background image
background image

OSTATNIE DNI

SODOMY

ANDRZEJ RODAN

Kup książkę

background image

ANDRZEJ RODAN

OSTATNIE DNI SODOMY

Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2012

Korekta i redakcja techniczna zespół RW2010 

Copyright © Andrzej Rodan 2012

Okładka Copyright © Wojciech Fularski Studio

Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2012

e-Wydanie I

ISBN 978-83-63111-68-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem 

cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.

Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.

RW2010, os. Orła Białego 4 lok. 75, 61-251 Poznań

Dział handlowy: 

marketing@rw2010.pl

Zapraszamy do naszego serwisu: 

www.rw2010.pl

  

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Część pierwsza

Nigdy nie było lepszych niewolników,

nigdy gorszych panów.

(Tacyt)

4

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Prolog

Do Partii wstąpiłem późno. Z wielu powodów.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Mamy tutaj cztery dziewczyny. Wszystkie ładne, zgrabne i wszystkie świetnie 

piszą na maszynie.

– Nam potrzebna jest tylko jedna. 

– Właśnie. Którą więc zostawić?

– Zostaw tę z największymi cyckami!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Członków Partii uważałem za rozkrzyczaną bandę karierowiczów uzurpujących 

sobie   prawo   do   nazywania   się   przewodnią   siłą   Herrenvolku.   Wszechwładni 

manipulatorzy  partyjni uwijali sobie  gniazdka, bazując  na głupocie, tchórzostwie, 

nikczemnej chciwości i niepohamowanej służalczości szeregowych członków.

Jakie   to   wszystko   było   żałosne!   Te   wiece,   zebrania,   głosowania,   zjazdy, 

konferencje, partyjny entuzjazm nawet w chwili, gdy wszystko waliło się w gruzy, te 

przebieranki-maska-rady.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Znasz go?

– Dokładnie. Zwłaszcza dolne partie.

– Czy mówił ci coś?

– Ja jestem kurwą i on przychodził robić ze mną miłość, a nie do spowiedzi.

A tak naprawdę, to namówiła mnie Olga.

– Ty, z twoim nazwiskiem i dorobkiem twórczym – szeptała mi czule do ucha, 

bo   tylko   łóżko   i   noc   wybierała   na   wsączanie   mi   sugestywnej   paranoi   –   musisz 

wstąpić do Partii, ale przedtem kup sobie parasol-ochronę przed deszczem pieniędzy, 

nagród i odznaczeń.

5

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Po nocy z Olgą byłem zdolny jedynie do starań o rentę inwalidzką. Kiedy ta 

mieszanina wielkiej urody, i jeszcze większego tupetu, ponownie rozwiązywała usta, 

uruchomiała śmigło języka, dopomagając sobie dłonią pracującą z prędkością ręcznej 

wiertarki – stawałem się Supermanem godnym naszej ideologii i Partii.

Olga   była   słodka   jak   barwiony   różem   miód,   jej   pizda-biedulka   nasączona 

wilgocią jak mokra żaba sprawiała, że czułem się, jakbym płynął gondolą, a księżyc, 

świecąc blaskiem słońca, wiernopoddańczo śpiewał: o sole mio...

– Co ci się stało? – zaniepokoiła się Olga.

– Jestem częściowo nieżywy.

– Zrobić ci kołowrotek?

Boże! Gdyby ta jej cipa-biedulka... gdyby ona umiała mówić!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  

Elitę   Partii,   a   tym   samym   Narodu,   tworzył   motłoch   wyniesiony   w   górę   ze 

sfermentowanej rynsztokowej zawiesiny.

W   życiu   nie   spotkałem   się   z   taką   rozbieżnością   oficjalnych   haseł,   słów 

rzucanych ze zjazdowych trybun, z rzeczywistością.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Powiedzcie mi, czy istniało coś brudnego, czy istniał jakikolwiek bezwstyd, 

zwłaszcza w życiu kulturalnym, gdzie nie spotkalibyśmy choć jednego Żyda?!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Albert położył się koło niej, czując kwaśny zapach jej spoconego, niedomytego 

ciała. Rozpinała mu gorączkowo mundur, pomagała zdejmować spodnie, całowała po 

piersiach,   brzuchu,   wilgotnymi   wargami   chwyciła   penisa,   mamrotała   coś 

półprzytomnie, siadła na nim i nabiła się na pal. Jej tyłek unosił się w górę, w dół, 

odpływał, przypływał, tonął, rżnęła go cudownie, pipa wydawała czasem odgłosy – 

echa   zastępczych   miłosnych   rozmów,   wypuszczała   powietrze...   Wsysała   go   do 

środka, wiercąc chudym tyłeczkiem jak dentystycznym świdrem...

6

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Jak pęk granatów wybuchł długo oczekiwany orgazm... Kwiczeli... Straszliwa 

erekcja wilgotniała i miękła...

Wylecieli   w   powietrze   na   polu   minowym   i   wolno   lądowali   na   otwartych 

spadochronach znużenia i odprężenia...

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Czy jest jakaś nadzieja?

– Oczywiście. Dostaniemy Ostatnie Namaszczenie!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

I   kiedy   sperma   trysnęła   jak   woda   z   gumowego   strażackiego   węża 

przyspawanego do ust łopoczących niczym czerwone flagi na manifestacji jedności 

narodowej,   kipiał   mózg,   z   młodzieńczym   entuzjazmem   uszło   powietrze   z   pizdy-

bidulki, mokrej żabki wysmarowanej miodem, syk powietrza jak z przedziurawionej 

gwoździem opony... i wtedy właśnie ZDECYDOWAŁEM SIĘ...

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Jak ją zdobyłeś?

– Wygrałem konkurs, a ona była nagrodą pocieszenia. 

– Ona cię kocha. Powinieneś ją odszukać. Spotkać się.

– Nigdy nie spotkam się z nią. To dla niej zbyt niebezpieczne. 

– Dlaczego?

– Bo gdyby mi jeszcze raz zrobiła minetę, chciałaby robić to do końca życia.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Powinienem ci rozwalić ten głupi łeb. Nie wiem, dlaczego jeszcze tego nie 

zrobiłem.

– Bo jesteś za bardzo pijany.

– Za godzinę będę trzeźwy i zrobię to. Wierzę w to.

– Wiara przenosi góry, ale nie wystarczy, abyś wytrzeźwiał za godzinę.

7

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Ja, Oskar, zdecydowałem się opuścić Paryż i powrócić do kraju.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Jesteś samicą. Prowokujesz ich. 

– Kogo?

–   Mężczyzn.   Oni   wszyscy   chcą   cię   pieprzyć.   Wystarczy,   abyś   spojrzała   na 

nich... Ty to pieprzenie masz w oczach i oni już chcą cię pieprzyć.

– To nie twoja sprawa, kto mnie będzie pieprzył. 

– Jasne. Nie jestem twoim mężem.

– Zdziwiłabym się, gdybyś nim był. 

– Ja też bym się zdziwił.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Więc to jest miłość od pierwszego spojrzenia? 

– A czy jest jeszcze jakaś inna miłość?

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Olgo, proszę cię, nie jedz tak łapczywie.

– Przecież jesteśmy sami. Poza tym lubię drób: kury, kaczki, indyki, gęsi... Za 

udka i skrzydełka kurcząt oddam wszystko. Mniam, mniam...

– Zjesz wszystko, co ma skrzydła. 

– Z wyjątkiem samolotu.

– Podać ci jaja? Maleńka, czy słyszysz, o co pytam? 

– Jaj nie lubię.

– Dlaczego?  Są bardzo pożywne... no i to ważna część  twojego ulubionego 

drobiu.

– Nie lubię tego, co inni mieli w dupie!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Za co?

8

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

– Za niewinność. 

– A serio?

– Za całokształt.

– Wyciągnęli ci przeszłość w wojnie domowej?

–   Tak.   Jednak   nie   to,   co   masz   na   myśli.   Na   początku   lat   dwudziestych 

walczyłem   razem   z   Michaiłem   Mikołajewiczem   Tuchaczewskim...   Tuchaczewski 

doszedł wysoko, aż do stopnia marszałka, procesu i śmierci.

– Ale dlaczego ty zostałeś aresztowany?

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

A teraz... poderżną wam gardziołka!

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

– Oskar, patrz Brodowsky, von.

Do   NSDAP   wstąpiłem   w   dzień   urodzin   Hitlera.   Dwudziestego   kwietnia. 

Potomek  rodu Brodowskych został  członkiem Partii, tak jak książę  Auwi, książę 

Schaumburg-Lippe, hrabia Helldorf, książę Waldeck-Pyrmont, książę Meklemburgii, 

Hesji,   książę   Brunszwiku,   którego   córka   była   jedną   z   najwyżej   notowanych 

działaczek Bund Deutscher Mädel, a syn torturowany był w kazamatach Gestapo.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Ochrona niemieckiej  krwi i niemieckiego  honoru wymagała  procesu  totalnej 

aryzacji:   usuwania   Żydów   i   Mischlingen   –   mieszańców   –   z   izb   lekarskich, 

adwokackich, uniwersytetów i szkół, urzędów i sądów, przedsiębiorstw i sklepów. 

Zaczęto plewić chwasty z niemieckiej gleby, począwszy od intelektualistów: pisarzy, 

uniwersyteckich profesorów...

 Panie profesorze Hilbert! Czy pański uniwersytet... bardzo ucierpiał wskutek  

wyrzucenia Żydów i ich popleczników?

 Ucierpiał?! Nie, panie ministrze, nie ucierpiał, on po prostu przestał istnieć!

9

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Brodowsky obejrzał więc bramę kutą w metalu, z rzeźbami z brązu, zajrzał do 

piwnicy zamku z salą kinową na sto osób, obejrzał stylową piwiarnię, dwie wielkie 

kuchnie   na   specjalne   przyjęcia   i   przede   wszystkim   gabinet   Göringa,   olbrzymi, 

olbrzymi, olbrzymi... po sam dach. Podziwiał mahoniowe biurko długości dwunastu 

metrów, srebra, bogatą wystawę klejnotów, setki posągów, obrazów – dzieł dawnych 

mistrzów, gobelinów. Pod pałac zajeżdżały już samochody i autobusy z orkiestrą, bo 

na   godzinę   piątą   zapowiedziany   był   wielki   bankiet   dla   świata   filmowego   i 

teatralnego.   Göring   z   buławą   marszałkowską   w   ręku,   otoczony   świtą   oficerów-

lotników   w   białych   lakierkach   i   białych   mundurach,   przekonany,   że   zrobił 

oszałamiające wrażenie na Brodowskym, zapytał go:

– No i co? Rewelacja, prawda?! Mam tutaj wszystko.

– Niestety, Reichsmarschall! – powiedział Brodowsky. – Nie ma tu lodowiska.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  . 

Von Brodowsky (Oskar), pisarz niemiecki, początkowo na emigracji w Paryżu, 

wrócił do Niemiec w 1938 roku za namową swej kochanki, Olgi Schulenberg.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Tak   więc   przyczyną   wszystkich   moich   późniejszych   nieszczęść   był   ten   syk 

powietrza   z   biedulki   ściskanej   udami   ugniatającymi   czerwony   języczek   żabki, 

łechtaczkę rozdmuchującą ciepły, romantyczny powiew miłości...

– Zgoda – powiedziałem wtedy. – Wracam!

I z tej wielkiej radości Olga zrobiła mi kołowrotek. To była największa nagroda, 

rzadko przyznawana... Jej władcze usta, gorący oddech i język wykonały kołowrotek, 

wielkie zadanie godne naszego Herrera, tysiącletniej Trzeciej Rzeszy i głębokiego 

humanizmu narodowosocjalistycznego.

.  .  .  .  .  .  .  .  .  .

Pif-Paf, Misia, Bella, 

10

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Misia, Pisia, Konfocella, 

Misia A, Misia B, 

Misia, Bella, Konfoce. 

Na wysokiej górze

rosło drzewo duże 

– nazywało się: 

apli-papli, bitte-blau,

a kto tego nie wypowie 

ten nie będzie grał. 

Anc, glanc, puter, was

ty, zajączku, biegnij w las!...

11

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Rozdział 1

– Wygramy tę wojnę, Albert? – zapytał młodziutki Obergefreiter.

– Zaczynasz dzień od prostych pytań.

–   Chłopaki   mówili,   że   w  dniu   urodzin   Hitlera  mamy   po  raz   pierwszy   użyć 

Wunderwaffe, jakiej świat do tej pory nie widział. Przebieg wojny całkowicie się 

zmieni.

– Na naszą korzyść? – zdziwił się Oberleutnant Albert Heuss. 

– Na naszą.

– I kiedy to?

– To prezent dla Hitlera... W rocznicę jego urodzin.

– Powiedz chłopakom, że jeśli dożyjemy, to rocznicę urodzin Hitlera uczcimy 

minutą ciszy!

– No, dobrze, ale wiesz, gdyby ta broń... to byłoby pięknie, naprawdę pięknie.

– Pięknie, pięknie, mało dupa nie pęknie.

Ulicą przemknął samochód pancerny ze znerwicowaną wieżyczką obracającą na 

wszystkie strony lufy sprzężonych karabinów maszynowych. Tuż za nim ze zgrzytem 

przyczepy   i   piskiem   opon   wypadł   na   rynek   motocykl,   wykonał   niewiarygodnie 

szybki piruet i prawie w miejscu, na najwyższych obrotach silnika, zmienił kierunek 

jazdy, znikając w bocznej uliczce.

– Nie wierzysz, że Wunderwaffe jest gotowa do boju?

–   Wunderwaffe   będzie   gotowa   do   boju   wtedy   –   Albert   przekrzykiwał   jakiś 

opóźniony transport kłapiący blaszanym brzuchem – gdy w całych Niemczech, na 

wszystkich domach starców będą napisy: „zamknięte z powodu poboru”.

Po   drugiej   stronie   rynku   przemykali   się   chyłkiem   jacyś   ludzie,   robotnicy, 

porzucając   po   drodze   kilofy,   łopaty,   łomy.   Na   widok   obu   żołnierzy   odegrali 

12

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

wystraszoną pantomimę rąk, dłoni, urozmaiconą panoramę wszystko tłumaczących 

min,   co   miało   oznaczać,   że   blokada   głównej   drogi   wjazdowej   do   miasta   została 

zakończona.

Oberleutnantowi   Albertowi   Heussowi   zrobiło   się   żal   młodziutkiego 

Obergefreitera.   Poklepał   go   po   ramieniu,   a   oczy   jego   straciły   na   chwilę   szklany 

wyraz rozczarowania, cynizmu i znudzenia.

– No, już dobrze, Kurt. Nie wierzę w Wunderwaffe, a więc co... mam załamać 

się   nerwowo?   Czasem   myślę,   Kurt,   że   gdybyś   miał   więcej   rozumu,   byłbyś 

wspaniałym okazem idioty.

Miasteczko   było   już   opuszczone   przez   ludność   cywilną.   Na   ulicach   leżały 

papiery, części rozrzuconej garderoby, wózki z uszkodzonymi kołami. Okna sklepów 

pozabijane deskami, okratowane...

Weszli  do jedynego sklepu z otwartymi  na oścież  drzwiami.  Był to sklep z 

portretami   Adolfa   Hitlera   i   różnymi   edycjami   „Mein   Kampf”,   począwszy   od 

najstarszych, broszurowych wydań, aż do oprawionych w skórę z tytułem tłoczonym 

złotymi literami.

– On ma u mnie wszystko przesrane. – Albert dotknął lufą automatu wąsików 

Führera.

– Mogłeś mu to wcześniej powiedzieć. A ty spokojnie siedziałeś za kratami, 

jakimi nas otoczył.

– Lepiej w pierdlu niż na cmentarzu.

Albert odskoczył dwa kroki do tyłu, przykucnął i po kowbojsku, z biodra puścił 

serię z automatu w ścianę z portretami Führera. Tłuczone szkło rozpryskiwało się na 

wszystkie strony, łupki z drewnianych ramek mieszały się ze strzępami kredowanego 

papieru fotografii, ulatywały w górę i opadały jak biało-czarny grad na podłogę.

–   Chcesz   go   zabić?   –   Kurt   podniósł   z   zaśmieconej   podłogi   podziurawiony 

portret Hitlera z dziurami od pocisków w oczach i ustach. – Chcesz go zabić?

13

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

–   Muszę.   To   moja   praca.   On   mnie   nauczył   tego   zawodu.  –   Albert   odłożył 

automat,   rozpiął   rozporek   i   rozkraczył   się   nad   stertą   pociętych   w   drobny   mak 

Hitlerów. – Przede wszystkim chcę na niego naszczać!

– Jesteś bohaterem! – powiedział Kurt, rozpiął rozporek i rozkraczył się obok 

Alberta.

– Jestem ofiarą! Już dawno chciałem, aby piękny Adolf wyłączył mnie z tej 

zabawy, ale dopiero dzisiaj udało mi się powiedzieć mu to.

Albert włożył nowy magazynek i wypuścił nową serię zniszczenia w regał z 

ułożonymi w karne rzędy „Mein Kampf”. Strzępy papieru tym razem wirowały w 

powietrzu jak wesołe płatki śniegu.

– Po co to robisz? – zapytał Kurt.

– Ja już w tym sklepie nie będę kupował.

Albert, podniecony, blady, podszedł do sklepowej lady, gdzie stał elegancki, 

nowoczesny patefon. Nakręcił korbkę do oporu i położył na talerzu czarną błyszczącą 

płytę. Z głośnika patefonu rozległ się krzykliwy głos Führera:  Przez dwa bite dni 

siedziałem   wraz   z   moim   rządem   i   czekałem,   aby   się   przekonać,   czy   rządowi  

polskiemu będzie odpowiadało przysłanie nowego pełnomocnika... Moje umiłowanie  

pokoju i cierpliwość brano jednak za słabość, a nawet tchórzostwo... Postanowiłem 

więc zwrócić się do Polski tym samym językiem, którego Polacy od dłuższego czasu  

używali w stosunku do nas. Dzisiaj w nocy polskie oddziały wojsk regularnych weszły  

na nasze terytorium i otworzyły ogień. Od 5.45 rano odpowiadamy na ten ogień.  

Bombami odpłacimy za bomby.

– Czy ożenisz się z Emmą? 

– Dzisiaj?

– W ogóle.

14

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

– Ty świńska dupo! – żachnął się Albert. – Daj mi posłuchać Adolfa. To od tego 

przemówienia wszystko się zaczęło... A z Emmą się nie ożenię. Co ci, szczeniaku, 

wpadło do głowy?

– Jak ją zdobyłeś?

– Wygrałem konkurs, a ona była nagrodą pocieszenia. 

– Ona cię kocha. Powinieneś ją odszukać. Spotkać się.

– Nigdy nie spotkam się z nią. To dla niej zbyt niebezpieczne. 

– Dlaczego?

– Bo gdyby mi jeszcze raz zrobiła minetę, chciałaby robić to do końca życia.

Albert   przełożył   płytę   na   drugą   stronę.   Było   to   nagranie   mowy   Hitlera   do 

Reichstagu, którą wygłosił w dniu rozpoczęcia wojny z Polską, pierwszego września 

1939 roku, o godzinie dziesiątej rano, w berlińskiej Operze Krolla:  ...Od żadnego 

Niemca nie wymagam nic więcej, niż sam byłem gotów dać z siebie przez te wszystkie  

cztery   lata.   Doznam   tych   samych   wyrzeczeń,   co   każdy   Niemiec.   Bardziej   niż  

kiedykolwiek moje życie  należy  teraz do narodu. Od tej chwili jestem pierwszym  

żołnierzem Rzeszy Niemieckiej. Raz jeszcze włożyłem ten mundur, który był dla mnie  

najdroższy i najświętszy. I nie zdejmę go... I nie zdejmę go... I nie zdejmę go... I nie  

zdejmę go...

–   Ja   ci   go   zdejmę!   –   ryknął   oszalały   ponownie   Albert.   –   Zabiję   cię, 

skurwysynie! Już nie żyjesz! Odnajdę cię, skurwysynie! Idę do ciebie, ty pierwszy 

żołnierzu Niemieckiej Rzeszy, Adolfie Hitlerze, ty żydowski bękarcie...

Krzycząc to, Albert walił karabinem w patefon, pryskały sprężyny, metalowe 

części,   ulatywały   w   górę   drobiny   czarnej   płytowej   masy...   Z   pianą   na   ustach, 

roztrzęsionymi   rękoma   próbował   zapalić   papierosa.   Kurt   podał   mu   ognia.   Albert 

zaciągnął się głęboko, targany jeszcze jakimś wewnętrznym spazmem rozejrzał się 

po sklepie. Znienawidzony przeciwnik leżał w strzępach papieru, ram ozdobnych, 

płytowej masy i szkła. Bezmiar niekontrolowanego zniszczenia.

15

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

– Kurwa! – powiedział Kurt. – Czuję się jak po skrobance.

16

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Rozdział 2

Toczyli   się   po   wyboistej   drodze,   pod   górę,   w   kolumnie   przeładowanych 

pojazdów,   pieszych   uformowanych   w   długi,   pełznący   poboczem   wąż,   wymijając 

wypalone   wraki   czołgów,   samochodów,   dział.   Na   łąkach,   tuż   obok   drogi,   leżała 

gnijąca   padlina,   głównie   konie,   a   pod   drzewami   dziesiątki   trupów   spokojnie 

oczekiwało   pochówku,   lub   promieni   słonecznych   przemieszanych   z   wiatrem, 

deszczem, chłodem nocy, ciepłem południa, promieni przyspieszających rozkład ciał 

i czyszczących, aż do kości.

Ot,   pogoda   wczesnego   przedwiośnia   –   przygruntowym   przymrozkiem   nocy 

zabijała trupi odór i zwielokrotniała go w dzień powiewem zbliżającej się wiosny.

Zapach ostatnich tygodni wojny. Drażniący, wsączający się w trzewia słodki 

zapach.   Słodki   zapach   wszechobecnie   przelanej   krwi   i   rozkładających   się   ciał 

ludzkich. A na ziemi to, co było, prześcigało się w ucieczce, panice, bojaźni, bo 

wszystko było w rozprężeniu, rozbite, chore ze strachu.

Rozwalony wóz wybebeszył swą zawartość. Książki. Góra książek. Ilse usiadła 

na książkach. Mały Paul brał książki do ręki i podrzucał je do góry, usiłując złapać w 

locie. Ilse zauważyła ze wzruszeniem, że wymęczone ucieczką, wygłodniałe dziecko 

uśmiecha się pogodnie. Wzięła więc jedną z książek, zamierzając przyłączyć się do 

zabawy.   Oprawiona   w   płótno   „Der   Angriff”,   tom   drugi,   otworzyła   się,   a   Ilse 

odruchowo zaczęła czytać: ...niechaj Führer jeszcze żyje nam długie lata w pełni sił i  

zdrowia,   pierwszy   wśród   milionowych   rzesz   robotników,   żołnierzy,   chłopów   i 

mieszczan,   jako   przyjaciel   i   opiekun   młodzieży,   opiekun   sztuk   pięknych,   mecenas  

kultury i nauki, budowniczy zjednoczonego nowego narodu...

Łagodne wiosenne słoneczko oświetlało swymi błogosławionymi promieniami 

exodus wyznawców światopoglądu narodowosocjalistycznego i pieściło srebrzyste 

17

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

ptaki, bolszewickie   samoloty,  które  niepodzielnie  panowały   na niebie,  tak jak  na 

ziemi panowały i spustoszenie przynosiły ich bomby i broń pokładowa...

Ilse ruszyła dalej i dopiero pod wieczór, widząc zmęczenie i senność małego 

Paula, zatrzymała się na wypełnionej uciekinierami małej stacji, z której na pewno 

nie odjedzie w najbliższym czasie żaden pociąg.

Przed stacją stało kilka wozów bojowych SS i pociąg sanitarny z rozwaloną 

lokomotywą.   Bomba   wbiła   szczątki   lokomotywy   i   węglarki   w   murowaną 

przybudówkę wiejskiej stacyjki. Kilkanaście metrów dalej powyginane tory wznosiły 

się do góry i opadały splątanymi łukami w lej po bombie.

– Jestem zmęczony, mamusiu!

Ilse   nakarmiła   głodne   dziecko   i   ułożyła   je   do   snu   na   ławce   w   dworcowej 

poczekalni. Sala wypełniona była po brzegi ludźmi śpiącymi na ławkach, blatach kas 

kolejowych, podłodze. Miejsce na ławce ustąpił Paulowi starszy mężczyzna.

– Skąd wędrujecie? – zapytał.

Ilse  machnęła   ręką.  To  nie  ma   żadnego  znaczenia,   skąd   wypłynęły   te  masy 

ludzkie przetaczające się po drogach Niemiec. Ważne dokąd dotrą i czy przeżyją. 

Mężczyzna zrozumiał jej gest i gładząc śpiącego Paula po główce, powiedział:

– Tylko takie niewinne dzieci nie zdają sobie sprawy, że gdyby Niemcy myśleli, 

nie zaczęliby wcale tej wojny.

Ilse   odsunęła   się   od   staruszka.   Szerzenie   defetyzmu   było   karane.  Ten   stary, 

myślała, robi to celowo, aby osłabić ducha, to tacy jak on pomagali żydowskim U-

bootom. Ten dziad się niczego nie boi, a przecież obok jest pełno chłopców z SS, 

wystarczy dojść i powiedzieć – co ta świnia wygaduje. Jest przyzwoitą Niemką i 

powinna szczerze dbać o narodowe interesy. Od dawna już powszechnie królowało 

tak zwane „niemieckie spojrzenie”, a więc konspiracyjne ruchy głowy na lewo i na 

prawo, upewnienie się, czy w pobliżu nie ma szpicla i... nadawanie najnowszych plot 

politycznych,   o   sytuacji   na   frontach,   szerzenie   defetyzmu.   Niemieckie   spojrzenie 

18

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

stało się szczególnie wszechobecne od czasu, gdy wojska niemieckie zaczęły szybko 

skracać   linie   frontu   i   wycofywać   się   na   z   góry   zaplanowane   pozycje...   No   tak, 

zakończyła rozmyślania, ale skąd to przebrzydłe dziadzisko może wiedzieć, kim jest 

ona, kim jest Paul, jakie więzy krwi łączą ich z tymi chłopcami z SS... 

Dzielni chłopcy z SS, jak to było – próbowała przypomnieć  sobie Ilse – to 

wszystko takie pogmatwane, niedawno, prawie przy dźwięku fanfar rodził się Paul, 

teraz uderzenia werbli zwiastują czającą się wokół śmierć.

Paul poczęty został w obozie szkoleniowym SS w Sonthofen, a urodzony w 

domu opieki macierzyńskiej organizacji Lebensborn. Ilse była rasowo odpowiednia, 

Lebensborn gwarantował cenne dziedzictwo biologiczne. Ilse wiedziała, że trafi na 

najlepszego   dawcę,   bo   SS   miał   stać   się   Narodowosocjalistycznym   Żołnierskim 

Zakonem   Nordyków,   stąd   też   dziecko   od   takiego   zakonnika   będzie   bardziej 

wartościowe,   rasowe,   jego   krew   wyzwoli   w   nim   większą   inwencję,   potencję, 

inteligencję, wolę walki...

I tak się stało. A teraz Paul miał już pięć lat.

Paul, jako wybitny reprezentant rasy nordyckiej, stanie się nosicielem kultury 

ludzkości i zaporą, tarczą, bastionem, żołnierzem, który nie dopuści (i on, Paul, i 

jemu podobni), aby w Niemczech, w sercu Europy została rozniecona żydowsko-

bolszewicka   rewolucja   podludzi...   nigdy...   ani   wewnątrz   kraju,   ani   przez 

wysłanników z zewnątrz... Niech no Paul tylko dorośnie.

Ach, a ten ojciec Paula, moje ty cudo, jak nam było wspaniale... 

– Spuściłeś się już? Odpocznij chwilę i zacznij od początku. Musimy mieć sto 

procent  pewności, że  zajdę w ciążę  i że to będzie chłopak.  Chcę dać  Führerowi 

chłopaka!

– Słusznie. Führer chce, żebym cię zapłodnił, a to, co mówi Führer, jest zawsze 

słuszne.

19

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

–   Jasne.   Führer   ma   zawsze   rację,   w   każdym   miejscu   i   czasie.   Chcesz,   to 

podniecę cię tak, że będziesz wył z rozkoszy i chodził po ścianie.

Ojciec Paula walczył o istnienie ludzkości mieczem,  kulą, szubienicą, będąc 

ideowym członkiem SS i partii, miał swoje autorytety, swój styl, swoją wiarę, swoją 

nadzieję, swoich Führerów. Ojciec Paula, pierdoląc matkę Paula, niejako przenosił w 

spermie swoje ideowe powiązania, wiarę w autorytety, swoich Führerów. 

Daj dziecko Führerowi!

I on dawał. Lał do środka bez żadnych zahamowań. Tworzył Nowego Niemca, 

przed którym zadrży świat – zaborczego i okrutnego, a w oczach błysk spojrzenia 

dzikiego zwierzęcia.

Więcej spermy!

– Ależ mnie napompowałeś, Hauptsturmführer! Muszę teraz poleżeć spokojnie, 

żeby   nasz   dzidziuś   nie   wypłynął   na   prześcieradło.   Możemy   teraz,   jeśli   chcesz, 

pogawędzić troszeczkę.

– Czy znasz historię? – zapytał ojciec Paula. 

– To jasne. Znam. Trochę.

– Jeździsz konno? 

– Jasne. Zdarza się. 

– Pływasz?

– Naturalnie. Czasem mi się to nawet udaje. 

– Prowadzisz samochód?

– Ho, ho, ho... nawet pancerny. 

– Znasz obce języki?

– Włoski... trochę słabiej... i... lubię po francusku.

– Znakomicie. Włosi to nasi przyjaciele. Cudownie. A czy strzelasz z pistoletu?

– Zawsze lubiłam bawić się z chłopakami w wojsko.

20

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Ilse czuła się wspaniale, wypełniała dekret o Lebensborn najlepiej jak umiała, 

zgodnie   ze   słowami   Troskliwego   Opiekuna   Niemieckich   Kobiet,   Heinricha 

Himmlera,   który   rzekł:  obecnie   najważniejszym   zadaniem   niemieckich   kobiet   i 

dziewcząt dobrej krwi, bez względu na stan cywilny i nie oglądając się na prawa i  

burżuazyjne   zwyczaje,  jest   dążenie,   nie   lekkomyślne,   lecz   wynikające   z   głęboko  

moralnych pobudek, do urodzenia dzieci żołnierzom idącym na wojnę.

Himmler,   nawołując   do   płodzenia   nieślubnych   dzieci,   kilka   lat   później   sam 

sobie przyznał historyczną rację, mówiąc, że już po kampanii w Polsce, w końcu 

1939 roku, zorientował się, że wojna na Zachodzie jest nie do uniknięcia i wówczas 

wydał ów rozkaz o prokreacji, rozkaz, który wywołał tyle szumu, fali oszczerstw i 

nieporozumień.

Rozkaz był jednoznaczny, prosty i niewymagający komentarza: każdy SS-mann 

przed pójściem na front powinien spłodzić dziecko. Rozkaz słuszny i przyzwoity, ale 

jego sens potrafili docenić ci, którzy wcześniej próbowali go wyśmiać, dopiero pod 

koniec   wojny,   kiedy   lata   straszliwych   strat   ponoszonych   przez   naród   niemiecki 

ukazały, jak ważną sprawą jest nowe, młode pokolenie. Jeśli naród ma przetrwać, nie 

może pozwolić sobie na taką stratę krwi. Najbardziej wartościowa dla narodu krew 

idzie na marne, jeżeli się nie rozmnaża...

– Masz wszystkie cechy dobrej żony i niemieckiej kobiety – kontynuował SS-

Hauptsturmführer. – Strzelasz, pływasz, znasz historię, języki obce, dobrze gotujesz, 

jesteś   szerokobiodra,   nie   malujesz   ust,   nie   lakierujesz   pazurów,   nie   palisz 

papierosów, nie nosisz wysokich obcasów... Nie jesteś lekkomyślną laleczką, której 

tylko w głowie powierzchowna zabawa, która obwiesza się świecidełkami, podobną 

do bombki  na choinkę z pustym,  wypalonym wnętrzem.  Znasz  chyba „Abecadło 

narodowego socjalizmu”?

– Jasne. 

Niemiecka kobieta niech pozostanie dalej czcigodna. 

21

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Ona nie będzie zabawką obcych ras.

Naród musi pozostać czysty – bo taki jest wielki cel Führera.

– Widzisz, przepytałem cię, odpowiedziałaś i wiem, czego mogę się po tobie 

spodziewać. Przepytałem cię i stwierdzam, że masz wszystkie zalety.

–   A   teraz   ja   cię   przepytam   –   powiedziała   filuternie   Ilse   i   końcem   języka 

popieściła mu Dawcę Życia.

– Jesteś piękna – jęknął Dawca Życia, bo właśnie został połknięty przez Ilse. – 

Ooouuu... piękna...

– A, ttty dzdziellnyy... pli-plu-pli-plu-pli-pla-pli – odłączyła od Dawcy Życia 

Ustne   Urządzenie   Samosterujące   i   powiedziała   pieszczotliwie:   –   Ty   mój 

najdzielniejszy wojowniku!

– Mam Krzyż Rycerski. Teraz popieść mnie ręką... o tak... Jakie masz zręczne 

palce...   Hitler   mawiał:   najdzielniejszemu   wojownikowi   należy   się   najpiękniejsza 

kobieta. O cudownie, jaka jesteś opiekuńcza...

– Czy zrobić ci kołowrotek?

Określenie „kołowrotek” zrobiło karierę, a wzięło się z powieści Oskara von 

Brodowsky’ego pod tytułem „Dschyngis Khan”.

– Wiesz, Ilse, tak sobie myślę, że naród, który ma na przykład czterech synów w 

rodzinie, może rozpocząć wojnę, bo jeśli dwóch polegnie, to pozostali odziedziczą 

nazwisko...  Uuu...  nie gryź,  delikatniej... Jestem  gotowy. Czy  już  mogę   wejść  w 

ciebie?

–   Musisz.   Po   to   tu   jesteśmy.   Och...   jaki   on   twardy...   uważaj,   bo   ci   się 

wymsknie... o tak, teraz dobrze... Uprzedź mnie, kiedy będziesz się spuszczał, zrobię 

ci wtedy kołowrotek... Masz rację, Hauptsturmführer, kierownictwo narodu i partii... 

Czy podnieść wyżej tyłek? Naród, który ma w rodzinie tylko jednego, lub dwóch 

synów, to kierownictwo będzie musiało wahać się przy podjęciu każdej decyzji... 

22

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Pytałam się, czy podnieść wyżej tyłek? Taka sytuacja nie jest dobra dla kierownictwa 

narodu i partii... Ouu...

– Możesz trochę wyżej podnieść... daj, podsunę ci poduszkę... W takiej sytuacji 

kierownictwo będzie musiało sobie powiedzieć: niestety, na to nie możemy sobie 

pozwolić... Uważaj... chyba zaraz będę miał... nie... jeszcze nie...

– Może zrobić ci kołowrotek?

– A może ja zrobię ci miotacz ognia?

SS-mann   przewrócił   ją   na   brzuch,   całował   plecy,   gryzł   jej   tyłek,   uda,   lizał 

fragmenty większej całości.

– Szczuuu... – zaszeleścił w okolicach jej odbytu. – Pachniesz wodą i świeżym 

mydłem. To dobrze, że nie używasz perfum... Nordycka Najado.

Chciało mu się sikać i przeraził się, że pęknie mu pęcherz, tak więc, kiedy Ilse 

ujęła piersi w dłonie, wydęła je w jego stronę, odpalił z rozpylacza, sikając lekko na 

sutki.

– Lej, leju, lej! – jęknęła. – Zrób mi miotacz ognia, mój wojowniku, zrób mi to... 

mój starogermański Leju-Poleju, Dawco Życia...

Lądował z moczem w dole, w środku jej kobiecości, na małych obrotach, szczał, 

rozplątywał   kobiece   nogi   zaciśnięte   wokół   jego   szyi,   a   ona   drżała   pod   gorącym 

uderzeniem strugi wylatującej z miotacza.

– Jesteś... – wtulił twarz w jej gęstą mufkę, przeżuwał mokre futerko zębami. 

– ...wypróżniłem się do końca. Zeszczałem się.

–   To   prawda.   Wypróżniłeś   się   do   końca,   ale   teraz   panuj   nad   sobą, 

Hauptsturmführer, bo inaczej zesrasz mi się na brzuch.

– Ależ mokro! Ach... ty moja Nordycko Najado.

A   Nordycka   Najada,   narodowa   topielica   w   stylu   gwiazdy   filmowej   Kristiny 

Söderbaum, która w finale każdego filmu, bez względu na jego temat, dryfowała w 

odmętach Lety, również tonęła, dryfując po prześcieradle nasączonym moczem.

23

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

– Ja już więcej nie dam rady – wystękał.

– Dasz radę, jeśli wierzysz w Boga i w posłannictwo naszej niemieckiej krwi, 

która wiecznie młoda wyrasta z niemieckiej ziemi, Heinrich.

Pierwszy   raz   powiedziała   mu   po   imieniu.   Heinrich...   Miał   na   imię   tak,   jak 

Himmler i król Henryk I, którego grobowiec znajduje się w katedrze Quedlinburg w 

rejonie Magdeburga; król Henryk I, który kochał ptaki i dlatego miał przydomek 

Heinrich der Vögeler (Ptasznik).

– Ja też jestem członkiem Towarzystwa Ochrony Ptaków – powiedział Heinrich, 

jakby czytał jej w myślach. – Jak jakieś ptaki pozostaną jesienią... na przykład chore, 

ranne,   lub   zagubione,   wsadzamy   je   do   wagonów   kolejowych   i   odwozimy   na 

południe...

– Czy ożenisz się ze mną? – zapytała Ilse, drapiąc mu jaja i pieszcząc rowek w 

tyłku.

– Jasne. Jesteś nordyckim ideałem piękna.

– Mam też bardzo pozytywne badania u lekarza służby sanitarnej SS, jestem nie 

tylko czysta rasowo... Daj, wezmę ci twego ptaka, ptaszka, ptaszeczka... – Przytuliła 

ptaka do policzka, a potem jego dziób wsadziła w usta, między dziąsła i wargi, i 

odtąd   mówiła   wprawdzie   nadal,   ale   już   niewyraźnie.   –   Jestem   nie   tylko   czysta 

rasowo pod względem wzrostu, barwy skóry, oczu, włosów, kształtu nosa i budowy 

ciała, ale nawet pod względem potu. Czy zwróciłeś uwagę na mój pot?

– Jasne. Pieść mnie dalej... jest mi tak przyjemnie... Masz wspaniały pot... od 

razu to zauważyłem... uuuu... tttaak... Wiesz, w tym naszym Towarzystwie Ochrony 

Ptaków, to działa sam Reichsführer...

– Bllapppmmm Blip... Bllappp... Blip... Niemożliwe?

– Naturalnie... Och... usteczka moje pracowite... Słowo oficerskie! 

Na chwilę zaniemówił, wyprężył się i kontynuował dalej. 

24

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

–  Sam   Himmler   jest   naszym   protektorem.   On   kocha   ptaki   i   zwierzęta. 

Nienawidzi polowań... oouuu...

– A więc ożenisz się ze mną?

– Jasne. Tylko wiesz... ja mam żonę... oouu... jeszcze, jeszcze. Nie przerywaj!... 

Ale to właśnie Himmler wydaje nowe prawo małżeńskie; mogę opuścić moją żonę, 

bo nie spełnia warunków... och, Ilse, ty masz w tych ustach chyba palce... oouu... 

patrz  jak mi  stanął, a myślałem,  że ja już kaputt... Moja  żona nie umie  pływać, 

strzelać z pistoletu, nie zna języków i historii, nie prowadzi auta... mogę więc się z 

nią rozwieść... Himmler mówi, że te nasze żony były dobre w okresie naszej walki, 

kiedy zdobywaliśmy władzę, ale teraz już nie pasują do nas. My musimy mieć takie, 

jakby to powiedzieć, hohe Frau...

– Czy twoja żona robi ci kołowrotek? – Ilse uniosła się w górę łóżka, wsadziła 

ptaka   do   gniazdka   i   zręcznymi   ruchami   ciała   przygotowała   się   do   zrobienia 

kołowrotka.

I Ilse, być może, zostałaby hohe Frau, chociaż nie znała zasad dyplomatycznej 

służby (a to też było wymogiem), gdyby Heinrich nie zginął nad Moskwą przy próbie 

taranowania   sowieckiego   samolotu.   Prawdopodobnie   był   to   protest   przeciwko 

wyzwiskom Göringa, który taranowanie samolotu wroga uważał za najłagodniejszy i 

bohaterski sposób walki.

–   Przecież   wy   wszyscy   jesteście   tchórzami!!!   –   ryczał   Göring.  –   Historia 

ludzkości   to   historia   wojen.   Ludzkość   wyrosła   w   wiecznej   walce,   od   wiecznego 

pokoju zginęłaby.

Maleńki   Paul   w   rejestrze   metrykalnym   w   rubryce   „nazwisko   ojca”   miał 

wpisane: „ojciec wojenny”. Ojcem chrzestnym Paula było kierownictwo SS.

Ilse bardzo chciała jeszcze mieć synów. Nie została jednak pobłogosławiona 

dziećmi. Cierpiała z tego powodu. Żaden lekarz nie mógł jej pomóc. W ciążę już nie 

zaszła.   W   związku   z   tym   nie   otrzymała   większych   przydziałów   kartkowych   i 

25

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

bezpieczniejszego   miejsca   w   schronie   przeciwlotniczym.   No   cóż,   dziecko 

uszlachetnia matkę. 

...A taki Jan Sebastian Bach miał dwanaścioro dzieci...

26

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Rozdział 3

– Jesteśmy narodem panów – powiedział młodziutki Obergefreiter – i wygramy 

tę wojnę.

Obergefreiter był pijany w dupę. Krasnuschkin udał, że tego nie widzi i nie 

słyszy. Wyciągnął z torby mapę i rozłożył ją na wysoko ściętym pniu drzewa.

–   Deutschland   erwache!   Jude   verrecke!   –   rozwrzeszczał   się   młodziutki 

Obergefreiter. – Niemcy, zbudźcie się! Niech zdychają Żydzi! Jesteś niczym – twój 

naród wszystkim!

– Wsadźcie mu łeb do studni – zaproponował Stabsarzt Franz Schaller.

– I zróbcie to! – powiedział SS Sturmbannführer Mikolaj Krasnuschkin. – Albo 

wsadźcie mu w łeb kulkę!

Oberleutnant   Albert   Heuss   objął   troskliwym   ramieniem   młodego   żołnierza   i 

doprowadził   go   do   zrujnowanego   domu.   Ułożył   go   na   trawie   wymieszanej   z 

kawałkami cegieł, rozbitych okiennych futryn, a żołnierz zatoczył ręką koło i cicho 

powiedział:

– Albert! Der Führer und sein Werk.

– Dobrze, już dobrze... Odpocznij, Kurt. Za chwilę ruszamy dalej. 

– Nie bądź taki troskliwy, Albert. 

– Nie jestem.

– Powinienem ci rozwalić ten głupi łeb. Nie wiem, dlaczego jeszcze tego nie 

zrobiłem.

– Bo jesteś za bardzo pijany.

– Za godzinę będę trzeźwy i zrobię to. Wierzę w to.

– Wiara przenosi góry, ale nie wystarczy, abyś wytrzeźwiał za godzinę.

27

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Albert Heuss odszedł w kierunku uczestników odprawy, a Kurt wbił wzrok we 

fragmenty wyszczerbionego muru i cicho recytował: 

–  ...Wir, trommeln, wir trommeln landauf und – ab: Schaffende aller Klassen 

und Stände, trennen euch künstliche Schranken noch? Reicht euch im Herr Adolf 

Hitlers die Hände...

Wiersz   Anackera   pasował   tak   do   obecnej   sytuacji,   jak   dramatyczne   tony 

wagnerowskiego „Zmierzchu bogów”.

– Będziemy się tutaj bronić, Her Oberleutnant! – powiedział Krasnuschkin. – To 

skrzyżowanie dróg jest bardzo ważne. Za nim jest już tylko przedmieście Berlina.

–   Bardzo   ważne   przedmieście   –   powiedział   Albert   Heuss.   –  W   ostatnim 

głosowaniu miało dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć za Hitlerem.

– Albert... – Stabsarzt Franz Schaller skarcił go wzrokiem. – Czy widzisz inne 

wyjście? Russen są pod bramami Berlina. 

Powiedział   to   głosem   grobowym   i   zabrzmiało   to   jak:   LUCIFER   ANTE 

PORTAS.

– Das erste Bataillon hat Befehl – rozśpiewał się z daleka pijany Obergefreiter.

– Ich działa rozniosą nas – powiedział Albert Heuss, ale na wszelki wypadek 

przesunął   o   jedno   oczko   rzemień   przytrzymujący   hełm.   –   Trzeba   wymyślić   coś 

innego.

– Jak mam to rozumieć?

–   Normalnie.   Pańscy   współbratymcy   rozwalą   nas   z   katiusz,   kulomiotów, 

moździerzy, granatników, a jeśli zdarzy się, w co wątpię, że pan ocaleje, powieszą 

pana za jaja na tym drzewie, Sturmbannführer.

Z daleka dobiegał coraz bardziej zmęczony głos, ni to śpiew, ni to recytacja, 

młodego, pijanego żołnierza:

–   Erste   Batterie,   feuerbereit?   Feuerbereit!   Zwote?   Feuerbereit!   Abteilung 

feuerbereit, Herr Oberleutnant! Dobrze. Czekajcie spokojnie na wojska Shukowa i 

28

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Konewa, one was wyślą do raju. A znacie to, jak Stalinowi melduje Shukow? Der 

Gegner ist demoralisiert und ausserstande, jetzt...

– Zamknij się, skurwysynu! – ryknął Albert i cisnął cegłą w stronę uciekającego 

żołnierza.

– Macie zdyscyplinowanych żołnierzy – z przekąsem zauważył Krasnuschkin.

– Wy również – powiedział Albert, bo właśnie zbliżał się do nich, trzymając w 

ręku spodnie i pasek, Untersturmführer Darzycki. – Ten wasz bohater co pięć minut 

leci srać. Ze strachu obesra nam całe okolice Berlina.

– Chyba ma początki dyzenterii.

– Ze strachu obesra nam cały Berlin.

– I ruskie czołgi nie wjadą, bo im się gąsienice będą ślizgać. Właśnie! Dobrze 

doktor mówi – ryczał śmiertelnie przerażony Darzycki. – Zostaniemy rozjebani przez 

gąsienice ich czołgów... Oni nas zabiją, Krasnuschkin.

– Tej wojny już nie ma – przerwał mu Oberleutnant Albert Heuss, który był 

utajnionym demokratą  w narodowosocjalistycznym stylu, a więc  wiedział, że on, 

rodowity   Niemiec,   jest   wartościowszy   rasowo   od   tego   cyrkowego   Rosjanina   w 

mundurze SS.

– Musimy  walczyć – powiedział bez przekonanie Krasnuschkin. – Ile macie 

amunicji?

–  Dwa   naboje.  Jeden   dla  ciebie,  a  drugi  dla  Untersturmführera,   jeśli  będzie 

popierał swojego szefa.

Darzycki   jęknął,   powiesił   na   szyi   pasek   od   spodni   i   pobiegł   w   stronę   ruin 

domostwa. Za chwilę kucnął za stertą gruzu.

– Ta wojna sparszywiała – ciągnął dalej Albert – i powinniśmy ją zakończyć. 

Moi żołnierze nie chcą już walczyć o Wielkie Niemcy i germańskie panowanie nad 

światem...   Was   też   Führer   w   chuj   zrobił.   Obiecywał   wam   Petersburg   zamiast 

Leningradu, Carycyn zamiast Stalingradu, i co? Zapamiętaj, jak nas Ruscy złapią, ja 

29

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

pójdę   do   obozu   jenieckiego,   przynajmniej   mam   taką   szansę...   A   ty?   Jaką   masz 

szansę? Dla nich jesteś renegatem.

Krasnuschkin zamyślił się. Przyglądał się wymęczonym żołnierzom wbijającym 

wzrok w ziemię. Kilku z nich miało jednak wycelowane lufy automatów w stronę 

brzucha   Krasnuschkina.   Oberleutnant   miał   rację.   To   już   nie   była   wojna 

Krasnuschkina. Od początku było to wszystko poplątane, niepotrzebne. Ten paryski 

flirt z ambasadą niemiecką. Obóz. Tworzenie „Schutzmann-Bataillone” w 29 dywizji 

SS, która później została wcielona do armii generała Własowa. Bałkany. Austria. SS-

Kosaken-Kavallierkorps.   A   teraz   Berlin,   gdzie   wezwali   go   z   Urzędu   IV   RSHA-

Gegenererforschung und Bekämpfung, ale nie doczekał się spotkania z Heinrichem 

Müllerem. Front doszedł do Berlina.

Odwołał na bok Untersturmführera Darzyckiego i tłumaczył mu, jaką ma zamiar 

podjąć decyzję.

– Rozpuszczamy Abteilung. 

– A my?

– Przedzieramy się do Amerykanów i im oddamy się do niewoli. 

– Za długa droga. To się nie uda. Lepiej wycofywać się pod osłoną niemieckich 

luf.

–   Wycofywać,   Darzycki?   Tyś   się   chyba   z   chujem   łbem   zamienił.   Za   nami 

Berlin.

– Musimy walczyć. Możemy przetrwać tylko wmieszani w niemieckie oddziały.

–   I   wpaść   w   ręce   Czerwonej   Armii?   Człowieku!   Powiedzieć   ci,   co   z   nami 

zrobią?! Co zrobią z tobą, Ukraińcem?!

I Krasnuschkin opowiedział, co Russen zrobią z Darzyckim. Unterstrurmführer 

zbladł,   potem   zzieleniał   i   szybkim   krokiem,   ściągając   po   drodze   spodnie,   jęcząc 

„Chryste, pomiłujsia!”, wsunął się za osłonę zbawczej kupy gruzów.

30

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

Darzycki   był   w   pewnym   czasie,   razem   z   Krasnuschkinem,   szefem   biura 

tłumaczy   przy   Zarządzie   Wojskowym   SS-Galizien   i   obaj   uczestniczyli   w 

przesłuchaniach   radzieckich   jeńców   wojennych,   partyzantów,   mężczyzn,   kobiet, 

dzieci, tłumaczyli w czasie towarzyskich rozmów i w czasie masowych egzekucji... 

Zabijali również... Zwycięzcy tego im nie wybaczą. Krasnuschkin był coraz bardziej 

przekonany do pomysłów Oberleutnanta – ta wojna sparszywiała i trzeba myśleć o 

sobie. Należy spakować manatki i wypisać się z wojska.

– Chcecie spakować manatki i wypisać się z wojska? – zapytał dla pewności.

– Właśnie tak! – powiedział Stabsarzt Franz Schaller.

– Wydam moim dzieciakom dokumenty, że są zwolnieni z Wehrmachtu, resztę 

papierów spalimy, rozwalimy sprzęt i każdy idzie w swoją stronę – powiedział Albert 

Heuss.

– Zgadzacie się ze swoim przełożonym? – Mikołaj Krasnuschkin zwrócił się z 

pytaniem do żołnierzy.

Żołnierze milczeli.

– Soldaten... – z nutą ponaglenia w głosie odezwał się Heuss. 

– Jawohl, Herr Oberleutnant! – ryknęli.

Rzucili się po chrust, zaczęli rozpalać ognisko, pakować rzeczy, demontować 

sprzęt, dzielić żywność, palić dokumenty. Wiedzieli, że za chwilę zostanie wydany 

rozkaz, na który czekali od dłuższego czasu. Rozkaz likwidacji pododdziału.

Los, höchste Eile...

–   Nie!   –   wrzasnął   Untersturmführer   Darzycki,   wyłaniając   się   zza   ruin 

spełniających zastępczą rolę bohaterskiej, wojennej latryny. – Ja się nie zgadzam!

– Za późno! – powiedział po rosyjsku Krasnuschkin. – Szanuj ich wolę, kurwa 

twoja mać!

– Heil Hitler! – ryknął Untersturmführer Darzycki. – Heil Hitler!

– Pierdol się – powiedział spokojnie Oberleutnant Heuss. 

31

Kup książkę

background image

Andrzej Rodan: Ostatnie dni Sodomy   

R W 2 0 1 0

– Należy pan do partii? – zapytał go Krasnuschkin.

– Nie należę – rzekł Albert Heuss i nagle pacnął się dłonią w czoło.

Był to gest olśnienia, przypomnienia, mobilizacji do załatwienia jeszcze jednej, 

niecierpiącej   zwłoki,   sprawy.   Wyjął   legitymację   partyjną   i   wrzucił   ją   do   ognia. 

Odznakę partyjną wdeptał obcasem w rozmiękłą ziemię. Mrugnął porozumiewawczo 

do Krasnuschkina i powiedział z najświętszym przekonaniem w głosie:

– Nie należę, nie należałem i nigdy nie będę należał do partii. 

– Heil Hitler! – ryknął ponownie w histerycznym amoku Darzycki.

– Pierdol się! – powiedział Stabsarzt Schaller. – Jak chcesz tu zostać, damy ci 

panzerfaust.

– I niech sobie lufę w usta włoży, a palcem u nogi naciśnie spust. Jego pancerny 

łeb rozleci się w ostatniej minucie walki za Führera, świętą Matuszkę Rossiję i cara – 

powiedział młodziutki Obergefreiter, który w międzyczasie stawał się coraz bardziej 

dowcipnym i trzeźwym. – Żołnierzu, bądź zawsze twardy! Posiadasz moc tworzenia 

faktów i historii. W zamian, o blasku poranka, uzyskasz najpiękniejszy, dziękczynny, 

najszczęśliwszy uśmiech naszego Führera...

Untersturmführer Darzycki już biegł. Rozpinał spodnie, pierdział i z ulgą wbił 

dupę w zbawczą kupę gruzów.

Obergefreiter   zaśmiał   się   i   ku   ogólnemu   zadowoleniu   rozładował   atmosferę 

żartując, recytując, śpiewając:

–   Sdrawstwujtje,   Genosse   Darzycki.   Ich   bin   Sergeant   der   Roten   Armee. 

Sinotschka, Liebste! Du bist das Schönste, was mir... liebste Sinotschka... patamusch, 

patamusch schto my piloty... njebo nam, njebo nam rodinnyj dom... Ja ljublju dich...

32

Kup książkę


Document Outline