. 
-  Sapiesz,  Maureen,  jakbyś  miała  nadzieję,  że  to 
jakiś facet. 
-  To  ty!  ?  -  Maureen  bezbłędnie  rozpoznała  ten 
głos.  -  Jak  śmiesz!?  -  wykrzyknęła  i  rzuciła 
słuchawkę na widełki. 
Po chwili telefon zadzwonił ponownie. 
-  Nie  mam  zamiaru  z  tobą  rozmawiać,  Bridget 
Hogan!  -  wrzasnęła  i  znów  chciała  przerwać 
połączenie. 
- Ale to chodzi o Daniela!  - usłyszała godny siebie 
wrzask z drugiej strony. 
Przerażona  pani  O’Malley  przycisnęła  słuchawkę 

background image

do ucha. 
- Co z nim? Nic mu się nie stało? 
-  Fizycznie  nic,  ale  jego  dusza  jest  w  straszliwym 
niebezpieczeństwie. 
Maureen odetchnęła z ulgą. 
-  Pewnie,  że  troszczę  się  o  jego  duszę,  ale  przede 
wszystkim  chcę,  żeby  żył.  Przestraszyć  kogoś  do 
pół  śmierci  -  to  zupełnie  w  twoim  stylu,  Bridget 
Hogan.  Myślałam,  że  miał  wypadek.  Wiesz 
przecież, że jest policjantem. 
-  I  zdarzy  się  wypadek,  jeśli  nie  położymy  kresu 
temu, co się dzieje. 
-  Boże,  zawsze  byłaś  pierwsza  do  układania 
przerażających historyjek. Skończ tę gadkę i wal, o 
co chodzi, jakby powiedział mój Daniel. 
-  Nie  jest  mi  łatwo  -  Bridget  westchnęła  ciężko.  - 
Nie  jest  łatwo  mówić  tak  o  krwi  z  mojej  krwi,  o 
ciele  z  mego  ciała.  Moja  córka,  Rose...  Rose  chce 
mieć dziecko, nie wychodząc za mąż. 
- Niemożliwe! 
-  Niestety.  Chce  wychować  je  zupełnie  sama.  Nie 
wiem, skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł. 
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Wyszłaś za jakiegoś 
protestanckiego Brytyjczyka zamiast za porządnego 
irlandzkiego  katolika.  Ot,  i  cały  sekret,  ty  stara 
ropucho! 
-  Zamilcz,  Maureen,  bo  powyrywam  te  sztywne 

background image

kłaki z twojego pustego łba! Cecil nie ma z tym nic 
wspólnego!  Zresztą  -  zawahała  się  -  może  to 
rzeczywiście  jego  wina.  W  każdym  razie  teraz  nie 
ma to nic do rzeczy. Musimy ich powstrzymać! 
- Ich? - Maureen zrobiło się słabo. 
-  W  tym  swoim  bezeceństwie  upatrzyła  sobie 
twojego Daniela na ojca. 
-  Cooo...?  On  nigdy  by  się  na  coś  takiego  nie 
zgodził! 
-  A  jeśli  nie  będzie  o  niczym  wiedział?  Jeśli  ta 
bestyjka go po prostu uwiedzie? 
- Jeśli oszuka Daniela w ten sposób, to sama ukręcę 
jej  łeb!  Bogu  dzięki,  że  póki  co  wyjechał  na 
szkolenie. 
-  A  ty  jesteś  głupia  gęś  i  uwierzyłaś,  że  jest  tam 
naprawdę? 
Maureen wyprostowała się gwałtownie. 
- Nie. Nie okłamałby własnej matki! 
-  Tak  jak  Rose  nie  okłamałaby  nigdy  mnie. 
Sprawdziłam  to.  Wydusiłam  z  agencji,  że  nie  ma 
żadnej  sesji  zdjęciowej,  jak  mi  powiedziała,  tylko 
po prostu wzięła wolne. 
- Twoja krew. Nie dziwi mnie, że zełgała. 
-  Najpierw  zadzwoń  na  posterunek,  a  dopiero 
potem  pleć  androny,  ty  stara  jędzo!  No,  sprawdź 
sama, czy twój bobasek ma jakieś szkolenie. 
- Nie muszę tego robić i nie zrobię. 

background image

- Znam cię, Maureen, i doskonalę wiem, że zrobisz, 
jak tylko odłożę słuchawkę. Zapisz sobie lepiej mój 
numer. Oddzwonisz i zastanowimy się, co robić. 
- Nie zadzwonię. Daniel jest na szkoleniu. 
-  W  porządku,  przekonamy  się,  zgoda?  -  odparła 
Bridget i podyktowała swój numer. 
- Do widzenia. Zaręczam cię, że nie usłyszymy się 
już nigdy więcej - pożegnała się Maureen i odłożyła 
słuchawkę. 
Pięć minut później trzymała ją z powrotem. 
- Jak myślisz, dokąd mogli pojechać? 
- No, no, no, któż to może dzwonić? 
- Dobrze wiesz. 
-  Czyżby  to  była  mamuśka,  której  chłopiec  nigdy 
nie kłamie? 
-  Bridget  Mary,  nie  zmieniłaś  się  ani  o  jotę! 
Powiesz  mi  wreszcie,  gdzie  twoim  zdaniem  mogą 
być,  czy  mam  przyjechać  i  tak  ci  dołożyć,  że 
zrobisz się wreszcie grzeczna? 
- Posłuchaj, ty zakuty łbie: wiem dokładnie, dokąd 
pojechali.  Rose  ma  mały  domek  na  wsi,  jakieś 
dwie, trzy godziny jazdy na północ od miasta. 
- Co? Mają schadzkę? - sapnęła Maureen. 
-  A  dajże  ty  spokój!  Kto  dzisiaj  mówi  „mieć 
schadzkę"? W każdym razie musimy tam pojechać. 
Masz samochód? 
Maureen  pomyślała  o  starym  pontiaku,  który 

background image

należał  kiedyś  do  męża,  a  teraz  stał  bezużytecznie 
w podziemnym garażu. Daniel usiłował namówić ją 
nawet na sprzedanie auta, lecz ona ciągle nie mogła 
się  zdecydować.  Nie  mówiła  o  tym  synowi,  ale 
trzymała wóz po to, by zejść czasami na dół, usiąść 
po stronie pasażera i wyobrażać sobie, że za chwilę 
pojawi się Patrick i ruszą gdzieś przed siebie. 
- No... jest samochód Patricka, mojego męża. 
- Umiesz prowadzić? 
Przypomniała  sobie  kilka  samotnych  przejażdżek. 
Miała  drobne  kłopoty  na  zakrętach  i  przy  cofaniu, 
ale  nie  zamierzała  się  do  tego  przyznawać.  Po  co 
dawać Bridget oręż do ręki? 
- Pewnie, że potrafię, 
- Świetnie. Wpadnij więc po mnie i jedziemy. 
-  Teraz?  Za  godzinę  zrobi  się  ciemno.  Zabłądzimy 
na tej wsi. 
- Nie zabłądzimy! 
- Zabłądzimy! 
- No dobra. Zresztą pewnie do tej pory i tak jest już 
po  wszystkim.  Jestem  pewna,  że  zajęli  się  sobą 
zaraz  po  przyjeździe.  I  tak  byłybyśmy  za  późno, 
więc  faktycznie  nie  ma  sensu  jechać  po  nocy. 
Pozostało  nam  tylko  przemówić  im  do  rozumu  i 
zaproponować  jedyne  honorowe  wyjście.  Mam 
oczywiście na myśli... 
- Małżeństwo? - Maureen aż zgrzytnęła zębami. 

background image

-  Czarny  dzień,  no  nie?  Nie  ma  rady:  i  ja.  i  ty 
musimy  zastanowić  się  nad  naszymi  przyszłymi 
relacjami. Bądź u mnie o ósmej. Zanotuj adres... 
Maureen  zapisała  nazwę,  ulicy  i  numer  domu  na 
odwrocie rachunku za światło. Central Park. A więc 
musi dojechać do samego centrum Manhattanu. 
 
St.  Paddy  spał  bite  dwie  godziny,  więc  Rose  i 
Daniel  mieli  dość  czasu  by  nacieszyć  się  sobą  w 
sypialni. 
Zmęczeni miłością, zjedli prosty posiłek naprzeciw 
małego kominka, a potem otworzyli butelkę wina i 
rozpoczęli partię szachów. Mniej więcej w połowie 
gry piesek zaczął skrobać w deskę, Rose obwiązała 
mu  szyję  chustką  (tym  razem  już  porządnie)  i 
wyprowadziła  na  chwilę  na  dwór.  Gdy  wróciła, 
Daniel dorzucał drew do kominka. 
St.  Paddy,  szczęśliwy  z  powodu  pomyślnego 
załatwienia  swej  fizjologicznej  potrzeby,  pokręcił 
się  chwilę  po  pokoju,  po  czym  z  wigorem 
zaatakował but Daniela. 
-  Paddy,  nie!  -  Rose  usiłowała  odciągnąć 
szkodnika, 
- Zostaw - zaoponował Daniel. - Wyrzynają mu się 
zęby, musi coś gryźć. 
- Mam w szafie trochę starych buciorów. 
-  Nie.  Przywyknie  do  gryzienia  butów  i  będzie 

background image

kłopot. Daj jakieś szmaty, zrobimy mu gałgan. 
Rose  znalazła  kilka  odpowiednich  kawałków  i 
Daniel zrobił z nich gryzak dla psiny. St. Paddy od 
razu zaczął „obrabiać" nową zabawkę, a oni mogli 
wrócić do gry. 
-  Sporo  wiesz  o  psach  -  rzuciła  Rose,  wykonując 
ruch skoczkiem. 
-  Mówiłem  ci.  że  moja  rodzina  miała  sporo 
zwierząt. - Zbił konia pionkiem. 
-  Nie  żal  ci  ich  towarzystwa?  -  Goniec  Rose 
wyeliminował skoczka Daniela. 
-  Czy  ja  wiem?  Zwierzaki  jakoś  nie  pasują  do 
kawalerskiego  życia.  -  Obronił  zagrożonego 
hetmana. 
-  Więc  wybrałeś  sobie  pracę,  dzięki  której  musisz 
jeździć konno. 
-  Po  prostu  poszedłem  w  ślady  ojca.  -  Wzruszył 
ramionami. 
-  Wiesz,  co  przyszło  mi  do  głowy?  Czułbyś  się 
wspaniale, gdybyś zajmował się tytko zwierzętami, 
niekoniecznie  zaś  przestępcami.  -  Rose  wykonała 
kolejne posunięcie gońcem. - Szach. 
- Poczekaj, Rose, czy to ma być zaproszenie? 
- A chcesz, żeby tak było?  - Podniosła wzrok znad 
szachownicy. Zupełnie zapomniała o grze. 
-  Sam  nie  wiem.  -  Westchnął  i  przeczesał  palcami 
czuprynę.  -  To  wszystko...  -  zatoczył  ręką  koło  - 

background image

jest  bardzo  pociągające.  Ale  nie  mogę  sobie  na  to 
pozwolić przy mojej pensji. 
- Ale ja mogę. Co za różnica, kto zarabia? 
- W moim świecie to cholernie ważna różnica. 
-  Więc  ten  twój  świat  zatrzymał  się  gdzieś  w 
dziewiętnastym  wieku.  Mam  zostać  ukarana  za  to, 
że  w  moim  zawodzie  zarabia  się  więcej  niż  w 
twoim? Nie będziemy się spotykać, bo modelka jest 
lepiej opłacana niż ten, kto strzeże porządku? 
- Ja się nie skarżę. 
- A mi woda sodowa nie uderza do głowy. Cóż, nie 
zrezygnuję  z  tego  domku  i  nie  wyrzeknę  się 
wszystkiego, by zadowolić twoje męskie ego. Jeśli 
mnie chcesz, musisz zaakceptować mnie całą, także 
moje pieniądze. 
-  Pokochaj  mnie  i  pokochaj  mój  portfel?  -  Daniel 
odstawił kieliszek wina. - Rose, ja... 
W  tej  samej  chwili  St.  Paddy  podskoczył,  trącił 
szachownicę i powywracał wszystkie figury. 
-  Hej,  ty!  -  Daniel  złapał  szczeniaka  i 
przekoziołkował  z  nim  po  podłodze.  -  Miałem 
wygraną partię, a ty wszystko popsułeś. 
-  Terefere!  Wiedziałeś,  że  przegrywasz,  więc  go 
uszczypnąłeś,  żeby  wywrócił  szachownicę  - 
powiedziała Rose z pretensją. 
Rozczarowana  była  jednak  wcale  nie  z  powodu 
przerwanej  partii  szachów.  Chciała  wiedzieć,  co 

background image

Daniel  miał  do  powiedzenia,  nim  St.  Paddy 
wkroczył  do  akcji.  Czy  zamierzał  powiedzieć  coś 
na temat ich związku? Uświadomiła sobie teraz, że 
właśnie  na  to  czeka.  To  dziwne,  nie  planowała 
niczego,  a  zdarzyło  się  wszystko.  Wszystko,  co 
potrzeba,  by  porzucić  myśl  o  Danielu  jako  dawcy 
nasienia i wynajętym ojcu jej dziecka. Rysowało się 
oto  nowe  rozwiązanie:  gdyby  tak  mogła  mieć  i 
dziecko, i Daniela! 
Spojrzała  na  niego.  Wciąż  tarzał  się  z  psem  po 
dywanie jak mały chłopiec. W pewnym  momencie 
przycisnął  Paddy'ego  do  podłogi,  uspokoił 
głaskaniem po plecach, po czym uśmiechnął się do 
niej i sięgnął po wino. 
-  Na  dziesięciopunktowej  skali  przyjemności 
zapasy z psem można ocenić na siódemkę. 
-  Doprawdy?  Co  może  być  lepszego?  -  spytała 
prowokacyjnie. 
-  Galopować  na  Danie  Foleyu  po  ulicach  Nowego 
Jorku.  Nie  zdarza  mi  się  to  zbyt  często,  ale 
ostatecznie zasługuje na notę „dziewięć". 
-  Co  z  dziesiątką?  -  miała  nadzieję,  że  padnie 
spodziewana odpowiedź. 

Zaliczyłem  kiedyś  kurs  spadochronowy. 

Wyskoczyć  z  samolotu  lecącego  na  czterech 
tysiącach  metrów.  To  z  pewnością  zasługuje  na 
dziesiątkę. 

background image

- Ach tak... - Zapatrzyła się w żar kominka. 
- Rose? Odwróciła głowę. 
-  Kochanie  się  z  tobą  jest  poza  skalą  -  uśmiechnął 
się  czule.  -  Nie  znam  tak  wielkich  liczb.  I  czy  nie 
sądzisz, że dawno już tego nie robiliśmy? 
-  Fakt  -  poczuła  znajome  mrowienie  na  skórze  - 
minęły ponad trzy godziny. 
- Nie pozwólmy, żeby zrobiły się cztery. 
- Trzeba zanieść Paddy'ego do kuchni. 
- Ja to zrobię. - Pocałował ją jakby na zachętę. - Ty 
idź i wygrzej to puchowe łoże. 
Rose  zapaliła  w  sypialni  dyskretne  światło, 
rozebrała się i wsunęła pod kołdrę. Zamknęła oczy i 
uśmiechnęła  się  smutno  do  siebie.  Uświadomiła 
sobie, że już nigdy nie będzie mogła położyć się w 
tym  łóżku,  nie  myśląc  o  Danielu  i  o  tym,  co 
wspólnie  przeżyli  w  ciągu  ostatnich  kilkunastu 
godzin.  Bez  niego  to  schronienie  nie  będzie  już 
tym,  czym  było  dawniej  -  ustroniem,  gdzie 
odzyskiwała  siły  i  spokój  ducha.  Jej  przemyślny 
plan,  w  którym  Daniel  O’Malley  miał  być  jedynie 
narzędziem  do  realizacji  ściśle  określonego  celu, 
wziął w łeb. 
- Jak tam St. Paddy? - spytała, gdy owo „narzędzie' 
pojawiło się po kilku minutach obok niej. 
- Śpi. Budzik spełnia swoje zadanie. 
-  Świetnie.  -  Patrzyła,  jak  się  rozbiera,  i  już  się 

background image

cieszyła na myśl o czekających ją rozkoszach. 
- W raju nie może być lepiej niż tu. - Wślizgnął się 
do  łóżka  i  zamruczał,  przytulając  ją  mocniej  do 
siebie, - Jesteś słodziutka, Rosie. 
- Nikt nie nazywa mnie Rosie. 
-  Teraz  już  tak.  -  Ucałował  koniuszek  jej  piersi.  - 
Dotykaj mnie, Rosie. Tam, gdzie najbardziej lubię. 
- Wedle rozkazu, panie posterunkowy. 
- Och... proszę, wyjdź mi na spotkanie. 
- Jestem. Jeszcze jakieś rozkazy? 
Tylko jeden: kochaj mnie! 
- Kocham! - odpowiedziała bez wahania. 
Daniel  wziął  głęboki  oddech  i  spojrzał  na 
dziewczynę,  starając  się  widzieć  wyraźnie  przez 
zasnute mgłą pożądania oczy. 
- Nie będę pasował do twojego życia.., 
-  A  może  ja  chcę,  żeby  znalazł  się  w  nim  ktoś 
właśnie taki? 
- To musisz mnie przekonać. 
- Jak? 
- Kochając się ze mną co najmniej milion razy! 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Daniel  nie  mógł  usnąć.  Leżał  współświadomy  do-
znanej 

rozkoszy, 

trzymał 

ramionach 

najpiękniejszą  kobietę  świata,  a  jego  serce 
przepełniała  radość.  Zdawał  sobie  sprawę,  że  będą 
musieli  przezwyciężyć  pewne  trudności,  jeśli  mają 
na  serio  myśleć  o  trwałym  związku.  Ale  ta 
dziewczyna  warta  była  wielu  wyrzeczeń.  Dla  niej 
gotów  był  zrezygnować  ze  służby  w  oddziale 
konnym, choć chyba jeszcze nie gotów do odejścia 
z policji na dobre. 
Oczywiście,  gdyby  zdecydował  się  zamieszkać  z 
nią  tutaj,  tak  cholernie  daleko  od  miasta,  byłyby  i 
zalety takiego rozwiązania. Najważniejsze, że spory 
dystans  oddzielałby  ich  od  nieznośnych  matek. 
Boże,  bał  się  nawet  pomyśleć,  jak  zareagowałyby 
na wieść o zaręczynach. Musieliby chyba wyprawić 
dwa wesela: jedno dla Maureen, drugie dla Bridget. 
A więc ślub? 
Myśl  o  małżeństwie  -  jakimkolwiek  małżeństwie  - 
wydawała  mu  się  dotąd  nie  do  zaakceptowania, 
teraz nie widział alternatywy. Rose była kimś, kogo 
zawsze  pragnął  spotkać:  inteligentna,  twórcza, 
troskliwa, piękna... 
W jego myśli wdarło się nagle dobiegające z kuchni 
skomlenie. 
Rose  poruszyła  się  i  przylgnęła  mocniej  do 

background image

kochanka. 
- St. Paddy musi czuć się bardzo samotny. 
- Trudno. 
- Daniel, to brzmi tak żałośnie... 
 - Tak, ale pamiętaj, co mówił hodowca. Nie trzeba 
zwracać uwagi na te piski. 
Pogłaskał Rose po włosach i poprawił się na łóżku. 
Leżeli  przez  chwilę,  słuchając  płaczu  pieska. 
Wreszcie Daniel nie wytrzymał. 
- Nie jestem chyba dobry w te klocki. 
- Ani ja. 
Usiadł, mamrocząc pod nosem przekleństwo. 
- Trzeba być chyba psychopatą, by nie zareagować. 
Co komu zawiniła ta psina? Idę po niego. 
-  Jesteś  pewien?  Kilo  w  tydzień,  pamiętaj. 
Hodowca  mówił,  że  raz  wziąć  go  do  łóżka,  to  tak, 
jakby  wyjąć  jednego  chipsa  z  otwartej  paczki  i 
liczyć na to, że następnego nie weźmie się do ust. 
- No to przyniosę tu to pudło i zmuszę, żeby w nim 
spał.  To  pierwsza  noc,  musi  być  śmiertelnie 
wystraszony. 
Wyszedł,  zapalił  światło  w  kuchni,  zamrugał 
oślepiony 

blaskiem. 

St. 

Paddy 

stał 

za 

prowizorycznym  przepierzeniem  i  z  radością 
merdał ogonkiem na jego widok. 
-  Tylko  na  jedną  noc!  -  pouczył  pieska  swoim 
najbardziej  surowym  policyjnym  tonem  i  uwolnił 

background image

go  z  zamknięcia.  Szczeniak  zatańczył  radośnie  i 
nawet  pozwolił  się  wziąć  na  ręce  i  zanieść  do 
sypialni. Pudło stanęło obok łóżka, Paddy został do 
niego  wpakowany,  a  Daniel  wrócił  do  łóżka  i  do 
Rose. 
Ledwie  się  ułożyli,  znów  rozległo  się  skomlenie. 
Rose zaczęła chichotać. 
- Leż na dole i śpij! - Daniel odezwał się surowo. - 
Nie zwracaj na nią uwagi. Ona nie szanuje mojego 
autorytetu,  ale  po  tobie  spodziewam  się  czegoś 
innego.  Złaź,  Paddy!  -  rozkazał,  gdy  szczeniak 
oparł łapy o materac. 
-  Oj,  Daniel.  Spójrz  tylko  na  niego.  Biedactwo! 
Chce spać razem z nami. 
- Nie ma mowy! 
„Biedactwo"  położyło  łeb  na  łapach  i  spojrzało  na 
nich smutno. 
- Czy to nie zmiękczy twojego serca? 
-  To  lepszy  cwaniak,  Rose.  Wszystko  już  sobie 
obmyślił. Wie, że jeśli zademonstruje ci taki widok, 
to mu ulegniesz. 
- Przecież to ty pozwoliłeś mu wyjść z kuchni. No, 
spójrz tylko na jego mordkę! 
Daniel odwrócił się na bok. 
- Nie zwracam na niego uwagi. Zostaje w kartonie. 
St.  Paddy  westchnął  z  głębi  psiego  serca.  Potem 
jeszcze raz. z większym zapałem. 

background image

- Daniel... 
- Nie, Rose. 
Paddy,  jakby  czując,  że  jest  bliski  zwycięstwa, 
zaczął  gramolić  się  niezgrabnie  na  materac.  W 
pewnym  momencie  stracił  oparcie  dla  łap  i  zwalił 
się  ciężko  do  pudła.  Wydał  z  siebie  nawet  krótkie 
„uch", które zabrzmiało całkiem po ludzku. 
Daniel obejrzał się przez ramię. 
-  No  dobrze.  Wygrałeś,  oszuście.  -  I  wciągnął  psa 
na łóżko. 
Dzięki Bożej opatrzności ruch na drogach nie był w 
sobotni poranek tak duży, jak zazwyczaj. Maureen 
ściskała kierownicę wielkiego pontiaka, który pełzł 
w stronę Zachodniego Central Parku, i z satysfakcją 
spoglądała  na  policjantów  na  motorach,  którzy 
jechali  przed  nią.  Jak  to  miło,  że  zgodzili  się 
eskortować ją do domu Bridget. Z początku, kiedy 
usłyszała  policyjne  syreny,  myślała,  że  idzie  o  te 
kubły  od  śmieci,  które  poprzewracała  przy 
wyjeździe z garażu, ale im nie o to szło. Po prostu 
rozpoznali  stary  wóz  Patricka  O'Malleya  i 
zaproponowali,  że  bezpiecznie  przeprowadzą 
wdowę  po  zasłużonym  policjancie  aż  do  Central 
Parku. 
Wezwali  nawet  dwóch  kolegów.  Dwa  motory  z 
przodu,  dwa  z  tyłu  -  zupełnie  jak  dyplomatyczna 
eskorta.  Miała  nadzieję,  że  Bridget  wyjrzy  przez 

background image

okno. Będzie pod wrażeniem, nie ma co gadać. 
 
Rose  obudził  zapach  kawy  podstawionej  pod  nos. 
Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą Daniela. 
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do niego. 
- Dzień dobry. - Odstawił filiżankę na stolik. 
- Gdzie St. Paddy? - Rose oparła się na łokciu. 
- Je śniadanie, był już na dworze. 
- Och, dzięki, Wiesz co? To był chyba sen - rzuciła 
mu  szelmowskie  spojrzenie  -  bo  to  raczej 
niemożliwe, żeby jakieś włochate cielsko leżało na 
poduszce między nami, prawda? 
- Musiało ci się przyśnić. 
-  Uch!  -  Wypiła  łyk  kawy.  -  Wspaniała! 
Rozpieszczasz mnie, miły. Zwykle rano piję zwykłą 
neskę. 
-  Kiedy  jestem  w  pobliżu,  nie  wolno  ci  tego  robić. 
Zdarzało  mi  się  aresztować  ludzi  za  mniejsze 
prowokacje. 
Wypiła kolejny łyk aromatycznego płynu. 
-  A  czy  macie  ze  sobą  kajdanki,  panie 
posterunkowy? 
-  Najpierw  chcesz,  żebym  cię  podrapał,  a  teraz 
wołasz  o  kajdanki.  Może  mam  wezwać  szwadron 
specjalny? 
- Jeśli sam nie zapanujesz nad sytuacją... 
- To brzmi jak wyzwanie. 

background image

- Jesteś gotów je przyjąć? 
Odstawił  filiżankę  i  przewrócił  dziewczynę  na 
łóżko. 
-  Można  tak  powiedzieć.  Wyobraź  sobie,  że  jesteś 
w  areszcie  domowym.  -  Unieruchomił  ją  swoim 
ciężarem. 
- Zawsze tak postępujesz z aresztantami? 
- Tylko z tymi, którzy są seksy... 
- Och, prawdziwy Irlandczyk. - Przyciągnęła go do 
siebie. 
-  Poczekaj.  -  Złapał  Rose  za  nadgarstek, 
powstrzymując  jej  zapędy.  -  Nie  możesz  mnie 
uwodzić, kiedy gotuję! 
- Gotujesz? 
- Tak. Znowu się przypali. 
- Nie dbam o spalone jedzenie. - Sięgnęła do guzika 
jego dżinsów. 
-  E,  ja  też  mam  to  gdzieś.  Daj,  sam  zrobię  to 
szybciej. 
-  Najadłam  się  przez  ciebie  straszliwego  wstydu  - 
skarżyła  się  Bridget.  -  Jak  mogłaś  zajechać  przed 
mój  dom  w  ten  sposób?  Myślałam,  że  to  sam 
papież! 
Maureen  jechała  autostradą  numer  7  z  prędkością 
sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. 
- Papież nie fatygowałby się do ciebie, kochana. 
- Kto wie? On dla każdego ma czas. Na Boga, zjedź 

background image

wreszcie  z  tego  awaryjnego  pasa!  Prowadzisz  jak 
stara baba. 
-  Nieprawda!  Ty,  zdaje  się,  w  ogóle  nie  potrafisz 
jeździć? Więc możesz się wypchać, Bridget Hogan! 
Ja tu rządzę. 
- Jezusie, Mario, Józefie święty! - Bridget chwyciła 
się za głowę. - W co ja się wpakowałam? 
-  Jeśli  mnie  pamięć  nie  myli,  chodzi  tu  o  twoją 
córkę,  więc  nie  traktuj  mnie  z  góry.  To  krew  z 
twojej krwi wpuściła nas w te maliny. 
-  Boże  jedyny,  to  wszystko  przez  MTV. 
Zdemoralizowali  całe  pokolenie.  Maureen,  jedź 
może trochę szybciej. Ten facet, który właśnie nas 
wyprzedził, pokazywał jakieś nieprzyzwoite gesty. 
-  Chodzi  ci  o  to,  że  pokazał  mi  palec.  Dlaczego 
sądzisz, że to wulgarne? 
Bridget popatrzyła krytycznie na towarzyszkę. 
-  Wierz  mi,  Maureen.  Taki  gest  jest  wulgarny.  Z 
pewnością  nie  było  to  pozdrowienie  ani  wyraz 
uznania  dla  twojej  jazdy.  Co  innego  kciuk,  co 
innego środkowy palec. I nie tak 
  
blisko  tej  bariery,  na  Boga!  -  Bridget  zacisnęła 
pięści i zamknęła oczy. 
- Ucisz się wreszcie, ty ropucho! Stale wrzeszczysz 
i mnie pouczasz! 
- Mówiłaś, że umiesz prowadzić. 

background image

- Przecież prowadzę! 
-  Jezu  słodki,  zginiemy  w  tym  blaszanym  pudle. 
Umrę  przez  tę  samą  babę,  która  zrujnowała  mi 
życie. Uwzięła się na mnie. A wszystko z powodu 
drobnego incydentu z lampą kwarcową. 

Drobnego  incydentu?  Miałam  poparzenia 

drugiego stopnia! Strupy na nosie! 
- Musiałaś źle użyć tego płynu. 
- Sam płyn był zły, dobrze o tym wiedziałaś! 
- Nie wiedziałam. 
- Wiedziałaś. 
- Nie. 
- Kłamczucha, kłamczucha... 
- Nic nie słyszę - Bridget zatkała sobie uszy. 
- A mnie nic nie obchodzą twoje strachy. - Maureen 
pokazała jej język. 
Zapadło  milczenie.  Jechali  w  ciszy  jakiś  czas,  w 
końcu pani O’Malley przypomniała sobie, że tylko 
Bridget zna drogę. 
- Zamierzasz powiedzieć mi, gdzie mam skręcić? 
- Po prawej stronie powinien być zagajnik... 
- Ale nie jesteś pewna, co? Polujemy na dzikie gęsi, 
ale nie masz bladego pojęcia, gdzie ich szukać! 
- Po prostu... nie jestem pewna. 
-  Powinnam  ukręcić  ci  łeb,  Bridget  Hogan!  - 
Odwróciła się w stronę towarzyszki. 
- Na Boga, nie zdejmuj rąk z kierownicy! 

background image

Maureen  zachichotała  z  satysfakcją  i  chwyciła  z 
powrotem 

za 

kółko. 

Przyspieszyła 

do 

siedemdziesiątki,  żeby  zwiększyć  atmosferę  grozy, 
i powiedziała: 
- Przestraszyłam cię, no nie? 
-  Och,  widziałam  już  moją  matkę  zstępującą  z 
niebios  na  moje  spotkanie,  perłowe  wrota  i  brodę 
świętego Piotra... 

No  dobrze.  Dość  tego.  Pilnuj  zjazdu, 

jakiegokolwiek.  Mam  dość  tej  autostrady  i  tych 
wyścigowych kierowców. 
-  Oni  też  mają  ciebie  szczerze  dosyć  -  zamruczała 
Bridget.  -  O!  Tam!  To  chyba  ten  właściwy!  Jest  i 
zagajnik. 
-  Minęliśmy  już  z  dziesięć  takich  zjazdów, 
wszystkie były podobne jak ziarnka grochu. 
- Zjedź tym zjazdem, Maureen. 
-  Niech  ci  będzie.  Pewnie  wylądujemy  na  jakimś 
pastwisku,  ale  skręcam.  -  Wykonała  szeroki  łuk.  Z 
tyłu rozległ się pisk hamulców innego samochodu. 
-  Uważaj!  Omal  na  kogoś  nie  wpadłaś!  Nie  bierz 
tak zakrętów! 
Maureen była przerażona, ale za nic nie chciała dać 
tego po sobie poznać. 
-  O  co  ci  chodzi?  Nie  widziałaś  tych  napisów  na 
tyłach  ciężarówek?  „Uważaj  na  zakrętach. 
Zachowaj odstęp". 

background image

- Maureen, my nie jedziemy ciężarówką. 
- Wiem, ale następnym razem przyczepię sobie taki 
napis do zderzaka. 
-  Nie  będzie  żadnego  następnego  razu!  Stanowisz 
zagrożenie na drodze. 
-  E,  bez  przesady.  -  Maureen  uśmiechnęła  się 
diabolicznie.  -  A  poza  tym  zaczyna  mi  się  to 
podobać. 
 
Daniel smażył nową porcję jajecznicy na bekonie, a 
Rose  siedziała  przy  kuchennym  stole,  popijała 
kawę,  obserwowała  kochanka  i  drapała  Paddy'ego 
za uchem. 
-  Nie  pamiętam,  kiedy  byłam  taka  szczęśliwa  - 
wyznała. 
-  Z  powodu  tego,  że  robię  ci  śniadanie  i  lubię 
gotować?  -  zażartował.  -  To  samoobrona. 
Większość  kobiet,  które  znałem,  nie  dałaby  się 
zaciągnąć do kuchni, a ja lubię domowe jedzenie. 
Nałożył  na  talerze  bekon,  jajka,  bułeczki 
posmarowane masłem. Usiadł naprzeciw Rose. 
-  Wygląda  wspaniale  -  pochwaliła  go.  -  Już  raz 
zawiodłeś  się  na  moich  talentach  kulinarnych, 
prawda?  -  spytała,  wspominając  stew  doprawiony 
srebrną nitką. 
-  Co  innego  talenty  kulinarne,  co  innego  twój 
wygląd. 

background image

- Aha, po prostu chciałeś pójść ze mną do łóżka? 
- No pewnie! Przyznaj, że ty myślałaś tak samo. 
-  Przyznaję.  -  Kiwnęła  głową  i  schowała  twarz  w 
dłoniach.  Tak,  chciała  wykorzystać  Daniela. 
Pragnęła  tylko  dziecka,  swojego  dziecka,  nie  ich. 
To  był  kretyński  pomysł.  Chciała  mu  o  tym 
powiedzieć,  lecz  zawahała  się  w  ostatniej  chwili. 
Jak  zareaguje  na  tę  wieść?  Czy  nie  zerwie  się  ta 
delikatna więź, która powstała pomiędzy nimi? 
- Jeśli chodzi o seks, było cudownie - zaczęła. - Ale 
teraz... 
- .. .chodzi o coś więcej - dokończył za nią. 
- No właśnie. - Spojrzała mu w oczy. Nachylił się i 
pocałował ją w usta. 
- Pogadamy jeszcze na ten temat. Teraz bierzmy się 
za śniadanie póki ciepłe. 
Tak,  muszą  koniecznie  porozmawiać,  jeszcze  dziś, 
pomyślała Rose i uniosła widelec do ust. Już miała 
skosztować  cudownie  pachnącej  jajecznicy,  gdy  w 
ostatniej chwili coś ją powstrzymało. 
- Daniel,  czy słyszysz to, co ja? Syrena. Chyba się 
zbliża. 
-  Pewnie  stary  Tim  ściga  jakiegoś  zbrodniarza, 
który  jechał  o  dziesięć  kilometrów  za  szybko. 
Nieważne, jedzmy. 
- Czekaj, to rzeczywiście coraz bliżej. 
-  Mhm,  pewnie  na  tej  drodze  przecinającej  twoją 

background image

ścieżkę... 
  
Na  potężniejący  dźwięk  syreny  nałożył  się 
przeraźliwy  klakson.  Rose  i  Daniel  spojrzeli  po 
sobie  i  pobiegli  do  saloniku,  żeby  wyjrzeć  przez 
okno  na  plac  przed  domem.  Właśnie  wjeżdżał  nań 
zielony pontiak, a za nim  policyjny wóz patrolowy 
z  włączoną  syreną  i  błyskającym  światłem  na 
dachu. 
- O Boże... 
- Wiesz, co to za auto? 
-  Niestety.  -  Odparł  i  skrzywił  się,  widząc,  jak 
pontiak  uderza  w  tylny  zderzak  jego  zaparkowanej 
toyoty. - Przyjechała moja mamusia. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

Kiedy  otworzyły  się  drzwi  po  stronie  pasażera, 
Rose jęknęła ze zgrozą. 
- Moja też. 
- No i Tim. Wiedziałem, że zawsze mogę na niego 
liczyć. 
-  Daniel  ruszył  ku  drzwiom.  -  Boże,  mogła  się 
zabić.  Nie  mówiąc  już  o  twojej  matce  i  tysiącach 
innych osób. 
- Nie wiedziałem, że Maureen umie prowadzić. 
- Czy ktoś mówił, że umie? Widziałaś, co zrobiła z 
moim  wozem?  -  Pokręcił  głową.  -  Zawsze  miała 
kłopoty z odróżnieniem hamulca od gazu. 
- Ale jak one nas tu znalazły? Nie, to nie może być 
prawda. 
-  Spójrz  na  jaśniejsze  strony  tego  wydarzenia  - 
rzucił Daniel przez ramię. - Tim prawdopodobnie je 
aresztuje. Zdaje się, że próbowały mu uciec. 
- Och, Daniel! Nie możemy na to pozwolić! 
- Możemy nie  mieć wyboru. Cholera, ciekawe, jak 
wygląda  to  twoje  śliczne  miasteczko  po  tym,  jak 
moja matka przejechała przez nie swym ogromnym 
pontiakiem. Poczekaj! 
-  Daniel  zatrzymał  się  tak  gwałtownie,  że  Rose 
wpadła  na  niego.  -  Widzisz?  Odkłada  na  bok 
bloczek  z  mandatami!  Niech  to  jasny  gwint! 
Wyłgała  się  od  płacenia!  Chyba  będę  musiał 

background image

poważnie porozmawiać z Timmym. 
-  Chcesz  go  namówić,  żeby  jednak  wlepił  jej 
mandat? 
-  Do  diabła,  nie.  Mam  zamiar  oprotestować  mój 
własny. 
-  Poczekaj  -  Rose  zniżyła  głos.  -  Mamy  teraz 
większe  problemy  niż  twój  mandat.  Zachowujmy 
się  wobec  nich  przyjaźnie,  jakbyśmy  byli  wielce 
radzi  widzieć  je  u  siebie,  w  towarzystwie  Tima, 
oczywiście. 
-  Mam  udawać,  że  się  cieszę?  Z  czego?  Z  tego,  że 
moja  matka  postanowiła  mnie  nakryć  jak 
piętnastolatka, 

została 

piratem 

drogowym, 

rozwaliła mi zderzak, a teraz korumpuje uczciwego 
funkcjonariusza? 
- Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy się wściekać. 
- Będę się wściekać! 
- Proszę, nie. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, 
o co naprawdę im chodzi. 
- No dobrze - westchnął ciężko. - Ale robię to tylko 
dla ciebie, Rose. Pamiętaj. 
- Pójdę pierwsza. Mamo! - Rose wyszła na podjazd. 
-  O,  jest  i  pani  O’Malley!  Jak  miło  was  widzieć! 
Ach, Tim! świetnie, że jesteś! Co cię sprowadza? 
-  Pomyślałem,  że  odstawię  te  panie  do  celu  ich 
podróży. Teraz zza pleców Rose wystąpił Daniel. 
-  Rzeczywiście  potraktowałeś  je  po  królewsku: 

background image

światła,  syrena...  Typowa  eskorta  tak  nie  wygląda, 
Tim. 
-  No...  -  Tim  spiekł  raka.  -  Tak  szczerze,  to 
chciałem je zatrzymać, ale chyba nie bardzo miały 
na to ochotę. 
-  Mamo  -  Daniel  zwrócił  się  do  matki  ze 
zdumieniem.  -  Usiłowałaś  uciec  przed  wozem 
policyjnym? 
-  Nie  tylko  usiłowałam.  Zrobiłam  to!  -  W  oczach 
Maureen  zapalił  się  szatański  ognik.  -  Patrick 
zawsze  uwielbiał  ten  pojazd.  Teraz  mu  się  nie 
dziwię.  Ale  nie  przejmuj  się,  synku.  Wszystko  już 
wyjaśniłam.  Widzisz,  gdyby  nie  twój  ojciec, 
posterunkowego Tima nie byłoby na świecie, 
Bridget trzepnęła ją po ręce. 
-  Na  miłość  boską,  Maureen!  To  brzmi  tak,  jakby 
Patrick kręcił się koło jego matki. 
-  Mój  Patrick?  Nigdy  w  życiu!  Jeśli  nie  wiecie,  to 
powiem wam, kochani, że mój Patrick, świeć Panie 
nad  jego  duszą,  otrzymał  kulę  przeznaczoną  dla 
ojca  Tima.  Ot,  i  cała  historia.  Opowiedziałam  ją 
posterunkowemu,  a  on  oczywiście  odmówił 
wypisania mandatu wdowie po Patricku O’Malleyu. 
-  A  jakie  to  przywileje  przysługują  potomkowi 
Patricka O’Malley'a, panie posterunkowy? - zapytał 
Daniel. - Mnie wypisałeś mandat. 
-  To  prawda.  Ale  wtedy  nie  znałem  jeszcze  tej 

background image

historii.  Słyszałem,  że  ktoś  kiedyś  ocalił  życie 
mojemu tacie, ale nie wiedziałem kto. Teraz wiem. 
-  Więc  jak  będzie  z  moim  mandatem?  -  spytał 
Daniel. 
- Przykro mi, stary, już się rozliczyłem. Jeśli chcesz 
pójść  do  wydziału  komunikacji,  może  coś  uda  się 
załatwić... 
-  Mniejsza  z  tym.  -  Daniel  machnął  ręką.  -  Moje 
pieniądze przydadzą się naszemu państwu. 
-  No  właśnie.  Pani  O’Malley  powiedziała,  że 
zatroszczysz się o naprawę szkód. 
- Chodzi ci o  mój samochód?  - Daniel udał, że nie 
rozumie aluzji. 
- Nie, skąd. Jest na przykład taka tablica powitalna 
przy wjeździe do miasta, a właściwie była, bo teraz 
to tylko kupa drewna na podpałkę. Albo parę tych 
donic, które stoją na chodniku przy Main Street... 
- Jechała po chodniku? 
-  Bridget  mnie  zdekoncentrowała  -  pospieszyła  z 
wyjaśnieniami Maureen. - Darła się jak wiedźma. 
- Bo jechałaś prosto na ten pomnik! 
- Ja zapłacę za tę tablicę - zaoferowała się Rose. 
-  Nie,  nie  zrobisz  tego.  -  Daniel  spojrzał  na  nią 
dziewczynę ostrzegawczo. - To  moja matka i  moje 
rachunki do wyrównania. 
-  Ale  to  spory  wydatek.  Powinieneś  dać  sobie 
spokój z tym twoim... 

background image

-  A  ja  myślę,  że  to  ty  powinnaś  dać  sobie  z  tym 
spokój  -  powiedział  spokojnie,  lecz  Rose  wyczuła, 
co  kryje  się  pod  tym  na  pozór  spokojnym 
stwierdzeniem,  i  uznała,  że  pora  się  wycofać.  To 
był  czuły  punkt,  a  teraz,  jak  jeszcze  nigdy  do  tej 
pory,  musieli  trzymać  się  razem.  -  Okay.  Oszacuj 
koszty - Daniel zwrócił się do Tima. - Niedługo się 
z tobą skontaktuję. 
-  Świetnie.  No  to  na  razie.  -  Tim  zasalutował  i 
odjechał. 
-  Mamo!  Co  ty  sobie  wyobrażasz?  -  Daniel 
doskoczył  do  matki,  gdy  zostali  w  czwórkę.  - 
Mogłaś zginąć! 
-  Obie  o  mało  nie  zginęłyśmy!  -  wtrąciła  Bridget. 
Odpowiedź  Maureen  zaskoczyła  wszystkich, 
łącznie z nią samą. 
-  Mój  wnuk  nie  będzie  bękartem!  -  oznajmiła  i 
dumnie  zadarła  głowę.  -  Dopóki  żyję,  do  tego  nie 
dopuszczę! 
Żołądek  Rose  ścisnął  się  ze  strachu.  Spojrzała  na 
matkę i miała już pewność: Bridget ją wydała. 
- Jaki wnuk? Jakim bękartem? O czym ty, na Boga, 
mówisz? 
-  Oj,  synku,  synku...  -  Pani  O’Malley  spojrzała  na 
niego  karcąco.  -  Nie  mogłam  uwierzyć,  że 
zgodziłeś  się  wziąć  udział  w  takim  grzesznym 
przedsięwzięciu.  Danielu  Patricku  O’Malley,  to 

background image

skandal, że mogłeś w ogóle o tym pomyśleć. Kiedy 
jednak stwierdziłam, że okłamałeś mnie co do tego 
weekendu,  nie  mogę  być  już  niczego  pewna.  Ta 
bezwstydna  kobieta  mogła  cię  do  tego  namówić.  - 
Wycelowała palec w Rose. 
Bridget złapała Maureen za ramię. 
-  Nie  nazywaj  mojej  córki  „bezwstydną  kobietą"! 
To  ty jesteś bezwstydna, uganiając się  jak rajfurka 
za żoną dla swego synalka! 
-  Zaraz,  zaraz...  -  Daniel  usiłował  się  wtrącić,  - 
Może  powiecie  wreszcie,  o  co,  do  cholery,  tu 
chodzi? 
Jednak  Maureen  nie  zwracała  uwagi  na  jego 
wyraźne zmieszanie. 
- Myślałam, że to porządna irlandzka dziewczyna - 
zaczęła biadolić, 
- Jest porządna! 
- Porządna? To zwykła... - nie dokończyła, bowiem 
w  tym  samym  momencie  Bridget  wymierzyła  jej 
policzek. 
-  Mamo!  -  Rose  rzuciła  się  z  przerażeniem  ku 
swojej rodzicielce. 
- Puść mnie! Zaraz jej... 
-  Prędzej  ja  tobie!  Masz  ochotę  na  rozróbę?  - 
Maureen zamierzyła się na rywalkę. 
Na szczęście w ostatniej chwili chwycił ją Daniel, a 
Rose przytrzymała Bridget. 

background image

-  Więc  zgodziłeś  się  dać  jej  to  dziecko,  nie  biorąc 
ślubu? 
-  Maureen  dyszała  ciężko.  -  Synu...  -  jęknęła 
boleśnie. 
-  Posłuchaj,  mamo,  tego  już  za  wiele.  -  Daniel 
zrobił  surową  minę.  -  Nie  wiem,  o  czym  mówisz, 
ale... 
-  Co,  nie  wyjawiła  ci  swojego  planu?  Nie  szkodzi, 
Bridget  była  tak  dobra,  że  o  wszystkim  mnie 
poinformowała. Rose nie chce męża, ale chce mieć 
dziecko,  rozumiesz?  Zostałeś  wybrany  na  ojca,  a 
raczej na byka rozpłodowego! 
-  Nie  wierzę.  Ona  nie  mogłaby  wymyśleć  czegoś 
takiego.  Rose  usłyszała  te  słowa  i  poczuła  się  tak, 
jakby pękło jej serce. 
-  To  sam  ją  spytaj  -  podpowiedziała  Maureen. 
Daniel uwolnił matkę, zmieszany spojrzał na Rose. 
- Wiem, że jej się wszystko pomieszało, ale... 
- Nie wszystko - odezwała się Rose cichym głosem. 
Spojrzała  na  niego  błagalnie,  jakby  prosiła  o 
wyrozumiałość.  -  Od  pewnego  czasu  szukam 
mężczyzny,  który  mógłby  zostać  ojcem  mojego 
dziecka. Nie chciałam za niego wychodzić. Ani za 
nikogo  innego.  Nie  myślałam  o  banku  i 
anonimowym dawcy, bo pragnęłam... bo szukałam 
kogoś... kto mógłby... 
- Odwaga opuściła ją nagle, Rose odwróciła wzrok. 

background image

-  Kto  mógłby  co?  -  w  głosie  Daniela  znać  było 
napięcie. 
-  Kto  zgodziłby  się  dać  życie  mojemu  dziecku  bez 
dalszych zobowiązań. 
Daniel  wyglądał  tak,  jakby  dowiedział  się,  że  za 
pięć  minut  nastąpi  koniec  świata  i  rozpocznie  się 
sąd ostateczny. 
- I uznałaś, że właśnie ja na to pójdę? 
-  Ja...  zanim  naprawdę  cię  poznałam...  sądziłam... 
Ale  od  chwili  kiedy  zrozumiałam,  jakim  jesteś 
człowiekiem...  Daniel,  ten  weekend  sprawił,  że 
przemyślałam wszystko od nowa! Teraz nic takiego 
nie przyszłoby mi już do głowy. Przenigdy! To był 
kretyński pomysł! Wstydzę się go! 
-  Tak?  A  kiedy  zmieniłaś  zdanie?  -  spytał  cicho.  - 
Bądź dokładna. I szczera. 
- W pewnej chwili... wczoraj... w pewnej chwili. 
- Zanim wykąpaliśmy St. Paddy'ego? Czy później? 
- Później. - Spuściła głowę. 
-  Rozumiem.  Jakie  to  wygodne.  Zmieniłaś  zdanie, 
jak  już  dostałaś  to,  czego  chciałaś.  Tylko  tyle  dla 
ciebie znaczyłem, prawda? 
-  Nie!  -  Twarz  Rose  płonęła.  -  Daniel,  proszę,  nie 
mówmy o tym w obecności naszych matek! 
-  Tak  nowocześnie  myśląca  osoba  nie  powinna 
czuć  się  skrępowana  tym  tematem  -  odparł 
chłodnym tonem. 

background image

Rose zrozumiała, że to koniec. Już nigdy nie uda jej 
się go przekonać. Oszukała go, a on więcej jej nie 
uwierzy. Jest zgubiona, ostatecznie zgubiona. 
- Chwileczkę, moi drodzy - odezwała się Bridget. - 
Jesteśmy tu, by zażądać od was ślubu. Niechże nasz 
wnuk urodzi się w przyzwoitym domu. 
-  Tak.  Mimo  fatalnych  stosunków  między  nami, 
odłożymy spory na bok - dodała Maureen. 
-  Cóż  przykro  mi,  że  zawiodę  dwie  tak  pobożne 
niewiasty.  Zdaję  sobie  sprawę,  jak  to  jest  dla  was 
ważne, drogie mamy, ale musicie mi wybaczyć. Dla 
mnie  sprawa  nie  podlega  dyskusji.  Zostałem 
wykorzystany  i...  -  nie  dokończył.  -  Słabo  mi  się 
robi  -  zwrócił  się  do  Rose  -  kiedy  pomyślę,  jak 
starannie to wszystko przygotowałaś. 
- Daniel, proszę cię. Nie... 
-  Koniec  dyskusji.  Masz  to,  czego  chciałaś.  Bez 
żadnych  zobowiązań.  Nie  policzę  ci  nawet  za 
wyjątkowo dobry materiał genetyczny. 
Kwadrans później Daniel odjechał ze swoją matką. 
Ustalili  z  Rose,  że  ona  zawiezie  Bridget  do  miasta 
jego  toyotą,  a  potem  odstawi  mu  wóz  pod  dom  i 
wróci do siebie taksówką. Nie zaproponował, żeby 
wstąpiła.  Nie  mówił  też  nic  o  spotkaniu  w 
jakimkolwiek innym terminie. 
Rose  najzwyczajniej  w  świecie  ryczała.  Matka 
próbowała  ją  pocieszać,  w  końcu  jednak  zaczęła 

background image

pochlipywać  razem  z  córką.  St.  Paddy  siedział 
między nimi i przestraszony spoglądał to na jedno, 
to na drugie zalane łzami oblicze. 
-  Muszę  przestać  -  stwierdziła  Rose,  wycierając 
zaczerwieniony nos. - Wystraszymy St. Paddy'ego. 
-  Psa?  A  co  z  twoją  biedną  matką?  Jestem 
kompletnym  wrakiem!  Więc  ty  rzeczywiście  go 
kochasz? 
- Kocham - chlipnęła Rose. 
- I gdybyśmy tu nie przyjechały i nie wygadały się, 
to umówilibyście się na następną randkę? 
- Nie wiem tego na pewno, ale... ale... ale wszystko 
szło w tym kierun... ku... uuu... - Rose znów ukryła 
twarz  w  dłoniach.  -  Och,  mamo,  on  jest  dokładnie 
taki,  jakiego  szukałam.  Nie  chciałam  małżeństwa, 
pamiętasz?  A  on...  a  on  odmienił  moje  poglądy. 
Tylko jemu się to udało. A teraz... 
-  To  wszystko  moja  wina.  Gdybym  nie  wtykała  w 
to swojego nosa, wszystko by się ułożyło. 
-  Nie  obwiniaj  się.  To  ja  powinnam  była  wyjawić 
mu  prawdę.  Też  byłby  zły,  ale  może  potrafiłabym 
go  przekonać.  Tacy  mężczyźni  nienawidzą  takich 
układów... I właśnie dlatego tak go kocham! Już nie 
chcę być samotną matką! Bridget położyła rękę na 
dłoni córki. 
-  Widzisz,  dziecko,  mnie  się  nie  udało  znaleźć 
dobrego  męża,  ale  to  nie  znaczy,  że  tobie  się  nie 

background image

powiedzie. 
-  Już  przepadło.  Nie  wyobrażam  sobie,  żeby  było 
wielu podobnych do Daniela. 
- A czy on cię kocha? - Bridget ścisnęła rękę córki. 
-  Zaczynał  kochać,  jestem  tego  pewna.  Ale  teraz 
prędko mu przejdzie. A ja... nawet nie chcę myśleć, 
jakie ma teraz o mnie wyobrażenie. 
- Rose, muszę cię o coś zapytać. - Bridget zawahała 
się. - Tam na podwórku, podczas waszej rozmowy, 
on  powiedział...  Spytam  wprost:  czy  mogłaś  zajść 
w ciążę? 
W Rose drgnęła jakaś radosna struna, lecz zaraz na 
powrót ogarnęło ją przygnębienie. 
-  Nie  sądzę.  To  byłoby  cudowne,  ale...  -  urwała, 
zaraz  jednak  postanowiła  dokończyć  tę  kwestię. 
Skoro matka miała odwagę zapytać, ona musi mieć 
odwagę  odpowiedzieć.  -  Tylko  raz  kochaliśmy  się 
bez  zabezpieczenia.  To  musiałby  być  wyjątkowy 
traf. 
-  Albo  Irlandczyk.  Dziewczyna  roześmiała  się 
przez łzy. 
- On powiedział to samo. 
-  Wiesz  co?  Sądzę,  że  powinnaś  się  z  nim 
skontaktować,  kiedy  tylko  wrócimy  do  miasta. 
Przekonaj go, że nie chodziło ci tylko o jedną noc. 
-  Nie.  Już  mi  nie  uwierzy.  Nie  mogę  do  niego 
zadzwonić. 

background image

-  Uparta  irlandzka  gadka.  Rose  uśmiechnęła  się 
przez łzy. 
- Wiem, że tylko w połowie jestem Irlandką, ale to 
chyba jest większa połowa. 
- To może ja zadzwonię? 
-  Nie!  Nawet  o  tym  nie  myśl,  mamo!  Musisz  mi 
przyrzec,  że  będziesz  trzymała  się  od  niego  z 
daleka. 
- Ale... 
- Nic nie kombinuj! Przyrzeknij! 
- W porządku. Przyrzekam. 
 
Cisza  w  aucie  była  nie  do  zniesienia.  Daniel  i 
Maureen  zamienili  ze  sobą  słowo  jedynie  wtedy, 
gdy  musieli  zatrzymać  się  na  stacji  benzynowej. 
Zapytał matki, czy chce się odświeżyć. Odmówiła. 
Wyjechali  ze  stacji,  wrócili  na  autostradę.  Daniel 
włączył  radio,  ale  na  wszystkich  pasmach 
nadawano piosenki o miłości. Cholera, nie były mu 
teraz do niczego potrzebne. 
-  Powinieneś  się  cieszyć,  że  wreszcie  poznałeś 
prawdę - Maureen zdobyła się w końcu na otwarcie 
ust. 
- Jasne. 
- Nie mogłam pozwolić, żebyś wpakował siew taki 
układ. 
- Rozumiem. 

background image

- Daniel? - Spojrzała na niego uważnie. - Co miałeś 
na myśli, mówiąc, że dostała to, czego chciała. 
- Nic. 
-  Czy  ona  może  być  z  tobą  w  ciąży?  Och,  Boże, 
gdyby tak było! 
- Prawdopodobnie nie. 
- Ale jest jakaś szansa? 
- Nie sądzę. 
-  Nie  owijaj  w  bawełnę.  Jest  taka  możliwość  czy 
nie?  Znam  się  na  tym.  Możesz  mówić  zupełnie 
otwarcie.  Czytałam,  że  te  z  baranich  jelit  są  mniej 
skuteczne  od  lateksowych.  Wiesz,  o  czym  mówię, 
prawda? Więc jak było? 
Daniel  wydął  policzki.  Wpierw  dowiaduje  się,  że 
Rose  potraktowała  go  jak  bank  spermy,  a  teraz 
matka  zamierza  dyskutować  o  stosowanych  przez 
niego prezerwatywach. Był u kresu wytrzymałości. 
- Daniel? No powiedz, proszę. 
-  Wiesz  co,  mamo?  Nie  będziemy  ciągnąć  tej 
rozmowy. Ani teraz, ani w przyszłości. Cokolwiek 
zaszło pomiędzy nami, to wyłącznie sprawa Rose i 
moja.  Już  kiedyś  cię  prosiłem,  żebyś  trzymała  się 
od tego z daleka. 
-  Synku,  trzymasz  tę  kierownicę,  jakbyś  chciał 
przełamać  ją  na  pół.  Zakochałeś  się  w  tej 
dziewczynie, prawda? 
- Mamo! 

background image

- W porządku. Sama wiem. Wsiąkłeś po uszy. 

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

Wtorek, w samo południe, Statua Wolności. 
Bądź w muzeum. Koło nogi. 
B.H.K 
Był wtorkowy poranek. Po wejściu na pokład statku 
spacerowego  Maureen  jeszcze  raz  przeczytała 
zapisaną  na  karteczce  wiadomość.  Obiecała 
Danielowi nie wtrącać się jego sprawy, ale skoro 
tak  już  się  złożyło,  że  ma  spotkać  się  z  Bridget,  a 
tamta  poruszy  temat  dzieci,  to  przecież  nie-
grzecznie  byłoby  nie  odezwać  się  do  niej  ani 
słowem. 
Po  kilkunastu  minutach  żeglugi  statek  przybił  do 
stóp  gigantycznej  figury  wznoszącej  pochodnię  ku 
niebu. Maureen przepchnęła się przez tłum, poczuła 
na  twarzy  powiew  wiatru.  Wiedziała  dokładnie,  o 
jakie miejsce chodziło Bridget. Wewnątrz budynku 
znajdowała się ogromna lewa stopa posągu, replika 
oryginału tej samej wielkości. Tyle że tutaj mosiądz 
był wypolerowany i nie pokrywała go patyna. 
Maureen rozejrzała się w poszukiwaniu matki Rose 
i  natychmiast  dostrzegła  ją  obok  wielkiego  palca  u 
nogi. 
- Więc jednak przyszłaś - odezwała się Bridget. 
-  Oczywiście,  że  przyszłam.  Coś  z  tym  trzeba 
zrobić. 
-  No  właśnie.  Ze  względu  na  nasze  dzieci,  no  i 

background image

ewentualnie na wnuka. 
- Rzeczywiście myślisz, że Rose jest przy nadziei? - 
Maureen chwyciła się za serce. 
- Kochali się bez prezerwatywy, jeden raz, wiem to 
na pewno - Bridget wyszeptała jej sekret prosto do 
ucha. 
- Jak to bez prezerwatywy! 
-  Ciii...  -  Bridget  zatkała  jej  usta.  -  Jezusie,  Mario, 
Józefie  Święty!  To  miało  być  tylko  do  twojej 
wiadomości, a ty wrzeszczysz na całe gardło. 
- Wcale nie wrzeszczę! - Maureen odepchnęła rękę 
Bridget. 
-  A  właśnie,  że  tak!  -  głos  Bridget  załamał  się 
dziwnie.  Pani  O’Malley  spojrzała  na  nią  uważnie  i 
uświadomiła  sobie,  że  dawna  przyjaciółka  robi 
wszystko, 

żeby 

nie 

parsknąć 

śmiechem. 

Uśmiechnęła  się  i  po  chwili  sama  zaczęła 
chichotać. 
Chwilę później obie rechotały donośnie, podpierały 
się  pod  boki,  a  łzy  płynęły  po  ich  policzkach 
strumieniami. 
- Och, och... Nikt mnie jeszcze tak nie rozśmieszył, 
odkąd wyjechałam z Irlandii - wykrztusiła wreszcie 
Bridget,  ocierając  oczy.  -  „Jak  to  bez 
prezerwatywy!" - sparodiowała słowa Maureen. 
Znów zaniosły się śmiechem. 
-  To  były  świetne  czasy  -  powiedziała  Maureen, 

background image

która tym razem pierwsza doszła do siebie. 
- Tak... Może powinnyśmy zapomnieć o tej Róży z 
Tralee? 
- To dobry pomysł. 
- Mamy teraz co innego na głowie. Trzeba sprawić, 
żeby Daniel i Rose znów się zeszli. 
-  To  nie  będzie  łatwe.  Daniel  jest  upartym 
Irlandczykiem. 
-  A  Rose  to  uparta  Irlandka.  Ale  obmyśliłam 
pewien  plan.  W  czasie  parady  z  okazji  Dnia 
świętego  Patryka  Rose  będzie  jechała  kabrioletem. 
Wynajął  ją  jeden  z  browarów,  bo  wygląda,  jakby 
urodziła się na Zielonej Wyspie. 
-  Rozumiem.  A  Daniel  będzie  miał  służbę 
patrolową. Też tam będzie. 
- Bystra jesteś. Najlepiej byłoby, gdyby znalazł się 
tuż  przy  trasie  pochodu.  Dowiedz  się,  kto  nimi 
dowodzi,  a  ja  nakłonię  Cecila,  żeby  wykonał  parę 
telefonów i załatwił sprawę. 
- Cecila? Twojego męża? 
-  Mojego  byłego  męża.  Zna  wielu  ludzi  na 
wysokich stanowiskach w tym  mieście. Chociaż to 
angol,  to  na  pewno  by  nie  chciał,  żeby  jego  córka 
urodziła  nieślubne  dziecko.  Jestem  pewna,  że 
pomoże zastawić nam te sidła. 
-  Wiesz,  że  oni  mogą  nas  zabić  za  następną 
interwencję? 

background image

-  Wiem.  Ale  ty,  Maureen,  jesteś  gotowa 
zaryzykować. 
-  Jeśli  ty  jesteś,  to  ja  też.  -  Wyciągnęła  dłoń, 
Bridget  zrobiła  to  samo.  Po  chwili  splotły  palce, 
zupełnie  jakby  ostatni  raz  robiły  to  wczoraj,  a  nie 
trzydzieści siedem lat temu. 
- Wszyscy za jednego! 
- Jeden za wszystkich! 
Maureen  odwróciła  oczy.  Nie  chciała,  żeby 
przyjaciółka widziała jej łzy. Zawsze wzruszała się 
bardziej niż Bridget. 
W  dzień  Świętego  Patryka  Rose  ubrała  się  w  ob-
cisły  zielony  kostium  z  kołnierzem  ze  sztucznego 
futra. Miała siedzieć w czasie parady na bagażniku 
samochodu,  na  zrolowanym  dachu,  wystawiona  na 
widok publiczny oraz podmuchy wiatru hulającego 
po Piątej Alei. 
Przygotowała  się  na  chłód.  Pod  żakiet  włożyła 
ciepłą koszulkę, lecz niestety nic nie mogła zrobić z 
nogami:  spódniczka  sięgała  ledwie  do  pół  uda, 
zgodnie  z  wymaganiami  przedstawiciela  firmy 
Hannigan, która ją wynajęła. Skoro decydują się już 
na dziewczynę ze wspaniałymi nogami - tłumaczyli 
- to nie będą ubierać jej w spodnie. 
Rose nie znosiła być traktowana jak przedmiot, lecz 
po  latach  pracy  w  tej  branży  potrafiła  ze  stoickim 
spokojem  przyjmować  tego  typu  uwagi.  Poza  tym 

background image

browar  Hannigan  płacił  tyle  za  jej  występ  na 
paradzie,  że  mogła  zgodzić  się  na  drobne 
niedogodności. 
Jeszcze  niedawno  ucieszyłaby  się  z  hojnego 
wynagrodzenia. Lubiła mieć pieniądze, bo uważała, 
że  pomogą  jej  wcielić  w  życie  ten  najważniejszy 
plan. Teraz plan legł w gruzach. Nie interesował jej 
już domek za miastem, coraz trudniej było rysować 
zabawne historyjki. Rose zobojętniała na wszystko 
Lata  praktyki  robiły  jednak  swoje.  Uśmiechała  się 
promiennie,  machała  do  tłumów  zgromadzonych 
wzdłuż  trasy  parady  i  była  dla  nich  zapewne 
uosobieniem  radości  i  szczęścia.  Zazdrościła 
ludziom  ciepłych  płaszczy  i  okryć.  Siedemnasty 
marca  okazał  się  najchłodniejszym  dniem  w  tym 
roku  w  Nowym  Jorku.  Tak  naprawdę  cierpiała 
jednak  nie  tylko  z  powodu  chłodnego  powietrza; 
także w jej sercu panował przenikliwy ziąb. 
Jak na ironię wydawało się jej, że zewsząd otaczają 
ją konne patrole. Jeden z oddziałów pilnował czoła 
pochodu, kiedy jeszcze byli na miejscu zbiórki, lecz 
nie  dostrzegła  wśród  policjantów  Daniela.  Więcej 
konnych  ustawiło  się  na  trasie  przemarszu,  żeby 
mieć oko na tłum. Rose przyglądała się każdemu z 
jeźdźców  bardzo  uważnie,  lecz  i  wśród  nich  nie 
wypatrzyła ukochanego. Może to i dobrze? I tak by 
ją zignorował, była o tym święcie przekonana. 

background image

Gdy  ogon  pochodu  dotarł  do  katedry  Świętego 
Patryka,  spojrzała  w  prawo  i  wtedy  go  dostrzegła. 
Ten zarys ramion, linia bioder... Siedział na koniu i 
prezentował  się  jeszcze  lepiej  niż  go  zapamiętała. 
Serce  dziewczyny  zaczęło  walić  jak  oszalałe,  nie 
miała  jednak  czasu,  by  kontemplować  widok 
Daniela,  bowiem  z  lewej  strony  dobiegł  ją  krzyk. 
Krzyk nazbyt dobrze znajomy. 
-  Maureen  Fiona!  Mogłam  się  tego  spodziewać! 
Zasłaniasz mi i psujesz całą przyjemność! 
Na  schodach  katedry  stała  jej  matka  i  próbowała 
zepchnąć w dół matkę Daniela. 
- Nie rozpychaj się, Bridget Hogan! To ty stoisz mi 
na drodze, stara wiedźmo! 
Ludzie śmiali się w głos, słuchając tej kłótni. Rose 
znów  spojrzała  na  Daniela.  Ciekawe,  jak  on 
zareaguje  na  to  zamieszanie.  Daniel  jednak  nie 
reagował. Tkwił jak posąg na koniu i przyglądał się 
paradzie,  całkowicie  ignorując  dwie  wariatki  na 
stopniach kościoła. 
Pochyliła się do przodu, jakby chciała w ten sposób 
przyspieszyć  przejazd  jej  pojazdu.  Jak  na  ironię 
cały orszak zatrzymał się w tym właśnie miejscu. 
-  Przyjechałaś  samochodem,  Maureen?  -  zawołała 
tymczasem  Bridget  tak  głośno,  że  słychać  ją  było 
pół  przecznicy  dalej.  -  Chyba  nie,  bo 
zaparkowałabyś na stopniach katedry, ty łamago! 

background image

-  Wiesz,  co  ja  na  to?  O,  zobacz!  -  pani  O’Malley 
wykonała  gest,  którego  nie  powstydziłby  się  łobuz 
wypuszczony z poprawczaka. 
Rose  odwróciła  wzrok  ze  wstydem,  myśląc 
jednocześnie,  jakie  piekło  musi  przeżywać  teraz 
Daniel. 
Kierowca kabrioletu odwrócił się ze śmiechem: 
-  Widzi  pani?  Niezłe  przedstawienie,  co  nie? 
Pewnie  te  dwie  Irlandki  popiły  sobie  piwa. 
Poczekajmy, może dadzą sobie po japie. 
Rose zesztywniała na  myśl, że  matki  mogą przejść 
do  rękoczynów.  Nie.  To  niemożliwe,  żeby 
wszczęły  burdę  na  schodach  katedry  Świętego 
Patryka... 
A jednak. 
-  Ja  ci  pokażę!  -  wrzasnęła  Bridget.  -  A  masz,  ty 
stara owco o siwym pysku! 
- Uważaj, bo nie trafisz, ślepa wiedźmo! 
- A właśnie że trafie! 
Zaczęły  wymieniać  ciosy,  a  rozochocony  tłum 
otoczył je wianuszkiem. 
-  Niech  pan  pozwoli  mi  wyjść  -  poleciła  Rose 
kierowcy.  -  Muszę  im  pomóc.  -  Zeszła  ze  swojego 
miejsca, 

przeklinając 

niewygodną 

krótką 

spódniczkę, 
- Hej, to nie twój interes, laluś. Zostaw to glinom. 
- Sama wiem lepiej. Chcę wyjść. 

background image

Z  poziomu  ulicy  nie  widziała  już  tak  dokładnie 
całej  sceny,  wystarczyło  jednak  kierować  się 
odgłosami  bójki  i  przekleństwami,  by  przecisnąć 
się do krewkich mamusiek. 
-  Natychmiast  przestańcie!  -  Przepchnęła  się  przez 
tłum gapiów i schwyciła matkę za rękę. - Mamo! 
Bridget nawet na nią nie spojrzała. 
- Nie ma mowy, córuś. Nie przestaniemy, zanim to 
się nie rozstrzygnie. 
- Mamo, przestań! - Rose chwyciła matkę w pasie i 
pociągnęła ze wszystkich sił. Na próżno. 
Kątem oka dostrzegła gniadą końską pierś torującą 
sobie  drogę  przez  tłum.  Po  chwili  z  wierzchowca 
zsiadł  Daniel  i  rozdzielił  kobiety  z  wprawą,  którą 
zaprezentował 

uprzednio 

domu 

Rose. 

Zadziwiające, ale tym razem obie panie usłuchały i 
trzymały  się  na  dystans.  Daniel  chciał  coś  powie-
dzieć,  ale  w  ostatniej  chwili  zrezygnował  i 
potrząsnął jedynie głową. 
O  dziwo,  Maureen  -  której  kapelusik  był 
przekrzywiony,  a  u  płaszcza  brakowało  dwóch 
guzików  -  nie  zmartwiła  się  pojawieniem  się 
rozjemcy.  Przeciwnie,  uśmiechnęła  się  do  niego  i 
przemówiła: 
- No, Daniel, nie stój tak, jakbyś zapomniał języka 
w  gębie.  Czas  pogadać  z  kobietą,  którą  kochasz. 
Zobacz, synku, jest tu Rose. 

background image

Rose krzyknęła i wlepiła spojrzenie w swoją matkę. 
-  To  było  ukartowane!  -  orzekła  oskarżycielskim 
tonem. 
Zgromadzeni ludzie parsknęli śmiechem, słysząc tę 
nowinę. 
- Trzeba było tak zrobić - odezwała się Maureen. - 
Oboje  jesteście  zbyt  uparci,  by  sami  się  umówić  i 
wyjaśnić sobie wszystko. 
Daniel spojrzał na Rose. Podszedł do niej i stanął z 
nią twarzą w twarz. 
- Pamiętasz? - spytała. - Powiedziałam, że je zabiję. 
Zrobię to i żaden sąd mnie za to nie skaże. 
-  Śmierć  to  dla  nich  za  mało.  Ja  bym  je  posłał  na 
tortury. 
-  Już  dość  nas  torturowaliście!  -  odezwała  się 
Maureen.  -  Teraz  koniec  dąsów,  bierzcie  ślub  i 
dawajcie  nam  szybko  tego  wnuka,  na  którego  tak 
czekamy. 
-  Tak,  ślub,  choćby  jutro!  -  zawtórowała  Bridget. 
Pod Rose ugięły się kolana. 
- To nie może być prawda. - Spojrzała na Daniela. - 
To chyba jakieś obce kobiety, które przebrały się za 
nasze matki. 
-  Hej,  koleś!  -  krzyknął  do  Daniela  ktoś  z  tłumu.  - 
Te  dwie  panie  zadały  sobie  mnóstwo  trudu,  żeby 
was  ze  sobą  spiknąć.  To  jak,  zamierzasz  się  teraz 
oświadczyć  tej  młodej  damie  czy  nie?  No,  dawaj! 

background image

Jest dziś święty Patryk czy nie? 
Tłum  przy  klasnął  i  zaczął  pogwizdywać  i 
pokrzykiwać dla dodania mu odwagi. 
-  Słuchaj,  Daniel,  ja...  -  Rose  próbowała  coś 
powiedzieć, jednak okrzyki były zbyt głośne. 
-  Nie  pozwól  mu  się  wykręcić!  -  Głos  Bridget 
okazał  się  wystarczająco  donośny,  by  mogła  go 
słyszeć.  -  Mówiłaś,  że  go  kochasz.  Maureen 
twierdzi,  że  z  wzajemnością.  Zmuś  go  po  prostu, 
żeby powiedział to na głos. 
-  Powiedz  jej!  Powiedz!  -  podchwycił  tłum.  - 
Powiedz, powiedz, powiedz! 
Rose ukryła twarz w dłoniach. 
Nagle  rozległ  się  policyjny  gwizdek  i  okrzyki 
umilkły. Daniel wyjął gwizdek z ponurą miną, Rose 
otworzyła  oczy.  Spodziewała  się,  że  powie  coś  w 
stylu:  „Proszę się  rozejść,  dość  tego zbiegowiska", 
lecz  on  po  chwili  uśmiechnął  się  i  zapytał 
donośnym głosem: 
-  Hej,  ludzie,  jak  człowiek  może  się  oświadczyć, 
kiedy robicie taki harmider? 
Tłum zgotował mu owację. 
Kiedy  na  powrót  ucichło,  odwrócił  się  do  niej, 
klęknął na jedno kolano i spytał: 
- Rose Erin Kingsford, czy wyjdziesz za mnie? 
- Ach, Maureen! - krzyknęła Bridget. - Oświadczył 
się jej na stopniach katedry Świętego Patryka! Czy 

background image

to nie wspaniałe? 
-  Wyjdziesz?  -  powtórzył  Daniel.  -  Kocham  cię  - 
powiedział  z  całym  przekonaniem.  -  Byłem 
zarozumiałym,  upartym  idiotą.  Wyjdź  za  mnie, 
Rosie. 
Oparła  się  o  niego,  jakby  bała  się,  że  bez  pomocy 
ukochanego upadnie na ziemię. 
- Wyjść za ciebie? - przemówiła wreszcie.  - Wyjść 
za  ciebie,  Danielu  Patricku  O’Malley,  to  dla  mnie 
zaszczyt. 
- Pocałuj ją teraz! - zakrzyknął ktoś z tłumu. 
-  Świetny  pomysł  -  zgodził  się  Daniel.  Stanął  na 
nogi i chwycił dziewczynę w objęcia. 
-  Daniel!  -  Rose  usiłowała  protestować.  -  Czy 
wolno ci robić to na służbie? 
-  Nie  wolno.  Ale  mamy  dziś  Dzień  świętego 
Patryka,  a  ja  jestem  Irlandczykiem.  Kochasz  mnie, 
Rosie? 
- Kocham, ty wariacie! 
I wtedy zrobił to, na co czekała od tak dawna. 

background image

EPILOG 

Bridget  i  Maureen  rzucały  monetą  i  wypadło,  że 
pokaz  przezroczy  z  podróży  do  Irlandii  odbędzie 
się u tej drugiej. 
-  Uważam,  że  powinnaś  powiesić  ten  irlandzki 
kalendarz  na  ścianie  koło  telefonu  -  oznajmiła 
Bridget, rozglądając się po mieszkaniu przyjaciółki. 
- Widziałabyś go w czasie każdej naszej rozmowy. 
Co  to?  Jeszcze  nie  oprawiłaś  tych  rysunków  z 
„New  Yorkera"?  Można  by  pomyśleć,  że  nie  ob-
chodzi  cię,  że  twoja  synowa  publikuje  w  takim 
prestiżowym piśmie. 
Maureen sprawdziła jagnięcy stew i dopiero potem 
odpowiedziała przyjaciółce. 
- Dobrze wiesz, dlaczego nie są oprawione. Wesele, 
nasza podróż do Irlandii, oczekiwanie na dziecko... 
Byłam  tak  zajęta,  że  nie  miałam  czasu,  żeby  się 
przeżegnać. 
-  To  dlatego,  że  nie  potrafisz  planować.  Gdybyś 
lepiej  rozłożyła  sobie  zajęcia,  to...  O!  Dzwonek! 
Już są! Projektor zainstalowany? 
-  Oczywiście,  ale  nie  mamy  za  dużo  slajdów  do 
pokazania. 
- To nie ja wrzuciłam rolkę filmu do guinnessa. 
- Nie, ale to ty zaczęłaś się kołysać, kiedy śpiewali 
„Irlandzką różę". Potrąciłaś mnie. 
- Nieprawda! 

background image

- Widzisz, jak się zachowujesz? Kłócisz się ze mną, 
a nasze biedne dzieci stoją za drzwiami. 
- To są twoje drzwi! Idź, wpuść ich, u Boga Ojca! 
Już  za  chwilę  Maureen  zajęta  była  oglądaniem 
synowej,  która  wyglądała,  jakby  połknęła  dynię. 
Przywitała się też z synem, który z kolei wyglądał, 
jakby  połknął  reflektor  -  taki  bił  od  niego  blask. 
Stew  dochodził  w  piekarniku,  Bridget  pokazywała 
slajdy z podróży. Maureen nawet nie usiłowała ich 
oglądać  -  większość  była  niedoświetlona.  Cóż 
jednak  z  tego,  skoro  na  przyszły  rok  zrobiły  sobie 
rezerwację na następną wycieczkę? 
- Wybraliście już w końcu imię? - spytała Maureen, 
gdy 

po 

kolacji 

zasiedli 

przy 

ulubionym 

czekoladowym deserze. 
Rose spojrzała na Daniela. 
-  Sama  możesz  im  powiedzieć  -  powiedział  i 
wzruszył  ramionami.  -  Przestańmy  się  wreszcie 
targować. 
- Co to? Czy sądzicie, że  mogłybyśmy nie zgodzić 
się  z  waszym  wyborem?  -  zapytała  Bridget  z 
oburzeniem. 
-  Co  za  pomysł!  -  dołączyła  się  Maureen.  -  To 
wasze maleństwo i możecie nazwać je, jak chcecie. 
Przecież  nigdy  nie  próbowałyśmy  narzucić  wam 
swego zdania. 
- Jestem zresztą pewna, że wybraliście ładne imiona 

background image

- dodała Bridget. - No, powiedzcie jakie? 
- Jeśli to będzie chłopiec - wyznała wreszcie Rose - 
to będzie miał na imię Patrick Cecil. 
-  Nie  będę  się  kłócić.  Cecil  jest  twoim  ojcem,  ale 
nie  zasługuje  na  pierwsze  miejsce.  Niech  będzie 
Patrick, a potem Cecil - przytaknęła Bridget. 
-  A  jeśli  dziewczynka  -  ciągnęła  dalej  Rose  -  to 
będziemy mieli... Bridget Maureen. 
-  Co?  Ona  pierwsza?  -  wrzasnęła  Maureen,  nim 
zdążyła  ugryźć  się  w  język.  -  Rzucaliście  monetą 
czy jak? 
Daniel chrząknął z zakłopotaniem. 
-  Zadecydowaliśmy,  że  tak  będzie  sprawiedliwie, 
mamo.  Jeśli  chłopczyk  odziedziczy  pierwsze  imię 
po  tacie,  to  dziewczynka  powinna  je  dostać  po 
matce Rose. 
- Nie widzę w tym żadnej logiki... 
- Pewnie, że jej nie ma - zgodziła się Bridget. - Ale 
jak ładnie oni to uzasadniają. 
-  Próbowaliśmy  nawet  kombinacji  z  waszymi 
imionami... - powiedziała Rose. 
- Tak - przyznał Daniel - ale Maurit i Bridgeen nie 
brzmią tak dobrze. 
- Oczywiście, Danielu. 
-  Dobrze  ci  mówić  -  Maureen  spojrzała  krzywo  na 
przyjaciółkę  -  bo  twoje  imię  znalazło  się  na 
pierwszym  miejscu.  Ale  ja  uważam,  że  jedynym 

background image

uczciwym sposobem rozstrzygnięcia tego sporu jest 
rzut monetą. Co wy na to? 
-  Rzucać  monetą,  żeby  wybrać  imię  dla  dziecka?  - 
zaoponowała Bridget. 
- Tak będzie sprawiedliwie, moja droga. 
- Nie byłabym tego taka pewna, kochanie. 
-  Wiecie  co,  moje  drogie?  -  przerwał  im  Daniel.  - 
Chyba powinniśmy już iść. Zapomniałem nakarmić 
Paddy

s

ego. 

-  To  ten  pies,  który  sypia  z  wami  w  łóżku?  - 
zainteresowała się Bridget. 
- No cóż - Rose zrobiła głupią minę - kupiliśmy już 
nowe  łóżko.  A  właściwie  dwa:  jedno  do 
mieszkania, drugie do domku. 
-  Boże,  chyba  nie  pozwalacie  mu  włazić  na  te 
nowe? - zaniepokoiła się Bridget. 
- Pewnie, że nie. Wyleguje się na starych. 
-  Słyszałaś  kiedyś  coś  takiego?  -  Bridget  spojrzała 
na przyjaciółkę. - Żeby odstępować łóżko psu... 
-  Nigdy  -  odparła  Maureen.  -  A  poza  tym  ciągle 
zostawiają go bez opieki. Taką bestię! 
-  No  właśnie,  mamo.  Jeśli  zaraz  nie  wrócimy  do 
domu,  Paddy  może  kogoś  pożreć  -  przerwała  jej 
Rose. - Jest głodny. 
- Mówisz poważnie? 
-  Nigdy  nic  nie  wiadomo.  -  Daniel  poparł  żonę, 
pomagając jej założyć płaszcz. 

background image

- Głupio się czułam, zwalając winę na pieska, który 
nie  skrzywdził  nigdy  nawet  muchy  -  powiedziała 
Rose  do  Daniela,  kiedy  wracali  taksówką  na 
Manhattan. 
-  Ja  też,  ale  to  ostudzi  ich  zapał,  żeby  do  nas 
wpadać bez zapowiedzi. 
-  Całkiem  dobrze  przełknęły  to  imię  dla  dziecka, 
nie sądzisz? 
- W każdym razie talerze nie latały w powietrzu. W 
sumie jednak nie ma się o co spierać. Mam nadzieję 
na chłopca. 
- Wiesz przecież, że na USG wyszła dziewczynka. 
- Może się mylą.., 
-  Ja  w  każdym  razie  wolę  dziewczynkę.  I 
zamierzam dać jej imiona po naszych matkach. To 
w końcu ich sprawka. 
- Może nie tak do końca. Sami też mieliśmy w tym 
udział.  Rose  przysunęła  się  do  męża,  aby 
taksówkarz jej nie słyszał. 
-  Naprawdę  jesteś  przekonany,  że  to  się  stało 
podczas tamtej kąpieli? 
-  Nie  całkiem.  Ale  już  wtedy  wiedziałem,  że 
będziesz  moja.  I  wiesz  co?  Teraz  też  mam  na  to 
ochotę. Lekarz nie będzie miał żadnych obiekcji?