background image
background image

GWIEZDNE WOJNY

Uczeń Jedi 4

KRÓLEWSKIE ZNAMIĘ

Jude Watson

Tłumaczyła

Małgorzata Strzelec

Tytuł oryginału: Star Wars: 

Jedi Apprentice The Mark of the Crown

background image

ROZDZIAŁ 1

Gdy tylko Obi-Wan Kenobi i Qui-Gon Jinn wysiedli ze statku, który przywiózł ich na 

Galę, podniebny pojazd zawarczał i zatrzymał się u ich stóp.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Wysunął się trap. Ubrany w granatowy mundur pilot 

wygramolił się  i stanął w progu, czekając na nich. Obi-Wan zerknął do środka, na pełne 
przepychu wnętrze.

– Królowa Veda posłała dla Jedi swój prywatny podniebny pojazd – oznajmił pilot.
– Proszę podziękować  królowej za jej gościnność  – odpowiedział Qui-Gon z lekkim 

ukłonem. – Jest taki piękny dzień; wolelibyśmy do pałacu przejść się pieszo.

– Ale królowa poleciła mi... – Pilot wyglądał na zaskoczonego.
– Dziękujemy ci – przerwał stanowczo Qui-Gon i go ominął.
Obi-Wan ruszył za Mistrzem. Wiedział, że pogoda nie ma nic wspólnego z decyzją Qui-

Gona o spacerze. Misja Jedi zaczynała się w momencie, kiedy ich stopy dotknęły powierzchni 
nowej planety. Każdy zmysł, jaki Jedi posiadał, należało skupić  na otoczeniu. Dostrojenie 
wzroku,   węchu,   słuchu   i   dotyku   pomagało   kierować  się  Mocą.   Mówiono,  że  niektórzy 
Mistrzowie Jedi mogą zobaczyć przebieg całej misji aż po jej zakończenie po kilku krótkich 
krokach przechadzki w nowym świecie.

Trzynastoletni Obi-Wan nie był ani Mistrzem, ani nawet Rycerzem Jedi – przynajmniej 

na razie. Jako uczeń miał jeszcze przed sobą długą drogę. Jednakże nawet on mógł wyczuć 
mroczne   fale,   które   przepływały   pod   spokojną  powierzchnią  Galu,   stolicy   planety.   Nie 
potrafił zobaczyć  ostatecznego rezultatu misji, ale już  teraz wyczuwał,  że  jej powodzenie 
zostanie okupione dużym wysiłkiem i nie jest bynajmniej takie pewne.

Opuścili port kosmiczny i wkroczyli na szerokie bulwary miasta. Galu zbudowano na 

trzech wzgórzach. Na szczycie najwyższego znajdował się lśniący, biały pałac, widoczny z 
każdego miejsca w stolicy.

Gala   była   kiedyś  bogatą  planetą,   klejnotem   układu,   i   nadal   mieszkało   tu   sporo 

zamożnych   obywateli,   ale   przepaść  między  tymi,   którzy  mieli   majątek,   a   biednymi   była 
znaczna, i choć obok z warkotem przelatywały podniebne pojazdy niemal tak luksusowe, jak 
ten należący do królowej, na ulicach miasta żebracy błagali o parę kredytów i jedzenie.

Obi-Wan był już na Gali w czasie poprzedniej misji. Dostrzegł wtedy biedę kryjącą się 

za fasadami wspaniałych budowli.  Kamień, z których je zbudowano, był wyszczerbiony i 
zwietrzały; budynków od dawna nie odnawiano.

Wspaniałe lindemory kiedyś  rozkwitały wzdłuż  bulwarów, a teraz stały zaniedbane, 

martwe i zniekształcone – wznosiły się ponad ziemię niczym szponiaste palce.

–   Królowa   podjęła   słuszną  decyzję  –   zauważył   Qui--Gon.   –   Wybory   powinny 

ustabilizować planetę. Nadszedł czas na demokrację na Gali.

– Najwyższy czas, jak mi się  wydaje – dorzucił Obi--Wan. – Jak myślisz, dlaczego 

królowa podjęła tę decyzje właśnie teraz?

– Istniało spore zagrożenie wojną  domową  – wyjaśnił mu Mistrz. – Dynastia Tallah 

rządziła tysiąc lat. Przez pewien czas z powodzeniem. Jednakże  władza często pociąga za 
sobą  zepsucie.   Po   śmierci   króla   Cana   królowa   zrozumiała,  że  monarchia   staje   się  coraz 
słabsza. W końcu uznała życzenie ludu i zarządziła wybory do rządu.

– i to dlatego jej syn, książę Beju, może być niebezpieczny – stwierdził Obi-Wan. – Jak 

myślisz, w jaki sposób zareaguje na nasz widok?

Ledwie   kilka   dni   wcześniej   Jedi   popsuli   szyki   księciu,   który   planował   stać  się 

bohaterem dla Galan. Sprowokował na Gali powstanie niedoboru bacty, substancji używanej 
do   leczenia   ran   i   regeneracji   uszkodzeń  ciała.   Jej   cudowne   właściwości   nieraz   ratowały 
ludziom   życie.   Po   sfabrykowaniu   dowodów   na   brak   bacty   książę  zawarł   umowę  z 

background image

Syndykatem, nielegalną grupę polityczną na sąsiednim Phindarze. Miał przywieźć ze sobą na 
ojczystą  planetę część  ich bacty. Obi-Wan udaremnił jego plany: podszył się  pod księcia i 
pomógł mieszkańcom Phindaru odsunąć Syndykat od władzy. 

– Nie sądzę, żeby powitał mnie z otwartymi ramionami – ciągnął Obi-Wan. – Jak by nie 

patrzeć, porwałem go.

– Ma zbyt wiele do stracenia, by się  nam sprzeciwić  – zauważył  Qui-Gon. – Ktoś 

pewnie mu pomagał w tych knowaniach związanych z bactą, ale wątpię, żeby to była królowa 
Veda. Jeśli my będziemy milczeć na temat tego, co wydarzyło się na Phindarze, to książę tym 
bardziej.

– To dobrze – mruknął chłopiec.
– Ale i tak będzie nas traktował jak wrogów – dodał Qui-Gon.
Obi-Wan westchnął w duchu. Mistrz często mówił coś uspokajającego tylko po to, by 

już w następnym zdaniu temu zaprzeczyć. To był jego sposób na pokazanie uczniowi, że nic 
nie jest raz na zawsze ustalone, lecz przeciwnie: wszystko cięgle się zmienia.

– Tylko zmiana jest stała – nieraz powtarzał, i zawsze miał rację.
Nagle Obi-Wan poczuł zaburzenie Mocy. Napłynęło niczym mroczna fala.
– Taaak – wymruczał starszy Jedi.
Zatrzymali się na moment. Ulica, w którą skręcili, była opustoszała, i wtedy usłyszeli 

krzyki.

Bez słowa ruszyli jednocześnie w stronę źródła  hałasu. Żaden z nich nie sięgnął po 

miecz  świetlny  ani  nawet   nie  oparł  dłoni   na  rękojeści,  ale   każdy ich   nerw   był  w   stanie 
najwyższej gotowości.

Nagle zza rogu wypłynął tłum, który skierował się prosto na nich. Ludzie nieśli tablice z 

pulsującym, laserowym napisem „DECA”. Obi-Wan uspokoił się, zdając sobie sprawę, że to 
tylko wystąpienie wyborców: Deca Brun był jednym z kandydatów na gubernatora Gali.

– Demokracja już działa – zauważył.
Ludzie   wznosili   okrzyki,   kiedy  laserowe   znaki   rozbłysły  najpierw   złotem,   a   potem 

błękitem. Qui-Gon wciąż był niespokojny.

– Jest coś jeszcze – mruknął pod nosem. Odwrócił się, by spojrzeć za siebie.
Z   przecznicy  za   nimi   na   bulwar   wysypała   się  kolejna   grupa,   która   niosła   znaki   w 

napisem „WIŁA PRAMMI”.

– Wiła Prammi to trzecia kandydatka – skojarzył Obi-Wan. Yoda opowiedział pokrótce 

dwóm Jedi o obu kandydatach konkurujących z księciem Beju.

Zwolennicy Deki Bruna zbliżyli się, a tłum popierający Prammi ruszył im biegiem na 

spotkanie. Obi-Wan i Qui-Gon zostali złapani pośrodku. Raptem świetlne tablice posłużyły za 
pałki, a pięści i stopy poszły w ruch, gdy obie grupy zaczęły walczyć.

Obi-Wan   spojrzał   na   Mistrza.   To   nie   był   dobry   moment   na   sięgnięcie   po   miecze 

świetlne. Nikt z gawiedzi nie miał żadnej broni laserowej. Nie zmieniało to faktu,  że  Jedi 
groziło niebezpieczeństwo. Znaleźli się w samym środku wrzeszczącej tłuszczy.

Krzepki Galanin, który trzymał tablicę z laserowym napisem, nagle zamachnął się nią i 

rzucił  w  Obi-Wana.  Chłopak przekoziołkował przez  lewe ramię. Stanął na nogi  tuż  koło 
osoby, od której ramienia odbił się znak.

Dwóch entuzjastów kandydatury Deki Bruna złapało Qui-Gona za ręce, a trzeci wziął 

zamach, aby uderzyć  go pięścią. Mistrz zrobił typowy unik Jedi, wykręcając całe ciało i 
uderzając w górę głowę. Galanie pozostali z pustymi, boleśnie otartymi rękami. Zadzwoniło 
im w uszach.

Rozejrzeli   si

ę  

wokół   siebie,   ale   Jedi   już

 

uciekł.   Pobiegł   w   stron

ę  

Obi-Wana,   w 

spokojniejsze miejsce.

– Nic tu po nas – rzucił do chłopca. – Zbierajmy się.

background image

Wymknęli się zwolenniczce Wiła Prammi, kiedy podstawiła nogę stronnikowi Deki, po 

czym rozbiła mu głowę.

– Droga do demokracji bywa trudna – stwierdził Qui-Gon, gdy pospiesznie się oddalali 

– ale na Gali wydaje się być trudniejsza niż gdziekolwiek indziej.

background image

ROZDZIAŁ 2

Przed   nimi   wyrósł   Galański   Pałac   Królewski.   Okazała   biała   budowla   z   dwiema 

wysokimi wieżami robiła wielkie wrażenie. Obrębienie okien i inkrustacje na iglicach wież 
skrzyły się błękitnymi i lazurowymi kryształami oraz klejnotami mozaik. Dach pozłocono.

Złoty dach i błyszczące mozaiki sprawiały, że pałac migotał niczym miraż.
Jedi poprowadzono rozległymi korytarzami do sali audiencyjnej, gdzie oczekiwała ich 

królowa Veda. Odziana była w suknię z połyskującego jedwabiu, który wydawał się zmieniać 
kolor przy każdym poruszeniu. Trzepoczące fałdy szaty, które to pojawiły się, to znikały w 
miarę, jak monarchini zbliżała się, aby ich  powitać, mieniły się różnorodnymi  odcieniami 
błękitu i zieleni. Jej złoty diadem był wysadzany niebieskimi i szmaragdowymi kryształami.

Qui-Gon ledwie zwrócił uwagę na jej elegancki strój. Oniemiał, gdy poczuł w niej żywą 

Moc. A dokładniej, kiedy jej nie poczuł – tak słabo pulsowała. Królowa była dopiero w 
średnim wieku, ale on wyczuł poważne zakłócenie w Mocy, jakby cierpiała na śmiertelną 
chorobę lub umierała.

Qui-Gon i Obi-Wan skłonili się na powitanie.
– Witam Jedi na Gali – rzekła królowa. W jej głosie zabrzmiał niezachwiany autorytet. 

Mistrz Jedi zastanawiał się, czy zebrała całą swą siłę, by móc dobrze wypaść. Galanie znani 
byli   ze   swej   charakterystycznej   bladej   cery   o   błękitnawym   odcieniu,   który   nazywano 
„księżycową poświatą”. Jednakże skóra władczyni nie była świetlista, raczej przywodziła na 
myśl niezdrowy kolor kości.

–   Przywieźliśmy   w   podarunku   ładunek   bacty   –   powiadomił   ją  Qui-Gon.   – 

Pozostawiliśmy go w porcie kosmicznym w doku rozładunkowym.

– Bardzo się tu przyda. Potrzebujemy jej rozpaczliwie – przyznała królowa. – Dziękuję 

wam. Wydam odpowiednie polecenia, aby rozdzielono ją do ośrodków medycznych.

Mistrz   uważnie   przyglądał   się  jej   twarzy.   W   jej   wyblakłych   niebieskich   oczach   o 

odcieniu lodu odczytał jedynie ulgę i wdzięczność. Nic w jej zachowaniu nie wskazywało, że 
kiedykolwiek słyszała choćby najmniejsze napomknienie o knowaniach księcia Beju.

Wciąż zaintrygowany jej stanem zdrowia, Qui-Gon studiował ją na sposób Jedi – bez 

widocznego przyglądania się. Zdziwił się, kiedy otwarcie odpowiedziała na jego dyskretne 
spojrzenia; w jej oczach błysnęło zrozumienie.

– Tak – powiedziała łagodnie. – Masz rację. Ja umieram.
Mężczyzna   poczuł,   jak   w   stojącym   obok   niego   chłopcu   pojawiło   się  zdumienie. 

Wiedział, że Obi-Wan nie spostrzegł choroby królowej – uczeń miał doskonały instynkt, ale 
często brakowało mu kontaktu z żywą Mocą.

–   Mój   stan   upraszcza   spotkania   takie   jak   to   –   ciągnęła   królowa   Veda   i   machnęła 

upierścienioną dłonią. – Mogę mówić bez ogródek i mam nadzieję, że uczynicie tak samo.

– Zawsze jesteśmy szczerzy – odpowiedział Qui-Gon.
Władczyni skinęła głową. Zasiadła na pozłacanym krześle i gestem zaprosiła Jedi, aby 

również usiedli. 

– Dużo myślałam o tym, co chciałabym zostawić po sobie – zaczęła. – Gala potrzebuje 

demokracji. Lud prosił o nią i spełniłam tę prośbę ostatnim królewskim edyktem. To będzie 
moja spuścizna. Zarówno tu, w stolicy, jak i na prowincji coraz częściej wybuchają zamieszki. 
Mój   mąż,   król   Cana,   sprawował   władzę  przez   trzydzieści   lat.   Miał   dobre   intencje,   ale 
korupcja   dotknęła   naszą  Radę  Ministrów   i   gubernatorów   przyległych   prowincji.   Garstka 
potężnych   rodów   kontrolowała   wysokie   stanowiska.   Mój   mąż  nie   był   w   stanie   tego 
powstrzymać. Teraz obawiam się wojny domowej. Jedyna rzecz, która może jej zapobiec, to 
wolne wybory. Tak więc rozumiecie, dlaczego poprosiłam o pomoc Jedi.

Qui-Gon pokiwał głową.

background image

– Z jakimi problemami możemy się zetknąć pani zdaniem? – spytał ostrożnie.
Nie chciał pierwszy wspominać o księciu Beju. Wolał, żeby królowa sama poruszyła ten 

temat. Dzięki temu mógłby dowiedzieć się, po czyjej stronie się opowiada.

–   Mój   syn,   Beju   –   odezwała   się  przytłumionym   głosem   –   jest   ostatnim   z   wielkiej 

dynastii Tallah. Nie pozwoli wam o tym zapomnieć nawet na moment. Przez całe życie czekał 
na   przejęcie   rządów   nad   Galą.   Nie   wybaczył   mi   zwołania   wyborów.   Obawiam   się,  że 
przysporzy wam nieco kłopotów. Jeżeli wygra wybory, przywróci monarchię. – Wzruszyła 
ramionami. – Ma nieco poparcia, ale boję się, że jeżeli nie zdobędzie czegoś uczciwą drogę, 
to ukradnie to lub posłuży się przekupstwem.

Mistrz Jedi skinął głowę, próbując nie pokazać po sobie zdumienia szorstkimi słowami 

o synu w ustach matki.

– Nie będę przeciwstawiać się mojemu synowi – ciągnęła królowa Veda. – To prawda, 

że  odmówiłam mu praw przynależnych z racji urodzenia. Jestem mu przynajmniej winna 
lojalność. Nie będę  publicznie popierać  innego kandydata, ale osobiście mam nadzieję,  że 
mój syn przegra. Tak będzie lepiej i dla Gali, i dla Beju. Życzę mu, żeby stał się zwyczajnym 
obywatelem i pozbył się tego wszystkiego. – Machnęła rękę, obejmując gestem ogromną salę. 
–   Widziałam,   co   władza   zrobiła   z   moim   mężem.   Zniszczyła   go,   choć  był   dobrym 
człowiekiem. Nie chcę, aby Beju musiał cierpieć z powodu tego samego przeznaczenia. Ma 
dopiero   szesnaście   lat.   Z   czasem   zrozumie,   dlaczego   to   zrobiłam.   On   także  jest   moją 
spuścizną  – dokończyła czule. – Chciałabym pozostawić  po sobie syna, który będzie miał 
dobre życie. 

– Myśli pani, że ma szansę wygrać? – zapytał Qui-Gon. 
Królowa zmarszczyła brwi.
– Wciąż  istnieje jeszcze silna grupa zwolenników monarchii. Książę  przez większość 

życia był wychowywany w odosobnieniu, ponieważ obawialiśmy się o jego bezpieczeństwo. 
Nawet całą swoją edukację odebrał poza planetą. Niewiele o nim wiadomo, a to może okazać 
się dla niego korzystne. Może się prześlizgnąć, ale mam nadzieję że mu się nie uda.

Uśmiechnęła się do Qui-Gona.
– Jesteś zaskoczony moją szczerością Kiedy czas ucieka, nie traci się go na oszukiwanie 

samego siebie.

– A co z innymi kandydatami, Decą Brunem i Wiła Prammi? – zapytał Obi-Wan. – Jest 

jakiś faworyt?

–   Faworytem   jest   Deca   Brun   –   odpowiedziała.   –   Dla   Galan   to   bohater.   Obiecuje 

reformy i dobrobyt. To nie będzie takie proste, ale on sprawia, że tak to brzmi.

– A Wiła Prammi? – podsunął Qui-Gon.
– Ma większe doświadczenie – odrzekła królowa. – Była wiceministrem w pałacu. Jej 

pomysły są  rozsądne  i mają  realne podstawy. Niestety, pałacowe doświadczenie odbiera jej 
zwolenników w niektórych sferach, szczerość zaś w innych. Stoi za nią dość silna frakcja, ale 
wszyscy spodziewają się, że przegra.

– Uważa pani,  że dojdzie do zamieszek? – spytał Qui-Gon. – Na ulicy wpadliśmy na 

tłum przyszłych wyborców. Atmosfera była gorąca.

– Tak, miało miejsce kilka starć – przyznała królowa. -Ale wierzę, że ludzie chcą, aby 

przemiany na Gali zaszły w pokoju. Dopóki czują, że wybory przebiegają uczciwie, nie będą 
się buntować. Takę mam nadzieję.

Zamilkła na moment. Qui-Gon zastanawiał się, czy nie jest zbyt wyczerpana. A potem 

zdał sobie sprawę, że kobieta zbiera siły, aby powiedzieć coś jeszcze. Wiedział, że za chwilę 
dowiedzą się, po co naprawdę wezwała ich na Galę. Zerknął na Obi-Wana, aby upewnić się, 
że chłopiec poczeka, aż królowa się odezwie. Uczeń skinął głową.

– Jest jeszcze jedna niewiadoma – odezwała się  w końcu władczyni. – Ważne jest, 

abyście dobrze zrozumieli jej znaczenie. To Elan.

background image

– Elan? – Mistrz Jedi nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia.
–   Na   Gali   żyje   grupa   ludzi   nazywanych   góralami   –   wyjaśniła   królowa,   gładząc 

wyłożony kafelkami blat stojącego przed nią stołu. W jej dłoni pozostał kawałek niebieskiego 
lazurytu. Obróciła go w palcach, a pierścienie rozbłysły w słońcu, którego promienie wlewały 
się  przez okno za jej plecami. – Elan jest ich przywódczynią. Górale są  banitami, którzy 
sprzeciwili się  monarchii i zgromadzili w trudno dostępnych rejonach górskich z dala od 
stolicy, aby  żyć  poza prawem. Nie uznają  ani króla, ani królowej. Pogłoski mówią,  że  to 
okrutni i niezbyt przyjacielscy ludzie. Nigdy nie zatrzymuję się w jednym miejscu na dłużej. 
Mają własną żywność i własnych uzdrowicieli. Rzadko się ich widuje, mimo to budzą wielki 
strach i nienawiść. Sama Elan to legenda, niemal duch i nie udało mi się odnaleźć  nawet 
jednej osoby, która by ją rzeczywiście widziała.

– Będą brać udział w wyborach? – spytał Qui-Gon.
– Nie. – Królowa pokręciła głowę. – Odmówili. O ich głosy zabiegali zarówno Deca 

Brun,   jak   i   Wiła   Prammi,   ale   Elan   nie   chciała   się  z   nimi   spotkać.   Nie   uzna   nowego 
gubernatora, tak samo jak nie uznawała mnie ani króla Cany.

– Skoro to prawda, to dlaczego uważasz Elan za istotny element wyborów? – zdziwił 

się Mistrz.

– Ach... Ostatni kawałek układanki trafia na właściwe miejsce. – Mówiąc to, umieściła z 

powrotem lazuryt we wzorze mozaiki. – Teraz obraz jest kompletny.

Obi-Wan   rzucił   Qui-Gonowi   niecierpliwe   spojrzenie.   Królowa   Veda   zatopiona   w 

myślach   zapatrzyła   się  na   mozaikę.  Mistrz   zorientował   się,  że  powróciła   do  wspomnień. 
Minęła dłuższa chwila, zanim ponownie podniosła głowę.

– Podziwiam twoją  cierpliwość, Qui-Gon Jinnie – powiedziała cicho. – Chciałabym 

mieć taki dar.

– To nie dar, ale lekcja, którą codziennie trzeba powtarzać – odrzekł z uśmiechem.
Władczyni odpowiedziała uśmiechem, skinąwszy lekko głową.
– Tak, uczę się tego. A to przypomina mi o mojej historii. Kiedy mój mąż, król Cana, 

był  młody,   zakochał  się.  Widzicie,  nasze   małżeństwo  było  zaaranżowane.   Mieszkałam  w 
innym mieście. Nigdy wcześniej się spotkaliśmy. Król Cana złamał przysięgę wobec mnie i w 
tajemnicy poślubił inną  kobietę. Góralkę. Oczywiście Rada Ministrów była oburzona, już 
wcześniej  zaplanowała   nasze   małżeństwo.  A  fakt,  że  król   Cana   poślubił   kogoś  z   tych 
wyrzutków,   był   nie   przyjęcia.   Ministrowie   mieli   ogromne   wpływy   i   zmusili   Canę,   aby 
wyrzekł   się  swojej   żony.   Gdy  powiedział   jej,  że  zdecydował   się  ich  posłuchać,  opuściła 
miasto i wróciła do swoich. Nie wiedział o tym, że spodziewała się dziecka.

Królowa pogładziła mozaikę lekko drżącą dłonią.
– Odkrył to później, nadal jednak jej nie szukał. Nic o tym wtedy nie wiedziałam. 

Przybyłam na swój ślub i zostałam żoną Cany. Nawet jeżeli coś ciążyło mojemu mężowi na 
sercu, i tak nie wiedziałam, co to naprawdę jest. Aż do ostatniego roku jego życia – wówczas 
opowiedział mi tę historię. Powiedział, że to budzi w nim największy żal. Nigdy nie pogodził 
się  z utratę  swojej prawdziwej miłości i z tchórzostwem, które nie pozwoliło mu odszukać 
dziecka.

– Każdy może popełnić błąd – odrzekł Qui-Gon.– Dobrze, że przed śmiercią zdał sobie 

sprawę z własnego. Ale muszę panią zapytać: jakie ma to teraz znaczenie, królowo Vedo? – 
spytał, choć znał już odpowiedź.

–   Elan   jest   jego   córkę  –   odpowiedziała   cicho.   –   Przeszłość  zawsze   żyje   w 

teraźniejszości.

– I dlaczego nam o tym mówisz, pani?
– Dlatego, że teraz umieram. Elan to moja ostatnia tajemnica. Chcę, aby i dla niej przed 

moją śmiercią sprawiedliwości stało się zadość. Powinna poznać prawa, która przysługują jej 
z   racji   pochodzenia.   To   ona   jest   prawowitą  następczynią  tronu,   nie   Beju.   Musi   mieć 

background image

królewskie znamię  – dokończyła łagodnie i ponownie zapatrzyła się  w dal, jakby znowu 
powróciła myślami do przeszłości.

– ?
– Znak dziedzica tronu – wyjaśniła królowa Veda. – To właściwie nie jest znamię  na 

ciele. Jedynie Rada Ministrów potrafi je rozpoznać.

– Książę Beju go nie ma? – spytał Qui-Gon.
– Nie, jeśli słowa mojego męża są prawdziwe – odparła. – Poddanie go próbie nie leży 

w   interesie   Rady.   Jak   łatwo   sobie  wyobrazić,   większość  ministrów   nie   jest   szczęśliwa   z 
powodu   wyborów.   Ktokolwiek   zostanie   gubernatorem,   będzie   miał   też  prawo   rozpisać 
wybory do Rady.

Qui-Gon  kiwnął   głowę.  Oczywiście  Rada   popiera   Beju,  aby  dzięki  temu  zachować 

swoją władzę.

– Co chcesz, abyśmy uczynili? – spytał.
– Nie mogę skontaktować  się  z Elan – odrzekła królowa. – To pewne,  że ze mną nie 

zechce się spotkać, ale gdybym mogła posłać jej wiadomość i prosić o spotkanie... Większość 
ludzi   nie   odmawia   prośbie   Jedi,   musicie   to   przyznać.   Górale   często   zagłuszają  pasmo 
komunikacyjne.   Mogę   kogoś   posłać  z   wiadomością.   Podróż  przez   góry   jest   trudna   i 
niebezpieczna. – Popatrzyła na swoje splecione dłonie. – Jest jeszcze coś, o czym wam nie 
powiedziałam. Rada nie chciała, abyście przybyli. Musiałam z nimi negocjować. Zgodnie z 
naszym porozumieniem nie wolno wam opuścić miasta Galu. 

– Co dodatkowo komplikuje sytuację – spokojnie zauważył Qui-Gon.
– Tak, ale i z niej znajdzie się wyjście – skwapliwie dodała królowa Veda. – Być może 

moglibyście...

Raptem ozdobne metalowe drzwi do sali pchnięto z taką siłą, że otwierając się, uderzyły 

z   głośnym   szczękiem   o   ścianę.   Spokojnym   krokiem   wszedł   książę  Beju   wraz   z 
towarzyszącym mu wysokim, łysym mężczyzną w srebrnej todze.

Młodzieniec wskazał palcem na Obi-Wana i Qui-Gona.
– Macie natychmiast opuścić Galę – wrzasnął.

background image

ROZDZIAŁ 3

Królowa wstała. 
– Beju, wytłumacz swoje zachowanie – rozkazała drżącym z gniewu głosem.
Książę  powoli   krążył   wokół   Jedi,   spoglądając   na   nich   z   pogardą.   Był   dobrze 

zbudowanym młodym  mężczyzną, w przybliżeniu podobnego wzrostu i wagi co Obi-Wan. 
Jego włosy zaś, sięgające do ramion, były tak jasne, że niemal białe. Oczy miał w tym samym 
odcieniu lodowego błękitu co matka.

W czasie krótkiego spotkania z księciem Obi-Wan zobaczył całą arogancję młodzieńca. 

Odpowiedział na jego spojrzenie pewnie, choć  nie wyzywająco. Qui-Gon miał rację. Nie 
powinni wzbudzać jeszcze większej wrogości księcia.

– Nazywają siebie Jedi, ale przysparzają jedynie problemów – rzucił wzgardliwie Beju. 

–   Słyszałaś  o   ich   poczynaniach   na   Phindarze?   Wtykali   nos   w   nie   swoje   sprawy   i   siali 
niezgodę. W rezultacie doszło do wielkiej bitwy. Wielu ludzi zginęło. Czy tego chcesz dla 
Gali, matko? 

–   Zniszczyli   jadro   organizacji   przestępczej,   która   przejęła   kontrolę  nad   planetą  – 

odpowiedziała łagodnie królowa. – Phindarowie są  teraz wolni. A ponadto Jedi przywieźli 
nam bactę, aby pomóc w sytuacji, gdy tak jej brakuje.

Książę oblał się rumieńcem.
–  Też  mi   dar   –   powiedział   z   lekceważeniem.   –  To   ja   udałem   się  na   Phindar,   aby 

negocjować przekazanie bacty. Dzięki Jedi rebelianci z Phindaru zabrali ją z mojego statku. 
Bez wątpienia zrobili tak z ich polecenia. A teraz przywożą moją bactę jako podarunek? To 
chyba jakiś żart!

Obi-Wan zamarł w bezruchu. Dlaczego Qui-Gon milczał? Książę podał własną wersję 

wydarzeń na Phindarze, pełną kłamstw. Wiedział, że Jedi nie maję dowodu na to, że działał na 
szkodę  Gali. Przewrotność  księcia nie uszła uwagi chłopca. Ale dlaczego Mistrz nie powie 
prawdy królowie Vedzie?

Wątły, łysy mężczyzna u boku Beju zwrócił się do Jedi:
– Czy macie coś do powiedzenia na ten temat?
– To Lonnag Giba – odezwała się  królowa. – Przewodniczący Rady Ministrów, który 

wielkodusznie zezwolił na waszą wizytę.

– To było, zanim usłyszałem oskarżenia księcia Beju – odrzekł twardo Giba. – Pytam 

ponownie, czy macie coś na swoje usprawiedliwienie?

– Inaczej niż książę oceniamy wydarzenia na Phindarze – odpowiedział Qui-Gon. Jego 

głos nie zdradzał ani irytacji, ani gniewu z powodu słów księcia. – Jednak nie ma sensu się 
spierać.  Dlaczego   mielibyśmy   się  bronić?   Jeżeli   życzycie   sobie,   abyśmy   opuścili   waszą 
planetę, to tak uczynimy.

– Nie! – wykrzyknęła królowa Veda.
– Tak, matko – odezwał się książę Beju. Jego peleryna zatrzepotała, gdy obrócił się do 

matki. – Pozwól im odejść. To marne, wścibskie kreatury, które podaję  się  za Strażników 
Pokoju, słabeusze, którzy udają Rycerzy.

Władczyni westchnęła.
– Wystarczy, Beju – powiedziała. – Znamy już twoje zdanie na ten temat, ale Qui-Gon 

ma   rację.   Jedi   zostali   zaproszeni   jako   Strażnicy   Pokoju.   Chcemy  przecież,   by   wybory 
przebiegły bez żadnych przeszkód, czyż nie?

– Nie chcemy ich w ogóle – odparował gwałtownie jej syn. – Ja jestem prawowitym 

królem Gali. Ojciec tego chciał i dobrze o tym wiesz. Gdybym ja rządził Galą, wysłałbym 
tych wichrzycieli pierwszym statkiem z powrotem do tej ich przenajświętszej Świątyni.

– Ale na razie to ja tu rządzę – łagodnie stwierdziła królowa. – i ja mówię, że zostaną.

background image

–   Oczywiście   –   odrzekł   gorzko   książę.   –   Odmawiasz   mi   korony.   Dlaczego   nie 

odmówisz mi wszystkiego innego?

– Być  może osiągniemy porozumienie – wtrącił się  gładko Giba. – Jedi pozostanę  na 

Gali, ale nie mogę opuszczać pałacu bez eskorty. Powinniśmy kogoś z nimi posłać. Kogoś, 
kto zna dobrze miasto – zwrócił się do Jedi. – To także dla waszego bezpieczeństwa. Miasto 
jest teraz niebezpiecznym miejscem. Często zdarzają  się  zamieszki. Będziecie potrzebowali 
przewodnika. 

Giba przemawiał dyplomatycznie, jednak Obi-Wan nie wierzył w ani jedno jego słowo. 

Ten starzec dobrze wiedział, że Jedi nie potrzebuję pomocy, aby się obronić. To był po prostu 
sposób,   aby   zaakceptowali   obecność  szpiega,   który   będzie   donosił   o   wszystkich   ich 
posunięciach.

Chłopiec czekał na sprzeciw Mistrza, ale ponownie Rycerz Jedi nic nie powiedział. Jak 

mógł zgodzić się na tak upokarzające warunki?

Spojrzenie królowej Vedy spoczęło na chwilę na synu. Wyglądała na zmęczoną, bardzo 

zmęczoną.

– Jak sobie życzysz – powiedziała łagodnie. – To prawda, nie mogę  ci wszystkiego 

odmawiać. – Zamknęła dłoń  na jarzącym się  drążku, który zwieszał się  ze ściany. Pod jej 
dotykiem zmienił kolor na bladoniebieski.

– Jono Dunn będzie eskortował Jedi.
Chwilę potem metalowe drzwi otworzyły się. Chłopiec w wieku Obi-Wana, ubrany w 

granatowy mundur, stanął na baczność.

– Podejdę bliżej, Jono Dunnie – powiedziała monarchini. – To są Rycerze Jedi przysłani 

na   Galę,   aby   nadzorować  wybory:   Qui-Gon   Jinn   i   Obi-Wan   Kenobi.   Będziesz   dla   nich 
przewodnikiem podczas ich pobytu na Gali.

– Nie wolno im bez ciebie opuścić pałacu – dorzucił szybko książę Beju.
– Czy to jest do przyjęcia, Qui-Gonie? – spytała królowa. Jej spojrzenie błagało go o 

zgodę.

Qui-Gon przytaknął. 
– Dziękujemy ci za pomoc, królowo Vedo – powiedział cicho.
Obi-Wan nie mógł w to uwierzyć. Mistrz nie tylko zaakceptował straż, ale jeszcze za to 

podziękował!

Bystre spojrzenie niebieskich oczu Qui-Gona padło na Gibę.
– Dziękuje także panu, Giba. Jestem pewny, że zapewniona przez pana eskorta będzie 

nas bronić na niebezpiecznych ulicach Galu.

Mężczyzna położył dłoń  na ramieniu Jono Dunna i umieścił chłopca między sobą  a 

Obi-Wanem. Wysoki i potężny Qui-Gon górował nad drobnym przewodnikiem, i mimo tego 
samego wieku wzrost i siła Obi-Wana sprawiły, że chłopiec wyglądał na jeszcze mniejszego 
niż  w rzeczywistości. Mistrz Jedi bez najmniejszego wysiłku pokazał,  że  propozycja Giby 
była nieszczera. Jono nie stanowił dla Jedi żadnej ochrony, lecz był jedynie pionkiem w grze.

Usta królowej zadrgały w nieznacznym uśmiechu.
Szczupła twarz Giby zaczerwieniła się ze złości. Minister zacisnął wargi.
– Życzę przyjemnego pobytu – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Z pewnością będzie to mile spędzony czas – odparł Qui-Gon, po czym skłonił się i 

opuścił   salę   audiencyjną.  W   sekundę  potem   Obi-Wan   podążył   za   nim.   Gdy   doszedł   do 
korytarza, Rycerza już nie było.

background image

ROZDZIAŁ 4

Spuścizna. Słowo to poruszyło coś  w Qui-Gonie. Potrzebował czasu, aby zastanowić 

się, dlaczego zapadło w niego aż  tak głęboko. Zszedł zewnętrznymi schodami do ogrodu 
poniżej. Pomyślał, że Obi-Wan bez wątpienia poszedł do ich kwatery.

Pośród murów pałacowych drzewa albo stały obsypane owocami, albo kwitły. Mistrz 

Jedi rozpoznał kilka z nich – głównie muję i tango. Wszędzie w zasięgu wzroku pyszniło się 
mnóstwo   białych,   czerwonych,   szkarłatnych   i   żółtych   kwiatów.   Pałac   słynął   ze   swoich 
rozległych ogrodów. Qui-Gon wiedział, że można tam odnaleźć każdą roślinę, drzewo i kwiat, 
które rosną na Gali. Przechadzał się po sadach. Drzewa mui były obsypane kwieciem, a każdy 
nagły powiew wiatru budził deszcz różowych płatków, które szybowały i opadały na trawę.

Królowa mówiła o swojej spuściźnie. Umierając rozważała, co chciałaby pozostawić po 

sobie. Pierwszy na myśl przyszedł jej syn. Czuła więź nawet z porzuconą córką swego męża, 
której nigdy nie poznała. Więzi rodzinne wśród Galan były szczególnie silne. Zawód i ziemia 
często   przechodziły   z   rodziców   na   dzieci,   a   małżeństwa   starannie   dobierano   tak,   aby 
wzmocnić ród.

Qui-Gon zrezygnował z rodziny i dzieci na rzecz życia Jedi. To był jego wolny wybór. 

Żaden Jedi nie był przywiązany do własnego  życia. Mógł w dowolnym momencie  odejść, 
jednakże wiedział, że za nic by tego nie zrobił.

Pochylił się, by podnieść  z trawy kilka płatków. Pozwolił im przesypać  się  między 

palcami   i   odlecieć  na   wietrze.   Pomyślał,  że  właśnie   takie   będzie   jego   życie:   będzie 
przemierzać galaktykę i ryzykować własne życie, stając w obronie nieznanych mu istot. Co 
pozostawi po sobie? 

Idąc bez celu, Qui-Gon doszedł do ogrodów warzywnych. Znalazł się w miejscu, gdzie 

dopiero co zakończono sadzenie roślin: wokół leżały łopaty i grabie, widoczne były dokładnie 
wytyczone rządki drobnych sadzonek zakorzeniających się w glebie. Spojrzał w dół na ziemię 
i niemal z zaskoczeniem zauważył ślady swoich kroków. Wiatr i deszcz wkrótce je zetrą. Elan 
wybrała życie z dala od społeczeństwa. Kierowała się kodeksem praw, które nie należały do 
żadnego rządu, żadnego świata, dzieliła je tylko z towarzyszami podróży.

Zdał sobie sprawę, że jest taka sama jak on. Nigdy jej nie spotkał, ale ją znał.
– Qui-Gonie?
Odwrócił się na dźwięk głosu Obi-Wana. Chłopiec stał niezdecydowany, obawiał się mu 

przeszkadzać.

– Zniknąłeś – powiedział. – Nie wiedziałem, gdzie cię szukać.
Qui-Gon   nie   mógł   podzielić  się  z   nim   swymi   myślami.   Padawan   był   zbyt   młody, 

dopiero zaczął swoja drogę jako Jedi. Nie zrozumiałby rozważań o spuściźnie, o tym, co po 
sobie zostawi. Jeszcze nie.

– Dlaczego zgodziłeś  się  na to,  że  nie opuścimy pałacu bez ochrony? – wyrwało się 

chłopcu. Nie ulegało wątpliwości,  że  młody Jedi spodziewał się,  że  Mistrz sprzeciwi się 
sugestii Giby.

– Lepiej dla nas, aby teraz myśleli, że mogą nas kontrolować – odpowiedział Qui-Gon.
– Myślisz, że królowa mówi prawdę? – spytał Obi-Wan. – Czy naprawdę nie chce, aby 

jej syn wygrał wybory? I czego chce od Elan?

– Być może powiedziała nam prawdę – mężczyzna odrzekł z ociąganiem. – Albo chce, 

abyśmy zwabili tu Elan,  żeby mogła ją  zabić.  Każdy członek Rady, który żył za czasów 
młodości króla, wie, że Beju nie jest prawdziwym następcą tronu. Założę się, że na przykład 
Giba zna ten sekret – i dlatego tak się  nas obawia. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo,  że 
tajemnica się  wyda. Oczywiście jeżeli królowa nie kłamie co do swoich intencji, to równie 
dobrze może być w zmowie z Gibą, a ich nieporozumienie było jedynie zainscenizowane dla 

background image

nas. Gdyby udało im się pozbyć się Elan, Veda mogłaby odwołać wybory i ustanowić Beju 
królem. – Qui-Gon zamilkł. – Albo kłamie na temat Elan z innych powodów, których jeszcze 
nie odkryliśmy.

– No, a ty? W co ty wierzysz? – Obi-Wan starał się, aby nie było słychać w jego głosie 

zmieszania i niecierpliwości.

– Myślę, że jest tu więcej tajemnic – Mistrz odrzekł w zamyśleniu. – Mimo to sądzę, że 

powinniśmy postępować tak, jakby królowa mówiła prawdę. Wyruszę w góry, aby odnaleźć 
Elan.

–  Ale   naszym   celem   jest   nadzorowanie   wyborów!   –   zaprotestował   chłopiec.   –   Nie 

możesz tego robię, będąc tak daleko.

Usta Rycerza Jedi zadrgały w półuśmieszku.
– Czasem zbyt mocno trzymasz się reguł, Obi-Wanie. Sytuacja się zmienia. Misja nie 

jest wyraźnie zdefiniowana. Nieraz bywa tak, że nie należy wybierać najprostszej drogi.

–   Ale   w   naszych   rękach   jest   bezpieczeństwo   Gali.   Przysłano   nas,   abyśmy   byli 

Strażnikami Pokoju, a nie ruszali w pogoń za dawno zaginionymi córkami królów.

– Możesz się ze mnę nie zgadzać, Obi-Wanie – odrzekł łagodnie Qui-Gon. – To twoje 

święte prawo, ale ja jadę.

– Nie wolno nam opuszczać miasta, a nawet pałacu bez eskorty – przypomniał mu Obi-

Wan. – Sam się na to zgodziłeś! Giba i książę Beju się wściekną. Niech wysłannik królowej 
skontaktuje się z Elan.

– Elan nie wysłucha wiadomości. Trzeba będzie ją przekonać. Będzie musiała zobaczyć 

prawdę w moich oczach, inaczej nie przybędzie. 

– Mówisz tak, jakbyś ją znał!
– Bo znam – odrzekł cicho Rycerz Jedi.
Podszedł do Obi-Wana i na chwilę delikatnie położył dłoń na jego ramieniu.
– Nie martw się, Podawanie. Podołasz misji tutaj, zanim ja wrócę. Bądź czujny; uważaj 

na pałacowe intrygi. – Spojrzenie Qui-Gona padło na pałac. – Nikomu nie ufaj. Wyczuwam 
zakłócenie Mocy. Nie wiem, gdzie dokładnie leży jego źródło.

Obi-Wan spojrzał na niego z niezadowoleniem.
– Ale co ja im powiem, kiedy zapytają, gdzie jesteś?
Zamiast  odpowiedzieć,   Mistrz   Jedi   przeszedł   przez   świeżo   obsadzony   ogród   z 

powrotem ku drzewom. Kiedy szedł, sięgnął w górę i szybkim ruchem zerwał z gałęzi ponad 
głowę  dojrzały owoc. Nie  odwracając  się, rzucił  go przez  ramię  do tyłu. Nie  musiał  się 
odwracać. Wiedział, że Padawan złapie owoc.

– To proste – krzyknął za siebie. – Powiedz im, że nadal tu jestem.

background image

ROZDZIAŁ 5

– Szacunek to fundament więzi pomiędzy Padawanem i Mistrzem – wycedził przez 

zęby Obi-Wan.

Jego głos odbił się od ścian pokoju i pusto zadźwięczał w uszach chłopca. Potrzebował 

jednak   przypomnieć  sobie   tę  zasadę.   Każdego   dnia   pozostawiony   samemu   sobie 
kwestionował w duchu decyzję Qui-Gona.

Poranne słonce rozbłysło na drewnie ogromnego łoża, w którym spał. Naprzeciwko 

wisiał gobelin, wspaniale wyszyty nićmi w kolorach złota, srebra i zieleni. Koce w głębokich 
kolorach kamieni szlachetnych chroniły przed nocnym chłodem. To był najwspanialszy pokój, 
w jakim kiedykolwiek spał, niemniej ostatnie dwa dni w pałacu niezbyt go bawiły.

Qui-Gon   zlecił   mu   niewykonalne   zadanie.   Każdego   ranka   przed   świtem   Obi-Wan 

wbiegał przez drzwi, które łączyły ich komnaty, do sypialni Qui-Gona. Burzył koce na łóżku 
Mistrza i kładł się na jego poduszkę, by zostawić zagłębienie. Co rano Jono Dunn pukał do 
drzwi i przynosił herbatę i owoce. Obi-Wan mówił mu, że Qui-Gon wcześnie rano medytuje 
w   ogrodzie.   Czekał,   aż  chłopiec   wyjdzie,   a   potem   wypijał   herbatę  Qui-Gona   i   zjadał 
przeznaczone dla niego owoce, tak samo jak swoje. Wykonanie tego zadania przychodziło mu 
z łatwością – był wiecznie głodny.

Dla   księcia   Beju   i   Giby   musiał   ciągle   wymyślać  nowe   usprawiedliwienia   dla 

nieobecności Qui-Gona. „Mistrz odpoczywa, medytuje albo spaceruje po ogrodzie. Być może 
nadejdzie   za   chwilę,   jeśli   tylko   zechcecie   na   niego   poczekać...”   Nigdy   tego   nie   robili. 
„Kolację zje w swoim pokoju. Już udał się na spoczynek...”

Może  coś  podejrzewali – Obi-Wan nie był pewien. Miał wrażenie,  że  z ulgę  przyjęli 

małe zaangażowanie Qui-Gona w sprawę  wyborów. Chłopiec powiedział Jono,  że  Rycerz 
pozostawił mu większość obserwacji.

Usłyszał dyskretne pukanie do drzwi sypialni. Chwilę potem otworzył je Jono.
–   Jak   zwykle   zostawiłem   tacę  dla   Qui-Gona   –   powiedział   młody   Dunn.   Postawił 

jedzenie dla Obi-Wana na małym stoliku przy oknie. Zwykle kłaniał się i wychodził szybko, 
ale dziś zwlekał.

– Nie widziałem go w ogrodach – odezwał się. – Moim zadaniem jest zrywać kwiaty 

dla królowej rano i wieczorem. Mimo to ani razu go tam nie widziałem.

Młody Jedi sięgnął po kawałek owocu blum.
–   Ogrody   są  takie   rozległe.   Najprawdopodobniej   cię  unika.   Nie   lubi,   kiedy   ktoś 

przeszkadza mu w trakcie porannych medytacji.

Jono stał bez słowa. Był  ładnym chłopcem o złocistych  włosach i świetlistej cerze 

charakterystycznej dla Galan. Chociaż  towarzyszył Obi-Wanowi w czasie kilku wypraw do 
lokalów wyborczych w Galu, nie rozmawiali zbyt wiele.

– Myślisz, że jestem szpiegiem – wybuchnął nagle. – Myślisz, że pracuję dla księcia.
– No, a nie jest tak? – Jedi spytał spokojnie.
– Nie donoszę  księciu – rzucił pogardliwie Jono. – Służę  królowej. Dunnowie służą 

władcom Gali od początku dynastii Tallah.

–  Wywodzisz  się  więc   z  rodu  królewskich  sług?   –  zapytał   zaciekawiony  Obi-Wan. 

Pchnął talerz z jedzeniem w kierunku Jono.

Jono nie zwrócił na to uwagi. Uniósł dumnie głowę.
–   Dunnowie   są  wielkimi   posiadaczami   ziemskimi   na   terenach   odległych   od   Galu. 

Zostałem wybrany w wieku pięciu lat, abym przybył do pałacu. To wielki zaszczyt. Wszystkie 
dzieci z rodu Dunnów są  obserwowane od małego. Wybiera się  tylko te najbystrzejsze i 
najszybsze.

Obi-Wan wyciągnął rękę z kawałkiem owocu w stronę chłopca.

background image

– Ja także  zostałem wybrany w młodym wieku – powiedział mu. – Opuściłem moją 

rodzinę i udałem się do Świątyni Jedi. To był wielki zaszczyt. Ale bardzo tęsknię za bliskimi, 
chociaż nawet za dobrze ich nie pamiętam.

Jono jakby mimochodem sięgnął i wziął owoc od Obi-Wana.
– Na początku było najtrudniej – stwierdził i wrzucił kawałek do ust. – Świątynia Jedi 

jest spokojna i piękna. To mój dom, ale mimo to nie jest on taki, jakie mają inni.

– To tak samo jak ze mną! – przytaknął Jono i siadł na brzegu łóżka obok Obi-Wana. – 

Na początku pałac wydawał mi się aż nazbyt wspaniały, i tęskniłem za zapachem morza. Ale 
teraz czuję  się  tu jak u siebie w domu. Znam swoje obowiązki i wykonuję  je z dumą. To 
zaszczyt służyć królowej. – Pewnie spojrzał w oczy młodemu Jedi. -Ale nie jestem szpiegiem.

Od tego momentu Obi-Wan i Jono stali się przyjaciółmi. Dunn nadal towarzyszył mu w 

czasie wypraw do Galu, ale zamiast cicho trzymać się krok za nim, teraz szedł obok niego i 
opowiadał historie o mieście i o Dece Brunie, swoim bohaterze.

– Królowa ma rację,  że  zarządziła wybory – powiedział któregoś  dnia. – Deca Brun 

pomoże Gali ponownie rozkwitnąć. On myśli o wszystkich ludziach, nie tylko o bogatych.

Jono nigdy więcej nie pytał o Qui-Gona. Obi-Wan wiedział, że chłopiec podejrzewa, że 

Mistrz Jedi opuścił pałac, i doceniał jego dyskrecję. Nie musiał go więcej okłamywać. Jego 
przyjaciel nie zadawał żadnych pytań. Często za to opowiadał o swojej rodzinie. Mimo  że 
rzadko ją widywał, czuł się z nią bardzo silnie związany. Obi-Wan zaczął zazdrościć mu tak 
głębokich więzi. Dla niego pojęcie rodziny przestało  istnieć, kiedy poszedł drogą  Jedi. Był 
wierny Kodeksowi   Jedi.  Czy jego  wybór  był   słuszny?   Nagle  Kodeks   wydał  mu   się  taki 
nieuchwytny w porównaniu z więzami krwi. Dziedzictwo. Spuścizna. Żałował, że nie może 
porozmawiać  o swoich uczuciach z Qui-Gonem. Jednakże  jego Mistrz nie zrozumiałby go. 
Żył zasadami Kodeksu i nigdy nie oglądał się za siebie i nie myślał o tym, co stracił. A poza 
tym pozostawił Obi-Wana samego, aby móc ścigać ducha.

Wieczory na Gali były długie. Zachody słońca zaczynały się wcześnie, a trzy księżyce 

powoli wschodziły na granatowym niebie. Obi-Wan lubił o tej porze spacerować po sadzie. 
Blada księżycowa poświata zamieniała wtedy owoce na drzewach w srebro.

Pewnego   wieczoru   ku   swemu   zaskoczeniu   spotkał   królową  Vedę,   która   siedziała 

samotnie na trawie, oparta o gruby, spleciony z masywnych konarów pień drzewa mui. Nie 
miała na głowie diademu, a jasnozłote włosy spływały jej aż do pasa. Wyglądała jak młoda 
dziewczyna, dopóki Obi-Wan nie podszedł bliżej i nie zobaczył na jej twarzy spustoszenia 
wywołanego chorobą.

– Usiądź, młody Obi-Wanie – powiedziała i gestem wskazała mu miejsce obok siebie. – 

Ja także lubię sad o tej porze.

Chłopiec usiadł przy niej, skrzyżował nogi i wyprostował się na modłę Jedi. Nie widział 

królowej od dnia przyjazdu. Wyglądała znacznie gorzej. 

– Lubię  zapach trawy – wyszeptała królowa, przeczesując źdźbła palcami. – Zanim 

zachorowałam, zwykłam patrzeć  na nią  przez okno. Na wszystko patrzyłam z okna. Teraz 
zrozumiałam,  że  wszystkiego muszę dotknąć, powąchać  i stać  się częścią  tego. – Położyła 
kępkę  trawy na dłoni Obi-Wana i zamknęła na niej jego palce. – Trzymaj się życia, Obi-
Wanie. To moja jedyna rada dla ciebie.

Dostrzegł wilgotne ślady łez na policzkach królowej. Żałował, że nie ma tu Qui-Gona, 

którego łagodne współczucie uśmierzało ból nawet najbardziej rozgorączkowanego serca. Co 
by powiedział teraz jego Mistrz?

Zacząłby   od   czegoś  wyważonego,   ale   pełnego   współczucia.   Pozwoliłby   mówić 

królowej, wiedząc, że potrzebuje ona chętnego i cierpliwego słuchacza.

– Nie czuje się pani lepiej? – zapytał ostrożnie.
– Nie, czuję się gorzej – odrzekła królowa Veda, opierając głowę o pień. – Ból bardzo 

mi dokucza nocą. Nie mogę spać. W czasie dnia dochodzę trochę do siebie, ale nocą znowu 

background image

się zaczyna. To dlatego tu przyszłam – zanim ból się nasili. Chcę zapamiętać dni, gdy czułam 
się dobrze. Dni na wsi... – westchnęła.

– Na wsi? – Obi-Wan starał się zachęcić ją do dalszego mówienia.
– Ród Tallah ma posiadłość  ziemską  na zachód stąd – odrzekła. – Zaraz po tym, jak 

zaczęłam  chorować,   pojechałam   tam,   aby   odzyskać  zdrowie.   Może  to   było  świeże 
powietrze... A może możliwość odpoczynku – dodała ponuro. – Żadnej Rady Ministrów, która 
wzywa mnie na obrady. Żadnej służby, która robi wokół mnie zamieszanie. Po prostu mój 
opiekun i ja. Ale nagle okazało się, że rząd nie poradzi sobie beze mnie, więc przyjechali do 
mnie. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej, gorzej niż wcześniej. To było najokropniejsze. 
Poczuć, że wraca się do zdrowia, a potem widzieć nawrót choroby.

– Ale dlaczego wróciłaś?
– Najpierw cały czas pochłaniały mi wybory – odpowiedziała królowa. – A teraz jestem 

zbyt słaba, by podróżować. Tak mi mówią lekarze. A są najlepsi w Galu. Każdy dzień był dla 
mnie taki sam. Wypełniony nadzieją, że wyzdrowieję. Potem przyszła rozpacz. Teraz nadziei 
już zabrakło. Tylko czekam.

Obi-Wan spojrzał na nią. Księżyce wzeszły wyżej i malowały na jej twarz srebrzystym 

odcieniem. Ponownie zobaczył, że kiedyś musiała być bardzo piękna.

– Nie smuć  się  tak – powiedziała mu. – Pogodziłam się  z tym. Pomożesz mi teraz 

wstać? Czas na moją herbatę.

Chłopiec wstał i wyciągnął rękę. Uścisk kobiety był słaby. Obi-Wan podtrzymał ją za 

łokieć i pomógł jej wstać.

– Dobranoc, królowo Vedo – odezwał się, kiedy ruszyła.
Jej suknia szeleściła na trawie.
– Przykro mi – dodał cichutko, wiedząc, że go nie usłyszy.
Słowa władczyni Gali poruszyły go. Nie wiedział, czy kłamała, mówiąc, iż  chce, aby 

Elan odzyskała prawa przynależne jej z racji urodzenia. Wiedział jednak, że szczerze mówiła 
o swojej chorobie i obawach. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak straszne musi być uczucie, że 
powoli opuszczają cię siły życiowe. Cierpieć, ozdrowieć nieco i znowu czuć, że nadzieja na 
życie z każdym wieczorem, kiedy wschodzą księżyce, jest coraz bardziej odległa... Z każdym 
wieczorem. Obi-Wan wyprostował się. Moc kazała mu się skupić. Czy choroba królowej nie 
układała   się  według   dziwnego   wzoru?   Czy   nie   powiedziała,  że  czuła   się  lepiej   w   swej 
posiadłości?

Dopóki nie przybyli członkowie Rady...
Zakręciło mu się w głowie od natłoku myśli. Czy ktoś truł królową?

background image

ROZDZIAŁ 6

Obi-Wan nie wahał się  nawet przez chwilę. Jeżeli jego podejrzenia były słuszne, nie 

miał czasu do stracenia. Szybko wstał i pognał przez ogrody. Po drodze spostrzegł starego 
mężczyznę w srebrnej szacie członka Rady, który przechadzał się pośród drzew i od czasu do 
czasu opierał dłoń na srebrnych pniach, szukając oparcia. Jego mętne błękitne oczy zwrócone 
były w górę, w kierunku księżyca. Chłopak skręcił w przeciwnym kierunku, zanim został 
zauważony.   Nie   chciał   zwrócić  na   siebie   niczyjej   uwagi.   Pomknął   bezszelestnie   przez 
pałacowe korytarze do komnat królowej. Zapukał cichutko do drzwi.

– To ja, Obi-Wan – zawołał.
Jono otwarł drzwi.
– Królowa je teraz wieczorny posiłek – powiedział.
– Kto go przyniósł? – spytał Obi-Wan, a widząc zdziwienie na twarzy Jono, dodał 

szybko: – Zastanawiałem się, czy nie mógłbym dostać nieco herbaty i czegoś do zjedzenia na 
noc. 

–  Przynieśli  go  służący  z  kuchni.  Poproszę  ich,  żeby  uwzględnili  i  ciebie.  –  Dunn 

uśmiechnął się szeroko. – Zadbam, żebyś dostał najlepsze słodycze kucharza.

– Czy mogę zobaczyć się z królową? – poprosił Obi-Wan. – Chciałbym zamienię z nię 

ze dwa słowa.

Jono skinął głowę i cofnął się do przedpokoju. Po chwili drzwi się otworzyły i chłopiec 

zaprosił go gestem do środka.

Królowa spoczywała na wpół leżąc na otomanie. Taca z filiżanką herbaty oraz talerzem 

z owocami i słodyczami stała przy niej na małym stoliku, tuż obok pachniał niewielki bukiet 
kwiatów.

– Chciałem się upewnię, że wszystko jest w porządku – wyjaśnił Obi-Wan, podchodząc 

bliżej. – Wydawała się pani taka zmęczona w sadzie.

–  To  bardzo   miłe   z   twojej   strony.   –  Królowa   uśmiechnęła   się  do   niego   smutno.   – 

Obawiam się, że jestem nieco bardziej zmęczona niż zwykle. Jednak nie martw się o mnie. 
Masz ważniejsze sprawy, którymi musisz się zająć.

– Nie sadzę – odpowiedział delikatnie. – Pani dobre samopoczucie jest dla mnie bardzo 

ważne, królowo Vedo.

Sięgnął w dół i dotknął filiżanki. Zostało w niej tylko trochę napoju.
– Pani herbata jest zimna. Czy mam przynieść jeszcze jedną?
Powieki królowej zadrgały i jej oczy zamknęły się.
– Dziękuje, wystarczy – odrzekła słabo. – Możesz powiedzieć Jono, aby ją zabrał.
– Odpocznij teraz, pani – powiedział czule Obi-Wan.
Podniósł tacę  i ruszył ku drzwiom. Kiedy się  przez nie prześlizgnął, przedpokój był 

pusty. Dobrze. Nie chciał mieszać Jono w swoje plany.

Szybko zabrał tacę do swojego pokoju. Tam wlał herbatę z filiżanki do pustej buteleczki 

z podręcznej apteczki. Umieścił fiolkę i resztę słodyczy w sakiewce i wsunął je do kieszeni 
tuniki. Potem zabrał tacę z powrotem do kuchni.

Jutro   znajdzie   analizator   substancji   chemicznych,   i   będzie   musiał   to   zrobić,   nie 

wtajemniczając Jono w sprawę.

– Martwię się o moją królową – Jono zwierzył się Obi-Wanowi następnego dnia, kiedy 

przemierzali ulice Galu. -Widzę, jak słabnie z dnia na dzień. Lekarze nie wiedzą, co robić. Ja 
też nic nie mogę pomóc.

– Jesteś  jej bardzo bliski – zauważył Obi-Wan. Widział, w jak czuły sposób królowa 

zwracał  się  do  Jono.  Z  pewnością  dawała  mu  więcej  ciepła  niż  Qui-Gon jemu  samemu. 
Jednak jak by na to nie patrzeć, Dunn służył jej od ośmiu lat.

background image

Jono zagryzł wargi. Skinął głową.
– To takie trudne. Książę Beju jej nie odwiedza. Jest na nią zły. i mówi, że zasmuca go 

widok jej choroby. Musi się skupić na wyborach. Jak syn może być tak okrutny? Myśli tylko 
o swoich uczuciach!

Zatrzymali się  na zewnątrz lokalu wyborczego założonego w miejskiej auli. Obi-Wan 

odwiedził wiele takich miejsc w Galu. Rozmawiał z tymi, którzy mieli kierować wyborców 
do pojedynczych terminali, gdzie ci będą oddawać głosy. Sprawdzał działanie tych urządzeń. 
Mimo to czuł, że jego wizyty są bezcelowe. Nie znał się na procedurze głosowania.

W czasie swego pierwszego wyjścia skontaktował się z Qui-Gonem przez komunikator, 

aby powiedzieć mu, jak bezużyteczny się czuje. Mistrz nie współczuł mu ani trochę.

– Twoja obecność wystarczy – powiedział krótko. – Po prostu daj im odczuć, że ktoś z 

zewnątrz wszystko obserwuje. To pozwoli ludziom zaufać systemowi.

– Jono, czy nie mógłbyś zaczekać na zewnątrz? – zasugerował Obi-Wan. – Myślę, że 

tak byłoby lepiej. Bądź  co bądź  ludzie wiedzą,  że  pracujesz dla pałacu. Muszę wyglądać 
neutralnie, inaczej nie uwierzą w głosowanie. 

– To prawda – chłopiec przyznał z wahaniem. – Ale powinienem zostać przy tobie... – 

zawiesił   głos,   w   końcu   się   uśmiechnął.  –   Oczywiście,   masz   rację,   Obi-Wanie.   Nie   chcę 
narażać wyborów na niebezpieczeństwo. Poczekam tam, na placu.

Młody Jedi podziękował mu i wszedł do budynku. Czuł się  winny,  że  tak okłamuje 

przyjaciela. Jednakże nie mógł wplątywać go w to zadanie. Jeżeli ktoś dosypywał królowej 
trucizny, to nikt w pałacu nie może dowiedzieć się, że on o tym wie. Musi zastawić pułapkę 
na truciciela. Jeśli później będzie potrzebował pomocy Jono, to go poprosi. Najpierw musi 
naradzić  się  z   Qui-Gonem.   Obi-Wan   przeszedł   przez   budynek   i   wyszedł   na   zewnątrz 
bocznymi drzwiami. Szybko przemknął zaułkiem w stronę przecznicy, a potem zawrócił. Po 
drodze do centrum zwrócił uwagę na kabiny informacyjne. Były rozsiane po całym Galu, a 
obywatele używali ich w celu znalezienia informacji o usługach dostępnych w stolicy. Jedna z 
kabin znajdowała się zaledwie kilka przecznic od centrum.

Jasne zielone światło jaśniało na szczycie kabiny, sygnalizując, że jest wolna. Obi-Wan 

pospiesznie wszedł do środka. Wystukał na klawiaturze „analizator chemiczny”. Po sekundzie 
na ekranie rozbłysło kilka nazwisk. Chłopiec uruchomił mapę  miasta, na której dokładnie 
zaznaczono, gdzie znajdują się analizatory. Najbliżej Obi-Wana znajdowało się laboratorium 
Mali Errata. Kiedy dotknął ekranu, lśniąca zielona ścieżka pokazała mu trasę.

Pognał   przez   zatłoczone   ulice.   Jono   niedługo   zacznie   się  dziwić,   co   tak   długo   go 

zatrzymało, a że dobrze zna ulice Galu, może zacząć go szukać.

Obi-Wan zapukał do drzwi pod wskazanym adresem, ale nie było żadnej reakcji. Na 

zewnątrz   nie   wisiała   nawet   tabliczka.   Pchnął   ostrożnie   drzwi   i   wszedł   do   maleńkiej, 
zagraconej klitki. Przez jej środek biegł długi, durastalowy stół, który obydwoma końcami 
dotykał   ścian.   Na   blacie   stało   mnóstwo   sprzętu:   probówki,   fiolki,   terminale,   przyrządy 
elektroniczne,   mierniki,   holopliki.   Magazynowe   metalowe   pudła   leżały   stłoczone   na 
podłodze, niektóre ustawiono w chwiejne stosy, które sięgały niemal sufitu. Wydruki danych 
rozwijały   się  i   ścieliły   po   podłodze.   Czy   to   było   laboratorium?   Czy   może  raczej   dom 
wariatów?

– Jest tu kto? – zapytał Obi-Wan.
– Kto tam? – Czyjaś głowa nagle wychyliła się zza stosu pudeł.
Należała do starszawego Galanina. Pokrywały ją kosmyki srebrzystych włosów, a blade 

zielone oczy zmrużyły się, patrząc na Obi-Wana.

– O co chodzi? No, chodź tu – powiedział niecierpliwie, pstrykając palcami. – Co cię 

sprowadza?

Obi-Wan Kenobi podszedł bliżej i zajrzał za pudła. Mężczyzna siedział na podłodze. 

Wydruki z danymi leżały rozrzucone wokół niego i skręcały się w spirale.

background image

– Szukam pana Errata.
– Mów głośniej chłopcze, nie mrucz pod nosem!
– Mali Errat – powtórzył Obi-Wan, tym razem głośniej.
– Nie krzycz! Ja jestem Mali. Wyglądasz na zdziwionego, że znalazłeś mnie w moim 

własnym laboratorium, młodzieńcze. Cóż, czego chcesz?

– Mam coś, co chciałbym zbadać...
Męęczyzna ponownie mu przerwał:
–   Jeszcze   jedna   niespodzianka!   Jesteś  w   laboratorium,   gdzie   bada   się  substancje 

chemiczne.   Dlatego   też  mogę   założyć,  że  masz   coś  do   analizy.   Najwidoczniej   jestem 
bystrzejszy, niż na to wyglądam. – Staruszek zarechotał.

Chłopiec   rozejrzał   się  po  zagraconym   laboratorium,   popatrzył   na   zwoje   wydruków, 

które zwijały się na podłodze niczym węże.

– Może jest pan zbyt zajęty...
– Zdecydowanie zbyt zajęty, to prawda – burknął Mali. – Więc nie marnuj mojego 

czasu. Pokaż mi, co masz. 

Nie   miał   właściwie   wyboru.   Nie   było   czasu   na   znalezienie   bardziej   typowego 

naukowca.   Albo   bardziej   uprzejmego.   Obi-Wan   wyciągnął   z   kieszeni   tuniki   sakiewkę. 
Wręczył ją Maliemu.

Staruszek wziął buteleczkę herbaty i małe okrągłe ciasteczka.
– Chcesz, abym zbadał twoje drugie śniadanie?
– Mogę iść gdzie indziej. – Obi-Wan wyciągnął rękę po rzeczy.
– Jaki drażliwy młody człowiek – zamruczał Mali. – Na kiedy potrzebujesz wyniki?
– Na już.
– To będzie kosztować – uprzedził go mężczyzna.
– Mam kredyty – Pokazał mu młody Jedi.
Mali wziął kilka z jego dłoni.
– Tyle wystarczy. A teraz...
Wstał. Był niskim człowiekiem, ale ruchliwym. Chłopiec zwrócił uwagę, jak zręcznie 

Mali przeskoczył nad pudłem i pchnął stołeczek pod durastalowym stołem.

Pogwizdując przez zęby, mężczyzna najpierw wziął nieco okruchów z ciastek i włożył 

je do skanera.

–   Ciasto   –   oświadczył   po   chwili,   odczytując   wyniki.   –   Słodzik,   muja,   mąka, 

koagulator... – Nic poza tym?

Mali zlizał resztki z palców:
– Jest pyszne.
I wepchnął resztę do ust.
Obi-Wan westchnął.
– Niech pan sprawdzi płyn.
Mali wlał kropelkę z buteleczki na siateczkę skanera.
Chwilę potem ekran rozbłysł wykresem z liczbami i symbolami.
– Ach... – Mali wymamrotał i wyprostował się – Fascynujące.
– Co to jest? – zapytał Obi-Wan, pochylając się do przodu.
– Herbata.
– I? – Młody Jedi nie dawał za wygraną.
– Woda.
– I?
Mali zmrużył oczy, patrząc na niego.
– Niecierpliwy młodzieńcze, musisz mi powiedzieć, czego mam szukać. Są tu składniki 

pochodzenia roślinnego, nieco kwasów, nieco tanin. Nic niezwykłego. Chyba że powiesz mi, 
czego specjalnego się spodziewasz.

background image

– Trucizny – przyznał niechętnie Obi-Wan.
– A, tu cię mam! Zawsze lepiej powiedzieć, czego spodziewasz się po wynikach. Nie 

ma trucizny w cieście. To dobrze, prawda? W końcu je zjadłem! – Głośno pomrukując, Mali 
ponownie przyjrzał się  wykresowi. Przycisnął kilka klawiszy na analizatorze. Pojawił się 
kolejny wykres, a potem cięgi liczb i symboli. 

– I co?
– Ciekawe – rzekł Mali. – Jest tu jedna substancja, której nie mogę zidentyfikować.
– Czy to coś niezwykłego? – zapytał Obi-Wan.
Staruszek wzruszył ramionami.
– Tak, ale niezbyt. To tylko kwestia przeszukania innych zbiorów danych na temat 

składników chemicznych O takiej samej strukturze. Ale na to potrzeba czasu.

– Nie mam czasu – odrzekł nieugięcie Obi-Wan.
Mali spojrzał na buteleczkę. Zagwizdał przez zęby.
–   Ach...   Rozumiem   twoją  sytuację.   Jednak   muszę  dalej  szukać,   niecierpliwy 

młodzieńcze. A za następny kredyt będę szukał szybko.

Obi-Wan wręczył mu pieniądze. Ruszył ku drzwiom, a potem się odwrócił.
– A czy potrafisz mi powiedzieć, czy to może być trucizna? – zapytał. – Tak z własnego 

doświadczenia?

–   Niewykluczone   –   przyznał   Mali.   –   Mogę  ci,   młodzieńcze,   powiedzieć  jedno: 

cokolwiek to jest, nie powinno znajdować się w herbacie.

Zanim znalazł Jono, Obi-Wan wyszukał sobie odosobniony zaułek, aby skorzystać  z 

komunikatora i skontaktować  się  z Qui-Gonem. Nie chciał ryzykować  i korzystać  z niego 
publicznie, i czuł się bezpieczniej, rozmawiając z Mistrzem poza murami pałacu.

Czekał przez dłuższą chwilę, ale Qui-Gon nie odpowiadał. Najwidoczniej znajdował się 

poza   zasięgiem.   Młody   padawan   był   pozostawiony   samemu   sobie.   Umęczony   dotarł   z 
powrotem   do   centrum.   Jono   czekał,   siedząc   na   murze,   który   okalał   plac.   Oczy   miał 
zamknięte, twarz skierowaną ku słońcu, aby złapać jego ciepłe promienie. Słońce świeci tak 
krótko   w   czasie   galańskiego   dnia,  że  Galanie   korzystali   z   każdej   okazji,   aby  trochę  się 
poopalać.

–  Przepraszam,  że  to  trwało   tak  długo   –  powiedział  do  Jono.  –  Pojawiło  się  kilka 

problemów, ale to nic istotnego.

Chłopiec zeskoczył z murku.
– Wiedziałem, że wrócisz. W porządku. Czekałem na przyjaciela tak długo, Obi-Wanie.

background image

ROZDZIAŁ 7

Królowa nie przesadzała, gdy mówiła o trudach podróży na tereny górali. Początkowo 

drogi były dokładnie oznaczone. Na obrzeża miasta ktoś  podwiózł Qui-Gona  śmigaczem. 
Potem miły farmer zabrał go turbowozem, a jakiś nastolatek skuterem repulsorowym. Kiedy 
jednak drogi stawały się  coraz gorsze, a krajobraz coraz bardziej dziki, nie można było już 
liczyć na niczyją pomoc.

Wzniesienia   wyrosły  przed   nim  trzeciego   dnia   podróży.   Były  urwiste   i   strome,   ich 

podnóża ginęły w gęstych lasach. Od czasu do czasu trafiał na polany i wtedy jego oczom 
ukazywał się  niezwykły widok – zgromadzenie wielkich, stojących głazów. Surowe piękno 
ziemi rosło wraz z wysokością. Krótkie dni kończyły się zachodami słońca, które wypełniały 
niebo w ognistymi barwami. Potem wschodziły trzy księżyce i rzucały srebrną poświatę na 
blade skały i powykręcane, zniekształcone drzewa.

Jego komunikator już  nie działał. Qui-Gon miał nadzieję,  że  Obi-Wan nie wpadnie w 

kłopoty w pałacu. Jak najszybciej pragnął znaleźć Elan i wrócić do Galu. Dotarł na szczyty 
pierwszego pasma gór. Część z nich pokrywał śnieg, a jedyna droga prowadziła przez szereg 
wąskich przełęczy. Qui-Gon czuł się odsłonięty, wędrując głębokim wąwozem.

W   trakcie   podróży   niebo   nad   nim   pociemniało.   Temperatura   spadała,   a   on   nie 

wypakował   swojej   ciepłej   peleryny   z   zestawu   podróżnego.   Wyczuwał   unoszący   się  w 
powietrzu zapach śniegu. Nadciągała burza śnieżna. Będzie musiał szybko znaleźć  jakieś 
schronienie.

Może  stało się  tak, ponieważ  wciąż  rozglądał  się  w poszukiwaniu schronienia. Może 

dlatego,  że  niesamowita   cisza   coraz   bardziej   mu   ciążyła;   ciemne   niebo   przypominało 
opadającą zasłonę. Qui-Gon nie mógłby wychwycić kątem oka ruchu po swojej lewej, gdyby 
jego zmysły nie były w ciągłym pogotowiu. To mógł być zaledwie migoczący cień na skale 
albo poruszenie liścia. Jednak ruch przyciągnął jego spojrzenie i Jedi był przygotowany na 
kilka sekund przed nadejściem ataku.

Bandyci   opadli   go   na  śmigaczach   z   zamontowanymi   z   przodu   i   z   tyłu   działami 

jonowymi. Rycerz Jedi cisnął na ziemię zestaw podróżny. Włączył miecz świetlny dokładnie 
w   momencie,   gdy   pierwszy   pojazd   zbliżył   się  do   niego.   Uskoczył   w   ostatniej   chwili, 
posyłając śmigacz prosto w drzewo i od razu odwrócił się w lewo, aby ciąć drugiego pilota. 
Trafił i  śmigacz przechylił się  na lewo. Napastnik kurczowo przytrzymał się, kiedy pojazd 
ledwo ominął ścianę  wąwozu.  W ostatniej sekundzie wyrównał lot i śmignął z powrotem, 
nadlatuję tym razem z prawej strony.

Qui-Gon   się  uchylił.   Mógł   wykorzystać  fakt,  że  znajduje   się  w   tak   ograniczonej 

przestrzeni   –   napastnicy   musieli   podlatywać  się  do   niego   pojedynczo.   W   czasie   kiedy 
śmigacze zawracały do kolejnego ataku, znalazł samotny głaz w pobliżu grupy ogromnych 
stojących kamieni. Za plecami miał wąwóz, po lewej kamienie. Napastnicy mogli zbliżyć się 
tylko z prawej.

Było dziesięć... nie, dwanaście śmigaczy – dwa następne właśnie ze świstem opadły z 

nieba. Jeden poleciał prosto na niego. Strzeliły działa jonowe. Odłamki skały poleciały na 
rycerza, gdy zrobił unik i przeturlał się w bok. Wstał, kiedy śmigacz przemknął obok niego i 
wykorzystując   siłę  rozpędu,   uderzył   w   pilota   od   tyłu.   Ten   zaś  wypadł   z   pojazdu,   który 
poleciał dalej i roztrzaskał się o skały. Napastnik leżał na ziemi i nie mógł się podnieść. Drugi 
śmigacz obniżył się, a następny był tuż za nim. Pierwszy z pilotów strzelił – był zręczniejszy 
od pozostałych. Leciał zygzakiem i chybił Qui-Gona zaledwie o centymetry, kiedy ten chował 
się to za jednym, to za drugim głazem. Jedi użył Mocy. Potrzebował jej. Poczuł, jak pulsuje i 
narasta wokół niego. Zaczerpnął jej. Poruszał się szybko, zaskakując tym napastników.

background image

Przypadł do ziemi, gdy pilot strzelił nad nim – ogień trafił w ścianę wąwozu. Odliczył 

kilka  sekund, podczas  gdy pilot ostro zakręcił, aby ponownie  wrócić  do niego.  Qui-Gon 
porzucił osłonę  i stanął, wysoko trzymając miecz świetlny. Tym razem wycelował w panel 
sterowania. Wymierzył mocny cios, który poczuł aż w barku. Zabolało go ramię. Uderzenie 
sporo go kosztowało, ale unieszkodliwił śmigacz. Z silnika uniósł się dym, a pojazd ostro się 
przechylił   i   uderzył   w   drugi,   który   pikował   na   Qui-Gona.   Oba   roztrzaskały   się  na   dnie 
wąwozu.

Potem Jedi zobaczył  śmigacz  po lewej. Pilot był albo szalony, albo bardzo zręczny – 

które z tych dwóch, to się dopiero miało okazać. Nadlatywał szybko, prosto na stojące głazy. 
Przestrzeń  między nimi była tak wąska,  że  śmigacz  z ledwością  mógł się przecisnąć.  Stały 
rozrzucone w przypadkowy sposób, co prawie uniemożliwiało sterowanie pomiędzy nimi.

„Prawie” było tu kluczowym słowem, ale Qui-Gon pomyślał o tym zbyt późno.
Śmiały pilot ostro zakręcił w lewo, prowadząc pojazd bokiem. Śmignął przez wąską 

szczelinę. Zawrócił, zawisł w powietrzu, a potem zakręcił w prawo. Prześlizgnął się  przez 
kolejną przerwę, o mały włos nie zahaczając o skałę. A teraz miał ułamek sekundy, aby oddać 
czysty strzał do Qui-Gona.

Moc pomogła Rycerzowi poruszyć się: dzięki niej wskoczył na szczyt głazu, za którym 

wcześniej się  chował. Następny  śmigacz  już  na niego runął. Pilot był zaskoczony nagłym 
ruchem i gwałtownie zakręcił, aby uniknąć  zderzenia z Jedi. Jednocześnie wypaliły działa 
jego maszyny. W tym samym momencie pilot, który znajdował się w połowie drogi pomiędzy 
stojącymi  głazami, wystrzelił z dział. Dwa ładunki zderzyły się  w powietrzu, powodując 
eksplodujący   rykoszet,   który   odbił   się  od   głazu.   Uderzenie   zmieniło   skałę  w   bombę, 
rozerwało ją w wielkie szrapnele, które jakby w zwolnionym tempie leciały wprost w Qui-
Gona.

Został poważnie trafiony w pierś. Siła uderzenia zwaliła go z nóg, miecz wypadł mu z 

dłoni i odleciał na kilka metrów. Mistrz leżał ogłuszony na plecach. Słyszał tylko ryczące 
silniki śmigaczy, kiedy pojazdy ustawiały się do następnego strzału.

W głowie kręciło mu się od upadku. Po omacku szukał miecza. Wiedział jedną rzecz: 

został pochwycony w krzyżowy ogień  dwóch dział na odsłoniętym terenie. Wezwał Moc i 
przywołał miecz do ręki.

Do jego uszu dotarł wyższy skowyt nowego silnika. Gdy miecz wleciał mu do ręki, 

Qui-Gon zobaczył kolejny pojazd, które ze świstem wpadł w ciasną  przestrzeń  pomiędzy 
głazami.   Rozpoznał,  że  jest   to   śmig,   rodzaj   skutera   z   potężnymi   silnikami.   Przyrządy 
sterownicze umieszczone były w uchwytach kierownicy i w siodełku. Tylko najodważniejsi 
jeźdźcy potrafili opanować taki pojazd. Najlżejszy dotyk mógł spowodować, że zacząłby w 
zupełnie niekontrolowany sposób wirować. Myślał,  że  pierwszy napastnik był śmiały. Zaś 
manewr   tego   pikującego   pilota   graniczył   z   szaleństwem.   Jednak   Qui-Gon   widział   jego 
pewność siebie i swobodne panowanie nad maszyną w sposobie, w jaki poruszał się pojazd: 
tak szybko,  że  niemal się  rozmazywał, przechylał się  to w prawo, to w lewo, zawisał w 
powietrzu i zawracał, unosił się  w górę  albo ze świstem opadał w dół, aby przelecieć  pod 
większym śmigaczem. Qui-Gon wstał, odepchnąwszy się od ziemi. Przeszył go palący ból i 
zdał sobie sprawę, że został trafiony przez odłamek skały także w nogę. Przywołał Moc, aby 
zmusiła ciało do działania i oczyściła umysł. Śmigacz ponownie na niego spadał. Odskoczył, 
aby uniknąć  ognia dział i zrobił salto nad nisko lecącym pojazdem. W przelocie uderzył w 
panel kontrolny. Usłyszał, jak silnik zakrztusił się i umilkł. Śmigacz się rozbił.

Qui-Gon uderzył o ziemię i uniknął strzału z miotacza pilota, który spieszył na pomoc 

swojemu towarzyszowi pomiędzy głazami. Ten pilot nie był jednak tak zręczny. Pokusił się o 
zawrócenie w kierunku małej szczeliny i nie trafił. Uderzył w kamień. Statek zachybotał się, 
kiedy on walczył, by wyrównać lot.

background image

Rycerz miał okazję dobrze przyjrzeć się pilotowi śmiga. Na głowie miał czarny turban, 

część zwojów zakrywała mu twarz, tak że jedynie oczy były widoczne. Dłonie w rękawicach 
ściskały kierownicę pojazdu, podczas gdy jeździec po mistrzowsku skręcał i obracał maszynę 
pomiędzy   skałami,   nieubłaganie   doganiając  śmigacz.   Qui-Gon   widział   jednak,  że  jest 
ostrożny   i   pozostawia  śmigaczowi   wystarczająco   dużo   przestrzeni   do   manewrów,   dzięki 
czemu ten nie rozbił się pośród skał. Mistrz zaczął zastanawiać się, co się z nim stanie, kiedy 
pilot śmiga rozprawi się już z napastnikiem na śmigaczu. Człowiek w turbanie pewnie też był 
bandytą i Qui-Gon prawdopodobnie będzie miał pełne ręce roboty.

Pozostałe  śmigacze krążyły w powietrzu, nie kwapiąc się  do pomocy towarzyszowi 

pośród głazów, na moment oderwane od Qui-Gona. Jedi wstał z włączonym mieczem przy 
boku. Był gotów.

W końcu  śmigacz przeleciał przez skały, a śmig był teraz tak blisko niego,  że  niemal 

dotykał jego dysz wydechowych. Nagle mniejszy pojazd skręcił i znalazł się z boku śmigacza, 
kierujęc   go   wprost   na   Qui-Gona.   Mistrz   był   zaskoczony   tym   manewrem,   ale   nie   był 
nieprzygotowany. Odskoczył na bok, gdy działa jonowe zaczęły strzelać. Czuł,  że  rana na 
nodze sprawia,  że  jest niezręczny. Lekko potknął się, potem obrócił się, aby mieć  na oku 
śmigacz.

Pilot śmiga jedną  dłoń  trzymał na panelu sterowniczym, a drugą  podniósł kuszę. Bez 

najmniejszego wysiłku trzymał swój pojazd na kursie, a jednocześnie oskrzydlił  śmigacz, 
wycelował broń i strzelił w pilota. Promień lasera trafił właściciela śmigacza w nadgarstek. 
Qui-Gon zobaczył jego otwarte usta i usłyszał wycie, przechodzące w charkot.

Ta chwila nieuwagi mu wystarczyła. Przywołał Moc. Potrzebował jednego ostatniego 

zastrzyku energii. Moc nadała impuls do skoku na szczyt jednego ze stojących głazów. Jedi 
wymierzył ogłuszający cios w zaskoczonego pilota, kiedy ten śmignął obok niego. Qui-Gon 
zeskoczył na dół z odsłoniętej pozycji. Usłyszał wysoki skowyt innych śmigów. Spojrzał w 
górę  i zobaczył je niczym czarne owady na szarym niebie, kierowały się  wprost na niego. 
Było   ich   przynajmniej   dwanaście,   i   już   kolejne   pędziły   w   dół   przełęczy   z   przeciwnego 
kierunku. 

Nie byłby w stanie walczyć z aż tyloma. Mistrz patrzył, jak napastnicy w śmigaczach 

odlatują. Kilka śmigów ruszyło w pogoń. Czy trafił w sam środek wojny między bandytami? 
Głównodowodzący na  śmigu podleciał ku niemu. Repulsorowe silniki trzymały maszynę  w 
powietrzu   kilkanaście   centymetrów   nad   ziemią,   gdy   pilot   zeskoczył.   Trzymał   kuszę 
wycelowaną prosto w Qui-Gona. Nie było sensu walczyć. Rycerz wyłączył miecz świetlny i 
czekał.

– Kim jesteś?
Qui-Gon był zaskoczony tym, jak młodo brzmiał burkliwy głos jeźdźca.
– Nazywam się Qui-Gon Jinn. Jestem Rycerzem Jedi i mam się z kimś skontaktować.
Kusza mierzyła teraz w jego serce.
– Z kim? – dopytywał się napastnik.
Rycerz zdecydował,  że  nie zaszkodzi, jeśli powie bandytom o celu swej misji. Być 

może uda mu się z nimi dogadać.

– Z przywódcę górali – odrzekł. – Z Elan.
Powoli napastnik odwinął czarny turban. Deszcz srebrzystych włosów rozsypał się na 

smukłe   ramiona.   Przed   Qui-Gonem   stała   młoda   kobieta.   Miała   ciemne   oczy   w   kolorze 
wieczornego nieba, niezwykłym dla Galan. Obrzuciła go niecierpliwym spojrzeniem od stóp 
do głów. Wyrobiła sobie o nim zdanie i jasno dała do zrozumienia, że nie jest ani trochę pod 
wrażeniem.

– No, przynajmniej to jedno zrobiłeś dobrze – powiedziała. – Znalazłeś mnie.

background image

ROZDZIAŁ 8

Elan cisnęła turban i kuszę do bocznego schowka śmiga. Otarła ręce z kurzu o spodnie.
– Stojące głazy są święte dla górali – powiedziała Qui-Gonowi. – Niemal je zniszczyłeś.
– Nie chciałem tego.
– To ty wybrałeę miejsce walki – odrzekła szorstko.
– Potrzebowałem osłony.
Płatki śniegu zaczęły z migotaniem spadać z nieba. Elan uniosła brew patrząc na niego.
– Nigdy nie słyszałeś o głazach? Drzewach?
Qui-Gon powstrzymał pokusę, aby wdać się w kłótnię. Kobieta z rozmysłem zmuszała 

go do obrony. Zamiast tego zapytał:

– Wiesz, kim byli napastnicy?
Wzruszyła ramionami.
–   Bandytami   z   peryferii   miasta.   Od   czasu   do   czasu   urządzają  sobie   wypady   w   te 

okolice.   Plotki   w   Galu   zawsze   mówiły,  że  tutejsi   ludzie   gromadzę  złoto.   Chciwi   głupcy 
myślą, że to prawda. Chciałabym, żeby zostawili nas w spokoju. Nie wchodzimy im w drogę. 
– Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. – Kto cię przysłał i po co?

– Przysłała mnie królowa Veda – odpowiedział Qui-Gon.
– W takim razie możesz wracać do Galu. – Machnęła rękę. – Nie uznaję jej władzy.
– Nie ciekawi cię, czego od ciebie chce?
Podeszła do śmiga i przerzuciła nogę przez siodełko.
– Jestem pewna, że czegoś w związku z wyborami. To mnie nie dotyczy. – Wskazała do 

tyłu  na  drogę,  którą  przebył  Qui-Gon. –  Powrotna  droga  jest  tutaj.  Nie  zatrzymuj   się  w 
górach. Pożałujesz, jeżeli pozostaniesz.

Nie wiedział, czy mu grozi, czy ostrzega przed kolejnym atakiem rabusiów. Kolejny 

śmig   podleciał   do   nich   i   zatrzymał   się,   zawisając   w   powietrzu.   Wysoki   mężczyzna   o 
błękitnawej skórze zerknął przelotnie na Qui-Go-na i potem zwrócił się do Elan:

– Zbliża się okropna burza.
– Wiem, Dana – odpowiedziała i spojrzała z troską  na niebo. – Kiedy nadchodzi, to 

nadchodzi z hukiem.

Jakby ilustrując słowa Elan, nagle zaczął padać śnieg. Płatki były jak ostre kryształki. 

Obsypały   gradem   pocisków   odsłoniętą  skórę  Qui-Gona.   Schylił   się  nad   odzyskanym 
zestawem podróżnym, który upuścił na początku walki. Ból zapiekł go do żywego i Qui-Gon 
mimowolnie syknął.

– Jest ranny – zauważył Dana.
Kobieta zniecierpliwiona zmarszczyła brwi. 
– Przypuszczam, że nie mogę cię odesłać z powrotem. Ranny, w czasie takiej śnieżycy, 

nigdy być nie przeżył. A zmierzch w górach zapada szybko.

Qui-Gon czekał. Jego rany bolały go, ale zagoją się – teraz wydawało się, że przyniosły 

mu szczęście. Sumienie Elan nie pozwoliłoby jej odesłać go samego.

– Jedna noc – uprzedziła go. – To wszystko. A teraz siadaj za mną. i nie spadnij. Nie 

chcę znów cię ratować.

Górale nie byli bardzo przyjaźni, ale okazali się uprzejmi. Ich obozowisko składało się z 

białych, okrągłych budynków o różnej wielkości. Zbudowano jej z giętkiego tworzywa, które 
przytwierdzono   do   rusztowań.   Wewnątrz   swej   małej   kopuły   Qui-Gon   znalazł   wszelkie 
wygody i udogodnienia – grube dywany i pledy, nagrzany piecyk, małą kuchnię i łazienkę, a 
nawet terminal do własnego użytku.

Dana powiedział mu, że przyjdzie uzdrowiciel, aby opatrzyć mu rany. Qui-Gon zrobił 

wszystko, co było w jego mocy, ale nie mógł dosięgnąć rozcięcia, które otrzymał w plecy w 

background image

czasie upadku. Wyślizgnął się  z tuniki i czekał na jego przyjęcie. Mimo  że  burza wyła na 
zewnątrz, w pomieszczeniu nadal było ciepło i przytulnie.

Ktoś  zapukał   do   drzwi.   Zawołał,   zapraszając   do   wejścia.   Weszła   Elan.   Schyliła   w 

przejęciu głowę. Niosła małą torbę. Zamknęła szybko za sobą drzwi, aby nie wpuścić wiatru i 
śniegu. 

– Dobrze, jesteś gotowy – stwierdziła.
– To ty leczysz? – spytał zdziwiony Qui-Gon.
Kiwnęła głowę  i zaczęła wyciągać  buteleczki z maściami oraz zwitki bandaży. Gdy 

przeniosła na niego wzrok, jej szczere spojrzenie było wyzywające.

– Zaskoczony? Nie jestem typem opiekunki, o to chodzi?
– Nie, nie to – odrzekł. – Nigdy nie znałem uzdrowiciela, który potrafiłby tak pilotować 

śmiga.

Mimo pewnej niechęci uśmiechnęła się.
– W porządku. Zobaczmy, co my tu mamy.
Obejrzała jego rany, nałożyła delikatnie więcej maści na jedną, a potem opatrzyła.
– Dobrze to zrobiłeś.
– Jedi są także szkoleni w leczeniu – wyjaśnił Qui-Gon. – Nie mogę sięgnąć jednej na 

plecach.

– Odwróć się.
Jedi poczuł zimno, kiedy nałożyła na ranę balsam. Maść ukoiła pieczenie.
– Dziękuję za tak wygodną kwaterę – powiedział.
–   Nie   żyjemy   jak   barbarzyńcy,   niezależnie   od   tego,   co   myślą  ludzie   z   miasta   – 

odpowiedziała i rozwinęła bandaż.

– Wcale tak nie sądziłem – odrzekł Qui-Gon. – Na wielu planetach widziałem już, że 

niewiedza rodzi strach. A przerażeni ludzie zmyślają historie o tym, czego się boją.

– Tak – Elan stwierdziła zimno. – Mieszkańcy miasta są głupi i tchórzliwi. Zgadzam się. 

Dlaczego więc miałabym chcieć żyć pośród nich? 

Rycerz spróbował powściągnąć swoje rozdrażnienie. Rozmowa z Elan była jak łapanie 

lecącego płatka śniegu. Cokolwiek powiedział, ona zawsze znajdowała sposób, aby sprawić, 
że sens jego wypowiedzi znikał.

–   To   dlatego   nie   chcesz   wziąć  udziału   w   wyborach?   –   spytał.   –   Wsparcie   górali 

mogłoby przechylić szalę na rzecz właściwego kandydata.

– A kto nim jest? – zapytała Elan. Wciąż  pracowała nad bandażem na jego plecach, 

więc nie mógł widzieć  jej twarzy. Czuł tylko zwinne, zimne palce i czasem łaskotanie jej 
włosów na skórze.

– Deca Brun, który rzuca sloganami i wykrzykuje obietnice? Wiła Prammi, która była 

niewolnicą monarchii, a teraz mówi o demokracji? Młody głupek, książę Beju? Nie, dziękuję, 
Jedi. Nie ufam wyborom, nie ufam królowej, nie ufam kandydatom, i jestem szczęśliwa tu, 
gdzie jestem. – Przyklepała bandaż i wstała. – Skończyłam.

Qui-Gon odwrócił się do niej.
– Dziękuję ci. Nie czujesz się nic winna Gali?
Szybkimi ruchami umieściła z powrotem w torbie fiolki i bandaże.
– Mam zobowiązania wobec własnych ludzi. Mogę im ufać.
– A co z twoim światem? – zapytał Qui-Gon, prostując plecy w swej tunice. – Gala za 

chwilę doświadczy wielkich zmian. Na lepsze. Czy twoi ludzie nie powinni być ich częścią?

–   Kobieta   podniosła   torbę.   Zniecierpliwiona   zwróciła   się  ku   niemu:   Czy   to   po   to 

przysłała cię królowa? Abym wsparła jej syna?

– Nie – odrzekł cicho Qui-Gon. Przyjrzał się uważnie  jej twarzy. – Przysłała mnie, 

abym ci powiedział, że książę Beju nie jest prawdziwym następcą tronu króla Cana.

background image

– A dlaczego miałaby mi to mówić? – domagała się wyjaśnień  Elan. – Co mnie to 

obchodzi?

– Ponieważ ty jesteś prawdziwą następczynią – odrzekł. – Jesteś córkę króla Cana.
Elan zamrugała. Dostrzegł kompletne zaskoczenie na jej twarzy i widział, jak próbuje 

go nie okazać.

– Co to za brednie? – spytała, cofając się o krok. – Dlaczego tu przybyłeś?
– Prawda czy kłamstwo, jedynie ty jesteś w stanie to sprawdzić. Ja tylko powtarzam to, 

co mi powiedziano i w co sam uwierzyłem. Królowa Veda niedawno odkryła, że król Cana 
miał dziecko, zanim ją poślubił. Tym dzieckiem jesteś ty. Królowa mówi, że chce, abyś znała 
prawa przynależne ci z urodzenia.

–  To   jakiś  podstęp   –   powiedziała   bez   przekonania.   –   Podstęp,   aby  zwabić  mnie   z 

powrotem do miasta. Ona chce mnie uwięzić, rozbić moich ludzi...

– Nie – stanowczo przerwał jej Qui-Gon. – Wierzę,  że  jedynie chce cię poznać.  To 

wszystko.

Elan obróciła się gwałtownie, jej srebrne włosy zawirowały. Ruszyła ku drzwiom:
– Nie będę tego słuchać!
– A co z twoimi rodzicami? – zapytał Mistrz, unosząc głos, aby usłyszała go przez 

wyjący wiatr. – Z twoją matką?

Kobieta odwróciła się do niego ponownie.
– To nie twoja sprawa, Jedi. Ale powiem ci, żebyś nie próbował więcej mydlić mi oczu 

swoimi kłamstwami. Moja matka przez całe życie mieszkała w górach. Nigdy nie była w 
Galu. Mój ojciec był wielkim uzdrowicielem, znanym wśród wszystkich górali. Mylisz się.

– Jestem pewien, że ci, którzy cię wychowali, są wspaniałymi ludźmi – powiedział Qui-

Gon. – Ale krew Cana może płynąć w twoich żyłach, Elan.

Spojrzała na niego lodowato.
– Być  może  ty rzeczywiście wierzysz w kłamstwa królowej. Ale powtarzam ci, Qui-

Gonie, że za jej słowami kryje się jakaś intryga. Od ciebie zależy, czy ją wykryjesz.

– Ona umiera – powiedział. – Myśli o tym, co pozostawi po sobie. To jest dar, który ci 

przekazuje.

–   Nie   wierzę  w   to   i   nie   chcę  tego   –   odpowiedziała   bez   wahania.   –  To   jest   moje 

dziedzictwo.   –   Gestem   objęła   pomieszczenie   i   wszystko   poza   nim.   –  To   są  moi   ludzie. 
Wszyscy jesteśmy wyrzutkami.  Widziałeś, jak potężne rodziny rządzą  Galę. Górale zaczęli 
się gromadzić, sto lat temu. Ci, którzy byli inni – mieli zbyt ciemne oczy albo skórę, nie mieli 
rodziny – szukali tu schronienia. Stworzyliśmy własne społeczeństwo, a naszą najważniejszą 
zasadą jest wolność. Moi rodzice dali mi ją w spadku. Jestem z tego dumna. Nie chcę żadnej 
korony.

– Podejmujesz bardzo ważne decyzje w bardzo krótkim czasie – zauważył Qui-Gon. 

Spojrzała na niego z uwagę.

– A co to znaczy dla ciebie, Qui-Gon Jinnie? – spytała łagodnie. – Przebyłeś  długą 

drogę, niemal straciłeś  życie, po to tylko,  żeby mi to powiedzieć. Ale Gala nie jest twoim 
światem. Jej mieszkańcy nie są  twoimi ludźmi. Mnie łączą  więzi z wieloma rzeczami, a 
ciebie?   Dlaczego   miałabym   słuchać  o   dziedzictwie   od   kogoś,   kto   nie   jest   do   niczego 
przywiązany?

Rycerz Jedi zamilkł. Elan próbowała go zranię. Niektóre rzeczy, które powiedziała, były 

echem jego własnych myśli.

– Mój  komunikator  wcześniej  nie działał  – odezwał  się  w  końcu. – Czy jest jakiś 

sposób, abym mógł skontaktować się z moim uczniem w Galu?

– Zakłócamy pasmo komunikacyjne w górach dla własnej ochrony – odpowiedziała. – 

Ale pozwolimy ci skontaktować się z nim, jak tylko burza nieco przycichnie. Porozmawiaj z 
Daną.

background image

Otworzyła drzwi. Porywisty wiatr rozwiał jej włosy i ubranie. Lodowaty przeciąg owiał 

Qui-Gona. Elan nawet się nie zasłoniła.

–   Powiedz   swojemu   uczniowi,  że  kiedy   pogoda   się  poprawi,   wyruszysz   w   drogę 

powrotną – dodała.

To   powiedziawszy,   pochyliła   się  i   wyszła   na   zewnątrz,   zanurzając   się  w   szalejącą 

śnieżycę.

Drzwi   z   trzaskiem   zamknęły  się  za   nią.   Qui-Gon   Jinn   przebył   tak   długą  drogę  na 

próżno. Jego misja zakończyła się porażką.

background image

ROZDZIAŁ 9

Kiedy następnego ranka Obi-Wan się obudził, jego komunikator był włączony. Qui-Gon 

wreszcie się z nim skontaktował. Chłopiec obawiał się używać go w swoim pokoju – wciąż 
podejrzewał,  że  jest   obserwowany.   Ukrył   się  więc   w   zakątku   ogrodu,   gdzie   posadzono 
tropikalne   gatunki   roślin.   Pod   ochronę  grubych   liści   zwieszających   się  z   gałęzi   drzew 
nawiązał łączność.

– Cześć, Obi-Wanie. – Głos Qui-Gona brzmiał nienaturalnie. Obi-Wan coś wyczuwał...
– Jesteś ranny, Mistrzu – powiedział zaniepokojony.
– Właśnie się  kuruję. Wpadłem na grupę  rabusiów – wyjaśnił mu Rycerz Jedi. – Ale 

znalazłem też górali.

– A Elan?
– Jąż również. Mój zamaskowany wybawca okazał się osobą, której szukałem. Jednakże 

niezbyt mi się  powiodło. Ona myśli,  że  królowa kłamie, kryjąc w zanadrzu jakieś  własne 
plany.

– To może być prawda – stwierdził Obi-Wan.
– A ty? Odkryłeś coś? 
– Myślę, że ktoś truje królową – odpowiedział mu padawan. Pospiesznie wyjaśnił swoje 

podejrzenia i opowiedział o wizycie w laboratorium. Twarz Qui-Gona spoważniała.

– To bardzo złe wieści – stwierdził.
– Kto może to robić? – zapytał Obi-Wan.
– Zapytaj  sam siebie, kto skorzystałby z jej śmierci – rzucił Mistrz. – Jeśli umrze, 

wybory mogę zostać zawieszone przez jej następcę.

– Beju! – wykrzyknął chłopiec. – Tylko czy otrułby własną

 

matk

ę

?

– Mógłby – odrzekł Qui-Gon. – Ale mimo wszystko myślę, że nie. Sądzę, że pod jego 

złością kryje się szczere uczucie.

– Nie jestem tego taki pewny – wymruczał Obi-Wan. Nie miał zbyt dobrego zdania o 

księciu.

– Albo mógłby to być ktoś, kto chce, aby monarchia trwała – ciągnął myśl Qui-Gon. – 

Jak na przykład Giba. Albo ktoś, kogo motywy nie są  tak oczywiste. Musisz być  ostrożny, 
padawanie. Musisz mieć  dowód. Może  kiedy analiza wykaże  trujący składnik, będziesz w 
stanie wskazać winowajcę. Powiedziałeś, że to Jono przyniósł wieczorną herbatę?

– To nie może  być  on – zaprzeczył Obi-Wan – Zabiera ją  tylko z kuchni i podaje 

królowej.

– Wygląda na to, że jesteś bardzo pewny swojego nowego przyjaciela – rzucił spokojnie 

Rycerz. – Ale czasem to, co oczywiste, jest właściwą odpowiedzią.

– Ufam mu.
Sugestie Qui-Gona coraz bardziej go złościły. Mistrz zostawił go w pałacu, żeby sam 

sobie radził. Dlaczego nie potrafił zaufać jego ocenie?

–  Tymczasem   trzeba   ostrzec   królową.   Nie   ma   innego   wyjęcia.   Musi   brać  jedzenie 

jedynie od tych, którym ufa. A jeszcze lepiej, jak będzie sama je sobie przyrządzać.

– Wrócisz niedługo? – Obi-Wan miał nadzieję, że usłyszy odpowiedź „tak”.
– Za kilka dni. Moje rany mogę uniemożliwić mi podróż.
– Ale powiedziałeś, że już dochodzisz do siebie! – chłopiec zaprotestował.
– Jednak oni o tym nie wiedzę. Z drugiej strony Elan  źle odbierze  wiadomość,  że  jej 

leczenie tak wolno skutkuje. Jest dumna ze swoich umiejętności.

– Elan jest uzdrowicielką? – zdziwił się  Obi-Wan. Uderzyła go nagła myśl. – Ale to 

oznacza, że może znać na takich rzeczach jak trucizny.

Głos Qui-Gona zabrzmiał surowo:

background image

– To całkiem logiczne spostrzeżenie, padawanie. Sugerujesz,  że  Elan mogła w jakiś 

sposób przyczynię się do choroby królowej? Nigdy nie odwiedza Galu.

– Nie mamy takiej pewności – sprzeciwił się  Obi-Wan. –  Powiedziałeś,  że  kiedy ją 

spotkałeś, była zamaskowana. A co jeśli wiedziała o tym, że jest następczynią? Pytałeś mnie, 
kto skorzystałby na śmierci królowej. Czy Elan nie jest taką osobą?

– Nie wiedziała, że ma odziedziczyć tron – stwierdził krótko Qui-Gon. 
– Albo udawała,  że  nie wie – chłopiec upierał się  przy swoim. Skoro Qui-Gon mógł 

oskarżać Jono, dlaczego by nie rozszerzyć kręgu podejrzanych też na przywódczynię górali?

–   Skoncentruj   się  na   pałacu   –   rzucił   Qui-Gon.   Padawan   usłyszał   w   jego   głosie 

dezaprobatę. – Ja zajmę się Elan.

Łączność  się  urwała.   Młody   Jedi   wsunął   komunikator   do   tylnej   kieszeni.   Był 

zawiedziony rozmową. Czasem czuł się  tak, jakby nigdy nie mieli z Qui-Gonem osiągnąć 
pełnego porozumienia, jakie cechuje idealny związek pomiędzy mistrzem i uczniem.

Oczywiście jego nauczyciel nie był w stanie przekonać Elan, że jest następczynią tronu. 

Dlaczego tracił czas pośród górali?

Chłopiec wrócił ścieżkę do ogrodów warzywnych. Kiedy skręcił za róg, niemal wpadł 

na Jono.

– Obi-Wan! Tu jesteś! – zawołał. – Zostawiłem tacę dla ciebie. Świeże jagody juna na 

śniadanie. Bardzo słodkie.

Jedi skinął głowę i skierował się ku pałacowi. Jono był tak blisko. Czy słyszał rozmowę 

z Qui-Gonem? Czy Jono jednak szpiegował dla Giby i Beju?

background image

ROZDZIAŁ 10

Obi-Wan domyślał się, że ktoś dosypuje truciznę do wieczornego posiłku królowej, ale 

nie był tego w zupełności pewny. Nie miał pojęcia ile czasu potrzebuje trujący składnik, aby 
zaczął działać. Nie mógł pozwolić sobie na ryzykowanie życia królowej.

Pospiesznie udał się  do jej komnat. Władczyni Gali siedziała w porannych szatach w 

pokoju przylegającym do sypialni. Pod oczami miała ciemne sińce, a długie włosy gładko 
spływały jej po plecach. Stół był nakryty do śniadania – herbata, owoce, proteinowe ciasto. 
Właśnie drżącą dłonią podnosiła od ust filiżankę z herbatą...

–   Nie!   –   wykrzyknął   Obi-Wan.   Skoczył   naprzód   i   odepchnął   naczyńko.   Filiżanka 

upadła i potłukła się na kamiennej podłodze.

Królowa powoli odwróciła się, aby na nią spojrzeć.
– To była część mojego prezentu zaręczynowego – powiedziała.
–  Myślę,  że  ktoś  cię  truje, królowo Vedo – wybuchnął młody Jedi. Wydawało się,  że 

monarchini z trudnością porusza głową. Zatrzymała na nim spojrzenie.

– Co powiedziałeś?
– Nie wiem, kto to jest – ciągnął zdeterminowany. – Nie mam dowodów. Jeszcze nie. 

Ale jeśli to prawda, nie wolno ci jeść ani pić niczego, co jest przygotowane dla ciebie.

– To niemożliwe – wyszeptała.
– Z pewnością to niemożliwe – oznajmił książę Beju, wchodząc do komnaty. Giba szedł 

tuż za nim. – Jedi kłamie.

– Dlaczego miałby kłamać, mój synu? – królowa Veda spytała słabo.
– Aby zniesławię pałac – odpowiedział. – Albo z innych powodów, których jeszcze nie 

odkryliśmy. Nie ufam żadnemu z nich, matko!

– I gdzie jest ten drugi? – dopytywał się  grzecznie Giba. – Raz po razie proszę  o 

spotkanie z nim i zawsze słyszę tylko, że odpoczywa albo przechadza się w pobliżu. Ten Jedi 
już kłamał, dlaczego nie miałby kłamać i w tej sprawie?

– Obydwaj jesteście gotowi do oskarżania mnie. Dziwne,  że  nawet nie przeszło wam 

przez myśl, że to, co mówię, jest prawdą – zwrócił im uwagę Obi-Wan. – Nawet jeżeli jest 
tylko   cień  szansy,  że  was   nie   oszukuję,   myślałem,  że  się  tym   przejmiecie.   Spójrzcie   na 
królową. Z dnia na dzień jest coraz słabsza.

Książę zwrócił się ku matce. Wyraz złości na moment zniknął z jego twarzy, gdy zrobił 

pół kroku w jej kierunku. Potem zebrał się w sobie i zwrócił ku młodemu Jedi:

– Choroba mojej matki to nie to twoja sprawa. A szerzenie kłamstw na ten temat jej nie 

pomoże. To ją tylko wyprowadza z równowagi. Być może Qui-Gon Jinn jest zamieszany w tę 
historię o truciu, którą opowiadasz. Giba ma rację. To dziwne, że go nie widzieliśmy. Zgodził 
się na nasze zasady, a potem złamał swoje przyrzeczenie. Jest zdolny do wszystkiego.

– Qui-Gon wyruszył w góry. Ma spróbować przekonać Elan, żeby przyprowadziła ludzi 

na   głosowanie   –   stwierdził   chłopiec.   To   było   pół   prawdy,   ale   przynajmniej   wyjaśniało 
zniknięcie jego nauczyciela. Nie mógł zdradzić sekretu królowej.

– A co to za bzdura! – zadrwił książę Beju. – Dlaczego górale mieliby coś tu zmienić? 

Co nas obchodzi ich zdanie? To oczywiste, że znowu kłamiesz.

Władczyni wstała. Kosztowało ją to chyba wiele wysiłku.
–   On   nie   kłamie,   Beju   –   powiedziała.   -Wiem   to.   Poprosiłam   Qui-Gona,   aby 

skontaktował się z Elan. Miał to zrobić dla mnie.

– Ale po co? – zapytał książę, obracając się gwałtownie, aby zobaczyć twarz matki.
– Ponieważ jest twoją przyrodnią siostrą. Najwyższy czas, abyś się o tym dowiedział. 

Twój ojciec wcześniej poślubił inną kobietę, miał dziecko. Rozwiódł się i porzucił córkę. Ta 
decyzja prześladowała go... 

background image

– Nie wierzę w to! – Beju pokręcił głowę. – Teraz ty kłamiesz. Ojciec nie postąpiłby tak 

niehonorowo.   Rodzina   jest   fundamentem  życia  na   Gali.   Tak   często   to   powtarzał.   Nie 
zhańbiłby nazwiska Tallah przez poślubienie kobiety z gór i nie wyrzekłby się dziecka. Wiesz 
o tym!

– Przykro mi,  że  muszę  ci to powiedzieć  – łagodnie odezwała się  jego matka. – To 

wszystko prawda. Żałował swego postępku. Chciał wszystko naprawić.

– Kalasz pamięć ojca – wyszeptał ze zgrozę książę. – Czy zrobisz wszystko, żeby mnie 

zhańbić?

Królowa zwróciła się do Giby:
– Powiedz mu – błagała. – Byłeś tam. Wiesz, że to prawda.
Minister pokręcił głowę.
– Przykro mi, pani. Zrobię dla ciebie wszystko, Wasza Wysokość, ale nie będę kłamać.
Kobieta zatoczyła się do tyłu. Obi-Wan skoczył naprzód, aby ją wesprzeć.
– Teraz wszystko rozumiem – wściekł się Beju. – Jesteś w zmowie z Jedi. Spiskujesz 

przeciwko mnie. Zrobisz wszystko, co będzie niezbędne, aby upewnić  się,  że  nie zdobędę 
korony.

– Nie Beju, mój synu – królowa powiedziała słabo. – Nie...
– Wzywam straże – powiedział pewnie książę. Ruszył ku drążkom zamontowanym w 

ścianie.

Uczeń  Qui-Gona nadal podtrzymywał królową. Czuł, jak drży. Była bliska omdlenia. 

Mimo to w nagłym przypływie sił odepchnęła chłopca. Miała chwilę czasu i spojrzeniem dała 
mu do zrozumienia, by uciekał. Potem zachwiała się i osłabła, padając na syna.

Książę  stracił   równowagę.   Złapał   matkę,   aby  nie   upadła.   Giba   zrobił   krok,   by  mu 

pomóc. Obi-Wan szybko wybiegł z komnaty.

background image

ROZDZIAŁ 11

Obi-Wan uciekł. Wypadł przez drzwi do ogrodów. W przelocie mignęła mu srebrna 

szata   starszego   członka   Rady  o   mętnych,   błękitnych   oczach,   który  oddalał   się  pomiędzy 
drzewa. Chłopiec skręcił w przeciwnym kierunku i przekradł się przez sad.

Musiał opuścić teren pałacu i nie mógł wyjść przez główną bramę. Był teraz pewien, że 

Giba stał za truciem królowej. Pozostawało jedynie pytanie, czy książę Beju wiedział o tym. 
Wydawał się szczerze poruszony stanem matki.

Usłyszał   za   sobą  pospieszne   kroki.   Przyspieszył.   Znajdował   się  już  prawie   przy 

wysokim kamiennym murze, który otaczał przypałacowy teren.

– Obi-Wan! Poczekaj, przyjacielu!
To był Jono. Jedi się zawahał. Czym mógł mu zaufać? Chciał mu ufać. Lubił go. Jednak 

czy był to tylko zbieg okoliczności, że Giba i Beju wtargnęli do pokoju, kiedy rozmawiał z 
królową?   Czy   Dunn   śledził   go   od   ogrodów   aż   do   komnaty,   a   potem   pobiegł,  żeby   ich 
przyprowadzić? Ostrzeżenia Qui-Gona ciężko zaległy mu na sercu.

– Proszę! – zawołał Jono.
Za chwilę wyłoni się zza zakrętu ścieżki. Co będzie, jeśli sprowadził straże? Obi-Wan 

wciąż jeszcze miał czas, aby uciec.

– Wiedziałem, że wrócisz... Długo czekałem na przyjaciela, Obi-Wanie.
Pamiętał wyraz oczu Jono tego dnia, tęskny i szczery. Galanin mu ufał. Obi-Wan musiał 

odwzajemnię się mu tym samym. Stanął w miejscu.

Jono był już  widoczny: jego jasne włosy powiewały w powietrzu. Prawie wleciał na 

Jedi, ale zamiast tego potknął się i przewrócił.

– Auę! – krzyknął, rozcierając kolano. Odgarnął włosy z czoła i wyszczerzył zęby. – To 

mnie oduczy gonienia za Jedi.

Obi-Wan pomógł mu stanąć:
– Szybko biegasz.
– I dlatego mnie potrzebujesz – powiedział Jono. – Musisz pozwolić  mi,  żebym ci 

pomógł. Właśnie szedłem, by zająć się królową. Słyszałem, co się stało. Naprawdę myślisz, 
że ktoś ją truje? – zakończył szeptem.

– Tak.
– Beju wezwał straże. Nie jest bezpiecznie, Obi-Wanie. Już cię szukają.
– Właśnie chciałem stąd uciec.
– Ale dokąd pójdziesz? – zapytał Jono, marszcząc brwi. 
– Ukryję się w mieście, i poczekam na powrót Qui-Gona.
– Złapię cię. Tam wszędzie są szpiedzy. Muszę pójść z tobą. i wiem, gdzie powinniśmy 

się udać.

– Gdzie?
– Do Deki Bruna – odrzekł bez wahania Jono. – Pomoże nam.
Kwatera główna Deki Bruna znajdowała się w zatłoczonej, kipiącej życiem części Galu, 

pośród sklepów i wysokich wież  mieszkalnych. Czerwone transparenty z jego nazwiskiem 
zwieszały się z niemal każdego okna. Wielkie plakaty uśmiechniętego Deki pokrywały ściany. 
Na dole dopisano wyrazistym pismem Bruna: „Jestem jednym z was!”, „Jesteśmy jednym!”.

– To Deca pokazał nam, że wszyscy jesteśmy Galonami – Jono wyjaśnił Obi-Wanowi, 

kiedy weszli do budynku. – Przedtem związki rodowe były najważniejszą  więzią  na Gali. 
Wielkie rodziny Gali – Tallah, Giba, Prammi i inni – cieszyli się szczególnymi względami na 
dworze. To właśnie Deca powiedział,  że  powinniśmy być  lojalni wobec siebie nawzajem – 
wobec wszystkich Galan.

Twarz chłopca jaśniała dumą:

background image

– Sprawił, że zrozumiałem, że istnieje świat poza pałacem. – Jono pchnął otwarte drzwi. 

Biuro wypełnione było ludźmi ze sztabu wyborczego. Niektórzy pisali na terminalach, część 
zebrała   się  w   grupkach   i   z   przejęciem   rozmawiała.   Jeden   wysoki,   kościsty   mężczyzna 
spostrzegł Dunna. Uśmiechnął się szeroko i skinął na niego ręką:

– Jono! Przyszedłeś popracować jako ochotnik, tak?
Chłopiec ruszył w jego kierunku.
– Silę, to mój przyjaciel Obi-Wan. Musi natychmiast zobaczyć się z Decą.
Męęczyzna uśmiechnął się.
– My też  – powiedział. – Ciężko go złapać. Jest wszędzie. Przemawia, spotyka się  z 

nowymi zwolennikami...

– Ale to naprawdę ważne – nalegał Jono.
Uśmiech Sili zniknął.
– Widzę. Może być w swoich prywatnych kwaterach... – Zawahał się. – Chodź ze mną.
Obi-Wan skinął głowę na Jono, aby ten poszedł, a sam siadł pod ścianą. Nagle młoda 

kobieta wsunęła głowę przez frontowe drzwi.

– Wiec na ulicy Drozdów – zawołała. – Nie idziecie? Potrzebujemy pomocy.
Pracownicy Bruna poderwali się, chwycili transparenty i laserowe tablice.
– Pilnuj dobytku! – jeden z nich wrzasnął do Obi-Wana. Chłopiec kiwnął głową.
W sekundę pokój opustoszał. Ktoś zostawił otwarty holoplik na biurku w pobliżu niego. 

Jedi pochylił się nad nim.

Znajoma nazwa przyciągnęła jego spojrzenie.
„Pozaplanetarna”.
Dreszcz   przebiegł   mu   po   plecach.   On   i   Qui-Gon   niedawno   wplątali   się  w   sprawy 

związane z bezwzględną Korporacją Pozaplanetarną, która niewoliła istoty rozumne w swych 
rozległych   kopalniach.   Grabiła   planety,   wyczerpywała   ich   zasoby   naturalne,   a   potem 
przenosiła się na następne.

Korporacja Poza planetarna była zarządzana przez wroga Qui-Gona, jego byłego ucznia 

– Xanatosa.

Obi-Wan   przewinął   dalej   dane.   Na   tyle,   na   ile   mógł   się   zorientować,   Korporacja 

przeznaczała   znaczne   sumy   na   kampanię   wyborczą  Deki   Bruna.   Pieniądze   były 
przepuszczane przez kilka innych galańskich firm.

Chłopiec zamknął holoplik i przejrzał kilka pozostałych tytułów, ale nie było innych 

wzmianek   o   Korporacji   Pozaplanetarnej.   Potem   zobaczył   plik   oznaczony   „Galańskie 
Przedsiębiorstwo Górnicze”.

Wszedł do tego pliku. Był to szczegółowy plan przeznaczenia połowy maleńkiej Gali na 

przedsięwzięcia górnicze – w tym także  Morza Galańskiego, największego źródła świeżej 
wody dla planety, a ponadto domu dla nielicznych żyjących jeszcze ludzi morza. Obi-Wan 
szybko przejrzał projekt, który zawierał też  sprowadzanie pracowników z innych światów, 
budowę portów kosmicznych dla ogromnych transportowców oraz, rzecz jasna, „rekrutację” 
rdzennych Galan do pracy. Wszystko to było częścią operacji Korporacji Pozaplanetarnej. Za 
fasadą Galańskiego Przedsiębiorstwa Górniczego kryła się w rzeczywistości Korporacja.

Obi-Wan zdał sobie sprawę, że Deca Brun musiał zgodzić się na ich plany w zamian za 

wsparcie finansowe. Kandydat na gubernatora utrzymywał, że jego bogactwo opierało się na 
małych dotacjach od przeciętnych Galan. To był dowód na jego szerokie poparcie. Jednakże 
zamiast tego większość jego kampanii dotowała Korporacja Pozaplanetarna.

Chłopiec szybko zamknął holoplik. Odwrócił się i pobiegł do drzwi, za którymi zniknął 

Jono. Musiał znaleźć przyjaciela, zabrać go stąd i ostrzec Qui-Gona...

Zamiast tego wpadł na cztery miotacze wycelowane w jego pierś. W korytarzu stało 

czterech strażników. Za nimi znajdowały się kolejne drzwi. Obi-Wan usłyszał za sobą zgrzyt 
zatrzaskującego się zamka.

background image

– Daj mi swoją broń, szpiegu – powiedział jeden ze strażników.
– Nie jestem szpiegiem... – Jedi zaczął wyjaśniać.
Miotacz nagle wystrzelił. Obi-Wan usłyszał,  jak ładunek świsnął mu koło  ucha i  z 

głuchym odgłosem uderzył za nim w ścianę. Poleciały odłamki kamienia. Jeden zranił jego 
policzek.

– Oddaj mi swoją broń – powtórzył strażnik.
Następny mężczyzna się zbliżył. Zabrał miecz świetlny i komunikator Obi-Wana.
–   Czy   wiesz   –   strażnik   zagadnął   go   jakby   nigdy   nic   –   ile   potrzeba   jedzenia,   aby 

wyżywić organizację Deki?

Zaskoczony pytaniem, chłopiec pokręcił głowę.
–   Pozwól,  że  ci   pokażę  –   zaprosił   go   mężczyzna.   Brutalnie   popchnął   Obi-Wana 

miotaczem.

Zabrali   go   do   ogromnej   kuchni.   Potem   otworzyli   solidne,   durastalowe   drzwi   i 

wepchnęli go do środka. To była spiżarnia. Pudła ciągnęły się rząd  za rzędem na półkach, 
mięso zwieszało się z haków na odległej ścianie. Było zimno.

Obi-Wan wylądował na podłodze ogromnej chłodni. Usłyszał, jak zamykają się grube 

drzwi, zasuwka zaskoczyła.

background image

ROZDZIAŁ 12

Od razu po przebudzeniu Qui-Gon wiedział, że burza się skończyła. Wiatr ucichł, nad 

obozowiskiem   zapadła   niesamowita   cisza.   Kiedy   z   trzaskiem   otworzył   drzwi   kopuły, 
zobaczył biały, śnieżny dywan i czyste niebieskie niebo.

Elan będzie chciała, aby dzisiaj ich opuścił. Qui-Gon zebrał swoje rzeczy, próbując 

jednocześnie zebrać myśli. Czy miał jeszcze jakiś argument, którego dotychczas nie użył? Nie 
chciał   się   poddać.  Wyczuwał,  że  udział   Elan   w   wyborach   będzie   kluczowy   dla   ich 
powodzenia.

Zjadł skromne śniadanie i przebrnął przez śnieg do kopuły przywódczyni górali. Ludzie 

w obozie już się krzątali. Dzieci bawiły się w śniegu. Jakiś mężczyzna zbierał ostatnie jagody 
z krzewu. Dana pomachał do niego z drugiej strony polany, skąd niósł drewno dla członka 
starszyzny.

Rycerz Jedi zapukał do drzwi w kopule Elan i usłyszał zaproszenie do wejścia.
Mieszała właśnie maści i eliksiry na roboczym stole przy małym, wesoło płonącym 

kominku. Qui-Gon przypomniał sobie podejrzenia Obi-Wana. Od razu je odrzucił. A może 
popełnił   błąd?   Z   drugiej   strony   w   Elan   było   coś   prawdziwego,   czystego.   Nie   potrafił 
wyobrazić  sobie,  że  mogłaby kogokolwiek skazać  na powolną  śmierć wywołaną  trucizną. 
Mistrz przyciągnął krzesło i usiadł naprzeciwko niej.

– Nie przyzwyczajaj się tak do wygody – odezwała się. – Tego ranka nas opuszczasz.
– Wygląda na to, że napadało sporo śniegu – zauważył Qui-Gon.
– Damy ci śmig – stwierdziła. Zaczęła ucierać zioła na maść.
– Moje rany wciąż mi dokuczają...
– Przygotowuję  lek dla ciebie – odpowiedziała niewzruszona. – Prawie tak dobry jak 

bacta.

W końcu spojrzała na niego z bladym uśmiechem.
– Myślisz, że zmienię zdanie, Qui-Gonie? Jeśli tak, to znaczy, że mnie nie znasz.
– Hmm... – mruknął. – Ale mam wrażenie, jakbym dobrze cię znał...
Huk grzmotu nagle przetoczył się przez nieruchome powietrze. Kopuła aż się zatrzęsła.
– Kolejna burza – rzucił Rycerz.
Dziewczyna wyszczerzyła zęby.
– To ty ją sprowadziłeś.
Zadudnił kolejny grzmot. Qui-Gon wyprostował się na krześle. Kiedy spojrzał na Elan, 

zobaczył, jak jej uśmiech znika.

– To nie grzmot – powiedziała.
– Czołgi – odrzekł Mistrz Jedi. Kiedy wybiegli przed kopułę, Dana już do nich pędził.
– Atakują nas – powiedział, z trudem łapiąc oddech. – Królewska gwardia. Widziałem 

oznaczenia.

Huk   czołgów   sprawił,  że  ziemia   drżała   im   pod   nogami.   Qui-Gon   widział,   jak 

nadjeżdżają  szeroką  równiną. Głęboki  śnieg  nieco  im  przeszkadzał,  ale  mimo   to  jechały. 
Góralom nie pozostało zbyt wiele czasu.

– Musimy ich odciągnąć od obozu – wykrzyknęła Elan.
Cień padł na śnieg. Qui-Gon spojrzał w górę. Potężny transporter królewskiej gwardii 

pochylał się nad obozowiskiem. Wylądował na pokrytej śniegiem łące w pobliżu zbliżających 
się czołgów. Z pojazdu wysunęły się trapy. Wysypały się kolejne pojazdy.

– Czołgi protonowe – powiedział Jedi. – Wewnątrz są żołnierze. Nie będą ryzykować 

odsłonięcia się, jeśli nie będą do tego zmuszeni.

– Obóz zostanie zrównany z ziemią – odezwał się Dana.
Zamyślona Elan zagryzła wargi.

background image

– Wiatr w czasie burzy śnieżnej wiał z północnego wschodu, zgadza się, Dana?
– Tak, ale...
–   Zbierz   wszystkich   przy   śmigach   –   rozkazała   szorstko.   –   Niech   Nuni   zabierze 

wszystkie dzieci i starców do bezpiecznego schronienia. Wyślij Vivę, żeby zebrała moje leki. 
Możemy... Możemy ich później potrzebować. Pospiesz się! 

Dana   skinął   głowę  i   odbiegł.   Elan   zwróciła   się  do   Mistrza   Jedi.   Podziwiał   jej 

opanowanie w obliczu takiej przewagi wroga.

– A co do ciebie, Qui-Gonie – zaczęła – będę potrzebowała w walce każdego śmiga. Nie 

mogę ci teraz żadnego pożyczyć. Ale możesz uciec tamtędy. – Wskazała szlak, który wił się 
pomiędzy kopułami.

– Wezmę śmig, którego mi obiecałaś – odrzekł Rycerz.
– Ale nie mogę...
Jedi włączył miecz świetlny i uniósł przed nią płonące zielonym blaskiem ostrze.
–   Nie   zostawię  twoich   ludzi   bez   pomocy   –   powiedział.   –   Górale   byli   gotowi   do 

wyruszenia w drogę. 

Qui-Gon   domyślał   się,  że  każdy,   kto   skończył   dziesięć  lat   i   nie   miał   więcej   niż 

osiemdziesiąt, siedział już na śmigu.

Elan wsiadła na swój pojazd. To samo zrobił Qui-Gon.
– Plan  jest taki – zaczęła tłumaczyć  reszcie ludzi – po pierwsze  podrażnimy się  z 

czołgami. Trochę ich podenerwujemy. Trzymajcie się poza zasięgiem dział. Pamiętacie grę w 
zoomball?

Wszyscy  kiwnęli   głowami.   Uśmiechnęła   się  do   nich   szeroko,   starając   się   każdemu 

spojrzeć w oczy.

– Potraktujcie czołgi jak słupki bramki. Lećcie, jakbyście grali przeciwko najlepszej w 

całej galaktyce drużynie zoomballa. Naszym zadaniem jest odciągnięcie ich od obozowiska. 
Kiedy nam się  to uda, a oni już  będę wystarczająco  wściekli, skierujemy się  do Przełęczy 
Szaleńców.

– Przełęczy Szaleńców? – zawahał się Dana. – Ale...
Elan wyszczerzyła zęby.
– No, właśnie.
Qui-Gon nie miał czasu, aby  zapytać, co mieli na myśli. Elan z wściekłym rykiem 

silników wzbiła się w powietrze. W ciągu kilku sekund stała się małą kropeczkąś w oddali. 
Inni ruszyli za nią.

Jedi latał na różnych typach śmigaczy i na wszelkiej maści maszynach latających, lecz 

pierwszy raz miał okazję prowadzić śmig. Przyrządy kontroli nad silnikiem i sterowania były 
umieszczone w rączkach kierownicy. Odpalił z rykiem silniki, przyspieszył i wyrównał lot, 
delikatnie obracając prawy uchwyt. Niespodziewanie śmig przekoziołkował i poleciał prosto 
na drzewo.

– Przechyl się w drugą stronę. – Ktoś wrzasnął po jego lewej i Qui-Gon pochylił się, 

trzymając się pojazdu ze wszystkich sił

Kiedy  następnym   razem   poczuł,  że  śmig   wymyka   mu   się  spod   kontroli,   ostrożniej 

próbował wyrównać lot. Tym razem udało mu się lecieć równo z resztą, albo przynajmniej nie 
tracić ich oczu.

Jedi   szybko   zaczął   wyczuwać  maszynę.   Była   bardziej   czuła   niż  te,   do   których   się 

przyzwyczaił,   a   przy   tym   okazała   się  bardziej   zwrotna.   Zanim   wszedł   w   zasięg   dział 
jonowych,   przećwiczył   pikowanie   i   wznoszenie,   ostre   skręty,   zawisanie   w   powietrzu   i 
zawracanie. Po czym przyspieszył i dogonił resztę, która już niemal weszła w zasięg ognia 
czołgów.

Elan odwróciła się, kiedy podleciał do niej.

background image

– Najwyższy czas – powiedziała. Jej szeroki uśmiech był przyjazny, jakby wyjechali na 

przejażdżkę dla przyjemności. – Myślisz, że poradzisz sobie z tą maszyną?

– Zrobię co w mojej mocy – odrzekł Qui-Gon, w momencie, gdy działo rozerwało na 

kawałki drzewo po jego lewej.

– Będziesz musiał – odpowiedziała młoda kobieta. Ostro skręciła w prawo, unikając 

kolejnego strzału z działa.

Śmigi rozpostarły się  w formację, podzieliły i z głośnym wizgiem wzniosły wyżej. 

Gwałtownie ruszyły na czołgi, po czym ponownie się wycofały. Qui-Gon szybko złapał rytm. 
Zrozumiał, dlaczego Elan porównała to do gry. Czołgi były bardzo niezdarne w porównaniu z 
małymi, ruchliwymi śmigami, które mogły polecieć  wysoko w górę, po czym opaść  nagle 
prosto   w   wyloty   dział   i  zawrócić,   zanim   królewska   gwardia   miała   najmniejszą  szansę 
wypalić.

Elan i Dana sprowokowali jeden czołg, który ruszył za nimi w pościg i zgubili go 

gdzieś  w   poszyciu   lasu.   Qui-Gon   usłyszał   odgłos   straszliwego   zderzenia,   a   wśród   górali 
rozległy się wesołe okrzyki. Czołg spadł prosto do wąwozu.

– Przełęcz Szaleńców! – zawołała Elan. Wrzuciła wsteczny bieg i zawisła w powietrzu, 

kiedy kolejny ładunek z działa ominął ją o włos. Potem ze świstem zapikowała, kierując się w 
dół, ku szczytowi. Wciąż  leciała zygzakiem od prawej do lewej, w dół i w górę. Qui-Gon 
podążył za nią, lecąc jak ona – zygzakiem.

Czołgi   nie   były   w   stanie   dotrzymać  im   kroku.   Jedi   pomyślał   sobie,  że  gwardia 

spodziewała się prostej, szybkiej rozgrywki. Wycelują swoją potężną broń na obóz, zniszczą 
go, a potem schwytają  ocalałych. Nie spodziewali się,  że  górale zmuszą  ich do pogoni ku 
podnóżom góry. Gdyby byli sprytni, nie ścigaliby ich. Jednakże  królewskie siły podupadły. 
Od kilku pokoleń  nie brały udziału w taktycznych walkach. Ich obowiązki w większości 
sprowadzały się  do uciszania pomniejszych rebelii w miastach. Miały bogate wyposażenie, 
ale nie potrafiły myśleć strategicznie.

Mimo to Qui-Gon był daleki od lekceważenia czołgów. Kiedy złapią Elan i jej ludzi, ich 

siła ognia może ostatecznie wygrać. Jak kusze, kilka miotaczy – no i jeden miecz świetlny – 
mogę mierzyć  się  z takim uzbrojeniem? Rycerz trzymał się  w tyle za śmigami, starając się 
ściągać na siebie strzały z dział jonowych pędzących czołgów. Nie miał pojęcia, dokąd leci. 
Góry po obu stronach zaczęły się zbliżać.  Zaczął się niepokoić.  Za chwilę śmigi  nie będą 
miały możliwości manewru, a to była ich jedyna przewaga taktyczna.

Słońce   padło   na   śnieg   przed   nimi   i   niemal   go   oślepiło.   Nagle   śmigi   przed   nim 

przyhamowały. Qui-Gon szybko odskoczył do tyłu, niebezpiecznie zbliżając się do czołgów, 
które znajdowały się  tuż  za nim. Moc zafalowała wokół niego, ostrzegając go, toteż  Jedi 
skręcił w lewo. Działo chybiło zaledwie o kilka centymetrów. Poczuł gorący podmuch, który 
osmalił mu plecy.

Qui-Gon śmignął do przodu, aby dogonić pozostałe śmigi. Słońce tak lśniło na śniegu, 

że ledwie cokolwiek widział. Użył Mocy, aby nim pokierowała. Zdał sobie sprawę, że trasa, 
którą podążał, coraz bardziej się zwęża. Wąwóz przed nim zakręcał i kończył się ślepo. Jedi 
pomyślał, że z pewnością zostaną tu uwięzieni. Czy Elan pomyliła drogę? Czy też miała jakiś 
plan? Żałował, że nie wie, o co chodzi.

Dogonił   resztę   śmigów,   które   teraz   zawisły  w   powietrzu   wysoko   ponad   wąwozem. 

Dołączył do nich. Kiedy dotrą tu czołgi, rozniosą górali na strzępy.

Jedi są gotowi na śmierć w każdej chwili. Ale czy Elan musiała się o nią prosić?
Czołgi zagrzmiały, posuwając się naprzód. Przyspieszyły, kiedy gwardziści zdali sobie 

sprawę,  że  właśnie mogą  uwięzić  górali w pułapce. Działa jonowe strzelały bez przerwy, 
bardziej   na   wiwat   dla   gwardii   niż  z   powodów   taktycznych.   Pierwszy   pojazd   rozpoczął 
manewry,   aby   wystrzelić  w   krążące   w   powietrzu   śmigi...   i   nagle   zaczął   pogrążać  się  w 
ogromnej zaspie. Śnieg i lód zwaliły się na niego i zakryły go w całości. Drugi czołg strzaskał 

background image

pokrywę lodową i został też został połknięty. Dla pozostałych było już za późno na odwrót. 
Jeden po drugim zapadały się  w pokrytym skorupą  lodu śniegu. W kilka chwil wszystkie 
zniknęły. Elan śmignęła ku Qui-Gonowi. Zimny wiatr zaróżowił jej policzki. Jej granatowe 
oczy iskrzyły się.

– Nie sadzę, żebyś potrzebował swojego miecza świetlnego – powiedziała.

background image

ROZDZIAŁ 13

Elan   wiedziała,  że  przy   północno-wschodnim   wietrze   wąwóz   na   kilkaset   metrów 

napełni się śniegiem. Brak słońca rankiem mógł spowodować powstanie lodowej skorupy na 
zaspie. Zaryzykowała: miała nadzieję, że czołgi wjadą do wąwozu, nie mogąc doczekać się 
pojmania górali. 

Ryzyko się  opłaciło. Mieszkańcy gór zwyciężyli  w bitwie bez  żadnej ofiary. Mogli 

pozostawić  gwardię królewską żywcem  pogrzebaną  w śniegu. Qui-Gon nie mógł nic na to 
zaradzić  –   nie   zdołałby   sam   odkopać  czołgów.   Jednakże,   ku   jego   zaskoczeniu,   Elan 
zorganizowała akcję ratunkową.

Za pomocą świdrów śnieżnych, które unosiły zaledwie o kilkanaście centymetrów nad 

powierzchnię, górale wykopali głębokie tunele w śniegu, które prowadziły aż  do włazów 
czołgów.  Wyprowadzili   zaskoczonych   i   wdzięcznych   żołnierzy  na   powierzchnię,   skąd   na 
śmigach odwieziono ich do obozowiska.

Zakwaterowano   ich   w   największej   kopule   i   przyniesiono   im   koce.   Przy   drzwiach 

ustawiono   straże,   ale   żaden   z   żołnierzy   nie   chciał   uciekać.   Byli   wdzięczni   za   ciepłe 
schronienie. Tym, którzy tego potrzebowali, dano bandaże i maści. W czasie zapadania się w 
śnieg kilku się  posiniaczyło, jeden miał zwichnięty nadgarstek, w innym zaś  czołgu, który 
ześlizgnął się w parów, kobieta nabiła sobie guza na skroni. Taki był rozmiar obrażeń.

Qui-Gon próbował wywołać przez komunikator Obi-Wana. Musiał się dowiedzieć, co 

dzieje się w pałacu. Kto wydał rozkaz ataku? Książę Beju? Qui-Gon wiedział jedno: motorem 
ataku była desperacja. To mogło oznaczać, że sytuacja w stolicy jest bardzo niepewna.

Jego padawan nie odpowiadał. Rycerz odsunął na chwilę na bok niepokoje. Udał się do 

kopuły Elan.

– Teraz ja jestem w tarapatach – zaczęła narzekać, kiedy wszedł.
Była zajęta – właśnie opatrywała staruszka, którego podczas lotu na śmigu zadrasnęła 

gałąź.

– Co ja z nimi  wszystkimi  zrobię? Nie mogę  ich samych puścić  w góry. Może  ty 

mógłbyś poprowadzić ich z powrotem?

Nałożyła maść na czoło mężczyzny, a potem delikatnie je obandażowała.
– Powinieneś pójść z resztę starszyzny, Domi – zbeształa go.
– Jestem za młody na bycie starcem – odrzekł mężczyzna.
Elan westchnęła i opłukała ręce.
– Teraz musimy ich wszystkich wykarmię. W tydzień skończą się nam zapasy. 
Wciąż gderając, kobieta wyszła. Domi wesoło wyszczerzył zęby do Qui-Gona.
– Ona ma miękkie serce, ta nasza Elan – powiedział.
– I ostry język – dodał Qui-Gon.
Starzec roześmiał się.
– A to prawda! – Ostrożnie dotknął bandaża. – Ma uzdrawiające ręce jak jej ojciec.
– Znałeś jej ojca?
– Pamięć o Rowim jest wciąż żywa wśród naszego ludu – odrzekł Domi. – Znał każdą 

roślinę w górach. Przekazał swoje eliksiry Elan. A jej matka, Tema, słynęła z odwagi. Była 
jedną spośród tych nielicznych, którzy nas opuścili. To niespokojny duch, chciała zobaczyć 
świat na zewnątrz. Ale wróciła. Ludzie z gór zawsze powracają. – Ześlizgnął się ze stołeczka.

– Dokąd poszła Tema? – zapytał Qui-Gon.
–   Do   Galu,   oni   wszyscy   tam   idą  i   wszyscy   wracają.   Tema   była   rzemieślniczką  i 

usłyszała, że w pałacu potrzebują pracowników. Chciała zobaczyć, jak się żyje gdzie indziej. 
Nigdy nie opowiadała o tym, co tam odnalazła. Mnie osobiście nigdy nie ciągnęło,  żeby 
odejść. Tęskniłbym za górami.

background image

Uśmiechając się Domi wyszedł. Rycerz Jedi zmarszczył brwi. Więc Elan go oszukała. 

Jej matka udała się do Galu i pracowała w pałacu.

Domyślił się, że przywódczyni górali musiała się bać. Wstrząsnął jej światem, jej wiarą 

we   własne   pochodzenie.   Mogła   odsunąć  od   siebie   jego   słowa,   ale   nie   mogła   o   nich 
zapomnieć. Elan poszła do kopuły kuchennej, ale opuściła ją, zanim dotarł tam Qui-Gon. 
Przygotowanie posiłków przebiegało bez przeszkód. Mistrz zobaczył oficera, który siedział 
samotnie przy piecu. Jego tunika była poplamiona, a dłonie miał obandażowane. Zapatrzył się 
tępo na rozżarzony ruszt.

Qui-Gon usiadł obok niego.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho. – Potrzebujesz lekarza?
– Powiedział, że oni są barbarzyńcami – Mężczyzna odezwał się bezbarwnym głosem. – 

Powiedział,  że zabijają  dla zabawy i następnym razem ruszą  na miasto. A zamiast tego oni 
uratowali nas od uduszenia i śmierci głodowej. Powiedział, że muszą zostać zniszczeni co do 
jednego, aby uratować  Galu. Powiedział,  że  nie ma w nich krztyny litości. A oni dali nam 
koce...

– Kto tak powiedział? Książę Beju?
– Mielibyśmy przyjmować rozkazy od tego szczeniaka?! – Oficer pokręcił głowę. – To 

Giba wydał rozkazy. Oszukał nas.

Jedi   musiał   porozmawiać  z   Obi-Wanem.   Trzeba   powstrzymać  Gibę.   Jeżeli   pragnął 

zniszczyć górali, aby zabić Elan, bez wątpienia planował zamach stanu.

Po   raz   kolejny   padawan   nie   odpowiadał   na   wezwania.   Teraz   Qui-Gon   naprawdę 

poważnie zaczął się martwić. Coś było nie w porządku. Jego uczeń wiedział, jak ważne jest 
utrzymanie   kontaktu.   Nagle   Rycerz   poczuł   zakłócenie   w   Mocy,   fale,   niosące   poczucie 
zagrożenia. To mogło płynąć tylko od Obi-Wana. Musi natychmiast wrócić do Galu.

Zaczął szukać Elan. W końcu znalazł ją, kiedy wychodziła z kopuły dla dzieci. Krótko 

powiedział jej, o tym, że to Giba stał za atakiem.

-A jakie to ma dla mnie znaczenie? – rzuciła, unikając jego wzroku.
– Ten atak zaplanowano, by cię zabić – odrzekł Qui-Gon. – Gdyby musiał zabić twoich 

ludzi, zrobiłby to. Czy nie widzisz, jak bardzo jest zdesperowany? Nie będziesz bezpieczna, 
dopóki na Gali trwają  wybory. A nowy gubernator bez wątpienia znajdzie się  pod kontrolę 
Giby, więc wtedy też nie będziesz bezpieczna. Giba nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć 
to, czego pragnie. Podejrzewamy, że to on próbuje otruć królową Vedę.

Elan pobladła. Ponownie poczuł przypływ zaufania do niej. Wyglądała na wstrząśniętą
– Już ci mówiłam, że królowa nic dla mnie nie znaczy – wymamrotała.
– Wiem, że okłamałaś mnie, mówiąc o matce – powiedział cicho Qui-Gon. – Pracowała 

w pałacu. Czy nie możesz dopuścić możliwości, że królowa mówi prawdę? Obawiam się, że 
ponosi teraz karę za to, że podzieliła się tą prawdą ze mną i z tobą.

Młoda kobieta odwróciła twarz. Zapatrzyła się w drzewa.
– Gala nie przetrwa bez ciebie – powiedział. – Muszę wracać. Jedź ze mnę. Nie stój z 

boku. 

Spojrzenie Elan było chmurne, kiedy odwróciła się, by spojrzeć na niego.
– Nie zostanę księżniczką – ostrzegła.
– I nie musisz – odrzekł Qui-Gon. – Wystarczy, że pozostaniesz Elan.

background image

ROZDZIAŁ 14

Obi-Wan   nie   miał   już  czucia   w   nogach.   Zsunął   buty   i   zaczął   rozcierać  stopy,   aby 

przywrócić w nich krążenie. Siedział zamknięty w chłodni od kilku godzin. Cały czas chodził, 
żeby zachować ciepło. Przyzwał Moc, i wyobraził ją sobie jako ciepło i światło.

Z powrotem założył buty. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni tuniki po rzeczny kamień, 

który ofiarował mu Qui-Gon z okazji trzynastych urodzin, kiedy chłopiec oficjalnie stał się 
jego padawanem. Kamień był ciepły; Obi-Wan potarł go pomiędzy dłońmi.

Wiedział, że jest coraz bardziej wyczerpany. Nie mógł chodzić cały czas bez przerwy. 

Zamknął   oczy   i,   używając   Mocy,   przesłał   wiadomość  do   Qui-Gona.   „Mistrzu,   jestem   w 
tarapatach. Wracaj.”

Co   planował   Deca   Brun?   Czy   zdawał   sobie   sprawę,  że  sprzymierzył   się  ze 

skorumpowaną korporacją, która zamierza ograbić jego planetę? Czy wiedział, jak bardzo zły 
jest w rzeczywistości Xanatos?

Najbardziej martwiła go perspektywa,  że  Deca Brun skontaktuje się  z Xanatosem i 

powie mu,  że  zamknął Jedi w chłodni. Wystarczy,  że  Xanatos usłyszy imię  Obi-Wana, a 
będzie wiedział, że w pobliżu jest też Qui-Gon Jinn. A kiedy zda sobie z tego sprawę, będzie 
próbował zastawię pułapkę na Mistrza. Przecież przysiągł, że go zniszczy.

Obi-Wan musiał uciekać  i ostrzec Qui-Gona,  że  w sprawę  zamieszany jest jego były 

uczeń.

Usłyszał   słabe   hałasy   przed   drzwiami   do   chłodni.   Może  ktoś  przyszedł,   aby   go 

uwolnić? Obi-Wan skoczył na równe nogi. Przycisnął ucho do drzwi, nie zwracając uwagi na 
to, jak bardzo są zimne.

Głosy   doszły   do   niego   przytłumione.   Użył   Mocy,   aby   odciąć  inne   dźwięki:   stałe 

brzęczenie chłodni, własny oddech. Skoncentrował się na tym, co działo się za drzwiami.

– Mam to gdzieś – ktoś powiedział.
– Ja też  mam swoją  robotę. – Chłopięcy głos. – Mam turbowóz pełen mięsa, które 

miałem tu dostarczyć. Jest już zapłacone. Przez tydzień nie będzie posiłków, jeśli mięso nie 
znajdzie się w chłodni. Ty odpowiesz za to przed Decą Brunem, nie ja.

– Nikt tam nie wejdzie ani stamtąd nie wyjdzie – odburknął strażnik.
Obi-Wan skupił Moc niczym promień lasera. „Z drugiej strony, wszyscy musimy jeść.”
– Z drugiej strony, wszyscy musimy jeść – powiedział strażnik. – Nie ruszaj się stąd. Ja 

to wepchnę do środka. 

Jedi usłyszał, jak zamek odskakuje. Odsunął się o krok od drzwi. Otworzyły się i wózek 

zaczął wtaczać się w kierunku chłopca, całkowicie wypełniając drzwi.

Obi-Wan odskoczył naprzód. Z całych sił popchnął wózek, posługując się  przy tym 

Mocą. Ciężki pojazd poleciał do tyłu, prosto na strażnika.

Chłopiec od dostawy dodatkowo popchnął wózek, kiedy ten przejeżdżał obok niego. 

Pojazd trzasnął w ścianę, przygważdżając strażnika. Mężczyzna ryknął wściekle i próbował 
go odepchnąć, ale ten nawet nie drgnął. Dostawca zdjął czapkę  z długim daszkiem. To był 
Jono.

– Nie ma to jak praca zespołowa – powiedział do Obi-Wana, szczerząc w uśmiechu 

zęby.

– Dzięki za ocalenie – odrzekł z wdzięcznością Jedi.
Pobiegli   korytarzem   i   wpadli   do   opuszczonego   biura.   Blade   smugi   wschodzącego 

słońca przesączały się przez okno. Obi-Wan się zawahał.

– Mój miecz świetlny... – powiedział. – i komunikator...

background image

– Nie mamy teraz czasu na szukanie – przerwał mu Jono. – Zaraz tu będą. – Pociągnął 

go   za   łokieć.   –   Książę  Beju   uwięził   królową.   Ona   odmawia   przyjmowania   wszelkiego 
jedzenia. Martwię, się Obi-Wanie. Myślę, że jest umierająca... Chodźmy!

Cisza poranka zaległa nad miastem. Szare światło zabarwiło się różem. Galanie zaczęli 

się krzątać. Kiedy Obi-Wan i Jono w pośpiechu przechodzili bulwarem, wzdłuż głównej alei 
już otwierano kafejki.

– Rozmawiałem z innymi członkami Rady – powiedział Dunn. – Musiałem podjąć takie 

ryzyko. Chcą  się  z tobą  spotkać.  Omówią, co zrobią  w związku z Gibą. Stworzyli sojusz 
przeciwko niemu. Uwięzienie królowej było błędem. Giba i książę  Beju posunęli się  zbyt 
daleko.

– Najpierw muszę się z kimę zobaczyć – odrzekł Obi-Wan.
Jono rzucił mu spojrzenie pełne niedowierzania.
– Ale nie ma czasu do stracenia. Dzisiaj jest dzień wyborów!
– To bardzo ważne – nalegał stanowczo Jedi. – Muszę zajrzeć  do laboratorium. Jeśli 

zidentyfikowano   składniki,   będziemy   mieli   dowód,  że  królową  próbowano   otruć. 
Potrzebujemy tego dowodu.

Jego przyjaciel pokręcił głowę.
– Nie możemy. Rada Ministrów czeka. Obiecałem, że natychmiast cię przyprowadzę.
– Jeśli będziemy wiedzieć, czym podtruwano królową, może poznalibyśmy antidotum – 

obstawał przy swoim Obi-Wan.

Jono zagryzł usta.
– Ale...
– Tędy – rzucił Jedi i wskazał na boczną uliczkę. 
Skręcił za róg. Wiedział,  że  Jono pójdzie za nim. Laboratorium Maliego Errata było 

zaledwie kilka minut drogi dalej. W budynku nie paliło się żadne światło, żaluzje spuszczono, 
ale Obi-Wan załomotał w drzwi. Mali wysunął głowę przez okno pierwszego piętra. Grzywka 
siwych włosów ułożyła się w wiotką aureolę wokół jego twarzy.

– Kto tam? – ryknął. – Kogo licho przyniosło tak wcześnie?!
– To ty? Mali! – zawołał Obi-Wan. Cofnął się na ulicę, żeby mężczyzna mógł go dobrze 

zobaczyć.

– Niecierpliwy młodzieniec! Gdzie się podziewałeś? – krzyknął podekscytowany Mali, 

uderzając dłonią w parapet. – Mam twoje wyniki. Zaraz zejdę.

Chwilę  potem   drzwi   się  otworzyły.   Starzec   stał   w   nich   ubrany  w   kitel.  Wydruk   z 

danymi drżał mu w rękach.

– Jestem genialny! – ogłosił.
– Co pan znalazł? – dopytywał się Obi-Wan.
– Przeszukałem wszystkie dane na temat składników chemicznych z całej galaktyki – 

odrzekł.   –   Sprawdziłem   każdy   sztucznie   wytworzony   związek,   każdą  truciznę,   każdy 
odczynnik... i wiesz dlaczego nie mogłem zidentyfikować tej substancji?

Chłopiec pokręcił niecierpliwie głowę.
–   Ponieważ  to   składnik   pochodzenia   naturalnego!   –   ryknął   Mali.   –   Cóż  za 

niespodzianka! Kto ich jeszcze używa? Nikt! To dimilatis. Roślina. Rośnie na równinach 
nadmorskich.   Szczypta   lub   dwie   są  całkowicie   nieszkodliwe.  A  jednak   miejscowi   ludzie 
wiedzę,  że  jeśli   wysuszy   się  ją  i   użyje   w   odpowiednim   stężeniu,   to   daje   objawy,   które 
przypominają wyniszczającą chorobę. W końcu śmiertelną, rzecz jasna.

– Jeżeli rośnie na równinach nadmorskich Gali, to na pewno jest też  w pałacowych 

ogrodach – powiedział zamyślony Obi-Wan.

– Chodźmy przyjacielu. Pospiesz się  – nalegał Jono. – Musimy powiadomić  o tym 

Radę.

– Jest na to jakieś antidotum? – zapytał Jedi.

background image

Mali podniósł buteleczkę.
– Przygotowałem trochę. To będzie cię kosztować...
Obi-Wan wepchnął mu w dłonie wszystkie swoje kredyty. Chwycił fiolkę. Poganiając 

Jono, popędził w kierunku pałacu.

Jono poprowadził Obi-Wana do takiej części pałacu, w której młody Jedi nigdy nie był 

– wysoko na wieżę z widokiem na ogrody.

– Muszę dostać się do królowej – rzucił niecierpliwie Obi-Wan.
– Powiedzieli mi,  że  mam cię  tutaj przyprowadzić  – wytłumaczył nerwowo Jono. – 

Straże cię szukają. Nigdy ci się to nie uda. To ministrowie zaprowadzą cię do królowej. Jedi 
podszedł do małego okna. Spojrzał w dół na gęstą koronę drzewa lindemoru. Poniżej ciągnęły 
się równiutkie grządki ogrodów warzywnych.

– Czy dobrze znasz ogrodników, Jono? – zapytał. – Czy pośród nich może być ktoś, kto 

spiskowałby przeciw królowej?

– Nie mam pojęcia.
– Muszę bardzo dużo wiedzieć o ziołach – powiedział Obi-Wan pogrążony w myślach. 

– A co z członkiem Rady o bladoniebieskich oczach? Ciągle jest w ogrodach. 

– Viso jest najbardziej zagorzałym zwolennikiem królowej – odrzekł Jono.
– Członek Rady miałby dostęp do jej komnat... – uczeń Qui-Gona dalej rozmyślał na 

głos. – Ale z drugiej strony byłoby to dziwne, gdyby przynosił jedzenie. – Wiedział, że dostęp 
jest kluczowy. Truciznę mógł podać ktoś, kto jest całkowicie poza podejrzeniami...

Nagła myśl uderzyła go jak promień  lasera. Zieleń  poniżej rozmazała się  przed jego 

oczami. Jono. Jego przyjaciel był jedyną osobą, która miała dostęp do ogrodów i królowej. 
Qui-Gon miał rację. Czasem to, co oczywiste, jest właściwą odpowiedzią.

Jono powiedział, że tęskni za morzem. Trucizna pochodziła z nadmorskich równin. Do 

jego obowiązków należało codzienne przynoszenie kwiatów na bukiet dla królowej. Przy 
okazji   z   łatwością  mógł   uszczknąć  nieco   dimitatisu.   i   to   właśnie   młody   Dunn   przynosił 
królowej   wieczorną  herbatę,   jak   zresztą  zauważył  Qui-Gon.   Obi-Wan   się  odwrócił.   Jego 
przyjaciel cofnął się o krok.

– O co chodzi? – spytał. Na jego twarzy pojawił się wyraz troski, ale Jedi wyczuł w nim 

zdenerwowanie.

– To ty, prawda, Jono? – Obi-Wan zapytał łagodnie. – To ty trułeś królową.
– Trułem królową? Nie mógłbym zrobić czegoś takiego! Wiesz, że to mógł być każdy!
– Ale nie był. To ty.
Qui-Gon często powtarzał swemu padawanowi,  że  chłopiec nie ma kontaktu z  żywą 

Mocą. Ale teraz młody Jedi czytał w  Jono jak w otwartej  księdze – był  winny. Widział 
desperację i strach w jego oczach, i coś jeszcze: złość.

Milczał i tylko mu się przyglądał.
Powoli wyraz niewinności zniknął z twarzy Galanina.
– A dlaczego by nie? – zapytał cicho Dunn. – Przez ciebie, Jedi, omal nie wygnano 

mnie z pałacu!

– Ale żeby zabić królową... – zaczął powoli Obi-Wan.
– Nie rozumiesz? – chłopiec wrzasnął. – To wszystko, co mam! Dunnowie byli częścią 

królewskiej   rodziny  od   pokoleń.   Do   tego   zostałem   przygotowany,   tak   mnie   wychowano. 
Honor mojej rodziny zależy odę mnie. – Jono rozłożył błagalnie ręce.

– Życie królowej zależy od ciebie – odparował Jedi. – Twoim zadaniem jest dbać o jej 

bezpieczeństwo.

Nagle twarz Galanina poczerwieniała ze złości.
– Przez nią znalazłbym się na ulicy – powiedział. – Kiedy Deca Brun zostanie wybrany, 

zatrudni swoich ludzi jako sługi. A gdzie ja pójdę? Co zrobię ze sobą? Czy mam stać się kimś 

background image

pospolitym?  Tak, jestem służącym,  ale mieszkam w pałacu! – Ostanie zdanie wyrzucił z 
siebie z dumą.

– Jono – zaczął smutno Obi-Wan – ufałem ci.
Gniew opuścił Dunna.
– W takim razie popełniłeś błąd – odrzekł łagodnie. – Jesteś moim przyjacielem. Lubię 

cię. Ale wydaje mi się, że bardziej lubię życie w pałacu.

Obi-Wan odwrócił się, słysząc czyjeś  kroki. Nadchodził Giba. Jedi pomyślał,  że  na 

pewno zostanie uwięziony albo zabity. 

– Przykro mi, przyjacielu – powiedział Jono. – Naprawdę.
– Oszczędź sobie żalu – odrzekł Jedi i podszedł do okna. Skoczył na krawędź i ocenił 

odległość do ziemi. Było za wysoko na upadek, ale Moc nim pokieruje. – Nie potrzebuję go – 
dodał i zeskoczył.

background image

ROZDZIAŁ 15

Oślepiająca zieleń liści lindemorów pędziła w jego stronę. Obi-Wan zebrał Moc płynącą 

ze wszystkich żywych istot wokół niego i skupił ją w sobie. Przeleciał całą odległość, która 
dzieliła   go   od   drzewa.   Upadając,   chwycił   się  gałęzi   lindemora.   Zacisnął   na   niej   palce, 
rozhuśtał się i, korzystając z siły rozpędu, chwycił się następnej gałęzi, która wyrastała niżej, i 
tak chwytał się jednej po drugiej, aż bezpiecznie zeskoczył na ziemię.

Nawet nie zatrzymał się, żeby spojrzeć w górę.
Giba najprawdopodobniej już  wezwał królewskie straże. Obi-Wan musiał dostać  się 

niepostrzeżenie do sali obrad Rady.

Wślizgnął się  przez kuchenne drzwi. Przebiegł obok osłupiałych kucharzy,  wpadł z 

impetem do spiżarni, pognał przez jadalnie i znalazł korytarz prowadzący do skrzydła, gdzie 
mieściły się gabinety Rady Ministrów.

Hole były opustoszałe. Chłopiec popędził kamiennym korytarzem, żałując,  że  nie ma 

przy   sobie   miecza   świetlnego.   Usłyszał   odgłos   kroków,   jakby   ktoś  biegł.   Dał   nura   do 
najbliższego pokoju.

Zamknął drzwi i przywarł do nich. Pospieszne kroki minęły go.
Odetchnął głęboko. Znów był bezpieczny. Przez chwilę. Znalazł się w czymś w rodzaju 

królewskiej   sali   audiencyjnej.   W   głębi   na   podwyższeniu   stała   ozdobna,   złocona   ława, 
naprzeciwko   niej   rzędy   krzeseł.   Na   ścianach   wisiały   połyskujące   gobeliny.   Za   ławą 
wyeksponowano antyczny broń.

W przeciwległym końcu sali znajdowały się  drugie drzwi. Obi-Wan ruszył ku nim. 

Przekręcił gałkę  i zaczął ostrożnie ciągnąć  do siebie. Jednocześnie poczuł,  że  ktoś pcha z 
drugiej strony. Dzięki wspólnym wysiłkom dwóch osób drzwi otworzyły się gwałtownie. Do 
pokoju, potykając się, wleciał książę Beju.

Natychmiast stanął na nogi i, rzucając wściekłe spojrzenie, zwrócił się do Obi-Wana:
– Kryjesz się jak tchórz, tak? Niepotrzebnie. Straże są wszędzie. Lada moment tu będę. 

– Książę ruszył powolnym krokiem do zamontowanych na ścianie drążków, które służyły do 
wzywania służby lub straży. Sięgnął po czerwoną.

– Mówisz mi o tchórzostwie – rzucił zimno Obi-Wan, skrywajęc rozpacz, którą  czuł. 

Jeżeli książę dotknie drążka, on będzie zgubiony. – A sam wzywasz straże.

Beju zawahał się.
– Nazywasz mnie tchórzem, Jedi?
Obi-Wan wzruszył ramionami.
– Ja tylko wyciągam wnioski. Odkąd tu przybyłem, nazywałeś  mnie tchórzem. Ale 

zawsze   na   twoje   wezwanie   mogła   przybyć  straż.  Co   znaczą  słowa,   skoro   zaprzecza   im 
postępowanie? Stawiłem ci czoło samotnie, a ty zawsze byłeś  w towarzystwie kogoś, kto 
walczyłby za ciebie. Czy to ja jestem tchórzem?

Książę  Beju  zapłonął   z   gniewu.   Jego  ręce   opadły.   Podszedł   do  gabloty  z  antyczną 

bronię. Otworzył ją i wyjął jeden przedmiot.

– Czy wiesz, co to jest, Obi-Wanie Kenobi? – zapytał, wymachując bronią.
– Miecz. – Obi-Wan nigdy nie używał takiej broni, ale widział w  Świętyni rysunki, 

które ją przedstawiały. Była podobna do miecza świetlnego, tyle że wykonana z metalu.

Beju podniósł miecz i z zamachem ciął gobelin. Gęsta tkanina została przecięta na pół.
– Dbamy, aby były naostrzone – rzekł. – Uczyłem się walki na miecze – to była część 

mojego królewskiego wychowania. Mój ojciec nalegał, by tak się stało. – Zamarkował atak na 
Obi-Wana, który nawet nie drgnął.

background image

– Myślisz, że sobie z takim poradzisz? – spytał go Beju. – Czy Jedi walczą tylko swoją 

bronią,   dzięki   czemu   zawsze   mają  przewagę?   –   Jego   zęby   błysnęły,   kiedy   szyderczo 
uśmiechnął się do Obi-Wana.

– Dlaczego tego nie sprawdzimy? – zaproponował padawan, starając się, by jego głos 

brzmiał obojętnie. Skupił się na zbliżającej się walce. Nie mógł pozwolić, aby drwiny księcia 
naprawdę go dotknęły.

Beju wziął drugi miecz z gabloty i cisnął go w stronę Obi-Wana. Zanim palce młodego 

Jedi zacisnęły się  na rękojeści, książę  skoczył naprzód, wymierzając cios w górę. Kenobi 
zdążył obrócić  się, ale ostre ostrze przecięło mu tunikę. Poczuł krew spływającą  w dół po 
ramieniu.

– Masz już  dość? – zakpił Beju. W odpowiedzi Obi-Wan zrobił wypad. W powietrzu 

rozległ się brzęk metalu, kiedy Beju sparował jego cios. Książę go odepchnął. Jedi zaskoczyła 
siła   przeciwnika.   Arystokrata   był   w   znacznie   lepszej   kondycji,   niż  Obi-Wan   mógł 
podejrzewać.

Beju posuwał się naprzód, atakując Obi-Wana, który parował każdy cios. Przydało mu 

się przygotowanie do walki mieczem świetlnym, nie był jednak przyzwyczajony do wstrząsu, 
który przebiegał całe jego ramię  przy każdym zderzeniu mieczy. Miecz z metalu był także 
cięższy od świetlnego i Jedi nie mógł do niego dopasować koordynacji ruchów i pracy nóg. 
Beju korzystał ze swojej przewagi, pędząc do przodu – jego miecz błyskał w powietrzu, kiedy 
wyprowadzał ciosy. Po raz pierwszy Obi-Wan zaczął wątpić, czy pokona księcia w jego grze.

Wątpliwości w czasie walki miejsca mieć nie mogę. Zawsze, kiedy był w kłopotach, w 

jego umyśle pojawiały się nauki Yody. „Uwierzyć musisz. W Moc wierzyć. Po nią sięgnij.” 
Tak, miał w zanadrzu coś, czego nie miał Beju. Użył Mocy. Poczuł, jak w nim wzbiera. 
Wątpliwości opuściły go, napłynęła zaś  wiara. Zwycięży, bo musi zwyciężyć. Miecz nagle 
wydał   mu   się  znajomy.   Jego   ciężar   w   dłoni   był   uspokajający,   a   nie   obcy.  Wskoczył   na 
królewską  ławę  i   runął   na   Beju,   Uniósł   miecz,   po   czym   opuścił.   Pchnięcie,   dźgnięcie   – 
zaskakiwał   księcia   swoimi   posunięciami.   Beju   zatoczył   się  w   tył,   zasłonił   się  mieczem, 
próbując ochronię się przed wściekłym atakiem Obi-Wana.

Umysł   Jedi   był   czysty.   Nie   zaćmiewała   go   ani  nienawiść,   ani   gorycz.   Musiał 

powstrzymać Beju.

Ponownie uderzył, próbując wytrącić miecz z ręki księcia.
Jednakże Galanin otrząsnął się z zaskoczenia, a gniew poparty przez umiejętności może 

być  potężnym  sprzymierzeńcem. Beju przeszedł do natarcia. Uderzał raz po razie, podczas 
gdy Obi-Wan odpierał ataki. Czuł siłę ciosów arystokraty w całym ramieniu. Zaczęło go piec 
w barku.

Pot spływał po twarzy padawana. Książę  stracił rytm i zatoczył się. Walczyli już  od 

dłuższego   czasu.   Twarz   Beju   poczerwieniała   od   wysiłku.   Obi-Wan   wyczuwał   zmęczenie 
przeciwnika. Miał nadzieję, że spowoduje ono, iż Beju popełni błąd.

Rozpoczął kontratak i zapędził księcia do rogu.
Teraz Beju był osaczony, nie mógł zrobię uniku. Wyprowadzając cios z góry, Obi-Wan 

wytrącił mu z ręki miecz. Beju sięgnął po broń, jego dłoń już zbliżała się do rękojeści, kiedy 
Jedi przeskoczył krzesło i zagrodził mu drogę.

Głos za nimi przeciął ciszę.
– Dość tego!
Pojawiła się zakapturzona postać. Miała na sobie srebrną szatę członka Rady. Obi-Wan 

rozpoznał starszego mężczyznę, który pojawiał się i znikał w ogrodach.

– Przegrasz, mój książę. Widać to jak na dłoni.
– Nie przegram! – wrzasnął książę. W tym momencie stopa Obi-Wana uderzyła go w 

nadgarstek i tym samym uniemożliwiono mu złapanie miecza.

background image

– Poza tym, Viso – warknął opryskliwie Beju – skąd możesz wiedzieć, czy przegram? 

Jesteś ślepy! Nie zobaczyłbyś nawet własnej ręki przez nosem.

Obi-Wan przyjrzał się uważniej starcowi. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę się, że jego 

mętne oczy pozbawione były zdolności widzenia. W tej krótkiej chwili sięgnął w dół i porwał 
miecz księcia z podłogi.

– Od dłuższego czasu widziałem, że przegrywasz – powiedział cicho Viso. – Ta walka 

nie ma sensu. Zaprzeczałeś prawdzie zbyt długo. Kiedy człowiek tak robi, zawsze przegrywa.

– Przestań mówię zagadkami, staruszku – powiedział Beju, przetaczając się i wstając na 

drżące nogi. – Twoje historyjki zawsze mnie nudziły.

–   Królowa  Veda   nie   okłamała   cię,   mój   książę  –   odrzekł  Viso,   pogodny  w   obliczu 

grubiaństwa Beju. – Twój ojciec – owszem. Giba też. Ludzie, których czciłeś, okłamali cię. 
Twoje matka, która cię urodziła, nie.

– Wynoś się – wrzasnął książę. – Moje straże wrzucą cię do lochów za te kłamstwa!
– W takim razie będziesz musiał udowodnić, że kłamię. Nie chcesz najpierw zobaczyć 

moich dowodów? Czy jesteś  wystarczająco  odważny, aby stawię  im czoło? – spytał wciąż 
spokojnie minister.

Obi-Wan spojrzał na Beju. Widział, że książę nie może się wycofać. Viso zapędził go w 

kozi róg tak samo jak wcześniej Jedi w trakcie walki.

– Dobrze, staruchu – rzucił szyderczo książę. – Pokaż mi to, co nazywasz dowodem. A 

potem z wielką przyjemnością poślę cię do więzienia w wieży.

Viso skłonił się. Gestem kazał im iść za sobą.
Wyprowadził ich z komnaty, przez kolejną ogromną salę audiencyjną. Zaprowadził ich 

do   maleńkiego   pomieszczenia.   Pokój   był   zupełnie   pusty.  Ściany   i   podłogę  wykonano   z 
bladobłękitnego   kamienia.   Na   podłodze   widniał   zagmatwany   wzór   z   przeplatających   się 
kwadratów, wykonany ze srebra osadzonego w kamieniu.

– Stań w małym kwadracie pośrodku, książę Beju – powiedział starzec.
Młodzieniec nagle zrobił się niespokojny.
– Kwadrat w kwadracie – powiedział. – Mój ojciec mówił o tym. Nigdy nie wyjaśnił, co 

miał na myśli. Powiedział... Powiedział,  że  kiedy będę wystarczająco  silny, aby spojrzeć  w 
twarz prawdzie, będę też gotów, aby poznać to znaczenie.

– I jesteś wystarczająco silny? – spytał Viso.
Książę stanął na środkowym kwadracie. Kiedy tylko jego stopy dotknęły podłogi w tym 

miejscu, ściany zaczęły lśnić Obi-Wan patrzył w osłupieniu, jak delikatne promienie złotego 
światła   nagle   zalały   Beju   ulewą  zmiennych   wzorów.   Nie   mógł   dostrzec,   skąd   się  biorą. 
Wydawały się powstawać z samego powietrza. Potem Jedi zauważył, że chociaż połyskujące 
smugi rzucały cienie na podłogę i ściany, nie zostawiały żadnego śladu na księciu.

– Widzisz – powiedział cicho Viso. – Nie ma na tobie królewskiego znamienia – Znaku 

Korony, mój książę. Ma je ktoś inny. Nie jesteś następcą tronu.

Książę wyszedł z kwadratu. Promienie światła natychmiast zniknęły.
Obi-Wan spodziewał się,  że  Beju wybuchnie. Powie,  że  to nic nie znaczy. Sądził,  że 

zacznie   drwić  z  Viso,   nazwie   go   starym   głupcem   albo   kłamcą.   Jednakże  książę  niczego 
takiego nie zrobił.

Powoli opadł na kolana. Schował twarz w dłoniach. Obi-Wan widział, jak drżą  mu 

ramiona.

Viso zbliżył się i stanął przy boku młodego Jedi.
– Wszystko, w co wierzył, zostało mu odebrane – szepnął. – Musisz mu pomóc, Obi-

Wanie.

Powiedziawszy   to,   Viso   bezgłośne   wyszedł   i   pozostawił   Obi-Wana   samego   ze 

szlochającym księciem.

background image

ROZDZIAŁ 16

Pomóc księciu?! Obi-Wan nawet go nie lubił. Jeszcze chwilę wcześniej Beju ochoczo 

pchnąłby go mieczem prosto w serce.

Jednakże  Viso miał rację. Książę  stracił wszystko, co uważał za prawdę, wszystkich, 

których poważał. Jego ojciec był dla niego bohaterem. Giba go zastąpił. Nie miał już w co 
wierzyć.

Jedi przykucnął koło Beju.
– Twój ojciec zachował się bardzo honorowo u schyłku życia, książę Beju – powiedział 

cicho. – Ujawnił swoje kłamstwo. Twoja matka wybaczyła mu, ponieważ  żałował  tego, co 
zrobił. Czasem skrucha to wszystko, co możemy ofiarować tym, których zraniliśmy. 

Galanin objął kolana ramionami, głowę wciąż miał spuszczoną.
– Nauki Jedi mówię,  że  przyjęcie ciosu to pierwszy krok do ozdrowienia po nim – 

ciągnął łagodnie Obi-Wan. – Teraz musisz  zdecydować, co dla ciebie jest najlepsze – co 
powinieneś zrobić. Czy chcesz władać Galą jako książę?

Nie spodziewał się, że Beju mu odpowie, ale on podniósł głowę. Zatrzymał spojrzenie 

zaczerwienionych oczu na Jedi. Na policzkach księcia wciąż widoczne były ślady łez.

– Już nie wiem, czego chcę – szepnął. – Nic nie wiem.
– Wciąż  jesteś  księciem. Elan nie chce rządzić. Aż  do wyborów jesteś  prawowitym 

następcą tronu, więc możesz skorzystać z okazji. Możesz zachować się jak Księże – uratować 
swoją  matkę  i uwięzić  Gibę. Jeśli przegrasz w wyborach, nadal możesz zostawić  po sobie 
rząd, który będzie sprawnie funkcjonował i pozostanie silny.

–   Giba   mówił,  że  tak   czy   inaczej   ludzie   będę   głosować  na   mnie   –   powiedział 

odrętwiały. – Powiedział, że ludzie bardzo mnie kochają. Jednak kiedy szedłem przez miasto, 
widziałem prawdę  w oczach mojego ludu i nie potrafiłem stawić  jej czoła. Co mogę  teraz 
zrobię? Dziś są wybory.

–   Możesz   go   powstrzymać  –   powiedział   stanowczo   Obi-Wan.   –   On   chce   tylko 

zachować władzę. Nie cofnie się przed niczym, aby to osiągnąć. Jeżeli ludzie dowiedzą się, że 
wybory nie są uczciwe, może wybuchnąć wojna domowa. Możesz zadbać o to, żeby wybory 
przebiegały bez przeszkód.

Księże Beju zmarszczył brwi.
– Giba jest zbyt sprytny, aby polegać tylko na mnie.
– Co masz na myśli? – spytał Obi-Wan.
Galanin wzruszył ramionami.
– Na pewno ma  plan awaryjny.  Być  może  już zagwarantował  sobie  inną  drogę  do 

zwycięstwa.

Jedi poczuł, jak ogarnia go zniechęcenie. Sprawy w pałacu robiły się  coraz bardziej 

zagmatwane. Intryga wewnątrz intrygi. Żałował, że nie ma przy nim Qui-Gona.

Właśnie w tym momencie usłyszeli krzyki na ulicach poza terenem pałacu. Obi-Wan 

skoczył na nogi i ruszył do Sali obrad. Beju podążył tuż  za nim. Podbiegli do okna. Setki, 
może  tysiące ludzi nadchodziło ze wzgórz w kierunku Galu. Niektórzy lecieli na śmigach. 
Prowadzili batalion gwardii królewskiej, który maszerował między nimi.

Na czele grupy jechała kobieta. Jej srebrne włosy falowały na wietrze. Obok niej jechał 

Qui-Gon. Galanie wysypali się na ulice, aby zobaczyć to widowisko.

– Cokolwiek zaplanował Giba, już  po wszystkim – odezwał się  Obi-Wan do Beju. – 

Górale przybyli, aby wziąć udział w głosowaniu.

background image

ROZDZIAŁ 17

Oui-Gon zastał Obi-Wana czekającego na niego u bram pałacu. Kamień  spadł mu z 

serca na widok padawana.

– Próbowałem skontaktować się z tobą przez komunikator – powiedział mu.
– Najpewniej byłem wtedy zamknięty w chłodni – odrzekł Obi-Wan, szczerząc zęby. – 

Widzę, że przekonałeś w końcu Elan, aby przybyła.

Mistrz kiwnął głowę.
– Kiedy królewska gwardia zaatakowała, zrozumiała,  że  jest tu potrzebna. Gdzie jest 

Giba?

Obi-Wan poprowadził go do pałacu.
– Książę Beju wydał rozkaz aresztowania go. Nie da rady zbyt długo ukrywać się przed 

strażą.

–   Książę  Beju?   –   zdziwił   się  Oui-Gon.   Nie   spodziewał   się,  że  młody   Tallah 

przeciwstawi się swemu poplecznikowi.

– Zrozumiał, że Giba nie był wart pokładanego w nim zaufania – odrzekł młody Jedi. 

Zmarszczył brwi. – Mam nadzieję,  że  nie jest za późno dla królowej. Posłałem medyka z 
antidotum, ale ona jest już bardzo słaba.

– Byłeś  bardzo zapracowany, padawanie – powiedział do niego Qui-Gon i z aprobatą 

pokiwał głową.

Ciekawiło go, jak Obi-Wan poradził sobie z sytuacją  w pałacu. Kiedy nie mógł się  z 

nim  porozumieć, martwił się,  że  pozostawił padawana z zadaniem, które przerastało jego 
możliwości. Najwidoczniej Obi-Wan napotkał trudności i przeszkody, ale je pokonał.

– Miałeś rację co do Jono – powiedział jego uczeń.
Qui-Gon położył mu rękę na ramieniu.
– Przykro mi to słyszeć.
Weszli do komnat królowej. Książę stał i czekał.
– Czy Elan jest z tobą? – zapytał Mistrza Jedi.
Qui-Gon pokręcił głowę.
– Poszła zobaczyć się z Wiła Prammi. Jeśli chcesz, mogę poprosić ją o spotkanie z tobą.
Książę zmarszczył brwi.
– Jeszcze nie wiem – powiedział z wahaniem. – Po pierwsze muszę zadbać  o to, by 

sprawy potoczyły się właściwie tutaj, na miejscu. Właśnie powinni aresztować Gibę.

– Myślę, że nie – powiedział Giba, wchodząc do pokoju. Machał wydrukiem, na którym 

widniał   nakaz   aresztowania.   –   Podpisane   przez   księcia   Beju.   Ten   dokument   nie   jest 
prawomocny. Nie władasz Galę, książę. – Giba posłał mu lodowaty uśmiech. – i nigdy nie 
będziesz. Kiedy królowa umrze, ktoś inny zajmie jej miejsce.

–   Nie   ty.   Jeszcze   nie   umarłam.   –   Władczyni   stanęła   w   drzwiach.   Musiała   mocno 

chwycić  się  framugi,   ale   stała   wyprostowana,   dumnie   uniosła   podbródek.   –   Straże!   – 
krzyknęła słabym głosem do stojących obok niej gwardzistów. – Aresztować tego człowieka!

Spomiędzy szat minister wyciągnął miecz świetlny Obi-Wana. Qui-Gon w pierwszej 

chwili był zaskoczony, ale w sekundę potem włączył własny.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł walczyć z Jedi tą bronią – odezwał się uprzejmie 

do Giby.

– Nie obchodzi mnie twoje zdanie – rzucił starzec i zrobił wypad w jego kierunku.
Miecz   świetlny   Qui-Gona   wydawał   się   rozmazaną  plamą  zieleni,   kiedy   Jedi   po 

mistrzowsku   zrobił   unik   przed   niezręcznym   ciosem   Giby,   obrócił   się,   uderzył   z   góry   w 
nadgarstek mężczyzny i cofnął się. Minister został rozbrojony i osunął się na kolana, zanim 
ktokolwiek zdążył drgnąć.

background image

Qui-Gon   wręczył   broń  z   powrotem   swojemu   padawanowi.   Straże  ruszyły,  żeby 

aresztować Gibę.

–   Czekajcie!   –   krzyknął   zdesperowany   starzec.   –   Nie   musicie   słuchać  rozkazów 

królowej. Przez lata byliście na moich usługach. To oczywiste, że rodzina królewska straciła 
kontrolę nad sytuacją. Widzieliście, co się stało? Elan przybyła ze swoją armią! Znaleźliśmy 
się o krok od wojny domowej. Jest tylko jedna nadzieja. Musimy poprzeć Decę Bruna. Jest za 
późno na wybory. Jeżeli mi pozwolicie, przyprowadzę go tutaj. 

– A dlaczego Deca Brun miałby cię posłuchać, Giba? – zapytał książę.
– Ponieważ  jestem mądrym i zaufanym ministrem Rady, oddanym swojej ukochanej 

Gali – warknął Giba.

– Skąd miałeś ten miecz świetlny, Giba? – spytał Obi-Wan.
– Znalazłem w pałacu, rzecz jasna. Uciekałeś przed strażą i zgubiłeś go.
– To chyba nie było tak – odrzekł chłopiec. – Jedi nie zostawia za sobą miecza. Odebrali 

mi go ludzie Deki Bruna.

– Nic o tym nie wiedziałem! – odrzekł opryskliwie minister. – Nie wiem, o co mnie 

oskarżasz.

– Oskarżam cię o zmowę z Decą Brunem – odpowiedział pewnie Obi-Wan. 
Qui-Gon spojrzał na niego zaskoczony. Czy padawan blefował, czy też  miał dowód? 

Nikt nie zauważył, kiedy Jono wślizgnął się do pokoju.

– To prawda – przemówił cicho. – Giba obawiał się,  że  książę  przegra w wyborach. 

Zawarł z Decą Brunem umowę. Znalazł dla niego pieniądze i wsparcie spoza Gali.

–   Korporacja   Pozaplanetarna   –   rzekł   Obi-Wan.   –   Widziałem   holopliki   w   biurze 

wyborczym Deki.

Qui-Gon odwrócił się do Obi-Wana ponownie zaskoczony.
– Naprawdę byłeś zapracowany! – wymruczał.
– W zamian za to Deca miał zagwarantować mu miejsce w rzędzie – skończył Jono. – 

Giba nie przyjmował do wiadomości tego, że mógłby stracić władzę.

– Aresztować go – powtórzyła słabo królowa.
Straże wsunęły na nadgarstki Giby elektrokajdanki.
– To koniec – powiedziała władczyni Gali.
Książę podszedł do niej. Objął ją ramieniem i podtrzymał.
– Jeszcze trwają wybory. Pozwólmy, niech zadecydują ludzie.

background image

ROZDZIAŁ 18

Wiła Prammi została wybrana na gubernatora Gali przytłaczającą większością głosów. 

Książę wycofał się z wyścigu i także ją poparł. Ujawnił też powiązania Deki Bruna z Gibą i 
Korporacją Pozaplanetarną. Po rozmowie z Wiła Elan również ją poparła, dając jej wszystkie 
głosy górali.

Galonie świętujący wygraną Wili wylegli na ulice. Ludzie z miasta i z gór połączyli się 

we wspólnych pieśniach i radosnych okrzykach. Chociaż  Gali groziło powstanie, udało się 
przeprowadzić zmiany w systemie władzy w sposób pokojowy.

Jedi   nie   mieli   już  nic   tu   do   zrobienia.   Qui-Gon   był   ponadto   zaniepokojony 

wiadomością,  że  Xanatos mieszał się  w sprawy tej planety. Jego dawny uczeń  musiał już 
dowiedzieć  się,  że  Obi-Wan i Qui-Gon byli tymi Jedi, których przysłano jako Strażników 
Pokoju. Mógł  przybyć, aby ich odnaleźć. Mistrz nie mógł wystawiać  na niebezpieczeństwo 
pokoju na Gali. Lepiej było zniknąć gdzieś w galaktyce.

Qui-Gon poszedł do komnat królowej na ostatnią audiencję. Zastał Vedę, gdy stała przy 

oknie i patrzyła na Galu. Miała na sobie suknię z lśniącego jedwabiu w kolorze głębokiego 
błękitu.   Nie   założyła  żadnej   biżuterii,   a   długie   włosy  miała   zaczesane   w   prosty   sposób. 
Objawy   choroby   wciąż  przyćmiewały  jej   urodę,   ale   Jedi   widział   oznaki   zdrowia   w 
delikatnych rumieńcach na policzkach i czystym blasku oczu.

– Ofiarowano mi coś bardzo niezwykłego, Qui-Gonie, coś, czego się nie spodziewałam 

– powiedziała. – Będę  mogła za własnego  życia  ujrzeć, jak rozwija się  demokracja, którą 
chciałam uczynię moją spuścizną. Beju będzie miał lepsze życie. – Uśmiechnęła się ponuro. – 
Jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, ale nie wątpię w to. Gala będzie wolna i spokojna.

– Rozmawiałem z Elan – poinformował ją  Rycerz. – Powraca w góry, ale zawarła 

przymierze z Wiła. Nie sądzę, żeby ponownie tak bardzo się odizolowała.

– Ja także z nią rozmawiałam – odrzekła królowa. – Jest niezwykłą młodą kobietą. Nie 

zgodziła się  na przyjęcie nazwiska Tallah, ale to rozważy. Może  je oczywiście dodać  do 
nazwiska swoich rodziców. Jest okropnie uparta.

– A Jono? – zapytał Qui-Gon. – Obi-Wan martwi się o niego.
–   Mimo  że  go   zdradził   –   zaczęła   władczyni   –   wszystkim   nam   wyjdzie   na   dobre 

wybaczenie mu. Zostanie ukarany – przynajmniej on sam potraktuje to jako karę: zostanie z 
powrotem odesłany do swojej rodziny i zacznie uczyć się uprawy ziemi. 

– Stanie się zwyczajnym człowiekiem. i być może nauczy się czegoś o pożytkach, które 

płynę z wolności – zauważył Qui-Gon.

– Mam nadzieję – zgodziła się cicho. – Mam nadzieję, że wszyscy się tego nauczymy. – 

Przyglądała się przez moment Qui-Gonowi. – Sprawy dobrze się zakończyły. Spełniliście swą 
misję, a mimo to wydajesz się smutny.

– Jest mi smutno – przyznał Jedi. – Próbowałem zrozumieć dlaczego. Czasem własne 

serce potrafi być tak tajemnicze.

Królowa pokiwała głowę.
– Spytaj tylko Beju – powiedziała. – Mój syn właśnie zaczyna rozumieć samego siebie.
– Zacząłem zastanawiać się na tym, co pozostawię po sobie, kiedy już umrę – odezwał 

się Mistrz Jedi. – Wędruję od świata do świata. Mój związek z każdym z nich jest przelotny. 
Co będzie moją spuścizną?

Kobieta się uśmiechnęła. Rozłożyła ramiona, aby objąć miasto Galu leżące poniżej. Na 

zewnątrz   Qui-Gon   zobaczył   ludzi,   którzy   spieszyli   się  do   pracy,   zbierali   się  na   placach, 
rozmawiali, przystając na rogach ulic. To był pogodny, pełen ożywienia widok.

– To – powiedziała łagodnie.

background image

Nie powiedziała nic więcej, ale Rycerz zrozumiał każdy niuans tego, co miała na myśli. 

Po raz pierwszy od momentu, kiedy wylądował na Gali, dotarła do niego odpowiedź – jasno i 
wyraźnie: jako Jedi pozostawi za sobą  sprawiedliwość  i honor. Nieważne, czy ślady jego 
kroków  zatrą się, czy lata później ktokolwiek będzie pamiętał o dwóch Jedi, którzy zapewnili 
pokojową przemianę na ich planecie. Będę pamiętali pokój i to wystarczało.

No i miał Obi-Wana. Z każdą  misją  był coraz głębiej przekonany,  że  jego padawan 

stanie się kimś wyjątkowym, nawet pomiędzy Jedi.

I oczywiście jest jeszcze wiele pracy, której owoce staną się jego spuścizną.
Qui-Gon już rozmawiał z królową, podczas gdy Obi-Wan siedział w sali obrad z Elan i 

Beju. Ci dwoje nie odzywali się do siebie. Viso poprosił ich, aby spotkali się z nim w tej sali. 
Obi-Wan zastanawiał się, co starszy mężczyzna planował. Viso wszedł do pokoju. Odrzucił 
do tyłu kaptur i spojrzał na nich swymi mętnymi, błękitnymi oczami, i choć  nie widział, 
wiedział, gdzie patrzeć.

– Dziękuję wam za przybycie – powiedział. – Chcę wam coś pokazać. Tobie też, Obi-

Wanie.

Poszli   za   nimi   do   pokoju   o   błękitnych   ścianach.   Viso   skierował   Elan,   aby   stanęła 

pośrodku centralnego kwadratu. Kiedy tylko jej stopy dotknęły znaku, ściany zaczęły lśnić. 
Wystrzeliły strumienie światły. Jej srebrzyste włosy odbiły blask, tworząc srebrnobłękitną 
aureolę wokół surowej twarzy.

Złote  promienie nagle  otoczyły ją  i  wirowały wokół niej  coraz  szybciej  i szybciej. 

Promienie rozszczepiły się w kaskadę tańczącego światła.

Elan wydawała się iskrzyć, i wtedy Obi-Wan to zobaczył: nad jej sercem pojawił się 

znak korony. 

– Widzisz, Elan Tallah? – zapytał Viso. – Jesteś księżniczką.
Dziewczyna   spojrzała   w   dół   na   cień  na   swojej   piersi.   Dotknęła   go,   cofnęła   rękę  i 

przyjrzała się złotemu światłu tańczącemu na jej skórze. Zeszła z kwadratu. Promienie światła 
zniknęły. Ściany zmatowiały. Sala ponownie stała się pustym pokojem.

– Ostatnią księżniczką – powiedziała Elan.
Viso zwrócił się do Beju.
– Czy mogę cię odprowadzić do twojej komnaty, mój książę?
Młodzieniec przełknął ślinę. Pokręcił głowę.
– Mam na imię Beju – rzekł.
Elan uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń.
– Chodź, bracie. Przejdźmy się razem.
Obi-Wan patrzył, jak rodzeństwo opuściło salę, a za nimi podążył Viso.
Elan i Beju musieli zmienić wszystkie wyobrażenia na temat tego, co pozostawili im po 

sobie ich rodzice. Obydwoje rozpoczęli nową  drogę, przyjmując dziedzictwo zgodne z ich 
charakterami, a nie pozycją.

Jedi pomyślał, że właśnie to jest prawdziwym królewskim znamieniem – znamieniem 

szlachetności. On także  podążał drogą, której nie przewidział. Kodeks Jedi był  tak samo 
częścią jego istoty, jak dziedzictwo Tallahów – Elan i Beju. Jego więzi były nie mniej ważne. 
Zrozumiał, że znalazł w tej misji coś niespodziewanego. Ponownie odnalazł sens w dążeniu 
do ideałów Jedi.

Kiedy wrócił, zastał Qui-Gona stojącego w drzwiach. Mistrz na niego czekał. Obi-Wan 

chciał powiedzieć mu o odnowionym zobowiązaniu, o wątpliwościach, z którymi zmagał się 
podczas jego nieobecności, o pytaniach o spuściznę po sobie i tym, co to znaczy.

Mistrz   jednak   wydawał   się  taki   surowy.   Chłopiec   wiedział,  że  Qui-Gon   chciał   jak 

najszybciej wyruszyć w drogę. Czekała na nich już następna misja. Rycerz Jedi powiedziałby 
mu, że trzeba się teraz na niej skupić.

background image

Przed   nim   leżą  nowe   pytania,   nowe   zmagania.   „Zawsze   jest   więcej   pytań  niż 

odpowiedzi” – powiedział kiedyś Yoda.

Qui-Gon przerwał jego rozmyślania.
– Czas wyruszać – rzekł.
Obi-Wan skinął głowę.
– Jestem gotowy.