background image

Erle Stanley

GARDNER

Sprawa niecierpliwych spadkobierców

Tłumaczył Andrzej Milcarz

 

„KB”

background image

PRZEDSŁOWIE

Po   ulewnych   deszczach   wezbrały   w 

Szkocji   rzeki.   Kiedy   wody   w   końcu   opadły, 

jeden   ze   strumieni   wyrzucił   na   brzeg   małe 

zawiniątko.

W   tobołku   tym   były   szczątki   ludzkie. 

Parodniowe   poszukiwania   przyniosły   jeszcze 

kilka takich znalezisk. Ktoś najwyraźniej rzucał 

pakunki z mostu we wzburzone fale powodzi.

Blisko miesiąc po pierwszym odkryciu, 

przy   drodze,   w   pewnej   odległości   od 

strumienia,   przechodzień   natknął   się   na   lewą 

stopę. Tydzień później na policję trafiło prawe 

przedramię wraz z dłonią.

Wszystko to oczywiście było w stadium 

zaawansowanego rozkładu.

Po zgromadzeniu szczątków w jednym 

miejscu   stwierdzono,   że   dwie   głowy   zostały 

pozbawione   oczu,   uszu,   nosa,   warg   i   skóry. 

Wyrwane były również wszystkie zęby.

Nic   ulegało   wątpliwości,   że   ktoś 

umyślnie   i   umiejętnie   w   taki   sposób 

poćwiartował   dwa   ludzkie   ciała,   by 

uniemożliwić identyfikację.

Przebywając   w   Glasgow   miałem 

wyjątkową okazję przedyskutować tę sprawę z 

wybitnym   ekspertem   w   dziedzinie   medycyny 

sądowej,   którego   praca   przyczyniła   się   tak 

bardzo do wyjaśnienia obu morderstw.

Ten   specjalista   to   mecenas   John 

Glaistcr,   doktor   nauk   medycznych,   członek 

Królewskiego   Towarzystwa   Ekspertów, 

zarazem   lekarz   i   adwokat.   Na   wyliczenie 

wszystkich   godności   akademickich   oraz 

background image

stanowisk,   jakie   zajmował   w   długiej   i 

błyskotliwej   karierze,   brak   miejsca   w   tej 

niewielkiej notce.

background image

Wystarczy powiedzieć, że jego udział w 

rozwiązaniu   trudnej   zagadki   tych   morderstw 

będzie   odnotowany   w   historii   medycyny 

sądowej.   Cechy   dystynktywne   ciał   zostały 

„zrekonstruowane”   metodami   naukowymi. 

Znakomita dedukcja określiła typ środowiska, 

z którego pochodziły ofiary, a wytrawna akcja 

detektywistyczna   doprowadziła   do   ujęcia 

mordercy.

Mój   przyjaciel   profesor   Glaister   jest 

autorem  Medycyny sądowej i toksykologii  (E. 

& S. Livingstone, Ltd. Edinburgh & London; 

wydanie XI) - jednego z najkompletniejszych i 

najbardziej miarodajnych dzieł w tej dziedzinie 

nauki.   Do   tego   opracowania   odsyłam 

wszystkich,   którzy   chcieliby   poznać   więcej 

szczegółów   na   temat   zagmatwanej   sprawy 

morderstw,   a   także   naukowych   metod 

identyfikacji zwłok oraz schwytania zabójcy.

Profesor   Glaister   to   człowiek 

prawdziwie oddany nauce - świetne nazwisko 

wśród   badaczy.   Wniósł   znaczny   wkład   do 

wiedzy   służącej   ochronie   żywych   poprzez 

odsłanianie   tajemnic   zmarłych.   Ten   wybitny 

uczony   oddaje   się   bezkompromisowemu 

poszukiwaniu   prawdy   z   pełnym 

obiektywizmem,   wolny   od   jakichkolwiek 

uprzedzeń.

Książkę   tę   dedykuję   więc   mojemu 

przyjacielowi Johnowi Glaisterowi, doktorowi 

medycyny   i   prawa,   członkowi   królewskich 

towarzystw naukowych

Erie Stanley Gardner

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Morderstwo nie zdarza się w próżni. To 

produkt chciwości, skąpstwa, nienawiści, żądzy 

zemsty   i   być   może   strachu.   Tak   jak   kamień 

wrzucony   do   wody   wywołuje   kręgi,   które 

biegną   do   najdalszych   krańców   stawu, 

zbrodnia odbija się na życiu wielu ludzi.

Światło   słoneczne   wczesnego   poranka 

przesączało się przez okno pokoju w Phillips 

Memoriał Hospital.

Hałas   uliczny,   który   nocą   ścichł   do 

lekkiego   szumu,   zaczął   narastać.   Po 

korytarzach   coraz   szybszym   krokiem   krążyły 

pielęgniarki, co świadczyło, że mają już moc 

pracy.

Był   to   czas   mycia   pacjentów, 

porannego   pomiaru   temperatury,   pobierania 

krwi   do   badań.   Następnie   wjechały   wózki   z 

tacami  śniadaniowymi.  W powietrzu rozszedł 

się aromat kawy i owsianki - ale raczej słaby, 

jakby przepraszając za wdarcie się, chwilowe 

tylko zresztą, w aurę surowej aseptyczności.

Siostry ze strzykawkami pośpieszyły do 

chorych na salach chirurgii, by podać im środki 

przygotowawcze i uspokajające przed narkozą.

Lauretta   Trent   uniosła   się   do   pozycji 

siedzącej i posłała pielęgniarce blady uśmiech.

-

Czuję   się   lepiej   -   oznajmiła 

cichym głosem.

-

Doktor   obiecał   zaglądnąć   do 

pani dziś rano, gdy tylko skończą operować - 

poinformowała pielęgniarka z pokrzepiającym 

uśmiechem.

background image

-

Powiedział, że pójdę do domu? - 

zapytała z nadzieją pacjentka.

background image

-

Musi go pani sama zapytać. Ale 

teraz   trzeba   ogromnie   pilnować   diety.   Ten 

ostatni raz - to było naprawdę bardzo groźne.

-

Chciałabym   wiedzieć,   skąd   się 

to   bierze   -   westchnęła   Lauretta.   -   Naprawdę 

uważałam.   Chyba   muszę   mieć   jakiś   rodzaj 

alergii.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W   rezydencji   Trentów,   której 

rozległość przypominała o świetności minionej 

epoki,   szefowa   służby   uważnie   lustrowała 

sypialnię pani domu.

-

Mówią, że pani Trent ma dzisiaj 

wrócić - odezwała się do pokojówki. - Doktor 

poprosił   pielęgniarkę,   Annę   Fritch,   aby   była 

przy   pani.   Właśnie   przyjechała.   Tym   razem 

zostanie u nas przez tydzień albo dwa.

-

Takie moje szczęście - skrzywiła 

się   pokojówka.   -   Chciałam   mieć   dzisiaj 

wychodne, jest specjalna okazja.

W   tym   właśnie   momencie   w 

wykafelkowanej łazience dwie dłonie zawisły 

na krótko nad umywalką.

Strużka   białego   proszku   spłynęła   z 

fiolki do misy umywalki.

Jedna   dłoń   odkręciła   kurek   i   woda 

uniosła puder do odpływu.

Ten proszek nie będzie już potrzebny. 

Spełnił swoje zadanie.

W   obszernych   wnętrzach   rezydencji 

kilka   osób   trwało   w   napiętej   atmosferze 

oczekiwania:   Boring   Briggs   -   szwagier 

Lauretty   z   żoną   Dianne.   Gordon   Kelvin   - 

również   szwagier   Lauretty   z   żoną   Mamine, 

przełożona   służby,   pokojówka,   kucharka, 

pielęgniarka i George Eagan - szofer. Każda z 

tych   osób   inaczej   przyjmowała   zapowiedź 

rychłego   powrotu   Lauretty   Trent,   ale   razem 

tworzyło to aurę tłumionego podekscytowania.

Teraz,   kiedy   poranne   operacje   zostały 

background image

już   zakończone   i   chirurdzy   włożyli   zwykłe 

ubrania, w szpitalu Phillips Memoriał nastała 

pora spokoju.

background image

Pacjenci   po   zabiegach   chirurgicznych 

znajdowali   się   na   sali   pooperacyjnej. 

Pierwszych spośród nich - lżejsze przypadki - 

okrytych   kocami,   odwożono   już   do   pokojów 

chorych. Mieli zamknięte oczy i blade twarze.

Doktor Ferris Alton, średniego wzrostu 

i mimo pięćdziesięciu ośmiu lat wciąż smukły 

w talii, stanął w wahadłowych drzwiach pokoju 

Lauretty Trent. Rozjaśniła się na jego widok.

Pielęgniarka   spojrzała   przez   ramię   i, 

widząc   lekarza,   podeszła   szybko   do   łóżka 

chorej. Czekała w gotowości na polecenia.

-

Dzisiaj miewa się pani lepiej  - 

uśmiechnął się doktor Alton.

-

Dużo,   dużo   lepiej   - 

odpowiedziała   pani   Trent.   -   Czy   pójdę   do 

domu?

-

Tak,   wracamy   dziś   do   domu. 

Ale razem z pani osobistą pielęgniarką, Anną 

Fritch.   Już  poprosiłem   o  pokój   dla   niej   przy 

pani   sypialni.   Będzie   opiekować   się   panią 

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chcę, aby 

była bardzo czujna. Po tym ostatnim razie nie 

możemy   podziękować   jej   za   wcześnie. 

Powinna pilnować pani serca.

Lauretta Trent skinęła głową.

-

Chcę   być   z   panią   szczery   - 

ciągnął doktor Alton. - To już trzeci poważny 

stan zapalny żołądka w fciągu ośmiu miesięcy. 

Tc zapalenia są groźne same w sobie, ale boję 

się przede wszystkim o pani serce. Kiedyś nie 

wytrzyma tych dietetycznych ekscesów. Musi 

pani bardzo przestrzegać diety.

-

Wiem,   ale   czasem   mam   taką 

wielką ochotę na coś pikantnego.

background image

Doktor zmarszczył brwi i patrzył na nią 

zamyślony.

-  Kiedy będzie  pani  w dobrej  formie, 

przeprowadzimy

 

serię

 

testów 

alergologicznych.   Tymczasem   proszę 

zachowywać   wielką   ostrożność.   Moją 

powinnością   jest  

ostrzeżenie

  panią,   że 

kolejnych   ostrych   zaburzeń   serce   pani   może 

nie wytrzymać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Droga   była   przygotowana   -   wszystko, 

co   potrzebne,   zrobione.   Życie   Lauretty   Trent 

zależało od kobiety, którą widziała tylko raz i 

zapomniała nawet o jej istnieniu. A ta kobieta, 

Virginia   Baxter,   miała   o   niej   tylko   bardzo 

mgliste wspomnienie. Ze starszą panią zetknęła 

się przed dziesięciu laty, wykonując rutynowe 

czynności zawodowe.

Być   może   Virginia   byłaby   zdolna 

przypomnieć  sobie to  spotkanie,  teraz  jednak 

epizodzik   tkwił   głęboko   w   zakamarkach   jej 

pamięci,   przysypany   śladami   po   mrowiu 

innych minizdarzeń i codziennych problemów 

całego dziesięciolecia.

Virginia   przesuwała   się   właśnie   w 

sznurze   pasażerów   przechodzących   obok 

żegnającej ich stewardesy.

-

Do widzenia.

-

Do zobaczenia.

-

Do widzenia panu.

-

Do widzenia. Miły lot.

-

Dziękuję. Do widzenia.

Pasażerowie   opuścili   samolot   i   wolno 

wchodzili   w   szerokie   korytarze   dworca 

lotniczego.   Następnie   przyśpieszyli   kroku, 

kierując się ku wielkiej podświetlanej tablicy z 

napisem „Odbiór bagażu” i strzałką zwróconą 

w stronę ruchomych schodów.

Virginia   Baxter   wstąpiła   na   sunące   w 

dól stopnie i przytrzymała się poręczy.

Przez ramię miała przerzucony płaszcz. 

Czuła zmęczenie.

background image

Niewiele   już   brakowało   jej   do 

czterdziestki,   ale   zachowała   zgrabną   figurę   i 

odpowiednio   do   niej   się   ubierała.   Ciężko 

pracowała przez całe życie, przy kącikach oczu 

zaczynały pojawiać się drobne kurze łapki, a 

po   obu   stronach   nosa   ledwie   na   razie 

zarysowane bruzdy. Kiedy gasł uśmiech, który 

bardzo rozjaśniał jej twarz, czasami koniuszki 

ust lekko opadały.

Zeszła   z   ruchomych   schodów   piętro 

niżej   i   szybko   zbliżyła   się   do   obrotowej 

platformy,   gdzie   powinny   pojawić   się   jej 

walizki.

Z   pewnością   znalazła   się   tam   za 

wcześnie - wyładunek bagażu nie mógł trwać 

tak   krótko   -   ale   to   właśnie   było   dla   niej 

charakterystyczne;   pędziła   niemal   nerwowym 

krokiem   na   miejsce,   gdzie   następnie   musiała 

czekać kilka długich minut.

Wreszcie walizy i torby pokazały się na 

taśmie   transportera,   z   której   trafiały   na 

obracającą się powoli platformę.

Pasażerowie   zaczęli   wyławiać   swoje 

bagaże, tragarze oglądali metryczki i raz po raz 

przekładali   ciężkie   walizy   z   platformy   na 

wózki ręczne.

Ludzi ubywało, na platformie pozostało 

już tylko kilka sztuk bagażu, zniknęły wózki, 

ale Virginia wciąż nic mogła wypatrzyć swoich 

rzeczy.

-

Nie   ma   mojego   bagażu   - 

zwróciła się do tragarza.

-

A co to było, szanowna pani?

-

Jedna   waliza,   brązowa   i   mały, 

podłużny neseser na kosmetyki.

background image

- Proszę pokazać mi bloczki.

Podała kartoniki.

-  Zaczekajmy   chwilę   -   powiedział 

tragarz.   -   Może   jeszcze   nie   rozładowali 

samolotu. Kiedy jest wyjątkowo dużo bagażu, 

robią to w dwóch rzutach.

Virginia czekała niecierpliwie.

Po   dwóch   albo   trzech   minutach   na 

taśmie   transportera   pojawiły   się   następne 

walizki.

-  Są!   Te   dwie,   to   moje   -   wskazała 

Virginia.   -   Brązowa,   ta   duża   na   przedzie   i 

podłużny neseser, zaraz za nią.

background image

- Okay, łaskawa pani. Już je niosę.

Waliza   i   neseser   zsunęły   się   z 

transportera   na   platformę   obrotową.   Tragarz 

sięgnął   po   nie,   przez   moment   sprawdzał 

metryczki, po czym  ułożył  bagaż na wózku i 

pchnął go w stronę wyjścia.

- Jedną chwileczkę, proszę - mężczyzna, 

który do tej  pory stał po drugiej stronie sali, 

zbliżył się pośpiesznie.

Tragarz spojrzał zaskoczony.

-  Policja - mężczyzna wyjął z bocznej 

kieszeni   skórzany   portfelik,   otworzył   go   i 

pokazał złotą blachę funkcjonariusza. - Jakieś 

kłopoty z tym bagażem?

-

Nie   było   kłopotów   -   zapewnił 

pośpiesznie   tragarz.   -   Żadnych   kłopotów, 

proszę   pana.   Po   prostu   te   walizki   nic 

przyjechały z pierwszą partią.

-

Jest pewien problem z bagażami 

- powiedział tajniak do Virginii Baxter. - Czy to 

pani walizka?

-

Tak.

-

Jest pani tego pewna?

-

To   moja   walizka,   a   to   mój 

neseser. Bloczki od nich dałam bagażowemu.

-

Czy   może   pani   powiedzieć,   co 

jest w tej walizce?

-

No... naturalnie.

-

Więc   zechce   pani   podać 

zawartość?

-

Proszę bardzo. Na wierzchu jest 

beżowy   płaszcz   trzy   czwarte,   z   brązowym, 

futrzanym kołnierzem, jest spódnica w kratę i...

-

To   wystarczy,   żeby   nie   było 

wątpliwości.   Można   ją   otworzyć?   Chciałbym 

background image

zerknąć.

-

No   dobrze,   niech   pan   zerka   - 

powiedziała po chwili wahania Virginia.

-

Czy jest zamknięta na kluczyk?

-

Nie, tylko zatrzaśnięta.

Tajniak   otworzył   zamki.   Tragarz 

pochylił wózek, by ustawić walizkę poziomo.

background image

Virginia uniosła wieko i aż cofnęła się 

na widok tego, co było w środku. Na starannie 

poskładanym, sama to przecież robiła, płaszczu 

spoczywało

 

kilka

 

przezroczystych, 

plastykowych   pojemników,   wypełnionych 

porządnie upakowanymi woreczkami.

-

O tym nic pani nie mówiła. Co 

to jest?

-

Ja...   nie   wiem.   Nigdy   w   życiu 

nie widziałam tych woreczków.

Jak na skinienie zza jednego z filarów 

wyłonił   się   fotoreporter   prasowy   z   lampą 

błyskową.

Virginia starała się zachować spokój, a 

tymczasem   fotoreporter   wymierzył   w   nią 

obiektyw   aparatu.   Oślepił   ją   jaskrawy   błysk 

flesza.

Dziennikarz   pracował   sprawnie   i 

szybko. Wyciągnął żarówkę z lampy i na jej 

miejsce   włożył   nową.   Sfotografował   otwartą 

walizkę.

Tragarz   pośpiesznie   się   wycofał,   nie 

chciał znaleźć się w obiektywie.

-

Obawiam   się   -   powiedział 

tajniak - że będzie pani musiała pójść ze mną.

-

Co takiego?

-

Wszystko powiem. Nazywa  się 

pani Virginia Baxter?

-

Tak. Ale dlaczego?

-

Wskazano   panią.   Dostaliśmy 

informację, że przemyca pani narkotyki.

Fotoreporter   zrobił   jeszcze   jedno 

zdjęcie, a następnie odwrócił się i zniknął.

-

No, oczywiście pójdę, jeśli pan 

zamierza   wyjaśnić   to   wszystko.   Nie   mam 

background image

bladego pojęcia, jak te rzeczy znalazły się w 

mojej walizce.

-

Tak   -   powiedział   surowo 

policjant - obawiam się, że musi pani pojechać 

na   komisariat.   Zbadamy   tę   substancję   i 

dokładnie ustalimy, co to jest.

-

A   jeżeli   okaże   się,   że   to   są 

narkotyki?

background image

-

Będziemy   musieli   wytoczyć 

pani sprawę.

-

Ależ to... to bzdura!

-

Proszę odwieźć ten bagaż tędy - 

polecił   tajniak   tragarzowi   zamykając   walizę. 

Otworzył neseser, w którym były pudełeczka i 

tubki   z   kremami   i   pudrami,   przybory   do 

manicure, szlafrok.

-

Okay, to jest w porządku, myślę, 

ale tubki i słoiczki trzeba zbadać. Zabierzemy 

ze sobą te dwie sztuki bagażu.

Tajniak   poprowadził   Virginię   do 

czarnego   sedana,   który   nie   miał   żadnych 

policyjnych   oznaczeń   i   ulokował   na   tylnym 

siedzeniu.   Tragarz   położył   obok   walizę   i 

neseser.

-

Jedzie   pan   na   komisariat?   - 

spytała, gdy zapalił silnik.

-

Tak.

Virginia   zauważyła   radiostację 

policyjną   w   samochodzie.   Tajniak   chwycił 

mikrofon.

-  Tu   agent   specjalny   Jack   Andrews. 

Wyjeżdżam  z  portu  lotniczego  z  zatrzymaną. 

Mam walizkę z zakwestionowanym materiałem 

do   zbadania.   Jest   godzina   dziesiąta 

siedemnaście.

Policjant   odwiesił   mikrofon,   po   czym 

samochód szybko ruszył w kierunku centrum.

Na   komisariacie   Virginię   oddano   pod 

pieczę   policjantki.   Po   piętnastu   minutach 

oczekiwania   jakiś   funkcjonariusz   przyniósł 

poskładany formularz.

-

Proszę tutaj - policjantka kazała 

Virginii podejść do biurka.

background image

-

Prawą   rękę   proszę   -   nim 

Virginia zdołała się zorientować, co się dzieje, 

policjantka chwyciła mocno jej prawy kciuk i, 

przyłożywszy   do   formularza,   odcisnęła   linie 

papilarne.

-

Poproszę następny palec.

-

Pani   nic   może   zdejmować   mi 

odcisków   palców   -   Yirginia   cofnęła   się.   - 

Dlaczego? Ja...

background image

-   Nie   utrudniać,   bo   będzie   gorzej   - 

policjantka   ścisnęła   mocniej   rękę   Virginii.   - 

Palec wskazujący, proszę.

-

Odmawiam! Wielkie nieba, co ja 

zrobiłam? Ja... Przecież to jest koszmar.

-

Ma   pani   prawo   do   rozmowy 

telefonicznej   -   poinformowała   policjantka.   - 

Można zadzwonić do adwokata, jeśli pani chce.

Pewna myśl błysnęła w głowie Virginii.

-  Gdzie   jest   książka   telefoniczna? 

Muszę   się   skontaktować   z   biurem   Perry’ego 

Masona.

Parę   chwil   później   Virginia   została 

połączona   z   Delią   Street,   zaufaną   sekretarką 

Masona.

-

Czy mogłabym mówić z panem 

Peny Masonem?

-

Musi  pani  najpierw  powiedzieć 

mi, o co chodzi. Może będę mogła pomóc.

-

Jestem   Virginia   Baxter. 

Pracowałam w kancelarii mecenasa Bannocka, 

aż do jego śmierci przed kilku laty. Widziałam 

pana Masona dwa lub trzy razy. Przychodził do 

biura   pana   Bannocka.   Może   mnie   pamiętać. 

Byłam u Bannocka sekretarką i recepcjonistką.

-

Rozumiem.   Jaki   ma   pani 

problem obecnie, pani Baxter?

-

Zostałam   aresztowana   za 

posiadanie narkotyków, a ja nie mam pojęcia, 

skąd   one   się   wzięły.   Potrzebny   jest   mi 

natychmiast pan Mason.

-

Chwileczkę - powiedziała Della.

Moment   później   w   słuchawce   rozległ 

się   głęboki,   modulowany   głos   Perry’ego 

Masona.

background image

-

Gdzie pani jest, panno Baxter?

-

Na komendzie policji.

-

Proszę  powiedzieć,  aby nigdzie 

pani   nic   przenoszono.   Ja   już   się   do   pani 

wybieram.

-

Och,   dziękuję.   Dziękuję   panu 

bardzo. Po prostu... po prostu nie mam pojęcia, 

jak to się stało i...

background image

-   Niech   pani   nie   trudzi   się 

wyjaśnianiem   przez   telefon.   Proszę   mówić 

jedynie,   że   jestem   w   drodze   i   nalegam   na 

pozostawienie pani na miejscu. Poza tym niech 

pani z nikim nie rozmawia. Jest pani w stanie 

zapłacić kaucję?

-  Tak...   nie   za   wysoką.   Mam   pewne 

zasoby, ale niewielkie.

-  Już   ruszam.   Będę   się   starał,   aby 

natychmiast   stanęła   pani   przed   pierwszym 

osiągalnym sędzią. Proszę spokojnie czekać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Peny   Mason   zdecydowanie   wkroczył 

do   akcji   wyrywając   Virginię   Baxter   z   jej 

koszmarnego snu.

-

Sędzia   ustalił   kaucję   na   pięć 

tysięcy   dolarów   -   powiedział.   -   Zbierze   pani 

tyle?

-

Będę   musiała   wyciągnąć 

wszystkie   oszczędności   i   wycofać   wkład   z 

towarzystwa kredytowo-budowlanego.

-

To   lepsze   niż   czekać   w 

wiezieniu. A teraz chcę wiedzieć dokładnie, co 

się stało.

Virginia   opowiedziała   Masonowi   o 

wypadkach tego ranka.

-

Przyleciała   pani   samolotem? 

Skąd?

-

Z San Francisco.

-

Co robiła pani w San Francisco?

-

Byłam w odwiedzinach u ciotki. 

Ostatnio jeździłam do niej kilkakrotnie. Jest w 

podeszłym wieku, zupełnie samotna i do tego 

nie czuje się dobrze. Bardzo lubi moje wizyty.

-

Czym pani się zajmuje? Pracuje 

pani?

-

Dorywczo.   Od   śmierci   pana 

Bannocka nie mam stałej pracy. Zatrudniałam 

się parę razy w różnych miejscach.

-

A więc ma pani jakieś dochody?

-

Tak.   Pan   Bannock   nie   miał 

krewnych   oprócz   brata.   Pamiętał   o   mnie   w 

swoim   testamencie.   Zapisał   mi   nieruchomość 

w  Hollywood,  która   przynosi  pewien  dochód 

background image

i...

-

Jak długo była pani u Bannocka?

-

Piętnaście lat. Zaczęłam pracę u 

niego, kiedy miałam dwadzieścia lat.

background image

-

Czy wyszła pani za mąż?

-

Tak, raz. Nieudane małżeństwo.

-

Rozwód?

-

Nie.   Jesteśmy   w   separacji   od 

pewnego czasu.

-

I jest pani z mężem w przyjaźni?

-

Nie?

-

Jak on się nazywa?

-

Colton Baxter.

-

Przedstawia się pani jako panna?

-

Tak.   To   pomaga   sekretarce   w 

poszukiwaniu pracy i na posadzie.

-

A więc wracała pani od ciotki. 

Weszła   pani   na   pokład   samolotu.   A   co   z 

bagażem? Czy wszystko było normalnie, kiedy 

oddawała pani bagaż?

-

Nic...   Momencik,   musiałam 

zapłacić za nadbagaż.

-

Płaciła   pani   za   nadbagaż?   -   w 

oczach Masona błysnęło zainteresowanie.

-

Tak.

-

Ma pani kwit bagażowy?

-

Jest podpięty do mojego biletu. 

Mam to wszystko w portmonetce, ale zabrali 

mi ją, kiedy zostałam aresztowana.

-

Odbierzemy   ją   -   zapewnił 

Mason. - A więc podróżowała pani sama?

-

Tak.

-

Czy   pamięta   pani,   kto   siedział 

obok w samolocie?

-

Mężczyzna.   Mógł   mieć 

dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata, raczej 

dobrze ubrany, ale... teraz, kiedy o tym myślę, 

było...   było   w   nim   coś   szczególnego. 

Nicrozmowny, raczej sztywny, niepodobny do 

background image

zwykłych   pasażerów,   jakich   spotyka   się   na 

tych liniach. Trochę mi trudno wyjaśnić to, o 

czym myślę.

-

Poznałaby go pani?

-

Tak, poznałabym.

background image

-

A   czy   potrafiłaby   go   pani 

zidentyfikować na podstawie fotografii?

-

Myślę,   że   tak.   Jeśli   zdjęcie 

byłoby wyraźne.

-

Miała   pani   tylko   tę   jedną 

walizkę?

-

Miałam   walizkę   i   neseser   na 

kosmetyki, taki podłużny.

-

I co się z tym stało?

-

Zabrali.   Najpierw   pokazała   się 

walizka.   Tragarz   ją   podniósł,   a   następnie 

chwycił neseser. W tym momencie wyskoczył 

jakiś   mężczyzna,   pokazał   mi   legitymację 

policyjną   i   spytał,   czy   będę   miała   jakieś 

obiekcje,   jeśli   sprawdzi   zawartość   mojej 

walizki,   bo   jest   pewien   problem.   Mój   bagaż 

przyszedł   z   samolotu   z   opóźnieniem   i 

myślałam, że właśnie o to chodzi.

-

Co pani mu powiedziała?

-

Powiedziałam   mu,   co   jest   w 

walizce i że może do niej zaglądnąć.

-

Czy pamięta pani coś jeszcze z 

tej rozmowy?

-

Tak. Najpierw zapytał mnie, czy 

to   moja   walizka   i   poprosił   o   podanie 

zawartości.   Następnie   spytał,   czy   może   to 

sprawdzić.

-

Pani bagaż - Mason zmarszczył 

brwi z zamyśleniem - to znaczy te dwie sztuki 

bagażu razem, ważyły więcej niż czterdzieści 

funtów?

-

Tak. Razem ważyły czterdzieści 

sześć funtów. Za te  sześć funtów zapłaciłam 

dodatkowo.

-

Rozumiem   -   zadumał   się 

background image

Mason. - Przed panią czas próby. To nie będzie 

miłe   doświadczenie,   ale   może   uda   nam   się 

załatwić sprawę tym lub innym sposobem.

-

Zupełnie nie mogę zrozumieć - 

powiedziała Virginia - skąd się to wzięło i jak 

mogło   trafić   do   mojej   walizki.   Oczywiście, 

bagaż przyszedł z samolotu z opóźnieniem, ale 

do   głowy  by   mi   nic   przyszło,   że   ktoś   może 

gmerać w walizkach podczas ich transportu w 

obrębie lotniska.

background image

-

Ktoś   mógł   gmerać   w   walizce 

jeszcze   w   paru   innych   momentach,   na   - 

przykład   po   oddaniu   bagażu,   ale   przed 

załadunkiem   do   samolotu.   Wtedy   ktoś   mógł 

otworzyć walizkę. Nie wiemy, w której części 

przedziału bagażowego znajdowała się walizka 

i czy ktoś mógł ją tam otworzyć. Potem, kiedy 

bagaże   wyładowano   z   samolotu,   nastąpiła   ta 

zwłoka. Prawdopodobnie przebiegało to w ten 

sposób, że walizka stała na płycie i czekała na 

drugi   kurs   wózków   bagażowych,   bo   za 

pierwszym   razem   się   nie   zabrała.   Obecnie   w 

samolotach po jednej stronic kadłuba znajduje 

się   wejście   do   kabiny   pasażerskiej,   a   po 

przeciwnej   drzwi   ładowni   bagażowej.   W 

czasie, gdy walizka stała na płycie, nie byłoby 

trudno   otworzyć   ją   i   podrzucić   woreczki   z 

narkotykami.

-

Ale po co? - spytała.

-

To jest zagadka. Przypuszczalnie 

ktoś   przemycał   narkotyki.   Przemytnika 

ostrzeżono,   że   jego   bagaż   zostanie 

przeszukany,   przełożył   więc   kontrabandę   do 

walizki   pani.   Przez   wspólnika   powiadomił 

telefonicznie policję, że narkotyki są w bagażu 

niejakiej Virginii Baxter. Był  w stanie opisać 

panią,   bo   funkcjonariusz,   który   czekał   przy 

odbiorze bagażu, musiał mieć rysopis i pewnie 

rozpoznał panią już na ruchomych schodach.

Mason   trwał   przez   chwilę   w 

zamyśleniu.

- Ale kwestia nazwiska... Jak miała pani 

oznaczoną walizkę? Były na niej inicjały, czy 

może nazwisko? Jak to wyglądało?

-  Do rączki przyczepiony jest skórzany 

background image

szyldzik, a w nim napisane na maszynie moje 

nazwisko   i   adres:   422   Eureka   Arms 

Apartments.

-  W   porządku,   wydobędziemy   panią 

stąd   za   kaucją.   Będę   próbował   załatwić 

wstępne przesłuchanie najprędzej, jak tylko się 

uda.   Zmusimy   przynajmniej   policję   do   od 

krycia   kart.   -   Jestem   przekonany,   że   to 

wszystko to jakaś

background image

pomyłka   i   zdołamy   sprawę   wyjaśnić 

bez   większych   trudności,   ale  będzie   pani 

musiała jeszcze ścierpieć wiele rzeczy.

-  Tam   był   fotograf.   Proszę   mi 

powiedzieć,   czy   coś   może   pojawić   się   w 

gazetach? - spytała niespokojnie.

- Fotograf?

Skinęła głową.

-

W takim razie sytuacja jest dużo 

poważniejsza, niż początkowo sądziłem. To nie 

jest   zwykła   pomyłka.   Tak,   sprawa   będzie   w 

gazetach.

-

Moje   nazwisko,   adres, 

wszystko?

-

Nazwisko, adres i zdjęcie. Niech 

pani   będzie   przygotowana   na   fotografię   z 

podpisem   w   rodzaju:   BYŁA   SEKRETARKA 

ADWOKATA OSKARŻONA W SPRAWIE O 

NARKOTYKI.

-

Ale   skąd   wziął   się   tam 

fotoreporter?

-

To   jest   pytanie.   Niektórzy 

policjanci lubią rozgłos. Kiedy zobaczą swoje 

nazwisko   wydrukowane   w   gazecie,   czują   się 

zobowiązani   wobec   zaprzyjaźnionych 

reporterów. I dają im cynk, gdy szykują się do 

aresztowania   jakiejś   młodej,   fotogenicznej 

kobiety.   Gazeta   stara   się   więc   zrobić 

sensacyjną wiadomość, a funkcjonariusz puszy 

się, bo go wymieniają w tej historyjce. Pewnie 

przeczyta pani, że narkotyki w tej walizce mają 

wartość   tysięcy   dolarów   według   aktualnych 

cen detalicznych. Musi się pani z tym liczyć.

Na   twarzy   Virginii   odmalowało   się 

przerażenie.

background image

-

A kiedy zostanę oczyszczona  z 

zarzutów, wtedy co?

-

Prawdopodobnie   nic.   Ze   trzy 

linijki   drobnym   drukiem,   gdzieś   w   środku 

numeru.

-

Przecież   będę   uniewinniona, 

prawda?

-

Jestem   prawnikiem,   a   nie 

wróżką. Zrobimy, co tylko można, a pani musi 

to jakoś przetrwać.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mason odprowadził Virginię Baxter na 

miejsce   za   barierką,   w   przedniej   części   sali 

sądowej.

-

Proszę   się   nie   denerwować   - 

powiedział z otuchą w głosie.

-

Łatwo mówić. Jak komuś zimno, 

to   się   trzęsie,   trudno   go   przekonać,   żeby 

przestał. Denerwuję się. Nic na to nie poradzę. 

Cała drżę w środku jak liść. Pewnie widać to 

też po wierzchu. Ciarki po mnie chodzą.

-

To   przesłuchanie   wstępne. 

Zwykle rutynowo sędzia kieruje pozwanego do 

wyższej  instancji  i najczęściej  podnosi wtedy 

kaucję.   Niekiedy   tak   wysoko,   że   kaucja 

przestaje w ogóle wchodzić w grę. Może pani 

stanąć w obliczu takiej sytuacji.

-

Ja po prostu nie mogę  zapłacić 

wyższej kaucji, no chyba że ze stratą sprzedam 

moją nieruchomość.

-

Wiem. Ja tylko mówię pani, co 

może się zdarzyć. Jednak nieruchomość na pani 

nazwisko może mieć znaczenie dla sędziego w 

momencie określania wysokości kaucji.

-

Nie   ma   pan   wielkich   nadziei 

na...   wyciągnięcie   mnie   z   tego   podczas 

rozprawy wstępnej?

-

Zwykle

 

sędzia

 

kieruje 

pozwanego do wyższej instancji, jeśli tego chce 

prokurator. Czasem, oczywiście, udaje się nam 

już tutaj.

Ogromnie   rzadko   zdarza   się,   by 

podejrzany   zeznawał   podczas   rozprawy 

background image

wstępnej.   Jeśli   jednak   uznam,   że   jest   choćby 

cień   szansy   na   zakończenie   sprawy   przez 

tutejszego sędziego,  zawalczę  o dopuszczenie 

pani   do   głosu.   Niech   ten   sędzia   spojrzy   na 

panią i zobaczy, jaką osobą jest pani naprawdę.

background image

-

Ten okropny artykuł w gazecie - 

westchnęła. - I to zdjęcie!

-

Z   punktu   widzenia   redaktora 

działu   miejskiego   to   wspaniałe   zdjęcie. 

Pokazuje   zdumienie   i   przerażenie   na   pani 

twarzy.   Jeśli   chodzi   o   sprawę   sądową,   ta 

fotografia może raczej pani pomóc.

-

Ale   zniszczyła   moją   reputację. 

Znajomi unikają mnie jak ognia.

Mason   chciał   coś   dodać,   ale   właśnie 

otworzyły się drzwi pokojów sędziowskich.

- Proszę wstać - podpowiedział Virginii.

Podnieśli się wszyscy obecni na Sali, a 

sędzia Cortland Albert zajął miejsce za stołem i 

popatrzył badawczo na pozwaną.

-

Na   tę   godzinę   mamy 

wyznaczoną   rozprawę   wstępną   w   sprawie   z 

oskarżenia   publicznego   przeciw   Virginii 

Baxter. Czy strony są gotowe?

-

Obrona   gotowa   -   powiedział 

Mason.

Jeny   Caswell,   jeden   z   młodszych 

asystentów   prokuratora,   często   posyłany   na 

przesłuchania wstępne, nie mógł doczekać się 

sprawy,   która   zwróciłaby   na   niego   uwagę 

przełożonych. Bardzo się starał.

-  Oskarżenie   jest   zawsze   gotowe!   - 

obwieścił teatralnie, odczekał chwilę i usiadł.

-  Proszę wezwać pańskiego pierwszego 

świadka - polecił sędzia Albert.

Caswell wezwał tragarza z lotniska.

-

Czy rozpoznaje pan pozwaną?

-

Tak, proszę pana. Widziałem ją.

-

W   dniu   siedemnastym   tego 

miesiąca?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Jest   pan   jednym   z   bagażowych 

na lotnisku?

-

Tak, proszę pana.

-

Zarabia   pan   na   życie   nosząc 

bagaże?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Więc,

 

czy

 

pozwana 

siedemnastego   tego   miesiąca,   skierowała   pana 

po walizkę?

-

Tak,   proszę   pana.   Wskazała   mi 

walizkę.

-

Czy poznałby pan tę walizkę?

-

Poznałbym. Tak, proszę pana.

Caswell   skinął   na   policjanta. 

Funkcjonariusz podszedł z walizką.

-

Czy to ta?

-

Tak, proszę pana, to ta.

-

Proponuję

 

oznaczyć

 

ją 

wywieszką „Dowód rzeczowy oskarżenia A”.

-

Proszę   tak   oznaczyć   - 

rozporządził sędzia.

-

Więc pozwana powiedziała, że to 

jej walizka?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy   był   pan   obecny   przy 

otwieraniu walizki?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy   oprócz   odzieży  coś   było   w 

walizce?

-

Było   coś   w   plastykowych 

paczuszkach.

-

Ile paczuszek? Wie pan?

-

Nic   liczyłem   ich.   Sporo   tego 

było.

-

To   wszystko   -   zakończył 

Caswell.   -   Świadek   do   dyspozycji   strony 

przeciwnej.

-

Pozwana   rozpoznała   tę   walizkę 

jako swoją? - spytał Mason.

-

Tak, proszę pana.

background image

-

Czy dała panu kwit bagażowy?

-

Dała. Tak, proszę pana.

-

A pan porównał numer na kwicie 

otrzymanym   od   pozwanej   z   numerem   na 

walizce?

-

Tak, proszę pana.

-

Ile kwitów dała panu pozwana?

-

Znaczy się, ona mi dała dwa.

-

A ten drugi kwit?

background image

-

To od neseseru. Odbierałem dla 

niej również neseser.

-

Czy   neseser   także   był 

otwierany?

-

Tak, proszę pana.

-

A   teraz   proszę   sobie 

przypomnieć,   czy   przed   otwarciem   walizki 

była   jakaś   rozmowa   z   osobą,   która   się 

wylegitymowała jako funkcjonariusz policji?

-

Tak,

 

proszę

 

pana. 

Funkcjonariusz   Jack   Andrews   pokazał   tej 

młodej   kobiecie   legitymację   służbową   i 

zapytał, czy to jej walizka.

-

I co powiedziała?

-

Powiedziała, że jej.

-

A co powiedział Andrews?

-

Spytał,   czy   może   otworzyć 

walizkę.

-

I to była cała rozmowa?

-

No, to była jej istota.

-

Nie pytam pana o istotę. Pytam 

pana   o   samą   rozmowę.   Czy   policjant   chciał, 

aby pani Baxter powiedziała, że jest pewna, iż 

to   jej   walizka?   Czy   prosił   ją   o   podanie 

zawartości,   by   można   mieć   pewność   co   do 

identyfikacji?

-

Tak, proszę pana, dokładnie tak.

-

A potem poprosił ją o otwarcie 

walizki, tak, by mógł zobaczyć te rzeczy?

-

Tak, proszę pana.

-

A co z neseserem? Czy prosił ją 

o identyfikację?

-

Po prostu spytał, czy to jej.

-

I powiedziała, że jej?

-

Tak.

background image

-

A co było potem?

-

Otworzył bagaż.

-

To wszystko?

-

No,   oczywiście,   potem   oni 

zabrali ją ze sobą.

-

Teraz   chciałbym   zwrócić   pana 

uwagę na zdjęcie w popołudniowym wydaniu 

gazety   z   siedemnastego,   zdjęcie 

przedstawiające pozwaną i walizkę.

background image

-

Zgłaszam   sprzeciw   -   wtrącił 

Caswell. - Nieistotne i nie związane ze sprawą. 

Przesłuchanie nie jest właściwe.

-

To   tylko   na   użytek   rozprawy 

wstępnej - wyjaśnił Mason - w celu wydobycia 

części res gestae.

-

Sprzeciw

 

odrzucony. 

Wysłucham tej odpowiedzi - oświadczył sędzia 

Albert.

-

Czy   był   pan   obecny   przy 

robieniu tego zdjęcia?

-

Tak, proszę pana.

-

Widział pan fotoreportera?

-

Tak, proszę pana.

-

Skąd nadszedł?

-

Chował się za jednym z filarów.

-

A   kiedy   otworzono   walizkę, 

wyszedł z aparatem w ręce?

-

Tak,   proszę   pana.   Wyskoczył 

zza tego filara z ustawionym aparatem i pstryk-

pstryk-pstryk zrobił trzy zdjęcia.

-

I co potem?

-

Potem się ulotnił.

-

Za   pozwoleniem   Wysokiego 

Sądu - wtrącił się znowu Caswell - oskarżenie 

domaga się pominięcia całego tego zeznania o 

fotoreporterze. Nie tylko jest to nieprawidłowe 

przesłuchanie,   ale   też   to   wszystko   jest 

nieistotne i nie związane ze sprawą. Nie służy 

żadnemu użytecznemu celowi.

-

Służy   bardzo   użytecznemu 

celowi,   za   pozwoleniem   Wysokiego   Sądu   - 

zareplikował Mason. - Pokazuje, że to nie była 

tylko   zwykła   rewizja.   Pokazuje,   że 

funkcjonariusz   rewizję   zaplanował   i 

background image

przewidział   jej   rezultat   oraz   dał   znać 

zaprzyjaźnionemu   dziennikarzowi.   Jeśli 

Wysoki   Sąd   przeczyta   artykuł   w   gazecie, 

stwierdzi,   że   reporter   pamiętał   o 

zrewanżowaniu   się   policjantowi:   jest   on 

właściwie uhonorowany w tekście.

background image

Sędzia   Albert   uśmiechnął   się 

leciuteńko.

-

Wysoki   Sądzie.   Zgłaszam 

sprzeciw.   Protestuję   przeciw   wszelkim   tego 

typu stwierdzeniom - powiedział Caswell.

-

To   tylko   dla   uzasadnienia   - 

wyjaśnił Mason.

-

Uzasadnienia czego?

-

Chcę   wykazać,   że   zeznanie   o 

fotoreporterze   jest   istotne.   A   także   zwrócić 

uwagę,   że   policjant   korzystał   z   jakiejś 

informacji,   udostępnionej   mu   przez   jakieś 

źródło. Obrona proponuje, aby tę informację i 

jej pochodzenie ustalić.

Cień popłochu przemknął przez oblicze 

Caswclla.

-

Skłaniam się ku zaaprobowaniu 

ukrytego   celu   pytań   obrony  -   uśmiechnął   się 

sędzia Albert. - Sprzeciw jest odrzucony. Czy 

ma   pan   dalsze   pytania   do   tego   świadka 

oskarżenia, panie Mason?

-

Nie mam. Wysoki Sądzie.

-

A oskarżyciel?

-

Nie mam. Wysoki Sądzie.

-

Proszę   wezwać   następnego 

świadka.

-

Wzywam   świadka   detektywa 

Jacka Andrewsa - podał Caswell.

-

Jak   się   pan   nazywa?   -   zapytał 

Caswell, gdy świadek złożył przysięgę.

-

Andrews, Jackman. J-A-C-K-M-

A-N. Ogólnie jestem znany jako Jack Andrews, 

ale moje imię to Jackman.

-

Pragnę skierować pańską uwagę 

na walizkę oznaczoną jako „Dowód rzeczowy 

background image

oskarżenia A”. Kiedy po raz pierwszy zobaczył 

pan tę walizkę?

-

Gdy   podejrzana   wskazała   ją 

temu bagażowemu, który właśnie zeznawał.

-

Co pan wtedy zrobił?

-

Podszedłem   do   podejrzanej   i 

spytałem, czy to jej walizka.

-

A potem?

background image

-

Spytałem,   czy   miałaby   coś 

przeciw   zaglądnięciu   przeze   mnie   do   tej 

walizki. Zgodziła się.

-

Co nastąpiło później?

-

Otwarłem walizkę.

-

I co pan znalazł?

-

Znalazłem

 

pięćdziesiąt 

paczuszek z...

-

Zaraz,   jedną   chwileczkę   - 

przerwał Mason. - Proponuję, by uznać, jeśli 

Wysoki   Sąd   się   do   tego   przychyli,   że   na 

ostatnie   pytanie   padła   już   odpowiedź   pełna. 

Świadek   powiedział,   że   znalazł   pięćdziesiąt 

paczuszek. Ich zawartość to odrębna sprawa i 

wymaga odrębnych pytań.

-

Bardzo   dobrze   -   zgodził   się 

Caswell.   -   Jeżeli   obrona   życzy   sobie,   żeby 

robić   to   krok   po   kroczku,   proszę   bardzo, 

będziemy się mozolić. A więc, czy przejął pan 

te paczuszki osobiście?.

-

Tak, osobiście.

-

Czy   podjął   pan   czynności   dla 

ustalenia, co to za paczuszki i co w nich jest, 

jaka substancja?

-

Podjąłem.

-

Jaka więc jest to substancja?

-

Zaraz,   chwileczkę   -   przerwał 

Mason.   -   W   tym   punkcie   obrona   zgłasza 

sprzeciw.   To   są   rzeczy   nieistotne,   a 

przesłuchanie   nie   jest   prawidłowe.   Obrona 

zwraca   uwagę,  że   własność  prywatna   została 

przejęta   w   rezultacie   nielegalnej   rewizji   i 

zaboru   i   jako   taka   nie   może   mieć   wartości 

dowodu w tej sprawie. W związku z tym, jeśli 

Wysoki Sąd wyrazi zgodę, pragnę zadać kilka 

background image

pytań.

-

Proszę

 

bardzo,

 

wobec 

wniesionego sprzeciwu ma pan do dyspozycji 

świadka na zasadzie voir dire.

-

Czy   miał   pan   nakaz   rewizji?   - 

spytał Mason świadka.

- Nie, proszę pana. Nie było czasu na 

załatwienie nakazu rewizji.

background image

-

Pan tam po prostu pojechał?

-

Po   prostu   tam   pojechałem,   ale 

zwracam   pańską   uwagę   na  fakt,   że   spytałem 

pozwaną, czy nie ma nic przeciw temu, abym 

zaglądnął do jej walizki. Wyraziła zgodę.

-

Zaraz, zaraz. Pan dotknął sedna 

tamtej   rozmowy.   Przedstawił   pan 

podsumowanie jej treści. Czy potrafi pan sobie 

przypomnieć, jakich dokładnie słów pan użył?

-

Dokładnie takich jak teraz.

-

Czy   powiedział   pan,   że   chce 

przeszukać walizkę?

-

Tak.

-

Chwileczkę.   Zeznaje   pan   pod 

przysięgą.   Czy   powiedział   pan   pozwanej,   że 

chce przeszukać jej walizkę? Czy też poprosił 

pan  o podanie  zawartości   bagażu  i  zgodę  na 

sprawdzenie   opisu   podanego   przez   panią 

Baxter?

-

Jestem przekonany, że spytałem 

pozwaną, czy to jej walizka. Odpowiedziała, że 

tak,   a   ja   spytałem,   czy   mogłaby   opisać 

zawartość walizki i ona to zrobiła.

-

I   następnie   zapytał   pan,   czy 

miałaby   coś   przeciw   otwarciu   walizki,   dla 

pokazania   panu   tych   przedmiotów,   które 

wyliczyła. Zgadza się?

-

Tak, proszę pana.

-

Ale nie powiedział pan, że chce 

przeszukać walizkę?

-

Nie.

-

Pozwana   nie   udzieliła   panu 

zgody na przeszukanie walizki?

-

Powiedziała,   że   mogę   ją 

otworzyć.

background image

-

Pozwana   nie   udzieliła   panu 

zgody na przeszukanie walizki?

-

Powiedziałem,   że   chciałbym 

otworzyć walizkę i zgodziła się na to.

-

Pozwana   nie   udzieliła   panu 

zgody na przeszukanie walizki?

-   No,   wydaje   mi   się,   że   słowo 

„przeszukanie” nie padło.

background image

-

Otóż   to   -   skwitował   Mason.   - 

Tak   więc,   przybył   pan   na   lotnisko,   aby 

oczekiwać na pozwaną w związku z otrzymaną 

poufną informacją, prawda?

-

No... tak.

-

Kto podał panu tę informację?

-

Nie   mogę   ujawniać   naszych 

informatorów.

-

Uważam, że zgodnie z regułami 

obowiązującymi   obecnie   w   sądownictwie   - 

stwierdził Mason - ten świadek musi wykazać, 

iż   miał   istotne   uzasadnienie”   by   dokonać 

przeszukania   tej   walizki.   Informacja   od 

anonima   lub   osoby   nieznanej   nie   może 

stanowić wystarczającej podstawy. Wobec tego 

pozwana   ma   prawo   dowiedzieć   się   o 

przyczynach,   dla   których   świadek   chciał 

przeszukać jej walizkę.

-

Czy   odmawia   pan   -   marszcząc 

brwi   sędzia   Albert   zwrócił   się   do   świadka   - 

ujawnienia nazwiska informatora?

-

To   nie   ja   otrzymałem 

doniesienie - powiedział Andrews. - Informacja 

dotarła   do   jednego   z   moich   przełożonych. 

Powiedziano mi, że to gorący ślad i polecono 

udać   się   na   lotnisko.   Miałem   czekać   na   tę 

osobę,   a   potem   uzyskać   jej   zgodę   na 

zaglądnięcie do walizki. Gdyby mi się to nie 

udało, miałem  trzymać  ją pod obserwacją do 

momentu zdobycia nakazu sądowego.

-

To   interesująca   sytuacja   - 

stwierdził  sędzia  Albert.  - Oczywiste  jest,  że 

pozwana   nie   udzieliła   nikomu   zgody   na 

„przeszukanie”,   ale   dała   zgodę   na   otwarcie 

walizki wyłącznie  w celu pokazania,  iż są w 

background image

niej   pewne   przedmioty.   To   szczególna 

sytuacja.

-

Proponuję   inne   jeszcze 

podejście,   jeśli   Wysoki   Sąd   pozwoli   - 

powiedział Mason. - Chcę wyjaśnić położenie 

pozwanej.   Pragnęlibyśmy   sfinalizować   tę 

sprawę podczas wstępnego przesłuchania i to 

nic na podstawach czysto formalnych.

-

Wyjął pan - Mason zwrócił się 

do świadka - pięćdziesiąt paczuszek z walizki?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Ma pan je tu, w sądzie?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy pan je zważył?

-

Zważył?   Nie,   proszę   pana. 

Policzyliśmy   woreczki   i   w   ten   sposób 

opisaliśmy to, bez podawania wagi.

-

Była   jeszcze   jedna   sztuka 

bagażu, neseser?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy   w  tym  wypadku   również 

prosił pan pozwaną o identyfikację?

-

Powiedziała,   że   to   jej   neseser, 

miała kwit bagażowy.

-

Pytał pan, co jest w środku? 

-

Nie.

-

A pytał pan, czy można otworzyć 

neseser?

-

Nie.

-

Ale otworzył pan i przeszukał.

-

Tak.   Nic   jednak   istotnego   nie 

znaleźliśmy.

-

Nie   prosił   pan   o   zgodę   na 

otworzenie nesesera?

-

Nie sądzę, abym prosił.

-

Po   prostu   chwycił   pan   ten 

neseser i otworzył?

-

To   było   zaraz   potem,   jak 

znalazłem tę wielką partię...

-

W tym  momencie  nieważne, co 

to było - Mason uniósł rękę. - Mówmy o tym po 

prostu „pięćdziesiąt woreczków. Co zrobił pan 

z neseserem?

-

Mamy go tutaj.

-

Skoro więc nie wie pan, ile waży 

background image

te pięćdziesiąt paczuszek, może zna pan ciężar 

walizy bez nich?

-

Nie znam.

-

Czy   wiedział   pan,   że   pozwana 

płaciła za nadbagaż?

-

Tak.

-

A   mimo   to   nie   zważył   pan 

bagażu?

-

Nie.

-

Proponuję,   jeśli   Wysoki   Sąd 

przychyli się do mojej sugestii, zważyć walizki 

teraz.

background image

-

Jaki   miałoby   to   cel?   -   spytał 

sędzia Albert.

-

Jeżeli   waga   tych   dwóch   sztuk 

bagażu   teraz,   bez   woreczków,   wyniesie 

czterdzieści  sześć  funtów, będzie  to stanowić 

niezbity dowód, że torebki zostały podłożone 

do walizki w czasie, kiedy pozwana nie miała 

już do niej dostępu.

-

Myślę, że tu tkwi sedno sprawy - 

powiedział   sędzia   Albert.   -   Zaraz   ogłoszę 

dziesięć   minut   przerwy.   Woźny  przyniesie  w 

tym czasie wagę na salę sądową i zważymy te 

dwie walizki.

-

To   niekoniecznie   musi 

cokolwiek   znaczyć   -   protestował   Casweil.   - 

Mamy jedynie słowo pozwanej, że te walizki 

ważyły   czterdzieści   sześć   funtów.   Pozwaną 

zwolniono   za   kaucją.   Nie   wiemy,   co   zostało 

wyjęte z walizek.

-

Czy   walizki   nic   były   w 

depozycie policyjnym?

-

Tak, ale pozwanej nie broniono 

dostępu do ubrań z walizki.

-

Czy   pozwana   zabrała   coś   z 

walizki?

-

Nic wiem. Wysoki Sądzie.

-

Jeżeli nie wie pan, czy pozwana 

coś zabrała, nie wie pan również, czy ktoś inny 

czegoś   nie   dołożył   -   odpalił   sędzia   Albert.   - 

Sąd   ogłasza   dziesięć   minut   przerwy.   W   tym 

czasie zostanie tu dostarczona waga.

Mason   przeszedł   do   kabiny 

telefonicznej i zadzwonił do pokoju prasowego 

na komendzie policji.

-

Interesująca   scena   będzie   tu 

background image

miała   miejsce   za   dziesięć   minut.   Sędzia 

Corlland Albert przygotowuje się do ważenia 

dowodów.

-

Ważyć   dowody,   to   chyba   jego 

codzienne   zajęcie   -   nieco   żartobliwie 

odpowiedział jeden z reporterów.

-

Ale   nie   w   ten   sposób.   Sędzia 

kazał przynieść wagę.

-

Co?

-

Naprawdę.   Za   dziesięć   minut 

będzie tu waga. Lepiej się pośpieszcie. Chyba 

trafi się coś ciekawego.

background image

- Który wydział?

Mason   poinstruował   dziennikarzy,   jak 

trafić.

-

Zaraz   będziemy.   Niech   pan 

trochę przeciągnie przerwę, jeśli się da.

-

Nie   mogę.   Kiedy   tylko   waga 

znajdzie się na sali, sędzia wznowi rozprawę. 

Uważa, że potrzeba mu na tylko dziesięć minut 

i  myślę,   że  rzeczywiście   za  chwilę  wszystko 

będzie gotowe. Woźny poszedł po wagę.

Mason odwiesił słuchawkę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

-

Stawiam   wszystko   na   jedną 

kartę - powiedział Mason stając obok Virginii 

Baxter.   -   Zakładam,   że   mówi   pani   prawdę. 

Gdyby to jednak były kłamstwa, mocno pani 

ucierpi.

-

Ja nie kłamię, panie Mason.

-

O   aresztowaniu   powiadamiało 

dramatyczne   zdjęcie   na   pierwszej   stronic, 

pokazujące   byłą   sekretarkę   kancelarii 

prawniczej   przyłapaną   na   przemycie 

narkotyków.   A   o   uwolnieniu   od   zarzutów 

podczas   rozprawy   wstępnej   napisze   się   pięć 

albo sześć linijek i upchnie gdzieś w kąciku. 

Tak to gazety robią zazwyczaj.

Próbuję   uczynić   finał   tej   rozprawy 

równie fotogenicznym, jak scena aresztowania. 

Jeżeli   mówi   pani   prawdę,   oczyścimy   pani 

nazwisko w taki sposób, że każdy, kto czytał 

pierwszy   artykuł,   przeczyta   i   tę   relację   i 

zapamięta,   że   wycofano   wszelkie   oskarżenia. 

Ale jeśli pani kłamie, ten test panią unicestwi.

-

Panic   Mason,   mówię   całkowitą 

prawdę.   Co   za   myśl?   Dlaczego   miałabym 

wdawać   się   w   handel   czy   inne   interesy 

narkotykowe?

-

Zwykle  nic  zadaję sobie  takich 

pytań   -   uśmiechnął   się   Mason.   -   Mówię   po 

prostu: Ta kobieta to moja klientka, więc musi 

być w porządku. W każdym razie zamierzam 

działać, przyjmując, że tak jest.

Woźny   z   dwoma   pomocnikami 

wtaszczył na salę rozpraw wagę lekarską, która 

background image

stała normalnie w budynku więzienia i służyła 

do ważenia aresztantów.

Woźny   zniknął   za   drzwiami   pokojów 

sędziowskich:   poszedł   powiadomić   Cortlanda 

Alberta, że wszystko jest szotowe.

background image

Pół tuzina dziennikarzy w towarzystwie 

fotoreporterów   rozepchnęło   wahadłowe   drzwi 

sali rozpraw. Jeden z nich podszedł do Masona.

-

Czy   mógłby   pan   ustawić   się   ze 

swoją klientką do zdjęcia obok wagi?

-

Ja   nie   będę   pozował.   Moja 

klientka,   proszę   bardzo,   myślę   jednak,   że 

powinien   pan   zaczekać   na   zakończenie 

rozprawy. Jest szansa, że sędzia Albert zechce 

znaleźć się na zdjęciu.

-

A   dlaczego   pan   nie   chce   się 

sfotografować?

-

To nie byłoby w zgodzie z etyką.

-

Według   pańskiego   modelu 

adwokatury - twarz reportera zaczerwieniła się 

od   gniewu;   -   Najpierw   powołujecie   komisje, 

zabiegacie o swój wizerunek, a potem chowa się 

pan za fałszywą fasadą etyki prawniczej.

Kiedy   wy,   prawnicy   zrozumiecie 

wreszcie,   że

 public   relations

 oznacza 

zaproszenie   szerokich   kręgów   społecznych   do 

partnerstwa   i   polega   na   tym,   by   pozwolić 

czytelnikom   gazet   na   zaglądanie   wam   przez 

ramię i obserwację, co robicie.

Za   każdym   razem,   kiedy   prawnicy   są 

zbyt nadęci albo boją się ukazać publice swoje 

działania, psują opinię o sobie.

-  Niech   się   pan   uspokoi,   kolego.   Nie 

zabraniam   panu   zaglądać   mi   przez   ramię,   nie 

godzę się tylko na strzelanie we mnie z flesza. 

Stąd tylko krok do nieetycznego reklamiarstwa, 

a ja mam to gdzieś, staję sobie z boku.

Reporter popatrzył na Masona i w końcu 

uśmiechnął się szeroko.

-

Może   ma   pan   rację.   Czy   sędzia 

background image

naprawdę zamierza ważyć dowody?

-

Ma   zamiar   ważyć   dowody 

rzeczowe.

-

Co   za   historia!   -   wykrzyknął 

dziennikarz.

-

Proszę wstać, sąd idzie - ogłosił 

woźny wynurzywszy się z zaplecza.

background image

Wszyscy   podnieśli   się,   a   sędzia 

wchodząc zauważył z pewnym zdziwieniem, a 

także odrobiną rozbawienia, że pustawa do tej 

pory   sala   wypełniła   się   niemal   do   granic. 

Publiczność składała się głównie z urzędników 

rozmaitych  biur hrabstwa oraz dziennikarzy i 

fotoreporterów.

-

Sprawa

 

z

 

oskarżenia 

publicznego   przeciwko   Virginii   Baxter. 

Jesteśmy   gotowi?   Możemy   kontynuować?   - 

spytał sędzia Albert.

-

Gotowi,   Wysoki   Sądzie   - 

powiedział Caswell.

-

Obrona gotowa - podał Mason.

Detektyw   Jack   Andrews   stał   przy 

pulpicie i ważenie dowodów miało się właśnie 

rozpocząć.

-

Panie woźny, czy mamy wagę?

-

Tak. Wysoki Sądzie.

-

Proszę sprawdzić, czy pokazuje 

dokładnie.   Proszę   wyzerować   i   obserwować 

wskazówkę.

Woźny sprawdził wagę.

- Dobrze. A teraz - polecił sędzia Albert 

- proszę położyć walizkę i neseser na wagę.

Woźny   obydwie   sztuki   bagażu, 

opatrzone identyfikatorami sądowymi, umieścił 

na   wadze.   Uważnie   przesuwał   ciężarki   na 

poziomej dźwigni, aż wybalansował przyrząd.

-  Dokładnie   czterdzieści   sześć  i  jedna 

czwarta   funta.   Wysoki   Sądzie   -   obwieścił 

prostując się.

Przez   moment   trwała   napięta, 

dramatyczna   cisza,   a   potem   ktoś   zaczął   bić 

brawo.

background image

-

Bez   demonstracji,   proszę   - 

sędzia Albert zmarszczył brwi. - A teraz, czy 

pozwana ma bilet lotniczy i kwit bagażowy z 

wyszczególnioną opłatą za nadbagaż?

-

Mamy, Wysoki Sądzie - Mason 

podał bilet i kwit sędziemu.

-

Ile   waży   materiał   zabrany   z 

walizki? - sędzia zwrócił się do oskarżyciela.

background image

-Nic   wiem.   Wysoki   Sądzie.   Jak   zeznał 

świadek   Andrews,   woreczki   zostały   policzone, 

ale nie były ważone.

-  No dobrze, zważmy je teraz. Macie je 

tutaj, na sali?

- Tak, Wysoki Sądzie.

Woźny sięgnął po walizki, by zdjąć je z 

wagi.

-

Jeśli   Wysoki   Sąd   pozwoli   - 

powiedział Mason - wolałbym,  by te woreczki 

zostały zważone wraz z bagażem. Zobaczymy, o 

ile cięższe będą walizki.

-

Bardzo dobrze - zgodził się sędzia 

Albert. - Można  ważyć  razem  lub osobno, ale 

sposób, który proponuje obrona, sprawi pewnie, 

że rzecz będzie bardziej sugestywna.

Funkcjonariusz   Andrews   wyjął   z   torby 

zapakowane w celofan woreczki i umieścił je na 

walizkach   znajdujących   się   wciąż   na   wadze. 

Poziome   ramię   z   ciężarkami   wychyliło   się   ku 

górze.

Woźny   przesunął   ciężarki   i 

wybalansował wagę.

-

Funt   i   trzy   czwarte,   Wysoki 

Sądzie - obwieścił.

-

Czy oskarżyciel ma do tego jakieś 

wyjaśnienie?

-   sędzia   Albert   popatrzył   najpierw   na 

asystenta prokuratora, a potem na Andrewsa.

-  Nie,   Wysoki   Sądzie   -   odpowiedział 

Jeny Caswell.

- Uważamy, że skoro ten materiał został 

znaleziony   w   walizce   pozwanej,   ona   jest 

odpowiedzialna. W końcu mogła to tam dołożyć 

już   po   zważeniu   bagażu   na   lotnisku,   nie   było 

background image

żadnych   przeszkód.   Mogła   to   zrobić   równie 

łatwo jak ktokolwiek inny.

-  Nie tak łatwo - nie zgodził się sędzia 

Albert.   -   Gdy   walizki   są   ważone,   odbywa   się 

równocześnie   odprawa   pasażerów,   a   z   wagi 

bagaże   zdejmuje   już   personel   lotniska   i 

dostarcza   je   do   samolotu.   Zdaniem   sądu 

przedstawiony   dowód   jest   przekonujący   i 

powództwo ulega oddaleniu.

Sędzia wstał i spojrzał po sali, do której 

wciąż jeszcze wchodzili ludzie.

background image

-Sąd   zamyka   rozprawę   -   powiedział 

uśmiechając się.  Jeden z reporterów podbiegł 

pośpiesznie.

-  Panie sędzio, czy moglibyśmy zrobić 

panu   zdjęcie   przy   tej   wadze?   Chcemy 

przygotować ilustrowaną relację do gazety, to 

byłby bardzo wymowny, atrakcyjny element.

Sędzia Albert zawahał się.

-  Obrona   nie   ma   żadnych   obiekcji   - 

głośno oświadczył Mason.

Sędzia   Albert   spojrzał   na   Jerry’ego 

Caswella, który jednak spuścił wzrok.

-  Jeżeli potrzebny jest wam atrakcyjny 

element - uśmiechnął się znowu sędzia Albert - 

poproście raczej pozwaną, niech stanie tu obok 

mnie i swoich bagaży na wadze.

Dziennikarze   i   fotoreporterzy   skupili 

się wokół wagi.

-  Proszę   zaznaczyć,   że   zdjęcia   były 

robione po zakończeniu rozprawy - powiedział 

sędzia   Albert.   -   Nigdy   nic   byłem   przeciwny 

fotografiom   z   sądu,   chociaż   wiem,   że   wielu 

moich kolegów na nie nie zezwala. Poza tym, 

nic   jestem   przecież   nieświadom   hałasu,   jaki 

uczyniono w chwili aresztowania tej pozwanej, 

toteż   uważam,   że   przyzwoitość   wymaga,   by 

wiadomość   o   oczyszczeniu   jej   z   zarzutów 

została równie szeroko rozpowszechniona.

Sędzia   Albert   stanął   przed   wagą   i 

gestem   ręki   wskazał   Virginii   miejsce   obok 

siebie.

Mason   podprowadził   zdenerwowaną 

podsądną.

-

Niech   pan   również   do   nas 

dołączy. Mason - zapraszał sędzia Albert.

background image

-

Myślę,   że   nic   powinienem. 

Zdjęcie będzie pozowane i w nic najlepszym 

guście   z   punktu   widzenia   etyki   adwokackiej. 

Natomiast   fotografia   pana   sędziego   podczas 

„ważenia   dowodów”   wywoła   wielkie 

zainteresowanie.

-

Panno Baxter - instruował sędzia 

Albert - proszę patrzeć tu, na dźwignię wagi, a 

ja się pochylę i będę

background image

operował   ciężarkami...   Nie,   nie,   proszę 

nie patrzeć na fotografa, tylko na wagę. Może się 

pani   trochę   odwrócić.   O,   to   będzie   najlepsza 

pozycja.

Sędzia   Albert   jedną   rękę   położył   na 

ramieniu Virginii, a drugą przesuwał ciężarki po 

dźwigni   wagi,   tam   i   z   powrotem.   Szczęśliwi 

fotoreporterzy  uwijali  się,  błyskając  raz  po  raz 

fleszami.

Wreszcie   sędzia   wyprostował   się, 

spojrzał   na   Masona,   skinął   na   Caswella   i 

poprowadził obu prawników nieco na bok, by nie 

mogli ich słyszeć dziennikarze.

-

Jest   coś   podejrzanego   w   tej 

sprawie   -   powiedział.   -   Sugerowałbym,   panie 

Caswell,   bardzo   staranne   sprawdzenie   osoby, 

która podała tę informację,  a raczej skierowała 

was   na   fałszywy   trop,   przygotowany   w   tej 

walizce.

-

Ta osoba - polemizował zawzięcie 

prokurator - współpracuje z nami od dawna, jej 

informacje zawsze były wiarygodne.

- Ale nie były wiarygodne w tej sprawie - 

stwierdził sędzia Albert.

-  Nie   jestem   tego   pewien   -   odparował 

Caswell.   -   Otwarcie   bagażu   nie   było   przecież 

niemożliwe.

-  I myślę, że miało miejsce - stwierdził 

kąśliwie sędzia Albert - ale sądzę, iż stało się to 

już   po   oddaniu   walizki   przez   pannę   Baxter 

personelowi linii lotniczych.

Ten sąd nie narodził się w końcu wczoraj. 

Dzień   po   dniu   mamy   tu   do   czynienia   z 

podejrzanymi   i   mieliśmy   okazję   nauczyć   się 

czegoś o naturze ludzkiej. Ta młoda kobieta nie 

background image

jest handlarką narkotyków.

- Oglądanie jednego po drugim - Caswell 

nie   dawał   za   wygraną   -   teatralnych   popisów 

Perry’ego   Masona   też   pozwala   się   czegoś 

nauczyć. W tej ostatniej scenie Wysoki Sąd dał 

swoje poparcie tym, którzy organom ścigania nic 

życzą niczego dobrego.

background image

-

Niech   lepiej   organa   ścigania 

poprawią swoją skuteczność - odciął się sędzia 

Albert. - Ściągnięto fotografa, żeby zrobić tej 

młodej   kobiecie   zdjęcie   nad   rewidowaną 

walizką,   Bóg   wie,   jaką   krzywdę   jej   wtedy 

wyrządzono   i   nie   było   skrupułów.   Mam 

nadzieję, że to co zdarzyło  się tutaj  w ciągu 

ostatniej   godziny,   zostanie   rozgłoszone   co 

najmniej tak samo donośnie, jak wiadomość o 

jej aresztowaniu.

-

No, niech pan się nie obawia - 

powiedział   skwaszony   Caswell   -   te   zdjęcia 

trafią do agencji prasowych i opublikuje je co 

trzecia gazeta w Stanach Zjednoczonych.

-

Oby   tak   było   -   sędzia   Albert 

odwrócił się na pięcie i skierował do swojego 

gabinetu.

Caswell   wyszedł   nie   odzywając   się 

słowem do Masona.

-

Zechciałaby pani - spytał Mason 

Virginię   -   pójść   ze   mną   na   moment   do 

poczekalni dla świadków?

-

Co tylko pan sobie życzy, panie 

Mason.

-   Chcę   chwileczkę   porozmawiać   z 

panią.

Poprowadził   ją   do   przyległej   salki, 

podsunął krzesło i sam usiadł naprzeciwko.

-

Jak pani myśli, kto chciał panią 

w to wrobić?

-

To   znaczy   zrobić   ze   mnie 

handlarkę narkotyków?

-

Tak?

-

Wielkie nieba, nie wiem.

-

Pani mąż?

background image

-

Był na mnie wściekły.

-

Dlaczego?

-

Nie chciałam mu dać rozwodu.

-

A dlaczego nic chciała pani?

-   To   był   kawał   drania,   kłamczuch   i 

oszust. Hulał z inną kobietą  przez cały czas, 

kiedy   ja   stawałam   na   głowie,   żebyśmy   się 

jakoś urządzili. Posunął się nawet do tego, że 

pieniądze z naszego wspólnego konta wydał na 

samochód   dla   tej   baby.   A   potem,   bezczelny, 

powiedział   mi,   że   człowiek   nie   może 

opanować   swoich   uczuć,   najpierw   kocha,   a 

potem przestaje kochać i nic nie można na to 

poradzić.

-

Kiedy to było?

-

Rok temu, mniej więcej.

-

I nie dała mu pani swobody?

-

Nie.

-

Jest pani nadal mężatką?

-

Tak.

-

Kiedy   widziała   go   pani   po   raz 

ostatni?

-

Nie   widziałam   go  od   czasu   tej 

wielkiej   awantury,   ale   dzwonił   raz   albo   dwa 

razy i pytał, czy nie zmieniłam zdania.

-

A   dlaczego   nie   zmieniła   pani 

zdania?

-

Nic zamierzam pozwolić na to, 

żeby robił ze mną, co mu się żywnie podoba.

-

A więc chce pani pozostać jego 

żoną. Jaką ma pani z tego korzyść?

-

Nie   mam   żadnej,   ale   oni   nie 

mogą mieć korzyści moim kosztem.

-

Innymi   słowy,   wszystko,   co 

szkodzi   im   dwojgu,   jest   korzystne   dla   pani. 

background image

Tak pani to odczuwa?

-

No, coś w tym rodzaju.

-

I chce pani - Mason patrzył na 

nią uważnie - tak odczuwać?

-

Ja...   oczy   bym   jej   wydrapała. 

Chciałam dopiec jej w każdy możliwy sposób.

-

To   nie   przyniesie   pani   nic 

dobrego. Virginio - Mason potrząsnął głową. - 

Niech   pani   zadzwoni   do   niego   i   powie,   że 

zdecydowała   się   na   rozwód,   że   wniesie   pani 

sprawę   rozwodową...   Czy   mogą   być   jakieś 

przeszkody, z powodów religijnych?

-

Nie.

-

Dzieci nie ma?

background image

-

Nie.

-

Przed   panią   również   jest 

przyszłość - Mason szeroko rozwarł ręce - wie 

pani o tym.

-

Ja... ja...

-

Chce   pani   powiedzieć,   że 

poznała kogoś?

-

Ja...   poznałam   mnóstwo   ludzi   i 

nie mogłam, przeważnie, patrzeć na mężczyzn.

-

Ale ostatnio spotkała pani kogoś, 

kto wydaje się inny?

-

Musi   mnie   pan   teraz 

przesłuchiwać? - roześmiała się nerwowo.

-   Ile   razy   popełni   się   w   życiu   błąd, 

najlepiej   jest   spróbować   od   nowa,   z   czystym 

koniem, a tę pomyłkę pozostawić za sobą.

Chciałem   jednak   porozmawiać   o   tym, 

że   ktoś   próbuje   pani   mocno   zaszkodzić.   Nie 

wiem   kto,   ale   musi   to   być   osoba   obdarzona 

znacznym sprytem i najwyraźniej powiązana ze 

światem   przestępczym.   Ten   ktoś   uderzył   raz. 

Uniknęła pani potrzasku, ale następne pułapki 

mogą   zostać   zastawione,   ta   osoba   może 

uderzyć   znowu.   Nic   podoba   mi   się   ta 

perspektywa   i   jeśli   możliwe   jest,   że   to   pani 

mąż, chciałbym go wyeliminować z tej areny. 

Jest, oczywiście, kobieta, w której pani mąż się 

zakochał i z którą, jak rozumiem, obecnie żyje. 

Czy   pani   ją   zna?   Wie   pani,   z   jakiego 

środowiska się wywodzi?

-

Nic nie wiem o niej. Znam tylko 

nazwisko i to wszystko. Mój mąż był bardzo 

ostrożny i nie dowiedziałam się o niej nic.

-

W porządku, oto moje sugestie. 

Proszę wystąpić o rozwód, motywując wniosek 

background image

porzuceniem przez męża lub znęcaniem się nad 

panią. Niech pani nie wymienia jej nazwiska. 

Raz   pani   z   tym   skończy   i   odzyska   wolność. 

Jeżeli w ciągu kilku najbliższych dni zdarzy się 

cokolwiek nienormalnego, podejrzanego, jakieś 

anonimowe telefony.

background image

coś, co wydaje się dziwne, proszę mnie 

natychmiast   zawiadomić.  -  Jest  pani   wolna   - 

poklepał ją po ramieniu.

-

Ale, pańskie honorarium, panie 

Mason?

-

Proszę przysłać mi czek na sto 

dolarów, kiedy będzie pani miała na to ochotę i 

sposobność,   ale   proszę   się   tym   zanadto   nie 

przejmować.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Poprzedniej   nocy   miała   miejsce 

prawdziwa   posucha,   jeżeli   chodzi   o 

wydarzenia, toteż relacja o ważeniu dowodów 

pojawiła się na eksponowanym miejscu.

Virginia   Baxter   czytała   gazetę   z 

rosnącym   uczuciem   ulgi.   Dziennikarze   nie 

mieli wątpliwości, że padła ofiarą kryminalnej 

intrygi, toteż starali się, by opis oczyszczenia 

jej   z   zarzutów   znalazł   się   wśród 

najważniejszych wiadomości.

Fotoreporterzy, zawodowcy w każdym 

calu,   zrobili   świetny   użytek   ze   swoich 

aparatów.   Na   zdjęciach   pochylony   nad   wagą 

sędzia Albert krzepiącym gestem, po ojcowsku 

kładł rękę na ramieniu Virginii.

Słusznie stwierdzono, że jedno zdjęcie 

mówi więcej niż tysiąc stów. W tym wypadku 

twarz i poza sędziego nic pozwalały wątpić - 

był on pewien niewinności Virginii Bakier.

Tytuł w jednej z gazet brzmiał: BYŁA 

SEKRETARKA

 

ADWOKATA 

UWOLNIONA

 

OD

 

ZARZUTU 

PRZEMYCANIA NARKOTYKÓW.

Autor   innego   artykułu   wiele   miejsca 

poświęcił   dywagacjom   związanym   z   pracą 

Virginii w kancelarii adwokackiej. Biuro to w 

gruncie rzeczy niewiele miało do czynienia z 

przestępstwami,   prowadziło   obsługę   prawną 

sprzedaży   nieruchomości,   akty   notarialne. 

Dziennikarz   puścił   jednak,   wodze   fantazji, 

pisząc,   że   Victoria   Baxter   zajmująca   się 

sprawami   kryminalnymi,   w   których   obrońcą 

background image

był Dclano Bannock, w najczarniejszych snach 

nie widziała siebie na ławic oskarżonych, z tak 

poważnym zarzutem.

background image

Zszokowała Virginię wiadomość podana 

przez   pewną   popołudniówkę.   Reporter 

przytoczył   informacje   charakteryzujące   tło 

sprawy,   wymienił   między   innymi   firmę,   w 

której pracował Colton Baxter. Były to te same 

linie   lotnicze,   które   przewoziły   ostatnio   jego 

żonę   Virginię   i   jej   feralną   walizkę.   Gazeta 

nadmieniała,   że   państwo   Baxterowie   są   w 

separacji. Dziennikarzom nie udało się dotrzeć 

do Coltona Baxtera.

Virginia   przeczytała   to   dwa   razy,   a 

potem   odruchowo   chwyciła   za   telefon   i 

wykręciła   numer   biura   Masona.   Spojrzała   na 

zegarek   i   przerażona   chciała   odłożyć 

słuchawkę,   ale,   ku   swojemu   zdumieniu,   już 

miała na linii Delię Street.

-

Och,   bardzo   przepraszam.   Nie 

zdawałam   sobie   sprawy,   że   jest   tak   późno. 

Mówi Virginia Baxtcr. Przeczytałam w gazecie 

coś,   co   mnie   zadziwiło   i...   Zapomniałam,   że 

piąta już dawno minęła.

-

Chce   pani   rozmawiać   z   panem 

Masonem? - spytała Della. - Jedną chwileczkę, 

już   panią   łączę.   Przypuszczam,   że   on   też 

pragnie z panią rozmawiać.

-

Halo,   Virginio   -   w   słuchawce 

rozległ   się   głos   Masona.   -   Przypuszczam,   że 

czytała   pani   gazety.   Jeden   z   dziennikarzy 

zlokalizował pani męża.

-

Tak,   tak,   panie   Mason.   Teraz 

wszystko   jest   jasne   jak   słońce.   Widzi   pan 

chyba,   jak   to   było?   Colton   podłożył,   mi   te 

rzeczy do walizki, a potem dał znać do gazet. 

Gdybym   została   skazana,   miałby   doskonałe 

uzasadnienie

 

wniosku

 

rozwodowego. 

background image

Oświadczyłby,   że   byłam   narkomanką   przez 

(paty   czas   naszego   małżeństwa,   trudniłam   się 

handlem   narkotykami   i   dlatego   ode   mnie 

odszedł.

-

A więc, co chce pani zrobić?

-

Chcę, żeby go aresztowali.

-

Nie   można   go   aresztować   bez 

dowodów. Wszystko, co pani ma do tej pory, to 

tylko domysły.

background image

- Ile kosztowałoby zdobycie dowodów?

-

Musiałaby   pani   zatrudnić 

prywatnego   detektywa,   który   zażądałby 

prawdopodobnie   co   najmniej   pięćdziesiąt 

dolarów za dzień oraz zwrot kosztów i kto wie, 

czy byłby zdolny zdobyć coś więcej niż dalsze 

podstawy do domysłów.

-

Mam   trochę   pieniędzy.   Chcę... 

chcę je wydać na to, żeby go przyłapać...

-

Mnie   pani   nie   namówi   - 

przerwał   Mason.   -   Nie   zamierzam   pozwolić 

pani,   jako   mojej   klientce,   na   wydawanie 

pieniędzy   na   taki   cel.   Nawet,   gdyby   zdobyła 

pani   jakieś   dowody,   doprowadzi   to   tylko   do 

punktu,   w   którym   znajduje   się   pani   obecnie, 

czyli do dysponowania istotnymi powodami do 

rozwodu. Dlaczego nie chce pani uwolnić się 

na   dobre   od   tego   człowieka,   pozbyć   się   go, 

rozwiązać małżeństwa i zacząć wszystkiego od 

nowa?   Jeżeli   są   jakieś   przeszkody   natury 

religijnej,   prawdopodobnie   będę   mógł   je 

pokonać, ale przecież prędzej czy później się 

pani rozwiedzie i...

-

Nie chcę mu dać tej satysfakcji.

-

Satysfakcji?

-

Tego   właśnie   chce   od   dawna, 

rozwodu.

-

Taka   postawa   nie   przyniesie 

pani   niczego   dobrego.   Próbuje   pani   szkodzić 

mężowi, a kto wie, czy nie spełnia dokładnie 

jego oczekiwań.

-

Co pan ma na myśli?

-

On   prowadzi   grę   z   drugą 

kobietą.   Powtarza   jej,   że   ożeniłby   się   z   nią, 

gdyby dostał rozwód, ale pani rozwodu mu dać 

background image

nie   chce.   Ta   kobieta   wie,   że   to   wszystko 

prawda. Załóżmy, że pani godzi się na rozwód. 

Mąż   traci   wtedy   wymówkę   i   musi   poślubić 

tamtą kobietę, żeby dotrzymać obietnic. A czy 

on na pewno chce się żenić? Być może obecna 

sytuacja bardzo odpowiada pani mężowi.

-

Nigdy nie myślałam o tym w ten 

sposób - powiedziała powoli, po czym szybko 

spytała: - To dlaczego podłożył  mi narkotyki 

do walizki?

background image

-

Jeżeli   on   to   zrobił,   to   zapewne 

po   to,   aby   panią   całkowicie   zdyskredytować. 

Wasze   małżeństwo   należy   do   tych,   które 

rozpadły   się   w   nienawiści.   Niech   pani 

przestanie wreszcie patrzeć za siebie, odwróci 

się i spojrzy w przyszłość.

-

No dobrze... może ja się z tym 

prześpię i zadzwonię do pana jutro rano.

-

Proszę tak zrobić.

-

Przepraszam,   że   niepokoiłam 

pana o tej porze.

-

Nic

 

nie

 

szkodzi. 

Przygotowywaliśmy tu w biurze kilka pism, a 

potem   przeczytałem   ten   artykuł   w   gazecie   i 

pomyślałem sobie, że pani może dzwonić, toteż 

powiedziałem Delii, żeby linia na miasto była 

włączona. Kłopoty już za panią, proszę się nie 

martwić;

-

Dziękuję panu.

Ledwie zdążyła odłożyć słuchawkę, gdy 

odezwał się dzwonek do mieszkania.

Virginia uchyliła nieco drzwi.

W   progu   stał   mężczyzna   lat   około 

czterdziestu   pięciu.   Miał   ciemne,   pofalowane 

włosy, krótko przystrzyżone wąsy i intensywnie 

błyszczące, czarne oczy.

-

Czy pani Baxter? - spytał.

-

Tak.

-

Bardzo   przepraszam,   że 

kłopoczę panią tak późno, pani Baxter. Wiem, 

jak pani musi się czuć, ale przychodzę do pani 

w ważnej sprawie.

-

W   jakiej   sprawie?   -   Virginia 

wciąż nic zdejmowała łańcucha z uchylonych 

jedynie drzwi.

background image

-

Moje nazwisko George Menard. 

Czytałem   o   pani   w   gazecie.   Przepraszam,   że 

przypominam o nieprzyjemnych sprawach, ale 

pani oczywiście wie, że prasa pisała na temat 

pani procesu.

-

Ale o co chodzi?

-

Zauważyłem   w   gazecie 

informację,   że   była   pani   sekretarką   Delano 

Bannocka, adwokata.

background image

-

Tak, byłam.

-

Pan   Bannock   umaił   kilka   lat 

temu, prawda?

-

Tak, zgadza się.

-

Próbuję   się   dowiedzieć,   co   się 

stało z aktami z jego kancelarii?

-

A dlaczego to pana interesuje?

-

Szczerze mówiąc, chcę odnaleźć 

jeden dokument.

-

Jakiego rodzaju dokument?

-

Skalkowaną kopię umowy, którą 

pan   Bannock   dla   mnie   sporządził.   Zgubiłem 

oryginał   i   nie   chcę,   aby   partner,   z   którym 

zawarłem porozumienie, o tym się dowiedział. 

Ta   umowa   zobowiązuje   mnie   do   zrobienia 

pewnych  rzeczy i, chociaż wydaje mi się, że 

pamiętam   te   wymogi,   byłoby   dla   mnie 

ogromnie pomocne, gdybym  mógł dotrzeć do 

kopii.

-

Obawiam się, że nie mogę panu 

pomóc - pokręciła głową.

-

Czy pracowała pani u niego, gdy 

zmarł?

-

Tak.

-

Co   się   stało   z   meblami   i   tym 

wszystkim?

-

No, biuro zostało zamknięte.

-

Ale   co   się   stało   z   meblami 

biurowymi?

-

Zdaje się, że zostały sprzedane.

-

Komu   sprzedane?   -   mężczyzna 

zmarszczył   brwi.   -   Czy   pani   wie,   kto   kupił 

biurka, szafy, krzesła?

- Nic wiem. Jakaś firma, która handluje 

używanymi   meblami   biurowymi.   Ja 

background image

zatrzymałam   maszynę   do   pisania,   z   której 

korzystałam   w   pracy.   Wszystko   inne   zostało 

sprzedane.

-

Szafy z szufladami na kartoteki i 

wszystko?

-

Wszystko.

-

A co się stało z dokumentami?

-

Zostały   zniszczone...   Nie, 

chwileczkę,   chwileczkę.   Pamiętam,   że 

rozmawiałam z jego bratem i mówiłam mu.

background image

że   papiery   trzeba   zachować. 

Przypominam   sobie   teraz,   prosiłam   go,   żeby 

segregatory   z   dokumentami   zachować 

nietknięte.

-

Brat?

-

Brat.   Julian   Bannock.   Był 

jedynym   spadkobiercą   tego   niewielkiego 

majątku.  Nie było  żadnych  innych  krewnych. 

Widzi pan, Delano Bannock był jednym z tych 

oddanych

 

adwokatów

 

bardziej 

zainteresowanych   w   wykonaniu   pracy   niż   w 

zdobyciu   honorarium.   Pracował   dosłownie 

dzień i noc. Nie miał żony ani w ogóle rodziny 

i   cztery   albo   pięć   wieczorów   w   każdym 

tygodniu   spędzał   w   biurze,   siedząc   nad 

papierami   do   dziesiątej   albo   jedenastej.   Obca 

mu była ta nowoczesna idea pracy godzinowej. 

Czasami przez pół dnia łamał sobie głowę nad 

jakąś   małą   umową,   która   wiązała   się   z 

interesującym   go   problemem   i   brał   za   to 

skromną   opłatę.   W   rezultacie   nic   zostawił 

wielkiego majątku.

-

A   co   z   honorariami,   które 

należały mu się w chwili śmierci?

-

Nie   orientuję   się   dokładnie,   ale 

ogólnie wiadomo, że takie biura mają mnóstwo 

kłopotów   z   wyegzekwowaniem   należnych   im 

pieniędzy.

-

A   gdzie   mógłbym   znaleźć 

Juliana Bannocka?

-

Nie wiem.

-

Orientuje   się   pani,   gdzie 

mieszkał?

-

Chyba   gdzieś   w   dolinie   San 

Joaquin.

background image

-

Mogłaby   się   pani   dowiedzieć, 

gdzie?

-

Może mi się uda.

Virginia Baxter otaksowała mężczyznę 

wzrokiem i w końcu zdjęła łańcuch z drzwi.

- Niech pan wejdzie - zaprosiła. - Może 

znajdę w moim starym diariuszu. Trzymam je 

latami - zaśmiała się nerwowo. - To nie żadne 

sentymentalne   pamiętniki,   takie   rzeczowe 

zapiski. Głównie o pracy;  gdzie, od kiedy, za 

ile,   terminy,   podwyżki   i   tym   podobne. 

Pamiętam,   że   zapisywałam   różne   sprawy   w 

tych   dniach,   gdy   zmarł   pan   Bannock.   Och, 

momencik, już wiem, Julian Bannock mieszkał 

koło Bakersfield.

-

Nie   wie   pani,   czy   nadal   tam 

mieszka?

-

Nie,   nie   wiem.   Przypominam 

sobie,   że   przyjechał   pickupem   i   segregatory 

zostały   załadowane   na   tę   furgonetkę.   Kiedy 

dokumenty   były   już   na   samochodzie, 

poczułam,   że   już   zdałam   moje   obowiązki. 

Oddałam klucze bratu zmarłego szefa.

-

Bakersfield?   -   powtórzył 

Menard.

-

Tak jest. Jeśli powie mi pan coś 

na temat tej umowy, może sobie ją przypomnę. 

Stanowiłam cały personel biura pana Bannocka 

i pisałam na maszynie wszystkie dokumenty.

-

To   była   umowa   z   człowiekiem 

nazwiskiem Smith.

-

O co w niej chodziło?

-

Och,   obejmowała   mnóstwo 

skomplikowanych   rzeczy,   dotyczących 

sprzedaży   sklepu   z   maszynami.   Widzi   pani, 

background image

jestem,   a   raczej   byłem   zainteresowany 

maszynami i wydawało mi się, że na jakiś czas 

mógłbym wejść w ten biznes, ale... No, to długa 

historia.

-

A co pan teraz robi?

-

Jestem kimś w rodzaju wolnego 

strzelca   -   spojrzenie   Mcnarda   powędrowało 

nagle gdzieś w bok. - Kupuję, sprzedaję.

-

Nieruchomości?

-

Och, cokolwiek.

-

Pan jest na stałe tu, w mieście?

-

Wędruję z miejsca na miejsce - 

roześmiał   się   z   donośną   sztucznością   -   wie 

pani,   jak   to   jest,   kiedy   człowiek   poluje   na 

okazje.

-

Rozumiem. Cóż, przykro mi, nic 

mogę panu więcej pomóc.

background image

Virginia   wstała   i   skierowała   się   do 

drzwi.

- Dziękuję pani bardzo - Menardowi nie 

pozostało nic innego jak wyjść.

Patrzyła za nim i gdy tylko zamknęła się 

kabina windy, rzuciła się ku schodom.

Kiedy zbiegła na dół, zdołała zobaczyć, 

jak jej gość wskakuje do ciemnego samochodu, 

który   parkował   przy   samym   hydrancie. 

Wszystkie inne miejsca postojowe były zajęte.

Próbowała

 

odczytać

 

numer 

rejestracyjny,   ale   wóz   odjechał   tak 

błyskawicznie, że zobaczyła niewiele.

Oczy   utkwiły   jej   na   pierwszej   z   cyfr, 

którą było wyraźne zero. Wydawało jej się, że 

numer  zamykała  dwójka, ale co do tego była 

równie niepewną, jak co do marki samochodu. 

Chyba   oldsmobile,   w   wieku   od   dwóch   do 

czterech lat... Oddalił się z wielką szybkością.

Virginia wróciła do mieszkania, weszła 

do sypialni i zaczęła przerzucać stare diariusze. 

Znalazła adres Juliana Bannocka w Bakersfield, 

numer   skrytki   pocztowej   z   dopiskiem   w 

nawiasie „telefonu brak”.

Natomiast   jej   własny   telefon   odezwał 

się po krótkiej chwili.

-

Znalazłam numer pani w książce 

telefonicznej. Chciałam po prostu powiedzieć, 

że ogromnie się cieszę, że wydostała się pani z 

tej strasznej pułapki. 

-

Bardzo pani dziękuję.

-

Jestem   osobą   obcą,   ale   chcę, 

żeby wiedziała pani, co czuję.

W   ciągu   godziny   było   jeszcze   pięć 

telefonów,   w   tym   impertynencje   od 

background image

najwyraźniej   pijanego   mężczyzny   i   głos 

kobiety,   która   chciała   przede   wszystkim 

opowiedzieć komuś swoją własną historię.

W końcu Virginia przestała reagować na 

telefon,   który   dzwonił   aż   do   jej   wyjścia   na 

kolację.

Następnego   ranka   poprosiła   firmę 

telekomunikacyjną o nowy, zastrzeżony numer 

telefonu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Virginia   stwierdziła,   że   nie   może 

wyrzucić z pamięci tych dokumentów.

Julian   Bannock   gospodarował   na 

rancho.   Bracia   nigdy   nie   byli   ze   sobą 

szczególnie   blisko.   Julian   pragnął   zamknąć 

wszystkie sprawy firmy Delana i pozbyć się jej 

jak najprędzej.

Virginia   wiedziała,   że   były   liczne 

sprawy   spadkowe,   wiele   umów,   ale   gdy 

przekazała   klucze   Julianowi   Bannockowi,   nic 

myślała już o kancelarii.

Jednak rozmowa o dokumentach zasiała 

w  niej   niepokój,   a   w  tym,   co   mówił   George 

Menard,   brzmiała   fałszywa   nuta.   Wszystko 

wydawało   się   normalne   do   momentu,   gdy 

zapytała go, co robi. Wtedy nagle zaczął kręcić. 

Była pewna, że kłamał.

Mimo   wszystko   czuła   się   trochę 

odpowiedzialna za te dokumenty.

Zadzwoniła na informację z pytaniem o 

Juliana Bannocka w Bakersfield. Powiedziano 

jej jednak, że nadal nie ma telefonu.

Próbowała zapomnieć o sprawie, ale nic 

mogła. Jeśli ten Menard coś knuje...

Może   dałoby   się   zdobyć   jakieś 

informacje idąc tropem numeru rejestracyjnego 

jego   samochodu,   lecz   bez   pomocy   Perty   ego 

Masona nie umiała tego zrobić. Do adwokata 

jednak się nie zwróciła, bo bała się, że za często 

zawraca mu głowę.

Zdecydowała   się   więc   pojechać   do 

Bakersfield   i   porozmawiać   z   Julianem 

background image

Bannockiem.

Wyruszyła   o   świcie.   W   Bakersfield 

rozpytała   się   i   powiedziano   jej,   że   Julian 

Bannock   mieszka   jakieś   dziesięć   mil   za 

miastem.

background image

Odnalazła   jego   skrzynkę   na   listy   i 

trzysta   metrów   dalej   wjechała   na   podwórko, 

wokół którego stały jakieś szopy, stodoła i dom 

pod   cienistymi   drzewami.   Był   tam   traktor, 

kultywatory,   brony,   kosiarka,   wszystko 

zgromadzone raczej bezładnie.

Pies   szczekając   podbiegł   do 

samochodu, a z domu wyszedł Julian Bannock.

Chociaż   był   w   roboczym 

kombinezonie,   a   ona   widziała   go   wcześniej 

tylko   w   wyjściowym   ubraniu,   rozpoznała 

Bannocka natychmiast.

-

Witam!

-

Dzień   dobry,   panie   Bannock. 

Pamięta   mnie   pan?   Jestem   Virginia   Baxter. 

Byłam sekretarką pańskiego brata.

-

Och, tak - zapewnił serdecznym 

tonem.   -   Proszę   wejść.   Zrobimy   śniadanie. 

Może jajecznicę? Mam tu swoje kury. Spróbuje 

pani   też   domowego   chleba?   Są   i   własne 

konfitury.

-

To   by   było   cudowne,   ale 

chciałam   porozmawiać   z   panem   o   paru 

sprawach.

-

O czym?

-

O   papierach,   które   pan   zabrał. 

Te   szafy   z   szufladami   na   kartoteki   i 

segregatory.

-

Och, sprzedałem to wszystko już 

dość dawno.

-

Ale nie segregatory?

-

No,   powiedziałem   temu 

facetowi, żeby wziął wszystko. To zajmowało 

sporo   miejsca   tutaj   i...   Wie   pani   co,   myszy 

zaczęły się tam gnieździć. Żarły te szpargały.

background image

-

Ale   co   stało   się   z   papierami? 

Czy facet, który kupił te szafy, szu (lady...

-

A,   papiery!   Nie,   one   są   tutaj. 

Ten   człowiek   nie   chciał   brać   papierów. 

Wysypał   je   wszystkie.   Powiedział,   że   z 

papierami te graty będą za ciężkie do noszenia.

-

I pan je spalił?

-

Nie,   powiązałem   je   w   paczki, 

sznurkiem.   Podejrzewam,   że   myszy   w   tym 

sobie używają. Wie pani, jak to jest na farmie. 

Stodoła,   a   w   stodole   żyją   myszy.   Jest   parę 

kotów, które te myszy nieźle przetrzebiły, ale...

-

Moglibyśmy   tam   zaglądnąć? 

Chciałam poszukać paru starych dokumentów.

-

Zabawna   rzecz,   nie   dalej   jak 

wczoraj był tu gość w tej sprawie.

-

Naprawdę?

-

Tak.

-

Koło   czterdziestu   pięciu   lat,   z 

czarnymi oczami i przystrzyżonym wąsikiem? 

Chciał...

-

Nie   -   przerwał   jej   Bannock 

kręcąc głową. - On musiał mieć z pięćdziesiąt 

pięć lat, a oczy niebieskawe i bardzo jasną cerę. 

Nazywał   się   Smith.   Chciał   znaleźć   jakąś 

umowę, czy coś w tym rodzaju.

-

I co pan zrobił?

-

Powiedziałem,   gdzie   są   te 

papiery. Szukał sam, ja bytem zajęty.

-

Znalazł?

-

Powiedział, że w tych papierach 

-   Bannock   pokręcił   przecząco   głową   -   jest 

straszny   bałagan.   Nic   wiedział,   jak   szukać. 

Gdyby   znał   system   gromadzenia   tych 

dokumentów,   może   by   znalazł.   Tak   mówił. 

background image

Pytał mnie, czy coś wiem o tym systemie, ale 

ja nic wiem.

-

Były układane według numerów 

- wyjaśniła Virginia. - Na przykład, numery od 

jednego   do   tysiąca   nadawaliśmy 

korespondencji osobistej. Od tysiąca do trzech 

tysięcy: kontrakty. Od trzech do pięciu tysięcy: 

potwierdzenia notarialne. Od pięciu do sześciu 

tysięcy:   testamenty.   Następnie   umowy,   do 

ośmiu tysięcy.  I ostatnia grupa, do dziesięciu 

tysięcy,   to   dokumentacja   sprzedaży   i   kupna 

nieruchomości.

-

Ja nic nie ruszałem. Powiązałem 

to tylko w paczki sznurkiem.

-

Możemy zerknąć?

background image

- Jasne.

Julian   Bannock   poprowadził   Virginie 

do   stodoły,   w   której   pachniało   sianem   i 

panował względny chłód.

-

Kiedyś stodoła była pełna siana, 

aż   brakowało   mi   miejsca.   Teraz   jednak 

sprzedaję   siano,   bo   mam   mało   zwierząt   do 

karmienia. Hodowałem krowy mleczne, jest to 

jednak   ogromnie   pracochłonne,   wymagania 

jakościowe są strasznie wyśrubowane. Drobny 

hodowca jest bez szans. Na wielkich fermach 

wszystko   jest   obecnie   zmechanizowane,   od 

podawania   paszy   poczynając,   na   dojeniu 

kończąc... Nic nie robiłem przy tych papierach. 

Mogłem je trzymać w pudłach, szufladach, ale 

po co to komu potrzebne? Zastanawiałem się 

kiedyś, czy wywalić to wszystko na podwórko 

spalić, pani jednak tyle mówiła o dokumentach, 

że nic nie mszyłem.

-

No,   to   oczywiście   było   dość 

dawno - przyznała Virginia. - Z upływem lat te 

dokumenty mają coraz mniejsze znaczenie.

-

Jesteśmy

 

na

 

miejscu. 

Trzymałem tu traktor, ale go wyprowadziłem, 

żeby zrobić miejsce... No coś takiego!

-   Bannock   zatrzymał   się   zdumiony 

przed bezładnym stosem papierzysk.

- Ale facet narobił bałaganu - stęknął.

Virginia patrzyła przerażona.

Poszukiwacz musiał porozcinać sznurki 

wszystkich   paczek   i   po   pośpiesznym 

przeglądnięciu każdej z nich rzucał po prostu 

na kupę. Usypał stos o średnicy dwóch metrów 

i wysokości powyżej metra.

Virginii   chciało   się   płakać,   kiedy 

background image

patrzyła   na   dokumenty   starannie   przez   nią 

samą   sporządzone,   o   które   zawsze   bardzo 

dbała, teraz zmięte, brudne, poszarpane mysimi 

zębami.

-  Oj,   chciałbym   powiedzieć   temu 

Smithowi parę słów!

-  Julian   Bannock   niełatwo   wpadał   w 

gniew, ale tym

background image

razem   był   mocno   wzburzony.   Schylił 

się   i   podniósł   kawałek   sznurka.   Wszystko 

pocięte   ostrym   nożem.   -   Ktoś   powinien 

nauczyć faceta odrobiny manier.

-

Musiał   się   strasznie   śpieszyć   - 

zauważyła   Virginia.   -   Żal   mu   było   czasu   na 

rozwiązywanie   paczek,   więc   ciął   wszystko 

nożem.   Szukał   czegoś   i   przeglądniętą   wiązkę 

rzucał po prostu na podłogę. Nie zadał  sobie 

trudu   jakiegokolwiek   uporządkowania 

dokumentów.

-

Jestem wściekły na siebie, że nie 

przypilnowałem go.

-

Jak   długo   tu   był?   -   spytała 

Virginia.

-

Nie   potrafię   powiedzieć. 

Przyprowadziłem go tu do stodoły, pokazałem, 

gdzie co jest i poszedłem.

-

Gdzie tu jest najbliższy telefon? 

- Virginia podjęła nagłą decyzję.

-

Jeden   z   sąsiadów   ma   telefon. 

Bardzo uczynny człowiek. To jakieś dwie mile 

stąd, przy drodze.

-

Muszę zamówić zamiejscową i... 

chyba lepiej, żeby nikt nie słyszał, co mówię. 

Pojadę   do   Bakcrsfield   i   zadzwonię   z   budki. 

Polem przyjadę z powrotem i przywiozę kilka 

dużych   kartonów.   Zapakuję   te   wszystkie 

papiery i schowamy je w bezpiecznym miejscu.

-

Pomogę   przy   pakowaniu.   Czy 

sądzi pani, że mógłbym je tymczasem zganiać 

w jeden kąt...

-   Nie.   Wciąż   jeszcze   zachowała   się 

część   oryginalnego   porządku,   kolejność   w 

poszczególnych   plikach.   Gdzieś   tu   musi   być 

background image

spis wszystkich dokumentów według numerów. 

To znaczy, był na pewno. No, więc przyjadę z 

kartonami i wszystko zapakuję.

-

Dobrze, proszę bardzo, ale pani 

taka elegancka, a tu w stodole...

-

Proszę   się   tym   nie   martwić. 

Kupię   w   mieście   dżinsy   i   bluzę.   Jeśli   pan 

pozwoli, to się tu przebiorę.

-

Jasne. Potem będzie pani mogła 

wziąć prysznic, bo przy takiej robocie zawsze 

się kurzy.

background image

-Wiem - roześmiała się - ale my farmerzy 

musimy  być przyzwyczajeni do odrobiny kurzu 

od czasu do czasu.

-  Święta racja - Julian Bannock zaśmiał 

się również. 

Virginia   wsiadła   w   samochód   i 

niebawem   znalazła   się   w   Bakersfield. 

Zadzwoniła do Perry’ego Masona, który właśnie 

wchodził do biura.

-

Mówił   pan,   żeby   informować   o 

wszystkich   niezwykłych   wydarzeniach.   To   na 

pewno   jest   niezwykłe,   bo   zupełnie   nie   mogę 

zrozumieć, co się dzieje.

-

Proszę opowiedzieć.

-

Chyba   będzie   się   pan   ze   mnie 

śmiał   i   pomyśli,   że   nie   panuję   nad   swoją 

wyobraźnią.   Nie   wiem,   z   czym   to   w   ogóle 

można powiązać, ale...

Virginia   opowiedziała   o   Bannock, 

dokumentach,

 

wizycie

 

nieznajomego 

mężczyzny,

 

podała

 

jego

 

rysopis, 

scharakteryzowała,   jak   mogła,   samochód, 

którym przyjechał.

- Mógł mieć dwa do czterech lat. Chyba 

był to oldsmobile. Numer rejestracyjny zaczynał 

się   od   zera.   Próbowałam   odczytać   cały,   ale 

samochód za szybko od jechał.

-

A   gdzie   zaparkował?   Widziała 

pani,   skąd   odjeżdżał?   To   mogłoby   nam 

powiedzieć, jak długo czekał na panią. Wydaje 

mi się, że przed pani blokiem niełatwo znaleźć 

miejsce do zaparkowania.

-

Oj, niełatwo! - wykrzyknęła - Ale 

ten facet nie przejmował się. Zaparkował przed 

hydrantem.

background image

-

To   znaczy,   że   był   tam   krótko. 

Raczej  jechał   za  panią,   kiedy  wracała  pani  do 

domu,   a   nie   czekał   pod   blokiem.   Myślę,   że 

policja   dość   często   sprawdza,   czy   kłoś   nie 

blokuje dostępu do hydrantu ulicznego.

-

O.   tak!   Moja   przyjaciółka   tak 

zaparkowała   i   poszła   oddać   paczkę,   co   trwało 

najwyżej minutę. Dostała mandat.

-

Przypuszcza   pani,   że   pierwsza 

cyfra na jego tablicy rejestracyjnej to było zero?

background image

-

Tak, tego jestem pewna i myślę, 

że   ostatnią   cyfrą   była   dwójka,   ale   za   to   już 

głowy bym nie dała.

-

Jest   pani   w   tej   chwili   w 

Bakersfield?

-

Tak. Pojechałam na rancho brata 

pana   Bannocka,   żeby   z   nim   porozmawiać   i 

dowiedziałam   się,   że   ktoś   tam   już   był   i 

przekopał wszystkie dokumenty.

-

Co to znaczy „przekopał”?

Virginia   scharakteryzowała   rodzaj 

dokumentów.

-

To, o czym teraz mówimy, jest 

bardzo ważne, Virginio. Więc wszystkie paczki 

z dokumentami były rozcięte?

-

Tak.

-

Co do jednej?

-

Tak.

-

Ani   jedna   nie   pozostała 

zawiązana?

-

Nie.

-

Jest pani tego pewna?

-

Tak, jestem pewna. Dlaczego to 

takie ważne, panie Mason?

-

Bo   to   znaczy,   że   ten   ktoś   nie 

znalazł tego, czego szukał. Innymi słowy, jeśli 

ktoś   szuka   dokumentu,   rozcina   paczkę   po 

paczce.   Znajduje   dokument,   wsadza   go   do 

kieszeni i wynosi  się w pośpiechu.  Pozostałe 

paczki go nie obchodzą. I kilka wiązek leży nic 

tkniętych.

Skoro   jednak   wszystkie   paczki   są 

rozcięte, to znaczy, że nic znalazł tego, czego 

szukał.

-

Nie wpadłam na to.

background image

-

Wraca   pani   do   Juliana 

Bannocka?

-

Tak. Przywiozę parę kartonów i 

spróbuję   zrobić   jakiś   porządek   w   tych 

dokumentach.

-   Dobrze.   Zanim   pani   wróci   do 

Bannocka,   dowiemy   się   czegoś   o   tym 

człowieku,   którego   interesują   dokumenty 

dawnej   kancelarii...   A   proszę   mi   powiedzieć 

Virginio, co z testamentami?

background image

-

Z testamentami?

-

Kiedy   Bannock   potwierdzał 

testamenty,   odbywało   się   to   zwykle   w 

kancelarii?

-

Tak.

-

Kto poświadczał?

-

Och,   wiem,   o   co   panu   chodzi. 

Zazwyczaj on podpisywał jako jeden świadek, a 

ja jako drugi.

-

Rejestrowała   pani   te   testamenty? 

Mają swoje numery akt?

-

Tak, naturalnie.  Akta od numeru 

pięć   tysięcy   do   numeru   sześć   tysięcy   to 

testamenty.

-

Dobrze.   Kiedy   pani   wróci   na 

rancho,   proszę   odnaleźć   akta   z   testamentami   i 

sprawdzić, czy ich nie ubyło. A potem niech pani 

jak najszybciej przywiezie wszystkie testamenty 

tutaj.

-

A dlaczego akurat testamenty?

-

Bannock   nie   żyje   od   kilku   lat. 

Większość   umów   i   innych   dokumentów,   które 

sporządzał,   nie   ma   już   na   ogół   wielkiego 

znaczenia, ale jeśli jacyś krewni bardzo chcieliby 

wiedzieć,   co   jest   zapisane   w   tym   czy   innym 

testamencie...

-

Rozumiem

 

-

 

przerwała 

podekscytowana. - Dlaczego nie przyszło mi to 

do głowy? Oczywiście, na pewno o to chodzi.

-

Za   wcześnie   na   wyciąganie 

wniosków. To tylko przypuszczenie, ale myślę, 

że lepiej przedsięwziąć środki ostrożności.

-

Wrócę jak najprędzej - obiecała - i 

przywiozę te kopie testamentów ze sobą. Reszta 

dokumentów zaczeka do następnej wizyty.

background image

-

Gdyby   zdarzyło   się   coś   w 

jakikolwiek   sposób   nienormalnego,   proszę 

dzwonić. A ja tymczasem postaram się dotrzeć 

do jakichś wiadomości na temat pani gościa.

background image

Virginia odwiesiła słuchawkę, poszła do 

supermarketu,   skąd   wyniosła   dwa   kartony   i 

następnie wróciła na rancho. Julian Bannock był 

wyraźnie podenerwowany.

-

O co chodzi? Czy coś się stało z 

dokumentami?

-

Nie minęło nawet pięć minut od 

pani   odjazdu,   gdy   pojawił   się   tu   mężczyzna 

dokładnie

 

odpowiadający

 

rysopisowi 

przedstawionemu   przez   panią.   Mógł   mieć 

czterdzieści parę lub pięćdziesiąt lat, miał wąsik 

i   oczy   tak   ciemne,   że   trudno   było   w   nich 

cokolwiek dostrzec. Wyglądały jak dwa czarne, 

wypolerowane kamyczki.

-

Tak,   to   na   pewno   on   - 

powiedziała Virginia. - Czego chciał?

-

Powiedział, że nazywa się Smith i 

pytał mnie o akta z kancelarii mojego brata.

-

Co pan zrobił?

-   Powiedziałem,   że   nie   udostępniamy 

nikomu tych dokumentów. On na to, że sprawa 

jest bardzo ważna, więc poinformowałem go, że 

sekretarka   brata   będzie   tu   mniej   więcej   za 

godzinę i jak chce, to może na nią zaczekać.

- Co on na to?

- Od razu się poderwał. Powiedział, że 

nie może czekać.

-

Zapamiętał

 

pan

 

numer 

rejestracyjny jego samochodu?

-

Niestety,   nie.   Tablicę   miał 

kompletnie   zaklejoną  błotem.   Tutaj   po  drodze 

jest   takie   miejsce,   gdzie   woda   z   rowu 

nawadniającego wylewa się na szosę. Tam łatwo 

ubrudzić sobie samochód, ale nie w ten sposób. 

Myślę, że on się zatrzymał i ręką nałożył błoto 

background image

na tablicę rejestracyjną.

-

Dobrze. Pójdę do tych papierów, 

powiążę je na nowo i myślę, że lepiej będzie, 

jeśli część akt zabiorę ze sobą, jeśli pan nic ma 

nic przeciw temu.

-

Jeżeli   pani   chce,   proszę   zabrać 

wszystkie. Ja nie mogę tu być przez cały czas i 

jeżeli w tych aktach jest coś ważnego, ktoś może 

się   podkraść   i   wynieść   jakieś   dokumenty. 

Wystarczy, że pojadę w pole.

-

  Słyszał pan kiedyś o mecenasie 

Perry’m Masonie?

-

 Tak. Sporo o nim czytałem.

-   To   jest   mój   adwokat.   On   mnie 

instruuje, jestem z nim w kontakcie i będę robić 

dokładnie to, co mi poradzi.

Zamierzałam uporządkować wszystkie te 

akta,   ale   nie   mam   teraz   czasu.   Muszę   tylko 

wyłowić dokumenty z numerami  od pięciu do 

sześciu tysięcy, rozglądnijmy się, gdzie one są.

-

Wygląda   na   to,   że   wszystkie   są 

razem   -   powiedział   Julian   po   szybkim 

przerzuceniu stosu papierów.

-

Dobrze.   Teraz   pędzę   z   tymi 

aktami do biura pana Masona. Chciałabym tam 

dotrzeć   jeszcze   przed   lunchem.   Mógłby   pan 

przypilnować,   żeby   nikt   nie   grzebał   w 

pozostałych papierach po moim odjeździe?.

-

Chciałaby pani, żebym poukładał 

je   w   kartonach.   Strasznie   jestem   zajęty   o   tej 

porze roku, problemy z irygacją i...

-

Nie,   niech   pan   zostawi   papiery 

tak, jak leżą, tylko proszę zamknąć stodołę, wic 

pan, na kłódkę. Jeśli ktoś się pojawi w sprawie 

dokumentów,   proszę   spisać   nazwisko   i   numer 

background image

rejestracyjny   samochodu.   Niech   pan   żąda 

okazania prawa jazdy.

-

Zrobię tak na pewno. Nie będzie 

się pani przebierać w dżinsy?

-

Nie,   nie   mam   czasu.   Muszę   już 

jechać.   Mam   nadzieję,   że   tak   bardzo   się   nie 

ubrudziłam. Do widzenia.

-

Do widzenia - pozdrowił ją Julian 

i dodał: - Wiem, że mój brat dobrze myślał o 

pani i sądzę, iż umiał trafnie ocenić charakter.

Virginia posłała mu uśmiech, wskoczyła 

do samochodu, rzuciła karton z aktami na tylne 

siedzenie i odjechała.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Virginia   dotarła   do   biura   Perry’ego 

Masona tuż po dwunastej w południe.

- Dzień dobry, panno Baxter - powitała ją 

recepcjonistka   Gestie,   -   Czekają   na   panią. 

Zadzwonię, żeby wiedzieli, że już pani jest.

Moment   później   do   Virginii   wyszła 

Della Street.

-  Proszę tędy, Virginio. Mamy dla pani 

pewne informację.

Wprowadziła   Virginię   do   gabinetu 

Masona. Zamyślony adwokat marszczył brwi.

-

Wytropiliśmy   pani   tajemniczego 

gościa,   Virginio   -   powiedział.   -   Rzekomego 

George’a   Menarda.   -   Wytropiliśmy   go   dzięki 

temu,  że zaparkował samochód koło hydrantu. 

Policjant, który patroluje ten rejon pokazał nam 

listę   kierowców   ukaranych   za   nieprawidłowe 

parkowanie.   Trzy   mandaty   wypisał   za 

blokowanie   dostępu   do   hydrantu   ulicznego. 

Jeden   z   nich   na   samochód   o   numerze 

rejestracyjnym   ODT   062.   Wóz   należy   do 

mężczyzny   odpowiadającego   podanemu   przez 

panią rysopisowi.

-

Kto to jest?

-

Jego  prawdziwe   nazwisko   brzmi 

Gcorgc   Eagan.   Jest   zatrudniony   jako   szofer   u 

pani Lauretty Trent. Szukaliśmy dalej i...

-

Lauretty   Trent?   -   wykrzyknęła 

Virginia.

-

Pani ją zna?

-

Sporządzaliśmy dla niej jakiś akt 

w kancelarii i... No tak, jestem całkiem pewna, 

background image

że był to testament, co najmniej jeden. Coś mi 

chodzi po głowic, że był to niezwykły testament. 

Krewnym   zapisano   raczej   małe   sumy,   biorąc 

pod uwagę wartość całości, natomiast ktoś obcy 

miał   dostać   główną   część   majątku.   To   mogła 

być   pielęgniarka...   albo   lekarz.   Wielkie   nieba! 

To mógł być szofer!

-

Odbyliśmy   parę   interesujących 

rzeczy - powiedział Mason.

-

Na temat szofera?

-

Na   temat   Lauretty   Trent.   Była 

ostatnio trzykrotnie hospitalizowana po ostrych 

zatruciach pokarmowych. W karcie chorobowej 

określano   to   każdorazowo   jako   poważny   stan 

zapalny żołądka.

-

Przywiozłam   wszystkie   stare 

kopie   testamentów,   mam   je   zamknięte   w 

samochodzie na parkingu, panie Mason. Gdyby 

mogły się przydać...

-

Przydadzą   się   ogromnie. 

Zamierzam   przedstawić   pani   Paula   Drake’a, 

naszego

 

detektywa.

 

Ma

 

agencję 

detektywistyczną,   tu   na   tym   samym   piętrze... 

Della, proszę, zadzwoń do mego.

-

Paul,   tu   Della   -   sekretarka 

powiedziała do słuchawki, gdy Gertie połączyła 

ją   z   agencją.   -   Peny   chciał,   żebyś   wpadł   na 

chwilę do nas, jeśli możesz.

-

Będzie   tu   za   parę   sekund   - 

uśmiechnęła się odkładając słuchawkę.

I  rzeczywiście   po   paru   sekundach   Paul 

Drakę  w umówiony sposób zapukał  do drzwi. 

Otworzyła mu Della.

-

Paul,   to   jest   Virginia   Baxter   - 

Mason   przedstawił   swoją   klientkę   -   w   której 

background image

sprawie robiłeś rozpoznanie.

-

Ach   tak,   miło   poznać   panią, 

panno   Baxter   -   Drakę   uśmiechnął   się   do 

Virginii.

-

Panna   Baxter   ma   trochę   akt 

zamkniętych   w   samochodzie.   Mógłbyś   pomóc 

jej przynieść te papiery? - poprosił Mason.

-

Czy   to   coś   ciężkiego?   -   spytał 

Drakę.   -   Muszę   wziąć   jeszcze   kogoś   do 

pomocy?

background image

-

E,   nie.   To   sterta   papierzysk. 

Jeden mężczyzna z pewnością da sobie z tym 

radę.

-

Więc chodźmy.

-

Jest jeszcze jedna rzecz, o której 

chciałam   powiedzieć,   panie   Mason.   Kiedy 

odjechałam  z  fanny  Bannocka,  żeby do  pana 

zadzwonić,   ten   mężczyzna   znowu   się   tam 

pojawił.

-

Jaki mężczyzna?

-

Ten, który był u mnie w domu. 

Eagan,   takie   jest   jego   nazwisko,   jak   pan 

powiedział. Szofer pani Trent.

-

I czego chciał?

-

Chciał   zaglądnąć   do   jakichś 

starych   dokumentów   z   kancelarii   Delano 

Bannocka.   Julian,   brat   mecenasa,   powiedział 

mu,   że   ja   zaraz   będę   z   powrotem   i   żeby 

zaczekał na mnie parę minut.

-

I zaczekał?

-

Wskoczył   do   samochodu   i   już 

go nie było.

-

Rozumiem   -   Mason   skinął   na 

Drake’a. - Przynieście te dokumenty.

Virginia w towarzystwie Drake’a zeszła 

na parking i otworzyła samochód. Paul włożył 

akta   do   kartonu.   Z   pudłem   na   ramieniu   i 

Virginią u boku powrócił do biura Masona.

-

Popatrzmy   na   akta   oznaczone 

literą  „T”  -  powiedział   Mason.  -.T-l”.  „T-2”. 

„T-3” „T-4” „T-5”; co to oznacza?

-

Literą   „T”   oznaczałam   akta   z 

testamentami   -   wyjaśniła   Virginia.   -   „T-T” 

obejmuje pięć pierwszych liter alfabetu, a więc 

jest tu „T-A”, „T-B”...T-C”...T-D” i..T-E”...T-

background image

2” obejmuje następne pięć liter.

-

Rozumiem - powiedział Mason. 

-   Zaglądnijmy   więc   do   pliku   „T-4”.   Czy 

znajdziemy   jakieś   dokumenty   związane   z 

Laurettą Trent?

Mason rozłożył akta na biurku i wraz z 

Delią   Street.   Paulem   Drake’em   i   Virginią 

Baxtcr przeglądali je pośpiesznie.

background image

-

  No   cóż   -  stwierdził   Mason  po 

paru   minutach   -   mamy   tu   mnóstwo 

testamentów, ale nic, co by dotyczyło Lauretty 

Trent.

-

  Z   całą   jednak   pewnością   jej 

testament był u nas potwierdzany, co najmniej 

jeden raz - podkreśliła Virginia.

-

A George Eagan - dodał Mason - 

poszukiwał   akt   kancelarii   Delano   Bannocka. 

George   Eagan,   który   jest   szoferem   Lauretty 

Trent.

-

W   którym   szpitalu   przebywała 

Lauretta Trent - Mason zwrócił się do Drake’a - 

gdy miała te, jak to określono „poważne stany 

zapalne żołądka”?

-

Leżała   w   Phillips   Memoriał 

Hospital.

-

Della, proszę, połącz się z nimi - 

Mason wskazał na telefon.

Della   poprosiła   o   wyjście   na   miasto, 

wybrała numer i podała słuchawkę Masonowi.

-

Phillips Memoriał Hospital?

-

Tak.

-

Tu   Peny   Mason,   adwokat. 

Chciałem   uzyskać   informację   o   jednej   z 

państwa pacjentek.

-

Przykro   mi,   ale   nie   udzielamy 

informacji o pacjentach.

-

To   tylko   bardzo   rutynowa 

kwestia - obojętnym tonem mówił Mason. - Ta 

pacjentka   nazywa   się   Lauretta   Trent. 

Przebywała   w   szpitalu   trzykrotnie   w   ciągu 

ostatnich kilku miesięcy. Jedyna informacja, o 

którą   mi   chodzi,   to   nazwisko   lekarza 

prowadzącego.

background image

-

Tej   informacji   możemy   panu 

udzielić, proszę zaczekać chwilę.

-

Tak, 

czekam.

-

Lekarzem   prowadzącym   był 

doktor Ferris Alton. Jest w Randwell Building.

-

Dziękuję pani.

-

Spróbujmy   połączyć   się   z 

pielęgniarką   współpracującą   z   doktorem 

Altonem - Mason zwrócił się do Dclii Street.

background image

-

Z pielęgniarką?

-

Tak.   Chcę   rozmawiać   z 

doktorem   Altonem,   ale   myślę,   że   najpierw 

powinienem   skontaktować   się   z   siostrą.   W 

końcu   dla   doktora   jest   to   pewnie   początek 

pracowitego

 

popołudnia.

 

Rankami 

przeprowadza operacje, potem wizyta lekarska, 

a   po   południu   przyjmuje   pacjentów   w 

gabinecie.

Della Street poprosiła Gertie ponownie 

o   wyjście   na   miasto,   raz   jeszcze   wykręciła 

numer   szpitala   i   przekazała   słuchawkę 

Masonowi.

-

Dzień   dobry   pani.   Tu   Peny 

Mason, adwokat. Wiem, że doktor Alton jest 

bardzo zajęty i że to akurat najgorętsza pora, 

ale powinienem z nim krótko porozmawiać o 

sprawie, która może mieć istotne znaczenie dla 

jednej z jego pacjentek.

-

Peny Mason, adwokat?

-

Tak.

-

Och, jestem całkiem pewna, że 

doktor   będzie   chciał   z   panem   rozmawiać 

osobiście. Jest w tej chwili zajęty, ale jednak 

mu   przeszkodzę   i...  Proszę   się  nie   rozłączać. 

Mógłby pan zaczekać chwilę?

-

Tak, chętnie zaczekam.

Czas   jakiś   w   słuchawce   było   cicho. 

Potem   rozległ   się   zmęczony   glos,   w   którym 

pobrzmiewała cicha nuta zniecierpliwienia.

-

Doktor Ferris Alton. Słucham.

-

Mówi   Peny   Mason,   adwokat. 

Chciałem zadać panu kilka pytań dotyczących 

pańskiej pacjentki.

-

Jakiego rodzaju pytań i o którą 

background image

pacjentkę chodzi?

-

Chodzi   o   Laurettę   Trent,   która 

była   hospitalizowana   kilka   razy   w   ciągu 

ostatnich miesięcy.

-

I   co?   -   tym   razem 

zniecierpliwienie w głosie lekarza było bardzo 

wyraźne.

-

Czy   może   mi   pan   powiedzieć, 

jakiej natury była to choroba?

background image

-

Nie   mogę!   -   warknął   doktor 

Alton.

-

Dobrze. Wobec tego ja powiem 

panu coś interesującego. Mam wiadomości, że 

Lauretta Trcnt sporządziła testament. Został on 

formalnie   potwierdzony   w   kancelarii   Delano 

Bannocka. Notariusz ten już nie żyje, natomiast 

jakieś osoby usiłują potajemnie  zdobyć  kopię 

testamentu   pani   Trcnt.   Może   to   być   również 

ktoś z jej otoczenia.

Chcę więc panu zadać pytanie. Czy jest 

pan całkowicie pewny diagnozy, którą postawił 

pan Lauretcie Trent?

-

Oczywiście.   Inaczej   nie 

wypisałbym jej ze szpitala.

-

Wiem - powiedział Mason - że 

miała stan zapalny żołądka.

-

I co z tego?

-

Mam   przed   sobą   opinie   kilku 

autorytetów   z   dziedziny   medycyny   sądowej   i 

toksykologii. Wynika z nich, że lekarze rzadko 

stwierdzają zatrucie arszenikiem, bo objawy są 

identyczne   jak   w   wypadku   zaburzeń 

żołądkowych.

-

Pan zwariował.

-

Zatem   -   kontynuował   Mason   - 

myślę,   że   zrozumiałe   będzie   moje   pytanie   o 

skurcze brzucha, skurcze łydek, uczucie palenia 

w żołądku i...

- Dobry Boże! - wtrącił doktor Alton.

Mason zamilkł, czekając, aż lekarz coś 

powie.

Długa cisza zapanowała na linii.

- Przecież nikt nie chciałby chyba otruć 

Lauretty Trent - odezwał się wreszcie Alton.

background image

- Skąd pan wie?

Znowu nastąpiła cisza.

-

A skąd pańskie zainteresowanie 

tą sprawą? - spytał w końcu doktor.

-

Moje   zainteresowanie   ma 

charakter   uboczny.   Mogę   pana   zapewnić,   że 

dobro   klientki,   którą   reprezentuję,   w 

najmniejszym stopniu nie wchodzi w kolizję z 

dobrem Lauretty Trent i dlatego nie ma powodu 

blokować informacji, jeśli nie wchodzą one w 

zakres chroniony tajemnicą zawodową.

-

Muszę   przyznać,   że   to,   co   pan 

mówi,   daje   mi   trochę   do   myślenia,   panie 

Mason.   Objawy   w   wypadku   tej   chorej 

rzeczywiście   miały   wiele   wspólnego   z 

symptomami   zatrucia   arszenikiem.   Ma   pan 

również   rację,   że   lekarze   wzywani   do   takich 

przypadków   prawie   nigdy   nic   podejrzewają 

otrucia z zamiarem morderczym. Z reguły jest 

to diagnozowane jako zaburzenia żołądkowe.

-

Właśnie dlatego zwracam się do 

pana - powiedział adwokat.

-

Ma pan jakieś sugestie? - spytał 

doktor Alton.

-

Tak.   Sugerowałbym   pobranie 

włosów   z   cebulkami,   jeśli   to   możliwe,   oraz 

ścinków   paznokci   i   zbadanie   tych   próbek   na 

obecność arszeniku. Uważam, że pacjentki nic 

należy   w   najmniejszym   stopniu   niepokoić, 

natomiast jej dieta powinna być  pod kontrolą 

pielęgniarki przez dwadzieścia cztery godziny 

na  dobę. Innymi  słowy,   absolutnie  konieczny 

jest ścisły nadzór dietetyczny.

Zakładam,   że   pacjentka   jest   w   dobrej 

sytuacji finansowej i związane z tymi krokami 

background image

wydatki nie będą problemem?

-

Nie,   oczywiście   -   potwierdził 

doktor Alton. - Mój Boże, jej serce jest w takim 

stanie,   że   nie   wytrzyma   za   wielu 

poważniejszych   zaburzeń.   Ostrzegałem   ją 

ostatnim razem. Myślałem, że to swoisty eksces 

dietetyczny.   Ona   ma   słabość   do   ostro 

przyprawianej   kuchni   meksykańskiej   z   dużą 

ilością   czosnku.   To   mógłby   być   niemal 

doskonały   kamuflaż   dla   pewnej   dawki 

arszeniku. Panic Mason, jak długo będzie pan 

w swojej kancelarii?

-

Przez   całe   popołudnie,   a   jeśli 

potrzebowałby   mnie   pan   po   godzinach 

urzędowych,   można   do   mnie   dotrzeć   przez 

Agencję   Detektywistyczną   Paula   Drake’a, 

Agencja mieści się na tym samym piętrze, co 

moje biuro.

background image

-

Skontaktuję   się   z   panem. 

Tymczasem zrobię wszystko, by nie wydarzyło 

się nic niepożądanego.

-

Proszę stale pamiętać - zwrócił 

uwagę Mason - że, dopóki nie będziemy mieli 

pewności,   nie   wolno   nam   występować   z 

żadnymi   oskarżeniami   lub   stwierdzeniami, 

które mogłyby zaalarmować pańską pacjentkę.

-

Rozumiem,   rozumiem   - 

powiedział   ostro   Alton.   -   Do   licha,   Mason, 

praktykuję   medycynę   od   trzydziestu   pięciu 

lat...   Mój   Boże,   człowieku,   ale   uderzenie... 

Klasyczne   objawy   zatrucia   arszenikiem;   a   ja 

ani przez chwilę nie podejrzewałem... Dostanie 

pan ode mnie wiadomość. Do widzenia.

Alton raptownie się rozłączył.

-

Nie   chciałbym   ograniczać   pani 

swobody - powiedział Mason do Virginii - ale 

musi pani być dla mnie stale osiągalna. Proszę 

pojechać do mieszkania, nigdzie nie wychodzić 

i informować mnie o wszystkim, co wydaje się 

podejrzane lub nie całkiem normalne.  Można 

do mnie dzwonić o każdej porze.

-

Czy   kopia   testamentu   może 

zastąpić oryginał. Peny?

- Drake zmarszczył brwi.

-

 Wyjątkowo,   w   określonych 

okolicznościach, tak. Jeżeli nie ma oryginału, 

zakłada   się,   że   testament   został   zniszczony 

przez   testatora,   co   jest   równoznaczne   z 

unieważnieniem   dokumentu.   Ale   jeśli,   na 

przykład,   dom  stanął   w płomieniach,   testator 

zginął   w   pożarze   i   równocześnie   spalił   się 

oryginał testamentu? Co wtedy? Po wykazaniu, 

że zapis ostatniej woli zmarłego był w mocy w 

background image

momencie   jego   śmierci,   postanowienia 

testamentu mogą zostać ustalone na podstawie 

kopii. Ale to nie to, o czym myślę.

-

A   o   czym   myślisz?   -   spytał 

Drakę.

-

Nie   jestem   przygotowany,   by 

mówić o tym w tej chwili - Mason potrząsnął 

głową patrząc na swoją klientkę.

- Virginio, chcę, aby pojechała pani do 

domu. Być może

background image

zadzwoni   do   pani   ten   mężczyzna, 

którego   prawdziwe   nazwisko   już   pani   zna, 

George Eagan, szofer Lauretty  Trent. Pamięta 

pani, że przedstawił się jako George Menard. 

Więc   jeśli   zadzwoni,   proszę   bardzo   uważać, 

żeby on się nie zorientował, że pani już wie, 

kim on naprawdę jest. Proszę udawać naiwną, 

łatwowierną i może trochę łasą na pieniądze. 

Gdyby   pani   wyczuła,   że   chce   zrobić   jakąś 

propozycję,   proszę   przejawić   odrobinę 

zainteresowania   i   grać   na   zwłokę.   Jeśli 

zadzwoni,   proszę   mnie   natychmiast 

powiadomić,   a   gdybym   był   nie   do   złapania, 

Paula Drake’a. Od razu, gdy tylko będzie pani 

mogła zadzwonić. I proszę powiedzieć, czego 

facet chce.

-

Mam mu dać do zrozumienia, że 

może ze mną coś załatwić?

-

Tak   jest.   A   jeśli   poprosi,   żeby 

napisała pani coś na maszynie, do każdej kartki 

papieru proszę brać świeżą kalkę.

-

Czy   to   nie   będzie 

niebezpieczne?

-

W   tej   chwili,   nie   sądzę.   Jeżeli 

nie pozwoli mu pani zorientować się, że wie, 

kim naprawdę jest i jeśli zdoła pani zadzwonić, 

to   nie   ma   ryzyka.   Potem   możemy   podjąć 

odpowiednie środki ostrożności.

-

Dobrze - obiecała. - Spróbuję.

-

Grzeczna   dziewczynka   - 

pochwalił   Mason.   -   Proszę   iść   do   domu   i 

dzwonić   do   mnie,   gdyby   cokolwiek   się 

zdarzyło.

-

Niech   pan   się   nie   martwi   - 

zaśmiała się nerwowo - jeśli tylko będzie coś 

background image

dziwnego, natychmiast rzucam się na telefon.

-

Tak   trzeba.   A   gdyby   mnie   nie 

było,  proszę łapać Paula Drake’a. Jego biuro 

jest czynne okrągłą dobę.

Della   Street   przytrzymała   Virginii 

drzwi.

-  Niech   pani   po   prostu   nie   pozwoli 

poznać  temu  szoferowi - przestrzegał  jeszcze 

raz Mason - że wie, kim

background image

on jest. Proszę grać naiwną, ale niech 

on   czuje,   że   pani   może   dać   się   skusić   jakąś 

propozycją.

Virginia   Baxter   posłała   mu   uśmiech   i 

opuściła kancelarię.

Della Street cicho zamknęła drzwi.

-  Sądzisz,   że   ten   szofer   przyjdzie 

znowu? - spytał Drake.

-

Jeżeli   nie   zdobył   tego,   czego 

szuka - odrzekł Mason - będzie tam jeszcze raz. 

Mamy dwóch ludzi poszukujących dokumentu, 

a   ponieważ   tych   akt,   które   oni,   jak   my 

przypuszczamy,   chcą   zdobyć,   brakuje   w 

zbiorze,   zachodzi   prawdopodobieństwo,   że 

jeden z nich już je znalazł. A więc drugi będzie 

z powrotem.

-

Jak   istotne   jest   to   wszystko?   - 

spytał Drakę Masona.

-

Powiem   ci,   kiedy   dostaniemy 

próbki   włosów   i   paznokci   Lauretty   Trent.   Z 

kopii   nie   da   się   zrobić   użytku,   dopóki   nie 

zdarzą się dwie rzeczy.

-

Jakie dwie rzeczy?

-

Po   pierwsze,   zaginąć   musi 

oryginał   testamentu.   Po   drugie,   autor 

testamentu musi umrzeć.

-

Sądzisz,   że   to   aż   tak   poważna 

sprawa?

-

Sądzę, że jest to aż tak poważna 

sprawa.   Mam   jednak   związane   ręce   do 

momentu,   gdy   otrzymamy   wyniki   badań   na 

arszenik.

Wracaj do swojego biura, Paul, postaw 

na   nogi   operatora   przy   telefonie   i   bądź   też 

gotów na natychmiastowe wysianie człowieka 

background image

do Virginii Baxter w razie potrzeby.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Czarnowłosy

 

mężczyzna

 

przystrzyżonym   wąsikiem   i   czarnymi, 

świdrującymi   oczami   czekał   w   samochodzie 

zaparkowanym przed blokiem Virginii.

Virginia   zauważyła   auto,   rozpoznała 

kierowcę, wpatrzonego w skupieniu w bramę 

budynku   i   przejechała   spokojnie   obok   jak 

gdyby nigdy nic.

Cztery przecznice dalej zatrzymała  się 

na   stacji   benzynowej   i   zadzwoniła   do 

kancelarii Masona.

-

On tu jest, czeka - powiedziała, 

gdy Mason odezwał się z drugiej strony.

-

Ten sam mężczyzna, który był u 

pani poprzednio?

-

Tak.

-

W porządku, proszę iść do domu 

i   dowiedzieć   się,   czego   on   chce.   Potem   pod 

jakimś   pretekstem   urwać   się,   jeśli   się   uda   i 

zadzwonić do mnie.

-

Dobrze. Prawdopodobnie będzie 

pan   miał   ode   mnie   wiadomość   w   ciągu 

dwudziestu minut albo za pół godziny.

Odwiesiła   słuchawkę,   podjechała   pod 

swój blok i weszła frontową bramą, na pozór 

zupełnie nieświadoma obecności mężczyzny  z 

wąsikiem   w   samochodzie   po   drugiej   stronie 

ulicy.

Po paru minutach odezwał się dzwonek. 

Upewniła   się,   że   łańcuch   jest   założony   na 

drzwi, a następnie lekko je uchyliła. Napotkała 

spojrzenie bardzo czarnych oczu.

background image

-

Ach,   pan   Menard.   Czy   znalazł 

pan to, czego szukał?

-

Chciałbym   o   tym   z   panią 

porozmawiać   -   mężczyzna   silił   się   na   miły 

uśmiech. - Czy mogę wejść?

-

Ależ   proszę   -   powiedziała 

kordialnie   po   króciutkiej   chwili   wahania   i 

zdjęła łańcuch z drzwi.

background image

Wszedł i usiadł.

-  Chcę   wyłożyć   karty   na   stół   - 

oświadczył.

Uniosła brwi.

-

Nie   poszukiwałem   umowy   ze 

Smithem   w   sprawie   sprzedaży   sklepu   z 

maszynami. Chciałem dotrzeć do czegoś innego.

-

Może   mi   pan   powiedzieć   do 

czego?

- Parę lat temu pan Bannock legalizował 

co   najmniej   jeden   testament   Laurctty   Trent. 

Mam jednak wrażenie, że były dwa testamenty. 

Więc   z   pewnych   przyczyn,   na   których 

omawianie   nie   chciałbym   obecnie   poświęcać 

czasu,   ogromnie   ważne   jest,   abyśmy   te 

testamenty   odnaleźli.   A   przynajmniej   ten 

późniejszy testament.

-

Ale... ale - Virginia starała się, by 

ogromne zdumienie widniało na jej twarzy - nic 

nie   rozumiem...   Przecież   my   mamy   tylko 

kalkowane   kopie.   Pani   Trent   powinna   mieć 

oryginały w sejfie, albo gdzie indziej.

-

Niekoniecznie - nie zgodził się.

-

Ale   jaki   użytek   można   zrobić   z 

kopii?

-   Są   jeszcze   inni   ludzie   tym 

zainteresowani. 

Znowu uniosła brwi.

-

Zwłaszcza   jedna   osoba,   gotowa 

zrobić wszystko, by mieć w rękach kopię tego 

testamentu.   Właśnie   teraz   chciałbym   zastawić 

pułapkę na tego osobnika.

-

Jak?

-

Zdaje   się,   że   kupiła   pani   tę 

maszynę   do   pisania,   której   kiedyś   używała   w 

background image

kancelarii?

-

Tak.   To   znaczy   brat   pana 

Bannocka dał mi ją.

-

To   jeden   ze   starszych   modeli?   - 

wskazał maszynę na biurku.

-

Tak. Mieliśmy ją w biurze od lat. 

Jest niezwykle trwała, a ten model ma swój wiek. 

Gdy   rzeczoznawca   szacował   wartość   mebli   w 

kancelarii, tę maszynę wycenił na jakieś grosze, 

bo   taka   stara.   Toteż   brat   pana   Bannocka 

powiedział mi, żebym ją sobie po prostu wzięła.

background image

-

Mogłaby więc pani wkręcić w tę 

maszynę dwie kartki papieru z kalką w środku, 

napisać testament z datą trzy albo cztery lata 

wstecz   i   sporządzoną   -   w   ten   sposób   kopię 

włożylibyśmy

 

pomiędzy

 

dokumenty 

zmagazynowane   u   brata   pana   Bannocka. 

Następnie, gdyby ktoś szperał w aktach u pana 

Bannocka w poszukiwaniu testamentu Lauretty 

Trent, wziąłby sobie tę lipną kopię i przy okazji 

by się zdradził.

-

Jaki byłby z tego pożytek?

-

Ogromny...   Zakładam,   że 

chciałaby pani pomóc osobie, która należała do 

klientów pana Bannocka?

-

Chce   pan   powiedzieć   -   twarz 

Victorii   rozjaśniła   się   -   że   to   Laurctta   Trent 

prosi mnie o tę przysługę?

-

Nie,   z   pewnych   powodów 

Lauretta Trent nie mogłaby zwrócić się do pani 

z taką prośbą, ale zapewniam, że zrobienie tej 

przysługi  byłoby   z  ogromnym   pożytkiem  dla 

niej.

-

Czy   jest   pan   jakoś   z   nią 

związany?

-

Mówię w jej imieniu.

-

A   czy   mogłabym   zapytać   o 

rodzaj pańskich powiązań czy pełnomocnictw?

-

W   pewnych   okolicznościach   - 

uśmiechnął   się   i   potrząsnął   głową   - 

przemawiają pieniądze.

Wyciągnął   z   kieszeni   portfel   i   wyjął 

banknot   studolarowy.   Odczekał   chwilę, 

dołączył drugi. Potem, celebrując, powtarzał to, 

aż   na   stole   znalazło   się   pięć   studolarowych 

banknotów.

background image

-

To   musiałoby   być   zrobione 

bardzo   starannie   -   patrzyła   w   zadumie   na 

pieniądze.   -   Pan   Bannock   używał   papieru 

firmowego   ze   swoim   nazwiskiem 

wydrukowanym w lewym, dolnym rogu..

-

Nie wiedziałem o tym.

-

Na szczęście mam parę kartek z 

tej   papeterii.   Musimy,   oczywiście,   zniszczyć 

oryginał i pozostawić tylko skalkowaną kopię.

background image

-

Myślę, że pani potrafi to zrobić 

tak jak trzeba.

-

Muszę

 

mieć

 

pańskie 

zapewnienie, że wszystko jest tu w porządku, 

że z tym nie wiąże się żaden szwindel.

-

Och, z pewnością nie. To tylko 

dla złapania w pułapkę kogoś, kto chce narobić 

kłopotów krewnym pani Trent.

-

Czy   mógłby   mi   pan   dać   parę 

chwil do namysłu? - zawahała się.

-

Obawiam   się,   że   nie,   panno 

Baxtcr.   Goni   nas   czas   i,   jeśli   się   pani 

podejmuje, proszę to zrobić natychmiast.

-

Co   pan   rozumie   przez 

„natychmiast”?

-

W   tej   chwili   -   wskazał   na 

maszynę do pisania.

-

Co   ma   być   zapisane   w   tym 

testamencie?

-

Zacznie   pani   od   zwykłego   w 

takich   wypadkach   stwierdzenia,   że   testatorka 

jest w pełni władz umysłowych. Następnie, że 

jest wdową, nie ma dzieci, ma natomiast dwie 

siostry,   z   których   pierwsza,   Dianne   jest   żoną 

Boringa Briggsa, a druga, Maxine jest zamężna 

z Gordonem Kelvinem.

Dalej  będzie  oświadczenie,  że  ostatnio 

testatorka   przekonała   się,   iż   jej   krewni 

powodują   się   wyłącznie   egoistycznymi 

interesami.   Wobec   tego   zapisuje   siostrze 

Dianne sto tysięcy dolarów, siostrze Maxine sto 

tysięcy   dolarów,   szwagrowi   Boringowi 

Briggsowi   dziesięć   tysięcy   dolarów   i 

szwagrowi   Gordonowi   Kelvinowi   dziesięć 

tysięcy dolarów. Natomiast całą resztę majątku, 

background image

po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów 

pogrzebu,   przekazuje   swojemu   wiernemu   i 

oddanemu   szoferowi   George’owi   Eaganowi, 

który pozostawał lojalny przez wszystkie lata.

-

Nie   rozumiem,   co   to   ma   dać   - 

powiedziała Virginia Baxter.

-

Potem - ciągnął pewnym głosem 

gość - sporządzi pani drugi testament, datowany 

na parę tygodni przed śmiercią pana Bannocka. 

Tym razem Maxine i Gordon Kelvin otrzymają 

po tysiącu dolarów, Boring

background image

Briggs i jego żona Dianne również po 

tysiącu   dolarów,   bo,   odnotuje   pani,   Lauretta 

Trent   jest   pewna,   że   powodują   się   oni 

wyłącznie egoistycznymi pobudkami i nie mają 

dla niej prawdziwego uczucia. Reszta majątku, 

po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów 

pogrzebu,   zostaje   zapisana   wiernemu   i 

oddanemu szoferowi George’ow Eaganowi.

Chciała   coś   powiedzieć,   ale 

powstrzymał ją gestem uniesionej ręki.

-

Te   kopie   podrobionych 

testamentów   podłożymy   do   papierów   z 

kancelarii   Bannocka.   Zapewniam   panią,   że 

zostaną odnalezione przez osoby, które usiłują 

dotrzeć do testamentu Lauretty Trent jeszcze za 

jej życia. Te dwa dokumenty wykażą, że parę 

lat temu testatorka zaczęła wątpić w szczerość 

swoich   sióstr,   a   zwłaszcza   szwagrów,   a 

ostatnio odkryła dowody na to, że oni wszyscy 

próbują   zgarnąć   do   siebie,   ile   tylko   się   da   i 

kierują się czysto egoistycznymi motywami.

-

Ale   czy   pan   nie   rozumie,   że 

żaden   z   tych   testamentów   nie   będzie   miał 

żadnej   wartości,   jeżeli...   Ja   zawsze 

podpisywałam   i   byłam   świadkiem   przy 

sporządzaniu testamentów w naszej kancelarii. 

Pan   Bannock   podpisywał   i  ja  podpisywałam. 

Jeżeli   zostanę   wezwana   i   spytają   mnie,   czy 

podpisywałam   ten   testament   jako   świadek, 

będę   musiała   powiedzieć,   że   dokument   był 

całkowicie   fałszywy,   że   sporządziłam   go 

ostatnio i...

-

Proszę   zostawić   to   wszystko 

mnie,   panno   Baxter   -   przerwał   jej   z 

uśmiechem. - Niech pani po prostu weźmie te 

background image

pięćset dolarów i siada do pisania.

-

Przy   panu   jestem   zbyt 

zdenerwowana, obawiam się, że nic nic zrobię. 

Muszę   popracować   nad   sformułowaniami,   a 

pan mógłby przyjść po te testamenty później.

-

Chcę stąd wyjść z dokumentami 

- zdecydowanie potrząsnął głową. - Nie mam 

za wiele czasu.

background image

Virginia Baxter zawahała się, następnie 

wspomniała  instrukcje Masona i podeszła  do 

biurka.   Wyjęła   z   szuflady   kilka   arkuszy 

papieru   firmowego   z   nadrukowanym 

nazwiskiem   Dclano   Bannocka,   podłożyła 

nowiuteńką kalkę, wkręciła kartki w maszynę i 

zaczęła pisać.

Pół   godziny   później,   gdy   skończyła, 

gość   schował   do   kieszeni   kopie   obu 

dokumentów.

-  Teraz, Virginio,  proszę zniszczyć  te 

oryginały.   Zresztą   ja   sam   je   zniszczę   - 

poskładał kartki i również włożył do kieszeni.

Podszedł   do   drzwi   i   przystanął,   by 

ukłonić się Virginii Baxter.

- Grzeczna dziewczynka - powiedział.

Patrzyła  za nim, aż wszedł do windy, 

następnie   zatrzasnęła   drzwi,   podbiegła   do 

telefonu, wykręciła numer kancelarii Masona i 

pośpiesznie opowiedziała, co zaszło.

-

Czy   ma   pani   jakieś   kopie?   - 

spytał Mason.

-

Tylko   kalki.   Był   na   tyle 

przezorny,   że   zabrał   zarówno   kopie,   jak   i 

oryginały,   ale   ja   postąpiłam   według   pana 

wskazówek   i   za   każdym   razem   wkładałam 

świeżą   kalkę.   Nie  zwrócił   na  to  uwagi  i   nie 

zainteresował się w ogóle kalkami. Pod światło 

można z nich wszystko przeczytać.

-   Dobrze.   Proszę   jak   najprędzej 

przyjechać z tymi kalkami do mojego biura.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Virginia   siedziała   przy   biurku 

naprzeciw   Masona,   który   uważnie   oglądał 

arkusze kalki.

-  Delio,   przygotuj   kartonową   teczkę 

odpowiedniego formatu. Włóż kalkę do środka, 

żeby się nie załamywała i nie zmięła, a potem 

wsadź wszystko do koperty i zaklej.

Gdy Della to zrobiła, Mason zwrócił się 

do Virginii:

-

Proszę   napisać   kilkakrotnie 

swoje nazwisko w poprzek linii sklejenia.

-

A po co?

-

Żeby   było   widać,   że   nikt   nie 

otwierał   koperty   nad   parą,   czy   jakoś   inaczej 

przy niej nie majstrował.

Mason   przypatrywał   się,   jak   Virginia 

pisze.

- A teraz proszę chwilowo zapomnieć o 

swoim samochodzie, bo i tak nie znajdzie pani 

miejsca do zaparkowania, a czas leci.

Proszę   wziąć   taksówkę.   Tę   kopertę 

proszę zanieść prosto na pocztę, zaadresować 

do siebie i wysłać listem poleconym.

-

I co potem? - spytała.

-

Proszę słuchać bardzo uważnie. 

Kiedy   listonosz   przyniesie   ten   polecony, 

proszę   go   nic   otwierać.   Niech   pani   zostawi 

zamkniętą kopertę, tak jak jest.

-

Ach, rozumiem,  chce pan mieć 

dowód, że te dokumenty zostały sporządzone 

dzisiaj...

-

Tak jest, o to chodzi.

background image

Wzięła kopertę i ruszyła do drzwi.

-

Ma   pani   odpowiednio 

zaopatrzoną lodówkę?

-

Co, panie Mason... Mam masło, 

chleb, trochę puszek i mięsa...

background image

-

Wystarczy, żeby przetrwać dobę 

w razie konieczności?

-

O, z pewnością!

-

Więc   niech   pani   nada   ten   list, 

wraca do mieszkania i dobrze zarygluje drzwi. 

Nikogo   niech   pani   nie   wpuszcza.   Jeżeli   ktoś 

zapuka,   proszę   odpowiadać,   że   właśnie 

przyjmuje   pani   gościa.   I   natychmiast   niech 

pani dzwoni do mnie i informuje, kto pukał.

-

A   co?   Sądzi   pan,   że   jestem   w 

niebezpieczeństwie?

-

Nie   wiem.   Wiem   tylko,   że 

trzeba się z tym  liczyć. Ktoś próbował panią 

wrobić w przestępstwo i zdyskredytować. Nie 

chciałbym, aby to się zdarzyło ponownie.

-

Ani   ja   -   powiedziała   z 

naciskiem.

-

Dobrze.   Więc   w   drogę   na 

pocztę.   A   potem   do   domu   i   proszę   tam 

siedzieć.

Kiedy wyszła, Della Street popatrzyła z 

uniesionymi brwiami na Masona.

-

Dlaczego   miałoby   jej   coś 

zagrażać?

-

No   pomyśl.   Testament   jest 

sporządzony. Podpisało go dwoje świadków, z 

których   jeden   nic   żyje.   Podjęto   próbę 

wplątania   drugiego   świadka   w   przestępstwo, 

by   zniszczyć   jego   wiarygodność.   Obecnie 

realizuje się nowy plan.

-

Ale te sfabrykowane testamenty 

nie mogą przecież mieć żadnej wartości.

-

Skąd   wiesz?   Przypuśćmy,   że 

umierają   dwie   osoby.   Co   wtedy   może   się 

zdarzyć?

background image

-

Jakie dwie osoby?

-

Lauretta Trent i Virginia Baxter. 

Pożar niszczy dom Lauretty Trent. Płomienie 

pożerają   również   oryginał   testamentu. 

Rozpoczyna   się   poszukiwanie   kopii 

sporządzonych   przez   Bannocka.   Trzeba 

przecież   ustalić   brzmienie   ostatniej   woli 

zmarłej.   Odnalezione   zostają   kopie   dwóch 

testamentów. Z obu wynika, że Lauretta Trent 

podejrzliwie   traktowała   ludzi   z   najbliższego 

otoczenia, swoich krewnych.

background image

A Delano Bannock nie żyje. Może ktoś 

życzyłby śmierci także Virginii Baxter.

-

O Boże... - Della Street zrobiła 

wielkie oczy - zamierzasz powiadomić policję?

-

Na

  razie

 

nie,

 

ale 

prawdopodobnie   zrobię   to   w   najbliższych 

godzinach.   Jednak   w   grę   wchodzi   mnóstwo 

czynników,   a   prawnik   nic   może   rzucać   tego 

rodzaju oskarżeń nie mając solidnych podstaw.

-

Ale   to   już   niewiele   trzeba 

więcej? - spytała Della.

-

Już bardzo niewiele - zapewnił 

Mason.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mason   miał   już   zamykać   kancelarię, 

gdy zatelefonował doktor Alton.

-

Czy   mógłbym   wpaść   teraz   na 

parę minut? Miałem strasznie dużo roboty tego 

popołudnia, cały tłum pacjentów i dopiero w 

tej chwili jestem wolny.

-

Proszę wpaść.

-

Będę za dziesięć minut - obiecał 

lekarz.

-

Masz jakieś specjalne plany na 

ten wieczór, Della? Mogłabyś zaczekać ze mną 

na doktora Altona?

-

Chętnie.

-

Później możemy gdzieś pójść na 

kolację.

-

Och, takie słowa to muzyka dla 

uszu   sekretarki,   czy   mogłabym   ci   jednak 

przypomnieć,   że   na   poczet   tej   sprawy   nie 

dostałeś jeszcze żadnej zaliczki, która mogłaby 

pokryć takie wydatki.

-

Nie   działamy   dla   zysku   i   nie 

można   pozwolić,   żeby   kwestia   wydatków 

decydowała o stylu życia. Po prostu nie patrz 

na te cyferki po prawej stronie karty dań.

-

Moja figura - westchnęła.

-

Jest   doskonała   -   zapewnił 

Mason.

-

Wyjdę   do   holu   i   zaczekam   na 

doktora Altona - uśmiechnęła się.

-

Wprowadź go tu, gdy tylko się 

pojawi.

Po   paru   minutach   była   z   powrotem 

background image

anonsując:   -   Doktor   Ferris   Alton.   Lekarz 

wkroczył, nerwowy i energiczny.

-  Naprawdę cieszę  się, że  mogę  pana 

poznać - powiedział ściskając dłoń adwokata. - 

Muszę omówić tę sprawę z panem osobiście i 

to jest powód, dla którego pana kłopoczę.

background image

Przy   okazji,   mam   tutaj   dwie   sterylne 

fiolki z materiałem, który chciał pan dostać, to 

jest   ścinki   paznokci   i   kilka   włosów   z 

cebulkami. Albo ja to dam do zbadania, albo 

pan.

-

Lepiej niech pan mi to pozwoli 

załatwić   -   powiedział   Mason.   -   Tak   będzie 

dużo   dyskretniej,   poza   tym   mam   trochę 

znajomości,   dzięki   czemu   wyniki   dostanę 

szybko.

-

Bardzo   jestem   zadowolony,   że 

pan   weźmie   to   na   siebie.   Posiał   pan 

podejrzenia   w   mojej   głowie,   mam   złe 

przeczucia,   że   wyniki   okażą   się   pozytywne, 

prawdopodobnie   przynajmniej   w   dwóch 

odcinkach   włosy   będą   zawierać   arszenik. 

Pierwszy atak miał miejsce jakieś siedem i pół 

miesiąca  temu,  to zbyt  dawno, nie sądzę, by 

jakiekolwiek   ślady   trucizny   mogły   jeszcze 

pozostać.   Ale   drugi   atak   zdarzył   się   pięć 

tygodni   temu,   a   ostatni   zaledwie   przed 

tygodniem.

- Czy była  sporządzana  dokumentacja 

dietetyczna? - spytał Mason.

-

Zupełnie   naiwny   nie   byłem. 

Chciałem dojść, czy to efekt alergii, czy,  jak 

przypuszczałem,   zepsutej   żywności.   Potrawy 

meksykańskie jadła przy każdej okazji.

-

Kto je przyrządzał?

-

Ona   ma   szofera.   George’a 

Eagana, który jest u niej już od jakiegoś czasu. 

Jest do niego  przywiązana,  to znaczy jak do 

długoletniego   pracownika,   oczywiście.   Jest 

raczej   młody.   Różnica   wieku   między   nimi 

wynosi...   jakieś   piętnaście   lat.   Gdziekolwiek 

background image

pani Trent udaje się samochodem, on zawsze 

jest za kierownicą. Barbecue, pikniki to także 

jego sprawa: przygotowuje mięso i ziemniaki, 

tosty z francuskiego pieczywa. Gotuje i podaje. 

Wnioskuję,   że   jest   bardzo   biegły.   Te 

meksykańskie specjały również on przyrządza.

-

Chwileczkę - wtrącił Mason - to 

mało   prawdopodobne,   by   tak   wymyślne 

jedzenie   jak   dania   kuchni   meksykańskiej 

zamawiała wyłącznie dla siebie. Musiało być 

tam więcej biesiadników.

-

Pisząc historię choroby w ogóle 

nie   brałem   pod   uwagę   otrucia.   Stąd   pytałem 

pacjentkę jedynie o to, co jadła. Nie pytałem o 

towarzystwo.   Przypuszczam,   że   byli   tam 

krewni.   Szofer   Eagan   przyrządzał   jedzenie. 

Ale   najwyraźniej   nikt   oprócz  Lauretty   Trent 

nie miał żadnych objawów.

-

Rozumiem.

-

Jeżeli to było  otrucie, a jestem 

obecnie   pewien,   że   tak,   rzecz   wykonano 

niezwykle   fachowo...   Teraz   więc,   panie 

Mason,   na   mnie   spoczywa   odpowiedzialność 

za   pacjentkę.   Chcę   uchronić   ją   przed 

jakąkolwiek powtórką.

-

Powiedziałem   panu,   co   należy 

zrobić   -   przypomniał   ostro   Mason.   -   Trzeba 

wziąć trzy pielęgniarki i pilnować pani Trent 

przez okrągłą dobę..

-

Obawiam się, że tego się nie da 

zrobić - doktor Alton potrząsnął głową.

-

Dlaczego?

-

Nie   mamy   do   czynienia   z 

dzieckiem, panie Mason. Mamy do czynienia z 

dojrzałą kobietą, która chce decydować sama o 

background image

sobie, za dobrymi radami nie przepada i... do 

licha, muszę mieć jakiś pretekst, żeby narzucić 

jej ściśle kontrolowaną dietę.

-

Ile

 

pielęgniarek

 

jest 

zaangażowanych   obecnie?   -   spytał   szorstko 

Mason.

-

Tylko   jedna...   pielęgniarka, 

którą ma od czasu do czasu.

-

A   jak   pobrał   pan   ścinki 

paznokci i włosy?

-

Musiałem   uciec   się   do   małego 

podstępu   -   wyjaśniał   doktor   Alton   z 

zakłopotaniem. - Zadzwoniłem do pielęgniarki 

i   powiedziałem,   że   zamierzam   zaordynować 

pani Trent lekarstwo, które może spowodować 

okresowe   swędzenie   skóry,   natomiast 

ogromnie ważną rzeczą jest, by

background image

w   czasie   kuracji   nie   było   żadnych 

zadrapań.   I  dlatego,   powiedziałem,   paznokcie 

trzeba   króciutko   obciąć.   Poprosiłem,   żeby   to 

wszystko   wyjaśnić   pacjentce.   Powiedziałem 

również, że chcę zbadać laboratoryjnie włosy, 

aby sprawdzić, czy nie mamy tu - do czynienia 

z alergią wywoływaną przez szampon lub płyn 

koloryzujący,   zwłaszcza   jeśli   swędzenie 

występowało   już   wcześniej   i   pacjentka 

wydrapała   mikroranki,   którymi   kosmetyki 

mogły   przenikać   do   naczyń   krwionośnych. 

Poleciłem   pielęgniarce   pobranie   ścinków 

paznokci i włosów do sterylnych fiolek.

-

Pielęgniarki przechodzą kursy na 

temat   trucizn   i   leczenia   przypadków 

toksykologicznych.   Czy   sądzi   pan,   że 

pielęgniarka może coś podejrzewać?

-

Och nic, ani trochę  - uspokajał 

doktor   Alton.   -   Powiedziałem   jej,   że 

dolegliwości   pani   Trent   stanowią   dla   mnie 

zagadkę, że nie mogę uwierzyć, by tego typu 

zaburzenia   były   skutkiem   wyłącznie   zatrucia 

pokarmowego. Dodałem, że to musi być raczej 

splot różnych czynników.

-

Nie   wyglądała   na   zdziwioną 

pańskimi poleceniami?

-

Nie,   w   ogóle.   Przyjęła   je   jak 

każda   dobra   pielęgniarka   bez   żadnych 

komentarzy.   Powiedziałem,   żeby   wezwała 

taksówkę i posłała te sterylne fiolki z próbkami 

paznokci   i   włosów   natychmiast   do   mojego 

gabinetu.

-   Znam   laboratorium   -   powiedział 

Mason   -   które   specjalizuje   się   w   medycynie 

sądowej   i   toksykologii.   Dostaniemy   od   nich 

background image

wyniki bardzo szybko; nie tylko ilościowe, ale 

przede wszystkim odpowiedź, czy jest obecny 

arszenik.

-

Kiedy może pan to mieć?

-

Myślę,   że   mógłbym   je   mieć 

wieczorem, doktorze.

-

Pragnąłbym,   dostać   od   pana 

wiadomość.

-

Dobrze,   a   co   pan   zrobił   w 

sprawie

 

zagwarantowania

 

pacjentce 

całodobowej ochrony?

-

Panic   Mason   -   doktor   Alton 

spuścił oczy - zrobię to odpowiednio. Pan mnie 

prawie   przekonał   przez   telefon,   a   potem 

nabrałem już niemal pewności po zestawieniu 

symptomów. Kiedy jednak zacząłem wszystko 

analizować,   doszedłem   do   wniosku,   że   nie 

sposób   uzasadnić   podjęcia   tak   radykalnych 

kroków   przed   otrzymaniem   wyników   badań 

laboratoryjnych. Zastosowałem wszakże pewne 

środki   ostrożności,   które   w   chwili   obecnej 

powinny wystarczyć.

-

Jakie   środki?   -   spytał   Mason   z 

zimną dezaprobatą.

-

Uznałem,   że   w   ciągu 

najbliższych   paru   godzin   nie   ma   żadnego 

realnego zagrożenia. Pielęgniarka Anna Fritch 

jest   przecież   na   miejscu.   Powiedziałem   jej 

jednak,   by   dieta   pani   Trent   była   dziś   bardzo 

lekka,   ponieważ   jutro   zamierzam 

przeprowadzić parę testów, więc proponuję na 

kolację jedynie jajko na miękko i tost. Jajko w 

skorupce,   zwróciłem   uwagę,   by   nie   można 

dodać za wiele ostrej przyprawy.

-

Dobrze. Zrobił pan, co uznał za 

background image

stosowne,   doktorze.   Proszę   podać   mi   numer 

telefonu, pod którym można pana znaleźć nocą. 

Podrzucę te rzeczy do laboratorium i poproszę 

o   natychmiastową   analizę...   A   teraz,   co   pan 

proponuje zrobić w wypadku,  gdy testy będą 

pozytywne i wykażą obecność arszeniku?

-

Zamierzam pójść do pacjentki - 

tym   razem   doktor   Alton   patrzył   Masonowi 

prosto   w   oczy   -   i   powiedzieć,   że   jej 

dolegliwości   spowodował   arszenik,   a   nie 

alergia   czy   zapalenie   żołądka.   Zamierzam 

powiedzieć   jej,   że   musimy   podjąć 

nadzwyczajne   środki   ostrożności,   ponieważ 

charakter objawów każe przypuszczać, iż było 

to usiłowanie zabójstwa.

-

Przypuszczam, że wziął pan pod 

uwagę   doktorze,   iż   zacznie   się   wtedy 

prawdziwy   cyrk.   Wystąpią   w   nim   krewni, 

władza   i   domownicy.   Nazwą   pana   wariatem, 

panikarzcm i oskarżą o próbę ingerowania  w 

prywatne sprawy Lauretty Trent.

-

Nic   na   to   nie   poradzę.   Mam 

swoje powinności jako lekarz.

background image

-

Dobrze.   Powinniśmy   mieć   te 

wyniki   nie   później   niż   o   wpół   do   dziesiątej. 

Jedyna rzecz, co do której nie zgadzam się z 

panem,   to   sposób,   w   jaki   pacjentka   jest 

chroniona obecnie.

-

Wiem,   wiem.   Rozważałem 

wszystkie za i przeciw i uznałem, że tak będzie 

najlepiej. Biorę pełną odpowiedzialność za tę 

decyzję.

-

W porządku. Della, pojedziemy 

do   laboratorium,   niech   zaczną   nad   tym 

pracować   i   podadzą   wstępne   rezultaty   jak 

najprędzej.   Zapisz   numer   telefonu   doktora 

Altona.   Zadzwonimy,   gdy   tylko   czegoś   się 

dowiemy.

-

I   oczywiście   pan   to   wszystko 

zatrzyma  w tajemnicy?  - upewniał się doktor 

Alton. - Wie pan, policja i oczywiście prasa. 

Zawsze   jest   przeciek,   gdy   tylko   takie   rzeczy 

dostaną   się   w   ręce   policji,   a   ja   wiem,   jak 

Lauretta   Trent   pragnie   przeczytać   o   sobie   w 

gazecie.   Normalnie   się   wścieknie.   To   będzie 

oznaczać   koniec   naszych   służbowych 

kontaktów.

-

W   tej   sprawie   występuję 

właściwie   w   roli   urzędnika   publicznego, 

doktorze. Naprawdę nie mam klienta. Logika 

wskazywałaby   Laurettę   Trent   jako   moją 

klientkę,  a ja z pewnością nie zwrócę się do 

niej z ofertą.

-

Nie   musi   pan.   W   chwili,   gdy 

znajdzie   pan   coś   we   włosach   i   paznokciach, 

pójdę do niej sam i opowiem, co pan zrobił w 

jej   sprawie,   jak   wartościowa   była   pańska 

pomoc.  Tymczasem mogę pana zapewnić, na 

background image

moją   własną   odpowiedzialność,   że   wszelkie 

wydatki, w granicach rozsądku, jakie poniesie 

pan w związku ze sprawą, będą niezwłocznie 

pokryte przez panią Trent. Ale... - doktor Alton 

odkaszlnął   -   w   wypadku,   gdy   pańskie 

podejrzenia   okażą   się   bezpodstawne,   panie 

Mason, pan... No, ja... chciałem powiedzieć...

-

Chciał  pan powiedzieć,  że jeśli 

spudłowałem, wszystkie koszty pozostaną moją 

sprawą i bardzo stracę w pańskich oczach.

background image

-

Pan ujął to dosadniej, ale jednak 

podobnie.

-

Koło   dziewiątej   albo   wpół   do 

dziesiątej zadzwonię do pana, doktorze.

-

Dziękuję   -   Alton   uścisnął   dłoń 

Masona i wyszedł.

-

Masz jakieś zastrzeżenia wobec 

doktora Altona? - spytała Della Street.

-

Wiesz   co,   Delio,   nie   mogę 

uwolnić się od wizji zamętu, jaki nastąpi, gdy 

okaże   się,   że   doktor   Alton   jest   jednym   ze 

spadkobierców Lauretty Trent.

-

Wielkie nieba - oczy Delii Street 

rozszerzyły   się   z   przerażenia   -   czy 

przypuszczasz...

-

Właśnie tak. Ale teraz chodźmy 

na   kolację,   a   po   drodze   wstąpimy   do 

laboratorium i poprosimy o szybką informację 

o wstępnych wynikach.

-

I   zamierzasz   powiedzieć 

doktorowi   Altonowi   o   tym,   co   znajdziesz? 

Jeżeli jest on jednym ze spadkobierców... No, 

oczywiście, w tych okolicznościach...

-

Wiem.   Zamierzam   mu 

powiedzieć, a potem zapewnić Lauretcie Trent 

absolutnie pewną ochronę przed tak zwanymi 

„ostrymi stanami zapalnymi żołądka”.

-

To będzie szczególna sytuacja.

-

Bardzo szczególna - zgodził się 

Mason.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mason   i   Della   poszli   na   przyjemną, 

relaksującą   kolację.   Della   Street   poprosiła   w 

laboratorium,   by   dać   znać   o   wynikach   do 

restauracji,   kierownik   sali   w   lokalu   też   był 

uprzedzony, że Mason spodziewa się ważnego 

telefonu.

Della   zadowoliła   się   małym 

befsztykiem   z   pieczonymi   ziemniakami, 

natomiast   Mason   zamówił   najgrubszy   płat 

rzadko   spotykanego   mostka   wolowego,   butlę 

mocnego   guinnessa,   sałatkę   jarzynową   i 

pieczone faszerowane ziemniaki.

Wreszcie adwokat odsunął talerz, wypił 

ostatni   łyk   Guinnesa,   uśmiechnął   się   znad 

szklanki do Delii i powiedział:

-  To   prawdziwa   przyjemność   siedzieć 

przy   kolacji,   wiedząc,   że   się   nic   traci   czasu, 

czas jest w pełni wykorzystany. Laboratorium 

robi dla nas analizę,  mamy  Paula Drake’a w 

pełnej   gotowości   do...   Oho!   -   adwokat 

przerwał. - Idzie tu Pierre z telefonem.

Kierownik   sali   z   godnością   sunął   ku 

stolikowi,   świadomy,   że   patrzy   na   niego   z 

ciekawością   wiele   oczu,   bo   niesie   aparat   dla 

znakomitego gościa.

-

Telefon do pana, panie Mason - 

obwieścił.

-

Pan   zamówił   -   chrypiał   w 

słuchawce niemal mechaniczny glos laboranta 

-   badanie   próbek   paznokci   i   włosów   na 

arszenik.   Wyniki   są   w   obu   wypadkach 

pozytywne.

background image

-

Wielkości?

-

To   nie   była   analiza   ilościowa. 

Wykonałem po prostu testy na obecność. Mogę 

jednak powiedzieć tyle, że we włosach są dwa 

pasma   arszeniku   wskazujące,   że   zatrucie 

nastąpiło dwukrotnie w odstępie około czterech 

tygodni.

background image

Próbki   paznokci   nie   pozwalają   nic 

powiedzieć o tak długim okresie; ale również 

zawierają arszenik.

-

Czy   może   pan   zrobić   analizę, 

która   dawałaby   mi   jakieś   wyobrażenie   o 

wielkościach?

-

Nie   na   podstawie   tego 

materiału. Zrozumiałem, że najważniejszy jest 

czas i wykonałem testy po prostu na obecność 

trucizny.

-

Tak,   o   to   chodziło,   wielkie 

dzięki   i   proszę   to   wszystko   zachować   dla 

siebie.

-

Nie   powiadamiać   władz   o 

niczym?

-

O   niczym   -   kategorycznie 

oświadczył Mason. - Absolutnie o niczym.

Adwokat odłożył  słuchawkę i wypisał 

czek,   dodając   napiwek   do   rachunku. 

Kierownikowi sali wręczył jeszcze oprócz tego 

dziesięć dolarów.

-

To dla ciebie, Pierre. Dzięki.

-

Och,   dziękuję   bardzo.   A   jak 

połączenie? Dobrze było słychać?

-

Doskonale.

Adwokat skinął na Delię Street. Wyszli 

z   restauracji,   po   czym   Mason   zatrzymał   się 

przy automacie telefonicznym, wrzucił monetę 

i wykręcił numer doktora Altona.

-

Halo,   słucham   -   lekarz   zgłosił 

się   natychmiast,   z   pewnością   niecierpliwie 

czekał na ten telefon.

-

Mówi   Perry   Mason.   Obydwa 

testy   są   pozytywne.   Badanie   włosów 

wykazało,   że   trucizna   znalazła   się   w 

background image

organizmie   dwukrotnie   w   odstępie   około 

czterech tygodni.

Nastąpiła długa chwila napiętej ciszy i 

wreszcie doktor Alton wystękał:

-

Wielki Boże!

-

Ona   jest   pańską   pacjentką, 

doktorze.

-

Niech pan słucha, panie Mason. 

Mam   powody   przypuszczać,   że   należę   do 

spadkobierców Lauretty Trent. Ta cała sprawa 

stawia mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji.

background image

Gdy   tylko   powiadomię   o   wszystkim 

Laurettę   Trent,   stanę   się   obiektem   ataków 

rodziny,  która będzie nalegać na sprawdzenie 

moich diagnoz przez innego lekarza. Kiedy ich 

lekarz   potwierdzi   nasze   podejrzenia,   rodzina 

oskarży mnie, a przynajmniej będzie dawać do 

zrozumienia,   że   próbowałem   przyśpieszyć 

moment objęcia spadku.

-

Niech pan też pomyśli chwilę o 

tym, co się zdarzy, jeśli pan nie powiadomi o 

odkryciu i jeśli nastąpi czwarty atak, którego 

pani Trent nie przeżyje - poradził Mason.

-

Od   godziny   chodzę   po   pokoju 

tam i z powrotem myśląc o tym. Wiem, że pan 

uważa   za   niedostateczne   środki   ostrożności, 

które   przedsięwziąłem.   Sądzi   pan,   że 

powinienem   był   powiedzieć   dyżurującej 

pielęgniarce o naszych podejrzeniach i... Och, 

zresztą,   to   już   przepadło.   Panie   Mason,   jadę 

tam.   Bardzo,   bardzo   chciałbym,   żeby   pan 

poszedł   ze   mną   na   rozmowę   z   pacjentką. 

Przypuszczam,   że   będzie   mi   potrzebne 

profesjonalne   wsparcie,   a   jeszcze   wcześniej, 

być   może,   adwokat.   Tylko   pan   może 

potwierdzić   fakty.   Dopilnuję,   aby   został   pan 

szczodrze   wynagrodzony   przez   panią   Trent. 

Czynię z tego moje zobowiązanie.

-

Gdzie to jest?

-

To taka wielka willa przy Alicia 

Drive, numer 2112. Właśnie tam wyjeżdżam. 

Gdybym   byl   pierwszy,   zaczekam   na   pana. 

Kiedy pan tam dotrze, proszę zaparkować na 

ulicy   i   czekać   na   mnie.   Tam   jest   wprawdzie 

łukowaty podjazd do frontowego wejścia, ale, 

jeśli   nic   chce   się   zwracać   uwagi,   samochód 

background image

trzeba postawić na ulicy.

-

W porządku. Della Street, moja 

sekretarka, i ja zaraz tam ruszymy.

-

Ja   pewnie   dojadę   wcześniej. 

Będę czekał przed posesją.

-

Ma   pan   jakiś   plan,   jak   to 

rozegrać?

-

Wystarczająco   długo   byłem 

nadmiernym   optymistą.   Może   powinienem 

powiedzieć, że byłem tchórzem.

background image

-

Zamierza   pan   powiedzieć   jej   o 

wszystkim?

-

Powiem o wszystkim.  Powiem, 

że   jej   życie   jest   w   niebezpieczeństwie,   że 

myliłem   się   w   moich   diagnozach.   Krótko 

mówiąc   zamierzam   uruchomić   reakcję 

łańcuchową.

-

Pan ją zna. Jak ona to przyjmie?

-

Nie znam jej tak dobrze.

-

Przecież   leczył   pan   ją   dość 

długo, prawda?

-

Leczę ją od lat, ale nie znam jej 

na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zareaguje na 

coś   takiego.   Nikt   nie   wie.   Jest   naprawdę 

nieodgadniona.

-

To brzmi interesująco.

-

Być może interesująco dla pana. 

Dla mnie to wszystko jest fatalne.

-

Niech   pan   nie   traktuje   siebie 

zbyt surowo. Lekarze zwykle nie spodziewają 

się,   że   pacjent   może   być   otiarą   otrucia. 

Statystyki   mówią,   że   praktycznie   każdy 

przypadek   otrucia   arszenikiem   był 

diagnozowany   wstępnie   przez   lekarza 

dyżurnego   jako   ostre   zaburzenia   żołądkowo-

jelitowe.

-

Wiem,   wiem.   Pan   to   może 

bagatelizować, ale ja nie mam zamiaru. Muszę 

zjeść tę żabę.

-   W   porządku.   Spotkamy   się   na 

miejscu.

Adwokat odwiesił słuchawkę.

-  Powiadom   Paula   Drake’a,   Delio. 

Jedziemy   tam.   Nie   możemy   pozwolić,   by 

doktor Alton jadt tę żabę samotnie.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mason znalazł Alicia Drive bez trudu. 

Jechał powoli i wkrótce po prawej stronie, na 

wzniesieniu, zobaczył  okazały, biały dom, do 

którego łukiem wiódł podjazd.

Na   ulicy,   tuż   przed   wylotem   tego 

podjazdu,   stał   samochód   z   włączonymi 

światłami   postojowymi.   Dawała   się   dostrzec 

sylwetka kierowcy.

-

Doktor Alton, jeżeli się nie mylę 

-   powiedział   Mason   zatrzymując   swój   wóz 

bezpośrednio za zaparkowanym autem. Lekarz 

wysiadł   niemal   natychmiast   i   podszedł   do 

Masona.

-

No,   ma   pan   niezły   czas. 

Podjedziemy.

- Obydwa samochody wprowadzamy na 

podjazd? - spytał Mason.

- Tak myślę. Pojadę pierwszy, a pan za 

mną. Tam przy budynku jest szeroko na trzy 

samochody. Pan po prostu stanie za mną.

Doktor Alton zawahał się na moment, 

zgarbił się i ponury pomaszerował do swojego 

auta.   Dwa   samochody   przesunęły   się   pod 

wejście   do   budynku.   Mason   pomógł   Delii 

wysiąść   i   poprowadził   ją   po   kamiennych 

stopniach pod drzwi.

Doktor Alton nacisnął na dzwonek.

Chyba Alton spodziewał się, że drzwi 

otworzy   służąca,   bo   aż   cofnął   się   na   widok 

tęgiego   mężczyzny   kolo   pięćdziesiątki,   który 

przywitał go pytaniami:

-

Witaj   doktorze.   O   co   chodzi? 

background image

Coś nie w porządku?

-

Przejeżdżałem

 

obok

 

odpowiedział   doktor   Alton   z   godnością   -   i 

zdecydowałem   się   wpaść,   żeby   spojrzeć   na 

panią Trent.

background image

Mężczyzna   skierował   podejrzliwe, 

niebieskie oczka na Perry’ego Masona i Delię 

Street.

-

A ci ludzie? - spytał.

-

Oni  są ze mną  - doktor Alton, 

wyraźnie niezadowolony z tego spotkania, nie 

zamierzał   dokonywać   prezentacji.   Po   prostu 

wszedł do środka.

Mason, uśmiechnięty, ujął Delię Street 

pod ramię i poprowadził ją do holu i dalej ku 

zakręconym schodom, w ślad za doktorem.

-  Hej,   zaczekajcie!   -   krzyknął 

mężczyzna. - Co to jest?

Doktor Alton odwrócił się, zmarszczył 

brwi i podjął decyzję.

-

Poprosiłem tych państwa...

-

No,   przecież   to   Peny   Mason, 

adwokat!   -   przerwał   mu   mężczyzna.   - 

Widziałem jego zdjęcie ze sto razy.

-

Ma   pan   rację   -   potwierdził 

doktor Alton zimnym, służbowym tonem. - To 

jest pan Peny Mason, a ta młoda dama, gdyby 

to pana również interesowało, to panna Della 

Street, jego sekretarka. Chcę, żeby pan Mason 

porozmawiał z panią Trent.

Następnie,   po   momencie   ledwie 

dostrzegalnego wahania, dodał:

-  A   to   pan   Boring   Briggs,   szwagier 

mojej pacjentki.

Briggs nie zwrócił w ogóle uwagi na tę 

prezentację.

-

Ale co to ma być? - dopytywał 

się. - Co wy ludzie tu chcecie? Kombinować 

coś   z   testamentem?   Co   się   stało?   Lauretta 

miała następny atak czy co?

background image

-

Wolałbym   pozostawić   pani 

Trent   swobodę   w   informowaniu,   ale   jeśli   to 

odciąży pański umysł, powiem, że pan Mason 

przychodzi ze mną. Pani Trent nie posyłała po 

niego.

-

Niech   pan   nic   będzie   taki 

drażliwy,   doktorze   -   powiedział   Briggs.   - 

Naturalnie odczułem pewien niepokój.

background image

Nie było mnie tutaj. Wróciłem zaledwie 

przed   paroma   minutami   i   widzę,   że   lekarz   i 

prawnik   wchodzą   do   domu   o   tak   późnej 

godzinie, cóż, myślałem, iż należy mi się jakaś 

informacja. To wszystko.

-  Idziemy do góry - powiedział doktor 

Alton   głosem   pełnym   służbowej   godności.   - 

Tędy, proszę.

Szerokim   mchem   ręki   lekarz   wskazał 

schody i sam wszedł na nie pierwszy. Mason i 

Della Street podążali za nim.

Briggs został pod schodami i patrzył na 

nich do góry, marszcząc twarz w zamyśleniu.

Doktor Alton dotarł na górę i szybkim 

krokiem   mszył   wzdłuż   korytarza.   Potem 

wyraźnie   zwolnił.   Zapukał   do   drzwi. 

Otworzyła   kobieta.   Tym   razem   Alton 

natychmiast dokonał prezentacji.

-

Panna

 

Anna

 

Fritch, 

dyplomowana   pielęgniarka.   Panno   Fritch,   to 

jest Peny Mason, adwokat, a to jego sekretarka 

Della Street.

-

Ale   skąd   wiedzieliście?   - 

pielęgniarka   zrobiła   wielkie   oczy.   -   Skąd 

wiecie?

Doktor   Alton   wszedł   do   pokoju, 

zostawiając   otwarte   drzwi   dla   Delii   Street   i 

Perry’ego Masona.

- Jak się miewa pacjentka? - spytał.

Wzrok pielęgniarki napotkał wejrzenie 

lekarza. Cichym głosem odpowiedziała:

- Przepadła.

Na twarzy doktora Altona pojawiło się 

przerażenie.

-

Pani mówi, że ona już...

background image

-

Nie, nie - pośpiesznie wyjaśniła 

pielęgniarka   -   ona   tylko   zniknęła,   gdzieś 

wyszła.

-   Poleciłem   pani   -   doktor   Alton 

zmarszczył brwi - zachować środki ostrożności 

w zakresie diety i...

- Tak, oczywiście. Ja to wprowadziłam 

do   jadłospisu.   Dostała   tylko   suchą   grzankę, 

którą sama przygotowałam

background image

w elektrycznym opiekaczu. I dwa jajka 

na   miękko,   które   również   sama   podawałam. 

Nie było w ogóle żadnych przypraw. Obawiam 

się,   że   posunęłam   się   za   daleko.   Nalegałam, 

żeby   jadła   jajka   bez   soli   i   powiedziałam,   że 

pan   nie   pozwala   na   żadne   przyprawy   dzisiaj 

wieczorem.

-

Ale   nie   powiedziała   jej   pani, 

żeby nie ruszała się z domu?

-

Tego   mi   pan   nie   kazał 

powiedzieć.

-

Sama wzięła samochód?

-

Myślę,   że   wozi   ją   George 

Eagan, jej szofer.

-

Jak długo jej nie ma?

-

Nie   wiem.   Nie   wiedziałam 

nawet, że wyszła. Nie przechodziła tędy. Z jej 

pokoju jest wyjście na korytarz. Może pan sam 

zobaczyć.

Pielęgniarka   otworzyła   drzwi   do 

przyległego pokoju. Była to duża sypialnia z 

różowymi   tapetami   i   maskowanym 

oświetleniem.   Obok   łoża   królewskich 

rozmiarów znajdował się telefon, a oprócz tego 

sześć   wygodnych   krzeseł.   Drzwi   do   łazienki 

były otwarte, a na korytarz zamknięte.

-

Nie   powiedziała   pani,   że 

wychodzi?

-

Nie miałam o tym pojęcia.

-

O której godzinie podawała jej 

pani grzankę i jajka?

-

Koło   siódmej.   I   zwróciłam   jej 

uwagę,   że   pan   nie   pozwała   jej   dzisiaj   jeść 

niczego innego.

-

A   co   powiedziała,   gdy   pani 

background image

poinformowała   ją   o   moich   przypuszczeniach 

co do alergii  i konieczności  pobrania próbek 

włosów i paznokci?

-

Bardzo   chętnie   zrobiła,   co 

trzeba.   Powiedziała,   że   bardzo   chciałaby 

poznać   wreszcie   rzeczywistą   przyczynę   tych 

kłopotów   ze   zdrowiem.   Nie   chce   się   jej 

wierzyć,   by   była   to   sprawa   jedzenia.   Też 

podejrzewa, że to jakiś rodzaj alergii.

-

To jest ważne, ogromnie ważne, 

żebym się z nią zobaczył... Nie wie pani, kiedy 

wróci?

background image

Pielęgniarka   pokręciła   przecząco 

głową.

-

Ani kiedy wyszła?

-

Nie,   doktorze,   tak   jak   panu 

powiedziałam. Zaglądnęłam do niej po kolacji i 

już jej nie było.

-

Nie ma jej gdzieś w tym domu?

-

Nie, pytałam i ktoś powiedział, 

że widział, jak wyjeżdżała samochodem.

Doktor   Alton   pozamykał   wszystkie 

drzwi.

-  Czy pani odgadła, do czego były mi 

potrzebne te włosy i paznokcie?

Unikała jego wzroku.

-

Odgadła pani?

-

Dziwiłam się.

-

Podejrzewała pani?

-

Włosy,   paznokcie,   specjalna 

dieta...   No,   przygotowywałam   żywność 

osobiście   i   nie   pozwalałam   nikomu   nawet 

podejść.

-

No więc, podejrzewała pani coś?

-

Szczerze mówiąc, tak.

Drzwi od korytarza otwarły się i Boring 

Briggs   w   towarzystwie   innego   mężczyzny 

wszedł do pokoju.

-  Chcę   wiedzieć,   co   się   tu   dzieje!   - 

oświadczył. 

Doktor   Alton   popatrzył   na   obu 

mężczyzn zimno i lekceważąco.

-

Udzielam

 

instrukcji 

pielęgniarce.

-

I   potrzebuje   pan   do   tego 

adwokata?

-

Panie   Mason,   to   drugi   ze 

background image

szwagrów,   pan   Gordon   Kelvin   -   objaśnił 

doktor.

Kelvin,   wysoki   mężczyzna   pod 

sześćdziesiątkę,   o   dystyngowanym   wyglądzie 

robił wrażenie sfrustrowanego aktora. Postąpił 

krok do przodu, skłonił się lekko w pasie i z 

wielką godnością wyciągnął dłoń.

-  Miło mi poznać pana, panie Mason - 

powiedział i dodał po chwili: - Mogę zapytać, 

co pan tu robi?

background image

-

Przyjechałem   zobaczyć   się   z 

panią Trent.

-

To   raczej   niezwykła   pora   na 

wizytę - zauważył Kelvin.

-

Udało   mi   się   ułożyć   życie 

niekonwencjonalnie - wyznał z rozbrajającym 

uśmiechem Mason - i nigdy nie powstrzymuję 

się od zrobienia tego, co chcę zrobić, tylko z 

takiej przyczyny, że jest to dziwne, niezwykłe, 

niespotykane i niekonwencjonalne.

Adwokat   patrzył   promiennie   na 

wściekłych   szwagrów,   którzy   wymienili 

spojrzenia.

-

To nie jest okazja do żarcików - 

oświadczył Kelvin.

-

Ja sobie nie żartuję, tylko mówię 

dokładnie, jak jest.

-

Czy pan nam wreszcie powie - 

Briggs   obrócił   się   do   Antona   -   jaka   jest 

przyczyna tego wszystkiego?

Doktor   Alton   wahał   się   przez   ułamek 

sekundy.

-

Tak   -   zdecydował   się   jednak   - 

powiem   wam,   jaka   jest   przyczyna   tego 

wszystkiego. Postawiłem błędną diagnozę, źle 

rozpoznałem chorobę Lauretty Trent.

-

Błędną diagnozę! - wykrzyknął 

zdumiony Briggs.

-

Tak jest.

-

Pomyłka   w diagnozie?  -  spytał 

Kelvin.

-

Właśnie.

-

I pan to przyznaje?

-

Tak.

Szwagrowie znowu spojrzeli po sobie.

background image

-

Czy   byłby   pan   uprzejmy 

powiedzieć   nam,   jaka   to   naprawdę   była 

choroba? - spytał Briggs.

-

Chcemy wiedzieć, czy to coś... 

poważnego - uzupełnił Kelvin.

-

Śmiem   powiedzieć,   że   z 

pewnością   chcecie   wiedzieć,   czy   to   coś 

poważnego - kąśliwie zauważył doktor Alton.

-   Nasze   żony   -   powiedział   Briggs   - 

wyszły, ale spodziewamy się ich lada moment. 

Prawdopodobnie będą

background image

w   trochę   korzystniejszym   położeniu 

żądając od pana informacji.

- Żądając wyjaśnień - uzupełnił Kelvin.

-

Dobrze   -   gniewnie   powiedział 

doktor   Alton   -   powiem.   Postawiłem   błędną 

diagnozę.   Myślałem,   że   szwagierka   panów 

cierpi   na   zaburzenia   żołądkowo-jelitowe 

spowodowane spożyciem, zepsutej żywności.

-

A teraz mówi pan, że to nie była 

właściwa diagnoza? - spytał Briggs.

-

Nie, nie była.

-   A   jaka   jest   diagnoza   właściwa?   - 

spytał Gordon Kelvin.

-  Ktoś   rozmyślnie   podał   arszenik, 

próbując otruć panią Trent.

W   kamienną   ciszę,   jaka   nastąpiła, 

wkroczyły   zamaszyście   dwie   kobiety,   bardzo 

do siebie podobne. Wyglądały na panie, które 

spędziły   w   salonach   piękności   bardzo   dużo 

czasu i zostawiły tam bardzo dużo pieniędzy. 

Najwyraźniej   w   minionym   dniu   też   musiały 

odwiedzić takie miejsce.

Miały na sobie tyle ozdób, że poruszały 

się   sztywno   i   niezgrabnie.   Ale   głowy   miały 

podniesione i fryzury imponujące.

- Pani Briggs i pani Kelvin, pan Mason 

i   panna   Street,   jego   sekretarka   -   dokonał 

prezentacji doktor Alton.

Pani   Kelvin,   o   przenikliwym, 

natarczywym   spojrzeniu,   prawdopodobnie 

kilka lat starsza od siostry, natychmiast przejęła 

inicjatywę.

-

Co tu się dzieje? - spytała.

-

Doktor   Alton   powiedział   nam 

właśnie - referował Boring Briggs - że błędnie 

background image

rozpoznał chorobę Lauretty. Nie były to wcale 

zatrucia   pokarmowe.   To   był   arszenik.   Próby 

otrucia.

-

Arszenik!   -   wykrzyknęła   pani 

Kelvin.

-

Bzdura, nonsens! - rzuciła pani 

Briggs.

background image

-

On jest tego pewien - powiedział 

Gordon Kelvin - najwyraźniej...

-

Bzdura,   nonsens!   Jeżeli   ten 

człowiek pomylił się raz, równie dobrze może 

się   mylić   i   teraz.   Osobiście   uważam,   że 

Lauretta potrzebuje innego lekarza.

-

Może pani porozmawiać o tym z 

Lauretta - zaproponował oschle doktor Alton.

-

Zaraz, czy to wszystko będzie w 

gazetach? - spytał Boring Briggs.

-

Nie   będzie,   jeśli   tego   do   gazet 

nie podacie - powiedział Alton.

-

Czy policja jest powiadomiona?

-

Jeszcze nie - powiedział Mason.

Nastąpiła   chwila   ciszy,   a   potem 

spokojnie odezwał się znowu Mason.

-

W wielkiej mierze zależy to od 

państwa. Zakładam, że państwo nie pragną, by 

trafiło   to do  gazet.  Zdaję  sobie  też  sprawę  z 

emocji,   jakie   taka   informacja,   wzbudza,   ale 

stoimy obecnie w obliczu faktów, a z faktami 

nie można dyskutować.

-

Skąd   pan   wie,   że   to   fakty?   - 

spytał Briggs.

-

Bo   takie   są   wyniki   badań 

laboratoryjnych   -   patrząc   mu   w   oczy 

powiedział zimno Mason.

-

Nie   może   pan   mieć   wyników 

laboratoryjnych na coś, co już przeszło - wciąż 

kwestionował informację Briggs.

-

Mało   znana   jest   szczególna 

reakcja włosów i paznokci na arszenik. Kiedy 

arszenik znajdzie się w organizmie, osadza się 

właśnie   we   włosach   i   w   paznokciach   i 

utrzymuje się w nich przez bardzo długi czas. 

background image

Tego   popołudnia   doktor   Alton   pobrał   próbki 

włosów   i   paznokci   Lauretty   Trent.   Osobiście 

przyjmowałem   z   laboratorium   informację   o 

rezultacie   badań.   Wykryto   arszenik.   Badając 

włosy,   laboratorium   było   zdolne   stwierdzić 

dwukrotne   wprowadzanie   trucizny   do 

organizmu   w   odstępie   kilku   tygodni.   Doktor 

Alton jest osobistym lekarzem Lauretty Trent. 

Uznał za właściwe poinformowanie państwa o 

tym.

-  Powiadamiam o tym,  ponieważ chcę 

ocalić   życie   mojej   pacjentki   -   oświadczył 

doktor Alton. - Leczę ją wystarczająco długo, 

by wiedzieć coś o jej temperamencie. W chwili 

gdy   powiem,   że   ktoś   próbował   otruć   ją 

arszenikiem, rozpęta się tu burza.

-

O, na pewno - zgodził się Briggs 

- Lauretta normalnie się wścieknie.

-

Jedna   dawka   arszeniku   - 

kontynuował doktor Alton - może się zdarzyć 

mniej   lub   bardziej   przypadkowo,   dwie 

świadczą   już   o   próbie   zabójstwa   z 

premedytacją.   A   mieliśmy   prawdopodobnie 

trzy próby.

Oświadczenie   lekarza   zostało   przyjęte 

w milczeniu.

-

A   te   testy   -   spytała   po   chwili 

pani Kelvin - czy one są ostateczne, to znaczy, 

czy tu nie może być pomyłki?

-

Są ostateczne - zapewnił Mason. 

- Nie może być pomyłki.

-

Po   raz   pierwszy   zachorowała   - 

wspomniała  pani Briggs - po tych  potrawach 

kuchni hiszpańskiej, które Gcorge przyrządzał 

na grillu w patio.

background image

-

Ale   wszyscy   to   jedliśmy   - 

zwróciła   uwagę  pani   Kelvin.  -  To   znaczy  za 

pierwszym razem.

-

A tylko Lauretta zachorowała - 

dopowiedział jej mąż.

-

Hiszpańskie potrawy - zaznaczył 

doktor Alton - mogą być idealnym kamuflażem 

dla podania takiej trucizny jak arszenik.

-

Po raz drugi zachorowała - pani 

Briggs powróciła do rekapitulacji zdarzeń - gdy 

George   znowu   pichcił   coś   na   świeżym 

powietrzu.

-

Kto   to   jest   George?   -   spytał 

Mason.

-

George Eagan, szofer - wyjaśnił 

Gordon Kelvin.

background image

-

I ma również posadę kucharza?

-

On   ma   wszelkie   posady.   Jest 

przy Lauretcie przez większą część czasu.

-

Jest go przy niej za dużo, gdyby 

ktoś chciał znać moje zdanie - warknęła pani 

Kelvin. - Ten człowiek próbuje ją zdominować, 

narzucić to, co sam myśli.

-

Czy ktoś z państwa wie może - 

spytał   Mason   -   choćby   przez   przypadek,   czy 

pani   Trent   pamiętała   o   szoferze   w   swoim 

testamencie?

Zszokowani wymieniali spojrzenia.

-  A   czy   ktoś   zna   postanowienia   jej 

testamentu? 

Znowu   były   tylko   spojrzenia   i 

wymowna cisza.

-

Wszystko   wskazuje   na   to   - 

powiedział   Mason   -   że   adwokatem   Lauretty 

Trent   był   Delano   Bannock,   aż   do   swojej 

śmierci. Czy ktoś wie, czy testament pani Trent 

został spisany w kancelarii Bannocka, czy też 

po jego śmierci u innego notariusza?

-

Lauretta   zazdrośnie   strzeże 

swoich spraw prywatnych - powiedział Kelvin. 

-   Może   sądzi,   że   za   wiele   osób   z   rodziny 

mieszka razem z nią. Stała się bardzo skryta, 

jeżeli chodzi o kwestie osobiste.

-

Kwestie   finansowe   -   poprawiła 

pani Briggs.

-

Zarówno   osobiste   jak   i 

finansowe - podsumowała pani Kelvin.

-

Jak pobrał pan próbki włosów i 

paznokci? - spytał Kelvin.

-

Zleciłem   to   pielęgniarce   i 

poinstruowałem ją - odpowiedział doktor Alton.

background image

-

Czy   George   Eagan   -   Kelvin 

zwrócił się do Anny Fritch

-   wiedział,   że   pobiera   pani   próbki 

włosów i paznokci?

- Ona mu powiedziała - pielęgniarka nie 

miała   wątpliwości.   -   Paplała   naokoło 

uszczęśliwiona,   że   jej   choroba   może   być 

rezultatem   alergii.   Musiała   chyba   być   w 

świetnym nastroju.

background image

-

Alergii? - spytał Kelvin.

-

Powiedziałem   siostrze   Fritch   - 

wyjaśniał doktor Alton

-   że   muszę   przeprowadzić   testy   na 

alergię. Powiedziałem, że objawy, które miała 

pani   Trent,   mogły   być   gwałtowną   i   ostrą 

reakcją alergiczną.  Prosiłem  o wytłumaczenie 

pacjentce,   iż   trzeba   obciąć   paznokcie,   bo 

lekarstwo, które ordynuję,  może  spowodować 

swędzenie,   a   zadrapania   byłyby   bardzo 

niepożądane. Prosiłem też, by wspomnieć jej o 

prawdopodobnym   czynniku   alergogennym   w 

postaci   szamponu,   zwykłego   lub 

koloryzującego,   skąd   bierze   się   potrzeba 

przetestowania włosów.

-

Zamiast stać tu i złościć się na 

doktora Altona - powiedział z godnością Kelvin 

-   powinniśmy   mu   podziękować   i   zacząć   coś 

robić.

-

Co robić? - spytała pani Briggs.

-

Po pierwsze spróbować odnaleźć 

Laurettę.

-

Wyjechała ze swoim szoferem - 

powiedziała   pani   Kelvin.   -   Bóg   wic   dokąd   i 

możemy   tylko   odgadywać,   kiedy   wrócą.   Jak 

ustalić, gdzie są? Zawiadomić policję?

-

Oczywiście,   że   nie   -   odrzucił 

pomysł Gordon Kelvin.

- Znamy jednak kilka miejsc, w których 

ona może być. Jest parę restauracji, do których 

uczęszcza,   parę   przyjaciółek,   które   odwiedza. 

Proponowałbym   siąść   do   telefonu   i   zacząć 

dzwonić.   Trzeba   oczywiście   być   bardzo, 

bardzo ostrożnym, żeby nie zdradzić się z tym, 

jak pilna jest ta sprawa. Najlepsze do tego będą 

background image

obie panie. Zacznijcie obdzwaniać przyjaciółki, 

przepraszając   za   późną   porę   i   prosząc   o 

rozmowę z Laurettą. Jeżeli traficie na Laurettę, 

trzeba rozmawiać z nią spokojnie. Powiedzieć, 

że   musi   natychmiast   wracać   do   domu,   bo... 

siostra poczuła się źle i prosi bardzo, żeby przy 

niej   być.   Rzecz   jasna   siostra,   która   jako 

pierwsza skontaktuje się z Laurettą, powie, że 

chora   jest   ta   druga.   W   ten   sposób   nie 

wzbudzimy   podejrzliwości   szofera,   który 

inaczej mógłby próbować... no, mógłby czegoś 

próbować.

-

Na   przykład   czego?   -   spytał 

Briggs.

-

Jest   mnóstwo   rzeczy,   których 

mógłby   próbować   -   ze   zniecierpliwieniem 

orzekła pani Kelvin.

-

Więc nie chcemy,  żeby stał się 

podejrzliwy,   chcemy   natomiast,   żeby   ruszył 

prosto do naszej pułapki - powiedział Kelvin.

-

Jakiej pułapki? - spytał Mason.

Patrzyli na niego przez chwilę, a potem 

Kelvin wyjaśnił:

-

On   jest   jedyną   osobą,   która 

mogła podać truciznę, nie widzi pan tego?

-

Nie, nie widzę - odrzekł Mason. 

-   Mogę   widzieć   jedynie   podstawy   do 

podejrzeń, a droga od podejrzeń do dowodów 

jest   daleka.   Sugerowałbym,   by   państwo 

zachowali   ostrożność   w   wypowiedziach   na 

temat pułapek.

-

Rozumiem pańskie zastrzeżenia. 

Zacznijmy jednak poszukiwania i ściągnijmy ją 

do domu. Tu będzie przynajmniej bezpieczna.

-

Nie   była   tu   bezpieczna   - 

background image

zauważył Mason.

-

Ale   teraz   będzie!   -   odciął   się 

Kelvin.

-

Zgadzam   się   z   panem   -   poparł 

go doktor Alton.

- Zamierzam wyjaśnić jej dokładnie, co 

się stało. Wyłożę karty na stół i dopilnuję, by 

pielęgniarki były przy niej przez okrągłą dobę i 

kontrolowały absolutnie wszystko, co je i pije.

-  To   jest   całkowicie   uzasadnione   - 

zgodził się Kelvin.

-  Nie przypuszczam, by ktoś się z tym 

nie zgadzał.

Zwrócił się do pozostałych obecnych.

-

Kto jest przeciwny?

-

Och, co za bzdura i nonsens! - 

skrzywiła   się   pani   Briggs.   -   Nie   możecie 

urządzać  tu więzienia  ani zamieniać  domu  w 

oddział zamknięty. Kiedy doktor Alton powie 

jej   o   wszystkim,   sama   będzie   się   pilnować. 

Ostatecznie jest

background image

dorosła   i   zdolna   kierować   swoim 

życiem. Nie musi być pozbawiana wszystkich 

przyjemności   po   prostu   dlatego,   że   doktor 

Alton powiedział, iż ktoś próbował ją otruć.

-

Może   pani   skrócić   ostatnie 

zdanie   -   zaprotestował   gniewnie   lekarz   - 

opuszczając słowa „doktor Alton powiedział” i 

będzie ono brzmiało „po prostu dlatego, iż ktoś 

próbował ją otruć”.

-

Nie   przywykłam   skracać   moich 

zdań - oświadczyła pani Briggs.

-

Myślę,   że   możemy   już   iść, 

doktorze   -   zaproponował   Mason,   widząc 

wściekłe spojrzenie lekarza.

-

Ja   zamierzam   czekać,   zobaczę, 

może   uda   im   Się   nawiązać   kontakt   z   moją 

pacjentką.

Rozległ się ostry dzwonek telefonu.

-  To   pewnie   Lauretta   dzwoni   - 

zgadywała   pani   Kelvin.   -   Proszę   podnieść, 

siostro, a potem oddać mi słuchawkę,   chcę z 

nią porozmawiać.

Pielęgniarka odebrała telefon.

-

To do pana Perry’ego Masona - 

powiedziała.

-

Proszę   mi   wybaczyć   -   adwokat 

przeprosił   obecnych   i   podszedł   do   telefonu. 

Dzwoniła Virginia Baxter.

-

Panie   Mason,   czy   to   będzie 

dobrze, jeśli spotkam się z Lauretta Trent?

Mason patrzył na zaciekawione twarze 

osób zgromadzonych w pokoju.

-

Gdzie?

-

W motelu w pobliżu Malibu.

-

Kiedy?

background image

-

Ona   powinna   tu   już   być. 

Najpierw myślałam, że powinnam to zrobić, ale 

po przybyciu tutaj nie jestem już taka pewna.

-

Gdzie jest to „tutaj”?

-

W motelu.

-

Gdzie?

background image

-

Tutaj...   Och,   rozumiem,   czemu 

pan pyta w ten sposób. To jest Sainfs Rest, a 

mój apartament ma numer czternaście.

-

Jest telefon?

-

Tak. W każdym apartamencie.

-

Dziękuję.   Oddzwonię,   proszę 

czekać.   Odwiesił   słuchawkę.  Skinął   na  Delię 

Street.

-

Jeśli   państwo   wybaczą,   już 

pójdziemy.

-

Być   może   będę   chciał   się   z 

panem   skontaktować   za   parę   godzin,   panie 

Mason - powiedział doktor Alton.

-

Niech   pan   dzwoni   do   Agencji 

Detektywistycznej Paula Drake’a. Jest czynna 

dwadzieścia   cztery   godziny   na   dobę.   Oni 

przekazują wiadomości dalej.

Mason ruszył ku drzwiom.

-

Zanim   pan   wyjdzie,   panie 

Mason   -   dopadła   go   jeszcze   pani   Briggs   - 

chciałabym,   aby   się   pan   dowiedział,   że 

jesteśmy   absolutnie   wstrząśnięci   tym,   co 

powiedział   nam   doktor   Alton.   Jesteśmy 

również  skłonni  przypuszczać,  że  sprawa  ma 

pewnie   większy   zasięg,   na   powierzchni 

pokazał   się   na   razie   tylko   wierzchołek   góry 

lodowej.

-

Pani ma oczywiście prawo mieć 

swoją   opinię.   W   odpowiedzi   mogę   tylko 

życzyć dobrej nocy.

Adwokat   skłonił   się   i   stanął   obok 

drzwi, aby przepuścić przodem Delię Street.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

-

Domyślam   się,   że   ten   telefon 

musiał być ważny, skoro skłonił cię do zejścia 

z tej sceny - powiedziała Della Street, gdy tylko 

wyszli.

-

To   był   telefon   od   Virginii 

Baxter.   Wygląda   na   to,   że   Lauretta   Trent 

skontaktowała   się   z   nią   i   zaproponowała 

spotkanie   w   motelu   o   nazwie   Saint’s   Rest, 

gdzieś   w   okolicach   Malibu.   Nasza   klientka 

znajduje się w apartamencie numer czternaście. 

Oddzwonimy   więc   do   niej   przy   pierwszej 

sposobności.   Rozglądam   się   teraz   za   budką 

telefoniczną,   ale   chciałbym   odjechać   na   tyle 

daleko   od   domu   pani   Trent,   żeby   nie   mógł 

mnie   spostrzec   któryś   z   wojowniczych 

szwagrów,   gdyby   ruszyli   na   poszukiwanie 

Lauretty.

-

Jak myślisz, co tu się dzieje? - 

spytała Della.

-

Nie wiem, ale oczywiste jest, że 

jest   jakaś   zależność   pomiędzy   testamentem 

spisanym   w   kancelarii   Bannocka,   a   postawą 

potencjalnych spadkobierców.

-

To   dogodna   sytuacja   dla   tego 

szofera   -   zauważyła   Della.   -   Jest 

testamentowym   spadkobiercą.   Przygotowuje 

jedzenie   na   wszystkie   okazje   typu   piknik   i 

barbecue.   Lauretta   Trent   przepada   za   mocno 

przyprawionymi daniami i co jakiś czas miewa 

ostre   zaburzenia   żołądkowe.   Być   może 

bezpośrednio   nic   zagrażają   one   życiu,   ale... 

gwałtowne   mdłości   mogą   spowodować 

background image

zabójczy atak serca.

-

Właśnie  w  tym   rzecz  -  zgodził 

się Mason.

-

Oj,   akurat   minęliśmy   stację 

benzynową   z   budką   telefoniczną.   Tam,   po 

przeciwnej stronie ulicy - wykrzyknęła Della.

-

To   coś   dla   nas   -   powiedział 

Mason.

background image

Zawrócili i sklecili w bok do stacji.

Della   weszła   do   budki,   wykręciła 

informację   i   poprosiła   o   numer   do   motelu 

Saint’s Rest. Mason zatankował tymczasem, a 

po   chwili   również   był   przy   telefonie.   Della 

uzyskała   akurat   połączenie   z   apartamentem 

numer 14. Mason przejął od niej słuchawkę.

-

Halo, Virginia?

-

Tak. Czy to pan Mason?

-

Tak. Proszę powiedzieć,  co się 

stało.

-

Pan kazał mi siedzieć w domu, 

ja   o   tym   pamiętałam,   Zadzwoniła   jednak 

Lauretta   Trent   i   spytała,   czy   mogłabym 

spotkać się z nią tego wieczora, żeby omówić 

bardzo  ważną   sprawę   bardzo  poufnej   natury. 

Powiedziałam,   że  jest   mi  to   okropnie  nie   na 

rękę   i   że   miałam   nigdzie   nie   wychodzić. 

Odparła, że postara się, aby mi się to opłacało. 

Zwróci mi wszystkie wydatki i zapłaci pięćset 

dolarów.   Pod   warunkiem   jednak,   że   z   nikim 

nic będę się porozumiewać. Po prostu pojadę 

tam i będę na nią czekać.

-

I tak pani zrobiła?

-

Tak. Te pięćset dolarów i zwrot 

wszelkich   wydatków   wydało   mi   się   górą 

czystego   złota.   Zdawałam   sobie   sprawę,   że 

powinnam   zadzwonić   do   pana,   ale   ona   tak 

kategorycznie postawiła ten warunek, żeby nie 

kontaktować   się   z   nikim.   Nikt   na   całym 

świecie nie mógł się dowiedzieć, gdzie jestem.

-

No i? - spytał Mason.

-

No i przyjechałam tutaj, czekam 

już   trochę   ponad   godzinę,   a   ona   się   nie 

pokazała   ani   nic   przesłała   mi   żadnej 

background image

wiadomości.   Zaczęłam   myśleć   o   tym,   że 

zawiodłam   pana   i   zdecydowałam   się 

zadzwonić   i   powiedzieć   panu,   gdzie   jestem. 

Zatelefonowałam   do   biura   Paula   Drake’a. 

Powiedzieli   mi,   że   pan   pojechał   do   Lauretty 

Trent,   więc   zadzwoniłam   tam   i   pielęgniarka 

poprosiła pana do telefonu.

background image

-

Proszę   czekać.   Jesteśmy   w 

drodze do motelu Sainfs Rest. Jeżeli przed nami 

pojawi   się   tam   Lauretta   Trent,   proszę   ją 

zatrzymać.

-

Ale jak ja mogę ją zatrzymać?

-

Trzeba użyć jakiegoś argumentu. 

Niech pani powie, że ma pani dla niej ogromnie 

ważne   informacje.   W   ostateczności   proszę 

powiedzieć, że ja jestem już w drodze. Niech 

pani   domaga   się   rozmowy   w   cztery   oczy. 

Proszę   jej   wszystko   opowiedzieć,   poczynając 

od aresztowania pani i wszystko na temat kopii 

testamentów z akt Delano Bannocka.

-

Sądzi pan, że moje aresztowanie 

mogło mieć z tym związek?

-

Z pewnością. Myślę, że chodziło 

o  ogólne  zdyskredytowanie  pani,   po  to,  by z 

góry   zakwestionować   wiarygodność   pani 

zeznań jako przyszłego świadka. 

-

Dobrze, zaczekam tu, w pokoju.

-

Jak długo pani tam jest?

-

Trochę ponad godzinę.

-

A pani samochód?

-

Jest na parkingu przed motelem.

-

W porządku, już jedziemy.

Mason   odwiesił   słuchawkę,   podał 

pracownikowi stacji kartę kredytową i podszedł 

do swojej sekretarki.

-  Jedziemy.   Della,   musimy   zacząć 

zbierać te wszystkie rzeczy do kupy.

Dotarli do Santa Monica, gdzie skręcili 

na   szosę   biegnącą   wzdłuż   plaży.   Po   lewej 

wysokie, wściekle fale tłukły o brzeg.

Mason   zwolnił,   żeby   nie   przegapić 

właściwego zjazdu i po pewnym czasie skręcił 

background image

w boczną drogę, która serią ostrych łuków pięła 

się pod górę. Dodał gazu i z wielką zręcznością 

operując   kierownicą   prowadził   wóz   szybko, 

jednak stale w granicach bezpieczeństwa.

background image

-

Co   zamierzasz   powiedzieć 

Lauretcie  Trent,   jeżeli   ona  tam  jest,  Peny?   - 

spytała Della.

-

Nie wiem.  Muszę pamiętać, że 

ona nie jest moją klientką.

- Prawdopodobnie będzie z nią szofer. 

Mason skinął głową.

-

Jeżeli   zorientuje   się,   że   doktor 

Alton zmienił diagnozę i wie o próbach otrucia 

arszenikiem,   ten   szofer   może   być 

niebezpieczny. Lauretta Trent może już nigdy 

nie wrócić do domu.

-

Gdyby   nie   udało   mi   się 

porozmawiać z nią na osobności - powiedział 

Mason   -   informacja   o   truciźnie   podana   w 

obecności szofera, może narazić ją na jeszcze 

większe   niebezpieczeństwo.   Nie   jestem 

zobowiązany ani do mówienia, ani do zatajania 

czegokolwiek   przed   Lauretta   Trent.   Mogę, 

oczywiście,   poprosić   ją,   by   zadzwoniła   do 

doktora Altona i dowiedziała się wszystkiego.

-

I wtedy?

-

Wtedy   George   Eagan   nie 

musiałby   dowiedzieć   się   niczego   o   treści   tej 

rozmowy. Jeśli jednak pani Trent aż tak dba o 

swojego   szofera,   że   pamiętała   o   nim   w 

testamencie,   to   wątpliwe   jest,   by   jedna 

rozmowa telefoniczna nastawiła ją przeciwko 

niemu.   A  gdy  ja   coś  powiem,   będzie   kontra 

mnie.

-

Ale   doktor   Alton   również   jest 

testamentowym spadkobiercą.

-

Tego nie wiemy.

-

On sądzi, że jest.

-

Sądził również - uśmiechnął się 

background image

Mason - że jego pacjentka cierpiała z powodu 

zatrucia pokarmowego. Zajmijmy się najpierw 

naszą   klientką.   To   nasza   najważniejsza 

powinność. Jeśli Lauretta Trent chce się z nią 

widzieć, ma po temu swoje powody. Dowiemy 

się,   co   to   za   powody   i   zastanowimy   się,   co 

robić.

background image

Droga   biegła   już   prosto   i   Mason 

zobaczył   w   niedalekiej   odległości   światła 

motelu.

- Dziwne miejsce na motel - zauważyła 

Della Street.

-  To dla ludzi, którzy jadą nad jezioro 

na   żagle   i   powędkować.   Przy  głównej   szosie 

nie   ma   miejsca.   Po   jednej   stronie   ocean,   po 

drugiej urwisko.

Mason wjechał na parking. Szli wzdłuż 

szeregu   domków,   aż   odnaleźli   apartament 

numer 14.

-

O   rany,   jak   się   cieszę,   że   was 

widzę!   -   wykrzyknęła   Virginia   Baxter 

otwierając   szeroko   drzwi.   -   Wchodźcie   do   - 

środka.

-

Gdzie   jest   Lauretta   Trent?   - 

spyta! Mason.

-

Nie   mam   od   niej   żadnych 

wiadomości, ani słowa.

-

Ale   prosiła,   żeby   pani   tu 

przyjechała?

-

Tak.

-

Po co?

-

Powiedziała,   że   ma   mi   coś   do 

powiedzenia. Coś ogromnie dla mnie ważnego.

-

Kiedy to było? Kiedy dzwoniła?

-

Niech   pomyślę...   Wyszłam   od 

pana z kancelarii, byłam na poczcie, która jest 

niedaleko mojego mieszkania. Wysiałam list do 

siebie, polecony. Wpadłam na koktajl mleczny, 

wróciłam do domu i nie byłam tam dłużej niż... 

och,   godzinę   albo   półtorej,   gdy   zadzwonił 

telefon   i   Lauretta   Trent   przedstawiła   się   i 

spytała, czy mogłabym się z nią spotkać.

background image

-

Tu, w tym motelu?

-

Tak jest.

-

Powiedziała   pani,   jak   tu 

dojechać czy pani zna to miejsce?

-

Nic,   poinstruowała   mnie 

dokładnie, którędy mam jechać i domagała się 

zapewnienia,   że   natychmiast   ruszę   w  drogę   i 

absolutnie z nikim nie będę rozmawiać.

-

Powiedziała,   o   której   godzinie 

chce się z panią spotkać?

background image

-

Nie podała dokładnie kiedy, ale 

powiedziała,   że   w   ciągu   godziny   po   moim 

przybyciu się pojawi.

-

Poznała   pani   Laurettę   Trent 

podczas   jej   wizyty   w   kancelarii,   gdzie   pani 

pracowała?

-

Tak.

-

Była   pani   świadkiem   przy 

sporządzaniu jednego z jej testamentów?

-

Myślę,   że   to   były   dwa 

testamenty,   panie   Mason.   Nie   jestem   pewna, 

nie przypominam sobie, czy byłam świadkiem, 

ale pamiętam, że przepisywałam te testamenty 

na   maszynie.   Była   tam   taka   szczególna 

klauzula   dotycząca   krewnych,   coś 

niezwykłego.   Ona   nie   miała   zaufania   do 

krewnych,   wiem,   że   podejrzewała,   iż   tylko 

czekają   na   jej   śmierć   i   interesują   się   nią 

wyłącznie   z   egoistycznych   pobudek.   Usiłuję 

przypomnieć   sobie   szczegóły,   ale   w   żaden 

sposób nie mogę. Musi pan pamiętać, że przez 

naszą   kancelarię   przechodziło   mnóstwo 

testamentów.

-

W   tej   chwili   nie   jest   dla   mnie 

najważniejsze, czy pamięta pani testament, czy 

nie. Bardziej mnie interesuje, czy pamięta pani 

głos Lauretty Trent.

-

Jej   głos?   Nie,   nie   pamiętam. 

Słabo   przypominam   sobie   jedynie,   jak 

wyglądała. Raczej wysoka, szczupła kobieta z 

siwiejącymi  włosami...  niczego  sobie figura... 

wie pan, co mam na myśli, nie za tęga, ale... 

zadbana.

-

Dobrze,   ale   głosu   nie   pamięta 

pani wcale?

background image

-

Nie.

-

Więc   skąd   pani   wiedziała,   że 

rozmawia przez telefon z Laurettą Trent?

-

Bo ona się przedstawiła... Och, 

och, rozumiem.

-

Innymi   słowy,   usłyszała   pani 

żeński   głos.   Powiedziano   pani,   że   mówi 

Laurettą  Trent, która  prosi panią o przybycie 

tutaj   i   że   sama   będzie   w   motelu   najdalej   w 

godzinę po pani przyjeździe... A jak długo pani 

jest tutaj?

-

Dwie   godziny...   dwie   i   pół 

godziny.

background image

-

W   recepcji   podała   pani   własne 

nazwisko?

-

Tak, oczywiście.

-

I dostała pani ten pokój?

-

Tak.

-

Samochód?

-

Zaparkowałam przed motelem.

-

Chodźmy zobaczyć.

-

Po co?

-

Ponieważ   musimy   wszystko 

sprawdzić. Nie podoba mi się to. Trzeba było 

trzymać   się   moich   instrukcji   i   zadzwonić   do 

mnie, zanim wyszła pani z mieszkania.

-

Ale   ona   nalegała,   że   mam 

nikomu nie mówić i obiecała pięćset dolarów i 

zwrot kosztów, jeśli zrobię to, o co prosi, a, jak 

panu   mówiłam,   pięćset   dolarów   to   dla   mnie 

obecnie góra pieniędzy.

-   Równie   dobrze   mogła   pani   obiecać 

milion. 

Virginia poprowadziła ich na parking.

- Tutaj... A to dziwne, wydawało mi się, 

że   stawiałam   samochód   na   tym   miejscu, 

pomiędzy   tymi   liniami.   Jestem   tego   prawie 

pewna.

Mason podszedł do auta.

-

Ma pani latarkę w samochodzie? 

- spytał.

-

Nie, nie mam.

-

Jest   w   moim.   Zaraz   przyniosę. 

Mówi pani, że nie zaparkowała samochodu w 

tym miejscu.?

-

Panie Mason, jestem pewna, że 

nie.   Pamiętam,   że   zderzak   był   przy   tym 

kamiennym  słupie.  A  więc  zaparkowałam   po 

background image

prawej stronic.

-

Proszę   niczego   nic   dotykać. 

Niech pani się nie rusza. Muszę oglądnąć... Raz 

panią   próbowali   wrobić   i   udało   się   z   tego 

wyjść.   Tym   razem   możemy   mieć   mniej 

szczęścia.

Adwokat   podszedł   do   swojego 

samochodu, wyjął latarkę ze schowka, wrócił 

do auta Virginii Baxter i oświetlił wnętrze.

background image

-Ma pani kluczyki?

Virginia   podała   kluczyki.   Mason 

otworzył bagażnik.

-

Wydaje się, że wszystko jest w 

porządku. Ruszył  dookoła samochodu i nagle 

stanął.

-

Halo, co to jest?

- O rany! - wykrzyknęła zdumiona - ten 

błotnik   jest   cały   pognieciony   i...   Niech   pan 

spojrzy na przedni zderzak, pęknięty...

-  Do samochodu, Virginio. Niech pani 

zapali silnik. 

Posłusznie   siadła   za   kierownicą   i 

przekręciła kluczyk w stacyjce.

-

Proszę   wyjechać   za   bramę, 

zawrócić i jechać z powrotem tu na parking.

-

Tylko  jeden reflektor  się pali - 

powiedziała Virginia włączając światła.

-

Bardzo dobrze, proszę wyjechać 

za bramę, zawrócić i podjechać z powrotem na 

parking.

Mason   ujął   Delię   Street   pod   ramię   i 

pośpieszył do swojego wozu.

-  Lepiej   wsiądź,   Delio,   to   musi 

odpowiednio wyglądać... Siedź nisko i trzymaj 

się mocno.

Virginia   wyjechała   poza   posesję, 

zrobiła szeroką pętlę  i zmierzała z powrotem 

ku motelowi.

Samochód Masona, bez świateł, sunął z 

przeciwnej  strony i  akurat  w  momencie,   gdy 

Virginia   wjeżdżała   w   bramę,   gwałtownie 

skręcił w lewo.

Virginia   zobaczyła   drugie   auto   w 

świetle   swoich   reflektorów.   Tupnęła   w  pedał 

background image

hamulca. Rozległ się pisk opon. Zaraz potem 

był huk i brzęk tłuczonego szkła.

Pootwierały   się   okna   w   licznych 

pokojach   motelowych.   Z   recepcji   wybiegła 

kierowniczka.   Najpierw   zatrzymała   się   przed 

miejscem   zderzenia,   a   potem   podeszła   do 

kierowców.

- O rany, co się stało?

background image

-  Pan...   Dlaczego   nie   zapalił   pan 

świateł?   -   pytała   Virginia   Baxter.   -   Nie 

powiedział mi pan...

- To ja dałem plamę - przyznał Mason. - 

Powinienem   przecież   jechać   bramą 

wyjazdową.

Kierowniczka odwróciła się żwawo do 

Masona.

-

Pańska   wina   -   orzekła.   -   Nie 

widzi   pan   tego   napisu?   WJAZD,   ślepy   by 

zobaczył.   To   już   czwarty   wypadek   w   tym 

miejscu   i   dlatego   kazałam   to   wypisać   takimi 

wielkimi literami i zrobić tu murek. WYJAZD 

jest na drugim koficu parkingu.

-

Przepraszam   -   powiedział 

Mason. - To moja wina.

-

Czy   pani   jest   ranna?   - 

kierowniczka zainteresowała się Virginią.

-

Nie,   na   szczęście   jechałam 

powoli i przyhamowałam.

-

Czy   pan   pił?   -   spytała 

kierowniczka Masona.

-

Nic   -   zapewnił   Mason 

odwracając się do niej bokiem.

-

Ee, chyba coś pan wypił... Tego 

napisu nic można nie zauważyć... Zaraz, niech 

sprawdzę,   kochana,   pani   wynajęła   tu 

apartament, prawda? Numer 14?

-

Tak jest.

-

Gdyby   pani   potrzebowała   mnie 

na świadka, proszę dzwonić o dowolnej porze. 

Teraz muszę zawiadomić drogówkę.

-

To   nic   będzie   konieczne   - 

oponował Mason. - To moja wina. Przyjmuję 

pełną odpowiedzialność.

background image

-

No pewnie, że pańska wina. Pan 

pił. Pan się nic zatrzymuje u nas?

-

Chciałem   się   rozglądnąć   za 

wolnym pokojem.

-   Nie,   nie   mamy   żadnego   wolnego 

pokoju.   I   nie   podajemy   posiłków   pijanym 

konsumentom.   Niech   pan   tu   zostanie   i   nie 

próbuje ruszać tych samochodów. Ja dzwonię 

po policję.

Kierowniczka   odwróciła   się   i 

pomaszerowała do biura.

background image

-

Co, do licha, próbuje pan zrobić? 

- spytała Virginia Baxter odciągając Masona na 

bok.

-

Ubezpieczenie.

-

Ubezpieczenie? - wykrzyknęła.

-

Tak   właśnie.   Teraz,   jeśli   ktoś 

spyta, w jaki sposób rozbiła pani samochód, ma 

pani odpowiedź. Co więcej, ma pani świadka 

na   potwierdzenie   tego.   Niech   pani   lepiej 

pójdzie do tej przyjaciółki kierowniczki i spyta, 

czy   mogłaby   pożyczyć   miotłę,   to   zmieciemy 

potłuczone szkło. I śmietniczkę też. Wyrzucimy 

to gdzieś do kubła. Pani ma jeden reflektor i ja 

mam   jeden.   Wszystko   wskazuje   na   to,   że 

spędzimy   tutaj   noc,   chyba   że   zajmę   się 

problemem i ściągnę auto z wypożyczalni. W 

takim wypadku podwiózłbym panią do domu.

-

A nasze samochody? - spytała.

-

Kiedy   policja   przyjedzie, 

spróbujemy   postawić   pani   samochód   z 

powrotem na parkingu. A jeśli chodzi o mój, 

zostanie odholowany do warsztatu.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Harry   Aubum,   policjant   drogówki 

wezwany   przez   kierowniczkę   motelu   był 

bardzo   uprzejmy,   bardzo   sprawny   i   bardzo 

oficjalny.

-

Jak to się stało?

-

Ja   wyjeżdżałem   -   powiedział 

Mason - a ta młoda dama wjeżdżała.

-

On   rażąco   naruszył   przepisy 

ruchu   drogowego   obowiązujące   na   tym 

parkingu   -   włączyła   się   wojowniczo 

kierowniczka.   -   Przecież   tam   jest   napis 

WYJAZD z literami wysokimi na pól metra.

Mason milczał, policjant przyglądał mu 

się.

-

Podaję   fakty   -   powiedział 

Mason.   -   Wyjeżdżałem   z   parkingu   na   drogę 

tym wylotem. A ta młoda dama wjeżdżała.

-

Nic   widział   pan   napisu 

WJAZD? - spytał policjant.

-

Moja   firma   ubezpieczeniowa 

instruuje   mnie,   by   w   żadnej   sytuacji 

powypadkowej   nie   mówić   niczego,   co 

równałoby

 

się

 

przyznaniu

 

do 

odpowiedzialności   za   zdarzenie.   Wobec   tego 

informuję pana jedynie, że jestem odpowiednio 

ubezpieczony,   oraz,  że  fakty  mówią  same  za 

siebie.

- On pil - obwieściła kierowniczka.

Policjant spojrzał pytająco na Masona.

- Wypiłem koktajl przed kolacją, jakieś 

dwie godziny temu - przyznał Mason. - Potem 

już nic.

background image

Policjant   poszedł   do   swojego   wozu   i 

przyniósł gumowy balonik.

-

Czy zechce pan nadmuchać?

-

Ależ   proszę   bardzo   -   chętnie 

zgodził

 się Mason.

background image

Harry   Aubum   zaniósł   nadmuchany 

balonik do analizatora gazów. Wrócił po paru 

minutach.

-  Dopuszczalny dla kierowców poziom 

alkoholu nie został przekroczony.

-

On   jest   pijany   -   upierała   się 

kierowniczka. Mason uśmiechnął się do niej.

-

Albo brał jakieś prochy - dodała.

Mason   wręczył   policjantowi   jedną   ze 

swoich wizytówek.

-  Zawsze może pan do mnie dotrzeć - 

powiedział.

-

Poznałem pana - rzekł policjant - 

i oczywiście  sprawdziłem nazwisko w prawie 

jazdy.

-

Myślę,   że   to   wszystko,   co 

należało tu zrobić - stwierdził Mason. - Będzie 

mi potrzebna pomoc drogowa.

-

Zadzwonię po nich - powiedział 

policjant i wsiadł do swojego samochodu. Ujął 

mikrofon radiostacji i wywołał centralę. Gdy z 

głośnika padło pierwsze słowo, ściszył aparat i 

podniósł   szybę   w   drzwiach   auta.   Rozmowa, 

która   trwała   dwie   lub   trzy   minuty,   nie   była 

słyszalna na zewnątrz. Gdy skończył, wysiadł i 

podszedł do Virginii.

-

Gdzie   pani   była   tego   wieczoru, 

panno Baxter? - spytał.

-

Jechałam   z   domu   do   tego 

motelu.

-

Zatrzymywała   się   pani   po 

drodze?

-

Nie.

-

Gdzie pani mieszka?

-

To   ten   sam   adres,   który  jest   w 

background image

prawic jazdy: 422 Eureka Arms Apartments.

-

Miała   pani   jakieś   kłopoty   po 

drodze?

-

Nie. A czemu pan pyta?

-

Bardzo   poważny   wypadek 

zdarzył   się   na   szosie   nad   oceanem.   George 

Eagan, zawodowy szofer, wiózł panią Laurettę 

Trent   w   kierunku   południowym.   Inny 

samochód   nadjechał   od   tyłu   i   jego   kierowca 

stracił   panowanie   nad   pojazdem.   Uderzył   w 

wóz pani Trent, który zsunął się

background image

z   szosy   i   spadł   do   oceanu.   Eaganowi 

udało się wydostać, ale Lauretta Trent utopiła 

się   w   samochodzie.   Ciała   jeszcze   nie 

odnaleziono.   Opis   samochodu,   który 

spowodował wypadek, pasuje do auta pani. Na 

pewno pani nic nie piła?

-

Niech pan przeprowadzi alkotest 

- poradził Mason.

-

Czy   pani   miałaby   coś   przeciw 

testowi? - spytał policjant.

Popatrzyła   na   Masona   szerokimi, 

wystraszonymi oczami.

- Ależ skąd - zapewnił adwokat.

Policjant zignorował to i przyglądał się 

Virginii.

-

Nie,   oczywiście   że   nie.   Proszę 

zrobić test - powiedziała.

-

Proszę nadmuchać ten balonik.

Nadmuchała, a policjant znowu zaniósł 

go do swojego samochodu. Przez chwilę mówił 

coś do mikrofonu, po czym wysiadł z wozu.

-  Czy pani brała dziś jakieś lekarstwa, 

panno Baxter? - spytał.

-

Dzisiaj nie. Wczoraj wieczorem 

zażyłam parę aspiryn.

-

I to wszystko?

-

Wszystko.

-

O której wyjechała pani z domu?

-

Zaraz, to było koło... no, jakieś 

trzy godziny temu.

-

I jechała pani prosto tutaj? 

-

Tak.

-

Jak długo jest pani tutaj?

-

Można   sprawdzić   w   recepcji, 

kiedy pani brała klucz

background image

- zasugerował Mason.

-

Godzin   nie   notujemy   - 

zaznaczyła   kierowniczka   -   tylko   dzień 

przybycia. Ale ja myślę, że ona tu jest jakieś... 

no, powiedzmy półtorej godziny.

-

Jestem  tu  dłużej  -  nie  zgodziła 

się Virginia.

-   E   tam,   jestem   gotowa   przysiąc,   że 

półtorej godziny.

Policjant   zdawał   się   myśleć 

intensywnie.

background image

-  Mogę   wiedzieć,   skąd   wzięto   opis 

samochodu pani Baxter? - spytał Mason.

Policjant   popatrzył   zamyślony   na 

adwokata, a potem odpowiedział:

-

 Wypadek   widział   przypadkowy 

kierowca.   Ów   świadek   zauważył,   że   ten 

samochód zjechał z szosy i skierował się właśnie 

tutaj. Nasz informator powiedział, jak wyglądał 

tył   samochodu   i   zapamiętał   część   numeru 

rejestracyjnego.

- Którą część?

-

Wystarczającą   dla   identyfikacji 

pojazdu - odpowiedział krótko policjant.

-

Dobrze   -   wybuchnęła   nagle 

gniewem Virginia - ja to wszystko wytrzymam. 

Znowu   próbujecie   mnie   wrobić!   Nie   miałam 

żadnego wypadku na szosie, nie najechałam na 

samochód Lauretty Trent, a jeżeli chodzi o tego 

szofera,   to   jest   to   wierutny   kłamca.   Nachodził 

mnie, żebym zrobiła fałszywą kopię testamentu 

Lauretty Trent i...

-

Cicho, cicho - przerwał jej Mason.

-

Nie   mam   zamiaru   być   cicho   - 

kipiała. - Ten szofer zapłacił mi za wykonanie 

fałszywego   testamentu.   On   planował 

morderstwo i...

-

Zamknij się! - warknął Mason.

Virginia zwróciła na niego rozzłoszczone 

oczy.

-

Nie muszę siedzieć cicho i...

-

Niech   pani   pozwoli   mi   mówić. 

Virginio.

-

Pan   reprezentuje   tę   kobietę?   - 

spytał policjant.

-

Tak jest.

background image

Policjant poszedł do swojego samochodu 

i sięgnął po mikrofon. Tym razem zostawił drzwi 

otwarte i słychać było wszystko, co mówił.

-  Tu   Aubum,   radiowóz  215.  Melduję  z 

miejsca   stłuczki   przy   tym   motelu.   Nie   da   się 

kompletnie   nic   powiedzieć   o  uprzednim   stanie 

samochodu   Virginii   Baxter,   ponieważ   Peny 

Mason   -   przywalił   w   to   auto   swoim   wozem. 

Perry

background image

Mason

 

jest

 

najwyraźniej 

pełnomocnikiem   pani   Baxter,   która 

powiedziała,   że   George   Eagan,   szofer   Trent, 

zapłacił   jej   za   podrobienie   testamentu   i 

planował morderstwo.

To jest jej relacja.

Głos   płynący   z   radiostacji   był 

dostatecznie donośny, by na parkingu słyszeć 

każde   słowo.   Brzmiał   w   nim   nawyk   do 

wydawania poleceń.

-

Tu   szef   wydziału   śledczego   w 

biurze   prokuratora   okręgowego.   Zabrać   tę 

dziewczynę   na   przepytanie.   Prawdopodobnie 

zostanie   oskarżona   o   morderstwo   pierwszego 

stopnia. Ale musimy pozbierać to wszystko do 

kupy,   zanim   Mason   zacznie   gmerać   przy 

następnych dowodach.

-

Tak jest, proszę pana.

-

Ruszać,   już   - 

komenderował ostry głos - powiedziałem już!

-

Czy   mogę   pozwolić   jej   na 

zabranie rzeczy i...

-

Natychmiast   -   uciął   szef 

śledczego.

-

Właśnie   tego   się   obawiałem. 

Virginio   -   powiedział   Mason   półgłosem.   - 

Znowu   zastawiono   pułapkę,   w   którą   pani 

wpadła.   Teraz,   na   litość   boską,   niech   pani 

będzie cicho. Proszę odpowiadać na ich pytania 

tylko w mojej obecności.

-

To   wygląda   coraz   gorzej   - 

szepnęła.   -   Znajdą   ten   list   polecony,   który 

wysłałam sama do siebie i...

-

Do   tego   samochodu,   panno 

Baxtcr - przerwał policjant - proszę.

background image

-

Z pewnością mam prawo zabrać 

swoje rzeczy. Ja...

-   W   tej   sytuacji   -   nie   pozwolił   jej 

dokończyć   -   funkcjonariusz   -   jest   pani 

aresztowana.   Jeżeli   będę   musiał,   nałożę   pani 

kajdanki.

-  A   co   będzie   z   tym   zablokowanym 

wjazdem?   -  spytała   kierowniczka.   Przez   cały 

czas   gapiła   się   na   zajście   z   rozdziawionymi 

ustami, w końcu jednak odzyskała glos.

background image

-  Przyślemy   tu   pomoc   drogową   - 

odpowiedział  policjant.  - Na razie  mam  inne 

rzeczy do zrobienia.

Zatrzasnął   drzwi   samochodu,   zapalił 

silnik, wycofał się spod bramy i wyjechał na 

drogę   z   włączonym   kogutem   na   dachu. 

Kierowniczka, Della i Mason wsłuchiwali się 

w cichnące w oddali wycie syreny.

Mason   patrzył   smętnie   na   rozbite 

samochody.

-  Cóż - powiedział do Delii - jesteśmy 

chwilowo   unieruchomieni.   Pierwsza   rzecz   to 

zorganizować środek lokomocji.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Była   dziesiąta   rano.   Mason 

niecierpliwym   krokiem   chodził   tam   i   z 

powrotem po więziennym pokoju adwokackim.

Policjantka   wprowadziła   Virginię 

Baxter, następnie dyskretnie wycofała się poza 

zasięg uszu.

-

Więc   powiedziała   pani   policji 

wszystko, Virginio.

-

Cisnęli   mnie   do   późna,   chyba 

prawie do północy.

-

Wiem - odpowiedział Mason ze 

współczuciem. - Powiedzieli, że chcą oczyścić 

panią z posądzeń, tak aby mogła pani pójść do 

domu i położyć się do łóżka. Jeśli tylko powie 

pani prawdę, sprawdzą to i, gdy się potwierdzi, 

zwolnią   panią   natychmiast.   Natomiast   jeśli 

odmówi   pani   zeznań,   co   jest   prawem 

zatrzymanego,   ale   w   ich   odczuciu   świadczyć 

będzie o tym, że jest pani winna, zrezygnują z 

prób oczyszczenia  pani z posądzeń. W takim 

wypadku to oni pójdą do domu i położą się do 

łóżka, a pani zostanie w więzieniu.

Zrobiła wielkie oczy ze zdumienia.

-

Skąd pan wie, co powiedzieli? - 

spytała. Mason uśmiechnął się leciutko.

-

Co   pani   im   powiedziała, 

Virginio?

-

Powiedziałam im wszystko.

- Prokurator okręgowy Hamilton Burger 

i porucznik Tragg oświadczyli, że chcą, abym 

był tutaj dziś rano, bo pragną zadać pani kilka 

pytań, które powinienem słyszeć. No więc to 

background image

oznacza coś fatalnego. Najwyraźniej mają dla 

pani jakąś paskudną niespodziankę. To znaczy 

również, że w końcu powiedziała im pani, iż 

chce   się   ze   mną   skontaktować   i   zrobili,   co 

nakazuje prawo, to jest za dzwonili do mojego 

biura.

background image

-

Dokładnie   tak   właśnie   było. 

Opowiedziałam   im   w   nocy   wszystko,   bo 

obiecali   mi,   że   tylko   sprawdzą,   czy   mówię 

prawdę,   i   zaraz   potem   będę   mogła   pójść   do 

domu   położyć   się   spać.   A   jak   już   wszystko 

powiedziałam, po prostu wstali, usłyszałam od 

nich   tylko   „zbadamy   to,   Virginio”   i   zaczęli 

wychodzić. „Przecież obiecaliście mi, że pójdę 

do domu spać”, protestowałam. Oni na to, że 

oczywiście   pójdę,   ale   na   następną   noc,   bo 

sprawdzanie moich zeznań zajmie cały dzień.

-

Co było potem?

-

Oka nie zmrużyłam. Po raz dragi 

za kratkami. Panie Mason, co to znaczy?

-

Nie   wiem.   Ale   z   pewnością 

bardzo wiele zależy od tego, czy powiedziała 

mi pani prawdę, czy też kłamie pani.

-

Dlaczego   miałabym   pana 

okłamywać?

-

Nie   wiem.   Ale   z   pewnością 

zdarzają   się   pani   osobliwe   przygody,   jeśli 

wierzyć pani słowom.

-

A trudno w nie uwierzyć?

-

Wie   pani,   obawiam   się,   że 

prokurator   okręgowy   i   porucznik   Tragg   z 

wydziału zabójstw to dwóch takich, co pani nie 

wierzą.

-

Spodziewa się pan, że uwierzą?

-

Czasem wierzą ludziom. Oni po 

prostu starają się wykonać swoją pracę. Próbują 

pilnować   sprawiedliwości,   ale   oczywiście   nie 

lubią mieć nie wyjaśnionych morderstw.

-

A co z tym morderstwem?

-

Szofer   George   Eagan   wiózł 

Laurettę   Trent   szosą   wzdłuż   wybrzeża.   Z 

background image

Ventury podążali na południc.

Pani   Trent   powiedziała   kierowcy,   że 

wskaże mu zjazd z szosy na drogę wiodącą do 

motelu w górach, gdzie czekała pani. Do tego 

momentu   wszystko   zdaje   się   wskazywać,   że 

Lauretta Trent była tą osobą, która dzwoniła do 

pani i prosiła o spotkanie.

background image

-

To   ona,   panie   Mason.   To   ona, 

mówię panu...

-

Nie   wie   pani,   kto   dzwoni}   - 

przerwał   Mason.   -   Wie   pani   tylko,   że 

telefonowała   kobieta,   przedstawiła   się   jako 

Lauretta Trent i namawiała panią na przyjazd 

do   motelu.   W   każdym   razie,   gdy   szofer 

szykował się do skrętu w lewo, z tylu nadjechał 

z wielką prędkością inny samochód. Żeby go 

przepuścić,   wóz   pani   Trent   przesuną}   się   na 

prawo.   Mimo   to   został   uderzony   przez   to 

drugie auto, zepchnięty z szosy i strącony do 

oceanu.   O   brzeg   biły   wzburzone   fale,   a 

kierowca George Eagan wiedział, że woda jest 

głęboka. Krzyknął do pani Trent, żeby skakała, 

pchnął   drzwi   i   wyskoczył   sam. 

Prawdopodobnie   uderzył   głową   o   skałę.   Tak 

czy inaczej był nieprzytomny przez jakiś czas. 

Kiedy doszedł do siebie, po samochodzie pani 

Trent   nie   było   śladu.   Przy   Eaganie   stali 

policjanci z patrolu drogowego. Ściągnęli wóz 

ratownictwa   technicznego   i   nurków,   którzy 

dotarli do leżącego na dnie auta. Za pomocą lin 

i wyciągarki wydobyto wrak na powierzchnię. 

Po pani Trent nie było śladu, ale tylne, lewe 

drzwi   okazały   się   również   otwarte. 

Przypuszcza się więc, że otworzyła  je, zanim 

samochód stoczył się z urwiska w fale oceanu. 

Być może ciało nigdy nic będzie odnalezione. 

Są tam zdradliwe prądy, zwłaszcza niezwykle 

silny   prąd   powrotny   przyboju.   Mieli   z   nimi 

ciężką   przeprawę   nurkowie   podczas 

penetrowania   miejsca   wypadku.   Ciało   może 

zostać   poniesione   na   pełne   morze   lub 

wyrzucone   na   brzeg.   W   tym   miejscu   fale   są 

background image

bardzo często wzburzone.

-

Ale czemu mnie się czepili?

-

Szofer przez moment widział tył 

samochodu, który go uderzył. Opis pasuje do 

pani   auta.   Inny   kierowca,   który   nadjechał   w 

chwili wypadku, zapamiętał dwie ostatnie cyfry 

z tablicy rejestracyjnej. Również zgadzają się z 

numerem pani.

-

Ale ja nie ruszałam się z motelu.

background image

-   Na   miejscu   zderzenia   znaleziono 

stłuczone szkło reflektora. Policja porównała je 

ze   szkłem   pozbieranym   we   wjeździe   do 

motelu,   gdzie   mieliśmy   naszą   stłuczkę. 

Niektóre kawałki pasowały do siebie jak ulał. 

W   końcu   policja   zdołała   ułożyć   tego   pucla. 

Poskładali   z   kawałków   cale   szkło   reflektora. 

Brakuje   tylko   jednego   trójkątnego 

fragmencika.

-

No,   a   ten   szofer,   czemu   mu 

wierzą po tym wszystkim, co on zrobił?

-

To coś, czego też nie rozumiem. 

Pani im mówiła o szoferze?

-

Oczywiście.

-

O tym,  jak przyszedł przekupić 

panią   i   namawiał   do   sporządzenia   fałszywej 

kopii testamentu?

-

Tak.

-

I   o   tym,   jak   pani   wykonała   te 

kopie,   a   kalkę   przesłała   pod   swoim   adresem 

pocztą?

-

Tak, powiedziałam im wszystko, 

panie Mason. Teraz zdaję sobie sprawę, że nie 

powinnam, ale wtedy, kiedy zaczęłam mówić... 

no, ja byłam po prostu... okropnie wystraszona. 

Tak rozpaczliwie chciałam ich przekonać, żeby 

puścili mnie wolno.

Drzwi   otworzyły   się   gwałtownie   i   do 

pokoju wszedł prokurator okręgowy Hamilton 

Burger z porucznikiem Traggiem.

-

Dzień   dobry,   Virginio   - 

powiedział Burger. - Cześć, Perry - zwrócił się 

do Masona. - Jak leci?

-

Jak   się   miewasz,   Hamilton? 

Zamierzasz zwolnić moją klientkę?

background image

-

Obawiam się, że nie.

-

Dlaczego?

- Naopowiadała nam dużo o George’u 

Eaganie,   szoferze   Lauretty   Trent.   Ciekawa 

historia,   ale   nie   wierzymy   w   to   wszystko. 

Krewni   Lauretty   Trent   również   nam 

naopowiadali o szoferze ciekawych rzeczy, ale 

w   szczegółach   to   się   nie   trzyma   kupy. 

Zaczynamy   przypuszczać,   że   twoja   klientka 

może   być   z   tymi   krewniakami   w   zmowie. 

Usiłują   wspólnie   zdyskredytować   Eagana   i 

zamazać obraz całej sprawy, przy sposobności 

maskując   ślady   wcześniejszych   prób 

zabójstwa,   zbrodni,   która   została   w   końcu 

popełniona przez twoją klientkę.

-

Co   za   absurd   -   wykrzyknęła 

Virginia.   -   Nigdy   w   życiu   nie   widziałam 

krewnych Lauretty Trent.

-

Kto   wie   -   powiedział   Mason   - 

gdybyście   nie   byli   tak   zahipnotyzowani 

występem   w   wykonaniu   tego   szofera, 

mielibyście może jaśniejszy obraz sytuacji.

-

Dobrze,   dobrze,   zobaczymy   - 

Burger podszedł do drzwi, otworzył je i rzucił 

polecenie do kogoś na korytarzu:

-

Wejść.

Mężczyzna,   który   się   ukazał,   miał   lat 

czterdzieści parę, czuprynę czarną jak węgiel, 

ciemną  karnację, wydatne  kości policzkowe i 

świdrujące,   czarne   oczy.   Patrzył   najpierw   na 

Hamiltona  Burgera,  a  potem  przeniósł   wzrok 

na Virginię Baxter i zdecydowanie potrząsnął 

głową.

-

Czy widział pan kiedykolwiek tę 

młodą kobietę? - spytał Burger.

background image

-

Nie.

-

Tu panią mamy - Burger zwrócił 

się do Virginii.

-

I co takiego? Ja też go nigdy nic 

widziałam.  Z grubsza wygląda  tak jak szofer 

pani Trent, ale to nie jest ten mężczyzna, który 

był u mnie.

-

To   jest   George   Eagan   - 

obwieścił   sucho   porucznik   Tragg   -   szofer 

Lauretty   Trent...   To   wszystko.   George,   może 

pan odejść.

-

George   uderzył   się   w   głowę   - 

Tragg poinformował Masona - kiedy wypadł z 

samochodu.  Był  nieprzytomny  przez czas nie 

ustalony.

background image

- Zaraz, minutkę - powiedział Mason - 

jedną minutkę. Nie wciskajcie mi  kitu. Jeżeli 

jest   w   stanie   przyjść   tutaj   i   rozpoznać   moją 

klientkę   albo   jej   nie   rozpoznać,   to   może   też 

odpowiedzieć na pytanie.

- Nie musi - zauważył Hamilton Burger.

-  Pan   ma   własny   samochód   -   Mason 

zignorował uwagę prokuratora i zwrócił się do 

szofera.   -   To   jest   olds   z   numerem 

rejestracyjnym ODT062.

-  To   rzeczywiście   numer   mojego 

samochodu - Eagan popatrzył  ze zdumieniem 

na Masona - ale to nie jest olds tylko cadillac.

-  Jeździł   pan   tym   samochodem 

przedwczoraj? 

Eagan   wyglądał   na   jeszcze   bardziej 

zaskoczonego. Powoli pokręcił głową.

-

Nie.   Przedwczoraj   woziłem 

panią Trent. Pojechaliśmy do Fresno.

-

To   wszystko,   George   - 

zakomenderował   Burger.   -   Nie   musi   pan 

odpowiadać na żadne inne pytania.

Szofer wyszedł.

Hamilton   Burger   patrząc   na   Masona 

wymownie wzruszył ramionami.

-

Tu   cię   mamy   -   powiedział.   - 

Jeżeli   kogoś   próbowano   tu   w   coś   wrobić,   to 

właśnie   tego   szofera.   Lepiej   posprawdzaj 

trochę   te   historyjki,   które   opowiada   ci   twoja 

klientka.   Przedstawimy   jej   zarzut   dziś   o 

jedenastej przed południem, jeśli ta pora będzie 

dla ciebie dogodna, a wstępna rozprawa może 

być   w   każdym   terminie,   jaki   zaproponujesz. 

Chcemy dać ci dość czasu na przygotowanie.

-

To ładnie z waszej strony w tej 

background image

sytuacji.   Będziemy   mieli   wstępną   rozprawę, 

kiedy   tylko   sędzia   znajdzie   coś   wolnego   w 

swoim rozkładzie zajęć, może jutro rano.

-

W   paru   punktach   możesz   nas 

przyłapać - Burger uśmiechnął się lodowato - 

może   czegoś   nic   zdążymy   dopiąć   na   ostatni 

guzik,   Peny,   ale   jesteśmy   na   ciebie 

przygotowani.   W   tej   sprawie   stoisz   po   złej 

stronie.   Twoja   klientka   to   szczwana, 

bezwzględna  aferzystka.   Nic wiem  jeszcze,  z 

kim   jest   w   zmowie,   nie   wiem,   kto   podawał 

truciznę   Lauretcie   Trent,   ale   wiem,   że   to 

samochód twojej klientki zepchnął z szosy auto 

ofiary.   I   twoja   klientka   naopowiadała   tyle 

kłamstw,   że   bardzo   łatwo   znajdzie   się   w 

opałach. Przynajmniej mamy ją w ręku na czas 

wyłapywania wspólników. A teraz zostawiamy 

cię sam na sam z klientką.

-

Gdzieś tu jest straszna pomyłka, 

panie Mason - powiedziała Virginia po wyjściu 

Burgera   i   Tragga.   -   Ten   facet   był   ogólnie 

podobny do szofera... to znaczy do mężczyzny, 

który   był   u   mnie   i   przedstawił   się   jako 

Menard... Oczywiście to pan powiedział mi, że 

to szofer Lauretty Trent.

-

Został   zidentyfikowany   na 

podstawie   dokładnego   rysopisu   i   numeru 

rejestracyjnego   samochodu,   którym   jeździł. 

Jest pani pewna, że to był oldsmobile?

-

Tak. To nie był nowy olds, ale 

nie mam wątpliwości co do marki... Mogłam 

się   oczywiście   pomylić   co   do   numeru 

rejestracyjnego,   to  znaczy ostatniej  cyfry,   ale 

pierwsze było 0. na pewno.

-

Nie.   Virginio,   to   za   dużo 

background image

zbiegów   okoliczności.   Ale   może   pani   jest 

ofiarą,   może   wpadła   pani   w  sidła   kogoś,  dla 

kogo   musi   pani   wykonać   brudną   robotę.   No 

więc niech teraz, dla odmiany, powie mi pani 

prawdę.

-

Ależ   ja   powiedziałam   panu 

prawdę.

-

Ja   też   muszę   pani   coś 

powiedzieć.   Jeżeli   upiera   się   pani   przy 

powtarzaniu tej opowieści, stoi pani w obliczu 

procesu i oskarżenia o morderstwo. Więc jeśli 

ktoś posługuje się panią jako narzędziem i pani 

nic daje mi możliwości wydobycia  pani z tej 

matni, bo nie mówi mi, co się naprawdę stało, 

to. Virginio, sytuacja jest bardzo zła.

background image

Potrząsnęła głową.

-

Więc?   -   spytał   Mason.   Wahała 

się przez moment.

-

Powiedziałam   panu   prawdę   - 

powtórzyła w końcu.

-

Jeżeli   to   jest   prawda,   to   ktoś   z 

diabelsko   bystrym   umysłem   perfidnie   złapał 

panią w potrzask.

-

To jest... to jest prawda.

-

Jestem   pani   adwokatem.   Jeżeli 

pani twierdzi kategorycznie, że te opowieści są 

prawdziwe, muszę w nie wierzyć, bez względu 

na   to,   jak   dziwacznie   i   nieprawdopodobnie 

brzmią.   Kiedy   staniemy   na   sali   sądowej,   nie 

mogę okazać cienia wątpliwości, że wierzę.

- Ale tak naprawdę mi pan nie wierzy?

Mason patrzył na nią zamyślony.

-  Gdyby   była   pani   członkiem   ławy 

przysięgłych   i   oskarżona   opowiedziałaby   taką 

historię, uwierzyłaby pani?

Virginia Baxter rozpłakała się.

-

Uwierzyłaby   pani?   -   powtórzył 

pytanie Mason.

-

Nie - szlochała - to brzmi zbyt... 

zbyt...   to   taki   łańcuch   nieprawdopodobnych 

zdarzeń.

-

Otóż   to.   Więc   ma   pani   jedną   i 

tylko   jedną   linię   obrony.   Powie   mi   pani 

absolutną prawdę i pozwoli się ratować. A jeśli 

pozostanie

 

pani

 

przy

 

swoich 

nieprawdopodobnych   wyjaśnieniach,   będę 

musiał   przyjąć,   że   jakiś   przebiegły,   szatańsko 

sprytny   złoczyńca   świadomie   wrabia   panią   w 

morderstwo.   A   wypadki   układają   się   w   taki 

sposób,   że   ma   on   wszelkie   widoki   na 

background image

załatwienie pani wyroku skazującego.

Patrzyła na niego oczami pełnymi łez.

- Oczywiście pani zdaje sobie sprawę z 

mojego położenia. Z chwilą, kiedy przyjmę, że 

naprawdę zastawiono na panią pułapkę, jeden 

fałszywy   element   w   pani   wyjaśnieniach 

pozbawi mnie wszelkich szans. Wezbrana fala

background image

wrogiej opinii publicznej zmiecie panią 

w   mury   więzienia.   Najdrobniejszy   fałsz 

oznacza klęskę.

-

Rozumiem - kiwnęła głową.

-

Czy znając sytuację i wiedząc o 

moich przestrogach, chce pani zmienić swoje 

wyjaśnienia?

-

Nie mogę ich zmienić.

-

Dlatego,   że   daleko   już   pani 

zabrnęła?

-

Nie   mogę   ich   zmienić,   panie 

Mason,   ponieważ   to   jest   prawda.   Tylko 

dlatego.

-

Dobrze.   Przyjmuję   to   więc   i 

zrobię, co tylko będzie można. Niech się pani 

trzyma.

Adwokat wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Jerry   Caswell,   zastępca   prokuratora 

okręgowego, który oskarżał Virginię w sprawie 

o   posiadanie   narkotyków   i   był   głęboko 

przekonany,   że   wyrok,   jaki   wtedy   zapadł, 

stanowił   rażące   naruszenie   sprawiedliwości, 

poprosił   o   wystąpienie   również   w   nowym 

procesie.   Powierzono   mu   więc   oskarżenie 

publiczne na rozprawie wstępnej.

Przystąpił   do   wykonywania   swych 

powinności  gorliwie i z ponurą determinacją, 

by tym razem nie Oddać Perry’emu Masonowi 

żadnych   punktów,   mimo   jego   sprytu   i 

szybkości myślenia.

Jako   pierwszego   świadka   wezwał 

George’a Eagana.

Szofer   stanął   przy   pulpicie   i 

poświadczył swoje personalia, adres i miejsce 

pracy.

-  Proszę   powiedzieć,   co   robił   pan   w 

środę wieczorem?

- brzmiało pierwsze pytanie Caswella.

-  Wiozłem   panią   Laurettę   Trent   jej 

samochodem.

-  Byliśmy   w   Venturze   i   wracaliśmy 

szosą wzdłuż wybrzeża.

-

Jaki był punkt docelowy?

-

Pani   Trent   powiedziała   mi,   że 

chciałaby zaglądnąć do motelu na wzgórzach, 

niedaleko   jeziora   i   że   pokaże   mi,   w   którym 

miejscu skręcić w boczną drogę.

-

Nie   powiedziała   panu,   w   którą 

drogę trzeba będzie skręcić?

background image

-

Nie.   Powiedziała,   że   pokaże, 

kiedy mam skręcić.

-

Czy   znany   jest   panu   motel 

Saint’s Rest i prowadząca do niego droga?

-

Tak,   proszę   pana.   Wylot   tej 

drogi jest około trzystu metrów na północ od 

Sea Crest Cafe.

background image

-

Co   się   stało,   gdy   w   środę 

wieczorem zbliżał się pan do tego miejsca?

-

Pani   Trent   poprosiła,   żebym 

trochę zwolnił.

-

A potem?

-

No, ja myślałem oczywiście, że 

ona chce...

-

Nieważne,   co   pan   myślał   - 

przerwał mu Caswell. - Proszę ograniczyć się 

do odpowiedzi na pytania. Co nastąpiło?

-

Z   tyłu   zobaczyłem   światła 

zbliżającego   się   samochodu,   a   ponieważ   ja... 

Więc,   nie   wiem,   jak   to   powiedzieć   bez 

mówienia o tym, co myślałem, ale szykowałem 

się do skrętu w lewo...

-

Nieważne,   do   czego   się   pan 

szykował, proszę mówić, co pan robił.

-

No   więc,   zjechałem   na   prawy 

skraj   szosy,   jak   tylko   mogłem   najdalej   i 

czekałem, aż ten samochód z tyłu nas minie.

-

I minął was ten samochód?

-

On   nagle   skręcił   i   uderzył   w 

przedni błotnik naszego samochodu. Następnie 

prawdopodobnie   gwałtowne   szarpnięcie 

kierownicą spowodowało obrót tamtego auta i 

uderzenie   z   kolei   tylem   w   ten   sam   błotnik 

naszego   wozu.   To   zepchnęło   nas   z   drogi   i 

straciłem panowanie nad pojazdem.

-

Co stało się potem?

-

Obrotem kierownicy usiłowałem 

naprowadzić samochód z powrotem na drogę, 

ale poczułem, że już wypadamy poza krawędź 

skarpy.   Krzyknąłem   do   pani   Trent,   żeby 

otworzyła   drzwi   i   wyskoczyła.   Otworzyłem 

swoje drzwi i wyskoczyłem.

background image

-

Co było potem?

-

Nie wiem, co było bezpośrednio 

potem.

-

Był pan nieprzytomny?

-

Tak.

-

Czy   wic   pan,   kiedy   odzyskał 

pan przytomność?

background image

-

Nie.   Nie   miałem   możliwości 

zorientować   się   dokładnie   w   czasie.   Wiem 

mniej   więcej,   kiedy   nastąpił   wypadek,   ale 

potem   nie   od   razu   popatrzyłem   na   zegarek. 

Byłem   przełażony,   czułem   się   źle.   Potwornie 

bolała mnie głowa i byłem... jakbym się upił.

-

Jak długo był pan nieprzytomny?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział 

Mason. - Nieistotne i nie związane ze sprawą. 

Oskarżenie   sugeruje   świadkowi   wyciąganie 

wniosków.

-

Sprzeciw   podtrzymany   - 

zadecydował sędzia Grayson.

-

Och, jeżeli Wysoki Sąd pozwoli 

-   nie   dawał   za   wygraną   Caswell   -   można   na 

różne sposoby określać, jak długo było się bez 

świadomości,   drogą   pośrednią,   podając 

szczegóły o otoczeniu.

-

Proszę więc pozwolić świadkowi 

podać   te   szczegóły   bez   formułowania 

wniosków na ich podstawie.

-

Proszę bardzo. A więc, w jakiej 

pozycji   znajdował   się   świadek,   gdy   odzyskał 

przytomność?

-

W   pozycji   leżącej,   twarzą   do 

ziemi.

-

Jak daleko od drogi?

-

Nie   umiem   podać   dokładnej 

odległości, ale przypuszczam,  że chyba  około 

trzech metrów.

-

Był ktoś koło świadka?

-

Policjant   z   patrolu   drogowego. 

Pochylał się nade mną.

-

Pomógł panu wstać?

-

Nie   od   razu.   Najpierw   mnie 

background image

odwrócił   na   plecy.   Podali   mi   jakiś   środek 

pobudzający. Potem spytali, czy mogę poruszać 

palcami   u   nóg.   Mogłem.   Następnie   u   rąk. 

Mogłem. Wtedy kazali powoli podkurczyć nogi 

i zgiąć ramiona. Dopiero wówczas pomogli mi 

usiąść i wreszcie wstać.

-

Czy   pan   wie,   skąd   oni 

przyjechali?

-

Wiem, tylko, co mówili.

background image

-

Ile czasu minęło od chwili, gdy 

odzyskał   pan   przytomność   do   momentu,   gdy 

stanął pan na nogi?

-

Kilka minut.

-

I   potem   rozglądał   się   pan   za 

samochodem pani Trent?

-

Tak.

-

I dostrzegł go pan?

-

Nie. Samochodu nie było.

-

Opowiedział pan policjantom, co 

się stało?

-

Trochę   to   potrwało,   zanim 

mogłem   mówić   do   rzeczy.   Najpierw   coś 

plotłem.

-

Co stało się potem?

-

Rozległo   się   wycie   syren, 

nadjechał   wóz   ratownictwa   technicznego, 

krótko   potem   następny,   nurkowie   zeszli   do 

wody i znaleźli samochód na głębokości około 

ośmiu metrów. Zaryty przodem w dno lcżat na 

prawym   boku.   Lewe   drzwi   były   otwarte. 

Nikogo w samochodzie nie znaleziono.

-

Skąd pan wie, że nie było nikogo 

w samochodzie?

-

Widziałem,   jak   wyciągano 

samochód   na   powierzchnię.   Podbiegiem   i 

zaglądnąłem   do   środka.   Nie   było   śladu   po 

Lauretcie Trent.

-

Obecnie,   jeżeli   Wysoki   Sąd 

pozwoli,   chciałbym   tego   świadka   chwilowo 

wycofać,   żeby   zadać   pytania   drugiemu 

świadkowi. Spodziewam się jednak sprzeciwu 

w   związku   z   tym,   że   zacząłem   dowodzić,   iż 

oskarżona popełniła określone czyny, natomiast 

wciąż   nie   odnaleziono  corpus   delicti.  Pragnę 

background image

oświadczyć  sądowi, że tu i w tym  momencie 

jesteśmy   przygotowani   na   odparcie   tego 

zarzutu,   bo   termin  corpus   delicti  należy 

tłumaczyć   raczej   jako   ciało   zbrodni   niż   ciało 

ofiary.   W   kronikach   sądowych   jest   kilka 

przykładów   zakończonego   sukcesem   ścigania, 

skazania i stracenia morderców, mimo że ciała 

ich   ofiar   nigdy   nie   zostały   odnalezione. 

Właściwą   drogą   jest   wykazywanie   istnienia 

corpus   delicti  poszlakowo,   tak   jak   każdego 

innego czynnika w sprawie...

-  Nie   musi   pan   podejmować   prób 

douczania   sądu   w   zakresie   podstaw   prawa 

karnego   -   przerwał   mu   sędzia   Grayson.   - 

Myślę,   że   w   tym   stanie   rzeczy  prima   facie,  

dowód   oparty   na   domniemaniu   faktycznym, 

został przed stawiony. Jeżeli jednak pan Mason 

pragnie   zająć   stanowisko,  że   istnienie  corpus 

delicti  nie   jest   udowodnione,   ma   prawo   tę 

kwestię drążyć.

Mason wstał i uśmiechnął się.

-  Przeciwnie,   Wysoki   Sądzie,   obrona 

uważa, że świadectwa właśnie przedstawione są 

wystarczające,   by   udowodnić   śmierć   Lauretty 

Trent.   Nie   zamierzamy   w   tej   sprawie 

podejmować kwestii corpus delicti w związku z 

nieodnalezieniem zwłok. Jednakże Wysoki Sąd 

musi   mieć   w   pamięci,   że   na  corpus   delicti  

składa   się   tu   nie   tylko   dowód   śmierci,   ale   i 

dowód śmierci w wyniku działania sprzecznego 

z prawem. Jak do tej pory wydaje się, że śmierć 

Lauretty   Trent   równie   dobrze   mogła   być 

skutkiem wypadku.

-  Dlatego właśnie - wyjaśnił Caswell - 

pragnę   wycofać   w   tym   momencie   jednego 

background image

świadka   i   wezwać   innego.   Z   pomocą   tego 

drugiego   świadka   będę   mógł   udowodnić,   że 

mamy do czynienia ze zbrodnią.

- Dobrze - zgodził się sędzia Grayson. - 

Jednak obrona ma prawo do pytań do obecnego 

świadka   w   związku   ze   złożonymi   właśnie 

zeznaniami, jeśli takie jest życzenie adwokata.

-

Zaczekamy z pytaniami do tego 

świadka - powiedział Mason.

-

Dobrze.   Proszę   wezwać 

następnego świadka oskarżenia - polecił sędzia 

Grayson, bez zagłębienia się w sprawę

background image

-  Powołuję   na   świadka   porucznika 

Tragga - ogłosił Caswell.

Tragg   podszedł   do   miejsca   dla 

świadków i został zaprzysiężony.

-

Czy   był   pan   w   więzieniu,   gdy 

osadzono   tam   oskarżoną   i   rozpoczęło   się 

śledztwo?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy rozmawiał pan z oskarżoną?

-

Rozmawiałem.   Tak,   proszę 

pana.

-

Czy informował pan oskarżoną o 

jej konstytucyjnych prawach?

-

Tak.

-

Jakie   wyjaśnienia   złożyła 

oskarżona?

-

Powiedziała   mi,   że   Lauretta 

Trent   zadzwoniła   do   niej   i   zaproponowała 

spotkanie   w   Sainfs   Rest.   Następnie,   że 

przyjechała tam i, jak twierdzi, przebywała w 

motelu   znacznie   dłużej   niż   godzinę.   Potem 

zaczęła   się   denerwować   i   zadzwoniła   do 

Perry’ego Masona, który przybył  do motelu i 

zasugerował

 

oglądnięcie

 

samochodu 

oskarżonej.

-

I co potem? - spytał Caswell.

-

I że stwierdzili, iż jej samochód 

został   uszkodzony.   Ma   rozbity   reflektor   i 

wgnieciony błotnik.

-

Czy   pan   Mason   coś 

zaproponował? - spytał tryumfalnie Caswell.

-

Powiedziała, że pan Mason kazał 

jej wsiąść do samochodu, opuścić teren motelu, 

zrobić   pętlę   i   jechać   z   powrotem   do   bramy 

wjazdowej. Gdy była już w aucie, pan Mason 

background image

wsiadł   do   swojego   wozu   i   spowodował 

zderzenie obu pojazdów i ich uszkodzenie, tak 

by niemożliwe było...

-

Chwileczkę - przerwał Mason - 

sprzeciwiam   się   wyciąganiu   wniosków   przez 

świadka. Niech podaje fakty.

-

Pytam   świadka,   co   powiedziała 

oskarżona - wyjaśnił Caswell. - Czy oskarżona 

powiedziała, po co było to zrobione?

background image

-

Tak, powiedziała, że to po to, by 

nie   można   było   orzec,   kiedy   jej   samochód 

został po raz pierwszy uszkodzony.

-

Co jeszcze panu powiedziała?

-

Powiedziała,   że   George   Eagan, 

szofer   Lauretty   Trent,   namawiał   ją   do 

sfałszowania kopii testamentu.

-

Jakiego testamentu?

-

Testamentu   rzekomo   spisanego 

przez panią Trent.

-

I   co   powiedziała?   Dała   się 

namówić?

-

Powiedziała, że przyjęła pięćset 

dolarów   i   wypisała   fałszywy   testament   na 

papierze   firmowym   Delano   Bannocka, 

nieżyjącego   już   adwokata,   który   świadczył 

usługi   dla   pani   Trent   i   był   pracodawcą 

oskarżonej.

-

Czy   poparła   to   jakimś 

dowodem?

-

Dowodem   ma   być   według   niej 

list   polecony,   który   przesłała   pod   własnym 

adresem.   Zawierał   on   arkusze   kalki,   których 

używała   sporządzając   fałszywe   kopie. 

Powiedziała,   że   za   radą   Perry’ego   Masona 

użyła świeżej kalki, tak by tekst podrobionego 

testamentu   można   było   odczytać   trzymając 

arkusz pod światło.

-

Chwileczkę   -   przerwał   sędzia 

Grayson. - Cytuje się tu poufną radę udzieloną 

przez adwokata jego klientce?

-

Tak,   Wysoki   Sądzie   -   przyznał 

Caswell.   -   Byłoby   absolutnie   niewłaściwe   z 

mojej   strony   przywoływać   tutaj   tę   poradę, 

gdyby   nie   chodziło   o   zreferowanie   własnej 

background image

wypowiedzi oskarżonej. Innymi  słowy, gdyby 

na miejscu dla świadków siedziała oskarżona, a 

ja pytałbym, co powiedział jej adwokat, byłaby 

to   próba   wydobycia   informacji,   które 

obwiniona ma prawo zatrzymać dla siebie. Przy 

barierce stoi jednak porucznik Tragg i mogę go 

pytać,   co   skarżona   mówiła   na   temat   swoich 

czynów  i  jak je tłumaczyła.  Skoro oskarżona 

zdecydowała   się   zrezygnować   z   prawa   do 

poufności   podczas   rozmowy   ze   świadkiem   i 

wspomnieć, co radził jej adwokat, świadek ten, 

może   jej   słowa   powtórzyć.   Z   taką 

ewentualnością musi liczyć się adwokat, który 

doradza   klientowi,   jak   wprowadzać   w   błąd 

przedstawicieli organów ścigania albo, i to jest 

nasz   wypadek,   jak   popełnić   fałszerstwo. 

Wniesiemy sprawę przeciw panu Masonowi do 

właściwego   trybunału   we   właściwym   czasie, 

ale  na  razie  mamy  prawo  poinformować,  jak 

oskarżona   przedstawiła   nam   pouczenia 

swojego adwokata.

-

Czy zgłasza pan sprzeciw, panie 

Mason?   -   sędzia   Grayson   spojrzał   w   stronę 

obrońcy.

-

Nie, z pewnością nie. Nie mam 

zastrzeżeń   do   przywoływania   faktów   w   tej 

sprawie.   W   odpowiednim   momencie   wykażę, 

że   oskarżona   jest   ofiarą   spisku   przeciwko 

niewinnej osobie i...

-

Chwileczkę,   chwileczkę   - 

przerwał   Caswell.   -   To   nie   jest   czas   dla 

Perry’ego   Masona   na   obronę   oskarżonej   ani 

siebie   samego.   Będzie   miał   okazję   bronić 

panny   Baxter,   kiedy   ja   dopełnię   swoich 

powinności,   a   siebie   przed   właściwym 

background image

trybunałem.

- Myślę, że to słuszna uwaga - poparł 

sędzia Grayson.

-  Jednakże pan Mason ma sposobność 

wypowiedzieć   się   co   do   ewentualnego 

sprzeciwu.

-  Nie   będzie   żadnego   sprzeciwu   - 

oświadczył Mason.

-  Chcę,  aby  świadek  powtórzył  to,  co 

powiedziała   mu   oskarżona,   wszystko,   co   mu 

powiedziała.

-

Sądziłem, że będzie sprzeciw, w 

związku   z   ujawnieniem   poufnej   rozmowy 

adwokata z klientem - wyjaśniał sędzia - skoro 

jednak   uznamy,   że   oskarżona   dobrowolnie 

sama   z   poufności   zrezygnowała,   mecenas 

zastrzeżeń   nic   zgłasza,   wobec   tego 

kontynuujemy.

-

Oskarżona powiedziała - wrócił 

do pytań Caswell - że osobą, która nachodziła 

ją w mieszkaniu, był świadek George Eagan?

- Tak.

background image

-

I zidentyfikowała go?

-

Tak.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

-

Rozmawiał   pan   z   tą   młodą 

kobietą   późną   nocą,   poruczniku?   -   spytał 

Mason.

-

Tak,   aresztowano   ją   późnym 

wieczorem.

-

Wiedział   pan,   że   to   moja 

klientka?

-

Nie.

-

Nie wiedział pan?

-

Wiedziałem   tylko,   że   ona   tak 

mówi.

-

I nie uznał pan tego za prawdę?

-

Nigdy   nie   wierzymy   w   to,   co 

mówią oskarżeni. Wszystko sprawdzamy.

-

Rozumiem. A więc nie jest pan 

przygotowany,   żeby   orzec,   czy   to,   co 

oskarżona   mówiła   o   moich   radach,   było 

prawdą czy nie?

-

No - Tragg Zawahał się - były 

pewne potwierdzające okoliczności.

-

Na przykład?

-

Oskarżona   zgodziła   się   na 

otwarcie   listu   poleconego,   który   był   do   niej 

adresowany.

-

I pan otworzył?

-

Tak.

-

I   znalazł   kalkę   z   odciśniętym 

tekstem rzekomego testamentu, o którym panu 

mówiła?

-

Tak.

-   I   z   tej   przyczyny   był   pan   skłonny 

wierzyć we wszystko, co panu powiedziała?

background image

-

To

 

była

 

okoliczność 

potwierdzająca.

-

Wobec   tego   dlaczego   nie 

wierzył   pan,   gdy   mówiła,   że   jestem 

adwokatem reprezentującym jej interesy?

-

Właściwie, jeśli to takie istotne, 

to wierzyłem.

-

Dlaczego   więc   nic   zawiadomił 

mnie pan, że moja klientka jest w więzieniu?

background image

-

Powiedziałem   jej,   że   może   do 

pana zadzwonić.

-

I co ona na to?

-

Powiedziała, że to nie ma sensu, 

że ona nie rozumie, co się stało, ale sprawcą 

jest ten szofer George Eagan, a ona z własnej 

woli   przedstawi   nam   wszystkie   fakty,   tak 

byśmy mogli ująć winnego.

-

I ujęliście?

-

Nie   tamtej   nocy.   Następnego 

ranka.

-

Co się stało wtedy?

- W obecności prokuratora okręgowego 

Hamiltona  Burgera i w pańskiej obecności w 

rozmównicy

 

więzienia

 

okręgowego 

dokonaliśmy konfrontacji George ta Eagana z 

oskarżoną. Eagan oświadczył w jej obecności, 

że   nigdy   wcześniej   jej   nie   widział,   a   ona 

oświadczyła,   że   to   nie   jest   mężczyzna,   który 

nachodził ją w mieszkaniu.

-

Czy   coś   jeszcze   wówczas 

powiedziała?

-

Przyznała,   że   mężczyzna,   który 

był   u   niej,   nigdy   nie   powiedział,   że   jest 

George’em   Eaganem,   szoferem,   ale   że   ta 

identyfikacja   została   dokonana   na   podstawie 

dokładnego rysopisu i numeru rejestracyjnego 

samochodu. Powiedziała, że mężczyzna, który 

ją   odwiedził,   przedstawił   się   jako   George 

Menard.

- Pan skłonił oskarżoną do wyjawienia 

tego   wszystkiego   informując   ją,   że   prowadzi 

pan śledztwo w sprawie morderstwa,  że chce 

pan ująć winnego, że nic przypuszcza pan, by 

ona   mogła   być   winna.   Taka   miła,   młoda 

background image

kobieta   nic   mogła   przecież   popełnić   zbrodni 

tego   rodzaju.   Więc   sądzi   pan,   tak   pan   jej 

mówił, że ktoś próbuje wrobić ją w to, ale jeśli 

ona   natychmiast   przedstawi   śledczemu 

wszystkie   fakty,   bez   czekania   na   kontakt   ze 

mną   do   rana,   rzecz   zostanie   wyjaśniona,   a 

panna Baxter pójdzie do domu i spędzi noc we 

własnym   łóżku.   Czy   nie   tak   pan   ją 

przekonywał?

background image

-

No,   nie   ja   osobiście   - 

uśmiechnął się porucznik Tragg - ale jeden z 

naszych funkcjonariuszy mówił do oskarżonej 

w tym duchu.

-

Było to w pańskiej obecności i 

za pańską aprobatą?

-

To   rutynowe   postępowanie 

wobec podejrzanych pewnego typu - po chwili 

wahania   z   ironicznym   uśmiechem 

odpowiedział policjant.

-

To   wszystko   -   zamknął 

przesłuchanie świadka Mason.

-

Carson   Herman   -   wywołał 

następnego świadka Caswell.

Herman   był   wysokim,   szczupłym 

mężczyzną z nosem jakoś podobnym do, żądła. 

Miał wodniste, niebieskie oczy, wydatne usta i 

kości policzkowe. Mówił zawsze z emfazą.

Zeznał pod przysięgą, że jechał wzdłuż 

wybrzeża   na   południe,   w   jakieś   miejsce 

pomiędzy   Oxnard   i   Santa   Monica.   W   tym 

samym   kierunku   podążał   przed   nim   wielki, 

czarny sedan i chevrolet jasnego koloru. Nie 

mógł   się   zorientować,   jakiej   marki   był   ten 

czarny sedan.

-

Czy   spostrzegł   pan   coś 

niezwykłego? - spytał Caswell.

-

Tak,   proszę   pana,   gdy 

zbliżaliśmy   się   do   skrzyżowania   z   drogą 

boczną,   czarny   samochód   zjechał   mocno   na 

prawo, najwyraźniej kierowca chciał...

-

Nie jest ważne, co według pana 

chciał kierowca - przerwał Caswell - niech pan 

mówi o tym, co się stało.

-

Tak,   proszę   pana.   Czarny   wóz 

background image

zjechał na pobocze.

-

I co się potem zdarzyło?

-

Chevrolet niemal zrównał się z 

tym  czarnym  i potem nagle  skręcił  i z  boku 

uderzył   go   w   przód.   Następnie,   obrócony 

gwałtownym   skrętem   kierownicy,   chevrolet 

uderzył tyłem, znowu w przód sedana.

-

Czy widział pan, co się stało z 

czarnym sedanem?

-

Nie, proszę pana. Jechałem tuż 

za  chcvroletem,  a to wszystko  działo  się tak 

szybko, że minęliśmy czarny samochód, zanim 

mogłem mieć możliwość obserwacji.

background image

Zauważyłem   tylko,   że   sedan   został 

popchnięty i, chyba, mógł mieć wywrotkę.

-

Proszę   kontynuować.   Co   było 

później?

-

Chevrolet   z   piskiem   opon 

skręcił w boczną drogę, która biegnie pod górę.

-

Co pan zrobił?

-

Kierowca   zbiegł   z   miejsca 

wypadku,   więc   ja   jako   obywatel   poczułem 

się...

-

Nieważne, jak pan się poczuł - 

ponownie   przerwał   mu   Caswell.   -   Co   pan 

zrobił?

-

Zawróciłem   i   naszyłem   za 

chevroletem.   Chciałem   dogonić   go   na   tyle, 

żeby odczytać numer rejestracyjny.

-

I odczytał pan?

-

Tam był zakręt za zakrętem, ale 

próbowałem. Dwie ostatnie cyfry dostrzegłem. 

To   było   65.   Nagle   zdałem   sobie   sprawę   z 

własnego   zagrożenia,   droga   była   kompletnie 

pusta.   Zdecydowałem   się   zawrócić   w 

pierwszym   dogodnym   miejscu   i   zawiadomić 

policję. Ponieważ droga była taka pusta i kręta, 

nie   ulegało   wątpliwości,   że   ten   kierowca 

przede mną wiedział, iż ja...

-

Nie są ważne pańskie wnioski - 

tym   razem   przerwał   sędzia   Grayson.   -   Dwa 

razy   zwracaliśmy   już   panu   uwagę,   interesują 

nas tylko fakty. Co pan zrobił?

-

Zwolniłem,   zatrzymałem   się   i 

patrzyłem   na   uciekający   samochód.   Światło, 

które   rzucał   na   skarpę   przy   którymś   z 

zakrętów, to był pojedynczy snop. Widziałem, 

że wóz stracił jeden reflektor.

background image

-

Co   pan   ma   na   myśli   mówiąc: 

stracił reflektor? - spytał Caswell.

-

No,   jeden   reflektor   się   nic 

świecił.

-

Co dalej?

-

Bardzo   wolno   i   ostrożnie 

dojechałem   do   miejsca,   gdzie   mogłem 

zawrócić. Zjechałem na główną szosę. Jakieś 

trzysta   metrów   od   skrzyżowania   jest 

restauracja rybna.

background image

Stamtąd zadzwoniłem do kalifornijskiej 

drogówki. Zgłosiłem wypadek. Powiedzieli, że 

zawiadomił ich już inny kierowca i radiowóz 

policyjny jest w drodze.

-  Nie poszedł pan zobaczyć, czy drugi 

samochód został mocno uszkodzony i czy nie 

ma rannych?

-

Nie,   proszę   pana,   przykro   mi, 

ale   muszę   powiedzieć,   że   nie   poszedłem. 

Wydawało   mi   się,   że   pierwsza   rzecz   to 

powiadomić drogówkę. Sądziłem, że jeśli ktoś 

jest   ranny,   to   pomocy   udzielili   inni 

przejeżdżający   kierowcy,   widząc   rozbity 

samochód.

-

Świadek do dyspozycji obrony - 

powiedział Caswell.

-

Czy   widział   pan   samochód 

przed sobą na tyle dobrze, by powiedzieć, kto 

prowadził, mężczyzna czy kobieta i ile jechało 

osób? - spytał Mason.

-

W samochodzie była tylko jedna 

osoba.   Nic   potrafię   powiedzieć,   czy   był   to 

mężczyzna czy kobieta.

-

To   wszystko   -   Mason 

podziękował świadkowi.

-   Obecnie   chciałem   powołać   na 

świadka   Gordona   Kelvina   -   poinformował 

Caswell.

Kelvin z godnością podszedł do miejsca 

dla świadków, złożył przysięgę i poświadczył, 

że jest szwagrem zmarłej Lauretty Trent.

-   Był   pan   na   sali   sądowej   i   słyszał 

relację o zeznaniach oskarżonej na temat kopii 

fałszywego testamentu, o której wykonanie się 

do niej zwrócono?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Co może pan powiedzieć nam o 

majątku Lauretty Trent?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział 

Mason. - Nieistotne, bez związku ze sprawą.

- Jeżeli Wysoki Sąd pozwoli - szybko 

ripostował   Caswell   -   jest   to   bardzo   istotna 

kwestia.   Zamierzam   wykazać,   że   to,   co 

opowiada   oskarżona,  to   są  czyste  wymysły  i 

wymysłami   być   muszą,   bo   ze   skalkowanej 

kopii   sfałszowanego   testamentu   żadnego 

użytku zrobić się przecież nie da. Spodziewam 

się, że z pomocą  tego świadka unaocznię,  iż 

zmarła   Lauretta   Trent   sporządziła   testament 

wiele lat temu. Znajdował się w zalakowanej 

kopercie,   którą   powierzyła   świadkowi   z 

poleceniem  otwarcia  w dniu jej  śmierci.  Tak 

właśnie   uczyniono   i   koperta   została   już 

otwarta.   Zawierała   ostatnią   wolę   Lauretty 

Trent,   a   więc   nie   ma   w   tej   materii   żadnych 

wątpliwości   ani   dwuznaczności   i   wszelkie 

kalkowane   kopie   innych   testamentów   są 

kompletnie bezwartościowe.

-

Odrzucam

 

sprzeciw

 

zawyrokował sędzia Grayson.

-

Zawsze   byłem   bliski   mojej 

szwagierce   -   oświadczył   Kelvin.   -   Jestem 

starszym   z   jej   dwu   szwagrów.   Moja 

szwagierka   Lauretta   Trent   przechowywała 

testament w zalakowanej kopercie złożonej w 

szufladzie swojego biurka. Przed czterema laty 

powiedziała   mi,   gdzie   ten   dokument   się 

znajduje   i   prosiła   o   otwarcie   w  wypadku   jej 

śmierci. Po tragicznych wydarzeniach ostatniej 

środy,   mając   na   uwadze   najwłaściwsze 

background image

załatwienie  tej kwestii,  skontaktowałem się z 

biurem prokuratora okręgowego i w obecności 

notariusza, bankiera i prokuratora okręgowego 

koperta została otwarta.

-

Co zawierała?

-

Zawierała   dokument   będący 

świadectwem ostatniej woli Lauretty Trent.

-

Czy ma pan tutaj ów testament?

-

Mam.

-

Proszę pokazać.

Świadek   sięgnął   do   kieszeni   i   wyjął 

poskładany dokument.

-  Wszystkie   strony   -   powiedział   -   są 

oznaczone   moimi   inicjałami,   inicjałami 

prokuratora   okręgowego   Hamiltona   Burgera, 

bankiera i notariusza.

Sędzia   Grayson   oglądnął   dokument 

bardzo uważnie i podał Perry’emu Masonowi, 

który,   przyjrzawszy   się,   przekazał   go 

Caswellowi.

background image

-

Chciałbym   wciągnąć   ten 

testament   do   rejestru   dowodów   -   powiedział 

Caswell.   -   Jest   to   oryginał,   wykonamy   więc 

kopię   z   certyfikatem,   a   do   tego   czasu 

dokument   będzie   się   znajdował   w   aktach 

sprawy.

-

Nie   mam   zastrzeżeń   -   zgodził 

się Mason.

-

Obecnie   odczytam   testament   - 

zapowiedział Caswell.

-

Ja, Lauretta  Trent  - prokurator 

postarał się o prawdziwie namaszczony ton - 

będąc w pełni władz umysłowych oświadczam,  

że   jestem   wdową,   nie   mam   dzieci,   a   moimi  

jedynymi krewnymi w całym świecie są moje  

dwie siostry Dianne Briggs i Maxine Kelvin,  

zamężne odpowiednio za Boringiem Briggsem  

i Gordonem Kehnnem.

Stwierdzam,   że   te   cztery   osoby,  

zamieszkałe w moim domu od kilku lat są mi  

bardzo bliskie;  jestem ogromnie przywiązana  

do   obu   szwagrów,   tak   jakby   byli   moimi  

rodzonymi braćmi i  oczywiście  kocham moje  

siostry.

Zdaję sobie jednak sprawę, że kobiety,  

a   w   szczególności   obydwie   moje   siostry,   nie  

posiadają   bystrości,   wrodzonego   talentu   do  

biznesu, który czyniłby je zdolnymi do radzenia  

sobie z licznymi problemami mojego majątku.

Zatem wykonawcą mojej ostatniej woli  

wyznaczam i nominuję Gordona Kelvina.

Oprócz   zapisów   szczególnych,   w 

niniejszym   dokumencie   wyliczonych,  

pozostawiam   całość   mojego   majątku,   po  

odliczeniu   należnych   płatności   i   kosztów  

background image

pogrzebu,   do   równego   podziału   pomiędzy  

Dianne   i   Boringa   Briggsa   oraz   Maxine   i  

Gordona Kefoina.

Tu Caswell zrobił efektowną przerwę, 

obiegł   wzrokiem   uciszoną   salę   i   przewrócił 

kartę testamentu.

-  Daję,   zapisuję   i   ofiarowuję   mojej 

siostrze   Dianne   Briggs   sumę   pięćdziesięciu  

tysięcy dolarów, mojej siostrze Maxine Kehnn  

również sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

Jest wszakże parę osób - Caswell zrobił 

pauzę i popatrzył  znacząco  po sali  -  których 

lojalność i oddanie były nadzwyczajne.

background image

Najpierw   i   przede   wszystkim   doktor  

Forris Alton.

Specjalizował   się   w   internie,   a   nie   w 

chirurgii,   poświecił   się   więc   gałęzi   medycyny  

gorzej opłacanej...

Virginia   Baxter   chwyciła   Masona   za 

nogę nieco powyżej kolana i ścisnęła mocno.

-

Ach, tak - szepnęła. - Teraz sobie 

przypominam.   Pamiętam,   jak   pisałam   to   na 

maszynie. Pamiętam hołd, który złożyła...

-

Cicho - upomniał Mason.

-

Doktor   Alton   -  Caswell   czytał 

następne akapity -  lojalnie opiekował się mną,  

zapracowywał się na śmierć, a mimo to nie ma  

odpowiednich zasobów na czas, gdy odejdzie na  

emeryturę.   Wobec   tego   daję,   zapisuję   i  

ofiarowuję doktorowi Fcrrisowi Altonowi sumę 

stu tysięcy dolarów.

Są jeszcze dwie osoby, których lojalność  

i   oddanie   zawsze   robiły   na   mnie   wielkie  

wrażenie. To mój szofer George Eagan i Anna  

Fritch,   która   pielęgnowała   mnie   w   każdej 

chorobie.

Nie dbam o to, że moja śmierć stanie się 

wydarzeniem,   które   tych   ludzi   podniesie   z 

ubóstwa   do   zamożności   i   nie   chcę,   aby   ich  

lojalność   nie   doczekała   się   nagrody.   Dlatego 

daję,   zapisuję   i   ofiarowuję   mojemu   szoferowi  

George’owi   Eaganowi   sumę   pięćdziesięciu 

tysięcy   dolarów,   w   nadziei,   że   część   tego  

kapitału pozwoli mu uruchomić własne firmę, a  

reszta będzie stanowić rezerwę. Podobnie daję,  

zapisuję i ofiarowuję takąż sumę pięćdziesięciu  

tysięcy dolarów Annie Fritch.

Tu   Caswell   obrócił   kartkę   raczej 

background image

pośpiesznie, jak robi, się często, gdy widać już 

koniec ważnego dokumentu.

-  Gdyby   jakaś   osoba,   firma   lub  

ktokolwiek   inny   za   kwestionował   niniejszy  

testament,   gdyby   ktoś   zgłosił   się   mówiąc,   że  

znajdował się ze mną w związku, że ma prawo  

do dziedziczenia, a ja przez przeoczenie lub z  

innego

background image

powodu   nie   uwzględniłam   go   w 

testamencie, otrzyma sumę stu dolarów...

- Teraz - streszcza! Caswell - następuje 

akapit   końcowy   z   datą.   Dokument   jest 

podpisany przez testatorkę. Jako świadek złożył 

podpis nie kto inny, jak nieżyjący już mecenas 

Delano   Bannock   oraz   -   Caswell   wykonał 

zamaszysty obrót - oskarżona w tym procesie 

Virginia Baxter.

Virginia siedziała patrząc się na niego z 

otwartymi ustami.

Mason ścisnął ją za ramię i przywołał 

do rzeczywistości.

-

Czy   to   kończy   zeznania   tego 

świadka? - spytał sędzia Grayson.

-

Tak, Wysoki Sądzie.

- Czy obrona ma pytania?

Mason wstał.

-  Świadek   znalazł   ten   testament   w 

zalakowanej kopercie?

-

Tak.   Zalakowana   koperta 

znajdowała   się   w   szufladzie,   o   której 

wspominała  Lauretta Trent. A w zalakowanej 

kopercie znajdował się testament.

-

Co pan z nią zrobił?

-

Włożyłem do sejfu i udałem się 

do prokuratora okręgowego.

-

Gdzie znajduje się sejf?

-

W mojej sypialni.

-

A pańska sypialnia znajduje się 

w domu, w którym mieszkała Lauretta Trent i 

który byt jej własnością?

-

Tak.

-

Sejf   był   już   w   sypialni,   kiedy 

pan się do tego domu wprowadził?

background image

-

Nie. Ja zainstalowałem sejf.

-

Dlaczego?

- Ponieważ miałem nieco kosztowności. 

Dom taki duży,  Lauretta  Trent ogólnie znana 

jako osoba niezwykle

background image

bogata, chciałem więc mieć bezpieczne 

miejsce, w którym mógłbym trzymać biżuterię 

żony i gotówkę, którą akurat posiadałem.

-

Czym pan się zajmował?

-

Robiłem  różne  rzeczy  - Kelvin 

powiedział to z godnością.

-

Na przykład?

-

Nie   sądzę,   żebym   musiał   je 

wyliczać.

-

Zgłaszam sprzeciw - włączył się 

Caswell - to są rzeczy nieistotne i nie związane 

ze sprawą. Przesłuchanie nie jest prawidłowe.

-

To jest istotne tło - nie zgodził 

się sędzia Grayson - i strony są upoważnione 

do   takich   pytań,   chociaż   w   tym   konkretnym 

wypadku nie widzę na razie pożytku dla sądu, 

to jest powiększenia istotnej wiedzy o sprawie.

-

Nie ma potrzeby zajmowania się 

całym życiem świadka - irytował się Caswell.

-

Czy   pan   ma   jakieś   szczególne 

powody   do   takich   pytań?   -   sędzia   patrzył   z 

zainteresowaniem na Masona.

-

Chodzi   mi   o   pewną   konkluzję. 

Wszystkie interesy, które pan prowadził, były 

niedochodowe, prawda?

-

To nic jest prawda, nic, proszę 

pana.

-

Ale efekt byt taki, że przyszedł 

pan mieszkać u Lauretty Trent?

-

Na jej zaproszenie, proszę pana!

-

Dokładnie   w   chwili,   kiedy   nie 

potrafił pan utrzymać się sam.

-

Nic, proszę pana. Potrafiłem się 

utrzymać, ale miałem pewne, okresowe, straty 

finansowe, pewne straty w interesach.

background image

-

Innymi   stówy,   zbankrutował 

pan?

-

Miałem problemy finansowe.

-

A

 

pańska

 

szwagierka 

zaproponowała, aby zamieszkał pan u niej.

background image

-

Tak.

-

Pan to jej podpowiedział?

-

Dragi   szwagier,   pan   Boring 

Briggs,   mieszkał   w   tym   domu.   To   wielka 

rezydencja   i...   Więc   moja   żona   i   ja 

przyjechaliśmy   z   wizytą   i   już   się   nie 

wyprowadziliśmy.

-

I   podobnie   jest   w   wypadku 

Boringa Briggsa, orientuje się pan?

-

Co jest podobne?

-

Również   miał   finansowe 

niepowodzenia   i   wprowadził   się   do   siostry 

swojej żony?

-

W   tym   wypadku   okoliczności 

sprawiły, że taki krok był... konieczny.

-

Okoliczności finansowe?

-

W   pewnym   sensie.   Boring 

Briggs   miał   parę   niepowodzeń   i   nie   był   w 

stanie   zagwarantować   żonie   zasobów 

pieniężnych   i   wobec   tego   udała   się   ona   do 

swojej   siostry   Lauretty   Trent,   osoby   bardzo 

szczodrej.

-   Dziękuję   -   powiedział   Mason.   -   To 

wszystko.

Kelvin opuścił miejsce dla świadków.

-

W porządku - szepnął Mason do 

Virginii. - Proszę mi o tym opowiedzieć.

-

Testament.   Przypominam   sobie 

teraz,  jak pisałam  na maszynie  ten  wspaniały 

hołd dla doktora.

-

Mam   zamiar   wziąć   do   rąk   ten 

testament   i   dobrze   mu   się   przyjrzeć.   Nie 

chciałbym,   żeby   pani   w   widoczny   sposób 

okazywała   zainteresowanie  tym,  co  robię,  ale 

proszę   zerknąć   przez   ramię   na   ten   testament, 

background image

zwłaszcza na końcową część, z podpisami. Czy 

podpis pani jest autentyczny.

Mason podszedł do stołu protokolanta.

-  Czy mógłbym  zobaczyć  testament? - 

spytał.   -   Chciałbym   sprawdzić   kilka 

szczegółów.

Protokolant podał Masonowi dokument, 

a Caswell w tym momencie wywołał do zeznań 

kolejną osobę.

background image

-  Moim   następnym   świadkiem   będzie 

policjant   kalifornijskiej   drogówki   Harry 

Aubum.

Aubum, w mundurze, wszedł na salę i 

został   zaprzysiężony.   Oświadczył,   że   jest 

policjantem,   który   przybył   na   miejsce 

zderzenia   dwu   samochodów   przed   motelem 

Saint’s Rest.

Mason przerzucał kartki testamentu i z 

obojętną   miną   zatrzymał   się   dłużej   przy 

podpisach.

-  To jest mój podpis - powiedziała mu 

Virginia z pewnym  przestrachem - a to pana 

Bannocka.   Och,   panie   Mason,   teraz   to 

wszystko   pamiętam.   Ten   testament   jest 

prawdziwy.   Przypominam   sobie   różne 

drobiazgi.   Tu   na   końcu   strony   jest   malutki 

kleks. Zrobił się przy pod pisywaniu. Chciałam 

napisać na maszynie ostatnią stronę jeszcze raz, 

ale   pan   Bannock   powiedział,   że   może   tak 

zostać.

-

A   tu   są   linie   papilarne   - 

zauważył Mason - odciśnięte w atramencie.

-

Nie widzę.

-

O   tu.   Niewielki   ślad,   ale 

powiedziałbym,   że   ten   odcisk   palca   jest   do 

zidentyfikowania.

-

O rany, to musi być mój palec, 

chyba że Lauretty Trent.

-   Zostawmy   to   Caswellowi,   musi 

wszystko zbadać.

Adwokat przeglądnął testament jeszcze 

raz,   włożył   do   koperty   i   odniósł   do 

protokolanta.   Wydawało   się,   że   nic 

zainteresował się specjalnie dokumentem, który 

background image

rzucił   niedbale   na   stół   urzędnika,   lecz   skupił 

uwagę  na  zeznaniach   świadka  stojącego  przy 

barierce.

Wrócił na miejsce i usiadł obok Virginii 

Baxter, która szepnęła do niego:

-  Nie   mogę   pojąć,   po   co   komuś 

zachciało   się   tej   afery   z   podrabianiem   dwu 

testamentów,   skoro   testament   przecież   był? 

Chyba musieli nie wiedzieć o jego istnieniu.

background image

-  Może   ktoś   chciał   się   dowiedzieć... 

Porozmawiamy o tym później, Virginio.

Harry Aubum składał zeznania głosem 

beznamiętnym,   starając   się   po   prostu 

opowiedzieć,   co   się   stało   w   sposób 

maksymalnie   bezstronny,   ale   zarazem 

stuprocentowo dokładny.

Poświadczył,   że   został   skierowany 

przez radio do wypadku samochodowego, jaki 

zdarzył   się   przed   motelem   Saint’s   Rest.   Po 

przybyciu  na miejsce stwierdził, że w kolizji 

uczestniczyły   samochody   oskarżonej   i 

Perry’ego   Masona.  Poprosił  drogą  radiową  o 

sprawdzenie   obu   wozów   w   policyjnych 

kartotekach.   Po   krótkim   czasie   centrala 

odpowiedziała mu przez radio.

-

Nie może pan powiedzieć nam, 

co   pan   usłyszał   przez   radio   -   instruował 

Caswell - bo byłby to dowód ze słyszenia, ale 

może nam pan podać, co pan zrobił w związku 

z otrzymanymi dyspozycjami i informacjami.

-

Przepytałem   oskarżoną,   kiedy 

używała samochodu, czy brała udział w innym 

wypadku   i   gdzie   była   w   ciągu   ostatniej 

godziny.

-

Co powiedziała?

-

Powiedziała,   że   samochodem 

nie   jeździła,   zrobiła   tylko   tę   pętlę   przed 

motelem.   W   pokoju   motelowym   przebywała 

około   dwóch   godzin,   tak   podała.   Nie 

uczestniczyła   w   żadnym   innym   wypadku, 

oświadczyła to bardzo kategorycznie.

-

Co stało się potem?

-

Sprawdziłem

 

numer 

rejestracyjny   samochodu;   były   w   nim   dwie 

background image

istotne dla sprawy cyfry,  sprawdziłem  markę 

samochodu, stwierdziłem,  że są podstawy do 

zatrzymania pani Baxtcr. Później wróciłem na 

miejsce wypadku. Pozbierałem odłamki szkła 

ze   stłuczonego   reflektora   samochodu 

oskarżonej.   To   samo   zrobiłem   następnie   na 

szosie nad oceanem, w miejscu wypadku pani 

Trent.   Zdjąłem   rozbity   reflektor   z   chevroleta 

oskarżonej   i   poskładałem   wszystkie   odłamki 

szklą.

background image

-

Ma pan ten reflektor ze sobą?

-

Tak.

-

Zechce pan pokazać?

Aubum odszedł od barierki i przyniósł 

karton, z którego wyjął lampę samochodową. 

Kawałki szkła trzymały się razem dzięki taśmie 

klejącej,   a   poszczególne   fragmenty   miały 

oznaczenia cyfrowe od 1 do 7.

-

Co oznaczają te cyfry?  - spytał 

Caswell.

-

1 i 2 to szkło, które pozostało w 

lampie,   3   i   4   to   fragmenty   znalezione   przed 

motelem, 5, 6 i 7 to kawałki, które leżały na 

szosie nad oceanem.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

-

Nie   mam   pytań   -   pogodnie 

stwierdził Mason.

-

Nic ma pan pytań, panie Mason? 

- sędzia Grayson spojrzał na adwokata.

-

Nie mam, Wysoki Sądzie.

-

Wobec   tego   -   powiedział 

Caswell   -   chciałbym   ponownie   wezwać 

George’a Eagana na drugą serię pytań.

-

Proszę   bardzo   -   zgodził   się 

sędzia   Grayson.   Eagan   zajął   miejsce   dla 

świadków.

-

Przysięgę   pan   już   złożył   - 

stwierdzi! Caswell. Eagan kiwnął głową.

- Czy kiedykolwiek zwracał się pan do 

oskarżonej   i   prosił   ją   o   informacje   na   temat 

testamentu?

-

Oskarżoną   zobaczyłem   po   raz 

pierwszy   w   więzieniu.   Oprócz   tego   nie 

widziałem jej nigdy w życiu.

-

Nigdy   nic   dawał   jej   pan 

background image

pięciuset   dolarów   lub   innej   sumy   za 

sporządzenie fałszywej kopii testamentu?

-

Nie, proszę pana.

-

Krótko mówiąc, nie miał pan z 

nią żadnych interesów.

-

Nic miałem.

-

Nigdy   w   życiu   jej   pan   nie 

widział?

-

Nie, proszę pana.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

background image

Mason   patrzył   na   Eagana   w 

zamyśleniu.

-  Czy wiedział pan, że Lauretta Trent 

zrobiła dla pana zapis w testamencie?

Świadek zawahał się.

-  Proszę   odpowiedzieć.   Wiedział   pan, 

czy nie wiedział?

-

Wiedziałem,   że   pamiętała   o 

mnie   w   testamencie.   Nie   wiedziałem,   ile   mi 

zapisała.

-

Wiedział   pan   zatem,   że   kiedy 

Lauretta Trent umrze, będzie pan dość bogaty.

-

Nie, proszę pana. Mówię, że nie 

wiedziałem, ile mi zapisała.

-

Skąd pan wiedział, że pamiętała 

o panu w testamencie?

-

Powiedziała mi o tym.

-

Kiedy?

-

Około   trzech   miesięcy   temu, 

czterech   miesięcy   temu...   no,   może   pięć 

miesięcy temu.

-   Pan   sporo   gotował,   przygotowywał 

jedzenie dla Lauretty Trent?

-

Tak, proszę pana.

-

Grill, na świeżym powietrzu?

-

Tak, proszę pana.

-

Używał pan dużo czosnku?

-

Ona lubiła czosnek. 

-

Tak.

-   Czy   wiedział   pan,   że   czosnkiem 

można dobrze kamuflować smak arszeniku w 

proszku?

-

Nie, proszę pana.

-

Czy kiedykolwiek dodawał pan 

arszenik do przygotowywanych potraw?

background image

-

Och,   Wysoki   Sądzie,   jeżeli 

Wysoki Sąd pozwoli - przerwał Caswell. - To 

jest   zupełnie   nie   związane   ze   sprawą, 

nieważne.   To   znieważa   świadka   i   wywołuje 

kwestie,   o   których   nie   było   wzmianki   w 

przesłuchaniu   bezpośrednim.   Przesłuchanie 

jest niewłaściwe.

background image

-

Myślę,   że   jest   niewłaściwe   - 

zgodził się sędzia Grayson - chyba że obrońca 

ma do tego jakieś uzasadnienie. Ma on pełne 

prawo wykazywać, że świadek wiedział o tym, 

iż   jest   testamentowym   spadkobiercą,   ale 

pytanie o arszenik to zupełnie inna kwestia.

-

Będę   tu   wykazywał,   że 

trzykrotnie   podjęto   z   premedytacją   próbę 

otrucia   Lauretty   Trent   arszenikiem.   Co 

najmniej raz symptomy wystąpiły po spożyciu 

jedzenia przygotowanego przez świadka.

Sędzia   Grayson   zrobił   wielkie   oczy   i 

pochylił się do przodu.

-

Może pan to udowodnić?

-

Mogę.   Mam   niepodważalne 

dowody.

-

Sprzeciw   odrzucony   -   sędzia 

Grayson   wyprostował   się.   -   Świadek,   proszę 

odpowiedzieć na pytanie.

-

Nigdy nie dodawałem - mówił z 

oburzeniem   Eagari   -   żadnej   trucizny   do 

jedzenia   pani   Trent.   Nic   nie   wiem   o   żadnej 

truciźnie, nie wiedziałem o tym, że ktoś chciał 

ją   otruć.   Wiedziałem,   że   kilkakrotnie   miała 

poważne kłopoty żołądkowe i powiedziano mi, 

że   ostro   przyprawione   jedzenie   może   te 

problemy powiększyć. I dlatego namawiałem ją 

do   rzadszego   grillowania.   A   dla   pana 

informacji, panie Mason, o arszeniku nie wiem 

nic, kompletnie nic.

-

Wiedział   pan,   że   na   śmierci 

Lauretty Trent pan skorzysta?

-

Och,   chwileczkę   -   przerwał 

Caswell.   -   To   nie   jest   właściwa   interpretacja 

tego, co powiedział świadek.

background image

-

Pytam go, czy orientował się, że 

odniesie korzyść ze śmierci Lauretty Trent.

-

Nie.

-

Nie wiedział pan, że będzie miał 

więcej niż przy obecnej pensji miesięcznej?

-

Więc...   więc,   tak.   Była   taka 

dobra, powiedziała mi to.

background image

-

A więc wiedział  pan, że zyska 

na jej śmierci.

-

Niekoniecznie.   To   oznaczało 

utratę pracy.

- Ale ona zapewniła pana, że zadba o 

to, by nie poniósł pan żadnej straty?

-

Tak.

-

A   więc   wiedział   pan,   że 

skorzysta na jej śmierci.

-

Dobrze,   jeśli   chce   pan   tak 

patrzeć, wiedziałem, że nie stracę. Tak.

-

A zatem, jak Lauretta Trent była 

ubrana w czasie ostatniej podróży?

-

Jak była ubrana?

-

Tak.

-

No,   miała   kapelusz,   płaszcz   i 

buty.

-

Co jeszcze miała na sobie?

-

No,   zaraz.   Ten   płaszcz   miał 

rodzaj futra, to znaczy futrzany kołnierz, taki 

przypinany.

-

I miała to na sobie?

-

Tak,   pamiętam,   że   prosiła   o 

wyłączenie ogrzewania, bo chciała siedzieć w 

tym płaszczu.

-

Byliście, gdzie?

-

W Venturze.

-

Czy   pan   wie,   co   ona   robiła   w 

Venturze?

-

Nie.

-

Nic   wie   pan,   że   oglądała   tam 

pewną nieruchomość?

-

A,   tak.   Wiem,   ona   się 

zastanawiała, czy nic kupić tej posesji.

-

A miała torebkę?

background image

-

Tak, oczywiście, miała torebkę.

-

Czy pan wie, co w niej było?

-

Nie,   proszę   pana.   Zwykłe 

rzeczy, jak przypuszczam.

-

Nie   pytam   pana,   co   pan 

przypuszcza. Pytam, co pan wie.

-

Skąd miałbym wiedzieć, co ona 

ma w torebce?

-

Pytam, czy pan wic?

background image

-

Nie.

-

Nie wie pan o ani jednej rzeczy, 

która była w tej torebce?

-

Hm, wiedziałem, że była w niej 

portmonetka...   Nie,   nie   wiem,   co   było   w 

torebce.

-

I nie wiedział pan, że w torebce 

było pięćdziesiąt tysięcy dolarów gotówką?

-

Co?   -   świadek   zesztywniał   ze 

zdumienia.

-

Pięćdziesiąt   tysięcy   dolarów   - 

powtórzył Mason.

-

O   rany,   nie!   Nie   nosiła   takich 

sum przy sobie.

-

Jest pan pewien?

-

Jestem pewien.

-

A więc pan wic, czego nie było 

w torebce.

-

Wiem, że nigdy nic wzięłaby ze 

sobą takiej sumy, nie mówiąc mi o tym.

-

Skąd pan wie?

-

Po prostu znałem ją.

-

A   więc   pan   nie   wiedział,   pan 

tylko przypuszcza.

-

No   dobrze,   nic   wiem,   czy   nie 

miała   łych   pieniędzy   przy   sobie   -   przyznał 

świadek.

-

Tak myślałem.

-

Ale   jestem   prawic   pewien,   że 

nic miała - nic wytrzymał Eagan.

-

Nic   powiedziała   panu,   że 

zamierza machnąć tymi  wiązkami banknotów 

przed   nosem   właścicielowi   nieruchomości   w 

Venturze? Albo coś w tym rodzaju?

Eagan zawahał się.

background image

-

Nie powiedziała?

-

Powiedziała   mi,   że   kalkuluje, 

czy   nic   opłacałoby   się   jej   kupić   tam 

nieruchomości.   I   że   właściciel   strasznie 

potrzebuje gotówki, więc gdyby machnęła mu 

przed   nosem   jakąś   zaliczką,   mógłby   się 

zgodzić na jej ofertę.

-

Właśnie

 

-

 

powiedział 

tryumfalnie Mason. - A kiedy wyłowiono auto 

z oceanu, był pan na miejscu?

background image

-

Tak.

-

A   torebki   w   samochodzie   nie 

było?

-

Nie.   Wydaje   mi   się,   że   policji 

nie udało się znaleźć torebki. Tył samochodu 

był zupełnie pusty.

-

Ani   futrzanego   kołnierza,   ani 

płaszcza, ani torebki?

-

Tak.   Nurkowie   podejmowali 

heroiczne wysiłki, żeby odnaleźć ciało, ale nie 

mogli   ryzykować   życia   szukając   drobnych 

przedmiotów. O ile mi wiadomo, dno oceanu 

jest w tym miejscu skaliste.

-

Nie   wie  pan,   kto   był   kierowcą 

samochodu, który na pana najechał?

-

Powiedziano   mi,   że   to 

oskarżona.

-

Ale pan - uśmiechnął się Mason 

- nie wie, kto prowadził?

-

Nie.

-

Nie rozpoznał pan oskarżonej?

-

Nie.

-

Mógł to być ktoś inny?

-

Tak.

-

Nie mam więcej pytań - Mason 

odwrócił   się   gwałtownie,   podszedł   do   stołu 

obrony i usiadł.

-

Panowie   -   powiedział   sędzia 

Grayson   -   późno   dziś   zaczęliśmy   z   powodu 

przeciągnięcia się innej sprawy. Obawiam się, 

że obecnie musimy ogłosić przerwę.

-

Ależ   oskarżenie   zrobiło   już 

prawie   wszystko   -   zaprotestował   Caswell.   - 

Myślę,   że   Wysoki   Sąd   może   otrzymać 

wszystkie   dowody   i   uporządkować   sprawę 

background image

jeszcze   przed   przerwą.   Dowody   świadczą 

niezbicie,   że   zbrodnia   została   popełniona   i 

istnieje   uzasadniona   przyczyna,   by   łączyć 

osobę   oskarżonej   z   tą   zbrodnią.   To   jest 

wszystko,   co   mieliśmy   do   zrobienia   podczas 

rozprawy   wstępnej.   Chciałbym,   aby   ta 

rozprawa  zakończyła   się  dziś wieczorem.  Na 

jutro rano mam zaplanowane inne rzeczy.

background image

-

Asystent   prokuratora   popełnia 

typowy   błąd   -   zwrócił   uwagę   Mason   - 

zakładając, że ta rozprawa ma mieć charakter 

całkowicie jednostronny. Oskarżona ma prawo 

przedstawić dowody świadczące na jej korzyść.

-

Zamierza   pan   teraz   podjąć 

obronę?

-

Z   całą   szczerością,   Wysoki 

Sądzie   -   uśmiechnął   się   Mason   -   nie   wiem. 

Chciałbym   usłyszeć   o   wszystkich   dowodach 

oskarżenia,   a   potem   prosić   o   przerwę   na 

omówienie sytuacji z moją klientką i podjęcie 

decyzji.

-

W tych okolicznościach - orzekł 

sędzia   Grayson   -   sąd   może   jedynie   odłożyć 

sprawę do jutra. Rozprawa zostanie wznowiona 

o   godzinie   dziesiątej.   Sąd   ogłasza   przerwę. 

Oskarżona zostanie odprowadzona do aresztu, 

ale   zanim   opuści   salę   rozpraw,   pan   Mason 

powinien   mieć   możliwość   odbycia   z   nią 

rozmowy, odpowiednio do potrzeb.

Sędzia Grayson wyszedł.

Mason,   Della   Street,   Paul   Drakę   i 

Virginia   Baxter   skupili   się   w   kącie   sali 

rozpraw.

-  Na   miłość   boską   -   powiedziała 

Virginia - kim jest ten facet, który przyszedł do 

mnie po sfałszowany testament?

-  To jest coś - pokiwał głową Mason - 

co musimy wyjaśnić.

-

A   skąd   pan   wiedział,   że   ona 

miała pięćdziesiąt tysięcy dolarów w torebce?

-

Nie wiedziałem  - roześmiał  się 

Mason.   -   Nie   powiedziałem,   że   miała 

pięćdziesiąt   tysięcy   dolarów   w   torebce. 

background image

Spytałem   Eagana,   czy   wiedział,   że   miała 

pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

-

A sądzi pan, że miała?

-

Nie mani zielonego pojęcia, ale 

chciałem, żeby Eagan powiedział, że nie miała. 

A teraz, Virginio, chcę żeby przyrzekła mi pani 

solennie, że nic będzie rozmawiać o sprawie z 

nikim   do   momentu   wejścia   na   salę   rozpraw 

jutro   rano.   Nie   sadzę,   żeby   starali   się   coś 

jeszcze   z   pani   wyciągnąć,   gdyby   jednak 

próbowali, proszę odpowiadać, że została pani 

odpowiednio   poinstruowana   przez   swojego 

adwokata.   Ta   instrukcja   brzmi:   Nie 

odpowiadać na żadne pytania i nie mówić ani 

słowa. Czy sądzi pani Virginio, że wytrzyma 

pani,   bez   względu   na   to,   jak   silna   będzie 

pokusa, by mówić?

-

Jeżeli każe mi pan milczeć, będę 

milczeć.

-

Chcę,   żeby   pani   milczała   jak 

głaz.

-

Dobrze. Obiecuję.

-

Grzeczna dziewczynka - Mason 

poklepał ją po plecach, podszedł do drzwi i dał 

znać   policjantce,   by   odprowadziła   Virginię. 

Następnie wskazał przyjaciołom krzesła, a sam 

przechadzał się tam i z powrotem po sali.

-

Co   z   tymi   pięćdziesięcioma 

tysiącami dolarów? - spytał Drakę.

-

Chcę,   żeby   poszukano   torebki. 

Policja   musi   szukać.   I   to   zaraz.   Paul,   trzeba 

zrobić   parę   rzeczy.   Powinienem   pomyśleć   o 

tym wcześniej.

Drakę wyjął notes.

- Lauretta Trent chciała - mówił Mason 

background image

- by Eagan skręcił w lewo, w drogę do motelu 

Sainfs   Rest.   Miała   jakiś   powód,   żeby   tam 

pojechać.   Kiedy   Virginia   powiedziała   mi,   że 

dzwoniła   Lauretta   Trent   i   namówiła   ją   na 

spotkanie w motelu Saint’s Rest, pomyślałem, 

że   panna   Baxter   padła   pewnie   ofiarą   starego 

triku, że ktoś się podszył pod panią Trent, bo 

przez telefon nic jest to trudne. Skoro jednak 

chciała skręcić w lewo, w drogę do motelu, to 

może   naprawdę   ona   dzwoniła   do   Virginii. 

Tylko teraz pytanie, dlaczego dzwoniła?

Drake   wzruszył   ramionami,   a   Mason 

kontynuował:

- Albo chciała przekazać Virginii jakieś 

informacje, albo chciała od Virginii informacje 

uzyskać.   Wielce   prawdopodobne   jest,   że   to 

pani Trent pragnęła zdobyć informacje. Ktoś tę 

rozmowę telefoniczną musiał podsłuchać. Nie 

sądzę, żeby wchodził w grę podsłuch na linii. 

Ktoś to podsłuchał na jednym albo na drugim 

końcu.   W   mieszkaniu   Virginii   Baxter   to 

wątpliwe, raczej w miejscu, z którego dzwoniła 

Lauretta Trent. Drakę kiwnął głową.

-

Ta osoba, wiedząc,  że  Virginia 

pojedzie   do   Saint’s   Rest   własnym 

samochodem, udała się tam czym prędzej. Gdy 

Virginia   była   już   w   pokoju   motelowym,   ten 

ktoś   wsiadł   do   jej   auta,   zjechał   na   szosę 

biegnącą wzdłuż oceanu i czatował na Laurettę 

Trent.   Był   to   bardzo   wprawny   kierowca. 

Uderzył auto Trent na tyle mocno, że zepchnął 

je   z   drogi,   po   czym   przyśpieszył,   ślizgiem 

obrócił   wóz   Baxter,   by   drugim   uderzeniem 

zrzucić   sedana   do   oceanu.   Następnie 

poobijanym   chevroletem   wrócił   pod   motel 

background image

Saint’s Rest, ale na parkingu musiał stanąć na 

innym miejscu, bo poprzednio zajmowane było 

zastawione.   Potem   pewnie   przesiadł   się   do 

swojego samochodu, zjechał na główną szosę i 

zniknął.

-

Tak, to jest jasne - kiwnął głową 

Drakę.

-

Czy   rzeczywiście?   -   Mason 

powątpiewał - Nie miał pewności, że zdąży na 

czas, ani gwarancji, że kierowca jadący za nim 

odczyta  kompletny  numer  rejestracyjny  wozu 

Virginii Baxter, a nic tylko dwie ostatnie cyfry. 

Musiał mieć spadochron awaryjny.

-

Nie rozumiem - przyznał Drake.

-

Musiał mieć gdzie się ukryć na 

wypadek, gdyby nie zdołał zjechać nad ocean. 

Co to by mogło być?

-

To   proste   -   odgadł   Drakę.   - 

Wynajął pokój w Saint’s Rest.

-

To   sprawa   dla   ciebie.   Chcę, 

żebyś   pojechał   do   motelu,   sprawdził   księgę 

meldunkową,   spisał   numery   wszystkich 

samochodów   i   ustalił   właścicieli.   Zwróć 

uwagę, czy jest ktoś taki, kto się zameldował, a 

potem   wyjechał   nie   nocując   w   motelu.   Jeśli 

będzie, postaraj się o rysopis.

background image

-

W   porządku   -   Drakę   kłapnął 

zamykanym notesem. - Kawał roboty, ale damy 

radę. Wezmę do tego para ludzi i...

-

Chwileczkę   -   przerwał   mu 

Mason. - To nie wszystko.

-

Nie?

-

Zastanówmy   się,   Paul,   co   się 

stało, gdy ten samochód wyleciał z drogi.

-

Tam   są   wielkie   kamienie   - 

powiedział Drakę. - Szofer próbował odzyskać 

kontrolę   nad   samochodem,   ale   nie   zdołał, 

pojazd   runął   do   oceanu.   Nie   można   było 

wybrać   odpowiedniejszego   miejsca   na   coś 

takiego. Oglądnąłem ten teren uważnie. Szosa 

skręca w lewo. Tuż obok pobocza zaczynają się 

kamienie. Niektóre mają po pół metra średnicy, 

prawdziwe głazy. Zaledwie trzy metry od drogi 

jest urwisko i w dole ocean. W tym miejscu jest 

prawie   pionowy   klif.   Żeby   zbudować   drogę, 

trzeba było odstrzelić przy pomocy materiałów 

wybuchowych   sztuczną   półkę.   Nad   drogą   po 

lewej jest sześćdziesiąt metrów skalnej ściany, 

a po prawej przepaść i ocean.

-

I   dlatego   -   zauważył   Mason   - 

wybrano   to   miejsce.   Idealne   do   spychania 

samochodu z drogi.

-

Masz   absolutną   rację   - 

uśmiechnął się Drakę - mój drogi Holmesie.

-

Otóż   to,   mój   drogi   Watsonie. 

Ale co się stało z Laurettą Trent? Szofer kazał 

jej skakać. Pewnie próbowała wydostać się z 

samochodu.   Tylne   drzwi   po,   lewej   były 

otwarte. Ciała nie znaleziono w samochodzie, 

musiała więc wylecieć.

-

Tak,   ale   jaki   stąd   wniosek?   - 

background image

spytał Drakę.

-

Ta   brakująca   torebka...   - 

dedukował Mason. - Kiedy kobieta wyskakuje 

z samochodu, nie myśli raczej o torebce, chyba 

że   ma   w   niej   bardzo,   bardzo   dużą   sumę 

pieniędzy   lub   coś   bardzo,   bardzo   cennego. 

Dlatego   chciałem   się   dowiedzieć   od   Eagana, 

czy ona coś przy sobie miała. Bo gdyby miała, 

to   pewnie   poprosiłaby   go   o   szczególną 

ostrożność.   Ale   zdziwienie   szofera   było   zbyt 

naturalne, by udawał. Musimy więc wyciągnąć 

wniosek,   że   jeśli   nawet   było   coś   cennego   w 

torebce, Eagan o tym nie wiedział.

Moje   wypytywanie   o   pięćdziesiąt 

tysięcy   dolarów   w   torebce   zachęci   pewnie 

policję   do   powrotu   na   miejsce   katastrofy   i 

desperackich poszukiwań z udziałem nurków i 

oświetlenia   podwodnego.   Jeżeli   torebka   leży 

tam na dnie między głazami, znajdą ją. Ciało 

prądy oceaniczne mogły zanieść gdzieś daleko, 

torebka   utknęłaby   wśród   kamieni.   Następna 

sprawa   to   dziwne   postępowanie 

spadkobierców.   Ktoś   nakłania   Virginię   do 

podrobienia kopii fałszywego testamentu, którą 

chce podłożyć pomiędzy kopie testamentów z 

archiwum Bannocka.

-

To   jest   dla   mnie   niepojęte   - 

powiedział   Drakę.   -   Będąc   w   posiadaniu 

takiego dobrego testamentu,  po co podkładać 

fałszywy?

-

Na   to   pytanie   musimy 

odpowiedzieć do godziny dziesiątej jutro rano.

-

A   po   co   dwa   fałszywe 

testamenty? - dziwił się Drakę.

-

To   jest   często   praktykowane 

background image

wśród   fałszerzy   testamentów,   Paul.   Jeżeli 

podróbka numer dwa nie wypali, sięga się po 

numer   jeden.   Poza   tym   spadkobiercy   są 

skłonniejsi   do   kompromisu,   gdy   muszą   się 

oganiać od dwóch bestii.

-

Dla mnie to za wiele. Nic tylko 

nie sądzę, byśmy znali właściwe odpowiedzi, 

ale my chyba nawet nie idziemy we właściwą 

stronę.

-

A  w   którą   stronę   -   uśmiechnął 

się Mason - twoim zdaniem idziemy, Paul?

-

W

 

stronę

 

dowodzenia 

niewinności Virginii.

-

Jako   jej   obrońca,   Paul,   widzę 

tylko ten kierunek.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

-

Co   powiedziałabyś

  na 

propozycję,   żeby   popracować   dłużej   dziś 

wieczorem, a potem pójść na kolację? - spytał 

Mason, gdy wrócili do biura.

-

Wiesz,   że   nigdy   nie   wychodzę 

do   domu   przed   tobą,   jeśli   pracujemy   nad 

sprawą - uśmiechnęła się Della Street.

-

Grzeczna dziewczynka - Mason 

poklepał   ją   po   ramieniu.   -   Zawsze   mogę   na 

tobie polegać. Wkręć papier w maszynę, Della. 

Zamierzam podyktować ci listę pytań.

-

Pytań?

-

Mam   wrażenie,   że   nie   umiem 

pomóc mojej klientce w tej sprawie po prostu 

dlatego, że za mało używam własnej głowy i 

nie dokonuję analizy sięgającej aż do podstaw. 

Ktoś stojący z tyłu realizuje przemyślany plan, 

a   raczej   zrealizował   przemyślany   plan.   Ten 

plan   jest   logiczny   dla   niego,   ale   pojedyncze 

elementy, które widzimy w świetle wydarzeń, 

jakie miały miejsce, po prostu nie mają sensu. 

Patrzymy   jedynie   na   wyrwane   fragmenty 

spójnej  całości.   Musimy  oglądnąć  te  kawałki 

jeden po drugim bardzo uważnie i spróbować 

znaleźć odpowiedzi.

Zaczynamy   od   pytania   numer   jeden: 

Dlaczego   ktoś  podłożył   narkotyki   do   walizki 

Virginii Baxter?

Della Street pilnie wystukała pytanie na 

maszynie.   Mason   zaczął   chodzić   po   pokoju 

tam i z powrotem.

-   Pierwsza   i   najbardziej   oczywista 

background image

odpowiedź   brzmi:   Ta   osoba   chciała,   aby 

Virginia Baxtcr została skazana za popełnienie 

przestępstwa.

Pytanie numer dwa: Dlaczego ta osoba 

chciała, aby Virginia Baxter została skazana za 

popełnienie   przestępstwa?   Pierwsza   i 

najbardziej   oczywista   odpowiedź   brzmi:   Ta 

osoba   wiedziała,   że   Virginia   jest   świadkiem 

sygnatariuszem   testamentu   Lauretty   Trent. 

Zamierzała   zrobić   coś,   co   wskazywałoby,   iż 

ten testament jest sfałszowany i dlatego chciała 

zniszczyć wiarygodność Virginii jako świadka.

Pytanie   numer   trzy:   Dlaczego   ktoś 

przyszedł   do   Virginii   Baxtcr   z   propozycją 

napisania dwóch fałszywych testamentów?

Oczywista   odpowiedź:   Zamierzał 

podrzucić   te   kopie   gdzieś,   gdzie   mogły   być 

użyte z korzyścią dla niego.

Następne pytanie: Dlaczego te fałszywe 

kopie mogły być użyte z korzyścią dla niego? 

Co chciał z ich pomocą osiągnąć?

Mason zatrzymał się, pokręcił głową i 

powiedział:

-  Odpowiedź   na   to   pytanie   nie   jest 

oczywista.   Teraz   mamy   następujące   pytanie: 

Dlaczego Lauretta Trent chciała rozmawiać z 

Virginią Baxter?

Oczywista   odpowiedź   brzmi:   W   jakiś 

sposób   dowiedziała   się,   że   oszuści   próbują 

posłużyć się Virginią Baxter. Prawdopodobnie 

dotarła   do   niej   wiadomość   o   podrobionych 

testamentach.   Albo,   być   może,   chciała   tylko 

zapytać   Virginię,   gdzie   znajdują   się   kopie 

testamentu z kancelarii Bannocka. Tu rodzą się 

jednak   wątpliwości:   Dlaczego   Lauretta   Trent 

background image

miałaby   akurat   teraz   zajmować   się 

testamentem, który sporządziła całe lata temu? 

Gdyby chciała się upewnić, czy testament na 

pewno   jest   zgodny   z   jej   aktualnymi 

życzeniami, powinna pójść do notariusza i w 

ciągu godziny dokonałaby rewizji dokumentu, 

po prostu miałaby nowy testament.

Mason chodził przez kilka minut tam i 

z powrotem, po czym powiedział:

- To są te pytania. Delio.

-  Więc,   wydaje   mi   się,   masz 

odpowiedzi do większości z nich.

background image

-  Odpowiedzi   oczywiste.   Czy   to   są 

jednak odpowiedzi trafne?

- W każdym razie wydają się logiczne - 

powiedziała pokrzepiająco Della.

-  Dopiszemy   jeszcze   jedno   pytanie: 

Dlaczego

  w  

chwili

 

śmiertelnego 

niebezpieczeństwa   Lauretta   Trent   pamiętała   o 

torebce? Albo inaczej: Dlaczego po wyłowieniu 

z   oceanu   samochodu   nie   odnaleziono   w   nim 

torebki Lauretty Trent?

-

Może

 

torebkę

 

miała 

przewieszoną   na   pasku   przez   ramię?   - 

dedukowała Della.

-

Nie   jechałaby   samochodem   z 

torebką   przewieszoną   przez   ramię   - 

powątpiewał   Mason.   -   Nawet   jeśli   złapała 

torebkę   w   momencie   zderzenia,   puściłaby   ją, 

gdy znalazła się w zimnej wodzie morskiej. Być 

może  próbowała płynąć,  pracowała ramionami 

pod   wodą..   Torebka,   nawet   na   pasku, 

prawdopodobnie nie pozostałaby przy niej.

-

Mamy   więc   całkiem   sporą   listę 

pytań - stwierdziła Della Street.

I znowu przez parę minut Mason chodził 

w milczeniu tam i z powrotem.

- Wiesz, Delio, czasem nie można sobie 

przypomnieć   czyjegoś   nazwiska,   czy   jakiejś 

nazwy, a potem myśli się o czymś innym i nagle 

to   nazwisko   wyskakuje   z   pamięci.   Może 

spróbuję pomyśleć o czymś innym przez chwilę 

i zobaczymy, co się stanie z tymi, pytaniami.

-  Dobrze,   a   o   czym   innym   chciałbyś 

pomyśleć?

-  O   tobie   -   roześmiał   się.   -   Chodź, 

pojedziemy   w   jakieś   spokojne   miejsce, 

background image

odpowiednie   na   miłą   kolacyjkę.   Co   sądzisz   o 

restauracji   w  górach,   o   stoliku   przy   oknie,   za 

którym widać w dole światła wielkiego miasta? 

I tym uczuciu, że się jest daleko od wszystkich i 

wszystkiego?

background image

-

Sądzę,   że   mam   ochotę   -   Della 

Street odsunęła fotel sekretarki, a maszynę do 

pisania   nakryła   plastykowym   pokrowcem.   - 

Zabieramy tę listę pytań ze sobą?

-

Zabieramy,   ale   spróbujemy   nie 

myśleć o nich, nim nie zjemy kolacji.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Della   Street   z   uwagą   przyglądała   się 

siedzącemu   po   przeciwnej   stronie   stolika 

Perry’emu Masonowi.

Adwokat   zjadł   swój   stek   mechanicznie, 

jakby   ledwie   wiedział,   co   wkłada   do   ust. 

Następnie przystąpił do popijania kawy. Patrzył 

na   pary   kręcące   się   na   parkiecie,   ale   wzrok 

kierował   częściej   na   morze   świateł   w   dolinie 

widocznej za wielkim oknem.

Della   Street   położyła   dłoń   na   ręce 

adwokata.   Ścisnęła   palce,   jakby   chciała   mu 

dodać otuchy.

- Martwisz się, prawda?

Błysnął   ku   niej   oczami,   zamrugał, 

uśmiechnął się ciepło.

-

Po   prostu   myślę,   to   wszystko, 

Della.

-

Martwisz się?

-

No dobrze, martwię się.

-

O swoją klientkę czy o siebie?

-

O jedno i drugie.

-

Nie powinieneś się tym gryźć - jej 

dłoń wciąż spoczywała na jego ręce.

-  Adwokat   to   nie   lekarz.   Lekarz   ma 

rzesze pacjentów. Ma młodych, takich, których 

można   wyleczyć,   ma   starych   cierpiących   na 

choroby nieuleczalne. To naturalna kolej rzeczy, 

że   ludzie   zmierzają   od   narodzin   do   śmierci. 

Lekarz   nie   może   tak   przejmować   się   swoi   mi 

pacjentami,   by   cierpieć   razem   z   nimi.   Z 

adwokatem   jest   inaczej.   Ma   mniej   klientów. 

Większość   ich   problemów   jest   do   pokonania, 

background image

jeżeli   tylko  adwokat   wie  dobrze,  co   ma  robić. 

Ale nawet w sprawach nic do wygrania adwokat 

zawsze   może   klientowi   jakoś   pomóc,   stosując 

właściwą taktykę.

background image

-

A co z tobą?

-

Miałem   pecha.   Wiedziałem, 

oczywiście, że ktoś wziął samochód Virginii i 

auto   uczestniczyło   w   jakimś   wypadku. 

Przypuszczałem, że zastawiono na nią pułapkę, 

żeby   ja,   fałszywie   oskarżyć   o   jakiś   wypadek 

drogowy.   Gdyby   na   tym   ta   sprawa   polegała, 

mój czyn byłby całkowicie usprawiedliwiony. 

W   gruncie   rzeczy   i   tak   jestem 

usprawiedliwiony.   Nie   wiedziałem   o 

popełnieniu żadnej zbrodni. Nie wiedziałem, że 

ktoś   chce   kłamliwie   oskarżyć   Virginię   o 

morderstwo i ja próbuję chronić... Oczywiście, 

gdybym   wiedział,   że   zostało   popełnione 

morderstwo   i   ten   samochód   był   narzędziem 

zbrodni,   mój   czyn   byłby   przestępstwem. 

Kwestia intencji jest tu zasadnicza.

Adwokat   znowu   patrzył   na   parkiet, 

wodził   oczami   za   jedną   z   par,   a   potem 

przeniósł wzrok na światła w dolinie.

Nagle   zwrócił   się   ku   Delii   Street   i 

zakrył swoją ręką jej dłoń.

- Dziękuję ci za twoją lojalność, Delio. 

Nie mówię o tym często. Pewnie traktuję twoją 

obecność   i   pomoc   jako   coś   oczywistego,   jak 

powietrze, którym oddycham i jak wodę, którą 

piję,   ale   to   nie   znaczy,   że   nie   doceniam 

wszystkiego, co robisz.

Pogłaskał jej dłonie.

-

W   twoich   rękach   jest   tyle 

otuchy,   masz   pewne   dłonie.   To   są   drobne 

kobiece rączki, a jednocześnie silne ręce.

-

Tyle   lat   stukam   w   maszynę   - 

roześmiała   się   nieco   zmieszana   -   więc   mam 

mocne palce.

background image

-

Tyle lat mi pomagasz ogromnie.

Ścisnęła na moment jego rękę i, czując 

że przyciągają uwagę, cofnęła dłoń.

Mason znowu wpatrywał się w odległe 

światła i nagle zrobił okrągłe oczy.

- Olśnienie? - spytała.

background image

- Mój Boże - powiedział i milczał przez 

parę sekund. - Dziękuję ci za inspirację, Delio.

Uniosła pytająco brwi.

-

Coś ci zasugerowałam?

-

Tak, tym zdaniem o stukaniu w 

maszynę.

-

To   jak   gra   na   fortepianie. 

Wzmacnia rękę i palce.

-

Nasze   pytanie   numer   dwa: 

Dlaczego   ktoś   chce,   aby   Virginia   Baxter 

została   skazana   za   popełnienie   przestępstwa? 

Odpowiedź,   którą   ci   podyktowałem,   jest 

błędna.

-

Nie

 

rozumiem.

 

To 

najlogiczniejsza odpowiedź na świecie. To się 

wydaje   jedynym   celem   tych   prób   obciążenia 

Virginii   rzekomo   popełnionym   przez   nią 

przestępstwem. Żeby jej zeznania, jako osoby 

skazanej, nie były wiarygodne...

Przerwał jej kręcąc głowa.

-

Im   nie   zależało,   żeby   Virginia 

została skazana, chcieli ją tylko usunąć z drogi.

-

Co masz na myśli?

-

Chcieli   dostać   się   do   jej 

mieszkania, papieru firmowego i maszyny do 

pisania.

-

Ale   wiedzieli,   że   ona   jest   w 

samolocie i...

-

Prawdopodobnie   nie   wiedzieli 

tego na czas. Poleciała tylko do San Francisco i 

wróciła   następnego   dnia.   Oni   musieli   być 

absolutnie   pewni,   że   będą   mieli   dostęp   do 

maszyny   do   pisania   i   do   papieru   firmowego 

Bannocka   i   że   Virginia   nie   wróci   przed 

czasem.

background image

-

I co zamierzali zrobić?

-

Mój Boże, Della - twarz Masona 

zarumieniła  się z ożywienia - powinienem to 

dostrzec już dawno temu. Nie zauważyłaś nic 

szczególnego w tekście tego testamentu?

-

Masz na myśli sposób podziału 

majątku?

-

Nie.   Sposób,   w   jaki   testament 

został  spisany.  Akapit  o odliczaniu  zaległych 

płatności i kosztów pogrzebu testatorki zamiast 

na końcu dokumentu znalazł się na pierwszej 

stronie...   Ile   testamentów   przepisywałaś, 

Delio?

-

Bóg   wie   ile   -   śmiała   się.   -   Z 

moim   doświadczeniem   w   kancelarii 

adwokackiej... Mnóstwo.

-

Właśnie. I przecież w każdym z 

nich   dopiero   pod   koniec   pojawiało   się 

stwierdzenie typu: Całą resztę mojego majątku, 

po   odliczeniu   należnych   płatności   i   kosztów 

mojego pogrzebu...

-

To prawda - przyznała.

-

Mieli testament. Ostatnia kartka 

jest   autentyczna,   prawdopodobnie   druga 

również   oiyginalna,   natomiast   pierwsza   jest 

podrobiona. Napisana na maszynie Bannocka i 

na jego papierze firmowym, ale sporządzona w 

ostatnich   dniach.   Żeby   podmienić   stronę, 

trzeba   było   koniecznie   posłużyć   się   maszyną 

do pisania z kancelarii Bannocka.

-

Ale   kto   to   podrobił?   -   spytała 

Della.

-

Osoba   lub   osoby,   które   dzięki 

fałszerstwu miały odnieść korzyść.

-

Cała   czwórka   żyjących 

background image

krewnych to spadkobiercy - zauważyła Della.

-

A   także   lekarz,   pielęgniarka   i 

szofer - uzupełnił Mason.

Adwokat   milczał   przez   chwilę 

zamyślony, a potem powiedział:

-

Jest   jedna   rzecz   w   poprzedniej 

sprawie Virginii Baxter, która mnie zastanawia.

-

Co takiego?

-

Policjant stwierdził, że nie może 

ujawnić nazwiska informatora od narkotyków, 

który do tej pory był absolutnie niezawodny.

-

Czemu cię to zastanawia?

-

Ktokolwiek   chciał   sfałszować 

ten   testament,   musiał   znać   tego   informatora 

policji, przekupić go, żeby przekazał fałszywe 

informacje   i   zorganizował   podłożenie 

narkotyków do, walizki Virginii.

Mason odepchnął krzesło, poderwał się 

i wypatrywał kelnera.

-  Idziemy,   Delio,   mamy   sporo   do 

zrobienia.

Kelnera  wciąż nie było  widać, Mason 

położył więc na stoliku trzydzieści dolarów.

- To wystarczy na rachunek i napiwek - 

powiedział.

-

Ależ   to   o   wiele   za   dużo   - 

protestowała   Della   -   a   ja   muszę   zapisywać 

wydatki.

-

Tych   wydatków   nie   zapisuj. 

Czas   jest   więcej   wart   niż   dokładny   spis 

wydatków. Idziemy.

background image

ROZDZIAŁ

 

DWUDZIESTY 

PIERWSZY

Paul   Drake   siedział   w   kącie   swojego 

zagraconego   gabinetu.   Na   biurku   miał   cztery 

telefony.   Obok   walał   się   papierowy   talerz   z 

resztkami   hamburgera   i   poplamiona,   tłusta 

chusteczka papierowa.

Przyciskał słuchawkę do ucha i popijał 

kawę   z   dużego,   papierowego   kubka,   gdy 

wszedł Mason i Della Street.

- W porządku - powiedział do telefonu - 

rób, co się da. Bądź ze mną w kontakcie.

Drake   odłożył   słuchawkę   i   przyglądał 

się   adwokatowi   i   jego   sekretarce   surowym 

wzrokiem.

-

A,   więc   przychodzicie   tu 

cuchnąć dopiero co spożytym filetem mignon, 

pieczonymi   ziemniakami,   francuskim 

pieczywem i winem z najlepszego rocznika. A 

ja truję się następnym tłustym hamburgerem i 

już mój żołądek zaczyna...

-

Daj spokój - przerwa) Mason. - 

Jakie wiadomości z motelu, Paul?

- Nic, co by nam pomogło. Jest facet, 

który się zameldował, ale nie spal. To pewnie 

ten,   którego   szukamy,   ale   nazwisko   i   adres, 

które   podał,   są   lipne,   numer   rejestracyjny 

samochodu też...

- Ale był to oldsmobile, prawda?

Drake uniósł brew.

-

Zgadza   się.   Samochód   byt 

wpisany   jako   olds...   Mało   kto   odważy   się 

wpisać inną markę, ale z numerami robią różne 

background image

rzeczy, przestawiają cyfry i...

-

Rysopis? - spytał Mason.

-

Nic   szczególnego.   Ciężkawy 

gość z...

background image

-

Ciemnymi   oczami   i   wąsikiem   - 

dopowiedział   Mason.   Drakę   miał   teraz 

uniesione obie brwi.

-

Skąd to wszystko wiesz?

- To się zgadza. Paul, ile masz wtyczek 

w kręgach policyjnych?

- Całkiem sporo. Ja im daję cynk, oni mi 

dają  cynk.  Oczywiście  nic   nie  uszłoby  mi  na 

sucho. Zamknęliby mnie i zabrali prawo jazdy 

zaraz w pierwszej minucie, gdybym zrobił coś 

nieetycznego.   Jeżeli   pytasz   w  związku   z  taką 

sprawą, to ja...

-

Nie,   nie.   Potrzebne   mi   jest 

nazwisko konfidenta, który informuje policję o 

narkotykach i odpowiada rysopisowi tego faceta 

z motelu Saint’s Rest.

-

Z tym może być ciężko.

-

A   czasem   może   pójść   łatwo   - 

zauważył   Mason.   -   Jest   spora   rotacja   wśród 

konfidentów.   Rozsyłanie   listów   gończych   na 

podstawie   zeznań   współpracowników   policji 

zmusza ich do ujawniania się. Gdy informator 

staje się zbyt znany, nie może już nic zdziałać, 

bo   świat   przestępczy   traktuje   go   jak   kapusia. 

Przypuszczam, że mężczyzna, którego szukamy 

był   konfidentem.   Ujawnił   się   jakiemuś 

adwokatowi, który z kolei puścił wiadomość do 

handlarzy   narkotyków   i   tym   sposobem   kapuś 

został bez warsztatu pracy.

-

Jeżeli   tak   się   sprawy   mają   - 

powiedział   Drakę   -   prawdopodobnie   dowiem 

się, kto to jest, dysponując tym rysopisem.

-

Do roboty, Paul - Mason wskazał 

na telefony. - My idziemy do biura.

-

Jak mocno cisnąć?

background image

-

Paul,   to   jest   sprawa   życia   i 

śmierci.   Ciśnij   tak,   żeby   były   rezultaty. 

Potrzebuję   informacji   i   to   jak   najszybciej. 

Włącz w to tuzin ludzi, jeśli ich masz. Dzwoń 

wszędzie. Jeśli musisz, obiecuj nagrody.

background image

-

Okay - powiedział ze znużeniem 

Drakę.   Zepchnął   na   bok   kubek   z   kawą, 

podniósł telefon, wyciągnął szufladę, odkręcił 

butelkę z pigułkami na trawienie.

-

Zadzwonię, gdy tylko będę coś 

miał, albo, jeszcze lepiej, przyjdę do biura i cię 

poinformuję.

-

Idziemy, Della, przeczekamy to.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Mason   i   Della   siedzieli   w   gabinecie 

adwokata. Della zaparzyła wielki dzban kawy z 

myślą   o   Paulu   Drake’u.   Mason   chodził   po 

pokoju tam i z powrotem z kciukami wsuniętymi 

za   pasek   od   spodni   i   pochyloną   do   przodu 

głową.

W   końcu   zatrzymał   się,   po   prostu   ze 

zmęczenia   opadł   na   fotel   i   gestem   poprosił   o 

kawę.

Della napełniła mu filiżankę.

-

Dlaczego   zrobiłeś   tyle   hałasu 

wokół tej torebki? - spytała. - Czy masz jakieś 

informacje, o których ja nie wiem?

-

Wiesz,   że   nie   mam   -   potrząsnął 

głową.

-

Nic   nie   słyszałam   o   żadnych 

pięćdziesięciu tysiącach dolarów w gotówce.

-

Jest   coś   bardzo   szczególnego   w 

tej sprawie, Della. Dlaczego w samochodzie nie 

znaleziono torebki?

-

Wiesz,   sztormowa   noc,   dzikie 

fale, samochód spadający do oceanu...

-

Torebka   powinna   leżeć   na 

podłodze   samochodu.   Albo,   jeśli   wypadła,   nie 

mogła   znajdować   się   daleko.   Ja   nie 

powiedziałem,   że   w   torebce   było   pięćdziesiąt 

tysięcy   dolarów.   Spytałem   Eagana,   czy   on 

wiedział - było tam pięćdziesiąt tysięcy czy nie 

było. Chciałem też zwabić sforę płetwonurków 

amatorów, żeby porządnie przeszukali...

Rozległo   się   umówione   pukanie   do 

drzwi. Della skoczyła na równe nogi, ale Mason 

background image

był   szybszy.   Otworzy!   Drake’owi,   na   którego 

twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.

- Myślę, że mam twojego faceta. Peny.

background image

-

Kto to jest?

-

Osobnik   znany   jako   Hallinan 

Fisk. Przez długi czas był kapusiem policyjnym 

na   jednym   z   przedmieść,   ale   w   związku   z 

pewną   sprawą   policja   musiała   ujawnić   jego 

personalia,   w  innej   sprawie   musiał   zeznawać 

jako   świadek.   Teraz   wszyscy   wiedzą,   że   to 

konfident.   Uważa,   że   jego   życie   jest   w 

niebezpieczeństwie.  Z tajnego budżetu policji 

próbuje wyciągnąć forsę na emigrację.

-

Czy to jest realne?

-

Ma   jakieś   szanse,   ale   takich 

pieniędzy policja nie ma. To jest bezwzględny 

świat. Praktyka nie należy do ogólnie znanych, 

ale   policja   odwdzięcza   się   swoim 

informatorom   przymykając   oczy   na   ich 

niektóre sprawki. Fisk donosił na grube ryby i 

także   na  narkomanów.   Zarabiał   również  jako 

akwizytor bukmachera. Policja przymykała na 

to oko w zamian za informacje o narkotykach. 

Teraz,   kiedy   wydało   się,   że   Fisk   jest 

policyjnym kablem, bukmacher boi się mieć go 

koło   siebie.   I   to   mimo   obietnic   kapusia,   że 

zagwarantuje mu łaskawość policji. Bukmacher 

boi   się,   że   ktoś   zrobi   skok   na   forsę,   którą 

trzyma  i że może zostać zamordowany.  Było 

parę anonimowych telefonów z żądaniem, żeby 

pozbył   się   Fiska,   bo   jeśli   nie   to...   To   już 

wystarczyło, by zrobić z Fiska trędowatego.

-

Masz   jego   adres?   -   spytał 

Mason.

-

Chyba   wiem,   gdzie   można   go 

znaleźć.

-

Chodźmy.

Della   zerwała   się   z   fotela,   ale   Drakę 

background image

posadził ją tam Z powrotem.

- Mowy nie ma. To nie jest miejsce dla 

dam.

-

Phi - nadąsała się: Znam ptaszka 

i kwiatek. Znam również półświatek...

-

Tam będzie ciężko - powiedział 

Drake.

Della   Street   patrzyła   błagalnie   na 

Perry’ego Masona.

background image

Mason zastanawiał się przez moment.

-  Okay,   chodź,   Della,   ale   na   swoja 

własną...   Jak   jesteś   przygotowany   jako 

ochroniarz, Paul?

Drakę   odchylił   połę   płaszcza,   by 

pokazać   zawieszone   pod   pachą   olstro   z 

pistoletem.

-  Jeżeli   będzie   się   robić   gorąco   - 

powiedział   -   możemy   machnąć   im   moimi 

referencjami, a jeśli pójdą na całość, możemy 

użyć tego.

-  Mamy   do   czynienia   z   mordercą   - 

przypomniał   Mason.   Pogasili   światła   w 

gabinecie adwokata, zamknęli drzwi na klucz i 

wsiedli do samochodu Drake’a.

Pojechali do dzielnicy spelunek, która o 

tej porze kipiała nocnym życiem.

Drakę   od   czasu   do   czasu   spoglądał   z 

powątpiewaniem na Delię...

Zaparkowali

 

pod

 

blokiem 

mieszkalnym,   który   był   celem   ich   wyprawy. 

Przeszli   niewiele   więcej   niż   dwadzieścia 

metrów, Della cały czas w obustronnej asyście 

barczystego   adwokata   i   muskularnego 

detektywa.   Po   schodach   wspięli   się   na 

półpiętro,   gdzie   w   małej,   słabo   oświetlonej 

wnęce   stał   kontuar   z   tabliczką   BIURO   i 

dzwonkiem. Z tylu na hakach wisiały klucze.

-

Numer pięć - powiedział Drakę, 

- Nie ma klucza, a więc zaglądniemy.

-

Czy   on   będzie   na   miejscu?   - 

spytała   Della.   -   O   tej   porze   wszyscy   mają 

wychodne w tej pięknej dzielnicy.

-

Myślę,   że   jest   tutaj. 

Przypuszczam, że boi się wychodzić z pokoju.

background image

Szli pomnym, ciemnym i śmierdzącym 

korytarzem. Drake znalazł numer 5 i wskazał 

szparę pod drzwiami.

- Światło się pali - powiedział.

Mason mocno i zdecydowanie zastukał 

do   drzwi.   Przez   chwilę   nie   było   żadnej 

odpowiedzi,   a   potem   rozległ   się   głos 

mężczyzny,   stojącego   najwyraźniej   tuż   za 

progiem.

background image

-

Kto tam?

-

Detektyw Drake.

-

Nie   znam   żadnego   gliniarza   o 

nazwisku Drake.

-

Mam coś dla pana.

-

Tego się właśnie boję.

-

Mam   stać   tu   na   korytarzu   i 

mówić, tak żeby każdy słyszał?

-

Nie, nie.

-

No to niech pan wpuści nas do 

środka.

-

Jakich nas?

-

Mam ze sobą dziewczynę.

-

Co to za dziewczyna?

-

Nazywam się Street.

-

To   znajdź   sobie   inny   rewir, 

siostrzyczko.

-

W porządku, jeżeli chce pan w 

ten sposób, tak zrobimy. Ale pan za to zapłaci. 

Idąc na układ ze mną miałby pan szansę, ale 

jak ktoś woli przegrać...

-

To   pan   jest   przegrany.   Nie 

otwieram   drzwi   żadnym   nadętym   kneblom. 

Niech pan przyprowadzi kogoś, kogo znam.

Mason przysunął się do Drake’a.

-

Zaczekaj   z   Delią   na   korytarzu, 

Paul. Jeśli wyjdzie, złap go.

-

Co mam z nim zrobić?

-

Trzymaj   go,   jakimkolwiek 

sposobem.   Wepchnij   go   Z   powrotem   do 

pokoju.   Masz   prawo   przytrzymać   go   do 

nadejścia policji.

-

Mamy jakieś uzasadnienie?

-

Uciekł z miejsca wypadku. Ale 

nie sądzę, żeby wyszedł.

background image

Mason   poszedł   długim,   zatęchłym 

korytarzem   do   budki   telefonicznej,   w   której 

wszystko prześmiardło dymem papierosowym.

Wykręcił numer na komendę policji.

background image

-

Proszę Z Wydziałem Zabójstw - 

powiedział, gdy uzyskał połączenie z centralą. 

Po chwili mówił dalej. - Muszę skontaktować 

się   z   porucznikiem   Traggiem   w   niezwykle 

ważnej sprawie. Ile czasu zajmie dostarczenie 

mu pilnej wiadomości? Mówi Peny Mason.

-

Chwileczkę   -   powiedział 

funkcjonariusz   z   drugiego   końca   linii.   Parę 

sekund   później   Mason   słyszał   w   telefonie 

oschły głos porucznika Tragga.

- O co chodzi, Peny? Znalazł pan jakieś 

nowe zwłoki?

-

Dzięki   Bogu,   że   pan   tam   jest. 

Szczęściarz ze mnie.

-

Naprawdę   szczęściarz.   Ja   tu 

wpadłem tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy 

jest coś nowego w sprawie, którą się zajmuję. 

W czym kłopot?

-

Chcę,   żeby   pan   do   mnie 

dołączył. Mam coś.

-

Trup?

- Nie, jeszcze nie trup. Ale trup może 

być trochę później.

- Gdzie pan jest?

Mason podał mu adres.

-

Podła   dzielnica   -   stwierdził 

Tragg - ale to blisko od komendy.

-

Przyjedzie pan?

-

Okay.

-

Niech   pan   weźmie   kogoś   ze 

sobą.

-

Okay.   Znajdę   jakiś,   radiowóz   i 

będę za parę minut.

-

Czekam   na   pana   na   schodach. 

To   jest   blok   mieszkalny   bez   windy, 

background image

dwupiętrowy,   na   dole   jakieś   mordownie   i 

tancbudy.

-   Chyba   znam   ten   bajzel.   Zaraz   tam 

będziemy. 

Mason stanął obok budki telefonicznej.

Dwaj   mężczyźni   wyszli   ze   schodów, 

rozglądnęli  się dookoła,  spostrzegli  Masona  i 

ruszyli ku niemu. Adwokat zrobił dwa kroki do 

przodu. Mężczyźni jeszcze raz otaksowali jego 

wzrost   i   szerokość   w   barach,   popatrzyli   po 

sobie, bez słowa zawrócili i zbiegli na ulicę.

Parę chwil później na korytarzu ukazał 

się   Tragg   w   towarzystwie   umundurowanego 

policjanta. Przywitał Masona uprzejmym, lecz i 

badawczym spojrzeniem.

-

W porządku, Peny, o co chodzi 

tym razem? Oto pańska „cudza ręka”. Gdzie są 

te kasztany w ogniu do wyjęcia?

-

W pokoju numer pięć.

-

Bardzo gorące kasztany?

-

Nie   wiem.   Ale   myślę,   że   gdy 

wejdziemy   do   środka   i   potrząśniemy   tym 

facetem,   znajdziemy   rozwiązanie   sprawy 

zabójstwa Lauretty Trent.

-

Więc   nie   uważa   pan,   że   już   je 

znaleźliśmy?

-

Wiem,   że   jeszcze   nie 

znaleźliście.

-

Gdybym   zachował   sceptycyzm, 

jak   należało,   oszczędziłbym   sobie   tej 

wycieczki.   Na   dodatek   zarzuca   nam   się,   że 

stale   jesteśmy   na   usługach   obrońców,   którzy 

podważają   sprawy   wnoszone   do   sądu   przez 

urząd   prokuratora   okręgowego.   W   gazetach 

wypisują różne rzeczy.

background image

-

Czy   kiedykolwiek   obsmarowali 

pana przeze mnie w gazecie?

-

Do   tej   pory   jeszcze   nie.   Nie 

chciałbym, żeby dzisiaj był pierwszy raz.

-

W   porządku.   Skoro   pan   już   tu 

jest, chodźmy do pokoju numer pięć.

-

Okay,   zaglądniemy   -   westchnął 

Tragg.   -   Tylko   tyle   zrobimy,   po   prostu 

zaglądniemy.

Mason   zaprowadził   Tragga   z 

policjantem pod numer pięć.

- A, wygląda na to, że mamy kworum - 

powiedział porucznik na widok Paula Drake’a i 

Delii Street.

Mason ponownie zastukał do drzwi.

- Wynoście się - rozległo się ze środka.

background image

- Porucznik Tragg z Wydziału Zabójstw 

z policjantem - ogłosił Mason.

-

Ma pan nakaz?

-

Nie   potrzebujemy   nakazu   - 

odpowiedział Mason. - My...

-

Zaraz,   chwileczkę   -   przerwał 

Tragg. - Dlaczego pan mówi w moim imieniu? 

Co się tu dzieje?

-

Ten człowiek - wyjaśnił Mason - 

pod nazwiskiem Carltona Jaspersa zameldował 

się   w   motelu   Saint’s   Rest.   Jest   on   również 

konfidentem, który wpuścił policję w maliny z 

narkotykami   w   walizce   Virginii   Baxter. 

Obecnie musi się wynieść z miasta i czeka na 

zapomogę   policyjną.   Był   zawodowym 

donosicielem   Wydziału   Narkotyków...   Chce 

pan,   żebym   stał   tutaj   i   wykrzykiwał   to 

wszystko na cały korytarz, Fisk?

Dał   się   słyszeć   odgłos   odsuwanych 

krzeseł,   a   potem   drzwi   uchyliły   się   nieco. 

Ponad   wciąż   założonym   łańcuchem   czarne 

oczy   świeciły   się   w   wystraszonej   twarzy. 

Utkwił wzrok w mundurze policyjnym, a potem 

spojrzał na Tragga.

- Mogę zobaczyć pana dokumenty?

Tragg   wyjął   z   kieszeni   skórzane   etui, 

otworzył i potrzymał Fiskowi przed nosem nie 

wypuszczając ani na chwilę z ręki.

-

Czy nie ma kogoś na korytarzu? 

- spyta! Fisk.

-

Teraz   nie   ma   nikogo   - 

powiedział   Mason   -   ale   parę   minut   temu 

zaglądało   tu   dwóch   drabów.   Szli   w   stronę 

pańskiego   pokoju,   lecz   wycofali   się,   widząc 

nas.

background image

-

Wejdźcie   -   Fisk   trzęsącymi   się 

rękami zdjął łańcuch z drzwi.

W pokoju stało zapadnięte łóżko, fotel, 

krzesło. Podłogę przykrywał dywan cienki jak 

papier z dziurami wydeptanymi przed tandetną 

toaletą z krzywym zwierciadłem.

-  Co   się   dzieje?   Przecież   wy,   ludzie, 

powinniście dawać mi ochronę.

background image

-  Kto chciał wrobić Virginię Baxter w 

narkotyki   i  dlaczego  pojechał   pan  do  Saint’s 

Rest i zabrał jej samochód? - spytał Mason.

-

Kim pan jest?

-

Jestem jej adwokatem.

-

Nie   chcę   tu   żadnych 

rzeczników.

-

Nie  jestem  rzecznikiem,  jestem 

adwokatem.   A   tu,   przyjacielu,   jest   wezwanie 

do stawienia się przed sądem, pod karą. Jutro w 

sądzie   będzie   pan   zeznawać   jako   świadek   w 

procesie   z   oskarżenia   publicznego   przeciwko 

Virginii Baxter.

-

Co   do   licha   pan   ze   mną 

wyprawia? - obruszył się Tragg. - Ściąga mnie 

pan   tutaj,   żebym   asystował   panu   przy 

wręczaniu wezwania do sądu?

-

Wszystko   zależy   od   tego,   czy 

zrobi   pan   użytek   z   własnej   głowy.   Ma   pan 

okazję okryć się chwalą.

-

Pan   nie   może   mi   tu   wręczać 

żadnych wezwań

- oświadczył Fisk. - Drzwi otworzyłem 

tylko przed przedstawicielami prawa.

-

Skąd się wzięły pańskie odciski 

palców w samochodzie Virginii Baxter?

-

Bzdura,   nie   ma   tam   żadnych 

odcisków palców.

-

Podał   pan   policji   informację   o 

rzekomym składzie narkotyków w mieszkaniu 

Virginii   Baxter.   Podczas   przeszukania   zdołał 

pan   skopiować   klucze   i   przyszedł   potem   do 

tego mieszkania  z inną osobą, która używała 

maszyny do pisania Virginii Baxter.

-

Plecie   pan   bez   sensu.   Ciągle 

background image

ktoś   próbuje   mnie   w   coś   wrobić.   Słuchaj, 

mecenasie,   eksperci   ze   mną   próbowali.   Wy, 

amatorzy, nie macie żadnych szans.

-

Do   samochodu   Virginii   Baxter 

wsiadł   pan   w   rękawiczkach,   ale   w   motelu 

Saint’s Rest był pan bez rękawiczek i w pokoju 

roi się od odcisków palców.

background image

-

I   co   z   tego?   Oczywiście, 

przyznaję, byłem w motelu Saint’s Rest.

-

Zameldował   się   pan   pod 

przybranym nazwiskiem.

-

Mnóstwo ludzi tak robi.

-

I   podał   pan   fałszywy   numer 

rejestracyjny samochodu.

-

Wpisałem, tak jak pamiętałem.

-

O   Boże,   nic   dziwnego! 

Rodzinne   podobieństwo.   Kim   jest   dla   pana 

George Eagan?

Przez moment czarne oczy patrzyły na 

Masona z lekceważeniem.

-  To   jest   coś,   co   można   sprawdzić   - 

zwrócił uwagę adwokat.

Fisk nagle jakby skarlał.

-

No   dobrze,   Eagan   to   mój 

przyrodni brat. Jestem czarną owcą w rodzinie.

-

Zamienił

 

pan

 

tablice 

rejestracyjne   swojego   samochodu   na   Eagana. 

Brat oczywiście niczego nic zauważył. To na 

wypadek,   gdyby   ktoś   chciał   pana 

zidentyfikować tą drogą.

-

Ma pan dowody?

- Nie potrzebuję dowodów. Jutro stanie 

pan   przed   sądem   jako   świadek.   Gazety 

wydrukują   pańskie   zdjęcie   i   opiszą   pana 

wyczyny  jako policyjnego  kapusia i wtyczki. 

Tutejsze kręgi przypilnują wtedy pana znacznie 

lepiej, niż ja mógłbym  to zrobić.  No, proszę 

państwa, idziemy stąd.

Mason   odwrócił   się   i   ruszył   ku 

drzwiom.   Przez   dłuższą   chwilę   Fisk   stał 

nieruchomo, a potem przyskoczył do Masona i 

chwycił go za rękaw.

background image

-  Nie,   nic!   Zaraz,   niech   pan   zaczeka, 

możemy coś załatwić.

Od   Masona   przeszedł   do   porucznika 

Tragga.

-  Chłopaki nieraz dawałem wam cynk. 

Możecie  mi  przecież   pomóc.   Zabierzcie  tego 

adwokata,   bo   się   przypiął   jak   pijawa. 

Wyciągnijcie mnie z miasta.

-

Musi   pan   nam   powiedzieć 

wszystko   -   Tragg   przyglądał   się   bacznie 

Fiskowi - i wtedy zobaczymy, co się da zrobić. 

Ale bez mydlenia oczu.

-

No   wie   pan,   miałem   kłopoty, 

mnóstwo   kłopotów,   ciągle   problemy.   George 

raz   musiał   mnie   wyciągnąć,   kiedy   już   było 

całkiem parszywie.

-

Kto   to   jest   George?   -   spytał 

Tragg.

-

George   Eagan,   szofer   Lauretty 

Trent.

Mason i Tragg wymienili spojrzenia, po 

czym Tragg zwrócił się do Fiska.

-

No dobra, co się stało?

-

Z   policją   już   nie   mogłem 

działać,   straciłem   wszystkie   moje   układy, 

chody.   I   wtedy  przyszła   do   mnie   ta   kobieta, 

która mi już kiedyś pomogła.

-

Jaka kobieta?

-

Pielęgniarka   Anna   Fritch. 

Umówiłem się z nią raz czy dwa i przez kilka 

lat zaopatrywałem ją w narkotyki...

-

No, dalej - zachęcił Tragg.

-

Ona była w zmowie z Kelvinem, 

który   spodziewał   się,   że   odziedziczy   prawie 

cały   majątek   Trent   -   znaczy   się   on,   jego 

background image

szwagier   i   ich   żony.   Namawiał   więc 

pielęgniarkę,   żeby   starą   trochę   ponagliła   w 

sprawie przejścia na tamten świat. Zrobili trzy 

podejścia z arszenikiem. Bali się po prostu ją 

otruć,   ale   ona   miała   mamą   pompkę   i   małe 

dawki arszeniku powodowały ciężką chorobę, 

podczas   której   to   serce   powinno   wreszcie 

kiedyś   wysiąść.   Kiedy   stara   dama   chorowała 

ostatni raz, Kelvin znalazł testament. O mało 

co   nic   wykitował,   jak   to   przeczytał.   Musiał 

więc   zmienić   ten   testament.   Dowiedzieli   się, 

gdzie jest maszyna do pisania tego notariusza. 

Pielęgniarka   była   dobrą   maszynistką. 

Przysięgała,   że   gdyby   miała   dość   czasu, 

zrobiłaby taką podróbkę, że nikt by się nigdy 

nie   kapnął.   Ale   musiała   mieć   do   tego   i 

maszynę, i papier prawnika. Zależało im więc 

na dwóch rzeczach.  Musieli  zniszczyć  opinię 

Virginii   Baxter,   bo   bali   się,   że   ona   może 

pamiętać   prawdziwy   testament.   A   to,   co 

pamięta handlarka narkotyków, liczy się mniej. 

I   zależało   im   na   swobodnym   dostępie   do 

mieszkania panny Baxter. Coś z nią trzeba było 

zrobić na jakiś czas. Chcieli też zdobyć kopię 

testamentu   z   archiwum   po   Bannocku,   albo 

zrobić w tych papierach taki bałagan, żeby już 

nigdy nic tam nie można było sprawdzić.

No   więc   najpierw   trzeba   było   Baxter 

jakoś wsadzić do ciupy i załatwić jej wyrok za 

narkotyki.   Zrobiłem,   co   trzeba.   Przekupiłem 

faceta, żeby pozwolił mi podejść pod samolot i 

osobiście   odebrać   bagaż,   bo   mam   bardzo 

ważną przesyłkę. Od razu rozpoznałem walizkę 

tej dziwki i powiedziałem, że zgubiłem numer 

od mojego kwitu bagażowego. Powiedzieli, że 

background image

mogę  zaglądnąć  do paru podobnych  walizek, 

żeby poznać po rzeczach, która jest moja. I w 

tym   zamieszaniu   udało   mi   się   te   narkotyki 

podłożyć.  Myślałem, że to już wszystko. Ale 

tak to jest z dziwkami. Jak się człowiek z nimi 

zacznie zadawać, to przepadł. Musiałem więc 

zabrać   jej   samochód   i   czekać,   aż   George 

pokaże się na szosie. Potem go stuknąłem. To 

okropne, ale ostatnio był z niego taki ważniak, 

a poza tym, no przecież z czegoś trzeba żyć.

-

Dobra,   co   pan   zrobił?   -   spytał 

Tragg.

-

Zrobiłem   to,   co   mi   kazali   - 

odpowiedział   Fisk   trzęsąc   się.   -   Miałem   go 

zepchnąć   z   szosy.   Nie   wiedziałem,   że   straci 

panowanie i... Myślałem, że tylko walnę go i w 

nogi. Taka jest prawda i wreszcie wyrzuciłem 

to z siebie.

-

Użył   pan   samochodu   Virginii 

Baxter? - spytał Mason.

-

Tak.   Powiedzieli   mi,   że   ona 

będzie w motelu Saint’s Rest i podali numer 

rejestracyjny   samochodu.   Ledwie   weszła   do 

pokoju,   już   siedziałem   w   jej   chevrolecie. 

Wykonałem   swoją   robotę   i   wróciłem   pod 

motel.   Samochód   musiałem   postawić   na 

nowym miejscu, bo stare było

background image

zajęte.   Kazali   mi   mocno   walnąć   wóz 

Trent, najlepiej z przodu, ale samochód Baxter 

miał  się nadawać do dalszej  jazdy,  musiałem 

więc uderzyć tyłem.

-

Ile   pan   za   to   dostał?   -   spytał 

Mason.

-

Obiecanki.   Strasznie   się 

wkurzyłem. Mam wrogów i muszę wyrwać w 

takie   miejsce,   gdzie   nie   będą   mogli   mnie 

dorwać w ślepej uliczce. Ta dziwka obiecała mi 

dwa i pół tysiąca, a dała dwieście. Wiem, co o 

mnie   myślicie,   ale,   do   licha,   jeżeli   będę 

zeznawał  jako świadek i potem to napiszą w 

gazetach, to ja już jestem trup... Do diabła, już 

wyciągają spluwy... Mówił pan, że jacyś dwaj 

kręcili się tu po schodach?

Mason kiwnął głową.

- Niech  pan mnie  weźmie  do aresztu, 

panie   poruczniku   -   Fisk   wyciągnął   ręce   do 

skucia. - Będzie potrzebna ochrona. Zwykłych 

bandziorów   się   nic   boję,   ale   nie   można   dać 

sobie rady z tymi od big boya:

- Kto to jest big boy? - spytał Tragg. 

Fisk trząsł się z przerażenia.

-

Jemu   nigdy   nie   podskoczyłem. 

Zawsze   wali   się   tylko   w   plotki   i   ludzi   z 

zewnątrz, ale jeśli trzeba będzie pójść na całość 

i grzmotnąć z grubej rury... Zamknijcie mnie w 

pojedynczej   celi,   dajcie   ochronę,   a   ja   wtedy 

będę mówił.

-

Pan   to   ma   masło   po   obu 

stronach   kromki   -   powiedział   Tragg   do 

Masona.

background image

ROZDZIAŁ

 

DWUDZIESTY 

TRZECI

Mason,   Della   Street   i   Paul   Drakę 

wrócili do kancelarii tuż po północy.

-

Była   tu   kobieta  -   powiedział 

dozorca   obsługujący   windę   po   godzinach   - 

która się chciała z panem zobaczyć. Mówiła, że 

to   ogromnie   ważne,   panie   Mason. 

Powiedziałem jej, że pan na pewno wróci i ona 

zdecydowała się czekać.

-

Gdzie jest?

-

Nic   wiem.   Gdzieś   spaceruje. 

Zaglądała tu już cztery albo pięć razy i pytała, 

czy pan jest z powrotem.

-

Jak wyglądała? - spytał Mason.

-

Wyglądała na arystokratkę. Koło 

sześćdziesiątki, siwe włosy, elegancko ubrana. 

Mówiła   cichym   głosem   i   chyba   była 

zmartwiona.

-

Dobrze.   Będę   w   gabinecie. 

Zaczekam   tam   na   Virginię   Baxter   i   potem 

będziemy mogli uznać, że to już dzień.

-

Ale   co   za   dzień!   -   powiedział 

Paul Drakę.

-

Virginia   Baxter!   -   wykrzyknął 

dozorca.   -   Ta   kobieta,   która   jest   sądzona   za 

morderstwo?

-

Właśnie ją zwalniają. Porucznik 

Tragg   przyśle   tu   pannę   Baxter   samochodem 

policyjnym.

-

Wyciągnął   pan   ją   z   tego?   - 

dozorca patrzył z podziwem na Masona.

-   My   ją   wyciągnęliśmy   -   poprawił 

background image

śmiejąc się Mason.

Winda   zatrzymała   się   na   piętrze 

adwokata.

-

Okay,   idę   do   swojego   biura. 

Peny   -   powiedział   Drakę.   -   Co   zamierzasz 

zrobić z tą pielęgniarką?

-

Nasz przyjaciel porucznik Tragg 

przejmie tu inicjatywę. Przeczytasz w gazetach 

o jego niezwykłej sztuce

background image

dedukcji i o tym, że Tragg pozwolił Masonowi asystować, gdy odkrywał kluczowego 

świadka w sprawie morderstwa pani Trent.

-

Tak, przypuszczam, że zgarnie całą chwałę.

-

Tragg i wszyscy z wydziału. Do zobaczenia rano, Paul.

Mason ujął Delię Street pod ramię i poprowadził do kancelarii.

-

Ile to potrwa? - spytała Della.

-

Nie   więcej   niż   dziesięć,   piętnaście   minut.   Tragg   weźmie   ją   stamtąd   i 

przywiezie do mnie. On nie chce, żeby się z kimkolwiek kontaktowała. Ma gotową historię 

dla prasy i...

Dało się słyszeć nieśmiałe pukanie do drzwi. Weszła wysoka, siwowłosa kobieta.

-

Czy pan Mason?

-

Tak.

-

Nie mogłam już dłużej czekać. Musiałam do pana przyjść.

Popatrzyła pytająco na Delię Street.

-

Moja sekretarka, Della Street - przedstawił Mason i dodał po chwili ledwie 

widocznego wahania - a to, jeżeli się nie mylę, Della, to jest Lauretta Trent.

-

Tak jest, nie mogłam pozwolić, by sprawy biegły aż do punktu, w którym 

skazano by tę biedną dziewczynę. Musiałam przyjść do pana. Mam nadzieję, że będę miała 

jakąś ochronę do momentu wykrycia, kto próbuje mnie zamordować.

-

Proszę siadać - powiedział Mason.

-

Jestem bardzo naiwna, panie Mason. Nic miałam żadnych podejrzeń, aż do 

chwili,   kiedy   doktor   Alton   kazał   pielęgniarce   pobrać   próbki   moich   włosów   i   paznokci. 

Poczytałam   trochę   o   objawach   otrucia   arszenikicm.   Musiałam   się   ratować.   I   to   szybko. 

Potem,   kiedy   ten   samochód   zepchnął   nas   z   drogi   i   George   krzyknął,   żebym   skakała, 

wyskoczyłam.   Podrapałam   się   trochę,   ale   na   szczęście   widziałam,   że   tamto   auto   na   nas 

wjeżdża, więc byłam gotowa, trzymałam rękę na klamce. Nie miałam pięćdziesięciu tysięcy 

dolarów w torebce, jak pan to powiedział w sądzie, ale miałam dość dużo, żeby przeżyć. 

Widziałam, że George jest ranny. Wyszłam na szosę i prawie natychmiast zatrzymał się koło 

mnie samochód. Kierowca podrzucił mnie do pobliskiej restauracji. Zadzwoniłam na policję i 

powiadomiłam o wypadku. Powiedzieli,  że już wysyłają radiowóz. Uznałam,  że to dobra 

okazja, żeby popatrzeć z ukrycia, jak toczą się sprawy. Chciałam się dowiedzieć, kto za tym 

wszystkim stoi.

-

I dowiedziała się pani? - spytał Mason.

-

Kiedy czytano testament w sądzie... nigdy w życiu nie byłam tak zszokowana.

background image

-

Testament, przypuszczam, był sfałszowany.

-

Ależ,   oczywiście!   A   dokładniej   -   dwie   kartki   były   oryginalne,   a   reszta 

podrobiona.   W   swoim   testamencie   stwierdziłam,   że   wszyscy   moi   krewni   to   próżniacy, 

oczekujący   jedynie   mojej   śmierci,   niezdolni   do   osiągnięcia   czegokolwiek   własną   pracą   i 

pomysłowością.   I  dlatego   moim   siostrom  zapisałam   w  spadku   tak  małe  kwoty,  żeby  ich 

mężowie, nieroby, wreszcie wzięli się do jakiejś pracy. Wydawało mi się, że przechowuję 

testament w bezpiecznym miejscu. Musieli go jednak znaleźć, wymienili część dokumentu i 

postanowili się mnie pozbyć.

-

Chyba   czeka   panią   -   powiedział   Mason   -   jeszcze   jeden   szok.   To   nic   pani 

krewni   chcieli   przyśpieszyć   pani   śmierć,   ale   pielęgniarka,   biegła   maszynistka,   uknuła   w 

zmowie z Kelvinem plan podmiany kartek w testamencie. Prawdopodobnie umówiła się, z 

pani   szwagrem   na   jakiś   procent   i   pewnie   miałaby   też   nieograniczone   możliwości 

szantażowania go w przyszłości. A na wypadek, gdyby Virginia Baxter przypomniała sobie 

postanowienia autentycznego testamentu, zaplanowano jej kompromitację. Cieszę się, że jest 

pani cała i zdrowa. Gdy okazało się, że w samochodzie nie ma torebki, przyszło mi do głowy,  

że może pani żyje. Z pani powodu Virginia Baxter sporo się nacierpiała, ale to wszystko da 

się naprawić.

-

Na szczęście - Lauretta Trent otworzyła torebkę - książeczkę czekową mam ze 

sobą. Czy zaakceptuje pan czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów jako honorarium, panie 

Mason?   I   oczywiście   czek   na   pięćdziesiąt   tysięcy   dolarów   dla   pańskiej   klientki   tytułem 

rekompensaty za wszystko, co przeszła.

-

Myślę, że zanim pani zdąży wypisać czeki - Mason uśmiechnął się do Delii 

Street - Virginia Baxter stanie tu w drzwiach i sama odpowie na tę propozycję.

 „KB”