background image

DEBBIE MACOMBER

Najpierw ślub

Tytuł oryginału: First Comes Marriage

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

-   Ty   jesteś   na   pewno   Zachary   Thomas   -   wykrzyknęła   Janine, 

wpadając bez tchu do biura. - Przepraszam za spóźnienie, ale ugrzęzłam w 
korku na Czwartej Alei. Nie wiedziałam, że przekopują całą ulicę.

Rozpięła płaszcz i przerzuciła go przez poręcz czarnego, skórzanego 

fotela, stojącego na wprost dyrektorskiego biurka.

Siedzący   po   jego   drugiej   stronie   mężczyzna   wyglądał  na 

zmieszanego, jakby nie był pewien, co ma powiedzieć.

-

Jestem Janine Hartman - wyjaśniła, wciąż jeszcze  zadyszana. 

Oddychała powoli usiłując się uspokoić. - Dziadek mówił, że jeśli go nie 
będzie, mam się przedstawić sama.

-

No tak - odezwał się Zachary po chwili niezręcznej ciszy - ale 

nie powiedział, że będziesz miała na sobie...

-

Och,   sukienka   z   chusteczek   -   Janine   oparła   jedną   rękę   na 

kolanie. Sukienka zrobiona była z niebieskich i czerwonych chust, sięgała 
ledwie do kolan i opinała mocno biodra. - To prezent. A ponieważ później 
idę odwiedzić dziewczynę, która mi ją uszyła, pomyślałam, że powinnam to 
założyć.

-

Rozumiem. A naszyjnik?

Janine dotknęła jednej z lampek choinkowych, dyndającej między 

innymi paciorkami, zawieszonej na sznurowadle.

-   Trochę   dziwaczny,   prawda?   Także   prezent.   Ale   myślę,   że   to 

ciekawy pomysł artystyczny. Pamela jest bardzo zdolna.

-

Pamela?

-

Nastolatka z Klubu Przyjaciół.

-

Rozumiem - powiedział Zach marszcząc czoło.

-

Zgłosiłam   się   tam   do   pracy   i   od   pierwszej   chwili 

background image

przypadłyśmy sobie do gustu. Matka Pameli mieszka daleko stąd, a ona 
jest w trudnym wieku i potrzebuje przyjaciółki.

- Rozumiem- powtórzył.
Janine poważnie w to wątpiła.
- Naszyjnik na pewno różni się bardzo od tych, jakie widziałem - 

dodał Zach. Nie wiadomo, czy miał to być komplement.

Janine   już   w   pięć   minut   po   poznaniu   Zacha   wiedziała,   dlaczego 

zrobił   tak   wielkie   wrażenie   na   jej   dziadku.   W   świetnie   skrojonym 
garniturze był wprost modelowym dyrektorem. Pełen powagi, zachowujący 
dystans,   zrównoważony.   Nieco   młodszy,   niż   przypuszczała, 
prawdopodobnie tuż po trzydziestce. W miarę przystojny, ale nie w stylu 
amanta filmowego. Ciemne włosy krótko obcięte, jak u wojskowego. Silna 
szczęka,  wydatne   kości   policzkowe   i   pełne   usta.   Tyle   można  było 
powiedzieć o jego wyglądzie, a wygląd na pewno nie był u tego mężczyzny 
najważniejszy. O tym przynajmniej był przekonany jej dziadek.

Kilka   miesięcy   wcześniej   Anton   Hartman   połączył   powszechnie 

szanowaną firmę dostawczą, z nowym i szybko zdobywającym klientów 
przedsiębiorstwem   Zachary'ego   Thomasa.   Wspólnymi   siłami 
błyskawicznie opanowali rynek.

Już od kilku tygodni dziadek chciał, żeby poznała Zachary'ego. Jego 

imię pojawiało się przy każdej okazji, niezależnie od tematu ich rozmów.

- Dziadek ... bardzo cię ceni - powiedziała.
Cień uśmiechu, a właściwie jego zapowiedź, pojawił się w kącikach 

ust Zacha. Pomyślała, że na pewno bardzo rzadko się uśmiecha.

-

Twój dziadek to jeden z najmądrzejszych ludzi w tym kraju.

-

Jest wspaniały, prawda?

Zachary skinął potakująco, bez wahania.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi i w pokoju pojawiła się wysoka 

kobieta w średnim wieku, ubrana w granatowy, obcisły kostium.

- Dzwonił pan Hartman - oznajmiła. - Zapowiedział, że się spóźni, i 

zaproponował, żeby państwo zaczekali na niego w restauracji.

Szczupłą twarz Zacha wykrzywił grymas, Janine spojrzała na niego 

speszona. - Czy powiedział, kiedy przyjdzie?

- Niestety, nie.
Janine zerknęła na zegarek. O trzeciej umówiona była z Pamelą i nie 

chciała się spóźnić. Nie podobało jej się również, że Zach nie usiłuje nawet 
ukryć swego niezadowolenia.

-  Najlepiej   będzie,   jeżeli   przełożymy   lunch   na   inny  dzień   - 

zaproponowała pogodnie.

Zapanowało krępujące milczenie.
-

Czy często nie zjawiasz się na umówione spotkanie? - zapytał 

uszczypliwie.

-

Oczywiście,   że   nie   -   obruszyła   się   Janine.   Już   miała 

powiedzieć coś na swoją obronę, ale powstrzymała się.

-

Sądzę,   że   najlepiej   będzie,   jeśli   pójdziemy   do  restauracji   i 

background image

poczekamy   tam   na   twego   dziadka,   zgodnie  z   jego   prośbą   -   dokończył 
sztywno.

Ależ doskonale - odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu. Wstała, 

sięgnęła po płaszcz, przyglądając  się  Zachowi  kątem oka.   Nie  lubił  jej. 
Uświadomienie sobie tego wywołało u Janine dziwną reakcję. Poczuła się 
zawiedziona i trochę smutna.   Uważał ją za rozpuszczoną i niepoważną, 
prawdopodobnie dlatego, że nie miała żadnej odpowiedzialnej pracy. Przez 
chwilę  miała  ochotę  wytłumaczyć,  dlaczego  wybrała  taki styl  życia, ale 
widząc spojrzenie, jakim ją obrzucił, stwierdziła, że nie warto strzępić języka 
we własnej obronie.

Nie   miała   nic   przeciw   Zachowi,   początkowo   myślała  nawet,   że 

mogliby zostać przyjaciółmi, ale teraz już się na to nie zanosiło. Naprawdę 
szkoda.

Dziadek,   zanim   wyszedł   rano   z   domu,   cieszył   się   perspektywą 

wspólnego   lunchu   jak   mały   chłopiec.  Przez   dobre   piętnaście   minut 
tłumaczył jej szczegółowo,  gdzie ma pojechać, tak jakby nigdy wcześniej 
nie była w centrum Seattle. Potem jakby mimochodem wspomniał, że rano 
ma spotkanie z ważnym klientem. Jeżeli nie zdąży wrócić na czas, Janine 
ma pójść do biura Zacha, przedstawić się i poczekać tam na niego.

Na   szczęście   restauracja,   którą   wybrał   dziadek,   była   niedaleko. 

Milcząco zgodzili się przejść te kilka przecznic na piechotę, chociaż Janine 
z trudem dostosowywała się do dużo dłuższych kroków Zacha.

Starając   się   nie   zostawać   w   tyle,   przyglądała   się   Zachary'emu 

Thomasowi   i   zastanawiała   się,   co   irytowało   ją   w   tym   mężczyźnie.   Na 
przykład wzrost.  Nie  był nadmiernie  wysoki  -  oceniła go  na  jakieś  sto 
osiemdziesiąt   centymetrów   -   a   ponieważ   ona   miała   prawie   metr 
siedemdziesiąt pięć - pomiędzy nimi nie było więcej niż parę centymetrów 
różnicy. Dlaczego więc czuła się przy nim taka mała?

Musiał   wyczuć,   że   mu   się   przygląda,   bo   się   obejrzał.  Janine 

odpowiedziała słabym uśmiechem i poczuła na  twarzy rumieniec. To, co 
dostrzegła w jego spojrzeniu,  nie podniosło jej na duchu. Janine nie była 
próżna, ale wiedziała, że może się podobać. Kilku mężczyzn zdążyło już jej 
to powiedzieć, w tym Brian, człowiek, który złamał jej serce. Ale Zachary 
Thomas najwyraźniej w ogóle się nie interesował, jak wygląda.

Skoro nie podobała mu się sukienka, prawdopodobnie tym bardziej 

raziło go uczesanie Janine. Miała włosy krótko obcięte, wystrzyżone z tyłu, 
z paroma długimi pasemkami spadającymi na czoło. Przez całe lata nosiła 
włosy do ramion, z przedziałkiem pośrodku.  Niedawno, bez szczególnego 
powodu, zdecydowała się je ściąć. Miała ochotę na radykalną zmianę. Pam 
zachwyciła się fryzurą i stwierdziła, że Janine wygląda fenomenalnie. Ona 
sama  nie  była o  tym przekonana.  Pocieszało  ją  jedynie,  że wkrótce  jej 
gęste, ciemne włosy odrosną.

Zach na pewno uznał ją za osobę bez gustu, ślepo podążającą za 

modą.  Ona z kolei uważała go za człowieka chłodnego i nie lubiącego 
ludzi.

background image

-

Pan Hartman oczekuje państwa - poinformował ich kierownik 

sali, kiedy wkroczyli do wybitego  miękkimi pluszami lokalu. Ruszyli za 
nim, w kierunku owalnego gabineciku wybitego granatowym welwetem. Ich 
stopy zapadały się w grubym dywanie.

-

Witajcie   -   Anton   Hartman   uśmiechnął   się   szeroko  na   ich 

widok. Nie znać było na nim lat. Nadal emanował siłą i pewnością siebie, 
chociaż włosy miał całkiem białe. Oczy o intensywnym odcieniu błękitu, 
który z wiekiem tylko nieco przygasł, nadal były pełne ciepła i mądrości.

-

Przepraszam, że musieliście sobie dawać radę beze mnie.

-

Wszystko w porządku - odpowiedział natychmiast  Zach, nie 

czekając   na   reakcję   Janine,   tak   jakby   się   bał,   że   ona   powie   coś 
nieodpowiedniego.

Nie zwracając na to uwagi Janine ściągnęła płaszcz  i pocałowała 

dziadka serdecznie w kłujący nieco policzek.

-

Janine... - zaczął i w tym momencie zauważył jej sukienkę - 

Co ty masz na sobie?

- Podoba ci się? - rozłożyła na bok ramiona i okręciła się wokół, 

pokazując   efekt   bananowego   kroju   w   całej   okazałości.   -   Wiem,   że 
wyglądam w niej trochę ekscentrycznie, ale sądziłam, że ci się spodoba.

Dziadek rzucił okiem na Zacha, a potem spojrzał znowu na nią.
-

Na innej dziewczynie wyglądałaby  po prostu skandalicznie, 

ale na tobie to dzieło sztuki.

-

Oj,   dziadku   -   roześmiała   się   -   nigdy   nie   byłeś   dobrym 

łgarzem. - Wsunęła się na siedzenie obok niego, tak żeby musiał znaleźć 
się w środku, między nią a Zachem.

Umierała z głodu. Na śniadanie wypiła tylko kawę i zjadła jedną 

grzankę, teraz miała zamiar to nadrobić.

Kiedy   kelner   przyszedł   odebrać   od   nich   zamówienie,  poprosiła   o 

przystawkę, zupę i sałatę. Dodała też, że  potem jeszcze poprosi o jakiś 
deser. Dziadek nachylił się w stronę Zacha.

-

Janine   nigdy   nie   będzie   musiała   martwić   się   o   figurę   - 

powiedział, jakby sprawa była wielkiej wagi dla nich obojga. - Ma to po 
babce. Anna mogła jeść, ile chciała, i nigdy nie przybyło jej ani grama. 
Janine jest taka sama.

-

Dziadku - szepnęła Janine. - Zacha zupełnie nie obchodzi, ile 

ja ważę.

-

A   skąd   to   możesz   wiedzieć   -   odpowiedział,   delikatnie 

poklepując wnuczkę po ramieniu. - Mam nadzieję, że zdążyliście się już 
poznać.

-

Och, tak - wyrwało się Janine natychmiast.

-

Twoja wnuczka jest dokładnie taka, jak opowiadałeś - dodał 

Zachary. Dla Antona zabrzmiało to na pewno jak największy komplement. 
Ale   ona   wiedziała,  że   Zach   spodziewał   się   zepsutej   i   rozpieszczonej 
panienki, a ona nie zawiodła tych oczekiwań. Nie okazywał otwarcie, że jej 
nie lubi, ale nic nie wskazywało, że zrobiła na nim wrażenie.

background image

I   nie   tylko   z   powodu   sukienki   i   naszyjnika   z   choinkowych 

świecidełek.

Janine spojrzała na dziadka, by sprawdzić, jak zareagował na słowa 

Zacha.   Zobaczyła,   że   jego   spojrzenie   łagodnieje   i   że   przytakuje, 
najwyraźniej zadowolony z uwagi swego partnera. Zachary Thomas był 
sprytny, to musiała przyznać.

- Jak wypadło spotkanie z Andersonem? - zapytał Zach.
Anton przez chwilę patrzył na niego bezmyślnie.
-   Och,   Anderson...   Dobrze,   w   porządku.   Zgodnie   z   planami   - 

odchrząknął i starannie rozłożył serwetkę na kolanach. - Oboje wiecie, że 
już   od   pewnego   czasu   planowałem   to   spotkanie.   Janine   jest   radością 
mojego życia. Dzięki niej czuję się młody i szczęśliwy.

Jego spojrzenie było pełne ciepła. Janine musiała spuścić wzrok, by 

ukryć łzy wzruszenia. Dla niej również dziadek był wybawieniem. Wziął ją 
do siebie po śmierci rodziców i roztoczył nad nią czułą i ojcowską opiekę. 
Pojawienie się  w życiu sześćdziesięciolatka  małego   intruza   musiało   być 
dość trudne, ale nigdy się nie uskarżał.

-  Mój   jedyny   syn   umarł   tak   młodo   -   dodał   z   trudem  Anton,   nie 

umiejąc ukryć bólu.

- Przykro mi - powiedział cicho Zachary.
Janine zdumiało prawdziwe współczucie, jakie zabrzmiało w jego 

głosie. Po raz pierwszy poczuła sympatię do Zacha.

- Przez wiele lat rozpaczałem nad utratą mego jedynego dziecka - 

ciągnął Anton już mocniejszym głosem. - Ale przez cały czas pracowałem, 
zbudowałem prawdziwe imperium.

Janine   przyglądała   mu   się   z   uwagą.   Rzadko   bywał  tak  poważny. 

Również nie w jego stylu było wyliczanie własnych osiągnięć.

-   Kiedy   Zach   rozpoczął   swą   działalność   na   tym   terytorium, 

rozpoznałem w nim rzadki dar. Mówi się, że ludzi można podzielić na 
takich, którzy powodują, że coś się dzieje, takich, co przyglądają się, gdy 
coś się dzieje, i takich, którzy nie wiedzą, co się dzieje. Zachary należy do 
tej pierwszej kategorii. Pod wieloma względami jesteśmy bardzo podobni do 
siebie. Dlatego zaproponowałem mu połączenie naszych sił i spółek.

-

To był dla mnie zaszczyt, proszę pana.

-

Proszę pana - powtórzył Anton i parsknął śmiechem. Podniósł 

rękę, przywołując kelnera. - Nie zwracałeś się do mnie tak od pół roku, nie 
ma więc powodu, by teraz zaczynać znowu.

Kelner wrócił, niosąc butelkę drogiego, francuskiego  szampana. Po 

chwili stały przed nimi napełnione kieliszki.

-

Teraz - ciągnął dalej Anton - po raz pierwszy siedzę razem z 

dwojgiem   ludzi,   których   -   jak   już   powiedziałem   wcześniej   -   kocham 
najbardziej. Chcę wam powiedzieć, że jestem szczęśliwy. - Podniósł swój 
kieliszek. - Za przyszłość.

-

Za   przyszłość   -   odpowiedziała   jak   echo   Janine.   Jej   wzrok 

spotkał   się   na   moment   nad   kryształowym   brzegiem   kieliszka   ze 

background image

spojrzeniem Zacha i zobaczyła w nim błysk uznania. Gdyby miała się nim 
pożywić, umarłaby z głodu - ulubione powiedzonko dziadka pasowało jak 
ulał   do   sytuacji   -   ale   cieszyło   ją,   że   zauważył   i   docenił   jej   miłość   do 
dziadka.

- A teraz - powiedział dziadek odstawiając kieliszek -

chciałbym 

ogłosić coś ważnego.

Spojrzał na Janine i na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego 

uczucia.

-  Uważam,   że   prowadzenie   mojego   przedsiębiorstwa  byłoby   zbyt 

dużym   ciężarem   dla   ciebie,     dziecko   -   powiedział   w   zamyśleniu.   -   W 
najśmielszych   marzeniach   nie   przypuszczałem,   że   tak   bardzo   się   ono 
rozrośnie.   Ale   zdałem   sobie   sprawę,   że   już   zbyt  długo   zajmuję   się 
interesami. Nadszedł czas emerytury, mam zamiar teraz trochę pojeździć po 
świecie.

Janine od lat namawiała dziadka, żeby przestał tak ciężko pracować. 

Często mówił o odwiedzeniu swego miejsca urodzenia i w ogóle Europy. 
Potrafił bez końca wspominać kuzynów i przyjaciół, którzy  pozostali w 
małym,   niemieckim   osiedlu,   wchodzącym  teraz   w   skład   Związku 
Radzieckiego.

- Dzięki Zachary'emu  stanie się to możliwe  - tłumaczył Anton. - 

Zbyt dobrze znam samego siebie.

Ostateczne   odejście   na   emeryturę   byłoby   dla   mnie  niemożliwe. 

Gdybym  przestał   pracować,   to   pozostałoby  mi   tylko   wyspowiadać   się   i 
umrzeć. Taki już jestem.

Janine i Zach siedzieli zgodnie milcząc.
-

Nie chcę odrywać się zupełnie od interesów, a jednak mam 

ochotę   podróżować.   -   Przerwał,   jakby   oczekując,   że   któreś   z   nich   się 
wtrąci.   -   Chyba   znalazłem   rozwiązanie.   Od   dzisiaj   oddaję   berło   tobie, 
Zach. Ja pozostanę tylko prezesem rady nadzorczej. Wiem, że stało się to 
szybciej, niż przypuszczałeś, ale nie wątpię, że się zgodzisz.

-

Ale Anton...

-

Dziadku...

Uciszył ich ruchem ręki.
- Długo nad tym myślałem - przyznał się. - Uznałem, że uczciwość 

Zacha   jest   najwyższej   próby,   że   mogę   liczyć   na   jego   lojalność,   a   jego 
inteligencję trudno przecenić. Jest bystry, spostrzegawczy  i ma  intuicję. 
Nie znam nikogo lepszego, kto by mógł zająć moje miejsce, a chwila jest 
także odpowiednia.

Janine   przyglądała   się   Zachowi,   świadoma   jego   skrępowania. 

Jedyne, co zdołał wykrztusić, to „dziękuję".

- Pewnego dnia część tego imperium będzie należała do ciebie, Janine 

- dodał Anton. - Czy masz jakieś zastrzeżenia co do mojej decyzji?

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Oczywiście, że zgadzała się z 

jego decyzją. Co innego mogła zrobić? Antony odwrócił się do Zacha.

- A ty się zgadzasz?

background image

Zachary patrzył na niego, jakby nadal nie mógł  uwierzyć w to, co 

właśnie usłyszał. Ale kiedy wreszcie przemówił, jego głos był już zupełnie 
spokojny, ledwie tylko zdradzający emocje, jakie musiał odczuwać.

-

Jestem zaszczycony.

-

Przez kilka najbliższych miesięcy będziemy pracowali razem, 

ale nie tak jak dotąd. Nie będę cię już uczył, oddam ci do ręki wszystkie 
nitki.

Na stole przed nimi pojawiło się pierwsze danie i dalej rozmowa 

potoczyła   się   już   gładko.   Było   to   głównie   zasługą   jej   dziadka.   Tryskał 
radością, był uroczy i zabawny. Trudno było nie poddać się jego dobremu 
nastrojowi.

Kiedy skończyli jeść, Zach ze zmartwioną miną zerknął na zegarek.
- Przepraszam, ale muszę już iść, jestem umówiony.
W tej samej chwili Janine uświadomiła sobie, jak jest późno. Dopiła 

jednym haustem kawę.

-

Ja   także   muszę   uciekać   -   chwyciła   torebkę  i   płaszcz, 

wyślizgnęła się zza stołu, czekając chwilę na dziadka.

-

Jeżeli nie macie nic przeciwko temu, ja jeszcze zostanę chwilę 

i spokojnie skończę kawę - powiedział Anto, wskazując filiżankę.

-

Oczywiście   -   Janine   pochyliła   się   i   pocałowała   go   na 

pożegnanie.

Zachary wyszedł z nią na ulicę. Zanim odszedł, uścisnął mocno jej 

dłoń.

-

Miło mi było panią poznać, panno Hartman.

-

Jest   pan   pewien?   -   nie   mogła   się   powstrzymać   od   tej 

złośliwości.

Jestem   -   wytrzymał   jej   spojrzenie.   Odchodząc   czuła   dziwne 

podniecenie. Zach na pewno nie był osobą, którą się lubi od pierwszego 
wejrzenia, ale wiedziała, że dziadek nie mylił się co do niego.

Anton   był   nadal   w   fantastycznym   humorze,   kiedy  zjawił   się 

wieczorem   w   domu.   Janine   siedziała   w   bibliotece,   popijając   ziołową 
herbatę. Zwinęta jak kot w fotelu oglądała lokalne wiadomości.

Siadając obok na szerokiej, skórzanej kanapie, dziadek skrzyżował 

przed sobą nogi i sięgnął po jedno ze swych hawańskich cygar. Janine 
bardzo   kochała   dziadka   i   chciała,   by   rzucił   palenie,   ale   już   dawno 
zaprzestała czynić mu wymówki. Był człowiekiem, który robi dokładnie to, 
na co ma ochotę i zdobywa to, czego pragnie.

- No, dobrze - odezwał się po chwili. - I co myślisz o Zacharym 

Thomasie? - czekając na jej odpowiedź, dmuchał pod sufit kłębami dymu.

Janine   przez   całe   popołudnie   przygotowywała   się   na   to   pytanie. 

Wymyśliła parę skomplikowanych odpowiedzi, sprytnych wywodów, które 
ukryłyby   jej   prawdziwe   uczucia,   ale   zrezygnowała   z   nich.   Dziadek 
oczekiwał od niej uczciwej odpowiedzi i jej obowiązkiem było powiedzieć, 
co naprawdę czuje.

background image

- Nie jestem pewna. To trudny człowiek, prawda?
Anton zgodził się z nią pogodnie.
- Tak. Myślałem, że odbierzesz to jak wyzwanie.
Chłopak jest nieco szorstki po wierzchu, ale w środku - samo złoto.
Janine   nie   przyszło   do   głowy,   żeby   potraktować   Zacha   jako... 

wyzwanie. Uczciwie mówiąc, w ogóle nie pomyślała, że mogłaby się z nim 
w przyszłości w ogóle widywać. Dziadek i Zach współpracowali ze sobą 
blisko, ale ona nie mieszała się do interesów.

- Zdobyłem jego zaufanie, ale zabrało mi to trochę czasu - dodał 

dziadek.

-

Cieszę   się,   że   postanowiłeś   wycofać   się   z   interesów   - 

powiedziała, przysłuchując się prognozie pogody.

-

Zachary zmieni się - mówił Anton.

-

Dziadku   -   powiedziała,   powstrzymując   śmiech.   -   Dlaczego 

miałby się zmienić? Jest człowiekiem sukcesu. Przyszłość rysuje się przed 
nim lepiej niż dobrze.

Anton   wstał,   zaczął   nalewać   sobie   solidną   porcję   brandy,   powoli 

rozlewając   ją   po   ściankach   kieliszka,   wreszcie   powiedział   z 
zastanowieniem.

-

Ty go zmienisz.

-

Ja?   -   Janine   roześmiała   się   niepewnie.   -   Ja   zmienię 

Zachary'ego Thomasa? To by było dopiero wydarzenie!

-

Zanim się zaczniesz ze mną sprzeczać, a widzę, że masz na to 

ogromną   ochotę,   chciałbym   ci   opowiedzieć   pewną   historię.   Smutną 
historię.

Janine   uzbroiła   się   w   cierpliwość   i   wyłączyła   telewizor.   Była 

przyzwyczajona do wysłuchiwania opowieści dziadka.

-

Słucham.

-

Jest   to   historia   chłopca,   który   urodził   się   w   nieszczęśliwej 

rodzinie,   ojca   miał   alkoholika,   a   matka   nie   umiała   sobie   poradzić   z 
nałogiem męża. Życie dało mu kiepski start. Ojciec był w tak złym stanie, 
że   władze   zabrały   chłopca   i   jego   młodszą   siostrę   z   domu.   Miał   wtedy 
zaledwie osiem lat i przeszedł przez szereg sierocińców, ale nie pozwalał 
na rozdzielenie z siostrą. Obiecał jej, że zawsze będzie się nią opiekował.

Ale pewnego razu nie było wyboru i umieszczono ich w różnych 

domach. Chłopak, bojąc się o siostrę, uciekł. Trzy dni później znaleziono 
go niedaleko miejsca, w którym umieszczono Beth Ann.

- Prawdopodobnie czuł się za nią odpowiedzialny.
-

Tak. A co gorsza ona utonęła w wieku lat dwunastu.

-

Och,   nie   -   Janine   poczuła,   jak   żal   ściska   jej  serce.     - 

Oczywiście winił siebie - dodał cicho Anton.

-

Biedne dziecko.

-

Potem do nikogo już się nie przywiązał - mówił dalej dziadek, 

wpatrując się uporczywie w złocisty płyn. - Nigdy nie odnalazł swojego 
miejsca, ale trudno go o to winić. - Zaciągnął się cygarem. - Jego matka 

background image

umarła miesiąc po siostrze. To były jedyne dwie osoby, jakie kiedykolwiek 
kochał. Z ojcem zerwał kontakt, co prawdopodobnie wyszło mu na dobre. 
Stracił więc rodzinę i nie było nikogo, kto chciałby się zająć tym trudnym, 
zranionym chłopcem.

-

Czy stał się przestępcą? - wydawało się to Janine logiczne. W 

swojej   działalności   społecznej   niejednokrotnie   miała   do   czynienia   z 
młodzieżą trudną.

-

Nie   -   dziadek   zbył   jej   pytanie   krótko.   -   Przeszedł   przez 

dzieciństwo bez kotwicy, nie mając możliwości nacieszyć się okresem tak 
ważnym dla rozwoju człowieka.

-

Dziadku...

Uciszył ją uniesieniem dłoni.
- W wieku osiemnastu lat zaciągnął się do wojska.
Był   to   dobry   wybór   i   dość   naturalny   przy   jego   inteligencji   i 

przejawiającej się skłonności do braku poszanowania własnego życia. Nie 
miał nikogo, kto by po nim płakał. Szybko awansował, zgłaszając się do 
niebezpiecznych   zadań.   Podróżował   po   całym   świecie,   z   jednego 
zapalnego miejsca w drugie. Miał  zadania często ściśle tajne. Mógł zajść 
bardzo   wysoko,  ale   z   niewiadomych   powodów   zrezygnował.   Nikt   nie 
rozumiał,   dlaczego.   Podejrzewam,   że   chciał   rozpocząć  życie   od   nowa. 
Wtedy właśnie otworzył firmę dostawczą. W ciągu jednego roku zwrócił 
na siebie moją uwagę. Działał agresywnie i twórczo. W ciągu pięciu lat stał 
się jednym z najpoważniejszych moich konkurentów. Widziałem w nim 
siłę, którą odebrał mi wiek. Spotkaliśmy się. Porozmawialiśmy. I ostatecznie 
połączyliśmy siły.

- Najwyraźniej opowiedziałeś mi historię życia Zachary'ego.
Anton z uśmiechem wypił łyk brandy.
- Zauważyłaś, że niełatwo mu dogadać się z ludźmi.
Pomyślałem,  że   dobrze  będzie,   jeżeli  dowiesz   się   dlaczego.  Zach 

nigdy nie czuł się bezpieczny. To zapewnia tylko dom. Nigdy tak naprawdę 
nie doświadczył miłości, poza uczuciem do swej siostry. Jego  życie było 
długim pasmem bolesnych przeżyć. Dzięki sile woli udało mu się pokonać 
wszystkie   przeciwności,  które   znalazły   się   na   jego   drodze.   Wiem,   że 
Zachary Thomas ma małe szanse, by wygrać w konkursie na mężczyznę 
roku, ale zasłużył na mój szacunek.

Janine   rzadko   słyszała   dziadka   mówiącego   o   kimś   z   równym 

przejęciem.

-

Zach ci to wszystko o sobie opowiedział?

-

Chyba   żartujesz!   Zach   nigdy   nie   mówił   ze   mną   o   swojej 

przeszłości. Wątpię, czy mówił o niej komukolwiek.

-

Sprawdziłeś go?

-

Musiałem. Ale już wcześniej podejrzewałem, że jego droga nie 

była usłana różami.

-

To bardzo smutna historia?

-

Musisz być dla niego bardzo dobra, moja droga.

background image

-

Ja? - zdziwiła się Janine.

-

Tak,   ty.   Nauczysz   go   śmiać   się   i   cieszyć   życiem.   A   co 

najważniejsze, nauczysz go miłości.

-

Chyba   cię   nie   rozumiem.   Najprawdopodobniej   będę   się 

widywać   z   Zachem   od   czasu   do   czasu,   ponieważ   przejmuje   twoje 
stanowisko w przedsiębiorstwie, ale naprawdę nie wiem, jak mogłabym 
wpłynąć na jego życie.

Leniwy uśmiech powoli pojawił się na ustach dziadka.
- I tu się mylisz, moja droga. Odegrasz bardzo ważną rolę w życiu 

Zacha, a on w twoim.

Janine słuchała speszona.
- Jeszcze nie rozumiesz? - zapytał cicho. - Widzisz, Janine, wybrałem 

Zachary'ego, żeby został twoim mężem.

ROZDZIAŁ DRUGI 

Przez   chwilę   panowała   cisza,   a   potem   Janine   odezwała   się 

niepewnie:

-

Żartujesz, prawda, dziadku?

-

Nie - odpowiedział, zapalając drugie cygaro. Kiedy przyglądał 

się rozżarzonemu ognikowi, jego oczy zabłysły złośliwie, ale czaiło się w 
nich coś jeszcze, co nie tak łatwo było zdefiniować. - Jestem śmiertelnie 
poważny.

-

Ale... - Janine była tak zmieszana, że nie wiedziała, co ma mu 

odpowiedzieć.

-

Zastanawiałem się nad tym poważnie już od dłuższego czasu. 

Zach   jest   dla   ciebie   po   prostu   wymarzony,   a   ty   będziesz   dopełniać   go 
idealnie. I będziecie mieć cudowne, złotowłose dzieci.

-

Ale...   -   Janine   nie   mogła   nic   wykrztusić.   W   jednej  chwili 

wysłuchiwała wzruszającej przypowieści, a w następnej dziadek informował 
ją o mężu, którego dla niej wybrał i o kolorze włosów jej przyszłych dzieci.

-

Kiedy się nad tym zastanowisz - mówił dalej - na pewno się ze 

mną   zgodzisz.   Zach   jest   wspaniałym,   młodym   mężczyzną   i   będzie 
znakomitym mężem.

-

Ty... z nim rozmawiałeś... zgodził się? - wykrztusiła wreszcie.

Pytasz,   czy   podsunąłem   Zachowi   takie   rozwiązanie?   -   zapytał 

dziadek. - Na niebiosa, oczywiście, że nie. A w każdym razie jeszcze nie. - 
Parsknął, jakby pomysł wydał mu się bardzo zabawny. - Zach nie jest z 
tych,   którzy   z   wdzięcznością   przyjmują   mieszanie   się   w   ich   prywatne 
sprawy.   Z   nim   muszę   postępować   w   rękawiczkach.   Uczciwie   mówiąc, 
rozważałem połączenie sprawy małżeństwa z zaoferowaniem mu pozycji 
przewodniczącego, ale po namyśle zmieniłem zdanie. Zach nigdy by się na 
to   nie   zgodził.  Ale   są   inne,   lepsze   sposoby.   Ty   się   o   nic   nie   musisz 
martwić.

background image

- Ja... rozumiem - Janine rozumiała tylko to, że dziadek najwyraźniej 

nie wiedział, na jakim świecie żyje. Widocznie wciąż wierzył w dawne 
obyczaje, chociaż pozornie był bardzo nowoczesny.

Zaciągnął się mocno cygarem.

-

Widzę, że pomysł zaaranżowanego małżeństwa  wydaje ci się 

nieco staroświecki, ale przyzwyczaisz się do tej myśli. Wybrałem dla ciebie 
dobrego męża i na pewno jesteś na tyle inteligentna, by to docenić.

-

Dziadku, chyba nie bardzo rozumiesz,  co mi  proponujesz  - 

powiedziała, starając się zebrać rozbiegane myśli. Miała nadzieję, że potrafi 
wytłumaczyć śmieszność całego pomysłu, nie urażając go.

-

Ależ wiem doskonale, moje dziecko.

-

W   tym   kraju   i   w   tych   czasach   -   mówiła   dalej  powoli   - 

mężczyźni i kobiety sami wybierają partnerów.  Najpierw zakochują się, a 
potem pobierają.

-

Niestety,   ten   system   nie   sprawdza   się   -   wymruczał  dziadek 

marszcząc brwi.

-

Co   to   znaczy   „nie   sprawdza   się"?   -   krzyknęła   tracąc 

cierpliwość. - Tak dzieje się już od dawna.

-

Spójrz,   ile   jest   rozwodów.   Czytałem   ostatnio,   że   blisko 

pięćdziesiąt procent małżeństw w tym kraju nie wytrzymuje próby czasu. 
Kiedyś nie było rozwodów. Rodzice decydowali, kogo ma poślubić ich syn 
czy córka, a oni przyjmowali to postanowienie bez szemrania. Najpierw był 
ślub, a potem przychodziła miłość.

-   Dziadku   -   łagodnie   odezwała   się   Janine.   Jej  dziadek   był 

człowiekiem   logicznym   i   jeżeli   wytłumaczy  mu   wszystko   porządnie,   na 
pewno   zrozumie.   -   Teraz   to   się   odbywa   inaczej.   Najpierw   zjawia   się 
miłość, dopiero później małżeństwo.

-

A co wy, młodzi ludzie, wiecie o miłości?

-

Kiedy   nadchodzi,   dostatecznie   dużo   -   skłamała   gładko.   Jej 

pierwsze spotkanie z wielkim uczuciem skończyło się złamanym sercem, 
ale dziadek nie wiedział nic o Brianie.

-

Też coś - prychnął. - A cóż ty możesz wiedzieć o miłości?

-

Wiem   -   odpowiedziała   nerwowo   -   że   twoje   małżeństwo   z 

babcią przygotowały rodziny, ale to było wieki temu i w innym kraju. W 
Ameryce taki zwyczaj nie istnieje. A ja i ty mieszkamy właśnie tutaj.

Dziadek zapatrzył się w swoją brandy zatopiony  w myślach. Janine 

nie wiedziała, czy w ogóle ją słyszał.

-

Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z Anną - powiedział 

łagodnie,   jego   głos   zdawał   się   dochodzić   z   bardzo   daleka.   -   Miała 
szesnaście lat i takie długie, jasne włosy. Warkocze sięgały jej do pasa. 
Mój ojciec rozmawiał z jej ojcem, a kiedy oni omawiali interesy, Anna i ja 
siedzieliśmy   w   dwóch   przeciwległych   kątach  pokoju.   Byliśmy   zbyt 
nieśmiali,   żeby   choć   na   siebie   spojrzeć.   Zastanawiałem   się,   czyjej   się 
podobam.   Dla  mnie   była   najpiękniejszą   dziewczyną   na   całym   świecie. 
Nawet   teraz,   po   tylu   latach   pamiętam   jak   serce   mi  biło,   kiedy   po   raz 

background image

pierwszy ją zobaczyłem. Wiedziałem...

-

Ależ dziadku, to było prawie sześćdziesiąt lat  temu! Teraz o 

małżeństwach już nie decydują rodziny. Może dawne zwyczaje kiedyś były 
dobre, ale teraz to się już po prostu przeżyło. - Dziadek nadal wpatrywał się 
w kieliszek, zatopiony we wspomnieniach.

Następnego   dnia   rodzice   Anny   odwiedzili   nasze  gospodarstwo   i 

ojcowie znowu rozmawiali. Udawałem,  że nic mnie to nie obchodzi. Ale 
kiedy zobaczyłem, że wymieniają uścisk dłoni, a potem poklepują się po 
plecach, wiedziałem, że wkrótce Anna będzie moja.

-

Pokochałeś   ją,   zanim   jeszcze   pobraliście   się,   prawda?   - 

zapytała Janine łagodnie, mając nadzieję, że będzie musiał przyznać jej 
rację.

-

Nie   -   odpowiedział   bez   wahania.   -   Jak   mogłem   ją   kochać, 

kiedy   widziałem  ją  tylko  dwa  razy  przed  ceremonią zaślubin. Prawie w 
ogóle nie  rozmawialiśmy.  Miłość   nie   była   nam   potrzebna   do   szczęścia. 
Miłość przyszła później, kiedy przybyliśmy do Ameryki.

-

Chyba i w tamtych czasach aranżowanie małżeństw było już 

anachronizmem - Janine szukała desperacko jakichś argumentów.

-

Rozumiem,   że  wtedy  takie  zaplanowane  małżeństwa   mogły 

być   dla   wszystkich   najlepsze.   Ale   dzisiaj  ten   pomysł   nie   może   się 
sprawdzić.   Przykro   mi,   że   cię  zawiodłam,   dziadku,   ale   nie   zamierzam 
zaakceptować Zachary'ego Thomasa jako męża i jestem przekonana, że on 
również nie zgodziłby się na małżeństwo ze mną.

Na moment jego twarz stężała w grymasie niezadowolenia, ale po 

chwili   była   znów   całkiem   spokojna.   Janine   rzadko   kwestionowała   jego 
autorytet i prawie nigdy otwarcie mu się nie sprzeciwiała.

-

Przypuszczam, że to musiał być dla ciebie szok - powiedział. - 

Proszę   cię   tylko,   byś   rozważyła   mój   pomysł,   Janine.   Przynajmniej   tyle 
możesz   mi   obiecać.   Czy   odrzucasz   małżeństwo   z   Zachem   po   prostu 
dlatego, że ten sposób wydaje ci się staroświecki?

-

Och,   dziadku...   -   Janine   nie   znosiła   odmawiać   mu 

czegokolwiek. - Tu nie chodzi tylko o mnie. A co z Zachem? Jakie on ma 
plany? Co, jeśli on...

Dziadek przerwał jej wątpliwości gwałtownym wzruszeniem ramion.
-  Powiedz   mi,   kiedy   ostatnio   prosiłem   cię,   żebyś   zrobiła   coś   dla 

mnie? - nie ustępował.

-

Dawno - przyznała, krzywiąc się z niesmakiem. Zastosować 

taką metodę!

-

Weź więc pod uwagę Zacha jako kandydata na męża! - jego 

oczy błysnęły. - Będziecie mieć takie piękne dzieci. - Obiecuję, że pomyślę 
o tym. - Ale to i tak nic nie zmieni - dodała w myślach.

Dziadek   nie   wspominał   Zacha   Thomasa,   nawet   kiedy   mówił   o 

interesach, aż do następnego popołudnia. Dopiero gdy usiedli do kolacji, 
spojrzał wyczekująco na Janine i zapytał:

background image

-

No i co?

Przez   całe   popołudnie   był   w   pogodnym   nastroju.   Teraz   też   z 

uśmiechem nakładał jej na talerz cienki  płatek mięsa. Była to wołowina 
najpierw marynowana, a potem smażona, ulubione danie Janine.

- No i co? - powtórzył, wciąż się uśmiechając.
- Co zdecydowałaś?
Janine sięgnęła po bułkę, powoli i starannie smarowała ją masłem, 

starając   się   zyskać   na   czasie   i   zastanawiając   się   w   popłochu,   co   ma 
powiedzieć.

- Nic - wykrztusiła wreszcie.
Uśmiech na twarzy dziadka zamienił się w grymas niezadowolenia.
-

Obiecałaś   mi,   że   rozważysz   projekt   małżeństwa   z   Zachem. 

Dałem ci więcej czasu, niż Annie dał jej ojciec.

-

Chcesz wiedzieć teraz?

-

Teraz!

Ależ dziadku, zwykłe tak lub nie to nie może być odpowiedź na tak 

skomplikowane   pytanie.   Chcesz,   żebym   w   dwadzieścia   cztery   godziny 
zadecydowała o całym moim przyszłym życiu. - Nadal usiłowała zyskać na 
czasie   i   dziadek   zaczynał   się   już   tego   domyślać.   Prawdę   mówiąc,   nie 
wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Nie mogła poślubić - zakładając nawet, 
że on zgodziłby się na to - ale tak bardzo nie chciała zawieść dziadka.

-

Co   w   tym   takiego   skomplikowanego,   albo   wychodzisz   za 

niego, albo nie.

-

Nie rozumiem, dlaczego postanowiłeś, że mam wyjść właśnie 

za Zacha Thomasa - krzyknęła. - Dlaczego nie za Petera?

Z Peterem umawiała się od pewnego czasu. Ale nie  traktowała go 

poważnie, jej serce było zbyt obolałe po przejściach z Brianem.

- Kochasz się w tym bezbarwnym słabeuszu, który...
Janine   westchnęła   głośno,   żałując,   że   włączyła   osobę  Petera   do 

rozmowy.

- Jest bardzo dobry.
-

Jak mus czekoladowy! - mruknął dziadek. - Peter Donahue w 

ogóle nie nadaje się na męża. Co ci przyszło do głowy?

-

Wcale nie myślałam o nim jako o mężu - wyjaśniła. Peter był 

zabawny, ale dziadek miał rację, na męża nie nadawał się zupełnie.

- Dzięki Bogu, zostało ci trochę rozumu.
Janine   wzięła   głęboki   oddech   i   wreszcie   zadała   pytanie,   które 

dręczyło ją przez całe popołudnie.

-

Czy... czy... ty zorganizowałeś małżeństwo mojego ojca?

Dziadek   spuścił   oczy,   ale   zdążyła   jeszcze   zobaczyć,  jak   nagle 

posmutniały.

-

Nie. Zakochał się w Patrice na studiach. Od razu wiedziałem, 

że to nie będzie dobre małżeństwo, ale Anna powiedziała mi, że jesteśmy 
w Ameryce i tutaj młodzi ludzie sami decydują, w kim chcą się zakochać.

-

Czy   myślisz,   że   posłuchałby   ciebie,   gdybyś   narzucił  mu 

background image

małżeństwo?

Dziadek zawahał się, złapał ręką za karafkę z wodą.
-

Nie wiem, ale chcę wierzyć, że tak.

-

A on ożenił się z moją matką.

Oboje   przez   chwilę   milczeli.   Janine   miała   niewiele  wspomnień 

związanych z rodzicami, jakieś skrawki, zazwyczaj nie powiązane ze sobą. 
Dobrze pamiętała za to okropne kłótnie i oskarżenia, jakimi się obrzucali. 
Pamiętała, że kiedy zaczynali krzyczeć, chowała się pod łóżko, zasłaniając 
uszy dłońmi. To ojciec odnajdywał ją potem i uspokajał. Zawsze ojciec. 
Matki   nie   pamiętała   prawie   wcale.   Nawet   zdjęcia   nie   wywoływały 
wspomnień,   choć   Janine   spędzała   długie   godziny,   przyglądając   się 
fotografiom. Ale kobieta, która dała jej życie, pozostała kompletnie obca.

-

Ty   jesteś   jedynym   pozytywem   wynikłym   z   małżeństwa 

Stevena   -  powiedział   Anton   szorstko.   -   I   przynajmniej   Steven   i   Patrice 
oddali mi ciebie, jeszcze przed swą śmiercią.

-

Och,   dziadku,   tak   bardzo   cię   kocham   i   tak   strasznie   mi 

przykro, kiedy nie podoba ci się to, co robię, ale naprawdę nie mogę wyjść 
za Zacha i nie wierzę, żeby on chciał się ożenić ze mną.

Dziadek w milczeniu skończył kolację, rozważając jej słowa.
-

Chyba zachowuję się jak pryk, który chciałby, żeby wszystko 

było po staremu.

-

Dziadku, nie, wcale tak nie myślę.

Oparł się łokciami  na stole, złożył dłonie i przyjrzał się uważnie 

wnuczce.

-

Może   łatwiej   byłoby   mi   to   wszystko   zrozumieć,   gdybym 

wiedział, czego oczekujesz od męża.

Zawahała się i odwróciła wzrok, unikając jego spojrzenia. Jeszcze 

tak niedawno wiedziała bardzo dobrze, czego chce.

-

Jeśli   mam   być   uczciwa,   to   muszę   przyznać,   że   nie  jestem 

pewna. Chyba miłości.

-

Miłość - dziadek smakował to słowo jak dobre wino.

-

Tak - powiedziała już pewniej, przytakując energicznie głową.

-

Co to jest miłość?

-

No... - Janine nie była pewna, czy potrafi to cudowne uczucie 

opisać zwykłymi słowami. - To świadomość, że coś się dzieje z sercem.

-

Serce - powtórzył dziadek, przykładając dłoń do piersi.

-

Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy mężczyzna woli umrzeć niż 

żyć bez ciebie - dodała ognia swej definicji.

-

Chciałabyś, żeby umarł?

-

Nie, tylko żeby chciał umrzeć. Dziadek zmarszczył brwi.

-

Nie rozumiem.

-

Miłość   to   tajemne   schadzki   na   szkockich   wrzosowiskach   - 

dodała,   przypominając   sobie   historyczny   romans,   który   czytała   jako 
nastolatka.

-

W pobliżu Seattle nie ma wrzosowisk.

background image

-

Nie przerywaj mi - powiedziała z uśmiechem, starając się nie 

wypaść z nastroju. - Miłość to namiętność.

-

Wydaje mi się, że namiętność to hormony.

-

Dziadku, proszę!

-

Jak   mogę   cokolwiek   zrozumieć,   jeśli   opowiadasz   takie 

śmieszne rzeczy. Chcesz miłości. I najpierw twierdzisz, że to jest uczucie 
płynące z serca, a potem mówisz o namiętności.

-

To jeszcze więcej. To spacer ręka w rękę plażą o zmierzchu, 

patrzenie   sobie   w   oczy.   To   wyznawanie   uczucia   bez   słów   -   zamilkła 
zawstydzona, że tak się zapędziła. - Nie umiem tego opisać. Chyba nikt nie 
umie.

-

Nie umiesz, bo nigdy jej nie doświadczyłaś.

-

Może - zgodziła się opornie. - Ale pewnego dnia zakocham 

się.

- W Zachu - stwierdził z absolutną pewnością.
Janine nie próbowała dalej się z nim spierać. Dziadek  potrafił być 

okropnie   uparty.   Wierzyła,   że   tylko   czas   może   tu   pomóc.   Już   wkrótce 
zrozumie, że ani ona, ani Zach nie mają najmniejszej ochoty dostosowywać 
się   do   przygotowanego   przez   niego   scenariusza.   Wtedy  i   tylko   wtedy 
zrezygnuje.

Minął tydzień i dziadek nie wspomniał ani słowem  o małżeństwie. 

Był zimny, wietrzny marcowy wieczór,  w okna zacinały strugi deszczu. 
Janine uwielbiała takie wieczory. Siedziała skulona na swym ulubionym 
fotelu z kryminałem w ręce, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Dziadka nie 
było w domu, a ona nie oczekiwała nikogo.

Zapaliła światło na ganku i wyjrzała przez wizjer. Zobaczyła Zacha, 

ściskającego pod pachą jakąś teczkę. Wcisnął głowę w ramiona, zasłaniając 
się przed deszczem.

-

To ty, Zach? - zawołała zdziwiona, otwierając szeroko drzwi.

-

Witaj, Janine - przywitał się grzecznie, wchodząc do środka. - 

Czy zastałem dziadka?

-

Nie - przycisnęła książkę do piersi, żeby uspokoić bicie serca. - 

Wyszedł gdzieś.

Zach zawahał się, wyraźnie zmieszany.
-

Prosił  mnie,  bym wpadł do niego. Chciał o czymś  ze  mną 

porozmawiać. Czy powiedział, kiedy wróci?

-

Nie, ale jestem pewna, że jeśli umawiał się z tobą,  wkrótce 

powinien się pojawić. Chcesz poczekać na niego?

-

Chyba tak.

Wzięła   od   Zacha   deszczowiec   i   poprowadziła   go   do  blioteki. Na 

kominku   płonął   niewielki   ogień   ogrzewając  swym   ciepłem   pokój. 
Dwupiętrowy   dom   był   typowym  budynkiem   z   przełomu   wieków,   z 
wysokimi,   obszernymi   pomieszczeniami.   Kiedyś   całe   drugie   piętro 
zajmowała służba. Teraz na stałe mieszkał z nimi tylko Charles, ale on miał 

background image

pokoje   nad   garażem.   Pracował   dla   dziadka,   był   jego   kierowcą.   Pani 
McCormick zjawiała się codziennie rano. Na jej głowie był cały dom.

-

Napijesz się czegoś? - zapytała Janine.

-

Napiłbym się kawy, jeśli to nie sprawi kłopotu.

Właśnie   zapatrzyłam  świeżą,   jest   w   dzbanku.  Janine  przyniosła  z 

kuchni filiżankę, po czym usiadła na wprost Zacha, zastanawiając się, czy 
ma mu coś powiedzieć o pomyśle dziadka.

Spodziewała się, że dziadek nie rozmawiał na ten temat z Zachem. 

Nie siedziałby chyba tak spokojnie, popijając kawę. Przypuszczała, że jeśli 
tylko dziadek zahaczy o ten temat, Zach natychmiast straci swój spokój. 
Będzie urażony i wściekły. Już miała go ostrzec, ale zrezygnowała. Niech 
dowie się o planach dziadka w taki sam sposób jak ona.

Splatając palce, uśmiechnęła się. Czuła się trochę niezręcznie.
- Miło cię znowu widzieć.
-

Mnie też. Choć przyznam, że jestem nieco zawiedziony.

-

Dlaczego?

-

Jadąc tu starałem się odgadnąć, co tym razem będziesz miała 

na sobie. Sukienkę z papierowych torebek? Bluzkę z męskich skarpet?

Żachnęła się na niego. Zachowywał się tak, że czuła się przy nim jak 

piętnastoletnia dziewczynka.  Już to przekreślało możliwość jakichkolwiek 
bliższych kontaktów między nimi.

-  Muszę przyznać, że wełniane spodnie i ten piękny  sweter są miłą 

niespodzianką - dodał.

W jego ciemnych oczach po raz pierwszy dostrzegła uznanie.
I w tym momencie Janine zrozumiała.
Siedziała   jak   skamieniała,   trochę   się   jej   nawet   kręciło  w   głowie. 

Dziadek   nie   tylko   rozmawiał   już   z   Zachem,  ale   nawet   doszli   do 
porozumienia.   I   dlatego   Zach   zachowywał   się   tak   przyjacielsko.   Nic 
dziwnego, że zjawił się nie zapowiedziany właśnie tego wieczoru, kiedy 
dziadka nie było w domu.

Wspólnie   chcą   ją   w   to   wciągnąć.   No   cóż,   ale   ona   nie   ma 

najmniejszego zamiaru dać się wrobić. Jeżeli dziadek i Zach myślą, że uda 
im się namówić ją na małżeństwo, czeka ich niemiła niespodzianka.

Usiadła prosto na skraju fotela.
-

Zgodziłeś   się   -   mruknęła,   rzucając   mu   złe   spojrzenie.   Nie 

mogła dłużej wytrzymać. Zerwała się z fotela i zaczęła chodzić po pokoju, 
splatając palce i starając się zebrać myśli. - Dziadek powiedział ci, prawda?

-

Nie   rozumiem,   o   co   chodzi?   -   Zach   wpatrywał   się   w   nią 

zdumiony.

-

Nie mogę uwierzyć - jęknęła - po prostu nie mogę uwierzyć. 

Miałam o tobie lepsze zdanie.

-

W co nie wierzysz?

-

Przysięgłabym, że ty właśnie jesteś mężczyzną, którego nie da 

się kupić. Zawiodłam się na tobie, Zach.

Nadal był spokojny, co rozzłościło ją jeszcze bardziej.

background image

-

Nie   mam   pojęcia,   o   czym   mówisz   -   to   było   wszystko,   co 

powiedział.

-

Pewnie,   udawaj   niewiniątko   -   żachnęła   się.   Była   tak 

wzburzona, że nadal krążyła po bibliotece.

Zach zerknął na zegarek i dopił kawę.
-

Czy twój dziadek wie o tych atakach histerii?.

-

To śmieszne, Zach, bardzo śmieszne.

Westchnął głęboko.
-

No   dobrze,   złapałem   przynętę.   Dlaczegóż   to  twierdzisz,   że 

dałem się kupić. I jeszcze nim zapomnę,  chciałbym się dowiedzieć, jaka 
była zapłata.

-

Na dobrą sprawę można by powiedzieć, że nie dostałeś nic. I 

zapewniam cię, że nic nie dostaniesz, bo ja nie jestem na sprzedaż. - Oparła 
ręce na biodrach i obrzuciła go spojrzeniem pełnym niesmaku.

-

Co ci ofiarował w zamian? Całe przedsiębiorstwo?

Pieniądze?
Zach wzruszył ramionami.
-

Nic mi nie proponował.

-

Nic - powtórzyła powoli. Poczuła się urażona.

- Po prostu chciał ci mnie oddać. - Oszołomiona usiadła znowu w 

fotelu. - Myślałam, że rodzina panny młodej powinna wnieść jakiś posag. 
Dziadek nie zaproponował ci nawet pieniędzy?

-

Posag?   -  Zach powtórzył  to  słowo,  jakby   je słyszał  po raz 

pierwszy w życiu.

-

Rodzina   dziadka   otrzymała   krowę   i   dziesięć   kurczaków   za 

moją   babcię   -   powiedziała,   jakby   to   wyjaśniało   wszystko.   -   Ale 
najwyraźniej ja nie jestem nawet warta jednej kury.

Zach odstawił filiżankę na bok i wyprostował się w fotelu.
- Myślę, że powinniśmy zacząć tę rozmowę od początku. Zgubiłem 

się. Może łaskawie oświecisz mnie, cóż ja takiego koszmarnego zrobiłem.

Janine zerknęła w jego stronę.
- No dobrze, jeśli nalegasz - dodała po chwili.
- Oczywiste jest, że dziadek rozmawiał z tobą o małżeństwie.

-

Małżeństwie? - powtórzył kompletnie zaskoczony.  Jego twarz 

nie wyrażała nic. - Z kim?

-

Ze mną, oczywiście.

Zach zerwał się z fotela na równe nogi.
-

Z tobą?

- Nie musisz być taki przerażony. Ostatecznie nie jestem babą-jagą. 

Są   mężczyźni,   którzy   byliby   uszczęśliwieni,   stając   ze   mną   na   ślubnym 
kobiercu. - Co prawda, nie Brian i na pewno nie Peter, ale uważała, że Zach 
powinien myśleć, że ma stada adoratorów.

-

My   mielibyśmy   się   pobrać...   to   niemożliwe.   To   zupełnie 

wykluczone. Ja w ogóle nie mam zamiaru się żenić... nie potrzebuję ani 
żony, ani rodziny.

background image

-

Powiedz to dziadkowi.

-

Właśnie to zamierzam zrobić.

Janine   nie   miała   wątpliwości,   że   rozmowa,   jaka   odbędzie   się   po 

powrocie dziadka, nie zapowiada się przyjemnie.

-

Skąd temu zwariowanemu staruchowi przyszło do głowy, że 

może dyktować innym, jak ma wyglądać ich życie? - zapytał gniewnie.

-

Jego małżeństwo zostało tak ułożone, a wcześniej małżeństwo 

jego ojca. Wierz mi, Zach, tłumaczyłam mu i tłumaczyłam, ale dziadek ufa 
zwyczajom starego kraju i uważa, że my dwoje - chociaż jest to naprawdę 
śmieszne - pasujemy do siebie jak ulał.

-

Gdybyś   nie   była   taka   poważna,   uważałbym   to   za   świetny 

dowcip.

Janine zauważyła, że bardzo pobladł.

-

Zdaje się, że oskarżyłam cię przedwcześnie.  Przepraszam za 

to, ale... no cóż... myślałam,  że dziadek  rozmawiał   już   z   tobą,   a   ty   się 
zgodziłeś.

-

Czy to wtedy zaczęłaś coś pleść o krowie i kurczakach?

-

Przez  chwilę  pomyślałam,  że  dziadek  ofiarował  ci mnie   za 

darmo. Wiem, że to głupie, ale poczułam się urażona, jakby uznał, że nie 
jestem nic warta.

Po raz pierwszy od początku rozmowy twarz Zacha złagodniała i 

nawet uśmiechnął się słabo.

-

Nie wątpisz chyba, że dziadek cię kocha.

- Nie - pogrążona w myślach przeczesywała palcami włosy. - Użyłam 

wszystkich   argumentów,   jakie   mi   przyszły   do   głowy,   żeby 
wyperswadować mu ten  pomysł. Tłumaczyłam, jak ważna jest miłość, że 
kobieta i mężczyzna mają prawo do własnych wyborów. Ale najwyraźniej 
nie potrafi zgodzić się z tym, że zmieniły się czasy.

-

Nie słuchał cię?

- Słuchał - odpowiedziała, biorąc dziadka w obronę -

ale   nie 

zgadzał się z ani jednym moim słowem. Dziadek twierdzi, że nowoczesne 
podejście do miłości i małżeństwa okazało się kompletnym fiaskiem. A 
wobec faktu stale rosnącej liczby rozwodów, trudno mi było nawet z nim 
dyskutować.

-

To prawda - zgodził się Zach. Wyglądał na zakłopotanego.

-

Wyjaśniłam mu, że kobieta i mężczyzna najpierw  zakochują 

się w sobie, a potem decydują na małżeństwo, ale dziadek upiera się, że 
lepsza jest odwrotna kolejność.

-

Dobry Boże - Zach potarł dłonią podbródek.

- Teraz, kiedy już wiem, o co chodzi, widzę że i mnie w każdej 

rozmowie przygotowywał do tego, co się miało stać. Nigdy nie omieszkał 
wspomnieć, jaka jesteś cudowna.

Janine westchnęła cicho.
- To samo opowiadał o tobie, na długo zanim się spotkaliśmy.
Zaciskając usta Zach oznajmił:

background image

-

Teraz wiele spraw się wyjaśnia.

-

Co zrobimy? - zastanawiała się głośno Janine.

-   Uważam,   że   musimy   opracować   jakiś   plan.   Nie   chcę   zawieść 

dziadka, ale nie mam zamiaru dać się wydać jak... jak... - nie potrafiła 
dokończyć.

- Szczególnie za mnie.
Choć jego głos wydawał się całkowicie pozbawiony  emocji, Janine 

usłyszała w nim ból. Poczuła, jak ściska jej się serce ze współczucia. Znała 
przecież jego przeszłość, wiedziała, że otrzymał jedynie okruchy miłości.

- Nie o to mi chodziło - powiedziała stanowczo.
-   Dziadek   nie   wybrałby   ciebie,   gdybyś   nie   był   kimś   naprawdę 

nadzwyczajnym. Znakomicie ocenia ludzi, a ty od pierwszej chwili zrobiłeś 
na nim ogromne wrażenie.

- Nie oszukujmy się, Janine - sprzeciwił się Zach.
- Ty jesteś światową dziewczyną. Pasujemy do siebie jak kwiatek do 

kożucha.

-

Zgadzam się, że nie pasujemy do siebie, ale z zupełnie  innych 

powodów. Od chwili, kiedy weszłam do twojego  biura, dajesz mi jasno do 
zrozumienia, że uważasz mnie za snobkę. Nie jestem nią, ale obawiam się, 
że przekonywanie cię o tym będzie stratą czasu.

-

W porządku.

-

Czy   zamiast   obrzucać   się   zniewagami   -   zapytała,   wyraźnie 

zniecierpliwiona - nie moglibyśmy postanowić, co odpowiemy dziadkowi?

-

Nic nie musimy postanawiać - odpowiedział.

- Nie mam zamiaru się żenić.
- A myślisz, że ja mam zamiar wyjść za mąż?
Zach milczał.
Janine westchnęła głęboko.

-

Wydaje   mi   się,   że   najlepiej   byłoby,   gdyby   któreś  z   nas 

związało się z kimś innym. To byłoby najprostsze zakończenie sprawy.

-

Mówiłem ci już, że nie mam zamiaru się żenić z kimkolwiek - 

powiedział dobitnie. - To koło ciebie podobno kręci się cała masa facetów, 
którzy czekają tylko, byś powiedziała „tak".

Ależ na litość boską, o żadnym z nich nie pomyślałabym poważnie 

jako o przyszłym mężu - jęknęła. - Poza tym obecnie nie jestem w żadnym 
z nich zakochana.

Zach wybuchnął śmiechem, jeśli to co wydobyło się z jego gardła, 

można było określić tym słowem.

-  To  znajdź  faceta,   w którym będziesz   się  mogła  zakochać.   Jeśli 

zakochanie   i   odkochanie   przychodzi  ci   z   taką   łatwością,   można   mieć 
uzasadnioną nadzieję, że wkrótce ktoś się nada.

-

Nie   można.   To   ty   musisz   wytrzasnąć   sobie   kogoś!  Jeśli 

uważasz, że jesteś taki wspaniały, pstryknij tylko palcami, a zaraz zjawi się 
jakaś lalka, chętna popędzić z tobą do ołtarza - skrzywiła się ironicznie.

-

Nie mam zamiaru marnować sobie życia tylko po to, żebyś ty 

background image

mogła sobie bujać na wolności - w jego głosie brzmiała wściekłość.

-

Ale uważasz za oczywiste, że ja mogłabym poświęcić moje. 

To wiele wyjaśnia.

-

Dobrze - odezwał się po chwili grobowej ciszy. Przerwał i 

przygładził włosy. - Najwyraźniej to nie  jest najlepszy pomysł. Musimy 
wymyślić coś lepszego.

Janine spojrzała na niego.
- Teraz twoja kolej, bystry chłopczyku.
Po   jego   minie   widać   było,   że   coraz   bardziej   jej   nie   lubi.   Janine 

uczciwie musiała przyznać, że jej też nie  zachwycało własne zachowanie. 
Była złośliwa i zupełnie niepotrzebnie niegrzeczna, ale to była jego wina.

W   chwili,   kiedy   postanowiła   powiedzieć   coś   pojednawczego, 

usłyszała   odgłos   otwieranych   drzwi.   Spojrzała   na   Zacha,   który   skinął 
głową, upewniając ją, że poradzi sobie z sytuacją.

Zanim   dziadek   pojawił   się   w   drzwiach   biblioteki,   zdążyli   oboje 

wrócić na swoje fotele.

-

Zach,   przepraszam   za   spóźnienie.   Cieszę   się,   że   Janine 

dotrzymała   ci   towarzystwa   -   spojrzał   na   nią,  uśmiechając   się   jakby   z 
nadzieją, że dobrze wykorzystała sam na sam z Zachem.

-

Udało nam się interesująco porozmawiać - powiedział Zach, 

też przelotnie spoglądając na Janine.

-

To dobrze, dobrze.

Zach wstał i sięgnął po swoje papiery.
- Tu są wykazy, które chciałeś ze mną przejrzeć.
- Tak - dziadek, bardzo z siebie zadowolony, zabierał się do wyjścia. 

Zach podążył za nim, rzucając Janine spojrzenie, które wyraźnie mówiło, 
że skontaktuje się z nią wkrótce.

Jego wkrótce trwało ponad tydzień. Pracowała właśnie w ogrodzie, 

przycinając róże i zastanawiając się, gdzie posadzić tego roku pelargonie, 
kiedy pani McCormick zawołała ją do telefonu.

-

Słucham - odezwała się Janine pogodnie.

-

Musimy porozmawiać - padło z drugiej strony,  bez żadnych 

wstępów.   -   Twój   dziadek   dziś   po   południu  wyłożył   karty   na   stół. 
Pomyślałem, że może cię zainteresować, co zaproponował mi jako posag.

ROZDZIAŁ TRZECI 

- No dobrze - powiedziała Janine, starając się zachować spokój. Co ci 

zaproponował? Wysoką premię?

-

Nie - odpowiedział szybko Zach.

-

Gotówkę? Ile?

-

Nie proponował mi żadnych pieniędzy.

-

Więc co? - Janine zmarszczyła brwi.

-

Myślę, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać o tym.

background image

Jeśli jej dziadek otwarcie postawił kwestię małżeństwa, propozycja 

musiała być warta chwili zastanowienie. Tego Janine była pewna. Mimo 
gorących zapewnień Zacha o nieprzekupności nie byłaby wcale zdumiona, 
gdyby   nowo   mianowany   szef   Przedsiębiorstwa   Dostawczego   Hartman-
Thomas jednak złapał haczyk.

-

Chcesz, żebyśmy się spotkali? - zapytała drżącym głosem.

-

Koło uniwersytetu jest dobra włoska restauracja. Italian 642. 

Słyszałaś o niej?

-

Nie, ale znajdę.

-

Dobrze,   spotkajmy   się   tam   o   siódmej   -   Zach   przez   chwilę 

milczał, a potem dodał. - I posłuchaj, lepiej, by twój dziadek nie wiedział, 
że się spotykamy. Mógłby to źle zrozumieć.

-

Dobrze - zgodziła się Janine. Zach znowu zawahał się.

-

Mamy sporo do przedyskutowania.

Serce Janine zaczęło mocniej bić, poczuła, jak na jej czole zbierają 

się kropelki potu.

-

Zach   -   powiedziała.   Musiała   to   wiedzieć.   -   Nie   zmieniłeś 

zdania, prawda? Nie zacząłeś poważnie rozważać tej śmiesznej propozycji. 
Nie możesz...  Zgodziliśmy się, prawda? - otarła czoło ręką, czekając  na 
odpowiedź.

-

Nie musisz się o nic martwić - odpowiedział wreszcie.

Odkładając słuchawkę, Janine poczuła się tak, jakby  była na łasce 

swego   dziadka.   To   było   koszmarne   wrażenie.   Był   potwornie   upartym 
człowiekiem, który prawie zawsze zdobywał to, co chciał. Stając twarzą w 
twarz z górą Anton Hartman wdrapywał się na nią, przebijał przez nią tunel 
albo obchodził ją wokół. Jeśli wszystkie te drogi zawiodły, siadał u stóp 
góry i czekał, aż zniszczy ją czas. Twierdził, że większość swych życiowych 
zwycięstw odniósł dzięki cierpliwości.  Janine zarzucała mu, że po prostu 
nigdy nie wie, kiedy powinien zrezygnować.

Znała metody dziadka i Zach znał je również. Ale miała nadzieję, że 

wybrany przez Antona kandydat na jej męża ma dość siły, by przynajmniej 
oprzeć się przekupstwu. I chyba tak rzeczywiście było, jeśli powiedział jej, 
że nie ma się czym martwić. Ale z drugiej strony, dlaczego namawiał ją, 
żeby się z nim spotkała.

-

Mówił, że w ogóle nie chce się ożenić - powiedziała głośno, 

jakby upewniając samą siebie, że nie ma powodu do zmartwienia. Zachary 
Thomas   był  naprawdę   ostatnim   mężczyzną   podśpiewującym   marska 
weselnego, jakiego Janine mogła sobie wyobrazić... szczególnie, gdy kto 
inny dyrygowałby orkiestrą.

Janine czekała na dziadka w bibliotece z płaszczem przewieszonym 

przez   ramię.   Zjawił   się   o   szóstej.   Cmoknął   ją   w   policzek   i   sięgnął   po 
popołudniową   gazetę,   przelatując   wzrokiem   po   nagłówkach.   Wygodnie 
usadowił się w skórzanym fotelu.

- Dzwonił Zach - powiedziała bez zastanowienia.
A przecież wcale nie chciała mówić o tym dziadkowi.

background image

Anton skinął głową.

-

Przypuszczałem, że zadzwoni. Wybierasz się z nim na kolację?

-

Kolacja? Zach i ja? - głos jej się załamał. - Nie, oczywiście, że 

nie! Skąd ci przyszło do głowy, że mogłabym zgodzić się na spotkanie z... 
nim?   -   A   niech   to,   o   mały   włos   zapomniałaby,   że   postanowili   swe 
spotkanie trzymać w tajemnicy. Nie znosiła okłamywać dziadka, ale co 
mogła na to poradzić.

-

Ale wychodzisz na kolację.

-

Tak. - Nie bardzo mogła zaprzeczyć. Jej strój i trzymany w 

rękach płaszcz były wystarczającym dowodem.

-

Znowu zaczęłaś spotykać się z Peterem Donahue?

-

Nie. Niezupełnie - odpowiedziała czując się okropnie. - Idę 

spotkać się z... przyjacielem.

-

Rozumiem.  - Kąciki jego ust drgnęły w ledwie skrywanym 

uśmiechu.

Janine poczuła, jak zdradziecki rumieniec wypełza jej na twarz. Była 

beznadziejną   kłamczucha,   nigdy   jej   to   dobrze   nie   wychodziło.   Mogła 
równie dobrze powiedzieć  dziadkowi, że spotka się z Zachem.  I tak to 
wiedział.

-

Czego chciał Zach?

-

A dlaczego miał czegoś chcieć? - odpowiedziała gorączkowo. 

Serce jej waliło, kiedy szła w kierunku drzwi. Im wcześniej uda jej się 
umknąć przed pytaniami, tym lepiej.

-

Przecież dopiero co powiedziałaś, że dzwonił.

-

Ach tak, ale to nie było nic ważnego. Chciał... czegoś tam. - 

Wybiegła z domu, zanim zdążył coś  jeszcze powiedzieć. Ależ głupio się 
zachowała. Wypaplała wszystko, co miała utrzymać w tajemnicy.

Trochę czasu zajęło jej znalezienie restauracji, a potem miejsca do 

zaparkowania. Spóźniła się jakieś dziesięć minut.

Zach   siedział   przy   stoliku   w   odległym   rogu   lokalu.  Kiedy   ją 

zobaczył, zmarszczył brwi i spojrzał przelotnie na zegarek, aby pokazać, że 
musiał na nią czekać.

Nie zwracając uwagi na jego pełne dezaprobaty  spojrzenie, Janine 

usiadła na lśniącej, drewnianej ławie, ściągając z siebie płaszcz i informując 
go obojętnym tonem.

- Dziadek wie.
Zmarszczka na czole Zacha pogłębiła się.
-

O czym ty mówisz?

-

Dziadek wie, że jemy dziś razem kolację - wytłumaczyła. - Nie 

wiem, co się ze mną stało. Kiedy przyszedł do domu, powiedziałam mu, że 
dzwoniłeś...   no   po   prostu   wyrwało   mi   się...   Ale   jestem   pewna,   że 
wymyślisz jakieś usprawiedliwienie.

-

Chyba   umówiliśmy   się,   że   nie   powiemy   nic   o   naszym 

spotkaniu.

-

Wiem - odpowiedziała, czując się coraz bardziej winna. - Ale 

background image

dziadek zapytał, czy umówiłam się z Peterem i wyglądał na zadowolonego, 
kiedy zaprzeczyłam. - Zach obruszył się i Janine wreszcie nie wytrzymała. 
- Co niby miałam zrobić?

Odchrząknął, co nie było żadną odpowiedzią.

-

Skoro nie wychodziłam z Peterem, to widocznie umówiłam się 

z  kimś   innym,  a  nie  umiałam  wymyślić  nic   na   poczekanie.   -   czuła   się 
zniechęcona.

-

Kto to jest Peter?

-

Taki facet, z którym się spotykam od czasu do czasu.

-

Kochasz go?

-

Nie   -   najwyraźniej   Zach   miał   zamiar   niezwłocznie 

zaproponować   jej,   żeby   wyszła   za   Petera.   To   by   rozwiązało   cały   ich 
problem. Wspaniały pomysł.

-

Zamówmy coś - Zach sięgnął po menu.

-

Dobrze - zgodziła się Janine, wdzięczna, że  rozmowa o jej 

wpadce   urywa   się.   Poza   tym  zazwyczaj   jadała   znacznie   wcześniej   i   po 
prostu umierała z głodu.

W   tym   momencie   pojawiła   się   kelnerka.   Nawet   kiedy   nalewała 

Janine   wodę   do   szklanki,   nie   odrywała   pełnego   uznania   spojrzenia   od 
Zacha. To kolejny raz uświadomiło Janine, że - w pojęciu tradycyjnym - 
jest   on   bardzo   przystojny.   Wydawało   się   jej,   że   przyciąga   spojrzenia 
wszystkich kobiet siedzących w pobliżu.

-

Poproszę spaghetti - odezwała się głośno Janine, zerkając na 

ładną kelnerkę, która najwyraźniej zapomniała, po co stoi przy ich stoliku.

-

Ja też - powiedział Zach i z lekkim uśmiechem oddał kelnerce 

kartę. - O czym to mówiliśmy? - zapytał, zwracając się znowu do Janine.

- O ile pamiętam, chciałeś się ze mną spotkać, by  opowiedzieć, co 

zaproponował ci mój dziadek. Miejmy to wreszcie za sobą.

Oferta musiała być dość korzystna. Inaczej Zach nie zapraszałby jej 

na obiad.

-

Anton poprosił mnie dziś do swego gabinetu i najpierw zadał 

serię pytań naprowadzających.

-

Jakich?

Zach wzruszył ramionami.
-

Co myślę o tobie...

-

I co odpowiedziałeś?

Zach wciągnął głęboko powietrze.
-

Powiedziałem,   że   uważam   cię   za   kobietę   atrakcyjną, 

energiczną, z poczuciem humory, może trochę ekscentryczną...

-

Sukienka z chusteczek i sznurek świecidełek choinkowych nie 

świadczą od razu o ekscentryczności.

-

Jeśli świecidełka choinkowe zawieszone są na szyi - to tak.

Siedzący   w   pobliżu   zaczęli   rzucać   w   ich   stronę   zaciekawione 

spojrzenia, Zach nachylił się więc bliżej i powiedział.

-

Jeżeli   masz   zamiar   sprzeczać   się   o   wszystko,   co   powiem, 

background image

spędzimy tu całą noc.

-

Jestem pewna, że kelnerka byłaby tym zachwycona  - odpaliła 

Janine   i   natychmiast   tego   pożałowała.   To   zabrzmiało,   jakby   była 
zazdrosna... co, oczywiście, było po prostu śmieszne.

-

O czym ty mówisz?

-

Nieważne.

-

Czy moglibyśmy wrócić do rozmowy z twoim dziadkiem?

-

Ależ tak - powiedziała, czując się zbesztana.

-

Anton   najpierw   dość   długo   opowiadał   mi   o   twojej  pracy 

społecznej w Klubie Przyjaciół i o innych twoich zajęciach.

-

Sprawozdanie   musiało   być   tak   olśniewające,   że   postawiło 

mnie w jednym rzędzie z Joanną d'Arc i Florence Nightingale.

Zach uśmiechnął się.
- Coś w tym rodzaju, ale wtedy właśnie stwierdził, że choć życie 

masz wypełnione, czegoś w nim brak.

Może celu.
Janine wiedziała, co za chwilę usłyszy.
-

Pozwól   mi   zgadnąć.   Powiedział,   że   lukę   w   moim   życiu 

wypełniłby mąż i dzieci.

-

Właśnie - Zach przytaknął, uśmiechając się jeszcze  szerzej. - 

Jego zdaniem, tylko w małżeństwie kobieta może się w pełni sprawdzić.

Janine jęknęła i opadła na siedzenie. To brzmiało jeszcze gorzej, niż 

myślała. Smutne było i to, że Zach wydawał się naprawdę rozbawiony.

-  Nie   byłbyś   taki  zadowolony,  gdyby   twierdził,   że   to  mężczyzna 

może   się   naprawdę   sprawdzić   tylko   w   małżeństwie   -   wymruczała.   - 
Powiedz prawdę, Zach, czy  ja wyglądam na kogoś, komu  brak celu?  - 
Wykonała dramatyczny gest  rękami.  - Jestem  szczęśliwa, jestem zajęta... 
życie, jakie prowadzę, w zupełności mi odpowiada.

-

Nie bierz tego tak do siebie. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, 

zapewniam cię, że twój dziadek jest okropnym mizoginistą - dodał, nadal 
się uśmiechając.

-

Oczywiście, wiem o tym. Ale jest przy tym taki  uroczy, że 

łatwo mu to wybaczam.

Zach sięgnął po kieliszek i zapatrzył się w wino.
-

Nie   bardzo   mogę   zrozumieć,   dlaczego   się   uparł,   że   masz 

wychodzić za mąż właśnie teraz. Dlaczego nie w zeszłym roku? Albo w 
przyszłym?

-

Na Boga, nie wiem. Przypuszczam, że doszedł do wniosku, że 

już czas na to. Mój biologiczny zegar cyka, a on nasłuchuje i nie może w 
nocy   zasnąć.   W   czasach   jego   młodości   dwudziestopięcioletnia   kobieta 
miała już czwórkę albo piątkę dzieci.

-

Anton   powiedział   także,   że   masz   dobre   serce   i   jesteś 

łatwowierna,   dlatego   boi   się,   by   jakiś   czaruś   nie   zawrócił   ci   pewnego 
pięknego dnia w głowie.

-

Naprawdę?   -   zapytała   słabym   głosem.   Jej   serce   na   chwilę 

background image

przestało bić. To, co powiedział Anton, pasowało jak ulał do jej romansu z 
Brianem. Westchnęła głęboko. - I wtedy stwierdził, że powinnam wyjść za 
kogoś,   kogo   on   szanuje   i   kocha   jak   syna.   Za  mężczyznę   z   rozumem   i 
sercem.   Mężczyznę,   któremu  ufa   na   tyle,   że   w   jego   ręce   złożył   swe 
przedsiębiorstwo.

Zach uniósł wysoko brwi.
-

Dobrze znasz swego dziadka.

Janine   czuła,   jak   jej   żołądek   skręca   się   na   myśl   o   zdradzieckim 

sprycie   dziadka.   Zacha   nie   można   było   kupić,   przynajmniej   nie   w   taki 
prosty sposób, jakim byłoby zaproponowanie mu pieniędzy lub stanowiska. 
Dziadek użył więc znacznie subtelniejszego chwytu. Umiejętnie zastosował 
pochlebstwo sugerując, że uważa Zacha za jedynego mężczyznę zdolnego 
podołać zadaniu zostania mężem Janine.

-

I  co   mu   odpowiedziałeś?   -  zapytała   tak  cichym  głosem, że 

właściwie Zach nie powinien był jej usłyszeć.

-

Nie.

-

Po prostu? Nie mogłeś jakoś osłodzić mu tej pigułki? - Zach 

popatrzył na nią, jakby nagle zaczęła bredzić w gorączce. - Nieważne - 
mruknęła, bawiąc się swoją serwetką i unikając jego spojrzenia.

-

Nie chciałem mu dawać żadnej nadziei.

-

Słusznie - podniosła szklankę z wodą i wypiła połowę.

-

Trzeba przyznać, że twój dziadek przyjął to zupełnie dobrze.

-

Nie liczyłabym na to - ostrzegła go Janine.

-

Nie martw się, ja również znam go dobrze. On tak łatwo nie 

rezygnuje.   Dlatego   właśnie   chciałem,   żebyśmy   się   spotkali.   Jeżeli 
będziemy w kontakcie, możemy wspólnie przeciwdziałać jego działaniom.

-

Dobry pomysł.

Kelnerka przyniosła sałatę i stawiając ją na stole, obrzuciła Zacha 

zachęcającym spojrzeniem.

-

Dziadek   jest   za   sprytny,   żeby   ci   nie   oferować   czegoś 

intratnego w nagrodę za posłuszeństwo.

-

Nie powiedziałbym.

-

Nie spodziewałam się tego po nim - zraniona wpatrywała się 

w talerz. - W takim razie jak usiłował cię przekonać?

-

Nie przekonywał mnie specjalnie.

-

Ach tak - wykrztusiła.

-

Wspomniał   coś,   że   członkowie   rodziny   mogą   korzystać   z 

limuzyny.

Widelec Janine zadźwięczał, uderzając o miskę z sałatą.
-

Powiedział ci, że jeśli się ze mną ożenisz, dostaniesz limuzynę? I 

to wszystko?

-

Nawet nie tyle - tłumaczył Zach, nie starając się ukryć swego 

rozbawienia - po prostu będę mógł jej używać.

-

Ależ... ależ... to potwornie poniżające - wepchnęła porcję sałaty 

do ust i zaczęła przeżuwać liść, jakby to był kawałek skóry.

background image

-

Myślę,   że   to   jednak   więcej   warte   niż   krowa   i   dziesięć 

kurczaków, o których wspomniałaś poprzednim razem.

-

Pięćdziesiąt pięć lat temu krowa i kurczaki to był majątek - 

wykrzyknęła Janine i w tym samym momencie pożałowała tego, ponieważ 
połowa   gości   wlepiła   w   nią   wzrok.   Uśmiechnęła   się   przepraszająco  do 
siedzących najbliżej i pochyliła się znowu nad sałatą.

-

Nie przejmuj się tak. Mogłem się przecież zgodzić.

-

Na taką ofertę?

Kelnerka   przyniosła   spaghetti,   ale   już   po   pierwszym  kęsie   Janine 

stwierdziła,   że   nawet   nie   ma   ochoty   udawać,   że   jedzenie   sprawia   jej 
przyjemność. Czuła się okropnie. Łzy napływały jej do oczu, przez co była 
jeszcze bardziej zakłopotana.

-

Co się stało? - pytanie Zacha zaskoczyło ją kompletnie.

Janine potrząsnęła głową i spuściła oczy.
-

Dziadek uważa, że nie umiem oceniać ludzi. - I tak właśnie 

było. Udowodniła to historia z Brianem. - Czuję się mało warta.

-

On nic takiego nie miał  na myśli  - sprzeciwił  się łagodnie 

Zach. Musi być jakiś powód, dla którego chce cię wydać za mąż - Zach 
zawahał się. - Kiedy się nad tym głębiej zastanowić, wszystko to jest dość 
dziwnie. Skąd mógł przyjść mu do głowy pomysł, że nas dwoje powinno 
się   pobrać.   W   każdym  razie   nie   przejmuj   się   tym.   Przecież   nie   chcesz 
wyjść za mnie.

- Co do tego nie ma  wątpliwości. Jesteś ostatnią osobą, która by 

wchodziła w grę - odpaliła i natychmiast pożałowała swojej impulsywnej 
reakcji widząc, jak twarz mu tężeje.

-

Właśnie tak myślałem - zaatakował gniewnie spaghetti.

Napięcie między nimi trwało. Kiedy kelnerka zjawiła się, żeby zabrać 

talerze, porcja Janine była prawie nie tknięta. Zach także zjadł niewiele.

Zapłacił   za   kolację   i   odprowadził   Janine   do   samochodu.   Ich 

spotkanie okazało się kompletnym fiaskiem. Zach na pewno miał wszystkie 
zalety, za które cenił go dziadek. Był bystry, inteligentny, miał intuicję. Ale 
to były cechy potrzebne w pracy. Jako potencjalni mąż i żona w ogóle do 
siebie nie pasowali.

-

Czy   uważasz,   że   nadal   powinniśmy   być   w   kontakcie?   - 

zapytała,   otwierając   drzwiczki   samochodu.   Czuli   się   niezręcznie   i   nie 
bardzo wiedzieli, o czym jeszcze mogliby mówić.

-

Chyba   tak,   jeśli   chcemy   uniknąć   zastawionych   przez   niego 

pułapek - wykrztusił wreszcie Zach.

-

Możemy   przynajmniej   odrzucić   nasze   uprzedzenia   i 

współdziałać, by nieświadomie mu nie pomagać.

-

Nie jestem pewna, czy w ogóle lubię chłopców - zastanawiała 

się trzynastoletnia Pam Hudson, siedząc nad cheeseburgerem i frytkami. - 
To takie głuptasy.

Od ostatniego spotkania Janine z Zachem minął tydzień i zdziwiło ją, 

że jej odczucia na temat przeciwnej  płci są dziwnie zbieżne z wyrażonymi 

background image

przez nastolatkę.

-

Nie   jestem   nawet   pewna,   czy   lubię   jeszcze   Charliego   - 

zwierzyła   się   Pam,   polewając   frytki   ketchupem.   Zamyślona   kreśliła 
czerwonym sosem jakiś dziwny wzór na talerzu. - Pamiętasz, jak szalałam 
na jego punkcie?

Janine uśmiechnęła się pobłażliwie i przypomniała jej:
-

Co drugie słowo było Charlie to i Charlie tamto.

-

On potrafi być zupełnie w porządku. Pamiętasz jak kupił mi 

kiedyś różę na niesamowicie długiej łodyżce i zostawił przed drzwiami.

-

Pamiętam   -   powiedziała   Janine,   myśląc   w   tym   samym 

momencie o swoim pierwszym spotkaniu z Zachem. Kiedy wychodzili z 
restauracji, uśmiechnął się do niej. Nie wiadomo dlaczego nie mogła tego 
zapomnieć.

-

Ale w zeszłym tygodniu - mówiła dalej Pam - Charlie grał w 

koszykówkę z chłopakami, a kiedy przechodziłam, udał, że mnie w ogóle 
nie zna.

-

Naprawdę?

-

Tak   -   zwierzała   się   Pam.   -   A   ja   w   dodatku   uszyłam   mu 

koszulę.

-

Nosi ją?

Dziewczyna uśmiechnęła się z dumą.
-

Bez przerwy.

-

A, miałam ci powiedzieć, bardzo mi się podoba to, co zrobiłaś 

z włosami Chciałam być podobna do ciebie - twarz Pam rozjaśniła się.

Janine pomyślała, że Pam znacznie lepiej wygląda w tej fryzurze niż 

ona. Po bokach włosy były krótko obcięte, ale grzywka spadała aż do brwi. 
Janine nie potrafiła jej ujarzmić. Ostatnio zaczęła zaczesywać ją do góry.

-

Jak   tam   w   domu?   -   zapytała   Janine,   przyglądając   się 

przyjaciółce z uwagą. Jerry Hudson był rozwiedziony i sam zajmował się 
córką. Jej matka pracowała na Wschodnim Wybrzeżu. Jerry martwił się, że 
Pam brakuje kobiecej ręki, zwłaszcza że w pobliżu nie mieszkał nikt z ich 
rodziny. Zwrócił się o pomoc do Klubu Przyjaciół mniej więcej w tym 
samym czasie, kiedy Janine zgłosiła się do pracy.

Ponieważ Jerry  pracował w dziwnych godzinach, jako kucharz w 

restauracji dostarczającej dania na zamówienie, spotkała go tylko raz. Był 
porządnym facetem i pracował ciężko, żeby zapewnić przyzwoite życie 
sobie i swojej córce.

Janine   uważała,   że   Pam   jest   wspaniałą   dziewczynką   i   bardzo 

utalentowaną.   Jeszcze   zanim   jej   ojcu   udało   się   zebrać   pieniądze   na 
maszynę do szycia, Pam projektowała i szyła ubranka dla swoich lalek 
Barbie. Sukienka z chusteczek była jednym z pierwszych projektów, jakie 
zrealizowała, gdy miała już maszynę. Z dumą ofiarowała ją Janine. Od tego 
czasu   wyprodukowała   już   kilka   innych.   Były   bardzo   modne   w   jej 
środowisku. Pam upajała się sukcesem.

-

Chyba będę musiała  wybaczyć Charliemu  - mówiła  dalej z 

background image

namysłem. - Wiesz, był z chłopakami.

-

Sądzisz,   że   zgrywa   twardego   faceta,   którego   nie   interesują 

dziewczyny.

-

Coś w tym rodzaju.

Janine nie miała w sobie tyle wyrozumiałości, jeśli chodziło o Zacha. 

Najpierw mówił o konieczności wzajemnego informowania się, a potem 
nawet do niej nie zadzwonił. Nie uwierzyła ani na moment, że  dziadek 
zrezygnował   ze   swych   planów,   ale   najwyraźniej  chciał,   by   sprawy   się 
odleżały. Zach mógł przynajmniej  zatelefonować, myślała zirytowana, nie 
zastanawiając się, dlaczego czuje się tak zawiedziona.

-

Może Charlie nie jest taki najgorszy - myślała głośno Pam, po 

czym dodała rozsądnie. - To taki trudny wiek dla chłopców.

-

Zaraz, zaraz - zaśmiała się Janine - zdaje się, że weszłaś w 

moją  rolę. Kto tu u licha jest dorosły? - Janine  z uśmiechem zwędziła 
frytkę z talerza Pam i wsadziła ją do ust.

-

Kiedy wyjeżdżasz do Szkocji? - chciała wiedzieć Pam.

-

W przyszłym tygodniu.

-

I jak długo cię nie będzie?

-

Dziesięć   dni.   -   Wycieczka   była   zupełnie   niespodziewanym 

prezentem od dziadka. Kilka dni po spotkaniu z Zachem na kolacji dziadek 
wręczył jej bilet na samolot. Kiedy zapytała się o powód tej niespodzianki, 
odpowiedział tajemniczo, że powinna wyjechać na jakiś czas. Ponieważ 
Janine   zawsze   marzyła   o   Szkocji,   uszczęśliwiona   nie   zadawała   więcej 
pytań.

Dopiero teraz pomyślała, że powinna zawiadomić Zacha o wyjeździe 

na kilka dni z kraju.

Janine zaplanowała swoją wizytę w biurze Zacha bardzo starannie. 

Przede   wszystkim   upewniła   się,   że   tego   dnia   nie   będzie   tam   dziadka. 
Obładowana była całą masą toreb i torebek, ponieważ robiła zakupy przed 
wyjazdem.   Celowo   zresztą.   Chciała,   żeby   jej   wizyta   wyglądała   na 
przypadkową,   jakby   w   czasie   pełnego   zajęć   dnia   przypomniała   sobie   o 
nim, a że właśnie była w pobliżu...

-

Dzień dobry - zwróciła się do sekretarki Zacha z pogodnym 

uśmiechem. - Czy zastałam pana Thomasa?

Starsza kobieta najwyraźniej nie była zachwycona pojawieniem się 

Janine. Zacisnęła z niechęcią usta, ale nic nie powiedziała, tylko nacisnęła 
dzwonek  intercomu.   Janine  przeszedł  nieoczekiwany   dreszcz   na  dźwięk 
silnego, męskiego głosu.

-

Co za miła niespodzianka - odezwał się Zach, wstając, gdy 

Janine  weszła  do jego gabinetu z gracją, której  pozazdrościć by mogły 
paryskie modelki.

Postawiła torby na podłodze z głośnym westchnieniem ulgi i opadła 

na krzesło, wyciągając przed siebie długie nogi. - Przepraszam, że wpadłam 
bez zapowiedzi, ale mam ci coś do zakomunikowania.

background image

-

Nic nie szkodzi - jego wzrok spoczął na torbach.

- Chyba się trochę napracowałaś.
-

Robiłam zakupy.

-

To widzę. Jakiś specjalny powód?

-

Moja   wyprawa   -   melodramatycznym   gestem   przyłożyła 

wierzch   dłoni   do   czoła.   -   Nie   mogę   już  dłużej   znieść   tego   napięcia. 
Przyszłam, by ci powiedzieć, że zgodziłam się posłuchać dziadka. Pewnego 
dnia nauczymy się kochać siebie nawzajem. Niech się więc stanie.

-

To   przedstawienie   wcale   nie   jest   zabawne.   Może   byś   mi 

jednak powiedziała...

-

Panie Thomas - rozległ się szorstki głos sekretarki - Jest tutaj 

pan Hartman i chce się z panem zobaczyć.

Oczy Janine zrobiły się okrągłe z przerażenia. Spojrzała na równie 

przerażonego Zacha. Nie mogli pozwolić, by dziadek odkrył ich tu razem.

-

Chwileczkę - powiedział Zach. Podziwiała jego opanowanie. 

Gestem wskazał zamknięte drzwi i wepchnął ją do małego pomieszczenia, 
albo   raczej   wielkiej  szafy.   Ogarnęła   ją   całkowita   ciemność.   Prawie 
natychmiast drzwi otworzyły się znowu, wpuszczając smugę światła, i koło 
jej nóg wylądowały trzy duże torby pełne zakupów.

Janine czuła się idiotycznie. Stała bez ruchu, prawie nie oddychając 

ze strachu, że zostanie odkryta.

Przyciskając   ucho   do   drzwi,   próbowała   podsłuchać   rozmowę   i 

wywnioskować   z   niej,   jak   długo   dziadek   zamierzał   siedzieć   w   biurze 
Zacha.

Niestety,   prawie   nic   nie   mogła   usłyszeć.   Zaryzykowała   i   lekko 

uchyliła   drzwi.   Obrzuciła   szybkim   spojrzeniem   pokój.   Obaj   mężczyźni 
stali odwróceni do niej plecami. To wyjaśniało, dlaczego nic nie słyszała.

I w tym momencie Janine dostrzegła swoją torebkę. Zrobiła krok w 

tył. Wtedy dopiero wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Dziadkowi 
wystarczyło spojrzeć pod nogi, żeby zobaczyć nieszczęsny przedmiot.

Dobry Boże, jeżeli przesunie nogę, zaczepi o pasek i pociągnie ją 

przez pokój.

Zach odwrócił się od okna i Janine usłyszała go zupełnie wyraźnie.
-

Zaraz się tym zajmę  - mówił  spokojnie. Był tak naturalny, 

jakby trzymanie kobiet w szafie należało do jego codziennych zwyczajów. 
On także musiał dostrzec torebkę, bo na chwilę zatrzymał na niej wzrok, a 
potem bezwiednie przeniósł go na szafę.

Na litość boską, przecież nie zostawiła jej specjalnie. Dziadka miało 

nie być dzisiaj w biurze. Rano mówił jej, że w czasie lunchu pójdzie do 
klubu spotkać się ze swym długoletnim przyjacielem Burtem Colemanem. A 
zawsze kiedy spotykał się w czasie dnia z którymś  ze swych kumpli, całe 
popołudnie grali potem w bezika. Najwidoczniej zmienił swe obyczaje tylko 
dlatego, żeby ją wpędzić do grobu.

Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, zanim Zach odprowadził 

go wreszcie do drzwi. Kiedy je zamknął, Janine wypadła z szafy, krzycząc 

background image

zdławionym głosem.

-

Moja torebka? Czy myślisz, że ją widział?

-

Jeśli   nie,   to   znaczy,   że   oślepł.   Nie   mogłaś   zrobić   nic 

głupszego.

-

Przecież nie zostawiłam jej specjalnie!

-

Nie mówię o tym. Po co tu w ogóle przychodziłaś - powiedział 

wściekłym tonem. - Oszalałaś?

-

Ja... mówiłam ci, że byłam w pobliżu. - Na tyle zdała się jej 

sprytna historyjka. Zach oczywiście miał rację, mogła przecież po prostu 
do   niego   zadzwonić.   Ale   z   jakiegoś   dziwacznego   powodu   chciała   mu 
opowiedzieć o swojej wycieczce osobiście.

Zach był najwyraźniej wściekły.
-

Naprawdę nie wiem, jak długo trzeba myśleć, żeby wymyślić 

coś   równie   głupiego.   Gdyby   twój   dziadek   zobaczył   nas   tu   razem, 
natychmiast   wyciągnąłby   z   tego   fałszywe   wnioski.   Do   tego   popołudnia 
wszystko toczyło się idealnie. Ani razu nie wspomniał o tobie, co uczciwie 
mówiąc, bardzo mnie cieszyło - grzmiał dalej.

-

Masz rację. Wiem, że to był błąd. Ja... ja już nigdy więcej tu 

nie przyjdę - przyrzekła, starając się zachować resztki godności. Szybko 
zgarnęła swoje rzeczy i prawie biegnąc ruszyła w stronę drzwi, nie dbając o 
to, czy ktoś ją zobaczy.

-

Nie powiedziałaś mi, po co tu przyszłaś - Zach ruszył za nią w 

stronę wind.

Janine   wpatrywała   się   w   świetlne   cyferki   jakby   informacja,   na 

którym piętrze znajduje się winda, była dla niej niezwykle ważna.

-

Bardzo mi przykro, że zabrałam tak dużo twego bezcennego 

czasu.   Teraz   wiem,   że   takim   drobiazgiem   nie   powinnam   zawracać   ci 
głowy.

-

Janine - odezwał się łagodnie, żałując chyba wcześniejszego 

wybuchu - wiem, że nie powinienem był krzyczeć.

-

Tak,   nie   powinieneś   -   zgodziła   się.   W   tym  momencie 

otworzyły się drzwi windy i w jednej chwili była w środku.

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Zamek Cawdor został zbudowany w piętnastym wieku i po dziś 

dzień   pozostaje   siedzibą   książąt   Cawdor   -   deklamował   przewodnik, 
oprowadzając   Janine   wraz   z   siedemnastoma   innymi   zwiedzającymi   po 
słynnej posiadłości. - William Szekspir opisał ten zamek w „Makbecie". 
Było to miejsce śmierci króla Duncana I, który w 1040 był właścicielem 
Cawdor...

Przez   parę   pierwszych   dni   swego   pobytu   w   Szkocji   Janine 

zadawalała   się   zwiedzaniem   na   własną   rękę.  Zorganizowane   wycieczki 
pozwalały jednak poskładać  wszystkie kawałki jej wiedzy historycznej w 
całość, jednocześnie ją uzupełniając.

Zamek  Cawdor leżał w północno-wschodniej  Szkocji. Następnego 

background image

dnia miała zamiar wynająć samochód i wybrać się do Edynburga, stolicy 
prowincji.   Z   tego,   co   zdążyła   przeczytać,   zamek   w   Edynburgu   był 
starożytną fortecą, zbudowaną na olbrzymiej skale, górującą nad miastem. 
Dziadek zarezerwował dla niej miejsce w podmiejskim zajeździe.

Gospoda wyglądała dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Janine. Miała 

białe ściany, wzmocnione ciemnymi  belkami  i kryty czerwoną dachówką 
dach. Przydzielony jej pokój może nie był bardzo wygodny, ale za to miał 
klimat i czuła się w nim, jakby wróciła do znajomego miejsca. Na stole 
stały świeże kwiaty, a w łazience pachniały sole do kąpieli.

Ponieważ nie była wcale zmęczona, zbiegła na dół,  żeby obejrzeć 

rozciągający się wokół zajazdu ogromny ogród. W kwietniowym powietrzu 
czaił się jeszcze chłód zimy, wepchnęła więc ręce głęboko do kieszeni i z 
rozbawieniem przyglądała się przepiórkom spacerującym po wspaniałym, 
zielonym trawniku.

-

Janine?!

Odwróciła   się   na   dźwięk   swego   imienia   i   ogromnie  zdziwiona 

zobaczyła stojącego zaledwie o kilka kroków od niej Zacha.

-

Co ty tu robisz? - zapytała.

-

Ja? Właśnie miałem ci zadać to samo pytanie.

-

Zrobiłam sobie wakacje. Dziadek zafundował mi wycieczkę.

-

A   ja   przyjechałem   w   interesach   -   tłumaczył   się   Zach, 

marszcząc brwi, jakby nasuwało mu się jakieś podejrzenie.

-

Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? - zapytała Janine.

Zach natychmiast przyjął postawę obronną.
-

Chyba nie sądzisz, że to zaplanowałem?

-

Nie - zgodziła się opornie.

Zach nie ruszył się z miejsca, stał sztywny i napuszony.
-

Nie mam z tym absolutnie nic wspólnego - podkreślił.

-

Gdybyś nie był tak grubiański, kiedy widzieliśmy się ostatnim 

razem - poinformowała go z satysfakcją - wiedziałbyś, że dziadek mnie 
tutaj wysyła i moglibyśmy uniknąć tej niemiłej niespodzianki.

-

Gdybyś   nie   wyskoczyła   jak   oparzona   z   mojego   biura,   też 

dowiedziałabyś się, że jadę tutaj.

-

A to dobre! Jeszcze mi powiedz, że to wszystko moja wina - 

krzyknęła piskliwie, wpatrując się w niego  wściekłym wzrokiem. - O ile 
dobrze pamiętam, miałeś  mi za złe, że w ogóle pojawiłam się w twoim 
ukochanym biurze.

-   To   prawda,     zachowałem   się   nieodpowiednio   -   przyznał   Zach, 

zaciskając   mocno   szczęki.   -   Ale,   o   ile   pamiętam,   powiedziałem 
przepraszam.

-

Powiedziałeś  - przytaknęła - ale trochę za późno.  Nigdy w 

życiu nie byłam w równie niezręcznej sytuacji.

-

Ty? - wykrzyknął Zach. - Może to cię zdziwi, ale nie mam 

zwyczaju ukrywać kobiet w szafie.

-

A myślisz, że było mi miło znaleźć się nagle w tej... szafie jak 

background image

w koszu z brudną bielizną?

-

A co niby miałem zrobić? Wepchnąć cię pod biurko?

-

Wszystko byłoby lepsze.

-

Jeśli tak bardzo zależy ci na ustaleniu, które z nas jest winne, 

pozwolę sobie przypomnieć, że to nie ja zostawiłem torbę, o którą twój 
dziadek o mało się nie potknął - powiedział Zach. - Robiłem wszystko, no, 
może poza karcianymi sztuczkami, żeby odciągnąć jego uwagę.

-

Zaraz okaże się, że cała ta historia to jeden wielki błąd, mój 

oczywiście - mruknęła Janine.

-

Na pewno nie ja wpadłem niespodziewanie do biura. Gdybyś 

pracowała, jak wszyscy normalni ludzie...

-

Pracuję   -   wtrąciła,   głęboko   urażona.   -   Uważasz,   że   praca 

społeczna to nie praca? To znaczy, że te trzydzieści godzin tygodniowo 
spędzam   po   prostu   na   niczym?   Skończyłam   studia   i   na   pewno   nie 
miałabym kłopotu z dostaniem etatu, ale dlaczego zajmować miejsce tym, 
którzy   naprawdę   jej   potrzebują,   podczas   gdy   cała   masa   organizacji 
odwalających kawał naprawdę dobrej roboty cierpi ciągle na brak ludzi?

Miała dość obraźliwych insynuacji Zacha. Od pierwszego spotkania 

dawał jej jasno do zrozumienia, że uważa ją za rozpieszczoną pannicę o 
ptasim móżdżku.

-

Posłuchaj, nie chciałem...

Jasno   widać   -   ucięła   krótko   -   że   ty   i   ja   nigdy  w niczym się nie 

zgodzimy. - Była wyjątkowo wściekła.  -  Wobec   tego  spróbujmy   się   nie 
zauważać. Ty nie chcesz mieć nic wspólnego ze mną i, prawdę mówiąc, ja 
mam identyczne odczucia w stosunku do ciebie. Do widzenia więc, panie 
Thomas. - Tym razem jej odejście godne było wielkiej sceny.

Po  raz   pierwszy  udało  jej  się   pokonać  tego  mężczyznę.  Powinna 

czuć się wspaniale. Ale tak nie było.

Kiedy   w   godzinę   później   wsiadała   do   turystycznego  autobusu, 

zabierającego   wycieczkę   do   Edynburga,   nadal   nie   mogła   pozbyć   się 
wspomnienia   ostatniego   spotkania   z   Zacharym   Thompsonem.   Jeżeli   w 
całej tej sytuacji było coś zabawnego, to tylko, że dziadek uznał ich za 
pasujących do siebie.

Zdecydowana   wyrzucić   tego   mężczyznę   ze   swych   myśli,   Janine 

spacerowała bez celu po Princess Street. Sklepy pełne były kupujących, 
trupy aktorów organizowały happeningi na jezdni, a muzykanci grali na 
chodnikach.   Panował  nastrój   festiwalu   i  trudno  tu   było  pogrążać   się   w 
ponurych   myślach.   Po   pewnym   czasie   zapomniała   o   nieprzyjemnym 
spotkaniu i szła pogodnie uśmiechnięta.

Mijało   ją   wielu   mężczyzn   ubranych   w   szkockie   spódniczki   i 

tradycyjne wełniane czapy. Janine wydawało się, że jest w innym czasie 
lub świecie.  Samo  miasto  wyglądało szaro  i ponuro, jak bezbarwne  tło 
kolorowych   obrazów,   zgiełku   i   hałasu,   wspomnień  minionych   wieków. 
Wszędzie rozbrzmiewały dźwięki kobzy.

Po raz drugi Janine wpadła na Zacha, gdy przechodziła koło sklepu z 

background image

ubraniami.   Zatrzymał   się,   na   jego   twarzy   dostrzegła   przelotny   wyraz 
zdziwienia, a potem smutku - jakby spotkanie jej dwukrotnie tego samego 
dnia mogło wyczerpać cierpliwość każdego.

- Wiem, o czym myślisz - powiedział, wbijając w nią wzrok.- Nie 

śledziłem cię, po prostu chciałem kupić kilka rzeczy.

Przesunęła się bliżej witryny, żeby nie przeszkadzać przechodniom.
-

Możesz być równie pewny, że i ja nie szłam twoim śladem.

-

W porządku - powiedział.

-

W porządku - powtórzyła.

Żadne z nich nie poruszyło się przez kilka denerwujących sekund. 

Janine sądziła, że Zach ma zamiar coś jeszcze powiedzieć. Może po cichu 
nawet miała taką  nadzieję. Jeżeli nie mogli zostać przyjaciółmi, powinni 
zawrzeć przynajmniej sojusz. Połączyć swe siły, zamiast  walczyć ze sobą. 
Nagle Zach bez słowa odwrócił się i włączył w strumień ludzi śpieszących 
chodnikiem.

Pół   godziny   później,   objuczona   jeszcze   większą   masą   pakunków, 

Janine szła w kierunku sklepu z materiałami. Potrzebny był jej kawałek 
szkockiej wełny na prezent dla Pam. Przejechała dłonią po rzędzie grubych 
bel materiału, zachwycona doborem kolorów. Wełna wydawała się taka 
miękka, ale kiedy uniosła brzeg sukna zadziwił ją ciężar.

-

Każdy   klan   ma   swoją   własną   kratę   -  odezwała   się   do   niej 

siwowłosa   sprzedawczyni.   Janine   z   zachwytem   słuchała   jej   głosu,   z 
pobrzmiewającym  szkockim rrr. - Najznaczniejsze rodziny używają trzech 
rodzaje wzorów, w zależności od okazji. Na codzień, od święta i do walki.

Janine   patrzyła   z   zainteresowaniem,   jak   właścicielka  sklepu 

przechodzi   wzdłuż   stołu   rozwijając   błękitnozielony   pled.   Widziała   ten 
wzór   już   poprzednio.   Kobieta   wyjaśniała   dalej,   że   turystów   najczęściej 
interesuje   właśnie   ten,   ponieważ   nie   jest   on   przywiązany  do   żadnego 
szczególnego   klanu.   Nazywa   się   Psia   Wachta.   Jeśli   ktoś   wybierał   ten 
materiał, łączył się z całą Szkocją.

Janine kupiła spory kawałek. Szła wąską uliczką,  utrzymując jakoś 

swe paczki w rękach, kiedy ponownie zauważyła Zacha. Stał przysłuchując 
się grupie  muzyków. Już miała odwrócić się i ruszyć w przeciwną  stronę, 
kiedy   -   właściwie   bez   powodu   -   przystanęła.   Jej   opinia   o   Zachu   nie 
zmieniła   się   od   ich   pierwszego   spotkania.   Nadal   uważała   go   za 
nierozsądnego  uparciucha,   choć...   no   dobrze,   przyzna   to,   atrakcyjnego 
mężczyzną. Nawet bardzo atrakcyjnego, jeśli lubi się ten nieco kanciasty 
typ urody. Brakowało mu poloru, światowości, którą mieli mężczyźni typu 
Briana, ale było w nim coś bardzo męskiego. I potrafił jednym spojrzeniem 
doprowadzić   ją   do   gniewu.   Nie   udało   się   to   jeszcze   nigdy   żadnemu 
mężczyźnie.

Muzycy zaczęli jakąś pogodną piosenkę i Zach roześmiał się sam do 

siebie.   Usłyszała   jego   bogaty,   ciepły   tenor   i   pomyślała,   że   powinna 
natychmiast odejść. Ale nie potrafiła.

Zach musiał wyczuć jej spojrzenie, bo nagle się odwrócił. Czuła, jak 

background image

policzki jej robią się purpurowe. Przez długą chwilę żadne nie ruszyło się 
ani nie uśmiechnęło.

Janine pomyślała, że już najwyższy czas przerwać tę głupią wrogość. 

Postanowiła   schować   dumę   do   kieszeni.   Ale   w   tej   właśnie   chwili 
przejechał autobus, zasłaniając Zacha. Kiedy Janine zobaczyła go znowu, 
odwrócony był w stronę muzyków.

Zrezygnowała więc z pojednawczego gestu i ruszyła w przeciwnym 

kierunku.   Nie   zdążyła   nawet   minąć   jednej   przecznicy,   kiedy   usłyszała 
swoje imię.

Stanęła i pozwoliła, by ją dogonił. Na widok licznych paczek podniósł 

w geście zdziwienia jedną brew, ale  wziął  kilka.  Oddała mu   je z  ulgą. 
Ruszyli bez słowa.

-

Musimy porozmawiać - odezwał się po chwili.

-

To nic nie da. Za każdym razem, kiedy coś mówisz, ranisz 

mnie albo obrażasz.

Jeszcze   chwilę   wcześniej   Janine   miała   nadzieję,   że   uda   im   się 

skończyć te dziecinne sprzeczki, a oto sama prowokowała następną, robiąc 
dokładnie to, o co go oskarżała. Zatrzymała się w pół kroku.

-

Nie  powinnam  była  tego  mówić.  Nie   wiem,   co  się  z   nami 

dzieje, ale chyba nie potrafimy być dla siebie mili.

-

Może to z powodu szoku wywołanego spotkaniem.

-

Myślałam   o   tym   i   doszłam   do   wniosku,   że   to   dziadek   je 

zaaranżował. Ale nie wiem, po co wysyłał nas na drugi koniec świata?

-

Wydawało mi się, że go już trochę znam - wymruczał Zach. - 

Ale ostatnio nie jestem tego taki pewien. Nie mam pojęcia, czemu wybrał 
właśnie Szkocję.

-

Przyniósł mi bilet na samolot i powiedział, że od roku nigdzie 

nie   byłam   -   mówiła   Janine.   -   Że   najwyższy   czas,   abym   zrobiła   sobie 
wakacje i że powinnam na chwilę oderwać się od wszystkiego. Połknęłam 
haczyk.

-

Ty?! - wykrzyknął Zach potrząsając głową. - Mnie ustrzelił 

jak zająca. Co prawda, trzeba było tu podpisać parę kontraktów, ale każdy 
urzędnik by sobie z tym poradził. Zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy 
po przyjeździe do zajazdu zauważyłem rezerwację dla ciebie.

-

Gdyby nie kłótnia w biurze, jakoś moglibyśmy temu zapobiec. 

A przynajmniej wiedzielibyśmy, co dziadek knuje.

-

Właśnie - powiedział Zach. - Informacja jest siłą. W tym nasza 

jedyna szansa.

-

Tak - zgodziła się Janine, kiwając energicznie głową.

-

Ale wpadanie na siebie przy byle sposobności też prowadzi do 

kłopotów.

-

Masz rację.

Im mniej czasu spędzamy ze sobą, tym lepiej. Bez pytania wziął od 

niej resztę pakunków, dodając je do torebek i paczek, które już niósł.

-

Wynająłem samochód. Może pojechałabyś ze mną do hotelu, 

background image

ale pewnie nie będziesz chciała!

-

Ależ   z   przyjemnością   -   Janine   poczuła   wzbierającą  falę 

wdzięczności.   Chociaż   ich   spotkanie   było   okropne,   teraz   przynajmniej 
przestali już oskarżać się wzajemnie i mogli normalnie rozmawiać. Wolała 
widzieć w Zachu przyjaciela, nie wroga.

Podczas powrotnej drogi do gospody rozmawiali niewiele. Po kilku 

uwagach na temat krajobrazu nie bardzo wiedzieli, o czym mają mówić 
dalej. Oboje czuli się nieco skrępowani. A Janine była aż nazbyt świadoma 
fizycznej   bliskości   Zacha   spowodowanej   ciasnotą   w   samochodzie.   Jej 
ramię  i udo znajdowało się tuż obok niego, z całych sił starała się nie 
zwracać na to uwagi.

Kiedy   przypadkowo   spojrzała   na   niego,   zauważyła,   że   na   jego 

twarzy   maluje   się   takie   skupienie,   jakby   prowadził   samochód   po   torze 
wyścigowym, a nie po łagodnej, pustej drodze. Miał zaciśnięte usta, wokół 
których pojawiły się głębokie bruzdy. Na moment oderwał wzrok od szosy 
i ich oczy spotkały się. Janine odwróciła oczy, zmieszana, że przyłapał ją 
na   przyglądaniu   mu   się   z   bliska.   Chciała   uporządkować   swe   uczucia, 
przeanalizować   na   zimno   miotające   nią   sprzeczne   emocje.   Zach   się   jej 
podobał,   ale   mniej   niż   Brian.   I   chociaż   wyprowadzał   ją   często   z 
równowagi, jednocześnie podziwiała go. I szanowała. Ale nie działał na nią 
tak jak Brian. A mimo  to nie potrafiła  o nim myśleć  niczym o bracie. 
Ostatecznie   doszła   do   wniosku,   że   jej   uczucia   do   Zacha   są   bardziej 
skomplikowane, niż przypuszczała.

Podziękowała   mu   za   odwiezienie   do   hotelu,   zebrała   paczki   i   z 

trudem   wdrapała   się   po   schodach   do   pokoju.   Zanurzyła   się   w   gorącej, 
pachnącej kąpieli, a potem założyła spódnicę w błękitnozłotą kratę, którą 
kupiła tego popołudnia. Do tego cienki, biały sweterek i granatowy blezer. 
Na szyi zawiązała granatową apaszkę. Obejrzała się w lustrze, zadowolona 
z   efektu.   Potem   podmalowała   trochę   policzki   i   powieki.   Uznała,   że 
najwyższy czas na kolację.

Kiedy schodziła na dół, Zach stał w drzwiach jadalni, czekając, by 

kelner zaprowadził go do stolika. Miał na sobie gruby, ręcznie robiony 
sweter i luźne, dresowe spodnie. Wyglądał naprawdę nieźle.

Właścicielka zajazdu powitała ich ciepłym uśmiechem.
-

Stolik dla dwojga?

Janine zareagowała pierwsza, cała czerwona ze zmieszania.
-

Nie jesteśmy razem - powiedziała szybko. - Ten pan był tu 

przede mną.

Zach zmarszczony ruszył za gospodynią prowadzącą  go w kierunku 

stolika pod ścianą, blisko masywnego,  kamiennego paleniska. Po chwilki 
właścicielka   wróciła  i   poprowadziła   Janine   w   stronę   tej   samej   ściany. 
Posadziła ją przy sąsiednim stoliku, tak że mogli sobie na dobrą sprawę 
czytać kartę przez ramię.

-

Nie sądzisz, że zachowujemy się trochę śmiesznie? - zapytał.

-

Chyba   tak   -   przyznała.   -   Ale   umówiliśmy   się  dzisiaj,   że 

background image

będziemy starali się trzymać jak najdalej od siebie.

-

Naprawdę nie sądzę, żeby wspólne zjedzenie kolacji mogło 

nam czymś grozić.

-

Tak... chyba masz rację.

Zach podniósł się i zapytał z szerokim uśmiechem:
-

Czy mogę się przysiąść?

-

Proszę - Janine też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

Usiadł naprzeciwko, przyglądając się Janine z aprobatą.
-

Dobrze ci w tych kolorach.

-

Dzięki. - Musiała przyznać, że on też wyglądał  znakomicie i 

bardzo męsko. Już miała oddać mu  komplement, kiedy uświadomiła sobie, 
jak igrają z losem.

-

To już się dzieje - szepnęła, pochylając się ku niemu, żeby 

nikt jej nie słyszał.

-

Co?   -  Zach  rozejrzał  się   wokół,   jakby   oczekując,   że   spoza 

ciężkich zasłon wyłonią się szkockie duchy.

-

Ty mówisz, jak ładnie mi w niebieskim, a ja już mam zamiar 

odpowiedzieć, że wyglądasz świetnie,  uśmiechamy się do siebie i tworzy 
się nastrój wzajemnego zauroczenia. I zanim się obejrzymy, będziemy brali 
ślub.

-

To śmieszne.

-

Pewnie. Teraz tak mówisz.

-

Czy to znaczy, że mam wrócić na swoje miejsce i jeść sam?

-

Oczywiście,   że   nie.   Ale   myślę,   że   lepiej   będzie  ograniczyć 

komplementy. Zgoda?

-

Nie   powiem   ci   już   nic   miłego.   Janine   zadowolona   skinęła 

głową.

-

Dziękuję.

-

Z   tym   też   trzeba   uważać   -   ostrzegł   ją   z   łobuzerskim 

uśmiechem. - Jeżeli będziemy dla siebie zbyt grzeczni, zaprowadzi nas to 
wprost do jubilera.

-

O tym nie pomyślałam.

Spojrzeli na siebie i oboje wybuchneli niepowstrzymanym śmiechem, 

zwracając uwagę wszystkich w jadani. Natychmiast przestali.

Kiedy już zamówili potrawy, Janine podzieliła się z Zachem teorią, 

która przyszła jej do głowy podczas drogi do zajazdu.

-

Chyba wiem, dlaczego dziadek wysłał nas właśnie tutaj.

-

Umieram z ciekawości.

-

Boję   się,   że   to   moja   wina   -   oparła   się   o   wysokie   krzesło. 

Westchnęła. - Kiedy dziadek po raz pierwszy wspomniał o zaaranżowanym 
małżeństwie, starałam się wytłumaczyć mu, że miłość to nie jest coś, co 
zamawia się jak... kolację. Udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi, i chciał 
dowiedzieć się, czego potrzeba kobiecie, by się zakochała.

-

A ty mu odpowiedziałaś, że podróż do Szkocji może sprawić 

ten cud? - Zach spojrzał zaciekawiony.

background image

-

Oczywiście,   że   nie.   Powiedziałam,   że   potrzebny   jest 

odpowiedni nastrój.

Zach pochylił się do przodu.
-

Chyba nie bardzo rozumiem.

Janine udając nieco zagniewaną tłumaczyła mu dalej.
-

No, dziadek chciał wiedzieć, co to jest miłość.

-

Sam chętnie bym usłyszał definicję - Zach otarł usta serwetką. 

Janine podejrzewała, że przy okazji ukrył uśmiech.

-

To naprawdę nie takie łatwe - odpowiedziała. - I pamiętaj, że 

musiałam to wymyślić naprędce. Powiedziałam dziadkowi, że romans to 
tajemne schadzki na szkockich wrzosowiskach.

-

Z wodzem wrogiego klanu?

-

Nie, z wymarzonym mężczyzną.

-

Co jeszcze mu powiedziałaś?

-

Nie pamiętam dokładnie. Coś o spacerach po plaży w świetle 

księżyca i o szalonej namiętności.

-

Ciekawe, jak uda mu się to zaaranżować?

-

Prawdę   mówiąc,   wcale   nie   mam   ochoty   się  dowiedzieć   - 

wyszeptała   Janine.   Widząc,   jak   poważnie  dziadek   potraktował   jej 
wymyśloną naprędce definicję, prawie bała się jego dalszych pomysłów.

Wyszli z jadalni i Zach odprowadził ją do schodów.
-

Dziękuję za poniesienie ryzyka wspólnej kolacji - powiedział 

śmiertelnie   poważnym   głosem.   -   Było   mi   bardzo   miło,   choć... 
niebezpiecznie.

-

Mnie też - odpowiedziała Janine cicho. Bardziej, niż chciałaby 

przyznać. Wiedziała,  że powinni się rozstać  jak najszybciej, gdyż i tak 
nazbyt kusili los. Chciała mu powiedzieć, że dobrze się z nim rozmawia i 
śmieje, ale zupełnie nie wiedziała, jakich użyć słów, by nie zabrzmiały jak 
wypowiadane przez zakochaną kobietę.

Zach   najwyraźniej   miał   ten   sam   problem.   Podniósł   rękę,   chcąc 

dotknąć jej policzka, ale nagle rozmyślił się. Poczuła dziwny zawód.

-

Dobranoc - powiedział krótko i zrobił krok w tył.

-

Dobranoc   -  powtórzyła.   Odwróciła   się   i   weszła   do   pokoju. 

Zamknęła drzwi i oparła się o nie, czując, że ma miękkie kolana.

Przez   dziesięć   minut   kręciła   się   bez   celu   po   pokoju   i   wreszcie 

postanowiła   wyjść.   Ścieżki   w   ogrodzie  prowadziły   aż   do   opadającego 
pionowo w dół urwiska. Z miejsca, gdzie stała, Janine słyszała w dole huk 
morza. W powietrzu zapach soli mieszał się ze słodką wonią purpurowych 
kwiatów w pełnym rozkwicie. Janine ruszyła wąską ścieżką w głąb ogrodu. 
Nocne powietrze było zimne, ale nie zamierzała spacerować długo. Może 
wróci tu rano, kiedy będzie można coś więcej zobaczyć. Wtedy dojdzie na 
sam brzeg.

Księżyc w pełni wydawał się ogromny. Srebrne smugi oświetlały 

niebo aż po horyzont. Czuła  ogarniający  ją ogromny  spokój.  Zamknęła 
oczy, rozkoszując się tą chwilą ciszy.

background image

-

Znowu się spotykamy - usłyszała nagle głos Zacha.

-

To naprawdę zaczyna się robić zabawne - Janine odwróciła się 

w   jego   stronę   z   uśmiechem.   Serce   biło   jej   mocno.   Spotkanie   na 
wrzosowisku...

-

Wprawdzie nie jest to schadzka... - powiedział Zach.

-

No, niezupełnie.

Stali obok siebie patrząc na nocne niebo. Oboje  milczeli. Podczas 

kolacji   gadali   bez   przerwy,   ale   teraz  Janine   czuła,   że   język   ma   jak 
związany. Czyż mogło być coś groźniejszego niż takie spotkanie nocą?

Janine wiedziała o tym. Zach również. Ale żadne nie zaproponowało 

powrotu.

-

Jaka piękna noc - odezwał się wreszcie Zach.

-

Piękna, prawda? - powtórzyła Janine, jakby zrobiła niezwykle 

interesujące odkrycie.

-

Myślę,   że   nie   powinniśmy   brać   tego   zbyt   dosłownie   - 

powiedział nagle.

-

Nie rozumiem.

-

Naszego spotkania. Ktoś mógłby uznać, że to ukartowaliśmy. 

Jesteś kobietą i trudno, żeby mężczyzna... normalny mężczyzna tego nie 
zauważył. Nie można wszystkiego zrzucać na księżyc.

-

Och, oczywiście. Chodzi mi o to, że spotkaliśmy się i to jest 

jak najbardziej naturalne, że... przez chwilę... To zupełnie naturalne i nic 
nie oznacza.

-

Tak,   oczywiście   masz   rację   -   zawahał   się   i   dodał  cicho.   - 

Powinnaś mieć jakąś cieplejszą kurtkę. - Zanim zdążyła powiedzieć mu, że 
jest   jej   zupełnie   ciepło,   poczuła   jego   dłonie   na   ramionach.   Westchnęła 
bezwiednie i oparła się o niego.

-

To już jest problem, prawda? - wyszeptał jej do ucha. - Zdaje 

się, że światło księżyca może mieć dziwny wpływ na ludzi.

-

Myślałam, że tylko na... wilkołaki.

Parsknął   śmiechem,   poczuła   na   karku   jego   oddech.   A   potem 

policzkiem dotknął jej twarzy i westchnęła jeszcze raz.

Odwrócił jej twarz w swoją stronę, ale Janine za nic w świecie nie 

spojrzałaby na niego w tej chwili.

Nic nie mówił.
Ona również milczała.
Janine bała się tylu różnych rzeczy naraz, a najbardziej bała się, że 

mogłaby wypowiedzieć swe lęki. Być może Zach czuł podobnie.

Po chwili ujął jej twarz w dłonie. Leniwie gładził ją po policzkach. 

Widziała jego ciemne oczy, których wyrazu nie potrafiła odczytać. Czuła, 
jak wali jej serce.

Chciała powiedzieć, że plan dziadka zaczyna się udawać. Rozchyliła 

usta i w tym momencie poczuła jego ramiona przyciągają ją jeszcze bliżej. 
Przywarła  mocno do niego. Czuła błogie ciepło, czuła delikatny zapach 
jego   skóry.   Nie   przypominało   to   niczego,   co  kiedykolwiek   wcześniej 

background image

doświadczyła. A potem poczuła jego usta.

Przeszył ją nagły dreszcz rozkoszy, tak silny, że aż przerażający. Nie 

mogła powstrzymać się od drżenia.

Odsunął ją delikatnie.
-

Jest ci zimno.

-

Nie, to nie z zimna - nawet głos się jej trząsł.

-

A z czego?

W odpowiedzi oddała mu pocałunek. Wcale nie miała zamiaru tego 

robić,   ale   zanim   zdążyła   pomyśleć,  zarzuciła   mu   ramiona   na   szyję   i 
całowała jego usta.

Kiedy wreszcie wtuliła twarz w jego ramiona, Zach wyszeptał:
-

Dobry Boże - i gwałtownie odsunął się od niej, jakby dopiero 

w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, co robią.

Janine była zbyt oszołomiona, żeby zareagować. Próbując ukryć, jak 

wielką   przykrość   jej   zrobił,   tarła   rękami   twarz,   jak   człowiek,   którego 
wyrwano z głębokiego snu.

-

To nie powinno się wydarzyć - odezwał się Zach sztywno.

-

Oczywiście - zgodziła się z nim pospiesznie.

- Nie zachowaliśmy się najrozsądniej.
Zach przygładził dłonią włosy i zmarszczył czoło.

-

Nie wiem, co mnie naszło. Nas. Oboje powinniśmy mieć więcej 

rozumu.

-

To wina księżyca i zmęczenia - Janine podsunęła pośpiesznie 

wygodne wytłumaczenie. - Dziadek zaaranżował nasze spotkanie, mając 
nadzieję, że coś się tu wydarzy. Najwidoczniej siła sugestii działa bardziej, 
niż byśmy chcieli przyznać.

-

Najwyraźniej - ale zmarszczka na jego czole nie znikła.

-

Ojej - wykrzyknęła Janine patrząc na zegarek.  W ciemności 

nie  widziała   cyfr,   ale  jej   głos   był   pełen  zdumienia.   -   Czy   wiesz,   która 
godzina? Zrobiło się strasznie późno.

-

Posłuchaj Janine, chyba musimy o tym porozmawiać.

-

Oczywiście,   ale   nie   teraz   -   jedyne   czego   chciała,   to   uciec. 

Zaczęło  się niewinnie,  jak zabawa, a  szybko zamieniło  w coś znacznie 
poważniejszego.

-

Niech   będzie,   porozmawiamy   o   tym   rano   -   Zach   nie   był 

przekonany. Szedł obok niej przez ogród, mrucząc coś pod nosem. - A 
niech   to!   -   wykrzyknął   wreszcie,   znowu   przeczesując   palcami   włosy.   - 
Niech to, wiedziałem, że nie powinienem był tu w ogóle przyjeżdżać.

-

Niepotrzebnie   się   złościsz.   Zrzuć   winę   na   to   krystalicznie 

czyste powietrze. Zdaje się, że wpływa w jakiś sposób na mózg czy coś w 
tym rodzaju.

-

Tak, tak - zgodził się ponuro Zach.

-

No   cóż,   dobrej   nocy   -   udało   jej   się   powiedzieć   pogodnie, 

kiedy doszli do schodów.

-

Dobranoc - odpowiedział Zach, tonem równie nonszalanckim.

background image

Kiedy Janine znalazła się w pokoju, rzuciła się na łóżko i ukryła 

twarz w dłoniach. O nie, lamentowała cicho. Przekroczyli granicę. Igrali z 
przeznaczeniem.

Pocałowali się.
Kilka minut później, nadal dygocząc, Janine wstała i rozebrała się. 

Wsunęła się pod koc i starała znaleźć jakąś wygodną pozycję. Ale czuła się 
kompletnie   rozbudzona.   Rano   czeka   ją   rozmowa   z   Zachem.   Musi   się 
zachowywać, jakby nic się nie stało. Nie wiedziała, czy potrafi to znieść. 
Bez   wątpienia   on   również   nie   będzie   się   czuł   swobodnie.   Zauważyła 
przecież, że po wejściu do zajazdu nawet już na nią nie spojrzał.

Janine   doszła   do   wniosku,   że   nie   pozostaje   jej   nic   innego   jak 

wyjechać. Odrzuciła koce i gwałtownie wstała. Im szybciej opuści Szkocję, 
tym lepiej. Sięgnęła po telefon, zadzwoniła na lotnisko, zarezerwowała bilet 
na pierwszy ranny lot do domu i natychmiast zaczęła się pakować.

Nie   próbowała   już   usnąć.   Tuż   przed   północą   po   cichu   zeszła   do 

recepcji i zapłaciła rachunek.

-

Wyjeżdża  pani wcześniej,  panno Hartman?  - zapytał nocny 

recepcjonista, którego poprosiła o wezwanie taksówki.

-

Tak - powiedziała.

-

Mam nadzieję, że była pani zadowolona z pobytu.

-

Jest   po   prostu   cudownie   -   wyciągnęła   z   torebki   złożony 

kawałek papieru i położyła go na kontuarze. - Czy mógłby pan oddać to 
rano panu Thomasowi?

-

Oczywiście   -   młody   człowiek   włożył   list   w   odpowiednią 

przegródkę.

Zadowolona, że Zach dowie się o jej wyjeździe, usiadła na krześle w 

małym holu czekając na taksówkę.

Jakieś piętnaście minut później Janine przyglądała się w milczeniu, 

jak   portier   wkłada   jej   torby   do   bagażnika.   Spojrzała   jeszcze   raz   na 
odmieniony   księżycem   krajobraz,   czując   żal,   że   nie   zobaczy   stromych 
urwisk Szkocji. Potem wsunęła się na tylne siedzenie samochodu.

Wydawało się jej, że podróż na lotnisko trwa wieki. Smutno jej było 

opuszczać Szkocję. Miała  nadzieję, że wróci tu kiedyś. Chociaż myśl o 
wieczornym   spacerze   trochę   mąciła   wspomnienia,   nie   żałowała  czasu 
spędzonego z Zachem. Wiedziała, że na zawsze zapamięta chwile spędzone 
w jego ramionach. Nie była jednak na tyle głupia, żeby przywiązywać do 
tego jakiekolwiek znaczenie.

Na lotnisku była na kilka godzin przed odlotem samolotu. Zabijała 

czas pijąc kawę i przeglądając pisma dla kobiet, które kupiła z myślą o 
Pam.

Niosąc w jednej ręce filiżankę z kawą, w drugiej trzymając bilet, 

podeszła do okienka. Ale torba przypadkiem zsunęła się jej z ramienia, 
potrącając   stojącego   obok   mężczyznę.   Już   miała   wymamrotać 
automatyczne przeprosiny, kiedy odwrócił się do niej.

- Zach! - krzyknęła o mały włos nie wylewając kawy. - Co ty tu 

background image

robisz?

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Wiedziałaś, że wyjechałem celowo - stwierdził Zach - i pojechałaś za 

mną. Zobaczyłaś, jak wsuwam ci list pod drzwi i...

-

Wymeldowałam   się   przed   samą   północą,   więc   nie   mogłam 

przeczytać   listu   od   ciebie   -   odpowiedziała  sztywno.   O   jej   liście   nie 
wspomniał ani słowem. -1 co więcej zostawiłam dla ciebie wiadomość.

-

Nie otrzymałem jej.

-

Musiało zajść jakieś nieporozumienie.

-

Co najmniej - mruknął Zach - nieporozumienie.

-

Jego ton wskazywał, że nadal nie jest pewien, czy nie ułożyła 

tego wszystkiego, żeby lecieć razem z nim do domu. Poczuła się głęboko 
urażona   i   już   miała   mu   odpowiedzieć   ostro,   kiedy   przeszkodziła   jej 
pracownica linii lotniczych, kiwająca w jej stronę zza kontuaru.

-

Poproszę o bilet - powiedziała do Janine.

-

Wstrzymuje pani kolejkę.

-

Przepraszam bardzo - uznała, że jedyne co może zrobić, to 

całkowicie   zignorować   Zacha.   Przez   czysty   przypadek   wylądowali   w 
jednym   samolocie,   a   to   nie  oznacza,   że   mają   ze   sobą   coś   wspólnego. 
Najwyraźniej oboje przestraszyli się tego, co wydarzyło się w ogrodzie. I 
Zach, tak samo jak ona, postanowił uciec.

W porządku, ona powróci do swojego życia, on do swojego. I od tej 

pory nie będą się już widywać. Ku obopólnemu zadowoleniu.

Urzędniczka   wzięła   od   niej   bilet   i   wystukała   jakieś   cyfry   na 

komputerze.

Janine stanęła na palcach, pochyliła się w jej stronę i zniżając głos 

do szeptu powiedziała:

-

Czy   mogłabym   dostać   miejsce   jak   najdalej   od   pana 

Thompsona?

-

Proszę   pani   -   odpowiedziała   urzędniczka   zniecierpliwionym 

tonem - na ten lot mieliśmy już komplet od kilku tygodni. Pani i pański... 
przyjaciel   tylko   dlatego   dostaliście   miejsca,   że   w   ostatniej   chwili 
zrezygnowały   dwie   osoby.   Nie   mogę   tuż   przed   lotem   zmieniać 
wystawionych wcześniej biletów.

-

Rozumiem - powiedziała Janine, czując się głupio i śmiesznie. 

Jeżeli   dopisze   jej   przysłowiowe   szczęście,  znajdzie   się   w   samolocie   z 
Zachem u boku.

Na   pokład   wsiedli   osobno.   Zach   pojawił   się   w   drzwiach   kabiny 

dosłownie w ostatniej chwili.

Janine   siedziała   w   drugim   rzędzie   pierwszej   klasy,   przeglądając 

nieuważnie   pismo   reklamowe   linii   lotniczych.   Zach   minął   ją,   ściskając 
mocno bilet w ręku.

Postanowiła udawać, że go w ogóle nie dostrzega. Odwróciła się w 

stronę okna.

background image

-

Zdaje   się,   że   to   jest   moje   miejsce   -   powiedział   szorstko, 

wkładają podręczny bagaż do schowka nad głowami.

Janine już chciała się usprawiedliwiać, że to nie jej wina, że nawet 

próbowała temu zapobiec, ale zdążyła ugryźć się w język. I tak by jej nie 
uwierzył. W tym momencie odezwał się Zach.

-

Zanim zdążysz mieć do mnie pretensje, chcę żebyś wiedziała, 

że nie miałem z tym nic wspólnego.

-

Wiem.

-

Wiesz?

-

Tak   -   potwierdziła   Janine.   -   Nawet   przeznaczenie   jest 

przeciwko nam. Nie mam pojęcia, jak mój dziadek to zrobił, że spotkaliśmy 
się na lotnisku i że mamy miejsca obok siebie. Nie wiem również, dlaczego 
spotkaliśmy się w zajeździe już pierwszego dnia.

Przecież   mogliśmy   nigdy   nie   wpaść   na   siebie.   Wiem   jedno, 

wszystkiemu winien jest dziadek. - Pomyślała, że lepiej nie przypominać 
już o ich spacerze w świetle księżyca. Za to bowiem dziadka trudno było 
winić. Janine ziewnęła szeroko, zakrywając dłonią usta.

-

Och, przepraszam. Nie spałam w nocy i teraz senność mnie 

dopadła.

Jej ziewanie najwidoczniej było zaraźliwe. Stewardessa przyszła z 

kawą, ale oboje podziękowali.

-

Wolałabym,   żeby   ktoś   zaproponował   mi   poduszkę   - 

stwierdziła   Janine   ziewając   znowu.   Po   chwili   stewardessa   wróciła   z 
poduszką, grubym kocem i parą jaśków. Taki sam zestaw zaproponowała 
Zachowi.   Nie   wziął   jednak,   tłumacząc,   że   chce   trochę   popracować. 
Wyciągnął z teczki jakieś papiery. Janine oparła się wygodnie i zamknęła 
oczy. Prawie w tej samej chwili zapadła w spokojną drzemkę.

Podczas   następnych   kilku   godzin   dwa   razy   poruszyła  się 

niespokojnie, ale jakiś głos ukołysał ją znowu. Z westchnieniem zapadała 
w sen. Dawno nie czuła się tak wspaniale.

Śniło   jej   się,   że   idzie   przez   wrzosowisko,   ubrana   w   szkocką 

spódniczkę. Z oddali dochodziła muzyka kobzy.

Nagle na szczycie wzgórza zobaczyła Zacha ubranego w tradycyjny 

szkocki strój i z kobzą na ramieniu.  Wyglądał wspaniale. Ich spojrzenia 
spotkały się, a muzyka ucichła. Potem jakby znikąd pojawił się między 
nimi dziadek. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Złożył ręce w trąbkę i 
krzyknął w stronę Janine:

-

Czy to jest romans?

-

Tak - odkrzyknęła mu.

-

Czego jeszcze chcesz?

-

Miłości.

-

Miłość - powtórzył dziadek i zmarszczył brwi.

Potem odwrócił się do Zacha, jakby u niego szukając pomocy.
Zach   zaczął   znowu   w   skupieniu   grać   na   kobzie,   unikając 

odpowiedzi.

background image

-

Spójrzcie na siebie - krzyknął dziadek. - Jesteście  dla siebie 

stworzeni. Zach, kiedy wreszcie obudzisz się i zobaczysz, jaka piękna jest 
moja Janine?

-

Sam chcę wybrać swoją żonę - odkrzyknął gniewnie Zach.

-

Mnie też nikt nie zmusi, żebym wyszła za niego - krzyknęła 

Janine.

-

Jesteś zakochana w Zachu! - zawołał prowokująco dziadek.

-

Ja... ja... - Janine nie mogła zebrać myśli. Dziadek przyglądał 

się jej z wyraźnym zadowoleniem.

-

Spójrz na nią, chłopcze - zwrócił się znów w stronę  Zacha. - 

Zobacz, jaka jest cudowna. I pomyśl o tym, jakie piękne będą wasze dzieci.

-

Dziadku. Nie chcę już więcej słyszeć o pięknych dzieciach! 

Nie wyjdę za Zacha.

-

Janine - usłyszała nagle jego glos tuż przy swoim uchu.

-

Trzymaj   się   od   tego   z   daleka   -   krzyknęła.   Po   co   się   w   to 

wtrącał?

-

To tylko sen.

Otworzyła oczy i zobaczyła jego twarz tuż nad swoją.
-

Och... - krzyknęła cicho, natychmiast prostując się. - Och... 

przepraszam.

-

Nie chciałem cię budzić, ale chyba śniłaś jakiś koszmar.

W ostrym świetle zaczęły jej łzawić oczy. Otarła twarz rękawem, 

wyciągnęła poduszki  spod  pleców  i złożyła koc, starając  się  ukryć, jak 
bardzo trzęsą się jej ręce.

-

Myślisz o tym, co stało się wczoraj po kolacji, prawda?

Janine wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się do niego pogodnie.
-

Właściwie to nic się nie stało - skłamała.

-

Wtedy w ogrodzie, kiedy się pocałowaliśmy. Posłuchaj - Zach 

ściszył głos i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt ich nie słyszy. - Myślę, że 
jednak powinniśmy o tym porozmawiać.

-

Ja...  Tak,  masz  rację.  - Nie  bardzo  czuła  się  na  siłach,  ale 

wolała   mieć   to   za   sobą   przed   spotkaniem   z   dziadkiem.   Nie   bardzo 
wiedziała, czego powinna oczekiwać. Zach powiedział, co myśli na temat 
aranżowania małżeństwa już na samym początku tej historii. Ona zresztą 
również.   Romans   z   Brianem   był   dobrą   lekcją,   bolesną   i   trudną   do 
zapomnienia. Oddała mu serce, zaufała, a on ją zawiódł. Zakochanie się 
było najbardziej wstrząsającym doświadczeniem w jej życiu i nie miała 
zamiaru go szybko powtarzać.

-

Byłbym   zwykłym   kłamcą,   gdybym   twierdził,   że  nasz 

pocałunek nie sprawił mi przyjemności - powiedział Zach - ale wolałbym, 
żeby   się   nie   zdarzył.   To   nic   nie   rozwiązało,   wręcz   przeciwnie, 
skomplikowało.

Janine nie czuła się specjalnie pochlebiona jego słowami. Musiało 

się to odbić wyraźnie na jej twarzy, ponieważ Zach natychmiast pospieszył 
z tłumaczeniem.

background image

-

Prawie   w   ogóle   się   nie   znamy.   Spotkaliśmy   się   wtedy   na 

lunchu  z  Antonem,   potem   rozmawialiśmy   kilka   razy,   ale   w   zasadzie 
jesteśmy obcymi ludźmi.

-

Zjedliśmy raz kolację - przypomniała mu Janine zirytowana, 

że tak łatwo wymazał z pamięci wspólny wieczór.

-

To prawda - potwierdził. - A potem spotkaliśmy się w Szkocji, 

zjedliśmy   razem   kolację,   spacerowaliśmy  w   księżycową   noc   i   -   zanim 
zdaliśmy sobie sprawę, co robimy - pocałowaliśmy się.

Janine przytaknęła w milczeniu.
-

Parę   rzeczy   mnie   usprawiedliwia,  ale   przyznaję,  że  to  była 

tylko moja wina - dodał.

-

Twoja?

-

Tak - potwierdził. - Ja ponoszę całkowitą odpowiedzialność. 

Bardzo wątpię, czy ty w ogóle wiedziałaś, co się dzieje. Przecież to jasne 
jak słońce, że jesteś zupełnie zielona...

-

Zaraz, zaraz - wtrąciła Janine. To, co usłyszała, wcale się jej 

nie podobało. - Co chciałeś przez to powiedzieć?

-

Nie masz żadnego doświadczenia w tych sprawach i ...

-

Inaczej mówiąc, jestem tak beznadziejnie naiwna,  że nie stać 

mnie nawet na romantyczny pocałunek.

-

Coś w tym rodzaju.

-

To niesamowite - mruknęła.

-

Nie obrażaj się.

-

Wyobraź sobie, że nie byłam dotąd trzymana  w klasztorze. I 

pragnę cię poinformować, że całowałam się już parę razy w życiu.

-

No dobrze. Ale nie o tym mówiliśmy...

-

Bardzo mi przykro, że uznałeś mnie za gąskę. Mężczyzna z 

twoim doświadczeniem musi przeżyć ogromne rozczarowanie, jeżeli trafi 
na kogoś tak niedoświadczonego...

-

Janine   -   przerwał   jej   stanowczo   -   ja   nic   takiego   nie 

powiedziałem. Chodziło mi tylko o to, że nam... to znaczy mnie... sprawy 
wymknęły się z rąk.

-

Jestem gotowa wziąć na siebie swoją część winy.  Poza tym 

jasno widzę, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.

-

To   dobrze   -   zgodził   się   Zach.   Z   trudem   chyba   nad   sobą 

panował. - Mów.

-

Chciałeś  mi  właśnie powiedzieć, że skoro było nam miło  i 

spędziliśmy razem średnio romantyczny wieczór...

-

Średnio romantyczny?

-

Właśnie! Nie ma się co obrażać. Po prostu stawiam sprawę 

jasno.

-

W porządku - syknął, sznurując usta.

-

Ponieważ uważasz się za znacznie bardziej doświadczonego, 

obawiasz się z mojej strony kłopotów. Nie daj Boże, upojona pocałunkiem, 
oddałabym ci na przykład serce - wykrzyknęła z wściekłością.

background image

-

Janine... zachowujesz się jak dziecko - upomniał ją chłodno.

-

Oczywiście. Dokładnie tego przecież ode mnie oczekujesz.

-

Celowo przekręcasz wszystko, co mówię - Zach zacisnął dłoń 

na oparciu fotela.

-

To, co mówisz, nikomu w ogóle nie jest potrzebne. Myślisz, że 

przekroczyliśmy pewną granicę w naszych stosunkach, tak? No cóż, możesz 
się tym w ogóle nie przejmować - zrobiła głęboki wdech i spojrzała mu 
prosto w oczy. - O to ci chodziło?

-

Mniej więcej.

-

Czy ty czasem trochę siebie nie przeceniasz, Zach? - zapytała 

z sarkazmem.

-

Nie ja mamrotałem o pięknych dzieciach. Pocałowaliśmy się, 

a ty od razu zaczynasz myśleć o pieluszkach.

-

To był tylko sen! I nie miał nic wspólnego z tym, o czym teraz 

rozmawiamy.

-

Niech ci będzie - wyciągnął to samo pismo, które przed chwilą 

odłożył   i   zaczął   bezmyślnie   przerzucać   kartki.   -   Ta   cała   rozmowa   do 
niczego nie prowadzi.

-

Dobrze.   Obiecuję,   że   zrobię   wszystko,   żeby   się   trzymać   z 

daleka  od  ciebie,   ale  jeżeli  od  czasu  do  czasu  nie  uda  mi  się   nie  ulec 
twojemu czarowi, z góry błagam o wybaczenie.

-

Janine, przestań.

Spoglądał na nią z taką wściekłością, że nie mogła się powstrzymać 

od śmiechu.

Zach zapadł głęboko w fotel i zamknął oczy dając do zrozumienia, 

że uważa rozmowę za skończoną. Janine przyglądała się przez okno, jak 
wstaje słońce. Starała się myśleć o wszystkim innym, byle nie o uczuciach, 
jakie wywoływał siedzący obok niej mężczyzna.

Wydawało się jej, że minęły całe wieki, zanim pilot  ogłosił, że za 

chwilę wylądują na lotnisku w Seattle. Marzyła, żeby znaleźć się w domu, 
chociaż miała zamiar wygarnąć od serca dziadkowi.

Po wylądowaniu szybko przeszła przez odprawę celną. Mordowała 

się z dwiema ciężkimi torbami. Kiedy wychodziła na słoneczny poranek, 
Zach   stał   wciąż   przy   biurku   celnika.   Zaczęła   machać   ręką,   próbując 
zatrzymać jakąś taksówkę.

-

Poczekaj - usłyszała obok siebie głos Zacha. - Wezmę jedną 

od ciebie.

-

Dziękuję - powiedziała zadyszana.

-

Zdaje się, że mieliśmy ograniczać wszystkie słowa wyrażające 

wdzięczność - mruknął.

-

Przepraszam, wyrwało mi się.

-

Co ty tu nosisz? Cegły? - zapytał posępnie. Jemu udało się 

podróżować z jedną lekką torbą.

-

Mogę ją nieść sama.

-

Złapię dla nas taksówkę.

background image

-

Dla nas?

-

Jedziemy porozmawiać z twoim dziadkiem.

-

Razem? Teraz? - była wykończona, zarówno  fizycznie, jak i 

psychicznie. Chyba oboje tak się czuli.

-

Nie sądzisz, że im szybciej, tym lepiej?

Problem tkwił w tym, że Janine nie bardzo wiedziała,  co zamierza 

powiedzieć dziadkowi. Była zdecydowana,  że stanie z nim do walki, ale 
chciała poczekać na bardziej stosowną chwilę.

-

Może go nawet nie być w domu - sprzeciwiła się - a   jeśli   jest, 

to nie sądzę, żeby był to najlepszy moment.

-

Chcę załatwić to raz i do końca.

-

Ja też - powiedziała z pełnym przekonaniem.

-

Ale myślę, że powinniśmy na taką rozmowę wybrać miejsce i 

czas bardzo starannie.

-

Może - Zach zaczynał się wahać. - Dobrze, możemy zrobić, 

jak chcesz.

-

Nie jak chcę, tylko po prostu rozsądnie. Zaufaj mi, Zach. Tak 

samo jak ty pragnę wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze. Co więcej - dodała - 
musimy przestać bez przerwy siebie nawzajem podejrzewać. Nikt nikogo nie 
śledzi i nikt się w nikim nie zakochał z powodu głupiego pocałunku.

-

W porządku - powiedział Zach, stawiając torbę na chodniku. 

Poniósł   rękę,   żeby   zatrzymać   taksówkę.   Janine   poczuła   jednocześnie 
rozdrażnienie   i   ulgę,  widząc   podjeżdżającego   w   tej   samej   chwili 
taksówkarza.

-

Jak   to   się   dzieje,   że   zawsze   i   we   wszystkim   się   ze  sobą 

zgadzamy, a mimo to bez przerwy się kłócimy?

-

Sam   chciałbym   to   wiedzieć.   -   Taksówkarz   wyskoczył   z 

samochodu i załadował szybko ich walizki. Zach na wierzch położył swoją 
torbę. - Równie dobrze możemy pojechać jedną - powiedział, otwierając 
przed nią drzwi. - I tak muszę porozmawiać z twoim dziadkiem.

-

Czy to naprawdę nie może  poczekać do jutra? Zach, jesteś 

przecież wykończony. Jeden dzień nie zrobi żadnej różnicy.

Zach potarł oczy, rzucając jej poirytowane spojrzenie.
-

Daj spokój, Janine, już teraz mówisz jak żona.

Powstrzymała się od cierpkiej uwagi, odwracając się w stronę okna. 

Tym   razem   naprawdę   jej   dopiekł.   Nie   mogła   się   doczekać,   kiedy   ten 
okropny człowiek zniknie jej z oczu.

Najwyraźniej Zach nie wiedział zupełnie, kiedy powinien przestać, 

bo po chwili dodał:

-

A teraz w dodatku jeszcze tak wyglądasz.

Odwróciła   się   do   niego   ze   słodziutkim   uśmiechem   i   jeszcze 

słodszym głosem zapytała:

-

O co ci chodzi?

-

Gdybyś mogła siebie zobaczyć. Najpierw zachowujesz się jak 

jędza, a teraz jeszcze...

background image

-

Jak   jędza!   -   wybuchnęła.   -   Postawmy   jedną   sprawę   jasno. 

Nigdy nie zachowuję się jak jędza.

Zach zrobił minę męczennika i z kolei on odwrócił się do okna.

-

Proszę pana, proszę pana - zawołała Janine, pochylając się do 

przodu.   Dotknęła   ramienia   taksówkarza   -   Proszę   powiedzieć,   czy   ja 
wyglądam na jędzę?

-

Eeee... Proszę pani, ja tylko jeżdżę na taksówce.  Niech mnie 

pani zapyta o jakąś ulicę, na pewno powiem,  gdzie jest. Jeżeli chce pani 
pojechać  za  miasto,   proszę  bardzo,   mnie   tam   wszystko   jedno.   Ale   jeśli 
chodzi o takie tam sprawy, to wolę pilnować własnego nosa.

-

Jesteś zadowolona? - mruknął Zach.

-

Nie,  nie   jestem  -  odpowiedziała   siadając   sztywno   i  patrząc 

prosto przed siebie.

Napotkała   wzrok   taksówkarza   w   lusterku   i   spróbowała   się 

uśmiechnąć, ale zobaczyła, że bardziej przypomina to grymas.

-

Ja jestem żonaty ponad dwadzieścia lat - odezwał się nagle 

taksówkarz, zatrzymując się na światłach  przy James Street. -1 udało nam 
się z żoną przetrzymać  razem dobre czasy i złe. Trudno to powiedzieć o 
większości ludzi.

-

Pewien jestem, że pańska żona nie jest jędzą - odezwał się z 

przekonaniem Zach.

-

E   tam,   zawsze   powie,   co   ma   na   wątrobie.   Moim   zdaniem, 

każda kobieta musi sobie pogadać, taka już jej natura.

-

Śmieszne   -   stwierdziła   Janine.   Nie   powinna   była   w   ogóle 

wciągać   obcego   człowieka   do   ich   sprzeczki,   a   szczególnie   mężczyzny, 
który musiał wziąć stronę Zacha.

-

Powiem wam,  dlaczego  my  z  żoną jesteśmy  razem  po   tych 

wszystkich latach - taksiarz ciągnął dalej swe zwierzenia. - Do łóżka nigdy 
nie szliśmy w gniewie. Wiem, że wyglądam na łagodnego faceta, ale i mnie 
czasami cholera weźmie. Nieraz przez te wszystkie lata kłóciliśmy się z 
Betsy, ale zawsze na koniec pocałowaliśmy się i było po wszystkim.

Janine   uśmiechnęła   się   i   kiwnęła   głową,   wściekła,   że   w   ogóle 

zaczynała tę rozmowę.

-

No dalej - powiedział taksiarz.

Janine i Zach spojrzeli na siebie zaskoczeni.
-

Co, no dalej? - zapytał Zach.

-

Pocałujcie   się   -   kierowca   odwrócił   się   do   nich   z   szerokim 

uśmiechem i mrugnął do Janine. - Jakby moja żona była taka ładna, ani 
chwilę bym się nie zastanawiał.

-

My nie jesteśmy małżeństwem - wykrztusiła Janine.

-

Ani nie zamierzamy być - dodał szybko Zach.

Kierowca parsknął śmiechem.
-

Zawsze   tak   mówią.   Im   bardziej   się   zapierają,   tym   bardziej 

zakochani.

Zjechał   z   Broadwayu   i   w   parę   minut   później   skręcił   w   owalny 

background image

podjazd przed domem Janine. Kiedy wyjmował walizki z bagażnika, Janine 
wysiadła z taksówki.

Zdaje się, że Zach nie zamierzał jej posłuchać, bo również wysiadł. 

Kiedy tarmosili się jeszcze z bagażami, w drzwiach domu pojawiła się pani 
McCormick.

-

Janine   -   krzyknęła   -   dlaczego   wróciłaś   tak  wcześnie? 

Spodziewaliśmy się ciebie dopiero za dwa dni.

Za   bardzo   brakowało   mi   twojej   kuchni   -   powiedziała   Janine, 

ściskając serdecznie starszą kobietę.

-

Czy dziadek był okropnie nieznośny?

-

Wcale.

Zach zapłacił taksówkarzowi, który przed odjazdem  zdążył jeszcze 

puścić oko w stronę Janine.

-

Proszę zapamiętać to, co powiedziałem.

-

Ile   jestem   ci   winna?-   zapytała   Janine,   automatycznie 

otwierając portmonetkę.

-

Nic   -   odparł   Zach,   sięgając   po   swój   bagaż   i   cięższą  torbę 

Janine. Powiedział to tak, jakby spodziewał się sprzeciwu. Janine nie miała 
zamiaru dla jego przyjemności zaczynać kolejnej kłótni.

-

Czy   dziadek   jest   w   domu?   -   zapytała,   przytulając   się   z 

czułością do gospodyni.

-

Wyszedł dzisiaj bardzo wcześnie, przypuszczam, że powinien 

niedługo wrócić.

-

To dobrze - stwierdził Zach, ruszając za nimi w stronę domu.

-

Pewnie   oboje   umieracie   z   głodu   -   powiedziała   pani 

McCormick, kierując się od razu w stronę kuchni. - Poczekajcie chwilę, 
zaraz coś przygotuję. Nie pożałujecie, że wróciliście.

Kiedy Janine znalazła się znowu sam na sam z Zachem, nie bardzo 

wiedziała,   co   ma   mu   powiedzieć.  Spędzili   razem   ze   sobą   prawie 
dwadzieścia cztery godziny. Kłócili się. Rozmawiali. Śmiali się. Całowali.

-

Janine..., Zach... - odezwali się równocześnie.

-

Ty pierwsza.

Ja...   ja   tylko   chciałam   za   wszystko   podziękować.  Będziemy   w 

kontakcie - powiedziała. - Telefonicznym - szybko   dodała.   -   Nie   musisz 
się obawiać, że niespodziewanie wpadnę do twojego biura.

Uśmiechnął się głupawo.
-

Pamiętaj, najważniejsza jest wymiana informacji.

-

Zgadzam się w stu procentach.

Stali patrząc przez chwilę na siebie.
-

Chciałeś coś powiedzieć - odezwała się po chwili.

-

Tak - Zach podrapał się po brodzie. - Ten taksówkarz miał 

rację, nawet jeśli chodzi o nas. Nie chciałbym, żebyśmy się rozstawali w 
gniewie. To, co mówiłem wcześniej... no wiesz, nie jesteś jędzą... Trochę 
przesadziłem.

Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała po Zachu, były przeprosiny. 

background image

Patrzył na nią czule. Nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, co robi, 
Janine zbliżyła się o krok w jego stronę. Zach też ruszył do niej i już miała 
przytulić   się   do   niego,   kiedy   usłyszeli   odgłos   otwieranych   drzwi. 
Odskoczyli nagle od siebie.

-

Janine! - wykrzyknął uradowany Anton. - Zach!

No, no, co za miła niespodzianka. Powiedzcie, czy  przechadzki po 

wrzosowiskach okazały się rzeczywiście takie romantyczne?

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Musimy trzymać wspólny front - mówiła Janine do Zacha cztery dni 

później. Spotkali się u niej w domu wczesnym popołudniem, żeby ustalić 
strategię. Dziadek wyjechał na cały dzień, a Zach z Janine chcieli - zaraz 
po jego powrocie - wyperswadować mu pomysł małżeństwa. Im wcześniej 
Anton zda sobie sprawę, że jego intryga nie udała się, tym lepiej. Oboje 
będą wtedy mogli spokojnie zająć się swoimi sprawami i zapomnieć o tym 
przykrym incydencie.

-

Najważniejsze   jest,   żebyśmy   wystąpili   przeciwko  niemu 

wspólnie - tłumaczyła Janine. Zach nic nie odpowiedział. Właściwie odkąd 
przyszedł,   w   ogóle   się  nie   odezwał.   No   cóż,   jej   też   knucie   przeciwko 
dziadkowi   nie   sprawiało   szalonej   przyjemności,   ale   przecież   nie   mieli 
innego   wyjścia.   -   W   przeciwnym   razie   będzie   nadal   grać   nami   jak 
pionkami na szachownicy.

-

Nie   musisz   mi   tego   po   raz   setny   tłumaczyć,   przecież 

przyszedłem - mruknął Zach, ale wciąż nie wyglądał na zadowolonego. 
Bez wątpienia nie był w najlepszym humorze.

-

Posłuchaj, jeżeli masz zamiar tak się zachowywać...

-

Jak? - zapytał wstając powoli. Podszedł do srebrnej tacy, na 

której stały filiżanki i nalał sobie kawy. Potem zbliżył się do kominka i 
oparł się o niego plecami.

-

Jakbyś robił mi wielką łaskę - wyjaśniła Janine.

-

Trzymałaś mnie w niepewności przez trzy dni.

Czy   masz   w   ogóle   pojęcie,   co   ja   przeżyłem.   Anton   bez   przerwy 

rzucał mi te swoje uśmieszki i wyglądał na tak zadowolonego, jakby nasze 
spotkanie w Szkocji przebiegło zgodnie z jego planem. A wczoraj posunął 
się do tego, że podał mi nazwisko dobrego jubilera. Janine zerwała się jak 
oparzona i ogarniając Zacha płonącym wzrokiem odparowała.

-

Myślałam, że ty do mnie zadzwonisz. Przecież to twoje słowa, 

że najważniejszy jest przepływ informacji. A potem nagle chowasz głowę w 
piasek. Jeśli już mowa o informacjach, to zapewniam cię, że tu także nie 
było sielankowo.

-

Być może będzie to dla ciebie zaskoczeniem, ale mam jeszcze 

inne sprawy na głowie, nie tylko ciebie i twojego dziadka.

-

Czy to ma znaczyć, że ja nie wiem, co robić z czasem?

-

Oczywiście nie - powiedział wolno i już spokojnie.

background image

-

No i widzisz, znowu się kłócimy.

-

Wiem - westchnęła zrezygnowana. - I nic z tego nie wynika.

-

Najbardziej mnie martwi, że twój dziadek przyłapał nas wtedy 

- powiedział Zach marszcząc czoło.

-

Staliśmy tak blisko siebie, a ty patrzyłaś na mnie tymi swoimi 

niebieskimi oczami dziecka, milcząco prosząc o pocałunek.

-

Wcale nie - zaperzyła się, wiedząc, że Zach ma rację. Policzki 

jej   poczerwieniały.   Pragnęła   wtedy,   żeby   ją   pocałował,   ale   nie   chciała 
przyznać się do tego nawet przed sobą.

Zach potrząsnął głową i odstawił filiżankę na kominek. Wepchnął 

ręce w kieszenie, nadal opierając się o gzyms kominka.

-

A najgorsze jest to, że ja byłem gotów cię pocałować. Gdyby 

twój dziadek nie wszedł wtedy, zrobiłbym to.

-

Naprawdę? - zapytała cicho czując, że kręci jej się w głowie.

Zach wyprostował się nagle, zaciskając zęby. Nie po raz pierwszy 

zauważyła, jak mocny jest zarys jego podbródka.

-

Jestem tylko człowiekiem - skwitował sucho.

-

Jestem   podatny   na   wdzięki   pięknych   kobiet   tak  samo,   jak 

każdy inny mężczyzna. A szczególnie wtedy, gdy taka kobieta chce, by ją 
wziąć w ramiona.

Tego było już naprawdę za wiele. Janine zacisnęła usta, żeby nie 

krzyknąć z gniewu. Ale zamknęła tylko oczy i odetchnęła głębiej, żeby się 
opanować.

-

Zamiast oskarżać się o to, co się nie wydarzyło, może lepiej 

byłoby   porozmawiać   o   dziadku.   Zdaje   się,   że   on   miał   być   głównym 
tematem naszego spotkania.

-

Dobrze   -   chętnie   zgodził   się   Zach.   -   Przepraszam.  Nie 

powinienem do tamtego wracać. - Podszedł do skórzanego fotela i zasiadł 
wygodnie. - Co więc zamierzasz mu powiedzieć?

-

Ja?   Myślałam....   miałam   nadzieję...   że   ty   mu   wszystko 

powiesz.

Ostatnio nie odznaczam się specjalnym taktem -

Zach   potrząsnął 

głową.

-

No   dobrze,   jeśli   tego   naprawdę   chcesz,   ja   mogę   mówić   - 

wpatrzona w bogaty wzór dywanu, starała się zebrać myśli. - Powinniśmy 
mu chyba powiedzieć, że oboje kochamy go i podziwiamy. Wiemy, że miał 
na   względzie   tylko   nasze   szczęście.   Może   nawet  podziękujmy   mu...   - 
urwała nagle, słysząc parsknięcie  śmiechem. - Dobrze, jeżeli uważasz, że 
zrobisz to lepiej, mów ty.

-

Gdyby to naprawdę miało zależeć ode mnie, powiedziałbym 

mu po prostu: odczep się od naszego życia, ty stary głupcze.

- Twoja delikatność jest wzruszająca - skomentowała. - Zdaje się, że 

dla ciebie ta cała sprawa jest jednym wielkiem żartem i naprawdę bawi cię 
dręczenie mnie.

-

Przesadzasz.

background image

Nagle drzwi biblioteki otworzyły się. Do pokoju  weszli dziadek i 

jego długoletni przyjaciel, weterynarz Burt Coleman.

-

O! Zach, Janine - powitał ich dziadek.

-

Dziadku - wykrzyknęła Janine, zrywając się na równe nogi. 

Nie była na to przygotowana, a Zach zachowywał się przez cały czas tak 
okropnie, że nie zastanawiając się, co robi, wypaliła: - Naprawdę nie wiem, 
dlaczego   chcesz,   żebym   wyszła   akurat   za   tego   faceta.   Jest   uparty   i 
nieznośny, i w ogóle nie jesteśmy w stanie się dogadać - kiedy skończyła, 
dygotała cała i opadła bezwładnie na najbliższe krzesło.

-

Jeśli sama tego nie zauważyłaś, to pragnę cię poinformować, 

że także nie jesteś aniołem - warknął Zach.

-

Dzieci, przestańcie. Powiedzcie, o co wam chodzi?

-

Chciałbym   tę   sprawę   raz   na   zawsze   wyjaśnić   -   powiedział 

Zach z wyraźnym trudem. - Nie mam zamiaru dać się złapać na męża dla 
Janine.

-

A ty myślisz, że ja może chcę być twoją żoną! Niech ci się to 

nawet nie śni, Zachary Thomas!

-

Wiemy,   że   chciałeś   dobrze!   -  dodał   Zachary.   Na   Janine   w 

ogóle nie zwracał uwagi. - Ale nam to nie odpowiada.

Dziadek podszedł do skórzanego fotela, w którym wcześniej siedział 

Zach. Uśmiechnął się do nich słabo,  nagle wydał im się bardzo stary i 
zmęczony.

-

Myślałem...   miałem   nadzieję,   że   poczujecie   do   siebie 

sympatię.

-

Jeżeli się wcześniej nie pomordujemy - warknął Zach.

- Przepraszam cię, dziadku, wiem, że to dla ciebie zawód. Naprawdę 

mi przykro - powiedziała Janine. Czuła się okropnie. - Ale Zach i ja nawet 
się nie lubimy. Nawet nie potrafimy rozmawiać ze sobą jak cywilizowani 
ludzie. On jest kłótliwy i nierozsądny...

-

A ona jest nielogiczna i uparta.

-

Myślę, że nie ma potrzeby, byśmy się dalej obrażali - Janine 

ucięła krótko. Była purpurowa.

-

Nie   ma   więc   żadnej   nadziei?   -   zapytał   Anton   z   bólem   w 

głosie.

-

Żadnej - odparł Zach zaskakująco spokojnym głosem. - Jestem 

pewien, że Janine spotka pewnego  dnia jakiegoś wspaniałego mężczyznę, 
ale niestety, to nie będę ja.

Dziadek osunął się w głąb fotela.
-

Jesteś pewien?

-

Jestem - odparł Zach tak głośno, że mogła go usłyszeć nawet 

pani McCormick przygotowująca coś w kuchni.

Dziadku,     kocham   cię   -   powiedziała   Janine   -  i   zrobię   dla   ciebie 

wszystko, ale nie chcę i nie mogę poślubić Zacha. Wiemy, że chciałeś jak 
najlepiej, ale my nie czujemy do siebie kompletnie nic.

Burt Coleman stojący w drzwiach biblioteki wyglądał, jakby wolał 

background image

znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu. Najwyraźniej czuł się okropnie 
jako świadek prywatnych problemów innych ludzi.

-

Najlepiej  będzie, jeżeli przyjdę innym razem -

mruknął, 

odwracając się do wyjścia.

-

Nie - sprzeciwił się Anton, przywołując gestem przyjaciela. - 

Wejdź. Poznałeś już Zachary'ego Thomasa, prawda?

Mężczyźni   wymienili   ukłon.   Janine   zauważyła,   że  Zach   był 

niezwykle sztywny. Ich spotkanie z dziadkiem nie przebiegło zgodnie z jej 
planami. Chciała, żeby odbyło się spokojnie, bez emocji. A skończyło się 
kolejną kłótnią i co gorsza, to ona zaczęła .

Podeszła do stołu i bez pytania nalała dziadkowi i jego przyjacielowi 

kawy. Burt usiadł naprzeciw Antona, nadal wyraźnie skrępowany zaistniałą 
sytuacją.

-

Pójdę już - oznajmił Zach sztywno. - Miło było pana spotkać, 

doktorze Coleman.

-

Mnie również - odparł przyjaciel dziadka, rzucając  nerwowe 

spojrzenie na Zacha.

-

Odprowadzę cię do drzwi - powiedziała Janine, szczęśliwa, że 

ma   powód   do   wyjścia   z   pokoju.   Zamknęła   starannie   za   sobą   drzwi   do 
biblioteki.

Oboje stanęli w przejściu. Janine usiłowała się uśmiechnąć, ale Zach 

patrzył   na   nią   nieruchomym   wzrokiem   i   poczuła,   że   serce   jej   bije   jak 
oszalałe. Zrobili to, co mieli zrobić. Powinna czuć ulgę, że rozmowa, która 
wisiała nad nią od paru dni, była już poza nią. Zamiast tego czuła smutek, 
którego nie umiała w pełni zrozumieć ani wytłumaczyć.

-

Czy myślisz, że przekonaliśmy go?

-

Nie wiem - odpowiedział Zach prawie szeptem.  - Twojego 

dziadka trudno rozgryźć. Może nigdy nie wspomni już o tym małżeństwie i 
będziemy to mieli z głowy. Chciałbym, żeby tak właśnie było. Ale równie 
dobrze może dać nam parę dni spokoju tylko po to, żeby zebrać siły. Nie 
sądzę, żeby zrezygnował tak łatwo.

-

Nie, chyba nie.

Zach spojrzał na zegarek.
-

Pójdę już - powiedział.

Janine   nie   chciała,   żeby   już   wychodził,   ale   nie   było   żadnego 

powodu, by go zatrzymywać. Położyła dłoń na klamce. Nagle zawahała się 
i odwróciła.

-

To, co powiedziałam tam, to nieprawda. Wcale tak nie myślę - 

wyrzuciła z siebie.

-

Chcesz, żebyśmy się pobrali?

- Ależ nie - krzyknęła.- Że nazwalam cię upartym i nieznośnym. Nie 

jesteś taki zły, ale musiałam jakoś rozsądnie umotywować swoją niechęć.

-

Ja zachowałem się identycznie. Naprawdę wcale nie uważam, 

że jesteś nie do zniesienia. Sądziłem, że rozumiesz, po co to mówię.

-

Ależ oczywiście, że rozumiałam - zapewniła go.

background image

-

Te   ostatnie   cztery   dni   były,   delikatnie   mówiąc,   trudne   - 

ciągnął Zach. - Nie tylko dlatego, że Anton przez całe czas napomykał o 
Szkocji,   ale   w   dodatku   bez   przerwy   rzucał   mi   porozumiewawcze 
uśmieszki.

-

Tu   zachowywał   się   tak   samo.   Bez   przerwy   mruczał  coś   o 

dzieciach.

Dzieciach? - powtórzył Zach, patrząc na nią ze zdziwieniem.
-

Naszych dzieciach.

-

O Boże!

-

Dobrze, że powiedzieliśmy mu wreszcie prosto w oczy, co o 

tym myślimy. - Dlaczego więc czuła się tak okropnie. - Jeżeli uwierzy nam 
- a może tak się stać - oznacza to pożegnanie.

-

Chyba   tak   -   powiedział   Zach,   ale   wcale   nie   ruszył   się   do 

wyjścia.

Janine cieszyła się z tego, chciała dobrze zapamiętać  jego twarz na 

przyszłość, kiedy będą się spotykali tylko przypadkiem.

-

Chyba że twój dziadek nie zrezygnuje z prób połączenia nas 

węzłem małżeńskim.

-

To możliwe - zgodziła się Janine szybko, wściekła, że serce aż 

jej   podskoczyło   na   taką   ewentualność.   -   Oczywiście,   będziemy   wtedy 
zmuszeni znowu mu się sprzeciwić. Nie może nas traktować jak marionetki.

Zach miał właśnie coś powiedzieć, kiedy nagle otworzyły się drzwi 

biblioteki i wypadł przez nie Burty Coleman ze ściągniętą przestrachem 
twarzą.

-

Janine, musimy wezwać lekarza do twojego dziadka.

-

Co się stało?

-

Nie jestem pewien. Nagle pobladł i zaczął się dusić. Myślę, że 

to serce.

Janine wpadła do biblioteki, myśląc,  że i jej serce zaraz odmówi 

posłuszeństwa. Zach biegł tuż za nią.  Doktor Coleman miał rację. Nigdy 
jeszcze nie widziała  dziadka w takim złym stanie. Oddychał chrapliwie, 
oczy   miał   zamknięte.   Spoczywał   w   fotelu   z   odchyloną  do   tyłu   głową. 
Wyglądał   staro,   dużo   starzej   niż  kiedykolwiek.   Poczuła   nagły   lęk   i 
podbiegła do stolika, na którym stał telefon.

-

Nic mi nie jest - wycharczał dziadek. Otworzył oczy i usiadł 

prosto. Z wyraźnym wysiłkiem podniósł rękę, wstrzymując Janine. - Nie 
ma powodu, żeby robić zamieszanie tylko dlatego, że stary człowiek chciał 
przez chwilę odpocząć. - uśmiechnął się słabo, a jego twarz nadal była 
bardzo blada. - Nie dzwoń po żadnego lekarza. Byłem w zeszłym tygodniu 
na badaniu kontrolnym i jestem zdrów jak ryba.

-

Nie   wyglądasz   tak   zdrowo   -   sprzeciwił   się   Zach.   Janine 

zobaczyła,   że   jego   twarz   jest   prawie   równie   blada   jak   twarz   dziadka. 
Klęcząc koło starego człowieka, Zach ujął jego rękę i zaczął sprawdzać puls.

-

Nic mi nie jest - upierał się dziadek.

-

Czy coś cię boli?

background image

Dziadek przeniósł spojrzenie ze swego partnera na Janine.
-

Nic - odpowiedział, machając ze zniecierpliwieniem ręką.

-

Doktorze   Coleman?   -   -   Janine   spojrzała   na   przyjaciela 

dziadka. - Czy powinnam zadzwonić po lekarza?

-

A co niby Burt ma wiedzieć na temat mojego serca - wtrącił 

się dziadek. - Niech zajmuje się swoimi końmi.

-

Zadzwoń. Nic się nie stanie, jeśli go zbadają.

-

Jestem całkowicie zdrowy - krzyknął dziadek.

-

To dobrze - Janine zgodziła się z uśmiechem. - Chciałabym 

tylko,   żeby   doktor   Madison   mnie   w   tym   upewnił.   -   Wykręciła   numer 
telefonu.   Musiała   mówić   bardzo   głośno,   żeby   przekrzyczeć   protesty 
dziadka. Po chwili odłożyła słuchawkę i zwróciła się do Zacha. - Doktor 
Madison powiedział, że możemy go przywieźć zaraz.

-

Nie mam najmniejszego zamiaru tracić czas na  wycieczki do 

miasta. Właśnie mieliśmy zamiar rozegrać parę partyjek wista.

-

Możemy   zagrać   jutro   -   powiedział   doktor   Coleman.   -   Nie 

zapominaj, że już nie musimy chodzić do pracy.

-

Mam parę spraw do załatwienia w biurze.

-

Nie   masz   -   wtrącił   się   Zach.   -   Masz   tylko   spotkanie   z 

lekarzem. Zaraz cię tam zawieziemy, dość już tych kłótni.

Anton zmrużył oczy, jakby gotując się do gwałtownego sprzeciwu. 

Ale   nagle   najwyraźniej   zmienił   zdanie,  bo   kiwnął,   choć   z   wyraźną 
niechęcią, głową.

-

Dobrze,   jeżeli   to   ma   wam   poprawić   humor.   Ale   już   teraz 

ostrzegam was, że będziecie się czuć głupio.

Następne dwie godziny wydawały się Janine latami. Doktor Madison 

badał dziadka, a ona z Zachem siedzieli w poczekalni.

-

Dlaczego   to   tak   długo   trwa?   -   zapytała   Janine,   załamując 

nerwowo  ręce.   - Nie   wiem,   czy  zrobiliśmy  dobrze  przywożąc  go  tutaj. 
Może trzeba było od razu jechać do szpitala.

-

Nie przypuszczam, żeby na to się zgodził - odparł Zach.

-

A ty sądzisz, że ja posłuchałabym go w takim przypadku?- - 

siedziała   na   skraju   krzesła,   ściskając  tak   mocno   ręce,   że   aż   bielały   jej 
kostki. - To śmieszne, nigdy o nim nie myślałam jak o starym człowieku.

Zawsze był taki zdrowy i pełen życia. Nigdy nawet nie pomyślałam, 

że może mu się coś stać.

-

Wszystko będzie dobrze, Janine.

-

Widziałeś   go   -   krzyknęła.   Znowu   zaczęła   w   niej   narastać 

panika. Zach ujął ją za rękę. Poczuła ulgę, tak jakby przelał w nią swoją siłę 
i wiarę. Potrzebowała jednej i drugiej.

Kiedy otworzyły się drzwi do gabinetu, zerwali się na równe nogi. 

Dłoń Zacha zacisnęła się mocniej na jej dłoni.

-

Doktor Madison chce z państwem porozmawiać - zwróciła 

się   do   nich   pielęgniarka.   Zaprowadziła   ich   do   niewielkiego   gabinetu   i 
powiedziała,   że   lekarz   zaraz   przyjdzie.   Janine   przysiadła   na   jednym   z 

background image

foteli, wodząc nieprzytomnym wzrokim po ścianach.

Doktor   Madison   wszedł   w   chwilę   później.   Zatrzymał  się,   żeby 

uścisnąć dłoń Zachowi, i ukłonił się Janine.

-

Wyniki badań nie wskazują na nic groźnego -

powiedział, 

przesuwając na biurku jakieś papiery.

-

Co się więc stało? Dlaczego był taki blady?

Dlaczego nie mógł oddychać?
Lekarz zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie swoim dłoniom.
-

Naprawdę   nie   wiem.   Twierdzi,   że   w   tym   czasie   nie 

wykonywał żadnej ciężkiej pracy.

-

Nie, pił kawę i rozmawiał  z przyjacielem.  Doktor Madison 

skinął głową.

-

Może jakieś kłopoty w pracy?

-

Nie   -   odpowiedziała   Janine.   -   Interesy   idą   lepiej   niż 

kiedykolwiek. Dziadek postanowił odejść na emeryturę. Tak boję się, żeby 
teraz nic mu się nie stało.

-

Naprawdę nie wiem, co państwu powiedzieć. Musi teraz dbać 

o   siebie   przez   kilka   dni,   ale   proszę   się   nie   martwić.   To   na   pewno   nic 
poważnego.

-

Dzięki Bogu - westchnęła Janine, zamykając oczy.

-

Teraz się ubiera - powiedział doktor Madison.

Wstał, dając do zrozumienia, że uważa wizytę za skończoną. - Za 

kilka minut przyjdzie do poczekalni.

-

Dziękujemy, doktorze - powiedział Zach.

Janine poczuła ogromną ulgę. Wstała i uśmiechnęła się do Zacha. W 

uśmiechu   tym   była   wdzięczność.   Był   to   uśmiech,   jakim   obdarza   się 
dobrego   przyjaciela,   kiedy   zdarza   się   coś   niespodziewanie   fortunnego. 
Uśmiech   kobiety   do   męża.   Ta   myśl   uderzyła   ją   nagle,   szybko   spuściła 
wzrok, żeby ukryć rumieniec, który zalał jej twarz.

Kiedy   dziadek   przyszedł   do   poczekalni,   widać   było,  że   czuje   się 

znacznie lepiej. Jego oczy lśniły tryumfalnie, a skóra miała zdrowy, różowy 
odcień.

-

Mam   nadzieję,   że   jesteście   zadowoleni   -   zrzędził  zapinając 

płaszcz. - Straciłem przez was prawie całe popołudnie.

-

Miałeś   całkowitą   rację,   dziadku   —   powiedziała   Janine 

radośnie. - Jesteś zdrowy i zmarnowaliśmy ci partyjkę wista, ciągnąc cię tu 
zupełnie niepotrzebnie.

-

A ja już od dawna powinienem być w biurze - dodał Zach 

równie pogodnie.

Znowu uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. W tym samym 

momencie uświadomili sobie, że  zachowują się jak bliscy sobie ludzie i 
odwrócili nagle wzrok.

Zach  odwiózł Janine i dziadkia,  który przez całą  drogę  do domu 

narzekał,   że   zepsuli   mu   popołudnie.   Tak   jakby   partyjka   wista   była 
najważniejszym wydarzeniem na świecie.

background image

Janine  wysiadła z  samochodu  i podeszła  do Zacha. Udało jej się 

zwalczyć nagłą ochotę uściskania go.

-

Dziękuję za wszystko - powiedziała.

-

Gdyby coś się działo, dzwoń do mnie - powiedział, otwierając 

drzwi   samochodu.   Zawahał   się   przez   moment,   potem   pochylił   głowę   i 
spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, Janine.

Podniosła rękę w geście pożegnania i poczuła, że robi jej się bardzo 

smutno.

-

Do widzenia, Zach - powiedziała, zmuszając się do pogodnego 

tonu. - Jeszcze raz dziękuję.

Przez chwilę nie odpowiadał, chociaż wciąż patrzył na nią. Wreszcie 

powtórzył:

-

Jeżeli   będziesz   czegoś   potrzebowała,   zadzwoń   do  mnie, 

dobrze?

-

Zadzwonię.

Ale oboje wiedzieli, że ona tego nie zrobi. Najlepiej było wszystko 

skończyć właśnie w taki sposób. Czyste cięcie.

Janine stała na podjeździe, póki samochód Zacha nie zniknął jej z 

oczu. Dopiero wtedy wróciła do domu.

-

Jesteś   kochana   -   szepnęła   Patty   St.   John,   podając   śpiące 

niemowlę Janine. - Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdybym musiała 
wziąć Michaela na to spotkanie. Bardzo zależy mi na tej pracy.

-

Chętnie ci pomogę - Janine spojrzała na słodką twarzyczkę 

sześciomiesięcznego   niemowlaka.   -   Przepraszam,   że   poprosiłam   cię   o 
przyniesienie   Michaela   tutaj,   ale   od   kilku   dni   nie   ruszam   się   z   domu. 
Dziadek nie czuje się najlepiej.

-

To   żaden   problem   -   szepnęła   Patty   stawiając   na   podłodze 

torbę z pieluchami. Rozejrzała się wokół. - To dopiero dom. Nie miałam 
pojęcia, że ty... no wiesz, że tak dobrze ci się powodzi.

- To dom mojego dziadka - wyjaśniła Janine, kołysząc delikatnie 

małego   Michaela   w   ramionach.   Dziecko   wyzwalało   w   niej   ogromne 
pokłady czułości  i ciepła. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Dziadek 
przez cały poprzedni tydzień bez przerwy robił uwagi na temat cudownych 
dzieci, jakie ona mogłaby mieć z Zachem. Instynkt macierzyński, z którego 
istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy, zaczął dawać o sobie znać.

-

Wrócę   za   godzinę   -   powiedziała   Patty.   Pochyliła   się   i 

pocałowała Michaela w gładkie czoło.

Janine z dzieckiem na ręku odprowadziła przyjaciółkę do drzwi.
-

Powodzenia.

-

Dzięki. Właśnie tego mi potrzeba.

Janine poszła do salonu i usiadła z dzieckiem w starym, bujanym 

fotelu.   Chwilę   potem   w   drzwiach  pojawił   się   Anton.   Na   widok   Janine 
łagodnie kołyszącej  się na ulubionym fotelu jego żony zamarł z wyrazem 
zachwytu na twarzy.

background image

-

Czyżbyś miała tam dziecko?

-

Niczego nie przeoczysz, co, dziadku?

-

Czyje ono jest?

-

Patty   St.   John.   Może   pamiętasz,   wspominałam   ci   o   niej. 

Pracowała   społecznie   w   Klubie   Przyjaciół.  Rzuciła  to, kiedy  uradził się 
Michael, ale teraz chciałaby znaleźć coś na pół etatu.

-

A ty w tym czasie będziesz opiekować się jej dzieckiem?

-

Tylko dzisiaj - tłumaczyła Janine. - Zwykle pomaga jej siostra, 

ale dostała strasznego kataru.

-

Dlaczego nigdzie nie wychodzisz? - zapytał dziadek marszcząc 

lekko czoło. - Już od tygodnia siedzisz kamieniem w domu. Zachowujesz 
się jak pustelnica.

-

Mam   co   robić   -   odpowiedziała   cicho.   Nie   chciała   obudzić 

dziecka.

-

Oczywiście. Pilnujesz swego dziadka - skrzywił się. - Myślisz, 

że nie zauważyłem. I jak długo zamierzasz być moim cieniem? Powinnaś 
robić to, co zwykle, zamiast zamartwiać się o mnie. Czuję się zupełnie 
dobrze, naprawdę.

-

Doktor Madison powiedział, że powinnam cię mieć na oku 

przez parę dni.

-

Ale to już tydzień.

Dziadek wcale nie musiał jej o tym przypominać. Zaczynała mieć 

objawy klaustrofobii. Przez cały ten czas nawet z nikim nie rozmawiała. 
Od   Zacha   także  nie   miała   żadnych   wieści.   Zresztą   wcale   się   ich   nie 
spodziewała.

Michael   poruszył   się   i   Janine,   ułożywszy   go   wygodnie,   zaczęła 

delikatnie kołysać.

-

Jutro jadę do biura - poinformował dziadek, patrząc na nią tak, 

jakby oczekiwał sprzeciwu.

-

Zobaczymy - stwierdziła spokojnie. Dziecko podniosło głowę 

i   ziewając   rozejrzało   się   po   pokoju.   Na   pomarszczonej   twarzy   dziadka 
pojawił się czuły uśmiech.

-

Dobrze   -   zgodził   się   -   zobaczymy.   -   Wyciągnął   w   stronę 

dziecka palec, który malec mocno chwycił i zaczął łapczywie ssać.

Janine roześmiała się, przyglądając się zabawie dziadka z dzieckiem. 

Po kilku minutach Michael znudził się i ziewnął znowu. Janine uznała, że 
czas sprawdzić pieluchę. Podniosła się i sięgnęła po torbę pozostawioną 
przez Patty.

-

Zaraz wracam - powiedziała.

Była w połowie drogi, kiedy Anton ją zatrzymał.
-

Wyglądasz   bardzo   ładnie   z   dzieckiem   w   ramionach.   Tak 

naturalnie.

Janine uśmiechnęła się. Nie miała zamiaru mówić mu, że również 

czuła się wspaniale trzymając dziecko w ramionach.

Kiedy   zmieniała   pieluchę,   usłyszała   dzwonek   do   drzwi.   Michael 

background image

pogodnie oglądał własne paluszki i gruchał radośnie, podczas gdy Janine 
wciągała mu ceratkowe majtki.

-

Musisz   być   dla   mnie   bardzo   wyrozumiały,   dzieciaku   - 

powiedziała,   ostrożnie   wsadzając   nogi   w   śpioszki.   Kiedy   skończyła, 
podniosła   go   wysoko   ponad   głowę   i   roześmiała   się   na   widok 
uszczęśliwionej twarzyczki malca. Roześmiani wrócili do salonu.

Dziadek siedział na taborecie koło fortepianu, a po drugiej stronie na 

fotelu Zach.

Janine poczuła, jak podskoczyło jej serce. Natychmiast spoważniała.
-

Cześć,   Zach   -   powiedziała   możliwie   najbardziej   obojętnym 

tonem, kołysząc Michaela na biodrze. Rzuciła podejrzliwe spojrzenie na 
dziadka, który uśmiechnął się do niej, udając niewiniątko.

- Zach przyniósł mi trochę papierów do podpisania - wyjaśnił.
-

Nie   chciałam   wam   przeszkadzać   -   przeprosiła.   Nie   mogła 

oderwać wzroku od Zacha. Uśmiechał się lekko. Ten pół uśmiech zawsze 
ją pociągał.

-

Janine wcale nam nie przeszkadza, prawda? - zapytał dziadek.

-

Nie - odpowiedział sztywno Zach.

-

Przepraszam was na moment - odchrząknął dziadek. - Muszę 

przynieść pióro. - Dźwignął się z taboretu i wyszedł.

-

Co słychać? - zapytał Zach, spoglądając na nią.

-

Dobrze, wszystko w porządku.

-

Widzę,   że   bez   kłopotu   znalazłaś   sobie   nowego   kawalera   - 

powiedział wskazując na Michaela.

-

Michaelu St. John - powiedziała Janine, dostosowując się do 

jego lekkiego tonu - przedstawiam ci pana Thomasa.

-

Miło mi pana poznać - Zach wyciągnął rękę.

- Pomagasz koleżance?
-   Tak.   Szuka   pracy   na   pół   etatu,   ale   trudno   jej   znaleźć   coś 

odpowiedniego. Jest właśnie na spotkaniu w tej sprawie.

Janine   usiadła   na   kanapie   naprzeciwko   Zacha   i   usadziła   sobie 

Michaela na kolanie.

-

Teraz, kiedy twoje życie jest znowu uporządkowane - zapytała 

figlarnie - czy czasem nie tęsknisz troszeczkę za mną? Roześmiał się cicho.

-

Kiedy   ostatni   raz   rozmawialiśmy?   Siedem   dni  temu.   Nie 

wiem, czy mi uwierzysz, Janine, ale z nikim  się przez cały ten czas nie 
pokłóciłem.

-

Powinieneś więc być szczęśliwy.

-

Masz rację. Powinienem. - Potrząsnął głową. - Ale nie jestem. 

A niech to, Janine, nudziłem się śmiertelnie. Chcesz znać odpowiedź? Tak, 
tęskniłem za tobą.

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Zanim Janine miała okazję odpowiedzieć, do pokoju wrócił dziadek z 

piórem w ręku.

background image

-

Mówiłeś,   że   masz   dla   mnie   jakieś   papiery   do   podpisania   - 

przypomniał Zachowi, który z wyraźną niechęcią oderwał wzrok od Janine, 
otworzył teczkę i wyjął z niej dokumenty.

-

Masz, przejrzyj je.

-

Chcesz,   żebym   je   podpisał,   czy   nie?   -   zapytał   zdziwiony 

dziadek.

-

Tak,   oczywiście,   podpisuj   -   Zach   kolejny   raz   oderwał 

spojrzenie od Janine.

Mrucząc   coś   do   siebie,   dziadek   zaniósł   papiery   na   mały   stolik, 

rozłożył je i szybko podpisał.

Janine   wiedziała,   że   powinna   wyjść.   Obaj   mężczyźni  mieli 

prawdopodobnie   jakieś   sprawy   do   przedyskutowania.   Ale   nie   mogła 
zmusić się do odejścia. Nie teraz, kiedy Zach przyznał tak po prostu, że za 
nią tęsknił.

-

Janine, ja...- przerwał jej myśli dziadek.

-

Już   wychodzę   -   wtrąciła   szybko.   Zerwała   się   pospiesznie, 

przytrzymując mocniej Michaela.

-

Chciałbym,   żebyś   została   -   zaskoczył   ją   dziadek.   -   Pragnę 

porozmawiać   z   tobą   i   Zachem.   Obojgu  wam,   mówiąc   szczerze,   jestem 
winien   przeprosiny,  zwierzyłem   się   Burtowi,   opowiedziałem   mu,   jak 
chciałem   ułożyć   wasze   małżeństwo.   Wyśmiał   mnie   i   nazwał   starym 
głupcem.

-   Dziadku   -   powiedziała   Janine   z   niepokojem,   nie   chcąc   wcale 

poruszać sprawy, która doprowadziła do takiego zamieszania. - Ustaliliśmy 
już wszystko z Zachem. Rozumiemy, dlaczego to zrobiłeś i... uporaliśmy 
się z tym, nie ma więc potrzeby, byś nas przepraszał.

-

Obawiam się, że jednak tak - upierał się dziadek.

-

Burt   wytknął   mi   wszystkie   moje   winy.   Nie   musicie   się 

obawiać, że zaskoczę was jakimiś sztuczkami.

-

Wstał,   żeby   przynieść   Zachowi   podpisane   papiery,   potem 

usiadł w fotelu naprzeciwko nich. Wydawał się zmęczony. Nigdy dotąd nie 
wyglądał tak krucho. Jak bardzo stary człowiek, którego pokonało życie.

-

Janine   jest   cudowną   kobietą   -   odezwał   się   zupełnie 

niespodziewanie Zach. - Chciałbym, żebyś wiedział, że zrozumiałem to.

-

Ma swoje wady - odpowiedział dziadek, sięgając po cygaro - 

ale jest taka ładna, że mężczyźni wiele jej wybaczą.

-

Dziękuję ci bardzo - wyszeptała Janine sarkastycznie i została 

nagrodzona lekkim uśmiechem Zacha, który tak lubiła. Dziadek zdawał się 
jej nie słyszeć, a jeśli nawet, to zignorował ją w tym momencie.

-

Chcę   dla   niej   wszystkiego,   co   najlepsze,   ale   kiedy 

zaproponowałem ciebie na męża, narobiła tyle szumu.  Chyba spokojniej 
zachowałby się kurczak oskubywany  żywcem. Kiedy zapytałem, o co jej 
właściwie chodzi,  okazało się, że o romans - dziadek wymówił to słowo 
tak, jakby było niezwykle śmieszne.

-

Czy   istnieje   kobieta,   która   nie   pragnie   romansu?   -   jęknęła, 

background image

broniąc się.

-

Ja należę do innej epoki - mówił dalej dziadek.

-

Z   własnego   doświadczenia   nie   wiem,   co   to   jest   romans,   a 

kiedy poprosiłem Janine, żeby mi wytłumaczyła, też miała duże kłopoty. 
Mówiła   o   schadzkach   na   wrzosowisku   i   tego   typu   bzdurach.   Dlatego 
wysłałem was do Szkocji.

-

Domyśliliśmy się tego - sucho powiedział Zach.

-

Jak   pewnie   wiedziałeś   od   początku   -   dodała   Janine  - 

wymyśliłam   to   na   poczekaniu.   Romans   to   nie   jest   pojęcie,   które   łatwo 
wytłumaczyć.

Anton parsknął śmiechem przesuwając cygaro w wargach.
-

Szkoda,   że   tak   szybko   mnie   nakryliście.   Miałem   zamiar 

zafundować wam również namiętności.

-

Namiętności? - powtórzył jak echo Zach.

-

Tak.   Janine   mówiła,   że   romans   jest   również   związany   z 

namiętnością. To prawda, Anna i ja dowiedzieliśmy się o tym także. - Jego 
niebieskie oczy zapatrzyły się gdzieś daleko, a na ustach pojawił czuły 
uśmiech. Spojrzał na Janine i ten uśmiech stał się jeszcze bardziej czuły.

-

Cieszę cię, że to wszystko tak cię bawi - żachnęła się Janine.

Dziadek   zareagował   na   jej   gniewną   uwagę   machnięciem   ręki   i 

spojrzał na Zacha.

-

Przypuszczam, że odkryłeś, jaki Janine ma charakterek?

-

Wiedziałem to od pierwszej chwili! - przyznał Zach.

-

Być   może   będzie   to   dla   ciebie   duże   zaskoczenie,   Zachary 

Thomas - powiedziała Janine - ale i ty nie jesteś ideałem mężczyzny.

-

Nie jestem - zgodził się Zach spokojnie. - Myślę,  że dziadek 

bardziej pragnął mężczyzny odpowiedniego dla ciebie.

-

No, nie!

-

Dzieci, ta kłótnia do niczego nie prowadzi. Przyznaję się do 

porażki.

W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Janine, zadowolona, że 

ma wymówkę, żeby wyjść z pokoju, pobiegła, by je otworzyć. W drzwiach 
stała Patty St. John, przygnębiona i załamana.

- Nie sądziłam, że wrócisz tak prędko.

-

Miejsce już było obsadzone - wyjaśniła Patty, wchodząc do 

przedpokoju i odruchowo zabierając swego syna z rąk Janine. Przytuliła 
mocno niemowlę, jakby kontakt z jego małym, ciepłym ciałem dodawał jej 
sił. - Przez cały dzień przygotowywałam się do tego spotkania i wszystko 
na nic. A zresztą, kto by tam chciał być recepcjonistką u dentysty?

-

Tak mi przykro - szepnęła Janine.

-

Czy Michael był bardzo kłopotliwy?

-

Ani trochę - zapewniła ją Janine, starając się wymyślić coś, co 

pocieszyłoby jej koleżankę. - Poczekaj, dam ci jego rzeczy.

Zebranie rzeczy Michaela zabrało Janine niecałą minutę, ale kiedy 

wróciła   do   hallu,   zobaczyła,   że   Patty   rozmawia   z   Zachem.   Janine 

background image

zauważyła w ręce  przyjaciółki jego kartę wizytową i usłyszała, jak Zach 
zachęca ją, żeby przyszła do biura personalnego na początku następnego 
tygodnia.

-

Wielkie   dzięki   -   Patty   gorąco   podziękowała   obojgu.   Ujęła 

Michaela za rączkę i pomachała nią.

-

Powiedz pa pa - poprosiła małego.

Janine  nie  zatrzymywała  jej. Dziadek  siedział  w bibliotece. Zach, 

spoglądając niespokojnie w tamtym kierunku, zapytał szeptem Janine:

-

Spotkasz się ze mną później?

-

Kiedy?

-

Za godzinę - zerknął na zegarek - na molo.

W tej właśnie chwili dziadek wyszedł z biblioteki.  Wkrótce Zach 

pożegnał   się,   a   pół   godziny   później   Janine   udało   się   wymyślić   jakiś 
pretekst   do   wyjścia.   Dziadek   czytał   powieść   kryminalną,   od   której   nie 
oderwał nawet wzroku, nie spojrzał nawet na nią, ale Janine wydawało się, 
że   uśmiechnął   się   lekko,   jakby   znał   jej   plany.   Nie   zamierzała   tego 
sprawdzać.

Zach czekał już na nią. Stał z ponurą twarzą przy balustradzie, wiatr 

szarpał połami jego płaszcza.

-

Mam   nadzieję,   że   istnieje   jakiś   poważny   powód  naszego 

spotkania,   bo   dziadek   nie   dał   się   chyba   nabrać   -   powiedziała   Janine, 
podchodząc do niego.

-

Jeżeli   nie   wrócę   szybko,   domyśli   się,   że   jestem  z   tobą.   - 

Wsadziła   głęboko   ręce   w   kieszenie   i   odwróciła  się   tyłem   do   wiatru. 
Popołudnie było chłodne, zbierało się na deszcz.

-

Czy przeszkodziłem ci w czymś ważnym?

-

Niezupełnie   -   Janine   najchętniej   wymieniłaby   kilka   bardzo 

ważnych   spotkań,   które   miała   zaplanowane,   ale   odwołała   wszystko   na 
najbliższe   dwa   tygodnie,   wolała   zostać   w   domu,   na   wypadek   gdyby 
dziadek czegoś potrzebował.

-

Martwię   się   o   Antona   -   powiedział   Zach,   ruszając  wzdłuż 

mola. Janine podążyła za nim.

-

Dlaczego? - może było coś, o czym nie wiedziała, coś, czego 

doktor Madison jej nie powiedział.

-

Nie wygląda dobrze.

Wiedziała, że to prawda. Ta myśl męczyła ją od kilku dni. Dziadek 

starzał się w oczach.

-

O ciebie też się martwię.

-

O mnie? - zapytała podnosząc głos. - Dlaczego?

- Jeśli, nie daj Boże, coś się stanie z Antonem - powiedział Zach - co 

będzie z tobą? Nie masz żadnej rodziny, prawda?

-

Nie - powiedziała. Czuła, jak ściska ją w gardle na samą myśl, 

że coś takiego mogłoby się stać. - Ale tym się nie przejmuję. Mam trochę 
przyjaciół, są mi bliscy jak rodzina. Na przykład Burt Coleman. Nie będę 
się błąkać po ulicach jak biedna sierotka.

background image

-

Wiem   -   Zach   zapatrzył   się   w   odległe   szczyty   gór   pokryte 

czapami śniegu.

Janine przyspieszyła kroku, żeby się z nim zrównać.
-

Dlaczego o tym mówisz? - zapytała.

Zawsze przejmował się tym, że nie masz rodziny. I dopiero ostatnio 

zrozumiałem   naprawdę   niektóre   powody,   dla   których   usiłował 
zaaranżować nasze małżeństwo.

-

Jeśli   tak,   to   wyjaśnij   je   również   mnie,   bo   prawdę   mówiąc 

czuję się trochę zagubiona. Przyznał, że się pomylił, ale nie sądzę, żeby 
porzucił całkowicie sam pomysł. Zrobi wszystko, żeby nas połączyć.

-

Ja wiem, że nie zrezygnował. Powiedział mi ostatnio, że czuje 

się bardzo stary i boi się, że zostaniesz zupełnie sama po jego śmierci.

-

Dam   sobie   radę.   Nie   jestem   dzieckiem   -   powtórzyła 

zdecydowanym   tonem,   chociaż   sama   myśl   o   życiu   bez   ukochanego 
człowieka przerażała ją.

-

Wątpię - Zach zawahał się. Ruszył z powrotem, przewidując 

zapewne, że ona pójdzie za nim.

-

Mam wielu przyjaciół - powtórzyła.

Zach kiwnął głową, chociaż Janine wcale nie była  pewna, czy ją 

słyszał. Nagle stanął i odwrócił się w jej stronę.

-

To, co teraz powiem, zdziwi cię.

Janine patrzyła na niego zupełnie nie wiedząc, czego ma oczekiwać.
-

Kiedy się nad tym poważnie zastanowić, cały ten pomysł z 

małżeństwem jest zupełnie rozsądny.

-

Co? - Janine nie wierzyła własnym uszom.

-

Z praktycznego punktu widzenia - pospieszył z wyjaśnieniem. 

- Jesteśmy współwłaścicielami przedsiębiorstwa, a do tego oboje samotni. 
Wiem,   że   nie   jestem   księciem   z   bajki...   -   Zach   zawahał   się,   jakby 
spodziewając   się,   że   ona   zaprzeczy.   Ponieważ   milczała,   skrzywił   się   i 
mówił dalej. - Problem leży raczej w tym, czy uda nam się być razem. 
Wątpię, czy jesteśmy w stanie przeżyć choć jeden dzień bez kłótni.

-

Co proponujesz? - zapytała Janine, niepewna, czy nie wyciąga 

z jego przemowy zbyt pochopnych wniosków.

-

Jeszcze nic. Chcę po prosto postawić sprawę jasno i uczciwie, 

a to jest bardzo trudne. - Złapał się mocno rękami za balustradkę jakby w 
strachu, że zmiecie go nagły poryw wiatru.

-

Uważasz, że pomysł nie jest wcale taki zły? - zaryzykowała 

Janine.

-

Ja... nie wiem jeszcze. Czuję się zagubiony i, przyznaję, nieco 

bezradny.

-

Podobnie ja.

-

Czy ty również zastanawiałaś się nad taką możliwością?

-

Nie wiem - Janine przypomniała sobie swoją pierwszą miłość. 

Brian   uwodził   ją   tak   romantycznie.  Przysyłał   jej   kwiaty,   mówił   te 
wszystkie   rzeczy,   które  kobieta   chciałaby   słyszeć,   a   potem,   zupełnie 

background image

niespodziewanie, złamał jej serce. Teraz kiedy o tym myślała, nie potrafiła 
sobie wyobrazić, że mogłaby poślubić Briana. A Zach, który nigdy nie 
wykonał żadnego romantycznego gestu, zdawał się pasować do jej życia w 
dziwnie naturalny sposób. A jednak...

Kiedy zastanawiała się nad tym, Zach znowu ruszył przed siebie.
-

Zdaję   sobie   sprawę,   że   nie   byłbym   takim   mężem,  jakiego 

chciałaś - mówił - ani tak dobrym, na jakiego zasługujesz. Chciałbym być 
mężczyzną twoich marzeń, ale nie jestem. I nie sądzę, żebym mógł się już 
zmienić.   -   Zatrzymał   się,   rzucając   spojrzenie   w   jej   stronę.   -   O   czym 
myślisz?

Janine   westchnęła,   starając   się   skoncentrować,   ale   jej   umysł 

wypełniała gmatwanina pytań i wątpliwości.

-

Nie masz ochoty mnie pocałować?

Spojrzał   na   nią   zaskoczony.   Rozejrzał   się   i   bardziej  jęknął,   niż 

powiedział:

-

Teraz? Tutaj?

-

Tak.

- Ależ tu jest pełno ludzi. Czy to naprawdę konieczne?
- Czy w innym przypadku prosiłabym o to?
Powoli, opornie Zach przyciągnął ją bliżej. Jej  serce zareagowało 

natychmiast, rozpoczynając szalony taniec. Poczuła, że brak jej tchu. Jedną 
ręką ujął jej twarz i powoli pochylił się nad nią.

Kiedy   musnął   ją   ustami,   Janine   poczuła,   że   ogarnia   ją   fizyczna 

słabość. Tak jakby znalazła się na wrzosowiskach Szkocji, z księżycem w 
pełni   nad   głową,  którego   magiczne   światło   zalewało   ten   mały   zakątek 
ziemi.   Wszystko   wokół   zbladło.   Nie   słyszała   już   fal   uderzających   o 
drewniane belki mola. Dzień stał się nagle pogodny.

Kiedy   oderwał   wargi   od   jej   ust,   oparła   dłonie   na   jego   piersiach, 

oddychając nierówno. Nic nie mówili. Janine chciała coś powiedzieć, nie 
znajdowała jednak odpowiednich słów. Otworzyła usta, ale Zach nachylił 
się   znowu,   by   ją   pocałować.   Tym   razem   jednak   był   to   prawdziwy 
pocałunek.   Mocny   i   głęboki.   Poczuła,   jak   obejmuje   ją   i   przytula   coraz 
mocniej.

Trwało   to   kilka   cudownych   chwil,   potem   Zach   podniósł   głowę, 

cofnął się odrobinę, ale nadal obejmował ją.

- Czy to jest odpowiedź na twoje pytanie?
-

Nie - jej głos drżał - obawiam się, że to rodzi tylko kolejne 

pytania.

-

Rozumiem cię - przyznał Zach. - Ten ostatni tydzień, kiedy nie 

widywaliśmy   się,   otworzył   mi   oczy  na   wiele   rzeczy.   Myślałem,   że 
wyjaśnienie sprawy między twoim dziadkiem i nami przyniesie mi ulgę. 
Jeśli   chcesz   poznać   prawdę,   to   myślałem,   że   będę  szczęśliwy,   kiedy 
odczepię się od ciebie. I byłem  przekonany, że ty myślisz dokładnie tak 
samo.

- Te dni były takie puste - szepnęła.

background image

Spojrzał na nią, potakując głową.

-

Bez przerwy myślałem o tobie, chciałem się z tobą  widzieć - 

szepnął.   -   Naprawdę   zasługujesz   na   zupełnie  innego   męża,   nigdy   nie 
spełnię twoich marzeń.

-

A   co   z   tobą?   Setki   razy   mi   powtarzałeś,   że   sam   sobie 

wybierzesz żonę.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby nie bardzo rozumiał, co mówi. 

Potem wzruszył ramionami.

-

Kiedy cię lepiej poznałem, stwierdziłem, że nie jesteś taka zła.

-

Dzięki  -  tyle więc  otrzymała  zamiast   róż  i słodkich  słówek 

szeptanych do ucha. Ale coś jej mówiło, że tamto wcale nie przyniosłoby 
jej szczęścia.

-

Choć   niechętnie,   muszę   przyznać,   że   pomysł   naszego 

małżeństwa   jest   całkiem   rozsądny.   Lubimy  się   chyba   wystarczająco,   a 
nawet jesteśmy dla siebie... atrakcyjni - Zach mówił to z pewnym trudem. - 
Jeśli   chodzi   o   finanse,   to   będzie   dla   nas   obojga   korzystna   decyzja.   - 
Zacisnął   rękę   na   jej   ramieniu   i   spojrzał   w   oczy.   -   Jest   tylko   jedna 
wątpliwość, Janine, czy potrafię uczynić cię szczęśliwą?

Poczuła, jak mięknie jej serce na te słowa. Naprawdę  mu  na tym 

zależało.

-

A co z tobą? Czy będziesz zadowolony, jeśli mnie poślubisz?

Twarz natychmiast mu się wygładziła.
-

Myślę, że tak. Nie łączy nas wielka namiętność. Ale lubię cię, 

a ty lubisz mnie.

-

Lubisz? - powtórzyła Janine, wyrywając się z jego objęć.

-

A co w tym złego?

Nienawidzę tego słowa - Janine wycedziła przez  zaciśnięte zęby. - 

Lubić jest takie letnie... rozwodnione. Nie szukam wielkiej namiętności, jak 
to   nazwałeś,   ale   na   pewno   czegoś   znacznie   silniejszego   niż   sympatia   - 
podkreśliła słowa zamaszystym ruchem ręki. - Lubi się swojego psa, albo 
restaurację, ale nie swoją żonę  - mówiła z takim wzburzeniem, że kilku 
spacerowiczów  zaczęło się jej przyglądać. - Naprawdę tak trudno ci było 
użyć innego słowa?

-

Przestań patrzeć na mnie, jakby to była sprawa życia i śmierci 

- powiedział.

-

To jest ważne - upierała się.

Zach miał bardzo nieszczęśliwą minę.

-

Jestem   człowiekiem   interesu.   Mam   ponad   sto   biur   w 

pięćdziesięciu stanach. Znam się na obrocie  handlowym, ale nie bardzo 
umiem gładko się wyrażać.  Jeśli nie podoba ci się słowo „lubić", znajdź 
jakieś lepsze.

-

Dobrze   -   powiedziała   z   zastanowieniem,   zagryzając   dolną 

wargę. Nagle jej oczy pojaśniały. - Co byś powiedział na słowo „cenić?"

-

Cenić   -  powtórzył,  jakby   nigdy   wcześniej   go   nie   słyszał.   - 

Dobrze, niech będzie. Cenię cię.

background image

-

Ja   również   cię   cenię   -   powiedziała,   kiwając   głową  z 

zadowoleniem.

Wrócili   molem   nad   brzeg   morza,   gdzie   Zach   kupił   dwa   kubki 

gorącej zupy rybnej. Usiedli przy stoliku.

Od czasu do czasu przerywali jedzenie i uśmiechali się do siebie. Za 

każdym razem Janine czuła w żołądku dziwną sensację. Kiedy skończyła 
jeść, oblizała starannie plastykową łyżkę. Nie podnosząc oczu powiedziała:

-

Chciałabym mieć pewność, że cię dobrze zrozumiałam. Czy 

myśmy właśnie postanowili, że się pobieramy, czy też nie?

Zach zastygł z łyżką w połowie drogi między kubkiem a ustami.
-

Postanowiliśmy tak zrobić, wiedząc, że nie jest  to zwyczajne 

małżeństwo z miłości, ale związek oparty  na praktycznych i finansowych 
korzyściach.

Janine wrzuciła łyżeczkę do kubka.
- Jaśli tak, ślub nie wchodzi w grę.
-

Co   ja   znowu   powiedziałem   takiego   strasznego?   -   Zach 

spojrzał zaskoczony.

-

Praktyczne   i   finansowe   korzyści!   Dzięki   tobie  zaczynam 

myśleć o małżeństwie jak o wizycie u lekarza. Musimy znaleźć jakiś lepszy 
powód, żeby się pobrać.

Zach,   wzruszając   ramionami,   przyglądał   się   bezradnie   swoim 

dłoniom.

-  Już   ci   powiedziałem,   że   nie   jestem   w   tym   dobry.  Może   lepiej 

byłoby, gdybyś ty zechciała powiedzieć, dlaczego wychodzisz za mnie.

Zawahała się i zanim zdołała się powstrzymać, na jej ustach pojawił 

się lekki uśmiech.

-

Tobie moje powody nie będą się podobały tak samo, jak mnie 

twoje - upewniła się, czy nikt ich nie słyszy. - Kiedy pocałowaliśmy się 
parę minut  temu,  poruszyła się ziemia.  Wiem,  że to sentymentalne,  ale 
właśnie tak to czułam.

-

Ziemia się poruszyła? - powtórzył w oszołomieniu Zach.

-

Kiedy byliśmy w Szkocji, to zdarzyło się również. Nie wiem, 

co się dzieje między nami, ani nawet czy to prowadzi do czegoś dobrego, 
ale na pewno jest to coś... coś szczególnego!

Nie była wcale zdumiona, gdy Zach wykrzyknął:
-

Chcesz mi powiedzie, że wyjdziesz za mnie, ponieważ dobrze 

całuję?

-

Wydaje mi się to znacznie rozsądniejsze niż cała ta bzdura o 

korzyściach finansowych.

-

Miałaś rację - powiedział spokojnie. - Nie podoba mi się twój 

powód. Czy potrafisz wymyślić jakiś inny?

Janine roześmiała się.
- Wiesz  co - stwierdziła - dziadek nie pomylił się. Potrzebujemy 

siebie nawzajem.

Spojrzał na nią ciepło i wziął ją za rękę.

background image

- Potrzebujemy.
Ślub został zaplanowany tak szybko, że Janine ledwie miała czas 

zastanowić się, co robi. Jeszcze tego samego popołudnia zgłosili się do 
urzędu.   Kiedy   wrócili   do   domu,   dziadek   pokrzykiwał   z   radości, 
poklepywał Zacha po plecach i ściskał raz po raz Janine, powtarzając, że 
uszczęśliwiła starego człowieka.

Janine   była   tak   zajęta,   że   dni   i   noce   zmieszały  się   w   ciąg 

błyskawicznie   przepływających   wydarzeń.  Tyle   było   do   zrobienia   - 
zorganizowanie   przyjęcia   i   zaproszenie   gości   -   że   w   czasie   następnych 
pięciu dni nie miała nawet kiedy porozmawiać choć raz z Zachem.

Na   dzień   przed   ceremonią   ogród   aż   roił   się   od   ludzi 

przygotowujących   wesele.   Pani   McCormick   kierowała   armią   mężczyzn 
budujących podium dla nowożeńców i ustawiających stoły i krzesła.

Janine,   wykończona,   wyszła   przed   dom   i   spojrzała   na   jasne, 

bezchmurne  niebo,  modląc   się  w duszy,  żeby   pogoda utrzymała   się  do 
następnego dnia. Trawa była gęsta i zielona, niedawno przystrzyżona. Róże 
w pełnym rozkwicie napełniały powietrze swym delikatnym zapachem.

- Janine.
Rozpoznała   ten   głos   w   jednej   chwili.   Odwróciła   się   i   zobaczyła 

Zacha idącego w jej stronę. Poczuła, jak serce jej zaczyna bić mocniej. 
Wydało jej się, że nie widzieli się rok, a nie kilka zaledwie dni. Miała na 
sobie dżinsy i podkoszulkę, żałowała, że nie była lepiej ubrana. Natomiast 
Zach   wyglądał   bardzo   elegancko,   w   świetnie   leżącym   garniturze   z 
ciemnym krawatem. Była skłonna przyznać, że nie zna go tak dobrze, jak 
powinna... jako kobieta wychodząca za niego za mąż. Jego zwyczaje, to co 
lubił, a czego nie, stanowiły dla niej tajemnicę, ale nie wydawało się to 
takie ważne. Pragnęła poznać tego prawdziwego Zacha.

- Cześć - zawołała, idąc w jego stronę. Patrząc na niego pomyślała, 

że musi być równie zmęczony jak ona. Najwyraźniej też był bardzo zajęty, 
choć to na nią spadły wszystkie przygotowania weselne.

Spotkali się w połowie drogi i stanęli nagle. Zach nie przytulił jej, w 

ogóle nie dotknął jej nawet.

-

Co u ciebie? - zapytał.

-

Dobrze - odpowiedziała. - A u ciebie?

-

Żyję - rozejrzał się po ogrodzie i westchnął.

-   Czy   jest   tu   jakieś   miejsce,   gdzie   moglibyśmy   porozmawiać   na 

osobności?

- Oczywiście - Janine poczuła ściśnięcie w gardle, widząc, jak Zach 

trzeźwo jej się przygląda. - Czy wszystko w porządku?

Uspokoił ją krótkim skinięciem głowy.
-

Oczywiście.

-

Myślę, że w kuchni nie ma nikogo.

-

Dobrze. - Ujął ją za łokieć i skierował w stronę domu. Dłonie 

jej   drżały,   kiedy   odsuwała   krzesło.   Usiadła   przy   dębowym   stole.   On 
usadowił się naprzeciwko. Jego oczy wydawały się wyjątkowo ciemne.

background image

-  Jutro jest  ten  dzień  -  powiedział,  jakby  oczekując,   że zaskoczy 

Janine.   Nie   zaskoczył,   choć   zrozumiała,   co   chce   jej   powiedzieć.   Czas 
uciekał i jeśli któreś z nich chciało się wycofać, był to ostatni moment.

-

Wiem o tym - powiedziała, zaciskając palce na krawędzi stołu. 

- Czy coś zmieniło się w twych uczuciach?

-

A w twoich?

-

Nie,   ale   wiesz,   nie   bardzo   miałam   czas,   żeby   się   nad   tym 

wszystkim zastanowić.

-

Ja nie robiłem nic innego, tylko myślałem o naszym ślubie - 

powiedział Zach, przeczesując ręką włosy.

- I? - zapytała, czekając na potwierdzenie decyzji.
Wzruszył ramionami.
-

Może jesteśmy głupcami, że zgodziliśmy się na to.

-

Wszystko stało się tak szybko - powiedziała Janine słabym 

głosem. - W jednej chwili zgodziliśmy się na słowo „cenić", a w następnej 
stwierdziliśmy, że potrzebujemy się nawzajem.

-

Nie zapominaj o pocałunku - dodał. - O ile dobrze pamiętam, 

miał on poważny wpływ na twoją decyzję.

-

Jeżeli masz wątpliwości, to byłoby lepiej, gdybyś  powiedział 

to teraz, nie jutro po ślubie.

Spojrzał   na   nią   zmrużonymi   oczami,   a   potem   zaprzeczył   ruchem 

głowy i powiedział:

-

Nie mam.

-

Jesteś pewien?

Odpowiedział   jej   pochylając   się   do   przodu,   ujmując   jej   twarz   w 

dłonie i całując ją mocno, czule. Kiedy oderwali się od siebie, nie mogli 
wymówić słowa. Słowa nie były zresztą potrzebne.

Janine wpatrywała się w jego ciemne oczy i nagle poczuła, że brak 

jej tchu.

-

To będzie prawdziwe małżeństwo - powiedział z mocą, jakby 

oczekując sprzeciwu.

-

Mam   nadzieję,   że   tak   właśnie   będzie,   panie   Thomas   - 

powiedziała silnym, spokojnym głosem, przytakując głową.

W   niecałe   dwadzieścia   cztery   godziny   później   Janine  stała   obok 

Zacha, gotowa złożyć swe życie w jego ręce. Nigdy przedtem nie czuła się 
tak nieswojo, a jednocześnie pełna była ufności.

Zach zachowywał się tak, jakby doskonale rozumiał jej uczucia. Nie 

spuszczał z niej wzroku, kiedy powtarzała słowa przysięgi.

Kiedy   skończyła,   Zach  objął   ją   ramieniem   i   przyciągnął   bliżej   do 

siebie.   Pastor   uśmiechnął   się,   a   potem   przeniósł   wzrok   na   grupę 
pięćdziesięciu  osób,  rodziny  i znajomych,  zebranych  na  trawniku  przed 
domem Antona, i powiedział.

-

Przedstawiam wam panią i pana Thomas.

Zanim Janine zdała sobie sprawę, co się dzieje, stała w tłumie gości.

background image

-

Janine, Janine - pierwsza ruszyła do niej Pam.

-

Wyglądasz przepięknie - powiedziała cicho, a w jej jasnych 

oczach błyszczały łzy.

-

Dziękuję, najmilsza - Janine uściskała młodą przyjaciółkę.

Pam przyjrzała się Zachowi i powoli pokręciła głową.
-

Ależ on jest przystojny.

-

Mnie też tak się zdaje.

Zach uniósł brwi i nachylając się do jej ucha, szepnął:
-

Nigdy mi tego nie mówiłaś.

-

Nie ma powodu, by ci przewracać w głowie.

-

Moje dzieci - podszedł do nich dziadek. Uściskał  serdecznie 

Janine, jego oczy błyszczały tak jak u Pam.

-

Nigdy nie wyglądałaś piękniej. Przysięgam ci, że z roku na 

rok robisz się coraz bardziej podobna do Anny.

Był to największy komplement, jaki mógł jej powiedzieć dziadek. Ze 

zdjęć,   jakie   zachował,   Janine   wiedziała,   że   jej   babka   była   wyjątkowo 
piękną kobietą.

-

Dziękuję - pochyliła się i pocałowała go w policzek.

-

Mam   coś   dla   ciebie   -   wtrąciła   się   Pam,   wciskając   w   ręce 

Janine starannie zapakowane pudełko. - Sama to zrobiłam - powiedziała z 
dumą. - Myślę, że Zachowi też się będzie podobało.

-

Och,   Pam,   nie   powinnaś   -   mruczała   Janine.   Usiadła   na 

stojącym   obok   ogrodowym   krześle,  rozwinęła   papier   i   zdjęła   pokrywę 
pudełka. I oniemiała.

W   pudelku   leżały   bielutkie,   maleńkie   śpioszki.   Uśmiechnęła   się 

niepewnie widząc, że patrzą na nią zebrani wokół goście.

Poczuła przywracającą jej pewność siebie dłoń Zacha  na ramieniu i 

usłyszała jego ciepły, nieco rozbawiony głos.

- Masz rację, Pani. Bardzo mi się podoba.

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Janine   siedziała   obok   Zacha   na   przednim   siedzeniu   samochodu. 

Ubrana w różowy kostium i dobrze dobrany do niego kapelusz z szerokim 
rondem, ściskała mały bukiecik kwiatów. Chociaż przygotowania do ślubu 
zajęły tylko siedem dni, wszystko poszło wspaniale.

Zach   zaplanował   krótką   podróżą   poślubną.   Mógł   pozwolić   sobie 

jedynie na trzy dni urlopu, zamiast więc jechać w jakieś wymyślne miejsce, 
zaproponował, żeby pojechali do jego letniego domku nad oceanem, dwie i 
pół godziny jazdy samochodem od Seattle. Janine zgodziła się chętnie.

-

Uważasz  więc, że jestem przystojny  - powiedział  Zach, nie 

odrywając oczu od drogi. Dotąd wymienili zaledwie kilka uwag.

-

Wiedziałam, że jeżeli dowiesz się o tym, przewróci  ci się w 

głowie   i   najwyraźniej   miałam   rację   -   stwierdziła.  Potem   nie   mogąc 
powstrzymać się, szeroko ziewnęła, zakrywając usta ręką.

-

Jesteś wykończona.

background image

.  - Przenikliwy, jak zwykle.
-

A ty znowu zaczepna.

-

Nie chciałam - przeprosiła. Była na nogach od piątej rano, a 

prawdę mówiąc nie spała wiele przez cały ten tydzień. Nie tak powinno się 
zaczynać małżeństwo, a na pewno nie miodowy miesiąc. Z tym ostatnim 
wiązały się jeszcze inne stresy. Zach dał jej  wyraźnie do zrozumienia, że 
chce, by ich małżeństwo było prawdziwe, ale nie oczekiwał chyba, że będą 
tak od razu spali w tym samym łóżku. A może?

Od czasu do czasu zerkała na niego, zastanawiając  się, co powinna 

powiedzieć. Nawet gdyby zdecydowała się poruszyć ten delikatny temat, nie 
bardzo wiedziała, jak zacząć.

-

Usiądź wygodnie i odpocznij - zaproponował Zach. - Obudzę 

cię, kiedy będziemy na miejscu.

-

Ale to przecież już niedługo.

-

Jakieś piętnaście minut.

-

Nie   warto   więc   zasypiać   -   nerwowo   zacisnęła   palce   na 

bukiecie. Prezent od Pam tylko dolał oliwy  do ognia. Stwierdziła, że nie 
może odwlekać rozmowy na ten temat.

-

Zach... czy my mamy... no wiesz... - poczuła się jak kompletna 

idiotka.

-

Jeżeli   mówisz   o   tym,   o   czym   ja   myślę,   że   mówisz,  to 

odpowiedź brzmi nie. Więc uspokój się.

-

Nie? - nie musiał mówić tego tak obojętnie, jakby w ogóle go 

to nie interesowało.

-

Dlaczego pytasz? Zmieniłaś zdanie na... ten temat?  Kiedy to 

będzie miało się stać, stanie się. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to 
wywieranie na siebie jakiegokolwiek nacisku.

-

Masz rację - powiedziała z ulgą.

-

Potrzebujemy   trochę   czasu,   żeby   poczuć   się   ze   sobą 

swobodnie. Nie ma żadnego powodu, żeby przyspieszać nasze zbliżenie.

-

Oczywiście,  że  nie  -  zgodziła  się   pospiesznie.  Może  nawet 

zbyt szybko, bo kiedy zerknęła na niego znowu, Zach marszczył czoło. Ale 
jednak godził się poczekać, jakby wspólne pójście do łóżka nie było takie 
ważne. Jak  sam powiedział, to małżeństwo  nie było wynikiem wielkiej 
namiętności. No cóż, trudno się było z tym nie zgodzić.

Minęło   następne   pięć   minut,   Zach   zjechał   z   autostrady   w   stronę 

niewielkiego   kurortu   nad   oceanem.   Nie   zatrzymał   się   w   dzielnicy 
handlowej, jechał dalej nad sam brzeg morza. Kiedy wyłączył silnik, słońce 
zaczęło właśnie zachodzić.

Janine była tak zachwycona domem, że nie mogła wykrztusić słowa.
Mocny   podmuch   wiatru   szarpnął   nimi,   kiedy   wysiadali   z 

samochodu.  Janine przytrzymała  kapelusz ręką, w której ściskała  wciąż 
bukiet kwiatów, drugą podała Zachowi. Zachodzące słońce rzucało różowy 
i złoty blask na piaskowe wydmy.

-

Dom, słodki dom - powiedział Zach, prowadząc ją w stronę 

background image

budynku.

Frontowe drzwi otworzyły się, zanim zdążyli do  nich podejść i na 

ganku ukazał się schludny mężczyzna w średnim wieku, który wyszedł ich 
przywitać. Uśmiechał się serdecznie.

-

Witaj, Zach. Dobrze się jechało?

-

Tak.

-

Wszystko gotowe. Jedzenia macie w bród. Drewno narąbane i 

kolacja przygotowana.

-

Wspaniale, Harry, dziękuję - Zach położył rękę na ramieniu 

Janine. - To jest moja żona - powiedział, a po chwili wahania dodał. - 
Pobraliśmy się dzisiaj po południu.

-

Twoja   żona?   -   powtórzył   Harry   najwyraźniej   lekko 

zaskoczony. - O, to wspaniale. Gratulacje.

-

Dziękujemy - odpowiedziała grzecznie Janine.

-

Harry Gleason opiekuje się domem, kiedy mnie tu nie ma.

-

Miło mi cię poznać, Harry.

-

Zach się ożenił - powiedział Harry, pocierając dłonią szczękę 

w nieukrywanym zdziwieniu. - To naprawdę...

-

Wspaniale - dokończył za niego Zach. Najwyraźniej nie był 

zachwycony reakcją Harry'ego i popchnął Janine w stronę drzwi.

-

Tak - powtórzył Harry. - Wspaniale.

Wciąż   przytrzymując   ręką   kapelusz,   Janine   odwróciła   się,   żeby 

spojrzeć na nowoczesny, jednopiętrowy domek.

-

Wejdź do środka - polecił Zach. - Ja przyniosę bagaże.

Janine chciała zaprotestować, gdy nagle zapragnęła, żeby zgodnie ze 

zwyczajem przeniósł ją przez próg.

-

Coś nie tak? - zapytał.

-

Nie - właściwie nie miała powodu do niezadowolenia. Nie była 

nawet pewna, czy to ma jakieś znaczenie. Weszła do środka i oniemiała na 
widok   ogromnego   salonu   pełnego   wielkich   kanap   i   foteli.   Ceglany 
kominek zajmował całą jedną ścianę, przeciwległa była przeszklona i widać 
było ocean. Janine podeszła tam przyciągnięta widokiem wielkich fal, które 
uderzały z przerażającą siłą o brzeg, jakby chcąc go za coś ukarać.

Zach wszedł za nią do środka, niosąc bagaże. Nie spojrzał nawet na 

widok za oknem.

-

Harry odstawi samochód - powiedział.

-

To   miejsce   jest   niesamowite   -   westchnęła   Janine.  Zdjęła 

kapelusz i położyła go obok kwiatów na małym stoliku. Poszła za Zachem i 
odkryła korytarz, z którego drzwi prowadziły do czterech sypialni, każda z 
nich miała własną łazienkę. Na tyłach domu znajdowała się sala do ćwiczeń, 
biuro   i   ultranowoczesna  kuchnia,   gdzie   garnek   z  coą   au   vin  kipiał   w 
piekarniku.

W jadalni na długim, wypoliturowanym, mahoniowym stole nakryto 

dla dwóch osób. Na stoliku przy oknie z widokiem na ocean stała butelka 
francuskiego szampana i lód.

background image

Zach wrócił, kiedy zamierzała podejść do kuchenki. Zaległa dziwna 

cisza. Wreszcie odezwał się pierwszy.

-

Położyłem   twoje   rzeczy   w   sypialni   -   stwierdził  obcesowo, 

wsadzając ręce do kieszeni. - Ja będę spał po drugiej stronie korytarza.

Skinęła   głową,   starając   się   nie   myśleć,   dlaczego  czuje   się   tak 

zawiedziona.   Przecież   zgodzili   się,   że  przesuną   na   później   swoją   noc 
poślubną.

-

Jesteś głodna? - zapytał, podchodząc do kuchenki.  Podniósł, 

podobnie jak ona wcześniej, pokrywkę i sprawdził, co jest w garnku.

-

Tylko trochę. Myślałam, że się teraz wykąpię, chyba że chcesz 

najpierw zjeść.

-

Ależ nie.

Janine wyciągnęła z torby strój kąpielowy i szybko się przebrała. 

Marzyła o ciepłej wodzie. Może uda jej się odprężyć. Zarzuciła na ramię 
plażowy ręcznik i wróciła do kuchni, ale Zacha nie było nigdzie widać. Nie 
czekając   na   niego,   wyszła   na   taras,   gdzie   znajdował  się   mały   basenik   i 
zanurzyła w gorącej wodzie. Poczuła się jak otulona w miękki, płynny koc, 
zawinięty tuż pod biustem.

Zach pojawił się w minutę później, wciąż w garniturze. Stanął jakby 

zaskoczony jej widokiem.

-

Nie... nie wiedziałem, że tak szybko wyjdziesz - powiedział, 

wpatrując się w nią z nie ukrywanym podziwem. Odetchnął głęboko i zajął 
się   otwieraniem   butelki   szampana,   potem   nalał   sobie   pełen   kieliszek. 
Przełknął płyn jednym haustem, a następnie nalał szampana Janine.

-

Idziesz   się   kąpać?   -   zapytała,   sięgając   po   kryształowy 

kieliszek.

-

Nie - powiedział szorstko. - Nie będę teraz pływał. W tym 

tygodniu nie zdążyłem zrobić kilku rzeczy, więc teraz przejrzę papiery. 
Baw się dobrze.

Miał   zamiar   pracować   w   swoją   noc   poślubną!   Czuła,   że   nie   ma 

żadnego prawa komentować tego ani się skarżyć. Postanowiła, że nie okaże 
ogarniającego ją niezadowolenia.

-

Woda   jest   cudowna   -   powiedziała   tak   pogodnie,   jak   tylko 

potrafiła, mając nadzieję, że go namówi.

Zach skinął głową, ale unikał wzroku Janine.
-

Wygląda...   wspaniale   -   przeciągnął   palcami   po   włosach   i 

popatrzył na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć. Ale najwyraźniej zmienił 
zdanie.

Speszona jego dziwnym zachowaniem, Janine odstawiła kieliszek z 

szampanem i wstała tak gwałtownie, że woda przelała się przez krawędź 
basenu.

-

Nie   musisz   tego   mówić   -   mruknęła,   wychodząc   z   wody   i 

sięgając po ręcznik.

-

Czego?

-

Ostrzegałeś mnie przed ślubem, że wiem, na co się decyduję. 

background image

Nie musisz się martwić. Zrozumiałam, o co chodziło w chwili, kiedy się tu 
znaleźliśmy.

Zach wypił kolejny kieliszek szampana, jakby to była woda.
-

O czym ty do diabła mówisz?

-

Nieważne - energicznie wycierała ramiona.

-

Nie - warknął niecierpliwie - chcę, żebyś mi powiedziała.

Wiedząc, że nie powinna tego robić, wskazała palcem drzwi.
-

Powiedziałeś, że mnie tylko lubisz i że nie ma między nami 

żadnego   uczucia.   Dobrze.   Po   prostu   wspaniale.   Zgadzam   się   na   takie 
warunki, ale...

-

Ale co? - dopytywał się.

Wzruszyła ramionami, przygotowana z góry na kłótnię.
-

Ale   każda   panna   młoda   powinna   zostać   przynajmniej 

przeniesiona przez próg.

-

Próg?   -   wykrzyknął   wpatrując   się   w   nią   jakby   wymagała 

poważnego leczenia. Zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, potem odwrócił 
się z powrotem. - Oczywiście żartujesz?

Podniosła wysoko głowę unikając spojrzenia jego ciemnych oczu. 

Czuła w gardle gulę wielkości arbuza i bała się cokolwiek powiedzieć.

-

To niewiarygodne. Chyba naprawdę traktujesz to poważnie! - 

najwidoczniej nie potrafił w to uwierzyć. - Jeżeli to dla ciebie takie ważne, 
z radością zrobię ci tę przyjemność.

Miała   ochotę   wybuchnąć   płaczem,   ale   udało   jej   się   jakoś 

powstrzymać.

-

Jesteś   ostatnim   mężczyzną,   któremu   pozwolę   zanieść   się 

gdziekolwiek.

-

No wspaniale, już się kłócimy. Pewnie chcesz mnie poprosić o 

rozwód   i   będzie   to   najkrótsze   małżeństwo   w   całej   historii   Stanów 
Zjednoczonych Ameryki.

Janine   zbladła.   Rozwód   to   takie   brzydkie   słowo,  poczuła  się tak, 

jakby   dostała   policzek.   Wstrzymywane  łzy   popłynęły   jej   po   twarzy. 
Starając się zachować pozory godności, odwróciła się i poszła w stronę 
domu, zostawiając za sobą mokre ślady.

-

Janine - krzyknął Zach. Dogonił ją w kuchni.

Zabiegł   jej   drogę   i   zastawił   sobą   przejście.   -   A   niech  to, Janine, 

naprawdę nie zamierzałem kłócić się z tobą.

Z wysoko uniesioną głową patrzyła ponad jego ramieniem malowane 

na żółte kwiaty na ścianie jadalni. Dopiero kiedy łzy przesłoniły jej zupełnie 
widok, wytarła oczy.

-

Przepraszam - szepnął, wyciągając do niej rękę, jakby chciał 

ją przytrzymać. Ale w tej samej chwili  jego ramię opadło. - Powinienem 
zdawać sobie sprawę, że tradycja jest dla ciebie ważna. Uczciwie mówiąc, 
zupełnie zapomniałem o zwyczaju przenoszenia przez próg.

- To nie tylko to. Postanowiłeś od razu zakopać się w pracy. Ilu 

mężczyzn bierze ze sobą teczkę z dokumentami na swój miodowy miesiąc? 

background image

Już   teraz   czuję   się   jak   niepotrzebny   bagaż,   a   jesteśmy   małżeństwem 
dopiero   od   kilku   godzin.   -   Nie   chciała   widzieć   Zacha   u   swych   stóp, 
targanego   namiętnością,   ale  też   nie   spodziewała   się,   że   będzie   mu   tyle 
potrzebna co zużyta bielizna. Zach wyglądał na zakłopotanego.

-

Co ma z tym wspólnego moja praca? Pytanie to rozzłościło ją 

jeszcze bardziej.

Nawet nie widzisz, jak bardzo jesteś nieznośny. Nie odpowiedział jej 

wprost, tylko patrzył na nią przez długą chwilę, jakby ważąc słowa.

-

Po prostu myślałem, że będę miał chwilę na przejrzenie tych 

papierów - powiedział powoli. - Ale najwyraźniej to ci przeszkadza.

-

Tak, przeszkadza mi. - Janine oparła ręce na biodrach.

-

Przecież   uzgodniliśmy,   że   przenosimy   na   później  to,   co 

zazwyczaj się robi podczas miodowych dni.

-

A   co   byś   powiedział   na   to,   żeby   potraktować   ten   czas   jak 

prawdziwe wakacje? Poznać się lepiej.

-

Czujesz się ze mną jak z obcym, tak? Nic dziwnego, że jesteś 

taka nerwowa.

-

Nie jestem nerwowa. Jestem po prostu zmęczona i tak bardzo 

staram się nie powiedzieć ani zrobić nic takiego, co pozwoliłoby ci nazwać 
mnie... jędzą.

-

Jędzą?   -   powtórzył   zaskoczony   Zach.   -   Uważam,   że   jesteś 

urocza. Muszę się przyznać, że trudno mi od ciebie oderwać wzrok.

-

Naprawdę? - ręcznik zsunął się niepostrzeżenie  na ziemię. - 

Myślałam, że nie umiesz mówić słodkich słówek.

-

Słodkie słówka?

-

Bardzo   słodkie.   Zaczynałam   już   myśleć,   że   ci   się  nie... 

podobam.

Zach przyjrzał jej się ze zdziwieniem.
-

Chyba żartujesz.

-

Wcale nie.

-

Zdaje się, że czeka mnie parę trudnych dni - powiedział. - 

Musisz być dla mnie wyrozumiała.

-

Dobrze - zgodziła się, już teraz czując się o niebo lepiej.

-

Proponuję, żebyś się przebrała, a ja w tym czasie przygotuję 

kolację.

-

Wspaniale.

Kiedy wróciła do kuchni, ubrana w wełniane spodnie i jasnokremowy 

sweter, Zach podawał już kolację. Kieliszki napełnione były winem.

-

Zanim usiądziemy, muszę coś zrobić.

Ku   zdziwieniu   Janine   podniósł   ją.   Wyrwał   jej   się   z   ust   okrzyk 

zdumienia.

-

Co robisz?

-

Zdaje się, że chciałaś być przeniesiona przez próg.

-

Tak, ale robisz to odwrotnie. Powinieneś mnie wnieść z dworu 

do środka.

background image

Zach wzruszył ramionami, nie speszony jej słowami.

-

W naszym małżeństwie nic nie jest normalne, więc i ten rytuał 

nie musi być taki. - Udał, że uginają mu się pod jej ciężarem kolana, kiedy 
wnosił ją do salonu.

-

Powinieneś   zachować   powagę   -   pouczyła   go,   ale   sama   nie 

mogła powstrzymać śmiechu.

Z   udawanym   wysiłkiem  otworzył   wreszcie   drzwi   i   ceremonialnie 

wyniósł ją na ganek. Powoli stawiał ją na ziemi, cały czas trzymając blisko 
przy sobie. Już się nie śmiał.

-

Chyba   zapomniałem   o   czymś   ważnym   -   powiedział   z 

czułością w głosie.

Przecież nie umrę od tego pocałunku, pomyślała Janine.

-

Janine?

-

Wszystko jest doskonale. Naprawdę. I dziękuję.

Niezupełnie - mruknął. Odwrócił ją do ciebie i dotknął ustami jej ust. 

Janine poddała się całkowicie pocałunkowi, objęła go ramionami za szyję. 
Zadrżała   od   fali   gorąca,   która   przepłynęła   przez   nią.   To   był 
najcudowniejszy pocałunek w jej życiu, a tego się nie  spodziewała. Nie 
miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Zach oderwał nagle od niej usta, ale 
stał z zamkniętymi oczami. Prawie widać było, jak stara się otrząsnąć z 
wrażenia i kiedy odsunął się od niej, panował już nad sobą zupełnie. Janine 
westchnęła cichutko. Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Minęły   dwa   dni.   Chodzili   na   długie   spacery   i   zbierali  muszle. 

Wynajęli mopedy i ścigali się wzdłuż plaży.  Puszczali w niebo latawce, 
podziwiając, jak nurkują i wzbijają się w górę. Dzień przed powrotem do 
Seattle Zach zaproponował, że przygotuje kolację. W związku z tym musiał 
pojechać do miasta i poczynić odpowiednie zakupy. Dotąd Janine robiła dla 
nich proste posiłki. Harry miał wolne na czas ich pobytu.

-

Co przygotujesz? - chciała się dowiedzieć, kiedy wjeżdżali na 

parking przed jedynym w mieście sklepem spożywczym. - Powiedz mi, to 
kupię odpowiednie wino.

-

Wino - mruczał. - Zazwyczaj nie podaję do tego wina.

Ruszyła   za   nim,   a   kiedy   zobaczył,   że   towarzyszy   mu   w   pewnej 

odległości,   ujął   ją   zdecydowanie   za   ramię   i   odwrócił   w   przeciwnym 
kierunku.

-

Jestem artystą i muszę pracować w samotności.

Janine ledwie powstrzymała się od śmiechu.
-

Żeby kolacja stała się arcydziełem, muszę się skoncentrować 

nad doborem  produktów.  Ty,  moja  najdroższa,   najsłodsza  żono  - dodał 
dotykając   końcem   wskazującego   palca   jej   nosa   -   za   bardzo   mnie 
rozpraszasz. W miły sposób, ale jednak rozpraszasz.

Janine uśmiechnęła się, jej serce tańczyło ze szczęścia.  Zach rzadko 

mówił jej miłe słowa, nauczyła się więc cenić jego komplementy.

Podczas   gdy   wybierał   produkty,   Janine   spacerowała  po   mieście. 

background image

Kupiła małą mewę z porcelany, którą nazwała od razu Chester i dużą torbę 
soli. Potem wiedziona nagłym impulsem sięgnęła też po krem do opalania.

Kiedy   wróciła   do   samochodu,   Zach   już   na   nią   czekał.   Lizała 

podwójne lody czekoladowe i czuła się bardzo szczęśliwa.

-

Czy szef kuchni znalazł wszystko, co mu było  potrzebne? - 

zapytała.   Powstrzymała   się   do   zaglądania  do   dwóch   brązowych, 
papierowych toreb leżących na podłodze.

-

Naszą dzisiejszą kolację będziesz długo wspominać, obiecuję 

ci.

-

Miło to słyszeć - wyciągnęła w jego stronę rożek z lodami i 

zapytała - Chcesz spróbować?

-

Chętnie - pochylił się do przodu, ale odsunął rożek i dotknął 

ustami jej ust. Widziała jego ciemne oczy zakryte ciężkimi powiekami i jej 
serce zaczęło nagle bić bardzo mocno. Nie była pewna, co się wydarzyło 
pomiędzy nimi, ale wiedziała z pewnością, że coś dobrego.

Kiedy pocałunek przedłużał się, poczuła, jak przebiega ją dreszcz. 

Żadne z nich nie poruszyło się ani nie odezwało. Chciał, żeby pocałunek 
był   delikatny   i   żartobliwy,   ale   szybko   jego   natężenie   zmieniło   się.   Na 
krótką   chwilę   jego   oczy   spochmurniały.   Trzymał   ją   w   ramionach   i 
oddychał szybko.

Janine wydało się zabawne, że chociaż byli sami przez dwa dni, to 

zdecydował się ją pocałować na parkingu pełnym ludzi.

-

Nie   pamiętałem,   że   czekoladowe   są   takie   smaczne  - 

powiedział cicho. Chciał, żeby jego głos zabrzmiał normalnie, ale Janine 
nie dała się oszukać. Ten pocałunek podziałał na niego tak samo jak na nią.

Musiał bardzo się starać, żeby nie pokazać tego po sobie.
Podczas krótkiej drogi do domu oboje byli dziwnie cisi. Do tego 

momentu spędzali czas razem i dobrze  się czuli w swoim towarzystwie. 
Teraz nagle wszystko się zmieniło.

-

Czy zostanę wygnana z kuchni? - zapytała beztrosko Janine, 

kiedy byli już w domu.

-

Nie całkiem - zaskoczył ją. - Będę cię potrzebował  potem do 

zmywania naczyń.

Janine roześmiała się, wsunęła olejek do opalania do torby, włożyła 

kostium   i   wyciągnęła   leżak,   żeby   złapać   ostatnie   promienie 
popołudniowego słońca.

Zach wkrótce dołączył do niej, niosąc w wysokiej szklance mrożoną 

herbatę.

-

Myślałem, że będziesz miała na to ochotę.

-

Dzięki.   Gdybym   wiedziała,   że   tak   dobrze   poruszasz   się   w 

kuchni, już dawno przydzieliłabym ci jakieś obowiązki.

Postawił szklankę koło niej i wrócił do domu.
-

Lista moich talentów zadziwiłaby cię - rzucił jej przez ramię.

Bez wątpienia należy do nich całowanie, pomyślała.  Ostatnia próba 

wywołała   gwałtowną   potrzebę   następnych.   Gdyby   była   doświadczoną, 

background image

wyrafinowaną kobietą, nie miałaby żadnych problemów, by znaleźć się z 
powrotem w jego ramionach. Ale oni byli mężem i żoną.

Leżąc na plecach z zamkniętymi oczami, Janine wyobrażała sobie, 

jak to by było cudownie, gdyby Zach wziął ją w ramiona i kochał ją...

Przebudziła się nagle i wbiegła do domu, żeby się  przebrać. Kiedy 

już była prawie gotowa, Zach zawołał,  że kolacja gotowa. Wyciągnął stół 
ogrodowy, ponieważ mieli jeść na werandzie.

-

Pomóc ci? - zapytała, starając się zerknąć do kuchni.

-

Nie. Usiądź, bo zaraz wszystko ostygnie - wskazał na krzesło i 

poczekał, aż usadowi się wygodnie.

-

Mam   tylko   łyżkę   -   powiedziała,   rozkładając   serwetkę   na 

kolanach. Musiało mu się coś pomylić.

-

Bo potrzebna jest tylko łyżka - krzyknął z kuchni.

-

I całe to zamieszanie z powodu jednej zupy? - zapytała kpiąco.

-

Poczekaj, to zobaczysz. Zaraz wracam.

Zabrzmiało to tak poważnie, że Janine nie mogła się powstrzymać od 

uśmiechu.   Układała   w   myślach   komplementy,   którymi   mogłaby   go 
obdarzyć - „wyjątkowo  pyszna", „odświeżająco odmienna" - kiedy Zach 
wszedł na taras, niosąc blaszaną puszkę i szczypce.

-

Na   litość   boską,   a   to   co   takiego?   -   wykrzyknęła   z 

obrzydzeniem.

-

Kolacja - odpowiedział. - Gotowałem taką tylko dla siebie, 

kiedy należałem do skautów.

Postawił   przed   nią   parującą   puszkę,   jakby   był   w   niej   homar   na 

porcelanowym   półmisku.   Janine  pochyliła   się   do   przodu,   zaglądając   z 
obawą do środka.

-

Kiełbaski. I fasolka - poinformował ją z dumą.

-

I pomyśleć, że przez chwilę zwątpiłam w ciebie.

Cała   jej   ironia   zniknęła   jednak   w   chwili,   gdy  spróbowała   jego 

specjalności.  Fasolka  była znakomita.  Zdziwił ją jeszcze raz, przynosząc 
deser: małe grahamki posmarowane kremem czekoladowym i podgrzane w 
piecyku.

Janine   zjadła   cztery   ciasteczka,   które   Zach   nazywał   jeszczakami. 

Wytłumaczył,   że   kiedy   pierwszy   raz   je   zaserwował,   wszyscy   prosili   o 
jeszcze.

-

Nie mam pojęcia, w jaki sposób udało ci się w ogóle pozostać 

kawalerem   -   pokpiwała   sobie   z   niego,  zapominając   na   chwilę,   że   są 
małżeństwem. - Gdyby rozeszła się wieść o twoich talentach kulinarnych, 
kobiety pchałyby się drzwiami i oknami do twego domu.

Zach   parsknął   śmiechem,   ale   wyglądał   na   ogromnie   z   siebie 

zadowolonego.

Nagle Janine uświadomiła sobie, że nigdy nie pytała  Zacha o inne 

kobiety w jego życiu. Okazałaby się okropnie naiwna, gdyby wierzyła, że 
nie był nigdy związany z żadną kobietą. Ona przeżyła swoją historię z 
Brianem. Na pewno i w przeszłości Zacha istniały jakieś kobiety.

background image

Poczekała do wieczora, kiedy siedzieli przed kominkiem, popijając 

wino i słuchając klasycznej muzyki. Zach był rozprężony, podciągnął jedną 
nogę i oparł brodę na kolanie. Janine leżała na brzuchu, wpatrując się w 
ogień.

-

Byłeś kiedyś zakochany? - zapytała, starając się, aby pytanie 

zabrzmiało zupełnie obojętnie.

Zach nie odpowiedział wprost.
-

Czy byłabyś zazdrosna, gdybym powiedział: tak?

-

Nie - odpowiedziała z pewnością, której wcale nie czuła.

-

Chyba nie. A ty. Byłaś zakochana?

Nie odpowiedziała od razu. Kiedyś myślała,  że jest zakochane w 

Brianie. I dopiero niedawno zdała sobie sprawę, że raczej zakochała się 
wtedy w samej idei miłości. Wraz z uświadomieniem sobie tego przeszłość 
przestała być tak bolesna.

-

Nie - odpowiedziała przekonana, że mówi prawdę. Jej uczucie 

do   Zacha,   którego   dopiero   przecież   poznawała,   było   już   po   tysiąckroć 
mocniejsze niż to, które kiedykolwiek czuła do jakiegokolwiek mężczyzny. 
Nie wiedziała, jak to wytłumaczyć, wolała więc w ogóle o tym nie mówić. 
- Ja zapytałam pierwsza.

-

Jestem żonatym mężczyzną. Oczywiście, że jestem zakochany.

-

Mnie lubisz. Tak powiedziałeś. Chyba pamiętasz?

-

Wydawało mi się, że to słowo ci nie odpowiada.

To   prawda.   A   teraz   przestań   krążyć   dookoła   tematu.   Czy   byłeś 

kiedyś naprawdę zakochany? Nie musisz mi zdradzać żadnych szczegółów 
- tylko tak lub nie.

-

Chodzi ci o szaloną namiętność?

-

Tak - powiedziała niecierpliwie. - Nie baw się ze mną i nie 

podawaj mi listy kobiet, które lubiłeś.

Stał się nagle tak skupiony, że odechciało się jej śmiać. Podciągnęła 

nogi i usiadła, obejmując ramionami kolana.

Zach przyglądał jej się przez długą chwilę.
-

Tak   -   odpowiedział   wreszcie   chrapliwym   szeptem  -   Byłem 

zakochany.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

-

Miała na imię Maria.

-

Maria - Janine powtórzyła, jakby nigdy nie słyszała takiego 

imienia.

-

Spotkaliśmy się w Europie, dokąd zostałem wysłany podczas 

służby wojskowej. Mówiła biegle pięcioma językami i gdy byliśmy razem, 
nauczyła mnie dawać sobie radę z dwoma.

-

Pracowała razem z tobą?

-

Byłem   w   wojsku,   a   ona   pracowała   dla   wywiadu. 

Wykonywaliśmy   razem   pewne   zadanie,   miało   to   potrwać   kilka   dni,   a 
przeciągnęło się na całe tygodnie.

background image

-

I wtedy się w niej zakochałeś - ból w piersi nie chciał minąć. 

Czuła, że zaraz serce jej pęknie.

-

Oboje   wiedzieliśmy,   że   nasze   zadanie   jest   niebezpieczne, 

współpracowaliśmy   ze   sobą   -   zamilkł   i   ciężko   westchnął.   -   Zęby   nie 
przedłużać   tej   historii,   tak,   zakochałem   się   w   niej.   Ale   ona   mnie   nie 
kochała.

-

I co?

-

Chciałem, żeby zrezygnowała z pracy i wyszła za mnie. Ale to 

jej nie interesowało. Chcesz usłyszeć szczegóły?

-

Nie.

Zach wypił łyk wina.
-

Niedługo   potem   opuściłem   armię.   Nie   miałem   już   do   tego 

serca.   Maria   była   inna   -   dla   niej   praca   i   ryzyko,   jakie   niosła,   to   było 
prawdziwe życie. Była najbardziej oddaną, najodważniejszą kobietą, jaką 
kiedykolwiek   poznałem.   I   chociaż   wtedy   było   to   dla   mnie   bolesne, 
wiedziałem, że postąpiła  słusznie.

Małżeństwo i rodzina znudziłyby ją po roku. Nie zrozum mnie źle. 

To było bolesne. Kochałem ją bardziej, niż sądziłem, że jest to możliwe. 
Oboje milczeli przez chwilę. Potem Janine zapytała:

-

A co robiłeś po odejściu z wojska?

-

Przez   te   kilka   lat   udało   mi   się   odłożyć   trochę   pieniędzy. 

Nieźle   je   ulokowałem.   Postanowiłem   sam   otworzyć   przedsiębiorstwo. 
Czytałem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce na temat transportu i firm 
dostawczych   i   zacząłem   wzorować   się   na   modelu,   jaki   stworzył   twój 
dziadek.   Po   pięciu   latach   byłem   już   jego   głównym   konkurentem.   W 
zeszłym roku spotkaliśmy się na konferencji i połączyliśmy nasze siły. I 
jak to mówią, reszta jest milczeniem.

-

Czy   była   ładna?   -już   w   chwili   zadawania   pytania   Janine 

wiedziała, że ośmiesza się. Co to za różnica, czy jego Maria była Miss 
Ameryki czy też miała buzię małpki. Żadna. Zach kochał Marię. Kochał ją 
tak, jak prawdopodobnie nie będzie kochał nikogo  i nigdy. Bardziej, niż 
myślał, że jest zdolny. W porównaniu z tym, co czuł do niej, można to było 
rzeczywiście nazwać tylko sympatią.

-

Była blondynką i... tak, była piękna.

-

Byłam tego pewna. - Janine spróbowała się uśmiechnąć.

Zach otrząsnął się, jakby z wysiłkiem wracając do teraźniejszości.
-

Nie martw się. To było dawno.

-

Nie martwię   się  -  mruknęła  Janine.  Wstała   zabierając  swój 

kieliszek. - Jestem trochę zmęczona. Pójdę się chyba położyć.

Zach wciąż wpatrywał się w ogień i Janine wątpiła, czy w ogóle ją 

słyszy. Nie potrzebowała kryształowej kuli, żeby wiedzieć , że przypomina 
sobie piękną Marię.

Dziesięć minut  później, kiedy była już w sypialni, usłyszała  jego 

kroki na korytarzu. Wydawało jej się, że przez chwilę zawahał się przed 
drzwiami, ale powiedziała sobie, że to pewnie jest jej pobożne życzenie.

background image

W   chwili   kiedy   Zach   opowiedział   jej   o   swojej   wielkiej   miłości, 

Janine czuła, że rośnie w niej jakaś bryła. Wielka gruda ulokowana między 
sercem i żołądkiem. Z każdym oddechem robiła się coraz większa. Dobry 
Boże, dlaczego miałaby się przejmować Marią?  Zach nigdy nie twierdził, 
że czuje coś do niej. Nie odebrał jej nic, do czego miałaby prawo.

Godzinę   później   leżała   na   boku,   nadal   w   pełni   rozbudzona, 

przyciskając   rękami   żołądek.   Nie   miała   nic   przeciwko   temu,   że   Zach 
kochał głęboko inną kobietę, ale bolało ją, że nigdy nie pokocha już tak 
mocno jak wtedy. Powiedział przecież, że żeni się z nią, ponieważ to jest 
rozsądne z finansowego punktu widzenia. I lubił ją.

Jak jakaś romantyczna idiotka Janine uwierzyła, że  pokochają się i 

będą żyli długo i szczęśliwie, chowając  piątkę dzieci w małym domku za 
białym parkanem.

Zach kochał Marię, która postanowiła służyć swemu krajowi.
Najbardziej  patriotyczna  rzecz,  jaką  zrobiła  Janine   w  cały  swoim 

życiu,   to   oddanie   głosu   w   czasie  wyborów.   Pomyślała,   że   dwukrotne 
wypicie kawy na spotkaniach Czerwonego Krzyża chyba się nie liczy.

Maria   była   poliglotką.   Po   dwóch   latach   nauki   francuskiego   na 

studiach Janine mogła się poszczycić świetną znajomością gramatyki, ale 
w prawdziwej rozmowie czuła się bezradna.

- Po co go w ogóle pytałam - jęczała. Była absolutnie pewna, że Zach 

sam   nigdy   by   nie   wspomniał  o   Marii.   Zmusiła   go   do   tego.   Jaka 
błogosławiona była wcześniejsza ignorancja! Jaka wygodna!

Nigdy nie będzie wielką miłością jego życia.
Kiedy w kilka godzin później Janine usłyszała Zacha włóczącego się 

po domu, przewróciła się na drugi bok i spojrzała na zegarek, pewna, że 
jest środek nocy.

Był późny ranek, dawno powinni jechać do domu. Odrzuciła koce i 

wyskoczyła   z   łóżka,   nieprzytomnie  sięgając   po   szlafrok.   Potknęła   się   i 
uderzyła się o ścianę.  Aż krzyknęła z bólu. Złapała się rękami  za nos i 
zamknęła oczy. Łzy płynęły jej po policzkach.

-

Janine - Zach zastukał do jej drzwi. - Nic ci się nie stało?

-

Nie - krzyknęła, wciąż trzymając się za nos. Spojrzała w lustro 

opuszczając rękę. Tak jak przypuszczała, z nosa sączyła się krew.

-

Czy mogę wejść? - zapytał znowu Zach.

-

Nie... idź sobie - ruszyła do sąsiadującej z pokojem  łazienki, 

wysoko trzymając głowę i zakrywając nos obiema rękami.

-

Masz jakiś dziwny głos. Wchodzę.

-

Nie - wrzasnęła. - Idź sobie. - Sięgnęła po ręcznik. Po twarzy 

płynęły jej łzy, bardziej z upokorzenia niż z bólu.

-

Wchodzę   -   krzyknął   Zach,   najwyraźniej   bardzo   już 

zdenerwowany.

Nim Janine zdążyła zaprotestować, drzwi sypialni otworzyły się i 

Zach wkroczył do środka. Spojrzał przez otwarte drzwi łazienki.

- Co się stało?

background image

Janine   jedną   ręką   przyciskała   mokry   ręcznik   do   dolnej   połowy 

twarzy, a drugą pokazywała mu drzwi.

-

Daj   mi   to   zobaczyć   -   powiedział,   nie   przejmując   się   tym 

gestem.   Wziął   ją   za   ramiona,   pochylił   nad   wanną   i   delikatnie   odsunął 
ręcznik.

-

Co ty robiłaś? Poranny sparing?

-

Jak możesz ze mnie żartować! - łzy spadały jak krople deszczu 

na jedwabną koszulę.

Już   po  chwili   krew  przestała   lecieć.   Zach   wiedział   dokładnie,   co 

należy zrobić. Janine nie miała już ochoty się z nim szarpać.

-

Chcesz, to pocałuję i przestanie boleć.

Nie czekając na odpowiedź, Zach pocałował ją. Janine myślała, że 

serce wyskoczy jej z piersi i nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, objęła 
go ramionami i przywarła do niego bezradnie. Zach całował jej czoło i 
oczy. Palcami ścierał resztki łez na policzkach. Potem wtulił twarz w jej 
szyję.   Drżąca   upajała   się   jego   czułością.   Nieważne,   co   się   zdarzyło   w 
przeszłości. W tej chwili, tego dnia Zach należał do niej.

Zach podniósł Janine i zmierzał wyraźnie w stronę łóżka. Gdyby nie 

dowiedziała się o jego miłości do Marie, może i skusiłoby ją to. Jednak 
świadomość, że  zawsze zajmować będzie odległe, drugie miejsce w jego 
sercu była ciosem w jej dumę. I w serce. Musi minąć dużo czasu, nim 
pogodzi   się   z   myślą,   że   nie   ona   jest   tą   kobietą,   która   budzi   w   nim 
namiętność i pasję.

Delikatnie   odsunęła   go,   wiedząc,   że   nie   będzie   potrafiła   go 

powstrzymać, jeśli pozostanie tak blisko.

Nie sprzeciwiając się jej decyzji, Zach opuścił ramiona i oparł się o 

framugę, jakby potrzebował podpory.

Janine nie była w stanie spojrzeć na niego ani się do niego odezwać. 

Odwróciła się i zaczęła przekładać ubrania z miejsca na miejsce.

-

Daję ci pięć minut na spakowanie, a potem zaczynam wynosić 

rzeczy do samochodu - powiedział chwilę później Zach nieswoim głosem.

Janine skinęła głową czując się bardzo nieszczęśliwa. Nie wiedziała, 

co mogłaby powiedzieć. On chciał się z nią kochać, a ona go odtrąciła.

Kiedy   pakował   samochód,   Janine   ubierała   się.   Piętnaście   minut 

później wyszła z torbą w ręce. Postanowiła, że będzie chłodna. Ale nie 
zimna.

Przyjacielska   -   postanowiła   -   ale   nie   narzucająca   się   ze   swą 

przyjaźnią.

-

Jestem   gotowa   -   obwieściła,   uśmiechając   się   najbardziej 

czarująco jak potrafiła.

Zach zamknął dom i parę minut później już byli  w drodze. Janine 

postanowiła, że będzie się zachowywać,  jakby nic nadzwyczajnego się nie 
stało, paplała więc wesoło przez cały czas. Jeśli Zach nawet zauważył, że 
coś jest nie w porządku, nie dał tego po sobie poznać. On też nie miał, zdaje 
się, ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Najlepiej było zapomnieć o całej 

background image

sprawie.

Tylko raz zwrócił się do niej. Zapytał, czy jeszcze boli ją nos, ale 

szybko   zapewniła   go,   że   czuje   się  świetnie.   Uśmiechnęła   się   przy   tym 
pogodnie i natychmiast zmieniła temat.

W Seattle niebo było szare i mżył drobny deszcz. Wjechali do garażu 

przy mieszkaniu Zacha. W milczeniu pomogła mu rozładować samochód. 
Jadąc windą na dziesiąte piętro oboje byli dziwnie milczący.

Zach   zawahał   się   na   moment   przed   drzwiami   i   spojrzał   na   nią 

niepewnie.

-

Czy przez ten próg także powinienem cię przenieść, czy raz już 

wystarczy?

-

Wystarczy.

-

Dobrze - uśmiechnął się i otworzył drzwi, odsuwając się, by ją 

przepuścić. Energicznie weszła do środka. Salon był przytulnie urządzony, 
ale jego największą zaletę stanowiło ogromne okno z zapierającym dech 
widokiem na dachy Seattle.

-

Jak ślicznie.

Skinął głową, zadowolony z jej reakcji.

-

Gdyby   ci   się   tu   nie   podobało,   możemy   się   zawsze 

przeprowadzić.   Teraz,   kiedy   pobraliśmy   się,   powinniśmy   pomyśleć   o 
kupieniu domu.

-

Dlaczego? - spytała niewinnym tonem.

-

Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli dzieci.

To znaczy, kiedy ty będziesz na to gotowa, Janine, nie zmuszam cię 

przecież.

-

W... wiem. - wyjrzała przez panoramiczne okno, przyciskając 

do siebie ręce, jakby dla uspokojenia serca.

Zach podszedł do biurka i nacisnął guzik odtwarzania automatycznej 

sekretarki.   Natychmiast  rozpoczął   się   nieskończony   ciąg   nagranych 
informacji. Wszystkie dotyczyły interesów.

Janine za bardzo ciekawił wygląd mieszkania, by miała tracić czas 

na wysłuchiwanie wiadomości, które zebrały się podczas trzech dni jego 
nieobecności.   Przechodziła   od   pokoju   do   pokoju,   pragnąc   poznać  swój 
nowy   dom.   Zauważyła,   że   Zach   dyplomatycznie  zostawił   jej   bagaż 
pomiędzy   drzwiami   do   dwóch   sypialni.   Jego   torba   wniesiona   była   do 
jednej z nich. Jeżeliby chciała zostać żoną w całym tego słowa znaczeniu, 
wystarczyło   wnieść   rzeczy   do   jego   pokoju.  Sprawa   mogła   zostać 
załatwiona bez gadaniny.

Janine podjęła decyzję natychmiast. Podniosła torbę i zaniosła ją do 

pokoju gościnnego. Obejrzała się i zobaczyła Zacha przyglądającego się jej 
z bolesnym wyrazem twarzy.

-

Idę   do   biura,   chyba   że   jestem   ci   do   czegoś   potrzebny   - 

powiedział ponuro.

-

Nie, dziękuję.

Jego spojrzenie powędrowało ponad nią w stronę łóżka w gościnnym 

background image

pokoju.   Uniósł   pytająco   w   górę  jedną   brew,  jakby   dając   jej  możliwość 
zmiany decyzji.

-

Jesteś pewna, że chcesz spać tutaj? - zapytał.

-

Jestem pewna. Przeczesał palcami włosy.

-

Tego się właśnie obawiałem. Chwilę później już go nie było.

Zach   nie   przyszedł   tego   wieczoru   na   kolację   do   domu.   Kiedy 

zadzwonił   telefon,   Janine   właśnie   brała  kąpiel,   więc   zostawił   tylko 
wiadomość, że wróci późno. Zjadła sama siedząc przed telewizorem. Czuła 
się   opuszczona   i  niekochana.   Wkładała   właśnie   naczynia  do   zmywarki, 
kiedy wrócił.

-

Przepraszam, że jestem tak późno.

-

Nic   nie   szkodzi   -   skłamała.   Nigdy   w   życiu   nie   czuła   się 

bardziej samotna.

Zach przejrzał pocztę, chociaż Janine była pewna, że zrobił to już 

rano.

-

Dostałaś wiadomość, że nie będę na kolacji?

-

Tak. Chcesz coś zjeść? Mogę ci coś przygotować.

-

Jadłem wcześniej.

Oglądali   jeszcze   przez   dobrą   godzinę   telewizję,   a   potem 

zdecydowali, że czas już pójść do łóżek.

Janine przebrała się w swoją piżamę - bardzo zwyczajną, przez cały 

tydzień   nosiła   podobne,   nie   mogła   się   zmusić   do   włożenia   eleganckiej 
różowej koszulki, którą dostała od Pam. Wychodziła właśnie z łazienki, 
trzymając szczoteczkę do zębów w ustach, kiedy wpadła prosto na Zacha. 
Powiedzieli   już   sobie  wcześniej   dobranoc,   sądziła   więc,   że   zobaczy   go 
dopiero rano. Nie była przygotowana na to spotkanie i przestrzeń między 
nimi wydawała się gęsta od tłumionych emocji.

Ledwo  powstrzymała  się,  żeby  nie  wyciągnąć  szczoteczki  z ust i 

powiedzieć mu, że chciałaby być kochana tak bardzo jak Maria.

Wyciągnął ręce, by ją podtrzymać i kiedy nie  odskoczyła od razu, 

prześliznął się ręką po jej gęstych,  brązowych włosach, a potem ujął jej 
twarz w dłonie i zajrzał głęboko w błękitne oczy.

Janine spuściła głowę i zamknęła oczy.
-

Szepram   -   wykrztusiła,   chociaż   mówić   ze   szczoteczką 

sterczącą z ust było jej bardzo trudno.

-

Słucham?

Janine szybko wyciągnęła szczoteczkę.
-

Powiedziałam przepraszam za to, że wpadłam na ciebie.

-

Będzie ci wygodnie w pokoju gościnnym?

-

Tak, bardzo. Trzymał w ręce gruby koc.

-

Przyniosłem go dla ciebie.

-

Dziękuję   -   powiedziała,   wychodząc   z   łazienki,   żeby   wziąć 

koc. Pragnęła, by porwał ją na ręce.

Pragnęła miłości. Pragnęła namiętności.

background image

A on dawał jej ciepły koc.

-

Ja... telefonowałam do dziadka - powiedziała,  ociągając się z 

odejściem i przeklinając samą siebie za tę słabość.

-

Też   miałem   to   zrobić,   ale   było   mnóstwo   rzeczy   do 

załatwienia.

-

Głos   miał   bardzo   raźny.   Właśnie   doktor   Coleman   i   kilku 

innych przyjaciół było u niego na wiście.

-

Cieszę się, że dobrze znosi emeryturę.

-

Ja też.

Przez chwilę panowała cisza.
-

Dobranoc, Janine - powiedział po chwili Zach.

I spojrzał z niechęcią w kierunku gościnnego pokoju.
-

Dobranoc - odpowiedziała zakłopotana.

Janine była pewna, że żadne z nich nie spało ani przez chwilę tej 

nocy. Dzieliła ich ściana, ale równie dobrze mogli znajdować się w dwóch 
różnych stanach, tak wielki był emocjonalny dystans między nimi.

Rano, kiedy w sypialni Zacha zadzwonił budzik, Janine od dawna 

już nie spała. Odrzuciła przykrycia, ubrała się i zrobiła kawę, zanim wszedł 
do kuchni.

Najwyraźniej był zaskoczony jej widokiem.
-

Dzięki - zamruczał, kiedy podała mu filiżankę. - Zrobiłaś to 

bardzo... no, jak żona.

-

Co? Kawę?

-

Wstałaś, żeby zobaczyć się z mężem wychodzącym do pracy.

-

Tak   się   zdarzyło,   że   już   nie   spałam,   więc   równie   dobrze 

mogłam wstać.

Otworzył   lodówkę,   wyjął   sok   pomarańczowy   i   nalał  sobie   do 

szklanki.

-

Aha - odłożył karton i oparł się o kuchenny blat. - Zgodziłaś 

się, żeby nasze małżeństwo było prawdziwe.

-

Tak - przyznała. Ale wtedy nie wiedziała przecież  jeszcze o 

wielkiej miłości Zacha. Ostrzegał ją, że ich małżeństwo będzie korzystne z 
wielu powodów, a ostatnim z nich będzie miłość. Wtedy Janine chętnie się 
z nim zgodziła, ponieważ wierzyła, że wszystko potoczy się jak w książce, 
aż   do   szczęśliwego   zakończenia.   Pewnego   dnia   spojrzą   na   siebie   i 
stwierdzą,   że   się   kochają.   Teraz   wiedziała,   że   to   się   nigdy   nie   zdarzy. 
Wiedziała też, że nie potrafi tego znieść.

-

Janine - powiedział Zach, wyrywając ją z zamyślenia. - Czy 

coś jest nie tak?

-

A cóż może być nie tak?

-

Chyba   coś   cię   męczy.   Wyglądasz,   jakbyś   straciła   kogoś 

najbliższego.

-

Powinieneś   mi   był   powiedzieć   -   wybuchnęła,   uciekając   z 

kuchni.

-

Co ci powiedzieć? - krzyknął Zach, wychodząc za nią do holu.

background image

Wpadła   do   swej   sypialni,   skuliła   się   na   brzegu   łóżka,   zaciskając 

mocno ręce w pięści.

-

O czym ty mówisz? - zapytał stając w drzwiach.

-

O... o kobiecie, którą kochałeś.

-

Maria? Co ona ma wspólnego z nami?

-

Powiedziałeś, że straciłeś dla niej serce, a ona cię  odrzuciła. 

Kochałeś ją... Była odważna i wspaniała, a ja taka nie jestem. Boję się bólu 
i...   Chciałabym   być   patriotką,   ale   jedyne,   co   robię,   to   uczestniczę   w 
wyborach i znam tylko odmianę francuskich czasowników.

-

Co to wszystko ma wspólnego z tobą i ze mną?

-

powtórzył szorstko Zach. Nagle wzniósł ręce do nieba. - Co to 

ma w ogóle wspólnego z. czymkolwiek?

Janine pokręciła tylko głową, wiedząc, że i tak nie będzie umiała nic 

wytłumaczyć.

-

A mnie tylko lubisz.

-

Poprawka - powiedział Zach, wchodząc do sypialni. - Cenię 

cię.

-

To za mało - powiedziała, czując się okropnie.

-

Co znaczy za mało? Przecież podobno wyszłaś za mnie tylko 

dlatego, że dobrze całuję, więc nie możesz zrzucać na mnie winy.

-

Nie   zrzucam,   tylko   że   ty...   ty   nigdy   nie   mówiłeś   mi,   że 

kochasz kogoś innego, a ją nie tylko kochałeś, ale na dodatek ona była 
bohaterką. A do mnie czujesz tylko sympatię. Nie chcę twojej przyjaźni, 
Zachary Thomas - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Chciała zebrać 
swe   rozproszone   myśli.   -   Gdyby   ci   na   mnie   choć   trochę   zależało, 
opowiedziałbyś mi o Marii wcześniej. Zachowałeś się... nie fair.

Twarz Zacha pociemniała, wcisnął ręce do kieszeni.
-

A ty, moja droga, nie wspomniałaś mi ani słowem o Brianie.

Janine była tak zaskoczona, że opadła z powrotem na łóżko. Zach 

patrzył na nią wyzywająco.

-

Kto powiedział ci o Brianie?

-

Twój dziadek.

-

Skąd wiedział? Nigdy nie powiedziałam mu o tym ani słowa.

-

Najwyraźniej wiedział.

-

Najwyraźniej - Janine miała ochotę się rozpłakać.

-

Pewnie powiedział ci, że Brian mnie okłamał.

Mówił, że mnie kocha, a cały czas spotykał się z inną dziewczyną. - 

Nagle przyszła jej do głowy zupełnie nowa, jeszcze bardziej dręcząca myśl. 
- Założę się, że dziadek użył tej historii, żeby zrobiło ci się mnie żal, na 
tyle żal, byś się zgodził ze mną ożenić.

-

Nie Janine.

Ukryła twarz w dłoniach, wstyd palił jej policzki. To było jeszcze 

gorsze, niż sobie wyobrażała.

-

Było ci mnie żal, tak?

Zach przeszedł przez pokój.

background image

-

Nie mam zamiaru cię oszukiwać, choć odnoszę wrażenie, że 

byłoby lepiej, gdybym kłamał. Twój dziadek opowiedział mi o o twojej 
miłości do Briana dopiero tego dnia, kiedy zabraliśmy go do lekarza.

-

Chciał,   żebyśmy   poznali   się   trochę   lepiej   -   szepnęła  Janine, 

wciąż nie mogąc się pogodzić z myślą, że dziadek przez cały czas wiedział 
o Brianie.

-

Poczułem do ciebie sympatię już wcześniej.

-

Poczuć sympatię brzmi jeszcze gorzej niż lubić - mruknęła.

-

Posłuchaj mnie przez chwilę, dobrze?

-

Dobrze - westchnęła,  nie wierząc, żeby to, co teraz powie, 

mogło w czymkolwiek pomóc. Jej duma została głęboko zraniona. Wielką 
miłością   Zacha   była   wspaniała   patriotka,   podczas   gdy   ona   oddała   swe 
uczucia babiarzowi o słabej woli.

-

Nie jest tak źle - Zach starał się ją podbudować.

-

Mogę sobie wyobrazić, co dziadek ci naopowiadał.

-

Powiedział tylko, że boi się, że zwątpiłaś w swoją umiejętność 

oceny ludzi. Zauważył, jak unikasz kontaktów z mężczyznami. Tak jakbyś 
uciekała, by lizać swoje rany.

-

To   nieprawda.   Spotykałam   się   całkiem   często   z   Peterem 

Donahue.

-

Niegroźne   randki   z   niegroźnym   mężczyzną.   Nigdy  nie   było 

nawet cienia nadziei na to, żebyś się zakochała  w Peterze i dobrze o tym 
wiedziałaś. Dlatego mogłaś się z nim spotykać.

-

Czy   z   powodu...   Briana   dziadek   postanowił   się   zabawić   w 

swata.

-

Sądzę, że częściowo tak. Ale też dlatego, że twoja przyszłość 

leży   mu   bardzo   na   sercu.   Pragnie,   żebyś   była   szczęśliwa   i  bezpieczna. 
Anton wie, że nigdy świadomie cię nie zranię. A w jego oczach my dwoje 
pasujemy do siebie - Zach usiadł koło niej i przykrył jej dłoń swoją dłonią. 
- Czy to ma teraz takie znaczenie? Jesteśmy małżeństwem.

Uciekła od niego wzrokiem i przełknęła z trudem ślinę.

-

Może nie jestem blondynką, ani jakąś tam  pięknością, może 

nawet nie jestem dzielna, ale zasługuję na męża, który by mnie kochał. Ale 
ani dziadek, ani ty nie wzięliście tego pod uwagę. Nie chcę twojej litości, 
Zachu Thomas.

-

To dobrze, bo ja się wcale nad tobą nie lituję. Jesteś moją żoną 

i   mówiąc   szczerze,   jestem   szczęśliwy  z   tego   powodu.   Możemy   ułożyć 
sobie dobrze życie, jeżeli przestaniemy wracać do tych bzdur.

-

Gdybyś sam wybierał sobie żonę, nigdy byś mnie nie wybrał. 

Od pierwszej chwili, kiedy się spotkaliśmy, wiedziałam, co myślisz o mnie. 
Myślałeś, założyłeś sobie, że jestem bogatą, zepsutą pannicą, która nigdy 
nie   miała   w   życiu   żadnych   zmartwień.   Na   pewno   uważałeś,   że 
największym   nieszczęściem,   jakie   mnie   kiedykolwiek   spotkało,   był 
złamany paznokieć.

-

Zgoda, przyznaję, że źle cię oceniłem, ale to było wcześniej - 

background image

upierał się Zach.

-

Wcześniej niż co?

-

To było, zanim cię poznałem.

-

To znaczy, że zgodziłeś się ze mną ożenić, bo okazałam się nie 

taka zła. Powinnam chyba zemdleć ze wzruszenia.

- Mówiłem ci wcześniej, - Zach westchnął z rezygnacją - że nie mam 

zamiaru mówić ci rzeczy, które kobiety tak lubią słuchać. Nie znam się za 
grosz na romansach. Ale zależy mi na tobie, Janine, naprawdę zależy. Czy 
to nie wystarczy?

-

Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała ze smutkiem.

Zach zmarszczył brwi.
-

Powiedziałaś   mi,   zanim   jeszcze   pobraliśmy   się,   że   nie 

potrzebujesz romantycznych słówek. Byłaś zadowolona do chwili, kiedy 
wspomniałem o Marii.

Dlaczego to właśnie zmieniło wszystko między nami.
Stwierdziła, że Zach zaczyna tracić cierpliwość. Spuściła wzrok na 

puszysty dywan.

-

Naprawdę   chciałabym   ci   to   wytłumaczyć.   Tak   mi   przykro, 

Zach, naprawdę mi przykro.

Wydawało się, że upłynęła cała wieczność, zanim Zach odezwał się 

znowu.

-

Mnie też - wyszeptał i odwrócił się. Po chwili  usłyszała, jak 

drzwi frontowe otwierają się i za moment zamykają. Zach ją zostawił.

-

A czego oczekiwałaś? - płakała, kryjąc twarz w dłoniach. - 

Czy myślałaś, że padnie tu przed tobą na kolana i wyzna ci miłość? - obraz 
dumnego,  silnego Zacha grającego rolę łagodnego mężusia wydał  jej się 
wręcz komiczny. Jeżeli miałby to zrobić dla jakiejś kobiety, to tylko dla 
odważnej i pięknej Marii. Nie dla Janine.

Po tym okropnym poranku stosunki między nimi stały się jeszcze 

bardziej oziębłe. Zach wychodził do pracy wcześnie rano, a wracał późno, 
zazwyczaj po kolacji. Janine nigdy nie pytała, gdzie był ani z kim, chociaż 
nieraz miała ochotę.

Zach okazał się idealnym - jeśli nie mężem - to współlokatorem, 

serdeczny, grzeczny, nie wchodzący w drogę. Ona z kolei poświęciła się 
pracy w Klubie Przyjaciół. Robiła wszystko, by ukryć swój smutek przed 
dziadkiem, ale było to trudne.

-

Wyglądasz blado - zauważył, kiedy przyszła do niego w parę 

dni po powrocie znad oceanu.

-

Schudłaś?

-

Chciałabym   -   powiedziała,   udając,   że   się   z   tego  śmieje. 

Siedzieli w jadalni, pani McCormick wchodziła  i wychodziła, rzucając na 
Janine zaniepokojone spojrzenia.

-

Nie   możesz   bardziej   schudnąć   -   powiedział   dziadek, 

przyglądając się jej uważnie. Położył bułkę koło jej talerza i postawił przed 

background image

nią maselniczkę.

-

Nie chudnę - odburknęła, smarując bułkę grubo masłem, żeby 

mu zrobić przyjemność.

-

Chciałbym   wiedzieć,   co   się   nie   układa   między   wami   - 

wybuchnął   nagle   dziadek.   Cisnął   serwetkę   na  talerz.   -   Powinniście   być 
szczęśliwi! A oboje wyglądacie jak chorzy na ciężką grypę. Zach cały czas 
siedzi w biurze.

Janine starannie przekroiła bułkę. Przez chwilę zastanawiała się, czy 

poruszyć temat Briana, ale stwierdziła, że to nie ma sensu.

-

Mówisz   więc,   że   wszystko   jest   w   porządku   między  tobą   a 

Zachem - dziadek mruknął powątpiewająco.

-

Zabawne,   on   powiedział   dokładnie   to   samo.   Tylko   dał   mi 

jeszcze do zrozumienia, żebym nie pchał nosa w nie swoje sprawy. Nie 
tymi słowami, ale jednak.

- Problem w tym, że chłopak wygląda równie źle jak ty. Nie mogę 

tego zrozumieć. Jesteście przecież stworzeni dla siebie!

Dziadek sięgnął do kieszeni po cygaro.

-

Będę się widział dzisiaj po południu z Zachem i mam zamiar 

powiedzieć mu, co o tym myślę. Powinnaś być szczęśliwa - stuknął cygarem 
o blat stołu.

-

Wszystko będzie dobrze, dziadku. Nie mieszaj się w to.

Przez   długą   chwilę   nic   nie   mówił.   Przyglądał   się   cygaru,   które 

trzymał między palcami.

- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z nim porozmawiał? - zapytał 

wreszcie.

Uśmiechnęła się na samą myśl o takiej rozmowie.

-

Jestem pewna - powiedziała i zerknęła na zegarek. Pam będzie 

na nią czekać. - A skoro masz zamiar zobaczyć się z Zachem, powiedz mu, 
że prawdopodobnie nie zdążę do domu na kolację? Niech... nie czeka i zje 
sam.

-

Czy często to robisz? - pytanie było jednocześnie oskarżeniem.

-

Nie - odpowiedziała potrząsając głową. - Pierwszy  raz. Mam 

pomóc Pam i nie wiem, kiedy skończymy.

Dziadek zapalił cygaro i dopiero po chwili odpowiedział.
- Powiem mu.

Janine   zasiedziała   się   u   Pam   dłużej,   niż   planowała.   Lekcje,   w 

których jej pomagała, nie były trudne, ale Pam błagała, żeby Janine została 
z nią. Ojciec miał wrócić późno z pracy i dziewczynce obecność Janine 
była najwidoczniej bardzo potrzebna. Przygotowały  razem kolację, którą 
zjadły, siedząc przed telewizorem, Pam przez cały czas opowiadała o swoich 
przyjaciołach i w ogóle o życiu.

Była prawie dziewiąta, kiedy Janine wjechała do  garażu. Pierwszą 

rzeczą, jaką zauważyła, był samochód  Zacha. Atmosfera między nimi była 
tak pełna sztucznej serdeczności, że robiło jej się słabo na myśl o spotkaniu 

background image

z nim, nawet na krótko. Od pamiętnego poranka Zach nie usiłował już z nią 
rozmawiać   na   temat   jej  roli  w  jego  życiu.  Janine   wcale  nie   chodziło  o 
kwieciste deklaracje miłości. Po prostu słowo czy dwa trochę serdeczniejsze 
niż „lubić" czy „czuć sympatię" mogłyby pokazać, że jest dla niego ważna.

Wciągnęła głęboko powietrze, żeby się uspokoić, i ruszyła do domu.
Miała   właśnie   otworzyć   drzwi,   kiedy   wypadł   zza   nich   Zach   jak 

burza śnieżna.

- Gdzie ty u diabła byłaś? - wykrzyknął.
Janine   była   tak   zaskoczona   jego   wybuchem,   że   nic   nie 

odpowiedziała.

- Jako twój mąż chcę wiedzieć dokładnie, gdzie byłaś - Zach zburzył 

gwałtownie dłonią włosy.

Zdjęła   sweter   i   powiesiła   go   na   wieszaku   razem  z   torebką.   Jej 

milczenie rozwścieczyło Zacha jeszcze  bardziej. Z zaciśniętymi pięściami 
krzyczał dalej.

- Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Czy przyszło ci do głowy, 

że ja się mogę o ciebie bać?

Janine odwróciła się do niego.
-

Wiedziałeś, gdzie jestem - odpowiedziała spokojnie.

-

Anton   powiedział   mi   tylko,   że   wrócisz   późno.  Nie   mówił, 

gdzie jesteś ani z kim. To chyba oczywiste, że się martwiłem.

-

Przepraszam,   następnym   razem   zostawię   ci   numer  telefonu 

Pam, w razie gdybyś chciał się ze mną skontaktować - Janine ziewnęła, 
zasłaniając  usta  obiema dłońmi. Dzień był męczący. - Teraz chciałabym 
pójść do łóżka, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Chyba że chciałbyś coś 
jeszcze wiedzieć.

Spojrzał na nią i potrząsnął głową, potem gwałtownie odwrócił się i 

odszedł.

Parę godzin później Janine obudziła się z lekkiego snu na dźwięk 

przypominający   zawodzenie,   dochodzący   z   sąsiedniego   pokoju. 
Uświadomiła   sobie   natychmiast,   że   to   Zach.   Czyżby   męczył   go   jakiś 
koszmar nocny?

Odrzuciła koce i ruszyła pospiesznie do jego pokoju.  Pełne udręki 

krzyki   stawały   się   coraz   głośniejsze.  W   słabym   świetle   z   korytarza 
zobaczyła, jak zwija się na łóżku.

-   Zach   -   krzyknęła   podbiegając   bliżej.   Usiadła   na  skraju   łóżka   i 

położyła łagodnie rękę na jego ramieniu.

- Obudź się. To sen. To tylko sen. Wszystko dobrze...
Zach otworzył oczy.
- Janine - wyjęczał jej imię jak w udręce i wziął ją w ramiona z taką 

siłą, że przez moment nie mogła złapać tchu. - Dobry Boże - szepnął tak 
cicho, że ledwie go usłyszała. - Myślałem, że cię straciłem.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

-

Zach, nic mi nie jest - wyszeptała Janine. Wzruszenie dławiło 

background image

jej gardło, kiedy patrzył na nią  takim zgłodniałym wzrokiem. Wydawało 
się, że nawet teraz nie potrafi uwierzyć, że Janine jest zdrowa i cała.

-

To było takie realistyczne - mówił dalej oddychając głęboko. 

Zakrył twarz, jakby  odgradzając się  od żywych wciąż obrazów własnej 
wyobraźni, przyniesionych przez sen. Posunął się, robiąc dla niej miejsce 
na wielkim łóżku. Dotykał nieświadomie jej włosów, muskając od czasu do 
czasu policzki.

-

Byliśmy na oceanie - opowiadał jej - i chociaż przestrzegałem 

cię, uparłaś się, żeby pływać. Wielka fala zakryła cię i zaczęłaś tonąć. Bóg 
mi świadkiem, że próbowałem ze wszystkich sił do ciebie dopłynąć, ale nie 
mogłem - na chwilę zamknął oczy. - Wzywałaś mnie, a ja nie mogłem cię 
odnaleźć. Płynąłem za wolno.

-

Zach - szepnęła, z ustami tak blisko jego ust, że ich oddechy 

mieszały się. - Jestem tutaj. To był tylko sen. To nie zdarzyło się naprawdę.

Przytaknął, ale jego oczy nadal były pochmurne, nie spuszczał z niej 

wzroku.   Potem   bardzo   wolno,   jakby   spodziewając   się,   że   go   odrzuci, 
przysunął usta jeszcze bliżej do niej.

-

Nie mogę znieść myśli, że mógłbym cię utracić.

Wolałbym umrzeć.
W tej chwili Janine nie potrafiła odmówić mu niczego. Czekała na 

pocałunek.

Poczuła jego ręce w swych włosach i usta na swoich wargach i nagle 

wszystko przestało się liczyć poza tym pocałunkiem. Pokonana czułością, 
jaka ją ogarnęła, poddała się jej.

-

Janine,   o   moja   najsłodsza,   najmilsza   Janine.   Nie   mogę   cię 

stracić.

-

Jestem   tutaj...   jestem   tutaj   -   Janine   przytulona   do   niego 

oddawała mu ciało i serce. Całował ją raz po raz. Objęła go mocno rękami. 
Tego   właśnie   potrzebowała   od   pierwszej   chwili.   Pewności,   że   on   ją 
potrzebuje. Wypełniało ją szczęście.

Z jękiem oderwał swoje usta od jej warg. Trzymał  ją blisko przy 

piersi,   oddychając   szybko   i   gwałtownie.  Szczęśliwa   westchnęła   głośno. 
Słyszała   mocne   bicie  jego   serca,   gdy   przytulała   policzek   do   jego 
muskularnej piersi.

-

Czy cię przestraszyłem? - zapytał po chwili.

-

Nie - wyszeptała.

Uspokajająco  głaskał   ją po  głowie, kiedy  mościła  sobie wygodne 

miejsce  w jego ramionach.  Za każdym  razem,  kiedy  ją   całował,  Janine 
czuła   się   cudownie,   a   jego   pieszczoty   poruszały   ją   głębiej   jeszcze   niż 
pocałunki. Czuła, że jest z nim połączona nie tylko ciałem, ale i duszą. Łzy 
napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać.

Oboje długo milczeli. Ale Janine nie potrzebowała słów. Zamknęła 

oczy, starając się zapamiętać na zawsze te bezcenne chwile.

Kiedy Zach odezwał się, jego głos zniżył się prawie do szeptu.
-

Moja siostra utopiła się. Nazywała się Beth Ann. Obiecałem, 

background image

że zawsze będę się nią opiekował i... zawiodłem ją. Nie mógłbym znieść, 
gdybym i ciebie miał stracić.

Janine  przytuliła się  do niego mocniej.  Wiedziała, jak  trudno mu 

było opowiadać o siostrze.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę. - Poczuła, jak jego ciało tężeje, a 

palce zaciskają się jej na ramionach.  - Wspomnienie  śmierci  Beth Ann 
nadal mnie nawiedza. Gdybym był przy niej, nie utonęłaby. Ona...

Janine   uniosła   głową   i   jej   zamglone   spojrzenie   napotkało   jego 

wzrok.

-

To nie była twoja wina. Dlaczego się oskarżasz?

Ja byłem za nię odpowiedzialny - odburknął. Janine podejrzewała, że 

Zach   bardzo   rzadko,   jeśli   w   ogóle,   zdradzał   przed   innymi   swój   ból   i 
poczucie winy z powodu śmierci siostry. Wydał jęk i zacisnął powieki.

-

Przez   całe   lata   śniło   mi   się,   jak   tonie.   Zawsze   tak   samo 

wyraziście. A tym razem na jej miejscu byłaś... ty.

-

Widzisz, że nic mi nie jest - ujęła jego twarz w dłonie.

Westchnął i uśmiechnął się do niej trochę niepewnie.
-

Już jest dobrze. Nie powinienem cię tym obciążać.

-

To nie jest ciężar.

Przytulił   ją   mocno,   wdychając   jej   zapach,   napawając  się   jej 

obecnością.

- Zostaniesz ze mną?
Skinęła głową, zadowolona, że on jej potrzebuje.
Po   kilku   minutach   poczuła,   jak   zapada   w   sen.   Po   równym, 

spokojnym oddechu Zacha poznała, że już zdążył zasnąć.

Kiedy   obudziła  się,   obok   niej  leżał   Zach.  -   Jak   dwie  łyżeczki  w 

pudełku   -   pomyślała.   Jego   ramię  przerzucone   było   przez   jej   biodro.   W 
jakimś momencie  w nocy musiała zagrzebać się pod kołdrę, ale w ogóle 
tego   nie   pamiętała.   Mały   uśmieszek   satysfakcji   wypłynął   na   jej   usta. 
Przetoczyła się ostrożnie na plecy,  by nie przeszkodzić Zachowi i zaczęła 
się zastanawiać, co powinna teraz zrobić. Bała się, że kiedy Zach obudzi się 
i zobaczy ją koło siebie, może pożałować tego, co się stało. W jasnym 
świetle dnia może czuć się niezręcznie, że opowiedział jej o śmierci siostry 
i o swoim poczuciu winy.

Janine zamknęła oczy i dyskutowała sama ze sobą. Jeżeli wyślizgnie 

się z łóżka i wróci do własnego pokoju, on może pomyśleć, że odrzuciła 
go.

-

Janine   -   usłyszała   jego   zaspany   szept.   Otworzyła   szeroko 

oczy.

-

Ja... my, zasnęliśmy. Która godzina?

- Wcześnie. Budzik zadzwoni dopiero za parę godzin.
Janine starała się ukryć nutę zawodu w głosie. Była pewna, że nie 

chciał mieć jej tu przy sobie. Był zakłopotany jej obecnością w jego łóżku.

-

Jeśli chcesz, pójdę sobie.

-

Nie.

background image

To jedno słowo było wypełnione tak głębokim uczuciem, że Janine 

nie wierzyła własnym uszom. Udało jej się odwrócić głowę i spotkać jego 
spojrzenie.  W   świetle   poranka   ujrzała,   że   jego   ciemne   oczy   pełne   są 
pożądania.

- Przykro mi, że zachowywałam się tak okropnie po... rozmowie o 

Marii - szepnęła, wpatrując się w niego z uczuciem. - Byłam zazdrosna i 
wiedziałam,   że   zachowuję   się   śmiesznie,   ale   nie   mogłam   nic   na   to 
poradzić.

Uśmiechnął się szeroko.
- Wybaczę ci, jeśli nigdy mi nie wypomnisz, jak się zachowywałem 

wczoraj wieczorem, kiedy wróciłaś do domu.

Odpowiedziała   mu   delikatnym   pocałunkiem,   a   on   przyciągnął   ją 

mocno do siebie. Janine wypełniało szczęście. Była w jego ramionach.

- Nie wiem, jak ci powiedzieć to wszystko, co powinnaś usłyszeć, 

Janine, ale wiem jedno. Kocham cię. Nie mam pojęcia, kiedy to się stało. 
Po prostu pewnego dnia obudziłem się, wiedząc, jak bardzo jesteś dla mnie 
ważna. Nie umiałem ci dać wielkiej namiętności, o jakiej marzyłaś, i było 
mi smutno z tego powodu. Moja miłość jest stała i spokojna. Jest głęboko 
w moim sercu, i zaufaj mi, ona tam naprawdę jest. Jesteś najważniejszą 
osobą w moim życiu.

-

Och, Zach, tak bardzo cię kocham.

-

Ty mnie kochasz?

-

Pokochałam   cię   dawno.   Myślę,   że   jeszcze   przed   naszym 

ślubem. Dlatego tak bardzo przejęłam się Marią. Chciałam, żebyś pokochał 
mnie równie mocno, jak kochałeś ją... równie mocno jak ja ciebie.

-

To nie jest tak. Nigdy. Marie była równie dzielna jak piękna, 

ale   to,   co   było   między   nami   nie   mogło   trwać.   I   ona   to   wiedziała. 
Zakochałem się w niej, ale  ją za bardzo interesowała praca i nie chciała 
angażować  gdzie   indziej   swojego   serca.   Podniecało   ją   ryzyko.   Dopiero 
kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, że jeślibym miał się kiedykolwiek 
ożenić, to tylko z kobietą taką jak ty.

- Z kobietą taką jak ja?
Musnął ją wargami.
- Z kobietą, która ma w sobie ciepło, delikatność i czułość. Która nie 

myśli tylko o sobie i jest godna - zawahał się - pożądania.

Poczuła,   jak   coś   ściska   ją   w   gardle.   Zach   uważał,   że   jest   godna 

pożądania.   Chciał   się   z   nią   kochać.   Nie  musiał   tego   mówić.   Widziała 
pożądanie w jego oczach. Nie była to szaleńcza namiętność, której - jak jej 
się   zdawało   -   kiedyś   pragnęła,   ale   ta   miłość,   którą   jej   okazywał,   i 
pragnienie, które czuła, były częścią niego  i działającej na nią silniej niż 
jakiekolwiek czyny i słowa.

Janine, pogrążając się w ogarniającej ją słabości, wyszeptała tylko.
- Kochaj mnie, Zach.
W tym momencie usta Zacha odnalazły jej wargi. Poczuła jak jego i 

jej   pożądanie   zlewa   się   w   jedno.   Gdyby   miała   jeszcze   jakiekolwiek 

background image

wątpliwości, znikłyby w tym momencie jak mgła w słońcu.

Zamknął ją w swym uścisku i przetoczył się na plecy, pociągając ją 

za sobą. Całym ciałem leżała teraz na nim. Ujął w dłonie jej twarz jakby 
wciąż w obawie, że go powstrzyma.

- Zrób mnie swoją żoną - szepnęła, sięgając ustami do jego ust.
Zach jęknął, a potem zrobił coś najdziwniejszego i najwspanialszego. 

Roześmiał się. Dźwięk pełen radości przetoczył się przez cały pokój.

-   Moja   najsłodsza   Janine   -   powiedział.   -   Jesteś   radością   mojego 

życia.

I   jeszcze   długo   ich   radość   rozbrzmiewała   w   westchnieniach   i 

szeptanych słowach miłości.

Dzwonek   nie   chciał   umilknąć.   Janine   cicho   coś   wymruczała   i 

sięgnęła ręką, mając nadzieję, że natrafi na źródło hałasu. Ale zanim do 
niego dotarła, dźwięk urwał się nagle.

- Dzień dobry, żono - wyszeptał Zach blisko jej ucha.
Nie otwierając oczu uśmiechnęła się leniwie.
- Dzień dobry, mężu. - przekręciła się na plecy, wyciągając do niego 

ramiona. - Miałam przepiękny sen.

Zach zaśmiał się cicho.
-

To nie był sen.

-

Ależ musiał być - odpowiedziała obejmując go za szyję. - W 

prawdziwym życiu tak wspaniałe rzeczy się nie zdarzają.

-

Ja też tak myślałem, ale udowodniłaś mi, że się myliłem -. 

pocałował ją z uczuciem.

Powoli,   jakby   wbrew   swojej   woli,   otworzyła   oczy.   Napotkała 

ciemne spojrzenie pełne pożądania.

-

Spóźnisz się do pracy - ostrzegła go.

Jego uśmiech był pełen zmysłowego zadowolenia.
-

A kto by się tym przejmował?

-

Ja na pewno nie - mruknęła. I z radością oddała się swemu 

mężowi.

Zach   był   już   godzinę   spóźniony,   kiedy   wreszcie   wstał   z   łóżka   i 

ruszył w stronę prysznica. Janine ubrana w górę od piżamy swego męża 
powędrowała   do   kuchni,   żeby   przygotować   dzbanek   kawy.   Czynności 
wykonywała automatycznie, myśląc zupełnie o czym innym i uśmiechając 
się do siebie.

Zach wszedł do kuchni, objął ją w pasie i zaczął całować po karku.

-

Zach - zaprotestowała, ale nie zbyt zdecydowanie.  Zamknęła 

oczy i oparła się mocno o jego muskularne ciało. - Jesteś już spóźniony.

-

Wiem - wymamrotał. - Gdybym nie miał ważnego spotkania 

dziś rano, wcale bym nie poszedł.

Janine odwróciła się do niego i zajrzała mu w oczy.
-

Przyjdziesz do domu na kolację?

-

Jeśli jeszcze przez chwilę tak na mnie popatrzysz, przyjdę do 

background image

domu na obiad.

-

To znaczy, że już powinieneś wracać - uśmiechnęła się Janine.

-

Wiem   -   powiedział   odsuwając   się   od   niej   niechętnie.   - 

Pójdziemy dziś na kolację, żeby to uczcić - dodał całując ją znowu. Czuła, 
że jego usta są gorące, pragnące i pożądające. Podniósł głowę, ale oczy 
miał nadal zamknięte. - Potem wrócimy do domu i uczcimy to jeszcze raz.

Janine westchnęła. Życie w małżeństwie zaczynało jej się podobać.
Zach   wrócił   do   domu   dokładnie   o   piątej.   Janine   wyszła   mu   na 

powitanie. Żadne z nich nie ruszyło się. Patrzyli na siebie, jakby rozłąka 
trwała lata, a nie kilka krótkich godzin.

Janine poczuła, że kręci jej się lekko w głowie.

-

Cześć - udało jej się powiedzieć. Ze zdziwieniem zdała sobie 

sprawę, że zamiast radosnego powitania zabrzmiało to jak ochrypły szept. - 
Jak wypadło spotkanie?

-

Źle.

-

Źle?

Skinął głową i zrobił krok do przodu, odkładając teczkę na stolik.

-

Miałem wysłuchać bardzo ważnego raportu  finansowego, ale 

niestety mogłem myśleć jedynie o tym,  kiedy wrócę do domu, do mojej 
żony.

-

Och! - Okrzyk może nie wyrażał inteligencji, ale sam widok 

Zacha zakłócał jej normalne procesy myślowe.

-

Cała sytuacja stawała  się coraz bardziej kłopotliwa  -  mówił 

dalej, podchodząc do niej bliżej - kiedy w trakcie spotkanie zacząłem się 
uśmiechać, a potem roześmiałem się głośno.

-

Śmiałeś się? Co cię tak rozśmieszyło?

-

Przypomniałem   sobie   twoją   definicję   miłości.  Schadzkę   na 

wrzosowiskach załatwił nam twój dziadek,  spacery, ręka w rękę, po plaży 
zorganizowałem   ja   już   po   ślubie.   Ale   szaloną   namiętność,   moja   droga, 
słodka żono, musieliśmy odkryć razem.

Jej oczy zaszkliły się.
-

Najdroższa, najsłodsza Janine, kocham cię.

Ruszyli ku sobie, ale gwałtownie się zatrzymali na dźwięk dzwonka 

u   drzwi.   Pytające   spojrzenie   Zacha   powędrowało   na   Janine.   Wzruszyła 
ramionami. Nie miała pojęcia, kto to może być.

W chwili gdy Zach otworzył drzwi, do ich mieszkania wpadł Anton. 

Wyglądał jak człowiek, który powziął bardzo ważną decyzję.

- Wy dwoje, siadajcie tu - rozkazał wskazując na sofę.
-

Dziadku?

-

Anton?

Janine spojrzała na Zacha, ale ten był równie zaskoczony jak ona. 

Wzruszyła więc ramionami  i wypełniła polecenie. Zach usiadł tuż przy 
niej.

Dziadek stanął przed nimi.

background image

-

Jedliśmy   niedawno   lunch   razem   z   Janine   -   zwrócił  się   do 

Zacha.   -   Uświadomiłem   wtedy   sobie   dwie  rzeczy.   Po   pierwsze   i 
najważniejsze, że jest ona w tobie śmiertelnie zakochana, choć wątpię, by ci 
się do tego przyznała.

-

Dziadku   -   zaczęła   Janine,   ale   on   uciszył   ją   jednym 

spojrzeniem.-  Po   drugie,   że   jest   nieszczęśliwa.   Bardzo   nieszczęśliwa. 
Miłość nie jest sprawą łatwą...

- Anton - przerwał mu Zach - jeśli ty...
Jego również dziadek powstrzymał wzrokiem.

-

Nie przerywaj mi, chłopcze. Teraz ja mówię i nikt nie śmie mi 

przerwać.   Jak   stwierdziłem,   Janine   jest   smutna.   Ale   to   jeszcze   nic   w 
porównaniu   z   tobą.   -   Nagle   przestał   chodzić   po   pokoju   i   stanął   na 
przeciwko   Zacha.   -  Przez   cały   tydzień   wysłuchuję  narzekań   i  skarg   na 
ciebie. Chłopcy w biurze utyskują,  że jesteś tam od rana do wieczora, że 
pracujesz jak oszalały. A ja znam cię, Zach, lepiej niż ktokolwiek inny. 
Kochasz moją wnuczkę i to cię tak męczy.

-

Dziadku.

-

Szszsz - uciszył Janine niecierpliwym ruchem ręki.- Być może 

jestem   starym   człowiekiem,   ale   nie  jestem   ślepy.   Sposób,   w   jaki   was 
połączyłem, pewnie nie był najmądrzejszy, ale za to skuteczny. - Zawahał się 
na chwilę i uśmiechnął z dumą. - Na początku miałem pewne wątpliwości. 
Janine mi trochę namieszała.

-

Mówiłeś   coś,   że   łatwiej   jest   oskubać   żywego   kurczaka   - 

wtrącił Zach, posyłając Janine porozumiewawczy uśmiech.

-

To prawda. Janine zapierała się jak osioł. Ale jak sam wiesz 

dobrze, Zachary, ty również nie ułatwiałeś mi zadania. Oboje uważacie, że 
skoro jestem w wieku emerytalnym, to już nic nie widzę. Ale tak nie jest. 
Byliście   oboje   samotni,   wypełnialiście  życie   związkami   bez   znaczenia, 
unikając   miłości,   unikając   życia.   Kocham   was.   I   nie   będę   siedział   z 
założonymi rękami.

-

Udało ci się - powiedziała Janine, chcąc mu dodać pewności.

-

Na początku tak myślałem. Zorganizowałem wam  wyjazd do 

Szkocji   i   widziałem,   że   wszystko   zaczyna  grać,   jak   w   scenariuszu 
filmowym. Kiedy powiedzieliście mi, że macie zamiar się pobrać, byłem 
najszczęśliwszym człowiekiem. Stało się to wcześniej, niż zakładałem, ale 
przyjąłem, że wszystko się dobrze ułożyło. Najwidoczniej myliłem się. A 
teraz boję się o was.

-

Nie musisz.

-

Moim zdaniem jednak tak - dziadek spojrzał na nich twardo. - 

Powiedz mu, że go kochasz, Janine. Spójrz mu w oczy i odrzuć tę swoją 
idiotyczną dumę. On musi to wiedzieć. On musi to usłyszeć. Powiedziałem 
ci na początku, że jest to człowiek, którego trudno rozgryźć i że musisz być 
cierpliwa. Nie wziąłem tylko pod uwagę tej twojej cholernej dumy.

-

Chcesz, żebym powiedziała Zachowi, że go kocham. Tutaj? 

Teraz?

background image

-

Tak!

Janine odwróciła się w stronę swego męża i czując się trochę głupio, 

spuściła wzrok.

-

Powiedz mu - warknął dziadek.

-

Kocham cię, Zach - zaczęła cicho. - Naprawdę cię kocham.

Dziadek wydał głębokie westchnienie pełne zadowolenia.
-

Dobrze, dobrze. No, Zach, teraz twoja kolej.

-

Moja kolej?

-

Powiedz Janine, co do niej czujesz, nie próbuj ze mnie zrobić 

durnia.

Zach ujął Janine za rękę. Podniósł jej dłoń do ust i ucałował.
-

Kocham cię - szepnął.

-   Dodaj   coś   jeszcze   -   poinstruował   go   dziadek   -  Coś takiego, że 

będziesz   bez   niej   zagubiony   i   samotny.  Kobiety   lubią   takie   rzeczy. 
Kompletny idiotyzm, wiem, ale konieczny.

-   Bez   ciebie   będę   zgubioną,   samotną   duszą   -   powtórzył   Zach   i 

odwrócił się w stronę dziadka Janine.

- Jak wyszło?

-

Zupełnie   nieźle.   Czy   jest   jeszcze   coś,   co   chciałabyś  mu 

powiedzieć, Janine.

-

Nie sądzę.

-

Dobrze. Teraz chcę, żebyście się pocałowali.

-

Tutaj? Przy tobie?

-

Tak - upierał się dziadek.

Janine   wślizgnęła   się   w   ramiona   Zacha.   Spojrzeli   na   siebie   z 

uśmiechem   i   Janine   poczuła,   jak   serce   zaczyna   jej   mocno   bić   w 
oczekiwaniu. Zacisnęła powieki i poczuła jego usta na swoich, usta, które 
obiecywały lata wspaniałych przeżyć.

Zach skończył pocałunek o wiele za szybko. Janine  wiedziała, że i 

on chciałby przedłużyć tę przyjemność.  Z żalem odsunęli się od siebie. 
Zach spojrzał jej głęboko w oczy i Janine odpowiedziała uśmiechem.

- Doskonale, doskonale.
Zupełnie zapomniała o obecności dziadka. Oderwała wzrok od Zacha 

i zobaczyła, że dziadek siedzi wygodnie  rozparty  w fotelu.  Wyglądał na 
bardzo zadowolonego z siebie.

-   Dobrze!   -   stwierdził,   podkreślając   to   skinieniem   głowy. 

Uśmiechnął się leniwie. - Wiedziałem, że potrzebujecie tylko trochę mojej 
pomocy.   A  jeżeli  idzie  wam  tak  dobrze,   to  może   czas,   by   pomyśleć   o 
dzieciach.

- Anton - powiedział Zach, powoli podnosząc się. Przeszedł przez 

pokój i otworzył drzwi. - Jeśli pozwolisz, tym już sam się zajmę.

-

Wkrótce? - chciał wiedzieć dziadek. Zach spojrzał na Janine.

-

Wkrótce - obiecał.