background image

CAROL WOOD

Kochanek na smutne dni

A Temporary Lover

Tłumaczyła: Hanna Wójt

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była już wiosna i od strony wzgórz dochodziły lekkie powiewy ciepłego 

wiatru.

Sophie   spojrzała   przez   okno   sypialni   i   zmrużyła   oczy   pod   naporem 

światła   i   barw.   W   promieniach   kwietniowego   słońca   niebo   było   bardziej 
niebieskie, trawa bardziej zielona, a domy lśniły oślepiającą wprost bielą.

Odwróciła wzrok od okna. Howard pewnie już rozmawia z tym nowym 

kandydatem. Ciekawe, jaki on jest, ten Luke Jordon... Odrzuciła z czoła kosmyk 
jasnych, lekko rudawych włosów, westchnęła i wyszła z domu. Steamer, czarny 
labrador, podbiegł do niej z radosnym szczekaniem. Razem ruszyli w stronę 
budynku,  gdzie   mieściła   się   przychodnia   dla   zwierząt.   Pies   nosem  popchnął 
drzwi.

Potem, kiedy wspominała tę chwilę, zawsze miała wrażenie, że całą sobą 

odczuwa to, czego doznała, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Luke’a Jordona.

–   Doskonale,   że   przyszłaś.   –   Howard,   jej   starszy   kolega   i   wspólnik, 

podniósł się zza biurka. – Właśnie o tobie mówiliśmy.

Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na nią z uśmiechem. Uderzył 

ją błękit jego oczu.

– Bardzo mi miło – powiedział i wyciągnął ku niej rękę. – Czy mogę 

mówić do pani Sophie?

– Przepraszam za spóźnienie – wyjąkała, próbując nie patrzeć mu w oczy.
–   Nic   się   nie   stało.   –   Obrzucił   ją   szybkim,   uważnym   wzrokiem   i 

uśmiechnął   się.   –   Howard   jest   wspaniałym   gospodarzem   i   dobrym 
przewodnikiem. Wszystko mi pokazał.

Spojrzała na starszego pana. Przygładził ręką siwe włosy i widać było, że 

się spieszy.

–   Chyba   będę   was   musiał   zostawić.   Dacie   sobie   radę   beze   mnie   – 

powiedział i spojrzał na zegarek. – Muszę jeszcze wpaść na farmę i zbadać 
pewną ciężarną klacz, a żona kazała mi być w domu trochę wcześniej. Jutro 
niedziela.

Luke   Jordon   lekko   wzruszył   ramionami.   Zauważyła   jego   doskonale 

skrojoną, sportową marynarkę.

– Oczywiście. Bardzo mi przykro, że zjawiłem się tu w sobotę, ale to mój 

jedyny wolny dzień. Bardzo dziękuję, że poświęciłeś mi tyle czasu. Razem z 
Sophie na pewno damy sobie radę.

Poczuła   na   sobie   jego   spojrzenie   i   odwróciła   wzrok.   Była   jak 

zahipnotyzowana.

– Od... odprowadzę cię do samochodu – powiedziała szybko, czując, że 

musi natychmiast odetchnąć świeżym powietrzem. – Pan Jordon będzie mógł się 

background image

spokojnie rozejrzeć.

Howard podał Luke’owi rękę na pożegnanie.
– No to na razie, i do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo znów się 

spotkamy.

Pospiesznie skierował się ku drzwiom.
– Bardzo mi się podoba – powiedział do Sophie w drodze do samochodu. 

– To dobry weterynarz. Do tego młody i oczytany w literaturze fachowej. Zna 
się na rzeczy i potrafi rozmawiać z ludźmi. Ma też ciekawe znajomości. Właśnie 
takiego kogoś nam trzeba.

Ponieważ milczała, dodał:
– Sophie, musimy mieć kogoś do pomocy. Dłużej tak nie wytrzymamy. 

Musimy mieć kogoś na stałe, a to naprawdę najbardziej odpowiedni człowiek.

Wiedziała, że Howard ma rację. Nie można w nieskończoność prosić o 

pomoc   weterynarzy   mieszkających   w   okolicy.   Ostatnich   dwóch   właśnie 
zrezygnowało   z   dyżurów   w   lecznicy,   a   Howard   wyglądał   na   bardzo 
zmęczonego.

– Przepraszam, że o tym mówię, ale od śmierci Michaela minęły już dwa 

lata – ciągnął. – Może niepotrzebnie się wtrącam, ale znamy się tak długo... 
Młoda, zdrowa kobieta nie może żyć tylko pracą. Masz dwadzieścia osiem lat. 
Powinnaś się nad tym zastanowić, rozpocząć nowe życie.

– Wiem. – Sophie bezradnie wzruszyła ramionami. – Wiem, to wszystko 

prawda, ale... Trudno jest zastąpić Michaela.

Starszy   pan   wsiadł   do   samochodu   i   przez   chwilę   nad   czymś   się 

zastanawiał. Wreszcie spojrzał na nią z powagą w oczach.

– Czas płynie, Sophie, mój czas też. Za kilka lat pójdę na emeryturę. 

Wolałbym, żeby wszystko zostało w dobrych rękach. Może będę miał mniejsze 
wyrzuty sumienia, że was zostawiam. To tylko pięć lat, szybko miną. Jeśli teraz 
się nie zdecydujemy, coraz trudniej nam będzie znaleźć kogoś odpowiedniego.

Tak.   Wiedziała   o   tym   aż   nadto   dobrze.   Rozmawiali   z   dziesiątkami 

kandydatów. Przez przychodnię w Cranthorpe przewinęły się tłumy. Może byli 
zanadto   wymagający,   a   może   po   prostu   nie   chcieli   oddawać   znakomicie 
prosperującej lecznicy byle komu. Przecież to było dzieło Michaela, wynik jego 
ciężkiej pracy, jego ukochane dziecko.

– Dobrze, porozmawiam z nim – powiedziała, słabo się uśmiechając. – 

Jak zwykle masz rację.

– Cieszę się.
Wolnym, jakby zmęczonym krokiem zawróciła w stronę przychodni.
– Wiem, o czym myślisz. – Głos Luke’a Jordona dobiegł ją, zanim ujrzała 

jego wysoką postać.

– Tak? O czym?
– Raczej o kim – poprawił ją z pewnym siebie uśmiechem. – O mnie, 

background image

oczywiście.   Ale   podjęłaś   słuszną   decyzję.   W   twoim   przypadku   tak   właśnie 
należało postąpić.

– W moim przypadku?
– Howard wspomniał mi o tym, co cię spotkało. Powiedział, że szukacie 

kogoś, kto mógłby zastąpić twojego męża.

Spojrzała na niego z niesmakiem.
– Nikt nie może go zastąpić, proszę to sobie zapamiętać. Nikt nigdy. Nie 

szukam nikogo na zastępstwo, rozumie pan?

–   Naprawdę?   Mogę   się   oczywiście   mylić,   ale   sądząc   po   liczbie 

kandydatów, jakich tutaj przemaglowaliście, to jednak chyba kogoś szukacie.

– Nie znaleźliśmy odpowiedniej osoby.
– Ty nie znalazłaś odpowiedniej osoby – poprawił ją znacząco.
– Howard tak powiedział?
– Nie musiał. – Znowu ten bezczelny uśmiech. – Wystarczająco dobrze 

znam kobiety, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Wystarczy rzucić okiem.

Sophie uniosła brwi i wytrzymała spojrzenie jego błękitnych oczu.
– Doceniam pana znajomość  rzeczy – powiedziała cicho – i gratuluję 

doświadczenia. Jednak tutaj nie ma nic takiego, na co miałby pan rzucać okiem i 
wiedzieć, czego się spodziewać.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Skłonił się lekko i zapraszającym 

gestem wskazał drzwi do lecznicy. – Uwielbiam się mylić. A teraz czy będziesz 
taka dobra i pokażesz mi teren bitwy?

– Chyba nie mam wyjścia.
Sophie z westchnieniem poszła jego śladem. Steamer, wesoło merdając 

ogonem, maszerował między nimi. Obecność przybysza wyraźnie wprawiała go 
w dobry humor. Sophie była coraz bardziej zmieszana, widząc, że jej towarzysz 
doskonale bawi się jej zakłopotaniem. Trudno, jakoś to zniesie. Jeśli ten facet 
jest naprawdę tak dobry, jak utrzymuje Howard, to niech zostanie. Uratuje może 
dzieło   Michaela,   a   to   jest   najważniejsze.   W   jej   sercu   i   tak   nikt   nie   zastąpi 
zmarłego męża.

W kilka minut później stała już w przylegającym do poczekalni pokoju, 

gdzie przyjmowano czworonożnych pacjentów.

–   Najpierw   dokonujemy   wstępnych   oględzin   pacjenta   –   mówiła 

wyuczonym głosem, jakby recytowała lekcję. – Robi to zwykle pielęgniarka. 
Przeprowadza też wstępny wywiad z właścicielem i zakłada kartę. Dowiaduje 
się, jaki był przebieg choroby i czy pacjent brał już jakieś leki.

– Taka rozmowa ze ślepym o kolorach...
– Słucham? – Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
– Nic, wszystko w porządku. Pomyślałem tylko, że potem w praktyce i 

tak wszystko wygląda inaczej, ale mów, proszę.

Wytrzymała   jego   uśmiech   i   spojrzenie.   Nie   zirytował   jej   nawet   błysk 

background image

śnieżnobiałych   zębów.   Zaczynała   się   przyzwyczajać   do   sposobu   bycia   tego 
człowieka.

–   Niezupełnie   rozumiem,   ale   to   chyba   bardzo   błyskotliwe,   co   pan 

powiedział. A teraz przejdźmy do laboratorium i apteki.

– W praktyce wszystko wygląda inaczej, ale najważniejsze, żeby coś się 

działo i żeby było kolorowo.

Te słowa usłyszała idąc przed nim korytarzem prowadzącym na zaplecze. 

Była zadowolona, że nie może widzieć wyrazu jej twarzy.

W jej życiu od lat nie działo się nic, albo też ona niczego nie dostrzegała. 

Widziała tylko pracę i obowiązki, czerń i biel codzienności, od czasu do czasu 
jakąś szarość, której nie można nazwać kolorem. Niespodziewanie uśmiechnęła 
się do siebie.

– Ślicznie wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
Nawet   nie   zauważyła,   że   od   pewnego   czasu   Luke   idzie   obok   niej. 

Zaczerwieniła   się.   To,   że   ładnie   wygląda,   to   oczywiście   nieprawda,   ale 
komplement sprawił jej przyjemność. Wbrew sobie, uśmiechnęła się znowu.

– Jeszcze lepiej, po prostu cudownie.
Trzeba   jak   najszybciej   wrócić   na   ziemię.   Są   tu   nie   po   to,   żeby   się 

uśmiechać.

– Howardowi się pan podoba – oznajmiła oficjalnym tonem. – Uważa, że 

jest pan odpowiednim kandydatem i że można pana przyjąć.

Luke nie wydawał się zaskoczony.
– Rozumiem. Dziękuję. Bardzo to miło z jego strony. To miał być chyba 

komplement?

– Może to pan rozumieć, jak pan chce. Jeśli chodzi o mnie, to może pan...
– Luke – przerwał jej. – Mam na imię Luke. Możesz tak do mnie mówić. 

To znacznie łatwiejsze, niż się na pozór wydaje.

Poczuła, że się czerwieni jak mata dziewczynka. Odchrząknęła.
–   Tutaj   mamy   kartotekę,   wydruki   komputerowe,   całą   dokumentację   – 

ciągnęła. – Tam dalej jest laboratorium, gdzie pielęgniarki robią analizy, a tu 
obok są lodówki ze szczepionkami.

–   Lubisz   tę   pracę?   –   przerwał   jej   obcesowo.   –   Prowadzenie   takiej 

przychodni?

– Tak, a dlaczego pytasz? – Wolała trzymać się tematów zawodowych i 

nie zbaczać na teren prywatnego życia.

– Z ciekawości. Nie wyglądasz na kogoś takiego.
Uważnie   przyjrzał   się   jej   twarzy,   przesunął   wzrokiem   po   szczupłej, 

drobnej sylwetce.

–   Jesteś   po   prostu   za   ładna,   żeby   zajmować   się   czymś   takim.   Sophie 

wyprostowała się z godnością.

– Jeśli chcesz wiedzieć, z wykształcenia też jestem weterynarzem,  ale 

background image

kiedy   się   pobraliśmy,   w   lecznicy   było  tyle   roboty,   że   ktoś   musiał   się   zająć 
administracją. To wystarczy, czy masz jeszcze jakieś pytania... Luke?

– Owszem, jedno. Pójdziesz dziś ze mną na kolację?
– A co to za pomysł?
– Chciałbym dowiedzieć się więcej o pracy w lecznicy. Uśmiechnęła się 

lekko.

– Chodzi o spotkanie robocze?
– Oczywiście, właśnie, robocze spotkanie. Świetnie to ujęłaś. Nie była z 

siebie zadowolona. Powiedziała coś, co mogło mu się wydać zachętą.

– A teraz chodźmy zobaczyć resztę pomieszczeń.
Pokazała   mu   gabinety   lekarskie,   sale   zabiegowe   i   pralnię.   Obeszli 

wszystko i wrócili do poczekalni.

– Doskonale to urządziliście. Całość jest bardzo dobrze wyposażona. Tak 

właśnie powinna wyglądać nowoczesna klinika. Naprawdę możecie być dumni, 
mówię poważnie.

Sophie skinęła głową.
–   Kosztowało   nas   to   mnóstwo   pracy   i   wysiłku.   Spojrzał   na   nią   z 

zainteresowaniem.

– I żadnych przyjemności? Nie było czasu?
– Zależy, co się uważa za przyjemność. Nie można zaniedbywać czegoś, 

co kosztowało człowieka całe lata ciężkiej pracy. – Spojrzała na niego z nagłą 
powagą w oczach. – O której się spotykamy dziś wieczór?

– Może być ósma?
– Dobrze. I gdzie?
– Po prostu po ciebie wpadnę. Musimy się napić szampana. Roześmiała 

się.

– A to z jakiego powodu?
– Za naszą długą, owocną współpracę. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
– To jeszcze nic pewnego. Rozmawiamy dopiero wstępnie. Przez chwilę 

wpatrywał się w nią bez słowa. Czuła, że patrzy wprost na jej usta. Drgnęła.

– Bardzo mi się podoba to, co widzę – powiedział po dłuższej chwili. – 

Bardzo, Sophie. Zobaczysz, będzie ci się ze mną dobrze pracowało.

Wieczorem  siedziała   naprzeciw   niego  przy   stoliku,  sącząc   szampana   i 

zastanawiając się, co tu właściwie robi. Miała na sobie prostą, elegancką czarną 
sukienkę,   doskonale   podkreślającą   jej  zgrabną   figurę.  Nie   bardzo   rozumiała, 
dlaczego ubrała się właśnie tak i dlaczego tego właśnie wieczoru tak starannie 
przygotowała   się   do   wyjścia.   Spojrzenie,   jakim   obrzucił   ją   Luke   jeszcze   w 
drzwiach domu, uświadomiło jej całą złożoność sytuacji.

Sam ubrany był w czarny garnitur i wyglądał jeszcze wytworniej niż po 

południu. Zwłaszcza że przyjechał po nią ciemnozielonym jaguarem.

background image

Teraz siedzieli w półmroku najlepszej w mieście restauracji i raczyli się 

świeżymi pstrągami.

–   Dlaczego   zdecydowałeś   się   na   praktykę   właśnie   tutaj?   –   zapytała 

Sophie.

– Bo to wygląda dobrze. Zresztą, instynkt mi to podpowiedział.
– Zawsze słuchasz tego, co ci mówi instynkt?
– Zawsze. Zawahała się na chwilę.
– Wiesz, że wkład będzie wysoki... Wytarł usta serwetką.
– Możesz być spokojna. Jeśli chcesz, wpłacę pieniądze w ciągu tygodnia.
Przypomniała   sobie,   co   Howard   mówił   o   finansowym   zabezpieczeniu 

Luke’a. Z tej strony nie było najmniejszych obaw.

– Opowiedz mi coś o Michaelu – usłyszała.
– Nie ma mowy. Mieliśmy mówić o pracy – ucięła sucho. Nie wyglądał 

na zbitego z tropu.

– W takim razie opowiedz mi o swoim teściu. Gdzie i jak się to wszystko 

zaczęło.

Sophie opanowała się.
–   Wszystko   zaczęło   się   w   Cranthorpe.   Miał   tu   suszarnie   i   wielkie 

magazyny zboża. Lecznica mieści się w części tych właśnie zabudowań. Kiedy 
Michael skończył studia, ojciec postanowił mu udostępnić jeden z budynków. 
Myślał o przyszłości, chciał, żeby Michael miał własną praktykę.

W jego niebieskich oczach zapaliło się światełko.
– I wtedy się pobraliście?
– Miałam dwadzieścia lat, a Michael był o pięć lat starszy. Był szkolnym 

kolegą mojego brata.

– Byłaś z nim szczęśliwa?
– To nie ma nic do rzeczy.
– Tchórz.
–   Byliśmy   bardzo   szczęśliwi   –   powiedziała   pospiesznie.   –   Byliśmy 

doskonałym małżeństwem i świetnie nam się razem pracowało.

Oparł się wygodnie i uniósł brwi.
– Można powiedzieć: wszystko jak w bajce.
– Tak, można tak powiedzieć. Skrzywił się lekko.
– Dziś to rzadkość. Małżeństwo doskonałe to utopia, przynajmniej moim 

zdaniem.

– Widocznie nigdy nie byłeś zakochany.
– Widocznie. Chciałbym jeszcze wiedzieć... Przerwała mu stanowczym 

głosem:

– Mieliśmy mówić tylko o pracy.
– Zgoda.
Nie wydawał się zachwycony zmianą tematu.

background image

– W takim razie – podjęła Sophie – proponuję ci trzymiesięczny okres 

próbny. Będziemy mogli się przekonać, czy chcemy pracować razem.

Skinął głową i uniósł kieliszek.
– Zgoda, bardzo mi to odpowiada. Za naszą współpracę. Sophie zawahała 

się.

– Nie masz żadnych pytań, propozycji?
– Powiedziałem już, że będzie ci się ze mną dobrze pracować. A teraz 

możemy przez chwilę odpocząć i zastanowić się nad deserem?

Spróbowała   lodów   i   przez   chwilę   udawała,   że   rozkoszuje   się   ich 

smakiem.   W   rzeczywistości   usiłowała   zapanować   nad   myślami.   Dobrze   się 
stało, że zaproponowała mu te próbne trzy miesiące. Dzięki temu będzie miała 
szansę pozbyć się go, gdyby coś nie szło. Do lata jakoś wytrzyma, a potem, 
potem się zobaczy.

– Chcesz, żebym ci coś powiedział o sobie, czy zupełnie nie interesuje 

cię, jaki jestem?

Uniosła oczy znad pucharka z lodami.
– Przecież i tak nie odpowiesz wprost.
– Spróbuję, jeśli naprawdę chcesz.
Wzniósł oczy do góry jakby w poszukiwaniu natchnienia.
– A więc urodziłem się w Kent. Moi rodzice rozstali się, kiedy miałem 

dziesięć   lat,   a   moja   siostra   Louise   –   osiem.   Wysłano   nas   do   internatów. 
Postanowiłem   zostać   weterynarzem,   ponieważ   mój   ojciec   był   adwokatem   i 
mdliło mnie na samą myśl o przemawianiu w sądzie, prowadzeniu biura i tak 
dalej.   Weterynaria   to   był   dość   I   ekstrawagancki   pomysł   i   czułem   się 
zachwycony,   mogąc   zagrać   mu   na   nosie.   Moja   decyzja   zrobiła   na   nim 
odpowiednie wrażenie. Słuchasz, co mówię? Jeszcze nie zasnęłaś? To dobrze. 
Mam mówić dalej?

Uśmiechnęła   się   do   niego   w   przypływie   sympatii.   Bardzo   jej   się 

podobało,   że   potrafi   mówić   tak   swobodnie   i   żartobliwie   o   sprawach,   które 
musiały go dużo kosztować. Rozwód rodziców, internaty, rozłąka z rodzicami, z 
siostrą. Musiał mieć bardzo smutne dzieciństwo.

– Czy twoi rodzice żyją? – zapytała ze współczuciem.
–   Ojciec   umarł   w   zeszłym   roku,   kiedy   byłem   w   Kanadzie,   gdzie 

pracowałem w Ontario z grupą weterynarzy. Matka wyszła ponownie za mąż i 
mieszka w Szkocji. Nie widzieliśmy się od bardzo dawna. Jest strasznie zajęta. 
Filantropia i tak dalej. Z Louise widuję się częściej.

Mówiąc o siostrze złagodniał i z jego głosu zniknęła ironia.
– Ma męża Martina i córeczkę. Martin jest nauczycielem, to bardzo miły 

facet. A Fil ma osiem lat i jest najbardziej rozwydrzoną smarkatą, jaką w życiu 
widziałem. Po prostu potwór. Louise jest bardzo dobrą matką. Jeszcze jedna 
szczęśliwa rodzinka. Ostatnio mamy urodzaj.

background image

– Jesteś cyniczny.
– Może, chyba tak.
– A ty nie byłeś żonaty? Skrzywił się, potem uśmiechnął.
– Bóg mnie strzegł. Mam trzydzieści trzy lata i nie wierzę w żadne mity.
– Jesteś naprawdę cyniczny.
– A ty pięknie wyglądasz w tej sukience. Sophie poczerwieniała.
– Zmieniłeś temat.
–   Specjalnie.   –   Uśmiechnął   się   chytrze.   –   Sophie,   muszę   ci   coś 

powiedzieć: nie znoszę marnować czasu. Wiem, czego chcę, zresztą jak zwykle. 
Chcę tu pracować.

Próbowała się uśmiechnąć.
– Wiem, możemy spróbować. Na partnerskich warunkach.
– Pełne partnerstwo? Zgoda.
– Muszę porozmawiać z Howardem.
– Howard się zgodził. Kiedy z nim rozmawiałem, dał mi do zrozumienia, 

że chce mnie przyjąć.

Przyjrzała   się   uważnie   jego   otwartej   twarzy   i   niebieskim   oczom,   w 

których   była   determinacja   maskowana   lekkim   rozbawieniem.   Powiedział,   że 
będzie się jej z nim dobrze pracowało...

– Jesteś bardzo pewny siebie – skomentowała łagodnie.
–   Znani   się   na   tym,   co   robię.   A   jeśli   chodzi   o   sprawy   formalne... 

pieniądze mogę wpłacić w każdej chwili. A teraz może napijemy się kawy.

Zrozumiała,   że   sprawa   jest   z   góry   przegrana.   Ten   człowiek   wszystko 

zaplanował. Cóż w tym złego? Dlaczego właściwie miałaby się sprzeciwiać? 
Mają   przed   sobą   trzy   miesiące.   Jeśli   jej   się   nie   spodoba,   skończy   z   nim   i 
pożegna go na zawsze.

Rozproszywszy w ten sposób wszelkie obawy, uśmiechnęła się i uniosła 

kieliszek.

– Za naszą współpracę.

Dwa   tygodnie   później   Sophie   w   eleganckim   letnim   kostiumie   stała   w 

oknie, spoglądając na dom, w którym zamieszkał Luke. Był to raczej domek niż 
dom, a jego mikroskopijny trawnik pokrywały wiosenne kwiaty.

– Szukam domu w Cranthorpe – oświadczył im Luke zaraz na początku, 

jakby w ogóle nie brał pod uwagę, że może tu nie zagrzać miejsca na dłużej. – 
Na pewno coś znajdę – dodał i uśmiechnął się czarująco.

Tego   dnia   mieli   po   raz   pierwszy   pracować   razem   i   była   nieco 

zdenerwowana,   siedząc   za   biurkiem   i   czekając   na   pojawienie   się   „nowego 
pracownika”.

Lucy, czarnowłosa pielęgniarka, stała obok, sprawdzając rozkład dyżurów 

i zabiegów.

background image

–   Luke   będzie   przyjmował   w   gabinecie   numer   jeden,   Johna   damy   do 

dwójki,   a   Howard   jak   zwykle   w   swoim   gabinecie   –   powiedziała   do   siebie, 
zaznaczając coś ołówkiem na trzymanym w ręku planie.

Sophie skinęła głową.
– Tak powinno być dobrze.
– Luke jest bardzo miły. Myślę, że doskonale da sobie radę. – Lucy lekko 

się zaczerwieniła i pochyliła głowę, gorliwie sprawdzając coś w notatniku.

Brakuje tylko tego, żeby zaczął flirtować z pielęgniarkami, westchnęła w 

duchu Sophie. Żeby coś się działo i żeby było kolorowo, jak to sam ujął.

Przez   ostatnie   dwa   lata   w   przychodni   działo   się   dużo,   ale   nie   było 

kolorowo.   Panował   przygnębiający   nastrój,   wywołany   tragiczną   śmiercią 
Michaela. Tak jakby moment, w którym jego samochód stoczył się z oblodzonej 
skarpy wprost w przepaść, wstrzymał czas i sprawił, że wszystko zastygło w 
bolesnym zdumieniu.

Michael. Miłość jej życia. Jedyna prawdziwa miłość. Był jej pierwszym 

chłopakiem   i   po   jego   śmierci   została   zupełnie   sama.   Gdyby   chociaż   mieli 
dziecko...

Otrząsnęła się ze złych myśli i siłą woli skupiła na chwili obecnej.
– Ilu mamy dziś pacjentów, Lucy?
– Zapisanych tylko sześciu. Luke będzie ich badał w gabinecie, a Howard 

zrobi   zabiegi   na   sali   operacyjnej.   John   przyjmuje   zgłoszenia   na   wyjazdy   w 
teren. Na razie nikt jeszcze nie dzwonił.

Pierwsza dobra nowina. Można się zająć papierkową robotą.
–   Muszę   uzupełnić   mnóstwo   rzeczy.   Czy   któraś   z   dziewcząt   w   tych 

dniach będzie mogła mi pomóc?

Lucy spojrzała na zegarek.
– Imelda już jest, Jane przyjdzie po południu. Ja będę w razie potrzeby 

asystować Howardowi. Może w poniedziałek...

– Lucy! – Z poczekalni dobiegi je głos Imeldy.
– Chyba coś się dzieje.
Szybkim krokiem ruszyły do poczekalni. Imelda z Lukiem stali pochyleni 

nad dużym psem.

– Ma atak serca. – Luke podniósł głowę. – Trzeba go przenieść do mojego 

gabinetu.

Razem z pielęgniarkami dźwignęli bezwładne ciało psa. Sophie pobiegła 

po strzykawkę, napełniła ją lekarstwem i podała Luke’owi.

– Dziękuję. – Spojrzał na nią z wdzięcznością. – Czy ktoś może się zająć 

właścicielką? Jest przerażona.

– Postaraj się uspokoić  tę panią – zwróciła się  Sophie do Imeldy  – i 

poczęstuj ją gorącą kawą.

Pies ciężko dyszał, unosząc rozdęty brzuch.

background image

– Od dawna musi się źle czuć. Właścicielka mówi, że ma już dziewięć lat. 

Chyba go kiedyś u nas widziałam...

Luke właśnie miał coś odpowiedzieć, kiedy pies nagle otworzył oczy i 

lekko poruszył przednią łapą. Luke wymacał puls i uśmiechnął się z ulgą.

– Zdaje się, że zjawił się tu w samą porę.
Sophie poczuta, że ktoś zdejmuje jej z ramion wielki ciężar.
– Tak, to był najwyższy czas. Dać mu coś jeszcze?
– Nie, chwilę poczekajmy. Jak on się wabi?
– Siegfried – odparła i zobaczyła, że ucho psa drgnęło. Powoli wyciągnął 

język i polizał Luke’a po ręce.

– W porządku, stary.
Luke pochylił się i ujął w dłonie sędziwy, poczciwy łeb, ocierając się 

niechcący ramieniem o Sophie. Zadrżała i lekko się odsunęła.

– Najwyższy czas? – zapytał spokojnym głosem, udając, że nie widzi, co 

się z nią dzieje.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W piętnaście minut później Siegfried leżał już obok swojej pani, a Sophie 

próbowała   zbagatelizować   swoje   odczucia.   Zareagowała   tak   nerwowo   na 
dotknięcie Luke’a, bo była podniecona sytuacją. Po raz pierwszy od śmierci 
Michaela komuś asystowała. Fala wspomnień powróciła i sprawiła, że wszystko 
stało się bardziej wyraziste i bolesne, a ona sama słabsza i mniej odporna. Cała 
scena rozegrała się przecież w gabinecie Michaela; czas zatrzymał się i odniosła 
wrażenie, że to jej mąż pochyla się nad cierpiącym zwierzęciem.

–  Zabiorę  go  do  domu  –  usłyszała  nagle   i  zobaczyła,  że   pani  Farley, 

właścicielka, próbuje podnieść psa.

Luke znacząco spojrzał na Sophie.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Dlaczego? Przecież już wszystko w porządku.
– Może się tak wydaje, ale to tylko pozory. Pies jest w złej formie. Trzeba 

mu zrobić badania, prześwietlenie. Musimy się dowiedzieć, co się dzieje z jego 
sercem i dlaczego miał atak. Dopiero wtedy będzie można przepisać mu leki i 
poddać odpowiedniej kuracji.

– Ale przecież już mu przeszło. Leki nie są potrzebne – powiedziała z 

uporem kobieta.

–   Atak   świadczy   o   tym,   że   pies   ma   chore   serce   –   wyjaśnił   Luke 

cierpliwie. – Ledwo się rusza, z trudem oddycha.

Kobieta milczała.
– Ma bardzo nieregularny  puls i zajęte  płuca – dodał. – Wszystko to 

wskazuje, że atak może się powtórzyć i być o wiele groźniejszy w skutkach.

– Jak brzmi zatem pańska diagnoza? – spytała kobieta oficjalnym tonem.
–   Kardiomiopatia,   zapalenie   mięśnia   sercowego.   –   Luke   spojrzał   na 

Siegfrieda. – No i nie jest już najmłodszy.

–  A  pan  nie  jest   tamtym  doktorem,  który   go  oglądał  ostatnim  razem. 

Tamten nie robił tyle rabanu.

– To znaczy, że to jest nasz pacjent? – Sophie podeszła do komputera i 

przez chwilę szukała danych. – Tak, owszem, był u nas dwa i pół roku temu. 
Miał wrócić na badania, ale się nie pojawił.

– Najlepszy dowód, że żadne badania mu  niepotrzebne – oświadczyła 

pani Farley. – Przywiozłam go tu dzisiaj, bo nie mógł się ruszać. Mąż mówił, że 
po prostu powinien odpocząć.

– Jeśli pani teraz go stąd zabierze – powiedział Luke stanowczo – zrobi to 

pani tylko na swoją odpowiedzialność i na swoje wyłączne ryzyko.

Pani Farley obrzuciła go złym spojrzeniem.
– Zdaje się, że nie mam wielkiego wyboru... Mnie jest zresztą wszystko 

background image

jedno, ale mój mąż będzie wściekły. Nie znosi lekarzy.

– Trudno. Wybór należy do pani. Czekamy na decyzję.
– Kiedy będę go mogła odebrać?
– Zadzwonimy.
Sophie zapisała wszystkie dane i dopiero kiedy drzwi za panią Farley się 

zamknęły, spojrzała na Luke’a.

– Michael zanotował, że pacjent nie zjawił się na badania. Pewnie to wina 

tego jej męża,  który  nie lubi weterynarzy. Przypominam  go sobie  jak przez 
mgłę. Nie był zbyt uprzejmy. Wygląda na takiego, co to uważa, że wszystko 
można wyleczyć świeżym powietrzem i naparem z ziół.

Luke wzruszył ramionami.
– Zobaczymy. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Może tu przyjdzie i 

będę mógł go przekonać.

Sophie z powątpiewaniem kręciła głową, gdy do gabinetu weszła Imelda. 

Była bardzo blada.

– Mam go zaprowadzić do klatki?
Sophie spojrzała na nią z niepokojem.
– Źle się czujesz? Wszystko w porządku? Dziewczyna przytaknęła.
–   Po   prostu   bardzo   się   przestraszyłam.   Pierwszy   raz   widziałam   coś 

podobnego. Myślałam, że on nie żyje. Spojrzał na mnie i upadł.

– Twoje piękne oczy to sprawiły – wyjaśnił z komiczną powagą Luke. – 

A teraz poważnie: bardzo dobrze się spisałaś.

Dziewczyna zarumieniła się pod wpływem komplementu i pochwały, i 

wyprowadziła opierającego się psa z gabinetu.

–   Skończę   to   później,   nie   musisz   mi   pomagać.   –   Sophie   gwałtownie 

wyłączyła komputer. – Uzupełnię jego dane jutro. Teraz mam inną prace.

Otworzył przed nią drzwi i skłonił się.
–   Pamiętaj   o   jednym   –   rzekł,   gdy   przekraczała   próg.   –   Nie   ma   nic 

gorszego niż stres. Ludzie pogodni żyją dłużej. Stres to najcięższa choroba, trwa 
długo i zabija znienacka. Ludzie nadmiernie przeciążeni pracą są najbardziej 
narażeni na zawał serca, wylew i inne kataklizmy!

Odwróciła się.
– Bardzo dziękuję za ostrzeżenie, panie doktorze.
– Doprawdy nie ma za co, pani doktor.
Ruszyła w dalszą drogę, nie zwracając uwagi na jego ironiczny uśmiech.
Luke jednak podążył jej śladem. Wszedł za nią do jej pokoju i rozsiadł się 

po drugiej stronie biurka, swobodnie wyciągając przed siebie długie nogi.

Zamierzała   mu   oznajmić,   że   jest   zajęta,   że   nie   obchodzą   jej   zawały, 

wylewy i że jej akurat praca szkodzi najmniej ze wszystkich. W każdym razie 
znacznie mniej niż jego głupie dowcipy. Chciała mu to wszystko powiedzieć, 
ale znała go już na tyle, żeby zrezygnować. Po co rzucać słowa na wiatr? Na 

background image

Luke’u i tak nic zrobi to żadnego wrażenia.

– Czym mogę służyć? – spytała w końcu znużonym głosem.
– Zrobiłaś dziś dla mnie tyle, że po prostu nie ośmielam się prosić o 

jeszcze.

Westchnęła.
– Mów jasno, Luke, błagam. Dziś wyjątkowo powiedz wprost, o co ci 

chodzi, bez przenośni i metafor. Mam mnóstwo pracy.

Stuknęła palcem w papiery rozłożone na biurku.
–   W   porządku   –   zgodził   się   podejrzanie   chętnie.   –   Przede   wszystkim 

chciałbym cię gorąco przeprosić.

– Rychło w czas.
– Teraz ty jesteś cyniczna.
– Za co chcesz mnie przeprosić?
– Za to... z Siegfriedem. – Przez chwilę bawił się trzymaną w ręku kartką, 

jakby nie mógł znaleźć słów. – Wiesz, myślałem, że jesteś taką sobie ładniutką 
panienką, co to nic nie umie, a już na pewno nie zna się na weterynarii...

Usta Sophie drgnęły.
– Bardzo ci dziękuję.
Luke odłożył kartkę na biurko.
– Mówię szczerze. Takie miałem wrażenie. Jesteś taka ładna, właściwie 

prześliczna, i trudno sobie wyobrazić, że cokolwiek potrafisz. Zaskoczyłaś mnie 
opanowaniem,   szybkością,   pewnością   w   działaniu.   Nigdy   nie   miałem   takiej 
asystentki. Zachowałaś się po prostu wspaniale.

Sophie   uważnie   słuchała,   drąc   metodycznie   kartkę   papieru   na   małe 

kawałeczki.

– Przeprosiny przyjęłam – odezwała się wreszcie obojętnym tonem.
– Zdaje się, że dopiero teraz obraziłem cię na dobre – dodał bezradnie. – 

Wiesz, kiedy Howard rozmawiał ze mną po raz pierwszy i ty nagle weszłaś, 
pomyślałem sobie: o Boże, jeszcze jedna lalunia, co to nie umie  zliczyć do 
trzech...

– Dosyć – przerwała mu sucho. – Może wyglądam na słodką idiotkę, ale 

liczyć też umiem.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
– Sam do tego doszedłem. Dlatego przepraszam.
– Nie ma o czym mówić. Luke pokręcił się na krześle.
– Chyba będzie lepiej, jak wrócę do pracy.
– Jeśli i na to znajdziesz czas. Nie ruszał się z miejsca.
– Skoro o czasie mowa, czy pójdziesz ze mną kiedyś na kolację?
– Nie.
– Jesteś okrutna.
–   Może,   ale   przede   wszystkim   zapracowana.   Wstał   i   dotknął   sterty 

background image

papierów.

– Nie zapomnij, co ci powiedziałem o stresie i skutkach przepracowania.
– Pamiętam każde słowo, ale w tej chwili jestem chora i zestresowana z 

całkiem innego powodu: nie znoszę marnowania czasu! Czy nie rozumiesz, że 
jesteśmy w pracy?

Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Potem nagle pochylił się i 

pocałował ją we włosy.

– Mówisz to z takim przekonaniem, że jeszcze chwila i uwierzę, że tak 

naprawdę myślisz.

Długimi krokami skierował się do wyjścia. W drzwiach odwrócił się i 

posłał jej pełen zachwytu uśmiech.

– Twoje włosy cudownie pachną migdałami.
Po jego wyjściu zamknęła oczy i przez dłuższą chwilę trwała nieruchomo.
Dźwięk   maszynki   do   kawy   wyrwał   ją   z   zamyślenia.   Napełniła   kubek 

gorącym napojem i zaczęła pić, próbując się uspokoić i sprawić, by jej serce 
przestało bić jak szalone, policzki przestały palić i wszystko wróciło do normy.

Dopiero po jakimś czasie udało się jej ochłonąć. Wieczorem, kiedy leżąc 

w wannie analizowała wydarzenia upływającego dnia, doszła do wniosku, że 
Luke   po   prostu   wyraził   swoje   zadowolenie   z   jej   zawodowych   umiejętności. 
Zupełnie zrozumiale.  Próbował już pewnie pracować  z kobietami  i miał  nie 
najlepsze doświadczenia. Nic dziwnego, że był uprzedzony, a teraz po prostu 
przyznał się do pomyłki.

W   niczym,   ale   to   w   niczym   nie   przypominał   Michaela.   Michael   był 

spokojny,   opanowany,   flegmatyczny,   bardzo   pracowity.   Miał   łagodne, 
wyrozumiałe   spojrzenie   i   cichy,   melodyjny   glos.   Luke   jest   jego 
przeciwieństwem. Trudno sobie wyobrazić większy kontrast.

Przypomniała sobie, jak jej brat po raz pierwszy przyprowadził Michaela 

do   domu.   Potem   Michael   już   sam   często   odwiedzał   farmę   należąca   do   jej 
rodziców.   Uwielbiał   konie.   Kiedy   skończyła   szkołę,   z  radością   zgodziła   się 
pracować   u   jego   ojca.   Mogła   oczywiście   zostać   u   rodziców,   ale   praktyka 
weterynaryjna bardzo ją pociągała, no i chciała być bliżej Michaela. To, że w 
wieku dwudziestu lat za niego wyszła, nikogo nie zaskoczyło. Od dawna byli 
nierozłączni. Razem ich wszędzie zapraszano, razem wszędzie bywali. Kiedy 
Michael był na praktyce w Londynie, codziennie pisywali do siebie listy.

Nagle poczuła się nieswojo. Czas leczy wszystkie rany i pozostawia w 

ludzkiej pamięci tylko dobre chwile, litościwie zacierając to, co złe i bolesne. 
Dlaczego   zatem   do   jej   myśli   wkradło   się   coś,   co   burzy   idylliczny   obraz 
przeszłości? Skąd ten cichy ból, który teraz czuje?

Wyszła z wanny i włożyła jedwabny szlafrok, po czym przyjrzała się w 

lustrze swej zasmuconej twarzy.

background image

Po śmierci Michaela rzuciła się w wir pracy, tak jakby w niej właśnie 

chciała   szukać   zapomnienia.   A   przecież   kiedy   żył,   to   właśnie   praca   była 
przedmiotem dyskusji i nieporozumień pomiędzy nimi. Myślała, że go zmieni, 
lecz pomyliła się; w efekcie to on zmienił ją.

Spojrzała   w   stronę  okna,   skąd   gdyby   chciała,   mogłaby   zobaczyć   dom 

Luke’a. W jego obecności czuła się inaczej: czuła się piękna i godna pożądania, 
czuła się... Ale czy Luke nadaje się do tej pracy?

Rano dowiódł, że tak. W przypadku Siegfrieda nic więcej nie można było 

zrobić.   Widząc,   jak   bada   psa,   musiała   uznać,   że   naprawdę   jest   fachowcem. 
Widząc, jak się do niego odnosi, musiała uznać, że jest naprawdę człowiekiem. 
Do tego potrafił poradzić sobie z właścicielką, co nieraz bywa najtrudniejsze.

Howard ma rację: Luke jest właściwym kandydatem. Tylko że jej bardzo 

trudno się z tym pogodzić.

Nazajutrz rano zastała Johna Marksa i Howarda pogrążonych w dyskusji 

na temat kolki u koni. Przyłączyła się do kolegów, nie zauważywszy, że Luke 
wszedł za nią i przysłuchuje się rozmowie.

– Witaj. Luke – pozdrowił go serdecznie Howard. – Jak ci się powiodło 

pierwszego dnia?

Spojrzała   na   stojącego   w   progu   mężczyznę   w   białej   koszuli   i   szarym 

garniturze. Luke, jak zwykle, wyglądał jak z żurnala.

–   Doskonale   –   odparł.   –   Dzięki   pomocy   Sophie.   Gdyby   nie   ona, 

dostałbym cięższego ataku serca niż mój pierwszy pacjent.

– Sophie marnuje się w administracji – skrzywił się Howard. – Zawsze to 

mówiłem.   Powinna   jak   najprędzej   wrócić   do   leczenia.   Dawniej,   za   czasów 
Dicka Shawa, była jego prawą ręką.

– Wierzę w to.
Odwróciła od niego spojrzenie.
– Nie zgadzam się z tobą, Howardzie – odezwał się John. Był młodym 

lekarzem, ale dobrym specjalistą, i Sophie bardzo zależało na współpracy z nim. 
– Sophie powinna zostać tam, gdzie jest. Gdyby nie ona, kręcilibyśmy się w 
kółko bez ładu i składu. Wszystkim kieruje, i tak powinno pozostać.

– Po prostu wszystko robi dobrze. Taka już jest – powiedział znacząco 

Luke.

Rzuciła mu chłodne spojrzenie. Przysięgła sobie, że będzie go traktowała 

tak jak wszystkich kolegów, choćby nie wiem co i jak znacząco mówił.

– Na mnie  już czas.  Wracam do pracy. – Howard wstał i poszedł do 

swojego gabinetu.

–   Ja   też.   –   John   zebrał   papiery.   –   Mam   dziś   dwa   wyjazdy   w   teren. 

Szczepienia.

Zebranie wyglądało na skończone, toteż Sophie również skierowała się do 

background image

wyjścia. Luke ruszył za nią.

– To była bardzo interesująca rozmowa.
– Owszem.
– Dlatego nie chciałbym ci teraz zawracać głowy nowymi kłopotami.
Przystanęła, spojrzała na niego.
– Co znowu?
–   Tym   razem  nie   przemawiam   we   własnym  imieniu.   Chodzi   o   Lucy. 

Dzwonił   jej   ojciec,   że   wczoraj   spadła   z   konia   i   złamała   sobie   nogę.   Nic 
specjalnie poważnego, ale przez kilka tygodni ktoś będzie ją musiał zastąpić.

Tylko tego brakowało.
– Kiedy cię o tym zawiadomili?
–   Wczoraj   wieczorem,   po   twoim   wyjściu.   Nie   mogłem   ci   o   tym 

powiedzieć, bo musiałbym do ciebie pójść, a wiedziałem, że zrzucisz mnie ze 
schodów. Zostawiłem ci informację na biurku.

Mówił   prawdę.   Kiedy   spojrzała   ma   treść   kartki,   Luke   stał   obok   i 

przypatrywał się jej z rozbawieniem.

– Bardzo mi przykro – rzekł, chociaż było widać, że doskonale się bawi.
– To nie twoja wina – powiedziała z rezygnacją – ale to znacznie utrudnia 

pracę.

– Mogę cię jakoś pocieszyć?
– Ani się waż. Mam dość kłopotów ze znalezieniem zastępstwa. A już 

myślałam, że wszystko jakoś się ułoży.

– Nie zastanawiaj się długo. Wytrzep swój biały fartuch, przeczytaj kilka 

książek i bierz się do roboty. Gdybyś potrzebowała konsultacji, służę uprzejmie.

–   Niedoczekanie   –   mruknęła   i   zaczęła   wykręcać   numer   Lucy.   Luke 

zbierał się do wyjścia i Sophie poczuła się niewyraźnie. Nie była zbyt uprzejma. 
On jest nowym pracownikiem, nikogo tu nie zna, może mieć jakieś kłopoty. 
Wypadało zapytać.

– Jak ci się mieszka w nowym domu?
Szybkim krokiem podszedł do biurka.
– Jaka jesteś miła, że się o mnie martwisz.
– Nic sobie nie wyobrażaj – rzuciła z irytacją. – Po prostu tylko pytam.
Zatrzymał się.
–   Prawdę   mówiąc,   miałem   trochę   kłopotów.   Wczoraj   wieczorem 

wysiadło światło. Znam się na elektryczności jak kura na pieprzu, więc najpierw 
przez   dwie   godziny   próbowałem   ustalić,   co   się   stało,   a   potem   wreszcie 
zadzwoniłem do elektryka, żeby wymienił korki.

– Trzeba było zadzwonić do mnie. Mam zapasowe.
– Tak  właśnie myślałem.  Patrzyłem w twoje okna, widziałem cień na 

szybie, ale nie śmiałem dzwonić.

–   Może   i   lepiej.   –   Uśmiechnęła   się   do   niego,   rozbrojona   jego   udaną 

background image

nieśmiałością. – A teraz z tym światłem już wszystko w porządku?

– Chyba tak. Zawsze możesz wpaść i sprawdzić.
– Uchowaj Boże. – Sophie po raz drugi wykręciła numer Lucy. W kilka 

minut później wiedziała już wszystko. Ktoś musi zastąpić chorą pielęgniarkę. 
Luke chyba ma rację. Powinna trochę się poduczyć, przypomnieć sobie kilka 
rzeczy,   włożyć   fartuch   i   wziąć   się   do   roboty.   W   ten   sposób   uniknie 
poszukiwania nowej asystentki.

Na   potwierdzenie   swoich   przypuszczeń   nie   musiała   długo   czekać. 

Następnego dnia o świcie obudził ją telefon.

– Mam nadzieję, że właśnie ci się śniłem – szepnął Luke. Wysunęła nogę 

spod kołdry.

– To ty? Co się stało?
– Wstawaj i biegnij do mnie, moja śliczna. Jesteś mi bardzo potrzebna.
– O tej porze? – Sophie spojrzała na zegarek. – Chyba żartujesz!
–   Niestety   nie.   Dziś   rano   Tom   Grayshot   wyszedł   sobie   ze   swoim 

spanielem na kaczki, po drodze pies popędził za wiewiórką i wpadł prosto pod 
motocykl. Grayshot mówi, że ma skaleczoną łapę, ale to wygląda na otwarte 
złamanie. Musimy się nim zająć. Pomożesz mi?

Nie miała wyjścia. Zbyt dobrze wiedziała, że w takim przypadku dwie 

ręce nie wystarczą. Błyskawicznie włożyła dżinsy i koszulkę, i wypadła z domu.

Po kilku minutach wchodziła już do gabinetu Luke’a. Podniósł głowę i 

obrzucił ją spojrzeniem.

– Teraz to chyba naprawdę będzie dobry dzień!
– Jak się czuje pies?
– Jak na to, co przeszedł, całkiem nieźle. – Luke nie spuszczał z niej oczu. 

– Czy już ktoś ci mówił, że bez makijażu wyglądasz na osiemnaście lat?

Odwróciła się, mrużąc zapuchnięte od snu oczy. Podeszła do stołu, na 

którym leżał pacjent.

–   Jak   to   się   stało?   –   zapytała,   patrząc   w   pełne   cierpienia   oczy 

czworonoga.

–  Ktoś  go  potrącił  –  odparł  Luke,  wkładając   gumowe  rękawiczki  –  a 

potem odjechał, jakby nigdy nic. Grayshot wziął psa i zaniósł z powrotem na 
farmę, wsadził do land rovera i wściekły jak wszyscy diabli przywiózł go tutaj.

–   Czy   są   jakieś   obrażenia   wewnętrzne?   –   Sophie   również   włożyła 

rękawiczki.

– Nie, wstrząsu mózgu też nie ma, tylko ta łapa. Na szczęście jeszcze nic 

nie jadł, więc mogłem mu dać narkozę i zrobić dokładne prześwietlenie.

– Co z właścicielem?
–   Powiedziałem,   że   do   niego   zadzwonimy,   jak   coś   będzie   wiadomo. 

Chcesz sobie to obejrzeć?

Uważnie   analizowała   podane   przez   niego   zdjęcia.   Złamanie   łapy   było 

background image

bardzo skomplikowane.

– Spójrz, o tutaj, na tę linię. Ma złamaną piszczel i goleń... Cudownie 

pachniesz. Co to takiego?

Niespodziewanie   zaczął   wdychać   zapach   jej   włosów.   Odsunęła   się 

gwałtownie.

– Luke, czy możesz się skupić?
– Właśnie próbuję, ale zapach twoich perfum mnie odurza.
– Nie miałam czasu na żadne perfumy. – Odsunęła rękę, żeby uniknąć 

kontaktu  z  nim.   –  A  co  tutaj?  Ma   jakieś  inne  urazy?   –  Ze  sztuczną  uwagą 
przyglądała się zdjęciu.

–   Nie.   Na   szczęście   to   wszystko,   żadnych   innych   pęknięć   ani 

dodatkowych   powikłań.   To   złamanie   i   tak   jest   bardzo   brzydkie,   są 
przemieszczenia, odpryski kości. Postanowiłem zastosować metodę Schroedera 
Thomasa:   szyna,   bandaże   i   lekki   gips.   Wiesz,   o   co   chodzi,   prawda? 
Przepraszam, że głupio pytam.

Uśmiechnęła się pobłażliwie.
–   Tak,   owszem,   znam   tę   metodę.   Spojrzał   na   nią   z   rozbrajającym 

uśmiechem.

– Pytanie rzeczywiście było głupie. No to zaczynajmy.
Robił wszystko tak sprawnie, że w duchu musiała przyznać Howardowi 

rację. Stary weterynarz nie mylił się: w osobie Luke’a mieli  do czynienia z 
prawdziwym profesjonalistą.

Asystowała  mu  z przyjemnością.  Wiedziała, czego od niej oczekuje, i 

robiła   to   z   biegłością   dobrze   zaprogramowanej   maszyny.   Tak   jakby   lata 
spędzone za biurkiem gdzieś zniknęły, nie pozostawiając śladu.

Po   skończonym   zabiegu   obandażowali   dodatkowo   łapę   psa,   nie 

zapominając   zawiązać   na   końcu   kokardki,   co   nie   było   koniecznością,   lecz 
uprzejmością w stosunku do pacjenta.

– Chyba będzie dobrze. – Luke zrobił krok do tyłu i przyjrzał się ich 

wspólnemu dziełu. – I tak szczęście, że nie wdało się zakażenie. Teraz trzeba go 
będzie trochę poobserwować, a potem zadzwonimy do właściciela. Może go 
zabrać, a ja będę co tydzień jeździł na farmę i go doglądał.

Sophie skinęła głową.
– Zaraz zanotuję,  że co tydzień będziesz  miał  wizyty  w terenie.  Cały 

problem   w   tym,   że   farmerzy   mają   za   dużo   roboty,   żeby   pamiętać   o   takich 
sprawach.

Luke uniósł brwi.
– Dlatego my o tym pamiętamy. A teraz niech sobie spokojnie poleży. Z 

jakiś czas do niego zajrzę.

– Wiedziałam, że tak powiesz.
– Czytasz w moich myślach? Doskonale. I co tam jeszcze wyczytałaś?

background image

Sophie zdjęła gumowe rękawiczki.
– Nic, o czym warto by mówić. Wzniósł oczy ku górze.
– Znowu zepsułaś mi całą przyjemność.
– Teraz nie pora na przyjemności, tylko na śniadanie. Luke wyraźnie się 

ożywił.

– W takim razie zapraszam do mnie. Jestem mistrzem w robieniu jajek na 

szynce.

Sophie, myjąca właśnie ręce pod kranem, pokręciła przecząco głową.
– Chcę się po prostu napić kawy, to wszystko.
Podał jej ręcznik i ujął jej ręce w swoje duże, ciepłe dłonie. Delikatnymi 

ruchami   zaczął   wycierać   kolejno   każdy   jej   palec,   masując   je   lekko, 
pieszczotliwie...

Właściwie chciała cofnąć ręce, ale nie wiadomo dlaczego wcale tego nie 

zrobiła. Dopiero kiedy skończył, odsunęła się.

– Tylko mi nie mów, że to nie było przyjemne.
– Ja wcale...
– Sophie, tylko nie kłam.
– Wcale nie chciałam...
W   ciszy   pustego   pokoju   słyszała   głośne   bicie   swojego   serca.   Na 

ramionach poczuła ręce Luke’a.

– Luke... Nie, proszę... – szepnęła.
– Dlaczego?  – W jego oczach dostrzegła zdziwienie. – Dlaczego nie? 

Bardzo   mi   się   podobasz,   pociągasz   mnie,   a   ja   podobam   się   tobie. 
Najnormalniejsza sytuacja pod słońcem. Niepotrzebnie zaprzeczasz.

– Niczemu  nie  zaprzeczam  – powiedziała  zdumiewająco   opanowanym 

głosem – ponieważ o żadnym podobaniu się w ogóle nie może być mowy.

–   Dlaczego   znowu   kłamiesz?   –   Przyciągnął   ją   do   siebie   bliżej. 

Spróbowała się wyswobodzić, ale bez większego przekonania.

Ku jej zaskoczeniu, nagle ją puścił.
– Do zobaczenia o dziewiątej – powiedział i skierował się do wyjścia. – 

Powodzenia, ty pracusiu!

Ostatnie   słowo   uderzyło   ją.   Tak   właśnie   myślała   o   sobie,   kiedy 

zastanawiała się, jak określić osobę, która cale wieczory spędza w pracy.

Na ręce poczuła dotyk języka Steamera. Pies, jak zwykle, cały czas leżał 

pod jej biurkiem, czekając, aż będą mogli wrócić do domu.

– Dobry piesek – powiedziała z roztargnieniem, dotykając jego pyska.
Z trudnością dochodziła do siebie. Myśli kłębiły się jej w głowie, splątane 

i niejasne. Mało brakowało, a dałaby mu się pocałować. Dotknął jej, przytulił, a 
ona nie protestowała. Nie można przecież poważnie traktować tego, co mówiła i 
tych niezdecydowanych gestów, którymi niby to próbowała się bronić. Mógł ją 
pocałować, gdyby tylko chciał.

background image

Pogrążona w rozmyślaniach, nie usłyszała, kiedy drzwi się otworzyły i w 

progu znowu stanął Luke.

– Zapomniałem cię poprosić, żebyś się z nikim nie umawiała na sobotę. 

Zamówiłem stolik w Moathouse na wpół do dziewiątej.

Szeroko otworzyła oczy.
– Co takiego?
– Zjemy sobie kolację, pogawędzimy o seksie...
– Nie ma mowy!
Stał wysoki, wyprostowany, i patrzył na nią z ironicznym uśmiechem.
– Sophie jest bardzo pracowitą dziewczynką i nie ma czasu na zabawę.
– To moja sprawa, nikomu nic do tego.
– Robisz mi ogromną przykrość.
– Naprawdę? A czy ty się zastanawiasz, czy nie robisz przykrości mnie?
– Tylko się z tobą przekomarzam  – rzekł pojednawczo. – Zresztą nie 

będziemy   sami.   Pójdziemy   z   Howardem   i   Molly,   we   czworo.   To   ma   być 
rocznica ich ślubu.

Coś   sobie   zaczęła   przypominać.   Howard   rzeczywiście   wspominał 

kiedyś...

–   Zupełnie   zapomniałam   –   szepnęła   zmieszana.   –   Ale   dlaczego   chcą, 

żebyśmy z nimi poszli?

Luke wzruszył ramionami.
– Przecież mnie nie wypadało o coś takiego pytać.
– To nie mogłeś mi wcześniej o tym powiedzieć?
– Nie. Nigdy byś się nie zgodziła.
Powiedziawszy   to   wyszedł,   zostawiając   ją   sam   na   sam   z   myślami. 

Dlaczego ani Howard, ani Molly nic jej nie powiedzieli? Może Luke wymyślił 
sobie to wszystko, żeby się z nią podroczyć? Może to tylko jeden z jego żartów?

Przed sobą na biurku zobaczyła kopertę. Widziała ją już wczoraj, ale nie 

zdążyła   otworzyć,   bo   zbyt   wiele   się   działo.   Poznała   pismo   Molly.   Żona 
Howarda prosiła, żeby Sophie i Luke zechcieli zjeść z nimi uroczystą kolację w 
Moathouse, w najbliższą sobotę, w dzień ich trzydziestej piątej rocznicy ślubu.

Sophie ukryła twarz w dłoniach. Nie ma wyjścia. Nie może powiedzieć, 

że w jej mieszkaniu pękła rura i wszystko zalało, bo nikt nie przyjmie takiego 
usprawiedliwienia. A Luke setnie się ubawi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Do sobotniego wieczoru nic się oczywiście nie wydarzyło. Ani potop, ani 

huragan. Nic, co mogłoby wiarygodnie usprawiedliwić zmianę planów. Sophie 
kilkanaście   razy   postanawiała   odwołać   spotkanie   i   za   każdym   razem 
zrezygnowana dochodziła do wniosku, że tego po prostu nie da się zrobić.

Raz po raz nerwowo zaglądała do szafy. Lubiła być dobrze ubrana, ale 

przez   ostatnie   dwa   lata   nie   miała   ku   temu   powodów   ani   okazji.   Do   pracy 
ubierała się zwykle tak, żeby wyglądać schludnie i odpowiednio do miejsca i 
roli, jaką pełniła w lecznicy.

Tym razem chciała wyglądać naprawdę wytwornie. Nie z powodu Luke’a 

oczywiście, lecz Molly i Howarda. To było ich święto.

Wzięła prysznic i starannie ułożyła włosy, po czym włożyła jedwabną 

sukienkę w kolorze kości słoniowej. Po raz pierwszy wychodziła gdzieś bez 
Michaela. Co prawda razem też nie wychodzili z domu zbyt często. Nawet na 
wakacje nigdzie nie wyjeżdżali...

Otrząsnęła się. Nie ma co wspominać tego, co niedobre. Po co gromadzić 

cienie   na   wspomnieniu,   które   było   jedyną   pamiątką   po   czymś,   co   przestało 
istnieć?

Spojrzała uważnie w lustro. Jedwabna suknia podkreślała smukłość jej 

figury. Przez dwa lata schudła, ale jej kształty stały się bardziej kobiece. Otuliła 
się szalem i wpięła w uszy złote kolczyki.

Punktualnie o ósmej zjawił się Luke w eleganckim czarnym garniturze, 

białej koszuli, ciemnym krawacie. Na jej widok osłupiał.

–   To   wszystko   dla   mnie?   –   W   jego   niebieskich   oczach   malował   się 

podziw bez cienia ironii.

– Nic – odparła, biorąc torebkę – dla Howarda i Molly. Zapomniałeś, że 

to ich rocznica? Dzisiaj wszystko robimy dla nich.

– Mów za siebie – mruknął pod nosem, zamykając drzwi. – Ja wiem, co 

dla kogo robię.

– W takim razie możemy iść.
– Do usług. – Skłonił się błazeńsko. – Kareta zajechała, jaśnie pani.
Steamer, z oznakami nieposkromionej psiej radości, odprowadził ich do 

samochodu.

– I kto by pomyślał! – odezwał się Luke, kiedy ruszyli.
– O czym ty mówisz?
–   O   tym,   że   wreszcie   udało   mi   się   ciebie   wyciągnąć   na   kolację   i 

podniecającą rozmowę.

– Nie tobie, tylko Molly i Howardowi.
–   Możesz   sobie   do   nich   mówić   przez   cały   wieczór,   a   ja   będę   sobie 

background image

patrzył.

Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
– Ty nie potrafisz przestać, prawda?
– Nie wiem, co masz na myśli.
– Nie potrafisz przestać czarować.
– Jestem śmiertelnie poważny, jeśli chcesz wiedzieć – odparł z godnością. 

– Nie wiem, dlaczego myślisz, że żartuję.

Zmrużyła oczy.
– Robisz to z wyjątkową wprawą.
– Lata praktyki. – Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Sophie wybuchnęła 

śmiechem.

– Uważaj. Patrz na drogę.
– Nie mogę patrzeć na drogę, skoro ty jesteś obok. Zmarszczyła brwi.
– Sam widzisz. Robisz to mimo woli. Po prostu nie możesz się od tego 

powstrzymać. Taki masz styl.

Patrzył teraz prosto przed siebie.
– Nieprawda. Mówię tak, bo sprawia mi przyjemność to, że jesteś ze mną. 

Ty czujesz to samo, ale nigdy, przenigdy się do tego nie przyznasz.

Właściwie ma rację, pomyślała, odwracając głowę. Nie śmiała się tak już 

od   bardzo   dawna.   Luke   wyraźnie   potrafił   postępować   z   kobietami.   Lata 
praktyki, jak sam powiedział.

Zbudowany   przed   niespełna   dwoma   laty,   Moathouse   był   białym 

nowoczesnym   budynkiem,   kontrastującym   ze   starą,   tradycyjną   zabudową 
miasta.

–   Samochód   Howarda   już   jest   –   zauważył   Luke,   kiedy   wjechali   na 

podjazd. – A więc z naszego drinka sam na sam nici.

– I tak nie możesz pić, przecież prowadzisz.
– Zawsze jesteś taka zasadnicza?
– Zawsze. Skrzywił się.
– Święta Sophie.
Nie zareagowała. Pogodnie przywitała się z Molly Olivier.
–   Nareszcie   udało   nam   się   gdzieś   ciebie   wyciągnąć   –   roześmiała   się 

Molly.

– Nie nam. To Luke wyrwał ją z tego stanu hibernacji – dodał Howard, 

całując Sophie w policzek.

Sophie poczuła, że się czerwieni. Olivierowie w ciągu ostatnich dwóch lat 

bezskutecznie próbowali ją namówić, żeby się z nimi gdzieś wybrała. Doceniała 
ich dobrą wolę, ale nie była w stanie z niej skorzystać. Po tym, co zaszło, nie 
potrafiła wrócić do tego, co życzliwi ludzie nazywali „normalnym życiem”.

Uśmiechnęła   się   do   starych   przyjaciół.   Molly   i   Howard   niezbyt   się 

zmienili   przez   te   wszystkie   lata.   Poznała   ich,   kiedy   miała   piętnaście   lat   i 

background image

zaczynała pomagać w lecznicy. Howard był już doświadczonym weterynarzem, 
Molly pracowała jako pielęgniarka. Zawsze byli przy niej; po śmierci Dicka 
Shawa i po wypadku Michaela.

Po śmierci Michaela jednak Howard nie odzyskał dawnego entuzjazmu. 

Spowolniał i przygasi, tak jakby śmierć przyjaciela odebrała mu część ochoty do 
pracy i życia. Teraz jednak przy stole panował pogodny nastrój, podtrzymywany 
przez   wspaniałości,   jakie   się   na   nim   kolejno   pojawiały:   dobre   wina,   mięsa, 
świeże jarzyny i owoce, a na koniec krem karmelowy z bitą śmietaną.

– Nie wiem, czy trochę nie przesadziłam – oświadczyła Molly, z apetytem 

kończąc deser. – Wszystkiego najlepszego, kochanie – dodała, zwracając się do 
męża. Luke podniósł kieliszek.

–   Wasze   zdrowie.   –   Po   czym,   trącając   kieliszek   Sophie,   dodał:   –   Za 

przyszłość.

Spuściła oczy i zaczęta sączyć szampana. Z drugiego końca sali dobiegły 

ich dźwięki fortepianu.

–   Słyszysz?   Cole   Porter.   Chodź,   zatańczymy   –   powiedziała   Molly   i 

pociągnęła Howarda na parkiet.

– Dobrze się bawisz? – zapytał Luke, kiedy zostali sami. Skinęła głową, 

w zamyśleniu patrząc na tańczącą parę.

– Są wspaniali, prawda?
– Znacie się od bardzo dawna?
– Tak, ale rzadko razem wychodziliśmy. Zawsze było bardzo dużo pracy. 

Howard i Michael wciąż jeździli w teren.

– Wielki błąd – uczenie oświadczył Luke. – Praca to pułapka. Człowiek 

zapomina   o   tym,   co   w   życiu   najważniejsze,   i   pewnego   dnia   budzi   się,   nie 
wiedząc, kim naprawdę jest. Zapomina  o sobie, a to najgorsze, co może  go 
spotkać.

– Z nami tak nie było – zaprotestowała. Spojrzał na nią poważnie.
– Dałbym głowę za to, że praca bardzo utrudniała wam prywatne życie.
– Nic podobnego! Lekko dotknął jej ramienia.
–   Nie   chciałem   cię   urazić.   Po   prostu   stwierdziłem   fakt.   Sophie   przez 

krótką chwilę milczała.

– To było inaczej. Pewnie mieliśmy po prostu inne cele. Michael widział 

tylko pracę, a ja... ja może wolałabym mieć... rodzinę.

– A on nie.
Otworzyła usta, by zaprotestować,  ale  zrezygnowała. Nie czuła  się na 

siłach przeczyć oczywistości. Bezradnie spojrzała na swoje dłonie.

– Ludzie często widzą swoje życie tak, jak to sobie kiedyś wymarzyli – 

wyjaśnił łagodnie. – Nie bardzo przy tym przyjmują do wiadomości, że ktoś 
inny   ma   całkiem   odmienną   wizję.   Zwłaszcza   jeśli   tę   osobę   kochają.   Chyba 
dlatego nie założyłem rodziny. Wolę swoją wizję życia niż cudzą.

background image

Muzyka umilkła i Olivierowie, roześmiani i zdyszani, wrócili do stolika.
– Dlaczego nie tańczycie? – zapytała Molly, opadając na krzesło.
– Po prostu nie bardzo... – zaczęła Sophie, ale Luke wyciągnął do niej 

rękę i musiała wstać.

Molly i Howard odprowadzili ich życzliwym spojrzeniem do parkietu.
– Nie wiem, czy jeszcze potrafię...
– To żadna sztuka. – Luke mocno przyciągnął ją do siebie. – Tego się nie 

zapomina. To tak jak z jazdą na rowerze.

Dotknął ustami jej włosów.
– Trzeba to było zrobić zaraz na początku. To by znacznie uprościło nasze 

kontakty – szepnął.

Zamknęła oczy i objęła go za szyję. Łagodne dźwięki muzyki koiły jej 

niepokój i sprawiały, że świat dokoła przestawał istnieć. Jedyną rzeczywistością 
był Luke i lekkie fale muzyki.

– Po raz pierwszy nie jesteś tak strasznie spięta. Przytul się jeszcze, o tak, 

bliżej – szepnął i objął ją mocniej.

Nie stawiała oporu. Poddała mu się i wtuliła w jego silne ciało. Czuła jego 

oddech w swoich włosach, bicie jego serca...

– Kochanie, przestali grać – usłyszała nagle głos Luke’a. Oderwała głowę 

od jego ramienia i rozejrzała się wokół. Byli jedyną parą na parkiecie.

– Przepraszam cię na chwilę – szepnęła i szybkim krokiem ruszyła w 

stronę toalety.

Wpadła do różowego pomieszczenia i oparła się o umywalkę. W lustrze 

dostrzegła swoją zaczerwienioną twarz, błyszczące oczy.

Skąd to podniecenie? Dlaczego tak się zachowuje? Obmyła twarz zimną 

wodą i znowu spojrzała w lustro.

Wszystko to jest bez sensu. Flirt w jej przypadku nie wchodzi w rachubę, 

a w przypadku Luke’a nie wchodzi w rachubę nic innego. On szuka przygody. 
Powiedział, że z wyboru jest sam, bo chce żyć po swojemu. Niepotrzebnie mu 
mówiła, że chce mieć rodzinę. Pomyśli sobie Bóg wie co.

Dlaczego tak dziwnie się czuje? Dlaczego zachowuje się tak, jak nigdy 

dotąd? Tańczyła z nim tak, jakby byli sami na świecie. Odpowiadała na każdy 
ruch jego ciała, jakby szukała w nim oparcia i pomocy.

Przygładziła   włosy,   próbując   się   opanować.   Twarz   w   lustrze   była   tak 

zmieniona,   że z  trudem się  poznała.  Błyszczące   brązowe  oczy, zaróżowione 
policzki, kosmyki jasnych włosów opadające na czoło. Twarz kobiety gotowej 
się zakochać.  A przecież  miłość  jej życia  zniknęła na zawsze  i nie ma,  nie 
powinno być innej!

Kiedy wróciła do stolika, ujrzała stojącą obok Luke’a młodą, szczupłą 

dziewczynę. Ciemnowłosa nieznajoma mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat.

background image

– Sophie, chciałbym ci przedstawić moją przyjaciółkę, Amandę Drew.
Najwyraźniej   Molly   i   Howard   poznali   już   młodą   osobę.   Sophie 

uśmiechnęła się i zajęła swoje miejsce.

– Przysiądziesz się do nas, Amando? – zapytał Luke. Dziewczyna wahała 

się.

– Nie, dziękuję, nie mogę. Jestem ze znajomymi, ale zadzwonię do ciebie 

w przyszłym tygodniu.

Uśmiechnęła się na pożegnanie i odeszła w stronę oczekującej ją przy 

wyjściu grupy młodych ludzi. Sophie dostrzegła wzrok, jakim Luke obrzucił 
oddalającą się postać dziewczyny.

– Dobrze się bawisz? – zwrócił się do niej Howard.
– Doskonale. Jedzenie było wyborne.
Luke   przytaknął   z   roztargnieniem;   nastrój   wyraźnie   się   zmienił.   Nie 

patrząc na nią, zaczął rozmawiać z Howardem i Molly, błądząc myślami gdzieś 
daleko.

Przypomniawszy  sobie, w jakim była stanie poprzedniego wieczoru w 

restauracji, oblała się purpurą. Tylko przypadek sprawił, że nie zachowała się 
jeszcze gorzej. Uratowało ją nagłe pojawienie się Amandy Drew i sposób, w 
jaki patrzyła na Luke’a.

Luke zachował się nienagannie. Pożegnawszy Olivierów, odwiózł ją do 

domu, na pożegnanie lekko pocałował w policzek i odjechał.

Długo   nie   mogła   zasnąć.   Czuła   się   upokorzona.   Wreszcie, 

wytłumaczywszy sobie, że Luke nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zburzył jej 
spokój, usnęła ciężkim, niespokojnym snem.

Obudziła się smutna i zmęczona. Za oknem padał deszcz; zapowiadała się 

długa, monotonna niedziela. Jedynym ratunkiem, jak zwykle, jest praca. Trzeba 
szybko zacząć coś robić, żeby  nie myśleć.  Zjadła śniadanie, umyła talerze i 
spędziła   kilka   godzin   w   biurze.   Wreszcie,   późnym   popołudniem,   usiadła   z 
kubkiem gorącej kawy przy oknie.

Ujrzała pusty, zalany deszczem trawnik przed domem Luke’a. Ani śladu 

jaguara,   ani   śladu   właściciela.   Zajrzała   jeszcze   do   Siegfrieda   i   Josie’ego, 
przeszła się trochę ze Steamerem, i można było zakończyć dzień.

Nad ranem ulewa ustała i kiedy się obudziła, zobaczyła niebieskie, czyste 

niebo.

– Są jakieś wiadomości od Lucy? – zapytała Jane, kiedy tylko zjawiła się 

w recepcji.

– Nic nowego. – Sophie zajrzała do książki przyjęć i drgnęła na dźwięk 

otwieranych drzwi.

– Słuchajcie, co powiem, i spróbujcie uwierzyć.
W   progu   stał   Luke.   Ubrany   był   w   dżinsy   i   koszulę   z   podwiniętymi 

mankietami. Obie uniosły na niego oczy.

background image

– Tej nocy oberwał się u mnie sufit – oświadczył, pokazując na dowód 

plaster na przedramieniu.

– Sufit! – Wlepiły w niego zdumiony wzrok.
– Trochę już posprzątałem, ale i tak mieszkać tam się nie da.
– Byłeś wtedy w domu? – wykrzyknęła Jane.
– Nie. Gdybym był, odwiedzałybyście mnie teraz w szpitalu. Na szczęście 

wyjechałem. Niespodzianka czekała na mnie po powrocie.

–   Najpierw   światło,   a   teraz   to   –   powiedziała   powoli,   w   zamyśleniu 

Sophie.

Luke zmarszczył brwi.
– Ten dom chyba mnie nie lubi. Pójdę się przebrać, bo wystraszę wam 

klientów – dodał, widząc nadchodzących ludzi.

Sophie powstrzymała go ruchem ręki.
– Czy czegoś ci nie trzeba?
– Zależy, co proponujesz... Jane zachichotała.
– Nie to, co masz na myśli.
Sophie machnęła ręką. Gdy wyszedł, zamyśliła się. Problem wydawał się 

poważny. Jeśli w tym domu rzeczywiście nie da się mieszkać, trzeba mu będzie 
znaleźć coś innego. W okolicy nie ma wielkiego wyboru. Mógłby oczywiście 
mieszkać na terenie lecznicy, jest przecież pawilon, ale... Na razie trzeba mieć 
nadzieję, że szkody dadzą się naprawić i wszystko powróci do normy.

W   piętnaście   minut   później   Luke   pojawił   się   znowu.   Miał   na   sobie 

świeżą, niebieską koszulę i ciemnogranatowe spodnie.

–   Jeśli   tu   siedzisz   i   zamartwiasz   się   o   mnie,   to   daj   sobie   spokój   – 

powiedział na powitanie.

Próbowała się skupić nad jakimś sprawozdaniem, ale bezskutecznie.
–   Na   czas   remontu   wynająłem   sobie   pokój   w   mieście   nad   pubem   – 

oświadczył Luke z wyraźnym zadowoleniem.

– Nie możesz tam mieszkać – zaprotestowała.
– Jedzenie podobno jest wyśmienite, a co do reszty, to mam nadzieję, że 

w łóżkach nie ma karaluchów.

– Nie możesz tam mieszkać – powtórzyła. Podszedł bliżej i oparł ręce na 

jej biurku.

–   A   czy   mam   inne   wyjście?   Czy   pewna   pani   o   brązowych   oczach   i 

niezwykle podniecającym uśmiechu coś mi zaproponowała?

– Chcesz mieszkać... u mnie?
– Dlaczego nie? Zapłacę ci.
Zamarła ze zdumienia. Nie wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście, Luke 

wybuchnął śmiechem.

– Tylko żartowałem! Nic się nie bój! Cóż by powiedzieli sąsiedzi...
– Nie chodzi o sąsiadów...

background image

– Tylko żartowałem.  – Roześmiał  się znowu, ubawiony  jej zmieszaną 

miną. – Nie martw się o mnie. Nad pubem będzie mi bardzo dobrze.

– Jak mam się nie martwić? Przecież w kontrakcie masz powiedziane, 

że...

–   Uwielbiam   z   tobą   rozmawiać,   ale   na   mnie   już   czas.   Dzwonili   z 

Hollybrook Farm. Proszą, żebym przyjechał, a nie mam pojęcia, gdzie to jest.

Szybko podjęła decyzję.
– Poczekaj chwilę, pojadę z tobą. Znam tę farmę.
–   Czyżby   zawieszenie   broni?   –   Luke   uniósł   brwi,   udając   wielkie 

zaskoczenie.

Złożyła papiery i wyłączyła komputer.
– Hollybrook Farm jest daleko za miastem. Zadzwonię i powiem, że już 

wyjeżdżamy.

Luke klasnął w ręce.
– Popatrz jak pięknie! Zawsze znajdziesz radę na moje kłopoty. Ledwo 

się poskarżyłem i już mam problem z głowy.

Westchnęła ze znużeniem.
– Luke, posłuchaj, jeśli zajdzie taka potrzeba, zawsze możesz zamieszkać 

tutaj.

Wybuchnął śmiechem i ujął ją pod ramię.
– Potrzeba? Daj mi tylko trochę czasu, a ja już ją znajdę.

Luke włożył pelerynę i poszedł za Kenny Hinesem obejrzeć stojące na 

polu chore zwierzę. Tam położył ręce na wzdętym boku łaciatej krowy.

– Będę musiał przepłukać jej żołądek. Potrzebuję bardzo dużo wody.
Kenny Hines pobiegł do domu. Sophie spojrzała na zegarek. Wszystko 

wskazywało na to, że wizyta na farmie potrwa dłużej, niż się spodziewała.

– Będzie mi potrzebna sól oczyszczana i płynna parafina – powiedział 

Luke, wkładając gumowe rękawiczki. – Mam ją w samochodzie. Możesz mi 
przynieść?

Skinęła głową. Zanosi się na poważny zabieg. Brała już udział w takim 

płukaniu i wiedziała, że należy się zabezpieczyć. Z bagażnika jaguara wyjęła 
gumowe,   ochronne   spodnie   i   parę   długich   kaloszy.   Przebrała   się   w 
samochodzie, odnalazła puszkę z parafiną i wróciła do Luke’a.

Stojący przy krowie mężczyźni spojrzeli na nią zdumieni.
–   Wspaniale   pani   wygląda   w   tych   spodniach,   a   i   kalosze   są   bardzo 

twarzowe – powiedział Luke, biorąc od niej parafinę.

– Potrzebny  ci trokar i rurka? – zapytała szybko, żeby odwrócić jego 

uwagę od swojego wyglądu.

– Skąd wiedziałaś, że właśnie mam o to poprosić?
– Przecież mam ci pomóc. Luke spojrzał na farmera.

background image

– No to niczego mi nie zabraknie.
Kenny   Hines   sceptycznym   wzrokiem   obrzucił   drobną   sylwetkę   w 

pelerynie   i   z   ociąganiem   ruszył   w   stronę   domu,   oglądając   się   raz   po   raz. 
Najwyraźniej nie był pewien, czy zostawił krowę w dobrych rękach.

Zaczęło   się   płukanie.   Luke   wlał   krowie   do   pyska   olej,   dodał   leki 

wymiotne i przystąpił do akcji. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Po chwili 
cała zawartość krowiego przewodu pokarmowego wydostała się na zewnątrz.

– Uważaj! – krzyknął Luke, odskakując w bok.
Sophie   nie   zdążyła.   Stała   teraz   z   niewyraźną   miną,   patrząc   na   swoje 

pobrudzone spodnie.

– Rzeczywiście, strasznie zabawne – powiedziała ze złością. Luke skinął 

głową, dusząc się ze śmiechu i natychmiast spotkała go zasłużona kara. Krowa 
w następnym rzucie obsłużyła i jego.

–   Dobrze   ci   tak!   –   Teraz   Sophie   wybuchnęła   śmiechem   na   widok 

osłupienia malującego się na jego twarzy.

Luke jednak szybko się pozbierał.
–   Wyglądasz   jak   Charlie   Chaplin   –   rzucił   złośliwie.   –   Tusz   ci   się 

rozmazał. Nie trzeba się było śmiać do łez.

Pozwoliła, by wytarł jej twarz chusteczką. Z przyjemnością spostrzegła, 

że zostały na niej czarne smugi.

– Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
– Och, to samo, co zwykle – powiedziała kokieteryjnym tonem.
Stali   pośrodku   mokrego   pola,   przy   boku   wzdętej   krowy,   w   okryciach 

uwalanych jej treścią żołądkową. Sytuacja była tak absurdalna, że nic już nie 
mogło jej zaszkodzić.

– Uważaj, co mówisz. Takie życzenie może się spełnić wcześniej, niż 

przypuszczasz – szepnął jej do ucha.

Odsunęła się. Stojąc za nim i patrząc, jak kończy zabieg, pomyślała, że 

ostatnio praca zajmuje w jej życiu znacznie mniej miejsca niż dawniej. Mówi o 
niej, a nawet stara  się wykonywać wszystko jak należy, ale myślami  błądzi 
gdzieś daleko, tak jakby to, co dotychczas było jedyną treścią jej życia, nagle 
stało się jego marginesem.

Odwrócił się nagle i przyłapał jej wzrok.
– Nieładnie, nieładnie – powiedział, grożąc jej palcem, i Sophie odwróciła 

się, żeby nie dostrzegł, jak bardzo jest zmieszana.

Dora, żona Kenny’ego Hinesa, podała im w kuchni mocną herbatę, a na 

cześć   Luke’a   wyjęła   butelkę   Best   Elderwine,   wina   pochodzącego   z   piwnic 
Hollybrook   Farm.   Sophie   przebrała   się   w   samochodzie,   a   reszty   toalety 
dokończyła w łazience na farmie.

– Posłuchaj, co ci powiem. – Dora pochyliła się ku niej i ściszyła głos. – 

background image

Zatrzymaj go tutaj. Kenny powiedział, że ten nowy naprawdę się zna. Przyjechał 
i raz dwa zrobił swoje.

Sophie   zaczerwieniła   się.   Słowa   Dory   zabrzmiały   nieco   dwuznacznie. 

Rozumiała, że żona farmera po prostu chwali zawodową sprawność nowego 
weterynarza,  ale   nic   nie  mogła   poradzić   na   to,  że   jej   przychodziły   na   myśl 
zupełnie inne umiejętności. Jedno musiała przyznać: Luke znał się na swoim 
zawodzie.

Skinęła   głową   i   grzejąc   dłonie   o   kubek   z   herbatą,   szczerze   przyznała 

gospodyni rację.

Zauważyła,   jak   Dora   i   Kenny   na   nich   patrzą,   odprowadzając   ich   do 

samochodu. Może jej się wydawało, ale było tak, jakby podejrzewali coś, czego 
jeszcze nie było, ale co nadciągało z nieuchronnością letniej burzy. Było jej 
przyjemnie i przykro jednocześnie. Przyjemnie z tych niejasnych przyczyn, z 
którymi tak bardzo trudno było jej się pogodzić; przykro, bo znała Hinesów od 
dawna, a oni znali ją, starego pana Shawa, Michaela i całą ich historię. Nie 
wiedziała, co Dora o niej myśli, i wcale nie chciała tego wiedzieć.

–   Kto   cię   nauczył   pomagać   przy   takich   zabiegach?   –   spytał   Luke   ze 

śmiechem, kiedy ruszali spod farmy.

Miał teraz na sobie niebieską, rozpiętą pod szyją koszulę, której odcień 

nadawał jego oczom barwę błękitu.

– Lubię to robić.
– Ja też.
Przez chwilę milczeli. Wreszcie Sophie roześmiała się.
– Nie przepadam tylko za taką fontanną.
– To moja wina. Spojrzała na niego.
–  Nie,  tym  razem  winna  była  krowa  Hinesów.   Zapatrzyli  się   w  krętą 

drogę.

– Trzeba będzie jednak wyremontować pawilon – powiedziała po chwili.
– Nie martw się. Pogadajmy z Tedem Frostem, niech się do tego weźmie.
Nie podzielała jego niefrasobliwości. Luke nie wiedział, że pawilon miał 

już być remontowany przed dwoma laty. Po śmierci Michaela zarzuciła te plany; 
w pawilonie rzadko kto mieszkał, przyjezdni weterynarze zatrzymywali się w 
mieście  i nie bardzo opłacało się wydawać pieniądze na odnawianie rudery. 
Teraz bardzo tego żałowała.

Po drodze wstąpili do Teda Frosta, żeby wszystko omówić. Jego też znała 

od dawna, był przyjacielem jej teścia. Zwalisty mężczyzna o tubalnym glosie 
wysłuchał wszystkiego i obiecał, że nazajutrz przystąpi do pracy.

Skierowali się z powrotem do miasta.
– Zjemy coś? – zapytał Luke, patrząc na zegarek. Pokręciła przecząco 

głową.

– Dochodzi pierwsza, o drugiej mam być w lecznicy.

background image

– Więc mamy spokojne pól godziny. Akurat zdążymy zjeść kanapkę i 

wypić kawę. Proszę, raz w życiu nie bądź taka zasadnicza.

– Mówiłam ci już, że to niemożliwe.
– Posłuchaj, Sophie... – zaczął, ale przerwał i jechali w milczeniu przez 

ruchliwe uliczki Cranthorpe.

Kiedy dotarli do lecznicy, Luke zaparkował jaguara obok jej wysłużonego 

volvo.

– Wiesz – powiedział, kiedy wysiedli – sama sobie robisz krzywdę. Nie 

wiem, czy jesteś tego świadoma, czy nie, ale krzywdzisz samą siebie.

– Nawet jeśli to prawda, to tylko moja sprawa. Może mi nie uwierzysz, 

ale ja naprawdę wiem, co robię.

Wolno pokręcił głową.
– Jesteś perfekcjonistką, Sophie. Wszystko chcesz robić dobrze. Chcesz, 

żeby   wszystko   było   w   idealnym   stanie:   lecznica,   układy   w   pracy,   ty   sama. 
Podnosisz   poprzeczkę,   bo   stale   czujesz   się   winna.   Czy   kiedykolwiek 
zastanawiałaś się, dlaczego tak jest?

Nie znalazła odpowiedzi.
– Czujesz się winna, bo w przeszłości czegoś nie zrobiłaś. Chcesz, żeby 

teraz   wszystko   było   tak,   jak   chciał   Michael,   bo   kiedy   żył,   pragnęłaś   czego 
innego.

– Wcale nie... to nieprawda – wyjąkała.
Była na niego wściekła, siłą powstrzymywała łzy.
– Przecież chciałaś mieć to, czego pragnie każda kobieta. Chciałaś mieć 

dom,   dziecko.   Miałaś   rację.   Michael   zginął   nie   dlatego,   że   pragnęłaś   czego 
innego niż on. Umarł nie dlatego, że chciałaś mieć dziecko. Zginął w wypadku i 
nie ponosisz za to żadnej winy. Koniec, kropka. To się mogło zdarzyć każdemu, 
to się może zdarzyć zawsze.

– Dość! Dosyć już powiedziałeś! – zawołała, odepchnęła go i płacząc 

pobiegła przed siebie.

Nienawidziła go za to, co powiedział. Nie znosiła go za to, co mówił o 

Michaelu. Tym bardziej że to, co mówił, było prawdą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

–   To   jest   Maroc.   Chciałabym,   żeby   go   szczegółowo   przebadano   – 

powiedziała przystojna brunetka, która zjawiła się w lecznicy po południu w 
towarzystwie srebrzysto-włosego charta. – Proszę, żeby go zbadał doktor Luke 
Jordon. Zastałam go?

Tego dnia mieli jeszcze kilka wezwań i Luke pojechał właśnie w teren. 

Sophie zajrzała do książki, w której notowała wizyty.

– Dzisiaj już go nie będzie. Bardzo mi przykro.
–   Pewnie   pani   Shaw?   –   powiedziała   domyślnie   brunetka,   podnosząc 

wyskubane brwi. – Nazywani się Patricia De Vere. Mam nadzieję, że Luke o 
mnie wspominał?

Patricia De Vere miała ochotę przemawiać dalej, ale do lecznicy weszło 

właśnie   dwóch   mężczyzn   z   walizkami   w   rękach.   Jane,   poznawszy 
przedstawicieli firmy farmaceutycznej, zaraz się pojawiła.

–   Zajmę   się   panią,   żebyś   mogła   spokojnie   porozmawiać   z   panami   – 

zwróciła się do Sophie, nie patrząc na pewną siebie damę.

– Pani prosi  o ogólne zbadanie psa.  Jest  pacjentką  doktora Jordona  – 

wyjaśniła Sophie. – Potem bądź tak dobra i zadzwoń do Farleyów. Powiedz, że 
mogą już przyjechać po Siegfrieda.

Poprosiła przedstawicieli firmy do biura i pogrążyła się w rozmowie na 

temat nowych zamówień, nie mogąc zaspokoić ciekawości na temat tajemniczej 
brunetki o wyniosłym sposobie bycia.

Braci Burns znała od lat. Zawsze zamawiali w ich firmie leki, dostarczane 

w razie potrzeby w błyskawicznym tempie. Panowie, skończywszy zachwalać 
nowe   osiągnięcia   przemysłu   farmaceutycznego   i   pokazawszy   wszystkie 
przyniesione w walizkach próbki, skierowali się do wyjścia.

– Do następnego razu – skłonił się James Burns.
– Jak zwykle na was liczę. Hamish Burns przystanął w progu.
– Moje zaproszenie na kolację jest w dalszym ciągu aktualne. Wyznacz 

tylko dzień.

Nie   było   w   tym   nic   osobistego.   Po   prostu   firma   starała   się   dbać   o 

klientów.

– Proszę, nie odmawiaj. Mój szef jeszcze sobie pomyśli, że mam niedobre 

kontakty z klientami.

– Odłóżmy to na później. Na razie jestem zawalona pracą – powiedziała 

Sophie.

Hamish uniósł w górę jasne brwi, jakby chciał oponować, ale w tej chwili 

w   drzwiach   pojawił   się   Luke.   Z   zainteresowaniem   przyjrzał   się   młodym 
ludziom u boku Sophie.

background image

– Luke, pozwól, że ci panów przedstawię. To jest Hamish Burns, nasz 

nadworny dostawca leków.

Panowie   wymienili   niezbyt   serdeczny   uścisk   dłoni.   Nikt   nikogo   nie 

zatrzymywał.

–   Wydaje   się,   że   dobrze   się   znacie   –   powiedział   Luke   po   chwili 

milczenia, kiedy zostali sami.

– Tak, owszem, ale a propos, była tu pewna twoja znajoma. Nazywa się 

Patricia De Vere. Chciała, żebyś zbadał jej charta.

– Jest chory?
– Nie wydaje się. Prosiła o badanie ogólne. Jane zapisała ją na wizytę.
– Trish jest moją znajomą z dawnych lat. Znam tego psa. Jest młody i 

zdrowy.

W   takim   razie   po   co   mu   weterynarz?   –   zastanowiła   się   Sophie.   Nie 

zdążyła jednak nic powiedzieć, bo w korytarzu rozległy się głosy.

– Pani Farley.
– Mówiłeś, że mogą już zabrać Siegfrieda, prawda? – zapytała Sophie 

niezbyt pewnie.

Luke skinął głową.
– Pies jest tutaj od trzech dni. Nie możemy go trzymać w nieskończoność.
–   Mój   mąż   mówi,   że   to   wszystko   niepotrzebne   –   oświadczyła   na 

powitanie pani Farley.

Luke zmarszczył brwi.
– Bardzo żałuję, że nie mogę porozmawiać osobiście z pani małżonkiem. 

Pies   w   dalszym   ciągu   wymaga   leczenia.   Siegfried   musi   stale   brać   leki 
odwadniające. Chodzi o to, żeby zmniejszyć wysiłek serca. Musi być pod stałą 
opieką.

– Jakie to leki?
– Odwadniające, tu ma pani receptę. Jeden lek na nerki, drugi ma psu 

ułatwić oddychanie.

Kobieta spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Mąż nie będzie zadowolony. Zawsze mówi, że najlepszy jest napar z 

ziół i domowe konfitury.

– To nigdy nic zaszkodzi. – W glosie Luke’a brzmiała powaga. – Jako 

środek wspomagający, oczywiście. Ale przede wszystkim musi brać przepisane 
leki, bo inaczej jego serce nie wytrzyma.

Jane przyprowadziła psa i Luke przez chwilę się wahał, czy ma go oddać 

w ręce właścicielki. Nic mógł jednak zrobić nic więcej, jak wręczyć pani Farley 
receptę i dać jej na drogę kilka dobrych rad.

Kiedy wyszli, stał przez chwilę bez ruchu, głęboko zamyślony.
– Zrobiłem wszystko, co mogłem – rzekł w końcu i bezradnie rozłożył 

ręce.

background image

Wzruszył ją swoim zachowaniem. Tym razem czuła dokładnie to samo co 

on.

– Nieraz nie rozumiem tych ludzi – powiedziała zamyślona. – Zupełnie 

jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że jesteśmy tu po to, żeby im pomóc.

–   Niektórzy   to   wiedzą.   –   Luke   wziął   kartę   Siegfrieda   i   zaczął   ją 

przeglądać.

Ze dworu dobiegł ich odgłos zatrzymującego się samochodu.
– To Tom Grayshot – oznajmił Luke.
W drzwiach gabinetu stanął mężczyzna z psem. Kontrast z poprzednią 

parą był tak żywy, że Sophie i Luke uśmiechnęli się. Tom Grayshot promieniał.

–   Popatrzcie,   kogo   wam   przywiozłem!   Czy   to   nie   cudo?!   –   zawołał 

wskazując Josie, balansującą na trzech łapach.

– To normalne – roześmiał się Luke. – Nie wiedział pan, że cztery nogi to 

dla   psa   o   jedną   za   dużo?   W   razie   potrzeby   świetnie   sobie   radzą   z   trzema. 
Niektórym terierom wystarczą nawet dwie.

–   Niech   pan   to   powie   moim   krowom.   Na   widok   takiego   pasterza 

umarłyby ze śmiechu!

Po zbadaniu psa i ustaleniu terminu nowej wizyty udali się do Howarda, 

żeby porozmawiać o ewentualnej przeprowadzce Luke’a.

– Jest gorzej, niż myślałam – powiedziała Sophie, kiedy wszyscy razem 

udali się na wizję lokalną do przyległego pawilonu.

–   Nie   możesz   tu   przecież   mieszkać   –   zawtórował   jej   Howard.   – 

Przeprowadź się do nas. Damy sobie radę.

Sophie   wiedziała,   że   to   nie   takie   proste.   Molly   przez   cały   dzień 

zajmowała się wnukami.

– Bardzo dziękuję – odmówił Luke uprzejmie. – Już coś sobie wynająłem 

w mieście. Będę mieszkał nad pubem.

– I jadał chipsy z frytkami na zmianę – skrzywił się Howard.
–   W   takim   razie   przyjdź   dzisiaj   do   mnie   na   kolację   –   powiedziała 

nieoczekiwanie dla samej siebie Sophie.

Mężczyźni   spojrzeli   na   nią   ze   zdumieniem.   Howard   pierwszy   się 

roześmiał.

– Ja tam bym nie odmówił – rzucił, a Sophie natychmiast się zarumieniła.

Nic   się   nie   stało.   Zachowała   się   zupełnie   normalnie.   Każdy   by   tak 

postąpił   na   jej   miejscu.   Luke   jest   nowym   pracownikiem.   Ma   kłopoty   z 
mieszkaniem i trzeba mu pomóc. W kontrakcie ma zagwarantowane godziwe 
warunki mieszkaniowe. Dotychczas ten punkt kontraktu nie został spełniony. 
Zaproszenie Luke’a na kolację jest po prostu przyjacielskim gestem, a może 
nawet – obowiązkiem.

Jedyny szkopuł w tym, że kolacja może się okazać katastrofą. Od dawna 

background image

już  nie   stała   przy   kuchni.   Dawniej,   kiedy   Michael   cale   wieczory   spędzał   w 
lecznicy   albo   na   wizytach   w   sąsiednich   farmach,   dużo   gotowała.   Zbierała 
przepisy i produkty i tworzyła z tego małe arcydzieła. To była dla niej namiastka 
prawdziwego domu. Czekała na męża z kolacją, mając świadomość, że w ten 
sposób   wypełnia   coś,   co   jest   jej   powołaniem.   A   może   nawet   wstępem   do 
prawdziwego rodzinnego życia, tak jak je sobie wyobrażała. Teraz było inaczej. 
Nauczyła się zadowalać kanapkami i gotowymi, mrożonymi daniami, które po 
podgrzaniu jadła na stojąco przy kuchennym blacie...

A jednak się udało. Kurczak smażony z ziołami, sos według oryginalnego 

indonezyjskiego   przepisu,   ciasto   bananowe.   Zapachy   dochodzące   z   kuchni 
świadczyły o tym, że jako kucharka znowu się sprawdziła.

Przed   wybiciem   umówionej   godziny   wzięła   prysznic   i   przebrała   się. 

Włożyła   białą   jedwabną   bluzkę   z   perłowymi   guziczkami   i   beżowe   spodnie. 
Włosy spięła w maty koczek. To właśnie była pierwsza rzecz, na jaką zwrócił 
uwagę Luke, kiedy tylko wszedł.

– Wyglądasz prześlicznie. Bardzo ci dobrze w tej fryzurze. Wzięła od 

niego butelkę wina.

–   Całkiem   nieźle   jak   na   bezdomnego   –   powiedziała,   przyglądając   się 

etykietce.

– Nie mów do mnie tak, jakbyś czytała rocznik statystyczny – skrzywił 

się Luke.

Przeszli   do   kuchni.   Sophie   postawiła   butelkę   na   stole   i   podeszła   do 

kuchenki.

–   Zaraz   podaję   –   oznajmiła,   mieszając   w   garnku.   –   Jeszcze   tylko 

doprawię sos.

– Nie ma pośpiechu – powiedział, podchodząc do niej z tyłu.
– Cudowny zapach.
– To zioła – wyjaśniła, nie odwracając głowy. – Trzeba dodać trochę...
Poczuta, że ją obejmuje. – Miałem na myśli ciebie.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – szepnął jej do ucha. – Żebym ci nie 

przeszkadzał, kiedy gotujesz.

–   Nie   o   to   chodzi.   –   Próbowała   mieszać   dalej.   –   W   ogóle   nie   chcę, 

żebyś... Zaprosiłam cię na kolację. Nic więcej.

–   Na   szczęście   ręce   masz   zajęte   –   powiedział,   przytulając   ją   jeszcze 

mocniej.

– Luke, na miłość boską! – zawołała zdesperowana i szarpnęła się mocno.
Łyżka upadła na podłogę.
– Już nic, wszystko w porządku, nic nie zrobiłem. – Luke uniósł ręce do 

góry niewinnym gestem.

Odskoczyła do tyłu. Stojąca na krawędzi stołu butelka zachwiała się i 

runęła na podłogę.

background image

– O Boże! Co ja zrobiłam!
Czerwona plama na podłodze rosła w oczach.
–   Nic.   To   moja   wina.   –   Luke   chwycił   ją   za   rękę.   –   Zaraz   wszystko 

posprzątani. Tylko mi szybko powiedz, gdzie trzymasz ścierki i szczotkę.

Czerwona plama podpłynęła jej pod nogi i zmoczyła mokasyny Luke’a.
– Takie dobre wino... – Sophie załamała ręce. – Naprawdę nie chciałam...
Delikatnie ucałował wnętrze jej dłoni.
– Już o tym nie myśl. Wszystko przez te moje żarty. Przepraszam.
Pokazała mu, gdzie jest schowek ze szczotkami, i wróciła do przerwanej 

pracy.

Drżącymi rękami nakryła do stołu, modląc się w duchu, żeby ten wieczór 

nareszcie się skończył.

– Zrobione. Wszystko posprzątałem.
Luke odłożył sprzęt do schowka i wrócił do kuchni.
–   Sprawdzę   tylko,   czy   nie   ma   gdzieś   kawałków   szkła.   Pochylił   się   i 

uważnie obejrzał podłogę. Śledziła jego ruchy, starając się zachować bezpieczny 
dystans.

– Może lepiej siadajmy do stołu – powiedział, skończywszy oględziny. – 

Tak będzie najbezpieczniej.

Skinęła głową i sięgnęła po talerze.
– Nie rób takiej zmartwionej miny. – Luke pogładził ją po policzku. – To 

była tylko butelka wina, nie ma się czym przejmować.

Drgnęła, czując dotyk jego ręki, i spróbowała się uśmiechnąć.
– Jestem bardzo zdenerwowana. To po prostu trema. Od lat już tego nie 

robiłam.

– Dziś też jeszcze nic nie zrobiłaś.
– Nie udawaj. Dobrze wiesz,  co mam  na myśli.  Na wszelki wypadek 

cofnęła się.

– I co ja mam z tobą zrobić?
– Usiąść spokojnie i zjeść to, co przygotowałam.
Po chwili zasiedli wreszcie do stołu. Spojrzała na jego dłonie, zgrabne, 

silne, z długimi palcami. Pomyślała, że jego ruchy, nawet kiedy je, mają w sobie 
coś zmysłowego.

– Ale dobre – powiedział w końcu. – Wyśmienite. A co na deser? – spytał 

bezceremonialnie.

– Mój popisowy numer, ciasto bananowe – odparła z uśmiechem dobrej 

gospodyni, maskując narastające napięcie.

Pod jego spojrzeniem widelce i noże wymykały jej się z rąk, karafka z 

wodą drżała w dłoniach niebezpiecznie. Luke z trudem powstrzymywał się od 
śmiechu. Wreszcie nie wytrzymał.

– Przestań! – zawołała. – To wcale nie jest zabawne!

background image

Starł kilka kropli wody serwetką, próbując zachować powagę.
– Przecież nic się nie stało. To tylko woda. Nawet plamy, nie będzie.
Wyjął jej z ręki karafkę i napełnił szklanki.
– Przepraszam, że się roześmiałem – powiedział, widząc jej minę – ale 

nie bądź tak spięta. Spróbuj się odprężyć. Mam na to sposób.

Wstał i objął ją. Nie miała siły, żeby się bronić. Jego dotyk sprawił, że 

wtuliła się w niego i oparła głowę na jego ramieniu. Lekko pogładził jej włosy.

– Ja też przepraszani, głupio się zachowałam – szepnęła. Przez chwilę 

gładził ją po głowie. Próbowała się wyswobodzić, ale ujął jej twarz w obie ręce i 
popatrzył w oczy. Wiedziała, co teraz nastąpi. Pocałuje ją. Poczuła dotyk jego 
ust. Kiedy przestał ją całować, jej oczy lśniły głębokim blaskiem.

– Chodźmy stąd gdzieś, gdzie będzie wygodniej – powiedział. Dała się 

zaprowadzić do salonu i posadzić na kanapie.

– Posiedź tak sobie przez chwilę. Jesteś kłębkiem nerwów. Nie ruszaj się 

stąd.

Steamer podszedł do niej i położył się przy jej nogach. Mocno objęła jego 

łeb i przytuliła się do niego w nagłym odruchu czułości. Przypomniała sobie, jak 
dotykała włosów Luke’a, wtedy podczas  tańca na rocznicy ślubu Olivierów. 
Czuła się ociężała i bezwolna, z trudem oddychała, nogi miała jak z waty.

– Dałbym wszystko, żeby wiedzieć, o czym myślisz.
Luke wszedł  do salonu,  niosąc  filiżanki z kawą.  Ustawił wszystko  na 

małym stoliczku i usiadł przy niej.

– Przecież wiesz.
– Trochę wiem, ale nie wszystko.
– Wtedy w samochodzie powiedziałeś – zaczęła powoli – że stale dążę do 

perfekcji... Myślałam, że...

– W tym cały kłopot – przerwał jej łagodnie. – Za dużo myślisz. Jak tak 

dalej pójdzie, stłuczesz jeszcze niejedną butelkę wina.

– Przepraszam, naprawdę.
Położył ramię na oparciu kanapy i lekko dotknął jej włosów.
– Nie przepraszaj, spróbuj być szczęśliwa.
Pochylił się w jej stronę. Czuła obejmujące ją silne ramiona, dotyk jego 

ust.

Próbowała protestować:
– Luke...
Ustami stłumił to, co chciała powiedzieć. Głaskał teraz jej plecy.
– Luke... ja... Rozpinał już bluzkę.
– Jesteś taka piękna.
Spróbowała go odsunąć, ale nie mogła. Czuła się bezsilna i bezbronna.
– Jesteś prześliczna...
Objęła go za szyję, zaczęła gładzić jego włosy.

background image

– Bardzo cię pragnę – usłyszała.
Ona też go pragnęła. Zafascynowana patrzyła, jak jego oczy błękitnieją 

jeszcze bardziej, jak zapala się w nich nowe, nieznane światło.

– Luke... nie...
Odepchnęła   go   od   siebie.   Przez   chwilę   patrzył   na   nią,   jakby   nie 

rozumiejąc.

–   Dlaczego?   Pragniesz   mnie   tak   samo   jak   ja   ciebie.   Posłuchaj   przez 

chwilę głosu swojego ciała.

– Nie. – Sophie gwałtownie usiadła. – Ja nie wiem, czego chcę. Szybkimi, 

niezręcznymi   ruchami   zaczęła   zapinać   bluzkę,   zmagając   się   z   perłowymi 
guzikami.

Luke patrzył na nią uważnie jak ktoś, kto nie do końca rozumie sytuację.
– Ja... ja – zaczęła bezładnie i spostrzegła, że w jego wzroku zaczyna 

pojawiać się zrozumienie i czułość.

– Czy raczej tak, czy raczej nie?
– Ja nie miałam zamiaru, wcale nie chciałam... Przerwał jej.
– Tak czy nie? Odpowiedz, to proste. Skończyła zapinać bluzkę.
– Czuję się strasznie głupio – szepnęła czerwieniejąc.
– Czuj się, jak chcesz. – Pocałował lekko jej dłonie i wolno wstał. – W 

takim razie dobranoc – powiedział tak czule, że nagle zapragnęła znowu znaleźć 
się w jego ramionach. – Lepiej już pójdę. Nie bardzo odpowiadam za swoje 
czyny. – Wyciągnął do niej ręce i pomógł jej wstać.

–   Strasznie   mi   przykro,   że   nie   dokończyliśmy   kolacji   –   szepnęła 

zmieszana.

Uniósł brwi.
– Ciasto bananowe! Na śmierć zapomniałem! Czy to znaczy, że kiedyś 

zaprosisz mnie znowu?

Pocałował ją delikatnie i poszedł w stronę drzwi, – Wyrzuć mnie stąd, 

zanim zrobię coś głupiego.

Poszła   za   nim   niepewnym   krokiem,   z   trudem   odnajdując   drzwi   we 

własnym   domu.   Otworzyła   je   i   poczuła   podmuch   ciepłego,   wiosennego 
wieczoru. Luke zawahał się, a potem szybkim krokiem pogrążył się w mroku.

Los   sprawił,   że   następnego   dnia   rano   zadzwoniła   żona   Teda   Frosta   z 

wiadomością, że mąż się przeziębił i nie może zacząć prac remontowych.

–   Czy   to   znaczy,   że   czeka   mnie   znowu   wspaniała   kolacja?   –   zapytał 

natychmiast Luke, kiedy tylko znalazła w sobie tyle siły, żeby wejść do jego 
gabinetu i porozmawiać z nim.

Stała zmieszana, czując, jak się rumieni.
– Chyba trzeba będzie znaleźć kogoś innego.
– Rozumiem, że chcesz mi zapewnić dach nad głową, ale w tym moim 

background image

nowym lokum jest bardzo przyjemnie. Całą noc spałem jak zabity. A ty?

– Dziękuję, dobrze. Skrzywił się rozczarowany.
– Miałem nadzieję, że nie zmrużyłaś oka. Wyprostowała się.
– Luke, to co wczoraj...
– Było cudowne, jedzenie i cała reszta.
– Wiesz, co chciałam powiedzieć. I nie patrz tak na mnie!
– A gdzie mam patrzeć, kiedy z tobą rozmawiam? W okno? Nie wiedząc, 

co   odpowiedzieć,   ponieważ   cała   rozmowa   wydała   jej   się   nagle   pozbawiona 
sensu, odwróciła się i poszła do swojego pokoju.

Usiadła za biurkiem, zaczęła przerzucać papiery i starała się zapomnieć o 

wczorajszym wieczorze, o Luke’u i dotyku jego rąk. Próbowała zachowywać się 
tak, jakby go nie było na świecie. Wrócić do dawnej rutyny, w której nie było 
miejsca na niebezpieczne niespodzianki.

Odniosła pewien sukces. Przez następne kilka dni zachowywała spokój, 

prawie   nic   reagując   na   wiadomości   o   przedłużającej   się   chorobie   Teda. 
Remontu pawilonu nie rozpoczęto, praca szła swoim zwykłym trybem, a Luke, 
kiedy   do   niego   mówiła,   kierował   rozbawione   spojrzenie   swych   błękitnych 
oczu... w okno.

Tydzień po owej pamiętnej kolacji siedziała w swoim pokoju, kiedy do 

drzwi zapukała Jane.

–   Właśnie   przyjechała   Patricia   De   Vere   –   oświadczyła   bardzo 

podniecona.   –   To   podobno   znana   aktorka.   Jak   tylko   weszła,   rzuciła   się   na 
Luke’a jak ośmiornica.

– Nie sądzę, żeby się bardzo bronił – powiedziała Sophie z przekąsem.
– On tylko tak żartuje. – Jane zamyśliła się. – Jest bardzo miły, prawda? 

Do wszystkiego podchodzi z dystansem, ma poczucie humoru. I jest świetnym 
weterynarzem... Kobiety muszą chyba za nim szaleć.

– Jakoś nie zauważyłam – bąknęła Sophie.
Na myśl o Patricii De Vere, rzucającej się w ramiona Luke’a, poczuła 

lekkie ukłucie w sercu.

– Uspokój się, na Boga, przestań już – mruknęła do siebie ze złością.
– Pierwszy objaw choroby to mówić głośno do siebie – usłyszała nagłe 

głos Luke’a.

Podniosła gwałtownie głowę i zobaczyła jego uśmiechnięte oczy.
– Drugim objawem są włosy na wewnętrznej stronie dłoni. – Ujął jej rękę 

i dokładnie obejrzał. – Co za ulga. Ani śladu. Gładkie jak jedwab.

Spojrzała na niego z irytacją i zabrała rękę.
– Potrzebujesz czegoś?
–   Po   prostu   przechodziłem   i   wpadłem   ci   powiedzieć,   że   ślicznie 

wyglądasz.

background image

– Nie jestem...
Przerwała, bo do pokoju wszedł ktoś jeszcze.
– My się już znamy, prawda? – Patricia De Vere wśliznęła się wężowym 

ruchem i objęła Luke’a za szyję. – Luke powiedział mi właśnie, że mieszka nad 
pubem   –   ciągnęła,   nie   czekając   na   odpowiedź.   –   To   okropne!   Próbuję   go 
namówić, żeby się przeniósł do nas, do Longhaven, ale on nie chce się zgodzić.

– Trochę tam za dużo aktorów – wyjaśnił.
– Bo to jest takie miejsce. Wstęp tylko dla artystów. – Patricia spojrzała 

na złoty zegarek. – Boże, jak późno, muszę lecieć. Gdzie jest Maroc?

Po chwili ani aktorki, ani charta już nie było.
– Niezła, co? – powiedział Luke, wracając do pokoju Sophie.
– Historię też ma niezłą. Najpierw małżeństwo ze słynnym producentem, 

trochę skandali, a wreszcie ucieczka z kochankiem i rozwód.

– Bardzo interesujące. – Sophie ostentacyjnie pogrążyła się w papierach.
Obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
– Jak rozumiem, nie ma dobrych wieści od Teda Frosta?
– Nie, jeszcze nie. Dzwoniłam do niego rano. Powiedział, że jak tylko 

poczuje się lepiej, da znać.

– Czy ta zwłoka oznacza, że mam prawo do następnej kolacji?
– spytał, mrużąc oczy.
Uśmiechnęła się z fałszywą słodyczą.
– Nie ma mowy. Nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia. Wydajesz 

się bardzo zadowolony z jedzenia w pubie.

– Wcale nie. Marzę, żeby się stamtąd wynieść.

Mimo   mieszanych   uczuć,   jakie   do   niego   żywiła,   nie   mogła   nie   cenić 

Luke’a   w   roli   weterynarza.   Kiedy   widziała   go   przy   pracy,   pryskało   całe 
zdenerwowanie i niepokój, jaki w niej wzbudzał w życiu prywatnym.

Po raz  kolejny  przekonała  się  o tym  nazajutrz po  wizycie  Patricii  De 

Vere.   W   lecznicy   zjawił   się   brytan   z   bolącymi   zębami.   Luke   zrobił   mu 
prześwietlenie i przyniósł jej zdjęcie.

–   Zobacz,   co   się   dzieje.   Ma   stan   zapalny   okostnej   i   ropne   zapalenie 

dziąseł. Spójrz, jakie ma korzenie.

Sophie wzięła z jego rąk zdjęcie.
– Musi strasznie cierpieć, biedne zwierzę.
Zabieg   trwał   długo.   Najpierw   w   ruch   poszła   wiertarka,   potem 

wykorzystano   niemal   wszystkie   narzędzia   dentystyczne,   jakimi   dysponuje 
nowoczesna stomatologia; nie obyło się też bez ekstrakcji. Sophie asystowała 
Luke’owi w roli anestezjologa. Kiedy wreszcie skończyli i zdjęli maski,  ich 
twarze lśniły od potu. Pacjent spał spokojnie.

– Możemy się umyć – powiedział Luke, zdejmując rękawiczki. – To była 

background image

naprawdę dobra robota. Swoją drogą taki to ma kły! Ten, który mu wyrwałem, 
zachowamy sobie na pamiątkę pierwszej razem przeprowadzonej operacji.

– Chyba nie mówisz poważnie. Naprawdę chcesz go zatrzymać? Spojrzał 

na nią znacząco.

– Włożę go sobie pod poduszkę, żeby mi kogoś przypominał. Zęby mają 

magiczną moc. Mogą sprawić, że spełnią się najskrytsze marzenia.

– Przecież to tylko psi ząb. Wątpię, żeby miał magiczne właściwości.
– Zawsze warto spróbować.
– Jesteś niemądry.
Po tej krótkiej wymianie zdań poszli każde do swoich zajęć. Luke raz po 

raz zaglądał do psa.

– Nasz pacjent się obudził – poinformował swoją asystentkę po pewnym 

czasie. – Jest w dobrej formie i wcale nie zauważył, że ma o jeden ząb mniej. 
Jane i Imelda zostaną przy nim na noc.

– Czy przewidujesz komplikacje? – zapytała oficjalnym tonem, jakby nie 

widziała wzroku, jakim na nią patrzył.

Usiadł naprzeciwko niej. Spuściła oczy, udając, że przegląda leżące na 

biurku papiery. Nie mogła znieść sposobu, w jaki patrzył na jej usta.

–   Mam   nadzieję,   że   wszystko   będzie   dobrze.   Stan   zapalny   powinien 

minąć, podałem mu antybiotyk. Miejsce po ubytku zagoi się szybko, pies jest 
ogólnie w dobrym stanie, starannie utrzymany, dobrze odżywiony. Może przez 
kilka dni odczuwać lekkie dolegliwości, ale to wszystko.

Sophie sięgnęła po słuchawkę.
– W takim razie mogę już dzwonić do jego właścicieli. Luke zatrzymał jej 

rękę.

– Poczekaj chwilę. Najpierw powiedz mi, kiedy się spotkamy.
– Przecież widujemy się codziennie.
– Nie udawaj, że nie rozumiesz.
– Luke, posłuchaj, tamtego wieczoru...
– Chcę po prostu spotkać się z tobą gdzieś poza pracą. Najlepiej jeszcze 

dziś.

– To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Masz dyżur, zapomniałeś?
– Czy to unik, czy ostateczna odmowa?
– Zrozum to, jak chcesz. Dostrzegł w jej oczach znużenie.
– Bardzo ciężko pracujesz, za ciężko. Potrzebny jest ci odpoczynek. Jakaś 

odmiana.

– Kiedy poczuję się zmęczona, odpocznę i poszukam odmiany.
– Przy pomocy Hamisha Burnsa – rzucił złośliwie.
–   Hamisha   Burnsa?   –   zawołała   ze   zdumieniem.   –   Co   ci   przyszło   do 

background image

głowy?

– Jak rozumiem, musisz mieć kogoś w tym celu...
–   I  twoja   męska   duma   nie   może   się   pogodzić,   że   to   nie   jesteś   ty?   – 

stwierdziła raczej, niż zapytała.

– Trafiłaś w sedno.
Teraz ona patrzyła mu prosto w oczy.
–   Jeśli   chcesz   wiedzieć,   Hamish   to   po   prostu   stary   znajomy.   Jest 

przedstawicielem firmy, która od dawna dostarcza nam leki. – Próbowała nie 
przejmować się jego ironicznym, niedowierzającym uśmieszkiem. – Jest moim 
znajomym z dawnych lat, tak jak w twoim przypadku pewne aktorki.

– Aha. Zaczynam rozumieć. – Twarz Luke’a rozjaśniła się w uśmiechu.
Zrezygnowała   z   odpowiedzi.   Szybkim   ruchem   zerwała   się   zza   biurka, 

zebrała   papiery,   przycisnęła   je   do   piersi   i   wybiegła   z   pokoju   z   wyrazem 
niesmaku i pogardy na twarzy.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Następnego dnia był czwartek i postanowiła w porze lunchu wybrać się 

do miasta. Po powrocie zastała w pawilonie Teda Frosta; klęczał na brudnej 
podłodze i coś mierzył.

– Kompletna ruina – powiedział, podnosząc głowę na jej widok. – Trzeba 

wymienić   wszystko,   nawet   podłogę.   Remont   potrwa   znacznie   dłużej,   niż   na 
początku myślałem.

Sophie przystanęła przy nim.
– Jak długo? Odłożył na bok miarkę.
– Jakiś miesiąc... może więcej.
Przez   najbliższe   pół   godziny   myślała   tylko   o   tym.   Sprawa   jest   pilna. 

Pawilon trzeba wyremontować, to jasne. Przyda się teraz i później. I tak już zbyt 
długo zwlekali z decyzją. Jest jednak jeszcze sprawa Luke’a, który nie ma gdzie 
mieszkać.   Zobowiązali   się   do   zapewnienia   mu   mieszkania   i   słowa   nie 
dotrzymali.   Tylko   wyjątkowemu   opanowaniu   Luke’a   zawdzięcza   to,   że 
wszystko   znosi   bez   szemrania.   Opanowaniu   i   może   jeszcze   czemuś.   Luke 
wyraźnie na coś czeka i nie wyjaśniona sytuacja z mieszkaniem na swój sposób 
mu sprzyja.

Siedziała   za   biurkiem   pogrążona   w   czarnych   myślach.   Luke   jeszcze 

gotów sobie pomyśleć, że specjalnie przeciąga roboty w nieskończoność, żeby 
mu dokuczyć.

– Złe wiadomości, prawda? – Howard wsunął głowę do jej pokoju.
– Owszem. Czy Luke już wie?
–   Ubezpieczenie   pokryje   wszystkie   koszty.   Rozmawiałem   z   nimi,   nie 

martw się.

– Co na to wszystko Luke?
–   Zawsze   może   zamieszkać   u   nas.   Ale   i   tak   ma   zamiar   coś   kupić   w 

mieście.

– A jak zareaguje Molly? Przecież ma na głowie wnuki.
– Nie przychodzą do nas codziennie. Jakoś to sobie ułoży.
– To niesprawiedliwe. – Strapiona, pokręciła głową. – To niezbyt ładnie 

wobec Molly, wiesz sam. Nie możemy obciążać jej dodatkową pracą.

Przez   chwilę   milczała.   Jej   usta   nie   poruszały   się,   ale   w   głębi   duszy 

prowadziła ze sobą gwałtowny spór. Wreszcie podjęła nieodwołalną decyzję.

– Niech się tymczasem wprowadzi do mnie. Trudno.
A widząc zdumienie na twarzy Howarda, dodała ze słabym uśmiechem:
– Sam mówiłeś, że potrzebne mi towarzystwo.

Z korytarza dobiegł podniesiony głos Imeldy.

background image

– Hamish przy telefonie. Mam go łączyć? Sophie zawahała się na chwilę.
– Tak, proszę, przełącz go tu, do biura – powiedziała z rezygnacją.
–   Dla   starych   przyjaciół   zawsze   znajdzie   się   czas   –   zanucił   złośliwie 

Luke, przechodząc przed jej drzwiami.

Nie zwróciła na to uwagi i podniosła słuchawkę.
– Tak, słucham?
– Co z naszą kolacją? – usłyszała po drugiej stronie i przykryła słuchawkę 

dłonią.

– Czy możesz mnie zostawić? To rozmowa prywatna – powiedziała do 

stojącego w drzwiach Luke’a.

Nie dał się zbić z tropu i wszedł do środka.
– Zadzwonię do pana później, jeśli można – rzekła szybko do słuchawki i 

tłumiąc wściekłość, przerwała połączenie.

– Nic nie słyszałem! – oznajmił Luke.
– Wiesz już o Tomie Froście?
– Tak.
Oparł się o ścianę i patrzył na nią radośnie.
– Przestań się tak uśmiechać – powiedziała ze złością.
– Ktoś musi rozładować atmosferę.
– Podobno szukasz domu w Cranthorpe? – zapytała szybko, starając się 

sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory.

– Tak, ale to niełatwe dla samotnego mężczyzny.
– Niewątpliwie, ale to się może z czasem zmienić.
– O niczym innym nie marzę. – Przeciągnął się jak kot. Sophie głęboko 

westchnęła.

– Na razie możesz zamieszkać u mnie w pokoju gościnnym. Dopóki sobie 

czegoś nie znajdziesz – powiedziała oficjalnym tonem, modląc się w duchu, 
żeby odmówił.

Cud jednak nie nastąpił.
– Wspaniale! – Luke o mało nie podskoczył z radości. – Kiedy mogę się 

wprowadzić?

Niecierpliwie spojrzał na zegarek.
– Nie zaraz! Poczekaj! – Wstała, próbując opanować drżenie głosu. – Nie 

tak prędko. Myślę, że... Nie chcę, żebyś...

Wzruszył ramionami.
– Wszystko jasne. Będziemy  żyć, respektując, zasady. Powiedział to z 

taką powagą, że udała, iż naprawdę wierzy w to, co słyszy.

–   Ty   je   ustalisz,   a   ja   bez   słowa   wszystkiemu   się   podporządkuję   – 

oświadczył i uniósł rękę do góry, jakby składał przysięgę. – Przyrzekam, że 
będę idealnym gościem. Schludnym, cichym i grzecznym. Kiedy pozwolisz mi 
przekroczyć próg swego domu?

background image

– Chyba już jutro – odparła, próbując zachować powagę.
– W takim razie pędzę się spakować.
Rozbroił   ją   swoim   zachowaniem.   Wszystko   nagle   wydało   się   mniej 

groźne i poważne niż kilka minut wcześniej.

Wróciła do pracy, a kiedy około szóstej spojrzała przez okno, zobaczyła 

czerwony sportowy samochód zatrzymujący się przed domkiem Luke’a. Kiedy 
wyszedł   i   zbiegł   po   schodkach,   spostrzegła,   że   za   kierownicą   siedzi   młoda, 
ciemnowłosa dziewczyna. Rozpoznała w niej Amandę Drew.

Następnego dnia rano Luke pojechał z Howardem w teren i zapowiadało 

się, że będzie miała kilka godzin spokoju.

John razem z Jane przyjmował w swoim gabinecie, mogła więc spokojnie 

zasiąść do komputera. Nie zaskoczył jej telefon Howarda, który zawiadamiał ją, 
że   wrócą   trochę   później.   Wizyty   na   farmach   zawsze   trwały   dłużej,   niż   się 
spodziewano. Gościnność niektórych farmerów sprawiała, że „z terenu” nieraz 
wracano   dopiero   pod   wieczór.   Tym   razem   doszła   jeszcze   dodatkowa 
okoliczność: wizyta nowego weterynarza wymagała specjalnej oprawy. Howard 
wiedział o tym i był bardzo wyrozumiały.

Zjawili się dopiero o czwartej. Po ich wesołych twarzach i błyszczących 

oczach poznała, że wizyty się udały.

–   Wszystko   dobrze?   –   spytał   zdawkowo   Howard,   zaglądając   do 

rejestracji.

Przytaknęła,   pogrążona   w   myślach   o   najbliższej   przyszłości.   Luke   za 

kilka godzin wprowadzi się do jej domu. W popłochu rozpatrywała wszystkie 
możliwe niebezpieczeństwa, głowiąc się, w jaki sposób uniknąć pułapki.

Howard był w znakomitym humorze.
– Nasi farmerzy przeszli samych siebie. Chas Bell nie wiedział, czym nas 

ugościć po tym, jak wyleczyliśmy jego maciorę. Trzeba przyznać, że stanął na 
wysokości zadania.

– To świetnie – rzuciła sucho, nie kryjąc złego humoru.
– Z kolei Pete Arnott miał jakieś kłopoty z krowami, ale Luke się tym 

zajął.

–   Pete   miał   wyjątkowe   szczęście   –   powiedziała   tym   samym   tonem. 

Howard zerknął na nią niepewnie.

– Chyba będzie lepiej, jak się teraz napiję mocnej herbaty – oświadczył, 

widząc,   że   nie   może   liczyć   na   zrozumienie   i   wyrozumiałość   Sophie.   –   To 
wszystko z powodu tego młodego wina, którym nas uraczył Pete. Za kilka minut 
do ciebie zajrzę.

Zniknął, a kiedy znowu podniosła wzrok, zobaczyła, że stoi przed nią 

Luke.

–   Co   ja   takiego   zrobiłem,   że   tak   groźnie   na   mnie   patrzysz?   Jeszcze 

background image

chwila, a zamienię się w słup soli.

– Nic nie zrobiłeś.
Nic jej nie obchodzą czerwone sportowe samochody podjeżdżające pod 

jego dom i wysiadające z nich smukłe brunetki. Może sobie sprowadzać tabuny 
kobiet   i   otworzyć   warsztat   ze   sportowymi   samochodami.   Nic   jej   to   nie 
obchodzi, dopóki to nie ma wpływu na jego pracę.

Uśmiechnął się domyślnie.
– Martwisz się, co powiedzą ludzie, kiedy zamieszkamy razem? O to ci 

chodzi?

Spojrzała tak, jakby go chciała zabić.
– Nie zamieszkamy razem. Będziemy po prostu mieszkać pod jednym 

dachem. To nie to samo. Nic nas nie będzie łączyło. Może tylko, od czasu do 
czasu, wspólna kuchnia.

– Rozumiem, zasady.
– Mam nadzieję, że umiesz gotować?
– Doskonale gotuję jajka.
– Świetnie. W takim razie dasz sobie radę. Machinalnie wziął notes z jej 

biurka.

– Czy to znaczy, że mam być absolutnie samowystarczalny?
– Tak będzie najlepiej.
Otworzyła jakąś książkę i udawała, że coś sprawdza. Litery tańczyły jej 

przed oczyma.

– Masz przecież praktykę, pewnie nieraz mieszkałeś z... przyjaciółmi.
– Jesteś uszczypliwa, moja droga.
– Kilka słów prawdy nikomu nie zaszkodzi. I nie mów do mnie moja 

droga.

– ...i złośliwa.
– Nie jestem złośliwa. Jestem po prostu bardzo zajęta. Zmrużył znacząco 

oko.

–   Ja   też   jestem   zajęty,   ale   zawsze   znajdę   chwilę   czasu,   żeby   z   tobą 

porozmawiać, nawet jeśli jesteś złośliwa.

– Najlepiej stąd wyjdź – zażądała podniesionym głosem, mając przykre 

wrażenie, że zachowuje się niepoważnie.

Przysiadła   na   chwilę   w   gościnnym   pokoju   i   rozejrzała   się   po   dużym, 

słonecznym   wnętrzu.   Przez   moment   wyobrażała   sobie   smukłe   ciało   Luke’a, 
leżące na małżeńskim łożu zasłanym świeżą pościelą.

Czy   ja   czasem   nie   zwariowałam?   –   pomyślała.   Siedzę   z   zamkniętymi 

oczami i wyobrażam sobie Luke’a w łóżku!

Dźwięk dzwonka rozległ się wcześniej, niż się spodziewała. Nie zdążyła 

się przebrać. Miała na sobie szorty i bawełnianą koszulkę.

background image

– Przepraszam, że przychodzę za wcześnie – powiedział Luke, stając w 

progu z wcale nie skruszoną miną – ale zwaliło się do mnie tyle osób, że nie 
miałem wyboru. Musiałem uciec.

Z przyjemnością spojrzał na jej odsłonięte uda. Wydał jej się wyższy i 

szczuplejszy, tak jakby nowa sytuacja nadała wszystkiemu odmienny wygląd. 
Miał na sobie niebieskie dżinsy i taką samą koszulę. Dźwigał dwie walizy.

– Wejdź, proszę – powiedziała niepewnie.
– Przyniosłem trochę rzeczy. Mam się najpierw rozpakować? Rozejrzał 

się po pokoju gościnnym, nie kryjąc zadowolenia.

– Bardzo ładny, po prostu świetny. Jest łazienka? Wskazała mu drzwi. 

Zajrzał do środka.

– Bardzo elegancka. A gdzie jest twój pokój? Machnęła ręką w bliżej 

nieokreślonym kierunku.

– Rozgość się. Będę na dole.
Szybko się odwróciła i jakby ją ktoś gonił, zbiegła schodami w dół.
W kuchni odetchnęła i zrobiła sobie kawy. Przede wszystkim musi się 

przebrać. Nie może tak paradować w szortach. Wiedziała, że nogi ma długie i 
zgrabne, ale nie lubiła, kiedy ktoś się im przyglądał tak jak Luke.

Zerwała się, żeby pobiec na górę do sypialni i w drzwiach zderzyła się ze 

swym gościem, właśnie wchodzącym do kuchni.

– Przepraszam – wyjąkała.
– Próbowałaś uciekać?
Wróciła do stołu i jakby nigdy nic dalej usiłowała pić kawę, nie zwracając 

na niego uwagi.

– Jaki piękny zapach. Całkiem rodzinna atmosfera.
Udała, że nie słyszy. Podsunęła mu kubek. Potem wstała i wręczyła mu 

klucz.

– To jest klucz od drzwi wejściowych. A jeśli chodzi o posiłki... Schował 

klucz do kieszonki.

– Przysięgam, że nie będę ci robił kłopotu. Jedną z zalet kawalerskiego 

stanu jest to, że człowiek wszystko robi sam. Jak po sobie nic sprzątnie, nikt 
tego za niego nie zrobi.

Zawahała się.
– Jest jeszcze coś, o czym powinniśmy porozmawiać – zaczęła niepewnie.
– O zasadach – rzucił domyślnie.
– Właśnie... Tak.
– Będę się dobrze zachowywał, przecież przyrzekłem. – Uśmiech na jego 

twarzy pozwalał wątpić w słowa. – Nauczę się od ciebie masy  potrzebnych 
rzeczy:   dyscypliny,   opanowania,   porządku   i   tak   dalej.   Tylko   w   czasie   pełni 
będziesz mnie musiała mieć na oku.

– Luke, ja...

background image

– Czy ktoś już ci mówił, że w szortach wyglądasz bardzo podniecająco?
– Po prostu nie zdążyłam się przebrać. Niemal się oblizał.
– Bardzo dobrze, widok jest niezapomniany.
–   Czy   ty   naprawdę   nigdy   nie   przestajesz   się   zgrywać?   –   spytała 

zrozpaczona.

Jakby nie usłyszał.
– Mam takie wrażenie, że twoje ciało mówi zupełnie co innego niż ty. 

Tak jakby żyło własnym życiem, niezależnie od swojej pani.

– Jesteś śmieszny – powiedziała, czując, że wpada w panikę. Uratował ją 

dzwonek telefonu.

– Ja przyjmę, dziś mam popołudniowy dyżur. – Luke odstawił kubek z 

kawą i skierował się do holu.

Było gorzej, niż myślała. Nawet w najbardziej koszmarnych snach nie 

wyobrażała sobie tego w ten sposób. Pobyt Luke’a pod jej dachem zapowiadał 
się strasznie. Nie przypuszczała, że zupełnie wyprowadzi ją z równowagi. Jego 
obecność sprawiła, że zagubiła się kompletnie.

– Mam dla ciebie niezwykle kuszącą propozycję – powiedział, wracając 

do kuchni. – Pojedź ze mną na farmę Chasa Bella obejrzeć pewnego kucyka. Co 
ty na to?

Skrzywiła się.
– Byłoby cudownie, ale dziękuję. Spojrzał na nią z naganą w oczach.
– Unik, znowu unik.
Kiedy wreszcie wyszedł, opadła na krzesło i przyłożyła rękę do serca. Ze 

zdumieniem stwierdziła, że w zwykłym miejscu coś jeszcze bije. Zrozumiała, że 
od tego dnia jej życie będzie  wyglądało zupełnie  inaczej.  Zniknie  spokój, a 
pojawi się lęk i pełne napięcia oczekiwanie.

Następnego dnia rano zatelefonował John Marks i powiedział, że złapał 

jakąś infekcję i musi się położyć do łóżka. Wyraził nadzieję, że w poniedziałek 
będzie mógł wrócić do pracy.

Od kilku minut z góry dobiegały dawno nie słyszane w jej domu dźwięki. 

Hałas otwieranych i zamykanych drzwi, szum prysznica, męskie kroki.

Po pewnym czasie Luke zszedł do kuchni, świeżo ogolony i pachnący, w 

białych płóciennych spodniach i błękitnej koszuli.

– Mam nadzieję, że cię wczoraj nie obudziłem. Wróciłem trochę później – 

powiedział, idąc za nią do jadalni, gdzie przygotowała śniadanie.

– Nie. Nic nie słyszałam.
Zachwycony, klasnął w dłonie.
– Jak pięknie! Będziemy  tak jadać codziennie? Nałożyła mu  na talerz 

jajka na boczku.

– Chciałam z tobą spokojnie porozmawiać i myślałam,  że tutaj będzie 

background image

najlepiej.

– Znaczy się, zawieszenie broni.
Spojrzała na niego, siadając na swoim miejscu.
– Luke, myślę, że powinniśmy... Jadł szybko i z apetytem.
– Mogę dostać jeszcze jedną grzankę? Podsunęła mu talerz.
– Jak powiedziałam, powinniśmy...
– Są cudowne – orzekł, chrupiąc następny kawałek. – Zjem jeszcze jedną.
– Posłuchaj... Spojrzał na jej talerz.
– Dlaczego nic nie jesz?
–   Próbuję   ci   coś   powiedzieć!   –   krzyknęła   z   rozpaczą.   Odłożył   nóż   i 

widelec i uniósł brwi.

– Od pewnego czasu próbuję ci coś powiedzieć...
– Przeszkadzam ci trochę, prawda? – rzekł domyślnie i spokojnie zabrał 

się do likwidowania resztki bekonu.

– Tak... to znaczy, do pewnego stopnia...
– Przyrzekam – podniósł rękę do góry – przyrzekam raz na zawsze nie 

pozwalać sobie na żadne żarty, dopóki tu jestem.

– Naprawdę przyrzekasz?
– Tak. Nie tknę cię palcem.
Zaczerwieniła   się   i   postanowiła   przyjąć   jego   słowa   za   dobrą   monetę. 

Byleby tylko nie czuć tego stałego napięcia i nie drżeć cały czas na myśl, że 
pojawi się w progu.

Patrzyła, jak z apetytem pochłania śniadanie, widziała jego mocne dłonie 

i ciemnowłosą głowę, lekko pochyloną nad talerzem...

– Jak ci poszło wczoraj na farmie Bella? – spytała, odwracając oczy i 

machinalnie   smarując   masłem   grzankę,   na   którą   wcale   nie   miała   ochoty. 
Myślała   przy   tym,   że   chyba   kucyk   nie   zaniemógł   aż   tak   bardzo,   żeby   ktoś 
musiał siedzieć przy nim do późna w nocy.

–   Dobrze   –   odparł   lakonicznie.   –   Miałem   jeszcze   inne   wezwanie,   do 

miasta, do pewnego spaniela, a właściwie spanielki. Odebrałem dwa szczeniaki, 
trzeci   zmarł   w   czasie   porodu.   Wracając,   wstąpiłem   jeszcze   do   znajomych. 
Naprawdę cię nie obudziłem?

– Nie.
Straciła   apetyt   całkowicie.   Ciekawe,   do   jakich   znajomych   wstąpił   po 

drodze?

Doszczętnie opróżniwszy talerz, poprawił się na krześle i wzniósł oczy do 

góry.

– Tak... Zasady, kochane zasady.
– Co masz na myśli?
– Nic takiego. – Spojrzał na nią chytrze. – Tak sobie tylko powtarzam. 

Takie nagłe przyciąganie jest jak reakcja chemiczna, wiesz? Albo elektryczne 

background image

spięcie.  Pstryk, i nagle  już się stało.  Ale są  przecież  zasady, kochane,  stare 
zasady...

– Przestań mi dokuczać. Wiesz, że dla mnie niektóre rzeczy są bardzo 

ważne. Nie ma się z czego śmiać.

– Wcale się nie śmieję i wiem doskonale, co jest dla ciebie ważne. Ale 

popatrz mi w oczy i chociaż raz przyznaj, że trochę, troszeczkę ci się podobam...

–   Przyrzekłeś,   że   będziesz   się   zachowywał   przyzwoicie!   Gwałtownie 

wstała od stołu.

–   Przyrzekłem,   bo   byłem   głupi.   Muszę   jednak   przyznać   otwarcie,   że 

jesteś niezwykle pociągająca i bardzo, ale to bardzo lubię z tobą być.

Wyciągnął rękę i lekko dotknął jej dłoni. Odskoczyła, jakby ją sparzył.
– Czy nie możemy być nawet przyjaciółmi? – zapytał obłudnym tonem, 

skromnie spuszczając oczy.

Nikt nie przypuszczał, że John rozchoruje się na cały  tydzień. Sophie 

nieoczekiwanie została zmuszona do pełnienia roli jedynego lekarza w lecznicy: 
Luke cale dnie był w terenie, obsługując wszystkie okoliczne farmy. Howard 
przeprowadzał   tylko   najpoważniejsze   zabiegi   i   właściwie   nie   opuszczał   sali 
operacyjnej.

W   niedzielę   rano,   pierwszego   czerwca,   obudził   ją   natarczywy   dźwięk 

telefonu. Rozbudzona, spojrzała na tarczę stojącego na nocnym stoliku zegarka. 
Było pięć po piątej.

– To ty, mamo? – zapytała zaspanym głosem.
–   Hannah   zaczyna   rodzić.   –   W   głosie   matki   usłyszała   przerażenie.   – 

Musisz zaraz przyjechać. To bardzo źle wygląda.

– Zaraz tam będę, wezmę z sobą weterynarza! – krzyknęła do słuchawki i 

szybko wstała.

Ubrała się w biegu. Hannah była ulubioną klaczą jej ojca. Raz już rodziła, 

ale była bardzo delikatna i Michael zawsze mówił, że kolejna ciąża może być 
dla niej bardzo niebezpieczna.

Ponieważ Luke tego dnia miał dyżur, odważnie zastukała do drzwi jego 

pokoju. Nikt się nie odezwał; pomyślała, że pewnie wezwano go w nocy do 
jakiegoś nagłego przypadku i jeszcze nie wrócił. Szybko dokonała w myślach 
przeglądu ewentualnych zastępców:  Howard czy John? A może  Percy Deer, 
weterynarz   z   Cranthorpe,   który   nieraz   ich   ratował   w   potrzebie?   Howard 
mieszkał dość daleko, Percy jeszcze dalej. Chciała właśnie podejść do telefonu, 
kiedy   usłyszała   dźwięk   otwieranych   drzwi.   W   progu   ukazał   się   Luke.   Miał 
zmęczone, podkrążone oczy.

–   Już   wstałaś?   –   zapytał,   powstrzymując   ziewnięcie.   –   Dlaczego   tak 

wcześnie? Stało się coś?

Wyglądał na wykończonego. Kiedy wyjaśniła mu, o co chodzi, zmęczenie 

background image

natychmiast zniknęło z jego twarzy. Szybko załadował do jaguara instrumenty 
potrzebne do zabiegu i po chwili byli już w drodze.

W czasie jazdy pokrótce streściła mu historię klaczy. Hannah miała sześć 

lat, przed trzema laty urodziła martwe źrebię. Michael ostrzegał, że następna 
ciąża może się skończyć tragicznie.

– Czy ktoś ją badał w czasie tej ciąży?
– Tak, Howard. Dwa razy. Ojciec myślał, że tym razem wszystko się uda. 

Była w świetnej formie.

– Uda się, spokojnie.
Nie podzielała jego pewności. Michael doskonale znał się na koniach i nie 

straszyłby ojca bez powodu. Najgorsze, że ojciec nie posłuchał jego rady.

Anne Edmonds już na nich czekała. Sophie szybko dokonała prezentacji i 

matka zaprowadziła ich do nowoczesnego, murowanego pawilonu, w którym 
mieściły się stajnie.

W   boksie,   gdzie   stała   Hannah,   paliło   się   przyćmione   światło.   Sophie 

zobaczyła zatroskaną twarz ojca. Ralph Edmonds, wysoki, siwy mężczyzna, stał 
bezradnie pochylony nad klaczą.

– Kiedyś już rodziła. Wtedy nie udało się uratować źrebięcia, pewnie 

Sophie   już   panu   powiedziała.   Michael   przyjmował   poród   –   mówił   Ralph 
Edmonds do Luke’a, nie tracąc czasu na powitanie.

Luke zdjął sweter i przystąpił do badania klaczy.
–   Jak   jest   ułożony   płód?   –   zapytał   niecierpliwie   ojciec   Sophie.   Luke 

obmył ręce ciepłą wodą. Sophie stała obok, nie mogąc oderwać oczu od jego 
torsu.

– Przednie nogi są skierowane ku górze... – zaczął Luke, ale nie dane mu 

było skończyć.

– A co z głową? – Ralph Edmonds był bardzo zdenerwowany. – Tamtym 

razem źrebię się udusiło. Chyba trzeba by przyspieszyć całą akcję?

– Na razie musimy poczekać – wyjaśnił Luke cierpliwie. – Dopóki głowie 

źrebięcia   nic   nie   grozi,   nie   ma   powodu   do   niepokoju.   Postaram   się   pomału 
zmienić położenie płodu.

Sophie z matką zajęły się dostawą świeżej wody i czystych ręczników. 

Wszyscy mieli świadomość, że w grę wchodzi życie klaczy i źrebięcia. Przy 
takim położeniu płód może się udusić, a klacz nie wytrzymać kilkugodzinnego 
wysiłku. Równie  ryzykowna była próba zmiany  położenia  płodu. Mógł  tego 
dokonać jedynie bardzo doświadczony weterynarz, ktoś opanowany i bardzo 
silny fizycznie.

Na  twarzy  Luke’a  widać   było  ogromny  wysiłek.  Jego   czoło  lśniło  od 

potu. Silne, powtarzające się raz po raz skurcze sprawiały, że jego przedramię 
przybrało fioletowy kolor.

– Niech pan tam stanie! – krzyknął do ojca Sophie. – Niech pan potrzyma 

background image

jej łeb i coś do niej mówi!

Nastąpił   kolejny   skurcz   i   powoli   ukazały   się   maleńkie   chrapy,   potem 

głowa, a wreszcie cały źrebak.

Sophie przypomniała sobie scenę sprzed lat. Wtedy też ukazała się głowa 

źrebięcia, ale z pępowiną owiniętą wokół szyi...

Hannah wyprężyła się i zarżała. Obok niej leżało małe, zdrowe źrebię.
– No jak? – zapytał z niepokojem ojciec Sophie. Nie mógł uwierzyć, że 

wszystko się udało.

Klacz wolno uniosła łeb i zaczęła lizać maleństwo.
Sophie poczuła nagle, że rozpiera ją wielka, trudna do wyrażenia radość. 

Tak   jakby   pojawienie   się   na   świecie   nowego   życia,   zaklętego   w   małym 
wilgotnym ciałku, nagle wszystko odmieniło. Jakby do pogrążonej w półmroku 
stajni wtargnął promień światła. Najchętniej zarzuciłaby Luke’owi ręce na szyję 
i przytuliła go do siebie. Za to, co zrobił i... za wszystko.

Ich oczy spotkały się i po raz pierwszy nie spuściła natychmiast wzroku, 

tylko lekko się do niego uśmiechnęła.

– Poczekajmy, niech wyjdzie łożysko – powiedział cicho. Odsunęli się od 

klaczy, aby nie przeszkadzać naturze w dokończeniu dzieła.

– Gdzie się podziała twoja matka?  – Ralph Edmonds  rozejrzał się  po 

stajni.

– Chyba nie wytrzymała i poszła do domu – wyjaśniła Sophie. Wiedziała, 

że   matka   nie   lubi   asystować   przy   tego   rodzaju   scenach.   Ojciec   objął   ją 
ramieniem.

– Jak tutaj skończymy, pójdziemy do domu na śniadanie. Napijemy się 

kawy.

Spostrzegła uśmiech Luke’a i w myślach zaczęła liczyć, ile jajek będzie 

potrzeba, aby zaspokoić jego wilczy apetyt.

Śniadanie zamieniło się w dziękczynną ucztę na cześć maleństwa i jego 

matki. Rodzice Sophie jedenaście długich miesięcy czekali na tę chwilę. Luke, 
mimo zmęczenia, był w doskonalej formie i bawił wszystkich przy stole.

– Dlaczego zamieszkał pan właśnie w Cranthorpe? Dlaczego wybrał pan 

tę lecznicę? – zapytała matka i Sophie zesztywniała.

Teraz,   kiedy   napięcie   spadło,   wróciły   dawne   strachy.   Luke   spojrzał 

starszej pani w oczy.

–   Urodziłem   się   niedaleko   stąd   –   wyjaśnił   uprzejmie.   –   Zawsze 

traktowałem Kent jak własny dom.

– Chyba musimy się zbierać – powiedziała niecierpliwie Sophie. – Luke 

ma dyżur przy telefonie.

– Tylko do lunchu – uściślił i spojrzał na nią przekornie. Kiedy wreszcie 

się   pożegnali   i   ruszyli   w   powrotną   drogę,   postanowiła   wyjaśnić   mu   powód 
ciekawości matki.

background image

– Mama tak się wypytywała, bo ma mnie tylko jedną. Chce wiedzieć, z 

kim pracuję. Moi bracia wyprowadzili się stąd z rodzinami i nie ma się o kogo 
martwić. Zostałam jej tylko ja. Stale się martwi, że nie dam sobie rady.

– Są bardzo mili. Masz szczęście.
Musiała się z nim zgodzić. Nie wyobrażała sobie dzieciństwa bez domu i 

kochających rodziców. Bez poczucia bezpieczeństwa i miłości. Luke nigdy nie 
zaznał czegoś podobnego.

Z każdym dniem coraz bardziej go rozumiała. Jego jedyną rodziną była 

siostra, szwagier i siostrzenica. Mówił o nich, bo były to jedyne osoby kojarzące 
mu się z ciepłem i czułością. Jego opinie na temat małżeństwa były wynikiem 
doświadczeń   z   dzieciństwa.   Stosunek   do   kobiet   również.   Ona   była   w   tej 
szczęśliwej sytuacji, że przez dziesięć lat mogła kochać Michaela. On nie miał 
nikogo do kochania. I nie pozwalał sobie na tego rodzaju uczucia.

– Musisz być strasznie zmęczony – powiedziała łagodnie.
– Owszem. Marzę o łóżku. A ty? Nie chciałabyś mi towarzyszyć?
Roześmiała   się   swobodnie,   jak   z   niewinnego   żartu.   Czuła   się   lekka   i 

radosna. Była szczęśliwa, że przygoda Hannah dobrze się skończyła, że na świat 
przyszła mała żywa istota, i że wraca do domu z mężczyzną, który staje się 
częścią jej życia.

Uśmiechnął się.
– No i znowu moje na wierzchu.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Zadzwonię do Howarda, niech przejmie dyżur – powiedziała Sophie, 

kiedy   zajechali   pod   dom.   –   I   wyłączę   telefon   w   korytarzu,   żebyś   mógł   się 
przespać.

– Chcesz się mnie pozbyć? – zapytał podejrzliwie.
–   Nic.   Po   tym,   co   zrobiłeś?   Jesteś   zbyt   cennym   nabytkiem   w   naszej 

lecznicy.

Przystanął.
– To mi wygląda na pochlebstwo.
– To nie jest pochlebstwo. To jest prawda.
Była z niego dumna. Gdyby nie Luke, Hannah prawdopodobnie by nie 

przeżyła, a jej dziecko pewnie też. Luke jest naprawdę znakomity.

Otworzył drzwi i weszli do środka, gdzie powitał ich Steamer. Patrząc, 

jak Luke głaszcze psa, poczuła się jeszcze bardziej w domu.

–   Chodź,   stary,   przejdziemy   się   trochę.   Dość   się   naczekałeś.   –   Luke 

uniósł głowę i spojrzał na Sophie. – Natura ma swoje prawa.

Patrzyła,   jak   wychodzą   na   dwór.   Pan   i   jego   pies.   Patrzyła   na   smukłą 

postać mężczyzny przemierzającego ogród pewnym krokiem, jak ktoś, kto jest u 
siebie, i serce biło jej niespokojnie. Czy nie za szybko stał się częścią jej życia? 
Nagle poczuła lęk.

Chwyciła   słuchawkę   telefoniczną,   żeby   go   stłumić,   i   zadzwoniła   do 

Howarda. Przekazała mu dyżur i zamieniła kilka stów z Molly. Potem poszła do 
kuchni, nastawiła wodę na herbatę i spojrzała na dwór przez kuchenne okno.

Zobaczyła jedynie Steamera, Luke gdzieś się zapodział. Pewnie wrócił do 

domu tylnym wejściem i poszedł na górę, żeby wziąć prysznic.

Wyszła na korytarz i zaczęła nasłuchiwać. Z góry nie dochodził żaden 

dźwięk, toteż ruszyła do salonu, który na pierwszy rzut oka wydawał się pusty.

Dopiero po chwili zauważyła, że kanapa nie jest pusta. Luke! Leżał z 

podwiniętymi   nogami,   próbując   się   zmieścić   na   zbyt   krótkiej   kanapie.   Nie 
mogła  oderwać od niego wzroku. Jedna ręka, bezwładnie zwieszona, niemal 
dotykała podłogi, drugą podłożył sobie pod głowę. Spojrzała na jego długie 
palce. Mimo wzrostu i zarostu ma w sobie coś chłopięcego, pomyślała.

Mimowolny   rym   rozbawił   ją   i   uśmiechnęła   się   do   siebie.   Czuła,   jak 

narasta   w   niej   czułość   i   pragnienie,   aby   go   dotknąć,   pogłaskać,   przytulić. 
Poczuła, że musi go dotknąć, aby się przekonać, że on naprawdę istnieje, że nic 
jest tylko wymysłem jej spragnionej wyobraźni.

Podeszła bliżej, uklękła na jedno kolano i spojrzała na jego zamknięte 

powieki. Luke również we śnie miał w sobie coś zmysłowego. Kojarzył jej się z 
przyczajonym drapieżnikiem, którego ciało nawet w spoczynku kryje uśpioną, 

background image

gotową w każdej chwili wybuchnąć silę. Zupełnie jak śpiący tygrys.

Miał   opaloną   skórę,   prosty   nos,   ciemne   i   gęste   brwi,   ładne   usta. 

Dokładnie przyglądała się jego rysom,  jakby badała nieznaną planetę. Nagle 
zdała sobie sprawę, że ustami niemal dotyka jego twarzy. A gdyby się obudził? 
A jeśli tylko udaje? Może spokojnie pozwala jej na siebie patrzeć, czekając na 
dalszy ciąg? Może chce ją zwabić w pułapkę?

Jakby na potwierdzenie tych myśli, nagle objęły ją jego silne ręce, jego 

usta rozchyliły jej wargi...

– Patrzyłaś na mnie – powiedział, nie puszczając jej z objęć. – Co chciałaś 

zobaczyć?

Poruszyła się, próbując się uwolnić.
–   Przyszłam   ci   powiedzieć,   że   zrobiłam   herbatę   –   tłumaczyła   się   bez 

sensu.

Zmrużył oczy.
– Naprawdę? Skinęła głową.
– Nie wierzę ci.
– Ja... ja...
Luke nagle wybuchnął śmiechem, zbijając ją z tropu. Uniosła się, wsparła 

o jego klatkę piersiową, uderzyła w nią pięścią.

– Przestań się śmiać.
– Już się nie śmieję. – Znowu przyciągnął ją do siebie i unieruchomił. – 

Przyznaj się: przyszłaś tu, żeby mnie uwieść.

– Jesteś bezczelny!
– Po prostu czekam na wyznanie.
– Jesteś podły!
Spojrzał na nią przeciągle, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Chodź ze mną do łóżka, Sophie – powiedział wreszcie. Nawet się nie 

zdziwiła. Była zbyt blisko, by nie odbierać jego sygnałów.

– Przecież przyrzekłeś...
– Posłuchaj. – Jego oddech musnął jej ucho. – Posłuchaj, Sophie. Bardzo 

cię pragnę i twoje piękne ciało mówi mi, że ono też mnie pragnie. Nie zmuszaj 
mnie do przyrzeczeń, skoro oboje wiemy, że nie będę w stanie dotrzymać słowa.

Pogładził ją po włosach.
– Nie mogę...
– Możesz – stwierdził bezceremonialnie. – Możesz robić wszystko, na co 

masz   ochotę.   Nie   masz   żadnych   zobowiązań.   Wszystko   zależy   od   ciebie. 
Nikogo   w   ten   sposób   nie   zdradzisz,   nikomu   nie   zrobisz   przykrości.   Jesteś 
młodą, zdrową, piękną kobietą, która ma prawo do zaspokojenia swoich potrzeb.

Całował   ją   długo,   powoli,   niwecząc   jej   opór   i   rozwiewając   ostatnie 

wątpliwości. Potem wstał, wziął ją na ręce i zaczął wchodzić na górę.

Z każdym stopniem czuła, że dokonuje się coś nieodwracalnego. Czuła 

background image

jego   ramiona   obejmujące   jej   ciało,   czuła   swoje   dłonie   na   jego   włosach. 
Wiedziała, że powinna go powstrzymać, zanim będzie za późno.

Wreszcie schody się skończyły i minęli drzwi jego pokoju.
– Luke, nie tutaj... – szepnęła, kiedy znaleźli się w jej sypialni.
– Dlaczego? – zapytał, kładąc ją na łóżku, w którym sypiała, kochała się z 

Michaelem i budziła obok niego.

– Tak nie można... Nie tutaj... Pochylił się nad nią.
– Czas przepędzić upiory – powiedział z uśmiechem. – Czas odczarować 

to miejsce i...

Poczuta go na sobie.
– Nie...
Szarpnęła się nagle. Tego zrobić nie może. Nie może się z nim kochać 

tam,   gdzie   kochała   się   z   Michaelem.   To   była   ich   małżeńska   sypialnia. 
Zdradziłaby   Michaela   podwójnie,   gdyby   kochała   się   z   innym   mężczyzną 
właśnie tu.

– Przecież to tylko łóżko. To tylko mebel. Nie nadawaj symbolicznego 

znaczenia czemuś, co wcale nie jest symbolem.

Poruszyła się, jakby po raz ostatni chciała go odepchnąć, ale powstrzymał 

ją, pieszcząc ustami wnętrze jej dłoni.

– Zaufaj mi.
Czuła, że zdejmuje z niej koszulkę i jej piersi dotykają jego skóry.
– Jesteś taka piękna, Sophie.
Poczuła, jak jej podniecenie rośnie. Już nie mogła go powstrzymać. Jej 

ciało żyło teraz własnym życiem.

Na   wszystko   było   za   późno,   na   myślenie,   zastanawianie   się,   na 

podejmowanie decyzji. Wszystko potoczyło się zbyt szybko, podporządkowane 
jednemu pragnieniu: być z nim, być z nim na zawsze.

– Chodź – usłyszała.
Poszła   za   nim   tam,   gdzie   ją   poprowadził,   bezsilna,   wydana   swojemu 

pożądaniu. Pragnęła go tak samo, jak on pragnął jej. Uniósł się lekko i ogarnął 
spojrzeniem   jej   ciało.   Delikatne   piersi,   płaski   brzuch,   ślicznie   zbudowane, 
smukłe uda.

– Jesteś bardzo piękna...
Dwa lata, które przeżyła bez mężczyzny, sprawiły, że zapomniała – a 

może tylko starała się zapomnieć – o ciele i jego potrzebach. Teraz jednak ciało 
brało odwet: miało potężnego sojusznika. Nareszcie to zrozumiała. Zrozumiała 
wszystko, co od pewnego czasu Luke mówił do niej w żartach, które tak bardzo 
ją denerwowały.

– Luke, kochaj mnie...
W   ostatnim   przebłysku   świadomości   zdała   sobie   sprawę,   że   się   nie 

zabezpieczyła. Od dawna nie było takiej potrzeby. Nie pomyślała...

background image

– Tam... – powiedziała, z trudem łapiąc oddech. – Tam w szufladce...
Luke sięgnął do nocnego stolika i w kilka sekund później znowu był przy 

niej.

– Bardzo cię pragnę, Sophie. Bądź moja  i nie myśl  o niczym innym. 

Jesteś wolna.

Poddała   się   jego   ruchom   z   uczuciem,   że   bierze   udział   w   czymś   tak 

nieuchronnym   jak   zmiany   pór   roku   i   zaćmienie   słońca.   Czymś   naturalnym, 
chociaż nieraz budzącym trwogę i niepokój.

Słońce oświetlało całą  sypialnię.  Wokół panowała niczym niezmącona 

cisza. Cały świat zatrzymał się w oczekiwaniu.

Kremowe zasłony w oknach przepuszczały promienie słoneczne, jakby 

chciały przypomnieć jej o śpiącym obok mężczyźnie. Wiedziała, że tym razem 
Luke śpi naprawdę i że teraz nie ma to już żadnego znaczenia. To, co między 
nimi zaszło, nie było snem. Czuła to całym ciałem, rozbudzonym po długich 
miesiącach uśpienia. Luke drgnął przez sen i przytulił ją do siebie. Oddychał 
lekko i regularnie.

Nagle jego oczy otworzyły się, uścisk stał się silniejszy.
– Chodź do mnie, maleńka. – Przyciągnął ją do siebie. – Co ja mam z 

tobą zrobić? Znowu rozmyślasz? Czy ty nigdy nie przestajesz myśleć?

Pocałował ją, a potem lekko odsunął.
– Jesteś zła, że nie dotrzymałem przyrzeczenia?
Spojrzała mu w oczy.
– To nie była twoja wina – powiedziała poważnie. Znowu ją pocałował, a 

potem popatrzył w oczy.

– Jesteś mi potrzebna, Sophie. Chcę cię. Powiedz, że ty też. Zróbmy to 

jeszcze raz.

Tym   razem   nie   stawiała   oporu.   Ona   też   go   potrzebowała   i   bardzo 

pragnęła.

Wstali tylko po to, żeby wypuścić Steamera do ogrodu. Byli tak bardzo 

zajęci sobą, że nawet zrezygnowali z posiłków. Kochali się pod prysznicem, w 
strugach ciepłej wody, a potem znowu w łóżku, mokrzy po kąpieli.

Nawet gdy na chwilę zasypiała, jej ciało tuliło się do niego, jakby chciała 

się przekonać, że jest przy niej i tak pozostanie na zawsze.

Kiedy  się wreszcie  obudziła, spostrzegła, że jest sama.  Tylko pomięta 

poduszka obok świadczyła o tym, że ktoś przed chwilą jeszcze z nią był. Jej 
ciało mówiło, że ostatnie kilkanaście godzin nie było snem.

W   całym   domu   panowała   cisza.   Nie   mącił   jej   żaden   dźwięk.   Sophie 

szybko narzuciła szlafrok i zbiegła na dół. Duży zegar w holu wskazywał wpół 
do dwunastej. Zamarła z przerażenia: nigdy w życiu tak nie zaspała!

Ze Steamerem przy nodze weszła do kuchni i zobaczyła na stole kartkę.

background image

„Nie spiesz się, kochanie. Spokojnie sobie odpoczywaj”.

Jej umysł szybko pracował. Nigdy jeszcze nie spóźniła się do pracy. Co 

sobie pomyśli Howard? John? I dziewczęta! Czy domyślą się, co zaszło? Chyba 
tak. Zaproszenie Luke’a do domu było równoznaczne z propozycją...

Próbowała się opanować, wprowadzić jakiś porządek w gonitwę myśli. 

Umyła się, przebrała w lnianą, białą sukienkę i zmieniła pościel w łóżku.

Czy to wszystko zdarzyło się naprawdę? Czy naprawdę kochała się jak 

szalona z Lukiem? Czy naprawdę przespała porę, o której zwykle wstaje i idzie 
do pracy?

Teraz trzeba będzie wszystko nadrobić. Przywrócić znowu ład i porządek.
Kiedy zjawiła się w lecznicy, pacjentów było tylu, że nikt z zespołu nie 

zwrócił na nią uwagi. Zamknięte  drzwi  od gabinetów świadczyły  o tym,  że 
wszędzie trwają badania.

Szybkim   krokiem   dopadła   drzwi   swojego   biura   i   weszła   do   środka. 

Ujrzała piętrzący się na biurku stos korespondencji, położonej tam przez którąś 
z pielęgniarek. Maszynka do kawy była włączona. Wszystko wskazywało na to, 
że życie toczy się normalnym trybem.

Usiadła   za   biurkiem   i   włączyła   komputer.   Zalśnił   ekran,   włożyła 

dyskietkę. Tylko spokojnie. Trzeba przestać myśleć o głupstwach i zabrać się do 
pracy.

Dziesięć minut później drzwi się otworzyły i poczuła na sobie spojrzenie 

Luke’a.

– Zapracowana?
Podniosła głowę i zamrugała powiekami.
– Dobrze spałaś?
Podeszła   do   niego   i   zamknęła   drzwi.   Luke   natychmiast   skorzystał   z 

okazji, objął ją i pocałował.

– Bardzo tego potrzebowałem.
– Luke, musimy uważać... – Sophie rozejrzała się niespokojnie, jakby w 

pustym pokoju ktoś mógł ich zobaczyć.

– Dlaczego? – zapytał, mocno ją przytulając. Roześmiała się i potrząsnęła 

głową.

– Doskonale wiesz. Lepiej niż ja.
– Nie można mieszać obowiązku z przyjemnością, to masz na myśli?
Wyswobodziła się z jego ramion i wróciła za biurko.
– Zgadłeś.
Luke wzruszył ramionami.
– Trudno mi będzie wytrzymać, jesteś za blisko... Ale cóż, będę musiał 

poczekać.

background image

Podszedł do biurka i pochylił się nad nią.
– Jest tylko jedna rzecz, na którą mam w tej chwili ochotę. Chciałbym się 

z panią kochać,  pani Shaw, ponieważ jest  pani bardzo, bardzo podniecającą 
kobietą.

– Luke! – Podniosła glos. – Natychmiast przestań! Jeszcze ktoś usłyszy!
– Przepraszam. – Luke ze skruszoną miną sięgnął po dzbanek z kawą. – 

Czy mogę napić się kawy? Pachnie prawie tak cudownie, jak pewna... – Urwał, 
bo spiorunowała go spojrzeniem.

Śledziła wzrokiem jego ruchy. Każdy gest jego dłoni przypominał jej to, 

co tej nocy między nimi zaszło.

Kiedy wreszcie opuścił jej pokój, westchnęła z ulgą i spróbowała wrócić 

do pracy. Udało jej się opanować do tego stopnia, że kiedy pojawił się Howard i 
ze znaczącym uśmiechem powiedział jej „dzień dobry”, powitała go spokojnie, 
chociaż miała wrażenie, że ma na twarzy wypisaną prawdę.

Po  południu  Luke  na  szczęście  został   wezwany   do  suki  z  zapaleniem 

sutka i Sophie mogła  zastanowić  się nad bieżącymi  sprawami.  Po pierwsze, 
należy odwiedzić Lucy Freeman i zorientować się w stanie jej zdrowia. Jeśli 
pielęgniarka   będzie   unieruchomiona   przez   następne   tygodnie,   trzeba   znaleźć 
jakieś zastępstwo.

Po skończonej pracy wsiadła do samochodu i pojechała na farmę, gdzie 

mieszkała Lucy.

Zapukała do domu i zobaczyła za oknem twarz dziewczyny.
– Wejdź! Otwarte!
Lucy przykuśtykała jakoś na jej powitanie, ciągnąc za sobą nogę w gipsie.
–   Nie   wiedziałam,   że   masz   tego   aż   tyle.   –   Sophie   spojrzała   na   jej 

unieruchomioną nogę. – Nieźle cię zapakowali.

– Już się do tego przyzwyczaiłam. – Lucy poprowadziła ją w głąb domu. 

– Dawno do nas nie zaglądałaś.

Sophie znała rodziców Lucy od wielu lat. Freemanowie kochali konie i 

mieli niewielką stadninę, z której kiedyś korzystała.

– Lekarze mówią, że zdejmą mi to dopiero za trzy, cztery tygodnie – 

powiedziała Lucy smętnym głosem, stukając w białą, twardą powierzchnię. – 
Niewesołe, co? Ale zawsze możesz się na tym podpisać.

Sophie usiadła, wzięła leżący na stole flamaster i napisała swoje imię na 

zagipsowanej nodze.

–  Wiesz,   że  John   też   jest   chory?   Ma   jakąś   infekcję.   Od  tygodnia   nie 

przychodzi do pracy.

Zamyśliła się. Lucy skinęła głową.
– Słyszałam o tym. W zeszłym tygodniu spotkałam w mieście Luke’a. 

Mój chłopak zawiózł mnie do pubu na drinka. Luke siedział sobie przy barze z 

background image

jakąś brunetką. Bardzo ładna dziewczyna, szalenie atrakcyjna. Rozmawiałam z 
nim tylko chwilę, bo byli sobą bardzo zajęci, no, wiesz.

Sophie drgnęła i zbladła. Wyglądała tak dziwnie, że Lucy pospiesznie 

dodała, źle zrozumiawszy jej wzburzenie:

– Nie denerwuj się, to nie było w godzinach pracy. Sophie opanowała się 

z wysiłkiem.

– To mówisz, że... wrócisz dopiero za jakiś miesiąc? Jest strasznie dużo 

papierkowej pracy, może byś mogła pokazać się od czasu do czasu i pomóc mi 
chociaż w tym?

–   Oczywiście!   To   bardzo   dobry   pomysł.   Umieram   z   nudów   na   tym 

odludziu – zawołała Lucy z entuzjazmem. – Zawsze ktoś mnie podrzuci i będę 
miała jakąś rozrywkę.

Sophie wstała i zaczęła się żegnać. Po tym, co przed chwilą usłyszała, nie 

mogła usiedzieć na miejscu.

Właściwie należało się tego spodziewać. Nie powinna być zaskoczona ani 

tym bardziej udawać, że ją to dziwi. Takie zachowanie bardzo do Luke’a pasuje. 
Tak jak uwiódł ją, uwodzi inne kobiety. Taki już jest.

Zresztą, niczego jej nie obiecywał. Nie kłamał i nie zwodził. Przeciwnie: 

mówił   zawsze,   że   jest   kawalerem   z   wyboru   i   że   uwielbia   samotne   życie. 
Kochała się z nim, było jej bardzo dobrze i postanowiła mieć złudzenia. Ale 
złudzenia to jedno, a rzeczywistość to zupełnie co innego.

To, co między nimi zaszło, było dla niej czymś ważnym i szczególnym, 

dla   niego   było   jedynie   epizodem,   chwilowym   zaspokojeniem   kaprysu.   Tego 
rodzaju   kaprys   można   zaspokoić   z   każdym   i   wszędzie.   To   tylko   ona   sobie 
wmówiła, że to początek nowego, szczęśliwego życia. Luke nie może ponosić 
odpowiedzialności za jej mrzonki, za marzenia małej dziewczynki.

Znają się zaledwie od kilku tygodni. Nic o sobie nie wiedzą. Przecież 

teraz Luke pewnie sądzi, że jej, podobnie jak jemu, odpowiadają tego rodzaju 
przygody.

Jeśli nie chce cierpieć, musi natychmiast z tym skończyć albo przyjąć 

jego punkt widzenia. Innego wyboru nie ma.  Musi przestać  oczekiwać  słów 
miłości, zapewnień o tym, że ją kocha, że z nią wszystko jest inaczej. Musi się 
zgodzić na jego warunki albo dać sobie spokój z cala sprawą. Przecież Luke 
nawet nie wie, czym właściwie jest miłość. A ona, idąc z nim do łóżka, zgodziła 
się na taką konwencję.

Zaparkowała pod domem i pobiegła na górę. Próbowała po drodze nie 

widzieć   tego   wszystkiego,   co   świadczyło   o   tym,   że   w   jej   domu   jest   jakiś 
mężczyzna: marynarka rzucona w korytarzu, buty pod drzwiami, zapach wody 
kolońskiej...

Zadzwoniła   do   Jane   i   powiedziała,   że   jedzie   na   chwilę   do   rodziców. 

Kiedy w pośpiechu opuszczała dom, usłyszała dzwonek telefonu. Wiedziała, że 

background image

to Luke, i dlatego wybiegła, zatrzaskując za sobą drzwi.

–   Gdzie   zniknęłaś   po   południu?   –   zapytał   wieczorem,   kiedy   wreszcie 

wróciła.

Stał w drzwiach kuchni, skąd dochodziły jakieś dziwne zapachy.
– Nie było cię, kiedy wróciłem. Bardzo za tobą tęskniłem – powiedział i 

przyciągnął ją do siebie.

Spojrzała w górę, w jego niebieskie oczy, i poczuła, że jej opór słabnie.
– Wierzę ci – odparła, siląc się na swobodny, pewny siebie ton.
– Skąd ta ironia? – Luke ujął jej twarz w dłonie. – Co się stało? Miałaś zły 

dzień?

Pokręciła głową.
– Nie. Po prostu wszystko sobie przemyślałam... Puścił ją i westchnął 

głęboko.

– Przecież mówiłem, że myślenie bardzo ci szkodzi...
–   Posłuchaj,   to,   co   się   stało...   nie   bardzo   do   mnie   pasuje.   Ja   tak   nie 

umiem... Nie jestem przyzwyczajona do tego, że kiedy wchodzę do domu, ktoś 
w nim jest, i te wszystkie rzeczy...

Wybuchnął śmiechem.
–   Jak   możesz   mówić   coś   podobnego!   Jak   możesz   tak   traktować 

mężczyznę, który siedzi tu i czeka na ciebie jak pies, zwija się przy garach, 
zmywa, robi kolację i... przypala wszystko, co się da...

Nie mogła nie odwzajemnić jego uśmiechu.
– Czy to znaczy, że coś przeskrobałeś? Spaliłeś mi wszystkie garnki?
Skinął głową.
–   Usmażyłem   omlety   i   swój   zjadłem,   bo   byłem   bardzo   głodny.   Twój 

włożyłem z powrotem do pieca i o nim zapomniałem. Spaliło się wszystko na 
czarno.  Przyznaję  się   do  popełnionego  czynu,  wyrażam głęboką   skruchę,  za 
jedyne usprawiedliwienie mając fakt, że czekałem na kobietę, której pragnę jak 
nikogo innego na tej ziemi, a ona nie przychodziła i nie przychodziła, i bałem 
się, że nigdy nie wróci.

– Jesteś beznadziejny. Pocałował ją w usta.
– Chodź, napijemy się czegoś. Poszła za nim do kuchni.
– Omlet co prawda jest już niejadalny, ale zawsze mogę ci zrobić coś 

innego.

– Naprawdę go spaliłeś?
– Słowo daję – przytaknął wesoło. – Ale nic straconego, możemy wziąć 

na górę butelkę wina.

Powstrzymała go ruchem dłoni.
– Luke, posłuchaj, postanowiłam, że...
– Dobrze wiem,  co chcesz powiedzieć – przerwał, lekko całując ją w 

background image

kark. – Najwyższy czas z tym skończyć. Idę do swojego pokoju, zamykam się 
na klucz, a ty możesz zrobić to samo. Grunt to życie w zgodzie z zasadami.

–   Nic   a   nic   ci   nie   wierzę   –   szepnęła,   znowu   czując   na   ustach   jego 

pocałunek.

W tej chwili, wbrew wszystkim postanowieniom i samej sobie, pragnęła 

tylko tego, aby nigdy nie przestał jej całować i żeby zawsze mogła być przy 
nim. Uśmiechnęła się do niego bezradnie.

– Jesteś okropny – szepnęła.
– Wiem, wiem, już o tym mówiłaś. Podniósł ją i przytulił.
– Powtarzasz to tak często, że kiedyś wreszcie w to uwierzę. Na górze, w 

sypialni, rozebrał ją i położył na łóżku. Poddała się jego gestom i pocałunkom; 
poddała się uczuciom, jakie w niej budziły.

Tym razem wszystko było zupełnie inaczej niż ubiegłej nocy. Kochała się 

z nim powoli, rozkoszując się każdym jego gestem i słowem. Kochała się z nim 
tak, jakby  chciała na zawsze zapisać  sobie w pamięci każdą chwilę i każdą 
razem spędzoną sekundę. Kochała go tak, jakby to, co właśnie robili, było już 
wspomnieniem. Pięknym, nie pozwalającym się zapomnieć wspomnieniem.

Kiedy na chwilę przestawał ją całować, patrzyła na jego usta, tak jakby 

chciała chłonąć go wszystkimi zmysłami, na zawsze zapamiętując jego obraz. 
Chciała   mu   powiedzieć   bardzo   wiele   rzeczy,   ale   milczała,   obejmując   go   i 
przyjmując w siebie, tak jakby wierzyła, że to, co się właśnie dokonuje, jest 
jedyną dostępną im jednością.

Potem znowu bardzo długo spali. Kiedy się obudziła, dochodziła siódma. 

Poszła do łazienki, wzięła prysznic i ubrała się.

Stała   właśnie   przed   lustrem,   próbując   się   uczesać   i   trochę   umalować, 

kiedy poczuła na sobie jego dłonie.

– Muszę już iść – powiedziała, delikatnie uwalniając się z jego objęć.
– A co im powiesz, jeśli zjawisz się w pracy przede mną? – spytał z 

uśmiechem. – Jak usprawiedliwisz moją nieobecność?

– Nic nie powiem – odpowiedziała, próbując na nowo ułożyć włosy. – 

Dlaczego mam cię usprawiedliwiać?

– Bo to była tylko twoja wina. – Luke rzucił się na łóżko. – Spałem sobie 

spokojnie, a tu napadła na mnie jakaś dzika, trawiona żądzą kobieta!

– I po prostu nie mogłeś się obronić! Biedny, mały Luke!
– Właśnie. Lepiej już sobie idź, jeśli naprawdę chcesz stąd wyjść. Wyszła 

z domu i przez chwilę rozkoszowała się świeżym, przejrzystym powietrzem.

Wiedziała,   że   nie   ma   powodów   do   dumy.   Przegrała.   Poddała   się   bez 

walki wczoraj wieczorem, kiedy po raz drugi zgodziła się spędzić z nim noc. Po 
prostu jest za słaba. Nie potrafiła sprostać swoim wyobrażeniom o sobie. Jest to 
straszne, ale prawdziwe.

Kochała się z nim. Kochała... Nie w tym znaczeniu, jakie on przypisywał 

background image

temu   słowu.   Kochała   się   z   nim   i...   kochała   się   w   nim.   Wbrew   zdrowemu 
rozsądkowi, wbrew logice, wbrew wszystkiemu po prostu się w nim zakochała.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ranek   zapowiadał   się   ciężki.   Pacjentów   było   mnóstwo.   Zaraz   po 

przyjściu musiała się zająć monstrualnych rozmiarów kocurem, który właśnie 
stoczył nierówną walkę z kotem z sąsiedztwa.

– Znalazłam ich w schowku ze szczotkami, tam sobie urządzili pole bitwy 

–   wyjaśniła   właścicielka   rozwścieczonego   kocura.   –   Wyszedł   z   tego   z 
naderwanym uchem.

– Biedne stworzenie – powiedziała ze współczuciem Sophie, pochylając 

się nad zwierzęciem.

– Niech go pani tak nie żałuje – poinstruowała ją trzeźwo właścicielka. – 

Szkoda, że pani nie widziała tamtego kota. Rozszarpał go na strzępy.

Nietrudno było w to uwierzyć. Kocur prychał i wyrywał się z taką siłą, że 

w żaden sposób nie mogły go ułożyć na stole. Sophie włożyła rękawiczki.

– Jeśli pani chce, mogę pani dać parę – powiedziała, patrząc na podrapane 

ręce kobiety.

– Co tu się dzieje? – spytał Howard, zaglądając do pokoju przyjęć. – Co 

to za hałasy?

–   Mamy   niezbyt   grzecznego   pacjenta   –   odparła   Sophie,   siłą 

przytrzymując kota. – Chyba nie bardzo ma ochotę na badania. Zajmiesz się 
nim?

Wreszcie   zwierzę   udało   się   spacyfikować,   narzuciwszy   mu   na   głowę 

żółty prochowiec. Sophie pierwsza weszła do gabinetu Howarda.

– Luke’a jeszcze nie ma? – zapytał.
– Nie, trochę się spóźni. Zaraz powinien być.
–   Ten   kot   to   prawdziwy   potwór   –   przerwała   im   kobieta,   wnosząc   i 

umieszczając na stole kocura zawiniętego w płaszcz. – Tak się dał wszystkim 
we znaki, że sąsiedzi nazywają go Frankenstein. Miewałam już koty, ale coś 
takiego widzę po raz pierwszy.

Jakby na potwierdzenie jej słów, spod płaszcza rozległo się złowrogie 

prychnięcie i głuche miauknięcie.

Howard westchnął z rezygnacją.
– Czy jest pani w stanie panować nad nim podczas zabiegu, czy mam go 

na kilka minut uśpić? Jak pani sądzi?

– Kiedy tylko zdejmę mu to ze łba, zacznie szaleć – odparła bez wahania. 

– Lepiej coś mu dać.

– Dobrze. Proszę go jeszcze przez chwilę potrzymać. Howard sięgnął po 

strzykawkę i po chwili „Frankenstein” leżał bez ruchu, pogrążony w sztucznym 
śnie.

Kobieta ostrożnie zdjęła z niego płaszcz. Jedno oko kocura łypnęło na nią 

background image

ostrzegawczo, po czym powieka opadła. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Wydało się 
nagle, że dokoła zapanowała dziwna cisza.

–   Trzeba   go   będzie   trochę   pozszywać.   –   Howard   dokładnie   zbadał 

zwierzę. – To nie tylko ucho. Ma również rankę na grzbiecie i o tutaj, z boku. 
Nieźle się musiał zabawić.

Właścicielka odpowiedziała głębokim westchnieniem. Wyraźnie miała z 

czworonogiem niejedno ciężkie przejście.

– Wystarczy kilka szwów – ciągnął Howard – i na dzisiaj będzie spokój. 

Ale jeśli chce pani mieć spokój na dobre, radzę go wykastrować. Brzmi to może 
groźnie, ale zabieg nie jest bardzo skomplikowany.

Kobieta zamyśliła się.
– Może to dobry pomysł – powiedziała po chwili. – Sama nie wiem... Ale 

czy po czymś takim dalej będzie mógł łapać szczury? Nie odechce mu się? 
Słyszałam, że po takim zabiegu kot robi się do niczego. Tylko tyje i wyleguje 
się na kanapie.

Howard uśmiechnął się.
– To nieprawda. Tak źle nie jest. Może nawet będzie miał większą ochotę 

na pogonienie szczura, jeśli nie będzie miał innych problemów. Zapoluje sobie z 
nudów.

Sophie   przysłuchiwała   się   rozmowie,   przygotowując   antybiotyk,   który 

trzeba było podać kotu po skończonym zabiegu. Wywód Howarda o wpływie 
kastracji na łowność kotów nieco ją rozbawił.

–   Teraz   zrobimy   mu   jeszcze   zastrzyk   domięśniowy   i   koniec.   Howard 

zdjął rękawiczki.

– No i jak? Decyduje się pani na zabieg? Jeśli tak, proszę go zostawić. 

Zrobimy to jutro.

Kobieta wahała się przez chwilę.
–   Dobrze.   Ale   jeśli   przestanie   łowić   szczury,   przyniosę   go   wam   z 

powrotem – powiedziała z determinacją, żartobliwie grożąc im palcem.

– Nie będzie powodu – uspokoił ją Howard, odnosząc zwierzę do klatki. – 

Będzie łowny jak nigdy dotąd, a sąsiedzi sobie trochę odpoczną, bo przestanie 
szaleć. Zobaczy pani, wszyscy będą zadowoleni.

Po wyjściu nieszczęsnej właścicielki bojowego kocura Howard usiadł i 

spojrzał na Sophie.

– A co u ciebie? Jak tam w domu? Dobrze ci się mieszka? Skinęła głową, 

pozornie opanowana i obojętna.

– Tak. Wszystko w porządku. Dziękuję.
– Nie masz żadnych kłopotów?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się uspokajająco.
–   Nie,   Howardzie,   naprawdę   wszystko   w   porządku.   Wierzyła   w   jego 

dobre intencje. Znała go dobrze i bardzo lubiła.

background image

Nie   chciała   go   okłamywać,   ale   jeszcze   bardziej   nie   chciała   z   nim 

rozmawiać o Luke’u.

Stary doktor spojrzał na nią, jakby chciał się usprawiedliwić.
–   Przepraszam,   że   tak   wypytuję,   ale   martwimy   się   o   ciebie,   dlatego 

pozwalani   sobie   na   małą...   niedyskrecję.   Molly   codziennie   mnie   pyta,   czy 
czegoś nie potrzebujesz. Porady albo rozmowy, sam nie wiem...

Sophie spojrzała na niego serdecznie.
–   Bardzo   ci   dziękuję.   Powiedz   Molly,   że   jestem   wdzięczna   za   chęć 

pomocy, ale wszystko jest dobrze. Od dawna nie miałam już nikogo w domu i 
trochę   przyzwyczaiłam   się   do   samotności,   ale...   wszystko   w   porządku.   Nie 
martwcie się. Howard nie spuszczał z niej wzroku.

– Wiesz, że zawsze, ale to zawsze możesz na mnie liczyć – powiedział 

wreszcie z naciskiem. – W każdej sytuacji i o każdej porze. Czuję się trochę 
odpowiedzialny za tę sytuację. To ja cię przekonałem, że należy przyjąć Luke’a 
do pracy i ja zgodziłem się na to, żeby zamieszkał u ciebie. Po śmierci Michaela 
czuję się...

Przerwał, ponieważ w drzwiach ukazała się głowa Imeldy.
– Przepraszam, że przerywam, ale szukam Luke’a. Sophie zmarszczyła 

brwi.

– Już powinien być. A o co chodzi? Może mogę w czymś pomóc?
Pielęgniarka zawahała się.
– Dzwoni jakaś pani – powiedziała z ociąganiem. – Chce rozmawiać z 

Lukiem. Mówi, że w sprawie osobistej. Jest trochę... zdenerwowana.

– Ktoś o mnie pytał? – przerwał jej energiczny głos Luke’a.
– Tak. – Imelda z ulgą zwróciła się ku drzwiom. – Telefon do ciebie.
– Przełącz do mojego gabinetu – powiedział i szybkim krokiem poszedł 

do siebie.

Usłyszeli hałas zamykanych drzwi.
– Jakieś kłopoty? – Howard pytająco spojrzał na Sophie.
– Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą. Howard westchnął.
– Z kobietami,  jak rozumiem.  Luke innych nie miewa.  Jest świetnym 

weterynarzem.   Wszyscy   się   nim   zachwycają,   w   miasteczku   i   w   okolicy. 
Farmerzy wprost nie mogą się go nachwalić.

– Tak, to doskonały lekarz – przytaknęła Sophie z roztargnieniem.
Kiedy Howard poszedł wreszcie do pacjentów, zerknęła w stronę drzwi 

do gabinetu Luke’a. Były zamknięte.

Ciekawe, z kim tak długo rozmawia? Z Amandą czy z Patricią De Vere? 

Lucy widziała go w pubie z jakąś brunetką. Brunetkami są obie. Luke nigdy nie 
wspominał o żadnej kobiecie, a ona nigdy nie pytała.

Tak czy inaczej miała następny powód, żeby się poważnie zastanowić nad 

sensem   ich   „przyjaźni”.   Nad   sensem   związku,   który   zapowiadał   tylko   ból   i 

background image

rozczarowanie.

W tydzień później zgodziła się wreszcie pójść z Hamishem Burnsem na 

kolację.   Właściwie   nie   miała   innego   wyjścia.   Odmawiała   już   tyle   razy,   że 
jeszcze   jeden   wykręt   byłby   równoznaczny   z   niegrzecznością.   Uważała,   że 
przyjmując jego zaproszenie, spełnia po prostu obowiązek wobec firmy, z którą 
od dawna współpracuje.

Wracała jednak do domu marząc, żeby ten wieczór jak najszybciej minął.
Przygotowała dla Luke’a zimną kolację i przebrała się. Właśnie kończyła 

się malować, kiedy usłyszała w korytarzu jego kroki.

– Cudownie wyglądasz – powiedział rozmarzonym tonem i oparł się o 

framugę drzwi.

Miał na sobie długie buty i pobrudzone błotem spodnie. Skończył właśnie 

wizyty na okolicznych farmach.

Od wielu dni nie wracali z pracy o tej samej porze. Luke pracował do 

późna, zastępując chorego Johna, a ona zawsze tak wszystko urządzała, żeby 
uniknąć spotkania. Kładła się wcześnie, wstawała o świcie i robiła co mogła, 
żeby praca skutecznie ich od siebie odgradzała. Na razie jej się udawało.

Luke   zdjął   buty   i   ustawił   je   w   kącie   korytarza.   Powiesił   kurtkę   na 

wieszaku i znowu uważnie przyjrzał się Sophie.

– Wyglądasz nadzwyczajnie – powtórzył. – W tej sukience jest ci bardzo, 

bardzo ładnie. Niebieski to twój kolor.

Podszedł i spróbował ją objąć.
Wyśliznęła się z jego ramion i szybkim krokiem poszła w stronę drzwi.
– Przecież to śmieszne. – Luke podążył za nią. – Nie uciekaj, nie udawaj, 

że nic między nami nie było. Przecież wiesz, że to nieprawda. Bardzo mi ciebie 
brak. Sophie, bardzo bym chciał...

Odwróciła się.
– Nic nie rozumiesz. Jak tak nie mogę. Nie mogę tego wszystkiego brać 

tak po prostu, jakby nigdy nic. Według ciebie to wszystko jest takie proste i 
zwyczajne, ale ja tak nie umiem...

Złapał ją za ramię.
– Czego nie umiesz? Przecież to właśnie jest proste i nie ma powodu, 

żeby wszystko sztucznie komplikować.

Poczuła, że brak jej tchu. Jak ma mu powiedzieć, o co jej chodzi? Jak ma 

mu powiedzieć, że się w nim zakochała i że dlatego wszystko nagle stało się 
takie trudne do zniesienia?

– Bardzo cię pragnę – usłyszała. – Chcę być z tobą, teraz, zaraz...
–   To   niemożliwe   –   powiedziała,   starając   się,   żeby   jej   głos   zabrzmiał 

zwyczajnie i obojętnie.

– Dlaczego? Nie mam dziś dyżuru. Będziemy mieli całą długą noc...

background image

Zagryzła wargi.
– Luke, ja właśnie wychodzę.
Zobaczyła w jego oczach zaskoczenie, a zaraz potem ironiczny uśmiech.
– Wychodzisz? – Obrzucił wzrokiem jej smukłą sylwetkę w jedwabnej 

sukience. – Racja. Dla mnie byś się tak nie wystroiła. A z kim wychodzisz, jeśli 
wolno zapytać? Znam go?

– Idę na kolację z przedstawicielem firmy farmaceutycznej. Odkładałam 

to już wiele razy. Nie mogę odmawiać im w nieskończoność.

– Im,  to  znaczy   Hamishowi  –  powiedział przeciągłym  tonem.  Skinęła 

głową i spuściła oczy.

– Muszę już iść. Uśmiechnął się i przepuścił ją.
– Tylko nie wracaj zbyt późno. Będę czekał. Przystanęła.
– Luke...
–   Po   raz   pierwszy   od   wielu   dni   mam   wolny   wieczór.   Myślałem,   że 

spędzimy go razem. I noc też.

– Naprawdę chciałeś...
–   Oczywiście,   zawsze   chcę.   –   Ujął   ją   za   ramiona,   w   jego   glosie 

zabrzmiało  lekkie zniecierpliwienie. – Przecież wiesz, przecież wiesz, co do 
ciebie czuję.

Pokręciła ze smutkiem głową.
– Nie wiem, ja już nic nie wiem, Luke. To właśnie jest najgorsze. Nic nie 

wiem. Nie wiem, o co między nami chodzi. Jeśli w ogóle o cokolwiek chodzi.

Uniósł głowę i zmrużył oczy.
– Nie mogę ci przyrzec dozgonnej miłości, jeśli to masz na myśli. Nie 

jestem Michaelem. Już ci powiedziałem: jestem sam z wyboru. Lubię to i myślę, 
że   tak   będzie   zawsze.   Jestem   wobec   ciebie   szczery,   nie   zamierzam   cię 
oszukiwać.   Łączy   nas   coś,   do   czego   oboje   mamy   prawo   i   tak   jest   dobrze. 
Przynajmniej dopóki oboje tak uważamy.

– Masz na myśli to, że dobrze nam jest w łóżku? – zapytała ze smutkiem i 

rezygnacją. – To właśnie masz na myśli?

Luke skrzywił się.
– Nie zmuszaj mnie, proszę...
– Ja... ja chcę ci tylko wytłumaczyć – powiedziała z wysiłkiem, hamując 

łzy – że ja... ze mną... jest...

Nie udało jej się.
– O Boże... przestań. – Luke wytarł łzę płynącą jej po policzku. Przytulił 

ją do siebie i pogładził po plecach.

– Nie chciałem cię zranić. Naprawdę. Oboje jesteśmy bardzo zmęczeni. 

Idź już, spóźnisz się na randkę.

Delikatnie odsunął ją od siebie.
– To nie jest randka, mówiłam ci już.

background image

–   Masz   się   spotkać   z   Hamishem   Burnsem,   prawda?   Wyglądasz   tak 

ślicznie, że nie ma na świecie faceta, który by się przy tobie zdołał opanować.

Zaczerwieniła się i odsunęła, myśląc, że Luke traktuje ją jak wszystkie 

kobiety   w   swoim   życiu.   Kobiety   pojawiające   się   jak   cienie   i   jak   cienie 
znikające. Kobiety, o których się nie mówi i nie myśli, bo nie mają żadnego 
znaczenia.   Widma   bez   twarzy.   Luke   jest   zatwardziałym   kawalerem, 
samotnikiem i egoistą. W jego życiu nie ma dla niej miejsca. W jego życiu nie 
ma miejsca dla nikogo.

Rozległ   się   dzwonek   i   za   drzwiami   zamajaczyła   wysoka   sylwetka 

Hamisha Burnsa.

Luke delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z czoła i spojrzał na twarz ze 

śladami niedawnych łez. Patrzył na nią długo, zanim odezwał się:

– Idź już... twój kawaler czeka.
– Luke... – Chciała mu coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. 

Serce biło jak szalone. Oderwała się od Luke’a i poszła otworzyć drzwi.

W progu stał Hamish w eleganckim, ciemnym garniturze. Spojrzał na nią 

promiennym wzrokiem i... dostrzegł Luke’a.

– Witam. – Luke skłonił się ironicznie i Sophie poczuła, że na jej twarz 

wypływa rumieniec. Szybko wzięła torebkę i znalazła się przy drzwiach.

– Miłej zabawy – usłyszała jeszcze i uśmiechnęła się, z zażenowaniem 

spoglądając   na   towarzyszącego   jej   mężczyznę,   który   gestem   zaprosił   ją   do 
czerwonego saaba.

Hamish odezwał się dopiero wtedy, gdy wyjechali na drogę.
– Przepraszam, ale byłem trochę zaskoczony. Nie wiedziałem, że w domu 

jest jeszcze ktoś.

–   Luke   mieszka   u   mnie,   ponieważ   jego   mieszkanie   nie   jest   jeszcze 

gotowe.   Pawilon   jest   w   strasznym   stanie   –   wyjaśniła   pospiesznie.   –   Trzeba 
zrobić remont, a wcześniej jakoś nikt o tym nie pomyślał.

Mówiła szybko, chcąc ukryć swoje zmieszanie w masie szczegółów.
–   Luke   ma   szczęście   –   powiedział   Hamish   znacząco,   pozornie   bez 

związku z treścią rozmowy, i spojrzał na nią.

Odetchnęła   z   ulgą,   kiedy   dotarli   do   restauracji.   Nie   miała   ochoty   na 

rozmowę na tematy osobiste, zwłaszcza z Hamishem.

Restauracja była dobra i kolacja mogłaby się naprawdę udać, gdyby nie 

poprzedzająca  ją scena, a może  cała, trochę mimo  wszystko skomplikowana 
sytuacja. Jedząc rozmawiali o pracy, o lekach i pacjentach, co było wyjściem 
najbezpieczniejszym i najmniej groźnym. Dopiero kiedy podano kawę, Hamish 
zmienił temat.

–   Bardzo   dużo   pracujesz,   prawda?   To   ci   wystarcza?   Nie   masz   nigdy 

ochoty zmienić czegoś w życiu?

– Oboje z Michaelem zawsze bardzo dużo czasu poświęcaliśmy pracy – 

background image

odparła pośpiesznie. – Przyzwyczaiłam się do tego. To taki sposób życia.

– Tak, wiem, że nigdy nie mieliście czasu na życie towarzyskie. Michael 

dużo pracował, ty też. Ale teraz... – spojrzał na nią – teraz w domu musi ci być 
smutno, to znaczy, kiedy jesteś sama...

–   Słucham?   Co   chciałeś   przez   to   powiedzieć?   Spojrzała   na   niego 

pytająco.

– Przepraszam, że o tym mówię, ale ludzie... słyszałem różne opinie o 

twoim nowym towarzyszu życia...

– Masz na myśli mojego gościa?
– Nie wierzę we wszystko, co ludzie mówią. Nieraz przesadzają. Pytam 

tylko tak, dla twojego dobra. Nie chcę robić ci przykrości, bo bardzo cię lubię. – 
Ujął jej rękę. – Sophie, naprawdę bardzo cię lubię.

Jego   wzrok   mówił   więcej   niż   słowa.   Po   raz   pierwszy   w   obecności 

Hamisha Burnsa poczuła się niewyraźnie i niepewnie.

– Ja też cię lubię – powiedziała, nie chcąc przedłużać milczenia. – Lubię 

cię i zależy mi na twojej przyjaźni, ale...

– Ale co?
– Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
– Tylko przyjaciółmi?
Próbowała się opanować, mówiąc sobie, że ktoś tak przystojny i miły jak 

Hamish Burns może oczekiwać od niej odrobiny serdeczności, ale dotyk jego 
dłoni   wywołał   w   niej   taką   odrazę,   że   siłą   powstrzymała   się   od   grymasu 
obrzydzenia. Wyobraźnia usłużnie podsunęła jej obraz ironicznego spojrzenia 
Luke’a. „Wyglądasz tak ślicznie, że nie ma na świecie faceta, który by się przy 
tobie zdołał opanować...”

–   Naprawdę   muszę   wracać.   Mieliśmy   w   tym   tygodniu   masę   roboty   i 

jestem wykończona – powiedziała, uśmiechając się z wysiłkiem.

–   Chcesz,   żebym   cię   już   odwiózł?   –   Hamish   spojrzał   na   nią   ze 

zdziwieniem. – Szkoda, naprawdę bardzo żałuję.

– Ja też. – Zabrzmiało to tak fałszywie, że tylko pogorszyło i tak już 

nieprzyjemną sytuację.

Wracali w milczeniu, tak jakby było oczywiste, że nie mają sobie nic do 

powiedzenia. Kiedy podjechali pod dom, Hamish wysiadł i otworzył przed nią 
drzwiczki.

– Dziękuję za miły wieczór – powiedziała sztucznie uprzejmym tonem, z 

ulgą wysiadając z samochodu.

– Może zaprosisz mnie na herbatę? – zapytał nieoczekiwanie, patrząc na 

zapalone światło na parterze. Nim zdążyła odpowiedzieć, objął ją i przyciągnął 
do siebie.

– Mieliśmy trochę za mało czasu, żeby się lepiej poznać, Sophie. Mam 

wrażenie, że więcej nas łączy, niż się wydaje.

background image

Poczuta na twarzy jego oddech, a potem jego usta na swoich wargach.
– Nie! – krzyknęła, wyrywając się z jego ramion.
Spojrzał   na   nią   ze   zdumieniem,   a   potem   nieprzyjemny   uśmiech 

wykrzywił jego twarz.

– Rozumiem – powiedział zjadliwie. – Postanowiłaś wszystko zostawić 

dla swojego... gościa.

–   A   to   już   jest   tylko   moja   sprawa   –   rzekła   stanowczo,   trzasnęła 

drzwiczkami i szybkim krokiem poszła w stronę domu.

Usta paliły ją ogniem. Siłą powstrzymała się, żeby ich nie obetrzeć.
Jak mogła dopuścić do czegoś podobnego! Nigdy, przenigdy nie powinna 

była przyjmować  zaproszenia Hamisha.  Zbyt zaprzątały ją myśli o Luke’u i 
niewłaściwie   oceniła   sytuację.   Przecież   to   oczywiste,   że   wychodząc   z 
Hamishem mogła się spodziewać awansów z jego strony.

Zanim włożyła klucz do zamka, drzwi się otworzyły.
–   Wszystko   w   porządku?   –   spytał   Luke   z   niepokojem,   widząc   jej 

zmienioną twarz. – Nic ci się nie stało?

Skinęła   głową.   Luke   obrzucił   wrogim   spojrzeniem   czerwonego   saaba, 

stojącego jeszcze na podjeździe.

– Nie. Wszystko dobrze, wejdźmy do środka. Czerwony saab ruszył z 

szybkością niewielkiej rakiety.

– Twój przyjaciel bardzo się spieszy – zauważył Luke i zamknął drzwi.
– Tak, bardzo – przytaknęła bezbarwnym tonem, odkładając torebkę na 

stolik w korytarzu.

Poczuła jego dłonie na ramionach, jego oddech na karku, jego szybki, 

spragniony pocałunek.

– Nie mogłem się doczekać, kiedy wrócisz.
Dotknięcie Luke’a wyrwało ją z martwoty, obudziło, przywróciło samej 

sobie.

– Ja też bardzo do ciebie tęskniłam – powiedziała po prostu.
– Zrobiłem ci kawę.
– Skąd wiedziałeś, kiedy wrócę? Luke skrzywił się.
– Gdybyś nie wróciła do jedenastej, pojechałbym po ciebie.
– Mówisz zupełnie jak mój ojciec.
– A czuję zupełnie inaczej.
– Pocałuj mnie jeszcze raz – poprosiła.
Była   tak   szczęśliwa,   że   jest   przy   niej,   że   nie   miała   ochoty   niczego 

ukrywać.

Całował jej usta, szyję, ramiona i włosy...
– Weź mnie na górę – poprosiła, tuląc się do niego. – Weź mnie na górę...
– Jesteś pewna? – Ujął jej twarz w dłonie i uważnie popatrzył w oczy. – 

Jesteś   pewna,   że   chcesz?   A   rano?   Co   będzie   jutro   rano?   Znowu   będziesz 

background image

żałowała i przyrzekała sobie, że już nigdy więcej?

– Pewnie tak – przyznała bezsilnie. – Pewnie tak... Wiedziała, że tego 

jednego może być zupełnie pewna.

–   Sophie,   na   Boga,   co   ja   mam   z   tobą   zrobić?   –   W   głosie   Luke’a 

zabrzmiała troska. – Co ja mam z tobą zrobić?

– Kochaj mnie – odpowiedziała. – Kochaj mnie tu, teraz, a jutro pomóż 

mi jakoś przejść przez most wyrzutów sumienia.

Uśmiechnął się.
– Dobrze, tylko po co ta poezja? Zrobię, co każesz, bo nie mogę ci się 

oprzeć...

Poczuła,   że   zdejmuje   z   niej   sukienkę   i   zanosi   ją   gdzieś   w   ciemność. 

Poczuła   jego   pocałunki   na   piersiach   i   znowu   rozpoczęła   się   długa   noc,   tak 
wyłącznie należąca do nich, jak oni należeli do siebie.

– Podano śniadanie – usłyszała i zobaczyła Luke’a siedzącego na brzegu 

łóżka.

Przykryty   był   jedynie   małym   ręcznikiem   owiniętym   wokół   bioder. 

Poczuła zapach świeżo parzonej kawy.

– Która godzina? – zapytała, spuszczając nogi z łóżka i przykrywając je 

wstydliwie prześcieradłem.

Luke wybuchnął śmiechem.
– Nie bój się! Już to widziałem.
Przysunął się i ujął jej zarumienioną twarz w dłonie.
–   Dopiero   wpół   do   ósmej.   Mamy   jeszcze   trochę   czasu.   Zresztą   to 

niedziela. Mam dyżur przed południem, ale będzie Jane, pomoże mi. Nie musisz 
się spieszyć. Zostań w łóżku. Kiedy wrócę na lunch, będziemy mogli dokończyć 
to, co zaczęliśmy wieczorem.

– Głupi jesteś – powiedziała przeciągając się. – Zresztą to wcale nie był 

wieczór. Zaczęliśmy dopiero nad ranem.

Wzięła grzankę i wypiła łyk kawy.
– Przydałby się dżem. Nie przyniosłeś?
– Nie mogłem znaleźć, ale nie narzekaj, tylko jedz.
Jadła   w   milczeniu,   podświadomie   rozpamiętując   wydarzenia   ostatniej 

nocy.

–   Wyglądasz   bardzo   podniecająco,   kiedy   tak   sobie   myślisz.   Chyba 

przydałby się nam mały deser, co?

– Przecież dopiero zjadłeś śniadanie. Wiesz, jesteś strasznie łakomy.
– Nic podobnego! Chociaż może rzeczywiście.
Pomyślała,   że   wszystko   cokolwiek   powie,   będzie   aluzją   do   seksu, 

ponieważ nieoczekiwanie seks stał się najważniejszą sferą jej życia. Najbardziej 
niewinne słowa i zdania zaczynały kojarzyć się ze sprawami, o których nigdy 

background image

dotąd nie myślała. Patrząc na muskularne, opalone ciało Luke’a, zastanawiała 
się nad jego odczuciami.

Czy on w ogóle uświadamia sobie, co się miedzy nimi dzieje? Znowu 

kochali się całą noc, aż do rana, a potem spali wtuleni w siebie, jakby nawet we 
śnie   pragnęli   przedłużyć   rozkosz.   Czy   to   wszystko   nie   pozostawia   w   nim 
najmniejszego śladu? Czy wstając z łóżka o wszystkim zapomina?

– Nie sądzisz, że powinieneś coś na siebie włożyć? – zapytała, patrząc na 

jego gołe ciało.

– Szkoda czasu.
Odstawiła   filiżankę,   starając   się   unikać   jego   wzroku.   To   również 

zabrzmiało dwuznacznie.

– Spóźnisz się do pracy – zauważyła.
– Nieważne.
– Dla pacjentów tak.
Lekkim   ruchem   ręki   powoli   obrysował   kontur   jej   ciała   pod 

prześcieradłem.

– Odpocznij sobie. Spokojnie skończ śniadanie i zaklep dla mnie miejsce 

obok siebie. Zaraz wracam.

Patrzyła,   jak   odchodzi,  nie   mogąc   oderwać  wzroku   od  smukłej,   silnie 

zbudowanej postaci.

Po   jego   wyjściu   wstała,   wzięła   prysznic   i   powoli   się   ubrała.   Po   raz 

pierwszy w życiu rozkoszowała się brakiem obowiązków. Nigdzie nie musi się 
spieszyć, nie czeka na nią żadna praca. Jedyne, co może ją spotkać, to powrót 
Luke’a i jego ramiona...

Miał rację, mówiąc, że trzeba przepędzić upiory. Ostatniej nocy poczuła 

się   naprawdę   wolna   i   oderwana   od   przeszłości.   Przeszłość   odsunęła   się, 
ustępując miejsca chwili obecnej.

Jej   związek   z   Michaelem   był   całkowicie   podporządkowany   jego 

wyobrażeniom o małżeństwie. To on określał, nie ona, jak będą żyć i co jest ich 
celem. Dotąd nie uświadamiała sobie tego z taką ostrością. Michael nie chciał 
mieć   dzieci,   których   tak   bardzo   pragnęła.   Nie   próbowała   zajść   w   ciążę 
podstępem,   bo   wiedziała,   że   tego   nie   wybaczyłby   jej   nigdy.   Uznałby   to   za 
zdradę. Zresztą, byłoby to zbyt upokarzające.

Rozmawiali   o   tym   tego   dnia,   kiedy   miał   wypadek.   Wyszedł   z   domu 

wzburzony. Jeszcze teraz widziała wyraz jego oczu. Wiedziała, że kiedy wróci, 
nic   nie   powie,   a   przepaść   pomiędzy   nimi   będzie   się   powiększać   z   każdym 
dniem. I z każdą nocą.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i przepędziła złe myśli. To tylko 

wspomnienia. Teraz ma inne życie. Luke obudził w niej nadzieję. Odmienił ją. 
Może i jej uda się go zmienić? Może istnieje dla nich jakaś wspólna przyszłość?

Nagle   poczuła,   że   musi   go   natychmiast   zobaczyć.   Zapragnęła   jego 

background image

obecności tak, jak się pragnie wody i pokarmu. Był jej niezbędny do życia, a 
dom bez niego wydawał się pusty i niepotrzebny. Nie był domem.

Szybko włożyła jedwabną błękitną bluzkę, płócienne spodnie i sandały. 

W kilka minut później szła już do lecznicy, zastanawiając się, co powiedzieć 
Jane. Pod jakim pretekstem można zjawić się w gabinecie w niedzielę rano, jeśli 
nie ma się dyżuru?

Popchnęła drzwi do poczekalni i znalazła się twarzą w twarz z bardzo 

dziwną parą.

Kobieta   miała   twarz   spuchniętą   od   płaczu,   mężczyzna   –   niezwykle 

wojowniczy wygląd. Rozpoznała państwa Farleyów.

– Nie dla wszystkich ten dzień będzie dobry – prychnął z wściekłością na 

jej powitanie mężczyzna.

– Co się stało? Coś z Siegfriedem? – zapytała niespokojnie, patrząc na 

zapłakaną kobietę.

– Niech pani lepiej zapyta tego swojego nowego weterynarza! – wrzasnął 

mężczyzna. – Wszystko pani powie!

Zostawiła ich i poszła w kierunku pokoju Luke’a. Jane zatrzymała ją tuż 

przed jego drzwiami.

– Poczekaj, chcę ci najpierw coś powiedzieć.
– Chodzi o kurację Siegfrieda?
–   Kiedy   go   wynosili   z   samochodu,   pan   Farley   cały   czas   krzyczał   na 

Luke’a,   że   zabił   mu   psa   tymi   swoimi   eksperymentami,   że   on   tak   tego   nie 
zostawi i zawiadomi o wszystkim władze, jeśli Siegfried zdechnie.

Sophie z westchnieniem skinęła głową.
–   W   porządku,   Jane.   Dobrze,   że   mnie   uprzedziłaś.   Zaraz   z   nim 

porozmawiam.

Z ciężkim sercem zastukała do drzwi i weszła cicho do gabinetu Luke’a. 

Stał przy psie i chował stetoskop do kieszeni.

– Miał drugi bardzo silny atak serca. Kiedy go przywieźli, już konał.
Popatrzyła na leżący na stole nieruchomy, pozbawiony życia kształt.
– Nie mogłeś wygrać tej bitwy – powiedziała ze smutkiem. – Miał przed 

sobą może rok, może osiem miesięcy życia. Zrobiłeś wszystko, co w ludzkiej 
mocy.

Było jej bardzo ciężko. Nie potrafiła przyzwyczaić się do śmierci, nawet 

jeśli była nieunikniona i możliwa do przewidzenia. Przecież nawet gdyby psa 
zaczęto   leczyć   znacznie   wcześniej,   jego   szanse   na   przeżycie   były   bardzo 
niewielkie. Kiedy pacjent umierał, czuła się winna, nawet wtedy, kiedy było to 
zupełnie absurdalne, tak jak w przypadku Siegfrieda.

Tym razem na dodatek musieli jeszcze stawić czoło właścicielowi...
– Pójdę do nich – powiedział Luke z westchnieniem. – To będzie dla nich 

bardzo ciężkie.

background image

Nie mylił się. Pan Farley wybuchnął natychmiast:
– Zaskarżę pana! Jest chyba jakaś izba weterynaryjna, jakieś władze! Ja 

tak tego nie zostawię! Zobaczy pan!

–   Oczywiście,   może   pan   złożyć   zażalenie   i   zwrócić   się   do   rady 

weterynaryjnej, jeśli pan sobie życzy – odrzekł Luke spokojnie – ale to niczego 
nie zmieni.

– Gdyby nie pańskie głupie pomysły, pies by żył. – Pan Farley obrócił się 

gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Jego żona podążyła za nim. Sophie 
zobaczyła, że po jej twarzy płyną łzy.

– Kiedy się państwo uspokoją – powiedziała do niej łagodnym tonem – 

zrozumieją, że nie popełniono tu żadnego błędu. Zrobiliśmy wszystko, co było 
możliwe.   Doktor   Jordon   zostawił   Siegfrieda   na   obserwacji,   zapisał   mu 
odpowiednie leki. Każdy weterynarz na jego miejscu zrobiłby to samo.

Pani Farley wytarła oczy.
– Dziękuję – szepnęła ku zaskoczeniu Sophie i wyszła. Sophie spojrzała 

na szarą, zmęczoną twarz Luke’a.

– Dziękuję za poparcie – rzekł cicho – choć nie wiem, czy masz do mnie 

zaufanie, czy po prostu przemawia przez ciebie zawodowa solidarność.

W jego głosie czuło się urażoną dumę.
–   Oczywiście,   że   mam   do   ciebie   zaufanie.   Powiedziałam   tylko   to,   co 

myślę. Nic więcej nie mogłeś zrobić.

Miała ochotę objąć go i przytulić, ale obecność Jane sprawiła, że tylko 

głęboko spojrzała mu w oczy.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Telefon   zadzwonił   natychmiast   po   ich   powrocie   do   domu.   Sophie 

podniosła   słuchawkę   i   usłyszała   nieznany,   kobiecy   głos.   Dopiero   po   chwili 
zrozumiała, że dzwoni siostra Luke’a, Louise.

– To do ciebie – powiedziała, oddając mu słuchawkę.
Wziął jedną ręką słuchawkę, a drugą przygarnął ją do siebie. Przytulona 

do jego piersi, czuła wibrowanie jego głosu i zapach jego skóry.

– Przyjadę – usłyszała. – Czekajcie na mnie. Odłożył słuchawkę.
– Moja siostrzenica, Fil, miała wypadek. Potrącił ją samochód. Jest w 

szpitalu.

– O Boże! Czy ona...
–   Chyba   nie   stało   się   nic   złego   –   powiedział   i   z   nagłą   determinacją 

powtórzył: – Nie mogło się stać nic naprawdę złego. Wszystko będzie dobrze, 
jestem pewien. Ale muszę tam jechać. Jestem im potrzebny.

– Czy mogę jakoś ci pomóc? Ujął jej twarz w dłonie.
– Musisz sobie jakoś dać radę. Zastąp mnie, nie będzie wam łatwo bez 

Johna.

– Może niedługo wróci. Podobno czuje się lepiej.
– Zadzwonię do niego. Muszę pojechać do siostry, jak tylko zabiorą Fil 

do Cambridge.

Skinęła głową i uniosła jego dłonie do ust.
–   Jest   mi   przykro   z   powodu   Siegfrieda.   Farley   mówił   to   wszystko   w 

gniewie. Na pewno tak nie myśli. Musiał się po prostu wyładować i akurat byłeś 
pod ręką.

Luke zmarszczył brwi.
– Nie wiem. Tak czy owak, jestem odpowiedzialny za to, co się stało.
Objęła go za szyję.
– A teraz jeszcze to. Sporo jak na jeden dzień. Czy przypadkiem nie jesteś 

głodny?

Uśmiechnął się swoim dawnym uśmiechem.
– Mam apetyt tylko na ciebie. A prócz tego może na jakąś kanapkę.
Roześmiała   się   szczęśliwa,   że   znowu   żartuje,   że   wszystko   wraca   do 

normy.

– Zaraz coś przygotuję. Luke przeczesał dłonią włosy.
– Najpierw zadzwonię do Johna.
W godzinę później siedzieli obok siebie na kanapie, ona z głową opartą na 

jego ramieniu, on lekko gładząc jej włosy.

– Będę tęskniła. – Uniosła głowę i pocałowała go w usta.
– Co teraz będziemy robili? A może niepotrzebnie pytam? Dzień mógłby 

background image

się zakończyć tak samo, jak się zaczął. W tym samym łóżku i w tych samych 
ramionach. Ale była przecież śmierć Siegfrieda i wypadek Fil, a to sprawiło, że 
nie mogli zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.

–   Może   pójdziemy   się   przejść?   –   zaproponowała   Sophie   niepewnym 

głosem.

– Bardzo dobry pomysł. – Twarz Luke’a rozpogodziła się. – Chodźmy, 

zanim zmienimy zdanie.

Zostawili   nie   dojedzone   kanapki,   wzięli   Steamera   i   pojechali 

samochodem   daleko   za   miasto.   Tam   włóczyli   się   przez   kilka   godzin   po 
wzgórzach. Spacer, mający być w zamierzeniu jedynie sposobem na spędzenie 
popołudnia,   stał   się   nieoczekiwanie   czymś   więcej.   Luke   jakby   nagle   się 
otworzył. Zaczął mówić o swoim dzieciństwie, o rodzicach, o ich rozwodzie, o 
siostrze.

Ojciec był znanym adwokatem. Zbyt zapracowany, żeby bywać w domu, 

rzadko widywał się z dziećmi. Matka uczestnicząca we wszystkich możliwych 
wydarzeniach towarzyskich była zbyt zajęta samą sobą, żeby zwracać na nie 
uwagę.   Miała   zresztą   mnóstwo   obowiązków   związanych   z   działalnością 
filantropijną.

Po rozwodzie rodziców Luke spotykał się z ojcem sporadycznie, ale w 

jakiś   sposób   wciąż   byli   sobie   bliscy.   Matki   nie   widywał   prawie   wcale. 
Powtórnie   wyszła   za   mąż   i   przeprowadziła   się.   Z   dziećmi   właściwie   nie 
utrzymywała kontaktów.

Decyzja  Luke’a,  że  zostanie  weterynarzem,   nie zyskała  aprobaty  ojca. 

Próbował go namówić do zmiany zdania, łudził obietnicami, wreszcie dał za 
wygraną.   Sympatia   zamieniła   się   w   uprzejmą   obojętność.   Potem,   podczas 
pobytu Luke’a w Australii, ojciec umarł.

Sophie coraz lepiej zaczynała go rozumieć. Powody, dla których był taki, 

jaki   był,   stawały   się   coraz   bardziej   oczywiste.   Wychowany   w   podobnych 
warunkach   człowiek   musiał   być   zbuntowanym   chłopcem   i   skłonnym   do 
cynizmu mężczyzną.

Przecież   on   nawet   nie   rozumie,   na   czym   polega   różnica   pomiędzy 

miłością a przelotną fascynacją! Gdzie miał się tego nauczyć? Przez trzydzieści 
trzy lata żył wśród ludzi doskonale dających sobie radę bez tego rozróżnienia. 
Nie mógł zmienić zdania, tak od razu, tylko dlatego, że od kilku tygodni żył 
obok niej.

Tego   wieczoru   kochali   się   rozpaczliwie,   tak   jakby   się   czegoś   bali. 

Myślała  potem  o  tym,   patrząc  na  leżącego  obok  niej  uśpionego   mężczyznę. 
Nigdy nie miał domu.

Mógłby go mieć. Dom jest tam, gdzie są ludzie, których się kocha. Dom 

jest tam, gdzie jest serce.

Nie wiedziała, gdzie jest serce Luke’a i czy kiedykolwiek ją pokocha. 

background image

Bardzo mu odpowiadało to, co ich łączyło. Jemu to wystarczało, ona pragnęła 
czegoś więcej. Nie stawiała jednak żadnych warunków. Postanowiła cieszyć się 
chwilą i nie domagać się niczego. Nikt jej niczego nie obiecywał i nie miała 
żadnych praw.

Podczas nieobecności Luke’a John wrócił do pracy. Był nieco osłabiony, 

ale   pełen   dobrych   chęci.   Lucy   zapowiadała,   że   za   kilka   dni   ona   również 
podejmie obowiązki. Wszystko jakoś się układało i Sophie nie miała powodów 
do zmartwień.

To znaczy, nie miała ich w pracy. W domu było zupełnie inaczej. Dom 

bez Luke’a był pusty i bezbarwny. Nie było w nim wieczorów ani poranków, 
tylko nieokreślona masa szarego, obojętnego na pory dnia i nocy czasu. Jego 
nieobecność dawała się odczuć na każdym kroku. Stał się częścią jej życia i 
cisza   bez   niego   stała   się   głośnym   wołaniem   o   jego   powrót.   Nawet   Steamer 
osowiał i leżał stale w korytarzu pod drzwiami, jakby czekał na powrót pana.

Tęskniła za nim. Tęskniła za jego śmiechem i żartami, tęskniła za jego 

ciałem   i   ramionami.   Za   jego   czułością   i   zaborczością.   Tęskniła   za   nim 
potwornie.

Pewnego   dnia   zadzwonił   rano,   żeby   jej   powiedzieć,   że   Fil   miewa   się 

lepiej   i   lekarze   uważają,   że   zagrożenie   minęło.   Potem   zadzwonił   jeszcze, 
mówiąc,   że   wszystko   jest   na   dobrej   drodze:   stan   dziewczynki   wyraźnie   się 
poprawił.

Próbowała mu wyznać, jak bardzo go jej brak, ale dzieląca ich odległość i 

słuchawka telefoniczna sprawiły, że nie powiedziała nic.

Z drżeniem serca czekała na jego powrót. Luke mógł bardzo się zmienić. 

Był tam wśród swoich najbliższych, był tam u siebie; po powrocie mógł czuć się 
obco i samotnie.

Jej niepokój pogłębiła wizyta Amandy Drew, która zjawiła się pewnego 

dnia   w   klinice,   wypytując   o   Luke’a.   Jane   poprosiła   Sophie   i   ta   wyjaśniła 
dziewczynie,   że   Luke   na   pewien   czas   wyjechał.   Przy   okazji   ponownie 
zauważyła, że Amanda jest niezwykle ładna. Miała niewiele ponad dwadzieścia 
lat i dużo pewności siebie. Sophie bardzo chciałaby wiedzieć, co łączy ją z 
Lukiem. A może raczej wcale nie chciała tego wiedzieć?

W kilka dni później, w przeddzień kolejnego telefonu Luke’a, wizytę w 

klinice złożyli również Patricia de Vere i jej pies Maroc.

Sophie właśnie układała plan zajęć na następny tydzień, kiedy jej wzrok 

padł na wchodzącą aktorkę. Cała w czerni, w ogromnym kapeluszu, wywołała w 
poczekalni zrozumiałą sensację. Wiadomość, że Patricia ma konia i koniecznie 
potrzebuje porady Luke’a, nieco Sophie zdumiała.

– Nie wiedziałam, że pani hoduje konie. Czy opiekuje się nimi jakiś stały 

weterynarz?

background image

Patricia obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem.
– Nie hoduję koni. Mam tylko jedną klaczkę. Dotychczas Luke się nią 

zajmował i nie zamierzam dopuścić do Indii żadnego innego weterynarza.

Sophie   przyrzekła,   że   przekaże   mu   wiadomość   i   uprzedziła,   że   data 

powrotu Luke’a nie jest dokładnie znana. Fakt, że wie tak niewiele o jego życiu, 
sprawił jej przykrość. W roztargnieniu wysłuchała monologu Patricii o życiu w 
artystycznej komunie w Longhaven. Artystka nawet ją tam zaprosiła.

Na szczęście przyszło kilku nowych pacjentów i Sophie musiała się nimi 

zająć. Kiedy aktorka wyszła, szumiąc powiewnymi szatami, do pokoju Sophie 
zajrzała Jane.

– Ale masz szczęście do tych cudaków.
– A unikam ich jak ognia – odparła Sophie, przyrzekając sobie dalekim 

łukiem omijać Longhaven.

Pod koniec dnia poszła pomóc Johnowi przy rentgenie, zadowolona, że 

dzień upłynął jej na pracy, nie pozwalającej zbytnio pogrążać się w myślach. 
Wolała nie myśleć o Luke’u i kobietach w jego życiu, wiedząc zbyt dobrze, że 
jest tylko jedną z nich.

Zrobili prześwietlenie wielkiemu labradorowi i zasiedli nad zdjęciami.
– Są jakieś wiadomości od Luke’a? – zapytał nagle John.
– Tak. Dzwonił i mówił, że Fil miała jakieś obrażenia wewnętrzne, że już 

wszystko dobrze. Chcą jeszcze zrobić dodatkowe badania.

– Były jakieś złamania?
– Miała złamaną lewą rękę, jakieś zadrapania i otarcia. W sumie dużo 

szczęścia. Na początku wyglądało to bardzo źle.

– Wobec tego Luke niedługo powinien być w domu.
Nie zareagowała na jego niewinną uwagę. Pomogła mu umieścić psa w 

klatce. Dziwnie to powiedział: „w domu...” Czyżby się czegoś domyślał? John 
zmienił temat i dalej rozmawiali już tylko o sprawach zawodowych.

Po powrocie do domu, kiedy robiła kolację, znowu przypomniała sobie 

jego słowa. Czy John wie, że ona ma romans z Lukiem? Czy wszyscy w pracy o 
tym wiedzą? Howard wie na pewno. Zna ją od dawna i czyta w niej jak w 
otwartej książce.

Nagle zdała sobie sprawę z tego, że nic jej to nie obchodzi. Niech sobie 

myślą, co chcą. Oni nie mają znaczenia, liczy się tylko Luke i jej tęsknota. 
Zapragnęła, żeby był przy niej. Nieważne w jakiej roli. Po prostu, żeby był.

W niedzielę po południu czekała na jego telefon, kiedy nagle wszedł i 

stanął przed nią. Niewiele myśląc podbiegła i rzuciła mu się na szyję. Zaczęta 
go   całować,   rozkoszując   się   jego   zapachem,   jego   obecnością.   Powiedział 
jedynie, że nie zdążył zadzwonić, że Fil ma się całkiem nieźle, i od razu znaleźli 
się w łóżku.

background image

W   kilka   godzin   później   stała   w   kuchni   w   grubym   szlafroku   i   robiła 

jajecznicę. Luke podszedł do niej z tylu i pocałował ją w kark.

– Coś mi się wydaje, że już kiedyś tak staliśmy...
– Tylko że wtedy to cię kosztowało butelkę drogiego wina – powiedziała 

z uśmiechem. – Teraz najwyżej mogę upuścić skorupkę od jajka.

Lekko pocałował  ją w ucho. Sophie zamknęła  oczy, odwróciła się do 

niego i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Jesteś cudowna. Potwierdzam jeszcze raz to, co mówiłem kilka godzin 

temu. – Rozchylił jej szlafrok. Przytrzymała jego ręce. – Dlaczego psujesz mi 
przyjemność? Tego nic było w umowie.

– To jest kuchnia. W kuchni się je. Zapamiętaj to sobie.
– Nie mogę. W kuchni, owszem, jada się, ale czasami może posłużyć do 

czegoś innego. Na przykład można się w niej kochać. Zwłaszcza jeśli się ma 
przy sobie tak cudownie podniecającą młodą damę...

Poddała się pieszczocie jego rąk.
– Kochanie – szepnęła, wiedząc, że może mu powiedzieć tylko to. Może 

jej   się   wydawało,   ale   miała   wrażenie,   że   Luke   całym   ciałem   nakazuje   jej 
milczenie.

– Zjedzmy te jajka, zanim wyklują się z nich kurczęta – powiedział nagle, 

całując ją w szyję.

Odsunął ją lekko i usiedli przy stole. Czuła, że zrobił to celowo, żeby 

przeszkodzić jej w powiedzeniu czegoś, czego nie chciał słyszeć. Obawiał się, 
że usłyszy  wyznanie, bał się,  że ona, Sophie, powie mu,  że go kocha.  Ona 
jednak wiedziała, że gdy to powie, zepsuje wszystko. W takiej konwencji nie 
mówi się pewnych rzeczy. W takim układzie nie wymawia się pewnych słów. 
Bardzo pragnęła to powiedzieć i bardzo chciała to usłyszeć, ale wiedziała, że nic 
takiego nie nastąpi.

W milczeniu zjedli jajka i grzanki, a potem brzoskwinie z puszki. Nie 

było nic innego, bo nie wiedząc o jego powrocie, nie zrobiła zakupów. Nie 
żałowała jednak. Czas, który spędzili w łóżku, wart był skromnej kolacji.

– Amanda i Patricia pytały o ciebie w tym tygodniu. Obie przyszły do 

lecznicy – powiedziała wreszcie, kiedy zaczęli pić kawę.

– Ciekawe po co?
– Patricia chciała, żebyś obejrzał jej konia. Podobno się nim opiekujesz.
– Zawracanie głowy.
– Luke, nie żartuj.
–   Wcale   nie   żartuję.   –   Roześmiał   się.   –   Przecież   widzę,   że   jesteś 

zazdrosna.

– Wcale nie. Zresztą mnie też zaprosiła do Longhaven. Sophie ugryzła się 

w język. Niepotrzebnie o tym wspomniała.

Wcale nie miała ochoty oglądać tego miejsca ani domu. Było już jednak 

background image

za późno. Luke uniósł brwi.

– Niezły pomysł. Wybierzemy się razem.
Nie odpowiedziała. Szybko zaczęła się dopytywać o Louise i Fil.
– Opowiedz mi coś o swojej siostrze i jej rodzinie – poprosiła, unikając 

jego rozbawionego spojrzenia.

Wiedziała, że Luke bardzo kocha siostrę i kiedy zacznie o niej mówić, 

wszystkie inne, niebezpieczne tematy zostaną zażegnane. Luke, rzeczywiście, 
pogrążył   się   w   opowieściach   o   pobycie   Fil   w   szpitalu,   a   potem   zaczął 
opowiadać o tym, jak to Louise i Martin poznali się w Cambridge i jak zaczęła 
się ich historia.

– Jaka ona jest, ta twoja siostra?
– Łagodna i ciepła – powiedział, potwierdzając wrażenie, jakie odniosła, 

słysząc głos Louise przez telefon.

Przez chwilę nic nie mówili. W końcu Luke popatrzył na nią uważnie, tak 

jakby miał zamiar powiedzieć jej o czymś znacznie ważniejszym, niż to dawały 
odczuć słowa.

– Dziś rano dzwoniłem do pośrednika. Znaleźli dla mnie dom. Pojedziesz 

ze mną zobaczyć tę posiadłość?

– Posiadłość?
– Nie mogę stale tu mieszkać. Ludzie zaczną plotkować...
– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała zdławionym głosem. – Niech 

sobie mówią, co chcą. Nie zamierzam się liczyć z niczyją opinią.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
– Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Zresztą to ja boję się o ciebie.
Próbowała się bronić:
– Nie wiesz, w jakim ten dom jest stanie. Przecież to może być ruina.
– Dlatego cię proszę, żebyś go ze mną obejrzała. Nie chcę, żebyś myślała, 

że mam zamiar mieszkać pod mostem.

Po prostu chcesz stąd uciec za wszelką cenę, pomyślała. Nie wystarczam 

ci albo za dużo wymagam. Tak czy inaczej, tracę cię. Przegrałam.

– Uśmiechnij się.
Posłuchała go. Nie wolno jej się martwić, nie wolno załamywać. Musi 

cieszyć  się   chwilą,  która  trwa.  Na  rozpamiętywanie   tego,  co  minęło,   będzie 
miała   z   pewnością   sporo   czasu.   Teraz   powinna   cieszyć   się   tym,   że   ma   go 
jeszcze przy sobie.

– Chodźmy na górę – powiedziała zdławionym głosem.
– Tego nie musisz mi powtarzać dwa razy – odparł Luke i wyciągnął ku 

niej ręce.

Dom  był   po  prostu   cudowny.   Nawet   nie   przypuszczała,   że   w  okolicy 

może istnieć coś podobnego. Duży, rozległy, otoczony starymi drzewami.

background image

– Jak ci się podoba? – spytał Luke.
Czerwona cegła, świeżo odnowione tynki, duże, wychodzące na ogród 

okna.

– Co o tym myślisz? – powtórzył.
–   Szczerze   mówiąc   nie   wiedziałam,   że   w   ogóle   może   tu   istnieć   coś 

takiego.

– Ja też nie. Może za mało szukałem.
Przejrzeli   papiery   i   plany   dostarczone   przez   pośrednika.   Powierzchnia 

mieszkaniowa domu była imponująca.

– Strasznie duży – powiedziała ze zdziwieniem. – Nie przypuszczałam, że 

aż tak.

Pochylił się nad papierami.
– Owszem, jest tu kilka pokoi. Będziemy się mogli kochać to w jednym, 

to w drugim. Zresztą możemy spróbować zaraz. To może ułatwić decyzję...

Uśmiechnęła się.
– Czy ty nigdy nie myślisz o niczym innym?
– Nie. Kiedy jesteś, myślę tylko o tym.
– Naprawdę jest ogromny. – Sophie znowu pochyliła się nad planem. – 

Prawdziwy dom dla dużej rodziny. Nie wiedziałam, że lubisz takie.

–   Obrażasz   mnie.   Myślałaś,   że   chcę   mieszkać   w   komórce?   Pokręciła 

głową.

– Nic. Myślałam raczej o jakimś niewielkim mieszkaniu albo piętrze w 

luksusowej willi. To bardziej do ciebie pasuje.

–   Mam   dosyć   mikroskopijnych   kuchenek   i   banalnych   kawalerskich 

mieszkanek. Potrzebuję domu z charakterem. Potrzebuję czegoś, co mógłbym 
nazwać... prawdziwym domem.

Przygryzła wargi.
– To znaczy, że chcesz przedłużyć kontrakt i zostać tutaj na dłużej?
Poczuła na sobie baczne spojrzenie.
– A masz wątpliwości?
Zamrugała   powiekami,   nie   umiejąc   i   nie   chcąc   odpowiedzieć   na   jego 

pytanie.

– Skoro poważnie bierzesz pod uwagę nabycie takiego domu, to chyba 

rzeczywiście nie powinnam w to wątpić – odparła wymijająco.

Objął ją i przez chwilę nie wypuszczał z ramion.
–   Głupia,   mała   dziewczynka.   Wiesz   przecież,   jak   bardzo   wrosłem   w 

tutejsze życie. Związałem się kontraktem i nie tylko. Praca w twojej lecznicy 
stała się częścią mojego życia. Oprócz tego jest jeszcze pewna pani, z którą 
pracuję i mieszkam. I jedno, i drugie bardzo nam obojgu służy.

Ten komplement nie sprawił jej przyjemności. Luke po prostu potwierdził 

tylko to, czego się obawiała. A więc bardzo mu odpowiada jako partnerka w 

background image

życiu zawodowym i osobistym. Z „partnerem” jest się wolnym pod każdym 
względem i nie ma się żadnych zobowiązań, ani materialnych, ani uczuciowych.

– Człowiek powinien planować przyszłość, przewidywać pewne rzeczy... 

– ciągnął Luke.

Puścił ją z objęć i podszedł do wielkiego okna.
– Jak tu pięknie. Spokój, cisza, atmosfera starego domostwa. Chciałbym 

mieć   duży  pokój  gościnny,  żeby  Fil,  Louise   i  Martin  mieli   gdzie  mieszkać, 
kiedy przyjadą. Zwłaszcza zależy mi na Fil. Będzie mogła tu przyjeżdżać na 
każde   ferie.   Louise   trochę   sobie   odpocznie,   a   ja   ją   nauczę   jeździć   konno. 
Zawsze   marzyła   o   kucyku.   Jest   tu   tyle   miejsca,   że   spokojnie   można   zrobić 
padok. Jak myślisz?

Z każdym jego słowem coś w niej umierało. Nie znosiła samej siebie za 

dziką zazdrość rodzącą się w jej sercu. To było silniejsze od niej. Fil i Louise... 
jego zastępcza rodzina! Wszystko jasne. Tak jest najbezpieczniej. W ten sposób 
Luke nie musi mieć własnej, prawdziwej rodziny. Siostra i jej córka zastąpią mu 
wszystko, w niczym nie ograniczając  ukochanej wolności.  Luke  tak właśnie 
wyobraża sobie swoje życie. Namiastka rodziny i „partnerski” układ z kobietą. 
Na przykład z nią. Albo z jakąś inną. Wszystko jedno, z kim, pod warunkiem, że 
zgodzi się na taki „higieniczny” układ. Luke niczego nie ukrywa i niczego nie 
obiecuje. Jest szczery aż do bólu.

A ona myślała, że potrafi go zmienić! Sama sobie wydała się śmieszna. 

Pomyliła się, bardzo się pomyliła.

Słońce przedarło się przez olszyny, padło jasnym pasmem na podłogę, 

odbiło się w jego błękitnych oczach.

– Rozumiem, że dom ci się podoba? – zapytał, odwracając się ku niej, 

jakby nagle przypomniał sobie o jej istnieniu.

Skinęła głową. Wiedziała już teraz, dlaczego ją tu przywiózł. Chciał, żeby 

wszystko raz na zawsze stało się jasne.

–   Nie   ja   będę   tu   mieszkać,   tylko   ty.   Sam   musisz   podjąć   decyzję   – 

powiedziała obojętnie.

Spojrzał na nią. Przez chwilę panowała cisza.
– Chciałbym, żeby tobie też się podobał. Całe życie marzyłem o czymś 

takim. O stabilizacji, o poczuciu bezpieczeństwa. Czy to coś złego? Czuję, że 
coś ci się nie podoba, ale nie rozumiem, co ani dlaczego. Wyglądasz, jakbyś 
miała do mnie o coś żal.

Nie   odpowiedziała.   Brakowało   jej   tylko   jednego   słowa   –   magicznego 

słowa, które sprawia, że zwykle mieszkanie staje się domem. Dom może być 
wszędzie, nie potrzeba do tego góry cegieł i metrów okien.

Miłość.
Miłość jest najważniejsza. Bez niej nic nie jest ważne. Nauczyła się w 

domu rodzinnym kochać i być kochaną. Tę wiedzę próbowała przekazać jemu. 

background image

Kochała   Michaela   i   Michael   kochał   ją,   i   mimo   wszystkich   nieporozumień 
stworzyli dom, bo była między nimi miłość. Dom Luke’a na zawsze zostanie 
pustą skorupą, bo nie będzie w nim miłości.

– Mam nadzieję, że będziesz tu szczęśliwy – powiedziała tylko.
Mówiła szczerze. Tak jak szczerze wierzyła w to, że ona szczęścia nie 

zazna, bo nie potrafi być szczęśliwa bez miłości.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sophie pogodziła się z sytuacją, bo wiedziała, że nic innego nie może 

zrobić.

Luke postanowił kupić dom jak najszybciej. Nagle zaczął utrzymywać, że 

nie może dłużej u niej mieszkać, bo nie chce jej kompromitować.

Może rzeczywiście nie wyglądało to najlepiej, ale Sophie nie zwracała na 

to uwagi. Opinia ludzi naprawdę przestała ją interesować, choć trudno było w to 
uwierzyć. Luke nie zważał na jej protesty i spokojnie robił swoje. Następnego 
dnia udał się do Cranthorpe, żeby omówić warunki umowy. Właściciele chcieli 
dom sprzedać jak najszybciej, ponieważ wyjeżdżali za granicę.

Był koniec czerwca. Trzymiesięczny kontrakt Luke’a dobiegał końca i 

obie strony były bardzo zadowolone ze współpracy. Zapowiadało się uroczyste 
przedłużenie   kontraktu   i   Sophie   chciała   to   jakoś   uczcić.   W   poniedziałek   do 
lecznicy zadzwoniła Patricia de Vere.

–   Zaraz   poproszę   Luke’a   –   powiedziała   szybko   Sophie   i   przełączyła 

telefon.

Po chwili Luke zajrzał do niej.
– Powiedziałem, że wpadniemy do nich jutro po południu.
– My? – Podniosła głowę znad biurka.
– Przecież chyba pojedziesz ze mną?
Już   miała   odmówić,   tłumacząc   się   pilnymi   zajęciami,   ale   nagle   zdała 

sobie sprawę z komizmu sytuacji. Nie ma się czego bać! Przecież Patricia jej nie 
zje!

– Oczywiście – odparła sztucznie swobodnym tonem. Chyba go trochę 

zaskoczyła.

– W takim razie jutro po południu – oznajmił. – Jesteśmy umówieni.

Od jego powrotu z Cambridge miała uczucie, że coś się między nimi 

zmieniło. Kochali się jakoś inaczej. Tak jakby coś się wydarzyło. A może po 
prostu   Luke   wie,   że   niedługo   się   rozstaną...   a   może   ona   sama   ma   tego 
świadomość i próbuje nacieszyć się nim na zapas... Była jak właściciel sklepu z 
cukierkami, który może mieć każdą ich ilość, na każde zawołanie...

Tego wieczoru całował ją z jakąś dziwną zaborczością.
– Dlaczego dziś taki jesteś?
– Mam na ciebie straszną ochotę. Roześmiała się.
– Jesteś pocieszny.
– Pocieszny? Bardzo dowcipne... Pokręciła głową.
– Może niezbyt dobrze to określiłam. Jesteś jakiś... dziwny. Zachowujesz 

się... inaczej.

background image

Nie wiedziała, jak to nazwać. Postanowiła brnąć dalej. Tak niewiele miała 

do stracenia. Ujęła go za ramiona i uważnie popatrzyła w oczy.

– Może martwisz się o Fil albo myślisz o sprawach związanych z kupnem 

domu,   nie   wiem,   ale   wydajesz   się   czymś   zmartwiony   albo   przejęty.   Taki... 
nieobecny duchem.

Roześmiał się, próbując swoim zwyczajem obrócić wszystko w żart.
– Jestem po prostu spięty i należy mi się odpoczynek. Może zechcesz 

przeprowadzić małą terapię?

Zmarszczyła brwi.
– Nie, dziękuję. Nie podejmę się pracy nad twoim duchem. Pocałował ją 

w czoło.

– Nie o ducha tu chodzi, maleńka, przeciwnie. Chodzi o ciało. To moje 

ciało domaga się chwili uwagi.

Po tych słowach zaczął natychmiast dokładnie wyjaśniać, o co mu chodzi, 

tak że Sophie musiała zrezygnować z dociekań nad stanem jego psychiki.

Pod   wpływem   pocałunków   Luke’a   przestała   się   zastanawiać   nad 

czymkolwiek, przestała o czymkolwiek myśleć, odgrodzona od rzeczywistości 
jego pieszczotami, które od pewnego czasu stały się jedynym dostępnym jej 
światem.

Jadąc   jaguarem   w   stronę   Longhaven,   nie   mogła   sobie   przypomnieć, 

dlaczego   właściwie   zgodziła   się   mu   towarzyszyć.   Jechali   szeroką   aleją, 
wyznaczoną szpalerem rozłożystych drzew.

– Longhaven jest samowystarczalne. Wszyscy tam pracują i dzielą się 

tym, co wyprodukują – oznajmił Luke, wskazując dwie kobiety pracujące w 
polu. – Goście, jeśli zostają na dłużej, muszą się w to włączyć. Obok mieszka 
ogrodnik, który w razie czego służy im fachową poradą.

Sophie uśmiechnęła się.
– Jakoś nie bardzo mogę wyobrazić sobie Patricii w roli ogrodniczki.
Luke roześmiał się.
–   Pozory   często   mylą.   Zresztą   trzeba   przyznać,   że   zatrudnia   głównie 

gości.

Jej   podejrzenia   sprawdziły   się   co   do   joty,   gdy   tylko   zajechali   pod 

opleciony bluszczem dom.

Gospodyni natychmiast ukazała się w progu.
– Witaj, kochanie. – Patricia spłynęła wprost w ramiona wysiadającego z 

samochodu Luke’a. – Jest i Sophie – dodała po chwili. – Bardzo się cieszę, że 
cię widzę.

Ubrana była w koktajlową sukienkę w kolorach tęczy, niezbyt pasującą 

do charakteru wiejskiego domostwa.

Wzięła Luke’a pod ramię i pociągnęła za sobą. Sophie poszła za nimi.

background image

– Poznajcie moich gości. – Wskazała dłonią tłumek rozmawiających ze 

sobą postaci, wśród których można było dostrzec kilka twarzy znanych z ekranu 
i sceny.

Dom   był   obszerny,   pokoje   wypełnione   teatralnymi   dekoracjami.   Luke 

szedł pewnym krokiem, jak ktoś, kto dobrze zna drogę. Zwiedzili domostwo od 
piwnicy po strych.

–   A   teraz   chodźmy   do   stajni   –   zakomenderowała   Patricia.   Sophie 

zauważyła, że przyłączyły się do nich dwie kobiety, które widzieli w polu. Tym 
razem przebrane były w strój do konnej jazdy. Goście Patricii naprawdę byli 
wszechstronni.

Weszli do stajni i podeszli do boksu z napisem „India”.
– Prawda, że piękna? Ojciec arab czystej krwi, matka anglo-arabka.
– Cudowna. – Sophie pogładziła miękkie chrapy klaczy. – Ile ma lat?
– Sześć – powiedziała Patricia, patrząc na Luke’a w szczególny sposób. – 

Kupiłam ją na aukcji w Paryżu, pięć lat temu. Wtedy właśnie poznałam Luke’a. 
Ten koń ma dla mnie wielką wartość uczuciową.

Tego   rodzaju   oświadczenie   nie   wymagało   komentarza.   Sophie   w 

milczeniu patrzyła, jak Patricia wprowadza Luke’a do boksu.

– Kto jej to zakładał? – Luke pochylił się nad zranioną nogą klaczy i 

dotknął bandaża.

Patricia zmieszała się.
–   Tutejszy   weterynarz.   Bandaż   zaraz   się   zsunął   i   któraś   z   dziewcząt 

musiała go założyć ponownie. Nie pamiętam już która.

– Musisz do niego zadzwonić. Powinien to poprawić. W ten sposób noga 

nigdy się nie zgoi.

Patricia westchnęła.
–   Okropne.   Myślałam,   że   sam   coś   poradzisz.   Chciałabym   ją   jeszcze 

pokazać w tym miesiącu w Cranthorpe.

Twarz Luke’a pociemniała. Wyjął z torby elastyczny bandaż.
–   Nie   sądzę,   żeby   tego   konia   można   było   pokazywać   w   najbliższym 

czasie.

Patricia najwyraźniej nie była zadowolona z diagnozy. I nie zamierzała 

tego ukrywać.

– Nie mógłbyś jej czegoś dać? Jakiś zastrzyk czy coś takiego? – zapytała 

niecierpliwie.

Luke pokręcił przecząco głową.
–   Mogę   najwyżej   założyć   jej   nowy   bandaż,   i   to   na   obie   pęciny. 

Zauważyłem, że przenosi ciężar ciała na zdrową nogę i zbytnio ją obciąża. Może 
ją nadwerężyć.

Zręcznymi   ruchami   zaczął   zakładać   opatrunek.   Sophie   mu   pomagała. 

Kiedy skończyli, Luke krytycznym spojrzeniem przyjrzał się klaczy.

background image

– Zrobiliście jej prześwietlenie?
– Tak – odpowiedziała Patricia. – Chyba wszystko jest w porządku.
–   Jak   pewnie   powiedział   ci   już   tamten   weterynarz,   trzeba   ją   teraz 

obserwować przez kilka dni. Czasami zdarzają się niespodzianki. Jeśli za jakieś 
trzy,   cztery   dni   nie   będzie   wyraźnej   poprawy,   musisz   go   wezwać.   Niech 
zadecyduje, czy podać jej jakieś leki, zastrzyki, czy coś takiego.

– Dlaczego sam nie możesz tego zrobić? Przecież... Luke pokręcił głową.
– India nie jest moją pacjentką, Trish. Nie znam jej, nie znam historii jej 

choroby, nic o niej nie wiem. Tamten weterynarz badał ją zaraz po wypadku i 
wie, w jakim była stanie. Tylko on może ją dalej prowadzić.

Patricia uniosła czarne oczy w górę.
– Po co tak wszystko utrudniać? Po co wynajdywać kłopoty tam, gdzie 

ich nie ma?

– Będą kłopoty, jeśli się nią poważnie nie zajmiesz. – Luke pogładził 

klacz po grzbiecie. – I nie ma co planować żadnych pokazów. Ten koń musi 
przynajmniej przez tydzień stać sobie spokojnie w stajni. Potem zobaczymy, 
chociaż przeczucia mam nie najlepsze.

Zapadła pełna napięcia cisza. Patricia szybko się opanowała.
–  A  teraz  zapraszam   was  na   herbatę.   Zostaniecie,  prawda?  Mamy   też 

truskawki z naszego ogrodu – powiedziała tonem uprzejmej gospodyni.

– Brzmi to bardzo kusząco. – Luke spojrzał pytająco na Sophie.
– Zostanę z przyjemnością – powiedziała szybko, ukradkiem zerkając na 

zegarek.

Miała   ochotę   odejść   stąd   jak   najszybciej.   Byle   tylko   nie   widzieć,   jak 

Patricia znowu bierze Luke’a pod ramię i prowadzi w stronę domu.

Truskawki podano z bitą śmietaną i cukrem pudrem. Towarzyszyły im 

rozmowy o teatrze, sytuacji na rynku filmowym, kłopotach z agentami i tak 
dalej.   Najgorliwiej   uczestniczyły   w   nich   osoby   nie   mające   ze   sztuką   nic 
wspólnego.

Sophie   jednym   uchem   słuchała   tego,   co   mówiła   siedząca   obok   niej 

kobieta, występująca w reklamach telewizyjnych. W pewnej chwili spojrzała w 
drugi koniec pokoju, gdzie stał Luke pogrążony w rozmowie z gospodynią. Byli 
tak zajęci sobą, jakby nikogo poza nimi nie było w promieniu kilku kilometrów. 
Sophie spróbowała uśmiechnąć się do niego, ale nawet na nią nie spojrzał. Stał 
pochylony nad Patricią, lekko wspartą na jego ramieniu. Sophie poczuła palącą 
zazdrość. Glos sąsiadki utonął w szumie, jaki nagle poczuła w skroniach.

Wszystko stało się jasne. Patricia zaprosiła ją tutaj, żeby jej pokazać, jak 

bliskie stosunki łączą ją z Lukiem.

Przecież India ma stałego weterynarza, który się nią zajmuje. Każdy wie, 

że nie wzywa się nowego weterynarza do zwierzęcia będącego po stałą opieką 
kogoś innego. Tak się po prostu nie robi. Patricia użyła klaczy jako pretekstu, 

background image

żeby   ich   tutaj   ściągnąć   i   pokazać   jej,   że   ją   i   Luke’a   łączy   coś   więcej   niż 
przygodna znajomość.

– Możemy jechać?
Zamrugała   powiekami.   Luke   stał   przy   niej   uśmiechnięty,   z   rękami   w 

kieszeniach.

– Wyglądasz, jakbyś myślała nie wiadomo o czym... – Objął ją i pomógł 

wstać z krzesła. – Prawdę mówiąc, wyglądasz jak ktoś śmiertelnie znudzony – 
szepnął jej do ucha.

Skinęła głową i poszukała wzrokiem swojej sąsiadki.
– Tak się starała, żeby mnie rozerwać opowieściami o tym, jak się robi w 

telewizji reklamówki, ale chyba zasnęłam. Bardzo mi przykro.

Roześmiał się i pogładził ją po włosach.
–   Nie   przejmuj   się,   pewnie   nie   zauważyła.   Mówiła   tak   długo,   aż 

powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia, a potem wstała i poszła szukać 
nowego audytorium. To normalne. – Zbliżył usta do jej ucha. – Chyba należy się 
nam mata rekompensata po tym wszystkim, jak myślisz?

– Patricia się nie obrazi, że tak szybko wychodzimy? Łobuzersko zmrużył 

oko.

– Właśnie rozmawia przez telefon. Dzwoni chyba jej agent, a to znaczy, 

że rozmowa potrwa ze dwie godziny.

Sophie spojrzała na swój nie tknięty talerzyk z truskawkami.
– Bardzo pięknie wyglądają, ale szczerze mówiąc wcale nie mam na nic 

ochoty.

– Ja też nie. Chodź, spróbujemy się wymknąć. Udało się. Po chwili byli 

już na drodze do Cranthorpe. Wieczór zapowiadał się cichy i bardzo piękny. 
Słońce   z   wolna   zachodziło   za   wzgórza,   czerwonawymi   blaskami   obejmując 
drzewa. Pęd powietrza rozwiewał czarne włosy Luke’a. Jechali w milczeniu, ale 
nie   czuć   było   żadnego   napięcia;   panowała   przyjazna   cisza.   Po   godzinie   zza 
szpaleru drzew ukazały się wieże lokalnego, zabytkowego kościoła św. Jana, 
wyraźnie rysujące się na tle zmierzchu.

– Nareszcie dom. Jak dobrze być w domu – odezwał się Luke, sięgając po 

jej rękę i unosząc ją do ust.

Poczuła   dojmujący   ból.   Chciała   zapytać   go   o   Patricię,   ale   się   bała. 

Brakowało jej odwagi, żeby usłyszeć to, czego usłyszeć nie chciała.

– Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał, spoglądając na nią spod oka.
– Rozkoszuję się jazdą. Jest tak pięknie.
– Co byś powiedziała, gdybym cię teraz podrzucił do domu, a sam wpadł 

jeszcze do miasteczka po butelkę dobrego wina?

Uśmiechnęła się.
– Dobry pomysł.
– A zatem załatwione.

background image

Czuła, że jeszcze chwila, a poprosi go, by zatrzymał samochód, bo musi z 

nim porozmawiać. Czuła, że musi mu powiedzieć, że go kocha, choćby wcale 
nie chciał słuchać jej słów.

Zamiast tego powiedziała tylko:
– Zadzwonię do dziewcząt i powiem, że już wróciliśmy.
– Ale najpierw mnie pocałuj.
Zajechali pod dom i Luke objął ją, zanim zdążyła rozpiąć pasy.
– A może nawet poprosiłbym o coś więcej...
Czuła, jak w jego ramionach jej niepokój rozpływa się, a wątpliwości 

przestają   istnieć.   Pocałunki   Luke’a   sprawiały,   że   przeżycia   tego   popołudnia 
zaczynały blaknąć i niknąć.

– Byłaś dzisiaj dziwna, jakby nieobecna... Odsunął się od niej i popatrzył 

jej w oczy.

– Jestem tutaj, blisko, pocałuj mnie jeszcze... Całował ją długo.
– Właściwie możemy obejść się bez wina, a na kolację zrobimy jajka.
Odepchnęła go ze śmiechem.
–   Nic   ma   mowy!   Obiecanki   cacanki...   Jedź   do   miasta,   poczekam   na 

ciebie.

– Mam nadzieję...
Weszła   do   cichego,   pustego   domu.   Steamer   wybiegł   z   kuchni   i 

natychmiast skierował się do ogrodu. Poszła za nim wolnym krokiem.

Może źle zrobiła, że nie zapytała Luke’a o to, co łączy go z Patricią? 

Powinna to zrobić. Zapyta go dziś wieczorem, po kolacji. Po kilku kieliszkach 
wina będzie łatwiej. Przecież to zupełnie naturalne, że ciekawi ją ta kobieta. 
Gdyby   chciał   uniknąć   pytań   tego   rodzaju,   nie   zabierałby   jej   z   sobą   do 
Longhaven.

Steamer z głośnym szczekaniem podbiegł do furtki. Spojrzała za nim ze 

zdziwieniem. Luke nie mógł wrócić tak wcześnie.

–  Kto   tam?   –   zawołała,   przeskakując   grządki.   Za   płotem  stal   Hamish 

Burns.

– Witaj, Sophie.
Otworzył furtkę i wszedł do środka.
– Co cię tu sprowadza?
– Przyszedłem się pożegnać. Zrezygnowałem z pracy u Hadleya.
– Nie wiedziałam – powiedziała, próbując uciszyć rozszczekanego nagle 

Steamera, któremu gość wyraźnie nie przypadł do gustu. – Bardzo mi przykro. 
Zawsze dobrze nam się z tobą pracowało.

–   Pracowało,   owszem   –   przerwał   jej   i   usiadł   na   ogrodowej   ławce.   – 

Dzwoniłem dziś do lecznicy, ale pielęgniarki powiedziały mi, że masz wolny 
dzień.   Przypadkiem   zobaczyłem,   że   twój   gość   jedzie   w   stronę   miasta,   więc 
pomyślałem, że wreszcie mógłbym porozmawiać z tobą sam na sam.

background image

Było w jego głosie coś, co sprawiło, że poczuła się niepewnie.
– Luke zaraz wróci.
– Dalej z nim jesteś?
– To nie twoja sprawa. Jeśli przyjechałeś, żeby mi zadawać takie pytania, 

to lepiej będzie, jeśli sobie pójdziesz. Proszę, wyjdź.

Hamish wstał i chwycił ją za ramiona.
– Ach, to tak! Czy ja cię zupełnie nie obchodzę?
– Zostaw mnie.
Steamer zaniósł się głośnym ujadaniem.
– Puść mnie!
– Dlaczego nie chcesz mi dać szansy? – Hamish przyciągnął ją do siebie. 

– Czy nie widzisz, że ty i ja moglibyśmy...

– Proszę, puść mnie!
Próbowała się wyrwać, ale był zbyt silny. Ze złością kopnął ujadającego 

psa. Steamer zaskowyczał z bólu.

– Zostaw go!
Zobaczyła nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz.
– Czy ty nie rozumiesz, co ja do ciebie czuję?
Nagle jakaś siła odrzuciła ją na bok; zdążyła jeszcze dostrzec zastygłą w 

zdumieniu twarz Hamisha. Przy nich stał Luke.

– Wstawaj i wynoś się stąd! – Luke pomógł Hamishowi pozbierać się z 

ziemi i popchnął go w stronę furtki. – Jesteś na terenie prywatnym! Wynoś się 
stąd albo cię siłą wyrzucę!

Twarz   Luke’a   była   purpurowa   ze   złości.   Sophie   nigdy   jeszcze   nie 

widziała go tak wytrąconego z równowagi.

Hamish wahał się przez chwilę, po czym odwrócił się i wyszedł. Luke 

starannie zamknął za nim furtkę.

Doprowadziła   ubranie   do   porządku   i   zaczęła   uspokajać   psa.   Steamer 

nigdy dotąd tak się nie zachował. Był spokojnym, nieco ociężałym psem, który 
nigdy na nikogo nie szczekał. Potrafił tylko łasić się i merdać ogonem. Teraz 
przylgnął do jej nóg i polizał ją.

–   Co   się   tu   działo?   –   Luke   ujął   ją   za   ramiona.   –   Czy   coś   ci   zrobił? 

Pokręciła głową, próbując się uśmiechnąć. Nie mogła opanować drżenia.

– Przyszedł mi powiedzieć, że rzuca pracę i wyjeżdża.
– Bardzo dziwny sposób przekazywania tak prostej informacji. – Luke 

odchylił   jej   głowę   do   tyłu   i   popatrzył   w   oczy.   –   Naprawdę   wszystko   w 
porządku? Strasznie się trzęsiesz.

– Po prostu trochę się zdenerwował. Luke zmarszczył czoło.
–   Ciekawe   dlaczego   akurat   tutaj   przyszedł   się   denerwować...   Spuściła 

oczy. Pytanie nie było łatwe, mimo że nie czuła się winna.

– Chodźmy do domu, musisz się czegoś napić. Zaprowadził ją do salonu, 

background image

posadził na kanapie, włożył do ręki kieliszek z koniakiem.

– To lekarstwo, wypij.
Posłuchała go, z trudem przełykając palący napój.
– Już lepiej?
– Tak, ale co ze Steamerem?  – zaniepokoiła się nagle, przypominając 

sobie, jak Hamish potraktował psa. – Kopnął go. Chyba powinieneś go obejrzeć, 
Luke.

Luke przykląkł obok psa i dokładnie obejrzał jego grzbiet i łapy.
– Jesteś cały i zdrowy, stary – powiedział.
Pogłaskał psa po łbie, po czym spojrzał poważnie na Sophie.
– Dlaczego Hamish go kopnął? – zapytał. Oparła się o poduszki.
– Steamer chciał mnie bronić, a Hamish nie chciał wyjść. – Odstawiła 

kieliszek. – Tylko mi nie mów: „a nie mówiłem”.

Ujął ją pod brodę.
– Zostawiłem  cię  tylko na  pięć minut   i sama  widzisz,   co się  stało.  – 

Pocałował ją w usta. – Ten facet jest po prostu o ciebie strasznie zazdrosny – 
dodał spokojnym głosem.

Zamknęła oczy. Co by było, gdyby Luke nie nadszedł w porę? Zapewne 

pomyślał o tym samym.

– W sklepie okazało się, że nie mam przy sobie ani portfela, ani karty 

kredytowej, dlatego tak szybko wróciłem. Musiałem wszystko zostawić, kiedy 
się   przebierałem   przed   jazdą   do   Longhaven.   Próbowałem   im  to   wyjaśnić   w 
sklepie, ale nie pomogło. Odebrali mi butelkę.

Sophie wybuchnęła śmiechem.
– To znaczy, że nie mamy nic do jedzenia i nic do picia?
– Zupełnie jak rozbitkowie na bezludnej wyspie.
– Nie szkodzi.
Oparła głowę o poduszki. Czuła, jak koniak ją rozgrzewa.
– Masz rację – potwierdził Luke, przytulając ją do siebie.
W jego ramionach czuła się bezpieczna i spokojna. Teraz była naprawdę 

w domu.

– Wiesz – powiedziała, tuląc się do niego – teraz mogę się już przyznać, 

że tam w ogrodzie byłam naprawdę przerażona.

Wzdrygnęła   się,   przypominając   sobie   rozwścieczoną   twarz   Hamisha   i 

jego ręce, wpijające się w jej ramiona.

– Nie przejmuj  się. Jeśli  się kiedykolwiek tutaj pojawi, zadzwonię po 

policję.

–   Nie   sądzę,   żeby   się   jeszcze   odważył   –   powiedziała.   Luke   pokręcił 

głową.

– Bardzo jesteś naiwna. Boję się o ciebie.
– Niepotrzebnie. – Sophie wyprostowała się z udaną pewnością siebie.

background image

– Powinienem być zawsze blisko – dodał w zadumie. Zadrżała, myśląc, 

że padną słowa, na które od tak dawna czekała. Luke roześmiał się.

– W każdym razie dzisiaj nie mam zamiaru cię opuścić. Po pierwsze, 

trzeba coś zjeść. Są chyba w lodówce jakieś jajka? Mogę zacząć palić omlet?

Schowała twarz na jego ramieniu.
– Szczerze mówiąc, wcale mi się nie chce jeść... Poczuła jego dłonie na 

plecach.

– Mnie też nic...
Wszystkie pytania, które chciała mu zadać, gdzieś odpłynęły. A kiedy 

zaczął ją całować, rozpłynęło się wszystko.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Hannah razem ze źrebakiem spacerowała po małym padoku za domem. 

Sophie   z   matką   przez,   kuchenne   okno   patrzyły   na   stojących   na   podwórzu 
mężczyzn. Luke uważnie przyglądał się klaczy.

– Zdaje się, że wszystko w porządku? – stwierdziła raczej niż zapytała 

Sophie, nic spuszczając wzroku z Luke’a. W ręku trzymała filiżankę z herbatą.

Jej  spojrzenie   nie  uszło  uwagi   matki.   Anne  Edmonds   zamknęła  drzwi 

lodówki i podeszła do córki.

– Raczej tak. Hannah bardzo dzielnie go karmi, a twój ojciec tak się nad 

nimi trzęsie, że gdybym mu pozwoliła, siedziałby w stajni do północy.

Sophie roześmiała się.
–   Biedny   tatuś.   Ciąża   Hannah   była   dla   niego   bardzo   stresującym 

przeżyciem.

Matka skinęła głową.
– Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żeby coś go tak poruszyło od 

czasów   urodzin   twoich   i   twojego   brata.   Można   powiedzieć,   że   jest   w 
poporodowym szoku.

Obie wybuchnęły śmiechem. Sophie wiedziała, że matka bardzo kocha 

ojca. Znowu spojrzała w stronę okna.

– Bardzo się cieszę, że wszystko się udało. Michael myślał, że Hannah już 

nie powinna mieć dzieci.

Anna przez chwilę w milczeniu przyglądała się córce.
– Wiesz, kochanie, że po raz pierwszy od dwóch lat wymówiłaś jego imię 

zupełnie naturalnie? Oboje z ojcem zawsze baliśmy się mówić z tobą na ten 
temat.

Sophie zaczerwieniła się.
– Tak? Wcale o tym nie wiedziałam... Anne objęła ją ramieniem.
– To chyba coś znaczy, prawda? Sophie wolno skinęła głową.
– Tak... chyba tak.
– Czy chodzi o Luke’a?
– Nie! – zaprzeczyła Sophie gwałtownie, po czym spuściła głowę. Nie 

mogła okłamywać matki.

– Myślę, że to możliwe – rzekła Anne łagodnie. Sophie wbiła wzrok w 

trzymaną w ręku filiżankę.

– Nic z tego nie będzie. Wiem, co do niego czuję, ale on jest inny. On 

może tylko... – Słowa uwięzły jej w gardle.

– Czy mogę coś ci powiedzieć? – W głosie matki zabrzmiało wahanie. – 

Nie uznasz tego za wtrącanie się w nie swoje sprawy?

Sophie spojrzała na matkę z czułością.

background image

– Mamo, ty i ojciec nigdy nie wtrącaliście się w moje życie. Zawsze was 

bardzo za to kochałam.

Anne uśmiechnęła się.
–   Widzę,   że   Luke   jest   do   ciebie   bardzo   przywiązany.   Mieszkacie   w 

jednym domu... ale nie dałaś mu szansy.

– Nie wiem, co chcesz powiedzieć.
–   Chodzi   mi   o   to,   że   mieszkacie   razem   w   domu,   który   jest   dziełem 

Michaela i odbiciem jego osoby. Luke jest tam kimś zupełnie obcym. W tym 
otoczeniu nie może być sobą. Na pewno dobrze się czuje w lecznicy, gdzie jest 
Howard, John, pielęgniarki i ty, ale w domu to co innego. Żyje tam w cudzych 
dekoracjach.

Sophie zmarszczyła brwi.
– Może masz rację... Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób. Tak czy 

owak, nie ma o czym mówić. Luke wkrótce się przeprowadzi, znalazł sobie dom 
za miastem. W przyszłym tygodniu będzie po wszystkim.

– Będzie ci go bardzo brakowało. Sophie w zamyśleniu skinęła głową.
–   Tak,   bardzo.   Nawet   nie   myślałam...   Po   śmierci   Michaela   nie 

przypuszczałam, że coś takiego może mnie spotkać.

– Zbyt długo zadręczałaś się poczuciem winy. Bardzo nad tym z ojcem 

boleliśmy,   ale   nic   nie   mogliśmy   zrobić.   Luke   zjawił   się   w   odpowiednim 
momencie. To wielkie szczęście, że tak się stało, nawet jeśli to nie będzie miało 
dalszego ciągu.

Sophie spojrzała na matkę. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z 

tego, że przysporzyła rodzicom cierpień. Jak bardzo musieli się zamartwiać, nie 
mogąc przebić się przez mur milczenia, który wokół siebie wzniosła. Miłość do 
Luke’a pomogła jej zrozumieć wiele rzeczy. Otworzyła jej oczy.

– Już tu idą – powiedziała matka i wyjęła jej z ręki filiżankę. – Nie martw 

się,   mam   dobre   przeczucia.   Luke   wzbogacił   twoje   życie.   Dzięki   niemu 
przestałaś żyć wspomnieniami. Coś się teraz zmieni.

Sophie szybko pocałowała matkę w policzek.
– Bardzo cię kocham.
W korytarzu słychać już było głosy mężczyzn.
Pomagając matce przygotować herbatę, stale miała w uszach jej słowa. 

Michael   był   dla   niej   zawsze   bardzo   ważny   i   nigdy   go   nie   zapomni,   ich 
małżeństwo jednak było dalekie od doskonałości. Michael nigdy nie chciał mieć 
rodziny. To właśnie dzieliło ich najbardziej. Teraz mogła już się przyznać przed 
samą   sobą,   że   ich   małżeństwo   było   właściwie   martwe,   a   przyczyną   takiego 
stanu rzeczy było właśnie to.

Na  widok  Luke’a  wchodzącego  razem z   jej  ojcem  do  kuchni  poczuła 

ogromne wzruszenie. Może rzeczywiście źle się czuł u niej w domu, choć nigdy 
nic   na   ten   temat   nie   powiedział?   Może   dlatego   chciał   się   jak   najszybciej 

background image

wyprowadzić? Może jest więcej rzeczy, których do końca nie rozumie?

Uśmiechnął się do niej. Opalony, w zielonej koszuli, nadającej spojrzeniu 

zielonkawy odcień, stał przed nią jak wizerunek jakiegoś starożytnego posągu... 
Ralph Edmonds cenił sobie bardziej inne widoki.

– Spójrzcie no na nich! – zawołał, wskazując w stronę kuchennego okna.
Mały źrebak, Jake, niezdarnie skakał na długich, chudych nogach dokoła 

matki.

– Czy to nie piękne?
– Zaszczepiłem go przeciwko tężcowi, na razie nic więcej nie trzeba mu 

podawać. Niech sobie biega i wzmacnia mięśnie na trawie i słońcu – powiedział 
Luke. – To mu jest potrzebne.

Ralph Edmonds zapatrzony w okno nie widział świata dokoła siebie.
– Ralph.  –  Anne  delikatnie ujęła  go pod  ramię.  –  Ralph,  siadamy   do 

herbaty. Obudź się!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Sophie spod oka obserwowała Luke’a. Michael lubił jej rodziców, ale nie 

miał czasu często u nich bywać. Nagle zdała sobie sprawę, że nigdy nic siedzieli 
tak w czwórkę, w kuchni, śmiejąc się i pijąc herbatę. Nie pamiętała takiego 
beztroskiego nastroju. Luke wniósł w jej życie radość i śmiech.

Porozmawiali jeszcze chwilę o koniach i o innych drobnych nieważnych 

sprawach, i trzeba było się pożegnać. Sophie pocałowała matkę w policzek. Raz 
i drugi.

–   Jake   to   rzeczywiście   całkiem   udany   źrebak   –   orzekł   Luke,   kiedy 

wyjeżdżali na drogę. Blask słońca odbijał się w szybach samochodu.

–   Tatuś   zamierza   wyhodować   zupełnie   nową   rasę   angloarabów.   Jest 

naprawdę szczęśliwy, że uratowałeś Jake’a. Był zrozpaczony, że wszystkie jego 
plany i marzenia legną w gruzach.

Położył rękę na jej dłoni.
– Bardzo to patetycznie powiedziane.
Czuła   jego   bliskość   przez   spodnie   do   konnej   jazdy.   Jeździła   trochę   u 

rodziców,   podczas   gdy   Luke   badał   konie.   Odświeżyło   ją   to   i   dodało   sił. 
Żałowała jedynie, że Luke nie może  jej towarzyszyć. Bez niego nie była w 
stanie   cieszyć   się   niczym.   Zdała   sobie   sprawę,   że   od   pewnego   czasu   jego 
obecność jest jej konieczna do życia i do dostrzegania tego, co w nim piękne i 
ciekawe. Trochę ją to niepokoiło.

Spojrzała do notatnika. Zobaczyła zakreślone nazwisko Chasa Bella.
–   Dawno   nie   byliśmy   u   Chasa   –   oświadczyła.   –   Widzę,   że   masz   go 

odwiedzić w tym tygodniu. Może by do niego zajechać?

– Nie mogę cię tam zabrać. On hoduje świnie, a ty w tych spodniach nie 

bardzo nadajesz się do chlewni. Wyglądasz zbyt kusząco.

Roześmiała się.

background image

– Przecież nie jedziesz tam tytłać się w błocie.
–   Nie.   Zamierzam   zrobić   kilka   zastrzyków   prosiętom,   obejrzeć   je 

dokładnie, sprawdzić, czy czasem nie dostały anemii,  zbadać ich matkę  i to 
wszystko.

Posłała mu rozbawiony uśmiech.
–   Szkoda,   że   nie   chcesz   mnie   zabrać,   bo   twoje   plany   są   wręcz 

pasjonujące.

– Nie przejmuj się, mam w programie coś równie pasjonującego...
Nagłym   ruchem   kierownicy   skierował   jaguara   w   leśną   przecinkę. 

Zahamował i zanim zdążyła powiedzieć słowo, zaczął ją całować. Odrzuciła 
głowę do tylu, czując na przymkniętych powiekach cieple promienie słońca.

W   lesie   panowała   niczym   niezmącona   cisza,   której   nie   zakłócały   ich 

pocałunki.

Poczuła,   jak   narasta   w   niej   miłość   i   pragnienie,   by   usłyszeć,   że   jest 

kochaną. Modliła się, żeby  dał jej jakiś znak, rzucił najkrótsze  słowo, które 
mogło dać jej nadzieję lub chociaż cień nadziei.

Otwierała się pod dotknięciem jego rąk. Pożądanie sprawiało, że traciła 

nad sobą kontrolę. Tym razem nie potrafiła się opanować.

– Kocham cię, kocham cię, Luke.
W   panującej   wokół   słonecznej   ciszy   słowa   te   zabrzmiały   jak   dźwięk 

dzwonu.

Ich oczy spotkały się. Czuła, że serce zaraz rozsadzi jej piersi. W jego 

oczach spostrzegła wahanie i lęk.

– Sophie, proszę cię... – Luke znaczącym gestem położył palec na jej 

ustach.

– Nie mogę nie mówić tego, co czuję – powiedziała łamiącym się głosem. 

– Ja po prostu nie umiem, nie potrafię... robić tego bez miłości.

Odsunął się i wyprostował.
– Sophie, myślałem, że...
Odwróciła głowę. Czuła się bardzo upokorzona.
– Nie musisz nic mówić. Przecież ja nie uważam, że musisz czuć to samo 

co ja.

– Nie rozumiesz...
– Rozumiem!
Spojrzał na nią. Zrobił nieokreślony ruch ręką.
– Zastanów się przez chwilę nad tym wszystkim. Miałaś męża, on umarł, 

kochałaś go i kochasz nadal, a ja nie jestem Michaelem.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Tak to twoim zdaniem jest?
– Przecież od początku wiedzieliśmy, że to tak jest – tłumaczył jej dalej. – 

Żadne z nas nie chciało wziąć więcej, niż mogło dać.

background image

– Luke, nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłeś.
–   No   właśnie,   jesteś   mi   po   prostu   wdzięczna.   To   wszystko. 

Odczarowałem cię, nic więcej. Jesteś mi wdzięczna... To wcale nie jest miłość.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, serce znowu zabiło jej jak szalone.
– Nie mów mi, co czuję, Luke. Doskonale to wiem. I bardzo mi przykro, 

że sprawiłam ci przykrość tym, co powiedziałam. Niepotrzebnie to zrobiłam.

Dotknął jej ramienia.
– Sophie, to, co było między nami, było dla nas obojga bardzo dobre.
Zbladła.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz to w czasie przeszłym?
Odwrócił wzrok.
– To tylko taki sposób mówienia.
– Czy chcesz, żebyśmy się rozstali? – Z trudem uwierzyła, że naprawdę 

zadała to pytanie.

Pokręcił głową.
– Nie, to znaczy jeszcze nie. – Jego błękitne oczy nagle złagodniały. – 

Sophie, uwierz mi, nie chcę cię zranić. Ja po prostu już taki jestem. Taki byłem i 
taki zostanę na zawsze.

– Wiem – przerwała mu. – Samotnik i kawaler. Razem pracujemy i... 

razem spędzamy wolny czas. Po partnersku. Jesteś po prostu kochankiem... po 
godzinach pracy, a w pracy wspólnikiem.

– Nie mów tak – poprosił, ujmując jej twarz w dłonie.
Nie   odtrąciła   jego   rąk.   Zbyt   go   kochała.   Popełniła   wielki   błąd, 

rozpoczynając tę rozmowę. Czuła się jak ktoś, kto złamał nie istniejącą umowę. 
Czuła się jak nielojalny... wspólnik.

Wiedziała, że jeśli ją pocałuje, rozpłacze się.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Pogładziła go po twarzy.
– Jedźmy do Chasa – powiedziała głosem, który ją zaskoczył. Był jasny i 

spokojny.

Luke zapiął pasy i skierował samochód na drogę. Spojrzała na jego profil. 

Nic z niego nie można było wyczytać, ale wiedziała, że to początek końca. Musi 
pozwolić mu odejść.

Za dwa tygodnie Luke odejdzie z jej życia. Na zawsze.

Stali w oborze Pete’a Amotta. Luke pochylał się nad małym cielakiem. 

Krowa  Amottów   ocieliła się  niedawno  i  Pete chciał,  żeby  Luke  obejrzał  jej 
potomstwo.

Sam stał nieco dalej, drapiąc się w głowę.
– Nie bardzo dobrze mi wyglądają. Boję się, czy są wystarczająco silne... 

A wy tu po co? – krzyknął nagle w stronę dzieci zaglądających do obory. – 
Żebym was tu nie widział! Nie macie nic innego do roboty, jak łazić i wszędzie 

background image

wtykać nosy? Wynocha mi stąd, doktorowi niepotrzebna publika!

Mała dziewczynka, uczesana w dwa jasne jak len kucyki, zrobiła krok do 

przodu.

– Dziadku, a nie możemy popatrzeć?
– Nie ma tu nic do oglądania – ofuknął ją. – Może byście tak raz w życiu 

zrobili coś pożytecznego?

Luke podniósł głowę znad badanego cielaka.
– W jakim oni są wieku?
– Sally ma pięć lat, a Simon sześć. Prawdziwe diablęta. Bardzo kochają te 

cielaki, nazwały je Tom i Gerry, noszą im wodę i w ogóle, i nie chcą słyszeć o 
tym, że zamierzam je sprzedać. To ci będzie płacz, jak je zawiozę na targ.

Luke spojrzał na dzieci.
–   Niech   wejdą.   Wcale   mi   nie   przeszkadzają.   Dzieci   z   roześmianymi 

buziami podeszły bliżej.

– Co im pan zrobi? – zapytał z ciekawością chłopiec, zadzierając do góry 

głowę.

Był   starszy   od   dziewczynki,   ale   nieco   niższy.   Oboje   wyglądali   na 

niezłych urwisów.

– Nie zrobię im nic złego. Nie bój się. Tom i Gerry są zdrowe, tylko 

słabe. Muszą się trochę wzmocnić, zanim dziadek wypuści je na pole.

Dwie pary błękitnych oczu spojrzały pytająco na dziadka.
– Dziadku, ty ich nie sprzedasz, prawda? Zostaną tutaj... No, powiedz, 

dziadku!

Sophie uśmiechnęła się do siebie. Dzieciaki były urocze. Rozbrykane, ale 

urocze.   Sposób,   w   jaki   Luke   z   nimi   rozmawiał,   wzruszył   ją   i   zaskoczył. 
Zachowywał się tak, jakby całe życie odpowiadał na pytania pięciolatków...

Od   ich   pamiętnego   przystanku   w   lesie   minął   już   tydzień   i   termin 

przeprowadzki Luke’a zbliżał się szybkim krokiem. Przyszłość rysowała się w 
ciemnych   barwach.   Jej   wyznanie   zburzyło   pozorny   spokój   ich   wzajemnych 
stosunków i rozstanie stawało się coraz bardziej nieuniknione.

– Zrobię im teraz taki mały zabieg, po którym nie będą już byczkami, 

tylko wolami – wyjaśnił Luke, patrząc w zaciekawione oczy chłopca.

– To znaczy, że one tak zaraz urosną? – Chłopiec z podniecenia przestąpił 

z nogi na nogę.

–   Staną   się   po   prostu   łagodniejsze.   Gdybyśmy   tego   nie   zrobili, 

zamieniłyby się w okropnie groźne byki, a wiesz, co one potrafią zrobić.

Simon szturchnął siostrę w bok.
–   Tak   jak   Trojan,   ten   wielki   byk   dziadka,   który   nas   tak   pognał, 

pamiętasz?

Luke roześmiał się.
– Jak przechodzisz obok byka, najlepiej obejdź go z daleka. Nie można 

background image

się z nim bawić jak z pieskiem czy kotkiem.

– Ale nic człowiekowi nie szkodzą – odezwał się nieoczekiwanie Pete 

Arnott. – Te dwa tutaj wyglądają na całkiem łagodne. Chyba ich od razu nie 
sprzedam, zostaną tu ze dwa lata...

Dzieciaki podskoczyły z radości.
– Nie będzie ich bolało, jak pan to będzie robił? – Sally z niepokojem 

spojrzała na Luke’a, szykującego się do zabiegu.

–  Nie,   widzisz,   mam   tutaj  środek   znieczulający.  Po   nim  nic   nie  będą 

czuły. Byłaś pewnie u dentysty, prawda? I też nic nie bolało. To będzie coś 
takiego.

– Lepiej stąd chodźmy – powiedział niepewnie Simon i pociągnął siostrę 

za rękę.

Patrzyła za nimi, kiedy szli w stronę domu. Wyglądali jak Jaś i Małgosia 

z bajki o szczęśliwym zakończeniu. A Luke jest jak dobry olbrzym, pomyślała. 
Opiekuńczy, cierpliwy i mądry.

– Właściwie mogliby zostać – mówił teraz z wahaniem – chociaż sam nie 

wiem, czy powinni przyglądać się kastrowaniu. Są jeszcze bardzo mali.

–   Pewnie,   że   nie   powinni   –   oświadczył   dziadek.   –   Sam   się   chyba 

odwrócę. Nie lubię patrzeć na takie rzeczy.

Luke zmrużył porozumiewawczo oko.
– A ty co? Gotowa?
Sophie   skinęła   głową   i   zaczęła   mu   asystować.   Wszystkie   potrzebne 

instrumenty   miała   już   ułożone   na   małym,   składanym   stoliczku.   Podała   mu 
środek znieczulający.

Pete   Arnott   chrząknął   i   odwrócił   się.   Podczas   zabiegu   nie   przestawał 

wychwalać nowoczesnego sprzętu, jakim posługują się „dzisiejsi doktorzy od 
zwierząt”, ale widać było, że zarówno sprzęt, jak i operację woli oglądać z 
daleka, to znaczy... nie widzieć jej wcale.

Sophie   podała   Luke’owi   napełnioną   strzykawkę.   Cielak   poruszył   się 

niespokojnie   i   po   chwili   znieruchomiał.   W   kilka   minut   później   było   już   po 
wszystkim.   Luke   posmarował   zranione   miejsce   środkiem   dezynfekującym   i 
zabrał się do drugiego pacjenta.

W kilka minut po zabiegu młode byczki obudziły się i spojrzały dużymi 

brązowymi oczami na swoich małych opiekunów, którzy zaraz po skończonej 
operacji zjawili się w oborze z naręczami świeżej trawy.

Sophie uniosła łeb mniejszego cielaczka.
– Możecie do nich podejść i nakarmić je. Są jeszcze trochę senne, ale 

czują się bardzo dobrze.

Dzieci zbliżyły się, ich oczy lśniły.
–   Nie   lubię   takich   rzeczy   –   powiedział   Pete,   odprowadzając   ich   do 

samochodu. – Widziałem kastrowanie już wiele razy, ale jakoś nie mogę się do 

background image

tego przyzwyczaić. Jestem starym farmerem, ale to jakoś mi nie pasuje.

Luke roześmiał się.
– Z takimi małymi  nie ma  problemu,  ale gdybyśmy  się tak wzięli do 

Trojana, sam bym się bał.

Pete poczekał, aż wsiądą do samochodu.
– Dziękuję za pomoc, a także za to, że tak pan wszystko wytłumaczył tym 

małym. To straszne urwisy, ale bardzo dobre z nich dzieciaki. Strasznie kochają 
te swoje byczki.

– Nie ma sprawy. – Luke uśmiechnął się do niego. – Życzyłbym sobie, 

żeby wszyscy moi klienci tak łatwo dawali się przekonać. Do widzenia, Pete.

Już mieli ruszać, kiedy do samochodu podbiegły dzieci.
– Jeszcze kiedyś tu przyjedziecie?
W niebieskich oczach zobaczyli prośbę.
– Mam nadzieję, że tak – przytaknął Luke.
– Oboje?
Sophie uśmiechnęła się.
– Chyba tak. Na razie opiekujcie się Tomem i Gerrym. Wybiegły za nimi 

na drogę i tak długo biegły za samochodem, aż zniknął im z oczu. Sophie nie 
spuszczała wzroku z dwóch małych figurek, stojących w pyle drogi. Potem z 
westchnieniem opadła na siedzenie.

– Miłe dzieciaki. Skinęła głową.
– Kiedy dzieci wychowują się na wsi i mają stały kontakt ze zwierzętami, 

są chyba lepsze – dodał Luke w zamyśleniu.

– Tak.
Nie słuchała go. Nie mogła się skupić. W głowie miała zamęt i zbyt wiele 

myśli naraz. Ma dwadzieścia osiem lat. Gdyby teraz – co oczywiście nie jest 
możliwe  – miała  dziecko, to mając  trzydzieści  trzy lata, miałaby  dziecko w 
wieku Sally. Nie byłaby bardzo młodą matką, ale też nie byłaby znowu tak 
bardzo   stara.   Trzydziestotrzyletnia   kobieta   może   być   bardzo   dobrą   matką. 
Mądrą   i   doświadczoną.   Ona   sama   rozumie   teraz   znacznie   więcej,   niż   kiedy 
miała   dwadzieścia   jeden   lat.   Więcej   wie   o   sobie,   o   ludziach,   jest   bardziej 
wyrozumiała i opanowana.

Kobieta z wiekiem uczy się doceniać różne rzeczy, do których przedtem 

nie   przywiązywała   wagi.   Staje   się   mniej   spontaniczna,   reaguje   mniej 
emocjonalnie,   jej   sądy   są   bardziej   wyważone.   Jednym   słowem,   dojrzewa.   Z 
mężczyznami jest podobnie, tylko że jest to mniej widoczne. Kobieta przede 
wszystkim staje się cierpliwa, a to przy wychowaniu dzieci najważniejsze.

Mogłaby   tyle   dać   swojemu   dziecku...   Ale   czym   ona   właściwie   się 

zajmuje! Siedzi sobie i zastanawia się, jak by tu mieć dziecko!

– Czarne myśli?
Głos Luke’a dobiegł ją z bardzo daleka.

background image

– Nie! Wcale nie!
–   Te   dzieciaki   zupełnie   zwariowały   na   twoim   punkcie.   Zamrugała 

powiekami.

– Może i tak. Ale i ty odniosłeś pewien sukces. Sally wpatrywała się w 

ciebie jak w tęczę.

– Wiesz,  co mówi  Patricia? Motto aktorów brzmi:  nigdy  nie pracuj z 

dziećmi i zwierzętami.

Sophie   spochmurniała.   Wspomnienie   aktorki   nie   sprawiło   jej 

przyjemności.

– A co tam u niej? – spytała, zerkając na niego. – Jak się miewa?
–   Wszystko   w   porządku,   o   ile   wiem.   Wezwała   tamtego   weterynarza, 

obejrzał Indię i powiedział, że w tym sezonie nie ma mowy o żadnych pokazach 
ani wyścigach.

Zrozumiała   tę   odpowiedź   po   swojemu.   To   znaczy,   że   miał   kontakt   z 

Patricią po ich wizycie w Longhaven.

– Pewnie jest bardzo rozczarowana. Chciała pokazać tego konia...
–   Nie   mam   pojęcia.   Nie   mogłem   z   nią   długo   rozmawiać.   Miałem 

pacjenta.

Poczuła ulgę. To znaczy, że po prostu Patricia do niego zadzwoniła. Nie 

lubiła tej kobiety. Trudno było określić powody jej niechęci, ale nie cierpiała jej.

–   Wybierzmy   się   gdzieś   dziś   wieczorem   –   powiedziała,   wiedziona 

nagłym impulsem. – Chodźmy potańczyć, zjeść dobrą kolację, na przykład do 
Moathouse’a.

–   Nie   bardzo   mogę.   Mam   dyżur   przy   telefonie,   zapomniałaś?   Racja. 

Zupełnie zapomniała. Zapatrzyła się w rozwijające się przed nimi pasmo drogi.

–   Może   pójdziemy   gdzieś   w   przyszłym   tygodniu   –   dodał,   żeby   ją 

pocieszyć.

–   Może   w   przyszłym   tygodniu   –   zgodziła   się   z   rezygnacją.   Lecz   w 

następnym tygodniu czekały ich ważniejsze rzeczy niż kolacja w restauracji.

Czuła się tak, jakby jej życie zawisło w oczekiwaniu. Jakby wszystko 

zależało od wydarzeń, które miały nastąpić za kilka dni. Luke odejdzie z jej 
domu i będzie to dla niej bardzo ciężkie przeżycie. Odchodząc zabierze ze sobą 
jakąś część jej życia, część jej samej.

Luke   stał   się   jej   racją   bytu.   Kimś   najważniejszym,   kogo   nie   można 

zastąpić.

Ale nie kochał jej.

Pod koniec tygodnia złożyli im wizytę Howard i Molly. Przywieźli ze 

sobą   wnuczęta,   mniej   więcej   w   wieku   Simona   i   Sally.   Dzieci   natychmiast 
rzuciły się na Steamera i pomknęły za nim do ogrodu. Towarzyszył im Goldie, 
labrador Howardów.

background image

Sophie   postanowiła   nie   zwracać   na   nie   uwagi,   gorliwie   zajmując   się 

dorosłymi.   Nie   chciała   potem   dręczyć   się   myślami,   nad   którymi   nie   mogła 
zapanować. Zaproponowała długi spacer nad rzekę: psy i dzieci wybiegają się, a 
dorośli będą mogli spokojnie porozmawiać.

Pod   wieczór   Luke   został   wezwany   w   teren,   gdzie   John   miał   jakieś 

kłopoty z cielącą się krową.

Wrócił późnym wieczorem kompletnie wyczerpany.
– Jak dobrze, że jesteś! – Sophie objęła go i przytuliła się.
– Poczekaj, muszę się umyć i ogolić.
Pociągnęła go za sobą na kanapę. Już, zaraz, natychmiast musiała poczuć, 

że stale jeszcze przy niej jest. Po kilku minutach Luke spał jak zabity.

W niedzielę rano obudziła się wcześnie z poczuciem, że Luke jest blisko. 

O   jakiejś   nieludzkiej   porze   przed   świtem   musiał   ocknąć   się   na   kanapie   i 
przywlec do niej na górę. Wieczorem zasnął tak mocno, że postanowiła go nie 
budzić.   Włożyła   mu   tylko   poduszkę   pod   głowę,   przykryła   kocem   i   zgasiła 
lampę. Teraz powoli otwierał oczy.

– Przepraszam cię za wczoraj. Byłem strasznie zmęczony. Uśmiechnęła 

się.

– Wiesz, Sophie, właśnie myślałem...
– Nie mów tak. Wiesz, że myślenie jest bardzo szkodliwe – powiedziała, 

całkiem dobrze naśladując jego glos.

– Przestań. – Zasłonił jej usta ręką.
– Nic nie chcę słyszeć – dorzuciła w obawie, że w mniemaniu Luke’a 

nadszedł czas na jakieś litościwe kłamstwo.

– Tak się zastanawiałem, czy rozstajemy się dlatego, że tak będzie lepiej 

dla naszej pracy, czy... dla nas?

Ze zdumienia nie mogła wymówić słowa.
– Dlaczego pytasz? Luke jakby się stropił.
– Tak sobie. Masz rację, lepiej zmieńmy temat. Czy nie przeszkadza ci to, 

że nie zdążyłem się ogolić?

– Nic a nic.
Całował ją i pieścił długo, z czułością, ale tego ranka ich miłość miała 

inny smak.  Skażona była świadomością  rozstania,  które miało  nadejść.  Zbyt 
dużo w niej było niepewności i niepokoju o to, co przyniesie przyszłość.

Wiedziała,   że   mimo   to   na   zawsze   zapamięta   ten   poranek.   Nigdy   nie 

zapomni jego cudownego ciała i jego dotyku. Nieważne co przyniesie jutro, 
nieważna praca i obowiązki. Wiedziała, że musi się nacieszyć tym, co trwa. 
Każdy razem spędzony dzień był cenniejszy niż złoto.

Może matka ma rację. Może ten dom jest dla niego niezbyt przyjazny i 

Luke  źle  się  w nim  czuje.  Może  kiedy   się  wyprowadzi,  odnajdzie  się,  jego 

background image

uczucie okrzepnie, a siła jej miłości sprawi, że wróci do niej. Tym razem na 
zawsze.

Otwierała   właśnie   korespondencję,   kiedy   z   korytarza   dobiegły   ją 

podniesione glosy. Wstała zza biurka i podeszła do drzwi.

Ujrzała Jane. Pielęgniarka była zdyszana, jej policzki płonęły.
– Co się stało?
– Chyba Luke będzie miał kłopoty – wybąkała dziewczyna. – Przyszła 

Amanda Drew. Nie chce z nikim rozmawiać. Tylko z Lukiem.

– Nie ma go. Jest na konsultacji. Jane bezradnie rozłożyła ręce.
– Poproś ją do mnie.
Po chwili Amanda Drew stanęła w progu jej pokoju. Jane trzymała się z 

tylu.

– Dziękuję ci, Jane, możesz nas zostawić. Kiedy Luke przyjdzie, poproś 

go tutaj.

Wyjęła chusteczkę i podała ją Amandzie.
–   Dziękuję...   –   Dziewczyna   wytarła   oczy,   tusz   rozmazał   się   jej   na 

policzkach.

– Kawy?
Amanda skinęła głową.
– Może się napiję.
Sophie wzięła kubki. Jak ma pomóc tej dziewczynie? Luke nie wróci zbyt 

szybko. W poczekalni czekają klienci. Żeby chociaż mogła się dowiedzieć, o co 
chodzi.

Trudno. Trzeba coś zrobić. Nalała kawę i podała Amandzie kubek.
– Napij się i nie przejmuj tak strasznie. Przecież to nie koniec świata.
–  Dla   mnie   tak.   –   Amanda   drżącymi   rękami   wzięła   od   niej   kubek.   – 

Muszę porozmawiać z Lukiem. Jestem w trzecim miesiącu ciąży.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W   tej   właśnie   chwili   nadszedł   Luke.   Amanda   zerwała   się   z   krzesła   i 

rzuciła mu się w ramiona. Sophie stała jak skamieniała, patrząc w widoczną zza 
ramienia dziewczyny twarz Luke’a.

– Co tu się... – zaczął ze zdumieniem, widząc łkającą, tulącą się do niego 

dziewczynę.

– Luke... ja jestem... w ciąży – żaliła się przez łzy Amanda.
– Co my teraz zrobimy?
Sophie poczuła, że robi jej się słabo. A więc to koniec. Luke i Amanda 

mają dziecko.

Luke wyswobodził się z ramion Amandy i z niedowierzaniem popatrzył 

jej w oczy.

Cisza trwała bardzo długo.
– Jesteś pewna? Amanda skinęła głową.
– Chcecie rozmawiać... tutaj? – spytała Sophie.
– Nie – odparł Luke. – Zabiorę ją do siebie. Jeśli przyjdzie jakiś pacjent...
–   Przekażę   wszystkich   twoich   pacjentów   Johnowi   i   Howardowi   – 

powiedziała szybko.

– Dziękuję.
Wyprowadził Amandę z pokoju. Po chwili drzwi uchyliły się i ukazała się 

w nich głowa Jane. Sophie spojrzała na nią.

– Wszystko słyszałaś? Jane oblała się rumieńcem.
– Zaraz jak tylko przyszła, wiedziałam, o co chodzi. Niezbyt się z tym 

kryla, a że chciała koniecznie widzieć Luke’a, więc nie miałam wątpliwości...

Jane   zasłoniła   usta   ręką,   jakby   nie   chcąc   za   dużo   powiedzieć.   Sophie 

zrozumiała   jej   spojrzenie.   Jane   doskonale   wiedziała,   co   ją   łączy   z   Lukiem. 
Wszyscy wiedzieli. Ciąża Amandy popsuła wszystko. Nie tylko zabierała jej 
przyszłość.   Zbrukała   przeszłość.   Zbrukała   każdą   chwilę,   jaką   ona,   Sophie, 
spędziła z Lukiem.

Amanda jest w trzecim miesiącu ciąży. To musiało stać się w kwietniu. 

Dokładnie wtedy, kiedy Luke rozpoczynał praktykę, kiedy spotkali Amandę w 
restauracji podczas rocznicy ślubu Howardów.

– Musimy coś zrobić z pacjentami Luke’a – powiedziała opanowanym 

głosem do Jane. – Kieruj ich do Johna albo do Howarda, a jeśli ktoś chce być 
przyjęty koniecznie przez Luke’a, niech przyjdzie jutro rano.

Jane nie ruszała się z miejsca.
– Sophie, strasznie mi przykro, czy mogę jakoś pomóc...
– Chyba nie. Dam sobie radę, dziękuję.
Jane   wahała   się   jeszcze   przez   chwilę,   po   czym,   nie   chcąc   przedłużać 

background image

niezręcznej sytuacji, wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Sophie   martwym   wzrokiem   patrzyła   w   przestrzeń.   Stale   widziała 

zapłakaną twarz Amandy, słyszała jej łamiący się glos. Zasłona opadła i ukazała 
się naga prawda. Teraz już wszystko jest jasne. Może i lepiej. Im wcześniej, tym 
lepiej. Kiedyś i tak musiała się dowiedzieć. Kiedyś i tak musiała przeżyć to 
upokorzenie. Dobrze się stało, że to już.

Matka powiedziała, że teraz nie będzie już żyła przeszłością. To prawda. 

Przeszłość   została   nieodwołalnie   zamknięta.   Tylko   dlaczego   w   tak   okrutny 
sposób? Dlaczego w ten najokrutniejszy, rozdzierający serce sposób?

Musiała   jednak   przyznać,   że   inaczej   nie   miałaby   siły   rozstać   się   z 

Lukiem. Teraz nie ma wyboru. I on nie ma wyboru. Stało się to, co miało się 
stać.

Miała   ochotę   zrobić   tylko   jedno:   spakować   jego   rzeczy   i   wystawić 

walizki przed dom. Tak jak widziała na filmach, kiedy to kochanek po zdradzie 
zastaje przed nosem zamknięte drzwi mieszkania kochanki.

Jak on mógł ją tak potraktować? Nic jej nie obiecywał, to prawda. Nie 

oszukiwał i nie mamił, ale przecież niektóre rzeczy są oczywiste. Niektórych 
rzeczy po prostu się nie robi. To kwestia elementarnej przyzwoitości. Czuła, jak 
narasta w niej gniew. Czy to znaczy, że dla niego nic się nie liczy? Nic nie ma 
znaczenia?   Nic   nie   jest   ważne?   Czy   to   znaczy,   że   wszystkie   ich   noce   były 
kłamstwem i fałszem? Że nie było nic, nawet cienia uczucia? Czy to możliwe, 
żeby tak mało dla niego znaczyła?

Czuła ból i zranioną dumę. Nie mogła zostać w biurze ani chwili dłużej. 

Musi stąd wyjść.

Luke jeszcze nie wrócił, a John i Howard nie stawiali jej żadnych pytań. 

Wróciła   do   domu   i   usiadła   na   kanapie   w   salonie.   Gniew   walczył   w   niej   z 
dławiącym uczuciem upokorzenia. Nerwy miała napięte do ostateczności.

Około   piątej   usłyszała   dźwięk   otwieranych   drzwi   i   radosne 

poszczekiwanie Steamera.

Nie   ruszyła   się   z   miejsca.   Siedziała   z   podniesioną   głową,   słuchając 

zbliżających się kroków.

Luke wszedł i stanął przy niej. Miał znużony wyraz twarzy, lekko zmiętą 

koszulę.

– Co ja ci mogę powiedzieć... Spojrzała na niego.
– Co tu jest do mówienia?
–   Można   powiedzieć   mnóstwo   rzeczy.   Przede   wszystkim,   że   jest   mi 

bardzo przykro.

Zamrugała oczami, powstrzymując łzy.
– No to już powiedziałeś, a teraz wyjdź stąd. W jego wzroku dostrzegła 

zdumienie.

– Dlaczego? O co ci chodzi? Wstała i splotła ręce.

background image

– O nic mi nie chodzi. Zrób, co powiedziałam. Nie chcę słuchać żadnych 

usprawiedliwień. Nie interesuje mnie to. Po prostu idź sobie stąd.

Patrzył na nią osłupiałym wzrokiem.
– Ale dlaczego? O czym ty mówisz? Przeprosiłem cię za to zamieszanie, 

ale przecież to nie powód, żeby...

– Zamieszanie? – Przez chwilę nie wierzyła własnym uszom.
– Ty to nazywasz zamieszaniem? Po prostu zamieszaniem? To dla ciebie 

takie nieważne?

Luke spochmurniał, w jego oczach błysnęła złość.
– Przeprosiłem cię. Wiem, że bardzo utrudniłem wam pracę, wiem, że 

przeze mnie John i Howard mieli mnóstwo roboty. Zawaliłem cały dzień, wiem 
o tym i bardzo mi przykro...

– Zwołałam na jutro zebranie pracowników – przerwała mu.
–   Sam   wytłumaczysz   wszystko   Johnowi   i   Howardowi.   Musisz   im 

wyjaśnić, dlaczego przez cały dzień musieli cię zastępować. Jeśli w ogóle jest tu 
coś do wyjaśniania.

– O czym ty mówisz? Co mnie obchodzi jakieś tam zebranie? Posłuchaj, 

Sophie...

Zamknęła oczy, odgradzając się od niego: nadal była tak potwornie czuła 

na dźwięk jego głosu...

– Błagam, Luke, nic nie mów. Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nie 

utrudniaj wszystkiego.

– Mam wrażenie, że się pomyliłaś, i to grubo... – zaczął powoli.
– Nie, to ty się pomyliłeś, Luke. Bardzo się pomyliłeś... Patrzył teraz na 

nią poważnie.

– Chyba się rzeczywiście pomyliłem. Myślałem, że kto jak kto, ale ty 

mnie wysłuchasz i pozwolisz mi wytłumaczyć...

– Co wytłumaczyć? Jak można wytłumaczyć coś podobnego?
– wybuchnęła. – Nie, Luke, nie interesują mnie twoje tłumaczenia. Już 

nie. Wszystko zrozumiałam. Nic dla ciebie nie znaczyłam. To, co było między 
nami, nie miało dla ciebie najmniejszego znaczenia.

W jego oczach dostrzegła ból.
Boże, pomyślała, daj mi silę, Boże, nie pozwól, żebym...
– A jeśli chodzi o pracę...
Przerwał jej łagodnym, ale stanowczym głosem:
– A jeśli chodzi o pracę, to właśnie rozmawiałem z Howardem i złożyłem 

wymówienie.   Dążysz   do   doskonałości,   Sophie,   i   dlatego   będziesz   musiała 
poszukać jej sobie gdzie indziej.

Jego oczy błyszczały coraz bardziej.
– Po rzeczy przyjadę później, wtedy kiedy nie będę musiał składać zeznań 

na temat mojego prywatnego życia, bo to są wyłącznie moje sprawy.

background image

Dobiegło ją trzaśnięcie drzwi i cały dom pogrążył się w martwej ciszy.
Zrozumiała, że dla Luke’a było zupełnie normalne, że kochał się z nią, nie 

zrywając z tamtą kobietą.

Bezradnie   rozejrzała   się   dokoła.   Jego   rzeczy   były   wszędzie:   sweter, 

płaszcz, buty. W powietrzu unosił się jego zapach. Tak jakby jej marzenie o 
tym, żeby został z nią na zawsze, ziściło się w jakiś perfidny, złowrogi sposób.

Nazajutrz,   kiedy   zjawiła   się   w   pracy,   przywitało   ją   baczne   spojrzenie 

Howarda.

– Nie wiem,  czy wiesz,  że Luke złożył wymówienie.  Trochę mnie  to 

zaskoczyło, ale musi mieć swoje powody. Do tego właśnie służy trzymiesięczny 
kontrakt, żeby człowiek mógł się przekonać, czy miejsce pracy mu odpowiada, 
czy nie.

Sophie skinęła głową.
– Tak, wiem. Po tym, co zaszło wczoraj... – Spuściła oczy. – Luke ma 

chyba jakieś problemy osobiste, dlatego nie może zostać.

Howard obruszył się.
– Słyszałem jakieś plotki. Jane nie mówi o niczym innym, ale jakoś nie 

mogę w to uwierzyć.

Sophie popatrzyła na niego.
– Ale to prawda, Howardzie. Byłam przy tym, słyszałam wszystko na 

własne uszy.

– Bardzo to dziwne. Zjawia się tu jakaś rozhisteryzowana dziewczyna, 

coś opowiada i wszyscy od razu wierzą jej bez zastrzeżeń. Nieco pochopnie. 
Mam nadzieję, że potem wysłuchałaś drugiej strony?

Była   zdumiona   jego   postawą.   Spodziewała   się   raczej   potępienia   i 

współczucia.

– A co druga strona mogła mi powiedzieć? – zapytała ze zdziwieniem. – 

Przecież to jasne.

Howard przez chwilę nic nie mówił, tylko wpatrywał się w nią, jakby się 

nad czymś głęboko zastanawiał.

– Powinnaś z nim porozmawiać – powiedział wreszcie, wkładając ręce do 

kieszeni. – Tak myślę, a teraz idę do siebie. Aha, mam już kogoś, kto zastąpi 
Luke’a. Przyjedzie w przyszłym tygodniu.

Howard wyszedł, a ona odniosła wrażenie, że pustka wokół niej pogłębia 

się   coraz   bardziej.   Nie   otrzymała   od   Howarda   oczekiwanego   wsparcia. 
Zareagował   zupełnie   inaczej,   niż   się   spodziewała.   Jego   sceptycyzm   nie 
wzbudził w niej żadnej nadziei, przeciwnie – dodatkowo ją pognębił. Przecież 
prawda jest tylko jedna: Amanda spodziewa się dziecka, a jego ojcem jest Luke.

Dwa   tygodnie   później   nowy   weterynarz   rozpoczął   pracę.   Nazywał   się 

background image

Giles Grantham.

Sophie   i   Luke   przez   cały   ten   czas   prawie   ze   sobą   nie   rozmawiali, 

ograniczając kontakty do krótkiej wymiany zdań na tematy czysto zawodowe. 
Patrzenie na niego sprawiało jej nieopisaną mękę.

Teraz wszedł właśnie do jej pokoju wraz ze swoim następcą.
– Zabieram Gilesa w teren. Chcę, żeby poznał i przejął moich pacjentów 

– powiedział uprzejmym, urzędowym tonem.

Skinęła   głową   i   uśmiechnęła   się   do   Gilesa.   Przynajmniej   on   jeden   o 

niczym nie wie. Imelda i Jane ostatnio nabrały wody w usta i ani słowem nie 
wspominały o wizycie Amandy.

– Bardzo się cieszę, że będziemy razem pracować – rzekła ze sztucznym 

uśmiechem.

– Cała przyjemność po mojej stronie, pani Shaw – skłonił rudą głowę 

Giles.

– Na imię mam Sophie – dodała, starając się nie patrzeć na Luke’a.
– Jeszcze do ciebie przyjdę załatwić ostatnie sprawy.
Luke   powiedział   to   tonem   tak   obojętnym,   że   nie   mogła   nie   zapytać, 

równie oficjalnie:

– Kiedy wyjeżdżasz?
– W piątek.
A  więc   zostały   jeszcze   cztery   dni.  Nagle   poczuła   przenikliwy   chłód   i 

wzdrygnęła się. Patrzyła, jak mężczyźni wychodzą z budynku i wsiadają do 
zaparkowanego   przed   lecznicą   samochodu.   Oderwała   od   nich   wzrok, 
uświadomiwszy sobie, że jest śmieszna.

Z niechęcią pomyślała o powrocie do domu. Po odejściu Luke’a stal się 

dziwnie   pusty   i   nieprzyjazny.   Przypominał   grobowiec   albo   pustą   skorupę. 
Brakowało w nim śmiechu, żartów i radości, jakie wnosił Luke.

Czekała   na   jego   wyjazd   z   mieszanymi   uczuciami.   Był   w   nich   ból 

ostatecznej rozłąki i ulga, że nie będzie jej torturował swoim widokiem.

Odeszła od okna i znowu usiadła za biurkiem. Musi się zabrać do pracy. 

Tylko to może jej pomóc.

Dzwonek telefonu przyjęła jak wybawienie. Co za ulga, że przez chwilę 

nie będzie musiała udawać, że pracuje.

– Sophie – usłyszała głos Jane – przyszła do ciebie pani Cavanagh. Mam 

ją poprosić?

– Pani Cavanagh? Nie znam jej. Czy to nasza klientka?
– Nie, to chyba sprawa osobista.
Sophie na moment się zawahała. Nazwisko kobiety nic jej nie mówiło.
– Dobrze, poproś ją.
W   chwilę   później   do   jej   pokoju   weszła   szczupła   kobieta   około 

trzydziestki. Miała długie, spięte spinką, jasne włosy, delikatne rysy i mądre 

background image

niebieskie oczy.

Było   w   niej   coś   znajomego.   Chyba   widziała   już   tę   kobietę,   tylko   nie 

mogła sobie przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach.

Podała gościowi rękę i wskazała krzesło.
– Chyba poznaje pani mój głos – zaczęła z wdziękiem kobieta.
– Ja pani głos poznałam natychmiast, chociaż tak krótko rozmawiałyśmy 

wtedy przez telefon. Nazywam się Louise Cavanagh, jestem siostrą Luke’a.

Uśmiech Sophie zgasł. To stąd to wrażenie, że ją zna! Louise ma oczy 

Luke’a. Zmyliła ją jej drobna budowa i jasne włosy.

– Przepraszam, że się zjawiam bez uprzedzenia, ale właśnie wracam z 

Cambridge. Byłam u Fil.

– Jak ona się czuje?
– Na szczęście  o wiele lepiej. Martin jest przy niej. Wkrótce mają  ją 

wypisać ze szpitala. Pewnie wie pani to od Luke’a.

Louise  rzeczywiście  była uroczą osobą.  Gdyby jeszcze  tak bardzo nie 

przypominała Luke’a...

– Musiała się pani bardzo o nią martwić – powiedziała Sophie, patrząc z 

sympatią na swojego gościa.

Louise skinęła głową.
–  Tak.   Kiedy   człowiek   nagle   się   dowiaduje,   że   może   stracić   dziecko, 

zaczyna rozumieć, jak bardzo je kocha.

Powiedziała   to   zupełnie   spokojnym   głosem,   ale   jej   twarz   drgnęła   na 

wspomnienie wielu nocy nieludzkiej trwogi.

– Mogę w czymś pomóc?
– Przyjechałam tu, żeby porozmawiać o Luke’u. Sophie poczuła, że krew 

odpływa jej z twarzy.

– Pielęgniarka powiedziała mi, że go nie ma – ciągnęła Louise – dlatego 

postanowiłam skorzystać z okazji. Byłby wściekły, gdyby wiedział, że wtrącam 
się w jego sprawy. Nie znosi tego. Jest bardzo dumny i to właśnie może być 
powodem... pewnych nieporozumień między wami.

Sophie zmarszczyła czoło.
– Skąd pani o tym wie?
– Bardzo często rozmawiamy przez telefon – odparła po chwili Louise. – 

Właśnie niedawno powiedział mi, że chce zrezygnować z tej pracy.

Sophie milczała.
– Jak się domyślam, pewnie z powodu kłopotów z Patricią De Vere i jej 

siostrą... – ciągnęła Louise z wahaniem.

– Z jej siostrą?
– Amanda Drew jest rodzoną siostrą Patricii. De Vere jest nazwiskiem po 

mężu, z domu obie są Drew. Luke poznał je pięć lat temu w Paryżu, na aukcji. 
Amanda miała wtedy czternaście lat i właśnie wyrzucono ją z kolejnej szkoły, 

background image

tym razem za narkotyki. Patricia wzięła ją ze sobą do Europy w nadziei, że to 
coś zmieni. Ich matka zmarła zaraz po urodzeniu Amandy, ojciec ożenił się po 
raz drugi. Patricia próbowała  wychowywać  siostrę,  ale  nie  bardzo  jej  się  to 
udawało. Miała zbyt wielu mężów  i zbyt duże ambicje  artystyczne, żeby  to 
pogodzić.

Sophie słuchała jak zahipnotyzowana, Louise zaś dodała:
– Luke miał krótki romans z Patricią i w tym czasie Amanda bardzo się 

do niego przywiązała. Stal się dla niej wyrocznią. Był cierpliwy i rozumiał ją, bo 
sam kiedyś był w podobnej sytuacji. Bardzo jej współczuł i czuł się za nią 
odpowiedzialny. Może trochę przesadzał, nie wiem. Ja i Martin mówiliśmy mu, 
że na niektóre sprawy nie może mieć wpływu...

–   Ja...   myślałam...   –   wybąkała   Sophie.   Była   tak   oszołomiona,   że   nie 

wiedziała już, co właściwie myślała.

–   Myślała   pani,   że   Luke   ma   z   Amandą   romans   –   rzekła   Louise   i 

roześmiała się. – Nic podobnego. Po prostu nie był w stanie odmówić, kiedy 
Patricia prosiła go, żeby jej pomagał w wychowaniu siostry.

–   Dlaczego   mi   tego   wszystkiego   nie   powiedział?   Przecież   bym 

zrozumiała.

Louise zmarszczyła brwi.
– Może nie chciał pani mieszać w te sprawy? Teraz Amanda zaszła w 

ciążę ze swoim ostatnim chłopakiem i potwornie się bała powiedzieć o tym 
siostrze. Przyszła do Luke’a prosić, żeby coś zrobił.

Sophie   przypomniała   sobie   tamtą   scenę.   Teraz   wszystko   wyglądało 

inaczej, słowa miały inny sens, gesty znaczyły co innego.

– Luke’owi bardzo na pani zależy – usłyszała cichy głos Louise. – Nie 

mogłam pogodzić się z tym, że możecie się rozstać z powodu nieporozumienia i 
jego głupiej dumy.

Sophie spojrzała na nią z rozpaczą.
–   Teraz   jest   już   za   późno   –   powiedziała   bezradnie.   Louise   powoli 

pokręciła głową.

– Nie. Wiele się nauczyłam podczas choroby Fil. Kiedy myśleliśmy, że 

umiera, siedzieliśmy przy niej i modliliśmy się. Przyrzekłam sobie wtedy, że 
kiedy odzyska przytomność, powiem jej, że ją kocham. I będę jej to mówiła 
codziennie, każdego dnia. Nigdy nie jest za późno, Sophie.

Stare drzewa przed domem okryte były kwiatami. Sophie podjechała pod 

wielkie domostwo, które jeszcze niedawno miało być domem Luke’a. Howard 
powiedział jej, że Luke właśnie tam pojechał, by wszystko pozamykać i oddać 
klucze   agentowi.   Po   ich   rozstaniu   mieszkał   w   swoim   dawnym  pokoiku   nad 
pubem.

Czuła, jak  serce wali jej w piersi. Dom był kompletnie  pusty, dokoła 

background image

żywej duszy. Na podjeździe nie spostrzegła samochodu Luke’a. Czy to znaczy, 
że przyjechała za późno? Zresztą, co mogła mu powiedzieć? Że się pomyliła i 
bardzo żałuje? Czuła się winna. Po śmierci Michaela też czuła się winna, ale to 
był zupełnie inny rodzaj winy.

Szybkim krokiem podeszła do drzwi i nacisnęła dzwonek. Niecierpliwym 

ruchem ręki odgarnęła spadające  jej na czoło włosy. Za drzwiami  panowała 
cisza.   Podeszła   do   jednego   z   wielkich   okien   i   zastukała   w   szybę.   Odblask 
zachodzącego słońca padł na jej twarz.

Ani żywej duszy.
Miała przed sobą pusty salon. Luke tak marzył o tym domu, snuł tyle 

planów...

Bezradnie rozejrzała się dokoła.
– Sophie?
Wyłonił się tak nagle, że przez chwilę miała wrażenie, iż jej się tylko 

przywidziało. Stał kilka metrów dalej i nie spuszczał z niej wzroku.

– Nie... widziałam... twojego samochodu – powiedziała bez sensu. Nie 

wiedziała, jak opanować zalewającą ją falę wzruszenia.

– Zaparkowałem z tamtej strony. Czy coś się stało?
Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się w ramiona, zdołała jednak się 

opanować.

– Coś w pracy?
– Nie... to znaczy... chciałam... strasznie się pomyliłam, nie wiedziałam...
Twarz Luke’a stężała.
– Owszem, bardzo się pomyliłaś. Wzięła go za rękę.
– Posłuchaj, dzisiaj przyjechała Louise i wszystko mi powiedziała.
Odskoczył jak oparzony.
– Louise?!
–   Tak.   Bardzo   cię   proszę,   tylko   się   na   nią   nie   gniewaj.   Dzięki   niej 

zrozumiałam, że byłam niesprawiedliwa. Byłam ślepa... z zazdrości, bo bardzo 
cię kocham. Louise to rozumie. Gdybyś mógł mi wybaczyć...

Jego   rysy   nagle   złagodniały,   a   ciało   odprężyło   się   jak   pod   wpływem 

ogromnej ulgi.

– Nie mam ci nic do wybaczenia – powiedział i objął ją. – Nawet sobie 

nie wyobrażasz, jak bardzo mi ciebie brakowało. Strasznie za tobą tęskniłem.

– Luke... – szepnęła i rozpłakała się.
– Nie płacz – uspokajał ją, delikatnie całując jej mokre policzki. – Już 

wszystko dobrze.

Całowała go z czułością i rozpaczą, które się w niej zgromadziły przez 

ostatnie dwa tygodnie.

– O Boże, Sophie, to było okropne.
–   Tak.   Myślałam,   że   to   ty   jesteś   ojcem   dziecka   Amandy.   Nic   nie 

background image

rozumiałam. Myliłam się. Przebacz mi, proszę.

Ujął jej twarz w dłonie.
– Powinienem ci dawno o wszystkim powiedzieć. Wmówiłem sobie, że to 

niepotrzebne, że to nie ma z nami nic wspólnego. Patricia i jej siostra to było 
jedno, a nasze życie – drugie. Myślałem, że nic nam w naszym małym świecie 
nie zagraża. Myliłem się. Louise radziła mi, żebym o tym z tobą porozmawiał. 
A ja bałem się sam przed sobą przyznać...

– Bałeś się, że możesz być zbyt kochany? – zapytała.
–   Tak.   A   jednocześnie   bałem   się,   że   cię   stracę.   Po   wypadku   Fil 

zrozumiałem,  że miłość jest konieczna, żeby żyć. Po powrocie z Cambridge 
próbowałem sobie wmawiać, że wcale się w tobie nie zakochałem, ale mi się nie 
udało. Kocham cię, Sophie.

Łzy popłynęły po jej twarzy strumieniem. Tak długo czekała na te słowa! 

A usłyszała je dopiero wtedy, kiedy już prawie w niego zwątpiła.

– Luke, nie musisz  mi  tego mówić.  I tak z tobą zostanę, na każdych 

warunkach.

Uniósł jej rękę i pocałował.
– Zaczniemy wszystko od nowa. Od tej chwili. Tym razem wszystko się 

uda.

– Co masz na myśli? Co z twoją pracą?
– Lecznica obejdzie się bez nas. Giles mnie zastąpi. Jest bardzo dobry, da 

sobie radę.

– To nie takie proste.
–   Prostsze   niż   się   wydaje,   uwierz   mi.   Załatwiłem   swoje   sprawy. 

Odwiozłem Amandę do siostry i powiedziałem im, że od tej pory muszą radzić 
sobie same. A ponieważ ojcem dziecka jest jeden ze stałych gości Patricii, jakoś 
to załatwią. Tak czy owak, to ich życie, nie moje.

– Jestem taka szczęśliwa. Jeszcze przed chwilą myślałam, że to koniec, 

że...

– Sophie, jesteś pewna, że chcesz ze mną być?
Nigdy niczego nie była tak bardzo pewna. Nigdy w życiu.
– To będzie zupełnie co innego niż życie z Michaelem...
– Nasze wspólne życie?
– Trzeba będzie znaleźć zastępstwo.
– Lucy przecież niedługo wróci.
– Nie myślę o Lucy, chodzi mi o ciebie. Przecież kiedy się pobierzemy...
– Po... bierzemy?!
– Nie będziesz miała czasu na te swoje papiery. Dziewięć miesięcy to nie 

jest dużo.

– Dziewięć miesięcy?
–   Najwyżej   –   odparł   z   uśmiechem,   biorąc   ją   na   ręce   i   kopnięciem 

background image

otwierając drzwi.

– Przeniosę panią przez próg może nieco za wcześnie, pani Jordon, ale nie 

będziemy zwracać uwagi na takie szczegóły, prawda?

– Luke, bardzo cię kocham.
– Ja cię też kocham – powiedział, wnosząc ją po schodach na górę.


Document Outline