background image

Elizabeth Lowell

Pamiętne lato

Prolog

Lato 1984
Była koszmarna.
Ziemista  cera,  blade   usta,  zaczerwienione   oczy  i  włosy   w  strąkach.  Zdjęcie 

kobiety   przepełniło   czarą   goryczy.   Co   za   pechowy   dzień!   Rano   telefon, 
wzywający go do natychmiastowego powrotu, a teraz ten potwór!

Ale Robert Johnstone nie dał po sobie poznać niezadowolenia. Siedział na wprost 

ojca kobiety ze zdjęcia. Justin Chandler-Smith IV, dla przyjaciół Blue, kochał swoją 
rodzinę   równie   mocno,   jak   nienawidził   terrorystów.   Jednak   tylko   ślepiec   nie 
zauważyłby,   że   najmłodsza   latorośl   Chandler-Smitha  nie   odziedziczyła   po   ojcu 
urody.

- Kiedy zrobiono to zdjęcie? - zapytał Johnstone obojętnie.
Spokojny ton kosztował go wiele wysiłku. Był wściekły, że musi rzucić wszystko, 

żeby zająć się tą sprawą. Spojrzał raz jeszcze na fotografię i pomyślał, że Blue nie 
wzywałby go, gdyby sprawa nie była poważna.

-  Mniej więcej tydzień temu - powiedział Chandler-Smith. - To fotografia do 

identyfikatora Baby Lorraine.

Johnstone przeniósł wzrok ze zdjęcia na szefa. Poza kolorem oczu - orzechowym - i 

wydatnym, znamionującym upór podbródkiem, nie dostrzegł podobieństwa między 
Lorraine i jej niezwykle przystojnym i dystyngowanym ojcem. Chandler-Smith miał 
większą władzę niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent wojskowych z Pentagonu. I 
więcej rozumu.

- Kto jeszcze? - zapytał Johnstone, odkładając fotografię.
-  Kapitan   Jon.   Trener,   niańka,   kwoka.   -   Chandler-Smith   podał   mu   następne 

zdjęcie. - Godny zaufania.

- Opinia czy fakt?

-

Fakt.   Mój   człowiek   sprawdził   jego   rodzinę   trzy   pokolenia   wstecz,   zanim 

powierzyłem mu Baby Lorraine.

-

Wierzę   -   mruknął   Johnstone.   Jego   nieprzeniknioną   twarz   rozświetlił

nikły uśmieszek.

-

A   to   koledzy   z   drużyny   Baby.   -   Chandler-Smith   zaczął   rozkładać   zdjęcia

na biurku. Stukał palcem w każdą fotografię, wymieniając nazwiska jeźdźców i 
ich nadzwyczajne umiejętności.

Johnstone nie przerywał. Niczym przyczajony drapieżnik zapamiętywał  każdą 

twarz,   imię   i   nazwisko,   każdy   fakt,   który   pomoże   mu   odróżnić   uczestnika 
olimpiady od terrorysty.

-   A   to   personel   stajni   -   ciągnął   Chandler-Smith,   rozkładając   następne 

fotografie. - Zwróć uwagę na kobiety.

1

background image

- Dlaczego? Mamy informację, że to któraś z nich? 
-  Nie.   Ale   jeśli   ktoś   dotrze   do   konia   Baby,   to   właśnie   za   pośrednictwem

tych dziewczyn. To zwierzę nie znosi mężczyzn.

Johnstone uniósł czarne brwi.
- Niebezpieczny.
-   Jej   ogier?   Bardzo.   Jeśli   Baby   nie   ma   w   pobliżu,   Devlin's   Waterloo   jest

niebezpieczny jak granat bez zawleczki.

- Dziwię ci się, że pozwalasz jej na nim jeździć.
- Nie mogę jej zabronić. Baby jest równie uparta jak ja.
- A ty jesteś z niej dumny jak paw - skwitował Johnstone cierpko.
-  Przyznaję   się   do   winy   -   roześmiał   się   Chandler-Smith.   -   Baby   ma

więcej   rozumu   i   odwagi   niż   wszyscy   mężczyźni,   z   którymi   pracowałem.
Poza tym jest bardzo ładna, choć na tym małym zdjęciu tego nie widać.

Johnstone milczał ostrożnie. Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba. 

Chandler-Smith był najwyraźniej zaślepiony miłością do córki.

- Twoim partnerem znowu będzie Kentucky - ciągnął szef.
Johnstone skinął głową.
- Jest w porządku.
- To samo mówi o tobie.
- A co z Bonnerem?
-  To   poufne.   -   Chandler-Smith   zawahał   się.   Ale   gdyby   nie   mógł   zaufać

czarnowłosemu mężczyźnie, byłby martwy. - Słyszeliśmy, że...

Johnstone ani drgnął, lecz stał się czujny jak drapieżnik, który zwietrzył ofiarę.
- Zamieniam się w słuch.
Oczy Johnstone'a płonęły ogniem; większość ludzi z pewnością poczułaby się 

nieswojo.   Ale   nie   Chandler-Smith.   Nie   znosił   mężczyzn   pozbawionych 
cierpliwości, inteligencji i umiejętności koncentracji.

-

Facet,   którego   nazywasz   Barakuda,   grozi,   że   mnie   zabije   –   spokojnie 

powiedział Chandler-Smith.

-

Grozi   ci,   odkąd   rozpracowałeś   jego   szkółkę   dla   terrorystów   w   East 

Bumblefuck w Libanie.

- Prawdę powiedziawszy, to ty strzelałeś.
- Żołnierzy jest wielu, strategów tylko kilku.
Johnstone  był  nie  tylko  żołnierzem,  i  jego  szef   doskonale  o  tym wiedział. 

Jednak   po   kilku   nieudanych   próbach   Chandler-Smith   nie   namawiał   go   już 
więcej, żeby zmienił zajęcie. Przez osiem ostatnich lat Johnstone uparcie nie 
chciał awansować. Mówił, że nie nadaje się do pracy za biurkiem.

Chandler-Smith   wiedział,   że   któregoś   dnia   Johnstone   się   wypali.   O   ile 

wcześniej nie zginie.

Tak działo się ze wszystkimi pracującymi w terenie. Dopóki jednak ten  dzień 

nie nadejdzie, Johnstone pozostanie najlepszym agentem, jakiego kiedykolwiek 
miał Chandler-Smith.

-

W   jaki   sposób   byś   mnie   sprzątnął,   gdybyś   był   Barakuda?   –   zapytał 

2

background image

Chandler-Smith.

- Płacisz mi za to, żebym ci opowiadał bajki?
- Tak. Wciąż ci płacę. Jeszcze mnie nie wykończył.
Johnstone uśmiechnął się blado. Lepiej niż ktokolwiek wiedział, że nie sposób 

uchronić ofiary przed terrorystą, który za cenę jej życia był gotów oddać własne. 
Na szczęście takich było niewielu. Najczęściej chcieli zabić i chełpić się tym, a 
nie zabić i zginąć.

-  Porwałbym   jedną   z   twoich   córek   -   powiedział   Johnstone   -   a   potem 

zaproponował wymianę na ciebie. I zabiłbym cię. Ją prawdopodobnie też.

Chandler-Smith skinął głową.
- Tak myślałem.
- Pytanie, czy Barakuda też na to wpadnie - odparł Johnstone. - I czy  gotów 

jest zaryzykować?

- Tak, jeśli chodzi o pierwsze pytanie. Co do drugiego... - Chandler-  -Smith 

wzruszył ramionami. - Mogę się założyć, że tak. Sześć dni temu zniknął nam z 
oczu.

- Niedobrze.
- Tyle wiem sam. Lorraine i starsze córki są pod kluczem, ale Baby Lorraine jest 

inna.   -   Skrzywił   się.   -   Jeśli   ją   zamknę,   nie   będzie   mogła   wziąć  udziału   w 
olimpiadzie. Na to nie mogę się zgodzić.

- Masz dojście do organizacji Barakudy. Przyduś jego ludzi
- Robię to. 
- Przyduś mocniej.
-  Bonner nad tym pracuje. Ale zanim coś wydobędzie, zacznie się olimpiada. 

Nie wycofam Baby z zawodów. Do diabła, nawet nie wiem, czy dałbym radę! 
Ona jest dorosła.

- Skoro jest dorosła, to cię posłucha. Zrozumie, co jej grozi, i sama się wycofa.
Chandler-Smith uśmiechnął się krzywo.
- Jest sportowcem. Te wyścigi są bardziej niebezpieczne niż rodeo.
- To daj jej spokój.
- Nie rozumiem.
Barakuda od lat ostrzy na ciebie zęby. Nie dostał cię z dwóch powodów. Po 

pierwsze,   nie   chce   zginąć.   Po   drugie,   nigdy   nie   powtarzasz   tych  samych 
posunięć.   Jesteś   nieprzewidywalny.   Skoro   się   upierasz,   żeby   oglądać   wyścig 
Baby, nie będzie musiał jej porywać. Weźmie ciebie na celownik.

- I tu zaczyna się twoja rola.
-  Jesteś   wyższy   ode   mnie.   Kiepska   ze   mnie   tarcza   -   stwierdził   Johnstone 

rzeczowym tonem.

- Nie martw się. Nie mam zamiaru bawić się w Charles'a de Gaulle'a i otaczać 

się wysokimi ochroniarzami. Znasz się na wykrywaniu zasadzek.

- Chcę, żebyś pojechał do Kalifornii, obejrzał tory jeździeckie w Santa Anita i 

San Diego i wybrał najbezpieczniejsze miejsce, z którego będę mógł obejrzeć start 
mojej córki.

3

background image

- Pokój hotelowy z telewizorem. W Londynie.
-  Nie.   Nie   tym   razem.   Niech   się   dzieje,   co   chce,   a   ja   i   tak   pojadę   na 

olimpiadę, żeby obejrzeć Baby.

- Nawet za cenę życia?
- Jest tego warta - odparł z prostotą Chandler-Smith. - Tyle razy sprawiałem 

zawód swoim dzieciom. Zwłaszcza Baby. Jestem jej to winien. I sobie. Wybieram 
się na olimpiadę.

Johnstone zbyt dobrze znał szefa, żeby się z nim kłócić. Spojrzał na zegarek. 

Różnica czasu między biurem Chandler-Smitha a Zachodnim Wybrzeżem wynosiła 
trzy godziny.

- Zarezerwuję lot.
- Nie trzeba. - Chandler-Smith podał mu grubą brązową kopertę. - Bilety, nowe 

prawo jazdy, wszystko, czego potrzebujesz.

- Kim jestem tym razem?
- Nie sprawdziłem. Czy to ważne?
- Nie. Kiedy Kentucky zjawi się w Kalifornii?
- Już tam jest.
Johnstone skinął głową i ruszył w stronę drzwi.
- Robercie?
Johnstone   obejrzał   się   i   został   wynagrodzony   rzadkim   widokiem   szczerego, 

ciepłego uśmiechu szefa.

-  Ogól   się,   dobrze?   -poprosił   Chandler-Smith.   -Nie   potrzebujesz   szkieł 

kontaktowych,   żeby   wyglądać   jak   libański   terrorysta.   Na   twój   widok   Baby 
ucieknie z krzykiem.

- Nie ona pierwsza.

ROZDZIAŁ 1

Brunatne   wzgórza   łagodnie   wznosiły   się   ponad   szerokimi   plażami   nad 

Pacyfikiem.   Szyby   w   oknach   luksusowych   domów   na   szczytach   odbijały 
popołudniowe słońce. Chłodne, słone powietrze przenikał zapach kalifornijskich 
traw.   Wśród   porośniętych   eukaliptusami   wzgórz   i   wąwozów   kryło  się,   suche 
teraz, koryto rzeki. Rozsiane wzdłuż niego szmaragdowe trawniki pól golfowych 
Fairbanks   Ranch   Country   Club   kontrastowały   żywo   z   brunatnymi   stokami. 
Sztuczne przeszkody z drewna, kamieni i wody przecinały koryto i wspinały się 
na wzgórza.

Właśnie te przeszkody, a nie spokojne piękno krajobrazu, przyciągnęły uwagę 

Lorraine Chandler-Smith.

Poprzedniego   dnia   maszerowała   wokół   Koloseum   w   Los   Angeles   wśród 

sportowców z całego świata, którzy przebyli tysiące kilometrów, aby wziąć udział 
w   Letnich   Igrzyskach   Olimpijskich.   Wczoraj   znajdowała   się   pośród  tysięcy 
uczestników oszałamiającej uroczystości w hollywoodzkim stylu. Była oczarowana i 
podniecona tradycją starą jak cywilizacja Zachodu.

4

background image

Dziś Raine była sama.
Oceniała   przeszkody   wzniesione,   aby   zmierzyć   biegłość   jeźdźców,   ich 

wytrzymałość i zaufanie, jakim darzyli swoje konie. Trwające trzy dni zawody były 
dla jeźdźców tym, czym pięciobój dla lekkoatletów.

Jej   oczy   i   umysł   analizowały   niebezpieczny   tor,   Raine   oddychała   głęboko, 

wchłaniając   nieznane   zapachy   tutejszej   ziemi.   Wychowana   w   Wirginii  i   w 
Europie,   uznała   suchość   kalifornijskiego   lata   za   obcą   i   pociągającą.   Natrętna 
mieszanina czystych woni była stara jak wzgórza, ocean i promienie słoneczne.

Jeszcze raz rozejrzała się po okolicy, przeciągnęła się i podrzuciła ciężki plecak. 

Woda   w   butelce   zabulgotała   przyjaźnie.   Ruszyła   naprzód,   aparat  i   lornetka 
podskakiwały na jej piersi. Zrobiła kilka kroków, wzdrygnęła się  i doszła  do 
wniosku, że nadszedł czas, by pozbyć się kamyka z buta.

Stanęła   na   jednej   nodze   i   zdjęła   but.   Chwiejąc   się   nieco,   wygięła   się 

wdzięcznie, choć sama nigdy nie uznałaby się za osobę pełną wdzięku.

W wieku jedenastu lat miała przeszło sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Była 

kanciastą dziewczynką, która rozpaczliwie pragnęła czuć się na  ziemi równie 
swobodnie jak na grzbiecie konia. Ale mimo wszelkich starań, by upodobnić się 
do swoich pięknych starszych sióstr, jej odbicie w lustrze nie zmieniało się. Raine 
przestała więc patrzeć w lustro. Skupiła się na jedynej rzeczy, w której była dobra, 
na swojej pasji - pokonywaniu konno znacznie wyższych od siebie przeszkód.

W   wieku   dwudziestu   siedmiu   lat   Raine   była   gibka,   choć   jednocześnie 

zaokrąglona.   Promieniała   łagodną   kobiecą   siłą,   wykazując   zarazem   zdecy-
dowanie jeźdźca, który regularnie bierze udział w międzynarodowych zawodach i 
zwycięża.  Nadal jednak uważała  się za  niezdarę o pospolitej urodzie. Zwykłe 
brązowawe włosy, zwykłe brązowawe oczy, zwykła śniada twarz, myślała o sobie.

Ostatnio   co   prawda   rzadko   rozmyślała   o   swojej   powierzchowności.  W 

dzieciństwie spędziła zbyt wiele czasu, zastanawiając się, jak dorównać urodą 
starszym siostrom. Bez skutku.

Niezdarna brązowa kurka nie może konkurować z parą wspaniałych łabędzic. 

Jedna siostra była wspólniczką w znakomitej firmie prawniczej, żoną senatora, 
druga występowała na Broadwayu. Dwaj starsi bracia również odnosili sukcesy, 
jeden był dyplomatą, a drugi neurochirurgiem.

Kiedy Raine miała pięć lat, tak długo błagała i upierała się, aż rodzice pozwolili 

jej chodzić na lekcje konnej jazdy. Odtąd życie całej rodziny stało się łatwiejsze.

Jazda konna okazała się odpowiedzią na pytanie, co zrobić z Baby Lorraine, 

która, gdy zorientowała się, że nie jest jedyną Lorraine w rodzinie, uparła się, by 
ją nazywać Raine.

Konie pozwalały Raine być najlepszą.
Między nią a zwierzętami istniało doskonałe porozumienie. Konie były jej pasją 

i miłością. Dzięki nim zapominała, że jest niezręczna i nieładna. Zatracała się w 
rytmie   biegu.   Była   szczęśliwa,   śmigając   ponad   przeszkodami   na   grzbiecie 
ogromnego   rasowego   ogiera.   Wtedy   czuła   się   sobą,   istotą  pełną   życia   i 
absolutnie wolną.

5

background image

- Koniec marzeń, czas brać się do roboty - skarciła samą siebie, sznurując but. - 

Zamiast fruwać nad przeszkodami, skończę w piachu. Tor wygląda na trudniejszy 
od wszystkich, po których jeździłam na Devem

Podniosła do oczu lornetkę i przyjrzała się suchemu łożysku rzeki u stóp wzgórz. 

Po kilku minutach wyjęła z plecaka notatnik i naszkicowała w nim  wzgórza i 
koryto. Zainteresowała ją nawet gleba.

Schyliła   się   i   wyrwała   garść   trawy,   aby   odsłonić   ziemię.   Pod   warstwą 

niewiarygodnie mocnych korzeni grunt był twardy i suchy - bryły gliny i małe 
kamyczki.   Raine  podniosła  kilka otoczaków  i  zbadała  ich twardość,  zapach  i 
smak.

Sucho, bardzo sucho, ale nie tak twardo, jak się wydawało. Marszcząc czoło, 

robiła notatki na marginesie rysunku.

Jeżeli spadnie deszcz, warunki radykalnie się zmienią. Pod wpływem wody 

glina stanie się bardzo śliska. Ale na czas olimpiady nie zapowiadano opadów. 
Patrząc na ziemię, Raine nie miała wątpliwości, że pozostanie sucha.

Jeszcze raz spojrzała na łożysko rzeki i schowała notatnik do plecaka. Stała na 

szczycie   wzgórza,   w   roztargnieniu   podrzucała   kamyczki   i   rozmyślała   o 
igrzyskach. Zastanawiała się, jak będą wyglądały te wzgórza zaludnione przez 
tłumy widzów i zabudowane prowizorycznymi pawilonami.

Co jakiś czas wyrzucała kamyczek, aż w końcu pozbyła się wszystkich.  Dłoń 

miała suchą. Wycierając rękę o spodnie, modliła się, żeby w czasie trwających trzy 
dni   zawodów   nie   było   zbyt   gorąco.   Upał   pozbawia   siły   jeźdźców,  a   jeszcze 
bardziej konie.

-   Dobrze,   że   przynajmniej   nie   jest   wilgotno   -   mruknęła.   -   Wilgoć   byłaby 

zabójcza. Podoba mi się tutaj - dodała po chwili.

Zdziwiła się. Ta spieczona kraina, która powinna wydać się jej obca, sprawiała 

wrażenie dawno zapomnianego domu.

Uśmiechając się do siebie, otarła palce, uniosła aparat i zabrała się do pracy. 

Ostrożnie nastawiła bardzo długi teleskopowy obiektyw i zrobiła serię zdjęć. Kiedy 
filmy  zostaną wywołane, będzie miała  panoramę  terenu, który Fairbanks  Ranch 
Country Club dał do dyspozycji organizatorom olimpiady.

To nie było najlepsze rozwiązanie. Wolałaby przejść całą trasę, ale to wbrew 

przepisom. Wszyscy zawodnicy przejdą trasę razem, na dzień przed startem.

Za   dziesięć   dni.   Zostało   jej   dziesięć   dni   do   wydarzenia,   które   miało   być 

zwieńczeniem jej dotychczasowej pracy.

Nie wiedziała, czym się zajmie po olimpiadzie. Czuła tylko, że będzie  robiła 

coś zupełnie innego niż dotychczas. Była gotowa zrezygnować z ekscytującego, 
ale   bardzo   wyczerpującego   współzawodnictwa.   W   ciągu   ostatnich   trzech   lat 
coraz   częściej   myślała   o   tym,   żeby   zająć   się   hodowlą   koni  wyścigowych. 
Devlin's Waterloo był ogierem, który mógłby dać początek jej hodowli. Zdobycie 
medalu na olimpiadzie przyczyniłoby się do realizacji tego marzenia.

Wokół Raine kołysana wiatrem trawa szeptała słowa tęsknoty za upragnionym 

deszczem.   Dziewczyna   przymknęła   oczy,   chłonąc   piękno   tej   dziwnej   krainy. 

6

background image

Nigdy nie jeździł konno po równie suchej ziemi.  Niepokoiła się, że straci tu 
instynktowne wyczucie terenu, które miała na Wschodnim Wybrzeżu, w Anglii 
czy we Francji.  Nic na to nie poradzi. Aż do dnia poprzedzającego wyścig musi 
zadowolić się poznawaniem toru na odległość.

Skrzywiła   wargi   w   ironicznym   uśmiechu.   Właściwie   odpowiadało   jej,   że 

najważniejsze zawody rozegrają się w miejscu, które wolno jej było obserwować 
z pewnej odległości. Całe lata żyła właśnie w taki sposób, spoglądając na świat z 
dystansu.   Zazwyczaj   jej   to   odpowiadało.   Jednak   czasami,  gdy słyszała  szepty 
zakochanych, gdy widziała ich czułe pieszczoty, tęskniła za czymś nieznanym...

Uniosła   do   oczu   lornetkę.   Nie   miała   złudzeń.   Wiedziała,   że   nie   znajdzie 

odpowiedniego partnera. Wielu mężczyzn mówiło jej ze złością, że jest cholernie 
wybredna.   Kilka   razy   zdarzyło   jej   się   ulec   wbrew   sobie,   poddać   nastrojowi 
chwili.   Kończyło   się   to   kiepskim   samopoczuciem   i   niewiarą   w   siłę   własnej 
kobiecości.

Daj sobie z tym spokój, niecierpliwie przywołała siebie do porządku. Jedyny 

rodzaj jazdy, w jakiej jesteś dobra, to jazda konna.

Dokładnie obejrzała teren poniżej szczytu. Nie zwracała uwagi na złocistą trawę 

ani na niebieskoczarne cienie tańczące na wietrze. Przyglądała się  zagajnikowi 
eukaliptusów. Uznała, że smukłe drzewa przypominają jej konie. Są tak samo pełne 
wdzięku i elegancji pomimo ogromu i utajonej siły.

Zastanawiała się, czy zeschłe liście i złuszczona kora pod drzewami okażą  się 

śliskie  i  czy  grunt będzie  wilgotny. Z miejsca,   w  którym  się  znajdowała,  nie 
potrafiła   odpowiedzieć   na   te   pytania,   a   nie   wolno   jej   było   przekroczyć 
wyznaczonej granicy.

Do diabła.
Raine   spojrzała   przez   lornetkę   na   gęste   cienie   i   szarozielone   listowie   sze-

leszczące na wietrze. Tak blisko, a jednak tak daleko...

Tak jak jej życie.
Opuściła lornetkę i ruszyła w przeciwnym kierunku.

Ukryty w gąszczu eukaliptusowego zagajnika Cord Elliot nieruchomo czekał, 

aż kobieta z lornetką przestanie lustrować zarośla.

Nie  poruszył się  nawet  wtedy, gdy  odwróciła  się  i  zniknęła  za  wzgórzem. 

Przykucnięty powoli liczył do sześćdziesięciu. 

Nikt więcej nie pojawił się na szczycie, więc Elliot podniósł się ostrożne. Nawet 

kiedy stał, był dobrze ukryty wśród drzew. Nasłuchiwał w skupieniu, jak człowiek, 
którego   życie   zależy   od   czujności   zmysłów.   Nie   usłyszał   nic  poza   cichym 
poszumem traw, świstem wiatru i szelestem liści.

Po chwili wyszedł z zagajnika. Poruszał się zręcznie i bezszelestnie jak cień. 

Jego piaskowa wiatrówka i dżinsy zlewały się z tłem brunatnych traw. Nawet 
lornetka miała maskujący kolor. Cord wspinał się na szczyt. Posuwał się płytkim 
jarem, który prowadził w pobliże miejsca, gdzie zmierzał.

Korzystając z naturalnej osłony, wspinał się zręcznie, dopóki nie znalazł się tuż 

7

background image

pod szczytem. Wtedy padł na brzuch i wczołgał się na górę. Uważał, by czubek 
głowy nawet na chwilę nie znalazł się ponad falującą trawą. Jego  czarne włosy 
byłyby doskonale widoczne na tle złocistego zbocza.

Przyjrzał   się   przeciwległemu   zboczu.   Szukał   kobiety   wykazującej   zbytnie 

zainteresowanie   miejscem,   w   którym   miały   się   odbyć   zawody   olimpijskie. 
Upewnił się, że nikogo tam nie ma. Jeszcze raz zlustrował zbocze, ale to również 
nie przyniosło efektu.

Dokąd cię poniosło, skarbie, pomyślał ponuro. Do tych głazów?
Nie, za daleko. A może w zarośla?
Zmrużył oczy i dostrzegł ją klęczącą wśród traw.
Dlaczego tam klęczy? Co robi?
Cord spojrzał na słońce. O tej porze nie było jego sojusznikiem. Gdyby uniósł 

do   oczu   lornetkę,   promienie   odbiłyby   się   w   soczewkach   i   zdradziły  jego 
położenie. Na razie musi zadowolić się swoim doskonałym wzrokiem.

Kopie. Kopie w ziemi.
Dlaczego? Co za świństwo chce tam zasadzić? I dlaczego w tym miejscu?
Cord   wiedział,   że   najlepiej   byłoby   podłożyć   bombę   na   trasie   wyścigu,   w 

miejscu, gdzie będą galopować wyczerpane konie.

To zamierza zrobić?
Mrużąc oczy, patrzył na klęczącą kobietę. Czy chce zabić coś silniejszego i 

lepszego od siebie? A może zamierza zmasakrować widzów?

Odpowiedź podsuwało mu doświadczenie, i nie była ona pocieszająca.
Leżał nieruchomo na szczycie i patrzył. Czekał. Na razie tylko tyle mógł zrobić. 

Kiedy kobieta odwróci się do niego plecami, Cord zejdzie ze wzgórza i zada jej 
kilka pytań.

A ona odpowie mu na wszystkie.

Raine   podniosła   się   powoli.   Zgniotła   w   palcach   wonne   liście   eukaliptusa   i 

pozwoliła   im   pofrunąć   z   wiatrem.   W   roztargnieniu   strzepnęła   spodnie  koloru 
khaki   i   obciągnęła   bluzkę.   Cierpki   zapach   eukaliptusów   przylgnął   do  niej, 
mieszając się z wonią rozgrzanych traw.

Oglądając glebę, stwierdziła z radością, że nawet pod drzewami nie zamieni 

się w błoto, choćby galopowały po niej tabuny koni. Grunt był suchy aż po litą 
skałę. Spojrzała na eukaliptusy z szacunkiem.

-  Dawno   nie   piłyście,   prawda?   -   spytała.   -  Mogłybyście   dawać   korepetycje 

wielbłądom. Wystarczy na was spojrzeć, a człowiekowi od razu chce się pić.

Nie spuszczając oczu z drzewa, sięgnęła do plecaka po butelkę z wodą.
W tej samej chwili coś dużego spadło jej na plecy i zwaliło z nóg. Kompletnie 

zaskoczona, zdała się na instynkt jeźdźca i upadła miękko. Przeturlała się kawałek.

Gdy   odzyskała   oddech,   leżała   twarzą   w   pyle   i   zeschłych   liściach.   Coś 

przygniatało ją do ziemi. Lornetka, aparat i plecak zniknęły.

Usiłowała wstać, ale bezskutecznie.
- Nie ruszaj się - rozkazał zimny, męski głos.

8

background image

Usłuchała bez namysłu.
Poczuła   na   ciele   dłonie,   które   poruszały   się   jak   żadne   dotąd.   Pomimo 

poufałości   dotyk  był  całkowicie  bezosobowy.  Nieznajomy  nie  obmacywał  jej, 
lecz obszukiwał.

Świat zawirował, mężczyzna przekręcił ją na plecy. Poczuła jego twarde mięśnie, 

kiedy nogą przygwoździł do ziemi jej nogi. Przedramieniem przytrzymywał jej 
gardło: dopóki się nie poruszy, będzie mogła oddychać.

Jeśli zacznie się wyrywać, napastnik ją udusi.
Walcząc ze strachem, patrzyła w twarz mężczyzny i starała się odgadnąć  jego 

zamiary. Wolną ręką obmacał jej barki, ramiona, klatkę piersiową, brzuch  i uda. 
Wydała z siebie bulgotliwy ochrypły dźwięk, który mógł wyrazić jej strach, gniew 
i protest.

Zimne   jak   lód   niebieskie   oczy   spoczęły   na   jej   twarzy,   podczas   gdy   dłoń 

mężczyzny przesuwała się w dół, badając prawą kostkę Raine i zdejmując  but. 
Tak samo sprawdzona została lewa noga. Mężczyzna odrzucił buty Raine poza jej 
zasięg. Wylądowały na plecaku, aparacie fotograficznym i lornetce.

- Imię.
Upłynęła dłuższa chwila, nim zrozumiała, czego chce od niej napastnik. 
-Raine.
- Nazwisko.
-Smith.
Przełknęła ślinę, aby zwilżyć wyschnięte gardło.
- Co tu robisz?
Zamknęła oczy i starała się uspokoić. Umiała sobie radzić ze stresem,  każdy 

sportowiec musi się tego nauczyć. Poza tym musi myśleć jasno mimo  silnego 
napięcia. Raine przeanalizowała sytuację i błyskawicznie zrozumiała,  że  gdyby 
napastnik chciał ją skrzywdzić, już by to zrobił, zamiast zadawać pytania.

Strach ustąpił miejsca wściekłości. Otworzyła oczy i twardo spojrzała w twarz 

przeciwnika.

- Kim jesteś, do cholery?
Przedramię mężczyzny przesunęło się nieznacznie, tamując dopływ powietrza. 

Ucisk zelżał równie gwałtownie, jak się wzmógł. Jasne oczy wpatrywały się w 
nią, żeby sprawdzić, czy zrozumiała.

Zrozumiała. Kiedy znów otworzyła usta, uczyniła to, żeby odpowiedzieć na jego 

pytanie.

- Oglądałam okolicę - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Dlaczego?
Żadnej modulacji głosu. Wciąż ten sam beznamiętny ton.
- Startuję w olimpiadzie.
W oczach mężczyzny zapaliło się światełko.
- Udowodnij to.
Jego głos nadal był bezbarwny, ale stosunek napastnika do niej zmienił  się 

nieznacznie. Mężczyzna stał się odrobinę mniej... drapieżny.

9

background image

- Zostawiłam Deva w Santa Anita - odparła Raine zwięźle. Gniew sprawił, że w 

jej głosie słychać było wysokie tony.

- Deva? - Po raz pierwszy w głosie mężczyzny zabrzmiała ciekawość.
- Devlin's Waterloo. Mój koń.
- Opisz go.
- Gniady ogier bez śladu bieli, przeszło metr siedemdziesiąt w kłębie, w trzech 

czwartych czystej krwi arabskiej, w jednej czwartej irlandzkiej lub...

- Zupełnie nieźle, Raine Smith - przerwał jej mężczyzna, dziwnie akcentując 

nazwisko.

Spojrzał   na   nią   i   napięcie   zelżało,   jego   ciało   stało   się   mniej   wrogie,   mniej 

bezosobowe, za to bardziej miękkie i podniecające... Zabrał ramię, uwalniając jej 
gardło z uścisku.

Wciąż jednak przygniatał nogi Raine, wciąż był czujny.
-  A   jeśli   o   mnie   chodzi   -   powiedział   z   lekkim   uśmiechem   -   możesz   mnie 

nazywać Cord Elliot.

Mógłby dodać, że zupełnie nie przypomina kobiety na zdjęciu do identyfikatora. 

Fotograf musiał być pijany albo na kacu. Zdjęcie w najmniejszym  stopniu nie 
oddawało inteligencji i wrażliwości jej niezwykłych piwnych oczu, uwodzicielskich 
ust i urokliwego zarysu mocnego podbródka. 

Teraz nie miał wątpliwości, że to córka Chandlera-Smitha. No... prawie nie miał. 

W świecie Corda stuprocentowo pewne nie było nic prócz śmierci.

-   Jeśli   nie   podoba   ci   się   imię   Cord,   jestem   otwarty   na   sugestie   –   dodał 

rozbawiony.

Raine patrzyła na niego, zafascynowana ciepłym blaskiem jeszcze przed chwilą 

lodowatych niebieskich oczu. Wciągnęła powietrze i poczuła zapach słońca, trawy 
i... mężczyzny.

Nagle zdała sobie sprawę, że Cord jest mężczyzną, którego ciało przygniatają 

do   ziemi.   Był   ciepły,   szybki   i   niebezpieczny,   a   jego   włosy,   gęste  i   czarne, 
przypominały grzywę ogiera.

Ta bliskość zmieszała ją i zawstydziła.
-  Moje  sugestie  mogą   ci  się   nie  spodobać  -  powiedziała  z  wysiłkiem,  aby 

pozbyć się  odurzającego  ciepła, które zaczęło  ogarniać  jej ciało. - W stajniach 
słyszy się najprzeróżniejsze imiona. Zwłaszcza podczas zawodów.

-  Uczestniczka olimpiady, co? - spytał Cord niskim głosem, spoglądając na 

szczupłe ciało, tak spokojnie leżące pod nim. Był prawie pewien, że wie, kim jest 
ta   dziewczyna,   ale   subtelna   różnica   pomiędzy   prawie   a   absolutnie,   zabiła   już 
niejednego.

- Tak - powiedziała chłodno. - Biorę udział w zawodach.
- To tłumaczy, dlaczego upadłaś miękko i w sposób kontrolowany, a nie umiałaś 

się obronić. To efekt bardzo cywilizowanego treningu. Nie jesteś  wychowanką 
kubańskich ani libańskich obozów szkolących bandytów.

- Obozów? - spytała, podnosząc głos. Obezwładniająca intymność zniknęła bez 

śladu. Nagle przestraszyła się, że mimo wszystko znalazła się w rękach wariata.

10

background image

- Nie bądź taka zdziwiona. Takie obozy istnieją.
- O czym ty mówisz?
- O terroryzmie.
Cord odpowiedział jej w roztargnieniu. Jego uwagę przykuła miękka krągłość 

piersi   Raine,   które   uniosły   się,   gdy   dziewczyna   raptownie   westchnęła. 
Jednocześnie z przyjemnością poczuł ciepło jej nóg pod swoim udem.

-  Terroryzm?   Ależ   to   śmieszne!   Czy   wyglądam   na   terrorystkę?   –   spytała 

rozgniewana.

- Nie masz kłów jak wampir, co? - Uśmiechnął się ponuro. – Posłuchaj skarbie, 

ostatnia terrorystka, która trafiła w moje ręce, miała na sobie balową suknię z 
żółtego   jedwabiu,   a   czuć   od   niej   było   nienawiść   i   kordyt.   Kordyt   to  materiał 
wybuchowy - dodał, widząc, że Raine nie rozumie, o czym mówi.

- Terrorystka? - powtórzyła Raine wysokim głosem. - Kobieta?
Mężczyźni nie mają monopolu na przemoc.
-Ale...
Cord mówił dalej, jakby nie słyszał.
- Ty nie pachniesz jak terrorystka.
Musnął ją wzrokiem bardziej poufale, niż gdy szukał ukrytej broni. Zbliżył twarz 

do jej szyi i powoli wciągnął powietrze. Poczuł zapach pełen ciepła i obietnic.

-  Pachniesz słońcem, suchą trawą i cieniem pod eukaliptusami - powiedział 

cicho. Pachniała jeszcze innymi rzeczami: kobiecym potem, słodkim piżmem, ale 
Cord wątpił, czy chciałaby to teraz usłyszeć.

Raine   spostrzegła   zmysłowe   drganie   jego   nozdrzy,   gdy   wdychał   jej   woń. 

Zorientowała się, że wstrzymuje oddech jak niewprawny jeździec zbliżający się do 
przeszkody. Poczuła się bezbronna, zła i zakłopotana.

-  Nawet jeśli wśród kobiet zdarzają się terrorystki, w pojedynkę nie byłabym 

chyba groźna? - spytała.

- Mogłaś podkładać bomby.
- To śmieszne.
- Co  rozrzucałaś?  - zapytał niedbale,  jakby  nie zależało  mu   na  odpowiedzi. 

Tylko jego oczy zrobiły się raptem czyste jak lód i bezwzględne jak zima.Nigdy nie 
zapominał, że należy mieć absolutną pewność. Śmierć to sprawa ostateczna.

Raine wyczuła, że pod pozorną nonszalancją Corda kryje się czujność. Był jak 

Dev zbierający siły przed nieznaną przeszkodą, czekający na znak jeźdźca. 

-  Kamyki   -   powiedziała   szybko.   -   Rzucałam   kamyki.   Mam   taki   zwyczaj. 

Spacerując,   podnoszę   kamyczki   i   zbieram   je   w   dłoni,   kiedy   myślę.   Twoje 
przesłuchanie nie ma sensu. - dodała gniewnie. - W plecaku nie mam miejsca na 
bomby!

Cord wiedział, że Chandler-Smith nie wtajemnicza rodziny w swoją pracę, ale 

i tak trudno mu było uwierzyć, że córka Blue może być równie naiwna.

-  Kordyt i inne środki wybuchowe nie zajmują  wiele miejsca  - powiedział 

niecierpliwie.   -   W   twoim   plecaku   śmiało   mogłoby   się   zmieścić   pięć 
staromodnych lasek dynamitu. I w ten sposób cały tor wyleciałby w powietrze. 

11

background image

- W jego głosie pojawiły się twarde nuty. - Dlaczego kopałaś?

- Żeby zobaczyć, jakie jest podłoże.
Cord milczał, czekając, aż mu to wyjaśni. To bardzo skuteczna metoda: milczeć 

i   czekać.   Cenił   ją   i   często   stosował.   Jeżeli   Raine   jest   tak   niewinna,   na   jaką 
wygląda, szybko mu wyjaśni, co miała na myśli.

-  Chciałam sprawdzić, czy podłoże jest miękkie czy twarde - powiedziała. - 

Suche czy  wilgotne. Czy ziemia  jest zwarta i czego mam się spodziewać na 
zboczu, gdzie kopyta Deva mogą się głęboko zapadać.

- Nie przyszłaś, żeby podkładać małe bomby?
- Dlaczego ktoś miałby...
-  Żeby   zbiegające   ze   zbocza   konie   poczuły   przedsmak   piekła   -   powiedział 

cierpko.

-  Robić   krzywdę   koniom!   -   zawołała   wstrząśnięta.   -   Kto   mógłby   być  tak 

okrutny?

Przyglądał się jej długą chwilę. Jeżeli oburzenie i niewinność były fałszywe, 

Cord jest już martwy. Jeżeli nie były fałszywe, powinien skopać tyłek  Blue za 
chowanie najmłodszego dziecka pod kloszem.

- Skoro tak myślisz, dziecino - w jego głosie słychać było ironię pomieszaną ze 

zmęczeniem - nie powinnaś sama wychodzić po zmroku. Pamiętasz olimpiadę w 
Monachium? A jeśli jesteś zbyt młoda, to co powiesz na zamachy IRA? Krwawe 
szczątki ludzi i koni.

- Zrób coś! - wyszeptała z trudem, przerażona jego słowami.
- Staram się - powiedział beznamiętnie.
- Napastując obce kobiety?
- Robię wszystko, co się da.
Raine spojrzała w jego zimne, czujne oczy i pomyślała, że opanowanie Corda 

dorównuje   jego   morderczym   umiejętnościom.   Przynajmniej   taką   ma   nadzieję. 
Nadal leżała na ziemi jak przyszpilony motyl.

A przygniatający Raine mężczyzna wcale nie miał zamiaru jej uwolnić. 

ROZDZIAŁ 2

Cord spojrzał uważnie na Raine. Przeczucie mówiło mu, że nie kłamie. Życie 

nauczyło go nie ufać ludziom. Zawsze istnieje możliwość pomyłki. 

To wystarczająco dużo, by dać się zabić. 
Przesunął się, tak że ucisk na nogi Raine zelżał, ale jej nie uwolnił. Gdyby 

chciała wykonać jakiś ruch, natychmiast  by to wyczuł. Ona jednak po prostu 
leżała, przyglądając się twarzy Corda. Pod maską obojętności wyczuwała żywą 
inteligencję. Traktował ją w sposób zupełnie dla niej nowy.

Po kilku minutach jego czarne brwi uniosły się nieco, a lodowato niebieskie oczy 

spojrzały cieplej. Cokolwiek zagrażało jej ze strony Corda, odeszło w przeszłość.

Poczuła ulgę. Zaraz jednak pomyślała o własnej kruchości. Gdyby Cord Elliot 

był mordercą, byłaby teraz jeszcze jednym zmasakrowanym ciałem zgwałconej 

12

background image

kobiety, które pokazują w wieczornych wiadomościach.

Zaczęła dygotać. Nieznany mężczyzna zwalił ją z nóg i przydusił do ziemi! 

Starała się opanować, ale wciąż drżała, przeklinając w duchu własną słabość.

Cord zorientował się, że jest wyczerpana. Wprawdzie dotarło już do niej, że nie 

grozi jej żadne niebezpieczeństwo, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, co mogło 
się zdarzyć. 

W piwnych oczach Raine zalśniły łzy. Usta zadrżały. Na twarzy pojawił się 

grymas.

Cord   zawstydził   się.   Zaskoczyło   go   własne   zmieszanie.   Przecież   tylko 

wykonywał   swoją   pracę,   i   to   w   sposób   najbardziej   bezpieczny   i   efektywny. 
Dziewczyna w każdej chwili mogła wyjąć z plecaka broń. Musiał powalić ją  na 
ziemię.

Mimo to czuł się tak, jakby zgwałcił Raine.
W pewnym sensie tak właśnie było.
W   kilka   chwil   unaocznił   dziewczynie,   jak   bardzo   złudne   jest   jej   poczucie 

bezpieczeństwa, jak bardzo jest słaba i jak nieprzewidywalne i groźne rzeczy 
mogą jej się przytrafić. Było to okrutne, choć konieczne.

A teraz leży tak blisko niego. Oczy ma szeroko otwarte, usta pobladłe. Dłonie 

zacisnęła w pięści, aby ukryć ich drżenie.

Przepraszam, Blue, pomyślał Cord. Miałeś rację. Ona zasługuje na to, by ją 

chronić. Na świecie i tak jest zbyt wiele okrucieństwa.

Kiedy Raine przygryzła wargi, by powstrzymać  płacz, poczuł, że dłużej nie 

zniesie tego napięcia. Wiedząc, że nie powinien tego robić, przygarnął ją do siebie. 
Teraz jego gesty były pełne czułości. Jego siła już nie zagrażała Raine, lecz miała 
ją   chronić.   Długimi,   szczupłymi   palcami   pogłaskał   dziewczynę   po   włosach. 
Przemawiał do niej głębokim, uspokajającym głosem. Jego ramiona były murem 
osłaniającym Raine przed złym światem.

- Już dobrze - szeptał Cord, gładząc włosy dziewczyny. Przytulił jej głowę  do 

swojej piersi. - Nie chciałem cię przestraszyć. Cholernie mi przykro, że tak się 
stało. Przy mnie jesteś bezpieczna. Zawsze. Obiecuję ci.

Nie   potrafiła   się   powstrzymać.   Uniosła   ręce   i   zaczęła   gładzić   dłońmi   jego 

koszulę, szukając pod nią sprężystych mięśni. Łagodne słowa Corda działały na 
nią kojąco, podobnie jak siła mięśni.

Pokazał   jej,   jak   kruchy   jest   świat,   który   dotąd   uważała   za   bezpieczny. 

Świadomość, że teraz Cord będzie ją chronił, przyniosła ulgę.

Westchnęła raz jeszcze i w końcu udało się jej opanować. Łzy spływające po 

policzkach   pozostawiły   srebrzyste   smugi   w   kurzu,   który   pokrywał   jej   twarz. 
Spostrzegła nagłą zmianę w oczach Corda. Jego źrenice powiększały się, w miarę 
jak zapamiętywał rysy twarzy Raine i lśnienie łez na jej skórze. Ukrył palce w jej 
potarganych włosach i łagodnie scałował łzy migoczące na rzęsach.

- Przepraszam - powtórzył ochryple. - Naprawdę nie chciałem cię wystraszyć, 

Raine... Jakie piękne imię. Piękne oczy, piękna dusza...

Jego usta musnęły wargi Raine tak delikatnie, że nie była pewna, czy nie uległa 

13

background image

złudzeniu.   Ale   srebrzysty   ślad   jej   łez   na   ustach   Corda   nie   był   złudzeniem, 
podobnie jak dotyk i ciepło jego twardego ciała. Wstrzymała oddech, choć nie ze 
strachu. Jej ciałem wstrząsnął namiętny dreszcz. 

Cord poczuł to drżenie. Uniósł głowę, i spojrzał na Raine.
- Nic ci nie jest?
Pokręciła głową. Nie ufała swojemu głosowi.
- Przepraszam - wyszeptała z wahaniem.
Odgarnął jej z twarzy gęste, brązowe włosy.
- Za co?
- Za to, że zachowałam się jak dziecko.
- Kiedy nas coś zaskoczy, wszyscy zachowujemy się jak dzieci.
- Ty nie.
Cord szerzej otworzył oczy. Powiedziała to takim pewnym tonem, jakby znała 

go od lat. A przecież widziała go raz pierwszy.

- Co masz na myśli?
- Od dawna nikt cię nie zaskoczył - powiedziała cicho.
-  Ty mnie zaskoczyłaś. Teraz. - Spojrzał na nią uważnie. - Jesteś niezwykłą 

kobietą, Raine. Bardzo niezwykłą. I bardzo piękną.

Pokręciła   głową.   Kasztanowe   włosy   zatańczyły   wokół   jej   twarzy.   Nie-

cierpliwym ruchem odgarnęła je za uszy. Nie uważała się za piękną ani atrakcyjną. 
Komplementy mężczyzn uznawała za nic nie znaczące pochlebstwa. Irytowały ją, 
sądziła bowiem, że mężczyźni uważają ją za na tyle głupią, by mogła uwierzyć.

Cord spostrzegł, że Raine sztywnieje i odsuwa się od niego, więc szybko  ją 

puścił. Wiedział, że jeśli zechce ją powstrzymać, Raine zacznie z nim walczyć. 
Miała prawo. Teraz nic już nie usprawiedliwiało przemocy.

Odsunął się od niej z ociąganiem.
Raine usiadła ostrożnie. Wmawiała sobie, że poczuła ulgę, kiedy ją oswobodził. 

Ale tak nie było. Najpierw zaatakował ją brutalnie, potem jednak obejmował 
ostrożnie, jakby była bardzo cenna i delikatna.

Cord nie przeszkadzał jej, kiedy siadała, ale kiedy sięgnęła po plecak, chwycił 

ją za nadgarstek i unieruchomił rękę.

Spojrzała na niego, wstrzymując oddech.
Przypomniał sobie, że nie sprawdził zawartości plecaka. Przecież mogła  tam 

mieć broń.

- Nadal mi nie ufasz, prawda? - spytała zaskoczona i rozczarowana.
Dłuższą   chwilę   spoglądał   w   jej   zdumione,   piwne   oczy.   W   końcu   uwolnił 

nadgarstek, pozwalając, by cofnęła delikatną rękę.

- Mam dziewięćdziesiąt siedem procent pewności, że jesteś osobą, za którą się 

podajesz.   Pozostałe   trzy   -   dodał   rzeczowym   tonem   -   mogą   mnie  kosztować 
życie.

Gwałtownie cofnęła rękę, jakby plecak parzył.
- Chciałam wyjąć grzebień.
- To go wyjmij.

14

background image

- Nie. Ty go wyjmij. Nie krępuj się. Oboje będziemy czuli się bezpieczniej, gdy 

będziesz miał sto procent pewności.

- Stuprocentowo pewne nie jest nic prócz śmierci.
Sięgnął po rzeczy Raine. Najpierw podał jej buty, następnie położył sobie plecak 

na kolanach i otworzył go.

Podczas gdy Raine zakładała buty, przeglądał zawartość niebieskiego plecaka, 

szukając grzebienia. Nie trafił na nic podejrzanego. Z całą pewnością plecak nie 
zawierał nic niebezpiecznego. To, co nosiła przy sobie, było równie niewinne jak 
ona sama. Albo tak mu się wydawało. 

Te przeklęte trzy procenty.
Namacał notatnik. Widział, jak go używała, więc powinien sprawdzić,  co w 

nim jest. Zawahał się. Nie chciał naruszać jej prywatności bardziej, niż  już to 
uczynił.

Własna   reakcja   zaskoczyła   go,   a   nawet   wprawiła   w   zdumienie.   Wcześniej 

nigdy nie miał skrupułów, gdy naruszał czyjąś prywatność. Po prostu starał się 
jak najlepiej wykonać zadanie.

Z grzebieniem w dłoni zwrócił się w stronę Raine. W drugiej trzymał notatnik. 

Podał jej grzebień. Zauważył, bo zawsze zauważał najdrobniejsze  szczegóły, że 
grzebień był czysty, choć zniszczony. Między jego zęby wplątało się kilka nitek z 
plecaka.

- Mogę? - zapytał, wskazując notatnik.
- Oczywiście.
- To wcale nie jest oczywiste. Ale dziękuję, że pozwalasz mi sprawdzić.
- Już powiedziałam - odparła. - W ten sposób obydwoje poczujemy się lepiej.
Wzięła grzebień i zaczęła rozczesywać sięgające do ramion włosy. Czesała je 

powoli prawą ręką, na którą upadła, kiedy Cord się na nią rzucił. Nie zważała na 
ból   przedramienia.   Zdarzało   się,   że   skakała   przez   przeszkody  z   pękniętymi 
żebrami,   po   niewielkim   wstrząśnieniu   mózgu   lub   ze   złamaniami   kośćmi 
śródstopia. Kilka sińców nie miało znaczenia.

Cord   zakończył   przeszukiwanie   plecaka   i   zajął   się   notatnikiem.   Szybko   go 

przekartkował.   To,   co   tam   znalazł,   zrobiło   na   nim   wrażenie.   Córka   Blue   nie 
umiała rysować, ale doskonale wiedziała, w jaki sposób ukształtowanie  terenu 
wpływa najeźdźca i zwierzę.

W   zamyśleniu   zamknął   notatnik   i   spojrzał   na   Raine.   Jej   włosy   kręciły  się 

naturalnie, były gęste i grube. Ich końce zawijały się uparcie, pomimo usilnych 
starań   Raine,   by   je   wygładzić.   W   promieniach   słońca   połyskiwały  złociście, 
dodając twarzy ciepła i życia.

Raine   nie   była   zachwycona   swoimi   włosami.   Po   prostuje   rozczesywała, 

krzywiąc się od czasu do czasu, gdy natrafiała na supeł lub gdy ramię odmawiało 
jej posłuszeństwa. Krzywiła się nie z bólu, lecz z niecierpliwości

- Do diabła - mruknęła Raine, kiedy grzebień znów utknął we włosach.
Jej irytacja dosięgła zenitu, gdy uchwyciwszy wszystkie włosy jedną ręką,  nie 

mogła znaleźć spinki. Musiała wypaść, gdy Raine upadła na ziemię. Rozejrzała się 

15

background image

dookoła, ale nigdzie nie spostrzegła spinki.

Może Cord ją znalazł.
Spojrzała na niego. Przyglądał się jej, z plecakiem na kolanach i zapomnianym 

notatnikiem w dłoni. Na jego twarzy igrał pełen zachwytu uśmiech. Nigdy dotąd nie 
widziała mężczyzny, który by się jej przyglądał w taki sposób. Myśl, że to jej 
widok sprawił mu przyjemność, wywołała w niej falę gorąca. Taka reakcja była 
dla Raine czymś zupełnie nowym.

-  No   i   jak?   -   spytała,   unosząc   brwi.   -   Znalazłeś   w   moim   plecaku   plany 

wywołania trzeciej wojny światowej?

-  Butelka   z   wodą,   ołówki,   rzemienie   z   niewyprawionej   skóry,   notatnik, 

magnetofon,  film do aparatu, jabłko, tabliczka  czekolady, bandaż  elastyczny i 
klamerka.

- Klamerka? Pokaż.
Cord sięgnął do plecaka i wyjął z niego klamerkę nie większą niż paznokieć 

kciuka.   Raine   wypuściła   włosy   i  nachyliła   się,   żeby   ją  lepiej  widzieć.  Wiatr 
oplatał   palce   Corda   jej   włosami.   Z   trudem   opanował   pragnienie,   by  owinąć 
jedwabiste pasma wokół dłoni, posadzić sobie Raine na kolanach  i ucałować. 
Pragnął jej tak, że aż go to przerażało.

Nie dał jednak nic po sobie poznać. Był tego pewien. Gdyby domyśliła się 

targających nim uczuć, zerwałaby się i uciekła co sił w nogach.

-  A więc tu się zapodziała - mruknęła Raine. - Szczotkowałam Deva,  kiedy 

kapitan Jon mnie zawołał. Nie miałam czasu jej odłożyć, więc schowałam ją w 
bezpieczne miejsce.

- Kiedy to było? - zapytał Cord. W jego głosie słychać było śmiech. 
-  Pięć   tygodni   temu   -   odparła.   -   Zawsze   chowam   rzeczy   w   bezpiecznym 

miejscu, a potem o nich zapominam. Kapitan Jon twierdzi, że potrzebuję opiekuna.

-   Nie   masz   nikogo?   -   zapytał   Cord   obojętnie,   ale   jego   oczy   płonęły   cie-

kawością.   Blue   nie   wspomniał   o   ukochanym   córki,   ale   ojcowie   nie   zawsze 
wiedzą o takich sprawach. Nawet tacy ojcowie jak Chandler-Smith. 

-  Nie.   A   nawet   gdybym   miała   -   odparła   Raine   cierpkim   tonem   –   jego 

zgubiłabym także.

- To zależałoby od mężczyzny - stwierdził Cord gładko i z uśmiechem, ale jego 

głos brzmiał poważnie.

Raine spojrzała szeroko otwartymi oczami na mężczyznę, który siedział obok 

i wpatrywał się w nią intensywnie. Uniosła rękę i odgarnęła włosy, starając się, 
żeby nie musnęły dłoni Corda. Ten ruch sprawił, że lekko się skrzywiła.

Cord jednak to zauważył. Jego oczy widziały wszystko.
- Boli cię.
- To nic - odparła.
- Pokaż.
- Pewnie tylko siniak.
Wyciągnął rękę i czekał. Jego zachowanie było władcze, ale nie dlatego, że był 

silniejszy.

16

background image

Nadąsana odwinęła rękaw wypłowiałej niebieskiej koszuli.
- Widzisz?
Zobaczył   czerwoną   pręgę   na   delikatnej   skórze.   Pręga   zaczynała   się   kilka 

centymetrów   poniżej   łokcia   i   ginęła   pod   zawiniętym   rękawem.   W   zgięciu   po 
wewnętrznej stronie skóra była skaleczona. Lśniły tam maleńkie kropelki krwi.

Szybko wsunął palec ponad skaleczenie, nie pozwalając Raine zaprotestować. 

Materiał ustąpił i ukazało się głębokie zadrapanie. Na jego widok Cord zacisnął 
wargi. Wyjął z kieszeni czystą chusteczkę, zwilżył wodą z butelki i przycisnął do 
uszkodzonej skóry.

- Boli? - zapytał, patrząc Raine w oczy.
Chciała odpowiedzieć, przełknęła ślinę i potrząsnęła głową, zawstydzona, że z 

jej powodu ma wyrzuty sumienia.

- Nic mi nie jest.
Lekko dotknęła jego ręki. Wyczuła napięte mięśnie.
- Większe urazy zdarzają mi się z własnej winy. Dwa razy na tydzień.
- Ale tego nie zrobiłaś sobie sama. Ja to zrobiłem.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc patrzyła w milczeniu, jak  Cord 

opatruje   jej   rękę.   Kontrast   pomiędzy   pełną   męskości   siłą   jego   barków   a 
nadzwyczajną delikatnością, z jaką czyścił skaleczoną skórę, sprawił, że Raine 
poczuła nieznany dreszcz.

Patrzyła   na   czarne   włosy   Corda,   jego   niebieskie   oczy,   na   męską   twarz  i 

zmysłowo wykrojone usta i zastanawiała się, jak to możliwe, że ten mężczyzna 
najpierw tak bardzo ją przestraszył, a kilka minut później sprawił, że poczuła się 
bezpieczna jak nigdy.

Cord zorientował się, że na niego patrzy. Przytknął palce do miejsca,  gdzie 

pod delikatną skórą nadgarstka pulsowała tętnica.

- Przebaczysz mi? - zapytał.
- Jasne - wyszeptała, nie rozumiejąc dlaczego.
- Nie mam żadnego alkoholu, żeby przemyć ranę. - Spojrzał na czerwoną pręgę. 

- Myślę, że zastosuję najstarszy sposób.

- To znaczy?
- Pocałuję i do wesela się zagoi

;

 - Jego głos był głęboki jak cienie pod wonnymi 

eukaliptusami.

Zaskoczona Raine rozchyliła usta, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób 

zaprasza go do pocałunku.

- Ale - ciągnął Cord aksamitnym głosem - nie będzie to pocałunek ojcowski, 

choć uzdrowicielski. Dla nas obojga.

Raine poczuła, że jej tętnica pod palcami Corda pulsuje mocniej i szybciej. 

Wiedziała, że on także to poczuł. Odwróciła wzrok, zakłopotana swoją  reakcją. 
Nie należała do kobiet tracących głowę, tylko dlatego, że przystojny  mężczyzna 
dotknął jej nadgarstka i powiedział, że ją pocałuje.

I wtedy zdała sobie sprawę, że to nie jego wygląd przyprawiając przyspieszone 

bicie serca. To jego nieoczekiwana czułość wtrąciła ją z równowagi. Siłą, którą 

17

background image

promieniował, i pragnienie obudziły w niej uczucia, których istnienia w sobie nie 
podejrzewała.

Aż dotąd.
Cord uniósł wilgotną chusteczkę i znów obejrzał skaleczone przedramię.
-   Lepiej   będzie   oczyścić   to   wieczorem   -   stwierdził   rzeczowym   tonem.   - 

Nocujesz tutaj?

Była wytrącona z równowagi, niezdolna do odpowiedzi, przejęta myślą, że Cord 

może spędzi z nią noc. Szybko jednak uznała, że to jego metoda  prowadzenia 
rozmowy. Lub przesłuchania. Rzuca myśl, która jest prawdziwa lub fałszywa, a 
potem zadaje pytanie, które nie ma  z nią żadnego związku. Osoba,  do której 
skierowane jest pytanie, nie wie, czy ma protestować, czy też odpowiadać.

Odpowiedziała więc na pytanie, a następnie zorientowała się, że w ten sposób 

zgodziła się, aby Cord spędził z nią noc. Tak samo, jak zgodziła się,  żeby ją 
pocałował.

- Bardzo sprytne - powiedziała. Czuła, że dała się wywieść w pole, ale nie 

miała o to zbytniej pretensji.

- Dziękuję - powiedział z uśmiechem. - Szybka jesteś.
Uniosła brwi.
- W porównaniu z tobą jestem ślamazarna. I nie zostanę tutaj. Chcę obejrzeć 

jeszcze co najmniej jedno wzgórze. 

- W tamtym kierunku? - zapytał, wskazując nagie wzgórza i wąwozy.
- Niezupełnie. Mogę  je oglądać, ale z daleka. Aż do dnia poprzedzającego 

zawody. Dlatego - powiedziała, wskazując szczyt wzgórza poza oznaczeniami - 
wybieram się tam.

- Skończysz przed zmrokiem?
- Tak.
- Szkoda - powiedział, przyglądając się Raine, a nie wzgórzom. - Myślę, że w 

świetle księżyca to miejsce jest wystrzałowe. Prawdziwy dynamit.

Raine posmutniała. Przypomniała sobie, do czego używają dynamitu terroryści
- Przepraszam. Źle to ująłem. Chodźmy. 
Wstał,   podał   jej   rękę   i   pomógł   się   podnieść.   Oboje   jednocześnie   zauważyli 

zaginioną spinkę do włosów. Cord schylił się, zanim Raine zdążyła wykonać ruch 
w stronę spinki.

- Ja się tym zajmę - powiedział, stając za Raine. 
Zebrał   jej   włosy   i   spiął,   potem   powoli   i   z   czułością   pogładził   złociście 

połyskującą masę.

Raine znieruchomiała pod jego dotykiem. Jej zmysły wyostrzyły się. Czuła na szyi 

ciepły oddech Corda i delikatny dotyk jego warg.

-  Twoje   włosy   pachną   słońcem   -   powiedział   ochrypłym   głosem.   -   Którędy 

teraz? - zapytał zaraz, jak gdyby nigdy nic.

Obejrzała się, znów wytrącona z równowagi. Miała ochotę dotknąć Corda. Nie 

rozumiała dlaczego, ale wiedziała jak bardzo.

Za bardzo.

18

background image

Schyliła się, by podnieść plecak. Cord znów ją wyprzedził i zarzucił go sobie na 

ramię. Podniósł aparat i lornetkę i zawiesił je na szyi Raine. Notatnik i ołówek 
znalazły się w jego dłoni. 

- Weź aparat - powiedział. - Ja zajmę się szkicowaniem.
- Bo moje szkice są kiepskie? - spytała rozbawiona. Wiedziała, że jej rysunki 

są nieudolne i zrozumiałe wyłącznie dla niej. Kapitan Jon często jej to powtarzał.

- Powiedzmy, że nie stanowisz konkurencji dla Leonarda da Vinci. 
-A ty?
- Powiesz mi to wieczorem, kiedy po kolacji obejrzysz moje szkice.
- Panie Elliot... - zaczęła.
- Nie jesteś głodna po długim spacerze? - Nie pozwolił jej skończyć.
- Pewnie, że jestem, ale...
- Świetnie. Zawieziesz mnie do Santa Anita, a ja postawię ci kolację.  Uczciwa 

transakcja, prawda?

- Ale...
- Dobrze, dwie kolacje - dodał szybko, uśmiechając się do niej. – Niech stracę. 

A na imię mam Cord, nie pan Elliot.

Raine zacisnęła zęby. Od lat z nikim nie czuła się równie swobodnie.
-  Prowadź na wzgórze - zadysponował Cord. Zduszony śmiech sprawił, że 

jego głos stał się jeszcze głębszy niż zwykle. Ale śmiech szybko ucichł. Zostało 
tylko pragnienie. Spojrzał na nią tęsknym wzrokiem. - Jeśli chcesz, żebym sobie 
poszedł, odejdę. Ale wolałbym zostać. Będę grzeczny. Obiecuję.

W   jego   oczach   zapaliły   się   ogniki,   jasnoniebieskie   tęczówki   zalśniły   jak 

diamenty.   Z   męskiej   twarzy   spoglądały   niezwykle   żywe,   ocienione   gęstymi 
rzęsami oczy.

Raine zmusiła się, by odwrócić wzrok. Przyszła tu, żeby obejrzeć teren, a nie 

mężczyznę. Nawet jeśli ten mężczyzna był tak intrygujący jak Cord Elliot.

Stopniowo jej uwagę bez reszty pochłonęło otoczenie. Wzgórza były  nagie, 

pozbawione   roślinności.   Stały   na   nich   nieliczne   domy.   W   wąwozach   powoli 
zapadał zmrok.

Raine  była  zadowolona  z  towarzystwa  Corda. Pokazał  jej,  że  bezpieczny, 

cywilizowany   świat   zawodów   sportowych   nie   jest   jedynym   światem. 
Przypomniał o istnieniu innego, w którym panowały gwałt i okrucieństwo.

- A ty czym się zajmujesz? - spytała Corda. - Nie masz nic do roboty?
- Robię to, co ty.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Jeździsz konno?
-  Niezupełnie.   Już   nie.   -  Kącik   ust   uniósł   mu   się   w   półuśmieszku.   Kiedyś 

rzeczywiście jeździł konno - na mustangach i dzikich koniach kalifornijskich. Na 
takich wierzchowcach Raine nigdy nie jeździła, może nawet  nigdy podobnych 
nie widziała. - Ale dzisiaj robię to, co ty: przeszedłem tu, żeby się zapoznać z 
terenem zawodów.

- Czego tu szukasz, skoro nie jesteś jeźdźcem?

19

background image

-  Miejsc,  gdzie można  się  ukryć. Miejsc  niedostępnych dla fal  radiowych. 

Zakątków, skąd może strzelać snajper. 

Niedbała akceptacja przemocy w jego wypowiedzi wstrząsnęła Raine. Patrzyła 

z przykrością, jak Cord wyjmuje z kieszeni małą radiostację i wysuwa antenę.

- Thorne? Inna godzina. To samo miejsce. - Przerwa. - Tak. 
Raine nie rozróżniała dźwięków dochodzących z czarnego pudełka, ale  Cord 

zrozumiał wiadomość. Złożył antenę i wsunął krótkofalówkę do kieszeni. Ujął 
Raine za rękę i poprowadził w stronę najbliższego wzgórza. Ze  szczytu widać 
było suche łożysko rzeki, które wiło się po terenie toru wyścigowego.

- Czego szuka jeździec? - zapytał.
Szła tuż obok niego, ale pytanie do niej nie dotarło. Była zbyt przejęta, bo 

zrozumiała,   w   jakim   świecie   żyje   Cord.   W   świecie,   w   którym   wszędzie 
podejrzewano przemoc i oszustwo.

W świecie jej ojca.
W świecie, którego nienawidziła.
W świecie, który - przysięgła to sobie - nigdy nie będzie jej światem.
- Raine? - zapytał Cord, zaskoczony wyrazem jej twarzy. 
Zaczerpnęła   powietrza   i   zaczęła   opowiadać   o   czekających  ją  trzydniowych 

zawodach. Jej życie było dla niego zupełnie obce.

-  Dzisiaj chcę tylko pobieżnie zapoznać się z terenem.  Tutaj jest zupełnie 

inaczej niż w Wirginii - dodała, spoglądając na spalone słońcem wzgórza.

Cord rzucił jej szybkie, uważne spojrzenie.
- Nie masz południowego akcentu.
- Mój ojciec pracuje dla rządu. Mieszkałam w tylu miejscach, że nie udało mi 

się nabrać akcentu.

Ekskluzywne szkoły z internatami nie sprzyjają nabraniu akcentu, ale Raine nie 

wspomniała   o   tym.   Bogactwo   było   ostatnią   barierą   odgradzającą  ją   od 
mężczyzny, który swym dotykiem, słowem i spojrzeniem przyśpieszał  bicie jej 
serca.

- Czego szukasz? Chciałbym ci pomóc. 
Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami.
- Wiem, czego się spodziewać w Wirginii, kiedy po wzgórzach galopuje przede 

mną dwadzieścia koni. Ale tutaj grunt jest zupełnie inny. Suchy. - Zmarszczyła 
brwi. - Chyba będę musiała okleić kopyta Deva dokładniej niż zwykle.

-  Uważaj przy skokach przez rowy z wodą. Dookoła jest glina. Śliska  jak 

diabli.

Spojrzała na Corda.
- Na pewno nie jeździsz konno?
- Nie zawodowo. Nie jeżdżę, odkąd skończyłem osiemnaście lat.
-   Jesteś   za   duży   na   dżokeja   -   powiedziała,   mierząc   go   wzrokiem.   -   Silne 

ramiona i nogi, mocne ręce, świetna koordynacja. Polujesz?

Skrzywił usta w uśmiechu.
- Tak, ale nie w sposób, jaki masz na myśli. Zawsze zjadam to, co upoluję. 

20

background image

Kiedy jeździłem konno, robiłem to dla przyjemności i dla pieniędzy. Rodeo.

Zaciekawiona czekała, żeby powiedział coś więcej. Milczał, więc spytała:
- Dlaczego przestałeś?
- Wietnam - odparł krótko.
- A potem? - Nie potrafiła opanować ciekawości. Szli, trzymając się za ręce jak 

na randce.

- Mniej więcej to samo.
Czekała. Cord milczał.
- A potem? - powtórzyła.
- Nie ma żadnego potem.
Raine wiedziała, że nie powinna dalej pytać. Było jasne, że życie Corda można 

podsumować jednym określeniem - ŚCIŚLE TAJNE. 

Tak samo jak życie jej ojca.
-  A więc nadal jesteś w armii, w komandosach czy w czymś takim? -  Nie 

mogła się powstrzymać. Chciała poznać przeszłość Corda.

Zatrzymał się i obrócił twarzą do niej. Zmrużył oczy. W milczeniu zmierzył ją 

wzrokiem od czubka głowy po brudne buty.

W jej oczach malowała się inteligencja, wyzwanie, nieufność i tęsknota.
- Dziwne - jego głos ociekał ironią. - Nie jesteś podobna do kota. Nie  masz 

spiczastych uszu ani długiego ogona czy wąsów. Ale jesteś wścibska bardziej niż 
kot.

-  A   ty   jesteś   facetem,   który   lubi   zadawać   pytania,   ale   nie   lubi   na   nie 

odpowiadać. - Głos Raine brzmiał obojętnie, jej oczy jednak zwęziły się tak  jak 
oczy Corda.

-  Wścibstwo i pazurki. - Dłuższą chwilę patrzył na jej owalną twarz,  piwne 

oczy   z   zaskakującymi   ognikami   złota   i   zieleni,   na   pełne   kobiece   usta,  które 
zazwyczaj   chętnie  się   uśmiechały,  ale   teraz   były  zaciśnięte   w  cienką  linię. - 
Czego właściwie chcesz się dowiedzieć, Raine Smith?

ROZDZIAŁ 3

Ja... - przerwała i zamilkła.
Nie   mogła   odpowiedzieć   na   pytanie   Corda   po   prostu   dlatego,   że   nie 

wiedziała, o co chce go zapytać.

Już   wcześniej   widywała   mężczyzn,   którzy   poruszali   się   tak   jak   on. 

Mężczyzn   ostrożnie   prześlizgujących   się   przez   korytarze   ambasad. 
Mężczyzn lustrujących tłum na spotkaniu z politykami. Ich praca polegała na 
ochranianiu   dyplomatów,   dygnitarzy   oraz   ludzi,   których   nazwiska,   tytuły   i 
rzeczywiste funkcje okryte były tajemnicą znaną tylko nielicznym.

Mężczyźni w rodzaju jej ojca.
Przez wiele lat nie myślała o takich mężczyznach. Nigdy nie była częścią życia 

swego ojca. On zaś nie był częścią jej życia. Raine kochała go, ale  w ogóle nie 

21

background image

znała. Rzadko zdarzało jej się widzieć rodziców przez kilka godzin. Pomimo że 
się kochali, żyli w innych światach.

-   Nie   wiem,   o   co   chciałam   zapytać   -   powiedziała   wreszcie.   Wzruszyła 

ramionami. - Minęło dużo czasu, odkąd w pobliżu znajdował się mężczyzna taki 
jak ty.

- Mężczyzna taki jak ja? - uśmiechnął się Cord, W jego głosie nie było słychać 

wesołości. - Głowa, ramiona, dwie ręce, dwie nogi...

-   I   spluwa   na   krzyżu   -   przerwała   mu   lodowato.   -   A   może   nosisz   ją   pod 

ramieniem?

Na jego twarzy przez chwilę malowało się zaskoczenie, a potem zniknął z niej 

wszelki wyraz. Patrzył na nią tak, jak gdyby widział ją po raz pierwszy. Lodowate 
oczy i zimne wyrachowanie.

Raine usiłowała się uśmiechnąć. Bez skutku. Bolało zbyt mocno, choć nie było 

żadnej racjonalnej przyczyny po temu. Po prostu czuła ból głęboko w sercu.

- Więc miałam rację - powiedziała zmęczonym głosem. - Jesteś mężczyzną w 

rodzaju mojego ojca. 

Mężczyzną takim jak jej ojciec, poświęcającym ciało i duszę w imię niezdrowej 

mieszanki ambicji i idealizmu. Mężczyzną, który - jak jej ojciec -ma mało czasu 
dla ukochanej żony i jeszcze mniej czasu dla dzieci.

-  Twój  ojciec?   -  zapytał  Cord   nieporuszony.   Był  zbyt   zdyscyplinowany,  by 

okazać cokolwiek, choćby zainteresowanie.

Zawahała się. Zazwyczaj przez ostrożność nie wspominała o swojej rodzinie. 

Ale tym razem było inaczej. Wszystko - okoliczności i człowiek  obok - było 
niezwykłe. Podobnie jak to, co czuła do Corda.

Lepiej będzie, jeśli Cord się dowie. Lepiej przerwać to teraz, chowając się za 

stare, dobrze znane, szacowne nazwiska.

-  Mój   ojciec   to   Justin   Chandler-Smith   -   powiedziała   niemal   bezgłośnie.   - 

Prawdopodobnie nie słyszałeś o nim. O ludziach takich jak on mówi się „szara 
eminencja". To ktoś, dla kogo międzynarodowa polityka stanowi cały świat. Kiedy 
mówi, słuchają go prezydenci, królowie i premierzy.

Z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej żałowała, że rozmowa zeszła 

na temat jej rodziny. Było już jednak za późno. Było za późno, odkąd odkryła, że 
Cord także przedkłada pracę ponad wszelkie inne wartości.

-  Jedno słowo mojego ojca wystarczy, by zniszczyć kraj i kulturę - ciągnęła 

spokojnie.   -   On   żyje   i   oddycha   zdradą,   okrucieństwem   i   przemocą.   Wiedzie 
przerażające życie. Zajmuje się najgorszą stroną ludzkiej natury.

- Ktoś musi się tym zajmować - powiedział Cord rzeczowo - bo inaczej wszyscy 

musielibyśmy żyć w świecie rządzonym przez zło.

- Tak - powiedziała głosem, który dobiegał jakby z bardzo daleka. - Ojciec mówi 

to samo.

- Nie wierzysz mu?
Wzruszyła ramionami.
- Jestem pewna, że ma rację. On zawsze ma rację.

22

background image

Cord czekał, ale nie powiedziała nic więcej.
On także milczał. Pod maską spokoju w jego wnętrzu wszystko się gotowało. 

Każde słowo Raine oddalało ją od niego.

Nie mógł tego powstrzymać. Mógł tylko czekać i odkrywać, jak wielkie szkody 

zostały poczynione i ile będzie musiał odrobić, aby Raine pozwoliła mu się objąć. 
Wiedział, że nic więcej nie powie.

Ale potrzebował jej bardziej niż powietrza.
- Mów dalej - powiedział.
- O czym?
- Co sprawiło, że wyglądasz, jakbyś zjadła cytryną.
Poczuła stary gniew. Myślała, że już się z nim uporała, ale nie. Pozostał stłumiony.
-  Dobrze   -   parsknęła,   zwracając   się   ku   niemu.   -   Mój   ojciec   jest   wybitnym 

obywatelem, wybawicielem ludzkości. Ale czy musi żyć tym cały czas? Nic więcej się 
dla niego nie liczy? Żona? Dzieci? Nic?

-  Może właśnie dlatego, że rodzina jest dla niego tak ważna, poświęcił  się jej 

chronieniu - powiedział Cord z mocą. - Pomyślałaś kiedyś o tym?

- Może - odparła bezbarwnym głosem. - A może po prostu woli życie  pełne 

przygód i emocji.

- I o to chciałaś mnie spytać? Czy ja lubię świat, w którym żyję? 
Uniosła głowę i spojrzała odważnie w jego gniewne oczy.
- Tak - odparła wyraźnie. - Przypuszczam, że właśnie o to chciałam cię spytać.
Wahał   się,   spoglądając   na   kobietę,   która   tak   bardzo   nie   chciała   mieć   nic 

wspólnego ze światem ojca, że nie używała pełnego nazwiska.

-  Moja praca zadowala mnie na wiele sposobów - odparł w końcu. -  Czasem 

bywa podniecająca. Te wszystkie alarmy i wycieczki - ciągnął lekko kpiącym tonem, 
ale kpił raczej z siebie, nie z Raine. - Ochrona cywilizacji przed barbarzyńcami, 
zwycięstwa,   przegrane   i   znów   walka,   życie   i   śmierć  tak   bliskie   jak   naboje   w 
magazynku.

Umilkł nagle. Przypomniał sobie, jak proste wydawało mu się wszystko  przed 

piętnastu laty, kiedy skończył dwudziestkę. Ostatnio coraz częściej myślał o tym, że 
zamiast   ratować   życie,   widzi   śmierć,   miał   coraz   więcej   wątpliwości.   W   końcu 
dostrzegł, że świat nie jest czamo-biały, lecz że istnieją tysiące odcieni szarości.

W ciągu ostatnich piętnastu lat nauczył się nie cenić ludzi, którzy wierzyli w 

slogany,   w   proste   rozwiązania   i   w   niewątpliwe   zwycięstwo   cywilizacji   nad 
barbarzyństwem. Nauczył się, że szczęście bywa rzadkim darem, że ludzie umierają i 
będą umierali, aby inni mogli żyć... Czasami - zazwyczaj w godzinach tuż przed 
świtem - wydawało mu się, że barbarzyństwo zwycięża, ponieważ cywilizacja po 
prostu pokpiła sprawę.

Otrząsnął się z czarnych myśli. Dobrze wiedział, że to niebezpieczne.  Kiedy go 

opadały, czuł się równie bezbronny jak wtedy, gdy w ciemnej uliczce  atakowało go 
pięciu napastników. Czuł, że nie ma nadziei.

Czuł się wypalony.
Może nadszedł już czas, by ustąpić miejsca komuś, kto znajdzie w takiej  pracy 

23

background image

więcej podniety niż rozczarowań.

Komuś, kto nie przestraszy się kobiety o imieniu Raine.
- Cord? - Jej głos był cichy i niepewny.
Z wysiłkiem powrócił do rzeczywistości. Ostatnio takie chwile zadumy zdarzały 

mu się coraz częściej i coraz więcej energii potrzebował, by się z nich otrząsnąć. 
Wreszcie nadejdzie dzień, gdy zabraknie mu na to siły. Nie  będzie mu zależało. 
Wtedy odejście w mrok okaże się jedyną drogą, jaka mu pozostała.

Raine   wyczuła,   że   z   Cordem   dzieje   się   coś   niedobrego.   Niewiele   myśląc, 

wyciągnęła do niego rękę. Nie mogła  pogodzić się z tym, że przysporzyła mu 
zmartwień.

- Przepraszam - powiedziała ochryple. - Nie mam prawa cię krytykować. To nie 

twoja wina, że mój ojciec nigdy nie miał czasu dla rodziny. – Jej  palce musnęły 
delikatnie ramię Corda. Poczuła jego skórę. - Bez względu na to, jak zabrzmiało to, 
co powiedziałam, nie jestem naiwna ani głupia. Po prostu nie lubię myśleć o świecie 
ojca. Nie mogę tam żyć. To by mnie zabiło.

Cord   łagodnie   ujął   jej   dłoń.   Spojrzał   na   szczupłe   palce   o   krótko   obciętych 

paznokciach. Powoli pogłaskał kciukiem zgrubienia po wewnętrznej stronie dłoni - 
pamiątki po wielu latach ściskania cugli.

„Nie mogę tam żyć. To by mnie zabiło".
Potrzebuje jej. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi.
Ale zdobywając Raine, zabiłby ją.
Powoli   schylił   głowę   i   ucałował   wnętrze   jej   dłoni.   Pieszczota   była   równie 

naturalna i pełna ciepła jak promienie popołudniowego słońca. I podobnie jak to 
słabnące światło, mówiła raczej o końcu niż o początku.

- Zdarzają się chwile, gdy ja także nie lubię myśleć o swojej pracy - powiedział 

cicho. - Opowiedz mi o tym, co ty robisz, Raine. Jak to się stało, że bierzesz udział w 
olimpiadzie?

Zmęczenie i rezygnacja w głosie Corda. Wyczuła jego tęsknotę i potrzebę bliskości 

silniejsze od zwykłego pociągu płciowego. Musi odpowiedzieć na ten głód i czułość 
Corda.

Ale Cord też się od niej oddalał. Jego twarz pozostała nieprzenikniona. Gdyby nie 

mocno splecione palce, Raine poczułaby się opuszczona.

Postanowiła nie myśleć o tym. Ścisnęła rękę Corda i ruszyli przed siebie. Po kilku 

minutach poczuła się tak, jakby znali się od lat, jakby byli sobie niezwykle bliscy. I 
jakby miało tak być już zawsze.

Uśmiechnęła się na myśl o tym, choć jednocześnie poczuła ukłucie bólu. Dobrze 

wiedziała, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości. Prędzej czy później w jakimś 
małym dzikim kraju wybuchną zamieszki i Cord opuści ją, aby samemu wkroczyć w 
mrok.

-  Zaczęłam jeździć konno, gdy miałam pięć lat - powiedziała, patrząc na Corda. 

Bała się; że on czyta w mej równie łatwo, jak ona w nim. Nie chciała burzyć kruchego 
spokoju tej chwili, zajmując się ponurą przyszłością. – Jestem dzieckiem przypadku. 
Przyszłam na świat, kiedy najmłodsze z rodzeństwa miało osiem lat.

24

background image

Ścisnął jej dłoń mocniej, zachęcając do zwierzeń. Dał jej znak, że słucha i rozumie. 

Jego oczy nadal jednak lustrowały teren w poszukiwaniu zagrożenia. 

- Zawsze byłam najmniejsza i ostatnia we wszystkim, co robiła rodzina - ciągnęła 

tonem, w którym słychać było rozbawienie, urazę i pogodzenie z losem. - Znalazłam 
więc coś, czego nie robił nikt w rodzinie, i stałam się w tym najlepsza.

- Jazdę konną?
- Tak. Mama i ojciec nie interesowali się końmi, ale ulżyło im. W końcu znalazłam 

sobie zajęcie i przestałam stawiać wszystko na głowie.

Cord uśmiechnął się i spojrzał na delikatne palce splecione z jego palcami.
- To znaczy, że nie byłaś małym aniołkiem?
- Byłam prawdziwą wiedźmą. Tylko że wtedy tego nie wiedziałam, tak samo jak 

nie   rozumiałam,   dlaczego   koniecznie   chcę   odnosić   sukcesy   w   jeździectwie.   Po 
prostu musiałam być najlepsza.

- Tak jak twój ojciec?
- Znasz go? - spytała zdumiona.
- Wielu ludzi z branży zna Chandler-Smitha - swobodnie i wymijająco powiedział 

Cord.

Tym razem Raine nie naciskała. Dotyk dłoni Corda sprawiał jej przyjemność. Na 

jego ustach igrał cień uśmiechu. Lubiła zapach jego skóry zmieszany z wonią słońca, 
kurzu i eukaliptusów. Wiedziała, jak szybko może utracić tego mężczyznę. Zadając 
niepotrzebne pytania, tylko przyspieszyłaby chwilę rozstania.

Przystanęli na szczycie małego wzniesienia i Cord spojrzał na suche łożysko rzeki.
- Za chwilę będzie zbyt ciemno, żeby robić zdjęcia. Lepiej zabierz się do pracy.
Sięgnęła po aparat i zorientowała się, że wciąż trzymają się za ręce. Uniosła głowę i 

spojrzała w jasnoniebieskie oczy Corda. Wysunął swoją dłoń z jej dłoni powolnym 
ruchem, podobnym do pieszczoty. Raine poczuła dziwny brak i pustkę.

Drżącymi palcami nastawiła ostrość i zaczęła fotografować okolicę. Cord starał się 

na nią nie patrzeć. Gdyby się jej przyglądał, na pewno zechciałby jej dotknąć. Aby 
się czymś zająć, wyjął z plecaka szkicownik i ołówek. Szybko zredukował krajobraz 
do kilku ciemnych plam na białej kartce.

Skończył szybciej niż Raine. Fotografowanie przy zachodzącym słońcu sprawiało 

jej trudność.

Przed   każdym   zdjęciem   robiła   głęboki   wdech,   a   potem   powoli   wypuszczała 

powietrze, aby aparat nie drgnął. Nie spodziewała się, że zostanie tak długo, więc nie 
zabrała ze sobą statywu.

Słyszała, jak przesłona otwiera się i zamyka zbyt wolno, a nie umiała  utrzymać 

aparatu w absolutnym bezruchu.

- Do diabła - mruknęła pod nosem.
Cord uklęknął, zwrócony do niej plecami. Zdziwiona spojrzała na jego szerokie 

barki i ciemne włosy.

- Moje plecy zastąpią statyw - powiedział.
Zawahała się, ale oparła obiektyw na ramieniu Corda. Pochyliła się, zaczerpnęła 

powietrza, nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie. Cord ani drgnął.

25

background image

- Odrobinę w prawo - rozkazała.
Przesunął się i znów zastygł w bezruchu.
- Postaram się załatwić to jak najszybciej - powiedziała. - Wiem, że trudno się 

nie ruszać.

Ale zamiast skupić się na fotografowaniu, zapatrzyła się na czarne włosy Corda, 

ostro odcinające się od karku. Poczuła lekki cytrynowy zapach  płynu po goleniu 
zmieszany z podniecającą wonią mężczyzny.

Czysta gładka skóra była napięta. Cord trwał w bezruchu, tylko tętnica  na jego 

szyi pulsowała. Raine zaczęła się zastanawiać, jakby to było, gdyby dotknęła tętnicy 
tak, jak Cord dotykał jej. Czy jego tętno przyśpieszyłoby pod jej palcami. Jakby to 
było, gdyby...

- Skończyłaś? - zapytał, poruszając samymi wargami.
- Hmm. - Raine próbowała pozbierać myśli. - Jeszcze jedno. Odrobinkę w prawo.
Cord przesunął się i znów znieruchomiał jak posąg. Raine zrobiła zdjęcie, a potem, 

na wszelki wypadek, jeszcze jedno.

- Już - powiedziała szybko. - Gdybyś kiedy chciał zmienić zawód, zarekomenduję 

cię jako doskonały statyw. Gdzie się nauczyłeś trwać w tak absolutnym bezruchu?

- Polując w dżungli. - Podniósł się płynnym ruchem i odwrócił do Raine.
Szybkość, z jaką to uczynił, zdumiała dziewczynę. Nie musiała pytać.
Wiedziała,  że  mężczyzna   taki  jak on poluje w  dżungli tylko  na  jeden  rodzaj 

zwierzyny. Na innych mężczyzn.

Unoszone   przez   wiatr   pasmo   jej   włosów   musnęło   usta   Corda.   Jego   nozdrza 

zadrgały, gdy poczuł jej zapach.

- Mogę dać ci mapę terenu. Jest dokładna co do centymetra – powiedział cicho. - Na 

marginesie   znajdziesz   notatki   dotyczące   rozmieszczenia   stanowisk  dla   widzów   i 
ewentualnych kryjówek snajperów, zasięgu strzału i trajektorii lotu pocisków, a także 
równania   określające   rozprzestrzenianie   się   gazów   przy  różnej   wilgotności   i   sile 
wiatru. Ale ty jej nie chcesz, prawda? Nawet gdybym wytarł te wszystkie paskudne 
notatki. Nie chcesz nic, co by ci dało nieuczciwą przewagę nad przeciwnikami.

Raine zastygła. Nie była w stanie powiedzieć ani słowa, więc tylko skinęła 

głową.

Gazy. Snajperzy. Cel.
Na pracę ludzi w rodzaju ojca i Corda patrzyła zawsze oczami dziecka: tatuś, 

którego nigdy nie ma w domu.

Teraz   jednak   spojrzała   na   to   z   innej   strony.   Nagle   zdała   sobie   sprawę  z 

fizycznego   niebezpieczeństwa,   jakie   im   zagrażało.   Życie,   nawet   kogoś   tak 
ostrożnego i przewidującego jak Cord, jest kruche, a śmierć czai się na każdym 
kroku i tylko czeka na chwilę nieuwagi i nieostrożności.

Ojciec ma przynajmniej żonę, która na niego czeka, dzieci, dom, bezpieczne 

miejsce,   gdzie   może   się   wycofać   i   odpocząć,   gdy   tamten   świat   dokuczy   mu 
zbytnio. Cord nie ma takiego azylu. Poświęca życie, żeby zapewnić spokój na 
świecie,   ale   sam   tego   spokoju   nie   doświadcza.   Może   umrzeć,  nie   zaznawszy 
ciepła tego nieznanego świata.

26

background image

Snajper. Bomby. Zasadzka. Śmierć.
Świadomość   niebezpieczeństw   zagrażających   Cordowi   mroziła   jej   krew   w 

żyłach i rozczulała ją jednocześnie. Ten mężczyzna miał w sobie coś, czego nie 
mogła odrzucić ani zignorować, coś co przemawiało bezpośrednio do jej serca.

Raine   zastanawiała   się,   czy   Cord   czuje   to   samo   co   ona,   kiedy   tak   stoi  w 

milczeniu, zadumany jak ona, jakby świat został wywrócony do góry nogami i nie 
pozostało w nim nic rzeczywistego poza nimi.

- Cord - wyszeptała.
Już   miała   go   dotknąć,   kiedy   rozległ   się   elektroniczny   brzęczyk.   Raine 

natychmiast rozpoznała ten dźwięk. Opuściła ręce. Zacisnęła pięści. Uświadomiła 
sobie,   jak   bardzo   cieszyła   się   na   wspólny   powrót   do   Santa   Anita   i   kolację   z 
Cordem.

Z trudem rozluźniła dłonie.
Nie patrząc na Raine, Cord sięgnął po pagera.
Raine poczuła gniew. Złościła się na samą siebie. Okazała się idiotką, którą 

zafascynował mężczyzna podobny do jej ojca, facet tak przejęty swą pracą, że 
pozwala prowadzić się na elektronicznej smyczy. Ona świadomie zrezygnowała z 
takiego życia i nigdy się na nie nie zgodzi, za żadne skarby.

Gniew zmienił się w urazę, która szybko znikła. Raine przywykła, że  bywa 

druga, trzecia, ostatnia.

-   Pośpiesz   się   -   powiedziała   cierpko.   Odebrała   mu   szkicownik   i   ołówek  i 

schowała je do plecaka. - Najbliższy telefon jest w klubie. 

-Raine...
Wymówił   jej   imię   tak   cicho,   że   ledwie   je   usłyszała.   Położył   jej   dłonie   na 

ramionach. Wpatrywał się w nią tak, jakby obawiał się, że zniknie, gdy tylko spuści 
z niej wzrok.

- Chodź ze mną - powiedział gwałtownie. - Nie zostawaj tu sama. Świat pełen 

jest mężczyzn spragnionych ciepła, którzy gotowi są zabić za cenę  uśmiechu 
takiego jak twój. Niektórzy z nich po prostu biorą, co chcą, niszcząc wszystko, co 
stanie im na drodze.

Spojrzała na Corda i poczuła jego tęsknotę i siłę. W jego oczach malowała się 

gotowość na śmierć, ale i przemożny głód życia. Oczy zaszły jej łzami.

-  Nie bój się mnie - powiedział Cord gniewnie. W jego głosie słychać  było 

smutek.   -   Nie   jestem   jednym   z   nich.   Nie   wezmę   nic,   czego   nie   zechcesz  mi 
ofiarować.

Pokręciła   głową,   przełknęła   ślinę   i   ze   ściśniętym   gardłem   próbowała   się 

wytłumaczyć.

- Nie boję się ciebie.
- W takim razie, dlaczego płaczesz?
- Tak wiele ryzykujesz - wyszeptała. - Tak wiele dajesz. Nigdy nie zaznałeś nic 

dobrego od świata, który chronisz. W każdej chwili możesz zginąć.

Uniósł dłonie i wytarł łzy z kącików jej oczu.   .
-  Ja także mogę  zginąć - dodała ochrypłym głosem. - Uświadomiłeś mi  to. 

27

background image

Życie nie trwa wiecznie, choć tak nam się wydaje.

Cord gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Ujął twarz Raine w dłonie i powoli 

się nachylił. Gdyby nie chciała, żeby ją pocałował, miała czas, żeby się odsunąć.

Nie odwróciła twarzy. Uniosła ją, czekając, aż Cord znajdzie się na tyle blisko, 

by mogła dotknąć wargami jego ust.

W ciszy, którą mącił tylko szum wiatru, mężczyzna pocałował jej kasztanowe 

brwi, gładką skórę na skroniach, łagodne zagłębienie poniżej kości policzkowej. 
Pocałunki były lekkie jak muśnięcie wiatru.

Raine przywarła do Corda, drżała z podniecenia. Nie spodziewała się  takiej 

czułości. Objął ją. Wodziła palcami po jego ramionach, czuła, jak pulsuje mu w 
żyłach krew. Ta łagodna pieszczota zdradzała pragnienia, których  Raine nawet 
sobie nie uświadamiała.

Ale Cord je zrozumiał. Przygarnął dziewczynę jeszcze bliżej. Czuł na szyi jej 

ciepły oddech. Powoli, bardzo powoli, muskał ustami jej policzek.

Wiedział, że nie powinien posuwać się dalej. Nie ma prawa prosić o więcej. Nie 

ośmielił się nawet błagać ustami i oczami o to, co Raine miała do ofiarowania. 
Wykorzystał ją przecież w podstępny sposób. Najpierw ją przestraszył, później 
pocieszał... a teraz chce się  z  nią kochać. Zawsze wyprzedzał Raine, jak mistrz 
walk wschodnich wytrącający z równowagi ucznia, który w końcu musi paść w 
jego ramiona.

Powinien zaprzestać tej gry... Nie ma prawa obejmować kobiety takiej jak ona. 

Kobiety stworzonej, by kochać jednego mężczyznę, a nie wdawać się w romanse 
z twardzielami, których życie polega na ciągłej walce. Powinien zaprzestać tej 
gry! 

Ale jeszcze nie teraz.
Najpierw   musi   ogrzać   się   przy   jej   płomieniu,   pozbyć   się   chłodu,   który 

zdradziecko zakradł się do jego duszy.

Raine ż ochotą odpowiedziała na jego pocałunek, rozchylając usta i zapraszając 

Corda. Kiedy ich języki się zetknęły, zaskoczona Raine jęknęła z rozkoszy. Wsunęła 
dłonie pod krótkie rękawy koszuli Corda i wpiła się palcami w jego ramiona, jakby 
straciła równowagę i musiała się go chwycić, by nie upaść.

Jej   reakcja   wstrząsnęła   Cordem.   Poczuł   falę   obezwładniającego   pożądania. 

Zapragnął upaść z nią na złociste trawy i kochać się, jakby cały świat przestał się 
liczyć. Jakby zniknęło dobro i zło, a pozostali tylko kobieta i mężczyzna: dwoje 
kochanków   obejmujących   się,   turlających,   łączących   się   z   sobą   niczym   dwa 
płomienie.

Raine wyczuła jego pragnienie, zanim z piersi Corda wydobył się cichy  jęk. 

Cord   pieścił   językiem   jej   język,   smakował   go,   przedłużając   pocałunek   w 
nieskończoność.

Raine lgnęła do niego. Chciała czuć jego ciało pod swymi palcami,  chłonąc 

słodko-słony   smak   ust.   Ich   głód   usuwał   wszelkie   trudności.   Chciała,  aby   ten 
pocałunek trwał wiecznie. Bała się chwili, gdy będą się musieli rozłączyć, a 
Cord odejdzie w ciemność zapadającej nocy.

28

background image

Siła jej uścisku i tęsknota ciała powiedziały Cordowi więcej niż jakiekolwiek 

słowa. Brał, co mu dawała. Spijał jej żar i namiętność, aż cały   świat zniknął. 
Została tylko Raine, słodki ogień płonący w jego ramionach.

W końcu Cord zmusił się, żeby oderwać usta od jej warg. Obawiał się, że 

gdyby nie przerwał pocałunku natychmiast, nie miałby siły skończyć go  nigdy. 
Taka była prawda.

Prosta i wstrząsająca.
Głód, który odczuwał, był nowy i nieznany. To nie było zwykłe pożądanie! 

Dawno temu nauczył się panować nad żądzami. Teraz jednak czuł się tak, jakby 
w głębi niego rwące strumienie złożonych i nieoczekiwanych potrzeb przerwały 
jakąś tamę.

Zamknął   oczy   i   starał   się   opanować,   ale   pod   powiekami   wciąż   miał   obraz 

spragnionych, rozchylonych ust Raine.

„Czy wiesz, jak jesteś kusząca, Raine?", pytał się w duchu, bojąc się odezwać, 

by znów jej nie przestraszyć.

Kiedy wreszcie uniósł powieki i odważył się spojrzeć na Raine, w jej pełnych 

zachwytu   szeroko   otwartych   piwnych   oczach   zobaczył   swoje   odbicie.   Poczuł 
dzikie pragnienie, ostre i palące. 

-  Pójdziesz ze mną - powiedział cicho i stanowczo. Nie było to pytanie  ani 

nawet zaproszenie, lecz stwierdzenie faktu.

Raine   wiedziała,   że   musi   się   zgodzić.   Wszystko   za   tym   przemawiało.   Po 

pierwsze, zrobiło się ciemno. Po drugie, samotne błądzenie w nieznanej okolicy nie 
miało sensu.

A po trzecie, nie była jeszcze gotowa, by rozstać się z Cordem.
- Tak - odparła ochryple.
Cord musnął palcami usta Raine i zmusił się, żeby się od niej odsunąć. Schylił 

się po plecak, zarzucił go sobie na ramiona, splótł palce z palcami Raine i razem 
ruszyli w dół, w stronę klubu. Zwolnił, by dostosować krok do kroku Raine. W 
tej samej chwili ona przyspieszyła, by nie pozostać  w tyle. Spojrzeli na siebie 
porozumiewawczo, uśmiechnęli się i ruszyli dalej. 

W oddali na tle ciemniejącego nieba widać było pierwsze światła. Cord i Raine 

milczeli. Czuli, że bezpieczniej i rozsądniej  będzie pozwolić, aby łączyło ich 
ciepło splecionych dłoni, a nie słowa.

Kiedy dotarli do klubu, zobaczyli, że na parkingu, z dala od kilku samochodów, 

czeka mały helikopter. Nie miał żadnych oznakowań cywilnych ani wojskowych. 
Jego rotory pomrukiwały leniwie. 

Raine   zwolniła   kroku,  aż   wreszcie   stanęła.   Oczami   wyobraźni   ujrzała  ojca 

wsiadającego   do   podobnego   helikoptera,   by   bez   ostrzeżenia   i   zapowiedzi 
zniknąć z domu na całe tygodnie. Ścisnęła dłoń Corda, a potem ją puściła. Nie 
ma prawa go zatrzymywać. Ani prawa, ani potrzeby. Jest dorosłą kobietą, a nie 
dziewczynką szukającą opieki mężczyzny.

Cord poczuł jej nagły uścisk. Nie musiał mówić, że helikopter czeka na niego. 

W końcu jest córką Blue. Dobrze zna smak nagłych niespodziewanych pożegnań.

29

background image

W głębi duszy  przeklinał swoje  życie. Inna kobieta uznałaby  jego pracę  za 

romantyczną i tajemniczą, a niebezpieczeństwo, które mu groziło, za podniecające.

Ale nie Raine. Ona wiedziała, że taka praca jest śmiertelnym wrogiem wszelkiej 

intymności.

Przyciągnął   ją   do   siebie.   Poczuł   opór   zaciśniętych   ust   Raine,   lecz   tylko 

wzmocnił uścisk.

Przez pełną bólu chwilę odpychała go, lecz zaraz potem uległa i złagodniała, 

niezdolna odmówić mu tego, czego oboje pragnęli.

Ochrypłym głosem z ulgą wymówił jej imię. A potem całował ją, aż zapomniała 

o   wszystkim.   Czuła   tylko   smak   Corda   i   targające   nim   uczucia:   namiętność   i 
powściągliwość, siłę i ustępliwość, czułość i gwałtowność, wszystko, co można 
przekazać w jednym pocałunku.

Cord wtargnął w jej bezpieczną, przewidywalną rzeczywistość. Wstrząsnął nią i 

usunął wszelkie zapory, domagając się miejsca dla siebie. 

Kiedy wypuścił ją z ramion, omal nie upadła. Zamknęła oczy, ale wciąż miała 

pod powiekami obraz Corda. Widziała czarne włosy i niebieskie oczy,  pociągłą 
twarz, poruszające zmysłowe usta.

- Jutro wieczorem - powiedział. - O siódmej. Kolacja.
-   Nie   -   odparła,   nie   otwierając   oczu.   -   Nie   wiesz,   gdzie   będziesz   jutro 

wieczorem.

- Będę tam, gdzie ty. O siódmej. Spójrz na mnie, Raine.
Pokręciła   przecząco   głową,   ale   otworzyła   oczy.   Jego   spojrzenie   było   równie 

zniewalające jak pocałunek.

-  O siódmej - zgodziła się Raine, słychać jednak było, że nie wierzy, by  to 

spotkanie doszło do skutku.

Cord   nie   zdążył   nic   więcej   powiedzieć,   bo   rotory   helikoptera   gwałtownie 

przyspieszyły, a kabina zadygotała jak drapieżnik szykujący się do skoku. Podał 
Raine plecak, odwrócił się i szybko odszedł. Podmuch wiatru rozwiał jego czarne 
włosy.

Mrużąc   załzawione   oczy,   Raine   patrzyła   na   odlatujący   helikopter,   a   potem 

opuściła powieki.

Helikopter oddalał się, jego warkot cichł w ciemności.
Kiedy Raine otworzyła oczy, była sama.

ROZDZIAŁ 4

Raine starannie szczotkowała mahoniowoczerwoną sierść Devlin's Waterloo. 

Obok   ogromnego,   umięśnionego   ogiera   wyglądała   jak  dziewczynka.   W 
rzeczywistości Dev bardziej niż szczotkowania  potrzebował bliskości Raine i 
jej pieszczotliwego głosu. Przemawiała do konia, aby uspokoić jego i siebie.

Czekanie na start było dla niej najtrudniejsze. Cierpliwość nie leżała w jej naturze. 

Raine wiedziała, że ma temperament, i pogodziła się z tym. A w  każdym razie 
próbowała. Ostatnie tygodnie przed zawodami zawsze byty dla niej trudne. Teraz 

30

background image

przekonała się, jak trudne są ostatnie tygodnie przed olimpiadą.

W stajniach panował nastrój, który Raine nazywała zespołem przedstartowego 

szaleństwa. Na treningi było już za późno. Konie rozpierała energia.  Zawodnicy 
ograniczali się do godzinnej jazdy i kilku godzin spaceru. Poza tym zajmowali się 
pielęgnowaniem koni.

Trening przed zawodami mógłby tylko zaszkodzić - wyczerpałby zwierzęta i 

odebrał im chęć do walki. Zawodnicy jednak musieli coś robić, żeby zabić czas.

Jeźdźcy także znajdowali się w szczytowej formie i niecierpliwie oczekiwali na 

start. Wiedzieli, że stresu nie utopią w alkoholu ani nie zagłuszą narkotykami.

Wielu   sportowców   urozmaicało   sobie   czas   romansowaniem.   Była   to   po-

wszechna i akceptowana metoda zabijania czasu - w ten sposób nie narażali się na 
kontuzje.

Niejeden   z   kolegów   Raine   zachwalał   jej   tę   metodę,   lecz   ona   zawsze   od-

powiadała,   że   woli   długie   spacery   i   cierpliwe   szczotkowanie   sierści   Devlin's 
Waterloo niż czcze igraszki w sypialni.

Tylko   raz   poddała   się   szaleństwu.   Miała   wtedy   osiemnaście   lat   i   po   raz 

pierwszy brała udział w międzynarodowych zawodach w Europie. Znalazła się w 
dołku  psychicznym.  W  przeddzień   startu  bez   najmniejszego   trudu  uwiódł ją 
francuski dżokej.

Potraktowała jego awanse poważnie. Jednak jej adorator, gdy okazało się, że 

Raine   jest   dziewicą,   a   co   gorsza   nosi   nazwisko   Chandler-Smith,   był  bardzo 
skonsternowany. Pomimo to był dla niej na swój sposób miły i przez kilka tygodni 
prawił jej słodkie kłamstewka, a potem znikł z jej życia, zabierając niewinność.

Raine dobrze wiedziała, co to znaczy spaść z konia i znów na niego wsiąść. 

Po jakimś czasie doszła do wniosku, że ucierpiała raczej jej duma, nie serce. 
Kilka miesięcy później zaczął ją adorować kolega z drużyny. Od wielu lat znała 
go i lubiła. Marshall był poważnym, ciężko pracującym dżokejem.  Jego  żona 
uznała, że potrzebuje więcej przyjemności. Ich małżeństwo się rozpadło.

Niestety,   Raine   była   zbyt   niedoświadczona,   by   zdawać   sobie   sprawę   z   nie-

bezpieczeństw, jakie niesie ze sobą taka miłość. Pewnego razu Marshallowi udało 
się zaciągnąć ją do łóżka. Jej brak umiejętności uznał za osobistą zniewagę. W 
odpowiedzi znieważył Raine z nawiązką.

Przez   kilka   miesięcy   zachowywała   wielką   ostrożność.   Nie   umawiała   się  z 

nikim, kto w jakikolwiek sposób był związany z jej pracą. W praktyce oznaczało to, 
że   nie   spotykała   się   z   nikim.   Lubiła   towarzystwo   otaczających   ją   mężczyzn. 
Żartowała   z   nimi   i   wymieniała   się   doświadczeniem   jeździeckim,   organizowała 
niespodzianki na przyjęcia urodzinowe, była ostatnią deską ratunku  dla żonatych 
dżokejów, kiedy trzeba było posiedzieć przy ich dzieciach.

Mówiono o niej, że jest humorzasta,  niedostępna, niedotykalska, że jest jak 

młodsza   siostra   i   doskonale   jeździ   konno.   Wszystko   to   dobrze   ją   charak-
teryzowało,   ale   nie   oddawało   emocji   skrywanych   pod   maską   spokoju,   jej 
samotności i tęsknoty.

Aż do wczoraj, kiedy obcy mężczyzna rzucił ją na ziemię,  a potem  czule 

31

background image

pocieszał. Patrzył przy tym na nią, jakby odkrył wewnętrzne ciepło.  A potem 
całował ją, wzniecając w obojgu ogień pożądania.

Raine westchnęła i klnąc pod nosem, wrzuciła zgrzebło do pudła na drzwiach 

boksu. Wiele rozmyślała o wczorajszych wydarzeniach. Zbyt wiele. Podkrążone 
oczy świadczyły o nieprzespanej nocy. Po wielogodzinnym przewracaniu się w 
łóżku   nadal   nie   rozumiała,   jak   to   się   stało,   że   z   chłodnej  i   opanowanej 
sportsmenki zmieniła się w namiętną kochankę.

W końcu uznała, że jedyny racjonalny powód jej reakcji to zdenerwowanie przed 

zawodami   i   niepokój   wywołany   niebezpieczną   pracą   Corda.   Raine  została 
wytrącona   z   równowagi,   a   jej   poczucie   bezpieczeństwa   i   pewności  legło   w 
gruzach. Cord także był podenerwowany, bo uznał ją za terrorystkę z plecakiem 
pełnym śmiercionośnych ładunków.

W takich okolicznościach nie mogło być mowy o pełnym rezerwy zachowaniu. 

Dlatego nie powinna się dziwić, że Cord ją pocałował. Nie powinna też dziwić się 
własnej niespodziewanej i nadmiernie zmysłowej reakcji. Zachowali się jak ludzie, 
w których żyłach płynie więcej adrenaliny niż krwi.

Kiedy w ten sposób patrzyła na to, co zdarzyło się wczoraj, nie znajdowała w 

tym nic tajemniczego, zagadkowego i nieoczekiwanego. Wszystkiemu winne były 
adrenalina, nerwy i zbieg okoliczności.

Ale mam z tym do czynienia na co dzień, myślała uparcie. Dlaczego wczoraj 

zareagowałam inaczej?

Na   to   pytanie   znajdowała   wymijającą   odpowiedź.   Nerwy.   To   wszystko.  Po 

prostu nerwy. Nic innego.

Z pewnością nie spotkała wczoraj swojej drugiej połowy ani nie zapełniła pustki, 

która towarzyszyła jej przez całe życie.

Nerwy i nic poza tym. Przedstartowe szaleństwo.
Koniec i kropka.
- Raine?
Obejrzała się zaskoczona.
- O! Cześć kapitanie. Nie słyszałam, jak wszedłeś. 
Wysoki, siwiejący, pełen wrodzonego wdzięku kapitan Jon stał przy drzwiach 

do  boksu.  Nie  miał   zamiaru  wchodzić  do  środka.  Czuł  zdrowy  respekt   przed 
kopytami i zębami ogiera.

- Telefon do ciebie - powiedział.
Raine spojrzała na zegarek. Wpół do szóstej. Za późno na telefon od kogoś z 

rodziny. Albo za wcześnie, gdyby dzwonił brat z Japonii lub matka z Berlina.

Możliwe, że siostra znalazła wolną chwilę. Albo, co bardziej prawdopodobne, 

telefonuje jakiś dziennikarz, który odkrył, że olimpijka Raine Smith, to Lorraine 
Todhunter Chandler-Smith. Takich telefonów było ostatnio coraz więcej.

-  Mam nadzieję, że to nie dziennikarz - mruknęła. - Mam już dość grzecznego 

mówienia im, żeby się wypchali

Rozbawiony kapitan Jon cofnął się i otworzył drzwiczki Raine.
- Mógłbym ci przypomnieć, że zawodom dobrze zrobi każdy rodzaj reklamy.

32

background image

- Mógłbyś.
- A wtedy powiedziałabyś, żebym się wypchał.
-  Nie - odparła z uśmiechem. - Jesteś jedynym człowiekiem, który ma dosyć 

odwagi, żeby mi pomóc przy Devie.

- Co nie najlepiej świadczy o mojej inteligencji, prawda?
Wciąż   się   uśmiechając,   Raine   poklepała   Deva   po   zadzie   i   wyszła   z   boksu, 

zamykając za sobą drzwi. Szeroka nawa między rzędami boksów była  czysta, 
oświetlona promieniami słońca, lecz stale zakurzona pomimo ciągłego zraszania. 
Konie pełnej krwi stały spokojnie w boksach, ich sierść lśniła, wilgotne brązowe 
oczy spoglądały czujnie.

W miarę jak Raine i kapitan zbliżali się do wyjścia, kolejne konie wysuwały 

głowy  z boksów.  Niektóre rżały  cicho, dopominając  się o pieszczotę. Raine 
reagowała z roztargnieniem.  Machinalnie gładziła aksamitne chrapy, dotykała 
nosów i wciąż zastanawiała się, czyj głos usłyszy w słuchawce.

- Trzy razy cię wołałem, zanim mnie usłyszałaś - odezwał się kapitan. - Może 

powinienem dać ci pager.

- Tylko nie to!
- Nie sądziłem, że tak źle przyjmiesz mój pomysł.
- Nie lubię elektronicznych smyczy.
- Kapuję - odpowiedział niewinnym tonem. Łobuzerska gwara nie pasowała do 

szwajcarskiego arystokraty, absolwenta Eton.

Raine spojrzała na niego z ukosa.
-  Przepraszani.   Te   urządzenia   towarzyszyły   mi   przez   całe   dzieciństwo  i 

młodość.  Urodziny, Gwiazdka,  Święto  Dziękczynienia, zawody... Niczego nie 
uszanowali.   Gdzieś   w   świecie   zawsze   coś   się   dzieje.   Bip-bip   i   do   widzenia, 
tatusiu.

Kapitan   Jon   doskonale   wiedział,   że   ojciec   Raine   tylko   trzy   razy   był   na 

zawodach, w których od lat brała udział jego córka. W dodatku te, które oglądał, 
wcale nie były najważniejsze.

- Dbaj o swoje miejsce na świecie - stwierdził kapitan, przygładzając siwiejące 

włosy. - Resztę zostaw profesjonalistom.

Ludziom   w   rodzaju   Corda,   pomyślała   ale   nie   powiedziała   tego   głośno.   W 

milczeniu pogłaskała jeszcze jeden aksamitny koński pysk.

- Skoro mowa o reszcie świata - powiedział kapitan Jon - zmiana przepisów 

bezpieczeństwa. Jeźdźcy, którzy chcą obejrzeć teren wokół rancza  „Santa Fe", 
muszą chodzić dwójkami.

- Cholera - syknęła Raine.
Kapitan  uniósł brew. Takich słów Raine  nie używała  codziennie. Musi  być 

naprawdę wkurzona, pomyślał. Ale rozsądek doradził mu, by nie poruszać tego 
tematu.

Raine poniewczasie zorientowała się, że zareagowała zbyt gwałtownie. To nie 

w jej stylu. Jest bliższa przedstartowego szaleństwa, niż jej się wydawało.

- Przepraszam.

33

background image

- Słyszałem gorsze wyrazy - spokojnie odparł. - To taki wentyl bezpieczeństwa.
- Tak mi mówiono.
- Skuteczny?
- Jeszcze nie wiem.
-  Kiedy   ci   zabraknie   przerywników   amerykańskich   i   brytyjskich,   sięgnij  po 

australijskie. Są bardzo pomysłowe.

-  Zapamiętam sobie. - Raine niecierpliwie odgarnęła włosy z czoła. - System 

dwójkowy, niech to diabli. Tylko tego mi brakowało. Za każdym razem,  kiedy 
zechcę wyjechać ze stajni, jakiś jeździec będzie mi kulą u nogi.

Pomimo ostrych słów, czule pogłaskała ciemny pysk mijanego konia.
Kapitan   Jon   był   zaskoczony   nie   jej   czułością   dla   koni,   ale   pełnym  napięcia 

tonem. Zazwyczaj kiedy inni zawodnicy tracili głowy ze zdenerwowania,  Raine 
zachowywała stoicki spokój.

-  System   dwójkowy   nie   jest   głupi   -   powiedział   łagodnie.   -   Od   czasu 

olimpiady w Monachium wiadomo, że sportowcy mogą stać się celem zamachów.

Raine wydała jakiś nieartykułowany dźwięk.
-  Obejrzałem   teren   wokół   toru   -   ciągnął   kapitan.   -   Pełno   tam   wzniesień, 

pagórków i innych przeszkód. Przypomina pole golfowe.

- Wiem. Byłam tam wczoraj.
- Sama? - spytał kapitan ostro.
Zanim   zdążył   zapytać   o   coś   jeszcze,   dwoma   susami   dopadła   telefonu  i 

chwyciła słuchawkę.

- Halo.
- O siódmej.
Wstrząśnięta rozpoznała głos Corda. Przecież tego faceta zdążyła już opatrzyć 

etykietką:   „Przedstartowe   szaleństwo".   Nie   spodziewała   się,   że   go  jeszcze 
kiedykolwiek   usłyszy.   Nie   spodziewała   się   także,   że   serce   zacznie   jej  bić   jak 
oszalałe.

Aksamitny  głos Corda przypomniał  Raine wczorajszy  dzień. Strach, a potem 

poczucie bliskości i bezpieczeństwa. I... ogień namiętności.

Gdzieś w tle pobrzmiewały inne głosy, dziwnie ostre dźwięki i trzaski na linii.
Cord   ściszył   jeden   z   licznych   nadajników.   Teraz   słyszał   ją   lepiej.   Jej   przy-

śpieszony oddech rozpalał w nim płomień.

Raine   milczała,  chciała   o  nim  zapomnieć.   Uciekała   przed   tym,   co   stało  się 

wczoraj.

Uciekała przed Cordem.
- Wiem, że tam jesteś - powiedział ochrypłym głosem. - Słyszę twój oddech. 

Żałują, że nie jestem dość blisko, żeby czuć go na skórze i móc cię całować.

Raine   wciągnęła   powietrze.   Poczuła   się   tak,   jakby   smakowała   język   Corda. 

Przebiegł ją dreszcz. Przerażało ją to i fascynowało. Zaskoczył ją, podobnie jak 
wczoraj na wzgórzach.

I wytrącił z równowagi.
- Nigdy nie grasz uczciwie? - spytała.

34

background image

- Jestem myśliwym. W nic nie gram.
- Nie jestem głupim zającem - powiedziała opryskliwie.
Jego cichy śmiech zabrzmiał jak pomruk dzikiego kota.
- Wiem - powiedział. - Czuję się jak Akteon, kiedy w świetle księżyca polował 

na Dianę. To sport dla ludzi o mężnym sercu.

Raine znów przebiegł dreszcz.
- O siódmej - powtórzył. - Nieważne, w co się ubierzesz. Możesz być naga jak 

Diana.

Rozłączył się, zanim zdążyła zareagować.
Nie szkodzi. I tak nie wiedziała, co odpowiedzieć. Pełen obietnic i oczekiwania 

ton jego głosu onieśmielił ją.

- Wszystko w porządku? - Kapitan Jon zajrzał jej w oczy. – Najpierw zbladłaś, 

a teraz poczerwieniałaś.

-  Tak   -   odparła,   wieszając   słuchawkę.   -   Osoba,   z   którą   rozmawiałam   jest 

nieco... irytująca.

- Ktoś, kogo znam?
- Wątpię.
Raine zmarszczyła czoło i dotknęła identyfikatora, który nosiła zawieszony na 

szyi. Zdjęcie i kod liczbowy w kolorowej ramce potwierdzały, że jest uczestniczką 
igrzysk olimpijskich i ma prawo wstępu na tereny jeździeckie.

- Znam mnóstwo ludzi - odparł kapitan Jon.
- Poznałam go wczoraj.
- Naprawdę?
Raine   spojrzała   na   swoje   dłonie   i   przedramiona   pokryte   kurzem   -   efekt 

wielogodzinnego czyszczenia boksu Deva i czesania jego gęstej sierści.

Nieważne, w co się ubierzesz.
Uśmiechnęła   się.   Był   to   uśmiech   osoby   przywykłej   do   współzawodnictwa. 

Zrobi niespodziankę panu Zawsze-na-służbie. 

Ale najpierw musi wziąć długą kąpiel z pachnącą pianą. - Dziś wieczorem nie 

będę wyglądała jak półtora nieszczęścia - powiedziała.

Kapitan  Jon  wzruszył  ramionami.  Jego  sportowcy  byli starsi  od  większości 

uczestników olimpiady. Nie trząsł się nad nimi jak kwoka nad kurczętami, chyba że 
było to konieczne. Wtedy matkował  im aż do przesady. Ale  Raine nigdy nie 
sprawiła mu najmniejszego kłopotu, nawet gdy trafiła na złotoustego Francuzika.

Pomimo   że   porzucił   ją   tuż   przed   ostatnim   biegiem,   Raine   umiała   się   skon-

centrować.   Udowodniła,   że   jest   zawodniczką   światowej   klasy.   Wtedy   właśnie 
przekonała kapitana Jona, że stanowi doskonały materiał na olimpijkę. Nieudany 
romans z kolegą z zespołu potwierdził wiarę kapitana w to, że Raine posiada zaletę 
zwaną klasą. Było wiadomo, że bez względu na to, co dzieje  się w jej życiu 
osobistym, na zawodach da z siebie wszystko.

- Znalazłaś sobie mężczyznę? - zapytał kapitan z szerokim uśmiechem.
Już miała zaprzeczyć, ale zadowoliła się wzruszeniem ramion. I tak się dowie. 

Tak jak zawsze.

35

background image

- Tak - przyznała. - Dosłownie zwalił mnie z nóg.
Kapitan zachichotał. Uznał to za dobry żart.
- Nie przejmuj się ciszą nocną. Należy ci się trochę wolnego.

Cord   siedział   w   naszpikowanym   elektroniką   RV.   Ten   pojazd   wielkości 

autobusu, z niezwykle mocnym kadłubem i nieciekawie wyglądającą karoserią, 
był prawdziwą fortecą na kółkach. Cord mógł z niego zatelefonować w każde 
miejsce na ziemi.

W tej chwili miał połączenie z Wirginią. Nie znał nazwiska swojego rozmówcy, 

a ten nie znał nazwiska Corda, co nie utrudniało im rozmowy.

-  To wszystko, co możesz zrobić? - zapytał Cord niecierpliwie. – Od  tego 

zależy niejedno ludzkie życie.

- Zawsze tak jest.
- Ale tym razem... - Już miał powiedzieć, że tym razem chodzi o życie bardzo 

szczególnej kobiety, jedynej, której udało się skruszyć lodową skorupę osłaniającą 
jego wrażliwe wnętrze. - Tym razem musisz przejść samego siebie - powiedział.

- Barakuda nie jest łatwym celem.
- Trzeba się posłużyć intelektem.
Mężczyzna na drugim końcu linii wzdrygnął się.
- Daj mi spokój. Już nieraz oberwałem z powodu Barakudy. 
- Potrzebujesz współczucia? - zapytał Cord.
- Tak!
-  Znajdziesz w słowniku między „warchołem" a „wypierdkiem". Ja potrzebuję 

informacji.

Cord   przerwał   połączenie   i   spróbował   znaleźć   inne   źródło.   Zwykle   był 

cierpliwy, ale odkąd Barakuda zniknął, nic nie było takie jak zwykle.

- Tak? - odezwał się znudzony kobiecy głos. 
- Macie coś na temat faceta, o którego pytałem?
- Nic.
- Żadnych przecieków?
- Żadnych.
- Nic wam nie przychodzi do głowy?
- Nic.
- Cholera - mruknął. - Spróbujcie powróżyć z fusów herbacianych.
- Myślałam raczej o kawie. Pijemy więcej kawy niż herbaty.
Cord uśmiechnął się słabo, przerwał połączenie i rozejrzał wokół oczami, które 

widziały już zbyt wiele, by coś mogło je zdusić, ale które wciąż były czujne. Ktoś 
musi być czujny.

W tej części autobusu nie było okien, tylko monitory pokazujące, co się dzieje 

na zewnątrz. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Rozgrzane  słońcem 
powietrze nad stajniami drgało i migotało od kurzu i smogu, z którego słynęło Los 
Angeles.

36

background image

Kręciło się tam niewielu ludzi. Cord znał wszystkich - garstka reporterów i 

koniarzy,   kilkunastu   wielbicieli   jeździectwa   i   kilku   zawodników,   którzy 
spacerowali lub trenowali swoje konie.

Pomimo   że   eliminacje   już   się   rozpoczęły,   robotnicy   wciąż   jeszcze   coś 

budowali, poprawiali i reperowali. Sezon jeździecki w Santa Anita skończył się 
dopiero w czerwcu, zostało więc za mało czasu, by zmienić płaski tor w arenę do 
skoków i wybiegi, tory, trybuny i kwatery dla ludzi i zwierząt.

Wszyscy robotnicy zostali sprawdzeni. Cord sprawdzał ich osobiście. Brudny 

kombinezon   i   pas   z   narzędziami   to   doskonałe   przebranie.   On   sam   nieraz 
korzystał z takiego, aby stać się niewidzialnym.

Podobnie może postąpić Barakuda.
Cord wrócił na swój obrotowy fotel. Sięgnął po mikrofon radiostacji i wystukał 

kod.

-  Dobry wieczór, panie Elliot - wycedził Thorne Kentucky. – Piękny  mamy 

dzionek.

Cord chrząknął.
- Gdzie ona jest? - zapytał.
- W drodze do motelu.
- Zatrzymał się tam ktoś nowy?
- Nie
-   Co z jej ochroną?  - zapytał Cord. Miał na myśli dwóch agentów, którzy 

zajmowali pokoje sąsiadujące z pokojem Raine.

- Merryweather płacze z powodu złych kart.
- I pozbywa się nieostrożnych współpracowników - dodał Cord z przekąsem.
- Tak. Grałem z nią w pokera tylko raz. Bardzo pouczające doświadczenie.
- W rozbieranego?
Kentucky tylko się roześmiał.
Cord też się uśmiechnął. To wszystko, co chciał wiedzieć.
- Zabieram Raine o siódmej wieczorem. Jeśli zobaczę któregoś, jak filuje przez 

okno, będzie czyścił stajnie.

Cord   rozłączył   się   i   wystukał   następny   kod.   Bez   rezultatu.   Spróbował  raz 

jeszcze, odczekał chwilę i wystukał jeszcze jeden.

- Coś nowego od czternastej?
- Nic.
- Żadnych pogłosek?
- Żadnych.
- Żadnych domysłów?
- Żadnych.
- Cholera. Mieliście wiadomości od Bonnera?
- Tak. Przed godziną.
Cord westchnął.
- Jeśli się nie odezwie o czasie, natychmiast mnie informujcie. 
- Zrozumiałem.

37

background image

Cord opadł na fotel i próbował dociec, jakie jest źródło jego niepokoju.  Bez 

skutku. Wiedział tylko, że coś się gdzieś sypie.

ROZDZIAŁ 5

Raine   nie   została   zakwaterowana   w   Santa   Anita   z   innymi   uczestnikami 

trwającego trzy dni Wszechstronnego Konkursu Konia  Wierzchowego. Oprócz 
niej   w   ekipie   znajdowali   się   wyłącznie  mężczyźni.   Ponieważ   nie   chciała 
oddzielnego   pokoju   przy   torze,   bo   koledzy   musieliby   stłoczyć   się   jeszcze 
bardziej, zdecydowała się na pobliski motel.

„The Winner's Circle" był przystosowany raczej do goszczenia prostytutek, a 

nie mistrzyń sportu, i z myślą o nich został urządzony. Wszędzie pełno było 
złoceń, luster i czerwonego aksamitu. Ale woda w kranie była gorąca, bieliznę 
pościelową zmieniano codziennie, a ręczniki nawet dwa  razy dziennie. Raine 
nie potrzebowała więcej. Zwykle nocowała w znacznie gorszych warunkach.

Otworzyła drzwi pokoju i owionęło ją chłodne od klimatyzacji, nieco stęchłe, 

charakterystyczne dla moteli, powietrze. Na szczęście, pokój nie był  wyziębiony 
jak lodówka. Zabrało jej to dwa dni, ale w końcu przekonała  kierownictwo, że 
woli przebywać w pomieszczeniach o temperaturze powyżej dwudziestu stopni 
Celsjusza.

Zrzuciła   brudne   ubranie   i   pośpieszyła   do   łazienki.   Weszła   do   wyłożonej 

czarnymi kafelkami  kabiny. Pulsujący strumień szybko usuwał ból. Mrucząc  z 
rozkoszy, Raine pozwoliła, by gorąca woda podziałała odprężające na jej mięśnie 
napięte ze zdenerwowania i niecierpliwości.

Będzie   coraz   gorzej.   Dni   i   godziny   dzielące   ją   od   startu   wlokły   się   w   nie-

skończoność.

Przestań o tym myśleć.
Słuchała tego rozkazu. Jedynym sposobem, by skrócić czas oczekiwania, były 

rozrywki.

Uśmiechając się z roztargnieniem, doszła do wniosku, że Corda można uznać za 

jedną z nich. Nie szukała okazji do romansu. Bez względu na to, jak  bardzo ją 
pociągał, wiedziała, że nie powinna angażować się w związek z mężczyzną, który 
żyje na uwięzi elektronicznej smyczy. Ale kolacja i okazja, by poflirtować z panem 
Elliotem, to co innego. Tego właśnie potrzebowała.

Wysuszyła włosy i nawinęła je na grube wałki. Wtarła w ciało perfumowany 

balsam, nałożyła podkład na twarz i naga podeszła do szafy.

Szybko   przejrzała   stroje   przeznaczone   na   specjalne   sportowe   okazje   - 

jedwabny kapelusz i wykrochmalona suknia z lnu, czarna kurtka jeździecka  z 
krawatem   i   bryczesy   z   zaprasowanym   kantem   -   i   przeszła   do   sukien   wie-
czorowych.   Dla   zawodniczki   światowej   klasy   były   one   równie   ważne   jak 
uniform jeździecki.

38

background image

Olimpijski zespół jeździecki miał prywatnych sponsorów. Najbogatsi darczyńcy 

często   organizowali   wytworne   przyjęcia,   na   które   zapraszali   sportowców. 
Wychowana   w   dyplomatycznej   atmosferze,   Raine   dobrze   wiedziała,   że   nie 
należy   odrzucać   takich   zaproszeń,   i   skompletowała   sobie  odpowiednią 
garderobę.

Po krótkim zastanowieniu odłożyła długą złocistobrązową suknię z indyjskiego 

jedwabiu   i   spodnie   ze   szkarłatnego   jedwabiu  z  przezroczystym  topem,   które 
kupiła   we   Włoszech.   Jej   wybór   padł   na   czarną   obcisłą   suknię   do   kostek,   z 
sięgającym do pół uda rozporkiem.

I wtedy przypomniała sobie, że Cord stawia bardzo długie kroki. Nawet z takim 

rozcięciem, suknia będzie krępować jej kroki. Sięgnęła po szeleszczący jedwab w 
kolorze morskiej zieleni. Suknia sięgała do kolan i miała  głębokie wycięcie w 
kształcie   litery   V.   Pomimo   że   dekolt   tylko   odrobinę   odsłaniał   jędrne   piersi, 
sprytnie udrapowane fałdy sprawiały wrażenie, że zaraz się rozchylą. Pleciony 
pasek z tego samego materiału dopełniał stroju. 

Nucąc pod nosem, Raine włożyła cienkie rajstopy prosto z Paryża. Głębokie 

wycięcie sukni wykluczało stanik. Włożyła suknię, zasunęła niewidoczny suwak i 
udrapowała fałdy przy dekolcie, tak aby obiecywały znacznie więcej, niż były w 
stanie ujawnić.

Raine nie wiedziała, że lśniąca zieleń sukni sprawia, że jej cera wygląda jak 

prześwietlona   przez   promienie   porcelana.   Założyła   kolczyki   i   długi   złoty 
łańcuszek,   który   ginął   w   wycięciu   sukni.   Łańcuszek   dodał   życia   złocistym 
błyskom jej piwnych oczu, a oprawione w złoto szmaragdy kolczyków podkreślały 
zielone plamki na tęczówce.

Balansując   to   na   jednej,   to   na   drugiej   nodze,   wsunęła   na   stopy   wieczorowe 

sandały z pasków miękkiej złoconej skórki. Zdjęła z włosów wałki i wróciła do 
łazienki, by stoczyć bój o fryzurę.

Nawet po nawinięciu na rozgrzane lokówki włosy pozostały równie uparte  jak 

koń, który po raz pierwszy trafił do szkółki jeździeckiej. Zebrała niesforne pukle i 
uformowała na czubku głowy gładki kok. Aby zwieńczyć dzieło, wysunęła kilka 
skręconych   pasemek   i   pozwoliła,   by   wiły   się   swobodnie   na   skroniach,   przy 
uszach i na karku.

Raine przejrzała się w lustrze.
-   Wprawdzie   nie   wyglądam   jak   miss   Ameryki,   ale   też   nie   jakbym   wy

czołgała się ze stogu siana - powiedziała sobie.

Szybko   -   jak   na   osobę   przywykłą   do   życia   na   walizkach   przystało 

-doprowadziła   pokój   do   porządku.   W   końcu   obejrzała   krytycznie   swoje   pa-
znokcie. Krótko obcięte i wypukłe, przy wytwornej sukni sprawiały wrażenie 
dziecinnych.   Wzruszyła   ramionami   i   postanowiła   nie   zaprzątać   sobie   nimi 
głowy.   Były   czyste   i   zdrowe.   Długie   polakierowane   paznokcie  byłyby 
utrapieniem podczas pracy w stajni i przeszkadzałyby w rękawiczkach do konnej 
jazdy.

Na parkingu zabłysły światła nadjeżdżającego samochodu. Po chwili rozległo się 

39

background image

energiczne   pukanie   do   drzwi.   Raine   zerknęła   na   niewiarygodnie   płaski   złoty 
zegarek, który dostała od ojca. Była to rekompensata za jego  nieobecność na 
widowni Pan-American Games.

Punkt siódma.
Cord.
- Już otwieram - powiedziała.
Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi, nie sprawdzając, kto za nimi stoi. Nie było po 

co.

- Zawsze jesteś taka ufna? - zapytaj ponurym tonem.
Raine była zbyt zajęta patrzeniem na Corda, by odpowiedzieć na jego pytanie. 

Gdyby nie jasnoniebieskie, lśniące oczy, nie poznałaby go. Szorstki nieznajomy, 
który wczoraj brutalnie powalił ją na ziemię, zniknął. Jego miejsce zajął inny Cord, 
w kosztownej granatowej marynarce i jedwabnym krawacie   koloru   czerwonego 
wina,   białej   jedwabnej   koszuli   i   spodniach   z   cienkiej   wełny   o   barwie   węgla 
drzewnego. Na nogach miał miękkie jak rękawiczki włoskie buty z lśniącej skórki. 
Elegancki strój podkreślał jego męski wdzięk i siłę, potwierdzając starą prawdę, 
że ubranie jest tyle warte, ile nosząca je osoba.

Raine zdała sobie sprawę, że znów się jej to przytrafia. Cord stoi doskonale 

spokojny, a ona zupełnie traci głowę. Powtarzała sobie, że to przypadek, Cord 
wcale nie ma zamiaru wprawiać jej w zakłopotanie.

Ale nie potrafiła w to uwierzyć.
Cord   w   milczeniu   spoglądał   na   twarz   kobiety,   która   zaprzątała   jego   myśli. 

Pognieciona niebieska bluza i wypłowiałe spodnie do konnej jazdy, które miała na 
sobie wczoraj, zniknęły. Zakurzona, poplamiona łzami twarz także.

Dzisiejszego   wieczoru   Raine   prezentowała   nieskazitelną   elegancję   i   klasę. 

Rozświetlone złotymi błyskami brązowe włosy, żywe, pełne inteligencji i poczucia 
humoru oczy, fascynujący zarys szyi i ramion, jędrne, pełne piersi pod jedwabną 
suknią.  Stała  przed  nim dumnie  wyprostowana.   Jej  bogactwo,  pozycja   i   klasa 
chroniły ją jak średniowieczna zbroja.

Prawdziwa księżniczka.
Ale Cord spodziewał się takiej zbroi. Sam także się uzbroił. Miał wielką wprawę 

w   pokonywaniu   barier,   w   kamuflażu.   Wiedział,   co   zrobić,   żeby   być 
niezauważalnym w najrozmaitszych okolicznościach: wśród dzikich plemionach i 
wśród ministrów, wśród barbarzyńców i ludzi z tytułem doktora filozofii.

Poczuł woń jej perfum i uśmiechnął się z aprobatą. Jego oczy prześlizgnęły się 

po   lśniącym   kasztanowym   koku   i   kokieteryjnych   loczkach,   pochwyciły   błysk 
szmaragdowych kolczyków w delikatnych uszach, doceniły jedwabistą gładkość 
delikatnej cery podkreśloną przez kolor sukni.

Nie, nie księżniczka, lecz... królowa. Długie lata sprawowania władzy i życia 

w bogactwie skondensowane w delikatnej postaci.

Cord zaczął się zastanawiać, czy Raine nie ubrała się tak, by go onieśmielić. 

Uznał, że to możliwe,  ale mało  prawdopodobne. Jej strój to zbroja,  która ma 
chronić Raine przed resztą świata. Pod elegancką powierzchownością kryła się 

40

background image

wrażliwość pełna ciepła i życia.

Cord leniwie uśmiechnął się na myśl o tym. Jego uśmiech zdradzał zachwyt. 

Raine nie była klasyczną pięknością, lecz mogła oczarować każdego mężczyznę, 
który miał dość inteligencji, by ją dostrzec i docenić, i dosyć  pewności siebie, 
żeby starać się ją zdobyć.

Cord posiadał obie te cechy, i to w nadmiarze.
Czuł głód, który wzmagał się z każdym oddechem.
Po chwili Raine odpowiedziała na jego uśmiech. Ponętny wykrój jej ust  był 

pełen tęsknoty i rezerwy i tak piękny, że Cord nie potrafił stłumić westchnienia 
zachwytu. Wyciągnął do niej dłoń. Raine podała mu swoją, a on uniósł ją do ust i 
ucałował ciepłe wnętrze.

Oboje poczuli, że palce Raine zadrżały zmysłowo.
- Gratulacje dla wróżki, twojej matki chrzestnej - powiedział Cord, spoglądając 

na nią rozszerzonymi oczami.

- Kopciuszek był popychadłem w domu, a nie w stajni - odparła swobodnie. 

Nie wierzyła w komplement.

Ale reakcja Corda zrobiła swoje. Raine poczuła, że zalewa ją fala ciepła.
Spodziewała się, że Cord zareaguje na elegancję i bogactwo, które stanowiły jej 

dziedzictwo, takim samym onieśmieleniem i rezerwą jak inni mężczyźni, którzy 
w   pierwszej   chwili   byli   olśnieni,   lecz   zaraz   potem   czuli   się  niezręcznie. 
Spodziewali się nieobytej dżokejki, a stawali oko w oko z kobietą, która kształciła 
się na najlepszych uczelniach europejskich i obracała w najlepszych kręgach.

Nie był to styl życia, który jej odpowiadał, ale czasami stawał się użyteczny, 

zwłaszcza jako środek odstraszający. Ale na Corda podziałał raczej zachęcająco.

Ona natomiast była wytrącona z równowagi, zakłopotana i zmieszana.
- Gotowa? - zapytał.
Nie   wiedziała.   Ale   domyślała   się,   że   już   niedługo   pozna   odpowiedź   na   to 

pytanie. Wzięła torebkę ze stolika.

Ujął łokieć Raine i wyprowadził ją z pokoju. Zamknął drzwi, sprawdził zamki i 

poprowadził   w   kierunku   czarnej   pantery,   która   jak   wielki   kot   czaiła  się   na 
parkingu.   Pomógł   Raine   wsiąść   do   niskiego   sportowego   samochodu  o 
opływowych kształtach, przypiął ją pasem i mocno zatrzasnął drzwiczki. Sam 
zajął miejsce za kierownicą.

Raine   kątem   oka   widziała,   jak   sadowi   się   na   niskim   siedzeniu.   Powinien 

wyglądać niezręcznie, ale nie wyglądał. Wsunął się na miejsce ze zręcznością, 
która cechowała jego sposób bycia.

- Jest coś, czego nie jadasz? - zapytał, zapalając silnik.
-  Curry   -   westchnęła.   -   Na   nieszczęście   uwielbiam   ten   smak.   Ale   mi   nie

służy.

Spojrzał na nią ze współczuciem i włączył się do ruchu.
- Co powiesz na kuchnię azjatycką?
- Uwielbiam. Chińską, japońską, koreańską.
- A wietnamską?

41

background image

- Nigdy nie próbowałam.
- Jeśli nie lubisz przekąsek, zabiorę cię gdzie indziej. 
Raine gwałtownie opadła na fotel, kiedy samochód przyśpieszył. Dźwięk silnika 

wzniósł się o oktawę - maszyna dawała do zrozumienia pasażerom, że rwie się do 
drogi. Raine przyglądała się, jak Cord prowadzi. Jego ruchy zdradzały biegłość i 
pewność.

- Byłeś pewnie doskonałym jeźdźcem - powiedziała, kiedy Cord zmienił bieg, 

aby wziąć zakręt.

Rzucił jej szybkie spojrzenie, a potem skoncentrował się na szosie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Patrzę na twoje dłonie. Są szybkie, pewne, spokojne, wrażliwe.
Przypomniała   sobie,   jak   dotykały   jej   twarzy.   Cieszyła   się,   że   światło   w 

samochodzie jest zbyt słabe, by Cord dostrzegł rumieniec, który wystąpił na jej 
policzki.

-   Dziedzictwo   roztrwonionej   młodości   -   powiedział   gorzko.   -   I   tradycji

rodzinnej.   Mój   pradziadek   i   dziadek   byli   łowcami   mustangów.   Ruszali   za
dzikimi   końmi   na   piechotę,   stale   je   poganiając,   nie   pozwalając   im   napić   się
i najeść do syta.

- Dlaczego?
- Bo byli biedni. Nie mieli zagród, płotów, ujeżdżaczy. Nic, prócz determinacji.
- Dlaczego mustangi po prostu im nie uciekły?
-   Dwóch   ludzi   było   w   stanie   zapanować   nad   całym   stadem.   Doskonale

znali   okolicę.   Wyprzedzali   konie   i   gnali   stado   od   jednego   wodopoju   do 
następnego, zanim ugasiło pragnienie.

- Jak długo to trwało?
-  Aż konie stawały się tak wycieńczone, że wystarczyło zarzucić im lasso na 

szyję. Za kapelusz pełen wody poszłyby za tobą wszędzie.

Raine   spojrzała   na   Corda,   poruszona   tonem   jego   głosu.   Zdradzał   mroczne 

emocje,   bardzo   męskie,   a   jednocześnie   dziwne   kojące.   Był   to   głos,   którego 
mogłaby słuchać bez końca jak muzyki.

Nieświadomy jej uważnego spojrzenia, Cord mówił, prowadząc. Minęło  wiele 

czasu, odkąd rozmawiał o ludziach, miejscach i zapachach swego dzieciństwa. Z 
jakiegoś   powodu   dzisiejszego   wieczoru   wspomnienia   stały   się  niezwykle 
wyraźne.

-   Ojciec   poszedł   na   ostatnie   łowy,   kiedy   miał   dziewięć   lat   -   powiedział

cicho. - Dobre mustangi należały wtedy do przeszłości. Zostały tylko kiepskie 
konie, suche jak skały na pustyni, na którą zagnali je ludzie.

- Małe zawzięte koniki?
- O najtwardszych na świecie kopytach i łbach.
Owładnęły   nim   wspomnienia.   Stare   fotografie,   wyblakłe   i   zniszczone, 

przyczepione do ściany w sypialni ojca, zdjęcia mustangów i łowców mustangów.

- Co robił twój ojciec, kiedy dobre mustangi wyginęły? - spytała.
- Dziadek i ojciec zajęli się końmi, które były zbyt złośliwe lub źle ułożone, tak 

42

background image

że   ich   właściciele   nie   mogli   na   nich   jeździć.   Dziadek   był   prawdziwym 
zaklinaczem. Jego głos hipnotyzował najdziksze nawet zwierzęta.

Raine uśmiechnęła się. Wnuk najwyraźniej odziedziczył dar dziadka. Słuchając 

głosu Corda, czuła się, jakby była owinięta w ciepły, ciemny aksamit.

- Co robiłeś jako dziecko?
-  Uczyłem   się   jeździć   na   koniach,   których   bał   się   dotknąć   każdy   oprócz

mojego   ojca.   Uczyłem   się   poruszać   pewnie,   spokojnie,   skutecznie   i   nigdy
nie odwracać się do zwierząt plecami. Nauczyłem się też, że nawet najdzikszego 
konia   można   oswoić,   jeżeli   poświęci   się   mu   dość   czasu,   cierpliwości  i   - 
uśmiechnął się szeroko - jabłek.

Cord zamilkł. Przypomniał sobie, co to za uczucie, gdy koń nareszcie bierze 

jabłko   z   ręki.   Poczuł   tęsknotę.   Właściwie   sam   nie   wiedział,   za   czym   tęskni. 
Wiedział tylko, że czegoś mu brakuje.

- Taki człowiek jak ty przydałby się Devowi - powiedziała Raine. 
- Twój koń nie jest łatwy?
- Oj, nie jest.
- Dlaczego?
-  Jego właściciel nie powinien hodować nawet pcheł, nie mówiąc o hodowli 

koni.

Cord błysnął zębami w uśmiechu.
- Opowiedz mi o twoim koniu.
-  Kiedy po raz pierwszy  zobaczyłam Deva, miałam osiemnaście  lat. Brałam 

udział   w   zawodach.   Był   tam   wtedy   mój   ojciec.   Zobaczyliśmy,   jak   Dev
pada, zrzucając jeźdźca.

To się zdarza.
- Stale - zgodziła się Raine. - Ale tym razem było inaczej. Kiedy doszliśmy do 

przeszkody,   Dev   wciąż   leżał.   Przednie   nogi   miał   uwięzione   między
poprzeczkami przeszkody.

Cord w milczeniu pokręcił głową. Dobrze wiedział, jak niebezpieczny  może 

być   taki   upadek.   Prawie   zawsze   kończył   się   trwałym   okaleczeniem  konia   i 
każdego, kto zbliżył się, by mu pomóc.

-   Jeździec   stał   obok   Deva   -   ciągnęła   Raine,   a   w   jej   głosie   słychać   było

oburzenie. - Przeklinał go i z całej siły kopał i bił.

Cord mruknął pod nosem.
-   Dev   patrzył   dziko   -   opowiadała.   -   Na   jego   ciele   pojawiła   się   krwawa

piana. Każdy inny koń w tej sytuacji wpadłby w panikę i chcąc uciec, połamałby 
sobie nogi. Ale nie Dev.

Cord   rzucił   jej   szybkie   spojrzenie.   Raine   zacisnęła   usta   i   utkwiła   oczy  w 

przedniej szybie. Wspominała przeszłość, która wciąż budziła jej wściekłość

- I co zrobiłaś? - zapytał, widząc, że Raine nie ma zamiaru ciągnąć opowieści.
- Chwyciłam tego bezmózgiego łajdaka i wepchnęłam go prosto w ramiona 

mego   ojca.   Nachyliłam   się   i   przemawiałam   do   Deva,   dopóki   nie   przestał 
przewracać   oczami.   Kiedy   wreszcie   uspokoił   się   na   tyle,   że   mogłam   się

43

background image

zbliżyć, zaczęłam oswobadzać jego nogi spomiędzy sztachet.

Cord   cicho   gwizdnął   przez   zęby.   Wyobraził   sobie   nastolatkę   w   pobliżu 

niebezpiecznego ogiera, który stracił głowę ze strachu i z bólu.

- Wykazałaś się nie lada odwagą.
-  Nie   było   innego   sposobu   -   stwierdziła   rzeczowym   tonem.   -   Kiedy   udało

mi się namówić Deva, żeby stanął na nogach, był zakrwawiony i pokaleczony. 
Cały drżał. Ale stał i patrzył na mnie. Nastawił uszy, oczy miał już spokojne. 
Wiedziałam, że nie mogę go zostawić sadyście.

Cord spojrzał na Raine. Próbował wyobrazić sobie, jak ta elegancka kobieta 

próbuje pomóc oszalałemu z bólu ogierowi. Gdyby widział w niej tylko damę 
strojną w jedwabie i szmaragdy, to, co mu opowiedziała, uznałby za wymyśloną 
efektowną bajeczkę. Ale ponieważ pamiętał dziewczynę, która potrafi zapanować 
nad strachem w niebezpieczeństwie, jej historia wydawała się prawdopodobna.

Tak.   Raine   była   elegancką,   wrażliwą   kobietą.   Była   także   osobą,   która  nie 

unika trudnych zadań.

-  Spytałam   tego   sukinsyna,   co   zamierza   zrobić   z   koniem   -   ciągnęła

Raine.   -   A   on   odpowiedział,   że   zasłużył   sobie   na   kulę   w   łeb.   Jest   za   stary
na   to,   żeby   go   wałaszyć   i   zbyt   narwany,   żeby   na   nim   jeździć.   -  Zamilkła,
przypominając   sobie,   co   stało   się   potem.   -   To   jedyny   raz,   kiedy   mój   ojciec
stanął   na   wysokości   zadania.   Wyciągnął   swoją   spluwę,   załadował   i   podał
facetowi. 

- Punkt dla ciebie, Blue - mruknął pod nosem Cord.
Raine usłyszała i błyskawicznie zwróciła się ku niemu.
-  To   przezwisko   mojego   ojca.   Znasz   go,   prawda?   -   powiedziała 

oskarżycielskim tonem.

-  Wątpię, żeby twój ojciec znał Corda Elliota - powiedział z półuśmieszkiem. 

Nosił tyle nazwisk, że Blue dawno się w tym pogubił.

Po   krótkim   wahaniu   Raine   zadecydowała,   że   powiedział   prawdę.   Zupełnie 

możliwe, że ktoś, kto nie zna osobiście Justina Chandler-Smitha, może znać jego 
przydomek. Jej ojciec pracował w wielu ambasadach, a także w Departamencie 
Stanu   i   w   Pentagonie.   Zajmował   rozmaite   stanowiska:   podsekretarza   stanu, 
asystenta sekretarza i asystenta samego szefa.

Stanowiska nie miały żadnego znaczenia. W świecie jej ojca ludzie pozbawieni 

władzy   zajmowali   eksponowane   stanowiska.   A   ludzie   posiadający  władzę 
pozostawali anonimowi. Taki system stosowano wszędzie na świecie  chociaż nie 
wszędzie sprawy zaszły aż tak daleko, że agenci wywiadu zatrudniani byli jako 
kierowcy w ambasadach.

- Masz jakieś kłopoty z Devem? - zapytał Cord, wjeżdżając na mały parking.
Raine  uznała,  że  naciskanie   Corda, aby  dowiedzieć  się  czegoś  o jego  pracy, 

byłoby równie bezowocne jak wypytywanie ojca. Po prostu strata czasu.

- Musiałam go ułożyć na nowo. Wysłałam go na trzy miesiące na pastwisko, 

dopiero potem spróbowałam założyć mu uzdę. Ponad rok zajęło mi  uczenie go 
najprostszych rzeczy.

44

background image

- Byłaś niezwykle cierpliwa jak na dziewiętnastoletnią dziewczynę.
- Dev był tego wart. Jest urodzonym zawodnikiem. Ma niebywałą wolę walki. 

Jest   odważny   i   mądry.   Nieraz   uratował   mnie   przed   upadkiem
z siodła.

Cord pomyślał o torze przeszkód, który oglądał tego dnia. Diabelskie skocznie, 

niebezpieczne przeszkody, ukryte zakręty. A Raine wydawała się  taka drobna i 
krucha...

- Jedyną wadą Deva jest to, że nie znosi mężczyzn - powiedziała.
- Nie pozwala, żeby go dosiadali?
- Każdy mężczyzna, który spróbuje go dosiąść, wyląduje na ziemi.
Podbiegł   do   nich   pracownik   parkingu.   Chciał   dotknąć   wspaniałej   pantery. 

Usłużnie otworzył drzwiczki i podał Cordowi kwit.

- A jak traktuje ciebie? - zapytał Cord. - Czy ciebie także stara się zrzucić?
-  Nigdy   nie   zrzucił   mnie   celowo.   Ale   nieraz   upadłam   z   powodu   własnej

głupoty.

-  Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że zdarza ci się popełnić głupstwo. - 

Przeciągnął palcem po jej uchu i szyi. - Mogę uwierzyć, że bywasz zaskoczona. 
Zaskoczenie,   obok   fortelu,   to   najlepszy   sposób,   żeby   zdobyć
fortecę.

Spojrzała   na   niego   zaskoczona.   Pomyślała,   że   jest   jak   warowny   zamek,  do 

którego   klucz   znalazł   się   w   rękach   podstępnego   rycerza.   Cord   wytrącił   ją   z 
równowagi raz jeszcze.

ROZDZIAŁ 6

Powinna   się   była   spodziewać,   że   restauracja   wybrana   przez   Corda   będzie 

kompletną   niespodzianką.   Myślała,   że   restauracja   orientalna   powinna   mieć 
pseudoazjatycki   wystrój,   czerwone   draperie   na   ścianach   i   chwościki   rodem   z 
Tajwanu. Tymczasem „Year of the Rainbow" było urządzone z przepychem w stylu 
kolonialnym:  gruby len i kryształy, porcelana i srebrne pierścienie do serwetek. 
Przez dłuższą chwilę nie rozumiała, dlaczego wnętrze wydaje jej się dziwne.

Na stołach nie było srebrnych naczyń.
Karta również stanowiła niespodziankę - napisana ideogramami z tłumaczeniem 

na francuski, u dołu menu podane były ceny. Sądząc po ich wysokości, jedzenie 
było tu wyśmienite albo serwowane na szczerozłotych talerzach.

A może jedno i drugie?...
Raine   zastanawiała   się,   jak   to   możliwe,   że   Cord   może   sobie   pozwolić   na 

eleganckie ubranie, luksusowy samochód i wytworną restaurację. To, co słyszała o 
jego   dzieciństwie   i   młodości,   nie   wskazywało   na   możliwość   odziedziczenia 
majątku. Ludzie pracujący dla rządu byli opłacani dobrze, ale nie  tak, by mogli 
sobie pozwolić  na luksus.  Większość  dyplomatów  była zmuszona korzystać z 
prywatnego majątku, aby przyjmować gości na odpowiednim poziomie. Pomimo 
że Stany Zjednoczone należą do najbogatszych krajów na świecie, ich fundusz 

45

background image

reprezentacyjny jest skromny.

Uniosła oczy znad karty i napotkała pełen zainteresowania wzrok Corda. W 

blasku   świec,   jego   niebieskie   oczy   lśniły   żywym   blaskiem.   Siedział   bardzo 
blisko, nie naprzeciwko, lecz po jej prawej ręce.

-  Jeżeli   lubisz   wyszukaną   kuchnię   francuską   -   powiedział   -   zamawiaj

potrawy z prawej strony menu. Jeżeli chcesz przeżyć przygodę albo zgodzisz się 
mi   zaufać,   zdecyduj   się   na   potrawy   po   lewej   stronie.   I   nie   martw   się
brakiem   zastawy.   Przyniosą   wszystko,   co   konieczne,   żeby   poradzić   sobie
z zamówioną potrawą.

Przyglądał się, jak biegle czytała francuskie nazwy. Po pannie Chandler--Smith 

nie mógł się spodziewać niczego innego.

Ale i tak wciąż zaskakiwała go na nowo. W jednej chwili otwarta, zaraz potem 

czujna i ostrożna.

On   także   starał   się   być   ostrożny   wobec   niej.   Przyglądał   się   Raine   spod 

opuszczonych   powiek.   Zafascynowany   patrzył   na   burzę   jej   kasztanowych 
włosów lśniących w blasku świec. Jedno niesforne pasmo zsunęło się i załaskotało 
kącik   ust   dziewczyny,   Cord   delikatnie   umieścił   lśniący   lok   za   uchem  Raine. 
Cofając dłoń, musnął jej policzek.

Spojrzała na niego zdziwiona i posłała mu nieśmiały uśmiech, który sprawił, że 

Cord zapragnął znaleźć się z nią gdzieś na odludziu, ukryty przed światem.

Jakby czytając w jego myślach, Raine nerwowo przełknęła ślinę. Zmieszana 

spojrzała na lewą część spisu potraw.

- Mam ochotę przeżyć przygodę.
-  Nie   chcesz   mi   zaufać?   -  zapytał   prowokacyjnie   urażonym   tonem.   W   jego 

oczach zapaliły się łobuzerskie ogniki.

- Chcę przygód. - Nie dała mu satysfakcji.
- Przygoda niejedno ma imię.
- Powiedzmy, że jestem tak głodna, że jest mi wszystko jedno. - Natychmiast 

pożałowała, że nie ugryzła się w język.

-  Trafiłaś   na   odpowiedniego   mężczyznę,   awanturnico.   -   Z   szelmowskim

uśmiechem   wziął   menu   z   rąk   Raine   i   położył   na   swojej   karcie,   której   nawet
nie otworzył.

Kelner wyrósł jak spod ziemi.
Cord   zamawiał   towary   w   śpiewnym   języku,   a   kelner   notował   w   swoim 

bloczku. Kiedy Cord złożył zamówienie, kelner nachylił się, żeby coś jeszcze mu 
doradzić. Cord zgodził się na dwie sugestie.

Podszedł kelner serwujący wino. Rozmawiali z Cordem w dwóch językach, z 

których żaden nie był angielskim.

Raine przysłuchiwała się temu z uśmiechem aprobaty. Cord przypominał jej 

ojca. Ojciec też władał kilkoma językami, a poza tym doskonale posługiwał się 
językiem władzy.

Kiedy Cord złożył zamówienie, Raine skinęła z aprobatą głową.
Cord ujął dłoń dziewczyny. Przyjrzał się jej z uwagą.

46

background image

-  Nie   odziedziczyłem   majątku.   Po   prostu   otrzymałem   wykształcenie

najlepsze,  jakie może  zapewnić Wuj Sam.  - Uśmiechnął  się. - Na szczęście 
kelner był na tyle uprzejmy, żeby nie krzywić się na moją francuszczyznę.

-   Odziedziczone   bogactwo   oznacza   wyłącznie   pieniądze,   a   nie   rozum,

który   pozwala   nimi   dysponować.   Twój   francuski   jest   zupełnie   dobry   - 
powiedziała.

- Powiedz to paryżaninowi.
- Na pewno by się ze mną zgodził.
Cord uniósł czarne brwi.
- Królowa jest bardzo łaskawa dla prostego żołnierza – powiedział cicho.
Uniósł   dłoń   Raine   do   ust.   Przez   chwilę   wdychał   słodką   woń   jej   skóry  i 

ukradkiem   smakował   ją   koniuszkiem   języka.   Pieszczota   była   niemal 
niezauważalna, ale jednocześnie tak bardzo intymna, że Raine z trudem opanowała 
dreszcz podniecenia.

-   Nie   jestem   królową   -   wyszeptała   wyschniętymi   ustami.   -   A   ty   nie   jesteś 

prostym żołnierzem.

Cord spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Pogłaskał delikatnie jej szczupłe 

palce.

Kiedy podano wino, skosztował go, nie wypuszczając dłoni dziewczyny. Raine 

jednak   była   pewna,   że   gdyby   trunek   nie   był   najwyższej   jakości,   natychmiast 
poznałby to po jego zapachu i odesłał butelkę do piwnicy. Cord Elliot nie był 
mężczyzną, który zadowala się byle czym.

Wino okazało się wyborne, choć Raine go nie znała. Białe wino fume świetnie 

nadawało się do egzotycznego posiłku.

Podano im pastę z krewetek zapiekaną w wąskich paskach trzciny cukrowej, 

maleńkie,   podobne   do   naleśników   placuszki,   zupę   z   marynowanych   jarzyn, 
malutkie   kuleczki   mięsa   w   pikantnym   sosie   i   krewetki   o   niebiańskim  smaku, 
rozpływające się w ustach.

Były   jeszcze   inne   dania   gorące,   zimne   i   letnie,   słodkie,   kwaśne   i   słone,   o 

najrozmaitszych zapachach i barwach. Prawdziwa uczta dla oczu i podniebienia.

Raine jadła, posługując się palcami. Po każdym daniu płukała je w miseczce z 

wodą   o   cytrynowym   zapachu.   W   pewnym   momencie   podano   im  srebrne 
pałeczki. Raine spojrzała na Corda. To ją zaskoczyło. Jadała mięso,  używając 
sztućców   podobnych   do   ostro   zakończonych   pałeczek,   służących   do 
nadziewania   i   podpiekania   surowych   kawałków,   ale   nigdy   nie  stosowała 
pałeczek do jedzenia czegoś tak drobnego jak ziarenka ryżu na sypko.

-  Popatrz.   -   Cord   wziął   Raine   za   rękę   i   umieścił   w   jej   dłoni   pałeczki.   -

Trzymaj je prawie równolegle do talerza, a nie prostopadle jak widelec. Dolna 
powinna być nieruchoma. Poruszaj tylko górną pałeczką. Albo odwrotnie. Jak ci 
wygodniej. Nie jestem purystą. Byleby działało.

Raine   nabierała   coraz   większej   biegłości   w   posługiwaniu   się   śliskimi 

pałeczkami, ale wciąż gubiła jedną trzecią smakołyków. Być może działo się tak 
dlatego, że bliskość Corda bardzo ją rozpraszała. Cord pałeczkami posługiwał 

47

background image

się po mistrzowsku.  Przyglądała mu  się z zachwytem,  zazdrością i rozpaczą. 
Kiedy wymknęła się jej kolejna krewetka, rozpacz przeważyła.

- Przeklęta śliska bestia - mruknęła.
Cord złowił krewetkę swoimi pałeczkami i uniósł do ust Raine. Bez wahania 

rozchyliła   wargi.   Cord   spoglądał   na   jej   lśniące   białe   zęby,   różowy   koniuszek 
języka i pełne zmysłowe usta.

Powróciło wspomnienie wieczoru na wzgórzach i smaku pocałunków  Raine. 

Poczuł przypływ pożądania. Z wysiłkiem odwrócił oczy od ust dziewczyny. Dzisiaj 
chciał udowodnić, że jest dżentelmenem, a nie facetem brutalnym. Chciał, aby mu 
zaufała.

Przyglądając   się   Raine,   stwierdzał,   że   najmłodsza   córka   Justina   Chandler-

Smitha nie zachowuje się zbyt światowo w stosunku do mężczyzn.

Była rozsądna i ostrożna. Nie okazywała mu cienia zaufania.
Cord poczuł gniew. Ten rodzaj nieufności jest efektem bolesnych doświadczeń. 

Jaki   drań   mógł   zranić   ją   tak   mocno?   Wydarzenia   z   przeszłości   były   na   tyle 
bolesne, że Raine opancerzyła się przed zachwytem, komplementami i dotykiem 
Corda.

Zastanawiał  się,  czy  uda mu  się pozyskać  jej zaufanie,  zanim zakończą  się 

igrzyska olimpijskie. Gniewnie powiedział sobie, że to nie ma znaczenia. Nie ma 
prawa dotykać Raine. Ale pragnął jej coraz mocniej.

Zmusił się, żeby się skupić najedzeniu, a nie na kuszących ustach Raine.
-  Mniam   -   powiedziała,   oblizując   pałeczki.   -   Ten   sos   jest   wspaniały.

Ciekawe, z czego jest zrobiony?

- Wolałabyś nie wiedzieć.
Zamrugała.
- Nie?
- Na pewno nie.
- A jeśli jest w nim curry?
- Nie ma. Możesz mi zaufać.
Uśmiechnęła się.
- Podaj mi krewetki, proszę.
Kiedy   kolacja   dobiegła   końca,   Raine   zastanawiała   się,   jak   niepostrzeżenie 

poluzować jedwabny pasek sukienki. Przez ostatnie dziesięć minut powtarzała 
sobie, że to ostatni kęs kruchych warzyw i niebiańskich krewetek.  Jednak każdy 
kęs   domagał   się   następnego.   Smaki   i   zapachy   mieszały   się   i   uzupełniały   tak 
doskonale, że podniebienie żądało następnego smakołyku.

Wreszcie westchnęła i odłożyła pałeczki na podpórkę z kości słoniowej.
- Już nie mogę.
Cord uśmiechnął się. Zdarzało się, że zaproszona na kolację kobieta bąkała kilka 

uprzejmych   słów   i   rozmazywała   jedzenie   po   talerzu.   Ale   Raine   jadła   z 
prawdziwym entuzjazmem.

-  Jesteś pewna? - zapytał. - Jeśli zmęczyło cię jedzenie pałeczkami, mogę  cię 

nakarmić.

48

background image

Machinalnie poruszyła palcami prawej dłoni. Mięśnie bolały ją od trzymania 

pałeczek.

- Możesz mnie nakarmić - zgodziła się - ale czy strawisz za mnie?
Pokręcił   głową   z   uśmiechem   i   skinął   ręką   na   kelnera,   który   natychmiast 

uprzątnął stolik.

- Deser? - zapytał Cord, ściskając dłoń Raine.
- Nie dam rady.
- Kawa? Likier?
- Jak ja dojdę do samochodu? Nie mogę się ruszyć, zaraz pęknę. 
Cord z uśmiechem powiedział coś kelnerowi, który wrócił po chwili, niosąc dwa 

czekoladowe cukierki w złocistej folii. Na srebrnej tacy wyglądały jak  samorodki 
złota. Obok stał styropianowy kubek kawy z armaniakiem.

Raine omal się nie roześmiała na widok styropianu na srebrnej tacy. Czuła  się 

beztroska i odprężona może z powodu wina albo jedzenia, a może z powodu 
towarzyszącego jej mężczyzny.

Pracownik parkingu podał Cordowi kawę i cukierki na eleganckiej tacy, a Raine 

wybuchnęła śmiechem.

- Z czego się śmiejesz? - zapytał Cord.
- Styropian na srebrze.
-  Kelner   usiłował   mnie   namówić,   żebym   wziął   filiżankę,   ale   uparłem   się

na styropianowy kubek.

Raine trzymała kawę w jednej ręce, a cukierki w drugiej.
Cord   zręcznie   wyprowadził   panterę   z   parkingu   i   pomknął   autostradą.   Kiedy 

znaleźli  się  na szosie,  Raine  włożyła  mu  jeden  cukierek  do  ust,  sama  zjadła 
drugi, a potem ostrożnie zdjęła plastikowe wieczko z kubka. Wnętrze samochodu 
wypełnił aromat kolumbijskiej kawy z francuskim armaniakiem.  Raine wdychała 
zapach, ale nie upiła ani łyku.

Cord uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od drogi.
- Śmiało. Kupiłem ją dla nas obojga.
- Jesteś pewien? Ja już wykorzystałam swoje możliwości w restauracji.
- Jestem pewien.
Ostrożnie pociągnęła łyk gorącego, mocnego napoju.
Cord   włączył   magnetofon.   Wnętrze   wozu   wypełniły   tkliwe   tony   sonaty 

Debussy'ego.

Zaskoczona Raine z westchnieniem poddała się muzycznej pieszczocie, pełnej 

lirycznego piękna. Kiedy Cord musnął palcami jej dłoń, wyjmując kubek, ciepło 
jego skóry podziałało na nią tak samo relaksujące jak muzyka.

Pasy na autostradzie migały  jak srebrzystobiałe wstęgi. Pędzące przed  nimi 

samochody   pozostawiały   lśniące   smugi   rubinowego   światła,   wśród   których 
pojawiały się bursztynowe błyski, gdy samochody zmieniały pas.

Nawet kiedy muzyka umilkła, Raine czuła się jak zahipnotyzowana pięknem 

nocy i spokojem mężczyzny u jej boku. W milczeniu spoglądała na krajobraz za 
oknem. Cord zjechał z autostrady. Przejechali wśród wzgórz i zatrzymali się na 

49

background image

parkingu   położonym   wysoko,   tuż   pod   szczytem.   Roztaczał   się   stąd 
przyprawiający o zawrót głowy widok świateł Los Angeles.

-  Gdzie jesteśmy? - spytała leniwie. Nie dbała wcale o to, gdzie się znajduje, 

Wyjęła kubek z dłoni Corda i wysączyła ostatnie krople wonnego napoju

- W Obserwatorium Grifritha.
- Piękny widok - powiedziała z westchnieniem.
Widok   rzeczywiście   był   piękny,   ona   jednak   podziwiała   przede   wszystkim 

urodę siedzącego obok mężczyzny. Czysty profil odcinał się na tle świateł miasta, 
oczy były głębokie i spokojne.

- Gdybym mógł, ofiarowałbym ci księżyc i gwiazdy, żebyś mi tylko przebaczyła, 

że cię wczoraj przestraszyłem. - Wyjął pusty kubek z rąk Raine i postawił   na 
podłodze. - Niestety, księżyc i gwiazdy znajdują się poza moim  zasięgiem. - 
Odblokował pasy i płynnym ruchem posadził sobie Raine na  kolanach. - Więc 
ofiaruję   ci   coś   równie   wspaniałego.   Podróż   po   kosmosie  w   towarzystwie 
przewodnika.

Musnął ustami jej wargi, policzki, powieki, a jednocześnie gładził ją palcami po 

karku. Usta Raine rozchyliły się zmysłowo, a między zębami ukazał się kuszący 
koniuszek   języka.   Cord   leciutko   przygryzł   zębami   jej   dolną   wargę.   Pieścił 
językiem delikatną skórę. 

Raine po raz kolejny poczuła, że traci głowę i... nie przejęła się tym. Otaczał ją 

ciepły, aksamitny wszechświat i mogła zapaść się tylko głębiej w ramiona Corda. 
Trzymał ją tak delikatnie, jakby była z gwiezdnego pyłu i księżycowej poświaty. 
Z dreszczem rozkoszy przywarła do niego. Wsunęła dłonie pod miękką wełnę 
marynarki   i   poczuła   śliski   jedwab   koszuli.   Gładziła   palcami   gładką   tkaninę, 
zachwycając się muskularnym ciałem. Instynktownie pragnęła intensywniejszego 
zbliżenia.

Czując na piersi pieszczotę palców Raine, wzmocnił uścisk ramion. Usłyszał jej 

ciche westchnienie,  kiedy natrafiła na włosy  na jego karku. Oswobodził dolną 
wargę Raine i nakrył jej usta swoimi. Sycił się jej ciepłem. Odkrywał nieznany 
świat i nie chciał, by umknął mu nawet jeden zakątek, jeden ukryty zakamarek, 
czuł,   że   krew   krąży   mu   w   żyłach   coraz   szybciej.   Podniecenie   rosło.   Lekkie 
poruszenie bioder Raine sprawiło, że wydał głęboki pomruk. Cord wiedział, że 
Raine nie próbuje go sprowokować. Nie zachęca go, by zerwał z niej jedwabne 
majteczki i wziął ją natychmiast, tu i teraz, gorąco i namiętnie.

Choć chętnie by to zrobił.
Opanował   się   z   trudem.   Ociągając   się,   oderwał   usta   od   warg   Raine.   Kiedy 

zobaczył   jej   rozszerzone   źrenice,   zarumienione   policzki   i   falującą   pierś, 
zorientował się, że Raine jest równie podniecona jak on. Była to gorzka pociecha.

Czule   przytulił   Raine   i   kołysał   łagodnie.   Głębia   i   gwałtowność,   z   jaką   jej 

pożądał, była dla niego zaskoczeniem. Podobnie jak reakcja Raine. Jej wahanie i 
uniki   na   początku   powiedziały   mu,   że   jest   zmysłową,   lecz   niedoświadczoną 
kobietą.

Pomimo to otworzyła się dla niego jak ciepła, bezpieczna przystań, gotowa na 

50

background image

przyjęcie żeglarza powracającego z dalekiego rejsu.

Cord potrzebował takiego zaproszenia, tak jak ogień potrzebuje powietrza.
Raine   z   westchnieniem   otoczyła   Corda   ramionami   i   przyciągnęła   do   siebie. 

Lubiła twardość jego muskularnego ciała, bicia serca pod jej policzkiem, siłę i 
witalność. Nigdy dotąd nie czuła się równie bezpieczna i radosna. Napięcie, które 
jej nieznośnie ciążyło, znikło dzięki Cordowi.

- Masz rację - powiedziała cicho. - Twoje pocałunki mają lecznicze działanie.
Poczuła, że Cord na chwilę wstrzymał oddech. Powolnym ruchem pogładził jej 

ramiona,   talię,   aż   dotarł   do   kolan.   Jedwab   sukni   zaszeleścił   zmysłowo,   jakby 
dopominał się o dalsze pieszczoty.

Cord uniósł podbródek Raine. Całował każdy centymetr jej twarzy.
- Jesteś bardzo piękna - wyszeptał.
Kiedy   otworzyła   usta,   by   zaprotestować,   wsunął   język   pomiędzy   jej   zęby. 

Pieszczota przyprawiła Raine o dreszcz rozkoszy. Minęła długa chwila, zanim 
uniósł głowę i spojrzał na nią. Jego oczy stawały się coraz bardziej srebrzyste, a 
czarne źrenice rozszerzyły się z namiętności.

- Jeżeli nie posadzę cię na miejscu dla pasażera, nie zdążymy na wycieczkę po 

kosmosie - wyszeptał zduszonym głosem.

Wstrzymała   oddech,   spoglądając   w   oczy   Corda   i   czując   pulsujące   w   nim 

pożądanie.

-  Myślałam, że to jest właśnie ta wycieczka - przyznała. Nie umiała opanować 

drżenia głosu.

Cord   zajrzał   głęboko   w   jej   piwne   oczy,   jakby   starał   się   wyczytać   z   nich 

przyszłość.

- Czy to dla ciebie nowość?
- Tak - odparła.
- Dla mnie także.
Pochylił się i pocałował jaz taką czułością, że Raine zapragnęła zatracić się w 

tym uczuciu.

Na parking wjechał jakiś samochód. Przez otwarte okna pantery dotarły do nich 

strzępy   rozmowy   i   śmiechy,   kiedy   pasażerowie   wysiedli   i   ruszyli  w   stronę 
obserwatorium.

Cord  mruknął   coś  pod  nosem  i  posadził   Raine  na   miejscu  obok.  Wysiadł  i 

obszedł samochód.

Raine   patrzyła,   jak   porusza   się   zwinnie   i   z   wdziękiem.   Poczuła   przypływ 

nieznanych emocji, których istnienia nawet nie podejrzewała. Zadrżała.

Kiedy Cord wyciągnął rękę, by pomóc jej wysiąść z samochodu, sam  dotyk 

jego dłoni sprawił, że mięśnie Raine stężały. Była to typowa reakcja zauroczonej 
kobiety. Patrzyła na Corda oczarowana.

Musiała   przyznać,   że   te   pocałunki   były   niezrównane.   To   stwierdzenie 

zaskoczyło   ją   bardzo   i   zaniepokoiło.   Kiedy   jednak   Cord   dotknął   jej   dłoni  i 
uśmiechnął się, Raine nie potrafiła mu się oprzeć.

Powoli ruszyli w stronę kopuły planetarium, nie zwracając uwagi na migotliwe 

51

background image

światła Los Angeles u ich stóp.

W budynku panował chłód. Nad krzesłami wznosił się półkulisty sufit. Cord i 

Raine usiedli, trzymając się za ręce, i czekali w ciemności.

W czerni ponad ich głowami zaczęły się materializować gwiazdy - niezliczone, 

srebrzyście   połyskujące   punkciki.   Poruszały   się   po   swoich   torach,  znikając   w 
ciemności sztucznej nocy, aż całe niebo zajęła spiralna galaktyka.

Aksamitny głos snuł opowieść o maleńkiej planecie Ziemi w galaktyce nazwanej 

Mleczną Drogą. Iskierka Słońca na krańcu galaktyki zaczęła rosnąć, podczas gdy 
reszta Mlecznej Drogi rozszerzała się, aż gwiazdy rozmazane w srebrzyste strumienie 
spłynęły z sufitu i zniknęły w czerni ścian. Układ Słoneczny rósł. Można było dostrzec 
poszczególne planety, krążące po niewidocznych orbitach wokół Słońca.

Pełen harmonii taniec sił, przyciągania i odpychania, był równie zniewalający jak 

muzyka   Debussy'ego   i   aromat   kawy   z   armaniakiem.   Każda   planeta   była   inna: 
Merkury w barwach ochry i płowych brązów, Wenus lśniąca w mglistej poświacie, 
pełna   delikatnego   piękna   srebrzystoniebieska   Ziemia,   czerwonobrązowy   Mars   o 
chropowatej   powierzchni,   czerwony   Jowisz,   tkwiący   nieruchomo   pośród   swoich 
wielobarwnych obłoków, i wreszcie Saturn otoczony pierścieniami ciszy i piękna.

Raine   siedziała   w   bezruchu.   Wpatrywała   się   w   nieznaną   perspektywę, 

zahipnotyzowana   głosem   spikerki.   Patrzyli   na   zdjęcia   zrobione   przez   sondy 
kosmiczne i na obrazy namalowane przez artystów.

Wszystko to przypominało Raine, że Układ Słoneczny jest ogromny i tajemniczy, a 

wszechświat nieskończony. Przy całym bogactwie krajobrazów i zamieszkujących ją 
ludzi, Ziemia jest tylko garstką marzeń okrążających nieznaną gwiazdę. A ludzkie 
życie jest zaledwie snem.

W pomieszczeniu powoli zapalało się światło. Raine zamrugała. Myślami wciąż 

błądziła we wszechświecie. Poczucie nieskończoności i wieczności, które odkryła na 
nowo w czasie  seansu,  było dla niej dziwną pociechą.  Życie wydawało jej się 
kruche i krótkotrwałe, choć jednocześnie mieściło w sobie wieczność.

Westchnęła. Takiej przyjemności zaznała po raz pierwszy w życiu, Raine poczuła 

się, jakby otwarto klatkę, w której tkwiła zamknięta. Cord otworzył klatkę, której 
istnienia nie podejrzewała.

Nigdy już tam nie wróci.
-  To   było...  niesamowite   -   wymamrotała.   -  Skąd  wiedziałeś,   że   właśnie  tego 

potrzebowałam? Nawet ja tego nie wiedziałam.

Ścisnął jej rękę.
- Sam tego potrzebowałem. Pomyślałem, że może ty też. Ludzie zapominają, że od 

czasu   do   czasu   powinni   patrzeć   na   świat   z   dystansu.   Przestają  zauważać   lasy, 
drzewa, nie widzą nawet dłoni drugiego człowieka tuż przy swojej twarzy.

- Brak im odpowiedniej perspektywy.
-  Skupienie jest dobre. Zazwyczaj to jedyny sposób, żeby wykonać pracę.  Ale 

czasami zbyt wąska perspektywa sprawia, że czujesz się skrępowana.

-   Przedstartowe   szaleństwo   -   zgodziła   się   Raine.   -   Jedyna   rzeczywistość  to 

nadchodzące zawody. Cały świat kurczy się i kurczy, aż braknie ci tchu. Musisz 

52

background image

sobie znaleźć jakąś odskocznię, bo inaczej się udusisz.

- Jesteśmy bardziej podobni, niż podejrzewasz.
- Co masz na myśli?
Cord wstał i pociągnął za sobą Raine.
- Tak samo jest w mojej pracy. Zbytnie skupienie może cię zabić.
- Ale utrata koncentracji grozi katastrofą - powiedziała Raine. - Przynajmniej tak 

jest w moim wypadku. Zwłaszcza kiedy chodzi o zawody, które trwają trzy dni.

-  Zgadzam się. Nieostrożność jest równie niebezpieczna. Stąpamy po  cienkiej 

linie między za bardzo a nie dosyć. Ci którzy przeżyją, przechodzą  na stronę za 
bardzo. - Cord położył dłoń na karku Raine i wyprowadził ją  z planetarium w 
ciepłą noc. - Myślę, że to także można nazwać przedstartowym szaleństwem.

Raine   dostrzegła   błysk   zębów   Corda,   ale   jego   uśmiech   był   raczej   gorzki  niż 

rozbawiony. Wiedziała, że stawką w jego grze jest życie, a nie medale czy dyplomy. 
Omal go nie spytała, na czym polega jego praca. Była jednak córką swojego ojca i 
wiedziała,   że   zadawanie   pewnych   pytań   prowadzi   donikąd.   Odpowiedź   na   nie 
zawsze bywa taka sama.

Wymowne milczenie.

ROZDZIAŁ 7

Wygodnie ci w takich maleńkich sandałkach? - zapytał Cord.
Raine spojrzała na cieniutkie paseczki i wysokie obcasy. 
- Zależy, co rozumiesz przez chodzenie. Każdy krok poza  chodnikiem  jest 

niebezpieczny. 

Nie martw się. Jesteś ze mną. 
- I co z tego? Wybrukujesz Park Griffitha?
- Bez przesady. Po prostu zaniosę cię na rękach.
- Obiecanki cacanki - mruknęła pod nosem, ale nie przestawała się uśmiechać. Tego 

wieczoru czuła się tak lekka, że mogłaby fruwać.

Cord poprowadził ją na chodnik wijący się po szczycie. Szli w milczeniu, a 

podmuchy wiatru przynosiły odgłosy dalekich rozmów i szepty pobliskich drzew.

Ścieżka   prowadziła   w   ustronne   miejsce,   skąd   roztaczał   się   widok   na   dolinę. 

Dookoła rosły pinie. Ich czarne pnie i gałęzie poskręcane przez wiatr odcinały się 
koronkowym wzorem od świateł miasta pod nimi i srebrnych  gwiazd w górze. 
Każde światełko na dole stanowiło odpowiednik skrzącej się na niebie gwiazdy.

Dla Raine ta noc i towarzyszący jej mężczyzna pełni byli magicznego uroku. 

Dźwięki docierały do niej z niezwykłą intensywnością- ciche kroki na trotuarze, 
szum   gałęzi   na   wietrze,   szmer   spryskiwaczy   do   trawników   na   sąsiednim 
wzgórzu, szelest jedwabnej sukni.

Ciepłe powietrze owiewało jej skórę i gładziło po włosach. Pachniały  pinie, 

kwiaty i trawa. Wśród świateł miasta połyskiwały rubinowe i srebrzyste smugi 
autostrad.

Cord pogładził czule palce Raine. Nigdy nie spotkał kobiety, która tak potrafiła 

53

background image

cieszyć się ciszą, smakować wonie nocy i z jednakową swobodą  nosić dżinsy i 
jedwabie.   Nie   pamiętał,   by   obecność   kobiety   sprawiała   mu   tak  wielką 
przyjemność. Towarzystwo Raine działało na niego kojąco.

Jednocześnie dziewczyna niebywale go podniecała.
Raine   westchnęła   głęboko,   ciaśniej   splotła   palce   z   jego   palcami.   Wszystko 

wydawało się jej nierealne. Liczył się tylko mężczyzna u jej boku. Jego dotyk 
zdawał się mówić, jak bardzo jest z nią szczęśliwy.

Raine odnalazła zupełnie nowy świat, w którym nie musiała się przejmować 

każdym swoim gestem i słowem. Nie musiała się zastanawiać, co Cord pomyśli, 
a   czego   nie   pomyśli,   jak   zareaguje   na   jej   zachowanie.   Jego  obecność   nie 
ograniczała jej, wręcz przeciwnie.

Jego   swobodny   sposób   bycia   sprawiał,   że   zmysły   Raine   stały   się   bardzo 

wyczulone.   Wszystko   wokół   było   lepsze,   żywsze   i   bardziej   kolorowe   niż 
dotychczas.

Pomyślała, że Cord to dar niebios. Uniosła jego dłoń i musnęła ustami  palce. 

Gest był tak naturalny, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi.

Cord pogładził kciukiem jej usta, aby pokazać, jak bardzo ceni tę spontaniczną 

pieszczotę.

-   Teraz   wiem,   jak   czuje   się   Dev,   kiedy   stoi   na   starcie   -   powiedziała   w 

zamyśleniu. - Wszystko jest przed nim, wszystko jest możliwe.

Cord pogładził kciukiem jej policzek i natrafił na kącik ust. Raine rozchyliła 

wargi, objęła nimi palec. Jednocześnie oplotła ramionami talię Corda.

Czując bliskość jej ciała, Cord nie stracił głowy. Chwycił obie ręce Raine i 

ucałował wnętrze dłoni, a potem umieścił jej ramiona na swoich barkach. Nie 
chciał, aby natrafiła na broń, którą nosił w kaburze na wysokości krzyża.

Początkowo   Raine   była   bardzo   nieufna,   jednak   z   czasem   jej   strach   minął. 

Uznał, że opór i nieufność Raine były związane z jej przeszłością.

Nie miał jednak zamiaru poruszać teraz tego tematu. Pragnął jej taką, jaka była 

w tej chwili - ciepła, stęskniona i bardzo kobieca. Kiedy poczuł jej palce na 
karku, jęknął z rozkoszy i wygiął się w łuk jak wielki czarny kot. 

Raine   poczuła,   że   zalewają   fala   gorąca.   Wstrzymała   oddech,   wspięła   się  na 

palce, ale nie mogła dosięgnąć jego ust. Zagłębiła palce w jedwabiste  czarne 
włosy i wpiła paznokcie w skórę. Chciała, żeby się nad nią pochylił i pocałował. I 
chciała, żeby zrobił to natychmiast.

Cord roześmiał się i chwycił zębami jej dolną wargę. Twardym językiem pieścił 

wnętrze ust Raine. Wydała cichy jęk rozkoszy. Cord zapomniał, że ma poprzestać 
na jednym krótkim pocałunku. Zsunął dłonie na ramiona Raine, a potem, wzdłuż 
kręgosłupa, na pośladki. Przyciągnął ją do swego wygłodniałego ciała.

Poczuł, że zadrżała. Jęknął cicho i ujął pośladki w dłonie. Zdumiona spróbowała 

odskoczyć,   ale   uwięził   ją,   przygryzając   zębami   dolną   wargę.   Zaraz  jednak   ją 
uwolnił.

Pozbawiona oparcia padła w ramiona Corda, spoglądając prosto w jego zimne, 

niebieskie oczy. Teraz jednak jego oczy wcale nie były zimne - płonął w nich 

54

background image

ogień.

Poczuła, jak twardnieje jego męskość. Odsunęła się, a Cord przytrzymał ją przez 

chwilę. I zaraz uwolnił. Powoli.

- Kusicielka - wyszeptał. - Nie potrafię ci się oprzeć.
- Ja nie...
- Wiem - przerwał. - Boże, wiem.
Schylił się i zaczął powoli lizać jej usta jak kot.
Ta pieszczota sprawiła, że w żyłach Raine zawrzała krew. Bezwiednie szeptała 

jego imię, a on natychmiast je zlizywał.

W   mgnieniu   oka   pocałunek   zmienił   się   z   pełnego   czułości   w   drapieżny.  Z 

całych sił lgnęli do siebie. Cord gładził Raine po plecach i biodrach, tulił ją do 
piersi. Jego palce zsunęły się z pośladków dziewczyny w poszukiwaniu gładkiego 
miejsca po wewnętrznej stronie ud.

Od nieznanych emocji Raine kręciło się w głowie. Z całych sił objęła Corda i 

ocierała się o niego. Pragnęła znaleźć się jeszcze bliżej.

Przesunął dłonie na barki Raine i gładził ją od ramion aż do pasa. Szeroko 

rozstawionymi palcami zapoznawał się z zarysem żeber pod cienkim jedwabiem 
sukni.

Muskając kciukami brodawki piersi Raine, mamrotał wprost w jej usta słowa 

bez sensu. Aksamitny głos jednocześnie uspokajał ją i podniecał.

Delikatnie   ugryzł   ją   w   ucho.   Twardym   koniuszkiem   języka   obrysował 

małżowinę.   Kilka   razy   szybko   wsunął   głębiej   język   i   wysunął,   jakby   chciał 
pokazać Raine, co będzie, gdy otworzy się przed nim zupełnie i zaprosi go  do 
wnętrza.

Cord wiedział, że będzie im wspaniale. 
Zapomniał o bożym świecie. Z zamkniętymi oczami gładził kasztanowe loki, aż 

natrafił   na   rozgrzaną   skórę.   Przyciągnął   Raine   mocniej   i   szukał   językiem   ust, 
pokazując jej, jak będzie ją kochał. Zsunął palce w miejsce, gdzie u nasady szyi 
pulsowała tętnica. Miał ochotę krzyczeć. Jeszcze żadna kobieta nie reagowała tak 
namiętnie na jego pieszczoty.

On też nigdy dotąd nie czuł takiego pożądania. Rozpalonymi dłońmi sięgnął w 

głąb dekoltu i natrafił na nagie piersi.

Jakaś   cząstka   Raine   wiedziała,   że   to   zbyt   wiele   i   za   szybko,   że   powinna 

zaprotestować, ale z jej ust wydobył się tylko jęk rozkoszy. Bezwolnie poddawała 
się niewiarygodnie zmysłowym pieszczotom Corda.

Odgarnął fałdę jedwabiu skrywającą piersi i pochylił się nad nimi. Raine poczuła 

obezwładniającą   rozkosz,   jeszcze   zanim   chłodne   powietrze   nocy   dotarło   do 
rozpalonej skóry. Poczuła, że robi się gorąca i wilgotna. Cord ujął brodawkę 
ustami i ssał namiętnie, aż Raine popłynęły z oczu łzy. Była bezbronna wobec 
szaleńczej namiętności, którą w niej rozpętał. 

Nie podejrzewała, że jest zdolna do takich porywów. Nie potrafiła sobie z nimi 

poradzić.   I   nie   chciała!   Z   zamkniętymi   oczami,   drżąca,   lgnęła  do   Corda, 
szukając ukojenia, obezwładniona nieoczekiwanym pragnieniem.

55

background image

Zadrżał, kiedy poruszyła biodrami, otwarcie go zapraszając. Powtarzał sobie, że 

powinien przestać teraz, kiedy jeszcze może. Tej kobiety nie wolno mu było tknąć.

Nie ma prawa jej uwodzić. Wiedział o tym, nawet jeśli ona nie wiedziała. Ona 

jest królową, a on prostym żołnierzem, który ma bronić zamku, a nie  grzać się 
przy płonącym w nim ogniu.

Tak podpowiadał mu zdrowy rozsądek, ale jego głos zagłuszyła namiętność. 

Cord pragnął chronić Raine i kochać się z nią, chciał się nią opiekować i sprawić, 
by płonęła ogniem takim jak on.

Ale nie miał do tego prawa!
Nie przerażało go jej bogactwo ani nazwisko. Bał się jej wrażliwości.  Raine 

była ofiarą życia, jakie prowadził jej ojciec.

Teraz zaś stałaby się ofiarą życia Corda.
Zraniłby   ją,   a   raniąc   Raine,   zniszczyłby   siebie.   Kochając   ją,   żyłby  w 

ciągłym rozdarciu. Dwie sprzeczne wartości, obowiązek i miłość, złączone w 
zapasach śmierci, aż miłość umrze, a obowiązek legnie w gruzach.  Cord wiele 
razy   oglądał   taki   scenariusz.   Żony   kolegów   -   nieszczęśliwe,  przestraszone   i 
cyniczne. Nie może narażać na to Raine. Tak bardzo mu zaufała.

Wniosła ogień w świat lodu.
Opanował się z najwyższym trudem. Trzymał ją teraz w ramionach i łagodnie 

kołysał na piersi, tak jak poprzednio w samochodzie. Kiedy jego uścisk  zelżał, 
Raine wydała zdławiony okrzyk protestu i przywarła jeszcze mocniej.

-  Już późno - powiedział i przygarnął ją bliżej. Zamknął oczy, rozkoszując się 

zapachem i ciepłem Raine. Zadrżała, głaszcząc jedwab jego koszuli.

- Macie ciszę nocną - powiedział. Marzył, żeby rzucić ją na ziemię i zaznać 

rozkoszy, którą mu obiecywała.

-  Kapitan Jon powiedział, żebym się nie przejmowała. Uważa, że pracuję zbyt 

ciężko.

- A pracujesz?
Wzruszyła ramionami.
- Kocham moją pracę, ale...
- Ale? - Rozmasował jej kark i plecy, starając się usunąć napięcie mięśni.
- Ale teraz wcale nie chcę tam wracać. Jeszcze nie. Nigdy w życiu nie czułam 

się tak jak przy tobie.

Spojrzał w szeroko otwarte piwne oczy Raine i zadał jej pytanie, którego nie 

miał prawa zadać.

- Jak się teraz czujesz?
-   Jak   nowo   narodzona.   Przeszłość   się   nie   liczy,   ważne   jest   tylko   teraz.

Przyszłość to dla mnie twój następny dotyk, który powie mi o mnie coś nowego, 
czego dotąd nie wiedziałam.

Jej   szczerość   była   bardziej   podniecająca   niż   pieszczota   najbardziej 

doświadczonej kochanki. Stanowiła zaproszenie, którego nie mógł ani odrzucić, 
ani przyjąć, ani zlekceważyć.

- Raine - wyszeptał. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co robisz.

56

background image

-  Czy   to   ważne?   -   Ujęła   twarz   Corda   w   dłonie   i   pocałowała,   -   Ty   wiesz

wystarczająco.

- I na tym polega problem - powiedział szorstko.
To   stwierdzenie   wstrząsnęło   nią.   Zarumieniła   się   zakłopotana.   Przed   chwilą 

omdlewała w jego ramionach, teraz wyswobodziła się z nich z siłą i prędkością 
prawdziwej sportsmenki.

-  Przepraszam   -   powiedziała   głosem   pełnym   napięcia.   –   Zachowałam  się 

niewiarygodnie głupio!

Odeszła   na   miękkich   nogach.   Naiwna.   To,   że   Cord   Elliot   był   pierwszym 

mężczyzną, który obudził w niej bolesne pragnienie, nie oznaczało, że on czuł to 
samo. W przeszłości odrzuciła niejednego mężczyznę. To logiczne, że w końcu 
sytuacja się odwróciła.

Nic   dziwnego,   że   stało   się   to   właśnie   teraz.   Cord   był   doświadczonym 

mężczyzną, pragnął równie doświadczonej kochanki. Kiedy doszło do zbliżenia, 
okazało się, że nie ma z niej żadnego pożytku. Ostatni kochanek dał jej to jasno 
do zrozumienia.

- Raine, chodzi o to, że...
- Tak, oczywiście masz rację - powiedziała, ucinając rozmowę. Wystarczy to, co 

już usłyszała.

Nie pragnie jej.
- Dziękuję za pouczającą wycieczkę - powiedziała. - Nie musisz mnie odwozić, 

poradzę sobie sama. Wezmę taksówkę.

- W Los Angeles niełatwo o taksówkę.
- Więc zatelefonuję po limuzynę. Ich jest w bród. Dobranoc.
Jej słowa jeszcze nie przebrzmiały, a już odwróciła się do niego plecami. Ruszyła 

szybkim krokiem przed siebie. Musi jak najdalej uciec od mężczyzny,  który nie 
pragnął jej równie mocno jak ona jego. Światła miasta i taniec ciemnych gałęzi na de 
nieba, już jej nie zachwycały. Liczyło się tylko jej upokorzenie.

Cord   nie   upokorzył   jej   celowo,   myślała   z   goryczą.   Zachowywał   się   jak 

dżentelmen. To ona nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy. Dlatego musiał  być 
brutalny.

Nie przejmując się wysokimi obcasami, przyspieszyła kroku. Złociste sandałki 

nie były odpowiednie do długich i szybkich marszów. Słyszała, że Cord zbliża się 
coraz bardziej.

- Odwiozę cię do domu - odezwał się cicho za jej plecami.
Nic z tego, pomyślała rozwścieczona.
W mgnieniu oka zdjęła sandałki i po chwili mknęła ścieżką na bosaka pewna, 

że zostawiła Corda daleko w tyle. Trening przedolimpijski obejmował biegi na 
dystansie pięciu kilometrów. Nigdy się do nich specjalnie nie przykładała, ale 
teraz je błogosławiła.

Cieszył ją pęd, poczucie wolności, możliwość ucieczki przed mężczyzną, który 

jej nie pragnął. Gniew i upokorzenie dodały jej sił. Zauważyła, że  oddala się od 
planetarium i zagłębia w ciemność ogromnego parku. Nie przejmowała się tym. 

57

background image

Zbyt dobrze czuła się, biegnąc.

Kiedy Cord zorientował się, że Raine nie ma zamiaru się zatrzymać, popędził 

za nią. Frustracja dodawała mu sił.

Pragnął Raine bardziej niż kiedykolwiek.
Biegła lekko, cicho, jak zielony płomień pomykający wzdłuż ścieżki. Znikała 

w ciemności, to znów pojawiała się w prześwitach drzew. Włosy wysunęły się z 
koka i powiewały niczym flaga. Zielona suknia unosiła się  z każdym krokiem 
coraz wyżej.

Raine była szybsza, niż podejrzewał. I silniejsza. Ale nie przeszła treningu na 

śmierć i życie tak jak Cord.

Mknęła, ciesząc się swobodą, gdy raptem coś uwięziło jej ramię i przygniotło 

do muru.

Nie od razu zorientowała się, że to Cord. Jedną ręką chwycił ją za włosy, drugą 

unieruchomił w stalowym uścisku. Odszukał usta Raine i siłą wsunął w nie swój 
język.

Ten nagły atak sprawił, że zdumiona nie próbowała się bronić. Kiedy wreszcie 

zaczęła się wyrywać, Cord z łatwością udaremnił jej próby oswobodzenia się. 
Bezsilność przeraziłaby ją, gdyby nie to, że zorientowała się  błyskawicznie, iż 
Cordem powoduje żądza, a nie chęć ukarania jej za próbę ucieczki.

Czuła, że Cord pragnie jej z intensywnością, której nie ukryją żadne kłamstwa.
Napięcie zniknęło i Raine uległa Cordowi bez reszty. Jej reakcja nie miała  nic 

wspólnego   ze   zwycięstwem   i   przegraną,   ucieczką   i   pościgiem,   napaścią  i 
biernością.

Poczuła, jak ciało Corda drży z pożądania i usłyszała pomnik rodzący  się w 

jego piersi. Kołysząc biodrami,  uniósł ją i zsunął  wzdłuż ciała, pokazując,   jak 
bardzo jej pragnie.

- Myślałam, że mnie nie pragniesz - wyszeptała, kiedy wreszcie uwolnił jej usta.
Roześmiał się ochryple.
- Pocałuj mnie. - Pochylił głowę i wygłodniałym wzrokiem spoglądał na wargi 

Raine. - Chcę poczuć w ustach twój język. Pocałuj mnie.

Rozchyliła   wargi   zapraszająco.   Pocałowała   go   tak,   jak   on   ją   całował 

przedtem.   Sięgnęła   pod   marynarkę,   żeby   poczuć   twarde,   silne   ciało   Corda. 
Wsunęła palce pod krawat, a potem między guziki koszuli. Gdy dotarła do nagiej 
skóry, Cord zamknął dłonie na jej piersiach pod fałdami zielonej sukni.

Rozkoszował się jękiem Raine, gdy głaszcząc brodawki, sprawił, że stały się 

twarde i głodne pocałunków. Zadrżał i rozpaczliwie pragnąc, tego o czym nie 
powinien nawet marzyć, musnął ustami szyję dziewczyny. Pragnął odkrywać i 
pieścić każdy centymetr jej delikatnego ciała. Chciał rozniecić w niej ogień, a 
potem   spędzić   noc,   słuchając   jej   krzyków,   kiedy   będzie   się   spalała   w 
płomieniach namiętności.

Mrucząc, pieścił jej biodra, gładził aksamitną skórę i mięśnie, które napinały 

się, gdy do niego lgnęła. Czuł pod marynarką dotyk jej mocnych dłoni, które 
domagały się go coraz gwałtowniej. Uniósł ją, przyciągając tak blisko, że dzieliła 

58

background image

ich tylko warstwa ubrania.

Raine wydała niski, ochrypły okrzyk i zatraciła się zupełnie. Odrzuciła głowę 

do tyłu i poddawała gwałtownym ruchom bioder Corda. Czuł, że jej  pożądanie 
jest równie silne jak jego. Powiodła palcami wzdłuż kręgosłupa i  natrafiła na 
ukrytą tam broń.

Zamarła.   Oddaliła   się   od   niego   jeszcze   bardziej   niż   wtedy,   gdy   uciekła   w 

ciemność.

-  Nie spodziewałem  się,  że córka Blue przestraszy  się  broni - powiedział, 

dysząc ciężko. - Ale skoro ci tak przeszkadza, zdejmę ją. 

-  Nie   o   to   chodzi.   -   Czuła   się   jak   idiotka.   Była   całkowicie   wytrącona

z równowagi. Ale tym razem nie szukała w nim oparcia. Poradzi sobie sama. -
Zapomniałam, kim jesteś.

- Jestem mężczyzną. To wszystko.
- Tak - odrzekła dalekim, pełnym smutku głosem.
Znowu wsunęła rękę pod marynarkę Corda. Tym razem dotarła do jego talii, 

gdzie namacała twardą kasetkę z pagerem przymocowanym do paska.

- Jesteś mężczyzną, który nosi ubranie skrojone tak, żeby ukryć broń i pager - 

powiedziała. - A może to zapasowy magazynek?

-  Nie - odparł beznamiętnym tonem. - Zapasowy magazynek mam z prawej 

strony.

Nie sprawdziła, bo i po co. Zrobiło jej się zimno. Roztarta dłońmi ramiona, by się 

rozgrzać.

Cord   dostrzegł   i   zrozumiał   jej   gest.   Zaklął   szpetnie.   Powinien   mieć   dość 

rozsądku, żeby nie zadawać się z kobietą w rodzaju Raine. Była bogata, dobrze 
wychowana, odnosiła sukcesy i nie chciała mieć do czynienia z ludźmi takimi jak 
on.

- Ja to coś więcej niż broń i pager - powiedział szorstko.
- Naprawdę? Mój ojciec nie jest niczym więcej.
-  Bzdura   -   parsknął   Cord.   -   Jeśli   mi   nie   wierzysz,   zapytaj   matkę.   Ona

z pewnością wie, kim jest Blue.

-  Nie   jestem   swoją   matką.   Wymagam   od   mężczyzny   czegoś   więcej   niż

pozycja i pieniądze.

- Blue kocha twoją matkę!
- Być może - odparła uprzejmie.
- Nie wierzysz?
Jej sztuczny spokój zniknął.
- Zależy, co nazwiesz miłością - powiedziała gorzko. - Być stale porzucaną 

bez   ostrzeżenia,   nigdy   nie   móc   liczyć   na   mężczyznę,   który   cię
„kocha", spać w pustym łóżku, zadręczać się pytaniem, czy on wróci, nigdy...

-  On   zawsze   wraca   -   przerwał   jej   Cord.   -   Inni   mężczyźni   zdradzają   żony,

ale Blue nigdy tego nie zrobił.

Jej śmiech zabrzmiał jak chrzęst tłuczonego szkła.
-  Wierzę.   Tylko   żona   może   wytrzymać   z   mężczyzną,   którego   życiem

59

background image

rządzi pager. Kochanka dawno kazałaby mu iść do diabła.

- Albo córka - dodał sarkastycznie.
-  Dla żony, kochanki czy córki pager znaczy to samo. W tym biegu zawsze 

plasujesz się na drugim miejscu.

- To nie jest...
-  Bzdura!   -   przerwała   mu   rozwścieczona.   -   Dobrze   wiem,   co   to   znaczy.

Dla mojego  ojca praca zawsze jest na pierwszym miejscu. Ale przecież ja nie
mówię nic nowego, prawda?

-   Nie   -   odparł   z   ponurym   wyrazem   twarzy.   -   Kiedy   wczoraj   zabrzęczał

pager, wiedziałem, co myślisz o mojej pracy. I o mnie. Dlatego powiedziałem ci, 
że nie wiesz, co robisz. Wiem, że mnie nie chcesz, nawet jeśli ci się wydaje, że 
jest inaczej.

Raine zadrżała, rozdarta pomiędzy pożądaniem i wspomnieniami z dzieciństwa.
- Pragnęłam cię.
-  Nie dosyć, żeby przejść do porządku dziennego nad bronią i pagerem.  Nie 

umiesz ich zlekceważyć nawet na jeden wieczór. Przypuszczam, że powinienem 
być   za   to   wdzięczny   losowi.   Żadne   z   nas   nie   szuka   przygody   na
jedną   noc.   Nie   mam   wątpliwości,   że   rano   byś   mnie   znienawidziła.   -   Schylił
się,   podniósł   sandały   i   torebkę,   które   Raine   upuściła,   kiedy   ją   schwytał.   -
Masz. Załóż buty.

Starała się, ale bez skutku. Za bardzo drżały jej palce. Cord niecierpliwym 

gestem zapiął rzemyki. W milczeniu wrócili do samochodu. Nie  odezwali się, 
dopóki samochód nie zatrzymał się na parkingu przed motelem.

- Daj mi klucz.
Spojrzała na niego, jakby postradał zmysły.
- Nie bój się, Baby Raine. Nie mam zamiaru spędzić nocy w twoim łóżku.
- Nie lubię tego imienia - powiedziała.
- Wiem. - Odsłonił w uśmiechu zęby. Sięgnął po torebkę i wyjął klucz. Poczekaj 

w samochodzie.

Cord rozejrzał się wokół i podszedł do drzwi Raine. W żadnym z sąsiednich 

okien nie poruszyły się firanki. Sprawdził, czy drzwi są zamknięte na klucz. Były.

Wkładając   klucz   do   zamka,   kątem   oka   spostrzegł   jakiś   ruch.   Zanim   się 

odwrócił, jego lewa dłoń wyszarpnęła broń z futerału.

Rozpoznał Raine, zanim lufa pojawiła się ponad paskiem.
Zaskoczona cofnęła się o dwa kroki. Wiedziała, że Cord nie skrzywdziłby jej, 

choć w tej chwili nie wyglądał jak cywilizowany człowiek.

-   Powiedziałem,   żebyś   została   w   samochodzie   -   warknął.   Wsunął   broń  do 

futerału.

- Nie miałam ochoty. Dlaczego miałabym to robić?
-  Właśnie   dlatego,   Baby   Raine.   Za   tymi   drzwiami   może   być   bomba, 

czekająca, żeby klucz w zamku zamknął obwód.

Wstrząśnięta zakryła usta rękami.
- Ale wtedy... wtedy ty byłbyś...

60

background image

- To moja praca - przerwał jej niecierpliwie. - Wracaj do samochodu.
- Ale...
- Uspokój się. Bardziej niż bomby obawiam się, że ktoś może być w twoim 

pokoju.

Raine zawróciła i bez słowa odeszła do samochodu.
Cord otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Był prawie pewien, że nikt nie mógł 

się do niego dostać, bo sąsiednie pokoje zajmowali agenci. Był prawie pewien, ale 
nie całkowicie.

Nigdy nie można mieć zupełnej pewności.
Nasłuchiwał, wstrzymując oddech. Żadnego ruchu, żadnych szmerów. Zapalił 

światło, zajrzał w miejsca, gdzie ktoś mógłby się ukryć, i znalazł to,  czego się 
spodziewał. Czyli nic. Pusto.

Wrócił   do   samochodu   i   odprowadził   Raine   do   drzwi.   Przez   chwilę   stał, 

przyglądając się jej oczami jasnymi i pustymi jak lód.

-  Mieszkasz   w   pięknym   zamku,   a   w   każdym   kominku   płonie   ogień   -

powiedział   w   końcu.   -   Chciałbym,   żeby   chociaż   przy   jednym   znalazło   się
miejsce dla mnie.

Pocałował ją namiętnie. Odwrócił się i odszedł do samochodu. Raine  stała, 

zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie wpijały jej się w skórę. Cord się nie 
obejrzał.

ROZDZIAŁ 8

Raine popychała taczkę z sianem. Szła korytarzem zakurzonej stajni. Gorące 

słońce południowej Kalifornii natychmiast wszystko   wysuszało   -   kurz   był 
nie do opanowania. Kiedy dotarła do boksu Devastwierdziła, że koń wcale 
na nią nie czeka. Zazwyczaj wystawiał głowę nad drzwiami i rżał cicho.

-  Dzień   dobry,   Devlin's   Waterloo   -   powiedziała   wyraźnie.   -   Przychodzę 

wcześnie, ale nie aż tak wcześnie. Obudź się, śpiochu.

Mahoniowa głowa nie pojawiła się nad drzwiami boksu. Raine zaniepokoiła się. 

Odstawiła   taczki  i   zajrzała   do  boksu.   Koń  był   bardzo czujny i... rozdrażniony. 
Parsknął ostrzegawczo, jakby jej nie rozpoznawał.

- Cześć, Dev. Wszystko w porządku. To przecież ja.
Koń nerwowo zastrzygł uszami.
- Co się stało, koniku? Boisz się wiatru?
Zazwyczaj   Dev   śpieszył   się,   by   przywitać   swoją   panią.   Teraz   jednak 

przestępował z nogi na nogę i parskał na Raine.

- Spokojnie, koniku - wyszeptała.
Oparła łokcie na drzwiczkach i cicho przemawiała do ogiera. Na zewnątrz wiatr 

wiejący od pustyni poruszał delikatnymi listkami pieprzowych drzew, wpadający 
do stajni podmuch rozwiewał włosy Raine i zdmuchiwał je na twarz dziewczyny.

Dev, strzygąc uszami, podszedł bliżej, aby obejrzeć fruwające na wietrze pasma 

włosów. Parsknął,  a potem drżącymi  chrapami  obwąchał  Raine,  jakby   jej   nie 

61

background image

poznawał.

-  O   co   chodzi,   koniku?   -   zapytała   cicho.   -   Co   się   stało?   Nerwy   przed

startem to nie w twoim stylu.

Dev   z   wielkim   zainteresowaniem   obwąchał   wyciągniętą   rękę,   potem   ramię, 

wreszcie szyję Raine.

-  Ejże - powiedziała, cofając się kilka kroków. - Wiem, że nie brałam  rano 

prysznica, ale nie wybieram się na przyjęcie. Przyszłam wyczyścić ci boks.

Dev   parsknął   przeciągle   i   powrócił   do   dokładnego   obwąchiwania   Raine. 

Najbardziej interesowały go jej włosy, twarz, szyja i dłonie.

Zbita z tropu stała spokojnie, pozwalając ogierowi na drobiazgowe oględziny. 

Poprzednim razem koń okazał jej takie zainteresowanie, kiedy po raz  pierwszy 
skropiła się nowymi perfumami. Dziś użyła tych samych perfum co zwykle. Nic 
się nie zmieniło.

Poza tym, że zeszłego wieczoru pozwoliła, by dotykały jej męskie dłonie i usta.
Na myśl o tym, że Dev wyczuł ten mocny zapach, Raine oblała się rumieńcem. 

Cord Elliot pozostawił ślad na jej włosach i skórze. Ona wprawdzie tego nie 
czuła, lecz wyostrzone zmysły ogiera wychwyciły nieznany zapach.

Męski zapach Corda pozostał na Raine, zmieszany z jej zapachem.
Czekała,   aż   Dev   przyzwyczai   się   do   nowego   zapachu.   Koń   bezbłędnie 

odnajdował   miejsca,   których   dotykał   Cord.   To   było   denerwujące   i   wprawiało 
Raine   w   zakłopotanie,   ale   prościej   było   pozostać   na   miejscu,   niż   wrócić   do 
motelu i wziąć prysznic.

Parsknąwszy po raz ostatni, Dev odwrócił się i w roztargnieniu skubnął słomę.
-   Skończyłeś?   -   spytała   Raine.   -   Jesteś   pewien?   Nie   chciałabym,   żebyś

wziął mnie za kogoś innego.

Dev tylko zastrzygł koniuszkiem spiczastego ucha.
Raine odwróciła się w stronę taczki i wzięła naręcze siana. Paszę sprowadzono 

aż   z   Wirginii,   aby   Dev   nie   podrażnił   sobie   układu   pokarmowego  tutejszym 
jedzeniem.   Przed   południem   otrzymywał   także   specjalną   porcję   kukurydzy   i 
owsa z witaminami.

Wsunąwszy   siano   pod   pachę,   Raine   weszła   do   boksu   i   zamknęła   za   sobą 

drzwiczki.   Niespodziewanie   Dev   zastąpił   jej   drogę.   Klepnęła   konia   po 
mahoniowym zadzie.

- Przesuń się, stary, bo nie dostaniesz śniadania.
Ogier  zrobił  jej  miejsce  i  Raine   wrzuciła  siano   do  żłobu.  Dev  natychmiast 

chwycił zębami wiązkę wonnej ostnicy.

Gdy koń zajął się jedzeniem,  Raine zagrabiła nawóz i resztki wczorajszego 

siana. W stajni nie brakowało pracownic, które nie musiały się obawiać Deva. 
Mimo to Raine wolała sama zajmować się ogierem. Patrząc jak  Dev je, jak się 
porusza, a nawet jak oddycha, orientowała się, w jakim jest stanie. Gdyby coś 
było nie w porządku, natychmiast by to spostrzegła.

Nucąc pod nosem, zajęła się czyszczeniem kopyt Deva za pomocą stalowego 

szpica.  Tak jak kowal  musiała  kolejno umieścić  każdą z  nóg konia pomiędzy 

62

background image

swoimi. Gdyby zwierzę nie chciało z nią współpracować, byłoby to niemożliwe.

Ale w stosunku do Raine Dev zachowywał się jak na dżentelmena przystało. 

Wystarczyło,   że   dotknęła   jego   pęciny,   a   koń   posłusznie   podawał   kopyto   do 
inspekcji.

Raine oczyściła wszystkie kopyta i sprawdziła stan podków, potem przyniosła do 

boksu świeżą słomę. Kiedy przyniosła ostatnie naręcze słomy, okazało się, że Dev 
właśnie nabrudził.

- Jak zwykle - mruknęła, biorąc grabie. - Znowu trzeba posprzątać boks. Jednym 

końcem wchodzi, drugim wychodzi.

Dev wepchnął łeb do żłobu i udawał, że nie słyszy.
Wciąż podśpiewując, aby ogier wiedział, że jest obok, sięgnęła do skrzynki, w 

której znajdowały się przybory do pielęgnacji Deva. Zaczęła go czesać  miękką, 
owalną szczotką, aż sierść konia zaczęła lśnić jeszcze bardziej.

Z   podwórka   dochodziły   rozmowy.   Były   zbyt   daleko,   by   mogła   rozróżnić 

poszczególne słowa, lecz rozpoznała kapitana Jona. W miarę jak się zbliżał, jego 
słowa stawały się zrozumiałe.

-   Żaden   z   koni,   które   pokazałem   dotąd,   nie   powinien   sprawić   waszym

ludziom kłopotu - mówił kapitan swoim czystym tenorem. - Ale ten, do którego 
idziemy,   jest   inny.   Devlin's   Waterloo   powinna   zajmować   się   tylko   jego 
właścicielka, panna Smith. W ostateczności mogę się nim zająć; ja, ale muszę 
cholernie uważać, żeby nie wykonać jakiegoś gwałtownego ruchu. Nie  dlatego, 
że   ogier   jest   z   natury   złośliwy.   Dev   był   kiedyś   maltretowany   przez
swego pana i nigdy o tym nie zapomniał.

Zapadło   milczenie   przerywane   tylko   cichym   szelestem   miękkiego   włosia 

gładzącego sierść Deva. Najedzony ogier potulnie poddawał się toalecie - istny 
wzór końskiej układności. Za każdym razem, gdy Raine czesała miejsca, których 
sam nie mógł dosięgnąć, pomrukiwał z rozkoszy.

-  To znaczy, że obejrzymy teraz postrach stajni numer dwanaście? - zapytał 

rozbawiony męski głos.

Raine   omal   nie   wypuściła   szczotki.   Cord!   Serce   waliło   jej   jak   młotem. 

Przeciągnęła   szczotką   po   zadzie   Deva.   Nie   spodziewała   się,   że   jeszcze 
kiedykolwiek w życiu ujrzy Corda. A z pewnością nie była gotowa, by spotkać się 
z nim tak szybko.

Cord stanął obok drzwi boksu. Ogier obejrzał się, uniósł głowę i nadstawił uszu. 

Raine   spostrzegła   drganie   jego   nozdrzy,   gdy   obwąchiwał   Corda.   Jakby   dla 
porównania   koń   obwąchał   swoją   panią.   Potem   znów   zaczął   wąchać   Corda 
Elliota.

Cord wpatrywał się w uszy Deva, podczas gdy czarny pysk konia wędrował od 

czubków palców mężczyzny przez ramię aż po jego uszy.

-  Cześć, Devlin's Waterloo - powiedział spokojnie, nie lękając się konia. - 

Chcesz mi powiedzieć, że zanim przyjdę do stajni, powinienem wziąć prysznic?

Raine zarumieniła się i odwróciła wzrok. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzegł 

jej zmieszania. Modliła się, żeby nikt się nie domyślił, dlaczego Dev tak bardzo 

63

background image

interesuje się zapachem Corda i nie obawia się nieznajomego.

-  Bardzo ciekawe - mruknął  kapitan Jon. Podobnie jak Cord, nie spuszczał 

wzroku z uszu Deva. Po uszach konia można zorientować się w jego nastroju. 
Dev postawił uszy, co oznaczało, że jest zainteresowany, lecz nie zdenerwowany. 
- Dev wcale się pana nie boi. - Kapitan Jon spojrzał na Corda z uznaniem. - A pan 
nie boi się jego. 

- Wychowałem się wśród koni - odparł Cord cicho.
Bardzo powoli, patrząc na uszy ogiera, uniósł rękę. Dev parsknął, a następnie 

obwąchał palce Corda.

- Podrapałbym cię za uszami - mruknął Cord - ale chyba nie jesteś jeszcze na to 

gotowy, prawda?

Koń parsknął ciepłym powietrzem prosto w szyję Corda.
-  Piękniś z ciebie - powiedział Cord aksamitnym głosem hipnotyzera. -  Jesteś 

wielki jak góra, ale tak proporcjonalny. Okaz zdrowia. Wystarczy spojrzeć na grę 
mięśni, kiedy się poruszasz. Wdzięczny jak kobieta i silny jak bóg. Mój dziadek 
oddałby życie za to; żeby cię mieć. Czerwony zad, skarpetki, grzywa i ogon 
czarne   jak   smoła.   Kolory   diabła.   Ale   ty   nie   jesteś   diabłem,   prawda?   Jesteś 
aniołem, który przebrał się za diabła, żeby zwiedzić piekło.

Dev   stał   nieruchomo   i   słuchał,   oczarowany   czarodziejskim   głosem   Corda. 

Zapomniał nawet o obwąchiwaniu tego mężczyzny o dziwnie znajomym zapachu.

- Raine - powiedział Cord, nie zmieniając tonu. - Podejdź tu i stań naprzeciwko 

mnie.

Minęła dobra chwila, zanim Raine się zorientowała, że te słowa są skierowane do 

niej. Poruszała się wolno, jakby prowadzona przez niewidzialną smycz.

Cord   nie   spuszczał   wzroku   z   Deva.   Stał   nieruchomo,   gdy   tymczasem   Raine 

zbliżyła się i stanęła przy drzwiach boksu, naprzeciw Corda.

Cord   nie  przestawał   mówić,   słowa   i   pozbawione   sensu   sylaby   łączyły  się w 

nieprzerwany, kojący strumień dźwięków.

- Odwróć się i stań naprzeciw Deva - powiedział.
Tym razem także potrzebowała chwili, by zareagować. Odwróciła się  powoli i 

stanęła przodem do konia.

- Nie zdziw się - wymamrotał. - Zbliżę rękę do twoich dłoni.
Cord powoli przysunął rękę do rąk Raine.
-  Unieś rękę i pogłaszcz Deva - powiedział. - Powoli, kochanie... powoli... o, 

tak... doskonale...

Posłuchała go, podobnie jak jej koń oczarowana melodyjnym głosem zaklinacza. 

Poruszyła się i to samo uczynił Cord. Ich ramiona uniosły się jak jedno.

Dev nie drgnął, kiedy dłoń Raine nakryta dłonią mężczyzny, pogładziła wrażliwe 

miejsce   za   uszami.   Cord   nie   milkł,   mruczał   hipnotyzującym   tonem  melodię 
uspokajającą niczym kołysanka.

- A teraz powoli, łagodnie opuść rękę wzdłuż boku - powiedział.
Sennym ruchem zwiesiła rękę wzdłuż ciała.
Dev zdawał się nie zauważać, że znajoma dłoń jego pani zniknęła. Stał potulny i 

64

background image

łagodny jak krowa, kiedy nieznajomy mężczyzna drapał go, bezbłędnie odnajdując 
czułe miejsca.

- A teraz powoli odsuń się ode mnie - wymruczał Cord. - Przejdź przy drzwiach. 

Bardzo, bardzo wolno. O, tak. Dobrze.

Usłuchała go, zafascynowana.
Po jakimś czasie Dev spostrzegł, że jego pani odeszła, tylko pozostał mężczyzna, 

który nie był ani zupełnie obcy, ani całkowicie znajomy. Kiedy się zorientował, było 
już za późno na panikę czy gniew. Kontakt został już nawiązany.

Dev zastrzygł uszami, a następnie odprężył się i nie dość, że pogodził  się z 

dotykiem Corda, to jeszcze dopominał się o więcej pieszczot.

Cord głaskał i wychwalał Deva, wynagradzając w ten sposób okazane zaufanie. 

Kiedy zamilkł i cofnął rękę, Dev bardzo się zdziwił. Parsknął głośno  i spojrzał na 
Corda zaskoczony. Aby go ,,ukarać", przeniósł uwagę na Raine.

- Nie do wiary - powiedział kapitan Jon, spoglądając to na Deva, to na Corda. - 

Nie obchodzi mnie, czym się pan zajmuje, panie Elliot, ale jeśli nie trenuje pan koni, 
minął się pan z powołaniem.

- Miałem u Deva chody - powiedział Cord i spojrzał na Raine.
Raine natychmiast zorientowała się, że Cord zrozumiał, dlaczego Dev tak bardzo 

interesował się jego zapachem. Cord pachniał Raine tak samo, jak ona pachniała 
Cordem.

- Fory! - parsknął kapitan Jon. - Ma pan wiedzę o koniach w małym palcu. Ma 

pan rzadki dar, panie Elliot. Powinien go pan wykorzystać. Jeżeli  pana ludzie są 
takimi koniarzami jak pan, poradzą sobie bez przemów. A ja wycofam wszystkie 
skargi.

- Twoi ludzie? - spytała Raine. Po raz pierwszy spojrzała na Corda.
Miał na sobie niebieskie dżinsy, flanelową koszulę i dżinsową kamizelkę. Niczym 

nie   wyróżniał   się   spośród   pracowników   stajni.   Może   jedynie  otaczała   go   aura 
władzy, której zdawał się nie zauważać.

-  Przepraszam - powiedział kapitan Jon. - Nie przedstawiłem was sobie. Panna 

Raine Smith, pan Cord Elliot. Pan Cord należy do ochrony.

Cord wyciągnął rękę. Wrodzona uprzejmość kazała Raine ją uścisnąć.
- Witaj, Raine - powiedział Cord ciepłym, aksamitnym głosem.
- Nie próbuj na mnie swoich sztuczek - powiedziała chłodno. Poczuła, że dotyk 

dłoni Corda burzy jej krew. - Nie jestem tak ufna jak mój koń.

- Wiem - powiedział. Teraz jego głos był pozbawiony emocji.
Cord   zwrócił   się   w   stronę   kapitana   Jona,   który   spoglądał   na   nich   bardzo 

zaintrygowany. Czuł, że coś się między nimi dzieje.

-  Poznałem   Raine   kilka   dni   temu,   ale   nie   zostaliśmy   sobie   oficjalnie 

przedstawieni. Właśnie z jej powodu zmieniłem zasady bezpieczeństwa.

- A więc to pan jest tym facetem, który powalił ją na kolana? - powiedział kapitan 

Jon, spoglądając na Raine.

- Tak panu powiedziała? - zapytał obojętnie Cord, ale czarne źrenice zabłysły.
- Niezupełnie - zaprotestowała Raine. - Powiedziałam, że zwaliłeś mnie z nóg. To 

65

background image

chyba trafniejsze określenie, prawda?

Cord uśmiechnął się lekko.
Raine przypomniała sobie, jak się czuła, kiedy był blisko niej, jak się zmieniała 

pod wpływem jego dotyku... Otworzył przed nią zupełnie nowy świat.

A potem przypadkowo odkryła broń. Świat, z którego uciekła, wrócił do niej, by 

się o nią dopomnieć.

- Tak w życiu bywa, więcej w nim prozy niż poezji - dodała smutno. 
Chciała odwrócić się do kapitana, ale on znikł, pozostawiając ich samych.
- Fotografa, który robił ci zdjęcie, należałoby zabić - powiedział Cord.
- Słucham? - spytała zdziwiona.
- Zdjęcie - Cord dotknął identyfikatora przypiętego do kołnierzyka Raine. - Czy to 

ma być dobra fotografia?

Raine wzruszyła ramionami. Zdjęcie zostało zrobione zaraz po jej przybyciu do 

Kalifornii. Była zmęczona lotem, niewyspana. Noc spędziła z głową nad muszlą 
klozetową, bo coś jej zaszkodziło. Kiedy poszła do fotografa, była zapuchnięta, miała 
czerwone oczy i włosy w strąkach. Kiedy fotograf powiedział, że ma się uśmiechnąć, 
jej usta wykrzywił grymas.

- Źle się czułam - wyjaśniła.
- Wierzę. - Pokręcił głową. - Nie zwaliłbym cię z nóg, gdybyś wyglądała tak jak 

na tym zdjęciu.

Zmrużyła oczy.
-  Żartuję.   Kiedy   sięgnęłaś   do   plecaka,   nie   miałem   wyboru   i   musiałem  cię 

przewrócić.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować. Przypomniała sobie minioną noc, kiedy Cord 

sięgnął do jej torebki, by wyjąć klucz do pokoju. Mężczyzna, który podejrzewa, że 
klucz obracający się w zamku może uruchomić bombę, musiał sprawdzić, czy w jej 
plecaku nie ma broni.

Spojrzała na identyfikator Corda. Widniało na niej jego nazwisko i napis „Ochrona", 

a niżej kod, który zapewniał wstęp do każdego zakamarka wioski olimpijskiej.

Jednak twarz na fotografii była zamknięta i twarda, nieprzenikniona. Wyglądał 

przez   to   na   dużo   starszego,   niż   był.   Fotografia   uwidoczniła   pasmo   siwizny 
kontrastującej z czernią włosów. Na zdjęciu oczy Corda były zimne jak lód, niemal 
białe, a zarys szczęki mocny i twardy. Cord wyglądał na kogoś, kim był, na faceta, 
który nosi broń i wie, jak się nią posługiwać.

- Na zdjęciu jesteś bardziej sobą niż w rzeczywistości - powiedziała bez namysłu.
Wyraz twarzy Corda natychmiast się zmienił. Teraz wyglądał tak jak na fotografii.
-  Kiedy   robiono   mi   to   zdjęcie,   byłem   rozgniewany.   Oderwano   mnie   od

sprawy, nad którą długo pracowałem.

- I odesłano do ochrony igrzysk olimpijskich? 
Cord milczał.
Raine znała ten rodzaj milczenia, Tak właśnie reagował ojciec, kiedy  zadawała 

mu niewygodne pytania.

- Tak - Cord, w przeciwieństwie do ojca, potwierdził jej obawy.

66

background image

- Po zakończeniu olimpiady wrócisz do tamtej... sprawy? - spytała szybko, wiedząc, 

że nie powinna. Nie powinna także wstrzymywać oddechu, czekając na odpowiedź.

Cord spoglądał na nią przez całą wieczność. Odkąd się z nią rozstał, wiele czasu 

spędził na rozmyślaniach. Pragnął Raine. Więcej, potrzebował jej.

Miał to sobie za złe. 
Nie chciał się przyznać przed sobą, jak bliski jest wypalenia się. Nie zdawał sobie 

sprawy, jak bardzo ostygł, dopóki nie poczuł ciepła Raine.

Ale teraz znał już prawdę. Wszystko zależy od tego, czy będzie miał  szczęście 

żyć wystarczająco długo, by wykorzystać świeżo zdobytą wiedzę.

-  Nie wiem, czy wrócę - powiedział obojętnym tonem. - Do tego czasu sprawa 

może być już zamknięta. Jeśli nie, doprowadzę ją do końca. -Zawahał się przez 
chwilę. - Jestem im to winien - dodał.

Szorstkość i tęsknota w jego głosie budziły w Raine mieszane uczucia -gniew, 

współczucie, urazę i tęsknotę podobną do jego.

-  Nie musisz mi niczego wyjaśniać - powiedziała stanowczo. - Wiem,  na czym 

polega ta gra.

- Czyżby?
- Brałam w niej udział jako dziecko. Zapomniałeś, kim jestem?
- Ani na chwilę - odparł. - Jesteś kobietą, którą wczoraj całowałem, aż zamieniła 

się w moich ramionach w lejący się jedwab - dodał pieszczotliwym tonem, w jego 
oczach odbijały się wczorajsze przejścia. - Było w tobie tyle ciepła... a ja już dawno 
ostygłem. Potem zabrałaś mi to wszystko. Na kogo czekasz, Raine Chandler-Smith? 
Na francuskiego pieska, który zawsze punktualnie stawia się na posiłki?

Jego słowa rozwścieczyły Raine. Był zbyt bliski prawdy.
- Tak. Na to właśnie czekam.
- Bzdura.
- Nie wiesz, co mówisz - parsknęła.
- Nie wiem? - spytał spokojnie. - Jesteś otoczona przez dobrze wytresowane 

francuskie pieski. Ale żaden z tych grzecznych i układnych pieszczoszków nie 
dotarł nigdy do płonącego w tobie ognia.

- Skąd wiesz? Może ciągnie się za mną sznur kochanków!
- Nie.
- Sprawdziłeś w moich aktach? - spytała lodowatym tonem.
- Nie. Czytam w tobie jak w otwartej księdze. I wszystko, co teraz widzę, tylko 

potwierdza moje przekonanie. Skoro lubisz francuskie pieski, powinnaś jeździć na 
układnym koniku. Skoro lubisz francuskie pieski, nie powinnaś się porywać na 
ogiera wielkiego jak góra i podstępnego jak wąż.

- Dev nie jest podstępny. W każdym razie nie w stosunku do mnie.
- Nie, nie w stosunku do ciebie. - Głos Corda się zmienił. Znowu pojawiła się w 

nim tęsknota i słodycz z domieszką goryczy. - Ty potrafisz każde stworzenie chwycić 
za serce.

Raine poczuła, że Cord jeszcze raz ją zaskoczył i wytracił z równowagi. Podobnie 

postąpił z Devem, który pozwolił mu się pogłaskać, mimo że nie dopuszczał do 

67

background image

siebie żadnych mężczyzn. 

Pokręciła głową z niedowierzaniem. Niemożliwe, że tak bardzo go poruszyła.
Niemożliwe, że poruszyła go równie mocno, jak Cord poruszył ją.
Dev trącił ją, aż się zachwiała. Mechanicznie chwyciła wiszącą na ścianie linę i 

przypięła ją do postronka przy kantarze Deva.

- Czas na spacer - powiedziała tonem pełnym napięcia.
Cord spojrzał na luźno zamocowaną linę. Gdyby ogier zechciał się wyrwać, 

rzemień by go nie powstrzymał.

- Wystarczy rzemień? - zapytał.
Raine spojrzała na rzemień, mruknęła coś pod nosem i podeszła do skrzynki z 

narzędziami.   Wróciła   z   inną   uzdą.   Prawdziwe   wędzidło   do   ujeżdżania  koni. 
Dopóki   Dev   będzie   spokojny,   wędzidło   pozostanie   luźne.   Gdy   zacznie  się 
wyrywać, szarpnięcie liny zaciśnie rzemień na nosie Deva, odcinając  dopływ 
powietrza.   Przyrząd   był   równie   skuteczny   jak   wielkie   stalowe   wędzidło,   ale 
dawał ogierowi więcej swobody.

- Wystarczająco dobre? - spytała chłodno.
Cord skinął głową.
- Dopilnuj, żeby zawsze to nosił. To oficjalne rozporządzenie.
- Dev jest dżentelmenem.
-  W stosunku do ciebie, owszem. Ale dla reszty świata to diabeł na czterech 

czarnych kopytach.

-   Pomijając   ciebie   -   powiedziała   prawie   z   urazą,   wyprowadzając   Deva  na 

podwórze.

-  Bo   pachnę   tobą-   powiedział   miękko.   -   Zauważyłem   to   rano.   Woń 

wiosennego wiatru. A przecież wiosna dawno się skończyła, prawda? W twoim 
świecie panuje wieczna zima, prawda?

- To nie... - zaczęła.
- To nieuczciwe? - przerwał jej ironicznie. - Otwórz oczy, Baby Raine. Wokół 

ciebie jest świat, którego nie dostrzegasz.

- Dostrzegam - odrzekła lodowatym tonem i spojrzała na Corda z pogardą. - 

Nie uważam, żeby to było najlepsze miejsce do życia. Za to doskonale nadaje się 
do umierania. Jeszcze tego nie zauważyłeś?

- Tego właśnie się boisz? Umierania?
Przechyliła głowę na bok i zastanowiła się nad pytaniem Corda.
Czekał na jej odpowiedź, zły i zniecierpliwiony, choć sam nie wiedział, co go 

rozzłościło. Wiedział tylko, że ma ochotę wstrząsnąć doskonałym, bezpiecznym 
światem Raine, tak aby znalazło się w nim miejsce dla niego.

Cierpliwości, napominał siebie. Teraz nie masz na to czasu. Najpierw musisz 

schwytać śmiertelnie niebezpiecznego człowieka. Wtedy przyjdzie czas na Raine.

O ile przyjdzie ten czas. 
Cord nie po raz pierwszy zdał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie wiązały się z 

jego zajęciem. Ale po raz pierwszy zaniepokoił się, że może umrzeć.

- Nie - odpowiedziała w końcu. - Nie boję się śmierci. Boję się życia,  jakie 

68

background image

wiedzie moja matka. Czekania na to, że ukochany mężczyzna zostanie  zabity. 
Życia w samotności, oto, czego się boję, panie Elliot. Boję się, że  pokocham 
niewłaściwego mężczyznę.

- Dlatego nie kochasz żadnego.
- Mój wybór.
-  Samotność z wyboru. Jesteś jeszcze bardziej samotna niż twoja matka.  Ona 

przynajmniej ma na kogo czekać.

-  Wybór   nie   należał   do   niej.   Kiedy   się   pobierali,   ojciec   był   po   prostu 

prawnikiem.

Cord stracił cierpliwość. Podszedł do Raine.
- Co zrobisz, Baby Raine, jeśli kiedyś znajdziesz w końcu swego wymarzonego 

dżentelmena, a on rzuci okiem na twojego narowistego ogiera i ucieknie,  gdzie 
pieprz rośnie?

- Nie rozumiem, co masz na myśli - powiedziała z trudem. 
-  Jesteś   bogata.   Pełna   wdzięku.   Dobrze   urodzona.   Jesteś   mądra,   silna

i elegancka jak rapier z kuźni mistrza. Prawdziwy dżentelmen może by sobie z 
tym poradził, ale co z resztą?

- Wciąż nie wiem, o co ci chodzi.
- Co z dzikością serca? - zapytał cicho ochrypłym głosem. - Co z zamiłowaniem 

do ryzyka, które każe ci ujeżdżać ogromnego dzikiego konia?

- Co to ma do rzeczy?
-  Odpowiedź   jest   prosta.   Jakaś   część   ciebie   kocha   ryzyko.   Tak   jak   twój

ojciec. Tak jak ja.

- Nieprawda!
Cord roześmiał się niewesoło.
- Akurat!
Słowa Corda zabolały ją do żywego, niszczyły jej świat, obracały go w ruinę. 

Miała   ochotę   uciec,   ale   nie   miała   dokąd.   Nie   znała   żadnego   bezpiecznego 
miejsca, gdzie nie dosięgłyby jej okrutne słowa Corda. Zagrażały temu, w co przez 
długie lata starała się uwierzyć.

-  Zarzucasz   mi,   że   moja   praca,   podobnie   jak   praca   twojego   ojca,   jest 

niebezpieczna   -   powiedział   Cord   sarkastycznie.   -   A   co   powiesz   o   swoich
akrobacjach na grzbiecie Deva?

-   Dobrze   -   ucięła.   -   Trzydniowe   zawody   mogą   być   niebezpieczne.   Koń  i 

jeździec   dają   z   siebie   wszystko.   Niektórzy   dżokeje   rzeczywiście   lubią 
niebezpieczeństwo, ale nie ja. Dla mnie to sposób sprawdzenia się, udowodnienia, 
że jestem w czymś dobra, że jestem czymś więcej niż dobrze urodzoną panną. 

Jej słowa do głębi poruszyły Corda. Jemu także bardziej zależało na sprawdzeniu 

siebie niż na zastrzyku adrenaliny.

-  Nieważne, jak to nazwiesz - powiedział obojętnie. - Kiedy twój wymarzony 

dżentelmen zobaczy cię posiniaczoną po trzydniowych zawodach, zrobi mu się słabo 
i poszuka sobie miłej domatorki. Ty się do tego nie nadajesz, Baby Raine.

Raine wpiła paznokcie w linę, którą ściskała obydwiema rękami. Nieświadomie 

69

background image

pokręciła głową, przecząc słowom Corda.

- Znajdę tego upragnionego - powiedziała z absolutnym przekonaniem. - Kiedy to 

się stanie, nie będę więcej potrzebowała żadnych sprawdzianów,  żeby nadać sens 
swojemu życiu.

Cord pochylił się nad nią.
- Jaki jest ten upragniony, Raine? - jego głos zabrzmiał aksamitnie. Poczuła, że 

oczy zachodzą jej łzami. Wiedziała, że w świecie jej ojca płacz na nic się nie zda i 
niczego nie zmieni.

- Pragnę mężczyzny, który pokocha mnie na tyle, żeby ze mną żyć.
Tęsknota   i   samotność   w   słowach   Raine   sprawiły,   że   Cord   mimo   gniewu 

niespodziewanie odczuł jej ból. Zamknął oczy.

-  Nie   rozpoznasz   tego   wymarzonego,   nawet   gdy   będzie   stał   tuż   obok.   Ty

się boisz kochać.

-  Ty   za   to   jesteś   ekspertem   w   sprawach   miłości?   -   spytała   wyzywająco

twardym, oschłym głosem.

-  Nie.   Ja   jestem   ekspertem   w   sprawach   umierania.   Nie   miłości.   Jestem

specjalistą   od   samotności.   Od   trzymania   straży   przed   zamkiem.   A   kiedy
w   końcu   znajduję   kobietę   wartą   zachodu,   ona   zatrzaskuje   bramę,   bo   jestem
tylko prostym żołnierzem, a nie królem.

Raine powoli pokręciła głową. Była bezbronna wobec emocji Corda. Bezbronna 

wobec głodu równie głębokiego i bolesnego jak jej własny.

- To nie dlatego - powiedziała. - To nie o to chodzi.
Cord milczał, patrzył na nią z niedowierzaniem. Nie był dżentelmenem i wiedział 

o tym lepiej niż ona.

Raine spoglądała na stojącego obok mężczyznę. Spokojny, a jednak niebezpieczny, 

spragniony,   ale   opanowany,   silny,   a   jednocześnie   wrażliwy   jak  Dev,   kiedy   go 
zobaczyła po raz pierwszy. Gdyby wtedy nie podbiegła do ogiera, gdyby go nie 
wyleczyła... Dev by nie żył.

Na tę myśl jej gardło boleśnie się ścisnęło.
Cord to nie Dev, powiedziała sobie szybko. Dev nie miał wpływu na to, kto jest 

jego właścicielem. Cord miał wybór. I sam zdecydował.

A jednak pragnął jej jak żaden mężczyzna dotychczas, ona zaś pragnęła go równie 

mocno.

I nic nie mogli na to poradzić.
Postąpiła więc jak zawsze, gdy natrafiała na coś, czego nie można było zmienić ani 

naprawić, a co zadawało ból. Wyparła z myśli i skupiła się na czymś, z czym umiała 
sobie poradzić.

- Chodź, Dev, rozprostujemy nogi
 

ROZDZIAŁ 9 

70

background image

Cord stał w bezruchu i patrzył na odchodzącą Raine. Coś podobnego spotykało go 

nie po raz pierwszy. Zaglądał już do wielu zamczysk i rezygnował. Ruszał w dalszą 
drogę, troszcząc się wyłącznie o to, co napotka za następną górą, jaka będzie kolejna 
walka w niekończącej się wojnie.

Ale z czasem, gdy góry stawały się coraz wyższe, a walki coraz cięższe,  Corda 

przenikał coraz dotkliwszy chłód, aż wreszcie przemarzł do tego stopnia, że było mu 
wszystko jedno. I wtedy pojawiła się ta nadzwyczajna kobieta, która ofiarowała mu 
kilka   chwil   w   pobliżu   płonącego   w   niej   ognia   i   ogrzała  najgłębsze   zakamarki 
zlodowaciałej duszy.

Potem jednak zaczęła mówić o dżentelmenach i o królach, odwróciła się i odeszła, 

pozostawiając go wśród pokrytych lodem gór.

I Cord po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę, że te góry już go nie interesują. 

Poznał smak zwycięstw i radości, strat i rozpaczy. Zdobywał szczyty jedne po drugich i 
zostawiał, gdy pole walki przesuwało się gdzie indziej. Wreszcie schodził w doliny, 
by tam szukać nowych wyzwań.

Ruszając do walki, nie żałował, że opuszcza łagodne ciepło dolin. Wciąż czekały na 

niego nieznane szczyty, wołały go nowe wyzwania, miał poczucie, że przed nim cała 
wieczność. Parł więc do przodu.

Wychodził   z   kolejnych   potyczek   cało,   pozostawiając   za   sobą   walczących   i 

ginących mężczyzn. Zdążył zupełnie zapomnieć, jak to jest, kiedy nie  trzeba się 
wspinać, kiedy nie jest zimno, kiedy się nie walczy. Lata wojny  zamieniły go w 
bryłę lodu.

Któregoś dnia przestanie odróżniać doliny od grzbietów górskich, ciepło od zimna, 

soczystą trawę od lodowców. Zobojętnieje. Widywał już takich ludzi.

Wypalonych.
Cord obiecywał sobie, że jemu to się nie zdarzy. Zakładał, że zginie, zanim do 

tego dojdzie.

Podobnie jak inni był w błędzie.
Teraz nadszedł czas, by ocenić zniszczenia, sprawdzić, czy coś udało się  ocalić. 

Czy pozostało coś, co było warto ocalenia.

Zabrzęczał pager. Miał wrażenie, że dźwięki docierają z końca długiego tunelu. 

Lata treningu jednak zrobiły swoje. Cord wystukał umówiony kod.

Skierował się szybko w stronę ogromnego wozu mieszkalnego, który zatrzymał 

się   w   sąsiedztwie   stajni.   Nie   dostrzegał   donic   z   kwiatami   przy   dróżkach   ani 
złocistego słońca, nie czuł łagodnego podmuchu wiatru niosącego miodową woń i 
nie słyszał brzęczenia pszczół uwijających się pośród delikatnych płatków. Nie 
dostrzegał nic poza ostrymi szczytami gór, nie czuł nic poza lodowatym zimnem, 
nie myślał o niczym poza bitwą, którą miał stoczyć.

Do wozu prowadziło kilka przewodów, ale tylko jednym biegł prąd. Inne łączyły 

pojazd z zastrzeżonymi liniami telefonicznymi. Poza niespotykaną  liczbą anten 
wóz nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wielu uczestników olimpiady wolało 
zabrać ze sobą domy na kółkach, niż przedzierać się przez  zatłoczone ulice Los 
Angeles.

71

background image

Przed wozem na ogrodowym krześle siedział mężczyzna. Cord znał go  jako 

Thorne'a   Kentucky.   Sprawiał   wrażenie   faceta,   który   nie   ma   do   roboty  nic 
lepszego niż z założonymi rękami wysiadywać na słońcu. Pomimo rzekomego 
odprężenia jego spojrzenie było czujne i niespokojne.

- Dzień dobry, panie Elliot - przywitał go Thorne, przeciągając głoski z lekkim 

akcentem południowca, równie mylącym jak jego leniwa poza.

- Witaj, Thorne - odparł Cord, automatycznie akcentując słowa jak Kentucky. - 

Mamy gości?

- Nie. Ani żywego ducha.
- I dobrze.
Cord otworzył szyfrowy zamek w bocznych drzwiach pojazdu i wszedł do biura 

dowodzenia.

Wewnątrz dyskretnie szumiała  klimatyzacja.  Wnętrze  urządzono  w kolorach 

złota,   żółci   i   orzecha.   Z   sufitu   zwisały   zielone   lampy.   Na   wprost   drzwi  stała 
rozłożona kanapa wielkości małżeńskiego łoża. Obok znajdował się  stolik: do 
gry w karty, przy którym mogły usiąść cztery osoby. Telewizor, stereo, kilka 
książek i map dopełniały wyposażenia.

Trzeba   było   niezwykłej   spostrzegawczości,   by   zauważyć,   że   ściany   są 

podejrzanie   grube,   a   szafki   wystarczająco   duże,   by   pomieścić   specjalne 
oprzyrządowanie.

Wewnętrzne drzwi w tyle pojazdu stały otworem. Po dwóch stronach wąskiego 

korytarzyka znajdowały się łazienka, kuchnia i sypialnia. Tu dominowały żółć i 
zieleń jadeitu. Dalej prowadziły następne drzwi zamknięte na cztery spusty.

Cord był jedyną osobą na Zachodnim Wybrzeżu, która znała szyfr otwierający 

drzwi. Otworzył je, wszedł i starannie zamknął za sobą. 

Pokój   był   zadziwiająco   duży.   Część   wyposażenia   stanowiło   zwyczajne 

umeblowanie   -   łóżko,   szafka   nocna   i   lampka.   Pozostałe   ściany   przypominały 
kokpit myśliwca lub nowoczesne studio nagraniowe, a nie sypialnię właściciela 
luksusowego   karawanu.   Wszędzie   znajdowały   się   elektroniczne   przyrządy. 
Klimatyzacja   działała   bez   zarzutu,   utrzymując   w   pomieszczeniu  optymalną 
temperaturę.

W rogu czekał terminal komputera. Cord przysunął obrotowy fotel i usiadł przy 

klawiaturze. Wystukał długi kod i czekał. Po kilku sekundach ekran się rozjaśnił.

Pojawił się napis:

NIEBIESKI KSIĘŻYC KONTAKTUJE SIĘ Z NIEBIESKIM ŚLEDZIEM

Cord   poczuł   podniecenie.   W   tej   operacji   Niebieskim   Śledziem   był   Bonner. 

Bonner tropił Barakudę.

Cord wystukał podziękowanie, zwrócił się  w stronę radiostacji połączonej   z 

zagłuszaczem, wystukał następną serię cyfr i czekał.

Po kilku minutach zadzwonił telefon.
Cord   podniósł   słuchawkę.   Chociaż   rozmowa   miała   być   zagłuszana,   Cord  i 

72

background image

Bonner posługiwali się szyfrem. Na wszelki wypadek.

- Jak tam połów? - zapytał Cord.
- Coraz lepszy, chłopie - usłyszał wśród trzasków.
Cord   uśmiechnął   się   podniecony.   Bonner  alias  Niebieski   Śledź   wciąż  z 

entuzjazmem  oczekiwał  następnego  pasma  gór, następnej  przełęczy, następnej 
bitwy.

- Naprawdę? - zapytał Cord. - Jakie ryby dziś biorą?
- Barakuda.
Cord zamarł.
- Jesteś pewien?
-  Osiemdziesiąt  sześć  procent pewności.  Związek  Wędkarski potwierdza na 

podstawie   fotografii.   Wiem,   jaki   jest   twój   stosunek   do   fotografii,   bracie,   ale 
wysyłam ci ją.

- Kiedy się pojawiła? - zapytał Cord.
- Wczoraj w nocy.
Cord   błyskawicznie   zbierał   myśli.   Zabójca   znany   jako   Barakuda   został 

namierzony na lotnisku w Los Angeles przez pracowników urzędu imigracyjnego. 
Ściślej, rozpoznano mężczyznę, który przypominał Barakudę z jedynej fotografii, 
jaką,   mieli.   Jeżeli   to   rzeczywiście   on,   zrobiono   ogromny  krok   w   kierunku 
unieszkodliwienia terrorysty. Na zawsze.

Cord   był   jednym   z   niewielu   ludzi,   którzy   widzieli   Barakudę   z   bliska.   Ale 

identyfikacja okazała się niełatwa. Zdjęcie zostało zrobione z dużej odległości, a co 
gorsza, przedstawiało profil mężczyzny. Nie ukazywało najbardziej charakterystycznej 
cechy terrorysty - blisko osadzonych oczu Barakudy, dzięki czemu Cord rozpoznałby 
go ponad wszelką wątpliwość.

- Kto go rozpoznał? - zapytał.
- Sokole Oko.
Cord z roztargnieniem gładził się po policzku. Zmrużył oczy, zamyślił się...
Jeżeli   Barakudę   zidentyfikował   Mitchell,   Sokole   Oko,   nie   można   było  tego 

zlekceważyć. Mitchell miał niebywały talent do dopasowywania dwuwymiarowych 
fotografii do trójwymiarowych twarzy. Dlatego właśnie został oddelegowany do 
urzędu   imigracyjnego   na   lotnisku   w   Los   Angeles   na  czas   trwania   igrzysk 
olimpijskich, podczas których do miasta napływali najrozmaitsi ludzie ze wszystkich 
zakątków świata. Łącznie z terrorystami.

- Jego cel? - spytał krótko.
Śmiech Bonnera zabrzmiał jak cięcie brzytwy.
- Ty, jeśli cię zobaczy.
- Jasne - zniecierpliwił się Cord. Barakuda polował na niego od dawna. - Tylko 

czy on wie, gdzie jestem?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, którą przerywały tylko trzaski.
- Wątpliwe. Chłopaki z góry uważają, że celem jest stary Blue. Celem pośrednim 

jest Baby Blue.

Cord wypuścił powietrze ze świstem. Raine. Raine jest celem terrorysty.

73

background image

Zaklął pod nosem. Wszyscy wiedzieli, jak dumny ze swej najmłodszej córki był 

Chandler-Smith. Wszyscy oprócz niej. Blue poprzysiągł, że obejrzy start córki w 
olimpiadzie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zobaczy.

I tak mogło się stać.
Wszystko, co mógł  przewidzieć terrorysta, było niebezpieczne.  To, że ojciec 

zechce zobaczyć start córki w igrzyskach olimpijskich, było równie pewne jak 
wschód   słońca.   Dlatego   Cord   został   wezwany   w   trybie   natychmiastowym. 
Powierzono mu funkcję koordynatora pracy wszystkich ochroniarzy obsługujących 
igrzyska olimpijskie. 

Szef   chciał,   aby   Chandler-Smith   miał   zapewnioną   najlepszą   ochronę,  a  jako 

prezydent Stanów Zjednoczonych miał prawo tego zażądać. 

- Jesteś tego pewien? - zapytał Cord.
- Jesteśmy profesjonalnymi wędkarzami. Mamy odpowiednią przynętę.
-  Więc   w   końcu   znalazł   się   robak?   -   Cord   zastanawiał   się,   który   z 

współpracowników   Barakudy   przestraszył   się   i   postanowił   przejść   na   stronę 
nieprzyjaciela

- Tak, chłopie. Paskudny mały łajdak, ale teraz jest naszym paskudnym  małym 

łajdakiem. Kiedy Blue się dowie, że Baby Blue jest na celowniku, ktoś za to drogo 
zapłaci.

- Blue będzie następny w kolejce.
Opadły go wspomnienia łagodności i wdzięku Raine, a także zaskakującego ognia, 

który w niej płonął. Zrozumiał, że poświęcił życie chronieniu ludzi, których nie znał.

Ale zna Raine.
Dała   mu   do   zrozumienia,   że   nigdy   jej   nie   zdobędzie.   Przed   rozmową  z 

Bonnerem był gotów kłócić się z nią. Ale teraz już nie. Teraz poczuł, że grzęźnie w 
głębokim śniegu u stóp lodowca.

Nie może  mieć  Raine. Ale może mieć  pewność, że dziewczyna przeżyje,  aby 

spełnił się jej sen o bezpiecznym życiu u boku jakiegoś dżentelmena.

- Powiedz Blue, że Barakuda może dotrzeć do Baby tylko przez Corda Elliota.
- Ale Blue nie zna nikogo o takim nazwisku - roześmiał się Bonner.
- Ja też nie znam. Po prostu przekaż wiadomość.
- Już jest w drodze. Nadal grywasz w szachy, stary?
- Równie często jak ty, compadre.
Rozległ się cichy śmiech, a potem zapadła cisza przerywana trzaskami.
Cord odłożył słuchawkę. Dłuższą chwilę trwał nieruchomy. Nic nie widział. Nic 

nie czuł, myślał o wielu rzeczach naraz.  Roztrząsał wiele możliwości. Wspominał 
niewyraźne   fotografie   i   ponure   życie   ludzi,   których   przedstawiały.   Analizował 
miejsca, w których może nastąpić atak. Zastanawiał się, jakiej broni użyje terrorysta. 
Myślał o tym, że istnieje wiele sposobów umierania.

A tak niewiele sposobów, by dobrze żyć.
Kiedy powrócił do rzeczywistości, stwierdził, że w roztargnieniu wyjął z kieszeni 

zniszczoną złotą monetę. Rozmyślając o terrorystach i o Raine,  o cenie życia i 
śmierci, o zamku i ogniu, o górach i lodzie, cały czas pocierał ją palcami, jakby to był 

74

background image

jego talizman.

- Więc jest aż tak źle? - spytał cicho. Odwrócił monetę. Spojrzała na  niego 

kobieta o skośnych oczach. - Słuchasz mnie, Pani Fortuno, pani Śmierci? A może to ja 
powinienem wysłuchać ciebie?

Kobieta patrzyła na Corda spod szachownicy ideogramów. Za nią znajdowało się 

obce miasto, którego dachy wznosiły się ku niebu w niemej modlitwie do nieznanych 
bogów. Inna kultura, inna rzeczywistość, inne życie.

'Ten sam świat.
Oto   cząstka   wielkiej   mozaiki   języków   i   kultur,   ludzi   i   pragnień,   jaką   jest 

ludzkość.   Wiecznie   zmienna   mieszanina   doświadczeń,   wspomnień,  marzeń, 
zapachów... Tańczące z gracją bóstwo o ośmiu ramionach, potoki  niełuskanego 
ryżu   w   kolorze   łez,   stłumiony   odgłos   wystrzału,   kobieta   zerkająca   przez 
zasłonięte okno, straszliwa zielona cisza dżungli, kiedy skradają się partyzanci.

I złota moneta, którą Cord otrzymał od mężczyzny za to, że wyniósł go  na 

plecach z dżungli, choć na próżno.

Zielona cisza i śmierć.
Cord spojrzał na monetę i zaczaj się zastanawiać, kto zginie następny. Złota 

twarz nie udzieliła mu żadnej odpowiedzi, prócz tej, którą już znał.

Zginie, nie dopuszczając Barakudy do Raine.
Raine przez cały dzień starała się nie spotkać Corda. Noc miała niespokojną - w 

snach nawiedzał ją Cord. Spała niewiele, zaledwie tyle, by zdążyły   ją  dopaść 
koszmary. Czuła tęsknotę i strach, biegła dokądś i przed kimś uciekała, dążyła do 
jakiegoś celu i nie mogła go osiągnąć, bo coś - wszystko - stawało jej na drodze.

I to właśnie było najgorsze. Nie wiedziała, dokąd zmierza, ale wiedziała, że tam 

nie dotrze.

Jadąc   z   motelu   do   stajni,   widziała   za   sobą   stale   ten   sam   samochód.   To 

zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Początkowo sądziła, że jedzie za nią Cord, ale 
kiedy oba samochody zatrzymały się na światłach, stwierdziła, że autem  kieruje 
kobieta.

Poczuła   ulgę,   że   nie   musi   rozmawiać   z   Cordem.   Zaparkowała   samochód  w 

pobliżu   stajni.   Było   tak   wcześnie,   że   w   pobliżu   kręciło   się   niewiele   osób. 
Wysiadła   z  samochodu,   a   po   chwili   otworzyły   się   drzwi  dużego   karawanu  i 
stanął w nich Cord.

Powtarzała   sobie,   że   się   myli,   że   światło   przedświtu   jest   zbyt   słabe,   by 

rozpoznać mężczyznę, którego spotkała zaledwie trzy razy, ale i tak wiedziała, że 
to Cord. Nikt inny nie poruszał się tak sprężyście i z takim wdziękiem. Czuła, że 
wzbiera w niej gniew. Czekała, aż Cord podejdzie bliżej.

On jednak nawet nie spojrzał w jej kierunku.
Poczuła ulgę, rozczarowanie i irytację. Odwróciła się i odeszła w stronę boksu 

Deva.   Była   przekonana,   że   Cord   nie   jest   odpowiednim   mężczyzną,  instynkt 
jednak podpowiadał jej, że jest inaczej.

Odkąd spotkała Corda, wszystko zaczęło iść nie tak. Dev był uparty jak osioł. 

Miała ochotę na niego nakrzyczeć. Z trudem się powstrzymała. Zapadła się głębiej 

75

background image

w małe angielskie siodło i szybko wyjechała ze stajni.

Cord stale był w pobliżu. Niezależnie od tego, czy była sama, czy z którymś z 

kolegów,   czy   słuchała   instrukcji   kapitana   Jona,   czy   prowadziła   Deva  przez 
podwórze, Cord znajdował się w odległości nie większej niż trzysta  metrów. 
Zawsze. Kiedy poszła na tor do ćwiczeń, Cord już tam czekał. 

I przyglądał się jej. Kiedy wróciła do stajni, on zrobił to samo. Kiedy weszła 

do ubikacji, wszedł za nią. Dobrze, że nie podał jej papieru toaletowego.

Nie odezwał się do niej jednak ani słowem. Był jak cień - zawsze obecny, ale 

nieuchwytny.

Kiedy   minęło   popołudnie,   Raine   miała   nerwy   napięte   jak   postronki   i   była 

wściekła. Odprowadzała wyczesanego Deva z powrotem do stajni. Nagle zmieniła 
zamiar i podeszła do Corda. Nie obejrzał się na odgłos kopyt ogiera. Zachowywał 
się tak, jakby jej w ogóle nie dostrzegał.

- Myślisz, że się nie połapałam? - zaczęła gniewnie. - Śledzisz mnie...
Głos jej zamarł, gdy Cord odwrócił się, by na nią spojrzeć. To wszystko.
Wystarczyło samo spojrzenie. Jego oczy były lodowate. Nieludzkie.
- Słucham, panno Chandler-Smith?
Nie   mogła   wydobyć   z   siebie   głosu.   Cord   wydał   się   jej   tak   daleki,   jakby 

znajdował się na biegunie polarnym.

I tak wyglądał. Sprawiał wrażenie zlodowaciałego.
Skinął uprzejmie głową i odszedł sprawdzić, co się dzieje na podwórzu przed 

stajniami.   Jego   bystre   oczy   nie   pomijały   najdrobniejszego   szczegółu,  nawet 
drżenia liści na drzewach pieprzowych.

Nie spojrzał już w stronę Raine. Nie miał po co. Nawet gdyby całą wieczność 

wpatrywał się w złotą monetę, nie znajdzie sposobu, aby połączyć obowiązek i 
uczucie. Kiedy Barakuda zostanie schwytany, będzie zupełnie inaczej. Wtedy 
Cord   będzie   wolny.   Jeżeli   przeżyje.   Do   czasu   unieszkodliwienia   terrorysty, 
Raine jest królową, a on żołnierzem, któremu płacą, żeby ją chronił.

Koniec. Kropka.
Raine siedziała nieruchomo na Devie. Nie potrafiła uwierzyć, że Cord spojrzał 

na nią z tak kompletnym brakiem zainteresowania, a potem odwrócił się, jakby 
była powietrzem. Ona powinna zachować się tak samo. Odwrócić się. Teraz.

Ale nie potrafiła.
Kiedy Cord odezwał się do niej, spostrzegła biały błysk jego zębów i zmysłowe 

lśnienie   języka.   Nagle   poczuła   się,   tak   jak   tego   wieczoru,   kiedy   zabrał  ją   na 
wycieczkę po kosmosie i pozwolił poznać przedsmak prawdziwej namiętności. 
Ostre rysy jego twarzy przywołały wspomnienia pocałunków, które  sprawiały, że 
na całym świecie liczył się tylko Cord.

Znów poczuła zęby Corda przygryzające jej dolną wargę, podczas gdy  jego 

język   pieścił   ją,   podniecał   i   dawał   rozkosz.   Potem   powróciły   wspomnienia 
uścisków. To wszystko dał jej mężczyzna, który teraz mimo że znajdował się tak 
blisko, lekceważył ją, jakby nigdy nie badał jej nagiego ciała,  jakby nigdy nie 
przyciskał jej do twardej męskości, aż jęczała z rozkoszy.

76

background image

Kiedy Cord się odwrócił, gra mięśni pod wyblakłą koszulą przyciągnęła wzrok 

Raine. Miała ochotę zanurzyć palce w jego gęstych czarnych włosach, dotykać 
go, pieścić jego twarde ciało i być tak blisko, by poczuć jak mruczy z rozkoszy i 
pożądania. Zapragnęła ściągnąć z niego dżinsy i koszulę, zrzucić z siebie ubranie, 
pozbyć się wszystkiego, co odgradzało ją od gładkiego jak jedwab i twardego jak 
stal ciała Corda.

Poczuła, że serce bije jej mocniej i jednocześnie owładnęła nią dziwna słabość. 

Nagle zrozumiała, jak to się dzieje, że ludzie popadają w szaleństwo. Gwałtowna, 
dzika żądza skręcająca jej wnętrzności była trudna do zniesienia.

Westchnęła głęboko, próbując się opanować. Zbliżając się do Corda, popełniła 

błąd. Wielki błąd. Była zbyt niedoświadczona, by grać w grę „pocałuj-mnie-i-
zapomnijmy-o-wszystkim".   Miała   ochotę   krzyczeć   na   myśl   o   tym,  że   Cord 
odprawił   ją   po   pełnym   namiętności   wieczorze   w   obserwatorium.   Czuła   się 
niedojrzała i głupia, przepełniała ją wściekłość i smutek.

Gdyby zostali kochankami, byłoby znacznie gorzej.
Wiał łagodny wietrzyk, podrywający drobiny pyłu, brzęczały pszczoły. Raine z 

bezsilnością   spoglądała   na   Corda,   mężczyznę,   który   obudził   w   niej  nieznane 
dotychczas uczucia.

Cord dostrzegł głód w jej wielkich oczach i łagodnie zarysowanych   ustach. 

Jego źrenice rozszerzyły się na ten widok. Poczuł gwałtowną żądzę i odwrócił się 
do Raine plecami. Ta niekontrolowana reakcja rozwścieczyła go.

- Nadal noszę broń.
Jego słowa były jak smagnięcie biczem. Ścisnęła boki Deva piętami i odjechała 

galopem, pozostawiając Corda w tumanie kurzu.

Lecz nie mogła uciec od jego słów:
„Jesteś otoczona przez dobrze wytresowane francuskie pieski. Ale żaden z tych 

grzecznych i układnych pieszczoszków nie dotarł nigdy do płonącego w tobie 
ognia".

Cord dotarł.
Chociaż był niewłaściwym mężczyzną.

Raine sprawdziła popręg Deva, spojrzała na zegarek i poprowadziła ogiera na 

start. Za pół godziny miał się zacząć trening drużyny USA na torze do skoków. 
Czas na poszczególnych torach był podzielony pomiędzy zawodników z różnych 
krajów. Raine nie chciała stracić ani minuty. Dokładnie o dziewiątej Dev musi być 
gotów do skoków.

Sadowiąc   się   w   gładkim,   prawie   płaskim   siodle   angielskim,   szybko   omiotła 

wzrokiem   podwórze.   Dostrzegła   Corda.   Stał   oparty   o   zieloną   ścianę   stajni. 
Przyglądał się każdemu, kto wychodził z ocienionych boksów. Mimo że w ciągu 
ostatnich siedmiu dni nie odezwał się do niej ani słowem, był zawsze w pobliżu, bez 
względu na to, dokąd poszła. Pilnował jej, kiedy trenowała na torze, kiedy wsiadała 
do samochodu, kiedy z niego wysiadała, kiedy jadła lub odpoczywała.

Szybko   odwróciła   wzrok.   Nie   chciała,   żeby   Cord   przyłapał   ją,   jak   się   mu 

77

background image

przypatruje. Nie chciała znów poczuć bólu, który czuła za każdym razem, gdy Cord 
traktował ją, jakby jej nigdy nie obejmował, nie pieścił i nie całował.

Nie pragnął jej.
A więc ona nie powinna pragnąć jego.
„Nadal noszę broń".
Jego słowa słyszała w głowie przez wiele dni. Prześladowały ją. Ostrzegały. 

Raine   nie   potrafiła   zapomnieć   wrażliwości   Corda   ani   swojej   nieoczekiwanej 
reakcji. Nie potrafiła zapomnieć namiętności, jakiej nigdy nie podejrzewała. Ale 
istniało coś znacznie gorszego niż ból i namiętność. Było to okropne poczucie, 
że zdradziła jakąś cząstkę siebie.

I że ją odrzuciła.
Przedstartowe   szaleństwo,   powtarzała   sobie.   To   wszystko.   Po   prostu 

przedstartowe szaleństwo.

Chciała w to uwierzyć. Musiała uwierzyć. Zapragnęła obejrzeć się i przyłapać 

Corda na tym, że się jej przypatruje. Właśnie teraz. Była pewna, że na nią patrzy. 
Czuła jego skupione spojrzenie równie wyraźnie jak promienie słońca.

A jednak wiedziała, że bez względu na to, jak szybko się odwróci, nie uchwyci 

spojrzenia Corda.

Jest zbyt szybki. Cholernie szybki. Zawsze wytrąca jaz równowagi. Zawsze 

musi szukać jakiegoś oparcia, czegoś, co jej się wymyka. Tak jak Cord.

Odetchnęła   głęboko,   otrząsając   się   z   uczucia,   że   wciąż   stanowi   ośrodek 

zainteresowania Corda. Gdyby miał ochotę, podszedłby do niej.

Tymczasem nie podchodził.
Raine   jednak   wciąż   szukała   go   wzrokiem,   czuła   jego   obecność,   pamiętała 

namiętny żar pocałunków.

-  To   tylko   przedstartowe   szaleństwo,   ty   mała   idiotko   -   mruknęła   pod

nosem. - Otrząśnij się.

Dev zastrzygł lewym uchem.
- Przedstartowe szaleństwo - powtórzyła stanowczo.
Powtarzała to sobie przez całą drogę na tor skoków. Była to litania, która miała 

ją uwolnić od mężczyzny noszącego broń i zaklinającego konie i ludzi.

Dev truchtał wśród donic z kwiatami,  nad którymi latały pszczoły, a Raine 

powtarzała   słowa:   „przedstartowe   szaleństwo".   Brzęczenie   pszczół   i  ton  głosu 
pani sprawiały, że ogier strzygł uszami. 

Raine zdjęła kask i otarła pot z czoła. Nałożyła go z powrotem i sprawdziła 

zapięcie pod szyją. Wszystkie włosy upchnęła pod kaskiem, wymknęło się zaledwie 
kilka pasemek, które łaskotały Raine w rozpalone policzki.

Było dopiero wpół do dziewiątej, ale upał dochodził do trzydziestu pięciu stopni. 

Gorące powietrze odbijało się od niezadaszonego parkingu i od masywu gór, które 
wznosiły się tuż za torem jeździeckim. Pomimo stałego  zraszania wodą, grunt był 
suchy. W powietrzu unosił się złocisty, prześwietlony słońcem, kurz.

Raine luźno trzymała wodze, pozwalając, by ogier szedł własnym tempem. Dev 

kołysał się leniwie, spokojny jak kucyk do wynajęcia. Od czasu do czasu lekko strzygł 

78

background image

uszami,   kiedy   w   oddali   odzywały   się   głosy   nawołujące  konie   oraz   rżenie 
wierzchowców.   Pomiędzy   stajniami   kręcili   się   mężczyźni  przynoszący   paszę   i 
wywożący nawóz. Słychać było śmiechy, żarty i chichot dziewcząt.

Wszystkich opanowało przedstartowe szaleństwo.
Dev spędził w Santa Anita dość czasu, by zaznajomić się z tymi odgłosami. I 

zaaklimatyzować. Upał tylko nieznacznie zrosił potem jego lśniącą sierść.

Raine spostrzegła spokój swojego wierzchowca i uśmiechnęła się z zadowoleniem. 

Warto było przyjechać do Kalifornii wcześniej, żeby koń miał czas przyzwyczaić się 
do Santa Anita, zanim rozpoczną się igrzyska olimpijskie. Niektóre zwierzęta parskały 
i chowały się w cieniu, zaniepokojone nieznanym zapachem i odgłosami.

W   pobliżu   toru   Raine   zebrała   cugle.   Dev   rozejrzał   się   niespokojnie.   Chociaż 

Devlin's  Waterloo  nigdy  nie   wykazywał  skłonności   do  rywalizacji,   był  przecież 
ogierem. Kiedy zbliżał się do innych koni, Raine stawała się bardzo uważna.

- Jak zawsze pierwsza - cicho powiedział kapitan Jon, podchodząc do ogiera.
Dev nadstawił uszu. Przyglądał się mężczyźnie ciemnymi, czujnymi oczami.
- Zawsze ostrożny, co, stary? - mruknął kapitan. Powoli, lecz stanowczo,  uniósł 

rękę. Ujął cugle tuż pod uzdą.

Dev parsknął i spokojnie stanął,
-  Żadnego   forsowania   -   powiedział   kapitan   Jon.   -   Piętnaście   minut   lekkiej 

rozgrzewki. Przez ostatnie pięć minut skupcie się na skróconym galopie z odmiennej 
prowadzącej nogi. Gdyby Dev był nieposłuszny, odeślę Masona na inny tor.

Raine   nie   protestowała,   choć   zdawała   sobie   sprawę,   że   rozgrzewka   będzie 

trudniejsza dla niej niż dla ogiera. Dev nie lubił skróconych galopów, ale były one 
konieczne w ujeżdżaniu, próbie wytrzymałości i w pokazie skoków. Dev musi być 
przygotowany do natychmiastowej zmiany chodu.  W próbie dokładności było to 
konieczne   ze   względu   na   piękno   skoków,  w   biegu   na   wytrzymałość   od   tego 
zależało, czy skok się uda, czy zakończy niebezpiecznym upadkiem.

-  Na   torze   nie   ustawiłem   przeszkód   wyższych   niż   metrowe   -   ciągnął

kapitan. - Uważaj na potrójną kombinację. Najpierw masz pełny krok, potem pół 
kroku, a potem cztery i pół kroku.

Raine westchnęła. Podstępnie, jak zawsze. Rozbieg przed przeszkodą na cztery i 

pół  kroku  był   wystarczający,  by   stracić   panowanie   nad  koniem,   zwłaszcza  gdy 
kierowało   się   koniem,   który   lubił   szybko   brać   przeszkody.   Na  szczęście   Dev 
zazwyczaj tego nie robił.

Ale dziś mogło stać się inaczej. Raine była zdenerwowana. Deva rozpierała energia. 

Teraz człapał jakby dla niepoznaki, ale Raine wiedziała, że ogier rwie się do biegu na 
długi   dystans,   do   przelatywania   nad   wzgórzami,   korytami   rzek   i   sztucznymi 
przeszkodami. Za sześć dni właśnie to go czeka. Do tego czasu Raine musi mocno 
siedzieć w siodle i krótko trzymać wodze, bo  inaczej ogier na pokazie skoków 
będzie strącał poprzeczki, jakby to były słomki.

Z   kamiennym   wyrazem   twarzy   pewnie   poprowadziła   konia   na   pierwszy   tor 

ćwiczeń.   Były   tam   już   inne   konie.   Jedne   trwały   w   absolutnym   bezruchu   -   to 
konieczne przy ujeżdżaniu. Pozostałe ćwiczyły zmianę chodu lub bieg po przekątnej.

79

background image

Raine   zatrzymała   się   i   ustawiła   Deva   tak,   żeby   rozpocząć   trening.   W 

przeciwieństwie do innych jeźdźców nie posługiwała się batem. Dev by jej na to nie 
pozwolił. Jeżeli będzie z niego niezadowolona, da mu znać tonem głosu i mocniej 
ściśnie boki nogami.

Pracowała w skupieniu, przemawiając do Deva, tak aby jej głos słyszał tylko 

ogier. Dev ćwiczył z przyjemnością. Zbyt gorliwie. Na najmniejsze przeniesienie 
ciężaru ciała reagował napięciem. Był gotów biec wiele kilometrów.

Dev był doskonale przygotowany do biegu na przełaj i do pokonywania trudnych 

przeszkód. Uwielbiał to, co czyniło z niego doskonałego zawodnika. Ale jednocześnie 
sprawiało, że niechętnie mizdrzył się podczas ujeżdżania.

-  Posłuchaj mnie, olbrzymie - mruknęła Raine przez zaciśnięte zęby, gdy Dev 

gwałtownie szarpnął i zatańczył. - Pobiegasz sobie za kilka dni. Teraz musisz się 
uspokoić.

Koń posłusznie ruszył stępa, przeszedł w kłus, a potem trenował też inne chody 

wymagane przy ujeżdżaniu. Inaczej było ze skróconym galopem z odmiennej nogi. 
Dev   początkowo   odmówił   wykonania   polecenia.   Po   krótkiej  szarpaninie   dał  za 
wygraną. W końcu skrócony galop, chociaż zbyt powolny, najbardziej przypominał 
to, co lubił.

Potem Raine znów kazała mu ruszyć stępa, a Dev jej nie posłuchał. Z całej  siły 

zacisnęła pięści i ścisnęła kolana. Kiedy koń wykonał jej polecenie, kazała mu się 
zatrzymać. W bezruchu. Usłuchał jej, gryząc wędzidło.

Kątem oka Raine spostrzegła Corda. Zareagowała gwałtownie i koń zatańczył w 

miejscu.

Raine zaklęła pod nosem i przywołała konia do porządku, ściskając go nogami i 

ściągając wodze.

Usłyszała głos Corda przebijającego się przez stłumiony stukot końskich kopyt.
- Telefon do ciebie.
- Później - odparła krótko.
- To twój ojciec.

ROZDZIAŁ 10

- Tato? - spytała z niedowierzaniem. - Do mnie?
- Czeka na linii.
Patrzyła na niego zdziwiona. Ojciec nie dzwonił do niej od. . .  Nie pamięta 

nawet, od jak dawna.

Dev  wyczuł,  że  uwagę  jego pani  zaprząta  coś  innego. Z kocią  zwinnością 

skoczył w bok. Przeklinając jego i siebie, Raine stoczyła z nim  krótką walkę i 
wygrała.

-  Tryska energią- powiedział Cord i uśmiechnął  się z zachwytem na  widok 

tańczącego ogiera. A potem jego głos złagodniał. Pobrzmiewał w nim plusk rzeki 
rozsrebrzonej   księżycową   poświatą.   -   Nie   przepadasz   za   ujeżdżaniem,   prawda, 
koniku? Nic dziwnego. Ujeżdżanie jest dobre dla ludzi, którzy lubią etykietę.

80

background image

Raine zatrzymała konia trzysta metrów od ogrodzenia. Opierał się, tańcząc w 

miejscu.   Chciał   podejść   bliżej   źródła   hipnotyzującego   głosu.   Raine   zręcznie 
skierowała go w stronę wyjścia z toru.

Cord szedł po drugiej stronie ogrodzenia, nie przestając przemawiać do ogiera. 

Dev czujnie nastawił uszu i wdzięczył się, słuchając głosu zaklinacza.

-  Pobiegałbyś sobie - mówił Cord. - Popił wody, pogalopował. Czy twoja  pani 

kiedykolwiek pozwoliła ci pokryć pełnokrwistą klacz, a może zawsze trzyma cię na 
uwięzi?

Kiedy Dev wyszedł za ogrodzenie, Cord chwycił cugle tuż przy uździe. Ogier stał 

bez ruchu i rozdymał aksamitne nozdrza, upajając się wonią Corda i wpatrując się 
weń wilgotnymi brązowymi oczami.

- Idź do telefonu i poproś o telefonistkę numer jedenaście – powiedział Cord. - Ja 

potrzymam Księcia Ciemności.

Gdyby  to  był  kto  inny,  Raine  nie  zgodziłaby  się,  a  Dev   nie  stałby   spokojnie 

zadowolony.

- Jesteś równie głupi jak ja - mruknęła do konia. - Idiota.
- Co mówisz? - spytał Cord.
- Nic.
Zsunęła się z grzbietu i lekko skoczyła na ziemię.
-  Jeśli sobie z nim nie poradzisz, miej pretensję tylko do siebie - powiedziała 

rozdrażniona.

Cord,   nie   zwracając   na   nią   uwagi,   prowadził   konia   do   stajni.   Cały   czas 

przemawiał do niego.

Raine przez chwilę patrzyła na swego wierzchowca. Otrząsnęła się i popędziła do 

najbliższego automatu, zastanawiając się, co złego mogło spotkać kogoś z rodziny. 
Podniosła   słuchawką   i   poprosiła   o   telefonistkę   numer  jedenaście.   Czekając   na 
połączenie, wyobrażała sobie nieszczęścia, które mogły spotkać jej najbliższych.

- Tato - powiedziała niecierpliwie, kiedy tylko usłyszała jego głos zmieniony przez 

odległość i trzaski na linii - co się stało?

-  Nic.   Chciałem   ci   tylko   powiedzieć,   że   ja,   twoja   matka   i   rodzeństwo 

przyjedziemy na olimpiadę.

- Przyjedziecie? - spytała, powątpiewając. - Spróbujesz przyjechać?
- Będę tam, Baby Raine.
Roześmiała się i smutno pokręciła głową.
- Nie jestem dzieckiem.
- Nigdy nie byłaś - odparł ponuro. - Nigdy. Chyba dlatego, że przyszłaś na świat 

piąta. Zawsze chciałaś być równie dorosła jak twoi bracia i siostry.

- Skoro mowa o rodzeństwie, u nich wszystko w porządku?
- W porządku. Wszyscy sześcioro będziemy cię oglądać.
-  Niemożliwie - oparła sucho. - Wszyscy sześcioro nie spotkaliście się  razem, 

odkąd William dostał prawo jazdy.

- Siódmy członek rodziny nigdy dotąd nie brał udziału w olimpiadzie. Nie mamy 

zamiaru stracić takiej okazji, Raine. Mówię poważnie.

81

background image

Z trudem przełknęła ślinę. Dotąd jej ojciec zawsze zaczynał zdanie od słów „jeśli 

będę mógł".

- Nie musisz - powiedziała cicho. - Zawsze będzie następna okazja.
-   Nie   dla   ciebie,   dzieciniec.   Uznałem,   że   powinnaś   skończyć   z   tułaczką  i 

ryzykiem. Jeśli cię teraz nie obejrzę, nie będzie następnej okazji.

Zacisnęła dłoń na słuchawce, słuchając spokojnego tonu ojca, który mówił jej to, 

czego się właśnie o sobie dowiedziała. Miała dość życia w drodze,  była zmęczona 
treningami, napięciem, podnieceniem, które za każdym razem było coraz słabsze. 
Zauważyła to dopiero po upływie lat.

Czekała na olimpiadę, chciała walczyć i wygrać. Ale ojciec ma rację. Po  raz 

ostatni.

- Skąd wiesz? - wyszeptała. - Sama to dopiero zrozumiałam.
-  Jesteś   bardzo   podobna   do   mnie.   Tylko   sprytniejsza.   Mnie   zrozumienie

tego,   co   tracę,   zajęło   więcej   czasu.   Ale   nie   mam   zamiaru   tracić   nic   więcej.
Czekaj na mnie. Kocham cię, Baby Raine.

Była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć. Kiedy wreszcie zdołała wyszeptać: 

„Ja też cię kocham", ojciec już się rozłączył.

Odwiesiła   słuchawką   i   stała,   wpatrując   się   w   podwórze   niewidzącym 

wzrokiem.

- Złe wieści? - spytał Cord.
Zamrugała   powiekami   i   spojrzała   na   mężczyznę,   który   trzymał   Deva   równie 

pewnie jak ona. I Dev stał spokojny. To coś więcej niż głos zaklinacza, na konia 
działał sam Cord.

- Raine? - zapytał łagodnie. - Nic się nie stało?
-  Ojciec   powiedział,   że   przyjedzie   na   olimpiadę   -   powiedziała   czystym,

niemal dziecięcym głosem. - Zawsze przedtem mówił, że spróbuje przyjechać. 
Tym razem obiecał. Nigdy przedtem nie obiecywał.

Cord zacisnął usta.
- Nikomu o tym nie mów. Gdyby cię ktoś zapytał, skłam. A potem powiedz mi, 

kto pytał o twojego ojca.

Zmiana   tonu   była   tak   gwałtowna,   że   podziałała   na   Raine   jak   policzek. 

Wzdrygnęła się i cofnęła, znów wytrącona z równowagi.

- Dlaczego? - spytała.
-   Dlaczego?   -   powtórzył,   nie   wierząc   własnym   uszom.   A   potem   dodał

głosem   tak   lodowatym   jak   jego   oczy.   -   Dorośnij   wreszcie,   Baby   Raine.   Na
świecie są ludzie, którzy zabiliby twego ojca, gdyby tylko umieli go znaleźć. 
Ale   nie   umieją.   Dlatego   rozkład   zajęć   twojego   ojca   jest   zawsze 
nieprzewidywalny.   To   się   nazywa   umiejętność   przeżycia.   Gdybyś   była 
mordercą i wiedziała, że twój cel ma córkę, która bierze udział w olimpiadzie, co 
byś zrobiła?

Raine zamknęła oczy. Fala strachu podeszła jej do gardła.
- Nie - wyszeptała, potrząsając głową. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
-  Tak   -   parsknął   Cord.   -   Jak   myślisz,   dlaczego   opuszczał   wszystkie 

82

background image

najważniejsze zawody? Dlaczego nie pokazał się na żadnym rozdaniu świadectw? 
Dlaczego nie był na żadnej premierze twojej siostry? Dlaczego, do diabła...

- Nie wiedziałam - przerwała mu Raine głosem pełnym napięcia.
- Bo nie chciałaś wiedzieć. 
- Nigdy mi nic nie mówił - powiedziała, zaciskając pięści.
- Bo nie chciał, żebyś wiedziała. Gdyby wiedział, że ci to powiedziałem, uznałby 

mnie za zdrajcę.

- Więc dlaczego mi powiedziałeś?
- Może dlatego, że uważam, że ojciec nie powinien się narażać tylko po to, by 

przekonać córkę o swoim uczuciu.

- Nigdy go o to nie prosiłam! Ja tylko chciałam mieć prawdziwą rodzinę, a nie 

czuć się jak piąte koło u wozu. To zbyt wiele?

Na widok jej drżących, pobladłych ust i oczu zaszklonych łzami Cordowi minął 

gniew. Zapragnął ją objąć, przytulić i pocieszać. 

Równie dobrze mógł chcieć gwiazdki z nieba.
- Nie - powiedział. - To nie jest zbyt wiele. To po prostu wszystko. Chcesz 

mieć cały świat.

- Ale...
-  Niektórzy   nie   są   stworzeni   do   życia   rodzinnego   -   powiedział   z   prostotą.   -

Niektórzy muszą poruszyć świat z posad, zanim znajdą miejsce dla siebie.

- I ty to zrobiłeś?
- Tak. Raz. - Patrzył jej w oczy. - I teraz mam zamiar zrobić to samo.
- Co masz na myśli?
Wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia, choć znaczyło dla niego tak 

wiele. Zamierza zatrząść jej światem, aż znajdzie się w nim miejsce dla niego. Ale 
nie dzisiaj. Nawet nie jutro. Kiedyś.

Najpierw   musi   załatwić   Barakudę.   Na   zawsze.   Nie   mógłby   żyć   ze 

świadomością, że podąża za nim człowiek, który poprzysiągł mu śmierć.

Bez słowa oddał Raine cugle Deva i odwrócił się, by odejść.
- Zaczekaj - powiedziała Raine gwałtownie i położyła mu dłoń na ramieniu.
Nie widziała napięcia na jego twarzy ani głodu, z jakim patrzył na jej rękę. 

Spojrzał jej w oczy, w tej chwili bardziej zielone niż brązowe.

- Czekam - powiedział obojętnie.
- A jeśli zadzwonię do ojca i powiem mu, żeby nie przyjeżdżał?
Cord zawahał się. Marzył, żeby wziąć ją za rękę, pogładzić kciukiem końce 

jej palców, dotknąć językiem wnętrza jej dłoni. Nie mógł jednak tego uczynić.

I nie umiał przestać tego pragnąć.
- Jeśli dzięki temu lepiej się poczujesz - powiedział spokojnie - to zadzwoń. 

Ale   to   nic   nie   zmieni.   Blue   twierdzi,   że   wiele   stracił,   bo   nie   zna
dobrze własnej córki. On przyjedzie, Raine. Nic go nie powstrzyma.

Raine przypomniała sobie słowa ojca, pewność w jego głosie i wiedziała, że 

Cord ma rację. Justin Chandler-Smith przyjedzie, aby obejrzeć start swojej córki.

Zacisnęła palce na nadgarstku Corda.

83

background image

- Nie chcę ułatwiać sprawy komuś, kto chce go zabić! - Głos jej się załamał. - 

Cord, proszę, co mam zrobić, żeby w to uwierzył?

- On dobrze wie, co czujesz.
- Ale...
-  Jak  myślisz,  dlaczego  tak  się  starał, żebyś  nie wiedziała,  że  jest  celem  dla 

morderców. Tylko Lorraine wie, jak niebezpieczna jest jego praca, choć nie wie, na 
czym polega. Nie dlatego, że Blue nie ma do niej zaufania, ale  dlatego, że w ten 
sposób ją ochrania. Jeżeli czegoś nie wie, nikt jej nie zmusi, żeby coś powiedziała.

Raine pobladła. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że matka również może stać się 

celem ataku.

- Co mogę zrobić, żeby go... żeby ich chronić?
Cord omal się nie roześmiał.
- Twój ojciec i rodzina, wszyscy jesteście chronieni przez doskonale przygotowanych 

ludzi.

Spojrzała na Corda piwnymi oczami, w których pojawił się cień.
- Jesteś jednym z nich?
-   Wybrałem   kilka   miejsc,   skąd   Blue   będzie   mógł   oglądać   bieg   przełajowy   - 

powiedział, nie odpowiadając wprost na jej pytanie. - Będzie miał doskonały widok 
na tor i sam pozostanie niewidoczny.

-  Kiedy   mnie   spotkałeś,   szukałeś   bezpiecznego   miejsca,   z   którego   mógłby 

obserwować wyścig?

- Wciąż jesteś na mnie zła, prawda? - spytał Cord z krzywym uśmieszkiem.
Raine odpędziła pszczołę, która uznała jej jaskrawoczerwony kask ochronny za 

przerośnięty kwiat.

-  Nie.   Już   nie.   Skoro   masz   chronić   mojego   ojca,   rzeczywiście   musiałeś

podejrzewać   najgorsze,   kiedy   mnie   tam   zobaczyłeś.   Nie   mogłeś   wiedzieć,
kim jestem. A w twoim świecie każdy jest potencjalnym zabójcą.

- To także twój świat.
Przygryzła wargę, a potem powiedziała:
- Tak, wiem. Jeżeli ojciec zginie z mojego powodu... - Nie dokończyła. 
- Jestem dobry w tym, co robię - powiedział Cord spokojnie.
- Jeśli jesteś jednym z jego ludzi, jesteś znacznie lepszy. Jesteś najlepszy.
- Raine! - zawołał kapitan Jon. - Twoja kolej!
- Idę!
Cord splótł dłonie, by pomóc jej wsiąść. Raine automatycznie umieściła  na nich 

stopę i błyskawicznie znalazła się na grzbiecie konia.

- Słuchaj jej - mruknął tak cicho, by usłyszał go tylko Dev - bo inaczej twoja skóra 

zawiśnie na mojej ścianie zamiast makaty.

Raine skierowała Deva z powrotem na tor ćwiczeń. Koń potruchtał posłusznie. 

Raine   starała   się   pozbierać   myśli.   Czuła   się   tak,   jakby   ktoś   postawił  jej 
uporządkowany świat na głowie, a potem potrząsał nim tak długo, że  w końcu 
musiała   spojrzeć   na   wszystko   z   zupełnie   innej   perspektywy.   Obraz  zmienił   się 
nieodwracalnie.

84

background image

Nie   mogła   zmienić   przeszłości,   ale   mogła   poukładać   wspomnienia   inaczej, 

stworzyć nowy model, inną prawdę. Ojciec ją kocha. Wiedziała o tym zawsze, choć 
nie chciała się przyznać. Łatwiej było czuć gniew, niż spróbować zrozumieć motywy 
jego postępowania.

Jednak to nowe spojrzenie nie wystarczało. Nie umiała zaakceptować życia, jakie 

wiódł jej ojciec. Dla niej było niemożliwe. I dla dzieci, które miała nadzieję kiedyś 
urodzić.

Miłość do Corda Elliota zniszczyłaby ją.
A jednak pragnęła go jak nikogo. Głębia tego uczucia była przerażająca.
- Słuchasz mnie? - warknął kapitan Jon.
-  Mam wykonać potrójny skok, raz w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek 

zegara, drugi raz w przeciwnym - powtórzyła polecenie kapitana. - Potem mam 
przejechać jeszcze raz, dwukrotnie zmieniając nogę, żeby zaskoczyć Deva.

-  Tak. Musi zrozumieć, że kiedy mówisz „skacz", ma, do cholery, skakać, bez 

względu na nogę. W drugim okrążeniu ostatnia przeszkoda jest ustawiona pod kątem 
do ogrodzenia. Pilnuj, żeby Dev nie pobiegł z przeciwnej  strony tylko dlatego, że 
wybicie przypadnie na niewłaściwą nogę.

Raine przestała rozmyślać o Cordzie i wjechała na tor. Dev wykonał  pierwszą 

serię skoków, jak przystało na dobrze ułożonego konia. Kiedy galopował dookoła, 
zbliżając się do przeszkody z przeciwnej strony, za ogrodzeniem pojawiła się grupa 
obcokrajowców na koniach. Rozmawiali, patrząc, jak muskularny ogier przeskakuje 
przeszkody.

Nagle jeden z koni zarżał spłoszony i pomknął jak strzała prosto na zawodnika, 

który cierpliwie czekał na swoją kolej. Koń Amerykanina rzucił się naprzód. Jeździec 
spadł na ogrodzenie, a spłoszony koń przesadził je i biegł dalej w kierunku Deva.

W kierunku Raine.
Cord popędził w stronę toru. Wiedział, że jest za późno, ale nie mógł się z tym 

pogodzić. Świat zwolnił, a potem zupełnie się zatrzymał. Cord widział  wszystko z 
przerażającą ostrością. Amerykański zawodnik leżał wplątany w siatkę ogrodzenia. 
Jego koń utykał, oszczędzając przednie nogi. Spłoszony koń przesadził ogrodzenie i 
mknął   przez   tor,   unosząc   jeźdźca,  który   rozpaczliwie   starał   się   zapanować   nad 
wierzchowcem. Zwierzę zdążało w stronę Raine niczym rozpędzona ciężarówka.

Za późno. 
Szarżujący koń zderzył się z Devem. Ogier zatoczył się, a Raine z ogromną siłą 

została wyrzucona z siodła.

- Nie! - krzyknął Cord, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk.  Krzyk 

rozbrzmiewał tylko w jego głowie. Raine przeleciała nad pędzącym koniem, ziemia 
ruszyła   jej   naprzeciw.   Nie   było   czasu   na   koziołkowanie,   na   ucieczkę   przed 
podkowami, na to, by zakryć głowę rękami.

Raine runęła na ziemię i leżała bez ruchu.
Cord przeskoczył ogrodzenie i znalazł się na torze.
Dev z przeraźliwym kwikiem zaatakował konia, gryząc go do krwi. Oszalałe zwierzę 

zarżało i skoczyło, zrzucając jeźdźca, który szybko się pozbierał i pokuśtykał w 

85

background image

stronę Raine. Nie widział jej.

Dev położył uszy, odsłonił zęby i, przewracając oczami, rżał wściekle. Stanął nad 

Raine i ostrzegał nieznajomego, żeby się nie zbliżał.

Mężczyzna był zbyt ogłuszony, by rozumieć, co się stało. Nadal szedł w kierunku 

Raine.

Cord rzucił się na niego i odepchnął od rozwścieczonego ogiera. Zerwał się na nogi 

ze zręcznością dobrze wytrenowanego zawodnika.

- Zabieraj się stad - warknął na jeźdźca.
Mężczyzna   nie   zareagował   dość   szybko,   więc   Cord   chwycił   go   i   popchnął  w 

kierunku ogrodzenia. Odwrócił się jak sprężyna i spojrzał na Raine.

Leżała bez ruchu.
Najchętniej podbiegłby do niej, żeby sprawdzić, czy żyje. Ale nie mógł.  W tej 

chwili ogier był jak dziki mustang, który nigdy nie miał do czynienia z człowiekiem. 
Stał pochylony nad swoją panią jak wierny pies.

Zabiłby każdego, kto próbowałby się do niej zbliżyć.
Cord podchodził powoli. Z każdym krokiem przemawiał do konia kojącym głosem 

zaklinacza.

- Spokojnie, spokojnie, stary. Nie mam zamiaru skrzywdzić twojej pani. Pamiętasz 

mnie? Pachnę tak jak ona.

Wyciągnął prawą rękę, którą Raine trzymała kilka minut temu. Teraz leżała twarzą 

do ziemi.

- Spokojnie, Dev. Spokojnie. Postaw uszy, koniku. Powąchaj mnie... Pamiętasz...
Jego głos sączył się powoli w uszy konia. Był jak ciepłe, lśniące wody rzeki w 

mrokach nocy, spokojne, kojące, urzekające poświatą księżyca.  Dev lekko uniósł 
uszy. Wciąż patrzył na Corda, ale już bez wściekłości.

- O, tak. Nie jestem lwem ani wilkiem szukającym zdobyczy. Nie skrzywdzę ciebie 

ani Raine. O, tak, dobrze. Spokojnie, koniku.

Śledził i chwalił każdą, najsubtelniejszą nawet zmianę w zachowaniu zwierzęcia, 

najlżejsze drgnienie jego uszu.

- Powąchaj mnie, stary. Pachnę tak jak ona...
Za   Cordem   rozległy   się   krzyki   przerażenia.   Wokół   toru   zebrali   się   ludzie. 

Przyglądali   się   nieruchomej   Raine   i   mężczyźnie,   który   cicho   przemawiał   do 
wielkiego ogiera, balansującego na granicy strachu i wściekłości.

Zgromadzeni   ludzie   wykrzykiwali   dobre   rady   i   ostrzeżenia.   Nieznane  głosy 

sprawiały, że Dev wzdragał się i drżał, jakby go chłostano.

Cord miał ochotę uciszyć gapiów, ale gdyby podniósł głos, Dev rozsierdziłby się 

jeszcze bardziej.

Przeklęci idioci, myślał Cord. Nie widzą, że tylko pogarszają sprawę.
Nagle usłyszał stanowczy głos kapitana Jona.
-   Osobiście   wychłoszczę   każdego,   kto   się   odezwie.   Pozwólmy   działać 

człowiekowi na torze.

- Ale... - zaczął jeden z jeźdźców.
- Zamknij się.

86

background image

Pomimo że kapitan Jon nie podniósł głosu, natychmiast zapanowała absolutna 

cisza.

Cord nie przestawał przemawiać do konia. Jego głos był spokojny, urzekający i 

bezpieczny, przypominał szum rzeki płynącej wśród soczystych zielonych łąk.

Dev   nerwowo   zastrzygł   uszami   i   wyciągnął   szyję   ku   Raine.   Szturchał   ją 

aksamitnymi nozdrzami. Bezruch pani napawał go lękiem.

Cord przysuwał się coraz bliżej. Łagodny pomruk jego słów łagodził strach i 

niepewność Deva.

- Pozwól mi ją obejrzeć - mówił Cord. - Nie zrobię jej krzywdy, stary. Chcę jej 

pomóc. Ty też tego chcesz. Chcesz, żeby twoja piękna pani znów  znalazła się na 
twoim grzbiecie, żeby cię czesała i chwaliła za to, że jesteś taki silny i pełen energii. 
Krytykowała za to, że masz taki zakuty łeb. Ja też mam zakuty łeb. Wydawało mi 
się, że mamy przed sobą mnóstwo cza...

Dev wyciągnął szyję w kierunku Corda. Rozdymając  czarne nozdrza,  węszył 

mieszaninę woni Raine i Corda. Z głębokim westchnieniem postawił uszy. Szturchnął 
nosem Corda, a potem Raine, jakby pytał, dlaczego Raine wciąż się nie rusza.

Cord chwalił konia i jednocześnie chwycił cugle. Dev zadrżał, usiłował  rzucić 

głową, ale w końcu pogodził się z wolą Corda.

Pomimo wielkiej niecierpliwości, Cord poruszał się bardzo powoli i ostrożnie. 

Ukląkł obok Raine. Leżała twarzą do ziemi, z rozrzuconymi ramionami. Pomacał 
palcami delikatną skórę na szyi. Wstrzymał oddech, starając się wyczuć choćby 
najlżejsze oznaki życia.

Nie poczuł nic.
Zacisnął szczęki. Westchnął, by zwolnić bicie własnego serca, by uchwycić nawet 

najsłabszy puls Raine.

Po chwili przerażającej niepewności poczuł pod palcami słabe tętno. Gwałtowna 

ulga sprawiła, że omal nie zemdlał.

- Żyje - wyszeptał.
- Chcesz, żebym zabrał Deva? - zapytał kapitan Jon.
Na dźwięk jego głosu Dev się poruszył.
- Jeszcze nie - odparł Cord kojącym tonem. - Dev by tego nie zniósł.
Raine jęknęła i poruszyła się, łapiąc oddech.
-  Nie ruszaj się. - Spokojne polecenie zostało wzmocnione naciskiem  dłoni na 

łopatki. - Z Devem wszystko w porządku - dodał szybko, wiedząc że Raine troszczy 
się przede wszystkim o konia. - Gdzie cię boli?

Świat   mocno   zawirował   wokół,   kiedy   spróbowała   nagle   unieść   głowę. 

Natychmiast opuściła jaz powrotem. Kiedy świat znieruchomiał, otworzyła oczy.

- Kręci mi się w głowie. I nie mogę oddychać.
- Powiedz mi, gdzie cię boli.
Trzymając jedną ręką wodze Deva, z wielką zręcznością i troskliwością obmacał 

Raine, zaczynając od karku. Skończył i utkwił w niej pytający wzrok.

- Nic mi nie jest - powiedziała. Jej głos brzmiał teraz mocniej.
- Nie wyglądasz dobrze - stwierdził Cord. - Upadłaś na twarz. Jesteś chłodna.

87

background image

Poruszyła głową. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Skrzywiła się. Wiedziała, że 

później będą zesztywniałe.

- Możesz usiąść?
- Jasne.
Ale nie było to tak łatwe, jak sobie wyobrażała. Bolała ją głowa, było jej niedobrze. 

Kiedy Cord otoczył ją ramieniem, oparła się na nim.

- Dasz radę? - zapytał.
- Co się stało?
-  Jeden z koni się spłoszył. Prawdopodobnie coś go użądliło. Wpadł na  innego 

konia, rozwalił ogrodzenie i ruszył na ciebie jak pociąg towarowy. Spadłaś z Deva, 
a on odpędził konia i stanął nad tobą jak Cerber.

- To w jego stylu - powiedziała ze słabym uśmiechem. - Kiedy upadnę, robi się 

nadopiekuńczy.

Słysząc to, Cord uniósł czarne brwi.
Nagle przypomniała sobie, że jeden z jej kolegów upadł na ogrodzenie. Spojrzała 

w tamtym kierunku.

- Jameson - powiedziała zaniepokojona. - Nic mu się nie stało?
Obok Jamesona stał kapitan Jon. Zawodnik spoglądał w stronę toru. Jego twarz była 

blada i spocona. Widać było, że ma złamane lub wybite ramię,  a może jedno i 
drugie.

- Ramię - powiedział kapitan.
- A co z Show Me? - spytała Raine.
-  Prawdopodobnie zwichnięta prawa przednia noga. Nic poważnego. -  Jameson 

przez jakiś czas nie będzie mógł jeździć.

Raine spojrzała w oczy kapitana Jona. Zespół Stanów Zjednoczonych miał liczyć 

co najmniej trzech zawodników. Maksymalnie można było wystawić czterech. To 
był wariant optymalny, w razie gdyby po rozpoczęciu  zawodów zdarzył się jakiś 
wypadek.

Ponieważ Jameson musiał zrezygnować ze startu, jego miejsce zajmie zawodnik 

rezerwowy.   Zespół   nadal   będzie   liczył   cztery   osoby,   ale   nie   będą  to   czterej 
zawodnicy, którzy mają największą szansę na wygraną.

Raine spróbowała wstać.
- Co ty wyprawiasz? - spytał oburzony Cord, chwytając ją za rękę.
- Wstaję! - ucięła stanowczo. - Pomóż albo zejdź mi z drogi.
Cord przyjrzał się jej uważnie, a następnie pomógł wstać. Raine zawahała się 

chwilę, czekając, aż minie zawrót głowy, po czym sięgnęła po cugle Deva.

Cord nie wypuścił ich z ręki.
Raine spojrzała na niego wściekle, bo kolega z zespołu i jego koń zostali ranni. To 

pozbawiało drużynę szansy na wymarzone zwycięstwo.

- Oddaj mi cugle - warknęła.
- Ja mogę odprowadzić Deva do stajni - powiedział Cord.
- Jeszcze nie. Najpierw musi poćwiczyć skoki.
- To, co się stało, nie jest winą Deva.

88

background image

- Wiem. Ale jeżeli teraz nie przeskoczy tej przeszkody, później będzie  jeszcze 

gorzej.

- Ona ma rację - powiedział kapitan Jon, spoglądając na Corda. – To  kwestia 

zaufania konia do jeźdźca.

- A co z jeźdźcem? - spytał Cord chłodnym tonem zawodowca.
-  Jeźdźcy   zazwyczaj   kończą   trzydniowy   Wszechstronny   Konkurs   Konia 

Wierzchowego ze wstrząśnieniami mózgu, wybitymi zębami i połamanymi żebrami 
- odparł kapitan. - Taka praca.

- Cholera.
Cord bez ostrzeżenia schylił się, odwrócił, wyprostował i podsadził Raine na siodło. 

Oddał jej wodze i zszedł z drogi. Nie odrywając jasnych oczu od  twarzy Raine, 
patrzył jak wraca na tor. Widział, jak walczy z zawrotami głowy, pokonuje je i 
ustawia konia do skoku.

Jest nieodrodną córką Blue. Upartą i odważną.
Jak to możliwe, by osóbka tak słodka i łagodna była aż tak uparta? Tym razem 

jednak trafiła kosa na kamień, Baby Blue.

I na tym polega problem.
Dev brał przeszkody jak latający czarny diabeł. Kiedy przeskoczył trzecią, Raine 

osunęła się na muskularną szyję konia. Zanim  zdążyła spaść, Cord  był już przy 
niej. Zdjął jaz grzbietu ogiera.

- Mam... zawroty... głowy - udało jej się powiedzieć.
Zemdlała, zanim Cord zdążył odpowiedzieć.

ROZDZIAŁ 11

- Jesteś pewien, że to był wypadek? - zapytał Chandler-Smith. Cord rozejrzał 

się po szpitalnym korytarzu. W pobliżu automatu telefonicznego nie było nikogo, 
kto mógłby usłyszeć. 

- Na dziewięćdziesiąt siedem procent.
Chandler-Smith chrząknął i przeczesał palcami szpakowate włosy. 
- Przeklęta pszczoła. Kto by pomyślał?
-  Gdybym na to wpadł, nie byłoby ani jednej pszczoły  w promieniu  pięciu 

kilometrów.

-  Powiedz   mi   jeszcze   raz,   że   z   Raine   wszystko   w   porządku   –   zażądał 

Chandler-Smith zmęczonym głosem.

Wszystkie telefony na jego biurku mrugały niecierpliwie. Nie zwracał na nie 

uwagi. Kilka komputerów popiskiwało. Je także zlekceważył.

- To twoja córka - odparł Cord sucho. - Nic jej nie będzie. Czaszkę ma równie 

twardą jak ty.

- Przekonałeś się, że jest uparta.
-  Uparta?   Do   diabła,   w   porównaniu   z   nią   koza   jest   potulna   jak   baranek.

Kiedy   tylko   miała   dość   siły,   żeby   się   podnieść,   wsiadła   na   tego   cholernego
konia   i   kazała   mu   skakać.   Dopiero   kiedy   przeskoczył   ostatnią   przeszkodę,

89

background image

zrobiła coś rozsądnego.

- To znaczy?
- Zemdlała - odparł Cord cierpko. - A może po prostu nie chciała słuchać, co 

myślę na temat skakania, zanim prześwietli tę swoją twardą czaszkę.

Chandler-Smith odchrząknął, potarł dłonią kark i pokręcił głową. To była ciężka 

noc. A dzień będzie jeszcze cięższy.

- Żałuję, że mnie tam nie było.
Cord zamknął oczy i pomyślał o tych strasznych chwilach, kiedy Raine leżała z 

twarzą w ziemi, a on nie wiedział, czy żyje. Nie chciał jednak mówić o tym Blue. 
Szef był zbyt przebiegły. Poznałby, że troska Corda jest bardzo osobista.

Westchnął, starając się zapanować nad nerwami. Zapach szpitala sprawiał, że 

się dusił. Amoniak i rozpacz. Po równo. 

-  Lepiej,   że   cię   nie   było   -   powiedział   obojętnym   tonem.   -   Darłbyś   pasy

ze wszystkich wokół. A ona z ciebie.

-  Baby   Raine?   -   Chandler-Smith   roześmiał   się   i   odprawił   ruchem   dłoni

osobistego   sekretarza,   który   nieopatrznie   wsunął   głowę   do   jaskini   lwa,   by
się   przekonać,   dlaczego   wszystkie   światła   wciąż   migoczą.   -   To   pieszczoszka. 
Nigdy nie podnosi głosu.

- Zdarzyło ci się znaleźć między córką a czymś, na co ma ochotę?
- O, nie. Mam zamiar doczekać emerytury.
-  Jak   będziesz   chciał   się   dowiedzieć   o   jej   stan,   niech   ktoś   zadzwoni   do 

mojego domu na kółkach. Skontaktuję się z tobą, gdyby stan się pogorszył.

- Lekarze spodziewają się pogorszenia? - spytał Chandler-Smith.
-  Nie - odparł Cord tonem kogoś, kto jest przygotowany na najgorsze. -  Nie 

wróci do motelu. Zostanie w wolnym pokoju w centrum dowodzenia.  Co pół 
godziny będę mógł sprawdzać, jak się czuje.

- Wynajmij pielęgniarkę - powiedział Chandler-Smith.
- Nie ma dość czasu, żeby ją sprawdzić. W tej chwili tylko jednej osobie ufam 

bez zastrzeżeń. Sobie. 

- A Kentucky?
- Dziewięćdziesiąt siedem procent pewności.
- Jesteś twardym sukinsynem.
- Jesteś dla mnie wzorem we wszystkim, tylko nie w jednym.
- Mam spytać?
- Kończę z tym.
Cord nie powiedział nic więcej. Nie musiał. Obydwaj dobrze wiedzieli, że kiedy 

ktoś w ich branży mówi, że się wycofuje, pozostaje to tylko kwestią czasu.

-  W   ciągu   ostatnich   pięciu   lat   nieraz   namawiałem   cię,   żebyś  nieco   zmienił 

zajęcie.

Chandler-Smith   spojrzał   na   swoje   lśniące   buty.   Robert   Johnstone   był 

najlepszym agentem, z jakim kiedykolwiek pracował. Nie chciał go stracić.

Ale zbyt go lubił, żeby zmuszać do pozostania.
- Kiedy? - zapytał.

90

background image

- Po pogrzebie Barakudy.
- To może być nieprędko.
Cord spojrzał na swoją dłoń. Zabłysła w niej złota moneta. Pani Fortuna.  Pani 

Śmierć.

-  Nie sądzę. Po starcie Raine znikam. I nie pojawię się, dopóki nie załatwię 

Barakudy. Jeśli ci się to nie podoba, możesz mnie zwolnić...

- Zgoda - krótko odparł Chandler-Smith.
-  Mogę chodzić - warknęła Raine. Wzdrygnęła się na dźwięk własnego  głosu. 

Głowa bolała ją tak bardzo, że marzyła o morfinie. - Przepraszam. Nie chciałam...

- Nie szkodzi. Ja także miewałem wstrząśnienia mózgu. - Cord pomógł jej wysiąść 

i zatrzasnął za nią drzwi samochodu. - Tędy.

Otoczył ramieniem talię Raine, gotów ją w każdej chwili podtrzymać. Spodziewał 

się, że znów go zbeszta, ale nie zrobiła tego. Westchnęła z rezygnacją i osłoniła 
dłonią oczy przed słońcem.

-  Dobry wieczór, Thorne - powiedział Cord, kiedy podeszli do karawanu. - Jest 

coś dla mnie?

- Nie. Spokój.
- Raine, to jest Thorne. Thorne, to panna Chandler-Smith. 
Ból głowy nie przeszkodził jej zauważyć, że Thorne zmrużył oczy, patrząc na jej 

zmięte i brudne ubranie. Uśmiechnęła się krzywo. Wiedziała, że wygląda dokładnie 
na to, kim jest - na kobietę, która spadła z wysokiego konia, a następnie spędziła 
kilka godzin na badaniach w szpitalu.

- Raine Smith - powiedziała. - Wszyscy mnie tak nazywają.
Thorne skinął głową.
- Miło mi panią poznać, panno Smith.
- Raine - powtórzyła z naciskiem.
Cord ukrył uśmiech. Nie uda jej się wygrać z dystansem południowca. Po trzech 

latach współpracy, Kentucky wciąż tytułował go panem Cordem. W końcu Cord dał 
za wygraną. Kentucky był inteligentny, małomówny  i śmiertelnie niebezpieczny. 
Dzięki tym zaletom, Cord mógł znieść jego oficjalny sposób bycia.

-  Zobacz,   czy   nie   znajdziesz   dla   Raine   jakiegoś   leżaka   -   powiedział.   - 

Moglibyście posiedzieć pod drzewem pieprzowym.

- Muszę zajrzeć do Deva - zaprotestowała Raine.
- On zajrzy do ciebie.
- Kto go przyprowadzi?
- Ja.
Znów chciała zaprotestować, ale zmieniła zamiar. Cień drzewa pieprzowego wydał 

się jej kuszący.

- Gdyby ci sprawiał kłopoty, przyjdź po mnie.
Cord zwrócił się do Thorne'a.
- Wyślij kogoś, żeby wymeldował Raine z motelu.
- Słucham?- spytała, odwracając się w jego stronę. Natychmiast się skrzywiła. 

Nagłe ruchy nie robiły dobrze na ból głowy.

91

background image

- Tak jest - powiedział Thorne i wszedł do wozu.
- Pomyślałem, że zechcesz tu mieć swoje rzeczy - powiedział Cord. - Ale jeśli 

chcesz spać w moim podkoszulku, proszę bardzo. 

- O czym ty mówisz?
- O mojej pracy.
Raine otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale dostrzegła stanowczość w jego oczach. 

Przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę na temat zabójców polujących na jej ojca i 
zamknęła usta. Jeżeli to konieczne, przedyskutuje tę kwestię z Cordem kiedy indziej, 
po oględzinach Deva. Kłótnia była ponad jej siły.

Zwłaszcza z kimś tak sprytnym i twardym jak Cord Elliot.
Zmęczona i z pękającą od bólu głową poszła za Thome'em pod drzewo pieprzowe, 

poczekała, aż rozstawi leżak w cieniu i usiadła z westchnieniem ulgi. Kiedy pojawił 
się   Cord   z   przyborami   do   pielęgnacji   konia   w   jednej   ręce  i   z   linką,   na   której 
prowadził Deva, w drugiej, Raine powoli wstała. Ogier był zdenerwowany, ale nie 
stawiał oporu. Jego chód był sprężysty, energiczny, świadczył o dobrej formie.

Nie  zważając  na  ból,  podeszła  do Deva.  Obejrzała  dokładnie  konia, zwracając 

szczególną   uwagę   na   ścięgna.   Podczas   gdy   się   nim   zajmowała,   ogier   szczypał 
wargami jej włosy, szturchał nosem kark i obwąchiwał kieszenie  w poszukiwaniu 
marchewki.

- Przestań - skarciła go.
Dev powrócił do szczypania jej włosów.
Cord   przyglądał   się   temu   zaniepokojony   bladością   Raine   i   jednocześnie 

rozbawiony tym, jak ogier stara się przypodobać swojej pani.

Thorne także spoglądał na konia, ale pozostał w cieniu drzewa.
Raine   po   raz   trzeci   zbadała   nogi   Deva.   Nie   znalazła   żadnych   skaleczeń  ani 

opuchlizny. Poza potem zlepiającym jego zwykle lśniącą sierść  ogier  wyglądał 
normalnie.

- Wystarczy - powiedział Cord, gdy Raine powoli się wyprostowała. - Wracaj na 

leżak.

- Jeszcze nie. Trzeba go porządnie wyszczotkować.
- Ja to zrobię.
Chwilę   się   wahała,   po   czym   dała   za   wygraną   i   bez   sprzeciwu   usiadła  pod 

drzewem.

- Jeżeli Dev się zgodzi, w porządku. Ale jeśli zacznie protestować, ja go wyczeszę.
Cord zaczaj cicho przemawiać do konia. Wyjął zgrzebło z wiadra z narzędziami i 

zabrał się do pracy.

Czując dotyk obcej ręki, Dev rozejrzał się niespokojnie, obwąchał zgrzebło i zajął 

się poszukiwaniem czegoś do jedzenia. Nie znalazł nic odpowiedniego. Westchnął 
nad niesprawiedliwością, jaka go spotkała, uniósł jedną nogę i zapadł w drzemkę.

-  To ten cholerny głos zaklinacza - mruknęła  Raine, słuchając hipnotyzującej 

melodii słów Corda. - Usypia nawet mnie. 

- Słucham? - zapytał Thorne uprzejmie.
- Nic. - Raine westchnęła i opadła na oparcie leżaka. Z przyjemnością patrzyła na 

92

background image

mężczyznę czeszącego Deva.

Pomrukiwanie Corda zmieszane z szumem wiatru działało na Raine odprężająco. 

Poczuła się zmęczona - reakcja organizmu na upadek z konia i bezsenne noce. Miała 
kłopoty ze snem, odkąd odprawiła Corda.

Usnęła, nie wiedząc nawet kiedy.
- Panie Elliot - cicho powiedział Thorne.
Cord odłożył zgrzebło i szybko podszedł do Raine. Zbadał jej puls. Powolny, 

równy, głęboki jak jej oddech. Skóra ani zbyt sucha, ani zbyt  wilgotna, nie za 
zimna   i   nie   za   gorąca.   Cord   skinął   głową   uspokajająco  i   powrócił   do 
szczotkowania Deva. Przemawiał do niego cicho i nieprzerwanie.

Po   dziesięciu   minutach   Cord   przestał   co   chwilę   spoglądać   na   uszy   Deva.  Po 

dwudziestu minutach doszedł do wniosku, że nadszedł czas na decydującą próbę. 
Wyjął z kieszeni hak do usuwania kamieni z kopyta i dotknął nim włosów na pęcinie 
ogiera. Nie budząc się z drzemki, Dev przeniósł ciężar ciała i uniósł lewą przednią 
nogę, podając kopyto do czyszczenia.

Thorne spojrzał na zwierzę, jakby to był gotowy do ataku grzechotnik, i wsunął 

rękę pod wiatrówkę.

Cord zauważył jego ruch.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho.
Thorne skinął głową, ale nie odłożył broni. Przyglądał się, jak Cord czyści kopyta. 

Kiedy wziął miękką szczotkę, Thorne westchnął z ulgą.

Dev stał z opuszczoną głową na trzech nogach, a jego uszy wskazywały na to, 

że jest całkowicie rozluźniony. Od czasu do czasu uderzał po grzbiecie czarnym 
ogonem, aby odpędzić muchy. Czasami parskał i pocierał głową o przednie nogi 
lub o pierś Corda, aby się pozbyć natrętnych owadów.

Thorne zmrużył ciemne oczy i przyglądał się ogierowi. Jego dłoń spoczywała tuż 

obok   broni,   którą   nosił   w   pochwie   poniżej   ramienia   pod   lekką   bawełnianą 
wiatrówką.

- W stajniach mówią, że ten koń to zabójca - powiedział po dłuższej chwili.
- Możliwe.
Cord   wycierał   szmatą   zad   Deva.   Pociągnięcia   były   silne   i   rytmiczne.   Ogier 

pomrukiwał z zadowolenia, co sprawiało niemal komiczne wrażenie.

- Pan nie wierzy, że to zabójca? - zapytał Thorne cicho.
- Nie jest groźny dla Raine. Dla mnie prawdopodobnie także, przynajmniej dopóki 

uważam. Po pewnym czasie - dodał, głaszcząc aksamitną sierść Deva - zaufałby mi 
bez reszty.

Odstąpił do tyłu, by podziwiać efekty swojej pracy. Na mocnym ciele ogiera nie 

było śladu zaschniętego potu ani kurzu. Gęsta grzywa i ogon lśniły jak gruby czarny 
jedwab, podkreślając krwistoczerwoną maść.

Cord uniósł dłoń, by spędzić muchę z twarzy. Poczuł niepowtarzalny, jedyny w 

swoim rodzaju zapach konia, co przypomniało mu czasy dzieciństwa. Nie zdawał 
sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za końmi. Nawet tego nie podejrzewał.

-  Jak   dobrze   znowu   zajmować   się   koniem   -   powiedział   cicho,   zaskoczony 

93

background image

intensywnością odczucia. - Zwłaszcza takim jak ten.

Thorne przeniósł wzrok z wielkiego ogiera na Corda.
- Ja jestem chłopak z miasta. Wierzę panu na słowo.
- Nic na świecie nie może się z tym równać - mruknął Cord, wspominając dziki 

galop, zapach końskiego potu i pinii, gorące słońce Nevady na plecach. - Nic na 
świecie - powtórzył melodyjnie.

Dev   parsknął   i   tupnął   przednią   nogą,   odpędzając   muchę.  Cord   spojrzał   na 

Thorne'a, a potem na Raine śpiącą w cieniu drzewa pieprzowego.

- Jak długo śpi?
Thorne zerknął na zegarek.
- Prawie pół godziny.
Cord podszedł do leżaka i przykucnął na piętach. Sprawdził puls i oddech Raine. 

Wciąż równy i głęboki. Lekko pogłaskał ją po twarzy, budząc najdelikatniej, jak 
potrafił.

- Cord?
- Jestem tu.
Nie całkiem obudzona, przyłożyła usta do jego dłoni i ucałowała sennie.  Cord 

uniósł   drugą   rękę   i   pieszczotliwym   ruchem   odgarnął   włosy   z   twarzy   Raine. 
Westchnęła i czując, że jest bezpieczna, znowu zasnęła.

- Raine - wyszeptał wzruszony jej ufnością. - Spójrz na mnie, kochanie.
Poruszyła się, muskając jego dłoń. Cord wstrzymał oddech. Pragnął dotknąć ustami 

jej policzka, poczuć jej zapach.

- Otwórz oczy - powiedział cicho.
Uniosła rękę w niemym proteście. Poczuła palce Corda na policzku, zamruczała z 

zadowolenia i przycisnęła dłoń do jego dłoni. Zatrzymała jego rękę pomiędzy swoją 
dłonią i policzkiem i znowu usnęła.

Cord pochylił się i musnął policzkiem jej policzek, szepcząc jej imię tak cicho, że 

nie mogła usłyszeć. Po chwili wstał z ociąganiem.

-  Obudź się, Raine - powiedział cicho. - Muszę obejrzeć twoje piękne  oczy. - 

Pieszczota palców na jej policzkach stała się intensywniejsza. – Obudź  się, skarbie. 
Spójrz na mnie.

Długie brązowe rzęsy drgnęły i powoli się uniosły. Spojrzały na niego  piwne, 

zamroczone snem oczy. Źrenice były rozszerzone, ale pod wpływem światła szybko 
się zwęziły. Szybko i obie jednakowo.

Dzięki Bogu. Cord odetchnął, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymywał oddech.
-  Śpij dalej - powiedział miękkim, aksamitnym głosem, zachęcając ją  do snu, 

którego bardzo potrzebowała. - Wszystko w porządku. Możesz spać dalej.

- Cord... ? - wyszeptała.
- Śpij, mała królewno. Twój żołnierz jest przy tobie.
Westchnęła i natychmiast zasnęła.
I nawet przez sen, tuliła się do ręki Corda.
Przez kilka minut trwał bez ruchu. Patrzył na jedwabiste półkola rzęs, na  lśniącą 

gęstwinę   kasztanowych   włosów   opadających   na   jasną   tkaninę   leżaka,   na   zarys 

94

background image

różowych warg i gładką skórę na policzkach. Powoli i z ociąganiem wysunął rękę z 
jej dłoni.

Kiedy   spojrzał   w   górę,   Thome   z   wielkim   natężeniem   wpatrywał   się  w 

przeciwnym kierunku. Nie powiedział ani słowa na temat tego, jak niebezpieczne są 
związki   uczuciowe   z   kobietą,   którą   mieli   ochraniać,   kobietą,  której   ojciec   jest 
jednym z najpotężniejszych ludzi w kraju.

Milczał nawet wtedy, gdy Cord niósł Raine do domu na kółkach, kładł ją  we 

własnym łóżku i zamykał drzwi.

Raine poruszyła się, ale kiedy Cord pochylił się nad nią i wymruczał kilka słów, 

natychmiast się uspokoiła.

Gdy zasnęła, usiadł w obrotowym fotelu przed komputerem, wystukał swój kod i 

napisał raport z dzisiejszych wydarzeń.

Obok niestrudzenie pracował skaner radiostacji, wychwytując lokalne,  stanowe i 

federalne rozmowy na wszystkich dozwolonych częstotliwościach.  Kiedy znajdował 
kanał będący w użyciu, zatrzymywał się i transmitował rozmowę. Jeżeli Cord nie 
interweniował, skaner powracał do wędrówki po filiach eteru.

W większości wypadków, Cord nie interesował się transmisjami. Zatrzymywał 

skaner tylko wtedy, gdy usłyszał niektóre kody. Od czasu  do  czasu   sięgał  po 
znajdującą   się   obok   radiostację.   Radiostacja,   tak   jak   skaner,   łapała   wszystkie 
dozwolone   częstotliwości.   Cord   miał   również   zastrzeżony   telefon   satelitarny, 
którego mógł używać, gdy wymagana była absolutna tajność.

Miał dostęp do wszystkich cywilnych i wojskowych instytucji odpowiedzialnych 

za bezpieczeństwo uczestników olimpiady, ważnych osobistości oraz widzów, mógł 
przeciwdziałać wszelkim aktom przemocy, kradzieży aż po ataki terrorystów.

Cord   przeglądał   raporty,   segregując   je   według   rzetelności.   Czytał   je,   oceniał   i 

sporządzał własne.

Co pół godziny sprawdzał stan Raine. Za każdym razem chwytała go za  rękę i 

ściskała ją czule. Za każdym razem trudniej mu było odejść.

Chciał położyć się obok niej, pozwolić, by do niego przylgnęła z westchnieniem 

zadowolenia. To by mu  wystarczyło. Po prostu trzymać ją w ramionach.  Byłby 
szczęśliwy, gdyby dano mu tylko tyle.

Mogła umrzeć tego ranka. Jej kask był wgnieciony.
Cord usiadł na łóżku obok Raine. Przyglądał się jej. Nie była już blada,  skóra 

nabrała   zdrowego   odcienia.   Nie   była   także   rozpalona   ani   zbyt   chłodna,  jedynie 
zakurzona po upadku na ziemię. Oddech i puls w normie.

Wierzchem dłoni pogładził ją po policzku.
- Obudź się, skarbie. To ja, Cord.
Obudziła się i znów chwyciła jego rękę. Kiedy dotknęła wargami dłoni  Corda, 

poczuł falę gorąca.

- Otwórz oczy - wyszeptał. Ostrożnie pogładził ją po głowie. Nie wyczuł żadnych 

nierówności ani opuchlizny. Nie natrafił na żadne obolałe miejsce. - Masz diabelnie 
dobry kask.

Gwałtownie otworzyła oczy, całkowicie przytomna i zdumiona. Obie źrenice były 

95

background image

jednakowo rozszerzone. Obie z jednakową szybkością zareagowały na światło w 
pomieszczeniu.

Cord się odprężył.
- Cord? - spytała zaspanym głosem. Rozejrzała się po pokoju. – Gdzie ja jestem?
- W moim domu na kółkach.
- Która godzina?
- Prawie piąta. Jesteś głodna?
- Umieram z głodu. Co z lunchem?
- Przespałaś lunch.
- Dasz mi drugą szansę?
- Kiedy tylko zechcesz - powiedział, delikatnie gładząc jej policzek.
Raine   zdała   sobie   sprawę,   że   tuli   dłoń   Corda   do   policzka.   Zaczerwieniła  się 

gwałtownie. Odepchnęła rękę Corda i usiadła.

- Masz zawroty głowy? - zapytał.
- Nie.
- Boli cię głowa?
- Trochę - odparła.
- A jak żołądek?
- Skręca mi się z głodu.
Cord wstał.
- Jeżeli powiesz mi to samo, kiedy wstaniesz, usmażę ci omlet.
Raine natychmiast wstała.
Niebieskie oczy Corda rejestrowały każde wahanie, każde drgnienie twarzy.
- Zawroty głowy? - zapytał po chwili.
- Nie. Po prostu chce mi się jeść. I... czy jest tutaj łazienka?
- Pierwsze drzwi z lewej strony.
Cord otworzył drzwi i wyszedł z pokoju. Chociaż nie wyglądało na to,  czujnie 

nasłuchiwał, czy Raine dobrze sobie radzi, gotów chwycić ją, gdyby się zachwiała. 
Ale nie. Tak jak jej ogier, Raine mocno trzymała się na nogach. Szła zupełnie 
normalnie.

- Krzycz, gdybyś mnie potrzebowała - powiedział. - Będę w kuchni.
Raine spojrzała w lustro i wzdrygnęła się.
- Nie śpiesz się z tym omletem. Najpierw wezmę prysznic.
Cord bardzo cicho podszedł do drzwi łazienki.
- Jesteś pewna, że masz dość siły?
- Całkowicie pewna.
Cord się zawahał. W kabinie znajdowała się ławka, a wąż od prysznica był długi i 

elastyczny, więc Raine mogła się umyć na siedząco. Mimo to obawiał się, że może 
upaść, a jego nie będzie obok.

- Nie myj głowy - powiedział w końcu.
- Nie bądź śmieszny. Wyłysieję, jeżeli nie umyję włosów.
- W takim razie ja je umyję - powiedział z uśmiechem. Czekał na protest. - Nad 

umywalką - dodał.

96

background image

- Słucham?
- Umyję ci włosy nad umywalką. W razie gdybyś dostała zawrotów głowy, będę 

mógł cię podtrzymać.

- Obejdzie się. Nic mi nie jest. Nawet mnie nie boli.
- To świetnie. Nad umywalką albo wcale. Chcesz, żebym znowu zwalił cię z nóg? - 

dodał szybko, kiedy otworzyła usta, by zaprotestować.

Mrucząc coś pod nosem, podeszła do umywalki. Na brzegu stała maszynka do 

golenia, kubek ze szczoteczką do zębów i płyn po goleniu, a dalej w równym rzędzie 
kosmetyki Raine: butelka z szamponem, szczoteczka i pasta do zębów, szczotka do 
włosów  i kolorowe opakowanie z tabletkami  antykoncepcyjnymi,  dzięki  którym 
mogła   mieć   pewność,   że   okres   nie   zaskoczy   jej   w   trakcie   ogólnoświatowych 
zawodów.

-  Co   to   znaczy?   -   spytała   gniewnie.   Z   trudem   powstrzymała   się,   by   nie

krzyknąć.

- Powiedziałaś, że nie zostaniesz w szpitalu.
- Oczywiście, ja...
-  Musisz   mieć   kogoś,   kto   będzie   cię   budził   w   nocy   co   godzinę   -   ciągnął

bezlitośnie. - W przeciwnym razie mogłabyś zapaść w śpiączkę i nikt by o tym nie 
wiedział. Nie masz współlokatorki, która by się tobą zajęła, więc zostaniesz tutaj, a ja 
będę cię pilnował. 

- Akurat - warknęła.

ROZDZIAŁ 12

Cord przyglądał się z leniwym zainteresowaniem, jak gniew i rumieńce zmieniały 

twarz Raine. 

- W pokoju jest drugie łóżko - powiedział spokojnie - ale tylko jedna łazienka. 

Nie martw się. Wprawdzie noszę broń, ale jestem cywilizowanym człowiekiem i nie 
wchodzę, kiedy drzwi są zamknięte. 

Poczuła się jak idiotka. Na dodatek niewdzięczna idiotka.
- Zdejmiesz bluzkę? - zapytał, podchodząc do umywalki.
Otworzyła szeroko oczy. Na myśl o tym, że Cord mógłby ją rozebrać, poczuła 

piekące ciepło. Przełknęła ślinę.

- Zostanę w bluzce.
- Dobrze - powiedział, wyciągając ręce.
Zanim zdążyła zaprotestować, odpiął pierwsze dwa guziki i rozchylił kołnierzyk. 

Raine szarpnęła się do tyłu.

- Co ty wyprawiasz? - spytała zdumiona.
- Odwijam kołnierzyk. A może chcesz przy okazji wyprać bluzkę? Jeśli tak, lepiej 

ją zdejmij. Choć nie, tak jest ciekawiej. W gruncie rzeczy podoba mi się twój pomysł. 
Pranie bluzki na tobie.

Aluzja nie pozostawiała cienia wątpliwości co do intencji.
-  Słuchaj,   Cord   -   powiedziała   znad   umywalki,   podczas   gdy   odkręcał   ciepłą 

97

background image

wodę. - Nie wiem, kto cię nauczył tak rozmawiać z kobietami, ale powinno go się 
rozstrzelać.

Zachichotał, a ona nie była pewna, czy słyszy śmiech, czy szum wody.
Mruknęła   kilka   słów,   które   wypowiadała,   gdy   Dev   stawał   się   szczególnie 

nieznośny, a potem z przyjemnością poddała się mocnym, choć jednocześnie czułym 
palcom Corda. Jedynym zgrzytem w tej idylli były szampon i woda spływające jej do 
oczu i nosa.

Kiedy po raz trzeci z trudem złapała oddech, Cord sięgnął po ręcznik. Starannie 

otarł jej twarz.

- Masz rację - stwierdził. - To na nic. Spróbujemy twojego sposobu.
- Słucham? - prychnęła spod ręcznika.
-  Umyjemy   wszystko   naraz.   -   Powiedział   powoli,   uśmiechając   się   złośliwie. 

Wiedział, że Raine nie może widzieć wyrazu jego twarzy. Zdjął buty  i wciągnął 
Raine do kabiny.

- Siadaj. - Delikatnie pchnął ją na ławkę. Zabrał ręcznik. - Odchyl głowę do tyłu, 

żeby szampon nie ściekał ci do oczu.

Raine   usiadła   i   lekko   odchyliła   głowę.   Znowu   poczuła   się   wytrącona  z 

równowagi. Musiała przyznać,  że Cord ma niezwykły talent do wytrącania  ludzi z 
równowagi.

Na nią działał szczególnie. Łagodny, pieszczotliwy ton kłócił się z aroganckimi 

słowami. Czułość i dowcip sprawiały, że zapominała o broni, którą nosił przy sobie. 
Gorący dotyk kontrastował z lodowatym błyskiem, który dostrzegała w oczach Corda.

Cord wyszedł spod prysznica. Zręcznymi ruchami odpiął pochwę z bronią, zapas 

amunicji i pager, a następnie odłożył je na bok. Wrócił do kabiny i stanął naprzeciw 
Raine.

- Muszę zaprotestować - powiedziała.
- Dlaczego? Przecież cię nie utopię.
Uśmiechnęła się cierpko. Już tonęła, a on nawet o tym nie wiedział.
Nieodpowiedni mężczyzna, nieodpowiednie miejsce, nieodpowiednia chwila.
Nieodpowiednie...
A jednak jej ciało pulsowało boleśnie, domagając się pocałunków. Pocałunków, 

które oznaczały żądanie i błaganie, zwycięstwo i poddaństwo,  błogi raj i gorące 
piekło, które sprawiało, że każdy jej nerw budził się do życia.

Cord   wziął   prysznic,   odkręcił   wodę   i   czekał,   aby   nabrała   odpowiedniej 

temperatury. Na myśl o zanurzeniu palców w wilgotnych, śliskich włosach  Raine, 
odczuwał gwałtowne podniecenie. Całe szczęście, że Raine nie zdjęła bluzki.

Bzdura.
Chciał zerwać z niej bluzkę, biustonosz i objąć rozpalonymi dłońmi krągłe  piersi. 

Pamiętał   twardość   ich   nabrzmiałych   brodawek,   tęskniących   za   jego   wargami, 
domagających   się   pieszczot.   Widział   je,   czuł,   smakował.   A   piersi  to   tylko 
zapowiedź. Poczuł gwałtowny przypływ pożądania.

Może sam powinienem wziąć lodowaty prysznic, pomyślał ironicznie.  Jeszcze 

lepiej, żeby umyła głowę sama, a ja będę patrzył z bezpiecznej odległości.

98

background image

- Cord? - spytała Raine. Dostrzegła ponury wyraz jego twarzy. - Co się stało?
- Reguluję wodę. Terma nawala.
Raine czekała z uśmiechem. Cord zawinął rękawy, ale on także powinien był 

zdjąć   ubranie.   Woda   spływała   ciepłym   strumieniem,   zmieniając   jasny   błękit 
koszuli   w   ciemny   granat   jesiennego   nieba.   Mokry   materiał   oblepiał   klatkę 
piersiową i ramiona Corda. Ciemne włosy wiły się na śniadej skórze. Kiedy kręcił 
kurkami, jego mięśnie napinały się, zdradzając siłę.

Raine   przypatrywała   mu   się   z   zachwytem,   oczarowana   męskim   wdziękiem. 

Wspominała   chwile,   gdy   całowała   Corda,   wodziła   palcami   po   grubych, 
nabrzmiałych żyłach na jego rękach.

Kręcił kurkami, przeklinając pod nosem. Woda nie wymagała już regulacji, ale on 

nie miał zamiaru zbliżać się do Raine, zanim nie zapanuje nad swoim pożądaniem. 
Choćby częściowo.

- Odchyl głowę do tyłu i zamknij oczy - powiedział w końcu, zwracając się w jej 

stronę.

Usłuchała go. Na myśl o tym, że jej usta znalazły się na poziomie jego rozporka, 

poczuł nowy przypływ pożądania.

Raine   przyglądała   się   wilgotnej   koszuli,   która   oblepiała   ciało   Corda.   Chłonęła 

wzrokiem rysunek klatki piersiowej i barków oraz dzikie lśnienie bladych oczu.

Ogarnęła ją fala gorąca, zakręciło się  jej w głowie. Ta reakcja nie miała  nic 

wspólnego z wcześniejszym upadkiem. Zamknęła oczy, lecz nadal czuła, że Cord jest 
tuż obok. Kolejne wspomnienie, które będzie ją prześladować nocami. Poczuła palce 
Corda na włosach i nie mogła powstrzymać dreszczu rozkoszy, który wstrząsnął jej 
ciałem.

- Za zimna? - spytał zatroskany.
Pokręciła głową, nie ufając głosowi.
Pod powiekami pojawił się nowy obraz: upadek z konia, podkowy lśniące nad jej 

twarzą kilka centymetrów od oczu, a potem ciemny kurz toru wokół.

Zawsze   wiedziała,   że   to   niebezpieczny   sport.   Sądziła,   że   pogodziła   się  z 

niebezpieczeństwem stanowiącym część jej życia. Ale w ciągu kilku ostatnich dni jej 
świat dwukrotnie stanął na głowie.

Dzień   jutrzejszy   stał   się   kwestią   wiary,   a   nie   pewności.   Pewność   dotyczyła 

wyłącznie chwili obecnej.

Zrozumienie tej prawdy zmieniło jej sposób myślenia i oczekiwania, zachwiało jej 

pewnością siebie. Pojawiły się trudne i niewygodne pytania.

Kim jestem, żeby z radosnym uśmiechem planować życie z wyimaginowanym 

partnerem, o którym nie umiem nawet marzyć?

Kim jestem, żeby odgrywać zimną, obojętną królewnę przed żołnierzem,  który 

ratuje mi życie, ryzykując własnym?

Kim jestem, żeby pogardzać przedstartowym szaleństwem, kiedy do bólu czuję je 

we własnym ciele?

Na te pytania była tylko jedna odpowiedź. Zadrżała raz jeszcze i pogodziła się z 

99

background image

nią.

Zaakceptować samą siebie.
Zaakceptować Corda.
Czuła ciepłą wodę spływającą po włosach. Silne, szczupłe palce masowały jej 

głowę. Z każdym ruchem szampon zmieniał się w pianę.

Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami Raine żyła wyłącznie chwilą obecną. 

Każdą komórką ciała chłonęła wodę, ciepło, bliskość Corda stojącego tuż obok. 
Od czasu do czasu czuła na twarzy muśnięcie jego koszuli i wdychała znajomy 
zapach.   Ta   woń   prześladowała   ją   jak   natrętna   melodia.   Przypomniała   sobie, 
dlaczego ten zapach jest tak znajomy i roześmiała się.

- Łaskotki? - spytał głębokim głosem.
-  Nie. - Otworzyła oczy i z uśmiechem spojrzała na Corda. – Pachniesz  jak 

Dev.

Uśmiechnął się krzywo.
- W ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że powinienem się umyć?
Opuściła długie rzęsy, ukrywając błysk wesołości, który rozświetlił jej oczy.
- Wcale nie. Perfumy Devlin's Waterloo sprawiają, że stajesz się... pociągający.
Dłonie Corda znieruchomiały, a potem podjęły powolny masaż. Jego serce  biło 

zbyt szybko. Beztroski ton Raine wcale nie zgasił ognia Corda. Poruszyła głową, 
ocierając się o jego dżinsy.

Był zadowolony, że Raine ma zamknięte oczy. Gdyby je otworzyła, miałaby na 

co   popatrzeć.   Cord   zastanawiał   się,   czy   byłaby   wstrząśnięta,   czy  może... 
zainteresowana.

Jesteś cholernym idiotą, wyrzucał sobie gorzko. Nawet jeśli Raine cię zechce, 

nie jesteś aż takim dzikusem, żeby kochać się z nią teraz, kiedy jest w szoku po 
upadku, w którym omal nie straciła życia.

Nie powinien być tak blisko niej, cieszyć się nią, nie powinien pozwolić, by 

ciepło i zapach Raine wnikały weń jak ciepło słońca po niekończącej się zimie. 
Nie powinien, ale pozwalał. Włosy  Raine oplatały  go tysiącem jedwabistych 
pasemek.   Podobnie   jak   świadomość,   że   daje   jej   rozkosz.   To   właśnie   ta 
świadomość stopniowo przykuwała go do Raine jak najmocniejsze łańcuchy.

Westchnęła i zadrżała. Oparła głowę na twardym torsie Corda.
Poruszał się szybko i zręcznie, nie pozwalając, by szampon spłynął Raine do 

oczu. Nie odsuwając jej, odchylił jej głowę do tyłu. Nie dbał o to, że ma już 
zupełnie   mokre   spodnie.   Ciepły   strumień   spłukiwał   białą   pianę,   płynął   po   jej 
barkach, pomiędzy piersiami, po brzuchu, aż na uda.

Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Kąpiel w ubraniu była 

dziwna i wspaniała.

- Jeszcze raz - powiedział Cord. Jego głos był ochrypły i bardzo intymny. Nie 

dbał o to. Liczyły się tylko fale gorąca i wzbierająca żądza  Wydusił z butelki 
nową porcję szamponu. Spod jego palców zaczęły wydostawać się bąbelki piany. 
Ośmielona pieszczotą Raine wsparła policzek na talii Corda.

100

background image

Nie czuła skrępowania, po prostu lgnęła do jego ciepła.
Uśmiechnęła się.
Cord zamknął oczy i sycił się chwilą, powoli kołysząc głowę Raine.
Przez dłuższy czas słychać było tylko szum wody spływającej z prysznica, który 

Cord nogą przyciskał do ławki.

W końcu z ociąganiem Cord wziął prysznic do ręki.
- Jeszcze nie - powiedziała Raine, obejmując biodra Corda. - Tak przyjemnie, 

kiedy mnie masujesz.

Cord wyszeptał jej imię i powrócił do masażu. Raine budziła w nim tkliwość. 

Była   taka   delikatna   i   wrażliwa.   Zbyt   wrażliwa.   Cord   wiele   wiedział   o 
psychicznych skutkach urazów fizycznych i rozumiał, że Raine nie jest teraz w 
pełni odpowiedzialna za swoje zachowanie. Górę brał instynkt.

Cord wiedział, że w obliczu śmierci ludźmi rządzi instynkt przetrwania, nic więc 

dziwnego, że pojawia się potrzeba reprodukcji. Nieraz był świadkiem, jak pod 
wpływem   chwili   ludzie   podejmowali   pochopne   decyzje,   a   potem   żałowali   ich 
zbolali.

Nie mógł teraz ulec Raine. Byłoby to tak, jakby ją upił, a potem wykorzystał.
Raine mocniej przywarła do niego policzkiem, rozkoszując się jego ciepłem.
- Jesteś zupełnie mokry.
Cord roześmiał się dziwnie. Zastanawiał się, czy Raine czyta w jego myślach. 

Zsunął dłonie na jej szyję i barki. Różowa koszulka Raine pociemniała  od wody, 
stała   się   prawie   wiśniowa.   Pomiędzy   piersi   spływały   strugi   piany.  Nabrzmiałe 
brodawki były doskonale widoczne przez oblepiający je materiał.

Cord nie mógł się powstrzymać - wpatrywał się w nie oczarowany. Pamiętał, 

jak pieścił je ustami. Były twarde i miękkie zarazem, słone i jednocześnie słodkie, 
uległe i wymagające. Niewiarygodnie kobiece. Usłyszał echo  łagodnych jęków, 
wydobywały się z gardła Raine w jego marzeniach podczas bezsennych nocy.

Stłumił westchnienie i pochylił się, by podnieść prysznic. Płukał włosy Raine, 

nie zwracając uwagi na jej policzek dotykający jego brzucha, na ciepłą wodę 
opływającą ich oboje, łączącą ich w sposób tak intymny, że Cord bał się, że straci 
panowanie nad sobą.

Już je tracił. Trzeba położyć temu kres.
Natychmiast.
Szybkim,   zdecydowanym   ruchem   zakręcił   kurki.   Wycisnął   wodę   z   włosów 

Raine. Łagodnie wyswobodził się z jej objęć.

- Zrobione - powiedział obojętnym tonem.
Odwrócił   się   plecami,   zanim   zdążyła   otworzyć   oczy.   Wilgotne   dżinsy 

zdradziłyby siłę jego pożądania.

Raine powoli uniosła powieki.
-   Poczekam   na   zewnątrz,   aż   weźmiesz   prysznic.   Wołaj,   gdybyś   czegoś

potrzebowała.

Kiedy   wyszedł,   stanowczo   zamykając   drzwi,   Raine   z   niedowierzaniem 

101

background image

zamrugała oczami. Jakby się budziła z głębokiego snu. Zdezorientowana spojrzała na 
prostokąt matowego szkła, za którym rysowała się męska sylwetka. Wiedziała, że 
tuląc ją  i dotykając,  odczuwał  przyjemność  tak  samo   jak ona.  Nie  rozumiała 
tylko, dlaczego nagle się wycofał.

- Cord?
Natychmiast   otworzył   drzwi   kabiny.   Dziwnie   zamglone   i   lśniące   oczy 

spoglądały z pozbawionej wyrazu twarzy.

- Mam zawroty głowy - wyszeptała.
Nie kłamała. Kiedy patrzył na nią takim wzrokiem, czuła się osłabiona, miała 

zawroty głowy, robiło jej się na przemian zimno i gorąco, miała nieprzepartą chęć 
zapoznać się z jego ciałem.

Cord poruszał się z zadziwiającą szybkością. Posadził ją na ławeczce  i mocno 

przytulił.

- Nie powinienem był ci pozwolić wstać z łóżka.
Usłyszał cichy śmiech i Raine czule objęła go za szyję. Cord znieruchomiał, 

przywołując się do porządku. Opanował się i uniósł jej brodę, by zajrzeć w oczy.

- O mało nie straciłaś życia. Taka przygoda działa na człowieka silniej  niż 

najmocniejszy   afrodyzjak   -   stwierdził.   -   Nie   powinnaś   ufać   swoim   reakcjom 
przynajmniej do jutra. 

Kiedy   dotarły   do   niej   słowa   Corda,   Raine   poczuła   się,   jakby   wylano   jej

na   głowę   kubeł   zimnej   wody.   Poczerwieniała,   zbladła,   zabrała   ręce   z   szyi
Corda. Odwróciła się, by odejść, ale nie mogła. Nadał ją trzymał.

- Nie musisz mnie podtrzymywać - powiedziała słabym głosem - Nic mi nie 

jest. Wcale nie mam zawrotów głowy.

- Raine.
Nie chciała na niego patrzeć.
Przytrzymał jej brodę. Słowa uwięzły mu w gardle. Nie chciał jej zranić.  Nie 

przypuszczał nawet, że jest w stanie zranić ją tak mocno.

- Odejdź- powiedziała cicho. Jak na światowej klasy sportsmenkę  przystało, 

umiała   wziąć   się   w   garść.   -   Dość   upadków   jak   na   jeden   dzień,
prawda?

Przyciągnął ją do swego zgłodniałego ciała. Nie zastanawiał się już dłużej, jak 

Raine zareaguje na wyczuwalny dowód jego pożądania.

- Gdyby już było jutro - powiedział ochryple - natychmiast wskoczyłbym pod 

prysznic, zdarł z ciebie ubranie i zlizał wodę z każdego centymetra twojego ciała. 
Zawołaj mnie jutro, a zobaczysz, co się stanie.

Nie potrafił opanować ruchu bioder, ale mógł się od niej odsunąć. I tak uczynił.
Raine zamknęła oczy. Zastanawiała się, jak to się stało, że źle zrozumiała Corda, 

siebie, wszystko...

Znów była wytrącona z równowagi.
Nienawidziła tego uczucia i mężczyzny, które je powodował.
-  Może zawołam, a może nie - powiedziała tonem równie chłodnym jak Cord 

102

background image

przed kilkoma minutami. - Przedstartowe szaleństwo sprawia, że człowiek staje 
się nieprzewidywalny. A poza tym - dodała - jutro może nigdy nie nadejść.

- To moja dewiza.
- Słuszna. Mnie także tego nauczyłeś.
- Ale ja już w to nie wierzę. Czeka nas wspólne jutro. A gdy nadej dzie, chcę 

być na nie przygotowany. Chcę wiedzieć, że nie wziąłem cię,  korzystając z 
tego,   że   czujesz   się   nieswojo,   przestraszona.   Umiem   wykorzystywać   takie 
sytuacje. Jestem w tym aż za dobry. To część mojej pracy.  Ale z tobą ma być 
inaczej. - Jego głos nabrał głębi ciepłej rzeki wpadającej do oceanu w świetle 
księżyca. - Pragnę cię w bardzo szczególny  sposób.  Mogę  poczekać  jeszcze 
jeden dzień, skoro czekałem całe życie.

Raine   odwróciła   wzrok.   Nie   mogła   znieść   głodu   i   pewności   lśniących   w 

oczach Corda. Może ma rację. Może nie powinna teraz ufać swoim instynktom.

Może w ogóle nie powinna sobie ufać, kiedy Cord jest obok.
-  Weź   prysznic,   a   ja   przygotuję   ci   omlet   -   powiedział   rzeczowym   tonem

i odszedł.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Raine już go nie zawołała.
Po posiłku, który upłynął w długim milczeniu, Cord zabrał Raine z powrotem 

do pomieszczenia z radiostacją. Rozglądała się wokół z ciekawością świadczącą o 
tym, że jej umysł nareszcie powrócił do normy i znów jest czujny.

- To halucynacja - powiedział Cord.
- Słucham?
- Ten pokój. On nie istnieje. Nie ma tego wyposażenia. To tylko bezpodstawne 

plotki.   Dlatego   możesz   tu   przebywać,   mimo   że   nie   masz   na   to   pozwolenia 
ochrony.

- Rozumiem.
- Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Jesteś przecież córką Blue.
- Jesteś pewien, że nie znasz mego ojca?
- Mogę ci zagwarantować, że on nie zna mojego nazwiska. Połóż się na łóżku. 

Jeśli masz ochotę poczytać, Thorne przywiózł twoje książki z motelu. Są na stoliku 
nocnym.

Raine wyciągnęła się na łóżku. Jak  miło  znów się wyciągnąć! Sięgnęła  po 

jeden z kryminałów. Kupiła je na lotnisku, zanim przyleciała do Kalifornii.

Przeczytała   sześćdziesiąt   dwie   strony,   zamknęła   książkę   i   sięgnęła   po 

następną w nadziei, że może ta ją zainteresuje. Po pięciu rozdziałach upuściła 
książkę na podłogę i wzięła trzecią.

Cord   pracował   w   milczeniu.   Klawiatura   komputera   cicho   stukała,   skaner 

wychwytywał   fragmenty   rozmów   Rozbrzmiewające   głosy   były   niekiedy 
zgryźliwe, czasem zaniepokojone, ale zwykle znudzone. Przykuwały uwagę Raine 
na równi z sylwetką mężczyzny, który wpatrywał się w komputer z intensywnością 
świadczącą o dużej inteligencji.

- Delta/Niebieskie Światło, kopiujesz?

103

background image

Kątem oka zauważyła, że Cord naciska guzik skanera. Zdała sobie sprawę, że za 

każdym razem, gdy rozlegały się te słowa, Cord reagował tak samo. Inne słowa i 
inne kody wychwytywane przez skaner zdawały się go nie interesować.

Starała   się   zrozumieć   znaczenie   przekazu,   lecz   na   próżno.   Posługiwano   się 

szyfrem, który był jej równie obcy, jak nieznany język.

Poczuła   się   zaciekawiona.   Gdy   zobaczyła   to   pomieszczenie,   zaczęła   znów 

podejrzewać, że Cord jest agentem pracującym dla jej ojca. To, czym Cord  się 
zajmował, miało znacznie większy zasięg i było znacznie mniej oczywiste niż 
zwykła ochrona ważnych osobistości.

Z trudem skupiła się na drugim rozdziale trzeciego kryminału, ale  zagadka 

była mniej pasjonująca od rozmów wychwytywanych przez skaner. Kiedy po 
raz   kolejny   usłyszała   słowa:   „Delta/Niebieskie   Światło",   a   Cord   zatrzymał  
skaner,   aby   posłuchać,   Raine   ze   zniecierpliwieniem  odłożyła   książkę.   Gdy 
transmisja dobiegła końca, spojrzała na Corda po raz pierwszy.

- Co znaczy „Delta/Niebieskie Światło"?
Odwrócił się do niej na obrotowym fotelu, ale nie powiedział ani słowa.
- Skoro całe to wyposażenie nie istnieje i pokój nie istnieje, to ja także  nie 

istnieję   -   dowodziła.   -   Możesz   złamać   zasady   i   opowiedzieć   mi   o 
Delta/Niebieskie Światło, bo mnie tu nie ma, prawda?

Wykrzywił usta w słabym uśmiechu.
-  Powinnaś zostać prawnikiem. - Wahał się przez chwilę, a potem wzruszył 

ramionami.   -   Delta/Niebieskie   Światło   to   tajemnica.   Bardzo   dobrze   strzeżona. 
Gazety uganiają się za nią już od półtora roku.

Wiedziała, że Cord powie jej tyle, ile uzna  za  stosowne,  ani słowa więcej. 

Wiedziała również, że w ten sposób dba o jej bezpieczeństwo, tak samo jak ojciec 
dbał o bezpieczeństwo jej matki. Ale mimo to denerwowało ją, że nie może poznać 
prawdy.

Chciała więcej wiedzieć o Cordzie Elliocie, o tym, kim był, o tym, co  robił, 

chciała   znać   jego   myśli,   wspomnienia   i   marzenia.   Tymczasem   jego  życie 
pozostawało tajemnicą, do której Raine nie miała dostępu.

Musi się dowiedzieć. Będzie pytała, dopóki nie pozna prawdy! To głupie, ale 

tak właśnie zrobi.

-  Pentagon - powiedział Cord, spoglądając na Raine bezbarwnymi oczami - 

wyłożył   pięćdziesiąt   milionów   dolarów   na   ochronę   igrzysk   przed   atakiem 
terrorystycznym,   podobnym   do   tego   z   Monachium.   Delta/Niebieskie  Światło 
oznacza komandosów stacjonujących w okolicach Las Yegas w Nevadzie. W razie 
potrzeby spadną z nieba na Los Angeles jak deszcz i posłużą  się wszystkimi 
paskudnymi   sztuczkami,   których   nauczyli   się   od   najpaskudniejszych ludzi na 
świecie. Od terrorystów.

Raine znieruchomiała na chwilę, porażona słowami Corda. Nie ochroniarz, nie 

jakiś   prosty   żołnierz,   ktoś   zupełnie   niepodobny   do   mężczyzn,   których   znała 
dotychczas. Ktoś niepodobny nawet do jej ojca.

104

background image

- Kim jesteś? - wyszeptała.
Spostrzegła nieuchwytną zmianę, jaką spowodowały jej słowa. Stał się czujny, 

śmiertelnie niebezpieczny. Wyczekiwał sygnału, który tylko on potrafi rozpoznać. 
Poczuła na ramionach gęsią skórkę.

Cord patrzył na nią tak samo jak za pierwszym razem, kiedy nie wiedział, kim 

jest. Patrzył na nią, jakby jego bezlitosne oczy chciały zedrzeć  z niej skórę i 
zobaczyć, co kryło się we wnętrzu Raine.

A gdyby to, co tam zobaczy, nie spodobało się mu...

ROZDZIAŁ 13

Jego uśmiech, który jej posłał, był równie niepokojący jak wzrok. 
- Jestem Cord Elliot, nie pamiętasz?
-  Nie   o   to   mi   chodzi   -   powiedziała   szybko.   Chciała,   żeby   śmiertelnie 

niebezpieczny nieznajomy, który patrzył na nią oczami Corda Elliota, zniknął. - 
Jesteś policjantem, agentem federalnym, wojskowym czy... kimś jeszcze innym?

Na chwilę przymknął oczy. Gdy je otworzył, nieznajomy zniknął. 
- Jestem po twojej stronie, Raine. Czy to ci nie wystarcza? 
Odwrócił się, nim zdążyła odpowiedzieć.
Jego ruch dobitniej niż słowa powiedział Raine, że sprawa Corda Elliota została 

zamknięta. Drżącymi rękami podniosła książkę i po raz piąty zaczęła czytać piąty 
rozdział.

Udało się. Odniosła sukces, jeśli go mierzyć liczbą przeczytanych stron.  Na 

dworze   już   dawno   zapadła   ciemność.   Zbliżała   się   północ.   Ale   słowa,  które 
czytała, nie miały znaczenia. Hipnotyzowały ją dźwięki skanera.

Cord miał rację. Elektronika, pokój, ona sama, wszystko to nie istniało. Istniała 

tylko   ciemność,   dziwne   głosy   i   mężczyzna   o   zimnych   oczach.   Czekał   i 
nasłuchiwał.

-  Ontario,   dwa-jedenaście   idzie   dalej.   Wszystkie   samochody   w   pobliżu 

odpowiadają kodem trzy. Powtarzam. Dwa-jedenaście idzie dalej, na rogu...

Trzaski, cisza i stukot klawiatury. Raine nieświadomie wstrzymała oddech, gdy 

skaner przeszukiwał nowe częstotliwości.

- Obiekt zawraca na zachód. Masz go, Jake? Możesz?
Cisza, stukot klawiatury, skaner szuka.
- Mają go. Twoja kolej, Martinez. Ostami raz, kiedy ją złapałem, omal mnie nie 

wyłączyła...

Trzaski i cisza, cichy szmer głosów czekających, by Cord nadał im znaczenie.
- Powtarzam. Czy ktoś na tej częstotliwości zna chiński? Wreszcie! Myślę, że to 

chiński, ale...

Cord przycisnął guzik i słuchał.
-

..   .nie   mam   pewności,   nie   jestem   językoznawcą.   Wygląda   na   sześć   lat

i jest przerażona. Tu Kate na dziewiątce. Odbiór.

105

background image

Cord   czekał,   ale   nikt   nie   odpowiadał.   Sięgnął   po   nadajnik   i   nastroił 

częstotliwość.

- Kate na dziewiątce. Czy dziewczynka mnie słyszy? Odbiór.
- Tak. Odbiór.
Raine   słuchała   zafascynowana,   jak   Cord   przemawia   dziwnymi   śpiewnymi 

sylabami.

- Rozumie mnie? Odbiór - angielskie słowa zabrzmiały dziwnie.
- Dzięki Bogu, tak, rozumie cię. Odbiór. - Ulgę w głosie kobiety słychać było 

nawet pomimo trzasków.

Cord mówił, tym razem dłużej. Potem rozległ się głos dziewczynki, wysoki i 

niezwykle śpiewny. Rozmawiali tak kilka minut, w końcu Cord zwrócił się do 
kobiety o imieniu Kate.

-   Dziewczynka   nazywa   się   Mei.   Jest   Wietnamką.   Ma   dziesięć   lat   i   jest

tutaj zaledwie od kilku tygodni. Mieszkasz w pobliżu stadionu Anheim? Odbiór.

- Kilka przecznic na północ.
- Wezwij ochronę stadionu. Dziewczynka oglądała mecz i przy wyjściu została 

oddzielona   od   rodziców.   Pewnie   odchodzą   od   zmysłów   ze   strachu.
Odbiór.

- A co z policją? Powinnam wezwać? Odbiór.
-  Tylko w ostateczności. Na widok munduru Mei może wpaść w panikę.  W 

kraju, z którego pochodzi, mundur oznacza wroga. Odbiór.

- Dobra. Dzięki. Jak się nazywasz i jaki masz numer? Odbiór.
-  Jestem   na   tym   paśmie   chwilowo.   Gdybyś   mnie   potrzebowała,   wzywaj 

przyjaciela Mei. Koniec.

Cord odłożył nadajnik i powrócił do skanera.
Raine   sięgnęła   po   książkę.   Przez   długi   czas   leżała,   wpatrując   się   w   litery 

niewidzącym wzrokiem. Rozmyślała o mężczyźnie nazwiskiem Cord  Elliot. O 
mężczyźnie,   który   w   jednej   chwili   piorunował   ją   wzrokiem,   a   zaraz   potem 
przemawiał   łagodnie   do   zagubionego   dziecka   w   jego   języku,   w   języku   kraju 
oddalonego   o   tysiące   kilometrów.   Z   wielką   naturalnością   zmieniał   się   z 
groźnego w opiekuńczego i... wygłodniałego, namiętnego, zmysłowego. Raine 
nigdy dotąd nie spotkała nikogo podobnego.

Zdrzemnęła się i książka wysunęła jej się z raje. Budziła się i zasypiała, słysząc 

strzępy rozmów wychwytywane przez skaner. Głosy w najrozmaitszych językach. 
Głosy   mówiące   o   pijanych   kierowcach,   uzbrojonych   napastnikach,   zaginionych 
dzieciach,   wypadkach   samochodowych,   handlarzach   narkotyków,   kłótniach 
domowych, morderstwach i gwałtach, samotności i przemocy. Poczuła dreszcz 
przerażenia.

Wśród   tego   wszystkiego   rozlegały   się   pełne   brutalnego   humoru   komentarze 

mężczyzn,   którzy   spędzali   życie   na   patrolowaniu   ciemnych   zaułków  podczas 
długich nocy. Mężczyzn przemierzających nieprzyjazne okolice, gdy tymczasem w 
domach,   których   strzegli,   płonął   ogień   -   wiecznie   kuszący,  zawsze   poza   ich 

106

background image

zasięgiem.

Wpółprzytomna, pomiędzy snem a jawą, wierciła się niespokojnie. Nie mogła 

sobie znaleźć miejsca. Wciąż słyszała głosy, trzaski, szepty. Życie poza murami 
zamku. Życie pełne przemocy i nieszczęść, bólu samotnych  mężczyzn i krzyku 
dzieci, które utraciły matki.

I   głos   zaklinacza,   który   błagał   ją,   by   otworzyła   bramę,   wyszła   do   niego   i 

wniosła ogień w jego świat.

Słuchając tego, powoli zapadała w sen.
Cord kątem oka widziały jak Raine wierci się na łóżku, jak próbuje czytać 

kolejne kryminały. Kiedy książka w końcu wypadła z jej rąk, a oddech stał się 
równomierny, wystukał na swoim komputerze kod:

NIEBIESKI KSIĘŻYC WZYWA NIEBIESKIEGO ŚLEDZIA

Po kilku minutach odezwała się radiostacja. Cord szybko wyłączył sygnał, aby nie 

zbudzić Raine, i cicho przemówił do mikrofonu.

- Niebieski Księżyc.
- Niebieski Śledź, chłopie.
Słowa z głośnika łagodnie wypełniały pomieszczenie. - Już jakiś czas  temu cię 

wywołałem. Dużo pracy?

Na   myśl   o   córce   Chandler-Smitha   śpiącej   w   jego   łóżku   oddalonym   na 

wyciągnięcie ręki, Cord wykrzywił usta w ironicznym grymasie.

- Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział. Jak leci, compadre? 
Raine obudziła się nagle. Leżąc nieruchomo, usiłowała zorientować się, gdzie jest. 

Przypomniała sobie upadek z konia, wóz mieszkalny, prysznic, łóżko. Łóżko Corda. 
Następnie uchwyciła sens przytłumionych słów, które wyrwały ją ze snu.

- Jak zwykle - odparł Bonner. - Blue wyżywa się na wszystkich wokół. Niepokoi 

się o Baby.

-  Powiedz Blue, że kiedy nie broni jej Cerber, Baby znajduje się dosłownie w 

zasięgu mojej ręki - powiedział Cord.

- Cerber?
- Powiedz mu to. Będzie wiedział. - Cord roześmiał się cicho.
- Blue niepokoi się, czy Baby zechce z tobą współpracować. Podobno jest prawie 

tak samo uparta jak on.

-  O, tak - odparł Cord cierpko. - Wiem coś o tym. Ale tak czy inaczej, będzie 

współpracować.

- Dobrze. W każdym razie nie będziesz musiał bronić jej cnoty. Mówią, że woli 

konie od mężczyzn.

Raine drgnęła i natychmiast znieruchomiała, słuchając z narastającym gniewem. 

Wiedziała, kim jest Blue. Podejrzewała, że Baby to ona.

- Wcale się jej nie dziwię.
- Cynik.

107

background image

- Realista. Czy twój kapuś mówił coś nowego o Barakudzie i jego kumplach?
-  Nie.   Nie   potrafił   nawet   rozpoznać   go   na   zdjęciu,   które   Mitchell   zrobił

na lotnisku w Los Angeles.

- Może kłamie?
-  Nie   sądzę.   Ledwie   uszedł   z   życiem.   Jego   ekskumple   nie   mają   za   grosz

poczucia   humoru.   Barakuda   osobiście   sprzątnął   trzech,   którzy   chcieli   odejść
bez pozwolenia.

Raine poczuła ciarki na plecach. Dobrze, że nie widzi oczu Corda. Z pewnością były 

lodowate.

- Czasami zabija się ludzi na pokaz - powiedział Cord.
- Tak. Ale tym razem to był błąd. Dziewczyna mojego informatora była w piątym 

miesiącu ciąży, kiedy Barakuda ją załatwił.

Cord   usłyszał   westchnienie   Raine.   Odwrócił   się   szybko   i   spojrzał   na   nią   w 

milczeniu.

- Możesz mi wierzyć, że nasz informator pali się do współpracy. Wychodzi ze skóry, 

żeby się zemścić.

- Coś jeszcze?
- Nic. Z wyjątkiem... - Trzaski i zgrzyty.
- Czego?
- Trzymaj się, stary. Kiepska sprawa. Gdybym to ja kierował akcją, zamknąłbym 

Blue i Baby w schronie przeciwatomowym. Ruchomy cel to jedno, a tarcza strzelecka 
drugie. Pilnuj własnego tyłka, dobra? Jesteś jedynym gościem, z którym wygrywam 
w szachy.

- Nie gram w szachy.
- Nie żartuj.
-  Ty też nie grasz - dodał Cord. Znaczyło to, że żaden z nich nie działa pod 

żadnym przymusem.

- To tajemnica państwowa. Hasta la pa, pa kolego.
Hasta luego, compadre - odparł Cord.
Raine   zacisnęła   usta   i   usiłowała   opanować   wzburzenie.   Patrzyła,   jak   Cord  się 

rozłącza. Chciała wierzyć, że ochrypły głos mówił o kimś innym, nie o niej. Nie chciała 
być celem, łowną zwierzyną jak ta nieszczęsna kobieta w piątym miesiącu ciąży, którą 
zamordował ktoś zwany Barakuda. I jeszcze jej mąż czy  kochanek, inna zdobycz, 
informator, który chce umknąć prześladowcom.

I Cord z ukrytą bronią. Cord w samym centrum tej całej sprawy, patrzący na 

wszystko z każdą chwilą bardziej lodowatymi oczami.

Raine nie mogłaby żyć z nim. Jednak jego głód i pragnienie przemawiały do niej w 

języku starszym niż wszelkie cywilizacje. Cord był zimową nocą,  a ona płonącym 
ogniem. Potrzebował jej. I ona potrzebowała Corda. Jak powietrza.

Wstał powoli, nie odrywając wzroku od Raine. Szybkim, niedbałym ruchem odpiął 

futerał i odłożył broń na krzesło. Odłożył też pager i naboje.

Raine zamknęła oczy. Nie mogła znieść wzroku Corda.

108

background image

Ujął jej głowę w dłonie. Otworzyła pociemniałe oczy. Przysunął twarz do jej 

twarzy i łagodnie popchnął Raine na poduszkę.

- Co robisz? - zapytała.
- Patrzę ci w oczy - odparł rzeczowym tonem, ale uśmiech sprawił, że jego oczy 

bardziej przypominały diamenty niż lód.

Na widok tego uśmiechu straciła oddech. 
- Dla... dlaczego?
- Sprawdzam, czy obie źrenice są jednakowo rozszerzone. - Jego głos był bardzo 

niski.

- Ach, tak. Oczywiście.
Przygryzła   wargę.   Dotyk   Corda   sprawiał   jej   przyjemność,   choć   zdawała  sobie 

sprawę, że to nieodpowiedni mężczyzna, że prowadzi niebezpieczne  życie, że ją 
zniszczy. Jednak jego dłonie były bardzo silne i bardzo łagodne.  Oczy Corda były 
czyste i tak piękne, że jej serce rwało się do nich.

- I są? - udało jej się wykrztusić.
-  Słucham?   - spytał  roztargniony.  Powiódł  kciukami   po  brązowych  brwiach 

Raine. Poczuła się, jakby lizały ją aksamitne płomienie. A Cord zastanawiał się, jak 
brwi mogą być aż tak zmysłowe.

- Czy źrenice są jednakowo rozszerzone? - spytała.
- Plamki złota w zielonej i bursztynowej toni... Wiesz, która godzina?
Raine w milczeniu pokręciła głową, zbita z tropu niespodziewanym pytaniem.
- Jest jutro - powiedział z prostotą.
A potem nachylił się nad nią, przesłaniając sobą świat. Ucałował czule kąciki jej 

ust. Kiedy powiódł językiem po zębach, którymi przygryzała dolną  wargę, poczuła 
lodowaty dreszcz.

Bała się, ale nie Corda. Przerażał ją świat, do którego należał - pełen przemocy i 

gwałtu. Nie może żyć w takim świecie.

- Cord - wyszeptała boleśnie - to nie ma sensu. Zbyt się od siebie różni... 
Wsunął język między jej wargi i zęby. Uciszył czułym pocałunkiem. Smakował ją 

leniwie. Lizał aksamitnym językiem.

Zawarł w tym pocałunku całą swoją serdeczność i siłę.
- My musimy nadać temu sens - powiedział pieszczotliwym tonem. - Potrzebuję 

cię, Raine. Bez ciebie zamienię się w sopel lodu.

Jego szczerość zupełnie obezwładniła Raine. Już się nie broniła. Poczuła falę 

dojmującej tęsknoty, która jednocześnie zalewała ją i unosiła.

Nie może żyć w świecie Corda.
Nie może wzbraniać mu dostępu do swojego świata.
Ale to bez znaczenia. Naprawdę. To tylko kilka dni, tydzień. Dopóki nie skończą 

się letnie igrzyska i nie powróci spokój i zdrowie psychiczne. Przez ten czas może 
żyć w świecie Corda, a on w jej. Przez kilka dni Cord nie musi pozostawać w zimnej 
ciemności.

Chciała wymówić jego imię, ale z jej gardła wydobył się tylko jęk poddania, 

109

background image

zwycięstwa i namiętnego zaskoczenia. Uniosła dłonie. Chciała poczuć pod palcami 
jedwabiste włosy Corda. Wyszeptał jej imię. Zamknął jej usta pocałunkiem, zanim 
zdążyła wypowiedzieć jego.

Tym razem pocałunek byt inny. Zachłanny, uwodzicielski. Świadczył o głodzie, 

o pożądaniu.

Poczuła dziwne drżenie. Mięśnie napięły się, a wewnątrz zapłonął ogień. Ogarnęła 

ją fala gorąca. Raine oddawała się płomieniom. Oddawała się Cordowi.

Sycił   się   jej   reakcją,   grzał   się   przy   ogniu,   za   którym   od   dawna   tęsknił. 

Zdecydowanym, lecz miękkim ruchem położył się na łóżku obok Raine, przygarniając 
ją do pulsującego ciała.

Przywarła do niego, dopasowując się dokładnie, jakby robiła to po raz tysięczny, a 

nie pierwszy w życiu. Obejmował  ją, tulił, pożądał jej tak bardzo, że aż drżał. 
Oderwał usta od warg Raine i spojrzał w jej oczy. 

- Posłuchaj mnie, Raine - powiedział głębokim głosem zaklinacza. Całował ją po 

każdym wypowiedzianym słowie. - Jeśli trzeba, przestanę. Teraz, nie później. Za 
kilka minut będzie za późno. Rozumiesz?

Na nowo przykrył jej usta wargami i pieścił językiem jej język. Poczuł płynne 

ruchy jej bioder, kiedy milcząco odpowiedziała na pytanie. Rozumiała.

-  Odpowiedz - powiedział gwałtownie. Gładził ją po plecach, przyciskając do 

nabrzmiałej męskości. - Muszę usłyszeć, że mnie pragniesz, rozumiesz? W tej chwili 
nie ufam swojej domyślności.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochwycił żarłocznie jej usta. Raine jęknęła.
-  Będę delikatny. Nie skrzywdzę cię - obiecywał aksamitnym głosem, liżąc jej 

usta.

Przeczesała palcami jego włosy i przyciągnęła do siebie głowę Corda, aby zajrzeć 

mu w oczy. Były teraz przymglone, lód stopniał. Uniósł pytająco czarne grube brwi. Z 
napięciem oczekiwał odpowiedzi, jego silne ciało łasiło się do niej kusząco.

Czekał.
-  Nie   boję   się   -  wyszeptała,   muskając   usta   Corda   wierzchem   dłoni.  -  A w 

każdym razie nie w taki sposób, jak ci się wydaje. - Zawahała się. Nie  chciała 
rozmawiać o przeszłości, ale wiedziała, że winna mu jest szczerość. - Po prostu nie 
jestem w tym specjalnie dobra.

Cord czekał, patrząc na nią płonącymi oczami. 
Raine   opuściła   powieki.   Nie   mogła   znieść   jego   spojrzenia.   Nie   chciała,   by 

dostrzegł jej pożądanie i strach, że go nie zaspokoi.

- Nie mam wielkiego doświadczenia - wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. 

- Nie chciałabym, żebyś się rozczarował. Nie zniosłabym tego.

- Domyśliłem się, że nie jesteś doświadczona - powiedział, odgarniając jej włosy.
Odrzuciła   głowę,   jakby   ją   spoliczkował.   Zawstydziła   się   na   myśl   o   tym,  że 

wystarczyło kilka pocałunków, żeby wszystko o niej wiedział. Cord stanowczym 
ruchem przyciągnął jej twarz ku sobie. Raine opierała się.

Na próżno. Cord był od niej silniejszy i umiał to wykorzystać.

110

background image

-Poznałem to po twoim wahaniu - powiedział. -Wiesz, jak się czuję, kiedy  się 

wahasz, a potem otwierasz przede mną? Gdy czuję, że jesteś zaskoczona… a potem 
ulegasz i garniesz się do mnie, kiedy całujesz mnie tak jak ja pocałowałem ciebie. 
Zawsze tak chciałem być całowany przez kobietę.

Głos   zaklinacza   hipnotyzował   Raine.   Nie   potrafiła   opanować   dreszczu,   który 

wstrząsnął nią na wspomnienie głodu w oczach Corda, kiedy przybliżał usta do jej 
warg.

-  Doświadczenie, o jakim myślisz, w ogóle mnie nie interesuje - powiedział 

cicho i łagodnie. - Istnieją tysiące doświadczonych kobiet, ale ja  pragnę ciebie. 
Pragnę twojego wahania, zaskoczenia i żaru. Pragnę słuchać westchnień i krzyków, 
kiedy cię dotykam.

Poruszył się, a Raine poczuła jego ciepły oddech. Raptem zęby Corda chwyciły jej 

brodawką.

Cienka   bluzka   i   biustonosz   nie   stanowiły   przeszkody   dla   pieszczot   Corda. 

Krzyknęła   zaskoczona,   kiedy   brodawka   stwardniała   pod   jego   językiem.  Raine 
poczuła, że płonie żywym ogniem. Pragnęła więcej i więcej.

Cord   roześmiał   się   cicho   i   wygiął   jak   kot,   kiedy   Raine   przeciągnęła   mu 

paznokciami po plecach.

-  Tak   -   wyszeptał,   kąsając   brodawkę   i   rozkoszując   się   okrzykami,   które 

wydobywały się z gardła Raine. - Krzycz dla mnie. Pragnij mnie.

Czując, że mocniej wbiła mu paznokcie w skórę, Cord popchnął ją na  plecy i 

szybko umieścił się między nogami Raine. Jeszcze raz zacisnął zęby na brodawce i 
zaczaj kołysać biodrami, pieszcząc Raine i szepcąc jej do ucha, jak bardzo jej pragnie.

Raine zawahała się, wstrząśnięta gwałtownością swoich odczuć. A potem jęknęła 

bezsilnie, jej biodra zakołysały się, odpowiadając na pieszczotę Corda.

Poruszał się rytmicznie, rozpalając ją, napawając się jej westchnieniami, aż dłużej 

nie mógł ich znieść i zamknął jej usta żarłocznym pocałunkiem. Kiedy wreszcie 
oderwał wargi, z trudem łapał powietrze.

-  Doświadczenie niejedno ma imię - powiedział, przygryzając jej usta. -  Czułaś 

kiedy coś podobnego?

- Nie - odparła, a potem powtórzyła to jeszcze raz i jeszcze raz.
Ja także nie - powiedział ochryple. - Pragniesz mnie?
Nie chciał wypuszczać jej z objęć, ale wiedział, że jeśli teraz tego nie zrobi, nie 

będzie w stanie tego zrobić, gdy Raine odpowie przecząco. Z wysiłkiem uniósł się na 
łokciach.

Raine wydała okrzyk protestu i przyciągnęła go z powrotem. Zagłębiła palce w 

gęstych włosach Corda i usiłowała zbliżyć usta do jego warg.

- Odpowiedz - wyszeptał. - Nie dręcz mnie, Raine.
- To mają być tortury? - Uniosła się tak, że nie był w stanie odsunąć ust, i powoli 

polizała je czubkiem języka.

- Przecież wiesz - odparł szorstko.
-  Teraz, kiedy mi powiedziałeś, wiem. - Chwyciła zębami dolną wargę  Corda i 

111

background image

unieruchomiła go w taki sam sposób, w jaki on unieruchomił ją podczas pierwszego 
pocałunku. A potem oswobodziła go powoli.

- Tak, Cord - wyszeptała. - Tak, tak i jeszcze raz tak.

ROZDZIAŁ 14

Raine   zdziwiła   się,   gdy   silnym   ciałem   Corda   wstrząsnął   dreszcz.   Nie 

spodziewała się, że tak bardzo jej pragnie i że z takim lękiem czeka, po mu 
odpowie. Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze i wyszeptał jej imię.

Pogłaskał ją czule po twarzy i całował z taką tkliwością, że  z oczu Raine 

popłynęły łzy. Całował ją i tulił do siebie, szukając jej ciepła. Raine objęła go w talii 
i gładziła po plecach. Wygiął się pod wpływem tej pieszczoty tak gwałtownie, że 
wstrzymała oddech. 

Niecierpliwie wyciągnęła koszulę z dżinsów Corda. Poczuła pod palcami gorącą 

skórę i wydała gardłowy pomruk. Badała go palcami, pieściła dłońmi, nie przestając 
pojękiwać.

-  Lubisz  mnie   pieścić?  -  wyszeptał   jej  do  ucha,   a  potem  polizał  je   gorącym 

językiem.

Zadrżała.
- Nie widać? - spytała przekornie.
- Odpowiedz.
-  Jesteś   wspaniały.   Taki   twardy,   gładki   i   silny   -   odparła   ze   złośliwym 

uśmieszkiem. - Jak zad Deva.

Cord zachichotał i szturchnął nosem kark Raine.
- To niepochlebne porównanie sprawiło mi wielką przyjemność.
Raine także się roześmiała,  lecz szybko umilkła, gdy Cord wsunął jej  język 

głęboko do ucha. Następnie przygryzł zębami małżowinę, a Raine poczuła, że zalewa 
ją fala gorąca. Z zamkniętymi oczami gładziła Corda po muskularnych plecach, ale 
koszula krępowała jej ruchy.

- Rozepnij guziki - powiedział i ugryzł ją delikatnie w szyję.
Raine zawahała się. Chciała głaskać nagą pierś Corda, odkąd jej palce wśliznęły 

się pod jego koszulę  w Parku Griffitha.  Gładkość jego skóry prześladowała  ją 
podczas bezsennych nocy. Ale kiedyś, gdy po raz pierwszy (i ostatni) usiłowała 
rozpiąć koszulę, jej właściciel wyśmiał niewprawne i drżące palce Raine.

- Nie mam wprawy w rozbieraniu mężczyzn - powiedziała z rumieńcem wstydu.
Cord   wyczuł   zmianę   jej   nastroju.   Pożądanie   ustąpiło   miejsca   niepewności. 

Zastanawiał się, kiedy, kto i w jaki sposób obrzydził jej mężczyzn tak bardzo, że 
trzymała   ich   na   dystans.   Teraz   wiedział.   Przeklinał   w   myślach  drania, który 
sprawił, że Raine, taka zmysłowa, czuła się nieatrakcyjna i pozbawiona seksapilu.

- Masz okazję poćwiczyć. Rozbierz mnie - powiedział Cord, spoglądając na nią 

z uśmiechem.  Był to wyzywający  uśmiech  wojownika. - Obiecuję,  że   też  cię 
rozbiorę.

112

background image

Szybko przeturlał się na plecy i wypuścił Raine z objęć.
- Widzisz? - powiedział zadyszany. - Ułatwiam ci sprawę. Masz teraz dostęp do 

guzików.

Zsunęła się z Corda i niezręcznie wsparła o jego tors. Zajęła się pierwszym 

guzikiem.

-  Uczestniczka   zawodów   hippicznych   powinna   lepiej   sobie   radzić   z 

zachowaniem równowagi - zażartował.

Spojrzała   na   niego   zaskoczona,   ale   przyjęła   wyzwanie.   Płynnym   ruchem 

dosiadła Corda, jakby to był Dev. Zwinnie pochyliła się nad guzikami. 

- Zdaje się - powiedziała z dzikim uśmiechem - że mam cię teraz w swojej mocy.
- Lubisz to, prawda? - powiedział, spoglądając na nią jasnoniebieskimi oczami.
-  Nawet bardzo, zwłaszcza że odkąd cię spotkałam, wciąż jestem wytrącona z 

równowagi.

Nie przestając się uśmiechać, odpinała guziki, aż mogła zupełnie rozsunąć  poły 

koszuli. Powoli głaskała Corda po gęstych czarnych włosach na piersi.  Muskała 
jego   brodawki,   aż   wstrzymywał   oddech.   Znieruchomiała   na   chwilę,   a   potem 
powróciła do swego zajęcia, okrążając je delikatnymi palcami. 

Spoglądał na nią rozmarzonym wzrokiem. Ciało miał napięte, oddech nierówny. 

Od czasu do czasu drżał, a płaskie brodawki zmieniły się pod wpływem pieszczoty 
w   ostre   igiełki.   Raine   pochyliła   głowę   i   polizała   delikatnie  obie,   a   potem 
przygryzła je z czułą dzikością, której nauczyła się od Corda. 

Poczuł bolesne pragnienie i zalała go fala gorąca. Zacisnął pięści. Gdyby teraz 

jej dotknął, zdarłby z niej ubranie i pogrążył się w płomieniach.

Lecz   Raine   była   warta   każdej   sekundy   słodkiej   męki   oczekiwania.   Cord 

poddawał się jej badawczym pieszczotom. Nigdy dotąd nie czuł nic podobnego, 
nigdy nie miał do czynienia z taką kobietą.

Przy niej świat stawał się inny, czysty. I taki stawał się też Cord.
Uniosła wreszcie głowę i spojrzała na niego. Uśmiechał się. Wsunął palce w 

jej   świeżo   umyte   miękkie   włosy   i   przyciągnął   jej   twarz   do   swojej.  Raine 
zadrżała, gdy ujął jej piersi przez cienką bluzkę, którą wciąż miała na sobie.

Zanim pocałunek dobiegł końca, jej bluzka i biustonosz były rozpięte, a dłonie 

Corda pieściły nagie piersi Raine. Starała się powstrzymać krzyki, gdy całował ją, 
wzniecając płomienie pożądania. 

Pokój   zawirował,   gdy   Cord   bez   ostrzeżenia   położył   się   na   niej.   Jego   ciało 

przykrywało ją dokładnie. Jemu jednak wciąż było mało. Chciał jeszcze większej 
bliskości.

Z  ochrypłym pomrukiem sturlał się na bok i ściągnął z siebie resztę ubrania. 

Namiętność czyniła ją tak piękną, że Cordowi kręciło się w głowie. Jej oczy 
lśniły, skóra była zaróżowiona, brodawki pociemniały. 

W jej oczach głód i strach mieszały się z nadzieją. 
- Wiem, że powinienem zaczekać - powiedział ochryple. - Ale muszę na ciebie 

popatrzeć. Pozwolisz mi?

113

background image

Zadrżała. 
- Oczywiście.
Zdjął jej bluzkę i biustonosz i odrzucił na bok. Rozpiął dżinsy i zsunął je z bioder 

i nóg. Następnie ściągnął majteczki, które wkrótce wylądowały na podłodze obok 
dżinsów.

- Pozwól mi się dotykać - wyszeptał ochryple. 
- Już mnie dotykasz. 
- Wszędzie, Raine. Wszędzie.
Patrzyła   na   Corda,   który   stał   obok   ogromny,   jak   jego   pożądanie.   Zadrżała. 

Chciała, żeby położył się obok i przytulił, żeby wypełnił ją całą. 

- Cord... - przerwała. Pokręciła głową, zawstydzona, że nie może mówić.
Cord dostrzegł tylko zaciśnięte usta i przeczący ruch głowy. Opanował się z 

największym wysiłkiem.

- Nie bój się, mała królewno - powiedział w końcu. - W porządku. Wiedziałem, 

że mnie nie chcesz. 

W pierwszej chwili była zbyt zaskoczona, by zareagować.
-  Mylisz się - wykrztusiła. - Pragnę cię tak bardzo, że nie mogę myśleć, nie 

mogę mówić. Nie wiem, co robić. Proszę, nie odchodź. Potrzebuję cię. 

Jeszcze nie skończyła mówić, gdy był przy niej. Nagi, gorący, namiętny. 
- Ja też cię potrzebują. Pragnę cię. Za bardzo. Nie ufam sobie. – Na jego 

twarzy zobaczyła cień bolesnego uśmiechu. - Jestem śmiertelnie przerażony.

- To co czuję, też mnie przeraża. Ale strach nie gasi pożądania. 
- Zastanawiam się, czy cokolwiek mogłoby je ugasić. 
Zaczął powoli głaskać ją od stóp aż po skronie, potem jego dłonie powędrowały 

z powrotem w dół. Zatrzymały się na piersiach, pogładziły ciemne zagłębienie 
pępka i ześlizgnęły się niżej. Palce Corda natrafiły na ciemne, poskręcane włosy 
łonowe. W tej samej chwili chwycił ustami nabrzmiałą brodawkę, przygryzając 
ją lekko.

Krzyknęła   i   przyciągnęła   głowę   Corda   do   piersi.   Poczuła,   że   jego   palce 

wędrują po jej udach, kolanach, a potem wracają ku górze, pieszcząc, prosząc, 
żądając. Instynktownie zmieniła pozycję, otwierając się na jego dotyk.

Wyszeptał   czule   jej   imię,   jego   palce   natrafiły   na   wilgotne   intymne   ciepło. 

Raine była dla niego wszystkim. Była gorętsza, niż sobie mógł wymarzyć. Słowa 
mogą kłamać, lecz to wilgotne miejsce mówiło wszystko o jej pożądaniu. Cord 
poczuł zawroty głowy. Żar pod palcami obiecywał mu wszystko, czego pragnął.

Pieścił   ją   głęboko,  a   potem   wycofał   się   powoli,  by   powrócić  jeszcze   raz   i 

jeszcze raz. Badał jej śliskie wnętrze, podczas gdy jego język penetrował usta 
Raine.

Wyginała się i wiła pod jego dotykiem. Nigdy przedtem nikt jej tak nie pieścił. 

Ciało Corda drżało z żądzy. Ona obudziła tę żądzę. Kontrast między namiętnym 
pożądaniem Corda i pełnym czułości opanowaniem sprawiał, że Raine roztapiała 
się niemal pod jego palcami.

114

background image

Zaczęła rytmicznie unosić biodra, palce Corda zagłębiały się coraz bardziej. 

Kiedy wygięła się w łuk, usłyszała głęboki głos, proszący, by mu się oddała. 
Powtarzał,   że   jest   wszystkim,   czego   pragnie,   wszystkim,   na   co   może   mieć 
nadzieję.

Poczuła własny żar. Zaczęła mówić coś bez sensu, a Cord scałował wszystkie 

słowa z jej ust. Smakował jej rozkosz.

- Oto, czego pragnę - wyszeptał, przerywając jej.
- Ale...
- Przyszedłem do ciebie po ogień. Potem ty przyszłaś do mnie. To dopiero 

początek, Raine. Dopiero początek.

Pieścił ją powoli, aż z drżeniem przywarła do niego i stopniała w rozkoszy. 

Dopiero wtedy wziął ją całą, wnikając w jej rozpalone, śliskie wnętrze. Poczuła 
siłę jego pożądania i otworzyła szeroko oczy.

Zobaczył   w   nich   zaskoczenie   i   uśmiechnął   się.   Poruszył   biodrami,   a   ona 

jęknęła. Poruszył raz jeszcze i poczuł jej ciepło równie głęboko, jak ona czuła 
jego. Zadrżała.

- Tak - powiedział ochryple. - Daj mi więcej. Weź więcej.
Prawie go nie słyszała. To, co zaczęło się tak niewinnie, teraz zmieniło się w 

rwący   strumień   rozkoszy.   Jej   ciało   napinało   się   coraz   bardziej,   pulsowało   i 
spalało   się   w   nieznanym   ogniu.   Byłaby   przerażona,   gdyby   nie   to,   że 
bezgranicznie ufała Cordowi.

Dysząc jak po długim biegu, Cord powstrzymywał się, dopóki mógł. Chciał 

utrafić w jej rytm, ogrzać się przy jej ogniu tak, aby nigdy więcej nie odczuwać 
zimna.

Jej   biodra   uniosły   się   raz   i   drugi.   Cord   czuł   każdy   jej   dreszcz,   każde 

pulsowanie, każde drgnienie, jakby było jego własnymi. 

Zaczął poruszać się, odpowiadając na jej pragnienia.
Ciało   Raine   napięło   się   i   zadrżało.   Krzyczała   prosto   w   usta   Corda.   Wbiła 

paznokcie w jego uda i przyciągnęła go z całej siły. Odpowiedział, zagłębiając się 
w nią. Świat eksplodował w ekstazie. Raine nie mogła złapać tchu i zdumiona 
czuła dreszcz wstrząsający jej wnętrznościami.

Cord przeżywał niewiarygodną rozkosz. Poddał się ogniowi, który wzniecił we 

wnętrzu Raine. Oślepiający żar pożarł ich.

Obejmował Raine, dzieląc jej drżenie. Głaskał jej włosy i całował policzek. 

Westchnęła i otarła twarz o jego włochatą pierś.

- Jesteś... piękny - wydyszała.
Roześmiał się cicho, wtulony w jej włosy.
- Masz dziwne pojęcie o pięknie. Jestem równie ładny jak skalne urwisko.
- Nie powiedziałam, że jesteś ładny. - Przyjrzała się jego ciału. – Jesteś piękny. 

Piękny   jak   skały.   Piękny   jak   Dev,   który   pokonał   trudną   przeszkodę,
drżący z rozkoszy, poczucia siły i celowości działania.

-   Masz   dziwne   pojęcie   o   pięknie   -   powtórzył   ochryple.   -   Ja   jestem 

115

background image

tradycjonalistą. Dla mnie ty jesteś piękna.

- Skąd masz tę bliznę? - spytała, odwracając wzrok od jego świetlistych oczu.
- Dlaczego stajesz się spięta za każdym razem, gdy mówię, że jesteś piękna?
- Bo nie jestem, dobrze o tym wiesz.
- Bzdura.
Spojrzała na Corda zdziwiona gwałtownością jego zaprzeczenia.
- Nie widziałeś moich sióstr. One są naprawdę piękne. Zwłaszcza Alice. Kiedy 

się pojawia, mężczyźni tracą głowę.

Cord wzruszył ramionami.
- To jeden z rodzajów piękna.
- Jedyny.
-   Nie.   To   pospolite   piękno.   Istnieje   inny   rodzaj   piękna   i   tylko   o   niewielu 

kobietach można powiedzieć, że są piękne w ten sposób. Płonie w nich ogień 
-gorący, łagodny i niewiarygodny.

Raine przechyliła głowę. Chciała mu uwierzyć, ale gardziła pochlebstwami. 

Cord   zdecydowanym   ruchem   zwrócił   jej   twarz   ku   sobie   i   przemówił 
hipnotyzującym głosem.

- Ten rodzaj piękna poroszą mężczyzn do głębi. Nie można oddychać, gdy 

wspomni   się   oddech   ukochanej   na   skórze,   nie   można   oblizać   warg,   nie 
wspominając jej smaku, nie można się poruszyć, nie wyobrażając sobie jej ciała 
poruszającego się obok. Nie czuje się wtedy nic oprócz jej żaru, nie słyszy nic, 
prócz jej krzyków rozkoszy. Ten rodzaj piękna potrafi rozpalić nawet ślepca. To 
jedyny rodzaj piękna, który się liczy, Raine. Jesteś piękna.

Zamrugała powiekami, bo do oczu napłynęły jej łzy. Znała Corda  krótko, a 

mimo to udało mu się rozwiać wszystkie jej wątpliwości. Sprawił, że śmiała się i 
płakała.   Przerażał   ją   i   ochraniał.   Był   niebezpieczny   i   twardy,  a   jednocześnie 
czuły, wrażliwy i zmysłowy. Był samowystarczalny, a mimo  to potrzebował jej 
jak nikt dotąd.

Tylko, że był nieodpowiednim mężczyzną.
A jednak stał się jej częścią, podobnie jak namiętność, którą w niej rozniecił 

swoim spojrzeniem i dotykiem.

- Wierzysz mi? - zapytał cicho.
Skinęła   głową.   Wierzyła,   że   jest   dla   niego   piękna.  Odgarnął   jej   z   twarzy 

wilgotne kosmyki włosów.

- Co się stało, kochanie? Skąd te łzy?
Opuściła głowę i wyszeptała.
- Myślałam, że znam siebie.
- A nie znasz? - spytał, zaglądając jej w oczy.
- Nie wtedy, gdy mnie dotykasz.
- To samo dzieje się ze mną. Otwiera się przede mną nowy świat. A ja staję się 

nowym człowiekiem. - Chociaż opierała się, przyciągnął ją tak, by móc musnąć 
wargami jej usta. - Nie odsuwaj się. Czy to takie przykre, gdy cię dotykam?

116

background image

- Nie... - odparła z westchnieniem i zadrżała.
- Powiedz - prosił głosem zaklinacza. - Cokolwiek to jest, poradzę z tym sobie. 

Powiedz.

- Jesteś nieodpowiednim mężczyzną- odpowiedziała słabym głosem.
Cios był tym boleśniejszy, że niespodziewany. Cord zamknął oczy. Żałował, że 

nie potrafi równie łatwo zamknąć swego serca. Ale nie potrafił. Pamiętał jedynie, 
że   niezależnie   od   tego,   jakie   uczucia   żywiła   Raine,   były   one  zbyt   słabe,   by 
pokonać przeszkodę, jaką stanowił jego zawód.

-  Nie   -   dodała   szybko,   widząc,   jak   zadowolenie   i   spokój   na   twarzy   Corda 

ustępują miejsca lodowatej obojętności. - To nie tak. Ty jesteś w porządku. Chodzi 
o mnie. To ja jestem nieodpowiednią kobietą.

Zaklął szpetnie. A potem poruszył się nagle, przygważdżając ją do łóżka. Jego 

pocałunek był dziki, obezwładniający i pełen żaru. Cord chwycił Raine za włosy, 
lecz nagle jego dłonie i usta złagodniały. Gwałtowny pocałunek  zakończył  się 
powoli i czule jak pełne żalu westchnienie.

Raine przywarła do Corda z siłą atletki. Nie może żyć w jego świecie. Ale nie 

była pewna, czy kiedy poznała mężczyznę, który znalazł drzwi do jej serca, ciała i 
duszy, będzie potrafiła się go wyrzec.

Musi to zrobić.
Jest to winna wielu osobom, nie wyłączając samej siebie.
Udział w igrzyskach olimpijskich był kulminacją i ukoronowaniem jej marzeń i 

wieloletniej pracy. Nie uda jej się sprostać trudom i wymaganiom trzydniowych 
zawodów, gdy cały jej świat stać będzie na głowie. Musi jednak dać z siebie 
wszystko, a dopiero potem zastanowić się, co dalej.

Niewłaściwy mężczyzna. Niewłaściwy moment.
Choć jednocześnie przecież odpowiedni.
Mięśnie Raine napięły się, lecz tym razem nie z namiętności. Cord czuł  to i 

rozumiał równie dobrze, jak ona rozumiała i czuła jego reakcje.

- Opowiedz mi o tym - powiedział z udanym spokojem. - Razem możemy...
Położyła mu dłoń na ustach.
- Nie mogę - powiedziała zwięźle.
Ucałował jej palce i przesunął dłoń na swoją klatkę piersiową.
- Czego nie możesz?
- Nie mogę poradzić sobie ze wszystkim naraz.
- Czy to znaczyże uciekasz ode mnie... od nas?
-  Tego   także   nie   mogę   -   powiedziała.   -   Nie   mogę   wygrać,   nie   mogę   się

wycofać z wyścigu. Jestem rozdarta.

Chciał się z nią kłócić. Chciał ją przekonać, że czeka ich wspólna przyszłość, 

chciał usłyszeć, że się z nim zgadza i widzi dla niego miejsce w swoim życiu, przy 
jej ogniu. Jednak wiedział, że jeśli będzie naciskał, przegra. A co gorsza, sprawi 
jej ból.

Nie powiedział więc nic, tylko spojrzał jej w oczy. Dostrzegł jasne plamki złota. 

117

background image

I ból. Napięcie. Przerażenie zwierzęcia w potrzasku.

- Porozmawiamy o tym po zawodach... - wykrztusiła i głos jej zamarł.
Nie wiedziała, co da ta rozmowa. Cord jest, jaki jest. Ona jest, jaka jest.
Nie powinni się byli spotkać.
-   Może   wtedy   będzie   łatwiej.   Boże,   mam   taką   nadzieję.   Nie   może   być

gorzej   niż   teraz.   -  Roześmiała   się,   ale   zabrzmiało   to   raczej   jak   szloch.   -   Do
tego czasu bądź przy mnie, kiedy tylko możesz. A ja będę przy tobie.

Strateg i żołnierz walczyli w Cordzie. Czuł, że Raine go potrzebuje, lecz obawia 

się jego świata i bólu, który jej tu grozi. Celowo wstrząsnął jej światem, żeby 
znalazło się w nim miejsce dla niego. Teraz ona cierpi, bo jej świat legł w gruzach, 
choć nie chce się do tego przyznać.

-  Obiecaj,   że   mi   nie   uciekniesz   -   powiedział   niskim   głosem.   Pogładził

jej policzek gestem pełnym czułości. - Nie miałem zamiaru cię wystraszyć.

Zamknęła oczy, by powstrzymać łzy. Pokręciła głową. Wiedziała, że Cord  jest 

nieodpowiednim   mężczyzną,   a   ona   nieodpowiednią   kobietą,   lecz   mimo  to 
pragnęła go tak bardzo, że robiło jej się słabo. I to pragnienie rosło z każdym 
słowem, z każdym spojrzeniem, z każdym dotykiem.

- Nie potrafiłabym uciec - powiedziała. - Coś ty mi zrobił? Teraz nie potrafię 

sobie wyobrazić życia bez ciebie. Ani z tobą.

- Nie płacz. - Scałował łzy, które zalśniły na jej rzęsach, zanim spłynęły po 

policzkach.   -   Po   olimpiadzie   sama   uznasz,   że   nie   ma   powodu   się   niepokoić. 
Zobaczysz   wszystko   w   zupełnie   nowym   świetle.   Spójrz   na   mnie,   kochanie. 
Uwierz mi.

Raine otworzyła oczy i dostrzegła w oczach Corda niezachwianą pewność. Nie 

chciała się z nim sprzeczać, kwestionować jego racji, sprawić, by on poczuł się 
tak nieszczęśliwy jak ona. Lepiej zapomnieć o okrutnej przyszłości i żyć dniem 
dzisiejszym. Spędziła życie na rozmyślaniu o jutrze. Zawsze wydawało się lepsze 
od dziś, bardziej kolorowe, bardziej rzeczywiste. Piękna wizja poza zasięgiem 
ręki. Lecz teraz już nie wabiło, stało się mroczne i ponure.

Raine uśmiechnęła się drżącymi ustami i po raz pierwszy w życiu i nadzieję, że 

jutro nigdy nie nadejdzie.

ROZDZIAŁ 15

Raine i Cord jedli śniadanie w milczeniu. Od czasu do czasu uśmiechali się do 

siebie   lub   niezobowiązująco   dotykali.   Cord   musnął   koniuszkami   palców   dłoń 
Raine, gdy nalewała mu kawę, to znów ona pogłaskała go po policzku, podając 
kubek z parującym napojem, z kolei on lekko ucałował grzbiet jej dłoni.

- Jakie masz plany na dziś? - spytał, niechętnie przerywając błogą ciszę. 
- Dev, Dev i jeszcze raz Dev.
- Nigdy nie myślałem, że będę zazdrosny o konia.
Krzywy   uśmiech   Corda   zranił   ją   głęboko.   Nie   sądziła,   że   jakikolwiek 

118

background image

mężczyzna stanie się dla niej aż tak ważny.

Nie wolno jej o tym myśleć, dopóki igrzyska nie dobiegną końca.
- Prawdę powiedziawszy, Dev nie wymaga aż tak wielu starań - przyznała. - 

Robię to bardziej dla siebie niż dla niego.

- Co masz na myśli?
- Przedstartowe szaleństwo. - Wstała i zaczęła zbierać brudne naczynia. - Nie 

potrafię sobie znaleźć miejsca. Czas wlecze się niemiłosiernie.

- Myślałem, że jesteś bardzo zajęta.
- Ależ skąd. - Odstawiła naczynia do zlewu. - Wszystko, co trzeba, zostało 

zrobione. Teraz pozostało już tylko czekać.

Uniósł brwi i przyglądał się, jak Raine zręcznie uwija się po kuchni. 
- Nie rozumiem.
-   To   bardzo   proste.   Jeżeli   przetrenujesz   konia,   będzie   przemęczony.   Jeśli 

przetrenujesz   siebie,   stracisz   zapał.   Więc   czekasz,   aż   nabierzesz   chęci   do
walki, a czas stoi w miejscu.

Wiele osób zaczyna wtedy romansować, dodała w myśli. Jak ja.
Jednakże to, co łączyło jaz Cordem, nie przypominało romansu. Nie było to 

coś, co pomogłoby zabić czas przed startem, nie była to letnia przygoda.

Romansowanie nie było w stylu Raine. Chciała, żeby było. Żałowała, że nie 

potrafi   dać   trochę,   a   resztę   zostawić   w   rezerwie,   że   nie   umie   ostrożnie 
spacerować, zamiast pędzić przez życie na łeb na szyję. Żałowała, że nie umie 
podchodzić do życia jak mistrz ujeżdżania, zawsze pogodny, zawsze opanowany.

Cord   ma   rację.   Nie   przez   przypadek   zajęła   się   Devlin's   Waterloo.   Nie 

przypadkiem   ceniła   sobie   ryzyko   trzydniowej   konkurencji.   We   wszystko, 
cokolwiek robiła, angażowała się bez reszty lub nie robiła zupełnie nic.

Wygodny,   bezpieczny   złoty   środek   dla   niej   nie   istniał.   Przeżyła   kilka 

bolesnych   upadków.   I   przeżyje   ich   więcej.   Taka   była   natura   świata,   który 
wybrała. Jedź szybko albo wcale, zwycięstwo albo porażka, wszystko albo nic.

-

Czuję się, jakbym był niewidzialny - odezwał się Cord.

Zamrugała oczami. Nie zdawała sobie sprawy, że patrzy na niego niewidzącym 

wzrokiem, starając się posklejać rozsypujący się świat.

- Po prostu zastanawiam się, co będę robić.
- I - Jasne oczy Corda wpatrywały się w nią z wielkim natężeniem.
- Zazwyczaj po śniadaniu biegam kilka kilometrów.
- Ale dziś jest inaczej? - zapytał ściszonym głosem.
-   Jest   później   -   powiedziała,   spoglądając   na   zegarek.   -   A   poza   tym   brak

mi energii. Obudziłam się taka... łagodna i leniwa.

- Wiem, co masz na myśli.
Spojrzała na niego spod oka, wspominając przyczynę błogiego samopoczucia. 

Minionej   nocy   wracali   do   siebie   kilkakrotnie.   Za   każdym   razem   było   lepiej. 
Spojrzenie Corda powiedziało jej, że on także o tym myśli. Wspomina płomień, 
przy którym grzał się wczorajszej nocy.

119

background image

Cord   ucieszył   się   na   widok   rumieńców   występujących   na   policzki   Raine. 

Rozmarzył się na wspomnienie kilku innych sposobów rozniecania płomieni pod 
jej delikatną skórą. Pocałunek, czuły dotyk językiem, łagodne kąsanie... O tak, 
zna   mnóstwo   sposobów.   A   najlepszym   ze   wszystkich   było   wniknięcie   w   jej 
wilgotne wnętrze.

-   Skoro   nie   masz   zamiaru   biegać   -   powiedział   zachrypniętym   głosem   -

co będziesz robiła?

-   Posprzątam   boks   Deva.   Nakarmię   go.   Wyczeszę.   Pospaceruję   z   nim

trochę. Zabiorę go na tor. Potrenuję. Znowu wyczeszę. Wypoleruję uprząż.  A 
potem będę się bała trasy biegu przełajowego, którą zobaczę dopiero za  cztery 
dni. Moim głównym zajęciem będzie strach.

Cord zmarszczył czoło i spuścił wzrok. Walczył ze sobą, by nie zacisnąć ich w 

pięści.   Nie   chciał,   żeby   startowała   w   biegu   przełajowym.   Widział   trasę,   znał 
dokładne wymiary wszystkich przeszkód. Na myśl o Raine pędzącej na złamanie 
karku na grzbiecie ogromnego ogiera robiło mu się zimno.

-  Jest   się   czego   obawiać   -   powiedział,   cedząc   słowa.   -  Trasa   jest   cholernie 

trudna.

Raine spojrzała w jego chłodne niebieskie oczy. Zrozumiała, że Cord niepokoi 

się o nią. Nie, to zbyt słabe słowo. Cord boi się o nią.

Na myśl o tym, że mężczyzna taki jak Cord jest pod wrażeniem startu w biegu 

przełajowym,   Raine   poczuła   zdumienie.   Spoglądając   na   własną   pracę  oczami 
Corda,   uznała   ją   za   bardziej...   niebezpieczną.   Otworzyła   usta,   żeby  mu 
wytłumaczyć, że wyścig nie jest aż tak ryzykowny, zwłaszcza jeśli ona  będzie 
ostrożna, a Dev zdrowy, lecz zaraz zamknęła je z powrotem.

Na temat ryzyka i bezpieczeństwa Cord wiedział znacznie więcej niż ona. 
- Jestem dobrym jeźdźcem - powiedziała cicho, podchodząc do Corda - a Dev 

to jeden z dziesięciu najlepszych koni na świecie.

Nic nie powiedział, tylko przycisnął twarz do jej brzucha. Starał się zapomnieć, 

że   niedawno   widział   ją   rozciągniętą   na   ziemi,   nieprzytomną,   pod  kopytami 
rozwścieczonego   ogiera.   Wiedział,   że   to   był   wypadek   i   że   istnieje  małe 
prawdopodobieństwo, że się powtórzy.

Mimo to nie potrafił zapomnieć, że omal się nie zabiła.
-  Nie wątpię w twoje umiejętności ani w umiejętności Deva - powiedział w 

końcu, ocierając się o nią ustami. - Istnieje jednak coś takiego jak nieszczęśliwy 
traf.

Przypomniał   sobie   złotą   monetę,   którą   miał   w   kieszeni.   Pani   Fortuna.  Pani 

Śmierć. Ta sama moneta, różne twarze, rewers i awers.

- Chodźmy oporządzić Deva - powiedział nagle, zrywając się od stołu. Wrzucił 

resztę naczyń do zlewu i podszedł do Raine, która nie ruszała się  z miejsca. - 
Więc jak?

Przyglądała mu się uważnie.
- Nie musisz pracować?

120

background image

- To moja praca.
Odwrócił   się,   by   zdjąć   z   wieszaka   dżinsową   kurtkę.   Pomimo   upału   nie 

rozstawał się z nią. Pozwalała mu ukryć broń.

Raine   dostrzegła   błysk   pistoletu   na   wysokości   krzyża.   Dotychczas   go  nie 

widziała, Kurtka dobrze spełniała swoje zadanie. Przysłaniała pistolet,  kaburę, 
pager i naboje.

- Musisz mieć broń, nawet gdy towarzyszysz mi do stajni? – spytała pełnym 

napięcia głosem.

Cord poczuł gwałtowny przypływ gniewu. Odczekał chwilę, zanim odwrócił się 

do Raine. Od dawna nie toczył ze sobą takiej walki. Denerwujące było to, że tak 
szybko i łatwo potrafiła go wytrącić z równowagi.

-  Każdy, kto jest dość odporny, żeby brać udział w biegu przełajowym,  może 

posłuchać kilku przykrych rzeczy - odparł krótko.

- Na przykład?
- Zostałem odciągnięty od zadania najwyższej wagi i rzucony w środek młyna 

olimpijskiego z dwóch powodów. Mam ochraniać twojego ojca i ciebie.

Otworzyła szeroko oczy, twarz jej nagle pobladła. 
- Mnie?
-  Jesteś   łakomym   kąskiem,   Raine   Chandler-Smith.   Twój   ojciec   ma   wielką 

władzę.  Twoja  matka   jest  jedyną dziedziczką   jednej  z  największych  fortun  w 
Ameryce.   Piszą   o   tobie   w   rubrykach   towarzyskich   i   w   dziale   sportowym. 
Reporterzy uwijają się wokół ciebie, bo nie dość, że pochodzisz ze  świetnej 
rodziny, to jeszcze uprawiasz typowo męski sport.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Bezsilnie uniosła dłoń. Nigdy nie myślała 

o   sobie   w   ten   sposób,   nie   wiedziała,   że   może   stanowić   obiekt   pożądania   lub 
zemsty. Uważała się za kobietę, która umie obchodzić się z końmi, bo poświęciła 
im całe dotychczasowe życie.

Na zewnątrz rozległ się męski głos, odpowiedział mu kobiecy. Dołączył do nich 

jeszcze jeden głos i wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Raine wydawało się, że 
głosy dobiegają z bardzo daleka, z jakiegoś zupełnie innego świata.

- A na dodatek - ciągnął Cord lodowatym tonem - jeśli pewnym ludziom nie uda 

się dotrzeć do twojego ojca, zawsze mogą porwać ciebie.

Słuchała   go,   czując,   że   jej   świat   znów   się   chwieje,   że   Cord   zmusza   ją   do 

zaakceptowania   prawd,   których   nie   chciała   przyjąć.   Rzeczywistość   nie 
odpowiadała jej, Raine czuła, że żołądek zamienia się jej w supeł. Strach.

Cord nie okłamywałby jej.
- Powiedział ci to wczoraj ten facet? - spytała z napięciem.
- Jaki facet?
Hasta la pa, pa - odparła ironicznie. 
Cord poznał po jej tonie, że Raine ma żal do nieznanego faceta, ma żal do tej 

nieznanej, groźnej rzeczywistości, która przenika do jej świata. A największy żal 
ma do posłańca przynoszącego złe wieści: do Corda Elliota.

121

background image

Uśmiechnął się.
- Dobry stary hasta la pa, pa. Tak, powiedział mi. Ale ja już to wiedziałem. Nie 

wiedziałem tylko, który zabójca będzie wypatrywał zdobyczy. Jeśli  się tego nie 
wie, trudno skutecznie chronić.

Raine poczuła nagły chłód i roztarta dłońmi ramiona.
- Nie sprawiam ci zbytniego kłopotu, prawda?
- O co ci chodzi?
- W każdej chwili na wyciągnięcie ręki, nawet w nocy...
- Bliżej niż na wyciągnięcie ręki.
Odwróciła   wzrok.   Nie   mogła   znieść   spojrzenia   lodowatych   oczu   Corda. 

Zamiast   przeprosić,   że   ją   uwiódł,   by   ułatwić   sobie   pracę,   stał   się   równie 
napastliwy   jak   ona.   To   ją   rozgniewało.   Pozwoliła   sobie   na   złość,   bo   wolała 
gwałtowną kłótnię od podchodów.

-   Dlatego   umieściłeś   mnie   w   swoim   domu   na   kółkach?   -   spytała 

rozwścieczona.   -   Dobre   posunięcie   taktyczne?   Chciałeś   upiec   dwie   pieczenie 
przy jednym ogniu, tak?

Oczy Corda zabłysły. Bez ostrzeżenia chwycił Raine i przyciągnął do siebie. 

Otoczył   ją   ramionami,   jakby   się   spodziewał,   że   będzie   z   nim   walczyć.   Była 
napięta, ale nie wyrywała się.

- Nie dlatego kochałem się z tobą - powiedział prosto w jej usta. - To, że jestem 

twoim kochankiem, nie ułatwia mi pracy. Wręcz przeciwnie. Gdy nie ma cię przy 
mnie, jestem niespokojny. A kiedy jesteś, pragnę cię.

Pocałował ją z zachłannością, która nie pozostawiała wątpliwości co do jego 

intencji. Podobnie jak twardniejący dowód jego męskości.

Po   chwili   zastanowienia   Raine   objęła   go   w   pasie   i   oddała   pocałunek,   nie 

zwracając   uwagi   na   broń,   którą   namacała   na   plecach.   Tylko   kilka   dni,   tylko 
kilka... przez tak krótki czas może żyć w świecie Corda.

Cord jakby wyczuł jej decyzję.
- Jeżeli się nie zatrzymamy, będziesz trenowała ujeżdżanie tutaj - powiedział, 

unosząc głowę.

Spostrzegł   rozszerzone   źrenice   Raine,   poczuł   przeszywający   ją   dreszcz. 

Pragnęła go.

- Kusisz mnie - powiedział ochryple.
- To dobrze.
- Bałem się, że po dzisiejszej nocy będziesz obolała.
Kochali się wielokrotnie, a ona ani razu nie odmówiła. Garnęła się do Corda 

coraz bardziej. Na samo  wspomnienie  serce  zabiło mu  mocniej.  Spojrzała  na 
niego spod gęstych ciemnych rzęs.

- Ja także.
- I jesteś?
- Nie. - Roześmiała się i pogładziła go po piersi. Wsunęła palce pomiędzy 

zatrzaski rozporka i badawczo obmacała. - Hmm - mruknęła. - Pięknie. Jestem 

122

background image

dobra w ujeżdżaniu.

Nie odpowiedział, bo z trudem łapał powietrze. 
Cord   otworzył   drzwi   karawanu.   Zalało   go   światło   słońca,   owionął   kurz   i 

zapach   koni.   Zraszacze   dzielnie   walczyły   ze   spiekotą   kalifornijskiego   lata.   Z 
daleka   dobiegały   niewyraźne   głosy.   Rozległ   się   klakson   samochodu   i   ktoś 
wykrzyknął powitanie.

Jak zwykle.
Cord zszedł po schodkach. Raine szła za nim, podziwiając jego mocne szerokie 

barki i zwinność.

Thorne siedział niedaleko drzwi. Z opuszczonym kowbojskim kapeluszem i 

skrzyżowanymi nogami wyglądał jak leniwa jaszczurka na słońcu. Jednak jego 
oczy były otwarte i niezwykle czujne w cieniu rzucanym przez rondo kapelusza. 
Pomimo upału miał na sobie lekką wiatrówkę.

- Dzień dobry, panie Elliot.
- Dzień dobry, Thorne. Będę dziś w pobliżu reprezentacji jeździeckiej.
- Tak  jest.  -  Wzrok Thorne'a  powędrował  ku Raine.  - Dzień  dobry, panno 

Smith. Kapitan Jon prosił, żebym pani powtórzył, że dzisiaj zaczyna pani godzinę 
później.

- Ach, tak. Dziękuję. - Czuła, że się rumieni, ale nie mogła nic na to poradzić. 

Kobiety   w   jej   wieku   stale   spędzały   noce   z   mężczyznami   i   żadna
nie rumieniła się z tego powodu.

Dla niej jednak było to coś nowego.
- Macie zamiar przyprowadzić tu tego czerwonego diabła? - spytał Thorne.
Raine uśmiechnęła się pomimo zakłopotania.
- Powiada pan, czerwony diabeł? Nie, na pewno tym razem wyczeszę go w 

boksie.

-   Szkoda.   Chętnie   bym   zobaczył,   jak   pana   Elliota   gryzie   bestia   bardziej 

złośliwa niż on.

Raine pokręciła głową.
- Wcale nie jest taki złośliwy.
- Ja czy Dev? - zapytał Cord z uśmiechem.
-   Odpowiedź   na   to   pytanie   znajduje   się   w   Piątej   Poprawce   –   powiedział 

Thorne.

Raine uśmiechnęła się, zapominając o wcześniejszym zakłopotaniu.
Cord ujął ją pod rękę i poprowadził w stronę stajni. Po kilku krokach zatrzymał 

się, obejrzał i zwrócił do Thorne'a.

- Tak?
Raine także się odwróciła. Patrzyła na obu mężczyzn i czuła, że coś kryje się 

pod pozornym spokojem Corda.

Cord wskazał kciukiem na bezchmurne niebo.
- Zauważyłeś? Jest niebieściutkie.
Thorne nie zmienił pozycji, ale nagle stał się niezwykle czujny.

123

background image

- Słyszę pana.
Raine chciała właśnie zapytać Corda, czy nawiązuje do hasła „Delta/Niebieskie 

Światło", kiedy spostrzegła dwoje ludzi wychodzących z cienia pomiędzy rzędami 
boksów. Byli wystarczająco blisko, by słyszeć wszystko, co mówili Cord, Thorne i 
ona. Poczekała więc, aż para znajdzie się poza zasięgiem jej głosu, i dopiero wtedy 
zapytała o to Corda. Patrzył na nią spod wpółprzymkniętych powiek.

- Tak, jesteś nieodrodną córką Blue - powiedział z aprobatą. - Nikt cię nie musi 

uczyć, kiedy masz milczeć, a kiedy możesz mówić.

- Nawiązywałeś do „Delta/Niebieskie światło"? - spytała słodkim głosem. - Delta 

niebieska jak kolor dzisiejszego nieba?

Cord się uśmiechnął, ale nie był to zachęcający uśmiech. Wziął Raine pod ramię i 

ruszyli w stronę stajni. Raine ukradkiem spoglądała na Corda. Zawsze gdy razem 
szli, wolał iść z lewej strony.

Zawsze.
- Mój prawy profil ci się nie podoba? - spytała.
Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Zawsze mnie zachodzisz od lewej strony - wyjaśniła.
- Jestem leworęczny.
- I co z tego?
- Broń mam tak umieszczoną, żeby móc sięgnąć po nią lewą ręką.
- Och - powiedziała. Żałowała, że go o to spytała. - Mój Boże, jak ty to możesz 

znieść?

- Że jestem leworęczny? - zapytał. Udawał, że ją opacznie zrozumiał.
- Takie życie. Zawsze musisz pamiętać, żeby się rozejrzeć, zanim coś  powiesz. 

Sprawdzasz, czy ktoś cię nie podsłuchuje. Zawsze planujesz wszystkie ruchy, tak aby 
mieć wolną lewą rękę, gdybyś musiał sięgnąć po broń,  którą zawsze nosisz przy 
sobie.

- Czy ty musisz pamiętać o tysiącu drobiazgów, które ułatwiają ci dosiadanie Deva?
-  Gdybym   musiała,   nigdy   bym   na   niego   nie   wsiadła.   Masę   rzeczy   robię 

automatycznie.

- Otóż to. - Patrzył obojętnie. - Kwestia odruchu, nie pamięci. 
Znała go wystarczająco dobrze, żeby pod maską opanowania wyczuć gniew. Nie miała 

zamiaru go podsycać. Nie było powodu, by psuć nieliczne chwile, które spędzali we 
dwoje. Pożałowała swego pytania, gdy tylko je zadała.

- Przepraszam. Nie mam prawa osądzać twoich wyborowi
Spojrzał na nią z ukosa. Miała do tego wszelkie prawo, ale nie teraz. Nie, kiedy 

jego praca polegała na ochranianiu Raine.

Raine pilnowała się, żeby nie poruszać więcej niebezpiecznych tematów. Mówiła 

o uprzęży Deva i bandażach na jego nogi, o paszy owsianej i paszy z lucerny, o wadach 
i zaletach rozmaitych rodzajów podków, o skokach  i o wyścigach. Cord zadawał 
pytania,   które   świadczyły   o   tym,   że   doskonale  zna   się   na   koniach.   Raine   była 
zaskoczona. Naprawdę jej słuchał.

124

background image

Pomimo   to   jego   oczy   wciąż   były   niespokojne.   Cord   przyglądał   się   wszystkim 

mijanym   ludziom.   Jedni   stali   oparci   o   ścianę   stodoły,   inni   nieśli   paszę   albo 
prowadzali konie, czesali je lub po prostu stali z nimi w cieniu drzew.  Sprawdzał 
zarysy dachów i głębokie cienie. Natychmiast wiedział, kiedy ktoś za nimi szedł.

Robił to wszystko, nie przerywając rozmowy z Raine i wymieniając pozdrowienia 

z mijanymi ludźmi. Żadnej przesady. Tylko rozbiegane oczy - tak wygląda świat za 
murami zamku.

Po przeciwnej stronie podwórza z hałasem otworzyły się drzwi. Zanim zaskoczona 

Raine zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Cord znalazł się pomiędzy nią a 
hukiem.

Lewą ręką chwycił ukrytą pod kurtką broń, nim zdał sobie sprawę, że  powód 

hałasu jest zupełnie niewinny. Drzwi stajni stukały na wietrze. Wrócił na miejsce 
obok Raine, jakby nic się nie stało. I dla niego rzeczywiście tak było.

Raine   zadrżała.   Przez   jedną   straszliwą   chwilę   nie   rozumiała,   czy   hałas  był 

niewinny, czy też śmiertelnie niebezpieczny. Czy ma znieruchomieć, czy  uciekać, 
wrzeszczeć czy być cicho.

Ale Cord wiedział.
Splótł palce z jej palcami.
- Nie bój się, kochanie - powiedział cicho. - Jestem w swoim fachu równie dobry 

jak ty w swoim.

Ścisnęła jego palce. Była bardzo zadowolona, że Cord jest blisko. Wiadomość, że 

stanowi dla kogoś cel, zrobiła na niej wielkie wrażenie. Nagle zrozumiała, dlaczego 
ludzie wznoszą warowne zamczyska i zamykają wszystkie bramy, odcinając się od 
lodowatej ciemności na zewnątrz.

Zimno było takie dojmujące, a ogień taki delikatny.
Nieuczciwie było żądać, by mężczyzna taki jak Cord zawsze żył na zewnątrz, 

nigdy nie zaznawszy ciepła.

Radiostacja   popiskiwała   żałośnie,   elektroniczny   skowyt   o   trzeciej   nad  ranem. 

Raine z walącym sercem usiadła na łóżku, a Cord w dwóch susach znalazł się przy 
nadajniku. Pokój wypełniły ciche trzaski i ochrypłe głosy.

- Alarm w stajniach: Namierzono dym. Wyprowadzają konie.
Słysząc ostatnie słowa, Raine wyskoczyła z łóżka i sięgnęła po ubranie. Cord zaklął 

szpetnie, odwrócił się, by chwycić dżinsy, i zobaczył, że Raine  pośpiesznie   się 
ubiera.

-  Zostań tu - warknął. - Thorne będzie cię pilnował.
Nie   zwracając   na   niego   uwagi,   złapała   pierwszą   z   brzegu   koszulę   Corda. 

Rzuciła mu ją i odnalazła swoją. 

Cord ścisnął Raine za nadgarstek.
- Zostajesz tutaj.
Wywinęła mu się.
-   Nie   -   powiedziała   krótko,   zapinając   bluzkę.   -   W   takim   zamieszaniu   Dev 

125

background image

będzie nie do opanowania. Każdy, kto zechce wyprowadzić go ze stajni, mocno 
tego pożałuje.

Cord   wiedział,   że   to   prawda.   Puścił   Raine   i   nie   zawracając   sobie   głowy 

koszulą, wyjął pistolet z kabury i sprawdził, czy jest załadowany. Przypiął ją do 
pasa. Wszystko razem zajęło mu zaledwie pięć sekund.

Sięgał po buty, gdy rozległo się rżenie ogiera.
- Dev - krzyknęła Raine, rzucając się w stronę drzwi.
Ale   Cord   był   szybszy.   Chwycił   ją   i   przytrzymał.   Spojrzał   na   monitory 

ukazujące   otoczenie   wozu.   Zobaczył   tylko   ciemność   i   dalekie   światła   ulicy. 
Żadnego promieniowania spowodowanego ciepłem ludzkiego ciała.

Podprowadził Raine do drzwi, stanął z boku i wyjrzał na zewnątrz. Badawczo 

przyglądał się wszystkiemu wokół.

Spostrzegł biegnącego ku nim Thorne'a.
- Chodźmy - powiedział.
Zeskoczył na ziemię i od razu zaczął biec. Raine była pół kroku za nim. 
Dev znowu zarżał dziko. Był rozwścieczony.
Raine biegła co sił w bosych nogach. Musi dopaść Deva, zanim ogier oszaleje 

ze strachu przed ogniem. Jeżeli się go nie uspokoi, może sobie zrobić krzywdę.

Albo kogoś zabić. W jego głosie słychać było strach i furię.
Modląc się w duchu, biegła, jak mogła najszybciej. Nie zdawała sobie nawet 

sprawy, że Cord biegnie obok. Biegła, nie czując, że twarde podłoże rani jej bose 
stopy. Biegła, nie słysząc, że wykrzykuje imię Deva.

Żółte światła latarni nabrały od dymu pomarańczowej barwy. Odezwały się 

inne   konie,   przestraszone   bliskością   ognia.   Kopały   w   ściany   boksów   i   rżały. 
Chciały uciekać.

Raine mknęła przed siebie, mijając ludzi wyprowadzających konie ze stajni. 

Dookoła słychać było przekleństwa i rżenie spłoszonych zwierząt.

Głos Deva wzmagał ich strach, mimo że ludzie starali się je uspokoić. Należało 

ruszać   się   szybko,   lecz   nie   gwałtownie   i   porozumiewać   się   cicho   podczas 
wyprowadzania koni z boksów w przerażającą ciemność.

Ciemny tłusty dym unosił się w niebo, przesłaniając księżyc. Kiedy Cord i 

Raine dobiegali do boksu Deva, znów rozległo się rżenie ogiera. Wśród dymu 
dostrzegli kapitana Jona zmierzającego do drzwi boksu.

Koń stanął dęba. Miał otwarty pysk, a jego uszy płasko przylegały do czaszki. 

Kapitanowi przez chwilę udało się go utrzymać, lecz lina wysunęła mu się z rąk i 
Dev wyskoczył z zadymionego boksu niczym diabeł z piekielnych czeluści. 

Oszalały ze strachu i wściekłości ogier pędził wprost na Raine i Corda.

ROZDZIAŁ 16 

Pierwszą   myślą   Raine   było   chwycić   się   grzywy   Deva   i   wskoczyć   mu   na 

grzbiet,  kiedy   ich będzie  mijał.  Ale  natychmiast  ją  porzuciła.  Dev  pędził jak 

126

background image

oszalały, więc mógłby jej wyszarpnąć ramiona ze stawów.

Jedyną nadzieję wiązała z przemykającą obok liną. Gdyby udał jej się chwycić 

linę i przytrzymać ją wystarczająco mocno, by Dev zwolnił, mogłaby na niego 
wskoczyć i wstrzymać paniczną ucieczkę. Przygotowywała się, by pobiec obok 
Deva, kiedy już chwyci linę.

Cord widział to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Dym.  Kapitan Jon. 

Lina.   Wierzgający   ogier.   Oszalały   Dev   umykający   w   noc   ciągnie   za   sobą 
bielejącą   w   ciemności   linę.   Raine   przygotowująca   się   do   chwycenia   liny. 
Nadbiegający Thorne.

Wyrzucił ramiona. Zanim Raine się zorientowała, została pchnięta prosto w 

objęcia Thorne'a. 

- Zabierz ją stąd - polecił Cord.
Raine   zaczęła   się   wyrywać,   lecz   Thorne   z   łatwością   ją   unieruchomił.   Gdy 

zorientowała   się,   że   nie   ma   szans,   przestała   walczyć   i   tylko   patrzyła   na 
zbliżającego się ogiera. 

- Dev! - krzyknęła niepotrzebnie.
- Spokojnie. Pan Elliot poradzi sobie z tym czerwonym diabłem.
A jeśli nie, poradzi sobie Thorne. Wyjął pistolet z kabury i czekał.
Cord nie spuszczał wzroku z szarżującego ogiera. Nie wątpił, że Raine będzie 

próbowała wyszarpnąć się Thorne'owi.

Wiedział   również,   że   Thorne   wyciągnął   broń.   Jeżeli   Cord   okaże   się 

wystarczająco   szybki   i   dopisze   mu   szczęście,   nie   będzie   musiał   strzelić.   W 
przeciwnym razie...

Widząc, że znieruchomiał jak przyczajony drapieżnik, Raine zorientowała się, 

co Cord zamierza zrobić. Krzyknęła przerażona.

- Cord, nie! Dev cię zabije!
Cord wpatrywał się w galopującego konia. Nie widział nic poza ogierem, który 

gnał wprost na niego. Jak zawsze w takich chwilach czas zwolnił swój bieg, tak że 
serce   zdawało   się   uderzać   raz   na   minutę.   Lodowate   niebieskie   oczy   szacowały 
odległość i prędkość konia.

Dev galopował, dudniąc kopytami.
Jeszcze dziesięć metrów.
Siedem.
Pięć.
Cord czekał z napiętymi mięśniami.
Metr.
Teraz.
Wczepił się palcami w długą grzywę. Wskoczył mu na grzbiet. Chwilę później, nim 

ogier wyrwał mu grzywę z dłoni, Cord ścisnął go nogami i przywarł do szyi Deva. 
Sięgnął po linę, która plątała się niebezpiecznie między nogami konia.

Dev   gnał   przed   siebie   jak   błyskawica,   zbyt   przerażony   i   zaskoczony   nagłą 

wolnością,  by  zauważyć  obecność  ciężaru  na  grzbiecie.  Cord  pochwycił linę i 

127

background image

przystosował się do kroku konia. Zwinął ją, by nie przeszkadzała Devowi i mocno 
ścisnął nogami muskularne boki ogiera. Szarpnął. Specjalna uździenica zamknęła 
się na rozdętych nozdrzach Deva, odcinając dopływ powietrza. Koń musiał zwolnić. 
Walczył. Wyginał szyję w łuk.  Jego zad zesztywniał z oburzenia. Galop stał się 
nierówny, bardzo trudny dla jeźdźca.

Cord nie przestawał pociągać za linę. Przez cały czas zastanawiał się, co będzie, 

gdy Dev zwolni na tyle, by zorientować się, że to nie Raine siedzi na jego grzbiecie.

Dowiedział się tego kilka minut później. Koń zarżał ze strachu i złości, i zarzucił 

zadem.  Rzucał  się i kręcił, ze wszystkich sił usiłując zrzucić nienawistny  ciężar 
mężczyzny.

Cord ścisnął boki konia jak stalowa obręcz. Z całej siły ściągał linę, starając się 

unieść głowę konia tak, by Dev nie mógł się rzucać. Ogier jakby tego nie zauważał. 
Nie przestawał walczyć.

Raine   i   Thorne,   którzy   nadbiegli   od   stajni,   stanęli   jak   wryci.   Jednocześnie 

zrozumieli to samo: nie mogli zrobić nic poza trzymaniem się z daleka.

Cord - bosy i bez koszuli - ujeżdżał oszalałego konia. Mięśnie Corda napinały się 

i lśniły w blasku księżyca. Podobnie jak mięśnie ogiera. Dwa silne samce walczyły 
o dominację.

Raine stała nieruchomo, wstrzymując oddech, zafascynowana walką.  W końcu 

wzięła głęboki oddech i zaczęła modlić się, aby koń ani mężczyzna nie zostali ranni.

Cord powolutku unosił łeb ogiera. Mięśnie ramion wyglądały, jakby miały za 

chwilę pęknąć. Z zadziwiającą łatwością utrzymywał równowagę. Cały czas powoli 
unosił   łeb   Deva.   Szyja   ogiera   wygięła   się   buńczucznie,  tak   że   widoczne   były 
wszystkie mięśnie i żyły. Koń daremnie wierzgał, pokwikując.

Cord przywiódł łokcie do boków i trzymając linę obiema rękami,  ciągnął ją, 

dopóki nos Deva nie znalazł się na wysokości jego stopy. Koń bezsilnie zaczął obracać 
się w kółko.

Wtedy Cord przemówił do niego głosem zaklinacza. Słychać w nim było pomruk 

ciepłej rzeki obmywającej konia z lęku. Ruchy ogiera stawały się coraz wolniejsze i 
mniej gwałtowne, jego ciało zaczęło się odprężać, uszy powoli się podnosiły.

W końcu Dev zatrzymał się i parsknął. Zadrżał. Zatoczył ostatnie kółko i zaczął 

obwąchiwać nogę jeźdźcaRozdymając nozdrza na tyle, na ile pozwalała mu uzda, 
chłonął woń Corda.

Cord przemawiał i gładził szyję ogiera.
- Tak. Wąchaj mnie. Przecież mnie znasz, Dev. Czeszę cię od pięciu dni,  a od 

pięciu nocy twoja pani sypia w moich ramionach. Pachnę Raine, sobą i trochę tobą 
po tej wariackiej przejażdżce. Widzisz? Pachnę jak my wszyscy troje. Nie ma się 
czego bać, głuptasie. To tylko ja.

Jego głos płynął nieprzerwanie. Cord bardzo powoli popuszczał linę, stopniowo 

zwracając ogierowi wolność.

Koń parskał i prychał, nerwowo strzygąc uszami. Cord jeszcze bardziej poluzował 

linę i Dev z wdzięcznością rozprostował wygiętą w łuk szyję.

128

background image

Po   kilku   sekundach   Dev   powrócił   do   uważnego   obwąchiwania   stopy  Corda. 

Rozdymał chrapy i wdychał ciepłe nocne powietrze wraz z mieszaniną zapachów 
Corda, Raine i kurzu z podwórza przed stajnią.

Głos zaklinacza nie milkł, rzucał na konia urok, spowijając go jak sieć.  Ogier 

parsknął donośnie i gwałtownie się poruszył. Obcy ciężar nadal mu zawadzał, ale nie 
doprowadzał już do szewskiej pasji. Na jego grzbiecie siedział mężczyzna, ale nie 
okładał go ani nie kopał. Głaskał go po szyi i czule do niego przemawiał.

Kiedy Cord ściągnął linę i skierował Deva w stronę Raine, ogier nastawił uszu. 

Ostrożnie zbliżał się  do swojej  pani, tańcząc w księżycowej  poświacie w rytm 
melodyjnego głosu zaklinacza.

Raine podeszła kilka kroków i stanęła bez ruchu, urzeczona widokiem  bosego 

jeźdźca na tańczącym ogierze. Dev uniósł czarny aksamitny pysk  i wdychał jej 
zapach. Raine automatyczne wyciągnęła rękę i pogłaskała konia po uszach.

Całą uwagę skupiła na jeźdźcu, który tak dzielnie poskromił niebezpiecznego ogiera. 

Dotknęła nogi Corda, żeby przekonać się, że nie jest zjawą.

Dopiero wtedy przyznała się przed sobą, jak bardzo była przerażona, że rozszalały 

Dev zabije jej ukochanego. Z westchnieniem przyłożyła policzek do uda Corda. Dev 
skubał włosy Raine i starał się jej zajrzeć w twarz.

Cord ściągnął liną, unieruchamiając ogiera.
- Chodź tu do mnie - powiedział. Jego głos nadal brzmiał łagodnie i uspokajająco, 

nadal był aksamitny. Wyciągnął lewą rękę i uniósł lewą stopę, tak aby Raine mogła 
się na niej oprzeć jak na strzemieniu.

- Kiedy jest się boso w pobliżu tego czerwonego diabła, lepiej trzymać palce poza 

zasięgiem jego zębów.

Raine chwyciła dłoń Corda i skorzystała z zaimprowizowanego strzemienia. Cord 

posadził ją za sobą. Dev prychnął, czując na grzbiecie nowy  ciężar, ale ponieważ 
rozpoznał zapach Raine, szybko się uspokoił. Parsknął, zastrzygł uszami i zatańczył 
w miejscu, czekając na polecenie jeźdźców.

Raine otoczyła ramionami talię Corda i przycisnęła usta do jego nagich pleców. 

Nawet siedząc za nim i obejmując go, nie mogła uwierzyć, że Cord poskromił Deva, 
a teraz znajduje się na jego grzbiecie. I koń, i jeździec byli cali i zdrowi, rozgrzani 
po krótkiej walce.

Zaskoczony głosem dochodzącym z krótkofalówki Thorne'a, Dev niespodziewanie 

się spłoszył. Raine i Cord trzymali się na jego grzbiecie, jakby  stanowili z nim 
jedność.

-  To była świeca dymna. Jacyś idioci podłożyli ją dla kawału. Prawdopodobnie 

ukrywają się gdzieś w pobliżu, pękając ze śmiechu.

Głos Thorne'a był lodowaty, nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że  chętnie 

dostałby   w   swoje   ręce   dowcipnisia,   który   wrzucił   do   stajni   świecę   dymną   i 
zaalarmował ochronę, żeby się zabawiać obserwowaniem zamieszania.

-   Zatrzymamy   Deva   na   zewnątrz,   dopóki   stajnie   nie   zostaną   przeszukane   - 

powiedział Cord. - Nie chcę, żeby cokolwiek znowu go wystraszyło.

129

background image

- Widziałeś kapitana Jona? - spytała Raine. - Nic mu nie jest?
- Mam obolałe ręce - odezwał się kapitan, wynurzając się z ciemności. - Poza 

tym czuję się dobrze.

- Powinieneś był poczekać na mnie - powiedziała Raine. - Dev mógł cię zabić.
-  Nie  wiedziałem,  czy   Cord  cię  puści  -  odparł  kapitan  rzeczowym tonem.  - 

Wszyscy uganiali się wśród spłoszonych koni. A potem zaczęło dymić. Uznałem, że 
ogień się zbliża, i zdecydowałem, że lepiej spróbuję wyprowadzić Deva, żeby się nie 
upiekł w swoim boksie jak gęś w piekarniku.

Raine nic nie powiedziała. Więc kapitan Jon wie, że ona jest celem, a Cord  jej 

aniołem stróżem. Miała zamiar zapytać, od jak dawna wie, ale zanim zdążyła to 
zrobić, kapitan odezwał się znowu.

-  Zadziwiające   -   powiedział,   spoglądając   na   Corda   spokojnie   siedzącego   na 

grzbiecie Deva. - Wprost nie do wiary.

Dev odwrócił się bez wysiłku, aby cały czas mieć kapitana na oku.
- Kiedyś sporo jeździłem - rzucił Cord.
Kapitan Jon wymamrotał coś pod nosem.
-  Cholerny król rodeo - to było wszystko, co usłyszała Raine. Roześmiała się 

cicho, przypominając sobie, co Cord opowiadał jej o swoim dzieciństwie.

- Wycofałem się, zanim wygrałem srebrną sprzączkę - przyznał Cord  z lekkim 

uśmiechem. - Stare nawyki pozostają, ale jutro będę sztywny i obolały.

Kapitan Jon parsknął śmiechem, pokręcił głową i odszedł w stronę stajni. Jeśli 

będzie miał szczęście, może uda mu się zdrzemnąć. Było jeszcze mnóstwo rzeczy do 
sprawdzenia, zanim drużyna jeździecka powróci następnego dnia na tor.

Między   stajniami   poświstywał   wiatr.   Resztki   dymu   unosiły   się   ku 

rozgwieżdżonemu niebu. Raine westchnęła i rozluźniła ramiona, którymi obejmowała 
Corda. Ale nie chciała się z nim rozstawać. Nie mogła. Wciąż rozmyślała o tym, co 
by się stało, gdyby Cord nie był dość silny, wytrenowany i cierpliwy, by opanować 
spłoszonego konia.

- Powinniśmy rozruszać Deva - powiedziała. - Jutro jest ujeżdżanie, więc musi 

być w doskonałej formie.

Głos zamarł jej w gardle, gdy usłyszała własne słowa. Najważniejszy dzień jej 

życia zbliża się wielkimi krokami.

Za dwanaście godzin wystartuje w igrzyskach olimpijskich.
Zdenerwowana przywarła do Corda. Nie wiedziała, czy jest gotowa, wystarczająco 

dobra, czy...

Dev poruszył się, przerywając niewesołe myśli.
- Nie myśl o jutrze - mruknął Cord. - Dev czyta w twoich myślach.
Roześmiała się krótko. Przycisnęła policzek do nagich pleców Corda  i starała 

się myśleć o czymś innym, nie o olimpiadzie. O czymkolwiek.  O chwili, gdy 
Cord położy się obok niej, wśliźnie się w jej ramiona, w jej wnętrze.

Cord zwrócił się do Thorne'a, który wyglądał jak wysoki cień na tle majaczących 

stajni.

130

background image

- Idziemy oprowadzić Deva po podwórku.
- Dobrze.
Thorne   nie   powiedział   nic   więcej,   ale   Raine   wiedziała,   że   będzie   za   nimi 

postępował jak cień, wypatrując zagrożeń.

Cord skierował Deva na opustoszałą część podwórza. Ścieżka, którą  wybrał, 

omijała ludzi odprowadzających konie do stajni. Nie ma powodu narażać Deva na 
spotkanie ze zdenerwowanymi i wierzgającymi zwierzętami.

- Myślisz, że świeca dymna to coś więcej niż kiepski dowcip? – spytała Raine.
- To możliwe, ale raczej wątpię.
- Dlaczego?
- Zbyt ryzykowne przy tak dużej liczbie ludzi kręcących się dookoła. Gdyby 

ktoś chciał cię zabić, nie rzucałby świecy. Ale oni chcą się tobą posłużyć, żeby 
dotrzeć do twego ojca. Jesteś im potrzebna żywa.

Wzdrygnęła się, słysząc brutalną prawdę, ale nie protestowała.
- A co z resztą mojej rodziny?
- Jest dobrze strzeżona.
Nie powiedział jednak, że jeśli zabójca jest gotów ponieść śmierć, nikt ich nie 

ochroni.

Do   tej   pory   Barakuda   był   zainteresowany   raczej   możliwością   zaistnienia  w 

mediach niż męczeńską śmiercią. Barakuda miał za sobą długą, pełną przemocy 
drogę terrorysty.

Ale to się skończy. Już wkrótce.
W   ciągu   ostatnich   kilku   nocy,   kiedy   Raine   spała   w   jego   ramionach,   Cord 

planował,   jak   dopadnie   Barakudę.   Będzie   to   jego   pożegnalny   podarunek   dla 
Justina Chandler-Smitha. Blue był jednym z niewielu ludzi na świecie, których 
Cord naprawdę szanował.

Będzie to również podarunek od zimnej przeszłości dla cieplejszej przyszłości. 

Cord nie chciał spędzić reszty życia, obawiając się własnego cienia.  Wypatrując 
zabójcy, który uśmierci jego żonę, dzieci i duszę.

- Nie martw się o rodzinę - powiedział cicho, unosząc dłoń Raine do ust. - Ja 

się tym zajmę.

- Jak? - wyszeptała.
Cord milczał.
Nie powtórzyła pytania.
Jechali na Devie, aż ochłonął i uspokoił się. Wszystkie inne konie powróciły 

już do stajni. Od pół godziny nie napotkali nikogo poza kilkoma ciekawskimi, 
którzy nie mogli uwierzyć, że jakiemuś mężczyźnie udało utrzymać na grzbiecie 
Deva i przeżyć. Cord wiedział, że Kentucky stale jest  w pobliżu, patrzący, lecz 
niewidoczny. Uśmiechnął się z zadowoleniem.  Kentucky jest dobry w swoim 
fachu. To jeden z najlepszych.

Cord czuł się szczęśliwy. Siedział na grzbiecie konia, a na karku czuł ciepły 

oddech Raine.

131

background image

- Wracamy - powiedziała w końcu.
- Boisz się, że Dev się zmęczy, spacerując z dodatkowym jeźdźcem?
Raine parsknęła.
- Dev może galopować godzinami z dwa razy większym obciążeniem. 
- Wolę taką przejażdżkę. Powolną i leniwą. Ale wracajmy.
Słysząc stłumiony stukot kopyt, inne konie wyglądały ciekawie z boksów. Poza 

tym panował całkowity spokój. Zapach dymu powoli się ulatniał. 

Cord i Raine razem czesali ogromnego ogiera. Dev nie zwracał na nich uwagi, 

tylko od czasu do czasu trącał ich nosem, gdy któreś nie pracowało wystarczająco 
starannie.

-  To prawdziwy cud, że taki zepsuty koń jeszcze nie spróchniał - powiedział 

Cord, głaszcząc czarny pysk ogiera.

Dev   sapnął   z   zadowoleniem.   W   stajni   panował   błogi   spokój.   Cord   pieścił 

Deva, lecz nie odrywał wzroku od Raine. Widział, jak bardzo jest spięta.

Wciąż   była   spięta,   gdy   wracali   pieszo   do   wozu.   Poruszała   się   szybko  i 

gwałtownie, oczy miała szeroko otwarte. W takim stanie nie zaśnie.

Cord wyjął z kieszeni dziwacznie wyglądający klucz i otworzył drzwi.
- Niepokoisz się o Deva? - spytał.
- Nie.
Wciągnął ją do środka i zamknął za sobą drzwi.
- Denerwujesz się przed startem?
- Tak - przyznała, podążając za nim do sypialni. - Całe to zdarzenie jeszcze 

pogorszyło sprawę.

Cord mocno oparł się o ścianę i przeciągnął. Dev był cholernie silnym koniem.
Raine   patrzyła   na   Corda,   wspominając   jego   dziką   jazdę   i   niespodziewanie 

pomyślne zakończenie.

-  Nie mogłam wyczesać Deva, a to zwykle uspokaja mi nerwy - powiedziała 

powoli. - Muszę się więc zająć tobą.

Rozbawiony Cord uniósł brwi.
- Założę się, że szczotka straszliwie łaskocze - powiedział, odpinając pistolet. - 

W każdym razie o zgrzeble nawet nie myśl - dodał, zrzucając dżinsy. - Nie mam 
wystarczająco gęstej sierści.

-  I   maść   nieodpowiednia.   -   Raine   spoglądała   z   zachwytem   na   gładką, 

miodowozłocistą skórę Corda.

- Mam lepszy pomysł - powiedział, widząc jej pełne aprobaty spojrzenie. Krew 

krążyła w nim żywiej.

- Widzę - odparowała. - Proszę się położyć na brzuchu, panie Elliot. Już ja o 

pana zadbam.

- Zastanawiałem się, po co przyniosłaś ze stajni ten płyn do nacierania.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć za to, że uratowałeś 

Deva.

Cord mógłby wymyślić coś lepszego, lecz twarz Raine była stanowcza.  Poza 

132

background image

tym, nacieranie było o niebo lepsze od czesania zgrzebłem.

Pokój   wypełnił   cierpki   zapach   płynu   do   nacierania.   Ostra,   czysta,   dziwnie 

kojąca woń wywołała u Corda falę wspomnień z dzieciństwa. Leżał na łóżku na 
brzuchu   i   wspominał   konie,   ludzi,   ogniska   -   zapachy   i   głosy  dawno 
porzuconego świata. Zastanawiał się, dlaczego w ogóle go porzucił.

Nie znajdował odpowiedzi.
Silne   dłonie   Raine   masowały   jego   plecy,   ramiona   i   uda,   rozluźniając   napięte 

mięśnie. Cord westchnął z ukontentowania.

- Kocham twoje rączki, słodka amazonko. Silne. Znają się na rzeczy. Poza tym są 

takie... kobiece.

- Lata pracy z upartym zwierzęciem.
Cord roześmiał się.
- Lata pracy z czerwonym diabłem.
Raine ugniatała Corda, wkładając w to całą energię.
-  Poczekaj,   aż   zobaczysz,   co   z   nim   wyprawiam   po   biegu   przełajowym   -

powiedziała. - Ugniatam go, jakby był wielką górą ciasta. W przeciwnym  razie 
byłby zbyt usztywniony, żeby dobrze skakać.

Cord tylko pomrukiwał z rozkoszy, gdy wprawne dłonie Raine przynosiły ulgę 

jego napiętym muskułom.

Raine przesunęła się niżej i zajęła nogami i biodrami. Dobrze wiedziała,  które 

mięśnie nadwerężył podczas kilku minut dzikiej jazdy na oszalałym Devie.

Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie plaskanie rąk Raine o skórę Corda i 

jego pomruki. Od czasu do czasu odzywał się skaner. Raine nie zwracała już uwagi na 
odgłosy elektronicznych urządzeń ani na migotanie monitorów. Stały się dla niej 
częścią umeblowania jak stół czy łóżko.

W końcu westchnęła i usiadła, rozluźniając ręce. Cord się nie poruszył.  Głowę 

miał ukrytą w poduszce, oddychał równo i głęboko. Raine delikatnie ucałowała go 
między łopatkami. Pragnęła więcej, pragnęła aż do bólu, ale nie miała zamiaru 
budzić Corda. Wiedziała, że w ciągu ostatnich kilku dni  sypiał jeszcze mniej niż 
ona.

Ostrożnie zsunęła się z łóżka.
Zanim zdążyła zrobić krok, muskularne ramię otoczyło jej kolana.
- Jesteś śpiąca? - zapytał, zwracając ku niej twarz.
- Nie - przyznała.
Wsunął dłoń między jej uda. Gdy poczuł na palcach jej wilgoć, stracił oddech.
- Co zwykle robisz, kiedy już wyczeszesz Deva, a potem wyczeszesz jeszcze raz i 

wciąż jesteś niespokojna? - zapytał zdyszany.

-  Zwykle   dosiadam   go   bez   siodła   i   wybieramy   się   na   powolną,   leniwą 

przejażdżkę.

Przeturlał się na wznak i posadził ją okrakiem na sobie, wślizgując się głęboko w 

jej wnętrze.

- Myślałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.

133

background image

ROZDZIAŁ 17

Obudził go dźwięk pagera na nocnym stoliku. Cord odczytał numer, który go 

wzywał,   i   cicho   wstał   z   łóżka.  Raine   przeciągnęła   się   i   chciała   wstać.   Cord 
łagodnie ją przytrzymał. 

- Śpij, kochanie. Możesz jeszcze spać dwie godziny. 
Zawahała się, westchnęła i położyła.
Musnął wargi Raine, pogładził ją po policzku i uśmiechnął się, gdy otarła się o jego 

dłoń jak kotka. Otulił Raine kołdrą.

Kiedy podszedł do radiostacji, z łagodności nie pozostał nawet ślad. Wystukał kod.
- Tu Niebieski Księżyc. Gdzie jest Niebieski Śledź?
Chwilę słychać było tylko trzaski, w końcu nadeszła odpowiedź.
- Cześć, stary. Jak połów?
Głos Bonnera był spokojny, ale Cord znał go wystarczająco dobrze, by poznać,  że 

jest podniecony.

- W porządku - odparł Cord. - Spokojnie i leniwie.
- Właśnie wpływają do twojej cichej zatoki.
Pomimo że Cord spodziewał się tego, przygryzł wargi.
- Warto było tak wcześnie się zrywać?
- Co z Barakudą?
- Jedną? One zwykle pływają ławicami.
- Tym razem nie.
Cord zamilkł. Albo coś się popsuło w grupie terrorystów, albo Barakudą doszedł do 

wniosku, że większe szansę będzie miał, pracując w pojedynkę. Jeśli tak było, miał 
rację. Zawsze trudniej namierzyć jednego człowieka niż całą grupę.

- Kiedy? - spytał Cord. Wiedział, że Bonner go zrozumie.
- Nie dzisiaj.
- Na pewno?
-   Tak   jak   zawsze.   Ryba   musiałaby   bardzo   szybko   płynąć,   żeby   dotrzeć

do twojej zatoki.

- Jutro? - naciskał go Cord.
- Zdania są podzielone.
- Jakie jest twoje zdanie?
- Po wyścigach, kiedy wszyscy się odprężą, ą medale będą rozdane. 
- Inne opinie?
-   W   trakcie   któregoś   biegu   Baby,   kiedy   wszyscy   są   w   jednym   miejscu

i patrzą na zawodników.

Cord się uśmiechnął. Jeśli Barakuda myśli ,że Handler-Smith ma zamiar oglądać 

zawody z trybuny, bardzo się rozczaruje.

- Mam nadzieję, że Blue będzie w dobrej formie – powiedział Cord. – Ostatnia 

rzecz, na jaką mu pozwolę to siedzieć na mojej łodzi i patrzeć na rozchodzące się 

134

background image

fale. 

Raine   obudził   budzik.   Poczuła   zapach   płynu   do   nacierania.   Przeturlała  się. 

Spodziewała się, że natrafi na mocne ciało Corda i poleży przy nim kilka minut.

Cord zniknął.
Usiadła gwałtownie, serce biło jej jak młotem.  Niespokojnie rozejrzała   się   po 

pokoju. Urządzenia elektroniczne były włączone, ale Corda przy nich nie było.

Raine nasłuchiwała, z łazienki jednak nie dochodził żaden dźwięk.
- Cord?
Cisza.
Przypomniała sobie, że w nocy słyszała sygnał pagera, Cord wstał, pocałował ją i 

namówił, żeby jeszcze pospała. Zadziwiające, że udało jej się znów zasnąć.

Za niecałe sześć godzin wystartuje w olimpiadzie. A ma jeszcze tyle do zrobienia.
Wyskoczyła z łóżka, ubrała się i w pośpiechu zjadła śniadanie. Na wypolerowanie 

uprzęży, wyczesanie Deva i doprowadzenie siebie do porządku zostało jej zaledwie 
kilka godzin.

W   myśli   przygotowała   listę   rzeczy   do   zrobienia,   zanim   będzie   gotowa,  by 

przejechać na grzbiecie Deva przed trzema sędziami o kamiennych twarzach, którzy 
zadecydują, czy Raine jest mocnym czy słabym ogniwem jeździeckiej reprezentacji 
USA. Oceniane będzie wszystko, aż po najmniejszą fałdkę na bryczesach.

Dla   kogoś,   kto   tak   jak   Raine   wolał   fizyczny   wysiłek,   tor   do   ujeżdżania 

przypominał salę tortur.

Wychodząc z karawanu, wciąż przepowiadała sobie, co jeszcze ma do zrobienia. 

Thorne jak zwykle wyglądał jak człowiek, który nie ma nic roboty.

- Dzień dobry, panno Smith.
- Dzień dobry, Thorne. Czy Cord jest w pobliżu?
Thorne rozejrzał się wokół.
- Ja go nie widzę, psze pani.
Raine uśmiechnęła się lekko. To należało do gry. Kiedy pytała o Corda, Thorne 

odpowiadał grzecznie, ale stanowczo, że nie wie, gdzie jest.

- Gdybyś go zobaczył, pozdrów go ode mnie - powiedziała.
- Oczywiście, psze pani. Może pani na mnie liczyć - odparł z uśmiechem.
Ruszyła w stronę stajen.
Thorne wstał gwałtownie, powiedział coś do swojej krótkofalówki i dogonił Raine.
Zaskoczona spojrzała na niego. To nie należało do gry.
Thorne   milczał.   Po   prostu   szedł   obok   niej,   jakby   to   robił   każdego   dnia.   W 

przeciwieństwie do Corda szedł po jej prawej ręce. Raine wiedziała dlaczego - był 
praworęczny - ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Czekało ją wiele ważnych spraw.

- Chcesz popatrzeć, jak będę czesała czerwonego diabła? - spytała bardzo sztywno.
- Tak, psze pani.
- Nie wiedziałam, że lubisz konie.
- Staram się je polubić - odparł Thorne tonem pełnym rezygnacji.

135

background image

Pozostał przy Raine przez cały słoneczny ranek. Był stale w zasięgu
wzroku,   najczęściej   na   wyciągnięcie   ręki.   Towarzyszył   jej   wszędzie   poza 

ubikacją. A nawet tam, kazał jej zaczekać, aż wszyscy wyjdą i toaleta będzie pusta. 
Wchodził przed nią i sprawdzał, czy żadne pomieszczenie nie jest zajęte.

Poza   tym  był   nadzwyczaj   dyskretny.   Podobnie   jak   Cord,   od   czasu   do  czasu 

rozmawiał przez krótkofalówkę i głaskał koty przemykające po stajni. Kiedy Raine 
rozmawiała   z   innymi   zawodnikami,   Thorne   usuwał   się   w   cień.  Kiedy   nie 
rozpoznawał podchodzących do niej ludzi, stawał przed nią i cicho, ale stanowczo 
mówił im, że cokolwiek mają jej do zakomunikowania, muszą z tym zaczekać, aż 
skończy ujeżdżanie.

Obecność   cichego,   muskularnego   cienia   stała   się   dla   niej   czymś   normalnym. 

Gdyby nie to, że odrywała wzrok od swoich zajęć, żeby rozejrzeć się za Cordem, w 
ogóle by Thorne'a nie zauważała.

Wypatrywała Corda na próżno. W końcu zrozumiała, że nie ma po co się ociągać z 

czyszczeniem Deva. Wygląd ogiera będzie oceniany równie surowo jak jej własny. 
Trzydniowe   zawody   korzeniami   sięgają   konkurencji   wojskowych.   Wypucowanie 
wszystkiego na wysoki połysk było równie ważne jak szybkość i odwaga.

Cord obiecał, że jej pomoże: w szczotkowaniu Deva, ale najwyraźniej gdzieś go 

poprowadzono na elektronicznej smyczy.

Cholera.
Raine zorientowała się, jak bardzo lubiła długie spokojne godziny, które spędzała z 

Cordem na szczotkowaniu Deva albo na polerowaniu uprzęży, aby lśniła jak lustro.

-  Nie bądź idiotką - napominała siebie, kończąc toaletę Deva. - Przecież sama 

robisz to najlepiej.

Kiedy Dev nie tolerował nikogo prócz niej, zawsze dbała o niego sama. Ale ogier 

nauczył się ufać Cordowi. Tak samo jak ona.

- Głupia - mruknęła pod nosem, czyszcząc zgrzebło. - Przecież wiesz, że Cord nie 

rozstaje się z pagerem.

Mimo   to   naprawdę   uwierzyła,   że   Cord   będzie   przy   niej   i   pomoże   w 

przygotowaniach   do   startu   w   olimpiadzie.   Choć   była   bardzo   rozczarowana,   nie 
obwiniała Corda. To jej wina.

- Głupia naiwna - mruknęła. - Nie powinnaś ufać facetowi na smyczy. Zrobi, co w 

jego mocy, ale ty zawsze będziesz na drugim miejscu w dwuosobowej konkurencji. A 
to oznacza ostatnie miejsce.

- Słucham? - zapytał Thorne. Widział, że Raine porusza ustami.
Uniosła głowę. Uświadomiła sobie, że bez względu na to, jak bardzo czuje się 

samotna, nie jest sama.

-  Nic takiego. Kiedy zajmuję się Devem, zawsze do niego mówię. Chcę,  żeby 

wiedział, gdzie jestem.

- Bardzo sprytnie. Ten czerwony diabeł wykopałby panią, gdzie pieprz rośnie.
- Jest na to za dobrze wychowany.
Uśmiech Thorne'a powiedział jej, że nie wierzy w ani jedno jej słowo. W nocy 

widział, jak Dev pod wpływem panicznego strachu stracił całe swoje opanowanie. To 

136

background image

było coś, czego łatwo się nie zapomina.

Raine   podeszła   do   drzwi   boksu   i   wyjrzała   na   podwórze.   Nie   widać   tam   było 

mężczyzny o kocich ruchach. Z cienia pod okapem nie spoglądały jasne oczy. 

- Przestań - powiedziała sobie. - Przyjdzie, kiedy będzie mógł. A jeśli nie będzie 

mógł... Cóż, zdarzy się tak nie po raz pierwszy.

A jednak w pewnym sensie będzie to pierwszy raz. Ojciec zawiódł ją tyle razy, że 

nie potrafiła ich zliczyć. Cord nigdy dotąd.

Przecież znam go dopiero od niedawna, pomyślała.
Jednak czuła się tak, jakby go znała od zawsze. Zanim go poznała, jej świat był 

jak ze starego filmu. Nie miał kolorów, dźwięku ani życia. Odkąd go poznała, świat 
stał się taki jak igrzyska olimpijskie - kolorowy, podniecający, przyprawiający o 
żywsze bicie serca.

Rozejrzała się raz jeszcze i zmusiła, by wrócić do pracy. Cord przyjdzie, gdy będzie 

mógł. Wyglądanie przez drzwi boksu nie pomoże.

Odwróciła się plecami do podwórza i zaczęła zaplatać gęstą grzywę Deva. Kiedy się z 

tym uporała, z muskularnej szyi zwierzęcia spływała gładka, lśniąca masa, która będzie 
się doskonale prezentowała na olimpijskim torze do ujeżdżania.

Następnie   wyczesała   długi   ogon   Deva,   aż   wyglądał   jak   czarny   wodospad. 

Wypolerowała każde kopyto, by stało się ciemne i błyszczące.  Nagle Dev uniósł 
głowę. Raine miała nadzieję, że to Cord. Rozczarowała się. O drzwi boksu opierał się 
kapitan Jon. Krytycznie przyglądał się ogierowi.

- Przysłać ci do pomocy dziewczynę?
- Poradzę sobie sama. Jak nam idzie na torze?
-  Lepiej, niż się spodziewałem. Francuzi mają takie same kłopoty jak  my. Ich 

konie rozsadza nadmiar energii, tak że omal nie wyskoczą ze skóry.  Ale jeźdźcy 
lepiej nad nimi panują. Na razie mają piętnaście karnych punktów na dwadzieścia.

Raine   uśmiechnęła   się,   słysząc   znajome   utyskiwanie.   Jednak   utrzymanie 

tryskającego zdrowiem Deva, by nie przekroczył dwudziestu punktów, wydawało jej 
się prawie niemożliwe.

Ujeżdżanie było znacznie trudniejsze od skoków. Doskonały skok to taki, do którego 

koń i jeździec podchodzą z odpowiedniej strony, biorą przeszkodę, nie dotykając jej, i 
lądują po właściwej stronie. Styl konia i jeźdźca nie mają wiele do rzeczy.

W   ujeżdżaniu   styl   jest   najważniejszy.   Każde   ćwiczenie   z   ujeżdżania   można 

teoretycznie opanować do perfekcji. Ale tak jak w każdej sztuce, ocena stylu jest 
sprawą gustu i indywidualnych upodobań.

Dev zazwyczaj otrzymywał dobre oceny z ujeżdżania po prostu dlatego,  że był 

pięknie zbudowany i miał imponującą prezencję. Złudne wrażenie kruchości, jakie 
stwarzała Raine, również podnosiło punktację. Było jasne, że nie panuje nad ogierem 
samą   tylko   siłą   fizyczną.   Lepsze   oceny   w   konkurencji   ujeżdżania   otrzymywał 
jeździec,   który   sprawiał   wrażenie   pasażera,  a   nie   kogoś,   kto   wydaje   rozkazy, 
„pomocnika" mówiącego koniowi, czego się od niego oczekuje.

Niestety, Dev często pokazywał, że jego pani musi włożyć wiele wysiłku, żeby nad 

nim zapanować. Dlatego zwykle otrzymywał dużo punktów  karnych w kategorii 

137

background image

posłuszeństwa.   Musiał   to   potem   nadrabiać   w   biegu   przełajowym,   gdzie   jego 
żywotność, odwaga i zaufanie do jeźdźca sprawiały, że wygrywał nawet z najbardziej 
doświadczonymi zawodnikami.

Kapitan Jon odchrząknął i uznał, że musi wreszcie to powiedzieć.
- Raine?
Dopiero wtedy zauważyła, że omija go wzrokiem, wypatrując Corda. Zwróciła 

się do kapitana, zaskoczona wahaniem, które słyszała w jego glosie.

- Słucham. 
- Jeśli chcesz, skreślę cię z listy. Nie musisz narażać się na atak tego cholernego 

terrorysty.

Zamarła. Skreślić ją z listy. Ma się wycofać z olimpijskiej drużyny jeździeckiej i 

pozwolić, by ją zastąpił kto inny.

Tak, kapitan Jon mógł ją skreślić. Miał do tego prawo. Ale powinien to zrobić, 

zanim weźmie udział w pierwszej konkurencji. Gdy już wystartuje, jej wycofanie się 
spowoduje,   że   drużyna   zostanie   pozbawiona   zawodnika  i   będzie   miała   trzech 
jeźdźców zamiast czterech.

Wycofanie   się   uczestnika   zawodów,   w   których   liczy   się   punktacja   trzech 

najlepszych jeźdźców z drużyny, osłabia szansę na zwycięstwo.

- Mam prawo wyboru? - ostrożnie spytała Raine.
- Oczywiście.
- Chcę wystartować.
Kapitan Jon w zamyśleniu potarł policzek.
- Nawet jako cel ataku?
Raine uniosła dumnie głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli troszczysz się o drużynę, skreśl mnie. Jeśli się boisz o mnie, nie rób tego. 

Grozi mi porwanie, nie śmierć. Spytaj Corda.

Kapitan zmrużył oczy.
- Już go pytałem.
- I?
-  Powiedział,   że   wolałby,   żebyś   nie   ryzykowała   skręcenia   karku   w   biegu 

przełajowym.   Dał   mi   jednak   jasno   do   zrozumienia,   że   to   jego   osobista   opinia. 
Wyjaśnił mi, że płacą mu za chronienie cię przed napaścią, a nie za osłanianie przed 
niebezpieczeństwami startu w zawodach jeździeckich.

Raine przymknęła oczy, dziękując w myśli Cordowi za to, że nie wykorzystywał 

swego stanowiska. Wiedziała, że niepokoi się jej startem. Mógłby wykorzystać swój 
autorytet i sprawić, że nie wystartowałaby w zawodach. Ale nie zrobił tego.

- Pan Elliot jest niezwykłym człowiekiem - dodał kapitan. - Honor nie  jest dla 

niego pustym słowem. A poza tym bardzo szanuje ciebie i twoje umiejętności.

- Tak - powiedziała cicho. - Wiem.
Znowu spojrzała na podwórze, wypatrując Corda. Nie było go nigdzie w zasięgu 

wzroku.

Czyżby nie miał zamiaru oglądać jej startu?
Kapitan Jon znowu odchrząknął, zgadując, czym zaprzątnięta jest uwaga Raine. 

138

background image

Zawstydzona zwróciła wzrok w jego stronę.

- Nie krępuj się, ciesz się z sympatii pana Elliota - powiedział kapitan. - Bóg 

jeden wie, że najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła. Ale nie pozwól, żeby ci 
przysłonił główny cel. Bierzesz udział w olimpiadzie.

Raine zaczerwieniła się, lecz wytrzymała wzrok kapitana.
- Nie zawiodę drużyny, kapitanie.
Kapitan energicznie
- Gdybym sądził, że możesz zawieść drużynę, skreśliłbym cię z listy uczestników 

i nie pucowałabyś teraz Deva. Daj z siebie wszystko, Raine.

- Oczywiście.
Kapitan się uśmiechnął. Tego się po niej spodziewał.
-  Nie denerwuj się – dodał, ściskając jej ramię. - Nie oczekuję od ciebie  cudów. 

Devlin's Waterloo urodził się, żeby biegać, a nie żeby wdzięczyć się przed sędziami.

Raine wyszła z wozu wymuskana. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Gdyby zechciała po 

coś wrócić do środka, musiałaby poprosić o klucz Thorne'a. Żaden problem. Thorne 
był stale zasięgu wzroku. 

W przeciwieństwie do Corda.
Wyprostowała się i rozejrzała wokoło. Zamiast zakurzonych dżinsów,  koszulki i 

starych butów miała na sobie obowiązkowy strój jeździecki. Czarny toczek i lśniące 
angielskie buty, białą bluzkę i starannie zawiązany szeroki krawat, bryczesy i ciemny, 
dopasowany rajtrok. Białe rękawiczki schowała do kieszeni. Włoży je dopiero na torze. 

- Tylko wojskowi mogli wpaść na pomysł, żeby w stajni nosić białe rękawiczki - 

mruknęła. – Niepotrzebny kłopot.

Poprawiła   na   głowie   toczek,   który   jednocześnie   pełnił   funkcję   ochronnego 

kasku. Włosy miała wepchnięte pod twardy plastik. Żadne fikuśne loczki nie psuły 
efektu starannej elegancji, wymaganej w konkurencji ujeżdżania.

Wewnętrzny zegar podpowiedział Raine, że nie powinna ociągać się ani  chwili 

dłużej. Szybkim krokiem ruszyła w stronę stajni. 

Thorne zrównał się z nią i pomaszerował obok. Nie zapytała go, czy widział Corda. 

Nie ufała sobie. Miała wrażenie, że jej życie upływa na ciągłym czekaniu na kogoś, kto 
ma obejrzeć jej start w zawodach. I za każdym razem kończy się to rozczarowaniem. 

Zacisnęła zęby i wzięła głęboki wdech. Przeżyje i ten zawód. Za chwilę wystartuje 

w pierwszej konkurencji zawodów olimpijskich. Pracowała na to przez całe życie. Da 
z siebie wszystko. 

Gdy skręciła w korytarz, gdzie znajdował się boks Deva, zobaczyła, że jej ogier jest 

już   osiodłany   i   poszturchuje   pyskiem   Corda.   Natychmiast   poczuła   się   lżejsza, 
młodsza,   triumfująca,   jakby   wygrała   ujeżdżanie,   zanim   jeszcze   wystartowała. 
Przyśpieszyła kroku i po raz pierwszy od rana na jej twarzy zajaśniał uśmiech.

Dev poczuł jej zapach, uniósł łeb i zarżał. Cord odwrócił się i wyciągnął rękę na 

powitanie. Nie powiedział, gdzie się włóczył cały dzień.

Raine   nie   pytała.   Nie   miała   siły   słuchać   szczegółów   z   zawodowego   życia 

Corda.

139

background image

-  Wyglądasz   bardzo  elegancko.   -   Powiódł   wzrokiem  po   szczupłej   sylwetce 

Raine. - Zdyskwalifikują cię, jeśli cię przytulę?

Zamiast   odpowiedzieć,   otoczyła   go   ramionami   i   mocno   uściskała.   Cord 

natychmiast ją przytulił.

-  Blue i cała reszta będą cię oglądać przez lornetki z bezpiecznego miejsca - 

powiedział cicho, żeby nikt go nie usłyszał.

Raine skinęła głową i przywarła do niego mocniej.
-  Cieszę się, że zobaczysz, jak startuję w olimpiadzie - wyszeptała i ciaśniej 

otoczyła Corda ramionami. Odchyliła do tyłu głowę, by spojrzeć w jego jasne, 
lśniące oczy. - Dziękuję.

-  Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie. Ale to nie zawsze zależy  ode 

mnie.

- Rozumiem.
I rzeczywiście to rozumiała.
Cord posadził ją na siodle. Raine pogłaskała go po policzku. Pod opaloną skórą 

wyczuła twardy zarost. - I dziękuję za osiodłanie Deva.

- Dla takiego uśmiechu osiodłałbym samego diabła. - Cord ucałował jej dłoń i 

cofnął się.

Szedł obok Deva aż na teren do ćwiczeń, gdzie zawodnicy prowadzali konie, 

żeby je rozgrzać przed startem.

Przypatrując się ludziom wokół, czekał, aż Raine wprowadzi Deva na  tor i 

zacznie z nim pracować. Trenowała go tak długo, aż przyjął imponującą postawę i 
wygiął szyję w zachwycający, dobrze wyważony łuk.

Był to zupełnie inny styl jeździectwa niż ten, który Cord uprawiał w młodości. 

Doceniał jednak umiejętności, jakich wymagano od konia i jeźdźca startujących 
w ujeżdżaniu. Zwłaszcza teraz, gdy Dev był wypoczęty, a Raine oczekiwała na 
swój pierwszy start w olimpijskiej konkurencji.

Kiedy wywołano jej nazwisko, Raine włożyła białe rękawiczki, odwróciła Deva 

i poprowadziła go na start.

Cord w milczeniu przyglądał się, jak szli. Mógł do niej krzyknąć, życząc  jej 

szczęścia, ale nie zrobił tego. Wiedział, że Raine jest całkowicie skoncentrowana 
na czekającym ją występie.

Skinął w kierunku Thorne'a i odszedł w miejsce, z którego mógł obserwować 

zawodników, tor i widzów. Rozchylił poły wiatrówki. Dziś miał na  sobie inną, 
kurtkę - ciemniejszą i luźniejszą. Jej fałdy tuszowały półautomatyczny pistolet. Pół 
godziny   temu   Niebieski   Śledź   przysłał   następne   ostrzeżenie.   Barakuda   się 
przemieszczał.   Prawdopodobnie   podążał   w   kierunku   San   Diego,  gdzie 
rozkopano   ekskluzywne   pole   golfowe,   wystawiając   na   próbę   odwagę  koni   i 
jeźdźców.

Cord poczuł ulgę na wieść, że Barakuda nie zmierza w stronę Anaheim i toru do 

ujeżdżania, ale był czujny. Nagła zmiana planów i pojawienie się tam, gdzie się 
go najmniej spodziewano - to w stylu Barakudy.

140

background image

Raine  czekała   za  trybunami,   podczas gdy  na  tablicy  wyświetlano  punktację 

poprzedniego zawodnika. Umiarkowane oklaski powiedziały jej, że szwajcarski 
jeździec nie wzbudził entuzjazmu.

Ze zdenerwowania żołądek zamienił jej się w supeł. Skupiła się na flagach 

krajów   biorących   udział   w   olimpiadzie.   Trybuny   wypełniał   tłum 
podekscytowanych   widzów.   Na   uboczu,   po   przeciwnej   stronie   świeżo 
zagrabionego   prostokąta   wysypanego   piaskiem,   siedziało   pod   markizą   trzech 
sędziów.

Raine usłyszała swoje nazwisko i nazwę kraju, który reprezentowała. Na znak 

kapitana Jona wzięła głęboki wdech, ściągnęła cugle i skierowała Deva na tor.

Kiedy zaczęła występ, całe napięcie minęło. Skupiona i zdecydowana, wjechała 

na   gładką   nawierzchnię   prostokątnego   placyku.   Wstrzymała   Deva   naprzeciw 
stanowiska   sędziów,   powitała   ich,   skierowała   konia   w   przeciwną   stronę   i 
natychmiast przystąpiła do wykonywania obowiązkowych figur.

Przez siedem i pół minuty sędziowie będą oceniać ją i Deva. Będą oceniać 

współpracę jeźdźca i wierzchowca. Podczas gdy Dev będzie zmieniał chody i 
robił zwroty, Raine musi siedzieć w pozie pełnej niewymuszonego wdzięku, nie 
okazując, że to ona kieruje koniem.

Konie,   które   trenowano   tylko   do   udziału   w   konkurencji   ujeżdżania,   są  tak 

łagodne i posłuszne,  że jeźdźcowi łatwo sprawiać wrażenie, że jest wyłącznie 
dobrze   ubranym   pasażerem.   Natomiast   konie   biorące   udział   w   trzydniowych 
zawodach są uczone współzawodnictwa i wytrwałości, dzięki czemu nie rezygnują 
z   walki   bez   względu   na   to,   jak   są   wyczerpane   i   jak   trudna  jest   przed   nimi 
przeszkoda.

Dlatego Dev nie potrafił i nie chciał ograniczać swojej energii do siedmiu i pół 

minuty  powściągliwych pokazów chodów stępa, powolnego truchtu, powolnego 
galopu i szybkiego stępa, kłusa, zmian chodów, stania w bezruchu i oczekiwania 
na   niewidoczny   sygnał   do   startu.   Niezadowolenie   ogiera   objawiało   się 
podrzucaniem głowy i sprawdzaniem, czy jeździec nie popuścił cugli.

Przez siedem i pół minuty  Raine  i Devlin's Waterloo toczyli zaciekłą,  lecz 

skrywaną walkę o władzę.

Raine   przypominało   to   próbę   zawrócenia   bystrej   rzeki   za   pomocą   rąk 

skrępowanych w nadgarstkach. Minuty  wlokły się niemiłosiernie.  Nie słyszała 
okrzyków   widzów   i   nie   czuła   powiewów   wiatru.   Nie   czuła   potu   ściekającego 
wzdłuż   kręgosłupa.   Nie   pociła   się   ze   zdenerwowania,   lecz   z   wysiłku,   który 
wkładała w utrzymanie konia w ryzach.

Dev ani razu nie zlekceważył jej poleceń i nie odmówił ich wykonania, ale 

chwilami  porzucał spokojny, uległy styl, jaki najwyżej oceniali sędziowie. W 
takich wypadkach Dev wymagał nierzucającej się w oczy pomocy.

Z drugiej jednak strony silny zad ogiera i muskularna, wygięta w łuk szyja 

sprawiały wrażenie, że koń jest bardzo poskramiany przez jeźdźca. Na szczęście 
lekka, szczupła, długonoga Raine sprawiała wrażenie filigranowej na ogromnym 
wierzchowcu. Oczywista różnica budowy konia i amazonki podkreślała wrażenie, 

141

background image

że Dev słucha swej pani z dobrej woli, a nie z przymusu.

Z pogodnym wyrazem twarzy Raine zasygnalizowała Devowi ostatnią zmianę 

chodu i zwróciła ogiera ku sędziom. Wstrzymała konia i unieruchomiła pod sobą, 
wykorzystując   w   tym   celu   wędzidło   i   mocny   uścisk   kolanami.   Następnie 
pozdrowiła sędziów i zakończyła występ. Było to najdłuższe siedem i pół minuty 
w jej życiu.

Z  maską   spokoju  na  twarzy  poczekała,   aż  na  tablicy  pojawi  się  punktacja. 

Spojrzała tylko na błędy ocenione przez każdego z sędziów: trzydzieści  trzy; 
czterdzieści; dwadzieścia trzy.

Z kamienną twarzą odwróciła konia i odjechała z areny. Przeciętny koń biorący 

w trzydniowych zawodach gromadzi pięćdziesiąt punktów karnych od jednego 
sędziego. Występ Deva był zupełnie dobry. Jednak gdy spojrzała na punktację 
drużyny francuskiej, wiedziała, że nie ma powodów do radości.

Widownia była jednak innego zdania. Piękna muskulatura Deva przypadła jej 

do gustu. Oklaskiwano ogiera, jakby wykonał bezbłędny popis. Dev wybiegł z 
areny, drobiąc nogami i wściekle szarpiąc wędzidło. Jeśli nawet nie zadowolił 
sędziów, spodobał się widowni i wiedział o tym. Teraz potrzebował porządnego, 
energicznego galopu.

- I będziesz go miał, czerwony diable - mruknęła Raine. Skierowała Deva na 

otwartą przestrzeń dla ćwiczących koni. - Nie tyle, ile byś chciał, ale wystarczy, 
żeby przeczyścić ci kiszki, zanim cię przetransportujemy na ranczo „Santa Fe" na 
bieg przełajowy. Tam się wybiegasz do woli, a nawet więcej.

Dev   rzucał   się,   brykał,   wierzgał  i   tańczył,   żeby   uwolnić   się   od   wędzidła  i 

łagodnych, lecz nieubłaganych dłoni swojej pani. Nerwowo poruszając skórą na 
łopatkach i bokach, truchtał na miejsce, gdzie wolno mu będzie biegać.

Cord czekał przy bramie. Otworzył ją i wpuścił ogiera.
- Popis światowej klasy - powiedział. - Deva niełatwo utrzymać w ryzach.
- Teraz dostanie to, na co sobie zasłużył - powiedziała ponuro Raine. 
Usiadła pewniej i ściągnęła wodze.
Dev ruszył galopem, walcząc z wędzidłem.
Cord patrzył z podziwem, choć surowo. Raine jechała radośnie, prezentując 

styl, który kazał zapomnieć, jak wielki, silny i dumny jest Dev. Ale pomimo jej 
niezaprzeczalnych   umiejętności,   Cord   wiedział,   że   życie   Raine   zależy   od 
zwierzęcia.

Na myśl o biegu przełajowym cierpła mu skóra.
Ale   nic   nie   mógł   poradzić.   Raine   dokonała   wyboru   dawno   temu.   Cord 

szanował to, tak samo jak szanował samą Raine. Za kilka godzin zawiezie ją na 
ranczo   „Santa   Fe".   Tam   ujrzał   ją   po   raz   pierwszy,   wędrującą   samotnie   po 
spalonych   słońcem  wzgórzach,   wśród  wysokich  drzew  eukaliptusowych.  Tam 
ustawiono przeszkody, żeby sprawdzić wytrzymałość konia i jeźdźca.

I tam czekał Barakuda.

ROZDZIAŁ 18

142

background image

Suchy wiatr przeczesywał płowe trawy i srebrzystozielone liście. Bezchmurne, 

rozpalone niebo miało niebieskobiałą barwę. Dzień był piękny, lecz siedząca na 
szczycie wzgórza Raine nie dostrzegała tego, zapisując coś w swoim notatniku. 
Encyklopedia   wiedzy   na   temat   biegu   przełajowego   autorstwa   kapitana   Jona, 
Raine Smith i drużyny jeździeckiej USA.

Bieg był podzielony na cztery części: a) bieg drogami i ścieżkami, b) bieg 

terenowy z przeszkodami,  c) bieg drogami  i ścieżkami,  d) bieg przełajowy  z 
przeszkodami. Odcinki a i c liczyły w sumie dwadzieścia cztery kilometry. Ten 
dystans trzeba pokonać ze średnią prędkością galopu. Jeździec może przeplatać 
stępa, galop i cwał. Albo po prostu galopować dwadzieścia cztery kilometry.

Sędziom   było   to   obojętne.   Ważne,   by   koń   przebiegł   dystans,   pokonując 

przeszkody w ustalonym porządku, mieszcząc się w czasie, który przewidziano 
na każdą część. Za pokonanie dystansu w szybszym czasie nie otrzymywało się 
żadnych dodatkowych punktów, natomiast odejmowano punkty za zbyt wolną 
jazdę.

Najlepszym tempem byłby jednostajny galop, łatwy dla konia i dla jeźdźca. Ale 

tor zazwyczaj był urozmaicony, a to nie pozwalało na równy krok.

Zadanie jeźdźca polegało na umiejętnym pogodzeniu wymagań terenu, limitu 

czasu oraz siły i wytrzymałości konia. Gdy jeździec był zbyt ostrożny, decydował 
się na wolniejszy krok i otrzymywał punkty karne. Zbyt szybki bieg wyczerpywał 
konia,  tak  że  końcowy   odcinek  stawał  się   już  nie  bardzo  trudny,  ile  po  prostu 
niemożliwy do pokonania. 

Błędy na drogach i ścieżkach zmniejszały szansę na olimpijski medal. Nie można 

było opuścić żadnego odcinka wytyczonej trasy ani pokonać jej w innej kolejności.

Kartkując notatki, Raine od czasu do czasu spoglądała na mapę, którą  każdy 

uczestnik zawodów otrzymał podczas obchodu trasy. Wynikało z niej, że odcinek b, 
czyli bieg terenowy z przeszkodami, będzie wymagał szybkiego cwału przez około 
cztery kilometry. Przeszkody rozstawiono co trzy kilometry.

Były to solidne przeszkody, nie takie jak na torze do skoków. Te ostatnie rozpadały 

się, gdy koń źle ocenił odległość. Kiedy koń potrącił mur w biegu  terenowym z 
przeszkodami, padał on i jeździec, a nie mur. W przeciwieństwie do części a i c za 
szybsze pokonanie trasy biegu terenowego zyskiwało się dodatkowe punkty. Zbyt 
wolna jazda powodowała utratę punktów. Kiedy na pokonanie tego odcinka jeździec 
potrzebował   dwa   razy   więcej   czasu   niż   przewidywany   limit,   zostawał 
zdyskwalifikowany. I koniec.

Nie można było oszczędzać konia podczas biegu terenowego z przeszkodami i nie 

odpaść z konkurencji. Odmowa skoku lub upadek zmniejszały  szansę  na dobre 
miejsce. Aby zdobyć złoto, koń i jeździec muszą tworzyć idealnie zgrany zespół. 
Bieg terenowy z przeszkodami był próbą nerwów, szybkości i właściwej oceny.

Ale dopiero ostatni odcinek, czyli bieg przełajowy z przeszkodami,  pozwalał 

wyłuskać te pary, które prezentowały najwyższy poziom. Upadek w obrębie strefy 
karnej wokół każdej z przeszkód,  a zdarzały  się  one  bardzo często, kosztował 

143

background image

sześćdziesiąt punktów. Drużyna mogła sobie pozwolić na upadek jednego jeźdźca i 
wciąż mieć  szansę  na miejsce  medalowe. Upadek dwóch jeźdźców najczęściej 
niweczył wszelkie nadzieje na medal.

Do upadku mogło dojść w różnych okolicznościach. Bieg przełajowy odbywał się 

na dystansie ośmiu kilometrów i jego trasa wiodła to w górę, to w dół. Tu koń musiał 
całkowicie ufać jeźdźcowi. Bez zaufania skok przez  przeszkodę był niemożliwy. 
Pierwsza odmowa pokonania przeszkody kosztowała dwadzieścia punktów karnych, 
druga odmowa na tej samej przeszkodzie - czterdzieści.

Przeszkody były rozstawione średnio co dwieście pięćdziesiąt metrów. Trzydzieści 

przeszkód. Na dystansie ośmiu kilometrów. 

Pomimo że żadna z przeszkód nie wymagała skoku wyżej niż dwa metry w 

górę, niektóre wzniesiono pośrodku kałuż, inne na stoku wzgórza, tuż poniżej 
grzbietu. Takie przeszkody koń musiał brać, dosłownie  ślepo ufając jeźdźcowi, 
który   znał   trasę.   Inne   przeszkody   znajdowały   się   na   końcu   długiego   odcinka 
prowadzącego pod górę, aby wypróbować siłę woli konia.

Bieg   przełajowy   był   dokładnie   taki,   jaki   być   powinien   -   osiem   kilometrów 

prawdziwej walki. I to po niemal trzydziestu kilometrach ciężkiej pracy. Z wyjątkiem 
piętnastominutowej przerwy przed biegiem przełajowym, w czasie której weterynarz 
w punkcie kontrolnym sprawdzał, czy koń jest w wystarczająco dobrym stanie, by 
ukończyć bieg, jeździec i jego wierzchowiec byli sprawdzani bez litości.

Kapitan Jon ujął to słowami: bieg na przełaj z przeszkodami to „kawał cholernego 

draństwa".

- Nie powinnaś być sama - niespodziewanie rozległ się głos Corda.
Uniosła głowę znad notatek i stwierdziła, że pozostali zawodnicy rozpierzchli się 

po trasie wyścigu.

Raine skierowała wzrok na Corda. Przysiadł na piętach i zaglądał jej przez ramię. 

Jego   oczy   lśniły   srebrzystoniebieskim   blaskiem.   Były   tak   piękne,   że   Raine 
wstrzymała oddech.

- Nie jestem sama - powiedziała ochryple. - Ty jesteś ze mną.
Z uśmiechem musnęła ustami jego wargi. Pogładził ją po policzku, zachwycając 

się gładkością jej skóry. Raine była taka ciepła, taka miękka, taka pełna życia.

A świat Barakudy był tak lodowaty.
Z ociąganiem zabrał rękę i wstał, pociągając Raine za sobą. Zastanawiała się, co 

sprawiło, że wokół jego ust znów pojawiły się zmarszczki, ale go  nie zapytała. 
Rzuciła okiem na zegarek. Od czasu, gdy Corda odwołał pager,  minęła zaledwie 
godzina.

- Szybko wróciłeś - powiedziała.
Zanurzył dłoń w jej włosach. Przyciągnął Raine bliżej i pocałował chciwie, jakby 

się rozstali nie na godzinę, lecz wiele miesięcy.

-  Obiecaj mi, że nie będziesz się oddalała sama. Nigdzie – powiedział surowo, 

niemal szorstko.

Spojrzała mu w oczy i wyczula jego napięcie.
- Chodzi o tatę? - spytała z trudem.

144

background image

Spojrzał na nią. Mógł jej powiedzieć, że ochrona jej ojca została potrojona. Tak 

samo   jak   jej   ochrona.   Reszta   rodziny   wróciła   na   Wschodnie   Wybrzeże.   Będą 
oglądać jej jazdę w telewizji.

Barakuda umknął Bonnerowi i jego ludziom.
Jednak mówiąc jej o tym, nie sprawi, że stanie się bezpieczniejsza. Pozbawi jej za 

to spokoju koniecznego, by mogła się skupić na Devie i biegu przełajowym.

- Obiecaj mi - powtórzył szorstko.
- Muszę jeszcze raz obejść poszczególne odcinki.
Splótł palce z jej palcami.
- Chodźmy.
- Cord... - zawahała się, wiedząc, że to, co powie, nie spodoba mu się. - Jeżeli 

twój pager znów się odezwie i będziesz musiał odejść, sama obejdę trasę. Nie chcę, 
żeby Dev pokonywał przeszkody, z którymi się nie zaznajomiłam.

Zacisnął usta.
Chciała go spytać, co takiego zdarzyło się w ciągu ostatniej godziny, że jest taki 

zdenerwowany,   napięty,   taki   zły.   Ale   milczała.   Nie   ma   sensu   pytać.  Nie 
powiedziałby jej nic więcej.

Najwyraźniej nie życzył sobie, żeby nawet przez chwilę była sama.
- Dokąd? - spytał.
- Na trasę biegu terenowego z przeszkodami. Muszę popatrzeć na przeszkody w 

wodzie i na największe ławki.

Szli szybko, niewiele mówiąc. Od czasu do czasu Raine notowała coś w swoim 

zeszyciku, sprawdzała glebę, badała ustawienie przeszkód względem słońca.

Cord wiedział, że jego ludzie są rozstawieni wzdłuż trasy i śledzą teren przez 

lornetki, lecz był czujny. Badał wszystko poza przeszkodami. Łatwiej było omijać 
je wzrokiem. Był jeźdźcem wychowanym w dzikim krajobrazie,  wśród jeszcze 
dzikszych koni, ale na widok trasy biegu terenowego z przeszkodami robiło mu 
się zimno.

Żałował,   że   Raine   nie   poświęciła   się   baletowi,   koronczarstwu   lub,   niechby, 

ujeżdżaniu.

Przeszkody w wodzie składały się z szerokiego płotka, za którym znajdował się 

mały   sztuczny   zbiornik.   Aby   pokonać   całą   przeszkodę,   konieczny   był   skok 
długości czterech metrów. Inne przeszkody nie były łatwiejsze. Solidne  niczym 
domy sterty pozbijanych gwoździami kłód drewna, przeszkody wymuszające skoki 
z cienia w pełne słońce i z powrotem w cień, płotki, które na dystansie czterech 
kilometrów trzeba było przeskakiwać natychmiast po wyjściu z zakrętu.

O   ile   ujeżdżanie   sięgało   korzeniami   czasów   kawalerii,   próba   wytrzymałości 

nawiązywała do przeszkód, które na swojej drodze napotykał posłaniec wiozący 
rozkazy.

Zrezygnowali tylko ze strzelania, pomyślał Cord ponuro.
Jego zadaniem było dopilnować, aby tek pozostało.
Raine rozprostowała zmęczone pisaniem palce i zamknęła notatnik.
- Teraz trasa biegu przełajowego.

145

background image

- Chcesz przejść osiem kilometrów?
- Szybko chodzę.
- Umieram z głodu.
Sięgnęła do tyłu i poklepała plecak.
- Wyjąć ci coś?
- Mogę sam poszukać?
- Od tego wszystko się zaczęło. Chciałeś przeszukać mój plecak i powaliłeś mnie 

na ziemię.

Cord się uśmiechnął. Powoli, z czułością, pogładził kciukiem policzek Raine.
-  Gdybym   wtedy   wiedział   to,   co   wiem   teraz   -   powiedział   zdyszany   - 

ściągnąłbym z ciebie ubranie i kochał się z tobą na ziemi. Może powinienem  to 
zrobić teraz. Rozebrać cię i pociągnąć na trawę, a potem kochać się z tobą, aż 
zaczniesz drżeć i wykrzykiwać moje imię.

Widząc pożądanie w jego oczach, wstrzymała oddech. Pochyliła się ku niemu, 

Cord   pocałował   ją,   aż   zadrżała   i   przywarła   do   niego   rozpalona.   Nieopodal 
rozległy się głosy, przypominając im, że nie są sami.

Cord chrząknął i oderwał wargi od jej ust.
- Za dużo ludzi.
Zaśmiała się niepewnie.
- Przed chwilą utyskiwałeś, że jestem tu sama.
-  Wtedy   myślałem   jak   ochroniarz.   Teraz...   -   Spojrzał   na   usta   Raine, 

poczerwieniałe od pocałunku. - Teraz myślę jak kochanek. Pragnę cię.

-  Nie   kuś   mnie.   -   Poczuła   falę   ciepła.   -   Przypadkiem   znam   doskonałą 

kryjówkę. Jak na mój gust jest tam za dużo kabli, a muzyka w tle pozostawia wiele 
do życzenia, ale za to nikt nie będzie nam tam przeszkadzał.

- Muzyka w tle?
- Skaner.
Roześmiał się i objął Raine.
- Nie sądziłem, że będę się w stanie dziś śmiać. Jesteś dla mnie taka dobra, 

moja słodka amazonko.

Musnął   wargami   szyję  Raine,   ciesząc   się  jej  ciepłem.  Dotknął  koniuszkiem 

języka pulsującej tętnicy. Odgięła głowę do tyłu, by dać mu więcej  swobody. 
Ukąsił ją leciutko i zmusił się, żeby wypuścić jaz ramion.

-  Wolę   cię  w   jednym  kawałku   -  powiedział.   -  Chodźmy   zobaczyć,   co  ten 

„kawał cholernego draństwa" chowa w zanadrzu.

- Rozmawiałeś z kapitanem Jonem.
Cord   wzruszył   ramionami.   Obszedł   trasę   przed   zawodnikami,   ale   nie 

interesowały   go   przeszkody.   Barakuda   atakuje,   ucieka   i   chwali   się   swoim 
wyczynem. Gdyby ukrył się na trasie wyścigu, mógłby uderzyć, gdzie zechce, ale 
wtedy nie zdołałby umknąć.

A nieboszczycy nie mogą się chwalić.
Jeżeli uda mu się przedrzeć przez podwojoną ochronę, będzie zmierzał w jedno 

z wielu miejsc, które Cord już sprawdził. Na przykład na szczyt wzgórza, skąd 

146

background image

snajper miałby doskonały widok na publiczność. I na zawodników. 

- Mimo że widziałem to na własne oczy, trudno mi uwierzyć, że trasa  biegu 

przełajowego jest aż tak trudna, jak mówił kapitan Jon. Twierdzi, że ta trasa jest 
najtrudniejsza ze wszystkich, jakie widział w życiu.

Raine dumnie uniosła głowę. Z jego tonu wywnioskowała, że Cord chce, aby się 

wycofała się z zawodów.

- Trasa jest taka, jaka być powinna. To próba.
Cord milczał, zagryzając wargi.
Przez chwilę myszkował w plecaku Raine.
- Szynka z sosem szwajcarskim czy włoskim?
- Włoskim.
Jedząc   kanapki,   dotarli   do   ostatniego   odcinka   trasy.   Raine   odpowiadała  na 

pytania   Corda.   Wszystkie   jego   wątpliwości   dotyczyły   jednego   -   jej 
bezpieczeństwa.

Im więcej przeszkód oglądał, tym bardziej się niepokoił. Na widok wielu z nich 

jeżył mu się włos na głowie.

Przeszkoda,   którą   nazywano   „trumna",   składała   się   z   dwóch   balustradek 

umieszczonych   po   obu   stronach   strumienia   o   szerokości   dwóch   i   pół   metra 
płynącego pomiędzy dwoma wzgórzami. Gdyby koń lub jeździec źle ocenili  jej 
wymiary upadek był nieunikniony.

Potem były „schody". Gigantyczne stopnie, na których kolejno miał lądować 

koń. Nie było na nich miejsca na dodatkowe kroki przed wykonaniem następnego 
skoku. Bez doskonałej koordynacji koń mógł złamać nogę, a jeździec skręcić kark.

Skoki przez wodę nie były łatwiejsze. Wprawdzie lepiej wylądować w wodzie niż 

na kłodzie drewna, lecz błoto stanowi niebezpieczne podłoże. Z kolei strumień, 
którego brzegi wznosiły się przeszło metr ponad lustrem wody, był zbyt szeroki, 
by   go   przesadzić   jednym   skokiem.   Koń   musiał   wskoczyć   do   wody,   a   potem 
wyskoczyć ze strumienia na brzeg, nie wiedząc, na jakie natrafi podłoże.

Gdzie   indziej   na   ślepo   skakał   do   wody.   Po   przeciwnej   stronie   zbiornika 

znajdowała się ściana z kłód drewna. Koń musiał zrobić dwa kroki w wodzie po 
kolana, następnie przeskoczyć przeszkodę sięgającą mu do piersi. Wybicie do skoku 
i lądowanie odbywało się na niepewnym, podmokłym gruncie.

Im więcej Cord dowiadywał się o wyścigu, tym bardziej był niezadowolony. 

Obejrzał następną pułapkę - dwie przeszkody przedzielone stromym pagórkiem. 
Koń musiał pokonać pierwszą, wbiec na szczyt, za którym ukrywał się następny 
płotek.

- A jeśli koń upadnie między przeszkodami? - zapytał.
Raine przełknęła ostatni kęs kanapki.
-  Za to nie ma punktów karnych. Przy każdej przeszkodzie siedzą sędziowie 

sprawdzający, czy najeżdża się na przeszkodę  z odpowiedniej strony i czy  koń 
bezpiecznie wylądował po skoku. Jeżeli upadek nastąpi na polu karnym,  traci się 
sześćdziesiąt punktów.

-  Nie   mówiąc   o   utracie   zębów   -   mruknął   Cord.   Drewniane   belki   były

147

background image

twarde i miały grubość ramienia mężczyzny.

Raine uśmiechnęła się, ukazując dwa rzędy zdrowych białych zębów.
- Jak dotąd wychodzę z tego bez uszczerbku. Mam wszystkie zęby.
- A złamane kości?
- Trochę tego było. - Wzruszyła ramionami. - Cóż, taka...
- ... taka praca - wtrącił brutalnie.
- Otóż to. A twoja blizna na lewym udzie, o której nie chcesz mi opowiedzieć? 

I   ta   druga   na   prawym   boku?   I   trzecia,   ukryta   pod   włosami   z   tyłu
głowy?

Cord zacisnął dłoń na złotej monecie, którą miał w kieszeni. Raine ma rację. 

Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, z jakimi obrażeniami można przeżyć. 
Jednak od czasu porannej rozmowy z Bonnerem przeczuwał nieszczęście.

Podobne przeczucie miał dotychczas tylko kilka razy. W trzech przypadkach 

skończyło się to czyjąś śmiercią. Przeklął w myślach swoją szkocką  babkę, po 
której odziedziczył umiejętność przeczuwania nieszczęść. Nie umiał im zapobiegać. 
Potrafił jedynie czuć chłód i lęk.

-  Ochraniałbym cię, nawet gdyby to nie należało do moich obowiązków - 

powiedział cicho. - Jesteś taka piękna, taka pełna życia. Jak ogień   płonący w 
zimną noc.

Oczy  Raine zaszły  łzami.  Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Położyła dłoń  na 

ramieniu Corda i poczuła, jak bardzo jest napięty.

Cord   przymknął   na   chwilę   oczy.   Zaczął   mówić,   starannie   dobierając   słowa. 

Nigdy dotychczas nie pragnął niczego równie mocno i nigdy dotąd nie  czuł się 
równie bezsilny.

- Wiem, co to znaczy żyć na krawędzi. Sprawdzać się i patrzeć, do czego się jest 

zdolnym. Sprawdzać się, żeby się w końcu przekonać, że jest się wolnym.  

Patrzyła na Corda, przeglądając się w jego oczach, w jego słowach. - Ale 

nadchodzi czas - ciągnął powoli - że dawne próby nie mówią  już nic nowego. 
Rozumiesz mnie? - Spojrzał na nią pytająco.

- Muszę jutro pojechać. - Pogłaskała go po policzku.
Nie poruszył się, ale sprawiał wrażenie człowieka, który spodziewa się ciosu.
-  Gdyby   chodziło   tylko   o   ciebie   i   o   mnie   -   powiedziała   -   mogłabym   się 

zastanawiać. Ale tu chodzi o więcej.

Zamknął oczy, godząc się z rym, czego nie mógł zmienić. Z wielką czułością 

ucałował wnętrze jej dłoni.

- Wiem. Boże, miej nas w swojej opiece. Wiem
I   rzeczywiście   wiedział.   Bo   sam   musiał   wypełnić   bardzo   odpowiedzialne 

zadanie.   Był   uwięziony   w   sieci   powinności,   która   stawała   się   coraz   bardziej 
napięta, odciągając go od wszystkiego, czego pragnął.

Od Raine.

Usiadła z westchnieniem przy małym stole jadalnym w wozie Corda. Wypiła pół 

kieliszka białego burgunda. Sięgnęła palcami po sałatę na półmisku  i chrupała 

148

background image

kruchy liść. Starannie oblizała palce.

- To właśnie jest najlepsze - powiedziała.
- Co? - spytał Cord.
- Że mogę jeść palcami i nikogo to nie obchodzi.
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę przez stół.
- Pozwól, że to zrobię.
- Co? - spytała leniwie.
- Obliżę twoje palce.
Ogień, który drzemał tuż pod powierzchnią, zawsze gdy znajdowała się blisko, 

buchnął gwałtownie.

- Dlaczego raptem zachciało mi się deseru?
-  Zachciało ci się? - spytał głosem miękkim jak ciemny aksamit. Przejechał 

palcami po jej karku i szyi w stronę zagłębienia między piersiami. – Nie wyglądasz 
jak   truskawka,   czekająca,   żeby   ją   zanurzyć   w   czekoladowym   sosie.   Jesteś   za 
słodka. Wyglądasz raczej jak lody waniliowe. Tylko że jesteś o wiele lepsza... o 
wiele cieplejsza. Zastanawiam się, czy byłoby ci do twarzy w czekoladzie twojej 
skóry.

Raine   zaczęła   szybciej   oddychać.   Poczuła,   że   pod   granatową   koszulką 

twardnieją jej sutki.

Cord spostrzegł to i stoczył ze sobą gwałtowną walkę. Miał ochotę zsunąć się z 

krzesła i uklęknąć przed Raine, rozebrać ją i cieszyć się każdym centymetrem jej 
słodkiego ciała, topniejącego pod jego dłońmi.

-   Sprawdziliśmy   już,   co   u   Deva,   i   zjedliśmy   niskokaloryczny   posiłek 

-powiedział. - Czy masz jeszcze jakieś zasady dotyczące nocy poprzedzającej 
zawody?

- Na przykład?
- Spanie w pojedynkę.
- Nie ma mowy - uśmiechnęła się leniwie.
-  Chwała   Bogu.   Nie   udałoby   ci   się   mnie   utrzymać   z   dala   od   siebie. 

Zwłaszcza że wiem, że pragniesz mnie równie mocno jak ja ciebie. 

Spoglądał na nią jasnoniebieskimi oczami. Na myśl o jutrzejszych zawodach 

robiło   mu   się   zimno.   Męczyły   go   dwie   koszmarne   wizje.   W   jednej  widział 
poturbowaną Raine leżącą na ziemi za przeszkodą, która okazała się zbyt trudna 
dla Deva. W drugiej pocisk terrorysty dosięgał celu... Raine leżała nieruchomo. 
Ofiara   wojny...   krew,   cisza   i   śmierć.   Na   widok   ponurej   miny   Corda,   Raine 
przeszedł dreszcz.

- Widzę, że nie tylko ja jestem zdenerwowana - wyszeptała. - Czy na zewnątrz 

robi się bardzo niebiesko, Delta/Niebieskie Światło?

Przelotny   uśmiech   rozjaśnił   mu   twarz   na   tak   krótko,   że   prawie   tego   nie 

zauważyła.

- Tym się nie przejmuj. I tak masz dużo na głowie.
- Dlaczego nie powiedzieć ojcu, żeby po prostu nie przyjeżdżał na te zawody?
- Za późno. Blue zdecydował, że będzie oglądał start Baby Blue, i nic go nie 

149

background image

powstrzyma.   Co   nie   oznacza,   że   go   potępiam.   Gdybyś   była   moją   córką, 
obejrzałbym twój start, choćbym miał oddać duszę diabłu.

Raine   wyszeptała   imię   Corda   i   ujęła   jego   twarz   w   dłonie.   Jego   oczy   były 

lodowato zimne, ale usta ciepłe, delikatne i bardzo uwodzicielskie, kiedy ją lizał, 
kąsał i smakował, obiecując słodkie zapomnienie. Gdy z ociąganiem podniósł 
głowę, Raine jeszcze raz wyszeptała jego imię.

-  Najpierw prysznic - powiedział stanowczo, wyjmując z jej włosów źdźbło 

słomy. - Ja muszę jeszcze zatelefonować.

- Zapłacisz mi za to - powiedziała zdyszana.
- Za co? - spytał niewinnym tonem.
- Za to, że się ze mną drażnisz, a potem każesz brać mi zimny prysznic.
- Odkręć kran z czerwonym kurkiem.
Raine odburknęła coś niegodnego damy. Ruszyła w stronę drzwi do kabiny, 

zrzucając po drodze ubranie.

Cord przyglądał się temu, dopóki nie ukazało się nagie ramię Raine. Kobiecy, 

pełen elegancji ruch sprawił, że poczuł, jak zalewa go fala piekącego żaru. Cicho 
przeklinając pod nosem, nagle odwrócił się, by zatelefonować.

Raine,   wciąż   mamrocząc,   wepchnęła   włosy   pod   zielony   czepek   kąpielowy. 

Odkręciła wodę i sięgnęła po mydło. Zanim się namydliła, drzwi otworzyły się i 
do kabiny wszedł Cord.

Był   całkiem   nagi.   Jego   nabrzmiała   męskość   świadczyła   o   dużej   sile 

pożądania.

Raine zastygła w bezruchu z mydłem w dłoni. Czuła na skórze ciepłą wodę, a 

pod skórą mrowienie.

Oczy Corda były srebrzystoniebieskie, zamglone. Mięśnie miał napięte jak do 

skoku.

- Telefonowałeś? - spytała gardłowym głosem.
- Wyszedł na ryby. 

ROZDZIAŁ 19

Cord z  uśmiechem  przeciągnął  rękami  po  karku, ramionach  i  plecach Raine. 

Opuścił dłonie na talię i biodra. Kiedy przesunął palce  w górę i natrafił na piersi, 
Raine cicho jęknęła. Cord patrzył, jak się zmienia pod jego dotykiem, czuł jedwabistą 
gładkość piersi i kuszącą twardość brodawek wzbierających pod jego dłońmi.

- Czekam na to, od kiedy myłem ci włosy - powiedział cicho. - Dlaczego, u diabła, 

tak długo zwlekałem?

Raine czuła, jak rozkwita jej podniecenie i cała pulsuje.
- No, właśnie. Dlaczego tak długo zwlekałeś?
- Bo jestem głupi. - Patrzył, jak mieniąca się piana, spływając podkreśla kobiece 

krzywizny ciała Raine. - Na głupotę nie ma lekarstwa.

Roześmiała  się. Cord schylił się i polizał ją po karku. Zaskoczona, wydała 

głęboki gardłowy jęk. Jego wargi, zęby i język pieściły ją całą. Zatracając się w 

150

background image

miłosnym uniesieniu, Cord starał się odegnać od siebie koszmarne wizje... Raine 
ranna, umierająca, a on jest za daleko, by jej pomóc.

Przygarnął ją do siebie i przycisnął do swego spragnionego ciała. Chciał dotykać 

całą Raine, objąć. Teraz. Jutro może nadejść za wcześnie, niosąc  ze sobą krew, 
ciszę i śmierć.

Przesunął usta na piersi Raine i kąsał je namiętnie, podczas gdy ciepła  woda 

spływała  po  ich ciałach.  Powoli osunął  się   na dół,  ukląkł na  podłodze.  Natrafił 
językiem   na   pępek   Raine,   chwycił   ją   za   pośladki,   żeby   przyciągnąć  bliżej   ku 
spragnionym ustom. Pochylił głowę i przygryzł wewnętrzną stronę uda.

Gwałtownie wciągnęła powietrze. Spojrzała w dół i zobaczyła czarne włosy Corda na 

tle swojej jasnej skóry. Jego białe zęby lśniły, a twardy koniuszek języka igrał na jej 
udzie.   Cord   odwrócił   głowę,   szukając   najintymniejszego   miejsca.   Odnalazł   je   i 
pieścił. Raine wstrzymała oddech.

- Cord - wyszeptała zaskoczona. Pod wpływem gwałtownej żądzy, ugięły się pod 

nią kolana.

-  Wszystko w porządku, słodka amazonko.  - Przytulił swój pokryty kłującym 

zarostem policzek do gładkiego biodra. - Wszystko w porządku.

Zgrabnie wstał z kolan. Zakręcił wodę i jakby nic się nie stało, wyszedł z kabiny. 

Po chwili powrócił z ręcznikiem. Powoli wycierał Raine, osuszając ją delikatnie.

Patrzyła   na   niego   spragnionym   wzrokiem.   Żałowała,   że   nie   jest   bardziej 

doświadczona, że nie potrafi mu powiedzieć, że wcale jej nie wystraszył, tylko mile 
zaskoczył.

- Cord... - wyszeptała ochryple.
Uciszył ją, musnąwszy wargi kciukiem.
Kiedy robił jej na głowie turban z ręcznika, zamknęła oczy i oparła czoło na jego 

piersi.   Wplątała   palce   w   czarne   włosy   na   piersi.   Wydawały   się  sztywne,   a 
jednocześnie jedwabiście delikatne. Poskrobała go lekko po brodawkach.

Cord znieruchomiał na chwilę, zadrżał i powrócił do wycierania Raine.  Kiedy 

skończył, zaniósł ją do łóżka.

- Przeturlaj się na brzuch - powiedział. - Wymasuję ci ramiona.
- Ja nie... - zaczęła cicho. - Po prostu mnie zaskoczyłeś.
- Wiem. Przepraszam.
Pochylił się nad nią spragniony, bojąc się, że znów ją wystraszy.
Raine spojrzała na niego. Na jego skórze lśniły kropelki wody. Ją wytarł dokładnie, 

lecz   zapomniał   o   sobie.   Przeczesała   palcami   wilgotne   włosy   Corda.   Chciała 
przyciągnąć   go   do   siebie.   Delikatnym   ruchem   wyplątał   palce   Raine   ze   swych 
włosów i przeturlał ją na brzuch.

Pokój napełnił się świeżą wonią ziół, kiedy Cord nalał sobie na dłoń  płynu do 

nacierania. Przez długie minuty nacierał i ugniatał Raine od pasa  w górę. Kiedy 
poczuła cudowne odprężenie, jego dłonie zmieniły dotyk na  prawie bezosobowy. 
Przemawiał do niej cichym pieszczotliwym głosem zaklinacza.

- Nie wyobrażasz sobie, jak jesteś piękna.
Naciskał   kciukami   mięśnie   po   obu   stronach   kręgosłupa.   Głaskał   pośladki, 

151

background image

rozkoszując się ciepłem i jędrnością jej ciała. Powoli przesuwał dłonie,  ucząc się 
krzywizn jej ud i łydek, a potem zawrócił ku górze, ku kuszącemu żarowi.

- Poeci zawsze mówią o płatkach kwiatów, mleku i brzoskwiniach - powiedział 

aksamitnym głosem. - Tak, to prawda... Ale zastanawiam się, czy ci poeci dotykali 
kiedyś kobiety takiej jak ty, czuli siłę, ogień. Miękka? - Pogładził palcami pośladki 
i   zsunął   się   głębiej   ku   jej   kuszącemu   ciepłu.   -   Boże,   tak.   Jesteś   miękka   - 
wymamrotał, zagłębiając się jeszcze bardziej. - Ale to jest miękkość pełna siły, 
która zatrzyma mężczyznę na zawsze.

Raine westchnęła z rozkoszy i pragnienia. Chciała się położyć na wznak, ale 

Cord   pozwolił   jej   się   przekręcić   tylko   na   bok.   Przyciągnął   ją  do   siebie, 
Dopasowując   pierś   do   piersi,   biodra   do   bioder,   splatając   nogi  z   jej   nogami. 
Pieścił ją powolnymi ruchami. Topniała wstrząsana dreszczami rozkoszy.

- Nie jesteś delikatnym płatkiem kwiatu, który więdnie pod dotykiem. - Głos Corda 

brzmiał głęboko, był hipnotyzujący. - Nie jesteś brzoskwinią, którą się zrywa, żeby 
ją zjeść i zapomnieć.

Jego   gorący   oddech   owionął   szyją   Raine.   Ukąsił   ją   w   ramię.   Natychmiast 

wygładził językiem ślady po zębach. Czuł, że Raine tuli się do niego całym ciałem. 
Delikatnie przywarł do niej biodrami, pokazując jej, jak bardzo jest spragniony, 
rozkoszując się intensywnością jej reakcji.

Położył się na Raine i pieścił ją, przemawiając do niej cicho. Sycił się jej jękami. 

Odnalazł piersi i drażnił je ustami, aż krzyknęła.

- Nie jesteś jak mleko, chłodna i nieruchoma. - Odszukał językiem jej pępek. - 

Jesteś słodka i gorąca, wrząca. Uwielbiam twój smak, Raine. Potrzebuję go... - Ten 
głos spowijał ją i uwodził. - Nie odmawiaj mi. - Szeptał, zsuwając usta coraz niżej.

W   tej   chwili   nie   potrafiła   mu   niczego   odmówić.   Kiedy   pieścił   ją   ustami, 

nakłaniając, by rozchyliła nogi, nie zesztywniała ani nie cofnęła się. Po chwili znowu 
poczuła gorący dotyk jego języka. Westchnęła głęboko i wyszeptała imię Corda.

W   odpowiedzi   usłyszała   słowa   miłości,   które   uspokajały   ją   i   podniecały 

jednocześnie. Cord oparł dłonie na biodrach Raine i chłonął jej wnętrze.

Dysząc nierówno, jak z bólu, wiła się pod ustami Corda. Płonęła, drżała, wyginała 

się   w   łuk   i   garnęła   do   Corda,   wykrzykując   jego   imię.   Odpowiadał   intymnymi 
poszukiwaniami, które coraz bardziej ją rozpalały.

Oddawała mu się całkowicie, bez reszty, godząc się na wszystko, niczego mu nie 

wzbraniając. Czuła niesamowite fale rozkoszy, które zmuszały ją do krzyku.

Cord trzymał ją mocno, smakując płomienie, które w niej rozpalił. Kiedy przestała 

drżeć, przesunął dłonie po jej gładkiej skórze.

Otworzyła oczy. Były ciemne i zamglone. Z ostatnią pieszczotą, która sprawiła, że 

Raine znowu zadrżała, wsunął się w nią, pragnąc jej jak nikogo nigdy dotąd.

Z ochrypłym jękiem otoczyła go ramionami z całych sił. Cord poruszył się powoli.
A potem poruszał się coraz szybciej, mocniej i bardziej zdecydowanie, unosząc jej 

biodra rękami, aby wniknąć jeszcze głębiej. Raine topniała w jego ramionach, dzieląc z 
nim płomienną ekstazę. Cord słuchał jej krzyków i czuł narastający płomień. Zadrżał z 
rozkoszy i przywarł do Raine, wstrząsany dreszczami.

152

background image

Raine   powoli   wracała   do   siebie.   Rozejrzała   się   po   pokoju   i   poczuła   ciężar 

mężczyzny leżącego w jej objęciach. Leniwie pogładziła Corda po plecach, a w jej 
umyśle zaczął się rodzić nowy pomysł. Stworzy Cordowi dom przy ognisku, którego 
strzegł tak długo i z takim poświęceniem. Da mu całe to ciepło, które chronił przez 
całe życie dla innych, nie dla siebie.

- Cord...
Przeturlał się na bok, nie wypuszczając jej z objęć.
- Śpij, słodka amazonko - wymruczał i pocałował ją powoli i czule. - Jutro czeka 

cię ciężki dzień.

Chciała mu opowiedzieć o miejscu przy jej ognisku, ale z jej ust wydobyło się 

tylko ziewnięcie, które brzmiało jak imię Corda. Powie mu jutro, po zawodach.

- Jutro - powiedziała.
Przywarła do Corda i zasnęła z głową na jego ramieniu.
Jutro.
Cord nie spał, leżał nieruchomo, słuchając jej równego i głębokiego oddechu. Nie 

chciał tracić czasu na sen, nie chciał tracić ani chwili u boku Raine. Nie chciał zamykać 
oczu, bo bał się, że pod powiekami czai się koszmarna wizja  śmierci i zniszczenia. 
Raine ranna, umierająca, i on, całkowicie bezradny.

Przez   chwilę   żałował,   że   nie   wybrała   łyżwiarstwa   figurowego,   strzelectwa, 

pływania   lub   zwykłego   ujeżdżania,   czegokolwiek,   co   nie   byłoby   równie 
niebezpieczne. Podziwiał jednak jej odwagę, umiejętności, wdzięk i poświęcenie. W 
gruncie rzeczy nie chciałby, żeby się zmieniła.

Ona także nie prosiła go, aby się zmienił, chociaż wiedział, że jego niebezpieczny 

zawód rozdziela ich jak zimowa noc, długa, czarna i ciemna. Widział to w oczach 
Raine.  Praca  Corda prześladowała  ją jak  brzęczek pagera przerywającego  błogą 
ciszę.

Jego także prześladowała.
Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zdecydował się  wycofać. 

Na   zawsze.   Ale   najpierw   musi   rozprawić   się   z   Barakudą.   Cord   nie  potrafił 
przewidzieć, ile czasu zajmie mu polowanie na terrorystę. Wiedział  tylko tyle, że 
musi tego dokonać.

Wiedział też, że w tej chwili, tej nocy, nie może niczego zmienić. Raine podjęła 

decyzję. On także.

Zrobił więc jedyną rzecz, jaką mógł zrobić. Objął Raine i czule ją pocałował, 

modląc się, by jutro nigdy nie nadeszło.

Ale musiało nadejść.
Zawsze nadchodzi jakieś jutro.

Dzień był wystarczająco upalny, by skóra Raine pokryła się potem, i wystarczająco 

suchy, by natychmiast ów pot znikł. Dziewczyna stała obok Deva, który poruszał się 
niespokojnie. Cord trzymał cugle, a ogier szarpał się, parskał i gryzł uzdę.

Czuł, że w końcu pozwolą mu biec co sił w nogach.
- Startujesz następna - powiedział kapitan Jon cicho i stanowczo.

153

background image

Raine spojrzała na Corda. Nagle zapragnęła, by objął ją raz jeszcze. Przytulił ją 

do siebie, ucałował z pełną żaru czułością i wsunął jej do ręki  złoty pieniążek. 
Spojrzała na ideogramy i na pełną wdzięku kobietę na monecie.

- Pani Fortuna. - Zacisnął palce Raine wokół monety. - Kilka razy wyciągnęła 

mnie z poważnych tarapatów. Weź ją.

- Wsiadaj - powiedział kapitan Jon.
Raine wsunęła monetę głęboko do kieszeni. Cord pomógł jej dosiąść  Deva i 

przytrzymał tańczącego ogiera. Zebrała wodze, spojrzała na zegarek, który zapięła 
na   rękawiczce,   i   czekała   na   wezwanie.   Każdy   jeździec   pokonywał   trasę   w 
pojedynkę, goniąc czas, a nie poprzedniego zawodnika.

- Jestem gotowa - powiedziała.
Skrywając  zdenerwowanie  pod maską  spokoju,  czekała  na swoją  kolej.  Nie 

widziała   tłumu   zebranego   wokół   punktu   startowego   ani   ludzi   tłoczących  się 
wzdłuż trasy. Koncentrowała się przed decydującą próbą.

Cord   stał   nieruchomy,   wpatrując   się   w   Raine,   jakby   chciał   ją   zapamiętać. 

Nagle obejrzała się i spojrzała na niego w ten sam sposób. Dotknął jej  dłoni i 
cofnął się.

- Na start - powiedział kapitan Jon.
Pojechała na start, wstrzymała niespokojnego konia i czekała na rozpoczęcie 

biegu.   Sędzia   dał   jej   znak,   Raine   włączyła   stoper   na   nadgarstku   i   pozwoliła 
Devowi ruszyć krótkim galopem.

Jak   zawsze   po   starcie   opuściło   ją   zdenerwowanie.   Ale   koń   wciąż   był 

niespokojny. Przez  kilka pierwszych kilometrów  szarpał uzdę,  domagając  się 
pozwolenia na szybszy galop. Raine starała się go uspokoić.

- Nie szarp się, stary. - Starała się, żeby jej głos brzmiał kojąco. – Nie walcz ze 

mną, koniku. Zmęczysz nas oboje, zanim zacznie się prawdziwy bieg.

Po   pierwszych   sześciu   kilometrach   Dev   pogodził   się   z   tempem   i   biegł 

równomiernym krótkim galopem. Nasłonecznione wzgórze i cień przełęczy, zakręt 
i prosta polna droga. A potem wąziutka ścieżka. Dev pokonywał je wszystkie z 
jednakową łatwością, pomimo balastu, który mu przytroczono, aby jego pani wraz 
z siodłem osiągnęła wymaganą wagę siedemdziesięciu pięciu kilogramów.

Dev przemknął przez bramę. Koniec pierwszego odcinka. Trzydzieści sekund 

przed czasem, liczba punktów karnych - zero.

Raine   ponownie   włączyła   stoper   i   pozwoliła   Devowi   przyspieszyć.   Był 

rozgrzany, poruszał się lekko, gotów na wszystko. A przed nim był teraz  bieg 
terenowy z przeszkodami. Cztery kilometry cwału i skoków, skoków  i cwału. 
Wokół przeszkód zgromadził się tłum, bo właśnie tam rozgrywały się najbardziej 
widowiskowe sceny. Solidne przeszkody i mocne konie. Czysty skok lub upadek.

Raine spojrzała na zegarek, poluzowała cugle i pochyliła się do przodu.  Dev 

jednym susem przeszedł z krótkiego galopu w cwał. Kiedy spostrzegł pierwszą 
przeszkodę, nastawił uszu. Szarpnął uzdę, sprawdzając czujność Raine.

- Dobrze, koniku. Fruwaj!
Dev   z   postawionymi   uszami   skoczył,   wzbijając   kopytami   chmurę   kurzu. 

154

background image

Przeleciał   nad   pierwszym   płotkiem   z   lekkością,   która   nagrodzona   została 
okrzykami podziwu.

Raine  nie  słyszała  nic poza  tykaniem  wyimaginowanego   zegara.  Kątem oka 

zarejestrowała obecność sędziów i lekarzy stojących przy przeszkodzie, ale było to 
tylko mgnienie. Wymazała ze świadomości tłum widzów, sędziów i wszystko inne 
prócz Deva i wyścigu. Wyglądając następnych przeszkód, wciąż jechała cwałem.

Kapitan   Jon   przestrzegał   ją   przed   jedną   przeszkodą.   Pomimo   niewinnego 

wyglądu   powaliła   już   niejednego   konia   z   jeźdźcem.   Była   to   przemyślna 
kombinacja   krzaków   i   wody.   Koń   nie   powinien   tam   całkowicie  przesadzać 
ściany krzaków, lecz wbiec w nie i przeskoczyć tylko ostami  fragment zarośli. 
Próba przeskoczenia krzaków w całości kończyła się skokiem zbyt wysokim i 
krótkim. Wymuszał on niezręczne lądowanie w wodzie po drugiej stronie. Albo 
upadek. Lądowanie na grząskim gruncie było ryzykowne.

Dev nie mógł wiedzieć, co go czeka. Ale Raine wiedziała. Skok przez krzaki i 

wodę był próbą zaufania. Dev musiał się pogodzić z osądem Raine i skakać na jej 
komendę. Tylko ona wiedziała, że po drugiej stronie krzaków czeka woda. Gdyby 
Dev skakał po swojemu, wybiłby się zbyt wcześnie i mógłby mieć trudności z 
lądowaniem.

Gdy   zbliżali   się   do   podstępnej   przeszkody,   Raine   wysłała   Devowi   sygnały 

oznaczające, że to ona panuje nad sytuacją. Wyczuła jego gotowość do skoku, ale 
było za wcześnie.

Zrobimy to po swojemu - powiedziała, utrzymując cwał. - Jeszcze nie, jeszcze 

nie... teraz!

Dev   wyskoczył   w   górę   jak   wielki   czerwony   tygrys,   lecz   krzaki   były   zbyt 

wysokie,   by   je   przesadzić,   zupełnie   ich   nie   dotykając.   Małe   gałązki   chłostały 
szeroką  pierś  konia   i  jego  napięty   zad.  Pod  brzuchem  ukazała   się  woda.  Dev 
wylądował daleko za krzakami i pocwałował dalej, nie gubiąc kroku.

Tłum widzów wiwatował.
Raine spojrzała na zegarek, ślepa i głucha na wszystko prócz trasy.
- To było piękne - powiedziała, chwaląc Deva, a jednocześnie myśląc o tym, 

co ich czeka dalej.

Dev zastrzygł jednym uchem. Drugie pozostało nieporuszone. Biegł, oddychając 

głęboko,   z   podniesioną   głową   i   postawionymi   pionowo   uszami,   wypatrując 
następnej   przeszkody.   Pojawił   się   płotek,   który   Dev   przeskoczył  z   kocią 
miękkością.

- Przyszedłeś na świat, żeby skakać, prawda? - spytała Raine z uśmiechem.
Rytmiczne   kołysanie   końskiego   grzbietu   było   jedyną   odpowiedzią,   jakiej 

oczekiwała.   Roześmiała   się   głośno,   nie   zdając   sobie   z   tego   sprawy.  Dev 
przeskakiwał przeszkodę za przeszkodą, a w Raine narastało podniecenie.

Ostatnia przeszkoda została za nimi. Kiedy przejechali przez stanowisko pomiaru 

czasu, Dev miał pociemniałą od potu sierść i ciężko dyszał. Na tablicy zabłysła 
ocena: zero błędów, dwadzieścia punktów dodatkowych za przejechanie trasy w 
krótszym czasie.

155

background image

Raine poczuła dreszcz dumy, ale zaraz znów się skoncentrowała. Teraz będzie 

musiała przeprowadzić Deva przez drugi odcinek biegu drogami  i ścieżkami. 
Pomimo   że   właśnie   ukończył   bieg   z   przeszkodami,   ogier  walczył,   kiedy 
usiłowała   zmusić   go   do   galopu.   Nie   popuściła   mu   cugli.  Miała   zamiar 
wykorzystać cały limit czasu przeznaczonego na trzecią część próby.

Dev przeszedł na drugi oddech, jeszcze zanim przebiegli trzy i pół kilometra. 

Galopował rytmicznie i lekko. Sprawiał wrażenie, że mógłby tak biec przez cały 
dzień i większą część nocy. Raine wiedziała, że tak nie jest. Wyścig wymagał 
wielkiego wysiłku. Regularnie spoglądała na zegarek, dając Devowi odpocząć, 
kiedy tylko pozwalała na to trasa.

Pomimo   to   Dev   ciężko   dyszał,   kiedy   dobiegł   do   końca   trzeciego   odcinka 

wyścigu. Na łopatkach i bokach zebrała mu się biała piana. Ale nadal utrzymywał 
odpowiednie tempo, a oddech miał głęboki i nie sapał. Był zmęczony, ale nie 
wyczerpany.

Jeszcze   nie.   Wyczerpanie   miało   nadejść   gdzieś   na   ostatnim   odcinku   biegu 

przełajowego. Raine wiedziała o tym, nawet jeśli jej koń nie zdawał sobie z tego 
sprawy.

Kiedy sędzia zasygnalizował koniec trzeciego odcinka, natychmiast  zsiadła   z 

konia. Kapitan Jon i Cord podeszli do niej szybko. Cord zdjął uprząż, chwycił 
wodze i trzymał Deva, podczas gdy Raine i kapitan Jon wycierali konia. 

Normalnie robili to stajenni, a jeździec odpoczywał. Kapitan Jon analizował 

wtedy dalszą część trasy. Mówił, które odcinki stały się błotniste pod  kopytami 
poprzedników, a które są suche  i na jakich przeszkodach  najwięcej jeźdźców 
spadło. Ale w wypadku Deva nic nie było normalne. Dlatego  trzymał go Cord, 
podczas gdy Raine i kapitan Jon rozmawiali, oporządzając ogiera.

-  Francuzi  mają  cztery  odmowy  i  upadek  na odcinku  biegu przełajowego - 

powiedział kapitan zwięźle. - Wszystkie przeszkody są trudne. My mamy  dwie 
odmowy.

- Dev nie odmówił ani razu - powiedziała Raine. Wycierała pysk konia wilgotną 

gąbką. Będzie się mógł napić dopiero po ukończeniu biegu przełajowego, kiedy 
zupełnie ochłonie.

- Odmowa jest tańsza niż upadek - mruknął kapitan Jon.
Raine przygryzła wargę. Ona wiedziała najlepiej, jak trudno utrzymać  się w 

siodle  podczas widowiskowych  skoków  Deva. Wielką zaletą  Deva  było  to,   że 
usiłował przeskoczyć każdą przeszkodę. Była to również jego największa wada. 
Rozsądna odmowa była lepsza niż karkołomny skok zakończony upadkiem.

Podszedł weterynarz. Obejrzał Deva, posłuchał, jak oddycha, i sprawdził, czy 

nie ma spuchniętych i poranionych nóg. Cord i Raine mocno trzymali ogiera i 
przemawiali do niego uspokajająco. Kiedy weterynarz macał mu nogi, Dev stulił 
uszy, ale jakoś zniósł badanie. Choć z trudem.

- Cholera, nie koń - skwitował weterynarz, gdy znalazł się poza zasięgiem 

Deva. - Stalowe ścięgna i odpowiedni temperamencik. - Skinął głową w kierunku 
Raine. - Możesz jechać, panienko. Osiodłać konia.

156

background image

Cord założył Devowi dodatkowo obciążone siodło.
- Minuta. - Kapitan Jon spoglądał na swój zegarek.
Cord wsadził Raine na grzbiet ogiera. Dev oddychał głęboko, ale bez  trudu. 

Już po kilku kilometrach jego oddech stanie się urywany i chrapliwy, a każda 
przeszkoda   będzie   wymagać   coraz   więcej   wysiłku.   Trasa   biegu   na   przełaj   z 
przeszkodami liczy osiem kilometrów.

Osiem bardzo długich kilometrów.
-   Skacz   prosto   i   czysto,   ty   czerwony   diable.   -   Cord   pogłaskał   Deva   po 

rozgrzanej szyi.

Ogier   szturchnął   nosem   pierś   Corda   i   wypuścił   z   nozdrzy   dwa   strumienie 

gorącego powietrza.

Raine spojrzała na zegarek, a następnie na Corda. Żałowała, że nie ma czasu, 

by go dotknąć. Patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Jego wargi poruszyły ię, 
ale   słowa   utonęły   w   zgiełku,   kiedy   tłum   powitał   nowego   jeźdźca   na   koniu. 
Spostrzegła, że wypowiedział trzy słowa. Mogło to być: „Trzymaj się, Raine".

Albo: „Kocham cię, Raine".
Obejrzała się, by go o to spytać, ale było za późno.
- Na miejsce - rzucił kapitan Jon.
Posłuchała go automatycznie.
Cord cofnął się. Jednocześnie zabrzęczał jego pager. Ten dźwięk spowodował 

gwałtowny przypływ adrenaliny.

Niebieska droga na księżyc.
Delta/Niebieskie Światło.
Cord niespokojnie przepchnął się przez tłum i ruszył biegiem do swego domu 

na kółkach.

Raine także usłyszała pisk elektronicznej smyczy Corda. Chciała się obejrzeć, ale 

było  zbyt  późno.  Jej  własna  smycz  była za  krótka - zegar  tykał,  decydujący 
wyścig był tuż, a ona musi bezpiecznie poprowadzić Deva.

Rozpoczęła bieg równym galopem. Chciała go utrzymać przez następne osiem 

kilometrów. Przeszkody jej na to nie pozwolą. Po to właśnie został wymyślony 
ten bieg - aby bezlitośnie sprawdzić konia i jeźdźca.

Skoki   przez   nieznane   przeszkody   zachęcają   konie   do   odmowy.   Nieznane 

miejsca   lądowania   osłabiają   pewność   konia   i   testują   umiejętności   jeźdźca. 
Dozwolone są dwa upadki, lecz trzeba za nie zapłacić punktami karnymi.  Trzeci 
upadek dyskwalifikuje konia i jeźdźca.

Raine nie zauważała tłumu widzów ani sędziów przy przeszkodach. Całą uwagę 

skupiła na wymaganiach biegu przełajowego.

Z góry i skręt w lewo, skok na wał, dwa kroki, rów i płotek, skręt w prawo, długi 

zjazd w dół stoku z „trumną" u stóp wzgórza. Fruwaj, Dev! Teraz pod górę i na 
szczyt,   a   tam   skok   w   dół   przez   niewidoczną   przeszkodę.   Spokojnie,   koniku, 
spokojnie. Nie! Okropny wstrząs przy złym lądowaniu. Dev omal nie wyrwał jej 
ramion ze stawów, kiedy starała się utrzymać jego głowę w górze, żeby ustał na 
nogach, a ona utrzymała się w siodle.

157

background image

Nie słyszała okrzyków tłumu, kiedy dając z siebie wszystko, podciągała głowę 

Deva, by mógł się pozbierać. Wysiłek, który w to włożyła, sprawił, że  bolały ją 
plecy, ramiona i nogi.

Ale to nie nowina. Była obolała od pierwszego kilometra biegu miliony  lat 

temu.   Kiedy   kierujesz   wyścigowym   koniem,   płacisz   za   to   bólem   wszystkich 
mięśni.

Po   niefortunnym   lądowaniu   Raine   ściągnęła   cugle   i   przemawiała   do   Deva, 

wychwalając jego odwagę i dając mu do zrozumienia, że mu ufa, mimo że źle 
ocenił   odległość.   Ogier   nastawił   uszu.   Wrócił   do   rytmicznego   galopu, 
niecierpliwie wyglądając następnej przeszkody.

Raine   spojrzała   na   zegarek.   Mieści   się   w   czasie.   Długonogi   Dev   pożerał 

odległość. Uniosła dłoń, by zetrzeć pot z oczni, i zobaczyła krew na rękawiczce. 
Musiała   się   skaleczyć   podczas   niefortunnego   lądowania,   prawdopodobnie   o 
sprzączkę na uździe Deva.

Jeżeli   dopisze   jej   szczęście,   będzie   to   jedyne   obrażenie,   jakie   wyniesie  z 

dzisiejszego wyścigu.

Przemawiając   do   Deva,   prowadziła   go   od   przeszkody   do   przeszkody. 

Wiedziała, że każde kolejne lądowanie będzie dla niego coraz cięższe.  Z każdą 
chwilą tracił siły.

Zbiornik z wodą okazał się prawdziwym koszmarem. Skok w nieznane, w wodę 

po kolana Deva, na śliskie dno. Muł lepił się do kopyt. Dev się poślizgnął, szarpnął, 
ale ustał na nogach, wykazując wielką odwagę i determinację. Wygalopował z 
sadzawki, rozbryzgując wodę i muł.

Dyszał teraz bardzo ciężko, chrapliwie wdychając i wydychając powietrze, po 

bokach   spływały   mu   strugi   białej   piany.   Nie   przestawał   jednak   galopować   z 
uniesioną   głową   i  uszami   do   przodu,   gotów  stawić   czoło   wszystkiemu,   co   go 
jeszcze czeka. Był pierwszorzędnym wierzchowcem, ogierem stworzonym, żeby 
brać udział w najtrudniejszym wyścigu. Nie potrzebował bata, jedynym bodźcem, 
który zachęcał go do walki, była chęć przypodobania się jego pani.

Raine oddychała teraz równie ciężko jak jej wierzchowiec, lecz nie przestawała 

go chwalić. Spod hełmu spływały jej strugi potu, zalewając oczy.  Ścierając pot 
niecierpliwymi ruchami, rozmazywała go z krwią, którą nasiąkła jej rękawiczka. 
Spostrzegła następną przeszkodę, przygotowała się do niej i poprawiła w siodle, 
szykując   do   ostatnich   trzech   kilometrów.   Jechała  lekko,   mimo   że   bolały   ją 
wszystkie mięśnie.

Koniec   biegu   był   prawdziwym   przeżyciem.   Ostatnia   przeszkoda,   punkt 

mierzenia   czasu,   wiwatujący   tłum.   Otrzymała   dwie   oceny.   Pierwsza   -   zero 
punktów   karnych,   druga   -   dwadzieścia   punktów   dodatkowych   za   całą   próbę 
wytrzymałości.

Dev zatarł kiepskie wrażenie po ujeżdżaniu.
Przyhamowała chód ogiera do stępa, nie przestając go wychwalać, pomimo że 

ochrypła.   Kiedy   sędzia   dał   jej   znak,   że   może   zsiąść   z   konia,   zsunęła   się   z 
grzbietu Deva i oparła o jego bok, z trudem stojąc na drżących nogach.

158

background image

Po chwili odpoczynku poluzowała popręg, zdjęła siodło i sakwy z balastem i 

powoli poprowadziła Deva do stanowiska ważenia. Chwiejąc się pod  ciężarem 
skóry i ołowiu, stanęła na platformie wagi. Sędzia zaaprobował odczyt.

Dla Raine i Deva próba wytrzymałości należała już do przeszłości. Pozostał 

jeszcze tylko konkurs skoków na stadionie. Ale to dopiero jutro.

Rozglądała   się   wśród   otaczającego   ją   tłumu.   Nie   szukała   ojca   ani   reszty 

rodziny. Wiedziała, że nie wolno im do niej podejść. Wypatrywała Corda. W tej 
chwili chciała poczuć na sobie jego ramiona i zobaczyć w oczach wyraz ulgi. Dev 
spisał   się   doskonale,   a   ona   ukończyła   wyścig   z   niewielkim   skaleczeniem   nad 
okiem.

Nagle   przypomniała   sobie,   że   Cord   odszedł   wywołany   sygnałem   pagera. 

Zwiesiła ramiona i zwolniła kroku. Nie ma go tutaj.

Bip, bip i żegnaj, Cord.
Powstrzymywała łzy. Wiedziała, że są spowodowane nie tylko rozczarowaniem, 

ale i wysiłkiem. Zobaczy Corda później, kiedy wykona to swoje ważne zadanie. 
Do tego czasu ma mnóstwo zajęć.

- Chodź, koniku. - Pociągnęła Deva za sobą. - Czeka nas dużo pracy. Musimy 

cię przygotować do jutrzejszego konkursu skoków 

Ani   Dev,   ani   jego   pani   nie   zauważyli,   że   ludzie   rozstępują   się   na   widok 

wyczerpanego   ogiera   i   szczupłej   kobiety   z   twarzą   wymazaną   krwią.   Powoli, 
bardzo powoli, wracali w kurzu i upale do stajni.

Na nierównym pustynnym podłożu, które nigdy nie oglądało samolotów, stały 

trzy helikoptery. Nieoznakowane czarne śmigłowce wyglądały groźnie. Zachodzące 
słońce kładło długie cienie u wylotów jarów i dolin strumieni.

W   jednym   z   takich   cieni   leżał   Cord.   Teraz   nie   wyglądał   na   chłopaka 

stajennego. Od stóp do głowy ubrany był na czarno. Broń, którą miał przy sobie, 
także była czarna. Dzięki temu był niezauważalny dla wrogów.

Modlił się o nadejście nocy równie żarliwie jak grzesznik, który błaga Boga o 

zbawienie. W ciemności może się wiele zdarzyć.

Nie wiadomo, jak Barakuda wywęszył pułapkę zastawioną na niego na ranczo 

„Santa   Fe".   Wiadomo   tylko,   że   ją   wywęszył.   Zabójca   opuścił   teren,   ukradł 
samochód   i   pojechał   na   wschód,   za   łańcuch   pustynnych   gór.   Ścigany   przez 
Bonnera, pojechał na pustynię.

Cord odezwał się do krótkofalówki, która stanowiła część jego wyposażenia.
- Niebieski Śledź?
Odpowiedź nadeszła po długiej chwili. Zbyt długiej.
-  Bez zmian. - Głos był słaby, ochrypły. Głos człowieka, który stracił zbyt 

wiele krwi. - Wciąż... w tym samym miejscu. 

Bonner został ranny, kiedy zbliżył się do Barakudy, by go zabić. Teraz agent 

znajdował   się   wśród   skał.   Leżał   tam,   krwawiąc,   osaczony   przez   terrorystę. 
Barakuda łączył się z nim, obrzucając go wyzwiskami. Zaoferował, że go uwolni 
za swobodny przelot do Libii. Bonner odpowiedział, że po jego trupie.

159

background image

Cord mu wierzył.
-  Niech   nikt   nie   strzela,   dopóki   nie   powiem   -   powiedział   Cord   ponuro.   - 

Potrzebuję dwóch ochotników.

Miał do dyspozycji dwudziestu.
- Dwóch, którzy znajdują się najbliżej mnie - powiedział Cord. – Potem ruszy 

reszta.   Jeżeli   się   nie   podda,   zostawcie   z   łajdaka   tyle,   żebym   mógł   go 
zidentyfikować.

Cord usłyszał odpowiedź. Niewidoczni żołnierze, którzy otoczyli okolicę, będą 

czekać na jego sygnał, aby ruszyć z miejsca. Bezszelestnie zaczął posuwać się w 
górę wyschniętego koryta rzeki.

Był   w   odległości   niecałych   pięciu   metrów   od   Bonnera,   kiedy   kątem   oka 

dostrzegł   jakiś   ruch.   Jego   mózg   zarejestrował   sylwetkę   mężczyzny   –   głowę, 
ramiona   i   celownik   snajpera.   W   tej   samej   chwili   rozległy   się   strzały.   Na   linii 
zaczynającej   się   od   Bonnera,   a   kończącej   na   Cordzie,   eksplodowała   seria 
pocisków. Jeden z nich rozdarł ciało Corda.

Potykając się, Cord pobiegł w dół. Padając, obejrzał się w stronę skał,  skąd 

padł strzał. Czekał, walcząc z falami bólu i ciemności. Zaciskał zęby, żeby nie 
krzyknąć.

Pięć minut później Barakuda wyjrzał zza skały, żeby sprawdzić, czy trafił.
Cordowi udało się dwukrotnie wystrzelić, zanim zalała go fala ciemności.
W stronę cienia ruszył lekarz. Nie potrzebował wiele czasu, żeby zorientować się 

w sytuacji.

-   Dwóch   zabitych.   Jeśli   się   nie   pośpieszymy,   umrze   trzeci   -   powiedział   do 

krótkofalówki.

Zanim przebrzmiały jego słowa, w parowie zaroiło się od ubranych na czarno 

mężczyzn.

ROZDZIAŁ 20

Raine   wyszła   z   wozu   i   zbiegła   po   schodkach.   Poruszała   się   ociężale.   Po 

wczorajszym wyścigu bolały ją wszystkie mięśnie. Była zesztywniała, ale Dev z 
pewnością   zesztywniał   jeszcze   bardziej.  Nie   widziała   Corda   od   chwili,   gdy 
posadził ją na grzbiecie Deva przed ostatnim odcinkiem wyścigu.

Thorne siedział tam, gdzie zwykle. Starał się wyglądać na rozleniwionego, mimo 

że był bardzo czujny.

- Widziałeś Corda? - spytała ponuro. To już nie była gra. Musi się dowiedzieć, 

gdzie jest Cord.

Thorne nawet nie udawał, że się za nim rozgląda. Od razu pokręcił przecząco 

głową.   Dzisiejszego   ranka   wydawał   się   starszy,   a   jego   południowy   akcent 
zabrzmiał szorstko.

- Nie, psze pani. Nie widziałem.
Przygryzła wargę.
- Gdzie on się podziewa?

160

background image

Wczorajszego wieczoru przy Devie pomagał jej nie Cord, lecz kapitan  Jon. 

Thorne, a nie Cord, prowadził dom na kółkach z ranczo „Santa Fe" z powrotem do 
Santa Anita, gdzie miała się odbyć ostatnia część zawodów. A późnym wieczorem, 
kiedy poszła sprawdzić, co u Deva, pilnował jej dyskretnie  także Thorne, a nie 
Cord.

W nocy samotnie słuchała brzęczenia skanera. Długo przewracała się z boku 

na bok, zanim wreszcie zapadła w niespokojny sen. 

Może Cord wrócił, kiedy brałam prysznic i wkładałam ubranie, pocieszała się. 

Może jest w stajni i zaraz go zobaczę, jak siodła Deva do ostatniego konkursu.

Na   myśl   o   tym,   że   czeka   na   nią   Cord,   ruszyła   biegiem   pod   koronkowymi 

cieniami   drzew   pieprzowych,   a   potem   wzdłuż   stajen.   Serce   skoczyło   jej  w 
piersi, kiedy zobaczyła, że Dev jest wyczesany i osiodłany.

Jest tutaj!
Zanim zawołała Corda, z boksu wyszedł kapitan Jon. Poczuła się straszliwie 

rozczarowana.

- To ty przygotowałeś Deva? - spytała.
- Tak. Oszczędzaj siły do startu. Zresztą Dev jest dziś taki oklapnięty, że tylko 

położył uszy na mój widok.

Szybko się uśmiechnęła.
- Dziękuję.
- Jak twoje oko?
- To tylko małe skaleczenie.
- Ale krwawiłaś, jakby ci je wydłubano - powiedział kapitan Jon.
Raine wzruszyła ramionami i niespokojnie bawiła się brzegiem czapraka. W 

sakwach   za   siodłem   nie   było   jeszcze   balastu.   Zostanie   tam   włożony  przed 
wyjściem Deva na arenę.

- Gdzie jest Cord?
- Raine.
Opanowała się i spojrzała na kapitana Jona. 
- Tak?
- Nie dasz się wyprzedzić Francuzowi - powiedział. - Bez względu na to, co 

się dzieje z Elliotem, ty masz przed sobą start. Jesteś to winna sobie,  Devowi i 
nam.

Skinęła głową.
- Nie martw się, kapitanie - wzięła głęboki oddech. - Mamy szansę na medal?
-  Rasowa zawodniczka! - uśmiechnął się kapitan. - Tak. Francuzi i Anglicy 

strącili kilka poprzeczek. Jeżeli twoja bestia powstrzyma się od strącania sztachet, 
będziesz miała medal do pokazywania wnukom.

Raine z trudem powstrzymała jęk bólu, kiedy sadowiła się w siodle. Do wjazdu 

na   tor   została   jej   tylko   godzina   i   dwadzieścia   minut.   Musi   ten   czas  dobrze 
wykorzystać, aby rozluźnić Deva przed skokami.

Ze sposobu, w jaki Dev szedł w stronę toru, wywnioskowała, że najchętniej 

zostałby   w   swoim   boksie.   Poklepała   go   i   przemówiła   do   niego   ochrypłym 

161

background image

głosem.   Kiedy   znaleźli   się   na   torze   do   ćwiczeń,   pracowała   z   nim   cierpliwie, 
wydając mu proste komendy. Kiedy ją zawołano, koń rwał się już do skakania.

Raine i Dev stanęli spokojnie w przerwie pomiędzy  trybunami  i czekali, aż 

zostaną wywołani. Stroje widzów i flagi prezentowały się równie kolorowo jak 
podczas pokazu ujeżdżania, ale tor nie był pusty ani świeżo zagrabiony. Wszędzie 
stały przeszkody, które miały zmusić konia i jeźdźca do zmiany chodów i najazdu 
przy każdym skoku.

Przeszkody nie były trudne. Konie i jeźdźcy wczoraj udowodnili, że potrafią 

sobie radzić z poważnymi przeszkodami. Dzisiejsza konkurencja miała pokazać, 
że koń i jeździec chcą i mogą znowu stanąć do zawodów.

Publiczność   nagrodziła  poprzedniego   jeźdźca   krótkim  brawami.   Jego  koń  raz 

odmówił   skoku,   co   kosztowało   go   dziesięć   punktów   karnych,   raz   strącił 
poprzeczkę, za co dano mu pięć punktów karnych. Poza tym jechał zbyt wolno. 
W   sumie   otrzymał   osiemnaście   punktów   karnych.   Ledwie   się   zmieścił   w 
dopuszczalnych granicach.

Jedynie brak punktów karnych wart był zachodu. Raine wyczuwała, że Dev jest 

ospały i niemrawy, a jej samej brakuje siły i zwinności, które wczoraj były bardzo 
pomocne. Ale liczyły się również umiejętności i chęć walki.

Wywołano   nazwisko   Raine.   Kiedy   Dev   ruszył   wolnym  galopem,   opuściły   ją 

wątpliwości i zdenerwowanie. Na widok przeszkód, ogier wysunął uszy do przodu. 
Jego chód był trochę niepewny i szarpany, ale zwierzę pełne było dobrej woli.

Utrzymywała   Deva   w   powolnym   galopie.   Kiedy   rozbrzmiał   sygnał 

ogłaszający początek konkurencji, zwróciła konia w kierunku pierwszej ławki. 
Dev przeskoczył ją z łatwością, nie szarpiąc się i nie przyspieszając kroku.

Raine miała zbyt, obolałe ramiona, by walczyć z silnym ogierem. Niestety, Dev 

był   za   bardzo   odprężony.   Przy   trzecim   skoku   zawadził   o   poprzeczkę   tylnym 
lewym kopytem.

Tłum   jęknął,   ale   Raine   nie   zauważyła,   czy   poprzeczka   spadła.   Dowie  się, 

dopiero gdy odczyta wynik po ukończeniu konkurencji.

Potrójny  skok dostarczył nowych emocji.  Dev stuknął  kopytem w drewno   i 

widzowie zamarli. Raine znowu nie wiedziała, czy poprzeczka została zrzucona.

- No, dobrze. Zabawiłeś się. A teraz zrób to tak, jak trzeba.
Ściągnęła wodze i zwróciła konia ku ostatnim przeszkodom. Dev pokonał je 

czysto,   zręcznie   i   widowiskowo,   co   zostało   nagrodzone   oklaskami.  Raine 
natychmiast spojrzała na tablicę wyników.

Zero. Ani jednego punktu karnego. Dev zawadził o poprzeczki, ale ich  nie 

strącił.

Uśmiechnęła   się   zwycięsko,   objęła   szyję   Deva   i   szeptała   do   jego   ucha 

pochwały.

- Dobry pokaz! - powiedział kapitan Jon, kiedy wyjeżdżała z toru
Westchnęła i rozprostowała obolałe plecy.
- Dev jest równie pełen życia jak piłka plażowa - powiedziała.
Kapitan z uśmiechem pokręcił głową.

162

background image

- Uspokój się. Już po wszystkim.
Prawdziwy wstrząs.
Już po wszystkim.
Po treningach, pracy, nadziejach.
Po wszystkim.
- Uśmiechnij się, Raine. Zapracowałaś na złoty medal!
Oszołomiona wpatrywała się w kapitana Jona. Nieprawdopodobne uczucie! Zdobyć 

złoty medal, wiedzieć, że wysiłek całego życia został tak wysoko oceniony! Poczuła 
triumf, ale zaraz potem przyszło wrażenie pustki, bo Raine zrozumiała, że skończyło 
się coś nadzwyczajnego - obawy, obrażenia, pot, zmęczenie i radość z wytrenowania 
najlepszego konia na świecie były już poza nią.

Triumf i pustka, a potem jeszcze raz triumf. W tej chwili targały nią sprzeczne 

uczucia.

Raine rozejrzała się wokół, jakby po raz pierwszy dostrzegła widzów,  barwne 

flagi i pozostałych jeźdźców na koniach. Obcy tłum wiwatował na cześć zwycięstwa 
jej i Deva. Uśmiechnęła się i pomachała dłonią, dzieląc swój triumf z widownią.

Kiedy na tor wszedł następny koń, kapitan Jon wziął wodze, by wyprowadzić 

Deva. Raine znowu poczuła pustkę. Przyglądała się każdej twarz, szukając... Kogo?

Corda.
Nie było go.
Dev utykał. Cała radość zgasła. Nie było przy niej nikogo prócz kapitana Jona, a 

wkrótce on także powróci na tor. Zostanie zupełnie sama.

Już po wszystkim.
To zdanie rozbrzmiewało w jej umyśle. Zadanie wypełnione.
Tak samo jak zadanie Corda.
Dlatego wyjechał? Przedstartowe szaleństwo,  zabawa w miłość,  dopóki  trwają 

igrzyska. A potem...

Nic.
Pustka. Już po wszystkim.
Ostatki sił opuściły Raine. Zapadła się w siodle.
- Raine? Źle się czujesz?
Z trudem wzięła się w garść.
- Nic mi nie jest - powiedziała słabym głosem. - Jestem zmęczona. 
Była  wciąż   zmęczona,   kiedy   dosiadając   swego   wypucowanego   i  wypoczętego 

ogiera,   otrzymywała   wraz   z   kolegami   złoty   medal   dla   całej   drużyny.  Uczucie 
wyczerpania opuściło ją, gdy usłyszała ryk widowni. Wiwatowała, aż drżała ziemia.

Kiedy dobiegł końca hymn narodowy, po policzkach Raine płynęły łzy. Nie dbała o 

to. Uśmiechała się i machała ręką do wiwatującego tłumu, uniesiona gwałtownymi 
emocjami   ludzi,   których   nie   znała,   a   którzy   szaleli   z   radości,   że   amerykańska 
drużyna jeździecka wywalczyła złoto.

W   końcu   Raine   i   jej   koledzy   opuścili   tor,   pozostawiając   za   sobą   tysiące 

rozentuzjazmowanych widzów. Pozostali członkowie wpadli w objęcia podnieconych 
członków rodziny, przyjaciół oraz reporterów.

163

background image

Raine nie rozglądała się za rodziną. Dobrze wiedziała, że Cord nie pozwoliłby im 

wmieszać się w tłum.

Z dyskretną pomocą Thorne'a umknęła prasie. Uściskała kapitana Jona.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Bez twojej pomocy nie pokonalibyśmy 

pierwszej przeszkody.

Kapitan Jon chrząknął wzruszony i uściskał ją równie mocno, zapominając na 

chwilę o swojej szwajcarskiej rezerwie.

Oddała kapitana pozostałym członkom drużyny. Wspięła się na palce, wypatrując 

mężczyzny o czarnych włosach i jasnoniebieskich oczach. Mężczyzny, który poruszał 
się jak przemykający w ciemności kot.

Nie spostrzegła nikogo takiego.
Wciąż   wypatrując   Corda,   zostawiła   za   sobą   rozentuzjazmowanych   krewnych 

medalistów. Z roztargnieniem odpowiadała na okrzyki triumfu. Wkrótce znalazła się 
w miejscu, gdzie Cord zazwyczaj na nią czekał.

Nikogo.
Przez chwilę stała nieruchomo. Czuła się rozdarta, wypalona. Jedna część  wciąż 

radowała się olimpijskim złotem,  druga po prostu chciała stąd odejść.  Iść  przed 
siebie, aż odnajdzie spokój, ciszę i przestrzeń.

Raine po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona. Aż do bólu.
To nic nowego. Czuła się tak po każdych zawodach, niezależnie od tego, czy 

przegrała, czy zwyciężyła. A jednak teraz było inaczej. Tym  razem nie miała 
ochoty zaczynać od nowa, bo nie miała czego zaczynać.  Wygrała w ostatecznej 
walce, zdobyła najwyższą nagrodę: olimpijskie złoto.

Już po wszystkim. Nie ma o co walczyć, nad czym pracować, czego ryzykować. 

Nie czekało jej nic i nikt.

Czuła się jak balonik ulatujący w niebiosa coraz wyżej i wyżej, aż pęknie i w 

strzępach opadnie na ziemię.

Powoli ruszyła w stronę domu na kółkach.
Thorne czuwał na swoim zwykłym miejscu, ale wóz zniknął.
- Gdzie jest Cord? - spytała.
Głos jej drżał, mimo że starała się opanować. Łudziła się, że będzie na  nią 

czekał przy karawanie, by podziwiać złoty medal na jej piersi. Nie potrafiła się 
pogodzić   z   tym,   że   jest   sama,   że   nikt   nie   dzieli   jej   triumfu   i   nie   stara  się 
zrozumieć, dlaczego nagle odczuła pustkę.

- Psze pani...
- Gdzie jest Cord?
- Przepraszam, panno Chandler-Smith. Nie znam nikogo o tym imieniu.

Tego wieczoru Raine zatelefonowała do ojca i dowiedziała się, że wyjechał, żeby 

się z nią zobaczyć. Spotkali się w motelu Raine w towarzystwie dwóch mężczyzn, 
którzy poruszali się tak jak Cord - spokojnie, czujnie i zdecydowanie. Przeszukali 
dokładnie pokój, a następnie wycofali się w cień czerwonych  aksamitnych zasłon 
jak przystało na zawodowych ochroniarzy, którymi byli.

164

background image

- Powiedz im, żeby poczekali na zewnątrz - powiedziała spięta.
Justin  Chandler-Smith  był słabszy, chudszy i starszy  od towarzyszących  mu 

mężczyzn, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, by opuścili pokój. Wyszli równie 
cicho, jak weszli.

Ojciec podszedł i serdecznie uściskał Raine.
- Przez cały czas trwania olimpiady nie dopuszczali nas do ciebie. Powiedzieli, 

że   to   zbyt   wielkie   ryzyko.   Matka   i   rodzeństwo   oglądali   twój   start
w telewizji. Ja zostałem, ale i tak nie...

- Przywykłam do tego - powiedziała, nie dając mu skończyć. - Nie musisz mnie 

przepraszać.

Chandler-Smith   spojrzał   na   twarz   córki.   Wyglądała   na   starszą   niż   podczas 

próby wytrzymałości. Powinna być szczęśliwa, radosna, triumfująca, odprężona. 
Ale nie była. Sprawiała wrażenie osoby, która z trudem powstrzymuje łzy.

Nie wiedział, co się dzieje. Przeczuwał jedynie, że coś jest nie w porządku. 

Chciał ją zapytać, ale uznał, że nie powinien. Powie mu o tym jak zawsze  po 
swojemu, gdy uzna to za stosowne.

-  Szłaś jak burza - powiedział. - Byłem z ciebie dumny. Ale tylko w połowie. 

Druga połowa była zbyt przerażona, żeby na to patrzeć. Miałem dobre  miejsce. 
Człowiek, który zrobił dla mnie wywiad, zna się na rzeczy.

- Cord Elliot - powiedziała krótko. 
- Słucham?
- Cord Elliot wybierał dla ciebie miejsce.
- Podziękuj mu ode mnie.
- Sam mu podziękuj. To twój człowiek
Chandler-Smith odsunął córkę na odległość ramion.
- Co się stało, dziecinko? O co chodzi?
Spojrzała na niego smutno.
- Prosiłam cię kiedyś o coś?
-  Nie,   odkąd   skończyłaś   dziesięć   lat,   a   ja   nie   przyszedłem   na   przyjęcie 

urodzinowe - powiedział ze smutkiem. - Od tamtej pory o nic mnie nie prosiłaś.

- Proszę cię teraz. Cord Elliot. Chcę wiedzieć, gdzie jest i przynajmniej się z nim 

pożegnać.   -   Zobaczyć   go   jeszcze   raz.   Usłyszeć   jego   głos.   –   Ale  wszyscy, 
których o niego pytam, nawet ludzie, którzy z nim pracowali, odpowiadają: „Jaki 
Cord? Nigdy o nim nie słyszałem".

Chandler-Smith już wiedział, jaka zmiana zaszła w jego córce. - Na jej twarzy 

malował się ból i samotność.

- Ty go kochasz, dziecinko?
Zamknęła oczy. Pytała o to sama siebie setki razy w ciągu dnia. Setki  razy 

otrzymywała odpowiedź. Tak, niech się dzieje, co chce, tak.

Wiedziała, że kochać go to szaleństwo.
Chciała dla niego zrobić miejsce przy swoim ogniu, chronić go przed zimnem i 

nocą. Ale świat był od niej mocniejszy.

Mógł   rzucić   swoją   niebezpieczną   pracę   wiele   razy   w   przeszłości,   lecz  nie 

165

background image

zrobił tego. Była głupia i źle zrozumiała, co ma jej do zaofiarowania,  dlatego 
sama dała zbyt wiele, więcej, niż wymagały ich prywatne letnie igrzyska. Ale taka 
była. Wszystko albo nic.

Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej złoty pieniążek, który dostała od Corda. Dwa 

złote medale zdobyte w różnych igrzyskach. Kąciki ust opadły jej w  żałosnym 
grymasie. Zastanawiała się, czy Cord specjalnie potraktował ją tak chłodno. Może 
starał   się   jej   powiedzieć,   że   choć   ich   miłosne   zapasy   dobiegły   końca,   miały 
światową klasę.

- Odszukaj go - powiedziała, spoglądając na ojca niewidzącym wzrokiem. Jej 

oczy lśniły od łez jak złota moneta na otwartej dłoni. - Daj mu to. On potrzebuje 
tego bardziej niż ja. - Odwróciła twarz, by ukryć łzy. – Będę tu czekać.

Chandler-Smith   telefonował   dwukrotnie   ze   swego   samochodu.   Po   pierwszej 

rozmowie wiedział, że na czas olimpiady Johnstone przybrał nazwisko Cord Elliot.

Drugą   rozmowę   przeprowadził   z   kobietą,   która   była   bezpośrednią 

zwierzchniczką Johnstone'a.

- Gdzie jest Johnstone? - zapytał.
- Według naszych danych nie żyje.
Chandler-Smith   poczuł   lodowaty   chłód.   Zamknął   oczy   i   powstrzymał   słowa 

niepotrzebnego protestu.

- Opowiedz mi o tym.
- Jesteś na bezpiecznej linii?
- Tak.
-  Barakuda wymknął się i uciekł na pustynię. Za nim Bonner i chłopaki Delty. 

Johnstone,   pod   nazwiskiem   Cord   Elliot,  dowodził   operacją.   Bonner  podszedł   za 
blisko Barakudy i został postrzelony. Johnstone czekał, aż się ściemni i wyruszył, 
żeby odbić Bonnera. Barakuda zabił Bonnera, którego teraz nazywamy Johnstone, a 
wtedy prawdziwy Johnstone zabił Barakudę, ale...

- Poczekaj - przerwał jej Chandler-Smith. - Kto zginął?
-  Barakuda zabił Bonnera. Johnstone zabił Barakudę. Ale omal nie przypłacił 

tego życiem.

- Johnstone żyje?
- A nie powiedziałam?
- Powiedziałaś, że nie żyje.
-  Nie,   powiedziałam,   że   według   naszych   danych   Johnstone   nie   żyje. 

Powiedziałeś mi, żebym znalazła sposób, żeby Johnstone mógł się wycofać ze
służby   dla   rządu,   jeśli   mu   się   uda   zabić   Barakudę.   Bonner   nie   miał   rodziny.
Przyczepiliśmy do torby z jego zwłokami kartkę z danymi Johnstone'a. Żegnaj, 
Robercie Johnstonie. Odpoczywaj w spokoju. I tak dalej.

-  Chryste - westchnął Chandler-Smith. - Zabrałaś mi dziesięć lat życia.  Gdzie 

jest Johnstone?

- Został przetransportowany samolotem do szpitala wojskowego w San Diego.
- W jakim stanie?

166

background image

- Ma cholerne szczęście, że przeżył. Przez całą drogę do szpitala lekarz trzymał 

palec na jego tętnicy udowej. Operacja trwała trzy godziny, ale chirurdzy dobrze 
go pozszywali.

- Muszę się z nim zobaczyć. Jak się teraz nazywa?
-  Nazwisko   nieznane.   Przywieziono   go   nieprzytomnego,   bez   dokumentów. 

Nazywają go pacjent X.

Szpital pachniał jak wszystkie szpitale - środkami dezynfekującymi, kiepską kawą 

i strachem. Chandler-Smith w towarzystwie umęczonej lekarki zmierzał do pokoju 
na końcu korytarza, gdzie leżał półprzytomny pacjent X.

- Musieliśmy mu podać narkotyk - powiedziała zirytowana. Złościła  się, bo 

zmuszono ją, by pozwoliła wejść gościowi na oddział intensywnej terapii. Była 
jednak   nie   tylko  lekarką,   lecz   także   oficerem   marynarki.   Rozkaz to rozkaz. - 
Niech pan sobie nie wyobraża, że pacjent odpowie na pańskie  pytania. Półtorej 
minuty. Ani chwili dłużej. I nie powinnam pozwolić nawet na tyle.

Pacjent X nie był zupełnie przytomny. Oplatały go rurki. Mimo opalenizny był 

straszliwie blady. Powoli skupił wzrok.

- Blue? - zapytał ochrypłym głosem.
- Tak. Wpakowałeś się w nie lada kabałę.
- Raine... - wyszeptał i urwał wyczerpany.
Chandler-Smith ujął gorącą dłoń Johnstone'a i wcisnął do niej złoty pieniążek.
- Masz, Raine powiedziała, że potrzebujesz tego bardziej niż ona.
Kształt, wielkość i ciężar monety były dla Johnstone'a równie znajome jak jego 

własna skóra. Pani Fortuna. Pani Śmierć. Zamknął palce wokół złotego krążka z 
siłą, której nie potrafiły osłabić nawet narkotyki. Usiłował zapytać, dlaczego Raine 
nie przyszła sama. Potrzebował jej bardziej niż powietrza.

- Jest... tutaj?
- Nie.
Bolesne rozczarowanie sprawiło, że zemdlał. Nie słyszał, że Blue wyszedł z 

pokoju.

Raine czekała, nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. Mrok nocy ustąpił 

miejsca kolejnemu kalifornijskiemu brzaskowi.

Usłyszała stukanie i serce zabiło jej żywiej. Poznała głos ojca i otworzyła drzwi. 

Najpierw weszli dwaj znani jej już mężczyźni, przeszukali pokój  i stanęli przy 
drzwiach, by wpuścić Chandler-Smitha, który odesłał ich gestem. Raine miała 
dziwaczne wrażenie, że od ostatniego spotkania z ojcem  minęły minuty, a nie 
godziny.

- Opowiedz mi o Cordzie Elliocie - powiedział ojciec, kiedy drzwi zamknęły 

się za ochroniarzami.

Raine zastanawiała się, co jest istotne - ochroniarz, koniarz i przyjaciel.
- Jest moim kochankiem.
Chandler-Smith wyciągnął do niej rękę.

167

background image

- A ja nawet nie zauważyłem, kiedy dorosłaś, Baby Raine.
- Już dawno dorosłam, tato. Wiele lat temu.
- Mam nadzieję - powiedział cicho.
- Znalazłeś go? - spytała głosem pełnym napięcia.
-  Mężczyzna znany jako Cord Elliot jest jednym z moich najlepszych  ludzi. 

Oficjalnie   pracuje   dla   Defence   Inteligence   Agency.   Jest   przydzielony  do 
jednostki, która nie ma nazwy, budżetu ani adresu.

- Nie znalazłeś go?
- Nie znalazłem mężczyzny o nazwisku Cord Elliot.
Spostrzegła unik i zrozumiała, że więcej z ojca nie wyciągnie. I tak w ciągu 

ostatnich kilku godzin złamał dla niej więcej zasad niż w ciągu całego  życia. 
Więcej nie złamie.

- Rozumiem - powiedziała. Była tak opanowana, że jej głos zabrzmiał jak głos 

obcej osoby. - Dziękuję. - Wyciągnęła rękę. - Oddaj mi monetę.

Ojciec zmrużył oczy.
- Nie mam jej. Oddałem ją Robertowi Johnstone'owi. Cord nie wspominał ci o 

nim?

Pokręciła głową.
- Był taki jak ty, tatusiu. Żadnych nazwisk, żadnych faktów, nic...
Głos   jej   zamarł,   a   w   powietrzu   zawisło   oskarżenie.   Jej   ojciec   nie   tylko 

wiedział,   kim   naprawdę   jest   Cord,   ale   także   gdzie   się   teraz   znajduje.   Złota 
moneta wróciła do Corda, ale ojciec nie otrzymał wiadomości dla Raine.

A może otrzymał. Milczenie jest bardziej wymowne niż pożegnanie i mniej 

niezręczne.

Może to właśnie powiedział Cord przed startem.
Nie „Trzymaj się, Raine".
Ani „Kocham cię, Raine".
Lecz „Żegnam cię, Raine".
I zniknął w tłumie, wychodząc naprzeciw nowym wyzwaniom.
-  Dziecinko. - Chandler-Smith objął córkę i pogładził po włosach. – Nie patrz 

tak na mnie. Czasami sprawy układają się inaczej, niż na to wygląda.

Roześmiała się niewesoło.
-  Nie,  sprawy   nie zawsze  układają  się  tak  źle, jak  na  to wygląda.  Czasami 

układają się znacznie gorzej. - Uściskała ojca i cofnęła się. - Wybacz mi. Musiałam 
stracić rozum, żeby prosić cię, żebyś odszukał mojego byłego kochanka.

Chandler-Smith chciał jej odpowiedzieć, ale zwyciężyły długie lata milczenia. 

Gdyby   Johnstone   chciał   jej   zdradzić,   kim   jest   naprawdę,   powiedziałby   jej. 
Rozdarty między dyskrecją a chęcią ulżenia bólowi córki Chandler-Smith patrzył, 
jak Raine wrzuca ubrania do walizki.

- Dokąd się wybierasz? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Na wakacje. Należą mi się.
- Ale dokąd?

168

background image

- Coś wymyślę - powiedziała obojętnie.
Zgarnęła kosmetyki z półki w łazience i wrzuciła do walizki.
- Gdzie będziesz za dwa tygodnie? - zapytał jej ojciec.
- Gdzieś.
- A za trzy tygodnie albo za cztery?
- Gdzie indziej. - Zatrzasnęła wieko walizki.
- Może przyjedziesz do domu, Baby Raine?
- Nie - powiedziała cicho, lecz stanowczo. - Mam własne życie. Czas, żebym 

dorosła i przestała się bawić.

- A co z Devem? Zamknęła walizkę.
- Kapitan Jon odtransportuje go do domu.
- Kto się zajmie Devem, skoro ciebie tam nie będzie?
Zacisnęła   pięści.   Nie   chce   wracać   do   domu.   Nie   może.   Musi   uciec   przed 

przeszłością.

-  Wynajmij stajennego - powiedziała krótko, a potem przypomniała sobie, że 

temperament Deva nie pozwoli na takie rozwiązanie. - Cholera!

- Znam człowieka, który ma ranczo w Arizonie - powiedział Chandler- Smith. - 

Od dawna podróżuje po świecie i myśli o sprzedaży. Mogłabyś tam zamieszkać z 
Devem. To nowy dom. Zupełnie nowy. Wysoko w górach. Czysta woda, świeża 
trawa i sosny.

Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Nigdy nie płakała, kiedy ojciec 

sprawiał jej zawód. Dlaczego więc płacze teraz, kiedy ją zrozumiał?

- Dzięki. - Uściskała ojca. - I nie martw się o mnie. Nigdy więcej nie poproszę 

cię, żebyś łamał zasady.

ROZDZIAŁ 21

Raine stała w progu domku dla gości i spoglądała na granitowe szczyty na tle 

kobaltowego nieba Arizony. Powietrze było chłodne, słodkie od woni sosen, wody i 
trawy przeczesywanej wiatrem.

Mieszkała tu od pięciu tygodni i czuła się tak, jakby wróciła do domu, choć była 

niepocieszona z powodu utraty mężczyzny znanego jako  Cord Elliot. Każdego 
dnia ta strata stawała się coraz bardziej bolesna. Raine budziła się z imieniem 
kochanka na ustach, ale jego twarz powoli odpływała w niepamięć.

Każdego ranka wstawała sama, aby przeżywać przeszłość. Stawała na  progu 

domku i patrzyła na wielką ogrodzoną łąkę, na której królował niedościgniony 
Devlin's Waterloo.

Dopiła kawę, odstawiła kubek i wydeptaną ścieżką ruszyła w stronę łąki. Domek 

dla   gości   był   wyposażony   we   wszelkie   wygody,   włącznie   z   zaskakująco 
nowoczesną   kuchnią   i   łazienką.   Dawał   Raine   to,   czego   tak   bardzo   pragnęła: 
prywatność. 

Jedyny telefon na ranczo znajdował się w domu, który stał po przeciwnej 

169

background image

stronie   pastwiska.   Para   emerytów,   która   opiekowała   się   ranczem   pod 
nieobecność właściciela, bardzo uważała, by nie zakłócać spokoju Raine. Dali 
jej jedynie do zrozumienia, że zawsze będzie mile widzianym gościem.

Płot ogradzający łąkę był na tyle nowy, że nie zdążył wyblaknąć na słońcu. Choć 

słońce   wstało   zaledwie   dwie   godziny   temu,   zdążyło   już   rozgrzać  ziemię   i 
powietrze.   Suche   gorąco   przenikało   przez   bawełnianą   koszulkę  z   krótkimi 
rękawami,   którą   Raine   miała   na   sobie.   Głęboki   ciemnozielony  kolor   bluzki 
przyciągał promienie. Spodnie do konnej jazdy miały tę samą  czarną barwę co 
grzywa   Deva.   Rozpuszczone   włosy   okalały   twarz   i   w   nieładzie   opadały   na 
ramiona, łaskocząc ją w dekolt.

Dev uniósł łeb, kiedy poczuł zapach Raine. Przygalopował do ogrodzenia, rżąc 

na powitanie. Patrzyła, jak się zbliża. Sierść lśniła w słońcu, mięśnie  grały. Po 
zawodach   olimpijskich   stał   się   jeszcze   silniejszy.   Powinna   zacząć  go wkrótce 
trenować w jeździe i w skokach. Nie po to, żeby przygotowywać go do nowych 
zawodów, ale po prostu dlatego, że obojgu sprawiało to przyjemność.

Ogier, podobnie jak jego pani, przywykł do gór, jakby się tu urodził. Trudno 

będzie go znów zamknąć  w stajni. Na razie jednak nie musiała  się spieszyć. 
Ojciec zapewnił ją, że właściciel rancza jest zajęty gdzie indziej. Ona i Dev mogą 
tu zostać, jak długo zechcą.

Ale im dłużej tu była, tym cięższa stawała się myśl o wyjeździe.
Aksamitne chrapy trąciły niecierpliwie ramię Raine.
- Szukasz marchewki, prawda? - mruknęła, odpychając pysk konia.
Dev   parsknął   i   czekał   z   nastawionymi   uszami.   Jego   ciało   promieniowało 

zdrowiem i energią.

-  Wygrałeś.   -  Sięgnęła   do   tylnej  kieszeni.   -  Zawsze   wygrywasz,   czerwony 

żebraku.

Dev jadł marchewkę, a Raine głaskała jego szyję. Cieszyła się, że jest  taki 

gładki i silny.

-  Chciałbyś   tu   zamieszkać   na   zawsze,   Devlin's   Waterloo?   -   spytała.   -

Nie ruszyłam pieniędzy, które dała mi babcią, kiedy skończyłam dwadzieścia trzy 
lata. Mogłabym ci kupić tę piękną łąkę. I kilka rasowych klaczy. Mogłabym tu 
zamieszkać,   hodować   czerwone   diabły   i   uczyć   je   fruwania
ponad płotami i strumieniami.

Raine nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki nie poczuła łez spływających 

po policzkach. Cord wspominał, że powinna założyć hodowlę. I zacząć od Deva. 
Raine śmiała się wtedy, nie wierząc, że nadejdzie jutro.

I oto nadeszło.
Trwało tutaj. Teraz.
Tylko że ona była samotna.
Odpędziła smutek. Łzy na nic się zdadzą. Musi nadal żyć. Nie ma powodu, by 

porzucać wszystkie marzenia tylko dlatego, że nie ma  przy niej Corda. Może 
hodować i trenować konie wyścigowe równie dobrze w Arizonie jak w Wirginii. 
A nawet lepiej. Tutaj będzie miała więcej spokoju. Sława mistrzyni olimpijskiej 

170

background image

przyciągnie w góry kupców i turystów z najdalszych zakątków kraju.

Kiedyś może przyjedzie tu Cord. Może zapamięta to lato tak jak ona.
Jej wspomnienia wciąż były świeże i żywe. Raine rozzłościła się, że nie potrafi 

pozbyć się upartej nadziei.

Za   każdym   razem,   kiedy   wydawało   się   jej,   że   wreszcie   pogodziła   się   ź 

faktem,   że   zakochała   się   w   mężczyźnie,   który   ją   odtrącił,   powracały 
wspomnienia, niszcząc jej kruchy spokój. I znowu musiała zaczynać od nowa.

Usłyszała odgłos helikoptera na długo przedtem, nim go dostrzegła. Żadnych 

oznakowań.   Z   takich   helikopterów   korzystał   jej   ojciec.   Maszyna   wylądowała, 
wzniecając tuman i kurz.

Raine zmrużyła oczy przed słońcem. Chociaż helikopter znajdował się zaledwie 

kilkaset   metrów   od   niej,   oślepiające   słońce   nie   pozwalało   dostrzec  pasażera. 
Starając się nie myśleć o wszystkich złych nowinach, które mógł jej przywieźć 
ojciec, ruszyła w stronę śmigłowca.

- Tato, co ty tu..: - Słowa zamarły jej na ustach, kiedy rozpoznała sylwetkę 

mężczyzny na tle oślepiającego słońca. - Cord!

Stanęła nieruchomo i patrzyła, nie mogąc uwierzyć, że to, co widzi, nie  jest 

jeszcze jednym okrutnym złudzeniem.

To nie sen. Cord stał jakieś trzysta metrów od niej w białej koszuli rozpiętej pod 

szyją,   z   popielatą   marynarką   niedbale   przewieszoną   przez   ramię.  Sprawiał 
wrażenie chudszego i bardziej spiętego, a nad czołem pojawiło się  siwe pasmo, 
kontrastujące z resztą czarnych włosów.

Helikopter wzniósł się w górę, wzniecając wirujący kurz i hałas. Kiedy odleciał, 

pozostały tylko cisza i światło słońca. I Cord stojący tak blisko i spoglądający na 
Raine.

Ruszył ku niej, a ona spostrzegła w jego prawej ręce laskę.
Podbiegła do niego, zapominając o bólu, gniewie i o wszystkich pytaniach. 

Liczył   się   tylko   on,   Cord   Elliot.   Zarzuciła   mu   ręce   na   szyję,   nie   mogąc 
wypowiedzieć nic prócz jego imienia. Objął ją lewą ręką i uściskał tak mocno, że 
poczuła ból. Prawą dłonią wspierał się na łasce.

A   potem   ucałował   ją   tak,   jakby   ona   była   ogniem,   a   on   mężczyzną 

przemarzniętym do szpiku kości.

Zanim pocałunek  dobiegł  końca,  wiedziała,  że  nie ma   mu  za  złe  tego, że ją 

zostawił, Nie ma znaczenia jego praca, nie ma znaczenia to, że może należeć  do 
jego   świata   tylko   przez   kilka   dni,   przez   kilka   godzin,   przez   chwilę.   Nie   ma 
znaczenia, że Cord jest nieodpowiednim mężczyzną. 

Kocha go. I nie ma od tego odwrotu.
- Oto odpowiedź na jedno z moich pytań - powiedział.
- Na które? - Dłonie Raine błądziły po jego twarzy i włosach, upewniając ją, że 

jest rzeczywisty.

- Czy tęskniłaś za mną równie mocno jak ja za tobą.
Roześmiała się. Niecierpliwym ruchem otarła łzy. Nie chciała, by cokolwiek 

przesłaniało jej obraz Corda.

171

background image

- Bardziej - powiedziała.
- To niemożliwe.
Spojrzała w jego niebieskie oczy i dojrzała w nich cienie tęsknoty i bólu.
Nagle przypomniała sobie. Nie może pytać o szczegóły.
Teraz jest z nią. Tylko to się liczy. Kochaj go teraz, jeśli potrafisz.
- Chodźmy do domu - powiedziała zdyszana, całując go namiętnie.
Cord chciał zostać na łące, ale nie mógł  lekceważyć stanu swego zdrowia. 

Nawet kiedy podpierał się laską, przeklęta noga bardzo mu dokuczała.  Lekarz 
miał   rację,   było   za   wcześnie,   by   podróżować   samolotami,   helikopterami   czy 
samochodami.

Lecz on nie słuchał.
Musiał zobaczyć Raine.
Ruszyła powoli, lekko go dotykając. Widziała, że noga sprawia mu kłopot. O nic 

nie pytała.

Otworzyła drzwi domku i czekała, aż Cord wejdzie po schodkach na  ganek. 

Miała ochotę mu pomóc, ale wiedziała, że nie potrzebuje pomocy.

- Wyglądasz na wygłodniałego - powiedziała żartobliwie, choć wymagało to od 

niej sporo wysiłku.

- Dawali nam paskudne żarcie.
Raine zamknęła drzwi i patrzyła, jak Cord idzie przez pokój. Usiadł na łóżku 

obok   kominka,   wyciągając   nogę   z   wyraźną   ulgą.   Mimo   że   był   ranny,  nadal 
promieniował siłą i wdziękiem. Jak w jej snach.

Spoglądał na nią tak, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć i jak się zachować.
Bo nie wiedział. Chęć ujrzenia Raine sprawiła, że opuścił szpital przed czasem. 

A teraz był tutaj. Wiedział tylko tyle, że ona nie chciała go odwiedzić. Ani razu 
w   ciągu   długich   pięciu   tygodni.   Przesłała   mu   jedynie   złoty  pieniążek i kilka 
zagadkowych słów: „Daj mu to. On potrzebuje go bardziej niż ja".

-  Jesteś głodny? Śpiący? - spytała. To były jedyne pytania, które  mogła 

zadać. - Nie wiem, skąd przybywasz, więc nie wiem, czego ci potrzeba.

- Ciebie. - Wyciągnął rękę. - Potrzebuję ciebie.
Niemal   przebiegła   pokój   i   położyła   się   obok   Corda.   Objął   ją   delikatnie   i 

scałował   łzy,   które   spływały   jej   z   oczu,   mimo   że   z   całej   siły   starała   się   je 
powstrzymać.

A potem jego pocałunek zmienił się. Stał się żarłoczny, władczy.
-  Marzyłem o tym przez trzydzieści dziewięć dni - powiedział. Smakował ją, 

kąsając i liżąc. - Tęskniłem za tobą nawet wtedy, gdy mi dawali narkotyki.

Zamknęła   oczy   i   zadrżała.   Szukała   ukrytego   pod   koszulą   Corda   ciepła  i 

twardości męskiego  ciała. Przeszkadzał jej materiał. Szybkim ruchem rozpięła 
koszulę. Chciała czuć jego nagość. Gładziła pierś Corda, sycąc się jego bliskością.

Cord przyglądał się jej twarzy. Zmrużył wygłodniałe oczy. Sam twarz  miał 

napiętą, a jednocześnie dziwnie rozmarzoną. Uśmiechnął się i rozchylił wargi do 
pocałunku. Gładził plecy Raine, przyciskając ją do swojej nabrzmiałej męskości.

Poruszyła biodrami. Natychmiast doskonale dopasowała się do Corda,  który 

172

background image

jęknął. Wsunął dłonie pod bluzkę Raine. Szybkim ruchem zdjął z niej  zieloną 
koszulkę.   Nie   miała   nic   pod   spodem.   Zobaczył   gładką,   wonną   skórę,   której 
wspomnienie prześladowało go od czasu, gdy dotknął jej po raz pierwszy.

-  O   tym   także   marzyłem   -   powiedział   głosem   równie   mocnym   jak   jego 

pożądanie.

Pochylił się nad piersiami Raine, bawił się brodawkami, aż zadrżała i cicho 

krzyknęła.

-   Tak   -   powiedział   ochryple,   słysząc,   jak   powtarza   jego   imię.   -   I   o   tym

marzyłem. Budziłem się, wołając ciebie, a lekarze znowu dawali mi narkotyk. Ale 
ja i tak słyszałem, jak płaczesz z tęsknoty za mną, i to omal mnie nie zabiło. Nie 
mogłem   do   ciebie   przyjść,   nie   mogłem   zrobić   nic,   tylko   leżeć
i słuchać twego płaczu.

Pomyślała, że to tylko słodkie kłamstwa kochanka. Ale cieszyła się, że nie 

opuścił jej bezboleśnie, że tęsknił za nią, podobnie jak ona za nim.

Usłyszał jej jęk, poczuł, że zadrżała i przestał myśleć. Natychmiast musi znaleźć 

się w jej wnętrzu, czuć, że znów do niego należy. Objął ją mocno   i zaczął się 
przetaczać, tak aby znaleźć się na niej. Nagle zamarł, unieruchomiony straszliwym 
bólem nogi. Przez zaciśnięte zęby wysyczał przekleństwo.

- Pozwól mi - wyszeptała.
Delikatnie przewróciła go na wznak. Wstała z łóżka i zdjęła ubranie. Widok 

wygłodniałych, przymglonych oczu Corda sprawił, że ugięły się pod nią  kolana. 
Uklękła na łóżku i zdjęła Cordowi koszulę. Podczas gdy jej dłonie  zajęły się 
spodniami, pieściła językiem kępę włosów, która zaczynała się na wysokości talii i 
zbiegała niżej.

Cord wstrzymał oddech, ale tym razem nie z bólu, lecz z rozkoszy. Usta Raine 

były gorące, zachłanne i obiecywały rzeczy, o których nawet nie śnił.

- Uwielbiam twój smak - powiedziała rozmarzona.
-  Chodź do mnie, słodka amazonko. Pozwól, żebym ofiarował ci to,  czego 

pragniesz.

Uśmiechając się jak kotka, odwróciła się plecami i zaczęła zdejmować mu buty.
Wodził palcami po jej plecach od karku po pośladki.
Zadrżała i rzuciła buty na podłogę.
Zsunął dłoń niżej, aż natrafił na ukryty ogień.
Raine krzyknęła. Nie zdając sobie z tego sprawy, zacisnęła palce na skarpetkach 

Corda.   Jego   dotyk   sprawiał   jej   słodką   mękę.   Zapomniała   o   całym  świecie, 
zapomniała nawet o oddychaniu. Żyła tylko gorącą ciemnością, której dotykał Cord.

Cord poczuł jej wilgoć na palcach i jęknął gardłowo.
- O tym także marzyłem. Było zimno, wszędzie zimno, przyszła do mnie zima. 

Wzywał mnie ogień, ale ja nie mogłem się poruszyć, nie mogłem nawet krzyknąć. 
Chciałem   zburzyć   mury   zaniku,   ale   byłem   przywiązany   do  łóżka   bandażami 
białymi i zimnymi jak śnieg. Śniłem o tobie, o ogarniających mnie płomieniach.

Raine   drżała,   wstrząsana   rozkosznymi   dreszczami,   poddawała   się   żarowi 

namiętności. Głos Corda pieścił ją jak czarny aksamit, błagał o ogień, opowiadał 

173

background image

o   nieziemskiej   rozkoszy.   Kołysała   się   zmysłowo,   a   on   uśmiechał   się,   bliski 
spełnienia marzeń.

- Nigdy cię nie rozbiorę- powiedziała z trudem. - A chcę patrzeć na  ciebie, 

czuć cię przy sobie. We mnie.

Z   ociąganiem   cofnął   dłoń,   rozstając   się   z   jej   miękkim,   śliskim   wnętrzem. 

Drżącymi rękami opuściła mu spodnie. Patrząc na jego silne nogi, poczuła  się 
dziwnie niezręcznie. Natrafiła dłonią na świeżą bliznę na jego udzie i zamarła.

- Nie bój się - powiedział. - Wszystko w porządku.
Pomógł jej zsunąć nogawkę ponad raną. Kiedy zobaczyła świeżo zabliźnioną 

ranę, zbladła.

- Mój Boże, co się stało? - spytała przestraszona.
- Później. - Zrzucił z siebie resztę ubrania z szybkością, która świadczyła o 

dobrej kondycji. - Ból tęsknoty za tobą nie może się z tym równać.

Przeturlał się ku niej, ale Raine dostrzegła grymas bólu na jego twarzy. Pragnęła 

go, ale nie za tę cenę.

- Boli cię, kiedy leżysz na wznak? - spytała.
- Chodź, moja słodka amazonko - powiedział z uśmiechem.
Raine usiadła na nim lekko i poruszała się powoli, aż zaczaj jęczeć z rozkoszy. 

Zadrżała, patrząc w jego zmrużone oczy, zrozumiała, że on poczuł płonący w niej 
ogień. Na jego twarzy pojawił się uśmiech wielkiego zadowolenia, kiedy wziął ją 
w posiadanie.

Całowała jego wargi, szyję, pierś, pożerała zębami i smakowała językiem, tak 

jak   on   niegdyś  pożerał   ją.   Czuł   ogień   wszędzie,   gdzie   go   dotknęła.  Oddychał 
szybko. Coraz gwałtowniej poruszał się w jej wnętrzu.

Cord szeptał słowa zachęty, jego dłonie głaskały ją zmysłowo. Poruszała  się 

powoli, rytmicznie, ujeżdżała go, aż oczy Corda stały się zamglone, a ciało zastygło 
w oczekiwaniu.

Raine nie słyszała krzyków, które wyrywały się jej z każdym oddechem.  Nie 

zdawała sobie sprawy, jak rozpalający jest powolny rytm jej pieszczot. Nie czuła 
nic prócz ciała Corda przy swoim ciele, jego języka przy swoim, kołysania. W 
końcu poddali się pełnej żaru ekstazie.

Wyczerpana leżała przytulona do piersi Corda. Usiłowała przypomnieć  sobie, 

jak   się   oddycha.   Minęła   długa   chwila,   nim   poruszyła   się   i   uniosła   głowę,   by 
spojrzeć mu w oczy.

Jej zamglony wzrok powiedział mu o rozkoszy spełnienia.
- To odpowiedź na moje drugie pytanie - powiedział cicho. - Jest ci  równie 

dobrze jak mnie. Pozostaje już tylko jedno. Dlaczego do mnie nie przyjechałaś?

Zamrugała powiekami.
- Przyjechać do ciebie? Jak? Gdzie?
- Do szpitala. Tą samą drogą co złota moneta. Przysłałaś mi ją, prawda?
- Tak, ale...
- I kazałaś powiedzieć: „Daj mu to. On potrzebuje tego bardziej niż ja".
- Tak, ale... - przerwała. - Jak mogłam do ciebie przyjechać? Nie wiedziałam, 

174

background image

gdzie jesteś!

Zmrużył oczy.
-  W takim razie, skąd wiedziałaś, że jestem ranny i że potrzebuję szczęśliwej 

monety, żeby się z tego wykaraskać?

Zbladła   i   wzdrygnęła   się,   jakby   ją   uderzył.   Powróciły   wszystkie   dawne 

niepokoje. Lód, gwałt, przemoc i świeża blizna na ciele ukochanego mężczyzny. 
Nie kłaniał, zapewniając o swojej tęsknocie. Budził się, krzycząc z tęsknoty do 
Raine, a lekarze dawali mu narkotyki i przywiązywali go do łóżka.

Zaczęła drżeć. Tak mało brakowało, a utraciłaby Corda na zawsze, nie wiedząc 

nawet, że umarł. A on ją wołał, potrzebował jej, jej zaś przy nim nie było.

Myśl o tym była prawdziwą torturą. Drżącymi palcami gładziła go po twarzy, a 

z oczu płynęły jej łzy. Usiłowała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, że gdyby 
wiedziała, poruszyłaby niebo i ziemię, aby go znaleźć. Ale nie mogła wydobyć 
słów z zaciśniętego gardła.

Scałowywał jej łzy.
- Nie wiedziałaś? - zapytał.
Pokręciła głową.
-  To dlaczego odesłałaś mi złoty pieniążek? - Głos Corda był pieszczotliwy, 

łagodny. Ucałował ją czule.

Zadrżała. Cord nie był jej, nie należał do niej. Należał do jutra i następnych dni. 

Należał do jutra, a jutro zawsze nadchodzi. Ta bezlitosna prawda osuszyła jej łzy.

- Nie mogłam zatrzymać monety. Nie zatrzymałam przecież ciebie - powiedziała 

słabym głosem.

Poczuł, że Raine oddala się od niego, zamyka się przed nim, zatrzaskuje bramy 

swojego świata. Poczuł strach, a potem gniew. Ścisnął dłońmi jej twarz.

- Co ty opowiadasz? - spytał.
- Przychodzisz i odchodzisz. Żadnych słów, żadnego ostrzeżenia, nic.
- Nie planowałem, że zostanę postrzelony.
Wzdrygnęła   się   i   zsunęła   z   Corda,   zanim   zdążył   ją   powstrzymać.   Bardzo 

delikatnie pogłaskała go po świeżej bliźnie.

- Pocisk?
- Tak.
- Wyzdrowiejesz? - spytała, przypominając sobie, jak cierpiał z bólu.
- Co ci powiedział Blue? - zapytał, przyglądając się jej włosom i oczom.
- Nic.
- Co, do cholery, znaczy nic? - zapytał rozwścieczony.
- Właśnie tyle - odparła równie szorstko. - Nic! Ani słowa. Odkąd zniknąłeś, nie 

usłyszałam o tobie ani słowa.

Zamknął oczy. Nie mógł w to uwierzyć.
-  Chryste. - Otworzył bladoniebieskie oczy, bardzo jasne,  lśniące życiem i 

nadzieją. - A jednak podbiegłaś do mnie.

Milczał, czekając na odpowiedź.
- Tak - odpowiedziała w końcu.

175

background image

- Płakałaś nade mną.
- Tak - wyszeptała.
- I kochałaś się ze mną, jakby nie było jutra.
- Bo nie ma.
- Owszem, jest.
- Nie dla nas. Dla nas jest tylko dziś, tylko teraz, tylko ta chwila. Za chwilę 

będziesz musiał odejść.

- Nie - powiedział cicho, ale stanowczo.
Raine odwróciła twarz. Nie chciała się z nim kłócić, nie teraz.
- Jadłeś coś? - spytała, wstając z łóżka.
Chwycił ją za ramię i unieruchomił.
- Kawy? Czarna, bez cukru, prawda? - spytała, spoglądając na Corda.
- To jedyne pytanie, jakie chcesz mi zadać?
- Nie. Ale tylko to ci zadam.
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego tu jestem?
Odwróciła twarz, czując, że się rumieni ze wstydu.
-   Jak   oni   to   nazywają?   -   spytała   drżącym   głosem.   -   R   i   R?   Tak. 

Rekonwalescencja i regeneracja. Wiesz przecież - żołnierze wracają z wojny i bio-
rą sobie kobiety.

- Przestań.
Spojrzała na niego. W jej oczach malował się smutek, nie gniew.
- Nie przejmuj się. Potrafię znieść prawdę. Nie wyrzucę cię za drzwi. Będę tu, 

kiedy znów przyjdziesz, aż znajdziesz kobietę, której zapragniesz  mocniej niż 
mnie, albo aż cię zabiją, albo ja... - zamilkła.

- Albo co? - zapytał szorstko. - Aż znajdziesz sobie dżentelmena?
- Aż przestanę cię kochać - powiedziała. - Bez względu na to, kim jesteś i jak 

się naprawdę nazywasz.

Wyraz   twarzy   Corda   uległ   gwałtownej   zmianie.   Znikły   wszystkie 

zmarszczki. Przyciągnął Raine, zanurzył usta w jej włosach.

-  Moje kochanie, moje kochanie - wyszeptał. - Blue nic ci nie powiedział? 

Złożyłem   rezygnację,   kiedy   zrozumiałem,   że   miłość   do   ciebie   jest   dla  mnie 
najważniejsza. Wiedziałem, że muszę cię mieć i wiedziałem, że nie pogodzisz 
się   z   moją   pracą.   -   Roześmiał   się.   -   I   ja   także.   Już   nie.   O   jedną
wojnę za dużo.

Raine przez chwilę wpatrywała się w jasne oczy Corda. Bała się uwierzyć.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-  Nie   mogłem   odejść   natychmiast.   Musiałem   zakończyć   pewną   sprawę.   Nie 

wiedziałem, ile czasu mi to zabierze. - Zamknął oczy, wspominając wąwóz, w 
którym noc zapadała zbyt wolno, a śmierć nadeszła zbyt szybko. -  Chciałem 
zaczekać na koniec twojego wyścigu. Miałaś dosyć kłopotów z olimpiadą.

Wstrzymała oddech. Dotknął jej ust niepewną dłonią.
- Chciałem zobaczyć twój złoty medal - powiedział - ale odszedłem na niebieski 

księżyc.

176

background image

Spostrzegła zmianę w jego głosie, smutek i ból.
- Co się stało? O co chodzi? Musisz wracać? Jeszcze nie koniec?
- Koniec.
Cord zamknął oczy. Wspominał przyjaciela, który walczył u jego boku i zginął, 

mężczyznę, który już nigdy nie będzie wtrącał hiszpańskich słów do rozmowy i nie 
zapyta Corda, czy zagra w szachy. Ale Bonner nie był jedyną osobą, która zginęła 
w wąwozie. Cord zadbał o to, pomimo odniesionych ran.

- Terrorysta, którego ścigałem, nie żyje - powiedział. - Został zabity. W tym 

samym   czasie   zginął   jeszcze   jeden   człowiek.   Dobry   człowiek.   Najlepszy. 
Daliśmy mu moje nazwisko i pochowaliśmy go.

- Nie rozumiem.
-  Oficjalnie,   Robert   Johnstone   oraz   niezidentyfikowany   pasażer   zginęli 

tragicznie w katastrofie lotniczej nad pustynią Mojave.

Raine pamiętała to nazwisko i domyśliła się, że jej ojciec oddał złotą monetę 

Robertowi Johnstone'owi alias Cordowi Elliotowi. Nic dziwnego, że ojciec nic jej 
nie powiedział. Skoro Cord nie podał jej swego prawdziwego nazwiska, ojciec 
nigdy by tego nie zrobił.

- Kim jesteś? - spytała, starając się panować nad głosem.
-  Jestem   Cord   Elliot   -   odpowiedział   szybko,   prawie   dumnie.   –   Jestem 

mężczyzną, który cię kocha. Mężczyzną, który chce się z tobą ożenić.

Patrzyła na niego uważnie. Nadal bała się uwierzyć w swe szczęście.
- Jesteś pewien?
Uśmiechnął się nieśmiało.
- Tak, jestem pewien, że cię kocham. Tak, jestem pewien, że chcę się z tobą 

ożenić. I tak, jestem pewien, że nazywam się Cord Elliot. Mam na to dokumenty. 
Mnóstwo dokumentów.

Raine uśmiechnęła się przez łzy.
- Czy atrament na nich zdążył wyschnąć?
- Oczywiście. Pracowałem dla człowieka, który jest właścicielem drukarni. - 

Jego uśmiech przygasł. - Wyjdziesz za faceta bez przeszłości, który  umie tylko 
zaklinać uparte konie? Ale nie będziemy przymierać głodem. Nie  miałem na co 
wydawać pieniędzy przez te lata.

Raine uśmiechnęła się czule.
- Wyjdę za ciebie pod jednym warunkiem.
Uniósł grube brwi.
- Jakim?
- Że pozwolisz, żebym kupiła dla nas to ranczo.
Przez twarz Corda przeniknął grymas.
-  Nie podoba ci się tutaj? - spytała szybko. - Jest tak pięknie. I Dev lubi to 

miejsce. Moglibyśmy kupić kilka klaczy i trenować źrebaki, i... o co chodzi?

- Naprawdę tak ci się tutaj podoba? - zapytał.
- Czuję się, jakbym wróciła do domu - odparła z prostotą. - Gdyby nie bliskość 

gór, oszalałabym. Możesz w to uwierzyć?

177

background image

- O, tak - powiedział cicho. - Właśnie dlatego kupiłem to ranczo wiele lat temu. 

Pozwoliło   mi   utrzymać   się   przy   zdrowych   zmysłach,   zanim   spotkałem   ciebie. 
Będziesz tu ze mną mieszkać i wychowywać cztero- i dwunożne diablęta?

Raine nachyliła się nad Cordem, całując go w odpowiedzi. Lekko dotknęła 

jego nogi.

- Będziesz mógł jeździć konno?
Roześmiał się. Przytulił ją mocniej.
- Za kilka miesięcy będę jak nowy. Lepszy. Bo mam ciebie. – Trącił nosem 

kark Raine i polizał końcem języka jej ucho.

- Będziemy spędzać dużo czasu na jeździe konnej - powiedziała w rozmarzeniu.
- Tak. - Uśmiech Corda był leniwy i odrobinę lubieżny. - I czasami weźmiemy 

ze sobą konie.

Śmiech Raine zabrzmiał jak mruczenie kotki. Pogładziła palcami szyję Corda.
Patrzył na nią i widział, że samo dotykanie go sprawia jej przyjemność.
- Chodź do mnie, kochanie. Chcę się ogrzać przy twoim ogniu.
- Płonie dla ciebie. Zawsze płonął. I zawsze będzie. - Przytuliła się do Corda. - 

Teraz każde jutro należy do nas.

178