background image

Nietzsche   Seminarium   –  projekt   zrzeszający   polskich   badaczy   filozofii 
Fryderyka Nietzschego poprzez:

  powołany   przez   Cezarego   Wodzińskiego,   Bogdana   Banasiaka   i   Pawła 
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.

–  stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:

Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego

- do 1918  (Marta Kopij)

- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)

- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)

- po 1989 (Jakub Wroński)

e-Mortkowicz -  Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania  Dzieł  Fryderyka 
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Teksty   archiwalne   –  baza   przedwojennych   artykułów   polskich   na   temat 
Nietzschego

Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace

Opatrzony komentarzem zestaw linków

... i wiele innych

http://nietzsche.org.pl/

e-Mortkowicz 

Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego 

z zachowaniem paginacji i układu graficznego.

Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław  2010

Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

Nietzsche Seminarium 2010

background image

DZIEŁA FRYD. NIETZSCHEGO 

W  P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA 

B E R E N T A ,  K O N R A D A  D R Z E -

Wl ECKI EGO, LEOPOLDA STAFFA 1 

STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO 

W Y D A Ł J  A K Ó B  M O R T K O W 1 C Z 

WARSZAWA  M C M V - M C M V I 

FRYDERYK  N I E T Z S C H E 

Z M I E R Z C H 

B O Ż Y S Z C Z 

CZYLI JAK FILOZOFUJE SIĘ MŁOTEM 

PRZEŁOŻYŁ 

STANISŁAW WYRZYKOWSKI 

N A K Ł A D  J A K Ó B A MORTKOWICZA 

background image

O z d o b y do książki tej 

rysował Fr. Siedlecki. 

D R U K W. L.  A N C Z Y C A 1  S P Ó Ł K I W  K R A K O W I E . 

background image

Dzieła tego odbito piętnaście 

egzemplarzy numerowanych 

na papierze czerpanym. -

background image

ZMIERZCH BOŻYSZCZ. 

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI 

background image

PRZEDMOWA. 

Zachować wesołość w sprawie posępnej i nad 

wyraz odpowiedzialnością brzemiennej, sztuka to 
niepoślednia: a jednak, cóż jest od wesołości po-
trzebniejsze? Żadna rzecz się nie wiedzie, w której 
nie ma udziału zuchwalstwo. Nadmiar siły jest do-
piero dowodem siły.  P r z e m i a n o w a n i e  w s z y s t -
k i c h  w a r t o ś c i , ten pytajnik taki czarny, taki 
straszliwy, iż cień rzuca na tego, kto go postawi, to 
zrządzeniem losu narzucone zadanie zmusza co chwila 

wybiegać na słońce, otrząsać się z ciężkiej, niewysło-
wienie ciężkiej grozy. Każdy środek jest w tym celu 
dobry, każdy »traf« szczęśliwym trafem. Przede-
wszystkiem  w o j n a . Wojna była zawsze wielką mą­
drością wszystkich zbyt skupionych, zbyt pogłębio­
nych duchów; nawet w rozdarciu tają się jeszcze 

leczące moce. Zdanie, którego pochodzenia niechaj 

się domyśli ciekawość uczona, było oddawna mojem 
hasłem: 

increscunt animi, virescit volnere virtus. 

background image

Inne uzdrowienie, zależnie od okoliczności bar-

dziej mi nawet pożądane, polega na  w y s ł u c h i -
w a n i u  b o ż y s z c z . . . Więcej jest bożyszcz niż 
rzeczywistości na świecie: to  m ó j »niedobry wzrok« 
względem tego świata, to także »niedobre me  u c h o « . . . 

Stawiać tu sobie pytania  m i o t e m i słyszeć snadź 
w odpowiedzi ów głuchy ton, czczym właściwy trze­

wiom — co za rozkosz dla człowieka, który za uszami 
ma jeszcze drugie uszy, — dla mnie, starego łowcy 
i psychologa, przed którym to właśnie, co milczeć by 
chciało,  o d e z w a ć  s i ę  m u s i . . . 

Rzecz niniejsza — jak świadczy tytuł — jest 

przedewszystkiem także odetchnieniem, błyskiem sło­
necznym, dygresyą w próżnowaniu psychologa. Snadź 
także nową wojną? I nowych bożyszcz wysłuchi­
waniem ? . . . Niewielka ta książka jest  w i e l k i e m 
w y p o w i e d z e n i e m  w o j n y ;  c o zaś się tyczy 
wysłuchiwania bożyszcz, to nie są tym razem bo­
żyszcza doczesne, lecz bożyszcza  w i e c z n e , w które 
uderza się tu młotem ni to kamertonem, — wogóle 
niemasz starszych, niewzruszeńszych, bardziej nadę­
tych  b o ż y s z c z . . . I bardziej czczych  t a k ż e . . . Co 
nie przeszkadza,  i ż  w i a r a w  n i e  j e s t  n i e w z r u ­
s z o n ą ; nadto, w najgórniejszych zwłaszcza razach 
nie używa się bynajmniej słowa bożyszcze. . . 

T u r y n , 30 września 1888, 

w dzień ukończenia pierwszej 
księgi  P r z e m i a n o w a n i a 
w s z y s t k i c h  w a r t o ś c i . 

Fryderyk Nietzsche. 

ZDANIA i GROTY. 

Początkiem wszelkiej psychologii jest próżnowa­

nie. Jakto? byłażby psychologia — występkiem? 

I najodważniejszy śród nas rzadko kiedy odważa 

się na to, co właściwie  w i e . . . 

By żyć samotnie, trzeba być zwierzęciem lub 

bogiem — powiada Arystoteles. Brak trzeciego: trzeba 
być jednem i drugim —  f i l o z o f e m . . . 

»Wszelka prawda jest prosta«. — Nie jest- że to 

złożonem kłamstwem ? — 

I. 

2. 

3. 

4. 

background image

5. 

12. 

Mając swe  d l a c z e g o ? życiowe, godzimy się 

z każdem niemal  j a k ? — Człowiek n i e dąży do 
szczęścia; czyni to tylko Anglik. 

13. 

Mężczyzna stworzył kobietę — z czegóż to ? 

Z żebra swego bóstwa, — swego »ideału« . . . 

14. 

Cóż to? szukasz? chciałbyś się zdziesięciokrotnić, 

zestokrotnić ? szukasz zwolenników? — Szukaj-że 
z e r ! — 

15. 

Pogrobowcy — ja naprzykład — bywają gorzej 

rozumiani od pisarzy głośnych za życia, za to lepiej 
s ł y s z a n i . Dokładniej: nie rozumieją nas nigdy — 
i  s t ą d nasza powaga . . . 

16. 

M i ę d z y  k o b i e t a m i . — »Prawda? Oh, nie 

znasz ty tej prawdy! Nie jest-że ona zamachem na 
wszystkie nasze pudeurs ?« — 

17. 

Oto artysta w moim smaku, skromny w swych 

potrzebach: pragnie właściwie dwóch tylko rzeczy, 

chleba i sztuki, — panem et Circen . . . 

Postanawiam sobie raz na zawsze wiele  n i e 

wiedzieć. Mądrość wytycza rubieże także poznaniu. 

6. 

Dzika nasza natura jest najlepszem odpocznie-

niem po wynaturzeniu naszem, naszej duchowości.. . 

7. 

Jest-że człowiek jeno omyłką Boga? Lub Bóg 

jeno omyłką człowieka? — 

8. 

Z e  s z k o ł y  z a p a ś n i c z e j  ż y c i a . —  C o 

mnie nie zabija, to mnie wzmacnia. 

9. 

Pomagaj sobie samemu: potem dopomoże ci 

każdy. Zasada miłości bliźniego. 

1o. 

Niewolno tchórzyć wobec swych  c z y n ó w ! nie-

wolno zapierać się ich po niewczasie! — Wyrzut su­
mienia jest nieprzyzwoitością. 

11. 

C z y może być tragicznym  o s i o ł ? — Gdy się 

ginie pod brzemieniem, którego ani udźwignąć, ani 
zrzucić nie można ? . . . Położenie filozofa. 

background image

18. 

Kto nie umie tchnąć swej woli w rzeczy, ten 

wkłada w nie bodaj jakieś  z n a c z e n i e : to znaczy, 
wierzy, iż wola w nich już istnieje. (Zasada »wiary«). 

19. 

Jakto? wybraliście cnotę i nieskazitelność prze-

konań a zarazem bierze  w a s chętka na korzyści ludzi 
bez przekonań? — Ależ cnota  z r z e k a  s i ę »ko-
rzyści« . . . (antysemicie na drzwiach). 

20. 

Prawdziwa kobieta »popełnia« literaturę, jak jaki 

grzeszek: na próbę, mimochodem, oglądając się, czy 
nikt tego nie zauważył i b y ktoś  z a u w a ż y ł . . . 

21. 

Szukajmy tylko takich warunków, w których 

cnót pozornych mieć nie można, gdzie owszem, na 
podobieństwo linoskoka na linie, albo się pada, albo 
stoi — albo ucieka. . . 

22. 

»Źli ludzie nie mają pieśni«. — Skąd-że to po-

chodzi, iż mają pieśni Rosyanie? 

23. 

»Duch niemiecki«: od lat osiemnastu contradi-

ctio in adjecto. 

Szukający początków staje się rakiem. Historyk 

patrzy wstecz; wkońcu  w i e r z y też wstecz. 

25. 

Zadowolenie chroni nawet przed zaziębieniem. 

Przeziębiłaż się kiedy kobieta, która wie, iż jest ładnie 
ubrana? — Przyjmuję wypadek, że jest ledwo ubrana. 

26. 

Nie ufam systematykom i ustępuję im z drogi. 

Pożądanie systemu jest brakiem rzetelności. 

27. 

Kobieta uchodzi za głęboką — dlaczego? gdyż 

nigdy zgłębić jej nie można. Kobieta nie jest jeszcze 
nawet płytką. 

28. 

Gdy kobieta ma cnoty męskie, to przychodzi 

uciekać; gdy zaś nie ma cnót męskich, to ucieka 
sama. 

29. 

»Ileź to miało ongi sumienie do gryzienia! i co za 

zęby miało! — A dziś? cóż mu dolega?« — Pytanie 
dentysty. 

30. 

Rzadko błądzimy tylko raz z pośpiechu. W pier­

wszym pośpiechu czynimy zawsze za wiele. Właśnie 

background image

10 

dlatego popełniamy zazwyczaj jeszcze drugi — i tym 
razem czynimy za mało . . . 

3I. 

Nadeptany robak kurczy się. Tak nakazuje roz-

sądek. Zmniejsza tem prawdopodobieństwo, iż zostanie 
nadeptany powtórnie. W języku morału:  p o k o r a . — 

32. 

B y w a nienawiść kłamstwa i udania, wynikająca 

z drażliwego pojmowania godności; bywa takaż sama 
nienawiść z tchórzostwa, gdyż  z a b r a n i a kłamstwa 
przykazanie boże. Za tchórzliwy, by kłamać . . . 

33. 

Jak mało trzeba do szczęścia! Tonu kobzy. — 

Bez muzyki byłoby życie błędem. Niemiec wyobraża 

sobie, iż Bóg nawet śpiewa. 

34. 

On ne peut penser et écrire qu'assis

 (G. Flau-

bert). — Mam cię, nihiliste! Siedzenie jest właśnie 

grzechem przeciw duchowi świętemu. Jeno  w y c h u -
d z o n e myśli są coś warte. 

35. 

Zdarza się, iż nas psychologów podobnie jak 

konie ogarnia niepokój : widzimy własny cień przed 
sobą i poczynamy się chwiać. Psycholog, by wogóle 
widzieć, musi odwrócić od  s i e b i e oczy. 

36. 

S z k o d z i m y ź cnocie my immoraliści? — Zgoła 

nie, jak anarchiści nie szkodzą książętom. Ci znów są 

pewni swoich tronów, odkąd zaczęto do nich strzelać. 
Morał:  n a l e ż y  d o  m o r a ł u  s t r z e l a ć . 

37. 

Bieżysz  p r z o d e m ? — Czy jako pasterz? lub 

jako wyjątek? W trzecim wypadku jest się zbie­
giem  . . .  P i e r w s z e pytanie sumienia. 

38. 

Czyś szczery? czy aktor tylko? Zastępca? czy 

też sam zastępowany? — W ostateczności jest się tylko 
naśladowcą aktora  . . .  D r u g i e pytanie sumienia. 

39.

R o z c z a r o w a n y  m ó w i . — Szukałem wiel-

kich ludzi, a znajdowałem zawsze tylko  m a ł p y ich 
ideału. 

40. 

Czy się przyglądasz? lub sam ręki przykładasz? 

lub odwracasz oczy i precz się usuwasz? . . .  T r z e ­
c i e pytanie sumienia. 

41. 

Chcesz-li iść razem? lub iść przodem? lub iść 

samopas ? . . . Trzeba wiedzieć,  c z e g o się chce i ż e 
się chce. —  C z w a r t e pytanie sumienia. 

I I 

background image

12 

42. 

P R O B L E M A T  S O K R A T E S A . 

i. 

Mędrcy po wszystkie czasy jednako sądzili o ży-

ciu: iż  n i c  n i e  w a r t e . . . Zawsze i wszędzie roz-
legał się z ust ich ten sam okrzyk, — okrzyk pełen 
wątpienia, pełen melancholii, pełen znużenia życiem, 
pełen oporu przeciwko życiu. Nawet Sokrates, umie-
rając, powiedział: »żyć — znaczy to długo chorować: 
lekarzowi Asklepiosowi winien jestem koguta«. Na-
wet Sokrates miał go do syta. — Czego to  d o w o d z i ? 
Na co to w s k a z u j e? Ongi powiedzianoby (— oh, 
mówionoż, i to głośno, zaś w pierwszym rzędzie nasi 
pessymiści!): »A jednak musi być w tem trochę prawdy. 

Consensus safiientium

 dowodzi prawdy«. — Powiemyż 

to samo i dziś jeszcze?  m o ż e m y ż to powiedzieć? 

»A jednak jest w tem coś  c h o r o b l i w e g o « — 

brzmi  n a s z a odpowiedź: najpierw trzeba przyjrzeć 

się im zblizka, tym mędrcom wszystkich czasów! 
Snadź niezbyt pewnie stali już na nogach? przeżyci? 

To były me stopnie, po nich wszedłem, — dla­

tego musiałem po nich stąpać. Lecz im się zdawało, 
że chcę na nich usiąść i odpoczywać . . . 

43. 

Cóż stąd, że słuszność po  m e j stronie!  M a m 

za wiele słuszności. — A kto najgłośniej dziś się śmieje, 

ten śmieje się też ostatni. 

44. 

Formuła mego szczęścia: tak, nie, linia prosta, 

c e l . . . 

background image

chwiejni? decadents? Jawiż się mądrość na ziemi 
krukiem, którego upaja lekki wyziew padliny?. . . 

2. 

Mnie samemu ta nieczołobitność, iź wielcy mędrcy 

s ą  t y p a m i  s c h y ł k o w y m i , zaświtała najpierw 
w tym właśnie wypadku, w którym uczony i nieu-
czony przesąd najsilniej się jej sprzeciwia: poznałem, 
źe Sokrates i Plato byli objawami upadku, narzę-
dziami rozkładu greckiego, źe byli pseudogreccy, 
antygreccy (»Narodziny tragedyi« 1872). Ów consensus 

sapientium

 — pojmowałem to coraz lepiej — nie do-

wodzi bynajmniej, że mieli oni słuszność co do tego, 
na co się zgadzali: dowodzi on raczej, że między nimi 

samymi, między tymi mędrcami, istniała jakaś zgodność 
f i z y o l o g i c z n a , dla której jednako przeczyli ży-
ciu, —  m u s i e l i mu przeczyć. Ostatecznie sądy, 
wnioski o wartości życia, wszystkie za lub  p r z e -
c i w , prawdziwymi nie mogą być nigdy: jedyna ich 
wartość polega na tem, iź są oznakami, jeno jako 
oznaki mają znaczenie, — same w sobie sądy takie 
są głupstwem. Trzeba koniecznie sięgnąć samemu po 

to ręką i zdobyć się na zrozumienie zdumiewającej 
tej finesse'y,  i ż  w a r t o ś ć  ż y c i a  o c e n i o  n a  b y ć 

n i e  m o ż e . Ani przez żywego, gdyż jest on stroną, 
ba nawet przedmiotem sporu, nie sędzią; ani przez 
umarłego, z innego znów powodu. — To, iź filozof 
jakiś  w a r t o ś ć życia uważa za problemat, jest za-
tem przeciw niemu argumentem, pytajnikiem co do 
jego mądrości, nierozumem. — Jakto? więc wszyscy 

15 

ci wielcy, ci mędrcy — byliż nietylko decadents, 
lecz nawet niemądrzy? — Lecz wracam do proble-
matu sokratesowego. 

3. 

Sokrates wyszedł z najniższych warstw gminu: 

Sokrates był dziecięciem motłochu. Wiemy, widzimy 

to nawet jeszcze, jak był brzydki. Zaś brzydota, która 
sama w sobie stanowi zarzut, jest u Greków omal 
przesądzeniem. Był źe Sokrates wogóle Grekiem? Brzy-
dota jest dość często wyrazem pokrzyżowanego, po-
krzyżowaniem  z a t r z y m a n e g o rozwoju. W prze-
ciwnym razie przejawia się nią  z a n i k , rozwój 
wsteczny. Antropologowie kryminalni powiadają nam, 
iż typowy zbrodzień jest brzydki: monstrum in fronte, 
monstrum in animo.

 Atoli zbrodniarz jest dekadentem. 

Był - źe Sokrates typowym zbrodniarzem? — Przynaj-
mniej nie przeczy temu owo słynne spostrzeżenie 
fizyognomiczne, które tak oburzyło przyjaciół Sokra-
tesa. Jakiś cudzoziemiec, umiejący czytać z twarzy 
ludzkich, przejeżdżając przez Ateny, powiedział So-
kratesowi w oczy, iź jest monstrum, — źe skrywa 
w sobie wszystkie złe żądze i występki. Zaś Sokrates 

odrzekł mu tylko: »Znasz mnie, panie!« — 

4. 

Decadence

 Sokratesa przejawia się nietylko 

stwierdzonem przezeń rozpasaniem i anarchią instyn-

14 

background image

16 

k t ó w : świadczy o niej również przerost pier-
wiastka logicznego oraz znamionująca go  z ł o -

ś l i w o ś ć  r a c h i t y k a . Nie zapominajmy także 
o owych halucynacyach słuchowych, które, jako »de-
monion

 Sokratesa« nabrały znaczenia religijnego. 

Wszystko jest u niego przesadzone, skarykaturowane, 

buffo.

 Zarazem wszystko jest ukryte, dwuznaczne, 

podziemne. — Starałem się pojąć, z jakiej idyosyn-
krazyi wyniknęło owo sokratyczne zestawienie: ro-

zum = cnocie = szczęściu: owo najcudaczniejsze 
jakie istnieje, zestawienie, zaś w szczególności wszyst-
kie instynkty dawniejszych Hellenów mające prze-
ciwko sobie. 

5. 

Od Sokratesa przerzuca się smak grecki na 

stronę dyalektyki: i cóż właściwie się dzieje? Prze-
de wszystkiem smak  d o s t o j n y ulega w walce; gmin 
z pomocą dyalektyki bierze górę. Przed Sokratesem 
wyświecano ze sfer towarzyskich maniery dyalek-
tyczne: uchodziły one za złe maniery, gdyż odsła-
niały. Ostrzegano przed niemi młodzież. Nieufano też 
takiemu wyjawianiu swych powodów. Szlachetne rze-
czy, jak szlachetni ludzie nie noszą swych powodów 
na dłoni. Jest to nieprzyzwoicie pokazywać wszystkie 
swe palce. Niewiele to warte, co dopiero udowadniać 
trzeba. Wszędzie, gdzie powaga jest jeszcze rzeczą 

dobrych obyczajów, gdzie się nie »uzasadnia«, lecz 

rozkazuje, jest dyalektyk rodzajem sowizdrzała: śmieją 

się z niego, nie biorą go poważnie. — Sokrates był 

17 

sowizdrzałem, który  z d z i a ł a ł ,  i ż  b r a n o  g o  p o -
w a ż n i e : i cóż właściwie się stało? — 

6. 

Dyalektykę wybiera się tylko wtedy, gdy niema 

innego środka do wyboru. Wiadomo, iż budzi ona 
nieufność, że niezbyt przekonywa. Nic nie zaciera się 
łacniej od efektu dyalektyka: doświadcza się tego na 
kaźdem zebraniu, gdzie zabierają głos mówcy. Może 
być ona tylko  b r o n i ą  o d p o r n ą w ręku tych, 

którzy żadnego innego nie mają już oręża. Słuszność 
w y w a l c z a ć się  z w y k ł o : pierwej nie ucieka się 
nikt do dyalektyki. Dlatego byli dyalektykami Żydzi; 
był nim lis mykita: jakto? był - że nim Sokrates 
także? — 

7. 

Jest-że ironia Sokratesa wyrazem rokoszu? gmin-

nego ressentiment'u? czyż, raniąc ostrzem syllogizmu, 
rozkoszuje się jako uciśniony własną swą zapamię-
tałością?  m ś c i ż się na wielmożach, których fa-
scynuje? — Dyalektyk ma w ręku bezlitosne narzę-
dzie; można niem stwarzać tyranów; zwyciężając, 
rozbraja się. Dyalektyk pozostawia swemu przeciw-
nikowi wykazanie, iż tenże nie jest idyotą: doprowa-
dza do wściekłości i bezradności razem. Dyalektyk 
u b e z w ł a d n i a intellekt swego przeciwnika. — 

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V. 2 

background image

18 

Jakto? jest-że dyalektyka u Sokratesa jeno formą 

z e m s t y ? 

8. 

Dałem do zrozumienia, czem Sokrates mógł od-

stręczać: tem bardziej winienem wyjaśnić, iż fascy-

nował. — Że wynalazł nowy rodzaj agon'u, iż 
w wytwornych sferach ateńskich pierwszym był jego 
mistrzem, to jedno. Fascynował, podżegając popęd 

agonalny Hellenów, — stworzył odmianę zapasów 
między młodymi mężczyznami i młodzieńcami. So-
krates był także wielkim  e r o t y k i e m . 

9. 

Atoli Sokrates odgadywał coś więcej.  P r z -

n i k a ł  s w y c h wytwornych Ateńczyków, pojmował, 
iż  j e g o wypadek, idyosynkrazya jego wypadku nie 
jest już niczem wyjątkowem. Ten sam rodzaj  z w y -

rodnienia szerzył się wszędzie w cichości: dawne 
Ateny chyliły się do upadku. — Sokrates rozu-
miał, iż  p o t r z e b u j ą go wszyscy, — jego środka, 
jego leczenia, jego osobistego mistrzowstwa w sztuce 

samo-zachowania . . . Instynkty znajdowały się wszę-
dzie w rozprzężeniu; wszędzie pięć kroków dzieliło od 
rozpasania: monstrum in animo ogólnem było niebez-
pieczeństwem. »Popędy pragną stać się tyranem; 
trzeba wynaleźć  p r z e c i w - t y r a n a , który jest sil-

niejszy « . . . Gdy ów fizyognomik wyjawił Sokrate-

19 

sowi, jakim jest, że wszystkich złych żądz jest otchła-
nią, dorzucił wielki ironik jeszcze słowa, klucz stano-
wiące do niego. »To prawda, powiedział, lecz opano-

wałem je wszystkie«.  J a k opanował Sokrates  s i e -
b i e ? — Przykład jego był w istocie jeno najja-
skrawszym, najbardziej w oczy rzucającym się obja-
wem tego, co podówczas powszechną jęło stawać się 

niedolą: że nikt nie panował już nad sobą, że in-
stynkty zwróciły się wzajem  p r z e c i w k o sobie. 
Fascynował jako najjaskrawszy przykład tegoż — 
przeraźliwa jego brzydota zwracała na to oczy wszyst-

kich: fascynował zaś, jak się rozumie samo przez się, 
jeszcze silniej jako odpowiedź, jako rozwiązanie, jako 

pozorny przykład  w y l e c z e n i a . — 

10. 

Gdy czuje się potrzebę obwołania  r o z u m u 

tyranem, jak to uczynił Sokrates, to niemałe musi 
zagrażać niebezpieczeństwo, iż coś innego stanie się 
tyranem. W rozsądku widziano podówczas  z b a w c ę , 
ani u Sokratesa ani u jego »chorych« nie był rozum 

rzeczą wyboru, było to de rigueur, był to  o s t a t n i 
ich środek. Fanatyzm, z jakim całe myślenie greckie 
garnie się do rozsądku, świadczy o położeniu bez 
wyjścia: znajdowano się w niebezpieczeństwie, wy-

bór był tylko jeden: albo zginąć, albo być  r o z u m -
n y m — do  a b s u r d u . . . Moralizm filozofów gre-
ckich, od Platona począwszy, jest uwarunkowany pa-
tologią; tak samo cenienie przez nich dyalektyki. 

Rozum = cnocie = szczęściu znaczy tylko: trzeba 

2* 

background image

20 

w tera naśladować Sokratesa i wbrew niejasnym po 

żądaniom rozniecić na stale  ś w i a t ł o  d z i e n n e — 

światło dzienne rozumu. Za każdą cenę trzeba być 
jasnym, rozsądnym, trzeźwym: wszelka uległość wzglę-
dem instynktu, względem Nieświadomego prowadzi 
d o  z g u b y . . . 

I I . 

Dałem do zrozumienia, czem fascynował Sokra-

tes:  w y d a w a ł się lekarzem, zbawcą. Trzebaż jeszcze 
wytykać błąd, zawarty w jego wierze w »rozsądek 
za każdą cenę«?— Samo - oszukańczem jest mniema-
nie filozofów i moralistów, iż, wszczynając z deca-

dence

 wojnę, otrząsają się z niej tem samem. Otrzą-

śnięcie się nie jest w ich mocy: to, co wybrali jako 
ratunek, jako środek, jest znów w istocie swej wyra-
zem dekadencyi —  z m i e n i a j ą jej wyraz, nie wy-
korzeniając jej samej. Sokrates był niezrozumieniem; 
c a ł y  m o r a ł  p o p r a w c z y ,  n i e  w y ł ą c z a j ą c 
c h r z e ś c i a ń s k i e g o ,  b y ł  n i e z r o z u m i e n i e m . . . 

Najjaskrawsze światło dzienne, rozsądek za każdą 

cenę, życie jasne, chłodne, przezorne, świadome, próżne 
instynktu, opierające się instynktom było samo tylko 
chorobą, innym rodzajem choroby — nie zaś po-
wrotem do »cnoty«, do »zdrowia«, do szczęścia. . . 
M u s zwalczania instynktów — oto formuła dekaden-
cyi: dopóki życie się  w z m a g a , szczęście i instynkt 
to jedno. 

21 

12. 

Pojmował - że to sam ten najprzenikliwszy 

śród samo-zwodzicieli? Powiedział-że to sobie wkońcu, 
z odwagą  m ą d r o ś c i szukając śmierci?. . . Sokra-

tes  c h c i a ł umrzeć: - nie Ateny, on  s a m podał 
sobie truciznę, zmusił Ateny do podania trucizny... 
»Sokrates nie jest lekarzem, mówił z cicha do siebie: 

śmierć tylko jest tu lekarzem . . . Sokrates chorzał 

jeno długo . . . « 

background image

»ROZUM« W FILOZOFII. 

1. 

Pytacie mnie, co jest idyosynkrazyą u filozo-

f ó w ? . . . Naprzykład, ich brak historycznego zmysłu, 
ich nienawiść do wyobrażenia bodaj o stawaniu się, 
ich egiptycyzm. Zda się im, że czynią  z a s z c z y t 
jakiejś rzeczy, gdy ją enthistoryzują sub specie 

aeterni, —

 gdy robią z niej mumię. Wszystko to, czem 

zajmowali się filozofowie od tysiącleci, było mumiami 
pojęciowemi; nic rzeczywistego nie wychodziło z rąk 
ich żywcem. Ubóstwiając, zabijają, wypychają ci słu-

żalcy bożyszcz pojęciowych, — ich ubóstwienie jest 
dla wszystkiego zabójcze. Śmierć, zmiana, wiek równie 
dobrze jak rodzenie i wzrastanie są dla nich zarzu-
tami, — zaprzeczeniami nawet. Co jest, to  s i ę  n i e 

s t a j e ; co się staje, to  n i e  j e s t . . . Więc wierzą 
wszyscy, rozpaczliwie niemal, w jestestwo. Ująć go 
wszakże nie mogąc, szukają powodów, dla których 

jest nieuchwytne: »snadź kryje się w tern jakieś złu-
dzenie, jakieś oszustwo, iż jestestwa ogarnąć nie mo-

23 

żerny: gdzież jest oszust?« — »Mamy go, wołają 
uszczęśliwieni, to zmysłowość! Te zmysły,  k t ó r e 
z r e s z t ę z  i n n y c h  t a k ż e  w z g l ę d ó w  s ą  w y -
s o c e  n i e m o r a l n e , łudzą nas  c o  d o  p r a w d z i -
w e g o świata. Morał: precz z ułudą zmysłów, ze stawa-

niem się, z historyą, z kłamstwem, — historya nie jest 
niczem innem, jak wiarą w zmysły, wiarą w kłamstwo. 
Morał: przeczyć wszystkiemu, co dowierza zmysłom, 
całej pozostałej ludzkości: to »gmin«!  B y ć filozofem, 
być mumią, przedstawiać monotono - teizm mimiką 

grabarzy! — Zaś przedewszystkiem precz z  c i a ł e m , 
z tą żałosną idée fixe zmysłów! obarczoną wszyst-
kimi istniejącymi błędami logicznymi, obaloną, ba, 
niemożliwą nawet, acz śmie bezczelnie zdawać się 
rzeczywistą ! « . . . 

2. 

Z głęboką czcią czynię dla imienia H e r a k 1 i t a 

wyjątek. Ogół filozofów odrzucał świadectwo zmy-
słów, gdyż okazywały wielość i zmienność, on zaś 
dlatego odrzucał ich świadectwo, iż okazywały tak 

rzeczy, jakgdyby te posiadały trwałość i jedność. I Hera-
klit był niesprawiedliwy względem zmysłów. Gdyż te 
nie kłamią ani w ten sposób, jak mniemali Eleaci, ani 
jak on mniemał, — wogóle nie kłamią wcale. To do-
piero wnosi kłamstwo, co my  r o b i m y z ich świa-
dectwa, naprzykład kłamstwo jedności, kłamstwo 
realności, substancyi, trwania . . . »Rozum« jest przy-
czyną, iż fałszujemy świadectwo zmysłów. Zmysły 
nie kłamią, o ile okazują stawanie się, przemijanie, 

background image

24 

zmianę . . . Jednakże w tem po wszystkie czasy będzie 
miał Heraklit słuszność, iż byt jest czczą fikcyą! Świat 

»pozorny« jest światem jedynym: »świat prawdziwy« 
d o ł g a n o tylko  . . . 

3. 

I co za subtelnymi narządami obserwacyi są 

nasze zmysły! Ten nos naprzykład, o którym żaden 
filozof nie wyrażał się jeszcze z uznaniem i wdzięcz-
nością, jest najdelikatniejszem wogóle, jakiem chwi-
lowo rozporządzamy, narzędziem: zdolnem zauważyć 

takie minimalne różnice ruchu, jakich nie stwierdza 
nawet spektroskop. Posiadamy obecnie wiedzy w sam 
raz tyle, o ile zgodziliśmy się  p r z y j ą ć świadectwo 

zmysłów, — o ile zaostrzamy je jeszcze, uzbrajamy, 
w myśleniu docierać kresów uczymy. Reszta jest dzi-
wolągiem i nie - do - wiedzą: mam na myśli metafi-
zykę, teologię, psychologię, teoryę poznania.  A l b o 
wiedzę formalną, naukę znaków: jak logikę i lo-
gikę stosowaną, matematykę. Rzeczywistości niema 
w nich zgoła, nawet jako problematu; tak samo niema 
jej w formie pytania, jaką wogóle wartość taka kon-
wencya znakowa, jak logika, posiada. — 

4. 

I n n a idyosynkrazya filozofów niemniej jest nie-

bezpieczna : polega ona na tem, iż ostatnie przyjmują 
za pierwsze. To, co znajduje się na końcu — nie-

25 

stety! gdyż nie powinno znajdować się  w c a l e ! — 

»pojęcia najwyższe«, to znaczy najogólniejsze, najbar-

dziej czcze pojęcia, ostatnie ulatniającej się realności 

tchnienie kładną na początku  j a k o początek. Prze-
jawia się w tem znów jeno ich sposób oddawania 

czci: wyższe nie  m o ż e róść z niższego,  w z r o s n ą ć 
wogóle nie  m o g ł o . . . Morał: wszystko pierwszo-
rzędne musi być causa sui. Pochodzenie z czegoś in-
nego uchodzi za zarzut, za powątpiewanie o wartości. 

Wszystkie najcelniejsze wartości są pierwszego rzędu, 
wszystkie najwyższe pojęcia, jestestwo, absolut, do-
bro, prawda, doskonałość — wszystko to nie może 

się stawać,  m u s i być zatem causa sui. Aliści to 
wszystko nie może być też wzajem nierówne sobie, 
nie może być w sprzeczności ze  s o b ą . . . I oto do-
tarli do osłupiającego pojęcia »Bóg«. . . Ostatnie, naj-
niklejsze, najbardziej czcze kładzie się jako pierwsze, 
jako przyczynę samą w sobie, jako ens realissimum... 
Że też ludzkość mogła brać poważnie chorobliwe 
pajęczych mózgów majaczenia! A przepłaciła je 
drogo . . . 

5. 

Wbrew tym poglądom wyłuszczmyż wreszcie, 

jak wręcz odmiennie zapatrujemy się my (z grzecz-
ności mówię  m y . . . ) na problemat błędu i pozorności. 
Niegdyś uważano zmienność, kolejność, stawanie się 
wogóle za dowód pozorności, za oznakę, iż musi być 
w tem coś, co nas myli. Dziś naodwrót widzimy właśnie 
o tyle, o ile jedność, tożsamość, trwanie, substancyę, 

background image

26 

przyczynę, rzeczowość, byt przyjmować nas zmusza 
przesąd rozumowy, o ile w błąd nas niejako wpro-
wadza, do błędu  z n i e w a l a ; acz w głębi duszy na 
podstawie ścisłego obliczenia mamy najzupełniejszą 
pewność, iż błąd tu zachodzi. Dzieje się tu podobnie, 
jak z biegiem wielkich gwiazd: względem nich oko 
nasze, tu zaś  j ę z y k nasz jest ustawicznym rzeczni-
kiem błędu. Ze względu na powstanie należy mowa 
do okresu najszczątkowszych form psychologicznych: 

popadamy w gruby fetyszyzm, uświadamiając sobie 
podstawowe założenia metafizyki językowej, inaczej 
r o z u m u .  T o widzi wszędzie działacza i działa-
nie: wierzy w wolę jako w przyczynę wogóle; wie-
rzy w «jaźń«, w jaźń jako byt, w jaźń jako substan-

cyę i  p r z e n o s i wiarę w substancyę jaźni na 

wszystkie rzeczy — w ten sposób  s t w a r z a dopiero 
pojęcie »rzecz«... Domyślną,  p o d s u n i ę t ą przyczyną 
wszędzie jest byt; z koncepcyi »jaźni« wynika dopiero 
następczo pojęcie »bytu«... Na początku jawi się fa-
talny błąd, iż wola jest czemś, co  d z i a ł a , — że wola 

jest  m o c ą . . . Dziś wiemy, że jest tylko słowem. . . 
Znacznie później, w tysiąckroć oświeceńszym świecie, 
ze zdumieniem uświadamiają sobie filozofowie  p r z e -

ś w i a d c z e n i e , podmiotową  p e w n o ś ć  w e włada-
niu kategoryami rozumowemi: dochodzą do wniosku, 

iż z empiryi pochodzić one nie mogą, — toć cała 
empirya jest z niemi w sprzeczności.  S k ą d  z a t e m 
p o c h o d z ą  o n e ? — I w Indyach tudzież w Grecyi 
popełniono tę samą  o m y ł k ę : »snadź przebywaliśmy 
już kiedyś w jakimś wyższym świecie (— zamiast 
w  z n a c z n i e  n i ż s z y m : co byłoby prawdą!), snadź 
jesteśmy boskiego pochodzenia,  g d y ż mamy ro­
z u m ! *  . . . W istocie, nic nie posiadało dotychczas 

27 

równie naiwnej zdolności przekonywania jak błąd 
o bycie, sformułowany naprzykład przez Eleatów: 
toć przemawia za nim każde słowo, każde zdanie 

przez nas wypowiadane! — Przeciwnicy Eleatów rów-
nież nie zdołali się oprzeć ich pojęciu bytu: między 
innymi Demokryt, wynajdując swój  a t o m . . . »Ro-
zum« w mowie: oh, jakiż to stara podstępna czaro-

wnica! Obawiam się, iż nie otrząśniemy się z pojęcia 
bóstwa, gdyż wierzym jeszcze w gramatykę . . . 

6. 

Czytelnik będzie mi wdzięczny, gdy ten tak za-

sadniczy, tak nowy pogląd zawrę w czterech te-
zach: ułatwiam tem zrozumienie,  w y z y w a m zdania 

sprzeczne. 

P i e r w s z e  t w i e r d z e n i e . Powody, dla któ-

rych określa się świat »ten« jako pozorny, dowodzą 
raczej realności tegoż, —  i n n y rodzaj realności 

absolutnie wykazać się nie da. 

W t ó r e  t w i e r d z e n i e . Znamiona, przypisy-

wane »prawdziwemu bytowi« rzeczy, są znamionami 
niebytu,  n i c o ś c i , — » świat prawdziwy« dźwignięto 

z przeciwieństwa do świata rzeczywistego: w istocie 
świat to pozorny, ile że jest tylko  m o r a l n o -

o p t y c z n e m złudzeniem. 

T r z e c i e  t w i e r d z e n i e . Bajanie o jakimś 

»innym« niż ten świecie niema sensu, o ile nie po-

woduje nami instynkt spotwarzania, umniejszania, 
podejrzywania życia: w ostatnim razie  m ś c i m y  s i ę 

background image

28 

na życiu fantasmagoryą jakiegoś »innego«, jakiegoś 

»lepszego« życia. 

C z w a r t e  t w i e r d z e n i e . Podział świata  n a 

»prawdziwy« i »pozorny«, bądź to na sposób chrze-

ściański, bądź też na sposób Kanta (ostatecznie  p r z e -

b i e g ł e g o chrześcianina) jest tylko suggestyą deka-
dencyi, — oznaką  z a n i k a j ą c e g o  ż y c i a . . .  I ż 
artysta ceni wyżej pozór od rzeczywistości, nie jest 

to przeciw twierdzeniu temu zarzutem.  G d y ż »pozór« 
oznacza tu  j e s z c z e  r a z rzeczywistość, jeno wy-

braną, wzmożoną, poprawioną . . . Artysta tragiczny 
n i e jest pessymistą, toć  p r z y ś w i a d c z a nawet 

wszystkiemu zagadkowemu i straszliwemu, jest  d i o -
n i z y j s k i m . . . 

J A K

 »ŚWIAT PRAWDZIWY«  S T A Ł  S I Ę 

W KOŃCU BAŚNIĄ

DZIEJE BŁĘDU. 

1. Świat prawdziwy, możebny do osiągnięcia dla 

mędrca, człowieka zbożnego, człowieka cnotliwego, — 
on żyje w nim, on  j e s t  n i m . 

(Najdawniejsza forma idei, względnie rozumna, 

prosta, przekonywająca. Opisanie twierdzenia »ja, 
Plato,  j e s t e m prawdą«.) 

2. Świat prawdziwy, niemożebny do osiągnięcia 

w teraźniejszości, ale przyrzeczony mędrcowi, czło-
wiekowi zbożnemu, człowiekowi cnotliwemu (»grzesz-
nikowi, czyniącemu pokutę«.) 

(Postęp idei: staje się subtelniejszą, zawrotniej-

szą, bardziej nieujętą, —  s t a j e  s i ę  k o b i e t ą , 
chrześcianką . . .) 

3. Świat prawdziwy, niemożebny do ujęcia, do 

udowodnienia, do przyrzeczenia, lecz pomyślany już 
jako pociecha, jako zobowiązanie, jako imperatyw. 

background image

30 

(W głębi dawne słońce, atoli przeświecające przez 

mgłę sceptycyzmu; idea staje się rozpłynną, bladą, 
północną, królewiecką.) 

4. Świat prawdziwy — niemoźebnyź do osiągnię-

cia? Bądź co bądź nieosiągnięty. Zaś jako nieosią-
gnięty, także  n i e z n a n y . Zatem próżen też pociechy, 

zbawienia, zobowiązania: do czegóż zobowiązywać 
nas może coś nieznanego ?. . . 

(Szary brzask. Pierwsze ziewnięcie rozumu. Ko-

gucie pianie pozytywizmu.) 

5. »Świat prawdziwy« — idea na nic już nie-

przydatna, nie zobowiązująca już nawet, — stała się 
niepożyteczną, niepotrzebną,  z a t e m obaloną ideą: 
precz z nią! 

(Biały dzień; śniadanie; powrót bon sens'xs. i we-

sołości; Platon rumieni się ze wstydu; piekielna 
wrzawa wszystkich wolnych duchów.) 

6. Świat prawdziwy obaliliśmy: jakiż świat po-

został jeszcze? może pozorny?. . .  L e c z nie!  w r a z 
z e  ś w i a t e m  p r a w d z i w y m  o b a l i l i ś m y  t a k ż e 
p o z o r n y ! 

(Południe; chwila najkrótszego cienia; koniec 

najdłuższego błędu; szczyt ludzkości; INCIPIT ZA-
RATHUSTRA.) 

M O R A Ł  J A K O  W Y N A T U R Z E N I E . 

Wszystkie namiętności mają okres, gdy są tylko 

zgubne, gdy brzemieniem głupstwa pociągają swe ofiary 
na dno, — i wtóry późniejszy, o wiele późniejszy, gdy 
wchodzą w zaślubiny z duchem, »uduchowiają się«. 

Ongi, dla głupstwa w namiętności, zwalczano namię-
tność samą: sprzysięgano się na jej unicestwienie, — 
wszystkie dawne poczwary moralne utrzymywały 
jednomyślnie »ilfaut tuer les fiassions«. Najsłynniejsza 
formuła tegoż znajduje się w Nowym Testamencie, 
w owem Kazaniu na Górze, gdzie, nawiasem mówiąc, 
rzeczy bynajmniej z  w y s o k a rozpatrywane nie są. 
W zastosowaniu do płciowości powiedziano tam na-
przykład »gdy cię oko twoje gorszy, wyrwij je« : 
na szczęście żaden chrześcianin nie przestrzega tego 

przepisu.  T ę p i e n i e żądz i namiętności jedynie dla-
tego, by zapobiedz ich głupocie i niemiłym głupoty 
ich następstwom, samo zda się nam dzisiaj tylko 
ostrą głupoty formą. Przestaliśmy już podziwiać den-

background image

32 

tystów,  w y r y w a j ą c y c h zęby, by nie  b o l a ł y . . . 
Z niejaką słusznością godzi się jednakże przyznać, iż 
na podłożu, na którem wzrosło chrześciaństwo, poję-
cie »p r z e d u c h o w i e n i a namiętności« zgoła przy-
jąć się nie mogło. Toć kościół  z w a l c z a ł w swych 
początkach, jak wiadomo, »inteligencyę« gwoli »ubo-
gim w duchu«: czyż więc można było spodziewać się 
odeń inteligentnej przeciwko namiętnościom walki ? — 
Kościół poskramia namiętności rzezaniem w kaźdem 

znaczeniu: jego »leczenie«, jego praktyka polega na 
k a s t r o w a n i u . Nie pyta nigdy: jak uduchowić, 
przejaśnić, przebóstwić żądzę? — nacisk karności jego 

zmierzał po wszystkie czasy do wytępienia (zmysło-
wości, dumy, żądzy władania, skąpstwa, mściwości). — 
Atoli podrywanie korzeni namiętnościom jest podry-
waniem korzeni życiu: praktyka kościoła jest  w r o g ą 

ż y c i u . . . 

2. 

Ten sam środek, polegający na rzezaniu, na tę-

pieniu, wybierają instynktownie w zapasach z żądzą 
ludzie za słabej woli, za zwyrodniali, by nie przebrać 
w niej miary: natury takie, którym potrzeba la iraftfte, 
mówiąc w przenośni (i bez przenośni  — ) , jakiegoś 
niecofnionego wypowiedzenia wojny, jakiejś  o t c h ł a n i 
między niemi a namiętnością. Tylko dla zwyrodniałych 
są niezbędne radykalne środki; słabość woli, mówiąc 
wyraźniej, niezdolność do  n i e r e a g o w a n i a na jakiś 
bodziec jest w istocie tylko inną formą zwyrodnienia. 

33 

Krańcowa wrogość, śmiertelna do zmysłowości nie-
nawiść bywa zastanawiającą oznaką: nasuwa przy-
puszczenia co do ogólnego stanu takiego zapamię-
talca. — Ta wrogość, ta zapamiętałość staje zresztą 
wtedy u szczytu, gdy natury takie niezdolne już są 
nawet do radykalnego leczenia, do wyrzeczenia się 

swego »dyabła«. Dość przejrzeć całą historyę kapła-
nów i filozofów, z doliczeniem artystów: najzjadli-
wiej występowali przeciwko zmysłom  n i e impotenci 
i  n i e asceci, lecz niemożliwi asceci, tacy, którym 
należałoby snadź zostać ascetami. . . 

3. 

Przeduchowienie zmysłowości zowie się  m i ł o -

ś c i ą : jest ona wielkim nad chrześciaństwem tryum-
fem. Innym tryumfem jest nasze przeduchowienie 
w r o g o  ś c i . Polega ono na głębokiem pojmowaniu 
wartości, wynikającej z posiadania wrogów: słowem, 
postępuje się i wnioskuje odwrotnie, niźli postępo-
wano i wnioskowano ongi. Kościół po wszystkie czasy 

pragnął unicestwienia swych wrogów: my, my immo-
raliści i antychryści, widzimy w tem korzyść naszą, 
że kościół istnieje . . . Także w rzeczach polityki stała 
się obecnie wrogość bardziej duchową — o wiele roz-

sądniejszą, o wiele oględniejszą, o wiele więcej  s z c z ę -

d z ą c ą . Każde niemal stronnictwo widzi w tem wa-
runek własnego istnienia, by stronnictwo przeciwne 

nie podupadało na siłach; to samo da się powiedzieć 
o wielkiej polityce. Zwłaszcza nowe ustroje, naprzy-

DZiEŁA NIETZSCHEGO. T. V. 

background image

34 

kład nowe państwa, bardziej potrzebują wrogów aniżeli 
przyjaciół: przeciwieństwo napawa je dopiero poczu-
ciem, że są potrzebne, przeciwieństwo dopiero po-
trzebnemi je  c z y n i . . . Nie inaczej zachowujemy się 
względem »wewnętrznego wroga«: i tu przeduchowi-
liśmy także naszą wrogość, i tu także pojęliśmy jej 
w a r t o ś ć . Jest się  t w ó r c z y m jeno za cenę mnó-
stwa przeciwieństw, zachowuje się swą  m ł o d o ś ć 
jeno pod tym warunkiem, że dusza nie ulega i spo-
koju nie łaknie . . . Nic tak bardzo nie stało się nam 

obcem, jak upragniony ongi »spokój duszy«, cel ży-
czeń  c h r z e ś c i a ń s k i c h ; nic nam nie jest mniej 
poźądanem od krowiego morału, od opasłej szczęśli-
wości spokojnego sumienia. Zrzekając się walki, zrze-
kamy się  w i e l k i e g o życia  . . . W wielu razach jest 
co prawda »spokój duszy« jeno nieporozumieniem, — 
czemś  i n n e m , co rzetelniej jeno nazwać się nie umie. 

Oto kilka przykładów bez ogródek i uprzedzeń. »Spo-

kój duszy« może być naprzykład łagodnem promie-
niowaniem bujnej animalności w sferę moralną (lub 
religijną). Albo początkiem znużenia, pierwszym cie­
niem, padającym od wieczora, od wszelkiego rodzaju 
wieczora. Albo oznaką odwilży, nadlegania wichrów 

od południa. Albo mimowiedną wdzięcznością za po 
myślne trawienie (zwaną niekiedy »miłością ludzi«). 
Albo uspokojeniem się człowieka powracającego do 
zdrowia, dla którego wszystkie rzeczy nabierają no-

wego smaku i który czeka . . . Albo stanem, następu­

jącym po zupełnem zaspokojeniu przemożnej w nas 
namiętności, błogiem poczuciem niezwykłej sytości. 

Albo uwiądem starczym naszej woli, naszych pożą-
dań, naszych występków. Albo lenistwem, podmówio-
nem przez próżność, by ustroiło się moralnie. Albo 

35 

przejawem pewności, straszliwej chociażby pewności, 
po długiem napięciu i udręczeniu niepewnością. 

Albo wyrazem dojrzałości i mistrzowstwa w czynie-

niu, tworzeniu, działaniu, chceniu, spokojnem ode-
tchnieniem,  o s i ą g n i ę t ą »wolnością  w o l i « . . . 

Z m i e r z c h  b o ż y s z c z : kto wie? może także jeno 
rodzaj »spokoju duszy« . . . 

4. 

— Ujmuję pewne prawidło w formułę. Wszelki 

naturalizm w morale, to znaczy, wszelki  z d r o w y 
morał podlega instynktowi życiowemu, — określony 
kanon »powinien« i »nie powinien« wypełnia każde 

przykazanie życia, usuwa z drogi życia każdą prze-
szkodę i wrogą zaporę.  N i e z g o d n y z  p r z y r o d ą 
morał, to znaczy, prawie każdy morał, który dotych-
czas głoszono, czczono, którego nauczano, zwraca się 

natomiast wprost  p r z e c i w instynktom życio-
wym, — jest bądź to skrytem, bądź też głośnem 
i bezczelnem  p o t ę p i e n i e m tychże instynktów. 
Powiadając »Bóg patrzy w serce«, przeczy najgłęb-
szym i najgórniejszym pożądaniom życiowym i obwo-

l y w a Boga  w r o g i e m  ż y c i a . . . Święty, którego 
Bóg upodobał sobie, jest idealnym rzezańcem . . . 
Gdzie się  z a c z y n a »królestwo boźe«, tam koniec 
ż y c i a . . . 

background image

36 

5. 

Jeżeli się pojęło zbrodniczość takiego roko-

szu przeciwko życiu, uświęconego niemal w mo-
rale chrześciańskim, to się pojęło tem samem, na 
szczęście, także coś innego: bezużyteczność, pozor-
ność, niedorzeczność,  k ł a m l i w o ś ć takiego rokoszu. 
Potępienie życia przez żyjącego jest ostatecznie jeno 
przejawem określonego sposobu życia: pytania, czy 
to potępienie jest słuszne lub niesłuszne, nie poru-

szono tem wcale. By módz wogóle podjąć zagadnie-
nie  w a r t o ś c i życia, trzebaby stać  p o z a życiem, 
a znać je przytem tak dobrze, jak ktoś, jak wielu, 
jak wszyscy, którzy je przeżyli: dość powodów, aby 
zrozumieć, że problemat ten niedostępnym jest dla 

nas problematem. Mówiąc o wartościach, mówimy 
pod wpływem natchnienia, pod wpływem optyki ży-
ciowej: życie samo zmusza nas oznaczać wartości, 
życie samo ocenia przez nas, gdy oznaczamy war-
t o ś c i . . . Z tego wynika, iż także owo  w y n a t u -
r z e n i e  m o r a ł u , pojmujące Boga jako antytezę 

i potępienie życia, jest jeno oceną wartości życia — 
j a k i e g o życia?  j a k i e g o rodzaju życia? — Lecz 

dałem już odpowiedź: zanikającego, wyczerpanego, 
znużonego, skazanego życia. Morał, jak go dotychczas 
pojmowano — jak sformułował go naostatek Scho-
penhauer, określając jako »zaprzeczenie woli ży-

cia« — jest w istocie  i n s t y n k t e m  d e k a d ę n -
c y i , który czyni ze siebie imperatyw: powiada on: 

» z g i ń ! « — jest sądem skazańca. . . 

37 

6. 

Rozważmy jeszcze na zakończenie, jaką wogóle 

naiwnością jest utrzymywać: »człowiek  p o w i n i e n 
być takim lub owakim!« Rzeczywistość okazuje nam 
zachwycające bogactwo typów, nadmiar rozrzu-
tnej gry form i igraszki zmian: a lada pokątny mo-

ralista oświadcza na  t o : »nie! człowiek powinien być 
i n n y m ! « .. . Ba, wie nawet,  j a k i m być powinien, 
maluje siebie i powiada »ecce homo!« . . . Aliści mo-
ralista, nawet gdy zwraca się tylko do jednostki, po-
wiadając jej: »powinieneś być takim lub owakim!« 

nie przestaje się ośmieszać. Jednostka jest cząstką 

fatum,

 przed sobą i za sobą, jednem prawidłem wię-

cej, jedną koniecznością więcej dla wszystkiego, co 

nastaje i będzie. Rzec do niej »zmień się«, znaczy to 
żądać, by zmieniło się wszystko, nawet wstecz . . . 
Byli też istotnie konsekwentni moraliści, którzy chcieli, 
by człowiek był innym, mianowicie cnotliwym, by sta-
w a ł się na ich podobieństwo — śledziennikiem : dla-
tego  p r z e c z y l i światu! Nie byle jakie szaleństwo! 
Niebywale skromna nieskromność!... Morał, o ile po-
t ę p i a sam z siebie, n i e zaś z przyczyn, względów, 
powodów życiowych, jest specyficznym błędem, nad 
którym można się litować,  i d y o s y n k r a z y ą z w y-
r o d n i a l c ó w , która niewymownie wiele szkód wy-
rządziła ! .. . My inni, my immoraliści, rozwarliśmy 
odwrotnie na ściężaj serce dla wszelakiego rozumie-
nia, pojmowania,  p r z y ś w i a d c z a n i a . Nie prze-
czymy łatwo, uważamy za chlubę naszą  p o t w i e r -
d z a ć . Coraz szerzej otwierały się nam oczy na owo 
włodarstwo, które tego nawet potrzebuje, to nawet 

background image

38 

zużytkować umie, co odrzuca świątobliwy nierozum 
księży,  c h o r y rozum księży, na owo włodarstwo 
w zasadzie życia, które nawet z obmierzłej species 
śledziennika, duchownego, cnotliwca korzyść od-
nosi, —  j a k ą ? — Lecz na to my sami, my immo-

raliści jesteśmy  o d p o w i e d z i ą . . . 

CZTERY  W I E L K I E BŁĘDY. 

1. 

B ł ą d  p o m i e s z a n i a  p r z y c z y n y  z e  s k u t -

k i e m . — Niemasz szkodliwszego błędu od  p o m i e -
s z a n i a  p r z y c z y n y  z e  s k u t k i e m : uważam  g o 
za właściwe skażenie rozumu. Mimo to należy błąd 

ten do najdawniejszych i najnowszych nawyknień 
ludzkości: uświęcił się śród nas nawet, nosi miana 

»religii«, »morału«. Zawiera go  k a ż d e zdanie, for-

mułujące morał i religię; kapłani i prawodawcy mo-
ralni są sprawcami tego skażenia rozumu. — Przy-
toczę przykład. Wszyscy znamy książkę słynnego 
Cornara, wedle której skąpe odżywianie się ma być 
receptą na długie, szczęśliwe, a także cnotliwe życie. 
Niewiele książek miało tylu czytelników, jeszcze 
teraz ukazują się rokrocznie w Anglii nowe jej wy-
dania. Nie wątpię, iź rzadko która książka (z wyjąt-
kiem oczywiście Biblii) wyrządziła tyle szkody,  s k r ó -
c i ł a tyle żywotów, co to w dobrej wierze curio-

sum.

 Powód: pomieszanie przyczyny ze skutkiem. 

background image

40 

Włoch poczciwina uważał dyetę  z a  p r z y c z y n ę 
swego długiego  ż y c i a : w istocie zaś predyspozycya 
do długiego życia, niezwyczajna powolność prze-
miany materyi, niewielki ubytek były przyczyną jego 
skąpego odżywiania. Nie miał do wyboru jeść mało 

l u b dużo, wstrzemięźliwość jego  n i e była »wolną 
wolą«: chorował, gdy jadł więcej. Kto wszakże nie 
jest karpiem, ten idzie za głosem nietylko słuszności, 
lecz i konieczności, odżywiając się  d o b r z e . Uczony 
nowoczesny, narażony na szybkie zużywanie się 
energii nerwowej, zabiłby się régimém Gomara. Crede 
experto. — 

2. 

Najogólniejszą formułą, na której zasadza się 

każda religia i morał, brzmi: »Czyń to i owo, zanie-
chaj tego i owego — a będziesz szczęśliwy! W prze-
ciwnym razie . . .« Każdy morał, każda religia  j e s t 
tym imperatywem — zwę go wielkim pierworodnym 
grzechem rozumu,  n i e ś m i e r t e l n y m  n i e r o z u -
m e m . W mych ustach przedzierzga się ta formuła 
na wywrót —  p i e r w s z y przykład mojego »odwró-

cenia wszystkich wartości« : człowiek doskonały, 

»szczęśliwy«,  m u s i pewnych czynów dokonywać, 

przed innymi wzdraga się zaś instynktownie, wnosi 
lad, którego jest fizyologicznym przedstawicielem, 
w swe stosunki do ludzi i rzeczy. Formułując: cnota 
jego jest  w y n i k i e m jego szczęścia. . . Długie ży-

cie, liczne potomstwo  n i e jest nagrodą cnoty, owszem 
cnota sama jest owem zwolnieniem przemiany mate-

41 

ryi, którego następstwem jest, między innemi, także 
długie życie, liczne potomstwo, słowem kornaryzm. — 
Kościół i morał twierdzą: »Występek i zbytek są przy-
czyną upadku rodów i ludów«. Mój  u z d r o w i o n y 
rozum powiada: upadek jakiegoś ludu, fizyologiczne 
jego zwyrodnienie pociąga za sobą występek i zby-
tek (to znaczy, potrzebę coraz to silniejszych i częst-

szych podniet, znanych każdej wyczerpanej naturze). 

Ten młodzieniec schnie i blednie przedwcześnie. Przy-
jaciele jego utrzymują: winna temu ta lub owa cho-
roba. Ja zaś powiadam: iż zachorował, iż się choro-
bie nie oparł, było to następstwem podupadłego życia, 

dziedzicznego wyczerpania. Czytelnik dzienników 
twierdzi: to stronnictwo kopie sobie grób takim błę-
dem. Moja  w y ż s z a polityka powiada: stronnictwo, 
które takie błędy popełnia, już dogorywa — niepewne 
jest już swych instynktów. Każdy błąd w jakiemkolwiek 
znaczeniu jest następstwem zwyrodnienia instynktów, 
dysgregacyi woli: jest to niemal definicya  l i c h e g o . 

Wszystko  d o b r e jest instynktem — a więc lekkiem, 

koniecznem, swobodnem. Trud jest zarzutem, bóg 
różni się typowo od bohatera (w moim języku:  l e k -
k i e stopy pierwszy boskości atrybut). 

3. 

B ł ą d  f a ł s z y w e j  p r z y c z y n o w o ś c i . — 

Po wszystkie czasy zdało się rzeczą wiadomą, co to 
jest przyczyna: aliści skąd pochodziła nasza wiedza, 

dokładniej, nasza wiara, iż jest to rzeczą wiadomą? 
Z dziedziny słynnych »faktów wewnętrznych«, z któ-

background image

42 

rych faktycznym nie okazał się dotychczas ża-
den. Wierzyliśmy, iż w akcie woli sami jesteśmy 
przyczyną; mniemaliśmy, iż przynajmniej w nim 
udało się nam  p o c h w y c i ć przyczynowość  n a 
u c z y n k u . Nie ulegało również wątpliwości, że 

wszystkich antecedencyj jakiegoś czynu, przyczyn 
jego należy szukać w świadomości i że można je 
tam odnaleźć, szukając ich — jako »motywów«: toć 
w przeciwnym razie nie byłby on przedmiotem wol-
nego wyboru, nie byłoby się odpowiedzialnym za 
niego. Wreszcie, któżby przeczył, że myśl ma przy-
czynę? że jaźń jest przyczyną myśli?. . . Z tych 

trzech »wewnętrznych faktów«, które stanowiły rze-
komo rękojmię przyczynowości, pierwszym i najbar-
dziej przekonywającym jest  w o l a  j a k o  p r z y -
c z y n a ; koncepcya świadomości (»ducha«) jako przy-
czyny, zaś później koncepcya jaźni (»subjektu«) jako 
przyczyny zrodziły się następczo, gdy się utarło, iż 

przyczynowość z woli jest czemś danem, jest  e m p i -
r y ą . . . Z czasem zmieniły się nasze zapatrywania 
na lepsze. Dziś w tern wszystkiem niema już dla nas 
ani słowa prawdy. W »świecie wewnętrznym« pełno 
mamideł i błędnych ogników: wola jest jednym z nich. 
Wola nie wprawia już w ruch niczego, a więc nie 
tlómaczy też już niczego, — towarzyszy jeno proce-
som, może nie być wcale. Innym błędem jest tak 
zwany »motyw«: jeno powierzchowny przejaw świa-
domości, uboczny moment czynu, który antecedentia 

jakiegoś czynu raczej zakrywa, niżeli je przedstawia. 

A cóż dopiero jaźń! Stała się baśnią, fikcyą, igraszką 
s ł ó w : przestała całkowicie myśleć, czuć i chcieć!... 
Cóż z tego wynika? Przyczyn duchowych niema wcale! 
Całą rzekomą empiryę wzięli dyabli!  O t o co z tego 

43 

wynika! — A my tej »empiryi« nadużywaliśmy so-

bie; powołując się na nią,  s t w o r z y l i ś m y świat 

jako świat przyczynowy, świat woli, świat duchów. 
Pracowała nad tem najdawniejsza i najdługowiecz-
niejsza psychologia, było to jedynem jej zajęciem: 
wszelkie zdarzenie było dla niej działaniem, wszelkie 

działanie następstwem woli, świat stał się dla niej 
wielością sprawców, za każdem zdarzeniem krył się 
sprawca (»podmiot«). Człowiek trzy swoje »we-
wnętrzne fakty«, to, w co najsilniej wierzył, wolę, 
ducha, jaźń, przeniósł ze siebie na zewnątrz, — po-

jęcie bytu wyłuskał dopiero z pojęcia jaźni, przyjął 

»rzeczy« jako istniejące na swój obraz, na modłę 
swego pojęcia jaźni jako przyczyny. Cóż dziwnego, 

iż odnajdywał później w rzeczach zawsze to tylko, 
c o  s a m w  n i e  w ł o ż y ł ? — Rzecz sama, powta-
rzam raz jeszcze, pojęcie rzeczy, to tylko refleks 
wiary w jaźń jako przyczynę . . . Nawet ten wasz 
atom, moi panowie mechaniści i fizycy, ileż to błędu, 
ileż to szczątkowej psychologii pozostało jeszcze w ato-
mie waszym ! — Nie mówiąc już o »rzeczy samej 

w sobie«, o tem horrendum pudendum metafizyków! 
Mylne pojmowanie ducha jako przyczyny pomieszane 
z rzeczywistością! I użyte jako miara rzeczywistości! 
I nazwane  B o g i e m ! 

4. 

B ł ą d pr z y  c z y n  u r o j  o n y c h. — Punktem 

wyjścia marzenie senne: jakiemuś określonemu wra-
żeniu, wywołanemu naprzykład dalekim wystrzałem 

background image

44 

działowym, przypisuje się następczo przyczynę (nie-

raz całą powieść, w której marzący jest bohaterem). 
Wrażenie trwa tymczasem dalej gdyby na sposób od-
głosu: czeka niejako, aż popęd przyczynowy pozwoli 
mu wysunąć się na czoło — już nie w roli przy-
padku, lecz »sensu«. Wystrzał armatni przejawia się 
w sposób  p r z y c z y n o w y , w pozornem odwróce-

niu czasu. Tego, co późniejsze, umotywowania do-
znaje się najpierw, często z tysiącem szczegółów, 
przesuwających się ni to błyskawicą,  p o c z e m 
s t r z a ł . . . Cóż się stało? Wyobrażenia,  w y w o -
ł a n e pewnym stanem, wytłómaczyliśmy sobie fał-
szywie jako przyczynę tegoż. — Na jawie postępu-

jemy w istocie tak samo. Większość naszych odczu-

wań ogólnych — wszelkiego rodzaju przeszkoda, 
ucisk, naprężenie, wybuch w działaniu i przeciw-dzia-

laniu narządów, w szczególności zaś stan nerwu sym-
patycznego — podnieca nasz popęd przyczynowy: 
chcemy mieć  p o w ó d  t a k i e g o  l u b  o w a k i e g o 
usposobienia — dobrego lub złego usposobienia. Nie 
wystarcza nam nigdy proste stwierdzenie samego 
faktu, iż jesteśmy w tem lub innem usposobieniu: 
dopiero wtedy godzimy się z tym faktem —  u ś w i a -
d a m i a m y go sobie —, gdy damy mu jakieś umo-

tywowanie. — Wspomnienie, które w takich razach 
bez naszej wiedzy działać zaczyna, wywołuje da-
wniejsze stany podobnego rodzaju oraz skojarzone 
z nimi interpretacye przyczynowe, —  n i e ich przy-
czynowość. Zarazem wiara, iż wyobrażenia, towa-

rzyszące procesy świadomościowe były przyczynami, 
budzi się także wraz z wspomnieniem. W ten sposób 
powstaje  p r z y z w y c z a j e n i e do określonej inter-

45 

pretacyi przyczyn, które  z b a d a n i u przyczyny 
w istocie przeszkadza a nawet je wyklucza. 

5. 

P s y c h o l o g i c z n e  o b j a ś n i e n i e  t e g o 

z j a w i s k a . — Sprowadzając coś nieznanego do cze-
goś znanego, doznajemy poczucia ulgi, uspokojenia, 
zadowolenia, prócz tego poczucia mocy. Z nieznanem 
łączy się niebezpieczeństwo, niepokój, troska, — in-
stynkt zmierza przedewszystkiem do  u s u n i ę c i a 
tych przykrych stanów. Pierwsza zasada: jakiekolwiek 

objaśnienie lepsze jest od żadnego. Ponieważ w isto-
cie rzeczy chodzi jeno o chęć pozbycia się przygnę-
biających wyobrażeń, przeto nie przebiera się nazbyt 
w środkach do ich usunięcia: pierwsze lepsze wyo-
brażenie, zapomocą którego nieznane daje się obja-

śnić jako coś znanego, napawa taką błogością, iż 

»przyjmujemy je za prawdę«. Dowód  r o z k o s z y 

(»mocy«) występuje jako kryteryum prawdy. — Po-
pęd przyczynowy jest zatem uwarunkowany i wy-
wołany uczuciem lęku. Pytanie »dlaczego?« winno, 
o ile możności, podawać nietyle przyczynę dla niej 

samej, ile raczej pewien  r o d z a j  p r z y c z y n y — -
przyczynę uspokajającą, uwalniającą, połączoną z uczu­

ciem ulgi. Pierwszem następstwem tej potrzeby jest 
to, iż jako przyczynę przyjmuje się coś już  z n a -
n e g o , doznanego,  w e wspomnieniu zapisanego. 
Wszystko nowe, niedoznane, obce wyklucza się z rzędu 
przyczyn. — Jako przyczyny szuka się zatem nietylko 

pewnego rodzaju objaśnień, lecz także  w y b r a n e g o 

background image

46 

i  u p o d o b a n e g o rodzaju objaśnień, mianowicie ta-
kich, które najprędzej, najczęściej usuwają uczucie 
wszystkiego nowego, obcego, niedoznanego, — czyli 
szuka się  n a j z w y k l e j s z y c h objaśnień. — Wy-
nik : pewien sposób podawania przyczyn przeważa 
coraz bardziej, ogniskuje się w system i występuje 
wkońcu  g ó r u j ą c o, to znaczy,  i n n e przyczyny 
i objaśnienia po prostu wyklucza. — Bankier myśli 

zaraz o »interesie«, chrześcianiń o »grzechu«, dziew-
czyna o swej miłości. 

6. 

C a ł a  d z i e d z i n a  m o r a ł u i  r e l i g i i 

w c h o d z i w  z a k r e s  t e g o  p o j ę c i a  p r z y c z y n 
u r o j o n y c h . — »Objaśnienie«  n i e p r z y j e m n y c h 
odczuwań ogólnych: Uwarunkowane są one istotami 

nam wrogiemi (złe duchy: przykład najsłynniejszy —. 
histeryczki pojmowane fałszywie jako czarownice). 
Uwarunkowane postępkami, których pochwalać nie 
można (uczucie »grzechu«, »grzeszności« podłożone 
pod stan fizyologicznego niezadowolenia — ma się 

zawsze powody być ze siebie niezadowolonym). Uwa-
runkowane jako kary, jako odpłata za coś, czego nam 
czynić, czem nam  b y ć nie należało (uogólnił to nie-
przyzwoicie Schopenhauer w twierdzeniu, w którem 

morał okazuje się tern, czem jest w istocie, trucicie-
lem i potwarcą życia: »kaźdy wielki ból, bądźto cie-
lesny, bądźto duchowy, powiada, na co zasługujemy: 

47 

gdyż nie mógłby on nas nawiedzić, gdybyśmy nań nie 
zasłużyli«. Welt als Wille und Vorstellung 2, 666). 
Uwarunkowane wreszcie jako następstwa nierozwa-
żnych, źle się kończących postępków (— afekty, zmy-
sły przyjęte jako przyczyna, jako »winne«; dolegli-
wości fizyologiczne wyłożone przy pomocy  i n n y c h 
dolegliwości jako coś »zasłuźonego«. — »Objaśnienie« 
p r z y j e m n y c h odczuwań ogólnych: Uwarunko-
wane są one ufnością w Bogu. Uwarunkowane świa-
domością dobrych uczynków (tak zwane »spokojne 
sumienie«, stan fizyologiczny, zdumiewająco niekiedy 
przypominający pomyślne trawienie). Uwarunkowane 
szczęśliwym wynikiem przedsięwzięć (— naiwna 
omyłka: szczęśliwy wynik przedsięwzięcia takiemu 
Pascal'owi lub innemu hypochondrykowi nie daje by-
najmniej przyjemnych odczuwań ogólnych). Uwarun-
kowane wiarą, miłością, nadzieją — cnotami chrze-
ściańskiemi. — W istocie zaś wszystkie te rzekome ob-
jaśnienia są stanami  n a s t ę p c z y m i i niejako prze-
kładami odczuwań przyjemnych i nieprzyjemnych na 
fałszywą gwarę: człowiek zdolen jest mieć nadzieję, 
g d y ż zasadnicze jego odczuwania fizyologiczne od-
zyskały znów swą moc i bogactwo; ktoś zaufał 
w Bogu,  g d y ż poczucie pełni i siły napawa go 
spokojem. — Morał i religia należą całkowicie do 
p s y c h o l o g i i  b ł ę d u : w każdym poszczególnym 
wypadku następuje pomieszanie przyczyny ze skut-
kiem; albo pomieszanie prawdy ze skutkiem tego, co 

się za  p r a w d z i w e uznaje; albo pomieszanie stanu 
świadomości z przyczynowością tegoż stanu. — 

background image

48 

7. 

B ł ą d  w o l n e j  w o l i . — Obecnie nie mamy 

już litości dla pojęcia » wolnej woli«: wiemy aż nadto 

dobrze, czem ono jest — najbezecniejszą, jaka istnieje, 
sztuczką teologów, zmierzającą do tego, by w ich zna-
czeniu uczynić ludzkość »odpowiedzialną«, to znaczy, 
o d  n i c h  z a l e ż n ą . . . Podam  t u tylko psychologię 
wszelkiego pociągania do odpowiedzialności; — Wszę-
dzie, gdzie się szuka odpowiedzialności, szukającą 
bywa instynktowa chęć  s ą d z e n i a i  k a r a n i a . 
Odzierano stawanie się z niewinności, wywodząc ten 
lub ów przejaw bytu z woli, z zamiarów, z aktów 
odpowiedzialności: naukę o woli wynaleziono w isto-
cie w celu kary, to znaczy gwoli  c h ę c i  z n a l e -
z i e n i a  k o g o ś  w i n n y m . Cała dawna psychologia, 
psychologia woli daje się wyprowadzić z założenia, iż 
twórcy jej, kapłani stojący na czele starodawnych 
ustrojów gminnych, chcieli posieść  p r a w o nakłada-
nia kar — lub prawo to przyznać Bogu . . . Wyobra-

żano sobie człowieka »wolnym«, by go było można 
sądzić, karać, — by mógł być  w i n n y m :  m u s i a n o 
przyjąć zatem, iż każdy czyn jest umyślnym, że po-
czątek każdego czynu znajduje się w świadomości 
( — skutkiem czego  n a j  g r u n t o w n i e j  s z e fałszer-

stwo in fisychologicis stało się zasadą samej-że psy-
chologii . . .) Dziś, kiedy nastał prąd  p r z e c i w n y , 
gdy zwłaszcza my immoraliści dążymy ze wszech sił 

do tego, by pojęcie winy i pojęcie kary wyrugować 

znów ze świata, by wyplenić je z psychologii, histo-
ryi, przyrody, urządzeń i sankcyj społecznych, nie-
masz w oczach naszych skraj niej szych przeciwników 

49 

od teologów, którzy na podstawie pojęcia »moral-
nego ładu świata« nie przestają kazić niewinności 
stawania się »karą« i »winą«. Chrześciaństwo jest 
metafizyką kata . . . 

8. 

Cóż jedynie może być nauką  n a s z ą ? — Iż 

człowiek nie  o t r z y m u j e swych właściwości od ni-
kogo, ani od Boga, ani od społeczeństwa, ani od 
swoich rodziców i przodków, ani od  s i e b i e sa-

m e g o (— odrzuconego co tylko, niedorzecznego po-
jęcia »wolności intelligibilnej« nauczał Kant, a może 
już nawet Plato).  N i k t nie jest odpowiedzialny za to, 
iż wogóle istnieje, że jest taki lub owaki, że się znaj-
duje w danych warunkach, w danem otoczeniu. Fatal-

ności jego istoty niepodobna wyłuskać z fatalności 
wszystkiego tego, co było i co będzie.  N i e jest on 
wynikiem jakowegoś zamiaru, jakiejś woli, jakiegoś 
celu, n i e stanowi przedmiotu doświadczeń, zmierzają-
cych do osiągnięcia »ideału człowieka« lub »ideału 
szczęścia« albo »ideału moralności«, — jest to niedo-
rzecznością, chcieć  p o p c h n ą ć swą istotę ku ja-

kiemuś celowi. To my wynaleźliśmy pojęcie »celu«: 
w rzeczywistości celu  n i e m a . . . Jest się koniecz­
nym, jest się cząstką przeznaczenia, należy się do 
całości,  j e s t się w całości, — niemasz niczego, coby 
mogło nasz byt sądzić, mierzyć, porównywać, potę-
piać, gdyż znaczyłoby to całość sądzić, mierzyć, po-
równywać,  p o t ę p i a ć . . . A  n i e m a  n i c  p o z a  c a -
ł o ś c i ą ! — Iż nie czyni się już odpowiedzialnym 

DZIEŁA NIETZSCHEGO.  T V . 4 

background image

nikogo, iż rodzaju bytu do jakiejś causa prima sprowa-
dzać nie można, iż świat nie jest jednością ani jako 
sensoryum, ani jako »duch«,  t o  d o p i e r o  j e s t 
w i e l k i e m  w y s w o b o d z e n i e m , — przez to do-
piero odzyskuje stawanie się swą  n i e w i n n o ś ć . . . 
Pojęcie »bóstwa« było dotychczas wielkim przeciw 
istnieniu  z a r z u t e m . . . Przeczymy bóstwu, prze-
czymy odpowiedzialności w bóstwie:  p r z e z to do-
piero wyzwalamy świat. — 

»POPRAWIACZE« LUDZKOŚCI. 

Jak wiadomo, żądam od filozofów, by stali poza 

dobrem i złem, by sądu moralnego złudzenie mieli 
p o d sobą. Żądanie to wynika z poglądu, pierwszy 

raz przeze mnie sformułowanego: iż  z j a w i s k mo-
r a l n y c h  n i e m a  w c a l e . Sąd moralny  m a  t o wspól-
nego z sądem religijnym, iż wierzy w rzeczywistości 
nie istniejące. Morał jest tylko wykładem pewnych 
zjawisk, dokładniej zaś mówiąc, wykładem  f a ł s z y -

w y m . Sąd moralny, podobnie jak religijny, znajduje 
się na tym stopniu nieuświadomienia, na którym na­
wet pojęcia tego, co realne, rozróżnienia między 
realnem a urojonem jeszcze niema: za »prawdę« 
uchodzą na tym stopniu li tylko rzeczy, które zo-
wiemy dziś »urojeniami«. Z tego względu sądu mo-
ralnego nigdy nie można brać dosłownie: jako taki 
zawiera on zawsze tylko niedorzeczność. Nieocenio-
nym jest atoli jako  s e m i o t y k a : wyjawia, obezna-
nemu przynajmniej, najkosztowniejsze realności kultur 

I. 

50 

background image

52 

2. 

Oto pierwszy, nawiasowy jeno przykład. Po 

wszystkie czasy chciano »poprawiać« ludzi: to prze-
dewszystkiem zwało się morałem. Aliści pod jedna-
kiem słowem kryją się najrozmaitsze tendencye. Za-
równo  o s w o j e n i e bestyi ludzkiej, jak i  h o d o w l ę 
określonego gatunku człowieczego zwano »poprawą«: 
dopiero te termini zoologiczne odpowiadają rzeczywi-
stościom, — co prawda, rzeczywistościom, o których 
typowy »poprawiacz«, kapłan, nic nie wie, — nic 
wiedzieć  n i e  c h c e . . . Nazwać oswojenie zwierzę-
cia »poprawą« jego, wygląda to dla nas niemal na 
żart. Kto wie, co się dzieje w menażeryach, ten nie 
daje wiary, by bestya »poprawić się« tam mogła. 

Słabnie, nie jest już tak szkodliwą, pod wpływem 
przygnębiającego uczucia trwogi, pod wpływem bólu, 

ran i głodu staje się bestyą  c h o r o b l i w ą . — Nie 
inaczej ma się z oswojonym, » poprawionym « przez 

duchownego człowiekiem. W okresie wczesnego śred-
niowiecza, gdy kościół był istotnie przedewszystkiem 
menażeryą, polowano wszędzie na najpiękniejsze 
okazy »bestyi jasnowłosej«, — »poprawiano« naprzy-
kład dostojnych Germanów. Aliści jak wyglądał po-
tem taki poprawiony, zwabiony do klasztoru Germa-
nin? Jak karykatura człowieka, jak dziwoląg: stawał 

53 

się »grzesznikiem«, siedział w klatce, śród straszli-
w y c h zamknięty pojęć . . . Gryzła go troska, choroba, 
złość do siebie samego ; nienawidził podniet życio-
wych, patrzał podejrzliwie na wszystko, co jeszcze 
było silne i szczęśliwe. Słowem, »chrześcianin« . . . 
Mówiąc fizyologicznie: w walce z bestyą, by ją osła-
bić,  n i e m a innego środka, jak uczynić ją chorą. 
Znał się na tern kościół:  p o p s u ł człowieka, osłabił 
go, — ale chlubił się, że go » poprawił« . . . 

3. 

W e ź m y inny wypadek tak zwanego morału, wy-

padek  h o d o w l i określonej rasy i odmiany. Naj-
wiekopomniejszym przykładem jest morał indyjski, 
podniesiony jako »prawo Manu» do godności religii. 
Postawiono tu sobie za zadanie wyhodować naraz 
aż cztery rasy: kapłańską, rycerską, kupiecką, rolni-
czą, oraz rasę służebną, sudrów. Snadź nie jesteśmy 
tu już śród poskramiaczy dzikich zwierząt: sam po-
mysł takiej hodowli każe przypuszczać stokroć ła-
godniejszą i rozumniejszą odmianę człowieka. Odde-
chamy swobodniej, wchodząc z zakażonego, więzien-
nego chrześciańskiego powietrza w ten świat zdrow-
szy, górniejszy,  p r z e s t r z e n n i e j s z y . Jakżeż 
marnie przedstawia się »Nowy Testament« w poró-
wnaniu z księgami Manu, jak trąci niemile! — Jednakże 
i ten ustrój musiał być  s t r a s z l i w y m , — tym ra-
zem nie w walce z bestyą, lecz ze s w e m pojęciem 
sprzecznem, z człowiekiem niehodowanym, człowie-
kiem - mieszańcem, z paryą. I znów jedynym środ-

i tajników wnętrznych, które niedość  w i e d z i a ł y , 
by »rozumieć« siebie. Morał jest tylko mową znaków, 
tylko symptomatologią: trzeba już wiedzieć, o co 
chodzi, by odnieść z niego pożytek. 

background image

54 

kiem, by stał się słabym, nieszkodliwym, było, uczy-
nić go  c h o r y m , — była to walka z »czernią«. 

Snadź nic tak nie razi uczuć naszych, jak te w ł a ś-

n i e przepisy indyjskiego morału. Trzeci, naprzy-
kład, edykt o »nieczystych jarzynach« (Avadana 
Sastra I) postanawia, iż jedynem pożywieniem, do-
zwolonem paryom, ma być czosnek i cebula, ponie-
waż pismo święte zabrania im zboża, owoców ziar-

nistych, w o d y i ognia. Tenże sam edykt obwieszcza, 
że nie wolno im czerpać wody z rzek, źródeł i sta-
wów, lecz li tylko z odpływów bagiennych i zagłę-
bień, utworzonych przez stopy zwierzęce. Również 
nie wolno im  m y ć  s i ę i prać swej bielizny, gdyż 
wodą, którą przyznano im z łaski, winni zaspaka-
jać tylko pragnienie. Wreszcie zakazano kobietom 
z kasty su drów pomagać kobietom-paryom przy po-
łogu, tudzież w szczególności tym ostatnim,  p o m a -
g a ć  s o b i e  w z a j e m . . . — Niedługo trzeba było 
czekać na wyniki takich przepisów sanitarnych: na-
stały zabójcze zarazy, ohydne choroby płciowe, które 

wywołały znów »prawo noża«, nakazujące obrzezanie 
dzieci płci męskiej i wycinanie mniejszych warg 
wstydliwych dzieciom płci żeńskiej. — Manu sam 
powiada: »paryowie są owocem cudzołóztwa, kazi-
rodztwa i występku« (— to ostatnie jest  k o n i e c z -
n e m następstwem pojęcia hodowli). »Odzieniem ich 
niechaj będą łachmany zwleczone z trupów, naczy-
niami skorupy z garnków, ozdobą stare żelaziwo, 
służbą bożą modlitwa do złych duchów; niechaj błą-
kają się nieustannie z miejsca na miejsce. Nie wolno 
im pisać od strony lewej ku prawej i przy pisaniu 
posługiwać się prawicą: użycie tejże oraz pisanie od 

55 

ręki lewej ku prawej przysługuje jeno ludziom 

c n o t l i w y m , ludziom  r a s o w y m « . — 

4. 

Zarządzenia te są nader pouczające: dają nam 

sposobność zapoznania się z  a r y j s k ą humani-
tarnością, całkiem czystą, całkiem pierwotną, — 
przekonywamy się, iż pojęcie »czysta krew« two-
rzy zasadniczą sprzeczność do pojęć łagodnych. 
Z drugiej zaś strony uświadamiamy sobie, w  k t ó -
r y m to ludzie zakorzeniła się wiekuista nienawiść, 
nienawiść paryów, do tej »humanitarności«, gdzie 
przetworzyła się w religię, w  g e n i u s z . . . Z tego 
punktu widzenia są Ewangelie dokumentem pierwszo-
rzędnym; jeszcze więcej Księgi Henoch. — Chrze-

ściaństwo, ta na pniu żydowskim wybujała i jeno na 
nim zrozumiała latorośl, stanowi  r u c h  s k i e r o -
w a n y  p r z e c i w wszelkiemu morałowi hodowli, 
rasy, przywileju: — jest to religia par excellence 

a n t y  a r y j s k a : chrześciaństwo,  t o odwrócenie 
wszystkich wartości aryjskich, to zwycięstwo war-
tości paryów, to ewangelia głoszona ubogim i poni-
żonym, to powszechny rokosz wszystkiego zdepta-
nego, nędznego, chybionego, nieszczęsnego przeciwko 

»rasie«, — to wiekuista nienawiść paryów przedzierz-

gnięta w  r e l i g i ę  m i ł o ś c i . . . 

background image

56 

5. 

Morał  h o d o w l i i morał  o s w o j e n i a bynaj-

mniej nie ustępują sobie w wyborze środków, za-
pewniających zwycięstwo: możemy przyjąć jako naj-
wyższą zasadę, iż, by  u p r a w i a ć morał, trzeba 
dążyć bezwzględnie do czegoś wręcz przeciwnego. 
Psychologia »poprawiaczy« ludzkości: oto wielki i za-
g a d k o w y problemat, który śledziłem najdłużej. 

Drobny i w istocie niepozorny fakt tak zwanej pia 

fraus

 utorował mi najpierw drogę do problematu tego: 

pia fraus

 to dziedziczna włość wszystkich filozo-

fów i kapłanów, którzy »poprawiali« ludzkość. Ani 
Manu, ani Plato, ani Konfucyusz, ani nauczyciele ży-

dowscy i chrześciańscy nie wątpili nigdy o swem 

p r a w i e do kłamstwa. Toć nie wątpili o  c a ł k i e m 
i n n y c h  p r a w a c h . . . Formułując to, możnaby rzec: 
w s z y s t k i e dotychczasowe środki, którymi chciano 

umoralnić ludzkość, były zasadniczo  n i e m o r a l n e . — 

NA  C Z E M  Z B Y W A NIEMCOM. 

1. 

Śród Niemców dzisiejszych niedość jest mieć du-

cha: trzeba go jeszcze wziąć, p o z  w o l i ć nań  s o b i e . . . 

Chyba znam Niemców, chyba wolno mi kilka 

prawd im powiedzieć. Nowe Niemcy przedstawiają 
tak wielki zasób odziedziczonej i nabytej dzielności, 
iż nagromadzonym skarbem sił przez czas jakiś na-
wet rozrzutnie szafować można.  N i e wysoka to kul-
tura, która wraz z niemi doszła do władzy, tem mniej 
wykwintny smak, dostojna »piękność« instynktów: 
lecz bardziej  m ę s k i e m i cnotami nie może się po-
szczycić żaden inny kraj europejski. Wiele ufności 
i poważania dla siebie samych, wiele pewności w ob-
cowaniu, we wzajemności obowiązków, wiele praco-
witości, wiele wytrwałości — oraz dziedziczne umiar-
kowanie, potrzebujące raczej bodźca niż hamulca. 
Nadmienię także, iż jest się jeszcze posłusznym i że 
posłuszeństwo nie  u p o k a r z a . . . I nikt swym prze-
ciwnikiem nie gardzi. . . 

background image

58 

Jak z tego widać, pragnę być względem Niem-

ców sprawiedliwym i nie chciałbym sprzeniewierzyć 
się sobie: — muszę więc podnieść także przeciw nim 
zarzuty. Zdobycie władzy okupuje się drogo: władza 
o g ł u p i a . . . Niemców zwano ongi narodem myśli-
cieli: myślaż oni dziś jeszcze? Niemcy nudzą się 
obecnie duchem, Niemcy nie ufają już duchowi, wszelką 
gorącość dla rzeczy istotnie duchowych pochłania po-

lityka — »Deutschland, Deutschland ilber alles«, oba-
wiam się, że to kres filozofii niemieckiej . . . »Czy są 
obecnie filozofi w Niemczech? czy są poeci? czy 
są  d o b r e książki niemieckie?« słyszę pytania za-
granicą. Rumienię się, lecz z rezolutnością, która mnie 
nie opuszcza nawet w rozpaczliwych chwilach, od-
powiadam : »O tak,  B i s m a r c k ! « — Miałżebym 

jeszcze wyznać, jakie książki dziś się  c z y t a ? . . . 
Przeklęty instynkt mierności! — 

2. 

— Czem  m ó g ł b y być duch niemiecki, ko-

muż na ten temat nie snuły się już melancholijne 
myśli po głowie! Aliści lud ten ogłupiał się dobro-
wolnie, niemal od lat tysiąca: nigdzie nie naduży-
wano występniej dwóch wielkich narkotyków euro-
pejskich, alkoholu i chrześciaństwa. Od niedawna 
dołączył się jeszcze trzeci, który sam jeden zdolen 
jest zabić wszelką subtelną i śmiałą ruchliwość du-
cha: muzyka, ta nasza zakuta, zakuwająca muzyka 
niemiecka. — Ileż to zgryźliwej ociężałości, bezwładu, 
zaśniedziałości, szlafrokowatości, ileż to  p i w a jest 

59 

w inteligencyi niemieckiej!  C z y ż podobna, by mło-

dzi ludzie, poświęcający się najbardziej duchowym 
celom, nie czuli w sobie  i n s t y n k t u  s a m o z a c h o -
w a w c z e g o  d u c h a , tego najpierwszego ducho-
wości instynktu, — i pili piwo ? . . . Alkoholizm uczo-
nej młodzieży nie podaje snadź jeszcze w wątpliwość 
jej uczoności — toć można być bez ducha nawet 
wielkim uczonym —, lecz pod każdym innym wzglę-
dem jest on zagadnieniem. — Gdzieżbo niema tego 
potulnego zwyrodnienia, jakie piwo wywołuje w du-
c h u ! W pewnym, osławionym niemal wypadku wy-
tknąłem już raz zwyrodnienie takie — zwyrodnienie 

pierwszego niemieckiego wolnego ducha,  r o z s ą -

d n e g o Dawida Strauss'a, tego twórcy piwiarnianej 
ewangielii i »nowej wiary« . . . Niedarmoź »uroczej 

brunetce« poprzysiągł wierszami wierność wier-
ność do śmierci. . . 

3. 

— Mówiłem o duchu niemieckim: że pospoli 

cieje, że popada w płytkość. Czy to wszystko? — 
W istocie zatrważa mnie całkiem co innego: iż 
niemiecka surowość, niemiecka głębokość, niemiecka 
w rzeczach duchowych  g o r ą c o ś ć coraz bardziej 
zanika. Zmieniła się nietylko umysłowość, zmienił się 

i patos. — Napomykałem już o uniwersytetach nie-
mieckich: co za atmosfera panuje tam śród uczonych, 

co za czcza, niewybredna, oziębła duchowość! Byłoby 
to głębokiem niezrozumieniem, gdyby ktoś przytoczył 
na dowód naukę niemiecką — i razem dowodem, że 

background image

6o 

nie zna dzieł mych wcale. Od lat siedemnastu wyka-
zuję niestrudzenie  o d d u c h o w i a j ą c y  w p ł y w na-
szego obecnego uprawiania wiedzy.  T w a r d y helotyzm, 

na który olbrzymi zakres wiedzy skazuje obecnie 
każdą jednostkę, jest głównym powodem, że natury 
0 pełniejszym, bogatszym i  g ł ę b s z y m podkładzie 
nie znajdują już odpowiedniego wychowania i wy-
c h o w a w c ó w . Kulturze naszej nic tak nie szko-
dzi, jak nadmiar pretensyonalnych zaściankowiczów 

i ułamkowych humanitarności; nasze uniwersytety są 
m i m o woli istnemi cieplarniami dla takiego in-
stynktownego karłowacenia ducha. I cała Europa wie 

już o tem — wielka polityka nie łudzi nikogo . . . 
Niemcy osławiają się coraz bardziej jako kraina euro-
pejskiej  p ł a s k o ś c i . —  S z u k a m wprost Niemca, 
z którym potrafiłbym być na swój sposób poważ-
nym, — a gdzież jest taki, z którym mógłbym być 
wesołym! —  Z m i e r z c h  b o ż y s z c z : ah, któż 
zdoła zrozumieć dzisiaj, po jakich  p o s ę p n y c h 

m y ś l a c h szuka w nim filozof odetchnienia! — Naj-
niezrozumialszą jest u nas wesołość . . . 

4. 

Obliczmyż się: nietylko leży jak na dłoni, iż 

kultura niemiecka podupada, nie brak też dostatecz-
nych zjawiska tego powodów. Nikt ostatecznie nie 

może wydawać więcej, niźli posiada: stosuje się to 
do jednostek, stosuje się do narodów. Wydatkowanie 
sił na stanowisko mocarstwowe, na wielką politykę, 
gospodarstwo, handel wszechświatowy, parlamenta-

61 

ryzm, sprawy wojskowe, wyczerpywanie swych za-
sobów rozumu, zapału, woli, samo - przezwyciężenia 
z  t e j strony, musi powodować ubytek z innej strony. 
Kultura i państwo — nie łudźmy się co do tego — 

są antagonistami: »państwo kulturalne« jest tylko no-
woczesną ideą. Jedno żyje z drugiego, jedno rozwija 
się ze szkodą drugiego. Wszystkie wielkie epoki 
kultury są okresami politycznego upadku: co jest 
wielkiem w znaczeniu kulturalnem, to było niepoli-

tycznem, nawet  a n t y p o l i t y c z n e m . . . Goethemu 

tajało serce wobec zjawiska Napoleon, — krzepło zaś, 
gdy nastały niemieckie »wojny o niepodległość« . . . 
Tej samej chwili, gdy Niemcy przedzierzgają się 
w mocarstwo, nabiera Francya jako  p o t ę g a  k u l -
t u r a l n a odmiennego znaczenia. Już teraz wiele 
nowego zapału, wiele nowej  n a m i ę t n o ś c i ducha 

przesiedliło się do  P a r y ż a ; sprawę pessymizmu na-
przykład, kwestyę wagnerowską, wszystkie niemal 
zagadnienia psychologiczne i artystyczne roztrząsa 

się tam nieporównanie subtelniej i gruntowniej niźli 
w Niemczech, — Niemcy są wprost  n i e z d o l n i do 
takiego zapału. — Wyłonienie się »Rzeszy Niemie-
ckiej« oznacza w dziejach kultury europejskiej prze-

dewszystkiem jedno:  p r z e s u n i ę c i e  ś r o d k a 
c i ę ż k o ś c i . Wiadomo to już obecnie wszędzie: 
w rzeczy najważniejszej — a tą jest kultura — Niemcy 
już nic nie znaczą. Podnoszą się głosy: czy możecie 
wskazać bodaj jednego, do Europy  z a l i c z a j ą c e g o 
s i ę ducha? jakim był wasz Goethe, wasz Hegel, 
wasz Henryk Heine, wasz Schopenhauer? — A że 
niema już ani jednego niemieckiego filozofa,  w y w o -
łuje to zdumienia bez końca. — 

background image

62 

5. 

Całemu wyższemu wychowaniu niemieckiemu 

zabrakło rzeczy głównej:  c e l u oraz  ś r o d k a  d o 
celu. Zapomniano, iż wychowanie,  w y k s z t a ł c e n i e 
samo jest celem — nie zaś »państwo« — że do celu 
tego potrzeba  w y c h o w a w c ó w —  n i e nauczycieli 
gimnazyalnych i uczonych  u n i w e r s y t e c k i c h . . . Po-
trzeba wychowawców, którzy  s a m i  s ą  w y c h o -
w a n i , górnych, dostojnych duchów, zawsze nieza-
wodnych, w słowie i czynie niezawodnych, dojrza-

łych,  s ł o d k i c h  j u ż kultur, —  n i e uczonych cie-
mięgów, którzy »mamczą« dziś młodzież w gimna-
zyach i uniwersytetach. Z wyjątkiem wyjątków 
n i e m a wychowawców, tego  n a j  p i e r w s z e g o 
warunku  w y c h o w a n i a :  s t ą d kultury niemieckiej 
upadek. — Jednym z tych najrzadszych wyjątków 
jest mój czcigodny przyjaciel Jakób Burchhard 
w Bazylei: jemu to przedewszystkiem zawdzięcza 
Bazylea swe przodownictwo kulturalne. — To, co 

»wyższe szkoły« niemieckie istotnie osiągają, polega 

na brutalnem okrzesywaniu, by cały bezlik młodych 
ludzi, z możliwie małą stratą czasu, przygotować, 
p r z y s t o s o w a ć do służby państwowej. »Wyższe 

wychowanie« i  b e z l i k — rzeczy to zasadniczo 
sprzeczne. Wszelkie wyższe wychowanie należy się 

jeno wyjątkom: trzeba być uprzywiliowanym, by do 
takiego wysokiego przywileju mieć prawo. Wszystkie 
wielkie, wszystkie piękne rzeczy własnością ogółu 
nie mogą być nigdy: pulchrum est paucorum homi-
num.

 — Co  j e s t  p r z y c z y n ą podupadania kultury 

niemieckiej? To, iż »wychowanie wyższe« nie jest 
już  p r z y w i l e j e m — demokratyzm »powszech -

63 

nego«,  s p o w s z e d n i a ł e g o  » w y k s z t a ł c e n i a « . . . 
Nie zapominajmy przytem, iż ulgi w służbie wojsko-

wej  p r z e p e ł n i e n i e szkół wyższych, to znaczy ich 
upadek, po prostu wywołują. — W Niemczech dzisiej 
szych nie wolno już nikomu dawać swym dzieciom 
dostojnego wychowania: nasze szkoły »wyższe« urzą-

dzone są na modłę najdwuznaczniejszej mierności, 

wraz z nauczycielami, planami i celami nauki. A wszę-
dzie panuje nieprzyzwoity pośpiech, jak gdyby była 
to rzecz niesłychana, iż młodzieniec w 23 roku życia 
nie jest jeszcze »gotów«, nie umie jeszcze odpowie-
dzieć na »najważniejsze pytanie«:  j a k i ma zawód? — 
Wyższa odmiana człowieka, za pozwoleniem, nie lubi 

»zawodów« właśnie dlatego, iż wie, że jest powo-

łaną . . . Ma czas, znajduje sobie czas, nie myśli 
wcale o tem, by być »gotową«, — w trzydziestym 
roku życia jest się w znaczeniu wyższej kultury po-
czątkującym, dzieckiem. Nasze przepełnione gimna-
zya, nasi przeciążeni, stępieni nauczyciele gimna-
zyalni, to skandal: by taki stan rzeczy brać w obronę, 
jak to uczynili w swoim czasie profesorowie heidel-

berscy, są snadź  p r z y c z y n y , — powodów niema. 

6. 

By nie odstąpić od mej zasady, która  p r z y -

ś w i a d c z a , zaś z zaprzeczeniem i krytyką tylko 
pośrednio, tylko niedobrowolnie ma do czynienia, sta-
wiam niezwłocznie trzy zadania, dla których potrzeba 
wychowawców. Należy się uczyć  p a t r z e ć , należy 

się uczyć  m y ś l e ć , należy się uczyć  m ó w i ć i pi-

background image

64 

s a ć : celem zaś tych trzech rzeczy jest dostojna 

kultura. — Uczyć się  p a t r z e ć — przyzwyczajać oko 
do spokoju, do cierpliwości, do dopuszczania zjawisk 
na bliską odległość; uczyć się odkładania sądu, obcho-
dzenia i ogarniania szczegółów ze wszystkich stron. 

P i e r w s z e m wstępnem przygotowaniem do ducho-
wości jest:  n i e oddziaływać na jakąś podnietę od-
razu, lecz instynkty hamujące, poskramiające mieć 
na usługi. Uczyć się  p a t r z e ć , jak to ja rozumiem, 
równa się niemal temu, co niefilozoficzny sposób 
mówienia silną zowie wolą: istotną w tem rzeczą jest 
właśnie  n i e »chcieć«,  b y ć  z d o l n y m do odroczenia 

swych rozstrzygnięć. Wszelka bezduszność, wszelkie 
pospolitactwo polega na niezdolności oparcia się ja-
kiejś podniecie:—  j e s t  s i ę  z m u s z o n y m reago-
wać, bodźcowi każdemu ulegać. W wielu razach mus 

taki jest wprost chorobliwością, upadkiem, objawem wy-
czerpania, — omal wszystko, co niefilozoficzne prosta-
ctwo zwie »występkiem«, jest jeno ową fizyologiczną 
niezdolnością do  n i e reagowania. — Pożytek z tej 
wprawy w patrzeniu:  u c z ą c  s i ę , stajemy się wogóle 
powolnymi, nieufnymi, opornymi. Wszystko obce, wszel-
kiego rodzaju  n o w o ś ć dopuszczamy najpierw nie-
chętnie do siebie, — cofamy przed niem dłoń. Wszyst-
kie dźwierze na ściężaj otwarte, uniżone padanie na 

twarz przed każdym drobnym faktem, skore zawsze 
do skoku  w p a d a n i e , zagnieżdżanie się w innych 
rzeczach i innych ludziach, słowem, słynna nowo-

czesna »przedmiotowość« jest złym smakiem, jest 
n i e d o s t o j n o ś c i ą par excellence. 

65 

7. 

Uczyć się  m y ś l e ć : w szkołach naszych nie 

ma się już o tem pojęcia. Nawet w uniwersytetach, 

śród właściwych przedstawicieli filozofii, logika jako 
teorya, jako praktyka, jako  r z e m i o s ł o poczyna 
wygasać. Dość czytać książki niemieckie : we wspo-
mnieniu nawet nie marzy się o tem, iż myślenie wy-
maga techniki, planu naukowego, woli mistrzowstwa, — 
że myślenia trzeba się uczyć, jak trzeba się uczyć 
tańca,  j a k o pewnego rodzaju tańca . . . Któż śród 
Niemców zna jeszcze z własnego doświadczenia ów 
subtelny dreszcz, który od  l e k k i c h w rzeczach du-
chowych  s t ó p przenika we wszystkie mięśnie! — 
Sztywna duchowych gestów ociężałość, niezdarna 
dłoń w ujęciu — jest to tak bardzo niemieckie, iż 
zagranicą uważa się wogóle za istotę niemieckiego 
ducha.  P a l c e niemieckie niezdolne są do nuances . .. 
Iż Niemcy zdołali znieść swych filozofów, zaś prze-
dewszystkiem owego najpokraczniejszego, jaki kiedy-
kolwiek istniał, kalekę pojęciowego,  w i e l k i e g o 

Kanta, daje to nie byle jakie pojęcie o wdzięku nie-
mieckim. —  O d  d o s t o j n e g o  w y c h o w a n i a jest 
bowiem nieodłączny  t a n i e c w każdej formie, moż-

ność pląsania nogami, pojęciami, słowami: mam-że 

jeszcze nadmieniać, iż trzeba umieć pląsać także  p i ó -
r e m , — że trzeba uczyć się  p i s a ć ? — Atoli na 
tym punkcie stałbym się dla czytelnika całkiem za-

gadką . . . 

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V. 

background image

NIEWCZESNE DYWAGACYE. 

M o i  n i e m o ż l i w i . —  S e n e k a : czyli torea-

dor cnoty. —  R o u s s e a u : czyli powrót do przyrody 
in impuris naturalibus.

 —  S c h i l l e r : czyli moralny 

Trompeter von Säckingen. —

  D a n t e : czyli hyena, 

t w o r z ą c a w grobach. —  K a n t czyli cant jako 

charakter intelligibilny. -—  V i c t o r  H u g o : czyli la-

tarnia na morzu bredni. —  L i s z t : czyli szkoła bie-
głości — w pościgu za kobietami. —  G e o r g e  S a n d : 
czyli lactea überlas, inaczej: dojna krowa o »pieknym 
stylu«. —  M i c h e l e t : czyli natchnienie, rozbierające 
się do koszuli. — C a r l y l e : czyli pessymizm jako 

niestrawiony obiad. —  J o h n  S t u a r t  M i l i : czyli 
obrażająca jasność. — Les freres de G one ourt: 
czyli dwaj Ajaksy w walce z Homerem. Muzyka 
Offenbacha. —  Z o l a : czyli »co za rozkosz śmier-
dzieć ! « — 

67 

2. 

R e n a n . — Teologia, czyli skażenie rozumu 

przez »grzech pierworodny« (chrześciaństwo). Przy-
kładem Renan, który z niezawodną regularnością chy-
bia, ilekroć na jakieś ogólniejsze  t a k lub n i e po-
rwać mu się zdarzy. Chciałby naprzykład, la science 
i la noblesse połączyć w jedno: lecz la science jest 
rzeczą demokratyczną, toć leży to jak na dłoni. Z nie-
byłe jaką ambicyą pragnie reprezentować arysto-
kratyzm ducha: aliści zarazem pada na kolana i nie-
tylko na kolana przed czemś wręcz przeciwnem, 
przed évangile des humbles. . . Na cóż się zdała wol-

nomyślność, nowoczesność, szyderczość i gibka obrot-
ność, gdy do głębi swych trzewiów pozostało się 
chrześcianinem, katolikiem, ba, nawet księdzem! Pomy-
słowość Renan'a polega, podobnie jak u jezuitów 
i spowiedników, na uwodzeniu; duchowości jego nie 
brak rozlanego popiego uśmiechu, — jak wszyscy 
duchowni staje się niebezpiecznym dopiero wtedy, 

gdy kocha. Nikt mu nie dorówna w umiejętności za-
bójczego ubóstwiania... Ten duch, r o z s t r a j a j ą c y 
duch Renan'a, jest jednem przekleństwem więcej dla 
biednej, chorej, na zanik woli chorej Francyi. — 

3. 

S a i n t e - B e u v e . — Mężczyzna żaden; pełen 

małostkowej zaciekłości względem wszystkich duchów 
męskich. Snuje się, subtelny, ciekawy, znudzony, pod-

słuchujący, — w istocie kobieta, z kobiecą mściwością 

background image

68 

i kobiecą zmysłowością. Jako psycholog jest geniu-
szem médisancéy; niewyczerpanym w środkach; nikt 
tak nie umie mieszać pochwały z trucizną. W naj-
wnętrzniejszych instynktach gminny, pokrewny Rous-
seau'wi ressentiment'em:  z a t e m romantyk, — gdyż 
pod całym romantisme chrząka i grucha rousseau'wski 
instynkt zemsty. Rewolucyonista, lecz trzymany jeszcze 
strachem jako tako na wodzy. Niewolny wobec wszyst-
kiego tego, co ma siłę (opinia, akademia, dwór, na-
wet Port Royal). Rozgoryczony do wszystkiego wiel-
kiego w rzeczach i ludziach, względem wszystkiego, 
co wierzy w siebie. Poeta i półkobieta o tyle, iż zdo-

len jest jeszcze odczuwać w wielkości potęgę; skur-
czony ustawicznie, jak ów słynny robak, gdyż usta-
wicznie deptanym się czuje. Jako krytyk, próźen. 
miary, powściągu i kręgosłupa, o języku kosmopoli-
tycznego libertirt-a. dla rzeczy najprzeróżniejszych, acz 
brak mu nawet odwagi przyznać się do libertinage. 
Jako historyk, próźen filozofii, próźen  m o c y filozoficz-
nego spojrzenia,— dlatego unika sądów w rzeczach naj-
ważniejszych, zasłania się »przedmiotowością« gdyby 
maską. Inaczej zachowuje się względem wszystkich 
tych rzeczy, co do których subtelny, wytrawny smak 
najwyższą jest instancyą : tam istotnie ma odwagę 
być sobą, lubi być sobą, — tam jest  m i s t r z e m . — 
Z niejednego względu praforma Baudelaire'a. — 

4. 

Imitatio Christi

 należy do tych książek, których 

bez uczucia fizyologicznego wstrętu nie mogę wziąć 

69 

do ręki: dyszy wonią des Ewig - Weiblichen, znośną 
jedynie dla Francuza lub wagneryanina. . . Ten święty 
umie tak mówić o miłości, iż zaciekawia nawet pa-
ryżanki. - Podobno A. Comte, ów  n a j s p r y t -
n i e j s z y jezuita, który  m a n o w c a m i wiedzy 

chciał zaprowadzić swych Francuzów do Rzymu, 
czerpał natchnienie z tej książki. Wierzę : »religia 
serca« . . . 

5. 

G.  E l i o t . — Wyrzekli się chrześciańskiego Boga, 

więc zdaje im się, iż tern silniej powinni się trzymać 
chrześciańskiego morału: jest to  a n g i e l s k i sposób 
wnioskowania i nie mamy go za złe moralistkom a la 
Eliot. W Anglii, by sobie pozwolić na drobne od-
stępstwo od teologii, trzeba się okryć w zamian 

straszliwą chwałą fanatyka moralnego. Na tem polega 
tam  p o k u t a . — Nam przedstawia się to inaczej. 
Zrywając z wiarą chrześciańską, traci się tem samem 
p r a w o do chrześciańskiego morału. Żadną miarą 
nie jest on zrozumiały sam przez się: na ten punkt 
trzeba raz wraz zwracać uwagę, wbrew angielskim 

ciemięgom. Chrześciaństwo jest systemem, jest ob-
myślanym,  c a ł k o w i t y m poglądem na rzeczy. Wy-
trącając zeń pojęcie zasadnicze, wiarę w Boga, obala 
się tem samem całość: nie pozostaje nic istotnego. 

Chrześciaństwo wychodzi z założenia, iż człowiek nie 
wie, wiedzieć nie  m o ż e , co jest dlań dobrem, co zaś 

ziem: wierzy w Boga, który sam jeden to wie. Morał 
chrześciański jest rozkazem, pochodzenie jego jest trans-

background image

7o 

cendentalne; stoi poza wszelką krytyką, poza wszel-
kiem do krytyki prawem; zawiera jeno prawdę, o ile 
Bóg jest prawdą, — opiera się wyłącznie na wierze 
w Boga. — Jeżeli Anglicy istotnie sądzą, iż wiedzą 
z siebie samych, »intuicyjnie«, co jest dobrem i złem, 

jeżeli zatem im się zdaje, iż nie potrzebują już chrze-

ściaństwa jako rękojmi morału, to mniemanie takie 

jest tylko  n a s t ę p s t w e m panowania chrześciań-
skich ocen wartości oraz przejawem  s i ł y i  g ł ę b i 
tegoż panowania: tak iż pochodzenie morału angiel-
skiego uległo zapomnieniu a niezmiernej względności 

jego prawa do bytu nie odczuwa się już wcale. Dla 
Anglików morał nie jest jeszcze problematem . . . 

6. 

G e o r g e  S a n d . — Czytałem pierwsze lettres 

d'un voyageur:

 jak wszystko, co pochodzi od Rous-

seau'a, nieszczere, robione, nadęte, przesadne. Nie 
znoszę tego pstrego tapetowego stylu; tak samo gmin-
nego chełpienia się wielkodusznemi uczuciami. Naj-

gorszą jest wszakże kobieca kokieterya z męskością, 
przy manierach źle wychowanego smarkacza. — Jakże 
zimną musiała być przytem ta nieznośna artystka! 

Nakręcała się jak zegarek — i pisała . . . Zimną, jak 
Hugo, jak Balzac, jak wszyscy romantycy, gdy two 
rzyli! Z jakim-że samo-zachwytem rozkładała się snadź 
wtedy ta płodna pisząca krowa ! Na podobieństwo 
jej mistrza, Rousseau'a, było w niej coś w złem zna-
czeniu niemieckiego, w każdym zaś razie była moż-

71 

liwą dopiero w okresie upadku francuskiego smaku! — 

Jednakże Renan czci  j ą . . . 

7. 

M o r a ł  d l a  p s y c h o l o g ó w . — Nie uprawiać 

psychologii kolportażowej! Nie robić spostrzeżeń dla 

spostrzeżeń! Wytwarza to fałszywą optykę, zezowa-
nie, coś wymuszonego i przesadnego. Doświadczenia 
z  c h ę c i doświadczania wynikłe — nie płużą. W toku 
zdarzeń życiowych nie  n a l e ż y oglądać się na sie-
bie, każde spojrzenie bywa podówczas »złem spoj-
rzeniem«. Urodzony psycholog wystrzega się instyn-

ktownie patrzenia dla patrzenia; to samo da się po-
wiedzieć o urodzonym malarzu. Nie tworzy on nigdy 

»z natury«, — przesiewanie i wyrażanie »zdarzeń«, 
»natury«, »doświadczeń życiowych« pozostawia swemu 

instynktowi, swej camera obscura.. . Dopiero  u o g ó l -
n i e n i a , ostateczne wyniki uświadamia sobie: do-

wolne wykluczanie poszczególnych przejawów jest 
mu obce. — Cóż się dzieje, gdy postępujemy ina-

czej ? Gdy naprzykład wzorem paryskich romanciers 
poczniemy uprawiać wielką i małą psychologię kol-
portażową ? Toć to gdyby czyhanie na rzeczywistość, 
toć to nic innego, jak przynoszenie co wieczór do 

domu garstki  o s o b l i w o ś c i . . . A ostatecznie osięga 

się — nagromadzenie plam, w najlepszym razie mo-

zaikę, w każdym zaś razie coś pododawanego, nie-
spokojnego, hałaśliwego. Do najgorszych wyników 
dochodzą Goncourt'owie: nie potrafią zestawić trzech 

zdań, któreby nie raziły po prostu oczu, oczu  p s y -

background image

72 

c h o l o g a . — Przyroda, z artystycznego stanowiska, 
nie jest modelem.  G d y ż przesadza, paczy, niedopeł-

nia. Przyroda jest  p r z y p a d k i e m . Studyowanie 

»z natury« zda mi się złą oznaką: jest przejawem 

uległości, słabości, fatalizmu, — takie padanie na 
twarz przed petits faits nie przystoi  p r a w d z i w e m u 
artyście. Widzieć to, co  j e s t — przypadło w udziale 
innemu rodzajowi duchów, duchom  a n t y a r t y s t y c z -
n y m , rzeczowym. Należy wiedzieć,  k i m się jest. . . 

8. 

D o  p s y c h o l o g i i  a r t y s t y . — Istnienie 

sztuki, istnienie wszelkiego odczuwania i tworzenia 
estetycznego zależy bezwarunkowo od pewnego 

uprzedniego stanu fizyologicznego: od  u p o j e n i a . 
Trzeba, by upojenie wzmogło wpierw pobudliwość ca-
łej machiny: inaczej o sztuce nie może być mowy. 
Wszystkie, acz tak rozmaicie uwarunkowane rodzaje 

upojenia mają tę moc : przedewszystkiem upojenie 
popędu płciowego, ta najdawniejsza i najpierwotniej-
sza forma upojenia. Dalej upojenie, towarzyszące 
wszystkim wielkim żądzom, wszystkim silnym afek-
tom; upojenie godowe, zapaśnicze, zwycięskie; upo-

jenie zuchwałym porywem i wszelkim wytężonym 

ruchem; upojenie okrucieństwem; upojenie zniszcze-
niem; upojenie, wywołane pewnymi wpływami me-
teorologicznymi, naprzykład upojenie wiosenne; lub 
spowodowane narkotykami; wreszcie upojenie woli, 
upojenie nagromadzonej i wezbranej woli. — Istota 
upojenia polega na uczuciu pełni i wzmożonej siły. 

73 

Uczucia tego udziela się rzeczom,  z m u s z a się je, 
by od nas brały, narzuca się im swą przemoc — 
proces ten zwie się  i d e a l i z o w a n i e m . Otrząś-
nijmy się przytem z pewnego przesądu : idealizowa-
nie nie zasadza się, jak to pospolicie się mniema, na 
odciąganiu czy odliczaniu drobiazgów i rzeczy ubocz-
nych. Rozstrzyga tu owszem takie  w y o l b r z y m i e -
n i e rysów głównych, iż wszystko inne przy nich 

zanika. 

9. 

W stanie tym ubogaca się wszystko z własnej 

swej pełni: wezbranem, zwartem, silnem, tryskają-
cem mocą przedstawia się to, czego się pragnie, co 
się widzi. Człowiek w tym stanie przetwarza rzeczy, 
by odzwierciadlały jego potęgę, — by doskonałości 
jego stawały się odbiciem. Ten  m u s przetwarzania 
w doskonałość jest — sztuką. Nawet to wszystko, czem 

sam nie jest, staje się jednakże dlań z niego samego 

poczętą rozkoszą; w sztuce napawa się człowiek sobą 
jako doskonałością. — Możnaby wyobrazić sobie stan 
wręcz odmienny, jakowąś nieartystyczność instynktu, — 
która wszystkie rzeczy uboży, rozcieńcza, wycieńcza. 
Istotnie, w historyi jest mnóstwo takich antyartystów, 
takich głodomorów życiowych, którzy z konieczności 
rzeczy w siebie biorą, je wyczerpywać i  u s z c z u -
p l a ć muszą. Tak bywa z każdym prawowitym chrze-

ścianinem, z Pascal'em naprzykład: n i e m a s z chrze-

ścianina, któryby był zarazem  a r t y s t ą . . . Dzieciństwem 
byłoby powoływanie się na Rafaela lub któregokol-

background image

74 

wiek homeopatycznego chrześcianina z dziewiętna-
stego wieku: Rafael przyświadczał słowem i  c z y -
n e m , przeto chrześcianinem nie  b y ł . . . 

10. 

Co oznaczają wniesione przeze mnie do estetyki 

przeciwieństwa  a p o l l i ń i s k i i d i on y z y j  s k i , oba 
na określenie różnych rodzajów upojenia? Upojenie 
apollińskie pobudza przedewszystkiem oko, darząc 

je mocą wizyi. Malarz, plastyk, epik są wizyonerami 

par excellence.

 Stan dionyzyjski wywołuje natomiast 

podniecenie i wzmożenie całego ustroju uczucio-
w e g o : iż tryska on naraz wszystkimi swymi środ-
kami wyrazu i wypotężnia równocześnie zdolność 
przedstawiania, odtwarzania, transfigurowania, prze-
mieniania oraz wszelkiego rodzaju mimikę i aktorstwo. 
Istotę stanowi łatwość metamorfozy, niezdolność do 
ni e oddziaływania (— na podobieństwo niektórych 
histeryków, którzy także na każde skinienie  k a ż d ą 
przejmują się rolą). Dla człowieka dionyzyjskiego 
jest niepodobieństwem jakiejkolwiek suggestyi nie 
zrozumieć, nie przeoczy on żadnego przejawu uczucia, 
posiada w równie niedościgłym stopniu instynkt ro-
zumienia i odgadywania, jak sztukę oddziaływania 
na drugich. Przenika w każdą duszę, w każde uczu-
cie : przeistacza się nieustannie. — Muzyka, w dzi-
siejszem rozumieniu, jest również zbiorowem podnie-
ceniem i wyładowaniem afektów, jednakże jeno szczę-

tem o wiele pełniejszego świata wyrażania uczuć, 
jeno residuum dionyzyjskiego histryonizmu. By 

75 

muzykę jako odrębną sztukę umożliwić, zastanowiono 
niektóre zmysły, przedewszystkiem zmysł mięśniowy 

(przynajmniej względnie: gdyż w pewnym stopniu 
przymawia wciąż jeszcze wszelki rytm do naszych 

mięśni): dlatego człowiek nie odtwarza, nie naśladuje 
już ciałem wszystkich swych wrażeń. Mimo wszystko 
jest to właściwie normalnym stanem dionyzyjskim, 
w każdym zaś razie stanem pierwotnym; muzyka 
rozwinęła się z niego powoli z uszczerbkiem najbliżej 
spokrewnionych uzdolnień. 

11. 

Aktor, mimik, tancerz, muzyk, liryk są instyn-

ktami zasadniczo sobie pokrewni i w istocie swej 

jednacy, ale zwolna wyodrębnili się i odszczepili od 

siebie — nieraz aż do sprzeczności. Liryk z muzy-
kiem, zaś aktor z tancerzem najdłużej dochowali 
łączności. —  A r c h i t e k t nie przedstawia stanu dio-
nyzyjskiego, ni apollińskiego: wielki akt woli, wola, 
co przenosi góry, upojenie silnej woli jest dlań pod-
nietą do sztuki. Najpotężniejsi ludzie darzyli zawsze 
architektów natchnieniem; po wszystkie czasy ulegał 
architekt suggestyi mocy. W budowli winna uwido 
czniać się duma, tryumf nad ciężkością, wola mocy; 
architektura jest ni to ujętą w formy  w y m o w ą 
mocy, która bądź to przekonywa, nawet schlebia, 
bądź też jeno rozkazuje. Najwyższe uczucie pewności 
i potęgi przejawia się w tem, co  w i e l k i  s t y l po-

siada. Moc, która nie potrzebuje już dowodów; która 
nie dba o to, by się podobać; która ciężko odpowiada; 

background image

76 

która obecności świadków wokół siebie nie czuje; 
która żywię, nie wiedząc wcale, iż ma przeciwni-
ków; która spoczywa w  s o b i e fatalistycznie i jest 

prawidłem śród prawideł:  o n a to mówi wielkim 
stylem o sobie. — 

12. 

Czytałem żywot  T o m a s z a  C a r l y l e ' a ,  t ę 

krotochwilę mimo wiedzy i woli, tę heroiczno - moralną 
dyspeptycznych stanów interpretacyę. — Carlyle, to 
człowiek wielkich słów i attitudes, retor z  p o t r z e b y , 

targany ustawicznie pożądaniem silnej wiary i po-
czuciem swej niezdolności do niej ( — w tem typowy 
romantyk!). Pożądanie silnej wiary  n i e jest dowo-

dem silnej wiary, owszem jej przeciwieństwem.  K t o 

ją  p o s i a d a , ten może pozwolić sobie na piękny 
zbytek sceptycyzmu : gdyż jest dość pewien, dość 
krzepki, dostatecznie ku temu spętany. Carlyle 
tłumi coś w sobie gromkim fortissimo swego uwiel-
bienia dla ludzi silnej wiary oraz swą zaciekłością 
względem mniej naiwnych:  p o t r z e b a mu zgiełku. 
Nieustanna namiętna  n i e r z e t e l n o ś ć względem 

siebie — oto jego proprium, dlatego jest i będzie zajmu-

jącym. — Co prawda, w Anglii podziwia się go właśnie 

dla jego rzetelności. . . Jakież to angielskie! Zresztą, 
gdy się uwzględni, że Anglicy są ludem najzupeł-

niejszego cant'u, jest to nietylko zrozumiałem, lecz 
nawet słusznem. W istocie, jest Carlyle angielskim 
ateistą, który szuka w tem chluby, by nim  n i e być. 

77 

13. 

E m e r s o n . — O wiele światlejszy, biedniejszy, 

złoźeńszy, wykwintniejszy od Carlyle'a, przedewszyst-
kiem szczęśliwszy . . . Żywi się instynktownie tylko 
ambrozyą, wszystko niestrawne w rzeczach omija. 
W porównaniu z Carlyle'm, człowiek smaku. — Car-
lyle, który go bardzo lubił, powiadał jednakże o nim: 

»niedość daje  n a m do gryzienia«: powiedzenie snadź 

słuszne', ale nie na szkodę Emersona. — Emerson 
posiada ową dobrotliwą i rozumną pogodę, która 
wszelką surowość rozbraja; nie wie zgoła, jak bardzo 
jest już stary i jak dalece będzie jeszcze młodym, — 
mógłby rzec o sobie słowami Lope de  V e g i : »yo me 
sucedo a mi mismo«.

 Duch jego znajduje wciąż po-

wody, by być zadowolonym i nawet wdzięcznym; 
a niekiedy chyli się ku pogodnemu przeświadczeniu 
owego poczciwca, który tamquam re bene gęsta z mi-
łosnej schadzki powrócił. »Ut desint mres, rzekł 

z wdzięcznością, tamen est laudanda votuptas«. 

14. 

A n t y - D a r w i n . — Co się tyczy słynnej »walki 

o  b y t « , to zda mi się ona raczej domniemaną niż 
udowodnioną. Zdarza się niekiedy, lecz wyjątkowo; 

całość życia n i e przedstawia obrazu głodu i niedo-
statku, owszem bogactwo, bujność, nawet niedo-
rzeczne marnotrawstwo, — walkę toczy się zawsze 
o w ł a d z ę . . . Nie należy Malthus'a uważać za przy-

background image

78 

rodę. — Jeżeli przypuścimy atoli, że walka ta istnieje — 

i rzeczywiście, zdarza się niekiedy - , to, niestety, 
wynik jej przedstawia się wręcz inaczej, niżeli pra-
gnie szkoła darwinowska, aniżeli wraz z nią snadź 

pragnąć by  n a l e ż a ł o : mianowicie niepomyślnie dla 
silnych, uprzywiliowanych, szczęśliwych wyjątków. 
Gatunki  n i e wzrastają w doskonałości: słabi biorą 
wciąż górę nad silnymi, — co stąd pochodzi, iż są 

w wielkiej liczbie, przytem przeważają  r o z t r o p -
n o ś c i ą . . . Darwin zapomniał o duchu (— znamio-

nuje  t o Anglika!),  s ł a b i  m a j ą  w i ę c e j  d u c h a . . . 
Duch dostaje się temu, kto go potrzebuje, — i zanika, 
gdy potrzebnym już nie jest. Posiadłszy siłę, traci się 
ducha (— »mniejsza o niego! — rozumują dzisiejsi 
Niemcy  — p a ń s t w o przecież pozostać nam musi«...) 

Jak z tego widać, rozumiem przez ducha przezor-
ność, cierpliwość, chytrość, udanie, moc panowania 
nad sobą, oraz to wszystko, na czem polega mimicry 
(a należy do niej wielka część tak zwanej cnoty). 

15. 

K a z u i s t y k a  p s y c h o l o g ó w . — Ten czło-

wiek jest znawcą ludzi: pocóź ich studyuje? Chciałby 
mieć z nich małe lub wielkie korzyści, — to poli-
tyk!  . . . Ów drugi jest także znawcą ludzi: a jednak 
powiadacie, że nie żąda nic dla siebie, że jest »nie-
samolubny«. Przyjrzyjcież się mu lepiej! A może 

chciałby jeszcze czegoś  g o r s z e g o : może pragnie 
czuć swą wyższość nad ludźmi, módz patrzeć na nich 
z góry, z pośród nich się wyróżniać! Ten »niesamolub« 

79 

g a r d z i ludźmi: zaś ów pierwszy jest typem huma-
nitarniejszym, acz zda się przeczyć temu oczywistość. 

Przynajmniej stawia siebie na równi, z innymi  s i ę 
w d a j e . . . 

16. 

Na podstawie mnóstwa faktów, których przyto 

czyć nie pozwala mi skromność, zda mi się  p s y -

c h o l o g i c z n y  t a k t Niemców rzeczą nader wąt-
pliwą. Jeden wszakże przykład nastręcza mi dosko-
nałą sposobność, by tezę moją udowodzić : oto nie 
mogę przebaczyć Niemcom, iż pomylili się co do 

K a n t a oraz jego »Philosophie der Hinterthuren«

jak ją nazywam, —  n i e był to bowiem typ intele-
ktualnej rzetelności. — Innem powiedzeniem, którego 

nie znoszę, jest osławione »i«: Niemcy powiadają 

»Goethe i Schiller, — ba, obawiam się, czy nie mó-

wią »Schiller i  G o e t h e « . . . Nie  p o z n a n o ż się 

jeszcze na tym Schillerze? — Zdarza się nawet gor-

sze »i«; toć słyszałem na własne uszy, wprawdzie 

jeno od profesorów uniwersyteckich, »Schopenhauer 

i

 Hartmann« . . . 

17. 

Ludzie szczytnego ducha, o ile są zarazem 

ludźmi nieustraszonego serca, doznają w życiu naj-

background image

8o 

boleśniejszych tragedyj: ale właśnie dlatego czczą 
życie, jako swego najmożniejszego przeciwnika. 

18. 

W  s p r a w i e  » s u m i e n i a  i n t e l e k t u a l -

n e g o « . — Zdaniem mojem, nic dziś rzadszem nie 
jest od szczerej obłudy. Podejrzewam wielce, iż ziel-
sko to nie znosi łagodnego kultury naszej powietrza. 
Obłuda należy do epoki silnej wiary : wówczas nie 

odstępowano swej wiary nawet w takich razach, gdy 
zachodziła  k o n i e c z n o ś ć udawania innej wiary. 
Obecnie wyrzekamy się jej; lub, co jeszcze częściej 
bywa, mamy w zapasie jeszcze drugą wiarę, — jed-
nakże bez uszczerbku  u c z c i w o ś c i naszej. Zaprze-
czyć się nie da, iż możliwą jest teraz większa ilość 

przekonań, aniżeli dawniej : możliwą, to znaczy do-
zwoloną, to znaczy  n i e s z k o d l i w ą . Z tego wynika 
tolerancya względem siebie samego. — Tolerancya 
ta pozwala na kilka przekonań, które żyją zgodnie 
ze sobą i, jak wszystko dzisiejsze, wystrzegają się 

kompromitacyi. Na czem polega dziś kompromitacya? 

Gdy jest się konsekwentnym. Gdy się chadza pro-
stemi drogami. Gdy się przynajmniej pięcioznacznym 

nie jest. Gdy jest się szczerym . . . Lękam się wielce, 
iż do niektórych występków człowiek nowoczesny 
jest po prostu za wygodnicki: i dlatego wygasają 
one doszczętnie. Wszystko zło, zależne od silnej 
woli — a snadź niemasz złego bez silnej woli — 
przeradza się, w naszem mdłem powietrzu, w cnotę.. . 
Nieliczni obłudnicy, których miałem sposobność po-

81 

znać, udawali obłudę: jak niemal co dziesiąty w na-
szych czasach człowiek, byli aktorami. — 

19. 

P i ę k n e i  b r z y d k i e . — Nic nie jest względ-

niejszem, powiedzmy, bardziej  o g r a n i c z o n e m , od 

naszego poczucia piękna. Kto chciałby je oddzielić 
od lubowania się człowieka człowiekiem, ten postra-
dałby niezwłocznie jedjnay punkt oparcia. »Piękno 

samo w sobie« jest li tylko słowem, nawet nie poję-
ciem. W pięknie przyjmuje człowiek siebie za miarę do-
skonałości; w wyjątkowych razach uwielbia w niem 
siebie. Nie przyświadczać sobie w ten sposób gatu-
nek  n i e  m o ż e .  N a j g ł ę b s z y jego instynkt roz-
płenności i samo - zachowawczości promienieje nawet 
w takich subtelnościach. Człowiek mniema, iż świat 
przepełniony jest krasą, -—  z a p o m i n a jednakże, że 

sam jest jej przyczyną. On to jedynie darzy go 
pięknością, ach! jakże ludzką, arcyludzką pięknością... 
W istocie odzwierciedla się człowiek w rzeczach, to 
wszystko jest dlań pięknem, co obraz jego odbija: 

sądy o » pięknie« są u niego objawem  p r ó ż n o ś c i 
g a t u n k u . . . Zwłaszcza sceptykowi szepnąć  b y 
mogła nieufność pytanie: przyczyniaż to się do 
upiększenia świata, iż właśnie człowiekowi wydaje 
się on pięknym ?  U c z ł o w i e c z y ł  g o : to pewna. 
Nie mamy wszakże żadnej, zgoła żadnej rękojmi, iż 

właśnie człowiek jest wzorem piękna. Kto wie, jak 

przedstawia się oczom wyższego jakiegoś arbitra 
w rzeczach smaku ? Może zuchwale ? Może nawet 

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. V 6 

background image

82 

zabawnie? Może nieco  a r b i t r a l n i e ? . . . »Oh, boski 
Dionyzosie, dlaczego targasz mnie za uszy?« w toku 
jednej z owych słynnych rozmów, prowadzonych na 
wyspie Naxos, spytała Aryadna swego filozoficznego 

kochanka. »W twych uszach jest coś krotochwilnego 
dla mnie, Aryadno : czemu nie są jeszcze dłuższe ?« 

20. 

Nic nie jest pięknem, tylko człowiek jest piękny: 

na tej naiwności polega wszelka estetyka, ona to 
stanowi  p i e r w s z ą jej prawdę. Dodajmyż nie­
zwłocznie jeszcze drugą: nic nie jest brzydkiem okrom 

człowieka  w y r o d n i e j ą c e g o , — a dziedzinie sądu 
estetycznego wytyczym rubieże. — Z fizyologicznego 
stanowiska, wszystko brzydkie osłabia i zasępia czło­
wieka. Przypomina mu upadek, niebezpieczeństwo, 
bezwład; jakoż istotnie traci on przytem na siłach. 

Oddziaływanie brzydoty da się oznaczyć siłomierzem. 
Wogóle przygnębienie idzie u człowieka w parze 
z poczuciem zbliżania się czegoś »brzydkiego«. Jego 
przeświadczenie o własnej mocy, jego wola mocy, 
jego duma i odwaga — wszystko to wzbiera pod 
wpływem piękna, opada pod naciskiem brzydoty . . . 

Z jednego i drugiego  w y s n u w a m y  j e d n a k i 
w n i o s e k : założenia jego w nieprzebranej obfitości 
nagromadziły się w instynkcie. Brzydotę pojmuje się 
jako zapowiedź i oznakę zwyrodnienia: to, co bodaj 

z daleka trąci degeneracyą, wywołuje w nas sąd 

»brzydkie«. Wszelki przejaw wyczerpania, ciężkości, 

starczości, znużenia, każdy rodzaj niewoli, bezwład 

83 

czy kurczowe drgawki, zaś przedewszystkiem woń, 
barwa, forma zgnilizny i rozkładu, chociażby na­
wet rozcieńczone do nikłości symbolu — wszystko to 
skłania nas do jednakiego odruchu, do orzeczenia 
wartości »brzydkie«. Przebija w niem  n i e n a w i ś ć : 

i cóż nienawidzi tak człowiek? Toć to jasne:  z a n i k 

s w e g o  t y p u . Nienawiść jego wypływa z najgłęb­
szego instynktu ludzkiego rodzaju, w nienawiści tej 

jest lęk, czujność, głębia, przenikliwość, — i niemasz 

zawziętszej nienawiści. Dzięki jej  g ł ę b o k ą jest 
sztuka . . . 

21. 

S c h o p e n h a u e r . — Schopenhauer, ostatni Nie­

miec, z którym liczyć się trzeba ( — który na podo­
bieństwo Goethego, Hegla i Henryka Heinego był 
zdarzeniem  e u r o p e j s k i e m , nie tylko lokalnem, 
nie tylko »nacyonalnem«), jest dla psychologa zagad­
nieniem pierwszorzędnem: on to bowiem podjął zło­
śliwie genialny wysiłek, by na szalę nihilistycznego 

wszechobniźenia wartości życiowych rzucić rzeczy 

wręcz sprzeczne, mianowicie wielkie samo - stwier­
dzenia »woli życiowej«, przejawy szczodrej bujności 
życia.  S z t u k ę , heroizm, geniusz, krasę, górne współ­
czucie, poznanie, wolę prawdy, tragedyę przedstawiał 
on kolejno jako zjawiska następcze »zaprzeczenia« 
lub potrzeby zaprzeczenia »woli« — największe fał­
szerstwo psychologiczne, jakie, krom chrześciaństwa, 

istnieje w historyi. Przyjrzawszy się mu dokładniej, 

widzi się w nim pod tym względem jeno spadko-

6* 

background image

84 

bierce poglądu chrześciańskiego : z tą wszakże róż­
nicą, iż zdobywał się w chrześciańskiem, to znaczy 
nihilistycznem znaczeniu także na  u z n a n i e wielkich 
przejawów kulturalnych ludzkości, przez chrześciań-
stwo  o d r z u c a n y c h ( — widział w nich bowiem 
drogi do »zbawienia«, praformy » zbawienia«, bodźce, 
wywołujące potrzebę » zbawienia« . . .) 

22. 

Przytoczę jeden szczegół. Z melancholijnym ża­

rem mówi Schopenhauer o  p i ę k n o ś c i , — czemuż 
ostatecznej? Gdyż zda się mu ona  m o s t e m , który 
wiedzie dalej, lub budzi pragnienie dalszego  p o c h o d u . . . 
Jest dlań chwilowem zbawieniem od »woli« — nęci 
do wybawienia na  w i e k i . . . Zwłaszcza sławi ją jako 
wybawicielkę od »ogniska wołi«, od żądzy płciowej, — 
w piękności widzi  z a p r z e c z e n i e popędu płcio­
wego . . . Święty dziwaku! Ktoś sprzeciwia się tobie, 
a jest nim przyroda. P o c ó ż wogóle piękno barw, 
dźwięków, woni, rytmu istnieje w przyrodzie ? i co 
w y ł a n i a piękno ? — Sprzeciwia się mu na szczę­
ście także pewien filozof. Nie byle jaka powaga, 
gdyż boski Plato (— tak zwie go sam Schopenhauer) 
utrzymuje coś innego : iż wszelka piękność pobudza 

do płodzenia, iż właśnie na tern proprium działanie 

jej polega, od przejawów najbardziej znrysłowych do 
porywów najgórniej duchowych . . . 

85 

23. 

24. 

L'art pour l'art. — Walka przeciw celowi 

w sztuce jest zawsze walką przeciw moralizującej 

Plato idzie dalej. Z niewinnością, do której zdo-

len Grek tylko, nie »chrześcianin«, powiada, iż nie 
istniałaby filozofia platońska, gdyby nie było w Ate­
nach tak pięknych młodzieńców: dopiero na ich wi­
dok ogarnia duszę filozofa zachwyt miłosny i nie 
daje jej spokoju, dopóki w tę przepiękną rolę ziarna 
wszystkich wzniosłych rzeczy nie wsieje. Także dzi­

waczny święty! — Nie dowierza się własnym uszom, 
nawet gdy dowierza się Platonowi. Odgaduje się jed­
nakże, iż w Atenach filozofowano  i n a c z e j , prze-
dewszystkiem publicznie. Samotnicze snucie paję­
czyny pojęciowej, amor intellectualis alei na modłę 
Spinozy zgoła greckiemi nie są. Filozofia w znacze­

niu platońskiem dałaby się określić raczej jako współ­
zawodnictwo miłosne, jako rozwinięcie i pogłębienie 
prastarych zapasów agonalnych i założeń  t y c h ź e . . . 
Cóż wyrosło ostatecznie z tej filozoficznej erotyki 
platońskiej? Nowa forma artystyczna greckiego agoriu, 
dyalektyka. — Przypomnę tu jeszcze,  w b r e w Scho­
penhauerowi a ku czci Platona, iż caía wyższa kul­
tura i literatura Francyi  k l a s y c z n e j rozwinęła 
się na podłożu pobudek płciowych. Szukając w niej 
wszędzie galanteryi, współzawodnictwa płciowego, 

»kobiety«, - nie szuka się napróźno. . . 

background image

86 

tendencyi w sztuce, przeciwko zależności jej od mo­
rału. L'art pour l'art znaczy : »do dyabła z mora­
łem!« —Aliści nawet ta wrogość dowodzi jeszcze potęgi 
przesądu. Wykluczając ze sztuki cele kaznodziejów 
moralnych i poprawiaczy ludzkości, bynajmniej nie 
wyprowadzano wniosku, iż sztuka jest wogóle bez­
celową, próżną wszelkiej myśli i zamiaru, słowem 

l'art pour l'art — że

 jest wężem, który własny swój 

ogon gryzie. »Lepiej nie mieć celu, aniżeli mieć cel 
moralny!« woła zapamiętałość. Psycholog nato­

miast pyta : co czyni wszelka sztuka ? czyż nie 

chwali? czyż nie uświetnia? czyż nie wybiera i na 

jaw nie dobywa? Przez to  w z m a c n i a lub  o s ł a ­
b i a jakoweś pojmowanie  w a r t o ś c i . . . Jest-że to 
jeno czemś ubocznem? przypadkowem? Instynktowi 
artysty najzupełniej obcem? Albo raczej: nie jest-że 
to założeniem  m o c y artysty ? . . . Ku czemu zmie­
rza najgłębszy jego instynkt? ku sztuce? Czy też 
ku treści sztuki, ku  ż y c i u ? ku pewnym  u p r a g n i e -
n i o m  ż y c i o w y m ? - Sztuka jest wielkim bodź­

cem życiowym : czyliź można pojmować ją jako 

rzecz, pozbawioną zamiaru i celu, jako l'art pour 

l'art?

 — Pozostaje jeszcze jedno pytanie: sztuka 

odsłania także wiele ohydy, srogości i zagadkowości 
życiowej, — nie przyczyniaż się tem do zohydzenia 
życia ? — Istotnie, byli filozofowie, którzy jej to zna­
czenie przypisywali : na »wyjarzmieniu się z woli« 
polega wedle nauki Schopenhauera ogólne dążenie 
sztuki, sławił on wielki pożytek tragedyi, gdyż » skła­
nia do rezygnacyi«. — Aliści — jak już napomkną­
łem — jest to optyka pessymistyczna i »złe spojrze­
nie« — : trzeba się zwrócić do samego artysty.  C ó ż 
w i e ś c i  t r a g i c z n y  a r t y s t a o  s o b i e ? Nie 

87 

polegaż stan jego właśnie na nieustraszoności wobec 
zjawisk straszliwych i zagadkowych? — Już stan ten 
godzien jest wysokiego pożądania; kto go zna, ten 
korzy się przed nim z czcią najgłębszą. Wieści go, 

musi go wieścić, jeżeli jest artystą, geniuszem wiesz­
czym. Dzielność i wolność uczucia w obliczu możnego 
wroga, wobec wzniosłej niedoli, wobec zagadnienia, 

pełnego grozy — oto  z w y c i ę s k i stan ten, który 
wybiera, który sławi tragiczny artysta. Wojowniczość 
dusz naszych święci w obliczu tragedyi swe saturna-
lie; ten, kto nawykł do cierpienia, kto cierpienia szuka, 

człowiek  h e r o i c z n y wielbi tragedyą swe istnie­
nie, — jemu tylko podaje tragik napój tego najsłod­
szego okrucieństwa. 

25. 

Żyć za pan brat z ludźmi, mieć serce otwarte 

dla wszystkich: oznaka to dobrotliwości, ale tylko 

dobrotliwości. Serca, zdolne do  d o s t o j n e j gościn­
ności, poznaje się po wielu zasłoniętych oknach i za­
mkniętych wrótniach: najpiękniejsze ich świetlice 

stoją pustką. Czemuż to?  G d y ż czekają gości, 
z którymi się »za pan brat«  n i e żyje . . . 

26. 

Przestajemy się cenić, gdy się zwierzamy. Wła­

ściwe nasze doświadczenia życiowe bynajmniej ga-

background image

88 

datliwemi nie są. Nawet gdyby chciały, nie mogłyby 
się zwierzyć. Pochodzi to stąd, iż brak im słów. To, 
na co znajdujemy słowa, przestało już nas obchodzić. 
We wszelkiem mówieniu kryje się źdźbło pogardy. 

Mowa, jak się zdaje, wynaleziona jest na wysłowie­
nie rzeczy powszednich, miernych, wysłowić się da­
jących.  P o s p o l i t u j e m  s i ę mówieniem. Z mo­

rału dla głuchoniemych i innych filozofów. 

2

7-

» Ten portret jest czarodziejsko piękny  ! « . . . 

Kobieta - literatka, niezadowolona, podniecona, czcza 
w sercu i trzewiach, z bolesną ciekawością nadsłu­
chująca wciąż nakazu »azit libri aut liberia, co z głębi 

jej ustroju odzywa się szeptem : kobieta - literatka, 

wykształcona o tyle. iź rozumie głos przyrody, nawet 

gdy ta mówi po łacinie, z drugiej zaś strony próżna 
i gąskowata w tym stopniu, że nawet w skrytości 
powiada jeszcze sobie po francusku *je me verrai, je 
me lirai, je m'extasierai et je dirai: Possible, que j'aie 
eu tant d' esprit ? « . . . 

28. 

Mają głos »nieosobiści«. — »Nic nie jest łatwiej-

szem dla nas, aniżeli być mądrymi, cierpliwymi, wyż­
szymi nade wszystko. Pławimy się po prostu w po­
błażliwości i współczuciu, jesteśmy sprawiedliwymi 

89 

do niedorzeczności, przebaczamy wszystko. Właśnie 
dlatego winniśmy się trzymać nieco w karbach; wła­
śnie dlatego należałoby nam  w y h o d o w a ć sobie 
od czasu do czasu jakiś afekcik, jakiś maluchny 

występek uczuciowy. Przychodzi nam to ciężko; 

i śmiejem się snadź sami z urządzonego przez siebie 
widowiska. Lecz cóż poradzić na to! Nie mamy już 

innego sposobu przezwyciężenia siebie: to nasz asce­

tyzm, to pokuta nasza« . . . Cnotą »nieosobistych« 
jest --  s t a ć  s i ę  o s o b i s t y m . . . 

29. 

Z  p r o m o c y i  d o k t o r s k i e j . — »Na czem 

polega zadanie wszelkiego wyższego szkolnictwa?« — 
Uczynić z człowieka machinę. — »Co jest środ­
kiem do  t e g o ? « — Winien się uczyć i nudzić. — 

»Jakże to się osiąga?« -- Za pomocą pojęcia obo­

wiązku. »Kto jest jego wzorem?« — Filolog: 
gdyż uczy  k u ć . »Kto jest człowiekiem doskona­

łym?« -- Urzędnik państwowy. — »Która filozofia za­
wiera najwyższą formułę urzędnika państwowego?« 
Kantowska: urzędnik jako rzecz sama w sobie usta­
nowiona sędzią nad urzędnikiem jako zjawiskiem. -

30. 

P r a w o do  g ł u p o t y . — Znużony, wolno od­

dychający wyrobnik, który dobrodusznie pozwala rze-

background image

90 

czom toczyć się swym torem: typowa ta postać, spo­
tykana w dzisiejszem stuleciu pracy (i »państwa« —) 
we wszystkich kręgach społeczeństwa, rości sobie 
obecnie prawo właśnie do  s z t u k i oraz książki, 
przedewszystkiem zaś do dziennika, — o ileż więcej 

do pięknej przyrody, Włoch . . . Człowiek wieczorny, 
z »uśpionymi dzikimi popędami«, o których Faust 
wspomina, potrzebuje wczasów letnich, kąpieli mor­
skich, lodowców, Bayreuthu  . . . W takich epo­
kach ma sztuka prawo do  z u p e ł n e g o  s z a l e ń ­
s t w a , — ni to rodzaj wypoczynku dla ducha, do­
wcipu i umysłu. Rozumiał to Wagner.  C z y s t e 
s z a l e ń s t w o uzdrawia . . . 

31. 

J e s z c z e  j e d n o  z a g a d n i e n i e  h y g i e n y . — 

Środki, którymi Juliusz Cezar bronił się przeciw cho-
rowitości i bólom głowy : ogromne marsze, najprost­
szy sposób życia, ciągły pobyt na wolnem powietrzu, 
nieustanne trudy — oto, w ogólnym zarysie, wska­
zania ochronne i zapobiegawcze przeciwko krańco­
wej wątłości owej delikatnej i pod najwyższem par­

ciem pracującej machiny, która zwie się geniuszem. — 

32. 

M ó w i  i m m o r a l i s t a . — Nic tak  b a r d z o 

nie razi smaku filozofa, jak człowiek  m i o t a n y ży­

c z e n i a m i . . . Widząc człowieka jeno przy pracy, 

91 

widząc to najdzielniejsze, najprzebieglejsze, najwy-
trwalsze zwierzę, gdy się błąka bodaj w labiryntach 
niedoli, niema dlań słów podziwu! Jeszcze go za­
chęca  . . . Ale filozof gardzi człowiekiem pożądającym 
tudzież »pożądanym* — gardzi wogóle wszystkiemi 
pragnieniami, wszystkimi  i d e a ł a m i człowieka. Gdyby 

filozof mógł być nihilistą, to stałby się nim, gdyż widzi 
nicość poza wszystkimi ideałami człowieczymi. Lub 
nawet nie nicość, — lecz tylko nikczemność, niedo­
rzeczność, chorobliwość, tchórzostwo, znużenie, wsze­
lakie męty z  w y p i t e g o puharu  ż y c i a . . . Skąd-że 
to pochodzi, iż człowiek, który jako rzeczywistość 
budzi poszanowanie, przestaje zasługiwać na cześć, 
o ile pragnie? Czyż pokutuje za to, iż tak dzielnym 
jest jako rzeczywistość? Czy swą działalność, wytę­

żenie myśli i woli we wszelkiej działalności, musi 
wyrównać odpoczynkiem w urojeniu i niedorzecz­
ności? — Dzieje jego upragnień stanowiły dotych­

czas partie honteuse ludzkości: nie zagłębiajmyż 

się w niej za długo! Człowieka usprawiedliwia i zaw­

sze usprawiedliwiać będzie — jego rzeczywistość. 

O ileż więcej wart człowiek rzeczywisty od jakiego­
kolwiek człowieka tylko upragnionego, wymarzonego, 
wypoconego, wykłamanego? od jakiegokolwiek czło­
wieka  i d e a l n e g o ? . . . A tylko człowiek idealny 
nie godzi się ze smakiem filozofa. 

33. 

N a t u r a l n a  w a r t o ś ć  e g o i z m u . — Samo-

lubstwo warte jest tyle, ile fizyologicznie wart jest 

background image

92 

ten, kto je posiada: może mieć wartość bardzo wielką, 
może być rzeczą niską i nikczemną. Na każdą jed­
nostkę trzeba się zapatrywać z tego względu, czy 
przedstawia ona linię wstępującą, czy też linię opa­
dającą życia. Rozwiązawszy to zagadnienie, ma się 
zarazem wskazówkę co do wartości jej samolubstwa. 

Jeżeli jednostka ta przedstawia linię wstępującą, to 
wartość jej jest istotnie nadzwyczajna, — i gwol 
wszechżyciu, które wraz z nią zdąża o krok  d a l e j , 
wolno jej troskę o siebie, o stworzenie sobie optimum 
warunków posunąć do ostateczności. Gdyż jednostka, 

»osobnik«, jak go pojmował dotychczas lud i filozof, 

jest błędem: sam przez się jest niczem, nie jest ato­
mem, nie jest »ogniwem w łańcuchu«, czy też jeno 
puścizną pokoleń minionych, — lecz, i to włącznie 
ze samym sobą, jest całą jedną linią człowieka . . . 

Jeżeli zaś przedstawia zanik, upadek, chroniczne zwy­
rodnienie, chorobliwe wyczerpanie ( — choroby są 
naogół przejawami następczymi upadku, n i e zaś 
przyczynami tegoż), to wartość jego jest nader mała, 
i prosta słuszność wymaga, by osobnikom doskonal­
szym  z a b i e r a ł możliwie najmniej. Toć jest jeno 

ich pasorzytem . . . 

34. 

C h r z e ś c i a n i n i  a n a r c h i s t a . — Anar­

chista, występujący w roli rzecznika  p o d u p a d a ­

j ą c y c h kręgów społecznych, domagając się  z e 

szlachetnem oburzeniem »praw«, »sprawiedliwości«, 

»równouprawnienia«, ulega jeno parciu swej niekul-

93 

turalności, w której żadną miarą pomieścić się nie 

może,  d l a c z e g o on właściwie cierpi, oraz że na 

n i c z e m mu nie zbywa, krom życia . . . Powoduje 
nim silny popęd przyczynowy: ktoś musi być winien 
temu, że go uciska niedola . . . Przytem samo »szla­

chetne oburzenie« jest już dlań ulgą, wszyscy bie­

dacy lubią kląć -- gdyż upaja to potrosze uczuciem 

mocy. Nawet skarga, nawet rozczulanie się własnym 
losem może stać się powabem, dla którego człowiek 
godzi się z życiem: każda skarga zawiera subtelniej-
szą domieszkę  z e m s t y , swe nieszczęście, niekiedy 
nawet swą nikczemność wypomina się innym gdyby 
niesprawiedliwość, gdyby  n i e d o z w o l o n e upośle­

dzenie. »Ponieważ ja jestem canaille, więc i ty nią 

być powinieneś«: na tej podstawie logicznej wszczyna 

się rewolucyę. -- Uskarżanie się w żadnym razie nic 
nie jest warte: gdyż wynika ze słabości. Czy swą 
niedolę przypisuje się innym, czy też  s o b i e sa­

m e m u — jak to w pierwszym wypadku czyni so-
cyalista, w drugim zaś, naprzykład chrześcianin -, 
nie stanowi to bynajmniej właściwej różnicy. Wspól­
ność, dodajmy i  n i e s z l a c h e t n o ś ć zasadza się 

na tem, iż ktoś miał  z a w i n i ć ich cierpieniu — 

słowem, cierpiący leczy się z cierpienia miodem zem­
sty. Przedmiotem tej potrzeby zemsty jako potrzeby 
r o z k o s z y są przyczyny okolicznościowe: cierpiący 
wszędzie znajduje przyczyny, by wywrzeć swą ma­
łostkową zemstę, — jeżeli, jak już wspomniano, jest 

chrześcianinem, to znajduje ją w s o b i e . . . Chrze­
ścianin i anarchista — obaj są decadents. — Ale też 
gdy chrześcianin »świat« potępia, spotwarza, oczer­
nia, to daje się powodować temu samemu instyn­
ktowi, dla którego robotnik socyalistyczny potępia, 

background image

94 

spotwarza, oczernia  s p o ł e c z e ń s t w o : nawet »sąd 
ostateczny« — ta rewolucya, oczekiwana także przez 

robotnika socyalistycznego, jeno nieco odsunięta 
w przyszłość — jest słodką zapowiedzią zemsty. . . 
Nawet »źycie przyszłe« — i pocóż jest życie przy­
szłe, jak nie poto, by oczernić doczesne ? . . . 

35. 

K r y t y k a  m o r a ł u  d e k a d e n c k i e g o . — 

Morał »altruistyczny«, morał, powodujący  z a n i k 
egoizmu —, ze wszystkich względów jest złą oznaką. 
Stosuje się to do jednostek, przedewszystkiem zaś do 

narodów. Gdzie niema egoizmu, tam zbywa na tem, 
co najprzedniejsze. Instynktowe wybieranie rzeczy 
s z k o d l i w y c h , uleganie  p o n ę t o m pobudek »bez-
interesownych« stanowi niemal formułę dekadencyi. 

»Nie szukać korzyści dla  s i e b i e « — jest to tylko 

moralny liść figowy dla całkiem innego, mianowicie 
fizyologicznego przejawu: »nie módz już jej  z n a -
l e ś ć « . . . Rozprzężenie instynktów! — Człowiek gubi 
się, stając się altruistą. — Miast wyznać naiwnie »nic 

już wart nie  j e s t e m « , kłamie morał przez usta 

decadenfa.:

 »wszystko nic nie warte, —  ż y c i e nic 

nie warte« . . . Sąd taki przedstawia ostatecznie wiel­
kie niebezpieczeństwo, gdyż zakaża, — na całem 
przegniłem podłożu społecznem rozplenia się rychło 
w podzwrotnikową roślinność pojęciową, bądź to jako 
religia (chrześciaństwo), bądź też jako filozofia (scho-
penhaueryanizm). To ze zgnilizny poczęte, jadowite 

95 

zielsko zatruwa w pewnych okolicznościach na długo, 
nawet na całe tysiąclecia, wyziewami swymi  ż y c i e . . . 

36. 

M o r a ł  d l a  l e k a r z y . - Chory jest pasorzy-

tem społeczeństwa. W pewnych warunkach żyć dłu­

żej wprost nie wypada. Wegetowanie z dnia na dzień 

w tchórzliwej zależności od lekarzy i zabiegów, gdy 
już się postradało sens życia,  p r a w o do życia, 

winnoby budzić głęboką pogardę w społeczeństwie. 
Zaś lekarzom należałoby być pogardy tej pośredni­
kami, — nie recepty, lecz codziennie nowa dawka 

w s t r ę t u do swego pacyenta . . . Trzeba stworzyć 
nową odpowiedzialność, odpowiedzialność lekarską, 
któraby zobowiązywała w takich razach, gdy najwyż­

sza zasada życia,  w s t ę p u j ą c e g o życia, wymaga 
najbezwzględniejszego zdławienia i usunięcia w y-

r o d n i e j ą c e g o życia — naprzykład, gdy chodzi 
o prawo do płodzenia, o prawo do przyjścia na 
świat, o prawo do życia . . . Trzeba umrzeć dumnie, 

skoro żyć dumnie dłużej już nie można. Śmierć dobro­

wolna, śmierć we właściwej chwili, ze zupełną przyto­
mnością i pogodą, w otoczeniu dzieci i świadków: śmierć 
taka, by rzeczywiste pożegnanie było jeszcze moż­
liwe,  b y ten, kto się żegna,  b y ł  j e s z c z e  o b e c n y , 
tudzież istotne obliczenie tego, czego się chciało i co 

się osiągnęło,  z e s u m o w a n i e życia — oto przeci­
wieństwo do nędznej i okropnej komedyi, którą przy 
łożu konającego odgrywało chrześciaństwo. Nie za-
pominajmyź mu, iż słabości umierającego naduży-

background image

96 

wało gwoli pogwałceniu sumienia, iż nawet na pod­
stawie rodzaju śmierci wydawało sądy o człowieku 

i przeszłości! — Wyróbmy sobie, wzgardziwszy wszy-
stkiemi tchórzliwościami przesądu, przedewszystkiem 
należyty, to znaczy, fizyologiczny pogląd na tak 
zwaną śmierć  n a t u r a l n ą , która ostatecznie jest także 

»nienaturalną«, czyli samobójstwem. Nikt nie umiera 

z cudzej winy, lecz zawsze z własnej. Jeno że jest 
to śmierć najnikczemniejsza, śmierć niewól na, śmierć 
w  n i e w ł a ś c i w e j chwili, śmierć tchórzliwa. Na­
leżałoby, z miłości do  ż y c i a —, pragnąć innej 
śmierci, wolnej, świadomej, przewidzianej, od przy­

padku nie zależnej . . . Naostatek rada dla panów pe-
ssymistów i innych décadents. Nie leży w naszej mocy 
nie przyjść na świat : lecz możemy błąd ten — gdyż 
niekiedy jest to błędem — naprawić. Kto się u s u w a, 
ten postępuje nader chwalebnie : zasługuje tem nie­
mal, by żyć . . . Społeczeństwo, co mówię !  ż y c i e 
samo odnosi z tego większą korzyść, aniżeli z jakie­
gokolwiek »żywota«, oddanego zaparciu się, anemii 

i innym cnotom —, uwolniło się od swego widoku 
innych, uwolniło się życie od jednego  z a r z u t u . . . 
Pessymizmu, pur, vert,  d o w o d z i  s i ę  d o p i e r o 
samo-unicestwieniem panów pessymistów : trzeba 
w swej logice postąpić o krok dalej, nie przeczyć 
życiu tylko »wołą i wyobrażeniem«, jak to czynił 
Schopenhauer  — , lecz przedewszystkiem  p o d n i e ś ć 

p r z e c z e n i e  p r z e c i w  S c h o p e n h a u e r o w i . . . 
Nawiasem, pessymizm, acz tak zaraźliwy, nie wzmaga 
jednakże naogół chorobliwości jakiejś epoki, jakiegoś 
pokolenia : jest ich wyrazem. Zapada się nań, jak się 
zapada na cholerę : trzeba być już wątłym, do niego 
skłonnym : pessymizm sam nie stworzy ani jednego 

97 

d é c a d e n t '

a  w i ę c e j .  P r z y p o m i n a m  w y n i k i  b a d a ń sta­

t y s t y c z n y c h , iź lata, w  k t ó r y c h  s r o ż y się cholera, by­
najmniej się nie  r ó ż n i ą od lat  i n n y c h  o g ó l n ą  i l o ś c i ą 

z g o n ó w . 

37. 

C z y  w z r o s ł a  m o r a l n o ś ć  n a s z a . — 

Przeciwko mojemu pojęciu »poza dobrem i zlem« 
podniosła się, jak to było do przewidzenia, cała  d z i ­
k o ś ć moralnego ogłupienia, które, jak wiadomo, 
uchodzi w Niemczech za moralność  s a m ą : niejedno 
dałoby się o tem powiedzieć. Przedewszystkiem po­
lecono mi się zastanowić nad »niezaprzeczoną wyższo­
ścią« naszych czasów w dziedzinie sądów etycznych, 
nad naszym istotnym na tem polu  p o s t ę p e m : 
nie godzi się takiego Cezara Borgii wynosić nad  n a s , 
przedstawiać go jako »człowieka wyższego«, jako 
jakiegoś  n a d c z ł o w i e k a , jak to uczyniłem. . . 
Redaktor szwajcarskiego  » B u n d ' u « posunął się tak 
daleko, iż, nie tając uznania dla takiej odwagi, »po-
jął« treść mego dzieła w ten sposób, jakobym wzy­
w a ł niem do zerwania ze wszystkiemi przyzwoitemi 
uczuciami. Bardzo dziękuję! — W odpowiedzi pozwa­
lam sobie poruszyć pytanie, czy  i s t o t n i e  s t a l i ś m y 
s i ę  m o r a l n i e j s z y m i . Przeświadczenie ogólne,  i ź 
tak jest istotnie, dowodzi właśnie czegoś  i n n e g o . . . 
My ludzie nowocześni, bardzo wątli, bardzo delikatni, 
mający na zawołanie setki względów, wyobrażamy 

sobie rzeczywiście, jakoby to nikłe nasze uczłowie­
czenie, ta  w y u c z o n a jednomyślność w oszczędza-

DZIEŁA  N I E T Z S H E l O . T. V. 7 

background image

98 

niu, spieszeniu z pomocą, wzajemnej ufności była 
pozytywnym postępem, jakobyśmy stali pod tym 
względem nieporównanie wyżej od ludzi z epoki Od­
rodzenia. Ale tak mniema każda epoka, mniemać tak 
m u s i . To pewna, iż nie zdołalibyśmy się przenieść, 

nawet myślą, w czasy Renesansu : takiej rzeczywi­
stości nie zniosłyby nasze nerwy, nie mówiąc już 

o mięśniach. Ta niezdolność nie dowodzi atoli po­
stępu, lecz jeno odmiennego, późniejszego, wątlej-
szego, delikatniejszego, wrażliwszego ustroju, który 
z konieczności wytwarza  b o g a t s z y  w e  w z g l ę d y 
morał. Gdybyśmy mogli pozbyć się naszej delika­

tności i przejrzałości, fizyologicznej naszej starczości, 

to i morał nasz »uczłowieczenia« postradałby zara­
zem całą swą wartość — morał sam w sobie nic 
wart nie jest — : a nawet budziłby w nas lekcewa­
żenie. Z drugiej zaś strony nie ulega wątpliwości, 
iż nasza grubo w bawełnę spowita humanitarność, 
przezornie wszelkich kamieni unikająca, stanowiłaby 
nad wyraz ucieszne widowisko dla rówieśników Ce­

zara Borgii. W istocie, jesteśmy mimowolnie arcyko-
miczni, gdy chodzi o nasze nowoczesne »cnoty«. . . 
Zanik wrogich i podejrzanych instynktów — a na 

tern pono polega nasz »postęp« — przedstawia tylko 
jedno z następstw ogólnego zaniku  ż y w o t n o ś c i : 

wymaga to stokrotnie większego trudu i przezorności, 
by tak zależnemu i opóźnionemu podołać istnieniu. 
Zatem wszyscy pomagają sobie wzajemnie, każdy 
jest do pewnego stopnia chorym i dozorcą chorych. 

Z czasem nadaje się temu miano »cnoty« — : śród 
ludzi, którzy żyli jeszcze innem życiem, pełniejszem, 
rozrzutniejszem, rozlewniejszem, nazwanoby ją snadź 

»tchórzostwem«, »nędzotą«, »morałem babskim« . . . 

99 

Nasze złagodzenie obyczajów — oto me twierdzenie, 

oto, jeśli kto woli, moja  n o w i n a — jest następ 
stwem upadku; surowość i srogość obyczajów może 

naodwrót wynikać z nadmiaru życia. W takich wa­
runkach można na niejedno się odważyć, niejedno 
w y z w a ć i niejedno  r o z t r w o n i ć . Co było ongi ne­
ktarem życia, to stałoby się dla nas  t r u c i z n ą . . . 
Do niewzruszoności - która jest także przejawem 
siły — jesteśmy również za starzy, za późni: nasz 

morał współczucia, przed którym pierwszy ostrzega­
łem, to, co możnaby nazwać l'impressionisme morale, 

jest jednym więcej wyrazem fizyologicznego prze 
wrażliwienia, właściwego wszystkim decadents. Prąd 

ów, który na podstawie schopenhauerowskiego mo­

r a ł u  w s p ó ł c z u c i a usiłował nadać sobie pozory 

naukowe — usiłowanie chybione najzupełniej! — jest 
właściwą dćcadence w morale, spokrewnioną nader 
blizko z morałem chrześciańskim. Czasem silnym, 
kulturom  d o s t o j n y m wydaje się współczucie, »mi­

łość bliźniego«, brak samoistności i samopoczucia 
czemś pogardliwem. — Należy mierzyć czasy miarą 
ich  s i ł  r z e c z y w i s t y c h — a okaże się, że owa 
tak rozrzutna i złowroga doba Odrodzenia była osta­
tnią epoką  w i e l k ą , zaś my, my ludzie nowocześni 
z naszą lękliwą dbałością o siebie i miłością bliź­
niego, z naszemi robotniczemi cnotami, z naszą bez-

pretensyonalnością, rzetelnością, naukowością — gro­
madzący, szczędzący, machinalni — stanowimy epokę 
s ł a b ą . Cnoty nasze  s ą zależne,  s ą  w y w o ł a n e 

słabością naszą. . . »Równość«, jakoweś rzeczywiste 

upodobnienie, wyrażające się w teoryi o »równych 
prawach«, jest istotnem znamieniem upadku: prze 
paść między człowiekiem i człowiekiem, stanem i sta-

background image

100 

38. 

M o j e  p o j ę c i e wo l n o ś c i. — Wartość jakiejś 

rzeczy polega w pewnych razach nie na tem, co się 

przez nią osiąga, lecz na tem, co się za nią zapłaciło, — 

co nas  k o s z t u j e . Przytoczę przykład. Instytucye 
liberalne przestają być liberalnemi, skoro je się osią­
gnie: niemasz później gorszych i zawziętszych szkod-

101 

ników wolności od instytucyj liberalnych. Toć wia­
domo, c o jest ich dziełem: podrywają wolę mocy, 
wydźwignięte do godności morału równają szczyty 
z padołami, czynią człowieka małostkowym, tchórzli­
wym, żądnym użycia, — wraz z niemi święci za 
każdym razem tryumf zwierzę stadne. Liberalizm to 
nic innego jak  z e z w i e r z ę c e n i e . . .  T e ż same 
instytucye, dopóki wre o nie walka, wywołują ob­

j a w y wręcz odmienne; są wówczas istotnie potężnymi 

czynnikami wolności. Przyjrzawszy się dokładniej, 
widzimy, że to walka wywołuje te następstwa, walka 
o instytucye liberalne, podtrzymująca tem samem 

trwanie instytucyj  n i e l i b e r a l n y c h . Walka jest 

wychowawczynią wolności. Gdyż co to jest wolność? 
To pragnienie samo - odpowiedzialności. To przestrze­
ganie dzielących nas oddaleń. To zobojętnienie na 

trudy, niedostatki, srogość, nawet na życie. To goto­
wość poświęcenia swej sprawie innych i siebie. Wol­
ność : to znaczy, że instynkty tryumfalne, wojowni­
cze, męskie zawładnęły innymi, naprzykład instynk­
tem »szczęścia«. Człowiek  w y z w o l o n y , tem bar­

dziej  d u c h wyzwolony, gardzi nikczemną błogością, 
o której marzą przekupnie, chrześcianie, krowy, ko 

biety, Anglicy oraz inne demokraty. Człowiek wolny 
jest  w o j o w n i k i e m . — Czem-że mierzy się wolność 
u jednostek i u narodów? Oporem, który pokonać 
trzeba, trudem, którym okupuje się swą  p r z e w a g ę -
Najwyższego typu wolnego człowieka należałoby szu­

kać tam, gdzie wciąż największe pokonywa się opory: 

o pięć kroków od tyranii, tuż u progu grożącego nie­
wolnictwa. Jest to psychologicznie prawdziwem, o ile 

przez »tyranów« rozumiemy niezbłagane i okrutne 
instynkty, najwyższe napięcie powagi i karności wy-

nem, wielość typów, wola samoistności i odrębności, 
to,  c o nazwałem  p a t o s e m  o d l e g ł o ś c i , znamio­
nuje każdą epokę  s i l n ą . Dziś rozprężność, rozbież­
ność między krańcami staje się coraz mniejszą, — 
same nawet krańcowości zacierają się wkońcu aż do 
podobieństwa. . . Wszystkie nasze teorye polityczne 
i ustroje państwowe, » Rzeszy niemieckiej« bynajmniej 
nie wyjmując, są wynikami, koniecznem! następ­
stwami upadku: nieświadome oddziaływanie rozstroju 

skaziło nawet ideały poszczególnych umiejętności. 

Mój zarzut przeciwko całej socyologii angielskiej 
i francuskiej sprowadza się do tego, iż z doświad­

czenia zna ona jeno  u s t r ó j  s c h y ł k o w y społe­
czeństwa i za  n o r m ę sądów socyologicznych przyj­
muje najzupełniej niewinnie swe własne instynkty 
rozkładowe. Życie  z a n i k a j ą c e , ubytek wszystkich 
sił organizujących, to znaczy dzielących, rozszcze­
piających, nadporządkowujących i podporządkowują­
cych : oto  i d e a ł socyologii dzisiejszej . . . Nasi so-

cyaliści są decadents, ale pan Herbert Spencer jest 

także decadent, — zwycięstwo altruizmu zda mu się 
pożądanem! . . . 

background image

102 

zywające przeciwko sobie — przepięknym typem Ju­
liusz Cezar - ; jest to też politycznie prawdziwem, 
dość rozejrzeć się w historyi. Narody, które były coś 

warte, które  s t a ł y  s i ę coś warte, nigdy tego libe­
ralnym nie zawdzięczały instytucyom : to, co w nich 

czcigodne, zdobyły dzięki  w i e l k i e m u  n i e b e z ­
p i e c z e ń s t w u , temu niebezpieczeństwu, które na 
nasze środki pomocnicze, nasze cnoty, nasz oręż i na­
szego  d u c h a dopiero otwiera nam oczy, —  z m u ­
s z a człowieka być  s i l n y m . . .  P i e r w s z a zasada: 

musi istnieć potrzeba wyrobienia sobie  s i ł y : inaczej 
nie posiędzie się jej nigdy. — Owe wielkie cieplar­
nie dla silnych, ba, najsilniejszych, jakie dotychczas 

istniały, odmian ludzkich, arystokratyczne ustroje 
gminne w rodzaju Rzymu i Wenecyi, pojmowały 

wolność jota w jotę tak samo, jak ja ją rozumiem : 

jako coś, co jest i  n i e jest, czego się  p r a g n i e , co 

się  w y w a l c z a . . . 

39. 

K r y t y k a  n o w o c z e s n o ś c i . — Instytucye 

nasze nic już nie są warte: na to godzimy się wszyscy. 
Atoli zależy to nie od nich, lecz od  n a s . Zanik 
wszystkich instynktów, z których instytucye się po 
częły, powoduje zanik instytucyj wogóle, gdyż  n i e 

j e s t e ś m y już do nich zdolni. Demokratyzm był po 
wszystkie czasy formą schyłkową siły organizują­
cej : już w »Ludzkie to, arcyludzkie« I, 3I8 wyka­
załem, iż demokracya nowoczesna wraz ze swemi 
połowicznościami, jak naprzykład »Rzeszą Niemiecką«, 

103 

jest formą schyłkową państwa. By instytucye istniały, 

musi istnieć pewien rodzaj woli, instynktu, nakazu 
antyliberalnego aż do złośliwości: woli, wspartej na 
t r a d c y i , na powadze, na odpowiedzialności, ogarniają­

cej cale wieki, na  s o l i d a r n o ś c i łańcuchów po­
koleń, sięgającej naprzód i wstecz in infinitum. Gdy 

ta woja istnieje, tworzy się coś w rodzaju takiego 

imperium Romanum

  . . . Na całym Zachodzie niema 

już instynktów, z których rozwijają się instytucye, 
z których wszczyna się  p r z y s z ł o ś ć : owszem nic nie 
sprzeciwia się bardziej jego »nowoczesnemu duchowi«. 
Żyje się dzisiejszością, żyje się pospiesznie, — żyje 
się bez cienia odpowiedzialności: i to właśnie zowie 
się »wolnością«. To, co instytucye instytucyami czyni, 

spotyka się ze wzgardą, oporem, nienawiścią: sam 

dźwięk słowa »powaga« nieci obawę nowego nie­

wolnictwa. U naszych polityków i stronnictw poli­
tycznych sięga decadence instynktów tak daleko, iż 
i n s t y n k t o w n i e  p r z e c h y l a j ą  s i ę  n a  s t r o n ę 
tego, co rozkłada, co koniec przyspiesza. . . Świa­

dectwem  m a ł ż e ń s t w o  n o w o c z e s n e . W mał­
żeństwie nowoczesnem wygasła bezsprzecznie ostatnia 
skra rozumu: nie stanowi to jednakże zarzutu prze­
ciw małżeństwu, lecz przeciw nowoczesności. Sens 
małżeństwa — polegał na wyłącznej odpowiedzial­
ności prawnej mężczyzny: oto jego punkt ciężkości, 

gdy dziś kuleje na obie strony. Sens małżeństwa — pole­
gał na tem, iż rozwiązanem zasadniczo być nie mogło: 
oto źródło jego powagi, która wbrew przypadkowemu 
uczuciu, namiętności czy chwilowemu porywowi umiała 
n a g i ą ć  d o  p o s ł u s z e ń s t w a . Polegał  o n również 
na odpowiedzialności rodzin za wybór małżonka. Ze 

wzrostem pobłażania dla małżeństw z  m i ł o ś c i po-

background image

104 

40. 

K w e s t y a  r o b o t n i c z a . — Istnienie  k w e s t y i 

robotniczej  d o w o d z i  g ł u p s t w a , w istocie  z a ś  z w y r o ­

dnienia  i n s t y n k t ó w , które  o b e c n i e  w s z y s t k i c h 
g ł u p s t w jest  p r z y c z y n ą . O niektóre  r z e c z y  p y t a ć  n i e 
m o ż n a :  p i e r w s z y  i m p e r a t y w instynktu. —  W o g ó l e 
nie  m o g ę  z d a ć sobie  s p r a w y ,  c o  c h c e się  p o c z ą ć 
z  e u r o p e j s k i m robotnikiem, skoro  s t w o r z y ł o się  j u ż 
z e ń  » k w e s t y ę « .  P o w o d z i się  m u  z a dobrze,  b y  n i e 
ż ą d a ł  s t o p n i o w o  c o r a z  w i ę c e j ,  b y nie  s t a w a ł się co­

r a z  n a t a r c z y w s z y m .  T o ć  m a  z a  s o b ą  o g r o m n ą  w i ę k -

105 

41. 

» W o l n o ś ć ,  n i e po  m e j  m y ś l i . . . « — W takich, 

j a k obecne,  c z a s a c h  b y ć  z d a n y m  n a  ł a s k ę  s w y c h 
instynktów, jest  j e d n e m  p r z e k l e ń s t w e m  w i ę c e j . In­

s t y n k t y te  r ó ż n i ą się, ścierają,  u n i c e s t w i a j ą  w z a j e m ­

nie :  o k r e ś l i ł e m  j u ż  i s t o t ę  n o w o c z e s n o ś c i  j a k o 
f i z y o l o g i c z n ą  s p r z e c z n o ś ć .  W y c h o w a n i e  r o z u m n e zmie­
r z a ł o b y  s n a d ź  p r z y  p o m o c y  ż e l a z n e g o  u c i s k u  d o  u b e z -

w ł a d n i e n i a  p r z y n a j m n i e j  j e d n e g o z  t y c h sy­

s t e m ó w  i n s t y n k t o w y c h ,  b y  i n n y  m ó g ł  n a b r a ć sił, 
w z m o c n i ć się,  z a w ł a d n ą ć .  D z i ś ,  b y  i n d y w i d u a l n o ś ć 

s t a ł a się  m o ż l i w ą ,  t o  z n a c z y  c a ł ą ,  n a l e ż a ł o b y  j ą 
w p i e r w  o k r o i ć . . .  D z i e j e się  w r ę c z  p r z e c i w n i e : 
p r a w a  d o niezależności,  d o  s w o b o d n e g o  r o z w o j u ,  d o 

s z o ś ć .  N i e m a  j u ż nadziei,  b y  w y t w o r z y ł się  z e ń 
s k r o m n y i ze siebie  z a d o w o l o n y  t y p ludzki,  c o ś w ro­
d z a j u  C h i ń c z y k a : a  t o  w ł a ś n i e  b y ł o b y  r z e c z ą  r o z u m n ą 

i po  p r o s t u  k o n i e c z n ą ,  C ó ż  u c z y n i o n o ? —  W s z y s t k o , 
by  s p r a w ę  s p a c z y ć w  s a m y m  z a w i ą z k u , — z naj-
n i e o g l ę d n i e j s z ą  b e z m y ś l n o ś c i ą  w y t ę p i o n o  d o s z c z ę t n i e 
instynkty,  u m o ż l i w i a j ą c e istnienie  r o b o t n i c z e g o stanu. 
P o w o ł a n o robotnika  d o  s ł u ż b y  w o j s k o w e j , dano  m u 
p r a w o  s t o w a r z y s z a n i a się i  g ł o s o w a n i a :  c ó ż dziw­
nego,  i ż  r o b o t n i k o w i  w y d a j e się  b y t  j e g o  n i e d o l ą 
( w  j ę z y k u  m o r a l n y m  k r z y w d ą  — ) ?  S p y t a j m y ż je­

d n a k ż e powtórnie,  c z e g o  c h c e m y ? Jeżeli  c h c e m y 

celu,  t o  m u s i m y  c h c i e ć  ś r o d k ó w  d o  n i e g o  w i o d ą c y c h : 
kto  c h c e  m i e ć  n i e w o l n i k ó w , ten  p o p e ł n i a  s z a l e ń s t w o , 
w y c h o w u j ą c  i c h na  p a n ó w . — 

d e r w a n o  w p r o s t  p o s a d y  m a ł ż e ń s t w a , to,  c o dopiero 

c z y n i  z e ń  i n s t y t u c y ę .  N i e buduje się  p r z e n i g d y 

i n s t y t u c y j  n a  i d y o s y n k r a z y i ,  n i e  o p i e r a się,  j a k po­
w i e d z i a n o ,  m a ł ż e ń s t w a na »miłości«, —  p o d s t a w ę  j e g o 
t w o r z y  p o p ę d  p ł c i o w y ,  c h ę ć  p o s i a d a n i a (żona i  d z i e c i 

j a k o własność),  p r a g n i e n i e  w ł a d z y , które  w c i ą ż 

o r g a n i z u j e ten najdrobniejszy  w y t w ó r  w ł a d z y , ro­
dzinę, które  p o t r z e b u j e  d z i e c i i spadkobierców,  b y 
t a k ż e  p o d  w z g l ę d e m  f i z y o l o g i c z n y m  z a c h o w a ć  n a b y t y 
z a s ó b  w ł a d z y ,  w p ł y w u ,  b o g a c t w a ,  b y  p r z y g o t o w a ć 
d ł u g i e  z a d a n i a  t u d z i e ż  i n s t y n k t o w ą solidarność mię­
d z y stuleciami.  M a ł ż e ń s t w o  j a k o  i n s t y t u c y a mieści  j u ż 

w sobie  p o t w i e r d z e n i e  n a j w i ę k s z e j , najtrwalszej formy 
o r g a n i z a c y j n e j :  g d y  s p o ł e c z e ń s t w o  s a m o nie  m o ż e  j u ż 
p r z y j ą ć  j a k o  c a ł o ś ć  r ę k o j m i  z a  s i e b i e  a ż  p o 
najdalsze pokolenia,  t o  m a ł ż e ń s t w o  w o g ó l e nie  m a 
sensu. —  M a ł ż e ń s t w o  n o w o c z e s n e  p o s t r a d a ł o  s w e 
z n a c z e n i e , —  w i ę c się je znosi. — 

background image

106 

42. 

D o  c z e g o  p o t r z e b n ą  j e s t  w i a r a . — 

Śród moralistów i świętych nic rzadszem nie jest od 

rzetelności; snadź powiadają, że jest wręcz przeciw­
nie, snadź nawet w to  w i e r z ą . Gdy bowiem wiara 
jest pożyteczniejszą, skuteczniejszą, bardziej przeko­

nywającą niźli  ś w i a d o m a obłuda, to obłuda prze-
dzierzga się instynktownie w  n i e w i n n o ś ć : pierw­
sza zasada, wiodąca do poznania wielkich świętych. 
I filozofowie, ta inna odmiana świętych, powodo­
wani całem swem rzemiosłem, uznają tylko niektóre 
prawdy: takie mianowicie, którym ich rzemiosło po­
w s z e c h n ą zawdzięcza  s a n k c y ę , — czyli, mó­
wiąc, językiem Kanta, prawdy  p r a k t y c z n e g o ro­
zumu. Wiadomo im, czego dowieść  m u s z ą , w tem 

są praktyczni, — poznają się wzajemnie po tem, 
iż niema między nimi różnicy w poglądach na 

»prawdy«. — »Nie kłam« — to  z n a c z y :  w y s t r z e ­

g a j  s i ę , mój panie filozofie, mówić prawdę . . . 

107 

43. 

K o n s e r w a t y s t o m  n a  u c h o . — Oto, czego 

pierwej nie wiedziano, obecnie zaś się wie, lub mo­

głoby się wiedzieć  — :  r o z w ó j  w s t e c z n y , na­
wrót w jakiemkolwiek znaczeniu i stopniu zgoła 

jest niemożliwy. Przynajmniej my fizyologowie wiemy 

o tem. Atoli wszyscy kapłani i moraliści wierzyli 
w tę możliwość, —  c h c i e l i sprowadzić,  c o f n ą ć 
ludzkość do  d a w n i e j s z e j miary cnoty. Morał był 

zawsze łożem Prokrusta. Nawet politycy naśladowali 
pod tym względem kaznodziejów cnoty: dziś jeszcze 
istnieją stronnictwa, które marzą o  p o c h o d z i e 
w s t e c z n y m wszech rzeczy. Atoli nikomu nie wolno 

być rakiem. Niema na to rady:  m u s i m y iść naprzód, 

t o znaczy,  p o g r ą ż a ć się  c o r a z  g ł ę b i e j w de­
k a d e n c y i  ( — t a k opiewa moja definicya nowo­
czesnego »postępu« . . .) Można rozwój ten  w s t r z y ­
m a ć i, wskutek powstrzymania, zwyrodnienie samo 
odroczyć, skupić, namiętniejszem i  n a g i e j  s z e m 
uczynić : więcej nie można. — 

44. 

M o j e  p o j ę c i e  g e n i u s z u . — Wielcy lu­

dzie są, podobnie jak wielkie epoki, materyałami 
wybuchowymi, zawierającymi olbrzymią siłę; histo­
rycznie i fizyologicznie założenie ich polega zawsze 
na tem, iż ze względu na nich przez długie czasy zbie­
rano, gromadzono, szczędzono i przechowywano, — 

laisser aller

 domagają się najgłośniej właśnie ci, któ­

rym  n a j s i l n i e j  n a l e ż a ł o b y  p r z y k r ó c i ć 
w o d z ó w — stosuje się to do polityki, stosuje do 

sztuki. Jest to wszakże oznaką dekadencyi: nasze 

nowoczesne pojęcie »wolności« stanowi jeszcze jeden 
dowód zwyrodnienia instynktów. — 

background image

108 

że długo wybuchu nie było. Gdy napięcie wzmoże 
się nadmiernie, dość najzupełniej przypadkowego 

bodźca, by »geniusz«, »czyn«, wielkie przeznaczenie 
pojawiło się na świecie. I cóż znaczy wówczas oto­
czenie, epoka, »duch czasu«, »opinia publiczna«! — 
W e ź m y przykład Napoleona, Francya w dobie Rewo-
lucyi, zaś jeszcze bardziej przed Rewolucyą, wyda­
łaby wręcz odmienny typ od Napoleona: jakoż go 
i s t o t n i e wydała. Ponieważ Napoleon był  i n n y m , 
spadkobiercą starszej, dłuższej, dawniejszej cywiliza-
cyi od tej, która we Francyi rozsypywała się w gruz 
i perzynę, przeto został tam władcą,  s t a ł  s i ę jedy­
nowładcą. Wielcy ludzie są koniecznością, epoka, 
w której się jawią, rzeczą przypadku; iż niemal za­
wsze uzyskują nad nią przewagę, pochodzi to stąd, 
że są silniejsi, starsi, że gwoli im gromadzono dłużej. 
Między geniuszem a jego epoką zachodzi ten sam 
stosunek, co między silnym i słabym, jakoteż między 
starym i młodym: epoka zawsze jest względnie 

0 wiele młodszą, niklejszą, niedojrzalszą, niepewniej-

szą, dziecinniejszą. — Że we Francyi mniema się dziś 
c a ł k i e m  i n a c z e j (w Niemczech także: lecz o nie 
mniejsza), że teorya o milieu, ta istna teorya neura­
steników, stała się tam nietykalną, niemal naukową 
i nawet śród fizyologów znajduje już wiarę, świad­
czy to niedobrze, niewesołe nasuwa myśli. — I w An­
glii podziela się te poglądy, lecz to nie zmartwi ni­
kogo. Anglik ma tylko dwie drogi do wyboru, by 
zdać sprawę sobie z geniuszu i »wielkiego człowieka«: 
albo  d e m o k r a t y c z n ą wzorem Buckle'a lub  r e l i ­
g i j n ą wzorem Carlyle'a. — Niebezpieczeństwa, wy­
nikające z wielkich ludzi i wielkich czasów, są nad­
zwyczajne; wyczerpanie wszelkiego rodzaju, jałowość 

109 

podąża ich śladem. Wielki człowiek jest kresem; 
wielka epoka, Odrodzenie naprzykład, jest kresem. Ge­
niusz — dzieła, czynu — jest z konieczności marno­
trawcą : na tem, że  r o z t r w a n i a  s i e b i e , polega 
jego wielkość . . . Instynkt samozachowawczy ulega 

gdyby zawieszeniu; przepotężny nacisk wydzierają­

c y c h się sił nie dozwala mu na taką przezorność 

i oględność. Zwie się to »poświęceniem«; sławi się 

jego »bohaterstwo«, jego obojętność na własne do­

bro, jego ofiarność dla idei, wielkiej sprawy, ojczyzny: 
wszystko to nieporozumienia. . . Wybucha, przelewa 
się, gore, nie szczędzi siebie, — mocą przeznaczenia, 
złowrogo, niedobrowolnie, podobnie jak niedobrowol­
nie występuje ze swych brzegów rzeka. Takim na­
turom wybuchowym wiele się zawdzięcza, więc 

też wiele w zamian im się daje, naprzykład ro­
dzaj  w y ż s z e g o  m o r a ł u . . . Taka  t o wdzię­
czność ludzka, iż  n i e  r o z u m i e swych dobro­

czyńców. — 

45. 

Z b r o d n i a r z i  n a t u r y  p o k r e w n e . —  T y p 

zbrodniarza to typ człowieka silnego śród niepomyśl­
nych warunków, to człowiek silny, który uległ cho­
robie. Brak mu pustkowia, jakowejś wolniejszej i nie­

bezpieczniejszej przyrody oraz formy bytu, w której 
to wszystko, co jest bronią i pawężą w instynkcie 
silnego człowieka,  u ś w i ę c o n e  b y w a  p r a w e m . 

C n o t y jego zostały przez społeczeństwo wyklęte; 

background image

110 

jego najistotniejsze, przyniesione na świat instynkty 

zrastają się wnet z uczuciami przygnębiającemi, z po­
dejrzeniem, lękiem, niesławą. A stanowi to omal re­
c e p t ę na fizyologiczne zwyrodnienie. Człowiek staje 

się anemicznym, gdy to, co umie najlepiej, coby czy­
nił najchętniej, musi czynić potajemnie, w ciągłem 
naprężeniu, z przezornością i chytroscią; a ponieważ 
plonem jego instynktów jest zawsze jeno niebezpie­
czeństwo, prześladowanie i niedola, przeto jego uczu­

cie zwraca się także przeciwko tym instynktom — 
stają się dlań przekleństwem. Jest to dziełem społe­
czeństwa, naszego mdłego, miernego, niemęskiego 
społeczeństwa, iż człowiek pierwotny, przybywający 
z gór lub bezdroży morskich, wyradza się niezawodnie 

w zbrodniarza. Lub omal niezawodnie : gdyż by­
wają wypadki, że człowiek taki okazuje się silniej­

szym od społeczeństwa: Korsykanin Napoleon, oto przy­
kład najsłynniejszy. Dla poruszonego tu zagadnienia 
niepoślednią wagę ma świadectwo Dostojewskiego — 
nawiasem mówiąc, jedynego psychologa, od któ­
rego nieco skorzystałem: należy on do najpiękniejszych 
zdarzeń mego życia, w wyższym nawet stopniu niż 

odkrycie Stendhal'a.  G ł ę b o k i ten człowiek, słusznie 
powierzchownych lekceważący Niemców, spędziwszy 
długie lata śród sybirskich przestępców, śród zatwar­
działych zbrodniarzy, pozbawionych już nadziei po­
wrotu do społeczeństwa, odczuł ich całkiem inaczej, 

aniżeli sam się spodziewał - okazali się ludźmi 
z najprzedniejszego, najtwardszego, najcenniejszego 
drzewa, jakie rośnie na rosyjskiej ziemi. Uogólnijmy 
przykład zbrodniarza : wyobraźmy sobie natury, które 
z jakiegokolwiek powodu są z opinią publiczną w nie-

111 

zgodzie, które wiedzą, iż ogół uważa je za jednostki 

szkodliwe i nieużyteczne, — i poznały owo uczucie 

Paryasa, że się nie jest równym, lecz skalanym, nie­

godnym, wyrzutkiem. Myśli i czyny takich natur po­
wleka barwa podziemia; wszystko staje się u nich 
bledszem, aniżeli u ludzi, których istnienie upływa 

w świetle dziennem. Aliści wszystkie niemal, wyróż­
niane dziś przez nas formy istnienia żyły ongi napoły 

w tej stęchliźnie grobu: uczony, artysta, geniusz, wolny 

duch, aktor, kupiec, wielki odkrywca . . . Dopóki k a-
p ł a n uchodził za typ najwyższy,  k a ż d y cenny ro­
dzaj człowieka był ze swej wartości  w y z u t y . . . Przyj­

dzie czas — zaręczam — iż będzie uchodził za n a j-
p o ś l e d n i e j s z y ,  z a  n a s z e g o Paryasa,  z a naj-
kłam li wszą, najniegodziwszą odmianę człowieczą . . . 
Zwracam uwagę, że dziś jeszcze, śród najłago­

dniejszych obyczajów, jakie kiedykolwiek pano­
w a ł y na ziemi lub przynajmniej w Europie, wszelkie 

stanie na uboczu, wszelka długa, przedługa  n i ż ­

s z o ś ć upodobnia do owego typu, którego ko­
roną jest zbrodniarz. Wszyscy nowatorowie ducha 

noszą przez czas jakiś blade i złowieszcze piętno 
Paryasa na swem  c z o l e : n i e przeto, żeby odczuwali 
ich tak inni, lecz że oni sami czują straszliwą prze­

paść, dzielącą ich od wszystkiego utartego i czcią 

otaczanego. Każdy niemal geniusz ma w swym roz­

woju okres »katylinarnej egzystencyi«, okres niena­
wiści, zemsty i rokoszu przeciwko temu, co już  j e s t , 

co się już nie  s t a j e . . . Katylina — forma preegzy-

stencyjna  k a ż d e g o Cezara. — 

background image

112 

46. 

T u  w i d n o k r ę g i  o t w a r t e . — Może  t o być 

wielkością duszy, gdy filozof milczy; może to być obja­
wem miłości, gdy się sobie sprzeciwia; u wyznawcy 

poznania możliwą jest grzeczność nie wzdragająca 

się przed kłamstwem. Nader subtelnie powiedziano : 

il est indigne des grands coeurs de repandre le trou­

ble, qu'ils ressentent:

 jeno trzeba dodać, iż nieustra-

szoność wobec  n i e g o d z i w o ś c i również wypływać 

może ze szczytności duchowej. Kobieta kochająca 
składa w ofierze swą cześć; wyznawca poznania 

»kochający« składa snadź w ofierze swe człowie­

czeństwo; bóg, który kochał, został Żydem . . . 

47. 

P i ę k n o ś ć  n i e  j e s t  d z i e ł e m  p r z y ­

p a d k u . — Piękność jakiejś rasy lub rodziny, wdzięk 

jej oraz dobroć, przejawiająca się w każdym ge­

ście, jest również owocem pracy: podobnie jak 
geniusz stanowi ona ostateczny wynik łącznej pracy 
pokoleń. Snadź dobremu smakowi wiele składano 
w ofierze, snadź ze względu nań wiele uczyniono 
i wiele zaniechano — wiek siedemnasty we Francyi 
godzien jest podziwu w jednem i drugiem —, snadź 
powodowano się nim w wyborze towarzystwa, miej­
sca, odzienia, zaspokojenia płciowego, snadź piękność 
ceniono wyżej od zysku, nawyknień, opinij i lenistwa. 

Najwyższa zasada: nawet wobec siebie samego nie 

113 

wolno »puścić sobie wodzów«. — Dobre rzeczy są 
niezmiernie kosztowne : i zawsze stosuje się do nich 
prawidło, że ten, kto je  p o s i a d a , jest innym od 
tego, kto je  n a b y w a . Wszystko dobre jest spu­

ścizną: to, czego się nie odziedziczyło, jest niedosko-

nałem, jest początkiem  . . . W Atenach, ku zdumieniu 

Cicerona, który o tern wspomina, mężczyźni i mło­

dzieńcy byli nieporównanie piękniejsi od kobiet: lecz 
iluż to wysiłków i pracy wymagała tam od siebie 
przez całe stulecia pleć męska w służbie piękności! — 

Nie trzeba bowiem się mylić co do metodyki: samo 
kształcenie uczuć i myśli jest omal niczem (— na 
tem polega wielka pomyłka niemieckiego wykształ-
cenią, które jest najzupełniej urojonem): należy wpierw 

przekonać  c i a ł o . Ścisłe przestrzeganie wytwornych 
i dobranych gestów, obowiązkowe przestawanie tylko 
z ludźmi, którzy nie spuszczają sobie wodzów«, 
wystarcza najzupełniej, by stać się wytwornym i do­
borowym : a w dwóch, trzech pokoleniach u  w e -
w n ę t r z n i się to wszystko. Rozstrzyga to o losie 
narodu i ludzkości, czy do kultury z  w ł a ś c i w e j 
przystąpiono  s t r o n y —  n i e od »duszy« (jak to 
czynił zgubny przesąd kapłanów i półkapłanów): na­
leży zaczynać od ciała, od gestu, od dyety. od fizyo-

logii, a  r e s z t a z tego wyniknie  . . . I dlatego Grecy 

są p i e r w s z y m  p r z e j a w e m  k u l t u r a l n y m 

w historyi — wiedzieli i  w p r o w a d z a l i w  c z y n 
to, czego było potrzeba; chrześciaństwo, które wzgar­

dziło ciałem, było dotychczas największem nieszczę­
ściem ludzkości. --

DZIEŁA NIETZSCHEGO T. V. 

background image

114 

48. 

P o s t ę p w  m o j e m  z n a c z e n i u . — I ja mó­

wię o »powrocie do natury«, acz właściwie nie jest 
to cofanie się, lecz  w s p i n a n i e  s i ę — ku szczyt-
nej, wolnej, nawet straszliwej naturze i naturalno­
ści, która igra wielkiemi zadaniami, igrać niemi 
m o ż e . . . Mówiąc w  p r z e n o ś n i : Napoleon był 
cząstką »powrotu do natury« w mojem rozumieniu 
(naprzyklad in rebus lacticis, zaś jeszcze więcej, jak 

to wiadomo wojskowym, w strategii). —  L e c z Rous­

seau — a  t e n dokąd wracał? Rousseau, pierwszy 
człowiek nowoczesny, idealista i canaille w jednej 
osobie; potrzebujący moralnej »godności«, by znieść 
swój własny widok; chory na nieokiełznaną próżność 

i nieokiełznaną pogardę dla siebie samego. I ten dziwo­
ląg, u progu nowych leżący czasów, pragnął również 

»powrotu do natury« - dokąd - że to, spytajmy raz 

jeszcze, chciał wracać Rousseau? — Nienawidzę go 
nawet w Rewolucyi: jest ona wszechświatowym wy­
razem tej dwoistości idealisty i canaille. Krwawa 
farsa, w którą rozwinęła się Rewolucya, i jej »immo-

ralność« mało mnie obchodzi: nienawidzę w niej mo­
r a l n o ś c i rousseau'wskiej — tak zwanych »prawd« 
Rewolucyi, któremi wciąż jeszcze oddziaływa, wszelką 
płaskość i mierność podbija. Zasada  r ó w n o ś c i ! . . . 
Toć niema jadowitszej trucizny: gdyż  z d a  s i ę 
najczystszej sprawiedliwości przykazaniem, a  j e s t 
sprawiedliwości tej końcem . . . »Równym równe, nie­
równym nierówne — tak brzmiećby winno prawdziwe 
przykazanie sprawiedliwości: oraz, co z niego wy­
nika, nie wyrównywać nigdy nierówności«. — Ponie­
w a ż zasada równości wzięła obrót tak krwawy 

115 

i okropny, więc dokoła tej par excellence »nowo­

czesnej idei« utworzył się gdyby nimb i ognista łuna : 
dlatego Rewolucya jako  w i d o w i s k o oczarowywała 

nawet najszlachetniejsze duchy. Ostatecznie nie jest 
to powodem, by się przed nią korzyć. - Widzę tylko 
jednego człowieka, który ją tak odczuł, jak ją od­
czuwać należy, mianowicie ze  w s t r ę t e m — Goe­
thego . . . 

49. 

G o e t h e — zjawisko nie niemieckie, lecz euro 

pejskie: wiekopomny wysiłek pokonania osiemna­
stowiecza przez powrót do natury, przez  w y d ź w i ­
g n i  e c i e się do naturalności Odrodzenia, gdyby 
samo-przezwyciężenie tego stulecia. Miał w sobie jego 
najsilniejsze instynkty : czułostkowość, ubóstwienie 

przyrody, zapędy antyhistoryczne, idealistyczne, nie­
realne i rewolucyjne (— te ostatnie są jeno formą 
nierealnych). Przyzywał ku pomocy historyę, nauki 
przyrodnicze, antyczność, Spinozę, przedewszystkiem 
zaś działalność praktyczną; otoczył się li zamknię­
tymi widnokręgami; nie zrywał z życiem, lecz 
pogrążał się w niem; nie zniechęcał się i brał, ile 

tylko mógł, na siebie i w siebie. Celem jego dążeń 
była  c a ł k o w i t o ś ć ; zwalczał rozbieżność rozumu, 
zmysłowości, uczucia i woli (— z przeraźliwą scho­
lastyką głoszoną przez  K a n t a , tego antypodę Goe­
thego), wyrobił się na całość,  s t w o r z y ! siebie. . . 
Śród nierealnie usposobionej epoki był Goethe sta­

nowczym realistą: przyświadczał wszystkiemu, co 

8* 

background image

pod tym względem było mu pokrewne, — nie miał 
większego zdarzenia w życiu od owego ens realissi-
mum,

 zwanego Napoleonem. Goethe przedstawiał sil­

nego, wysoce wykształconego, we wszelkich cielesne-
ściach sprawnego, na wodzy się dzierżącego i cześć 
dla siebie mającego człowieka, który może pozwolić 
sobie na naturalność w całym jej zakresie i boga­
ctwie, jest do tej wolności dostatecznie silny; czło­
wieka pobłażliwego nie ze słabości lecz z siły, gdyż 
to nawet umie na swoją wyzyskać korzyść, co na­
turę pospolitą przeprawia o zgubę; człowieka, dla 
którego okrom  s ł a b o ś c i niema rzeczy zabronić 
nych, choćby się zwały występkiem lub cnotą. . . 
Taki duch  w y z w o l o n y z radosnym i ufnym fata­
lizmem przebywa w wszechświecie,  w i e r z ą c , że 
jeno szczegóły są odstręczające, zaś w całości 

wszystko się potwierdza i uświęca — i j u ż  n i e 

p r z e c z y . . . A wiara taka jest najwyższą ze 
wszystkich możliwych  w i a r : ochrzciłem ją mianem 
D i o n y z o s a . . . 

50. 

Możnaby rzec, iż wiek dziewiętnasty  r ó w n i e ż 

dążył w pewnem znaczeniu do wszystkiego tego, do 
czego jako jednostka dążył Goethe: do uniwersal­
ności w rozumieniu i stwierdzaniu, do dopuszczania ku 
sobie wszystkiego, do zapamiętałego realizmu i czci 

dla wszystkiego rzeczywistego. Skąd-że to pochodzi, 
iż wynik ogólny nie jest Goethem, lecz chaosem, ni-
hilistycznem wzdychaniem, niewiedzą, co począć, 

117 

51. 

Goethe jest ostatnim Niemcem, przed którym się 

korzę: odczuł trzy rzeczy, które odczuwam, przy-
tem jednako zapatrujemy się na »krzyż« . . . Zapy­
tują mnie nieraz, dlaczego właściwie piszę p o  n i e ­
m i e c k u : nigdzie bowiem niemam gorszych czytel­
ników, aniżeli w ojczyźnie. Ale to jeszcze pytanie, 
czy wogóle  p r a g n ę być obecnie czytanym? — 
Stworzyć, rzeczy, których nie zdoła skazić ząb czasu; 
formą i  t r e ś c i ą zapewnić sobie odrobinę nieśmier­

telności — nigdy nie byłem tak dalece skromnym, by 
mniej wymagać od siebie. Aforyzm, sentencya, w któ­

rych przoduję śród Niemców, są formami »wiecz­

ności«; ambicya moja polega na tem, by w dziesięciu 

instynktem znużenia, który in praxi wciąż znagla do 
n a w r o t ó w  k u  o s i e m n a s t e m u  s t u l e c i u ? 
( - naprzyklad jako czułostkowa romantyka, jako al­
truizm i wygórowany sentymentalizm, jako feminizm 
w smaku, jako socyalizm w polityce). Nie jest - że 
wiek dziewiętnasty, zwłaszcza u schyłku, jeno spotę-
gowanem, s c h a  m i a ł e m osiemnastowieczem, to 
znaczy stuleciem upadku? Byłżeżby zatem Goethe 

nietylko dla Niemiec, lecz i dla całej Europy jeno 

epizodem, pięknem  n a p r ó ż n o ? — Niepodobna 

jednakże oceniać wielkich ludzi z poziomego stano­
wiska ogólnego dobra.  J e s t  t o  s n a d ź  z n a m i e ­
n i e m  w i e l k o ś c i , iż nikt nie umie odnieść z nich 
pożytku  . . . 

1 1 

background image

118 

zdaniach wypowiedzieć to, co ktoś inny w całej po­
wiada książce — czego inny w całej książce n i e 
powiada . . . 

Dałem ludzkości najgłębszą książkę, jaką po­

siada : mojego  Z a r a t u s t r ę ; wkrótce dam jej naj-
niezależniejszą... 

CO ZAWDZIĘCZAM  S T A R O Ż Y T N Y M ? 

I . 

Na zakończenie wspomnę jeszcze o owym świe­

cie, do którego szukałem dostępu, do którego nowy 
znalazłem snadź dostęp — o świecie starożytnym. 
Smak mój, przeciwieństwo do uległego stanowiący 
smaku, i tu nie jest bynajmniej skłonny do przyjmo­
wania wszystkiego bez wyboru: wogóle niechętnie 
powiada tak, chętniej nie, najchętniej nic wcale . . . 
Stosuje się to do całych kultur, stosuje się do ksią­
żek, — stosuje się też do miejscowości i krajobra­
zów. W istocie, nader niewiele starożytnych ksią­

żek zaważyło w mojem życiu; najsłynniejsze nie za­
liczają się do nich. Mój zmysł stylu, epigramu jako 

stylu, ocknął się niemal w oka mgnieniu pod wpły­
wem Salustyusza. Nie zapomnę nigdy zdumienia mego 
czcigodnego nauczyciela Corssen'a, gdy swemu najgor­
szemu łacinnikowi musiał postawić celujący stopień —, 
odrazu wyprzedziłem wszystkich. Zwięzły, surowy, 
z możliwie bogatym zasobem treści na dnie, pełen 

background image

120 

złośliwości i chłodu względem »pięknego słowa« oraz 

»pięknego uczucia« — oto dlaczego w Salustyuszu 

odczułem siebie. Wszędzie, nawet w Zaratustrze, 
można zauważyć u mnie nader ambitną dążność do 
r z y m s k i e g o stylu, do -»aere perennius« w stylu. — 

Nie inaczej oddziałał na mnie przy pierwszem zetknię­
ciu Horacy. Po dziś dzień żaden poeta nie napawa 
mnie taką rozkoszą artystyczną, jaką od samego po 
czątku dawały mi Ody Horacego. O tem, co w nich 
osiągnięto, w niektórych językach nawet  m a r z y ć 
nie można. Ta mozaika słów, gdzie każdy  W y r a z 

jako dźwięk, jako miejsce, jako pojęcie, w prawo 
i w lewo i ponad całością roztacza swą silę, to mi­
nimum

 zasobu tudzież ilości znaków, to w ten sposób 

osiągnięte maximum energii znaków — wszystko to jest 
rzymskiem i, jeżeli czytelnik da mi wiarę,  d o s t o j ­

n e m par excellence. W porównaniu z Horacym zda 
się reszta poezyi zbyt popularną, — po prostu czu-
łostkową gadaniną . . . 

2. 

Grekom nie zawdzięczam natomiast równie sil­

nych wrażeń; i, mówiąc otwarcie, nie  m o g ą oni 
być dla nas tem, czem są Rzymianie.  U c z y ć  s i ę 
od nich niepodobna — są za obcy, za rozlewni, za 
imperatywni, by oddziaływać »klasycznie«. Nauczył-że 
się kto pisać od Greka! I czy podobna nauczyć się 
tego  b e z Rzymianina! . . . Niechaj mi nikt nie przy­
tacza Platona. Co do Platona jestem stanowczym 
sceptykiem i nie podzielałem nigdy tradycyjnego 

121 

u uczonych podziwu dla Platona jako  a r t y s t y . 

A mam po swej stronie najwykwintniej szych arbitrów 
smaku, nawet śród starożytnych. Jak mi się zdaje, 
pomieszał Plato wszystkie formy stylowe i jest dla­
tego pierwszym dekadentem w stylu : ma na sumie­
niu to samo, co cynicy, którzy wynaleźli satura Me-
nippea.

 Kto się zachwyca dyalogiem platońskim, tym 

przeraźliwie próżnym i dziecinnym rodzajem dyalek-
tyki, ten chyba nie czytał nigdy dobrych Francu­
zów, — Fontenelle'a naprzykład. Plato jest nudny. — 
Naostatek nieufność moja względem Platona sięga 
głębiej: zda mi się tak odbłąkanym od wszystkich 
zasadniczych instynktów helleńskich, tak bardzo prze-
moralizowanym, tak preegzystencyjnie chrześciań-
skim — toć pojęcie »dobre« stawia już na pierwszem 
miejscu —, iż wolałbym określić całą jego twórczość 
surowem słowem »szlachetne szalbierstwo« lub, by 
nie razić uszu, »idealizm« —, aniżeli jakiem innem. 
Przepłaciliśmy to drogo, iż ten Ateńczyk pobierał wy­
kształcenie u Egipcyan (— a może u Żydów w Egip­

cie?  . . . ) W złowrogiej tragedyi chrześciaństwa jest 
Plato ową »ideałem« zwaną dwuznacznością i fascy-

nacyą, dla której szlachetniejsze natury starożytne 
przestawały rozumieć siebie i wstępowały na p o-
m o s t, wiodący do »krzyźa«  . . . A ileż to Platona 
tai się jeszcze w pojęciu »kościoła«, w strukturze, 
systemie i praktyce kościoła! — Mojem odpocznie-

niem, moim środkiem  l e c z n i c z y m na plato-
nizm, moim ulubieńcem był zawsze  T u k y d i d e s . 
Tukydides i snadź Principe macchiavellowski są mi 
najbliżej pokrewni w bezwzględnem pragnieniu, by 
nie zamydlać sobie oczu i widzieć rozum w  r z e ­
c z y w i s t o ś c i , —  n i e zaś w »rozumie«, a tem 

background image

1 2 2 

mniej w »morale«  . . . Z lichego upiększania i idea­

lizowania Greków, które »klasycznie wykształcony« 
młodzieniec wynosi z gimnazyum, nic nie leczy tak 
skutecznie, jak Tukydides. Trzeba go przetrząsać 
wiersz po wierszu i jego ukryte myśli odczytywać 
równie dokładnie, jak jego  s ł o w a : niewielu myśli­
cieli dorównywa mu bogactwem ukrytych myśli. Sta­
nowi  o n najdoskonalszy wyraz  k u l t u r y  s o f i s t y -
c z n e j , chcę rzec,  k u l t u r y  r e a l i s t y c z n e j , tego 

nieocenionego ruchu śród poczynającego się wówczas 
właśnie szalbierstwa moralistycznego i idealistycznego 
szkół sokratycznych. Filozofia grecka to  d e c a d e n c e 
greckiego instynktu; Tukydides to wielka suma, to 

ostatnie objawienie owej krzepkiej, surowej, twardej 
faktyczności, która znamionowała instynkt dawniej­
szych Hellenów. Naostatek natury takie jak Tukydi­
des i Plato różnią się  o d w a g ą wobec rzeczywi­
stości : Plato jest wobec rzeczywistości tchórzem, — 

d l a t e g o pierzcha w krainę ideału; Tukydides ma 
władzę nad  s o b ą , dlatego ma ją też nad rze­
czami . . . 

3. 

Nie szukałem u Greków »pięknych dusz«, »zło­

tych środków« i innych doskonałości, nie podziwia­
łem ich spokojnej wielkości, idealnego sposobu my­

ślenia, górnej prostoty — przed tą »szczytną naiwno­
ścią«, na niaiserie allemande zakrawającą, ustrzegł 

mnie wrodzony zmysł psychologiczny. Dostrzegłem 
ich najsilniejszy instynkt, wolę mocy, widziałem drżą-

123 

cych wobec nieskiełznanej instynktu tego potęgi, — 

pojąłem, że wszystkie ich instytucye poczęły się 
z prawideł zapobiegawczych, wzajemne zabezpiecze­
nie się przed zawartym w nich samych  m a t e r y a -
łem  w y b u c h o w y m mających na celu. Olbrzymie 
napięcie wnętrzne przejawiało się następnie strasz­
liwą i bezwzględną wrogością na zewnątrz: gminy 
zwalczały się wzajemnie, by ich poszczególni oby­
watele nie byli niepokojeni przez siebie samych. Byli 

silnymi z potrzeby: niebezpieczeństwo znajdowało się 
w pobliżu —, czyhało wszędzie. Wspaniała gibkość 

ciał, zuchwały realizm i immoralizm, znamionujący 
Hellenów, wynikał z  k o n i e c z n o ś c i , nie z »na-
tury«. Pojawił się dopiero z czasem, nie istniał od 
początku. Zaś sztuki i uroczystości nie miały nic in­
nego na celu krom przeświadczenia się o swej p r z e -
w a d z e , krom okazania swej  p r z e w a g i : były środ­
kami, zapomocą których sławiono siebie, a przy spo­

sobności napędzano strachu innym . . . Jakżeż można 
niemieckim zwyczajem sądzić Greków z ich filozo­
fów, naprzykład, z dobroduszności szkół sokratycznych 

snuć wnioski o tem, co jest istotnie helleńskiem! . . . 

Toć filozofowie są decadenis hellenizmu, prądem, 
skierowanym przeciw starodawnemu, dostojnemu sma­
kowi (— przeciwko instynktowi zapaśniczemu, prze­
ciwko Polis, przeciw wartości rasy oraz dostojeństwu 

pochodzenia). Głoszono cnoty sokratyczne,  g d y ż da-
wniejsze postradali  G r e c y : drażliwi, lękliwi, niestali, 
komedyanci bez wyjątku, mieli powodów aż nadto, by 
pozwolić na kazania moralne. Nie dlatego, by te coś 
pomogły: lecz że wielkie słowa i attitudes przystoją 

dekadentem. . . 

background image

124 

4. 

Gwoli zrozumieniu dawniejszego, jeszcze nie zu­

bożonego i nawet przelewającego się helleńskiego 

instynktu, pierwszy zwróciłem baczniejszą uwagę na 
owo przedziwne zjawisko, noszące miano Dionyzosa: 
da się ono wytłumaczyć jeno  n a d m i a r e m siły. 

Kto tak badał Greków, jak największy znawca ich 
kultury, Jakób Burckhard z Bazylei, ten zrozumiał 

natychmiast, co to znaczy : to też Burckhardt do swej 

»Kultury greckiej« włączył osobny rozdział o wspom-

nianem zjawisku. Jako przeciwieństwo niechaj po­
służy krotochwilne niemal ubóstwo instynktu, zna­
mionujące filologów niemieckich, ilekroć zetkną się 

z pierwiastkiem dionyzyjskim. Zwłaszcza słynny Lo-
beck z niezrównaną pewnością wysuszonego śród 
ksiąg mòla wpełzł w ten świat tajemnych stanów, 

i wmówił w siebie, iż zbada! je naukowo, acz oka­
zał się do obrzydliwości płytkim i dziecinnym. — 
Lobeck z całym nakładem uczoności da! do zrozu­

mienia, iż właściwie w tych nadzwyczajnościach nic 
nadzwyczajnego niema. Być może, że uczestników 
tych orgij pouczali kapłani o tem i o owem, naprzy-
kład, że wino budzi żądze, że człowiek w pewnych 

warunkach może się karmić owocami, że rośliny na 
wiosnę kwitną, a w jesieni więdną. Zaś owo zasta­
nawiające bogactwo obrzędów, symbolów i mytów 
orgiastycznego pochodzenia, którymi świat starożytny 

był po prostu przepełniony, nastręcza Lobeckowi spo 
sobność okazania swej inteligencyi w jeszcze wyż­
szym stopniu, «Grecy, powiada, (Aglaophamus I, 672), 

nie mając nic innego do czynienia, śmiali się, ska-

125 

kali, szaleli, lub, gdyż człowiek i do tego miewa 
niekiedy ochotę, siadali na ziemi, zawodzili i płakali. 
Na to nadchodzili  i n n i i starali się wytłómaczyć so­
bie powody tego niezwykłego usposobienia; w ten 
to sposób gwoli objaśnieniu owych zwyczajów po­
wstały niezliczone podania i myty. Z drugiej zaś 
strony mniemano, iż owe  k r o t o c h w i l e , które od­

bywały się jeno w dni świąteczne, wchodzą również 

w skład uroczystości i uważano je za nieodłączną 
część nabożeństwa«. — Jest to niedorzeczna gadanina 
i nie warto z Lobeckiem ani przez chwilę rozprawiać 
się poważnie. Wręcz odmiennego doznajemy nato­
miast uczucia, gdy, badając pojęcie »greckości«, jakie 
wytworzyli sobie Winckelmann i Goethe, przekony­
wamy się, iż nie da się ono pogodzić z owym pier­
wiastkiem, z którego dionyzyjska poczęła się sztuka, --
z orgiazmem. Istotnie nie wątpię, iż Goethe coś po­
dobnego wykluczyłby zasadniczo z możliwości duszy 
greckiej.  Z a t e m  G o e t h e  n i e  r o z u m i a ł  G r e ­
k ó w . Gdyż dopiero w misteryach dionyzyjskich, 
w psychologii stanów dionyzyjskich przejawia się 
z a s a d n i c z y  r d z e ń helleńskiego instynktu - jego 

»wola życia«. I  c z e g ó ż rękojmią były dla Greka 

te misterya? Wiekuistego żywota, wiekuistego po­
wrotu życia; przyszłości przeszłością zapowiedzianej 
i uświęconej;  t r y u m f u życia nad zmiennością 
i śmiercią; życia  p r a w d z i w e g o w znaczeniu dal­

szego wszechbytowania przez płodzenie, przez miste­
rya płciowości. Dlatego symbol  p ł c i o w y był sam 
w sobie dla Greków symbolem czcigodnym i przed­
stawiał najistotniejszą treść całej pobożności staro-
żytej. Wszystkie szczegóły płodzenia, ciąży i porodu 

wzbudzały najszczytniejsze i najuroczystsze uczucia. 

background image

I26 

Nauka misteryów uświęciła  b o l e ś ć : »bóle rodzi­
cielki« uświęcają wogóle boleść, — w  a r u n k i e m 
wszelkiego stawania się i wzrostu, wszelkiej na 
przyszłość rękojmi jest  b o l e ś ć . . . Iżby istniała 
wiekuista rozkosz tworzenia, iżby sobie samej przy­
świadczała wiekuiście wola życia,  m u s i też istnieć 
wiecznie »męka rodzicielki« . . . Wszystko to ozna­
cza słowo Dionyzos: nie znam głębszej symboliki 
od tej  g r e c k i e j symboliki dionyzyów. Jest ona 

religijnem odczuciem najgłębszego instynktu ży­
ciowego, instynktu przyszłości życia, wiekuistości 
życia, — nawet droga do życia, płodzenie jest w niej 
drogą,  ś w i ę t ą . . . Dopiero chrześciaństwo, z właści­
wym sobie ressentiment'em  w z g l ę d e m życia, uczy-
niło z płciowości coś nieczystego :  s k a l a ł o począ­

tek, założenie naszego życia . . . 

5. 

Psychologia orgiazmu jako przelewającego się 

poczucia życia i siły, w zakresie którego ból nawet 
staje się bodźcem, była dla mnie kluczem do pojęcia 
uczucia  t r a g i c z n e g o , źle zrozumianego zarówno 
przez Arystotelesa, jak przez naszych pessymistów. 
Tragedya do tego stopnia nie przemawia za pessy-
mizmem Hellenów w znaczeniu schopenhauerowskiem, 

i ż mogłaby uchodzić raczej  z a  w r ę c z  m u  p r z e 

c i w n ą i n s t a n c y ę i stanowcze jego zaprzeczenie. 

Przyświadczanie życiu nawet w jego najsroższych 

i najdziwniejszych przejawach; wola życia, najwyższe 
swe typy radośnie własnemu  o f i a r u j ą c a nie-

127 

wyczerpaniu — oto, c.o nazwałem dionyzyjskiem, 
w c z e m domyśliłem się pomostu do psychologii 

artysty  t r a g i c z n e g o .  N i e przeto,  b y otrząsnąć 

się z leku i współczucia, nie dlatego, by w namiętnym 
wybuchu zmyć ze siebie zmazę złowieszczego uczu­
cia — tak pojmował to Arystoteles — : lecz iżby mimo 
grozy i współczucia  b y ć  s a m e m u wiekuistą roz 
koszą stawania się, — ową rozkoszą, która nawet 
r o z k o s z  n i s z c z e n i a także w sobie mieści. . . 
I oto wracam znów do miejsca, z którego wyszedłem 
ongi — »Narodziny tragedyi« były mcm pierwszem 
przemianowaniem wszech wartości: i oto staję znów 
na ziemi, która jest kolebką mych dążeń, mej  m o c y 
twórczej — ja, filozofa Dionyzosa ostatni uczeń, -
ja, wiekuistego powrotu nauczyciel. . . 

background image

MÓWI MŁOT. 

Z a r a t  u s t r a  3 , 90. 

DZIEŁA NIETZSCHEGO. 

background image

» C z e m u ś  t a k i  t w a r d y ! —  r z e c z e  r a z 

w ę g i e l  k u c h e n n y  d o  d y a m e n t u :  a z a  n i e 
j e s t e ś m y  b l i z c y  k r e w n i ? « 

C z e m u ś c i e  t a c y  m i ę c c y ?  T e d y  w a s 

s p y t a m , o  b r a c i a  m o i :  a z a  n i e  j e s t e ś c i e 
m i —  b r a ć m i ? 

T a c y  m i ę c c y ,  t a c y  u l e g l i i  u l e g a j ą c y ? 

C z e m u  t a k  w i e l e  z a p a r c i a  s i ę i  p r z e c z e ­

n i a w  s e r c u  w a s z e m ?  t a k  m a ł o  p r z e z n a ­

c z e n i a w  s p o j r z e n i u  w a s z e m ? 

S k o r o  z a ś  n i e  c h c e c i e  b y ć  p r z e z n a ­

c z e n i a m i i  n i e u b ł a g a n y m i :  j a k ż e b y ś c i e 
m o g l i  k i e d y ś  z e  m n ą —  z w y c i ę ż a ć ? 

I  s k o r o  h a r t  w a s z  n i e  c h c e  b ł y s k a ć 

i  c i ą ć i  r o z s z c z e p i a ć :  j a k ż e b y ś c i e  m o ­
g l i  k i e d y ś  z e  m n ą —  t w o r z y ć ? 

A l b o w i e m  w s z y s c y  t w ó r c y  s ą  t w a r ­

d z i . I  s z c z ę ś l i w o ś c i ą  z d a ć  s i ę  w a m  w i n n o 
w y c i s n ą ć  d ł o ń  s w ą  n a  t y s i ą c l e c i a c h 
n i  t o  n a  w o s k u , — 

background image

132 

T R E Ś Ć . 

Strona 

Przedmowa 3 
Zdania i groty 5 

Problemat Sokratesa 13 

»Rozum« w filozofii 23 

Jak »świat prawdziwy«  s t a ł się w końcu baśnią 29 
Morał jako wynaturzenie 31 
Cztery wielkie błędy 39 

»Poprawiacze« ludzkości 51 

Na czem  z b y w a Niemcom 56 
Niewczesne  d y w a g a c y e 66 
C o zawdzięczam starożytnym  1 1 9 
Mówi młot 129 

—  s z c z ę ś l i w o ś c i ą ,  g d y b y  n a  s p i ż u 

p i s a ć  n a  w o l i  t y s i ą c l e c i , —  t w a r d s z y m  o d 
s p i ż u ,  p r z e d n i e j s z y m  o d  s p i ż u .  L i  n a j ­
p r z e d n i e j s z e  j e s t  c a ł k i e m  t w a r d e m . 

T e m  n o w e m  p r z y k a z a n i e m  p r z y k a ­

z u j ę  w a m , o  b r a c i a  m o i :  s t a ń c i e  s i ę 

t w a r d z i ! — — 

background image

POLSKIEJ EDYCYI  D Z I E Ł FRYDERYKA 
N I E T Z S C H E G O W WYD.  C A Ł K O W I T E M 

( B E Z  S K R Ó C E Ń ) 

wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­

garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie) 

R b .  k . 

Tom I —  T A K O  R Z E C Z E  Z A R A T U S T R A 

C z t e r y  c z ę ś c i .  P r z e ł o ż y ł  W A C Ł A W  B E R E N T 

w y d a n i e  o z d o b n e z  p o r t r e t e m  N i e t z s c h e g o —  a k w a f o r t ą 
o r y g i n a l n ą  F r .  S i e d l e c k i e g o  3 . — 

w y d a n i e  o z d o b n e w  o p r a w i e 3.50 

»  w y t w o r n e w 25  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h 7.50 

w y d a n i e  z w y k ł e  t a n i e  1 . 6 0 

Tom II -  P O Z A  D O B R E M I  Z Ł E M 

p r z e ł o ż y ł  S T A N I S Ł A W  W Y R Z Y K O W S K I 

w y d a n i e  o z d o b n e  2 . — 

» » w  o p r a w i e ..... 2.50 

»  w y t w o r n e w  1 o  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  5 . — 

Tom III — Z  G E N E A L O G I I  M O R A L N O Ś C I 

p r z e ł o ż y ł  L E O P O L D  S T A F F 

w y d a n i e  o z d o b n e  2 . — 

» » w  o p r a w i e 2.50 

»  w y t w o r n e w  1 0  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  5 . — 

Tom IV —  D Y T Y R A M B Y  D Y O N I Z Y J S K I E 

p r z e ł o ż y ł  S T A N I S Ł A W  W Y R Z Y K O W S K I 

w y d a n i e  o z d o b n e  — . 6 0 

» » w  o p r a w i e  1 . 3 5 
»  w y t w o r n e w 10  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h 1.10 

Tom V -  Z M I E R Z C H  B O Ż Y S Z C Z 

p r z e ł o ż y ł  S T A N I S Ł A W  W Y R Z Y K O W S K I 

w y d a n i e  o z d o b n e 1.20 

» » w  o p r a w i e 1.70 
»  w y t w o r n e w 15  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  2 . 7 5 

Tom VI -  W I E D Z A  R A D O S N A 

p r z e ł o ż y ł  L E O P O L D  S T A F F 

w y d a n i e  o z d o b n e 2.50 

» » w  o p r a w i e 3.— 

»  w y t w o r n e w 15  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  6 . — 

Tom VII —  J U T R Z E N K A 

p r z e ł o ż y ł  S T A N I S Ł A W  W Y R Z Y K O W S K I 

w y d a n i e  o z d o b n e 2.50 

» » w  o p r a w i e ....  3 . — 
»  w y t w o r n e w  1 5  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  6 . — 

WYDANI

E

 CAŁKOWIT

E

 (BE

Z

 SKRÓCEŃ

WYDANI

E

 CAŁKOWIT

E

 (BE

Z

 SKRÓCEŃ

Tom VIII —  P R Z E M I A N A  W S Z Y S T K I C H Rb. k. 

W A R T O Ś C I 

p r z e ł o ż y ł  L E O P O L D  S T A F F 

w y d a n i e  o z d o b n e  1 . — 

» » w  o p r a w i e 1.50 

»  w y t w o r n e w 15  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h 1.50 

Tom IX —  N A R O D Z I N Y  T R A G E D Y I 

p r z e ł o ż y ł  L E O P O L D  S T A F F 
w y d a n i e  o z d o b n e 1.60 

» » w  o p r a w i e  2 . 1 0 

»  w y t w o r n e w  1 5  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  4 . — 

Tom X —  L U D Z K I E ,  A R C Y L U D Z K I E 

C z ę ś ć  p i e r w s z a .  P r z e ł o ż y ł  K O N R A D  D R Z E W I E C K I 

w y d a n i e  o z d o b n e 2.50 

» » w  o p r a w i e  3 . — 
»  w y t w o r n e w  1 5  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  6 . — 

Tom XI —  W Ę D R O W I E C I  J E G O  C I E Ń 

LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga. 
P r z e ł o ż y ł  K O N R A D  D R Z E W I E C K I 
w y d a n i e  o z d o b n e 2.50 

» » w  o p r a w i e  3 . — 
»  w y t w o r n e w  1 5  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  6 . — 

Tom XII -  W O L A  M O C Y 

P r z e ł .  S T E F A N  F R Y C Z 1  K O N R A D  D R Z E W I E C K I 
w y d a n i e  o z d o b n e  3 . — 

» » w  o p r a w i e 3.50 
»  w y t w o r n e w  1 5  n u m e r o w a n y c h  e g z e m p l a r z a c h  7 . — 

Suplement—  E C C E  H O M O (Autobiografia) 

P r z e ł o ż y ł  L E O P O L D  S T A F F 

w y d a n i e  o z d o b n e 1.50 

» » w  o p r a w i e  2 . — 
»  w y t w o r n e  n a  c z e r p a n y m  p a p i e r z e . . . .  4 . — 

D O  N A B Y C I A  W E  W S Z Y S T K I C H  K S I Ę G A R N I A C H . 

WYDANI

E

 CAŁKOWIT

E

 (BE

Z

 SKRÓCEŃ

WYDANI

E

 CAŁKOWIT

E

 (BE

Z

 SKRÓCEŃ

W A C Ł A W  B E R E N T 

Ź R Ó D Ł A I  U J Ś C I A NIETZSCHEA-

N I Z M U —.80 

Portret  F R Y D E R Y K A  N I E T Z S C H E G O , akwaforta 

oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na 

p a p i e r z e  g r u b y m  1 . — 
n a  p a p i e r z e  j a p o ń s k i m  3 . — 

W A R S Z A W A  1 9 1 1 . -  N A K Ł A D  J A K Ó B A  M O R T K O -
W I C Z A . —  S K Ł A D Y  G Ł Ó W N E : W  K S I Ę G A R N I 

G .  C E N T N E R S Z W E R A I  S P Ó Ł K I W  W A R S Z A W I E 

O R A Z  H .  A L T E N B E R G A  W E  L W O W I E .