background image
background image

DIXIE BROWNING 

Chory 

jastrząb 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Anna upychała właśnie stare czasopisma w schowku, 

gdy usłyszała odgłos silnika samochodowego. Żwir 

na podjeździe do domu wyraźnie zazgrzytał pod 

kołami. 

- Do licha - wymamrotała pod nosem. - Mógłby 

przynajmniej zaczekać, aż będę gotowa. 

Nierówna sterta pism rozsypała się znów po 

podłodze, wiec Anna szybko podparła je tym, co 

miała właśnie pod ręką, czyli butami, zresztą nie do 

pary. 

- Znów nas najeżdżają, przyjacielu - zamruczała 

do pająka, który zaczepił się na jej rękawie. - Jeżeli 

będziesz siedział cicho, to możesz sobie dalej strzec 

naszego domu przed muchami, ale jeśli postawisz 

choć jedną nogę w pokoju gościnnym - zniszczę cię! 

Anna darzyła ogromną sympatią wszystkie stwo­

rzenia małe, natomiast z dystansem traktowała duże, 

szczególnie dwunożne. Zwłaszcza te, którym za 

pośrednictwem biura zakwaterowania miejscowego 

uniwersytetu wynajmowała pokoje. Niechęć jej wyni­

kała głównie z tego, że po sześciu latach samotnego 

życia najbardziej ceniła sobie ciszę i spokój. 

Wynajmowała więc pokoje tylko dlatego, że dochody 

z ilustrowania książek wystarczały jej samej, ale nie 

zaspokajały potrzeb jej domu liczącego sobie sto 

jedenaście lat. 

Usłyszała, jak koła samochodu uderzyły w stu­

dzienkę. Potem kierowca skręcił pod dom. 

- Do licha - mruknęła jeszcze raz, zatrzaskując 

background image

drzwi komórki i rozglądając się wokół bezradnie. Nie 

miała już czasu nic przygotować. A przecież liczyła, 

że zdąży jeszcze wziąć prysznic, porządnie się ubrać 

i odegrać rolę prawdziwej damy - przynajmniej, żeby 

wywrzeć dobre wrażenie. Teraz będzie mogła najwyżej 

stanąć pod wiatr i liczyć na to, że jej nowy sublokator 

ma przytępiony węch. 

Zazwyczaj nie przywiązywała wagi do swego wy­

glądu, ale pierwsze dni miały ogromne znaczenie dla 

wytworzenia odpowiednich układów pomiędzy gos­

podynią a lokatorem. Anna zawsze zdolna była do 

dużych jednorazowych wysiłków po to, aby w ostatecz­

nym rozrachunku zaoszczędzić sobie pracy. Pierwsze 

wrażenie, dające pozory, że w jej domu panuje 

porządek, sprawiało, że goście zachowywali się 

odpowiednio. Dzięki temu zamiast przekopywać się 

co tydzień przez stajnię Augiasza, Anna przecierała 

tylko kurze i przejeżdżała raz odkurzaczem po 

podłodze. System taki zawsze zdawał egzamin. 

W ciągu minionych lat Anna zdołała uładzić swoje 

życie. W deszczowe dni wykonywała wszelkie niezbędne 

prace domowe, a w pogodne wyruszała na dalekie 

spacery, podczas których szkicowała, poszukiwała 

pamiątek przeszłości i obserwowała ptaki i zwierzęta. 

Poza tym wiele czasu spędzała w pracowni, gdzie 

wykańczała swe prace przed odesłaniem ich wydawcy. 

Ze względu na ładną październikową pogodę drzwi 

frontowe były uchylone i Anna od razu dostrzegła 

elegancki sportowy wóz, który zajechał przed jej dom. 

Prędko otrzepała się z kurzu i pajęczyn. Speszyło ją 

nieco to, że miała bardzo brudne ręce i że jej fryzura 

przypominała nieporządny stóg siana. Przeczesała 

włosy palcami. Lubiła myśleć, że mają ciepły kolor 

wielbłądziej wełny, ale w tej chwili przypominały 

raczej brudną szarość słoniowej skóry. 

Facet pewnie będzie pedantycznym nudziarzem, 

background image

pomyślała. Już samo imię na to wskazywało. Bo czyż 

mogło być inaczej, jeśli nazywał się Tyrus Clay? 

Wiedziała o nim tylko tyle, że ostatnio zerwał ze 

swym dotychczasowym zawodem i że miał spędzić 

trzy miesiące na Duke University jako doradca do 

spraw czegośtam w laboratoriach F. P. Halla. Za 

żadne skarby nie mogła sobie jednak przypomnieć, 

o co chodziło. Ale nazwisko kojarzyło się jej z pomar­

szczonym, małym człowieczkiem, który spędził całe 

życie pochylony nad glinianymi tabliczkami i zwojami 

papirusu. 

Z całą pewnością był egiptologiem, pomyślała. 

Wierzyła w swą intuicję od czasu, gdy przewertowała 

dokładnie część odziedziczonej po dziadku biblioteki, 

poświęconą okultyzmowi. 

Pozwoliła swej intuicji dalej bujać w przestworzach. 

Natychmiast pojawiło się nowe skojarzenie: Tyrus-

Tyran. A w momencie, gdy otwarły się drzwi samo­

chodu: Tyrus-Tyranozaurus. 

W porządku. A zatem będzie starym, wstrętnym 

dinozaurem. Trudno. Charakter nie miał przecież 

znaczenia, bo i tak facet większość czasu będzie 

spędzał na uniwersytecie. Na pewno poradzi sobie 

z nim bez kłopotu, jeśli tylko nie będzie miał 

większych wymagań niż cotygodniowe sprzątanie. 

No i ewentualnie raz na jakiś czas może z nim 

pograć w domino. Miała przecież swoje własne 

życie i nie zamierzała go w żaden sposób kom­

plikować. 

Słysząc energiczne kroki na werandzie pomyślała, 

że stworzony przez nią wizerunek Tyrusa Claya 

niezupełnie odpowiada rzeczywistości. Zdobyła się 

jednak na chłodny uśmiech powitalny, który najpierw 

przygasł, a potem bardzo szybko zniknął z jej twarzy. 

- Pan Clay? - zaryzykowała pytanie. - Pan Tyrus 

Clay?... Senior? - Dodała, aby się upewnić. 

background image

- Tyrus Clay - odparł nieznajomy. - Szukam pani 

Cousins. 

Mężczyzna, którego potężna sylwetka przysłaniała 

prawie całe frontowe drzwi, odbiegał zupełnie od 

obrazu, jaki Anna sobie w myślach stworzyła. Pal 

sześć domino! Wolałaby grać w gry towarzyskie 

z rekinem. 

- Czy nie miał pan kłopotu z trafieniem tutaj? 

- zapytała, aby coś powiedzieć. - Pani w biurze 

kwaterunkowym powiedziała mi, że jeśli dołączę mapkę 

z trasą dojazdu, mogę tym zrażać ewentualnych 

chętnych. ...To znaczy, gdyby dawano im mapę... 

Rozumie pan, że jest tu niby tak daleko... - Głos jej 

cichł powoli, a ją samą napełniało dziwnie deprymujące 

ciepło. 

- Żadnych kłopotów - odparł Tyrus Clay. - Ale 

rzeczywiście miejsce to leży dalej, niż się spodziewałem. 

- Mówił melodyjnym barytonem, który nawet w naj­

mniejszym stopniu nie zdradzał jego pochodzenia. 

Anna poczuła, jak nie znane dotychczas ciepło 

odpływa. Jego miejsce zajął przejmujący chłód. Nagle, 

choć widziała tego człowieka dopiero od kilkunastu 

sekund, pomyślała z przerażeniem, że mógłby nie 

chcieć się u niej zatrzymać... 

- W każdym razie tu na wsi panuje zupełny spokój 

- powiedziała zachęcająco. - A jeśli zna się drogi na 

skróty, można dojechać do miasta w dwadzieścia 

minut. 

Nie zostanie, pomyślała z żalem, który nie miał 

najmniejszego związku z ewentualną stratą materialną. 

- Ale z drugiej strony - dodała na głos - spokój 

taki może się niektórym ludziom wydawać pogrzeba­

niem za życia. Może jednak, skoro przejechał pan już 

taki szmat drogi, zeche pan rozejrzeć się po domu? 

Anna zawsze uważała się za zimną racjonalistkę. 

Dlatego nie mogła pojąć, dlaczego niezadowolenie 

background image

okazywane przez obcego człowieka sprawiało jej aż 

taką przykrość. Sama nie wiedziała, dlaczego zbierało 

jej się na płacz. 

Nieznajomy wszedł do holu. Zauważyła, że jego 

potężne ciało, którego nie powstydziłby się nawet 

dziesięcioboista, poruszało się z leniwą gracją drapież­

nika. Mogła też teraz przyjrzeć się dokładnie jego 

twarzy. Pomimo bruzd, wyoranych na twarzy przez 

cierpienie lub wysiłek, Tyrus Clay był zdecydowanie 

najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała 

podczas swego nieciekawego życia. 

Wyglądał jak kwintesencja marzeń każdej kobiety 

- silny, piękny, tryskający męskim czarem - choć był 

w tej chwili wyraźnie zmęczony podróżą. 

- To bardzo przyjemny dom - powiedziała. - Teren, 

na którym jest zbudowany, zajmuje około sześciu 

hektarów, a wokół nie ma nic poza lasami i rzeką. 

Naturalnie, jeżeli nie będzie się panu tutaj podobało, 

to nie będę od pana wymagała bezwarunkowego 

stosowania się do umowy. Zdaję sobie sprawę z tego, 

że nie każdy może być tu szczęśliwy. 

- Podpisałem już tę umowę, pani Cousins, ale ze 

swej strony też nie będę robił trudności, jeśli to pani 

pragnie się wycofać. Mogę zatrzymać się w hotelu 

albo poszukać czegoś odpowiedniego na terenie 

uniwersytetu. - Jego odpowiedź była wyraźnie wroga. 

Wyczuła, że chciałby zrezygnować, i uniosła się 

honorem. Jeżeli umowa miała być zerwana, to ona 

wolała sama o tym zadecydować. Zawsze wolała 

odrzucać niż być odrzucaną. 

- W każdej chwili może pan zrezygnować - po­

wtórzyła. Choć początkowo bała się takiego roz­

wiązania, teraz uznała, że byłoby ono najlepsze. Tyrus 

Clay nie był mężczyzną, którego można było nie 

dostrzegać, ale jej takiego rodzaju kłopoty z całą 

pewnością nie były potrzebne. 

background image

- Niech mi pani nie próbuje wkładać w usta słów, 

których nie powiedziałem, a tym bardziej za mnie 

decydować! - powiedział z lekka poirytowany. 

- W gruncie rzeczy nie chciałbym szukać sobie 

w ostatniej chwili nowego mieszkania. 

- Nie pani, a panno Cousins - powiedziała Anna 

z naciskiem. - A poza tym, jeżeli zamierzałby pan tu 

pozostać, to wolałabym, aby nazywał mnie pan po 

prostu Anną. 

- Chyba właśnie powiedziałem, że tu zostaje, panno 

Cousins. I wyjaśnijmy sobie może jeszcze od razu 

kilka drobiazgów. Moje wymagania są skromne. 

Pragnę, aby powstrzymała się pani od jakichkolwiek 

prób zawierania ze mną przyjaźni w tym krótkim 

czasie, jaki zamierzam tu spędzić.Ponadto proszę 

o spokój i przywilej bycia niegrzecznym, kiedy tylko 

będę miał na to ochotę. 

Anna poczuła się wyraźnie nieswojo, ale jej lokator 

także był poirytowany. Widziała przed sobą mężczyznę 

o ogromnym uroku. Marzenie dzieciństwa... Najemnika 

czy też może korsarza prosto z mórz południowych. 

Patrząc na niego żałowała, że w ciągu ostatnich lat 

tak się zaniedbała. Chciałaby zobaczyć w jego oczach 

podziw lub chociaż sympatię, zamiast tego dostrzegała 

tam wyłącznie zimny blask, jak światło odbite od 

stali chirurgicznej. 

On ze swej strony także nie był zadowolony z obrotu 

sprawy. Stojąc w zalanym jesiennym słońcem pokoju, 

wyrzucał sobie, że nie określił dokładniej, jakie warunki 

ma spełniać mieszkanie. Powinien, poza zapewnieniem 

sobie spokoju i odosobnienia, dopilnować, aby 

w okolicy nie było żadnych młodych kobiet. Przecież 

to właśnie uciekając przed ich obecnością zrezygnował 

z mieszkania na terenie uniwersytetu. Ostatnią rzeczą, 

która mu była potrzebna, byłoby ciągłe przypominanie 

sobie o swej dolegliwości - do czasu, kiedy jej nie 

background image

przełamie, bądź do niej nie przywyknie. Choć to 

ostatnie raczej nie jest możliwe, pomyślał ponuro. 

A choć jego gospodyni ewidentnie o siebie nie dbała, 

to jednak zdecydowanie promieniowała kobiecością. 

A to wystarczało, aby zirytować takiego półmężczyznę, 

jakim był teraz. 

- Nie chcę, aby próbowała pani wtrącać się w moje 

życie. Nie jestem, proszę pani, człowiekiem szczęśliwym. 

Nie jestem też człowiekiem wesołym. Jeśli skóra pani 

jest rzeczywiście tak delikatna, na jaką wygląda pod 

całym tym brudem i kurzem, to radziłbym pani 

postępować tak, jakby mnie tu wcale nie było. 

Oszczędzimy sobie w ten sposób wielu przykrości. 

Aha, jeszcze jedno. Wspominano mi, że jest tu osobne 

wejście. Mam nadzieję, że mógłbym z niego korzystać 

i dzięki temu uniknąć jakichkolwiek spotkań z panią? 

Anna przełknęła gładko całą złośliwość jego słów. 

Dzięki niej odzyskała równowagę duchową. Teraz 

czuła się już o wiele pewniej. 

- To miło, proszę pana, że obydwoje chcemy tego 

samego - stwierdziła zimno. - Zapewniam pana, że 

zawieranie z panem przyjaźni jest ostatnią rzeczą, na 

jaką mam ochotę. A zatem, jeśli weźmie pan swoje 

bagaże, pokażę panu pokój. 

- Bagaże mogą zaczekać - powiedział prawie 

niegrzecznie. Nie dodał, że gdyby kazała mu wrócić 

po nie później, postąpiłby akurat odwrotnie. 

- Pokój gościnny jest na górze - powiedziała, 

prowadząc go po krętych i zdecydowanie chwiejnych 

schodach. - Również łazienka na piętrze jest całkowicie 

do pańskiej dyspozycji. Może pan też korzystać 

z kuchni, przygotowując sobie śniadania. Obok 

pańskiej sypialni mieści się moja pracownia, gdzie 

spędzam dużo czasu, ale jeśli w nocy skrzypienie 

piórka po papierze będzie panu przeszkadzać, to 

jestem gotowa poczynić pewne zmiany... 

background image

- Niech mi pani pozwoli zapoznać się najpierw 

z domem - rzucił oschle. Wchodził za nią po schodach 

i za wszelką cenę nie chciał dać po sobie poznać, że 

jej opięte ciasnymi dżinsami kształty nie dają mu 

spokoju. A im bardziej próbował sam cokolwiek 

udowodnić, tym bardziej był bezsilny. Poza tym nie 

umiał sobie wytłumaczyć tego, co teraz czuł. Ta 

kobieta zdecydowanie nie należała do piękności, a tym 

bardziej nie była w jego typie. Miała twarz dzikiego 

dziecka, ostro zarysowane kości policzkowe. A jej 

strój! Wyglądała tak, jakby włóczyła się po śmietnikach! 

Za to samo miejsce było odludne i spokojne. A skoro 

do wyleczenia się potrzebował spokoju, odprężenia 

i umiarkowanego wysiłku fizycznego, to chyba nie 

trafił najgorzej... 

Anna przez pierwszy tydzień bardzo kontrolowała 

samą siebie, nie zmieniając przy tym zanadto swych 

obyczajów. Wstawała o szóstej rano i robiła sobie 

śniadanie, na które, zależnie od nastroju i zawartości 

lodówki, potrafiła z takim samym apetytem spałaszo­

wać owsiankę z jabłkami i kiełkami pszenicznymi, jak 

i zimną pizzę z lodami czekoladowymi. Potem czekała, 

dopóki jej lokator nie wyruszy do pracy i szła do 

pracowni. Siedziała tam do wczesnego popołudnia. 

Później, uzbrojona w sprzęt fotograficzny, szkicownik, 

lornetkę i wykrywacz metalu, wędrowała do lasu, aby 

bawić się i pracować, dopóki głód nie zapędzi jej do 

domu. Wtedy zwykle samochód Tyrusa Claya stał 

już na wyznaczonym miejscu pod rozłożystym dębem. 

Jego samego natomiast nie było ani widać, ani słychać. 

Jakichkolwiek zajęć nie imałby się w wolnym czasie, 

to z pewnością nie należały one do hałaśliwych. 

Równie dobrze mogłaby być w domu sama. Absolutnie 

jej to nie przeszkadzało. Nie mogła tylko pojąć, 

dlaczego w pierwszej chwili tak zareagowała na jego 

background image

obecność, złożyła to wiec na karb rozregulowania 

hormonalnego, a może faz księżyca? Zdecydowanie 

bowiem nie należała do osób kochliwych... 

Samotniczy styl życia całkowicie ją satysfakc­

jonował. Raz na jakiś czas wyjeżdżała do Charlotte, 

aby spędzić weekend z Susan Macklin - najbliższą 

przyjaciółką, a zarazem naczelnym redaktorem „Pe-

rsimmon Press". Czasem wybierała się na jakąś 

randkę. No i oczywiście rodzice wpadali do niej 

raz na jakiś czas podczas swych niezliczonych po­

dróży... Jeszcze za życia swego dziadka, Hannibala, 

zapewniła sobie wygodną egzystencję, po jego śmierci 

radziła sobie równie dobrze, zadowolona ze swej 

niezależności. 

Gdyby wszystko było po staremu, spędzałaby 

w pracowni cale noce. Niestety, obecność Tyrusa 

Claya za ścianą uniemożliwiała jej koncentrację. 

Dziwiło ją to, że nowy lokator tak na nią działa, bo 

przecież nie była skłonna do wzruszeń. 

Ostatnio zresztą dwa razy pod rząd wynajmowała 

pokoje kobietom. Zazwyczaj były bardziej wymagające 

niż mężczyźni, ale miało to także dobre strony. 

Utrzymywały pokoje w lepszym porządku. Niestety 

przeszkadzało im na przykład to, że na parapetach 

okien układała myszy do rozmrożenia. Anna wiele 

razy próbowała tłumaczyć swym lokatorkom, że 

gryzonie są najlepszym pożywieniem dla młodych 

sów. Kiedyś nawet doszła do wniosku, że być może 

uda jej się odwołać do instynktu macierzyńskiego 

lokatorek i odważyła się pokazać im swoje maleństwa. 

Nie odniosło to niestety pożądanego efektu! Pisklęta 

były w najmniej atrakcyjnym wieku. Poza tym wstrętne 

ptasie bachory miały całe dzioby oblepione gęstą 

zupą drobiową. Zresztą Anna była przeciwna zbyt 

częstym kontaktom piskląt z ludźmi. Obawiała się, że 

mogłyby utrudniać młodym sowom start w dorosłe 

background image

życie w ich naturalnym środowisku, a to stanowiłoby 

dla nich śmiertelne zagrożenie. 

Dobrze, że niekrępujący tryb życia Tyrusa Claya 

pozwalał jej zachować dotychczasowe pory karmienia. 

Zresztą o tej porze nie było małych pisklaków, a chore 

sztuki mieszkały w szopie. A zatem - jeśli będzie się 

pilnować i rozmrażać zdechłe gryzonie tylko na 

parapecie w swym pokoju - nie powinna mieć żadnych 

problemów. 

Aby wieczorami nie spotykać swego lokatora, Ann 

nie wracała już do pracowni, lecz penetrowała 

odziedziczoną po dziadku obszerną bibliotekę. Nie­

które książki - zwłaszcza łacińskie - odkładała od 

razu na bok. Inne pożerała jednym tchem. 

Pomimo wyraźnego unikania kontaktów z Tyrusem 

Clayem wyraźnie odczuwała jego niepokojącą obec­

ność. I to przez prawie cały czas. Podczas kiedy on 

tkwił w swym pokoju na górze, ona na dole co jakiś 

czas odrywała się od pracy, aby zerknąć w stronę 

schodów. Zachowywał się tak cichutko... Albo czytał 

jeszcze więcej niż ona, albo wracał do domu i natych­

miast kładł się spać. Czyżby nie wiedział, jak niezdrowo 

jest kłaść sie do łóżka bezpośrednio po zjedzeniu 

obfitego posiłku? 

Musiała przyznać, że był czysty i porządny. Starannie 

zasłane łóżko, równo ustawione książki i idealny 

porządek, w jakim utrzymywał swą garderobę, za­

wstydzały ją. 

Pod koniec drugiego tygodnia Annie była pełna 

podziwu dla siebie samej. Przez ten czas powiedzieli 

sobie pięć razy dzień dobry i trzy razy dobry wieczór. 

No i dokładnie się sobie przyjrzeli. 

Niestety, utwierdziła się jeszcze w swym pier­

wotnym mniemaniu o jego fizycznej doskonałości. 

Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. 

Był świetnie zbudowany, w doskonałej kondycji 

background image

fizycznej, mocno opalony. Jedyne, co w nim raziło, 

to że był bez przerwy spięty i podenerwowany. 

No i ten grymas, mający na celu trzymanie wszy­

stkich na dystans. 

Niczym nie przypominał człowieka związanego 

z pracą naukową. Jego ciało wyglądało tak, jakby 

wspaniałą skórę rozpięto na stalowej konstrukcji mięśni 

i kości. 

Pod mocno zarysowanymi brwiami błyskała para 

oczu, których kolor przywodził na myśl wyjątkowo 

piękny odcień kwarcu - bardziej niebieski niż szary. 

Włosy tak ciemne, jak gdyby chciały rzucić wyzwanie 

światłu, były gdzieniegdzie przeplecione delikatnymi 

srebrnymi nitkami. Jego zmysłowe wargi jakby 

wyciosane z marmuru, nie dawały Annie spokoju. 

Tak, zdecydowanie poświęcała im zbyt wiele uwagi. 

On również nie pozostał jej dłużny. Często jej się 

przyglądał. Kiedy tego ranka siedziała i szkicowała 

wyjątkowo malowniczą grupkę skałek, myśli jej bez 

przerwy krążyły wokół dziwnego spojrzenia, które 

posłał jej wychodząc do pracy. Wyraz jego zazwyczaj 

zimnych oczu był w tamtej chwili... Sama nie potrafiła 

tego określić... Jego spojrzenie w niedwuznaczny sposób 

objęło całe jej ciało. Nie wyglądała zbyt ponętnie. Jak 

zwykle była bez makijażu, w starych sztruksach i bluzie, 

która po wielokrotnych praniach przybrała barwę 

nieokreślonej szarości. 

Ciekawe, co o niej myślał? 

A właściwie, po co zastanawiała się nad czymś tak 

idiotycznym? Od wielu lat nie obchodziło ją w naj­

mniejszym stopniu to, co myśleli o niej mężczyźni. 

Od dawna już nie przejmowała się tym, co ludzie 

o niej myślą. To pomagało jej przetrwać i zachować 

dobre samopoczucie. 

Na fali wspomnień przypłynęły do niej słowa, 

które podsłuchała w dniu swych piętnastych urodzin. 

background image

Uniosła nieco głowę do góry - ot, taki akt dumy 

pomagający przeboleć fakt, że to powiedział jej własny 

ojciec... 

- Claire, nie mam już siły do tego dzieciaka. Jest 

cały czas taka nadęta. Czy ty też w wieku piętnastu 

lat tak dalece o siebie nie dbałaś? Może to taki wiek? 

Może wszystkie dziewczęta przez to przechodzą? 

Gdyby nie to, że to biedactwo ma kości policzkowe 

mojej matki i upór twego ojca, powiedziałbym, że nie 

jest nasze! Nie mogę sobie z nią poradzić!!! - Ges­

tykulował bezradnie drobnymi, zadbanymi dłońmi. 

Anna zaś, nieszczęśliwa, w sztywnej, nowej sukience, 

która w nieprzyzwoity sposób uwierała wszędzie tam, 

gdzie jej zdaniem nie powinna, patrzyła przez szparę 

w nie domkniętych drzwiach. - Nie da się jej nawet 

dobrze ubrać. To po prostu... 

- Evan, na miłość boską, mów ciszej! Anna jest 

przynajmniej dobrym dzieckiem. A poza tym ma 

przepiękne oczy i za jakieś dziesięć lat powinna już 

wyrosnąć z tych kości policzkowych. - Claire mówiła 

tak cicho, że Anna musiała dobrze nadstawiać uszu, 

aby dosłyszeć jej słowa. - Pewnie mogłabym ją zabrać 

do Phoenix w styczniu, ale co na Boga miałabym 

z nią potem zrobić? Po wypoczynku jadę z Minnie do 

Palm Springs i z całą pewnością nie chcę, aby... 

-Trzask zapalanej zapalniczki zagłuszył koniec zdania. 

- A w międzyczasie, gdyby udało ci się namówić 

gosposię, aby robiła pączki nie częściej, niż raz na 

miesiąc, to może udałoby nam się odchudzić dzieciaka. 

Evan Cousins, drobny mężczyzna o ciemnej karnacji 

i bardzo inteligentnej twarzy, był wziętym projektantem 

mody. Miał kilkanaście butików z damską odzieżą 

rozsianych po licznych ekskluzywnych miejscowościach 

wypoczynkowych. Niegdyś przybył, jeszcze jako Ivan 

Koscienski, z New Jersey do Północnej Karoliny, aby 

studiować technikę tkactwa. Tam spotkał Claire 

background image

LeMontrose, pochodzącą ze słynnej rodziny LeMon-

trose - gałęzi hrabstwa Orange. Zakochali się w sobie 

od pierwszego wejrzenia, a Claire była szczęśliwa, że 

dzięki niemu może uciec od nudnego życia, skrępo­

wanego nadmiarem dumy rodowej i brakiem pieniędzy. 

Uciekli razem niedługo po tym, jak Evan załatwił 

drogą sądową zmianę imienia i nazwiska na Evan 

Cousins. Najchętniej przyjąłby nazwisko LeMontrose, 

ale za coś takiego ojciec Claire gotów byłby go zabić. 

Anna kochała rodziców, ale czasem ogarniało ją 

przekonanie, że chyba nie są do końca ludźmi z krwi 

i kości. Nie było przecież ich winą, że jako jedyne 

dziecko w świecie dorosłych o wyrafinowanych gustach 

czuła się osamotniona i nieszczęśliwa. 

Po latach ciągłych przeprowadzek z Bar Harbor do 

Hilton Head i Palm Springs, w międzyczasie wegetując 

w szkołach z internatami i na koloniach letnich, 

Anna zbuntowała się wreszcie. Wstąpiła na Uniwersytet 

Karoliny Północnej i nauka pochłonęła ją całkowicie. 

Na pierwsze wakacje wyruszyła do rodzinnego domu 

swego ojca w New Jersey, aby odszukać krewnych. 

Odnalazła tam tylko daleką kuzynkę, z którą nie 

przypadły sobie nawzajem do gustu. 

Z rodziny matki pozostał jej właściwie tylko stary 

cioteczny dziadek, Hannibal LeMontrose. Anna 

spodziewała się z jego strony bardzo chłodnego 

przyjęcia, ale staruszek, przeciwnie, zafascynował ją 

niemalże od pierwszej chwili. 

Stopniowo Anna wypracowała sobie zbiór własnych 

zasad, które skrajnie różniły się od systemu wartości 

jej rodziców. Odkryła wreszcie własną osobowość. 

Spędzała z Hannibalem wszystkie ferie - w domu 

tak starym i zniszczonym, że wydawało się, iż nie ma 

w nim już żadnego prawdziwego prostego kąta i żadnej 

prawdziwej poziomej płaszczyzny. Po zakończeniu 

studiów sprowadziła się tam na dobre. Przed śmiercią 

background image

tego uroczego staruszka, który dla przyjemności czytał 

łacińskie teksty, a dla zarobku hodował pszczoły, 

Anna odkryła w nim swego najbliższego przyjaciela. 

A ponadto w czerwonej ziemi Północnej Karoliny 

odnalazła coś, czego jej przedtem brakowało - poczucie 

przynależności. 

Widok zbliżających się ciężkich chmur deszczowych 

wyrwał ją ze wspomnień. Zaczęła zbierać porozrzucane 

przybory kreślarskie. Nie mogła sobie przypomnieć, 

czy po poprzednim deszczu opróżniła z wody ogromne 

wiadra. Porozstawiała je na strychu pod największymi 

dziurami w dachu, aby uchronić dom przed zupełnym 

potopem. 

Nad jej głową przeleciał wspaniały jastrząb i Anna 

od razu zapomniała, że powinna wracać do domu. 

Stała wpatrzona w pięknego ptaka z mieszanymi 

uczuciami - życzyła mu dobrych łowów, ale współczuła 

też zwierzynie, którą zaraz upoluje. Lata działalności 

w stanowej komisji do spraw przyrody nauczyły ją 

kochać i ofiarę, i drapieżcę. 

I to, myślała pakując powoli plecak, było jeszcze 

jedną cząstką jej życia, której rodzice nie mogli pojąć. 

Zrozumieliby pewnie, gdyby hodowała kanarka czy 

papużki, ale sowy?! Okropne małe potworki, które 

trzeba była karmić jakimiś świństwami?! 

- Kochanie, gdybyś nie była tak... przyziemna 

- słowa ojca znów jej się przypomniały. Uśmiechnęła 

się smutno. Jak zawsze pełen nadziei odwiedził ją 

wówczas w drodze z Nowego Josku, przyciągając 

z sobą jednego z menedżerów swych butików - oczy­

wiście nieżonatego. 

Evan próbował wtedy zadzwonić do niej z lotniska, 

ale wyłączyła telefon, aby nikt nie przeszkadzał jej 

w pracy. Wynajął zatem samochód i trafił oczywiście 

na chwilę, gdy lekarskim zakraplaczem wpuszczała 

w wygłodniałe dzioby swych wychowanków wysoko-

background image

białkowy pokarm - zmiksowane świeże mięso gołębi. 

Nie mogła przerwać tej pracy - było to dla niej zbyt 

ważne. 

Przez cały czas, gdy kończyła karmienie, zastana­

wiała się, jak dalece jej sposób gospodarzenia zbul­

wersuje Evana. Ojciec dawno już przestał ją namawiać 

na wynajęcie gosposi i teraz z uporem szukał dla niej 

męża, kogoś, kto by ją oderwał od tego, jego zdaniem, 

potwornego życia. 

Słyszała, jak gdera w jej salonie. Widocznie dostrzegł 

sterty książek wrzucone niedbale pod stolik, poroz­

rzucane po podłodze buty i niechlujne pęki suchych 

kwiatów w wazonach i słoikach. 

Biedny Evan. Nigdy nie mógł pojąć, jak jego córka 

może mieszkać w takich warunkach. Był zachwycony, 

gdy zaczęła studiować sztuki piękne, i wściekły, gdy 

odmówiła pracy w jego firmie. Teraz, używając do 

tego celu co młodszych i atrakcyjniejszych spośród 

swych znajomych, próbował przywrócić ją do nor­

malnego życia. 

Anna poczuła, jak pierwsze krople deszczu spadają 

na jej twarz. Pobiegła do domu. Powiedział, że jest 

przyziemna. No cóż. Nie było to wcale takie straszne 

określenie, słyszała już gorsze: uparta, pruderyjna, 

leniwa, pozbawiona kontaktu z rzeczywistością... 

Zaczęło padać na dobre, więc wcisnęła głowę 

w ramiona i puściła się pędem. Mimo biegu zrobiło 

jej się zimno, bo wychodząc z domu zapomniała 

o kurtce. 

Ciekawe, czy wspomniała Tyrusowi, że sufit w jego 

pokoju przecieka? Chyba nie. Ale przecież i tak nic 

by na to nie poradził. Chyba żeby się wyprowadził. 

Ostatnio coraz bardziej chciała, żeby to zrobił. Jego 

obecność coraz bardziej ją rozstrajała... 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Tyrus leżał na łóżku w swoim pokoju i próbował 

skoncentrować się na swoim ciele. Zgodnie z zaleceniem 

lekarza rozluźniał kolejno grupy mięśni. Wreszcie 

zaklął pod nosem. Znowu się nie udało! W ogóle nic 

się ostatnio nie udawało. Tak zalecona gimnastyka, 

jak i praca naukowa. Im częściej powtarzał rutynowe 

ćwiczenia, które miały ponownie uczynić z niego 

mężczyznę, tym bardziej gardził sobą, co z kolei 

powodowało, że stosowana terapia miała zgoła 

przeciwny efekt. Nie odczuwał zapowiedzianej lekkości, 

samozadowolenia czy odprężenia. 

Skupił się ponownie: paluchy nóg - rozluźnijcie się, 

rozluźnijcie się mięśnie śródstopia... 

Poczynając od nóg potrafił w ten sposób rozluźnić 

wszystkie mięśnie, aż do górnej części ud. Z kolei idąc 

od góry, kończył na poziomie lędźwi. Ale gdy próbował 

się skoncentrować na najistotniejszym obszarze męskiej 

anatomii, umysł jego natychmiast zaczynał odtwarzać 

pamiętną scenę z Cass. Powracało tak dobrze znane 

dudnienie w głowie, znów czuł uporczywe tętnienie 

jakiegoś naczynka pod żuchwą, znów czuł, jak całe 

jego ciało ogarnia przykre i bolesne napięcie. 

Całe ciało z wyjątkiem tej jednej jego części. 

Otworzył oczy i spojrzał z nienawiścią w górę. Co 

też tam się działo nad jego pokojem? Brzmiało to jak 

inwazja rozwścieczonych myszy. Albo może zadomo­

wione wiewiórki turlały tam z kąta w kąt zimowe 

zapasy orzechów? Znów zaklął cicho. Musiał przyznać, 

że tym razem poniósł klęskę na całej linii. Zmuszony 

background image

do porzucenia na zawsze morza, skazany na fizyczną 

bierność i do tego zmuszony przez okoliczności do 

zamieszkania w starej, cieknącej ruinie, której właś­

cicielkę można było określić najdelikatniej jako osobę 

dziwną. 

Gdyby potrzebował dalszej zachęty, poza zaleceniem 

lekarza, do wegetariańskiej diety, to widok zamrażal-

nika wypchanego po brzegi martwymi gryzoniami 

w plastikowych torebkach z pewnością by wystarczył. 

Od chwili kiedy to zobaczył po raz pierwszy, ograniczał 

się jedynie do kawy i jednego dużego posiłku około 

południa, na który składały się artykuły zarazem 

dozwolone i dostępne. Jeżeli obywanie się bez mięsnych 

potraw miało go postawić na nogi, to nie miał 

wyboru. Nawet gdyby miało go to wykończyć. Skąd 

jednak, przy tej zaleconej diecie, miał czerpać siły do 

ćwiczeń fizycznych? Trudno pogodzić pracę konia 

z dietą królika. 

Przypłynęły do niego słowa wypowiedziane przez 

jego lekarza: 

- Twój ratunek, synu, tkwi w wysiłku fizycznym 

i diecie. I oczywiście odpoczynku. Pokaż mi się za 

jakieś trzy tygodnie, a wtedy zdecydujemy, co dalej. 

Wysiłek. Co też do cholery miał robić, grywać 

w golfa? Za pieniądze ze sprzedaży sprzętu do nurko­

wania zakupić dres i, wraz z grupą spoconych i zieją­

cych ludzkich flaków, uprawiać aerobik? Spośród 

jednych dwóch form wysiłku, z jakimi miał do tej pory 

do czynienia, jedna była zakazana, a druga niemożliwa. 

Ze strychu ponownie doszło do niego to samo 

podejrzane skrobanie, a na twarz posypał mu się 

tynk. Kichnął rozwścieczony. O Boże! Co też go tu 

jeszcze czeka? Czy nie cierpiał już wystarczająco 

spędzając całe dnie w pomieszczeniu bez okna, gdzie 

mógł jedynie przekładać papierki? Czy naprawdę po 

powrocie z pracy musiało spotykać go coś takiego? 

background image

- Poddaję się - warknął głośno, zrywając się z łóżka 

sprężystym ruchem człowieka o znakomicie wy-

trenowanych mięśniach. 

Niestety, poza wytrenowanymi mięśniami, ciało 

jego pozostawiało wiele do życzenia. Po trzydziestu 

ośmiu latach wspaniałej kondycji uderzyło w niego 

nadciśnienie - coś, o czym do tej pory nawet nie myślał. 

Nigdy, co prawda, nie oczekiwał, że całe życie 

będzie mógł nurkować. Od dłuższego czasu planował 

zerwanie z zawodem i założenie jakiegoś własnego 

interesu. Shorty zgodził się wykupić jego udziały, 

choć przecież nie określał bliżej ani warunków, ani 

terminu. Przy odrobinie szczęścia mogliby zakończyć 

robotę w ciągu następnych sześciu miesięcy. Wtedy 

Tyrus kupiłby nieduży kuter rybacki - piętnaście 

- siedemnaście metrów - i mały domek gdzieś nad 

morzem. 

Z drugiej strony, gdyby Shorty musiał wymienić na 

ich przystosowanej do nurkowania łodzi nie tylko 

kompresor, ale i generator, sprawy mogłyby się nieco 

skomplikować. Nie stanowiłoby to jednak tak wielkiego 

problemu. Jakoś by sobie poradził, bo zawsze udawało 

mu się spaść na cztery łapy. Wszedł w układ z Shortym 

McPhersonem mając za wszystkie gwarancje uścisk 

ręki i udało im się rozstać w ten sam sposób. 

W dziedzinie tak niebezpiecznej, jak nurkowanie 

głębinowe nie można było nawet przez chwilę rozważać 

możliwości pracy z człowiekiem, którego nie darzyło 

się pełnym zaufaniem. 

Cała rzecz w tym, że on nie chciał jeszcze zrywać 

z pracą! Nie potrafił! Przez całe życie nie robił nic 

innego. Było to wszystko, co potrafił robić dobrze. 

Kiedy tylko zorientował się, że o dalszej karierze 

nurka nie ma mowy, zwrócił się do Laboratoriów 

Morskich przy Duke University oferując swe ponad 

dwudziestoletnie doświadczenie w zamian za posadę. 

background image

Znał tę pracę na wylot, mógł analizować wszystkie 

możliwe warunki i okoliczności. 

Oferta jego została przyjęta, ale warunki odbiegały 

od tego, czego się spodziewał. Sądził, że uda mu się 

pozostać w Laboratoriach Morskich. Dostatecznie 

blisko Cass, by namówić ją, aby dała mu jeszcze 

jedną szansę. A tymczasem, wbrew samemu sobie, 

przyjął pracę w Durham, nie próbując nawet szukać 

czegokolwiek innego. Biorąc pod uwagę okoliczności, 

nie obiecywali mu wiele. Nawet jego czynny udział 

w prowadzonych badaniach obwarowany był za­

strzeżeniami. Musiał odpowiednio szybko obniżyć 

ciśnienie krwi i utrzymać je w granicach normy. 

A wynegocjowanie choćby takich warunków kosz­

towało go bardzo wiele. 

Na jego korzyść przemawiało to, że wieloletnia 

praca w zawodzie płetwonurka nie wywołała u niego 

zaburzeń psychicznych, bowiem program badań 

obejmował nerwice wywołane wzrostami ciśnienia. 

Jak na ironię, do podjęcia przez niego pracy naukowej 

skłonił go, czy raczej zmusił, wypadek spowodowany 

awarią dzwonu nurkowego. Wówczas pierwszy raz 

pomyślał poważnie o wycofaniu się, dopóki jeszcze 

nie zaczęła go toczyć martwica kości, dopóki jeszcze 

nie stracił płuc, nie postradał słuchu. 

Praca nurka to praca dla człowieka młodego. Mając 

lat trzydzieści osiem, Tyrus Clay mógł być tylko 

dumny z tego, że wytrwał dłużej niż inni. A i tak 

chciał jeszcze pozostać na morzu. Robił to po części 

dla pieniędzy - im cięższe były warunki, tym więcej 

płacono - ale nie tylko. Praca ta była jak narkotyk. 

Nawet po tamtym wypadku nie potrafił jej tak po 

prostu rzucić. 

Słyszał kiedś bardzo dobre określenie dzwonu 

nurkowego - stalowa piłka pełna ludzi, wisząca pod 

powierzchnią wody na gumce i łańcuszku. Porównanie 

background image

trafne. Istotne jednak było to, że gumowa rurka, 

zwana pępowiną, była o niebo ważniejsza od pod­

trzymującego łańcucha. Ważna była także klamra 

mocująca łańcuch do blaszanej konstrukcji dzwonu. 

Czasem od takiej klamry, wartej dziesięć dolarów, 

zależało ludzkie życie. 

Tak było podczas tamtej awarii. Nurkowali na 

poziomie stu pięćdziesięciu metrów, gdy klamra puściła, 

Dzwon opadł jeszcze dwadzieścia metrów na pępowi­

nie, zanim przerażona załoga łodzi zablokowała 

gumowe sznury i zatrzymała dzwon. Pracował wtedy 

w jego wnętrzu z młodziutkim chłopaczkiem, który 

wszedł w interes na kilka lat, tylko po to, aby trochę 

się dorobić. Badali razem uszkodzenia spowodowane 

trwającymi przez trzy tygodnie huraganowymi wiat­

rami. Wichry już ustały, ale wzburzone wody jeszcze 

nie opadły. 

Dopiero po godzinie odnaleziono przyczynę awarii, 

a godzina ta dla uwięzionych nurków trwała całe 

wieki. Okazało się, że pękła klamra mocująca i z tego 

powodu pępowina, w normalnych warunkach służąca 

do utrzymania odpowiedniego stężenia gazów, tem-

peratury i łączności z macierzystą łodzią, musiała 

nagle zastąpić podtrzymujący łańcuch. Ponieważ była 

elastyczna, dzwon opadł głębiej i przemieścił się nieco 

na skutek działania prądów podmorskich. W ten oto 

sposób krucha konstrukcja, składająca się z plątaniny 

rurek i kabli, stała się rzeczywistą liną ratunkową. 

Gdyby którykolwiek jej element uległ przerwaniu, 

ludzi na dole czekałaby pewna śmierć. 

Nawet jeśli w danej chwili pępowina trzymała, to 

cały czas istniało ogromne zagrożenie. Minimalna 

zmiana warunków atmosferycznych mogła spowodo­

wać taką zmianę naprężeń, że nie byłoby mowy 

o dalszym podtrzymaniu dzwonu. Poza tym pępowina 

nie wytrzymałaby ciężaru podczas holowania w górę. 

background image

a o pracach naprawczych wykonywanych przez 

płetwonurków nie było co marzyć, ze względu na 

głębokość. 

Tyrus wówczas także miał szczęście, ale był już 

jedną nogą na tamtym świecie i dowiedział się, czym 

jest piekło. Przez długie godziny uspokajał towarzy­

szącego mu chłopca, wysłuchiwał jego splątanych 

łkań i wypowiadał kojące słowa. Nigdy przedtem nie 

odkrył w sobie takich pokładów cierpliwości i współ­

czucia. 

Kiedy już odwieziono ich do Aberdeen, Tyrus czuł 

się nieco lepiej. Jednak prawie natychmiast zdecydował 

się na powrót do domu, do Stanów. Gdy już był 

u siebie, próbował wymazać te wspomnienia pławiąc 

się w alkoholu i rozrywce. Niewiele to pomogło. 

Miesiącami cierpiał na klaustrofobię, a ze snu wyrywały 

go koszmary. 

Sędził jakiś czas na Karaibach, a potem w Zatoce 

Meksykańskiej spotkał Shorty'ego McPhersona. Po­

między jednym a drugim kufelkiem Shorty próbował 

namówić go na rozkręcenie niezależnego interesu. Po 

namyśle - czyli kolejnych sześciu piwkach - Tyrus 

i Shorty zostali wspólnikami. 

Clay miał wówczas trzydzieści pięć lat i przez 

głowę nie przeszła mu myśl, że będzie zmuszony 

porzucić morze wcześniej niż za jakieś dziesięć lat. 

Postanowił oszczędzać się i trwał mocno w swym 

postanowieniu, aż nagle za jednym zamachem stracił 

wszystko, co było mu bliskie. Być może zbyt lekceważył 

pojawiające się zawroty głowy. Ale gdy dołączyły się 

migreny, natychmiast wybrał się do najbliższego 

lekarza. Doktor, do którego trafił, robił wrażenie 

człowieka, który rzeczywiście zna się na swoim fachu. 

Nie siląc się nawet na łagodzenie faktów, wyłożył 

sprawę prosto z mostu. 

- Synu - powiedział. - Koniec z tym szaleńczym 

background image

życiem. Jeżeli niczego nie zmienisz, nie dożyjesz nawet 

czterdziestki. Płuca masz co prawda zdrowe, ale 

ciśnienie jest znacznie powyżej normy. Posłuchaj rady 

starego człowieka. Zwalcz w sobie miłość do nur­

kowania i naucz się nowego fachu. Jeśli tak nie 

zrobisz, to pozwolisz sobie na jeszcze jedną próbę, 

i potem jeszcze jedną, aż w końcu któraś kolejna 

okaże się ostatnią. Pamiętaj, że wszystko zależy od 

ciebie. 

Oszołomiony Tyrus powiedział lekarzowi, gdzie 

może sobie wsadzić swoje porady, i wybiegł. Następ-

nego dnia podczas nurkowania przy porzuconym 

wraku doznał kolejnego ataku bólów i zawrotów 

głowy i to już na głębokości dziesięciu metrów. 

Próbował zwalić winę na swój sprzęt, chociaż w głębi 

duszy wiedział, że aparatura jest w porządku. Ale on 

- nie. 

Pojął wreszcie, że musi z tym skończyć. Zdawał 

sobie sprawę, że każde kolejne zejście pod wodę to 

uszczerbek na zdrowiu, a robił to już od ponad 

dwudziestu lat. Oficjalnie nurkował od czasu, kiedy 

odrabiał służbę wojskową w Wietnamie, ale jeszcze 

przedtem, nielegalnie, badał dno Zatoki Meksykańskiej. 

Po wojnie zatrudnił się w firmie prowadzącej naprawy 

podmorskie w okolicach Galvestone. Potem wykony- ; 

wał prace ratownicze, a następnie przeszedł do obsługi 

platform wiertniczych na Morzu Północnym, gdzie 

przeżył awarię dzwonu. Po tylu latach niełatwo mu 

było odejść od tej roboty. Prowadzenie prywatnego 

przedsiębiorstwa jeszcze bardziej go do niej zbliżyło. 

Ale rozsądek zwyciężył. 

- Nie jesteś żonaty, synu? - zapytał lekarz, gdy 

skruszony Tyrus pojawił się u niego po tygodniu. 

- Nie - odpowiedział, dochodząc do wniosku, że 

jego długotrwałego, ale luźnego związku z Cass Valenti 

na pewno nie można tak nazwać. 

background image

- Hmmm... Widzisz, środek, który ci przepisuję, 

wywołuje u niektórych mężczyzn dość przykre działanie 

uboczne. Gdybyś był żonaty, to chętnie porozmawiał­

bym z panią Clay. Czasem zrozumienie ze strony 

ukochanej kobiety może wiele ułatwić, o ile rozumiesz, 

co mam na myśli. 

Uporządkowanie własnych spraw zajęło mu nieco 

ponad tydzień. Wiedział, że nie może pozostać w swojej 

firmie i jednocześnie unikać schodzenia pod wodę. 

Wystarczyłaby choroba albo nawet kac któregoś 

z kolegów, a żadna siła nie powstrzymałaby Tyrusa 

przed zejściem pod wodę. Miał niewielki kapitał 

ulokowany w akcjach jeszcze z czasów, gdy nie miał 

własnej firmy. Odsetki od tego kapitaliku wystarczą 

na jakiś czas. Jakieś zarobki zapewni również praca 

na uniwersytecie, nie mógł jej jednak traktować jako 

źródła stałego dochodu. Poza chęcią brakowało mu 

także odpowiedniego wykształcenia. 

Jego życie właściwie się skończyło. I nic nie udało 

mu się do tej pory osiągnąć. Nie miał rodziny ani 

żadnego miejsca, które mógłby nazwać domem, 

bowiem z całą pewnością nie był nim pensjonat 

w Houston, w którym spędził pierwsze dwanaście lat 

swego życia. Miał zaledwie garstkę dobrych przyjaciół 

rozrzuconych po świecie - i Cass. 

Cass Valenti. Drobna, ciemna, energiczna. I zabor­

cza. Zwłaszcza w łóżku. Wbrew sobie Tyrus uśmiechnął 

się na samo wspomnienie. Cass zdecydowanie nie 

była kobietą, przy której mężczyzna mógł się odprężyć. 

Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Poza łóżkiem. 

Przez większość roku Tyrus pracował w okolicach 

Wilmington w Północnej Karolinie. Zdołał tam 

urządzić sobie miłe mieszkanko. Cass była jego 

najbliższą sąsiadką, a po drugim dniu znajomości 

- także kochanką. 

Kłopoty pojawiły się, gdy próbował opowiedzieć 

background image

jej o zmianach, jakie zaszły w jego życiu. Uzbrojony 

w tony literatury medycznej i te przeklęte tabletki 

zmuszony był czekać przez cztery dni, dopóki nie 

powróciła z jakiegoś tournee. Cass pracowała w biurze 

kontrolującym stosunki gwiazd i gwiazdek z publicz-

nością i od czasu nakręcenie w Wilmington pierwszego 

filmu miała dużo pracy. 

Przed jej powrotem znalazł dość czasu, aby przea­

nalizować i zacząć wprowadzać w życie zalecenia 

lekarza. Posunął się nawet do tego, że zaczął uprawiać 

jogging, ale złośliwe komentarze napotykanych po 

drodze znajomych skłoniły go do rezygnacji. Nie był 

w stanie znieść tego, że robi z siebie pośmiewisko, i 

Konsekwentnie natomiast przestrzegał wymogów 

dietetycznych. Ilości spożywanej przez niego zieleniny 

wystarczyłoby na wykarmienie całej armii wygłodzo-

nych królików. Jedynym dodatkiem, na który sobie 

pozwalał, był sok z cytryny. Nie był jednak w stanie 

odmówić sobie soli. Może kiedyś, ale takie rzeczy 

musiał wprowadzać stopniowo. Nie mógł tak za j 

jednym zamachem zrezygnować ze wszystkich przyjem- i 

ności w życiu. Wystarczyło już, że pochłaniał tyle 

surowizny. On, który do tej pory jadał warzywa 

jedynie pod postacią frytek i marynat. 

Już po kilku dniach leczenia bóle głowy ustąpiły. 

Napełniło go to optymizmem. Przez chwilę uwierzył, 

że ma już całą sprawę za sobą. Pozostał tylko problem 

ciągłego napięcia. Od jakiegoś czasu nie mógł się i 

odprężyć i właściwie nic nie dawało mu zadowolenia. i 

Bez przerwy był z czegoś niezadowolony. A gdy 

zaczynało mu to już nieznośnie ciążyć, robił sobie j 

drinka. Wtedy napięcie ustępowało, ale nie na długo. 

Już od pewnego czasu odczuwał to dziwne podener­

wowanie, jakby w jego życiu brakowało jakiegoś 

istotnego elementu. Gapił się na ludzi, którzy podczas 

weekendów wylęgali na plażę całymi rodzinami. Na 

background image

mężczyzn należących do kategorii typowych urzęd­

ników, którzy stopniowo tyli i łysieli, na ich żony, 

które stopniowo obrastały w tuszę i na dzieci, które 

stopniowo po prostu rosły, aż wreszcie rodziny nie 

mogły pomieścić się w samochodach. 

Patrzył na nich i dziwił się. Wyglądali na zupełnie 

zadowolonych z życia. Nie był w stanie tego pojąć. 

W najlepszym okresie zarabiał dwa tysiące dolarów 

dziennie, przynajmniej połowę swych oszczędności 

inwestował mądrze i bezpiecznie, jeździł samochodem, 

za posiadanie którego większość mężczyzn sprzedałaby 

duszę diabłu i całe życie robił to, co chciał. Cholera, 

przecież to jemu się udało, a nie im. 

Kiedy miał nie więcej niż dwadzieścia lat, zahaczył 

w swych wędrówkach o Wyspę Wielkanocną i ujrzał 

ogromne kamienne głowy pozostawione tam przez 

jakieś nieznane, wymarłe ludy. Wspomnienie rzeźb 

towarzyszyło mu przez całe lata. Widział ich puste 

oczy wpatrzone w bezmiar oceanu. Czuł, że chcą mu 

coś powiedzieć, przekazać jakąś mądrość, ale nie miał 

pojęcia, co to było. 

Nawet teraz jeszcze czasem je wspominał. I, jak 

wszystko to, co kryje się poza sferą pojmowania 

umysłu, niepokoiła go ta niema przestroga. Do diabła! 

Dlaczegóż to kilkanaście kamiennych postaci czy też 

subiekt przebywający na wakacjach wraz z rodziną 

- powodowało, że odczuwał swe życie jako niepełne? 

Zwykle, gdy wpadał w taki nastrój, kilka drinków 

czyniło cuda. Kilka drinków albo weekend spędzony 

z kobietą. Podczas kiedy czekał na Cass, przygwoż­

dżony lękiem przed działaniem ubocznym leku, nie 

próbował sięgać po żaden z tych środków. 

Powróciła do domu pełna entuzjazmu. Nie chcąc 

psuć jej nastroju, Tyrus czekał spokojnie, aż sama 

zdecyduje się z nim porozmawiać. Ona zaś tańczyła 

po mieszkaniu urzeczona perspektywą zbudowania 

background image

swemu obecnemu klientowi, i zarazem sobie, oszała­

miającej kariery. Wreszcie przysiadła mu na kolanach 

i objęła mocno za szyję. 

- A przecież to tylko początek, kochanie - szcze­

biotała radośnie. - Studia filmowe przyciągną tu 

mnóstwo naiwnych gwiazdek, które będą się pchać 

drzwiami i oknami do kogoś, kto będzie mógł je 

wylansować. Wykorzystam najlepszą passę, a potem 

może przeniosę się do Nashville, a może nawet do 

Hollywood! Postaram się otworzyć własną agencję! 

- Jak możesz zakładać własną agencję, jeżeli nie 

masz pojęcia o prowadzeniu jakiejkolwiek firmy? 

- mitygował ją Tyrus, przyzwyczajony do jej dziecin­

nego entuzjazmu. To właśnie jej osobiste zaan­

gażowanie i niezniszczalny optymizm z domieszką 

sprytu, powodowały, że tak znakomicie wykonywała 

swoją pracę. 

- Skarbie! Znam się przecież na ludziach! Płacą mi 

za to, że namawiam, uzgadniam, planuję i schlebiam. 

Jestem pewna, że to wystarczy. 

- W tej chwili wolałbym porozmawiać o czymś 

innym niż twoje niewątpliwe ogromne talenty mene­

dżerskie, kochanie. 

- Ciekawe - zamruczała - co też takiego możesz 

mieć na myśli? - Zatrzepotała srebnobłękitnymi 

powiekami i przytuliła się do niego całym ciałem. 

Zaczęła wydawać te dziwne gardłowe dźwięki, które 

zawsze go podniecały i Tyrus poczuł, że w jego 

lędźwiach rodzi się znajome pożądanie. 

- On za mną szaleje - mruczała dalej. - Dzieciak 

ma tylko dziewiętnaście lat i wielbicielki po każdym 

występie niemalże rozrywają go na strzępy, a on 

szaleje za mną! Wyobraź sobie, że nie mógł oderwać ; 

ode mnie oczu. Nie tracił żadnej okazji, żeby mnie 

obejmować! 

- Dotykał cię, mówisz? - Tyrus już dawno przejrzał 

background image

* } 1 

gierki Cass, która uwielbiała budzić zazdrość. W tej 

chwili był już jednak zbyt zajęty rozpinaniem guzików, 

by się z nią droczyć. 

- Nie jesteś zazdrosny? Nie tęskniłeś za mną? 

Powiedz, jak bardzo ci mnie brakowało? - Była 

to gra numer dwa. Tak, Cass zdecydowanie uwielbiała 
gry-

Dwa tygodnie pełnej abstynencji dawały o sobie 

znać. Prawie drżał. 

- Jeśli chcesz, to mogę ci pokazać, jak bardzo mi 

cię brakowało, przy pomocy czynów, nie słów - war­

knął chwytając ją na ręce i niosąc do sypialni, którą 

dzielili zawsze wtedy, gdy udawało się im być 

jednocześnie w mieście. 

- Cholera! - zaklął z wściekłością. Zimna kropla, 

która spadła na niego, przerwała tok wspomnień. 

Rozejrzał się wokół z niesmakiem. Złościł go ten 

pokój. I to tylko dlatego, że nie był tamtą sypialnią, 

tamtym szpetnym pokojem, podobnym do tysięcy 

innych odnajmowanych pokoi w odnajmowanych 

mieszkaniach. Dlatego, że była tam kobieta, przy 

której nie sposób było dostrzegać takie szczegóły. 

Kolejna kropla upadła na rzeźbione wezgłowie 

łóżka i rozprysnęła się na miliony lśniących drobinek. 

Zignorował ją, podobnie jak ignorował uderzające 

w okno krople deszczu. Uderzył pięścią w otwartą 

dłoń. Ból pomógł mu przełknąć gorycz jego pierwszej 

porażki. I wszystkich następnych. 

Impotent! 

Och, oczywiście to tylko uboczny skutek leczenia. 

Tak przecież powiedział mu ten konował. Ale nawet 

gdy przestał brać te przeklęte pigułki, nic się nie 

poprawiło. Cass rzucała na niego przeróżne oskarżenia, 

z których najłagodniejszym była niewierność. 

- A kiedy też, u diabła, znalazłbym czas, by cię 

zdradzić? - zaprotestował ostro. - Byłem przez tydzień 

background image

na otwartym morzu, a natychmiast po powrocie 

zacząłem się leczyć. Myślisz, że przy tym wszystkim 

znalazłbym jeszcze czas i chętkę na inną kobietę? 

- Nie wiem, kochanie, czy znalazłbyś czas, ale 

widzę, że na pewno nie znalazłbyś chęci! - nie 

oszczędzała go, sypiąc złośliwościami. - Biedactwo. 

Słyszałam, że spotyka to mężczyzn w średnim wieku. 

Może zacząłeś też moczyć w nocy łóżko? 

Spowita w mokry szturks Anna pełzła po wąskiej 

desce ponad spojeniami sufitu, zwojami kabli i izolacji 

ukrytymi pod warstwą stuletniego kurzu. Z pewnością 

dałoby się to jakoś lepiej rozwiązać. Możnaby zrobić 

na strychu podłogę. Byłoby to tańsze niż reperacja 

dachu. Ale czy jakikolwiek fachowiec zgodziłby się 

pracować zgięty wpół? 

W nikłym świetle jedynej, czterdziestowatowej 

żarówki poczołgała się w stronę wyjścia, starając się 

nie wychlapać wody z wiaderka. Kolana miała już 

zdarte do krwi, plecy bolały ją potwornie, ale nie 

mogła się wyprostować, bo prawdopodobnie rozbiłaby 

sobie głowę o podtrzymujące strop belki. 

Trzeci raz z rzędu zaplątała się w mokrą bluzę 

i o mało nie spadła. Wiadro przechyliło się i do końca 

przemoczyło jej zniszczone ubranie. 

- Cholera! - wykrzyknęła stawiając wiaderko. 

Zerwała gwałtownie przemoczone okrycie i cisnęła 

nim w stronę wyjścia właśnie w chwili, gdy pojawiła 

się w nim osadzona na potężnych ramionach głowa. 

Zły humor Tyrusa osiągnął apogeum. Zrywając 

z twarzy mokrą szmatę z trudem opanował wściekłość. 

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co się tu 

dzieje? - zasyczał. 

- A jak się panu wydaje? - rzuciła równie uprzejmie 

Anna - Szoruję właśnie podłogę na strychu - zawsty­

dzona sytuacją próbowała pokryć zmieszanie złością. 

background image

- Mój sufit przecieka - zauważył. 

- Trudno. Czy mógłby pan nie zasłaniać mi 

światła? - Zapomniała ze złości, że ma na sobie 

tylko mokry stanik i równie mokre obcisłe spodnie. 

Poza tym zaczęło jej się już kręcić w nosie od 

kurzu. Gdy zacznie kichać, będzie całkiem bez­

bronna. Jej rekord wynosił czternaście kichnięć 

pod rząd. 

Tyrus szybko oswoił się z przyćmionym światłem. 

Z pewnością ta kobieta była dziwna, ale czy słusznie 

uważał ją za nieatrakcyjną? Była piękna tym rodzajem 

urody, którego się na pierwszy rzut oka nie docenia. 

Kojarzyło mu się to z urodą gwiazdozbioru, który 

trudno odnaleźć na rozgwieżdżonym niebie, ale którego 

nigdy się nie zapomina. 

Chcąc przerwać niezręczną ciszę, Anna odezwała 

się pierwsza. 

- Przepraszam, że pana uderzyłam, ale skąd mogłam 

wiedzieć, że akurat w tym momencie pan tu przyjszie. 

Nie przypuszaczałam nawet, że uda się panu trafić na 

strych. 

Zimna kropla spadla jej na plecy i dopiero kiedy 

wytarła ją wierzchem dłoni, zauważyła, że jej strój 

jest co najmniej niekompletny. 

- To naprawdę pesząca sytuacja - stwierdziła. 

Bardziej była jednak skrępowana swym poirytowaniem 

niż brakami w odzieniu. Dorastała w otoczeniu ciągle 

przebierających się modelek i oswojona była z różnymi 

stadiami nagości, ale wstydziła się swego opryskliwego 

zachowania. 

Tyrus przyłapał się na myśli, że skulona w odległości 

trzech metrów od niego kobieta o pięknie zarysowa­

nych kościach policzkowych i drobnych, wspaniałych 

piersiach podkreślających jeszcze smukłość jej talii, 

budzi w nim zainteresowanie. 

- Przyszedłem sprawdzić, czy chomikuje tu pani 

background image

jakieś zapasy na zimę. - W głosie jego zabrakło 

zwykłej złośliwości. 

- Jeśli chce pan złożyć zażalenie na cieknący sufit, 

to z przyjemnością przyjmę pana na dole, ale proszę 

mi najpierw pozwolić skończyć. - W zwykłych 

warunkach Anna z radością przyjęłaby fajkę pokoju, 

ale teraz plecy doprowadzały ją prawie do łez 

i nieprzytomnie chciało jej się kichać. 

- Może moglibyśmy to zrobić metodą podawania 

z rąk do rąk - zaproponował i niedostrzegalnie 

przeszedł na „ty". - Będziesz podawać mi kubełki, 

a ja mogę zbiegać po drabinie i wylewać ich zawartość 

do mojej wanny. 

Anna nawet nie zaprotestowała. Była gotowa na 

wszystko, aby tylko przyspieszyć koniec tej mordęgi. 

Tyrus odwiesił jej mokrą bluzę i wspiął się o szczebel 

wyżej. 

- Rzeczywiście nie ma tu dużo miejsca - stwierdził, 

klękając na wąziutkiej desce. 

- Zdaje się, że pomyślano to jako rodzaj wentylacji 

- poinformowała Anna - ale w takim razie absolutnie 

nie spełnia swoich funkcji... 

- Przydałby ci się nowy sufit - stwierdził odkrywczo 

Tyrus. 

- I dlatego właśnie tu mieszkasz - stwierdziła 

i zaczęła powolutku wycofywać się w jego kierunku. 

O odwróceniu się nie było nawet mowy. 

- Mogę to raczej określić jako moje przejściowe 

postradanie zmysłów. - Wziął od niej wiaderko, a po 

chwili usłyszała, jak przeklina schodząc po stromej 

drabince. Uśmiechnęła się pod nosem. 

- Dobrze chociaż, że nie ma tu nietoperzy - krzyknął 

z dołu. 

- O tej porze nie - odparła wesoło. - Wszystkie są 

na obiedzie. 

- Boże! - Udało mu się zejść z drabiny, wylewając 

background image

tylko parę litrów wody. - Który pokój jest pod tą 

drabiną? 

- Nie przejmuj się. Mnie się też zawsze rozlewa. 

Drabina stoi nad salonem, ale tam woda nie przecieka, 

bo w szparach sufitu mieszkają pszczoły i wszystko 

jest uszczelnione woskiem i przczelim kitem! 

Tyrus zastygł z ręką na klamce od łazienki. 

- Nie wierzę własnym uszom - odpowiedział. 

- Pewnie zaraz się obudzę i okaże się, że to wszystko 

nieprawda. Nie ma szczurów w zamrażalniku, nie ma 

pszczół w suficie, nie ma półnagiej kobiety przeciąga­

jącej kubły z wodą po strychu. To tylko sny wy­

głodzonego mężczyzny! 

Wylał wodę do staroświeckiej wanny na wygiętych 

nóżkach i opanował nagłą chęć wycofania się ze swej 

wielkodusznej oferty. Decyzje jego została nagrodzona 

promiennym uśmiechem, który posłała mu Anna, 

gdy tylko pojawił się na szczycie drabiny. 

- Skąd przyszło ci do głowy, że jestem na strychu? 

- zapytała, podając mu następne wiadro. 

- Bardzo trudno było się domyślić, biorąc pod 

uwagę całe tony tynku spadające mi na twarz i ten 

potworny hałas. Byłem przekonany, że polujesz tu na 

nieświadome niebezpieczeństwa gryzonie! 

- Powinnam była cię ostrzec, że sufit przecieka, 

zostało jeszcze tylko jedno wiadro. Sama sobie z nim 

poradzę, więc możesz już wracać do swoich prze­

rwanych zajęć. 

- Wolałbym nie, bo próbowałem się nad sobą 

rozczulać, a to z pewnością może zaczekać. - Sięgnął 

po podane mu wiadro tak niezręcznie, że rozlał wodę. 

Chciał przeprosić za nieostrożność i zerkając w górę 

uderzył z całej siły głową o poprzeczną belkę. 

- Och! Jak mi przykro! - wykrzyknęła Anna 

zagłuszając jego jęk. - Może lepiej zejdź na dół 

i porozczulaj się jeszcze trochę nad sobą. Poradzę 

background image

sobie sama. Znam ten strych od lat i nie zrobię sobie 

krzywdy. 

Przesuwając palcami po nabitym guzie Tyrus ocenił 

jego kształt i rozmiary. Przynajmniej nie było krwi. 

- Daj mi po prostu to wiadro i skończymy szybciej. 

Nie będę mógł spać, jeśli będę zmuszony co chwila 

zbierać z twarzy błoto. 

Anna powędrowała wzdłuż nieszczęsnej deski po 

ostatnie wiaderko. Ciekawe, mówił o spaniu, a nie 

było jeszcze ciemno. Nie robił wrażenia człowieka, 

który wcześnie się kładzie i wcześnie wstaje. Ciężkie 

powieki i te wspaniałe usta, które nie dawały jej 

spokoju, zupełnie nie pasowałyby do ascety. 

Sięgnęła po pałąk ostatniego, napełnionego po 

wręby wiaderka. Było zaklinowane między dwiema 

belkami. Wytężyła wszystkie siły, aby je stamtąd 

wydobyć. Nie chciała szarpać, aby nie rozlać desz­

czówki, ale obecność Tyrusa rozpraszała ją. 

Jej doświadczenia z mężczyznami było zbyt skromne, 

by nadawać im miano doświadczeń. Niemniej całym 

swym kobiecym jestestwem odczuwała jego obecność, 

i to od pierwszej chwili znajomości. Ignorowanie jego 

obecności pod wspólnym dachem było możliwe tylko 

dzięki wielkiemu wysiłkowi woli. 

Cholera, z tym naczyniem rzeczywiście były kłopoty. 

Aby je wydostać, musiała najpierw nieco unieść, 

a potem przysunąć. I to bardzo ostrożnie, aby nie 

zahaczyć o instalację elektryczną. 

Rozsunęła szeroko nogi, aby utrzymać równowagę 

i powolutku przesuwała wiadro do siebie. Napięte do 

granic możliwości mięśnie wyciągniętych ramion 

sprawiały jej ból. Starała się zahipnotyzować wzrokiem 

powierzchnię wody, aby nie uronić ani kropelki. Ręce 

drżały ze zmęczenia, gdy uniosła nieco ciężar, powolut­

ku, powolutku, udało jej się ominąć kable. Odwróciła 

sie i już miała postawić wiadro na desce, gdy nagle 

background image

pękł naprężony pałąk i ponad dwadzieścia litrów 

zimnej wody chlusnęło zalewając cały strych... 

Dla zmęcznonej ponad siły Anny było to zbyt 

wiele. Zasłoniła dłońmi twarz i wybuchnęła głośnym 

szlochem. Zanosiła się płaczem jak dziecko. Nie od 

razu poczuła dłoń na swej głowie i ciepły oddech na 

mokrym od łez policzku. 

- Odsuń się - wymamrotała przez łzy. - Nie 

pmieścimy się tu obydwoje. 

Tyrus oczywiście zdawał sobie sprawę z ciasnoty, 

ale nie mógł zostawić jej tak pogrążonej w rozpaczy 

z powodu nędznego pałąka od wiadra. Ale z pewnością 

nie pozwoliłby sobie na tyle współczucia, gdyby 

przypuszczał, że tak zareaguje na jej bliskość. Poczuł 

unoszący się wokół niej delikatny aromat polnych 

kwiatów, przepojone nim były jej włosy, jej skóra. 

Biło też od niej cudowne ciepło. Nie dostrzegał 

ciasnego, mokrego strychu, tylko ją, zapłakaną 

i nieszczęśliwą. 

- Cicho, malutka - powiedział czule. - Nie ma co 

płakać nad rozlanym mlekiem, a co dopiero wodą. 

Zejdziemy na dół i przygotuję ci filiżankę gorącej kawy. 

- Nie przejmuj się mną, Tyrusie - chlipnęła żałośnie. 

- Zawsze rozklejam się z powodu bzdur, ale dzięki 

temu się nie zaziębiam... 

Jego ręka, zawieszona tuż nad jej nagim ramieniem, 

drgnęła. Wzniósł błagalnie oczy ku niebu i o mało nie 

roześmiał się w głos. W życiu nie słyszał czegoś 

podobnego. Płakała, żeby się nie zaziębić. Miał 

nadzieję, że nigdy nie trafi w miejsce, gdzie z pewnością 

prędzej czy później trafiają kobiety w rodzaju Anny 

Cousins. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Zawsze płaczę z powodu drobiazgów - chlipała 

nadal Anna. 

- Ale to nie ma sensu - Tyrus delikatnie dotknął 

jej ramienia, ale natychmiast cofnął dłoń. Jej ciepła, 

delikatna jak jedwab skóra onieśmielała go. Łatwiej 

byłoby okazywać jej współczucie, gdyby nie była tak 

roznegliżowana. 

- Wręcz przeciwnie - odparła próbując się opano­

wać. - To całkiem zdrowo popłakać sobie z powodu 

bzdur. 

To oryginalne stwierdzenie uświadomiło mu, jak 

dziwaczna była jego gospodyni i pomogło opanować 

lekkie podniecenie sytuacją. 

- No już, już - mruknął pocieszająco, zawstydzony 

tak jej, jak i swoim zachowaniem. W myślach 

gwałtownie poszukiwał pretekstu do wycofania się 

z umowy o wynajem. Z drugiej strony przyjemnie 

było przekonać się, że nadal ciało jego reaguje 

odpowiednio na bliskość w miarę atrakcyjnej kobiety. 

Wszystko działało w myśl postanowień matki natury 

i w innych warunkach chętnie poprowadziłby dalej 

te grę. 

- O tak - dodał widząc, że Anna powoli się 

uspokaja. - Wytrzyj teraz buzię jak grzeczna dziew­

czynka, a w nagrodę dostaniesz do wypicia najsmacz­

niejszą w życiu kawę. Już lepiej? 

Zanim jednak Anna dołączyła do Tyrusa w kuchni, 

wykąpała się i przebrała w suche ubranie i grube 

background image

wełniane skarpety. Mokre włosy, zrezygnowała bowiem 

z ich suszenia, podkreślały kształt jej czaszki. W głębi 

serca nie spodziewała się, że będzie na nią czekał, 

zwłaszcza że z takim naciskiem mówił o swym 

samotniczym bytowaniu. 

- Robię naprawdę mocną kawę - rzucił na powita­

nie. - Pewnie będziesz musiała dolać sobie wody. 

Właściwie kawa była ostatnią rzeczą, jakiej było 

mu trzeba o tej porze. I bez tego miał dość kłopotów 

z zaśnięciem. 

- Jestem potwornie głodna. Przeszłam dzisiaj ponad 

siedem kilometrów z pełnym obciążeniem. Ty pewnie 

coś jadłeś przed powrotem z miasta, ale ja nie miałam 

nic w ustach od lunchu. 

- Zwykle jadam tylko jeden posiłek w środku dnia 

- stwierdził Tyrus grobowym głosem. Oddałby teraz 

wszystko za wspaniały, soczysty stek z dodatkiem 

wszystkiego, co tylko było zakazane przez lekarzy. 

- Jesteś na diecie? Nie wyglądasz na takiego. - Anna 

otworzyła lodówkę i oglądała jej zawartość z zadumą. 

Boże, pomyślał Tyrus. Tylko nie to! Jeśli zrobi coś 

z puszki, to w porządku, ale nie ruszy niczego, co 

pochodzi z tego zamrażalnika. 

- Może zmienisz raz swe obyczaje? - zapytała 

gościnnie. 

Tyrus ogarnął ją spojrzeniem od stóp do głów. 

Ubranie było niekształtne i raczej bezbarwne, a ogrom­

ne wełniane skarpety co najmniej o pięć centymetrów 

za duże. Ale rzeczywiście był głodny i jej wygląd nie 

mógł go zrazić. Głód przeszedł już u niego w stan 

chroniczny i nic, nawet towarzystwo najszpetniejszej 

na świecie kobiety, nie mogło tego zmienić. 

- Mogę przygotować zapiekankę z ziemniaków 

z bekonem, serem, cebulą i wszystkim innym, co uda 

mi się znaleźć w lodówce... 

- Jestem pewien, że bekon, ser i cebula wystarczą 

background image

w zupełności - rzucił Tyrus gwałtownie. Nie mógł 

ryzykować, że poda mu coś, czego na pierwszy rzut 

oka nie będzie mógł zidentyfikować. 

Podczas kiedy Anna krzątała się po kuchni, Tyrus 

wyruszył na zwiedzanie domu. Oglądał dokładnie 

przepełnione książkami półki i kolekcję oprawianych 

w ramki fotografii, którymi zawieszona była cała 

jedna ściana. Był nieco zły na siebie, że uległ magii 

chwili i nawiązał bliższe układy ze swoją gospodynią. 

Wspólne spożycie posiłku zobowiązywało towarzysko. 

Zdjęcia przedstawiały kolejne pokolenia ludzi. Na 

jednym z nich o kilka lat młodsza Anna towarzyszyła 

starszemu mężczyźnie, na innym stała pomiędzy parą 

wyglądających tak, jakby zstąpiła właśnie z kartek 

żurnala. Ta ostatnia fotografia ubawiła go nieco. 

W życiu nie widział tak nie dopasowanej do siebie 

trójki ludzi. Desperacko radosna para, a pomiędzy 

nimi Anna w swym zwykłym, szmatławym ubraniu. 

Było tam kilka zdjęć różnych mężczyzn, kilka zdjęć 

Anny z jednym i tym samym człowiekiem i wreszcie 

ten sam człowiek z inną kobietą. Brat? Być może. Po 

raz pierwszy pomyślał o tym, że nic nie wie o prywat­

nym życiu Anny. Właściwie nigdzie nie wychodziła 

i raczej nikt u niej nie bywał. Równie dobrze mogła 

być mężatką, rozwódką, czy żyć w separacji. Właściwie 

nic go to nie obchodziło, ale nie mógł przestać myśleć 

o niej mieszakającej samotnie z zamrażalnikiem pełnym 

myszy i strychem pełnym wiader. Zawsze lubił 

przebywać w towarzystwie kobiet, a ta mogła okazać 

się bardzo ciekawą osobą. 

Ale tym razem była wyraźna różnica. Do tej pory, 

głównym celem znajomości ze wszystkimi kobietami, 

które znał, był seks, i to bez jakichkolwiek zobowiązań. 

- Jedzenie na stole! 

Okrzyk Anny wyrwał go z zamyślenia. Kiedy patrzył, 

jak z zapałem pałaszuje swą porcję, stwierdził, że 

background image

i tak nie była w jego typie. A poza tym nie było sensu 

zaczynać czegoś, czego i tak nie mógł skończyć. 

- Chcesz jeszcze sera? Natarłam całe mnóstwo... 

A może... 

- Nie, nie. To z pewnością wystarczy. - Potężne 

porcje zapiekanki znikały szybko z jego talerza. Był 

coraz bardziej zdenerwowany sytuacją. Nie chciał, by 

zaczęła przypuszczać, że zabiega o jej przyjaźń czy 

sympatię. Do tego jeszcze złamał z takim trudem 

wprowadzony reżim posiłków. Od tej pory jego żołądek 

znów będzie się beszczelnie domagał kolacji. 

- Zawsze tu mieszkałaś? - zapytał wbrew swemu 

postanowieniu. 

- Nie, tylko od jakichś dziesięciu lat. Mój cioteczny 

dziadek Hannibal zostawił mi ten dom. To krewny ze 

strony matki. 

Skinął głową i dokończył swą porcję. Pomimo 

jej hojności bez trudu dałby radę jeszcze dwóm 

dokładkom. 

- A ty? Nie pytałam cię jeszcze, dlaczego ściągnąłeś 

na nasz uniwersytet? Ale pewnie jednak nie jesteś 

egiptologiem? 

- A powinienem być? - zapytał zaskoczony. 

Anna najspokojniej w świecie schrupała kolejny 

kawałek bekonu i oblizała ser z widelca. 

- To ze względu na twoje imię.Takie proste 

skojarzenie: Tyrus-papirus. No i Clay* tak jak gliniane 

tabliczki. 

- Rozumiem. Zawsze tak oceniasz ludzi? 

- Zwykle nie zadaję sobie tyle trudu, by ich oceniać. 

Chyba, że mają u mnie mieszkać. Ale to tylko ze 

względu na dach. Ewentualnie ze względu na fun­

damenty, ale przede wszystkim na dach. Przynajmniej 

nie jesteś dinozaurem. 

* clay (ang) - glina 

background image

Tyrus pokręcił głową, rzucił przelotne spojrzenie na 

zamrażalnik, a następnie na gospodynię. Zdecydowa­

nie, wbrew samemu sobie, był nią zaintrygowany. 

Używała jakiegoś własnego języka, z którego rozumiał 

poszczególne słowa, ale nie był w stanie ogarnąć ich 

treści. Pozornie to, co mówiła, nie miało żadnego sensu. 

Jeśli jego otępienie było spowodowane tymi cholernymi 

pigułkami, to już on urządzi konowała. Do końca 

swych dni nie zarobi na odszkowodanie dla Tyrusa. 

- Hmmm! - Nie wiedział, jak poprowadzić rozmowę 

z kimś, kogo logika tak dalece odbiegała od ogólnie 

przyjętych norm. 

- Oj, rozumiesz! Tyrus - Tyronazaurus. Ty-ranozau-

rus. W każdym razie dinozaur. 

Tyrus uprzejmie kiwnął głową. Postanowił zgadzać 

się ze wszystkim, co mówiła, i szybko znikać po 

skończonym posiłku. Jeśli zacznie rozumieć, o co jej 

chodzi, to będzie znaczyło, że jest już bliski obłędu. 

- Wiesz, zwykle nie pozwalam lokatorom korzystać 

z kuchni, dopóki ich sobie nie obejrzę, ale w agencji 

powiedziano mi, że ci na tym zależy. To żadna 

przyjemność pozwalać, by jacyś dziwni ludzie łazili 

po twojej kuchni, prawda? 

Tyrus zachłysnął się kawą z wrażenia. I kto to 

mówi! - pomyślał. 

- Ale jeśli chcesz, to możesz sobie tu robić także 

kolacje - ciągnęła niezrażona. - Wyglądasz na 

nieszkodliwego. 

On nieszkodliwy! Czuł się zarazem zaskoczony 

i rozbawiony. 

- Czy ty przypadkiem nie jesteś czarownicą? 

- zapytał. 

Anna poprawiła nagle włosy. Czyżby w ten oryginal­

ny sposób próbował dać jej do zrozumienia, że jest 

czarująca? Nagle pożałowała, że nie wymodelowała 

fryzury po kąpieli. 

background image

- Przykro mi, ale nie zajmuję się niczym tak 

fascynującym. Jestem po prostu ilustratorką książek. 

Ilustratorka książek. Rzeczywiście, pierwszego dnia 

wspomniała o jakiejś pracowni. Niemniej jeśli do 

pokoju wlezie czarny kot, to z pewnością jutro się 

wyprowadzę, pomyślał. 

- Jakiego rodzaju ilustracje robisz? - spytał uprzej­

mie. 

- Och, przeróżne. Pracuję głównie dla małej firmy 

wydawniczej w Charlotte. Czasem publikuję też krótkie 

artykuliki w różnych pismach. Ale marzę o wydaniu 

ilustrowanej książki o tych okolicach, może z elemen­

tami historycznymi. I książki o sowach i jastrzębiach. 

Tylko muszę jeszcze namówić na to mojego wydawcę. 

- Czy masz może... Eee... Czy masz może kota? 

- Nie jesteś chyba alergikiem? Nie mam co prawda 

kota, ale gdybyś był uczulony na sierść, to mógłbyś 

też być uczulony na pierze. 

- A te myszy w zamrażalniku? Czy to ma coś 

wspólnego z twoją twórczością? 

- O nie, to moje hobby - odpowiedziała, wstała 

i sprzątnęła talerze ze stołu. - Chcesz dokończyć 

kawę? Nie obrażę się, jeśli odmówisz. 

Pozwolił jej znów napełnić kubek. O spaniu i tak 

już nie było co marzyć. 

- Czy twoje hobby to mrożenie myszy? - zapytał 

ostrożnie. 

- Przejdźmy do pokoju, to nie będę musiała 

zmywać. - Poprowadziła go i poszedł posłusznie. 

Wygodnie zwinięta w kłębek na ogromnej sofie 

opowiedziała mu o radości czerpanej z hodowania 

małych piskląt, o inkubacji znalezionych ptasich jaj, 

o satysfakcji, jaką daje jej leczenie dorosłych osob­

ników. 

Tyrus słuchał, przyglądając się jej uważnie. Z pew­

nością nie używała żadnych kosmetyków. Jedynie 

background image

natura mogła być odpowiedzialna za tak kształtne 

brwi i tak cudownie długie rzęsy. Cass prędzej 

zdradziłaby, ile ma lat, niż pozwoliła zobaczyć się 

komukolwiek z mokrymi włosami i bez makijażu. 

- Jedyne, z czym naprawdę mam duże kłopoty, to 

młode gołębie. Jeden z moich znajomych pomaga mi je 

chwytać, gdy właśnie mam młode sówki - mięso gołębi 

zawiera wyjątkowo dużo białka. Kiedy tylko sowięta są 

dostatecznie duże, by przebywać poza domem, umiesz­

czam je w małej wanience w szopie i zaczynam karmić 

kawałeczkami myszy. Wtedy właśnie wykorzystuję te 

zamrożone. Potem, gdy rosną, uczę je chwytać zdobycz. 

Początkowo za pomocą papierka i sznurka, no a potem 

wypuszczam im żywe myszy. 

- Czy to nie bywa bolesne? - Nie mógł nie podziwiać 

jej odwagi. Wszystkie kobiety, które znał do tej pory, 

wskakiwały na stół na sam dźwięk słowa „mysz". 

- Oczywiście zdarzają się ugryzienia, zarówno mnie, 

jak i sowietom. Ale to naprawdę fascynujące, że tak 

szybko uczą się polować. To instynkt. Muszę też 

bardzo uważać, by nie przyzwyczaiły się do ludzi. To 

byłoby fatalne w skutkach. 

Niesamowite, myślał Tyrus. Ani sztucznego styłu, 

ani makijażu. Siedzi to po prostu i opowiada o myszach 

i sowach. Zupełnie jakby nie była atrakcyjną, młodą 

kobietą sam na sam w pustym domu z mężczyzną. 

- Jeśli chowa się tylko jedno pisklę, to nie ma 

mowy, by poradziło sobie na wolności. Trzeba znaleźć 

dla niego dobry dom lub oddać je do jakiegoś zoo. 

Czy kobiety wyczuwały takie rzeczy? Czytał kiedyś 

o feromonach. Czyżby wyczuwała, że jest przy nim 

zupełnie bezpieczna? Och, nie daj Boże, aby to była 

prawda. Nie, to niemożliwe. Nawet Cass nie zorien­

towała się od razu, a Cass wiedziała wszystko o płci 

przeciwnej. 

- Próbowałam już nawet podchodzić do nich 

background image

w rękawiczkach i masce, ale to niewiele daje. Jedyny 

sposób, by nie uzależnić ich od człowieka, to umieścić 

je jak najszybciej w szopie. Chciałbyś obejrzeć 

legowisko, jakie dla nich wymościłam? Zbudowałam 

je z nie heblowanego drewna, ale sowom nie robi to 

różnicy. Trzeba mieć takie legowisko, zanim władze 

stanowe wydadzą zgodę na opiekę nad ptactwem. 

Jej wyjaśnienia zdecydowanie rozwiały niepokoje 

Tyrusa. Wyciągnął się wygodnie w fotelu i słuchał jej 

opowieści. Nie był specjalnie zainteresowany treścią 

tego, co mówiła, ale jej entuzjazm był zaraźliwy. 

Wyraził nawet zgodę na zwiedzenie szopy, choć tak 

naprawdę nie interesowało go zupełnie to, co zbudo­

wała z nie heblowanego drewna. 

- Jeśli będziesz potrzebował miksera, to korzystaj 

z tego w kuchni na półce, a nie z tego w spiżarce. 

- Dziękuję, nie sądzę, bym musiał korzystać z mikse­

ra. Ale postaraj się wcześniej ostrzegać swych lokato­

rów. Chciałem wziąć sobie kilka kostek lodu i wtedy po 

raz pierwszy zobaczyłem te twoje potworności... 

- Ach, to dlatego myślałeś, że jestem czarownicą. 

Chciałabym nią być. Zaczarowałabym wtedy dach, 

aby nie przeciekał, i wyczarowałabym sobie trochę 

pieniędzy, aby wyremontować kuchnię, dopóki jeszcze 

się nie zawaliła. Niesamowite jest to, że zawsze 

odkładam pieniądze, a potem bardzo szybko wydaję 

je na coś innego, niż zamierzałam. 

Szkoda, że nie wydaje pieniędzy na siebie, pomyślał 

Tyrus. Jej ciało, o którym wiedział już, że było godne 

wyeksponowania, tonęło w ogromnej flanelowej 

koszuli. Widział ją oczyma wyobraźni w dopasowanych 

dżinsach i koszulce bez rękawów. Na przykład takiej, 

jakie chętnie nosiła Cass. 

Jego wyobraźnia zaczęła nagle pracować na zwięk­

szonych obrotach, zapewne pod wpływem wielotygod­

niowego celibatu. 

background image

- Chyba pójdę się już położyć - stwierdził, wstając 

niezręcznie ze swego fotela. Kiedy podszedł do niej, 

spojrzała w górę. Miała delikatnie rozchylone wargi 

i Tyrus chrząknął odwracając wzrok. - Dziękuję ci za 

wspaniałą kolację, Anno - dodał. 

Gdy odszedł, długo o nim myślała. Był dziwnym 

mężczyzną. Szalenie przystojny i z pewnością wspaniale 

by się z nim rozmawiało, ale był tak bardzo po­

wściągliwy. I wcale nie był tak okropny, za jakiego 

chciał uchodzić. Po prostu coś mu dolegało. Potrafił 

rozmawiać tak, jakby byli starymi przyjaciółmi, 

a potem nagle wpełzał znów do swojej skorupy - choć 

nie powiedziała przecież nic, czym mogłaby go urazić. 

Nie powiedziała mu przecież nic przykrego, o nic 

nie mógł się do niej przyczepić. O myszy na pewno 

mu nie chodziło, skoro wiedział już, po co je trzyma. 

Zrozumiała wreszcie te jego dziwne spojrzenia, rzucane 

na zamrażalnik. 

Myślała o Tyrusie Clayu do późnej nocy. Różnił 

się od wszystkich emerytowanych profesorów, których 

znała. Hannibal był emerytowanym profesorem filozofii 

religii, a nie widziała jeszcze, by dwóch mężczyzn tak 

się od siebie różniło. 

Kim był Tyrus Clay? Co tutaj robił? Było w nim 

coś dzikiego. Coś, co przypominało jej młodego, 

chorego sokoła, którego kiedyś leczyła. Nie przypo­

minał żadnego znanego jej człowieka, no ale przecież 

miała niewielu znajomych. 

Dziesięć lat temu, z nowiutkim dyplomem w kieszeni, 

z obiecującymi propozycjami od wydawców i pełna 

marzeń zamieszkała z Hannibalem, uznając to za 

stan przejściowy. Mając lat dwadzieścia cztery wierzyła, 

że spotka tego jednego, jedynego mężczyznę. 

Teraz, doszedłszy do trzydziestego czwartego roku 

życia, zaakceptowała swoją samotność. Wynikała ona 

z tego, że w każdym mężczyźnie, którego znała, 

background image

a dotyczyło to także człowieka, z którym była 

zaręczona przez trzy lata, brakowało jej czegoś 

istotnego. Hannibal nauczył ją pogardzać tuzinkowoś-

cią. Zrozumiała, że dwoje ludzi musi mieć ten sam 

system wartości, umiłowanie świata i zamieszkujących 

go istot, pęd do wiedzy. 

Nauczył ją doceniać każdy dzień za ładunek wrażeń, 

jakich dostarczał. Miała teraz wszystko to, czego 

kobiecie potrzeba: dom. ciekawą pracę, niezniszczalne 

zdrowie i krąg przyjaciół - wśród nich zaś dwie 

sympatie i ich obecne rodziny. 

Jak na ironię była nawet matką chrzestną sześcio­

letniego synka swego byłego narzeczonego. Sid był 

starszym wykładowcą zoologii, a ona studentką 

ostatniego roku. Przez rok chodzili ze sobą, a przez 

następne dwa byli zaręczeni. A potem on poznał 

młodziutką dziewczynę i ożenił się z nią w ciągu 

miesiąca, Anna zaś była świadkiem na ślubie. 

Czerpała dumę z tego, że nigdy żaden chłopak 

pierwszy z niej nie zrezygnował. Co z tego, że kolejno 

odchodzili od niej do innych kobiet i zakładali rodziny? 

Dalej byli jej przyjaciółmi. Bywali u niej od czasu do 

czasu, by pochwalić się swoimi małymi pociechami, 

a Anna była przyszywaną ciocią ciągle wzrastającej 

liczby dzieci. Czasami marzyła skrycie, by dochować 

się własnego potomstwa, ale nikt nigdy nie złamał jej 

serca. 

Minęło kilka dni, zanim Anna znowu spotkała 

swego lokatora. Miała już niezbite dowody, że robił 

sobie w kuchni kawę, a raz znalazła w śmieciach 

opakowanie z restauracji sprzedającej dietetyczne 

sałatki na wynos. Jak na mężczyznę tak wyspor­

towanego, miał zdecydowanie dziwne upodobania 

kulinarne, ale uznała, że to nie jej sprawa. 

- Dziś w nocy liście dębowe przysypią ci samochód 

background image

- ostrzegła go, kiedy spotkali się pewnego dnia 

w kuchni. Zerwał się właśnie zimny północny wiatr. 

- Może przyda ci się jeszcze jeden koc? 

Tyrus oglądał właśnie z niesmakiem paczuszkę 

lucerny, którą kupił w drodze do domu. Mówiono 

mu, że po przyrządzeniu będzie smakować lepiej niż 

ostrygi. 

- Jadłaś to już kiedyś? - spytał niepewnie. 

- Tak, ale wolę kiełki pszeniczne, są słodsze. - Anna 

zrzuciła plecak i postawiła wykrywacz metalu w kącie. 

- Wcześniej dziś wróciłeś - dodała. 

- Nie mam żadnego powodu, by siedzieć na terenie 

uniwersytetu. Mam mnóstwo rzeczy do przeczytania, 

a równie dobrze mogę to robić tutaj. Poza tym zanosi 

się na deszcz, a twoja droga dojazdowa jest zdradziecka 

nawet przy najlepszej pogodzie. Zgubiłaś coś? - zapytał 

wskazując wykrywacz metalu. 

- Co zgubiłam? - zapytała zaskoczona. 

- Chodzi mi o detektor metalu. Ludzie pożyczają 

je zwykle, by znaleźć zgubione klucze albo coś takiego. 

A może szukasz skarbów? 

- Oczywiście, że chodzi mi o skarby. Czy wiesz, że 

w tym miejscu setkami lat krzyżowały się drogi 

handlowe? Szedł tędy ważny szlak w czasach, kiedy 

nikomu jeszcze nie śniło się o budowie Durham. 

- To dlatego czytujesz te wszystkie czasopisma 

historyczne - pokiwał głową ze zrozumieniem. Pa­

miętał dobrze, jak sam marzył o tym, aby odnaleźć 

zatopiony korsarski statek. W tym miejscu, gdzie 

diabeł mówi dobranoc, nie spodziewał się podobnego 

pragnienia. 

- Jeśli chcesz, pokażę ci moje odkrycie, jak tylko 

rozpalę na kominku i wstawię coś na kolację. 

- Wyplątywała się pracowicie ze wszystkich pasków 

podtrzymujących aparat fotograficzny, lornetkę i chle­

bak. - Jadłeś już coś? 

background image

- Chciałem spróbować, jak to smakuje - wskazał 

pędy lucerny. 

- Dlaczego? 

- Co dlaczego? 

- Dlaczego dorosły człowiek przy zdrowych zmys­

łach miałby żywić się zieleniną zamiast zjeść porządną 

kolację? Nigdy nie uda ci się zachować zdrowia, jeżeli 

będziesz jadł samą skrobię. 

Sam nie wiedząc, jak to się stało, w dwie godziny 

później Tyrus zafascynowany studiował wraz z Anną 

książki i czasopisma historyczne i porównywał różne 

rodzaje wykrywaczy metalu. Jej sprzęt należał do 

najlepszych, a dowodziła tego pokaźna kolekcja złomu. 

- Więc mówisz, że to wszystko pochodzi ze starego 

młyna? - wskazał na dziwacznie powyginane żelastwo. 

- Tak, na tym odcinku rzeki było ich bardzo dużo. 

Ziemie te należały do Indian Occaneechi po ich 

ucieczce z Virginii w 1676 roku. Ale szczep ten 

wyginął sto lat później z nieznanych przyczyn... 

Anna podciągnęła nogi na sofę, aby się ogrzać 

i Tyrus poczuł, jak jej drobna stopa ociera się o jego 

udo. Gwałtowność, z jaką jego ciało zareagowało na 

to przypadkowe dotknięcie, zaskoczyła go. To jednak 

nic nie znaczyło. Podobnie reagował na dotknięcie 

Cass, a przecież nie mógł się posunąć dalej. 

- Oczywiście jeżeli nie lubisz historii, ta opowieść 

straszliwie cię znudzi. 

- Absolutnie nie - zaprzeczył nieszczerze. Anna 

nie była w jego typie, poza tym miał już swoją 

kobietę. Z pewnością uda mu się odzyskać Cass, gdy 

przewalczy już te kłopoty z nadciśnieniem. Ale lepiej 

było siedzieć tu na dole i okazywać fałszywe zaintere­

sowanie starym złomem, niż leżeć w ciemnym pok-jiu 

i zastanawiać się bez przerwy, co teraz robi Cass, 

z kim go zdradza i czy dużo czasu upłynie, nim znów 

będzie mógł się nazywać mężczyzną. 

background image

Jej stopa znów niechcący dotknęła jego nogi. Jak 

mały kotek, szukający bezpiecznego legowiska. Opa­

nował się całym wysiłkiem woli i ponownie zaczął 

sobie tłumaczyć, że Anna, choć piękna i fascynująca 

w rozmowie, zdecydowanie nie należała do kobiet, 

z którymi lubił bawić się w przytulanki. Ale nic to nie 

dało. Wbrew samemu sobie ujął jej stopy i zaczął 

masować lodowate palce. Potworne! Tylko jedno mu 

było w głowie. Wystarczyło, że spojrzał na kobietę, 

a wyobraźnia sama podsuwała wizje zakazanych 

przyjemności! Cholera! Nie zakazanych, tylko niemoż­

liwych! To o wiele gorzej! 

Przerwał masowanie i cofnął ręce. Pod żadnym 

pozorem nie mógł się jeszcze raz ośmieszyć. Nie mógł 

dopuścić, by jakakolwiek kobieta go wykpiwała, to 

było zbyt bolesne... 

- Nigdy mi nie powiedziałeś, co robiłeś przed 

przyjazdem na nasz uniwersytet? - Zapytała. 

- Jestem... to znaczy byłem nurkiem. 

- Poszukiwałeś kiedyś skarbów? - ożywiła się jak 

dziecko i przysunęła bliżej do niego. 

- Taaak... Swego czasu... Głównie w Zatoce Mek­

sykańskiej. 

Przyglądała mu się w napięciu. Dostrzegała kolejno 

delikatny garb na nosie, silnie zarysowaną żuchwę, 

głęboko osadzone oczy. 

- Nie wydajesz się być z tego dumny - zauważyła 

po upływie chwili. 

- Nie podobało mi się to, że szukając skarbów 

zacząłem się zmieniać. Po kilku latach to stało się 

narkotykiem. Nurkowanie bez żadnego ubezpieczenia, 

nawet bez zezwolenia, tylko po to, by coś zanleźć. 

Jak gorączka złota, jak opowieści o parciu na zachód 

dla skarbów... Jack L,ondon... Wielka Gorączka Złota... 

Nie chciałem oszaleć, więc porzuciłem to. - Jego ręka 

dotknęła delikatnie sklepienia stopy i poczuł jej 

background image

podświadomą reakcję, nagłe wtrzymanie oddechu. 

Boże! Składała się z jedwabiu, aksamitu i nerwów. 

Jaka kobieta kryła się pod tymi niekształtnymi 

i bezbarwnymi ciuchami? 

Anna cicho analizowała jego słowa. Dobrze rozu­

miała to, co chciał wyrazić. Sama także wybrała 

swoją drogę życia, zrezygnowała z tego, co ją raziło. 

Tak postępowali ludzie rozsądni. 

- Pewnie odziedziczyłam te zapędy po moim 

ciotecznym dziadku - stwierdziła. - Był poszukiwaczem 

przygód, choć nie ruszał się ze swego fotela - na 

starość prawie zupełnie sparaliżował go reumatyzm, 

ale żądza wrażeń nie opuszczała go do śmierci. 

Westchnęła wpatrzona w coś, czego Tyrus nie 

potrafił dostrzec. Po chwili jednak ożywiła się. 

- Chyba zrobię gorącej herbaty z mlekiem. Dobrze 

nam zrobi, prawda? 

Gorąca herbatka! Z mlekiem! Coś takiego! On 

i gorąca herbatka z mlekiem. Gdyby Cass mogła go 

teraz zobaczyć, zabiłaby go śmiechem. Gorycz wezbrała 

w nim ponownie i usiłowała nad nią zapanować. 

O tej porze wróciliby już z kolacji. On nalałby 

wieczornego drinka, a Cass zaczęłaby tańczyć z roz­

wartymi zachęcająco ramionami. Cass musiała bez 

przerwy mieć jakiś podkład muzyczny i po wejściu do 

domu pierwsze kroki kierowała zawsze od magneto­

fonu. Udałoby jej się namówić go, by z nią potańczył, 

a potem sprawy potoczyłyby się zwykłym tokiem. 

- Oczywiście, gorąca herbatka z mlekiem brzmi 

cudownie - powiedział wbrew samemu sobie i dopiero 

po chwili doszedł do wniosku, że naprawdę tak uważa. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Przez następny tydzień Tyrus Clay zachowywał się 

wobec Anny z grzeczną powściągliwością. Zresztą 

spotykali się bardzo rzadko. Jego wykształcenie było 

co najmniej niekompletne i cały wolny czas spędzał 

na studiowaniu. Musiał przyswoić sobie więcej teorii. 

Miał potwornie zmęczone oczy i równie potwornie 

zły humor. Dałby wszystko, co miał, za możliwość 

wskoczenia do chłodnego morza. 

Anna była początkowo zaskoczona jego oschłością. 

Przegadana nad filiżankami herbaty z mlekiem noc 

należała do najprzyjemniejszych w jej życiu. Widocznie 

po prostu niektórzy ludzie tacy byli - raz świetni 

przyjaciele, raz prawie obcy. 

Zresztą była bardzo zajęta. Postanowiła wykorzystać 

ostatnie pogodne dni i dokończyć swe prace w plenerze. 

Chciała po pierwszych opadach śniegu wykonać serię 

plenerów zimowych i odesłać całość. W samą porę 

przyszły zamówienia. Za kilka dni miała dostać 

brudnopis książki przygotowanej dla dzieci i opracować 

do niej ilustracje. 

Wbiegła właśnie po schodkach do domu, gdy 

natknęła się na Tyrusa. 

- Chodzi mi o lampę w moim pokoju - oświadczył. 

- Poczekaj, dopóki się nie rozpakuję, dobra? Jeśli 

dalej będę musiała tak daleko wędrować, pewnie 

kupię sobie osiołka. - Anna dyszała głośno, ostatnie 

dwa kilometry przebyła biegiem. Układała kolejno 

na stole swój sprzęt. - Co z tym światłem? - zapytała 

ściągając ciężkie buty. 

background image

- Hmm - mruknął Tyrus z roztargnieniem. Przez 

chwilę zafascynowany jej zaróżowioną twarzą, pozwolił 

sobie omieść wzrokiem jej wspaniałe piersi uwypuklone 

przez krzyżujące się między nimi skórzane paski. 

- Twoje oświetlenie - przypomniała mu. - Pomóż 

mi się z tego wszystkiego wyplątać, dobrze? 

Jego chłodne, silne dłonie przesunęły się po jej szyi. 

Serce Anny, które dopiero co przycichło po długim 

biegu, znów załomotało jak oszalałe. Przełknęła ślinę 

i odwróciła od niego wzrok. Jak mogła zapomnieć, że 

tak na nią działał? Po kilku dniach niewidzenia go jej 

reakcja była jeszcze silniejsza. 

- Czyżby goniły cię furie? - zapytał Tyrus ze 

śmiechem, pomagając jej ustawić plecak na ziemi. 

- Czasem biegam tylko dlatego, że mogę - od­

powiedziała rozplątując szalik. Potem ściągnęła ciasną 

czapeczkę z wielbłądziej wełny. Naelektryzowane włosy 

utworzyły lśniącą aureolę wokół jej twarzy. 

Tyrus uśmiechnął się. 

- Czy kiedykolwiek zastanawiasz się nad tym, co 

mówisz? - zapytał. - Niektóre twoje stwierdzenia są 

co najmniej zaskakujące. 

- Być może - oświadczyła myjąc ręce nad zlewem. 

- To pewnie dlatego, że jako osoba samotna często 

mówię sama do siebie, a nie zawsze chce mi się tego 

słuchać. Czy jesteś głodny? Mam trochę wiejskiej 

szynki, którą mogłabym zesmażyć. Można by na niej 

zrobić jajka sadzone. 

Tyrus wyobraził sobie talerz pełen sadzonych jajek, 

frytek i sosu mięsnego. Smażona szynka była jednak 

zbyt słona. 

- Niech będzie samo jajko - powiedział ponuro. 

- Jajka dla dwojga - powiedziała wesoło Anna. 

- Pomóż mi i przygotuj kawę. A co? Przepaliła ci się 

żarówka? - Rzuciła to pytanie stojąc do niego tyłem 

i nie zauważyła wyrazu konsternacji na jego twarzy. 

background image

- Moja żarówka... - zamruczał. - Ach, nie, nie. Po 

prostu muszę sporo czytać, a oświetlenie w pokoju 

jest raczej kiepskie. Gdyby znalazła się jakaś niepo­

trzebna lampa, to chętnie bym ją pożyczył. 

Anna znikła na chwilę w spiżarce i pojawiła się 

z ogromną szynką. Za pomocą iście rzeznickiego 

noża ucięła cztery grube plastry i odniosła ją na miejsce. 

- Pewnie bardzo słona - stwierdził Tyrus. 

- To prawdziwa wiejska szynka - oświadczyła 

Anna z dumą. - Prawdziwie po wiejsku przyprawiona 

i wędzona w dymie kolb kukurydzy. Zaprzyjaźnionny 

stary farmer, jeden z przyjaciół Hannibala, podarował 

mi ją na gwiazdkę. 

- Dziękuję za szynkę. Dla mnie tylko jajko, jeśli 

można. 

- Nie lubisz wiejskiej szynki? 

- Staram się ograniczać spożycie soli - powiedział 

z wysiłkiem. Było to dla niego równoznaczne z przy­

znaniem się do słabości. Ostatnio odnosił wrażenie, 

że wszystkie czasopisma na pierwszych stronach 

informowały o impotencji jako ubocznym, skutku 

leczenia nadciśnienia, a przecież to właśnie przy 

nadciśnieniu nie wolno jadać soli. Świadomość, że 

Anna może poznać jego sekret, była przygnębiająca. 

Trudno mu było mieszkać pod jednym dachem 

z kobietą, ale mieszkanie z kobietą, która wiedziała, 

byłoby nie do zniesienia. Wcisnął zaciśnięte pięści do 

kieszeni i postanowił nigdy więcej z nią nie jadać. 

- Jesteś na diecie? - stwierdziła z zainteresowaniem. 

- Nie masz się czego wstydzić. To bardzo mądrze, że 

zarzuciwszy nurkowanie starasz się utrzymać dobrą 

kondycję. Ciekawe, jakie sporty uprawiasz? 

- Jak to sporty? 

- No tak. Podnosisz ciężary? A może biegasz? 

- Zabierała się właśnie do szykowania sałatki z ogrom­

nej ilości jarzyn i twarogu. - Pytam, bo nie widziałem. 

background image

abyś kiedykolwiek uprawiał tu jogging. Jeśli chcesz, 

to mogę ci pokazać znakomite ścieżki w lesie. 

- Nie ma mowy. Jeśli chciałabyś kiedykolwiek 

ujrzeć mnie sapiącego sobie radośnie w uroczym 

dresie, to wybij to sobie z głowy. Jedyny wysiłek 

fizyczny, na jaki się decyduję, to szybkie spacery do 

i od samochodu. Nie będę robił z siebie pośmiewiska. 

- To bardzo niedobrze. Nic dziwnego, że cały czas 

jesteś taki spięty i podenerwowany. Po prostu nie 

jesteś przyzwyczajony do bierności i nie spalasz 

nadmiaru energii. Po rzuceniu takiego absorbującego 

siły zajęcia, jakim jest nurkowanie, powinieneś sobie 

coś znaleźć. Pewnie też kiepsko sypiasz? 

- A dlaczego tak się czepiasz mojego zdrowia? 

- Nie czepiam się. Po prostu głośno myślę. Skoń­

czyłam ostatnio czytać kilka książek opisujących różne 

sposoby odżywiania się. 

Tyrus nie miał pojęcia, o co jej może chodzić, ale 

nie zamierzał dyskutować o swoich sprawach osobis­

tych w aspekcie żywieniowym, filozoficznym, religijnym 

ani jakimkolwiek innym. 

- A to co? - spytał, widząc jak posypuje sałatkę 

jakimś dziwacznym żółtym proszkiem. Słyszał wpraw­

dzie o istnieniu jakichś wschodnich środków podnoszą­

cych potencję, ale nie był jeszcze aż tak zdesperowany. 

- Suszone drożdże. Łagodzą stresy i zawierają 

bardzo dużo witamin z grupy B. 

- Skąd ci przyszło do głowy, że potrzebuję czegoś 

łagodzącego stresy? 

Polewając sałatkę oliwą Anna zerknęła na niego 

z uśmiechem w oczach. Im bardziej stawał się czupurny, 

tym bardziej go lubiła. Widziała, że jest mu potrzebna, 

choć nie chciał się do tego przyznać. Nikomu nie była 

potrzebna od czasu śmierci Hannibala, z wyjątkiem 

młodych sowiąt i chorych ptaków, które przywróciła 

do życia. 

background image

- Co będziesz pił? - spytała. - Mleko czy maślankę? 

- Mleko - odparł z miną męczennika. Przyglądał 

się, jak rozlewa biały płyn do szklanek, a potem 

odstawił za nią mleko do lodówki. Ze smutkiem 

pomyślał, jak nisko można upaść w ciągu kilku 

tygodni. 

W pokoju Anna jednym gwałtownym ruchem ręki 

oczyściła stolik z walających się na nim śmieci 

i wskazała mu wolny fotel. Sama usadowiła się 

wygodnie na sofie i upiwszy duży łyk mleka zagaiła: 

- Opowiedz mi teraz o tym swoim problemie ze 

zdrowiem. 

Tyrus z wrażenia aż się zachłysnął. Gdy odzyskał 

panowanie nad sobą, ogarnęła go wściekłość. 

- Moje problemy zdrowotne nie powinny pani 

obchodzić, panno Cousins. 

- Ale obchodzą. Wydaje mi się, że dlatego jesteś 

taki, jaki jesteś. Mieszkam z tobą pod jednym dachem 

i czasem jesteś uciążliwy. Mam kilka swoich małych 

teorii na twój temat i stąd moje pytanie. 

- Że niby jaki jestem? 

- Dziwnie negatywnie nastawiony do świata. Cie­

kawe, czy zawsze taki byłeś? 

- Niby jaki? - zapytał po raz drugi, ale bardzo 

ostrożnie. Prowadzenie rozmowy było równie bez­

pieczne, jak tańczenie walca wiedeńskiego na polu 

minowym. 

- No, taki drażliwy. Moim zdaniem to brak wysiłku 

fizycznego. Ze mną było podobnie. Byłam okropna. 

Odgryzałam ludziom głowy tylko po to, by móc je 

potem wypluć. Ale potem zamieszkałam z Hannibalem 

i wszystko się poprawiło. Hannibal pisał pamiętniki 

i hodował pszczoły. Codziennie chodził na długie 

spacery, nie zwracając uwagi na reumatyzm. Oczywiście 

to mogło być dzięki czystej wodzie... Ale nie, czysta 

woda to raczej przy kamieniach nerkowych... 

background image

Tyrus poddał się i zwrócił całą uwagę na sałatkę. 

Co prawda udało mu się rozpoznać tylko część jej 

składników, ale spełniła swoje podstawowe zadanie, 

to znaczy zapychała jego wygłodzony żołądek. 

- A jakie są twoje rozrywki? - spytała nagle. 

Kilka miesięcy temu odpowiedziałby, że wieczorem 

chodzą z Cass do restauracji, gdzie po dobrej kolacji 

trochę tańczą, a potem wracają do domu, kochają się 

i idą spać. Jedyne, co miał wspólnego z tym dziadkiem, 

o którym bez przerwy mówiła, to prowadzenie rodzaju 

dziennika. Zapisywał w nim ciekawsze wydarzenia, 

warunki nurkowania, miejsca, które zwiedzał. Jednak 

od sześciu miesięcy nic tam nie zapisał i nie wierzył 

w to, że kiedykolwiek jeszcze do niego wróci. 

- Rozrywki - powiedział gorzko. - Patrzę, jak 

opadają liście z drzew i zakładam się sam ze sobą, 

który pierwszy dosięgnie ziemi. Cholernie ekscytujące, 

nie? 

Wzdrygnął się na dźwięk własnych słów. Użalał się 

nad sobą tak, że aż zrobiło mu się wstyd. Widocznie 

cała ta historia dotknęła go dotkliwiej, niż przypuszczał. 

Od trzynastego roku życia radził sobie sam i nawet 

przez jeden dzień nie był chory. Wszystko, czym był 

i wszystko, co miał, zawdzięczał samemu sobie i utracił 

to wszystko we ciągu kilku chwil. A taki był zawsze 

dumny ze swych osiągnięć. 

Anna słuchała jego ponurego wyznania i pojęła, że 

kryje się za nim coś tajemniczego. Nurek, który 

porzucił swój zawód. Na pierwszy rzut oka we 

wspaniałej kondycji. W jaki sposób trafił pod jej 

dach? Czy czegoś od niej potrzebował? 

Zdecydowanie wierzyła w siłę przeznaczenia. Usiadła 

wygodniej i uśmiechnęła się do swoich myśli. Kiedyś 

próbowała zaopiekować się dorosłym jastrzębiem, 

który był ciężko chory. Wówczas nie odnalazła w sobie 

dość siły i hartu ducha. Tym razem będzie inaczej. 

background image

- Może interesujesz się muzyką czy teatrem? A może 

chciałbyś zwiedzić zoo? Jest wspaniałe zoo w As-

heboro... 

- Czy wyglądam jak mały dzieciak, którego pro­

wadza się do zoo? 

Anna przyjrzała się jego potężnej sylwetce, wspaniale 

rozwiniętej klatce piersiowej, wąskim biodrom. Był 

uosobieniem męskości. Z pewnością nie wyglądał jak 

dziecko od czasu, gdy skończył czternaście lat, ale 

w tej chwili zachowywał się jak mały chłopiec. 

- To co w takim razie lubisz? - zapytała. 

- Powiem ci, co lubię. Lubię kobiety. Ale nie takie 

sobie zwykłe kobietki. Lubię, by moje kobiety były 

piękne i podniecające. Lubię się z nimi kochać. Lubię 

patrzeć, jak ubierają się elegancko, by iść ze mną na 

kolację. Lubię patrzeć, jak się potem dla mnie 

rozbierają. - Podkreślił złośliwie ostatnie zdanie. 

- Lubię widzieć, jak ich piękne oczy błyszczą pod­

nieceniem a ich piękne... - Spojrzał na nią trumfująco. 

- Czy mam mówić dalej? 

Anna czuła, jak każde jego słowo rani ją dotkliwie, 

jak przebija się przez mur, który z takim trudem 

wznosiła przez lata wokół siebie. Bywały w jej życiu 

słowa przykre, ale od czasu tamtych pamiętnych 

urodzin nigdy tak bolesne. Na domiar złego powiedział 

to wszystko specjalnie po to, żeby ją urazić. A ona 

chciała tylko pomóc. Z rozpaczą poczuła charak­

terystyczne pieczenie pod powiekami. Nie chciała 

w tej chwili płakać. Zawsze była w stanie przyjąć 

każde niepowodzenie życiowe bez szlochów i histerii. 

Nerwowo poszukała w kieszeni chusteczki, ale znalazła 

tylko kawałek papieru toaletowego, w który zawinęła 

znaleziony grot strzały. 

Przypominała jej się teoria Hannibala łączącego 

płacz z zaziębieniami. Uważał, że jeżeli nie wypłakuje 

się łez, to ich nadmiar musi być wydalony podczas 

background image

zaziębienia. Dzięki temu, co mówił dziadek, nie czuła 

się tak głupio, gdy płakała. A zresztą rzeczywiście od 

ponad dwunastu lat nie była zaziębiona. 

Tyrus stał tyłem do pokoju, nagle zgarbiony. Widział 

jej odbicie w oknie. Cholera nagła by to wzięła! 

Uraził ją, a przecież wcale nie chciał tego zrobić. Co 

prawda sama się o to prosiła. Wypytywała go tak 

bezczelnie. Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy 

z tego, że gdyby istniało inne wyjście, nigdy by tu nie 

przyjechał? Cały problem wynikał stąd, że potwornie 

się bał. Jego lekarz polecił mu swego kolegę po fachu 

w Durham, ale Tyrus nie miał odwagi tam pójść. Bał 

się, że stan jego uległ dalszemu pogorszeniu i że, nie 

daj Boże, będzie musiał brać te przeklęte pigułki do 

końca życia. Że nigdy nie będzie mógł kochać się 

z kobietą. 

Jeśli chodzi o rozrywkę, to mógłby sobie coś znaleźć. 

Mógł wybrać się do miasta z kumplami z uniwersytetu. 

Nurkowie, którzy przybyli tu na badania, przedstawili 

go kilku atrakcyjnym kobietom, ale obawiał się, że 

mogłyby zacząć się nim interesować, a do tego nie 

wolno mu było dopuścić. 

Przez splątane myśli dotarł do niego odgłos tłumio­

nego łkania. Odwrócił się. 

- Och, Anno! - jęknął siadając obok niej na sofie. 

- Nie waż się mnie nawet dotykać? Jestem aler-

giczką! 

- Pewnie jesteś uczulona na całe to zdrowe żarcie! 

- Chyba rzeczywiście nie była przy zdrowych zmysłach. 

Jak to możliwe, by osoba, która się w taki sposób 

ubiera, w taki sposób mówi i w taki sposób myśli, 

mogła tak działać na niego. 

- Przynajmniej nie siedzę w swoim pokoju obrażona 

na cały świat, gdy sprawy nie układają się po mojej 

myśli! - Stwierdziła oskarżycielsko, wycierając oczy 

i nos. 

background image

- Nie jestem obrażony na cały świat. - Boże, 

czerwone oczy, czerwony nos, splątane włosy, a on 

mimo to marzył, by ją objąć lub chociaż dotknąć. 

Widocznie było z nim gorzej, niż przypuszczał. 

Anna zaczerpnęła powietrza i podjęła męską de­

cyzję. Jeżeli wycofa się po pierwszym starciu, to 

nigdy nie będzie mu mogła pomóc. Nie pierwszy 

raz oberwała od życia i z pewnością sobie z tym 

poradzi. 

- Wybierz się ze mną jutro na spacer. Odetchnij 

świeżym powietrzem. Może poprawi to choć trochę 

twoje samopoczucie. Wszystko, co mówiłeś, to tanie 

ględzenie. Sam dobrze wiesz, że uroda to nie wszystko. 

- Nie mówiłem tego specjalnie. - Pachniała mydłem. 

Nie takim ekskluzywno-egzotycznym, ale jednym z tych 

normalnych, zwykłych. Coś takiego nigdy przedtem 

na niego nie działało. 

- Owszem. Właśnie że tak. - Tym razem Tyrus nie 

próbował nawet zaprzeczać. 

Nie mógł się od niej uwolnić, a przerażało go to. 

Chciał ją zrazić mówiąc, że jest brzydka i niein-

teresująca, ale nie była to prawda. Była piękna 

i fascynująca w jakiś subtelny sposób. A on nie 

potrafił się teraz zachowywać naturalnie przy kobiecie, 

obawiał się, że nigdy już nie będzie mógł. 

- Myślisz, że spacer poprawi moje zachowanie? 

- W każdym razie nie może go już bardziej 

pogorszyć. Zbyt dużo czasu spędzasz w bezruchu. 

Najpierw zaczniesz się łatwo męczyć, potem wzrośnie 

ci poziom cholesterolu i ciśnienie, stracisz włosy i zęby, 

wreszcie nabawisz się płaskostopia, a potem po prostu 

wykitujesz. 

- I to wszystko? - W stalowoszarych oczach pojawił 

się błysk uśmiechu. 

- A jak z twoimi zębami? 

- Przynajmniej mam własne. - Uśmiechnął się 

background image

szeroko ukazując silne, białe zęby. Roześmieli się 

oboje na głos. 

Anna stwierdziła ze zdziwieniem, że nigdy jeszcze 

nie słyszała jego śmiechu. Mogła policzyć na palcach 

jednej ręki powściągliwe uśmiechy, którymi ją uraczył. 

Widocznie miał rację pierwszego dnia, gdy powiedział, 

że nie jest człowiekiem szczęśliwym. 

Poczuła się jakoś pewniej. Nie znała jeszcze jego 

kłopotów, ale bez względu na to, jakie były, z pew­

nością uda jej się mu pomóc. Przecież była uznaną 

przez komisję stanową osobistością w dziedzinie 

ratowania zdrowia i życia ptaków drapieżnych. 

A Tyrus Clay był po prostu zagubionym drapieżnym 

ptakiem. 

- Jesteś pewna, że nie zgubiliśmy się? - dyszał 

Tyrus oparty ciężko o pień wiotkiej brzozy. 

- Możesz mi ufać. Znam każde drzewo i każdy 

krzaczek w mojej okolicy. - Anna także była zmęczona, 

ale za nic nie przyznałaby się do tego. Cały kłopot 

w tym, że oboje byłi zbyt dumni, zbyt ambitni. 

Przeszli już koło dziesięciu kilometrów, ale żadne 

pierwsze nie zaproponowało powrotu 

Tyrus nie czuł nóg ze zmęczenia. Przygotowywał 

się do pierwszych prób dla nurków i kiedy Anna 

zaproponowała spacer jako rodzaj treningu - zgodził 

się. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo już 

utracił kondycję. Widocznie przy nurkowaniu używał 

innych grup mięśni i spacer z Anną wykończył go. 

- Jesteś pewna, że nie chciałabyś biec tedy? - zapytał 

po kilku kilometrach drogi pod górę. 

- Kiedy się biegnie, nie widzi się tak wiele. Wolę 

raczej iść i uważnie się rozglądać. 

Była rzeczywiście niesamowita. Szła szybkim, mar­

szowym krokiem z pełnym obciążeniem i nie wyglądała 

nawet na zasapaną. 

background image

Tyrus człapał za nią potulnie przez cały ranek, 

dźwigając na ramieniu wykrywacz metalu. To cholerst-

wo wcale nie było lekkie. Zrobił jakąś uwagę na temat 

szukania skarbów zgubionych przez piratów, którzy 

zapuścili się zbyt odważnie w górę rzeki Eno, a ona 

uśmiechnęła się tym swoim niepokojącym uśmieszkiem. 

- Kpij sobie, jeśli chcesz, ale naprawdę inteligentny 

pirat nie zakopywałby skarbów na brzegu morskim, 

gdzie mógłby je porwać silniejszy przypływ. Moja 

kobieca intuicja mówi mi, że znajdę kiedyś coś więcej 

niż te sterty starego żelastwa. 

Podprowadziła go do kilku skałek nad samą rzeką. 

Tu mogliby urządzić popas. Bała się jednak usiąść, 

bo miała wrażenie, że nie wstanie już ze zmęczenia. 

A na samą myśl, że muszą jeszcze wrócić do domu, 

skóra jej cierpła. Nie zbaczałaby tak często z głównej 

trasy, gdyby wiedziała, że Tyrus pokona aż taką 

odległość. Podobno nurkowie są bardzo słabymi 

piechurami, zwłaszcza nurkowie, którzy źle się od­

żywiali i nie trenowali. 

- Kanapki z ogórkiem, twaróg i jabłka - oświad­

czyła rozpakowując plecak. 

Tyrus opadł ciężko na kępę mchu. Masował obolałe 

łydki i z przerażeniem myślał o drodze powrotnej. 

- Chryste -jęknął z niesmakiem patrząc na jedzenie. 

- I po to musiałem zasuwać pieszo kilkadziesiąt 

kilometrów! A tak swoją drogą, to ile kanapek 

przygotowałaś? 

Gdy wrócili do domu, było już prawie ciemno. 

Słońce zachodziło czerwono, oświetlając dumne dęby 

i klony rosnące wokół samotnego, białego budyneczku. 

- Fatalnie, na dole mam tylko prysznic, i to tak 

mały, że trzeba w nim stać - stwierdziła Anna, 

ściągając ciężkie buty i patrząc z rozpaczą na obolałe 

stopy. 

background image

- To rzeczywiście tragedia - stwierdził Tyrus ze 

zrozumieniem. Po tej wędrówce dobrze rozumiał, co 

czuła. - Ale z drugiej strony to tylko sprawiedliwa 

kara dla kogoś, kto próbuje dorosłego faceta karmić 

sianem, a w każdym razie czymś niewiele lepszym. 

- Jeśli chodzi o to siano, to pożarłeś nie tylko swój 

przydział, ale także część mojego - odgryzła się 

Anna, zdejmując przez głowę gruby sweter. 

- Wiesz co - zagadnął Tyrus niby od niechcenia 

- wybierz się ze mną do najlepszej restauracji w mieście 

na kolację, a pozwolę ci skorzystać z mojej wanny na 

piętrze. 

- Tak! W tym stroju! 

- Ja zazwyczaj rozbieram się, nim wezmę kąpiel, 

ale jeśli masz coś przeciw wchodzeniu nago do wanny... 

- Chodzi mi o tę restaurację. Mam wrażenie, że 

w takim stanie nie wpuściliby mnie nawet na parking. 

Po prostu szaleję z niedomycia. 

- A ja szaleję z głodu. Jedyne, czym mogę się 

naprawdę najeść, to frutti di mare. Masz dwadzieścia 

minut, aby, zależnie od tego, co wolisz, wziąć prysznic, 

albo się podrapać. 

Pięć minut na prysznic, pięć następnych na wymo­

delowanie włosów i dziesięć na gapienie się na 

wspaniałą suknię i zastanawianie się, czy uda jej się 

przetrwać bez luźnej bluzy i sztruksowych spodni. 

Zwyciężyła wreszcie kobieca próżność, która pojawiła 

się zupełnie niespodzianie, jak dżin z lampy Aladyna. 

Sięgnęła po wspaniałą kreację z ostatniej kolekcji 

ojca, która przesłała jej matka. Biedna Claire cały 

czas liczyła na to, że uda jej się z ponurej poczwarki, 

jaką w jej oczach była córka, uczynić pięknego motyla. 

Na szczęście model nie był krępujący. Luźna, 

oryginalnie skrojona góra i wąska spódnica. Cały 

szyk zawarty był w materiale - pokrywały go wymyślne, 

background image

beżowo-morelowe wzory. Miała ją na sobie raz, 

podczas kolacji z Sidem Chambersem, jej byłym 

narzeczonym i jego żoną i czuła wtedy, że wygląda 

atrakcyjnie. 

W ostatniej chwili spryskała się perfumami, które 

Evan przesłał jej na ostatnie urodziny, a potem, 

przerażona, próbowała je szybko zetrzeć. Czyżby ta 

sama szara i przyziemna Anna była cała w nerwach 

dlatego, że jakiś facet zaprosił ją do knajpy? 

Ale z drugiej strony, nigdy jeszcze nie znała takiego 

mężczyzny, jak Tyrus. Sid nigdy nie przyprawiał jej 

o utratę tchu. Byli po prostu świetnymi przyjaciółmi 

i pewnie o to wszystko się rozbiło. W ich związku nie 

było żadnych emocji, żadnych iskierek pożądania, 

żadnego poczucia bliskości. I nie czuła nic z wyjątkiem 

ulgi wtedy, gdy ze sobą zerwali. I to ulgi tylko z tego 

powodu, że nie będzie musiała wprowadzić się do 

ohydnego, ceglanego domku, który zakupił, gdy został 

mianowany profesorem. 

Tyrus czekał na nią w salonie i właśnie miał rzucić 

coś na powitanie, ale słowa zamarły mu na wargach. 

To była Anna? Czy ta przepiękna kobieta odziana 

w pastelowe brązy i róże, smukła i wiotka, mroziła 

myszy i czołgała się po strychach? Włóczyła się po 

lesie jak łachmaniara? 

- Nie patrz tak na mnie. Łatwo się peszę. 

- Dlaczego miałabyś się peszyć? Nie widzę żadnego 

powodu. 

- Ja też nie - odparła - ale to widocznie spóźnione 

dojrzewanie. 

Jak na kogoś przyzwyczajonego od dziecka do 

świata mody, nie radziła sobie zbyt dobrze. 

Tyrus pomógł jej nałożyć lekki wełniany płaszczyk 

i pozwolił swym dłoniom pozostać na jej ramionach, 

dopóki nie usunęła się na bok. 

- Wspaniale wyglądasz - powiedział gardłowo. 

background image

- Ty też nieźle się prezentujesz. - Rzeczywiście, 

w lekkim wełnianym garniturze i ciemnej koszulii 

wyglądał po prostu imponująco. 

Wzięli jego samochód, a Anna spokojnym i zdecy­

dowanym głosem pilotowała go na trasie. Zastanawiała 

się, czy tylko ona była tak wykończona po ich małym 

spacerku. Nie przyzwyczajone do wysokich pantofel­

ków stopy bolały bez przerwy. 

Prawie wszystkie miejsca parkingowe były zajęte 

i Anna jeszcze raz pogratulowała sobie, że pamiętała 

o wcześniejszej rezerwacji. Kiedy siedziała już przy 

stoliku i rozglądała się wokół, przypomniała sobie, że 

była to ulubiona restauracja jej rodziców. Claire 

traktowano tu jak udzielną księżnę, ponieważ budynek 

restauracyjny stał niegdyś w samym centrum majątku 

LeMontrose'ów. Myśląc o matce przypomniała sobie, 

że zbliżała się pora corocznej wizyty jej rodziców. 

Rozzłościło ją to nieco, i aby choć trochę sobie ulżyć, 

zsunęła z obolałych stóp pantofelki, zadowolona, że 

dzięki długiemu obrusowi nikt tego nie dostrzeże. 

Natychmiast zaroiło się wokół nich od stada 

pingwinopodobnych kelnerów. 

- Chcesz jakiegoś drinka, czy od razu przechodzimy 

do konkretnych dań? - zapytał Tyrus. 

- Poproszę drinka. 

- Coś naturalnego i zdrowego, jak na przykład 

maślanka? 

- Ha! Miałam właśnie zamówić mleczko, ale skoro 

tak mnie prowokujesz, to poproszę o najdroższe wino 

z karty. 

- Aby dać mi nauczkę? - Uśmiechnął się. Przez 

chwilę rozmawiał z jednym z kelnerów i w końcu 

obaj zdecydoweali się na Pouilly-Fuiss. 

Kiedy dwie pary wstały, aby potańczyć trochę na 

parkiecie w takt nostalgicznej muzyki z lat pięć­

dziesiątych, Tyrus zerknął na Annę z uśmiechem. 

background image

- Nie uważasz, że taniec może być znakomitym 

sposobem na zdobywanie kondycji fizycznej? 

- Chętnie zatańczę, ale pod warunkiem, że moje 

stopy nie będą nawet dotykać podłogi. 

- W takim razie powstrzymajmy się do czasu, 

kiedy wyleczymy pęcherze. 

Kiedy już skończyli zajadać się krabami, homarami, 

ostrygami i krewetkami, skonsumowali na chrupko 

przyrządzone filety z miecznika i dopełnili posiłku 

butelką znakomitego białego wina, Annie poczuła się 

szczęśliwa. Najchętniej zwinęłaby się w kłębuszek 

i poszła spać. Nogi już nie bolały. Nic nie bolało. 

Czuła się błogo. Podczas obiadu Tyrus bawił ją mało 

prawdopodobnymi, acz zabawnymi opowieściami 

o poszukiwaniu zatopionych skarbów. Ona zaś 

odwdzięczyła się dwiema anegdotami o hodowanych 

przez siebie ptakach - ogromnej sowie, która zamiast 

polować w naturze, urządzała naloty na wszystkie 

obiady i kolacje na świeżym powietrzu, lądując na 

środku stołu i pożerając co lepsze kąski ze stołu, 

i o źle wychowanym sokole, który atakował wszystkich 

siwych mężczyzn, myśląc, że to króliki. 

Stopniowo goście zaczęli opuszczać lokal, wyfraczeni 

kelnerzy przestali się krzątać i wokół nich powstała 

ich własna, ciepła oaza błyszczących w płomieniach 

świec sreber stołowych i kryształowych kieliszków. 

Anna pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Zastanawiała 

się, jakby to było spocząć w tych silnych ramionach, 

zanurzyć twarz w ciemnych włosach, smakować silne, 

zmysłowe wargi. 

Tyrus, wyraźnie uspokojony i usatysfakcjonowany 

surowymi ostrygami, soczystym miecznikiem i wy­

trawnym winem z wysiłkiem odwrócił spojrzenie od 

swojej towarzyszki. Z trudem opanowywał się, aby 

nie pokryć pocałunkami tych cudownych ust. Wstał 

ze swego miejsca i podszedł do jej krzesła. 

background image

- Lepiej odwiozę cię do domu, dopóki mogę się 

jeszcze ruszyć. 

Pomógł jej odsunąć krzesło i niby niechcący pozwolił 

sobie na dotknięcie jej ramienia. Wyczuł pod plecami 

delikatne kości. Czule przesunął dłońmi po jej włosach 

barwy ciemnego miodu. Włosach, które w dotyku 

były jak jedwab. 

- Chyba coś zgubiłam - powiedziała cichutko Anna. 

- Czy powinienem zawołać kelnera? 

- Lepiej zobacz sam. Powinny być po twojej stronie 

stołu. 

Mówiła tak cichutko, że musiał się nad nią nachylić. 

Jej słowa zagłuszała delikatna muzyka. 

- Może mi odpowiesz, co? Torebka? Serwetka? 

- Buty - szepnęła. Ciepło jego ciała owionęło ją, 

otoczyło zapachem jego wody po goleniu. Nachyliła 

się, aby oprzeć się o jego usłużnie nadstawione ramię. 

Tyrus niechętnie odsunął się od niej. Ukląkł i spod 

śnieżnobiałego obrusa wyciągnął maleńkie szpileczki. 

Anna gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy delikatnie, 

pieszczotliwie nasunął pantofelek na jej stopę. Jedno­

cześnie jego ciepła dłoń gładziła jej kostkę, potem 

łydkę. Kiedy zdążył nasunąć drugi bucik, miała już 

przed oczami wizje jego silnych, męskich rąk, zdej­

mujących powoli jedwabną bieliznę. 

Oddychając ciężko, Tyrus podniósł się z klęczek. 

Rzucił na stół banknot, który zapewnił kelnerom 

godziwy napiwek i wyprowadził Annę do holu. Gdy 

wsuwała ręce w rękawy trzymanego przez niego 

płaszcza, poczuł, że jego ciało gryzie jeszcze drugi 

rodzaj głodu, zbyt długo nie zaspakajany i nagle zbyt 

palący. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

- Chodźmy stąd, prędko - powiedział Tyrus ze 

złością, odpychając ją od siebie. Szybko poszedł 

w kierunku samochodu. Gdy przyjechali, wszystkie 

miejsca były już zajęte i musieli pozostawić wóz w nie 

wyasfaltowanej zatoczce, 

Anna zacisnęła wargi, patrząc, jak odchodzi. Diabli 

wzięli jej dobre chęci. Powinna była pamiętać, że 

dzikim zwierzętom nie wolno nigdy ufać. Pobiegła za 

nim, niszcząc pokryte delikatnym zamszem obcasy. 

Tyrus zatrzymał się nagle i zawrócił ku niej. 

- Och Anno! Wybacz mi! 

- Nie ma sprawy, potrafię dotrzymać ci kroku. 

- Pewnie tylko na lądzie - zgodził się łaskawie, 

biorąc ją pod ramię. 

- Masz zamiar popłynąć do domu? - Wyrwała mu 

się gwałtownie, sama sięgnęła do klamki. Oczywiście 

drzwi były zamknięte. Gdy pomagał jej usadowić się 

w głębokim siedzeniu, poczuła, że jest urażona, ale 

i słaba. Idiotyczne, wystarczyło, by ten człowiek jej 

dotknął, a topiła się jak masło. 

Samotność miała zdecydowanie pewne złe strony, 

pomyślała, gdy opuszczali Durham. Szczególnie silnie 

narażała kobietę na uległość wobec czarującego 

mężczyzny. 

Powrót do domu trwał trzydzieści pięć minut i Anna 

była niezmiernie wdzięczna spikerowi radiowemu za 

to, że uwolnił ich od konieczności prowadzenia 

rozmowy. Słuchanie o problemach całego świata 

uchroniło ją od rozmyślania o własnych. Kiedy 

background image

zaparkowali pod domem, znów potrafiła sobie rac­

jonalnie wytłumaczyć swe zachowanie. Przecież nic 

się nie stało. Zrobili sobie zbyt długi spacer, wrócili 

do domu zmęczeni i głodni, więc poszli razem na 

kolację i wypili butelkę wina. Oczywiście rozmawiali 

i śmiali się podczas posiłku. Potem, kiedy zmęczenie 

i wino zrobiły swoje, on naturalnie pomógł jej się 

ubrać. Dotknął jej zupełnie niechcący, a ona, będąc 

pod działaniem jego uroku, zareagowała jak normalna, 

zdrowa kobieta reaguje na bliskość atrakcyjnego 

mężczyzny. 

Zamiast skierować się do swego osobnego wejścia, 

Tyrus stanął za nią, gdy przerzucała zawartość swej 

torebki, aby znaleźć klucze. Zabrał jej cały pęk, 

otworzył drzwi i przepuścił przed sobą. Nie zamienili 

ze sobą ani słowa od chwili opuszczenia restauracji 

i Anna z językiem wręcz przyrośniętym do pod­

niebienia, poszukiwała bezskutecznie słów, którymi 

mogłaby zakończyć ten wieczór. 

- No i co? - rzucił Tyrus z rękoma zatkniętymi za 

pasek. Wyglądał w tej chwili groźnie i Anna mogła 

powstrzymać się od wyobrażenia go sobie na pokładzie 

statku, jako wspaniałego kapitana o oczach koloru 

spienionych odmętów. 

- Co co? 

- O co chodzi? Dlaczego jesteś obrażona? 

- Obrażona?! Odchodzisz, zostawiając mnie na 

pastwę losu, niemalże chcesz mnie pogryźć i jeszcze 

oskarżasz mnie o to, że się obrażam? 

- Czterdzieści pięć minut bez jednego słowa to nie 

obrażanie się? 

- Trzydzieści pięć minut! A poza tym słuchałam 

wiadomości! 

- Nie wiedziałem, że tak pasjonujesz się sportem! 

- Rzeczywiście tego wieczora komunikat sportowy 

był wyjątkowo długi. 

background image

- Wydawałeś się tak zasłuchany, że nie śmiałam ci 

przeszkodzić - odparowała Anna. Zaczynała podobać 

jej się ta wymiana zdań, tym bardziej, że w jego 

zwykle nieprzeniknionych oczach zaczynała dostrzegać 

iskierki rozbawienia. 

Tyrus postąpił o krok bliżej, przyciągnięty przez 

cień uśmiechu, który czaił się w kącikach jej ust. Stali 

przy sobie, pierś w" pierś, patrząc sobie wyzywająco 

w oczy. Była to zwariowana konfrontacja, w której 

tak naprawdę o nic nie chodziło, ale mimo to Anna 

poczuła, jak przez całe jej ciało przebiega dreszcz, 

pozostawiając napięte nerwy, zmysły wyostrzone do 

granic wytrzymałości. Stalowe oczy wpatrywały się 

w miodowe, szukając choć cienia słabości, światło 

odbijało się w jego hebanowo czarnych włosach i Anna 

poczuła nieprzepartą chęć odgarnięcia niesfornych 

kosmyków znad jego czoła. 

- Nadal nic nie powiesz? - zapytał, powoli cedząc 

słowa. 

Anna spróbowała nadać całej swojej osobie wyraz 

pogardy i wzruszyła ramionami. Jeśli chciał ją wyzwać 

na pojedynek charakterów, nie miała nic przeciwko 

temu. Ważne było tylko to, że musiała wygrać. 

- Są sposoby na rozwiązanie języczka takiego 

uparciucha - stwierdził niskim głosem. - I wyraźnie 

prowokujesz mnie do tego, aby ci je zademonstrował. 

Niewidzialna rękawica leżała pomiędzy nimi. Anna 

w przypływie dumy uniosła głowę i niedowierzająco 

zerknęła mu w oczy. Nie ruszyłaby się ze swego 

miejsca, nawet gdyby dom nagle stanął w płomieniach. 

Jego głośny, urywany oddech dotarł do jej świado­

mości na chwilę przed tym, jak wyciągnął ku niej 

ręce. Jeszcze długo potem Anna widziała tę chwilę jak 

w zwolnionym tempie, chwilę, gdy przyciągnął ją do 

siebie, chwytając dłońmi jej twarz. 

Trzymając ją mocno silnymi dłońmi, dotknął 

background image

wargami jej ust. Przesuwał je leniwie, delikatnie, 

jakby chciał dogłębnie poznać jej wargi. Jego potężna 

siła obezwładniła ją, poddała mu się całkowicie. 

A chociaż jego oczy pociemniały, i choć czuła jego 

pożądanie, to jednak nie tulił jej tak mocno, jakby 

tego chciała. 

Stłumiła jęk rozkoszy i spróbowała mocniej przy­

lgnąć do niego. Niezdolna do niczego odchyliła głowę 

do tyłu, wystawiając piękną linię swej szyi na jego 

pocałunki. 

- Kość słoniowa... Ciepła... żywa... Kość słoniowa... 

- szeptał. Czuła jego wargi, jego oddech na delikatnej, 

spragnionej pieszczot skórze. Opadła z sił, jej ciało 

zaciążyło mu w ramionach. Jednak trzymał w dłoniach 

jej twarz i nie mogła być przy nim blisko. Tul mnie, 

tul, szeptała w myślach. O Boże, dlaczego nie 

przygarnął jej do siebie? Czy to z nią było coś nie 

w porządku? 

Całował kąciki jej ust, potem delikatnie pieścił 

jej wargi końcem języka. Jęknęła cichutko, tłumiąc 

w sobie resztki dumy, które nakazywały jej odejść. 

Robił to specjalnie, pomyślała przesuwając dłońmi 

po muskularnych ramionach i dotykając pieszcztotliwie 

jego rąk. 

- Smakujesz jak konwalie - szepnął. 

- Moje perfumy... 

- I pachniesz jak likier morelowy. 

- Mój deser... - Anna chwyciła zębami jego wargę 

z trudem opanowując chęć ugryzienia go. Była na 

niego wściekła. Pragnęła go do szaleństwa, a on 

z uporem odmawiał jej siebie, po prostu drażniąc się 

z nią. 

- Teraz ja będę miał swój deser - jęknął prawie 

i wreszcie przyciągnął ją do siebie. 

W jego męskim, silnym ciele było tylko pożądanie, 

głodne usta gniotły jej uległe wargi. Dłonie coraz 

background image

mocniej pieściły jej delikatne ciało. Poczuła, że kolana 

stają się miękkie. Jęczała cichutko z rozkoszy. 

Sama jego bliskość uderzała do głowy, działała jak 

narkotyk. Zatraciła zupełnie poczucie czasu i miejsca. 

Jej piersi pragnęły pieszczot i kiedy przesunął ku nim 

dłonie, wygięła się, aby mógł lepiej zaspokoić jej 

pragnienia... 

Nagle, tak nagle, omal nie straciła równowagi, Tyrus 

odsunął ją od siebie i odwrócił się plecami. Słyszała jego 

szybki oddech, jak dyszenie zgonionego zwierza. 

Grzbietem dłoni dotknęła swych warg jeszcze 

rozpalonych od jego pocałunków. Oparła się o ścianę. 

Słodko-gorzka fala pożądania odpływała powoli. Złość 

na samą siebie wypełniła pustkę pozostawioną przez 

namiętność. Zmusiła się do głębokich oddechów. 

Policz do dziesięciu, nakazała sama sobie. Nie mów 

nic, dopóki nie policzysz do dziesięciu. 

Doszła dopiero do siedmiu, gdy na nią spojrzał. 

W oczach miał ten sam wyraz, co na początku ich 

znajomości. Nie zbliżaj się, wypisane było na całej 

jego twarzy. 

Wreszcie ta postawa spowodowała, że szala prze­

chyliła się na jego stronę. Anna przypomniała sobie, 

że im bardziej dziki jest jastrząb, tym bardziej boi się 

wyciągniętej ku niemu dłoni. A ten jastrząb wyraźnie 

jej potrzebował. Albo przechodził załamanie psychicz­

ne, związany z porzuceniem zawodu, albo miał kłopoty 

sercowe. 

W pierwszym przypadku mogła mu pomóc, ale 

w drugim... Absolutnie nie godziła się na rolę dublerki. 

- Jeśli chcesz jutro znów iść na spacer - rzuciła 

krótko z godnym podziwu opanowaniem - to będę 

gotowa, gdy tylko wrócisz z pracy. 

Jego zimne oczy nagle wypełniło zmieszanie. Od­

wrócił wzrok i wymamrotał coś na temat pracy do 

późna. 

background image

- W takim razie pojutrze. Nie rezygnuj po tak 

znakomitym początku. 

- Czy mogłabyś nie uszczęśliwiać mnie na siłę? 

Anna uśmiechnęła się. W jego głosie znów wyczuła 

cień ironii i natchnęło ją to optymizmem. 

- Czy chcesz się przeistoczyć w nieruchawą kupę 

sadła? Czy może ukryć się przed całym światem? 

- Z wyraźną pogardą odwróciła się od niego i pod­

niosła płaszcz, który zapomniany leżał na ziemi. 

- Rób, jak chcesz - dodała - ale chyba nie sądzisz, że 

ona będzie cię chciała, gdy się roztyjesz i sflaczejesz... 

No, chyba, że to wyjątkowa osobowość... 

- Uspokój się, Anno! 

Patrzyła zaskoczona, jak wściekły wbiega po 

schodach na górę.. Każdy człowiek, który dokonał 

tego po tych stromych stopniach, musi być w świetnej 

kondycji. 

A zatem chodziło o kobietę. Westchnęła i zrzuciła 

z siebie suknię, zsunęła pantofelki. W samej bieliznie 

stanęła przed ogromnym lustrem. 

- I czegoś się spodziewała, idiotko? - spytała samą 

siebie. 

Spokojnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Dostrzegła 

pewne braki, ale nie było ich zbyt wieie. Zsunęła 

z ramion cieniutkie paski jedwabnej koszulki i po­

zwoliła jej opaść na ziemię. No właśnie, czego się 

właściwie spodziewała? Że piękny królewicz przyga-

lopuje na białym rumaku i porwie ją na siodło? 

Akurat. Powinna już dawno zorientować się, że nie 

przyciągnie do siebie żadnego mężczyzny, a co dopiero 

takiego jak Tyrus Clay... 

Tyrus obudził się i pierwszym dźwiękiem, jaki do 

niego dotarł, był odgłos rąbanego drewna. I to tuż 

pod jego oknem. Dźwięki te przywodziły na myśl 

wspomnienie. Kilkunastoletni chłopak ze świeżo 

background image

złamanym nosem rąbie drewno w palących promie­

niach słońca. Jego ręce, przyzwyczajone do zmywania 

ogromnej liczby naczyń w kuchni, pokryły się ogromny­

mi pęcherzami, które teraz pękały. Dłonie chłopca 

przyklejone są do trzonka siekierki. Klnie głośno 

z potwornego bólu i jeszcze mocniej uderza w suche 

szczapy. Gdy tylko zarobi dość pieniędzy, wyjedzie 

stąd. Nieważne dokąd, byle daleko. Teraz, gdy zmarła 

matka, a skromniutki pensjonat, który pomagał jej 

prowadzić, zrównano z ziemią, aby postawić magazyny, 

nic już nie zdoła go zatrzymać w tej dziurze. Jak sięgał 

pamięcią, pensjonat był jego domem. Pamiętał jeszcze 

te noce, gdy matka wynosiła go śpiącego z pokoju 

i układała w pralni, na stertach świeżo pranej bielizny. 

Nie przeszkadzało mu to, posłanie było wygodniejsze 

od jego skromnego łóżeczka... A poza tym były to 

jedyne chwile, gdy słyszał śmiech matki. I co z tego, że 

jej śmiechowi towarzyszyły obce męskie głosy. Jakikol­

wiek śmiech był lepszy niż żaden. 

Być może w taki sposób i w tamtym pokoiku został 

poczęty. Nazwano go po dwóch przyszywanych wuj­

kach, którzy bawiąc przejazdem w miasteczku, okazy­

wali choć trochę sympatii małemu synkowi Cory May. 

Tyler Cornatzer i Russell Fortis... Ale i tak przestali 

przyjeżdżać jeszcze na kilka lat przed jej śmiercią. 

Gdy został sam, zaciął się w sobie i zaczął zbierać 

pieniądze na wyjazd. Nie pozwolił sobie na kontrolę 

ze strony opieki społecznej... 

Gdy tylko uskładał dosyć, wyjechał nad morze. 

W Galvestone zaciągnął się na pokład trawlera. Przez 

pierwszy rok nie zarobił zbyt wiele poza wyżywieniem, 

ale pokochał morze i był pojętnym uczniem. Gdyby 

nie wpadł w nałóg, manię nurkowania, dawno miałby 

już w kieszeni patent kapitański. 

Kawałek drewna uderzył w ścianę domu i usłyszał 

przez uchylone okno głos Anny. 

background image

- Cholera! Dlaczego uciekasz, skoro jeszcze cię 

nawet nie uderzyłam? 

Tyrus zawinął się w kołdrę i poczłapał do okna. 

Przez pierwsze pół nocy nie mógł zasnąć, a teraz 

budzą go bladym świtem. Właściwie tego dnia, gdy 

miał zjawić się w pracy dopiero po południu. 

- Słuchaj, czy mogłabyś razem ze swoim drewnem 

i swoją cholerą przenieść się na drugą stronę domu? 

- Co to, jeszcze nie wstałeś? - udała zdziwienie 

Anna. 

- Jak widać. 

- Nie masz żadnego powodu do ironizowania. Skąd 

mogłam wiedzieć, że zamierzasz spać przez cały dzień? 

Chociaż nie sądzę, bym cię wczoraj aż tak zmęczyła... 

- Pewnie, żeś mnie zmęczyła, ty piegowata kusicielko 

- zamruczał już do siebie w drodze do łazienki. Nie 

mógł zasnąć, a potem w snach przyszły obrazy, 

o których wolałby nie myśleć. 

- Wszystkie baby są wstrętne - dodał jeszcze. 

- Najpierw prowokują faceta, przyciągają do siebie, 

a potem... 

- Bułeczki drożdżowe - wrzasnęła Anna pół godziny 

później. 

Tyrus, ubrany w sztruksowe spodnie i swoją 

ulubioną flanelową koszulę, sięgał właśnie po teczkę, 

aby pojechać do pracy i znaleźć sobie jakiś cichy kąt 

w bibliotece. 

- Nie jestem głodny... Dziękuję - dodał niechętnie. 

- Pewnie, że jesteś. Ale jesteś też zbyt tchórzliwy, 

by się do tego przyznać. 

Anna spojrzała na niego z kpiną w oczach. Ale on 

już szarżował jak zraniony bawół. 

- Co właściwie chciałaś przez to powiedzieć? 

Zabrała się za rozkrawanie parujących jeszcze 

bułeczek i smarowanie gorącą masą serową. 

background image

- Słuchaj, jeśli chcesz wpełznąć sobie do jakiejś 

ciasnej nory i siedzieć tam samotnie tylko dlatego, że 

jesteś już za stary, by nurkować, to nie ma sprawy, 

mnie to nie rusza. 

- Nie mam zamiaru siedzieć w żadnej norze! - Tyrus 

z wściekłością rzucił teczkę na stół kuchenny. - I nie 

jestem za stary, by nurkować! 

- Dobra, nie ma o czym mówić. Znalazłam dla 

ciebie zapasową lampę stojącą. Podrzucę ci ją dzisiaj 

do pokoju i dodam ci gratis zapas stuwatowych 

żarówek. Słyszałam, że im kto starszy, tym więcej 

światła potrzebuje do czytania. 

- Nie mam żadnych kłopotów ze wzrokiem! 

- Nie masz się czego wstydzić. Wszyscy się w końcu 

musimy zestarzeć, jeśli mamy dość szczęścia... 

- Nie starzeję się, do jasnej cholery! 

Anna zerknęła na niego ze słodkim uśmiechem na 

wargach i podejrzanym wyrazem niewinności w oczach. 

- Ach, więc ty się nie starzejesz? To nad tym 

pracowaliście w laboratorium? Jakiś sekretny eliksir 

czy coś w tym rodzaju? To na pewno będzie się 

dobrze sprzedawać, ale czy rozważyliście ewentualne 

szkody społeczne? 

- Anno! - to było ostrzeżenie. Warknięcie roz­

wścieczonego drapieżnika. Zbliżył się do niej o krok. 

- No, nie złość się - rzuciła obojętnym tonem 

i podała mu bułeczkę, na którą nawet nie zwrócił 

uwagi. - Nie znasz się na żartach? Chciałam ci tylko 

poprawić krążenie... 

- Odczep się od mojego krążenia!!! 

- Prawda, jeśli na zawsze pozostaniesz młody, to nie 

musisz się martwić takimi rzeczami jak krążenie. 

- Anna z trudem powstrzymała się od wyciągnięcia ręki 

w stronę leciutko pulsującego punkciku na jego szyi. 

- Jedyną rzeczą, jaką muszę się martwić, jest 

nadciśnienie! A ty je tylko pogarszasz! 

background image

Chwycił ją z całej siły za ramiona. Palce jego 

wgniotły się w jej ciało jak stalowe szpony. 

- Och! Nie miałam pojęcia! - wykrzyknęła nagle 

zawstydzona. Położyła swoje usmarowane twarogiem 

dłonie na jego rękach i dodała: - Dlaczego po prostu 

nie kazałeś mi się odczepić? 

- No właśnie - powiedział nagle rozbawiony. - Że 

też nie przyszło mi to wcześniej do głowy. 

- Kazałeś mi się odczepić. Wtrącałam się jak głuptas. 

Nic dziwnego, że nie chciałeś mi powiedzieć, ale 

przecież powinieneś był! Ale przecież i tak działałam 

dobrze. Wysiłek fizyczny jest najważniejszy. Od jak 

dawna na to cierpisz? Jak wysokie? Czy dlatego 

porzuciłeś nurkowanie? - Zadawała pytania tracąc 

z pośpiechu oddech. 

- W odwrotnej kolejności: tak, nie niebezpieczenie 

i od kilku miesięcy. 

Anna zamilkła, dobierając odpowiedzi do pytań. 

Zanim odzyskała oddech, Tyrus wziął jedną ze świeżo 

upieczonych bułeczek i wcisnął jej między zęby. Chwycił 

teczkę i prędko wyszedł, ale w drzwiach rzucił jej 

jeszcze spojrzenie, które powracało do niej niejedno­

krotnie, gdy pracowała tego dnia przy swoich szkicach, 

a którego nie mogła zrozumieć. 

Był to jeden z tych dni, kiedy coś bez przerwy 

przerywa pracę. Najpierw przyszła grupa myśliwych 

i prosili o pozwolenie na skorzystanie z ziemi nad 

samą rzeką. Anna odesłała ich do właściciela, który 

i tak niegdy nie zezwalał na polowanie. Potem Susan 

Macklin wpadła dowiedzieć się, czy skończy ilustracje 

w ciągu miesiąca. 

- No a co z tymi zimowymi? Planowałam zrobić 

rysunki żyjących tu zwierząt i ich odciski w śniegu. 

- Nie mogłabyś zrobić tego z głowy? 

- Wolałabym nie. Ale po co ten pośpiech? 

background image

- A nie chciałabyś super pierwszoplanowej roboty? 

Nie chciałabyś, aby twoje nazwisko znalazło się na 

liście najbardziej cenionych ilustratorów roku? Do­

wiedziałam się właśnie, że jest w przygotowaniu 

wznowienie 0'Hary. Specjalne wydanie świąteczne 

w ozdobnym opakowaniui. A zatem, gdyby udało się 

wydać tę jego książkę na wiosnę, będzie to wielki 

sukces... 

- O rany - Anna bezmyślnie pocierała gumką 

dawno już wytartą linię na ostatnim rysunku. 0'Hara 

nie był publikowany przez ostatnich piętnaście lat, 

choć jego znakomite książki przyrodnicze były po­

szukiwane na rynku. Długo molestował swego nowo­

jorskiego wydawcę o wznowienie starych tytułów, aż 

wreszcie zdesperowany podpisał kontrakt z „Persim-

mon Press". 

- Módl się o to, by w tym roku śniegi przyszły 

wcześnie. A my będziemy ci pomagać w każdy możliwy 

sposób - dodała jeszcze Susan wychodząc. 

Telefon zadzwonił, zanim Anna zdążyła zdjąć 

skuwkę ze swego cienkopisu. Tym razem była to 

Claire. Powiedziała, że ona i Evan przyjadą jak 

zwykle na kilka dni. 

- Zamów dla nas ten pokój, co zwykle. Zamieszkaj 

z nami w hotelu przez te kilka dni. Mam spotkanie 

z adwokatem mego ojca i tym razem pozostaniemy 

pewnie kilka dni dłużej. 

- Mamo, jestem w połowie rozgrzebanej roboty 

i gonię w piętkę. Muszę zdążyć na czas. 

- Kilka dni z ojcem i matką. Czy naprawdę zbyt 

wiele od ciebie wymagamy? 

Anna przeczesała nerwowo włosy poplamionymi 

tuszem palcami. 

- To nie o to chodzi. Ale tak się składa, że w tej 

chwili nie mieszkam sama... 

- To pewnie znowu te twoje potworki. Ale trudno, 

background image

skoro kartonowe pudełko pełne okropnych zwierzaków 

znaczy dla ciebie więcej niż rodzice, to rzeczywiście 

nie można nic na to poradzić. 

- Chodzi o mężczyznę - powiedziała zdesperowana 

już Anna. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała 

zgorszona cisza. Anna nigdy nie przyznała się rodzicom 

do tego, że odnajmuje pokoje. Z pewnością znaleźliby 

wtedy sposób, by ukrócić ten proceder i zmusiliby ją 

do przyjęcia pieniędzy. Nie wiedząc o tym, byli 

w miarę zadowoleni i tolerowali jej ekscentryczny 

sposób życia. 

- Mężczyznę?! 

- Tak, mężczyznę. Możecie go poznać, jeśli chcecie. 

Ale nie potrzebuję waszej akceptacji. Pamiętajcie, że 

mam trzydzieści cztery lata. 

- Wolałbym o tym nie pamiętać - stwierdziła 

prawdomównie Claire. - No dobrze, kochanie. Jakoś 

przygotuję na to ojca. Ale mam wrażenie, że dostanie 

zawału, gdy się o tym dowie. Dla niego jesteś ciągle 

jego małą dziewczynką. 

Anna wróciła do pracy przygnębiona. Nigdy nie 

była dla Evana małą dziewczynką. Nie w takim 

sensie. Evan nigdy nie lubił dzieci. Przyznawał się do 

tego często, tak jakby była to drobna, ale uroczo 

rozbrajająca wada. Gdy Anna już dorosła, starała się 

wybaczyć i zapomnieć, ale nie potrafiła. Na całe życie 

pozostało jej przekonanie o własnym nieprzystosowaniu 

do jej rodziny. 

Gdy kolejny raz zadzwonił telefon, z wściekłością 

rzuciła piórko i prawie warknęła do słuchawki. 

- Och, bardzo przepraszam - oświadczył speszony 

kobiecy głos. - Musiałam się pomylić. Sądziłam, że 

pod tym numerem uda mi się zastać Tyrusa Claya. 

Anna westchnęła boleśnie. 

- Przykro mi, ten szum pochodzi z mojego wiecznie 

psującego się telefonu. Tak, to jest numer Tyrusa... 

background image

To jest, on tutaj mieszka. Ale w tej chwili go nie ma 

Czy mam go poprosić, aby do pani zadzwonił? 

- Kim pani jest? - Pytanie było gwałtowne i nie­

grzeczne. 

- Anna Cousins, panno... - Anna zawsze od­

powiadała niegrzecznie, gdy ktoś zwracał się do niej 

w ten sposób. 

- Valenti. Pani też tam mieszka?! 

- Tak. - Po raz drugi tego dnia Anna musiała 

wsłuchiwać się w długą ciszę po drugiej stronie 

słuchawki. Zwykle dobrze sobie radziła w stosunkach 

z innymi kobietami, ale czuła przez skórę, że tym 

razem będzie inaczej. 

- Wie pani co? Niech pani po prostu powie 

Tyrusowi, że dzwoniła Cass. W przyszłym tygodniu 

będę służbowo w Raleigh. Zadzwonię do niego, gdy 

ustalę, gdzie się zatrzymam. 

Anna siedziała jeszcze jakiś czas przy aparacie. 

Cass Valenti. Czyżby to ona była kobietą w życiu 

Tyrusa Claya? 

A zatem ktoś się do niego przyznał. Nie szkodzi. 

Zawsze była dumna z tego, że pozostawała na 

przyjacielskiej stopie ze swoimi byłymi kochankami. 

Szkoda tylko, że tym razem nie chodziło o kochanka. 

Smutnie poczłapała do kuchni, gdzie dokończyła 

wszystkie bułeczki i ponuro dopchnęła je jeszcze 

pełnym opakowaniem lodów czekoladowych. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

O dziwo, Annie bez większego kłopotu udało się 

namówić Tyrusa na wspólne spacery dla zdrowia. 

Nie udawała, że jesteś znakomitym znawcą w dziedzinie 

ochrony zdrowia, ale widziała, że wysiłek fizyczny 

bardzo dobrze mu robi. I niekoniecznie nawet musiał 

to być spacer. Wystarczyło, by przez godzinkę rąbał 

drzewo na opał na podwórku. 

Sama siedziała długie godziny nad swą pracą 

i potrzebowała ruchu jeszcze bardziej niż on. Ze 

względu na naglące terminy, spędzała codziennie kilka 

dodatkowych godzin w pracowni. Przyzwyczaiła się 

już nieco do jego obecności za ścianą. Nawet jeśli 

trudno jej było się teraz skoncentrować, był to jeszcze 

jeden kłopot, z którym musiała sobie poradzić sama. 

Wychodząc na spacery zostawiała wykrywacz metalu 

w domu. Nie był teraz potrzebny, z czego innego 

czerpała chęć do wędrówek po lesie. Nie zabierała 

także plecaka ani aparatu fotograficznego - skończyła 

już wszystkie rysunki z natury. 

Tego dnia zimny, jesienny wiatr zrywał czerwone 

liście z drzew i miotał nimi jak confetti. Anna odrzuciła 

głowę do tyłu i i oddychała głęboko. Przepełniało ją 

poczucie szczęścia, radości życia. Dochodziła już pora 

powrotu. Szli ponad godzinę. Ostatnio, gdy wracali 

do domu, słońce rzucało już długie, błękitne cienie. 

Zatrzymali się na chwilę, aby poobserwować wiewió­

rki pracowicie gromadzące zapasy zimowe. Potem 

zaś patrzyli, jak bobry budują tamę na rzece. Szli 

właśnie w stronę domu, gdy idący na przedzie Tyrus 

background image

nagle się zatrzymał. Wyciągniętą dłonią nakazał jej 

ciszę. 

Anna zamilkła. Przez chwilę obserwowała jego 

potężną sylwetkę: szerokie barki, które wydawały się 

rozsadzać w szwach jego granatową, wełnianą koszulę, 

plecy przechodzące w wąskie, muskularne biodra, 

długie nogi... Przez moment jej marzenia poszybowały, 

zupełnie jak barwne, jesienne liście spadające z drzew. 

Musiał wyglądać obłędnie w tym obcisłym kom­

binezonie do nurkowania, pomyślała. Z nieznaną do 

tej pory czułością zauważyła, że stanął w swej zwykłej 

pozycji kapitana na pokładzie okrętu. Szeroko roz­

stawione stopy. Tyrus kontra reszta świata... 

- O co chodzi? - szepnęła nieco spóźniona, zmu­

szając się do tego, by nie dotknąć jego wyciągniętej ręki. 

- To ja powinienem ciebie spytać. Słyszałem to już 

dwa razy. Brzmi to jak żywcem wzięte z filmu 

o Tarzanie. - Nagle usłyszała dźwięk, o którym 

mówił. Jakby żałosne, przeciągłe wycie. 

- Słyszysz! - szepnął z przejęciem. - Co to u diabła 

może być? Brzmi tropikalnie... Albo prehistorycznie. 

- Słuchał z przechyloną głową. Wyraz ciekawości 

nadawał mu chłopięcy wygląd. 

Wargi Anny zadrżały. Łzy napłynęły jej do oczu. 

Pochyliła się i oparła rękoma o kolana. Nie udało jej 

się jednak opanować i dosłyszał jej hamowany oddech. 

- Anno? - odwrócił się w mgnieniu oka. 

Bezradnie potrząsnęła głową i wybuchła, salwą 

niczym już nie tłumionego śmiechu. 

- Anno? - Tym razem nieco groźnie. Podszedł do 

niej, ale już siedziała na ziemi zanosząc się ze śmiechu. 

- Do nagłej cholery, Anno! Ty płaczesz, czy się 

śmiejesz? Kobieto, ja cię chyba nigdy nie zrozumiem!!! 

Chwycił ją za ramię i spróbowała się opanować. 

Właściwie to nie było wcale takie śmieszne. 

- To po prostu wrona. Zwykła, stara wrona. 

background image

- Wybuchnęła znów śmiechem na widok wyrazu 

absolutnego niedowierzania na jego twarzy. 

- Naprawdę to tylko wrona - dodała tłumiąc 

śmiech. - One tak wspaniale naśladują różne dźwięki. 

A ta widocznie też jest wielbicielką Tarzana... 

- Kobieto, czy próbujesz sobie ze mnie zakpić? 

- Zapytał wściekły. W odpowiedzi Anna zawyła 

jeszcze głośniej. Łzy i śmiech przychodziły jej równie 

łatwo. Tylko silniejsze uczucia kryła w sobie, dopóki 

nie stanowiły bolesnego, dławiącego węzła. 

Tyrus pchnął ją na ziemię i opadając obok niej, 

uchwycił mocno jej nadgarstki. Jego twarz była bardzo 

blisko. Dostrzegła w jego spojrzeniu zainteresowanie 

z odrobiną niepokoju. Spróbowała się opanować, 

aby spojrzeć mu prosto w oczy. Ostatnio zachowywała 

się jak histeryczka... 

- Anna... - Brzmiało to jak westchnienie z głębi 

serca. Poczuła, jak przywiera wargami do jej ust. 

Straciła zupełnie poczucie czasu i miejsca. Poczuła, 

jak swym ciężarem wgniata ją w posłanie z chłodnych, 

wilgotnych liści. Żałowała, że ich ciała dzieli tyle 

warstw wełny, sztruksu, zamszu... 

Gorączkowo wodziła rozpalonymi dłońmi po jego 

plecach. Zapamiętała kontury mięśni, głęboki wąwóz 

nad jego mocarnym kręgosłupem. Smakował jak wino 

jabłkowe. Gdy pocałunki stały się bardziej namiętne, 

poczuła podniecające tarcie jego zarostu. 

Jego dłonie odnalazły jej piersi, gwałtownie rozsunął 

kurteczkę, splótł palce na drobnych dłoniach, gdy 

walczyła z guzikami jego koszuli. Czubkami palców 

przeczesywała gęste włosy na jego potężnej piersi. 

W tej samej chwili poczuła, jak pieści jej nagą skórę 

i spróbowała wtulić się w niego jeszcze mocniej. 

Przeszyło ją podniecenie o nie znanej dotychczas sile... 

- Anno... Anno... Jak ty mnie dręczysz... - wy­

szeptał, zanim jego wargi zagarnęły dla siebie miękkie 

background image

półkule rozpalone już przez jego dłonie. Przez chwilę 

czuła się tak, jakby ją jednocześnie przyciągał i od­

pychał. 

Kiedy wargi zacisnęły się na podnieconym do bólu 

sutku, chwyciła jego głowę w dłonie. Pieściła włosy, 

policzki, wodziła palcami po uszach... Kochała... 

- Anno, co ty ze mną robisz... - Jego szept także 

był pieszczotą, czuła na swym ciele jego oddech. 

Grzał ją, nie czuła otaczającego chłodu. Jego usta 

powędrowały wzdłuż jej ciała. Sięgnął dłońmi do 

zapięcia dżinsów. Podświadomie poruszyła się, aby 

ułatwić mu działania, wpuścić w siebie. 

Przesunął się nieco i nakrył ją całym swym ciężarem. 

Poczuła na sobie jego ciało... Tak blisko... Nagle 

wyrwało mu się westchnienie, jak okrzyk bólu z samego 

dna duszy. Zerwał się i usiadł tyłem do niej. 

Odrzucona tak nagle, mogła zaledwie na niego 

patrzeć, jej wzrok, przymglony mieszaniną podniecenia 

i rozczarowania. Czyżby jej nie pragnął? Czyżby 

pożądanie owładnęło tylko nią? 

O nie. Zdecydowanie jej pożądał. Może nie była 

najbardziej doświadczoną kobietą, ale tyle potrafiła 

zauważyć. 

Powoli wyplątała z włosów suche liście, obciągnęła 

cienką koszulkę i zaczęła zapinać bluzkę, cały czas 

rzucając coraz bardziej zaciekawione spojrzenie w stro­

nę jego pleców. Patrzył nie widzącym wzrokiem 

w cienie płożące się między drzewami. Ze smutkiem 

zauważyła, że oddychał tak, jakby nic się nie stało. 

Cholerny pływak, pomyślała z odrobiną niechęci. 

Odważyła się przemówić dopiero wtedy, gdy jej 

oddech się uspokoił. 

- Czy chodzi o coś, co powiedziałam? 

- Co? - odwrócił się gwałtownie. Przeczesał palcami 

zmierzwioną czuprynę. - Och, Anno! Za stary jestem 

na to, by tarzać się po mokrej, zimnej ziemi. 

background image

Zmusiła się do tego, by spojrzeć mu prosto w oczy 

i by zignorować występujący na jej twarz rumieniec. 

- No proszę - rzuciła niby obojętnie. - Jaki z ciebie 

francuski piesek. Zdawało mi się, że to ja powinnam 

narzekać, ty przynajmniej miałeś ciepły i suchy 

materacyk. 

- Kiedy już o tym wspominasz, to chciałem 

zauważyć, że miał wybrzuszenia. - Spróbował się 

uśmiechnąć, ale tylko skrzywił się. 

Chciała... Ba, nawet powinna być na niego zła, ale 

wbrew samej sobie nie potrafiła. 

- Możesz sobie obrażać moje wypukłości, ile ci się 

tylko podoba. Ale za karę sam będziesz sobie szukał 

drogi do domu. 

Zerwała się z lekkością baleriny, odwróciła na 

pięcie i zniknęła między drzewami. 

- Anno! Wracaj tu natychmiast! Anno! Słyszysz 

mnie?! 

Zaczęła dyskusję ze swym sumieniem w tej samej 

chwili, gdy przekroczyła próg domu. W końcu należała 

mu się jakaś kara za rozpalenie jej namiętności, 

a potem porzucenie. 

Ale przecież była Cass, przypomniała sobie samej. 

Wiedziała o Cass, a mimo to dała się sprowokować. 

Zatem skoro skorzystał, choćby po części z tego, co 

mu ofiarowała, a potem odszedł w siną dal, nie mogła 

mieć do niego pretensji. 

Boże. Teraz pewnie biedak się zgubił. Wlókł się 

gdzieś tam po ciemku. Zmarznięty. Pewnie przemo­

czony. 

Każdy mężczyzna, który potrafił poruszać się po 

morskim dnie, da sobie radę ze znalezieniem ścieżki 

w lesie o wczesnym zmierzchu. Poza tym powinien 

poznać trochę topografię lasu. Ona będzie miała 

coraz więcej pracy, a on przecież powinien chociaż 

spacerować. 

background image

Gdy Tyrus powrócił, Anna całkowicie spacyfi-

kowała swoje sumienie. Podgrzewała właśnie bez­

mięsną zupę fasolową z poprzedniego dnia. Uspo­

kojona patrzyła, jak powoli mija szopę, potem 

miejsce, gdzie przed laty Hannibal trzymał swe 

ule. Oparł się ciężko o stertę drewna przygotowanego 

na opał, a potem z wysiłkiem pokonał ostatnie 

kilka metrów. Utykał. 

Wytarła dłonie i podeszła do drzwi. 

- Nic ci się nie stało? - zapytała. 

- Czy wyglądam, jakby mi się coś stało? 

- Utykasz... 

- Ileż w twoim głosie współczucia. Czarownica. 

I to bez serca. Nie zostawiłaś mi nawet nici, a tym 

bardziej śladu wysypanego okruszkami. 

- Nici nie miałam, a okruszki i tak wydziobałyby 

ptaki. Mamy tu w okolicy specjalny gatunek prehis­

torycznych wron, które są znakomitymi znawcami 

okruszków. Co się stało? Skręciłeś sobie nogę? 

- A czy to by cię w ogóle zainteresowało? - Zerknął 

na nią żałośnie. Usiadł na skrzyni i zsunął ciężki but, 

aby pomasować kostkę. 

Czując świeżą falę wyrzutów sumienia, Anna 

przyklękła na ziemi obok niego. Spojrzał na nią 

z nieco drwiącą nienawiścią. 

- Co chcesz zrobić? Złamać mi drugą nogę? 

- Nie powinnam zgodzić się, żebyś szedł spory 

kawał drogi w takich butach. 

- Jeśli sądzisz, że uda ci się wcisnąć mnie w jakiś 

specjalny turystyczny sprzęt, to się grubo mylisz. 

W tych butach przewędrowałem od Pacyfiku do 

Atlantyku przez Zatokę Meksykańską. Powinny zatem 

wystarczyć na krótki spacer wzdłuż Eno. 

Anna przełknęła szybko cyniczny uśmieszek. Po­

stanowiła tym razem podejść go subtelniej. 

- Podgrzewam właśnie kolację. Idź na górę. Wy-

background image

mocz w gorącej wodzie swe bóle i żale, a potem 

wracaj na talerz zupy fasolowej. 

- Dziękuję, ale muszę podgonić papierkową robotę. 

- Lampa dobrze się spisuje? - Uniosła pokrywkę 

garnka i kuchnia napełniła się aromatem kminku, 

czosnku i papryczek. 

- Wspaniała - zamruczał i powędrował na górę. 

Minęło niecałe pół godziny do chwili, gdy usłyszała 

jego ostrożne kroki na schodach. 

- Te schody są zdradzieckie - stwierdził ostrzegaw­

czym tonem. 

- Cały ten dom jest zdradziecki - stwierdziła 

pogodnie. - Korniki dokonały tu zmasowanej inwazji, 

grzyb porasta ściany po każdym deszczu, a woda 

w studni staje się pomarańczowa bez żadnego uprze­

dzenia. 

- Nie przypominam sobie ani słowa o wodzie 

w studni w umowie, którą podpisywałem... 

- Nie było na nią miejsca w kwestionariuszu. Poza 

tym czasem potrafi być czyściutka przez kilka miesięcy. 

Anna szybko oczyściła niski stoliczek z różnych 

śmieci i wskazała mu gestem miejsce. 

- A teraz, jeśli chodzi o twoje buty... 

- Czego chcesz od moich butów? 

- Nie proponowałam ci co prawda biegów przeła­

jowych, bo powinieneś poprawiać swą kondycję 

stopniowo, ale one nie nadają się nawet do chodzenia. 

Zebrała łyżkę śmietany z powierzchni zupy, zagryzła 

pajdą chleba i z wyrazem zupełnego zadowolenia na 

twarzy podciągnęła nogi na kanapę. 

- Jeśli mogę coś wtrącić, pani doktor Cousins... 

- Oczywiście, jeśli upierasz się przy tym, by rozpaść 

się na kawałki lub sflaczeć, to nic na to nie poradzę. 

Ale ja mam trzydzieści cztery lata i wiem, że jeśli nie 

będę nad sobą pracować, to za kilka następnych będę 

mniej więcej w takim stanie jak ten dom. 

background image

- Zapleśniała, zarobaczona i chyląca się ku upad­

kowi. - Uśmiechnął się i wyprostował swe długie 

nogi. Wykopał niechcący spod stolika półtorej pary 

butów i stertę książek. Anna zawsze trzymała całe 

stosy książek i czasopism przy łóżku. Jeżeli czegoś jej 

zazdrościł, to właśnie tej wspaniałej biblioteki. Sam 

miał w młodości duże braki w wykształceniu i bez 

przerwy próbował to nadrobić. 

Jedli zupę milcząc po przyjacielsku. Po skończonym 

posiłku wyciągnęła ku niemu dłonie. 

- No to pokaż mi teraz tę swoją nogę. Skończyłam 

właśnie czytać znakomitą książkę o stopach i wydaje 

mi się, że będę mogła ci pomóc. 

- Czytasz książki o stopach? - rzucił z niedowie­

rzaniem, zdejmując skarpetkę i kładąc jej stopę na 

kolanach. - Chciałbym kiedyś rzucić okiem na tę 

twoją bibliotekę, o ile mi pozwolisz. 

- Proszę cię bardzo. Nie ma sprawy. Była to książka 

o czymś, co się nazywa refleksologią stóp. Natomiast 

biblioteka jest tam. Nie ma w niej żadnych mebli, tylko 

półki z książkami. Musisz więc wybrać się tam z włas­

nym krzesłem, albo wynieść sobie książki tutaj. 

Silnymi, zdecydowanymi ruchami zaczęła masować 

jego stopę. Delikatnie przesunęła opuszkami palców 

po zgrubieniu powstałych od noszenia płetw. 

Tyrus rozsunął uda, aby usiąść wygodniej i oparł 

się o poduszki rzucone na brzeg sofy. Po trzech 

tygodniach była jeszcze większą zagadką niż na 

początku ich znajomości. Miała, jak sama powiedziała, 

trzydzieści cztery lata. Czasem rozchichotana jak 

młoda dziewczyna, czasem namiętna kobieta; chwilami 

czuł w niej mentalność dziecka. Chyba w jej podejściu 

do życia. Tak jakby było wspaniałą przygodą, którą 

trzeba ochłonąć całym istnieniem. 

- Jak to się stało, że nigdy nie wyszłaś za mąż? 

- spytał. 

background image

- Kiedyś prawie prawie - odpowiedziała po chwili 

milczenia. - Widocznie jednak nie nadaję się na żonę. 

A jak to się stało, ze ty nie jesteś żonaty? A może 

masz się ożenić z tą swoją Cass? 

Powtórzyła mu wtedy zostawioną wiadomość, 

opowiedziała mu także o zbliżającej się wizycie 

rodziców. Zgodził się nie pisnąć ani słowa o odnaj-

mowaniu pokoju, nie powiedział nic na temat Cass 

Valenti. 

Tyrus spędzał ostatnio coraz więcej czasu w labo­

ratorium. Teraz program prac został poszerzony 

o badania syndromu napięcia nerwowego w warunkach 

zmieniającego się ciśnienia i składu mieszaniny gazów. 

Spośród trzech zaangażowanych w badania osób 

jedynie Avery Fox był doświadczonym, zawodowym 

nurkiem. Lew Clifford był specjalistą w zakresie 

biomedycyny, a George Jennings świeżo upieczonym 

absolwentem wydziału fizyki. Tyrus wpatrywał się 

w kulistą kapsułę, w której zamknięci byli trzej 

mężczyźni, i ocierał ,pot z czoła. Czuł, jak serce bije 

mu szybciej na samo wspomnienie ostatniej wyprawy 

w podobnej kapsule. Byłoby strasznie, gdyby teraz 

po latach doświadczeń podwodnych, nabawił się 

choroby kesonowej, siedząc bezpieczenie w laborato­

rium, położonym 100 metrów  n a d poziomem morza. 

Czuł się jak ryba wyjęta z wody. Laboratorium 

, przypominające wewnątrz trzypiętrową kotłownię, 

było najlepszym tego rodzaju ośrodkiem w świecie, 

ale on tu zdecydowanie nie pasował. 

W swoim czasie Tyrus odsłużył obowiązkowe dyżury 

kontrolne na powierzchni. Panował bowiem zwyczaj, 

że dla większego bezpieczeństwa każdy człowiek 

przebywający pod wodą miał swego odpowiednika 

na łodzi, który bez przerwy obserwował na monitorze 

oddech i rytm serca swego podopiecznego, aby 

background image

regulować mieszaninę gazów oddechowych, wyczuwać 

potencjalne problemy, zanim jeszcze stały się praw­

dziwymi. Zatem to, co robił w laboratorium, było 

tylko powielaniem znanych mu czynności, ale to już 

nie było to samo: na morzu mógł oddychać, napełnić 

płuca dobrym, świeżym powietrzem, czuć, na swym 

ciele powiew wiatru, krople rozbryzgujących się fal 

i promienie słońca. Gdzieś po drodze to wszystko 

stawało się jego życiową koniecznością. 

Znowu skoncentrował się na trzech więźniach 

kapsuły. Jennings już miał kłopoty z oddychaniem, 

a przecież dopiero zaczynali. Udawał mocnego i zmu­

szał się do dorównania Foxowi i Cliffordowi, ale 

Tyrus zbyt dobrze znał tę robotę, by nie spostrzec, 

jak oczy młodego fizyka powoli zachodzą mgłą. 

- Jennings zgłasza łagodne halucynacje wzrokowe 

i słuchowe - zameldował Chuck Lyons, jeden z kilku 

asystujących lekarzy nadesłanych z marynarki wojen­

nej. - Miał też nudności na poziomie stu, ale przeszły, 

może uda mu się otrząsnąć. 

- Może - powiedział Tyrus z wyraźnym powątpie­

waniem. Widać było, że Lyons także nie wierzy we 

własne słowa. Bez względu na to, jak surowe kryteria 

stawiano eksperymentatorom, coś takiego zawsze mog­

ło się zdarzyć. Ale dzięki takim badaniom udawało się 

unikać problemów podczas prawdziwego nurkowania. 

Było już ciemno, gdy Tyrus opuszczał teren uniwer­

sytetu. Prowadził ostrożniej niż zazwyczaj, widoczność 

była kiepska, a wiejska droga miała wiele zakrętów. 

Wiedział już, że nie może żyć w zamkniętej przestrzeni. 

To chyba jedyna kontuzja, jaką wyniósł z tego 

laboratorium. Może gdyby miał wszystkie konieczne 

stopnie naukowe i był rzeczywiście częścią tego, nad 

czym tam pracowano, byłoby zupełnie inaczej. Chociaż 

nie to było kwestią jego temperamentu. Nie nadawał 

background image

się do tej pracy. Atmosfera dusiła go. A do tego ze 

zdziwieniem zauważył, że każdego dnia coraz chętniej 

powraca do Anny. I to nie tylko dlatego, że było tam 

dużo świeżego powietrza. 

Siedząc za kierownicą myślał o trzech biedakach 

zamkniętych w tym gigantycznym termosie, żyjących 

mieszaniną azotu, helu i tlenu o wartości około 

dziesięciu dolarów za jeden oddech. Nadmierne podnie­

cenie Foxa i Clifforda udało się zmniejszyć podnosząc 

poziom azotu, ale mogło to nie wystarczyć Jennignsowi. 

Przypomniał sobie swoje pierwsze przeżycia podczas 

nurkowania w kapsułach. Wtedy dostarczano nurkom 

mieszaninę helu i tlenu. W takiej ilości, by byli 

spokojni. Ale ciśnienie w komorze było na granicy 

tolerancji, jedzenie nie miało żadnego smaku, a kiedy, 

nie daj Boże, przysnęło się na chwilę, sny były zupełnie 

przerażające. 

Ale miał to już za sobą. Nawet gdyby mógł, nie 

wróciłby już do tamtej roboty. Miał więcej szczęścia 

od innych, ale jak widać fortuna kołem się toczy. Nie 

przeżyłby jeszcze raz tych potwornych bólów mięś­

niowych, skurczów, halucynacji, liczenia oddechów, 

paniki wywołanej świadomością, że jest w zamkniętym 

pomieszczeniu, z którego nie można się szybko 

wydostać i lęku przed... 

Anna była jeszcze w pracowni, gdy wrócił do 

domu. Zupełnie zapomniała o zjedzeniu kolacji, bo 

przekopywała się właśnie przez stare rysunki, aby 

znaleźć jakąś zimową pracę. Ta praca, przy odrobinie 

dobrych chęci, dałaby się przerobić na zimowy pejzaż 

nad Eno. Pracowała ponad sześć godzin bez przerwy. 

Drzwi się uchyliły i stanął w nich Tyrus. 

- Cześć, nieznajomy - rzuciła cicho. - Jadłeś coś? 

- Tak, chapnąłem coś po drodze. - Było to 

kłamstwo, ale bał się kolejnego uroczego wieczoru 

background image

w jej salonie. Był piekielnie zmęczony, a wtedy nie 

zawsze panował do końca nad sobą. Zwłaszcza że 

ostatnio niektóre jego pomysły były zbyt irracjonalne. 

- Kawy? - Widocznie samymi myślami zmusiła 

go, by podszedł bliżej. Stanął obok wysokiego stołka, 

na którym siedziała przy sztalugach. 

- Nie, raczej nie. Twoi rodzice pojawiają się jutro? 

Wstała i wyłączyła lampę. 

- Tak. Słuchaj, strasznie mi głupio z powodu tej 

maskarady, ale nie znasz moich rodziców. Na samą 

myśl o tym, że ich córka ma sublokatorów... 

- Nie ma sprawy. Jestem kumplem czy zamiesz­

kującym tu kochankiem? 

- Przyjacielem. Myślisz, że tak będzie dobrze? Nie 

znam się specjalnie na wymyślaniu kłamstw. - Przyszło 

jej do głowy znacznie bardziej atrakcyjne kłamstewko, 

ale szybko odrzuciła tę myśl. Jeśli mieli zostać 

kochankami, to nie pod żadnym przymusem. 

- Wiem, że to zupełnie idiotyczne, ale pewnie to 

zrozumiesz, gdy spotkasz moich rodziców. A bardzo 

mi zależy na dobrych układach z rodziną. To w końcu 

moi jedyni krewni. 

- Kotku, nie wysilaj się. Obiecałem współpracę 

i nie mam zamiaru się wycofywać. W końcu praw­

dziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. 

Rzucił jej jeszcze jeden uśmiech i zniknął za 

drzwiami. Anna z westchnieniem odłożyła piórko 

i powędrowała na dół. 

Następnego dnia specjalnie zarezerwowała sobie 

czas, by odprasować trzy sukienki i popracować nad 

fryzurą. Trwało to jednak dłużej niż przewidywała, 

bo nieszczęsnej lokówki szukała kilka godzin. Wreszcie 

odnalazła ją w komórce, gdzie swego czasu Hannibal 

trzymał swój sprzęt pszczelarski. 

Tyrus pozwolił sobie na osobistą konsultację 

background image

u Chucka Lyonsa. Wiadomości były i dobre i złe, 

zawierały trochę nadziei i trochę rozczarowania. 

Ciśnienie krwi, obniżone w stosunku do poprzednich 

pomiarów, było już prawie w normie. To była dobra 

wiadomość. Natomiast badania, powtarzane kilkak­

rotnie w ciągu dnia, wykazały dużą skłonność do 

skoków ciśnienia, a zatem umieściły go w grupie osób 

wysoko zagrożonych. 

- Jestem więc na to skazany? - zapytał Tyrus 

gorzko. 

- Niekoniecznie; ale nie potrzebuję ci chyba tłu­

maczyć, czym ryzykujesz, jeśli popróbujesz nurkowania. 

Zdaje się, że przeżywasz to tak jak Jennings. On się 

denerwuje, tobie skacze ciśnienie. Wałczysz o każdy 

jego oddech tak, jakbyś to ty był tam na jego miejscu. 

- A ty nie? 

- Ja nie mam twojego doświadczenia praktycznego, 

więc nie wyzwala to u mnie takiej reakcji. 

- Wolałbym nie pamiętać o tym wszystkim. Naj­

gorsze jest to, że nie nadaję się do tego nurkowania 

na sucho. Więc co mam zrobić z resztą swojego 

życia? Wyplatać koszyki? 

- Wyjedź stąd i spróbuj cieszyć się tym, co masz, 

zamiast martwić się tym, co straciłeś. 

Po takim przyjacielskim wstępie Tyrus, sam za­

skoczony swoim zachowaniem, opowiedział Chuckowi 

o wszystkim. Po kilku minutach słuchania lekarz 

usiadł wygodniej. 

- Cholera, dlaczego mi wcześniej o tym nie powie­

działeś? Trudno czasem przewidzieć uboczne działanie 

leków. Ale zmienimy leczenie i zobaczymy. W między­

czasie skończ z tą robotą, wyjedź gdzieś, odpręż 

się. A jeżeli dalej będziesz miał problemy seksualne, 

postaramy się zmniejszyć dawki. Sam musisz sobie 

z tym poradzić, człowieku. Ja tylko przepisuję 

pigułki i udzielam rad. 

background image

Podczas przerwy obiadowej Tyrus zrealizował nową 

receptę. Zamówił sobie przy okazji nową parę butów 

i zjadł kanapkę - chude mięso drobiowe. Popił 

maślanką. Twoje zdrowie, ty mała maniaczko zdrowej 

żywności, pomyślał przy pierwszym łyku obrzydliwego 

napoju. 

Anna prędko wytarła się ręcznikiem i wciągnęła na 

siebie jeden ze starszych modeli Evana - beżową 

suknię z kaszmiru. Dzięki temu, że skorzystała bez 

wiedzy Tyrusa z jego wanny, jej włosy, wilgotne od 

pary, wyglądały o niebo lepiej. 

Usłyszała samochód Tyrusa i zerknęła nerwowo, 

czy zostawiła porządek w jego łazience. W takim 

dniu jak ten nie mogła sobie odmówić kąpieli. Tylko 

gorąca woda mogła jej pomóc rozładować napięcie 

spowodowane pośpiechem w pracy, przyjazdem ro­

dziców i pojawieniem się rannego jastrzębia, którego 

przyniesiono do niej już o zmierzchu. 

Tyrus wszedł frontowymi drzwiami. Anna zbiegała 

właśnie wtedy po schodach - w rękach pantofle, na 

twarzy wyraz winy. 

- Skorzystałam z twojej wanny - przyznała się od 

razu. - Oni już tu są, chcą zobaczyć się z nami na 

kolacji, uparli się, no i jeszcze ten jastrząb, więc 

sądziłam, że się nie pogniewasz - wyrzuciła z siebie 

jednym tchem. 

- Zacznijmy może od jastrzębia. - Rzucił na stolik 

torbę z nowymi butami. - Czyj on jest? Twój? Czy to 

będzie niedyskretne, jeżeli zapytam, skąd go wytrzas­

nęłaś? 

Anna zeszła na dół, rzuciła buty na podłogę 

i spojrzała na niego. Jak to się działo, że gdy tylko 

przestąpił próg domu, miała ochotę przypaść do 

niego, skulić się w jego ramionach i opowiedzieć 

wszystkie swoje radości i smutki? 

background image

- Dostałam przed chwileczką i nie jestem pewna, 

czy on z tego wyjdzie. 

Słysząc w jej głosie wyraźne zmartwienie, położył 

jej pocieszająco dłoń na ramieniu. 

- Gdzie on jest? W kuchni? 

- Umieściłam go w szopie za domem. Potrącił go 

samochód. 

- Jastrzębia? Myślałem, że one latają wysoko. 

- Niósł właśnie w dziobie zdobycz na kolację 

- królika, który ważył prawie tyle, co sam - i nie 

zdążył się w porę poderwać. Ikey, chłopak, który 

prowadził tę ciężarówkę, natychmiast przywiózł go 

do mnie, ale weterynarz wyjechał na weekend i nie 

bardzo wiem, co z nim dalej robić... 

- Mogę ci w czymś pomóc? 

- Rozmrażam dla niego sześć myszy. To wprawdzie 

nie to samo co królik, ale on w końcu nie jest 

zapowiedzianym gościem. 

- Ogólnie rzecz biorąc pech... Czy z tej okazji 

mam się zdobyć na marynarkę i krawat? 

- Chodzi ci o.pecha, czy o moich rodziców? - Czuła 

się już lepiej. Jego dotyk dodawał jej otuchy. Stali 

blisko siebie i ponad wszystko pragnęła przylgnąć do 

niego całym ciałem. Ciekawe, jak dalece człowiek 

może czerpać siłę z drugiego człowieka. 

Tyrus przycisnął wargi do jej miękich, pachnących 

polnymi kwiatami włosów. 

- Daj mi dziesięć minut, kochana. Możesz w tym 

czasie nakarmić swego drugiego sublokatora. Tym 

razem chyba spasuję, widziałem już, jak wygląda jego 

menu. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Od czasu swych zaręczyn Anna nie przedstawiła 

rodzicom żadnego mężczyzny. Wspomnienia tamtego 

zdarzenia były jednak żenujące i teraz zaczynała 

żałować, że postanowiła zabrać ze sobą Tyrusa. 

- Słuchaj, nie jest jeszcze zbyt późno, byś zmienił 

zdanie. Oni się uparli, ale przecież ty też możesz się 

uprzeć. Pojadę sama i powiem im, że w ostatniej 

chwili coś ci wypadło. 

Mówiła to jakby wbrew sobie. Z zachwytem oglądała 

jego jedwabny krawat w kolorze czerwonego wina 

i wspaniale skrojony garnitur. Tyrus prezentował się 

znakomicie. Bardzo pragnęła pokazać go rodzicom 

- i to nie dlatego, że był tak ubrany, ale ze względu 

na to, jakim był mężczyzną. 

- Oni są bardzo mili - dodała - ale musisz się 

odpowiednio nastawić psychicznie. Albo będą cię 

przesłuchiwać, albo zupełnie zignorują. Sądzę, że 

raczej to pierwsze. Nie jesteś mężczyzną, którego 

łatwo zignorować... Oni nigdy nie chcą być niegrzeczni, 

ale to samo tak wychodzi. - Zapowiadał się rzeczywiś­

cie cholernie udany wieczór. Jeszcze się nawet nie 

rozpoczął, a ona już starała się wytłumaczyć obie 

strony. 

- Co im właściwie o nas powiedziałaś? - zapytał, 

gdy czekali na windę w holu ekskluzywnego hotelu. 

- Czy żyjemy ze sobą w tym zwykłym męsko-damskim 

stylu? 

- O Boże, skądże znowu! - wykrzyknęła o ułamek 

sekundy zbyt szybko. - Powiedziałam im... Właściwie 

background image

nic im nie powiedziałam... Pewnie wcale bym o tobie 

nie wspominała, ale Claire myślała, że jesteś sową 

i tak po prostu jedno wynikło z drugiego... Słuchaj, 

w każdym razie na pewno nie skrzywdzą cię w żaden 

cielesny sposób. Evan nie należy do ojców sięgających 

po strzelbę na widok uwodziciela swej córki. 

- Zawsze nazywasz ich po imieniu? 

- To na ich prośbę. Zrozumiesz to, gdy ich poznasz. 

Gdy jechali na górę, Anna czuła na sobie spojrzenie 

Tyrusa. O czym myślał? Że będzie to najnudniejszy 

wieczór w jego życiu? Że za kilka dni znajdzie się 

w hotelu z inną kobietą? 

I w innym celu, dodała ponuro. 

Trzy godziny później, gdy całą czwórką siedzieli 

nad resztkami wspaniałej kolacji, zaczęła zastanawiać 

się, czemu rodzice nadal traktowali ją, jakby miała 

piętnaście lat. Obecność Tyrusa wcale im w tym nie 

przeszkadzała. 

- Jak uroczo wyglądasz! - zaszczebiotała Claire, 

gdy tylko weszli. Przesunęła swój perfekcyjnie wyma­

lowany policzek o milimetry od jej twarzy. - Nie 

przyszłoby mi do głowy, że ciągle jeszcze masz tę 

starą suknię. Ale rzeczywiście nadal się znakomicie 

prezentuje. Ależ, Evan, spójrz! Przecież to dokładnie 

taka linia, jaką Corrinne zaprezentowała w Saint-

Tropez. Miałeś rację, gdy mówiłeś, że ona tylko 

kopiuje. 

Evan Cousins, jak zwykłe znakomicie ubrany 

i uczesany, pięknie opalony, przyjrzał się córce 

z wyraźnym niezadowoleniem. Zerwał pasek z jej 

sukienki i nieco się rozchmurzył. 

- Znacznie lepiej. Ale powinnaś zrzucić jakieś pięć 

kiło. To musi spływać z ramion, załamywać fałdy 

gdzieś tutaj - uderzył ją w biodro kantem wymani-

kiurowanej dłoni - i opadać do połowy łydki. 

- Tato! 

background image

- Och, przepraszam, kochanie. Spaczenie zawodowe. 

Jak się miewacie - ty i ten twój młody człowiek? 

- Przepraszający uśmiech Evana przygasł trochę, gdy 

wznosił wzrok coraz wyżej, aż wreszcie napotkał 

zimny błękit oczu Tyrusa. 

- Bardzo mi miło pana poznać - Evan Cousins. 

Rezerwacja była na dwudziestą trzydzieści, mieli 

więc jeszcze dość czasu na drinka w apartamencie. 

Claire, jak zawsze ubrana w śnieżne jedwabie, wyko­

rzystała cały ten czas na swe idiotycznie dociekliwe 

pytanie. Początkowo próbowała wyciągnąć z Tyrusa 

jakieś informacje okrężną drogą, ale umiejętnie zmieniał 

temat. 

Anna zauważyła, że Evan pił zbyt wiele. Zerkał 

znad trzeciej z kolei whisky na nią i Tyrusa. Pomyślała, 

że może jednak byłby zdolny sięgnąć po strzelbę. 

Uśmiech jej jednak zgasł szybko, pozostawiając tylko 

dobrze znane, frustrujące uczucie zagubienia, niechęci 

i miłości zarazem. 

Wreszcie Claire nie wytrzymała. Z wyrazem cał­

kowitej niewinności w błękitnych oczach przypuściła 

otwarty szturm. 

- Annabelle wspominała, że jest pan zatrudniony 

na tutejszym uniwersytecie? Na jakimże to wydziale? 

- Nie jestem zatrudniony na stałe, pani Cousins. 

Uczestniczę tylko w prowadzonych tu badaniach. 

- Ależ proszę, mów mi po imieniu. A czym się 

właściwie zajmujesz? 

- Niedawno odszedłem na wczesną emeryturę. 

- Fascynujące, a co pozostawiłeś za sobą? 

- Nurkowanie - poszukiwania na morskim dnie. 

Anna wyczuła nutkę rozbawienia w jego głosie. 

Zupełnie tak, jakby postanowił poigrać z Claire. 

Miała tylko nadzieję, że jego poczucie humoru 

wytrzyma napór pytań jej mamusi. Claire gotowa 

zaraz zapytać o jego intencje względem Anny. 

background image

- Poszukiwania na dnie morskim... Jakie to... 

oryginalne. - W tonie Claire bez trudu można było 

wyczuć niesmak. - Czy to zajęcie całej twojej rodziny? 

Anna wbiła wzrok w delikatny wzorek na białym 

adamaszkowym obrusie i przysięgła sobie, że nigdy 

już nie narazi żadnego człowieka na coś podobnego. 

Rzeczywiście - uroczy wieczorek w towarzystwie 

rodziców. Po pierwsze miała trzydzieści cztery lata, 

a nie trzynaście, a po drugie przedstawiła Tyrusa jako 

przyjaciela, a nie kandydata do jej ręki. 

- Mój ojciec pracował w marynarce handlowej 

- odpowiedział Tyrus gładko. - Niestety rodzice 

rozeszli się, gdy byłem bardzo mały, i niezbyt dobrze 

go znam. 

Trzeba mu było oddać sprawiedliwość. Ani przez 

chwilę nie okazywał zniecierpliwienia ani oburzenia, 

za co Anna była mu bardzo wdzięczna. Prowadził 

rozmowę nie tylko za siebie, ale także za nią. Kilka 

razy, jakby czując, że prawie cały czas jest myślami 

w domu, przy rannym ptaku, uścisnął pokrzepiająco 

jej dłoń pod stołem. Z pewnością jednak nie uszło to 

uwagi Claire. 

Pozwalając mu zajmować rozmową jej rodziców 

Anna bawiła się ciężką, srebrną łyżeczką. Jest mu 

bardzo wiele winna. Masowanie stóp, wstęp do 

biblioteki. Nawet śniadanie aż do wyjazdu ma u niej 

jak w banku... I wszystko to z uśmiechem. I tak nie 

będzie to z jej strony żadnym poświęceniem. 

- Anno! Wracaj do nas, kochanie! 

Przenikliwy głos Claire przywołał ją do rzeczywis­

tości. Poczuła, jak ręka Tyrusa zaciska się na jej 

udzie. Biedak, cały czas próbował dodać jej otuchy. 

Uśmiechnęła się do niego szeroko i pytająco spojrzała 

na matkę. 

- Pytałam, kochanie, czy nie wybrałabyś się z ojcem 

i ze mną do Nowego Jorku na zakupy? Jestem 

background image

pewna, że miałabyś moc sprawunków do załatwienia. 

Ten twój płaszcz jest poniżej wszelkiej krytyki! A buty! 

Taki obcas w tym sezonie! Kochana, tego się po 

prostu nie nosi! 

Anna odruchowo sięgnęła pod stół, jakby chciała 

ochronić obrażane bezlitośnie pantofelki. 

- To bardzo dobre buty - zaprotestowała. 

- Musisz się zgodzić. Nie ma mowy o tym, byś nie 

pojechała. Jeśli pieniądze są problemem, to obiecuję, 

że nie będziesz musiała wydać ani centa. Niczego 

w życiu nie osiągniesz, jeżeli nie będziesz o siebie 

dbała. Tego dowiedziono już dawno. 

Anna zaczęła liczyć w pamięci, aby się uspokoić. 

- Claire, nie ma nawet o czym mówić. Gonią mnie 

terminy. Absolutnie nie mogę teraz wyjechać. • 

- Ach, rozumiem - Claire rzuciła porozumiewawcze 

spojrzenie w stronę Tyrusa. - Ale przecież moglibyście 

pojechać razem. Jestem pewna, że jego badania można 

przerwać na kilka dni. Zrobimy zakupy w ciągu 

jednego dnia, potem wpadniemy na kilka przyjęć 

i przedstawień. Będą tam absolutnie wszyscy, którzy 

się teraz liczą. 

Wkrótce po tym kolacja skończyła się. Wypad do 

Nowego Jorku ciągle jednak trwał w zawieszeniu. 

Wszystkie odmowne odpowiedzi Anny spływały po 

jej matce, a jej entuzjazm rósł coraz bardziej. Anna 

milkła wreszcie z tłumionej złości. Uspokój się, 

powtarzała sobie w myślach. To twoi rodzice. Bez 

względu na wszystko kochają cię i ty ich kochasz. 

Umówiła się z nimi na następne popołudnie. Tyrus 

wykręcił się pilną pracą. Po czułych pożegnaniach 

i paru złośliwych uwagach dotyczących gustu Anny, 

który podobno zmienił się na korzyść, przynajmniej 

w pewnych sprawach, wreszcie mogli ruszyć do domu. 

Po drodze Anna z trudem usiłowała się opanować. 

- Strasznie przepraszam, że musiałeś to znosić. 

background image

Nie mam pojęcia, skąd mogło mi przyjść do głowy, że 

przy tobie będą zachowywali się inaczej. Widocznie 

dalej jeszcze wierzę w cuda. Twoje eksperymenty też 

potraktowali po macoszemu. Jak mogło jej przyjść 

do głowy, że to są sprawy, które można po prostu 

zostawić na kilka dni! I czy ona nie rozumie, że ja też 

pracuję na swoje utrzymanie? Że nie mogę tak ni 

stąd, ni zowąd na jakiś czas zniknąć z miasta? Czy 

oni w ogóle byli zainteresowani tym, czym ja się teraz 

zajmuję? 

Było to po prostu głupie marzenie, pomyślała. 

Taka była dumna ze swej pracy w „Persimmon 

Press" i z zaręczyn z Sidem. Wtedy też pełna nadziei 

pojechała do rodziców. On był inteligentny, przystojny 

i w dodatku niedawno mianowany profesorem, a oni 

zignorowali i jej pracę, i jego. 

- Przynajmniej nikt nie może ciebie zignorować. 

Dobre chociaż i to. Ale ja nie znoszę poczucia winy! 

Tyrus wiedział już, że aby zrozumieć, o czym mówi 

Anna, należy nie tyle wyłapywać same słowa, co 

łowić poszczególne myśli. 

- Nie przejmuj się nimi. Dlaczego miałabyś czuć 

się winna? A tak na marginesie, to chyba nie uwierzyli 

w nasze platoniczne uczucie... 

- Och, wiem. I za to też cię przepraszam. Zawsze 

po każdej ich wizycie wszystkich za wszystko przep­

raszam. Tak już jest. - Usiadła wygodniej na skórza­

nym siedzeniu i zrzuciła pantofelki. - Oni nigdy nie 

chcieli dziecka. Potrzebna im była śliczna lalka, którą 

mogliby wyjmować z pudełka, aby się nią pochwalić, 

a potem znowu odkładać na miejsce. A zamiast jej 

mieli mnie. Już jako niemowlę zwymiotowałam na 

nowiutki garnitur tatusia - wart dwieście dolarów 

- i wyłam na cały głos podczas ceremonii chrztu. 

Z wiekiem wcale się nie poprawiłam - dodała z pewną 

dumą - obżerałam się w dzieciństwie jak prosiaczek, 

background image

wobec czego potwornie się roztyłam, i nawet nie 

dałam im satysfakcji ubierania mnie w ładne sukienki. 

A nawet kiedy wyrosłam i zeszczuplałam, nie byli 

mną zachwyceni. 

Tyrus milczał, ale w jego milczeniu było zrozumienie 

i Anna zaczęła nagle opowiadać rzeczy dotychczas 

głęboko ukryte. 

- Teraz jest ich już pięć. To znaczy butików Evana. 

I wszystkie w najlepszych dzielnicach. Evan nigdy nie 

miał kłopotów ze znalezieniem klienteli. Ale pamiętam 

czasy, gdy marzyłam, by wszystkie jego sklepy, 

z wyjątkiem jednego, splajtowały. Sądziłam, że może 

wtedy uda nam się przemieszkać chociaż rok w jednym 

miejscu. Mieliśmy dwa ogromne mieszkania i jedną 

willę i wędrowaliśmy z miejsca na miejsce jak dzikie 

gęsi. W międzyczasie były jeszcze podróże do Europy, 

rejsy z przyjaciółmi Evana - on ma strasznie nudnych 

przyjaciół - i czasem oczywiście musiałam jechać 

z nimi, kiedy nie mieli mnie z kim zostawić. 

- Biedna, bogata dziewczynka - zakpił Tyrus, ale 

zrobił to po przyjacielsku i Anna nie poczuła się 

urażona. 

- Właściwie nie byliśmy aż tak bogaci - ciągnęła 

swe wywody - załatwiane to wszystko było dzięki 

talentowi Evana i układom Claire. Nigdy jednak 

w tym całym zamieszaniu nie miałam czasu na to, by 

się odnaleźć, określić swą osobowość, swą przynależ­

ność. Chciałam znaleźć coś prawdziwego, a dookoła 

mnie istniał sztucznie upiększony świat eksluzywnych 

kurortów, gdzie rano i wieczorem zamiatano ścieżki 

do konnej jazdy, aby nie razić oczu jeźdźców widokiem 

końskich odchodów, a za każdą paniusią z rasowym 

pudelkiem czy pekińczykiem szedł w tym samym celu 

specjalny służący ze zmiotką i śmietniczką. Te pieski 

były oczywiście zbyt rasowe, by popełnić niedyskrecję. 

No a kundla pewnie by tam nie wpuszczono. Czasem 

background image

wydawało mi się, że jestem na jakiejś scenie. Chciałam 

zamknąć oczy i biec przed siebie, aby z niej uciec, 

znaleźć gdzieś jakiś prawdziwy świat. 

- I udało ci się kiedyś? 

- Chyba tak - odpowiedziała cichutko. 

Miarowy, niski szum silnika dawał poczucie odizo­

lowania od świata i bezpieczeństwa. Anna podciągnęła 

nogi na siedzenie i skuliła się wygodnie. 

- Z pewnością tak - dodała po chwili. - Jak na 

ironię zrobiłam dokładnie to samo, co Evan w moim 

wieku. Uniezależniłam się. Zbudowałam sobie życie 

tak, jak chciałam i tylko przykro mi, że Claire i Evan 

uważają je za fiasko. I to tylko dlatego, że nie ma 

w nim tych rzeczy, które oni uważają za istotne. 

- Nigdy nie pomyślałbym o twoim życiu jako 

o fiasku, Anno. 

- Pewnie pomyślałbyś, gdybyś miał okazję spędzić 

więcej czasu z Claire. Mnie samej wystarcza jej wizyta, 

abym zaczęła wątpić, czy to, co robię, jest rzeczywiście 

słuszne. Kiedyś, gdy miałam dwanaście lat i byliśmy 

akurat w Palm Springs, usłyszałam przypadkiem, jak 

jedna pokojówka opowiada drugiej o swoim nowym 

dywanie. Był ciemnobrązowy, bo miała czworo dzieci. 

A u nas zawsze były białe dywany. W Palm Beach, 

Palm Springs... Wszędzie... Tylko białe dywany To 

nie jest rzeczywistość, rzeczywistość to właśnie ciemne 

brązy. 

Odgłos pracy silnika zmienił się. Zjechali z głównej 

szosy na wiejską drogę. Anna zamknęła na chwilę 

oczy, a potem znów je otworzyła. Po chwili powieki 

same jej opadły. Tyrus zerknął na nią czule. Niech 

sobie pośpi. 

On niczego nie żałował w swoich układach z rodziną. 

Pomagał matce, jak mógł, a potem, po jej śmierci tak 

jak mógł, pomagał sobie. I zarobił dość, by spokojnie 

dożyć swoich dni w jakim takim dostatku, z Cass czy 

background image

bez niej. Przecież nie miał na kogo wydawać pieniędzy, 

a jego praca była dobrze, a nawet bardzo dobrze 

opłacana. 

- Obudź się, maleńka - szepnął wyłączywszy silnik. 

Kluczyki uderzyły o siebie i Anna drgnęła. 

- Za dużo mówię, prawda? - zapytała szukając po 

omacku zamka, by odpiąć pas. Sięgnął, aby jej pomóc, 

i jego ręka delikatnie dotknęła jej piersi. - Bardzo ci 

jestem wdzięczna za to, że ze mną tam pojechałeś. 

- Cała przyjemność po mojej stronie. A co z twoimi 

butami? 

Nałożyła je. Myślami była już przy jastrzębicy. 

Chyba będzie musiała zarzucić koc na jej klatkę, żeby 

światło dzienne nie przestraszyło rano biednego ptaka. 

Powoli poszła za Tyrusem do domu. Pozwoliła mu 

otworzyć drzwi i zauważyła, że w ich wspólnych 

działaniach, nawet w tym, że on szuka kluczy w jej 

torebce, nie ma nic nienaturalnego. 

Kiedy wchodził powoli na schody, zawołała jeszcze 

do niego. 

- Strasznie mi przykro, że musiałeś odpowiadać 

na te wszystkie osobiste pytania. Wspaniale to zniosłeś. 

W przeciwnym razie musiałabym zmyślić całą twoją 

biografię. 

- Ja też trochę powymyślałem. 

- A co wymyśliłeś? Te wszystkie fascynujące miejsca 

na świecie, które odwiedzałeś? 

- Nie, to akurat była prawda. Wszędzie tam 

nurkowałem w swoim czasie. Zmyśliłem te rzeczy 

o moim ojcu. 

- To znaczy, że nie zajmował się handlem? - Nie 

interesowała się do tej pory jego pochodzeniem. 

Samochód, jakim jeździł, jego stroje i sposób, w jaki 

je nosił, jego sposób wyrażania się - wszystko 

wskazywało na pochodzenie z dobrej rodziny. 

- Przypuszczam, że w pewnym sensie tak. Nigdy 

background image

się nie dowiedziałem, który z gości pensjonatu mojej 

matki był moim ojcem. Udało mi się ograniczyć 

przypuszczenia do dwóch, ale matka nadała mi imię 

po obu, więc sądzę, że sama nie była pewna. - Poczuł 

się niezręcznie, kiedy to powiedział. Był nieślubnym 

dzieckiem ciężko pracującej kobiety, która rzadko się 

śmiała i o której wszyscy nauczyciele w jego szkole 

wyrażali się z pogardą lub politowaniem. A Anna 

była dziewczyną z ekskluzywnych szkół, dzieckiem 

wychowanym w miejscowościach dla bogaczy. Rodzina 

ze strony jej matki pamiętała jeszcze czasy angielskich 

kolonizatorów. 

Ale nie była snobką. A nawet gdyby była, to 

przecież i tak miał to w nosie. 

Nie. To nieprawda! Wcale nie było mu to obojętne! 

Obchodziło go to. Obchodziło go, i to nawet bardzo, 

to, co o nim myśli. A jednocześnie świadomość tego 

bardzo upokorzała go. 

- Tyrus - wypowiedziała jego imię spokojnie, 

z zamyśleniem. - To dlatego tak się nazywasz. Czy 

przypadkiem jakaś rzeka nie nazywa się Tyrus? Ach, 

nie, Tyrus. A jakie były imiona twoich ojców? 

Westchnął uspokojony i objął ją czułe. 

- Jesteś uroczą kobietką, Anno Lee Cousins. Jeden 

nazywał się Tyler, a drugi Russell. 

- Tyrus. Pasuje do ciebie. Ja tak naprawdę nazywam 

się Annabelle LeMontrose Cousins, ale Cousins to po 

prostu Koscienski. Tylko że Evan zmienił nazwisko. 

Nic nigdy nie jest tym, na co wygląda. 

Teraz ona westchnęła. Wtuliła twarz w ciepło jego 

piersi i z przyjemnością wciągnęła zapach jego 

kosmetyków, zapach dobrej wełny, zapach zdrowego, 

męskiego ciała. 

- Może to właśnie dlatego tak długo nie potrafiłam 

się odnaleźć w życiu - dodała. 

- No, ale w końcu odnalazłeś się. Tutaj. Ze 

background image

wszystkimi tymi sowami, jastrzębiami, pszczołami 

i sokołami. I oczywiście zdechłymi myszami. 

- Jak to dobrze, że mi przypomniałeś. Muszę 

zajrzeć do tej biedaczki. Mam nadzieję, że zjadła choć 

troszeczkę. - Potrzeba opieki pchała ją jeszcze po 

nocy na dwór. Musiała być komuś potrzebna, musiała 

komuś pomagać. 

- Czy mogę ci być w czymś przydatny? 

- Och, nie. I tak powinna jak najmniej przebywać 

przy ludziach. Każdy kontakt grozi jej oderwaniem 

od natury. Gdy tylko wróci weterynarz, pojadę z nim 

do miasta, ale chwilowo muszę jej wystarczyć. Może 

uda mi się zdobyć trochę gołębiego mięsa. 

- Zauważyłem, że nie zamawiałaś dzisiaj dziczyzny 

- zakpił. 

- A ja zauważyłam, że zjadłeś całą sałatkę i ani 

razu nie sięgnąłeś po solniczkę - odcięła się gładko. 

- Widocznie postanowiłem posłuchać twych rad 

i zacząłem dbać o siebie. 

- A może to wzorowe sprawowanie ma coś wspól­

nego z twoją przyjaciółką Cass? 

- A w jakiż to sposób? 

- Tylko tak sobie... Zdawało mi się, że od czasu jej 

telefonu masz znacznie lepszy humor... 

- Rzeczywiście uważasz, że zmieniłem się na lepsze? 

Widzisz, Cass i ja mieliśmy przed moim wyjazdem 

taką małą wymianę zdań. Dlatego byłem w takim 

kiepskim nastroju, kiedy się tu pierwszy raz zjawiłem. 

Sądzisz, że ona też zauważy poprawę? 

- Na pewno zauważy poprawę twego humoru. 

Zdecydowanie! - Anna odwróciła się i poszła do 

kuchni. Wzbierała w niej zupełnie irracjonalna złość. 

Nigdy w życiu nikogo nie darzyła nienawiścią, ale 

tamta kobieta... Skrzywdzić takiego faceta... Nie, 

zdecydowanie nienawidziła Cass Valenti. 

Tyrus znowu ruszył na górę. Jego myśli zajęte były 

background image

zbliżającym się spotkaniem z Cass. Często o niej 

myślał od dnia, gdy zadzwoniła. Wyobrażał sobie 

w najdrobniejszych szczegółach przebieg ich spotkania. 

Każdej nocy kładł się spać mając jej obraz przed 

oczami. Ale mimo to przesłaniał go chwilami obraz 

zgoła innej kobiety. 

Anna. Była tak różna od Cass, jak różne są dzień 

i noc. A jednak atrakcyjna w unikalny, fascynujący 

sposób. Cholernie atrakcyjna. 1 dostrzegał to nawet 

w takich chwilach, gdy nienawidził i bał się wszystkich 

kobiet. 

Zatrzymał się w drzwiach do sypialni. To przecież 

nie o swój stan psychiczny się martwił. Gdy chodziło 

o Cass, liczyła się tylko ta jedna sprawa. Jeśli tym 

razem znowu ją zawiedzie, nie będzie już miał następnej 

szansy. 

Usłyszał, jak drzwi frontowe otwierają się i zamy­

kają. Zdjął i powiesił na oparciu krzesła marynarkę, 

potem krawat. Powoli rozpinał koszulę. Jego myśli 

krążyły teraz między dzisiejszym wieczorem a pod­

niecającymi nocami czekającymi go w przyszłości. 

Właśnie rozpiął pasek, gdy usłyszał, jak powolutku 

otwierają się drzwi kuchenne. Zamknięto je jeszcze 

wolniej. Jego siódmy zmysł, wyostrzony podczas lat 

niebezpiecznej pracy, podpowiedział mu, że coś jest 

nie w porządku. Wyczuł całkowitą zmianę nastroju. 

Nie zapinał już koszuli, poprawił tylko spodnie i zszedł 

na dół. 

Dostrzegł ją. Stała na środku pokoju zapatrzona 

bezmyślnie w okno, ręce żałośnie opuszczone wzdłuż 

ciała. Wystarczył jeden rzut oka na jej twarz i nie 

musiał już pytać, co się stało. Chwycił ją w ramiona. 

- Och, maleńka, tak mi przykro, tak bardzo mi 

przykro... 

Próbował zrozumieć, co ona czuje, chciał przejąć 

całe jej cierpienie na swoje barki, ale sam nigdy nie 

background image

hodował żadnego stworzenia. A to przecież nie był 

żaden jej wieloletni ulubieniec, ale takie sobie ptaszysko, 

w które ktoś uderzył samochodem, a potem po prostu 

tu je podrzucił. 

- Anno, kochana, przecież nic nie mogłaś na to 

poradzić... 

Przyjęła jego słowa za dobrą monetę. Jak mogła 

wymagać, by pojął jej smutek, skoro dla niej samej 

był on niezrozumiały? Biedny ptak! Taka piękna 

istota, zwykle dumna i drapieżna, a tak przerażona. 

Żyła przecież zgodnie z prawami natury. Nigdy nie 

wyrządziła żadnej krzywdy człowiekowi. 

Zrobiło jej się zimno i zadrżała. Ujął jej twarz 

w dłonie. Zajrzał w jej suche aż do boleści oczy. 

- Płacz, moje słodkie maleństwo. Łzy przyniosą ci 

ulgę. 

- Będę cierpieć tylko dzisiaj. Potem wszystko będzie 

już w porządku - jej głos był dziwnie daleki. Docierał 

jak zza mgły, z jakiejś tajemnej oddali, w której 

dostrzegła prawdę o przemijaniu. Przypomniała sobie 

słowa Hannibala: „Każdy moment rozpaczy wyrów­

nany jest momentem szczęścia..." 

Wodził delikatnie palcem po jej policzku, tak jakby 

chciał zebrać nie istniejące łzy. W ciszy trwali przy 

sobie. Poczuł nagle w swym wnętrzu szczęście. 

Szczęście, jakiego nigdy do tej pory nie zaznał. 

- Czy mogłabym cię o coś poprosić, Tyrusie? Czy 

mógłbyś spędzić ze mną dzisiejszą noc? - wyszeptała. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- O Boże, sama nie wiem, jak mogłam to powiedzieć 

- wyszeptała przerażona. Czekała, aż Tyrus się 

roześmieje. Albo odepchnie ją. 

- Och, nie to miałam na myśli - zaczęła się 

tłumaczyć. - To znaczy nie, dokładnie to, ale bez 

żadnych dwuznaczności... 

Wyrwała się z jego ramion, rzuciła na krzesło 

i ukryła twarz w dłoniach. 

- Wiesz przecież, o co mi chodziło - wymamrotała. 

Tyrus patrzył na nią bezradnie. Co ona wyprawia? 

Zdechł jakiś ptak, kobieta płacze, a właściwie nie 

płacze, co tylko komplikuje bardziej całą sprawę, 

a on się tym wszystkim aż tak przejmuje! Nie miał 

teraz czasu na rozwiązywanie jej problemów egzys­

tencjalnych! Przecież zbliżało się spotkanie z Cass. 

Nie wiedział, co ma zrobić, nie potrafił nie an­

gażować się w jej sprawy. Dotknął delikatnie jej 

niesfornych loczków. Pieszczotliwie, czule. 

- Anno, kotku. Idź, nałóż piżamkę jak grzeczna 

dziewczynka, a ja przygotuję trochę herbaty z mlekiem. 

Była zbyt wyczerpana, by z nim dyskutować, więc 

po prostu posłuchała go. 

Herbata była prawie zimna i przeprosił ją za to. 

Zaprowadził ją do pokoju i dorzucił kilka polan do 

kominka. Posadził ją na sofie i troskliwie okrył 

pledem. Potem usiadł naprzeciw wpatrując się w nią 

zmartwionym wzrokiem. 

- Dobra? - zapytał - nie za słaba? Czy dość 

słodka? Nie mogłem znaleźć świeżego słoika z miodem. 

background image

- Znakomita - powiedziała nieszczerze, zmuszając 

się do przełknięcia zimnej lury. - To wszystko przez 

tę pogodę - dodała. 

- Przez pogodę. - Tyrus skinął głową, jakby świetnie 

wiedział, co też ona może mieć na myśli. 

- Zwykle cały czas palę w kominku, ale dzisiaj 

zapomniałam. Popatrz, jak natura to świetnie pomyś­

lała. Latem nie można tu palić, bo są mrówki, ale też 

przecież wcale nie trzeba. A zimą nie ma mrówek 

i wszystko jest w porządku. 

Znów przytaknął. Była w jej słowach jakaś logika, 

ale nie bardzo chciało mu się jej doszukiwać. 

- Anno, czy masz jakieś środki uspokajające? 

- Po co ci? - Patrzyła na niego nie rozumiejąc. 

- Jak to po co? Żebyś mogła zasnąć. 

- Nie potrzebuję żadnych pigułek. - Ze złością 

postawiła kubek na stoliku. - Nic mi nie jest, jestem 

tylko trochę zmartwiona. 1 trochę smutna. A potrzebuję 

tylko odrobiny przyjaźni. 

Przyjaźń! Nie miała już siły uciekać przed samą 

sobą. Widocznie jej prośba sprzed kilkunastu minut 

nie była wcale aż tak niewinna. Chciała od niego 

czegoś więcej, niż tylko przyjaźni, ale jeśli nie mógł 

czy nie chciał jej tego dać, to już niech tak zostanie. 

- Anno, a może masz w domu koniak? 

- Nie, ale gdzieś powinno być trochę whisky. Mój 

znajomy, który utrzymuje się tylko z zasiłku, pędzi ją, 

aby zarobić na życie. Czy wiesz, że dotyk to świetne 

lekarstwo? - Pośpieszyła z dalszymi wyjaśnieniami 

- Przeczytałam w jakimś piśmie, że dotyk stymuluje 

mechanizmy obronne organizmu. Chyba nie sądzisz, 

że chodziło mi o cokolwiek innego? - dodała zgorszona 

jego miną. 

Właśnie tak sądził i solidnie go to przestraszyło. 

Zdawało mu się, co prawda, że dochodzi do siebie, że 

jego kłopoty na tym polu należały już do przeszłości, 

background image

ale raz już się zawiódł i został wyśmiany, więc teraz 

się bał. A poza tym była przecież Cass. 

- Pewnie, że nie, skarbie. Przecież zbyt dobrze cię 

znam. Może jednak wypijesz małego drinka? 

- Zdaje mi się, że ta whisky jest zanieczyszczona 

ołowiem. - Zresztą, ołów czy nie ołów, nie miała 

zamiaru plątać sobie jeszcze bardziej myśli. Wino 

i drinki podczas kolacji dostatecznie już zbiły ją 

7.

 nóg. W końcu przecież nic wielkiego się nie stało. 

Z rodzicami zawsze miała takie układy, a jeśli chodzi 

o jastrzębie... Cóż, umiera już wcześniej. Opiekowała 

się nimi dobrze, ale przecież nigdy nie odnosi się 

samych sukcesów... Nie pierwsza to śmierć i nie 

ostatnia. 

Jeżeli się załamała - a tak właśnie było - winien był 

Tyrus. Była całkowicie zadowolona ze swego życia, 

dopóki nie wkroczył w nie. A ona, idiotka, myślała, 

że nie da się już nabrać na żadne takie historie. 

Ciekawe, kiedy to się zaczęło? W którym momencie 

zakochała się w nim? Tego pierwszego dnia, kiedy 

samo jego pojawienie się stało się dla niej wyzwaniem? 

Fizycznie był nie do odparcia. A może wtedy, kiedy 

powiedział jej, że nie jest ani wesołym, ani szczęśliwym 

człowiekiem . Kiedy kazał jej trzymać się na dystans? 

Teraz nic już nie mogła temu zaradzić. Wpadła 

w tę całą historię, bo zjawił się jak jeszcze jedno 

dzikie i chore zwierzę, któremu należało pomóc. 

Gdzieś po drodze zapomniała się jednak i to wystar­

czyło - jedna chwila nieuwagi. 

Podniosła wzrok. 

- Idź i połóż się - powiedziała. - Przestań się 

krzątać jak kura, która ma tylko jedno pisklę. To 

wszystko dlatego, że wypiłam za dużo wina. Czasem 

tak na mnie działa. Wyśpię się i znów będę sobą. 

Jego czujny wzrok dostrzegł wszystko. Była zbyt 

blada. Miała jaśniutką karnację i pewnie wcale się nie 

background image

opalała, ale dzisiaj była prawie przezroczysta. Do 

tego dochodziły jeszcze ogromne cienie pod oczami, 

zaciśnięte mocno szczęki. Mógł z tego wywnioskować 

tylko jedno - była psychicznie i fizycznie wykończona, 

a mimo to za wszelką cenę chciała sprawić wrażenie, 

że wszystko jest w porządku. 

Znał ja wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że 

już żałuje swej prośby. Nie chciała proszków. Nie 

chciała drinka. Nie chciała się nawet wypłakać. 

Pokręcił głową z podziwem. Co można zrobić z ko­

bietą, która jest zbyt dumna, by prosić o pomoc, 

a zbyt otwarta, by ukryć, że jej potrzebuje? Machnął 

ręką i postanowił pójść na górę, ale zmusił ją, 

by obiecała, że pójdzie do łóżka, jak tylko dokończy 

herbatę. 

W pokoju było zimno. Założyłby się o swego 

ostatniego centa, że nikt nigdy nie pomyślał o ociep­

leniu tego domu. Wszędzie hulał wiatr i do woli 

szeleścił suchymi kwiatami, które Anna poustawiała 

we wszystkich wazonach. 

Była niesamowita. Spotkał już w swoim życiu osoby 

mniej czy bardziej ekscentryczne, ale Anna Cousins 

biła je wszystkie na głowę. Przy tym wszystkim - tych 

zwariowanych pomysłach i ciuchach - musiał przyznać, 

że była czuła i troskliwa, sympatyczna i urocza. 

I musiał też przyznać, że była jedną z najpiękniejszych 

kobiet, jakie w życiu widział. Była wystarczająco 

piękna, by sprawić, że jej pożądał, choć niczego 

w tym kierunku nie robiła. 

Na dole stary zegar wybił szóstą. Znaczyło to, że 

była czwarta. Kiedy zagadnął ją o to dziwaczne 

ustawienie wskazówek, odparła z tak charakterystyczną 

dla niej logiką: 

- Przecież ja wiem, jak on chodzi, więc jakie to ma 

znaczenie? 

Usiadł na łóżku. Podobnie było między nimi. On 

background image

wiedział, co miała na myśli, więc jakie znaczenie 

miały jej słowa? 

Włożył dżinsy i cichutko, na palcach, zszedł na dół. 

Lodowata podłoga budziła wstręt. Wiatr walił okien­

nicami z całej siły. W pokoju na dole paliło się 

światło. A wiec miał rację. Cały czas tam była. 

Potrzebowała przyjaciela, a on świadomie zignorował 

jej prośby. I tylko dlatego, że nie chciał kusić losu. 

Spała na sofie w niewygodnej pozycji, ciemna główka 

oparta na ramieniu, gołe stopy wystające spod 

przykrótkiego pledu. Ogień na kominku dawno już 

wygasł. 

Podniósł ją w ramionach i przeniósł do jej sypialni, 

ciągnąc za sobą po podłodze szlafrok, pled i kilka 

przeczytanych do połowy gazet. Powietrze było 

lodowate. Nic dziwnego, że nie chciała tu wchodzić. 

Widywał nawet cieplejsze lodówki! 

Pomyślał tęsknie o elektrycznej kołdrze w swej 

sypialni na górze i ułożył Annę na ogromnym łożu. 

Zsunął z niej szlafroczek i zaczął ją okrywać stertą 

koców. Długo patrzył na rozsypane na poduszce 

jedwabiste włosy, na sinawe cienie pod oczyma. Była 

tak bezbronna. Tak samotna. Kobieta nie powinna 

być samotna. Cholera! Mężczyzna też nie! Przypomniał 

sobie, co mówiła o dotykaniu. Przecież on już za 

kilka dni nie będzie sam, będzie miał Cass. 

A Anna? On odejdzie, a ona pozostanie tu samiutka. 

Będzie ślęczeć nad pracą do późnej nocy, zapominając 

o tym, że powinna jeszcze jeść i spać. Nie będzie 

miała tu nikogo, kto dopilnowałby, czy bezpiecznie 

wróciła do domu z tej swojej szwendaniny po lesie. 

Nie mogła nawet dotykać tych swoich chorych ptaków 

- nie wolno im kontaktować się z ludźmi. 

Poruszyła się niespokojnie i wysunęła jedną bosą 

stopę spod okrycia. Zaczęła pomrukiwać żałośnie 

przez sen i zmarszczyła czoło. Uspokoił ją jak umiał 

background image

najdelikatniej. Potem wsunął się obok niej pod stertę 

koców. Prosiła go tylko o czułość i przyjaźń, a tyle 

przecież mógł jej zaofiarować. Zostanie, dopóki Anna 

mocno nie zaśnie. Poza tym sumienie nie dałoby mu 

spokoju, gdyby ją teraz zostawił. Nie mógłby myśleć 

o tym, że ona samotnie dygocze z zimna. 

Anna przytuliła się do niego tak mocno, jakby 

spędzała z nim każdą noc w swym życiu. Poczuł, że 

reaguje na nią jak każdy zdrowy mężczyzna na bliskość 

kobiety i pożegnał się z nadzieją zaśnięcia. Zrezyg­

nowany objął ją w pasie ramieniem i mocno przytulił. 

Tak będzie im cieplej, a poza tym może i jemu dotyk 

coś pomoże? 

Jej włosy łaskotały jego wargi, delikatne perfumy 

podniecały. Poczuł, jak wsuwa zmarzniętą stopkę 

między jego uda, aby się ogrzać. Pomyślał, że chyba 

pierwszy raz w życiu poszedł spać z kobietą nie po to, 

żeby się z nią kochać. 

Zasnął, kiedy już prawie światało. Jego sny przesy­

cone były erotyzmem i kiedy ktoś próbował go obudzić 

- opierał się z całych sił. 

- Tyrus! Obudź się!!! 

To była Anna. W jakiś niepojęty sposób umknęła 

z jego snów, a teraz próbowała wyrwać stamtąd 

także i jego. 

- Chodź tu z powrotem. Twoje miejsce jest przy 

mnie - zamruczał sennie i przyciągnął ją do swego 

wygłodzonego, spragnionego ciała. 

- Tyrus! Nie chcesz chyba... 

- Właśnie że chcę. - Przyciągnął ją blisko i schwycił 

wargami płatek ucha. Jej bluzka od piżamy była 

dziwnym trafem rozpięta. Jego palce zataczały piesz­

czotliwe łuki po pięknej linii jej piersi. 

Anna próbowała się wyrwać, ale robiła to bez 

przekonania. Próbowała odróżnić sen od jawy. Obudzi­

ła się nagle we własnym łóżku, obok podnieconego 

background image

mężczyzny, czując jedną jego dłoń na nagiej piersi, 

drugą zaś pieszczącą jej biodro. Była rozpalona do 

nieprzytomności, jej ciało rozbudzone najdzikszymi 

snami, jakie nigdy do tej pory jej się nie przytrafiły. 

Chryste! Nic dziwnego, że obudziła się w takim 

stanie! Co też z nim robiła podczas snu? I co on robił 

z nią? 

- Tyrus! Co robisz w moim łóżku?! 

- Mam wrażenie, że to oczywiste - wsunął dłoń 

pod jej piżamę, zaczął delikatnie pieścić wspaniale 

rozgrzaną płaszczyznę jej brzucha. Zsunął spodenki 

w dół, ona zaś prędko podciągnęła je do góry. Po 

chwili jednak i tak legły zwinięte w nogach łóżka. 

Zaczął powoli pieścić jej ciało. Delikatne łuki bioder, 

jędrna krągłość pięknego brzucha, uroczy, maleńki 

krater pępka... Zbliżał się powolutku do jedwabistego 

trójkąta między udami. 

Jej oddech stał się przerywany. Nie mogła się już 

dłużej opierać. Z pewnością jej się to śni. Za chwilę 

obudzi się i będzie sama, jak zwykle. 

Cholera! To nie był sen! A wszystko posunęło się 

już dostatecznie daleko. Oderwała jego rękę od swego 

uda, ale Tyrus przeniósł ją na pierś. 

Obróciła się gwałtownie i spojrzała na niego 

z nienawiścią. Ciemne włosy, na skroniach lekko 

przyprószone siwizną, wyglądały jakby były wzburzone 

przez wiatr, a nie podczas snu. Oczy miał zamknięte 

i ku jej osłupieniu uśmiechał się. 

- Coś, co jest tak piękne, musi być dobre - wy­

szeptał. - Tak więc wracajmy do miejsca, w którym 

przerwaliśmy. Słońce świeci. Woda jest tak czysta, 

jakby była bladozielonym powietrzem. Stoję przy 

brzegu. Czekam na ciebie. Zanurkowałaś właśnie 

i zaraz będziesz przy mnie. Czy wiesz, że w wodzie 

twe piersi wydają się pełniejsze? 

- Tyrus! - czyżby śnił ten sam sen, co ona? O, nie! 

background image

Po prostu się z niej naigrywał! Chciał, żeby pomyślała, 

że nie wie, co robi. Postanowiła zobaczyć, jak daleko 

się posunie. 

- Aaach, teraz podchodzisz do mnie... Prosto 

w moje ramiona... tak piękna. Krople morskiej wody 

perlą się, lśnią na twoim ciele. Twoje włosy oplątują 

mi dłonie. 

- Moje włosy są zbyt krótkie, by cokolwiek 

oplątywać! - zauważyła rozsądnie. Ale czy tylko jej 

się zdawało, czy rzeczywiście słyszała w jego głosie 

miłość... Szacunek...? 

- A zatem pozwolimy im urosnąć, prawda, uko­

chana? A tymczasem scałuję każdą słoną kroplę 

z twego ciała. A zacznę od ust. 

Pocałował ją. Ale nie był to pocałunek wzięty ze 

snów. Był to ognisty zew miłości i pożądania, który 

rozbudził w niej nie znane dotąd marzenia. Przyciągnął 

ją mocno do siebie. Pieścił biodra i pośladki, dopaso­

wując ich kształt do swych zaborczych dłoni. Czuła 

jego pulsującą siłę. 

- Anno, potrzebuję ciebie -jęknął. Zaczął całować 

jej oczy, policzki, czoło. - Sama nie wiesz, jak bardzo... 

Och, tak, tak, ukochany mój... - czy rzeczywiście 

powiedziała te słowa? Czy był to tylko dalszy 

ciąg snu? Leży na złotym piasku, jej ciało rozgrzane 

słońcem i palącymi pocałunkami wyśnionego ko­

chanka. 

Głowa wciśnięta w jego ramię... Przesunął ją w górę. 

Odgarnął włosy z jej twarzy. Otworzył oczy. Zamknęła 

powieki. Poddał się całkowicie swym pragnieniom 

i jeszcze raz je ucałował. 

Boże! Powinni go chyba zastrzelić! To była Anna 

nie jakaś tania lalunia poderwana na jedną noc. 

Wystarczyło, by wrócił do swych męskich sił, a już 

wyprawiał takie rzeczy! Nie miał prawa wykorzystywać 

takiej kobiety jak Anna. Ona potrzebowała przyjaciela, 

background image

a nie kochanka na jedną noc. Prosiła go, by jej 

pomógł w chwili słabości, a on postąpił jak świnia, 

nadużywając jej zaufania. 

- Kochanie, lepiej pójdę, zanim zrobimy coś 

głupiego - odsunął się od niej. Sumienie walczyło 

w nim o lepsze z uczuciem i pragnieniem. 

Powieki Anny zadrgały, ale oczy pozostały za­

mknięte. Całym wysiłkiem woli zmusił się do tego, by 

nie porwać jej znów w ramiona i nie podać się 

wołaniu natury. Nigdy jeszcze nie był tak speszony, 

tak zawstydzony. Co ona z nim zrobiła? Nigdy nie 

czuł niczego takiego wobec żadnej kobiety. Jak więc 

to możliwe? I to teraz, kiedy Cass, bez której tak 

cierpiał, zapragnęła mieć go z powrotem. 

Wstawał właśnie, gdy zadzwonił telefon. Nigdy nic 

go jeszcze aż tak nie ucieszyło. Podbiegł do aparatu, 

zatrzaskując za sobą drzwi. 

Anna zwinęła się w kłębek. Słyszała jego głos tuż 

za drzwiami. Czekała, aż ją zawoła. To na pewno 

Claire w sprawie wypadu do Nowego Jorku. 

Niech diabli wezmą Nowy Jork, Tyrusa i przede 

wszystkim ją samą za to, że znów dała się wystawić 

do wiatru. Czy dał jej w jakikolwiek sposób do 

zrozumienia, że mógłby ją pokochać? Widocznie 

jego związek z Cass był na tyle silny, że nie był 

w stanie podczas jego trwania nawiązać nawet 

przelotnego romansu. Ale przecież pragnął jej. Było 

to oczywiste bez względu na to, czym się kierował 

włażąc do jej łóżka - żądzą, chybionym współ­

czuciem... 

A może zrobiła coś, czym go do siebie zraziła? 

Może uraził go sposób, w jaki poprzedniego dnia 

wypowiedziała swą prośbę? Może - była zbyt nachalna? 

Ale przecież w końcu nie byli dziećmi. Być może była 

równie niedoświadczona jak nastolatka, ale przecież 

była dojrzałą kobietą. I takie też miała potrzeby. 

background image

A jego obecność nie pomogła jej o tym zapomnieć. 

Raczej wręcz przeciwnie. 

Usłyszała trzask słuchawki odkładanej na widełki 

i naciągnęła kołdrę na głowę. 

- Anno? 

Cisza. Uparta, wroga cisza. 

- Anno, muszę lecieć! 

Kto cię tu zatrzymuje? Pomyślała z nienawiścią. Ja 

w każdym razie nie mam takiego zamiaru! Więc 

spadaj, wynoś się precz z mojego życia! 

- Słuchaj Anno, strasznie mi przykro. Trochę się 

zagalopowaliśmy, ale chyba nic złego się nie stało, 

prawda? - Podszedł i stanął obok łóżka. Zakopała się 

jeszcze głębiej. Z całej siły pragnęła, aby podłoga 

umknęła mu spod stóp i ziemia go pochłonęła. 

- Dzwonili do mnie z laboratorium. Jest szansa, że 

uda nam się wyciągnąć Jenningsa bez użycia środków 

psychotropowych. Clifford rozmawiał z nim przez 

ostatnie kilka godzin i wygląda na to, że wszystko 

jest na jak najlepszej drodze. Wydaje się, że ma do 

nas zaufanie, bo to my jesteśmy doświadczonymi 

nurkami. A zatem teraz moja kolej. Muszę dokończyć 

dzieło rozpoczęte przez Clifforda. Anno! Słyszałaś, co 

mówiłem? Zadzwonię do ciebie, gdy poznam swój 

rozkład zajęć i z pewnością wpadnę po parę rzeczy 

przed wyjazdem na spotkanie z Cass... 

Smuga bladego, porannego światła przecisnęła się 

między przymkniętymi okiennicami. Tyrus przestąpił 

niezręcznie z nogi na nogę. Wreszcie odwrócił się 

i wyszedł domykając cichutko drzwi. Koce świetnie 

stłumiły cichy, spazmatyczny szloch... 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Na szczęście podczas długich lat samotnego byto­

wania Anna wyrobiła w sobie poczucie dyscypliny. 

Dzięki temu mogła teraz spojrzeć w oczy rzeczywistości. 

Znów jej się to udało - stracić kochanka, zyskać 

przyjaciela. 

Gdyby chociaż przedtem rzeczywiście zostali kochan­

kami. Przecież kilka nieudanych prób nie uczyniło 

z ich związku prawdziwego romansu. Przynajmniej 

nie z jego punktu widzenia. Bo jeśli o nią chodziło, to 

od początku była to historia miłosna. Nawet na 

długo przed tym, gdy pierwszy raz ją dotknął. 

Wiedziała teraz, że to, co czuła do Sida, było tylko 

sympatią, zaś Tyrus był po prostu cząstką jej samej. 

Wepchnęła swe nieszczęście głęboko w najdalsze 

zakamarki duszy. Ubrała się ciepło i poczłapała ponuro 

w kierunku szopy, gdzie zostawiła jastrzębia. Zdziwiona 

stwierdziła, że ptaka nie ma. Założyła ręce na piersiach, 

aby się nieco ogrzać, i nerwowo rozejrzała się dookoła. 

Przecież nie straciła pamięci. Wczoraj wieczorem, gdy 

odkryła, jaki smutny los spotkał rannego, zostawiła 

go w szopie. Miała zamiar zakopać go dopiero dzisiaj. 

Czyżby jednak w swym zdenerwowaniu i zmartwieniu 

zakopała go i zapomniała o tym? Nie, to niemożliwe, 

zapamiętałaby coś takiego. 

Wszystko w szopie było na swoim miejscu. Nawet 

nie ruszone tyczki do pomidorów leżały na półkach. 

Rozejrzała się dokładniej. Wreszcie za skrzynką pełną 

wyszczerbionych słoików dostrzegła łopatę. Były na 

niej jeszcze ślady wilgotnej ziemi. 

background image

- Och, Tyrusie - jęknęła cichutko - dlaczego jesteś 

tak cudowny? 

Nie doskonały, dodała w myślach, ale zdecydowanie 

cudowny. Tak drogi i dobry. Odkąd go poznała, nie 

będzie pewnie mogła nawet spojrzeć na innego 

mężczyznę. 

Stała przez kilka minut w chłodzie jesiennego 

poranka. Czuła w swym wnętrzu tylko pustkę. Wreszcie 

westchnęła głęboko. Ruszyła do domu, kopiąc przed 

sobą zeschłe liście. 

Przez kilkanaście minut gapiła się ponuro na 

nieruszone śniadanie. Potem wstała i odnalazła 

w książce telefonicznej numer hotelu, w którym 

zatrzymali się rodzice. Jeśli miała rzeczywiście wyjechać 

na kilka dni, musiała ograniczyć do minimum ilość 

spotkań w czasie, gdy u niej byli. 

- A ja tak liczyłam, że zjesz ze mną lunch, 

kochanie! - powiedziała zawiedziona Claire. - Evan 

jest już w tym czasie umówiony z tym potwornie 

nudnym panem Worthingtonem z banku, a ja po 

prostu nie mogę znieść zapachu tych jego strasznych 

cygar, więc się sprytnie wyłgałam. Nie możesz mnie 

zawieść, córeczko. Wiesz, jak bardzo nie lubię jadać 

sama. To co? Spotkamy się u Bakatsiasa o wpół 

do pierwszej? 

Ann spędziła całe przedpołudnie w pracowni, celowo 

koncentrując się wyłącznie na swej pracy. Tylko 

jeden raz jej myśli poszybowały w innym kierunku. 

Wpatrzyła się w cień swojej dłoni odbity na stole 

i poczuła, jak ponownie wzbiera w niej nieznośny ból. 

- Och, kochany! Dlaczego nie chciałeś mnie wy­

starczająco mocno? 

O jedenastej zadzwoniła do „Persimmon Press" 

i poprosiła Susan do aparatu. 

- Skończyłam - oświadczyła triumfalnie. - Wszys­

tko, poza stroną tytułową, ale chyba możecie na nią 

background image

zaczekać jeszcze dwa tygodnie. Reszta rysunków będzie 

na twoim biurku jutro rano. 

- Co sprawiło, że tak się nagle pośpieszyłaś? 

- Stwierdziłam, że chyba zasłużyłam sobie na mały 

odpoczynek i postanowiłam spędzić kilka dni w No­

wym Jorku z moimi rodzicami. 

- Ale przecież mam już dla ciebie dwie następne 

prace! Dzisiaj wysłałam ci teksty do zilustrowania. 

Ach! Co byś powiedziała na projektowanie okładek? 

Nasz dotychczasowy współpracownik odszedł nagle 

w zeszłym tygodniu. Przeszedł zdaje się do jakiejś 

agencji reklamowej... Czy są jakieś widoki na to, że 

przeprowadziłabyś się tu, do miasta? 

- Tylko pod warunkiem, że mój dom się rozsypie. 

A to wcale nie jest tak mało prawdopodobne. 

Anna spóźniła się dziesięć minut na spotkanie 

z matką. Claire zaś - całe dwadzieścia. Jak zwykle, 

zwracała na siebie uwagę. Dramatycznym gestem 

zrzuciła z ramion białą narzutkę podbitą jedwabną 

podszewką imitującą skórę zebry i zamówiła białe 

wino oraz czarną kawę. 

- Spędziłam cały ranek wysłuchując, jakie też 

nieprzyjemności mogą mnie czekać ze strony urzędów 

podatkowych. Potworne! - Wstrząsnęła się z oburze­

niem. 

Nie wyglądała wcale gorzej z tego powodu. Jej 

makijaż i ubiór były - jak zwykle - bez zarzutu. 

- Zdawało mi się, że nie macie tu żadnych dóbr, 

które mogłyby być obłożone podatkami. Myślałam, 

że ulokowano wszystko w jakichś niewiele wartych 

nieruchomościach? 

- Sześć pokoleń zdobywało majątek, a trzy go 

przepuściły. My, LeMontrosowie, zawsze działaliśmy 

bez zarzutu. Biedny Hannibal zmuszony był sprzedać 

wszystko, z wyjątkiem tego starego, okropnego domu 

background image

i kawałka ziemi, aby spłacić długi swego ojca. Sam 

główny pałac sprzedawany był chyba ze dwanaście 

razy. Żaden z nowych właścicieli nie był w stanie go 

utrzymać, a w końcu spłonął do szczętu na rok przed 

tym, jak poznałam twego ojca. Szlochałam z tego 

powodu chyba z miesiąc. Nigdy co prawda nie byłam 

w środku, ale był dla mnie symbolem... 

- Jestem chyba bardziej Koscienski niż LeMontrose 

- stwierdziła Ann popijając wodę sodową. 

- Z tego, co mówi Evan, wnioskuję, że pozostało 

ich zaledwie dwoje lub troje. Wszyscy są bardzo 

muzykalni i bardzo wstrętni. A ty nie jesteś muzykalna. 

Anna uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając 

niezamierzoną ironię. 

- Przynajmniej Hannibal był absolutnie zadowolony 

ze swego losu. Wydaje mi się, że był najszczęśliwszym 

człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam. - Nie miała 

najmniejszego zamiaru wysłuchiwać historii rodzin­

nych. Nudne gdybanie o wielkości LeMontrose'ów 

było ostatnim, na co miała ochotę. 

- Wuj Hannibal nie był typowym przedstawicielem 

naszej rodziny. I to samo dotyczy ciebie. Nie potrafię 

sobie wyobrazić, by którekolwiek z was zgromadziło 

ogromny majątek. A tym bardziej, byście go potem 

przegrali w karty. A skoro już mówimy o hazardzie, 

to czyś ty przypadkiem nie wpadła w coś po uszy? 

Wpadła w coś? Anna aż zamrugała powiekami. 

- Chodzi ci o finanse? 

- Kochanie, nie próbuj udawać naiwnej. Tyrus 

Clay robi na mnie wrażenie mężczyzny niebezpiecz­

nego. Co ty właściwie wiesz o nim? 

- Wystarczająco dużo, aby mu ufać - stwierdziła 

Anna zdecydowanie. - A poza tym jesteśmy wyłącznie 

przyjaciółmi! 

- Nie rozmawiaj z matką w taki sposób! Jestem 

żoną jednego mężczyzny od trzydziestu siedmiu lat, 

background image

ale wiem więcej na temat drugiej płci, niż tobie uda 

się dowiedzieć przez całe życie. Nie istnieje coś takiego 

jak przyjaźń pomiędzy mężczyzną i kobietą. A przy 

tym wy przecież ze sobą mieszkacie. 

- Claire, kilka pokoleń temu wstecz kobiety nie 

miały nawet prawa głosu. Teraz zajmują najwyższe 

stanowiska w rządzie. Czasy się zmieniają. 

- Niektóre sprawy się nigdy nie zmieniają. Anno, 

mówię poważnie. Mężczyźni i kobiety różnią się od 

siebie. Zawsze tak było i zawsze będzie. Kobieta 

może oszaleć na punkcie mężczyzny i nie widzieć za 

nim świata, ale on zawsze będzie miał swoją pracę 

i żadna kobieta nie jest w stanie z tym rywalizować 

- Claire rozejrzała się ze smutkiem dookoła, a potem 

spojrzała na córkę. - Tak naprawdę jedyną prawdziwą 

kochanką mężczyzny jest jego praca. Tylko ona 

stanowi dla niego wystarczające wyzwanie. Jest 

wytworem jego myśli, jest zawsze świeża i fascynująca. 

Kiedyś myślałam, że posiadanie dziecka zmienia 

mężczyznę, ale to także była nieprawda. 

Anna usłyszała w jej głosie lekkie drżenie. Jakąś 

ukrytą gorycz. Nie chciała tego słuchać! Nie mogła 

tego wysłuchiwać! Ale to tłumaczyło tak wiele... 

- Kobieta może wydawać fortunę na kosmetyki 

i stroje - ciągnęła smutnie Claire swoim miękkim, 

południowym głosem - ale zawsze będą wokół niej 

młodsze, atrakcyjniejsze kobiety. I to one będą 

przyciągały jego uwagę. A nawet, jeśli pozostanie 

wierny w czysto technicznym znaczeniu tego słowa, 

to kolejną rywalką będzie jego praca. 

Zaskoczona nagłymi wyznaniami matki Ann nie 

potrafiła wydobyć z siebie głosu. Całym sercem życzyła 

sobie, by te ostatnie słowa nie zostały nigdy wypowie­

dziane czy usłyszane. 

- Mamo... 

- Och, nie miej takiej miny, jakby stało się coś 

background image

straszliwego! - Claire energicznie postawiła kieliszek 

na stoliku i sięgnęła po kawę. - Jeżeli moja matczyna 

troska tak ma na ciebie działać, to naprawdę żałuję, 

że się na nią zdobyłam. I dobrze, że zdarza mi 

się to tak rzadko. Zaraz zamówimy sobie jakieś 

karygodnie tuczące potrawy. Mnie to zawsze po­

prawia nastrój. 

- Co tylko zechcesz, mamo. 

- Och, nie przesadzajmy aż tak, kochanie. Claire 

wystarczy w zupełności. I pamiętaj, że zupełnie 

poważnie mówiłam to wszystko o Tyrusie. Jest dla 

ciebie zdecydowanie zbyt przystojny i zbyt doświad­

czony. Znajdź sobie kogoś miłego i nieszkodliwego. 

O, na przykład takiego jak ten twój profesorek. 

Wtedy rozczarowania nie będą aż tak bolesne. 

Tego wieczora, kreśląc bezmyślnie figury geomet­

ryczne na marginesie gazety, Anna powróciła myślami 

do słów matki. Czyżby przez te wszystkie lata nie 

dostrzegała prawdy o swoich rodzicach? Zawsze 

uważała ich małżeństwo za bardzo udane, oparte na 

zasadzie ścisłego współdziałania. Gdyby ktoś ją 

poprosił o określenie ich związku jednym słowem, 

nazwałaby go symbiozą. Claire używała swych kon­

taktów towarzyskich, aby przyśpieszać karierę Evana, 

zaś Evan używał swego talentu aby uczynić styl życia 

żony tak barwnym, jak tylko mogła zamarzyć, takim, 

jaki jej się należał z racji jej pochodzenia. 

Ale ja nie jestem Claire, pomyślała. A Tyrus 

zdecydowanie nie jest Evanem. 

Zmięła gazetę i odrzuciła ją na bok. Przypięła do 

sztalug czysty arkusz papieru. W odróżnieniu od 

Claire miała zawód. Miała swoją pracę, która ją 

pochłaniała. I miała też swoje własne życie. Dziękowała 

za to losowi z całego serca. Nigdy nie uważała Claire 

za osobę szczególnie silną. Była to po prostu Claire. 

background image

Piękna i zadbana. Nawet dobra - w jakiś ulotny 

sposób. Nie zmieniejąca się z upływem lat. 

Ale teraz nagle Claire ukazała jej się jako silna 

osobowość. I ona była silna. Mieszkała sama już zbyt 

długo, aby uzależnić się całkowicie od jakiegolwiek 

mężczyzny. Jeśli nie może mieć Tyrusa, a przecież nie 

może, to przeżyje bez niego. Na jakiś czas życie 

pewnie utraci swój blask, ale da sobie radę i pomasze­

ruje dalej przed siebie, tak jak maszerowała do tej pory. 

Siedem godzin później jeszcze pracowała. Wtedy 

właśnie zadzwonił telefon. Odgięła się daleko na 

krześle, aby dosięgnąć słuchawki. To był on. 

- Anna? Tu Tyrus. Słuchaj, wpadłem około połu­

dnia i spakowałem trochę rzeczy. Wygląda na to, że 

na razie jeszcze muszę pozostać w laboratorium, 

a potem jadę od razu do Raleigh na to spotkanie. 

Cass przyjeżdża na trochę dłużej, więc przez jakiś 

czas nie będą mieszkał u ciebie. Masz ołówek? Zapisz 

sobie mój numer w razie, gdybyś chciała się ze mną 

skontaktować. To telefon hotelu. 

Anna wpatrzyła się w linię oprawionych rysunków 

zdobiących ściany. Nie zapisała nawet numeru, który 

przedyktował. Może sobie długo i namiętnie czekać 

na jej telefon. 

- Anno, zapisałaś to? Słuchaj, czy jesteś pewna, że 

wszystko jest w porządku? 

- Oczywiście, że jestem pewna. Dlaczego coś 

miałoby być nie tak? - Po chwili dodała czulej: 

- Tyrus, dziękuję, że zrobiłeś za mnie to wszystko 

przy jastrzębiu. Jestem ci szczerze wdzięczna. 

Zaczął coś mówić, ale prędko mu przerwała. Jeśli 

się teraz rozklei, to nie będzie już dla niej ratunku. 

- Właściwie to świetnie, że dzwonisz. W końcu 

zdecydowałam się pojechać do Nowego Jorku z Claire 

i Evanem. Gaire ma rację, rzeczywiście się zaniedbałam. 

background image

Zresztą od lat nie robiłam już niczego naprawdę 

fascynującego. Masz swój klucz, więc czuj się swo­

bodnie. 

Tym razem w słuchawce zapanowała cisza. Palce 

Anny nagle pokryły się zimnym potem. Zacisnęła je 

aż do bólu. Poczuła nieopanowaną chęć wyciągnięcia 

do niego ręki, wykonania jakiegoś gestu. 

- Tyrusie? Zrobisz jeszcze coś dla mnie? 

- Oczywiście. Co tylko sobie życzysz... 

Jego głos brzmiał dziwnie. Jakby był wzruszony. 

Z trudem opanowała w sobie chęć wypowiedzenia 

prośby, by rzucił Cass i wrócił do niej. Tu, do domu, 

gdzie jest jego miejsce. 

- Jeśli będzie padać, to sprawdź, co się dzieje 

z kubłami na strychu - powiedziała z wysiłkiem. 

- Kiedy przychodzą mrozy, a wiadra są pełne wody, 

potrafią pękać i wtedy na wiosnę robi się straszny 

bałagan. 

Usłyszawszy, że się zgodził, pożegnała się zdawkowo 

i odwiesiła słuchawkę. Nie zniosłaby dłużej tej 

rozmowy. Oparła się o biurko i ukryła twarz w dło­

niach. 

Ale jeśli przyciągniesz tę... Tę... Tę kobietę do 

mego domu, to czekają cię duże kłopoty, przysięgła 

mu w myślach. 

Wiedziałaby. O! Wiedziałaby na pewno. Intuicja 

nie zawiodłaby jej i zorientowałaby się czy kochał się 

z Cass na jej antycznym łóżku z brązu, gdy ona 

bawiła z rodzicami w Nowym Jorku. 

- Cass, zrozum, że naprawdę bardzo mi przykro. 

Udało mi się złapać kilka godzin snu. Wiesz dobrze, 

że ostatnią rzeczą, którą bym robił z tobą w hotelu, 

byłoby spanie. - Tyrus ze złością mierzwił ręką włosy. 

Przezornie odsunął słuchawkę od ucha, aby jej 

rozwścieczony głos nie uszkodził mu słuchu. Sam się 

background image

w końcu napraszał. Od chwili jej przyjazdu nie znalazł 

czasu na nic poza szybką kolacją i paroma minutami 

rozmowy w przerwach miedzy jej klientami. Wynikało 

to z jego forsownych dyżurów w laboratorium. Teraz 

znów musiał odłożyć spotkanie i dzwonił, aby ją 

o tym uprzedzić. 

- Wiem, że obiecałem... Ale to nie znaczy, że 

muszę rzucać wszystko w kąt i... 

Coraz bardziej zdenerwowany słuchał jej gwałtow­

nych wymówek. Kiedy zamilkła na chwilę, aby chwycić 

oddech, spróbował zacząć jeszcze raz: 

- Cass, badania się nie skończyły dzisiaj tylko 

dlatego, że rozpoczęli już dekompresję. Nie! Nie ma 

mowy, bym teraz natychmiast pojechał do Raleigh. 

W ciągu ostatnich trzydziestu sześciu godzin przespałem 

tylko cztery i jak dla mnie to gubernator może nawet 

odtańczyć kankana na maszcie! Nie idę na żadne 

oficjalne przyjęcie! 

Choć starał się być sprawiedliwy, jego cierpliwość 

zaczynała się wyczerpywać. W końcu w pewnym 

sensie jej obiecał, ale... 

- Tyrusie - oświadczyła Cass - to nie jest jeszcze 

jeden nędzny naśladowca Elvisa. Tym razem za­

prezentuję prawdziwy talent. Mój klient osiągnie same 

szczyty sławy, i ja mu to załatwię. Gdyby moje 

kontakty nie ułatwiły mu wstępu na tamten festiwal, 

dalej sprzedawałby papierosy i śpiewał w chórze 

szkółki niedzielnej. A dzisiaj będzie występował przed 

gubernatorem, przed ludźmi ze stanowej komisji 

kultury i połową forsiastych rekinów wschodniego 

wybrzeża. A ty mi mówisz, , że nie możesz się urwać 

na marne kilka godzin, aby zobaczyć mój największy 

sukces! To dla mnie bardzo ważne, a ciebie to nawet 

nie obchodzi! 

- Cass, kochanie! Nie jestem ci tam do niczego 

potrzebny. Przecież nawet nie mam smokingu. 

background image

- Więc wypożycz jakiś! 

- Cass, zasnąłbym podczas kolacji. - Prawda była 

taka, że nigdy nie był w stanie wbić się w cokolwiek, 

co nie byłoby uszyte na miarę jego klatki piersiowej 

godnej nurka i ramion godnych pływaka. 

Jej głos stał się nagle uwodzicielski. Widać po­

stanowiła zmienić taktykę. 

- Wiem już, gdzie marnuje się tutaj puste małżeńskie 

łoże. Gdybym wiedziała, że nie masz zamiaru dzielić 

ze mną pokoju, zamówiłabym sobie noclegi z jakąś 

koleżanką. 

- Kochanie, tak mi przykro, ale... - masował jedną 

ręką sztywny z niewyspania kark. Miał szczery zamiar 

wprowadzić się wraz z Cass do hotelu w dniu, kiedy 

przyjechała i nie była to jego wina, że badania osiągnęły 

właśnie stadium krytyczne. 

- Nie wykręcaj się tak sprytnie - powiedziała - co 

jest nie tak? Pewnie dalej nie potrafisz, co? 

Krew zaczęła pulsować w jego skroniach, poczuł 

znajomy ucisk w podstawie czaszki... 

- Jak długo jeszcze będziesz w mieście? Musisz 

trwać przy swoim podopiecznym, dopóki nie odstawisz 

go całego i zdrowego do domu? 

- Mogłabym pewnie jeszcze zostać dzień lub dwa, 

ale czy to ma sens, skoro ty i tak stale się wykręcasz? 

Jeśli dobrze się orientuję, to po prostu nic się nie 

zmieniło! 

Znaczenie jej słów było dla niego oczywiste. Szybko 

przeanalizował w myślach całą sytuację. Jego obecność 

w laboratorium nie była konieczna, ale lata pracy 

wyrobiły w nim poczucie odpowiedzialności. Zwłaszcza 

za kolegów pod wodą. 

Biedny Jennings. Zachowywał się tak, jakby był co 

najmniej z kilometr pod powierzchnią morza, a nie 

w laboratorium zbudowanym na stałym lądzie, 

otoczony przez ekspertów. Piekło, które teraz przeży-

background image

wał, mogło uratować życie wielu nurków, ale to 

w żadnym stopniu nie umniejszało jego cierpień. Tym 

bardziej Tyrus czuł się zobowiązany do pozostania 

przy nim. Kiedyś przecież sam przeżywał coś podob­

nego i teraz mógł się przydać temu dzieciakowi. 

- Słuchaj Cass, czy mogę się jeszcze z tobą skon­

taktować? Postaram się; zrobię wszystko, co w mojej 

mocy. Jutro rano będę wiedział, czy mogę się urwać, 

ale w każdym razie będziemy w kontakcie. Na dzisiejszą 

kolację na pewno nie zdążę, ale postaram się spotkać 

z tobą później. 

Odłożył wreszcie słuchawkę i zaklął pod nosem. 

Szkoda, że było zbyt wcześnie, aby wyjść i porąbać 

nieco drewna. Wysiłek fizyczny pozwoliłby mu się 

odprężyć. Potrzebował kogoś, z kim mógłby poroz­

mawiać, kogoś, kto by go uspokoił na tyle, że mógłby 

zasnąć. 

Potrzebował też drinka. Wielu drinków. Zamiast 

tego jednak zrobił sobie ogromny kubek bardzo 

mocnej herbaty. Dodał do niej po chwili namysłu 

trochę mleka i uniósł kubek do góry w pokpiwającym 

toaście: 

- Za kobiety! 

Po chwili doszedł do wniosku, że jest bliski paniki. 

Czyżby nawarstwiało się to w nim od chwili, gdy 

Cass zadzwoniła, aby oświadczyć mu, że jest już 

w Raleigh? Nie, to nie miało sensu! Przecież czekał na 

tę chwilę, od wyjazdu z Wilmington. Czekał na 

szansę, aby wrócić do swego dawnego życia i odnowić 

ich związek. Więc dlaczego teraz, gdy wszystko się 

już samo rozwiązało, próbował się wycofać? 

Boisz się, że ci się znów nie uda, stary? - zapytał 

siebie samego. - Boisz się, że cię wyśmieje i wyrzuci 

z sypialni? 

Westchnął głęboko i upił potężny łyk herbaty 

wyobrażając sobie, że to mocna whisky. To przez tę 

background image

uroczą czarownicę stał się takim fanatykiem zdrowego 

życia, że od ponad miesiąca nie miał w ustach alkoholu. 

Ale i pod innymi względami była dla niego dobra. 

Kiedy ją poznał, był na równi pochyłej, spadał gdzieś 

w otchań, a ona go wyciągnęła. Przerwała jego bolesne 

rozczulanie się nad samym sobą i postawiła na nogi. 

Zrobiła z niego na powrót człowieka. 

Sam nie wiedział, czego właściwie od niej chciał. 

Wiedział tylko, że te kilka tygodni mieszkania z nią 

przyniosły mu jakiś dziwny, nie znany dotąd spokój. 

Nie, nie spokój. To nie było dobre słowo. Nie oddawało 

w pełni tego, jak fascynujące było życie u boku takiej 

kobiety, jak Anna. Ostatnio zaczął już nawet budzić 

się rano z uczuciem radosnego oczekiwania na to, co 

przyniesie nowy dzień. 

- Cholera, doprowadziła już do tego, że myślę 

i mówię jak w tych jej filozoficznych książkach. 

Przez te wszystkie lata towarzyszyło mu uczucie, że 

czegoś w jego życiu brakuje. A teraz sam ze zdziwie­

niem spostrzegł, że wrażenie to zniknęło. 

To było zdecydowanie głupie, cały ten jej wyjazd 

do Nowego Jorku, stwierdziła Anna. Wiele razy już 

tego żałowała. Nie było co prawda aż tak tragicznie 

- Evana nie widywała prawie wcale, właściwie zaledwie 

kilka razy rozmawiała z nim przez telefon. Biegał 

gdzieś całymi dniami - oglądał nowe kolekcje, składał 

i przyjmował wizyty, odnawiał stare znajomości 

i kontakty, czarował ludzi. Starała się ujrzeć ojca 

oczyma Claire, ale po jakimś czasie poddała się. Nie 

miało to żadnego znaczenia. Evan był człowiekiem, 

który z góry projektował sobie życie, a potem 

wprowadzał w czyn swe plany. Znajomość materiałów 

i mody była po prostu środkiem, a nie celem. W wielu 

dziedzinach zmuszona była podziwiać jego sukcesy, 

ale w innych nie potrafiła ich wcale docenić. 

background image

Claire, pomimo swych pięćdziesięciu ośmiu lat, 

była nadal piękna, ale co roku potrzebowała coraz 

więcej czasu, aby znaleźć odpowiedni dla siebie styl, 

a każdego dnia coraz więcej czasu, aby wypocząć. 

Teraz po raz pierwszy Anna miała okazję ujrzeć 

swoją matkę au naturel - bez makijażu, z maseczką 

na twarzy... 

Szał zakupów był także ograniczony przez to, że 

Anna uparła się, by korzystać tylko z własnych 

funduszów. Dach czekał w końcu już tak długo, że 

mógł poczekać jeszcze z rok. 

Czwartego dnia wieczorem nie mogła już tego 

dłużej znieść. Nic się podczas tego wyjazdu nie 

zmieniło. Ból, złość i bezradność pozostały tak samo 

dotkliwe. Cholera! Przecież jej potrzebował! Gdyby 

los ich sobie nie przeznaczył, to jakim cudem znalazłby 

się nagle na jej progu, aby odmienić zupełnie jej życie? 

Zadzwoniła na lotnisko... Kłóciła się, prosiła 

i błagała. Potem wepchnęła wszystkie swoje rzeczy, 

stare i nowe, do jednej walizki i uspokoiła Claire, 

choć sama była pełna wątpliwości. Czy dalej będzie 

w Raleigh, w hotelu razem z Cass, czy będzie czekał 

w domu, gdy ona powróci? 

W każdym razie musiała wziąć się w garść i dalej 

ułożyć sobie życie. Obiecała Evanowi, że wybierze się 

do fryzjera, obiecała Claire, że będzie częściej pisać, 

obiecała sobie, że będzie dobrą córką i dała portierowi 

całe dwa dolary napiwku, gdy znosił jej maleńką 

walizeczkę do taksówki. 

Do cholery! O co jej chodziło? - Tyrus krążył po 

pokoju. Gdzie nie padł jego wzrok, napotykał ślady 

chaotycznego bałaganu, tak charakterystycznego dla 

Anny. Buty przy wszystkich drzwiach i pod stolikiem! 

Nic dziwnego, że zawsze miała zimne nogi! Suche 

bukiety i góry zardzewiałego żelastwa. Książki wszę-

background image

dzie! Stara misa z miśnieńskiej porcelany pełna 

pocisków pamiętających wojnę secesyjną! To był 

chomik nie kobieta! 

Jego wargi były wygięte w grymasie bolesnego 

uśmiechu. Powoli jednak i ten zniknął z jego twarzy. 

Oczy jego znów przepełnił smutek, który był tam 

częstym gościem przez ostatnie cztery dni. Anna 

i Jennings we dwoje wspaniale rozwalili jego planowany 

powrót do Cass. To, co miało być świąteczną okazją, 

stało się fiaskiem. Nie udało mu się spędzić z nią ani 

jednej nocy, a kiedy już wybrali się na wspólną 

kolację, on był zanadto zmęczony, a ona zbyt wściekła. 

O mało nie doszło do kolejnej sprzeczki. Oderwano ją 

od stolika do telefonu. Dzwoniono ze studia nagrań. 

Przegadała piętnaście minut, podczas gdy homar 

w maśle zupełnie wystygł na jej talerzu. Tyrus był 

wściekły i opuścił ją wkrótce potem, żałując, że 

przełamał bariery nakazanej diety. 

Miał szczery zamiar wynieść się stąd. Wylewał 

wiele razy wodę ze słynnych wiader i sprawdził nawet 

zewnętrzny system rynien. Dom się praktycznie 

rozpadał. Ktoś się tym powinien zająć, a ona nie 

miała na to ani czasu, ani ochoty. 

Nie miała czasu, aby zająć się własnym domem, 

skądinąd całkiem ładnym, bo musiała opiekować się 

jatrzębiami. Albo włóczyć się po lesie i wykopywać 

stare żelastwo. Albo patrzeć, jak bobry baraszkują 

nad rzeką. Albo wyjeżdżać sobie do Nowego Jorku. 

Zresztą nic go to nie obchodziło. Niech sobie jedzie 

dokąd chce i baluje całymi nocami. Niech spotyka 

wszystkich tych wspaniałych ludzi, którzy się liczą 

w wielkim świecie. Którzy się liczą?! Sarknął z obrzy­

dzeniem. Czy tylko o to chodziło kobietom? Najpierw 

Cass, a teraz Annie. Czyżby nie wiedziały, co naprawdę 

liczy się w życiu? 

Dałby sobie rękę uciąć za mocnego drinka, ale 

background image

i bez tego dręczyło go poczucie winy. Od czasu gdy 

Cass była w mieście, nie przywiązywał wagi do zaleceń 

lekarzy. Cass lubiła ciężkie, mocno przyprawione 

potrawy. Co prawda i tak całe to ich ponowne zejście 

się wypadło do niczego. Nie dotarł na tamten wielki 

bankiet, choć uczciwie się starał. A ona oczywiście 

była wściekła. 

- Nigdy nie zrobiłeś niczego, o co cię prosiłam! 

- oświadczyła oskarżycielsko, kiedy wreszcie zjawił 

się u niej w hotelu piętnaście minut przed drugą nad 

ranem. Pojechał do niej prosto z laboratorium. Był 

śmiertelnie zmęczony i nie miał ochoty na utarczki. 

A potem i tak musiał na nią czekać w holu hotelowym, 

dopóki nie wróciła. Wreszcie ukazała się. Wyglądała 

jak poszarpany motyl, a pachniała alkoholem i swymi 

ciężkimi, egzotycznymi perfumami. 

- Kochanie, wytłumaczę ci, czemu nie mogłem być 

tam z tobą dziś wieczorem. - Starał się być cierpliwy 

i opowiedział jej całą historię Jenningsa. Cały czas 

patrzył pożądliwie na rozesłane łóżko i to tylko 

dlatego, że chciało mu się spać. Nie spał już od tak 

dawna, że przestał odróżniać dzień od nocy. 

- Pewnie, wiecznie tylko ta twoja praca. Stare, 

zardzewiałe wiadra pełne ludzi, albo rozpadający się 

ze starości marynarze cuchnący brudem i piwskiem! 

Znów poczuł uderzenie krwi w skroniach. Zawsze 

pojawiało się wtedy, kiedy zaciskał pięści i czuł ten 

dziwny ciężar w żołądku. 

- Tu chodzi o coś więcej - powiedział hamując 

złość. - Żyjemy na przepełnionej planecie, a na dnie 

morskim jest jeszcze mnóstwo nie wykorzystanych 

zasobów mineralnych, potencjalnego pożywienia, 

paliwa... 

- Przestań wreszcie truć. Przez ciebie nie wiedziałam, 

co zrobić. Nie miałam na tym przyjęciu osoby 

towarzyszącej. Cały dzień czekałam na twój telefon, 

background image

a kiedy zdecydowałam się zadzwonić sama, jakiś 

bubek powiedział mi, że jesteś zajęty. Zajęty! - po­

wtórzyła z ironią i niedowierzaniem. 

- Cass, poszedłbym z tobą na to przyjęcie, gdybym 

tylko mógł. Niecierpliwie odliczałem dni do naszego 

spotkania, wiesz? 

Czy rzeczywiście? - zapytał sam siebie w myślach. 

Czy przypadkiem gdzieś po drodze nie zaprzestał 

liczenia? 

- Pewnie, pewnie! - warknęła wściekła tupiąc 

w podłogę czubkiem srebrnego pantofla. - A co by 

było, gdybym nie przyjechała do Raleigh? 

- Pojechałbym do Wilmington, jak tylko byłbym 

wolny. 

- Naprawdę? - Na policzki wystąpiły jej jaskrawe 

plamy. Zepsuły do cna efekt wywołany przez róż 

i puder. Tyrus z trudem się opanowywał. 

- Naprawdę, Cass. Postanowiłem kupić mały 

trawler i domek z kawałkiem ziemi gdzieś na wybrzeżu. 

Od początku przyszłego roku wracam nad morze. 

- Trawler!? Czyżbyś miał zamiar łowić rybki?! 

Nie można zadowolić kobiety, niech to szlag! 

Przyciągnął ją do siebie, przytulił mocno i poprowadził 

w stronę łóżka. 

- Nie martw się, będziemy mieli dość czasu dla 

siebie - ostatni raz spróbował ją uspokoić. Nigdy nie 

potrafili ze sobą rozmawiać. Porozumienie osiągali 

jedynie w łóżku. 

Właśnie w tym momencie wszystko się rozsypało. 

Samo wspomnienie jeszcze teraz go rozwścieczało. 

Cass uspokoiła się i spotulniała przy pierwszym 

pocałunku. Ale im bardziej ona chciała jego, tym 

bardziej on nie chciał jej. Jej ręce pieściły całe jego 

ciało, ale on, zamiast jak zwykle przejąć inicjatywę, 

zachowywał się jak dziewica. 

Za wszelką cenę próbował odwrócić jej uwagę. 

background image

- Co to za wspaniałe perfumy? - Cholera, jego 

ciuchy będą teraz cuchnęły tym przez kilka godzin. 

Niechcący przypomniał sobie delikatny kwiatowy 

zapach perfum Anny. 

Poczuł, jak Cass lubieżnie wsuwa nogę między jego 

uda, jak jej rozbiegany język pieści jego ucho. 

Wszystko to miało jednak zgoła przeciwny efekt. 

Absolutnie jej nie pragnął. Kiedy już wyrwał się z jej 

objęć, doszedł do wniosku, że ani przez chwilę nie 

miał na to ochoty. 

Tym razem nie była to niezdolność. Wiedział o tym 

dobrze, bez względu na stek obelg, jakie miotała pod 

jego adresem. Miał szczęście, że czymś w niego nie 

rzuciła. 

Uspokoił się dopiero w samochodzie, gdy łamiąc 

wszelkie przepisy pędził w stronę domu. Ciekawe, że 

jego męska duma wyszła z tego wszystkiego bez 

szwanku. 

Wiedział, że po tym, co zaszło między nim a Cass 

- to już koniec. Gdziekolwiek by teraz nie podążali, 

z całą pewnością będą tam zmierzać osobno. Nie 

mógł nic zaofiarować takiej kobiecie, a i niczego od 

niej nie chciał. Zastanawiał się tylko, jakim cudem 

związek ten przetrwał aż tak długo. 

Boże, Anna jest taka jak one wszystkie! Ile czasu 

można kupować jakiś płaszcz?! No i te przyjęcia. 

Miała tam być cała śmietanka, ale był pewien, że 

opinie Anny na ten temat znacznie odbiegają od 

opinii jej rodziców. W ogóle od chwili, gdy ich 

poznał, znacznie lepiej ją rozumiał. I podziwiał 

najbardziej za to, że miała własne zasady, według 

których żyła. 

Kiedy powrócił do domu pierwszego wieczora po 

jej wyjeździe, jego myśli krążyły wokół Jenningsa. 

Ale nawet wtedy mu jej brakowało. Nie spodziwał 

się, że odczuje ten brak aż tak bardzo. Wtedy jednak 

background image

zmęczenie przeważyło. Rzucił się na łóżko i przespał 

bite dziesięć godzin. 

Od tamtej pory znowu brakowało mu snu, ale nie 

był w stanie się położyć. Nie dawała mu spokoju tak 

wyraźna obecność Anny, a zarazem jej brak. 

Poszedł do jej pracowni. Nagle poczuł się tak, 

jakby przestąpił próg innego świata. Pracownia była 

ogromna, utrzymana w zupełnym porządku, czyś­

ciutka. Wszystko - podłoga, sufit i ściany - pomalo­

wane było na biało. Trzy ogromne okna miały nowe 

szyby. Pod ścianami stały stoły do pracy i stoliki 

z pędzlami. Całe pomieszczenie było oświetlone 

sześcioma wielkimi lampami biurowymi. 

Wszedł do środka. Ze zdumieniem spostrzegł, że 

w tym czyściutkim pomieszczeniu jej obecność jest 

tak samo wyczuwalna, jak w zagraconych pokojach 

na dole. Na jednej ścianie wisiały jej rysunki, już 

oprawione. Instynktownie ocenił ich jakość. Była tam 

seria pejzaży, kilka portretów nie znanych mu osób, 

przekroje i zbliżenia roślin i nasion. 

Kilka pejzaży było znajomych - grupa skałek, na 

której kiedyś razem jedli - wtedy, gdy tak bardzo go 

zmęczyła, a obok nich kolekcja rysunków ptaków. Te 

potworne stwory z wyłupiastymi oczyma to z pew­

nością młode sowy. 

Była dobra. Była po prostu świetna. Jakość i styl 

jej prac były absolutnie bez zarzutu. Nadawała swoim 

dziełom pewien rodzaj elegancji, który nawet jego 

niewprawne oko potrafiło uchwycić. 

Była świetna. Ale była daleko stąd. 

A on chciał, żeby była tu. Pragnął jej. Potrzebował 

jej. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Anna była zmęczona i zła. Przede wszystkim było 

już bardzo późno, a ona nigdy nie lubiła prowadzić 

w nocy. Po drugie, mając tak mało czasu, nie mogła 

załatwić bezpośredniego samolotu. Pierwszy odlot 

opóźnił się o czterdzieści pięć minut, a tłum na 

pokładzie samolotu przypomniał raczej wagonik metra 

w godzinie szczytu. Z powodu opóźnienia zmuszona 

była pokonać biegiem ogromne odcinki na lotnisku 

w Waszyngtonie, i oczywiście jej bagaż za nią nie 

nadążył. 

W ten oto sposób przepadła cała radość nowych 

zakupów. Dwie nowe sukienki i sweterek za sześć­

dziesiąt dolarów szybowały teraz w nieznanym kierun­

ku. Wspaniały nowy płaszcz został zupełnie zgnieciony 

przez trzy walizeczki jej towarzyszy podróży. Najob-

rzydliwszy hot-dog świata przyczynił się do po­

brudzenia musztardą nowej jedwabnej bluzki, a wspa­

niałe rajstopy od Diora zupełnie się podarły. Najgorsze 

jednak okazały się szare pantofelki z wężowej skórki 

- prezent od Evena. Zmieniły jej stopy w coś, co 

przypominało krwawy befsztyk... 

Dom - to było wspaniałe miejsce, chociaż teraz na 

pewno zimne i puste. Gdy tylko tam wreszcie dotrze, 

rozpali na kominku ogromny ogień, zawinie się 

w gruby szlafrok, przygotuje sobie ogromny kubek 

herbaty i zwinie się w kłębek na swojej ulubionej 

sofie. Może nawet dzisiaj się na niej prześpi... 

Ale nawet jeśli ułoży się do snu na sofie, to tylko 

dlatego, że w pokoju będzie znacznie cieplej niż w jej 

background image

sypialni, a broń Boże nie dlatego, że w jej pokoju 

przeszkadzały jej wspomnienia tego, co o mało tam 

nie zaszło. Zdecydowanie nie. Nie mogła sobie pozwolić 

na takie sentymenty - miała zbyt dużo pracy. Miała 

resztę swego życia przed sobą. 

Blask świateł drogowych tworzył przed maską 

samochodu tunel, w którym kolejno pojawiały się 

znane i kochane elementy bliskiego jej krajobrazu 

- sucha sosna, wąski mostek na Eno, światła domu 

jej najbliższych sąsiadów. Anna mocniej ujęła kierow­

nicę w drobne dłonie. Zmusiła się do tego, by jej 

myśli powróciły do rysunków, które musiała wykonać 

do książki 0'Hary. Jutro od samego rana zabierze się 

za stronę tytułową, a natychmiast potem zacznie 

pracę nad nowymi książkami. Nie. Z samego rana 

musi pojechać do miasta, aby odebrać pocztę, dopiero 

potem strona tytułowa. Potem nowe teksty do 

zilustrowania... Od razu weźmie się za ich czytanie... 

Nie pozostawi sobie ani jednej wolnej chwili na 

myślenie. 

- A przy tym teraz naprawdę kupię sobie coś 

w nagrodę! - powiedziała głośno. Swobodnie skręciła 

z głównej drogi na wysypany żwirem podjazd. Han­

nibal zawsze dawał jej jakiś drobiazg jako nagrodę po 

każdej większej zakończonej pracy. Były to drobne 

upominki: tomik poezji, bukiet kwiatów, butelka jej 

ulubionego wina... Starała się po jego śmierci kon­

tynuować tę tradycję, ale niestety stopniowo zapomi­

nała. Tym razem na pewno nie zapomni. Kupi sobie 

coś do pracowni... Może projektor? Dach może jeszcze 

poczekać kilka miesięcy. W ferworze planowania 

zapomniała, że wszystkie pieniądze na reperację dachu 

poszły z dymem podczas jej ciuchowych szaleństw 

w Nowym Jorku. 

W oknach domu świeciło się światło i serce Anny 

zatrzepotało w piersiach. Pomimo to nie odważyła się 

background image

mieć nawet krztyny nadziei. Zaparkowała przy samych 

drzwiach i nie wysiadła z samochodu. 

Nie wiedziała, jak się zachować. Postępować zimno 

i spokojnie, jak gdyby nic się nie zdarzyło? Rzucić mu 

jakieś chłodne słówko na powitanie, tak jakby nie 

myślała o nim przez każdą chwilę tej rozłąki? Jak 

gdyby nie śniła o nim każdej nocy od wyjazdu? Jak 

gdyby jego obraz nie był cały czas przed jej oczami? 

Czy kiedykolwiek będzie w stanie przeboleć to, że 

opuścił w pośpiechu jej ciepłe łóżko, aby udać się do 

Cass? 

A jeśli nie był w domu sam? Co ma zrobić, jeśli ta 

Cass jest z nim? 

Drzwi frontowe uchyliły się i potężny cień, rzucany 

przez ogromne ciało Tyrusa, padł na schodki. W chwilę 

później był przy jej samochodzie. Gwałtownie otworzył 

drzwi i zaczął na oślep szukać sprzączki od pod­

trzymujących ją pasów. 

- Na co tu czekasz? - zapytał gwałtownie. - Chcesz, 

żeby ktoś ci przysłał zaproszenie na ozdobnym 

blankiecie? Jesteś sama? 

- Nie, na tylnym siedzeniu przywiozłam wszystkich 

muzyków z filharmonii nowojorskiej! - Szukała wokół 

siebie po omacku torebki i kryminału, który kupiła 

na lotnisku i do którego ani razu nie zajrzała. 

- Widzę, że świetnie się bawiłaś - powiedział 

złośliwie, wprowadziwszy ją do pokoju. Gwałtownie 

zatrzasnął za nią drzwi. Wyszedł w samej koszuli 

i teraz chuchał w dłonie, aby rozgrzać zgrabiałe 

palce. Patrzył, jak gdyby to ona była intruzem, kimś 

obcym... 

- Ciekawe, dlaczego dopiero teraz wracasz? Za 

dużo uroczych ubawów do rana? Za dużo tej uroczej 

śmietanki towarzyskiej? 

Anna, potwornie zmęczona, rzuciła torebkę na 

krzesło, a płaszcz na skrzynię pod wieszakiem. Na 

background image

szczęście dom był ciepły. Szkoda, że nie dało się tego 

samego powiedzieć o powitaniu... 

- Tyrus - zerknęła na niego poważnie - czy byłbyś 

łaskaw się zamknąć? 

- Wyglądsz jak wcielony diabeł! 

- Ty też jesteś swym dawnym, uroczym i milutkim 

sobą! - Przynajmniej tej całej Cass nie było w okolicy. 

Oczywiście może siedzieć na górze. Ale mimo to 

Anna nie miała ochoty na żadne agresywne działania. 

Była zbyt zmęczona. Nawet jej intuicja przestała 

funkcjonować. 

- Co się stało? Twoja panienka zraziła się znowu 

z powodu twego złego humoru i jeszcze raz zostawiła 

cię na lodzie? Wcale się nie dziwię! 

- Dlaczego nie mogłaś dać mi znać, że wracasz? 

- Dlaczego? Żebyś mógł się pozbyć wszystkich 

śladów waszej tu działalności?! O ile nie zapomniałeś, 

to jest to jeszcze mój dom i nikomu nie muszę się 

opowiadać! 

- Niczego nie zapomniałem! A gdzie ten twój 

cholerny bagaż? 

- Przypuszczam, że teraz jest już pewnie w Cincin-

nati! Przestań na mnie wrzeszczeć, Tyrusie! - Anna 

zrzuciła z nóg pantofle i kopnęła je w kąt pokoju. 

- Nie wrzeszczę na ciebie! Staram ci się pomóc! 

Ale utrudniasz mi to, jak tylko możesz! 

- Pomagaj Cass, ja nie potrzebuję niczyjej pomocy, 

a już zwłaszcza twojej! 

Skierowała sie w stronę sypialni. Miała ochotę 

tylko na jedno - uciec, zanim nie straci tych nędznych 

resztek własnej dumy, które jej jeszcze pozostały. Co 

się z nią działo? Zaplanowała sobie przecież, że 

będzie się zachowywać naturalnie. Tak, jakby nic się 

między nimi nie wydarzyło. A tymczasem, zanim 

jeszcze zdążyli się przywitać, ona już robiła mu scenę 

zazdrości o kobietę, której nigdy nawet nie widziała 

background image

na oczy. Każdy facet mający choć krztynę rozsądku 

wiedziałby, że jest w nim zakochana po uszy. 

Ale jeśli odważył się przyprowadzić tę kobietę 

z sobą do domu, pomyślała z wściekłością, szarpiąc 

nerwowo klamkę swego pokoju... Pokręciła głową. 

- To nie moja sprawa, nie mam zamiaru się tym 

przejmować - powiedziała cicho do siebie. 

- Anno, jesteś strasznie zmęczona - wydawało jej 

się, że słyszy w jego głosie nutkę politowania, i dzika 

furia, którą do tej pory udało jej się jakoś opanować, 

wybuchła. 

- Nie jestem zmęczona. Do cholery, nie próbuj mi 

niczego wmawiać. Nie jest mi to wszystko do niczego 

potrzebne. Jeśli ją tutaj przyprowadziłeś, to nie jest 

moja sprawa. Pokój należy do ciebie, a w umowie ani 

słowem nie broni ci się zapraszania gości. Ale nie 

próbuj bawić się ze mną w kotka i myszkę. Nie mam 

ochoty na żadne gierki! 

Była już w swoim pokoju. Jej głośny oddech 

podkreślał jeszcze, jak bardzo jest poirytowana. W tym 

momencie chwycił ją za ramię i gwłtownie obrócił. 

Spojrzała z pogardą na jego dłoń leżącą na jej ramieniu, 

a dopiero potem w jego twarz. Wtedy dostrzegła, jak 

bardzo jest wyczerpany, i zobaczyła też, że od kilku 

dni się nie golił. 

Kiedy jednak zauważyła zimny blask jego oczu, jej 

wargi ponownie zacisnęły się w grymasie złości. Jedno 

słowo wywołałoby lawinę wyrzutów z jej strony, a za 

nic w świecie nie chciała dać mu poznać, jak bardzo 

cierpi. Odchyliła dumnie i arogancko głowę i czekała, 

aż ją puści. 

- Anno - powiedział prowadząc ją do pokoju 

- musimy porozmawiać. - Zamknął cicho za nimi 

drzwi. 

- Nie sądzę - odpowiedziała spokojnie. Otworzyła 

znów drzwi do sypialni. Może w panującym tam 

background image

chłodzie uda jej się zapaść w sen zimowy? Może uda 

jej się obudzić dopiero na wiosnę, gdy wszystkie 

cierpienia już dawno miną, a on odjedzie? Chyba 

jednak nie była tak twarda, jak chciała. 

- Nie odchodź! 

- Tyrusie - odparła, trzymając cały czas dłoń 

na porcelanowej, ozdobnej klamce - jestem ab­

solutnie wykończona. Ostatnie cztery dni były dla 

mnie męczarnią, miałam potworną podróż, zgubili 

mój bagaż, rozkrwawiłam sobie stopy w tych pan­

toflach... 

- Anno, brakowało mi ciebie. 

Spojrzenie, które mu rzuciła, było pełne powąt­

piewania. 

- Nie wierzę ci - odpowiedziała spokojnie, choć 

podświadomie uniosła ramiona, tak, jak gdyby chciała 

się przed czymś obronić. - Nie mogło ci niczego 

brakować, skoro dzieliłeś swój cenny czas pomiędzy 

Cass i laboratorium. 

- Wcale nie spędziłem dużo czasu w hotelu - po­

wiedział cicho. - Mieliśmy pewne kłopoty związane 

z tym eksperymentem, a potem dwaj technicy zatrud­

nieni przy pracach dostali grypy i mieliśmy wszyscy 

podwójne dyżyury. 

- Co za pech. Mam jednak nadzieję, że ty i Cass 

znaleźliście choć trochę czasu dla siebie? - Nic takiego. 

Kłamała jak z nut! Miała nadzieję, że jeśli Cass 

Valenti w ogóle coś zrobiła, to na przykład odleciała 

na miotle na sabat czarownic! 

- Mógłbym przygotować herbatę - zaofiarował się 

troskliwie i Anna, zrezygnowana, poczuła, że się 

poddaje. Odrzuciła rozsądek. 

- To byłoby cudowne - powiedziała. - Garnek do 

mleka jest po lewej stronie w spiżarce. 

- Zagotuję mleko - powiedział idąc do kuchni, ale 

w progu jeszcze zawrócił i podszedł do kominka. 

background image

- Dołożę do ognia. Będziemy sobie mogli sami 

podgrzać miód. 

Anna oparła się czołem o chłodną framugę drzwi, 

aby ukryć uśmiech szczęścia. O Boże, jak ona kochała 

tego człowieka! Wiedziała, że uczucie to nie ma 

żadnej przyszłości, nawet gdyby Cass nie stanowiła 

już żadnej przeszkody. A tego nie mogła być pewna. 

Jedyne, co dodawało jej otuchy, to jej intuicja. Niejasne 

przeczucie, że Cass Valenti już się nie liczy. 

Oczywiście, równie dobrze mogły to być tylko jej 

pobożne życzenia. Poza tym człowiek, który do 

trzydziestego ósmego roku życia pozostał kawalerem, 

z pewnością nie poszukiwał na siłę żony, zaś ona nie 

była zdolna zgodzić się na inny związek poza za­

przysiężeniem sobie czegoś na całe życie. Widocznie, 

wbrew poetom, nie uważała, że lepiej jest kochać 

i stracić, niż nie kochać wcale. 

- Daj mi choć dziesięć minut - rzuciła przez ramię. 

Czuła się po podróży brudna i nieświeża. Idąc 

w kierunku prysznica zrzuciła z siebie ubranie i po 

raz kolejny pożałowała, że jej bagaż zaginął. Claire 

podarowała jej cudownie uwodzicielski komplet 

składający się z wydekoltowanej koszulki i peniuaru. 

Zrobiła to natychmiast po tym, gdy zobaczyła piżamę 

i szlafrok kąpielowy, które córka przyciągnęła ze 

sobą do Nowego Jorku. 

- Przecież nie możesz nawet zamówić sobie śnia­

dania do pokoju, jeżeli będziesz siedzieć w takich 

szmatach! - oświadczyła zgorszona. 

Anna myła się bardzo szybko, prawie nerwowo. 

Pod nosem zaś nuciła jakieś fragmenty musicalu, na 

który zabrali ją rodzice. Była to typowa piosenka 

miłosna, utrzymana w tym specyficznym stylu, który 

nigdy nie wychodzi z mody. Wytarła się prędko, 

natarła balsamem, posypała ramiona talkiem, naciąg­

nęła nowiutką piżamę i rozczesała włosy. Wolałaby 

background image

posiedzieć trochę w wannie pełnej gorącej wody, aby 

wypędzić z obolałego ciała trudy podróży, ale na to 

nie miała czasu. Ciekawe, że w tej chwili nie czuła się 

nawet w połowie tak zmęczona, jak kilka minut 

temu. Pochyliła się w stronę lustra i uśmiechnęła 

radośnie. 

- Tu pasowałaby najlepiej jedna z tych starych, 

drewnianych, podobnych do balii wanien, prawda? 

- powiedziała w formie przywitania, gdy powróciła 

do pokoju. Ogień na kominku buzował radośnie, 

wiec podeszła tam, aby się ogrzać. Nie mogło być nic 

wspanialszego od ognia na kominku w zimną noc. 

- Aby się kąpać przed kominkiem? Nie jestem 

pewien, czybym się w niej zmieścił. 

Widząc, jak jego oczy lustrują jej ciało, jak pieszczą 

spojrzeniem miękkie łuki bioder i piersi, pożałowała, 

że nie zdążyła znaleźć starego płaszcza kąpielowego 

Hannibala. Skromny, biały szlafrok frotte, który miała 

na sobie, wydał jej się zanadto prowokujący. 

- Może moglibyśmy pożyczyć od jakiegoś miejs­

cowego farmera koryto do świniobicia - powiedziała, 

chcąc słowami pokryć zmieszanie. - Do czegoś takiego 

na pewno byś się zmieścił. 

- Wydaje mi się, że standardowa balia zupełnie 

wystarczy - odrzekł, stawiając kubek z gorącą bawarką 

na stole i przesuwając w jej kierunku naczynko 

z miodem. 

- Taka wanna byłaby zdecydowanie zbyt dekaden­

cka w naszej głuszy. - Pokręciła głową i oblizała 

palec zanurzony uprzednio w miodzie. 

- Ale sauna - dodała po chwili - to zupełnie co 

innego. Czy wiesz, że Indianie północnoamerykańscy 

znali saunę wiele setek lat temu? Jeszcze bardziej ich 

za to szanuję! 

- Szacunek czy nie, przydałaby mi się sauna przez 

te ostatnie parę dni. - Tyrus ulokował się wygodnie 

background image

na przeciwległym końcu sofy i wyprostował swe długie 

nogi. 

- Nie wiem, czy zaleca się saunę ludziom z nadciś­

nieniem, ale zawsze mógłbyś się dowiedzieć. A tak 

przy okazji, jak tam twoja dieta? Miałeś czas na to, 

aby ćwiczyć? Przypuszczam, że nie, bo byłeś zbyt zajęty. 

Powiedz jej, powiedział sam do siebie. Powiedz jej. 

Właśnie dała ci świetną po temu okazję. Powiedz jej, 

co ci było i jak udało ci się to przemóc i to tylko 

dzięki niej i jednemu wyrozumiałemu lekarzowi. 

- Zresztą sauna będzie musiała poczekać. Zwłaszcza, 

że pieniądze przeznaczone na reperację dachu prze-

putałam na całe stosy ubrań, których pewnie nigdy 

na siebie nie nałożę. - Pociągała powoli herbatę, nie 

przejmując się specjalnie tym, że jej zasoby finansowe 

zostały przepuszczone, dom się powoli rozsypuje, 

a jej samej nie stać nawet na domek dla ptaków, a co 

dopiero na saunę. Właściwie nieco przerażające było 

to, jak niewiele potrzebowała do pełni szczęścia - kubek 

herbaty, buzującego na kominku ognia - i jego. Ale 

przede wszystkim jego, dodała w myślach. 

Tyrus siedział wpatrzony w sypiące się na brzeg 

paleniska iskry i Anna pozwoliła sobie na to, by mu 

się dokładnie przyjrzeć. Zobaczyła, że ma lekko 

opuszczone ramiona, że rzeczywiście jest nie ogolony. 

Faktycznie wyglądał na zmęczonego. Na jego pięknej 

twarzy pojawiły się głębokie bruzdy, których wcześniej 

nie dostrzegła. 

- Aż tak ciężko tu było? - zapytała delikatnie. 

- Aż tak - pokiwał głową smutno. - Udało nam 

się wyciągnąć Jenningsa, ale była to straszna robota. 

A z Cass - to było po prostu fiasko. 

Nie dotykali się nawet, ale wydawało się, że nigdy 

jeszcze nie byli sobie tak bliscy. Ale jeśli oczekiwał, że 

będzie mu współczuć z tego ostatniego powodu, to 

się mylił. Spróbowała jednak trochę mu pomóc. 

background image

- Żałujesz? 

- Nie, czuję się wolny. - Odstawił pusty kubek na 

stertę papierów, które przyniósł z pracy, i odwrócił 

się, by na nią spojrzeć. Cass była całe lata świetlne 

stąd. Tak jak gdyby nigdy nie istniała. Anna była 

wszystkim, co się dla niego liczyło, a jeżeli tym razem 

znów uda mu się wszystko popsuć... 

O Boże, dygotał jak liść na wietrze. Od czego 

powinien zacząć? Czy może ryzykować, że odstraszy 

ją od siebie otwartą deklaracją, czy też powinien na 

przykład opowiedzieć jej historię swych bolączek 

i uzupełnić planami na przyszłość? W ciągu tych 

długich, ciężkich godzin, gdy czekał na jej powrót do 

domu, przemyślał sobie dokładnie, co ma powiedzieć, 

ale w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć ani słowa. 

Wziął głęboki oddech i przejechał palcami po 

zmierzwionych włosach. 

- Anno, brakowało mi ciebie potwornie, ale muszę 

się ogolić, wziąć prysznic i przespać z dziesięć godzin, 

zanim będę mógł jakoś temu zaradzić. Poczekasz na 

mnie? - Tchórz! Tchórz! - wyrzucał sobie w myślach. 

Anna nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. 

Brakowało mu jej, tęsknił do niej, ale był zbyt brudny 

i niewyspany, by jakoś to wyjaśnić. Wreszcie wzruszyła 

ramionami. 

- Nigdzie się nie wybieram. 

- O ile to nie sprawi kłopotu, to czy mógłbym 

skorzystać z twego prysznica? W mojej łazience odpadł 

kurek nad wanną i jeszcze nie miałem czasu go 

zreperować. 

- Proszę cię bardzo. Och, zaczekaj chwilę! - zerwała 

się i pobiegła do łazienki, po drodze rzuczając mu 

jakąś uwagę dotyczącą ręczników. Była tak roz­

gorączkowana i tak się do niego śpieszyła, że kom­

pletnie zawaliła całą łazienkę ubraniami, mokrymi 

ręcznikami, kosmetykami i czym się jeszcze dało. 

background image

I tak już pewnie było za późno, ale chciała na nim 

wywrzeć dobre wrażenie. Jej intuicja ciągle rozbudzała 

w niej przeróżne nadzieje, choć rozsądek nakazywał 

odepchnąć takie myśli. Ale może jeszcze wszystko 

mogło się wydarzyć. 

Gdy wróciła do pokoju, Tyrus spał. Poczuła się 

urażona. Usiadła ciężko i wbiła w niego wzrok. Miał 

na sobie szmaciane buty, w których chodził po domu 

i stare, wytarte dżinsy, które ciasno opinały jego 

potężne, muskularne ciało. Błękitna koszula flanelowa 

rozpięła się na piersi. Nie mogła się powstrzymać, by 

nie przyznać się przed sobą, że go kocha - razem 

z tymi jego zmierzwionymi włosami, kilkudniowym 

zarostem i zmarszczkami przemęczenia. 

Delikatnie zsunęła buty z jego stóp i ułożyła go 

wygodnie na sofie. Nawet się nie poruszył. Kiedy jedna 

jego ręka zsunęła się i zwisła bezwładnie, przełożyła mu 

ją przez pierś. Potem okryła go ciepłym pledem. 

Stała nad nim bardzo długo. Przyglądała się jego 

wspaniale wycyzelowanym wargom, pierwszy raz 

zauważyła, że koniuszki jego rzęs są białe od słońca. 

Ich cień padał na ostro zarysowane kości policzkowe. 

Zwykle te oczy miały kolor krzemienia, ale widziała 

je już ciemne jak oksydowana stal, gdy jego źrenice 

były rozszerzone pożądaniem. Jeśli będzie miała choć 

trochę szczęścia, to być może ujrzy je takimi jeszcze raz. 

Gdzieś w połowie nocy uczuła chłodny powiew i to 

ją zbudziło. W pierwszej chwili nie mogła sobie 

przypomnieć, gdzie jest. Czy to jeszcze hotel Berkshire 

Pałace, czy znów własne łóżko? 

Leżała na podłodze w pokoju, na ogromnej stercie 

koców, przykryta kilkoma pledami. A zatem była 

dokładnie tam, gdzie przyłapał ją sen. Natomiast 

chłodny powiew powietrza spowodowany był tym, że 

ktoś uniósł jej przykrycie i położył się obok niej. 

background image

- Cicho - szepnął Tyrus - śpij spokojnie. 

Jej serce załomotało mocno, a puls nieprawdopodob­

nie się przyśpieszył. Jak mogła teraz spać spokojnie? 

Jak w ogóle mogła spać, gdy czuła przy sobie jego 

silną męskość? Wziął ją w ramiona tak, jak tamtej 

nocy, ale tym razem zdawała sobie świetnie sprawę 

z tego, że to jawa. Nie da się tym razem zaskoczyć. 

- Co ty tu robisz? - szepnęła, poczuwszy zapach 

jego mydła, jego wody po goleniu, jego ciała. 

- Powiedziałem ci, że musimy porozmawiać. 

- Powiedziałeś mi, że musisz się ogolić i wykąpać, 

a potem przespać jakieś dziesięć godzin - poprawiła 

go skrupulatnie. Drżała przy tym, każdy mięsień, 

każdy nerw dygotał w jej ciele. 

- Zrobiłem to wszystko, tylko w odwrotnej kolej­

ności. A w trakcie obudziłem się cieplutko okryty 

i zastałem ciebie śpiącą na podłodze przy moim łóżku. 

Odnalazł w międzyczasie guziki przy jej piżamie 

i rozpinał je powolutku. Nie potrzebował przy tym 

odrywać ani na chwilę wzroku od jej twarzy. Opo­

wiadał jej kiedyś, że w jego pracy, gdy pod wodą 

panują egipskie ciemności, można sobie stopniowo 

„wyhodować oczy" w opuszkach palców. 

- W moim pokoju było zimno jak w psiarni, wiec 

pomyślałam, że skorzystam z rozpalonego tutaj ognia. 

- Ogień prawie wygasł. Ale dorzuciłem jeszcze do 

niego, zanim wziąłem prysznic. Powiedz mi, czy zawsze 

trzymasz perfumowany talk w mydelniczce? 

- Bardzo się spieszyłam... 

- To tak, jak teraz. - Jego wargi delikatnie dotknęły 

jej karku. Palcami czule przesuwał na bok jej włosy. 

Myślałam, że chcesz rozmawiać. To rozmawiajmy, 

myślała bezsilnie. Po chwili jednak wszystkie myśli 

umknęły z jej głowy. 

Obrócił ją w ramionach i dopiero wtedy zorientowała 

się, że jest nagi. 

background image

- Słuchaj - szepnęła nerwowo, podczas gdy rozsądek 

toczył w jej ciele ostatni przegrany bój z pożądaniem 

- czy to będzie jeszcze jeden taki prawie udany raz? 

Jeśli po prostu starasz się być miły... 

Przestała mówić, albowiem jego dłonie przesunęły 

się w dól po jej plecach. Ujął mocno miękką jędrność 

jej pośladków. Widziała w świetle ognia jego oczy 

- błyszczące ogniem pożądania przypominały skrawki 

rozpalonego żelaza. Ku jej zdziwieniu wydawał się 

być jeszcze bardziej rozdygotany niż ona. 

- Będę bardzo przyjacielski i miły, jak to określiłaś. 

Ale najpierw muszę cię wyplątać z tych szmat. - Zdjął 

jej bluzkę od piżamy i odsunął ją od siebie na odległość 

wyciągniętych ramiom. Blask płomieni padł na jej piersi 

i przekształcił ich księżycową biel w czerwień koralu. 

- Jesteś tak piękna - szepnął - tak cudownie piękna. 

Porwał ją i przycisnął do siebie. Uczuła, jak miażdży 

jej ciało o swą potężną, szeroką pierś. Uczuła, jak jej 

podniecone sutki zmieniają się w twarde pączki. 

Walczyła ze sobą, chcąc pokonać uczucie przerażenia. 

Czuła się tak, jakby porwał ją, nie umiejącą pływać, 

nagły przypływ oceanu. 

- Tyrus - szepnęła. Zabrzmiało to jak prośba 

o pomoc, o wsparcie, ale już była zagubiona, porwana, 

niesiona wbrew sobie czy ze swym przyzwoleniem... 

Przy nim. Na dobre i na złe. 

Kiedy zaczął koniuszkiem języka pieścić delikatnie 

jeden sutek, jęknęła i napięła wszystkie mięśnie. 

Wyprężyła się w jego ramionach. Zaczął pieścić drugą 

pierś. Jej dłonie gorączkowo plątały jego włosy na 

piersiach, odkrywały pod nimi nieznany, a pod­

niecający, układ stalowych mięśni pokrytych aksamitem 

miękkiej skóry. 

- Kochany, proszę, delikatnie, kochany, nie wy­

trzymam tego dłużej. - Słowa jej były prawie nie­

słyszalne wśród urwanych, postrzępionych oddechów. 

background image

Poczuła, jak jego dłonie znów pieszczą jej plecy, jak 

obejmują pośladki. Uniósł ją nieco w górę i nagle 

ziemia zadrżała, podczas gdy ona poczuła całą siłę jego 

żądzy. 

Wydawało się jej, że przeszyły ją gromy i błyskawice. 

Ogień płonący w jej ciele znalazł się poza wszelką 

kontrolą. Zatraciła się całkowicie. Jej dłonie, kierowane 

potrzebą spoza kręgów świadomości, poczęły pieścić 

całe jego ciało. Zanim pogrążyła się całkowicie 

w otchłani rozkoszy, poznawała, ku swemu zdziwieniu, 

nie znane dotąd pocałunki, nie znane dotąd pieszczoty. 

Poruszył się gwałtownie i zawisł nad nią przez 

ułamek chwili. Jego oczy były tak zwężone, wyraz 

napięcia, który nawet teraz potrafiła dostrzec, był tak 

silny, że wydawło się, iż cierpi. 

- Anno, nie mogę dłużej czekać - wyszeptał 

gwałtownie. - Nigdy w życiu niczego tak nie pragnąłem. 

Wstrząsana pożądaniem, takim jak i jego żądze, 

Anna nie potrafiła niczego odmówić. Chwyciła go 

w objęcia rozpalonych ud. Nie potrafiłaby go ode­

pchnąć. Należała do niego, czyżby o tym nie wiedział? 

Czyż ich dusze nie po to błąkały się do tej pory po 

wszechświecie, aby się wreszcie odnaleźć? 

Wziął ją z namiętnością, która graniczyła z okrucień­

stwem. Ale zaledwie w kilka chwil później z jego ust 

wyrwał się gardłowy okrzyk. Opadł przy niej, pokryty 

potem. Nie wypuścił jej z uścisku. 

Anna, samotna, poczuła, jak z wyżyn opada 

z powrotem na ziemię. W jednej chwili sama osiągnęła 

najdalsze otchłanie przestrzeni kosmicznej, a potem 

coś przemknęło obok niej jak kometa, a ona zro­

zumiała, że nie jest już w stanie temu dorównać. 

I teraz znów powróciła do punktu wyjścia, gdzie 

czekały na nią opuszczenie i samotność. 

Nawet nie zadał sobie trudu, aby mnie pocałować, 

pomyślała, prawie go nienawidząc, brzydząc się jego 

background image

zmęczonym oddechem. Patrzyła żałośnie ponad jego 

ramieniem w okno. Wstawał jesienny poranek. Za­

stanawiała się, w którym miejscu popełniła błąd. 

Czyżby oczekiwała zbyt wiele? Nie po raz pierwszy 

w życiu pragnęła pochwycić spadającą gwiazdę, 

a wpadł jej w ręce zaledwie zeschnięty liść. 

Tyle marzeń i nadziei. Pewnie i tak była temu 

winna. Nie licząc długiego i nudnego okresu narzeczeń-

stwa, była najbardziej niedoświadczoną kobietą, jaką 

można było sobie wyobrazić. Sid nie przywiązywał 

do tych spraw wielkiej wagi, a i ona nie była wcale 

zainteresowana. 

Czując się do głębi zawiedziona, Ann spojrzała 

tęsknie na drzwi łazienki. Mogłaby się tam zamknąć 

do chwili, gdy on będzie musiał pójść do pracy. Może 

gdy się potem spotykają, znów będzie potrafiła 

zachowywać się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. 

Tak właśnie zrobi. Po prostu wszystko zignoruje, 

przejdzie nad tym do porządku dziennego. A jeżeli on 

kiedykolwiek w rozmowie do tego powróci, Anna 

spojrzy mu prosto w oczy i powie: kochałeś się ze 

mną? Chyba coś ci się poplątało. Nie mam pojęcia, 

o czym mówisz. 

Musiała nie być przy zdrowych zmysłach, skoro 

wierzyła, że cokolwiek mogło się zmienić w tym 

czasie, kiedy była w Nowym Jorku. Zapewne pokłócił 

się z Cass i postanowił na niej to odreagować, a ona 

była wystarczająco głupia, by jeszcze na domiar złego 

zakochać się w nim. 

- Anno, tak mi przykro - jego miękkie słowa 

jeszcze utwierdziły ją w zamiarze ucieczki, milczała 

zatem udając, że śpi. 

- Anno, nie uciekaj przede mną, kochanie. 

Kochanie! Kochanie! O co też mu u diabła chodziło? 

Czy nie wystarczało mu, że posiadł jej ciało, musiał 

jeszcze teraz zbrukać jej serce i duszę? 

background image

Czuła, jak jego wargi pieszczą jej czoło. Zacisnęła 

mocno powieki, zdając sobie jednocześnie sprawę 

z tego, że wcale nie postępuje rozsądnie. Ale nie 

mogła zrobić nic innego. Nie potrafiła mu się 

przeciwstawić. Nie umiała z nim walczyć, wystarczało, 

by zrobił w jej stronę jakiś drobny gest. Rozbudzał 

też w jej sercu i ciele żądze, których potem nie chciał 

lub nie potrafił zaspokoić. 

Przekręciła się na bok dalej udając sen, ale znów ją 

przytulił. 

- Anno, Anno, kochanie. Otwórz oczy i popatrz 

na mnie! 

Objął ją mocniej i jednym udem przykrył jej biodra 

tak, aby nie mogła mu się wyrwać. 

- Odczep się - rzuciła ostro. 

Tak jak gdyby wcale nie zaprotestowała, jakby 

nadal była tak chętna i rozpalona jak jeszcze kilka 

minut temu, a nie napięta i oporna, Tyrus uśmiechnął 

się do niej. 

- Anno, uczyniłaś mnie właśnie najszczęśliwszym 

człowiekiem na świecie. Wolno mi chyba spróbować 

ci się odwdzięczyć? 

- Nie masz o czym marzyć! 

- Ależ skąd. Będę cię prosił, dopóki się nie zgodzisz. 

Nie znoszę długów. Proszę cię, zamilcz na chwilę 

i wysłuchaj mnie, to bardzo ważne... 

- Mów, masz tylko minutę. < 

Zawstydził się, patrząc na jej zaciśnięte usta, na jej 

smutne oczy. Był samolubnym chamem, zachował się 

jak prosię. I do tego jeszcze ślepe prosię. Mógł był jej 

przynajmniej przedtem wytłumaczyć, ale ile razy 

próbował, w ostatniej chwili nie starczało mu odwagi 

i wycofywał się. A teraz oszalał z rozkoszy, a ona 

była zawiedziona, co jeszcze pogarszało jej sytuację. 

Zastanawiał się jeszcze cały czas, od czego zacząć, 

gdy Anna wyplątała się spod góry koców i stanęła 

background image

nad nim w oskarżycielskiej pozie. Pomimo tego, że była 

całkiem naga, zachowała dumę i wyniosłość udzielnej 

księżnej. 

- I? - Rzuciła pytająco. - Minęło już trzydzieści 

sekund twego czasu. 

Wyciągnął rękę i uchwycił ją za kostkę. Anna 

zachwiała się, próbowała przez chwilę złapać równo­

wagę, a potem usiadła gwałtownie na podłodze. Tyrus 

rzucił się, by złagodzić jej upadek, ale było już za 

późno. Przeklinając się w duszy ukląkł obok niej 

i uniósł delikatnie, by pieszczotami złagodzić ból jej 

potłuczonych pośladków. Tulił ją i głaskał czule, cały 

czas szepcząc do ucha słowa skruchy. 

- Czy byłbyś łaskaw mnie puścić? - zapytała 

wściekle. 

- Kochanie, nie chciałem, aby tak się stało. 

- A zatem miałam upaść na głowę?! 

- Nie mogłem tak po prostu pozwolić ci odejść. 

Bardzo bolało? 

- Pewnie, że bardzo! - czując, jak jego dłoń pieści 

najbardziej intymne części jej ciała, z trudem była 

w stanie podsycać swą złość. Nie mogła teraz pozwolić, 

by w jej życiu nastąpiło jeszcze jedno fiasko. 

- Płacz więc, skarbie - zamruczał, wtulając ją 

mocno w swe ramię. - Płacz, żebym wiedział, że tak 

naprawdę nic ci się nie stało. - Wyszeptał te słowa 

prosto w jej ucho i zabrzmiały poważnie, ale poczuła, 

że jego ciało aż dygocze. Zanosił się od śmiechu!!! 

- Wydaje ci się, że to zabawne!!! - Próbowała 

zawrzeć w swym głosie całą złość, ale dziwnym trafem 

zabrzmiało to raczej niepewnie. 

- Widzisz, zaczynam już rozumować tak jak ty. 

Szkoda by było zmarnować taką umiejętność. 

Odwróciła głowę, aby uciec przed dotykiem jego 

warg i spróbowała jeszcze raz zaprotestować. 

- Tyrus, posuwasz się za daleko! 

background image

- Kochanie, nie bądź śmieszna. Właściwie jeszcze 

wcale nie zacząłem. - W jego oczach dostrzegła błyski 

śmiechu i... I czegoś jeszcze, co nawet bała się nazwać 

po imieniu. 

Chwycił jej twarz w dłonie. 

- Tym razem to będzie tylko dla ciebie, kochana... 

- Och, nie - jęknęła żałośnie, ale on tylko się 

roześmiał. Delikatnie ułożył ją na posłaniu i potem 

przywarł wargami do jej ust. 

Pocałunek był zarazem wyzwaniem i przysięgą. 

Anna nie mogła mu się oprzeć, czując tak blisko 

siebie jego zapach... Jego smak,.. Nie mogła mu się 

oprzeć, gdy trzymał ją w ramionach tak, jakby była 

kruchą figurką z porcelany, najdroższym skarbem 

i jedyną pieszczotą. Gdy całował ją tak, jakby nigdy 

nie mógł się nią nasycić... 

Odwróciła się, aby zaczerpnąć tchu. 

- Kochanie, ja bardzo niewiele wiem o tych sprawach. 

- To nic. Będziemy dużo ćwiczyć. 

- Och, kochanie. 

- Dobrze już, dobrze... - Jego dłonie znów zaczęły 

pieścić jej napięte piersi, kciukami dotykał delikatnie 

ich niewymownie czułych wypukłości. Pochylił głowę 

i ucałował je obie z szacunkiem. 

- Kochana, nie masz pojęcia, jak różne leki mogą 

podziałać na zdolności mężczyzny do... 

- Zdolności do? - zapytała, czując cały czas, jak 

potężny ma na niego wpływ. Przesunęła ręką po jego 

ciele. 

- Kochanie, ja szaleję! - Jego oddech przypominał 

jej dźwięk dartego jedwabiu. Czuła, że z trudem nad 

sobą panuje. 

- Nic dziwnego, że jesteś taki przemęczony - oświa­

dczyła sarkastycznie, mocno zawiedziona, że jego 

wysiłki nie mają wiele wspólnego z tym, jak ona na 

niego działa. 

background image

- Och, kochanie. Chyba się źle zrozumieliśmy. 

Pozwól, że ci to dokładnie wytłumaczę. - Zaczął 

mówić, ale zamknęła mu usta pocałunkiem. Na 

rozmowy będzie jeszcze czas, a ta chwila z pewnością 

nie była odpowiednia. 

Z czułością, która nie mieściła się w sferze ludzkiego 

pojmowania, zaczął unosić ją z sobą coraz wyżej 

i wyżej, za każdym razem pozostawiając ją zaledwie 

o krok od szczytu, aż stała się rozdygotanym prag­

nieniem. Rozpoznawał całe jej ciało leniwymi pocałun­

kami, doprowadzał ją do szaleństwa, a potem postawiał 

celowo, zarazem pieszcząc fragmenty jej ciała, w któ­

rych pobudliwość nigdy by nie uwierzyła. 

Kiedy pieścił delikatnie językiem dopiero odnale­

zione, a bardzo czułe miejsce pod jej kolanem, nie 

wytrzymał. 

- Kochanie, błagam, nie zniosę tego dłużej! 

- Więc powiedz mi, czego pragniesz? - zapytał 

gardłowo. Jego oczy wydawały się prawie czarne. 

- Pragnę ciebie! 

- A jak mnie chcesz? - Ze względu na stan, do 

jakiego ją doprowadził, poczuł, że teraz może się 

z nią troszeczkę potargować. 

- Jakkolwiek, byle teraz... Natychmiast!!! 

Tym razem posiadł ją powoli, stopniowo roz­

budzając ją z każdym ruchem, prowadząc ją ze sobą, 

dopóki nie mógł się już dłużej powstrzymać. Krzyknął 

jej imię, a ona była przy nim, wraz z nim. Po raz 

pierwszy wtedy przelali łzy rozkoszy i szczęścia... 

Dużo, dużo później zapytał ją jeszcze raz, wracając 

do ich przerwanej rozmowy. 

- Ale na jak długo? - Zabrzmiało to dziwnie 

nieśmiało. 

- Na tak długo, jak zostaniesz... Na zawsze... 

- Anna bez kłopotu powiązała ze sobą pourywane 

nitki ich rozmowy. Dobrze wiedziała, o co mu chodziło. 

background image

Oddała się całkiem w jego ręce. Pod jego opiekę, 

duszą i ciałem. Nie mogła, nie potrafiła postąpić 

inaczej. 

Jego twarz drgnęła, gdy próbował choć do pewnego 

stopnia ukryć, jak wielkie szczęście odczuł słysząc jej 

słowa. Poczuł, że nie widzi ostro, tak jakby do oczu 

napłynęły mu łzy. Nie wiedział, jak wyrazić swe 

emocje. Gdy wreszcie przemówił, jego głos wyraźnie 

drżał. 

- O Boże, Anno! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, 

ile dla mnie znaczysz! I jak strasznie się bałem... 

- Bałeś się? - Jej szept był tak cichutki, że z trudem 

tylko ją dosłyszał. 

- Prawie nic nie mogę ci zaofiarować. Masz dom, 

masz przed sobą wielką karierę, a ja nie mam nic 

poza garścią pomysłów i skromnymi funduszami, aby 

niektóre spośród nich wprowadzić w życie. Ale Anno, 

ja... 

- Tyrusie, czy dobrze to sobie przemyślałeś? Chodzi 

mi o to, co właśnie zaszło między nami... Nie 

chciałabym cię w żaden sposób wiązać. Niektórych 

mężczyzn nie da się tak po prostu udomowić... 

- Mnie się uda. Wiem, że znalazłem wreszcie 

spokojną, szczęśliwą przystań. A jeśli tylko pozostaniesz 

ze mną, ukochana, to gdziekolwiek będziemy - czy to 

na jachcie z przenośną pracownią dla ciebie, czy też 

w małym domku nad morzem... 

- Na złotej plaży w tropikalnym słońcu - starała 

się podpowiedzieć. 

- Czy w tym domu, pod warunkiem, że zostanie 

najpierw gruntownie wyremontowany - jeśli tylko 

będziesz przy mnie, to będę wiedział, że jestem 

bezpiecznie w domu.