background image

 
 
 
 

 

Friedrich 

Hölderlin 

 

Wiersze 

 
 

 
Kraków 1999

background image

Księgi czasów

 

Panie! Panie! 
  Ośmielam się  
  Zaśpiewać Tobie 
      Trwożny hymn. 
 
Tam w górze 
  W niebios wszystkich najwyższym niebie, 
    Wysoko ponad gwiazdą Syriusza, 
   Wysoko 

ponad 

wierzchołkiem Uranu. 

 
Gdzie od prapoczątku 
  Wędruje święty Serafin 
    W czci głębokiej, uroczyście, 
      Wokół sanktuarium Niewyrażalnego. 
 
Tam, w owym sanktuarium, jest księga, 
  A w księdze tej spisano 
  Nieskończone szeregi 
   Wszystkich 

dni 

ludzkiego 

żywota. 

 
Tam zapisano: 
Krajów pustoszenie, ludów wyniszczanie, 
I obcych wojsk masakry, 
I królów mordujących 
Wraz z końmi ich i wozami, 
Jeźdźcami i bronią, 
Z berłem w dłoni; 
I jadowitych tyranów, 
Okrutnym kolcem 
Przeszywających głęboko serce niewinności. 
I straszliwe potopy, 
Pochłaniające nabożnych, 
Pochłaniające grzesznych, 
Rozszarpujące domostwa 
Winnych i niewinnych. 
I ogień trawiący  
Pałace i wieże 
Ze spiżowymi bramami, 
Z ogromnymi murami, 
Rozsypującymi się w mgnieniu oka. 
Ziemię rozpękłą, 
Która siarczystą paszczą 
W ciemność dymiącą 
Ojca, dzieci, 
Matkę, niemowlę, 
Boleśnie rzężących, 
Śmiertelnie skowyczących, 
Wchłaniała. 
 
Tam zapisano: 
Ojcobójstwo! Bratobójstwo! 
Niemowląt uduszonych siność! 
Okrutnie! Okrutnie! 
I talerz soczewicy z domieszką 
Trucizny zżerającej trzewia 

background image

Dobremu, oddanemu przyjacielowi. 
Kaleki z zapadłymi oczami, 
Hańbiącej onanii 
Piekielne ofiary -  
Kanibalów 
Ludzkim mięsem utuczonych, 
Szczątki ludzkie ogryzających, 
Z czaszek ludzkich żłopiących 
Dymiącą jeszcze krew. 
Wściekłe okrzyki bólu 
Zarzynanych 
Pod nożem płatającym ciało. 
Wroga ryk radosny 
Podnieconego wonią, 
Która ciepło dymi 
Z trzewi. 
 
Tam zapisano 
Rozpacz czarną, 
Na powrozie wiszącą o północy, 
Jeszcze w mękach walczącą o życie 
Duszę - w obliczu rozwierającego się piekła. 
 
Tam zapisano 
Ojca porzucającego 
Żonę i dzieci głodujące, 
Który w odurzeniu rzuca się 
W słodkie, wabiące ramiona rozpusty, 
Który zasług pozbawiony, 
Honoru wyzbyty, 
Pogrążony w nędzy 
Przez oszusta, 
W szmatach włóczęgi 
Wędruje drogą, 
Jałmużny szukając 
Dla okaleczonego ciała. 
 
Tam zapisano 
Dziewczyny różowej pogodnej 
Przedśmiertną gorączkę; 
Matek rąk załamywanie, 
Gromem rażonego młodzieńca, 
Dzikie nieme znieczulenie 
      (Przerwa 

odczuwaniu) 

Straszniejsze jest, straszniejsze! 
To wszystko, wszystko w księdze zapisane, 
Straszniejsze, straszniejsze! 
 
O, okrutny rodzaju człowieka! 
O, okrucieństwo rodzaju ludzkiego! 
 
Sędziowie! Sędziowie! 
 Czemu 

nie 

wytępi ognistym mieczem 

  Całego okrucieństwa na ziemi 
      Anioł śmierci? 
Sprawiedliwy, spójrz, wyrok 

background image

 Dosięga nabożnych, grzeszników 
  Potopy, 

pożary 

   I 

wszystkie 

sądy ziemskie. 

Lecz spójrz, milczę - 
 To 

niech 

będzie dla ciebie pieśnią pochwalną! 

  Który 

kierujesz 

      Mądrą, rozumną, wszechwładną ręką 
        Barwną zmiennością czasów. 
                (znów przerwa) 
 
Alleluja, alleluja, 
  Ten, który myślą stwarza 
Barwny wir czasów, 
      Miłością jest!!! 
        Usłysz to, niebo i ziemio! 
          Niepojętą jest miłością! 
 
W sanktuarium jest księga, 
 Zaś w księdze zapisano 
  Nieskończone szeregi 
   Wszystkich 

dni 

ludzkiego 

żywota - 

 
Tam zapisano 
 Jezusa 

Chrystusa 

śmierć na krzyżu! 

  Syna 

bożego śmierć na krzyżu! 

      Baranka bożego na tronie, śmierć na krzyżu! 
 
By zbawić cały świat, 
Rozkoszą anielską obdarzyć 
Swoich wiernych - 
Serafinów, Cherubinów 
Podziw oniemiały 
W rozległych obszarach niebios - 
Milkną głosy harf 
Ledwie dyszy świat wokół sanktuarium. 
 
Zachwyt - zachwyt 
Nad dziełem Syna, 
Który zbawia 
Upadły okrutny ród. 
 
Tam zapisano: 
Ten, który skonał, 
Jezus Chrystus, 
Który w grocie skalnej strząsnął z siebie śmierć! 
Wystąpi w boskiej potędze wszechmocy! 
By, żywym - żywym będąc, 
Zawołać kiedyś do ludzkiego prochu: 
Wróćcie, dzieci ziemi! 
Teraz głos puzonu 
Wzywa nieprzejrzane ludzkie mrowie - 
W górę, na sąd! Na sąd! 
Po zapłatę, którą odważą 
Sprawiedliwości szale! 
 
Czy jęczysz jeszcze teraz, o nabożny, 

background image

Pod ludzkości brzemieniem? 
I ty szyderco, czy szydzisz jeszcze 
Beztroskim pląsaniem 
Z wyroków straszliwych? 
 
Tam zapisano 
Ludzkości dzieła ogromne, 
Wspaniale przemierzające 
Głębiny mórz! 
Wędrowców oceanu! Zwycięzców burz! 
Prędko z wiatrów pomocą 
Po nigdy nie widzianych morzach 
Z dala od ludzi i lądów 
Z dumnie szumiącymi żaglami 
Z groźnymi masztami krążących. 
Pogromców Lewiatana, 
Kpiących z gór lodowych, 
Odkrywców światów 
Nie znanych od początku istnienia. 
 
Tam zapisano 
Błogosławieństwo ludów, 
Dostatek chleba, 
Szczęśliwość 
Powszechną 
I radość na ziemi. 
 
Tam zapisano 
Błogosławieństwo ludów, 
Dostatek chleba 
Szczęśliwość ziemi 
Dookoła -  
Powszechną radość, 
Spływającą 
Z rąk szczodrobliwych 
Władcy. 
 
 
 

Do róży 

Wiecznie niesie w swoim łonie, 
Słodka pól władczyni, 
Mnie i ciebie, cicha, wielka 
Życiodajna wciąż natura; 
Różo, spójrz, nasz urok więdnie, 
Burze ogołocą mnie i ciebie, 
Jednak wieczne ziarno wkrótce 
W nowy kwiat się nam rozwinie. 
 
 
 

Do Neuffera 

Serce braterskie, idę ku tobie jak rosisty poranek, 

background image

Otwórz się, jak kielich wrażliwego kwiatu się otwiera! 
Wszak niebo przyjmujesz, radości złoty obłok 
Mży szybkimi, miłymi dźwiękami w dół, 
Przyjacielu! Nie znam siebie, nie rozumiem już człowieka, 
I wstydzi się duch wszystkich myśli swoich. 
A chwytać chciał je tak, jak chwyta rzeczy świata, 
Schwytać, 
Lecz zawrót głowy pochwycił go słodki i wieczna twierdza 
Jego myśli runęła. 
 
 
 

Do Diotymy 

Istoto piękna! żyjesz jak wrażliwy kwiat w zimie. 
W tym postarzałym świecie kwitniesz zamknięta, samotnie. 
Kochając, dążysz na zewnątrz, by ożywić się światłem wiosennym, 
By ogrzać się nią, szukasz młodości świata. 
Twego słońca piękniejszy czas już minął,  
Zaś mroźną nocą kłócą się tylko żywioły. 
 
 
 

Dęby 

W ogrodach natura żyje cierpliwie jak w domu 
wraz z utrudzonym człowiekiem, 
on pielęgnuje jej krzewy, ona rodzi owoce, 
lecz do was idę, wspaniali synowie gór, 
wasz las stoi jak lud tytanów 
pośrodku pokornego świata, 
wy bowiem należycie tylko do siebie i Boga, 
który was karmi i rozwija, 
i do ziemi, która was zrodziła. 
Żaden dąb nie rósł na wzór człowieka; 
nie skrępowani niczym, radośnie, z głębi twardych korzeni 
pniecie się zdobywczo splotem konarów ku górze - 
jak orły zdobycz, 
wy potężnymi ramionami chwytacie przestrzeń. 
A słoneczna korona, jasna i wielka, 
rozrywając chmury, świeci nad wami. 
Każdy z was jest odrębnym światem, 
jak gwiazda w przestworzach w nieustannym krążeniu, 
każdy jest bogiem wśród bogów. 
Gdybym znieść mógł to życie w upokarzającej niewoli, 
nie zazdrościłbym tym lasom i z chęcią 
zbratałbym się z ruchliwą ludzkością i życiem, 
gdyby nie więzy serca mojego, 
które bez miłości nie może istnieć, 
o, z jaką ochotą przemieniłbym się w drzewo. 
 
 
 

background image

Wiosna 

Widziałem wargi gasnące i ramiona zwiotczałe ze starości, 
lecz ty, moje serce, wciąż jesteś młode 
i jak Luna budząca kochanka, wybrańca niebios, 
tak radość budzi ze snu ciebie, 
bo ona budzi się wraz ze mną, 
wstępując w nową, żarliwą młodość 
z siostrą moją, rozkwitającą naturą, 
a doliny moje i gaje uśmiechają się do mnie 
przepełnione głosem ptaków, którymi igra lekki wiatr, 
wszystko wita mnie radosnym krzykiem, 
Ty, która odmładzasz serca i zielenisz pola, Wiosno Święta, 
pozdrawiam ciebie! 
Ty, która jesteś pierwiosnkiem czasu, 
która poisz i budzisz naturę, wszystko miłująca wiosno, 
pozdrawiam ciebie! 
Pozdrowiona bądź, która zerwałaś więzy, 
dla ciebie brzmi uroczysty chorał, 
ty wstrząsasz posadami morza i kruszysz kry, 
upojeni radością biegniemy nad rzekę, 
która sławi twoje przyjście, 
twoim miłosnym tchnieniom obnażamy nasze gorące piersi 
i z wesołym okrzykiem rzucamy się w jej wody, i wespół z nią 
wołamy imię twoje - siostro! 
Siostro! Jakże piękny i niczym nie zmącony  
jest lot twojej ziemi w przestrzeni, 
odkąd Ty, niebieski posłańcze z dolin Elizjum, 
tknąłeś ją czarodziejską różdżką, 
nie widzieliśmy, aby radośniej witała dumnego kochanka 
i dzień święty, w którym zapłonął nad górami, pokonawszy 

ciemności, 

ziemia, ukryta w srebrzystej zasłonie powietrza, świeci 

jasnoczerwonym blaskiem, 

jakby w rozkosznym oczekiwaniu, nim sama nie stanie 

w płomieniach 

a rozkosz jej nie przeniknie płomieniem 
jej kwiatów, lasów, ziarna w polu i winnej latorośli, 
więc śnij, śnij, matko ziemio, 
i sen spokojny niech ogarnie twoje dzieci, 
bo Helios wyprzągł już ogniste konie, 
a bohaterowie niebios Perseusz i Herkules 
krążą w gwiezdnej ciszy, przepojeni miłością, 
łagodne tchnienie nocy 
z cichym szelestem kołysze zboża, 
a daleki strumień swoim szmerem usypia trawy… 
 
 
 

Do drzewa 

…odwiecznymi drogami 

Uśmiechając się, ciągnęli nad nami w dal władcy świata, 
Słońce, księżyc, i gwiazdy, i błyskawice z obłoków, 
Dzieci ognistej chwili, igrały wokół nas, 
Lecz w naszym wnętrzu, niby obraz księcia niebios, 

background image

Wędrował, bez zawiści, miłości naszej bóg, swobodnie, 
i mieszał woń - czystą, świętą duszę, 
Która wiosny srebrną godziną pojona, 
Często kipi, na zewnątrz - pospołu z lśniącym morzem dnia, 
I z zorzą wieczorną, i z falami nocy, 
Ach, żyliśmy, tak swobodnie, w żarliwym bezgranicznym 

życiu, 

Beztrosko i cicho, podobni do snu szczęśliwego, 
Teraz sami sobą syci i teraz w dal ulatując, 
Lecz we wnętrzu najgłębszym jesteśmy wciąż żywi i razem. 
O, drzewo szczęśliwe! jak długo mógłbym jeszcze śpiewać 
I zatracać się w spojrzeniu ku twej rozwianej głowie, 
Lecz spójrz, tam się coś rusza, to wędrują w welonach 

panienki, 

Któż to wie, może wśród nich jest moja dziewczyna; 
Puść mnie, puść, ja muszę - żegnaj! porywa mnie życie, 
Bym dziecięcymi krokami szedł za najmilszym śladem, 
Lecz Ty, Szlachetne, ciebie nigdy, nigdy nie zapomnę, 
Wieczne jesteś i pozostaniesz mej Ukochanej obrazem.  
I gdyby nadszedł kiedyś taki dzień, że byłaby moją, 
O, wówczas odpocząłbym z nią pod tobą, przyjazna roślino, 
I nie gniewałabyś się, że cieniem i wonią, 
I pieśnią szumiącą obdarzasz szczęśliwych. 
 
 
 

Do mądrych doradców 

  1 
Ja nie miałbym walczyć w ciągu życia, 
Dopóki serce do wzniosłego piękna dąży, 
Ja miałbym swą łabędzią pieśń nad grobem śpiewać, 
Gdzie nas tak chętnie grzebiecie żywcem? 
Oszczędźcie mnie, porzućcie żywy pęd, 
Aż się w najdalsze morze stoczy jego nurt, 
Pozwólcie wszak, lekarze, żyć pozwólcie mi, 
Jak długo parka nie skróci drogi mojej. 
 
  2 
Latorośl winna unikać chłodnych dolin, 
Szczęśliwy sad Hesperii zaś rodzi 
Złoty owoc w promieniu tylko ciepłym, 
Co niby żaru strzała przenika w serce ziemi; 
Więc czemu ostrzegacie, gdy dumne, nie zhańbione 
Człowiecze serce od gniewu się zapala, 
Czemu go pozbawiacie, który dopełnia w walce tylko, 
Mięczaki, żywiołu płomiennego? 
 
  3 
Nie dla zabawy wziął on miecz do ręki, 
Zaś sędzia, który starą noc potępił, 
On nie dla snu tu na dół zstąpił, 
Ten czysty duch, który wszak z niebios się wywodzi, 
W promieniu zbliża się i nas przeraża jak meteor, 
Uwalnia i poskramia, bez spoczynku i zapłaty, 
Aż, powracając przez bramy niebios, 

background image

Rydwany jego zwycięsko się przetoczą. 
 
  4 
A wy mściciela ramię chcecie obezwładnić, 
Duchowi, co z boską mocą rozkazywał, 
Każecie niewolniczo ulec 
Pod okrucieństwem waszej tłuszczy? 
Wszak dom wariatów jest waszym trybunałem 
I jemu Wzniosły ma się podporządkować, 
Zaś z Boga w nas robicie teraz skandal, 
Robaka królem mianujecie ponad nim. 
 
  5 
Dawniej do krzyża przybijano marzycieli 
I często w szlachetnym swoim gniewie człowiek 
Zmagał się w rozstrzygających i burzliwych dniach, 
Dopóki szczęście oraz złość nie zmogły śmiałych praw; 
I niby słońce w wieczny spokój się zapadał, 
Kto pośród zmagań zaczął wielkie dzieło, 
Pogrążał się, lecz niby zorza ranna znów 
Zaczynał w swoich Najmilszych świecić. 
 
  6 
Rozkwita teraz nowa sztuka, by zabić serce, 
Sztyletem śmierci w skrytobójczych rękach 
Stała się teraz rada światłych ludzi, 
I straszny jak oprawca rozum; 
W tchórzliwy spokój przez was wszak wpędzony, 
Młodzieńców duch znajduje grób haniebny 
I bezimienna w mglistych nocach spada 
Z pogodnych niebios w dół niejedna piękna gwiazda. 
 
  7 
Nic to, chociaż padają pierwsi z ducha, 
A wielkie cnoty niby wosk topnieją, 
To piękno musi z walk tych wszystkich, 
Z tej nocy, dni tych dniem zmartwychwstać; 
Wy martwi zaś, chowajcie zatem swoich martwych! 
Gdy wy trzymacie jeszcze znicz żałobny, 
On już nastaje, jak serce przykazało, 
Już wdziera się ów nowy, lepszy świat. 
 
 
 

Diotyma 

Milczysz, cierpisz a oni nie pojmują ciebie, 
 Istoto 

święta, więdniesz, giniesz w milczeniu, 

  Bowiem 

daremnie 

pośród barbarzyńców 

Szukasz swoich w blasku dnia, 
 

Owych wielkich, czułych dusz, już nieobecnych! 
  Czas umyka. Lecz widzi moja pieśń śmiertelna 

Ów dzień, który Diotymo, obok bogów 
 Pośród herosów umieszcza cię, do ciebie podobny. 
 

background image

 
 

Milczały, drzemały narody… 

Milczały, drzemały narody, i ujrzało 
Przeznaczenie, że nie pomarli, i nadszedł 
Nieprzejednany, straszliwy 
Syn natury, odwieczny duch niepokoju, 
I obudził się jak ogień, który w sercu 
Ziemi wre, który niby dojrzałym owocowym drzewem, 
Starymi miastami potrząsa, który góry 
Rozdziera, dęby pochłania i skały. 
 
I armie szalały jak wrzące morze. 
I jak morski bóg panował i władał 
Niejeden wielki duch w wrzącym zgiełku. 
Niejedna struga krwi ognistej spłynęła w śmiertelnym boju 
I wszelkie pragnienie, wszelka siła ludzka 
Ginęła na jednym, na olbrzymim polu walki, 
Gdzie od błękitnych fal Renu aż po Tybr 
Bezustanna, długoletnia bitwa 
W dzikim ładzie przetaczała się wokół. 
Odważną grę prowadził w tym czasie 
Ze śmiertelnymi potężny los. 
 
… 
I znów lśnią przed tobą złote owoce 
Jak wesołe przyjazne gwiazdy 
Pomarańczowych gajów Italii w chłodną noc. 
 
 
 

Buonaparte 

Świętymi naczyniami są poeci, 
 Którzy 

wino 

życia, ducha 

Bohaterów przechowują. 
 

Lecz duch młodości, 
  Niecierpliwy, czy nie powinien je rozsadzić, 

Gdy uchwycić go chce naczynie? 
 

Poeta niech nietkniętym je zostawi jak ducha natury, 
Taka materia ucznia czyni z mistrza. 
 
On nie może w wierszu żyć i pozostać, 
On żyje i pozostanie w świecie. 
 
 
 

Przeprosiny 

Święta istoto! zakłócałem twój złoty 
  Boski spokój nieraz, i bardziej tajemniczych 

Dotkliwszych cierpień życia 

background image

Niejednych uczyłaś się ode mnie. 
 

O, zapomnij, przebacz! niby ów obłok w górze 
 Przed 

cichym 

księżycem, wędruje przed siebie, ty zaś 

  Ty 

zaś trwasz i olśniewasz 
Znów swoim pięknem, światło słodkie! 
 
 
 

Zwięzłość 

„Czemu taki zwięzły? czy już nie kochasz jak dawniej 
Śpiewu? nie znałeś jako młodzian przecież 
W dniach nadziei, 
Gdy śpiewałeś, nigdy końca!” 
 
Jak moje szczęście jest moja pieśń. - Gdy chcesz w wieczornej zorzy 
Skąpać się radośnie, ona znika! Chłodna jest ziemia, 
A ptak nocy furczy 
Natrętnie przed twoimi oczami. 
Uznanie ludzi -  
 
Czyż nie jest święte moje serce, piękniejszym życiem wypełnione, 

Odkąd kocham? czemu ceniliście mnie więcej, 

    Gdy dumniejszy i dzikszy 

Wymowniejszy i bardziej próżny byłem? 

 

Zaiste! tłumowi podoba się, co ma publiczny poklask, 
 Wszak 

sługa szanuje tylko ciemięzcę, 

Zaś w boskość wierzą 
  Tylko ci, którzy ją w sobie mają. 
 
 
 

Advocatus diaboli 

Z głębi serca gardzę blichtrem despotów i klechów, 
lecz bardziej jeszcze geniuszem gdy sobą poniewiera. 
 
 
 

Fałszywa popularność 

O, znawco ludzi, który udajesz dziecko pośród dzieci, 
Wszak drzewo i dziecko szukają tego, co ponad nimi jest. 
 
 

Niegdyś i teraz 

W młodości wesoły byłem rano, 
Wieczorem zaś płakałem, teraz z upływem lat 
Zwątpieniem rozpoczynam dzień, lecz 
Święty i spokojny jest dla mnie koniec dnia. 
 
 

background image

 

Do młodych poetów 

Kochani bracia! nasza sztuka być może,  
Gdyż niby młodzieniec długo już rosła, 
  Dojrzeje wkrótce cichym pięknem, 
  Lecz 

bądźcie pobożni jak Grecy! 

 
Miłujcie bogów i wspominajcie życzliwie umarłych! 
 Gardźcie upojeniem i oziębłością! nie pouczajcie, nie opisujcie! 
 

Gdy mistrz was onieśmiela 
 Naturę potężną pytajcie o radę. 
 
 
 

Obłudni poeci 

Wy, oziębli hipokryci, nie śmiejcie mówić o bogach! 

Macież wy rozum! nie wierzycie w Heliosa, 
  Ani w gromowładcę, ani w boga mórz, 
    Martwa jest ziemia, kto złoży jej dzięki? 
 

Ufajcie bogowie! wszak ozdobą jesteście pieśni, 
 Chociaż z imion waszych uleciał już duch, 
    Lecz gdy potrzebne jest wielkie słowo 

Naturo matko! natenczas ku tobie zmierza myśl. 
 
 

Hyperion 

(fragment) 
 

Dostrzegam was, Geniusze, 
W odległych kręgach światła 
Na ziemi bez cierpienia, 
A złocisty powiew bogów, 
Jak  palce artysty trącające struny, 
Porusza wami. 
 
Ponad przeznaczeniem, jak dzieci uśpione, 
Oddychają wybrańcy nieba, 
Nieskalany w istnieniu, 
Ukryty w pąku, 
Rozkwita im wiecznie duch 
I jasnością cichą nieskończoną 
Patrzą ich szczęśliwe oczy. 
 
Lecz nam nie dane miejsce wytchnienia 
I człowiek cierpi życie całe, 
I niknie lub pada na oślep 
Między brzegiem nocy i dnia, 
Jak woda z kamienia na kamień 
Latami miotany w głąb niepewności. 
 

background image

 

Gdy byłem chłopcem… 

Gdy byłem chłopcem, 
 Bóg 

jakiś ratował mnie nieraz 

Przed krzykiem i rózgą ludzi, 
 Bawiłem się wówczas bezpiecznie, spokojnie 

Kwiatami w gaju 

A wietrzyk podniebny 
 Igrał ze mną 

 
I podobnie jak serca 
Roślin rozweselasz, 
Gdy ku tobie 
Wyprężają delikatne ramiona, 
 
Tak rozweseliłeś i serce moje 
Ojcze Heliosie! i jak Eudymion 
Byłem twoim ulubieńcem 
Święta Luno! 
 
O wy wierni wszyscy 
Przyjaźni bogowie! 
Gdybyście wiedzieli 
Jak was kocha moja dusza! 
 
Choć wtedy nie wołałem was jeszcze 
Po imieniu i wy także 
Nie zwracaliście się do mnie nigdy tak, jak się ludzie do siebie zwracają, 

 

Jak gdyby się znali. 
 
Lecz was znałem lepiej 
Niż kiedykolwiek znałem ludzi, 
Rozumiałem ciszę eteru, 
Lecz nie rozumiałem nigdy ludzkich słów. 
 
Wychował mnie miły głos  
Szemrzącego gaju 
A miłości uczyłem się 
Od kwiatów. 
 
W ramionach bogów dorastałem. 
 
 
 

Mojej czcigodnej Babci 

Wiele przeżyłaś, droga Matko, i odpoczywasz teraz 
Szczęśliwa, przez obcych i bliskich serdecznie 

nazywana po imieniu, 

I dla mnie serdeczna wielce, w starości srebrnej koronie, 
Pośród dzieci, co na pociechę ci rosną, mężnieją i kwitną. 
Długie życie obdarzyło cię duszą wrażliwą  
I nadzieją, co ładnie cię wiodła przez męki, 

background image

Szczęśliwa jesteś i pobożna, jak owa Matka, która niegdyś 
Z ludzi najlepszego przyjaciela ziemi naszej zrodziła, 
Nie pamiętają już, jak ów Dostojny wędrował między ludem, 
I zapomnieli niemal, kim Żywy tutaj był. 
Nieliczni go jednak znają i często zjawia się im, ciesząc, 
Pośród burzliwych czasów jego niebiański obraz. 
Wszystkich godzący i cichy, z biednymi śmiertelnikami 
Jedyny ten Mąż boskiego ducha wędrował w dal. 
Żaden z żywych z duszy jego nie został wykluczony, 
Zaś męki świata on na swej piersi kochającej dźwigał. 
Zaprzyjaźnił się ze śmiercią, w imieniu innych 
Szedł, zwyciężając mękę i trud, z powrotem do Ojca. 
I Ty Go znasz także, Matko droga, i kroczysz, 
Ufając i cierpiąc, cicho, za tym Dostojnym. 
Spójrz, mnie samego odmłodziły te słowa naiwne, 
I płyną jeszcze, jak ongiś, łzy z mojego oka, 
Wspominam dawno minione dni 
I ojczyzna znów rozwesela mą duszę samotną, 
I dom, gdzie niegdyś w Twej życzliwości dorastałem, 
Gdzie miłością karmiony, prędzej dojrzewał chłopiec. 
Ach, jak często myślałem wtedy, że mogłabyś cieszyć się mną, 
Gdy siebie daleko widziałem, działającego w świecie szerokim. 
Nie raz próbowałem, marzyłem, pierś zmaganiem 
Raniąc tymczasem, lecz wy mi ją uleczycie, 
O, Najmilsi! tego, by długo, jak Ty, Matko, żyć 
Nauczyć się pragnę, wszak cicha jest starość, nabożna. 
Przybędę do Ciebie, wtedy przeżegnaj wnuka raz jeszcze, 
By ci dotrzymał mężczyzna, co Ci przyrzekał chłopiec. 
 
 
 

Bogowie wędrowali niegdyś 

Bogowie wędrowali niegdyś pośród ludzi, wspaniałe Muzy 
I młody Apollo, kojąc, zachwycając jak ty. 
Bo ty jesteś dla mnie, czym oni byli, jak gdyby jeden z bogów 
Posłał mnie w życie, idę, a ze mną wędruje obraz 
Mej bohaterki, wszędzie gdzie cierpię i tworzę z miłości, 
Aż do śmierci, bo tego uczyłem się i to mam od  niej. 
Żyjmy więc, o ty, z którą cierpię, z którą 
Żarliwie, i ufnie, i wiernie walczę o piękniejszy czas. 
Jesteśmy przecież! czy pamiętać będą jeszcze w nadchodzących  

latach 

O nas obojgu, kiedyś, gdy znów będzie znaczył Geniusz, 
Czy powiedzą: stworzyli sobie niegdyś Samotni z miłości, 
Bogom jedynie znani, swój bardziej tajemny świat. 
Bo o umarłych troszcząc się tylko, przyjmie ich ziemia, 
Lecz bliżej ku światłu wędrują, wzwyż do Eteru 
Ci, co miłości głębokiej są wierni i boskiemu duchowi, 
I ufając, i cierpiąc, cicho zwyciężali los. 
 
 
 

background image

Pożegnanie 

Gdy umrę znieważony, gdy na zuchwałych 
  Moja dusza nie weźmie odwetu, gdy legnę już, 
    Przez wrogów Geniusza 

Pokonany, w mogile podłej, 
 

Wtedy nie zapomnij o mnie, o, wtedy ratuj od zguby 

Imię moje i ty, serce dobrotliwe, 

Wówczas zaczerwień się, ty, 

Która mi sprzyjałaś, lecz nie wcześniej. 
 

Czyż nie wiem o tym? Biada! ty, kochający, 
 Opiekuńczy duchu! z dala od ciebie grają, zerwawszy je wnet, 

Na strunach serca 

Wszystkie duchy śmierci. 
 

O posiwiej mi wtedy, loku odważnej 

Młodości! lepiej dziś jeszcze, niż jutro, 

    …tu, gdzie na samotnym 

Rozdrożu ból mnie 

Śmiertelny powali. 
 
 
 

Duch czasu 

Już nazbyt długo panujesz nade mną, 

Ty, w ciemnej chmurze, boże czasu! 
  Zbyt dziko, trwożnie wokół, i  
  Dokąd spojrzę, wszystko wali się i drży. 

 
Niby chłopiec, spoglądam często ku ziemi 

I szukam w norze ratunku przed tobą, i chciałbym, 

Biedny głupiec, takie miejsca znaleźć, 

Wszechwładny, gdzie ciebie nie ma. 
 

Pozwól wreszcie, ojcze, oko w oko 
 Spotkać ciebie, czyż to nie ty najpierw ducha 
    Swoim promieniem obudziłeś we mnie? i  

Wwiodłeś wspaniale w życie, ojcze! 
 

 
Z pożytkiem dla nas z latorośli winnej kiełkuje święta moc; 
 W 

łagodnej aurze spotyka śmiertelnych, 

I kiedy cicho wędruje gajem, 

Wesoły bóg; lecz ty wszechmocniej 
 

Młodzieńców budzisz czystą duszę, i starców 
 Obdarzasz 

światłą wiedzą, i zły jedynie 

Gorszym się staje, by rychlej zginąć, 
  Gdy ty, Wszechwładny, go pochwycisz. 
 
 
 

background image

Gniewny poeta 

Nie bójcie się poety, gdy powoduje nim szlachetny gniew, 

jego litera 

Uśmierca, lecz duszę ożywia jego duch. 
 
 
 

Co dzień wędruję… 

Co dzień wędruje innymi ścieżkami, raz 
  Zielonym listowiem lasu, raz do źródła, 

Albo ku skałom, gdzie kwitną róże, 
 Patrzę ze wzgórza na świat, lecz nigdzie, 
 

O Cudowna, nigdzie pod słońcem nie znajduje ciebie 
 I 

słowa nikną w powietrzu, 

  Nabożne, które przy tobie niegdyś 
   ………………… 
 
Tak daleko jesteś, błogie oblicze! 
 A 

twego 

życia miły głos przebrzmiewa, 

    Przeze mnie nie słyszany więcej, o! gdzie jesteście 

Czarodziejskie śpiewy, które me serce kiedyś 
 

Koiły spokojem bogów? 
  Dawno, dawno przeminęły! młodzieniec 
  Postarzał się, i nawet ziemia ongiś 

Życzliwie uśmiechnięta, stała się inna. 
 

Bądź zdrowa! rozstaje się i wraca co dnia 

Do ciebie moja dusza i opłakują ciebie 
  Oczy moje, by jaśniej znowu 

Patrzeć tam, gdzie ty przebywasz. 
 
 
 

Rousseau 

Jak określony, krótki jest nasz dzień! 
 Byłeś, widziałeś, podziwiałeś, już mrok, 

Więc śpij, gdzie w sferze nieskończonej 

Mijają dzieje ludów. 
 

Niektóry spojrzeniem wybiega swój czas, 

Bóg jakiś dal mu wskazuje, ty tęskniąc, 
  Nad brzegiem stoisz, zgorszeniem będąc 

Dla swoich i cieniem, nie kochasz ich już, 
 

A ci których nazywasz, ci zwiastowani, 

Ci Nowi, gdzież są, byś dłonią przyjazną się 

Ogrzał, skąd idą, byś wreszcie, 

Mowo samotna, słyszalną była? 
 

Głucho jest, biedny człowieku, w tej sali, 
  Jak nie pochowany błąkasz się 

background image

Trwożnie i szukasz spokoju, lecz nikt 

Przeznaczonej ci drogi nie wskaże. 
 

Więc bądź szczęśliwy! wyrośnie drzewo 

Z ojczystej ziemi, jednak omdleją jego 

Kochane, jego młodzieńcze 

Ramiona, żałośnie pochyli swą głowę. 
 

Bezmiaru życia, Nieskończoności, 
 Co 

wokół niego trwa i świta, nie pojmie nigdy 

Lecz w nim jest ona, ciągle obecna, 
 Grzejąca i czynna, z niej owoc tryska. 
 

Wszak żyłeś tu! i także twój, twój 
 Umysł rozweseli dalekie słońce 

I jasność piękniejszych czasów. Bo 
 Posłańcy niebios znaleźli twe serce. 
 

Usłyszałeś, zrozumiałeś mowę przybyszów, 
 Pojąłeś ich duszę, wszak stęsknionemu 

Wystarczył znak, a znaki 
  Z dawna już są mową bogów. 
 

I cudownie, jakby od prapoczątków, 
 Człowieczy duch Narodziny i Ruch, 

I życia sposoby poznawał, 
 

I w pierwszym znaku poznaje Doskonałość 
  I duch jego śmiały jak orzeł 

Przed burzą, wieszcząc swym 

Przyszłym bogom, naprzód leci. 
 
 
 

Miłość 

Gdy przyjaciół zapominacie, gdy wszystkich waszych 
  O, wy, Wdzięczni, ich, waszych poetów lżycie, 
    Niech Bóg to wybaczy, lecz czcijcie 
   Jednak 

duszę kochanki. 

 
Bo powiedzcie, gdzież indziej żyje życie ludzkie, 
 Gdy 

niewoląca teraz troska wszystko zwycięża? 

Dlatego też Bóg wędruje 
  Beztrosko nad nami od dawna. 
 

Choć jak zawsze rok zimny i bez śpiewu bywa 

W wiadomej porze, spod śniegu pokrywy 

Zielone źdźbło wyrasta 
  I ptaka samotnego słychać śpiew. 
 

Gdy zwolna las się natęża i rzeka rusza, 
  Łagodniejsze powietrze cicho owiewa 

Wymarzoną południową godzinę. 
 Niby 

znak 

piękniejszej pory. 

 

background image

Bo wierzymy, że wyrośnie jedyna wystarczająca jeszcze, 
  Jedyna szlachetna i czysta na tej surowej, 

Dzikiej ziemi miłość, 
Córka Boga, z niego jedynie. 
 

O, błogosławiona bądź mi, niebiańska roślino, 
 Hołubiona śpiewem, gdy nektarów 

Eterycznych moc cię karmi 
  I stwórczy promień cię zrodzi. 
 

Rośnij i stań się lasem! uduchowionym bardziej, 
 W 

pełni rozkwitłym światem! Mowo zakochanych, 

    Bądź mową ojczyzny, 
      Jej duszą zaś ludu głos! 
 
 
 

Życiorys 

I ty pragnęłaś wielkości, lecz miłość zwycięża 
  Nas wszystkich, cierpienie wszelako gwałtowniej ugina, 

Lecz nie zawraca daremnie 
  Nasz los, skąd przybywa. 
 

Wznoszenie lub opadanie panuje w świętej nocy,   

Gdzie niema natura rodzące się dni obmyśla, 
  Czy nie panuje w plątaninie Orcusa 

Żadna rzetelność, żadne prawo nawet? 

 

Doświadczyłem tego. Bo nigdy jak ziemscy mistrzowie, 
  Wy, bogowie, wy, obdarzeni wszystkim, 
  Odkąd pamiętam, ostrożnie 
   Nie 

wiedliście mnie gładką ścieżką. 

 
Niech wszystkiego doświadczy człowiek, mówią bogowie, 
  By, dobrze syty, dziękować nauczył się za wszystko, 
  I 

rozumiał wolność 

Odejścia, dokąd chce. 
 
 
 

Zachęta 

(druga wersja) 

 

Odgłosie, 
Echo niebios, serce święte, czemu 
  Czemu milkniesz pośród żywych, 
    Drzemiesz, wolne, przez bezbożnych 
   Wiecznie 

głąb nocy zsyłane? 

 
Nie czuwa już więcej, jak niegdyś, światło eteru? 
  A stara matka-ziemia nie kwitnie już? 
    Czy duch nie stanowi, i miłości i uśmiech 

Prawa tam i tu? 
 

background image

Nie, ty już nie! lecz przestrzegają bogowie, 
 I 

uciszając, dmie w ciebie, niby nagie pole, 

    Oddech natury, wszystko ożywiający, 

Uduchowiony. 
 

O, nadziejo! wkrótce, wkrótce śpiewać będą gaje, 
  Nie tylko pochwałę życia, bo nastał czas, 
    Że ludzkimi ustami, na nowo, 

Duszy piękno się oznajmi. 
 

Wtedy żarliwiej w przymierzu ze śmiertelnymi 

Rodzi się żywioł, i wówczas, w pełni dopiero, 
 Przy 

wdzięcznych, nabożnych dzieciach ziemi 

    Łono nieskończone rozkwitnie, 
 

A dni nasze są znowu niby kwiaty, 
 Które 

oddzielone 

    W spokojnej odmianie, ogląda słońce niebios i znów, 

Szczęśliwe w szczęśliwych odnajduje się światło, 
 

Zaś on, który bez słowa włada i nieznaną 
 Przyszłość gotuje, Bóg, Duch 
  Ludzkim 

słowem, pięknego dnia 

W nadchodzących latach, jak niegdyś, wypowie się. 
 
 
 

Męstwo poety 

Czyż nie są spokrewnieni z tobą wszyscy żywi? 
 Czyż nie nagli cię do obowiązku nawet parka? 

Dlatego wędruj bezbronny 
 Dalej 

poprzez 

życie i nie troszcz się! 

 

Cokolwiek się zdarzy niech twoim dobrem będzie, 
 Skłaniaj się ku radości, bo cóż mogłoby 
  Obrazić ciebie, serce, co 
      Napotkać tam, dokąd zmierzasz? 
 
Bo niby cicho wzdłuż brzegu, lub na srebrzystej 
 Szumiącej daleko fali, albo na niemej 

Głębi wód lekko 

Poruszający się pływak jesteśmy, 
 

My, poeci narodu, ochotni tam, gdzie Żywe 
 Wokół nas dyszy i włada, radośni, przychylni każdemu, 
    Ufni; bo jakże inaczej 
   Opiewalibyśmy każdemu własnego boga? 
 
I choć fala jednego z mężnych 

Tam, gdzie wiernie ufał, pieszczotliwie pogrąży, 

I głos pieśniarza 
 Pod 

stropem 

błękitnym zamilknie, 

 

Wszak skonał radośnie, lecz opłakują samotne 
 Gaje 

śmierć ukochanego, 

background image

    I nieraz dziewczyna 

Słyszy w listowiu jego miłą pieśń. 
 

A jeśli wieczorem mija ktoś z Naszych, 
  Gdzie brat jego skonał, niejedno wspomina, 

Obok widząc miejsce przestrogi, 
  Milczy i odchodzi bardziej pokrzepiony. 
 
 
 

Menona skargi nad Diotymą 

 1 
Co dzień wychodzę i szukam czegoś innego, 
Już wypytałem dawno wszystkie ścieżki dookoła; 
Chłodem wiejące szczyty i miejsca cieniste odwiedzam, 
I źródła; to w górę błąka się duch, to w dół, 
Spokoju łaknąc; tak ranna zwierzyna ucieka w las, 
Choć w porze południa zwykła spoczywać w cieniu. 
Lecz nigdy już nie ukoi leśne leże jej serca, 
Zbolałe, bezsenne, z kolcem w ranie krąży wokół. 
Ni ciepło dnia, ani chłód nocy nie pomagają, 
I w falach rzeki daremnie pławi swe rany, 
I jak na próżno ziemia dobre zioła wyciąga 
Ku niej, a wrzącej krwi nie uśmierzy żaden wiatr, 
Tak, Ukochani, również mnie się wiedzie i nikt 
Z mego czoła nie może zdjąć smutnego snu. 
 
 2 
Tak, i na nic się zda, bogowie śmierci, gdy kiedyś 
Zniewolić zdołacie człowieka zwyciężonego, 
Gdy wy, źli, porwiecie go w głąb swej strasznej nocy 
By szukał, błagał i złościł się z wami, 
Lub żył cierpliwie w tym trwożnym kręgu, 
I słuchał z uśmiechem waszej pieśni bezbarwnej. 
Skoro sądzone, ocaleć nie zdołasz i zaśnij głucho! 
A jednak z twej piersi sączy się głos nadziei, 
I wciąż nie potrafisz, duszo moja, wciąż nie potrafisz jeszcze 
Przyzwyczaić się, i śnisz w środku żelaznego snu. 
Nie żyję w świątecznej porze, lecz chętnie zwieńczyłbym skronie, 
Czyż teraz nie jestem samotny? lecz coś miłego musi 
Z daleka mi sprzyjać, uśmiechać się muszę i dziwić, 
Że szczęście czuje nawet pośród cierpienia. 
 
 3 
Miłości światło złote, czy świecisz także umarłym? 
Obrazy jasnych dni, przeświecacie w mą noc? 
Urocze ogrody i góry w zorzy wieczornej, 
Witam was, i was, milczące leśne ścieżki, 
Świadkowie wielkiego szczęścia, i was, wysokie gwiazdy, 
Któreście wtedy często darzyły mnie czułym spojrzeniem! 
I was, ukochane, też, piękne dzieci wiosny, 
Róże ciche, i was, lilie, nieraz wspominam. 
Mijają wprawdzie wiosny, a rok wypiera rok, 
Zmieniając się i walcząc, przewala się z hukiem czas 
Nad śmiertelnymi głowami, lecz nie przed szczęśliwym okiem, 

background image

Wszak inne zakochanym darowano życie. 
Bo one wszystkie, dni i lata gwiazd, one były, 
Diotymo, wokół nas, żarliwie, wiecznie skupione. 
 
 4 
Lecz my, szczęśliwie złączeni, jak zakochane łabędzie, 
Gdy drzemią nad brzegiem jeziora albo na falach się ważą,  
Odbite w lustrze wody, gdzie srebrne obłoki się mienią 
I błękit eteru jest tonią żeglarzy, 
Tak żyliśmy na ziemi my. Gdy groził nord, 
Ten wróg zakochanych, żałość gotując, gdy 
Liście z  drzew opadały, a wiatry miotały deszczem, 
My uśmiechając się, własnego czuliśmy boga 
W poufnej rozmowie, w jednej pieśni zbratanych dusz, 
W zupełnej zgodzie ze sobą, dziecięco radośni sami. 
Lecz dom teraz opustoszał, zabrali mi 
Oczy moje, i siebie z nią utraciłem. 
Dlatego błąkam się wokół i niby cienie żyć 
Muszę, bez sensu zda mi się dawno świat. 
 

Sławić pragnę, lecz za co? śpiewać z innymi, 
Lecz tak samotnemu brakuje boskiego tchnienia. 
I ono jest moim kalectwem, wiem, dlatego przekleństwo 
Poraża me ciało i wszędzie gdzie zacznę, obala mnie, 
Iż tkwię bez czucia dzień cały, niemy jak dziecko, 
Tylko z oka mi często zimna łza pełznie, 
Zaś polna roślina i ptaków śpiewanie zasmuca, 
Wszak i one są bogów radosnymi posłami, 
Lecz w trwożnej piersi ożywcze słońce 
Chłodem bezpłodnym zmierzcha niby promienie nocy, 
A nagie i puste, jak mury więzienne, niebiosa 
Miażdżące ciężarem nade mną zawisły. 
 
 6 
Jakże inaczej mi znane! o młodości, czy modły 
Nie wrócą cię żadne, nigdy? czy żadną ścieżką nie wrócę do niej? 
I mnie ma to spotkać, jak owych wyklętych, co dawniej 
Z jasnym obliczem na boskiej bywali biesiadzie, 
Lecz wnet z przesytu ochotni goście 
Umilkli i teraz pod niebios głosami,  
Pod ziemią kwitnącą zasnęli, aż kiedyś ich 
Moce cudowne, ich Pogrążonych, na powrót 
Zmuszą do nowej wędrówki na ziemi rozkwitłej. 
Święte tchnienie przeniknie bosko jasną postać, 
Gdy święto ożyje i fale miłości się zbudzą, 
I z niebios płynąca, żywa zaszumi rzeka, 
Gdy ziemia się ocknie, a noc swoje skarby zwróci, 
I w potokach błyśnie zakopane złoto. 
 
 7 
Lecz Ty, która mnie wtedy, już na rozstaniu, 
Gdy umilkłem, wskazując, Piękniejszym pocieszałeś, 
Ty, która Wielkości, weselszej chwały bogów, 
Jak oni, milcząca, z zachwytem mnie uczyłaś, 
Wybranko bogów! czy zjawisz mi się i pozdrowisz jak dawniej 

background image

I nakłonisz, jak ongiś, do wyższych spraw? 
Spójrz, płakać przed tobą i skarżyć się muszę jeszcze, 
Gdy wspomnę szlachetny czas, którego się dusza wstydzi. 
Bo długo już, długo nużącymi ścieżkami świata, 
Ja, do ciebie nawykły, szukam cię, w tym bezdrożu, 
Opiekuńczy duchu, daremnie, lata minęły, 
Odkąd, przeczuć pełni, widzieliśmy razem blaski wieczoru. 
 
 8 
Ciebie, tylko ciebie zachowuje twe światło w jasności, 
Zaś męka twoja ciebie w kochającej chowa pamięci. 
I nigdy nie jesteś sama, zawsze w gronie przyjaciół, 
Tam, gdzie rozkwitasz, spoczywasz, pod krzewem różanym lata, 
I nawet Bóg, on sam, łagodnym tchnieniem muz 
Śle tobie kołysanki najczulsze do snu. 
Tak to ona cała jeszcze stoi od stóp do głów, 
W cichym skupieniu krocząc, jak zawsze, przede mną. 
O duchu przyjazny! i jak z pogodnego czoła 
Błogosławiąc bezpieczny swój promień między ludzi zsyłasz, 
Tak mi zaświadczysz i powiesz mi, abym to innym 
Powtórzył, bo również inni nie wierzą w to, 
Że nieśmiertelniejsza od troski i gniewu jest radość, 
I dzień złoty, zawsze jeszcze na końcu dnia. 
 
 9 
Zatem pragnę też złożyć wam dzięki, bogowie - wreszcie 
Z piersi swobodnej płynie poety nabożna pieśń. 
I tak, gdy z Nią stałem na wzgórzu słonecznym, 
Przemawia teraz ożywczo w mym wnętrzu bóg. 
Więc żyć pragnę! już świat się zieleni i niby dźwięk liry 
Rozlega się z gór Apollina wołanie wzwyż! 
Przyjdź, to było jak sen! skrwawione skrzydła już 
Ozdrowiały i odmłodzone żyją nadzieje. 
A rzeczy wielkich do znalezienia zostało wiele, więc kto 
Tak kochał, niech idzie, bo musi, niech idzie za głosem bogów. 
Więc towarzyszcie nam, chwile podniosłe, poważne, 
Młodzieńcze, święte przeczucia, zostańcie, 
Prośby nabożne, zachwyty wszystkie i wszyscy 
Dobrzy geniusze, co chętnie służycie kochankom, 
Zostańcie z nami, tak długo, aż my we wspólnym przybytku, 
Tam, dokąd gotów duch Nieśmiertelnych powrócić, 
Tam, gdzie są orły i gwiazdy, boga posłańcy, 
Tam, gdzie muzy, gdzie kraina herosów, kochanków, 
Tam się lub tu, na tej wyspie niepewnej, spotkamy, 
Gdzie odrodzeni Wybrańcy wnet się połączą w ogrodach, 
Gdzie śpiewy prawdziwsze i dłuższe jest piękno wiosny, 
I od nowa zaczyna się rok naszej duszy. 
 
 
 

Wędrowiec 

Samotny stałem, patrząc w dal na afrykańskie jałowe 
Równiny; z Olimpu padał ognisty deszcz 
Rwący, niewiele łagodniejszy, niż wtedy, gdy góry tutaj 
Rozszczepiał promieniem bóg, wzniesienia tworząc i głębie. 

background image

Lecz na tych nie wystrzela żaden zielonolistny las 
W dźwięczne powietrze, bujnie, wspaniale wzwyż. 
Nie zwieńczone jest czoło góry, a wymowne potoki 
Są jej ledwie znane, rzadko osiąga źródło dolinę. 
Żadne stado nie bywa w południe u szemrzącego zdroju, 
Przyjaźnie spośród drzew nie błyska żaden gościnny dach. 
Pod krzakiem siedział poważny ptak, nie śpiewał, 
Lecz wędrowcy przemykali, spiesząc jak bociany obok. 
Wówczas o wodę nie prosiłem cię, naturo, na pustyni 
Wodę przechował mi sumiennie nabożny wierny wielbłąd. 
O śpiew lasów, o zieleń ogrodów ojca 
Błagałem, upominany przez wędrownego ptaka z ojczyzny. 
Lecz rzekłeś do mnie: i tu władają bogowie, 
Wielkiej są miary, lecz chętnie mierzy człowiek swoją miarą. 
I nagliła mnie mowa, by czego innego jeszcze szukać, 
Daleko do północnego bieguna statkami wspiąłem się. 
Cicho w łusce śnieżnej drzemało spętane życie, 
Żelazny sen czekał od lat na światło dzienne. 
Bo zbyt długo nie obejmował ziemi ramieniem Olimp tu, 
Jak Pigmaliona ramieniem obejmuje kochankę. 
Tu nie poruszył on jej łona słonecznym wzrokiem,  
Deszczem i rosą nie przemówił do niej czule. 
Dziwiło mnie to i prostodusznie rzekłem: O matko, 
Ziemio, czy tracisz zawsze, niby wdowa, czas? 
Nie stworzyć nic, nic nie otaczać miłością, 
I starzejąc się, w dziecku nie ujrzeć siebie, to to samo, co śmierć. 
Być może kiedyś ogrzeje cię promień niebios, 
I z wątłego snu wypieści cię jego tchnienie; 
Że, niby nasiono, twardą łupinę, rozsadzisz, 
Oderwiesz się i światło powita zrodzony świat, 
Ta cała skupiona moc zapłonie w bujnej wiośnie, 
Róże żarzą się i wino tryska na surowej Północy. 
 
A teraz rzekłem, wracam nad Ren, do ojczyzny, 
Czule, jak niegdyś, owiewa mnie wiatr młodości; 
A tętniące serce ucisza znajome 
Roztworzyste drzewa, które kiedyś kołysały mnie w swoich ramionach, 
Zaś święta zieleń, świadek szczęśliwego, głębokiego 
Życia świata, orzeźwia, przeobraża mnie w młodzieńca. 
Postarzałem się tymczasem, pobielił mnie biegun lodowy, 
A od żaru Południa straciłem loki. 
Ale gdyby ktoś, nawet w ostatni dzień swego życia, 
Z daleka wracając, zmęczony aż po dno duszy, teraz 
Ujrzał ten kraj, raz jeszcze zakwitło by mu lico, 
A wygasłe niemal, zabłysłoby znowu oko. 
Urocza dolino Renu! każde wzgórze porasta winny krzew, 
Listowiem winorośli zwieńczone ogrody i mury, 
Świętego trunku pełne są statki na rzece, 
I miasta, i wyspy upojone są winem i owocami. 
Lecz uśmiechnięty i poważny trwa w górze stary Taunus, 
I zwieńczoną dębami, chyli, wolny, swoją głowę 
 
A teraz wynurza się z lasu jeleń, a z chmur światło dnia, 
Wysoko w pogodnym niebie rozgląda się sokół. 
Lecz nisko w dolinie, gdzie kwiat pije u źródeł 
Rozpostarła się wieś wygodnie na łące. 

background image

Cicho tu. Z dala szumi pracowity młyn, 
Lecz schyłek dnia zwiastują mi dzwony, 
Miło dźwięczy ostrzona kosa i głos wieśniaka, 
Który, wracając, wołom nie ponagla kroku, 
Miło dźwięczy śpiew matki, która w trawie z synkiem siedzi, 
Syty widoków, zasnął; lecz chmury płoną czerwienią 
I nad lśniącym jeziorem, gdzie gaj otwartą bramę 
Zielenią oplata i światło złociście igra wokół szyb, 
Tam powita mnie dom i ogrodu tajemniczy mrok, 
Gdzie wraz z roślinami niegdyś czule pielęgnował mnie ojciec, 
Gdzie wolny, jak Uskrzydleni, igrałem na wysokich gałązkach, 
Albo w wierny błękit spoglądałem z wierzchołka gaju. 
Wierne jesteś od dawna, wierneś pozostało nawet zbiegowi, 
Przyjaźnie, jak ongiś, niebo ojczyzny, przyjmiesz mnie. 
 
Jeszcze dojrzewają brzoskwinie, zadziwiają mnie kwiaty, 
Niemal jak drzewo, stoi wspaniale różany krzew. 
Ciężka stała się tymczasem od owoców ciemna moja wiśnia, 
Ku zrywającej dłoni gałęzie skłaniają się same. 
I do lasu wiedzie mnie, jak zwykle, do otwartej altany 
Z ogrodu ścieżka albo w dół do strumienia, 
Gdzie leżałem i krzepiłem odwagę sławą mężów, 
Przewidujących żeglarzy; i to sprawiły sagi wasze, 
Że ruszyć w morze, w pustynię musiałem, Potężni! 
Gdy tymczasem daremnie ojciec i matka poszukiwali mnie 
Lecz gdzież oni są? ty milczysz? zwlekasz? strażniku domu! 
 
I ja zwlekałem także, liczyłem kroki, 
Zbliżając się, i stałem, niby pielgrzym, w milczeniu. 
Lecz wejdź, zgłoś obcego, syna, 
Aby otwarły się ramiona i spotkało cię ich błogosławieństwo, 
Bym, poświęcony, życzliwe odzyskał progi! 
Ale przeczuwam już, że na świętą obczyznę w dal 
Odeszli i oni ode mnie, i nigdy nie wrócą. 
Ojciec i matka? a jeśli druhowie żyją jeszcze, to 
Co innego wybrali, już nie są moimi Bliskimi. 
Przyjdę, jak zwykle, i dawne imiona miłości 
Wywołam, zaklinać będę serce, czy jeszcze bije po dawnemu, 
Ale nieme będzie wszystko. Tak wiąże i rozłącza 
Niejedno czas. Zdaje się im umarłym, a oni mnie. 
I tak zostałem sam, lecz Ty, nad chmurami, 
Ojcze ojczyzny, potężny Eterze! i ty, 
Ziemio i światło! trójco jedyna, która włada i kocha, 
Wieczni bogowie! z wami też wędrowałem, 
I was, o Radośni, was, doświadczony z powrotem przynoszę. 
Dlatego podajcie mi teraz, aż hen z ciepłych  
Gór znad Renu, podajcie kubek pełen wina! 
Abym bogów wpierw i pamięć herosów 
Uczcił, żeglarzy, potem waszą, Najmilsi, też, 
Rodziców, przyjaciół! i trudy, i męki wszystkie zapomniał 
Dziś i jutro, i prędko znalazł się pośród swoich. 
 
 
 

background image

Stuttgart 

Siegfriedowi Schmidowi 
 

 1 
Znowu doznałem szczęścia. Groźna posucha przemija, 
A ostre światło nie pali już więcej kwiatów. 
Otwarte są znowu sale i zdrowy także jest sad, 
Po deszczu rzeźwe szumią lśniące doliny, 
W trawach wysokich wzbierają potoki, a wszystkie spętane 

spętane 

Skrzydła do kraju pieśni wzlatują śmiało. 
Powietrze jest pełne głosów szczęśliwych, a miasto i gaj 
Przepełnia rzesza radosnych dzieci nieba, 
Spotykają się chętnie, i błądzą pospołu 
Beztrosko, żadnego nie braknie, żadnego nie zbywa. 
Bo to nakazuje serce, i  wchłaniać wdzięk, 
Czarujący, którym obdarzył ich boski duch. 
Ale wędrowców też wiedzie radość, i wieńców, 
I pieśni im nie brakuje, i świętą laskę, 
Przybraną gronami, liśćmi, niosą za sobą i gałąź cienistą 
Świerku, od wsi do wsi rozbrzmiewa krzyk, dzień za dniem, 
I niby wozy w zwierząt dzikich zaprzęgu naprzód 
Ciągną góry, przodem spieszy droga. 
 
 2 
Więc sądzisz teraz, że bramy na darmo 
I drogi radosne otwarli bogowie? 
Że darem zbytecznym na uczcie obfitej 
Prócz wina są miody, jagody, owoce? 
I blask purpurowy nad pieśnią pochwalną, i chłodna, 
Spokojna, głębokich zwierzeń, przyjaciół noc? 
Gdy coś ważkiego dręczy cię, zaczekaj z tym do zimy, 
A na zaloty miej cierpliwość, bo zalotników lubi maj. 
Jedno jest ważne dziś, Ojczyzna, i świętym 
Płomieniom ofiary każdy coś rzuca od siebie. 
Przeto wieńczy nas wspólny Bóg i szepcze cicho we włosach 
A myśl samolubną jak perły roztapia wino. 
To wyraża nasz stół szacowny, gdy wokół niego, jak pszczoły 
Dookoła dębu, siedzimy śpiewającym kręgiem,  
I dźwięk pucharów też, dlatego dzikie jednoczy dusze 
Skłóconych mężczyzn chóralny śpiew. 
 
 3 
Aby nam jednak, zbyt przemądrzałym, zaraz nie umknął 
Ten krótki czas, idę naprzeciw, nie zwlekając, 
Aż do granic kraju, gdzie miłe miejsce moich narodzin 
I małą wyspę rzeki błękitne wody opływają. 
Święte jest mi to miejsce, na obu brzegach i skała też, 
Co z ogrodem i domem, zielone, wznosi się pośród fal. 
Tam się spotkamy, światło łaskawe, gdzie po raz pierwszy 
Z twoich promieni promień najczulszy nawiedził mnie. 
Tam się zaczęło i tam się zacznie kochane życie od nowa, 
Lecz ojca mogiłę widzę z daleka i płaczę nad nim? 
Płacz, lecz wytrwaj, miej przyjaciela, i usłysz słowo, co 
Niegdyś mnie Sztuką niebiańską od mąk uzdrowiła miłosnych. 
Inne się budzi! herosów tej ziemi przypomnieć mu muszę, 

background image

Barbarossę, i ciebie, łaskawy Krzysztofie, i ciebie,  
Konradinie, zginąłeś jak giną Silni, bluszcz 
Zielony oplata skałę, zaś twierdzę okrywa bachiczne listowie, 
Lecz Przeszłe jak i Przyszłe świętością jest pieśniarzowi, 
Atoli w dniach jesieni zadość czynimy cieniom. 
 
 4 
Przeto o Potężnych pamiętaj, o losie krzepiącym serce, 
Sami bezczynni i lotni, wszelako przez Eter 
Oglądani, pobożni jak dawni, przez bogów chowani, 
Pogodni poeci, wspinamy się raźno w górę kraju. 
Wielkie jest to, co staje się wokół. Tam bowiem z gór najdalszych, 
Pochodzi wielu młodzieńców, w dół zstępują wzgórzami. 
Źródła tam szemrzą liczne i setki wartkich strumieni, 
Dniem spływają i nocą, i użyźniają kraj. 
Lecz Mistrz orze środkiem krainy, bruzdy 
Ciągnie rzeka Neckar, dobro sprowadza na ziemię. 
Z nią tchnienie przypływa z Południa Italii, a morze śle 
Swe obłoki, wraz z porą słonecznych dni. 
Przeto wyrasta nam niemal nad głowy wielka 
Obfitość, bo tutaj, w tej równinie Dóbr 
Darowano więcej miłym włodarzom, lecz nie zazdrości 
Im nikt ogrodów na wzgórzach i wina, 
Lub bujnej trawy, ziarna i drzew dojrzałych, 
Które przy drodze rzędem ponad wędrowcem stoją. 
 
 5 
Tymczasem, gdy patrząc, przemierzamy tę radość ogromną, 
Droga i dzień nam umykają, niby pijanym, w dal. 
Bo świętym listowiem zwieńczoną, podnosi już miasto, 
Sławioną, w oddali lśniącą kapłańską głowę. 
Stoi wspaniałe i wznosi łozę winną, i jodły 
Wysoko ku chmurom pogodnym, purpurowym, wzwyż. 
Przyjazną bądź nam! gościowi, synowi, księżniczko ojczyzny! 
Szczęśliwy Stuttgardzie, przyjmij radośnie przybysza! 
Zawsze sprzyjałeś śpiewom przy dźwiękach fletów i lutni, 
Jak wierzę, i pieśni dziecinnym szczebiotom, i od trudów 
Słodkim zapomnieniom, gdy duch trwa przytomny, 
Przeto rozweselasz chętnie serce pieśniarzom. 
Lecz wy, Wielcy też, wy Pogodni, co zawsze 
Żyjecie, władacie, poznani, lub gwałtowniej też, 
Gdy działacie i stwarzacie nocą świętą, i panujecie sami 
Wszechmocnie, wzwyż wiodąc przeczuwający naród, 
Póki się młodym przodkowie w górze nie przypomną, 
Dojrzały i jasny stoi przed wami rozważny człowiek. 
 
 6 
Aniołowie ojczyzny! o wy, przed którymi oko, 
Choć mężne, i kolano mdleje samotnemu człowiekowi, 
Że trzymać się musi przyjaciół i Bliskich prosić, 
By dźwigali wraz z nim ten cały szczęśliwy ciężar, 
Moją wam wdzięczność wyrażam, łaskawi, i wszystkim innym, 
Co moim życiem, moim dobrem są pośród śmiertelnych. 
Nadchodzi noc, więc spieszmy, by uczcić jesienne święto 
Jeszcze dziś! serce wezbrało, lecz życie krótkie jest, 
A co niebiański dzień pozwala nam nazwać, 

background image

Tego, mój Schmidzie, nie zdoła wyrazić nawet nas dwóch. 
Przywiodę ja Tobie Wspaniałych, a ogień radosny wysoko w górę 
Wystrzeli i świętszy niech będzie wyraz śmielszego słowa. 
Spójrz, oto jest nieskalane! a Boga radosne dary, 
Które dzielimy, one są pośród przyjaciół tylko. 
Inne nie - o, przybywajcie, niech się to ziści, bo samotny 
Jestem, czy nikt nie zdejmie mi z czoła tego snu? 
Chodźcie i podajcie mi rękę, kochani, przestańmy na tym, 
Wszak większą rozkosz zaoszczędźmy wnukom. 
 
 
 

Chleb i Wino 

Do Heinzego 
 

 1 
Miasto w krąg odpoczywa; cichnie oświetlona uliczka, 
A pochodniami przystrojone hucznie oddalają się wozy. 
Syci uciech całodziennych wracają na spoczynek ludzie, 
Zysk i straty rozważa czyjś roztropny umysł 
Z zadowoleniem w domu, pusty stoi, bez kwiatów i winorośli, 
Bez towarów rękodzieła, odpoczywając, pracowity rynek, 
Lecz dźwięki strun brzmią z odległych ogrodów, być może 
Gra tam zakochany albo samotny człowiek, 
Co przyjaciół dalekich wspomina albo młodość, a źródła 
Wciąż płyną i szumią ożywczo wzdłuż wonnej grządki. 
Cicho w mroczniejącym powietrzu rozlegają się dzwony rozkołysane, 
Zaś o czasie pamiętając, stróż obwieszcza godzinę, 
Teraz też powiew nadpływa i budzi wierzchołki gaju, 
Spójrz, i cień naszej ziemi, księżyc 
Tajemniczo jawi się również; noc marzycielska nadchodzi, 
Pełna gwiazd, mało się troszcząc o nas, 
Błyszczy, Zadziwiająca, tam, Obca pośród ludzi, 
Nad szczytami gór, smutno i wspaniale. 
 
 2 
Cudowna jest łaska tej Wzniosłej i nikt 
Nie wie, kiedy i co ona zgotuje komu. 
I tak porusza światem i ufną duszą człowieka, 
Żaden mędrzec nawet nie pojmie, co ona zamierza, bo tak 
Tego chce najwyższy Bóg, który cię bardzo kocha, dlatego 
Milszy niż ona jest ci słoneczny dzień. 
Ale niekiedy i jasne oko lubi cień, 
I dla rozkoszy doświadcza, nim potrzebą się stanie snu, 
Albo spogląda też chętnie człowiek wierny w głąb nocy, 
O tak, przystoi wieńcami ją uczcić i śpiewem, 
Wszak błądzącym jest poświęcona i umarłym, 
Lecz sama jest wiecznie najwolniejszym duchem. 
Ale musi nam również w chwili wahania, 
By w mroku znalazło się dla nas oparcie, 
Zapomnienia i napoju świętego użyczyć, 
Użyczyć płynnego słowa, by, jak zakochani, było 
Bezsenne, i pełniejszego pucharu, i śmielszego życia, 
I świętą pamięcią obdarzyć, byśmy nocą czuwali. 
 

background image

 3 
I daremnie zatajamy serce w piersi i daremnie 
Krępujemy odwagę ciągle, my, mistrzowie i chłopcy, bo kto 
Chciałby temu wadzić, kto chciałby nam bronić radości? 
Dlatego też palcie ogień boski dniem i nocą, 
By ruszyć w drogę. Więc pójdź! byśmy przestrzeń, dal ujrzeli, 
Byśmy to Własne szukali, choćby daleko było. 
Pewne jest 

JEDNO

, czy to pora południa, czy też 

Zbliża się północ, zawsze trwa jedna miara, 
Wszystkim wspólna, lecz każdemu też przeznaczone jest jego własne, 
Do niego zmierza i dojdzie każdy, dokąd potrafi. 
Przeto! szydzi z szyderstwa chętnie radosny szał, 
Gdy w noc świętą nagle poetów nawiedza. 
Więc do Ismos przybywaj! tam, gdzie morze otwarte szumi 
U stóp Parnasu i śnieg delfickie skały osrebrza,  
Tam do krainy Olimpa, tam na szczyty Kiteronu, 
Tam pod świerki i krzew winorośli, gdzie 
Teby w dole i Istmenos szumią w kraju Kadmosa. 
Stamtąd pochodzi i tam kieruje nadchodzący bóg. 
 
 4 
Szczęśliwa Grecjo! domie bogów wszystkich. 
Zatem prawdą jest, cośmy niegdyś w młodości słyszeli? 
Uroczysta salo! Podłogą jest morze, a stołami są góry, 
Zaprawdę dla uczty jedynej dawno stworzone! 
Lecz trony gdzie? świątynie, i gdzie naczynia, 
Napełnione nektarem, ku bogów uciesze, śpiew? 
Gdzie zaś, gdzie świecą dalekosiężne przysłowia? 
Delfy drzemią, a gdzież rozbrzmiewa wielkie przeznaczenie? 
Gdzież jest to szybkie? gdzie spada, wszechobecnego szczęścia pełne,  
Grzmiąc z pogodnych przestworzy, sponad oczu w dół? 
Ojcze Eterze! tak wołano i biegło z ust do ust. 
Tysiąckrotnie, nikt nie zniósł życia samotnie, 
Takie Dobro rozdane raduje, a wymienione z Obcymi, 
Radością się staje, rośnie, drzemiąc, potęga słowa: 
Ojcze! pogodnie! rozbrzmiewa jak daleko zdoła prastary 
Znak, po rodzicach dziedziczony, trafiając i tworząc w dół. 
Bo tak powracają bogowie, do głębi wstrząsając, dociera 
Z ciemności na ziemię pomiędzy ludzi ich dzień. 
 
 5 
Przybywają wpierw niewyczuwalnie, im naprzeciw dążą 
Dzieci; jasne zbyt, zbyt oślepiające nadchodzi szczęście, 
I człowiek ich unika, z trudem nazwać umie półbóg 
Imiona tych, którzy z darami się doń zbliżają. 
Wielka z nich bije odwaga, napełniają serce jego 
Swoją radością i ledwie wie, jak użyć ich dobra, 
Tworzy, trwoni i nieświęte niemal świętym mu się zdaje, 
Które błogosławiącą ręką bezmyślnie, litośnie dotyka. 
Znoszą to najcierpliwiej bogowie; lecz potem w swej prawdziwej boskości 
Nadchodzą sami i nawykają ludzie do szczęścia, 
I do dnia, i do widoku bogów jawnych, do oblicza 
Tych, których już z dawna 

JEDNOŚCIĄ

,

 I  WSZYSTKIM

 nazwano, 

Pierś głucha do głębi wypełnia się swobodną rozkoszą 
I wszystkie pragnienia same od razu uszczęśliwiają 
Taki jest człowiek; gdy Dobro istnieje, a o dary 

background image

Sam bóg się troszczy dla niego, on nie zna, nie dostrzega ich. 
Nosić wpierw musi; lecz teraz nazywa to swoje Najmilsze, 
I teraz, właśnie teraz muszą dla niego słowa jak kwiaty powstawać. 
 
 6 
Więc teraz zmierza z powagą czcić bogów szczęśliwych, 
Rzeczywiście, prawdziwie musi wszystko głosić ich chwałę. 
Nic światła ujrzeć nie może, co nie spodoba się bogom, 
Przed Eterem nie uchodzi próżniactwo. 
Przeto by w obecności bogów stać godnie, 
We wspaniałym porządku podnoszą się ludy 
Między sobą i budują piękne świątynie i miasta 
Potężne, szlachetne, co wznoszą się wzwyż nad brzegami -  
Lecz gdzie są, gdzie kwitną Znane, owe korony świąt? 
Teby, Ateny giną; czyż nie łoskoczą więcej oręże 
W Olimpii i złote rydwany igrzysk? 
Nie stroją wieńcami statków Koryntu? 
Czemu milczą również stare święte teatry? 
Czemu nie tryska radością święty taniec? 
Czemu nie znaczy jak dawniej czoła mężczyzny bóg, 
Nie wyciska piętna, jak zawsze, na Wybranym? 
Więc przybył sam i przybrał postać człowieka, 
I dopełnił, i zakończył, pocieszając, niebiańskie święto. 
 
 7 
Wszak przybywamy za późno, Przyjacielu. Wprawdzie żyją bogowie, 
Lecz ponad głową, tam w górze, w innym świecie. 
Działają tam wiecznie i zdają się mało dbać o to, 
Czy żyjemy, tak bardzo nas oszczędzają bogowie. 
Bo nie zawsze zdoła kruche naczynie ich objąć, 
Tylko czasem sprosta boskiej pełni człowiek. 
Snem o nich potem jest życie, lecz błądzenie 
Pomaga jak drzemka, silnymi zaś czyni bieda i noc, 
Aż dość bohaterów dorośnie w spiżowej kolebce, 
I silnych serc, jak dawniej, boskim podobnych. 
Grzmiąc nadejdą potem. Tymczasem myślę często, 
By raczej spać, tak jak gdybym nie miał przyjaciół, 
I tak czuwać, i coś zdziałać tymczasem, i powiedzieć, 
Nie wiem po co istnieją poeci w podłych czasach. 
Lecz oni są, powiadasz, jak święci kapłani boga winorośli, 
Którzy od kraju do kraju wędrowali świętą nocą. 
 
 8 
Albowiem, gdy przed niedawnym czasem, a zdaje się nam, że to dawno, 
Gdy oni wszyscy w niebo wstąpili, którzy nam życie uszczęśliwiali, 
Gdy Ojciec odwrócił oblicze swoje od ludzi, 
A smutek słusznie nastał na ziemi. 
Gdy na koniec pojawił się cichy geniusz z  niebiańską 
Pociechą, który koniec dnia obwieszczał i znikł, 
Pozostawił na znak, że  niegdyś tu był i że znowu 
Powróci, chór bogów darów kilka, 
Którymi po ludzku, jak dawniej, pragniemy się cieszyć, 
Wszak dla radości duchowej, to Większe zbyt wielkie było 
Jeszcze dla ludzi, jeszcze brakuje Silnych 
Dla radości najwyższej, lecz żyła cicho jeszcze drobna wdzięczność. 
Chleb jest ziemi owocem, lecz błogosławiona światłem 

background image

I od boga grzmiącego pochodzi radość wina. 
Dlatego myślimy o bogach przy winie, którzy zawsze 
Tu byli i powrócą we właściwym czasie, 
Przeto opiewają z powagą pieśniarze boga winorośli 
I zręcznie ułożona  sławi Starego pieśń. 
 
 9 
Tak, słusznie mówią, że dzień on godzi z nocą 
I wiedzie gwiazdy niebios wiecznie w dół i w górę, 
Zawsze pogodny jak listowie wciąż zielonej jodły, 
Że kocha i że wieniec uplótł z bluszczu, 
Bo on przetrwa i nawet ślad zbiegłych bogów 
Bezbożnym w dół do ciemności zniesie. 
A co ojców śpiew o dzieciach bożych wieścił, 
Spójrz, tym my jesteśmy, my; owocem Hesperii! 
Cudownie i dokładnie spełniło się to tylko na ludziach, 
Uwierz, któryś tego doświadczył! choć tak wiele się dzieje, 
Lecz nic nie działa, bo jesteśmy bez serca, cieniami, 
Póki nasz Ojciec, Eter nie pozna każdego i do wszystkich należeć będzie, 
Lecz tymczasem zstępuje z pochodnią 
Syn Najwyższego, Syryjczyk, między cienie w dół. 
Widzą to mędrcy szczęśliwi, uśmiech duszy więzionej 
Świeci, ku światłu taje jej oko. 
Łagodniej śni i śpi w ramionach ziemi tytan, 
Nawet zawistny, nawet cerber upija się i zasypia. 
 
 
 

Powrót 

Do krewnych 
 

 1 
W głębi Alp jeszcze jasna noc panuje, zaś obok, 
Radość wieszcząc,  przykrywa w głębi rozwartą dolinę. 
Tu i tam huczy i spada igrające górskie powietrze. 
Stromo przez jodły, w dół błysnąwszy, znika promień. 
Powoli się spieszy i zmaga radośnie groźny Chaos, 
Ma postać młodą, lecz silną, święci spór ulubiony 
Pod gałęziami, kipią i chwieją się wieczne posady, 
Bo bachiczniej wstaje tam w głębi poranek. 
Bo bezkreśniej rośnie tam rok, a święte godziny 
I dni uładzone są śmielej, i śmielej zmieszane. 
Wszelako miarkuję porę ptak burzy i między 
Górami, wysoko w powietrzu, przebywa i woła dzień. 
I teraz też czuwa i patrzy z głębokiej kotliny wioszczyna 
Bez trwogi, niebiosom ufając, spod szczytów w górę, 
Dojrzewanie przeczuwając, bo już jak błyskawice spadają stare 
Źródła, dolina pod nimi paruje, 
Echo rozlega się wokół, bezkresna pracownia 
Porusza nocą i dniem, dary rozsyłając, ramieniem. 
 
 2 
Spokojnie błyszczą tymczasem srebrne szczyty nad światem, 
Pokryty różami jest już w górze świecący śnieg. 
A wzwyż jeszcze wyżej mieszka nad światem czysty, 

background image

Szczęśliwy, zwierciadłem promieni cieszący się, Bóg. 
Mieszka cicho, samotnie, i jasno się jawi jego oblicze, 
On, eteryczny, zda się, życie rozdawać skłonny, 
Radość stwarzać, wraz z nami, jak nieraz, gdy miary świadom 
I świadom ludzi, zwlekając i chroniąc, Bóg 
Czyste szczęście miastom i domom, deszcze 
Łaskawe, by ziemię otworzyć, brzemienne obłoki, i wam 
Najmilsze przestworza, wam łagodne wiosny zsyła, 
I dłonią powolną smutnych znów rozwesela, 
Gdy czasy odnawia on, Stwórca, i ciche 
Serca starzejących się ludzi ożywia, zachwyca, 
I we wnętrzu głębi działa, otwiera i pojaśnia, 
Jak ma w zwyczaju, i teraz znów życie wznawia, 
Urok kwitnie, jak niegdyś, i duch rzeczywisty przybędzie, 
I radosna otucha znowu napina skrzydła. 
 
 3 
Powiedziałem mu wiele, bo cokolwiek poeci myślą 
Lub opiewają, dotyczy najczęściej aniołów i jego; 
Prosiłem o wiele dla dobra ojczyzny, by 
Nie proszony nas kiedyś nagle nie dopadł duch; 
O niejedno też dla was, w ojczyźnie stroskanych, 
Którym święta podzięka z uśmiechem wraca tułaczy, 
Wam, Rodacy, tymczasem kołysze mnie woda 
A wioślarz siedzi spokojnie i chwali żeglugę. 
Daleko na równinie jeziora podróż radosna trwała 
Pod żaglami, i teraz wykwita, jaśnieje miasto 
Tam o poranku w dali, zaś z głębi cienistych Alp 
Nadpływa wiedziony i w porcie zastyga statek. 
Ciepły jest tutaj brzeg, a gościnnie otwarte doliny, 
Ścieżkami wdzięcznie świecące, czarują mnie blaskiem, zielenią. 
Ogrody ciągną się liczne i lśniący pąk już rozkwita, 
A ptaka śpiew zaprasza wędrowca. 
Wszystko zdaje się swojskie, nawet przelotny ukłon też 
Zda się być od przyjaciół i każde spojrzenie zdaje się bliskie, 
 
 4 
Naturalnie! to rodzimy kraj, to ziemia ojczysta, 
To, czego szukasz, jest blisko, spotyka cię już. 
I daremnie nie stoi, niby syn, przed oblaną falami 
Bramą, lecz patrzy i szuka imion dla ciebie, 
Śpiewając, mąż wędrowny, szczęśliwe Landau! 
Jedną z gościnnych bram kraju jest ono, 
Miło jest pójść w obiecującą dal, 
Tam, gdzie są dziwy, gdzie boska zwierzyna, 
Gdzie z wysoka w równinę spadając, Ren zuchwały bieg swój toruje, 
Spośród skał zaś wynurza się radosna dolina, 
Tamtędy w głąb, przez jasne góry, do Como wędrować trzeba, 
Albo też w dół, za biegiem dnia, otwartym jeziorem płynąć; 
Lecz milsza mi jesteś ty, czcigodna bramo! 
Powrócić pragnę, gdzie znane mi są ścieżki kwitnące, 
By zwiedzić tam kraj i piękną dolinę Neckaru, 
I lasy, i zieleń drzew świętych, gdzie chętnie 
Brata się dąb z cichymi brzozami, bukami, 
A w górach gościnna osada bierze mnie w swą niewolę.  
 

background image

 5 
Tam powitają mnie. O głosie miasta, matki! 
Dotykasz, budzisz we mnie długo przyswajane! 
A jednak jest jeszcze! jeszcze wam kwitnie słońce i radość, 
O  najmilsi! i niemal jaśniej w oku niż dawniej. 
Tak, to stare jeszcze istnieje! Rośnie, dojrzewa, lecz żadna istota, 
Co żyje i kocha tam, wierności swej nie wyzbywa się. 
Lecz Najlepsze, ową Zdobycz, co pod tęczowym łukiem 
Pokoju spoczywa, dla młodych i starych zachowano. 
Naiwnie mówię. Z radości. Lecz jutro i potem, 
Gdy pójdziemy i oglądać będziemy życie w polu 
Pod kwitnącymi drzewami, zaś w święta wiosny 
Myśleć i mówić wraz z wami będę wiele o tym, kochani! 
Bo wiele słyszałem o wielkim Ojcu i  
Długo milczałem o nim, który czasu bieg 
Tam w wysokościach odnawia i nad górami panuje. 
On obdarzy nas wnet niebiańskimi łaskami, i sprawi 
Weselszy śpiew, i ześle duchów dobrych wiele. O, nie zwlekajcie, 
Przybywajcie, Zbawcy, aniołowie roku! i wy 
 
 6 
Aniołowie domu, wejdźcie w żyły życia wszystkie, 
Wszystkich radując wraz, niech się boskie podzieli! 
Uszlachetni! odmłodzi! aby nic co ludzkie i dobre, aby żadna 
Chwila dnia bez tych Pogodnych, oraz takie 
Radości jak teraz, gdy kochający się odnajdują, 
Bez należnej im czci, niestosownie święcone nie były. 
Gdy błogosławimy wieczerzę, kogo wymienić mi wolno, a gdy 
Spoczywamy po trudzie dnia, mówcie, jak składać mam dzięki? 
Czy wspomnieć mam Najwyższego? Niestosowności Bóg nie lubi, 
By go objąć, nasza radość jest niemal za mała. 
Często musimy milczeć, brakuje nam świętych imion, 
Serca biją, lecz głos nie wzlatuje? 
Wszak granie strun udźwięcznia każdą godzinę, 
I może bogów weseli, co się zbliżają. 
Ono to sprawia i tak też się troska niemal 
Uśmierza, gdy radość spotyka. 
Troski, jak te, chętnie czy nie, musi w duszy 
Swej nosić pieśniarz, i często, lecz inni nie. 
 
 
 

Archipelagus 

Czy żurawie powracają znów do ciebie, a statki 
Ku twoim brzegom znów szukają dróg? Czy wiatry upragnione  
Owiewają uśmierzoną falę, czy wygrzewa delfin, 
Z głębi wywabiony, w nowym blasku grzbiet? 
Kwitnie Jonia? Nastał czas? bo zawsze na wiosnę, 
Gdy w ludziach się serce odnawia i pierwsza 
Miłość w człowieku się budzi, i złotych czasów wspomnienie, 
Przybywam do ciebie i pozdrawiam ciebie w twej ciszy, Starcze! 
Wciąż, Potężny, żyjesz i spoczywasz w cieniu 
Twoich gór, jak dawniej; młodzieńczymi ramionami obejmujesz 
Jeszcze swój uroczy kraj, a z twoich córek, Ojcze, 
Z twoich wysp kwitnących, jeszcze żadna nie zginęła. 

background image

Kreta trwa i Salamina zieleni się, ocieniona wawrzynem, 
Wokół promieniami rozkwitłe, wznosi w godzinę zarania 
Delos zachwyconą głowę, i Tenos i Chios 
Mają dostatek szkarłatnych owoców, z upojnych wzgórz 
Tryska cypryjskie wino, a z Kalaurei spadają 
Srebrne potoki, jak niegdyś, w stare wody ojca. 
I wszystkie żyją jeszcze, matki herosów, wyspy, 
Kwitnąc z roku na rok, i jeśli czasem z czeluści 
Uwolniony płomień nocy, podziemny wstrząs, 
Jedną z miłych pochwycił, a ona konając ginęła w twym łonie, 
Ty, boski, ty wytrwałeś, bo pośród mrocznych 
Głębin, niejedno się z ciebie wynurzyło i utonęło w tobie. 
Również bogowie i oni, władcy przestworzy, cisi, 
Którzy dzień pogodny, słodki sen i przeczucie 
Przynoszą z daleka duszy wrażliwych ludzi 
Z nieprzebranej mocy, również oni, dawni towarzysze zabaw, 
Mieszkają, jak niegdyś, z tobą, i nieraz o zmierzchu, 
Gdy znad gór Azji wyłania się święte światło księżyca, 
A gwiazdy w twej fali się spotykają, 
Ty świecisz niebiańskim blaskiem, i tak jak one bieg zmieniają, 
Zmienia się bieg twoich wód, a pieśń sióstr 
Górujących, ich śpiew odbrzmiewa w twej czułej piersi. 
Gdy natenczas wszystko opromieniające słońce dnia, 
To dziecko orientu cudotwórcze zjawi się, 
Wtedy wszyscy Żywi w złotym śnie ożywają, 
Który ono poetycznie snuje im zawsze od świtu, 
Tobie, żałobnemu bogowi, tobie zsyła weselszy czar, 
A słońca własne radosne światło nie jest piękne 
Jak oznaka miłości, wieniec, którym zawsze, jak dawniej, 
Czcząc twoją pamięć, jednak przyozdabia twe srebrne loki. 
Jeśli Eter cię nie obejmie, a chmury nie wrócą, 
Wysłanniczki twoje, od niego z darem bogów, promieniem, 
Z Wysokości, do ciebie? ty wówczas pędzisz je nad lądami, 
Że nad gorącym wybrzeżem burzą upite lasy, 
Szumią, falują wraz z tobą, że wnet, do zbłąkanego syna podobny, 
Gdy go ojciec zawoła, z tysiącem strumieni Meander 
Ze swoich bezdroży umknie, a z nizin Kaistros 
Ku tobie radośnie pobiegnie, zaś Pierworodny, Sędziwy, 
Który zbyt długo się krył, majestatyczny twój Nil, teraz 
Ze stoków odległych staczając się gór, niby w zbroi dzwoniącej 
Nadchodząc zwycięsko, stęsknione ku tobie otwiera ramiona. 
 
 * 
Powiedz, gdzie są Ateny? Czy nad urnami mistrzów 
Twoje miasto, najmilsze nad świętymi brzegami, 
Smętny boże, rozsypało się w popiół, 
Czy został jeszcze po nich znak, iżby żeglarz, 
Gdy obok przepływa, nazwać i wspomnieć je mógł? 
Czy nie tam kolumny wspinały się w górę i nie stamtąd świeciły 
Zwykle z dachu świątyni posągi bogów? 
Czyż nie tam szumiał głos ludu wzburzony, 
Pośrodku agory, czyż nie spieszyły z radosnych wrót 
Stamtąd zaułki, ku tobie, do szczęśliwej przystani? 
 
 * 
A jednak samotny się czujesz, w ciszy nocnej słyszy 

background image

Twą skargę żałosną skała, i często wymyka się tobie, 
Sprawiona przez ludzi, gniewu fala skrzydlata ku niebu. 
Bo nie żyją już z tobą szlachetni wybrańcy, 
Którzy cię czcili, którzy kiedyś pięknymi świątyniami i miastami 
Otoczyli twe brzegi, bo wciąż szukają i obyć się nie mogą, 
I wciąż potrzebują, jak herosi wieńca, święte 
Żywioły do sławy serca czułych ludzi. 
Spójrz! tam odbija swym statkiem zmyślny kupiec, 
Szczęśliwy, bo i jemu wieją skrzydlate wiatry, a bogowie 
Kochali, tak jak poetów, i jego, bowiem godziwe 
Dary ziemi uzupełniał i odległe z bliskim łączył. 
W dal do Cypru płynie i dalej na Tyros, 
I w górę do Kolchidy dąży, i na dół do Egiptu, 
By purpurę i wino, ziarno i runo zdobyć 
Dla swego miasta, a często poza mężnego 
Herkulesa Słupy, w dal, ku  nowym szczęśliwym wyspom 
Nadzieje go niosą i skrzydła statku; tymczasem 
Czymś innym poruszony, brzegiem morskim samotny młodzieniec 
Kroczy i fali słucha, i Wielkość przeczuwa, 
Gdy tak u stóp wstrząsającego ziemią Mistrza 
Siedząc, słucha; wszak nie daremnie wychował go bóg morza. 
 
 * 
Bo wróg geniusza wszechżądny Pers, 
Latami gromadząc liczne zbroje i wojska, 
Drwiąc z ziemi greckiej i z jej wysp małolicznych, 
Iż zdały się władcy igraszką, i jeszcze, jak sen 
Był mu ten naród żarliwy duchem bogów zbrojny. 
Łatwo rzuca rozkazy i szybko jak lawy źródło ogniste,  
Gdy wokół straszliwie ze wrzącej wylewa się Etny, 
Miasta grzebiąc w purpurowym potoku i kwitnące ogrody, 
Póki rzeka płonąca w świętym morzu nie ostygnie, 
Tak wraz z królem, paląc, grody niszcząc, 
Runęła z Ekbatany naprzód wrzaskliwa nawała; 
Biada! Ateny wspaniałe padły; zmagając się, spoglądają 
Z gór, gdzie zwierzyna słyszy ich krzyk, zdrożeni starcy 
Ku domom porzuconym i dymiącym świątyniom; 
Lecz synów modły popiołów świętych nie wskrzeszą 
Już nigdy; w dolinie śmierć, a chmura pożaru 
Powoli na niebie znika; by dalej żniwować po kraju, 
Ciągnie, rozgrzany zbrodnią, łupów niesyty Pers. 
 
Lecz nad brzegami Salaminy, o dniu nad brzegami Salaminy! 
Czekając końca, stoją dziewice ateńskie, 
Stoją matki, kołysząc w ramionach ocalałych synów, 
Lecz słuchających dochodzi z głębin głos boga mórz 
Wieszczący triumf, patrzą bogowie niebios, 
Ważąc i sądząc, ku ziemi, bo tam wzdłuż brzegów 
Przelewa się od świtu, niby powolna burza, 
Na spienionych wodach bitwa, nawet żaru południa, 
Gniewem rozgrzani, nie czują nad swoimi głowami. 
 
Lecz mężowie ludu, wnukowie herosów rozkazują 
Śmielszym wzrokiem, wybrańcy bogów myślą 
O szczęśliwym przeznaczeniu i potomkowie Aten 
Swego geniuszu, co gardzi śmiercią, nie oszczędzają teraz. 

background image

Bo jak z oparów krwi zwierz na pustyni raz jeszcze 
Na koniec odradza się w sobie i wstaje w szlachetnym porywie, 
Łowcę trwożąc, tak teraz w blasku zbroi, 
Pod wodzów rozkazem, mierząc straszliwie w Persów, 
Pośrodku zagłady, powraca zmęczony duch raz jeszcze. 
I bój od nowa wybucha; jak pary walczących mężów 
Sczepiają  się statki i w fale stacza się ster, 
Pokład się łamie pod walczącymi, żeglarze i statki toną. 
 
 * 
Jednak kłamliwym marzeniem, które sławiła pieśń, 
Król przyoblekł swe oczy, obłędnym uśmiechem śledząc kres, 
Grozi i błaga, zachęca i śle jak błyskawice posłańców, 
Lecz posyła daremnie, bo żaden nie wraca. 
Skrwawionych posłańców, martwych żołnierzy, strzaskane okręty, 
Bez liku mu rzuca fala, mścicielka grzmiąca 
Przed tron, gdzie siedzi na drżącym brzegu, biedny, 
Widząc ucieczkę, i precz przez tłumy zbiegów porwany, 
Spieszy: pędzi go bóg, jego statki zbłąkane 
Ściga po falach, bóg, który kpiąc, broń jego dumną 
Rozbił wreszcie i słabego dogonił w groźnej zbroi. 
 
 * 
Lecz wraca z miłością nad rzekę smutną Ilissos 
Ateński lud, a z gór ojczystych, 
Radością złączone, błyszczące rzesze falują w dół 
Ku opuszczonej dolinie, i jak postarzała matka, 
Gdy po latach dziecko, już niby stracone, znów 
Żywe do niej powróci dorosłym młodzieńcem, 
Lecz od zgryzoty zmartwiała jej dusza, zaś radość 
Zbyt późno, zmęczoną czekaniem, nawiedza, i z trudem pojmuje 
Słowa podzięki miłego syna -  
Taka zdaje się wracającym ziemia ojczysta. 
I daremnie szukają swych gajów nabożni, 
A zwycięzców nie wita już furta gościnna, 
Jak wędrowca zwykle witała, gdy szczęśliwy z wysp 
Powracał, a święta twierdza, matka Aten, 
Nad wzrokiem stęsknionym lśniąc w dali, wzniosła się w górę. 
Lecz są dobrze im znane spustoszone zaułki 
I smutne ogrody wokół, na Agorze, 
Gdzie kolumny portyku zburzone i bogów posągi 
Leżą, tam teraz, wzruszony do głębi, wiernością się ciesząc, 
Szczęśliwy lud w nowym przymierzu łączy swe dłonie. 
I wnet znajduje, i widzi miejsce własnego domu 
Pod zgliszczami mąż, płacze na piersi jego, izbę 
Wspominając przytulną, niewiasta, pytają dzieci 
O stół, gdzie zwykle siadały miłą gromadą, 
Widziane przez ojców, przyjaznych bogów domostwa. 
 
Namioty stawia naród i znowu łączą się z sobą 
Starzy sąsiedzi, i zgodnie z pragnieniem serca 
Wznoszą przewiewne domy wokół świętego wzgórza. 
I tak mieszkają tymczasem, jak wolni niegdyś przodkowie, 
Którzy siły swej pewni, przyszłym ufając dniom, 
Wędrownym ptakom podobni, ze śpiewem od szczytu do szczytu jak niegdyś 
Ciągnęli, władcy borów i rzeki krętej. 

background image

 
Lecz obejmuje, jak zwykle, wierna matka ziemia 
Znowu swój lud szlachetny, który pod świętym niebem 
Wczasuje spokojnie, gdy łagodne, jak zawsze, wiatry młodości 
Owiewają śpiących, a spośród platanów dochodzi ich 
Szmer Ilissos, nowe zwiastując dni, 
Ku nowym wabiąc czynom, zaś nocą fala boga mórz 
Dalekim szumem radosne kochankom posyła sny. 
Wyrosły już i zakwitły dojrzałe złociste kwiaty 
Na polach zdeptanych, oczekującym rękom 
Zieleni się drzewo oliwne, zaś na łąkach Kolonosa 
Spokojnie się pasą, jak zawsze, ateńskie rumaki. 
 
 * 
I matce ziemi, i bogu mórz na chwałę 
Rozkwita teraz miasto, dzieło wspaniałe, niby gwiazdozbiór 
Trwałe, twór geniusza, który miłości 
Chętnie takie stwarza pęta, i tak w wielkich dziełach, 
Które sam sobie wznosi, sam pozostaje wiecznie żywy. 
Spójrz! trudzącemu się służy las, jego rękom Pentelikon 
Oraz góry wokół dają marmur i spiż, 
Co żywy jak on, radosny, wspaniały wytryska 
Z jego rąk, i lekko, jak od słońca, dojrzewa jego handel. 
Studnie wyrastają wzwyż i ponad wzgórzami 
Czystymi rynnami prowadzone, osiąga źródło lśniący zbiornik. 
Wokół nich świecą, niby herosi odświętni 
Przy wspólnej uczcie, rzędy domów, góruje wysoko 
Prytanów gmach, otwarto już gimnazjony, 
Świątynie bogów powstają, święta i śmiała myśl 
Wyrasta, Nieśmiertelnym bliska, Olimpiejon niebotyczny 
Śród gaju świętego i inne święte budowle! 
Ateno - matko, i tobie rósł wspaniały Akropol, 
Dumniejszy, z głębi żałości, wzwyż, i długo kwitnął 
Władcy mórz oraz tobie, zaś twoi wybrańcy u jego stóp 
Szczęśliwą gromadą śpiewali pieśni dziękczynne. 
 
 * 
O, szczęścia nabożne dzieci, wędrują teraz daleko 
W krainie ojców, niepomni złego losu, 
Tam nad Letą, czy nie przywiedzie ich żadna tęsknota? 
Czyż me oko nie ujrzy ich więcej? ach, czy nie znajdzie nigdy 
Wśród ścieżek tysiąca na ziemi kwitnącej, waszej bogom podobnej postaci 
Ten co was szuka, czy dlatego mowę poznałem 
I baśnie o was, by wiecznie żałosna dusza 
Przed czasem ku waszym uciekała cieniom? 
Lecz bliżej ku wam, gdzie rosną jeszcze wasze gaje, 
Gdzie głowę swą samotną w obłoku święta góra kryje, 
Na Parnas zdążam, i jeśli w mroku dębów 
Migocące, ja zbłąkany, kastalskie źródło napotkam, 
Wtedy ze łzami zmieszaną, z czary pachnącej kwieciem, 
Tam, na zieleń wschodzącą, wyleję wodę, by jednak 
Was Uśpionych, wszystkich, żałobnym darem uczcić. 
Tam w niemej dolinie, na skalnych zboczach Tempe 
Chcę często bywać z wami, nosiciele imion wspaniałych. 
Przywołać na jaw nocą, a gdy się gniewni, zjawicie, 
Bo pług zbezcześcił groby, głosem serca będę 

background image

Nabożną pieśnią pokutował, o święte cienie. 
Póki do życia z wami nie przywyknie zupełnie dusza. 
I pytać Nawiedzony was będzie o niejedno, Umarli! 
I was, Żywych, także, was, bogowie niebios, 
Gdy nad zgliszczami przemijacie ze swoim czasem 
Na swoich bezpiecznych drogach, bo często chwyta obłęd 
Pod rojami gwiazd, niby wiatr straszny, mą pierś, 
Że szukam pomocy, lecz od dawna nie darzą 
Pociechą strapionych wieszcze gaje Dedony, 
Umilkł delficki bóg, samotne już dawno bezludne 
Są ścieżki, gdzie niegdyś człowiek cicho nadzieją wiedziony 
Z pytaniem ku miastu szczerego wróżbity się wspinał. 
Lecz światła w górze jeszcze dziś przemawiają do ludzi, 
Pięknych znaczeń pełne, zaś gromowładcy głos 
Woła ku nim: pamiętajcie o mnie? a fala żałosna boga mórz 
Potwierdza: czy pamiętacie mnie jak niegdyś? 
Bo chętnie spoczywają bogowie przy czułym sercu 
I wciąż, jak zawsze, towarzyszą jeszcze zapałowi ducha, 
I człowiekowi śmiałemu, zaś nad górami ojczyzny 
Spoczywa, i włada, i żyje wszechobecny Eter, 
Iżby jeden kochający się lud, w ramionach ojca skupiony, 
Ludzko radosny, jak zawsze, Jednego Wspólnego był Ducha. 
 
Lecz biada! Wśród nocy żyje, w podziemiu mieszka 
Bez bogów iskry nasz ród. Do swoich robót 
Przykuci wyłącznie, i siebie w huczących warsztatach 
Każdy słyszy jedynie, zdziczeli w nawale pracy, 
Ramiona trudząc, bez tchu, lecz wciąż, wciąż 
Bezpłodny, jak Furie, pozostaje wysiłek biedaków. 
Aż zbudzona ze snu trwożnego, dusza człowiecza 
Wzleci, młoda, pogodna, a miłości błogie tchnienie 
Znowu, jak dawniej, często, gdy kwitły umysły Hellady 
Powieje nowym czasom i nad odkrytym czołem 
Duch natury z dali idący, znowu 
Obecny bóg w złotej nam chmurze się zjawi. 
Ach, czemu zwlekasz? a owi, przez bogów pomazani, 
Czy mieszkają wciąż, o jasny dniu, jeszcze w podziemiach 
Głęboko, samotni, gdy wiecznie żywa wiosna, 
Nieopiewana, nad głowami Uśpionych świta? 
Lecz dłużej nie! już słyszę w dali uroczysty 
Chóralny śpiew na wzgórzu zielonym i echo w gajach, 
Gdzie pierś młodzieńców dyszy, gdzie duch narodu 
Cicho łączy się w swobodnej pieśni, ku chwale boga, 
Któremu przystoi szczyt, lecz doliny także są święte, 
Bo gdzie wesoła rzeka rosnąc młodością bieży 
Pod kwiatami ojczyzny, gdzie na słonecznych równinach 
Ziarno szlachetne i sad owocowy dojrzewa, tam 
W święto nabożni chętnie wieńczą swe czoła, na wzgórzu zaś świeci, 
Do ludzkiej siedziby podobna, niebiańska świątynia radości. 
Bo pełne boskiego sensu stało się całe życie, 
I spełniająca, jak zawsze, jawisz się swoim dzieciom 
Wszędzie, Naturo! I jak z górskiego źródła, płynie 
Pomyślność zewsząd w kiełkującą duszę narodu. 
Natenczas, Natenczas, radosne Ateny i dzielna Sparto,  
Wspaniała wiosna do Grecji, gdy nasza 
Jesień nadejdzie, gdy dojrzejecie, duchy wszystkie praświata, 

background image

Powróci, i spójrz, oto koniec roku jest bliski. 
Natenczas i was niech pamięta święto, dni minione. 
Ku Helladzie niech patrzy naród i we łzach, i podzięce, 
I we wspomnieniach niech się uśmierzy ten dumny dzień tryumfu! 
 
 * 
Rozkwitajcie tymczasem, nim dojrzeją owoce, 
Rozkwitajcie, ogrody Jonii, a które kwitniecie na zgliszczach Aten, 
Cudowne, zasłońcie smutki oczom. 
Wieńczcie wieczną zielenią lasy laurowe, umarłych, 
Kopce wokół pod Maratonem, tam gdzie młodzi 
Zwycięsko padli, i tam na polach Cheronei, 
Gdzie z bronią na śmierć ostatni Ateńczycy pobiegli, 
Hańby unikając, tam, tam po stokach gór, 
Z Oity szczytów w dolinę klęski co dnia lejcie, 
Nućcie pieśń żałosną, wartkie wody! 
 
Lecz ty, wiecznie, choć śpiew Greków już 
Cię nie wielbi, jak dawniej, swą dźwięczną falą, władco mórz, 
Rozbrzmiewaj w mej duszy jeszcze często, iżby się nad wodami 
Duch żywośmiały, niby pływak, w Silnych 
Rześkim szczęściu ćwiczył, i bogów mowę, przemianę 
I narodziny pojął, a gdy burzliwy czas 
Gwałtownie zbyt ogarnie umysł mój, i bieda, i obłęd 
Pośród śmiertelnych moim śmiertelnym życiem wstrząśnie, 
Niech wtedy o ciszy twojej głębi pomyślę. 
 
 
 

Chiron 

Gdzie jesteś, ty, Zdumiewające, które zawsze musi 
 Uchodzić ku czasom, gdzie jesteś, światło? 
  Choć serce czuwa, lecz grozi mi 
      Krępuje mnie zadziwiająca wciąż noc. 
 
Zwykle chodziłem za leśnymi ziołami, łowiłem szelest 
  Płowej zwierzyny pod wzgórzem, i nigdy  daremnie.       
  Nie 

zawiodły mnie ani razu twe 

Ptaki, bo nadto gotowe niemal zjawiłoś się. 

 
Skoro centaur lub ogród sprawiały ci radość, 
 Z 

poradą dla serca, gdzie jesteś, światło? 

Serce znowu czuwa, lecz bezlitośnie 

Przyciąga mnie wciąż potężna noc. 

 
To byłem ja. Z krokusów, tymianu 

I kłosów dla mnie ziemia wiązała pierwsze bukiety. 
 Zaś od gwiazd chłodnych nauczyłem się 

Tylko nazwalnego. U mnie zasię 

 
Dziewicze pole odczarowując, smętne, zamieszkał 

Półbóg, sługa Dzeusa, mąż poczciwy, 

Więc siedzę teraz cicho sam, godzina 

Za godziną mija, postacie żywe 
 

background image

Z materii ziemskiej, z obłoku miłości stwarza 

Umysł mój, bo zatruta jest przestrzeń między nami,  

I nasłuchuję, czy może z dali nie przybywa 

Przyjazny zbawca do mnie. 
 

Często wtedy słyszę wóz Gromowładcy 
 W 

południe, gdy zbliża się, on, najsławniejszy, 

Gdy dom drży przed nim, a ziemia 

Oczyszcza się, a męka w echu się zdwaja. 

 
Wybawcę słyszę tedy pośród nocy, słyszę, 
  Jak zabija mój wybawiciel, a w dole pełno 
    Bujnych chwastów, i ziemię oglądam 

Niby w twarzach gwałtowny pożar, 
 

Lecz dnie zmieniają się, gdy wówczas ktoś 

Przygląda nam się miło, a złym złośliwie, i ból zadaje 

Swą dwulicowością, i nikt 

Nie zna tego co najlepsze, 
 

Lecz to właśnie jest cierń Boga, nikt bowiem 

Nie pokochałby boskiej sprawiedliwości, 

I swojski staje się Bóg, 
 Twarzą w twarz i ziemia jest inna. 
 

Dzień! dzień! I znów oddychacie prawdziwie, i znowu pijecie 

Łąki z moich strumieni! jedno spojrzenie oczu 

I ślady właściwie wiodą, i jako 

Władca, w ostrogach, u siebie sam. 
 

W miejscu, dnia błędna gwiazdo, pojawiasz się, 

I ty, Ziemio, też, spokojna kolebko, i ty, 

Domie mych przodków, co bezładnie, 

Jak dzikie obłoki, odeszli.  
 

Weź zatem konia, przywdziej zbroję i pochwyć 

Lekką włócznie, mój chłopcze! Wróżba się 

Sprawdzi, nie darmo zwleka, 

Aż się objawi z powrotem swoim Herakles. 
 
 
 

Wiek 

O miasta nad Eufratem! 
O zaułki Palmiry! 
O lasy kolumn na pustynnej równinie, 
Czym jesteście? 
Wasze korony, 
Bo przekroczyliście 
Ludzkie granice, 
Bogowie dymem 
I ogniem zniszczyli; 
A ja teraz siedzę pod chmurami (z których 
każda  ma w sobie spokój), pod 
Gościnnymi dębami, na błoniu, 

background image

Gdzie żyje sarna i obce 
Zdają mi się, umarłe, 
Dusze zbawionych. 
 
 
 

Połowa życia 

Zbocza tego kraju 
na których rosną grusze pełne dzikich owoców 
i dzikich róż, 
schodzą aż do jeziora, 
śnieżnobiałe łabędzie 
upojone pocałunkami 
zanurzają głowy w przezroczystej, chłodnej wodzie. 
 
Biada mi, skąd wezmę kwiaty, promień słońca 
i cień na ziemi, 
gdy śnieg zalegnie wokoło? 
Mury stoją oniemiałe z zimna, 
na wietrze szczękają chorągwie. 
 
 
 

Jak w dniu świątecznym… 

Jak w dniu świątecznym, wieśniak, 
By ujrzeć pole, wychodzi rankiem, gdy 
Z głębi nocy upalnej błyskawice chłodne spadały 
Przez cały czas, a w dali grom jeszcze mruczy, 
Gdy w swoje brzegi rzeka powraca 
I Ziemia się świeżo zieleni, 
A po niebios radosnym deszczu 
Krzew winny ocieka i lśniąc 
W cichym słońcu, drzewa w gaju stoją: 
 
Tak stoją one w przyjaznej aurze, 
One, których żaden mistrz nawet, lecz które cudownie 
Wszechobecna w lekkim objęciu pielęgnuje 
Potężna, bosko piękna Natura. 
Dlatego gdy zdaje się ona spać w porach roku, 
W przestworzach, w roślinach albo w narodach, 
Smutnieje również oblicze poetów, 
Zdają się być samotni, lecz przeczuwają zawsze, 
Bo przeczuwając, odpoczywa również ona sama. 
 
Lecz teraz świta! Wyczekiwałem, widziałem jak ono nadchodzi, 
A co ujrzałem, to 

ŚWIĘTE

 niech będzie moim słowom, 

Bo ona, ona sama, która starsza jest od czasów 
I nad brzegami Zachodu i Wschodu panuje, 
Natura ze szczękiem broni zbudziła się teraz, 
I od wyżyn Eteru aż w głąb otchłani 
W imię Zasad Niezłomnych, jak niegdyś z świętego Chaosu zrodzony, 
Nowy się czuje Zapał Stwórczy, 
Wszechmocny, znów, 

background image

 
I jak w oku człowieka ogień błyszczy, 
Gdy nakreśli dzieło wielkie, tak teraz 
Od nowa od Znaków, od Czynów świata 
Ogień zapłonął w duszach poetów. 
A co zdarzyło się wpierw, lecz ledwie wyczuwalne, 
Jawne dopiero jest teraz, 
A którzy, uśmiechając się, uprawiali nam pole 
Jako słudzy, rozpoznani zostali, oni, 
Wiecznie żywi, wszechmocni bogowie. 
Dopytasz się ich? W pieśni wieje ich duch, 
Jeśli ona ze dnia słonecznego i z ziemi ciepłej 
Wyrasta, i z burz, co w powietrzu, i z innych, 
Co bardziej dojrzałe w otchłaniach czasu 
I bardziej znaczące, i bardziej słyszalne dla nas, 
Wędrują w dal między niebem i ziemią, i między ludami. 
Wspólnego ducha myśli, przemijające 
Cicho, mieszkają w duszy poety, 
By jej, nagle zaskoczonej, Nieskończoności 
Znanej od dawna, wspomnieniami 
Wstrząsanej, jej świętym promieniem zapalonej. 
Owoc z miłości zrodzony, bogów i ludzi dzieło, 
Śpiew, by świadczył o jednych i drugich, udatny był. 
I z tego, co mówią poeci, iż jawnego 
Boga widzieć żądała, jego piorun na dom Semele, 
I boskim ogniem trafiona, zrodziła 
Owoc gromu, świętego Bachusa. 
Dlatego piją teraz ogień niebiański 
Synowie ziemi bez trwogi. 
Lecz nam wypada, w nawałnicy zesłanej przez bogów, 
Poeci, stać z obnażoną głową, 
Boga promień własny, własną ręką 
Chwycić i ludowi w pieśni 
Ukryty niebiański podać dar. 
Lecz jeśli czyste serce 
Jak dzieci mamy, niewinne są nasze ręce. 
 
Boga promień czysty, nie spali je, 
I głęboko wstrząśnięte, z cierpiącym Potężniejszym 
Współcierpiące, serce w błyskawicach 
Boga, gdy on zbliża się, pozostanie niezłomne. 
Lecz biada mi, gdy… 
 
Biada mi! 
I powiem teraz, 
Zbliżyłem się, by bogów ujrzeć,  
A oni sami strącają mnie głęboko między żywych, 
Fałszywego kapłana, w ciemność, bym 
Pieśń przestrogi uczonym śpiewał. 
Tam. 
 
 
 

U źródła Dunaju 

[Ciebie matko Azjo pozdrawiam… 

background image

 
Daleko w cieniu wiekowych puszcz 
Spoczywasz i dumasz o swoich czynach, Azjo, 
I nie z własnej mocy jedynie, lecz 
Upojona siłami, wszak ty, tysiącletnia, 
Niebiańskich ogni pełna, nieskończoną zaczęłaś radość, 
 
Iż głos ów w naszym uchu 
Teraz jeszcze, O Tysiącletnia, brzmi… 
By przesłać ci pozdrowienie,  
Powołał mnie do pieśni 
Geniusz tych, przed którymi, niby ze świętej góry 
______________________________________ 
 
Lecz teraz odpoczywasz, 
I czekasz, czy może 
Do ciebie z żywej piersi 
Echo miłości dobiegnie 
______________________________________ 
 
Z falą Dunaju, gdy w dół 
Z wierzchołków w stronę orientu dąży 
I miejsca szuka, i statki niesie, 
Z potężną falą 
Spieszę do ciebie… 
____________  i w dali, nim wszystko nastąpi, 
 
Oznajmię ci i powiem:] 
Bo jak z wysoka, ze wspaniale strojonych organów 
W świętej sali, 
Spływając z niewyczerpalnych rur, 
Preludium, budząc, zaczyna się rano, 
I szeroko wokół, od hali do hali, 
Orzeźwiający teraz, melodyjny strumień płynie, 
Aż dom po chłodny cień 
Wypełniony zachwytem 
Wreszcie się budzi i wtórując mu teraz, 
Słońcu uroczystości, odpowiada 
Chór wiernych: tak oto przyszło 
Słowo ze Wschodu ku nam, 
I na skałach Parnasu i Kiteronu słyszę, 
Azjo, twe echo i odbija się 
Od kapitolu, i nagle stokiem Alp 
Przybywa do nas Obca, 
Budzicielka, 
Głos stwarzająca ludzi. 
Zdumienie chwyta dusze 
Porażonych wszystkich i noc 
Osłania oczy Najlepszych. 
Wszak wiele zdoła -  
I przybój, i skałę, i potęgę ognia również -  
Pokonać swą sztuką człowiek, 
Ale nie baczy, dumny, na miecz, 
Lecz stoi stroskany 
Przed boskością, Mocny, 
I podobny jest niemal do zwierzęcia, które, 

background image

Słodką młodością gnane,  
Biega bez wytchnienia po górach 
I własną moc czuje 
W południowym upale. Jeśli jednak 
Zstąpi w igrającym powietrzu 
Światło święte i z chłodniejszym promieniem 
Radosny duch zejdzie 
Na szczęśliwą ziemię, natenczas pada, niezwyczajne 
Największego Piękna, i drzemie czujnym snem, 
Nim gwiazda się zbliży. I tak jest z nami.  

Wszak niejednym zgasło 

Światło oka już, nim obdarzeni zostali zesłanymi  

przez bogów darami, 

Tymi, miłymi które z Jonii, 
A także z Arabii do nas przyszły, nie syta była nigdy 
Cennej nauki i miłych pieśni 
Dusza tamtych umarłych, 
Lecz kilku czuwało. I wędrowali często, 
Zadowoleni, pośród nas, mieszkańców miast uroczych, 
Igrzyskom towarzysząc, gdzie zwykle niewidzialny heros 
Tajemnie obok poetów siedział, zapaśników  

oglądał, i uśmiechając się, 

On, sławiony, sławił beztroskopoważne dzieci. 
Nieustanna to była miłość i jest. 
I choć rozłączeni, lecz - dlatego - myślimy 
O sobie wzajem przecież, o, wy szczęśliwi znad Istmos, 
Znad Cefisu i Tajgetu, 
A także i o was pamiętamy, doliny Kaukazu, 
I o rajskich ogrodach tamtejszych, choć starych, 
I o patriarchach twoich, i o twoich prorokach, Kaukazie. 
 
O, Azjo, Matko Potężnych! 
Którzy bez trwogi przed znamionami świata 
Z niebiosami na ramionach i przeznaczeniem 
Całymi dniami na górach tkwiąc, 
Pierwsi potrafili  
Samotnie się zwracać  
Do Boga. Teraz spoczywają. Lecz gdybyście wy, 
I to stwierdzić trzeba, 
Wy, starożytni wszyscy, nie rzekli skąd 
Nazwać Cię mamy: z  najświętszej potrzeby, 

nazwać 

Ciebie, Naturo! i po nowemu, iż jak z kąpieli niby 
Wychodzi z ciebie wszystko bosko urodzone. 
Wprawdzie kroczymy niemal jak mędrcy, 
I pewnie jest jak dawniej, lecz pieczy brak, 
Jednak młodzieńców, dzieciństwo wspomnij, 
Wszak w domu i oni nie są obcymi. 
Żyją trzykrotnie, właśnie jak 
Pierwsi synowie niebios. 
I nie darmo obdarzono 
Naszą duszę wiernością. 
Nie nas, również wasze dzieło ona zachowa, 
I przy sanktuariach, orężach słowa, 
Które, rozstając się, wy niezręczniejszym nam, 
Wy, synowie Przeznaczenia, pozostawaliście, 

background image

O, dobre duchy, dlatego istniejecie też, 
Często, gdy któregoś święty obłok owionie, 
Zdumiewamy się wtedy i nie umiemy wyjaśnić. 
Lecz wy nektarem przyprawiacie nam dech 
I wówczas cieszymy się nierzadko albo popadamy 
W zadumę, ale gdy kogoś nadmiernie kochacie, 
Nie spocznie on, póki nie stanie się jednym z was. 
Dlatego, Łaskawi, otoczcie mnie lekko, 
Abym pozostać mógł, bowiem niejedno jeszcze 

godne jest pieśni, 

Teraz jednak kończy się, ze łzami szczęścia, 
Jak miłosna baśń, 
Moja pieśń i tak też, 
Rumieniąc się, raz blednąc, 
Pisałem ją od początku. A przecież ze wszystkim tak jest. 
 
 
 

Święto pokoju 

(Trzecia wersja) 
 

Pojednawco, któryś nigdy nie dowierzał, 
Teraz jesteś, przyjazną postać  
Przyjmując, Nieśmiertelny, wszak 
Poznaję to Doniosłe, 
Które kolana mi zgina, 
Jak ślepiec niemal muszę 
Ciebie, o Niebiański, pytać, dlaczego dla mnie 
I skąd przybyłeś, szczęśliwy pokoju! 
To jedno wiem, śmiertelnego w tobie nie ma nic, 
Niejedno zdoła mędrzec lub któryś 
Z przyjaciół wiernych wyjaśnić, lecz jeśli 
Pojawi się bóg na niebie, na ziemi i morzu, 
Nastaje wszystko odradzająca Jasność. 
Dlatego obchodzę dziś święto, a w ciszy wieczornej 
Rozkwita wokół duch, i choćbym miał srebrne loki, 
To radziłbym, iż byśmy zadbali, przyjaciele, 
O ucztę oraz śpiew, obfitość kwiatów i dźwięków, 
Aniołom nieśmiertelnym podobni w taki czas. 
Niejedną bogów własność 
Już otrzymaliśmy, Ogień 
Złożono w nasze ręce, ziemią i morzem obdarzono nas. 
Gdyż w ludzki sposób nigdy więcej 
Tamte obce Potęgi nie będą poufałe, 
I gwiazda cię uczy tego, która 
Widnieje przed tobą, bo nigdy nie będziesz mu równy, 
Jemu, co wszystko Ożywia, od którego  
Radość wszelka i śpiew pochodzą. 
 
A jeśli jeden jest synem, spokojnym potężnym jest władcą, 
Bo teraz poznamy go, 
Teraz, gdy znamy ojca, 
By święta czcić, 
Ten Duch Doniosły 
Pogodnie się skłonił ku ludziom. 

background image

Do panowania był on zawsze za wielki 
I skromniejszy od Ojca, choć daleko sięgała jego dziedzina. 
Także bóg potrafi na podobieństwo śmiertelnych 
Podjąć trud powszedni i dzielić pospołu cały los, 
Aby wszyscy się wzajem doświadczyli, a kiedy 
Pokój znowu powróci, by jeden język wśród żywych 
Panował. Niby mistrz wyjdzie natenczas 

OJCIEC

 

Z warsztatu, zwyczajniejszy i większy, i nie inną szatę 
Lecz uroczystą przywdzieje. I wszystek lud żyjący 
Bo spójrz, oto zmierzch czasów nastał 
I prawa, które wśród zakochanych znaczą, 
Które pięknie łagodzą, one wówczas będą wszechznaczące 
Od ziemi aż w głąb niebios, 
I Ojciec odtąd nie będzie więcej panował w górze samotnie. 
I inni są u niego. 
Wiele dowiedział się człowiek. I bogów wielu nazwał, 
Odkąd stanowimy rozmowę 
I słyszeć możemy o sobie wzajem. 
 
 
 

Jedyny 

(Pierwsza wersja) 

 

Co to jest, co 
Ze starymi szczęśliwymi brzegami 
Mnie wiąże, że bardziej jeszcze 
Kocham je niż moją ojczyznę? 
Bo niby w niebiańską 
Niewolę sprzedany 
Jestem tam, gdzie Apollo kroczył 
W królewskiej postaci 
I ku niewinnym młodzieńcom 
Zstępował Dzeus, i synów świętym sposobem, 
I córki płodził 
Doniosły pośród ludzi. 
 
Doniosłych myśli 
Bowiem wiele 
Wyniknęło z głowy Ojca 
I wielkie duchy 
Od niego ku ludziom zstąpiły. 
Słyszałem wszelako 
O Elidzie i Olimpii, stałem 
W górze na Parnasie 
I ponad górami Istmos, 
I również tam 
Opodal Smyrny, i w dół 
Obok Efezu kroczyłem; 
Wiele piękna widziałem 
I boga postać 
Opiewałem, która żyje 
Pośród ludzi, a jednak, 
O, dawni bogowie i wy wszyscy 
Mężni synowie bogów, 

background image

Jeszcze Jednego szukam, którego 
Kocham spośród was, 
Gdzie ostatniego z rodu, 
Klejnot domu waszego, przede mną, 
Przed obcym gościem skrywacie. 
Mój Mistrzu i Panie! 
Mój  Nauczycielu! 
Czemu tak daleko 
Zostałeś? i gdy 
Pytałem między starożytnymi, 
I herosów, 
I bogów, czemu byłeś 
Nieobecny? I pełna jest teraz 
Smutku dusza moja, 
Jak gdybyście sprzeciwiali się sami, bogowie, 
Iż służąc jednemu, drugiego 
Będzie mi brak. 
 
Wiem o tym, lecz moja to 
Wina! Bo  nadmiernie, 
O Chryste! Jestem do ciebie przywiązany, 
Niby brat Heraklesa, 
I śmiało wyznaję, tyś 
Jest bratem Dionizosa, który 
Do wozu zaprzęgał 
Tygrysy i w dół, 
Aż po Indie, 
Nakazując radosną służbę, 
Winniceś zakładał, 
Złość ludów poskramiał. 
 
Lecz wstyd jakiś krępuje 
Mnie, by ciebie porównać 
Z ziemskimi herosami. Wszak wiem to 
Z pewnością, iż ten, co cię zrodził, ojciec twój, 
Ten sam, który 
Nigdy więcej nie będzie panował samotnie. 
 
Lecz Jednego 
Obdarzam miłością. Teraz 
Bowiem z własnego serca 
Zbytnio płynął śpiew, 
Naprawić chcę ten błąd, 
Gdy jeszcze innych będę opiewał. 
Nigdy nie trafiam, jak pragnę, 
W miarę, lecz bóg wie, czego pragnę, 
Gdy nadchodzi Najlepsze. 
Jak Mistrz bowiem, gdy 
Wędrował po ziemi, 
Orzeł w niewoli, 
A wielu, którzy 
Go widzieli, lękali się, 
Ponieważ uzewnętrzniał się 
Ojciec, a jego dobro pośród 
Ludzi działało rzeczywiście, 
I smutny wielce był też 

background image

Syn tak długo, póki 
Nie wstąpił do nieba, lecąc przez przestworza, 
Podobnie pojmowana jest dusza herosów. 
Bo poeci uduchowieni 
Muszą być również ziemskimi. 
 
 
 

Patmos 

Langrafowi von Homburg 
(Druga wersja)

 

 
Blisko 
Lecz trudno uchwytny jest Bóg. 
Wszelako gdzie groźba, wyrasta 
Również ratunek. 
W mroku mieszkają 
Orły i bez lęku kroczą 
Synowie Alp nad przepaściami precz, 
Na lekko zbudowanych mostach. 
Przeto, iż mnóstwo wokół jest 
Wierzchołków czasu, zaś najmilsi 
Blisko mieszkają, słabnąc na 
Górach najodleglejszych, 
Więc daj nam wody przeczystej, 
O, daj nam skrzydła, byśmy, wierni idei, 
Przeszli 

TAM

 i znów powrócili. 

Tak rzekłem, wtedy 
Szybciej niż przypuszczałem 
I daleko, gdzie nigdy 
Dojść nie zamierzałem, uprowadził mnie geniusz 
Od własnego domu, świtały 
W półmroku, gdy szedłem, 
Cienisty las 
I upragnione potoki 
Ojczyzny, nigdy nie widziałem tych krajów; 
Lecz wnet w świeżym blasku, 
Tajemniczo 
W złotym dymie, kwitła mi, 
Szybko wyrosła 
Ze wschodem słońca, 
Tysiącami wierzchołków pachnąc, 
Azja, i oślepiony szukałem 
Jednego, który był mi znany, bo nie przyzwyczajony 
Byłem do tych szerokich ulic, gdzie w dół 
Z Tmolusa płynie 
Złotem lśniący Paktol 
I Taurus stoi, i Messogis, 
I kwiatów pełen ogród; szukałem 
Cichego ognia, lecz w świetle 
Kwitnął wysoko srebrny śnieg, 
A świadek życia nieśmiertelnego 
Na niedostępnych ścianach, 
Od pradawna rósł bluszcz, 
Zaś żywe kolumny, cedry i laur, dźwigają 

background image

Uroczyste, 
Bosko zbudowane pałace, 
Lecz szumi wokół Azji bram, 
Tu i tam ciągnąc 
Po niepewnej równinie morza 
Bezcienistych dróg mnóstwo, 
Wszelako zna wyspy żeglarz. 
A że słyszałem, 
Iż jedną z bliżej położonych 
Jest Patmos, 
Zapragnąłem bardzo 
Tam zagościć i tam 
Do mrocznej groty się zbliżyć. 
Gdyż nie jak Cypr, 
Bogaty w źródła, albo 
Któraś z pozostałych 
Żyje wspaniale Patmos, 
Ale gościnna, 
Choć uboższy jej dom, 
Ona jednak, 
I gdy po rozbiciu okrętu, albo płaczący 
Po ojczyzny stracie, albo 
Po umarłym przyjacielu, 
Zbliża się ku niej 
Któryś z obcych, słucha chętnie, a dzieci jej,  
Głosy upalnego gaju, 
I gdzie piasek opada i gdzie pęka 
Płaszczyzna pól - owe głosy 
Słyszą go i z miłością 
Powtarzają skargi męża. Tak pielęgnowała 
Niegdyś miłego Bogu 
Jasnowidza, który w czas radosnej młodości był 
Poszedł wraz 
Z synem Najwyższego, nierozłączny, bo 
Miłował Gromowładny prostoduszność 
Ucznia i widział baczny mąż 
Oblicze Boga dokładnie, 
Gdy przy Tajemnicy Winnego Krzewu 
Siedzieli razem podczas wieczerzy, 
Gdy w wielkiej duszy, spokojnie przeczuwając, śmierć 
Zapowiedział Pan i miłość ostatnią, bo nigdy dosyć 
Nie miał słów do powiedzenia 
O dobroci i na pociechę, wszak 
Widział ją, powszechną świata złość. 
Bo wszystko jest dobre. Potem umarł. Wiele można by 
O tym mówić. I widzieli go, jak zwyciężając spoglądał, 
Najradośniejszego, jeszcze, na koniec przyjaciela, 
Ale smucili się, gdyż 
Nastał wieczór, zdumieni, 
Gdyż Wielkie Postanowienie mieli w duszy 
Mężowie, lecz kochali pod słońcem 
Życie i nie mogli rozstać się 
Z obliczem Pana 
I z ojczyzną. Wpojono to w nich 
Jak ogień w żelazo, i szedł 
Obok uczniów cień Umiłowanego. 

background image

Przeto zesłał im 
Ducha i odczuwalnie drżał 
Dom, a gromy Boga toczyły się, 
Grzmiąc w dali, nad 
Przeczuwającymi głowami, gdy w zadumie trwali 
Zgromadzeni bohaterowie śmierci, 
 
Teraz, gdy odchodząc 
Jeszcze raz pokazał się im. 
Bo teraz zgasł słoneczny dzień, 
Królewski, i złamał  
Prosty promień, 
Sceptr, cierpiąc nieludzko, z własnej woli. 
Gdyż wrócić ma on 
We właściwym czasie. Nie byłoby dobre 
Potem, nieprzystępne, nieuczciwe, 
Dzieło ludzkie, i radością było 
Odtąd 
Mieszkać w kochającej nocy, i zachować 
W życzliwym spojrzeniu, bez skrępowania 
Otchłań mądrości. Lecz kwitną 
Także głęboko w górach żywe obrazy, 
 
Wszelako straszne jest, jak tam i tu 
Bez końca w dal rozsiewa żywych Bóg. 
Także rozstanie 
Z drogimi przyjaciółmi 
I dalekie przez góry wędrowanie 
Samotne, gdzie dwukrotnie 
Poznany, jednogłośny 
Był niebiański duch; i nie przepowiadane to było, ale 
Chwytało za loki, rzeczywiście,  
Gdy ku nim nagle 
W dal śpieszący Bóg 
Obejrzał się i zaklinając, 
Aby trzymał, niby złotymi linami 
Związane odtąd 
Zło nazywając, oni sobie ręce podali. 
Lecz jeszcze potem umrze ten, 
Do którego najczęściej 
Piękno lgnęło, iż jego postać 
Cudem była i bogowie jego 
Wskazywali, i jeśli zagadką wieczną dla siebie, 
Oni się wzajem 
Zrozumieć nie potrafią, którzy społem żyli 
W pamięci, i jeśli nie tylko piasek 
Albo i wierzby zwiewa, i świątynie 
Zagarnia, jeśli honor 
Półboga i przyjaciół jego 
Zasypuje, i jeśli oblicze swoje sam 
Najwyższy odwraca 
Dlatego, że nigdzie więcej żadnej istoty Nieśmiertelnej na niebie nie widać 
Albo na zielonej ziemi, więcej co to jest? 
 
To jest rzut siewcy, gdy bierze 
Szuflą pszenicę 

background image

I rzuca ją ku Jasności, nad klepiskiem wiejąc. 
Do nóg jego spada łuska, lecz 
W końcu zjawia się ziarno. 
I złem nie jest, jeśli coś 
Ginie i mowy 
Rozbrzmiewa żywy dźwięk, 
Bo boskie dzieło także naszemu jest równe, 
Nie wszystko chce Najwyższy zwłaszcza. 
Wprawdzie żelazo zawiera sztolnia, 
A płonącą żywicę Etna, 
Więc miałbym zasoby, 
By obraz stworzyć i podobnego 
Oglądać, jakim był, Chrystusa,  
Lecz gdyby ktoś sam siebie popędzał, 
I, smutno gawędząc, w drodze, gdy byłbym bezbronny -  
Mnie napadł, iż dziwiłbym się, że Boga 
Obraz naśladować chciałby pachołek -  
W gniewie jawnego widziałem kiedyś 
Władcę niebios, nie że miałbym być kimś, lecz 
By się uczyć. Litościwi są oni, wszak najbardziej nienawistny jest im, 
Póki władają, fałsz, i odtąd 
Człowieczeństwo pośród ludzi nie znaczy więcej. 
Bo oni nie rządzą, rządzi 
Nieśmiertelne przeznaczenie, a dzieło ich toczy się 
Samo i spiesząc, zmierza do końca. 
Gdy bowiem wyżej zmierza niebios 
Tryumfalny pochód, wymieniany jest na równi ze słońcem 
Przez Potężnych radosny syn Najwyższego 
 
Jako Hasło, a tu jest pałeczka miary 
Śpiewu, w dół przyzywająca, 
Bo nic nie jest wspólne. Umarłych budzi, 
Których nie skuła jeszcze 
Surowa ziemia, lecz wiele czeka 
Strwożonych oczu, 
By ujrzeć światło. Wszak nie chcą 
Pod ostrym promieniem kwitnąć, 
Choć odwagę złote wędzidło krępuje. 
Jeśli jednak, niby 
Z nabrzmiewających brwi, 
Światu zapomniana 
Cicho świecąca moc z pisma świętego tryśnie, mogą oni, 
Łaską się ciesząc, 
Od cichego spojrzenia się uczyć. 
 
I jeśli bogowie teraz, 
Tak jak ufam, mnie kochają, 
Więc jakże bardziej ciebie, 
Bo jedno wiem, mianowicie, 
Że wola 
Ojca wiecznego wiele 
Dla ciebie znaczy. Spokojny jest znak jego 
Na grzmiących niebiosach. I 

JEDEN

 stoi pod nimi 

Przez całe swoje życie. Bo jeszcze żyje Chrystus. 
Zaś bohaterowie, synowie jego, 
Przybyli wszyscy i święte księgi 

background image

Jego, a błyskawicę objaśniają 
Dotąd czyny ziemskie 
Wyścigiem nieprzerwanym. Lecz on jest obecny. Bo jego dzieła są 
Mu wszystkie znane od dawna. 
 
Zbyt długo, zbyt długo już jest 
Bogów godność niewidoczna. 
Nieomal palcami naszymi 
Muszą kierować i haniebnie 
Porywa nam nasze serca jakaś przemoc, 
Gdyż ofiary żąda każdy z bogów. 
Lecz jeśli któregoś zaniedbano, 
Niczego dobrego to nie przyniosło. 
Służyliśmy matce ziemi, 
A ostatnio służyliśmy światłu słońca, 
Nieświadomie, atoli Ojciec lubi, 
Który nad wszystkimi panuje, 
Najbardziej, by przestrzegano 
Niezmiennych zasad i by to, co trwałe, dobrze 
Objaśniano. Tego się trzyma niemiecka pieśń. 
 
 
 

Wspomnienie 

Nordost wieje, 
Najmilszy spośród wiatrów 
Dla mnie, bo  płomiennego ducha 
I szczęśliwą podróż obiecuje żeglarzom. 
Lecz teraz pomknij i pozdrów 
Piękną Garonnę 
I ogrody Bordeaux, 
Tam, gdzie nad stromym brzegiem 
Ścieżka biegnie i do rzeki 
W dole potok wpada, nad nimi zaś 
 
Widnieje szlachetna para 
Dębów i białodrzewu; 
Pamiętam to jeszcze dobrze, i jak 
Szerokie wierzchołki chyli 
Wiązowy las nad młynem, 
Ale na podwórzu rośnie drzewo figowe. 
W święta kroczą 
Śniade kobiety tamtędy 
Po jedwabnej ziemi, 
W porze marca, 
Gdy dzień i noc są równe, 
A nad żmudnymi ścieżkami, 
Od złotych snów ciężkie, 
Usypiające płynie powietrze. 
Lecz niech mi poda ktoś 
Ciemnego światła pełny 
Wonny puchar, 
Abym odpocząć mógł, gdyż słodki 
Byłby pośród cieni sen. 
Lecz nie jest dobrze 

background image

Gdy dusza nasza wyzbyła się 
Przyziemnych myśli. Lecz dobra 
Jest rozmowa i dobrze jest powiedzieć, 
Co serce czuje, i słuchać dużo 
O dniach miłości 
I o czynach, które nastąpią. 
 
Lecz gdzie są przyjaciele? Bellarmin 
Z towarzyszami? Niejeden 
Zwleka trwożnie przed pójściem do źródła; 
Bowiem bogactwo rozpoczyna się 
W morzu. Oni,  
Jak malarze, gromadzą 
Piękno ziemi i nie gardzą  
Uskrzydloną wojną, i samotnym 
Bytowaniem, latami, pod 
Bezlitosnym masztem, gdzie nocy nie rozświetlają 
Świąteczne dni miasta 
I dźwięki strun, i rodzime tańce. 
Lecz teraz w dalekie kraje 
Udali się mężczyźni. 
Tam na daleki przylądek 
U podnóża winnic, gdzie w dół 
Dordogna spada, 
I razem ze wspaniałą 
Garonną, szeroką rzeką, 
Do morza wpływa. Morze odbiera 
I daje pamięć, 
A miłość pilnie wypatruje oczami, 
Lecz to co przetrwa, stworzą poeci. 
 
 
 

Mnemozyna 

(Trzecia wersja) 

 

Dojrzałe są w ogniu zanurzone, ugotowane 
Owoce i na ziemi sprawdzone, i jest też prawo, 
Że wszystko skryje się jak węże, 
Zgodnie z proroctwem, śniąc, odejdzie, 
Na górę nieba. I niejedno, 
Jak na ramionach ciężar klęsk, 
Pozostanie. I złe są 
Ścieżki. Bowiem niewłaściwie, 
Jak konie, wiodą zaprzężone 
Elementy i stare 
Prawa na ziemi. I wciąż 
Do nieskrępowanego zmierza tęsknota. Ale niejedno 
Trzeba zachować. Potrzebę wierności. 
Jednak naprzód i wstecz 
Patrzeć nie chcemy. I pozwolić się kołysać 
Jak na łodzi chybotanej morzem. 
Lecz jak zachować to co kochane? Blask słoneczny 
Widzimy na ziemi i suchy kurz, 
I ojczystych lasów cienie, kwitnie 

background image

Nad dachami dym i wokół starych koron 
Wież, spokojnie; szczęśliwe bowiem są, 
Jeśli dusza sprzeciwiając się 
Raniła bóstwo, oznaki na ziemi. 
Bo śnieg, tak jak kwiaty wiosenne 
Szlachetność oznaczając, błyszczy 
Na zielonej łące 
Alp, w połowie odtajałej, tam o krzyżu mówiąc, który 
Postawiono niegdyś umarłym w drodze, po wysokiej przełęczy 
Wędrowiec gniewnie kroczy z dala przeczuwając 
Z drugim, ale to czym jest? 
 
Pod drzewem figowym 
Zmarł mój Achilles, 
A Ajaks leży przed grotami nad morzem, 
Nad strumieniami blisko Skamandra. 
Niegdyś skronie owiewał świst bitewny, lecz według 
Nieugiętej Salamis stałego 
Zwyczaju, na obczyźnie wielką śmiercią 
Umarł Ajaks, 
Patrokles zaś w zbroi króla. A zmarło 
Jeszcze wielu innych. Ale nad Kitajronem 
Leżała Eleuthera, miasto Mnemozyny, której też, 
Potem, gdy Bóg rozpostarł szaty, zmierzchający dzień wyplątał 
Lok. Bogowie bowiem niechętnie patrzą, 
Gdy ktoś na duszę niebaczny, 
Włada sobą, bo musi; ten 
Zaraz gubi smutek. 
 
 
 

Czym jest Bóg?… 

Czym jest Bóg? nieznany, a jednak 
Pełne znamion jest oblicze 
Jego nieba. Błyskawice bowiem 
I gniew pochodzą od Boga. Im coś jest 
Niewidzialniejsze, tym bardziej uchodzi w obcą postać. Ale grom 
Jest chwałą Boga. Miłość ku nieśmiertelności 
Własnością również, jak nasza, 
Jest Boga. 
 
 
 

Tytani 

To nie ten 
Czas. Oni jeszcze nie są 
Przykuci. Boskie nie objawia się Niewtajemniczonym. 
Wówczas niech liczą na 
Wróżby delfickie. Tymczasem pozwól mi, abym w podniosłej chwili 
Odpocząć mógł i umarłych 
Wspomniał. Wielu umarło, 
Wodzowie w zamierzchłych czasach, 
Piękne kobiety i poeci, 

background image

I - w nowych - 
Mężczyzn wielu, 
Lecz ja jestem sam. 

i na ocean wypływając 

Wonne wyspy pytają, 
Dokąd odeszli tamci. 
 
Bo niejedno po nich 
W wiernych pismach zostało, 
A niejedno w legendach czasu. 
Wiele objawia Bóg. 
Bo z dawna już oddziaływają 
Obłoki na ziemię 
I zakorzenia się wieloraka święta dzikość. 
Dokuczliwe jest bogactwo. Wszak brakuje 
Pieśni, która wyzwala ducha. 
Pochłonąłby 
I byłby przeciw sobie, 
Bo nigdy nie ścierpi 
Niewoli - boski ogień. 
 
Lecz rozwesela 
Biesiadę, lub gdy na uczcie 
Oko błyszczy, a od pereł 
Szyja niewiasty. 
I harce wojenne, 
a poprzez ścieżki 
Ogrodów huczy 
Pamięć o bitwie i uśmierzone 
Na wątłej piersi 
Grzmiące  zbroje milczą 
Od bohaterskich ojców darowane dzieciom. 
Lecz wokół mnie 
Brzęczy pszczoła i gdzie oracz 
Ciągnie bruzdy, śpiewają na wprost 
Słońca ptaki. Niektóre pomagają 
Niebu. Te widzi 
Poeta. Dobrze jest trzymać się kogoś 
Drugiego, bo nikt nie dźwiga życia samotnie. 
Lecz kiedy płonie 
Pracowity dzień 
I na linie 
Piorunochronu 
Od słońca wschodu 
Niebiańska błyszczy rosa, 
Musi pośród ludzi także 
Zaistnieć Doniosłość. 
Dlatego powstają domy, 
Pracują warsztaty, 
A rzekami płyną statki. 
I ludzie wymieniają 
Nawzajem uściski rąk; mądrze 
Dzieje się na świecie i nie na darmo 
Oczy wpatrzone są w ziemię. 
 
Lecz wy odczuwacie 

background image

Także inny rodzaj,  
Bo pod ciężarem 
Brutalności jest konieczne, 
By niewinność była znana. 
Lecz jeśli 
W głąb sięgnie, 
Aby ożywić, 
Wszechwładny, mniemają oni, 
Że Bóg zstępuje 
Do umarłych, i potężnie świtać zaczyna 
W nieskrępowanej otchłani, 
Wszystko miarkującej, 
Lecz nie chciałbym rzec, 
Że bogowie słabymi się staną, 
Gdy zacznie się wielkie wrzenie. 
Lecz jeśli sięgnie 
Wierzchołka głowy Ojca, że 

i ptak podniebny 

Ogłosi mu to. Wspaniały 
Gniewny zstąpi potem. 
 
 
 

Orzeł 

Mój ojciec wędrował na szczyt Gotharda, 
Tam, skąd rzeki spadają, 
W bok, ku Etrurii pewnie, 
I prostą drogą 
Ponad śniegami 
Na Olimp i Hemos, 
Gdzie Atos cień rzuca, 
Ku grotom na Lemnos. 
Lecz na początku 
Z lasów Indii,  
Mocno pachnących, 
Przybyli rodzice, 
Ale praojciec 
Leciał nad morzem, 
Kierując się myślą bystrą, i zdumiewała się 
Króla głowa złota 
Nad tajemnicą wód, 
Gdy czerwono dymiły obłoki 
Nad korabiem, a zwierzęta, niemo 
Na siebie patrząc, 
Na pokarm czekały, lecz 
Góry stoją nieruchomo, zatem 
Gdzie chcemy bytować? 
Jałowe jest pastwiskiem, 
Suche napojem, 
Mokre pokarmem jest. 
Gdy mieszkać kto zechce, 
To kątem, przy schodach, 
Gdzie domek na stoku zwisa, 
Nad wodą przebywaj. 
Zaś powinnością twoją jest 

background image

Nabranie tchu. 
Jeśli go za dnia bowiem ktoś 
Wydźwignął, 
Odnajdzie go we śnie znowu. 
Bo gdzie oczy zakryte 
I związane są nogi, 
Tam to znajdziesz. 
Bo gdzież poznasz… 
 
 
 

W otchłani bowiem… 

W otchłani bowiem jest  
Nasz początek 

i wyszliśmy 

Niby lwy pełni zwątpienia i przykrości, 
Bo zmysłowi bardziej są ludzie 
W żarze pustyni, 
Światłem upojeni i dusza zwierzęca 
Drzemie w nich. Ale wnet niby pies krążyć będzie 
W tym skwarze mój głos zaułkami ogrodów, 
W nich ludzie mieszkają, 
We Francji. 
Stwórca. 
Lecz Frankfurt, według kształtu, co 
Odbiciem jest natury, 
O człowieczym mówi losie, wszak 
Jest tego świata środkiem, ten czas również 
Jest czasem i niemieckiej rozkoszy. 
Dzikie wzgórze stoi nad zboczem 
Moich ogrodów. Wiśnie. Lecz ostry wiatr wieje 
Wokół szczelin skalnych. Tam wszędzie jestem 
Razem ze wszystkim. Lecz cudownie 
Nad źródłami chyli się smukły 
Orzech. Jagody jak korale, 
Wiszą na krzaku nad rurami z drzewa, 
Z których 
Pierwotnie z ziarna, lecz teraz naprawdę 

to umocowany śpiew kwiatów, jako 

Nowy twór z miasta, gdzie 
Aż do bólu nos drażni 
Zapach cytryny i oliwy z Prowansji, i tę 
Wdzięczność gaskońskie krainy 
Darowały mnie, lecz poskromiły, widać to 

jeszcze, i nakarmiły mnie 

Rapierski animusz i świąteczna pieczeń, 
Stół i brunatne grona, brunatne, 

a mnie czytają, o 

kwiaty Niemiec, moje serce będzie 
Niezawodnym kryształem, na którym 
Światło się podda próbie, gdy 
Niemcy… 
 
 
 

background image

Grecja 

(Trzecia wersja) 
 

O, głosy przeznaczenia, wy drogi wędrowca! 
Bo u szkoły błękitu, 
Z daleka, przy grzmieniu niebios 
Dźwięczy tak, jak śpiew kosa, 
Obłoków pogodny nastrój, dobrze 
Strojony przez naturę Boga, burzę, 
I wołania, niby zaglądanie do 
Nieśmiertelności i herosów; 
Wielu jest wspomnieniem. Gdzie potem 
Dudni, niby bęben, 
Ziemia, od zniszczeń, od pokus świętych, 
Wszak początkowo dzieło się kształtuje, 
Wielkie prawa śledzi, naukę 
I tkliwość, i niebiosa szerokie, pełne dostatku, potem 
Pojawiając się, sławią obłoki śpiewające. 
Bo trwały jest ziemi 
Pępek. Uwięzione bowiem w brzegach trawiastych są 
Płomienie i powszechne elementy. Lecz czystą 
Świadomością żyje w górze Eter. Zaś srebrne 
W jasnych dniach 
Jest światło. Jako miłości oznaka, 
Fioletowa jest ziemia. 
Także Skromne nawiedzić może 
Wielki początek 
W dzień powszedni, lecz cudowną z miłości do ludzi 
Bóg nosi szatę 
I przed poznaniem skrywa się jego oblicze, 
I zasłania przestworza sztuką. 
Zaś powietrze i czas zakrywają 
Straszliwego, aby ktoś nadto 
Nie kochał go modlitwą albo 
Dusza. Bo dawno stoi otwarta, 
Jak liście, dla nauki, albo jak linie i trójkąty, 
Natura 
I żółciejsze słońca i księżyce, 
Lecz w czasach, 
Gdy zmierza do końca stary ustrój 
Ziemi, mianowicie w wydarzeniach 
Zaistniałych, odważnie szermujących, jak na wysokościach, 
Prowadzi ziemię Bóg. Nieprzemyślane kroki 
Wszakże ogranicza on, lecz niby złote kwiaty, 
Moce duszy potem, duszy pokrewieństwa złączą się, 
By lepiej na ziemi 
Piękno mieszkało i jakikolwiek duch 
Wspólniej się z ludźmi sprzymierzył. 
Słodko jest wówczas pod wysokimi cieniami drzew 
I pagórków mieszkać, i słonecznie, gdzie jest droga 
Brukowana do kościoła. Podróżnym zaś, którym 
Z miłości do życia, mierzące bądź co bądź, 
Posłuszne są nogi, kwitną 
Piękniej ścieżki, tam gdzie wieś. 
 
 

background image

 

Kiedyś spytałem muzę… 

Kiedyś spytałem muzę, a ona 
Odpowiedziała mi: 
Na końcu znajdziesz to – 
Żaden ze śmiertelnych tego nie pojmie. 
O Najwyższym wolę milczeć. 
Zakazanym owocem, jak wawrzyn, jest jednak 
Najczęściej ojczyzna. Ale ją skosztuje 
Każdy na ostatku. 
Bardzo zwodzi początek 
I koniec. 
Lecz ostatni jest 
Znak na niebie, który precz porywa ludzi. 
Zaiste, Herkules 
Bał się tego. Ale że gnuśność 
Jest nam wrodzona, potrzebny jest sokół, którego 
Jeździec śledzi, gdy 
On poluje, jego lot 
 
Jemu            gdy 
I władca 
                i ogień, i dym kwitnie 
Na suchej trawie, 
Lecz niezmącony pośród tego, płynący 
Ze szlachetnej piersi, pokrzepieniem 
W bitwie jest głos wodza. 
 
Naczynia tworzy artysta. 
I kupują je 

lecz gdy dochodzi 

Do oceny, 
I jeśli warga nieskalana 
Półboga dotknęła ich, 
I jeśli darują to Najcenniejsze 
Bezpłodnym, 
Już nigdy odtąd 
Nie będzie zdatna do użytku Świętość. 
 
 
 

Czy sądzisz… 

… czy sądzisz, 

Iż ma się tak dziać 
Jak wówczas? Chcieli bowiem stworzyć 
Państwo sztuki, lecz to, co 
Ojczyste, zatracili i tak uległa 
Grecja, najpiękniejsza, żałosnej ruinie. 
 
 
 

background image

Jeśli z daleka… 

Jeśli z daleka, mimo rozłączenia 
  Jeszcze mnie rozpoznajesz i przeszłość, 
    O, wspólniku moich cierpień, 

Jeśli na jakieś dobro wskazać bym mogła, 
 

To powiedz, jak oczekuje cię przyjaciółka? 
  Czy w tamtych ogrodach, gdy po okropnym 

I mrocznym czasie odnaleźliśmy się 

Tu nad rzekami świętego praświata? 
 

Muszę przyznać, że dobroć była 

W twoim spojrzeniu, gdy kiedyś z daleka 

Wesoło się obejrzałeś, 

Zawsze zamknięty w sobie, z ponurym 
 

Wejrzeniem. Jakże mijały godziny, jaka cicha 
 Była moja dusza wobec prawdy, że 
  Byłam aż tak oddalona? 
      Tak! wyznałam, byłam twoja. 
 
Doprawdy, jak ty wszystko znane mi 
 W 

moją pamięć wnieść i wpisać pragniesz 

    Listami, i tak też czuję, 

Że mówię to, co minęło. 
 

Wiosna to była? czy lato? słowik 
  Słodką pieśnią żył z ptakami, które 
  Blisko 

mieszkały w zaroślach, 

Zapachami owiewały nas drzewa. 
 

Widne drogi, niskie krzaki, piach, 
  Po którym stąpaliśmy, rozweselały 
  I 

umilały hiacynty 

Lub tulipany, fiołki i goździki. 
 

Na ścianach i murach zielenił się bluszcz, zielenił się 
  Błogi mrok wysokich alei. Nieraz 

Wieczorem lub rankiem bywaliśmy tam, 

Mówiliśmy o niejednym, szczęśliwie w siebie wpatrzeni. 

   
W moich ramionach ożywał młodzieniec, 
  Który samotny jeszcze z pól powracał, 

Które wskazywał mi z pewnym smutkiem, 

Lecz imiona miejsc osobliwych 
 

I całe Piękno zachowywał w sobie, które 
 Nad 

szczęśliwymi brzegami i mnie bardzo bliskie, 

W rodzinnym kraju kwitnie, 

Albo ukryte jest, z wysoka widoczne 
 

Tam gdzie każdy ocean oglądać może, 
  Lecz nikt przebywać nie chce. Nie troskaj się i pomyśl 
    O tej, która szczęśliwa jest jeszcze dlatego, 

Bo staliśmy w blasku ślicznego dnia 
 

background image

Który wyznaniem lub rąk uściskiem 

Zaczynał się, który nas złączył. O, biada! 
 To 

były piękne dni, lecz 

  Smutny 

zmierzch 

nastąpił potem. 

 

Żeś taki samotny w twym pięknym świecie 

Twierdziłeś zawsze, kochany! lecz 

Nie wiesz tego, 
 
 
 

W rozkosznym błękicie… 

W rozkosznym błękicie kwitnie 
Miedzianym dachem kościelna wieża, 
Okrąża ją wokół jaskółek krzyk, 
Otacza błękit najczulszy. Słońce 
Wędruje wysoko nad nią i zabarwia blachę, 
Lecz w górze na wietrze cicho 
Kracze flaga. Gdy ktoś 
Pod dzwonem wówczas zstępuje w dół schodami, 
To jest to ciche życie, bo, 
Gdy odrębna niezwykle jest postać, wtedy 
Na jaw wychodzi obrazowa natura człowieka. 
Okna, z których rozbrzmiewają dzwony, są 
Jak bramy Piękna. Bowiem według 
Praw natury jeszcze są bramy, jeśli te 
Podobne są do drzew lasu. Lecz niewinność 
Jest także Pięknem. 
Wewnątrz z różnorodności powstaje poważny duch. 
Tak bardzo proste są jednak te obrazy, tak bardzo 
Święte, że boimy się je opisać. Lecz bogowie, 
Którzy zawsze są dobrzy, co wszystko mają niby bogaci, 
Posiadają tę cnotę i radość. Człowiek 
Może to naśladować. 
Czy może człowiek, jeśli życie jego samym trudem jest, 
Spojrzeć w niebo i rzec: takim 
I ja pragnę być? Tak. Dopóki dobroć jeszcze 
W sercu, niewinność trwa, człowiek 
Nie zmierzy się tragicznie 
Z Bogiem. Czy Bóg jest nieznany? 
Czy jest widoczny jak niebo? Raczej 
W to wierzę. Taka jest miara rozumu człowieka. 
Pełen zasług, lecz poetycznie mieszka 
Człowiek na ziemi, lecz czystszy 
Nie jest nocy cień z gwiazdami, 
Gdybym tak powiedzieć mógł, niż 
Człowiek, który oznacza obraz Boga. 
 
Czy istnieje na ziemi jakaś miara? Nie ma 
Żadnej. Bowiem nie powstrzymają nigdy światy gromu 
Stwórcy. Również kwiat jest piękny, bo 
Kwitnie pod słońcem. Oko znajduje 
Często w życiu istnienia, które  
Można by piękniej nazwać 
Niż kwiaty. O, wiem o tym dobrze! Bo 

background image

Krwawić na ciele i duszy, zupełnie 
Nie istnieć, czy to się Bogu podoba? 
Lecz dusza, wierzę, musi 
Pozostać nieskalana, inaczej nie dosięgnie Potęgi Wiecznej 
Skrzydlaty orzeł swoim śpiewem pochwalnym 
Wraz z głosem niezliczonych ptaków. Oto jest 
Istota, oto kształt. 
Strumyku piękny, twój widok wzrusza, 
Gdy toczysz się jasno, 
Jak Boga wzrok poprzez Drogę Mleczną. 
Znam ciebie dobrze, lecz łzy z oka 
Płyną. Pogodne życie widzę 
W kształtach wokół kwitnących w Istnieniu, bo 
Ich nie przyrównuję niesłusznie do samotnych gołębi 
Na cmentarzu. Lecz śmiech 
Ludzi zdaje się mnie martwić, 
Ponieważ mam serce. 
Czy chciałbym być kometą? Chciałbym. Bo one mają 
Prędkość ptaków, rozkwitają od ognia 
I są jak dzieci, nieskalane. Czego większego 
Natura człowieka nie śmie zapragnąć. 
Pogodna cnota także zasługuje na pochwałę 
Poważnego ducha, który wieje między trzema 
Kolumnami ogrodu. 
Dziewica piękna musi głowę przybrać 
Kwiatami mirtu, bo skromność 
Znamieniem jest istoty jej i jej uczucia. 
Lecz mirt rośnie w Grecji. 
 
Gdy ktoś w zwierciadło spojrzy, mężczyzna, 
Widzi w nim oblicze swoje, jak namalowane; podobne 
Jest do niego i oczy ma człowiecza twarz, natomiast 
Światło ma księżyc. Król Edyp ma 
O jedno oko za wiele, być może. Cierpienia 
tego człowieka zdają się nieopisywalne, 
Niewymowne, niewyrażalne. Skoro dramat 
Tak rzecz przedstawia, taką też zdaje się. Lecz 
Co dzieje się we mnie, gdy ciebie teraz wspominam? 
Jak strumienie porywa mnie koniec Czegoś w dal, 
Co się jak Azja rozprzestrzenia. Oczywiście, 
To cierpienie dręczy Edypa. Dlatego jest tak naturalne. 
Czy cierpiał także Herkules? 
Z pewnością. Dioskurowie w swojej przyjaźni, 
Czy również nie cierpieli? Bowiem 
Jak Herkules z bogiem toczyć spór, to też cierpienie. 
I nieśmiertelność w zawiści tego życia. 
Oddzielanie ich jest także męką. 
Lecz również cierpieniem jest, gdy 
Piegami pokryty jest człowiek, 
Niektórymi plamami pokryty bywa zupełnie. To 
Sprawia piękne słońce, bowiem 
Ono kształtuje wszystko. Młodzieńców wiedzie drogą ono, 
Przyozdobionych jego wspaniałymi promieniami niby różami. 
A cierpienia, które dźwigał Edyp, zdają się  
Biadaniem ubogiego człowieka, że mu czegoś brak. 
Synu Lajosa, biedny cudzoziemcze w Grecji! 

background image

Życie jest śmiercią, lecz śmierć jest także życiem. 
 
 
 

Samoudręka 

Nienawidzę siebie! odrażającą rzeczą 
Jest serce człowieka, takie dziecięco słabe, takie dumne, 
I takie przymilne jak piesek Tobiasza, 
I znowu rozmarzone, gdy ogrzeje poetycką wenę 
O, dziwo! gdy chłopiec samotny 
Do ramienia niższego się tuli, takie harde takie oziębłe! 
I takie nabożne gdy burze życiowe 
Zginają nam kark… 
 
 
 

Dawniej bowiem, Ojcze Dzeusie… 

Dawniej bowiem, ojcze Dzeusie 
 
Bo 
 
Lecz teraz 
Znalazłeś inną radę 
 
Dlatego straszna kroczy 
Po ziemi Diana, 
Łuczniczka, i gniewne unosi, 
Pełne nieskończonego znaczenia, 
Oblicze swoje nad nami 
Pan. I morze wzdycha, gdy 
On nadchodzi 
O, gdybyż możliwe było 
Oszczędzenie mojej ojczyzny! 
 
Lecz bez nadmiaru trwogi, 
 
Byłoby lepiej bądź 
Nieprzyzwoite i odejdź z eryniami precz 
Moje życie. 
Bo ponad ziemią wędrują 
Potężne moce, 
I los ich wzrusza 
Tego, który go doznaje i widzi, 
I który wzrusza serca narodów. 
 
Bo wszystko pojąć musi 
Półbóg albo człowiek, w miarę cierpień, 
Nasłuchując samotnie, lub sam 
Przeistoczony zostanie, z dala przeczuwając 

rumaki Pana. 
 
 
 

background image

O, bezpieczne posady Alp… 

O, bezpieczne posady Alp! 
Które 
 
I wy łagodnie patrzące góry, 
Gdzie nad krzaczastym stokiem 
Czarny las szumi, 
Gdzie miłe wonie lok 
Jodłowy zlewa, 
I Neckar 
i Dunaj! 
Latem lubiący skwar, 
Wokół ogród wieje 
I lipy wiejskie, i gdzie 
Topola biała kwitnie 
I morwa 
Na świętych łęgach, 

Wy, miłe miasta! 
Kształtne, pełne wrogów 
Bezsilne 
Co 
Od razu odchodzi, znika 
I śmierć nie widzi. 
Gdy potem 
 
I Stuttgart, gdzie ja 
Przelotny, pochowany 
Spoczywać mógłbym, tam, 
Gdzie ulica 
Skręca, i  

koło winnic, 

Gdzie odgłos miasta znowu się 
odnajduje w dole na zielonej równinie, 
Cicho rozlega pod jabłoniami 
 
I Tybinga, gdzie 
Błyskawice spadają 
W jasny dzień,  
I rzymskość głosząc, wygina się Spitzberg 
I wonny zapach 
 
I dolina Thilla, która… 
 
 
 

Rodzinny kraj 

I nikt nie wie 
 
Tymczasem pozwól mi wędrować 
I dzikie jagody zrywać, 
By ugasić miłość ku tobie 
Skrajem twych ścieżek, ziemio. 
 

background image

Tu, gdzie krzewy róż 
 
I słodkie lipy pachną obok 
Buków, w południe, gdy w płowym żyta łanie 
Dojrzałość szumi na smukłych źdźbłach 
I karki kłosów na bok zgina 
Jesiennie, lecz teraz, pod wysokim 
Sklepieniem dębów gdy rozmyślam 
I w górę ślę pytania, głos dzwonu, 
Znany mi dobrze, 
Z daleka brzmi złocistym dźwiękiem, w godzinie, gdy 
Ptak czuwa znowu. I tak to jest. 
 
 
 

Czym jest życie ludzi? 

Czym jest życie ludzi? obrazem bóstwa. 
Jak pod nieba stropem wędrują wszyscy, 
Jeśli je widzą, ucząc się jednocześnie, jakby 
Z pisma, naśladować nieskończoność i jej bogactwa, 
Jak ludzie. Czy skromne niebo 
Jest bogate? Jak kwiecie przecież 
Są srebrne obłoki. Lecz stamtąd deszczuje 
Rosa i wilgoć. Ale gdy 
Błękit zgaśnie, skromny, świeci 
Matowość, podobna do kamienia szarego jak ruda,  
Oznaki bogactwa. 
 
 
 

Drzewo 

Kiedy byłem dzieckiem, 
z pewnym wahaniem zasadziłem ciebie, 
piękna roślino; 
jakże zmienionych widzimy teraz siebie. 
Jesteś wspaniała 

i stoisz jak dziecko. 
 
 
 

Bieg życia 

Wzwyż dążył mój duch, lecz miłość ściągnęła go 
 Pięknie w dół; cierpienie ugięło go silniej. 
    I tak biegnę kręgiem 
      Życia, i wracam, skąd przybyłem. 
 
 
 

Do Zimmera I 

O człowieku mówię, jeśli jest dobry 
 I 

mądry, czego mu trzeba? Czy jest coś 

background image

Co wystarcza duszy? Czy jest źródło, czy jest 

Dojrzała winorośl z ziemi 
 

Wyrosła, która go nakarmi? W tym zatem 

Tkwi sens. Przyjaciel jest często kochanką, lecz czymś więcej jest 
  Sztuka. Mój Drogi, tobie powiem prawdę: 

Dedala duch i lasu jest twoim duchem. 
 
 
 

Do Zimmera II 

Linie życia rozmaite być mogą, 
Jak granice gór, jak rozstaje dróg. 
To, czym tu jesteśmy, tam może uzupełnić Bóg 
Harmonią, pokojem i wieczną nagrodą. 
 
 
 

Widok 

Przestwór dnia rozjaśniają ludziom obrazy, 
Gdy zieleń się krzewi w otwartej dali, 
Zanim z wieczora światło w mrok się przechyli 
I blask łagodnie głosy dnia uśmierzy. 
Nieraz się zdaje zamknięta czułość świata, chmurna. 
A myśl człowieka pełna zwątpień, zniechęcona. 
Lecz natura wspaniała rozwesela dni człowieka 
I w dali stoi zwątpienia mroczne pytanie. 
Dnia 24 marca 1671 
                      Z uniżeniem 

Scardanelli 
 
 
 

Zakątek w Hardt 

W dół spływa las, 
I do pąków podobne, wiszą 
Do środka zwinięte liście, pod którymi 
Rozkwita w dole kotlina, 
Pozornie niema. 
Tędy bowiem Ulryk 
Uchodził; często duma nad śladami 
Wielkie przeznaczenie 
Obecne, gotowe, na ocalałym miejscu. 
 
 
 

Dla Johanna Christiana Benjamina Rümlina 

Zachwycająco dźwięczy sławy wabiący ton srebrzysty 
 W 

tętniącym sercu, a Nieśmiertelność 

Wielką jest myślą, 

Warta mozołu szlachetnych. 

background image

 

Lecz słodziej jest, piękniej i wspanialej 
  W ramionach przyjaciela czuć się przyjacielem, 

I życiem się cieszyć, 

Wieczności być godnym. 
 
 
 

W lesie 

O, Szlachetna zwierzyno… 
 
Lecz w chatach mieszka człowiek i okrywa się 
szatą wstydliwą, wszelako istotniejsze, 
ważniejsze jest też, aby zachował ducha, jak 
kapłanka boski płomień, którym jest jego 
rozum. I dlatego nieskrępowana wola i wyższa 
moc błądzenia i spełniania, bogom podobnemu, oraz 
z dóbr najgroźniejsze, język, dany został 
człowiekowi, aby tworząc, burząc, ginąc 
i powracając do wiecznie żywej, do Mistrzyni 
I Matki, świadczył, kim jest, że odziedziczył  
po niej, nauczył się od niej tego, 
co najbardziej boskie - wszystko ożywiającej Miłości. 
 
 
 

Śmierć Empedoklesa 

(Szkic dramatu) 
 

Akt I. Chór końcowy (szkic) 
 
Nowy świat -  
 

wisi spiżowe sklepienie 

niebios nad nami, klątwa poraża 
członki ludzkie, zaś krzepiące, pocieszające 
dary ziemi są jak plewy, drwi z nas 
swoimi podarkami matka 
i wszystko jest pozorem -  
O kiedy, kiedy 
 już wreszcie otworzą się śluzy niebios 

nad jałową pustką. 
 

Ale gdzie jest ów, 
 
Aby zaklinał żywego ducha… 
 
 
 

Za czasów Sokratesa 

Ongiś sądził Bóg. 
            Królowie. 

background image

Mędrcy. 

Któż sądzi teraz? 

Czy sądzi zgodny 
Lud? święte prawa gromady? 
Nie! o nie! kto zatem sądzi teraz? 
 potomstwo 

żmii! tchórzliwe i fałszywe 

  szlachetniejsze 

słowo nie wyszło nigdy 

  z jego ust 
W imieniu 

wzywam cię, 

Wieczny demonie, zstąp, 

Albo            ześlij 

bohatera 

Albo 

mądrość. 
 
 
 

Doznałem już rozkoszy tego świata 

Doznałem już rozkoszy tego świata 
A młodość - dawno, dawno przeminęła 
I kwiecień, maj i radość lata, 
Jestem już niczym, 
Chcę by mnie śmierć objęła. 
 
 
 

A mowa… 

A mowa -  
gromem przemawia 
Bóg 
Nieraz władam mową, 
ona zaś rzekła, iż dość już gniewu, że przystoi  

on Apollinowi -  

Jeśli miłości masz dość, więc gniewaj się tylko  

z miłości, 

Nieraz próbowałem śpiewać, ale oni nie słuchali 

ciebie. Bo tak 

chciała święta natura. Śpiewałeś ty dla nich 

w młodości swojej, 

nie śpiewając. 
ty przemawiałeś do bóstwa, 
ale o tym zapomnieliście wszyscy, że zawsze 

Początkujący nie do 

śmiertelnych, 

lecz do bogów należą. 
powszedniejszy wpierw codzienny bardziej musi 
stać się owoc, wówczas dopiero 
będzie własnością śmiertelnych. 
 
 
 

background image

Bo rzeczy dobre są trzy… 

Bo rzeczy dobre są trzy. 
 
Nie pragnę 
Burzyć twoich obrazów, 
 

i sakramentu 

Świętość zachować, który naszą duszę 
Spaja, światło życia, 
Którego użyczył nam Bóg, 
Które towarzyszy nam 
Aż do końca. 
 
 
 

Do… 

Elizjum -  
Tam przecież trafię 
Do was, bogowie śmierci, 
 
Tam 

Deotyma   bohaterowie 

 
Śpiewać chciałbym o tobie 
 
Łzy tylko 
 
Pośród nocy, którą wędruję, gaśnie mi twoje 
 

Jasne oko! 
 
 niebiański duchu. 
 
 
 

Do mojej siostry 

Przenocowałem we wsi 
 
Górskie powietrze 
 
Droga w dół 
 
Dom 

  Spotkanie 

   Słońce ojczyste 

 
Podróż łodzią 
 
Radość      Mężczyźni i matka     
 
Drzemka 
 
 
 

background image

Kształt i duch 

Wszystko jest wewnętrznością 
 
Uleci 
 
Więc ocali poeta 
 
Zuchwały! chciałbyś twarzą w twarz 

Duszę ujrzeć 

Zginiesz w płomieniach 
 
 
 
 

Sybilla 

Burza 
 
    Lecz oni ubliżają 
  Gwałtownie potrząsają drzewem, a nawet, 
  Bezmyślne dzieci, rzucają kamieniami 
 
Gałęzie zgina 
  I 

kruk 

śpiewa 

Tak przemija żywioł Boga 
  Lecz 

ty, 

święty śpiewie, 

 
I ty, biedny żeglarzu, szukasz tego zwyczajnego -  
 
Ku gwiazdom spójrz. 
 
 
 

Mało wiedzy… 

Mało wiedzy, lecz wiele radości 
 Dano 

ludziom. 

 
Czemu, o piękna kulo słońca, nie wystarczasz mi, 
  Ty, kwiecie moich kwiatów, w majowe dni? 
  Cóż wiem o wyższych sprawach? 
 
Obym lepiej jak dziecko był! 
 Jak 

słowik, beztroską pieśń 

    O mojej rozkoszy śpiewał! 
 
 
 

Początek wiosny 

Już 
 
 Dziać się chce inaczej, i tam, gdzie się tego 
 Nie 

spodziewałem, 

background image

 

gdzie nie dowierzałem. 

A jednak wciąż wiedziesz nas z sobą 

Przy twoim zwycięskim rydwanie, przyjazne lato! 
 
  Na nic tu mądrość, 
  Spokojnie, 

kochając, tworząc, wędrujemy 

 

Z jednej pory w drugą z tobą wraz, 
 Lecz 

jeśli zdarzy się, że ktoś nasze serce obrazi, 

    I spokoju, i miłości i honoru nie życzy mu, 
      Odtąd spokoju nie zazna, nie pokocha! 
 
 
 

Gdy nad winnicą… 

Gdy nad winnicą płoną zorze 
A czarna jak węgiel 
Jest w porze 
Jesieni winnica, bo 
Rury życia ogniściej dyszą 
w cieniu winorośli. Ale 
Piękniej jest duszę 
Uskrzydlić i krótkie życie… 
 
 
 

Palingeneza 

Ze słońcem razem pragnę nieraz 
od wschodu aż do zachodu, dalekim łukiem 
prędko spiesząc się, wędrować, 
śpiewając kroczyć za wielkim dopełniającym się 
biegiem odwiecznej natury, 
 
I, jak wodza co na hełmie orła nosi 
w boju i sławie, pragnę, aby mnie ona tak niosła 
 
Potężna jest tęsknota śmiertelnych 
Lecz także w człowieku mieszka Bóg,  
Aby Minione i Przyszłe widział 
i niby od rzeki ku górom wzwyż do źródła 
wędrował radośnie poprzez czasy, 
 
Z jej czynów cichej księgi znany on jest  
Minionemu przez 
…złoty łup 
 
 
 

Przeświadczenie 

Niby dzień ludzi jasno oświetlający 
Światłem, które z wysokości tryska 

background image

I świtające jednoczy zjawiska, 
Jest wiedza, która rodzi się z głębi ducha. 
 
 
 

Więc jakże teraz? 

Więc jakże teraz? 
Ani nam wodza, iż gdyby ktoś nadszedł, 
Ani nam męża forowano, byśmy 
 
Jednak, aby nas 
Ci co odeszli, nie posiedli, bogowie śmierci 

liry dźwięk 

Doniosły, srebrzysty 

wprawdzie 
 
 
 

I niebo 

I niebo staje się jak dom malarza 
Gdy obrazy jego zostały rozstawione 
 
 
 

Słodko jest… 

Słodko jest 
Być karmionym przez piękno 
Tego świata 
Bowiem 

boską zapłatę stanowi 
apolliński dźwięk liry 

I oglądanie 
Krajów 

Jest ci dane 
 
 
 

Powszechną szczerość… 

Powszechną szczerość 
Wielkiego czasu i liczne przymierza przez 
Drobiazgi sprawił 
Bóg powabnie lecz nie 
Z namysłem albo w rozdrażnieniu, 
Uczynił wrażliwym w pewnej historii 
Lub wątpliwym 
 
 
 

background image

Podobny do ludożercy 

Podobny do ludożercy 
jest ten, kto żyje 
bez miłości 
 
i mrok śmiertelny opisywałby 
gdyby gniew jego miał oczy 
 
 
 

Na koniu być… 

Na koniu być, wieczną mając ochotę do życia, 
Gdy słowik 
słodki śpiew ojczystych stron lub śnieżna gęś 
swój klangor zaczyna 
nad ziemskim kręgiem, tęsknie 
 
 
 

Każdemu - jemu należne… 

Każdemu - jemu należne i kres wędrówki 
 
order 
albo uroczystość lub prawa 
duchy ducha powszechnego 
duchy Jezusa 
Chrystusa 
 
 
 

Nie darmo… 

Nie darmo 
Czcić musi duch 
Przeznaczenie. Zwie się ono 
Słońca biczem i wędzidłem. 
Serce ludzkie smuci. 
 
 
 

Do siebie samego 

Poznaj w życiu sztukę, a w dziele sztuki poznaj życie, 
Gdy jedno pojmiesz właściwie, drugie pojmiesz też. 
 
 
 

Dla nieznanej 

Przeraża nas 

Nasza zbawczyni, śmierć. Zbliża się łagodnie, 
  Cicho w obłoku snu, 

background image

 
Ale pozostaje straszna, wpatrujemy się 
 W 

dół mogilny, czy zaraz do 

KRESU

 

Wywiedzie nas z mroku nocy ku 
 Krainie 

poznania. 

 
 
 

* * * 

Teraz rozumiem człowieka dopiero, gdy z dala 
od niego w samotności żyję! 
 
 
 

Śmierć Empedoklesa  

(Fragment dramatu) 
 
EMPEDOKLES

O, jeden raz jeszcze! ciebie światło ojczyste, 
Któreś chowało mnie, i was, ogrody młodości mojej 
I mego szczęścia, niech jeszcze wspomnę, 
I dni mojej dumy, gdy czysty 
I nie zbolały żyłem z tym narodem. 
Jesteśmy pojednani, szlachetni przyjaciele! Zostawcie  

mnie teraz, 

O wiele lepiej będzie, gdy tego oblicza, 
Które lżyliście, oglądać już więcej nie będziecie, wspomnijcie 

raczej 

Męża, któregoście kochali, a błędna myśl 
Nie zmąci waszego umysłu więcej. 
W wiecznej młodości żyć będzie z wami mój obraz, 
I piękniej zabrzmią, gdy będę już daleko 
Radosne pieśni, któreście mi obiecali. 
Rozstańmy się, nim niedołęstwo 
I starość nas rozdzielą, jesteśmy wszak ostrzeżeni, 
Bo sobą pozostają ci, co we właściwym czasie 
Wybrali z własnej woli godzinę rozstania. 
 
 * 

EMPEDOKLES

Bezradnych tu was nie zostawię, 
Kochani! i nie lękajcie się niczego! Ludzie 
Najczęściej stronią od tego co nowe i nieznane, 
W miejscu, w sobie trwać pragnie tylko 
Żywa roślina oraz pogodne zwierzę. 
Zamknięte we własnym istnieniu, troszczą się 
O przetrwanie, i dalej ich myśl 
W życiu nie sięga, lecz muszą w końcu, 
Przerażone, wyjść, i ginąc, wraca 
Każde do żywiołu, by w nim 
Ku nowej młodości niby w kąpieli 
Orzeźwić się, ludziom zaś jest dana 
Wielka chęć, aby się sami odmładzali. 
I ze śmierci oczyszczającej, którą 
Same sobie we właściwym czasie naznaczyły, 

background image

Powstają, jak ze Styksu Achilles, narody. 
O, oddajcie siebie naturze, nim ona was weźmie! 
Od dawna już pragniecie Niezwykłości 
I niby chore ciało pragnie duch 
Agrigentu porzucić stare formy. 
Odwagi! to coście odziedziczyli, zdobyli, 
Co usta ojców przekazały, czego nauczyły, 
Prawa i obyczaje, starych bogów imiona, 
Zapomnijcie śmiało i wznieście jak nowo narodzeni 
Swe oczy wzwyż, ku boskiej naturze, 
Natenczas, kiedy duch od świateł nieba 
Zapali się i słodkim tchnieniem życia 
Pierś waszą jakby pierwszy raz napoi, 
I złotych owoców pełne zaszumią lasy, 
Wyrastając pośród skał, gdy życie 
Świata was zachwyci, pokoju jego duch 
Jak kołysanka cudna uciszy waszą duszę. 
Wtedy w rozkoszy pełnym pięknym zmierzchu 
Zieleń ziemi błyśnie wam na nowo 
I góry, i morza, obłoki i gwiazdy, 
Szlachetne moce, jak bohaterowie zbratani, 
Staną przed waszym obliczem, że pierś wasza 
Jak pierś wojowników zapragnie czynów 
Oraz własnego pięknego świata, znów wtedy ręce 
Podajcie sobie, ręczcie słowem i dzielcie dobro, 
I równo się dzielcie czynem i sławą 
Jak wierni Dioskurowie; niech każdy będzie 
Jak wszyscy - i niby na smukłych filarach 
Na trwałych zasadach niech wspiera się nowe życie, 
A związek wasz niech prawo umocni. 
I wówczas, o geniusze zmieniającej się 
Natury! o pogodni, 
Którzy z głębin i wyżyn czerpiecie radość, 
I ją jako znój i szczęście, słońca blask i deszcz 
Osaczonym ciasno ludziom do serca 
Z odległych obcych światów znosicie, wówczas zaproście 
Wolny lud na jego święta 
Gościnnie! uroczyście! Bowiem kochając, daruje 
Człowiek najlepsze co ma, nie skuwa, nie pęta 
Jego piersi niewolą. 
 
 * 

EMPEDOKLES

I z serca, ziemio, wysławiamy ciebie znowu, 
I niby kwiat z ciemności twoich kiełkujący, 
Kwitną lica pąsowe Dziękujących tobie 
Piersią wezbraną życiem i błogim uśmiechem. 
 
Obdarowane wiankami miłości, szumiąc, źródło 
Wypływa i, błogosławione, rozrasta się 
W rzekę, i razem z echem drżących wybrzeży 
Rozbrzmiewa ciebie godna, ojcze oceanie, 
Pochwalna pieśń jak odgłos swobodnego zachwytu. 
Odrodzony się czuje, o boże słońca, 
Człowieka geniusz spokrewniony z tobą, 
I twoim, i jego jest wszystko, co tworzy. 

background image

Z radości, odwagi i pełni życia 
Czyny jego lekko jak promienie twoje idą. 
I piękno w jego smutnej niemej piersi 
Nie umiera już. Nieraz śpi jak ziarno szlachetne 
Serce śmiertelnych w martwej łupinie, 
Nim czas ich nadejdzie; oddechem swoim 
Miłośnie bez końca owiewa ich eter  

i wraz z orłami pije 

Ich oko ranną zorzę; lecz szczęściem 
Nie obdarza marzycieli i skąpo żywi się 
Nektarem, którym bogowie natury 
Co dzień się raczą, ich drzemiąca istota, 
Póki nie zmęczą się swym ciasnym bytem, 
Póki swojej piersi w swej zimnej obcości 
Jak Niobe nie zamkną, lecz duch 
Silniejszy, wbrew wszelkim mitom, poczuje się, 
A pomne na swe pochodzenie życie, 
Żywe i piękne, szuka i chętnie się 
Rozwija w rzeczywistości nieskalanej. 
I wtedy blaskiem wzejdzie nowy dzień, ach! 

inaczej natura 

Niż zwykle 

i zdumione, 

Nie dowierzające, jak po czasie bez nadziei. 
W świętej chwili spotkania ukochana lgnie 
Do umarłego rzekomo kochanka, tak serce 
lgnie 

to oni! 

Z dawna oczekiwani, żywi 
Dobrzy bogowie, 

z życia gwiazdą odchodzę -  

Żegnajcie! To były słowa śmiertelnego, 
Co w tej godzinie kochając, między wami 
I bogami zwleka, którzy go wezwali. 
Wszak w dniu rozstania duch nasz przepowiada 
I prawdę mówią, którzy nie wracają. 
O życzenia! ludzie, dziećmi jesteście, a jednak chcecie 
Wiedzieć, co zrozumiałe jest i co właściwe, 
Jesteś w błędzie! więc zwracajcie się, głupcy, do Siły, 
Co potężniejsza jest niż wy, lecz na nic to się zda. 
Bo tak jak gwiazdy niepowstrzymane, 
Życie w swych dokonaniach dalej bieży. 
Nie znacie mowy bogów? wcześniej jeszcze, 
Nim się rodziców mowy, nadsłuchując, nauczyłem, 
Pierwszym tchnieniem, pierwszym spojrzeniem 
Pojąłem tamtą już i zawsze 
Wyżej niż ludzkie słowo ją ceniłem. 
W górę, ku niebu! wołają mnie i każdy wiew powietrza 
Potężniej wzburza trwożną tęsknotę, 
I gdybym chciał dłużej tu przebywać, 
Jak ów młodzieniec byłbym, co nieporadnie 
Grą lat dziecinnych się zabawia. 
O, bez duszy, jak niewolnicy, wędrowałem 
Pośród nocy i hańby przed wami i moimi bogami. 
 
I żyłem; jak z wierzchołków drzew 

background image

kwiecie się sypie i złoty owoc, 
A kwiat i ziarno z mrocznej gleby rośnie, 
Tak ze znoju i biedy wyrosła moja radość, 
I przyjazne zstępowały ku mnie potęgi niebios, 
W głębi bowiem gromadzą się, naturo, 
Źródła wielkości twej i twej radości, 
Przybyły wszystkie, aby w mej piersi odpocząć, 
I stanowiły jedną rozkosz, i kiedy potem 
Nad pięknym życiem rozmyślałem, nieraz prosiłem 
Serdecznie bogów o jedno tylko: 
Skoro bym kiedyś mego świętego szczęścia nie mógł więcej 
Z młodzieńczą siłą niezachwianie nieść 
I jak nieba odwiecznym wybrańcom 
Głupstwem stałaby mi się pełnia ducha, 
By wówczas mnie przestrzegli, i wówczas tylko szybko sercu 
Przesłali nieoczekiwany los, 
Na znak, że czas oczyszczenia 
Nadszedł, abym w szczęśliwą godzinę 
Odszedł, nową młodością ratując się 
I pośród ludzi jako przyjaciel bogów 
Nie był przedmiotem zabaw, kpin i złości. 
 
 * 
Jupiterze wyzwolicielu! zbliża się 
Coraz bliższa moja godzina, z otchłani 
Przybywa już do mnie zaufany posłaniec mej nocy -  
Wieczorny wiatr, zwiastun miłości, 
Spełni, co spełnić ma się! oto chwila dojrzała! więc tętnij serce 
I ślij fale swoje, wszak duch 
Nad tobą jak gwiazda świeci, 
Gdy niebios bezdomne obłoki. 
Wciąż ulotne, dalej wędrują. 
Co dzieje się ze mną? ogarnia mnie zdumienie, 
Jakbym dopiero miał zacząć żyć, bo wszystko jest inne 
I teraz dopiero istnieje, jestem - i dlatego 
W nabożnej ciszy nieraz 
Ciebie, próżnującego, opada tęsknota? 
I dlatego życie zdało ci się takie łatwe, 
Że całą radość zwycięzcy 
W jednym doskonałym czynie na końcu znajdziesz? 
Idę już. Śmierć? wszak do ciemności 
Jeden krok, lecz patrzeć chcesz jednak, oko moje, 
Zawsze czujne, twa służba skończona! 
Teraz noc musi na chwilę 
Omroczyć moją głowę, lecz tryska radośnie 
Z mężnej piersi płomień. Straszliwe 
Żądanie. Czego? czy od śmierci zapłonie mi 
Życie na koniec? i podasz mi 
Napój straszliwy, wrzący 
Naturo! aby twój pieśniarz jeszcze z niego 
Ostatnim zachwytem się nasycił: 
Jestem spokojny, nie szukam już niczego 
Prócz miejsca gdzie się poświęcę. Dobrze mi 
O, tęczo Iris nad wodospadami, 
Gdy fala srebrną chmurą 
Wzleci, taka jak ty, jest moja radość. 

background image

 
 
 
 

Od tłumacza 

 
  Odkrycie Fryderyka Hölderlina jest wydarzeniem w historii literatury europejskiej XX wieku. Poeta 
urodzony 20 marca 1770 r., a zmarły 7 czerwca 1843 r., objawił własną wielkość dopiero w 110 lat po 
swoim świadomym tworzeniu i w 70 lat po swojej śmierci. Dzięki zabiegom Norberta von Hellingratha, 
zasłużonego badacza poezji Hölderlina, od 1914 r. począwszy zaczęło się ukazywać zbiorowe wydanie 
jego dzieł. 
  Hölderlin z wykształcenia był luterańskim teologiem, studiował gruntownie łacinę, grekę poznał też 
język hebrajski, co później wywarło wpływ na jego teorię języka i miało trwałe zastosowanie w praktyce 
poetyckiej. Był człowiekiem bogobojnym, ale mimo egzaminu w stuttgarckim konsystorzu, nie objął nigdy 
posady pastora. Długie lata pracował jako guwerner, znosząc szykany i upokorzenia w domach 
mieszczańskich parweniuszy i zaściankowych arystokratów. 
  W swojej duchowej i poetyckiej ewolucji poeta zagłębiał się w dzieła Kanta, którego nazywał 
Mojżeszem niemieckiej filozofii. Uległ na pewien czas poezji Fr. Schillera. Naśladował jego ton, 
wersyfikacje. Ale gruntowniejszy wpływ wywarła na twórczość i refleksje Hölderlina profetyczna poezja 
Fr. Klopstocka, autora Mesjasza, który przekazał młodemu poecie własną, precyzyjną muzykalność i ściśle 
ukształtowane formalne zasady poezji klasycznej. Dlatego, w przeciwieństwie do liryki przeżyć Goethego i 
Schillera, która osobiste doświadczenia ponad bieżącą chwilą w głąb wieczności przenosiła, oraz liryki 
kontemplacyjnej z drugiej strony, w której własne „ja” ustępuje miejsca refleksyjnej, alegorycznej, 
obrazowej poezji, wiersze Hölderlina mają charakter wizyjny i religijny. Jednakże ich autor wyzwala się 
spod wpływów weimarskiego romantyzmu; naznaczony jest piętnem wędrowca, który nie wytrzymuje w 
żadnym systemie idei i myślą bezustannie tropi ślady życia. Nieskończona natura i ożywczy duch antycznej 
Grecji staną się z czasem azylem poety. 
  W trakcie studiów teologicznych w Tybindze Hölderlin słuchał wykładów Carola Filipa Conza. Przejął 
się do głębi mitycznym, literackim i krajobrazowym światem starożytnej Grecji. Dzięki czytaniu 
oryginalnych dzieł Homera, Safony, Sofoklesa, Pindara i Platona, duch helleński, prometejski na zawsze 
zawładnął myślą i słowem poety. Przeżycie było tak głębokie, iż w istocie utożsamił się z mitycznymi 
herosami; z Heraklesem uczuł braterską więź, która pozwoliła mu przezwyciężyć własną nędzę i 
osamotnienie. Odtąd na całą twórczość pojawia się motyw przeznaczenia. Ale poeta nie przeżywa go jako 
ślepe fatum, lecz jako głęboko potwierdzoną potrzebę, która swoimi świętymi gromami wyzwala 
najwyższy heroizm w człowieku. Ów los też pod koniec grudnia 1795 r. wiedzie go do domu bankiera 
Jakuba Gontarda we Frankfurcie. Tam od pierwszej chwili znalazł się w kręgu osobowości Sussete 
Gontard, istoty pięknej, wrażliwej, oświeconej. Po rozczarowaniach jeneńskimi sylfidami o metafizycznych 
skrzydłach (aluzja do nauk Fr. Fichtego), które nie ukazały mu istoty rzeczy, lecz tylko nurzały się w 
obłokach abstrakcji, pani domu, matka jego ucznia, obudziła w nim żarliwe i twórcze uczucie. Niedawno 
pisał jeszcze do Fr. Schillera: „Marznę i odrętwiałym wzrokiem wpatruje się w obraz zimy, który mnie 
otacza. Tak jak spiżowe jest moje niebo, tak i ja skamieniały jestem”. 
 Przyznać trzeba, że cały ów wyrafinowany indywidualizm Fichtego, twierdzący, iż wobec prymatu 
rozumu i działającego, świat ustanawiającego absolutnego ducha -„ja”, dla którego natura nie posiadała 
własnej wartości i godności i była jedynie materią, przedmiotem pracy i obróbki człowieka, że na 
Hölderlina, który ufnie związał się z naturą, z całokształtem życia, ten system myślowy zadziałał 
odrażająco, zatrważająco. Odwzajemniona miłość do Sussete Gontard przywraca mu wiarę w siebie, w 
świat i jego boski charakter. Ona też stała się dlań dosłownie posłanniczką bogów. Była dla niego 
kapłanką natury, jej przewodniczką, której pragnął już w dziecięcych marzeniach, o którą walczył w 
młodzieńczych zmaganiach o ideały na dramatycznych przełęczach poznania Boga. Piszą się wiersze 
natchnione. Jego wzrok jest otwarty na różnorodne obrazy natury, które nie są już więcej kulisami dla 
abstrakcyjnych idei, lecz stają się wyrazem żywego, immanentnego sensu tego świata. Sussete odtąd 
nazywana jest Diotymą. Wiersze są pełne zachwytu i radości ze spotkania ze zjawiskiem, które obdarza go 
szczęściem, uczuciem zaistnienia, gdy zakochani stają się jednym i wszystkim ponad troską i czasem. 
Zmienia się forma utworów. Autor wyzbywa się rymowanych strof Schillera. Pojawia się grecka miara 
wiersza, heksametr, a potem strofa alcejska i asklepiadejska, którą modulować będzie poeta aż do swej 
późnej twórczości. Znakomity współczesny znawca i wydawca pism Hölderlina Fr. Beissner wyjaśnił, że w 

background image

twórczości jego wykazać można podobnie jak dur i mol w muzyce, dwa rodzaje tonacji: wspomnianą 
alcejską, jasną, szybką, gwałtowną, która nigdy nie pozwala akcentowanym sylabom następować kolejno, i 
drugi rodzaj tonacji, asklepiadejskiej, mrocznej, zadumanej, przerywanej, która pięciokrotnie 
akcentowanym zgłoskom zderzać się każe. Te dwie formy metryczne stanowią dla Hölderlinowskiego 
wiersza wewnętrzną konstrukcje, która wszelką treść, doznania zmysłowe i przemyślenia w jedność z 
różnorodności, w potoku bogactwa w jeden kształt wiąże. Hölderlin uważa, że w każdym głosie przejawia 
się jakąś istota, że każdy głos jest wyrazem boskości, która żyje w każdym istnieniu. Po roku 1800 poeta 
użył 37 razy wyrazu „słowo”. Jest ono bowiem cechą człowieka, nosicielem sensu i znaczenia, 
właściwością darowaną przez Boga; podobnie jak ogień, słowo jest pochodzenia boskiego. Ciężki jest los 
poety - pośrednika między bóstwem i ludźmi, którym do ręki daje słowo; nie rozumiany, prześladowany 
przez otoczenie, przez bogów zaś dręczony i doświadczany, skoro przekroczy granice wyznaczone 
śmiertelnym. Pasmo szczęśliwej inspiracji przerywa gwałtownie ludzka zawiść i pogardliwy stosunek 
zazdrosnego Jakuba Gontarda. Ten filister i groszorób urządził poecie karczemną scenę, po której ów 
dłużej nie mógł przebywać w domu bankiera. Skutki tego rozstania dla Susette i Fryderyka były wręcz 
tragiczne. Wyrazem tego bólu jest korespondencja obojga, a zwłaszcza wiersz poety Pożegnanie, nade 
wszystko zaś wstrząsająca swoim smutkiem elegia Skargi Menona nad Diotymą
Odtąd rozpoczyna się okres niespokojnych peregrynacji poety: Hamburg, Stuttgard, Hautpvil w Szwajcarii, 
gdzie krótko praktykuje jako guwerner, powrót do Nürtingen do domu, potem znów piesza wędrówka 
zimą przez lasy i wzgórza Owernii do Bordeaux za chlebem i ponowny powrót do matki do Nürtingen, 
już z objawami ciężkich ataków choroby umysłowej; 22 czerwca 1802 r. umiera Susette. Ścigając się z 
narastającym obłędem, w chwilach uspokojenia jaźni pisze swoje wielkie elegie i hymny. Poezja jest dla 
Hölderlina sztuką, w której dominuje wizjonersko inspirowane słowo i doskonałość poetyckiego 
rzemiosła. Poeta wyznaje: „To owo. Nieznane mówi moje słowa”. Słowo jest nie tylko tonem, 
brzmieniem, wiatrem, jest mocą, co jak błyskawica z góry spada i trafia. Nie wolno używać go nieopatrznie 
albo bluźnierczo. Poeci dostępują rzadkiej godności - są językami narodu. Lecz kiedy przemawiają 
językiem bogów, ludzie nie rozumieją ich i jak tamci przerażeni Judejczycy z ewangelii o nawiedzonych 
duchem świętym apostołach rzekli, iż są „pełni słodkiego wina”, tak współcześni twierdzą o poetach, że 
są obłąkani, bo niepojętym przemawiają językiem. 
 We 

wrześniu 1806 roku Hölderlin umieszczony zostaje w klinice dla umysłowo chorych  w Tybindze; 

po rocznym pobycie powierzono go opiece w domu cieśli Zimmera. 
 Opiewany 

los 

św. Pawła w potężnym poemacie Patmos stał się udziałem poety. Tu samotny, w wieży, 

rozmawia tylko ze sobą, z Susette, z Bogiem i transcendencją. Pisze nadal, ale bronią mu pisania, bo jest 
rzekomo źródłem jego omroczenia. W elegiach, hymnach i drobnych wierszach późniejszych i ostatnich 
panuje rozmach w czasie i przestrzeni, zaiste, poeta włada nie znaną mowie niemieckiej siłą, trafnością i 
zwięzłością wyrazu. Podobnie brzmi tylko język biblijnego przekładu Marcina Lutra. Przeniknięty 
dionizyjskim duchem poeta opiewa uroki antycznej Grecji, świątynie bogów, herosów i ludzi, wyobraźnią i 
słowem sięga aż po Kaukaz i Indie, skąd przybył prorok z boską myślą do krajów Hesperii (Zachodu). 
Rzeka Dunaj wiedzie ku tym stronom, do krainy Homera, bogów antycznych, a także biblijnych 
patriarchów i proroków. W tej niesłychanie szerokiej wizji mieści się Hellada i biblia, i kraje Zachodu, a 
Dionizos i Chrystus stanowią braterską parę. 
  W szerokich symfonicznych formach płyną heksametry wielkiej elegii Archipelagus. Hölderlin, opierając 
się na chrześcijańskiej idei odrodzenia, powrotu i zmartwychwstania, wieści, iż po tym - sobie 
współczesnym, bezbożnym, żelaznym czasie - bogowie powrócą, zaś na pociechę zostawili nam swoje 
dary: chleb i wino; są to sakramentalne znaki wskazujące na rzeczywistość Chrystusa. 
 Oprócz 

mitycznego 

świata Grecji drugim źródłem poetyckiej inspiracji Hölderlina jest ojczysta 

przyroda i jej przejawy w czterech porach roku. Poświęcił jej wiele wierszy, ale nie są to impresje, 
ilustracje; dla poety cała natura, każdy jej detal, każda istota obdarzona ruchem, głosem, barwą i kształtem 
jest przejawem boskości, tego „Świętego”, które jest starsze niż czasy i będące ponad bogami, a które tym 
całym różnorodnym wcieleniem przemawia do człowieka. Na jakimś arkuszu rękopisów Hölderlina 
widnieje samotnie rzucone na papier wielki wyznanie: „Z Boga wyrasta moje dzieło!” 
  Jeszcze kilka słów o Śmirci Empedoklesa. Istnieją trzy redakcje tego dramatu, każda jest fragmentem 
coraz bardziej lakonicznym. Autor nie zdołał tu objąć ogromu postaci bohatera i jego idei. Każde 
podejście do tematu ujmuje go inaczej i staje się w istocie intymniejszym wyrazem poety wobec swoich 
czasów i ludzi nie-swoich. Empedokles wpierw jest trybunem, uważa się za równego bogom i wyłamuje 
się z porozumienia z ludem i naturą, potem staje się pośrednikiem, który w dumnych uroszczeniach 
oddala się od ludzi: „Czym byliby bogowie i ich duch, gdybym ich nie zapowiedział”. W ostatnim 

background image

fragmencie, który liczy już zaledwie 20 stron, oddala się on zupełnie od w stronę idei. Przepaść istniała 
między nim a społecznością jest nie do pokonania. Tę winę Empedokles odpokutować może tylko jednym 
uczynkiem i spełnia go: rzuca się w otchłań Etny, powracając do natury i ludzkiej pamięci jako jednoczący 
mit. Tragedia Empedoklesa ma być przykładem wyzwolenia się człowieka z jego ograniczonego 
indywidualnego trybu bytu, ponad subiektywne sprawy, jest wezwaniem do protestu przeciw gnuśności 
serca i tchórzostwa ducha i ucieleśnia tęsknotę za wyzwoleniem z więzów niedoskonałego społeczeństwa. 
Poeta mówi: „Musi zawczasu odejść ten, przez którego przemawiał duch”, lecz dodaje: „w śmierci 
zapłonie mi życie na końcu”. Utwór ten nie posiada typowej techniki dramatu, jest raczej 
„udramatyzowanym hymnem lirycznym”. Cechuje go różnorodna skala środków wyrazu, wielkie 
bogactwo języka, jego rytm i dynamika. Całość powstała w Hamburgu w latach 17908 - 1799, gdzie 
przebywał poeta po rozstaniu z Susette Gontard. Nastrój smutku i samobujczych myśli są istotnym 
źródłem głebokiej, osobistej treści tego pozornie antycznego dramatu. 
 Połowę życia, trzydzieści sześć lat, poeta przeżył w osamotnieniu i zapomnieniu. Ale jego umysł 
pracował nadal twórczo. Poetyka późnych wierszy jest zwięzła i masywna i nie jest oznaką chorobowych 
przerw świadomości, jakby to sugerowała grafika zapisu. Hölderlin pisał na wzór greckiej parataksy, 
stawiając zdania, wyrazy w układ współrzędne, ścieśnione, jak elementy potężnej budowli, tak jak brzmią 
one na początku Pisma Św. Dlatego związki logiczne i gramatyczne zostają przez poetę odrzucone, 
struktura czasu obalona. Umysł jego wyniesiony został na orbitę proroczego mówienia, nabrał dystansu 
do ludzi i intymniejszy swój z naturą określa związek. Duch jego pisze pod dyktando bogów. 
  Wielki filozof naszych czasów Martin Heidegger z najwyższym szacunkiem pisze o poezji Hölderlina. 
W jego ustach - powiada uczony - wyraża się bycie, zaś słowa jego same są byciem. Bettina von Arnim we 
wspomnieniach swoich pisze: „Gdy pomyślę, co za inwokacja brzmi w jego mowie! Wiersze, które mi 
Sinclair przeczytał, rozproszone w pojedynczych kalendarzach; ach, jakąż świętą istotą jest jednak mowa. 
Był z nią zaprzyjaźniony, obdarzyła go swoim najtajniejszym, najżarliwszym wdziękiem, nie jak Goethego 
poprzez nietkniętą intymność uczucia, lecz poprzez osobiste obcowanie. Doprawdy! on musiał całować 
mowę. Tak, ona przenika mą duszę, dusza zaś musi współbrzmieć tak jak brzmi mowa”. 
  Od dwudziestu lat przekładam wiersze Hölderlina. Dla tłumacza stanowią one porywający i porażający 
trud interpretacyjny. Wpierw czytam i poznaje stopniowo treść i zamysł twórczy autora. Korzystam z 
monografii, opracowań, przypisów; w tym wypadku z cennych objaśnień Fryderyka Beissnera. Manewruję 
frazą, zmieniam szyk słów polskich, by znaczeniem i sąsiedztwem odpowiadały oryginałowi, szlifuję rytm 
akcentem sylabicznym, staram się uzyskać strumień, oddech długiej frazy, tak typowej dla elegijnego tonu 
wielkich poematów Hölderlina. Ponieważ jest to poezja wizyjna, natchniona, każdy wyraz, nawet kolejno 
powtarzany, jego miejsce wobec kompozycji i treści całego wiersza - są ważne. Starałem się zatem iść 
tropem oryginału i dla „gładkości” nie rezygnowałem z dłuższego wersu czy ewentualnej nierytmiczności. 
Zabiegam bowiem o język nowoczesny przekładu, o nośność wiersza, na którym ożyłe w mowie polskiej, 
sunące jak na ruchomym pokładzie obrazy, myśli i doświadczenia Hölderlina, życzliwie przyjmowane będą 
przez wrażliwość czytelnika. Bo niesamowite jest misterium słowa tego poety. Przyznaję, że u niejednego 
akapitu, jak za górującym zakrętem, na niejednej ścieżce alpejskiej, greckiej czy szwabskiej, ten dręczony, 
naglony, osamotniony poeta zwracał się do mnie z odległości dwóch stuleci jak bliski mi człowiek, który 
szuka porozumienia z drugim człowiekiem. Ponad zgiełkiem współczesności, wbrew małostkowości 
parweniuszy i powszechnej pogardzie dla zasad etycznych, Hölderlin służy mądrą radą, swoim losem 
wspiera i pociesza współczesnego alienata, i nie pozwala zwątpić w istnienie wolne, otwarte, mężne wobec 
niewolących ideologii, bezradności filozofii, wobec kosmosu, który nie jest bezosobową otchłanią. W imię 
tej zasady pracowałem dla Hölderlina. Na bezpiecznych, wiecznych mostach sztuki niech się spotkają 
narody. Ty zaś, samotny człowieku, stań się mężniejszy od gromów i głosów przeznaczenia i czuwając nad 
ogniskiem wiersza, ożyj. 
 

Wrocław, październik 

1981 

r. 

 

                    Bernard 

Antochewicz