background image

Rozdział 17 

Doyle leżał na plecach, na kocu z płatków, cała głębia jego czarnej skóry przy delikatnie 

pastelowym kolorze kwiatów. Pomyślałam sobie, że wygląda jak diabeł, który wślizgnął się do 
jakiegoś wiosennego nieba, ale to był mój diabeł i był wszystkim, czego pragnęłam w tej chwili. 
Były  takie  noce  z  nim  i  z  Mrozem,  kiedy  chciałam,  żeby  obaj  dotykali  mnie  w  tym  samym 
czasie, ale dzisiejszej nocy pragnęłam skoncentrować się tylko na Doyle’u. Nie zwracałam uwagi 
na widownię, ale równocześnie nie chciałam być rozproszona. 

Pozwolił  mi  wczołgać  się  na  swoje  ciało,  aż  ułożyłam  ręce  i  dłonie  z  powrotem  tam, 

gdzie chciałam, żeby były. Zgodził się z moim rozumowaniem i w końcu mogłam skosztować 
go w swoich ustach. Znów bawiłam się tą luźną skórą i znów jej smakowałam, aż stał się długi 
i twardy,  wystawiony  na  dotyk  moich  rąk,  moich  warg,  moich  ust,  a  nawet,  delikatnie,  moich 
zębów.  Używałam  mniejszego  nacisku,  żeby  nie  było  to  ugryzienie,  ponieważ  trzeba  być 
ostrożnym, żeby nie podrapać, czy nie dodać bólu do przyjemności. Dzisiejszej nocy dla mojej 
Ciemności nie chciałam żadnego bólu. Pragnęłam dla niego i dla siebie tylko przyjemności. 

- Ale to nie będzie przyjemne dla ciebie – zaprotestował. 

- Mogę to zmienić – wtrącił się Sholto. 

Wszyscy spojrzeliśmy na niego. Uśmiechnął się i wskazał na tatuaż na swoim ciele.  

-  Jeżeli  pozwolicie,  mogę  odwzajemnić  uwagę,  jaką  poświęcasz  naszemu  Kapitanowi, 

tak, żeby dla ciebie było to równie przyjemne. 

Wydawało  się  to  być  w  innym  życiu,  kiedy  Sholto  i  ja  spotkaliśmy  się  w  Los  Angeles. 

Musiał udowodnić mi, że jego dodatkowe części mają więcej zastosowań, niż te oczywiste. 

- Chodzi ci o te małe macki z przyssawkami? 

-  Tak  –  odrzekł,  a  jego  spojrzenie  było  uważne.  To  nie  była  tylko  błaha  propozycja. 

Chciał  dowiedzieć  się,  co  naprawdę  czuję  w  stosunku  do  jego  dodatkowych  części  i  nie 
marnował  czasu,  żeby  się  o  tym  przekonać.  Mieliśmy  seks,  kiedy  był  bardzo  poważnie  ranny 
i nie wykorzystywaliśmy jego dodatków. 

Wpatrywałam  się  w  jego  twarz,  a  potem  spojrzałam  na  Doyle’a.  Obserwował  mnie 

cierpliwie,  prawie  pasywnie  w  swoim  oczekiwaniu.  W  tej  chwili  czekałby  tak  długo,  jak  tylko 
bym  zechciała.  Wieki  służenia  królowej  przyzwyczaiły  nawet  tych  mężczyzn,  którzy  byli 
bardziej  dominujący,  do  wypełniania  rozkazów  zarówno  w  łóżku  jak  i  poza  nim.  Doyle  był 
bardzo  dominującym  kochankiem,  ale  kiedy  przychodziło  do  podejmowania  wyborów,  czy 
decydowaniu  o  preferencjach,  był  jak  większość  strażników  królowej-  czekał  na  moje 
przywództwo.  To  ode  mnie  zależało,  czym  będzie  wypełniona  ta  chwila,  dobrem,  słabością, 
urażonymi uczuciami, czy po prostu przyjemnością. 

Powiedziałam jedyną rzecz, która przychodzi mi do głowy, kiedy mężczyzna proponuje 

seks oralny. 

background image

- Tak – powiedziałam i wyciągnęłam do niego swoją rękę. 

Uśmiechnął  się  do  mnie  tym  uśmiechem,  o  którym  od  niedawna  wiedziałam,  że  jest 

charakterystyczny dla niego, uśmiechem, który sprawiał, że cała jego uroda stawała się bardziej 
ludzka,  trochę  bardziej  wrażliwa.  Ceniłam  ten  uśmiech,  był  on  wart  „tak”.  Odsunęłam  swoje 
małe  wątpliwości  i  obserwowałam,  jak  jego  ciało  zmienia  się  z  egzotycznego  tatuażu 
w prawdziwy wizerunek. Nie wiedziałam, czy to magia dzikiej sfory, czy to z powodu tego, że 
ostatniej  nocy  wykorzystywał  te  dodatkowe  części  do  pocieszenia  mnie,  ale  teraz  już  nie 
widziałam go w całej jego wspaniałości inaczej, niż tylko jako piękno. 

Macki były białe jak światło księżyca, tak jak reszta jego ciała, najgrubsze były w miejscu, 

gdzie  pierś  przechodziła  w  brzuch.  Były  tak  grube  jak  dobrych  rozmiarów  pyton,  ale  białe,  z 
marmurowym  złotem  na  skórze.  Wiedziałam  od  mojego  wychowawcy,  nocnego  myśliwca, 
Bhátara, że te służyły do podnoszenia ciężkich rzeczy. To nimi nocni myśliwce mogli podnieść 
cię i odsunąć. Pod nimi był rząd dłuższych, cieńszych macek, odpowiedniki palców, ale sto razy 
bardziej giętkich i delikatnych. Jeszcze niżej, tuż nad pępkiem, były frędzelki krótszych macek 
z ciemniejszymi  końcówkami.  Wiedziałam,  że  te  były  drugim  organem  seksualnym,  podobnie 
jak  piersi,  choć  nie  miały  odpowiednika  w  ciałach  ludzkich  mężczyzn.  Gdybym  była  kobietą- 
nocnym myśliwcem, miałyby one specjalne zastosowanie, ale jak udowodnił mi Sholto podczas 
naszego krótkiego spotkania w Los Angeles, dla mnie te macki też mogły być bardzo użyteczne. 
O  cale  poniżej  tego  wszystkiego,  było  coś  prostego  i  grubego,  tak  uroczego,  że  rzadko  który 
mężczyzna  na  dworze  mógł  poszczycić  się  podobnym.  Bez  tych  dodatków  pomiędzy,  Sholto 
byłby mile widziany w każdym łóżku. 

Kiedyś  byłam  przerażona  na  myśl,  że  mogłabym  zostać  objęta  tymi  wszystkimi  jego 

dodatkami, ale kiedy klęknął obok mnie i sięgnął po mnie, wszystko o czym mogłam myśleć to 
to,  jak wiele korzyści można odnieść z tak wielu dodatkowych części ciała. Czy to była magia 
faerie?  Czy  to  była  ta  magia,  która  zrobiła  ze  mnie  jego  królową  tak,  że  kiedy  sięgnęłam  po 
niego, mogłam myśleć tylko o przyjemności? Jeżeli to była magia, to była to dobra magia. 

Wziął  mnie  w  swoje  ramiona,  otulił  mnie  swoim  ciałem,  tak  że  to  wszystko  dotknęło 

mnie,  ale  nie  próbował  obejmować  mnie  tym  wszystkim.  Po  prostu  leżał  przy  moim  ciele, 
przytulając  mnie  swoimi  mocnymi  ramionami  i  całując  mnie.  Pocałował  mnie  delikatnie,  ale 
mocno, ale część jego ciała odchyliła się jakby z napięcia. Pomyślałam że rozumiem, czekał, czy 
odrzucę  jego  dotyk.  Zamiast  tego  poruszyłam  się  przy  tym  pocałunku,  oparłam  się  o  jego 
dodatki, jedną ręką zaczęłam pieścić jedną z tych grubych muskularnych macek. Przycisnął się 
mocniej do mnie, odpowiadając na moją pasję i brak strachu. Przy większości mężczyzn byłam 
świadoma ich erekcji przyciśniętej do przodu mojego ciała, mogłam drżeć od obietnicy, jaką to 
dawało, ale tutaj, z Sholto, było tak wiele odczuć, jakby moje ciało nie mogło zdecydować się i 
wybrać.  Grubsze  części  owinęły  się  dookoła  mnie  jak  dodatkowe  ramiona.  Cieńsze  pieściły  i 
łaskotały  moją  skórę,  a  najniższe  znalazły  drogę  pomiędzy  naszymi  ciałami,  pomiędzy  moimi 
nogami  i  poczułam  jak  „palce”  szukają  tego  najintymniejszego  miejsca.  Jeden  z  długich, 
rozciągających  się  palców  odnalazł  to  miejsce  i  udowodnił  mi  po  raz  kolejny,  że  przyssawki, 
które  mają  na  końcach,  były  jak  malutkie  usta,  wydawały  się  zaprojektowane  po  to,  żeby 

background image

dostosowywać się do kobiecego ciała, więc były jak idealny klucz, pasujący, żeby otworzyć moje 
ciało. Wrażenia zaczęły narastać prawie natychmiast. 

Poczułam pomruk energii dochodzący od Sholto, zanim otworzyłam oczy i zobaczyłam, 

że  jego  skóra  lśni  od  mocy.  Biel  jego  skóry  była  jak  światło  księżyca,  ale  macki  miały  inne 
kolory. Większe ramiona miały pasemka i kształty, które poruszały się jak kolorowe błyskawice 
dookoła  mnie.  Niektóre  były  jak  marmur,  ze  złotem  pasującym  do  żółci  i  złota  jego  oczu. 
Niższe  lśniły  bielą,  a  ich  końcówki  były  jak  czerwony  żar.  Klęknęłam  objęta  przez  kolory  i 
magię szumiącą dookoła mojej skóry. To samo sprawiło, że cicho jęknęłam. 

- Widzę, że macki mogą robić różne rzeczy, a nie tylko lśnić – powiedział Doyle, leżąc 

nadal obok mnie. 

Skinęłam głową nie mówiąc nic. 

- To mieszanka sidhe i nocnego myśliwca – powiedział Sholto. 

- Wyglądają jak kolorowe błyskawice – odezwał się Mistral. Wyciągnął rękę, jakby chciał 

dotknąć jednej z macek, ale potem cofnął ją. 

Sholto  sięgnął  grubszą  macką  i  dotknął  czubka  palca  drugiego  mężczyzny.  Malutki 

wstrząs  kolorowego  światła  przeskoczył  pomiędzy  nimi.  Powietrze  zapachniało  ozonem,  aż 
zjeżył mi się każdy włosek na moim ciele. 

Doyle usiadł. 

- Co to było? 

Mistral potarł swoje palce o siebie, jakby nadal to czuł. Sholto cofnął mackę, wyraz jego 

twarzy był zamyślony. Cofnął swoje macki od moich najbardziej intymnych części ciała. 

- Nie jestem pewien – powiedział Mistral. 

-  Kiedyś  –  odezwał  się  Sholto  -  nocni  myśliwce  odpowiadali  przed  bogami  niebios. 

Wzlatywaliśmy  do  nich  i  płynęliśmy  błyskawicami,  które  mogli  wezwać.  Niektórzy  mówią,  że 
nocni myśliwce zostali stworzeni przez boga niebios i boginię śmierci. 

Mistral spojrzał na swoją rękę, potem na Króla sluaghów. Na twarzy Mistrala widać było 

ból. Jego oczy były czarne jak niebo, zanim zniszczy ziemię. 

- Zapomniałem – powiedział prawie jakby do siebie. – Sprawiłem, że sam zapomniałem. 

- Nie wiedziałem, że byłeś… - odezwał się Doyle. 

Mistral położył rękę na jego ustach. Wydaje mi się, że to ich obu zaskoczyło. 

-  Wybacz  mi  Ciemności,  ale  nie  mów  tego  imienia  głośno.  Nie  jestem  już  kimś, 

nazywanym tym imieniem – zabrał rękę z ust Doyle’a. 

- Twoja moc wzywa moją – powiedział Sholto. - Może jesteś nim znów. 

background image

Mistral potrząsnął głową. 

-  Robiłem  wtedy  przerażające  rzeczy.  Nie  miałem  miłosierdzia,  a  moja  królowa,  moja 

miłość,  miała  jeszcze  mniej  miłosierdzia  niż  ja.  My…  My  zabijaliśmy  –  potrząsnął  głową.  – 
Zaczęło się od magii i miłości, ale ona zakochała się w naszym tworzeniu w każdym znaczeniu 
tego słowa. 

- Więc jesteś nim - powiedział Sholto. 

Mistral spojrzał na niego wzrokiem wyrażającym rozpacz. 

- Błagam cię, żebyś nikomu nie mówił, Królu Sholto. 

- Nie każdej nocy mężczyzna spotyka swojego twórcę – powiedział Sholto. Obserwował 

drugiego mężczyznę z cieniem gniewu na twarzy, lub może wyzwania. 

-  Nie  jestem  nim.  Byłem  kimś,  kto  zachowywał  się  z  taką  arogancją,  że  został  za  to 

ukarany, nic więcej. Kimkolwiek byłem, prawdziwi Bogowie zabrali mi to. 

- Ale nasza ciemna bogini – odezwał się Sholto. – Mówi się, że bogowie rozerwali ją na 

kawałki i rozdzielili ją między nami. 

Mistral skinął głową. 

-  Nie  chciała  oddać  kontroli  nad  wami.  Nie  chciała  dać  wam  samodzielności,  jako 

swojemu ludowi. Chciała zatrzymać was, jako… maskotki i kochanków. 

Może wyglądałam na zaskoczoną, ponieważ odezwał się do mnie. 

- Tak, Księżniczko. Wiem, że te części ciała mają wiele zastosowań. Ta, która była kiedyś 

moją  miłością  i  ja,  razem  wymodelowaliśmy  je,  żeby  niosły  przyjemność  równie  dobrze  jak 
przerażenie. 

- Dobrze pilnowałeś swojej tajemnicy – powiedział Doyle. 

- Kiedy sami bogowie poniżyliby cię, Ciemności, nie ukryłbyś się ze wstydu? 

- Ale twoja magia wzywa moją – odezwał się Sholto. 

-  Nigdy  nie  marzyłem,  że  odrodzenie  się  magii  w  faerie  obudzi  to  we  mnie  –  Mistral 

wyglądał na przestraszonego. 

- Te legendy są tak stare, że mój ojciec nigdy mi ich nie opowiadał  - powiedziałam. 

-  To  część  naszych  utraconych  mitów  o  stworzeniu  –  wytłumaczył  Doyle  -  zanim 

chrześcijanie nadeszli i złagodzili je. 

Mistral zczołgał się z łóżka. Potrząsał głową. 

- Nie mogę wytrzymać przebywania tak blisko, kiedy Sholto lśni. 

background image

- Nie chcesz wiedzieć, co by się mogło zdarzyć? – zapytał Sholto. 

- Nie – odpowiedział Mistral. – Nie chcę. 

-  Zostaw  go  –  wtrącił  się  Doyle.  –  Nic,  co  robimy  przy  Meredith,  nie  jest  wymuszane 

siłą. Nie będziemy teraz zmuszać Mistrala. 

Sholto spojrzał na Doyle’a i przez chwilę był tak arogancki  jak wszystkie sidhe i żadna 

ilość macek nie mogła zamaskować tego, skąd pochodzi. Patrzyłam na myśli widoczne na jego 
twarzy i w jego oczach, chciał spróbować. Chciał wiedzieć, co by się wydarzyło, gdyby Mistral 
połączył ich magię. 

-  Nie  –  powiedziałam  i  dotknęłam  twarzy  Sholto.  Obniżyłam  ją,  żeby  napotkać  jego 

spojrzenie. 

To  aroganckie  wyzwanie  pozostało  przez  sekundę,  a  potem  zamrugał  i  był  tylko 

arogancki. 

- Jak sobie życzy moja królowa. 

Uśmiechnęłam się do niego, nawet jeśli mu nie uwierzyłam. Będzie pamiętał tę chwilę i 

to uczucie mocy. Sholto był bardzo miłym mężczyzną jak na króla, ale wszyscy królowe szukają 
mocy, taka jest natura tego, kim są, a ten król nie mógłby zapomnieć, że „bóg” który stworzył 
jego rasę jest znów rozbudzony. 

Zrobiłam  jedyną  rzecz,  o  której  sądziłam,  że  przerwie  ten  okropnie  poważny  nastrój. 

Spojrzałam na dół, na Doyle’a i powiedziałam. 

- Całą moja praca zmarnowana przez tę poważną rozmowę. Muszę zaczynać od nowa. 

Uśmiechnął się do mnie. 

- Jak mógłby zapomnieć, że nic nie odwiedzie cię od twojego celu? 

Włożyłam w swoje oczy to wszystko, co czułam do niego. 

- Jeżeli mój cel jest taki jak to, dlaczego cokolwiek miałoby mnie od niego odwieść? 

Zbliżył  się  do  mnie,  nadal  otulonej  przez  Sholto.  Ale  kiedy  dotknął  naszych  ciał,  nie 

było żadnego przeskoku mocy. Dla Doyle’a Sholto i ja byliśmy tylko ciałami i magią, jaka jest w 
powietrzu,  kiedy  jakiekolwiek  sidhe  doznaje  przyjemności.  Mistral  usiadł  na  kraju  ogrodu 
otaczającego  nas  i  robił,  co  tylko  mógł,  żeby  nas  ignorować.  Nienawidziłam  za  niego  uczucia 
odrzucenia czy smutku, ale wydawało się ważne dla nas kochać się w tym miejscu. To miejsce 
potrzebowało miłości, tak jak ja. 

- Umierałem na polu – doszedł nas głęboki głos Mistrala. – Jak się tutaj dostałem i gdzie 

w faerie jesteśmy? 

background image

-  Uratowali  mnie  ze  szpitala  –  powiedział  Doyle,  a  potem  skrzywił  się.  –  Byliście 

ukoronowani i… - uniósł moją lewą rękę i przez chwilę nie wyglądała jak moja ręka. Był na niej 
nowy tatuaż, z ciernistych pnączy i kwitnących róż. 

Klęknął, ale nie patrzył teraz na mnie. Sięgnął do Sholto. 

Drugi mężczyzna zawahał się, potem podał mu swoją prawą dłoń. Doyle trzymał bladą 

rękę w swojej ciemnej. Taki sam tatuaż otaczał rękę i nadgarstek Sholto. 

Mistral  podszedł  do  nas  i  zobaczyliśmy,  że  ślady  strzał  wydawały  się  znikać,  tak  jak 

oparzenia  Doyle’a.  Żaden  z  nich  nie  wyglądał  na  szczęśliwego  z  tego,  że  został  uleczony, 
zamiast tego wydawali się bardzo poważni. 

Doyle przyciągnął nasze ręce razem, więc tatuaże dotykały się. 

-  Więc  to  nie  był  sen.  Mieliście  związane  dłonie  i  byliście  ukoronowani  przez  samo 

faerie. 

-  Przez  Boginię  –  powiedział  Sholto,  jego  głos  wydawał  się  zbyt  zadowolony.  Trzej 

mężczyźni zachowywali się dziwnie i w tej chwili byłam jedyną, która czuła, że coś przeoczyła. 
To zdarza się czasami, kiedy masz ledwie ponad trzydziestkę, a każdy inny w twoim łóżku ma 
setki  lat.  Każdy  kiedyś  był  młody,  ale  czasami  marzyłam,  żebym  nie  potrzebowała  co  chwilę 
tłumaczenia. 

- Co jest źle? – zapytałam. 

- Nic – powiedział Sholto, ale znów zabrzmiało to zbyt gładko. 

Doyle pociągnął rękę Sholto na dół, więc mogłam zobaczyć obie ręce razem. 

- Widzisz znak? 

- Tatuaż, tak – odrzekłam. – To odbicie tych róż, które łączyły nasze ręce. 

- Byłaś połączona z Sholto, Merry – powiedział Doyle, każde słowo powiedział powoli, 

ostrożnie, wpatrując się we mnie z intensywnością swoimi ciemnymi oczami. 

- Połączona. Masz na myśli… - wykrzywiłam się do niego. – Masz na myśli poślubiona? 

- Tak – odrzekł, a w tym jednym słowie czuć było gniew. 

- Połączyliśmy nasze magie, żeby cię ocalić Doyle. 

- Sidhe nie poślubiają więcej niż jednego małżonka, Meredith. 

-  Noszę  w  sobie  dzieci  was  wszystkich,  więc  według  naszego  prawa  wszyscy  jesteście 

moimi królami, lub nimi będziecie. 

Sholto uniósł swoją dłoń i spojrzał na nią. 

background image

-  Jestem  za  młody,  żeby  pamiętać,  kiedy  faerie  łączyło  nas  w  pary.  Czy  to  zawsze  tak 

było? 

- Róże to coś więcej niż znak Seelie – powiedział Doyle. – Ale tak, jesteście połączeni i 

oznaczeni jako para. 

Wpatrywałam się w piękne róże na mojej skórze i nagle zaczęłam bać się. 

- Więc mam prawa odmówić dzielenia się Meredith? – zapytał Sholto. 

- Uważaj na to co mówisz, Królu sluaghów. 

- Samo faerie połączyło nas, Meredith. 

Potrząsnęłam głową. 

- To miało pomóc nam ocalić Doyle’a. 

- Jesteśmy oznaczeni jako para – wyciągnął do mnie swoją rękę. 

-  Kiedy  Bogini  dawała  mi  wybór,  zawsze  mi  o  tym  mówiła.  Teraz  nie  było  żadnego 

zaoferowanego wyboru, żadnego ostrzeżenia o tym, co mogę utracić. 

- Ale nasze prawo… – zaczął mówić Sholto. 

Przerwałam mu. 

- Nie zaczynaj. 

- On ma rację, Merry – powiedział Doyle. 

- Nie utrudniaj tego, Doyle. To co zrobiliśmy zeszłej nocy, zrobiliśmy tylko po to, żeby 

cię ocalić. 

- Takie jest prawo – powiedział Mistral. 

-  Tylko  gdybym  była  z  ciąży  z  jego  dzieckiem  i  nikogo  innego,  a  to  nie  jest  prawda. 

Bogini  Clothra,  która  zaszła  w  ciążę  z  trzema  różnymi  kochankami,  nie  była  zmuszana  do 
poślubienia jednego z nich. 

- Ale oni byli braćmi – powiedział Mistral. 

- Naprawdę byli nimi, czy braćmi zrobiła ich tylko legenda? – pytałam kogoś, kto mógł 

naprawdę wiedzieć. 

Mistral i Doyle wymienili spojrzenia. Sholto nie był na tyle stary, żeby znać odpowiedź. 

-  Clothra  żyła  w  czasach,  kiedy  bogowie  i  boginie  mogli  poślubiać,  kogo  chcieli  – 

powiedział Doyle. 

- Nie była pierwszą boginią, która poślubiła bliskich krewnych – powiedział Mistral. 

background image

- Ale przede wszystkim chodzi o to, że nie poślubiła żadnego z nich. Rządząca bogini, 

ktoś, kogo ludzie uznali za poślubioną, miała wielu kochanków.  

-  Czy  ty  mówisz,  że  jesteś  rządzącą  boginią,  żyjącym  ucieleśnieniem  samej  ziemi?  – 

zapytał Sholto unosząc brew. 

- Nie, ale mówię, że nie spodoba ci się to, co może wydarzyć się, jeżeli będziesz próbował 

zmusić mnie do monogamii tylko z tobą. 

Na  przystojnej  twarzy  Sholto  pojawiło  się  rozdrażnienie,  było  to  tak  bliskie  jednej  z 

ulubionych emocji Mroza, że aż serce ścisnęło mnie w piersi. 

- Wiem, że mnie nie kochasz, Księżniczko. 

- Nie sprowadzaj tego do urażonych uczuć, Sholto. Nie upraszczaj. Dawniej było wielu 

różnych królów, a tylko jedna bogini, przeznaczona do rządzenia, prawda? 

Wymienili spojrzenia. 

- Ale ci królowie byli ludźmi, więc bogini przeżyła ich – powiedział Doyle. 

- Z tego co słyszałam, rządząca bogini nie oddaliła swoich kochanków tylko dlatego, że 

miała króla. 

Doyle spojrzał w dół na mnie. Nie mogłam odczytać wyrazu jego twarzy. 

- Czy ty mówisz, że zmienisz naszą tysiącletnią tradycję? – zapytał. 

- Jeżeli o to chodzi, to tak. 

Spojrzał  na  mnie,  wszystkie  uczucia  na  jego  twarzy  zmieszały  się  razem.  Skrzywienie, 

lekki  uśmiech,  rozbawienie  w  jego  oczach,  ale  co  ceniłam  najbardziej,  zniknął  strach.  Strach, 
który pojawił się, kiedy zobaczył znaki na Sholto i mnie. 

-  Zapytam  znów  –  odezwał  się  Mistral.  –  Gdzie  jesteśmy?  Nie  rozpoznaję  ogrodu, 

w którym odpoczywamy. 

- Jesteśmy w moim królestwie – powiedział Sholto. 

- Sluaghowie nie mają takiego pięknego miejsca wewnątrz swojego kopca  – powiedział 

Mistral, jego głos był przepełniony pewnością i sarkazmem. 

- Skąd jakikolwiek arystokrata Unseelie wie, co jest wewnątrz mojego królestwa? Kiedy 

ojciec  Meredith,  Książę  Essus  zginął,  nikt  z  was  nie  zapukał  do  moich  drzwi.  Jesteśmy 
wystarczająco dobrzy, żeby dla was walczyć, ale niewystarczająco, żebyście nas odwiedzali – w 
głosie  Sholto  słychać  było  gniew,  z  którym  do  mnie  przybył,  gniew  narastający  przez  wieki 
mówienia  mu,  że  nie  jest  wystarczająco  dobry,  żeby  być  prawdziwym  Unseelie.  Przez  lata 
sluaghowie  byli  wykorzystywani  jako  broń.  I  jak  wszystkie  bronie,  wykorzystuje  się  je.  Nie 

background image

pytasz  bomby  atomowej,  czy  chce  niszczyć.  Po  prostu  naciskasz  guzik  i  wykonuje  swoje 
zadanie. 

-  Byłem wewnątrz twoich kopców – odezwał się Doyle. W jego głęboki głosie był cień 

czegoś. To był gniew? Ostrzeżenie? Cokolwiek to było, nie było dobre. 

-  Tak,  a  sluaghowie  nie  podążyli  za  sforą,  kiedy  mieli  łowczego  –  dwaj  mężczyźni 

spojrzeli na siebie przez łóżko. 

Kiedy  po  raz  pierwszy  przybyli  po  mnie  do  L.A.,  wiedziałam,  że  między  nimi  była  zła 

krew, ale to była pierwsza wskazówka dotycząca tego, co było między nimi. 

-  Czy  ty  mówisz,  że  królowa  próbowała  ustanowić  Doyle’a,  jako  dowodzącego 

sluaghami? – zapytałam. Usiadłam na łóżku, płatki rozsypały się dookoła mnie, jakby koc stał 
się znów tylko płatkami kwiatów. 

Mężczyźni spojrzeli na drzewa i pnącza stanowiące baldachim. 

- Może powinniśmy dokończyć tę rozmowę w bardziej solidnej części faerie? – zapytał 

Mistral. 

- Zgadzam się – powiedział Doyle. 

-  Co  masz  na myśli  mówiąc  „bardziej  solidna  część”?  –  zapytał  Sholto,  kładąc  rękę  na 

drzewie, które tworzyło jedną podporę. 

-  Koc  stał  się  płatkami,  którymi  był  wcześniej.  Niektóra  magia  faerie  tak  działa  – 

odezwał się Doyle. 

- Jak w opowieściach o wróżkach, gdzie trwa tylko chwilę – stwierdziłam. 

Skinął głową. 

Z daleka dobiegł nas głos. 

- Mój Królu, Księżniczko, tu Henry. Czy mnie słyszycie? 

- Słyszymy – odpowiedział Sholto. 

- Wejście do twojego nowego pokoju zaczyna się zwężać, Mój Królu. Może wyszlibyście, 

zanim znów zamknie się ścianą? – Starał się mówić neutralnym tonem głosu, ale słychać było 
zmartwienie. 

- Tak – powiedział Doyle. – Uważam, że powinniśmy. 

- Ja jestem tutaj Królem, Ciemności i to ja mówię, co mamy zrobić, a czego nie. 

- Panowie – odezwałam się. – Jako księżniczka i przyszła królowa wszystkich, przerwę tę 

dyskusję. Wychodzimy, zanim zniknie wyjście. 

background image

- Zgadzam się z naszą Księżniczką – powiedział Mistral. Podszedł do nas i wyciągnął do 

mnie swoją rękę. 

Ujęłam  podaną  mi  dłoń.  Uśmiechnął  się  na  ten  jeden  dotyk,  owijając  swoją  dużo 

większą rękę dookoła mojej małej, ale jego uśmiech był pełen czegoś bardziej delikatnego niż 
wszystko, co widziałam wcześniej. Zaczął prowadzić mnie po ścieżce w stronę kościanej bramy. 
Zioła  na  ścieżce  już  dłużej  nie  próbowały  mnie  dotknąć.  W  rzeczywistości  kamienie,  które 
trzymały się razem związane przez zioła, były trochę luźne pod stopami, jakby to, cokolwiek je 
utworzyło, zaczynało popuszczać. Zostawiliśmy Doyle’a i Sholto klęczących przy łóżku, nadal 
wpatrujących  się  w  siebie  nawzajem.  Kiedy  wrócimy  do  sypialni  Sholto,  będę  mogła  zadać 
więcej pytań o ich wzajemną niechęć. 

Brama z kości rozpadła się pod dotykiem Mistrala, więc pozostało tylko rumowisko. 

- Cokolwiek trzymało to miejsce w całości, zanika – zawołał do nich, do tyłu. – Musimy 

zapewnić księżniczce bezpieczeństwo, zanim wszystko całkowicie się rozpadnie. 

Mistral  podniósł  mnie  i  przeniósł  przez  ruinę  z  kości.  Za  wrotami  mogłam  zobaczyć 

przelotnie  sypialnię  Sholto  i  zmartwioną  twarz  Henrego  spoglądającą  na  nas.  Ściana,  która 
stanowiła  wejście  do  jaskini,  była  dużo  mniejsza.  Mogłam  zobaczyć  kamienie  uderzające  o 
siebie  jak  coś  żywego,  zmieniającego  się.  Było  to  dziwnie  zmienne,  jak  obserwowanie 
rozkwitających kwiatów, jakby można było przyuważyć, jak to robią. 

Mistral  przeniósł  mnie  przez  wejście  i  znaleźliśmy  się  z  powrotem  w  bordowo- 

purpurowej sypialni Sholto. Henry ukłonił się nam, a potem powrócił do wyglądania za swoim 
królem.  Wejście  nadal  malało,  a  żaden  z  nich  nie  spieszył  się.  Czy  to  był  jakiś  rodzaj  męskiej 
rywalizacji?  Wiedziałam,  że  po  tym  wszystkim  co  się  zdarzyło,  moje  nerwy  nie  wytrzymają 
obserwowania, jak idą spacerkiem w stronę gwałtownie zmniejszającego się wejścia. 

- Naprawdę rozgniewam się, jeżeli obaj zostaniecie uwięzieni za ścianą – zawołałam do 

nich. – Dzisiejszej nocy wyjeżdżamy do Los Angeles. 

Dwaj  mężczyźni  wymienili  spojrzenia,  potem  zaczęli  biec  w  naszą  stronę.  W  innych 

warunkach  może  cieszyłabym  się  widokiem  obu,  biegnących  nago  w  moją  stronę,  ale  ściana 
zamykała  się.  Nie  byłam  pewna,  czy  uda  nam  się  ją  znów  otworzyć,  jeżeli  zamknie  się 
całkowicie.  Pomiędzy  sidhe  zdarzały  się  ręce  mocy,  dzięki  którym  można  było  przechodzić 
przez kamienie, ale ani Sholto, ani Doyle nie mieli takich rąk. 

- Pospieszcie się – zawołałam. 

Doyle  zaczął  biec,  rzucił  się  naprzód  jak  jakieś  czarne,  gładkie  zwierzę,  jakby  bieg  był 

tym, do czego zaprojektowano te wszystkie mięśnie i ciało. Nieczęsto widywałam go z daleka. 
Zawsze był u mojego boku. Teraz przypomniałam sobie, że bez mojego ludzkiego poruszania 
się, które go wstrzymywało, mógł po prostu biec. Jak wiatr, deszcz, coś bardziej podstawowego 
niż ciało. To była chwila, jakiej nie przeżyłam  od miesięcy. Chwila, kiedy obserwowałam go  i 
dziwiłam  się,  że  ktoś  tak  wspaniały  mnie

 

kocha.  Byłam  przecież  w  końcu  tak  przeraźliwie 

ludzka. 

background image

Sholto podążał za nim jak blady  cień. Przez  chwilę zobaczyłam w nim mojego  Mroza. 

To on był tym, kogo spodziewano się przy boku Doyle’a. Moje światło i moja ciemność, moi 
mężczyźni.  Sholto  był  przystojny  i  dobrze  poruszał  się  biegnąc  u  boku  Doyle’a,  ale  nie  mógł 
nadążyć. Był trochę z tyłu, trochę… bardziej ludzki. 

- Poproś, żeby ściana pozostała otwarta – odezwał się Mistral. 

- Co? – zapytałam prawie przestraszona, kiedy zorientowałam się, że nadal jestem w jego 

ramionach, nadal w sypialni Sholto. 

Podstawił mnie na podłodze. 

- Przestań wpatrywać się w Doyle’a jak zakochana dziewczynka i powiedz ścianie, żeby 

przestała się zamykać. 

Nie byłam pewna, czy kopiec sluaghów posłucha mnie, ale nie miałam nic do stracenia. 

- Ściano, przestań się zamykać, proszę. 

Ściana wydawała się wahać, jakby zastanawiała się nad rozkazem, a potem powróciła do 

zamykania wejścia. Było ono wolniejsze, ale nadal trwało. 

Doyle zanurkował przez wejście, wykonując wspaniały przewrót na dywanie, kończąc na 

nogach, w wirze czarnych włosów i ciemnych mięśni. 

Sholto  również  zanurkował,  ale  skończył  leżąc  płasko  na  dywanie,  otoczony  jasnymi 

włosami  i  bez  tchu.  Doyle  również  oddychał  ciężko,  ale  wydawał  się  być  gotowy  do  dobycia 
broni i obrony. Sholto wyglądał na zadowolonego, że może poleżeć przez chwilę na dywanie. 

- Czy ścieżka wydłużała się, kiedy biegliśmy? – wydyszał. 

- Tak – skinął głową Doyle. 

- Dlaczego miałaby się wydłużać? – zapytam. 

Sholto  wstał  na  nogi  i  spojrzał  w  górę  na  sufit  swojej  sypialni.  Ja  również  uniosłam 

spojrzenie, ale nie zobaczyłam nic poza kamieniami. 

-  Ktoś,  lub  coś  jest  tutaj  –  poszedł  do  garderoby  w  dalszej  części  pokoju  i  wyciągnął 

szlafrok. Był złoto- biały i nie pasował do pokoju, ale idealnie pasował do jego oczu i włosów. 
Nagle  wyglądał  cały  na  Seelie  i  gdyby  nie  ta  część  genów,  które  obdarzyły  go  dodatkowymi 
częściami  ciała,  byłby  niezwykle  pożądany  na  Dworze  Unseelie.  Dawniej  nawet  Dwór  Seelie 
byłby  szczęśliwy  mogąc  mieć  go  u  siebie.  Ale  Sholto,  podobnie  jak  ja,  nie  ukrywał  swojej 
mieszanej krwi. Nie było iluzji na tyle głębokiej, żeby zmienić nas w jedno z nich. 

Doyle spojrzał w górę i dookoła. Czy on również coś widział? Dlaczego ja niczego nie 

wyczuwałam? 

- Co to jest? 

background image

- Magia, magia sluaghów, ale nie… moja – powiedział Sholto. Spojrzał na drzwi. 

- Mój Królu – odezwał się Henry i wszyscy spojrzeliśmy na niego. Nie było całkiem tak, 

że zapomniałam, że tu był, może tylko w pewnym stopniu. – Byliście zamknięci w magicznym 
śnie  przez  kilka  dni.  Byli  tacy  pomiędzy  sluaghami,  który  obawiali  się,  że  możesz  pozostać 
zaczarowany na wieki. 

- Podobnie jak Śpiąca Królewna – powiedziałam. 

Hanry skinął głową. Jego przystojna twarzy była bardzo zmartwiona, a ja nie znałam go 

na tyle długo, żeby odczytać jego uczucia. – Przyszli i zobaczyli ogród, który był bardzo w stylu 
Seelie, mój panie. Co więcej, nikt z nas nie mógł przejść przez wrota. Odrzucały nas do tyłu, 
chroniły was przed każdym, kto chciał podejść bliżej. 

-  Co  się  stało,  kiedy  spaliśmy,  Henry?  –  zapytał  Sholto.  Podszedł  do  mężczyzny 

chwytając go za ramiona. 

- Mój Królu, Seelie zgromadzili się na zewnątrz naszego kopca. Chcieli rozmawiać, a my 

nie  mieliśmy  króla,  żeby  z  nimi  pomówił.  Znasz  zasady,  bez  władcy  przestaniemy  być 
slaughami,  przestaniemy  być  wolnymi  istotami.  Moglibyśmy  być  wchłonięci  przez  Dwór 
Unseelie, ale zanim to się stanie, chcieliśmy na własną rękę, bez króla, pomówić z Seelie. 

- Wybrali innego króla – powiedział Sholto. 

- Tylko pełnomocnika władcy. 

-  Ale  to  podzieliło  moc  królestwa,  a  cokolwiek  było  częścią  tej  mocy,  nie  chciało, 

żebyśmy my, ja, uciekli ścianie. 

- Dlaczego Seelie są na zewnątrz? – zapytał Doyle. 

Henry spojrzał na Sholto, który skinął głową. 

- Mówią, że sluaghowie porwali Księżniczkę Meredith i przetrzymują ją wbrew jej woli. 

- Nie jestem ich księżniczką. Dlaczego uważają, że powinni mnie ratować? 

-  Chcą  i  ciebie,  i  kielich.  Mówią,  że  jedno  i  drugie  zostało  ukradzione  –  powiedział 

Henry. 

Aha, pomyślałam. 

- Chcą mojej magii, nie mnie. Ale jakim prawem oblegają sluaghów? 

-  Prawem  pokrewieństwa,  twoja  matka  domaga  się  powrotu  swojej  słodkiej  córki  i 

wnucząt, które w sobie nosi – Henry wyglądał nawet na jeszcze bardziej zakłopotanego. 

- Jedno z dzieci, które z sobie noszę, jest Sholto. Prawa ojca przewyższają prawa babki. 

- Seelie twierdzą, że dzieci należą do Króla Taranisa. 

background image

Sholto podszedł do drzwi. 

- Poczekajcie tutaj. Muszę porozmawiać z moimi ludźmi, zanim stawimy czoło zarzutom 

Seelie. 

- Czy mogę zasugerować, żebyś włożył coś innego Sholto? – zawołałam. 

Zawahał się, a potem skrzywił patrząc na mnie. 

- Dlaczego? 

-  Wyglądasz  w  tym  szlafroku  na  Seelie,  a  jedną  z  rzeczy,  która  wydaje  się  przerażać 

twoich ludzi, jest pomysł, że ty i ja razem zmienimy ich z ciemnych i przerażających sluaghów 
w jasne i beztroskie piękno. 

Wyglądał,  jakby  chciał  się  kłócić,  ale  wrócił  do  garderoby.  Naciągnął  czarne  spodnie  i 

buty,  ale  nie  kłopotał  się  z  koszulą.  A  z  powietrzem  owiewających  przód  jego  ciała,  macki 
powróciły do życia. 

- Przypomnę im, że po części jestem nocnym myśliwcem, a nie tylko sidhe. 

- Czy moja obecność przy twoim boku, pomoże ci, czy zaszkodzi? – zapytałam. 

- Wydaje mi się, że zaszkodzi. Muszę porozmawiać ze swoimi ludźmi, a potem wrócę do 

was. Taranis musiał oszaleć, że nas oblega. 

- Dlaczego Dwór Unseelie nie wsparł sluaghów? – zapytał Doyle.  

– Dowiem się – odpowiedział Sholto i położył rękę na drzwiach, kiedy Mistral zawołał. 

- Gratuluję ci Królu Sholto, że stałeś się królem dla królowej Meredith – jego głos był 

prawie neutralny, kiedy to mówił, prawie. 

-  Tobie  również  gratuluję,  Panie  Burz,  chociaż  jest  tu  tak  wielu  królów.  Nie  jestem 

pewien, jakie królestwo będziesz dzierżył – mówiąc to Sholto odszedł, z Henrym przy boku. 

-  Co  miał  na  myśli  składając  mi  gratulacje?  –  zapytał  Mistral.  –  Wiem,  że  księżniczka 

nosi dziecko Sholto i twoje, Doyle. Słyszałem to z rozmów w łóżku, kiedy się obudziłem. 

- Mistral, czy królowa nie powiedziała ci? – zapytałam. 

- Powiedziano mi, że w końcu spodziewasz się dziecka z którymś z pozostałych. Przez 

ból  nie  docierały  do  mnie  informacje  –  nie  patrzył  na  mnie,  kiedy  to  mówił.  –  Była  tak  zła, 
kiedy wyjechałaś, Księżniczko. Twój zielony rycerz zniszczył salę tortur, więc zabrała mnie, jak 
wydawało  mi  się,  do  swojego  pokoju  i  przykuła  łańcuchami  do  ściany.  Byłam  wydany  na  jej 
miłosierdzie, odkąd wyjechałaś. 

Dotknęłam jego ramienia, ale cofnął się. 

- Bałam się, że skrzywdzi cię za to, że byłeś ze mną – powiedziałam. - Tak mi przykro. 

background image

- Wiedziałem, że to będzie cena, jaką będę musiał zapłacić – prawie spojrzał na mnie, ale 

w  końcu  jego  długie  włosy  opadły  pomiędzy  nami  jak  zasłona,  za  którą  mógł  się  ukryć.  – 
Byłem  gotów  zapłacić,  ponieważ  miałem  nadzieję…  -  potrząsnął  głową.  –  Miałem  nadzieję 
zbyt długo – odwrócił się do Doyle’a i wyciągnął rękę. – Zazdroszczę ci, Kapitanie. 

Doyle podszedł chwycić jego rękę, ciemne na jasnym, ściskając ich przedramiona razem.  

- Nie mogę uwierzyć, że królowa nie powiedziała prawdy swojemu dworowi. 

- Tej nocy byłem uwolniony z łańcuchów, więc cokolwiek powiedziała dworowi, ja tego 

nie  wiedziałem.  Byłem  zbyt  daleki  od  jej  łask,  żeby  powiedziano  mi  cokolwiek.  Zostałem 
uwolniony i zwabiony na śmierć przez jednego z naszych. Onilwyna trzeba zabić, mój kapitanie. 

- Zdradził cię? 

-  Wprowadził  mnie  w  zasadzkę  łuczników  Seelie,  uzbrojonych  w  strzały  z  hartowanej 

stali. 

- Słyszę to po raz pierwszy. Będzie ukarany. 

- Już został ukarany – powiedziałam. 

Obaj spojrzeli na mnie. 

- Co masz na myśli, Meredith? – zapytał Doyle.  

- Onilwyn nie żyje. 

- Z czyjej ręki zginął? – zapytał Mistral. 

- Z mojej. 

- Co? – dopytywał się Mistral. 

Doyle dotknął mojego ramienia i wpatrywał się w moją twarz. 

- Co się

 

stało, kiedy byłem w ludzkim szpitalu? 

Opowiedziałam im najbardziej skróconą wersję, jaką tylko się dało. Mieli dużo pytań o 

dziką sforę, a Doyle trzymał mnie, kiedy potwierdziłam, że Babcia nie żyje. 

- To, że Seelie przybyli tutaj do bram, jest po części moją winą. Wysłałam Seelie sidhe, 

którzy  zostali  zmuszeni  do  dołączenia  do  sfory  z  powrotem  do  Taranisa  z  wiadomością,  że 
zabiłam własną ręką Onilwyna i że kielich powrócił sam do mojej ręki. 

- Pokazałaś im kielich, kiedy królowa jeszcze o nim nie wiedziała? – zapytał Mistral. 

- Żeby ocalić twoje życie. 

- Wykorzystałaś kielich, żeby mnie ocalić? – pytał Mistral. 

background image

- Tak. 

-  Nie  powinnaś  marnować  magii  na  mnie.  Musiałaś  ocalić  Doyle’a  i  Sholto,  ale  ja  nie 

byłem wart takiego ryzyka. 

Doyle spojrzał na mnie. 

- On nie wie – powiedziałam. 

- Nie wydaje mi się, żeby wiedział. 

Mistral spoglądał to na jedno z nas, to na drugie. 

- Czego nie wiem? 

-  Nie  wspomniałam  imienia  Clothry  bez  powodu,  Mistral.  Tak  jak  ona  miała  jednego 

syna z trzema ojcami, tak ja będę miała dwoje dzieci, z których każde ma trzech ojców. 

- Tak wielu królów, co zrobisz z nimi wszystkimi, Księżniczko? 

-  Mistral,  Mistral.  Nazywaj  mnie  Meredith.  Jeżeli  noszę  twoje  dziecko,  przynajmniej 

powinniśmy mówić sobie po imieniu. 

Mistral wpatrywał się we mnie przez  chwilę, potem potrząsnął głową. Odwrócił się do 

Doyle’a. 

- Mówi zagadkami. Gdybym był jednym z ojców, królowa uwolniłaby mnie i wysłała na 

Wschodnie Ziemie. 

-  Dowiedzieliśmy  się  na  chwilę  wcześniej,  zanim  król  porwał  Meredith.  Więc  nie  było 

czasu, żebyś dotarł do nas na Wschodnie Ziemie, ponieważ byliśmy w faerie i w St. Louis. 

- Czy ona nie wiedziała, że jestem jednym z ojców? – zapytał Mistral. 

-  Osobiście  poinformowałem  ją,  że  Meredith  oczekuje  dziecka  i  kim  są  ojcowie  – 

odrzekł Doyle. 

- Rozkuła mnie, ale nic mi nie powiedziała – odwrócił się do mnie, jego oczy były pełne 

różnych  kolorów,  jakby  cienkie  skrawki  nieba  czy  chmur  w  różnych  kolorach,  kłębiły  się  w 
nich. Wydawało się, że nie wie co myśleć, czy czuć, a jego niepewność była widoczna w oczach. 

Podeszłam do niego, dotknęłam jego ramienia i spojrzałam w te niepewne oczy. 

- Będziesz ojcem, Mistral. 

- Ale byłem z tobą tylko dwukrotnie. 

Uśmiechnęłam się. 

- Wiesz, jak mówią, wystarczy raz. 

background image

Uśmiechnął się więc, nadal niepewny. Spojrzał na Doyle’a. 

- To prawda? 

-  Tak.  Byłem  tam,  kiedy  wizja  przemówiła  wyraźnie  nie  tylko  do  Meredith.  Obaj 

będziemy ojcami – Doyle błysnął tym białym uśmiechem na swojej ciemnej twarzy. 

Twarz  Mistrala  zajaśniała.  Jego  oczy  nagle  wypełniły  się  błękitem  czystego,  letniego 

nieba. Dotknął mojej twarzy bardzo delikatnie, jakby bał się, że mogę się potłuc. 

- W ciąży z moim dzieckiem? 

- Tak. – powiedziałam. 

Obserwowałam, jak chmury wślizgują się w jego oczy, jak odbicie. Jego oczy były pełne 

kolorów deszczowego nieba. Z tego nieba zaczął padać deszcz na jego mocne, blade policzki. 
Patrzyłam,  jak  płacze.  Ze  wszystkich  możliwych  reakcji,  nie  tego  spodziewałam  się  po  Panu 
Burz. Zawsze był tak gwałtowny w sypialni i w walce, a teraz ze wszystkich ojców był jedynym, 
który  zapłakał,  kiedy  się  dowiedział.  Za  każdym  razem,  kiedy  wydaje  mi  się,  że  rozumiem 
mężczyzn, znów się mylę. 

Doszedł mnie jego głos, łamiący się trochę na końcu. 

-  Dlaczego  ona  mi  nie  powiedziała?  Dlaczego  raniła  mnie,  skoro  zrobiłem  to,  o  czym 

mówiła,  że  pragnie  tego  najbardziej  na  świecie?  Posiadanie  następcy  tronu  z  jej  własnej  linii 
krwi, żeby usiadł na jej tronie było jej życzeniem, a ona torturowała mnie za to. Dlaczego? 

Wiedziałam,  kim  była  „ona”.  Zauważyłam,  że  wielu  strażników  mówiło  o  Królowej 

Andais  „ona”.  Była  ich  królową  i  absolutnym  władcą  ich  losów.  Jedyną  kobietą,  którą  mieli 
nadzieję dotknąć przez tak długi czas. 

Powiedziałam jedyną prawdę, jaką mogłam. 

- Nie wiem. 

Doyle podszedł i uścisnął drugiego mężczyznę za ramiona. 

- Logika nie rządzi królową od wielu lat. 

To  był  bardzo  uprzejmy  sposób,  żeby  powiedzieć,  że  Andais  była  szalona.  Była,  ale 

powiedzenie tego na głos nie zawsze było mądre. 

Dotknęłam drugiego ramienia Mistrala. Szarpnął się, jakby dotyk mógł zranić. 

- Jeżeli dowie się, że faerie połączyło ciebie i Sholto, wykorzysta to jako wymówkę, żeby 

zabrać pozostałych z nas z powrotem do swojej straży. 

- Nie może zabrać ojców moich dzieci – powiedziałam, ale brzmiałam bardziej pewnie, 

niż się czułam. 

background image

Mistral wypowiedział na głos mój strach. 

- Ona jest królową, może zrobić jak chce. 

-  Przysięgła,  że  da  mi  wszystkich,  którzy  wejdą  do  mojego  łóżka.  Będzie 

krzywoprzysięzcą. Dzika sfora jest znów prawdziwa i krzywoprzysięzcy, nawet królewskiej krwi, 
znów mogą być ścigani. 

Mistral chwycił moje ramię na tyle mocno, że to natychmiast zabolało. 

- Nie  groź jej, Meredith. Na miłość samej Bogini, nie  dawaj jej powodu, żeby widziała 

cię jako zagrożenie. 

- Ranisz mnie, Mistral – powiedziałam cicho. 

Rozluźnił uścisk, ale mnie nie puścił. 

-  Nie  myśl,  że  to,  że  nosisz  w  sobie  wnuczęta  jej  brata,  zapewni  ci  przed  nią 

bezpieczeństwo. 

- Nie jestem bezpieczna wewnątrz faerie. Wiem o tym. To dlatego musimy wyjechać do 

Los  Angeles  tak  szybko,  jak  to  tylko  jest  możliwe.  Musimy  uciekać  z  faerie.  Ta  magia,  która 
pozwala  nam  robić  wielkie  rzeczy,  może  być  także  wykorzystana  jako  broń  przeciwko  nam  – 
odwróciłam się do Doyle’a i położyłam moją drugą rękę na jego ramieniu.  – Bogini ostrzegła 
mnie, że sidhe nie podążają drogą, którą chciała. Jest tu za wiele wrogów. Musimy  wracać do 
miasta i otoczyć się metalem i technologią. To ograniczy moce innych. 

- Ograniczy też nasze – powiedział Mistral. 

-  Tak,  ale  bez  magii  faerie  ufam  moim  strażnikom,  że  zapewnią  mi  bezpieczeństwo 

bronią i ostrzem. 

- Faerie przybyło do nas, do Los Angeles, Merry – powiedział Doyle. 

Skinęłam głową. 

- Tak, ale im bliżej  kopców faerie  jesteśmy, tym więcej naszych wrogów zgromadzi się 

wokół nas. Nie jestem pewna, czy Seelie są moimi wrogami, ale z całą pewnością nie są moimi 
przyjaciółmi. Usiłują kontrolować mnie i magię, którą reprezentuję. 

- Więc musimy wracać do Los Angeles – stwierdził Doyle. 

- Sholto nie zostawi swoich ludzi obleganych przez Seelie – powiedział Mistral. 

- My również nie – odrzekłam. 

- Co chcesz zrobić, Meredith? – zapytał Doyle. 

Potrząsnęłam głową. 

background image

- Nie jestem pewna, ale wiem, że muszę zapewnić ich, że sluaghowie mnie nie porwali. 

Muszę zapewnić ich, że nie mogą zabrać mi kielicha. 

-  Pytali  o  ciebie  i  o  kielich  –  wtrącił  Mistral.  –  Wydaje  mi  się,  że  rozumieją,  że  to  do 

twojej ręki przychodzi. 

-  To  prawda  –  powiedziałam  i  pomyślałam.  –  Co  powinnam  zrobić?  –  Bogini,  jak 

miałam sobie z tym poradzić? Potem przyszedł mi do głowy pomysł, bardzo ludzki pomysł. – 
Tutaj, w kopcu sluaghów jest pokój podobny jak w kopcu Unseelie. Są tam telefony i komputer, 
biuro.  

- Skąd to wiesz? – zapytał Mistral. 

- Mój ojciec rozmawiał stąd raz

 

przez telefon, kiedy byłam tu z nim. 

- Dlaczego nie użył telefonu w kopcu Unseelie? – zapytał Mistral. 

Spojrzałam na Doyle’a. 

- Nie ufał Unseelie – odezwał się Doyle. 

- Nie w tamtej chwili. To było tylko tygodnie wcześniej, zanim zginął. 

- O czym była ta rozmowa? – dopytywał się Mistral. 

- Odesłał mnie z Sholto, żebym zobaczyła inną część kopca. 

- Myślałem, że bałaś się Króla sluaghów – powiedział Doyle. 

-  Tak  było,  ale  mój  ojciec  kazał  mi  iść  i  przypomniał,  że  sluaghowie  nigdy  mnie  nie 

zranili. Kopce sluaghów i goblinów były jedynymi kopcami w faerie, gdzie nigdy nie zostałam 
pobita,  nigdy  się  nade  mną  nie  znęcano.  Miał  rację.  Teraz  sluaghowie  obawiają  się,  że  będąc 
królową Sholto zniszczę ich jako naród, ale wtedy byłam tylko córką Essusa, a oni lubili mojego 
ojca. 

- Wszyscy go lubili – dodał Mistral. 

- Nie wszyscy – zaprzeczył Doyle. 

- Kto go nie lubił? – zapytał Mistral. 

-  Ten,  kto  go  zabił.  To  musiał  być  inny  wojownik  sidhe.  Nikt  inny  nie  mógłby  stanąć 

przeciwko  Księciu  Essusowi  –  to  był  pierwszy  raz,  kiedy  słyszałam  jak  Doyle  powiedział  na 
głos  to,  co  zawsze  wiedziałam.  Że  gdzieś  wśród  twarzy  otaczających  mnie  na  dworze  był 
morderca mojego ojca. 

Doyle odwrócił się do mnie. 

- Do kogo chcesz zadzwonić? 

background image

- Zadzwonię po pomoc. Powiem prawdę, że Seelie próbują zabrać mnie z powrotem w 

ręce króla. Że nie wierzą w jego winę i potrzebuję pomocy. 

- Nie mogą pokonać Seelie – stwierdził Doyle. 

- Nie, ale Seelie nie mogą wystąpić przeciwko ludzkim władzom. Jeżeli to uczynią, utracą 

prawo  do  przebywania  na  amerykańskiej  ziemi.  Zostaną  wygnani  z  ostatniego  kraju,  który 
zgodził się ich przyjąć. 

Dwaj mężczyźni spojrzeli na mnie. 

- Sprytne – powiedział Mistral. 

- To postawi Seelie w sytuacji, w której nie mogą wygrać – dodał Doyle. – Jeżeli zawiodą 

swojego króla, może ich zabić. 

- Mają możliwości, żeby obalić go jako króla, Doyle. Jeżeli nie mają woli żeby to zrobić, 

sami wybierają sobie los. 

- Ostre słowa – powiedział cicho. 

-  Myślałam,  że  kiedy  zajdę  w  ciążę,  stanę  się  łagodniejsza,  ale  kiedy  stałam  sama  na 

śniegu  i  zorientowałam  się,  że  Onilwyn  chce  mnie  zabić  wiedząc,  że  oczekuję  dziecka  – 
potrząsnęłam  głową,  starając  się  znaleźć  odpowiednie  słowa  -  wypełniła  mnie  jakaś 
przerażająca  stanowczość.  Lub  może  to  śmierć  Babuni  umierającej  w  moich  rękach  w  końcu 
sprawiła, że sobie

 

to uprzytomniłam. 

- Co sobie uprzytomniłaś, Meredith? 

-  Że  już  więcej  nie  mogę  pozwolić  sobie  na  bycie  słabą,  ani  nawet  miłą.  Czas  na  te 

rzeczy  musi  minąć,  Doyle.  Ocalę  faerie,  jeżeli  będę  mogła,  ale  będę  chronić  moje  dzieci  i 
mężczyzn których kocham ponad wszystkim innym. 

- Nawet ponad wzięciem tronu? – zapytał Doyle. 

Skinęłam głową. 

- Widziałam domy arystokratyczne, kiedy królowa była przy mnie, Doyle. Mamy mniej 

niż  połowę  domów  popierających  mnie.  Myślałam,  że  Andais  jest  na  tyle  silna,  że  może 
umieścić na tronie jakiegokolwiek następcę nie  zważając na arystokratów, ale oni konspirują  z 
arystokratami  na  Dworze  Seelie,  a  to  oznacza,  że  utraciła  wiele  władzy  nad  nimi.  Nie  ma 
sposobu, żebym była bezpieczna na tronie, chyba, że znajdziemy więcej tutaj

 

sprzymierzeńców. 

- Oddasz koronę? - zapytał ostrożnie Doyle. 

-  Nie.  Ale  mówię,  że  nie  mogę  jej  przyjąć,  dopóki  moje  bezpieczeństwo  i 

bezpieczeństwo  moich  królów  i  moich  dzieci  nie  będzie  zagwarantowane.  Nie  utracę  w 
zamachu  następnej  osoby  i  nie  zginę  z  ich  rąk,  jak  zginął  mój  ojciec  –  położyłam  ręce  na 
brzuchu.  Nadal  tak  samo

 

płaskim,  ale  widziałam  malutkie  postacie  na  ultrasonografie.  Nie 

background image

utracę ich. – Pojedziemy na Wschodnie Ziemie i zostaniemy tam, aż narodzą się dzieci, lub aż 
upewnimy się, że jesteśmy bezpieczni. 

- Nigdy nie będziemy bezpieczni, Meredith – powiedział Doyle. 

- Niech więc tak będzie – odrzekłam. 

- Uważaj na to, co mówisz – powiedział Mistral. 

- Mówię prawdę, Mistral. Jest tu za wiele spisków, wrogów, czy po prostu ludzi, którzy 

chcą  mnie

 

wykorzystać.  Moja  własna  kuzynka  użyła  naszej  babci  jako  broni,  wysyłając  ją  na 

pewną  śmierć.  Tak  wiele  sidhe  nie  dba  wcale  o  pomniejsze  istoty  magiczne,  a  to  jest  również 
złe. Jeżeli mam być tutaj królową, muszę być królową wszystkich, nie tylko sidhe. 

- Merry… - zaczął Doyle. 

-  Nie,  Doyle.  Pomniejsze  istoty  magiczne  nie  próbowały  zabić  mnie  i  moich  ludzi. 

Dlaczego miałabym być lojalna względem tych, którzy starali się mnie zranić? 

- Ponieważ jesteś po części sidhe. 

-  Jestem  również  po  części  człowiekiem  i  skrzatem.  Potrzebujemy  przewodnika  do 

pokoju z telefonem. Minęło wiele czasu, od kiedy tu byłam. Wezwiemy policję, a oni przybędą i 
wyciągną  nas  stąd.  Polecimy  samolotem  do  Los  Angeles,  a  w  samolocie  będzie  wystarczająco 
metalu i technologii, żeby nas ochroniła. 

- Lot nie jest czymś łatwym dla mnie, Meredith – powiedział Doyle. 

Uśmiechnęłam się do niego. 

-  Wiem,  że  tak  wiele  metalu  jest  problemem  dla  większości  z  was,  ale  to  dla  nas 

najbezpieczniejszy sposób na podróżowanie. I do tego zagwarantuje, że ludzkie media będą na 
nas czekały na końcu podróży. Musimy wykorzystać media, ponieważ to jest wojna, Doyle. Nie 
wojna na broń, ale opinię publiczną. Faerie rośnie mocniejsze dzięki wierze śmiertelników, więc 
damy im siebie, żeby wierzyli. 

- Cały czas to planowałaś? – zapytał. 

-  Nie,  nie,  ale  to  jest  czas,  żeby  nabrać  siły.  Wyrosłam  między  ludźmi,  Doyle.  Teraz 

zorientowałam  się,  że  mój  ojciec  zabrał  mnie  z  faerie  jako  dziecko  z  tego  samego  powodu,  z 
jakiego robię to teraz ja, ponieważ to jest bezpieczniejsze. 

- Skazujesz nas wszystkich na wygnanie z faerie, włączając w to dzieci. 

Podeszłam do niego, objęłam go ramionami, więc staliśmy przytuleni do siebie. 

- Tylko utrata ciebie byłaby dla mnie wygnaniem. 

Poszukał mojej twarzy. 

background image

- Meredith, nie oddawaj dla mnie tronu. 

-  Przyznaję,  że  fakt,  że  próbują  cię  zabić,  jest  jednym  z  największych  powodów  mojej 

decyzji, ale to nie tylko o to chodzi, Doyle. Magia dookoła mnie narasta dziksza i nie mogę jej 
kontrolować.  Już  dłużej  nie  wiem,  co  powróciło  i  jak  bardzo.  Są  rzeczy,  które  usunęliśmy  z 
faerie dawno temu, nie na żądanie ludzi, ale nasze własne. Co będzie, jeżeli sprowadzę coś, co 
naprawdę  może  zniszczyć  nas  wszystkich,  ludzi  i  istoty  magiczne?  Jestem  zbyt  niebezpieczna, 
żeby być tak blisko kopców faerie. 

- Faerie przybyło do Los Angeles, Merry, czy zapomniałaś? 

-  Ten  nowy  kawałek  faerie  kosztował  nas  utratę  Mroza,  więc  nie,  nie  zapomniałam. 

Gdybym  nie  była  w  nowej  części  faerie,  Taranis  nie  mógłby  mnie  porwać.  Postawimy 
strażników przy drzwiach i pozostanę w świecie ludzi, aż Bogini i Bóg powiedzą mi coś innego. 

- Jaki sen zesłała ci Bogini, że stałaś się aż tak stanowcza? – zapytał. 

- To sen i to, że Seelie są na zewnątrz domu sluaghów. Sprowadzam niebezpieczeństwo 

na wszystkich, którzy udzielili mi schronienia wewnątrz faerie. Czas wracać do domu. 

- To faerie jest domem – odrzekł. 

Potrząsnęłam głową. 

- Widziałam Los Angeles jako karę, ale już dłużej tak nie jest. Przyjmę je jak uciekinier i 

sprawię, że stanie się naszym domem. 

- Nigdy wcześniej nie byłem w mieście – odezwał się Mistral. – Nie jestem pewien, czy 

tam

 

przeżyję. 

Wyciągnęłam rękę do drugiego mężczyzny. 

- Będziesz przy mnie, Mistral. Będziesz patrzył  jak moje ciało powiększa się i będziesz 

trzymał swoje dziecko na rękach. Co jeszcze może bardziej być domem niż to? 

Podszedł do mnie, do nas i objęli mnie swoimi mocnymi ramionami. Ukryłam twarz w 

zapachu piersi Doyle’a i schowałam się przy jego ciele. Moje postanowienia byłyby mocniejsze, 
gdyby  drugimi  ramionami,  jakie  mnie  trzymały,  były  ramiona  Mroza.  Wracając  do  ludzkiego 
świata odcinałam się  od faerie. Odcinałam się od ostatniego jego

 

kawałka. Biały jeleń był istotą 

magiczną  i  nie  przybędzie  do  miasta  wypełnionego  metalem.  Odepchnęłam  te  myśli.  Ten 
wybór  był  właściwy.  Czułam  to,  jak  mocne  „tak”  w  moim  umyśle.  Teraz  był  czas,  żeby 
skorzystać z drugiej części mojego dziedzictwa. Teraz był czas, żeby pojechać do Los Angeles i 
uczynić go swoim domem.