background image

Christa Schroeder

Napisał - Raphael Delpard

Zeznania Sekretarki -

12 Lat u boku Hitlera -

1933 - 1945

Chcesz się odwdzięczyć za książkę?

Zarejestruj się. 

Ja dostanę punkty, a może i Tobie spodoba się zarabianie w 

sieci :)

http://pl.20dollars2surf.com/?ref=407888

background image

Zeznania   niezwykle   utalentowanej   i   starannie   wykształconej   sekretarki, 

zatrudnionej w 1930 roku w sztabie administracyjnym partii nazistowskiej, a następnie 

zauważonej przez Hitlera, który w 1933 roku wziął ją do swej wyłącznej dyspozycji!

Christa Schroeder przez 12 lat pozostawała przy Hitlerze.

gotowa do pracy dniem i nocą: w kancelarii, w Berghofie, w bunkrze w Berlinie.

Hitler odesłał ją dopiero na kilka dni przed swoją śmiercią.

Po upadku III Rzeszy została aresztowana przez Amerykanów  i internowana w 

1945 roku w obozie Augshurgu, gdzie odbyła długie rozmowy z Alfredem Zollerem - 

francuskim oficerem wywiadu, służącym w armii amerykańskiej.

Z   zadziwiającą   przenikliwością,   opowiedziała   mu   to,   co   w   ciągu   tych   12   lat 

widziała.

Świadectwo Christy Schroeder jest tym bardziej cenne, że o ile wydarzenia drugiej 

wojny   światowej   są   nam   dobrze   znane,   to   postać   człowieka,   który   podpalił   Europę, 

ukryta   jest   za   zasłoną   taśm   kronik   filmowych,   ukazujących   go   jako   tego,   który 

nieustannie i wrzaskliwie wygraża cywilizowanemu światu.

Obdarzony dziwnym  i zniewalającym  magnetyzmem,  posiadał  jakiś pierwotny 

szósty zmysł, intuicję jasnowidza, która często decydowała o jego zachowaniach.

Na kolejnych stronach poznajemy Hitlera żyjącego w ciągłym podnieceniu nowymi 

projektami, odurzonego odnoszonymi zwycięstwami.

Zapiski Christy Schroeder pokazują, że niemożliwe jest zamknięcie tej historycznej 

postaci w jednej formule.

Rozmaitość   postaw,   zachowań,   reakcji   i   odruchów   Hitlera   jest   taka,   że   wręcz 

zmusza do analizy podstawowych rysów jego charakteru.

Prezentowany  tu   dokument   uchyla   rąbka   prywatności   Hitlera,   pozwala   nam   go 

ujrzeć wśród najbliższych mu osób i współpracowników.

Wyjątkowe to świadectwo.

background image

Christa Schroeder

Napisał - Raphael Delpard

Zeznania sekretarki

12 lat u boku Hitlera

1933-1945

Z francuskiego przełożył Andrzej Wróblewski

background image

Klub Dla Ciebie

background image

Tytuł oryginału

12 ans aupres d'Hitler 1933-1945

La secretaire privee d'Hitler temoine

Redaktor prowadzący: Sylwia Bartkowska

Projekt okładki: Agnieszka Skriabm

Zdjęcia: Bayerische Staatsbibliothek Munchen

Redakcja: Andrzej Sujka

Korekta: Justyna Marikowska Bożenna Biirzyriska

Copyright by Editions Page aprós Page, 2004 Copyright for the Polish translation by 

Bauer-Weltbild Media Sp. z o.o., Sp. K. Warszawa 2005

Bauer-Weltbild Media Sp. z o.o.. Sp K.

Klub dla Ciebie

Warszawa 2005

ul. Majdańska 12, 04-088 Warszawa

Czterysta siedemdziesiąta ósma publikacja Klubu dla Ciebie ISBN 83-7404-300-8

Skład i łamanie DK, Warszawa

Druk i oprawa

Drukarnia Naukowo-Techniczna SA

03-828 Warszawa, ul.

Mińska 65

background image

Zdumiewająca historia sekretarki

Raphael Delpard

Jakże zdumiewającą historię przeżyła Christa Schroeder!

W 1930 roku - jako jedna z siedmiu milionów  bezrobotnych,  bo tylu  było  ich 

wówczas w Niemczech - przyjeżdża w poszukiwaniu pracy do Monachium.

Zgłasza   się   w   siedzibie   partii   narodowosocjalistycznej,   bo   dowiedziała   się,   że 

poszukują tam sekretarek.

Będąc   swego  rodzaju  cudownym  dzieckiem  stenografii,  pokonuje  osiemdziesiąt 

siedem młodych kobiet, które też starają się o tę pracę.

Za   trudnienie   w   sztabie   administracyjnym   Hitlera   spowoduje,   że   po   wojnie 

przylgnie   do   niej,   po   wielokroć   stawiane   przez   dziennikarzy,   pytanie:   "Czy   była 

nazistką?".

Pyta  nie, które w końcu wywoływać  będzie  jej irytację  i na które niezmiennie 

będzie   odpowiadać,   że   równie   dobrze   mogła   przyjąć   podobną   posadę   w   partii 

komunistycznej,   co   przecież   wcale   nie   oznaczałoby,   że   z   dnia   na   dzień   stałaby   się 

sympatyczką marksizmu.

30 stycznia 1933 roku Adolf Hitler zostaje kanclerzem.

Christa Schroeder opuszcza monachijską siedzibę partii przy Schellingstrasse 50 i 4 

marca 1933 roku wyjeżdża do Berlina.

Jest współpracowniczką Wilhelma Brticknera - adiutanta w obozie kanclerza.

Hitler brutalnie się go pozbywa, ale przy okazji zwraca uwagę na młodą kobietę.

Jej wyjątkowy profesjonalizm i umiejętności stenograficzne wywierają na nim tak 

wielkie wrażenie, że decyduje się wziąć ją do swojej wyłącznej dyspozycji.

Przez   12   lat   Christa   Schroeder,   gotowa   do   pracy   w   dzień   i   noc,   podąża   za 

Fuhrerem;   przynależąc   do   personelu   kwatery   głównej   kanclerza,   uczestniczy   we 

wszystkich jego oficjalnych podróżach.

Towarzyszy mu też w przeprowadzce do bunkra Kancelarii Rzeszy.

W   chwili   ostatecznego   upadku   Trzeciej   Rzeszy,   na   kilka   dni   przed   swym 

samobójstwem, Hitler osobiście wydaje jej polecenie opuszczenia bunkra i poddania się.

Christa   Schroeder   zostaje   uwięziona   przez   Amerykanów   28   maja   1945   roku   i 

background image

będzie przetrzymywana do 12 maja 1948 roku.

Orzeczenie   Trybunału   ds.   Denazyfikacji   stwierdzające,   że   nie   była   szczególnie 

zaangażowaną nazistką, pozwala jej uniknąć Trybunału Norymberskiego.

W   tym   czasie,   gdy   jest   internowana   w   obozie   w   Augsburgu,   nawiązuje   z   nią 

znajomość   francusko-amerykański   agent,   Alfred   Zoller,   który   -   występując   pod 

nazwiskiem Bernhard i działając z polecenia 7. Armii amerykańskiej - stara się wydobyć 

z Christy jak najwięcej informacji.

Po  wielu   tygodniach,   w   trakcie   długich,   początkowo   bardzo   trudnych   rozmów, 

udaje mu się pozyskać jej zaufanie.

Christa   powie   o   nim:   "Miał   około   czterdziestu   pięciu   lat;   mówił   świetną 

niemczyzną z alzackim akcentem".

Na temat ich stosunków Schroeder zmieni później zdanie.

Posunie się nawet do oskarżenia  agenta o kradzież biżuterii,  gdyż  ta nigdy nie 

została jej zwrócona.

Początkowo Zoller, alias Bemhard, prosi, aby opowiedziała o swoim życiu u boku 

Hitlera.

"Kapitan Bernhard Zoller - pytał mnie, jak zostałam zatrudniona, w jaki sposób 

Hitler dyktował swoje listy i przemówienia.

Chciał wiedzieć, dlaczego Hitler nie palił ani nie pił.

Chciał   po   znać   jego   sposób   życia   i   opinie   na   temat   najbliższych 

współpracowników.

Pytał o jego stosunki z siostrzenicą, Geli Raubal, i o wszystko, co wiązało się z Evą 

Braun.

Przychodził codziennie.

Pewnego ranka poprosił, abym to wszystko spisała.

Po   wyjściu   na   wolność   Christa   Schroeder   zostaje   zatrudniona   w   Gmund   w 

przedsiębiorstwie handlującym metalami lekkimi.

Pracuje tam od 1948 do 1958 roku.

1 września 1959 roku wraca do Monachium i zatrudnia się w przedsiębiorstwie 

budowlanym, w którym pracuje do roku 1967.

Zły stan zdrowia zmusza ją do przejścia na emeryturę w wieku 59 lat.

background image

Umiera w Monachium 28 czerwca 1984 roku.

Kilka   miesięcy   przed   śmiercią,   odpowiadając   dziennikarzowi,   przyznaje,   że   w 

swym życiu osobistym poniosła klęskę.

Hitler przeciwstawia się jej małżeństwu z jugosłowiańskim dyplomatą, w którym 

była zakochana; a po wojnie nie może zaznać wytchnienia, na które, jak sądzi, zasługuje, 

ponieważ nieustannie dręczona jest przez badaczy, historyków i dziennikarzy.

Zrujnowane życie osobiste to tragiczny wymiar wciągnięcia tej kobiety - wbrew jej 

woli   -   w   tryby   historii;   ale   świadectwo   pozostawione   przez   nią   pozwala   nam   bliżej 

poznać człowieka, który w sześćdziesiąt lat po swojej śmierci ciągle jeszcze wzbudza 

odrazę, a także, co niesłychane, fascynuje.

Tekst Christy Schroeder przepadł gdzieś na wiele lat.

Dopiero niedawno został odszukany dzięki uporowi niemieckich i amerykańskich 

badaczy.

Chodzi   zatem   o   unikalny   i   nadzwyczajny   dokument,   który   wprowadza   nas   w 

zakamarki prywatnego życia Adolfa Hitlera.

Nie dowiadujemy się z niego wielu rzeczy na temat strategii działań wojennych, 

eksterminacji   Żydów   i   Cyganów,   ale   na   pewno   będziemy   wiedzieć   więcej   o   tym 

samouku, który podpalił Europę.

Jeśli bowiem historia narodzin nazizmu i idącej za nim ekspansji politycznej jest 

dobrze   znana,   to   polityczny   architekt   drugiej   wojny   światowej   ciągle   kryje   się   za 

taśmami kronik filmowych, które pokazują go jedynie w momentach, gdy wrzaskliwie 

wygraża cywilizowanemu światu.

Kim był Adolf Hitler?

Właściwie   wszystko   zostało   już   o   nim   powiedziane   i   napisane,   ale   Christa 

Schroeder stwierdza: "Nie było  jednego Hitlera, lecz  kilku, połączonych  w tej samej 

osobie.

Był  on mieszaniną  kłamstwa i prawdy,  niewinności i gwałtu, ascezy i luksusu, 

grzeczności i brutal ności, mistycyzmu i realizmu, umiłowania sztuki i barbarzyństwa".

Fuhrer,   według   świadectwa   swojej   dawnej   sekretarki,   był   również   obdarzony 

dziwnym,   i   zniewalającym   magnetyzmem,   posiadał   jakiś   pierwotny   zmysł,   intuicję 

jasnowidza, która często decydowała o jego zachowaniach.

background image

Wyczuwał grożące mu niebezpieczeństwa, potrafił odbierać ukryte reakcje tłumu, 

w niewytłumaczalny sposób fascynował swoich rozmówców.

Na kolejnych stronach poznajemy Hitlera żyjącego w ciągłym podnieceniu nowymi 

projektami, odurzonego odnoszonymi zwycięstwami.

Czytając   zapiski   Christy   Schroeder,   zaczynamy   zdawać   sobie   sprawę,   że   pod 

pewnymi względami życie tego człowieka, z dala od tłumu, za zasłoną utkaną wokół 

niego przez propagandę i jego niedostępny majestat, nie różniło się niczym  od życia 

zwykłego burżuja.

I że barbarzyńca może przyjmować pozy pana tego świata.

Świadectwo Christy Schroeder dowodzi wyraźnie, że niemożliwe jest zamknięcie 

tej historycznej postaci w jednej formule.

Rozmaitość  postaw, zachowań, odruchów  i reakcji Hitlera  jest taka,  że zmusza 

wręcz do analizy podstawowych rysów jego charakteru.

Prezentowany dokument pozwala nam więc ujrzeć Hit lera wśród najbliższych mu 

osób i współpracowników.

Raphael Delpard jest autorem kilku książek na temat martyrologii Żydów podczas 

drugiej wojny światowej i historii Algierii z okresu francuskiej dominacji.

background image

Nota

Prezentowany   tekst   jest   zapisem   zeznań   pani   Christy   Schroeder,   osobistej 

sekretarki Adolfa Hitlera w ciągu dwunastu lat, odebranych w 1947 roku w obozie w 

Augsburgu   przez   kapitana   Alfreda   Zollera,   działającego   z   upoważnienia   7.   Armii 

amerykańskiej.

Do tekstu nie wprowadzono żadnych zmian - jest to przedruk oryginału.

background image

Rozdział 1

Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy nocą.

Hitler

Hitler   nie   cierpiał   w   swym   otoczeniu   osób,   do   których   widoku   nie   był 

przyzwyczajony.

Z   tego   też   powodu,   dwie   z   je   go   osobistych   sekretarek,   moja   koleżanka   i   ja, 

pozostały na swych stanowiskach odpowiednio piętnaście i dwanaście lat.

Mimo   nieporozumień   i   tarć,   jakie   mogły   się   pojawiać,   zrobił   wszystko,   aby 

zatrzymać nas do samego końca.

Hitler opętany był przez demona podejrzliwości.

Nigdy nie zatrudniał osobistego personelu na mocy prostej rekomendacji.

Zanim   nabrał   do   kogoś   zaufania,   długo   go   obserwował   i   wystawiał   na   próby, 

zastawiając prawdziwe pułapki.

Jeśli  chodzi  o mnie,  to muszę  przyznać,  że byłam  zdziwiona  łatwością,  z jaką 

przyjął mnie do swojej obsługi.

Nic z mojej przeszłości nie predysponowało mnie do takiego zaufania.

Mój   ojciec,   który   był   funkcjonariuszem   państwowym   w   Hanowerze,   zawsze 

manifestował swoje radykalnie demokratyczne poglądy.

Umarł w 1926 roku, gdy miałam siedemnaście lat.

Sama na świecie, bo rok wcześniej straciłam też matkę, bez środków do życia, 

zostałam pracownicą biurową i zapisałam się na kursy stenografii i maszynopisania.

Na początku 1930 roku odeszłam z posady sekretarki w Monachium i złożyłam 

podanie o pracę na zwolnionym właśnie stanowisku maszynistki w zarządzie partii.

Po   pokonaniu   osiemdziesięciu   siedmiu   konkurentek   w   krajowym   konkursie 

stenografii, wyznaczono mnie na sekretarkę kapitana Pfeffera, który stał wówczas na 

czele organizacji SA.

Gdy   w   roku   1931   zastąpił   go   Róhm,   zostałam   oddelegowana   do   sekcji 

ekonomicznej ruchu narodowosocjalistycznego.

Zawsze bardzo interesowałam się sztukami pięknymi.

Regularnie uczęszczałam na kursy wieczorowe organizowane przez Wyższą Szkołę 

background image

Pedagogiczną w Monachium i powoli kompletowałam swoją bibliotekę.

To   mogłoby   wyjaśniać   moje   zbliżenie   z   Hitlerem   na   gruncie   intelektualnym   i 

ludzkim.

Biorąc tę okoliczność pod uwagę, nietrudno chyba zrozumieć, że te dwanaście lat 

spędzonych u boku Hitlera do starczyło mi wielu niespodzianek i gorzkich rozczarowań.

W 1933 roku przypadek sprawił, że pewnego dnia osobista sekretarka Hitlera była 

nieobecna, a on właśnie miał pilny tekst do podyktowania.

Poproszono mnie, abym stawiła się do jego dyspozycji.

Gdy   wchodziłam   do   jego   biura,   uderzyło   mnie   intensywne   spojrzenie   jego 

niebieskich oczu;

przyglądał mi się badawczo, ale z życzliwością.

Jego austriacki akcent, prostota i dodająca odwagi serdeczność, z jaką mnie przyjął, 

przyjemnie mnie zaskoczyły.

Powiedział kilka słów na przywitanie i od razu przystąpił do rzeczy:

"Mam zwyczaj dyktowania prosto na maszynę.

Jeśli opuści pani jakieś słowo, to proszę się nie przejmować, bo chodzi jedynie o 

brudnopis".

Odpowiedziałam, że jestem przyzwyczajona do takiego trybu pracy, i usiadłam do 

maszyny.

Gdy skończył, podziękował mi gorąco i wręczył bombonierkę.

Od tej pory, za każdym razem, gdy go spotykałam, kłaniał mi się uprzejmie.

Pod koniec tego samego roku poprosiłam o przeniesienie do Berlina, ponieważ na 

skutek donosu miałam kłopoty z SS.

Przychylono   się   do   mojej   prośby   i   zostałam   sekretarką   Brucknera,   adiutanta 

Hitlera.

Ten   ostatni   wzywał   mnie   od   czasu   do   czasu,   gdy   miał   jakiś   dłuższy   tekst   do 

podyktowania.

Pewnego   dnia,   gdy   jego   sekretarka   była   nieobecna   z   powodu   choroby, 

przydzielono mnie do jego wyłącznej dyspozycji.

Od tej pory codziennie byłam w pobliżu Hitlera, z wyjątkiem weekendów, na które 

jeszcze wtedy wyjeżdżał regularnie do Monachium.

background image

W tym okresie Hitler pracował według ustalonego rozkładu dnia.

O   jedenastej   rano   przechodził   przez   moje   biuro   i   do   szesnastej   przyjmował   w 

swoim gabinecie współpracowników.

Potem, wychodząc, zatrzymywał się na chwilę, aby rzucić okiem na prezenty, które 

codziennie przynosili jego admiratorzy: książki, obrazy, hafty i inne rękodzieła.

Zdarzało   się,   że   podczas   tych   krótkich   chwil   dyktował   szybko   kilka   notatek 

służbowych lub podpisywał pilne listy.

Po południu znowu rozpoczynały się narady, które trwały przeważnie do późnego 

wieczora.

Na noc rezerwował sobie dyktowanie ważnych pism.

Przychodził wtedy jego adiutant i uprzedzał, że mam po zostać w biurze: "Szef 

będzie w nocy dyktował, proszę się przygotować!".

To zdanie stawiało całe biuro w prawdziwy stan pogotowia.

Nigdy nie pozwalałam sobie na nieobecność.

Jednak bardzo szybko spostrzegłam, że jeśli chodzi o tę noc. na pracę, to Hitler nie 

był wzorem osoby dotrzymującej obietnicy.

Często   czekałam   na   niego   osiem   czy   dziesięć   kolejnych   wieczorów,   a   on   nie 

pojawił się ani razu.

Zdarzało się to zwłaszcza wtedy, gdy przygotowywał wystąpienie w Reichstagu lub 

na kongres partii.

Ku   mojemu   wielkiemu   zdziwieniu,   musiałam   przyjąć   do   wiadomości,   że   ma 

zwyczaj   dyktowania   swych   przemówień   w   ostatniej   chwili,   na   dwa   dni   przed 

wystąpieniem.

Gdy na przykład data wiecu była już opublikowana w gazetach, a ja zwracałam 

uwagę,   że   w   takim   razie   najwyższy   czas   pomyśleć   o   napisaniu   przemówienia   na 

maszynie, odpowiadano mi wymijająco: "Szef czeka jeszcze na raport z ambasady" albo: 

"Śledzi jeszcze pewne poczynania dyplomatyczne, których wynik może zadecydować o 

treści wystąpienia".

Oczywiste jest, że w takich warunkach praca odbywała się w atmosferze pośpiechu 

i podenerwowania.

Gdy w końcu nadchodził uroczysty moment, Hitler prosił nas (do dużych tekstów 

background image

potrzebne mu były dwie sekretarki), abyśmy odpoczęły po południu, żeby na wieczór być 

w dobrej formie.

Ostatnie chwile poświęcał na namysł i ewentualne uzupełnienia w tekście, które 

notował na świstku papieru.

W trakcie tych godzin medytacji nikt nie miał prawa mu przeszkadzać.

Władczy dźwięk dzwonka oznajmiał mi, że ma już gotowe główne wątki swego 

wystąpienia.

Gdy wchodziłam do jego gabinetu, on nerwowo przemierzał go wzdłuż i wszerz.

Od czasu do czasu zatrzymywał się przed portretem Bismarcka i wpatrywał się weń 

rozanielonymi oczami, jakby się modlił.

Stwarzał   wrażenie,   jakby   błagał   żelaznego   kanclerza,   aby   natchnął   go   swym 

doświadczeniem w sprawach państwowych.

Krokiem lunatyka  chodził od mebla  do mebla  i poprawiał  ustawienie  miniatur, 

którymi te meble były zawalone.

Potem zaczynał przemierzać pokój szybkim krokiem i nagle zatrzymywał się, jak 

by dotknięty paraliżem.

W ogóle przy tym mnie nie zauważał.

Wreszcie przystępował do dyktowania.

Na początku jego wymowa i głos były normalne, ale w miarę jak rozwijał swoje 

myśli, rytm ulegał przyspieszeniu.

Zdania następowały jedne po drugich, bez żadnej przerwy, w rytm coraz szybszych 

kroków, którymi przemierzał pokój dookoła.

Wymowa stawała się coraz bar dziej rwana, a głos przybierał na sile.

Hitler dyktował przemówienie z taką samą porywczością, z jaką chciał je wygłosić 

nazajutrz wobec publiczności.

Dyktowanie przemówienia było dla niego swoistą próbą generalną.

Gdy chciał zebrać w sobie uczucia lub na tchnienie, zatrzymywał się i wpatrywał 

nieruchomo w ja kiś punkt na suficie, jakby stamtąd spodziewał się jakiejś specjalnej 

łaski.

Gdy zaczynał mówić o bolszewizmie, jego głos od razu znacznie się podnosił, a 

twarz stawała się purpurowa od nagłego przypływu krwi.

background image

Wygłaszał swoje przyszłe przemówienie z taką gwałtownością, że jego głos był 

słyszany   we   wszystkich   pokojach   dookoła,   i   za   każdym   razem   czekający   w   nich 

pracownicy personelu pytali mnie później, dlaczego szef jest w tak złym humorze.

Gdy wszystko zostało już zapisane, Hitler odzyskiwał spokój, a nawet znajdował 

kilka miłych słów dla swoich sekretarek.

Kilka godzin później zaczynał wprowadzać poprawki.

I wtedy znowu trzeba było mu przypominać, że czas nagli, a praca nie jest jeszcze 

skończona.

Często   ostatnie   poprawki   nanosił   na   krótko   przed   przewidywanym   czasem 

wystąpienia.

Gdy   starczało   czasu,   lubił   cyzelować   swą   dialektykę,   szukając   coraz   to 

subtelniejszych  wyrażeń i uderzających formuł.

Był przekonany, że jego poprawki są bardzo trudne do odczytania.

Za każdym razem mówił do mnie: "Przyjrzyj się dobrze, moje dziecko, czy uda się 

rozszyfrować moje zapiski".

Gdy   przeczytałam   je   bez   żadnych   trudności,   utkwił   we   mnie   swe   dziwne, 

prześlizgujące   się   ponad   okularami   spojrzenie,   i   przyznawał   z   udawaną   rezygnacją: 

"Widzę, że odczytuje pani moje pismo łatwiej niż ja sam".

Skądinąd, z biegiem lat, jego wzrok znacznie się pogorszył.

Tak bardzo chciał  uniknąć publicznego  pokazywania  się w okularach,  że kazał 

skonstruować maszyny do pisania z czcionkami wysokości 12 mm, co pozwoliło mu bez 

trudu czytać tekst leżący na mównicy.

Gdy przemówienie było gotowe, Hitler sprawiał wrażenie, jakby został wybawiony 

z wielkiego kłopotu.

W podzięce, zapraszał sekretarki do swojego stołu.

Podczas   posiłku   nigdy   nie   omieszkał   zakomunikować,   że   jest   zadowolony   z 

własnej redakcji tekstu, i zapowiedzieć, że przyniesie on wielki sukces.

Niezmiennie też wygłaszał pochwałę profesjonalizmu swych sekretarek: "One są 

tak szybkie na swoich maszynach, że nie nadążam z dyktowaniem.

To są prawdziwe królowe maszynopisania itd., itp.".

Hitler często opowiadał mi o trudnościach, jakie ma ze znalezieniem dziewcząt, 

background image

które na jego widok nie traciłyby kontroli nad swymi nerwami.

"Kiedy widziałem, że przy pierwszych moich słowach krew uderzała im do głowy, 

nie pozostawało mi nic innego, jak odesłać je z powrotem i wypróbować inne".

Ze swej strony przyznaję, że praca dla niego nie była żadną synekurą.

Nawet kiedy dyktował normalnie, jego wymowa nie była zbyt wyraźna.

Odgłos  jego  kroków   i  hałas   maszyny  w   połączeniu  z   echem   jego  głosu,  który 

odbijał się od ścian gabinetu o przesadnych wymiarach, czyniły część wypowiadanych 

zdań absolutnie niezrozumiałymi.

Musiałam maksymalnie skoncentrować uwagę i wznosić się na szczyty intuicji, 

żeby odgadywać końcówki zdań i uzupełniać braki.

Gdy   Hitler   był   jakoś   szczególnie   rozdrażniony,   jego   gorączkowe   pobudzenie 

udzielało się współpracownikom.

W takich kryzysowych momentach moje nerwy napięte były do ostatnich granic.

Hitler doskonale zdawał sobie sprawę, że ten reżim nas wykańcza, ale nie chciał 

zatrudnić innych sekretarek, bo, jak mówił, nie znosi nowych twarzy w swoim otoczeniu.

Stąd też moja osobista swoboda była praktycznie żadna.

Musiałam być do jego dyspozycji dzień i noc, a moja nieobecność w kwaterze 

głównej była możliwa tylko pod warunkiem, że w każdej chwili będzie można wezwać 

mnie telefonicznie, telegraficznie albo przez głośnik.

Przyjęta   przez   Hitlera   zasada   trzymania   w   tajemnicy   podjętej   decyzji   aż   do 

momentu jej wykonania, tyranizowała całe jego otoczenie.

Wizyty   i   podróże   zawsze   były   zapowiadane   z   dużym   wyprzedzeniem,   ale 

zastrzegał sobie, że dokładna godzina wyjazdu będzie podana do publicznej wiadomości 

w ostatniej chwili.

Podczas tych dni jałowego wyczekiwania żyliśmy w ogromnym napięciu.

Gdy w  trakcie  rozmowy padła jakaś  aluzja na temat  nadmiernego  ograniczania 

życia prywatnego personelu, udawał zdziwienie i zapewniał, że pozostawia wszystkim 

pełną swobodę dysponowania wolnym czasem według własnego uznania.

Faktycznie jednak nigdy nie tolerował faktu, że ktoś może mieć swoje niezależne, 

prywatne życie.

Dlatego   też,   podczas   naszych   długich   pobytów   w   Berghofie,   miał   zwyczaj 

background image

zbierania każdego wieczoru całej swojej świty przy kominku w wielkim holu.

Niczym uczniowie byliśmy regularnie pozbawiani prawa do "wyjścia".

Trzeba przyznać, że to czuwanie przy ogniu nie było całkowicie pozbawione uroku, 

zwłaszcza jeśli trafiali się jacyś goście.

Częściej jednak bywało tak, że dzień po dniu spotykali się ci sami ludzie.

Trzeba było rzeczywiście umieć panować nad nerwami, żeby uczestniczyć w tych 

niekończących się spotkaniach, odbywanych niezmiennie w tej samej scenerii płonących 

w ognisku szczap.

Gdy ktoś odważał się nie przyjść na choćby jeden z tych seansów, Hitler zauważał 

to i manifestował swoje niezadowolenie.

W 1938 roku, z powodu ciągłych niedomagań mojej dotychczasowej towarzyszki, 

zatrudniono nową sekretarkę.

Wyróżniała się ona nie tylko umiejętnościami zawodowymi, ale także urodą.

Od tej pory we wszystkich wyjazdach towarzyszyły Hitlerowi dwie sekretarki.

Gdy   zdarzało   się   na   przykład,   że   mimo   zażycia   środków   nasennych   nie   mógł 

zasnąć, organizował przeciągające się do późnych godzin nocnych herbatki, w których 

uczestniczyły obie sekretarki, także jego adiutant, lekarz i Bormann.

Tak więc sporą część mojego życia spędziłam w specjalnym pociągu Fiihrera.

W trakcie tych podróży Hitler wymagał, aby wszystkie zasłony w jego salonce były 

zaciągnięte, również w pełni lata.

Ponieważ słońce go drażniło, uznawał tylko oświetlenie elektryczne.

Istniał jednakże i inny powód, nie mniej zaskakujący.

Otóż   tak   bardzo   doceniał   on   "make   up"   nowej   sekretarki,   o   której   poprzednio 

wspominałam, że chciał go jeszcze bardziej podkreślić sztucznym oświetleniem.

Prawił jej nieustannie komplementy, co niejako zobowiązywało innych mężczyzn z 

jego otoczenia do czynienia tego samego.

Bormann,   który   miał   raczej   ciężki   dowcip,   robił   to   z   zabawną   niezręcznością. 

Rozmowy stale krążyły wokół samochodowych wyjazdów Hitlera, choć ze względów 

bezpieczeństwa zrezygnowano z tego sposobu podróżowania.

Hitler cenił te rajdy po Niemczech nie tylko dlatego, że lubił szybkość, ale również 

dlatego, że dawały mu one okazję do spotkań z ludnością.

background image

Jako   zapalony   automobilista   wymyślił   wiele   ulepszeń,   które   z   powodzeniem 

zostały zastosowane przez firmę Mercedes.

Tymczasem zdarzały się dni, podczas  których  w pociągu specjalnym  królowała 

niepohamowana wesołość -zwłaszcza wtedy, gdy Hitler bawił się wraz ze swą świtą w 

przeróżne gry towarzyskie.

Liczyliśmy na przykład, ilu brodaczy spotkaliśmy w ciągu dnia.

Ten, kto spotkał ich najwięcej, dostawał nagrodę.

Także inne, równie proste gry wprawiały Hitlera w wyśmienity humor.

Podczas tych chwil odprężenia lubił parodiować swych dawnych towarzyszy w ich 

gestach i sposobie mówienia.

Był   w   tych   popisach   znakomity   i   pozwalał   sobie   nawet   na   parodiowanie 

zagranicznych   polityków,   których   mimikę   i   różne   inne   dziwactwa   udało   mu   się 

zaobserwować podczas międzynarodowych konferencji.

Doskonale   naśladował   na   przykład   piskliwy   śmiech   Wiktora   Emmanuela   III   i 

zabawnie demonstrował, w jaki sposób wzrost króla Włoch, ze względu na jego krótkie 

nogi, zawsze pozostaje ten sam, niezależnie od tego, czy król siedzi, czy stoi.

W tym przedwojennym okresie Hitler cenił jeszcze dobry nastrój i humor.

"Dowcip, opowiedziany we właściwym momencie nieraz już dokonywał cudów w 

najtrudniejszych sytuacjach" - lubił mówić.

"Wypróbowałem  to  nie  tylko  podczas  wojny  1914-1918, ale   również   w  walce, 

która poprzedzała przejęcie przez nas władzy". Jednak zmienił się całkowicie od czasu, 

gdy na Niemcy spadły pierwsze porażki.

Stał się bardziej zamknięty i w ogóle nie pozwalał się do siebie zbliżać.

Krąg jego bliskich, który miał zwyczaj zbierać się co wieczór, kurczył się z dnia na 

dzień i w końcu tylko sekretarki mogły uczestniczyć w jego samotnych rozmyślaniach.

Jeszcze w 1942 roku potrzebował pewnego ceremoniału i ogromnych pokoi, aby 

przygotować jakąś ważną akcję dyplomatyczną albo operację w wielkim stylu.

Do snucia takich dalekosiężnych planów znakomicie nadawał się Berghof.

"Właśnie   w   tym   majestatycznym   spokoju   gór   podejmowałem   najlepsze   moje 

decyzje - przyznawał.

- Tam,  w górze,  mam  wrażenie,  że unoszę się  ponad ziemską  marność,  ponad 

background image

wszystkie te niesłychane próby, którym poddawany jest mój naród, ponad nasze kłopoty i 

trudności.

Bezbrzeżny widok na nizinę Salzburga pozwala mi uciec od zwykłych ziemskich 

problemów i rozwijać genialne koncepcje, które poruszają świat.

W takich chwilach czuję, że nie przynależę już do zwykłych śmiertelników i że 

moje   idee   przekraczają   ludzkie   ograniczenia,   aby   potem   objawić   się   w   czynach   o 

nieskończonych następstwach".

Od  1943  roku  Hitler  nie   odczuwał   już  tej  potrzeby  monumentalnej  oprawy do 

pobudzania swej chorobliwej fantazji i snucia wielkich planów.

Jego życie stawało się coraz bardziej hermetyczne.

Niczym gad, który boi się jasnego dnia, zrobił sobie gniazdo w bunkrze, w gołych i 

zimnych pomieszczeniach.

Tak właśnie wpadł na pomysł wielkiej ofensywy w Ardenach - w trakcie długiej 

choroby, we wrześniu 1944 roku.

Przez trzy tygodnie pozostawał w łóżku, w bunkrze swej kwatery "Wolfsschanze" 

[Wilczy szaniec] w Prusach Wschodnich.

W ciężkiej  i wilgotnej  atmosferze  tego  pomieszczenia,  bez okien  i naturalnego 

światła, jego wyobraźnia pracowała z dala od realnego świata.

Elektryczne oświetlenie nigdy nie było wyłączane.

Jedynie   automatyczny   włącznik   aparatu   tlenowego   odświeżającego   zepsute 

powietrze wybijał rytm jego myśli.

Nie  docierały  do  niego  żadne   echa   zewnętrznych   wydarzeń,  gdyż  nadchodzące 

wiadomości filtrowane były przez jego adiutantów.

W   takiej   atmosferze   jego   urojenia   rozwijały   się   jak   trująca   roślina   w   ciepłej 

szklarni.

Nie uznawał żadnego sprzeciwu, nie słuchał żadnych rad.

Na gołych ścianach, na których nic nie przyciągało spojrzenia, jego wyobraźnia 

wyświetlała   obrazy   świata   takiego,   jakim   go   sklecił   w   swym   przekonaniu,   że   ta 

ostateczna batalia odwróci jeszcze losy wojny: ta ruina człowieka, który żył już tylko 

dzięki zastrzykom jego lekarza Morella, w cmentarnej atmosferze wytycza plan nowej 

ofensywy,   nie   troszcząc   się   o   ofiary,   jakie   będzie   ona   kosztować   jego   i   tak   już 

background image

wykrwawiony naród...

Po   podjęciu   decyzji   o   tej   strategicznej   operacji,   niecierpliwie   wyczekiwał 

stosownej chwili do wydania rozkazu rozpoczęcia działań.

Decydującą rolę w ustaleniu konkretnej daty nie odgrywała fachowa ocena, lecz 

jego własna intuicja.

Jedynie meteorolodzy mieli jeszcze prawo głosu.

Konsultował się z nimi codziennie.

Specjalista,   który   zapowiedział   mu,   że   grudzień   1944   roku   będzie   okresem 

występowania   mgieł   ułatwiających   koncentrację   oddziałów   przed   rozpoczęciem 

ofensywy,   otrzymał   od   niego   złoty   zegarek   z   podziękowaniami   za   szczęśliwe 

przewidywania.

"Tajemnica sukcesu tkwi w uporczywości" - miał zwyczaj powtarzać.

Całe życie Hitlera to były wyłącznie uporczywe wysiłki i walka.

Po tak długim okresie zwycięstw nad najbardziej nawet groźnymi przeciwnościami, 

trudno mu było   wyobrazić sobie, że pewnego dnia jego gwiazda zazna tak żałosnego 

końca.

Jego dzieciństwo   bez  radości  i  trudna  młodość   w  Wiedniu,   wojna światowa,  a 

następnie   trzynaście   lat   walki,   która   w   końcu   pozwoliła   mu   poznać   smak   władzy, 

wszystkie   te   próby,   pokonywane   jedne   za   drugimi,   ukształtowały   temperament 

zaciekłego i bezlitosnego wojownika.

Hitler był urodzonym awanturnikiem.

Był ponadto wyposażony we wszystkie cechy niezbędne dla takiego stanu ducha.

Przede   wszystkim   dysponował   on   niewzruszoną   wolą,   wolą   niemal   nadludzką; 

wolą,   która   często   przyjmowała   formę   zderzaka   (Sturheit)   nieznającego   miary,   jeśli 

chodzi o rozbijanie przeszkód.

Wola ta była u Hitlera owocem długiej drogi dziedziczenia.

Wszyscy   jego   przodkowie   od   wieków   żyli   w   tej   części   Alp,   która   sąsiaduje   z 

granicą niemiecko-austriacką, a której mieszkańcy, żyjący w prymitywnych warunkach, 

owładnięci byli jedną myślą: wyrwania jakiejkolwiek strawy z ich jałowej ziemi.

Etnolodzy stwierdzili, że w tym osobliwym regionie, zwanym "Waldviertel", gdzie 

urodził się ojciec Hitlera, dominującą cechą zamieszkujących tam ludzi był upór.

background image

Od wieków, w walce z żywiołami, ziemią i naturą, mieszkańcy tych alpejskich 

dolin nie mogli przetrwać inaczej, jak tylko dzięki swej uporczywości.

Z pokolenia  na pokolenie przekazywano  tam charaktery naznaczone  siłą woli i 

niepospolitą zaciętością.

Hitler   odziedziczył   tę   swą   nieprzejednaną   wolę   po   ojcu;   i   wzmocniła   się   ona 

jeszcze w dzieciństwie, w zetknięciu z tymi pracowitymi i twardymi ludźmi.

Ta   siła   woli   pobudzała   Hitlera,   zawziętego   samouka,   gdy   zdobywał   wiedzę   w 

latach swej trudnej, wiedeńskiej młodości.

Nie była to wiedza głęboka, ale bardzo rozległa. Prawdą jest, że wyposażony był w 

przymioty intelektualne niezbędne do odnoszenia sukcesów.

Ta   wola,   która   uczyniła   z   Hitlera   władcę,   przejawiała   się   również   w   jego   sile 

sugestii, której potrafiło się oprzeć, tylko niewielu ludzi.

Gdy Hitler mówił,  obojętnie  czy do jednego rozmówcy,  czy do tłumu,  ten dar 

manifestował się z równą intensywnością.

On po prostu fascynował i narzucał swoją wolę.

Często zadawałam sobie pytanie, czy chodziło w tym o zjawisko czystej hipnozy, 

czy tylko o przejaw całkowicie zewnętrznego oddziaływania.

To prawda, Hitler potrafił wzbudzać sympatię rozmówców swą wrodzoną prostotą 

manier i rzadko spotykaną serdecznością.

W   jego   żyłach   płynęła   wiedeńska   i   wysubtelniona   zdolnościami   artystycznymi 

krew, która czyniła zeń człowieka o wielkim uroku osobistym.

Trzeba   tu   dodać,   że   również   w   najobszerniejszych   przemówieniach   potrafił 

ujmować   swe   idee   w   zwięzłych   i   treściwych   formułach,   wypowiadanych   tonem   tak 

przekonywającym, że z łatwością zyskiwał przychylność słuchaczy.

Niemniej,   te   zewnętrzne   przejawy   jego   osobowości   nie   wystarczają,   aby 

wytłumaczyć tak silny wpływ Hitlera na niektórych ludzi.

Wydzielał   ten   magnetyczny   fluid,   który   albo   przyciąga   do   nas   ludzi,   albo, 

przeciwnie, odpycha ich od nas.

U   niego   to   magnetyczne   oddziaływanie   nie   odznaczało   się   tak   bardzo   swoją 

intensywnością,   choć   było   daleko   większe   niż   u   przeciętnych   ludzi,   co   swoją 

rozległością.

background image

Zakres jego fal magnetycznych był bardzo szeroki i w zadziwiający sposób działał 

podczas zgromadzeń publicznych i wobec licznego tłumu.

To   właśnie   ta   nadzwyczajna   siła   sugestii   wyjaśnia   fakt,   że   ludzie,   którzy 

przychodzili do niego zrozpaczeni, wychodzili pełni ufności i nadziei.

Ze szczególną intensywnością działała ona na jego dawnych towarzyszy walki.

Przypominam   sobie   na   przykład,   jak   w   marcu   1945   roku   gauleiter   Forster 

przyjechał z Gdańska do Berlina, aby uzyskać audiencję u Hitlera.

Gdy   przyszedł   do   mojego   biura,   był   całkowicie   zdruzgotany   ostatnimi 

wydarzeniami.

Zwierzył mi się, że tysiącu stu rosyjskich czołgów skoncentrowanych wokół miasta 

może   przeciwstawić   wszystkiego   cztery   "Tygrysy",   które   na   dodatek   nie   mają 

wystarczającej ilości paliwa.

Forster zdecydowany był nie owijać niczego w bawełnę i przedstawić Hitlerowi 

całą złowieszczą rzeczywistość.

Znając   ogólną   sytuację,   nalegałam   na   Forstera,   żeby   zrelacjonował   fakty   jak 

najbardziej obiektywnie i nakłonił Hitlera do podjęcia decyzji.

Forster odpowiedział: "Proszę się nie obawiać! Nie zawaham się powiedzieć całej 

prawdy, nawet jeśli miałby mnie wyrzucić za drzwi".

Jakież było moje zdziwienie, gdy po spotkaniu z Hitlerem wszedł do mojego biura.

Był całkowicie odmieniony: "Fiihrer obiecał przysłać do Gdańska nowe dywizje!".

Widząc   mój   sceptyczny   uśmiech,   oświadczył:   "Rzeczywiście   nie   wiem,   gdzie 

mógłby   je   znaleźć!   Ale   skoro   powiedział,   że   zamierza   ratować   Gdańsk,   to   nie   ma 

powodów, żeby nie wierzyć".

Byłam naprawdę zawiedziona tymi słowami Forstera.

Człowiek,   który   jeszcze   przed   chwilą   tak   zdecydowanie   deklarował   w   moim 

biurze,   że   powie   wszystko   Hitlerowi   prosto   z   mostu,   tak   szybko   dał   się   przekonać 

pustymi obietnicami.

Bezsprzecznie musiała na niego zadziałać właśnie ta siła sugestii Hitlera.

Mogłabym przytoczyć niezliczoną ilość przykładów znaczących i wartościowych 

osób, które po prostu dawały się nabrać Hitlerowi.

Gdy później orientowały się, że zostały w prymitywny sposób oszukane, strach 

background image

przed   przyznaniem   się   do   takiej   naiwności   kazał   im,   mimo   wszystko,   wykonywać 

otrzymane instrukcje.

Hitler był świadom własnej mocy.

Intensywnymi ćwiczeniami jeszcze bardziej wzmacniał te swoje zdolności.

A nawet więcej: doskonale wiedział, że przyjmując postawę człowieka prostego i 

naturalnego, tym bardziej będzie wzbudzał zaufanie swego rozmówcy.

Pamiętam, jak skarżył  się kiedyś  na zmęczenie, jakie ogarnęło go po kongresie 

partii w Norymberdze.

Podczas wielogodzinnej defilady stał w pełnym słońcu z uniesioną do pozdrowień 

ręką,  próbując,  jak  mi   to  później  wyjaśniał,   wychwycić,   jedną  po drugiej,  wszystkie 

przechodzące   przed   nim   znane   mu   osoby:   "Każdy   musiał   odnieść   wrażenie,   że   go 

osobiście wyróżniłem - i to mnie tak strasznie zmęczyło".

Wiedziałam   też,   idąc   tym   tropem,   że   bardzo   wielu   ludzi   pochlebiało   sobie,   że 

zostali zauważeni przez Hitlera w tej zwartej masie kolumn.

Znany jest zresztą entuzjazm, jaki jego obecność i jego przemowy wyzwalały w 

tłumach.

Zbiegowiska,   jakie   tworzyły   się   na   trasie   każdego   jego   przejazdu,   stały   się 

prawdziwą zmorą.

Choć przez długi czas były Hitlerowi bardzo potrzebne, to jednak później owe 

histeryczne masy stały się czymś prawie nie do wytrzymania.

Przed  każdym   niemal  hotelem,   w   którym  się  zatrzymywaliśmy,  ludzie   od  razu 

tworzyli   zbity   tłum,   który   był   popychany   nowo   przybyłymi   i   rozbijał   się   o   fasadę 

budynku niczym fala przybojowa wzburzonego morza.

Ludzkie   fale   bez   końca   skandowały   żądanie   zobaczenia   "swojego"   Fuhrera   w 

oknie.

Często sprawiało to wrażenie chóru błagającego  o łaskę.

Te powtarzane rano i wieczorem manifestacje wystawiały nasze nerwy na ciężką 

próbę.

Zadawałam sobie pytanie, jak Hitler może je znieść!

Lecz gdy pewnego ranka oddział eskortowy odsunął tłum, a on wpadł w złość, bo 

nie zebrał zwyczajowych już owacji przy wyjściu z hotelu, zrozumiałam, że działają one 

background image

na niego jak niezbędny środek pobudzający.

Gdy Hitler przemierzał drogi Niemiec samochodem, jego eskorta musiała się sporo 

natrudzić, aby uniknąć wypadków.

Zdarzało się, że kobiety, spostrzegając go, stawały w miejscu jak sparaliżowane, 

narażając się na potrącenie przez samochody z kolumny.

Często trzeba było odpychać tłum, który wstrzymywał cały ruch.

Oficerowie   SS   stali   więc   na   bocznych   stopniach   samochodu,   aby   przeszkodzić 

fanatykom wzięcia go szturmem.

Ten sam spektakl powtarzał się na dworcach.

Ludzie niemal  się rozdeptywali,  próbując przejść przez tory,  aby dostać  się do 

specjalnego pociągu Fuhrera.

Gdy   wychylony   ściskał   dłonie   tych,   co   napierali   na   wagon,   lekarz,   który   mu 

towarzyszył, zawsze obawiał się, żeby nie urwano mu ręki.

Tutaj   też   esesmani   dosłownie   walczyli,   żeby   utrzymać   na   wodzy   oszalały 

entuzjazm tłumu.

Ponieważ   te   manifestacje   kosztowały   Hitlera   sporo   czasu   i   często   opóźniały 

program, jego wyjazdy zaczęto trzymać w tajemnicy.

Ten środek bezpieczeństwa uzasadniony był również obawą przed zamachami.

Hitler był twardy i stanowczy nie tylko w stosunku do innych, ale również, i w 

równym stopniu, w stosunku do samego siebie.

W   okresie   poprzedzającym   wojnę   potrafił   wspaniale   panować   nad   własnymi 

emocjami.

Swoją wolę dominowania ćwiczył zarówno na sobie samym, jak i na tych, którzy 

go otaczali.

Nie uznawał zmęczenia i poddawał swój mózg ciągłej pracy.

Zapominał,   że   długotrwałe   czytanie   nie   tylko   męczyło   jego   wzrok,   ale   że 

dobrowolna i ciągła bezsenność szkodziła jego wydolności intelektualnej.

Owładnięty był przekonaniem, że samą silną wolą można osiągnąć wszystko.

Nic zatem dziwnego, że drżenie prawej dłoni odczuwał niczym plamę na honorze.

Konstatacja,   że   nie   panuje   nad   częścią   samego   siebie,   wywoływała   w   nim 

wściekłość.

background image

Gdy goście, zaskoczeni, zatrzymywali na tej dłoni wzrok, Hitler, instynktownym 

ruchem, przykrywał ją drugą dłonią.

Mimo wszystkich  podejmowanych  wysiłków  nigdy nie udało mu się opanować 

tego drżenia.

Tak jak powoli tracił kontrolę nad niektórymi ruchami swojego ciała, tak do końca 

pozostał panem swych emocji.

Gdy w trakcie prywatnej rozmowy dowiadywał się o jakiejś katastrofie, potrafił 

zachować zimną krew i spokojnie kontynuować wymianę uwag.

Jedynie ruch szczęk zdradzał jego emocje.

Przypominam sobie na przykład zniszczenie przez RAF tamy w dolinie Edertal, co 

spowodowało powódź na dużej części zagłębia Ruhry.

W   trakcie   czytania   tej   wiadomości   jego   twarz   przybrała   co   prawda   kamienny 

wyraz, ale to było wszystko.

Nikt nie byłby w stanie zauważyć, że właśnie spadł na niego tak ciężki cios.

Dopiero  po kilku godzinach, a czasami  nawet po kilku dniach, wracał  do tego 

wydarzenia i wtedy dawał wyraz swej bezsilnej wściekłości.

Hitler potrafił również z zadziwiającym mistrzostwem zachowywać tajemnice.

Był   przekonany,   że   każdy   z   jego   współpracowników   powinien   dokładnie   znać 

tylko te rzeczy, które są mu niezbędne do wykonywania swoich funkcji.

Nigdy nie komunikował nam własnych sekretnych zamiarów ani nie wprowadzał 

nas w plany, nad którymi pracował.

Nigdy   nie   uczynił   wobec   nas   najmniejszej   aluzji   co   do   operacji,   które 

przygotowywał.

Początek kampanii zachodniej był tego uderzającym przykładem.

10 maja 1940 roku poinformował on swoje otoczenie, że jeszcze tego wieczoru 

musi wyjechać.

Nie padło ani jedno słowo na temat celu i powodów tej nagłej podróży.

Gdy ktoś postawił pytanie, jak długo go nie będzie, odpowiedział wymijająco, że 

być może piętnaście dni, może miesiąc, a nawet, w tym przypadku, rok.

Wszyscy,   którzy   musieli   mu   towarzyszyć,   pojechali   samochodem   w   kierunku 

Staaken - byliśmy przekonani, że polecimy gdzieś z tamtejszego lotniska.

background image

Jednak, ku naszemu zdziwieniu, minęliśmy Staaken i dołączyliśmy do Hitlera w 

jego pociągu specjalnym, który wyruszył na północ Niemiec.

Gdy tylko wsiedliśmy, zaczęły się komentarze.

Każdemu, kto nieśmiało próbował się zapytać, czy może jedziemy do Norwegii, 

odpowiadał twierdząco, a nawet żartobliwie  się upewniał, "czy nie zapomniałyśmy  o 

kostiumach kąpielowych".

Pociąg jechał na północ aż do Ulsen, gdzie, w środku nocy, nieoczekiwanie skręcił 

na zachód.

Zamiast dotrzeć do Norwegii, znaleźliśmy się nazajutrz o świcie w Miinster-Eifel, 

skąd dojechaliśmy do wojennego stanowiska dowodzenia Fiihrera.

Wiem, że Eva Braun nie była wtajemniczona w żaden z jego planów.

Latem   1941   roku,   gdy   powziął   decyzję   o   rozpoczęciu   kampanii   wschodniej, 

przeprosił ją, że musi wyjechać na kilka dni do Berlina, ale też zapewnił, że wkrótce 

wróci.

W  rzeczywistości  pojechał  do  swojej  kwatery głównej   w  Prusach  Wschodnich, 

skąd kierował pierwszymi uderzeniami na Rosję.

background image

Rozdział 2

Nie ma takiego tematu, o którym wcześniej już ktoś by nie pomyślał.

Hitler Wypowiadając tę formułę, Hitler rozpoznawał samego siebie, gdyż nie był 

umysłem twórczym.

Cała jego wiedza była owocem wieloletniej, uporczywej pracy pamięciowej.

Jego pamięć, podobna do gąbki zanurzonej w wodzie i po prostu zadziwiająca, 

chłonęła z lektur i z rozmów wszystko, co mogłoby mu przynieść jakiś pożytek.

Już od młodego wieku Hitler przejawiał nienasycony głód lektur.

Opowiadał mi, że w okresie swej trudnej młodości w Wiedniu przeczytał wszystkie 

pięćset książek, które składały się na zbiór jednej z miejskich bibliotek.

Ta   pasja   do  przeglądania   i   przyswajania   sobie   książek   na   najróżniejsze   tematy 

pozwoliła mu poszerzyć wiedzę w niemal wszystkich dziedzinach literatury i nauki.

Zawsze zadziwiał mnie łatwością, z jaką na przykład charakteryzował jakiś region 

geograficzny,   wygłaszał   skrzącą   się   szczegółami   prywatną   prelekcję   z   historii   sztuk 

pięknych albo rozprawiał na wysoko specjalistyczne tematy z dziedziny techniki.

Wszyscy, którzy stali z nim w jednym szeregu na początku jego kariery trybuna 

ludowego, byli zadziwieni  rozległością jego wiedzy.

Już   wtedy   potrafił   narzucać   swą   wolę   otoczeniu,   wykorzystując   nadzwyczajną 

zręczność, z jaką posługiwał się swą pamięcią.

W   dużej   mierze   właśnie   dzięki   temu   zyskał   bezgraniczne   oddanie   surowych   i 

nieokrzesanych ludzi, którzy tworzyli pierwszą ekipę jego zwolenników.

Ta nadzwyczajna umiejętność pozwalała mu wygłaszać płomienne przemówienia 

na   temat   historii   Austrii,   prowadzić   prawdziwe   wykłady   o   knowaniach   Domu 

Habsburgów i przejmująco opisywać konające Niemcy.

Równie   dobrze   potrafił   bez   końca   mówić   na   temat   konstrukcji   kościołów, 

klasztorów i zamków, wykazując przy tym oszałamiającą wręcz znajomość szczegółów.

Nawet   w   latach,   które   nastąpiły   po   jego   uwięzieniu   w   Landsbergu,   z   wielkim 

samozaparciem   uzupełniał   swą   wiedzę   na   temat   zabytków   historycznych   w   różnych 

krajach Europy.

Schlebiał   sobie   często,   że   zna   więcej   ich   szczegółów   architektonicznych   niż 

background image

niejeden ekspert z kraju, w którym ta czy inna budowla się znajduje.

Oficerowie z jego sztabu i dowódcy wielkich jednostek Wehrmachtu przyznawali 

również,   że   jego   znajomość   struktury   organizacyjnej   armii,   łącznie   z   najmniejszymi 

jednostkami,   przekraczała   wszelką   wyobraźnię,   a   jego   wiedza   na   temat   uzbrojenia   i 

wyposażenia wojskowego była po prostu fenomenalna.

Pamiętam, jak pewnego dnia ekspert do spraw marynarki wojennej prowadził z nim 

dość   ożywioną   dyskusję   na   temat   szczegółów   technicznych   związanych   z   turbinami 

parowymi instalowanymi na nowoczesnych krążownikach.

Nieustępliwość, z jaką Hitler sprzeciwiał się jego argumentacji, zdenerwowała go 

do  tego   stopnia,  że   stracił  zimną  krew  i   rzucił   niemal  pogardliwie:     "Jak   pan  może 

twierdzić podobne rzeczy, skoro nie ma pan pojęcia o sprawach czysto technicznych?".

Hitler   nie  zareagował   brutalnie,  tak   jak  zrobiłby  to  przy  innych  okazjach,   lecz 

poprosił eksperta, aby usiadł, po czym zrobił mu wykład tak bogaty w szczegóły, że 

zadziwiłby tym nawet profesorów ze szkoły marynarki.

Podczas   niekończących   się,   codziennych   dyskusji   ze   swoimi   doradcami   z 

Wehrmachtu,   w   trakcie   których   podsumowywał   bieżącą   sytuację,   nie   przestawał   ich 

zadziwiać.

Znał   doskonale   wszystkie   wydarzenia   na   rozległych   obszarach   frontu,   znał 

dotychczasową   drogę   każdej   ważnej   jednostki,   wiedział,   jakie   środki   zostały 

zaangażowane   w   każdą   operację   i   każde   przegrupowanie   oddziałów   w   czasie   wojny 

manewrowej.

Zaznajomiony był  ze strukturą każdej grupy armii aż do pułków włącznie oraz 

jednostek specjalnych, takich jak oddziały przeciwpancerne do zwalczania czołgów.

Burmistrz   Monachium,   z   którym   lubił   rozmawiać   o   planach   rekonstrukcji   i 

upiększenia miasta, opowiadał mi często o swym zdziwieniu faktem, że Hitler pamiętał o 

najbardziej nawet błahych szczegółach ich dyskusji sprzed wielu miesięcy.

Zdarzało   mu   się   słyszeć   Hitlera   mówiącego   z   wyrzutem   w   głosie:   "Czyż   nie 

mówiłem   panu   pół   roku   temu,   że   ten   detal   nie   jest   w   moim   guście?",   a   następnie 

powtarzającego niemal słowo w słowo całą wymianę myśli, jaka ongiś miała miejsce na 

temat tego właśnie szczegółu.

W jego pamięci nie było żadnych luk.

background image

Rozciągała się ona nie tylko na nazwy, piśmiennictwo i liczby, ale też z niezwykłą 

łatwością potrafił sobie przypominać twarze.

Bez najmniejszego trudu umieszczał w czasie i przestrzeni okoliczności, w jakich 

spotkał kiedyś swoich rozmówców.

Pamiętał wszystkie osoby, które poznał w swym ruchliwym  życiu i często potrafił 

przypomnieć sobie najdrobniejsze szczegóły dotyczące tych spotkań.

Mógł   z   detalami   opowiedzieć   przebieg   i   opisać   atmosferę   wszystkich   wieców 

propagandowych, na których zabierał głos.

Koledzy z wiedeńskiej młodości, towarzysze wojenni, kompani z okresu walki o 

władzę i krzykliwa gromada tych, którzy stali u jego boku aż do zwycięstwa - wszyscy 

oni byli zapisani w jego pamięci wraz z całą ich charakterystyką.

Gdy Hitler  był   w  dobrym   humorze,   opowiadał  nam   dla   zabawy  o  szczegółach 

wielkich przyjęć odbywanych w poprzednich latach w Kancelarii Rzeszy.

Jego pamięć wzrokowa pozwalała mu opisać stroje artystów i innych obecnych 

wówczas osobistości, a także odtworzyć drobne uprzejmości i poważne rozmowy, które 

prowadził z tym czy innym gościem.

Podobnie było z wrażeniami, jakie wynosił z oglądanych kiedyś sztuk teatralnych 

lub filmów.

Z   niewyobrażalną   plastycznością   potrafił   wskrzesić   sztuki,   które   widział   w 

młodości.

Wyliczał nazwiska aktorów i pamiętał nawet, co o jakiejś sztuce pisali krytycy!

Jak ludzki mózg mógł zapamiętać tyle rzeczy i faktów!

Nie   ulega   więc   wątpliwości,   że   Hitler   od   urodzenia   był   wyposażony   w 

nieprzeciętną pamięć.

Jednak prawdziwa jego tajemnica tkwiła w tym,  że wytrwale, dzień po dniu tę 

pamięć rozwijał i ćwiczył.

Tłumaczył   nam,   że   czytając,   starał   się   uchwycić   i   zgłębić   najważniejsze   wątki 

tematu.

Mówiłam już, że w czasie nocnych herbatek i pogawędek przy kominku miał manię 

opowiadania nam o tym, co zachował z jakiejś lektury - aby utrwalić ją sobie w pamięci.

Ta gimnastyka umysłowa stała się u niego istotną potrzebą.

background image

Hitler był przekonany, że większość czytelników to ignoranci, którzy nie potrafią 

wyciągnąć żadnego pożytku  z lektury.

Jeśli   w   pracy   był   raczej   chaotyczny   i   nie   cierpiał   przeglądania   i   sporządzania 

adnotacji   w   dokumentach,   to   pamięć   miał   zorganizowaną   wspaniale   -   pamięć 

poszufladkowaną, z której potrafił czerpać korzyści.

Niemniej, w swoim stałym pragnieniu przewyższania rozmówców i zaskakiwania 

ich rozległością własnej wiedzy, bardzo uważał na to, aby nie zdradzić źródeł swych 

wiadomości.

Znakomicie potrafił stwarzać wrażenie, że to, co głosi, jest owocem jego własnej 

refleksji i zmysłu krytycznego.

Mógł cytować całe strony tak, jakby mówił o osobistych przemyśleniach i własnym 

dorobku intelektualnym.

Prawie wszyscy, z którymi rozmawiałam na ten temat, byli przekonani, że Hitler 

był głębokim myślicielem, obdarzonym szczególnie przenikliwym i subtelnym umysłem 

analitycznym.

Pewnego dnia sama zapragnęłam się o tym przekonać.

Hitler   zaskoczył   nas   prawdziwym   wykładem   filozoficznym   na   jeden   z   jego 

ulubionych tematów.

Ku mojemu zdziwieniu stwierdziłam, że cała ta jego tyrada nie była niczym innym, 

jak cytowaniem tekstów Schopenhauera, które akurat niedawno czytałam.

Zebrałam   w   sobie   całą   moją   odwagę   i   zapytałam   go   o   ten   dziwny   zbieg 

okoliczności.

Hitler,   lekko   zaskoczony,   błysnął   w   moim   kierunku   swym   nieprzeniknionym 

spojrzeniem,   a   następnie   uczonym   i   protekcjonalnym   tonem   odpowiedział:   "Nie 

zapominaj, moje dziecko, że nasza wiedza prawie zawsze ma swoje źródło w innym 

człowieku. Każdy z nas wnosi do nauki jedynie małą cegiełkę".

W podobnie przekonujący sposób Hitler opowiadał o sławnych ludziach, o innych 

krajach, miastach, budowlach, przedstawieniach teatralnych itd., itp., mimo że nigdy ich 

nie poznał ani nie widział.

Nieznoszący sprzeciwu  sposób, w jaki się wyrażał, i czystej wody dialektyka, w 

jakiej formułował  swoje myśli,  przekonywały  słuchaczy,  że rzeczywiście  widział  lub 

background image

przeżył to, o czym mówił.

Zadziwiające   bogactwo   szczegółów   w   jego   długich   opowieściach   pozwalało 

wierzyć,   że   chodzi   o   sprawy,   które   sam   głęboko   przemyślał   lub   których   sam 

doświadczył.

Ale i tu szybko zwietrzyłam podstęp.

Pewnego   dnia   wygłosił   w   naszej   obecności   ostrą   krytykę   przedstawienia 

teatralnego, którego, o czym dobrze wiedziałam, w ogóle nie oglądał.

Wyraziłam lekkie zdziwienie, że nie widząc sztuki, wysuwa tak ciężkie oskarżenia 

pod adresem reżysera i aktorów.

Poderwał się na to, jakby go ukąsiła tarantula, i odpowiedział: "Ma pani rację, ale... 

pani Braun ją widziała i opowiedziała mi o swoich wrażeniach".

Ten nadzwyczajny dar, który dobre wróżki złożyły w jego kołysce, z czasem zaczął 

się zmniejszać.

W ostatnich latach wojny doszłam do wniosku, że jego pamięć, ku jego wielkiej 

rozpaczy, nie pozwala mu już odgrywać roli myśliciela i genialnego inżyniera.

W tej dziedzinie, jak zresztą w wielu innych, wrócił do szeregu.

Osłabienie   tej   zdolności   spowodowało   utratę   najważniejszych   znamion   jego 

prestiżu.

Niezależnie od tego, błędem byłoby twierdzić, że Hitler z tą samą pasją zajmował 

się wszystkimi dziedzinami myśli ludzkiej.

Jeśli  sztuka,  technika  i historia  były  jego ulubionymi  tematami,  to jednak jego 

wykształcenie wykazywało znaczące braki.

Dlatego   też   miał   bardzo   mgliste   pojęcie   na   temat   prawa   i   problemów 

legislacyjnych.

Finanse   publiczne   nużyły   go   i   nie   miał   żadnego   zrozumienia   dla   zagadnień 

administracyjnych.

Znakomity organizator, gdy chodziło o strukturę własnej partii, całą administrację 

państwową   oddał   w   swobodne   używanie     swym   gauleiterom   i   innym   wysokim 

funkcjonariuszom.

Niewybaczalne nadużycia mogły być popełniane po prostu dlatego, że Hitler tymi 

problemami się nie interesował.

background image

Ten bezwład i ta niechęć do spraw administracyjnych tłumaczą po części wpływ, 

jaki miał na niego reichsleiter Bormann.

Bormann,   rozszalały   organizator   i   prawdziwy   herkules   papierkowej   roboty, 

"odwalał"   za   Hitlera   sporą   część   pracy,   uwalniając   go   od   wszystkich   nużących 

problemów.

Nie było to jednak aż tak bezinteresowne - trzymając Hitlera z dala od wydarzeń, 

które pustoszyły morale narodu, Bormann stawał się powoli utajonym panem Niemiec.

Hitler uważał go za jedynego spośród swoich współpracowników, który potrafił 

ująć jego koncepcje i idee w zręczne i jasne formuły.

Często,   gdy   ośmielaliśmy   się   ostrzec,   że   opinia   publiczna   uważa   metody 

administracyjne Bormanna za nieludzko surowe, odpowiadał nam tonem nieznoszącym 

sprzeciwu,   jakim   miał   zwyczaj   ucinać   kłopotliwe   pytania:   "Wiem,   że   Bormann   jest 

brutalny. Ale wszystko, co mu powierzyłem, wykonuje z godną podziwu dokładnością; 

wszystko, co czyni, ma ręce i nogi".

Hitler   wiedział,   że   Bormann   wymagał   od   swych   podwładnych   całkowitego 

poświęcenia i absolutnej skuteczności.

Jeśli dochodziły do niego skargi pracowników, odrzucał je, tłumacząc, że Bormann 

sam pracuje jak wół: "To dzięki jego surowości i jego bezkompromisowym metodom 

udaje mu się realizować wielki program, który mu powierzyłem".

Innym  razem wychwalał  przed nami  Bormanna,  wykrzykując:  "Jego raporty są 

szczegółowe i wymuskane do tego stopnia, że mogę się pod nimi już tylko podpisać.

Z Bormannem pozbywam się sterty dokumentów  w dziesięć minut, a z innymi 

musiałbym siedzieć godzinami, żeby podjąć te same decyzje.

Gdy mu mówię, że za pół roku ma mi przypomnieć to czy inne zagadnienie, mogę 

być pewny, że w określonym dniu to zrobi.

On jest przeciwieństwem swojego brata, który o wszystkim zapomina".

Albert Bormann, o którym mowa, pracował w sekretariacie Hitlera.

Brat go nie znosił, bo ożenił się z kobietą, która mu się nie podobała.

Kariera Martina Bormanna doznała nagłego przyspieszenia po wyjeździe Hessa do 

Anglii.

Jeszcze tego samego wieczoru, gdy dotarła wiadomość o słynnej ucieczce Hessa, 

background image

urządził   on   wielkie   przyjęcie   w   swojej   willi   w   Obersalzbergu,   jakby   świętował 

szczęśliwe wydarzenie.

Później, dzięki wymyślnym intrygom, udało mu się odsunąć Wilhelma Briicknera, 

który miał silną pozycję u boku Hitlera od czasów heroicznej walki o władzę.

Od tej pory, czując, że ma na to przyzwolenie, rzeczywiście zaczął się panoszyć.

Wszystkie kluczowe stanowiska w sztabie Hitlera systematycznie obsadzał ludźmi 

ze swojego nadania.

Z makiaweliczną zręcznością potrafił przeniknąć do wszystkich służb i po pewnym 

czasie niewielu było już takich współpracowników Fiihrera, którzy nie zostali mniej lub 

bardziej wciągnięci w siatkę korupcji i donosicielstwa, którą stworzył.

Bormann stał się szarą eminencją, człowiekiem, bez którego Hitler nie mógł się 

obejść.

To za jego sprawą Briickner został zastąpiony przez Schauba, człowieka bez klasy i 

charakteru.

Szkodliwa rola tego ostatniego polegała na podszeptywaniu łasemu na pochlebstwa 

Fuhrerowi informacji zręcznie dozowanych przez intryganta Bormanna.

W ostatnich latach wojny reichsleiter rządził w kwaterze głównej niczym udzielny 

władca.

Prawie cały personel został zastąpiony kreaturami na jego żołdzie, które wyciągał z 

rynsztoka, żeby umieścić na pożądanych stanowiskach.

Nie trzeba dodawać, że ci geszefciarze byli całkowicie oddani swemu dobroczyńcy 

i spieszyli z relacjonowaniem mu najmniejszych nawet plotek.

Stając   się   panem   sytuacji   i   nie   obawiając   się   już   niczego   ze   strony   otoczenia 

Hitlera, Bormann starał się odsuwać każde niebezpieczeństwo, które mogłoby mu grozić 

z zewnątrz.

Krok po kroku budował on wokół Hitlera prawdziwy chiński mur, który można 

było pokonać tylko pod warunkiem, że znało się hasło i ujawniło mu cel wizyty.

Bormann   uzyskał   dzięki   temu   całkowitą   kontrolę   nad   wszystkimi   trybami   i 

trybikami Rzeszy.

Przypominam sobie na przykład, jak w marcu 1945 roku gauleiterzy Hofer i Forster 

z marchii wschodnich przyjechali do Berlina, aby zdać raport Hitlerowi bez uprzedniego 

background image

referowania go Bormannowi.

Gdy   zausznicy   tego   ostatniego   przekazali   mu   co   się   święci,   ten   przerwał 

natychmiast   swój   pobyt   w   Obersalzbergu   i   pospieszył   do   Berlina,   aby   pokrzyżować 

zamiary gauleiterów, strasząc bliskim atakiem armii rosyjskiej na ich terytoria.

Bormann   napomniał   ich   brutalnie,   że   próbowali   działać   poza   jego   plecami,   po 

czym poradził im, aby wracali do siebie i zajęli się przygotowaniami do obrony, a nie 

intrygowali w Berlinie.

Bormann   nie   miał   żadnego   przyjaciela;   jedynym,   jakiego   znam,   był   Hermann 

Fegelein, szwagier pani Braun.

Wydaje   się,   że   tych   dwóch   łączyło   solidne   koleżeństwo,   co   nie   przeszkodziło 

jednak Bormannowi wydać rozkaz rozstrzelania Fegeleina, gdy ten próbował potajemnie 

opuścić Berlin na kilka dni przed jego upadkiem.

Bormann był bezspornie złym duchem Hitlera.

Jego żądza władzy była nienasycona.

Nie tylko udało mu się  doprowadzić do całkowitej, fizycznej i duchowej, izolacji 

swego zwierzchnika i do naszpikowania całego jego otoczenia swoimi sługusami, ale 

potrafił   też   znakomicie   mieszać   szyki   za   każdym   razem,   gdy   wyczuwał   okazję   do 

osiągnięcia dla siebie korzyści.

Mogłabym  przytaczać  niezliczone  przykłady  robienia  przez  Bormanna  afery  na 

skalę państwa z niewiele znaczącego incydentu.

Oto jeden z tysiąca.

Pewnego dnia DNB opublikowała notatkę o tym, że jakiś wiejski gospodarz został 

skazany na dwa miesiące więzienia za to, że zachowywał do własnej konsumpcji litr 

mleka dziennie.

Fotografowi   Hoffmannowi,   przy  którym   ta   notatka   była   akurat   odczytywana,   a 

który również był właścicielem gospodarstwa, wyrwała się uwaga: "W takim razie ja 

powinienem   dostać   kilka   lat,   bo   za   każdym   razem,   gdy   odwiedzam   swój   majątek, 

zabieram ze sobą pięć litrów mleka".

To nieostrożne wyznanie powtórzył wiernie Bormannowi jeden z jego szpicli, a ten 

natychmiast chwycił za swoje najpiękniejsze pióro, aby napisać do przestępcy dosłownie: 

"Fiihrer   nakazał  mi,   abym   ci  przypomniał,   że  zgodnie   z  obowiązującymi  przepisami 

background image

masz prawo tylko do pół litra mleka".

Za   każdym   razem,   gdy   dawny   towarzysz   Hitlera   wspomniał   nierozważnie,   że 

zauważył,   iż   ten   lub   inny   wpływowy   człowiek   partii   naruszył   istniejące   przepisy, 

Bormann   natychmiast   wykorzystywał   ten   fakt,   wysyłając   do   delikwenta   list,   który 

zawsze   zaczynał   się   od   słów:   "Według   oświadczenia   takiego   to   a   takiego   pana,   na 

podległym wam odcinku stwierdzono następujące anomalie...".

Ostatni przykład scharakteryzuje metodę, jaką Bormann stosował, aby odsunąć od 

Hitlera tych wszystkich,  których bał się ze względu na ich otwartość i możliwą krytykę.

Pewnego dnia fotograf Hoffmann otrzymał od Bormanna telefoniczną wiadomość, 

że służba wywiadowcza podejrzewa go o nosicielstwo prątków paratyfusu, w związku z 

czym od tej chwili musi powstrzymać się od spotkań z Fuhrerem.

Hoffmann,   przerażony   tą   informacją,   poddał   się   sześciomiesięcznej   obserwacji 

medycznej u największych specjalistów w Wiedniu; rezultat był negatywny.

W marcu 1945 roku wrócił do Berlina, aby oczyścić się z oszczerstwa, którego padł 

ofiarą.

Był właśnie w stołówce Kancelarii, gdy Bormann, przechodząc obok jego stolika, 

rzucił wściekle: "Jednak wróciłeś! Lepiej  byś  zrobił, gdybyś  został tam, gdzie byłeś. 

Zamiast   robić   interesy   z   tymi   swoimi   obrazami,   lepiej   byś   wskazał,   gdzie   najlepiej 

zestrzeliwać wrogie samoloty".

Pół godziny później do tej samej sali wszedł Hitler.

Zmęczonym gestem dał znak swoim gościom, aby sobie nie przeszkadzali.

Hoffmann mimo to wstał, żeby przywitać się z Fuhrerem.

Ten   potraktował   go   bardzo   chłodno   i   zapytał   z   pewną   nutą   obawy,   czy 

rzeczywiście już wyzdrowiał.

Żarliwe protesty Hoffmanna i okazanie zaświadczenia lekarskiego, że nigdy nie był 

chory na tyfus, nie zdołały przekonać Hitlera.

Od   tej   pory   unikał   spotkań   ze   swym   nadwornym   fotografem   i   był   głuchy   na 

wszelkie argumenty, jakie tamten przytaczał na swoje usprawiedliwienie.

Dowiedziałam się później, że Bormann insynuował możliwość, iż Hoffmann wysłał 

do Wiednia swego syna, który miał tak samo na imię, a więc zaświadczenie lekarskie 

mogło być sporządzone dla tegoż właśnie syna.

background image

Hitler był wystarczająco łatwowierny, aby wziąć tę perfidię na serio.

I złowieszcza komedia, która pustoszyła morale narodu, trwała nadal.

background image

Rozdział 3

Mówiąc często na ten sam temat, udaje nam się w końcu uchwycić i zapamiętać 

najważniejsze wątki.

Hitler W ostatnich swych latach Hitler prowadził coraz bardziej nieuregulowany 

tryb życia.

Jeśli u większości śmiertelników stały porządek dnia wyznaczany jest posiłkami, to 

życie Hitlera regulowane było wyłącznie tymi sławnymi konferencjami, podczas których 

bez końca analizowano bieżącą sytuację.

Czas trwania owych seansów był nad wyraz elastyczny - od jednej do czterech 

godzin, a nawet dłużej.

W tej samej mierze przesuwane więc były pory posiłków.

Hitler zwyczajowo jadał śniadanie około 11:30.

Obiad odbywał się między 14:00 a 17:00, a kolacja między 20:00 a 24:00.

Po   kolacji   robił   sobie   godzinny   odpoczynek,   aby   potem   zwołać   drugą 

"Lagebessprechung", która często trwała do świtu.

Po rozwianiu niepokojów strategicznych, Hitler zarządzał herbatę między czwartą a 

piątą rano.

W ostatnich latach towarzyszyły mu w tym tylko sekretarki, a czasami również 

jego adiutant Schaub lub doktor Moreli.

W 1944  roku zdarzało się, że wybijała ósma rano, a ja wciąż siedziałam u Hitlera i 

z całkowicie udawanym zainteresowaniem słuchałam jego wywodów.

Hitler mógł mówić w nieskończoność.

To zawsze on był siłą napędową rozmowy.

Przekształcała się ona często w jego monolog bez końca, w którym prezentował 

swój punkt widzenia na najprzeróżniejsze tematy.

W tych pogawędkach poruszane były najbardziej niespodziewane wątki.

Hitler, to prawda, z równym powodzeniem i werwą mógł dyskutować na każdy 

temat.

Jeszcze  dzisiaj  zadaję sobie pytanie,  dlaczego  poświęcał  nocny wypoczynek  na 

przedstawianie   swych   teorii   audytorium,   które   zamiast   słuchać   tych   monotonnych 

background image

wynurzeń, chętnie poszłoby spać.

Gdy  jakieś   zagadnienie   szczególnie   go  nurtowało,   lubił   dyskutować   o  nim   bez 

końca.

Tłumaczył   nam,   że   ważne   jest   dla   niego   samo   wyłuszczanie   problemu,   bo 

pojawiające   się   słowa   zawsze   otwierają   mu   nowe   horyzonty   i   pozwalają   zrozumieć 

niuanse i przyległości, których początkowo nie zauważał.

"Słowo - mówił nam - jest pomostem do nieznanych horyzontów.

Zwłaszcza   język   niemiecki,   ze   swoimi   subtelnościami   i   precyzją,   pozwala 

umysłowi zagłębić się w nowe rejony.

To właśnie dlatego Niemcy były wylęgarnią myślicieli i poetów".

Nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego, o czym mi mówił w trakcie tych 

nocnych herbat w ciągu dziesięciu lat; przyznaję, że często zmęczenie brało górę nad 

skupieniem   i   że   tylko   mechanicznie   przytakiwałam,   będąc   myślami   całkowicie 

nieobecna.

Podczas   tych   nocnych   rozmów   Hitler   lubił   przywoływać   wspomnienia   z 

dzieciństwa.

Młodość wynurzała się  z gmatwaniny targających go myśli zwłaszcza wtedy, gdy 

był czymś zmartwiony.

"Nigdy nie kochałem swojego ojca - tak miał zwyczaj mówić - ale tym bardziej się 

go bałem.

Był bardzo porywczy i bił mnie za nic.

Gdy zabierał się do wymierzania mi kary, matka cała drżała ze strachu.

Pewnego dnia przeczytałem w jakiejś powieści przygodowej, że miarą odwagi jest 

nieokazywanie swojego bólu.

Postanowiłem więc, że więcej nie będę już krzyczał, gdy ojciec zacznie mnie bić.

Kilka dni później miałem okazję wystawić swe postanowienie na próbę.

Matka, wystraszona, wybiegła za drzwi.

Ja natomiast liczyłem po cichu razy, które spadały na mój tyłek.

Gdy jej z triumfem obwieściłem, że dostałem ich trzydzieści dwa, krzyknęła, że 

chyba postradałem rozum.

Ale, rzecz dziwna, od tego dnia nie musiałem już mych  prób ponawiać; ojciec 

background image

nigdy więcej mnie nie dotknął".

Później, opowiadał Hitler, gdy już poznał twardą rzeczywistość życia, nabrał do 

ojca ogromnego szacunku.

Podziwiał go za to, że będąc wychowanym na wsi sierotą, zdołał objąć stanowisko 

drobnego urzędnika w administracji celnej.

Dzięki swemu zmysłowi oszczędzania i zamiłowaniu do pracy, udało mu się kupić 

niewielkie gospodarstwo.

Hitler   lubił   też   mówić   o   zaletach   gospodarskich   swojej;   matki,   dzięki   którym 

majątek rodzinny powoli, ale stale się powiększał.

O swoich siostrach natomiast miał zwyczaj mówić nie inaczej, jak o "tych gęsiach".

Miał   do   nich   pretensje,   że   nie   wykazywały   żadnego   zrozumienia   dla   jego 

ulubionego   sportu,   jakim   było   strzelanie   z   flowera   do   szczurów   panoszących   się   na 

wiejskim cmentarzu.

Przyznał   się   nam   też,   że   w   czasie   narzeczeństwa   siostry   Angeli   radził 

pretendentowi do jej ręki, który był bardzo sympatyczny, żeby zerwał zaręczyny i nie 

obarczał się taką głupią gęsią.

W szkole Hitler był szefem paczki zawsze gotowej do robienia kawałów.

Już jako dziecko był nieustępliwy i wichrzycielski.

Pewnego dnia, gdy nauczyciel, przez roztargnienie, wezwał do tablicy Hittera, on 

nie ruszył się nawet z ławki.

Nauczyciel spojrzał na niego i powtórzył "Hitter".

Przyszły Ftihrer ani drgnął.

Gdy w końcu nauczyciel stracił cierpliwość, Hitler, ciągle siedząc, odpowiedział 

spokojnie: "Nie nazywam się Hitter, tylko Hitler".

Podczas   lekcji   religii   używał   diabelskich   forteli,   aby   rozzłościć   poczciwego 

wiejskiego proboszcza.

Próbował udowodnić swoim kolegom, że religii nie można traktować serio.

Pewnego dnia stwierdził najzupełniej poważnie przed całą klasą, że to nie Bóg 

stworzył człowieka, bo przeczytał w pewnej książce, że człowiek pochodzi od małpy.

Nazajutrz, ku wielkiemu zaniepokojeniu nauczyciela religii, przyniósł na dowód 

dzieło Darwina.

background image

Dyrektor   szkoły  wezwał   matkę   Hitlera   i  zagroził   jej   konsekwencjami,   jeśli   nie 

przeszkodzi synowi karmić się równie niestosownymi lekturami.

Od najmłodszych lat Hitler interesował się dziewczętami.

Opowiadał   nam,   że   gdy   pewnego   wieczoru,   w   Linzu,   spodobała   mu   się   jakaś 

dziewczyna, od razu do niej podszedł.

Gdy  okazało   się,  że   jest  z   matką,   zwrócił   się   do  tej   ostatniej   z   pytaniem,   czy 

mógłby je odprowadzić do samego domu, a przy okazji pomóc im nieść pakunki.

Również w kuchni próbował zwrócić na siebie uwagę, robiąc małpie miny.

Używając na przykład szczotki swojego ojca, wygładzał sobie nieistniejące wąsy.

Te   błazenady   wywoływały   u   dziewcząt   histeryczny   śmiech,   a   jemu   pozwalały 

cieszyć się choćby z tak drobnego sukcesu.

Lubił również opowiadać nam o swych pierwszych próbach z papierosami.

Gdy pewnego dnia wypalił do połowy cygaro, poczuł, że robi mu się niedobrze, i 

od razu pobiegł do domu.

Matce powiedział, że zjadł wilczą jagodę i boli go brzuch.

Wezwany natychmiast lekarz, coś podejrzewając, przejrzał mu kieszenie i znalazł 

niedopałek.

"Później - dodał Hitler - kupiłem sobie długą fajkę z porcelany.

Paliłem jak strażak, również leżąc w łóżku.

Zdarzyło się kiedyś, że przysnąłem, a kiedy się obudziłem, pościel była w ogniu.

Podjąłem wtedy decyzję, że już nigdy nie będę palił, i do dzisiaj jestem wierny 

temu przyrzeczeniu".

Podobny incydent zdarzył się, gdy Hitler, również w młodości, napił się wódki.

Zawsze miałam  wrażenie,  że ciężko było  mu  wytłumaczyć  powód, dla którego 

manifestował aż taką niechęć do alkoholu.

Fakt, że to ukrywał, podsycał tylko moją ciekawość.

Wreszcie moje nalegania odniosły skutek i opowiedział mi następującą historię: 

"Po zdaniu egzaminu końcowego w szkole oblaliśmy ; wraz z kolegami to wydarzenie 

znaczną ilością litrów w wiejskiej oberży.

Byłem   tak   pijany,   że   kilka   razy,   w   wiadomych   celach,   musiałem   wybiegać   na 

podwórko.

background image

Następnego dnia nie mogłem znaleźć świadectwa, o które prosił ojciec.

Gdy moje poszukiwania okazały się daremne, musiałem pójść do szkoły i poprosić 

dyrektora o wydanie kopii.

A on naraził mnie na największy wstyd, jakiego doznałem w młodości, bo wręczył 

mi moje autentyczne świadectwo, które było całe pogniecione i poplamione -jakiś chłop 

wyłowił je z kupy gnoju i zaniósł do szkoły.

Poczułem się wtedy tak poniżony,  że przez całe  życie  nie przełknąłem  już ani 

kropli alkoholu".

W trakcie  tych  nocnych  pogawędek Hitler ogarniał  prawie wszystkie  dziedziny 

ludzkiej myśli.

Niemniej, czułam podskórnie, że czegoś w tych jego przemowach brakuje.

Nawet dzisiaj nie mogłabym tego jasno określić.

W   całym   tym   gadulstwie   brakowało,   moim   zdaniem,   ludzkiego   tonu,   jakiejś 

wielkości ducha światłego człowieka.

W   bibliotece   Hitlera   nie   było   autorów   klasycznych   i   wszystkich   dzieł 

naznaczonych piętnem humanizmu i duchowości.

Żałował przede wszystkim, i dawał temu wyraz przede mną, że nie miał czasu na 

czytanie literatury pięknej mówiącej o problemach ducha i że skazany był na czytanie 

wyłącznie książek technicznych.

Ta negatywna  strona jego wykształcenia  wyjaśnia  liczne  niepowodzenia,  jakich 

doznał pod względem psychologicznym.

Sztuka zajmowała bardzo ważne miejsce w jego przemowach.

Antyczną Grecję i Rzym uważał za kolebkę kultury, w której pojęcia kosmosu, 

nauki i czystego rozumu znalazły swój pierwszy wyraz.

Często mówił mi o swym zadowoleniu z faktu, że w czasie podróży do Rzymu i 

Wenecji mógł podziwiać nieśmiertelne arcydzieła, które do tej pory widział jedynie na 

reprodukcjach.

Hitler pogardzał malarstwem współczesnym.

Uważał,   że   jest   zbyt   naznaczone   tendencjami   ekspresjonistycznymi   i 

impresjonistycznymi.

Ta "zdegenerowana sztuka" - określenie ukute przez niego - była, jego zdaniem, 

background image

dziełem Żydów, którzy wokół tych bohomazów robili hałaśliwą reklamę, żeby je drożej 

sprzedać,   podczas   gdy   sami   wzbogacali   swoje   kolekcje   wyłącznie   dziełami   starych 

mistrzów.

Niewielu niemieckich malarzy współczesnych obroniło się przed jego drobiazgową 

krytyką.

Niemniej,   często   kupował   płótna,   które   niezbyt   mu   się   podobały,   ale   w   takich 

przypadkach górę brało przekonanie, że ogólnie należy popierać artystów.

"Dzisiejsi malarze - mówił - nigdy nie posiądą tej pieczołowitości i cierpliwości 

wobec szczegółów, jaką mieli ci z wielkich epok w sztuce".

A takowe istniały dla niego tylko dwie: antyk i romantyzm.

Widziałam, że był szczęśliwy jak dziecko, gdy pewnego dnia, za pośrednictwem 

Mussoliniego, udało mu się kupić słynnego "Dyskobola" Myrona.

Nie potrafiłabym jednak powiedzieć, czy ten wylewny entuzjazm wynikał jedynie z 

fascynacji   sztuką,   czy   też   był   podszyty   próżną   satysfakcją   z   posiadania   takiego 

arcydzieła.

Hitler lubił wydobywać  na światło dzienne starych  mistrzów, którzy popadli w 

zapomnienie.

Gdy   pewien   antykwariusz   umożliwił   mu   kupno   słynnej   "Dżumy   we   Florencji" 

Hansa Makartasa, jego entuzjazm sięgnął zenitu.

Zaprosił nas, abyśmy przyszli podziwiać to dzieło.

Stał przed wielkim płótnem, pogrążony w pełnej uwielbienia kontemplacji, która 

dla mnie była absolutnie niezrozumiała.

Makabryczny temat, kolorystyka żółto-zielona, wszędzie pełno trupów - wszystko 

to wywołało we mnie odrazę.

Nie odważyłam się jednak wspomnieć o tym wrażeniu - w obawie, że zepsuję mu 

radość.

Jego niechęć do "nowoczesnych" była tak wielka, że z okazji otwarcia Kunsthalle 

w   Monachium   w   1937   roku   zorganizował   równoległą   wystawę   sztuki   nazwanej 

"zdegenerowaną".

Miała   ona   służyć   jako   ostrzeżenie   dla   tych,   którzy  z   powodów   snobistycznych 

mieli skłonność do spoufalania się z nową sztuką.

background image

Przed   otwarciem   muzeum   sztuki   w   Monachium,   eksperci,   przesiąknięci 

osobliwymi   ideami   Hitlera,   przyjęli   9   1450   obrazów,   które   uznali   za   najbardziej 

prawomyślne spośród 20 000 przysłanych ze wszystkich zakątków Niemiec.

Ale coś im jednak nie wyszło, bo w przeddzień otwarcia wystawy Hitler przeszedł 

ją   krokiem   gimnastyka   i   odrzucił   jeszcze   500   obrazów,   które   uznał   za   niegodne 

wystawienia.

Jedno pstryknięcie palcami wystarczyło, aby zniknęły autentyczne dzieła.

Byłam   pod   wrażeniem   wielkiej   liczby   "gołych   bab",   które   jego   ostracyzm 

uszanował i, długo później, powiedziałam mu o tym swoim zaskoczeniu.

Odpowiedział, że zrobił to dla swoich żołnierzy; że w naturalny sposób cenią oni 

piękne akty.

Wracając z frontowego błota, mają fizyczną potrzebę zapomnienia się w podziwie 

dla posągowego piękna.

Fiihrer zawsze był gotowy do nabywania nowych obrazów.

I nie przeszkadzało mu ich pochodzenie.

Fakt, że głównym źródłem obrazów były zarekwirowane kolekcje, w najmniejszym 

stopniu go nie wzruszał.

Ostatni   minister   PTT   [poczty]   miał   pomysł   wydania   większej   ilości   znaczków 

upamiętniających historyczne wydarzenia.

Dochody z ich sprzedaży były wpłacane na specjalny fundusz, z którego Hitler 

czerpał swobodnie na zakup dzieł sztuki.

Jego wielką ideą była budowa muzeów regionalnych w małych, prowincjonalnych 

miastach.

"W dużych miastach - mawiał - istnieje wiele muzeów przeładowanych obrazami, 

których   nawet   amator   sztuki   nie   jest   w   stanie   dokładnie   obejrzeć,   bo   giną   w   ich 

przytłaczającej masie.

Uważam, że należy odesłać te obrazy do muzeów prowincjonalnych, bo to obudzi 

przeszłość wielu regionów, podkreśli ich odrębność albo cechy rasowe ich mieszkańców.

Rodzinne miasto każdego artysty powinno być wyposażone w małe muzeum, które 

przechowywałoby pewną liczbę jego dzieł".

Hitler   chciał   również   stworzyć   inne   kolekcje,   na   przykład   historycznego 

background image

uzbrojenia, które drzemały gdzieś  w zapomnieniu  lub znajdowały się w rękach osób 

prywatnych.

Możliwe   stałoby   się   w   ten   sposób   stworzenie   z   lokalnych   muzeów   atrakcji 

turystycznej w małych miasteczkach, pozwalającej zainteresowanym obcować z dziełami 

sztuki na miejscu, bez odbywania długich i kosztownych podróży.

Najbogatsze w zbiory muzeum w Niemczech miało powstać w Linzu, który uważał 

za swoje rodzinne miasto.

Według jego koncepcji, obrazy nie byłyby tam wieszane w bezładnym natłoku, lecz 

dla każdego dzieła stworzono by odpowiednią oprawę, każde z nich umieszczono by w 

oddzielnej sali, umeblowanej i udekorowanej w stylu epoki, w jakiej powstawało.

W   ten   sposób   wszystkie   prądy   artystyczne   rozkwitałyby   w   swej   własnej 

atmosferze.

Hitler nie był jednak opanowany jedynie pasją kolekcjonerską.

W wieku młodzieńczym bardzo pragnął wstąpić do Akademii Sztuk Pięknych w 

Wiedniu.

Próba rysunku, której się poddał, była zadowalająca, ale nie mógł zostać przyjęty, 

ponieważ rodzaj szkoły - którą ukończył - nie dawał mu prawa chodzenia na wykłady.

Za   każdym   razem,   gdy   opowiadał   o   tym   bolesnym   rozczarowaniu,   stawał   się 

posępny i zły.

Wygłaszał wtedy niezawodnie swój stały zarzut wobec niesprawiedliwości losu, 

która sprawia, że wielu młodych ludzi pozostaje w cieniu tylko dlatego, że pochodzi z 

biednych rodzin.

Z   czasów   młodości   i   z   okresu   wojny   1914-1918   zachowały   się   akwarele,   na 

których   Hitler,   nie   bez   talentu,   z   fotograficzną   niemal   troską   o   szczegół,   odtworzył 

zabytki i budowle publiczne.

 Malarstwo i rysunek pozostały "hobby" jego życia.

Nawet w trakcie burzliwego okresu sprawowania funkcji szefa państwa znajdował 

czas na jego uprawianie.

W   swoim   biurze   zawsze   miał   pod   ręką   stertę   glansowanego   kartonu,   który 

wykorzystywał   w   chwilach   odprężenia   do   narysowania   tego,   co   w   danej   chwili 

dyktowała mu wyobraźnia.

background image

Był bardzo dumny z tych szkiców i z zazdrością ich strzegł.

Gdy   chciał   mi   zrobić   przyjemność   albo   wynagrodzić   po   wyczerpującym   dniu 

pracy, ofiarowywał mi jeden, ale zawsze podkreślał wagę tego gestu.

Hitler był prawdziwym pasjonatem architektury.

Przeczytał na ten temat niezliczoną ilość książek i znał cechy charakterystyczne 

różnych stylów do najdrobniejszych szczegółów.

Jeśli niewiele miał zrozumienia dla stylu romańskiego, to z drugiej strony odrzucał 

styl gotycki, gdyż uważał go za zbyt przesycony chrześcijańską mistyką.

Jego   uwielbienie   kierowało   się   przede   wszystkim   w   stronę   baroku,   którego 

najczystsze arcydzieła wznosiły się w Dreźnie i w Wtirzburgu.

Nie trzeba podkreślać jego entuzjazmu dla nowego stylu niemieckiego, którego był 

w pewnym sensie inspiratorem.

Kanony tego stylu, silnie przesyconego wzorami greckiego antyku, ustalił według 

jego wskazówek architekt Troost.

Hitler zachował dla niego głęboką wdzięczność za wykonane projekty.

W   każdą   rocznicę   śmierci   architekta   składał   na   jego   grobie   ogromny   bukiet 

kwiatów.

Wiedza Hitlera w tej dziedzinie była naprawdę zadziwiająca.

Był on w stanie przypomnieć sobie wymiary i plany wszystkich ważnych budowli 

na świecie.

Jego zdaniem, z punktu widzenia urbanistycznego Paryż i Budapeszt dominowały 

nad wszystkimi innymi stolicami.

W czasie wojny nieraz zwierzał mi się, że jego największym szczęściem  byłoby 

porzucić mundur i poświęcić się wyłącznie sprawom sztuki.

Hitler opracował tytaniczny program rekonstrukcji miast i zabytków zniszczonych 

podczas wojny.

Chwalił się, że wydał rozkaz, aby każdy zabytek historyczny został sfotografowany 

w kolorze wewnątrz i na zewnątrz, bo umożliwi to, gdy nadejdzie pokój, jego dokładną 

odbudowę.

Chciał, aby świadectwa życia kulturalnego minionych wieków odrodziły się z ruin 

w całym swym dostojnym pięknie.

background image

Hitler był przekonany, że kolorowe fotografie pozwolą ten zamiar zrealizować.

Podczas narady ze swymi  architektami  jego entuzjazm dla własnych  pomysłów 

udzielił się wszystkim.

W pewnym momencie wziął nawet kawałek papieru i kilkoma kreskami sporządzał 

szkice, którym nie brakowało rozmachu i precyzji.

Widziałam, że architekci i konserwatorzy zabytków byli dosłownie porażeni jego 

wiedzą i oryginalnymi koncepcjami.

Nawet w czasie wojny znajdował czas na dyskusje o architekturze i sztuce.

Zmiany, jakie według jego planów miały zajść po wojnie w Berlinie i Hamburgu, 

przytłaczały swym ogromem.

W każdym swym wystąpieniu Hitler powtarzał: "Uczynię Berlin najpiękniejszym 

miastem świata".

Mówiąc te słowa, przyjmował postawę nieposkromionej dumy.

Jego głos był donośny, a gesty wykluczały jakikolwiek sprzeciw.

W najtrudniejszych okresach idea odbudowy Niemiec ożywiała go z nieoczekiwaną 

siłą.

Gdy wyczerpany, z podkrążonymi oczami, wracał z narad, wystarczało, aby jakiś 

ekspert zaproponował mu przyjrzenie się nowym planom lub makietom, a natychmiast 

odzyskiwał swą witalność.

Jeszcze  w marcu  1945 roku widziałam  Hitlera przesiadującego  bez końca przy 

drewnianej makiecie Linzu, zrobionej wedle jego zamysłów.

W takich chwilach zapominał o wojnie; nie czuł zmęczenia i godzinami tłumaczył 

nam szczegóły zmian, jakie zaplanował dla swego rodzinnego miasta.

Muzyka, teatr i film interesowały go w mniejszym stopniu.

Pierwszeństwo   dawał   Richardowi   Wagnerowi,   którego   uważał   za   genialnego 

odnowiciela niemieckiej mistyki.

Język muzyczny mistrza z Bayreuth brzmiał w jego uszach jak boska poezja.

Prawie   sto   czterdzieści   razy   uczestniczył   w   przedstawieniach   niektórych   jego 

utworów.

Najgłębsze   wrażenia   pozostawiały   na   nim   "Pierścień   Nibelunga"   i   "Zmierzch 

bogów".

background image

Pomagał Bayreuth finansowo i zamierzał ułatwić Niemcom przyjazd na festiwale, 

czyniąc z tego rodzaj narodowej pielgrzymki.

Niemiecki Front Pracy organizował zbiorowe wyjazdy robotników i pracowników.

Hitler i jego otoczenie uznawali za swój obowiązek rozpowszechnianie entuzjazmu 

dla wagnerowskiego dzieła we wszystkich warstwach społecznych.

Oprócz Wagnera, liczyli się dla niego tylko Beethoven i Bruckner.

Może jeszcze "Lieder" Brahmsa oraz kilka pasaży Hugo Wolffa i Richarda Straussa 

zasługiwało na jego uznanie.

Hitler uważał, że ma bardzo dobrze rozwinięty słuch.

Gdy  pogwizdywał   sobie  w  obecności  Evy  Braun,  a ta   zwracała  mu  uwagę,  że 

fałszuje, przybierał uczoną minę i odpowiadał: "To nie ja się pomyliłem; to kompozytor 

zrobił w tym miejscu błąd".

W pewnym okresie był dosłownie oczarowany operetkami "Nietoperz" i "Wesoła 

wdówka".

Przypominam   sobie   z   tego   czasu,   że   co   wieczór   słuchał   płyty,   siedząc   przy 

kominku.

Nawet w biurze zdarzało mu się odkładać pracę, żeby - stanąwszy w oknie - z 

rękami   w   kieszeniach     i   wzrokiem   utkwionym   w   bezkresie   nieba   pogwizdywać   te 

melodie.

Był szczerym wielbicielem znanych aktorów i tancerek.

Obdarowywał je drogimi prezentami.

W   czasie   wojny   przyjemność   sprawiało   mu   wysyłanie   im   paczek   z   kawą   i 

żywnością, a następnie otrzymywanie odpowiedzi z podziękowaniami.

W   czasie   działań   wojennych   zrezygnował   z   organizowania   dorocznego, 

wspaniałego przyjęcia dla wielkich artystów.

Widywał tylko prezesa Przyjaciół Artystów Niemieckich - reżysera von Ahrendta.

Ten ostatni często odwiedzał nas w kwaterze głównej, więc siłą rzeczy brał udział 

w słynnych herbatkach.

Hitler wypytywał go o losy każdego ze znanych sobie artystów, a przy pożegnaniu 

zawsze ściskał mu rękę i powtarzał zrezygnowanym głosem: "To dobrze, że przychodzi 

pan od czasu do czasu, aby podzielić moją samotność.

background image

Jest pan dla mnie jedynym żywym łącznikiem ze światem snów, do którego nie 

mam już dostępu".

background image

Rozdział 4

Nie mogę sobie pozwolić na chorowanie.

Hitler Te słowa lepiej charakteryzują Hitlera niż niejeden długi wywód.

Jak   wszyscy   ludzie,   którzy   uwierzyli,   iż   zostali   powołani   do   wypełnienia 

historycznej misji, Hitler obawiał się, że zabraknie mu czasu na wykonanie swego dzieła.

To dlatego właśnie, pod wpływem jego osobistych nacisków, wszystkie wielkie 

projekty były opracowywane i realizowane z pośpiechem, który miał niewiele wspólnego 

z niemieckim, metodycznym duchem.

Plan czteroletni, uzbrojenie armii, prowadzenie przeróżnych kampanii - wszystkie 

te pomysły i operacje były prowadzone z takim pośpiechem, że zagranica nic z tego nie 

rozumiała.

Sami   Niemcy,   którzy   przecież   pracowali   zazwyczaj   w   sposób   przemyślany   i 

uporządkowany, byli zdumieni gorączkowym i nerwowym rytmem, z jakim przetaczały 

się wydarzenia i prace pod niestrudzonym, osobistym kierownictwem Hitlera.

Ileż to razy słyszałam okrzyki zdumienia ze strony głównych postaci niemieckiego 

przemysłu i świata polityki: "Niemcy stały się prawdziwym domem wariatów.

Przekształcamy i reformujemy z takim pośpiechem, że  cierpi na tym podstawowy 

porządek.

Wszystko robione jest chaotycznie.

Oby tylko nie doprowadziło to do katastrofy!".

Hitler, który wymagał od swych podwładnych maksymalnego poświęcenia, był też 

surowy dla samego siebie i oddawał się pracy aż do zupełnego wyczerpania.

Z tego powodu problem jego zdrowia i dziwna historia jego osobistych lekarzy 

nabiera takiego znaczenia.

Należy   sobie   zadać   pytanie,   czy   obłędna   ideologia   tego   człowieka,   czy   jego 

niekontrolowane i nagłe reakcje pod wpływem przypadkowego impulsu można uznać za 

konsekwencję jego słabego stanu zdrowia, do czego przyczyniała się jeszcze cieplarniana 

atmosfera,   do   której   się   przyzwyczaił,   czy   też   przeciwnie:   jego   zwyrodniała   natura 

potrzebowała sztucznej atmosfery, aby zrodzić te niedorzeczne idee i koncepcje.

Faktem jest, że pod koniec życia Hitler był już tylko wrakiem człowieka, zarówno 

background image

pod względem fizycznym, jak i umysłowym.

Ruina fizyczna i zwyrodnienie umysłowe dokonywały się równolegle.

W pierwszych  latach  po objęciu  władzy nie potrzebował jeszcze  specjalisty od 

chorób wewnętrznych.

Jedynym odpowiedzialnym za jego stan zdrowia był dr Karl Brandt, którego Hitler 

uważał za przyjaciela.

W ciągu kilku lat Brandt odwołał się do dwóch innych chirurgów wysokiej klasy, 

którzy   również   podjęli   się   niebezpiecznego   zadania,   jakim   było   czuwanie   nad   jego 

dobrym samopoczuciem.

Hitler od zawsze cierpiał na dolegliwości żołądkowe i jelitowe.

Jednak krok po kroku choroba rozwinęła się do tego stopnia, że musiał się poddać 

nadzwyczaj rygorystycznej diecie.

Choć   był   wegetarianinem   już   od   1931   roku,   to   ta   dieta   jeszcze   bardziej 

zredukowała liczbę potraw, do których przyrządzania upoważniona była jego kucharka.

Za radą jego fotografa Hoffmanna, został mu przedstawiony dr Moreli.

Już w trakcie pierwszego badania stwierdził on chorobę ścianki wewnętrznej jelit.

Przez   półtora   roku   Hitler   regularnie   przyjmował   specjalność   Morella   zwaną 

"mutoflore".

Nie wiem, czy ten produkt prowadził do poprawy stanu jelit, ale faktem jest, że 

egzema nogi, na którą Hitler cierpiał od dawna, bardzo szybko ustąpiła.

Tym   nieoczekiwanym   wynikiem   dr   Moreli   zasłużył   sobie   na   wielkie   zaufanie 

Fuhrera, który ciągle spieszył się, aby maksymalnie wykorzystać dzień pracy, i dlatego 

objawy zwykłego kataru wpędzały go w depresję lękową.

Konieczność pozostania w łóżku budziła w nim przerażenie.

Wielkim   zatem   sukcesem   Morella   było   to,   że   często   specjalnymi   zastrzykami 

udawało mu się powstrzymać chorobę w zarodku.

Intrygi,  jakie zawiązywały się wokół chorego, i walki, w jakie wdawali się ci, 

którzy mieli obowiązek go leczyć, nie stawiały w dobrym świetle otoczenia, jakie wybrał 

sobie Hitler.

Profesorowie i akademicy niemal otwarcie manifestowali swą pogardę dla Morella, 

którego niepokojąca osobowość nie miała w sobie nic protokolarnego.

background image

Był on ciągle narażony na cierpką krytykę za zbyt duże zaangażowanie we własne 

interesy, za ciągły niepokój o to, że zostanie pominięty przy rozdawaniu orderów, za 

nieokrzesany,   wschodni   sposób   bycia,   za   wątpliwą   czystość   swoich   instrumentów 

medycznych, a zwłaszcza za tajemnicze i często uważane za szkodliwe lekarstwa, które 

przepisywał Fuhrerowi.

Hitler tymczasem zdawał się nie przejmować tymi atakami: "Ci idioci (co miało 

oznaczać Brandta, Hasselbacha  itd.) nie byli w stanie mi ulżyć ani znaleźć prawdziwego 

specjalisty od chorób wewnętrznych.

Oni by tylko wyzywali Morella od szarlatanów.

A Moreli mnie wyleczył.

Znikła moja egzema, a i jeść mogę już do syta.

Oni zapominają, że ja nie mam czasu na leczenie grypy w łóżku.

Od 1920 roku nie wziąłem ani jednego dnia urlopu.

Wiem więc o wszystkim; wiem, co się dzieje.

Gdy wypoczywam w moich ukochanych górach, praca w Berlinie toczy się nadal 

według moich wskazówek, jakbym był tu obecny.

Nie mam czasu na to, żeby być chorym.

To właśnie muszą raz na zawsze zrozumieć ci panowie".

Ale praca bez wytchnienia i zmartwienia wywołane niepowodzeniami wojennymi 

podkopały zdrowie Hitlera.

Od zimy 1941-1942, Moreli czuwał przy nim dzień i noc.

Co trzy dni robił mu zastrzyki dożylne i domięśniowe.

Pod koniec te tajemnicze zastrzyki były mu robione prawie codziennie.

Moreli   wyjaśnił   mi,   że   ta   problematyczna   surowica   zawierała   sok   z   winogron, 

witaminy A, B, C i D, a także hormony.

W ostatnich latach Hitler miał napady wściekłości, po których następowały bolesne 

skurcze żołądka.

W takich momentach Moreli przybiegał na jego wezwanie, aby zaaplikować mu 

środek, którego sekret znał tylko on jeden, ale który przywracał pacjentowi całkowity 

spokój.

To lekarstwo uważane było przez Hitlera za absolutnie cudowne.

background image

Zdrowie Hitlera zaczęło się wyraźnie pogarszać na początku 1944 roku.

Jego prawa noga i lewa dłoń wstrząsane były drgawkami właściwie bez przerwy.

Można sądzić, że ta noga była lekko sparaliżowana, bo ledwie nią powłóczył.

Za każdym razem, gdy Hitler się kładł, służący starał się położyć ją na specjalnej 

poduszce.

Widziałam wtedy w spojrzeniu Hitlera wściekłą ochotę, aby mu tego  zabronić, ale 

można   sądzić,   że   ulga   była   tak   duża,   iż   wolał   znosić   upokorzenie   swej   dumy   niż 

przeszywający go ból.

Po zamachu 20 lipca 1944 roku, dr Giesing, który troszczył  się o uszy Hitlera, 

odkrył pewnego dnia na jego stole pastylki "antigas".

Zapytał   go   natychmiast,   ile   ich   brał,   a   Hitler   odpowiedział:   "Do   szesnastu 

dziennie".

Dr Giesing wystraszył się myślą, że dr Moreli pozwolił mu brać aż takie ilości.

Zaalarmowano   dyżurnych   lekarzy   i   po   prawdziwie   wojennej   naradzie 

postanowiono oficjalnie uprzedzić Fuhrera o fatalnych skutkach działania tych tabletek 

na jego organizm.

Utrzymywali oni, że drżenie dłoni i nogi, a także postępujące osłabienie wzroku są 

w dużej mierze wynikiem działania tego leku.

W tym czasie, reichsleiter Bormann oddał proszki do analizy i otrzymał wyniki 

stwierdzające, że są one całkowicie nieszkodliwe i że człowiek bez żadnej obawy może 

przyjąć taką ich ilość.

Bormann   nie   miał   żadnego   problemu   z   przekonaniem   Hitlera   o   dobrej   wierze 

Morella i cały incydent skończył się natychmiastowym wysłaniem na urlop doktorów 

Brandta i von Hasselbacha.

Nie należy z tego jednak wnosić, że Hitler miał absolutne zaufanie do Morella.

Wręcz przeciwnie.

Jego nieufność wzrastała niemal z dnia na dzień.

Każde lekarstwo proponowane przez Morella było starannie przez niego oglądane.

Z wielką uwagą czytał informacje na temat sposobu użycia i zawartości leku.

Jeśli kształt ampułki był choćby odrobinę inny od poprzedniej, żądał wyjaśnień.

Chciał   znać   wszystkie,   najdrobniejsze   nawet   szczegóły,   które   spowodowały   tę 

background image

zmianę.

Tutaj, raz jeszcze, posłużyła mu jego pamięć.

Nie  miał  żadnego   problemu   z  zapamiętywaniem  wszystkiego,   co wiązało  się  z 

każdym lekarstwem.

Miał   zwyczaj   wciągania   Morella   w   długie   dyskusje   na   temat   właściwości 

leczniczych proponowanych mu leków.

Z zasady próbował podważać pewność siebie Morella.

Ponieważ pamięć tego ostatniego nie była zbyt dobra, trudno mu było wytrzymać 

to   zawoalowane   śledztwo   i   odpowiadać   z   pożądaną   precyzją   na   stawiane   mu 

drobiazgowe pytania.

Za każdym razem, gdy pomylił się co do jakiegoś ; szczegółu, Hitler beształ go, a 

tym samym dawał wyrazy utraty swojego zaufania.

Hitler bardzo cierpiał z powodu tej nieustannej manii prześladowczej, w której żył; 

przyznał mi, że bez powodzenia próbował się od niej uwolnić. Rzeczywiście, trudno jest 

znaleźć w historii innych mężów stanu, którzy żyliby w takiej psychozie podejrzliwości i 

lęku.

To szaleństwo prześladowcze z pewnością!

nie zapewniało Hitlerowi jasności umysłu i oceny, które pozwoliłyby mu uniknąć 

błędów popełnianych ze ślepym uporem w ostatnich latach jego rządów.

Jego obawa przed zapadnięciem na chorobę zakaźną była co najmniej równie silna, 

jak obsesja na punkcie możliwego zamachu.

Gdy   ktoś   ze   współpracowników   nabawił   się   małego   choćby   kataru,   od   razu 

otrzymywał zakaz zbliżania się do niego.

Hitler   uzasadniał   te   środki   ostrożności   stale   powtarzanym   stwierdzeniem:   "Nie 

mam ani czasu, ani prawa chorować".

Gdy   mimo   jego   ostrych   instrukcji   jakiś   chory   znalazł   się   w   jego   pobliżu, 

natychmiast podejmował środki zapobiegawcze przeciw możliwemu zarażeniu.

W takim przypadku posuwał się nawet do wzmacniania swojej herbaty kilkoma 

kroplami alkoholu.

Lekarze   często   mi   opowiadali,   jak   trudnym   był   pacjentem.   Jego   potrzeba 

dowiadywania   się   i   rozumienia   wszystkiego   wymagała   godzin   wyjaśnień   nawet 

background image

najmniejszej interwencji lekarskiej.

Za każdym razem przeglądał gruby słownik medyczny.

Gdy efekty zdrowotne jakiegoś lekarstwa wydawały mu się wątpliwe, gwałtownie 

odmawiał jego przyjmowania.

Najbardziej nawet naukowe i sensowne tłumaczenia nie wywierały na nim żadnego 

wrażenia.

Te   kontrowersje   kończyły   się   niezmiennie   wybuchami   złości   Fuhrera,   choć   na 

pewno   nie   były   one   tak   gwałtownie   histeryczne   jak   te,   które   miewał   wobec   swoich 

generałów.

Hitler miał prawdziwy wstręt do rozbierania się w czyjejś obecności.

Jeszcze w listopadzie 1944 roku odmawiał, pod różnymi pretekstami, namowom dr.

Morella pójścia na prześwietlenie.

Gdy w tym okresie lekarz pozwolił sobie na przypomnienie mu, że obiecał poddać 

się   prześwietleniu,   Hitler   tracił   nad   sobą   kontrolę   i   metalowe   odłamki   jego   głosu 

docierały aż do holu, w którym siedziałam.

Hitler   nie   zmieniał   bynajmniej   repertuaru   swoich   krzyków   oburzenia   wobec 

lekarzy.

"Czy pan sobie myśli, że będzie mi wydawał rozkazy!

Ja tu rządzę, i nikt inny!

Mam wrażenie, że od pewnego czasu zbyt łatwo pan o tym zapomina.

Jeśli posunie się pan w tej bezczelności za daleko, natychmiast pana odprawię.

Jestem wystarczająco dużym chłopcem, żeby wiedzieć, co mam robić ze swoim 

zdrowiem".

Pewnego dnia Moreli ośmielił się poprosić go, aby podał prawdziwe przyczyny, dla 

których odmawia pójścia na badanie.

Hitler odpowiedział mu chłodno: "Dlatego, że nie chcę; to wszystko".

Moreli, z niestrudzoną gorliwością, zaproponował mu inne lekarstwa.

Pewnego   razu,   zrozpaczony   kolejną   odmową   Hitlera,   wykrzyknął:   "Ależ,   mój 

Fuhrerze, czyż nie wziąłem odpowiedzialności za czuwanie nad pana zdrowiem?

Czy kiedykolwiek coś się panu stało!!!".

Hitler przebił  go swym  tajemniczym  wzrokiem,  w którym  migotał  zły ogień, i 

background image

kładąc nacisk na każde słowo, delektując się okrutnie każdą sylabą, wycedził: "Moreli, 

jeśli kiedykolwiek coś by mi się stało, to wasze życie również nie byłoby nic warte", i w 

nerwowym geście zacisnął dłoń jakby na jego gardle.

Nic zatem dziwnego, że stan zdrowia Hitlera i jego stosunki z własnymi lekarzami 

miały najbardziej dramatyczne następstwa dla całego jego otoczenia.

Nie mogę podać konkretnego przykładu, ale jest pewne, że na niejedną decyzję, na 

niejedno   spotkanie   z   zagranicznym   dyplomatą   znaczący   wpływ   miała   dyspozycja 

fizyczna, w jakiej akurat Hitler się znajdował.

Stan zdrowia Fuhrera stał się prawdziwie narodowym problemem.

Wiem,   że   Himmler,   w   tajemniczy   sposób   pociągający   za   sznurki   wszystkich 

wydarzeń w Trzeciej Rzeszy, również chciał mieć nad nim kontrolę.

Stąd też Moreli nieustannie musiał się strzec jego zakulisowych manewrów.

Gdy  profesor  Brandt   i   dr   von  Hasselbach   stracili   zaufanie   Hitlera,   zastąpił   ich 

młody lekarz z SS, dr Sturmfe-ger.

Dzięki niemu nic nie uchodziło już uwadze szefa czarnej formacji.

"Oko" Himmlera miało przede wszystkim śledzić poczynania Morella.

Ten, zauważając te manewry, żył od tej pory w ciągłym strachu.

Gdy na początku 1944 roku Himmler wezwał go niespodziewanie do swej kwatery 

głównej, Moreli, zanim wyjechał, zwierzył mi się z obaw, jakie go dręczyły.

Wielką było więc dla niego niespodzianką, gdy okazało się, że Himmler wcale nie 

chce, aby opowiadał mu o swoich specjalnych sposobach leczenia.

Był   bardzo   uprzejmy   i   poprosił   go,   żeby   wpłynął   na   swego   pacjenta,   aby   ten 

zgodził   się   poddać   zabiegom   jego,   Himmlera,   masażysty,   który   cieszy   się   wielką 

zawodową reputacją.

Moreli odmówił nadania biegu tej prośbie, bo z góry wiedział, że Hitler nigdy nie 

da się masować nieznanemu sobie człowiekowi.

Nie wynikało to tylko z jego instynktownej podejrzliwości, ale przede wszystkim z 

niechęci do pokazywania się rozebranym.

Dopiero w ostatnich swoich miesiącach Hitler poddał się zabiegom tego masażysty.

Intrygant Himmler zrealizował więc w końcu swoje zamysły.

Moreli zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jest tylko pionkiem w szatańskiej 

background image

grze Himmlera.

Jego   śmiertelny   strach   nieustannie   balansował   między   coraz   bardziej 

nieprzyjemnym   charakterem   pacjenta,   którym   się   zajmował,   a   natrętnym   dozorem, 

jakiemu został poddany przez szefa policji Trzeciej Rzeszy.

Hitler był opętany pragnieniem, aby dożyć sędziwego wieku.

W rozmowach często wracał do tego problemu.

Był   przekonany,   że   pewnego   dnia   nauka   będzie   w   stanie   przesunąć   granice 

czasowe ludzkiego życia.

Doświadczenia laboratoryjne dały już obiecujące rezultaty.

Moreli przekonał Hitlera, że słonie żyją tak długo, ponieważ żywią się pewnym 

rodzajem trawy, która rośnie w Indiach.

Jestem przekonana, że gdyby okoliczności na to pozwoliły, to Hitler wysłałby do 

Indii ekspedycję naukową.

Hitler   liczył,   że   dzięki   swej   wyłącznie   wegetariańskiej   diecie   oraz 

powstrzymywaniu się od alkoholu i papierosów zyska kilka lat życia, aby zakończyć 

dzieło swej ziemskiej misji.

Z drugiej strony, w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że sztuczne i przeciwne naturze 

życie,   które   faktycznie   wiedzie,   musi   nieuchronnie   doprowadzić   do   przedwczesnej 

degeneracji fizycznej.

Ta anormalna strona jego życia, ta zapalczywa praca po nocach, która pozwala mu 

jedynie na krótki sen dzięki zażywaniu coraz większej ilości środków nasennych, zrobiła 

z niego wrak człowieka w wieku, w którym normalni ludzie są u szczytu swych sił.

Powinnam dodać, że Hitler nie uprawiał żadnego sportu.

Konie go przerażały, śnieg budził w nim zgrozę, na słońcu źle się czuł.

Bardzo też bał się wody.

Nigdy nie płynął kajakiem.

Nie sądzę, aby umiał pływać.

Powiedział   mi   któregoś   dnia:   "Ruchy,   jakie   człowiek   wykonuje   podczas 

wypełniania swej codziennej pracy, są wystarczającym ćwiczeniem do utrzymania jego 

ciała w dobrej formie".

Nie przeszkadzało mu to jednak podziwiać niemieckich sportowców.

background image

Hitler nieświadomie rujnował swoje zdrowie.

Zaczęło się ono wyraźnie pogarszać od 1942 roku.

Coraz bardziej przeszkadzało mu nerwowe drżenie dłoni.

Ataki furii kończyły się wyczerpaniem nerwowym i bolesnymi skurczami żołądka.

W   takich   kryzysowych   momentach   zawsze   obecny   był   przy   nim   Moreli   -   ze 

strzykawką w ręku, gotowy ulżyć jego cierpieniu.

W końcu 1944 roku, po burzliwej dyspucie z Goeringiem, zachorował na żółtaczkę.

I raz jeszcze Moreli musiał uspokajać i przywracać do życia  ten naszpikowany 

lekarstwami ludzki wrak.  

background image

Rozdział 5

Nigdy nie pocałowałbym kobiety, która pali papierosy.

Hitler Hitler żył rzeczywiście po spartańsku.

Jadał   tylko   wegetariańskie   posiłki   i   nie   pił   ani   kawy,   ani   czarnej   herbaty,   ani 

alkoholu.

Był   tak   przekonany   o   szkodliwym   działaniu   mięsa,   alkoholu   i   nikotyny,   że 

nieustannie powracał do tego tematu i chciał, abyśmy podzielali tę jego niechęć.

Jedzenie mięsa, dowodził, wyzwala potrzebę alkoholu.

Przyswajanie alkoholu skłania do palenia; i w ten sposób jeden nałóg pociąga za 

sobą drugi, i wtrąca cały naród w straszliwe jarzmo.

Nikotyna, jego zdaniem, jest nawet gorsza niż alkohol.

Uważał ją za niezwykle groźną truciznę, której opłakane skutki ukazują się dopiero 

po latach.

Mówił, że palenie czyni umysł ograniczonym i zwęża tętnice.

Pewnego dnia zażartował: "Tak naprawdę to najlepszym sposobem pozbycia się 

wrogów jest częstowanie ich papierosami".

Gdy ktoś odważył się wyrazić w tej sprawie inne zdanie, Hitler strasznie się złościł.

Nieszczęśnik natychmiast tracił cały szacunek w jego oczach.

Ileż to razy mówił mi z całą powagą: "Jeśli kiedyś zauważę, że Eva ukradkiem pali, 

natychmiast zakończę z nią znajomość".

Hitler   nosił  się  z   myślą,  aby po  wojnie   wprowadzić  zakaz  sprzedaży  tytoniu  i 

palenia papierosów.

Był przekonany, że w ten sposób oddałby swemu ludowi największą przysługę.

Pieniądz i własność były dla niego dość mglistymi pojęciami, którym nie nadawał 

żadnego realnego znaczenia.

Jego jedyna potrzeba bogactwa sprowadzała się do wielkich pokoi ozdobionych 

prawdziwymi gobelinami, starymi obrazami, cennymi bibelotami i kwiatami.

Uważał się za człowieka, który nie umie i nie chce o siebie zadbać.

Niewiele miał ubrań i niczym szczególnym się one nie wyróżniały.

Moda w ogóle dla niego nie istniała.

background image

Wystarczało mu, aby buty nie uwierały stóp, a garnitury nie krępowały ruchów.

Ponieważ   zwykle   w   trakcie   przemówień   podkreślał   swe   słowa   gwałtowną 

gestykulacją, rękawy jego marynarek szyte były bardzo szeroko.

Przymiarki u krawca były dla niego istną torturą.

Aby sobie zaoszczędzić tych wizyt, kazał szyć od razu trzy lub cztery garnitury w 

takim samym fasonie i często z tego samego materiału.

W   ogóle   też   nie   wyszukiwał   sobie   krawatów:   jeśli   jakiś   przypadkowo   mu   się 

spodobał, od razu kupował pół tuzina identycznych.

W czasie wojny nosił do munduru krawat na gumkę, żeby nie tracić cennego czasu 

na jego wiązanie.

Jeśli w okresie po objęciu władzy widywano go zawsze owiniętego w trencz koloru 

szarobeżowego i szarą czapkę z weluru, to w ostatnich latach, gdy przyjeżdżał do Ober-

salzbergu,   nosił   luźną,   brudnoszarą   kanadyjkę   i   szary   kaszkiet   z   daszkiem   o   nieco 

przesadnych wymiarach.

Ten daszek prawie zupełnie przesłaniał górną część twarzy i był stałym powodem 

zdziwienia jego gości.

On jednak lekceważył te wszystkie przyjazne krytyki, które czyniono, dowodząc, 

że daszek chroni mu oczy przed słońcem, którego nie cierpi.

Za każdym razem, gdy jego otoczenie lub goście, którzy go bliżej znali, sugerowali 

mu, aby ubierał się z nieco większym wyrafinowaniem, Hitler dąsał się i ostentacyjnie 

okazywał swoje niezadowolenie.

Liczyły się dla niego tylko takie ubrania, w których czuł się wygodnie.

Nienawidził ubierania się na oficjalne ceremonie.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego trzeba się wciskać w sztywne skorupy, żeby przyjąć 

zagranicznych dyplomatów.

Również smoking nie znajdował łaski wobec jego zmysłu praktycznego.

W końcu kazał sobie zrobić smoking dwurzędowy, co znalazło wielu gorliwych 

naśladowców w jego otoczeniu.

Nigdy nie nosił biżuterii ani zegarka na rękę.

Aż do końca miał tylko gruby, złoty zegarek, który spoczywał, bez łańcuszka, w 

kieszeni jego marynarki.

background image

Ten zegarek prawie nigdy nie chodził.

Regularnie, jak w zegarku, zapominał go nakręcić, co powodowało, że często pytał 

o godzinę swoich pracowników i gości.

Traktował to z humorem i z pewną autoironią: "Znowu stanął mój regulator!".

Prawdą jest, że zegarek nie grał w jego oczach takiej samej roli, jak dla większości 

śmiertelników.

Zegarkiem był dla niego służący.

To on budził go rano i w ciągu dnia przypominał o najważniejszych spotkaniach.

Hitler zawsze spał za zaryglowanymi i zamkniętymi na klucz drzwiami.

Służący pukał o umówionej godzinie (zazwyczaj około jedenastej rano), wołając: 

"Dzień dobry, mój Fiihrerze!

Czas, żebyście już wstali!".

Równocześnie kładł pod drzwiami gazety i raporty dzienne.

Hitler przychodził po nie i szybko przeglądał.

Służący nigdy nie widział go rozbierającego się lub w negliżu.

Około południa Hitler dzwonił, aby przyniesiono  mu  śniadanie - w pierwszych 

latach składało się ono jeszcze ze szklanki mleka i kawałka chleba dietetycznego.

Później   jadł   już   tylko   utarte   jabłko,   a   pod   koniec   -   rodzaj   kompotu 

przygotowywanego według przepisu szwajcarskiego lekarza.

Składał się on z mleka, płatków owsianych, utartego jabłka, orzecha, cytryny i z 

kilku innych jeszcze produktów.

Podczas   gdy   Hitler   zajęty   był   pochłanianiem   tego   śniadania,   jego   adiutant 

raportował mu pilne informacje i zdawał sprawę z wydarzeń, jakie zaszły w nocy.

Następnie sporządzał plan dnia.

Gdy mieszkał w Berghofie, miał zwyczaj spotykania się ze współpracownikami w 

wielkim holu, gdzie wysłuchiwał ich porannych raportów.

Przebywanie w tej sali o gigantycznych wymiarach było dla niego fizyczną niemal 

potrzebą.

Chodził po niej wzdłuż i wrzesz, cały czas dyskutując ze swoimi rozmówcami.

Od   czasu   do   czasu   jego   wzrok   padał   na   ośnieżone   szczyty   Alp,   których 

panoramiczny   widok   roztaczał   się   z   ogromnego   okna,   rozmiarami   przypominającego 

background image

witrynę sklepową.

Podczas tych narad Hitler często zapominał, że nadeszła już pora obiadu.

Goście czekali więc cierpliwie na wielkim tarasie albo w swoich pokojach.

Kiedy wreszcie nadchodził, witał najpierw Evę Braun, a następnie każdego z gości, 

przepraszając przy tym za spóźnienie.

W pierwszych latach całował w rękę tylko kobiety zamężne, ale później zaczął to 

robić również w stosunku do panien.

Następnie witał zaproszonych mężczyzn i z dużym zapałem wdawał się z nimi w 

rozmowę, aż do chwili, gdy maitre d'hótel anonsował: "Mój Fuhrerze, podano do stołu.

Pan poprowadzi taką to a taką panią...".

Hitler rozglądał się za swoją sąsiadką przy stole, podstawiał jej ramię i prowadził 

do sali jadalnej.

Za nim szła Eva Braun pod rękę z jego drugim sąsiadem, i pozostałe pary.

Przy stole Hitler zajmował zawsze środkowe miejsce, naprzeciw okien.

Po jego lewej ręce siadała niezmiennie Eva Braun.

Czas trwania posiłku uzależniony był od programu przewidzianego na popołudnie.

Atmosfera przy stole nigdy nie była taka sama, lecz zmieniała się w zależności od 

wydarzeń dnia.

Nastrój, w jakim był Hitler, odbijał się we wszystkich jego zachowaniach i gestach.

Nic   zatem   dziwnego,   że   raz   panowała   atmosfera   lodowatej   obojętności,   a 

następnego dnia posiłkowi mógł towarzyszyć niespożyty zapał do rozmów.

Wszystko zależało od chwilowego nastroju pana domu.

Hitler lubił przede wszystkim dania jednolite i miał widoczną słabość do fasoli.

Następne w kolejności były groch i soczewica.

On i jego goście dostawali takie same potrawy, z tą tylko różnicą, że jego danie nie 

miało żadnego kontaktu z mięsem lub tłuszczem.

Odmawiał też picia mięsnego bulionu.

Miał rzeczywisty wstręt do mięsa.

Był przekonany, że jego konsumpcja oddala człowieka od naturalnego życia.

Gdy dyskutowaliśmy na ten temat, przytaczał nam przykład koni i słoni, zwierząt 

wyposażonych w wielką siłę, gdy tymczasem psy, zasadniczo mięsożerne, szybko się 

background image

męczą.

Aby odstręczyć współbiesiadników od jedzenia mięsa, lubił rozprawiać przy stole o 

tym, że mięso reprezentuje materię martwą i zgniłą.

Gdy   jakaś   pani   rzucała   mu   błagalne   spojrzenie,   aby   zaprzestał   tych 

surrealistycznych opisów, to go tylko zachęcało do jeszcze większej przesady.

W fakcie, że rozmowa na temat pochodzenia mięsa odbierała biesiadnikom apetyt, 

widział jedynie potwierdzenie swoich zasad.

W każdym razie, wobec gości zagranicznych nigdy tego dziwacznego prozelityzmu 

nie ćwiczył.

Gdy z kolei wychwalał swoją dietę wegetariańską, rozpływał się w euforycznych 

opisach sposobu, w jaki powstają składające się na nią produkty.

Opowiadał   o   rolniku   obsiewającym   pole,   który   wykonuje   przy   tym   szerokie   i 

majestatyczne ruchy, potem o ziarnach wypuszczających korzenie, o wyrastaniu łanów 

zboża, które nabierają w słońcu złotej barwy.

Te   sielskie   obrazki   przemawiały   według   niego   za   powrotem   do   ziemi   i   do 

naturalnych produktów, których ta ziemia nam nie skąpi.

Jednak   owe   poetyczne   tyrady   zawsze   kończyły   się   jego   ulubionym   tematem: 

wstrętu, jaki jedzenie mięsa powinno wywoływać u wszystkich ludzi.

Miał manię opisywania krwawej pracy w rzeźniach, uboju bydła i krojenia go na 

połcie, co wywoływało mdłości u współbiesiadników, którzy akurat mieli apetyt.

Aby nadrobić złe wrażenie, kończył deklaracją, że nie miał najmniejszego zamiaru 

przymuszać kogokolwiek, aby jadł tak jak on.

Asekurował   się   w   ten   sposób   przed   ewentualną   odmową   przyjęcia   przez   gości 

następnego zaproszenia.

Po obiedzie Hitler zbierał zazwyczaj swych gości na naradę.

Później cała grupa udawała się do letniego domku, oddalonego o pół godziny drogi 

piechotą od Berghofu.

Hitler szedł na przedzie wraz z najważniejszym gościem.

Reszta trzymała się w takiej odległości, aby ich rozmowa nie mogła być słyszana.

Całe towarzystwo zbierało się na oglądanie panoramy Alp.

Potem podawano herbatę.

background image

Gdy rozmowa gasła, Hitler starał się ją rozruszać, rozwijając swoje mgławicowe 

teorie na temat rasizmu lub wspominając szczęśliwe czasy walki o władzę.

Jednakowoż często mu się zdarzało, że po zjedzeniu czekolady lub kawałka placka 

z jabłkami i popiciu go wywarem z lipy odczuwał nagły przypływ zmęczenia.

Wgłębiał się wtedy w fotel i zakrywał twarz rękoma.

Po prostu zasypiał.

Po   chwili   zaczynała   trajkotać   Eva   Braun,   bo   wiedziała   z   doświadczenia,   że 

szacowna cisza mogłaby zakłócić mu sen.

Gdy nadchodziła pora wyjścia, budziła go dyskretnym gestem.

Powrót do Berghofu zawsze odbywał się samochodem.

Hitler   rzadko  kiedy  pojawiał   się  w   słynnej  rezydencji  "Teehaus",   położonej  na 

wysokości   dwóch   tysięcy   metrów,   na   szczycie   urwistej   skały   górującej   nad 

Berchstengaden.

Pomysł i realizacja tego gniazda orłów były dziełem Bormanna.

Budowa drogi i wiercenie tunelu, które prowadziły do tej dziwacznej konstrukcji, 

kosztowały bajońską sumę, a do pracy zmobilizowano całą armię robotników.

Hitler   był   bardzo   dumny   ze   swego   orlego   gniazda,   ale   wjeżdżanie   windą 

przyprawiało go o bicie serca.

Jeździł tam tylko z okazji wizyty jakiegoś zagranicznego męża stanu.

I nie było takiego, którego baśniowy widok stromej skały wyłaniającej się z chmur 

by nie olśnił.

Mówiłam już, że Hitler był nocnym markiem.

Po zapadnięciu zmroku cała jego osobowość nabierała bardziej otwartego i bardziej 

ożywionego charakteru.

Również kolacje w Berghofie miały zupełnie inny wyraz niż obiady.

Hitler lubił kobiety, którym za ozdobę służyły naturalne kwiaty.

Zdarzało mu się wyciągać jeden z kwiatów stanowiących dekorację stołu i rzucać 

go wybranej damie.

Gdy   panie,   wobec   których   w   taki   sposób   manifestował   swoje   zainteresowanie, 

wpinały   kwiat   we   włosy   lub   w   bluzkę,   Hitler   zawsze   prawił   im   szarmanckie 

komplementy.

background image

Gdy przy stole obecna była kobieta nosząca za ozdobę kwiaty, których kolor mu się 

nie podobał, żwawo wybierał z wazonu jakiś inny i wręczał jej, zaznaczając, że lepiej 

pasuje on do bladości jej cery lub koloru sukni.

Rzadko mówił o modzie.

Potrafił  jednakże,  z  dobrym   smakiem,  ocenić   całość  stroju i  skomplementować 

osobę, która go nosiła.

Z drugiej strony otwarcie manifestował swą niechęć do niektórych nowinek, jak na 

przykład pantofli na korkowej podeszwie.

Jestem jednak przekonana, że to wszystko było jedynie kalkulacją.

Wiele razy słyszałam Hitlera, gdy na różne sposoby wyrażał swój podziw Evie 

Braun za jej nową sukienkę, a ona odpowiadała z lekkim rozdrażnieniem, że miała ją na 

sobie już niejeden raz.

Po kolacji goście zbierali się w małym saloniku.

Był on szczególnie ceniony przez panie, ponieważ ogrzewany był przez ogromny 

piec kaflowy.

Powinnam wyjaśnić, że Hitler, który nie cierpiał słońca, kupił Berghof, ponieważ 

znajdował się on po północnej stronie Obersalzbergu.

Praktycznie   przez   cały   dzień   dorfl   był   pogrążony   w   cieniu,   a   grube   mury 

uniemożliwiały przedostanie się doń promieni słonecznych.

Czyniło   go   to   zimnym   nawet   w   pełni   lata,   a   w   czasie   deszczu   panowały   tam 

lodowate temperatury.

Hitler   lubił   ten   chłód,   ale   jego   goście   raczej   nie,   i   dlatego,   gdy   tylko   było   to 

możliwe, siadywali na ławie, która obiegała ten kaflowy piec.

W rogu pokoju znajdowała się cała kolekcja encyklopedii i słowników.

Gdy   podczas   rozmowy   zdania   gości   różniły   się   co   do   takich   szczegółów,   jak 

szerokość rzeki lub liczba mieszkańców miasta, odwoływano się do nich, żeby uciąć 

dyskusję.

Hitler, z drobiazgową dokładnością, której dawał dowody we wszystkich sprawach, 

aby być absolutnie pewnym, sprawdzał sporną kwestię w dwóch wydawnictwach.

To   właśnie   w   tym   saloniku   prowadził   prywatne   rozmowy   z   tym   czy   innym 

gościem.

background image

Gdy dobiegały końca, prosił wszystkich, aby przeszli do wielkiego holu i zasiedli 

przy słynnym kominku.

Na zgubę zmarzluchów, do których należałam, w kominku nie zawsze się paliło, 

ponieważ decydował o tym sam Hitler.

Tam   Eva   Braun   siadywała   po   prawej   stronie   Fiihrera,   który   wskazywał   osobę 

mającą tego dnia honor zasiąść po jego lewej.

Hitler prawie zawsze zabierał głos.

Gdy   w   ciągu   dnia   przyjął   zagranicznego   dyplomatę,   opowiadał   nam   o   swoich 

wrażeniach,   a   następnie   wygłaszał   mowę   na   temat   kraju,   którego   tenże   był 

reprezentantem.

Mimo prowadzonej rozmowy, zawsze pilnie obserwował, co się dzieje dookoła.

Gdy jakaś grupa gości szeptała w kącie albo gdy ktoś niespodziewanie się zaśmiał, 

natychmiast chciał poznać tego powody.

W okresie  przedwojennym  często stosowaliśmy  ten fortel,  aby uświadomić  mu 

rzeczy, których powiedzenie w inny sposób było niemożliwe.

Dwie głowy zaczynały szeptać między sobą, a gdy Hitler chciał wiedzieć, co się 

tam knuje, mówiło mu się to, o czym oficjalnie wspominać nie wypadało.

Te seanse przy kominku kończyły się około trzeciej nad ranem.

Eva Braun zawsze wychodziła przed nim.

Niedziele nie przynosiły żadnego urozmaicenia w programie dziennym.

Hitler nie cierpiał świąt Wielkanocnych i Bożego Narodzenia.

Od śmierci jego siostrzenicy, Geli Raubal, święta Bożego Narodzenia stały się dla 

niego prawdziwą udręką.

Pozwalał na postawienie choinki w rogu holu, ale zabraniał śpiewania kolęd.

W ostatnich latach zakazywał też zapalania świeczek na choince.

Nie   znam   nic   bardziej   smutnego   niż   święta   Bożego   Narodzenia   spędzane   z 

Hitlerem.

Nowy rok natomiast świętowany był zgodnie z tradycją.

Posiłki były wystawne i popijane szampanem.

Wraz   z   wybiciem   dwunastej   Hitler   trącał   się   kieliszkiem   z   gośćmi   i   ledwie 

zamoczywszy w nim usta, składał noworoczne życzenia.

background image

Przy każdym łyczku robił tak okropny grymas, jakby chodziło o truciznę.

Nie mógł pojąć, że ludzie mogą lubić tę "wodę z octem".

Raz tylko widziałam go popijającego z zadowoleniem stare wino, które dostał w 

prezencie na Boże Narodzenie w 1944 roku.

Gdy chciano nalać mu innego wina, stanowczo odmówił.

Nazajutrz spróbował go jeszcze raz, ale niechęć do alkoholu wzięła górę.

W   noc   sylwestrową   Hitler   wychodził   wraz   z   gośćmi   na   taras,   aby   pozdrowić 

mieszkańców Berchtesgaden, którzy oddawali salwy z moździerza.

Następnie składał autograf na menu każdego z gości i robiono grupowe zdjęcie.

Jego urodziny nie przybierały żadnego szczególnego charakteru.

Gdy jego bezpośrednie otoczenie składało mu życzenia, trącał się kieliszkiem z 

każdym po kolei, jak zwykle dając do zrozumienia, że szampan jest czymś okropnym.

Po południu zapraszał wszystkie dzieci z Obersalzbergu, serwując im wielką ilość 

ciastek i kakao.

Jedyną rozrywką był przyjazd prezesa klubu prestidigitatorów z Monachium.

Hitler przyglądał się jego popisom i sztuczkom z wielkim zainteresowaniem i nie 

skąpił komplementów.

Swoją drogą, nigdy nie słyszałam go śmiejącego się na głos.

Gdy seans  był  zabawny,  a on osobiście  podzielał  ogólną wesołość, wydawał  z 

siebie  coś  w rodzaju gdakania; podobnie było  przy czytaniu  niektórych  książek,  gdy 

rozweselały go zabawne przygody jakiegoś bohatera.

Hitler nie potrafił okazywać swej radości szczerym śmiechem.

Tylko dwa razy widziałam go wytrąconego ze swej powagi.

Pierwszy raz - wiosną 1939 roku.

Otoczenie Hitlera wystawione było na ciężką próbę nerwów, bo od trzech godzin 

Fiihrer konferował z Hachą, prezydentem Republiki Czeskiej.

Wiedzieliśmy wszyscy, że stawka jest poważna, że chodzi o wojnę albo pokój.

Siedząc w naszym biurze, wraz z moją starszą koleżanką z niepokojem śledziłyśmy 

przesuwające się wskazówki zegara.

Nagle drzwi się otwierają, pchnięte przez dwóch olbrzymów z SS.

Hitler spieszy do nas, a minę ma całkowicie odmienioną.

background image

"Moje dzieci - woła - po jednym buziaku na każdy policzek! Szybko!".

Wszyscy stoją osłupiali tą ekstrawagancją, ale my zaspokajamy jego prośbę.

Po chwili rzuca radośnie: "Moje dzieci!

Mam dla was wspaniałą nowinę.

Hacha podpisał!

To najwspanialszy triumf mojego życia!

Wejdę do historii jako największy z Niemców!".

Drugi   raz   zdarzyło   się   to   w   Eifel,   w   czerwcu   1940   roku,   w   momencie,   gdy 

powiadomiono Hitlera, że Francja poprosiła o rozejm.

Ogromna radość dosłownie nim wstrząsnęła.

W cieniu stuletnich drzew, w obecności zdumionych generałów, władca wielkiej 

Rzeszy wykonał kilka kroków tańca świętego Wita.

background image

Rozdział 6

Najpiękniejsze kobiety powinny należeć do wojowników.

Hitler 

Dlaczego Hitler się nie ożenił?

Pytanie, które nieraz mu stawialiśmy...

Jego   odpowiedzi   nie   wskazywały   na   jakieś   głębsze   przyczyny,   dla   których 

ślubował celibat.

Celibat, który zanegował dopiero w przeddzień swego samobójstwa.

Zasłaniał   się   przed   wyjaśnieniem   suchymi   deklaracjami   o   tym,   że   małżeństwo 

spowodowałoby rozproszenie jego sił intelektualnych.

Dodawał jeszcze, że mąż stanu całkowicie może się poświęcić swemu ludowi tylko 

wtedy, gdy odda mu całą swoją osobę i z całą surowością dążyć będzie do wyznaczonych 

celów.

Przytaczał   przykłady   polityków,   którzy   zajmując   się   kłopotami   rodzinnymi, 

zapominali o swoich zobowiązaniach wobec narodu.

"Najbardziej   zahartowane   charaktery   -  mawiał   -  załamały   się  z   tego   powodu  i 

znane   są   przypadki   tych,   którzy   najpierw   zdecydowani   byli   osiągać   swoje   cele   za 

wszelką cenę, a potem popadli w niezdecydowanie i bezczynność".

I kończył  rozmowę, stwierdzając, że waga jego misji nie pozwala mu  na takie 

ryzyko.

Było to mówione tak poważnie i tonem tak nieodpartym, że Hitlerowi udawało się 

zaspokoić naszą ciekawość i przekonać najbardziej sceptycznych.

I na tym sprawa się kończyła.

Ale   prawdziwe   powody,   dla   których   ożenił   się   dopiero   na   kilka   godzin   przed 

pogrążeniem się w nicość, stanowią jedną z najbardziej tragicznie okrutnych stron jego 

życia.

Hitler   kochał   Geli   Raubal,   córkę   swojej   przyrodniej   siostry   Angeli,   z   taką 

namiętnością, że po jej tragicznej śmierci nie był w stanie nawet myśleć o małżeństwie z 

inną kobietą.

Często   wyznawał   mi,   że   spełniała   ona   jego   wyobrażenie   o   absolutnym   ideale 

background image

kobiety i że to właśnie ją poślubiłby pewnego dnia, gdyby nie wyrwały mu jej tragiczne 

okoliczności.

Geli miała szesnaście lub siedemnaście lat, gdy wuj zaprosił ją do Wiednia.

Była ładną brunetką, wysoką, o orzechowych oczach i melodyjnym głosie.

Hitler traktował ją początkowo jak duże dziecko; kazał jej brać lekcje śpiewu i 

zazdrośnie pilnował wszelkich jej kontaktów z innymi ludźmi.

Gdy w 1927 roku potajemnie zaręczyła się z Emilem Maurice'em, jego szoferem, 

Hitler, w przypływie  wściekłości, nakazał mu zerwać planowany związek, grożąc, że 

jeśli tego nie zrobi, to natychmiast go zwolni.

Z właściwym sobie bezwzględnym uporem Hitler robił wszystko, aby rozdzielić 

tych dwoje młodych ludzi.

Nie   tylko   zagroził   Geli,   że   ją   wygna   z   Monachium,   ale   że   wycofa   też   pomoc 

finansową, jakiej udzielał jej matce i innym członkom jej rodziny.

Latem   1928   roku   jego   szantaż   triumfował   -   udało   mu   się   definitywnie   ich 

rozdzielić.

Jakiś czas później dziewczyna poznała artystę malarza z Linzu, którego jej urok 

oczarował do tego stopnia, że natychmiast zaproponował jej małżeństwo.

Dowiedziawszy   się   o   tym   od   swej   osobistej   policji,   Hitler   zastosował   te   same 

środki, aby zmusić swą siostrę, by przeciwstawiła się temu związkowi.

Nie ma wątpliwości co do motywów, które pchały go do takich działań!

Miał   do   swojej   siostrzenicy   coś   więcej   niż   uczucie   pobłażliwej   i   opiekuńczej 

przyjaźni.

Był w sidłach gwałtownego uczucia zazdrości inspirowanego miłosną pasją, której 

nie śmiał jeszcze ujawnić.

Miałam okazję widzieć list, w którym młody adorator, zdesperowany, przywoływał 

swoje ostatnie argumenty, aby przekonać Geli, żeby z nim została.

Skopiowałam   go   dla   Hitlera,   więc   jestem   w   stanie   odtworzyć   najbardziej 

charakterystyczne fragmenty.

"Teraz, twój wuj, świadom wpływu, jaki wywiera na twoją matkę, wykorzystuje jej 

słabość z bezgranicznym cynizmem.

Niestety,   nie   będziemy   w   stanie   odpowiedzieć   na   ten   szantaż,   dopóki   ty   nie 

background image

uzyskasz pełnoletności.

On dosłownie piętrzy przeszkody na drodze do naszego wspólnego szczęścia, choć 

wie, że jesteśmy stworzeni dla siebie.

Rok   rozłąki,   który   narzuca   nam   twoja   matka,   zanim   da   swoją   zgodę   na   nasz 

związek, tylko wzmocni uczucie, jakie wzajemnie do siebie żywimy.

Moja uczciwość z trudem przyjmuje równie niegodne metody.

Nie   mogę   też   inaczej   wyjaśnić   postawy   twojego   wuja,   jak   tylko   całkowicie 

egoistycznymi motywami, jakie wiąże on z tobą.

On chce po prostu, żebyś pewnego dnia należała do niego".

W   innym   fragmencie   młody   malarz   pisze:   "Twój   wuj   ciągle   widzi   w   tobie 

niedoświadczone dziecko i nie może zrozumieć, że stałaś się dorosłą osobą, która sama 

może zbudować swoje szczęście.

Twój wuj jest porywczym człowiekiem.

W jego partii wszyscy przed nim ustępują z gorliwością niewolników.

Nie rozumiem, jak człowiek o tak przenikliwej inteligencji może nie widzieć, że 

jego upór i dziwaczne teorie na temat małżeństwa legną w gruzach wobec naszej miłości 

i naszej woli.

On ma nadzieję, że jeszcze w tym roku odniesie nad nami zwycięstwo: jakże mało 

zna twoją żarliwą duszę...".

W tym czasie Hitler podjął decyzję o poślubieniu Geli, jak tylko zrealizuje swoje 

cele polityczne.

W1930   roku   wynajął   całe   piętro   w   domu   przy   Prinz-Regenten-Platz   16,   gdzie 

zamieszkała również Geli.

Te lata wspólnego przebywania pod jednym dachem były dla Hitlera, mówiąc jego 

słowami, okresem wielkiego szczęścia.

Gdy   później   przywoływał   wobec   nas   te   wspomnienia,   dokonywała   się   w   nim 

wielka przemiana.

W  najdrobniejszych   szczegółach   opisywał  nam  ich  wspólne,  upajające  radością 

wieczory.

Razem chodzili na zakupy, razem chodzili do teatru i odwiedzali sale koncertowe.

Z pewną nutką zjadliwości mówił o drobnych kaprysach Geli: "Gdy towarzyszyłem 

background image

jej   w   salonie   mody,   rozpakowywała   wszystkie   pudła   z   kapeluszami,   jakie   leżały   na 

regałach, i kazała sobie przynieść również te z wystawy.

Gdy już wszystkie przedefilowały przez jej głowę, dochodziła do wniosku, że nie 

znalazła nic dla siebie, i oznajmiała to sprzedawczyni z taką bezceremonialnością, że aż 

czułem się zażenowany.

Gdy jej podszeptywałem, że nie wypada wyjść ze sklepu, niczego nie kupując, 

zwłaszcza gdy przewróciło się wszystko do góry nogami, rzucała jeden z tych swoich 

rozbrajających uśmiechów i odpowiadała spokojnie: Ależ wujku Adolfie, czyż ci ludzie 

nie są tu właśnie po to?".

Hitler czuwał nad Geli z nieustającą zazdrością.

Zawsze,   gdy  wyjeżdżał   na   tourne   propagandowe,   musiała   mu   złożyć   uroczystą 

przysięgę, że nie wykorzysta jego     nieobecności do odnawiania dawnych kontaktów.

Tylko kiedy szła do matki, nie narzucał jej swojego towarzystwa.

I tak to potrwa do września 1931 roku.

Wtedy   Hitler   spotyka   w   sklepie   Heinricha   Hoffmanna   zwykłą   ekspedientkę   o 

nazwisku  Eva  Braun,  która  zakocha  się  w  nim  i  wbije sobie  do  głowy,  że  musi   go 

zdobyć.

Hitler miał z nią wtedy mały romans bez konsekwencji.

17   września   1931   roku   Hitler   wezwał   telefonicznie   Geli,   aby   wróciła   z 

Berchtesgaden, gdzie wypoczywała.

Nazajutrz rozegrała się między nimi gwałtowna scena, ponieważ niespodziewanie 

postanowił wyjechać do Norymbergi.

Geli wyrzucała wujowi, że kazał jej przyjechać po nic, i była wściekła, że na czas 

jego nieobecności nie może pojechać do Wiednia, aby sprawdzić swój głos u profesora 

śpiewu.

Następnego dnia pożegnali się w chłodnej atmosferze.

Zły nastrój Geli przeszedł w rozpacz, gdy jeszcze tego samego dnia, szperając w 

płaszczu wuja, odkryła miłosne wyznanie napisane ręką Evy Braun.

Wieczorem popełniła samobójstwo, strzelając sobie z rewolweru w usta.

Hitler został pilnie wezwany z Norymbergi.

Samobójstwo siostrzenicy wziął sobie tak głęboko do serca, że był gotów odebrać 

background image

sobie życie.

Hess z trudem wyrwał mu pistolet.

Hitler przez wiele dni nic nie jadł; chodził jedynie wzdłuż i wszerz swego pokoju, 

zadając sobie pytanie o powody, jakie mogły pchnąć jego siostrzenicę do tego fatalnego 

czynu.

Gdy zaczął w końcu jeść, nie był w stanie przełknąć mięsa.

To właśnie od tamtego czasu stał się bezwzględnym wegetarianinem.

Przez   wiele   miesięcy   Hitler   odmawiał   spotkań   z   przyjaciółmi   i   żył   tylko 

wspomnieniami o Geli.

Jej pokój pozostał w takim stanie, w jakim był w dniu jej śmierci.

Codziennie  wnosił do niego świeże  kwiaty,  a w następnych  latach  czynił  to w 

każdą rocznicę jej urodzin.

Aż do ogłoszenia wojny nosił przy sobie klucze od tego pokoju.

Również pokój Geli w Berghofie zawsze był zamknięty.

Później,   gdy   przebudował   tę   rezydencję,   aby   stała   się   bardziej   przestronna, 

skrzydło, w którym znajdował się pokój dziewczyny, pozostało nietknięte.

Jej ubrania, przybory toaletowe i wszystko, co do niej należało, pozostało na swoim 

miejscu.

Hitler   odmówił   wydania   matce   Geli   kilku   rzeczy   lub   kilku   listów,   o   które   go 

prosiła, aby mieć jakąś pamiątkę.

Cała korespondencja Geli była strzeżona przez jej wuja z zazdrosną troską, a w 

1945 roku wydał swojemu adiutantowi Schaubowi rozkaz, aby ją zniszczył, jeśli stanie 

się oczywiste, że nie będzie miał już żadnych szans na opuszczenie Berlina.

Kazał   też   namalować   obrazy   na   podstawie   fotografii   Geli,   które   zdobiły   jego 

apartamenty w Monachium, Berlinie i w Berghofie.

Sześć miesięcy po jej śmierci przyjaciołom Hitlera udało się w końcu wyrwać go z 

samotności, w której pogrążył go ten dramat.

Heinrich Hoffmann zabrał go pewnego wieczoru do kina i udało mu się, niby przez 

przypadek, posadzić go obok Evy Braun.

Tak podjęty na nowo flirt Hitlera z Evą Braun z biegiem lat rozwinął się w trwały 

związek.

background image

Hitler wyznał mi pewnego dnia, że nigdy nie darzył jej wielką miłością, ale że po 

prostu przyzwyczaił się do niej.

Pewnego razu powiedział mi, że "Eva jest bardzo miła, ale w moim życiu tylko 

Geli mogła wywołać we mnie prawdziwą namiętność.

Nigdy nie miałem zamiaru ożenić się z Evą.

Jedyną kobietą, z jaką mógłbym się związać na całe życie była Geli".

Na początku 1945 roku, podczas rozmowy ktoś uczynił aluzję do trzech kobiet, 

które, jego zdaniem, próbowały popełnić samobójstwo, to znaczy do Geli, Evy i panny 

Mitford.

Co   do   Geli,   Hitler   powtórzył:   "Była   jedyną   kobietą,   która   potrafiła   zawładnąć 

moim sercem i którą mógłbym poślubić.

Jej śmierć była dla mnie straszną próbą.

Jednak zdając sobie sprawę z minionych zdarzeń, zaczynam wierzyć, że lepiej, iż 

tak   się   stało,   ponieważ   nigdy   nie   mógłbym   dać   jej   takiego   szczęścia,   na   jakie 

zasługiwała".

Pewnego wieczoru w kawiarni w Monachium Hitler zauważył młodą kobietę, która 

była niezwykle podobna do Geli.

Zaprosił ją do swego stolika, aby ją poznać.

Potem, przez kilka lat opłacał jej kursy teatralne, mimo że nie przejawiała zbyt 

wielkich talentów scenicznych.

Gdy Hitler dowiedział się, że jego protegowana prowadziła bardzo nieokiełznany 

tryb życia, całkowicie zaprzestał ją widywać i wspomagać finansowo.

W pierwszych latach związku z Hitlerem Eva Braun była tylko skromną i nieśmiałą 

dziewczyną.

Dyskrecja, jaką potrafiła otoczyć spotkania z Hitlerem, wywołały na tym ostatnim 

bardzo korzystne wrażenie.

Nie uczestniczyła w oficjalnych przyjęciach, a Hitler nigdy o niej nie wspominał 

swoim gościom.

Nie mieszkała jeszcze w Berghofie, gdzie pani Raubal, matka nieboszczki Geli, 

panoszyła się jak nieznośny cerber.

Evie zarezerwowano zwykły pokój w sąsiedzkim "Platerhofie".

background image

Od   czasu   do   czasu   przychodziła   do   Berghofu,   żeby   spędzić   z   Hitlerem   kilka 

godzin.

Pani Raubal bez przerwy wypominała przyrodniemu bratu ten związek.

Okazywała Evie głęboką wzgardę i, wściekła, że nie może oderwać jej od Hitlera, 

traktowała ją jak intruza.

Często proponowała Hitlerowi, aby wziął sobie za żonę aktorkę w rodzaju pani 

Sonnemann, która została żoną Goeringa.

Pewnego   dnia   pozwoliła   sobie   wygłosić   przy   tym   ostatnim   taką   oto   refleksję: 

"Zazdroszczę wam, panie reichsmarschall, dwóch rzeczy.

Po pierwsze tego, że ma pan taką żonę jak pani Sonnemann, a po drugie, że ma pan 

tak znakomitego kamerdynera jak Robert.

Szkoda, że mój brat nie zrobił tego, co pan".

Goering   uśmiechnął   się   z   zadowoleniem   i   odpowiedział:   "W   ostateczności, 

mógłbym mu odstąpić Roberta, ale jeśli chodzi o Emmy, nigdy!".

Mimo wyglądu wiotkiego blond dziewczęcia, Eva Braun miała w sobie energię i 

siłę woli.

Naginając  się  w  pełni   do  kaprysów   swego  władcy,   krok  po  kroku  wzmacniała 

własną pozycję.

Oficjalną przyjaźń swego amanta zdobyła przy okazji kongresu partii w 1936 roku.

Pani Raubal ostro ją upomniała, że nie trzyma się od niego wystarczająco daleko 

podczas wieców w Norymberdze.

Powiedziała też o tym swemu przyrodniemu bratu, ale, ku swojemu zdumieniu, on 

stanął w obronie przyjaciółki.

Prawdą   jest,   że   Eva   próbowała   popełnić   samobójstwo   z   powodu   dokuczliwych 

wymówek, jakich doznawała ze strony pani Raubal.

Ten   gest   rozpaczy   zrobił   na   Hitlerze   takie   wrażenie,   że   odprawił   natychmiast 

przyrodnią siostrę i definitywnie ulokował Evę w Berghofie.

Od tego właśnie momentu weszła ona oficjalnie w życie Fiihrera Trzeciej Rzeszy.

Hitler podarował jej małą willę w Monachium oraz samochód.

Zasypał ją biżuterią i drogimi sukniami, a także zapewnił jej rentę, dzięki której 

mogła spełniać wszystkie swoje kaprysy.

background image

Eva Braun umiała się przystosować do obyczajów śmietanki towarzyskiej.

Wbiła sobie do głowy, że stanie się damą, i starała się usilnie naśladować sposób 

bycia pani Goebbels, która była dla niej wzorem.

Niemniej,   mimo   wszystkich   tych   wysiłków   i   wydatków,   nie   udało   jej   się 

zapomnieć o swym pochodzeniu.

Pozostała jedną z tysięcy dziewcząt, dla których najważniejszą sprawą są cudowne 

stroje i które ciągle opanowane są strachem, czy aby nie przytyły o kilka gramów.

Z tego też powodu Eva jadała bardzo nieregularnie, a po każdym posiłku zażywała 

tabletki przeczyszczające.

Ten nawyk, jak również dieta, którą sobie narzuciła, spowodowały, że cierpiała na 

żołądek.

Gdy miała bóle związane z trawieniem, Hitler dosłownie tracił głowę i zachowywał 

się jak zakochany licealista: gładził ją bez przerwy po ręku i ramionach, i nazywał swoją 

małą "Patscherl".

Eva była osobą o bardzo niestabilnej urodzie.

Jej orzechowe oczy i bardzo długie rzęsy mogły fascynować.

Ale traciła cały swój urok, gdy miała niezadowoloną minę: wokół jej ust tworzyły 

się wtedy grube zmarszczki, które niesamowicie ją postarzały.

Była niezwykle drażliwa, gdyż fałszywa sytuacja, z jaką się zmagała, wypełniała ją 

ciągłym niepokojem.

Do   szału   doprowadzały  ją  wymyślne   intrygi,   jakie   knuły  przeciw   niej   niektóre 

osoby z otoczenia Fuhrera.

W   takich   chwilach   odczuwała   potworny   kompleks   niższości;   będąc   chciwą   na 

wszystkie plotki, czuła się zagubiona za każdym razem, gdy donoszono jej o karesach 

czynionych względem Hitlera przez niektóre zaproszone panie.

Eva miała twardy charakter.

Nie potrafiąc zapanować nad swym  impulsywnym  temperamentem,  miewała na 

przemian wybuchy złości i entuzjazmu.

Bez żadnych ogródek okazywała swą sympatię lub antypatię ludziom, którzy się do 

niej zbliżali.

Była egoistką, z wyjątkiem sytuacji, w których chodziło o członków jej rodziny lub 

background image

najbliższych przyjaciół.

Jednak niestabilność jej charakteru powodowała, że często musiała zmieniać ludzi 

w swym otoczeniu.

Zżerała   ją   uraza   wynikająca   z   faktu,   że   Hitler   rzadko   pokazywał   się   z   nią 

publicznie.

Pokazywała się u boku Hitlera tylko podczas przyjęć w małym gronie.

Zauważyłam, że przy takich okazjach za wszelką cenę starała się zabłysnąć.

Upierała się, aby narzucić swój punkt widzenia we wszystkich sprawach.

W Berghofie uważana była przez gości za panią domu.

Podczas każdego posiłku kto inny był gościem honorowym Hitlera, ale przy stole 

Eva niezmiennie zasiadała po jego lewej ręce.

Gdy   wstawano   od   stołu,   Hitler   zawsze   całował   w   rękę   najpierw   ją,   a   dopiero 

później sąsiadkę z prawej.

W czasie posiłków, zwłaszcza w pierwszych latach, Eva rzadko przyłączała się do 

rozmów.

Później,   gdy   nabrała   większej   pewności   siebie,   zabierała   głos   w   zależności   od 

humoru, w jakim akurat była.

Widziałam ją zdenerwowaną za każdym razem, gdy Hitler, zamiast wstać od stołu, 

żeby to posiedzenie wreszcie się skończyło, rozwodził się na swój ulubiony temat.

Ostentacyjnie okazywała wtedy swoje zniecierpliwienie.

W latach wojny, pewna już przewagi, którą zdobyła nad Hitlerem, pozwalała sobie 

na naganne spojrzenia lub głośno pytała się o godzinę.

Hitler przerywał wtedy swoje monologi i wstawał od stołu, przepraszając za swoje 

gadulstwo.

Hitler przywykł do popędliwego charakteru swej przyjaciółki, ale nie ustępował jej 

w żadnych sprawach.

Eva poddana była bardzo ostrym rygorom.

Nie miała na przykład prawa opalać się, gdyż jej protektor nie lubił brązowej skóry; 

i tylko po kryjomu mogła uczestniczyć w wieczorkach tanecznych, ponieważ Hitler nie 

cierpiał tańca.   Eva była znakomicie wysportowana: uprawiała pływanie, narciarstwo i 

gimnastykę.

background image

Uwielbiała zwierzęta i żyła w otoczeniu owczarka pasterskiego, basseta i dwóch 

foksterierów.

W kwietniu 1945 roku Hitler dorzucił do tej kolekcji cockera.

Eva   z   dużą   cierpliwością   opiekowała   się   też   dwoma   kosami,   które   swobodnie 

fruwały po jej domu.

Jednak największą część czasu poświęcała własnym strojom.

W tej dziedzinie umiejętności miała rzeczywiście nieprzeciętne.

Zrobiła   sobie   klaser,   do   którego   wkładała   ponumerowane   zdjęcia   wszystkich 

swoich sukni wraz z odpowiednimi próbkami materiału.

Dzięki temu miała całościowy i szybko dostępny przegląd własnej garderoby.

Zmysł klasyfikacji, z jakim Eva czuwała nad wszystkimi sprawami, które osobiście 

jej dotyczyły, był absolutnie znakomity.

Hitler doceniał tę umiejętność.

Mówił   o   niej,   że   była   doskonale   zadbana   i   że   nigdy   nie   mógł   jej   zarzucić 

najmniejszego niedbalstwa.

Eva regularnie i zapamiętale odwiedzała kina i teatry.

Hitler zawsze wypytywał ją o zdanie na temat sztuk, które widziała.

Często   był   jednak   wprowadzany   w   błąd,   gdyż   Eva   nie   oceniała   przedstawień 

według   ich   rzeczywistych   zalet,   ale   powtarzała   mniej   lub   bardziej   pochlebne   opinie, 

które wygłaszali jej znajomi artyści.

Nigdy nie widziałam, aby czytała choćby odrobinę poważniejszą książkę.

Rozkoszowała się jedynie powieściami kryminalnymi i nowoczesną literaturą.

Te lektury korespondowały zresztą z poziomem i formatem jej intelektu.

Na   początku   1938   roku   pannie   Mitford   udało   się   w   końcu   częściej   widywać 

Hitlera.

Eva Braun była z tego powodu bardzo przybita.

Zainscenizowała drugą próbę samobójczą, która sprowadziła skruszonego amanta z 

powrotem.

Od tej pory jej pozycja została definitywnie ugruntowana.

Hitler był przerażony myślą, że mogłaby ponowić taką próbę i że pewnego dnia 

wybuchłby publiczny skandal.

background image

W każdym razie byłam przekonana, że od tej chwili Eva została w końcu i raz na 

zawsze przyjęta.

Coraz   bardziej   zaznaczała   swą   osobowość   w   towarzystwie   i   była   otaczana 

większym szacunkiem.

Co roku mogła wyjechać wraz z przyjaciółmi na wakacje do Włoch.

Od czasu do czasu miała też prawo pojawić się w Berlinie.

Tam jednak mniej była na widoku niż w Berghofie.

Hitler nie zabraniał jej chodzić na spacery po Berlinie, robić zakupów, odwiedzać 

fryzjera i krawca; pozwalał jej też śledzić wydarzenia teatralne, ale przy wszystkich tych 

okazjach musiała występować anonimowo.

Małżeństwo jej siostry Gretel z Hermannem Fegeleinem, osobistym reprezentantem 

Himmlera wobec Fuhrera, oznaczało nowy etap jej uniezależniania się.

Od  tej  pory  przedstawiana   była   jako  szwagierka   Fegeleina,   okazując  zresztą  w 

stosunku do niego wielkie przywiązanie.

Nie udało jej się w każdym razie uratować mu głowy, gdy Hitler w ostatnich swych 

dniach w Berlinie kazał go rozstrzelać.

Na początku 1945 roku powiedziała mi: "Nie sądzi pani, że stałam się bardziej 

niezależna?

Przedtem nie bardzo wiedziałam, jako kto występuję w trakcie oficjalnych przyjęć, 

ale teraz jestem kimś: jestem szwagierką gruppenfuhrera Fegeleina.

Poznaje mnie on z bardzo wieloma ludźmi, których nie znałam, i dzięki niemu 

jestem na bieżąco z całą masą spraw, o których  przedtem nie miałam najmniejszego 

pojęcia".

Dwa pobyty Evy Braun w Berlinie na początku 1945 roku były dla niej wielce 

rozczarowujące.

Hitler,   który   od   roku   narzucił   sobie   jeszcze   ostrzejszą   dietę   wegetariańską, 

wymagał, aby ona zrobiła to samo.

Skarżyła mi się: "Codziennie się o to sprzeczaliśmy, a ja nigdy nie przełknę tych 

mieszanek, którymi on się delektuje.

Uważam też, że cała atmosfera się tu zmieniła.

Byłam   taka   szczęśliwa,   że   mogę   do   niego   przyjechać,   a   teraz   zaczynam   tego 

background image

żałować.

Adolf rozmawia ze mną tylko o swoim jedzeniu i o psach.

Ta   wstrętna   Blondi   (ulubiony   owczarek   niemiecki   Hitlera)   bez   przerwy   mnie 

wkurza.

Czasem kopię ją pod stołem i Adolf strasznie się boi, że kiedyś wściekle zareaguje.

To mój sposób, żeby się na nim zemścić".

Można powiedzieć, że jeśli chodzi o politykę, to Eva żyła w całkowitej ignorancji i 

beztrosce.

Gdy   zauważała   po   skonsternowanych   twarzach   współpracowników   i   sekretarek 

Hitlera, że coś niedobrego musiało się stać, dręczyła nas, abyśmy jej powiedzieli, o co 

chodzi.

Często skarżyła się, że nikt jej nie mówi o tym, co się dzieje.

Gdy tłumaczono jej jakąś niemiłą wiadomość, zawsze reagowała prostodusznym 

zdziwieniem: "Ależ moje dzieci! Nie miałam zielonego pojęcia o tych okropnościach!".

Często, nazajutrz po niektórych przyjęciach, wyznawała mi: "Fegelein przedstawił 

mi ludzi, którzy opowiadali takie dziwne rzeczy, że nie wierzyłam własnym uszom.

Jakby mnie ktoś przeniósł do innego świata".

Po chwili jednak dodawała: "Tak naprawdę, to może lepiej, że nie wiem, co się 

dzieje gdzie indziej, bo i tak nic nie zmienię".

Z beztroską smarkuli uwalniała się w ten sposób od odpowiedzialności.

Po takich słowach zawsze była w dobrym humorze.

Zachęcała nas do popijania i do radowania się życiem, a stworzywszy już luźną 

atmosferę, robiła to, co było dla niej w takim momencie najważniejsze - ośmielała się 

zapalić papierosa.

Jednak po tym geście rewolty, a przed powrotem do swego podejrzliwego amanta, 

starannie przepłukiwała usta.

Skądinąd zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka, gdyby pewnego dnia Niemcy 

upadły.

Wiedziała, że nie ma żadnych szans przeżyć tej klęski.

W kwietniu 1945 roku zwierzyła mi się: "Jeśli przegramy tę wojnę, a ja zaczynam 

w   to   wierzyć   mimo   optymizmu   Adolfa,   wiem,   co   mnie   czeka,   ale   już   się   z   tym 

background image

pogodziłam".

Cały   upór   Hitlera,   aby   wysłać   ją   do   Berchtesgaden,   zanim   stolica   zostanie 

całkowicie okrążona, na nic się zdał wobec jej zaciekłej determinacji pozostania przy 

nim, "bycia przy nim aż do końca".

W swoim ostatnim liście do siostry Gretel Fegelein, z 23 kwietnia 1945 roku, który 

zabrałam, napisała dosłownie: "Każdego dnia i każdej godziny oczekujemy końca.

W ogóle jednak nie bierzemy pod uwagę takiej możliwości, abyśmy żywi wpadli w 

ręce wroga".

W przeciwieństwie do Fuhrera, Eva Braun była bardzo zabobonna.

Cała jej bielizna była wyszyta monogramami, w których jej inicjały przybierały 

formę koniczyny z czterema stylizowanymi listkami.

Eva   potwierdzała   w   ten   sposób   niezwykłe   szczęście,   które   pozwoliło   jej   być 

wybraną spośród tylu innych, przez wszechmocnego człowieka Rzeszy.

Po długo trwającym związku, szczęście to pozwoliło jej wejść do historii: poślubiła 

mężczyznę swojego życia, choć stało się to w przeddzień ich wspólnego końca.

To żałobne małżeństwo u progu nicości było ukoronowaniem i apoteozą życia tej 

małej i pozbawionej klasy kurtyzany.

background image

Rozdział 7

W polityce trzeba mieć poparcie kobiet; wtedy mężczyźni sami do was przyjdą.

Hitler Wobec kobiet Hitler zawsze był uprzedzająco grzeczny i w naturalny sposób 

serdeczny.

Jego wytworne maniery podkreślone akcentem "starego Austriaka" wywierały na 

nich duże wrażenie.

Swój kobiecy personel traktował z należytymi względami i bez uprzedzeń.

Wymagał od niego, to fakt, wielkiej staranności i całkowitego niemal poświęcenia 

swej swobody, ale z drugiej strony potrafił docenić jego pracę tak, jak na to zasługiwał, 

sowicie go wynagrodzić, a w przypadku choroby okazywać swoją troskę.

W stosunku do nas, jego sekretarek, zawsze był uprzejmy - zawsze wstawał, aby 

nas przywitać, i zawsze przepuszczał nas przodem.

I robił to z taką samą gorliwością, jak na przyjęciach w światowym towarzystwie.

Gdy przebywałyśmy razem z nim w Berghofie, prowadził nas do stołu z równą 

galanterią, z jaką zachowywał się w stosunku do swych znamienitych gości.

W   czasie   swoich   licznych   podróży   po   Niemczech   tak   się   przyzwyczaił   do 

obecności sekretarek, że również w Berlinie przyjął zwyczaj zapraszania nas na herbatę o 

piątej.

W chwilach odprężenia przychodził pogadać z nami do małego pokoiku, jaki był 

nam przydzielony w jego apartamencie w Kancelarii Rzeszy.

To był rzeczywiście pokój do wszystkiego: zajmowałyśmy się tam korespondencją, 

jadłyśmy posiłki, cerowałyśmy pończochy i... czekałyśmy.

Nie był on urządzony w jakiś jednolity sposób.

Stała   w   nim   kanapa,   mała,   pomalowana   na   biało   szafka,   biurko,   kilka   foteli   i 

ogromny ośmiokątny stół, który wszystkim zawadzał.

Ale Hitler czuł się w nim bardzo swobodnie.

Przychodził   się   do   niego   schronić   zawsze   wtedy,   gdy   chciał   niezobowiązująco 

porozmawiać i chwilę odpocząć.

Fiihrer   był   bardzo   wrażliwy   na   kobiece   piękno;   i   w   swoim   entuzjazmie   cechy 

charakteru dostosowywał do zewnętrznego wyglądu, co nie zawsze było uzasadnione.

background image

W pięknie niektórych kobiet widział znak talentu, często urojonego.

Gdy zwracano mu uwagę na jego błędy, niczego to nie zmieniało; ciągle tkwił w 

swym uporze przypisywania pięknym kobietom ze swego otoczenia inteligencji i kultury, 

której te w żadnym wypadku nie posiadały.

Dochodziło zatem do tego, że całymi latami opłacał szkoły artystyczne młodym, 

pięknym dziewczętom, choć te nie miały żadnych zdolności w tym kierunku.

Hitler był złym psychologiem, jeśli chodzi o kobiety, ponieważ, sam doskonały 

aktor, z trudem odróżniał blichtr od naturalności.

Wszystkie osoby, które zbliżały się do niego, a kobiety w szczególności, starały się 

pokazać w swym najlepszym wydaniu; i Hitler zbyt często brał ich gorliwość oraz pełne 

hipokryzji zachowania za dobrą monetę.

Miał wyraźną słabość do jednej ze swoich sekretarek.

Prawdą jest, że ona zawsze była w słonecznym nastroju, przyznawała mu rację we 

wszystkich sprawach i umiała  wspaniale schlebiać jego dumie.

W jej obecności Hitler się rozchmurzał i stawał się nawet dowcipny.

Hitler nie miał zielonego pojęcia o sprawach serca i duszy.

Na   przykład   nie   rozumiał,   że   w   małżeństwie   obie   strony   winny   przejawiać 

podobieństwo charakterów i uczuć.

Według niego, idealną parę można było poznać po wyglądzie zewnętrznym.

Uważał, że małżeństwo z piękną kobietą z definicji musi być szczęśliwe.

Sam się jednak przekonywał,  wchodząc w związki inspirowane wyłącznie tymi 

względami, że rzeczywistość okazywała się zupełnie inna niż jego prognozy.

Pewnego dnia zwróciłam mu uwagę na wzrastającą liczbę rozwodów w szeregach 

ludzi z pierwszego partyjnego planu, branych pod obłudnym pretekstem, że żony nie 

potrafią dostosować się do nowej pozycji społecznej ich mężów.

Tłumaczyłam mu, że społeczeństwo ostro krytykuje tę prawdziwą plagę rozwodów 

i   że   cierpi   na   tym   autorytet   wielkich   postaci   partii.   Hitler   żywo   odparował:   "Moim 

zdaniem najpiękniejsze kobiety powinny należeć do najlepszych żołnierzy".

Dowodzi   to,   że   oceniał   człowieczeństwo,   a   w   szczególności   problem   płci, 

wyłącznie z zewnętrznego punktu widzenia...

Mówiłam   już   wcześniej,   że   sam   nie   ożenił   się,   ponieważ   rodzina,   z   całą   jej 

background image

odpowiedzialnością, której wymaga, stworzyłaby zbyt dużo przeszkód dla jego kariery i 

dążeń.

Przyznał mi, że małżeństwo oznaczałoby dla niego utratę znacznej części sympatii 

oraz prestiżu, jakim cieszył się wśród wyborców płci żeńskiej.

"Przez fakt, że nie stałem się mężczyzną  jednej kobiety,  mój wpływ  na żeńską 

populację Rzeszy tylko się zwiększa.

Nigdy   nie   mógłbym   sobie   pozwolić   na   utratę   popularności   wśród   niemieckich 

kobiet, gdyż stanowią one zbyt ważny element w kampaniach wyborczych".

Mówiąc   to,   Hitler   po   raz   kolejny   okazał   się   człowiekiem   bezwstydnie 

wyrachowanym i gotowym poświęcić wszystko, aby zrealizować swój cel.

Prawdą jest, że wiele kobiet było w nim namiętnie zakochanych.

Inne owładnięte były pragnieniem posiadania dziecka, którego on byłby ojcem.

Pewnego   dnia   jakiejś   dziewczynie   udało   się   dostać   do   jego   mieszkania   w 

Monachium.

Gdy stanęła przed nim, teatralnym, płomiennym gestem zerwała z siebie stanik.

Od tego dnia Hitler nie przyjmował już sam nieznanych kobiet, z którymi miał się 

spotkać, gdyż obawiał się, że te  mogą narazić go na jakiś skandal.

W ogóle dręczył go niepokój, że kobieta, każda kobieta, może rozsiewać plotki, 

które naruszą jego reputację dżentelmena.

Ta obsesja tłumaczy dyskrecję, jaką otaczał swoje miłości.

Wobec nas zachowywał na temat tych związków absolutne milczenie.

Podobnie   okazywał   się   bardzo   ostrożny   w   wyborze   swoich   gości,   nawet   na 

przyjęcia oficjalne.

Gdy   dowiadywał   się,   na   przykład,   że   jakaś   aktorka   dla   uzyskania   osobistych 

korzyści   wykorzystuje   zaszczyt,   jaki   jej   uczynił,   zapraszając   na   bankiet,   ogłaszał   to 

publicznie i nakazywał tę nieostrożną osobę wpisać na czarną listę: nigdy więcej nie 

pojawiła się już na żadnym jego przyjęciu.

W   ciągu   wielu   lat   miałam   okazję   obserwować   zwyczaje   i   reakcje   Hitlera   tak 

obiektywnie, jak to tylko możliwe.

I z całą szczerością mogę powiedzieć, że fałszywe są posądzenia, według których 

miał jakieś problemy z życiem seksualnym.

background image

Biorąc   pod   uwagę   jego   wyłącznie   wegetariańskie   pożywienie,   jego   odmowę 

wspomagania się alkoholem,  jego intensywną  pracę umysłową,  myślę,  że byłoby mu 

trudno oddawać się jakimś wynaturzeniom.

Jestem przekonana, że w tych sprawach był całkowicie normalny, a wręcz często 

miałam   wrażenie,   że   wiele   go   kosztowało,   aby   nie   poddać   się   urokom  tej   lub   innej 

artystki, z którymi miał zwyczaj się spotykać.

Przez dwanaście lat był głęboko związany z Evą Braun.

Wspominałam już, jak pozytywne wrażenie, na początku ich znajomości, wywarła 

na nim absolutna dyskrecja, jaką potrafiła ona otoczyć ich związek; bo jeśli chodzi o jej 

raczej drobną budowę i jej blond włosy, to z całą pewnością nie była jego fizycznym 

ideałem.

Preferował on typ kobiet z południa Niemiec - krzepko zbudowanych, naturalnych 

brunetek.

Hitler   przyznawał   w   rozmowach,   że   kobiety   grały   bardzo   ważną   rolę   w   jego 

karierze politycznej.

Również w kampaniach wyborczych systemowo, by tak rzec, schlebiał gustom i 

instynktom żeńskiego elektoratu.

Od   samego   początku   kobiety   były   entuzjastycznymi   wielbicielkami   jego 

gwałtownej żarliwości.

Wiem,   że   w   czasie   jego   uwięzienia   w   Landsbergu   dostawał   niezliczoną   ilość 

paczek i listów od nieznanych mu kobiet.

Zawsze,   gdy   w   trakcie   swej   burzliwej   kariery   napotykał   trudności   nie   do 

pokonania, kobiety pomagały mu z nich wyjść.

Z lubością przytaczał taki oto przykład: "Pewnego dnia zaakceptowałem w imieniu 

partii weksel na 40 000 marek.

Ku mojej rozpaczy, wpływy, na które liczyłem, nie nadeszły.

Kasa była kompletnie pusta.

Zbliżał się termin, a ja ciągle nie wiedziałem, jak zadośćuczynić memu podpisowi.

Rozważałem nawet samobójstwo, aby nie przeżyć tej hańby.

Na cztery dni przed urzędową datą podzieliłem się moim nieszczęściem z panią 

Bruckmann   (wdowa   po   słynnym   producencie   pianin),   która   natychmiast   zaczęła 

background image

organizować pomoc.

Już na drugi dzień odezwał się pan Kirrdorf, prezes Unii Węglowej, i poprosił, 

abym do niego przyszedł.

Na jego prośbę wyłożyłem mu szeroko mój program, którego akuratność bardzo go 

zafrapowała:   bez   problemów   uczyniłem   zeń   zwolennika   ruchu 

narodowosocjalistycznego,   ale,   co   więcej,   poprosił,   abym   przyjął   odpowiednią   sumę, 

która pozwoliła mi spłacić dług we właściwym czasie".

Hitler uważał, że Trzecia Rzesza wydała cztery nadzwyczajne kobiety.

Pierwsza   na   tej   liście   była   pani   Schol-tze-Klinck,   utalentowana   organizatorka 

kobiecego ruchu nazistowskiego.

Następnie,   pani   Wagner,   której   udało   się   przywrócić   w   Bayreuth   mistyczną 

atmosferę dzieł genialnego kompozytora.

Następna w kolejności była pani Troost, u której podziwiał artystyczną pewność, z 

jaką kontynuowała dzieło zmarłego męża.

Gdy Hitler urządzał swoje mieszkanie w Monachium, został zaprowadzony przez 

panią Bruckmann do pracowni architekta Troosta, który stworzył nowy styl meblowania 

wnętrz.

Hitler był zachwycony prostotą i elegancją tego stylu.

Troost   przedłożył   mu   przy   okazji   plany   rekonstrukcji   Pałacu   Ludowego   w 

Monachium (galeria malarstwa), które nie zostały przyjęte przez jury.

Hitler, oczarowany tymi projektami, zrealizował je podczas budowy Domu Sztuki 

Niemieckiej w Monachium.

To   również   Troost   był   architektem   Domu   Brunatnego   w   Monachium   i   części 

Kancelarii Rzeszy w Berlinie.

Troost   został   mianowany   profesorem   i   ten   honorowy   tytuł   przeszedł   po   jego 

śmierci na jego żonę.

Pani Troost z kolei wywarła decydujący wpływ na smak artystyczny Hitlera.

Udało jej się zarazić go swymi osobistymi koncepcjami harmonii kolorów.

To   ona   jedna   zajmowała   się   urządzaniem   rezydencji   Hitlera   w   Berlinie     i 

Monachium, a także Berghofu.

Tylko jego prywatne mieszkanie w Monachium zachowało dawne piętno czasu, w 

background image

którym Hitler spędzał najbardziej szczęśliwe lata w towarzystwie swej siostrzenicy Geli 

Raubal.

Czwartą kobietą, dla której Hitler miał specjalny podziw, była Leni Riefenstahl.

Widział w niej znakomitą aktorkę, prawdziwie utalentowaną realizatorkę filmów.

Prasa   światowa   ekscytowała   się   skutkami,   jakie   mogły   wypłynąć   z   podziwu 

Fuhrera dla młodej artystki filmu.

Jest pewne, że Eva nie cierpiała Leni całą swoją kobiecością.

Ale ponieważ liczą się tylko rezultaty, czyż nie odniosła w końcu triumfu nad panią 

"Pompadour", przypieczętowując swój związek z najbardziej podejrzliwym kawalerem 

Rzeszy małżeństwem naznaczonym pieczęcią śmierci?

background image

Rozdział 8

Człowiek ma naturalne skłonności do okazywania się niewdzięcznym.

Hitler Trzeba przyznać, że Hitler, który w życiu codziennym mógł być w drobnych 

sprawach   zadziwiająco   skąpy,   zawsze   potrafił   okazać   wdzięczność   względem   tych, 

którzy oddali mu jakąś przysługę.

Przy takich okazjach wykazywał niezwykłą szczodrość.

Nie brała się ona jedynie z troski o wyrobienie sobie reputacji człowieka hojnego i 

potrafiącego się odwdzięczyć, lecz wynikała też z faktu, że gest dawania i nagradzania 

sprawiał mu autentyczną przyjemność.

W   pierwszych   latach   po   przejęciu   władzy   miał   jeszcze   zwyczaj   osobistego 

wybierania wszystkich prezentów, które zamierzał wręczyć.

Nieraz widziałam, jak intensywnie zastanawiał się nad tym, co mogłoby komuś 

sprawić przyjemność.

Powtarzał  mi  jako lejtmotyw:   "Wiem,  jak  niewdzięczność   boli,  choć  tak  łatwo 

okazać się wdzięcznym".

Ta skwapliwość, z jaką Hitler wynagradzał najmniejszą osobistą przysługę, a także 

żarliwość, z jaką reagowano na jego życzenia, stały się dla beneficjentów prawdziwym 

źródłem korzyści.

Pośród niektórych jego współpracowników istniało coś w rodzaju nadlicytacji w 

oferowaniu mu małych prezentów z przeróżnych okazji.

Bardzo   często   gesty   te   były   inspirowane   wyłącznie   chłodną   kalkulacją,   że   po 

stokroć się zwrócą.

Zwyczaj   wręczania   sobie   prezentów   został   tym   samym   oficjalnie   w   Trzeciej 

Rzeszy uświęcony.

Goering potrafił wspaniale ten stan rzeczy wykorzystywać.

Zawziętość,   z   jaką   starał   się   on   o   honorowe   kierownictwo   najbardziej 

nieprawdopodobnych   organizacji,   od   prezesa   związku   złotników   po   stanowisko 

wielkiego łowczego Rzeszy, nie wynikała tylko z jego bezmiernej pychy, ale również z 

chęci przejęcia królewskich prezentów, jakie się na tych stanowiskach otrzymywało.

Hitler był daleki od upodobań do bogactwa, które tolerował u Goeringa.

background image

Był w pełni szczęśliwy i zadowolony, gdy mógł wypocząć w swoim mieszkaniu w 

Monachium, gdzie gromadził, aż do końca wojny, wszystkie graty kupowane w latach 

walki o władzę.

Miał zwyczaj mówić: "W Monachium czuję się jak u siebie.

Wszędzie,   gdzie   spojrzę,   natykam   się   na   jakąś   drobną   rzecz,   maleńki   obrazek, 

pościel nawet, które wywołują wspomnienia zmagań, wyrzeczeń, ale też szczęścia.

Całe umeblowanie kupowałem po trochu z oszczędności, często okazyjnie.

Towarzyszyła   mi   wtedy   moja   siostrzenica   Geli   i   nie   jest   to   najmniej   ważny   z 

powodów, dla których moje serce jest z tym miejscem związane".

Hitler uwielbiał dzieci.

W   pierwszych   latach   po   zdobyciu   władzy   kieszenie   miał   zawsze   wypełnione 

czekoladkami, które z promieniującą radością rozdawał tłumom dzieci, które przybiegały 

zobaczyć "pana Hitlera".

Nie jestem w stanie  powiedzieć,  w jakiej  mierze  to rozdawanie  słodkości było 

inspirowane przez tanią propagandę.

Jestem  przekonana,  że  w  części   odpowiadało  ono  jego  serdecznej   sympatii  dla 

młodzieży.

Jak we wszystkim, co robił Hitler, także tutaj trzeba odróżnić dwie tendencje.

Dobrą i złą, prawdziwą i fałszywą, idealistyczną i materialistyczną, które pożenione 

były u niego tak intensywnie, że naprawdę trudno było oddzielić cnotę od przywary.

Jedynie wtajemniczeni przenikali tę diabelską grę, dzięki czemu mógł zachowywać 

twarz w najbardziej kompromitujących okolicznościach - tak właśnie wykorzystywał swe 

komedianckie umiejętności.

Hitler był bardzo złym psychologiem.

Tak jak u kobiet zawsze imponowały mu smukłość i piękne suknie, tak u mężczyzn 

twardość, zdecydowanie i żołnierski sposób bycia.

Również, jeśli chodzi o dzieci, jego oceny często były wydawane zbyt pochopnie.

Chciałabym zilustrować dziwne przypadki Hitlera poprzez historię małej Berneudi, 

pięcioletniej dziewczynki o wielkich, niebieskich oczach i bujnych blond włosach, którą 

zauważył  pewnego dnia w zbiegowisku dzieci, które przybiegły do Berghofu, aby go 

pozdrowić.

background image

Tak się zachwycił tą małą, że pozwolił jej przychodzić do siebie zawsze, gdy tylko 

będzie mogła.

Przez trzy lata jej matka odgrywała rolę gwiazdy, przyprowadzając swą córeczkę z 

najprzeróżniejszych okazji.

Hitler   zawsze   traktował   małą   z   ojcowską   delikatnością   i   wiele   razy   się   z   nią 

fotografował.

Pewnego dnia anonimowy list brutalnie zakończył te miłe spotkania.

Denuncjował on matkę dziewczynki jako pół-Żydówkę.

Hitler, szczerze zmartwiony, poinformował ją, aby więcej nie próbowała zbliżać się 

do   niego,   i   zniszczył   wszystkie   fotografie,   przedstawiające   jego   spotkania   z   małą 

Berneudi.

Ten incydent bardzo go dotknął, gdyż  w brutalny sposób uzmysłowił mu, po raz 

kolejny, samotność, w jakiej żył.

Samotność ta w brutalny sposób gwałciła naturalne, głęboko w nim zakorzenione 

uczucia.

W   latach   walki   o   władzę   wielką   przyjemność   sprawiało   Hitlerowi   zapalanie 

świeczek na choince w święta Bożego Narodzenia.

Niemal fizycznie potrzebował ciepłych, rodzinnych radości.

Nigdy   jednak   nie   zmaterializował   swego   przywiązania   do   dzieci   poprzez 

małżeństwo.

Prawdziwe szczęście domowego ogniska było mu nieznane.

Kobietę, z wyjątkiem kilku miłostek i związku z Evą Braun, znał tylko jako żonę 

innych mężczyzn.

Dzieci -tych innych - znał tylko z entuzjastycznie wrzeszczących zbiegowisk.

Hitler odsunięty był od uczuć, od radości rodzinnej, od wszystkiego, co składa się 

na szczęście w naturalnej komórce społecznej - i bardzo z tego powodu cierpiał.

Ta   niezaspokojona   dusza,   która   broniła   się   przed   dążeniem   do   naturalnego   i 

zwykłego szczęścia, nieustannie poszukiwała równowagi.

W swoim odosobnieniu stworzył sobie świat snów, który za nic miał wszystkie 

szlachetne uczucia ludzkości.

Ten nieustający niepokój i ta niestabilność uczuciowa szybko przekształciły się w 

background image

obojętność, a następnie w amoralność.

Pod koniec życia Hitler był już tylko okrutnym i despotycznym potworem.

Myśl o rodzinie i uczucia synowskie były mu całkowicie obce, więc nie dziwi to, 

że z zimną krwią wysyłał miliony młodych ludzi na śmierć - dla tej jedynej satysfakcji 

poświęcenia ich dla misji, którą -jak wierzył - ma do spełnienia.

Śmierć istoty ludzkiej w najmniejszym stopniu go nie wzruszała.

Widział on ludzkość wyłącznie jako długi łańcuch ludzi, którego on osobiście jest 

ogniwem początkowym.

W   jego   oczach   dzieci   nie   były   niczym   innym   jak   czynnikiem,   który   pozwala 

zdyskontować mniejszą lub większą przestrzeń życiową.

Odrzucając każdą koncepcję filozoficzną "tamtego świata", uważał za normalne, że 

popiół po spalonych w obozach koncentracyjnych ciałach służy jako nawóz w ogródkach 

warzywnych, w których zaopatrywały się hordy SS.

Tymczasem   Hitlerowi   ciągle   nie   udawało   się   opanować   swych   naturalnych 

odruchów.

Miewał chwile, w których z lękiem poszukiwał czegoś, czego mógłby się trzymać, 

co   przyniosłoby   mu   wewnętrzny   spokój,   bez   którego   żaden   człowiek   nie   może   być 

szczęśliwy.

W trakcie naszych niekończących się rozmów przy kominku często pojawiały się 

wspomnienia z dzieciństwa.

Gdy je przywoływał, czułam, że wibruje w nim struna szczęścia, pełnego szczęścia, 

którego zaznał w swym skromnym domu, otoczony matczynym uczuciem.

Właśnie we wspomnieniach z dzieciństwa znajdował ukojenie^ gdy ogarniało go 

dojmujące poczucie samotności.

Inny,   szczęśliwy   okres   jego   życia   to   lata   zmagań   poprzedzających   dojście   do 

władzy.

Nie miał wtedy po prostu czasu na refleksje.

Z niezwykłym wprost uporem; dążył do swego najważniejszego celu.

Był całkowicie pochłonięty swoją misją.

Nie odczuwał jeszcze wtedy potrzeby poszukiwania równowagi psychicznej.

Jednakże w tych latach próby miał obok siebie oddanych towarzyszy, prawdziwych 

background image

przyjaciół, a nie owce Panurga, nie geszefciarzy czekających na sprzyjającą koniunkturę.

W owym czasie jego ekipa, wchłaniająca duszą i ciałem ten sam ideał, dzieliła 

wszystkie   swoje   cierpienia,   niepowodzenia   i   radości.   Panurga   -   postać   z   epopei 

Gargantua i Pantagruel Franęois Ra-belais.

Cyniczny, tchórzliwy rozpustnik; wierny towarzysz Pantagruela.

Stąd też nadzwyczajna wierność, jaką Hitler bardzo długo dochowywał w stosunku 

do swych pierwszych towarzyszy.

U nich właśnie, w większości nieokrzesanych, ale zahartowanych w twardej szkole 

wywrotowej działalności politycznej, znajdował moralne schronienie.

Niebywały   sukces,   jaki   odnieśli,   niektórym   z   nich   uderzył   do   głowy;   inni   nie 

potrafili   przystosować   się   do   nowej   sytuacji   lub   dźwigali   na   sobie   brzemię 

odpowiedzialności, która na nich spadła.

Inni jeszcze zdradzili go i stali się jego przeciwnikami.

Ciągle jednak uderzało nas wrażenie, że ci ludzie, którzy kiedyś go otaczali, byli na 

mniej niż średnim poziomie.

Nie przeszkadzało to jednak, aby Weber, Graff, a nawet Maurice byli z nim na ty.

Hamann i Hoffmann zwracali się do niego po prostu "panie Hitler".

W stanach nerwicowego niepokoju i mentalnego  rozchwiania  ci ludzie byli  dla 

niego kołem ratunkowym, którego mógł się uchwycić w chwilach przygnębienia.

Wierność i koleżeństwo jego pierwszych towarzyszy były dla niego jak ożywczy 

napój.

Stąd też pobłażliwość, z jaką Hitler traktował nawet najbardziej poważne występki 

swoich protegowanych.

Przytoczę tylko przykład Streichera, którego musiał odprawić, gdy dowiedział się, 

że podarował on swojej przyjaciółce szkatułkę z masywnego złota pełną pierścionków, 

których zbiórka miała wzbogacić fundusz wojenny Niemiec.

Hitler z przykrością podjął decyzję o zwolnieniu Streichera.

W   następnych   latach   rozważał   jednak   darowanie   kary   i   rehabilitację   gauleitera 

Frankonii.

Podobnie było z Schaubem.

Schaub został adiutantem Hitlera dzięki Bormannowi, któremu udało się wpędzić w 

background image

niełaskę Briicknera.

Schaub był członkiem-założycielem ruchu nazistowskiego.

Hitler opowiadał nam często, że na początku jego działalności agitatorskiej rzucił 

mu   się   w   oczy   człowiek,   który   wiernie   uczestniczył   we   wszystkich   spotkaniach   i 

przemarszach, mimo że kulał na jedną nogę.

Już   od   pierwszych   kontaktów   nawiązała   się   między   nimi   prawdziwa   przyjaźń, 

wzmocniona później wspólnym pobytem w więzieniu w Landsbergu.

Po odzyskaniu wolności zrobił z niego swojego totumfackiego.

Schaub zajmował się nie tylko ściśle osobistymi sprawami Fiihrera, ale wkrótce 

stał się jego powiernikiem w najbardziej sekretnych sprawach państwowych.

Do obowiązków Schauba należało też informowanie na bieżąco Hitlera o nowych 

filmach i sztukach teatralnych, organizowanie prywatnych wizyt, wypisywanie czeków i 

regulowanie  należności,  porządkowanie prywatnych  dokumentów, przechowywanie  w 

szafie   pancernej   oryginałów   wszystkich   umów   międzynarodowych   i   ważnych 

memoriałów pisanych przez Hitlera, i podejmowanie najbardziej poufnych kroków.

Można powiedzieć, że Schaub cieszył się praktycznie nieograniczonym zaufaniem 

Hitlera.

Chwiejnego   charakteru,   ale   z   natury   intrygant,   wykorzystywał   -   niestety   -   swą 

uprzywilejowaną  pozycję   do realizacji  podłych  intryg   i do  odegrania  się  za  doznane 

urazy.

Wiedząc, że Hitler żądny jest "małej kroniki skandalów" w swoim sztabie, czuł się 

w obowiązku donoszenia mu o drobnych nawet sprawkach, w jakie wplątani byli ludzie z 

jego otoczenia.

Hitler słuchał go z dużym zainteresowaniem i często podejmował wobec swych 

współpracowników kroki dyscyplinarne, które pozostawały w całkowitej dysproporcji do 

miłosnych grzeszków, do których tamci się przyznawali.

Z tych powodów Schaub był znienawidzony przez wszystkich, jednak ze względu 

na  jego zgubny  wpływ  na   Fiihrera   nikt  nie  odważał  się  wystąpić   przeciwko  niemu 

publicznie.

Hitler uważał, że jego ulubionym grzeszkiem był alkohol.

Jeśli   dopuszczał,   na   przykład,   że   Schaub   wziął   sobie   za   przyjaciółkę   berlińską 

background image

ulicznicę, to z trudnością przychodziło mu wybaczyć jego pijaństwo.

W końcu jednak dawał za wygraną.

Gdy   donoszono   mu,   że   jego   adiutant   w   stanie   kompletnego   zamroczenia 

alkoholowego   wywołał   skandal   na   jakimś   przyjęciu,   wznosił   tylko   ręce   w   geście 

rozpaczy i odpowiadał niezmiennie: "Znam jego wady; to smutne.

Ale co chcecie, żebym zrobił?

Mam tylko jego; nie mam nikogo, kto mógłby go zastąpić!".

Kłótnie   Hitlera   z   Leyem   nadawałyby   się   do   "Grand   Guignola".   (Guignol   - 

marionetka występująca najpierw w ulicznych pokazach lalkowych. "Grand Guignol" - 

teatr w Paryżu, w którym wystawiane są sztuki o makabrycznej treści.)

W oczach Hitlera szef Niemieckiego Frontu Pracy był genialnym organizatorem i 

wielkim idealistą z fantastycznymi pomysłami.

Hitler zawsze mówił z podziwem o jego wielkim dziele społecznym na rzecz klasy 

robotniczej.

Wiedział poza tym, że Leyowi daleko do świętości.

Nawet   gdy   w   ostatnich   latach   zachowanie   Leya   stawało   się   coraz   bardziej 

skandaliczne, a publikowane przez niego artykuły stały się irytujące dla przywódców 

partyjnych, Hitler nie poddawał się naciskom i argumentował, że pewna warstwa ludzi 

potrzebuje tego pisarstwa Leya.

Gdy żyła jeszcze lgną Ley, Hitler był jej stałym gościem.

Uważał ją za kobietę o wielkiej urodzie, mającą zbawienny wpływ na swego męża.

Był przekonany, że prawie udało jej się zmusić męża do porzucenia nie tylko picia, 

ale też palenia.

Tymczasem   dla   wszystkich   było   wiadome,     że   te   dwa   nałogi,   posunięte   do 

szaleństwa, nadal siały u Leya spustoszenie.

Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak Hitler mógł wierzyć, że ten nałogowy alkoholik 

mógł zmienić swoje żałosne przyzwyczajenia pod szczęśliwym wpływem żony.

Hitler dobrze się czuł w środowisku artystów, których spotykał u Leyów, co było o 

tyle naturalne, że pani Ley była potomkiem bardzo starej rodziny artystów.

Samobójstwo tej młodej kobiety wstrząsnęło Hitlerem do głębi.

Zerwanie z małżeństwem Goebbelsów i śmierć pani Ley pozbawiły go za jednym 

background image

zamachem przyjemności zanurzania się od czasu do czasu w inną atmosferę niż ta, która 

panowała przy słynnym kominku.

Ley był śmiesznie zakochany w swojej żonie.

W   jej   obecności   sprawiał   wrażenie   pawia   bez   przerwy   nadskakującego   swojej 

wybrance.

Pewnego dnia, w Berghofie, prowadząc mnie do stołu, wskazał na swą żonę idącą 

pod ramię z Hitlerem i powiedział, a właściwie wybełkotał pełen emocji: "Czyż nie jest 

cudowna, czyż nie jest wspaniałością?".

Wobec tak zaskakującej chełpliwości, mogłam tylko wybuchnąć śmiechem.

Opowiadam o tym epizodzie, aby pokazać, do jakiego stopnia Ley był związany ze 

swoją żoną, jak manifestował swoje uczucie do niej, i aby wyjaśnić, że jego postawa po 

jej śmierci stała się dla wszystkich, włącznie z Hitlerem, powodem do konsternacji.

Fiihrer był oburzony, gdy dowiedział się, że Ley związał się z dziewiętnastoletnią 

estońską tancerką, której największą zasługą było to, że przypominała mu zmarłą żonę.

Doktorowi   Morellowi   przypadło   zadanie   rozprowadzenia   wśród   nas   fotografii 

baletnicy, na których stwierdziliśmy uderzające wręcz podobieństwo do Igny.

Pod naciskiem Leya, jej uczesanie,   makijaż i stroje były po prostu identyczne z 

make-up pani Ley; zdawało nam się, że padliśmy ofiarą halucynacji.

Muszę   jednak   dodać,   że   młoda   Estonka   znacznie   przewyższała   panią   Ley   pod 

względem inteligencji i zdolności.

Ley chciał uzyskać wyrozumiałość Hitlera, podkreślając podobieństwo swej młodej 

protegowanej do zmarłej żony.

Miał nadzieję, że zyska w ten sposób jego zgodę na małżeństwo.

Ale ten manewr został obrócony wniwecz.

Hitler uważał, że jest to obraza pamięci zmarłej i bałwochwalstwo, które polegało 

na przywróceniu życia żonie pod postacią innej kobiety.

Oznajmił mi, że w takim razie nigdy więcej nie postawi już nogi u Leya.

A w ogóle sądzę, że Hitler miał tylko jednego wielkiego przyjaciela, który wywarł 

na niego znaczny wpływ -poetę Eckharta.

Można zapytać, w jaki sposób Hitler po wojnie 1914-1918 otworzył sobie drzwi do 

miejsc, które normalnie musiały być zamknięte dla kaprala-agitatora, którym był podczas 

background image

tej wielkiej wojny.

Wiele osób nie wie, że w 1920 roku poznał on poetę Eckharta.

Przypadek   chciał,   że  ten  ostatni  uczestniczył   w  spotkaniu   kierownictwa  młodej 

partii NSDAP.

Hitler, jak zwykle w porywczy sposób, opisał chaotyczną sytuację, z jaką muszą się 

zmierzyć Niemcy.

Zaklinał wszystkich do podjęcia wysiłku naprawy, dla którego inspiracją miałaby 

być nowa doktryna narodowego socjalizmu.

Magnetyzm,   jaki   od   niego   promieniował,   jego   lapidarne   argumenty,   jego 

płomienny sposób mówienia wywarły głębokie wrażenie na starym poecie-patrio-cie.

Eckhart,   dosłownie   oczarowany,   powiedział   Hitlerowi   wprost,   że   uważa   go   za 

człowieka, o którym będzie mówił cały świat.

Szybko   też   przystąpił   do   działań   mających   zjednać   Hitlerowi   sympatię 

monachijskich salonów.

Przedstawiał   go   przemysłowcom,   wysokim   funkcjonariuszom   państwowym, 

artystom,   i   dawał   dowód   niewyczerpanej   żarliwości   w   zjednywaniu   nacjonalistów 

bawarskich dla ruchu narodowosocjalistycznego.

Eckhart   walczył   konsekwentnie   z   uprzedzeniami   pewnych   środowisk,  które   nie 

dawały wiary, że były kapral, bez żadnego umocowania i bez żadnych referencji, będzie 

w stanie przewodzić ruchowi, którego celem jest duchowe zjednoczenie Niemiec.

Nie   cofał   się   przed   żadnymi   ofiarami,   aby   zmniejszyć   wahania   środowisk 

finansowych i gospodarczych wobec "wczoraj jeszcze nieznanego", który uważa się za 

wyzwoliciela kraju.

Poeta stał się prawdziwym źródłem dochodów dla młodej partii.

Niestrudzony, organizował zbiórki pieniędzy, które pozwalały rozwinąć bojaźliwą 

propagandę z początków ruchu w prawdziwe, zorganizowane kampanie.

Jednak pomoc  materialna  była  niewielką  rzeczą  w  porównaniu  z bezpośrednim 

wpływem, jaki Eckhart wywierał na swego wychowanka.

Hitler,   który   był   od   niego   o   dwadzieścia   lat   młodszy,   uznawał   go   za   swojego 

dobroczyńcę i najlepszego przyjaciela.

Jego   szeroka   wiedza,   błyskotliwy   humor   i   przenikliwa   inteligencja   działały   na 

background image

Hitlera do tego stopnia, że nawet ktoś tak podejrzliwy na tym punkcie jak on uważał się 

za jego ucznia.

Byli prawdziwymi przyjaciółmi.

Wpływ Eckharta był niewątpliwie decydujący dla charakteru i edukacji Hitlera.

Dzięki niemu Hitler uniknął na początku swej kariery wielu zawodów i bolesnych 

niespodzianek, na jakie zwykle natrafia człowiek chodzący po omacku.

Gdy Eckhart wystawiał swą adaptację sztuki Henryka Ibsena, Hitler wielokrotnie 

przyjeżdżał do Berlina.

Za   każdym   razem   wszędzie   towarzyszył   poecie   i   w   ten   sposób       miał   okazję 

wkręcić się w środowisko wielkiej burżuazji Berlina, które były jeszcze bardziej oporne 

wobec jego idei, niż te w Monachium.

Hitler,   dzięki   swemu   przyjacielowi,   nawiązał   kontakt   ze   znanymi   pisarzami, 

cenionymi ekonomistami i renomowanymi artystami.

Śmierć Eckharta była dla Hitlera bardzo ciężkim ciosem.

W późniejszym jego życiu nie było  mu już dane spotkać przyjaciela, z którym 

żyłby w takiej harmonii myśli i uczuć.

Zawsze, gdy opowiadał mi o poecie, jego oczy stawały się wilgotne.

Po przejęciu władzy Hitler często powtarzał, że tym bardziej żałuje przedwczesnej 

śmierci wielkiego pisarza, iż teraz byłoby możliwe zwrócić mu dobro, które tamten mu 

wyświadczył.

Niemniej,  jeśli mówiłam  wcześniej, że Hitler dawał próbę absolutnej wierności 

względem swych pierwszych towarzyszy walki, to ten kompleks wdzięczności ulotnił się 

w ostatnich latach jego życia pod ciosami zdarzeń.

Znałam wielu ludzi, zwłaszcza generałów, w stosunku do których przez długie lata 

manifestował oznaki przyjaźni, a którzy nagle popadli w zapomnienie.

Wielka liczba jego pierwszych przyjaciół sprowadziła na siebie jego gniew, przy 

czym nie usłyszeli żadnych wiarygodnych wyjaśnień tej zmiany postawy.

Chciałabym przytoczyć osobliwy przykład dr.

Brandta, który od 1932 roku towarzyszył Hitlerowi we wszystkich jego wyjazdach.

Interesującym byłoby wyjaśnić, w jaki sposób ten młody doktor wszedł w łaski 

Fiihrera, ponieważ Hitler wykazał w tym szczególnym przypadku całą niewdzięczność i 

background image

nienawiść, na jaką było go stać, gdy ktoś stracił jego zaufanie.

Podczas pobytu Hitlera i jego pierwszych zwolenników w więzieniu w Landsbergu, 

oni   spędzali   czas   na   pisaniu   zwykłych   listów,   podczas   gdy   ich   mistrz   pisał   biblię 

ideologii narodowosocjalistycznej, Mein Kampf.

Jego pierwszy szofer, Emil Maurice, napisał list pochwalny do Anni Rehborn, która 

w owym czasie była mistrzynią świata w pływaniu.

Nastąpiła regularna wymiana korespondencji.

Gdy Hitler opuścił więzienie, sportsmenka została mu przez szofera przedstawiona.

Między Hitlerem a panną Rehborn zawiązała się przyjaźń.

Pewnego dnia poznała go ze swym narzeczonym, młodym lekarzem z Bochum.

Był to doktor Karl Brandt.

W   tamtych   czasach   Hitler   miał   jeszcze   zwyczaj   przemierzania   Niemiec 

samochodem - na złamanie karku.

W trakcie jednego z tych wyjazdów zdarzył się wypadek, w którym ciężko ranny 

został jego adiutant Briickner.

Przypadek sprawił, że dr Brandt i panna Rehborn byli akurat w jego orszaku.

Sprawność,   z   jaką   dr   Brandt   udzielił   pierwszej   pomocy   rannemu,   mając   do 

dyspozycji tylko prowizoryczne środki, zwróciła na niego przychylną uwagę Hitlera.

Mianował go natychmiast swoim osobistym lekarzem.

Brandt skwapliwie przyjął to stanowisko i kontynuował studia na Uniwersytecie w 

Berlinie, które ukończył jako chirurg o wielkiej renomie.

Jednakże   zgoda   między   Fuhrerem   Trzeciej   Rzeszy   a   jego   lekarzem   została 

zakłócona, gdy pojawił się dr Moreli, który został lekarzem domowym Hitlera.

Brandt   odrzucał   metody   leczenia   Morella   i   niemal   publicznie   traktował   go   jak 

szarlatana.

Opowiadał dowcipy na temat próżności i żądzy korzyści tego "konowała" Hitlera.

Istniał nie tylko ostry spór między Brandtem a Morellem, ale dochodziło też do 

gwałtownych scen między Hitlerem a Brandtem, gdyż Moreli starał się donosić swemu 

pryncypałowi o wszystkich niegrzecznych uwagach, jakich był przedmiotem.

Hitler zdany był na leczenie, które Moreli potrafił mu narzucić, i chętnie słuchał 

plotek, jakie tenże mu przekazywał.

background image

Aby przeciąć te intrygi, gdyż mógł stać się ich ofiarą, nadał każdemu z nich tytuł 

profesora.

Podczas wojny Hitler coraz rzadziej korzystał z usług Brandta, który zajmował się 

już tylko zaopatrywaniem oddziałów na froncie wschodnim w środki sanitarne.

Mianowany   komisarzem   generalnym   Rzeszy   do   spraw   zdrowia   publicznego   i 

higieny,   właśnie   z   tego   tytułu   kierował   badaniami   i   eksperymentami,   o   które   tak 

gwałtownie oskarżono go w Norymberdze.

W owym czasie Brandt był w dość dobrych stosunkach z Hitlerem.

Ten ostatni często zapraszał go na rozmowy w cztery oczy, co ściągało oczywiście 

na Brandta podejrzliwość i wrogość Bormanna.

Aby oddalić Hitlera od Brandta, posłużono się najbardziej łajdackimi intrygami.

Brandt miał, niestety,  zbyt  prawy charakter, aby nie wpaść we wredne i skryte 

pułapki, jakie na niego zastawiono.

Brandt wbił sobie do głowy, że musi uchronić Hitlera przed metodami leczniczymi 

Morella.

Pewnego dnia zwołał najbliższych współpracowników Fiihrera i tłumaczył im, że 

nie powinni pozostawiać kruchego zdrowia Hitlera w rękach takiego szarlatana.

We wrześniu 1944 roku Hitler zrobił Brandtowi wielką awanturę, gdy ten poradził 

mu,   aby   w   sprawach   swego   leczenia   odwołał   się   do   znakomitości   profesorskich   z 

akademii.

Gdy Brandt wykazał mu, że niektóre pastylki zalecane mu przez Morella zawierają 

silną truciznę, Hitler całkowicie się od niego odwrócił i zwolnił go.

Sympatia, którą Hitler zawsze przejawiał w stosunku do Brandta, zmieniła się w 

tak ślepą nienawiść, iż był on przekonany, że to właśnie Brandt miał zamiar go otruć.

Rywalizacja między jego dwoma lekarzami była dla niego dowodem, że Brandt jest 

członkiem bandy konspiratorów zdecydowanych go sprzątnąć.

W ostatnich miesiącach wojny ta wrogość już tylko się zwiększała.

W   marcu   1945   roku   dowiedział   się,   że   Brandt   wysłał   swoją   żonę   na   zachód 

Niemiec, do regionu, który lada chwila miał się znaleźć pod okupacją aliantów.

Hitler zinterpretował ten gest jako akt zdrady i skazał Brandta na śmierć.

Od słupa egzekucyjnego uratowało lekarza nadejście wojsk amerykańskich.

background image

Było to jednak tylko odłożenie egzekucji.

Trybunał   w   Norymberdze,   skazując   Brandta   na   śmierć   przez   powieszenie,   dał 

Hitlerowi pośmiertną satysfakcję...

background image

Rozdział 9

Od wielkości do śmieszności jest tylko jeden krok.

Hitler Z tego, co zostało do tej pory powiedziane, wynika, że Hitler dysponował 

dwoma  środkami,  rozwiniętymi  niemal  do doskonałości, które zapewniły mu sukces: 

wolą i pamięcią.

Jeszcze dziwniejsze jest to, że jego surowość i zaciekły upór połączone były  z 

innymi ważnymi cechami jego charakteru: elastycznością i sprytem.

Hitler, jeśli był tytanem silnej woli i geniuszem mnemo-techniki, to był również, a 

ośmielę się powiedzieć, że przede wszystkim, mistrzem komedii i hipokryzji; hipokryzji 

tak   naturalnej,   że   sam   się   na   nią   nabierał,   a   równocześnie   tak   wyrachowanej,   że 

inspirowała ona każdy z jego gestów i czynów.

Hitler był kwintesencją maksymy przytoczonej na początku tego rozdziału.

W trakcie  naszych  rozmów  przytaczał  ją bardzo często  i tłumaczył  mi,  że bez 

przerwy o niej pamięta, aby nigdy nie stracić twarzy wobec rozmówców lub w oczach 

swojego otoczenia.

Często   parafrazował   ją,   cytując   stare   ludowe   porzekadło,   które   mówi,   że   "dla 

mojego   kamerdynera   nie   istnieje   wielki   człowiek".   Z   wielkim   mistrzostwem,   w 

zazdrosnej  trosce o to, aby nie utracić  blasku czy aureoli,  Hitler  potrafił  przywdziać 

maskę w każdych okolicznościach.

Ten strach przed fałszywym krokiem był u niego wręcz chorobliwy; tłumaczy on 

dwulicowość, której Hitler dał świadectwo w niezliczonych sytuacjach.

Dalej   powiem   o   trudnościach,   jakie   miał   Moreli,   jego   osobisty   lekarz,   z 

przekonaniem go, by poddał się masażom i zrobił sobie prześwietlenie.

Hitler miał obsesyjny wstręt do rozbierania się w obecności kogoś obcego, gdyż 

obawiał się, że ten ktoś może to wykorzystać ze szkodą dla jego reputacji.

Mało tego, nawet jego kamerdyner nigdy nie miał prawa wejść do niego, zanim on 

się nie ubrał.

Ta troska o to, co ludzie powiedzą, manifestowała się w najdrobniejszych nawet 

szczegółach.

Na przykład po dojściu do władzy Hitler przestał nosić słynne bawarskie krótkie 

background image

skórzane spodenki.

Żałował,   że  nie  może   dzięki  nim   czuć  się   swobodnie,   ale  mówił:  "Żeby  nosić 

krótkie spodenki, trzeba mieć opalone nogi, co mnie nie dotyczy".

Przerażała go po prostu myśl, że w takim stroju ośmieszyłby się jako szef państwa.

Z zasady unikał też korespondencji z kobietami, z którymi coś go łączyło.

Miłosne wyznanie Streichera wpadło kiedyś w niepowołane ręce.

Słownictwo   tego   liściku   było   tak   płomienne,   że   gauleiter   Frankonii   stał   się 

publicznym pośmiewiskiem.

Dlatego też Hitler uważał, że wielkim ludziom nie wolno pisać listów miłosnych.

Był oczywiście w kontakcie listownym ze swoją przyjaciółką Evą, ale wiem, że 

listy te zawsze były krótkie i nigdy nie mówiły o uczuciach.

Nigdy   też   nie   były   dostarczane   pocztą,   lecz   bezpośrednio   przez   Mormanna, 

Schauba lub Fegeleina.

Hitler   ze   szczególną   uwagą   czuwał   nad   organizacją   urządzanych   przez   siebie 

przyjęć.

Był przerażony myślą, że jego personel może popełnić jakiś nietakt wobec gości; 

nietakt, który mógłby zaszkodzić jego prestiżowi.

Słyszałam,   jak   groził   Kallenbergowi,   swemu   majordomusowi,   najsurowszymi 

sankcjami, jeśli w trakcie wieczoru zdarzy się jakiś nietakt.

Miał zwyczaj zbierania personelu przed każdym przyjęciem, aby przypomnieć mu, 

jak ważna jest jego rola.

Przed nadejściem gości osobiście doglądał stołu, aby przekonać się, czy nic nie 

zostało przeoczone.

W   1939   roku,   po   powrocie   Ribbentropa   z   Moskwy,   długo   przepytywał   jego 

adiutanta.

Gdy   ten   powiedział   mu,   że   Stalin   przed   zaproszeniem   gości   do   stołu   długo 

sprawdzał, czy niczego na nim nie brakuje, wyraziłam lekkomyślnie uwagę: "Zdaje się, 

że Stalin, tak jak pan, troszczy się, aby wszystko było bez zarzutu".

Hitler   odpowiedział   poirytowany:   "Moi   domownicy   i   mój   dom   zawsze   są 

doskonali!".

Mogłabym   przytaczać   niezliczoną   ilość   przykładów,   w   których   przejawiała   się 

background image

obsesja Hitlera na punkcie jego prestiżu.

Epizod, który opowiem, jest tak charakterystyczny, że nie mogę się powstrzymać, 

aby o nim nie wspomnieć.

Przed   objęciem   władzy   Hitler   dostał   w   prezencie   teriera   szkockiego,   z   którym 

bardzo się zaprzyjaźnił.

Łagodne traktowanie małej suczki wyraźnie go bawiło.

"Burli", bo takie było jej imię, miała prawo robić wszystko: tarzała się po fotelach i 

buszowała w najbardziej nawet tajnych papierach.

Hitler bawił się z nią jak dziecko.

Czuwał jednak, aby oddawać się tej rozrywce tylko samotnie, w ukryciu przed 

obcymi spojrzeniami.

Również przy mnie odganiał ją brutalnie, aby potem, gdy już wyszłam z pokoju, 

przywołać ją najbardziej czułymi słówkami.

Hoffmann, jego fotograf, miał zabronione publikować zdjęcia, które ukazywałyby 

go w trakcie zabawy z Burli.

Z całą powagą tłumaczył ten zakaz tym, że człowiek o jego pozycji, jeśli publicznie 

pokazuje się z psem, to może to być tylko owczarek.

Jeśli   Hitler   skrupulatnie   dbał   o   swój   wygląd   zewnętrzny,   to   z   równą   troską 

podchodził do swojej reputacji, która w żaden sposób nie mogła być naruszona.

W żadnym wypadku nie naraziłby swej renomy, aby załagodzić spory lub pogodzić 

rywali.

Jego poczucie odpowiedzialności było bardzo elastyczne.

Ze   sprytem   ocierającym   się   o   cynizm   umiał   ustawiać   się   poza   wszelkimi 

podejrzeniami w najbardziej nawet kompromitujących sytuacjach.

Widziałam jego zachowania pozbawione wszelkich skrupułów.

On, który wszystko  wiedział  i we wszystkim  się orientował, często pozostawał 

ukryty w cieniu, aby nie zniżać się do drażliwych problemów.

Znakomicie potrafił posługiwać się kozłami ofiarnymi.

Odwoływał się do najbardziej wymyślnych pretekstów, aby przesłonić rzeczywiste 

powody swoich czynów i oddalić od siebie jakąkolwiek możliwość kompromitacji.

Gdy pragnął uwolnić się od kogoś, rzadko kiedy przyznawał się do prawdziwych 

background image

pobudek - zawsze wykorzystywał jakiś pretekst, który wprowadzał wszystkich w błąd.

Wystarczy,   że  przytoczę   przykład  marszałka   von  Blomberga,   ofiarę   najbardziej 

haniebnej intrygi, w wyniku której musiał on opuścić stanowisko szefa Wehrmachtu.

Gdy   powiadomił   Hitlera   o   zamiarze   poślubienia   swojej   sekretarki,   ten   znalazł 

wymarzony   pretekst,   aby  pozbawić   go  pozycji,   z  której   sprzeciwiał  się   jego  planom 

organizacji Rzeszy.

Fuhrer dał zgodę na to małżeństwo i był nawet, wraz z Goeringiem, świadkiem na 

ślubie.

Jakież było zdziwienie von Blomberga, gdy posłużono się   raportem gestapo, w 

którym opisane były szczegóły dotyczące podejrzanej przeszłości jego młodej żony, aby 

nakazać mu opuszczenie armii.

Hitler   wszystko   przewidział,   również   zgodę   von   Blomberga   na   rozwód,   co 

przekreślałoby jego plany.

W piśmie nakazującym dymisję zastrzeżono, że będzie mógł powrócić na dawne 

stanowisko nie wcześniej, niż po rocznym pobycie za granicą.

Kilka miesięcy  po tym  zdarzeniu,  Wehrmacht,  pod bezpośrednim  dowództwem 

Hitlera, napadł na Austrię.

Jestem   przekonana,   że   cała   ta   afera   została   zmontowana   w   najdrobniejszych 

szczegółach po to, aby Hitler mógł bez przeszkód zrealizować swój plan inwazji Austrii - 

plan, któremu von Blomberg odważył się przeciwstawić.

Inny   przypadek   to   kapitan   okrętu,   Albrecht,   jego   doradca   do   spraw   marynarki 

wojennej.

Małżeństwu   Albrechta   z   dziewczyną   z   drobnej   burżuazji   przeciwstawił   się 

dowódca floty niemieckiej.

Hitler jednak, wbrew zdaniu admirała, zgody udzielił.

Pokazuje   to   dobrze,   że   Hitler,   gdyby   nie   miał   ukrytego   zamysłu,   również   w 

przypadku von Blomberga mógłby skorzystać ze swej władzy.

Ten incydent często był przywoływany w trakcie pogadanek przy kominku.

Hitler jednak zawsze wymigiwał się od odpowiedzialności, twierdząc, że to nagłe 

odejście   von   Blomberga   należy   zapisać   na   konto   nieprzejednanej   kasty   oficerów   ze 

Sztabu Generalnego Wehrmachtu.

background image

Jest dosyć dziwne, że po nieudanym zamachu 20 lipca 1944 roku Hitler wyciągnął 

przypadek Blomberga.

Z furią zrzucił na oficerów ze Sztabu Generalnego odpowiedzialność za wszystkie 

niepowodzenia armii, a jako dowód ich kryminalnej dwulicowości przywołał fakt, że 

powinni byli powiadomić go o mezaliansie Blomberga przed ceremonią ślubną, a nie 

wtedy, gdy było już za późno.

Hitler miał manię "aranżowania" małżeństw.

Znam   przypadki   osób,   które   ściągnęły   na   siebie   jego   antypatię   za   to,   że   nie 

poślubili tych kobiet, które on im doradzał.

Przytoczę   przykład   jego   adiutanta   Brucknera,   który   nie   dostosował   się   do 

manifestowanej przez Hitlera woli, aby ożenił się z dziewczyną, do której on, Hitler, 

zawsze czuł wielką sympatię.

Briickner odrzucił tę sugestię i w swym wichrzycielskim zachowaniu posunął się 

nawet   do   tego,   że   ożenił   się   z   córką   pewnej   damy,   która,   jak   się   zdawało,   była 

odpowiedzialna za pierwszy rozwód pani Goebbels.

Aby zaznaczyć swą sympatię do tej ostatniej, Hitler przeciwstawił się małżeństwu 

Brucknera z dziewczyną, która nie ponosiła najmniejszej winy za kłopoty miłosne pani 

Goebbels.

Ale Briickner dał dowód swej niezłomnej woli.

Przypuszczał, że zły humor objawiany przez Hitlera przy tej okazji z czasem się 

ulotni.

Nie wziął jednak pod uwagę pamiętliwego charakteru Fiihrera.

Od tej pory wszystkie podejmowane przez Brucknera inicjatywy spotykały się z 

ostrą krytyką szefa.

Życie w takiej atmosferze stało się dla niego nie do zniesienia i w końcu musiał 

poprosić o zwolnienie.

Hitler nigdy później nie chciał przyznać, że Briickner popadł w niełaskę, ponieważ 

odważył się robić po swojemu; ale w rozmowach widać było, że ciągle czuje do niego 

urazę.

Nigdy   nie   wymienił   imienia   żony   Brucknera,   podczas   gdy   ciągle   obsypywał 

pochwałami tę, której Briickner nie chciał.

background image

Przytoczę jeszcze przypadek młodego człowieka z otoczenia Hitlera, który chciał 

się ożenić z siostrą Evy Braun.

Hitler odniósł się do tego zamiaru bardzo przychylnie i przepowiadał związkowi 

piękną przyszłość.

Do ślubu nie doszło jednak ze względów czysto osobistych.

Hitler okazał całą swą zawziętość, do jakiej był zdolny.

Nie wiedział, co to znaczy przeprosić, lecz przeciwnie, jego niezadowolenie tylko 

się zwiększało; i przeciwko tym, którzy nie poddawali się jego życzeniom i zmiennym 

nastrojom, gromadził w sobie wrogość, która prędzej czy później wychodziła na wierzch.

Tak   właśnie   stało   się   z   tym   młodym   człowiekiem,   który   odważył   się   być 

niezależnym.

Pewnego   dnia,   podczas   narady   z   generałami,   Hitlera   zdenerwowała   bzycząca 

mucha,   więc   nakazał   temuż   właśnie   oficerowi,   aby   ją   zabił,   ale   on   zdawał   się   nie 

dosłyszeć tego dziwacznego rozkazu.

Hitler się wściekł i rzucił mu ze wzgardą: "Do niczego nie jest pan zdolny!

Sekretarz z mojego biura był w stanie pokierować pierwszą kieszonkową łodzią 

podwodną, a pan, oficer SS, nie jest w stanie zabić nawet muchy!".

(Historia z kieszonkową łodzią podwodną rzeczywiście miała miejsce).

Młody   oficer   musiał   natychmiast   opuścić   salę   obrad   i   został   przydzielony   do 

jednostki walczącej na froncie wschodnim.

Mogłabym   przywołać   nieskończoną   ilość   przykładów,   które   ilustrowałyby   tę 

diaboliczną   zawziętość,   która   rzadko   objawiała   się   tak   otwarcie,   jak   w   opisanym 

przypadku.

Na opowiedzenie zasługuje również niełaska okazywana ambasadorowi Hewelowi.

Popełnił on mianowicie ten błąd, że nie zaprosił pani Braun na swój ślub.

Ten nietakt  wywołał  u Hitlera  gniew, którego jednak otwarcie  nie okazał, lecz 

trzymał w zanadrzu, czekając na stosowny moment dla jego wybuchu.

Hewel przestał dla niego istnieć!

Taka   postawa   była   tym   dziwniejsza,   że   chodziło   o   jednego   z   pierwszych 

towarzyszy walki Hitlera i że dzielił on z nim więzienie w Landsbergu.

Po uwolnieniu opuścił ojczyznę i dziesięć lat przebywał w Indiach.

background image

Po   powrocie   w   1937   roku   został   oficerem   łącznikowym   między   Hitlerem   i 

Ribbentropem.

Hewel miał rangę ambasadora, choć nigdy nie uprawiał dyplomacji.

Ten   nadzwyczajny   awans   i   specjalne   względy,   jakimi   Hitler   go   otoczył, 

wystarczająco pokazują, jaki miał dla niego szacunek.

Często żartował z Hewela, że mając tyle lat, nie znalazł sobie jeszcze kobiety w 

swoim guście.

W  końcu,  gdy się   ożenił,   jego  błąd   towarzyski  spowodował   definitywną  utratę 

przyjaźni Hitlera.

Hewel uraził miłość własną towarzyszki życia Hitlera: błąd był nie do wybaczenia!

Od tej pory wszystko, co Hewel robił, było złe.

Jego raporty, które jeszcze nie tak dawno zachwycały Hitlera swą klarowną logiką, 

stały się dla niego zlepkiem niepowiązanych ze sobą zdań.

Hitler   nie   ośmielił   się   jeszcze   go   odprawić,   ale   wszczynał   intrygi,   które   miały 

pozbawić go wszelkiego prestiżu w oczach jego otoczenia.

Podczas   nocnych   herbatek   insynuował,   że   jego   współpracownik   nie   jest   nikim 

innym, jak tylko łowcą posagów.

Nigdy nie, przyznał, jaki jest rzeczywisty powód, dla którego Hewel utracił jego 

szacunek.

Był   zbyt   wielkim   hipokrytą,   aby   odsłonić   w   ten   sposób   małostkową   i   ciasną 

drażliwość swego charakteru.

Gdy tarcia i spory dawały o sobie znać wśród przywódców partyjnych, Hitler nigdy 

nie stawał po którejś ze stron.

Skrywał się w postawie życzliwej neutralności wobec antagonistów, śledząc jednak 

dokładnie rozwój wypadków.

Często miałam wrażenie, że rywalizacja o wpływy między Hessem a Goeringiem, 

między   Goeringiem   a   Himmlerem,   między   Goebbelsem   a   Goeringiem,   między 

Goebbelsem a Ribbentropem...

po prostu go bawiła.

Jednak   gdy   stwierdzał,   że   na   tej   rywalizacji   cierpią   sprawy   państwowe,   dawał 

wyraz swemu niezadowoleniu, piętnując w ostrych słowach ich postawę.

background image

Kiedyś zapytałam go, dlaczego od razu nie rozstrzygał tych sporów, aby zdusić je 

w zarodku.

Odpowiedział mi wymijająco: "Niech ci panowie załatwią to między sobą.

Lepiej zrobię, jak się nie będę wtrącał w ich historie.

Jestem ponad takie rzeczy".

Prawda jest taka, że swoją postawą tylko podsycał ich rywalizację, ukrywając przy 

tym swój prawdziwy cel, jakim było uniemożliwienie stworzenia jednolitego frontu przez 

jego zastępców, którzy mogliby zbuntować się przeciw jego despotyzmowi.

Ciekawym było stwierdzić, jak Hitler potrafił uwalniać się od odpowiedzialności, 

gdy ludziom udawało się do niego dostać, aby odwołać się do jego miłosierdzia.

Był pierwszy do podkreślania surowości prawa.

W   obecności   swych   ofiar   Hitler   rzadko   kiedy   zachowywał   się   jak 

bezkompromisowy dyktator.

Nie miał po prostu odwagi wziąć w obronę prawa, które osobiście ustanowił.

Zawsze   obiecywał   interwencję   i   w   wielu   wypadkach   rzeczywiście   naprawiał 

niektóre błędy i nadużycia.

Te udane interwencje tłumaczą, dlaczego wśród Niemców rozeszła się legenda o 

tym, że Hitler nie był świadom korupcji swego reżimu.

On sam przyczynił się do jej unicestwienia.

Pewnego   dnia,   w   trakcie   rozmowy,   powiedziałam   mu,   że   bardzo   często   ludzie 

dotknięci niesprawiedliwością wykrzykują w rozpaczy: "Gdyby Fuhrer wiedział o tych 

nadużyciach, na pewno by do nich nie dopuścił!".

Hitler   utkwił   we   mnie   lodowate   spojrzenie   i   wycedził:   "To   są   głupoty.   Ja   o 

wszystkim wiem".

Był   to   dowód   na   to,   że   wszystkie   jego   interwencje   i   wszystkie   kroki,   które 

podejmował,   aby   wynagrodzić   niektórym   ludziom   doznane   krzywdy,   nie   były 

inspirowane   poczuciem   miłosierdzia,   lecz   stanowiły   kamuflaż   dla   jego   naturalnej 

surowości.

Swym brakiem otwartości Hitler dosłownie komplikował sobie życie.

Przytoczę tylko przykład kucharki, którą Moreli zaangażował w 1943 roku, aby 

przygotowywała   posiłki   wegetariańskie,   które   stały   się   wyłącznym   pożywieniem 

background image

Fuhrera.

Przez  sześć  miesięcy   Hitler   nie  ustawał   w  pochwałach  sztuki  kulinarnej   nowej 

pracownicy.

Zapraszał ją nawet od czasu do czasu, aby wypiła z nami herbatę.

Pewnego dnia gestapo doniosło, że drzewo genealogiczne kucharki nie odpowiada 

kodowi czystego aryjczyka.

Przygotowywanie   posiłków   Hitlerowi   przez   "ćwierć-Żydówkę"   to   rzecz 

niemożliwa!

Hitler jednak nie odważył się na natychmiastowe jej odprawienie.

Jak zwykle, odegrał najpierw ohydną komedię.

Oświadczył,   że   cierpi   na   bóle   żołądka   i   więcej   prawie   nie   tknął   posiłków 

przygotowywanych przez tę kucharkę.

Ona była w rozpaczy i nie mogła zrozumieć, skąd u niego ten nagły brak apetytu.

Hitler jednak milczał.

Czekał aż do lutego 1944 roku, żeby zakończyć tę historię.

Wyjeżdżając na dłuższy pobyt do Berchstesgaden, dał jej na ten czas urlop.

Ciągle jednak nie wyjawiał powodów swej dziwnej postawy.

Dopiero Bormann zawiadomił ją listownie, aby uznała się za zwolnioną z pracy w 

osobistej obsłudze Hitlera z przyczyn rasowych.

Jednak sprawa daleka była od zakończenia!

Kucharce   udało   się   spotkać   z   Hitlerem   i   poskarżyć,   że   padła   ofiarą   haniebnej 

machinacji.

Hitler poczuł się bardzo zakłopotany i obiecał, że postara się wyjaśnić sprawę.

Tego   samego   wieczoru,   nawiązując   do   argumentów   swej   pracownicy,   przyznał 

wobec nas, iż wcale nie jest udowodnione, że babcia byłej kucharki była Żydówką, ale że 

jej tureckie nazwisko prawdopodobnie wprowadziło w błąd jego służby.

Ale te same służby nie dały się tym przypuszczeniom zbić z tropu i biedna kobieta 

musiała definitywnie porzucić garnki, w których gotowała smutne wegetariańskie posiłki 

dla największego hipokryty Niemiec.

Chciałabym  zakończyć  ten wątek, opowiadając o kłopotach, jakie Hitler miał z 

rodziną ministra propagandy, Goebbelsa.

background image

Jeśli   chodzi   o   poziom   inteligencji,   to   Goebbels   bez   wątpienia   górował   nad 

wszystkimi, którzy tworzyli otoczenie Hitlera.

Ten  ostatni  doceniał  go  w  pełni  zarówno  jako genialnego   propagandystę,  jak i 

towarzysza walki z dawnych lat.

Często mówił o nim jako o zdobywcy Berlina.

Hitler lubił towarzystwo swego ministra o zniekształconej stopie.

Za każdym razem, gdy pojawiała się jego makiaweliczna twarz, czułam, że Hitler 

przeżywa szczerą radość.

Ich rozmowy zawsze były żywe i upstrzone dowcipnymi uwagami.

Przy   stole   błyskotliwa   inteligencja   i   cierpka   dialektyka   Goebbelsa   dosłownie 

przygniatała wszystkich biesiadników.

Miał on zwyczaj wybierania sobie kozła ofiarnego, którego zasypywał cynicznymi 

kpinami.

Posiadał   niezrównaną   umiejętność   ośmieszania   ludzi   poprzez   naśladowanie   ich 

ruchów i gestów albo czynienie z nich bohaterów anegdot, które opowiadał z wielką 

werwą i zadziwiającym realizmem.

Goebbels był genialnym przeciwnikiem i znakomitym adwersarzem, używającym 

najbardziej przebiegłych środków.

Hitler często odwiedzał dom Goebbelsów do 1939 roku.

Darzył   wielką   sympatią   panią   Goebbels,   która,   mimo   swej   naturalnej 

żywiołowości, zachowywała rezerwę i dystans.

Jej   umysł   i   wrodzona   elegancja   wywierały   na   wszystkich,   którzy   się   do   niej 

zbliżali, niezaprzeczalny urok.

Hitler   uwielbiał   szóstkę   dzieci   Goebbelsów,   które   były   niezwykle   dobrze 

wychowane i przedwcześnie dojrzałe.

Gdy opowiadał o nich, widziałam, że ma wilgotne oczy.

Hitler przyjmował zaproszenia Goebbelsów również dlatego, że dzięki temu miał 

okazję spotykać artystów, w których towarzystwie tamci zawsze się bawili.

Warto   odnotować,   że   Goebbels   miał   rzadki   przywilej   opowiadania   Hitlerowi 

politycznych dowcipów.

Słuchając ich, Hitler bardziej nawet smakował zgryźliwy sposób ich opowiadania 

background image

niż samą treść.

Często słyszałam Hitlera nazywającego Goebbelsa "durchtiebener Hund", "schlauer 

Fuchs" itp. (przebiegły pies, szczwany lis) - tymi słowami płacił on haracz inteligencji i 

sprytowi swego ministra propagandy.

Goebbels, daleki od praktykowania ascezy, nie był wcale materialistą.

Tylko inteligencja i dowcip przedstawiały dla niego pewną wartość.

Był zarozumiały i zadufany w sobie, ale - w przeciwieństwie do Goeringa, którego 

serdecznie nie cierpiał - znał miarę rzeczy.

W   wykonywaniu   swojej   funkcji   ministra   propagandy   przewyższał   wszystkich 

dzięki   pewnej   liczbie   wspaniale   stosowanych   sztuczek,   które   jednak,   zbyt   często 

powtarzane, z biegiem czasu traciły swą skuteczność.

Tym niemniej Goebbels był wytrawnym graczem, który znał swoją wartość.

W   1940   roku   prywatne   relacje   między   Goebbelsem   a   Hitlerem   wyraźnie   się 

ochłodziły.

Minister   propagandy   -   ze   swoimi   niezliczonymi   romansami,   które   były   już 

publiczną tajemnicą - stał się dla Hitlera bardzo niewygodny i trudny do zaakceptowania.

Jego stosunki z Lida Baarową, aktorką filmową, wywołały taki skandal, że paru 

Goebbels zdecydowała się na rozwód.

Hitler, z racji ewentualnych  skutków tego posunięcia  w polityce  wewnętrznej i 

zagranicznej, przeciwstawił się temu zerwaniu.

Los dzieci również leżał mu na sercu.

Goebbels i jego żona zostali wezwani do Berchtesgaden.

Po namowach, obiecali Hitlerowi, że znowu podejmą wspólne życie.

Zrobioną z tej okazji fotografię całej rodziny Goebbelsów rozesłano do wszystkich 

gazet, aby położyć kres przykrym pogłoskom krążącym w niemieckim społeczeństwie.

Hitler   był   szczególnie   zawiedziony   nieprzejednaną   postawą   pani   Geobbels   w 

trakcie rozmów pojednawczych.

Wyrzucał  jej, że dramatyzuje  sytuację, a przede wszystkim,  że rozpowszechnia 

tajemnice alkowy, o których szeroka publiczność nie powinna wiedzieć.

Był tym bardziej rozczarowany uporem pani Goebbels, że ona sama w tym czasie 

wdała się w romans z sekretarzem stanu, Hankę.

background image

Hitler nigdy nie wybaczył pani Goebbels jej swobodnego prowadzenia się.

Od  tego  momentu   traktował  ją  w  tak  bezosobowy i  zdystansowany  sposób, że 

nawet nie zostawała do końca przyjęć, na których mieli okazję się spotkać.

Myślę jednakże, że w dużej części odpowiedzialną za tę surowość była Eva Braun.

Cierpiała   ona   na   nieznośny   kompleks   niższości   wobec   pani   Goebbels,   która   ją 

przytłaczała swoim umysłem i wdziękiem.

Jej złośliwe uwagi pod adresem pani Goebbels bardzo wyraźnie oddziaływały na 

Hitlera.

Później   zwierzył   mi   się,   iż   szczerze   żałował,   że   nie   mógł   już   chodzić   do 

Goebbelsów.

Brakowało mu miłego towarzystwa, które zazwyczaj tam spotykał; jednak skandal 

zaszedł zbyt daleko, aby można było go cofnąć.

Goebbels natomiast znacznie ograniczył swe wizyty w kwaterze głównej.

Jednak wraz z nasileniem się nalotów na Berlin, podczas których Goebbels dawał 

dowód niezwykłego poświęcenia w organizowaniu obrony przeciwlotniczej  i pomocy 

poszkodowanym, Hitler zapomniał o przeszłości i ponownie zwrócił się do niego.

Pod   koniec   wojny   relacje   między   Hitlerem   a   Goebbelsem   znowu   stały   się 

normalne.

Tak   bardzo   wybaczył   mu   jego   naganne   zachowanie   i   wywołany   skandal,   że 

zaproponował całej jego rodzinie schronienie w swym osobistym bunkrze.

Samobójstwo   Goebbelsa,   do   którego   wciągnął   żonę   i   sześcioro   dzieci,   było 

logicznym   ukoronowaniem   życia   całkowicie   poświeconego   idei   propagandy,   której 

ulubioną bronią były oszczerstwa i kłamstwa.

background image

Rozdział 10

Szef armii musi żyć z taką samą prostotą, jak ludzie, którymi dowodzi.

Hitler Hitler lubił otaczać się dziełami sztuki.

Utrzymywał, że taka dekoracja wpływa uspokajająco na jego sterane nerwy.

Gdy przebywał w Berghofie, często widziałam, jak na długie chwile pogrąża się w 

kontemplacji obrazów wiszących w wielkim, przebogato urządzonym holu.

Z   oczami   utkwionymi   w   obrazie   podchodził   i   cofał   się   o   kilka   kroków,   żeby 

uchwycić całą finezję detalu lub ogarnąć całość pod innym kątem.

Z   dłonią   przyłożoną   do   czoła,   aby   lepiej   skupić   wzrok,   zapraszał   wszystkich, 

którzy stali w pobliżu, aby podzielili jego zachwyt.

Często znosił do wielkiego holu obrazy z tego lub innego pokoju na pierwszym 

piętrze.

Sam też je przewieszał, aby zobaczyć, jak wyglądają w innym świetle.

Zajmował   się   tym   godzinami:   był   to   jego   ulubiony   sposób   spędzania   wolnego 

czasu.

Doceniał towarzystwo, ale z punktu widzenia mówcy.

Po pracy biurowej potrzebował odprężenia.

Na początku chodził jeszcze czasami do teatru, a po przedstawieniu zaglądał do 

piwiarni, gdzie spędzał kilka godzin w gronie artystycznym.

Luźne   rozmowy,   które   tam   prowadził,   były   dla   niego   znakomitym   środkiem 

tonizującym.

Czasami składał wizyty przyjaciołom.

W miarę regularnie bywał u Goebbelsów i Leyów, u których spotykał znanych 

artystów.

Hitler nie cierpiał towarzystwa burżujów.

Niemal   zawsze   odmawiał   przyjęcia   zaproszeń,   które   pochodziły   od   wysokich 

oficerów armii lub rodzin szlacheckich.

Uważał   te   środowiska   za   zbyt   rygorystyczne   i   za   bardzo   przestrzegające 

konwenansów jak na jego dynamiczną naturę.

Nie lubił też ich wścibstwa, bo przebywając wśród nich, miał wrażenie, że jest 

background image

obserwowany jak jakiś muzealny eksponat.

Niemniej,   gdy   w   jakimś   towarzystwie   poczuł   się   dobrze,   potrafił   być 

wyrafinowanym i elokwentnym rozmówcą.

To życie zmieniło się zupełnie wraz z pierwszym dniem wojny.

Wszystko   zamknęło   się   w   surowej   prostocie   kwatery   głównej,   skąd   kierował 

działaniami.

Jego   maksymą   było:   "Żołnierze   muszą   wiedzieć,   że   ich   wódz   znosi   te   same 

wyrzeczenia, co oni".

Na początku kampanii polskiej Hitler kierował działaniami wojsk ze specjalnego 

pociągu stacjonującego w okolicach Gogolina.

Każdego ranka wyjeżdżał samochodem na inspekcję niemal do samej linii frontu.

Wracał wieczorem zakurzony i brudny.

Zawsze przed wyjazdem  dyktował  mi  odezwy i rozkazy dzienne  kierowane do 

żołnierzy.

Podczas oblężenia Warszawy wzywał ludność do opuszczenia miasta.

Dopiero pod koniec kampanii zainstalował się w kasynie w Sopocie.

Trudno sobie wyobrazić  człowieka równie aktywnego,  jak Hitler  w początkach 

wojny.

Zajmował się najdrobniejszymi szczegółami operacji.

Jak tyran czuwał, żeby również w kwaterze głównej ograniczenia żywnościowe 

były ściśle przestrzegane.

Był to jednak tylko słomiany ogień.

Z biegiem czasu jego czujność stopniowo łagodniała.

Nie   znajdował   już   czasu   niezbędnego   do   osobistej   inspekcji   kuchni   i   mes 

oficerskich.

W czasie kampanii zachodniej odmówił zainstalowania się w luksusowym zamku 

w Bad Nauheim, który został przygotowany do tego celu.

Wraz ze swoimi współpracownikami urządził się w kwaterze przewidzianej dla 

podrzędnych   sztabów,  złożonej  z  małych   i prymitywnie  urządzonych   domków,  które 

były przyczepione do zbocza wzniesienia.

W   momencie   rozpoczęcia   kampanii   francuskiej   zadowolił   się   nawet   kwaterą 

background image

pułkową w Eifel, na którą składał się jeden mały pokoik do spania i niewielkie biuro dla 

niego oraz kuchnia i kilka pomieszczeń dla adiutantów i personelu.

Przed bunkrem wzniesiono w pośpiechu barak służący za jadalnię.

Wszystkie meble zrobione były z białego drewna; miejsca do siedzenia, krzesła i 

fotele - z wikliny.

To tutaj Hitler się stołował, otoczony swoimi współpracownikami.

Nazwał tę kwaterę "skalnym gniazdem".

Wszystkie osoby z jego świty, które nie mogły być zakwaterowane w tym ustroniu, 

mieszkały w pobliskim miasteczku.

Zawsze będę pamiętała ranek 11 maja 1940 roku, gdy przyjechaliśmy do słynnego 

"skalnego gniazda".

Hitler zebrał swój mały sztab i współpracowników i z dachu bunkra zapowiedział 

głosem   mocnym   i   deklamatorskim,   że   jeszcze   tego   ranka   rozpocznie   się   kampania 

francuska.

Wszystko wokół nas stało się niewidoczne; dolina Eifel tonęła we mgle.

Pierwsze ptaki zerwały się z drzew ociekających wilgocią.

Z daleka dochodził nas przytłumiony odgłos wystrzałów.

Otwierała się nowa karta historii.

Ku   naszemu   wielkiemu   zdziwieniu,   Hitler   był   bardzo   zadowolony   z   tej 

prowizorycznej kwatery.

Starał się jak najdłużej przebywać na powietrzu.

Widziałam, jak spacerował przed bunkrem, pogrążony w swych myślach.

Gdy   zwycięstwa   następowały   w   przyspieszonym   rytmie,   Hitler   zawsze   był   w 

dobrym humorze.

W ciągu następnych lat, gdy donoszono o wielkich niepowodzeniach Wehrmachtu, 

Hitler nieraz przywoływał "skalne gniazdo", w którym sytuacja była zgoła inna.

Hitler opuścił Eifel, aby nadążać za postępami naszych oddziałów, i zainstalował 

się w Brulyle-Peche, małym miasteczku położonym sto kilometrów od Brukseli.

On sam zajmował barak, a jego sztab zakwaterował się na plebanii i w szkole.

Nawa   małego   kościółka,   którego   mury   były   świeżo   pobielone   wapnem,   a 

prezbiterium odgrodzono wielką zasłoną, służyła za jadalnię i salę kinową.

background image

Obok baraku, w wielkim pośpiechu zbudowano mały schron przeciwlotniczy.

Hitler   nigdy   do   niego   nie   schodził,   lecz   z   uwagą   przyglądał   się   eskadrom 

nieprzyjaciela, które nad nami przelatywały.

Pewnego   razu   bomby   zapalające   spadły   na   domy,   gdzie   zakwaterowane   były, 

należące do jego świty, oddział eskorty i gestapo.

Mimo   to   nadal,   gdy   przelatywały   alianckie   samoloty,   wszyscy   pozostawali   na 

zewnątrz.

Hitler ochrzcił tę kwaterę mianem "Wolfsschlucht" (Wilczy Jar).

Właśnie tam doniesiono mu o kapitulacji Francji.

Hitler z żywiołową radością klepnął się w uda i wykonał kilka tanecznych kroków.

Marszałek   Keitel   wygłosił   mowę   i   zaprosił   wszystkich   do   wypicia   za   zdrowie 

największego zdobywcy wszystkich czasów.

Hitler chciał odwiedzić we Francji miejsce, w którym spędził dużą część wojny 

1914-1918.

Następnie udał się  do Paryża, gdzie zwiedził kościół Inwalidów, operę itd.

Po powrocie opowiadał nam z dumą, że lepiej orientował się w labiryncie korytarzy 

opery niż jego przewodnicy.

Zgłębił on budynek opery w latach swej młodości w Wiedniu i wszystkie szczegóły 

architektoniczne wryły się w jego pamięć.

Dość krótko przebywaliśmy w naszej trzeciej kwaterze wojennej "Tannenberg" w 

górach Schwarzwaldu.

Znajdowało   się   tam   kilka   małych,   wilgotnych   bunkrów,   w   których   życie   było 

prawie niemożliwe.

W   czasie   kampanii   jugosłowiańskiej   Hitler   nie   opuszczał   swego   pociągu 

specjalnego.

Mógł w nim w całkowitym spokoju opracowywać plany inwazji Rosji.

Gdy   rozpoczął   się   piorunujący   atak   przeciw   rosyjskiemu   kolosowi,   Hitler 

znajdował   się   na   krańcu   Prus   Wschodnich,   14   kilometrów   od   smutnego 

prowincjonalnego miasta nazywającego się Rastenburg.

Ta budowla przyjęła nazwę "Wolfs-schanze" (Wilczy Szaniec).

Gdy zapytałam go, dlaczego nazwa "Wolf" pojawia się tak często w określeniach 

background image

jego   kwater,   wyjaśnił   mi,   że   w   okresie   podziemnej   działalności,   przed   nieudanym 

puczem w Monachium, miał pseudonim Wolf.

Panował wśród nas entuzjazm, ale Hitler pozostawał dziwnie poważny.

Gdy jego adiutant, który sądził, że dobrze poznał Rosję w trakcie krótkiego w niej 

pobytu, potwierdzał z przekonaniem, że ta kampania będzie równie krótka jak inne i że 

ten ogromny kraj pęknie jak bańka mydlana, Hitler replikował w zadumie, że porównałby 

Rosję raczej do statku-widma ze znanej opery Wagnera.

A następnie dorzucił: "Na początku każdej kampanii wywarza się ogromne drzwi 

dające dostęp do pokoi pogrążonych w ciemnościach.

Nigdy nie wiadomo, co się w nich kryje".

Stał się jednak większym optymistą po pierwszych sukcesach odniesionych przez 

oddziały niemieckie.

Pamiętam, że w sierpniu 1941 roku, gdy piliśmy herbatę w kasynie, Hitler utkwił 

wzrok w ogromnej ściennej mapie.

Widać było w jego oczach ten tajemny błysk będącego w transie jasnowidza, który 

zawsze pojawiał się u niego w takich chwilach.

Szorstkim basem zawyrokował: "Za kilka tygodni będziemy w Moskwie.

Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Zrównam to przeklęte miasto z ziemią i zrobię w tym miejscu sztuczne jezioro, 

które zasilać będzie elektrownie.

Nazwa Moskwa musi zniknąć na zawsze".

Poczuliśmy ciarki na plecach.

Gdy   zaskoczone   surowością   zimy   armie   niemieckie   utknęły   sparaliżowane   na 

zlodowaciałych przestrzeniach białej Rosji, Hitler przeżywał pewne wahania nastrojów, 

ale zachował wiarę w przyszłe zwycięstwo: "Pozostał już tylko jeden mur do przebicia.

Trzeba trochę cierpliwości.

Rosyjski opór nie potrwa długo".

Tymczasem nasz monotonny pobyt w "Wolfsschanze" przedłużał się.

W ciągu lata 1942 roku Hitler ulokował się tymczasowo w kwaterze nazywanej 

"Werwolf" (Wilkołak) koło Winnicy.

Tam przynajmniej mieszkaliśmy w domach zbudowanych z bali.

background image

Powrót do bunkrów "Wolfsschanze" jesienią tego samego roku był tym bardziej 

dotkliwy.

W   miarę   rozwijania   się   kampanii   rosyjskiej,   z   jej   wzlotami   i   upadkami,   w 

"Wolfsschanze" przybywały nowe obiekty.

Najpierw zbudowano kino, potem pawilon herbaciarni i bardzo wygodną willę dla 

Goeringa.

Ten ostatni   pojawiał się tam tylko na krótko, dwa razy w miesiącu.

Hitler tłumaczył  budowę tej okazałej willi na bazie filozoficznego założenia, że 

istnieją ludzie, którzy, aby prowadzić wojnę, muszą być otoczeni luksusem.

Dzięki tym nowościom życie stało się bardziej przyjemne.

Zbudowano wielką kawiarnię, w której otoczenie Hitlera zbierało się wieczorami.

Jeśli jednak każdy z nas był szczęśliwy, że nie musi spać w bunkrze, to Hitler 

uparcie odmawiał opuszczenia swojego.

Nadaremno tłumaczyliśmy mu, że to życie termita nie jest zbyt higieniczne - on 

twierdził,  że nie może spać w barakach, gdyż  są to prawdziwe pudła rezonansowe i 

ostatnie dwa lata wojny spędził ukryty w swoim schronie, z którego wyłaniał się tylko po 

to, aby zaczerpnąć kilka łyków świeżego powietrza.

Gdy   my   wszyscy,   śpiąc   w   ciasnych   bunkrach,   cierpieliśmy   na   bóle   głowy   i 

mieliśmy problemy z krążeniem, to on w tej sztucznej atmosferze czuł się doskonale.

Umeblowanie pomieszczeń, które zajmował, było niezwykle skromne.

W czasach pokoju Hitler miał zwyczaj wydawania sporych sum na upiększanie 

swoich   apartamentów   kwiatami;   teraz   nie   chciał   nawet   bukietów   polnych   kwiatów, 

którymi ozdabiałyśmy nasze biura.

"Uważam   za   niezwykle   ważne,   oświadczył,   aby   w   kwaterze   nie   było   żadnych 

luksusów, których pozbawieni są żołnierze.

Często   stwierdzałem,   że   przyjeżdżający   tu   oficerowie   i   żołnierze,   których 

dekorowałem, byli pod wrażeniem prostoty, jaka tu panuje".

Katastrofa pod Stalingradem pogrążyła Hitlera w głębokim przygnębieniu.

Prześladowała go myśl o kapitulacji Paulusa.

Bormann, aby go trochę od tych natręctw oderwać, dał mu w prezencie nowego 

owczarka.

background image

Jednakże Hitler coraz bardziej unikał towarzystwa.

Do kobiet odczuwał szczerą niechęć.

Przestał   jadać   posiłki   ze   swoim   sztabem   w   mesie   oficerskiej,   bo   generał   Jodl 

potwornie go zranił, ośmielając się publicznie, przy stole, wyrazić inne niż on zdanie.

Od tego momentu ukrył się w swoim bunkrze i jadał posiłki samotnie.

Miał przy sobie tylko owczarka niemieckiego.

Jego   największą   rozrywką   było   karmienie   tego   psa,   podczas   gdy   on   sam,   w 

czterech betonowych ścianach, w przygnębieniu przełykał swe wegetariańskie potrawy.

Ta depresja trwała kilka miesięcy.

W końcu jednak klasztorna samotność zaczęła mu ciążyć.

Zaczął   zapraszać   tego   lub   innego   z   oficerów   ze   Sztabu   Generalnego,   którzy 

przyjeżdżali z misją łącznikową z Berlina, aby dzielili z nim jego skromny wikt.

Jednakże goście ci potrafili z nim rozmawiać tylko o sprawach służbowych, co nie 

za bardzo mu odpowiadało.

Po raz kolejny zmienił więc koncepcję i zaczął zapraszać na posiłki mnie i jedną z 

moich koleżanek.

Było nam zakazane mówić przy stole na tematy służbowe lub czynić jakieś aluzje 

do trwającej wojny.

Podczas gdy tysiące kilometrów od tego miejsca Wehrmacht wykrwawiał się pod 

wściekłymi   atakami   armii   rosyjskiej,   Hitler   w   nieskończoność   rozprawiał   o   sztuce   i 

literaturze.

Rankiem Hitler chodził na spacer ze swym owczarkiem suczką Blondi.

Zbudował dla niej tor usiany przeszkodami i kazał jej przez nie skakać.

Była to jedyna przyjemność i jedyna rozrywka, na którą sobie pozwalał.

Nigdy nie uczestniczył  w seansach filmowych, z wyjątkiem kronik, gdyż chciał 

wiedzieć, jak sprawuje się cenzura.

Jeszcze przed odwrotem wojsk niemieckich spod Stalingradu, Hitler organizował 

od czasu do czasu wieczory muzyczne.

Mógł  godzinami  siedzieć  nieruchomo  w fotelu          i  z ogromną  przyjemnością 

słuchać symfonii Beethovena, oper Wagnera lub pieśni Hugo Wolfa.

Później nie mógł już tego robić.

background image

Spędzaliśmy więc całe wieczory, skazani tylko na jego wystąpienia.

Ale tak samo, jak miał zwyczaj puszczania ciągle tych samych płyt z tymi samymi 

utworami, tak i tematy rozmów prawie się nie zmieniały.

Bardziej niż kiedykolwiek lubił więc opowiadać nam historie z młodości, opisywać 

trudne lata spędzone w Wiedniu i przywoływać okres zmagań poprzedzających zdobycie 

władzy.

Również   znacznie   bardziej   rozległe   tematy,   takie   jak   problem   pochodzenia 

człowieka, mikro- i makrokosmos, były przez niego tak często omawiane, że znałyśmy je 

już na pamięć.

Byłyśmy  więc strasznie znużone tym  ciągłym  powtarzaniem w kółko tej samej 

śpiewki.

Wydarzenia na świecie i wiadomości z frontu były systematycznie odrzucane jako 

temat rozmowy.

O wojnie nie wolno było mówić.

Gdy zaczynaliśmy wymieniać uwagi na temat naszego życia w "Wolfsschanze", 

rozmowa niezmiennie schodziła na zabawy i nieposłuszeństwo jego suczki Blondi albo 

jeszcze na waleczność kota, którego wniosłam do kwatery, łamiąc regulamin.

Hitler nie cierpiał kotów, ponieważ polowały na ptaki.

Do tego jednak powoli się przyzwyczaił.

Z czasem stał się na punkcie tych zwierząt niesamowicie zazdrosny.

Gdy zauważał, że kot Peter i Blondi przejawiali jakiekolwiek oznaki sympatii do 

kogokolwiek innego niż on, wpadał w okropną złość.

Kiedy   Blondi   podchodziła   do   kogoś   z   ufnością,   natychmiast   podejrzewał   tego 

kogoś o to, że zwabia suczkę kawałkiem mięsa -rzeczą ściśle zakazaną.

Jednak   próżność   brała   górę   i   stwierdzał   w   końcu,   że   próba   zdobycia   sympatii 

Blondi        to daremny trud, bo zwierzę i tak uznaje tylko swojego pana.

Pod   koniec   1944   roku   sytuacja   w   "Wolfsschanze"   stawała   się   coraz   bardziej 

niepokojąca.

Codziennie przelatywały nad nami nieprzyjacielskie eskadry.

Aby   przestrzec   tych,   którzy   nigdy   nie   chowali   się   do   schronu,   Hitler   ciągle 

przypominał o możliwości niespodziewanego ataku.

background image

Z drugiej strony upierał się przy pozostawaniu na tej wysuniętej pozycji, mimo 

wywieranych na niego zewsząd nacisków, aby powrócił do Berlina.

Niezmiennie wtedy odpowiadał: "Pozostanie tutaj to mój obowiązek.

Uspokoi to naród, a moi żołnierze nigdy nie dopuszczą, żeby front cofnął się aż w 

pobliże kwatery ich Fuhrera.

To pobudzi ich do bardziej zażartej walki".

Podczas swej długiej choroby Hitler zajmował inny bunkier.

Wykorzystano ten czas na wzmocnienie tego pierwszego - betonowy sufit miał być 

pogrubiony do pięciu metrów.

Robotnicy pracowali przy tym niemal do dnia ewakuacji całej kwatery, zarządzonej 

pod presją zbliżających się wojsk rosyjskich.

W dniu wyjazdu wszystkie instalacje zostały zniszczone.

W Berlinie powtórzyło się to samo: gdy rosyjskie oddziały stanęły u wrót miasta, 

trwały jeszcze prace nad wzmocnieniem słynnego bunkra Kancelarii Rzeszy.

Od połowy grudnia 1944 aż do końca stycznia 1945 roku Hitler odpoczywał w swej 

pierwszej kwaterze "Adler-horst" w pobliżu Bad Nauheim.

Po powrocie do Berlina, z powodu ciągłych ataków lotniczych, którym poddana 

była stolica, Hitler urządził sobie pokój do spania w bunkrze Kancelarii.

Narady ze współpracownikami odbywały się w wielkim holu Kancelarii, a posiłki 

jadł razem z nami w małym, narożnym pokoiku.

Jednak gdy zarówno  narady, jak i posiłki zaczęły być coraz częściej przerywane 

alarmami, Hitler postanowił pewnego dnia nie opuszczać więcej swego bunkra.

Zajął w nim bardzo ciasne pomieszczenie, w którym było miejsce tylko na małe 

biurko, niewygodną kanapę, stół i trzy fotele.

Było tam zimno i nieprzyjemnie.

Po lewej stronie znajdowała się łazienka, a po prawej - pokój do spania, również 

zmniejszony do wymiarów więziennej celi.

Biuro przytłoczone było obrazem przedstawiającym Fryderyka Wielkiego.

Cały czas miało się wrażenie, że stary "Fritz" swym niezmierzonym spojrzeniem 

karci wszystkie przebywające tam osoby.

Ciasnota tego pokoju - za każdym razem trzeba było przesuwać fotele, żeby zrobić 

background image

przejście - i jego atmosfera dosłownie paraliżowały moje ruchy i myśli.

Gdy po nocnych naradach Hitler przyjmował nas tam około szóstej rano, daleki był 

od wnoszenia jakiegoś świeżego powiewu w tę grobową atmosferę.

Spał na małej kanapie, kompletnie wyczerpany niekończącą się jałową gadaniną ze 

swymi doradcami wojskowymi.

Mimo rozpaczliwych wysiłków, jego upadek fizyczny i intelektualny postępował z 

dnia na dzień.

Gdy wchodziłyśmy do jego pokoiku, znajdował jednak siły, aby się przywitać.

Stawał przed nami z trzęsącymi się ręką i nogą, po czym z powrotem opadał na 

kanapę, a służący natychmiast kładł mu stopy na grubej poduszce.

W jego apatycznym  spojrzeniu wyczytywałam  tylko  jedno pragnienie: aby móc 

wreszcie najeść się ciastkami i wypić kakao.

Jego łakomstwo na słodycze stało się już chorobliwe.

Jeśli   kiedyś   poprzestawał   na   trzech   kawałkach,   to   teraz   potrzebny   mu   był 

wypełniony po brzegi talerz.

Nie rozumiałam już, jak on, który ciągle broni ascetycznego trybu życia, może się 

z takim łakomstwem opychać słodyczami.

Tłumaczył nam wtedy, że mniej zjadł na kolację, więc teraz może sobie pozwolić 

na więcej.

Gdy poświęcał się zaspokajaniu tej przyjemności, nic nie mówił.

Pochłaniał ciasto tak chciwie, jakby się bał, że mu je ktoś zabierze.

Traktując   to   jako   przeprosiny,   mówił   nam,   że   nigdy   nie   mógł   zrozumieć,   jak 

człowiek może nie lubić słodyczy.

Ta  nieprawdopodobna  żarłoczność   w  momencie  gdy  Berlin  przekształcał   się  w 

pogorzelisko, przerażała mnie.

W obecności tej ruiny człowieka, który napycha się ciastem, miałam wrażenie, że 

to wszystko to jakiś koszmar.

Wygląd Hitlera również stał się nieprzyjemny.

Jego zwiędła cera, mętne oczy, wąskie i lekko zsiniałe usta, na których pozostawały 

przylepione okruszki, wywoływały we mnie wstręt i litość.

Co więcej: Hitler, zaprzysięgły wróg alkoholu, zachęcał nas teraz do picia.

background image

Prawdą jest, że jego otoczenie, nie czekając na jego zgodę, oddawało się szaleńczo 

piciu,   żeby   zapomnieć   o   nienormalnej   egzystencji,   jaką   prowadziliśmy   w   tym 

betonowym grobowcu.

Poranne herbaty trwały dwie godziny.

Następnie Hitler udawał się, powłócząc niemal nogami, do boksu Blondi i długo się 

z nią bawił.

W marcu urodziła ona dwa małe.

Hitler wybrał jedno z miotu, żeby samemu je tresować, bez niczyjej pomocy.

Brał   tego   szczeniaka   na   kolana,   głaskał   i   bez   przerwy,   bezgranicznie   czułym 

głosem powtarzał jego imię "Wolfi".

Potem zanosił małego do matki i w końcu się z nami żegnał.

Była już wtedy ósma rano -na spanie pozostawało niewiele czasu.

Regularnie około jedenastej rozbrzmiewały syreny alarmowe.

Hitler nigdy się nie kładł w czasie nalotów na Berlin.

Niepokoiła   go   myśl,   że   jakaś   bomba   może   uderzyć   w   bunkier   ukosem, 

wyrywając kawał bocznej ściany.

A skoro cała konstrukcja otulona była  warstwą wody,  to bał się, że zaleje ona 

bunkier.

Gdy   zbliżały   się   nieprzyjacielskie   bombowce,   wstawał,   ubierał   się   i   nawet   nie 

zapominał się ogolić.

Nigdy nie pozostawał wtedy sam w swoim pomieszczeniu, lecz przychodził do nas, 

do małego przedsionka.

Hitler lubił się spóźniać na kolację, do której zazwyczaj zasiadano między 9 a 10 

wieczorem.

Podczas wszystkich posiłków w radiu powtarzane były monotonne apele specjalnej 

stacji nadawczej policji.

W czasie nalotów Hitler był cały skoncentrowany na radiowych informacjach o ich 

przebiegu.

Siedzieliśmy więc obok niego bez ruchu, wyczekując eksplozji, które nigdy nie 

omijały rejonu Kancelarii.

Na przykład podczas nalotu 3 lutego 1945 roku w naszym sąsiedztwie spadło 58 

background image

bomb burzących.

Przy każdym wybuchu cały bunkier trząsł się w posadach.

Miało się wrażenie, że po prostu kołysze się w swej wodnej powłoce.

Gdy z powodu wstrząsów konstrukcji przygasało światło, jak we śnie słychać było 

głos Hitlera: "Tym razem bomba mogła nas trafić".

Jego twarz była trupio blada, rysy napięte, a pełne niepokoju spojrzenie przesuwało 

się po naszych twarzach.

Hitler najwyraźniej się bał.

Po nalotach żądał raportów na temat poniesionych strat.

Czytał je w ciszy, nigdy nie wygłaszając komentarzy.

Potem wycofywał się do swego pokoju sypialnego, żeby poczytać dokumenty albo 

trochę odpocząć przed nocną naradą.

Narady te zaczynały się zawsze po północy i trwały często do świtu.

Potem była zwyczajowa herbata, zabawa z psami, trochę snu przed alarmem, który 

zawsze trwał do obiadu.

Następnie Hitler zwoływał naradę popołudniową i zaczynało się, obsesyjne już, 

powtarzanie tego samego.

Nasze życie, regulowane rytmem nalotów, narad i posiłków, w stałym kontakcie z 

upadłym   władcą,   toczyło   się   w   halucynacyjnej   monotonii,   z   dala   od   rzeczywistości 

rozpadających się Niemiec.

background image

Rozdział 11

Tragedia tej wojny polega na tym, że naprzeciw siebie stanęło trzech geniuszy.

Hitler podczas depresyjnego wieczoru Jedną z największych słabości Hitlera była 

jego prawie całkowita nieznajomość postępowania i psychologii innych krajów.

Praktycznie   nigdy   nie   wyjechał   on   poza   granice   wielkich   Niemiec   i   na   temat 

zagranicy miał głęboko mylne pojęcie.

Cała jego wiedza z geografii, ekonomii i historii była zapożyczona lub zaczerpnięta 

z raportów jego ambasadorów.

Gdy jednak z upływem lat jego życie coraz bardziej oddalało się od rzeczywistego 

świata,   a   sprawozdania   naszych   zagranicznych   obserwatorów   docierały   do   niego   po 

uprzednim   przefiltrowaniu   ich   przez   jego   doradców,   stwarzał   sobie   coraz   bardziej 

fałszywy obraz tego, co działo się poza Niemcami.

Trzeba tu dodać, że niemieccy przedstawiciele dyplomatyczni za granicą błyszczeli 

raczej służalczością wobec teorii narodowosocjalistycznych niż swymi umiejętnościami 

zawodowymi.

Nic zatem dziwnego, że ich raporty wprowadzały go często w takie błędy, iż jego 

prognozy z góry skazane były na porażkę.

W żadnym z ministerstw nie popełniono tylu błędów, co właśnie w ministerstwie 

spraw zagranicznych.

Z życzliwością były tam przyjmowane najbardziej nawet nonsensowne pomysły, 

jeśli tylko miały związek ze słynnym projektem stworzenia Eurazji.

Nigdzie indziej duch narodów nie został podeptany z taką butą.

Ale Hitler to aprobował.

Obszar   myśli   związanych   z   całkowitym   geoekonomicznym   przekształceniem 

świata poprzez likwidację państw i ras zwanych niższymi był obszarem jego najbardziej 

śmiałych i najbardziej utopijnych marzeń.

Jego wieszcze prognozy w tej dziedzinie rozwijały się tak bujnie jak tropikalna 

roślinność.

Ribbentrop był jedną z tych osób, na których temat Hitler lubił opowiadać żarty.

Niemniej, nie należało tej krytyki brać zbyt poważnie, gdyż za każdym razem, gdy 

background image

ktoś pozwalał sobie zaatakować Ribbentropa, brał go w obronę.

Hitler   był   tak   nieświadom   stanu   rzeczy,   że   uznał   nawet   Ribbentropa   za 

największego niemieckiego ministra spraw zagranicznych od czasów Bismarcka.

Śmiejąc się, opowiadał mi pewnego dnia, jak w 1932 roku, w trakcie negocjacji z 

Hindenburgiem na temat przejęcia władzy, próbował przedstawić mu von Ribbentropa.

Zgrzybiały feldmarszałek odmówił spotkania z nim, mówiąc swym grubym basem: 

"Dajcie mi spokój z tym sprzedawcą szampana".

Ribbentrop   był   największym   biurokratą   spośród   wszystkich   ministrów   Trzeciej 

Rzeszy.

Hitler w każdym razie nie miał pojęcia, co zawierają pisma, które tamten taśmowo 

mu podsuwał.

Często widziałam, jak żartobliwym gestem rozsypywał je na biurku, stwierdzając, 

że   nie   ma   najmniejszej   nawet   intencji   mieszania   się   w   intrygi   między   różnymi 

ministerstwami.

Resorty spraw zagranicznych i propagandy zawsze były w stanie bezlitosnej walki.

Pytanie o to, które z nich ma prawo kontrolować prasę, nigdy nie zostało przez 

Hitlera   definitywnie   rozstrzygnięte.     Nie   ma   jednak   nic   dziwnego   w   tym,   że   Hitler 

całkowicie poddawał się jego sugestiom we wszystkim, co dotyczyło Anglii.

Z całą szczerością uważał go za największego specjalistę w sprawach angielskich.

To właśnie Ribbentrop nieustannie podsycał nienawiść Fuhrera do Albionu.

Wcale   nie   przesadzam,   czyniąc   go   wyłącznie   odpowiedzialnym   za   to,   że   w 

przeddzień wejścia naszych oddziałów do Polski Hitler nie zgodził się na ostatnią próbę 

negocjacji z ambasadorem brytyjskim w Berlinie na temat losu korytarza do Gdańska.

To   również   pod   jego   wpływem   pod   koniec   wojny   Hitler   zdominowany   był 

chorobliwą awersją do wszystkiego, co angielskie.

Niemniej, jeszcze w 1940 roku, gdy Włochy podpisały z Niemcami słynny "pakt 

stalowy", Hitler powiedział do mnie: "Wolałbym podpisać sojusz z Anglikami.

Oni są przynajmniej, z punktu widzenia rasowego, dużo bardziej bliscy narodowi 

niemieckiemu niż południowcy".

Później,  wraz   z  narastającą   wrogością  do  Anglików,  takie  refleksje  już  się  nie 

powtarzały.

background image

Wielokrotnie   docierały   do   mnie   bezpośrednie   echa   rozmów   między   Hitlerem   a 

ambasadorem Hewelem, który posiadał długie doświadczenie, jeśli chodzi o angielską 

mentalność.

Próbował   on   wyperswadować   Hitlerowi   tę   żałosną   politykę,   którą   Ribbentrop 

prowadził wobec Zjednoczonego Królestwa.

Nieprzejednana,   a   zarazem   lekceważąca   postawa,   z   jaką   minister   spraw 

zagranicznych obrażał angielską dumę narodową, czyniła z niego człowieka absolutnie 

nienadającego się na zajmowane stanowisko.

Hitler   jednak   pozostawał   głuchy   na   wszystkie   te   wezwania   do   rozsądku   i 

niezmiennie   odpowiadał   Hewelowi:   "Mój   drogi,   to   są  rzeczy,   których   nie   może   pan 

zrozumieć".

  Niejednokrotnie   Hewel   zwierzał   mi   się,   że   uważa   Ribbentropa   za   człowieka 

chorowitego   i   przedwcześnie   postarzałego,   który   z   racji   osobistych   kieruje   się   ślepą 

nienawiścią do wszystkiego, co dotyczy Anglii.

Hewel był przekonany, że pani Ribbentrop, która miała zwyczaj mieszania się do 

wszystkiego, co nie powinno było jej obchodzić, odgrywała ważną, zakulisową rolę w 

polityce zagranicznej Rzeszy, i że można ją uznać za złego ducha swego męża.

Nie należy zapominać, że był on skromnego pochodzenia, natomiast jego żona była 

bardzo bogata, a na dodatek wyraźnie przewyższała męża, jeśli chodzi o intelekt.

Ribbentrop,   wykazując   wielki   oportunizm,   bardzo   szybko   przyzwyczaił   się   do 

wystawnego życia.

Z biegiem lat jego arogancja i pociąg do bogactwa stały się nie do zniesienia.

Podobnie jak Hitler, przekonany był o nieomylności swych ocen.

Tak   naprawdę   jednak   niewiele   miał   własnych   pomysłów   i   jego   inicjatywy 

sprowadzały   się   do   wykonywania   instrukcji   Fuhrera,   które   otaczał   pompatyczną 

inscenizacją.

Hitler utrzymywał,  ale nie byłam  w stanie tego stwierdzić,  że może  prowadzić 

rozmowę po angielsku i po francusku, pod warunkiem że nie będzie się ona toczyć zbyt 

szybko.

Wyjaśniał  mi  również:  "Nie  wysilam  się nigdy na mówienie  w obcym  języku, 

ponieważ czas, który moi tłumacze poświęcają na przełożenie pytań i odpowiedzi, jest 

background image

dla mnie w trakcie negocjacji dyplomatycznych zbyt cenny.

Ten   martwy   czas   pozwala   mi   się   zastanowić   i   znaleźć   dla   moich   odpowiedzi 

zwięzłe i trafne formuły".

Od 1925 roku w największym sekrecie Hitler zaczął pisać dzieło na temat polityki 

zagranicznej.

Nikt nie miał okazji zapoznać się ze stertą kartek, które pokrywał swym drobnym, 

ciasnym i prawie nieczytelnym pismem.

Bardzo   rzadko, tylko wtedy, gdy był nękany kłopotami, czynił jakieś aluzje do 

dzieła, nad którym pracował.

W 1939 roku, tuż po ogłoszeniu wojny,  w mojej  obecności oznajmił  Hessowi: 

"Teraz cała moja praca poszła wniwecz.

Moja książka została napisana na nic".

Sądzę, że jedynie Hess znał idee, które Hitler rozwijał w swoim rękopisie, i że w 

tym właśnie fakcie należy doszukiwać się wyjaśnienia jego eskapady do Anglii.

Pod   koniec   1944   roku   Hitler   powiedział   mi   o   swoim   zamiarze   podyktowania 

bardzo długiego tekstu.

Prosił, abym była gotowa w najbliższych dniach.

Jednak do realizacji tego projektu nigdy nie doszło.

Jestem przekonana, że miał zamiar podyktować swój testament polityczny.

Przed wojną oświadczył mi kiedyś, i sądzę, że ta myśl odpowiadała jego poglądom, 

iż   sojusz   z   Anglią   wydaje   mu   się   idealnym   rozwiązaniem   problemu   dominacji   nad 

światem.

Angielska flota i niemiecka armia lądowa były oceniane przez niego jako czynniki 

siły wystarczającej do zbudowania świata na nowych podstawach.

Hitler był wielkim admiratorem polityki kolonialnej Anglii.

Wiem,   że   w   1926   roku   tak   oto   wyraził   się   w   obecności   swych   najbliższych 

współpracowników: "Mam nadzieję, że korona Imperium Brytyjskiego nie straci żadnej 

ze swych pereł; to byłaby katastrofa dla ludzkości".

Gdy w latach poprzedzających wojnę niemiecką opinia publiczna manifestowała 

swą sympatię dla ruchu niepodległościowego w Indiach, Hitler oświadczył: "Zabraniam 

moim ludziom poddawania się temu ogólnemu zaślepieniu Gandhim.

background image

Wolności nie zdobywa się za pomocą warsztatów tkackich, lecz za pomocą armat".

Z drugiej strony Hitler wyrażał swój wielki podziw dla Japonii.

Szefowie Sztabu Generalnego Wehrmachtu, zawsze przeciwni polityce zbliżenia z 

tym krajem, nie widzieli innego ratunku dla Niemiec, jak tylko  w ścisłym  sojuszu z 

Rosją.

Ale Hitler nie poddał się tym naciskom.

Był to jeden z powodów jego niezgody z von Blombergiem.

Ten   ostatni   musiał   zniknąć,   ponieważ,   poza   innymi   rozbieżnościami, 

systematycznie przeciwstawiał się ulubionej idei Hitlera, jaką był sojusz z Japonią.

Hitler doskonale zdawał sobie sprawę, że jego japońska polityka w żaden sposób 

nie przystawała do jego koncepcji rasowych.

Oświadczył mi pewnego dnia: "Zarzucają mi, że paktuję z Japończykami.

Co oni chcą przez to powiedzieć?

Pewnie, że są innymi ludźmi niż my; mają żółtą skórę i skośne oczy, ale, rzecz 

ważna, biją się z Amerykanami.

To jedyny powód, dla którego są dla nas użyteczni, i że oceniam ich jako nam 

sympatycznych".

Dawał zresztą dowody swej rezerwy wobec problemu japońskiego.

Gdy oddziały Mikado zajęły Singapur, Ribbentrop chciał uświetnić to wydarzenie 

odpowiednimi enuncjacjami prasy i radia niemieckiego.

Gdy  podsunął   swój   projekt   Hitlerowi,   ten   nie   wydał   zgody   i   powiedział:   "Nie 

wiem, mój drogi Ribbentrop, czy twoje plany są roztropne.

Wobec historii trzeba myśleć w kategoriach wieków, a prędzej czy później między 

rasą białą a rasą żółtą dojdzie do wielkich porachunków".

Prezentując w swych wystąpieniach publicznych opinie na temat polityków, którzy 

byli z nim w stanie wojny, wyjaśniał właściwie tylko swą nienawiść i wzgardę.

Nie   należy   jednakże   zapominać,   że   takie   oceny   służyły   przede   wszystkim 

propagandzie wewnątrzniemieckiej.

Dużo bardziej realistycznie mówił o szefach innych państw w dyskusjach na tematy 

międzynarodowe w wąskim gronie.

Oto jakie były, w najgrubszych zarysach, jego prawdziwe opinie, które mogłam 

background image

wydedukować z różnych rozmów.

Roosevelt.

Hitler   nigdy   nie   udawał   niechęci,   jaką   odczuwał   do   prezydenta   Stanów 

Zjednoczonych.

Uważał go za publicznego szarlatana i twierdził, że rzucił swój kraj w wir wojny 

tylko po to, aby ukryć przed światem porażkę swej polityki wewnętrznej.

Jednak w głębi duszy czuł, że Roosevelt jest lepszym materiałem na męża stanu niż 

on sam.

Poprzez   ciągle   tę   samą   gwałtowność   epitetów,   które   słał   pod   jego   adresem, 

przebijało uczucie zazdrości i nienawistnej niemocy.

Hitler był mistrzem w sztuce kierowania masami, ale miał niewyraźne przeczucie, 

że   w   tej   dziedzinie   jego   format   jest   zbyt   mały,   aby   mierzyć   się   z   "szachistą" 

Rooseveltem.

Podświadomie podziwiał jego znakomite posunięcia polityczne i fakt, że udało mu 

się doprowadzić do akceptacji decyzji o przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny.

To tutaj właśnie trzeba szukać rzeczywistego powodu porywczości, jaką okazywał 

Hitler za każdym razem, gdy wymawiano w jego obecności nazwisko Roosevelta.

Stalin.

Hitler nigdy nie próbował ukryć  swego niezmiernego  szacunku i podziwu, jaki 

odczuwał w stosunku do szefa ZSRR.

Był to jedyny przywódca obcego państwa, którego chciał bliżej poznać.

Zawsze, gdy ktoś z jego wysłanników wracał z podróży do Rosji, musiał mu w 

najdrobniejszych szczegółach opowiedzieć o swych wrażeniach.

Hitler bardzo często nie mógł się powstrzymać od entuzjastycznej reakcji: "Stalin 

to obrzydliwa bestia, ale trzeba przyznać, że nadzwyczajny typ!" (ein Biest, aber ein 

ganzer kerl).

W najwyższym stopniu interesowało go, w jaki sposób Stalin zachowywał się na 

forum publicznym.

Kazał sobie drobiazgowo opisywać organizację przyjęć na Kremlu.

Miałam wrażenie, że Hitler nie przestawał wynajdywać podobieństw między sobą a 

Stalinem.

background image

W krótkim okresie obowiązywania paktu o nieagresji z Rosją, Hitler na próżno 

szukał pola do osobistego zbliżenia ze Stalinem.

Churchill.

W stosunku do angielskiego premiera Hitler manifestował całkowitą pogardę.

Czynił to nie tylko w swych wystąpieniach publicznych, ale także w rozmowach z 

bliskimi.

Nie   przyznawał   Churchillowi   najmniejszych   nawet   szans   na   przychylne   doń 

nastawienie.

Było to potępienie całkowite i niepodlegające odwołaniu.

Gdy o nim mówiono, nie stać go było nawet na odrobinę szacunku dla odwagi, z 

jaką tamten, rzucając na szalę cały swój autorytet, prowadził prawie beznadziejną walkę.

Pogarda, jaką odczuwał do Churchilla, bez przerwy powracała w pogadankach przy 

kominku.

Rzecz dziwna, ale Hitler nie wyrażał jej poprzez wybuchy złości, jak było to za 

każdym razem, gdy mówiono o Roosevelcie.

Jeśli   zdać   sobie   sprawę   z   niezgłębionego   kompleksu   Hitlera,   to   być   może 

należałoby zinterpretować tę postawę jako ukryte uznanie zasług tego, który po kampanii 

francuskiej był jedynym, który stawiał mu czoło.

Szczery podziw, jaki Hitler odczuwał zawsze, gdy chodziło o angielską politykę 

kolonialną, przestał dawać o sobie znać w ostatnich jego latach.

W czasie wojny Hitler uważał Churchilla jedynie za bezwolne narzędzie w rękach 

Roosevelta i Stalina, i za grabarza Imperium Brytyjskiego.

Interesującym   jest  też  odnotować,  w   jaki  sposób  Hitler  zachowywał  się  wobec 

szefów państw, którzy byli jego sojusznikami lub sympatykami.

Mussolini.

Niemal do końca Hitler okazywał Mussoliniemu głęboką i szczerą przyjaźń.

Czuł się związany z duce  identycznością przebytej drogi.

Z przykrością stwierdzał, że Mussolini nie cieszył się taką swobodą działania jak 

on, ponieważ w pewien sposób uzależniony był od włoskiego domu królewskiego.

Nigdy nie przestawał mu tego wyrzucać.

Po   swojej   wizycie   w   Rzymie   w   1937   roku,   opowiadał   mi,   że   był   przerażony, 

background image

widząc,   z   jaką   wyniosłą   pobłażliwością   duce   traktowany   był   przez   króla   Wiktora 

Emmanuela III.

Przyznał mi, że wahał się, czy nie przerwać swej wizyty w proteście przeciwko 

ciągłym upokorzeniom, jakim poddawany był Mussolini.

Podczas defilady wojskowej w Rzymie miejsca siedzące były przygotowane tylko 

dla członków rodziny królewskiej i dla niego, natomiast Mussolini przez całą uroczystość 

musiał stać w drugim rzędzie.

"To mnie wzburzyło do tego stopnia, że chciałem zrobić oficjalny skandal.

I   jedynie   przez   szacunek   dla   duce   nie   popuściłem   wodzy   mej   niechęci   wobec 

takiego braku taktu i respektu".

Po zdradzie i upadku Włoch gorąca sympatia Hitlera do duce trochę przygasła, 

przybierając odcień litości i współczucia.

Traktował   więc   Mussoliniego   jak  młodszego   brata,   który   mógł   odkupić   grzech 

młodości, postępując dokładnie według wskazówek swego starszego brata.

Hitler   uparcie   nie   zgadzał   się   z   Mussolinim,   który  starał   się   go   przekonać,   że 

wydarzenia międzynarodowe zmuszają do zmiany polityki wobec pewnych problemów.

Wielkie   rozczarowane   Hitlera   objawiło   się   dopiero   po   uwolnieniu   duce   przez 

Skorzeny'ego.

Dziennik Mussoliniego, który został przy tej okazji znaleziony i z którym Hitler 

zapoznał się osobiście, stawiał charakter twórcy faszyzmu w zupełnie nowym świetle.

W trakcie swych pogadanek Hitler podawał nam pewne szczegóły, podkreślając 

słabości i dwulicowość "lwa z półwyspu".

Swoje bolesne zaskoczenie zawarł w wypowiadanych z przygnębieniem słowach: 

"Przyznaję, że się pomyliłem.

Mussolini był jednak człowiekiem małego ducha.

Posiadam teraz na to niezbity dowód".

Antonescu.

Hitler   manifestował   swą   głęboką   sympatię   do   Antonescu   nie   tylko   jako 

wartościowego sojusznika, ale też jako człowieka.

Zawsze, gdy o nim mówił, używał określeń świadczących o wielkiej serdeczności.

Podczas   wizyty   Antonescu   w   Niemczech   z   zazdrosną   troską   czuwał   nad 

background image

bezpieczeństwem rumuńskiego szefa państwa.

Kiedyś wyznał mi, że argumenty, które przedstawiał Antonescu w trakcie dyskusji 

na temat sposobu prowadzenia wojny, zawsze były niezwykle trafne.

Stwierdzał   również   z   satysfakcją,   że   Antonescu,   pojawiając   się   na   naradach, 

zawsze miał ze sobą grube teczki dokumentacji, a jego raporty redagowane były w stylu 

wytrawnego sztabowca.

Hitler   podziwiał   przede   wszystkim   prawy   i   nieprzekupny   charakter   Antonescu, 

choć jego zalety różniły się mocno od metod i zwyczajów drogich jego rodakom.

Jedyny   zarzut,   jaki   mu   czynił,   to   brak   silnej   ręki   w   kierowaniu   sprawami 

wewnętrznymi swojego kraju.

W oczach Hitlera armia rumuńska to był jeden wielki świat korupcji i zdrady.

Ta konstatacja kazała mu żywić obawy o bezpieczeństwo Antonescu.

Ten jednak nigdy nie brał tych ostrzeżeń na serio.

Franco.

Zawsze, gdy Hitler mówił mi o Franco, miałam wrażenie, że odczuwał głęboki 

zawód wobec niewdzięczności, jaką w stosunku do niego manifestował caudillo.

To odczucie stało się szczególnie żywe po spotkaniu w Henda-ye.

Hitler   pojechał   tam   z   pełnym   przekonaniem,   że   Franco   li   154         zatwierdzi 

wypracowany plan kampanii mającej doprowadzić do zajęcia Gibraltaru.

Hitler przyznawał, że niezdecydowany i lawirancki charakter Franco był przyczyną 

wielu poważnych szkód, jakie ponosiły Niemcy i ich sojusznicy: "Franco - miał zwyczaj 

powtarzać  -  przekona  się  kiedyś,   że  jego  postawa   stanie   się  przyczyną   jego  własnej 

porażki".

W   miarę,   jak   Hiszpania   utwierdzała   się   w   pozycji   neutralności,   rozczarowanie 

Hitlera przekształcało się w pogardę.

Pod koniec, aby wyraźnie zaznaczyć  swe lekceważenie, w trakcie rozmów przy 

kominku z zasady unikał wymieniania Franco.

Przestał on praktycznie dla niego istnieć.

background image

Rozdział 12

Najlepszym z waszych sojuszników w czasie wojny był sam Hitler!

Goering, podczas przesłuchania w maju 1945 roku To zakończone wykrzyknikiem 

zdanie   dawnego   marszałka   Rzeszy,   wypowiedziane   w   pierwszych   dniach   jego 

uwięzienia,   odmalowuje   napięcie,   jakie   zawsze   istniało   między   Hitlerem   a   szefami 

Wehrmachtu.

Ta   ciągła   i   tragiczna   niezgoda   narodziła   się   tuż   po   przejęciu   władzy,   gdy 

Wehrmacht oświadczył, że państwo narodowosocjalistyczne, zamiast swą solą uczynić 

klasę intelektualistów, zapuściło korzenie w masach proletariackich.

W   1934   roku,   z   okazji   kongresu   partii,   Hitler   wygarnął   wprost   zebranym 

generałom: "Zarzucacie mi, że w partii trzeba jeszcze uregulować wiele rzeczy.

Przyznaję!

Macie rację!

Ale zapominacie, że klasy posiadające całkowicie mnie zawiodły w okresie walki o 

władzę.

Jestem więc zmuszony pracować teraz ręka w rękę z tymi środowiskami, które z 

wami nie mają nic wspólnego.

Bądźcie jednak przekonani, że aktywnie zajmuję się reorganizacją partii.

Ale tak jak wyszkolenie korpusu oficerskiego dla nowego Wehrmachtu wymaga 

lat,  tak mnie potrzeba dziesiątków lat na wychowanie nowych liderów mojej organizacji 

politycznej".

Trzeba dodać, że w okresie walki o władzę Hitler bardzo łatwo obszedł się bez 

"intelektualistów".

Często nawet odrzucał ich ofertę współpracy, gdyż chciwie dążył do celu, którym 

było oparcie budowy partii na jedynej bazie - na klasie robotniczej.

W latach, które nastąpiły po tej deklaracji wobec generałów, nie dało się zauważyć 

żadnej reorganizacji partii, którą obiecywał Hitler.

Siła i władza gauleiterów i innych ważnych funkcjonariuszy, jeśli już, to tylko się 

powiększała.

Pierwsi   członkowie   ruchu   hitlerowskiego   cieszyli   się,   często   niezrozumiałym, 

background image

prestiżem.

Podczas gdy oficerowie, starzy wiekiem funkcjonariusze czy też naukowcy tracili 

często swą pozycję, bo pragnęli niezależności, to "starzy" członkowie partii byli solidnie 

uwiązani do koryta reżimu, nawet wtedy, gdy popełniali bardzo poważne przewinienia.

Ten stan rzeczy wywoływał u oficerów w pewnym wieku przykre rozczarowanie.

To odczucie spowodowało, że bardzo szybko zaczęli odsuwać się od Hitlera.

On zaś nie potrafił uzasadnić swego zachowania.

Nie mógł już powoływać się na to, że partia cierpi na chorobę przystosowania, 

która dotyka każdy ruch rewolucyjny.

Coraz bardziej więc oddalał się od Sztabu Generalnego, który na początku cieszył 

się jego pełnym zaufaniem.

Nie ma żadnych wątpliwości, że ta zmiana postawy musiała być w części wynikiem 

intryg partyjnych bonzów, którzy obawiali się rywalizacji armii i którzy traktowali tę 

ostatnią jako reakcjonistyczną klikę.

Te insynuacje padały na podatny grunt wrodzonej nieufności Hitlera.

Punktów niezgody było wiele.

Generałowie   Wehrmachtu,   zwłaszcza   ci   starsi,   usilnie   występowali   przeciw 

pośpiesznemu   wywracaniu   całej   struktury   armii   w   celu   dostosowania   jej   do   nowych 

wymagań politycznych.

Te nalegania o ostrożność Hitler uznawał za objaw lenistwa i braku zdecydowania.

Pierwszymi jego ofiarami stali się marszałkowie von Blomberg i von Fritsch.

Aż do rozpoczęcia wojny Hitler pozostawiał generałom pełną swobodę, jeśli chodzi 

o szkolenie oddziałów.

Nie znaczy to jednak, że nie interesował się nowościami w tej dziedzinie.

Przypomnę tylko jedno małe zdarzenie, w którym sama brałam udział.

W 1936 roku siedzieliśmy z Hitlerem na tarasie jakiejś kawiarni w Monachium.

Sprzedawca gazet zaoferował nam kilka ilustrowanych pism.

Na   pierwszej   stronie   jednego   z   nich   ukazanych   było   200   rosyjskich 

spadochroniarzy zrzuconych z samolotu w całej grupie.

Wybuchnęliśmy śmiechem,  myśląc, że chodzi o jakiś wielki bluff, ponieważ ci 

ludzie stawali się wspaniałym celem dla snajperów.

background image

Jedynie Hitler zachował powagę.

Kazał   sobie   przynieść   nożyczki,   wyciął   fotografię   i   bez   słowa   schował   ją   do 

kieszeni.

Wiem,   że   dwa   dni   później   wezwał   Goeringa   i   podsunął   mu   zarys   instrukcji 

stworzenia pierwszego niemieckiego pułku spadochroniarzy.

Po pierwszych sukcesach, jakie Hitler odniósł w Polsce, a potem w Norwegii, jego 

wiara we własną nieomylność tylko wzrosła.

Stał się niezwykle drażliwy i brutalnie reagował, gdy ktoś "obrażał jego geniusz", 

to znaczy ośmielał się mieć inne niż on zdanie.

Niemniej,   zimą   1939-1940,   gdy   chciał   rozpocząć   generalną   ofensywę   przeciw 

Francji, po raz kolejny natknął się na opór szefów Wehrmachtu.

Tłumaczyli   mu   oni,   że   trudności   terenowe   w   Eifel   i   w   Ardenach   praktycznie 

wykluczają kampanię zimową i że, z drugiej strony, większość oddziałów niemieckich 

nie jest jeszcze dostatecznie wyszkolona do przeprowadzenia takiej kampanii.

Hitler po raz kolejny uznał te zastrzeżenia za tchórzostwo i wygłosił w związku z 

tym incydentem sensacyjne przemówienie (listopad 1939).

Goering   znał   swego   szefa   lepiej   niż   inni,   ale   nigdy  nie   przeciwstawiał   mu   się 

wprost.

On również był zdania, że ta zimowa kampania byłaby nieszczęściem.

Sprytny jak zwykle, wstrzymał się z wyrażeniem swej opinii.

Czekał spokojnie i w przeddzień wyznaczonej do ataku daty oznajmił Hitlerowi, że 

Luftwaffe   nie  jest  w  stanie  uczestniczyć   w  operacji  z powodu  zbyt   niesprzyjających 

warunków atmosferycznych.

Powtórzył tę małą grę trzykrotnie.

W końcu ofensywa została odłożona.

Hitler był jednak urodzony pod szczęśliwą gwiazdą.

To on zadecydował o natarciu przez Ardeny, aby otworzyć rygiel, wokół którego 

obracały się francuskie armie z północy i ze wschodu.

Wbrew wszelkim oczekiwaniom wydarzenia przyznały mu rację.

Ten sukces ostatecznie go upoił.

Od  tej  pory osobiście   kierował   wszystkimi  operacjami  i   nie  tolerował  żadnego 

background image

sprzeciwu wobec swych rozkazów.

W tym samym czasie jego nieufność do większości szefów Wehrmachtu znacznie 

wzrosła, osiągając wymiar obsesji.

Pewnego   wieczoru   usłyszałam   z   jego   ust   następujące   słowa:   "Sztab   Generalny 

armii   niemieckiej   to   ostatnia   z   lóż   masońskich,   którą,   na   nieszczęście,   zapomniałem 

rozwiązać".

Jednak   wściekły   był   na   myśl,   że   nie   może   się   obejść   bez   kompetencji   tychże 

samych oficerów.

Uparcie minimalizował więc ich zasługi na wszystkich możliwych polach.

Spadające na generałów laury wyzwalały w nim wściekłą zazdrość.

Gdy pewnego   dnia  słynny  autor   powieści  wojennych   ośmielił  się   stwierdzić   w 

prasie, że Fiihrer ma wielkie szczęście, iż otacza go tak kompetentny sztab, deklaracja ta 

została   zinterpretowana   jako   obraza   i   nieostrożnemu   literatowi   zabroniono   wszelkiej 

działalności pisarskiej.

Hitler stracił zaufanie nie tylko do Sztabu Generalnego - jego nieufność pociągała 

za sobą interwencje również na niższych szczeblach.

Przejął praktycznie całą inicjatywę dowódców wielkich jednostek.

Gdy   przedkładał   swoim   współpracownikom   plany   operacji,   nie   zadowalał   się 

zarysowaniem   głównych   manewrów,   lecz   opracowywał   również   wykonanie   zadań   w 

szczegółach.

Jego plany były planami gotowymi i jako takie miały być po prostu przekazywane 

w formie rozkazu różnym grupom armii.

Nie   trzeba   podkreślać,   że   te   ciągłe   ingerencje   we   wszystkie   fazy   operacji 

doprowadzały Hitlera do katastrofalnego przemęczenia intelektualnego.

Klęski, które nastąpiły po pierwszych sukcesach, pokazały również, jak ta metoda 

była zgubna dla Wehrmachtu.

To właśnie w jego relacjach z dowódcami armii i w nieprzejednanym sposobie, w 

jaki ich łamał i karał, najpełniej przejawiał się jego wynaturzony charakter.

Nie ma w historii przykładu takiego "walca" marszałków!

Trzeba przyznać, że w niektórych sprawach strategicznych Hitler miał zadziwiającą 

zdolność widzenia dalej i lepiej.

background image

Często znajdował szczęśliwe rozwiązania trudności uznawanych za praktycznie nie 

do przezwyciężenia, posługując się po prostu zdrowym rozsądkiem.

Tego nadzwyczajnego daru sprowadzania najbardziej złożonych problemów do ich 

najprostszego wyrazu nie można mu odmówić.

Dzięki swej fenomenalnej pamięci zdobył znaczny bagaż wiedzy militarnej.

Z ogromnym zapałem  przeczytał wszystkie prace na temat wojny zmotoryzowanej, 

które zostały wydane na świecie.

Uważał się słusznie za ojca duchowego "pancerniaków" i ich roli w zakrojonych na 

szeroką skalę działaniach strategicznych.

Tymczasem doświadczenie z praktycznym  dowodzeniem operacjami zakończyło 

się dla niego kompletnym fiaskiem.

Jego zajadłość w ciągłym wtrącaniu się w realizację opracowanych przez siebie 

planów doprowadziła Wehrmacht do katastrofy.

Przykład Stalingradu wystarczająco pokazuje szkodliwe następstwa jego uporu.

Za   każdym   razem,   gdy   sugerowano   mu   wydanie   rozkazu   wycofania   6.   Armii, 

odpowiadał dumnie: "Znam 6. Armię i jej dzielnego wodza. Twierdza Stalingrad zostanie 

wzięta dzięki pomocy, którą tam wyślę".

Rozkaz   oporu   za   wszelką   cenę   został   wydany   6.   Armii,   gdy   zdobyła   niewiele 

więcej niż trochę ruin miasta, zanim została doszczętnie rozbita na śnieżnych stepach w 

wyniku zaciekłych uderzeń oddziałów rosyjskich.

Marszałek Paulus rzucił dramatyczny apel, w którym wyłuszczał, że zaopatrzenie z 

powietrza jego otoczonej armii było niemożliwe i że wszystkie próby zbliżenia się innych 

armii niemieckich zostały odparte.

Ale Hitler uparł się przy swojej decyzji.

Nie chciał przyjąć do wiadomości, że los zwrócił się przeciwko niemu i że po erze 

ciągłych sukcesów trzeba poznać smak porażki.

Jego   brutalna   zawziętość   przejawiała   się   we   wszystkich   rozkazach   dziennych 

wydawanych oddziałom.

Wiadomo, z jak nieubłaganym okrucieństwem zagroził w 1944 roku, że rozstrzela 

każdego żołnierza, który opuści swą pozycję pod presją wroga: "Każde miasto, każda 

wioska musi być broniona jak forteca, do ostatniego naboju.

background image

Nawet skrawek ziemi nie może być oddany wrogowi".

Rozkaz ten miał fatalny wpływ na morale oddziałów podczas inwazji Europy przez 

aliantów.

Pod koniec  Hitler   potrzebował  winnego  każdej   porażki,  każdego  wycofania   się 

wojsk.

W   miarę,   jak   spadały   na   niego   niepowodzenia,   "zużycie"   dowódców   wielkich 

jednostek przybrało zastraszające rozmiary.

Obliczono, że od lutego 1945 roku dowódca armii z trudem utrzymywał się na 

stanowisku dłużej niż miesiąc.

Takie środki działania były zabójcze dla stabilności prowadzenia wojny.

Oddział niczego już nie rozumiał; jego zaufanie do własnych dowódców znacznie 

się obniżyło.

Za każdym razem, gdy Hitler odprawiał jednego ze swoich marszałków, robił to w 

stanie wściekłej furii.

Jego histeryczne zachowanie wywierało na tych ostatnich takie wrażenie, że ledwie 

znajdowali argumenty na swoje usprawiedliwienie.

Ci ludzie, którzy wyrwali się z nieprawdopodobnych cierpień na froncie rosyjskim, 

którzy na co dzień stawali oko w oko ze śmiercią na lodowych równinach, byli dosłownie 

przerażeni wściekłą gwałtownością "ich Fuhrera".

Ale bardzo często Hitler nie zadowalał się prostym zdymisjonowaniem generałów i 

marszałków.

Przypominam sobie przypadek generała Heima, starego żołnierza, który dowiódł 

swej odwagi na wszystkich polach bitew.

Jesienią 1942 roku armia rumuńska kontrolowała sektor Donu.

Gdy   spodziewano   się   tam   gwałtownego   ataku   Rosjan,   korpus   pancerny   pod 

dowództwem generała Heima zajął pozycję wsparcia za oddziałami rumuńskimi.

Składał   się   on   z   rumuńskiej   dywizji   pancernej,   która   jeszcze   nigdy   nie 

uczestniczyła   w   walkach,   i   z   niemieckiej   dywizji   pancernej,   strasznie   już   znękanej 

zarówno pod względem stanu osobowego, jak i wyposażenia.

Rosjanie wdarli się w linie obrony tak szybko, że oddziały rumuńskie poszły w 

rozsypkę  i   generał   Heim  stanął  nieoczekiwanie  wobec   przeważającej   liczby  czołgów 

background image

rosyjskich.

Nie mógł więc wykonać przewidzianego kontrataku i też musiał się wycofać.

Hitler wezwał generała Heima do kwatery głównej, aby wyjaśnił przyczyny swej 

decyzji.

Jednak do tej rozmowy nigdy nie doszło.

Hitler zadowolił się wysłaniem do wszystkich generałów Wehrmachtu okólnika, w 

którym   poinformował,   że   generał   Heim   został   odwołany   ze   stanowiska   z   powodu 

"kryminalnego zachowania wobec powierzonych mu oddziałów".

W tym samym piśmie wspomniał, że były żołnierz Heim został postawiony przed 

trybunałem wojskowym.

Nigdy nie wszczęto śledztwa w tej sprawie.

Heim   został   po   prostu   zamknięty   w   więzieniu   w   Moabicie,   a   następnie 

przeniesiony do twierdzy, gdzie pozostał w areszcie aż do końca działań wojennych.

Po zamachu 20 lipca 1944 roku wrogość Hitlera do sztabu jeszcze bardziej wzrosła.

W ogóle nie zdziwiło go to, że ci, którzy chcieli pozbawić go życia, wywodzili się 

z tego właśnie środowiska.

Hitler widział w tym fakcie dowód na to, że jego nieufność do generałów była 

całkowicie uzasadniona.

Przypominam   sobie,   że   gdy   pewnego   dnia   jego   owczarek   niemiecki   był 

nieposłuszny, to skarcił go słowami: "Spójrz mi w oczy, Blondi!

Czy jesteś takim samym zdrajcą jak generałowie z mojego sztabu?".

W ciągłym powiększaniu jednostek SS Hitler widział polityczny atut w swej walce 

przeciw Sztabowi Generalnemu.

Nieustannie   zachęcał   Himmlera   do  przejmowania   najlepszych   spośród  młodych 

rekrutów i tworzenia z nich nowych dywizji SS.

Tu również zostały popełnione karygodne błędy.

Przekonanie Himmlera i Hitlera, że dla żołnierzy ważniejsza jest czystość rasowa i 

szkolenie   polityczne   niż   trening   i   solidne   przygotowanie   wojskowe,   było   po   prostu 

szokujące.

Lecz   gdy   Hitler   posunął   się   do   powierzenia   szefowi   SS   wszystkich   formacji 

paramilitarnych   i   dywizji   "Yolksgrenadiere",   a   także   niektórych   armii,   nie   było   już 

background image

wątpliwości, że definitywnie zerwał z tradycją i zasadami wojskowymi, które stworzyły 

wielkość Niemiec.

Ale również w szeregach SS pojawiły się nieoczekiwane rysy.

Reprezentatywnym   typem   przywódcy   w   jednostkach   wojskowych   SS   był   bez 

wątpienia Sepp Dietrich, syn rzeźnika, który wspiął się do rangi generała, dowódcy armii.

Sepp Dietrich.

Hitler widział w Seppie Dietrichu typ najemnika, który pod powłoką brutalności i 

pewnego nieokrzesania kryje w sobie żarliwego ducha.

Cenił   prostotę   sposobu   bycia   i   myślenia,   którą   Sepp   Dietrich   zachował   mimo 

błyskotliwej kariery w szeregach czarnej formacji.

Fuhrer dobrze wiedział, że ci ostatni otaczali go szacunkiem, uwielbiali i poufale 

nazywali "nasz Stary".

Między Seppem Dietrichem a Himmlerem niezgoda panowała od zawsze.

Hitler   tłumaczył   to   napięcie   zderzeniem   dwóch   na   wskroś   przeciwstawnych 

charakterów.

W jego oczach, mroczny szef SS nie mógł przyzwyczaić się do prawego i lojalnego 

charakteru   komendanta   "Leibstandarte",   którego   jedynym   ideałem   było   służyć   jako 

żołnierz.

Ale   pod   koniec   wojny   makiaweliczne   intrygi   zrobiły   swoje   i   nieograniczone 

zaufanie, jakim Hitler darzył Seppa Dietricha przez dwadzieścia lat, znacznie osłabło.

Sądzę, że do zasiania niepewności w sercu Hitlera w stosunku do Seppa Dietricha 

w niemałym stopniu przyczynił się szwagier Evy Braun, Fegelein.

Po niepowodzeniach 5.

Armii   pancernej   pod   jego   dowództwem,   a   szczególnie   po   głośniej   porażce 

poniesionej   w Austrii w starciu z rosyjską armią inwazyjną, Hitler całkowicie stracił 

zaufanie do swego protegowanego.

W szaleństwie swoich ostatnich dni zabronił mu nawet noszenia opaski jednostek 

specjalnych SS, z jakich składała się ta armia.

Niedługo potem, w przypływie  melancholijnej depresji, Hitler pozwolił sobie w 

mojej obecności wygłosić oskarżenie pod adresem Seppa Dietricha: "Teraz nawet jeden z 

moich generałów SS przeszedł w szeregi zdrajców".

background image

Pod koniec Hitler myślał już tylko o jednym: zyskać na czasie.

Podczas   narad   ze   swymi   współpracownikami   poruszał   już   tylko   tematy,   które 

uważał za interesujące, i rzadko kiedy dopuszczał innych do głosu.

Całkowicie stracił poczucie rzeczywistości.

Żył w posępnym świecie, w pogoni za marzeniami i urojeniami.

Ciągle wierzył w zwycięstwo, ale była w tym zawziętość chorego, który próbuje 

przekonać   sam   siebie,   że   wyzdrowieje   przez   to,   że   będzie   o   tym   wyzdrowieniu   bez 

przerwy mówił.

Tym   niemniej   Hitler   zachował   swój   nadzwyczajny   dar,   którego   używał,   aby 

podtrzymać swój wpływ na niezdecydowanych.

Potwierdzał   swą   wiarę  w   końcowe  zwycięstwo  z   taką  pewnością   siebie,   że  ci, 

którzy się do niego zbliżali, ciągle wierzyli w cud.

Nieustannie   mówił   o   nowych   rodzajach   broni,   które   przegnają   najeźdźców   z 

kontynentu.

Próbował olśniewać wizją, że po tej strasznej wojnie i po odbudowie Niemcy staną 

się piękniejsze niż przedtem.

Sądzę, że był rzeczywiście przekonany, iż broń o strasznej sile rażenia lada chwila 

opuści niemieckie laboratoria i pracownie, aby zadecydować o losach wojny.

Opowiadał nam często o swoich strasznych wizjach.

Prawdą jest, że przewidywał ten okrutny koniec od dawna.

Pamiętam,   że   już   w   1943   roku   wypowiedział   prorocze   słowa:   "Niech   Bóg   mi 

wybaczy ostatnie piętnaście dni tej wojny, bo będą straszliwe!".

Czekając na narzędzia apokalipsy, musiał zyskać na czasie.

Polegało   to   na   zapowiadaniu   przez   Hitlera   wojny   totalnej   i   rzucaniu   źle 

wyposażonych wojsk obrony terytorialnej przeciw nieprzyjacielskim czołgom.

Aby   spowolnić   marsz   najeźdźców,   organizował   partyzantkę,   nie   zdając   sobie 

sprawy, że wojna partyzancka byłaby trudna do prowadzenia w niemieckich warunkach 

geograficznych.

Niemająca żadnego większego znaczenia działalność "Werwolfu" potwierdziła to 

zresztą.

Słyszałam z ust świadków, których nie mogę podejrzewać o złą wiarę, że Hitler 

background image

nosił się z myślą rozstrzelania pewnej liczby więźniów alianckich.

To posunięcie sprowokowałoby akcję odwetową i, w umyśle Hitlera, położyłoby 

kres coraz liczniejszym dezercjom w szeregach Wehrmachtu.

Hitler   uzasadniał   te   okrutne   posunięcia,   powtarzając   niestrudzenie   przysłowie: 

"Nieżywy nie może się już bronić".

Hitler bronił się tak długo, jak długo miał choćby pozór nadziei.

Stawiał opór, wysyłając na śmierć kwiat młodzieży niemieckiej.

Stawiał   opór,   nie   myśląc,   że   wciąga   do   swego   upadku   cały   naród,   któremu 

obiecywał erę tysiącletniej szczęśliwości.

background image

Rozdział 13

Wszystko, co pozostaje po człowieku, to jego dzieła i pamięć o nim.

Hitler Znam fotografię, na której widać Hitlera i Evę Braun, jak wlewają stopiony 

ołów do naczynia z zimną wodą.

To   stary,   wigilijny   obyczaj   z   południowych   Niemiec,   który   polega   na 

interpretowaniu   przedziwnych   form,   w   jakie   układa   się   zastygający   ciekły   metal   w 

wodzie.

Według dawnych wierzeń, formy te pozwalają przewidzieć, co przyniesie nowy 

rok.

Ta   nieznana   fotografia   nie   musi   służyć   jako   argument   za   tym,   że   Hitler   był 

przesądny; pokazuje ona przede wszystkim rodzinną atmosferę, w jakiej Fiihrer Trzeciej 

Rzeszy żył ze swym najbliższym otoczeniem.

Hitler miał również zwyczaj grania w orła i reszkę, gdy nie chciał uchodzić za 

osobnika   narzucającego   swoją   wolę   tym,   których   chciał   oszczędzić,   lub   gdy   był 

niezdecydowany w jakiejś drugorzędnej sprawie.

Te gesty, które mogą dziwić, nie świadczą o niczym innym, jak tylko o tym, że 

miał naturę gracza.

Gdy na przykład w okresie przedwojennym Hitler i kilku jego bliskich znajomych 

planowali przejażdżkę samochodem lub wycieczkę w góry, a zdania w tym względzie 

były podzielone, miał zwyczaj rzucania monety; strona, na którą spadła, decydowała o 

tym, co będą robić.

Za zwycięskiego zawsze uznawano "orła".

Te losowe decyzje nie były już przez nikogo kwestionowane.

Podczas wojny nie widziałam już więcej Hitlera rozstrzygającego problemy w taki 

sposób, nawet jeśli nie miały one żadnego znaczenia.

Pojawiały   się   również   pogłoski   o   tym,   że   w   przeddzień   ważnych   akcji   Fuhrer 

słuchał rad astrologów.

Muszę przyznać, że w trakcie naszych rozmów nigdy nie pojawiał się problem tego 

typu praktyk i nigdy nie zauważyłam ich najmniejszych oznak.

Zawsze gwałtownie odrzucał myśl, że los ludzi zależy od gwiazd lub konstelacji, 

background image

pod jakimi się urodzili, i podważał tę tezę, wskazując, że losy osób urodzonych tego 

samego dnia, w tym samym miejscu i o tej samej godzinie są zupełnie różne.

Najbardziej oczywistym dla niego dowodem był przypadek bliźniaków.

Prawdą jest, że w początkach swej działalności publicznej, gdy był jeszcze bardzo 

daleko od władzy, silne wrażenie wywierały na nim przepowiednie karcianej wróżki z 

Monachium.

Wydawało się, że przyszłość, którą mu wywróżyła, spełniła się co do joty.

Ale Hitler mówił o tej zbieżności wyłącznie z ironią i traktował ją żartobliwie.

Często słyszałam, jak mówił, że należałoby zabronić zawodowym szarlatanom ich 

praktyk mamienia ludzi.

Odrzucał także przesąd, że niektóre dni tygodnia i liczby mogą mieć wpływ na 

nasze zachowania i czyny.

Hitler, aby podjąć ważną decyzję, miał zwyczaj starannie rozważać wszystkie jej 

konsekwencje i określać dokładnie czynniki, jakie się na nią składają.

Określając moment wprowadzenia decyzji w życie, prawie wyłącznie zdawał się na 

intuicję.

Sądzę, że Hitler - co miałam okazję obserwować   z bliska przez wiele lat - w 

osiemdziesięciu   procentach   miał   chłodny   i   wyrachowany   umysł;   reszta   należała   do 

intuicji.

Tak jak Hitler emanował magnetyczną mocą, która działała na jego rozmówców, 

tak jego podświadomość poddawana była potężnym impulsom jego intuicyjnego umysłu.

Bardzo często, gdy na przekór zdaniu wszystkich przewidywał coś i, ku zdziwieniu 

tych   wszystkich,   nieprawdopodobne   stawało   się   możliwe,   mówił,   uśmiechając   się: 

"Widzicie, jeszcze raz okazało się, że miałem dobrego nosa!".

Te przeczucia i wewnętrzne ostrzeżenia odgrywały szczególną rolę w zamachach, 

które były przeciwko niemu kierowane.

Aby   lepiej   rozjaśnić   ich   znaczenie,   interesującą   sprawą   byłoby   powrócić   do 

najpoważniejszych prób zabójstwa, których mógł się stać ofiarą.

Przed zamachem z 9 listopada 1939 roku w "Biirger-braukeller" w Monachium, 

Hitler nigdy nie brał pod uwagę takiej ewentualności.

Jednak, poczynając od tej daty, stała się ona tematem codziennych rozmów.

background image

W sumie, Hitler doliczył się siedmiu prób zabójstwa skierowanych przeciw swej 

osobie.

W tej liczbie mieścił się zamiar pozbycia się go przez Róhma.

Zdaniem Hitlera organizator SA był anarchistą, który za wszelką cenę i wszelkimi 

środkami chciał dorwać się do władzy.

Rohm, człowiek o naturze najemnika, w najmniejszym  stopniu nie kierował się 

ideałami nazistowskimi i pragnieniem zbudowania nowego porządku, lecz jego jedynym 

celem było objęcie dowództwa Wehrmachtu.

Rohm miał zamiar brutalnie usunąć nie tylko marszałka von Blomberga i kilku 

innych generałów, ale nie zawahałby się, w tym przypadku, zaatakować osobiście nawet 

Hitlera.

Blomberg   został   powiadomiony   przez   swoje   służby  wywiadowcze   o   zamiarach 

Róhma   i   uprzedził   Hitlera,   że   Wehrmacht   zbuntuje   się   przeciw   takim   zmianom   w 

dowództwie.

Napięcie między armią a partią sięgnęło zenitu.

Niemcom groziła wojna domowa.

Gdy   Hitler   zdobył   niepodważalne   dowody   kryminalnych   przygotowań   swego 

zastępcy, natychmiast podjął działania mające oddalić to niebezpieczeństwo.

Zwierzył mi się, że posiadał również dowody na współpracę Róhma z zagranicą i 

że   generał   von  Schleicher   był   tylko   posłusznym   narzędziem   w   jego   rękach:   "Dzięki 

mojej   szybkiej   i   bezlitosnej   akcji   uniknąłem   znacznie   większego   nieszczęścia   niż 

zniknięcie   tej   garstki   ludzi,   którą   każdy   niemiecki   sąd   mógł   skazać   jako   zdrajców 

ojczyzny".

Hitler często i z przyjemnością zwracał uwagę, że jego gwiazda nigdy tak bardzo 

mu nie sprzyjała, jak w przypadku Róhma, gdy na czas został uprzedzony o podjętej 

przeciw niemu akcji.

Opowiadał nam, że przed przejęciem władzy jakiś człowiek próbował zastrzelić go 

z rewolweru w holu Kaiserhof, gdy pił herbatę.

Innym razem, kanapki, które w tym samym hotelu przygotowano mu na podróż, 

były zatrute.

Hitler powiedział nam dosłownie: "Na szczęście tego dnia nie byłem głodny.

background image

Oddałem kanapki mojemu szoferowi, który zaraz poczuł silne bóle i miał wszystkie 

objawy zatrucia.

Został uratowany tylko dzięki energicznej interwencji.

Z moim delikatnym żołądkiem te małe kanapki z cyjankiem z pewnością by mnie 

zabiły.

Dzielny   Schreck,   który   był   szczególnie   mocnej   budowy,   szczęśliwie   z   tego 

wyszedł".

Innym   razem,   w   trakcie   publicznego   spotkania,   Hitler   zauważył,   że   człowiek 

siedzący naprzeciwko niego na trybunach zdradzał objawy najwyższego zdenerwowania.

Jego zachowanie wydało się Hitlerowi tak dziwne, że przeczuł niebezpieczeństwo i 

kazał tego osobnika na miejscu zrewidować.

Okazało   się,   że   miał   przy   sobie   bombę,   której   eksplozja   mogła   spowodować 

zawalenie się całej sali.

Podobne zdarzenie miało miejsce zimą 1941-1942.

Hitler też zwietrzył potencjalnego napastnika po jego dziwnym zachowaniu.

Był to Szwajcar, którego Hitler widział za każdym razem, gdy zjeżdżał z Berghofu 

do Berchtesgaden.

Powziąwszy podejrzenie, podszedł nagle do niego, żeby go wybadać.

Człowiek ów, zbity z tropu tym niespodziewanym działaniem, wymamrotał jakieś 

usprawiedliwienie i utrzymywał, że chciał przekazać Hitlerowi osobisty list.

Hitler wyrwał mu kopertę i stwierdził, że jest w niej tylko czysta kartka papieru.

Człowiek przyznał się samemu Hitlerowi, że czatował na niego od wielu tygodni, 

żeby go zabić strzałem z pistoletu.

Za każdym razem, gdy Fiihrer opowiadał nam o zamachach, których mógł paść 

ofiarą, podkreślał, że miał ogromne szczęście.

Dodawał jednak przy tym, że niebagatelną rolę w uniknięciu niebezpieczeństwa 

odgrywał również jego nadzwyczajny nos.

Inspektorzy z Krispo, którzy towarzyszyli mu w podróżach, musieli znosić jego sar 

kazm za każdym razem, gdy uniknął śmierci tylko dzięki własnej intuicji.

Nie trzeba dodawać, że tak wyszydzeni członkowie osobistej ochrony z własnej 

woli rezygnowali z przywileju, który mieli zaszczyt dostąpić, i wracali do szeregu.

background image

Podczas zamachu w Biirgerbraukeller w Monachium konspiratorzy przygotowali 

uderzenie z diabelską wprost przebiegłością.

Bomba   została   umieszczona   w   taki   sposób,   że   Hitler   niechybnie   zostałby 

przygnieciony sufitem, gdyż zwalił się on dokładnie w tym miejscu, w którym Hitler 

znajdował się kilka chwil wcześniej.

Po raz kolejny uratowała go jego wieszcza intuicja.

Tak jak w poprzednich latach miał zwyczaj osobistego uściskania ręki każdego ze 

starych towarzyszy walki, tak nie wykonał tego gestu akurat w dniu zamachu.

Wyjaśniał   mi   później:   "Nagle   poczułem   w   sobie   niepohamowaną   potrzebę 

skrócenia tego spotkania, aby jeszcze tego samego wieczoru móc dotrzeć do Berlina.

Tak   naprawdę   nie   było   ku   temu   żadnego   przekonywającego   powodu,   gdyż 

wiedziałem,   że   w   Berlinie   nie   czeka   mnie   nic   specjalnego   -   a   jednak   posłuchałem 

wewnętrznego głosu, który chciał mnie uratować.

Gdybym, tak jak zawsze, witał się z moimi towarzyszami z dawnych lat, co na 

początku  miałem  zamiar  uczynić,  moim  wrogom z całą  pewnością udałoby się mnie 

zabić.

Eksplozja miała miejsce w kwadrans po moim wyjściu".

Byłam wraz z Hitlerem w pociągu, który wiózł nas tamtego wieczoru do Berlina.

Był dowcipny i bardzo ożywiony, jak zwykle po udanym spotkaniu.

Wśród   nas   był   również   Goebbels,   który   rozweselał   rozmowę   swym   kąśliwym 

poczuciem humoru.

W owym czasie w otoczeniu Hitlera dozwolone było jeszcze picie alkoholu, więc w 

całym pociągu specjalnym panowała atmosfera ogólnej wesołości.

Zatrzymaliśmy się na kilka chwil w Norymberdze, aby odebrać ważne wiadomości 

i wysłać kilka pilnych poleceń.

Miał to zrobić Goebbels.

Gdy wrócił do salonki Hitlera, powiedział mu o tym, co zaszło w Monachium po 

naszym wyjeździe.

Hitler   nie   dowierzał   i   najpierw   w   ogóle   nie   zareagował;   ale   w   końcu,   widząc 

przygnębienie Goebbelsa, wziął całą rzecz na serio.

Gdy już nie miał  wątpliwości co do prawdziwości tej  informacji,  jego     twarz 

background image

zastygła w surowym i stanowczym wyrazie.

W jego spojrzeniu tańczyły tajemnicze ognie, jakie widywałam u niego w chwilach 

podejmowania wielkich decyzji.

Bezwzględnym   i   chrapliwym   głosem   wyrzucił   z   siebie:   "Teraz   jestem   już 

całkowicie   spokojny;   to,   że   opuściłem   Biirger-brau   wcześniej   niż   zwykle,   to 

potwierdzenie, że Opatrzność chce, aby moja misja została spełniona".

Pod wpływem emocji siedzieliśmy jak zamurowani.

Słowa   te   zadziałały   na   nas   jak   zwieńczenie   dramatu   o   jakiejś   nierealistycznej, 

halucynacyjnej fabule.

Hitler szybko odzyskał przytomność umysłu i przeszedł do działania.

Zażądał   informacji   na   temat   rannych   i   nakazał   Schaubowi,   swemu   osobistemu 

adiutantowi, aby zajął się ofiarami.

Potem snuł hipotezy na temat możliwych powiązań konspiratorów.

Schaub, który już sporo wypił,  ściągnął na siebie gromy Fuhrera, gdyż  uczynił 

niestosowną uwagę w czasie dyskusji.

Hitler wyrzucił go nawet za drzwi.

Nie trzeba dodawać, że do samego Berlina atmosfera w wagonie pozostała raczej 

burzliwa.

Po   tym   zamachu   wzmocniono   środki   bezpieczeństwa,   ale   nie   było   to   jeszcze 

przetrząsanie teczek wszystkich, którzy wchodzili do kwatery głównej.

A skoro każdy stawiający się "do raportu" oficer zazwyczaj miał ze sobą teczkę, to 

pamiętnego poranka 20 lipca 1944 roku hrabia Stauffenberg nie miał żadnych trudności z 

wniesieniem bomby do sali konferencyjnej.

Stauffenberg oparł ją o nogę stołu tuż obok Hitlera, a następnie opuścił salę pod 

pretekstem pilnego telefonu.

Po chwili nastąpiła eksplozja.

Kilka otaczających Hitlera osób zostało zabitych.

On sam ucierpiał od wielkiego wstrząsu.

Miał pęknięte oba bębenki i kilka krwawych wylewów  spowodowanych  wielką 

siłą, z jaką został rzucony o stół.

W   tamtym   czasie   Hitler   zapraszał   mnie   do   wspólnego,   tylko   z   nim,   jadania 

background image

posiłków.

Wiedząc   o   dramatycznym   porannym   zdarzeniu,   byłam   przekonana,   że   obiad 

zostanie odwołany.

Jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom zostałam wezwana na trzecią po południu.

Z zalęknionym sercem poszłam do niego, spodziewając się najgorszych rzeczy.

Gdy weszłam do jego ogołoconego pokoju w bunkrze, który bardziej przypominał 

celę   klasztorną   niż   jadalnię   najpotężniejszego   człowieka   Niemiec,   podniósł   się   z 

trudnością z fotela i z wymuszonym uśmiechem podał mi rękę.

Domyślałam się, że patrzył  na mnie badawczo, aby wyczytać  w moim wyrazie 

twarzy wrażenie, jakie odczuwałam.

Przyznam,   że   ku   mojemu   zdziwieniu,   w   oślepiającym   świetle   żarówek 

elektrycznych jego twarz wydała mi się wypoczęta i spokojna.

Opowiedział   mi   o   swoich   obrażeniach:   coś   przygniotło   jego   prawą   rękę   i   coś 

spadło mu na plecy, ale nawet nie zdążył zauważyć, co to było.

Ciągle  był  zdziwiony  szybkością,   z jaką  cały  dramat   się rozegrał,   i  zapewniał, 

śmiejąc   się,   że   zamach   bombowy   to   rzeczywiście   łatwy   sposób   przeniesienia   się   na 

tamten świat.

Potem   opisał   mi   przerażenie   Morella,   jego   osobistego   lekarza,   który   został 

wezwany, aby udzielić mu pierwszej pomocy.

Byłam zdziwiona, widząc, że włosy Hitlera, które zwykle były potargane i opadały 

mu kosmykami na czoło, teraz były starannie ułożone.

Zapytałam, czy miał już czas sprowadzić fryzjera, a on, wziąwszy mnie za rękę 

odparł:   "Proszę   dotknąć   moich   włosów;   są   lekko   nadpalone,   dlatego   tak   dobrze   się 

trzymają".

Następnie, z dużą swobodą, Hitler wyjaśnił mi, w jaki sposób odbył się zamach.

Najpierw myślał, że bomba została wrzucona z zewnątrz, przez okno: "Miałem 

niebywałe szczęście.

To ciężka noga od stołu, o którą oparta była teczka, zatrzymała siłę odłamków, 

które były mi przeznaczone.

Stenografiście, który siedział obok mnie i spisywał wystąpienia, urwało obydwie 

nogi.

background image

Naprawdę, miałem niezwykłe szczęście.

Gdyby eksplozja miała miejsce w dużej sali bunkra, a nie w drewnianym baraku, to 

jestem pewien, że wszyscy uczestnicy zostaliby zabici.

Rzecz   dziwna,   ale   od   pewnego   czasu   miałem   przeczucie,   że   wydarzy   się   coś 

niezwykłego;   czułem,   że   niebezpieczeństwo   unosi   się   tuż   nade   mną,   i   wydałem   już 

rozkaz wzmocnienia dozoru, przypomina sobie pani?".

Rzeczywiście, 19 lipca Hitler wydał mi się bardzo zaniepokojony i zdenerwowany.

Gdy zapytałam, czym jest tak przejęty, odpowiedział: "Mam nadzieję, że nic mi się 

nie stanie".

I po chwili ciężkiego milczenia dodał: "To już byłby szczyt wszystkiego, gdyby 

teraz wydarzyło się jakieś nieszczęście.

Nie mogę sobie pozwolić na chorowanie, bo nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie 

zastąpić w tej trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się Niemcy".

Hitler poprosił, abym poszła zobaczyć salę narad, w której miała miejsce eksplozja, 

i przyniósł mi to, co zostało po wybuchu z jego munduru.

Spodnie były całe postrzępione, trzymały się tylko na pasku.

Na dole bluzy wyrwany był kawał materiału.

Hitler potraktował ten mundur jak trofeum i kazał wysłać go do Berghofu, do pani 

Braun, z nakazem, aby troskliwie go zachować.

Opowiedział mi jeszcze, jak zareagowali po wybuchu jego służący.

Linge,   jego   maitre   d'hótel,   pienił   się   dosłownie   z   wściekłości,   natomiast   jego 

kamerdyner Arndt trwożliwie szlochał.

Na popołudnie 20 lipca przewidziana była wizyta duce.

Zgłaszając propozycję jej przesunięcia, byłam przekonana, że Hitler ją zaakceptuje.

On jednak odpowiedział       energicznie: "Ależ skąd!

Nie ma mowy, żebym się wymigiwał!

Muszę się z nim zobaczyć.

Nie sądzi pani, że propaganda zagraniczna byłaby tylko szczęśliwa, gdyby mogła 

rozpowszechnić takie haniebne kłamstwa?".

Zaraz po naszym obiedzie Hitler zaprosił duce do swojego biura.

Po krótkiej rozmowie zaprowadził go do baraku, gdzie miała miejsce eksplozja, i 

background image

opowiedział mu o szczegółach tego zdarzenia.

W tym czasie został wykryty sprawca zamachu.

Telefonista   z  centrali   zauważył,   że  hrabia   Stauffenberg   wszedł   do  sali  obrad   z 

teczką w ręku, a wyszedł z pustymi rękoma zaraz po tym, jak pojawił się Hitler.

Można było też ustalić, że nigdzie nie dzwonił, ale natychmiast po wybuchu rzucił 

się biegiem w stronę lądowiska, na którym czekał już na niego samolot.

Gdy   o   piątej   zebraliśmy   się   u   Hitlera   na   herbatę,   nadeszła   wiadomość   o   jego 

aresztowaniu.

Hitler był najpierw wściekły na myśl, że Stauffenberg mógł dotrzeć do Berlina, ale 

gdy powiedziano mu, że właśnie dzięki temu mogli być aresztowani wszyscy członkowie 

spisku, rzucił radośnie: "Nie mam się już czego obawiać!

Obrót, jaki przybrało to zdarzenie, musi być uznany za gwarancję, iż Niemcy są już 

teraz uratowane.

Wreszcie schwytałem te świnie, które od lat sabotują moje dzieło.

Od wielu miesięcy zwracałem uwagę Schmundtowi (jego pierwszy adiutant i szef 

centralnego   biura   kadr   Wehrmachtu)   na   moje   podejrzenia,   ale   on   ze   swymi   pozami 

Parsifala nie dawał im wiary.

Teraz   mam   dowód,   że   cały   Sztab   Generalny   jest   Parsifal   -   najpierw   postać   z 

francuskiej bajki ludowej; potem, według legendy, odważny, ale mało rozgarnięty rycerz 

Okrągłego Stołu.

Bohater wielu utworów, min.

misterium scenicznego Ryszarda Wagnera. skalany.

Zobaczycie, że inicjatorem całej tej sprawy okaże się Kronprinz".

Nazajutrz   Hitler   kazał   zerwać   podłogę   w   swoim   biurze   i   w   sypialni,   żeby 

sprawdzić, czy nie ukryto tam bomby.

Od tej  pory każdy oficer wchodzący do jego kwatery z teczką  był  poddawany 

dokładnej rewizji.

Wydano   absolutny   zakaz   pozostawiania   teczek   w   pomieszczeniach,   w   których 

znajdował się Hitler.

Od   tego   momentu   również   wszystkie   produkty   dostarczane   do   kuchni   były 

skrupulatnie badane, a jego lekarstwa poddawane analizie w laboratorium SS.

background image

W swej bezsilnej wściekłości kazał również niszczyć wszystkie kierowane do niego 

prezenty żywnościowe, takie jak kawior (za którym przepadał), pralinki, owoce, ciastka 

itp.

Hitler stał się ofiarą prawdziwej psychozy prześladowczej.

Aby   zapewnić   sobie   całkowitą   wierność   swej   kucharki,   obsypywał   ją 

uprzejmościami, a nawet zaczął zapraszać na nasze popołudniowe herbatki.

Jednakże   dobry   nastrój   Hitlera   i   jego   świetna   kondycja   fizyczna,   w   jakiej 

znajdował się po zamachu, nie trwały długo.

Już następnego dnia zaczął się skarżyć na bóle uszu i pleców.

Dzięki wielkiemu wysiłkowi woli udało mu się realizować swój rozkład zajęć aż do 

18 września.

Wtedy właśnie załamał się.

Doznał wyjątkowo ostrego ataku skurczów żołądka i musiał położyć się do łóżka.

W tym samym czasie odezwała się też żółtaczka; musiał więc pozostać w łóżku 

przez trzy tygodnie.

W marcu 1945 roku pojawiły się pogłoski, że przygotowywany jest nowy zamach.

Środki bezpieczeństwa zostały jeszcze bardziej wzmocnione.

Od ósmej  wieczorem nie można  było  wchodzić do parku otaczającego  bunkier 

Kancelarii.

Wartownicy   wyposażeni   w   psy   policyjne   dostali   rozkaz   strzelania   do   każdej 

podejrzanej osoby.

Okna   i   drzwi   domów,   w   których   stacjonował   jego   oddział   eskorty,   a   które 

wychodziły na park graniczący z Hermann-Goering-Strasse, zostały zamurowane.

Pozostała tylko jedna brama wjazdowa, bardzo ściśle pilnowana.

Goście wchodzący do kwatery głównej byli prowadzeni przez esesmanów, a częste 

i nieprzewidziane inspekcje zapewniały, że nikt nieproszony nie mógł przekroczyć progu 

kwatery.

Jak   wiemy,   zamach   z   9   listopada   1939   roku,   którego   Hitler   cudem   uniknął, 

przekonał go definitywnie o jego "misji".

Ta   idea   rozpowszechniła   się   niemal   we   wszystkich   warstwach   niemieckiego 

społeczeństwa.

background image

Do tego stopnia, że zaufanie do Hitlera utrzymywało się nawet w czasach jego 

najgłośniejszych porażek.

Wiara w Fiihrera znalazła się w punkcie krytycznym podczas żałosnego odwrotu 

Wehrmachtu z Rosji.

Ale   zamach   z   20   lipca   1944   roku  podziałał   na  naród   jak  bodziec;   propaganda 

Goebbelsa potrafiła wykorzystać to fatalne zdarzenie z nadzwyczajną zręcznością.

Hitler poczuł się jak nowo narodzony i ogłosił się otwarcie odkupicielem Niemiec.

Nie sądzę jednakże, aby większość ludności zachowała dla niego dawny kult.

Naród, w swej rozpaczy, uczepił się go raczej jak tonący koła ratunkowego.

Hitler   odrzucał   wszystkie   koncepcje   filozoficzne,   które   nie   kładły   nacisku   na 

integralny materializm.

Głosił on, że rola człowieka kończy się wraz ze śmiercią; i gdy mówił o życiu na 

tamtym świecie, pozwalał sobie na najbardziej ordynarne gry słów.

Często zadawałam sobie pytanie, przez kogo w takim razie czuł się powołany do 

wypełnienia swojej misji na ziemi.

Podobnie,   nigdy   nie   rozumiałam,   dlaczego   regularnie   kończył   swe   wielkie 

przemowy odwołaniem się do Wszechmogącego.

Jestem   przekonana,   że   jeśli   tak   robił,   to   jedynie   po   to,   aby   zyskać   sympatię 

chrześcijańskiej społeczności Rzeszy.

A poza tym grał ohydną komedię.

Zawsze,   gdy   rozmowa   schodziła   na   tematy   duchowe,   w   sposób   cyniczny 

występował   przeciw   chrześcijaństwu,   którego   dogmaty   zwalczał   z   gwałtowną 

wulgarnością.

Jego   zapatrywania   streszczały   się   w   kilku   zdaniach,   które   często   powtarzał: 

"Chrześcijaństwo o dwa tysiące lat opóźniło naturalny rozwój świata.

Ludzkość   była   skandalicznie   eksploatowana   i   pozbawiona   swych   najbardziej 

podstawowych praw.

Wiara w tamto, lepsze, życie oderwała człowieka od rzeczywistości ziemskiej i 

jego zobowiązań, które zaciąga wobec ludzkości wraz ze swymi narodzinami".

Mimo   to   publicznie   okazywał   podziw   dla   sióstr   zakonnych   pracujących   jako 

pielęgniarki w szpitalach.

background image

Wygłaszał często ich pochwałę, mówiąc: "Ponieważ uwolnione są od wszelkich 

zainteresowań   materialnych,   mogą   z   całkowitym   oddaniem   poświęcić   się  opiece   nad 

chorymi.

Nie ma lepszych pielęgniarek niż siostry zakonne".

Historia   Maryi   Dziewicy,   taka,   jaką   przedstawia   Kościół,   była   dla   Hitlera 

ulubionym tematem kpin.

Jego złośliwy umysł lubił czynić porównania między wiarą i rozumem.

Muszę powiedzieć, że jego cyniczna argumentacja wywierała wrażenie nawet na 

najbardziej wierzących.

Hitlera nie dziwił upór, z jakim starsze osoby były ciągle związane z wiarą ich 

przodków.

"Ale młodzież - obwieszczał z dumą - na szczęście jest z dala od tych głupot".

Zarzucał Kościołowi przede wszystkim jego statyczną postawę, przeciwstawiającą 

się każdemu rewolucyjnemu rozwojowi: "Kościół rzymski nie pojął, co Luter (którego 

uważał za jednego ze swych prekursorów) zamierzał osiągnąć swą reformacją".

"Reformować - tłumaczył nam często - to znaczy stale odnawiać, znajdować nowe 

formy życia i nie grzęznąć na utartych ścieżkach.

Kościół   katolicki   przeoczył,   że   istnieje   coś   takiego   jak   normalna   ewolucja 

ludzkości, i nie zapewnił tej ostatniej warunków lepszego życia".

Kościołowi  protestanckiemu  zarzucał,   że  nie   wykorzystał  wspaniałej  inicjatywy 

Lutra i że popadł w leniwy bezwład.

"Wojna   Kościołów   -   twierdził   -   wywołała   konflikt/   który   miał   fatalne 

konsekwencje dla ludzkości.

Gdyby Kościół katolicki nie nadużywał swego wpływu do ciągłego ingerowania w 

sprawy   państwa,   nic   nie   stałoby   na   przeszkodzie,   żeby   był   tolerowany   w   swoich 

praktykach religijnych".

Hitler zdawał sobie doskonale sprawę, że prości ludzie, którzy są przywiązani do 

swej codziennej pracy, instynktownie dążą do form nadnaturalnych, które wynoszą ich 

ponad przyziemność egzystencji.

Ta wrodzona potrzeba była wspaniale wykorzystywana przez Kościół katolicki.

Potrafił on przyciągnąć ludzi mistycznym charakterem swoich katedr, wzniosłością 

background image

swej muzyki sakralnej i swych majestatycznych obrządków odbywanych w upajającej 

atmosferze kadzidła.

Hitler był wielbicielem geniuszu organizacyjnego chrześcijaństwa, któremu udało 

się zbudować kościoły we wszystkich stylach i w najmniejszych nawet miasteczkach i 

wyposażyć je w znaczące środki.

Mimo   to   uważał,   że   Kościół   protestancki   w   swej   naturalnej   prostocie   stwarzał 

wrażenie   ubogiego   krewnego-     Podczas   przyjęcia   noworocznego   w   Kancelarii, 

majestatyczny   wygląd   nuncjusza   Pacelli,   który   przygniatał   wręcz   reprezentantów 

Kościoła protestanckiego swą nadzwyczajną osobowością, służył mu często do porównań 

między dwiema tendencjami.

"Mistyka   Kościoła   katolickiego   -   mówił   Hitler   -   znakomicie   pasuje   do   natury 

Niemców z południa, natomiast protestantyzm, ze swymi kościołami o surowych liniach, 

dostosowany jest do chrześcijaństwa nordyckiego".

Kościół katolicki - według niego - daje dowód niezwykłej zręczności w wyborze 

swych sług.

Prawie   wszyscy   proboszczowie   w   małych   miasteczkach   mają   pochodzenie 

chłopskie, co tworzy między nimi a ludnością silny naturalny związek.

Gdy Hitler zaczynał mówić o celibacie narzuconym księżom katolickim, zawsze 

wyśmiewał się z tego dodatkowego poświęcenia.

Twierdził, że tylko ojciec rodziny, który zna trudności i obciążenia, jakie narzuca 

rodzina, może tak naprawdę być sędzią obowiązków i praw, jakie pociąga ona za sobą.

Nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób znajdował się w opozycji do samego 

siebie, gdyż, jak wiadomo, miał zwyczaj głoszenia, że małżeństwo stanowiłoby dla niego 

poważną przeszkodę w realizacji obowiązków, które posiada wobec narodu.

Hitler   był   wystarczająco   sprytny,   aby   rozumieć,   że   nie   może   brutalnie   usunąć 

podpory moralnej, jaką stanowi wiara.

Program partii dawał absolutną wolność religijną jej członkom.

Wielu z nich nie opuściło Kościoła i pozostało wiernych swym przekonaniom.

Hitler wiedział, że wielu Niemców wykonało teatralny gest rezygnacji z rytuałów, 

ale zachowało w sobie czystą wiarę, która dawała im duchowe oparcie w tej ciężkiej 

próbie, jaką była wojna.

background image

Wiadomo,   że   Bormann   prowadził   cyniczną   kampanię   przeciw   krzyżowi, 

symbolowi chrześcijaństwa, zwłaszcza w szkołach i świetlicach południowych Niemiec.

Wywołał w ten sposób prawdziwą rewoltę przeciw wierze.

Pod naciskiem Hitlera musiał się jednak z tego wycofać.

Jego fanatyzm, powiązany z całkowitą nieznajomością imponderabiliów ludzkiego 

ducha,   nie   pozwalał   mu   zrozumieć,   że   ta   antyreligijna   kampania   w   czasach   takiego 

zamętu moralnego była podłością.

Hitler   był   dużo   bardziej   przenikliwy;   wiedział,   że   w   tej   dziedzinie   nie   można 

ludziom wyrywać czegoś, bez dania im w zamian innego ideału.

Nie   wiedział   jeszcze   wprawdzie,   co   zaproponuje   swemu   ludowi   zamiast   myśli 

chrześcijańskiej,   ale   był   przekonany,   że   prędzej   czy   później   znajdzie   natchnienie   i 

wymyśli jakąś szczęśliwą formułę.

Wobec nas, przy kominku, dawał upust swej wyobraźni: "Kiedyś, gdy powstaną 

ogromne osiedla robotnicze, trzeba będzie zbudować pałace, w których chrzciny i śluby 

będą celebrowane z równie wielką pompą jak w kościele.

W   każdym   mieście   i   miasteczku   powstanie   dom   partii,   a   w   nim   bogato 

udekorowana sala odtwarzająca tajemniczą atmosferę kościołów".

Hitler doskonale się orientował, że kobiety pragną, aby ich małżeństwo uświęcone 

było podniosłą ceremonią.

Przyznawał, że śluby cywilne zawierane w owym czasie w zakurzonej sali ratusza 

nie zapewniają temu aktowi godności, na jaką zasługuje.

Jego zdaniem śluby powinny być zawierane zbiorowo, aby nadać ceremonii jeszcze 

bardziej podniosłą atmosferę.

Opisywał nam w szczegółach, jak wyobraża sobie przebieg tych zgromadzeń, w 

trakcie których dziesiątki par będą się wiązać na całe życie w imponującej oprawie, przy 

akompaniamencie wielkiej orkiestry symfonicznej.

Przyjmował   jednak   do   wiadomości,   że   musi   się   jeszcze   dużo   dowiedzieć   o 

obrzędach   Kościoła,   jeśli  chce  je  w  jakiś   sposób  przenieść  do  swoich  nazistowskich 

uroczystości.

Był zazdrosny o ogromny wpływ, jaki Kościół katolicki wywiera na tłumy poprzez 

swoje okazałe ceremonie.

background image

Pewnego dnia zadeklarował dosłownie: "Musimy się postarać, żeby kongresy partii 

w  Norymberdze   były   zorganizowane  z  takim  samym   rozmachem  jak uroczystości  w 

Kościele katolickim".

Hitler do końca pozostał członkiem tegoż Kościoła.

Regularnie płacił swój podatek kościelny.

Obiecywał sobie jednak, że opuści go po zwycięstwie.

Ten akt będzie miał w oczach świata wymiar symbolu.

Dla Niemiec będzie oznaczał zamknięcie pewnej karty historii.

Dla Trzeciej Rzeszy otworzy się nowa era.

background image

Rozdział 14

Nie mam wrogów, bo gdy ich odkrywam, natychmiast niszczę.

Himmler Ta maksyma, którą wypowiedział reichsfuhrer SS Himmler w przypływie 

dobrego   humoru,   nie   odnosiła   się   tylko   do   niego,   lecz   do   całej   polityki 

narodowosocjalistycznej.

Cywilizowany   świat   był   skonsternowany   strasznymi   informacjami   o   obozach 

koncentracyjnych.

Tymczasem jeszcze dzisiaj są Niemcy dobrej wiary, którzy stawiają sobie pytanie: 

jak takie okropności były możliwe?

Inni ciągle są przekonani, że ten barbarzyński proceder odbywał się bez zgody i bez 

wiedzy Hitlera.

Mogę potwierdzić z całą pewnością, że Hitler był dokładnie informowany przez 

Himmlera o wszystkim, co działo się w obozach powolnej śmierci.

Wszystkie te okropności uważał on za represje niezbędne dla stabilizacji i rozwoju 

swego reżimu.

Ale jak w wielu innych, tak i w tej dziedzinie zazdrośnie czuwał nad swą dobrą 

reputacją.

Uważał za niedopuszczalne, aby jego nazwisko było zamieszane w fakty i czyny 

niegodne człowieczeństwa, jakie się tam odbywały.

To   właśnie   dlatego   jego   hipokryzja   przekraczała   wszelkie   granice   i   dlatego   z 

wprawiającym  w osłupienie cynizmem wykorzystywał dobrą wiarę sporej części swych 

zwolenników.

Należy   odnotować,   że   wszystkie   rozmowy   między   Hitlerem   a   Himmlerem 

odbywały się w cztery oczy, za szczelnie zamkniętymi drzwiami.

Jedynie Bormann miał prawo od czasu do czasu w nich uczestniczyć.

Gdy   w   trakcie   narad   donoszono   Hitlerowi   o   pogłoskach   krążących   wokół 

masowych egzekucji i okrucieństw popełnianych w obozach koncentracyjnych, unikał 

odpowiedzi i natychmiast przechodził do innego tematu.

Bardzo rzadko słyszałam, aby udzielił choćby wymijającej odpowiedzi.

Nigdy nie uznał w obecności świadków nieludzkiej surowości swoich praw.

background image

Pewnego   dnia   generałowie   czynili   wyrzuty   Himmlerowi   z   powodu   okropności 

popełnianych w Polsce.

Ku mojemu zdziwieniu, uchylił się on od odpowiedzialności, zapewniając usilnie, 

że wykonuje tylko rozkazy Fuhrera.

Ale zaraz zastrzegł: "Osoba Fuhrera nie może być pod żadnym pozorem splamiona 

tymi faktami; to ja, Himmler, biorę za to publicznie całkowitą odpowiedzialność".

Jest   oczywiste   zresztą,   że   żaden   człowiek   partii,   żaden   potentat   SS,   nawet 

najbardziej   wpływowy,   nie  odważyłby   się stosować  takich  środków  bez  uprzedniego 

powiadomienia o tym Hitlera.

Ten ostatni wiedział doskonale, że metody gestapo ciężko dawały się ludziom we 

znaki i że jedynie one pozwalały zdusić w zarodku wszelkie dążenia do wolności.

Nie tylko aprobował nieludzkie czyny popełniane przez swoich najemnych zbirów, 

ale bezsprzecznie był ich inspiratorem.

Przejawiał  zresztą  całkowitą  nieczułość wobec nawału cierpień  i przeżyć,  które 

zrodziła wojna.

Nieszczęścia   i   zniszczenia,   jakie   dotknęły   jego   własny   naród,   pozostawiały   go 

obojętnym.

Ileż   to   razy   mówił   nam   z   pogardliwym   cynizmem:   "Z   powodu   katastrof 

naturalnych giną miliony istnień ludzkich, a jednak życie toczy się nadal.

Wszystkie doświadczenia wojenne i straty w ludziach nie mają znaczenia w świetle 

wydarzeń historycznych".

Innego dnia, gdy zwrócono jego uwagę na ogromne straty, jakie Wehrmacht ponosi 

w młodych oficerach, Hitler odpowiedział bez wahania: "Ale czy ci młodzi ludzie nie są 

tam właśnie po to?".

Ślepa brutalność, z jaką Hitler traktował swych wyższych oficerów, jest również 

znacząca.

Nie   można   zapominać,   że   wszystkie   wyroki   śmierci   na   generałów   były 

podpisywane przez niego osobiście.

Można sobie wyobrazić, że te środki dyscyplinarne mogły wzbudzać nienawiść w 

dowództwie Wehrmachtu.

Przypominam   sobie   gwałtowną   reakcję,   jaką   wywołało   skazanie   na   śmierć 

background image

generała, który bez rozkazu pozostawił wrogowi miasto Feodosia.

Obrońcy Cherbourga i Królewca również stanęli przed plutonem egzekucyjnym za 

oddanie wrogowi tych miast.

Wszystkie te wyroki zostały wydane bez poważnego śledztwa co do stopnia winy 

oskarżonych.

Wszystkie zostały wydane osobiście przez Hitlera.

W swej determinacji bicia się "aż do pięć po dwunastej", jak miał zwyczaj mówić, 

utworzył trybunały doraźne wyposażone w pluton egzekucyjny.

Te "organy sprawiedliwości" posuwały się za walczącymi oddziałami.

Wydawały one i wykonywały wyroki śmierci na oficerach i żołnierzach, których 

jedynym przestępstwem było powątpiewanie w niemieckie zwycięstwo.

Ku   pamięci,   wspomnę   również   o   dekrecie   wprowadzającym   odpowiedzialność 

całej rodziny za zdradę dokonaną przez jednego z jej członków.

Pod pretekstem postraszenia defetystów, zaprowadzono w Niemczech straszliwy i 

despotyczny reżim.

Kobiety,   starcy   i   dzieci   byli   zatrzymywani,   pozbawiani   majątku   i   zamykani   w 

więzieniach.

Ta metoda była prawdziwą zbrodnią przeciw narodowi niemieckiemu.

Hitler nie znał  żadnej  miary,  gdy chodziło  o eliminację osób podejrzanych  lub 

politycznie skompromitowanych.

Metoda, za pomocą której pozbywał się wszystkich mogących mieć coś wspólnego 

ze spiskiem z 20 lipca, świadczy o takim sadyzmie, że człowiek czuje się zmieszany 

wobec podobnego bestialstwa.

Fakt wieszania na haku generałów, jak zwierzęta w rzeźni, których przeszłość aż do 

tego   dnia   była   nieskazitelna,   a   przede   wszystkim   filmowanie   tych   scen,   aby   potem, 

tytułem przykładu, wyświetlać je w sztabach, dowodzi takiego okrucieństwa, że nie ma 

wątpliwości, iż mogło się zrodzić tylko w głowie tyrana.

Prowadząc wojnę, Hitler upajał się myślą o zniszczeniach.

W jego wystąpieniach propagandowych powracały bez przerwy takie określenia, 

jak: zetrzeć miasta z powierzchni ziemi, unicestwić wroga itd., itp.

Podczas przemowy, którą wygłosił do nas w "Wolfsschlucht" (Wilczy Jar) w dniu 

background image

rozpoczęcia kampanii zachodniej, małpował postawę Fryderyka Wielkiego przed bitwą o 

Leuthem.

Skończył ją teatralnym gestem, wykrzykując: "Oto nadszedł świt ostatniej wojny 

Niemiec i Francji, bo raz na zawsze zniszczymy naszego odwiecznego wroga.

Przeczuwam jego całkowite unicestwienie".

Ale rzeczywiste uczucia człowieka wyrażają się jeszcze lepiej w drobnych faktach 

życia codziennego niż przy wielkich okazjach.

Przytoczę zdarzenie, którego byłam ofiarą, zdarzenie błahe, ale dobrze odsłaniające 

okrutną niechęć, do jakiej Hitler był zdolny.

Pewnego wieczoru, podczas zwyczajowej herbatki, Hitler roztrząsał po raz kolejny 

swój ulubiony temat szkodliwości alkoholu i nikotyny.

Tym   razem   zaatakował   intendenturę   wojskową,   która,   przydzielając   racje 

papierosowe, z prawie wszystkich żołnierzy zrobiła palaczy.

Wyjaśniłam   mu,   że   to   nuda   długiego   siedzenia   w   okopach   lub   schronach 

przeciwlotniczych pobudza wszystkich do większego palenia.

Ta   refleksja   kosztowała   mnie   jedno   z   tych   potępiających   spojrzeń,   tak 

charakterystycznych dla Hitlera.

Tłumaczył  nam jednak dalej, powołując się na przykłady,  że nadużywanie tych 

dwóch trucizn czyni umysł ograniczonym i powolnym.

Ogarnięta wściekłą ochotą sprzeciwienia mu się odpowiedziałam, że profesor H., 

który   z   radością   oddaje   się   tym   dwóm   czynnościom,   jest   najbardziej   żwawym   i 

błyskotliwym człowiekiem w całej kwaterze.

Hitler nic nie odpowiedział, ale czułam, że przekroczyłam dozwoloną miarę.

W   następnych   dniach   słynne   herbatki   zostały   odwołane,   a   on,   z   lodowatą 

grzecznością, wymieniał ze mną tylko niezbędne uwagi.

Jedna   z   moich   koleżanek   zapytała   go   niedługo   potem,   dlaczego   zaprzestał 

zapraszania nas na herbatę.

Hitler zdenerwowanym tonem odpowiedział, że "stary człowiek" nie może żądać, 

abyśmy poświęcały mu wszystkie wieczory.

Zdałam sobie sprawę, że moja niegrzeczna refleksja po prostu uraziła jego pychę.

Ten   incydent   stał   się  dla   mnie   przyczyną   ciągłych,   trwających   wiele   miesięcy, 

background image

kłopotów.

W   końcu   zdecydowałam   się   przeprosić   go,   ale   Hitler   odrzucił   chłodno   te 

przeprosiny, stwierdzając ironicznie, że nie widzi dla nich powodu.

   Uznałam więc sprawę za zamkniętą, ale pomyliłam się.

Praktycznie przestałam dla niego istnieć.

Poza biurem starannie mnie unikał.

Nie pozostawało mi nic innego, jak przyjąć podobną postawę.

Podczas wyjazdów uchylałam się od uczestnictwa w wieczornych spotkaniach, aby 

uniknąć sytuacji pozostania z nim sam na sam, która byłaby kłopotliwa i dla niego, i dla 

mnie.

Ale   pewnego   wieczoru   przysłał   do   mnie   swego   adiutanta,   który   przekazał   mi 

polecenie dołączenia do małej grupy osób zbierających się regularnie wokół niego.

Zinterpretowałam ten gest jako oznakę pojednania, ale Hitler zachował wobec mnie 

swój nieprzejednany chłód.

Taką nieznośną postawę utrzymywał jeszcze przez miesiąc.

Tortury moralne, jakie wobec mnie zastosował, ukazały mi całe okrucieństwo, do 

jakiego był zdolny w przypadku najmniejszego sprzeciwu.

Pod koniec wojny jego słynne wybuchy wściekłości stały się coraz częstsze i coraz 

bardziej gwałtowne.

W   takich   kryzysowych   momentach   walił   pięściami   w   biurko   lub   ściany,   a   na 

twarzy pojawiały się błyski nienawiści.

Gromił   winnego,   czy   to   generała,   czy   zwykłego   oficera,   wulgarnymi   epitetami 

rodem z szemranych zaułków; wrzeszczał na nich jak pruski sierżant na rekruta.

Te ataki wściekłości kończyły się zazwyczaj słowami: "Zejdźcie mi z oczu i czujcie 

się zwolnieni.

Macie szczęście, że nie kazałem was rozstrzelać na miejscu".

Następnie Hitler szybko odzyskiwał panowanie nad sobą i zaciskając srogo wąskie 

wargi,   które   skrywał   pod   małym   wąsikiem,   dyktował   jednemu   ze   swych 

współpracowników karę, jaka ma być wymierzona winnemu.

Cały czas starał się, aby jego nienawiść, jaką żywił do wrogich sobie sił, podzielali 

wszyscy, którzy się do niego zbliżali.

background image

   Również zagraniczni mężowie stanu nie byli  chronieni przed jego wściekłym 

prozelityzmem.

Zawsze byłam zszokowana argumentami, na jakie się powoływał, gdy Mussolini 

lub Horthy próbowali go namówić do złagodzenia polityki wobec Żydów.

W   takich   momentach   Hitler   wychodził   poza   wszelkie   protokolarne   formy   i   w 

najbardziej makabrycznych barwach odmalowywał wobec swych partnerów żydowskie 

niebezpieczeństwo.

Jego długie wywody kończyły się zawsze konkluzją, że Żydów trzeba za wszelką 

cenę wyeliminować.

Nigdy   nie   używał   określenia   bardziej   precyzyjnego   -   zawsze   było   to   słowo 

"eliminacja"; wypowiadane z tak nienawistną pogardą, że nikt nie mógł mieć wątpliwości 

co do jego prawdziwego znaczenia.

Zawsze był w doskonałym nastroju, gdy mógł nam opowiedzieć, że zagraniczni 

goście zapoznali go z restrykcjami rasowymi podjętymi w ich krajach.

W dniu, w którym Antonescu zawiadomił go o "zniknięciu" Żydów w Bessarabii, 

niemal wzniósł się w swoim podziwie.

Z   drugiej   strony,   widziałam   Hitlera,   jak   pozostawał   nieugięty   wobec   żarliwej 

argumentacji Horthy'ego próbującego mu wyjaśnić, że mimo wszystko nie można Żydów 

tak po prostu wyrzucić na ulice i zastrzelić.

Również w trakcie rozmów dyplomatycznych Hitler pozwalał sobie na gwałtowne 

uwagi o wrogich sobie politykach.

Nigdy nie omieszkał namawiać swoich gości, aby traktowali jego wrogów w taki 

sam sposób, w jaki on to zrobił w obozach koncentracyjnych.

Nie wahał się też mówić o deportacji i środkach represji, gdy czynił aluzje wobec 

rodzin królewskich we Włoszech, w Rumunii i w Jugosławii.

Wiedział, że środowiska te były mu wrogie: w całkowicie więc naturalny sposób 

dawał wyraz swym nienawistnym oskarżeniom.

background image

Rozdział 15

Nie mam następcy.

Hitler 16 lutego 1945 roku czekałam na Hitlera w małej sali w Kancelarii Rzeszy, 

gdzie mieliśmy razem zjeść obiad.

Wszystko było już gotowe na jego przyjęcie.

Zasłony w jadalni, która znajdowała się w prawym skrzydle Pałacu Radziwiłłów, 

były   całkowicie   zaciągnięte,   aby   oszczędzić   Fiihrerowi   Trzeciej   Rzeszy   widoku 

zniszczeń dokonanych w drugiej części pałacu.

Mimo że na zewnątrz ostre zimowe słońce grało wśród ruin i zgliszcz, sala była 

oświetlona.

Od czasu do czasu podchodził maitre d'hótel, aby rzucić okiem na przygotowany z 

dużym smakiem stół.

Obok nakrycia  Hitlera, w małych,  starannie ułożonych  kupkach, leżały pigułki, 

które zażywał przed i po posiłku.

Była też lampka wina "Pepsin", które popijał w trakcie obiadu.

Około trzeciej podszedł do mnie kierownik sali i szepnął mi na ucho, że "szef" 

właśnie nadchodzi.

Chwilę później pojawił się Hitler i z posępną miną ruszył w moją stronę.

Patrząc gdzieś w dal, pocałował mnie jak zwykle w rękę.

Był w najwyższym stopniu podekscytowany i jak tylko usiadł, od razu dał upust 

swemu niezadowoleniu.

"Ten Albrecht (jeden z jego osobistych adiutantów) doprowadza mnie do szału.

Eva ma rację, mówiąc, że go nie znosi.

Muszę wszystkiego sam pilnować, bo oszukują mnie z każdej strony.

Kazałem   żelaznymi   sztabami   zaryglować   wejście   do   mojego   bunkra   od   strony 

Voss-Strasse.

Zapytałem Albrechta, czy zostało to zrobione zgodnie z moimi instrukcjami, a on 

odpowiedział twierdząco.

Po   chwili   stwierdziłem,   że   zadowolili   się   jedynie   wylaniem   betonu,   co   jest 

absolutnie nieskuteczne".

background image

"W końcu nie mogę już nikomu ufać i zostałem tylko biednym, zdradzonym przez 

wszystkich człowiekiem.

To mnie przyprawia o chorobę.

Gdybym nie miał przy sobie mojego wiernego Morella, nie mógłbym doprowadzić 

mojego dzieła do końca.

I pomyśleć, że doktorzy Brandt i Hasselbach, ci dwaj idioci, chcieli, żebym uwolnił 

się od niego, nie pytając, co by ze mną było bez jego opieki.

Gdyby coś się stało, Niemcy zostałyby bez Fuhrera, bo ja nie mam następcy.

Pierwszy, którego do tej roli przewidywałem, stracił rozum (Hess).

Drugi stracił całą sympatię narodu (Goering).

Trzeci stracił zaufanie partii (Himmler)".

Hitler wymieniał tę trójkę z najwyższą irytacją.

Gdy, chcąc poznać jego głębszą opinię, zapytałam ostrożnie: "Ależ mój Fiihrerze, 

naród   dużo   mówi   o   Himmlerze   jako   o   tym,   który   został   wyznaczony   na   waszego 

zastępcę", Hitler wykrzyknął gwałtownie: "Nie wiem, co pani chce przez to powiedzieć.

Himmler to człowiek bez żadnej artystycznej kultury!".

Odpowiedziałam,   że   akurat   teraz   problem   sztuk   pięknych   nie   ma   żadnego 

znaczenia i że Himmler zawsze przecież będzie miał możliwość skorzystania z usług 

doradców artystycznych.   Na te słowa Hitler rzucił mi wściekłe spojrzenie i stracił nad 

sobą wszelką kontrolę: "Niech pani nie opowiada takich głupot!

Co pani sobie myśli!?

Że tak łatwo otoczyć się wartościowymi ludźmi?

Nie   oczekiwałbym   od   pani   żadnych   rad,   żeby   to   zrobić,   gdybym   miał   taką 

możliwość!".

Zostałam jakby ogłuszona i już nie wydobyłam z siebie żadnego słowa.

Hitler natomiast nadal wyrzucał z siebie pretensje, wpadając w niekończący się 

monolog, po czym powoli zaczął się uspokajać.

Gdy wreszcie opanował wściekłość i zauważył moje posępne milczenie, klepnął 

mnie życzliwie po ramieniu: "Widzę, że przy stole nie należy mówić o polityce.

Proszę wybaczyć, że rozpętałem tak niedorzeczną dyskusję".

Wstając od stołu, zamyślił się jeszcze na chwilę.

background image

Stał obok mnie w postawie człowieka, który godzi się z faktem, że jego dzieło 

powoli się rozpada: "No dobrze, niech pani dalej szuka kogoś, kto mógłby być moim 

następcą.

Jeśli chodzi o mnie, nie przestaję o tym problemie myśleć, ale nie mogę znaleźć 

żadnego rozwiązania".

To właśnie w trakcie tego obiadu po raz pierwszy usłyszałam, z jaką pogardą Hitler 

wyraża się o szefie SS.

Musiało to chyba być spowodowane niedawnym załamaniem się frontu nad Wisłą, 

kiedy to Himmler, mianowany in extremis dowódcą grupy armii, obiecał mu, że utrzyma 

się na tych pozycjach.

Zresztą rzadko była o nim mowa w trakcie naszych rozmów przy kominku.

Gdy Hitler mówił o Himmlerze, nie szczędził mu pochwał za sposób, w jaki ten 

zajmował się swoimi ludźmi i ich rodzinami.

Lubił też rozgłaszać, że ma do niego całkowite zaufanie.

Jednak, moim zdaniem, w tym ostatnim punkcie bardzo się mylił.

Obserwowałam  metody  stosowane  przez  Himmlera,  aby naszpikować  otoczenie 

Hitlera ludźmi całkowicie mu uległymi.

Fegeleinowi, dr. Stumpfeggerowi i wielu innym udało się, dzięki tym manewrom, 

zająć ważne pozycje u boku Hitlera.

Byłam przekonana, że Himmler czekał tylko na moment, gdy władza spadnie mu w 

ręce jak dojrzały owoc.

Pewnego dnia, gdy Hitler po raz kolejny wyrażał swoje nieograniczone zaufanie do 

szefa czarnej formacji, spoglądałam na niego ze sceptycznym uśmiechem.

Fuhrer zauważył to i posyłając mi swe diaboliczne spojrzenie, powiedział niemal z 

groźbą w głosie: "A może pani w to wątpi?".

Udało mi się wytrzymać to jego spojrzenie, którym czarował tak wielu ludzi, i nic 

nie odpowiedziałam; miałam jednak nieodparte wrażenie, że sam Hitler nie za bardzo 

rozeznawał się w grach swojego szefa policji.

Na tym incydent się zakończył.

Himmler nie błyszczał w towarzystwie; z tego też powodu rzadko był zapraszany 

do "małego komitetu" w Berghofie.

background image

Nie   przypominam   sobie,   żebym   widziała   go   tam   kiedy   indziej,   niż   tylko   po 

zakończeniu ważnych narad.

W mojej obecności Hitler rozmawiał z nim wyłącznie o nieistotnych sprawach.

Himmler miał dwa koniki: pierwszy to były jego wizyty na froncie.

Zawsze wracał z nich z rozpierającym entuzjazmem dla brawury i poświęcenia jego 

"chłopców".

Drugim było rolnictwo.

Odbył on studia rolnicze i pasjonował się kwestią rolną.

W   kilku   instytutach   badawczych   wspierał   badania   nad   hodowlą   i   nad   uprawą 

roślin.

W   jednym   z   nich   dr   Fahrenkamp   produkował   toksynę   na   bazie   konwalii   i 

naparstnic,  która,  jak się wydawało,  miała  własność przywracania  rozkładającego  się 

mięsa do stanu nadającego się do zjedzenia.

Himmler był bardzo dumny z tego odkrycia i wróżył mu światowy sukces.

Rzadko kiedy Hitler dyskutował z nim o problemie rasowym.

W takim przypadku Himmler zawsze krytykował zbyt mało aryjski wygląd pewnej 

liczby niemieckich artystów.

Nie rozumiał, że reżim, narzucony pod znakiem nordyckiego rasizmu, akceptował 

fakt, że niektórzy aktorzy filmowi mogą prezentować czystą negację aryjskiego ideału.

Nigdy nie rozmawiali przy mnie o obozach koncentracyjnych.

Obecność Himmlera zawsze wywierała przytłaczający wpływ na towarzystwo.

Tworzył on wokół siebie nieokreśloną atmosferę trwogi i niepokoju.

Jednak u boku Hitlera,  Himmler,  mimo  swej  mitycznej  mocy,  stwarzał  jedynie 

wrażenie małego burżuja bez klasy.

Po porażce nad Wisłą jego wizyty w kwaterze głównej stały się rzadsze, a uznanie, 

jakim się cieszył u Hitlera, zostało ostatecznie zrujnowane.

Hitler do końca natomiast zachował słabość do Goeringa, mimo strasznych kłótni, 

jakie wybuchały między nimi co do sposobu prowadzenia wojny.

Hitler uwielbiał rozmawiać z Goeringiem.

Uważał go za wiernego, oddanego kompana i dobrotliwie przechodził do porządku 

dziennego nad jego nienasyconą potrzebą bogactwa, także jego pasją do fantazyjnych 

background image

mundurów,   biżuterii   i   orderów,   zapewniając,   że   nie   przeszkadza   mu   to   pamiętać,   iż 

Goering był nadzwyczajnym "wojownikiem" podczas wielkiej wojny i w okresie walki o 

władzę.

Z drugiej strony, Hitler z trudem wybaczał mu porażki ponoszone przez Luftwaffe 

od 1940 roku.

Przypisywał je temu, że Goering nie był specjalistą i że tak jak on został zdradzony 

przez swoich współpracowników.

Odpowiedzialnym za klęski Luftwaffe Hitler uczynił Udeta, który przez swój upór 

opóźnił o dwa lata przygotowanie nowego typu samolotu.

Zresztą, samolot ten okazał się kompletną fuszerką.

Hitler wiedział, że Jeschonneck, następca Udeta, nie był w stanie wyprodukować 

nowego samolotu na tyle szybko, aby dogonić postęp techniczny w uzbrojeniu aliantów.

W ostatnich latach Hitler nie widział już innego ocalenia Niemiec, jak tylko w 

samolotach turbinowych.

"Gdy   zaczniemy   ich   masową   produkcję,   zatrzymam   lotniczą   inwazję   wroga"   - 

powtarzał niestrudzenie.

Wściekał się jednak strasznie, gdy mu sygnalizowano, że nasze myśliwce nie są w 

stanie   przeciwstawić   się   wrogowi,   gdy   ten   nadlatuje   całymi   eskadrami   i   niszczy 

doszczętnie całe miasta, spadając na nie jak grom z jasnego nieba.

Za   każdym   razem,   gdy   próbowano   mu   usprawiedliwić   bezczynność   naszych 

myśliwców złymi warunkami atmosferycznymi, odpowiadał z wściekłością, że panowie 

konstruktorzy zaprojektowali samoloty tylko na dobrą pogodę.

Hitler, czytając o ogromnych stratach w ludziach, jakie przynosiły te ataki lotnicze, 

wpadał   w   gwałtowny   gniew,   ponieważ   nie   posłuchano   jego   rozkazów   zbudowania 

większej   liczby   "Hochbunkerów"   (schron   z   masywniejszą   nadbudową):   "Od   lat   nie 

przestaję zachwalać tego rodzaju konstrukcji, która przeszła już swoje próby.

Ale - dodawał zawsze blady ze złości, uderzając pięścią w biurko - nikt mnie nie 

słucha!

Ci panowie zawsze chcą być mądrzejsi!".

Hitler zarzucał także Luftwaffe, że przypisywała sobie przesadną ważność.

Jego zdaniem sztaby sił powietrznych rozrastały się ponad wszelką miarę.

background image

Miał   pretensje   do   pilotów   myśliwców,   że   po   każdym   zwycięstwie   chcą,   aby 

wszyscy nosili ich na rękach: "Ci piloci - mówił z lekceważeniem - myślą tylko o tym, 

aby   ich   sfilmowano   i   pokazano   w   kronice   filmowej,   podczas   gdy   ich   towarzysze   z 

samolotów transportowych, którzy wykonują ciężką i niewdzięczną robotę, pozostają w 

cieniu".

Georing   zawsze   jednak   bronił   swych   pilotów,   wskazując   na   nadzwyczajną 

dzielność, jaką wykazują w walce z przeważającym liczebnie wrogiem.

Jesienią   1944   roku,   gdy   pojawiły   się   pogłoski,   że   Goering   ostentacyjnie   nie 

interesuje się wojną powietrzną i że traci czas na jakieś błahostki w swej rezydencji w 

Karin-hall, Hitler powiedział mi: "Wolałbym, żeby nie ożenił się z tą kobietą.

Jest nią całkowicie zaabsorbowany i nie wkłada w swą pracę żadnego serca".

Tym niemniej, mimo ostrych kłótni, które ich sobie przeciwstawiały,  Hitler mu 

wybaczał; dla niego rzeczywiście był łaskawy.

Pewnego dnia Goering zarekwirował obraz, który antykwariusz Haberstock zdobył 

dla Hitlera w Paryżu.

Haberstock, przerażony konsekwencjami, jakie ten czyn mógł wywołać, przyszedł 

do mnie i poprosił, abym jakoś powiedziała o tym Hitlerowi.

Zrobiłam to z całą powściągliwością, jakiej wymagała taka misja, a mimo to nie 

udało mi się uniknąć jego wybuchu gniewu.

Hitler grzmiał: "Jak on się ośmielił wykroczyć  poza moje rozkazy]  Gwarantuję 

pani, że dostanie srogie baty, jak tylko go zobaczę".

Sprawy jednak pozostały na tym etapie i Goering zachował obraz.

Mówiłam już, że pod koniec wojny Hitler nie uważał go za swego ewentualnego 

następcę.

Nie brał go poważnie i nie szczędził mu najbardziej cierpkich krytyk.

Jednak   mimo   całej   utraty   prestiżu,   jakiej   doznał   Goering   w   jego         oczach, 

zachował dla swego dawnego towarzysza walki dużą słabość.

Gdy po zakończeniu narady w sztabie ogłaszano zbliżanie się samolotów wroga, 

Hitler zawsze dzwonił do Karinhall, aby upewnić się, czy reichsmar-schall szczęśliwie 

dojechał.

Wszystkie  te  fakty potwierdzają  moje   przekonanie,   że  w  żadnym  wypadku   nie 

background image

Hitler był tym, który zarządził 20 kwietnia 1945 roku aresztowanie i egzekucję Goeringa.

Słynny telegram mógł być tylko dziełem Bormanna, przeklętego ducha Hitlera w 

ostatnich latach wojny.

background image

Rozdział 16

Nie myślę o tym, żeby opuścić Berlin; wolę raczej się zabić.

Hitler, w marcu 1945 roku Bez najmniejszych wahań mogę zapewnić, że Hitler i 

jego towarzyszka życia Eva zadali sobie śmierć dobrowolnie.

Ten wróżebny czyn nie był tylko końcowym punktem potwierdzającym zawalenie 

się   dzieła   Hitlera,   ale   odpowiadał   również   jego   przekonaniom   i   teoriom   na   temat 

odpowiedzialności   człowieka   wobec   swego   losu,   jakie   wyznawał   w   ciągu   ostatnich 

trzech lat.

Przed   wojną   miał   zwyczaj   twierdzić,   że   każdy   człowiek   musi   ponosić 

konsekwencje swoich czynów.

W jego oczach, najgorsze doświadczenia nie mogły usprawiedliwiać rezygnacji z 

codziennej walki.

Hitler   szczerze   żałował   ludzi,   których   rozpacz   popchnęła   do   dobrowolnego 

odebrania sobie życia.

Był   przekonany,   że   jedna   prosta   rada   lub   mała   zachęta   wystarczyłaby   w 

krytycznym momencie do odzyskania wiary przez samobójcę.

Hitler zmodyfikował całkowicie tę opinię w ostatnich latach wojny, a zwłaszcza po 

zamachu 20 lipca 1944 roku.

Ciekawym   jest   skonstatować,   że   jego   mentalność   zmieniła   się   pod   wpływem 

lektury dzieł filozofa Schopenhauera. Krok po kroku uznał on za swoją teorię mówiącą, 

że życie nie jest godne podtrzymywania, gdy ograniczone jest już tylko do rozczarowań i 

nieszczęść.

Podczas wieczorów w kwaterze w Prusach Wschodnich Hitler często opisywał mi 

stan ducha, w jakim znajdują się ludzie, którzy wobec opuszczających ich sił czują, że 

powoli umierają: "Jeśli człowiek jest już tylko żywą ruiną, to po co ma ciągnąć takie 

życie?

Nie ma już sensu wypominać mu lenistwa lub ucieczki przed obowiązkami".

Często dzielił się ze mną przykrym wrażeniem, jakie za każdym razem odczuwał w 

obecności człowieka będącego u kresu życia.

Nie wiem wszelako, czy w pełni zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób on sam, 

background image

mimo nadzwyczajnych wysiłków woli, popadł w stan fizycznego uwiądu.

Podczas   jego   choroby   we   wrześniu   1944   roku   często   składałam   mu   wizyty   w 

pokoju,   który   zajmował   w   swym   małym   bunkrze,   do   którego   nigdy   nie   wpadał 

najmniejszy choćby promień słońca.

Stwierdziłam, że Hitler jest u kresu sił.

Zgaszonym głosem opisywał straszne bóle wywoływane skurczami żołądka: "Jeśli 

te ataki będą się powtarzać, moje życie nie będzie miało już sensu.

W takim przypadku nie zawaham się położyć mu kres".

Słowa   te   wypowiedziane   były   z   taką   bezsilną   rozpaczą,   że   nie   mogłam   się 

powstrzymać od litości.

Widok   tego   wycieńczonego   ciała   dręczonego   okrutnymi   bólami   napełniał   mnie 

wzruszeniem.

Atmosfera   miejsca   podkreślała   jeszcze   straszne   wrażenie,   jakie   odczuwałam, 

patrząc na wszechmocnego władcę Niemiec; wąskie wiejskie łóżko, zimne, betonowe 

ściany - wszystko tchnęło nędzą więziennej celi.

On sam, z twarzą wykrzywianą grymasami bólu, leżał przede mną w swojej białej 

nocnej koszuli obszytej niebieskimi wypustkami.

Wydawało się, że oddycha już zatęchłym powietrzem grobu.

Od czasu do czasu próbował jeszcze zachować fason i sztucznie się uśmiechnąć.

Nie miałam przed sobą "Fiihrera" wielkich Niemiec, lecz budzącego litość biedaka.

Hitler już nigdy nie odrodził się w pełni po tym kryzysie.

Później   w   Berlinie,   gdy   był   kompletnie   wyczerpany   trudami   dnia   i   w   czasie 

nocnych herbatek, kładł się na kanapie i zwierzał mi się często, że ludzkość nie jest warta 

tego, aby dalej ciągnąć to życie.

Ludzka dwulicowość zawiodła go do tego stopnia, że stracił wiarę w życie.

"Zwierzęta są wierniejsze od ludzi" - powtarzał.

Od czasu do czasu jego wzrok padał na portret Fryderyka Wielkiego, który zdobił 

ścianę   ponad   jego   biurkiem,   i   powtarzał   jego   dobrze   znane   słowa:   "Od   czasu,   gdy 

poznałem ludzi, kocham psy".

W   styczniu   1945   roku,   po   powrocie   z   Bad   Nauheim   do   Berlina,   Hitler   zaczął 

marnieć w oczach.

background image

Prawie cały czas był w stanie ekscytacji.

Jego   monologi   w   trakcie   spotkań   przy   herbacie   były   już   tylko   monotonnym 

powtarzaniem tych samych historii.

Jego repertuar coraz bardziej się zawężał.

Często opowiadał nam te same rzeczy w południe i wieczorem.

Właśnie   w   ten   sposób   mówił   nam   niemal   każdego   dnia:   "Blondi,   to   wredne 

zwierzę, znowu przyszła mnie obudzić dziś rano.

Podeszła   do   mojego   łóżka,   okazując   przyjaźń,   ale   gdy   ją   zapytałem,   czy   chce 

wyjść, od razu wycofała się do swojego kąta.

Cóż za inteligentne zwierzę!".

Albo jeszcze: "Spójrzcie na moją rękę, jak się poprawia; już się nie trzęsie; już się 

prawie nie trzęsie".

Zdarzało się, że Hitler witał się z kimś, nie zdając sobie sprawy, iż uczynił to już 

kilka chwil wcześniej.

Zaniki pamięci stawały się coraz bardziej widoczne.

Tematy, na które lubił jeszcze dyskutować, stawały się coraz bardziej   banalne i 

mało interesujące.

Nie rozprawiał  już o problemach  rasowych,  ekonomicznych  i politycznych;  nie 

roztaczał przed nami swojej wizji czasów antyku, jak lubił to czynić, wyjaśniając nam na 

swój sposób przyczyny upadku imperium rzymskiego.

On, który był niezwykle zainteresowany wszelkimi problemami biologii, botaniki i 

zoologii,   a   także   społeczną   ewolucją   ludzkości   (był   przekonany,   że   ta   ostatnia 

doprowadzi   pewnego   dnia   do   powstania   państwa   termitów),   w   ostatnich   swych 

miesiącach nie mówił o niczym innym, jak tylko o tresurze psów, aprowizacji, a także 

głupocie i niegodziwości ludzi.

Stał się absolutnie niezrównoważony w opiniach na temat swojego otoczenia.

Ludzie,   którzy   przez   lata   cieszyli   się   jego   specjalnym   szacunkiem,   nagle,   bez 

przyczyny, tracili w jego oczach całe uznanie.

Przy stole coraz częściej zdarzało mu się wygłaszać nieapetyczne uwagi.

Gdy w ciągu dnia spotkał kobietę, która, jak na jego gust, miała zbyt wyzywająco 

umalowane   usta,   nie   wahał   się   tłumaczyć   potem   przy   posiłku,   że   pomadki   są 

background image

produkowane przy użyciu wody z rynsztoków Paryża.

Zdarzało mu się również przedstawiać nam całą teorię na temat własnej krwi.

Z sadystyczną przyjemnością opowiadał nam o tym, że regularnie przystawiano mu 

pijawki, aby obniżyć ciśnienie tętnicze.

Gdy pewnego dnia zwróciłam mu uwagę, że wzdrygam się na samą myśl o tych 

paskudztwach, odpowiedział mi zdziwiony: "Ależ to są bardzo pożyteczne stworzenia, 

które czynią wiele dobrego", i zwierzył nam się, że teraz Moreli po prostu spuszcza mu 

krew.

Uważał, że jest to i czystsze, i wygodniejsze.

Gdy   był   w   złym   nastroju,   a   widział   nas   jedzących   mięso   lub   choćby   tylko 

doprawiających gotowane warzywa odrobiną wywaru mięsnego, zdarzało mu się czynić 

aluzje do upuszczania mu krwi przez Morella: "Chyba każę przygotować wam kiszkę z 

naddatku mojej krwi.

Dlaczego nie?

Przecież tak bardzo lubicie mięso".

Gdy po raz pierwszy wygłosił taką uwagę, byliśmy kompletnie skonsternowani.

Nie wahaliśmy się okazać mu całego niesmaku, jaki wywołują w nas takie uwagi 

przy stole.

Ale źle zrobiliśmy, bo zamiast zmienić temat, zawziął się, żeby zrobić nam niemal 

wykład o tym, jak bardzo apetyczna jest krew.

Stwierdziłam   również   z   przerażeniem,   że   Hitler   zatracił   gdzieś   całą   swoją 

powściągliwość, jaką zawsze objawiał w obecności kobiet.

W ciągu dwunastu lat, jakie spędziłam u jego boku, nigdy nie pozwolił sobie na 

najmniejszą   choćby   nieuprzejmą   uwagę,   najmniejszą   poufałość,   najmniejsze 

przekleństwo.

Podczas ostatnich miesięcy w Berlinie wyzbył się wszelkiego wstydu.

Jedna   z   koleżanek,   której   ekstrawaganckie   stroje   zawsze   sobie   cenił,   przyszła 

pewnego ranka w czasie alarmu do bunkra Kancelarii ubrana w rękawice muszkietera i 

ogromny kapelusz z wywiniętym rondem, cała w kolorze czerwonego wina.

Hitler stanął przed nią i zasugerował z podziwem, że jej uroda z pewnością nie 

ucierpi, jeśli pozostanie tylko w tych rękawicach i kapeluszu.

background image

Śmiejąc się, poprosił, aby tak "ubrana", przyszła do bunkra.

Ten niesmaczny żart był kilkakrotnie powtarzany.

Zastrzyki   domięśniowe,   jakie   regularnie   ordynował   mu   Moreli,   przynosiły 

widoczny, pobudzający skutek.

Za   każdym   razem,   gdy   odczuwał   dobrodziejstwo   strzykawek   Morella,   jego 

zachowanie i rozmowy stawały się swobodniejsze.

Pewnego razu, kładąc się w naszej obecności na kanapie, aby jakoś dotrwać do 

porannej herbaty, mrucząc coś niewyraźnie, zaczął się przeciągać i wyprężać.

Potem   spojrzał   na   nas   ze   zdziwioną   miną   i   wyjaśnił,   że   poprzez   takie   ruchy 

człowiek porozumiewa się ze swoją partnerką.

Byliśmy tym zaszokowani.

Po tym incydencie zapytałam doktora Morella, co się właściwie z Hitlerem stało; 

czy przepisuje mu może jakieś afrodyzjaki.

Moreli odpowiedział: "Tak, daję mu teraz nowe hormony,  żeby przywrócić mu 

siły".

Jednak upadek Hitlera przybrał w ostatnich dniach takie rozmiary, że nie mogłam 

się powstrzymać, aby nie postawić sobie pytania, czy nie mamy tu po prostu do czynienia 

z brakiem równowagi psychicznej.

Krążyły na ten temat najbardziej sprzeczne pogłoski.

Coraz   liczniejsi   byli   jednak   ci,   którzy   utrzymywali,   że   Hitler,   zwłaszcza   od 

zamachu 20 lipca 1944 roku, stopniowo tracił niektóre swoje władze.

Mówiono   o   tym   skrycie,   gdyż   najmniejsza   niedyskrecja   mogłaby   się   skończyć 

natychmiastowym wyrokiem śmierci za zniewagę idola Trzeciej Rzeszy.

Jednak ta myśl ciągle mnie prześladowała.

Zawsze, gdy z największą ostrożnością, do jakiej byłam zdolna, czyniłam na ten 

temat   jakieś   aluzje   w   obecności   doktora   Morella   lub   generałów   z   otoczenia   Hitlera, 

traktowano mnie tak, jakbym to ja była szalona.

Przyznawano ogólnie, że Hitler coraz bardziej żyje na marginesie rzeczywistego 

świata, ale że również ma pełne rozeznanie w aktualnym rozwoju wydarzeń.

Zdawał on sobie doskonale sprawę z tego, że Rzesza obrała kurs ku przepaści, ale 

jego   bezgraniczny   upór   i   wiara   we   własną   misję   nie   pozwalały   mu   wyciągnąć 

background image

narzucających się wniosków.

Żywił jeszcze nonsensowną nadzieję, że jest w stanie odwrócić bieg wydarzeń i 

sięgnąć po zwycięstwo "na finiszu".

Narodowi niemieckiemu zapowiadał, że ta zmiana nastąpi w sferze politycznej.

W   swoim   ostatnim   okólniku   do   gauleiterów,   26   lutego   1945   roku,   dał   wyraz 

swemu niewzruszonemu przekonaniu, iż dyplomacji niemieckiej uda się doprowadzić do 

podziałów między aliantami.

Kilka   dni   później,   podczas   narady   ze   swoimi   ekspertami   wojskowymi, 

zapowiedział, że idzie "nowe", bo już prawie gotowe są nowe rodzaje broni.

I powtarzał niestrudzenie: "Cierpliwości, musimy zyskać trochę na czasie".

To  właśnie   zdaje   się  tłumaczyć   jego  zamiar   przekształcenia  Alp  bawarskich   w 

silną, naturalną fortecę.

Ale gdy dowiedziałam się, że do walki przeciw rosyjskim jednostkom pancernym, 

zamykającym żelazny krąg wokół Berlina, rzucił wyrostków z Hitler Jugend, nie mogłam 

już uwolnić się od myśli, że takie czyny mogą być tylko dziełem szaleńca; nie mogło to 

wyjść od człowieka będącego w pełni władz umysłowych.

Pozostawało jednakże ustalić, jak bardzo zaawansowana jest ta demencja Hitlera.

Jedynie   doświadczony,   przebywający   stale   w   jego   otoczeniu   psychiatra   mógł 

określić jej rzeczywisty zakres.

Rozmawiałam z ludźmi, którzy widywali go podczas narad tuż przed upadkiem 

stolicy.

Ci   generałowie   lub   wysocy   funkcjonariusze   państwowi,   mimo   przytłaczającej 

sytuacji, zachowywali całkowitą jasność umysłu.

Za każdym razem, gdy wychodzili z sali narad, byli dosłownie zdruzgotani i za 

pomocą półsłówek dawali mi do zrozumienia, że Hitler już od dłuższego czasu stracił 

kontrolę nad swymi reakcjami.

Te wyznania potwierdzały moje wcześniejsze przypuszczenia.

Od   tej   chwili,   za   każdym   razem,   gdy   zaskakiwał   mnie   swoimi   dziwactwami, 

czułam mrowienie na plecach.

Myśl, że naród niemiecki zdany jest całkowicie na łaskę jego bredni, przytłaczała 

mnie.

background image

Stało się dla mnie niemal obsesją, aby stwierdzić, jak daleko posunął się w swoim 

upadku.

Nie mogłam jednak dzielić się swymi niepokojami z otoczeniem Hitlera, bo byłoby 

to równoznaczne z samobójstwem.

Przypadek   sprawił,   że   pewnego   dnia   spotkałam   prywatnie   dawnego   prezesa 

Trybunału   Stanu,   którego   znałam   z   okresu,   gdy   współpracował   z   reichsleiterem 

Bormannem w sprawach legislacyjnych.

W bardzo oględny sposób postawiłam mu pytanie, czy jest możliwe, że Hitler nie 

jest już w pełni władz umysłowych.

Jego odpowiedź dosłownie mnie poraziła.

Ten wybitny i bezstronny prawnik, człowiek wielkiego formatu, który nigdy nie 

splamił   swego   honoru,   posiadający   doceniane   przez   wszystkich   zdolności 

psychoanalityczne, odpowiedział mi słowami, które ucinały problem z precyzją gilotyny 

"Tak, Hitler jest dotknięty demencją".

Mogłam to również potwierdzić w czasie mojego ostatniego pobytu w Berghofie, w 

kwietniu 1945 roku.

W rzeczach dr. Karla Brandta znalazłam notatkę prasową, która informowała, że 

zniknięcie   słynnego   psychiatry   z   Uniwersytetu   Koenigsberg   zaniepokoiło   niemiecką 

opinie publiczną.

Specjalista   ten,   którego   nazwisko   mi   uciekło   został   potajemnie   wezwany   do 

kwatery głównej Hitlera aby go zbadał.

Doszedł on do wniosku, że konieczny jest dłuższy pobyt w specjalnym sanatorium.

Zaraz potem został wezwany przez Himmlera i w tajemniczy sposób zniknął.

Inne potwierdzenie uzyskałam od samego Goeringa Na kilka dni przed wyjazdem z 

Berlina   poprosił   on   Bormanna   o   dostarczenie   mu   sprawozdań   z   narad   w   ostatnich 

miesiącach.

Goering wyjaśnił swoje żądanie obawą przed tym, że zostaną ujawnione publicznie 

i naród niemiecki dowie się, że przez ostatnie dwa lata rządził nim szaleniec.

Goering dodał, że nieprawdopodobne obelgi jakie słał pod jego adresem Hitler, 

można wytłumaczyć tylko w ten właśnie sposób.

Nie   mogę,   niestety,   ocenić,   w   jakiej   mierze   można   dać   wiarę   tej   deklaracji 

background image

Goeringa:   czy   chciał   zniszczyć   te   sprawozdania,   aby   zatrzeć   wszelkie   ślady   swej 

odpowiedzialności, czy też chciał tylko ukryć upadek Hitlera?

Mam wrażenie, że obie te możliwości wchodzą tu w grę.

Wieczorem, 20 kwietnia 1945 roku, Hitler kazał mi przyjść do swego biura wraz z 

jedną z moich koleżanek.

Przywitał nas ze swą zwykłą skwapliwością, a następnie oświadczył ze smutkiem: 

"Sytuacja   zmieniła   się   w   ciągu   ostatnich   piętnastu   dni   do   tego   stopnia,   że   muszę 

rozproszyć swój sztab.

Przygotujcie natychmiast wasze rzeczy.

Za godzinę odjeżdża samochód na południe.

Resztę instrukcji przekaże wam reichsleiter Bormann".

Zapytałyśmy, czy możemy pozostać razem z nim w Berlinie.

Odrzucił naszą propozycję pod pretekstem, że ma zamiar zorganizować w Bawarii 

ruch oporu, do którego później dołączy: "Potrzebuję jeszcze was obydwu.

Chcę wam zapewnić bezpieczeństwo.

Jeśli wydarzenia pójdą w złym kierunku, dwie inne sekretarki również opuszczą 

Berlin.

Jeśli ta lub inna z waszych koleżanek miałaby zginąć w tej próbie, to znaczy, że los 

tak chciał".

Następnie pożegnał nas słowami: "Zobaczymy się wkrótce; dołączę do was tak 

szybko, jak tylko będzie to możliwe".

Hitler, kompletnie już wtedy siwy, wypowiedział te słowa ściszonym głosem.

Stał przed nami zgarbiony, z opuszczonymi rękami, próbując ukryć drżenie dłoni.

Jego   spojrzenie,   pozbawione   światła   i   siły,   utkwione   było   w   jakimś   dalekim, 

wyimaginowanym punkcie.

Próbował się uśmiechnąć, ale był to uśmiech człowieka całkowicie załamanego, 

człowieka, który stracił wszelką nadzieję.

Niedługo później zadzwonił do mnie jeszcze dwa razy.

Za pierwszym razem powiedział: "Moje dzieci, sytuacja się zmieniła.

Koło wokół Berlina zamknęło się.

Samochód już nie pojedzie.

background image

Opuścicie Berlin jutro rano samolotem".

Dosłownie chwilę później, jego złamany głos wyszeptał do słuchawki: "Samolot 

wylatuje około drugiej, jak tylko skończy się alarm. Musi wam się udać wystartować".

Potem jego głos zmienił się w niezrozumiałe rzężenie.

Poprosiłam, aby powtórzył ostatnie zdanie, ale więcej już się nie odezwał.

Nie odłożył słuchawki; słyszałam tylko przytłumiony kaszel, który dobiegał moich 

uszu jak daleki szept nicości.

KONIEC