background image

 

 

 

 

       MARIUSZ SZCZYGIEŁ    WOJCIECH TOCHMAN 

 

REPORTAŻ – OPOWIEŚĆ O TYM, CO WYDARZYŁO SIĘ NAPRAWDĘ 

 

 

W komunizmie słowo drukowane służyło ukrywaniu prawdy. 

Jeśli utalentowany reporter chciał w oficjalnej prasie podzielić się swymi obserwacjami, szukał na to wymyślnych 

sposobów. Przechytrzanie władzy zapoczątkowało wielką literacką grę. 

Nie wolno było pisać o samym systemie, więc reporterzy opisywali losy indywidualnego człowieka. 

Nie wolno było pisać o ogóle, więc pisano o szczególe. 

Nie wolno było pisać o tym, co widać w lustrze, więc opisywano, co widać w odłamku lustra. 

„Mówiliśmy o reportażu, że jest sztuką, która pozwala zobaczyć w kropli wody -morze" - napisał Adam Michnik. 

Czytelnik wiedział, że w banalnych z pozoru obyczajowych obrazkach kryje się istotna diagnoza systemu. 

Po 1989 roku, kiedy można już było pisać o wszystkim, wydawało się, że reportaż zniknie. Że wyprze go tak 

zwana czysta informacja. Jeden z utalentowanych reporterów przestał pisać w ogóle, bo - jak dowodził - „historia po 

obaleniu  komunizmu  nabrała  takiego  przyspieszenia,  że  reportaż,  zwłaszcza  literacki,  zdaje  się  nie  nadąża  za 

wydarzeniami". Nic bardziej błędnego. 

Reportaż się zmienił. I to nie przede wszystkim dlatego, że upadł komunizm. 

Sprawny reporter potrafi napisać tekst natychmiast po powrocie z wydarzenia. Ale dzisiaj rasowi reporterzy oddają 

pierwszeństwo  swoim  kolegom  depeszowcom.  Ponieważ  skończył  się  już  czas  szybkiego  reportażu  prasowego. 

Mówił o tym Ryszard Kapuściński. Nie możemy konkurować z radiem, telewizją live, z internetem, a nawet fleszami 

na pierwszych stronach gazet. Rozwój mediów elektronicznych zmienił pracę reportera i zmienił reportaż. 

News  wciąż  daje  nam  temat,  lecz  dziś  w  reportażu  ważniejsze  jest  to,  czego  w  newsie  już  nie  ma.  Dziś 

reportaż nie może być samą tylko prostą relacją. Po co pisać kilka dni po zdarzeniu o czymś, o czym nasi czytelnicy 

już gdzieś czytali, słyszeli w radiu, co widzieli w telewizji? Reportaż powinien sięgać tam, gdzie nie sięga mikrofon i 

kamera depeszowca, pod powierzchnię wydarzenia. Powinien być pogłębiony osobistą emocją i refleksją autora. 

W reportażu świat pachnie, smakuje, jest mroźny lub gorący, jasny albo mroczny. Budzi spokój, wstręt albo 

strach. Chcąc blisko poznać naszego bohatera, nie możemy się z nim kontaktować zbiorowo. Nie możemy go widzieć 

i słuchać kolektywnie. Świata wąchać zbiorowo się nie da, smakować zbiorowo, bać się zbiorowo - też nie. Pisać też 

można  tylko  dwiema  rękami.  Reportaż  jest  gatunkiem  autorskim:  osobistym,  indywidualnym,  kameralnym, 

prywatnym. Uważamy, że dobrego reportażu nie da się robić kolektywnie. Daje się go czasem robić we dwoje, jednak 

reportaż pisany przez kilku autorów - gazety podejmują takie próby - zwykle wypada blado i jest raczej rodzajem 

raportu niż reportażu. Za tekst przygotowany i napisany zbiorowo nikt nie ponosi odpowiedzialności. 

„To nieuchronny dramat naszego zawodu: permanentna samotność - mówił kiedyś Ryszard Kapuściński do 

swojego  kolegi  Wojciecha  Giełżyńskiego.  -  Jedziesz  gdzieś  w  świat,  uganiasz  się  cały  dzień,  żyjesz  w  okropnym 

napięciu, potem wracasz do hotelu i jesteś samiutki, nie masz się z kim podzielić swymi myślami, wątpliwościami, 

przeżyciami. Umiejętność życia w samotności, oswojenia samotności jest najtrudniejszą rzeczą". 

Dobry reporter oddaje się swojej pracy całkowicie, bo reportaż musi wypalić autora, wyciągnąć z niego całą 

energię. Wtedy jest szansa na to, że tekst będzie coś wart. Reportażu nie można pisać tanim kosztem, bez silnego 

zaangażowania, na pół gwizdka. Kiedy reporter przygotowuje się do tematu i kiedy towarzyszy swoim bohaterom, nic 

innego  nie  powinno  go  obchodzić:  tylko  oni  i  ich  sprawa.  Ten  stan  absolutnego  zatracenia  się  w  pracy  sprzyja 

reportażowi. 

 

Temat 

 

Przychodzi list: „Ratujcie moje dziecko". Dzwoni redaktor: „Z badań wynika, że Polacy uznają Jana Pawła 

II za osobę Trójcy Świętej". 

Znajdujemy  na  śmietniku  zapisany  zeszyt,  a  w  nim  pierwsze  zdanie:  „Kiedy  go  poznałam,  byłam 

najszczęśliwszą osobą na kuli ziemskiej", i ostatnie: „Obym go nigdy nie poznała, oby go piekło pochłonęło". 

Dzwoni znajoma: „Siostra mówiła, że ogrodnik pod Mławą trzyma dwie niewolnice z Ukrainy". 

Słyszymy w telewizyjnych wiadomościach: „Trzy miliony Polaków zarabia za dużo, żeby dostać zasiłek z opieki, a za 

mało, żeby dostać kredyt". 

Czytamy  w  prasie:  „Autobus  z  pielgrzymką  licealistów  do  Matki  Boskiej  Częstochowskiej  zderzył  się  z 

tirem". 

background image

 

Niekiedy, mając do czynienia z jakąś informacją w gazecie, migawką w telewizji, wpadamy na pomysł, aby o 

tym napisać. 

Dlaczego? 

Bo  ta  migawka  postawiła  jedynie  pytania,  ale  nie  dała  odpowiedzi.  Problem  w  tym,  żeby  to 

pytanie dostrzec. 

Jeden z nas napisał o matce zaginionej w górach himalaistki Wandy Rutkiewicz, gdy obejrzał o niej film, 

który  tylko  ślizgał  się  po  powierzchni;  o  zdeformowanym  chorobą  chłopcu  dowiedział  się  z  wywiadu,  jakiego 

udzieliła  w  telewizji  jego  przybrana  matka,  ale  patologicznie  brzydkiej  twarzy  chłopca  nie  pokazano;  o  sprawie 

Grzegorza Przemyka czytał różne teksty wielu autorów, ale wszystkie wydawały się coś omijać: 

O śmierci kultowego dziennikarza Tomasza Beksińskiego czytał we wszystkich czasopismach muzycznych, ale nie 

dowiedział  się,  co  doprowadziło  go  do  samobójstwa.  (Opieramy  się  na  własnych  doświadczeniach  i  tekstach  nie 

dlatego, że uważamy je za jedyne i wzorcowe, lecz dlatego, że znamy je najlepiej i są nam najbliższe). 

Czasem podejmujemy się tematów, które były już głośne, ale nie widzimy w tym zagrożenia. Musimy mieć jednak 

pewność, że opowiemy je po swojemu. Że nie powtórzymy tylko tego, co już zostało publicznie powiedziane. Często 

okazuje się, że dziennikarze, którzy pisali wcześniej na jakiś temat, nie sprawdzili podstawowych faktów, byli mało 

wnikliwi  czy  też  nie  zauważyli  jakiejś  szczególnej  aury  otaczającej  temat.  Bo  reporter  nie  może  tylko  przyjść  i 

dowiedzieć się,  reporter musi też chłonąć. Na to nikt dzisiaj nie ma czasu. Reporter musi go mieć. 

Niekiedy źródłem tematu może być dowcip. Piotr Lipiński, gdy napisał w „Gazecie Wyborczej" reportaż o 

Józefie  Cyrankiewiczu,  a  potem  o  marszałku  Roli-Żymierskim,  przypomniał  sobie  dowcip,  który  charakteryzował 

kariery  trzech  prominentnych  postaci  Polski  Ludowej:  „Cyrankiewicz  -  od  frajera  do  premiera;  Żymierski  -  od 

gazowej maski do marszałkowskiej laski, Bierut - od konfidenta do prezydenta". Autor uświadomił sobie, że opisał 

już dwie postaci z anegdoty i została mu jeszcze jedna. Postanowił więc zbadać, czy twierdzenie, że prezydent Bierut 

był konfidentem, czyli współpracownikiem NKWD, jest oparte na jakichś faktach. Tak powstał pomysł na reportaż, 

którego  reporter  pierwotnie  nie  zamierzał  pisać,  a  który  po  napisaniu  stał  się  jednym  z  najdłuższych  cyklów 

reporterskich, potem zaś książką. 

 

Przed 

Na  pracę  potrzebujemy  czasu.  Najpierw,  żeby  się  do  tematu przygotować.  Przeczytać  o tym,  co  będziemy 

eksplorować  -  najlepiej  wszystko,  co  się  dotychczas  ukazało:  książki,  teksty  prasowe,  inne  dokumenty.  Aby  mieć 

świadomość,  co  my  swoim  nowym  tekstem  dodamy  do  tematu.  W  czym  będziemy  inni.  Czy  jest  sens,  żebyśmy 

wchodzili  w  ten  temat?  Bo  „czasem  człowiekowi  wydaje  się,  że  dokonał  w  podróżach  jakiegoś  odkrycia  -mówił 

Kapuściński. - Jednakże w czasie lektury okazuje się, że na ten pomysł ktoś wpadł już wcześniej! I wówczas trzeba 

pójść w innym kierunku, aby nie powtarzać i nie pisać banałów". 

Dzięki cudzym tekstom nabierasz pewności, że twój tekst nie będzie przewidywalny i oczywisty. 

Oczywistość jest źródłem nudy. 

 

Z bohaterem 

Potem  (po  oczytaniu)  jedziemy  w  podróż:  żeby  rozmawiać  z  ludźmi,  towarzyszyć  im,  słuchać  ich, 

obserwować ich świat, smakować, wąchać, przeżyć to, co i oni przeżywają. Zbliżyć się do ich biedy, do ich cierpienia, 

starać się je zrozumieć. 

Żadne hiltony, marriotty, raczej tanie hoteliki, nędzne domy, lepianki. Tam powinniśmy spać. Jeśli dookoła są 

inni dziennikarze - powinniśmy uciekać od nich jak najdalej, by nie uprawiać dziennikarstwa stadnego. W niczym 

nam to nie pomoże, raczej zaszkodzi. Bo kontakt z drugim człowiekiem wymaga ciszy i czasu. Wtedy mamy szansę 

zdobyć jego zaufanie i zrozumieć go. 

Trzeba być sobą, niczego nie udawać, ponieważ bohater zawsze to wyczuje. 

Jeżeli  coś  nas  porusza,  nie  ukrywajmy  tego.  Ale  reporter  nie  może  być  bardziej  poruszony  od  swojego 

rozmówcy. Jeżeli rozmówca nie płacze, to reporter tym bardziej nie może płakać. Byłoby w tym coś niestosownego. 

Jeden z nas pracował przez wiele lat w Bośni. Nie raz, nie dwa stał nad masowym grobem w towarzystwie matek, 

które szukały  kości swych zabitych synów.  I trzeba było hamować emocjonalne reakcje. Bo to jest ich cierpienie. 

Tych matek. One tam stały i miały kamienne twarze. To była ich tragedia. 

Można jednak na tę sytuację spojrzeć nieco inaczej: bohater obcuje ze swoim dramatem od jakiegoś czasu. 

Jego ból skamieniał. A na nas spada nagle. I wtedy trudno nam pohamować emocje. Może nasz płacz, który świadczy 

o naszym współodczuwaniu z bohaterem, zbliża nas do niego i pokazuje mu, jak bardzo jesteśmy z nim. 

Człowiek,  z  którym  rozmawiamy,  orientuje  się  szybko,  czy  mamy  wobec  niego  uczciwe  intencje,  czy  naprawdę 

staramy  się  go  zrozumieć  i  poczuć  to,  co  i  on  czuje.  Słowem:  czy  widzimy  w  nim  jedynie  temat,  czy  przede 

wszystkim człowieka. 

   

To  jest  ten  moment,  w  którym  rozmówca  podejmuje  decyzję  -  często  na  poziomie  nieświadomości  -  czy 

dalsza  szczera  rozmowa  z  reporterem  jest  możliwa.  Czy  będzie  to  rozmowa  z  dziennikarzem  żądnym  krwi,  czy  z 

background image

 

drugim  człowiekiem,  który  chce  coś  zrozumieć.  Autor,  który  tego  nie  pojmuje,  szybko  polegnie.  Ludzie  nie  będą 

chcieli z nim szczerze rozmawiać. Jego teksty będą słabe, drewniane. 

 

Pytać, by nie bolało. Pytać, by bolało. 

To dwie szkoły. Każdy pyta na własną odpowiedzialność. 

Jedna  z  zasad  mówi,  żeby  najtrudniejsze  pytania  zostawiać  na  koniec.  Kiedy  rozmówcę  zirytuje  trudne 

pytanie i może będzie się chciał wycofać z rozmowy, my już mamy większość materiału. 

Najlepiej byłoby pytać wprost. Czasem jednak lepiej zadać trudne pytania tak, aby nasz bohater miał poczucie 

bezpieczeństwa, nie czuł się zaatakowany i mógł się wycofać z obowiązku odpowiedzi. 

Kiedy ciężko chory na nowotwór rozmówca mówi nam, że napisał do swoich najbliższych list, który mają 

dostać po jego śmierci, nie musimy dokonywać gwałtu i pytać: „A co jest w tym liście?". Możemy powiedzieć sami 

do siebie, zastanowić się na głos: „Ciekawe, co ja bym napisał w ostatnim liście?". Wtedy rozmówca może podjąć 

wyzwanie, ale nie musi. Pytanie przecież nie dotyczy jego osobiście, nie czuje się postawiony pod ścianą. (Z naszego 

doświadczenia wynika, że najczęściej wyzwanie podejmuje i opowiada o swoim liście). 

Jeśli jednak odpowiedź na pytanie o przedśmiertny list ma tylko zaspokoić naszą (czytelników) ciekawość i 

nic więcej - nie piszmy tego reportażu. 

Czasem trzeba pomilczeć. 

Zgwałconej kobiety w Bośni nie należy pytać: jak wyglądał gwałt? 

Matki, której w czasie wojny zabito dzieci, nie należy pytać o dzień ich urodzin. 

Lecz można i trzeba pytać o wszystko inne: jakie dzieci były, czym się bawiły i jak się uczyły. Zamordowane 

dzieci powinny być niemal obecne między reporterem a matką, która je opłakuje. Trzeba je przywołać. Trzeba tak 

rozmawiać, by one tam były. I wtedy matka będzie o nich opowiadać z pewnym rodzajem przyjemności. 

Magnetofon prawie zawsze peszy rozmówcę. Lepiej z niego zrezygnować. Także dlatego, że nagrywanie rozmowy 

zwalnia  reportera  z  pierwszej  selekcji  materiału.  Kiedy  reporter  notuje,  może  od  razu  pominąć  informacje,  które 

wydają mu się nieistotne dla tekstu. Może też - czego rozmówca nie zauważy - zapisać, jaki obraz wisi na ścianie albo 

o jakim ważnym wniosku powinien pamiętać przy pisaniu. 

Nagrywać można polityków, jeśli są nam do czegokolwiek w reportażu potrzebni i żeby mieć dowód, gdyby 

wypierali się swoich słów. 

Z notowaniem też proponujemy uważać. 

Notujmy,  kiedy  siedzimy  z  naszym  bohaterem  przy  stole  i  pijemy  kawę.  Najpierw  wyjmujemy  zeszyt  i 

kładziemy na stoliku, nie zapisujemy od razu. 

Gdy pada jakieś nazwisko, liczba - wtedy zanotujmy. I odłóżmy notes. Gdy znowu jest jakiś konkret, który 

trzeba zanotować, sięgnijmy po notes raz jeszcze. I wtedy już go nie odkładajmy na stolik, tylko śmiało notujmy. 

Kiedy jednak bohater zabiera nas w teren, by gdzieś zaprowadzić, coś nam pokazać, nie notujmy, idąc. To stwarza 

nienaturalną  i  śmieszną  sytuację,  utrudnia  spontaniczną  rozmowę.  To,  co  usłyszane,  a  niezanotowane,  trzeba 

zanotować od razu po rozstaniu z bohaterem. Jeśli o czymś zapomnimy, to znaczy, że nie było to ważne i nie trzeba 

tego żałować. 

Żeby  zweryfikować  zebrany  materiał,  można  spytać  rozmówcę:  „Kto  jeszcze  to  wdział?  Kto  może 

potwierdzić to, co pan mówi?" - i pójść do tej osoby. 

Jednak żeby rozmówca nie poczuł się nieswojo, że reporter wątpi w jego wiarygodność, można powiedzieć 

(zgodnie z prawdą): „Chodzi o to, żeby ktoś dodał jeszcze więcej ciekawych szczegółów". 

Czasem  nie  da  się  zweryfikować  materiału,  wtedy  bezpieczniej  będzie  zacytować  rozmówcę  w  pierwszej  osobie. 

Niech mówi bohater. Czytelnik ma wówczas jasny sygnał: to jest wersja tego, kto o tym opowiada. 

 

Dokumentacja 

Własne archiwum. Jeden z nas ma zeszyt, który nazywa „strychem". Są tam rupiecie - niepotrzebne myśli i 

wypowiedzi, które kiedyś mogą się przydać. „Strych" dotyczy Czech i zawsze jest zabierany przez autora do tego 

kraju.  Ile  razy  w  czeskich  mediach  słyszy  jakąś  ciekawą  wypowiedź  (zwłaszcza  dotyczącą  życia  w  dawnej 

Czechosłowacji),  notuje  najciekawsze  zdanie,  łącznie  z  notką,  kto  to  powiedział,  kiedy  i  gdzie.  Zdarzało  się,  że 

przypadkowo usłyszany człowiek zostawał głównym informatorem w jakimś temacie. 

Własne archiwum to także wycinki prasowe. Czasem w cudzym tekście można znaleźć tylko jedno słowo, po 

którym w naszej głowie otworzy się ocean skojarzeń możliwości. 

Reporter Kapuściński nie istniał bez wycinków na interesujące go tematy. Jesienią 1999 roku jego drewniana 

rynna na środku pracowni, gdzie umieszczał wycinki z gazet, zawierała następujące teczki-tematy: Śląsk, Nałęczów, 

Życiorys, Rosja, Australia, Futbol, Sumienie, Islam, Ubóstwo, Koniec wieku, Mózg, Postmodernizm, Nacjonalizm, 

Diabeł. 

Jeśli opisujemy kogoś, kto brał udział w jakichś wydarzeniach historycznych albo kogo życie chcemy osadzić 

w historycznym kontekście, musimy znaleźć książki, które mówią o interesującym nas okresie. Na przykład jeśli ktoś 

background image

 

opowiada  nam  o  okupacji,  to  warto  wiedzieć,  że  bardzo  szczegółową  Kronikę  lat  wojny  i  okupacji  dzień  po  dniu 

spisywał  Ludwik  Landau;  dzięki  jego  zapiskom  dokładnie  wiemy  na  przykład,  jakie  komunikaty  nadawały  w 

Warszawie  niemieckie  szczekaczki  (treści  komunikatów  nie  notowali  nawet  Niemcy,  zapiski  Landaua  są  dziś 

prawdopodobnie jedynym źródłem). Najlepiej pytać historyków, co warto przeczytać na interesujący nas temat. 

 

Forma 

Ważna jest forma. Aby czytelnika przytrzymać, trzeba znaleźć formę najlepszą. (Jak mawia Hanna Krall, na 

przykład smutek pozbawiony formy jest bezwstydny). 

Obecnie trzeba nazywać sprawy po imieniu, a nie bawić się w subtelne opisy świata. Dziś w reportażu nie 

musimy  już  pisać  między  wierszami.  Trzeba  używać  mocniejszych  barw,  grubszych,  odważniejszych  kresek, 

głośniejszych dźwięków.  Bo natłok informacji o ludzkim cierpieniu jest tak wielki, że to cierpienie się dewaluuje. 

Widzimy krew w telewizji i nic nas to nie obchodzi. Pijemy herbatę, jemy kolację. Trzeba więc starać się pisać tak, by 

czytelnik stracił apetyt. By go zabolało, by poczuł strach, mróz albo smród. Żeby się ubrudził, porzygał albo popłakał 

z bezradności. Dobrze byłoby, by czytelnik chociaż na chwilę wszedł w skórę bohatera. Żeby zadrżał i pomyślał: i 

mnie się to może przydarzyć. 

Ważna jest konstrukcja tekstu, kompozycja. Przed przystąpieniem do pisania robimy sobie plan (taki, jakiego 

nas  uczono  w  szkole  -  plan  wypracowania).  Jak  ma  wyglądać  początek,  jak  kolejne  punkty,  jak  pointa.  Które 

informacje pojawią się najpierw i przy jakiej okazji, które potem. Czy czytelnik wytrzyma? Czy go nie zanudzimy? 

To, co musi być napisane w warstwie informacyjnej, a jest nudnawe, raczej nie powinno się pojawiać na początku, 

ponieważ czytelnik zrezygnuje po pierwszych zdaniach. 

  To, co ciężkie, raczej należy ukryć gdzieś w środku tekstu i podać lekko rozmyte, przetkane jakąś anegdotą, a nie w 

jednym zwartym, betonowym bloku. Nazywamy to „wypuszczaniem powietrza". 

Czasem forma może zależeć od idei tekstu. 

Trzeba wiedzieć, dlaczego się o czymś pisze, bo to wpływa na to, jak materiał będzie wyglądał, jaki będzie 

miał rozmach, czy będzie skromną opowiastką, czy wielkim freskiem. 

Często reporter do faktów, które chce opisać, dodaje sobie jakąś własną ideę. Nadrzędną myśl, która zorganizuje mu 

temat. Refleksję - czasem jednozdaniową, czasem niewyrażoną wprost w tekście - ale taką, która uszlachetni fakty i 

przyda im znaczenia. 

Opisujemy  historie  dziesięciu  osób,  które  w  danym  roku  skarżyły  się  na  coś  do  Biura  Rzecznika  Praw 

Obywatelskich. Może nam wyjść Zbiór Ciekawych Przypadków albo Katalog Skarg. W najlepszym razie - jeśli nasz 

redaktor ma talent i będzie umiał tak to nazwać - Ranking Krzywd. 

Jednak  jeśli  powiemy  sobie,  że  będzie  to  reportaż  o  Krzywdzie  Polskiej  -  na  pewno  zbierzemy  materiał  inaczej  i 

inaczej napiszemy tekst. 

Jeśli po zebraniu materiału odkryjemy, że Polaków krzywdzi praktycznie wszystko - napiszemy go jeszcze 

inaczej. 

Jeśli odkryjemy, że jest to opowieść o tym, że w Polsce jedynie krzywda jest moralnie słuszna i tylko ofiary są 

poza podejrzeniami - będzie to jeszcze inny tekst. 

Kiedy  naszymi  szefowymi  były  Hanna  Krall  i  Małgorzata  Szejnert,  często  po  powiedzeniu  sobie,  o  czym 

będziemy pisać reportaż, zastanawialiśmy się wspólnie - o czym to będzie opowieść. 

Nie możemy jednak z góry podchodzić do tematu z tezą. 

Mamy prawo - z hipotezą. 

 

Początek 

Początek musi zaciekawić, lecz nie powinno się od razu powiedzieć wszystkiego. Czasem pierwszy akapit jest 

jak pocisk: 

„Słubice to kurewskie i złodziejskie miasto" (Włodzimierz Nowak, Adam z Ewką żyli w raju). 

Czasem przez chwilę jest niespieszną, pozornie banalną opowieścią: „Tamtego dnia, jak zwykle, Zenon K. wyszedł z 

domu rano. Pokręcił się po bazarze Różyckiego. Potem postał na Targowej. Z nieba padał śnieg. Obok sunęło życie: 

ludzie poważni i radośni, samotni albo w parach, niektóre pary trzymały się za ręce i się śmiały. Nie pasował do tego 

miejsca. Wsiadł w autobus i pojechał do zakładu pogrzebowego. Umowa na jego pogrzeb była już gotowa" (Irena 

Morawska, Pokój dla cudzoziemca). 

  Na  początku  można  postawić  na  fakt  i  zacząć  rzeczowo:  „Od  ponad  czterdziestu  lat  władze  zapowiadają 

mieszkańcom  wsi  Myscowa,  że  na  jej  miejscu  powstanie  jezioro"  -  ale  wielu  czytelników  na  tej  informacji 

poprzestanie, bo uzna, że resztę historii jest w stanie sobie wyobrazić. 

Można zacząć inaczej: „Jadwiga Nowak ze wsi Myscowa od czterdziestu lat żyje na wulkanie" - ale metafora 

wulkanu jako odpowiednik sytuacji życiowej bohaterów jest już zgrana. 

Można więc zacząć jeszcze inaczej: „Jadwiga Nowak mówi, że od czterdziestu lat jest kobietą w likwidacji". 

Tylko powinny zaistnieć dwa warunki, aby pierwsze zdanie tak właśnie brzmiało: 

background image

 

a) Jadwiga Nowak tak właśnie musi powiedzieć; 

b) my musimy mieć słuch, żeby udało nam się to usłyszeć. 

Reportaż ma wciągać. 

Każdy kolejny akapit powinien być zaskoczeniem. 

Jeśli nie mamy czym czytelnika zaskoczyć, odpuśćmy sobie pisanie reportażu. Napiszmy notatkę prasową - one mają 

prawo odnotowywać oczywistości. 

 

Szczegół 

W reportażu ważny jest szczegół. 

Szczegół buduje tekst, jest jego podstawową tkanką. 

Szczegół jest na miarę człowieka, pomaga mu zapamiętać historię. 

Szczegół przyciąga uwagę czytelnika. 

Ogólnik to morderca reportażu. 

Żeby się przekonać, jak ważny jest szczegół, wystarczy przeczytać zdania, które mówią o tej samej sytuacji: 

1. Poznali się w pracy. 

2. Poznali się w fabryce. 

3. Poznali się w wytwórni fortepianów, gdzie pracowali na jednym wydziale. 

4. Poznali się przy polerowaniu klawiszy. 

Trzecie  zdanie  to  rzeczowa  informacja,  już  szczegół,  jednak  bez  wdzięku.  Czwarte  zdanie  to  właśnie 

szczegół, który pociąga. Ma w sobie informację, która jest obrazowa. Do niego oczywiście trzeba dodać, że działo się 

to w fabryce fortepianów. 

Inne wrażenie robi zdanie, że znanej pisarce komunistyczny reżim zabronił pisania i zmusił ją do pracy w 

zakładach mięsnych, a inne, że zmusił do pracy przy ćwiartowaniu kur. 

Autor musi wiedzieć, dlaczego pisze: „Całowali się pod kioskiem", a dlaczego: „Całowali się pod kioskiem z 

cebulą". 

Jednak  z  ilością  szczegółów  nie  można  przesadzać.  Czytelnik,  jeśli  od  początku  tekstu  ma  do  czynienia  ze 

szczegółami, nieświadomie stara się je zapamiętać. Bo podświadomie uważa, że będą mu jeszcze podczas czytania 

potrzebne. Czuje, że reporter ma w szafowaniu szczegółami jakiś cel. 

 

Etyka, emocje, subiektywizm 

„Ważne  jest,  abyś  zachował  zdolność  przeżywania,  aby  istniały  rzeczy,  które  mogą  cię  zdziwić,  wywołać 

wstrząs.  Ważne,  aby  nie  dotknęła  cię  straszna  choroba  -  obojętność"  -  zanotował  Ryszard  Kapuściński.  On  pisał 

otwarcie o swoim zmęczeniu, bólu, strachu, o tym, jak mu zimno (gorąco) albo jak patrzy w oczy śmierci. 

Kapuściński mówił, że reporter musi być dobrym człowiekiem. Można to ująć nieco inaczej: reporter, po pierwsze, 

musi być człowiekiem, a po drugie, człowiekiem określonego zawodu. Bywa, że to się ze sobą kłóci. Reporter czasem 

sporo wie i chce wszystko napisać, a jako człowiek słyszy własny głos: zatrzymaj się, tej informacji nie dawaj do 

tekstu, bo zabijesz tym swojego bohatera. 

Pisać tak, żeby nie szkodzić. 

Cały sekret prawdziwego wartościowego reportażu polega na tym, że reporter nie jest dyktafonem. 

Reporter zbiera fakty, całym sobą chłonie kolory, wrażenia, smaki, zapachy, lecz przede wszystkim emocje: ludzki 

lęk, niepokój, żal, wściekłość, obrzydzenie. I ludzkie wątpliwości. Tym wszystkim reporter wypełnia pustą przestrzeń, 

jaką ma w sobie właśnie dla sprawy, o której ma pisać. Wtedy ma też szansę na własną intymną emocję: na osobiste 

współczucie, niepokój, lęk. 

Emocje reportera, jeśli nie przerodzą się w egzaltację, mogą się przysłużyć tekstowi, dać mu konieczne napięcie. To 

wszystko przez reportera zebrane razem i pielęgnowane, wreszcie dojrzewa. Czasem trwa to sporo czasu. Reportaż 

robi się przez miesiąc albo przez cały rok. Bywa, że i dłużej. To zależy od skali tematu i obiektywnych trudności. I 

dopiero kiedy sprawa w reporterze dojrzeje, to, co przez reportera poznane, przemyślane i przeżyte, jest oddawane 

czytelnikowi. 

Wielkie dramaty musimy przedstawiać powściągliwie - to podstawowa zasada dobrego pisania. 

Egzaltować się i emocjonować może w tekście nasz bohater, ale nie my. 

Jeśli  piszemy  o  niezwykłej  historii  dwustu  polskich  dzieci  porwanych  przez  hitlerowców  do  rozmnażania  rasy 

aryjskiej, które nigdy nie powróciły do swoich rodzin a nam udało się kilkoro z nich, sześćdziesiąt lat po wojnie, 

odnaleźć - zastanówmy się, czy na pewno chcemy użyć w tym tekście przymiotnika „niezwykły". 

Jeśli niektórzy z tych ludzi nie chcą z nami rozmawiać, to nie piszmy, że „chcą, aby nad ich pamięcią zatrzasnęła się 

najcięższa  płyta,  aby  rana  przestała  krwawić  i  wspomnienia  już  nigdy  nie  przeniknęły  do  świadomości"  (cytat 

oryginalny).  Napiszmy,  że  zatrzasnęli  przed  nami  drzwi.  Albo  poprosili  dozorcę,  żeby  powiedział,  że  już  tu  nie 

mieszkają. 

background image

 

Czytelnik wyciągnie sobie własne wnioski z zachowania naszych bohaterów. Literacka wielkość Biblii - jak twierdził 

Isaac Singer - polega na tym, że opowiada o tym, co ludzie robili, a nie, o czym myśleli. „Słuchać o ich wojennych 

cierpieniach to pochylić się nad otchłanią lęku i przeznaczenia, głodu i przemocy" (cytat oryginalny). To czytelnik 

dzięki naszej opowieści powinien poczuć, że pochyla się nad „otchłanią przerażenia", nie musimy mu mówić, jakie 

ma mieć odczucia. Czytelnik też jest inteligentny. 

Nie piszmy też, że „życie każdego z nich jest niesamowitą opowieścią, jaka nie mieści się w wątłym formacie gazety" 

(cytat  oryginalny),  ponieważ  to  my  swoją  "wieścią mamy  udowodnić,  że  jest niesamowita,  a  to  określenie  ma  się 

narodzić w głowie czytelnika, nie zaś ozdabiać nasz reportaż. A jeśli czyjeś życie nie mieści się w „wątłym formacie 

naszej gazety"? To znaczy, że nie umiemy dla tej gazety pisać. 

Jeszcze o egzaltacji. 

Jak najmniej trzykropków! 

W wyjątkowym, uzasadnionym wypadku - na końcu zdania. Kiedy chcemy podnieść głos. 

Trzykropek w środku zdania to jakbyśmy wzdychali i przerywali naszą wypowiedź: ach - och. 

Zbigniew R. nie żyje od dwóch lat, na co ma... stosowne dokumenty. Zbigniew R. nie żyje od dwóch lat, na co ma 

stosowne dokumenty. Przedstawia swój... akt zgonu. Przedstawia swój akt zgonu. 

Trzykropek w środku zdania to tak, jakbyśmy krzyczeli: Uwaga! Teraz niespodziewane zaskoczenie! 

Trzykropek  w  środku  zdania  ujawnia  nasz  literacki  smak.  Pisanie  to  chłodna  precyzja.  Każde  słowo  musi  być 

zważone bez żadnych uczuć, nie musi być użyte świadomie. 

Nie ma reportażu obiektywnego. Reportaż musi być subiektywny. 

Kiedy  „Gazeta  Wyborcza"  zakończyła  jesienią  1992  roku  druk  odcinków  Imperium,  reporterzy  spotkali  się  z 

Ryszardem Kapuścińskim w jego pracowni ciekawi kulis podróży. Autor chciał usłyszeć uwagi o przyszłej książce. 

Nie wszyscy zgadzali z jego wizją byłego ZSRR, podawali przykłady, aby udowodnić tezy zupełnie inne do tych, 

które przedstawił pisarz. 

To prawda - potakiwał grzecznie Kapuściński. - Macie rację - zgadzał się. - Ale ja Rosję widzę tak, jak napisałem" - 

dodawał uprzejmie, dowodząc, że w tej pracy nie istnieje nic ważniejszego, niż subiektywne postrzeganie. Imperium 

to moja osobista podróż. 

Ernest Hemingway w reportażu List z Kuby pisze, że żadna historia (w sensie naukowym) nie jest pisana uczciwie. A 

więc reportaż nigdy nie będzie fotograficznym zapisem faktów, zawsze będzie subiektywny. 

Dodamy: ale musi być pisany uczciwie. 

 

MARIUSZ  SZCZYGIEŁ  -  urodzony  w  1966  roku  w  Złotoryi,  dziennikarz  i  reporter,  absolwent  Wydziału 

Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, czechofil. Pracę rozpoczął w latach osiemdziesiątych tuż po maturze w 

tygodniku „Na Przełaj". Od 1990 roku pracuje w „Gazecie Wyborczej", od roku 2004 jest redaktorem dodatku „Duży 

Format". W latach 1995-2001 prowadził w telewizji Polsat talk-show Na każdy temat Jest autorem książek Niedziela, 

która  zdarzyta  się  w  środę  (1996)  i  Cottland  (2006).  Za  drugą  z  nich,  przełożoną  na  dziewięć  języków,  byt 

wielokrotnie nagradzany; książka otrzymała między innymi Nagrodę imienia Beaty Pawlak, Prix Amphi (za najlepszą 

książkę obcojęzyczną wydaną we Francji w 2008 roku), nagrodę czytelników w konkursie Nike 2007 oraz nagrodę za 

najlepszą książkę Europy,  przyznawaną przez Parlament Europejski: European Book Prize 2009. Obecnie Mariusz 

Szczygieł  jest  zastępcą  kierownika  działu  reportażu  „Gazety  Wyborczej".  W  2009  roku  razem  z  Wojciechem 

Tochmanem  i  Pawłem  Goźlińskim  założył  Instytut  Reportażu.  W  tym  samym  roku  ukazała  się  antologia 

współczesnego polskiego reportażu 20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła. Uważa się go za 

ucznia szkoły reportażu Hanny Krall. 

 

WOJCIECH  TOCHMAN  -  urodzony  w  1969  roku  w  Krakowie.  Ukończył  dziennikarstwo  na  Uniwersytecie 

Warszawskim.  Debiutował  tuż  po  maturze  w  tygodniku  „Na  Przełaj".  Od  1990  roku  pracuje  w  dziale  reportażu 

„Gazety Wyborczej". W 1998 roku czytelnicy „Gazety" wybrali go na reportera roku. Przez sześć lat (1996-2002) 

prowadził  program  telewizyjny  Ktokolwiek  widział,  ktokolwiek  wie.  Założył  Fundację  ITAKA,  która  zajmuje  się 

poszukiwaniem zaginionych i pomaga ich rodzinom. Wydał książki: Schodów się nie pali (2000), Jakbyś kamień jadła 

(2002), Córeńka (2005), Wściekły pies (2007) i Bóg zapłać (2010). Jest dwukrotnym finalistą Nagrody Literackiej 

Nike (za Schodów się nie pali Jakbyś kamień jadła). Za „teksty podtrzymujące tradycje literackiego reportażu, ze 

szczególnym uwzględnieniem relacji z byłej Jugosławii" byt w 2002 roku nominowany do Nagrody imienia Dariusza 

Fikusa przyznawanej przez dziennik „Rzeczpospolita". W listopadzie 2004 znalazł się w finale prestiżowej nagrody 

Prix  RFI „Temoin du  Monde",  przyznawanej  w  Paryżu  przez  Radio  France  Internationale.  W  2009  roku  razem  z 

Mariuszem Szczygłem i Pawłem Goźlińskim założył Instytut Reportażu. Obecnie pracuje nad książką o Ruandzie. 

 

 

 

 

background image