background image
background image

W HITLEROWSKICH MUNDURACH 

Zanim mieszkańcy Sanoka zdążyli skryć się w bramach domów i różnych zaułkach, na 

rynek  wjechało kilka ciężarówek  wypełnionych esesmanami. Stary Janiak, którego  wysie-

dlono z Francji w 1935 roku, ze zdumieniem słuchał ich śpiewu: 

„Walka z czerwonym wrogiem 

Jest naszym obowiązkiem, 

Ś

więtym obowiązkiem żołnierzy Europy”. 

Nie  ulegało  wątpliwości,  esesmani  śpiewali  po  francusku.  Poza  tym  na  burtach  cięża-

rówek  wymalowane były trójkolorowe  flagi, a  nad łazikiem dowódcy powiewał  francuski 

sztandar. 

A  zatem  doczekaliśmy  się  Francuzów,  tyle  że  nie  w  trzydziestym  dziewiątym,  a  w 

czterdziestym czwartym roku i to w mundurach SS, ze złością i goryczą pomyślał Janiak. 

O tym, że po kapitulacji w 1940 roku Francja została podzielona na dwie części i że w 

południowej  powstał  rząd  kolaborujący  z  Niemcami,  na  ogół  Polacy  wiedzieli.  Wiedzieli 

także, że na czele tego rządu stanął bohater spod Verdun, marszałek Pétain. Nikt jednak nie 

przypuszczał, że zaledwie rok później Francuzi będą wstępowali ochotniczo do armii hitle-

rowskiej oraz że zostanie przez nich utworzony Legion Ochotników Francuskich do Walki 

z Bolszewizmem (LVF). Tego nie przewidzieli nawet najwięksi pesymiści. 

Niemal  nazajutrz  po  napaści  niemieckiej  na  Związek  Radziecki  w  Paryżu  i  w  wielu 

miastach strefy okupowanej zorganizowano punkty  werbunkowe do legionu. Okna  wysta-

wowe  w  lokalach  przeznaczonych  do  tego  celu  ozdobione  były  portretami  marszałka  Pé-

taina,  a  hasła  głosiły:  „Wstępuj  do  Legionu  Ochotników  Francuskich  do  Walki  z  Bolsze-

wizmem.  Francuzie,  los  Francji  jest  w  twoich  rękach”.  I  obok  tych  haseł  zawsze  widniał 

ostrzegawczy napis: „Żydom nie wolno się zatrzymywać przed tą wystawą”. 

Część Francuzów mijała owe lokale obojętnie, wielu przechodząc obok spluwało z po-

gardą, jednak byli i tacy, którzy wstępowali... i zapisywali się do legionu. 

background image

W kampanii werbunkowej wzięła udział cała ówczesna francuska prasa. Dzienniki „Le 

Matin”,  „Paris  Soir”,  „Union  Catholique”  i  wiele  innych  donosiły  z  radością:  „Francuzi 

walczyć będą przeciwko bolszewikom. Już  wkrótce na wschód wyjedzie pierwszy oddział 

Legionu  Ochotników  Francuskich.  Weźmie  on  udział  w  ostatecznym  przełamaniu  linii 

Stalina”. 

W akcję tę zaangażowała się także część kleru katolickiego. Między innymi popierał ją 

kardynał Braudrillart z Akademii Francuskiej, rektor Paryskiego Uniwersytetu Katolickie-

go, który pobłogosławił legionistów i publicznie oświadczył, że są oni „najlepszymi synami 

Francji”.  Marszałek  Pétain  pośrednio,  jako  szef  rządu  francuskiego,  zalegalizował  legion, 

przesyłając  na  ręce  pierwszego  jego  dowódcy,  pułkownika  Rogera  Labonne'a  (oficer  za-

wodowy  armii  francuskiej),  telegram  następującej  treści:  „Legioniści,  w  Waszych  rękach 

spoczywa honor wojskowy Francji”. 

Decyzję  dotyczącą  zorganizowania  francuskiego  legionu  podjęto  7  lipca  1941  roku  w 

paryskim hotelu „Majestic”. 

Już o godzinie dziesiątej do dużej sali restauracyjnej, przekształconej tego dnia  w  salę 

obrad,  zaczęli  przybywać  przywódcy  francuskich  partii  faszystowskich  i  profaszystow-

skich. Niektórzy z nich witali się nawet charakterystycznym podniesieniem dłoni, lecz bez 

towarzyszących  temu  gestowi  słów...  Jeszcze  nie  wiedzieli,  kogo  pozdrawiać  -  „wodza” 

Pétaina, czy „wodza wodzów” Hitlera. Wokół ustawionych w prostokąt stołów mieli zająć 

miejsca: Eugene Deloncle - przewodniczący Socjalnego Ruchu Ludowego, Jacques Doriot 

- przywódca Francuskiej Partii Ludowej, Marcel Déat - Zgromadzenie Narodowo-Ludowe, 

Jean Boisset - Biały Front, Paul Chack - Komitet Antybolszewicki, Marcel Buccard - Partia 

Francistów, Pierre Cementi - Francuska Partia Narodowo-Kolektywistyczna. 

Na sali panowała koleżeńska atmosfera. Wszyscy przecież znali się jeszcze przed woj-

ną, choć reprezentowali różne partie. Większość otoczyła Deloncle'a. Słuchali go uważnie, 

od  czasu  do  czasu  wybuchali  śmiechem.  Właśnie  opowiadał  interesująco  i  dowcipnie,  jak 

to  16  kwietnia  1936  roku  jego  motocykliści,  ubrani  w  czarne  kurtki  i  berety,  wjechali  z 

dużą  prędkością  w  kolumnę  zwolenników  Frontu  Ludowego.  Oczywiście  jego  partia  nie 

nazywała się wtedy Socjalnym Ruchem Ludowym, lecz nosiła nazwę „Tajny Komitet Ak-

cji Rewolucyjnej”, choć bardziej znana była pod nazwą „La Cagoule”, czyli kaptur. 

background image

Podczas  wspomnianej  akcji  miał  miejsce  „wypadek”  przy  pracy.  Jeden  z  „komando-

sów”  spadł z  motocykla. Zabrany  na komisariat policji  wylegitymował się jako porucznik 

służby zawodowej - Maurice Duclos. Niecałą godzinę po zatrzymaniu został zwolniony w 

wyniku  osobistej  interwencji...  admirała  Darlana.  Jak  okazało  się  później,  Darlan  był  jed-

nym z przywódców kagulardów. 

Serdecznym  kolegą Deloncle'a był  Marcel Déat. Zresztą cenili  go  wszyscy przywódcy 

francuskich faszystów jako autora „odważnego” artykułu opublikowanego w sierpniu 1939 

roku, artykułu zatytułowanego „Czy Francuzi powinni umierać za Gdańsk?”, który to tytuł 

stał się później hasłem wszystkich sił reakcyjnych we Francji. 

Stopniowo zebrani na sali przywódcy partyjni zaczęli się niepokoić. Mijała już godzina, 

a przedstawiciele armii niemieckiej mający wziąć udział w naradzie ciągle byli nieobecni. 

Dopiero kiedy zegar wskazał jedenastą, na salę wkroczyła delegacja oficerów Wehrmachtu, 

na czele której stał esesman obersturmbannführer Arnold Tatzig. Krótkie, niedbale rzucone 

„heil” i hitlerowcy zajęli  miejsca przy stole. Zapraszając Francuzów, by uczynili to samo, 

dali do zrozumienia, że oni czują się tutaj gospodarzami. 

Naradę rozpoczął jeden z oficerów Wehrmachtu. 

-  Panowie  -  zwrócił  się  do  przywódców  francuskich  partii  politycznych  -  nasz  wódz, 

Adolf Hitler, daje wam, Francuzom, szansę wzięcia udziału w walce, a właściwie w misji, 

jaką jest  wyzwolenie Europy  i chrześcijaństwa od groźby bolszewizmu. Jest  to  wyraz du-

ż

ego  zaufania  i  zarazem  zaszczyt  dla  każdego  Francuza,  że  będzie  mógł  walczyć  u  boku 

ż

ołnierza niemieckiego przeciwko bolszewikom... 

Po  tym  wstępie  rozgorzała  dyskusja,  do  której  nikt  nie  musiał  zachęcać.  Hitlerowcy, 

uśmiechając się ironicznie, musieli wprost hamować przywódców francuskich partii, którzy 

zamierzali  wcielić  do  legionu  bez  mała  wszystkich  zdemobilizowanych  żołnierzy  oraz 

jeńców ze stalagów i oflagów. Deloncle oświadczył nawet, że będzie to „forma rehabilitacji 

za  udział  w  walce  przeciwko  naszym  przyjaciołom  -  Niemcom”.  W  końcu  ustalono,  ku 

zadowoleniu obydwu stron, że na razie zaciąg do legionu będzie ochotniczy i nie powinien 

przekroczyć  20  tysięcy  ludzi.  Oczywiście  Niemcy  byli  przezorni,  chcieli  sprawdzić,  jak 

Francuzi będą się spisywali na froncie. 

W ciągu pierwszych trzech  miesięcy akcji  werbunkowej do legionu zgłosiło się zaled-

wie 13 400 ochotników, z których komisja lekarska odrzuciła 4600, a 3000 nie przyjęto ze 

background image

względu  na  przeszłość  kryminalną.  Jedną  trzecią  pozostałych  ochotników  stanowili  ofice-

rowie i podoficerowie zawodowi z przedwojennej armii francuskiej. Kiedy już istniał trzon 

pierwszej  mającej  walczyć  u  boku  Niemców  jednostki,  wyznaczono  jej  dowódcę.  Został 

nim pułkownik Roger Labonne. 

Ochotników zgrupowano teraz w pobliżu Paryża, gdzie pod dowództwem oficerów hi-

tlerowskich  odbyli  przeszkolenie  wojskowe  oraz  krótki  kurs  języka  niemieckiego  -  zasób 

słów  niemieckich,  które  im  wbijano  do  głów,  ograniczał  się  do  podstawowych  komend  i 

składania  meldunków.  Tam  również  nałożyli  na  siebie  mundury  Wehrmachtu.  Jedyną  od-

znaką  francuską,  jaką  nosili,  była  niebiesko-biało-czerwona  naszywka  na  lewym  przedra-

mieniu  i  napis  „France”.  Kiedy  liczba  ochotników  zwiększyła  się  do  blisko  20  tysięcy, 

utworzono z nich 638 pułk Wehrmachtu i dwa samodzielne bataliony. 

Dwudziestego siódmego sierpnia 1941 roku na Gare du Nord (Stacja Północna w Pary-

ż

u)  odbyło  się  uroczyste  pożegnanie  legionistów  odjeżdżających  na  wschód.  Na  dworzec 

przybyły  oficjalne  osobistości  administracji  francuskiej,  delegaci  partii  faszystowskich, 

oficerowie francuscy ze strefy południowej, z tak zwanej armii rozejmowej, oraz przedsta-

wiciele  okupacyjnych  władz  hitlerowskich.  Okrzyki  „vive  Pétain”  zmieszały  się  z  okrzy-

kami „vive Doriot”, „vive Deloncle”, „vive Hitler”. 

Na kilka minut przed odjazdem pociągu, kiedy orkiestra skończywszy grać Marsyliankę 

przeszła  do  niemieckiego  „Deutschland  über  alles”,  rozległa  się  niespodziewanie  seria  z 

pistoletu  maszynowego.  W  pierwszej  chwili  nikt  nie  zorientował  się,  co  miały  znaczyć  te 

strzały. Niektórzy sądzili nawet, że to seria oddana na wiwat. Sytuacja wyjaśniła się, kiedy 

zebrani  na  dworcu  dostrzegli  padającego  na  ziemię  Lavala  i  Déata  oraz  szarpiącego  się 

legionistę.  Zamachowiec,  Paul  Colette,  został  obezwładniony  przez  kolegów  i  oddany  w 

ręce policji (przeżył  wojnę i  w 1946 roku napisał książkę  pt. „Strzelałem do Lavala”).  Po 

tym  wydarzeniu  werbownicy  wprowadzili  zasadę  ścisłej  selekcji  ochotników;  zwracali 

teraz szczególną uwagę na ich przeszłość polityczną.. 

Pierwsza  podróż  legionistów  nie  trwała  długo.  Zostali  przewiezieni  do  Niemiec,  gdzie 

przeszli  trwające  niemal  dwa  miesiące  szkolenie.  W  końcu  listopada, już  bez pożegnalnej 

ceremonii, załadowano ich do pociągu i przetransportowano do Smoleńska, skąd po dwu-

dniowym odpoczynku wymaszerowali w kierunku Moskwy. 

Podniosły  nastrój  ochotników  do  walki  z  bolszewizmem  prysł,  a  właściwie  ochłódł, 

background image

kiedy nadeszły pierwsze mrozy. Jeden z nich, Jean Claire, w liście do matki napisał wów-

czas:  „Kochana  Mamo,  mróz  okropny,  -40°,  uniemożliwia  myślenie.  Po  prostu  mam  za-

mrożony  mózg.  Kilku  kolegów  straciło  uszy  oraz  palce  u  nóg.  Ja  mam  także  odmrożone 

uszy. Odpadło mi pół lewego ucha...” 

Siódmego  grudnia  638  pułk  Wehrmachtu,  czyli  francuski  Legion  do  Walki  z  Bolsze-

wizmem,  przeszedł  chrzest  bojowy  w  okolicach  jeziora  Dżukowo.  Francuzi  stracili  wów-

czas niemal 2/3 składu osobowego, nie biorąc pod uwagę tych, którzy zamarzli na śmierć, 

zanim zdążyli oddać choć jeden strzał. 

Po pierwszej bitwie dowództwo  niemieckie uznało, że legion francuski pod  względem 

wojskowym  przedstawia  bardzo  małą  wartość,  że  wręcz  nie  nadaje  się  do  działań  fronto-

wych, a ponieważ w tym czasie Niemcom bardzo dokuczali partyzanci, skierowali do walki 

z nimi Francuzów. 

W  połowie  1942  roku  dowództwo  niemieckie  zdało  sobie  sprawę,  że  czas  skończyć  z 

rojeniami o  „wojnie błyskawicznej” na froncie  wschodnim. Wprawdzie armia hitlerowska 

okrążyła  Leningrad,  zbliżyła  się  do  Moskwy  i  walczyła  w  Stalingradzie,  ale  obrona  ra-

dziecka wbrew oczekiwaniom Hitlera nie załamała się, przeciwnie - była bardziej zaciekła. 

Coraz  częściej  Armia  Radziecka  przejmowała  inicjatywę,  a  na  zapleczu  rosły  siły  party-

zantów. Wylatywały w powietrze linie kolejowe i mosty, zaopatrzenie wojsk stawało się z 

dniem  każdym  trudniejsze.  W  1942  roku  partyzanci  zaczęli  działać  również  na  terenach 

Polski. 

Francuscy legioniści, którzy okazali się niezdatni do walki na pierwszej linii frontu, nie 

mogli sobie również poradzić z partyzantami. Ginęli od pocisków „leśnych bolszewików”, 

jak nazywali partyzantów, choć prawie nigdy ich nie widzieli. Jedynymi sukcesami, jakimi 

mogli  się  „poszczycić”,  było  mordowanie  podejrzanych  o  „współpracę”,  czyli  cywilów, 

przeważnie mieszkańców wsi. 

Przepojeni  petainowską  i  hitlerowską  propagandą  legioniści  głęboko  wierzyli  w  zwy-

cięstwo  Niemców.  Zresztą  ich  nienawiść  do  komunistów  i  Związku  Radzieckiego  często 

miała  swoje  źródła  w  przeszłości,  w  wychowaniu  rodzinnym  i  atmosferze  panującej  w 

armii francuskiej. Niektórzy z nich wierzyli, że po pokonaniu Europy przez Hitlera Francja 

odzyska rangę mocarstwa europejskiego, oczywiście jako państwo faszystowskie, i zostanie 

dopuszczona  do  podziału  łupów.  Stanie  się  także  ważniejszym  sojusznikiem  Niemiec  niż 

background image

Włochy. 

Kim  byli  ci  fanatyczni  zwolennicy  faszyzmu,  Pétaina  i  Hitlera?  W  zachowanych  we 

Francji dokumentach znajdują się życiorysy niektórych z nich. 

Jean  Dupont  pisał:  „Zostałem  powołany  do  wojska  w  1939  roku.  Zmuszono  mnie  do 

udziału  w  tej  podłej,  z  góry  skazanej  na  klęskę,  wojnie.  Po  kapitulacji  znalazłem  się  w 

wolnej  strefie.  Mój  ojciec był  zakochany  w  Déacie  i  brał  aktywny  udział  w  farsie  wzoro-

wanej na niemieckich kronikach. Nosił brunatną koszulę, wysokie buty z cholewami i beret 

baskijski.  Mnie  interesowała  prawdziwa  Europa,  narodowosocjalistyczna,  a  nie  jakaś  imi-

tacja faszyzmu w postaci nacjonalizmu francuskiego”. 

Pierre  Dedans,  właściciel  małego  sklepiku  spożywczego,  w  swoim  życiorysie  napisał: 

„Zaciągnąłem się do Młodzieży Marszałka... Śpiewaliśmy piosenkę  »Nasi sprzymierzeńcy 

przegrali wojnę i nadzieję na zwycięstwo... „Kochałem Pétaina jak ojca. Zostałem faszystą 

i  wstąpiłem  do  milicji.  Uważam  jednak,  że  mogę  lepiej  służyć  wielkiej  sprawie.  Dlatego 

zgłaszam się do Legionu, bo chcę bronić kultury europejskiej i chrześcijaństwa...” 

A oto fragment życiorysu Jeana Duvina: „W lutym 1934 roku wstąpiłem do ruchu Akcji 

Francuskiej.  Pierwszy  raz  walczyłem  z  komunistami  na  placu  Concorde.  Wśród  nas  byli 

ranni  i  zabici.  Następnego  dnia  zostaliśmy  uzbrojeni  (Duvin  nie  podaje,  kto  ich  uzbroił  - 

dop.  autora).  Wtedy  wzięliśmy  odwet.  Wielu  padło  z  ich  strony.  Co  pewien  czas  organi-

zowaliśmy  sobie  »wieczorki  nacjonalistyczne«.  Po  kapitulacji  zaprzyjaźniłem  się  z  Niem-

cami. Pomagałem im w małych pogromach oraz wyłapywaniu Żydów i komunistów. Teraz 

proszę o zapisanie mnie do Legionu...” 

Inny ochotnik, majster z zakładów metalowych, Paul Dujardin, napisał krótko: „Czuję, 

ż

e należę do wyższej rasy, prawie nordyckiej. Mam dość pracy z tymi podludźmi Polaka-

mi”. 

Oficer  służby  zawodowej,  porucznik  Victor  Danube,  prosząc  o  przyjęcie  do  Legionu, 

chwalił  się,  że  ma  duże  doświadczenie  bojowe,  bo  walczył  w  Afryce  Północnej,  Indochi-

nach  i  w  Maroku.  A  teraz  prosi  o  zaszczyt  walki  przeciwko  bolszewikom,  których  niena-

widzi z całego serca. 

W lutym 1942 roku ambasador III Rzeszy w Paryżu, Otto Abetz, wezwał do siebie Ja-

cquesa  Doriot,  Eugene'a  Deloncle  i  sekretarza  stanu  w  rządzie  Vichy,  Jacquesa  Beno-

ist-Méchin,  by  wyrazić  swoje  niezadowolenie  z  powodu  małego  dopływu  ochotni-

background image

ków-legionistów i zastanowić się  wspólnie  nad  wyjściem z tej przykrej sytuacji.  Ambasa-

dor  nie  bawił  się  w  uprzejmości  i  nie  ukrywał  irytacji.  Powód  jego  zdenerwowania  był 

prosty.  Dwa  dni  wcześniej  z  popołudniowej  drzemki  obudził  go  ostry  dzwonek  telefonu. 

Podniósł słuchawkę i usłyszał gniewny głos Himmlera: 

-  Przed  chwilą  rozmawiałem  z  führerem.  Ma  zamiar  przenieść  pana  do  pracy  w  Jugo-

sławii albo powołać do armii i wysłać na front wschodni. Za nieudolność... Abetzowi ode-

brało mowę. Z odrętwienia wyrwał go Himmler, który ryczał do słuchawki: 

- Halo, słyszy mnie pan, Abetz? Niech się pan odezwie! 

- Co się stało? Za co? - jąkał się ambasador. 

-  Pan  jeszcze pyta?  Za  dobrze  się  panu  powodzi  w  tym  Paryżu!  Czy  pana  zdaniem  za 

Europę, za kulturę europejską, mają ginąć wyłącznie Niemcy? A kto zasiedli po wojnie całą 

Rosję, jak  wyginie zbyt dużo naszych ludzi? Może te żabojady? Przyrzekł pan  führerowi, 

ż

e doprowadzi do tego, aby co najmniej pół  miliona  Francuzów  wstąpiło do naszej armii, 

ż

e  uda  się  nawet  zwerbować  wielu  do  SS!  I  co?  Zgłosiło  się  zaledwie  kilkanaście  tysięcy 

ochotników... 

Nie tyle ta reprymenda wstrząsnęła Abetzem, ile groźba, że może wylądować na froncie 

wschodnim. I to przede wszystkim „zmobilizowało” ambasadora do zdecydowanego dzia-

łania. 

Oczywiście w czasie odprawy, bo raczej taki charakter miała ta niby „narada”, ani sło-

wem  nie  wspomniał  o  telefonie  od  Himmlera.  Bez  żadnych  grzecznościowych  wstępów 

oświadczył Francuzom: 

- Panowie,  wezwałem  was, gdyż  nie dotrzymujecie swoich sojuszniczych zobowiązań. 

O nowy ład w Europie trzeba walczyć, i to nie jest żaden slogan. Francja musi udowodnić, 

ż

e  zasłużyła  na  to,  aby  zająć  godne  miejsce  wśród  państw  narodowosocjalistycznych. 

Przedtem  trzeba  jednak  pokonać  wrogów  i  osiągnąć  zdecydowane  zwycięstwo.  A  teraz 

oczekuję  od  panów  propozycji...  W  pierwszej  chwili  Francuzi  nie  zrozumieli,  o  co  amba-

sadorowi chodzi. Najszybciej „zaskoczył” Benoist-Méchin. 

-  Ależ,  panie  ambasadorze  -  próbował  wyjaśnić.  -  W  szeregach  Legionu  Ochotników 

Francuskich do Walki z Bolszewizmem walczy blisko dwadzieścia tysięcy ochotników, w 

Luftwaffe kilka tysięcy, przy budowie Wału Atlantyckiego oraz innych fortyfikacji również 

kilka tysięcy... Abetz przerwał brutalnie: 

background image

- Nie interesują mnie pańskie wyliczanki. To wszystko razem nie przekracza trzydziestu 

tysięcy  ludzi.  I  wy  mówicie  o  wkładzie  do  walki  z  bolszewizmem?  To  są  kpiny!  Francję 

stać  na  co  najmniej  pół  miliona  żołnierzy!  O  mniejszej  liczbie  führer  nawet  nie  chce  sły-

szeć. Zresztą upoważnił mnie, żeby panom powiedzieć, że w tej sytuacji ma wątpliwości co 

do udziału Francji w konferencji europejskiej po zakończeniu zwycięskiej wojny. Chyba że 

Francja  weźmie  w  niej  udział  jako  państwo  pokonane.  Benoist-Méchin  wiedział,  co  to 

oznacza: odsunięcie  Francji od udziału  w podziale łupów  wojennych. Co by na to powie-

dział  marszałek!  Do  tego  nie  można  dopuścić.  Dlatego  przemilczał  obraźliwą  uwagę 

Abetza i ponownie zabrał głos. 

- Panie ambasadorze, przyrzekam panu, że życzenie führera będzie spełnione. Do walki 

z  bolszewikami  zmobilizujemy  nie  tylko  pół  miliona  żołnierzy,  ale  cały  milion.  Poza  tym 

do dyspozycji gospodarki Wielkiej Rzeszy, której jesteśmy  wiernymi sojusznikami, odda-

my co najmniej sto tysięcy robotników... 

- Dlaczego zaledwie sto tysięcy - znów przerwał mu Abetz. - Potrzebujemy czterystu do 

pięciuset tysięcy robotników, w tym  kilkanaście tysięcy  wykwalifikowanych, przydatnych 

w przemyśle zbrojeniowym... 

-  Jak  pan  sobie  życzy  -  skwapliwie  i  pokornie  zgodził  się  francuski  sekretarz  stanu.  - 

Zwerbujemy pół miliona. 

Od tego  momentu rozmowa  między partnerami przebiegała już  w atmosferze  wzajem-

nego zrozumienia. Abetz był zadowolony, czego dowodem był fakt, że łaskawie przeszedł 

na  język  francuski.  Wiedział  już,  że  nie  grozi  mu  front  wschodni,  że  może  też  liczyć  na 

służalczość  przedstawicieli  tego  śmiesznego  rządu  francuskiego,  uzależnionego  nie  tylko 

od Hitlera, ale nawet od niego, Abetza. Zresztą gdyby te żabojady wiedziały, jaką niespo-

dziankę  szykuje  im  führer...  Przypomniał  sobie  teraz  rozmowę  między  Ribbentropem  a 

Himmlerem, której był świadkiem podczas pobytu w Berlinie. Dowiedział się wówczas, że 

jeśli  alianci  zagrożą  wybrzeżom  Europy,  szczególnie  od  południa,  Niemcy  nie  będą  sobie 

mogli  pozwolić  na  luksus  „wolnej  strefy”.  A  takie  zagrożenie  stawało  się  coraz  bardziej 

realne. 

Sekretarz  stanu  Jacques  Benoist-Méchin  po  powrocie  do  Vichy  natychmiast  zameldo-

wał  się  u  marszałka.  Pétain,  wysłuchawszy  go  uważnie,  chwilę  milczał,  wreszcie  powie-

dział jedno tylko zdanie: „A zatem niech pan działa”. 

background image

Benoist-Méchin uznał, że wypowiedź ta oznacza przyznanie mu nieograniczonego peł-

nomocnictwa  w  zakresie  realizowania  spraw  omawianych  z  ambasadorem  III  Rzeszy,  i 

ostro  zabrał  się  do  pracy.  Dokładnie  w  pierwszą  rocznicę  napadu  armii  hitlerowskiej  na 

Związek Radziecki - 22 czerwca 1942 roku, rząd Vichy ogłosił ochotniczy zaciąg do Trój-

barwnego Legionu, który miał być „narodowy”, podobnie jak „narodowa” była hiszpańska 

Błękitna Dywizja. 

Ż

ołnierze Trójbarwnego Legionu  mieli  nosić  wyłącznie  francuskie  mundury,  miały  im 

przysługiwać  francuskie  stopnie  i  obowiązywać  francuskie  regulaminy.  A  więc  byłaby  to 

„czysto” francuska jednostka, podlegająca ministrowi wojny rządu Vichy, generałowi Bri-

doux,  na  terenie  Francji,  a  na  froncie  podporządkowana  operacyjnie  dowództwu  niemiec-

kiemu. 

Po  cichu  Bridoux  żywił  nadzieję,  że  jego  syn,  który  walczył  na  froncie  wschodnim  w 

mundurze hitlerowskim, z czasem przejdzie do „jego” legionu. Obawiał się jednak, że takie 

posunięcie nie podobałoby się Niemcom, a i marszałek nie byłby z tego zadowolony. Ge-

nerał Bridoux był  gorącym zwolennikiem pełnej kolaboracji  wojskowej z Niemcami, lecz 

w barwach i mundurach francuskich. 

W  czerwcu  1942  roku  przybył  do  Vichy  Fritz  Sauckler,  szef  urzędu  Generalnego  Peł-

nomocnika  do  Spraw  Zatrudnienia,  do  niedawna  gauleiter  Turyngii.  Odbył  on  długą  roz-

mowę z nowo mianowanym przewodniczącym Rady Ministrów - Pierre Lavalem, na temat 

oddania  do  dyspozycji  Rzeszy  pierwszego  rzutu  robotników  -  miało  ich  być  250  tysięcy. 

Ż

eby  zachęcić  Francuzów  do  wyjazdu,  Laval  zaproponował  Saucklerowi,  aby  za  każdych 

trzech  ochotników  skierowanych  do  pracy  w  Niemczech  władze  hitlerowskie  zwolniły 

jednego jeńca wojennego. 

-  Rozumie  się,  że  po  krótkim  wypoczynku  ten  zwolniony,  już  jako  cywilny  robotnik, 

wyjedzie także do was do pracy - przekonywał Laval Niemca. 

Sauckler po konsultacji z Abetzem łaskawie zgodził się na taką wymianę. 

Propaganda rządu Vichy ubrała tę transakcję w odpowiednie „szaty”, głosząc, że „każ-

dy Francuz wyjeżdżający ochotniczo do pracy do Niemiec daje wyraz swojego głębokiego 

patriotyzmu i humanitaryzmu. Dzięki niemu bowiem do Francji będzie mógł powrócić jego 

kolega, przebywający dotychczas w obozie jenieckim”. Jednocześnie w całej Francji rozle-

pione  zostały  plakaty  z  napisem:  „Żołnierze  niemieccy  oddają  swoją  krew  -  wy  dajecie 

background image

swoją pracę dla uratowania Europy przed bolszewizmem”. 

Po  zakończeniu  rozmów  z  Saucklerem  i  podpisaniu  tego  państwowego  aktu  „handlu 

niewolnikami” Laval wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył m.in.: „Życzę 

zwycięstwa  Niemcom,  gdyż  bez  zwycięstwa  naszych  sojuszników  bolszewizm  w  najbliż-

szym czasie zaleje całą Europę...” Laval nie przewidział jednak, że za kilka miesięcy zosta-

nie  zalana  cała  „wolna  strefa”,  i  to  bynajmniej  nie  przez  bolszewików,  lecz  wojska  jego 

sojusznika - Niemiec. 

Już w przeddzień 11 listopada 1942 roku budynki prefektury, żandarmerii oraz niektóre 

domy prywatne w wolnej strefie zostały udekorowane trójkolorowymi flagami. Organizacje 

terenowe Legionu Kombatantów i Ochotników Rewolucji Francuskiej przygotowały się do 

tradycyjnych  wieców  i  przemarszów  przed  budynkiem  merostwa.  Bardziej  gorliwi  prze-

wodniczący  komitetów  wysłali  na  adres  marszałka,  a  także  Darlana,  twórcy  Legionu,  de-

pesze  gratulacyjne,  zapewniając  ich  jednocześnie,  że  „będą  stali  niezłomnie  na  straży  re-

wolucji  narodowej  i  bronić  będą  chrześcijaństwa  przed  komunizmem”.  Przygotowania  do 

uroczystości zostały zakończone. Dnia następnego miało rozpocząć się świętowanie. 

Tymczasem  wczesnym  rankiem  11  listopada  ryk  samolotów,  zgrzyt  gąsienic  i  warkot 

samochodów  zbudził  mieszkańców  wolnej  strefy.  Drogami  południowej  Francji,  ulicami 

miast  i  miasteczek  ciągnęły  całe  pułki  i  dywizje  niemieckie,  które  w  ciągu  kilku  godzin 

zajęły resztki „wolnego kraju”. 

Francuzi byli zaskoczeni. Jednostki armii rozejmowej nie próbowały  nawet  się bronić, 

pod dowództwem zdezorientowanych oficerów opuszczały koszary, które natychmiast były 

zajmowane  przez  Niemców.  Podobnie  zachowała  się  policja  i  żandarmeria.  Co  więcej, 

formacje te przystąpiły do regulowania ruchu drogowego, aby umożliwić Niemcom szybkie 

przemieszczanie  się  na  południe  kraju.  Jedynie  tu  i  ówdzie  dały  się  słyszeć  pojedyncze 

strzały. Jak potem wieść głosiła, było to świadectwo nielicznych prób stawiania oporu, prób 

podjętych przez niektórych dowódców jednostek podległych generałowi de Lattre de Tas-

signy. 

I tak w ciągu jednego dnia tzw. wolna strefa przestała istnieć. Tego samego dnia wielu 

Francuzów  pozbyło  się  iluzji,  że  uda  im  się  przetrwać  spokojnie  tę  okropną  wojnę  na 

skrawku  niby  wolnej  i  samodzielnej  Francji,  którą  zawdzięczali  kolaborującemu  z  Niem-

cami Pétainowi. 

background image

Jedenastego  listopada  wieczorem  przez  radio  przemówił  Pétain.  Apelował  do  swoich 

rodaków, „aby zachowali spokój i nadal mu ufali, bo on - marszałek - nieustannie myśli o 

Francji”.  Ale  Francuzi  już  sobie  zdawali  sprawę,  że  z  tego  marszałkowskiego  „myślenia” 

nic dobrego dla nich nie wyniknie. 

Prawdziwy  dramat  rozegrał  się  w  Tulonie,  największym  porcie  wojennym  Francji  na 

wybrzeżu Morza Śródziemnego. Zgodnie z art. 8 układu francusko-niemieckiego o zawie-

szeniu  broni  z  22  czerwca  1940  roku  francuska  flota  wojenna  została  skoncentrowana  w 

Tulonie. Jednocześnie znacznie zredukowano jej uzbrojenie, a także zmniejszono do mini-

mum amunicję. Francuskie okręty  nie  miały prawa  wychodzenia z portu, co oznaczało, iż 

były internowane we własnym kraju. W 1940 roku Niemcy nie byli przygotowani do prze-

jęcia  francuskiej  marynarki,  obawiali  się  poza  tym,  że  próba  zawładnięcia  nią  nawet  w 

ramach  układu o zawieszeniu broni zakończy się  ucieczką  okrętów do portów brytyjskich 

lub zbrojnym oporem marynarzy. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowali z tak łatwego 

łupu. 

Wiadomość o wkroczeniu do „wolnej strefy” wojsk hitlerowskich pozbawiła marynarzy 

francuskich  złudzeń.  Zdali  sobie  sprawę,  że  los  ich  okrętów  jest  przesądzony.  Nie  byli 

zresztą  tak  bardzo  zaskoczeni,  gdyż  od  dłuższego  już  czasu  z  niepokojem  obserwowali 

coraz liczniejsze niemieckie jednostki, w tym stawiacze min, kręcące się w pobliżu Tulonu, 

a nawet tuż przed wejściem do portu. 

Tego  tragicznego  dnia,  11  listopada,  w  godzinach  przedpołudniowych  młodzi  oficero-

wie  i  marynarze  z  pancernika  „Strasbourg”  odmówili  wykonania  rozkazu  rozmontowania 

dział okrętowych. Doszło do bójki z żandarmami usiłującymi ich aresztować. 

Dowódca  floty  wojennej  w  Tulonie,  wiceadmirał  Laborde,  na  wieść  o  buncie  wydał 

rozkaz  następującej  treści:  „Wielkie  wydarzenia  znów  doświadczyły  naszą  nieszczęsną 

ojczyznę. Odpowiedzią na  nie musi być jeszcze ściślejsze skupienie się  wokół Marszałka, 

któremu zaufaliśmy. Cokolwiek nastąpi, obowiązuje nas spokój i dyscyplina. Jedynie taka 

postawa oficerów i marynarzy może uratować honor Francji i honor bandery naszych okrę-

tów...”  I  aby  ratować  ten  właśnie  honor,  podczas  spotkania  z  przedstawicielami  armii  i 

marynarki  niemieckiej  zaproponował  wspólne  działania  z  Kriegsmarine  przeciwko  alian-

tom  na Morzu  Śródziemnym. Niemiec, komandor von  Rault-Frapart, odrzucił tę propozy-

cję,  powołując  się  na  wyraźny  rozkaz  Hitlera  w  tej  sprawie.  Okazuje  się,  że  Niemcy  nie 

background image

darzyli bezgranicznym zaufaniem Francuzów i obawiali się, że wyrażając zgodę na wspól-

ne  działania  mogą  ułatwić  ucieczkę  francuskich  okrętów  lub,  co  gorsza,  wystawią  swoje 

jednostki pod lufy dział niepewnych sprzymierzeńców. 

W tej sytuacji wiceadmirał Laborde wydaje swojej flocie rozkaz samozatopienia. 

Większość  okrętów  francuskich  poszła  na  dno.  Praktycznie  francuska  marynarka  wo-

jenna przestała istnieć. Jej odbudowa nastąpiła dopiero po ponad 20 latach. 

Na  dnie  portu  tulońskiego  legła  duma  francuskiej  marynarki  wojennej:  pancerniki 

„Dunkerque”,  „Strasbourg”  i  „Provence”,  ciężkie  krążowniki  „Algérie”,  „Colbert”,  „Du-

pleix”,  „Foch”,  lekkie  krążowniki  „Jean  de  Vienne”,  „Marseillaise”  i  „La  Gallissonière”. 

Ponadto zatopionych zostało blisko pięćdziesiąt niszczycieli, torpedowców i okrętów pod-

wodnych. 

Kilku  dowódców  okrętów  nie  wykonało  jednak  tego  samobójczego  rozkazu  i  podjęło 

próbę  wyjścia  z  portu.  Przez  blokadę  hitlerowskich  okrętów  i  pola  minowe  przedarły  się 

cztery okręty podwodne. Jeden z nich dotarł do Barcelony, gdzie został internowany, pozo-

stałe do portów w Afryce Północnej. Okręty te walczyły do końca wojny przeciwko hitle-

rowcom. 

Wkrótce, zresztą zgodnie z zarządzeniem  marszałka z lutego 1943 roku zezwalającym 

Francuzom  na  wstępowanie  w szeregi armii hitlerowskiej, do Kriegsmarine zaczęli napły-

wać  ochotnicy-marynarze.  W  kwietniu  1943  roku  w  niemieckiej  marynarce  wojennej  słu-

ż

yło już i walczyło przeciwko aliantom ponad 2000 francuskich marynarzy, w tym wielu z 

Tulonu. 

Po zajęciu południowej Francji Niemcy nieufnie odnosili się do Trójbarwnego Legionu 

i odmówili zatwierdzenia go, mimo iż został zorganizowany po to, aby walczyć na froncie 

wschodnim.  Sztandar,  który  w  czerwcu  1942  roku  wręczył  tej  jednostce  generał  Eugene 

Bridoux, został odebrany, a jednostkę na rozkaz Niemców rozwiązano. W tej sytuacji Laval 

wystąpił  z  propozycją  zorganizowania  innej  formacji,  pod  nazwą  Falanga  Francuska,  ale 

jego  projekt  nie  uzyskał  aprobaty  władz  hitlerowskich.  Francja  mająca  rząd  całkowicie 

uzależniony od Niemiec nie była już partnerem interesującym Hitlera. Przecież mógł brać 

wszystko,  co  chciał,  rabować  jej  bogactwa,  łącznie  z  ludźmi.  R.  Paxton,  autor  książki  pt. 

„La France”, stwierdza między innymi, że „kolaboracja nie była wymagana przez Niemców 

(po  okupacji  całego  kraju  -  dop.  autora),  lecz  niektórzy  Francuzi  wyrazili  na  nią  zgodę. 

background image

Była to propozycja Francji...” 

W  tym  okresie  Hitler  potrzebował  przede  wszystkim  „mięsa  armatniego”.  Wprawdzie 

po  doświadczeniach  z  Legionem  Ochotników  Francuskich  do  Walki  z Bolszewizmem  nie 

miał zbyt dobrej opinii o Francuzach jako żołnierzach, jednak wyraził zgodę na ich służbę 

w jednostkach niemieckich lub nawet francuskich, ale pod warunkiem, że będą całkowicie 

podporządkowane dowództwu niemieckiemu. Poza tym potrzebował taniej siły roboczej. I 

to jego życzenie zostało również spełnione. Najwierniejszy z wiernych, Pierre Laval, wydał 

dwa  dekrety,  na  mocy  których  do  30  września  1944  roku  wysłano  z  Francji  650  tysięcy 

„ochotników”, którzy mieli wesprzeć wysiłek zbrojeniowy Nermec. 

W  połowie  1943  roku  sytuacja  wojsk  niemieckich  na  wszystkich  frontach  Europy, 

zwłaszcza  na  froncie  wschodnim,  stawała  się  coraz  bardziej  niepokojąca.  Po  klęsce  pod 

Stalingradem  Armia  Radziecka  przystąpiła  do  ofensywy,  w  marcu  1943  roku  linia  frontu 

przebiegała  od  Murmańska  po  Kaukaz,  a  w  lipcu  1943  roku  Niemcy  ponieśli  kolejną  do-

tkliwą klęskę na łuku kurskim. W Afryce 13 maja 1943 roku poddawały się aliantom ostat-

nie  jednostki  niemieckie  i  włoskie.  W  lipcu  upadł  rząd  Mussoliniego,  a  w  pierwszych 

dniach  września  w  południowych  Włoszech  wylądowały  wojska  sojusznicze.  Szybko  top-

niały niemieckie rezerwy ludzkie. Armia hitlerowska pilnie potrzebowała żołnierzy. 

MILICJA FRANCUSKA 

Na  oblewanej  przez  wody  Sekwany  wyspie  Cité  wznosi  się  paryski  Pałac  Sprawiedli-

wości, siedziba sądów różnych instancji. Przed wiekami znajdowały się tu zamki guberna-

torów  rzymskich,  a  w  czasach  późniejszych,  aż  do  rewolucji  francuskiej,  mieściła  się  sie-

dziba „parlamentu”, czyli najwyższego sądu francuskiego. Obecnie stojące budynki wznie-

siono w XIX wieku, ale tu i ówdzie można jeszcze dostrzec fragmenty dawnych murów. W 

wielkim  hallu,  czyli  tzw.  sali  zbytecznych  kroków  (tu  chodzą  tam  i  z  powrotem  najbliżsi 

oskarżonych, oczekując na wydanie wyroku), zwraca uwagę posąg Sprawiedliwości z jedną 

stopą wspartą na grzbiecie żółwia, co ma przypominać, że procesy wymagają wiele, wiele 

czasu... 

background image

Trzeciego października 1945 roku w jednej z sal tego pałacu stanął przed sądem Joseph 

Darnand.  Po  klęsce  Niemiec  hitlerowskich  ukrył  się  on  w  północnych  Włoszech,  gdzie  w 

jednej  z  małych  osad  górskich  zdemaskowało  go  dwóch  agentów  brytyjskiej  służby  bez-

pieczeństwa. Podobno ten dzień, a mianowicie 25 czerwca 1945 roku, przepowiedziała mu 

wróżka  jako  ostatni  dzień  jego  kariery.  Po  kilku  godzinach  nieprzerwanego  przesłuchania 

Darnand  ujawnił  miejsce  ukrycia  skarbu,  który  wywiózł  z  Francji  -  wiele  sztabek  złota  i 

sporą liczbę kamieni szlachetnych. Zagarnięte mienie zwrócono skarbowi francuskiemu, a 

jego  niedawny  posiadacz  powędrował  za  kratki.  Później  zajął  się  nim  wymiar  sprawiedli-

wości. 

- Imię, nazwisko, zawód, miejsce zamieszkania, data i miejsce urodzenia? 

-  Urodziłem  się  dziewiętnastego  marca  tysiąc  osiemset  dziewięćdziesiątego  siódmego 

roku w Coligny, w departamencie Ain. Z zawodu przedsiębiorca drogowy. Ojciec mój był 

kolejarzem.  Miałem  sześcioro  rodzeństwa.  Siostra,  Madeleine,  wstąpiła  do  karmelitanek. 

Byłem żołnierzem w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. Przed drugą wojną świa-

tową działałem w Tajnym Komitecie Akcji Rewolucyjnej, inaczej zwanym „Kapturem”... 

- Powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku - wyjaśnia prokurator. - Orga-

nizacja  skrajnie  prawicowa,  wywrotowa.  Działająca  do  roku  czterdziestego.  Powiązana  z 

pewnymi  kołami  w  armii  i  przemyśle.  Finansowana  przez  Trzecią  Rzeszę  i  Włochy. 

Współpracowała z reżimem Franco. W trzydziestym siódmym roku „Kaptur” przygotowy-

wał zamach stanu, który udaremniła policja. Mieli kontakty z Pétainem... 

-  Po  kapitulacji  Francji  -  kontynuuje  Darnand  -  nawiązałem  kontakty  z  organizacjami 

antyniemieckimi,  ale  wkrótce  wybrałem  inną  drogę.  W  październiku  czterdziestego  roku 

marszałek  Pétain  spotkał  się  z  Hitlerem  w  Montoire-sur-Loir.  Po  tej  rozmowie  marszałek 

wygłosił  przemówienie  do  narodu  francuskiego,  w  którym  powiedział  między  innymi: 

„Wchodzę  obecnie  na  drogę  kolaboracji!  Idźcie  za  mną,  zachowując  wiarę  w  wieczną 

Francję!” Poszedłem za marszałkiem. W tysiąc dziewięćset czterdziestym mianowano mnie 

stałym delegatem legii przy rządzie Vichy. W styczniu czterdziestego trzeciego stanąłem na 

czele Milicji Francuskiej. W grudniu tego roku zostałem sekretarzem stanu do utrzymania 

porządku publicznego w rządzie Vichy, a w czerwcu czterdziestego czwartego sekretarzem 

stanu w MSW w rządzie Vichy... 

- W lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku - uzupełnia prokurator - zło-

background image

ż

ył w Paryżu wobec przedstawicieli niemieckich władz okupacyjnych przysięgę wierności 

Hitlerowi i został  mianowany SS-obersturmführerem.  Rok  wcześniej przebywał  w okupo-

wanej  Polsce,  gdzie  Niemcy  szkolili  oddziały  tak  zwanego  Legionu  Ochotników  Francu-

skich do Walki z Bolszewizmem. Francuski skrót LVF... 

Sąd  zajął  się  odczytywaniem  aktu  oskarżenia  o  zdradę  ojczyzny.  Darnand  miał  wiele 

czasu, aby powrócić wspomnieniami do dni swego powodzenia i wszechwładzy... 

Powołany przez Pétaina w sierpniu 1940 roku Legion Kombatantów Francuskich rychło 

stał się podporą reżimu Vichy (rok później liczył 700 tys. członków, a w 1943 rpku około 1 

700 tys.). Skupił on w swych szeregach byłych żołnierzy francuskich z I i II wojny świato-

wej,  ale  najbardziej  dynamiczną  i  wpływową  grupę  stanowili  kombatanci  z  I  wojny,  a 

wśród nich ludzie o poglądach konserwatywnych i prawicowych. We wrześniu 1940 roku 

rząd Vichy postanowił utworzyć  w  wolnej strefie paramilitarną organizację, która  miała z 

czasem  wspomóc  policję  w  zwalczaniu  przeciwników  reżimu  Pétaina.  Utworzono  więc 

„Grupy  Ochronne”.  Na  czele  jednej  z  nich,  w  departamencie  Alpy  Nadmorskie,  stanął 

Joseph  Darnand,  który  coraz  częściej  zapominał  o  budowie  czy  naprawie  dróg,  myśląc 

wyłącznie o karierze politycznej. Wkrótce przedstawił Pétainowi projekt utworzenia Służby 

Porządkowej Legionu Kombatantów (skrót francuski SOL). 

Dwudziestego  piątego  czerwca  1940  roku  zawarto  między  Francją  a  III  Rzeszą  układ 

rozejmowy,  na  którego  mocy  Francja  została  podzielona  na  dwie  strefy:  okupowaną  i  tak 

zwaną  wolną.  W  okupowanej  znalazły  się,  w  całości  lub  częściowo,  52  z  90  departamen-

tów,  czyli  55  procent  całej  powierzchni  kraju  z  25  mln  mieszkańców,  w  nie  zajętej  przez 

Niemców  pozostało  około 14  mln  ludzi.  W  tej ostatniej  właśnie  rząd  francuski  na  czele  z 

Pétainem  przystąpił  do  organizowania  nowego  tworu  państwowego  pod  nazwą  „Państwo 

Francuskie”. Hitler, nie podjąwszy jeszcze decyzji, jaki los wyznaczy podbitej Francji, jako 

wyraz  tymczasowości  porozejmowego  stanu  rzeczy  pozostawił  w  Paryżu,  który  leżał  w 

strefie  okupowanej,  ambasadę  III  Rzeszy.  A  w  strefie  „wolnej”,  która  w  rzeczywistości 

wolną  nie  była,  gdyż  Niemcy  sprawowali  nad  nią  ścisłą  kontrolę,  rząd  Vichy  realizował 

dewizę  Państwa  Francuskiego,  która  brzmiała:  „Praca,  Rodzina,  Ojczyzna”.  W  praktyce 

oznaczało  to  urzeczywistnienie  „prawdziwego  nacjonalizmu”,  solidarność  klas,  poszano-

background image

wanie hierarchii, antykomunizm. Utworzenie SOL w strefie wolnej nie było przypadkowe i 

miało swe wyraźne miejsce w kalendarzu „zreformowania” Francji przez rząd Vichy. 

Hitlerowskie  służby  policyjne  bacznie  przyglądały  się  temu,  co  dzieje  się  w  strefie 

wolnej,  chociaż  nie  wszyscy  ich  funkcjonariusze  rozumieli,  o  co  właściwie  chodzi  w  tym 

SOL.  Tym  bardziej  że  wkrótce  organizacja  ta  liczyła  100  tys.  członków  i  znaczna  ich 

większość wcale nie była nastawiona proniemiecko. Opowiadała się natomiast bez zastrze-

ż

eń za Pétainem i jego polityką wewnętrzną, mającą na celu ratowanie Francji przed „polo-

nizacją” okupacji (termin ten oznaczał bezwzględny terror hitlerowski i eksterminację bio-

logiczną). 

W  pierwszym  okresie  okupacji  w  Paryżu  urzędował  sturmbannführer  doktor  Helmut 

Knochen, szef policji bezpieczeństwa i SD, na którego biurko spływały raporty od agentów 

ulokowanych  w  strefie  wolnej.  Nie  zabawił  on  długo  w  stolicy  Francji.  Wkrótce  na  jego 

miejsce przybył dotychczasowy szef sztabu Himmlera, brigadeführer doktor Thomas Max, 

zawdzięczający swe przeniesienie do miasta nad Sekwaną szefowi Głównego Urzędu Bez-

pieczeństwa Rzeszy, Reinhardowi Heydrichowi, z którego córką, mimo iż był człowiekiem 

ż

onatym, od dawna flirtował. Heydrich nie zrażał się tym, że jego ulubieniec zdradza wy-

raźny pociąg do alkoholu i kobiet. 

Thomas Max szybko zaprzyjaźnił się z ambasadorem III Rzeszy, Otto  Abetzem,  który 

często przy winie mawiał do szefa policji: 

-  Berlin  zainteresowany  jest  wspieraniem  tych  sił  we  Francji,  które  ideowo  popierają 

marzenie Wodza o nowej Europie! Abetza nie krępowała obecność jego francuskiej żony, 

kiedy tłumaczył nowemu przyjacielowi: 

- Strona niemiecka musi uczynić wszystko, by podsycać wewnętrzne waśnie, a tym sa-

mym osłabiać Francję! 

W  salonach  Abetzów  zbierali  się  Francuzic  których  zachwycała  „rewolucja”  z  Vichy. 

Twierdzili nawet, że „Francja, ojczyzna praw człowieka, jest  w pewnym  sensie  właściwie 

ojczyzną...  narodowego  socjalizmu...”  Ludzie  ci  świadomie  rezygnowali  z  patriotyzmu  na 

rzecz  „ładu  społecznego”,  który  rzekomo  mógł  być  zagwarantowany  przez  niemieckiego 

okupanta. 

W maju 1942 roku w paryskiej „Oranżerii” zebrała się śmietanka pisarskiej i artystycz-

nej  awangardy.  Tłumek  tłoczył  się  wokół  nadwornego  rzeźbiarza  Hitlera,  Arno  Brekera. 

background image

Thomas  Max  wolał  się  udać  do  „Casino  de  Paris”,  gdzie  z  wielu  rodakami  w  mundurach 

Wehrmachtu  i  gestapo  oklaskiwali  Maurice  Chevaliera.  W  tym  samym  czasie  podwładni 

Maxa ruszyli do miasta, aby aresztować ludzi podejrzanych o przynależność do ruchu opo-

ru.  Rano  brigadeführer  miał  w  swym  gabinecie  pierwsze  protokoły  z  przesłuchań,  by  po 

zapoznaniu się z nimi wieczorem móc znów się bawić. A było gdzie, gdyż życie artystycz-

ne  nad  Sekwaną  po  prostu  kwitło.  Teatry  i  teatrzyki,  kabarety  literackie  i  kabareciki  cie-

szyły się ogromną frekwencją. Cywilne ubrania paryżan mieszały się z zielonymi i czarny-

mi mundurami. 

W  końcu  z  Berlina  przyszedł  rozkaz,  by  Thomas  Max  zorganizował  w  stolicy  Francji 

tzw. Wyższy Urząd SS i Policji. Decyzja ta oznaczała, że  Główny Urząd Bezpieczeństwa 

Rzeszy  podnosi  rangę  paryskiej  placówki,  że  w  jej  siedzibie  znajdą  się  teraz  wszystkie 

agendy  kierujące  hitlerowską  policją  bezpieczeństwa  we  Francji.  Max  wywiązał  się  zado-

walająco  z  tego  zadania,  ale  szefem  urzędu  został  SS-brigadeführer  i  major  policji  Karl 

Oberg, który przybył tu z Radomia, gdzie był szefem policji bezpieczeństwa i SD na „dys-

trykt”  radomski.  Znany  ze  zdyscyplinowania  i  służbistości,  podpisał  wkrótce  z  ministrem 

spraw  wewnętrznych  w rządzie Vichy, René Bousquetem, układ, na  mocy  którego policja 

francuska w strefie okupowanej została zobowiązana do wydawania władzom niemieckim 

sprawców  bezpośrednich  zamachów  i  sabotaży  przeciwko  Niemcom.  Po  zajęciu  strefy 

wolnej porozumienie to rozciągnięto i na tę część Francji. 

Raport  Darnanda  przeszedł  przez  wiele  rąk,  zanim  trafił  do  pokoju  nr  35  w  hotelu  du 

Parc w Vichy, zajmowanego przez szefa Państwa Francuskiego, marszałka Francji Pétaina 

(w innych hotelach mieszkali i urzędowali wyżsi urzędnicy jego reżimu). Wręczając raport 

urzędnik  niewiele  mógł  powiedzieć  o  jego  autorze  poza  tym,  że  jest  aktywistą  Legionu 

Kombatantów  i  zdecydowanym  zwolennikiem  marszałka.  Inni  pytani  o  Darnanda  bąkali 

coś o jego niejasnej przeszłości, ale nic konkretnego nie mogli powiedzieć, ponieważ całe 

archiwum  MSW  pozostało  w  Paryżu.  Wreszcie  zniecierpliwiony  marszałek  zażądał,  by 

jego służby policyjne sprawdziły, kim właściwie jest ten człowiek. 

Kilka  dni  później  marszałek  dowiedział  się,  źe  Darnand  głosi  wszem  i  wobec,  iż  nie 

można  zrobić  prawdziwej  „rewolucji  narodowej”  jedynie  przy  poparciu  byłych  żołnierzy, 

nawet jeśli jest ich przeszło półtora miliona. Jego zdaniem są to ludzie za starzy do takiego 

background image

przedsięwzięcia,  wielu  z  nich  przekroczyło  już  czterdziestkę,  zaś  na  dopływ  młodych  nie 

można  liczyć,  gdyż  większość  z  nich  latem  1940  roku  powędrowała  do  niemieckich  obo-

zów  jenieckich.  Cóż  zatem  może  zdziałać  Legion  Kombatantów,  którego  trzon  stanowią 

„wujkowie” z I wojny światowej. W tym miejscu marszałek miał ochotę zapytać referują-

cego,  czy  i  jego,  Pétaina,  uważa  Darnand  za  ramola,  ale  zrezygnował.  Darnand  jest  więc 

zdania, że z tej masy  kombatantów należy  wytypować co młodszych,  wciągnąć  młodzież, 

która  nie  wąchała  jeszcze  prochu,  i  utworzyć  z  nich  elitę  Legionu  Kombatantów:  Służbę 

Porządkową Legionu (SOL). 

- To wiem z raportu! - przerwał marszałek. 

-  Zanotowaliśmy  rozmowę  Darnanda  z  jego  bliskim  współpracownikiem  niejakim 

Marcelem Combertem - kontynuował przedstawiciel policji. - Oto jej zapis: „Dobrze wiesz, 

Jo”, tak nazywają Darnanda przyjaciele, „że ci kombatanci są do niczego. Nam trzeba siły, 

aktywności, bojowości. Dla nas przykładem powinni być  hitlerowcy. Sam przecież podzi-

wiałeś Ernsta Röhma, przywódcę SA. I my musimy stworzyć coś w rodzaju SA lub SS w 

służbie marszałka i rewolucji narodowej”. Mamy już informacje - referował dalej funkcjo-

nariusz policji - że pomysł ten poparli dwaj inni współpracownicy Darnanda: Jean Bassom-

pierre i Pierre Gallet... Proponują oni, aby wyodrębnić z masy członków Legionu tę elitę i 

dla  odróżnienia  od  innych  ubrać  ją  w  mundury.  Mogliby  nosić  beret  baskijski,  brunatną 

koszulę,  czarny  krawat  i  ciemnogranatowe  spodnie  wpuszczone  w  solidnie  podkute  buty. 

Tak,  żeby  było  ich  słychać,  kiedy  maszerują.  Na  lewym  ramieniu  opaska.  Na  niej  godło 

służby: czarna tarcza przecięta mieczem, a po jego obydwu stronach białe litery „S” i „O”, 

od „Service et Ordre”, czyli „Służba i Porządek”... 

Dwunastego stycznia 1942 roku Pétain zgodził się na utworzenie SOL, nadając jej au-

tonomię  w  ramach  Legionu  Kombatantów.  Darnand  otrzymał  nominację  na  inspektora 

generalnego  tej  nowej  organizacji,  do  której  mieli  należeć  wyłącznie  ochotnicy,  ale  nie 

tylko  członkowie  legionu.  21  lutego  1942  roku  Darnand  zorganizował  w  Nicei  pochód 

członków  SOL  z  pochodniami  w  ręku.  Miasto  zamieniło  się  w  małą  Norymbergę.  Potem 

odbył  się  wiec.  Przyjęto  na  nim  w  szeregi  SOL  grupę  ochotników,  a  Darnand  publicznie 

obwieścił  zasady  ideowe  służby:  precz  z  buntownikami  gaullistowskimi,  precz  z  bolsze-

wizmem,  precz  z  masonerią,  precz  z  zarazą  żydowską,  niech  żyje  nacjonalizm,  francuska 

czystość narodowa i jedność! 

background image

SOL otrzymała kwaterę główną w Vichy, w hotelu „Lizbona”. Sekretarzem generalnym 

służby  został  Noël  de  Tissot.  Dowództwo  SOL  obejmowało  cztery  biura:  personalne,  na 

czele  którego  stał  Jean  Bassompierre,  wywiadowcze  -  Marcel  Gombert,  operacyjne  i  pro-

pagandy  -  Pierre  Bance,  zaopatrzenia  -  Lefévre.  Służba  porządkowa  dzieliła  się  na  piątki 

(„zbrojne ramię”, czyli grupa bojowa), dziesiątki (plutony), setki (kompanie) oraz kohorty 

(bataliony).  Zadaniem  członków  SOL  było  przede  wszystkim  zwalczanie  wroga  we-

wnętrznego, tzn. ruchu oporu. Początkowo SOL nie była uzbrojona. Jej działalność przeja-

wiała się w uprawianiu propagandy na rzecz reżimu Vichy oraz wykrywaniu wrogów „re-

wolucji  narodowej”.  Współpraca  z  policją  była  bardzo  ścisła.  Członkowie  SOL  przepro-

wadzali także „kuracje”, którym poddawani byli przeciwnicy reżimu. Polegały one na mal-

tretowaniu fizycznym i psychicznym więźniów. 

W ciągu kilku miesięcy w szeregach SOL znalazło się około 30 tys. bojowników rewo-

lucji  narodowej.  Wieść  o  utworzeniu  w  strefie  okupowanej  Legionu  Ochotników  Francu-

skich  do  Walki  z  Bolszewizmem  (LVF)  ogromnie  zbulwersowała  kwaterę  główną  SOL. 

Jak to, pytano się wzajemnie, to ci na północy walczą z komunistami z bronią w ręku, a my 

co? Bijemy pałami malkontentów i Żydów? Szefowie SOL uznali, że coś trzeba zrobić, aby 

nie pozostawać w tyle za kolaborantami ze strefy okupowanej. Nastrój podniecenia wzrósł 

jeszcze, kiedy rozeszła się wieść, że rząd Vichy zamierza zorganizować Legię Trójkoloro-

wą  (narodowe  barwy  Francji:  niebieski,  biały  i  czerwony)  do  walki  u  boku  Niemców  na 

froncie wschodnim. 

Ósmego  listopada  1942  roku  alianci  lądują  w  Afryce  Północnej.  Francuskie  jednostki 

podporządkowane rządowi Vichy próbowały stawić opór, do walk doszło w Algierze, Ora-

nie i Maroku, ale na rozkaz Darlana nastąpiło przerwanie ognia. 

Parę dni później Niemcy zajmują strefę wolną. Darnand uznaje, że rząd Vichy nie stanął 

na  wysokości  zadania  i  nie  zareagował  dość  szybko  i  skutecznie  na  poczynania  aliantów, 

których należy traktować jak agresorów. Zgłosił swoją dymisję z szefostwa SOL i delegata 

legionu przy rządzie Vichy. 19 listopada Pétain wygłosił przemówienie radiowe, w którym 

oświadczył: 

„Francuzi, 

wzywam 

was 

do 

przeciwstawienia 

się 

agresji 

an-

glo-amerykańskiej!”. 

SS-brigadeführer Karl Oberg zdziwił się niepomiernie, kiedy otrzymał z Berlina rozkaz, 

aby  w  krótkim  i  zwięzłym  raporcie  przedstawił,  i  to  natychmiast,  swoją  opinię  o  francu-

background image

skich siłach porządkowych, działających w całym kraju. Oberg spodziewał się „listu pole-

conego”, ale zupełnie innej treści. Życzliwi mu ludzie z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa 

Rzeszy  (RSHA)  powiadomili  go,  że  Himmler  jest  bardzo  zadowolony  z  wyników  jego 

roboty we Francji. Chyba w żadnym okupowanym kraju nie udało się Niemcom zapewnić 

sobie tak szerokiej i owocnej współpracy z tzw. miejscowym elementem. Przyjemny obraz 

psuły  niestety  coraz  liczniejsze  informacje  o  antyhitlerowskim  ruchu  oporu.  Niemniej 

Oberg  mógł  rychło  spodziewać  się  awansu  na  SS-gruppenführera  i  generała  porucznika 

policji. Cóż robić, miast obmyślać menu na uroczysty obiad z powodu spodziewanej nomi-

nacji, trzeba było zabrać się do sporządzania raportu. 

Francuskie siły policyjne liczyły w całej Francji około 130 tys. ludzi. Dzieliły się na na-

stępujące formacje: ochrona środków transportu, policja miejska (w większych skupiskach 

miejskich),  żandarmeria  (w  małych  skupiskach  miejskich  oraz  na  wsiach)  oraz  specjalne 

jednostki  do  zwalczania  rozruchów  i  demonstracji  (Gwardia  Ruchoma  i  Rezerwowe  Jed-

nostki  Ruchome,  francuski  skrót  GMR).  Działała  także  Służba  Policji  Bezpieczeństwa, 

która powstała z połączenia przedwojennej policji sądowej, czyli śledczej, i różnych sekcji 

zajmujących się „środowiskami wywrotowymi”. Zdaniem Oberga policja francuska chętnie 

angażuje się we wszystkie akcje, mające na celu zwalczanie komunistów. Wykazuje ona w 

tej  dziedzinie  sporą  inicjatywę.  Zastrzeżenia  ma  Oberg  jedynie  do  żandarmerii  i  GMR, 

gdyż  te  formacje  najczęściej  stykające  się  z  oddziałami  ruchu  oporu,  szczególnie  w  rejo-

nach zalesionych i górskich, nie mają na swym koncie widocznych sukcesów. Urząd Wyż-

szego  Dowódcy  SS  i  Policji  we  Francji  otrzymuje  różne  sygnały  świadczące  o  tym,  że 

kontakty żandarmerii oraz odwodów GMR z ruchem oporu nie ograniczają się jedynie  do 

styczności  bojowej,  ale  najprawdopodobniej  istnieje  między  nimi  ścisła  współpraca.  Nie-

wykluczone,  że  w  pewnych  jednostkach  założono  komórki  ruchu  oporu.  Śledztwo  w  tej 

sprawie trwa... 

W Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa  Rzeszy i  w najbliższym otoczeniu Himmlera z 

zadowoleniem  przyjęto  raport  Oberga.  Sam  Himmler,  biorąc  za  podstawę  stwierdzenie 

brigadeführera,  że  policja  francuska  wnosi  istotny  wkład  w  zwalczanie  ruchu  oporu, 

szczególnie lewicowego, wyraził się nawet, że współpraca z nią jest bardziej efektywna niż 

z...  policją  włoską!  Podobną  ocenę  sformułowało  wąskie  grono  specjalistów  z  RSHA:  do 

tej  pory  współdziałanie  z  policją  francuską  umożliwiło  nam  panowanie  nad  sytuacją  sto-

background image

sunkowo niewielkimi siłami niemieckimi. 

To  była  prawda,  to  mogło  cieszyć,  ale  tylko  w  chwili  obecnej.  Władze  polityczne  III 

Rzeszy doszły do wniosku, że po opanowaniu Afryki Północnej przez aliantów skończy się 

wygodne  życie  w  słodkiej  Francji  i  nastąpi  ożywienie  działalności  ruchu  oporu,  który  bę-

dzie starał się przygotować grunt do inwazji. Należy więc uruchomić we Francji wszystkie 

rezerwy  środowisk  sprzyjających  Niemcom,  doprowadzić  do  tego,  aby  Francuzom  prze-

ciwstawić Francuzów. Im prędzej się to osiągnie, tym mniej niemieckiej krwi popłynie na 

tyłach frontu. Spokój na zapleczu jest tak samo ważny, jak utrzymanie pozycji na froncie... 

Różne były  formy  kolaboracji, różny był też stopień zaangażowania kolaborantów. Im 

większy, tym większa ochota do wysługiwania się Niemcom. Wielu z tych, którzy poszli na 

współpracę z okupantem, nie miało złudzeń co do kary, jaka ich czeka po przegranej woj-

nie. Ale skoro tak, to należy korzystać z władzy i życia, dopóki hitlerowski protektor jesz-

cze  funkcjonuje.  W  niektórych  biurach  RSHA  krążył  podobno  dziwny  dokument,  skiero-

wany  do  tego  urzędu  przez  grupę  nie  ujawnionych  z  nazwiska  kolaborantów  francuskich. 

Otóż postulowali oni, aby Niemcy zgodzili się na utworzenie tzw. terytorialnej Waffen SS, 

której jednostki stacjonowałyby wyłącznie we Francji. Jej celem byłoby zwalczanie party-

zanckich oddziałów ruchu oporu. Na początek owi kolaboranci zobowiązali  się uzyskać  5 

tysięcy ochotniczych zgłoszeń! 

W  końcu  grudnia  1942  roku  Hitler  polecił  stawić  się  w  swojej  kwaterze  głównej  pre-

mierowi rządu Vichy. Kiedy Pierre Laval stanął przed obliczem wodza, ten zażądał, aby w 

imię  koniecznego  pogłębienia  współpracy  niemiecko-francuskiej  Vichy  powołało  pomoc-

niczą policję, której główne zadanie polegałoby na zwalczaniu ruchu oporu. 

Miesiąc później rząd Vichy wydał dekret o utworzeniu Milicji Francuskiej. W artykule I 

tego  dokumentu  czytamy,  że  milicja  skupia  Francuzów  gotowych  wziąć  czynny  udział  w 

procesie naprawy politycznej, społecznej, ekonomicznej, intelektualnej i  moralnej Francji. 

Organizacji  tej  nadaje  się  status  instytucji  wyższej  użyteczności  publicznej,  na  jej  czele 

będzie stał szef rządu Vichy, a w sensie operacyjnym dowództwo nad nią obejmie sekretarz 

generalny, mianowany przez premiera. Jednocześnie ogłoszono drugi dokument, w którym 

stwierdzono,  że  do  formacji  tej  może  ochotniczo  wstąpić  każdy  Francuz,  o  ile  jest  nim  z 

urodzenia, nie jest Żydem, nie należy do tajnej organizacji, pragnie wspierać czynnie Pań-

stwo  Francuskie i ubiegać się o coraz lepsze  wyniki  w  utrzymaniu porządku publicznego. 

background image

Oba dokumenty noszą datę 30 stycznia 1943 roku. Zbieg okoliczności czy prezent dla Hi-

tlera z okazji dziesiątej rocznicy jego dojścia do władzy? 

Następnego dnia - 31 stycznia - ożywiony ruch panował w hotelu „Thermal” w Vichy, 

który  decyzją  rządu  został  wyznaczony  na  kwaterę  główną  milicji.  Gości  usunięto,  pozo-

stała jednak obsługa kuchni, mająca od zaraz karmić naczelników milicji. Kuchmistrz sza-

lał, bowiem  w przyjęciu inauguracyjnym zapowiedział  udział sam premier Laval  w towa-

rzystwie  wyższych  urzędników.  Równie  przejęty  był  szef  kelnerów,  odpowiadający  za 

porządek na sali. Na tyłach hotelu trwała więc bieganina, co jakiś czas zdenerwowani sze-

fowie  wymierzali  siarczyste  policzki  swoim  pracownikom,  nie  ustawały  pokrzykiwania  i 

przepychanka,  a  od  frontu  przybywali  goście,  których  witał  Joseph  Darnand  mianowany 

sekretarzem generalnym milicji. Potem rozpoczęły się mowy. Pierwszy wystąpił Darnand. 

- Chcemy tworzyć we Francji ustrój z silną władzą. Chcemy wprowadzić porządek na-

rodowy  i  socjalistyczny,  gdyż  tylko  on  umożliwi  Francji  włączenie  się  do  Europy  jutra... 

Zadaniem  milicji  jest  czujność,  propaganda  i  bezpieczeństwo.  Lavalowi  podobała  się  wy-

powiedź sekretarza generalnego. 

- Akceptuję wszystko, co pan powiedział. Z całego serca będę pomagał w służeniu mi-

licji na rzecz Francji - zadeklarował. W lutym 1943 roku Pétain oświadczył, że milicja musi 

zawsze pamiętać o swym  najważniejszym zadaniu: utrzymaniu porządku i  walce z  komu-

nizmem... 

Darnand  dysponował  wygodną  kwaterą,  otrzymał  specjalne  uprawnienia,  uzyskał  bar-

dzo mocną pozycję w rządzie Vichy, ale nie miał milicjantów. A postanowił sobie, że po-

zyska  co  najmniej  30  tys.  ochotników.  Najpierw  jednak  musiał  utworzyć  sztab.  Krąg  naj-

bliższych współpracowników. Marcel Gombert, były podoficer strzelców alpejskich, stanął 

na czele Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, będącej czymś w rodzaju hitlerowskiej Służby 

Bezpieczeństwa - SD. A zatem policją w policji. Jej zadanie było proste: strzec osobistego 

bezpieczeństwa kierownictwa milicji oraz wykonywać „koronkowe” zlecenia samego Dar-

nanda. Pierwszym zastępcą sekretarza generalnego milicji został osobnik występujący pod 

nazwiskiem  Pierre  Bance,  były  oficer  armii  francuskiej,  były  członek  „Kaptura”.  Ostatnio 

współpracował  z  vichystowską  policją  polityczną,  tzw.  Ośrodkiem  Informacji  i  Studiów, 

był  też  szefem  SOL  w  departamencie  Herault.  Drugim  zastępcą  Darnanda  został  Noël  de 

Tissot, były oficer artylerii, wykładowca matematyki w liceum, zdeklarowany faszysta. 

background image

Organizacyjnie  milicja  dzieliła  się  na  zarządy  departamentalne,  regionalne  i  strefowe. 

Na  każdym  szczeblu  znadował  się  sztab,  składający  się  z  pięciu  oddziałów.  W  kwaterze 

głównej,  czyli  sekretariacie  generalnym,  również  było  pięć  oddziałów:  pierwszy  -  perso-

nalny; drugi  - dokumentacji, czyli rozpoznania (zadanie:  wywiad i kontrwywiad - na jego 

czele stał Jean Degas, były członek „Kaptura”, który  w znacznej mierze przyczynił się do 

ponurej „sławy” tego oddziału, zwolennik tortur i znęcania się nad wrogami reżimu Vichy); 

trzeci - szkolenia; czwarty - propagandy; piąty - administracji i finansów. 

Członkowie milicji nosili ciemnogranatowe kurtki, wpuszczone w buty spodnie i berety, 

na  których  widniała  oznaka:  srebrna  litera  gamma  jako  symbol  znaku  zodiaku  -  Barana, 

symbol siły i odrodzenia, umieszczona na niebieskim tle otoczonym czerwoną obwódką. 

Wszyscy członkowie milicji musieli przejść szkolenie, które obejmowało wykłady pro-

pagandowe  oraz  zajęcia  mające  na  celu  zapoznanie  się  z  bronią  ręczną  francuską  oraz  ze 

zrzutów  (przechwycona  przez  siły  porządkowe  Vichy),  gdyż  tego  typu  uzbrojeniem  dys-

ponowali milicjanci. 

W  czerwcu  1943  roku  utworzono  specjalną  siłę  zbrojną  milicji  Francs  Gardes,  której 

powierzono  zadania  wyłącznie  policyjne  (jej  funkcjonariusze  nosili  srebrną  gammę  na 

czerwonym  tle).  Francs  Gardes  dzieliła  się  na  stałą,  skoszarowaną  oraz  ochotniczą,  a  jej 

członkowie  musieli  być  gotowi  do  natychmiastowej  mobilizacji.  Latem  1943  roku  utwo-

rzono  także  tzw.  Czołówkę  Milicji,  do  której  mogła  wstępować  młodzież  (chłopcy  i 

dziewczęta) w wieku od lat 15 do 20. Ich srebrna gamma umieszczona była na czerwonym 

tle. 

Oblicza się, że stan  milicji nigdy  nie przekroczył 15 tysięcy ludzi, a Francs Gardes li-

czyła  około  3  tysięcy  członków.  Wyższymi  funkcjonariuszami  milicji  byli  na  ogół  człon-

kowie  takich  skrajnie  prawicowych  przedwojennych  organizacji,  jak  Akcja  Francuska, 

Młodzi Patrioci czy „Kaptur”. 

Po kilku tygodniach działania Darnand uznał, że hotel „Thermal” nie nadaje się na sie-

dzibę  dowództwa  milicji  i  otrzymał  do  swej  dyspozycji  dwa  inne:  „Moderne”  oraz  „Me-

tropol”.  Zaspokoiwszy  swoje  życzenia  kwaterunkowe,  zażądał  przyznania  milicji  odpo-

wiedniej  siedziby  do  celów  szkoleniowych.  Zaproponowano  mu  taką  w  miejscowości 

St-Martin d Uriage, w alpejskim masywie Chamrousse, niedaleko Grenoble. Był to zamek z 

XII  wieku,  należący  do  dnia  dzisiejszego  do  rodziny  Bayardów.  Dotychczas  nie  udostęp-

background image

niano go publiczności, ale milicjanci chętnie witali w nim każdego, kto chciał zrobić karie-

rę w kolaboranckiej formacji. Przepędzili potomków Pierre'a Bayarda, który służąc królowi 

francuskiemu  Franciszkowi I  zginął  w  wojnie  włoskiej  w roku 1524, i zainstalowali  w tej 

siedzibie dawnego rycerza bez lęku i skazy Szkołę Kadr Milicji Francuskiej. 

W  zamku  odbywały  się  dwa  cykle  szkolenia.  Półroczny  dla  dowódców  plutonów  w 

stopniu  aspiranta,  przyszłych  oficerów  Francs  Gardes,  oraz  dwu  lub  trzytygodniowe  dla 

kadry ogólnej milicji. Uriage nazywano sercem i mózgiem tej organizacji. Tutaj słuchacze 

mieli  raz  na  zawsze  zapamiętać,  że  wrogami  Francji  są  komuniści,  Żydzi,  masoni,  An-

glo-Amerykanie  oraz  ich  sługusi  -  gaulliści.  Sojusznikami  są  oczywiście  Niemcy,  którzy 

marzą o tym, aby Francuzi towarzyszyli im w budowie nowej Europy. Wszystko, co mogło 

wspierać te tezy, było w tej uczelni podawane jako pewnik i powtarzane do znudzenia. 

Największą  grupę  słuchaczy  stanowili  synowie  rzemieślników,  drobnych  kupców  oraz 

urzędników. 

Pierwszym  dyrektorem  szkoły  był  de  la  Noue  du  Vair,  potomek  emigrantów  francu-

skich, którzy osiedlili się niegdyś w Kanadzie. Do tradycji tej rodziny należało, aby chociaż 

jeden z rodu wyjeżdżał do Francji, gdy ta staje w obliczu wojny. Tak było od siedmiu po-

koleń. La Noue du Vair odbyłkampanię 1940 roku w 152 pułku piechoty francuskiej, unik-

nął niewoli i poszedł na służbę rządu Vichy. Z milicji chciał uczynić coś w rodzaju zakonu 

rycerstwa  chrześcijańskiego,  walczącego  z  ateizmem.  Jego  pomysłem  był  obowiązujący 

przez pewien czas ceremoniał przysięgi na  wierność ideałom  milicji. Noc przed przysięgą 

kursanciabsolwenci  spędzali  w  kaplicy  zamkowej  wokół  trumny  pokrytej  całunem  ze 

srebrną gammą. Jeden z instruktorów odczytywał co pewien czas nazwiska członków poli-

cji, SOL oraz milicji, którzy zginęli w obronie „rewolucji narodowej”. W końcu dyrektor, 

który  pragnął  zdziałać  znacznie  więcej  dla  „dobra”  Francji,  niż  to  mógł  uczynić  w  szole, 

zgłosił się do LVF i w jego szeregach zginął w 1944 roku. 

Na  jego  miejsce  przybyło  aż  dwóch  następców:  były  kapitan  strzelców  alpejskich, 

Raybaud, i porucznik Geromini. Oni nie prowadzili wykładów o rycerstwie. Główną uwagę 

skoncentrowali  na  temacie,  który  brzmiał:  jak  walczyć  z  partyzantami  i  prowadzić  akcje 

uliczne. 

Dwudziestego  czwartego  kwietnia  1943  roku  cała  milicja  została  postawiona  w  stan 

alarmu.  Tego  dnia  w  Marsylii  zginął  przeszyty  serią  z  pistoletu  maszynowego  Paul  Gas-

background image

sovski,  jeden  z  najwyższych  funkcjonariuszy  milicji.  Wprawdzie  jego  nazwisko  wskazuje 

na polskie pochodzenie, ale nie ma żadnych dowodów na to, żeby Gassovski kiedykolwiek 

przyznawał się do polskości. Zresztą zgodnie ze statutem milicji musiał być „czystej krwi” 

Francuzem,  inaczej  nie  zostałby  zostałby  przyjęty  do  tej  formacji.  Gassovski  wstąpił  do 

SOL natychmiast po założeniu tej organizacji, potem był członkiem milicji i awansował na 

zastępcę  dowódcy  tej  organizacji  w  departamencie  Bouches-du-Rhône.  Ostatnio  działał  w 

Marsylii.  Śmierć  Gassovskiego  zapoczątkowała  czarną  serię.  Następnego  dnia  zginął  jego 

przyjaciel, znany w Marsylii chirurg, doktor Buisson, a w kilka dni później padli następni 

funkcjonariusze milicji. Zamachy te wiązano z wezwaniem BBC, które nadawało w języku 

francuskim kilka audycji dziennie i stale powtarzało w nich hasło: „Milicjanci - dziś zabój-

cy, jutro zgładzeni!” 

W  gabinecie  Darnanda  trwały  teraz  długie  narady.  Blady  strach  padł  na  milicjantów. 

Zamachy świadczyły o tym, że ruch oporu rośnie w siłę, że coraz szersze kręgi społeczeń-

stwa budzą się z marazmu, jaki opanował je po klęsce w 1940 roku, że coraz więcej Fran-

cuzów  spogląda  z  nadzieją  w  kierunku  de  Gaulle'a.  W  dowództwie  milicji  z  oburzeniem 

mówiono o tym, że kolonie francuskie, a raczej ich francuska administracja, jedna po dru-

giej  opowiadały  się  za  Wolną  Francją.  Wreszcie  zapadła  decyzja:  siłą  i  terrorem  należy 

zgnieść wrogów rewolucji narodowej. 

W centralnym ośrodku władzy w Vichy zagadnienie zwalczania ruchu oporu oceniono 

znacznie mniej emocjonalnie niż w biurach Darnanda. Pétain idąc na kolaborację z Niem-

cami,  zdawał  sobie  sprawę,  że  hitlerowcy  będą  liczyli  się  tylko  z  silnymi  sojusznikami,  z 

sojusznikami  mającymi  poparcie  większej  części  społeczeństwa.  Toteż  starał  się  udowod-

nić,  że  hasła  rewolucji  narodowej  są  popularne  wśród  Francuzów,  a  członkowie  ruchu 

oporu to tylko zbłąkane owieczki oszukane przez Anglików i Amerykanów. Należy zatem 

utrzymać  porządek  i  dyscyplinę,  ale  nie  trzeba  zrażać  tych  Francuzów,  którzy  są  bierni  i 

apolityczni, gdyż oni stanowią zdecydowaną większość. Z tych przyczyn planowana przez 

szefów milicji bezwzględna akcja represyjna niezbyt odpowiadała Pétainowi. jednocześnie 

Pétaina niepokoił fakt, że milicja zaczyna mu się wymykać spod kontroli, że Darnand usi-

łuje prowadził własną politykę, że dąży do tego, by przedstawić się jako ten, który najlepiej 

rozumie  ideały  rewolucji  narodowej  i  jest  najgorliwszym  zwolennikiem  kolaboracji.  Z 

drugiej strony dowództwo  milicji zaczęło niepokoić się próbami przykręcania śruby przez 

background image

ministerstwo  spraw  wewnętrznych  Vichy,  któremu  to  ministerstwu  milicja  podlegała.  W 

tym czasie zaczęły się też utarczki w łonie samej milicji. Otóż jej ogniwa terenowe zaczęły 

nawiązywać  współpracę  z  miejscowymi  placówkami  gestapo,  co  drażniło  Darnanda,  za-

zdrośnie strzegącego prawa do wyłączności w tym zakresie. Gestapo mogło mieć swe „ży-

czenia”,  które  milicja  chętnie  spełni,  ale  tylko  za  pośrednicwem  naczelnego  organu.  Dys-

kusje  z  niektórymi  niezbyt  posłusznymi  naczelnikami  terenowych  komórek  stawały  się 

coraz ostrzejsze,  wreszcie  zaczęto  wyciągać  ostre  konsekwencje  służbowe  za  „nie  autory-

zowane”  kontakty  z  gestapo.  Ku  wściekłości  głównej  kwatery  milicji  i  one  nie  zawsze 

skutkowały. 

Na  tych  kłótniach  i  awanturach  w  „rodzinnym  gronie”  upłynął  Darnandowi  czas  do 

upalnego czerwca 1943 roku. 

Darnand siedział w swoim gabinecie i od czasu do czasu popijał anyżówkę, która stwa-

rzała złudzenie chłodku, kiedy na biurku zaterkotał telefon. 

- Kto? Proszę łączyć! Kiedy? Dobrze. Przyjadę. Z moimi współpracownikami... - Dar-

nand  odłożył  słuchawkę,  spojrzał  na  kalendarz  i  połączył  się  z  Degansem.  -  Przygotuj  mi 

wszystko, co wiesz o Obergu. I to pilnie! 

Darnand, który lubił  wiedzieć  wszystko o ludziach nawiązujących z  nim kontakty, był 

zadowolony z zawartości teczki, dostarczonej mu przez szefa wywiadu milicji. Z danych w 

niej zawartych wyłoniła się bowiem dość wyraźna sylwetka człowieka, wzywającego go do 

Paryża.  Otóż  Oberg  jest  zagorzałym  hitlerowcem,  od  1931  roku  członkiem  SS.  W  1933 

roku  został  funkcjonariuszem  SD.  Uczestniczył  w  pogromie  kierownictwa  SA,  które  wy-

mordowano  na  rozkaz  Hitlera.  W  1941  był  dowódcą  SS  i  policji  w  Radomiu,  w  Polsce. 

Przeprowadzał  akcje  eksterminacyjne.  W  maju  1942  roku  objął  szefostwo  SS  i  policji we 

Francji.  W  1943  roku  mianowano  go  SS-gruppenführerem.  Jemu  podlegał  cały  policyjny 

aparat we Francji. 

Cóż może chcieć ode mnie ten człowiek, zastanawiał się Darnand, który nie mógł wie-

dzieć  -  w  dokumentach  dostarczonych  przez  Degansa  nie  było  tego  typu  informacji  -  że 

Oberg  otrzymał  rozkaz  z  Berlina,  aby  sprawniej  wykorzystał  formacje  kolaboranckie  do 

walki  z  ruchem  oporu  oraz  przyczynił  się  do  zwiększenia  udziału  państw  satelickich  w 

wojnie poprzez werbunek ochotników do walki na froncie wschodnim. Oberg zapewnił, że 

potrafi te cele osiągnąć we Francji i natychmiast przystąpił do działania. Na jego to polece-

background image

nie niemieckie jednostki okupacyjne rozpoczęły zwalczanie ruchu partyzanckiego, stosując 

metodę  zbiorowej  odpowiedzialności  i  brania  zakładników.  Posunięcie  to  wydało  mu  się 

jednak  niewystarczające,  dlatego  wezwał  do  siebie  sekretarza  generalnego  milicji,  aby 

wyznaczyć mu konkretne zadania. 

Darnand  wyruszył  do  Paryża  w  towarzystwie  szefa  Specjalnej  Grupy  Bezpieczeństwa, 

Marcela Gombarta, oraz swych dwóch zastępców: Pierre'a Brance'a i Noëla de Tissot. Do 

stolicy  dotarli  późnym  wieczorem,  ale  mimo  to  zajechali  prosto  na  bulwar  Marszałka  de 

Lannes, gdzie w jednej z wielkich mieszczańskich kamienic miał swą prywatną rezydencję 

wielkorządca  Francji.  Oberg  potraktował  swych  gości  z  wyszukaną  grzecznością,  która 

chwilami mieszała się z brutalną wprost szczerością. Dał im niedwuznacznie do zrozumie-

nia, że będzie stosował metodę marchewki i kija. Kij zostanie użyty, jeśli milicja nie weź-

mie  się  do  roboty  na  serio.  Wyjaśnił  im  przy  tym,  że  na  froncie  wschodnim  wkrótce  roz-

pocznie  się  nowa  ofensywa,  która  zada  Rosjanom  decydującą  klęskę.  Będzie  to  odwet  za 

Stalingrad.  Tymczasem  trwają  ciężkie  walki  pod  Kurskiem.  Bitwa  o  Atlantyk  rozwija  się 

pomyślnie.  Niemieckie  okręty  podwodne  zadają  straty  alianckim  konwojom.  W  Afryce 

powstał tak zwany Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, ale dzielny Klaus Barbie 

schwytał  w  Lyonie  przewodniczącego  Rady  Ruchu  Oporu,  Jeana  Moulin.  Oberg  wyraził 

opinię, że aresztowany wkrótce będzie śpiewał jak z nut i ruch oporu rozpadnie się. W tej 

sytuacji milicja powinna zająć się energiczniej „bandytami”. Wizyta u Oberga zakończyła 

się następującą deklaracją gospodarza: 

- Francja może zająć poczesne miejsce w nowej Europie, jeśli ludzie rozsądni i poważni 

zaczną wydajniej z nami współpracować! 

Po nie przespanej nocy Darnand i jego współpracownicy powrócili do Vichy. Humory 

mieli nie najlepsze. Z rozmowy z Obergiem mogli wyciągnąć tylko jeden wniosek - hitle-

rowscy  protektorzy  są  zawiedzeni  nikłymi  rezultatami  działalności  milicji  oraz  rekrutacji 

do Waffen SS. 

Na  początku  czerwca  1943  roku  szefostwo  milicji  zorganizowało  pierwszą  jednostkę 

Francs  Gardes  do  walki  z  partyzantami,  ale  jej  dowódcy  ubolewali,  że  jest  ona  niedosta-

tecznie  uzbrojona.  Darnand  zażądał  od  rządu  odpowiedniego  wyposażenia  i  tu  spotkał  go 

zawód.  Rząd  w  Vichy  stawiał  na  rozbudowę  tradycyjnych  sił  porządkowych,  a  w  milicji 

chciał  widzieć  przede  wszystkim  oddanych  i  sprawnych  agitatorów  rewolucji  narodowej. 

background image

Darnand  wpadł  we  wściekłość  i  złożył  na  ręce  Pétaina  dymisję.  Marszałek  stwierdził,  że 

Darnand jest jego najwierniejszym żołnierzem, i rezygnacji nie przyjął. 

Nominacja  na  najwierniejszego  żołnierza  szefa  „Państwa  Francuskiego”  wprawdzie 

okupowanego, ale z  własną administracją, zadowoliła Darnanda, a jego najbliższe otocze-

nie uznało, że należy tę sytuację  wykorzystać, ale przed tym trzeba się poważnie zastano-

wić nad dalszymi posunięciami. Szef oddziału piątego w sekretariacie generalnym milicji, 

który  pełnił  jednocześnie  funkcję  głównego  kwatermistrza,  otrzymał  bojowe  zadanie: 

przygotować skromny milicyjny poczęstunek. 

Od czasu do czasu w miejscowości Genzac pod Vichy, w jednej z niewielkich knajpek, 

organizowano sesje polityczno-gastronomiczne, w których udział brali: Darnand, Bombert, 

Degans,  Bance  i  Noël  de Tissot.  „Operacja bankiet”  wymagała  sporo  zachodu  od  kwater-

mistrza  milicji.  Trzeba  było  zapewnić  całkowite  bezpieczeństwo  biesiadującym,  opróżnić 

lokal  z  gości,  dostarczyć  sporej  ilości  smakołyków,  gdyż  Darnand  należał  do  ludzi  wy-

brednych i zarazem wymagających, i „zaprosić” miłe i ładne osoby towarzyszące. W czasie 

kolacji, która trwała od wczesnego wieczora do późnej nocy, Darnand wygłaszał monolog 

o  treści  ideologiczno-politycznej.  Tym  razem  ta  lipcowa  biesiada  miała  znacznie  poważ-

niejszy niż zwykle charakter. 

Dowództwo milicji radziło nad przyszłością Francji i strategią własnej organizacji. 

-  Jeśli  alianci  wygrają  wojnę,  to  znowu  wrócą  Żydzi,  masoni  i  komuniści  -  tłumaczył 

Darnand.  -  Jeśli  zwycięży  führer,  będziemy  mogli  zbudować  nową  Francję  w  ramach  no-

wego europejskiego porządku. Będziemy mogli zrealizować ideały rewolucji narodowej... 

Biesiadnicy zastanawiali się nad szansami zwycięstwa Niemców w toczącej się wojnie i 

doszli  do  wniosku,  iż  mimo  klęski  pod  Stalingradem  Hitler  może  jeszcze  wygrać.  Jednak 

jest jeden warunek. Cała Europa musi ruszyć przeciwko bolszewizmowi. W tej sytuacji oni, 

francuscy  milicjanci,  mają do spełnienia niezwykle  ważne  zadanie. Muszą  w swoim kraju 

zapewnić spokój, a to oznacza bezpardonową walkę z ruchem oporu. 

W kilka dni po tej naradzie milicja znacznie się uaktywniła. Zaczęła brać czynny udział 

w  obławach  na  młodych  ludzi,  uchylających  się  od  tzw.  Obowiązkowej  Służby  Pracy 

(Francuzi  w  wieku  od  lat  18  do  40  musieli  dwa  lata  służyć  w  szeregach  tej  organizacji, 

bardzo  często  jako  robotnicy  na  terenie  Rzeszy),  i  za  pomocą  tortur  stosunkowo  szybko 

uzyskiwała  informacje  od  nieszczęsnych  ofiar.  Wkrótce  gestapo  współpracę  z  milicją  za-

background image

częło cenić znaczenie wyżej, aniżeli współdziałanie z policją i żandarmerią francuską. Do-

wództwo milicji nadal jednak nie zdołało zdobyć dla swoich funkcjonariuszy broni (MSW 

w rządzie Vichy wciąż odpowiadało, że broni nie ma), a bez niej nie było mowy o rozpo-

częciu akcji przeciwko partyzantom, na której Darnandowi tak bardzo zależało. W nawale 

pracy w sekretariacie generalnym milicji zapomniano o problemie rekrutacji do Waffen SS. 

I nagle 22 lipca 1943 roku Laval, jako premier rządu Vichy, zaskoczył Darnanda, wydając 

dekret,  na  mocy  którego  zezwalano  Francuzom  na  wstępowanie  do  Waffen  SS.  Nikt  w 

sekretariacie  generalnym  milicji  nie  był  oczywiście  upoważniony  do  wydania  takiego  ze-

zwolenia,  ale  dowództwo  milicji  uznało,  że  „przegapiło”  sprawę,  gdyż  mogło  wystąpić  z 

taką inicjatywą. Ale nie wystąpiło i wszyscy skupieni wokół Pétaina ludzie zrozumieli, że 

w rozgrywce o wpływy Laval uzyskał jeden punkt. Darnand i jego zwolennicy zorganizo-

wali kolejną libację, podczas której przeprowadzili dokładną analizę sytuacji. 

W dawnej strefie okupowanej tamtejsi kolaboranci powołali Legion Ochotników Fran-

cuskich  do  Walki  z  Bolszewizmem  (LVF),  ale  namawianie  młodych  Francuzów  z  byłej 

wolnej strefy, by do niego wstępowali, dowództwo milicji traktowałoby jako porażkę pre-

stiżową. Zresztą LVF podlegał Wehrmachtowi, a Darnand wolał współpracować z SS, gdyż 

ta formacja decydowała o losach rządu Vichy. Degans zwrócił uwagę, że nabór do Waffen 

SS jest nikły, a w obozie szkoleniowo-selekcyjnym w Sennheim w Alzacji, gdzie ochotnicy 

przechodzą  intensywne  ćwiczenia,  decydujące  o  przyjęciu  do  tej  „doborowej”  jednostki, 

Francuzi  nie  są  nawet  wyodrębnieni  w  osobną  grupę  narodowościową.  Włączani  są  do 

Walonów  z  Belgii.  Poza  tym  dość  interesujący  jest  fakt,  że  niemal  wszyscy  francuscy 

ochotnicy  rekrutują  się  z  milicji!  Należy  więc  zwiększyć  akcję  werbunkową  wśród  mili-

cjantów! To może stanowić poważny atut w rozgrywkach o władzę w Vichy. 

Tymczasem  w  Berlinie  sytuację  na  frontach  oceniano  znacznie  mniej  optymistycznie 

niż to przedstawił Oberg Darnandowi. Na początku lipca 1943 roku armia  niemiecka roz-

poczęła  co  prawda  realizację  operacji  pod  kryptonimem  „Cytadela”,  czyli  natarcie  na 

Kursk, ale w OKW zdawano sobie sprawę, że nieprzyjaciel dysponuje takimi rezerwami i 

taką przewagą, iż nie należy liczyć na powodzenie. W połowie sierpnia wojska radzieckie 

przystąpiły  do  wyzwalania  lewobrzeżnej  Ukrainy  i  Hitler  kategorycznie  zażądał,  aby  sys-

tematycznie  i  uporczywie  szerzyć  w  podbitej  Europie  ideę  wspólnej  walki  z  bolszewi-

zmem, w której to walce wielka rola przypadła SS, organizacji przyjmującej w swe szeregi 

background image

obcokrajowców  pragnących  bronić  Europy  przed  „czerwonym  niebezpieczeństwem”.  W 

strukturze  organizacyjnej  SS  mieściło  się  dwanaście  tzw.  głównych  urzędów,  z  których 

jeden,  Główny  Urząd  SS,  już  od  roku  1940  skoncentrował  swą  działalność  na  rekrutacji  i 

formowaniu jednostek Waffen SS. Na czele tego urzędu stał SS-obergruppenführer Gottlob 

Berger. 

W roku 1943 Berger liczył 45 lat. W aparacie SS znana była jego zwalista postać (180 

cm wzrostu i 100 kg wagi). Zanim wstąpił do NSDAP, był nauczycielem gimnastyki, miał 

nawet na swym koncie niemałe sukcesy sportowe jako bokser, pływak i chodziarz. 

Służył w Reichswehrze, gdzie zajmował się głównie ukrywaniem uzbrojenia zakazane-

go Niemcom przez traktat  wersalski. W SS znalazł  się natychmiast po utworzeniu tej for-

macji.  Awansował  szybko.  Miał  opinię  bezwzględnie  oddanego  hitlerowcom.  Do  jego 

niewątpliwych  osiągnięć  należała  rozbudowa  jednostek  Waffen  SS,  w  tym  także  cudzo-

ziemskich. W swej działalności kierował się następującą zasadą: wciągać do Waffen SS jak 

najwięcej obcokrajowców -  niech  giną  w interesie III Rzeszy; dawać  mgliste obietnice co 

do losów ich krajów po zwycięskiej wojnie, a na razie żądać wiernej służby i walki. 

Berger od dawna interesował się Francją i był doskonale poinformowany o sytuacji, ja-

ka  panowała  w  Vichy.  Kiedy  dotarły  do  niego  wieści  przekazywane  przez  agentów  hitle-

rowskiego wywiadu, że w Vichy jest człowiek, niezwykle ambitny, który może być nader 

użyteczny, gdyż pełni funkcję sekretarza generalnego Milicji Francuskiej, poszedł w ślady 

Oberga  i  ściągnął  Darnanda  na  rozmowy  do  Berlina.  Uczynił  to  w  takiej  formie,  że  Dar-

nand udał się do stolicy przekonany o tym, iż jest proszony o tę wizytę i że łaskawie zapro-

szenie akceptował. 

Berger przyjął go z otwartymi ramionami: 

-  Na  czele  Waffen  SS  nie  stoją  oficerowie  z  monoklami,  jak  w  Wehrmachcie,  ale  do-

wodzą tam ludzie tacy jak pan i ja. - Klepnął Darnanda poufale w ramię. - Dowodzą nimi 

ludzie  wywodzący  się  z  ludu...  Podkreślam,  drogi  Josephie,  że  dziś  Waffen  SS  są  już  nie 

tylko  niemieckie,  ale  europejskie!  Darnand  zaskoczony  był  tak  życzliwym  przyjęciem, 

jakże odmiennym od tego, które spotkało go u Oberga. Tam traktowany był dwuznacznie, 

ni  to  sługa,  ni  wasal,  a  tu  jak  równorzędny  partner.  Berger  przeprowadził  wielogodzinny 

wykład na temat Waffen SS, który zakończył stwierdzeniem: 

-  Francuzi  muszą  się  znaleźć  w  szeregach  Waffen  SS!  Pan  wie,  że  wy  i  my  jesteśmy 

background image

najlepszymi żołnierzami na świecie! Ja nie mówię o żadnej współpracy, nie mówię o kola-

boracji, ja panu proponuję prawdziwe braterstwo broni w ramach Waffen SS. 

- Chciałbym, aby ochotnicy francuscy utworzyli odrębną jednostkę - powiedział twardo 

Darnand. 

- Oczywiście - Berger wpadł mu w słowo. - Rzecz jasna! Francuscy ochotnicy w szere-

gach  Waffen  SS  będą  dowodzeni  przez  prawdziwych  żołnierzy.  W  Milicji  Francuskiej  są 

przecież  ludzie,  którzy  dzielnie  walczyli  przeciwko  nam  w  obu  wojnach  światowych. 

Oczekujemy ich w Waffen SS, tym razem nie jako wrogów, ale jako kolegów! Jako towa-

rzyszy broni! 

Berger  pilnie  obserwował  reakcję  swego  gości,  i  widział,  iż  łyka  on  serwowaną  mu 

przynętę jak zgłodniały karp. Po odjeździe szefa milicji Berger opowiadał oficerom swego 

sztabu, jak zręcznie rozegrał francuską kartę, a Darnand po powrocie do Vichy zebrał swo-

ich kumpli na wielką ucztę, w czasie której chwalił się, że teraz dopiero pokaże urzędasom 

z Vichy, kim on jest i co może. 

- Po wojnie, w nowej Europie, będą liczyli się tylko byli kombatanci, szczególnie zaś ci 

z  Waffen  SS  -  perorował.  -  Wśród  nich  muszą  znaleźć  się  Francuzi!  Natychmiast  rozpo-

częto  werbunek  do  Waffen  SS.  Jako  pierwszy  zgłosił  się  Darnand,  ale  jako  szef  milicji 

musiał on pozostać na miejscu. Listę ochotników-milicjantów otworzył  więc Noël de Tis-

sot, a za  nim znalazło się na  niej około dwustu ochotników. Berger  nie zapomniał o Dar-

nandzie,  dla  którego  przygotował  niecodzienną  uroczystość.  W  sierpniu  1943  roku  Oberg 

zaprosił Darnanda do Paryża, gdzie powitano go ze wszystkimi honorami i powieziono do 

siedziby  ambasady  niemieckiej.  Tu  w  pięknym  salonie  zebrali  się  prawie  wszyscy  wyżsi 

oficerowie  SS  i  policji  niemieckiej  przebywający  w  Paryżu.  Karl  Oberg  w  imieniu 

Himmlera  wręczył  Darnandowi  nominację  na  SS-obersturmführera,  po  czym  Darnand 

złożył regulaminową przysięgę esesmana na wierność Adolfowi Hitlerowi. Nominacja była 

symboliczna, ale jej skutki bynajmniej do symbolicznych nie należały. Po ceremonii Oberg 

znacząco szepnął swemu koledze z SS: 

- Herr obersturmführer! Teraz pańskim przełożonym nie jest już premier Laval, ale sam 

reichsführer SS Heinrich Himmler. Może pan bezpośrednio do niego się odwoływać! 

I tak uczynił Darnand, wysyłając list do Himmlera datowany 17 września 1943 roku. W 

piśmie tym szef milicji zwraca uwagę reichsführera SS, że we Francji źle się dzieje. Ruch 

background image

oporu rośnie w siłę, a szeregi zwolenników kolaboracji maleją. Ponadto coraz więcej Fran-

cuzów  spodziewa  się  zwycięstwa  aliantów.  Rząd  Vichy  nie  staje  na  wysokości  zadania. 

Brakuje mu ducha  narodowosocjalistycznego, a co najgorsze nie  ma  w tym rządzie odpo-

wiednich ludzi! 

Trzydziestego grudnia 1943 roku Pétain dokonał reorganizacji swego gabinetu. Na cze-

le  resortu  informacji  i  propagandy  stanął  zdecydowany  kolaboracjonista  Philippe  Henriot, 

znany faszysta Marcel Déat objął ministerstwo pracy, a Joseph Darnand otrzymał nomina-

cję  na  sekretarza  stanu  do  spraw  porządku  publicznego.  Podlegały  mu  teraz  wszystkie 

francuskie  siły  bezpieczeństwa,  policja  oraz  więziennictwo.  Milicja  Francuska  otrzymała 

status państwowego organu policyjnego z nieograniczonymi uprawnieniami. Rozgrywkę z 

Lavalem Darnand zakończył wynikiem dwa do zera. 

W SŁUŻBIE ZBRODNI 

Po  wesoło  spędzonym  sylwestrze  Darnand  zjawił  się  w  siedzibie  MSW  w  Vichy.  Już 

wcześniej opracował plan przejęcia agend bezpieczeństwa z rąk dotychczasowego ministra 

spraw  wewnętrznych,  René  Bousqueta,  który  musiał  złożyć  dymisję,  i  teraz  w  otoczeniu 

wyższych urzędników tego resortu  witał  nowego dostojnika na stopniach  swej dotychcza-

sowej siedziby. Nowym szefem MSW na życzenie Darnanda został Marcel Lemoine, zwy-

kły figurant, człowiek całkowicie uzależniony od dotychczasowego sekretarza generalnego 

milicji,  a  więc  ten  ostatni  stał  się  właściwie  ministrem  bezpieczeństwa  w  rządzie  Vichy. 

Podlegała mu teraz policja porządkowa, żandarmeria, gwardia ruchoma, ruchome jednostki 

rezerwowe (GRM), komenda policji w Paryżu, straż pożarna, straż więzienna oraz milicja. 

W  styczniu  1944  roku  Niemcy  zgodzili  się  na  wprowadzenie  oddziałów  tej  formacji  do 

dawnej  strefy  okupowanej,  zwanej  teraz  północną.  Ten  nowy  sukces  Darnanda  i  grupy 

zdeklarowanych  kolaborantów  przypieczętowano  defiladą  jednostek  milicji  od  Łuku 

Triumfalnego przez Pola Elizejskie do placu Zgody w samym centrum Paryża. 

Laval  przyjął  na  specjalnej  audiencji  dowództwo  milicji  i  ściskając  dłonie  przybyłym 

oświadczył: 

background image

- Demokracja to przedpokój komunizmu. Idę ramię w ramię, w pełnej zgodzie, wspólną 

drogą  z  Darnandem!  Na  tradycyjnej  „popijawie”  sekretarz  stanu  do  spraw  porządku  po-

blicznego powiedział swym kamratom, że to Hitler osobiście, w myśl jego, Darnanda, su-

gestii,  zażądał  od  Pétaina,  by  dokonał  reorganizacji  swego  rządu.  Pochwalił  się  także,  iż 

marszałek Pétain zadowolony jest z akcji milicji przeciwko wrogom państwa. Zasmucił ich 

natomiast,  stwierdzając,  iż  od  tej  pory  nie  będą  się  już  spotykali  na  koleżeńskich  poczę-

stunkach, ponieważ więcej czasu zajmie im działalność na rzecz zwycięstwa nowej Europy 

i nowej Francji. 

- Każdą godzinę, każdy dzień winniśmy poświęcić tej idei - zakończył swą wypowiedź. 

Siódmego stycznia tego roku superpolicjant reżimu Vichy opublikował na łamach dzienni-

ka „Paris Soir” swój program działania: 

„Mamy  do  czynienia  z  dwiema  kategoriami  ludzi,  którzy  stanowią  śmiertelne  niebez-

pieczeństwo dla kraju. Pierwsza - to bandyci z ruchu oporu, a wśród nich partyzanci, druga 

- to cała ludzka masa, która ich żywi, udziela schronienia oraz informuje. Będę bezwzględ-

nie zwalczał obie te grupy. Bandy partyzanckie będę zwalczał wszędzie, gdzie się pojawią. 

Mamy  na  to  odpowiednie  środki.  Zwracam  się  do  tych,  którzy  wspierają  bandytów.  Albo 

będziecie  współdziałali  z  obrońcami  porządku  publicznego,  albo  staniecie  się  naszymi 

wrogami.  W  tym  przypadku  będziecie  tak  samo  bezlitośnie  zwalczani,  jak  ludzie  z  ruchu 

oporu...” 

Milicja  Francuska  otrzymała  teraz  broń  maszynową,  a  w  razie  potrzeby  jej  jednostki 

mogły  liczyć  na  wsparcie  niemieckiej  broni  pancernej  i  lotnictwa.  Zreformowano  także 

sądownictwo.  Nowy  resort  bezpieczeństwa  uznał,  że  tzw.  sekcje  specjalne  przy  sądach, 

zajmujące się przestępstwami przeciwko porządkowi publicznemu, nie wykonują należycie 

swych zadań. Wydają za niskie wyroki i w ogóle zbyt wielką wagę przywiązują do formal-

nej  strony  rozprawy.  Sekretariat  generalny  do  spraw  utrzymania  porządku  publicznego 

powołał więc sądy doraźne. Były to trzyosobowe komplety „sędziowskie” składające się z 

milicjantów; stawiano przed nimi Francuzów podejrzanych o „działalność terrorystyczną”, 

tzn.  o  udział  w  ruchu  oporu. Sądy  te  na  ogół  odbywały  swe  sesje  w  więzieniu,  w  którym 

osadzono podejrzanych lub schwytanych w czasie walki. Rozprawa była tajna, bez udziału 

obrońcy. Właściwie ograniczała się do oznajmienia wyroku oskarżonemu. A wyrok był w 

zasadzie jeden - kara śmierci, i wykonywano go natychmiast. Trudno dziś ustalić, ilu ludzi 

background image

skazały te sądy na śmierć. Oblicza się, że od stycznia do czerwca 1944 roku wydano kilka-

set  takich  wyroków.  Oczywiście  skazani  przez  sądy  doraźne  nie  byli  jedynymi  ofiarami 

walki z ruchem oporu. Patrioci francuscy ginęli w partyzantce, w katowniach milicji i ge-

stapo, w obozach koncentracyjnych. 

W  tym  czasie  dowództwo  milicji  zdołało  spośród  kilkunastotysięcznej  masy  milicjan-

tów  utworzyć  bojowe  jednostki  dyspozycyjne,  w  skład  których  wchodziło  około  10  tys. 

ludzi. Na pozór może się wydawać, że to niewiele. Zważywszy jednak, iż po przeszkoleniu 

i  uzbrojeniu  były  to  trzy  dywizje  piechoty,  siły  tej  nie  można  lekceważyć.  Jednostki  dys-

pozycyjne,  przerzucane  błyskawicznie  z  miejsca  na  miejsce,  brały  udział  w  obławach,  re-

wizjach,  polowaniach  na  młodzież  uchylającą  się  od  pracy  przymusowej  oraz  w  akcjach 

przeciwko partyzantom, w których uczestniczyły również inne formacje policyjne. Nie były 

one tak gorliwe w tych działaniach jak milicja, ale też się od nich nie uchylały. 

Lista zbrodni milicji popełnionych na narodzie francuskim  jest ogromna. Przytoczymy 

tylko niektóre bardziej charakterystyczne przykłady terroru stosowanego przez kolaboran-

tów z jej szeregów. 

W dowództwie milicji uznano, iż groźnym przeciwnikiem pełnej i prawdziwej rewolu-

cji  narodowej  są  ludzie,  którzy  nazywają  siebie  „umiarkowanymi”.  Do  takich  należał  na-

czelny redaktor dziennika „Telegram Tuluzański”, Maurice Sarraut. Nie był on gaullistą ani 

komunistą,  ale  nie  krył  swej  niechęci  wobec  „różnych  nieodpowiedzialnych  twardogło-

wych”  (miał  na  myśli  Darnanda  i  spółkę).  Szef  drugiego  oddziału  dowództwa  milicji  w 

Tuluzie, Albert Barthe, od dłuższego czasu prowadził obserwację Sarrauta i zdołał ustalić, 

ż

e  nawiązał  on  kontakt  z  pewnymi  osobami  z  administracji  Vichy,  które  podzielają  jego 

opinie,  iż  trzeba  zmienić  politykę  rządu  marszałka  Pétaina  na  bardziej  umiarkowaną,  zy-

skującą większe poparcie społeczeństwa. W Paryżu, z inicjatywy Oberga, odbyło się robo-

cze spotkanie przedstawicieli SD i milicji, na którym hitlerowcy wysunęli sugestię zlikwi-

dowania  Sarrauta.  Reprezentanci  milicji  ochoczo  tę  propozycję  podjęli.  Śmierć  Sarrauta 

miała być ostrzeżeniem dla polityków z Vichy, aby  nie próbowali podejmować jakichkol-

wiek działań mających na celu zmiękczenie reżimu. Polecenie dokonania zabójstwa otrzy-

mał przebywający w Paryżu członek LVF, Maurice Dousset. 

Zamachowiec  udał  się  do  Tuluzy,  gdzie  od  szefa  miejscowej  milicji,  Jeana  Colomba, 

otrzymał  szczegółowe dane dotyczące ofiary oraz pistolet  maszynowy. Cały dzień spędził 

background image

w  hotelu,  a  wieczorem  udał  się  na  małą  uliczkę  oddaloną  od  centrum.  Pod  nieprzemakal-

nym płaszczem ukrył broń. Zgodnie z instrukcją o godzinie 21.30 stanął przy krawężniku i 

niemal  w tym samym  momencie podjechał do niego osobowy  samochód. Dousset błyska-

wicznie otworzył drzwiczki i znalazł się w wozie, przy kierownicy którego siedział Albert 

Barthe. W tym samym mniej więcej czasie z redakcji wyszedł Maurice Sarraut. Jak zwykle 

wsiadł do samochodu i jego  kierowca ruszył  w stronę znajdującej się poza miastem  willi. 

Kiedy znaleźli się przed posiadłością Sarrauta, kierowca nacisnął dwa razy klakson, znak, 

by  dozorca  otworzył  bramę.  Wtedy  z  ciemności  wynurzył  się  jakiś  człowiek,  podbiegł do 

wozu i oddał serię z pistoletu maszynowego. Pociski dosięgły Sarrauta. Zginął na miejscu. 

Dousset wrócił do Paryża, gdzie wkrótce policja niemiecka aresztowała go za wyłudza-

nie pieniędzy od rodzin Francuzów wywiezionych na roboty do Niemiec (obiecywał, że za 

sporą  opłatą  może  wydostać  nieszczęśników  z  Rzeszy,  i  wiele  osób  mu  uwierzyło).  Poli-

cjanci  niemieccy  postanowili  przekazać  oszusta  gestapo.  Kiedy  agenci  tej  służby  przybyli 

po Dousseta, ten wyjaśnił, że służy w Milicji Francuskiej. To wystarczyło. Dousseta pusz-

czono  wolno,  prosząc  grzecznie,  aby  zechciał  zdobywać  pieniądze  w  inny  sposób,  gdyż 

może mieć kłopoty... 

W Lyonie znaną postacią był Wiktor Basch. Przed wojną działał w Lidze Obrony Praw 

Człowieka,  w  czasie  okupacji  skupiał  wokół  siebie  ludzi  wrogo  nastawionych  do  reżimu 

Vichy  oraz  jego  hitlerowskich  protektorów.  Pewnego  dnia  szef  milicji  w  Lyonie,  Joseph 

Lecussan,  został  wezwany  do  siedziby  gestapo  w  tym  mieście.  Rozmówca  jego 

SS-hauptsturmführer Moritz powiedział: 

- Musimy coś zrobić z tym Żydem Baschem! 

- Zamknijcie starucha - odparł Lecussan. 

- Ma osiemdziesiąt lat. Ani go przycisnąć, ani wysłać do obozu. 

-  Dobrze.  Milicja  to  załatwi...  Lecussan  oraz  wyznaczony  mu  do  pomocy  milicjant 

aresztowali  Bascha  i  jego  79-letnią  żonę.  Wywieźli  ich  za  Lyon  i  w  ustronnym  miejscu 

zastrzelili... 

Ś

mierć Sarrauta i Bascha wywołała piorunujące wrażenie w środowisku tzw. umiarko-

wanych  kolaborantów.  Uznali  oni,  że  zabójstwa  te  należy  potraktować  jako  ostrzeżenie, 

mające  pozbawić  ich  złudzeń,  że  możliwe  jest  jakiekolwiek  złagodzenie  kursu.  Jednocze-

ś

nie  rodziny  zamordowanych  zwróciły  się  do  policji  francuskiej  z  prośbą  o  odszukanie 

background image

zabójców, a ta nic nie wiedząc o sprawcach mordów wszczęła śledztwo. Posuwało się ono 

szybko i omal  nie doprowadziło do ujawnienia  winnych.  W jego ostatniej fazie  na biurku 

szefa policji kryminalnej w Vichy zadzwonił telefon. 

- Panie kolego! Pan chyba bardzo się nudzi? 

- Ależ, panie ministrze! 

-  Niech  pan  zostawi  w  spokoju  sprawę  Sarrauta  i  Bascha,  gdyż  kryją  się  za  nią  roz-

grywki  polityczne  w  łonie  ruchu  oporu.  Niech  pan  zajmie  się  ściganiem  bandytów  z  tego 

ruchu, dobrze? 

Ledwie  ucichła  wrzawa  wokół  śmierci  tych  dwóch  polityków,  a  już  wybuchła  nowa 

afera. Tym razem chodziło o Jeana Zaya, który przed wojną pełnił funkcję ministra oświaty 

w  rządzie  Frontu  Ludowego.  Należał  on  do  grupy  polityków  socjalistycznych  i  w  1940 

roku,  po  podpisaniu  zawieszenia  broni  z  Niemcami,  próbował  uciec  do  Maroka.  Policja 

vichystowska schwytała  go, a sąd tego reżimu  skazał  na dożywocie za dezercję. Trafił  do 

więzienia w Riom, skąd w 1944 roku postanowiono przenieść go do Melun, na zachód od 

Paryża, jako że Riom było poważnie zagrożone przez partyzantów. To była decyzja władz 

więziennych,  ale  zatwierdzić  ją  musiał  resort  Darnanda.  Wyrażono  zgodę,  ale  „nieco” 

zmieniono  scenariusz.  Więźnia  eskortowało  dwóch  policjantów.  W  górach,  na  zupełnym 

odludziu,  w  pobliżu  miejsca  zwanego  .„studnią  diabła”,  wóz  zatrzymało  kilku  cywilów. 

Wylegitymowali się jako członkowie Milicji Francuskiej i pokazali rozkaz przejęcia więź-

nia.  Dwaj  policjanci  wrócili  do  Riom.  Jean  Zay,  siedzący  w  wozie,  przypatrywał  się  per-

traktacjom  jego  strażników  z  nieznanymi  osobnikami.  Kiedy  policjanci  oddalili  się,  nowi 

„opiekunowie”  kazali  byłemu  ministrowi  opuścić  samochód.  Zay  wykonał  to  polecenie, 

sądząc, że ma do czynienia z członkami ruchu oporu. Ponieważ dowiedział się, że przyjdzie 

im trochę poczekać na nowy wóz, usiadł na kamieniu i poprosił o papierosa. Jeden z mili-

cjantów  spełnił  tę  prośbę  i  szybko  odszedł  na  bok.  W  tym  momencie  inny  wyjął  broń  i 

oddał kilka strzałów w plecy Zaya. Milicjanci wrzucił zwłoki do przepaści. 

Szczegóły tego mordu politycznego odtworzył po wojnie jeden ze sprawców, który sta-

nął przed sądem, by odpowiadać za popełnione zbrodnie. 

W sekretariacie generalnym do spraw porządku publicznego uznano, że tego typu akcje 

podnoszą wyraźnie ducha bojowego milicjantów, w związku z tym należy je kontynuować. 

Jedną z licznych ofiar terroru milicji był także były  minister w rządzie Frontu  Ludowego, 

background image

Georges  Mandel.  Występował  on  przeciwko  polityce  ustępstw  wobec  żądań  Hitlera,  a  w 

czerwcu  1940  roku,  kiedy  stało  się  jasne,  że  Francja  zostanie  pokonana,  opowiadał  się  za 

przeniesieniem rządu francuskiego oraz ocalałych sił zbrojnych do północnej Afryki, skąd 

można  by  prowadzić  walkę  z  hitlerowcami.  Nie  zdołał  zrealizować  tych  planów  i  został 

aresztowany przez władze Vichy. W lutym 1942 roku rząd Pétaina zorganizował pokazowy 

proces w  Riom. Na ławie oskarżonych zasiedli  wówczas  wybitni politycy  francuscy,  mię-

dzy innymi i Georges Mandel, których władze Vichy usiłowały obarczyć odpowiedzialno-

ś

cią za nieprzygotowanie kraju do wojny. Na żądanie Hitlera proces przerwano, głównych 

oskarżonych wydano Niemcom. Znalazł się wśród nich także Mandel. 

Początek  lata  1944  nie  był  dla  resortu  Darnanda  zbyt  pomyślny,  mimo  że  jego  ludzie 

odnotowali  na  swym  koncie  kilka  udanych  akcji  specjalnych  przeciwko  „politycznym 

kombinatorom”. W tym właśnie okresie ruch oporu dokonał udanego zamachu na ministra 

informacji  i  propagandy  reżimu  Vichy,  Philippa  Henriota,  co  Darnand  i  jego  najbliżsi 

współpracownicy odebrali jako celnie wymierzony policzek. Henriot należał do ludzi ślepo 

oddanych idei współpracy z Niemcami i niezwykle zręcznie prowadził akcję propagandową 

na  rzecz  reżimu  Vichy  (zwano  go  francuskim  Goebbelsem).  Wyrok  śmierci  na  tego  kola-

boranta wydały władze Wolnej Francji w Algierze, a wykonano go w paryskim mieszkaniu 

ministra.  Resort  Darnanda  czuł  się  odpowiedzialny  za  tę  śmierć,  będącą  wynikim  braku 

należytej  ochrony.  Delegatowi  generalnemu  do  spraw  utrzymania  porządku  i  milicji  w 

strefie północnej, Maxowi Knippingowi, Darnand solidnie zmył głowę. 

Pewnego  dnia  Knipping  odebrał  telefon,  w  którym  usłyszał  obłudnie  słodki  głos  za-

stępcy Karla Oberga, Helmuta Knochena. 

- Herr Knipping! Z rozkazu reichsführera SS przekazujemy wam Mandela! 

- Ja go nie przejmę! 

- Otrzymałem taki rozkaz i muszę go wykonać. 

- Porozumiem się najpierw z Vichy... 

Darnand otrzymał informację od II oddziału milicji, że „umiarkowani” prowadzili akcję 

na rzecz uwolnienia Mandela z rąk Niemców, licząc na to, że zyskają w ten sposób sympa-

tię i poparcie społeczeństwa dla rządu Vichy. Nawet sam Pétain zgodził się, aby w Berlinie 

rozpoczęto  odpowiednie  starania.  Nic  zatem  dziwnego,  że  z  Vichy  przekazano  rozkaz: 

przejąć  Mandela.  Po  przewiezieniu  byłego  ministra  z  Niemiec  osadzono  go  w  paryskim 

background image

więzieniu  Sante.  Jednocześnie  w  szeregach  milicji  rozpuszczono  wieść,  że  za  każdego 

zastrzelonego  przez  ruch  oporu  dygnitarza  z  Vichy  należy  zgładzić  jakiegoś  wybitnego 

polityka, przeciwnika tego reżimu. W tej sytuacji wniosek nasuwał się sam. Zginął Henriot, 

musi  więc oddać swe życie  Mandel. W  więzieniu Sante odbyło się protokolarne przejęcie 

Mandela z rąk gestapo - w imieniu Milicji Francuskiej podpis pod protokołem złożył sam 

Max Knipping - po czym byłego ministra wsadzono do samochodu, w którym znajdowało 

się czterech mężczyzn w cywilu. 

- Dokąd jadę? - zapytał Mandel. 

- Do Vichy. Będzie pan osadzony w pobliskim zamku Brosses. 

Wóz  ruszył  na  południe,  wkrótce  wjechał  w  lasy  pod  Fontainebleau.  Tu  zatrzymał  się 

pod pretekstem, że zepsuł się silnik, i ministrowi kazano wysiąść. Po paru minutach nadje-

chał  inny  samochód,  z  którego  wysiadło  pięciu  osobników.  Jeden  z  nich,  zwany  Mansuy, 

trzymał pistolet maszynowy. Podszedł do ministra i nacisnął spust. Mandel upadł. Oprawca 

wystrzelił  do  niego  jeszcze  raz,  po  czym  oddał  serię  do  samochodu,  którym  wieziono 

Mandela.  Dokonawszy  zbrodni  mordercy  wrzucili  zwłoki  do  postrzelanego  samochodu  i 

zawieźli je do prefektury  w  Wersalu. Tam zeznali, że na ministra dokonali zamachu „nie-

znani sprawcy”. 

Po wojnie dwóch milicjantów, uczestników operacji „zemsta na Mandelu”, postawiono 

przed sądem i stracono. Mansuy zniknął jednak bez śladu. Podobno po wojnie brał udział w 

jednym z zamachów na de Gaulle'a przeprowadzonych przez OAS... 

Na zabójstwie Mandela nie skończył się odwet Milicji Francuskiej za śmierć Henriota. 

W  więzieniach  i  katowniach  milicji  w  Lyonie,  Tuluzie,  Grenoble,  Voiron,  Cler-

mont-Ferrand i Macon dokonano wielu mordów na patriotach francuskich. 

Nadeszła wiosna 1944 roku i front wschodni zaczął się łamać pod naporem Armii Ra-

dzieckiej.  We  Włoszech  alianci  spychali  Niemców  na  północ.  Francuzi  z  dnia  na  dzień 

oczekiwali  inwazji.  Przygniatająca  większość  z  nadzieją.  Kolaboranci  z  obawą.  W  lutym 

1944  roku  Front  Narodowy  we  Francji  ogłosił  wiadomość  o  połączeniu  wszystkich  mili-

tarnych  organizacji  podziemnych  we  Francuskich  Siłach  Wewnętrznych  (FFI).  Z  kolei 

propaganda  vichystowska  straszyła  społeczeństwo,  że  siły  porządkowe  podległe  Darnan-

dowi są na tyle silne, iż zdołają utrzymać ład i spokój, ale gdyby nie potrafiły tego dokonać, 

to za „buntowników” zabierze się SS i gestapo. Wmawiano ludziom, że III Rzesza poniosła 

background image

co prawda straty, ale jest niepokonana. Jeśli alianci wylądują we Fancji, zostaną zniszczeni. 

Resort Darnanda bez przerwy wysyłał do wszystkich ogniw Milicji Francuskiej instruk-

cje i pouczenia, których treść miała uświadomić członkom tej organizacji, jak ważne zbli-

ż

ają się chwile.  „Nadchodzi  godzina próby. Za  wszelką cenę  musimy utrzymać spokój na 

zapleczu. To kwestia życia i śmierci naszego Państwa Francuskiego i nas samych! 

W Vichy odbywały się teraz ciągłe debaty i narady. W jednej z nich wzięli udział wyżsi 

oficerowie  milicji.  Otrzymali  oni  polecenie,  aby  werbowali  do  służby  kogo  się  da.  Nie 

należy  gardzić  kryminalistami,  spekulantami  i  sutenerami,  tłumaczyli  im  zwierzchnicy. 

Jeśli zawiodą inne metody, można nawet stosować szantaż: albo do Milicji, albo do STO i 

na  roboty  do  Niemiec.  Szefostwo  milicji  zawsze  odczuwało  poważne  braki  kadrowe,  a 

teraz Berger upomniał się także o ochotników do Waffen SS. Podczas tej narady ustalono 

również, że obecnie, kiedy gwałtownie rozwija się ruch oporu, należy sprawniej prowadzić 

wszystkie  sprawy  przeciwko  osobom  podejrzanym  o  działalność  wrogą  Państwu  Francu-

skiemu. 

Usprawnienie  dochodzenia,  zalecane  przez  zwierzchników,  polegało  na  stosowaniu 

ś

rodków nadzwyczajnych, czyli tortur. I rzeczywiście na tym polu Milicja Francuska osią-

gnęła  „znakomite”  wyniki. Nawet  gestapowcy,  którzy zwiedzali katownie  milicji oraz wi-

dzieli  ludzi  po przesłuchaniu,  wyrażali  niekłamany  podziw  dla  francuskich  kolegów.  Wy-

starczy powiedzieć, że ulubioną metodą wymuszania zeznań było nie tyle bicie, co przypa-

lanie rozżarzonym żelazem. I trudno się dziwić, że wielu aresztowanych załamywało się. 

Do ludzi, którzy zadali dotkliwe straty ruchowi oporu, należał między innymi szef Mili-

cji  Francuskiej  na  Bretanię,  Constanzo.  To  on  doprowadził  do  wyśledzenia  i  otoczenia 

przez oddziały Francs Gardes oraz SS partyzanckiej jednostki w departamencie Finistère (w 

czasie  obławy  schwytano  dowódcę  tej  jednostki,  Luca  Roberta,  którego  podczas  śledztwa 

utopiono w beczce). 

Z  niezwykłą  bezwzględnością  i  okrucieństwem  rozprawiał  się  z  przeciwnikami  szef  II 

oddziału dowództwa milicji w Lyonie, de Susini. To on zamordował znanego przed wojną 

bankiera  Pierre  Wormsa,  który  mieszkał  w  letniskowej  miejscowości  St.  Jean-Cap-Ferrat 

nad  Morzem  Śródziemnym  i  nie  krył  swojej  niechęci  do  zwolenników  rządu  Vichy.  De 

Susini  udał  się  do  bankiera  z  wizytą,  a  sześciu  jego  pomagierów  za  pomocą  okrutnych 

tortur  wymusiło  od  współmieszkańców  Wormsa  informacje  na  temat  miejsca  ukrycia 

background image

kosztowności należących do bankiera. Wreszcie Wormsa zabili, a skarb wywieźli. Podobno 

biżuterię przeznaczono na „cele socjalne milicji”. De Susini specjalizował się w szantażo-

waniu,  torturowaniu  i  wymuszaniu  zeznań  od  ludzi  zamożnych,  związanych  na  ogół  z 

przedwojenna kadrą oficerską, która w niemałym stopniu zasiliła gaullistowski ruch oporu. 

De Susini potrafił uzyskać informacje dotyczące tych ludzi i jednocześnie zdobyć fundusze 

na pokrycie „kosztów” śledztwa oraz własnych wydatków. 

W Lille działał Almyre Simondant, inspektor milicji, specjalizujący się w tropieniu Ży-

dów.  Metoda  jego  działania  była  dość  prosta.  Aresztował  ludzi,  których  podejrzewał  o 

semickie pochodzenie, poddawał ich torturom i z reguły każdy „seans” w katowni przynosił 

informacje  o  ukrywających  się  Żydach.  Potem  następowały  rozmowy  z  zatrzymanymi. 

Simondant proponował: oddajcie kosztowności, a zachowacie życie; po prostu pojedziecie 

na wschód do obozów pracy, gdzie doczekacie końca wojny. Rozmówcy „wspaniałomyśl-

nego” inspektora nie  mieli  wyboru. Transportowano ich zatem na dworzec i  wsadzano do 

pociągów,  które  najczęściej  kończyły  swój  bieg  w  obozie  koncentracyjnym  w  Dachau. 

Spośród wielu dziesiątek ofiar Simondanta tylko jedna doczekała wolności. 

W  Tuluzie  działał  wyższy  oficer  milicji,  Jean-Marie  Dedieu,  którego  kariera  jako 

oprawcy była dość skomplikowana. Najpierw zwolniono go z milicji za karygodną łagod-

ność wobec aresztowanych. Znalazł więc pracę w miejscowej placówce gestapo. Tam nabył 

odpowiedniego doświadczenia. Wzbogacił je znacznie w czasie ponownej służby w milicji. 

Jego  ofiarą  padło  wielu  bojowników  ruchu  oporu  w  Tuluzie  i  okolicy.  Preferowaną  przez 

niego „metodą pracy” było przypiekanie. 

W  Montpellier  urzędował  dowódca  departamentalny  Francs  Gardes,  były  sierżant  lot-

nictwa  francuskiego,  Maurice  Gros.  Jego  jednostka  przeznaczona  była  do  walki  z  party-

zantami,  a  zatem  prowadzenie  dochodzenia  nie  wchodziło  w  zakres  obowiązków  Grosa. 

Ale  on  był  urodzonym  sadystą,  zorganizował  zatem  w  koszarach  półprywatną  katownię. 

Utrzymywał  dobre  kontakty  z  ekipą  śledczą  milicji  i  kiedy  pewnego  dnia  milicja  areszto-

wała byłego pułkownika lotnictwa, Martiala Tinela (znajdował się on na podwójnej liście, 

w spisie podejrzanych o działalność w ruchu oporu oraz na prywatnej liście poszukiwanych 

przez  Grosa),  natychmiast  przewieziono  go  do  koszar  Francs  Gardes,  gdzie  zajął  się  nim 

Gros. Dodajmy, że pułkownik był przed wojną zwierzchnikiem siepacza. 

W  Vichy,  w  „Petit  Casino”  położonym  w  pobliżu  siedziby  Pétaina,  zorganizował  swą 

background image

kwaterę Johannes Tomasi, szef specjalnej grupy bezpieczeństwa. Do niego to przywożono 

wyjątkowo  opornych  patriotów.  Tomasi  nie  stosował  przypiekania,  ale  jego  metoda  wy-

muszania zeznań była równie wyrafinowana. Na ogół kierował swoje ofiary na kilka godzin 

do  dużej  lodowni,  którą  niegdyś  zainstalowano  w  „Petit  Casino”.  W  czasie  wyzwalania 

Vichy partyzanci powiesili Tomasiego na balkonie hotelu „International”. W jego katowni 

zginęło wielu członków ruchu oporu. 

Na początku kwietnia 1944 roku cała milicja święciła wielkie zwycięstwo. Otóż na pła-

skowyżu Glieres, w Górnej Sabaudii, ruch oporu skoncentrował zgrupowanie partyzanckie 

liczące  ok.  500  bojowników.  Dowództwo  zgrupowania  uznało,  że  górski  teren  zapewnia 

całkowite  bezpieczeństwo  oddziałom,  które  miały  przystąpić  do  walki  z  okupantem  po 

rozpoczęciu  przez  aliantów  inwazji  na  kontynent.  Tego  że  II  oddział  milicji  dysponuje 

dokładnymi informacjami o dyslokacji jednostek patyzanckich oraz o dojściach na płasko-

wyż, w ogóle nie brano pod uwagę. Tymczasem milicja wszystkie zgromadzone informacje 

przekazała Niemcom. 17 marca partyzanci zostali zaatakowani przez znaczne siły okupanta 

oraz Francs Gardes i GRM. Walki trwały 10 dni. O ich zaciętości może świadczyć fakt, że 

ani Niemcy, ani milicja nie brali jeńców. Zginęło ok. 250 partyzantów. Darnand przez długi 

czas podawał akcję na płaskowyżu Glieres jako przykład godny naśladowania. 

Ruch oporu organizował akcje odwetowe, wykonywano wyroki na milicjantach, a to z 

kolei  wzmagało  terror  stosowany  przez  podwładnych  Darnanda.  Walka  bratobójcza  ogar-

nęła  Francję.  Awansowany  do  stopnia  obergruppenführera  Karl  Oberg  nie  posiadał  się  z 

radości.  Akcje  Milicji  Francuskiej  przeciwko  ruchowi  oporu  stały  się  cenną  pomocą  dla 

specjalnych  służb  niemieckich  i  Wehrmachtu.  W  obliczu  inwazji  oraz  katastrofalnej  sytu-

acji na froncie wschodnim liczył się każdy człowiek walczący po stronie Rzeszy. 

Szóstego  czerwca  1944  roku  szef  Milicji  Francuskiej  w  Guéret,  Jean  Pommerat,  wstał 

bardzo wcześnie. Poprzedniego wieczoru rozmawiał z nim telefonicznie wysoki funkcjona-

riusz milicji z Vichy i nakazał jak najdalej idącą czujność. Otóż w nocy z 4 na 5 czerwca 

nasiliło się nadawanie przez BBC zakodowanych haseł dla FFI, co może oznaczać, że zbli-

ż

a się termin inwazji. Funkcjonariusz z Vichy przypominał Pommeratowi, że kraina Limo-

usin, obejmująca departamenty Corrèze, Creuse i Haute-Vienne, ma strategiczne znaczenie 

dla obrony Francji przed inwazją, dlatego nie można sobie pozwolić na żadne zaniedbanie. 

Pommerat  na  pamięć  znał  tę  ocenę:  Masyw  Centralny  to  ważny  punkt  obrony  naszej 

background image

drugiej  linii,  należy  więc  zwalczać  wszelkimi  środkami  partyzantów!  Po  chwili  zastano-

wienia  chwycił  za  słuchawkę  telefonu  i  połączył  się  z  sąsiednimi  miejscowościami.  Na 

razie było spokojnie, ale wszyscy jego rozmówcy byli podenerwowani. Poradzili mu, żeby 

słuchał  radia,  o  ile  jeszcze  tego  nie  uczynił.  Pommerat  przekręcił  gałkę  i  znieruchomiał. 

Radio Vichy nadawało komunikat specjalny: 

- Dziś o świcie nieprzyjaciel dokonał inwazji w Normandii. Trwają ciężkie walki, które 

z  pewnością  zakończą  się  zepchnięciem  wroga  do  morza.  A  teraz  premier  Pierre  Laval... 

Francuzi!  Musimy  uniknąć  wojny  domowej!  Głos  zabierze  Joseph  Darnand...  Żołnierze 

Francs  Gardes,  policjanci  i  żandarmi!  Udowodnijcie,  że  jesteście  żołnierzami  bez  skazy. 

Zwalczajcie  partyzantów  i  sabotażystów.  Bierzcie  przykład  z  formacji  porządkowych  w 

Górnej Sabaudii i z Francs Gardes w Limousin. Nadano jeszcze komunikat o mianowaniu 

Darnanda sekretarzem stanu MSW. Pommerat szybko odszukał falę, na której BBC nadaje 

po francusku: 

- Nasze  wojska powoli, ale systematycznie rozszerzają przyczółki. Francuzi! Nadszedł 

czas wyzwolenia! Do broni! O 7.15 rozległy się strzały. W ściany siedziby milicji uderzyły 

pierwsze  pociski  z  broni  maszynowej.  Partyzanci  zaatakowali  Guéret.  Do  pokoju  szefa 

milicji  wpadł  pułkownik  Favier,  komendant  szkoły  podoficerskiej  Francs  Gardes,  zlokali-

zowanej w tym mieście. Poinformował Pommerata, że przed chwilą zakończył rozmowy z 

dowódcą partyzantów, majorem FFI François Fosset, który zaproponował przejście szkoły 

do ruchu oporu. 

-  Odmówiłem  -  relacjonował  Favier.  -  Powołałem  się  na  przysięgę  wierności  złożoną 

marszałkowi Pétainowi... 

Miasteczko  zostało  otoczone  przez  partyzantów.  Milicja  broniła  się  w  odosobnionych 

punktach, ale w południe sytuacja stała się krytyczna, bowiem część szkoły podoficerskiej 

Francs  Gardes  przeszła  na  stronę  atakujących.  Otoczonych  milicjantów  poinformowano 

przez  megafon,  że  dwa  domy  zajęte  przez  żołnierzy  Wehrmachtu  zostały  zdobyte.  Po  po-

łudniu  Pommerat  został  zmuszony  przez  podwładnych  do  wszczęcia  pertraktacji  z  party-

zantami.  Ci  zaproponowali  następujące  warunki:  poddanie  się,  a  w  zamian  zachowanie 

ż

ycia  i  osadzenie  w  więzieniu  do  czasu  podjęcia  decyzji  co  do  ich  losu  przez  wyższe  do-

wództwo. Milicja skapitulowała. Partyzanci aresztowali kolaborantów-cywilów. 

W  całej  środkowej  i  południowej  Francji  oddziały  partyzanckie  przystąpiły  do  akcji. 

background image

Zadawały ciężkie straty transportowi wroga, atakowały jego jednostki, wiele z nich próbo-

wało,  podobnie  jak  w  Guéret,  opanować  poszczególne  miasta  i  miasteczka.  Niestety  nie 

wszędzie próby te się powiodły. Niemcy przy współudziale Milicji Francuskiej przystąpili 

do kontrakcji. 

Do  Guéret,  na  przykład,  skierowano  3 batalion  pułku  SS  „Der  Führer”,  któremu  przy-

dzielono  zgrupowanie  milicji  (dowódca  Jean  de  Vaugeles),  złożone  z  oddziałów  Francs 

Gardes,  Gwardii  Ruchomej  oraz  specjalistów  od  przesłuchań  z  II  oddziału  dowództwa 

milicji  regionu  Limousin.  Łącznie  siły  pacyfikacyjne  były  dwukrotnie  liczebniejsze  od 

partyzantów i dysponowały działkami przeciwpancernymi. Po kilkugodzinnej walce Guéret 

zostało  odbite  przez  hitlerowców  oraz  ich  francuskich  wspólników.  Nie  wszystkim  party-

zantom udało się opuścić miasteczko i ci zostali zabici na miejscu. Z więzienia uwolniono 

Pommerata i innych milicjantów, a na ich miejsce wtrącono do cel wszystkich tych, których 

posądzano o sympatyzowanie z ruchem oporu. W więzieniu i siedzibie milicji rozgrywały 

się  dantejskie  sceny.  Jeden  z  wyższych  oficerów  II  oddziału,  któremu  udało  się  zbiec  do 

partyzantów,  oświadczył,  że  miał  dość  bestialstw  popełnianych  przez  jego  kompanów! 

Wkrótce rozstrzelano przeszło 100 aresztowanych. W Guéret zapanował „ład i porządek”. 

Podobne tragedie, jak w Guéret, rozgrywały się w innych miejscowościach Francji, ale 

ruch oporu nie  słabł. Przeciwnie,  wzmagał  się. Hitlerowcy i ich  kompani z  milicji szaleli. 

10  czerwca  oddziały  2  DPanc  SS  „Das  Reich”  otoczyły  niewielką  miejscowość  Orado-

ur-sur-Glâne  i  esesmani  spalili  żywcem  650  kobiet,  dzieci  i  mężczyzn.  Uratowało  się  za-

ledwie kilka osób. Akcja ta miała charakter ślepego odwetu i wywołała w całym kraju nie 

tylko  przerażenie,  ale  i  oburzenie.  W  Limoges,  głównym  mieście  departamentu  Hau-

te-Vienne,  doszło  do  otwartego  protestu  w  miejscowej  jednostce  Francs  Gardes.  Lokalna 

organizacja  kolaborancka,  uznawszy,  że  mord  nie  może  być  wybaczony,  wezwała  swych 

członków  do  opuszczenia  szeregów  Francs  Gardes.  Szybko  jednak  sprowadzono  posiłki, 

składające  się  z jednostek  zaprzedanych  bez  reszty  reżimowi,  i  bunt  stłumiono,  a  siedmiu 

najbardziej  aktywnych  uczestników  protestu  aresztowano.  Sąd  doraźny  skazał  ich  na 

ś

mierć. Tego samego dnia uzbrojona bojówka wspomnianej organizacji usiłowała uwolnić 

skazanych. Doszło do walki ze strażą więzienną. W odwet milicja zaatakowała i zniszczyła 

siedzibę  organizacji  kolaboranckiej,  która  śmiała  zaprotestować  przeciwko  dwukrotnemu 

mordowi. 

background image

Alianci z wolna posuwali się w głąb Francji i dla wszystkich stało się jasne, że inwazja 

powiodła się i miesiące, a może nawet tylko tygodnie, dzielą Francuzów od dnia, w którym 

Niemcy  zostaną  wyparci  za  Ren.  Reżim  Vichy  ulegał  stopniowemu  rozkładowi,  organa 

administracji  terenowej,  z  policją,  żandarmerią  i  GRM  włącznie,  nawiązywały  kontakty  z 

ruchem oporu, a nawet podporządkowywały się jego poleceniom. W Vichy Pétain wyrażał 

nadzieję, że może uda mu się „dogadać” z generałem de Gaulle, przywódcą Wolnej Francji. 

Podobno zastanawiał się nawet, czy nie oddać się w ręce FFI. W końcu odciął się od Dar-

nanda.  W  skierowanej  do  Lavala  i  rozkolportowanej  nocie  potępił  Milicję  Francuską  za 

„nadużycie  przyznanych  jej  uprawnień”.  Darnand  zareagował  gniewnie:  „Od  czterech  lat 

otrzymywałem same pochwały. Od czterech lat zachęcaliście mnie do tego wszystkiego, co 

czynię, a dziś, kiedy Amerykanie stoją u bram Paryża, twierdzicie, że będę plamą na hono-

rze Francji! Mogliście to zrobić wcześniej!” 

Jednocześnie Darnand przeprowadził totalną mobilizację ultrakolaborantów. Nie wypa-

dła ona po jego myśli, gdyż wielu milicjantów próbowało ratować swoją skórę, dezertero-

wało  i  kryło  się  w  jakichś  zapadłych  kątach.  Ostatecznie  Darnand  zdołał  skupić  wokół 

siebie od 6 do 8 tysięcy przeszkolonych wojskowo funkcjonariuszy, głównie z Francs Gar-

des, po czym wydał tajny rozkaz adresowany do prefektów (wojewodów) oraz dyrektorów 

regionalnych do spraw utrzymania porządku,  w  którym stwierdził, iż zabrania  milicji wy-

stępować  zbrojnie  przeciwko  oddziałom  alianckim,  nakazuje  natomiast,  aby  jej  formacje 

brały aż do końca udział w zwalczaniu ruchu oporu. W chwili wycofywania się Niemców, 

instruował Darnand,  milicjanci  mają natychmiast odchodzić na.  wschód. To ostatnie zale-

cenie  wynikało z aktualnej sytuacji, jaka panowała  w  kraju. Otóż Darnand został poinfor-

mowany przez Oberga, że na zajętych przez aliantów terenach milicjanci traktowani są jako 

wyjęci  spod  prawa.  Radio  Wolnej  Francji  bez  przerwy  nadawało  wezwanie:  „Milicjan-

ci-mordercy!  Strzelajcie  do  nich  jak  do  wściekłych  psów!”  I  rzeczywiście,  w  miejscowo-

ś

ciach  opanowanych  przez  partyzantów  (jeszcze  przed  nadejściem  aliantów  oswobodzili 

oni  znaczne  obszary  Francji)  odbywały  się  sądy  polowe  nad  schwytanymi  funkcjonariu-

szami milicji. Z reguły wyrok brzmiał: kara śmierci za zdradę ojczyzny! 

Pod koniec lipca 1944 roku odbyła się w Paryżu narada dowództwa milicji z udziałem 

Darnanda. Padła wtedy propozycja, aby on właśnie i najbardziej znienawidzeni przez ruch 

oporu  milicjanci  udali  się  do  Szwajcarii,  gdzie  zostaną  internowani,  ale  ocalą  życie.  Dar-

background image

nand projekt ten kategorycznie odrzucił. 

- Nie wszystko jeszcze stracone! - stwierdził. 

Wobec takiej postawy Darnanda podczas narady ograniczono się jedynie do opracowa-

nia  planu  ewakuacji  formacji  milicyjnych  oraz  ich  rodzin.  Dla  ewakuowanych  z  południa 

miejscem  koncentracji  miał  być  Dijon,  a  dla  uchodzących  z  centralnych  i  północnych  de-

partamentów  -  Nancy.  Perspektywicznie  wyznaczono  też  dalsze  docelowe  schronienia:  w 

Wogezach, w Alzacji. 

Piętnastego sierpnia alianci  wysadzili desant  na południu  Francji,  wzięła  w  nim  udział 

francuska 1 armia, a od północy i zachodu zaczęły zbliżać się do Paryża te jednostki, które 

dokonały desantu w Normandii (wśród nich francuska dywizja pancerna). Następnego dnia 

Darnand wydał rozkaz ogólnej ewakuacji milicji do Dijon oraz Nancy i osobiście nadzoro-

wał  ucieczkę  swych  podwładnych  z  Paryża.  17  sierpnia  mieszkańcy  stolicy  mogli  obser-

wować  długą  kolumnę  wozów  osobowych  i  ciężarowych  wypełnionych  milicjantami  oraz 

ich rodzinami. Ci, dla których samochodów nie starczyło, opuścili Paryż pieszo. Na  miej-

scu pozostała jedynie 30-osobowa  grupa  milicjantów,  którzy palili archiwa oraz pomagali 

Niemcom w aresztowaniu i torturowaniu patriotów. Opuścili oni stolicę Francji wieczorem 

18 sierpnia. Następnego dnia w Paryżu wybucha powstanie. Niemcy próbują je stłumić, ale 

ich wysiłki są daremne. 20 sierpnia Niemcy wywożą Pétaina do Belfortu. Okupant cofa się 

ku granicom Rzeszy. 

Tak przedstawiała się sytuacja w. Paryżu. A co działo się w innych rejonach Francji? 

Wszędzie  wyglądało  podobnie.  Milicjanci  zgodnie  z  rozkazem  Darnanda  opuszczali 

miejsca pobytu i ruszali  w drogę, troszcząc się głównie o  siebie i  swoje  rodziny.  Znaleźli 

się  jednak  wśród  nich  i  tacy,  którzy  przed  udaniem  się  na  trasę  ucieczki  wymordowali 

uprzednio swoich więźniów. W Montpellier, w Lyonie, w Vichy, w Clermont-Ferrand i w 

Rennes  w  tych  ostatnich  dniach  przed  wyzwoleniem  ginęli  jeszcze  z  rąk  swoich  współ-

ziomków  bojownicy  ruchu  oporu.  A  już  zupełnie  nieprawdopodobne  wydaje  się  postępo-

wanie  szefa  II  oddziału  milicji,  w  Bordeaux..  Lucien  Dehan  opuścił  Bordeaux  razem  ze 

swymi więźniami i po drodze zadawał im straszliwe tortury. Sporo milicjantów z południa 

uciekło  do  Hiszpanii  oraz  do  północnych  Włoch,  gdzie  jeszcze  bronili  się  Niemcy  oraz 

faszyści włoscy. 

W  czasie  gdy  najwyższe  dowództwo  milicji  razem  ze  swymi  podwładnymi  z  wolna 

background image

zmierzało z Paryża do Nancy, w mieście tym rozgrywały się niesamowite sceny. Ściągają-

cych tu z całej Francji, także i z Dijon, milicjantów lokowano w koszarach, szkołach i pry-

watnych  mieszkaniach.  Transport  kilkuset  milicjantów  oraz  milicjantek  z  Vichy  zakwate-

rowano  w  zabudowaniach  prywatnej  szkoły  katolickiej  na  tyłach  katedry.  Milicjantów  z 

rodzinami umieszczono w jednym skrzydle, samotnych w drugim, a niezamężne milicjantki 

w  trzecim.  Opiekę  duchowną  sprawował  nad  nimi  „ojciec”  Brevet,  bratanek  Darnanda, 

jeden z wielu kapelanów milicji. Mimo tej opieki, mimo iż Brevet apelował, by milicjanci 

zachowywali spokój i porządek, w pomieszczeniach szkoły niemal całą dobę rozlegały się 

pijackie  wrzaski.  Do  tej  zapoczątkowanej  przez  mężczyzn  zabawy  dołączyły  kobiety.  Po-

pijawy przekształciły się teraz w hałaśliwe orgie. Te niewybredne rozrywki nabrały znacz-

nie  większej  pikanterii,  kiedy  do  Nancy  ściągnęła  ekipa  II  oddziału  z  katowni  w  „Petit 

Casino”, w Vichy. Ci znani niemal w całej Francji oprawcy usiłowali bowiem w przerwach 

między libacjami kontynuować swój krwawy proceder. Teraz postanowili „wyeliminować” 

z szeregów milicji ludzi niepewnych i zabrali się do dzieła z niebywałą energią. Zbrodniczą 

grupą zainteresowało się gestapo, które szybko znalazło godne dla tych  „speców” zajęcie. 

Mieli  udać  się  do  Rzeszy  i  szpiegować  robotników  francuskich  przebywających  tam  na 

przymusowych robotach. Po wielkim „przyjęciu” ekipa oprawców wyjechała za Ren. 

Wreszcie do Nancy zjechał Darnand i zaprowadził tam jaki taki porządek. Zastanawiał 

się,  co  dalej  robić  z  milicjantami,  którzy  ściągnęli  w  te  okolice  (okazało  się,  że  było  ich 

około 6 tysięcy), ale najpierw chciał zorientować się, jaka jest sytuacja kierownictwa Pań-

stwa  Francuskiego,  na  czele  którego  stał  Pétain.  W  tym  celu  udał  się  do  Belfortu,  gdzie 

marszałek i jego ministrowie przebywali pod strażą esesmanów. Na miejscu okazało się, że 

terytorium,  które  nazywano  „Państwem  Francuskim,  zostało  już  zajęte  przez  aliantów,  a 

Pétain i Laval chcieli, aby uznano ich za niemieckich więźniów. Liczyli, że po zwycięstwie 

aliantów  będzie  to  przemawiało  na  ich  korzyść.  Darnanda  i  jego  popleczników  zaniepo-

koiła jednak inna wiadomość. Otóż nagle na scenie politycznej pojawił się Fernand Brinon, 

pełniący  dotychczas  czysto  formalną  funkcję  delegata  rządu  Vichy  w  niemieckich  wła-

dzach  okupacyjnych  z  siedzibą  w...  Paryżu.  W  ten  sposób  Państwo  Francuskie  Pétaina 

miało swą ambasadę w stolicy Francji! Brinon załatwiał też jakieś sprawy w siedzibie am-

basady III Rzeszy we Francji, która mieściła się nie w Vichy, ale również w Paryżu... 

I  w  tych  dniach  Brinon  z  własnej  inicjatywy,  za  pośrednictwem  ministra  spraw  zagra-

background image

nicznych Joachima Ribbentropa, uzyskał audiencję u Hitlera w jego kwaterze głównej pod 

Kętrzynem.  Po  tej  wizycie  wygłosił  radiowe  przemówienie  do  narodu  francuskiego,  w 

którym obwieszczał: 

- Władza, której teraz podlegacie, została  wam  narzucona... Tak zwane  wyzwolenie to 

nic  innego  jak  zniszczenie  i  śmierć...  Stawiajcie  opór...  Tylko  nasze  zwycięstwo  położy 

kres waszym cierpieniom. 

Wątpliwe, czy ktokolwiek we Francji słyszał te słowa nadane po francusku przez hitle-

rowską  radiostację.  A  jeśli  nawet,  to  z  pewnością  uznał,  że  Brinon  postradał  zmysły.  On 

jednak  myślał inaczej. Nie taił zadowolenia, że udało  mu  się uprzedzić innych  kolaboran-

tów, np. Darnanda, i przejąć spadek po Pétainie. Żałosny, co prawda, ale kto wie, jak poto-

czą się ostatecznie losy wojny? 

Hitlera nie ucieszyła zbytnio inicjatywa Brinona. Wódz III Rzeszy wolałby, aby na cze-

le jakiegoś „rządu francuskiego” na emigracji stanął sam Pétain lub Laval, ale skoro ci nie 

wyrazili  zgody  na  podjęcie  rozmów  na  temat  reorganizacji  rządu  Vichy,  1  września  1944 

roku wezwał do swojej kwatery najwierniejszych z wiernych kolaborantów, czyli Darnan-

da,  Déata  i  Doriota,  i  kazał  im  utworzyć  Francuski  Komitet  Rządowy  z  Brinonem  jako 

przewodniczącym.  Przy  okazji  uraczył  francuskich  zdrajców  pocieszającą  informacją  na 

temat  straszliwych  skutków  bombardowania  Wielkiej  Brytanii  za  pomocą  samolo-

tów-pocisków V-1. Zapewnił też, że nie jest to ostatnie słowo niemieckie w tej kwestii, że 

nowe  jeszcze  groźniejsze  bronie  są  przygotowywane  i  będą  wkrótce  użyte,  co  zupełnie 

zmieni bieg wojny. Na zakończenie wizyty Hitler podszedł do Darnanda: 

- Wielu milicjantów zginęło dla wielkiej sprawy - powiedział z właściwą mu emfazą - 

ale  tak  jak  ci  w  Stalingradzie  nie  oddali  życia  na  próżno...  Po  powrocie  do  Belfortu  szef 

milicji ze łzami w oczach powtarzał słowa Hitlera swym współpracownikom. 

W kilka dni po spotkaniu Hitlera z francuskimi kolaborantami Niemcy przewieźli Péta-

ina do Siegmaringen w Wirtembergii, aby stworzyć pozory, że marszałek patronuje nowej 

kolaboranckiej  imprezie.  Dla  nadania  prawdopodobieństwa  całej  sprawie  marszałka 

umieszczono w zamku Hohenzollernów, w którym urzędował komitet Brinona. 

Tymczasem  Darnand,  który  zachował  oczywiście  szefostwo  milicji,  został  mianowany 

przez  Brinona  (za  namową  Niemców)  komisarzem  do  spraw  „organizacji  francuskich  sił 

zbrojnych”.  Ten  nie  dbał  już  jednak  o  tytuły.  Miał  do  rozwiązania  niezwykle  trudny  pro-

background image

blem: co dalej robić z sześcioma tysiącami milicjantów oraz ich rodzinami? 

To  samo  pytanie  nurtowało  zresztą  wszystkich  milicjantów.  Co  mają  robić?  Co  stanie 

się z nimi po nieuchronnej już klęsce Niemców? Pilnie nasłuchiwali Radia Paryż, które w 

imieniu  Wolnej  Francji  ogłaszało  triumfalne  komunikaty  o  klęsce  hitlerowców  na  wscho-

dzie  i  na  zachodzie  i  informowało  o  karach,  jakie  spotykają  kolaborantów.  Wszystko  to 

budziło  paniczny  strach  w  Nancy  i  wszędzie  tam  gdzie  zakwaterowano  funkcjonariuszy 

Milicji  Francuskiej.  Ponadto  front  nieustannie  przesuwał  się  ku  Lotaryngii  i  Alzacji  i  z 

dniem  każdym  zbliżała  się  chwila,  w  której  trzeba  będzie  opuścić  Nancy  i  udać  siq  do 

Niemiec.  Co przezorniejsi i bardziej przedsiębiorczy  milicjanci, dysponujący odpowiedni-

mi zasobam w złocie i biżuterii, które rabowali przy okazji aresztowań, nawiązywali kon-

takty z niemieckimi oficerami, oferującymi im przewiezienie do północnych Włoch, gdzie 

podobno działał tajny kanał przerzutowy do Hiszpanii, a potem do Ameryki Południowej. 

Rozpoczęły się dezercje i samowolna zmiana miejsca pobytu. Wreszcie nadszedł rozkaz o 

natychmiastowej ewakuacji z powodu zbliżania się aliantów do rejonu Nancy i trzeba było 

rozstać się z rodzinami. 

Ż

ony  i  dzieci  oraz  milicjantki  zostały  przetransportowane  do  trzech  obozów  ewaku-

acyjnych w pobliżu Stuttgartu, a mężczyźni (ok. 4500) mieli udać się do Alzacji. Szykują-

cych się w drogę uprzedzono, że z chwilą przekroczenia granicy wyznaczonej przez Niem-

ców, dowolnie i wbrew rozejmowi z 1940 roku, muszą pamiętać o tym, że znajdują się na 

terenie Rzeszy. 

Po  kapitulacji  Francji  hitlerowcy  włączyli  całą  Alzację  do  Rzeszy.  Wszechwładnym 

panem tej części Francji został gauleiter Badenii Robert Wagner, którego Hitler mianował 

szefem  rządu  cywilnego  w  Alzacji,  a  następnie  komisarzem  obrony  Rzeszy  na  tych  tere-

nach. Wagner natychmiast po objęciu nowych obowiązków przystąpił do akcji germaniza-

cyjnej.  Za  mówienie  po  francusku  kobiety  wysyłano  do  obozu  koncentracyjnego,  a  męż-

czyzn wcielano do Wehrmachtu. Terror doprowadzono do perfekcji. Rozkaz Berlina naka-

zujący  przygotowanie  kwater  i  wyżywienia  dla  Milicji  Francuskiej  został  przyjęty  przez 

Wagnera bardzo niechętnie. 

Wykonał  go  wreszcie, ale jaką przy tym  wykazał złośliwość. Otóż polecił ewakuować 

prawie w całości obóz koncentracyjny w Struthofie, w Wogezach, i ulokował w nim część 

milicjantów. Pozostałych  skierowano do znajdującego się  w pobliżu domu pracy przymu-

background image

sowej. W nowym miejscu pobytu działo się jeszcze gorzej niż w Nancy. Ciągle wybuchały 

kłótnie i bójki: o jedzenie, o lepsze spanie, o awanse (uzyskanie wyższego stopnia łączyło 

się  z  wypłacaniem  podwyższonego  żołdu).  Rosła  też  liczba  dezerterów,  na  których  z  roz-

kazu Wagnera polowała żandarmeria niemiecka. Schwytanych wieszano lub rozstrzeliwano 

na miejscu. 

Piętnastego  września  jednostki  alianckie  wkroczyły  do  Nancy.  Niemcy  twierdzili,  że 

zorganizują  obronę  na  Renie,  a  Hitler  wprowadzi  nowe  bronie  do  akcji.  Mówili  także,  że 

milicjanci zostaną ewakuowani w głąb Rzeszy i wreszcie przestaną się wylegiwać w obo-

zach.  Zostaną  zatrudnieni  jako  robotnicy  w  przemyśle  zbrojeniowym.  Rozpacz  ogarnęła 

wierne sługi kolaboranckiego reżimu. Nie uśmiechała im się ciężka praca za głodowe racje, 

nie uśmiechała się im harówka pod kierunkiem niemieckich nadzorców. Zewsząd rozlegało 

się błaganie: „Szefie! Ratuj!”. 

Darnand osobiście pożegnał pierwszy rzut transportu kolejowego, który przewiózł mili-

cjantów do Ulm w Badenii-Wirtembergii, i zaczął zabiegać o audiencję u szefa Głównego 

Urzędu SS, obergruppenführera Gottloba Bergera. Ten przyjął go podobnie jak poprzednio. 

Jowialnie  i  z  humorem.  Poklepywał  po  plecach,  poił  alkoholem,  tłumaczył,  iż  Niemcy 

wojnę wygrają, bo führer wie co robi. 

- Ale czym mogę służyć naszemu francuskiemu przyjacielowi? - zapytał wreszcie. 

-  Dysponuję  kilkoma  tysiącami  dzielnych  ludzi.  Proponuję  utworzyć  z  nich  dobrze 

uzbrojone  jednostki  do  walki  z  partyzantami,  na  przykład  w  Jugosławii  i  we  Włoszech... 

Pod własnym dowództwem i we własnych uniformach. 

- Dlaczego nie? Jasne! Napijmy się! 

- Kiedy więc będziemy mogli tworzyć te oddziały? - Darnand kuł żelazo póki gorące. 

- Wehrmacht nie chce pańskich ludzi. Mam w tej sprawie dokładne rozeznanie. - Berger 

zasępił się. 

- Pozostaje wam tylko Waffen SS, ale ostateczną decyzję może podjąć jedynie reichsf-

ührer SS! 

Kilka  dni  później  do  Ulm,  gdzie  miał  teraz  kwaterę  szef  Milicji  Francuskiej,  przybył 

oficer  SS.  Polecił on  Darnandowi,  aby  ubrał  się  i  zajął  miejsce  w  samochodzie.  W  czasie 

przejazdu ulicami miasta Darnand nie widział ani jednego ze swoich podwładnłych. Wszy-

scy siedzieli grzecznie i spokojnie w swoich kwaterach. W porównaniu z tym, co działo się 

background image

w Nancy, tu, w Ulm, zachowanie milicjantów przypominało postawę zakonników z klasz-

toru kontemplacyjnego. Kapelan Brevet nie znajdował słów uznania dla swych podopiecz-

nych.  Nie  wiedział  albo  udawał,  że  nie  wie  o  tym,  iż  policja  niemiecka  bardzo  boleśnie 

przypomniała niesfornym, że tu „nie Francja, że tu musi być porządek!” 

Oficer SS zawiózł Darnanda na lotnisko, gdzie czekał już gotowy do drogi samolot. 

Obok szefa Milicji Francuskiej zajęło w nim miejsce kilku wyższych oficerów SS, któ-

rzy aż do wylądowania nie zamienili z nim ani jednego słowa. Po paru godzinach lotu zna-

leźli się na jakimś wojskowym lotnisku, skąd pasażerów przewieziono nad jezioro Mamry. 

Tu w odległości 30 km od głównej kwatery Hitlera założono kwaterę Heinricha Himmlera. 

Reichsführer  SS  przyjął  Darnanda  chłodno.  Najpierw  zapewnił  go,  że  Rzesza  pod 

przewodnictwem Adolfa Hitlera wygra wojnę, a później przeszedł do interesującej Francu-

za sprawy. 

- Jedna trzecia milicjantów zostanie skierowana do obozu w Wildflecken, gdzie formuje 

się  francuska  dywizja  SS.  Nie  wiem  jeszcze,  jaką  nazwę  je  nadać:  „Jeanne  d'Arc”  czy 

„Charlemagne”... W tym momencie Darnandowi udało się zadać jedno jedyne pytanie: 

-  Dlaczego  tylko  jedna  trzecia  do  Waffen  SS?  Oni  wszyscy  powinni...  Himmler  nie 

pozwolił mu skończyć. 

-  SS  ma  bardzo  wysokie  wymagania  co  do  walorów  fizycznych,  postawy  politycznej 

oraz  ducha  bojowego...  Jeszcze  jedno.  Francuskie  oddziały  Waffen  SS  będą  walczyły  na 

froncie wschodnim! Tam jest potrzebny każdy człowiek! Jedna trzecia milicjantów pójdzie 

do  jednostek  Francs  Gardes.  Zachowają  dotychczasowe  umundurowanie  i  dowództwo. 

Zostaną skierowani do walki z partyzantami we Włoszech. W tej formacji będą służyli ci, 

którzy nadają się do wojska, ale nie do Waffen SS. Pozostali, którzy nie mogą nosić broni, 

pójdą do przemysłu! 

Darnand  usiłował  jeszcze  coś  powiedzieć,  ale  dwaj  adiutanci  Himmlera  wyprowadzili 

go z gabinetu reichsführera SS. 

W  Ulm  nastąpił  teraz  „sądny  dzień”.  Milicjanci  zostali  poddani  niezwykle  surowym 

badaniom lekarskim, przeprowadzanym przez lekarzy z SS, po których to badaniach około 

2 tysiące ludzi skierowano do obozu szkoleniowego  w Wildflecken, w górach Rhon, mię-

dzy  Fuldą  a  Bruckenau.  Z  grupy  tej  wyłoniono  wkrótce  500  milicjantów  i  sformowano 

„batalion  honorowy”,  który  pełnił  straż  wokół  zamku  w  Siegmaringen,  gdzie  przebywał 

background image

Pétain. Około 1000 milicjantów wcielono do specjalnego batalionu Francs Gardes, który w 

marcu 1945 roku został skierowany do północnych Włoch. I wreszcie około 1000 wysłano 

do fabryk. 

Znowu rozpoczęły się dezercje, znowu milicjanci zaczęli podejmować próby przedosta-

nia  się  do  Włoch,  a  nawet  powrotu  do  Francji.  Najwięcej  dezerterów  wywodziło  się  z  tej 

grupy,  którą  kierowano  do  pracy  w  przemyśle.  Później  wielu  z  tych,  którzy  trafili  do  fa-

bryk, służyło wiernie gestapo. Informowali oni o nastrojach panujących wśród robotników 

cudzoziemskich, nie orientujących się, że nie każdemu Francuzowi można zaufać. Również 

sporo zakwalifikowanych do Waffen SS wolało zaryzykować ucieczkę, niż jechać na front 

wschodni. Ale ich los był z góry przesądzony. Schwytanych czekała śmierć na miejscu lub 

obóz koncentracyjny. 

Darnand mimo swej rangi obersturmführera SS jakoś nie znalazł się w szeregach dywi-

zji „Charlemagne”. Być może stan jego zdrowia nie był zadowalający, być może nie miał 

na to ochoty. I to ostatnie przypuszczenie wydaje się bardziej prawdopodobne. Bo przecież 

reichsführer SS, doceniając jego wyjątkowe zasługi, na pewno wyraziłby zgodę, aby towa-

rzyszył on najwierniejszym podwładnym na froncie wschodnim. 

W  marcu  1945  roku  Darnand  „znalazł  się”  w  jednostce  Francs  Gardes  w  rejonie  Me-

diolanu,  gdzie  przeprowadzał  akcje  przeciwko  partyzantom  włoskim.  Szczególnie  jednak 

interesowała go dolina Valtellina  w  Alpach, a tam  miasteczko Tirano, skąd biegnie do St. 

Moritz najwyżej w Europie położony szlak kolejowy. Mimo wojny od czasu do czasu kolej 

ta kursowała. Darnand miał nadzieję, że któregoś dnia wsiądzie do pociągu i znajdzie się w 

Szwajcarii.  Kiedy  jednak  władze  tego  kraju  ogłosiły,  że  będą  wydawać  Wolnej  Francji 

przestępców  wojennych,  a  za  takiego  uznano  szefa  Milicji  Francuskiej,  zrezygnował  ze 

swoich planów. 

Dwudziestego piątego kwietnia 1945 roku oddział Francs Gardes został otoczony w Ti-

rano przez partyzantów. Po kilku godzinach walki milicjanci skapitulowali i zostali osadze-

ni  w  więzieniu.  Mieli  tam  przebywać  do  czasu  przekazania  ich  władzom  Wolnej  Francji. 

Jednak wśród zatrzymanych nie było Darnanda. Zniknął bez śladu. 

background image

W SZEREGACH SS 

Po  zajęciu  całej  Francji  przez  armię  hitlerowską  „rząd”  marszałka  Pétaina  znalazł  się 

pod  ścisłym  nadzorem  władz  okupacyjnych,  ale  mimo  to  ciągle  występował  wobec  Fran-

cuzów jako „ich rząd”. W końcu 1943 roku Cecil von Renthe-Fink został mianowany „spe-

cjalnym  doradcą  niemieckim  przy  osobie  marszałka  Pétaina”  -  oficjalnie  zajął  stanowisko 

„członka  sekretariatu  marszałka”  -  faktycznie  jednak  był  jego  nadzorcą,  którego  zadanie 

polegało na przestrzeganiu, aby wszystkie zarządzenia wydawane przez „rząd” Pétaina były 

zgodne  z  zarządzeniami  niemieckimi.  Wszelkie  projekty  zmian  ustaw  musiały  być  przed-

kładane  mu  do  oceny  i  zatwierdzenia,  zgody  „specjalnego  doradcy”  wymagały  również 

projekty  zmian  personalnych  w  „rządzie”.  Jeśli  von  Renthe-Fink  miał  jakiekolwiek  wąt-

pliwości, wysyłał francuskie dokumenty do Berlina, aby tam podjęto decyzję. 

W  miarę  upływu  czasu  niemiecki  nadzorca  coraz  rzadziej  korzystał  z  rad  zwierzchni-

ków.  Członkowie  „rządu”  Vichy  kolaborowali  z  okupantem  od  początku  wojny  i  znali 

doskonale kryteria i wymogi doradcy. Doskonale układała się także współpraca w dziedzi-

nie  wojskowej,  zwłaszcza  jeśli  chodzi  o  walkę  przeciwko  partyzantom  i  komunistom.  O 

przykładnej, doskonałej wręcz współpracy z Niemcami świadczy fakt, że trzy miesiące po 

okupacji  całego  kraju  marszałek  Pétain  pozwolił  Francuzom  na  „wstępowanie  do  obcych 

formacji”, natomiast w lipcu 1943 roku administracja francuska zezwoliła swoim rodakom 

na wstępowanie do Waffen SS. 

W ślad za tym zezwoleniem kolaboranckie środki masowego przekazu rozwinęły kam-

panię propagandową, wzywającą Francuzów do masowego udziału w krucjacie przeciwko 

bolszewizmowi, oczywiście w składzie jednostek SS. 22 lipca 1943 roku „prezydent” Laval 

podpisał  dekret,  w  którym  nazywał  już  rzecz  po  imieniu,  mianowicie  głosił,  że  Francuzi 

mogą „wstępować ochotniczo do formacji poza terytorium francuskim, utworzonych przez 

rząd niemiecki (Waffen SS) do walki z bolszewizmem”. 

Wkrótce  powstało  nowe  pismo,  „Devenir”  (Zostań  esesmanem),  ozdobione  swastyką. 

Wzywano w nim Francuzów do obrony wspólnoty i kultury europejskiej, nazywając przy-

background image

szłych  francuskich  esesmanów  „wiernymi  żołnierzami  führera”.  W  jednym  z  numerów 

„Devenir” próbowano dowieść, że Waffen SS  można porównać do doborowych jednostek 

armii  napoleońskiej  walczących  przeciwko  Rosji.  Motyw  napoleoński  będzie  odtąd  nie-

ustannie towarzyszył propagandzie na rzecz wstępowania do Waffen SS. 

To  namawianie  i  zachęcanie  przyniosło  wreszcie  wyniki.  Do  punktów  werbunkowych 

zaczęli napływać pierwsi ochotnicy,  których Niemcy  natychmiast  wysyłali do miejscowo-

ś

ci  Cernay  w  Alzacji,  gdzie  prowadzono  wstępne  przeszkolenie  i  naukę  języka  niemiec-

kiego. 

Tymczasem  wieści  napływające  z  frontu  wschodniego  nie  napawały  optymizmem  ani 

Niemców, ani ich sojuszników, francuskich kolaborantów. Wojska niemieckie ponosiły na 

wschodzie  ogromne  straty,  toteż  z  każdym  dniem  rosło  zapotrzebowanie  na  żołnierzy. 

Niezwykle  ostre  kryteria  zdrowotne,  stawiane  dotychczas  ochotnikom  wstępującym  do 

jednostek SS, stawały się coraz bardziej liberalne. Jeżeli na początku 1943 roku    odrzuca-

no    kandydata,  któremu  brakowało  choć  jednego  zęba,  w  połowie  tego  samego  roku 

przyjmowano ludzi mających poważne braki w uzębieniu. Nie zwracano również uwagi na 

przeszłość kryminalną kandydata (była ona nawet pożądana), nie stosowano także żadnych 

kryteriów  rasowych.  Do  ochotniczych  jednostek  Waffen  SS  przyjmowano  zarówno  Tata-

rów, jak i Arabów, choć poszczególne oddziały miały zazwyczaj jednolity narodowy skład. 

Oczywiście  poza  dowódcami  od  szczebla pułku  i  powyżej,  gdyż  ci  byli  zazwyczaj  Niem-

cami. W wielu przypadkach stanowisko dowódcy było dublowane. Na czele jednostki stał 

Norweg, Duńczyk lub Francuz, lecz faktycznie dowodził tzw. inspektor niemiecki. 

Począwszy od połowy 1943 roku Niemcy tworzyli pospiesznie coraz to nowe dywizje 

Waffen SS. W ten sposób zorganizowano narodową dywizję walońską (9 tys. ludzi), fran-

cuską  (10  tys.)  i  włoską  (10  tys.).  W  Waffen  SS  byli  także  Szwajcarzy  (700  osób)  oraz 

Brytyjczycy  (100  osób).  Przyjmowano  również  zdrajców  z  poszczególnych  republik  ra-

dzieckich, a także Słowaków, Albańczyków, Serbów, Bośniaków, Greków, Czechów, Wę-

grów, Bułgarów i Rumunów. 

W  połowie  sierpnia  1943  roku  do  ośrodka  szkoleniowego  Waffen  SS  w  Bad  Teolz  w 

Bawarii  wysłano  na  dalsze  szkolenie  trzy  kompanie  francuskich  esesmanów  z  Alzacji. 

Nosili  oni  typowe  mundury  tej  formacji  z  czarnymi  kołnierzami  i  naramiennikami  oraz 

stopnie  SS.  Od  Niemców  różnili  się  wyłącznie  tym,  że  podobnie  jak  legioniści  na  lewym 

background image

ramieniu mieli naszywkę z francuskimi barwami narodowymi. Otrzymywali również żołd z 

kasy  niemieckiej.  Na  przykład  dla  esesmana  (szeregowca)  wynosił  on  600  franków  mie-

sięcznie, dla scharführera (sierżanta) 900, a sturmbannführera (majora) 1920 franków: Poza 

tym za każdy dzień służby w pierwszej linii wszyscy otrzymywali dodatek w wysokości 20 

franków,  a  mającym  rodziny  przysługiwało  dodatkowo  około  3500  franków  miesięcznie. 

Biorąc pod uwagę ceny żywności i artykułów przemysłowych żołd nie był wygórowany. 

Do końca 1943 roku do Waffen SS zgłosiło się ponad 2000 Francuzów. Po zakończeniu 

szkolenia  utworzono  z  nich  sturmbrigade  SS  (brygadę  szturmową),  na  czele  której  stanął 

sturmbannführer  Gamory  Dubordeau,  aktywista  Francuskiej  Partii  Ludowej,  zawodowy 

oficer. 

Mimo trudnej sytuacji Niemcy długo wahali się z wysłaniem francuskiej brygady SS na 

front. Nie dlatego, żeby nie ufali Francuzom. Wszak dowody wierności wobec führera dali 

już legioniści francuscy w grudniu 1941 roku oraz podczas walki z partyzantami. Po prostu 

zdaniem dowódców niemieckich nie byli to najlepsi żołnierze. Podobno sam Hitler ocenił 

ich w sposób lapidarny: „nic nie warci”. 

Ponieważ jednak sytuacja na froncie pogarszała się z dnia na dzień, 30 lipca 1944 roku 

skierowali  Niemcy  francuską  brygadę  w  rejon  Sanoka.  W  tym  czasie  spora  część  Polski 

była już wolna, a w Lublinie ogłoszony został Manifest PKWN i obradowała Krajowa Rada 

Narodowa.  Na  zachodzie  także  wojska  niemieckie  nie  odnosiły  sukcesów.  Armie  sprzy-

mierzone,  które  wylądowały  w  Normandii  6  czerwca  1944  roku,  wyzwoliły  Półwysep 

Normandzki  i  rozpoczęły  ofensywę  zakończoną  wyzwoleniem  Paryża.  Wolne  były  także 

Rzym i Florencja. 

Francuscy esesmani dotarli do Sanoka 1 sierpnia i po krótkim odpoczynku zostali skie-

rowani na pierwszą linię. Już po  wojnie jeden z Francuzów  tak opisywał swoje  wrażenia: 

„Panował  wśród  nas  wspaniały  duch.  Dostąpiliśmy  zaszczytu  walki  u  boku  dywizji  SS 

»Horst  Wessel«.  Jednak  zanim  zdążyliśmy  zająć  pozycje,  spadł  na  nas  prawdziwy  grad 

pocisków  artyleryjskich,  moździerzowych  i  rakietowych.  W  ciągu  kilkunastu  sekund  zgi-

nęło wielu naszych żołnierzy, w tym kilku oficerów. Kiedy otrzymaliśmy rozkaz wycofania 

się  w  kierunku  Mielca,  z  tysiąca  dwustu  esesmanów  naszej brygady  doliczyliśmy  się  nie-

całego tysiąca. I co najgorsze, w czasie walki nie zobaczyliśmy ani jednego bolszewika”. 

Drugiego sierpnia radziecka 38 armia, wchodząca w skład 1 Frontu Ukraińskiego, wy-

background image

zwoliła  Sanok  i  Brzozów.  Wojska  radzieckie  szły  dalej,  odrzucając  w  kierunku  Dębicy 

dywizje  niemieckiej  17  armii  polowej,  w  skład  której  wchodziła  także  francuska  brygada 

SS. 

Około  trzydziestoosobowy  pododdział  Francuzów  pod  dowództwem  oberjunkra  Henri 

Kreutzera  wyrwał  się z kotła  i okopał na cmentarzu przy  wiosce Radomyśl. Tu dopędziły 

francuskich esesmanów radzieckie czołgi i w ciągu kilku minut pododdział przestał istnieć. 

Podobny  los  spotkał  kompanie,  którymi  dowodził  sturmbannführer  Bance.  Po  panicznej 

ucieczce  jego  ludzie  schronili  się  w  niewielkim  lesie  i  tu  zostali  osaczeni  przez  żołnierzy 

radzieckich. Wkrótce część ich zginęła, a część dostała się do niewoli. 

Sturmbannführer  Bance,  któremu  udało  się  wyrwać  z  okrążenia  zaledwie  z  garstką 

swoich  podwładnych,  dotarł  do  Dębicy,  gdzie  kwaterował  już  sztab  niemieckiej  17  armii 

polowej  (Dębica,  leżąca  nad  Wisłoka,  według  zamysłów  niemieckiego  dowództwa  miała 

być  przekształcona  w  silny  węzeł  oporu  na  drodze  wojsk  radzieckich  zmierzających  na 

Kraków). Tu Bance zebrał jeszcze około dwustu esesmanów, którzy dotarli do miasta wraz 

z jednostkami niemieckimi, i postanowił zająć się sprawami organizacyjnymi, mającymi na 

celu  przywrócenie  sprawności  bojowej  pododdziałów.  Ledwie  ochłonęli  i  zdołali  zająć 

jakąś  nędzną  kwaterę,  odnalazł  ich  Adolf  Reiche,  oficer  łącznikowy  dowódcy  dywizji  SS 

„Horst Wessel”. Rozkaz, jaki przekazał, był krótki: „Zameldować się u dowódcy garnizonu 

i włączyć się do organizacji obrony miasta”. 

Po powrocie do dowództwa dywizji untersturmführer Reich zameldował: 

- Oddział Francuzów liczy dwustu trzech esesmanów; w tym stu lekko rannych. Wszy-

scy  ciężko  przestraszeni...  Telefonista  ryknął  śmiechem,  lecz  zgromiony  wzrokiem  szefa 

sztabu szybko się opanował. 

- Co to znaczy „ciężko przestraszeni”? 

- Mają obłęd w oczach, kilku pierze spodnie, a wszyscy klną Rosjan i tych, co ich na-

mówili do wstąpienia do SS. Nas również... 

Szef sztabu zdał sobie sprawę, że niewielka będzie korzyść z tych ludzi, którzy zupełnie 

inaczej  wyobrażali  sobie  walkę  z  bolszewikami,  którzy  nie  przypuszczali  nawet,  że  od 

pierwszego dnia pobytu  na froncie będą zmuszeni do panicznej ucieczki, i podzielił się  tą 

refleksją z dowódcą dywizji. 

- Wsadzić wszystkich na samochody i  wysłać do Tarnowa. Nie chcę ich widzieć ani o 

background image

nich słyszeć.  - Decyzja dowódcy była  nieodwołalna. Niemcy zdołali utrzymać Dębicę za-

ledwie dwa dni. Jednoczesne natarcia radzieckich dywizji 15 korpusu piechoty 60 armii ze 

wschodu i południa oraz oddziałów 33 korpusu piechoty 5 armii gwardii i 4 korpusu pan-

cernego z północy zmusiły Niemców do  wycofania się na  zachód. 23 sierpnia Dębica zo-

stała wyzwolona. 

Tymczasem  Francuzi  sporządzili  w  Tarnowie  raport,  który  został  przesłany  do  Vichy. 

Wynikało z niego jednoznacznie, że w ciągu zaledwie kilku dni pobytu na froncie (wlicza-

jąc  w  to  dwa  dni  bezładnej  ucieczki)  brygada  szturmowa  SS  „Charlemagne”  straciła  90% 

stanu osobowego (ranni i zabici). 

Na przełomie sierpnia i września wszyscy Francuzi walczący w ramach armii niemiec-

kiej  -  esesmani  i  legioniści  -  na  rozkaz  Berlina  zostali  skierowani  do  północnej  Polski,  w 

okolice  Gdańska.  Tu  1  września  1944  roku  Legion  Ochotników  Francuskich  do  Walki  z 

Bolszewizmem został oficjalnie rozwiązany. Na odprawie oficerów legionu generał Edgard 

Puaud,  mający  również  stopień  standartenführera  SS,  oświadczył,  że  wszystkich  legioni-

stów spotkał duży zaszczyt, zostaną wcieleni do SS. 

- Oczywiście - dodał z ironią w głosie - jeśli ktoś sobie tego nie życzy, może się zwolnić 

i wrócić do domu. 

Wypowiedź  generała  Puauda  została  przyjęta  przez  uczestników  odprawy  ponurym 

milczeniem.  Wszyscy  oni  wiedzieli,  że  Francja  jest  już  wyzwolona  i  właściwie  nie  mają 

dokąd  wracać,  bo  jeśli  nawet  udałoby  im  się  dotrzeć  do  domu,  jako  zdrajcy  zostaliby 

aresztowani i postawieni przed sądem. 

Edgard  Puaud,  oficer  zawodowy  armii  francuskiej,  rozpoczął  karierę  w  Legii  Cudzo-

ziemskiej. Walczył między innymi w Indochinach, Maroku i Syrii. W 1939 roku skończył 

pięćdziesiąt  lat  i  został  odwołany  do  kraju.  Po  kapitulacji  Francji  dowodził  23  pułkiem 

piechoty armii rozejmowej. 

W czerwcu 1943 roku Puaud wstępuje do Legionu Ochotników Francuskich do Walki z 

Bolszewizmem.  Powierzono  mu  dowództwo  nad  trzema  batalionami  walczącymi  z  party-

zantką radziecką na Białorusi. Wkrótce awansował do stopnia pułkownika. W końcu stycz-

nia 1943 roku został wezwany do Paryża do ambasadora Abetza. 

Niemiec  przyjął  go  bardzo  serdecznie,  zasypał  komplementami,  chwalił  za  zasługi  w 

walce  przeciw  partyzantom  radzieckim.  Wspomniał  nawet,  że  zainteresował  się  nim  sam 

background image

führer. Wreszcie przeszedł do konkretów. 

- Panie pułkowniku, zapewne znany jest panu przychylny stosunek rządu francuskiego 

(„rządu” Vichy - dop. autora) do sprawy wstępowania Francuzów do naszych wyborowych 

jednostek Waffen SS. Wie pan też chyba o tym, że jest to duże wyróżnienie i zaszczyt dla 

pana i pańskich rodaków. Biorąc zatem pod uwagę pana zasługi w walce z bolszewikami, 

proponuję panu, w imieniu führera, stanowisko dowódcy francuskiej dywizji SS. 

Pułkownik Puaud od dawna marzył o dwóch rzeczach: pragnął dowodzić dużym związ-

kiem taktycznym i otrzymać stopień generała. I teraz uświadomił sobie, że nieprzypadkowo 

tuż  przed  wezwaniem  do  Paryża  awansowano  go  do  stopnia  pułkownika  -  była  to  zapo-

wiedź, że wkrótce zostanie generałem. Oczywiście, jeśli przyjmie propozycję Abetza. 

- Mam nadzieję, że pan się zgadza - ciągnął dalej ambasador. 

- Oczywiście... tak... zgadzam się - jąkał wzruszony Puaud. 

- A zatem zgoda. Jeśli jednak chce pan dowodzić dywizją - tłumaczył dalej Abetz - mu-

si się pan postarać o żołnierzy. A to może być trudne. Proszę zastanowić się nad metodami 

werbunku, choć ja mam już konkretną propozycję. Myślę, że powinien pan rozpocząć na-

bór  pod  hasłem:  „krucjata  przeciwko  bolszewikom  w  obronie  kultury  zachodniej”.  Oczy-

wiście  może  pan  przypomnieć  przy  okazji  krucjatę  Napoleona  przeciwko  Rosji.  Ma  pan 

wielu kolegów-oficerów z okresu służby w koloniach. Oni także z całego serca nienawidzą 

komunistów i bolszewików. Na pewno nie odmówią panu pomocy. 

Edgard  Puaud  ostro  zabrał  się  do  roboty  i  faktycznie,  jak  radził  mu  Abetz,  przede 

wszystkim  poszukał  sobie  pomocników.  W  gronie  jego  najbliższych  współpracowników 

znaleźli  się  między  innymi:  kapitan  Armand  Dubois,  Jean  Duvarwier  oraz  porucznik 

Edvard Dupont. Teraz przyszła kolej na środki  masowego  przekazu. Prasa kolaborancka i 

radio  paryskie  na  hasło  „francuska  dywizja  SS”  udzielały  Puaudowi  wszechstronnej  po-

mocy.  Dziennikarze  pisali  pełne  entuzjazmu  artykuły  i  opracowywali  inne  materiały  pro-

pagandowe. W gazetach pojawiły się hasła: „Wstępujcie do pierwszej dywizji Waffen SS, 

dywizji  francuskiej”  (co  sugerowało,  że  będą  dalsze  dywizje),  „Waffen  SS  armią  nowej 

Europy”, na  murach  miast  wykwitły barwne plakaty, z radia płynęły pełne zachęty słowa. 

W całej Francji zorganizowano punkty  werbunkowe,  w  których przy  „ołtarzykach” z róż-

nymi  pamiątkami,  mającymi  podkreślić  dotychczasowe  zasługi  Francuzów  w  walce  z  ko-

munizmem,  stali  wyprężeni  jak  struny  pierwsi  ochotnicy,  już  w  mundurach  Waffen  SS,  z 

background image

trójkolorowymi naszywkami na lewym ramieniu. 

Po kilku miesiącach Puaudowi udało się zwerbować około półtora tysiąca ochotników. 

Wielu  z  nich  działało  dotychczas  w  milicji  petainowskiej  i  teraz,  kiedy  grunt  palił  im  się 

pod nogami, kiedy zdali sobie sprawę, że wkrótce będą musieli ponieść odpowiedzialność 

za popełnione przestępstwa, wstępowali do Waffen SS, licząc na to, że uda im się uniknąć 

ś

mierci z rąk partyzantów. 

Zasługi  pułkownika  Puauda  zostały  wysoko  ocenione  zarówno  przez  Himmlera,  jak  i 

marszałka Pétaina. Marszałek nadał mu tak upragniony stopień generała brygady, a Niemcy 

Krzyż  Żelazny  drugiej  klasy.  Puaud  był  jednak  nieco  zawiedziony,  gdyż  jego  protektorzy 

nie  potwierdzili  francuskiego  stopnia  generalskiego,  nadając  mu  jedynie  stopień  standa-

rtenführera SS. 

Pod  koniec  1944  roku,  po  wcieleniu  kilkuset  byłych  legionistów  oraz  niedobitków  z 

francuskiej brygady szturmowej SS, stan osobowy przyszłej dywizji SS liczył około 2000 

ludzi.  W  końcu  grudnia  1944  roku  standartenführer  Edgard  Puaud  wraz  z  całym  składem 

osobowym,  w  obecności  przydzielonego  do  dywizji  inspektora  brigadeführera  Gustawa 

Krukenberga,  złożył  uroczystą  przysięgę  na  wierność  Hitlerowi.  Francuski  kapelan  dywi-

zyjny,  ksiądz  Mayol  de  Lupe,  celebrował  mszę  świętą,  poświęcił  sztandar  dywizji,  a  na-

stępnie wygłosił kazanie, w którym oświadczył między innymi: „Do was się zwracam, moi 

bracia, do was, którzy jesteście elitą i awangardą chrześcijaństwa... Wam, moi bracia, mogę 

powiedzieć  otwarcie:  jestem  jednym  z  najstarszych  członków  niemieckiej  partii  narodo-

wosocjalistycznej  we  Francji...  Wierzę  w  Boga  i  uważam,  że  od  bezbożnego  barbarzyń-

skiego  bolszewizmu  może  nas  uratować  jedynie  uwielbiany  przez  nas  wszystkich  wódz, 

Adolf  Hitler,  którego  wybrał  za  swoje  święte  narzędzie  i  którego  ramię  uzbroił  sam  Bóg, 

aby bronił naszej świętej wiary...” 

Na  zakończenie  uroczystości  Krukenberg  w  imieniu  führera  nadał  dywizji  oficjalną 

nazwę „33Grenadier Division der Waffen SS Charlemagne”. 

Ksiądz kapelan Jean de Mayol de Lupe był jednym z współtwórców francuskiej dywi-

zji. Pochodził on z rodu książęcego z południowej Francji i przez całe życie starał się po-

godzić  służbę  bożą  ze  służbą  wojskową.  Podczas  pierwszej  wojny  światowej  był  kapela-

nem, a później zgłosił się ochotniczo do służby w armii kolonialnej na środkowym wscho-

dzie i został wysłany do Syrii. Wrócił do kraju, kiedy miał 54 lata. 

background image

Za pracę w koloniach - podkreślono jego udział w „nawracaniu” niewiernych na katoli-

cyzm - został wyróżniony przez Kościół francuski. Otrzymał godność kanonika, a następnie 

prałata rzymskiego z prawem używania tytułu Jego Eminencji. 

Nie ulega wątpliwości, że był gorącym zwolennikiem Hitlera i faszyzmu, a także agen-

tem  hitlerowskim,  zwerbowanym  prawdopodobnie  już  w  1934  roku,  podczas  pobytu  w 

Monachium.  Potwierdza  to  owo  kazanie  wygłoszone  podczas  przysięgi  francuskich  eses-

manów, w którym przyznał się, że należy do NSDAP, oraz list napisany do wodza III Rze-

szy, a odczytany podczas procesu kapelana  w 1947 roku. Otóż  w liście tym pisał:  „Kiedy 

pan został wodzem wszystkich Niemców, przybyłem z ramienia rządu francuskiego z misją 

do Niemiec, do uniwersytetów  w  Monachium. Już pierwszego dnia  wygłosiłem publiczne 

przemówienie, w którym podkreśliłem wierność ideałom ruchu narodowosocjalistycznego. 

Ten fakt dodał mi śmiałości, aby zwrócić się do pana, mój Wodzu, i oświadczyć, że jestem 

dumny, iż przysięgałem Ci wierność...” 

Właśnie podczas pobytu w Monachium, a następnie w Norymberdze w 1938 roku, po-

znał i zaprzyjaźnił się z profesorem Otto Abetzem i Westrickiem, z którymi aż do wybuchu 

wojny prowadził ożywioną korespondencję. 

Mianowanie przez władze okupacyjne Abetza ambasadorem Wielkiej Rzeszy Niemiec-

kiej  we  Francji  (w  żadnym  okupowanym  kraju  Niemcy  nie  mianowali  swoich  ambasado-

rów,  a  jedynie  wyznaczali  gubernatorów)  Jego  Eminencja  przyjął  z  największą  radością. 

Już następnego dnia po ogłoszeniu tej informacji przez radio paryskie prałat pospieszył do 

siedziby Abetza, gdzie został przyjęty z otwartymi ramionami. 

-  Czekałem,  czekałem  niecierpliwie  na  Waszą  Eminencję.  Wiedziałem,  że  będzie  pan 

pierwszym Francuzem, który  złoży  mi  wizytę  w  mojej rezydencji -  wykrzykiwał radośnie 

Abetz,  wprowadzając  gościa  do  swego  gabinetu.  -  Mam  dla  Waszej  Eminencji  miłą  nie-

spodziankę... - dodał tajemniczo. Po chwili rozległo się ciche pukanie i do gabinetu wszedł 

rozpromieniony Westrick. Rozmowa między przyjaciółmi i wspólnikami zarazem trwała do 

późnego wieczora. Żegnając gościa na progu swojej rezydencji, Abetz przypomniał: 

-  A  zatem,  tak  jak  ustaliliśmy.  Proszę  zapewnić  swojej  misji  jak  najszersze  poparcie 

wpływowych i liczących się osób. 

Po  tej  wizycie  de  Lupe  zaczął  odwiedzać  różne  osobistości  Kościoła  francuskiego,  by 

przedstawić swoje stanowisko wobec władz okupacyjnych i uzyskać błogosławieństwo dla 

background image

zamierzonych poczynań. Nie wszędzie przyjmowano jego wywody ze zrozumieniem. Nie-

kiedy wyrzucano go po prostu za drzwi. Całkowite poparcie uzyskał jednak ze strony swe-

go  spowiednika,  kanonika  Jourdin,  proboszcza  kościoła  Notre-Dame  de  Victoires.  Ten, 

uważnie wysłuchawszy prałata, tak ocenił „zamiar” współpracy z władzami okupacyjnymi: 

-  Określenie  „współpraca  z  okupantem”  dla  niektórych  może  brzmieć  strasznie.  Ale 

przecież chodzi o 

Francję  i  Francuzów,  których  Jego  Eminencja  może  uratować.  Dlatego  proszę  się  nie 

wahać. W tym miejscu trzeba dodać, że Jego Emmencja Jean de Mayol de Lupe nie przed-

stawił  swemu  spowiednikowi  całej  prawdy.  Nie  powiedział  mu,  że  zobowiązał  się  wyko-

rzystać swój autorytet, autorytet duchownego wysokiej rangi, do wciągnięcia Francuzów do 

armii hitlerowskiej. 

Do kardynała rzymskiego Sibilia, z którym łączyły go bliskie stosunki i z którym odbył 

przed  rokiem  1940  wiele  szczerych  rozmów  na  temat  ruchu  faszystowskiego,  napisał 

otwarcie  o  swoich  zamiarach.  Sibilia  w  odpowiedzi  przesłał  mu  błogosławieństwo,  infor-

mując jednocześnie, że będzie się modlił za powodzenie trudnego zadania, jakiego się pra-

łat  podjął.  De  Lupe  zwrócił  się  również  do  kardynała  Suharda.  Tego  dostojnika  kościoła 

spytał  po  prostu,  czy  może  założyć  mundur  niemiecki.  Kardynał  był  zdumiony  jego  wąt-

pliwościami. 

Jean de Mayol de Lupe był zadowolony. Zdobył alibi i błogosławieństwo, na co zresztą 

powoływał  się  podczas  procesu  sądowego  w  1947  roku.  Osobiście  nigdy  nie  miał  wątpli-

wości,  że  jego  misją  życiową  jest  walka  z  komunizmem,  a  zatem  ze  Związkiem  Radziec-

kim.  Zresztą  już  w  1941  roku,  kiedy  faszyści  francuscy  zaczęli  organizować  Legion  do 

Walki z Bolszewizmem, zgłosił się na kapelana. Jak na procesie zeznawali byli ochotnicy 

legionu, podczas spowiedzi nie tyle wypytywał o ich grzechy, ile o przekonania polityczne 

i motywy, którymi się kierowali wstępując do tej jednostki. Jeśli żalili się, że rodzice potę-

piają  ich  za  służbę  dla  Niemców,  kontaktował  się  z  rodzinami  ochotników  i  przekonywał 

je, że droga obrana przez synów jest słuszna. Istnieje  wiele poszlak, świadczących o tym, 

ż

e ci, którzy przyznali się kapelanowi, iż wstąpili do legionu, aby uniknąć represji za szko-

dzenie okupantowi, i przy najbliższej okazji zamierzają zdezerterować, zostali aresztowani 

i osadzeni w obozach. 

Kiedy  ksiądz  de  Lupe  został  kapelanem  esesmanów  w  dywizji  „Charlemagne”,  nie 

background image

ograniczył  się  jedynie  do  sprawowania  opieki  duchownej  nad  swoimi  „czarnymi  owiecz-

kami”. Miał duże doświadczenie bojowe, zwłaszcza  w  walkach  w armii  kolonialnej, toteż 

niejednokrotnie przejmował dowództwo. Na wielu zdjęciach został utrwalony w hełmie i w 

mundurze SS. Od swoich „owieczek” różnił się tym, że na piersi nosił duży krzyż i nie miał 

trójkolorowej  naszywki  na  lewym  ramieniu.  Przy  każdej  okazji  podkreślał,  że  przede 

wszystkim służy swojemu wodzowi, Adolfowi Hitlerowi, a dopiero potem Francji. 

Były inspektor dywizji „Charlemagne” Gustaw Krukenberg w 1972 roku, w wywiadzie 

udzielonym francuskiej gazecie, wystawił następującą opinię kapelanowi Mayol de Lupe: 

-  To  była  silna  indywidualność...  Jego  Eminencja  lepiej  znał  swoich  żołnierzy  niż  ich 

dowódcy i miał na nich niemal nieograniczony  wpływ. To on był największym zwolenni-

kiem, a zarazem inicjatorem zorganizowania francuskiej dywizji SS. Był moim oddanym i 

zaufanym  pomocnikiem.  Pomagał  w  podnoszeniu  morale  tych,  którzy  utracili  wiarę  w 

zwycięstwo... 

Kadra  francuskich  dywizji  została  przeszkolona  w  Niemczech  w  Wildflecken.  Rozka-

zem z 17 lutego 1945 roku dywizję skierowano w okolice Starogardu Gdańskiego, a w ślad 

za  nią  miał  nadejść  transport  dwudziestu  czterech  czołgów,  wielu  dział  i  moździerzy. 

Transport  ten  nigdy  jednak  do  francuskich  esesmanów  nie  dotarł.  Być  może  Niemcy  w 

ogóle go nie wysłali, lecz użyli do umocnienia własnych jednostek? 

Dwa  pułki  dywizji  „Charlemagne”,  56  i  58,  zostały  skierowane  do  miasteczka  Czarne 

na  Pomorzu  Zachodnim.  Pociąg  z  Francuzami  prawie  przez  całą  drogę  był  ostrzeliwany. 

Zanim  dotarli  na  miejsce,  mieli  już  kilkunastu  zabitych  i  rannych.  W  Czarnem  sytuacja 

przedstawiała się fatalnie. Oto jak opisał swoje wrażenia francuski esesman François Reval: 

„Po opuszczeniu  wagonów  w Hammerstein (Czarne) znaleźliśmy  się  w strasznej sytu-

acji Okropny mróz przenikał do szpiku kości. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się wróg - z 

przodu,  z  tyłu  czy  z  boku...  Wszędzie  słychać  było  strzały  broni  ręcznej  i  wybuchy  poci-

sków armatnich... Nagle rozległy się krzyki: 

- Rosjanie nadchodzą!!! 

Niemal w tym samym momencie ujrzeliśmy na horyzoncie czołgi T-34, pędzące w na-

szym kierunku. Nie pamiętam, kiedy i jak nasz pułk znalazł się w lesie. Ale i tam nie mie-

liśmy  spokoju.  Przez  wiele  dni  błąkaliśmy  się  po  lasach,  próbując dotrzeć  do  Szczecinka. 

Cały  czas  byliśmy  nękani  przez  oddziały  radzieckie  i  polskie.  Wielu  naszych  kolegów 

background image

zginęło.  Jednym  z  pierwszych  był  obersturmführer  Artus...  Untersturmführer  Counil  pró-

bował ze swoim batalionem wyrwać się z okrążenia, ale poległ trafiony pociskiem  w czo-

ło...” 

Batalion,  którym  dowodził  hauptsturmführer  Obitz,  próbował  się  bronić,  ale  w  ciągu 

dwóch godzin został rozbity. Jego dowódca popełnił samobójstwo. 

Sytuacja  francuskich  esesmanów  z  każdą  niemal  minutą  stawała  się  tragiczniejsza. 

Wreszcie generał Krukenberg objął dowództwo nad resztkami 56 i 58 pułków, przedziera-

jących się lasami  w  kierunku Szczecinka. Teraz nie chodziło już o walkę, lecz o ucieczkę 

na zachód, o ratowanie własnej skóry. W ciągu czterech dni pobytu na froncie straty Fran-

cuzów były ogromne. Z 5 tysięcy ludzi 500 zostało zabitych, a ponad 1000 rannych i zagi-

nionych. Z tych „zaginionych” wielu się odnalazło między jeńcami i robotnikami z obozów 

pracy  przymusowej.  Niektórzy  francuscy  esesmani  zostali  zdemaskowani  przez  swoich 

rodaków i oddani w ręce żołnierzy radzieckich. 

Dwa  bataliony  francuskich  esesmanów  z  dywizji  „Charlemagne”  przydzielono  do  23 

korpusu armijnego Wehrmachtu, broniącego dostępu do Gdańska od południa. Znaleźli się 

oni  pod  ogniem  nacierających  jednostek  2  i  3  Frontów  Białoruskich.  Pomimo  zaciętego 

oporu 24 marca zostali oni wyparci z Pruszcza Gdańskiego i po bezładnej ucieczce znaleźli 

się w Gdańsku, w tym mieście, w obronie którego, jak pisała w 1939 roku prasa francuska, 

nie  mieli  zamiaru  umierać.  Generał  artylerii  Felmann,  dowódca  garnizonu  gdańskiego, 

włączył Francuzów do 4 dywizji grenadierów zmotoryzowanych SS Polizeidivision. Rejo-

nu  gdańskiego  broniły  trzy  korpusy  niemieckie,  a  garnizon  miasta  liczył  ponad  50  tys. 

ż

ołnierzy, wycofanych z Prus Wschodnich. Obronę wspierała artyleria kilkunastu okrętów i 

baterii pływających, a także lotnictwo w składzie około 100 samolotów. 

Przed ostatecznym szturmem Gdańska, który rozpoczął się 27 marca, w ręce zwiadow-

ców wpadło trzech esesmanów z Polizeidivision. Zeznali oni, że zdają sobie sprawę z bez-

nadziejnej  sytuacji,  ale  boją  się  poddać  zarówno  Rosjanom,  jak  i  Polakom  (w  walkach  o 

wyzwolenie  Gdańska  brały  udział  pododdziały  1  Brygady  Pancernej  im.  Bohaterów  We-

sterplatte). 

Jeden z francuskich esesmanów  w  artykule zatytułowanym  „Zginęli za  Gdańsk” (opu-

blikowany  w  1973  roku)  wspomina:  „4  marca  utworzyliśmy  w  Gdańsku  »Kampfgrupe« 

złożoną z około 500 ludzi. Wkrótce hauptsturmführer Obitz został ciężko ranny i dowodze-

background image

nie  objął  Martin...  20  marca wycofaliśmy  się  w  kierunku  Gdyni,  a  następnie  na  półwysep 

Hel, skąd ewakuowaliśmy się statkami w kierunku Danii”. W Gdańsku zginęło około 110 

francuskich esesmanów. 

Przed Czarnem brigadeführer Krukenberg opuścił dywizję i umknął za Odrę, przekazu-

jąc  dowodzenie  Francuzowi  Puaudowi,  który  z  tego  powodu  nie  okazał  zbytniej  radości. 

Zresztą Puaud niedługo sprawował „władzę” nad resztkami swojej dywizji. Alojzy Sroga w 

książce pt. „Na drodze stał Kołobrzeg” tak opisuje ostatnie dni francuskiej jednostki: 

„Obok, bliżej trasy 6 i 3 dywizji (dywizje polskie - dop. autora), dokonuje się zasłużony 

dramat  33  dywizji  SS  »Charlemagne«...  Siły  główne  francuskich  faszystów  z  francuskim 

dowódcą generałem Puaudem, liczące 3 tysiące ludzi, próbują podejść pod Białogard. Do-

wódca  odnosi  ranę.  Ogień  radzieckiej  broni  maszynowej  i  artylerii  spycha  grenadierów 

pancernych  na  południowy  zachód  od  miasta.  O  świcie  gromadzą  się  oni  w  rejonie  wsi 

Czarnowąsy, Rzyszczewo, Byszyno. 

Las  wydaje im się  najbezpieczniejszym schronieniem. By dojść do lasów, przebyć na-

leży wielką pustać. Ze wszystkich niemal stron spada gigantyczny ogień dział czołgowych i 

moździerzy  120-milimetrowych.  Następuje  masakra  dywizji.  Tylko  nielicznym  udaje  się 

przedrzeć do lasu. Większość trafia do niewoli radzieckiej lub polskiej. 

O  godzinie  14.00  na  lizjerze  lasu  zauważono  jeszcze  kuśtykającego  i  opierającego  się 

na żołnierzu generała Puauda. I to była ostatnia o nim wieść...” 

Ciała  Edgarda  Puauda  nie  znaleziono.  Wśród  esesmanów  francuskich,  którzy  przeżyli 

wojnę, krążyły różne fantastyczne historyjki na ten temat. Jeden z nich, Multrier, twierdził, 

ż

e Puaud został rozstrzelany, natomiast inny esesman, zeznający jako świadek na procesie 

zaocznym byłego dowódcy  francuskiej dywizji SS, zeznał, że  widział  go jeszcze  w Berli-

nie. Puaud został zaocznie skazany przez sąd francuski na karę śmierci. 

Piątego  marca  po  południu  batalion,  którym  dowodził  obersturmführer  Bassompierre, 

dociera  do  Karlina,  ale  następnego  dnia  francuscy  esesmani  pod  naporem  wojsk  radziec-

kich  opuszczają  miasteczko  i  pojedynczo  ratują  się  ucieczką.  Bassompierre  dostaje  się  do 

niewoli. Przekazany po  wojnie  władzom  francuskim został skazany  na karę  śmierci i roz-

strzelany 20 kwietnia 1948 roku. 

Z francuskimi esesmanami walczyli w Kołobrzegu polscy żołnierze z 7 i 9 pułków pie-

choty.  Wielu  Francuzów  dostało  się  wówczas  do  niewoli.  W  cytowanej  powyżej  książce 

background image

Alojzy Sroga stwierdza: „»rewelacyjne« zeznania złożyli w sztabie wzięci do niewoli fran-

cuscy grenadierzy pancerni z 33 dywizji SS. Każdy z nich podkreślał, że siłą wcielono go 

do tej formacji. Ot, był na robotach w Niemczech, zadał się z niemiecką dziewczyną, która 

zaszła  w ciążę. Postawiono go przed alternatywą: obóz koncentracyjny albo  »ochotniczo« 

wstąpi  do  33  dywizji  SS  »Charlemagne«.  Przy  jednym  z  jeńców  znaleziono...  testament. 

Językiem niezwykle patetycznym SS-owiec opisał motywy, które go skłoniły co wstąpienia 

do  vichystowskiej  milicji.  Ten  grafomański  elaborat  kończy  wyznaniem:  »Wiem,  że  być 

może narażam się na śmierć, chcę jednak służyć wielkiej i świętej sprawie«”. 

Gdzieś w okolicach Białogardu zniknął jeszcze jeden „bohater”, organizator francuskiej 

dywizji  SS,  Jego Eminencja kapelan  Jean  de  Mayol  de  Lupe,  któremu  towarzyszył  sekre-

tarz Henri Caux. Po udzieleniu błogosławieństwa esesmanom kapelan i sekretarz przebrali 

się w uprzednio przygotowane stroje cywilne i, udając francuskich robotników wracających 

do kraju, ruszyli na południowy zachód. 

Drugiego  kwietnia  1945  roku  przed  ozdobnymi  drzwiami  pałacu  kardynalskiego  w 

Monachium stanęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, wysokiego wzrostu, o twarzy zdradza-

jącej, że przekroczył już siedemdziesiątkę, rozejrzał się dyskretnie i szeptem zapytał swego 

młodszego towarzysza: 

- Henri, czy na pewno kardynał nas oczekuje? 

- Oczywiście, Wasza Eminencjo, zapewnił mnie o tym jego sekretarz... 

- A więc, w imię Boga, dzwoń... 

Kardynał  przyjął  serdecznie  drogich  gości  i  otoczył  ich  troskliwą  opieką.  Następnego 

dnia,  po  sutym  śniadaniu,  składającym  się  z  amerykańskich  konserw  i  oryginalnej  kawy 

Nesca, zagadnął kapelana: 

-  Wiele  przeżyłeś,  drogi  bracie,  przez  te  lata  wojny  z  bolszewikami.  Na  pewno  szcze-

gólnie  przykro  było  ci  opuszczać  swoje  drogie  owieczki.  Należy  ci  się  teraz  zasłużony 

odpoczynek.  Dlatego  załatwiłem  ci  pobyt  w  sanatorium  w  Bad  Reichenhall,  niedaleko 

granicy austriackiej. Niczego się nie obawiaj, sanatorium kierują nasi ludzie. Wypoczniesz 

tam  i  zregenerujesz  swoje  nadwątlone  siły,  które  z  pewnością  będą  jeszcze  potrzebne  w 

służbie bożej... 

Do sanatorium de Lupe'a i jego sekretarza zawiózł kapelan amerykański. Wkrótce jed-

nak Francuzi wpadli na trop prałata-esesmana i zażądali od Amerykanów jego wydania. Po 

background image

miesiącu  pertraktacji  de  Lupe  został  przekazany  władzom  francuskim  i  wraz  ze  swoim 

sekretarzem  przewieziony  do  więzienia  w  Fresnes.  14  maja  1947  roku  odbył  się  proces. 

Podobno  kapelan  dywizji  „Charlemagne”  został  wniesiony  na  salę  sądową  na  noszach. 

Prasa francuska ujawniła, że był to pomysł jego obrońcy, Verona, mający na celu wywoła-

nie litości sędziów. Jednak ani nosze, ani powoływanie się na zgodę wysokich osobistości 

kościelnych,  które  aprobowały  wstąpienie  de  Lupe'a  do  SS,  niewiele  pomogły  obronie 

kapelana. Sąd skazał go na 15 lat więzienia. 

Ostatniego marca 1945 roku około tysiąca francuskich esesmanów dotarło do Neustre-

litz w Meklemburgii, gdzie czekał już na nich brigadeführer Krukenberg. Dał im zaledwie 

kilka  godzin  na odpoczynek i zarządził zbiórkę, podczas której pochwalił ich i pogratulo-

wał  udanej  ucieczki  przed  Rosjanami.  Później  dodał,  że  cieszy  się  z  ich  przybycia,  gdyż 

będą  tu  bardzo  potrzebni.  Następnie  zastrzegając  się,  że  jest  to  ścisła  tajemnica,  którą  w 

zaufaniu im powierza, oświadczył: 

-  Führer  przygotowuje  się  do  ostatecznej  rozprawy  z  naszymi  wrogami.  Tak,  tak,  nie 

przejęzyczyłem  się  -  wyjaśnił,  dostrzegłszy  zdumione  miny  swoich  słuchaczy.  -  Führer 

przygotował  się  do  ostatecznej,  zwycięskiej  rozprawy.  Wkrótce  odniesiemy  wspaniałe 

zwycięstwo. Już za  kilka dni, a  może  nawet  godzin,  nasza  armia otrzyma dotychczas nie-

znaną broń, Wunderwaffe! 

Esesmani  gromko  krzyknęli:  „Heil  Hitler”,  choć  nie  wszyscy  wierzyli  w  tę  cudowną 

broń, i zajęli miejsca w ciężarówkach, które ruszyły w kierunku Berlina. 

Jechali wolno, gdyż wszystkie drogi dojazdowe do stolicy były nieustannie bombardo-

wane  i  ostrzeliwane  przez  lotnictwo  i  artylerię  radziecką,  a  mosty  znacznie  wcześniej  zo-

stały zniszczone, jednak zdążyli na czas. To znaczy przed 23 kwietnia, a więc przed całko-

witym okrążeniem Berlina przez Armię Radziecką... 

W stolicy III Rzeszy powierzono im odcinek obrony w dzielnicy Neukoelln, przydzie-

lając jednego Tygrysa Panterę. Utrzymali pozycję zaledwie pięć godzin. Esesman Henri 

Fernet tak wspomina ten dzień: 

„Rankiem  26  kwietnia  Rosjanie  wprowadzili  do  Berlina  olbrzymie  siły.  Łączność  na-

szego  oddziału  z  sąsiadami  z  prawa  i  lewa  została  przerwana...  Rosjanie  byli  wszędzie. 

Rottenführer Millet, który dowodził naszą drużyną, próbował odnaleźć kompanię, lecz nie 

udało mu się. Wtedy postanowił, że schronimy się w budynku starostwa. Kiedy usiłowali-

background image

ś

my przeskoczyć ulicę, Millet został niemal przecięty na pół serią z karabinu maszynowe-

go, ja zostałem ranny w nogę. W budynku starostwa zastaliśmy kilku chłopców z Hitlerju-

gend  i  wspólnie  zorganizowaliśmy  obronę.  Niestety  nadjechały  czołgi  T-34  i  zaczęły  nas 

ostrzeliwać z dział. Wtedy zginął mój kolega Roger...” 

Jak  wynika  z  dalszego  ciągu  relacji,  Fernetowi  razem  z  kilkoma  kolegami  udało  się 

opuścić budynek i dotrzeć do dowództwa batalionu, które mieściło się w browarze Thomas 

Keller  (mieszany  francusko-niemiecki  batalion  dowodzony  przez  esesmana  von  Wallen-

rodta).  Lecz  i  stamtąd  esesmani  zostali  szybko  wyparci  -  na  miejscu  pozostawili  wielu 

zabitych.  28  kwietnia  francuscy  esesmani,  jako  jedni  z  najwierniejszych,  zostali  włączeni 

do obrony Kancelarii Rzeszy. Dwa dni później dowiedzieli się, że Hitler popełnił samobój-

stwo. 1 maja Henri Fernet był już jeńcem. A oto jak wspomina ten dzień: 

„Prowadzili nas koło Kancelarii Rzeszy, która była naszą ostatnią nadzieją. Niestety, nie 

doczekaliśmy  się  cudownej  broni...  Teraz  tysiące  moich  kolegów  esesmanów  oglądało 

ruiny kancelarii, a w Tiergarten widzieliśmy setki czołgów radzieckich...” 

Fernet został odesłany do Francji i stanął przed sądem w Valenciene. Skazano go na 20 

lat więzienia. Jednak na wolność wyszedł już w 1949 roku! Esesman Alain de Lac utracił 

kontakt  ze  swoim  rozbitym  w  okolicy  Szczecinka  oddziałem  i  błąkał  się  po  lasach.  We 

wrześniu 1945 w pobliżu Polic zatrzymał go patrol polskiej Milicji Obywatelskiej. 

Początkowo de Lac udawał francuskiego robotnika, który pozostał  w Polsce, ale zdra-

dził go esesmański tatuaż. Przekazany władzom francuskim, został skazany na 25 lat wię-

zienia. 

Wielu francuskich esesmanów uniknęło niewoli. Przebrali w cywilne ubrania, w tłumie 

mężczyzn  wracających  z  przymusowych  robót  w  Niemczech  zmierzali  na  zachód.  Nie 

wszystkim  jednak  udało  się  przekroczyć  granicę  francuską,  gdyż  żandarmeria  przeprowa-

dzała  dokładne  kontrole  i  z  tłumu  uchodźców  starała  się  wyłuskać  przestępców,  którzy 

zhańbili Francję, przywdziewając esesmańskie mundury. Niektórzy z uciekających w prze-

braniu  trafiali  na  teren  okupowany  przez  jednostki  armii  francuskiej  i  tu  natychmiast  mu-

sieli  odpowiedzieć  za  swoje  czyny.  Na  przykład  7  maja  dwunastu  esesmanów  z  dywizji 

„Charlemagne”,  w  tym  trzech  oficerów,  zostało  wziętych  do  niewoli  w  Bad  Reichennall 

przez pododdział  2  dywizji  pancernej  generała  Leclerca.  Po  krótkim  przesłuchaniu  zostali 

rozstrzelani. 

background image

Byli jednak i tacy, którym udało się uniknąć odpowiedzialności za zdradę ojczyzny, za 

zbrodnie, jakie popełnili walcząc w szeregach formacji wojskowej SS. 

Dziś we Francji żyje jeszcze kilkuset esesmanów z dywizji „Charlemagne”. Utrzymują 

ze  sobą  kontakty  towarzyskie,  organizują  wieczorki,  podczas  których  wspominają  swoje 

„chwalebne”  czyny,  szczycą  się  odznaczeniami  hitlerowskimi.  Nawet  nie  kryją  swojej 

niechlubnej  przeszłości.  Na  przykład  untersturmführer  Dupons  udzielił  wywiadu  francu-

skiemu dziennikarzowi, w którym chwalił się, że służył w jednostce zabijaków Otto Skor-

zeny'ego. Wspomniał także iż miał kolegę, Francuza, który pełnił służbę w osobistej ochro-

nie Hitlera... 

Jeden  z  esesmanów,  właściciel  kafejki  w  Paryżu  (nie  chciał  podać  swojego  nazwiska 

dziennikarzowi, aby nie utracić klientów), oświadczył: 

„Wielu  tych  z  »Charlemagne«  twierdzi,  że  spełnili  swoją  powinność  wobec  Francji  i 

wobec  Kościoła...  Szczycą  się  i  są  dumni  z  tego,  że  walczyli  przeciwko  bolszewikom. 

Obecnie działają we wszystkich organizacjach prawicowych... Niektórzy zaangażowali się 

w  ruch  lewacki,  który  w  gruncie  rzeczy  także  jest  antykomunistyczny.  Około  pół  tuzina 

byłych esesmanów brało udział w wydarzeniach w maju 1968 roku na Sorbonie... Naszymi 

wrogami są komuniści. Tylko dzięki Amerykanom Europa cieszy się wolnością, choć cią-

gle zagraża nam komunistyczna dyktatura...” 

ZAKOŃCZENIE 

Francja była jedynym okupowanym krajem, w którym na tak ogromną skalę rozwinęła 

się  kolaboracja.  Z  Niemcami  współpracowali  wojskowi  zawodowi,  politycy,  policjanci, 

dziennikarze,  artyści,  przemysłowcy  i  bankierzy.  Liczba  kolaborantów  znacznie  przewyż-

szała  liczbę  członków  ruchu  oporu.  Po  stronie  Niemców  przeciwko  wojskom  koalicji, 

głównie na froncie wschodnim, walczyło około 30 tysięcy Francuzów. 

Kolaboracja  objęła  wiele  warstw  społecznych.  Ogółem,  jak  stwierdził  członek  francu-

skiego ruchu oporu, Jean Paulthan, „ocenia się, że od 1 500 000 do 2 000 000 Francuzów w 

różnym zakresie dotyczyła akcja wymierzania sprawiedliwości za kolaborację”. 

background image

Łącznie skazano na różne kary 146 tysięcy osób. Wykonano około 40 tysięcy wyroków 

ś

mierci,  w  tym  większość  orzeczonych  przez  sądy  ruchu  oporu  nazajutrz  po  wyzwoleniu, 

blisko 800 tysięcy zostało skazanych na kary od kilku tygodni do dożywotniego więzienia. 

Za zdradę ojczyzny zwolniono z zawodowej służby wojskowej, zdegradowano i ukarano 26 

779  oficerów  (piechoty,  marynarki  wojennej,  lotnictwa)  oraz  13  generałów  i  admirałów. 

Między  innymi  na  karę  śmierci  został  skazany  admirał  Jean  Laborde,  który  wydał  rozkaz 

samozatopienia  francuskim  okrętom  wojennym  w  Tulonie,  oraz  założyciel  i  szef  Milicji 

Francuskiej  Joseph  Darnand.  Nadmienić  trzeba,  że  w  różnych  organizacjach  ruchu  oporu 

walczyło przeciwko okupantowi około 10 tysięcy oficerów z przedwojennej armii  francu-

skiej. 

Z hitlerowskimi władzami okupacyjnymi ściśle współpracowało Radio Paryż, około 40 

gazet,  w  tym  m.in.  „Le  Matin”,  „La  Gerbe”,  „Action  Française”,  „Combats”,  „Union  Ca-

tholique”.  Ogółem  za  kolaborację  skazano  na  karę  śmierci  10  redaktorów  naczelnych  i 

dziennikarzy, a 14 otrzymało kary od kilku lat więzienia do dożywocia. 

Za kolaborację stanęło przed sądem ponad 60 pisarzy, 14 aktorów oraz 2 reżyserów. 

Z okupantem kolaborował również kapitał francuski. Ogółem za współpracę z wrogiem, 

a  szczególnie  za  wspomaganie  niemieckiej  gospodarki  wojennej,  odpowiedziało  przed 

sądem  1538  przedsiębiorców,  bankierów  i  dyrektorów  różnych  zakładów  pracy.  Do  naj-

bardziej znanych należeli magnaci przemysłu samochodowego, bracia Jean, Henri, Maurice 

i Paul oraz ich ojciec Marius Berliet, a także Louis Renault. 

Haniebną  współpracą  z  Niemcami  zbrukała  się  także  znienawidzona  przez  patriotów 

francuska  policja.  Jednak  ukarano  zaledwie  7  tysięcy  policjantów,  w  tym  200  komisarzy. 

Pozostałym władze francuskie darowały  winy ze względu na ich „fachowe przygotowanie 

do walki o utrzymanie ładu publicznego”. 

Ambasador III Rzeszy Otto Abetz, który zeznawał w czasie procesu kolaboranta, a za-

razem swojego bliskiego współpracownika Fernanda de Brinon (w 1935 roku utworzył on 

„Komitet  Francja  -  Niemcy”,  a  podczas  okupacji  kierował  m.in.  kampanią  propagandową 

na rzecz  wstępowania Francuzów do armii hitlerowskiej), oświadczył:  „Hitler określił  ko-

laborację jako wielkie targowisko głupców, na którym jedyną stroną, która została oszuka-

na, byli Francuzi”. 

background image