background image

Rozdział 1

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, 

wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

CLAIRE

 

Lepiej by było gdyby krzyknął.
Michael Glass nie krzyczał. Zamiast tego wydobył okropny przenikliwy dźwięk z tyłu 

swojego gardła, wygiął swoje plecy i zaczął wymachiwać gwałtownie wewnątrz swojego 
rozpiętego śpiwora. Materiał rozstrzępił się pod wampirzą siłą, a izolacja wybrzuszyła się, kiedy 
walczył o wolną drogę, ale nawet kiedy była poza nim, on po prostu dalej… wymachiwał.

Przez pokój, Claire Danvers wystrzeliła prosto na nogi, potknęła się o swój własny śpiwór i 

zdołała złapać się o ścianę dokładnie zanim uderzyłaby twarzą o podłogę. Jej serce trzaskało zbyt 
szybko o jej żebra, a ona miała kwaśny, bezradny smak paniki w swoich ustach.

Są tutaj, było jedyną spójną myślą w jej głowie. Musiała być gotowa żeby walczyć, żeby biec, 

żeby reagować, ale wszystko o czym mogła pomyśleć, to jak całkowicie przerażona teraz była. I jak 
bezradna.

Były rzeczy tam na zewnątrz w świecie, rzeczy, których bały się wampiry, a teraz te rzeczy 

były tutaj. Była jedynie sekundy od lekkiego, kapryśnego snu, ale wiedziała, że koszmary podążały 
za nią bez wysiłku dokładnie w rzeczywisty świat. Draug (draug – jest to nieśmiertelna postać z 
nordyckiej mitologii; oryginalne, nordyckie znaczenie słowa to duch, a starsza literatura dokonuje  
czystych rozróżnień pomiędzy draug-morza i draug-lądu – przypuszczenie tłumacza)
. Nie były 
wampirami; były czymś innym, czymś co poruszało się przez wodę, formowało się z niej, ciągnęło 
wampiry w dół powolnej i okropnej śmierci.

Tydzień temu wyśmiałaby coś takiego jako kiepski żart, ale potem widziała ich 

przychodzących po Morganville, Texas. Przychodzących z deszczami, które nigdy nie padały w tym 
zablokowanym pustynią, skąpanym w słońcu mieście, gdzie wampiry, w końcu, zrobiły swój ostatni 
postój.

Dzisiaj obudziła się ze ślepą i spanikowaną wiedzą, że nieważne jak zły był świat z 

wampirami w nim, świat, który trzymał draug był o wiele gorszy. Przybyli do Morganville, 
przedostali się ukradkiem, rośli w siłę, póki nie byli gotowi żeby walczyć… póki nie mogli śpiewać 
swojej nieskończenie okropnej piosenki, która w jakiś sposób, niemożliwie, była także piękna i 
niepokonana. Dla ludzi tak samo jak i wampirów.

Najsilniejszy z wampirów w Morganville poszedł przeciwko niej i strzelił kilka uderzeń… ale 

nie bez kosztów. Amelie, lodowa-królowa władczyni miasta została ugryziona; bez niej, wszystko 
się pogorszy, szybko.

Michael nadal miotał się i wydawał ten okropny dźwięk i stopniowo do niej doszło, że 

zamiast czaić się tutaj, kiedy jej mózg ją dogonił, powinna iść do niego. Pomóc mu.

A potem światła rozbłysły z przyciemnionych do oślepiających w dużym, wysłanym 

wykładziną pokoju, a ona zobaczyła swojego chłopaka, Shane’a Collinsa stojącego w drzwiach, 
spoglądającego najpierw na nią, potem na Michaela, który nadal rozpaczliwie zmagał się z… 
niczym.

Ze swoim koszmarem.
Claire wzięła głęboki oddech, zamknęła na chwilę oczy, potem zrobiła do Shane znak OK.; on 

background image

skinął głową i podszedł do boku ich przyjaciela. Michael był zagrzebany w poszarpanych 
szczątkach swojego śpiwora, nadal wymachując i, o ile Claire mogła powiedzieć, nadal żyjąc w 
śnie. Shane przykucnął i po krótkim zawahaniu się, sięgnął i położył swoją dłoń na ramieniu 
Michaela.

Michael natychmiast się obudził – z wampirzą szybkością. W jednej zamazanej sekundzie 

siedział z jedną ręką owiniętą dookoła nadgarstka Shane’a, oczami otwartymi i płonącymi 
czerwienią, z opuszczonymi kłami łapiącymi światło na ostrych jak brzytwa końcach i krańcach.

Shane nie poruszył się, mimo że mógł kiwać się w tył na swoich piętach tylko trochę. To było 

lepsze niż Claire mogła zrobić; poleciałaby do tyłu co najmniej, a Michael prawdopodobnie 
złamałby jej nadgarstek – niecelowo, ale przepraszam nie liczyło się za bardzo, kiedy odnosiło się 
do strzaskanych kości.

- Wyluzuj, - powiedział Shane niskim, spokojnym głosem. – Wyluzuj stary, jesteś bezpieczny. 

Jesteś teraz bezpieczny. To koniec. Nikt cię tutaj nie skrzywdzi.

Michael zamarł. Czerwień zbladła do żarzenia w jego oczach, a kiedy zamrugał, zniknęła, 

zastąpiona chłodnym błękitem. Wyglądał blado, ale to było teraz dla niego normalne. Claire 
zobaczyła, że jego gardło pracowało, kiedy przełykał, a potem chwiejnie wziął wdech i puścił 
nadgarstek Shane’a. – Boże, - wyszeptał i potrząsnął głową. – Przepraszam, stary.

- Żadnego dramatu, - powiedział Shane. – Zły, prawda?
Michael nie odpowiedział na to natychmiast. Wpatrywał się w środkową przestrzeń. Nie 

musiała zastanawiać się, o czym był jego koszmar… Byłby o byciu uwięzionym w Miejskim 
Basenie Morganville, zakotwiczonym do dna pod tą mroczną, otrutą wodą… będąc 
wykorzystywanym przez draug. Powoli osuszanym i żywym przez stworzenia, które uważały 
wampiry za tak przepyszne jak cukierki. Stworzenia, które dokładnie teraz, najeżdżały i zabierały 
wszystko, co mogły. Włączając każdą soczystą, wampirzą przekąskę, prosto na dno jakiegokolwiek 
basenu brudnej wody, w której się chowali.

Claire zdała sobie sprawę, że nadal były malutkie, czerwone ślady na skórze Michaela, jak 

ukłucia szpilki… blednące, ale nie do końca zagojone. Zdrowiał wolniej niż zazwyczaj – albo był 
zraniony jeszcze poważniej, niż na to wyglądało. – Tak, - powiedział w końcu. – Śniłem, że nadal 
byłem w basenie i…

Nie kontynuował, ale nie musiał; Claire była tam, widziała to. Shane nie tylko widział to, ale 

poczuł – zanurkował, niewiarygodnie żeby ocalić życia. Wampirze życia, ale wszystkie życia są 
takie same. Draug też go zaatakowały, a jego skóra miała czerwonawy odcień rozerwanych naczyń 
włosowatych żeby to udowodnić.

Claire miała żywą wizję jakości wspomnienia basenu… tego szalenie strasznego podwodnego 

ogrodu uwięzionych wampirów, związanych, oszołomionych i bezradnych, kiedy draug wysysały 
ich siłę i życie. To była jedna z najgorszych, najbardziej przerażających rzeczy, które kiedykolwiek 
widziała i to także pogwałciło ją na jej bardzo głębokim, podstawowym poziomie. Nikt na to nie 
zasługiwał. Nikt.

- To było naprawdę straszne. – Shane skinął głową w zgodzie z Michaelem. – A ja nie byłem 

tam nawet tak długo. Wytrzymałeś tam, Mikey. – Znowu sięgnął i ścisnął krotko ramię Michaela, 
potem wzrósł do stojącej pozycji. – Czujesz potrzebę żeby krzyczeć jak mała dziewczynka, zrób to, 
stary. Żadnego osądzania.

Michael jęknął i potarł swoją dłonią o swoją twarz. – Pieprz się, Shane. Z resztą, dlaczego 

trzymam cię w pobliżu?

- Hej, potrzebujesz żeby ktoś cię upokarzał, gwiazdo rocka. Zawsze potrzebowałeś.
Wtedy Claire uśmiechnęła się, bo Michael zaczynał znowu brzmieć jak stary on. Shane 

zawsze mógł to zrobić, dla kogokolwiek z nich – odwrócić uwagę, zwykłą obrazą i wszystko znowu 

background image

było okej. Normalne życie.

Nawet kiedy w ogóle nic nie było normalne. Nic.
Teraz, kiedy jej panika malała, zastanawiała się, która była godzina – pomieszczenie nie 

dawało żadnego prawdziwego znaku czy był to dzień czy noc. Ewakuowali się do budynku Rady 
Starszych, który – jak większość wampirzych budynków – nie za bardzo popierał okna. Tym co 
miał było mnóstwo śpiworów, kilka składanych łóżek i wiele wolnej przestrzeni; wampiry, 
najwidoczniej, wszystkie planowały katastrofę, co naprawdę w ogóle jej nie zaskoczyło. Mieli 
tysiące lat żeby nauczyć się, jak przewidywać kłopoty i co mieć razem do spotykania (albo 
unikania).

Teraz ona, Michael i Shane byli jedynymi śpiącymi w pokoju, który mógł pomieścić 

przynajmniej trzydziestkę bez uczucia zatłoczenia.

Nie było żadnego znaku jej czwartej współlokatorki, dziewczyny Michaela, Eve. Jej śpiwór, 

który był obok Michaela, był kopnięty na bok.

- Shane, - powiedziała Claire, jej strach dostawał kolejnego kopniaka. – Eve zniknęła.
- Tak, wiem. Nie śpi, - powiedział. – organizując kawę, wierz w to lub nie. Może zabrać 

baristę ze sklepu, ale…

To było, znowu, ogromne uczucie ulgi. Shane doszedł do perfekcji w dbaniu o siebie (i 

każdego innego). Michael był wampirem, ze wszystkimi zabawnymi zaletami, które szły w parze z 
tym pod względem samoobrony. Claire była mała i nie do końca kulturystką, ale broniła się dosyć 
dobrze… przynajmniej w byciu małą, ostrożną i mając wszystkich przyjaciół, których mogła zdołać 
mieć po swojej stronie.

Eve była… cóż, Eve lubiła żyć na krawędzi, ale nie była do końca reinkarnacją Buffy (Buffy: 

Postrach wampirów - amerykański serial telewizyjny bazujący na wątkach filmu fabularnego o tym 
samym tytule z1992 roku; opowiada o losach Buffy Summers, nastolatki wybranej do walki z siłami 
ciemności, oraz grupie jej przyjaciół, którzy jej w tej walce pomagają. W serialu częstą poruszane  
są różne wątki, nie tylko ściśle fantastyczne, ale też i kulturowe (wiele odniesień do popkultury,  
filmu czy muzyki, a także literatury) oraz społeczne (rozwód rodziców, śmierć kogoś bliskiego,  
uzależnienie, homoseksualizm – przypuszczenie tłumacza)

.

 I w jakiś sposób jej twarde krawędzie 

sprawiały, że była najbardziej kruchą z nich wszystkich. Więc Claire miała tendencję do martwienia 
się w okresach takich jak ten. Bardzo.

- Kawę? – zapytał Michael, nadal pocierając swoją głowę. Jego włosy powinny wyglądać 

szalenie, ale on był jednym z tych ludzi, którzy mieli naturalną odporność na głowę z łóżka; jego 
blond włosy po prostu opadły dokładnie w sposób, w jaki powinny, w beztroskie loczki w 
surferskim stylu. Claire odwróciła oczy, kiedy rzucił swój śpiwór do tyłu i sięgnął po swoją koszulę, 
bo mimo że zawsze dobrze było na niego popatrzeć, poważnie wypowiedział to i poza tym, Shane 
stał tam.

Shane.
Doszło do niej w zawrotnym pośpiechu, jak zatrzymał ją na drodze do tego miejsca, w bladym 

świetle świtu. – Chcę, żebyś obiecała mi jedną rzecz. Obiecaj mi, że mnie poślubisz. Nie teraz. 
Kiedyś.

A ona obiecała, nawet jeśli to był tylko ich prywatny, mały sekret. Znowu poczuła to drżące, 

kruche uczucie trzepotania motyli w swojej klatce piersiowej. To była silna kula światła, plątanina 
radości, przerażenia, podekscytowania i przede wszystkim, miłości.

Shane spojrzał na nią z intensywnym, ciepłym skupieniem, które sprawiło, że nagle poczuła 

się jak jedyna osoba na świecie. Patrzyła, jak szedł w jej kierunku z rozszerzającym się blaskiem 
rozkoszy. Michael był seksowny, żadnego zaprzeczania temu, ale Shane po prostu… roztapiał ją. To 
było wszystko w nim – jego siła, jego intensywność, uśmiech poza centrum, głód w jego oczach. 

background image

Było coś rzadkiego i kruchego w środku tej zbroi, a ona poczuła się szczęściarą i uprzywilejowaną, 
że pozwalał jej to zobaczyć.

- Dobrze się trzymasz? – zapytał ją Shane, a ona spojrzała w górę na niego. Jego ciemny 

wzrok stał się poważny i zobaczył… zbyt wiele. Nie mogła ukryć tego, jak przerażona była, nie 
przed nim, ale był ostatnim żeby myśleć, że to była oznaka słabości. Uśmiechnął się trochę i oparł 
swoje czoło o niej przez chwilę. – Tak. Trzymasz się po prostu w porządku, twarda dziewczyna.

Odsunęła swój strach do tyłu, wzięła głęboki wdech i skinęła głową. – Cholerna prawda. – 

Przebiegła swoimi palcami przez swoje splątane kasztanowe włosy do ramion – w przeciwieństwie 
do Michaela, jej ucierpiały z powodu nocy na twardych poduszkach – i spojrzała w dół na swoją 
koszulkę i dżinsy. Przynajmniej one nie pomarszczyły się tak bardzo… albo jeśli się pomarszczyły, 
nie miało to dużego znaczenia. Były czyste, nawet jeśli nie były jej własne. Okazało się, że był 
magazyn ubrań w piwnicy budynku Rady Starszych, zgrabnie poukładanych w pudłach, 
oznaczonych rozmiarami. Niektóre z nich datowane były na wiek Wiktoriański… krynoliny 
(krynolina – sztywna spódnica, suknia, halka uszyta z materiału rozpiętego na metalowych 
obręczach lub włosiance. Po raz pierwszy pojawiła się już ok. roku 1830, ale dopiero 
od 1850 słowo to oznacza mocno nakrochmaloną halkę lub sztywną spódnicę opartą na metalowej 
konstrukcji, mającej nadawać sukni pożądany kształt – przypuszczenie tłumacza)
, gorsety i 
kapelusze, złożone ostrożnie w pachnącym papierze i skrzyniach cedrowych.

Claire nie była pewna, czy naprawdę chciała wiedzieć, skąd wszystkie te ubrania pochodziły, 

ale miała swoje chore podejrzenia. Jasne, starsze ubrania wyglądały jak rzeczy, które wampiry same 
mogły zachować, ale było wiele nowszych, w bardziej aktualnych stylach, które nie wydawały się 
pasować do tego wyjaśnienia. Claire nie mogła zobaczyć na przykład Amelie mającej na sobie 
koncertową koszulkę Train (Train – powstały w roku 1994 w San Francisco zespół rockowy – 
przypuszczenie tłumacza)
, więc z trudnością próbowała nie myśleć o tym czy były czy nie były 
uzyskane z… innych źródeł. Źródeł ofiar.

- Też miałeś koszmary? – zapytała Shane’a. Jego ręka zacieśniła się dookoła niej, tylko na 

chwilę.

- Nic z czym nie mógłbym sobie poradzić. Jestem zresztą pewnego rodzaju ekspertem w tych 

całych złych snach, - powiedział. I o Boże, naprawdę był. Claire wiedziała tylko trochę, jak wiele 
złych rzeczy widział, ale nawet to było wystarczające żeby zapoczątkować życiową wartość terapii. 
– Nadal, wczoraj było straszne, a to nie jest słowo, które generalnie wypowiadam. Może to będzie 
wyglądać lepiej tego ranka.

- Jest rano? – Claire zerknęła na swój zegarek.
- To zależy od twojej definicji. Jest po południu, więc przypuszczam, że technicznie nie 

bardzo. Przypuszczam, że spaliśmy przez jakieś pięć godzin. Albo ty spałaś. Eve wyskoczyła jakąś 
godzinę temu, a ja wstałem bo… - Potrząsnął głową. – Do diabła. To miejsce mnie przeraża. Nie 
mogę tutaj zbyt dobrze spać.

- Przeraża cię ono bardziej niż to, co dzieje się na zewnątrz?
- Ważna uwaga, - powiedział. Bo świat tam – w każdym razie Morganville – nie był już w 

połowie bezpiecznym miejscem, którym było zaledwie kilka dni temu. Jasne, były wampiry za 
miastem. Jasne, były drapieżne i w pewnym rodzaju złe – skrzyżowanie pomiędzy starodawną 
władzą królewską i Mafią – ale przynajmniej żyły według zasad. Było tak wiele donośnie etyki i 
moralności jako o praktyczności… Jeśli chciały mieć kwitnący dopływ krwi, nie mogły po prostu 
losowo zabijać ludzi przez cały czas.

Mimo że licencje na polowania były alarmujące.
Ale teraz… teraz wampiry były w łańcuchu pokarmowym. Zawsze były ostrożne na ludzkie 

zagrożenia, ale to już dłużej nie było problemem. Prawdziwy wampirzy wróg w końcu pokazał 
swoją niesamowicie niepokojącą twarz: draug. Wszystko co Claire wiedziała o nich, to że żyli w 

background image

wodzie i mogli przywoływać wampiry (i ludzi) swoim śpiewaniem, prosto do ich śmierci. Dla 
ludzi, to było dość szybkie… ale nie dla wampirów. Wampiry uwięzione na dnie tego zimnego 
basenu mogły żyć i żyć i żyć póki draug nie wyssały z nich każdej odrobiny energii.

Żyły i wiedziały, że to się działo. Zjadane żywcem.
Draug były jedyną rzeczą, której wampiry się bały, naprawdę i prawdziwie. Ludzi traktowały 

ze zwyczajną pogardą, ale ich odpowiedź na draug była natychmiastową masową ewakuacją, z 
wyjątkiem kilku, którzy wybrali żeby zostać i spróbować uratować wampiry, które już były 
konsumowane.

Wszyscy próbowali – wampiry i ludzie, pracując razem. Nawet buntowniczy ludzcy 

mieszkańcy, którzy nienawidzili wampirów obrali pościg za draug. To była zatrzymująca-serce 
wojskowa operacja bitwy, najbardziej dotkliwego doświadczenia w życiu Claire, a ona nadal nie 
mogła do końca uwierzyć, że przeżyła to… albo że ktokolwiek przeżył.

Nawet z całym tym wysiłkiem uratowali tylko troje wampirów z zapleśniałego, opuszczonego 

basenu – Michaela, elegancką (i prawdopodobnie zabójczą) Naomi i naprawdę zdecydowanie 
zabójczego Olivera. Potem rzeczy ze strasznych stały się okropne, a oni musieli zostawić każdego 
innego.

Z wyjątkiem Amelie. Ocalili Amelie, Założycielkę Morganville… w pewnym rodzaju. A 

Claire próbowała jednak nie myśleć o tym.

- Hej, - powiedział Shane i szturchnął ją. – Kawa, pamiętasz? Eve będzie całą smutną, emo 

Gotycką twarzą, jeśli nie wypijesz trochę.

Znowu, Shane był tym praktycznym, a Claire musiała się uśmiechnąć, bo miał całkowitą 

rację. Nikt dzisiaj nie potrzebował smutnej, emo Gotyckiej Eve. – Mogłabym zabić za filiżankę 
kawy. Jeśli jest wiesz, śmietana. I cukier.

- Tak i tak.
- I czekolada?
- Nie naciskaj.
Michael w tym czasie wstał i dołączył do nich. Nadal wyglądał blado – bladziej niż zwykle – i 

było coś odrobinę dzikiego w jego oczach, jakby bał się, że nadal był w basenie. Tonąc.

Claire wzięła jego dłoń. Jak zawsze, wydawała się trochę zimniejsza niż temperatura 

pokojowa, ale nie zimna… ciało żyło, ale działało na o wiele niższym ustawieniu. Prawie tak 
wysoki jak Shane, spojrzał w dół na nią i uśmiechnął się uśmiechem gwiazdy rocka, który sprawiał, 
że wszystkie dziewczyny rozpływały się w swoich butach. Ona jednak była odporna. Prawie. 
Rozpływała się tylko trochę, potajemnie. – Co? – zapytał ją, a ona potrząsnęła głową.

- Nic, - powiedziała. – Nie jesteś sam, Michael. Nie pozwolimy żeby to się ponownie 

zdarzyło. Obiecuję.

Uśmiech zniknął, a on obserwował ją z dziwnym rodzajem intensywności, prawie jakby 

widział ją po raz pierwszy. Albo widział coś nowego w niej. – Wiem, - powiedział. – Hej, pamiętasz 
kiedy prawie nie wpuściłem cię do domu, tego pierwszego dnia kiedy przyszłaś?

Pokazała się w jego drzwiach zdesperowana, posiniaczona, przestraszona i o wiele za młoda 

żeby stawiać czoła Morganville. Miał rację mając swoje wątpliwości. – Tak.

- Cóż, strasznie się myliłem, - powiedział. – Może nigdy wcześniej nie powiedziałem tego na 

głos, ale mam to na myśli, Claire. Wszystko to zdarzyło się odkąd… nie zrobilibyśmy tego. Nie ja, 
nie Shane, nie Eve. Nie bez ciebie.

- To nie ja, - powiedziała Claire, zaskoczona. – Nie! To my, to wszystko. Jesteśmy po prostu 

lepsi razem. My… dbamy o siebie nawzajem.

background image

Znowu skinął głową, ale nie miał szansy odpowiedzieć, bo Shane sięgnął, wziął dłoń Claire z 

Michaela i powiedział – dzięki Bogu, nie na poważnie – Przestań podrywać moją dziewczynę, 
facet. Ona potrzebuje kawy.

- Jak my wszyscy, - powiedział Michael i trzepnął Shane’a w ramię wystarczająco mocno 

żeby sprawić, że się zachwiał. – Podrywać twoją dziewczynę? Stary. To nisko.

- Dokopując się do Chin, - zgodził się Shane, prosto w twarz. – Daj spokój.
Claire mogła podążać za zapachem warzącej się kofeiny całą drogę do Eve, jak szlak 

upuszczonych ziarenek kawy. Nadał sterylnemu, pogrzebowemu, pozbawionemu okien budynkowi 
Rady Starszych dziwnie domowego charakteru, mimo chłodnych marmurowych ścian i grubych, 
tłumiących wykładzin.

Korytarz otworzył się w szerszą, okrągłą przestrzeń – centrum opony – w której był ogromny, 

okrągły stół na środku, który był normalnie ozdobiony równie dużymi, świeżymi bukietami 
kwiatów… nawiązującymi do atmosfery domu pogrzebowego. Ale te zostały zepchnięte na bok, a 
gigantyczny, błyszczący dozownik kawy został położony na ich miejsce, razem ze schludnymi, 
małymi miseczkami cukru, łyżeczkami, serwetkami, filiżankami i spodkami. Nawet dzbankami ze 
śmietaną i mlekiem.

Dla Claire to było surrealistyczne, jakby wyszła z koszmaru do fantazyjnego hotelu bez 

żadnego przejścia. A tam, wyłaniając się z innych drzwi, które musiały prowadzić do pewnego 
rodzaju kuchni, wyszła Eve z tacą w dłoniach, którą wślizgnęła na drugi koniec dużego stołu.

Claire wpatrywała się, bo mimo że to była Eve, naprawdę nie wyglądała jak ona. Żadnego 

Gotyckiego makijażu. Jej włosy były rozpuszczone, zostawione dookoła jej twarzy i opadając w 
delikatne, czarne fale; nawet bez pokrycia ryżowym pudrem, jej skóra była kremowo blada, ale 
wyglądała pięknie jak u gwiazd filmowych. Naturalny wygląd Eve był oszałamiający, nawet mając 
na sobie pożyczone ubrania… jednak znalazła retro czarną sukienkę z dołem w kształcie bombki z 
lat pięćdziesiątych, która naprawdę idealnie jej pasowała.

Miała czerwony szal wesoło zawiązany dookoła jej szyi żeby ukryć ugryzienia i siniaki, które 

Michael – umierający z głodu i oszalały z bycia wyciągniętym z basenu – wyrządził jej.

Ona i jej zestaw, wszystkie wyglądały trochę zbyt idealnie. Shane i Michael wymienili 

spojrzenia, a Claire wiedziała, że przekazywali sobie tą samą myśl.

Eve obdarowała ich jasnym uśmiechem i powiedziała, - Dzień dobry, obozowicze! Kawy?
- Hej, - powiedział Michael tak delikatnym i niepewnym głosem, że Claire poczuła jak jej 

żołądek się zaciska. – Powinnaś odpoczywać. – Sięgnął do niej, a Eve drgnęła. Drgnęła. Jakby 
spróbował ją uderzyć. Jego ręka opadła na jego bok, a Claire nie mogła patrzeć na jego twarz. – 
Eve…

Mówiła w pośpiechu, wbiegając przez chwilę. – Mamy gorącą kawę, wszystkie dobre rzeczy 

– przepraszam, że nie mogłam zrobić mokki, ale to miejsce ma poważny niedobór espresso… oh, a 
croissanty są gorące z piekarnika, mamy takowy.

- Piekłaś? – brwi Shane’a zagroziły wyleceniem z jego twarzy.
- Były w jednym z tych otwieranych rolek, maron. Nawet ja mogę takie upiec. – Claire 

pomyślała, że uśmiech Eve nie był już tak promienisty, tak jak był całkowicie łamliwy. – Nie sądzę, 
że ktoś kiedykolwiek używał tutaj kuchni, ale przynajmniej była zaopatrzona. Jest nawet świeże 
masło i mleko. Kto by pomyślał?

- Eve, - znowu powiedział Michael, a ona w końcu spojrzała prosto na niego. W ogóle niczego 

nie powiedziała, tylko podniosła filiżankę, wypełniła ją gorącą, ciemną kawą i wręczyła mu. Wziął 
ją, kiedy wpatrywał się w nią, potem wziął łyk – nie żeby naprawdę tego chciał, ale jakby to było 
coś, co robił żeby ją zadowolić. – Eve, możemy po prostu…

background image

- Nie, nie możemy, - powiedziała. – Nie teraz. – A potem odwróciła się i odeszła do kuchni, 

sztywno uzbrojonymi drzwiami i pozwoliła im zatrzasnąć się za nią.

Troje z nich stało tam, tylko dźwięk drzwi skrzypiących na ich zawiasach łamało ciszę, póki 

Shane nie oczyścił gardła, sięgnął po filiżankę i nalał sobie. – Więc, - powiedział. – Oprócz goryla 
ważącego pięćset funtów (500 funtów = 226,8 kg – przypuszczenie tłumacza) w pokoju, o którym 
nie będziemy rozmawiać, czy ktokolwiek tutaj ma połowiczny plan, jak zamierzamy przeżyć dzień?

- Mnie nie pytaj, - powiedział Michael. – Właśnie wstałem. – Słowa brzmiały normalnie, ale 

nie ton. Był tak dziwny, jak Eve i tak wymuszony. Odłożył swoją kawę z powrotem na stół, 
zawahał się, potem wziął croissanta i odszedł, z powrotem w kierunku pomieszczenia, gdzie byli. 
Shane zaczął za nim podążać, ale Claire chwyciła jego rękę.

- Nie, - powiedziała. – Nic, co możemy z tym zrobić, prawda? Zostaw go samego żeby 

pomyślał.

- To nie była jego wina.
- Wiem. Tak jak jej. Ale ona została zraniona, a on to zrobił, a to zajmie trochę czasu, w 

porządku? – Tym razem podtrzymała spojrzenie Shane’a, a on był pierwszym, który odwrócił 
wzrok. Skrzywdził ją wcześniej – bardziej emocjonalnie niż cokolwiek innego. Jednak nie był w 
swoim normalnym położeniu. Ale czasami wyjaśnienia po prostu nie mają takiego znaczenia, jak 
czas. To była trudna lekcja do nauczenia, dla nich oboje; będzie nawet trudniej dla Michaela i Eve.

Boże, czasami dorastanie było do dupy.
- Okej, więc to spadło na nas. Nadal potrzebujemy planu, - powiedział. Napił się kawy, a ona 

pomieszała swoją i wzięła gorący, gorzki, wspaniały łyk. Następny był croissant, nadal parujący 
wewnątrz z piekarnika i to było niebo w formie pieczywa, rozpływające się w jej ustach. – Nie, 
walić to. Potrzebujemy SEAL Team Six (SEAL Team Six – elitarna grupa marynarki wojennej,  
także powszechnie znanej jako Specjalna Walcząca Morska Grupa Rozwojowa Stanów  
Zjednoczonych – w oryginale the United States Naval Special Warfare Development Group – także  
znanej jako ST6 – SEAL Team 6 czyli Szósta Drużyna SEAL; wielu ludzi w wojsku, szczególnie w  
Marynarce Wojennej, słyszało o Szóstej Drużynie, ale bardzo niewielu jest świadomych, czym  
Szósta drużyna rzeczywiście jest – przypuszczenie tłumacza)
, ale zadowolę się teraz połowicznym 
planem.

Przełknęła. – Nie mów z pełną buzią.
Zrobił dokładnie to, co jakikolwiek chłopak – nie, mężczyzna – w jego wieku zrobiłby: 

pokazał jej buzię pełną pogryzionego croissanta, co było obrzydliwe, potem wypił więcej kawy i 
pokazał jej znowu. Pustą.

- To jest obrzydliwe, a ja nigdy więcej cię nie pocałuję.
- Tak, pocałujesz, - powiedział i udowodnił przez przyciśnięcie swoich ust do jej. Chciała się 

wykręcić, tylko żeby udowodnić rację, ale Boże, uwielbiała całowanie go, uwielbiała, że jego usta 
były takie ciepłe, słodkie i gorzkie od kawy… uwielbiała bycie teraz tak blisko niego, balansując na 
krawędzi końca… wszystkiego. – Widzisz?

- To nie było złe, - powiedziała i znowu go pocałowała. – Ale naprawdę musisz popracować 

nad swoją techniką.

- Kłamczucha. Moja technika jest wspaniała. Chcesz żebym to udowodnił? – Zanim mogła 

zaprotestować, jego usta dotknęły jej, a on miał rację odnośnie udowodnienia. Wślizgnęła swoje 
dłonie pod luźny brzeg jego koszuli, palcami ślizgającymi delikatnie po napinających się mięśniach 
jego brzucha, do góry do twardej, płaskiej powierzchni jego klatki piersiowej. Jego skóra była jak 
ciepły aksamit, ale pod spodem był żelazny, a to odebrało jej oddech.

Albo tak pomyślała, ale kiedy on podwinął jej koszulkę Train do góry i oplótł swoje dłonie 

background image

dookoła jej talii, przyciągając ją nawet bliżej, zasapała o jego usta, trochę zajęczała i po prostu… 
rozpłynęła się.

Gorąca, złota chwila została czysto przecięta przez zimny głos mówiący, - Mogę znieść wiele 

rzeczy, ale ta nie jest jedną z nich. Nie teraz.

Claire odskoczyła od Shane’a, winna jak złodziej sklepowy. To był, bezbłędnie, głos Olivera i 

dochodził on zza niej. Nienawidziła okrągłych pomieszczeń. Zbyt wiele sposobów w jakie ludzie 
mogli do ciebie podejść, zwłaszcza podstępne, szalone wampiry. Obróciła się i stawiła mu czoło, 
kiedy szedł w ich kierunku – nie, w kierunku kawy, kiedy musnął ich i wypełnił filiżankę. Nigdy 
nie widziała go pijącego ją, ale oczywiście, piłby; był właścicielem lokalnej kawiarni, Common 
Grounds. Albo przynajmniej był nim, kiedy nadal było Morganville, które żyło i kopało.

Common Grounds, jak wszystko inne w mieście, było zamknięte.
Oliver zawsze zadawał sobie trud żeby prezentować się jako człowieka… może dlatego że on, 

ze wszystkich wampirów, wydawał się najdalszy temu. Był zimny, bezduszny, cierpki i 
sarkastyczny i to było w dobre dni. Zderzało się to z jego radośnie starzejącą się hipisowska aurą 
barwionych koszul i dżinsów, które nosił w kawiarni, ale teraz zrezygnował z tego wszystkiego. 
Przywdział ubrania, które do niego pasowały, w złowrogi i przerażający sposób… czarne spodnie, 
czarny płaszcz, który musiał mieć około stu lat, białą koszulę z rubinową broszką, tam gdzie 
normalnie byłby krawat. Z wyjątkiem cylindra, który mógł z kolei pochodzić z ostatniego stulecia. 
To, przeczuwała Claire, były jego własne ubrania. Żadnych upadków dla Olivera.

- Przypuszczam, że dość bezużytecznie jest powiedzieć dzień dobry, - powiedział Shane.
- Zwłaszcza, kiedy ani to rano, ani dobry, tak, - odpowiedział Oliver, tylko powstrzymując się 

od ostrego tonu. – Nie próbuj się ze mną przekomarzać, Collins. Jestem daleki od bycia w nastroju. 
– Claire mogła rozpoznać czerwone plamki na jego bladej skórze, jak pamiątka Michaela jego 
czasu spędzonego w topiącym basenie. Zastanawiała się, jak spał, jeśli spał. – Co do planów, tak, 
mam pewien i tak, jest w trakcie.

- Nic przeciwko, jeśli zapytamy…?
- Tak, oczywiście, że będę miał przeciwko, - powiedział Oliver i tym razem, to był ostry ton. 

Był blask czerwieni w jego oczach. Wyglądał na zmęczonego, pomyślała Claire i był migot czegoś 
prawie ludzkiego w nim. – Jeśli chcecie być użyteczni, idźcie znaleźć Theo Goldmana i 
przyprowadźcie go do mnie. Teraz.

- Theo? – Claire była zaskoczona, bo słyszała, że Theo zaginął, jak wiele innych wampirów w 

Morganville… i przypuszczała, że był w basenie. Wypadek, kiedy Amelie uciekała żeby rzucić 
srebro do niego żeby zabić draug i ich uwięzione ofiary z nimi. – Jest tutaj?

- Gdyby był tutaj, nie prosiłbym was żeby go znaleźć, prawda?
Shane robił teraz tą rzecz, jego postura stawała się sztywna z wyzwaniem; nie lubił tego, 

kiedy Oliver traktował ją – albo kogokolwiek z nich – jak idiotów. Ale zwłaszcza ją. Ostatnią 
rzeczą, jakiej którekolwiek z nich potrzebowało dzisiaj było walczyć ze sobą. Pracowali razem – 
mniej więcej – i to było tym, jak musiało być żeby to przetrwać. Więc Claire położyła dłoń na 
ramieniu Shane’a, odciągnęła go do tyłu i powiedziała, bardzo rozsądnym tonem, - Masz 
jakikolwiek pomysł, gdzie go szukać?

Dłoń Olivera zadrżała, tylko delikatnie, ale wystarczająco żeby sprawić, że filiżanka zatrzęsła 

się na spodku. On, jak Michael, nadal czuł się słabo. To powinno sprawić, że Claire poczułaby się 
zapewniona, bo zazwyczaj był tak zastraszający, ale zamiast tego to sprawiło, że poczuła się ekstra 
wrażliwa. – Nie, - powiedział. – Nie wiem. Ale potrzebuję jego obecności, więc go znajdziecie. – 
Pozwolił sekundzie minąć, a potem skinął głową bez patrzenia na żadne z nich, - Przez wzgląd na 
Założycielkę.

Na Amelie. I była bardzo delikatna zmiana w jego tonie, kiedy to powiedział, coś, co prawie 

background image

wydawało się… łagodniejsze.

- Pogarsza jej się, - powiedziała Claire. Oliver obrócił się i odszedł bez odpowiedzenia, więc 

spojrzała na Shane’a. – Pogarsza jej się, prawda?

- Prawdopodobnie. Kto wie? – Ale Shane miał tą samą myśl, co ona; wiedziała to. Jeśli 

Amelie umrze, byli na łasce Olivera. W ogóle niedobra rzecz. Był dowódcą, a kiedy prowadził 
wojny, lubił żeby były krwawe – po obu stronach. – Może powinniśmy opuścić miasto, kiedy 
mieliśmy szansę. Po prostu spakować się i biec za tym.

- I zostawić Michaela za sobą? I Eve? Nie zostawiłaby go. Wiesz to.
Nie odpowiedział. Wiedziała, że Shane nie był kimś, kto uciekał, ale nie mógł nic poradzić na 

myślenie o tym – wersja Morganville posiadania bogatego, fantastycznego życia. Po chwili 
wzruszył ramionami i powiedział, - Zresztą teraz za późno. Myślisz, że gdzie powinniśmy zacząć, 
jeśli mamy wyśledzić Goldmana?

- Nie ma sensu szukać w szpitalu. Jest zamknięty, - powiedziała Claire. – Wywieźli 

wszystkich pacjentów w karetkach i autobusach. I jest zbyt wiele miejsc, w których mógłby być. To 
nie jest aż tak duże miasto, ale wystarczająco duże żeby ukryć jednego wampira. Wiesz, że wysłał 
swoją rodzinę na zewnątrz. – Theo, w przeciwieństwie do większości wampirów, które Claire znała, 
rzeczywiście miał rodzinę i dbał o nią; to było bardzo w jego stylu żeby upewnić się, że byli poza 
kłopotami, niż stać za nim.

- Zresztą nie możemy iść blisko szpitala, - powiedział Shane. – Cały teren jest strefą nie do 

wejścia; śpiewanie rozpoczyna się, kiedy pójdziesz gdziekolwiek blisko.

Śpiewanie draug nie było tylko niesamowite; było naprawdę niebezpieczne. Trzymało cię, 

sprawiało że zapominałeś… i robiło cię wrażliwym na nich. Claire skinęła głową. – Lepiej też 
będziemy trzymać się z dala od jakiejkolwiek wody.

- Łazienek? Proszę powiedz, że nie masz na myśli łazienek, bo to szybko zmienia się w brak 

zabawy w ogóle. Mam na myśli, lubię sikanie na ścianę, jak kolejny pijany prostak, ale…

- Toalety chemiczne, - powiedziała. – Amelie przyniosła je z jakieś firmy budowlanej. I proszę 

powiedz mi, że nie sikasz na ściany.

- Moi? – Położył swoją dłoń na sercu i zrobił swoje najlepsze zraniono-niewinne spojrzenie. – 

Musisz myśleć o jakimś innym nieokrzesanym dupku. Co tak poza tym, sprawia że jestem 
zazdrosny.

Grałaby w to dalej, ale wizja wody z kranu sprawiła, że nagle zdała sobie sprawę, że piła 

kawę w filiżance w swojej dłoni i oparła się nagłej, gwałtownej chęci zadławienia się. – Uh,  
kawa…?

- Zrobiona z najlepszej butelkowanej wody, - powiedziała Eve. Była z tyłu i tym razem 

przyniosła ciastka. – A te są z paczki, więc nie myśl, że stałam się całą Marthą Stewart (Martha 
Stewart – autorka książki pt. „Entertaining” (Przyjęcia), w której prezentowała zbiór przepisów  
kulinarnych na tę okazję. Od tego momentu Martha uznawana jest za kreatorkę stylu życia, 
prowadzenia domu itp. Cieszy się opinią prawdziwego guru tzw. American lifestyle, czyli stylu życia 
typowego dla bogatego społeczeństwa Ameryki – przypuszczenie tłumacza)
, Shane. Wampiry jakiś 
czas temu zrobiły zapasy butelkowanej wody. Wszystkie te plastikowe pojemniki mogą być złe dla 
środowiska, ale dla nas są teraz naprawdę dobre. Więc… szukacie Theo?

- Tak mówi Oliver, - powiedział Shane i wepchnął całe ciastko do buzi.
- Zaufaj mi, pracuję dla Pana Odpowiedzialnego Przerażającego Faceta, a wy nie chcecie 

rozczarować mężczyzny, nawet jeśli tylko wciskacie guzik espresso. Zwłaszcza nie teraz. Poza tym, 
posiadanie tutaj Theo byłoby miłym antidotum na ten cały – Eve wskazała na marmur, wykładzinę, 
przyciemnione światła – mrok. Theo jest przynajmniej radosny.

background image

Był, głównie. Mimo że Claire myślała, że jak wszystkie wampiry, które kiedykolwiek 

spotkała – z wyjątkiem Michaela i jego dziadka Sama – Theo był po pierwsze zasadniczo 
skoncentrowany na swoim własnym przetrwaniu. Kiedy zaakceptowałeś to, jak wampiry widziały 
świat, było o wiele łatwiej zrozumieć, co by zrobiły i dlaczego. Na przykład Morganville. To było 
pragmatyczne, mając to odizolowane miasto, które kontrolowały dla swojego własnego 
bezpieczeństwa. Czasami były okrutne, ale one widziały to jako samoobronę… Pozwól ludziom 
uzyskać przewagę, a wampiry obawiałyby się, że zostaną zabite, prędzej czy później. Claire nie 
zgadzała się z tym, ale rozumiała to.

Theo był… mniej pragmatyczny odnośnie tego niż większość. Na szczęście. A Eve miała 

rację. Miałby tutaj uspokajający wpływ, jeśli nie unosił się gdzieś w basenie wody będąc zjadanym 
żywcem.

Claire zadrżała.
- Chcesz iść z nami? – zapytał Shane, zlizując roztopioną czekoladę ze swoich ust. Co 

właściwie było odrobinę hipnotyzujące. Claire miała zawrotny odruch żeby pomóc mu z tym, ale 
strząsnęła to.. Czas i miejsce, Claire, czas i miejsce…

- Ona nie może iść z nami, - powiedziała Claire, kiedy Eve otwarła swoje usta żeby się 

zgodzić. – Daj spokój, Eve, straciłaś około kwarty krwi (1 kwarta = 0,95 litra – przypuszczenie 
tłumacza)
 ostatniej nocy. Nie jesteś jeszcze wystarczająco silna i wiesz o tym. Musisz odpocząć.

Usta Eve zamknęły się bez komentowania, ale obdarowała Claire poważnym, chłodnym 

spojrzeniem, jakby poniżyła ją przez nawet napomnienie o tym, co się stało. Mimo że było dość 
oczywiste, że Eve i Michael dużo o tym myśleli.

- Racja, - powiedział w ciszy Shane. – To było dziwne. Eve, ty zostajesz i… pieczesz albo coś.
- Do diabła będę, - syknęła w zbyt spięty sposób. – Jeśli nie chcecie mnie ze sobą, może po 

prostu wezmę kilkoro chłopaków Amelie i zabiorę ich na zakupy po więcej broni. Musimy się 
uzbroić i musimy zrobić to szybko. Czy to wam odpowiada, czy może powinnam przebrać się w 
moje perły i fartuch i umrzeć jak dobra dziewczynka?

Shane podniósł swoje dłonie poddając się i zrobił krok  tył. – Ja… nie mam nic do 

powiedzenia. – Mądry chłopak, pomyślała Claire. – ale jeśli wychodzisz na zewnątrz, zabierasz 
więcej niż kilkoro wampirów ze sobą, Eve. Mam to na myśli. Zabierz Michaela.

- Cóż, wiecie co oni mówią: mniej znaczy więcej, - powiedziała Eve. Nawet nie 

skomentowała sprawy Michaela, ale było uparte, zranione spojrzenie na nią, a ona nie napotkała 
oczu Shane’a.

- Teraz, więcej znaczy więcej, a o wiele więcej jest o wiele lepsze. Nie możesz kręcić się 

dookoła z tymi… rzeczami. Wiesz o tym, prawda?

- Oh, wiem, - powiedziała Eve. Jej ciemne oczy były wypełnione cieniami, okna w 

nawiedzonym domu. – Myślałam tylko, że to będzie dobry pomysł zacząć gromadzić zapasy broni 
dookoła miasta. Jeśli zaczniemy prowadzić walki, musimy być w stanie dotrzeć do broni, kiedy 
będziemy jej potrzebować.

Claire zdała sobie sprawę, że to był… bardzo dobry pomysł i skinęła głową bez mówienia. 

Shane wyglądał nawet na pod wrażeniem, pełen szacunku, co było dla niego dziwnym widokiem; 
nie był pod wrażeniem wielu rzeczy. – Zdobądź srebro, - powiedział. – Jeśli możesz, przeryj 
jubilera i weź wszystkie srebrne łańcuszki. Możemy je rozerwać na kawałki. Robiąc dobry granat. – 
Srebro bolało, albo zabijało, zarówno wampiry jak i draug. Shane brzmiał praktycznie odnośnie 
tego, ale jednak spędził swoje licealne lata będąc ciąganym dookoła ze swoim nienawidzącym 
wampirów ojcem. Prawdopodobnie wiedział o zabijaniu wampirów więcej niż ktokolwiek w tym 
mieście… z wyjątkiem oczywiście samych wampirów. – To jest jedyna rzecz, która działa na tych 
drani. Porozmawiaj z Myrninem o zgromadzeniu także więcej nabojów do wiatrówek.

background image

Myrnin będąc wampirzym szefem Claire – zresztą jeśli relacja tak szalona mogła być 

nazywana pracodawca-pracownik. Była Igorem (Igor – tradycyjna postać garbatego asystenta albo 
lokaja wielu rodzajów łotrów, jak szalony naukowiec, znana z wielu horrorów i ich parodii, w  
szczególności serii Frankensteina albo filmu „Van Helsing” – przypuszczenie tłumacza)
 swojego 
Frankensteina. Miał podziemne laboratorium i wszystko, co dała radę zrobić o wiele mniej 
strasznym podczas swojej kadencji u niego… ale nie mniej chaotycznym. Myrnin był chodzącym 
chaosem i przez większość czasu to było zabawne.

Czasami, nie tak bardzo.
Eve przewróciła oczami, teraz prawie będąc z powrotem starą, beztroską dziewczyną, którą 

znała Claire. – Tak, Collins, nigdy nie pomyślałabym o Myrninie. Oczywiście porozmawiam z nim. 
Jest jedynym, który miał swoje bzdety razem, zanim nie wyszliśmy na zewnątrz po raz pierwszy.

- Hej!
- Rzekomo z wyjątkiem obecnego towarzystwa.
- Lepiej, - powiedział Shane i zaskoczył ją przez nagłe owinięcie jej w silnym uścisku. – 

Uważaj na siebie, okej?

- Bezpiecznie. – Zgodziła się Eve, a potem przytrzymała go na długość ramion, obserwując go 

z zmyśloną intensywnością. – Huh. Wiesz, że się nie przytulasz. Jeśli nie zostaniesz uściskany jako 
pierwszy.

- Nie?
- Nie. Przenigdy.
 Shane wzruszył ramionami. – Przypuszczam, że wszyscy zmieniają się raz na jakiś czas.
Nagle Claire została uderzona przez to, jak inni byli teraz. Eve stała się stabilniejsza, bardziej 

rozważna. Shane wziął w swoje ręce swoją agresję i zaczynał rozumieć ją, żłobić w niej. Nawet 
otworzył się trochę bardziej niż wcześniej.

Michael… zmiany Michaela były bardziej niepokojące, mniej łatwe do docenienia, ale 

zdecydowanie się zmienił. Zmagał się z tym, żeby nie zmienić się jeszcze bardziej – nie odpłynąć 
dalej od swojego utraconego ludzkiego życia.

Claire sama dla siebie, nie mogła powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, naprawdę… Wydawało 

jej się, że miała więcej pewności siebie, więcej odwagi, większą intuicję, ale trudno było sobie 
wyobrazić siebie tak z zewnątrz. Ona po prostu… była. Mniej więcej, nadal była Claire.

Eve pomachała na pożegnanie, przytuliła mocno Claire – co było typowym gestem Eve – i 

skierowała się do pokoju, gdzie zostawili swoje rzeczy. Michael był tam. Claire miała nadzieję, że 
mogli wyjaśnić swoje… problemy nie wydawały się wystarczająco mocnym słowem, a kwestie 
brzmiały zbyt światowo. Naprawdę nie było słowa na to, co działo się pomiędzy ich najlepszymi 
przyjaciółmi, innego niż skomplikowane.

Claire chwyciła kawę żeby iść, łapczywie zjadła kilka ciastek – wstępnie zmieszanych albo 

nie, były gorące, roztapiające się i przepyszne – i podążała za Shane’m w dół innego korytarza. 
Pomyślała, że mógł być tym, którego użył Oliver, ale to miejsce było mylące. Jeśli były znaki, były 
tylko widoczne dla wampirów. Ale Shane obrał drogę identycznym korytarzem, potem w lewo, a 
potem byli w innym okrągłym pokoju, tym z masywnymi, okratowanymi drzwiami na jednym z 
ramion koła. Drzwi także miały strażników… wielu. Osobisty detal Amelie, pomyślała Claire, 
kiedy rozpoznała kilkoro z nich. Nie wyglądali na tak nieskazitelnie zwróconych, do widoku czego 
była przyzwyczajona. Ciemne, dopasowane garnitury, które ona i jej przyjaciele przedmuchali… a 
ona przypuszczała, że to co wybrali, przynajmniej wskazywało, w jakim okresie historii najbardziej 
komfortowo się czuli.

Na przykład dwóch strażników przy drzwiach. Wyższy, ten chudszy z jasnymi, orzechowymi 

background image

oczami i krótko przyciętymi blond włosami… miał na sobie masywną, czarną, skórzaną kurtkę z 
kolcami i sprzączkami i rurki. Bardzo lata osiemdziesiąte. Jego przyjaciel z ostro wyciągniętymi 
kośćmi policzkowymi i wąskimi oczami miał na sobie najciaśniejsze poliestrowe spodnie, jakie 
Claire kiedykolwiek widziała i kwadratową kurtkę do kompletu z ciasno zapiętą koszulą o 
krzykliwym wzorze w odcieniach ziemi.

- Tutaj jest jak w dyskotekowym piekle, - wymamrotał Shane, a ona zdusiła śmiech. Nie żeby 

to miało znaczenie; wampiry mogły to usłyszeć, a jeśli chciały się obrazić, zrobiłyby to. Ale 
nałogowiec z lat siedemdziesiątych tylko trochę się uśmiechnął, pokazując koniuszki kłów, a koleś 
z osiemdziesiątych nie mógł kłopotać się taką odpowiedzią. Było więcej strażników stojących 
naokoło ścian, nieruchomych jak posągi. Większość wybrała ubrania, które nie były tak… retro, ale 
jeden miał na sobie coś, co wyglądało jak stój gangstera z czasów prohibicji. Claire w połowie 
spodziewała się, że dźwigał futerał na skrzypce z karabinem maszynowym w nim, tak jak w 
filmach.

- Nikt nie wchodzi do zbrojowni, - powiedziało Dyskotekowe Piekło. Najwidoczniej był 

orędownikiem drzwi. – Proszę, cofnijcie się.

- Rozkaz od Olivera, - powiedziała Claire. – Mamy znaleźć Theo Goldmana.
- Wczoraj, - wtrącił usłużnie Shane. – I chcielibyśmy nie umrzeć. Więc. Jest zbrojownia.
- Nikt nie wchodzi do zbrojowni, - powtórzył wampir, brzmiąc teraz na znudzonego i 

wpatrując się przez czubek głowy Shane’a, co było małym problemem nawet dla wysokiego faceta. 
– Nie bez autoryzacji.

- Którą mają, - powiedział glos zza ich dwójki. Claire szybko się obróciła – teraz 

przyzwyczaiła się do robienia tego, kiedy wampiry mówiły za nią – i zorientowała się, że ładna 
blond wampirza „siostra” Amelie – nie z rodziny ale przez wampirzą krew, mimo że nie do końca 
załapała każdy szczegół całej tej relacji – Naomi stała trzy stopy (3 stopy – 91,44 cm – 
przypuszczenie tłumacza)
 za nimi, przybywając w niesamowitej ciszy. Uśmiechnęła się i skinęła 
głową, tylko trochę. Nadal była bardzo poważna, przyzwyczajona do manier nabytych przez nią 
setki lat temu, ale przynajmniej próbowała; to nie było pełne dygnięcie albo coś, nie żeby coś 
takiego było praktycznym w spodniach cargo koloru khaki i koszuli do pracy, które miała na sobie. 
– Osobiście rozmawiałam z Oliverem. Mam towarzyszyć tej dwójce i pomóc im zlokalizować 
Doktora Goldmana.

To miało jakąś wagę. Dyskotekowe Piekło i jego odpowiednik w latach osiemdziesiątych – 

Billy Idol (Billy Idol – brytyjski muzyk, stwórca zespołu o nazwie Generation X – przypuszczenie 
tłumacza)
? – podnieśli coś ciężkiego, co wyglądało na solidne, stalowe pręty, plus skomplikowany 
zamek i w końcu otwarli drzwi dla nich. Naomi minęła ich dwójkę i spojrzała przez ramię z tym 
samym czarującym, jednak trochę dziwnym uśmiechem. – Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic 
przeciwko, że będę wam towarzyszyć, - powiedziała. Miała niewielki akcent, antyczny i Francuski, 
a Claire mogła zauważyć, że to generalnie miało wpływ na mężczyzn, nawet Shane’a, który był 
bardziej niż niewielkim anty-wampirem w jakiejkolwiek formie.

- Nieee, - powiedział. – Ja nie mam nic przeciwko. Claire?
- W porządku, - powiedziała. Lubiła Naomi. Podobało jej się, że starożytny wampir tak bardzo 

próbował być… nowoczesny. I podobało jej się, że Naomi nie była, po wszystkim, zainteresowana 
Michaelem, jak wszyscy na początku pomyśleli. – Uh, Naomi, wiesz jak rzeczywiście… walczyć?

- Ależ oczywiście, - powiedziała i poprowadziła drogę do środka. Weszli do dużego, 

kwadratowego pomieszczenia, które było – i to, pomyślała Claire, nie było prawdziwą 
niespodzianką – wyłożone od podłogi po sufit regałami z pudłami. Wampirza paranoja naprawdę 
nie miała granic. Naomi zatrzymała się przy pierwszym i otwarła jego górę na zawiasach. 
Wewnątrz były wiatrówki. Wzięła jedną, otwarła ją i zatrzasnęła ponownie doświadczonym 
prztyczkiem nadgarstka, kiedy się uśmiechnęła. – Wszystkie wampiry potrafią walczyć, - 

background image

powiedziała. – Jestem mniej zaznajomiona z nowoczesną bronią, ale noża nie działają tak dobrze na 
draug, jak to stwierdzono podczas naszego horroru dawno temu.

- Czego jeszcze używałaś, kiedy ostatni raz z nimi walczyłaś? – zapytała Claire. Naomi 

otwierała kolejne pudło. To zawierało miecze, a ona potrząsnęła smutno głową i pozwoliła 
pokrywie opaść zatrzaskując się.

- Odwagi, - powiedziała. – Desperacji. I wiele szczęścia. Srebro jest najlepszym amuletem, 

jaki mamy, ale ono także spala nas. Nie znaleźliśmy nic innego, co skrzywdzi je poza ogniem, co 
jest wystarczająco niebezpieczne także dla nas… Ah. – Przerzuciła z powrotem pokrywę na jeszcze 
kolejnym pudle i wyciągnęła coś, co wyglądało na duże, ciężkie i skomplikowane, ze zbiornikami i 
wężem. Zdecydowanie wynalazek Myrnina, oceniając po mosiężnym zdobnictwie na nim, ale pod 
nim wyglądało gładko i nowocześnie. – Jak widzicie.

- Co to jest? – zapytała Claire, marszcząc brwi. Wyglądało trochę jak jeden z tych zestawów 

rakiet odrzutowych, które tak bardzo kochały filmy science fiction.

- To, - powiedział Shane, zabierając to z delikatnych dłoni Naomi, - jest cholernie wspaniałe.
- Tak, ale co to właściwie jest? – zapytała Claire.
- Miotacz ogni, - powiedział i zasapał z wysiłki, kiedy podniósł go do swoich ramion jak 

gigantyczny plecak. Miał szybko-uwalniające się klamry, które założył naokoło swojej klatki 
piersiowej i ramion. – Więc to zadziała na draug?

- Tak, - powiedziała Naomi. – Ale bądźcie bardzo ostrożni. Draug nie chowają się tylko w 

wodzie, są cieczami – a kiedy dotkniesz cieczy ogniem staje się parą. Mogą przetrwać w parze, 
przez krótki czas. Jeśli będziecie nią oddychać, bardzo szybko was zabiją od wewnątrz. Nawet ich 
dotyk na skórze w jakiejkolwiek formie jest niebezpieczny, dla ludzi i wampirów.

Entuzjazm Shane’a dla miotacza ognia przygasł, ale nie zdjął go. To, Claire pomyślała, było 

dlatego że było coś niesamowicie macho w chodzeniu dookoła z bronią łatwopalną, czego nigdy do 
końca nie zrozumie. Gdyby tego spróbowała, to tylko sprawiłoby, że całkowicie byłaby świadoma 
tego, jak niepalna była. – W porządku, - powiedział Shane. – Trzymać to na odległość.

- I obserwować, gdzie nim celujesz, proszę, - odpowiedziała chłodnie Naomi. – Wierzę, że 

mówię także w imieniu młodej Claire. Ogień nie jest też wspaniałym przyjacielem ludzi w walce.

Claire odrzuciła kusze, które znalazła w następnym kontenerze – zakończone srebrem, ale nie 

wyrządziłyby wystarczającej krzywdy. Po prostu przeszłyby przez draug, które miały konsystencję 
ciała gdzieś pomiędzy Jell-O (Jell-O – nazwa firmy należącej do Kraft Foods – Amerykańskich 
wielonarodowych wyrobów cukierniczych, jedzenia i konglomeratu napojów – na wiele  
żelatynowych deserów, włączając żele owocowe, puddingi i nie-pieczone kremowe ciasta. 
Popularność marki doprowadziła do używania jej jako ogólnego określenia na żelatynowe desery w  
Stanach Zjednoczonych i Kanadzie – taki był najprawdopodobniej też kontekst w książce – 
przypuszczenie tłumacza)
 a błotem, z wyjątkiem mistrza draug, Magnusa. Był naprawdę silny. 
Powiedzmy, że wystarczająco silny żeby łapać karki – coś, co było okropnie znajome Claire, a ona 
z trudem próbowała nie myśleć o tym. W ogóle.

- Co z ogniowymi strzałami? – zapytała Claire. – Zadziałałyby?
- Niezbyt. Natura draug zgasi małe pożary. Tylko coś na zlecenie czegoś, co Shane nosi, 

rzeczywiście zniszczy je. Nawet, powiedzmy, butle benzyny i ogień…

- Nazywamy to koktajlami Mołotowa, (Wiaczesław Michajłowicz Mołotow - rosyjski  

działacz komunistyczny, polityk radziecki; brał aktywny udział w rewolucji październikowej, choć 
niczym się podczas niej nie wyróżnił; był bliskim współpracownikiem najpierw Lenina, a 
potem Józefa Stalina – przypuszczenie tłumacza)
 – powiedział usłużnie Shane. Pan Okaleczenie.

Naomi obdarowała go pustym spojrzeniem i kontynuowała, - …nie zrobią dużo żeby je 

background image

spowolnić. To byłoby tak, jakbyś wrzucił butelkę do wody; najprawdopodobniej ogień po prostu by 
zgasł. Być może mógłby być jakiś efekt, ale wątpię, że to jest czas, kiedy wolelibyście 
eksperymentować. Będzie mało czasu na udoskonalenie swoich technik i narzędzi w ogniu walki.

- Cóż, podobały mi się naboje do wiatrówki Myrnina, - zaoferowała Claire. – Czy zrobił 

on…?

- Więcej? Tak. Znalazłem je, - zawołał Shane, pochylając się nad kolejną otwartą paczką. 

Wyłowił garść nabojów i podniósł je.

- Jesteś pewien, że te nie są tylko zwyczajnymi…
Shane cicho przerzucił jeden do niej. Na obudowie był narysowany, czarnym markerem, 

alchemiczny symbol srebra. Zdecydowanie Myrnin, bo tylko on pomyślałby o napisaniu 
ostrzeżenia, którego nikt poza ich dwójką możliwie by nie przeczytał. – Skąd wiesz, co to znaczy?

Shane wyglądał na słabo zranionego. – Upewniam się sam żeby wiedzieć wszystko o srebrze. 

I widziałem twoje notatki. Zresztą studiuję wszystko, co odnosi się do twojego szefa. – Był w tym 
błysk zazdrości, ale nie miała czasu, ani energii żeby to zbytnio rozważać. Nawet nie czy jej się to 
podobało czy nie.

- Muszą tam być setki nabojów, - powiedziała ze zdumieniem Claire, kiedy pochyliła się nad 

paczką. Jej włosy, które urosły teraz, muskały jej twarz, a ona niecierpliwie odepchnęła je do tyłu. 
Potrzebowały umycia, a to sprawiło, że zatęskniła za prysznicem, ale przepłukiwanie zimną, 
butelkowaną wodą było wszystkim, czego nie mogła się teraz doczekać. – Myślałam, że użył 
wszystkiego, co miał podczas bitwy ostatniej nocy.

- Pracował prosto po niej, - powiedziała Naomi. – Zatrzasnął się w pokoju na końcu korytarza. 

Wezwał strażników żeby przynieśli te tutaj zaledwie godzinę temu. Rozumiem, że rozkazał innym 
zrobić także te wkłady.

Kiedy Myrnin pracował tak nieprzytomnie, to oznaczało jedną z dwóch rzeczy: desperacko się 

bał, albo był w poważnie maniakalnej panice. Albo oba. Nic nie było dobre. Kiedy się bał, Myrnin 
był bardzo nieprzewidywalny. Kiedy był maniakalny, nieuchronnie zamierzał się załamać, mocno, a 
teraz nie było na to czasu.

Jakby odczytała jej myśli, Naomi powiedziała, - Potrzebuje opieki, ale to może zaczekać, aż 

nie znajdziemy Theo.

- Z Amelie jest aż tak źle? – zapytał Shane.
- Tak. Obawiam się, że jest z nią aż tak źle. Gdybym nadal miała serce, bolałoby za nią, moją 

silną i głupią siostrę. Nigdy nie powinna iść za nami. Prawo jest prawem. Ci złapani przez draug są 
już martwi. Ratowanie nas zagroziło wszystkim innym.

Claire przestała ładować naboje do wiatrówki do swojej torby żeby spojrzeć. – Ocaliła cię. I 

Michaela. I Olivera.

- Nie ma znaczenia, kogo ocaliła. Faktem jest, że pozwoliła sobie, królowej, narazić siebie na 

ryzyko zamiast innych, a to jest głupie i emocjonalne. Czas Elżbiety w zbroi się skończył. Królowe 
zawsze rządziły z dala od bitew.

- Błysk nowości, pani. Już nie ma królowych, - powiedział Shane. Załadował naboje do 

wiatrówki i zatrzasnął ją, potem poszukał miejsca żeby podpiąć ją, żeby nie kolidowała z 
miotaczem ognia. – Żadnych królowych, żadnych królów, żadnych cesarzy. Nie w Ameryce. Tylko 
CEOs (CEO – skrót od chief executive officer – CEOs to liczba mnoga – obowiązki organizacji  
CEO są ustalane przez zarząd dyrektorów organizacji albo inną władzę, w zależności od legalnej  
struktury organizacji; CEO ma obowiązki jako komunikator, decydent, lider i kierownik; w Polsce  
określeniem pokrewnym jest Dyrektor Generalny  – przypuszczenie tłumacza)
. Ta sama rzecz, ale 
nie tak wiele koron.

background image

- Wampiry zawsze będą miały władców, - powiedziała Naomi. – Taka jest kolej rzeczy. – 

Powiedziała to tak, jakby niebo było niebieskie, czysty i oczywisty fakt. Shane wzruszył ramionami 
i obdarował Claire spojrzeniem; też wzruszyła ramionami. Wampirzy politycy nie byli ich 
interesem. – Dalej. Musimy znaleźć doktora.

Shane potrząsnął głową. – Jest jedynym, którego macie?
- Nie, - powiedziała Naomi, - ale jest najlepszy i jedynym, który przesunął coś poza 

średniowieczne techniki krwawienia i cupping (cupping – starożytna forma leczenia, w której na 
skórę stosowane są bańki żeby pobrać krew przez powierzchnię skóry – przypuszczenie tłumacza)
. – 
Wręczyła Claire wiatrówkę i obdarowała ją wątpliwym spojrzeniem. – Umiesz strzelać?

Claire skinęła głową i załadowała wkłady. – Shane mnie nauczył. – Nie żeby to było łatwe dla 

kogoś jej rozmiarów; wiatrówka dawała niezłego kopa jej ramieniu, a ona zawsze wychodziła z 
ćwiczeń posiniaczona i obolała. Naomi była nawet bardziej krucha, ale Claire skłaniała się do 
zakładania, że to byłoby dla niej nic.

Shane umieścił swój miotacz ognia bardziej komfortowo na swoich ramionach. – Panie? Za 

wami.

- Niegrzeczne, - powiedziała Claire.
- Byłem uprzejmy!
- Nie kiedy masz miotacz ognia.