background image
background image

JOANNA ŁUKOWSKA

KLESZCZ, czyli BOSKIE POCZUCIE HUMORU

Wydawnictwo RW2010 Poznań 2011

Redakcja techniczna zespół RW2010

Copyright © Joanna Łukowska 2011

Okładka Copyright © Joanna Łukowska 2011

Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.

Dział handlowy: 

www.marketing@rw2010

Zapraszamy do naszego serwisu: 

www.rw2010.p

Utwór bezpłatny,

z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,

bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

Joanna Łukowska

KLESZCZ, CZYLI BOSKIE POCZUCIE HUMORU

N

ajpierw   przyplątały   się   sny.   Wkrótce   po   tym,   jak   skończyłam   brać   penicylinę. 

Podczas   wakacyjnego   biwaku   kleszcz   użarł   mnie   w   pośladek;   wokół   ugryzienia 

wykwitł   niepokojący   rumień.   Teodor,   prywatnie   mąż   mojej   matki,   a   zawodowo 

lekarz internista, nie patyczkował się. 

–   Z   kleszczami   nie   ma   żartów.   Roznoszą   różne   świństwa,   jak   kleszczowe 

zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych czy boreliozę. Lepiej nie ryzykować. 

I   zaaplikował   mi   penicylinę,   którą   łykałam   przez   dwa   tygodnie,   dwa   razy 

dziennie. Antybiotyk, nawet w typowej pięciodniowej kuracji, wyjaławia organizm. 

Ja po czternastu dniach brania takiej kobyły jak penicylina byłam jałowa niczym 

gaza. Ale dzielnie trzymałam fason, umysł też mi nie szwankował. W każdym razie 

do czasu...

Bo później przyplątały się te sny.

Niby nic niezwykłego, każdemu zdarza się je miewać. Tyle że do tej pory po 

obudzeniu niewiele z nich pamiętałam – prócz niejasnych wrażeń i obrazów. Teraz 

rankiem głowa mi pękała od natłoku barwnych wizji. Śniłam w stereo i w kolorze, co 

wcale nie znaczy, że miłe to były sny. Pojawili się w nich ludzie, których nie znałam, 

których   w   życiu   na   oczy   nawet   nie   wiedziałam,   ale   jeszcze   długo   po   tym   jak 

odpłynęli spłoszeni krzykiem budzika, mogłam opisać ich twarze z dokładnością co 

do jednej zmarszczki, co do najmniejszego pieprzyka.

Nie podobali mi się. Ani oni, ani ich natarczywe spojrzenia. Gapili się, jakby 

czegoś chcieli, oczekiwali... sama nie wiem, na mannę z nieba, na cud? Ale dlaczego 

zrobili   sobie   poczekalnię   na   boski   zrzut   akurat   w   moich   snach?   I   czemu 

prześladowali mnie nawet po obudzeniu? Nie mogłam zapomnieć ich głodnych oczu, 

smutnych   twarzy.   Dręczyły   mnie   cały   dzień,   chodziły   za   mną   krok   w   krok,   by 

3

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

zniknąć   wraz   z   nastaniem   nocy...   zastąpione   przez   inne  twarze,   inne   oczy,  które 

znowu   patrzyły,   błagały,   żądały.   Czego?   Czemu   ode   mnie?!   Miałam   ochotę 

powiedzieć: Sio! Wynocha! Dajcie mi spokój! Żeby to było takie łatwe... Nie jestem 

tchórzem, zwykle walę prawdę prosto z mostu, tyle że na jawie. W tych snach czułam 

się   zaledwie   obserwatorem;   jedynym  widzem   w   pustym   kinie.   Seans   odgrywano 

specjalnie   dla   mnie.   Miałam   aktorom   kazać   zejść   z   ekranu   czy   co?   Jeszcze   nie 

zwariowałam.   Nawet   we   śnie   umiałam   oddzielić   nierealne   od   absurdalnego.   Co 

ciekawe, wiedziałam, że śnię. Próbowałam nawet samą sobą wstrząsnąć.

– Obudź się, Majka. Raz, dwa, trzy i budzimy się w naszym ciepłym łóżeczku, 

w pachnącej „wiosenną świeżością” pościeli. No, postaraj się, dziewczyno!

Nic z tego. Sen się musiał dośnić, postacie przedefilować przez ekran, ciągnąc 

za sobą cienie i obrazy, którym wolałam nie przyglądać się zbyt uważnie. Seans mijał 

za   seansem,   a   ja,   wyczuwając   narastające   napięcie,     zamykałam   oczy   –   jak   na 

horrorze.  Nie  moje  koszmary,  nie  moja  sprawa,   powtarzałam  sobie   w  kółko.  Aż 

kiedyś uderzyła mnie porażająca myśl, że te sny istotnie... nie są moje! Wtedy po raz 

pierwszy obudziłam się w środku nocy zlana potem ze strachu.

Co jest grane? Czemu to się dzieje? Czyżby penicylina wyjałowiła nie tylko 

moje ciało, ale umysł, id, ego czy co tam we mnie siedziało? Stałam się na nowo 

czystą białą kartką, kusiłam, by po mnie bazgrać... Niedoczekanie! Nie zamierzałam 

służyć jakimś tajemniczym graficiarzom za byle ścianę. 

Następnej nocy, tuż przed zaśnięciem obiecałam sobie, że powiem „aktorom” do 

słuchu. Miałam dosyć roli biernego widza.

Zasnęłam... Pojawiła się. Kobieta o długich włosach, wyzywającym stroju oraz 

makijażu,   ustach   wykrzywionych   w   przesłodzonym   grymasie   zachęty.   Patrzyła   i 

oskarżała.

– Czego ode mnie chcesz? – warknęłam. – Co robisz w moim śnie? Wracaj do 

własnego piekiełka.

4

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– To mój sen. – Westchnęła, poprawiając włosy wystudiowanym gestem. – Już 

to   wiesz.   Nie   podoba   ci   się,   to   nie   patrz,   jak   zwykle   zresztą...   –   Wzruszyła 

ramionami.

– Co jak zwykle? Kim ty jesteś, o co ci chodzi?

– Nie wiesz? – zapytała, chowając oczy pod wymalowanymi powiekami.

– Nie wiem – rzuciłam krótko.

– Czyli Boga nie ma – westchnęła. – A dla mnie... nadziei. 

Odwróciła się i odeszła, kołysząc zmysłowo biodrami. Za nią czołgało się coś... 

małego, nie do końca ukształtowanego... Nie chciałam patrzeć, odwracałam głowę, 

zaciskałam powieki, ale wciąż widziałam jak... pełznie, brocząc krwią, otwierając 

usta do krzyku, którego nikt nigdy nie usłyszał i już nie usłyszy!

Znowu obudziłam się sparaliżowana grozą. 

W

iedziałam, że więcej takich nocy nie zniosę. Poszłam do Teodora. 

– Kiepsko sypiam, wciąż się budzę, dręczą mnie jakieś koszmary. Poradzisz 

coś?

–   Zapiszę   ci   relanium.   Po   „piątce”   będziesz   spała   jak   kamień,   bez   żadnych 

snów.

– Dzięki – mruknęłam. 

Poplotkowałam   z   mamą,   ale   na   odchodnym,   zdając   sobie   sprawę,   że 

przypuszczalnie tylko się ośmieszę, zapytałam:

–   Teo,   czy   penicylina   mogła   spowodować   te   problemy   ze   spaniem?   Może 

wyjałowiła   mnie   bardziej,   niż   przewiduje   statystyka.   Dlatego   odbieram...   – 

zawahałam się nad doborem słów – jakby cudze sny. Bo one nie są moje, nie znam 

ludzi, którzy w nich występują – mówiłam coraz szybciej. – Czegoś ode mnie chcą, 

proszą,   żądają,   nie   wiem   czego,   prześladują   mnie   nawet   po   obudzeniu.   Mam 

5

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

wrażenie, że ich zawiodłam, że coś jestem im winna... – Umilkłam, speszona ich 

spojrzeniami. 

– Majeczko, chyba za dużo pracujesz. – Mama objęła mnie ramieniem.

– Wiesz, mam kolegę psychiatrę, dobry jest... – Teodor wciąż przyglądał mi się 

uważnie. – Może nie zaszkodzi, gdybyś się z nim spotkała. 

– Po co? – Parsknęłam udawanym śmiechem. – Wszędzie wietrzysz chorobę. 

Mama ma rację, jestem przemęczona i tyle. No to cześć, lecę.

– Pa, córcia... – Mama przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w czoło; tak jak 

kiedyś, w dzieciństwie, gdy sprawdzała, czy nie mam gorączki.

– Cześć, Majka – mruknął Teodor. – Jakby co, dzwoń. 

Wyraźnie przejęli się moim stanem. Cóż, ja też nie byłam nim zachwycona.

Dlatego wieczorem dla pewności zażyłam aż dwie tabletki relanium. Rano, po 

przebudzeniu, zajrzałam w głąb siebie i nie zlazłam śladu sennych wizji. Jeżeli coś 

mi się śniło, przepadło w mrokach niepamięci. Hip, hip, hura!

S

zkoda tylko, że potem zaczęłam słyszeć głosy...

Jechałam do pracy zatłoczonym autobusem. Stałam wciśnięta między poręcz, 

brzuchatego faceta z teczką a paniusię z dużym biustem i napompowaną fryzurą. Z 

trudem łapałam oddech, ale aż promieniałam doskonałym humorem. Dzieliłam się z 

towarzyszami podróży uśmiechem niczym opłatkiem. Drgnęłam, niemile zdziwiona, 

gdy zamiast życzliwej odpowiedzi usłyszałam:

– Śmieje się, jakby było z czego. Widać życie nie dokopało jej tak jak mnie...

Popatrzyłam   po   twarzach   pasażerów.   Mur   obojętności   –   żadnego 

nieprzychylnego spojrzenia, zmrużenia powiek czy ironicznego wygięcia ust.

– Ciekawe, ile ma lat? Ze trzy dychy jak nic, choć nieźle się trzyma...

– Pan coś do mnie mówił? – zagadnęłam faceta z teczką. 

– Skądże! – obruszył się i mocniej przycisnął do siebie teczkę.

6

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– A pani? – zwróciłam się do biuściatej z tapirem.

– Co – ja? – uniosła wyskubane drwi.

– Przepraszam, wydawało mi się, że pani coś powiedziała, do mnie, chyba się 

przesłyszałam... – bąkałam nieskładnie.

– Ja myślę – parsknęła i wymieniła z brzuchaczem znaczące spojrzenia. Miałam 

wrażenie, że stałem się bohaterką ukrytej kamery; brakowało, żeby ktoś zaczął mnie 

obmacywać. Natężyłam zmysły w oczekiwaniu na atak... Mało nie krzyknęłam, gdy 

ponownie rozległ się czyjś głos.

– Przestała się szczerzyć. I dobrze. Zmarszczki jej się robią. Powinna najpierw 

spojrzeć w lustro, zanim... – Głos dobiegał jakby z tyłu.

Obróciłam się. Za mną była tylko ściana autobusu. 

– Chryste, ależ się wierci!

Zamarłam. Włosy uniosły mi się na karku. Ktoś mówił, a ja owszem słyszałam 

go z tyłu... ale z tyłu czaszki, wewnątrz głowy! Zrobiło mi się niedobrze. Rzuciłam 

się do wyjścia. Nie zważając na trącające mnie łokcie, na rzucane za mną oburzone 

spojrzenia, parłam do drzwi, na powietrze, na wolność. Uciekłam przed goniącymi za 

mną okrzykami:

– Gdzie lezie!... proszę uważać.... nie po nogach!... ale zielona... zaraz puści 

pawia... może w ciąży?... dlaczego on mi to zrobił?! Zabiję go, zabiję i każdy sąd 

mnie uniewinni... 

Dyszałam  z przerażenia.  Zatkałam uszy  dłońmi.   Niektóre  głosy   umilkły,  ale 

inne   wciąż   rozbrzmiewały   w   mojej   głowie,   rozsadzając   ją   niczym   młot 

pneumatyczny. 

–   Wariatka,   tylko   tego   mi   brakowało...   zabiję   go,   zabiję!...   wariatki   w 

autobusie... albo siebie, wtedy pożałuje...

7

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

Autobus stanął, drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Wypadłam na zewnątrz, 

wciąż trzymając się za głowę. „Oddychaj, oddychaj, powoli, głęboko, uspokój się, 

już dobrze...” – przemawiałam do siebie jak do dziecka.

Odjęłam dłonie od uszu. Wszechobecny gwar miasta i znajomy zapach spalin 

były  jak  balsam  na  moje  porażone  zmysły.  Wciągnęłam  głęboko w  płuca  smród 

śródmieścia, napawałam się warkotem samochodów, stukotem obcasów po chodniku, 

zwykłym hałasem toczącego się obok życia. Usiadłam na ławce pod wiatą. Obok 

przycupnęła jakaś staruszka.

Zamknęłam oczy, pogrążyłam się w sobie. „Już po wszystkim, spanikowałaś, 

wydawało   ci   się...   nikt   nie   czyta   w   cudzych   myślach.   Na   pewno   nie   ty.   Jesteś 

rozsądna, praktyczna, nie wierzysz w takie rzeczy... czterysta złotych, owoc żywota 

Twojego...  to  przemęczenie,   stres,   Krzysztof  martwi  się   zwolnieniami   w  firmie... 

czterysta złotych to za mało, módl się za nami... niepotrzebnie, jego przecież nie 

zwolnią, takiego dobrego pracownika... nie starczy! Maryjo, łaski pełna... Nie starczy 

mi... Wezmę wolne, pójdę do tego psychiatry, którego poleca Teodor, to stres, po 

prostu   stres   albo   zwykły   zespół   przedmiesiączkowy...   Czterysta   złotych   mi   nie 

starczy... teraz i w godzinę śmierci... syn nie pomoże, bo sam na bezrobociu, tyle lat 

pracy, trzydzieści, a teraz czterysta złotych na cały  miesiąc,  nie starczy... Amen. 

Zdrowaś Maryjo...”

Otworzyłam   oczy.   Spojrzałam   na   staruszkę   obok;   siedziała   cichutko, 

przesuwając   w   palcach   koraliki   różańca.   Modliła   się...   jej   usta   poruszały   się 

bezgłośnie. Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. „Chleba naszego powszedniego 

daj nam Panie... nie starczy, chleba nie starczy...”

Uniosła głowę znad różańca. Przeszyła mnie błagalnym wzrokiem.

– Aniele, Boże, Stróżu mój... Ty wiesz, nie starczy, czterysta złotych mi nie 

wystarczy...

Świat zawirował. Zemdlałam.

8

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– 

C

o ona tam mamrocze?

– „Mąż mówi do mnie czasami aniele, ale to nie znaczy, nie znaczy...” – ktoś 

mnie   zacytował   rozbawionym   tonem.   Uchyliłam   powieki.   Dookoła   stał   tłumek 

ciekawskich.   Młody   mężczyzna   w   kolorowym   kasku   pochylał   się   nade   mną, 

spryskując mi twarz wodą z bidonu. Drugi rowerzysta mierzył mi puls. 

– Już okej! – Poderwałam się z ławki, siadając prosto.

–   Witamy   w   realnym   świecie,   aniołku.   –   Ten   od   bidonu   uśmiechnął   się.   – 

Zemdlała pani. Wezwaliśmy pogotowie...

– Po co? Jestem zdrowa. Nic mi nie...

– Nie zaszkodzi sprawdzić – przerwał mi drugi z młodzieńców. 

– Tak, tak! – potaknęła staruszka. – Przeraziłam się, gdy ona tak nagle osunęła 

się na ławkę. Czy to przeze mnie...? – zapytała drżącym starczym głosem. Ujęła mnie 

jej   troska.   Miała   tyle   własnych   problemów,   a   martwiła   się   o   obcą   kobietę   z 

przystanku.

– Nie, to nie pani wina – złapałam ją za rękę i... znowu prawie nie zemdlałam od 

napływu nie swoich myśli. „Suchy chleb i ziemniaki... Jaka biedna, jaka blada... Na 

nic więcej nie starczy. Suchy chleb i ziemniaki... To nie jej wina, że nie rozumie, kim 

jest...” Powstrzymałam mdłości. I nagle wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją i 

szepnęłam w siwe włosy.

– Zagraj w szczęśliwy numerek. Postaw na swoją szczęśliwą liczbę. Wygrasz, 

obiecuję.

– Naprawdę?

– Zaufaj mi, przecież modliłaś się o cud. Po prostu, zaufaj...

– Ufam, ty też powinnaś. – Pogłaskała mnie po ręce. – Ty też...

N

ie poszłam tego dnia do pracy. Ani następnego. Musiałam zastanowić się, co dalej. 

Czytałam w myślach, wchodziłam w cudze sny i umiałam przewidywać przyszłość. 

9

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

Na   niewielką   skalę,   jak   w   przypadku   tego   szczęśliwego   numerka,   ale   jednak. 

Określenie, że byłam śmiertelnie przerażona, nie oddaje w pełni tego, co czułam. 

Cała dygotałam od środka. Miałam wrażenie, że wariuję! Do tego byłam wściekła. 

Skoro posiadałam takie... cudowne moce, czemu objawiły się dopiero teraz? Czemu 

nie   wcześniej,   gdy   wygryzano   mnie   z   roboty,   a   mój   chłopak   zdradzał   mnie   z 

najlepszą przyjaciółką?! Gdybym wtedy umiała czytać w myślach, nie pozwoliłabym 

się ośmieszyć ani upokorzyć. 

Ale nie, dziwne talenty musiały ujawnić się w chwili, gdy prowadziłam w miarę 

szczęśliwe   życie.   Mąż   mnie   kochał,   dzieciaki   rosły   zdrowo,   niedawno   w   pracy 

dostałam   awans   i   podwyżkę.   Włażenie   w   cudze   umysły   i   sny   było   mi   w   tym 

momencie potrzebne jak dziura w bucie. Jak miałam wykonywać swoje obowiązki 

żony, matki i kierowniczki działu obsługi kredytów dla firm, gdy znajdowałam się w 

stanie kompletnej rozsypki? Już to widzę, prowadzę rozmowy z klientem i w tym 

samym   czasie   „słyszę”,   co   on   myśli   o   moich   nogach   albo   co   gorsza   o   moich 

kompetencjach. A świadomość, że stanę się nagle szpiegiem własnej rodziny, budziła 

mój głęboki niesmak. Każdy ma prawo do prywatności, do tajemnic. Osobiście nie 

chciałabym, żeby ktoś, nawet kochany, podsłuchiwał mnie dniem i nocą. 

Oczywiście,   istniała   jeszcze   jedna   możliwość   –   naprawdę   zwariowałam. 

Postanowiłam się gruntownie przepadać. Teodor, jako nasz lekarz rodzinny, wypisał 

mi zwolnienie i skierowania do swoich znamienitych kolegów. Przeszłam przez ręce 

psychiatry, neurologa, nawet hipnotyzera, który cofnął mnie do czasów dzieciństwa. 

Nic nie znaleźli. Nie w tym rzecz, że chciałam być poważnie chora, że marzył mi się 

guz mózgu albo schizofrenia; ale wolałbym, żeby moje problemy miały konkretną, 

namacalną   przyczynę,   którą   dałoby   radę   wyleczyć   pigułkami,   skalpelem   albo 

poważną   rozmową   z   matką.   Nie   udało   się.   Zapisano   mi   jedynie   więcej   środków 

nasennych i uspokajających. Przez trzy dni grzecznie je brałam; łykałam ich tyle, że z 

10

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

trudem odróżniałam północ od południa, jednego synka od drugiego, a sny i głosy, 

choć wytłumione, odległe, i tak tylko czyhały, żeby znowu zaatakować...

O

d prawie dwóch tygodni nie chodziłam do pracy, od trzech dni leżałam w łóżku i 

gapiłam się w sufit sypialni. Chłopcy chodzili wokół mnie na palcach, szepcząc, że 

„mama naprawdę musi być ciężko chora, skoro nie krzyczy, gdy oglądamy głupie 

bajki i gramy w te idiotyczne gry”. Mąż też popatrywał na mnie z niepokojem; mimo 

sporej dawki pigułek, gdybym się wysiliła, usłyszałabym, co myśli. Nie chciałam 

tego   robić,   nadwerężać   jego   zaufania,   nawet   jeżeli   nie   wiedział,   co   potrafię. 

Powiedziałam mu  o koszmarach,  ale do czytania w myślach  się  nie przyznałam; 

bałam się, jak zareaguje.

Dlatego tylko leżałam i kontemplowałam spękaną farbę na suficie. 

Potem zaczęło mnie swędzieć między łopatkami. Potwornie! Do tego stopnia, że 

uspokajające tabletki przestały  działać, a ja prawie zdarłam sobie skórę do krwi, 

szorując się szczotką do mycia pleców.

– Co ty robisz?! – Krzysztof wyrwał mi z ręki zbrodnicze narzędzie.

–   Swędzi   mnie,   okropnie!   Nie   wytrzymam,   podrap   mnie,   bo   ja   nie   mogę 

dosięgnąć! – Wiłam się w wannie. 

– Nie będę cię drapał i tobie nie pozwolę. Jeżeli to uczulenie, drapanie tylko 

pogorszy sprawę.

– To zobacz, czy mam tam jakieś krosty, zaraz szału dostanę, tak mnie swędzi! 

Jakbym miała wietrzną ospę.

Krzysztof pochylił się nad moimi plecami. 

– Są czerwone, jednak żadnej wysypki nie widzę. To pewnie z nerwów.

– Zrób coś! – zażądałam. – Podrap, podmuchaj, bo z tych nerwów zaraz mnie 

szlag trafi! 

– A przestaniesz brać te głupie pigułki? Zachowujesz się po nich jak zombie.

11

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– Przestanę, tylko coś zrób! Znowu zacznę mieć koszmary, ale już wolę je od 

tego okropnego swędzenia.

Mąż odprowadził mnie z powrotem do łóżka. Kazał położyć się na brzuchu; 

plecy obłożył ręcznikiem wypełnionym lodem. 

– Lepiej... – Westchnęłam. – Wciąż swędzi, ale da radę wytrzymać. 

Przy kolejnej wymianie lodu, Krzysztof chrząknął niepewnie.

– Skarbie, tylko nie denerwuj się... bo masz tu jakąś gulkę...

– Jaką gulkę?! Gdzie? – Zdenerwowałam się natychmiast.

– Na plecach...

– Chcesz powiedzieć, że garb mi rośnie?

– Zaraz tam garb, zaledwie mały garbek, to pewnie tłuszczak...

Na   szczęście   nie   umiałam   jeszcze   zabijać   wzrokiem,   bo   inaczej   mój   mąż 

padłyby   jak   rażony   gromem.   Za   karę   obraziłam   się   i   przestałam   się   do   niego 

odzywać. Obróciłam się w łóżku tak, by leżąc na brzuchu, móc oglądać telewizję. W 

ten mało oryginalny sposób spędziłam dwa kolejne dni. Oglądałam i spałam. Byłam 

tak przejęta swędzącym garbem, że chociaż zgodnie z przyrzeczeniem nie brałam 

pigułek, nic mi się nie śniło. 

Na trzeci dzień obudziłam się z głową całą w pierzu. 

–   A   niech   to,   chyba   poduszka   pękła   –   mruknęłam,   gramoląc   się   z   łóżka   i 

potykając   o   mokry   ręcznik,   leżący   na   podłodze.   Widać   spadał   ze   mnie   w   nocy. 

Skierowałam się do łazienki; przechodząc przez korytarz, odruchowo spojrzałam w 

lustro   wiszące   na   ścianie.   Lubiłam   oglądać   się   w   półmroku   świtu;   moje 

trzydziestopięcioletnie   ciało   wyglądało   wtedy   całkiem   zadowalająco.   Ginęły 

zmarszczki,   nadprogramowe   fałdki,   brzuch   wydawał   się   bardziej   płaski,   a   biust 

wydatniejszy.   Mrugnęłam   do   siebie   i   ruszyłam   dalej,   by...   stanąć   jak   wryta!   Z 

bijącym sercem zrobiłam dwa kroki w tył. Z obawą zerknęłam w lustro. Niby ta 

sama, co wczoraj – potargana, nieumalowana, prawie goła, wyłącznie w czarnych 

12

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

majtkach...   Tylko   jeden   szczegół   się   nie   zgadzał.   Wieczorem   miałam   plecy   z 

garbkiem,   rankiem   w   jego   miejsce   wyrosły   mi...   skrzydła.   Nowiutkie,   pokryte 

białym, mięciutkim pierzem skrzydełka!

Z wrażenia usiadłam na podłodze. Patrzyłam na siebie, na wystające mi znad 

ramion  pióra, z szeroko otwartymi  ustami.  Po doświadczeniach  ostatnich tygodni 

myślałam, że nic nie już w stanie mnie zaskoczyć... ale to?! Co to ma być, do diabła?! 

Spróbowałam   nimi   poruszyć.   Jedno   skrzydło   uniosło   się   odrobinę,   drugie   zwisło 

bezwładnie. „To jak z chodzeniem, trzeba się najpierw nauczyć z nich korzystać, jak 

z   nóg...”   –   pomyślałam;   w   tym   samym   momencie   uznałam,   że   się   jeszcze   nie 

obudziłam. Albo cierpiałam z powodu odstawienia pigułek. Wstałam, poszłam do 

łazienki,   zrobiłam   siku   i   nie   spoglądając   więcej   w   lustro,   wróciłam   do   łóżka. 

Położyłam się na plecach; nie bolało, co wzięłam za dobry omen. Jak coś ci świeżo 

wyrasta, powinno boleć. Niemniej, nie było mi zbyt wygodnie, jakbym leżała na 

skotłowanej kołdrze. Przewróciłam się na brzuch i postanowiłam poczekać, aż się 

obudzę... 

P

ochylił się nade mną. Wiedziałam, że to On i że mi się przygląda. Otworzyłam 

oczy. Zawsze zastanawiałam się, jak może wyglądać. W tej wersji, w której raczył mi 

się   ukazać,   był   mężczyzną   w   nieokreślonym   wieku.   Niby   dojrzały,   brodaty   i 

siwowłosy, taki... ojcowski, ale w kącikach jego pełnych, niemal kobiecych ust igrał 

przekorny uśmiech. „Oczy, te czarne, głębokie jak najgłębsza głębia oczy widziały 

wieczność. One ją stworzyły...” – zadrżałam. 

– Chyba się nie boisz, co? – Zachichotał.

– Nie, po prostu mi zimno. – Okryłam się kołdrą. 

– Czyżbyś się mnie wstydziła? – Znowu zaśmiał się cicho, intymnie.

– W końcu jesteś facetem – wypaliłam. 

– Nie pozwalaj sobie, aniołku. – Pogroził mi dobrotliwe palcem.

13

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

Po chwili siedzieliśmy na czymś, co było miękkie i wygodne jak wysłużony 

fotel, a wyglądało jak obłoczek w pogodny dzień. Tyle że to nie mogła być zwykła 

chmurka; chmury to para wodna, uczyłam się o tym w szkole i widziałam naocznie, 

bo leciałam kiedyś samolotem – nie da się na nich siedzieć.

– Nie analizuj, aniołku, odczuwaj. Lepiej na tym wyjdziesz.

– To przestroga?

– Dobra rada.

Umilkliśmy. Zapatrzyliśmy się w światy pod nami. Sporo ich było...

– Czemu ja? – zadałam pytanie, które dręczyło mnie od samego początku.

–   A   czemu   nie?   –   Wybuchnął   tubalnym  śmiechem.   –   Wieczność   to   bardzo 

długo, lubię ją sobie urozmaicać.

– Nie mogłeś poczekać, aż umrę? 

– Kto powiedział, że skrzydła można dostać dopiero po śmierci? Na pewno nie 

ja.

– Tu mnie masz. Ty ustanawiasz reguły. 

– Istotnie, ale nie ja podejmuję decyzje.

– Nie miałam nic do gadania – burknęłam. – Robiłam wszystko, by odciąć się 

od tych... dziwnych zdolności. Nie udało się, wygrałeś. Sądzę jednak, że trzeba było 

wybrać kogoś innego, bardziej podatnego i chętnego.

– Mylisz się. Nie znasz się tak dobrze, jak ci się wydaję. Gdybyś nie chciała, 

gdybyś się nie nadawała, nie usłyszałabyś modlitwy tamtej staruszki, nie znalazłabyś 

rozwiązania tak szybko. Widzę cię na wskroś, ale nawet ja byłem zdziwiony, że 

zareagowałaś tak entuzjastycznie na zmianę. Tamta kobieta w autobusie...

– Ta, która mówiła, że zabije jego albo siebie...

– Widzisz, jaka jesteś zdolna. W wypełnionym po brzegi autobusie momentalnie 

wyczułaś osobę, która najbardziej cię potrzebowała. Notabene będziesz musiała ją 

odnaleźć.

14

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– Wiem – odparłam machinalnie, bo nawet mnie wydawało się to oczywiste. 

– I ja miałem czekać kilkadziesiąt  lat, aż umrzesz?  Zwykłe marnotrawstwo. 

Masz dar.

– Możliwe – odparłam nieuważnie, zrywając trawkę i wkładając ją sobie w usta. 

Żułam ją niczym gumę; obok grały świerszcze i pachniały zioła. Znowu sceneria się 

zmieniła.

– Lubię to miejsce.  – Westchnął,  kładąc się  na plecy i zakładając  ręce pod 

głowę.

– Ładne. Tamto też było niebrzydkie, choć ciągnęło po nogach. Tu jest z kolei 

trochę za gorąco... – Powachlowałam się skrzydłami, jakbym robiła to od zawsze. – 

Można na nich latać?

– Sama się przekonasz.

– Bo jak nie można, to po co mi one. Jak je ukryję? Mogę zapomnieć o bluzkach 

bez pleców, opalaniu i pływaniu. Mam nadzieję, że warta skórka wyprawki. Swoją 

drogą, jak się je czyści? Na sucho czy na mokro, a może chemicznie? Kobieta z 

pralni zdębieję, gdy przyniosę jej parę skrzydeł. O ile da radę je jakoś odczepić.

– Nie marudź.

– Nie marudzę, tylko pytam. Jak do tego doszło?

– Pamiętasz biwak... i kleszcza...

– Jeszcze by nie!

– Właśnie tak.

– Zaraziłam się nadprzyrodzonymi mocami od jakiegoś kleszcza?! Żartujesz...?

– Bardzo często. Gdybym nie miał poczucia humoru nie wymyśliłbym żyrafy, 

żółwia ani słonia.

– Hemoroidy i miesiączka to też przejaw Twojej skłonności do żartów?

– Pyskata jesteś, ale to akurat żaden grzech...

– Czemu teraz?

15

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– Musiałaś dojrzeć. Do wszystkiego trzeba dojrzeć.

– Jak to będzie...?

– Poradzisz sobie...

Obudziłam się. Wciąż leżałam na brzuchu. A więc to było tylko sen... Szkoda... 

Z drugiej strony, jakbym się wytłumaczyła przed rodziną z tych skrzydeł i w ogóle. 

Przeciągnęłam się. Skrzydła rozprostowały się na całą szerokość. Sięgały od ściany 

do ściany. Ale heca!

–  

M

ama,   nie   śpisz   już,   ubrałaś   się?!   –   Chłopcy   wpadli   do   sypialni   jak   bomba. 

Typowe. Jakby podsłuchiwali pod drzwiami, czekając na pierwsze oznaki porannego 

życia.   Ale  zamiast   wskoczyć  między   nas  do   łóżka,   stanęli   oniemiali   w  progu.  – 

Mama... – powtórzyli nabożnym szeptem, gapiąc się na mnie jak na zjawisko. Nie na 

moje   nagie   piersi,   których   nie   zasłoniłam,   choć   zwykle   nie   paradowałam   przed 

chłopcami goła. W obecnej sytuacji miałam jednak znacznie większy problem do 

ukrycia niż swój skromny biust rozmiaru B.

– Majka... – Krzysztof siedział obok i przecierał oczy; wolno wyciągnął rękę i 

dotknął białego pióra. – Masz skrzydła!

– Co ty powiesz? – Uśmiechnęłam się z przekąsem. – Od razu uprzedzam, żeby 

później nie było, umiem wchodzić w sny, czytam w myślach i trochę przewiduję 

przyszłość.

– Ale bajer! – Chłopcy byli pod wrażeniem. 

– Nie powiedziałbym. Macie przerąbane. Nic się przede mną nie ukryje. Nie 

przeszkadza wam, że jestem...

– No co ty, mama, jak powiem kumplom...! – Młodszy synek aż podskakiwał z 

emocji. 

– Ani się waż! – Zerwałam się z łóżka; skrzydła załopotały groźnie. – Nikt 

postronny nie ma prawa wiedzieć. Nikt!

16

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– No to jesteś uziemiona w chacie na amen – bystro zauważył starszy synek – 

bo niby jak schowasz pod ubraniem te swoje pióra?

– Hm... – Fakt, to był pewien problem. Skupiłam się, nakazałam skrzydłom... 

wstąpić się? zwinąć, opaść?... Chwilę szukałam w myślach właściwego terminu... 

Jest! Znalazłam. „Skrzydła stul”, wydałam sobie rozkaz i... znowu miałam gładkie 

plecy. Poza małym swędzącym leciutko garbkiem. – Może tak... – Uśmiechnęłam się 

do synów, patrzących na mnie z rosnącym respektem. 

– Ekstra mama! – westchnął młodszy. – A możesz znowu je rozwinąć? 

– Proszę uprzejmie. – Teraz wystarczyło samo pragnienie i skrzydła rozpostarły 

się   na   pół   pokoju.   Ciasno   się   zrobiło,   zrazem   powiało   boską   grozą   i   powagą. 

Zrozumiałam. „Skrzyła lot”, „skrzydła święć” – te nakazy były zarezerwowane na 

poważne   sprawy,   z   gatunku   dramatów   i   tragedii,   nie   na   popisy   przed   ciekawską 

rodziną. „I niech tak zostanie, Panie Boże. Obym nigdy nie musiała korzystać ze 

swych   nowych   mocy   dla   ratowania   czy   wspierania   najbliższych.   Dla   nich   chcę 

pozostać zwykłą żoną i matką. O nic więcej nie proszę w zamian za oddaną służbę. 

Byle innym... Mamy umowę?” Śmiech w moich myślach był jedyną odpowiedzą na 

tę bezczelną modlitwę.

Wzruszyłam   ramionami,   opuszczając   skrzydła   wzdłuż   pleców,   na   kształt 

krótkiej   wąskiej   pelerynki.   Spokojnie   mogłem   się   teraz   ubrać.   Nie   stuliłam   ich 

całkiem, bo ten swędzący garbek trochę mi jednak przeszkadzał. Może z czasem 

przestanie albo przywyknę. 

– Co teraz? – mój mąż zadał zasadnicze pytanie.

–   Powiedział,   że   sobie   poradzę.   –   Wskazałam   kciukiem   sufit.   –   Sądząc   po 

szybkim opanowaniu skrzydeł, jak zwykle miał świętą rację. Od dziś, poza innym 

obowiązkami, będę... Stróżem.

17

background image

Joanna Łukowska: Kleszcz, czyli boskie poczucie humoru   

R W 2 0 1 0

– Jasne... – pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nigdy nie miałem wątpliwości, 

że żenię się z prawdziwym Aniołem. To była wyłącznie kwestia czasu, kiedy Szef 

upomni się o ciebie.

18

background image