background image

ANN MAJOR 

Szaleństwo Lacy 

background image

PROLOG 

Kiedy dziewiętnastoletni, czarnowłosy, przystojny 

Johnny Midnight dostrzegł wiotką sylwetkę Lacy Miller, 

uderzyły go przeciwstawne cechy tej młodej, złotowłosej 

dziewczyny. Zmysłowość, a zarazem subtelny wdzięk 

i niewinny wygląd. 

Zaraz potem jednak zobaczył zdenerwowanie malują­

ce się na jej twarzy. 

Johnny Midnight dobrze wiedział, że gdyby Lacy 

Miller coś zagrażało, natychmiast stanąłby w jej obronie. 

Ten twardy chłopak, którego wychowała ulica, miał 

bowiem jedną poważną wadę. W najbardziej nieodpowie­

dnich momentach lubił odgrywać bohatera. Wówczas, 

gdy znacznie rozsądniej byłoby wziąć nogi za pas i się 

ulotnić. 

Pomógłby Lacy Miller przede wszystkim dlatego, że 

miał słabość do ładnych blondynek o mlecznobiałej 

cerze, kształtnym biuście, wiotkiej talii i długich, smuk­

łych nogach. Ta dziewczyna stanowiła ideał urody. Jeden 

rzut oka na szczupłą sylwetkę Lacy sprawił, że John-

ny'emu serce zaczęło bić szybciej. 

Znajdował się w wynajętej furgonetce, którą przywie­

źli stare meble do nowego mieszkania. Johnny mocował 

się z ciężkim biurkiem matki, usiłując je wyładować. 

Z wnętrza otwartej z tyłu furgonetki zobaczył, jak 

Lacy szybko wyskakuje ze zdezelowanego samochodu 

Darrella Grumpie'ego. Pewnie spieszyła się do domu. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

Zapadał zmrok, a dzielnica była niebezpieczna. Nie tylko 

dla bezradnych dziewczyn. 

Johnny Midnight oparł biurko na jednej nodze i przy­

glądał się Lacy. Białe szorty ledwie zakrywały jej 

kształtny tyłeczek. Żadna atrakcyjna dziewczyna nie 

powinna aż tak eksponować swych wdzięków, pomyślał. 

Zwłaszcza w tej okolicy, gdzie od zmroku grasowali 

uliczni gangsterzy i nikt nie był w stanie przed nimi się 

obronić. 

Lacy Miller od dawna podobała się Johnny'emu. Teraz 

pobudziła jego zmysły. 

Ubrana w eleganckie ciuchy, mogłaby uchodzić za 

luksusową dziewczynę. Z gatunku tych, które pętały się 

wokół basenu w posiadłości Douglasa. Chodziły pół­

nagie, w skąpych bikini, podczas gdy on sam, Johnny 

Midnight, wypruwał z siebie flaki, harując we wszystkie 

weekendy jako ogrodnik i czyściciel basenu. 

Tak, Lacy Miller miała klasę. Wytrzymałaby każdą 

konkurencję. Jej delikatna uroda kontrastowała z brzydo­

tą ulicy. Z szeregiem ruder, w których na piętrze mieściły 

się nędzne mieszkania, a na parterze tanie, brudne 

sklepiki i bary. 

Jedynym budynkiem w pełni mieszkalnym był dom, 

do którego wprowadzali się właśnie Midnightowie. Dziel­

nica cieszyła się bardzo złą sławą. Przodowała pod 

względem notowanych przez policję przestępstw. Ojciec 

Johnny'ego był inwalidą. Chłopak uprosił swego chlebo­

dawcę, Sama Douglasa, żeby zatrudnił ojca jako nocnego 

stróża w jednym z magazynów, który mieścił się w po­

bliżu. 

Powietrze było zimne i wilgotne, jak zwykle w San 

Francisco wczesnym jesiennym wieczorem. 

Johnny pracował bez koszuli. Chłód sprawił, że drżał 

lekko w ciemnym wnętrzu furgonetki. Ale na widok Lacy 

background image

SZALEŃSTWO LACY 7 

Miller idącej szybko w jego stronę poczuł, że robi mu się 

gorąco. 

Ta dziewczyna poruszała się wspaniale. Johnny za­

stanawiał się, czy stąpa jak baletnica specjalnie po to, 

żeby robić wrażenie na chłopakach. W każdym razie jego 

podnieciła. Obudziła drzemiące pożądanie. 

Teraz dopiero Johnny zwrócił baczniejszą uwagę nie 

na urodę dziewczyny, lecz na przestrach malujący się na 

jej pobladłej twarzy. Rzucała bojazliwie wzrokiem na 

sąsiedni dom. 

Darrell Grumpie włączył silnik. Z piskiem opon 

i dymiącą rurą wydechową ruszył z kopyta. Po chwili 

zniknął za zakrętem. 

Lacy Miller zaczęła biec w stronę furgonetki zapar­

kowanej przed nowym domem Johnny'ego. 

Johnny jedną ręką przytrzymał biurko, a drugą 

sięgnął po koszulę. Zeskoczył z samochodu i, pewny 

swych męskich wdzięków, uśmiechnął się do dziew­

czyny. 

Nawet na niego nie spojrzała. 

Wzruszył ramionami, udając, że wcale go to nie 

obeszło. Ruch ten sprawił jednak, że biurko, które 

podtrzymywał, zakołysało się i zsunęło na wysuniętą 

stopę. 

- Auuu! - głośno jęknął z bólu. Był przekonany, że 

usłyszawszy jego krzyk, Lacy Miller się zatrzyma. 

Wcale nie zwróciła na niego uwagi. 

Jeszcze raz uznał, że ta dziewczyna jest wspaniała. 

Stanowiła podniecającą mieszaninę budzącej pożądanie 

urody i niewinności. 

Ma jakieś siedemnaście lat, ocenił na oko. Czyli jest od 

niego młodsza o dwa lub trzy lata. 

W tym momencie z tonącej w mroku werandy sąsied­

niego domu w stronę Lacy Miller wysunęła się nagle 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

potężna ręka. Jakiś mężczyzna chwycił dziewczynę za 

ramię i uderzył nią brutalnie o ścianę domu. 

- Nie! Tato, nie! - krzyknęła. 

Jej krzyk wzburzył Johnny'ego do głębi. Dopiero 

teraz przypomniał sobie, dlaczego w szkole chłopcy 

trzymali się od niej z daleka. Miała surowego ojca, 

który nie potrafił przeboleć tego, że uciekła od niego 

żona, i mścił się na córce. Był o nią potwornie za­

zdrosny. Na ulicy powtarzano sobie z ust do ust, że 

jeśli ktoś zaczepi tę dziewczynę, stary Miller go zabi­

je. 

Mężczyzna na werandzie wysączył resztę piwa, wierz­

chem dłoni otarł pianę z ust, a następnie jednym szarp­

nięciem wciągnął dziewczynę do wnętrza domu i zatrzas­

nął drzwi. 

Johnny Midnight dobrze wiedział, do czego są zdolni 

mężczyźni pokroju Millera. Taki stał się jego własny 

ojciec po śmierci Nathana. 

Nie namyślając się ani chwili, Johnny rzucił się przez 

trawnik w stronę domu, w którym przed chwilą zniknęła 

Lacy. Na brudnej podłodze werandy leżał jej różowy szal. 

Johnny podniósł go i zbliżył do twarzy. Kawałek cien­

kiego materiału był przesycony zapachem słońca i kwia­

tów. Słodyczą i niewinnością. A więc tym, o czym Johnny 

Midnight marzył przez całe życie. 

- Spóźniłaś się! Do cholery, gdzie cię znów nosiło? 

- w głębi domu wrzeszczał na córkę stary człowiek. 

- Z kim się szwendałaś? 

- Z nikim, tato. Z nikim - słabym głosem odpowiadała 

Lacy. 

- Kłamiesz. Puszczasz się jak twoja matka. Widzia­

łem, jak wysiadałaś z samochodu. Kto to był? 

- To tylko Darrell Grumpie. Podwiózł mnie do domu, 

kiedy wracałam z biblioteki. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

- Pewnie dałaś mu się obmacywać - warczał dalej 

Miller. 

- Nie, tato. To nieprawda. 

- No to dlaczego tak szybko odjechał? - Ojciec 

dziewczyny rąbnął pięścią w stół. - Odpowiadaj! - ryk­

nął. 

Johnny Midnight usłyszał odgłos rozbijanego o ścianę 

krzesła. 

To nie mój interes, uznał. Pewnie Lacy Miller jest do 

tego przyzwyczajona. Przed jego oczyma pojawił się 

nagle zapamiętany obraz sprzed paru lat. Widok drobnej, 

smutnej dziewczynki z warkoczykami, odtrąconej przez 

inne dzieci i stojącej samotnie na szkolnym podwórku. 

Było to po ucieczce jej matki. Współczuł wtedy Lacy 

Miller, gdyż sam czuł się podobnie po śmierci Nathana. 

Z głębi domku dobiegły go teraz odgłosy tępych 

uderzeń. 

Miller bije córkę, pomyślał. Ale to nie moja sprawa. 

Usłyszał krzyk dziewczyny. Głośny i rozpaczliwy. 

Zanim się opamiętał, z całej siły runął na drzwi 

prowadzące z werandy do mieszkania. A kiedy usłyszał 

jeszcze jedno wołanie o litość, jednym silnym kop­

nięciem wyważył zamek i wpadł do środka. 

Lacy leżała skulona na podłodze. Zapłakana i przera­

żona. Nigdy wcześniej ojciec jej nie bił. Dziś wpadł 

w prawdziwą furię. Uderzył ją w twarz. Wiedziała, że 

z rozciętą skórą na czole i podbitym okiem nie będzie 

mogła jutro pokazać się w szkole. Nikt nie może 

dowiedzieć się o jej nieszczęśliwym życiu. 

Szukała schronienia za oparciem fotela. Najbardziej 

przerażała ją nienawiść płonąca w oczach pijanego ojca. 

Była posłusznym i grzecznym dzieckiem. Nigdy nie było 

na nią żadnych skarg. Uczyła się dobrze. Lecz od ojca ani 

razu nie usłyszała choćby jednej pochwały. 

background image

10 

SZALEŃSTWO LACY 

- Mamo, dlaczego nie zabrałaś mnie z sobą! -jęknęła 

z rozpaczą. Co wieczór płakała do poduszki. 

Na dobranoc matka opowiadała jej bajki. Obiecywała, 

że pewnego dnia zjawi się piękny królewicz i zabierze je 

do lepszego, wspaniałego świata. A kiedy naprawdę się 

zjawił, matka uciekła z nim sama, zostawiając dziecko na 

pastwę rozgoryczonego ojca. 

Lacy marzyła o tym, by także uciec z domu. Ona 

jednak żadnego królewicza z bajki nie znała. Panicznie 

obawiała się chłopaków, którzy rzucali jej obleśne spo­

jrzenia i ciągnęli na randki. 

Ojciec i córka popatrzyli zdumieni na młodego, 

rozsierdzonego człowieka, który wpadł do mieszkania 

z morderczym wyrazem twarzy. 

- Zostaw ją w spokoju! - ryknął na gospodarza. A potem 

spojrzał na Lacy i jego dziki wzrok natychmiast złagodniał. 

Stary człowiek cofnął się w głąb pokoju. 

- Co z tobą? - zapytał Johnny dziewczynę. - Zrobił ci 

krzywdę? 

Miał miękki głos. Jeszcze nigdy nikt nie zwracał się do 

Lacy Miller tak łagodnym tonem. 

Nie mogła oderwać wzroku od młodego człowieka. 

W jej oczach Johnny był królewiczem z bajki. Wysoki, 

czarnowłosy i niezwykle przystojny. Ubrany w obcisłe, 

postrzępione dżinsy. Nie miał na sobie koszuli. Przez 

jedno ramię przebiegała aż do piersi głęboka, czerwona 

blizna. Ktoś zadał mu cios nożem, pomyślała Lacy. 

Chłopak miał ładne, lecz ostre rysy twarzy. Świad­

czyły o tym, że mimo młodego wieku jest już dojrzałym 

mężczyzną. Emanował z niego męski urok. 

- Nazywam się Johnny Midnight - spokojnie przed­

stawił się dziewczynie. Równocześnie spod oka popatrzył 

na jej ojca. - Jestem waszym nowym sąsiadem - oświad­

czył sucho. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

11 

- Lacy... Lacy Miller - odrzekła dziewczyna. Spodo­

bała się jej postawa chłopaka. 

- Wiem, kim jesteś. Znam cię. - Johnny Midnight 

uśmiechnął się ciepło. - Brałaś udział w szkolnym 

konkursie talentów śpiewaczych i zdobyłaś pierwsze 

miejsce. 

A więc zwrócił na mnie uwagę, pomyślała zadowolona 

Lacy. Zainteresowanie Johnny'ego wyraźnie jej pochle­

biało. Też dobrze wiedziała, kim jest ten chłopak. 

Każda dziewczyna w szkole znała Johnny'ego Mid-

nighta. 

Jego starszy brat umarł, kiedy Johnny był małym 

dzieckiem. Ojciec, rozgoryczony inwalida, pijący zbyt 

wiele, ciągle musiał zmieniać pracę. Johnny był gwiazdą 

szkolnej drużyny futbolowej. Lacy zapamiętała, że raz 

czy nawet dwa razy obdarzył ją uśmiechem. 

Skończył szkołę poprzedniego lata. Lacy lubiła obser­

wować poczynania tego przystojnego, wyróżniającego 

się chłopaka. Miał ogromne powodzenie u dziewcząt. 

Uganiały się za nim, nie dając spokoju. Uchodził za 

odważnego cwaniaka. Inni chłopcy schodzili mu z drogi. 

Ciągle przebywał w towarzystwie Joshui Camerona, 

równie przystojnego i narwanego spryciarza. 

Wszyscy twierdzili, że obaj chłopcy mają głowy na 

karku i że zajdą daleko. Lacy słyszała, że Joshua Cameron 

dostał dobrą pracę w jakimś hotelu. Johnny uczęszczał do 

wieczorowego college'u, równocześnie pracując, żeby 

zarobić na czesne. Słyszała, że weekendy spędza w luk­

susowej posiadłości Sama Douglasa, zajmując się ogro­

dem i czyszczeniem basenu. Te wiadomości Lacy uzys­

kała od ojca, który także pracował dla Douglasa, jako 

jeden z nocnych stróżów w pobliskim magazynie, będą­

cym własnością tego bogacza. 

Mimo że Johnny Midnight cieszył się fatalną reputa-

background image

12 

SZALEŃSTWO LACY 

cją, jeśli chodzi o dziewczyny, Lacy wcale się go nie bała. 

Patrzył teraz na nią w jakiś szczególny sposób. Czuła, że 

mu się podoba. 

Wyciągnął do niej rękę i pomógł podnieść się z podłogi. 

- Naprawdę nic ci się nie stało? - dopytywał się 

zatroskany. 

Spuściła wzrok. Poczuła na policzku dotyk ręki John-

ny'ego. Otarł toczącą się łzę. Odwrócił się do ojca Lacy 

i powiedział ostro: 

- Jeśli jeszcze raz pan jej dotknie, to... to przysięgam, 

że pana zabiję. 

- Co ty sobie, łobuzie, właściwie wyobrażasz? Myś­

lisz, że wolno ci wdzierać się do cudzego domu? Dzwonię 

po policję - warknął rozzłoszczony Miller. 

Johnny zacisnął wargi i zrobił krok w jego kierunku. 

Ojciec Lacy sięgnął po telefon, lecz chłopak był 

szybszy. Jednym ruchem wyrwał sznur z gniazdka na 

ścianie i cisnął go na podłogę. Przez dłuższą chwilę obaj 

mężczyźni mierzyli się nienawistnym wzrokiem. Wresz­

cie Miller cofnął się i oparł o ścianę. 

- Ta dziewucha nie jest nic warta - powiedział 

pogardliwie do Johnny'ego. - Podobnie jak jej matka. 

- Nieprawda - zaprzeczyła Lacy. Jej oczy zaszkliły się 

łzami. 

Johnny zatopił wzrok w pobladłej twarzy dziewczyny. 

Przyciągnął ją bliżej do siebie. 

- Tylko spokojnie... - powiedział. 

Zarzuciła mu ręce na szyję. 

- Nie jestem zła - szepnęła. 

- Wierzę ci. - Pogładził Lacy po głowie i złowrogi 

wzrok skierował na jej ojca. - Ma pan zostawić córkę 

w spokoju - powiedział głosem ostrym jak brzytwa. 

- Jeśli tylko cię dotknie, dasz mi natychmiast o tym znać 

- polecił dziewczynie. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 13 

Przełknęła nerwowo ślinę i skinęła głową. 

Lacy Miller wiedziała, że Johnny Midnight był nie­

ustraszony. Nie bał się nikogo i niczego. 

Był jak wspaniały królewicz z bajki. 

Uśmiechnęła się nieśmiało, z ufnością spoglądając mu 

w oczy. Położyła dłoń na jego obnażonej piersi. Pod 

palcami czuła szybkie, nierówne bicie serca. 

Objął ją mocno w pasie. Jego odwaga, siła i determina­

cja napawały otuchą. 

I nagle Lacy Miller przestała się bać. 

Miała już swojego królewicza z bajki. 

Wiedziała, że Johnny Midnight ją wybawi. I uwolni od 

dotychczasowej udręki. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Mówiono o niej powszechnie, że jest skończoną 

pięknością. Najwspanialszą żoną amerykańskiego poli­

tyka. Jej życie było tematem wielu artykułów prasowych. 

Wszyscy wiedzieli o smutnej przeszłości Lacy. 

Pochodziła z ubogiej rodziny. Straciła ojca w wieku 

osiemnastu lat. I wtedy zjawił się bogaty Sam Douglas, 

który, jak królewicz z bajki, ożenił się z kopciuszkiem. 

Gazety rozpisywały się bez przerwy o jej szczęśliwym 

późniejszym życiu u boku znakomitego męża. 

Sam był znaną osobistością. Senatorem w średnim 

wieku. A młodziutka, piękna żona Douglasa budziła 

powszechny zachwyt. Nikt nie wątpił w męskie walory, 

senatora. Rzeczywistość nie była jednak tak wspaniała, 

jak opisywała ją prasa. Sam Douglas okazał się człowie­

kiem wyrachowanym i zimnym. Pod tym względem 

niewiele różnił się od ojca Lacy. Nie stronił od kobiet ani 

od alkoholu. Zbyt późno, bo dopiero po ślubie, Lacy 

przekonała się, że na pozór nieskazitelni Douglasowie są 

w gruncie rzeczy niesympatyczną, niezgodną rodziną 

obsesyjnych zazdrośników o niezdrowych upodobaniach. 

Sam nigdy nie był dla Lacy królewiczem z bajki. A ona 

stała się fałszywą księżniczką. Od samego początku ich 

małżeństwo okazało się całkowitym fiaskiem. 

Strumienie deszczu smaganego wiatrem uderzały 

o ściany wspaniałego domu Douglasów w Viennie 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

15 

w stanie Wirginia, niszcząc setki doniczkowych tuberoz, 

które Lacy Douglas poleciła ustawić wzdłuż obrzeża 

ogromnego tarasu. Ich zapach miał upajać znamienitych 

gości. Tego wieczoru senator Sam Douglas i jego piękna 

żona wydawali uroczyste przyjęcie. 

W czarnej aksamitnej sukni, z brylantami we włosach 

i na obnażonej smukłej szyi, Lacy z westchnieniem ulgi 

zamknęła za sobą frontowe drzwi i ciężko oparła się 

o framugę. Ledwie trzymając się na nogach, patrzyła 

przez szybę na reflektory limuzyn przesuwających się 

dostojnie przed domem i niknących w ciemnej alei. 

W strumieniach ulewnego deszczu odjechali wreszcie 

ostatni bogaci i sławni goście. Lacy nawet nie przypusz­

czała, że na terenie pilnie strzeżonej posiadłości znajduje 

się jeszcze ktoś, kto - nie zaproszony na dzisiejsze 

przyjęcie - przemknął niepostrzeżenie za jedną z limuzyn 

przejeżdżających przez bramę i teraz, ubrany dla niepo­

znaki na czarno, biegnie chyłkiem przez trawniki, żeby od 

tyłu dostać się do domu. 

Myśli Lacy krążyły uparcie wokół osobistych spraw, 

a zwłaszcza ostatnio powziętej decyzji dotyczącej przy­

szłych losów zarówno jej samej, jak i jej małego synka. 

Było to ostatnie przyjęcie, na którym występowała 

jako pani Douglas. Jutro wszystkie gazety jeszcze raz 

będą się rozpisywały na temat elegancji, wdzięku i urody 

żony słynnego senatora. Królewskiej postawy młodej 

damy, jej czarnej sukni balowej i brylantowego diademu 

we włosach, a także znamienitych gości i luksusowej 

posiadłości Douglasów, w której odbywało się przyjęcie. 

Na łamach jutrzejszej prasy Lacy jeszcze jeden, ostatni 

raz wystąpi jako idealna żona i pani domu. 

Jeśli nawet któryś ze spostrzegawczych reporterów 

zauważył wymuszony uśmiech na jej wargach i smutek 

wyzierający z pięknych fiołkowych oczu, to i tak napisze 

background image

16 

SZALEŃSTWO LACY 

tylko o wyjątkowej wrażliwości tej kobiety. O tym, że nie 

zdemoralizowały jej ani pieniądze, ani sława. I że każdą 

wolną chwilę poświęca działalności charytatywnej, którą 

sponsoruje, zaspokajając potrzeby najbiedniejszych 

i chorych dzieci. 

Drżącą ręką Lacy dotknęła zimnej szyby, palcem 

podążając za błyszczącymi kroplami deszczu spływają­

cymi po drugiej stronie szklanej tafli. Deszczowe wieczo­

ry zawsze kojarzyły się jej z jednym wielkim przeżyciem. 

Z dniem, w którym ukończyła szkołę. Kiedy Johnny 

dowiedział się, że jej ojciec odmówił przyjścia na 

wieczorną uroczystość, sam zajął jego miejsce. Po szkol­

nych występach był bardzo serdeczny dla Lacy, chcąc jej 

osłodzić jeszcze jedno przykre rozczarowanie. 

Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat. Skończył właś­

nie pierwszy rok studiów prawniczych. Lacy była o trzy 

lata młodsza. Stali wówczas obok siebie, zawstydzeni 

i zdenerwowani, w pokoiku, który Johnny zajmował na 

terenie posiadłości Douglasów. Przywiózł tutaj Lacy 

wprost ze szkolnej uroczystości, gdyż tego wieczoru stary 

Miller przeszedł samego siebie. Był wyjątkowo okrutny 

w stosunku do córki i nie szczędził jej żadnych upoko­

rzeń. Bała się wracać do domu i chciała odczekać 

u Johnny'ego, aż ojciec pójdzie do pracy na nocną 

zmianę. 

Douglasów ani ich dzieci nie było w domu. Wszyscy 

gdzieś się wybrali. Johnny mógł więc swobodnie oprowa­

dzić Lacy po terenie i pokazać jej, nie tylko z zewnątrz, 

wspaniały dom. 

Potem zaprosił ją do swego pokoiku w pawilonie na 

tyłach basenu. Mimo że miał reputację podrywacza, 

w stosunku do Lacy zawsze zachowywał się powściąg­

liwie. Tego dnia po raz pierwszy znalazła się w jego 

skromnym lokum. Oboje czuli się nieswojo. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 17 

Przez otwarte drzwi słyszeli szum deszczu. 

Lacy stanęła na progu i popatrzyła na ogrodowe 

rzeźby. 

- Wspaniały dom - powiedziała z podziwem w głosie. 

- To prawda - przytaknął Johnny. - Ale jeśli się 

zobaczy, jak Douglasowie się kłócą, oszukują siebie 

nawzajem na każdym kroku, dzieciaki biją się do upad­

łego, a starsi po trupach dążą do osiągnięcia własnych 

celów, to wcale nie jestem pewny, czy bogactwo to taka 

frajda, jak wszyscy sądzą. 

Lacy dotknęła szyby, po drugiej stronie zraszanej 

kroplami deszczu. 

- Zobacz, jak pędzą te krople - powiedziała do 

Johnny'ego. 

- Znacznie szybciej, mała, niż my - odparł zamyślony, 

z nutą żalu w głosie. 

- Nie masz się czym martwić. Przecież osiągniesz to, 

co sobie zamierzyłeś. 

- Tak. Ale nieprędko. A co będzie, jeśli zmęczy cię 

czekanie i wybierzesz sobie innego faceta? 

Udawał, że to żart, lecz na zmęczonej twarzy John­

ny'ego Lacy zobaczyła smutek i napięcie. Czuła sympatię 

do tego chłopaka, który tak ciężko pracował, żeby 

osiągnąć upragniony życiowy cel. 

- Zmokłaś, mała - odezwał się po chwili. - Nie stój 

w otwartych drzwiach, bo deszcz zniszczy ci nową 

sukienkę. 

Przesunęła się nieco i przywarła do framugi. Johnny 

stanął obok niej. 

-Jesteś taka śliczna. Byłem dziś dumny z ciebie, kiedy 

przemawiałaś. Twoja matka byłaby... 

Lacy przerwała mu gwałtownie. 

- Moja matka uciekła, przecież wiesz. Opowiadała mi 

zawsze niestworzone historie. Same bzdury, jak się potem 

background image

18 

SZALEŃSTWO LACY 

okazało. Mówiła mi na przykład, że Alcatraz to 

wspaniały zamek, a nie ponure więzienie. Nakładła 

mi do głowy wiele bezsensownych rzeczy, w które 

wierzyłam. Potem się ulotniła. Nie dbam o matkę. 

Oprócz ciebie nie mam żadnego przyjaciela. Liczysz 

się tylko ty. Gdyby nie było cię dziś ze mną na 

uroczystości szkolnej, nie wydusiłabym z siebie ani 

jednego słowa. 

Na twarzy Johnny'ego ukazał się uśmiech. 

- Ładnie przemawiałaś. Poszło ci świetnie. Stać cię, 

mała, na wiele. Ze mną czy beze mnie. Nigdy się nie 

denerwujesz, kiedy śpiewasz... 

- Bo śpiew jest głosem duszy. 

Johnny położył rękę na ramieniu Lacy. 

- Masz wspaniałą duszę. 

- Nigdy nie mówiłeś niczego takiego... 

- Bo bardziej interesuje mnie twoje ciało. - Johnny 

z trudem oderwał wzrok od ponętnej sylwetki dziew­

czyny, lecz nadal wpatrywał się w jej usta. 

- Pocałuj mnie - szepnęła. 

Końcem języka zlizał kropelkę deszczu z czubka 

kształtnego noska. 

- Pocałuj mnie - powtórzyła. 

Pragnęła znacznie więcej. 

Johnny cofnął się o krok. Jeszcze nigdy nie próbował 

przespać się z Lacy. Bał się, że dziewczyna zajdzie 

w ciążę, a to pokrzyżowałoby wszystkie jego plany. Nie 

osiągnąłby niczego i oboje byliby załatwieni na całe 

życie. 

Lacy rozluźniła mu krawat i uśmiechnęła się kokiete­

ryjnie. 

- Będzie lepiej, jeśli już stąd wyjdziemy - mruknął. 

- Dlaczego? - Przesunęła palcem po odkrytej szyi 

Johnny'ego, wyczuwając puls. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

19 

- Przecież dobrze wiesz - odparł lekko schrypniętym 

głosem. 

Dotknęła jego włosów. Zamarł. Postanowił, że do końca 

studiów nie będzie kochać się z Lacy, i ona zdawała sobie 

z tego sprawę. Pochlebiał jej szacunek okazywany przez 

Johnny'ego, lecz wzięło górę zmysłowe podniecenie, a także 

kobieca próżność. Musiała sprawdzić, czy potrafi sprowoko­

wać zbliżenie. Johnny nie powinien oprzeć się jej wdziękom. 

- Nie przyprowadziłem cię tutaj, żeby się z tobą 

przespać - powiedział szorstko. 

- Wiem - odparła. Uznała, że zachowuje się jak 

dżentelmen. Ale może właśnie dlatego, że był tak 

powściągliwy, pragnęła go coraz bardziej. 

- Kiedyś, mała, pobierzemy się - oświadczył z mocą. 

- Kiedyś? - powtórzyła rozczarowana. 

- Pewnie chcesz mieć ładny dom. 

- Nie. - Lacy pragnęła wyłącznie uczucia. Miłości 

Johnny'ego. 

- Dostaniesz stypendium na naukę w college'u. Nie 

chcę rujnować ci przyszłości. 

- A czy ty mnie kochasz? - spytała. - Jeśli masz 

wątpliwości, nie będę na ciebie czekała. 

Lacy przytuliła się mocno do Johnny'ego. 

Puściły wszystkie hamulce, kiedy wsunęła mu rękę za 

koszulę. Zaczął ją całować. Gwałtownie. Zachłannie. 

- Musisz mnie kochać. Musisz - szeptała. 

Nikt nie darzył jej uczuciem. Ani matka. Ani ojciec. 

Przypomniała sobie nagle wykrzyczane z wściekłością 

przez niego słowa: 

- Nienawidzę cię, bo nie jesteś moim dzieckiem. 

Kiedy się o tym dowiedziałem, twoja matka natychmiast 

uciekła. Ze strachu, że ją zabiję. Jesteś nic niewarta. 

Chyba jako ulicznica. Wcześnie zaczęłaś. Już puszczasz 

się z tym gangsterem Midnightem... 

background image

20 

SZALEŃSTWO LACY 

- Nie! 

Lacy wysunęła się z objęć Johnny'ego i wybiegła 

przed dom. Znalazła się w strugach ulewnego deszczu. 

Oparta o pień palmy rosnącej nad basenem zaczęła się 

śmiać. Głośno. Nienaturalnie. Histerycznie. 

Johnny wypadł z pawilonu, dogonił ją i mocno objął, 

usiłując osłonić przed deszczem. 

- Dziewczyno, co ty wyrabiasz? Przemokniesz do 

suchej nitki. Twoja sukienka już zrobiła się całkiem 

przezroczysta. - W jego oczach pojawiło się pożądanie. 

Podobał się jej zmysłowy, schrypnięty głos John­

ny'ego. I sposób, w jaki na nią patrzył. Przez cienki, 

mokry materiał oblepiającej ją sukienki musiał dostrzec 

naprężone sutki. Oboje niemal równocześnie wstrzymali 

oddech. 

Pożądali się nawzajem. Lacy wiedziała, że powinna 

jak najszybciej opuścić Johnny'ego, wracać do domu. 

Stała jednak jak wrośnięta w ziemię. Wreszcie szepnęła: 

- Kochaj mnie. Pokochaj mnie na zawsze. - Pocałowa­

ła go drżącymi ustami. 

- Na zawsze - obiecał. Wsunął język między wargi 

Lacy, czym doprowadził ją do szaleństwa. Wciągnęła 

Johnny'ego z powrotem do mieszkania, zamknęła drzwi, 

a potem rzuciła się na łóżko. Słyszała, jak drze się nowa 

sukienka. Nie dbała o nic. Pragnęła tylko znaleźć się 

w ramionach Johnny'ego. 

Pocałował ją jeszcze mocniej. Wokół nich rozszalała 

się burza z piorunami. Deszcz smagany wiatrem bił 

o szyby. Błyskawice co chwila rozdzierały granatowe 

niebo. 

Lacy i Johnny przeżywali także inną burzę. Własnych 

doznań. 

Wziął ją zbyt szybko, gdyż pragnął jej do szaleństwa. 

Potem, kiedy krzyknęła, trzymał ją mocno w objęciach 

background image

SZALEŃSTWO LACY 21 

tak długo, aż przestała płakać i zaczęła prosić o ponowie­

nie pieszczoty. Nie wytrzymał napięcia. Stracił wszelką 

kontrolę nad swoim ciałem. Wziął Lacy, lecz po chwili 

było już po wszystkim. Potem przeprosił, choć nie 

wiedziała, za co. 

Teraz dopiero rozebrał ją powoli. Dłońmi, a potem 

wargami wodził po nabrzmiałych piersiach. Później 

całował. Wszędzie. Instynktownie odnajdując miejsca, 

których pieszczenie pobudzało Lacy najbardziej. 

Wyczuł, że pozbyła się wszelkich zahamowań. Wsu­

nęła mu dłonie we włosy i przyciągnęła jego twarz do 

swojej. 

- Rozbierz mnie - polecił głosem schrypniętym 

z pożądania, czym podniecił ją jeszcze bardziej. 

Drżąc na całym ciele, niezdarnie rozpięła guziki przy 

koszuli zsunęła ją z ramion Johnny'ego. 

- Całuj mnie teraz. Tak jak ja to robiłem - nakazał. 

Lacy ogarnęła fala szczęścia. W ramionach John­

ny'ego przeżywała największe uniesienie. Dlatego, że go 

kochała. I dlatego, że on ją kochał. 

Potem leżeli w ciemnościach. Przytuleni. Objęci. 

Przekonani, że wzajemna miłość będzie trwać wiecznie. 

Że nic ich nie rozdzieli. 

Zaczynało świtać, kiedy znaleźli się w dzielnicy, 

w której mieszkali. Burza minęła. Po pustych, wąskich 

ulicach hulał tylko silny, porywisty wiatr. 

Stojąc na werandzie przed domem, w którym miesz­

kała Lacy, zobaczyli na niebie krwawą łunę. Rozciągniętą 

nad magazynem, w którym na nocnej zmianie pracowali 

obaj ich ojcowie. A kiedy Lacy i Johnny usłyszeli 

przeraźliwe zawodzenie syren, rzucili się biegiem w stro­

nę płonącego magazynu. Nie byli świadomi tragedii, 

która ich spotka. 

Wkrótce po objęciu nocnej służby przez starego 

background image

22 

SZALEŃSTWO LACY 

Millera w magazynie należącym do Douglasa wybuchł 

pożar. W ogniu zginął zarówno ojciec Lacy, jak i żona 

Sama, Camella, która akurat dekorowała piętro. Ojciec 

Johnny'ego doznał tak silnych poparzeń, że w ich wyniku 

zmarł parę miesięcy później. 

Policja ustaliła, że magazyn został podpalony umyśl­

nie. Ogień podłożono aż w trzech miejscach. 

O ten karygodny czyn Sam Douglas oskarżył bezpod­

stawnie ojca Johnny'ego. Chłopak wystąpił w obronie 

ojca, ostro przeciwstawił się pracodawcy, w wyniku 

czego stracił pracę. Równocześnie słynny senator uczynił 

wspaniałomyślny gest. Przyjął pod swój dach osieroconą 

córkę drugiego nocnego stróża, który zginął w pożarze. 

Starego Millera. 

Lacy znalazła więc schronienie w posiadłości Sama 

Douglasa. Poniosła jednak inną, wielką stratę. Roz­

goryczony Johnny nie chciał oglądać jej więcej na oczy. 

Osamotniona i nie kochana, zwróciła się więc ku Dougla­

sowi. W taki oto sposób powstał łańcuch wydarzeń, które 

zniszczyły piękną i czystą miłość dwojga młodych ludzi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Przestała istnieć niewinna dziewczyna, wierząca 

w królewicza z bajki, która ciało i duszę oddała John-

ny'emu Midnightowi, bo był dla niej dobry i szarmancki. 

Na jej miejscu pojawiła się urocza młoda dama, fałszywa 

bajkowa księżniczka, która w eleganckim świecie wiodła 

luksusowe życie. Życie uważane powszechnie za godne 

zazdrości. Dla Lacy była to tylko smutna egzystencja nie 

rozumianej kobiety u boku nie kochającego, złego czło­

wieka. 

Nie mogła wcale pojąć, dlaczego, po dziesięciu latach, 

nadal obwiniała Johnny'ego za ich rozłąkę. Powinna była 

wiedzieć, że chłopak, którego wychowała ulica, nigdy nie 

wystąpi w roli rycerza w lśniącej zbroi. 

Dobry Boże... Przez wiele lat godziła się na prowadze­

nie pustego życia. U boku nieczułego męża, który nie 

darzył jej uczuciem ani nigdy nie brał do łóżka, a także 

z dzieckiem, które w miarę dorastania coraz bardziej 

oddalało się od matki. Mimo że zachowanie się Lacy było 

nienaganne, świat ludzi dobrze urodzonych i bogatych, 

w którym się znalazła, nigdy jej nie zaakceptował, gdyż 

do niego nie należała. Dla tych ludzi pozostała nadal 

plebejką, przedstawicielką pogardzanej części społeczno­

ści. 

W opustoszałym holu zaciągnęła zasłony. Sam po­

szedł już na górę do swego pokoju. Mieli odrębne 

sypialnie. 

background image

24 

SZALEŃSTWO LACY 

Czy potrafiłabym być szczęśliwa, gdybym w ogóle nie 

znała Johnny'ego? zastanawiała się Lacy. 

Johnny... Jakże go teraz nienawidziła! Z pełnym 

okrucieństwem odepchnął ją od siebie. Zniszczył w niej 

wszystko to, co najlepsze. 

Powinna więc o nim zapomnieć? 

Być może tak. Ale nie mogła. Nie potrafiła. Przede 

wszystkim dlatego, że istniał żywy, namacalny dowód, że 

ten mężczyzna był jej ciągle bardzo bliski. Teraz może 

nawet jeszcze bliższy niż przed laty. 

Lacy przeszła przez hol. Wzięła do ręki pełną niedopa­

łków popielniczkę, którą przez nieuwagę ktoś ze służby 

pozostawił na niskim stoliku. Zaczęła myśleć o mężu. 

Przez cały wieczór był nieswój. Wyglądał na bardzo 

zdenerwowanego. Nawet zwyczajowo nie podziękował 

jej za udane przyjęcie. 

Nie miało to zresztą żadnego znaczenia. 

Lacy nie zamierzała już dłużej zaspokajać zachcianek 

męża i odgrywać roli doskonałej żony. Od jutra będzie 

wolna. Przestanie być idealną panią domu. Na zawsze 

porzuci Sama Douglasa. 

Opuści ten luksusowy dom. 

Weszła do przestronnego salonu. Był umeblowany 

z gustem wspaniałymi antykami. Na ścianach wisiały 

bezcenne obrazy. W rogu pokoju znajdował się fortepian, na 

który para kandelabrów z Delft rzucała migotliwe światło. 

Kiedy Lacy wyszła z kuchni, gdzie opróżniła popiel­

niczkę, znalazła się z powrotem w salonie. Rzuciła okiem 

na ten duży instrument muzyczny. Był zamknięty. Jeden 

tylko raz zaśpiewała Samowi popularną arię z „Madame 

Butterfly" i to było wszystko. Teraz na fortepianie stały 

ich zdjęcia w towarzystwie prezydenta i jego żony. 

A także fotografie członków europejskich rodzin królew­

skich, opatrzone bezcennymi autografami. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

25 

Lacy zatrzymała wzrok na podobiźnie bliźniąt Sama 

z pierwszego małżeństwa. Były młodsze od niej zaledwie 

o sześć lat. Zdjęcie, które miała przed sobą,- było zrobione 

przed jej ślubem. Colleen i Cole pluskali się w basenie. 

Weseli, roześmiani. Spoglądając na radosną twarz Cole'a, 

nikt by nie przypuścił, że chłopak znajdzie się niebawem 

w zakładzie dla psychicznie chorych. 

Na własną ślubną fotografię Lacy nie mogła patrzeć. 

Przywodziła na myśl przykre skojarzenia. Panna młoda 

czuła się wówczas taka chora, że ledwie doszła do ołtarza. 

Włączyła alarm przeciwwłamaniowy, pogasiła światła 

na parterze domu, a potem weszła po schodach na piętro 

i zamknęła się w sypialni. 

Służba mieszkała nie w domu, lecz w pawilonie 

ukrytym wśród drzew w pobliżu basenu. Tam całe dni 

i noce przebywał także syn Lacy, mały Joe, bo tak chciał 

Sam Douglas. Ponieważ posiadłość była rozległa, Lacy 

stale bała się o dziecko. Chętnie wzięłaby je do siebie, 

lecz życzenie męża było rozkazem. 

Zamknęła na klucz wewnętrzne drzwi prowadzące 

z jej pokoju do sypialni Sama. Nie zapalając światła, 

podeszła do toaletki i zdjęła ciężki diadem. Potrząsnęła 

głową. Włosy opadły na ramiona, a na puszysty biały 

dywan wypadły szpilki utrzymujące misterną fryzurę. 

Lacy pochyliła się i pozbierała je z podłogi. 

Potem zsunęła z palca obrączkę i włożyła ją do 

szkatułki z biżuterią. 

Jutro wyjedzie. 

Już kilkakrotnie opuszczała dom, lecz za każdym 

razem Sam zmuszał ją do powrotu. 

Tym razem żadne groźby nie poskutkują. Opuści męża 

na zawsze. Na początku pewnie będzie mu ciężko, lecz 

szybko znajdzie sobie kogoś, kto ją zastąpi w roli żony 

i pani domu. 

background image

26 

SZALEŃSTWO LACY 

Lacy wiedziała, że Sam ma ostatnio jakieś poważne 

kłopoty, mimo że o niczym jej nie mówił. Nigdy tego 

zresztą nie robił. Zawsze był zamknięty w sobie. Nieufny 

i podejrzliwy. A im wyżej piął się w górę po szczeblach 

kariery, tym więcej miał przed nią sekretów. 

Od pewnego czasu o niecodziennych porach dnia 

przyjmował różne dziwne telefony. Kiedy Lacy pod­

nosiła słuchawkę, rozmówca rozłączał się bez słowa. Co 

kilka dni w domu zjawiał się specjalny posłaniec, który 

przekazywał Samowi do rąk własnych białe, duże koper­

ty. Dzisiaj także przyniesiono taki list. 

Lacy podejrzewała, że mąż stał się ofiarą jakiegoś 

szantażu. Miał ponadto inne poważne kłopoty. Jego 

finansami zainteresował się bowiem urząd podatkowy. 

Sam zawsze jednak wygrywał. Potrafił zdobyć to, na 

czym mu zależało. I wiedział, kogo i jak może przekupić. 

Lacy zadrżała. Ona sama była najlepszym przykła­

dem. Potrafił ją zdobyć i usidlić. Wbrew jej woli. 

Uklękła na dywanie i spod łóżka wyciągnęła małą, 

spakowaną już wcześniej walizkę, którą tam ukryła. Jutro 

dla niej i dla Joe'ego rozpocznie się nowe życie. 

Kiedy wreszcie zapaliła nocną lampkę, zobaczyła 

dużą, białą, rozdartą kopertę i wycinki prasowe roz­

rzucone na pościeli. 

Jeden z tytułów szczególnie ją zainteresował. 

„Ucieczka Cole'a Douglasa ze szpitala dla obłąka­

nych". 

Lacy szybko przebiegła wzrokiem treść artykułu. 

Przez wiele miesięcy chory młody człowiek przygotowy­

wał ucieczkę. Plastykowym nożem drążył tunel do szybu 

wentylacyjnego. To, co wykopał, wynosił w kieszeniach 

na dwór, kiedy wyprowadzano go na spacer. 

Stos wycinków prasowych na łóżku był przybity 

szpikulcem do pościeli. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

27 

Lacy zaczęła drżeć na całym ciele. Przemogła się 

jednak i czytała dalej: 

„...Lekarze uważają, że może być niebezpieczny dla 

otoczenia. Istnieje domniemanie, że bezpośrednio po 

ucieczce ze szpitala Cole pojedzie do Wirginii, gdzie 

jego ojciec, Sam Douglas, zamieszkał wraz z młodą 

żoną." 

Sam musiał wiedzieć o ucieczce syna i dlatego był 

zdenerwowany, uzmysłowiła sobie Lacy. 

Ale dlaczego nic jej o tym nie powiedział? 

Zastanawiała się, czy Cole skontaktował się już ze 

swoją bliźniaczą siostrą. Colleen mieszkała w Los An­

geles. Była dobrze zapowiadającą się aktorką. Lacy 

uznała, że powinna zadzwonić do dziewczyny i powie­

dzieć jej o ucieczce brata z zakładu leczniczego. Być 

może Colleen jeszcze o tym nie wie. 

Autor artykułu przypomniał, że Cole Douglas miał 

pierwszy atak choroby psychicznej tej nocy, kiedy wy­

buchł pożar w magazynie należącym do jego ojca. 

A także o tym, że wtedy zginęła w płomieniach matka 

młodego Douglasa. 

Lacy włożyła nocną koszulę. Cole'a prawie nie znała. 

Zaprzyjaźniła się jednak z Colleen, która bardzo boleśnie 

przeżyła śmierć matki i psychiczną chorobę brata. 

Lacy zbierała właśnie wycinki prasowe, żeby zanieść 

je Samowi, kiedy usłyszała jakiś dziwny, zdławiony 

dźwięk. Zapaliło się czerwone światełko wewnętrznego 

telefonu, stojącego na szafce przy łóżku. Korzystał 

z niego Sam, jeśli wracał na noc do domu. Miał zwyczaj 

życzenia żonie dobrej nocy. 

Lacy pochyliła się nad aparatem i czekała, aż usłyszy 

głos męża. Postanowiła nie odwiedzać go w sypialni, lecz 

tylko przez telefon powiedzieć o znalezionych wycinkach 

prasowych. 

background image

28 SZALEŃSTWO LACY 

Głos, który usłyszała, nie należał jednak do Sama. Ze 

względu na szalejącą burzę połączenie było kiepskie. 

Pełne szmerów i trzasków. Lacy z trudnością wyławiała 

pojedyncze słowa i fragmenty zdań. 

Usłyszała: 

- Powinieneś... wysłać te pieniądze. 

W głosie rozmówcy Sama brzmiała groźba. 

Za oknami nadal szalał wiatr. O szyby uderzały 

strumienie deszczu. 

Lacy usłyszała krzyk Sama: 

- Wynoś się! 

Czy był u niego Cole? Czy to on szantażował Sama? 

Po chwili znów się odezwał: 

- Będziesz sądzony za morderstwo. Nie ma przedaw­

nienia... Chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się prawdy 

o pożarze? 

Przecież Sam nie mógł podpalić magazynu! pomyślała 

Lacy. Była przerażona. Na założeniu, że jest niewinny, 

było zbudowane całe jej życie. 

Przed oczyma Lacy stanęła pamiętna noc. Wówczas 

kochała się z Johnnym, a potem zobaczyła krwawą łunę 

na niebie. I jeszcze później patrzyła, jak lekarz opatruje 

straszliwie poparzonego ojca Johnny'ego i jak z dymią­

cych ruin wynoszą w plastykowych workach dwa ciała. 

Johnny powiedział jej potem, że o podpalenie budynku 

Douglas oskarżył jego ojca i że było to podłe kłamstwo. 

A ona nie uwierzyła Johnny'emu. Zaufaniem obdarzyła 

Sama. 

Za oknami sypialni szalała burza. Pioruny biły w drze­

wa otaczające dom. 

Z wewnętrznego telefonu popłynął znów zniekształ­

cony głos, tym razem należący do Sama: 

-Nikt nie może dowiedzieć się prawdy. Cole... dłużej 

płacić ci nie mogę. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 29 

Żeby nie krzyknąć, Lacy przyłożyła dłoń do ust. 

Sam mówił chrapliwie, jak podczas ataków astmy, na 

którą chorował. Chyba się dusił. 

- Potrzeba mi powietrza... - zacharczał. 

- Nie zgrywaj się, łajdaku- warknął jego rozmówca. 

To musiał być Cole! 

Za ścianą rozległ się łomot przewracanego stolika 

i brzęk tłuczonego szkła rozbijającej się lampy. Po chwili 

Lacy usłyszała odgłos wystrzału. Kula przebiła drzwi do 

jej pokoju i wpadła do wnętrza. 

Lustro toaletki rozpadło się na tysiąc kawałków. 

Lacy usłyszała straszliwy śmiech Cole'a. 

- Teraz kolej na macochę. A zaraz potem zabiję 

braciszka Joe'ego. To będzie wielka frajda - powie­

dział. 

- Jesteś szalony - zdławionym głosem odezwał się 

Sam. 

- Nie wiedziałeś o tym? Śpij spokojnie. Dobranoc, 

kochany tatuśku - zakpił. 

W pokoju obok rozległ się jeszcze jeden wystrzał. Tym 

razem chyba celny. Niemal równocześnie błyskawica 

rozdarła niebo i gdzieś w pobliżu uderzył piorun. 

W domu zgasły wszystkie światła. Zapanowała ciem­

ność. 

Zza ściany dobiegł cichy jęk Sama. Po chwili Lacy 

usłyszała, że na drzwi prowadzące do jej sypialni wali się 

coś ciężkiego i osuwa na podłogę. 

A potem nastała złowieszcza cisza. Pełna napięcia. 

Znów błyskawica rozjaśniła wnętrze sypialni. W jej 

świetle Lacy ujrzała, jak spod drzwi prowadzących do 

pokoju męża sączy się jakaś ciemna, gęsta ciecz. 

Krew. Krew Sama. 

Muszę mu pomóc! postanowiła Lacy. 

Na kolanach zaczęła czołgać się cicho w kierunku 

background image

30 

SZALEŃSTWO LACY 

drzwi. Usłyszała, że z przeciwnej strony ktoś manipuluje 

przy zamku. 

Boże! To Cole! On mnie też zabije! pomyślała 

przerażona. 

Na szczęście drzwi były zamknięte na klucz. 

Cole walił w nie pięścią i krzyczał: 

- Otwieraj! Natychmiast! Wiem, że tam jesteś! 

Lacy zawołała: 

-Sam! 

Odpowiedzi nie było. 

- Sam! - powtórzyła. 

Za oknami nadal szalała burza. Wiatr nie zdołał jednak 

stłumić innych odgłosów. Bicia jej serca. 

Sam nie żyje, pomyślała z przerażeniem. Zamarła. 

- Otwieraj! - Za ścianą rozległ się znów krzyk Cole'a. 

- Nie... 

-I tak dopadnę cię i zabiję! A zaraz potem Joe'ego! 

O, Boże! Joe! Lacy musiała ratować synka! 

Schwyciła sukienkę, torebkę, klucze i rzuciła się 

w stronę balkonowych drzwi. Otworzyła je i ostrożnie 

przedostała się w dół, na werandę. Bała się, że lada chwila 

z ciemności wynurzy się silna ręka i przytrzyma ją. 

Usłyszała brzęk rozbijanego szkła. Z okna w pokoju 

Sama ktoś wysunął nogę. 

Lacy krzyknęła przeraźliwie i zaczęła uciekać. 

Czterdzieści sekund po wybiciu szyby włączył się 

alarm przeciwwłamaniowy. Na terenie posiadłości zapa­

liły się lampy. Zaczęły ujadać wypuszczone psy. 

Lacy mniej bała się dobermanów niż Cole'a. Miała 

nadzieję, że ją poznają i nie zrobią jej krzywdy. 

W nocnej koszuli, w strumieniach ulewnego deszczu, 

biegła do pawilonu, gdzie pod opieką austriackiej pias­

tunki i innych służących znajdował się Joe. Po raz 

pierwszy w życiu była wdzięczna Samowi za to, że nie 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

31 

zezwolił dziecku mieszkać w głównym domu i spać 

w pobliżu matki. 

Za plecami usłyszała łomot. Ciężkie, zbliżające się 

kroki. Ktoś gonił ją w ciemności, biegnąc po mokrej 

trawie. 

Dobiegła wreszcie do pawilonu. Zaczęła walić w we­

jściowe drzwi. 

Przez cały czas dźwięczały jej w uszach wypowiedzia­

ne przez Cole'a złowieszcze słowa: 

-I tak cię dopadnę i zabiję! A zaraz potem Joe'ego... 

Tupot nóg za plecami stawał się coraz głośniejszy. 

Napastnik ją doganiał. Odwróciła się tyłem do drzwi, by 

spojrzeć w oczy mordercy. 

W tej chwili rzucił się na nią potężny zwierz. Miał 

wyszczerzone zęby. Sięgnął wprost do gardła. 

Lacy zamknęła oczy i krzyknęła: 

- Cole! 

Coś mokrego, ciepłego i szorstkiego pokryło nagle 

całą jej twarz. 

Otworzyła oczy i tuż przed sobą zobaczyła potężny 

pysk dobermana. Pies lizał ją po twarzy. 

Padła na kolana. Zarzuciła ręce na szyję psa. Otrząsnął 

się z wody, mocząc ją od stóp do głów, a potem znów 

polizał po twarzy. To był Nero, najmłodszy z dober­

manów. Lacy rozpoznała go po brakującym kawałku 

ucha, które stracił jako szczeniak. 

Usłyszała, że otwierają się drzwi pawilonu. Wstała 

i wbiegła do środka. Odnalazła szybko Joe'ego i chwyciła 

dziecko na ręce. Chłopcu te czułości wcale się nie 

spodobały. Usiłował wyswobodzić się z ramion matki. 

Lacy wypadła z pawilonu. Trzymając mocno synka, 

rzuciła się do dalszej ucieczki. 

Ani na krok nie odstępował ich wielki, czarny pies. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

A wiec Lacy Douglas jest w San Francisco. I ma 

poważne kłopoty. Joshua Cameron twierdzi, że nie może 

obyć się bez mojej pomocy. 

Jestem jej potrzebny. 

Ale ta kobieta przecież mnie zdradziła! pomyślał 

Johnny Midnight. 

Z zawrotną szybkością prowadził włoski czerwony 

sportowy wóz. Jechał za szybko, lecz jakie to, do diabła, 

mogło mieć znaczenie? Zginie w wypadku? 

Przestał cieszyć się życiem. To miasto go zniszczyło. 

Nie, nieprawda. Zniszczyło go coś innego. Wszyst­

kiemu był winien jego idiotyczny charakter. Chciał 

odgrywać bohatera nawet przed Lacy Douglas! Pustą 

i zdemoralizowaną bogactwem kobietą, która dziesięć lat 

temu złamała mu serce. 

Joshua Cameron - pracodawca, a zarazem najlepszy 

przyjaciel - znał dobrze tę wadę Johnny'ego. Z rozmys­

łem powiadomił go o ostatnich wydarzeniach. O zamor­

dowaniu Sama i o tym, że jego żonie też grozi śmiertelne 

niebezpieczeństwo. Chory psychicznie Cole, syn senatora 

z poprzedniego małżeństwa, uciekł z prywatnego, za­

mkniętego zakładu dla obłąkanych, gdzie przebywał od 

lat, uznany za człowieka niebezpiecznego dla otoczenia. 

Teraz, podejrzany o zamordowanie ojca, był poszukiwa­

ny w całych Stanach. 

Przez chwilę Johnny zastanawiał się, jak obecnie 

background image

SZALEŃSTWO LACY 33 

wygląda Lacy. Czy w rzeczywistości jest tak piękna jak 

na fotografiach, które oglądał w ilustrowanych magazy­

nach? Czy była szczęśliwa? 

A co go to obchodziło? Nic. Zupełnie nic. Ale ni stąd, 

ni zowąd odżyły w nim dawne emocje. Krew pulsowała 

w skroniach, serce waliło w piersi jak szalone. Dusił się, 

nie mogąc złapać powietrza. 

Nie pamiętał już, jak wygląda Lacy. Przypominał 

sobie Cole'a, a także jego bliźniaczą siostrę, Colleen. 

Oboje mieli jaskraworude włosy i niebieskie oczy. Byli 

bardzo trudnymi dziećmi. Rozpuszczonymi przez rodzi­

ców, którzy dawali im wszystko - oprócz ciepła i serdecz­

ności. 

Przez długie dwa lata Johnny pracował u Sama. 

Podczas weekendów zajmował się ogrodem i czysz­

czeniem basenu. Nigdy jednak nie widział, aby człon­

kowie rodziny Douglasów choć przez chwilę nie kłócili 

się ze sobą. I gdzieś wybierali się w komplecie. Stało się 

to jeden, jedyny raz. Pamiętnego wieczoru, kiedy w poża­

rze zginęła Camella. 

Pewnego sobotniego ranka Johnny'ego, nocującego 

w pawilonie na terenie posiadłości Douglasów, obudził 

przeraźliwy kobiecy krzyk dochodzący od strony domu. 

Okazało się, że woła o pomoc opiekunka wynajęta na noc 

do bliźniaków, którą te jedenastoletnie, koszmarne ba­

chory usiłowały wypchnąć przez okno z drugiego piętra. 

Biedaczka zwisała na zewnątrz budynku, trzymając się 

parapetu. Krzyczała przeraźliwie, bo nie miała siły 

wciągnąć się do środka. 

Johnny wbiegł do domu i uratował dziewczynę. 

A potem postanowił dać dzieciom nauczkę, która im się 

należała. Kolejno opuszczał je za to samo okno i trzymał 

tam dopóty, dopóki przerażona opiekunka nie ubłagała 

go, żeby je wyciągnął. Od tamtej pory Colleen i Cole czuli 

background image

34 

SZALEŃSTWO LACY 

respekt dla Johnny'ego i bali się go. Nie miał z nimi 

większych kłopotów. 

Johnny sądził jednak, że to Colleen jest prowodyrem, 

a nie Cole. Kiedy był mały, krył się zawsze w cieniu 

siostry. Widocznie potem wszystko się zmieniło. Tak jak 

to z ludźmi bywa. 

Trudno było mu jednak wyobrazić sobie Cole'a mor­

dującego własnego ojca. 

Na pierwszy rzut oka Sam Douglas sprawiał wrażenie 

przyzwoitego człowieka. Pozory myliły. Świetnie umiał 

się maskować. 

A więc jaki ojciec, taki syn, pomyślał Johnny. 

Wrócił myślami do Lacy. 

Marzyła kiedyś o tym, aby zostać żoną księcia z bajki. 

A Johnny pragnął, aby potrzebowała jego. I tak działo się 

dopóty, dopóki nie odkryła, że Douglas może dać jej 

znacznie więcej. I wtedy odrzuciła Johnny'ego z taką 

łatwością, jakby nigdy nic dla niej nie znaczył. Stanowił 

tylko jeden, nisko umieszczony szczebel drabiny prowa­

dzącej do kariery tej zachłannej i ambitnej młodej 

kobiety. 

Kiedyś zadzwoniła do Johnny'ego. Było to mniej 

więcej miesiąc po jej ślubie. Kiedy usłyszawszy jej 

głos, ochłonął z wrażenia, powiedział, żeby dała mu 

święty spokój i poszła do wszystkich diabłów. Odłożył 

ze złością słuchawkę. Parę miesięcy później usłyszał, 

że Lacy urodziła dziecko. Więcej do Johnny'ego się nie 

odezwała. 

I dobrze. Bo wcale sobie nie życzył żadnych kontak­

tów. Nic już ich nie łączyło. Lacy okazała się wyrachowa­

ną kobietą. Jego natomiast nikt by nigdy nie potrafił 

kupić. Za żadne pieniądze. 

Tak rozmyślając, Johnny zjechał z autostrady. Zamiast 

skręcić w szosę do Sausalito i wracać na swoją łódź, która 

background image

SZALEŃSTWO LACY 35 

była jego domem, wybrał inną drogę. Przybrzeżną. 

Wiodącą w stronę Stinson Beach. Prowadziła ostro pod 

górę, miejscami tuż przy urwisku skalnym od strony 

morza. 

Na Tam Junction panował duży ruch. Gdy Johnny 

skręcił w lewo i znalazł się w górzystym terenie, szosa 

stała się luźniejsza. Wspinała się serpentynami, wijąc się 

wśród eukaliptusowych drzew i pachnących sosen. Wyżej 

roślinność była uboższa. Samochód Johnny'ego jechał 

teraz przez wysokie, obnażone, brunatne wzgórza. Z szo­

sy było widać niebieskie wody Pacyfiku i, w oddali, San 

Francisco. 

Johnny Midnight nie dostrzegał niczego. 

Dodał gazu. Mimo że droga była kręta i niebezpieczna, 

jechał jeszcze szybciej niż poprzednio. Chciał jak naj­

prędzej dotrzeć do Stinson Beach i zatopić wzrok w linii 

horyzontu lub obserwować fale toczące się od oceanu 

i bijące o brzeg. 

Pragnął zapomnieć o Lacy, lecz nie potrafił. Ta kobieta 

bez reszty wypełniała jego myśli. 

Na pasie, którym jechał, ruch był niewielki. Z przeciw­

ka, w stronę miasta, ciągnął nieprzerwany strumień 

samochodów. 

Zupełnie bezmyślnie Johnny znów przyspieszył na 

kolejnym zakręcie. Po prawej stronie drogi ciągnęło się 

nagie brązowe wzgórze. Po lewej znajdowały się wysokie 

nadbrzeżne skały, za którymi było przepastne urwisko 

nad brzegiem morza. 

Tuż za Johnnym jechała, w niebezpiecznie bliskiej 

odległości, niebieska toyota. 

Joshua Cameron mówił Johnny'emu, że Lacy szuka 

schronienia, bo grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. 

Wraz z zabójstwem Sama skończyło się jej beztroskie 

życie. 

background image

36 

SZALEŃSTWO LACY 

Ta dziwka w pełni zasłużyła na to, żeby znaleźć się 

w tarapatach! pomyślał z gniewem Johnny. 

Zacisnął palce na kierownicy, kiedy przypomniał 

sobie, co powiedział mu Joshua. Zapytał, czy, zdaniem 

Johnny'ego, Lacy zasługuje na śmierć. 

Do diabła, jeśli coś złego stanie się tej kobiecie, jeśli 

nawet postrada życie, czy będzie to jego wina? Zdener­

wowany Johnny wcisnął gaz do deski. 

Za późno dostrzegł przed sobą żółtego sedana, a zaraz 

potem szybko nadjeżdżającą ogromną ciężarówkę, usiłującą 

go wyprzedzić. Wjechała na pas, którym poruszał się wóz 

Johnny'ego, i nieoczekiwanie zablokowała mu drogę. Po 

drugiej stronie szosy było miejsce specjalnie przewidziane 

na manewr wyprzedzania. Dlaczego kierowca żółtego sedana 

nie skorzystał z tej możliwości i nie zjechał na bok? 

Po prawej stronie były wysokie skały. Jedyne, co 

Johnny mógł zrobić, to przeciąć drogę nadjeżdżającemu 

z przeciwka żółtemu samochodowi. 

Z całej siły skręcił kierownicę w lewo. Do oporu. 

Usłyszał przeraźliwy dźwięk klaksonu. 

Czerwony sportowy wóz niemal otarł się o żółtego 

sedana, ale do zderzenia nie doszło. Tuż przed skalną 

ścianą Johnny ostro zahamował. Przez chwilę miał 

nadzieję, że uda mu się cało wyjść z opresji. 

I w tym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, z ogrom­

ną siłą uderzyła go z tyłu niebieska toyota. 

Czerwony wóz uderzył w skały. 

Przez chwilę Johnny widział niebieskie niebo zlewają­

ce się w jedną całość z błękitną wodą oceanu, a potem 

przestał dostrzegać cokolwiek. 

Wiedział, że zaraz umrze. 

Mimo to jednak nie przesuwały mu się przed oczyma 

obrazy z całego życia, jak w kalejdoskopie. Ujrzał tylko 

jedną scenę. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 37 

Miał wtedy dwadzieścia lat. Stał przed pawilonem 

w posiadłości Douglasów. Był wieczór. Padał ulewny 

deszcz. Była z nim Lacy Miller. Johnny uwielbiał tę 

dziewczynę. W białej, przemoczonej sukience, przylega­

jącej ściśle do jej ciała, wyglądała ślicznie. Niewinnie, 

a zarazem podniecająco. Scałował kropelkę wody z czub­

ka jej nosa. A potem kochał się z nią. Pozbawił Lacy 

dziewictwa i obiecał, że będzie jej wierny po wieczne 

czasy. Ona także przyrzekła mu dozgonną miłość. 

Wszystko to działo się dawno temu. Przed pożarem. 

Zanim Lacy Miller poznała Sama Douglasa. Zanim 

dostrzegła, jakie zyski może przynieść ta znajomość. 

Zanim Johnny przejrzał tę dziewczynę i poznał jej 

prawdziwy charakter. 

Tego pamiętnego wieczoru, kiedy kochał się z Lacy, 

a potem porzucił na zawsze, widział ją po raz ostatni. 

Sprzedała się człowiekowi, do którego Johnny nie miał 

nigdy za grosz zaufania. Od początku podejrzewał chle­

bodawcę o spowodowanie pożaru i śmierci żony. Johnny 

uznał, że ojciec Lacy miał rację, twierdząc, iż jego córka 

odziedziczyła charakter po matce. Liczyły się dla niej 

tylko pieniądze. 

No i stało się. Pamiętnej nocy, której wybuchł pożar, 

Johnny Midnight wyrzucił Lacy na zawsze ze swojej 

pamięci. 

Przez dziesięć lat nie przemawiały do niego żadne 

argumenty na korzyść Lacy. Nigdy nawet nie wspomniał 

drobnej, szczupłej, zjawiskowo pięknej dziewczyny, któ­

rą swego czasu kochał nad życie. 

Teraz, siedząc w zamkniętym samochodzie, tracąc 

przytomność, zastanawiał się, czy miał rację. Czy nie 

pomylił się w ocenie Lacy. Nadal kochał ją równie 

mocno, jak nienawidził. 

Lata spędzone z dala od Lacy były smutne i puste. Była 

background image

38 

SZALEŃSTWO LACY 

jedyną osobą, dla której warto było żyć, i jedyną, za którą 

warto było umierać. 

Odrzucił obie możliwości. 

Teraz, w ostatnim przebłysku świadomości, jak nicze­

go na świecie pragnął móc znów zobaczyć ukochaną. 

Czerwony wóz z całej siły uderzał o skały. Zdruz­

gotany, toczył się dalej. 

Kabina pasażera szczęśliwie mało ucierpiała. Ochro­

niła ją mocna konstrukcja nadwozia. 

Przy następnym uderzeniu wyrwał się fotel, na którym 

siedział Johnny. Z taką siłą rzuciło go na kierownicę, że 

połamał kości obu ramion i głową rozbił przednią szybę. 

Stracił przytomność. 

Zgnieciony czerwony sportowy wóz z uwięzionym 

w nim kierowcą potoczył się po zboczu ku skalnemu 

urwisku, o które daleko w dole rozbijały się potężne fale 

oceanu. 

Scena ta nie pozostała nie zauważona. Z zadowole­

niem malującym się na twarzy obserwowała ją z wysoka, 

ze skraju szosy, szczupła, ubrana na czarno tajemnicza 

postać, która po chwili siadła za kierownicą niebieskiej 

toyoty i odjechała. 

To wręcz zdumiewające, że Johnny Midnight, twardy 

facet, którego wychowała ulica i który przez całą młodość 

własną pięścią torował sobie drogę w życiu, nigdy nie 

pozwolił sobie na okazanie jakiejkolwiek słabości. 

W gruncie rzeczy uważał się za człowieka miękkiego 

i tchórzliwego. W tym przekonaniu swego czasu umac­

niał go ojciec, zakochany w starszym, zmarłym synu. 

Obaj z Johnnym uważali, że tylko Nathan był silnym 

człowiekiem. Jedynym, prawdziwym mężczyzną w ro­

dzinie Midnightów. 

Tak więc Johnny walczył zawzięcie o swoje prawa 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

39 

przede wszystkim dlatego, żeby nikt nie odkrył, jak 

bardzo różni się od brata, jak wielkim jest mięczakiem. 

Walczył dlatego, że bardzo się bał. 

Głównie śmierci. 

Od dziecka obawiał się ciemności. 

Teraz zaczęło go ogarniać uczucie błogiego spokoju. 

Nie zdawał sobie sprawy z tego, że znajduje się 

we wnętrzu rozbitego samochodu, który w każdej 

chwili może się zapalić. Wraku zawieszonego nad 

przepaścią. 

Przed oczyma Johnny widział potężne, oślepiające 

światło. Znajdowało się u wylotu długiego tunelu. Za 

wszelką cenę pragnął tam dotrzeć, lecz drogę blokował 

mu siwowłosy mężczyzna, ubrany w czerwony szlafrok. 

Człowiek ten promieniował od wewnątrz jakimś prze­

dziwnym, nieziemskim światłem. 

Johnny Midnight rozpoznał w nim byłego pracodaw­

cę, a zarazem swojego największego wroga i rywala. 

Odczytał także jego myśli. Sam Douglas nie chciał 

ustąpić mu drogi w tunelu. Gestem nakazywał mu 

zawrócić. 

Daj mi przejść obok, prosił w myślach Johnny. . 

Sam Douglas potrząsnął odmownie głową, tak jakby 

mówił: 

- Musisz zostać. Twoim obowiązkiem jest ratowanie 

Lacy. 

Zaraz potem Johnny ujrzał swą rodzinę. Była w kom­

plecie. Matka, ojciec i brat Nathan prosili go, żeby 

zawrócił. 

Poddał się więc niewidocznej sile, która wypychała go 

z tunelu. 

Znalazł się na zewnątrz. 

I nagle poczuł potworny ból. W całym ciele. Wszę­

dzie. Przebijały go setki noży. Najgorzej było z głową. 

background image

40 

SZALEŃSTWO LACY 

Johnny, znajdujący się na granicy świadomości, od­

czuwał agonalny ból i strach. 

Ciężar przytłaczający piersi stał się nie do zniesienia. 

Johnny zapragnął jeszcze raz się podnieść, lecz nie 

potrafił. Poczuł, że jest uwięziony. 

Marzył o przestrzeni, a tymczasem dusił się bez 

powietrza. Nie mógł nawet się poruszyć. Znajdował się 

w pułapce. 

Po jakimś czasie usłyszał jak z oddali przytłumione, 

szorstkie głosy i hałasy. To robotnicy cięli palnikami 

nadwozie, żeby go wydobyć. Za każdym razem, gdy 

odcinali fragment karoserii, Johnny'ego przeszywał po­

tworny ból. Jeszcze gorszy niż przedtem, kiedy był sam. 

Nie chciał zostać inwalidą na całe życie. Modlił się 

o szybką śmierć. 

Wreszcie zemdlał. 

Upłynęło wiele godzin, zanim się ocknął i wróciła mu 

mglista świadomość tego, co dzieje się wokoło. Czuł na 

głowie i piersiach dotyk rąk w gumowych rękawicach. 

Leżał na noszach lub na stole. Bolało go całe ciało. 

Poprzecinano ubranie i rozebrano go do naga. Okryto 

elektrycznym kocem. Z białego sufitu padały na niego 

oślepiające światła silnych reflektorów. Ludzie w bieli 

porozumiewali się między sobą. Szeptem. I wzajemnie 

się ponaglali. 

Ból był potworny. Nie do zniesienia. 

Johnny usiłował się odezwać. Powiedzieć, że chce 

umrzeć. 

Nie potrafił. Pociemniało mu przed oczyma. Zaczął 

tracić przytomność. 

Po chwili rozrzedziły się ciemności i zobaczył światła 

nad głową. Pochyleni nad nim ludzie w bieli poruszali się 

nerwowo i szybko. Chwilami podnosili głos. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

41 

- Chyba koniec z nim... - mówili. 

Nie, to jeszcze nie był koniec Johnny'ego. Wydawało 

mu się teraz, że jego duch opuścił ciało i unosi się ponad 

głowami pochylonych nad nim lekarzy. Obserwuje bez­

namiętnie, jak walczą o jego życie. 

Żal było mu zwłaszcza kobiety. Wysokiej i szczupłej, 

o wyrazistych, brązowych oczach, w których dojrzał 

przerażenie. Zauważył też, że lekko zadrżała jej ręka, 

kiedy asystujący przy operacji wstrzymali oddech i pat­

rzyli, jak lekarka ostrożnie manipuluje chirurgicznym 

narzędziem. 

Teraz duch Johnny'ego opuścił salę i znalazł się 

w szpitalnej poczekalni. 

Tu siedziała Lacy. Była sama. Płakała rozpaczliwie 

i niemal bezgłośnie. 

Przez dziesięć lat Johnny był przekonany, że to kobieta 

bez serca. Teraz uzmysłowił sobie nagle, że się mylił. 

Modliła się za niego. Niewidoczny, znalazł się tuż przy 

niej. 

Chciał ją pocieszać. 

Pragnął dotknąć Lacy, porozmawiać z nią - po raz 

ostatni. 

Zapragnął przeprosić ją za zadany ból. 

Za to, że ją opuścił. 

I za to, że tak bardzo pomylił się w ocenie jej osoby. 

Smutek Lacy, którego był teraz niewidzialnym świad­

kiem, poruszył go do głębi. 

Johnny Midnight wiedział już, dla kogo musi żyć. 

W tym samym czasie w odległej dzielnicy miasta, 

w eleganckim pokoju luksusowego hotelu ubrana na 

czarno postać siedziała nieruchomo przy niskim stoliku. 

Złożyła jak do modlitwy drobne, szczupłe ręce i prze­

klinała Johnny'ego Midnighta. 

background image

42 

SZALEŃSTWO LACY 

Życzyła mu śmierci w obecności Lacy. 

Uznała jednak, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie 

umarł od razu. Gdyby na całe życie został sparaliżowany 

i przykuty do inwalidzkiego wózka. Wtedy Lacy cier­

piałaby na co dzień katusze, współczując Johnny'emu, 

a on męczyłby się jeszcze bardziej, czując wstręt do 

samego siebie. Do swego bezradnego, nieruchomego 

ciała. 

Niech wreszcie się przekona na własnej skórze, co to 

jest być człowiekiem bezsilnym i nie kochanym! Niech 

wreszcie zrozumie, czym jest cierpienie! 

Na niskim stoliku leżał album z fotografiami. 

Przywodził na myśl różne wspomnienia. 

Szczupłe, drobne palce ubranej na czarno osoby 

siedzącej przy niskim stoliku przewracały stronice al­

bumu wypełnione podobiznami wielu ludzi. 

Zdjęcia znienawidzonych postaci były głęboko wyryte 

w chorym umyśle osoby znajdującej się teraz w eleganc­

kim pokoju luksusowego hotelu. 

Album rozpoczynała cała seria publikowanych w pra­

sie znakomitych technicznie barwnych fotografii, ideali­

zujących życie Douglasów. Przedstawiały wspaniałą, 

wzorową rodzinę w przepięknym domu. Na zdjęciach 

zamieszczonych w albumie cała czwórka Douglasów 

występowała w komplecie. Stanowiły ją: ciemnowłosa 

Camella o twarzy promieniejącej szczęściem, słynny 

senator i dwójka uroczych dzieci. Udawali normalną, 

zżytą i kochającą się rodzinę, upozowani starannie nad 

basenem, podczas kolacji i w trakcie czynności, których 

nigdy nie wykonywali razem. 

Ubrana na czarno postać drobną, szczupłą ręką prze­

wróciła następne kartki albumu. 

Po serii tych powszechnie znanych, kolorowych foto­

grafii przyszła kolej na zupełnie inne zdjęcia. Czar-

background image

SZALEŃSTWO LACY 43 

no-białe, kiepskie technicznie. Jedno z nich przedstawia­

ło Mufry'ego, ulubionego spaniela Camelli, topiącego się 

w basenie. Psiak nie mógł wydostać się na zewnętrzne 

obmurowanie, bo spuszczono sporo wody i jej poziom był 

zbyt niski. Na następnym zdjęciu było widoczne ciało 

Mufry'ego, spoczywające nieruchomo na dnie basenu. 

Na jeszcze innej, nieudolnie wykonanej fotografii, 

znajdowała się Camella w objęciach kochanka. 

Pozostałe zdjęcia przedstawiały już tylko jedną postać. 

Uwielbianego Johnny'ego Midnighta. 

Żadna z fotografii zamieszczonym w albumie nie była 

w stanie oddać stanu ducha osoby, która je robiła. Ponurej 

atmosfery dziesiątków godzin spędzonych w zamknięciu 

w ciemnych pokojach bez okien. Uczucia odosobnienia. 

Osamotnienia i opuszczenia. Braku ciepła i miłości. 

Pragnienia śmierci. 

Drobna ręka zaczęła teraz przewracać wstecz kartki 

albumu. Po chwili znalazła to, czego szukała. Nerwowym 

ruchem sięgnęła po fotografię Sama obejmującego przed 

kominkiem swą drugą, młodą żonę. Ze złością wyrwała 

znienawidzone zdjęcie i przyłożyła do niego zapalniczkę. 

Ubrana na czarno, nieruchoma postać siedząca przy 

niskim stoliku w eleganckim pokoju luksusowego hotelu 

patrzyła z zadowoleniem na czerniejącą w ogniu zniena­

widzoną twarz Lacy. 

Ostry, duszący swąd przywołał wspomnienie pamięt­

nej nocy. Cóż to była za wspaniała noc! Radość zmalała 

jednak nieco po kategorycznych zaprzeczeniach John-

ny'ego, że to nie jego ojciec spowodował pożar. Zbyt 

wiele osób zaczęło się wówczas zastanawiać nad praw­

dziwą przyczyną tej tragedii. Tamtej, jakże wspaniałej 

nocy stała się jednak okropna, nie przewidziana rzecz. Na 

horyzoncie pojawiła się słodka, niewinna Lacy i wślizg­

nęła do rodziny Douglasów. Wyszła za Sama i natych-

background image

44 

SZALEŃSTWO LACY 

miast zrobiła furorę. Stała się noszoną na rękach przez 

Amerykanów idealną żoną znanego senatora. Wszyscy ją 

uwielbiali. 

Nie. Nie wszyscy. Był ktoś, kto jej nienawidził i życzył 

rychłej śmierci. 

Teraz, gdy Sam nie żył, Lacy znów znalazła się obok 

Johnny'ego. 

Dla obojga oznaczało to wyrok śmierci. 

Ostatnie kartki albumu były puste. 

Ubrana na czarno postać siedząca przy niskim stoliku 

w eleganckim pokoju luksusowego hotelu poczuła w so­

bie boską moc. Uznała, że należy koniecznie wypełnić 

album nowymi fotografiami. Bo przecież taka pasjonują­

ca historia zasługuje na emocjonujące, spektakularne, 

zarejestrowane na zdjęciach zakończenie! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Siódmego dnia po wypadku Johnny Midnight po raz 

pierwszy odzyskał przytomność. 

Kiedy się ocknął, leżał w szpitalnym łóżku z oban­

dażowaną głową. Jak przez mgłę przypomniał sobie 

czytający mu i śpiewający miękki, kobiecy głos. Mimo że 

przywoływał na myśl jakieś przykre wspomnienia, był 

miły dla ucha i sprawiał, że Johnny'emu, mimo strasz­

liwego bólu, chciało się żyć. 

Miał złamany nos. Lewą nogę unieruchomioną w gip­

sie. Złamane trzy żebra. Mnóstwo potłuczeń i obrażeń na 

całym ciele. I rozbitą czaszkę. 

Przez cały czas był półprzytomny. Nie znał swego 

nazwiska, nie wiedział, kim jest. Nie pamiętał wypadku. 

Niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiono. A to, co 

pojmował, jeszcze bardziej zwiększało jego przerażenie. 

Bo przez cały czas Johnny Midnight potwornie się bał. 

Z tego, co usłyszał, utkwiło mu głęboko w pamięci 

jedno określenie: Paralityk. 

Rozumiał sens tego słowa. 

Słysząc, jak powtarza je otoczenie, umierał z niepoko­

ju. Wiedział, że mówili o nim. 

Gdzie się znajdował? Co się z nim stało? I co go czeka? 

Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć. 

Dobroczynny wpływ leków znieczulających i uspoka­

jających sprawiał, że łatwiej było mu pogodzić się 

z okropną rzeczywistością. 

background image

46 SZALEŃSTWO LACY 

Przerażała go. Lecz jeszcze bardziej bał się śmierci. 

Pragnął żyć. Za wszelką cenę. Gardził sobą za słabość 

ciała i ducha. Marzył o tym, żeby odzyskać siły. 

Johnny'ego nękały nocne koszmary. Stawał się w nich 

znów małym, śmiertelnie przestraszonym chłopcem, 

uciekającym przed straszydłami i ukrywającym się w cie­

mnych kątach. A potem czekającym, aż dzielny Nathan 

rozprawi się z wrogiem i wyswobodzi młodszego brata. 

W innych snach goniły Johnny'ego rozjuszone byki. 

Ich rogi dosięgały go wreszcie i rozpruwały wnętrzności. 

Wszystkie nocne majaczenia wiązały się z dziecińst­

wem i wczesną młodością Johnny'ego. Z rodziną i do­

mem. Zaczęły się przed laty, kiedy to Nathan zginął pod 

kołami samochodu, a ojciec, stojąc nad trumną, powie­

dział: 

- Nie żyje mój dzielny syn. Ten, który mi pozostał, 

jest tchórzem. 

Pierwszy miesiąc leżenia jak kłoda w szpitalnym łóżku 

upłynął Johnny'emu niemal w nieświadomości tego, co 

wokół się dzieje. Potem był nadal w tak bardzo złym 

stanie, że prawie nie potrafił odróżnić dni od nocy. 

Ciągle ogarniał go strach i mimo uspokajania ze strony 

doktor Lescuer nie potrafił się z niego otrząsnąć. 

Bał się, że do końca życia pozostanie słaby, bezradny 

i samotny. 

Wielokrotnie badali go różni lekarze. Nie krępowali 

się i w jego obecności wiedli dysputy na temat amnezji, 

jej przyczyn i skutków. Johnny był zbyt słaby, żeby 

odpowiadać na zadawane pytania. Najczęściej jednak 

w ogóle ich nie rozumiał. 

Najlepiej pojmował to, co mówi do niego Olga 

Martinez, pielęgniarka z nocnej zmiany. Z lubością 

powtarzała ciągle znienawidzone przez niego, przerażają­

ce określenie: 

background image

SZALEŃSTWO LACY 47 

- Paralityk. 

Ta silna, tęga kobieta o dużych dłoniach lubiła 

tyranizować swych bezsilnych pacjentów. Uwzięła się na 

Johnny'ego. 

Jednak mimo wielu przykrości, które mu sprawiała, 

stan jego zdrowia zaczął powoli się poprawiać. 

Pewnego wieczoru Olga Martinez nie podała mu 

przepisanego środka na uśmierzenie bólu. Pacjent cierpiał 

katusze przez całą noc, a okrutna pielęgniarka powtarzała 

znienawidzone słowo: 

- Paralityk. Paralityk. 

Johnny'ego ogarnęła nagle złość. Szarpał się na 

próżno, gdyż był przytwierdzony do łóżka skórzanymi 

pasami. Widząc bezsilność chorego, Olga Martinez za­

częła się śmiać. 

Rozwścieczyła go tak bardzo, że plunął jej w twarz. 

Chwyciła poduszkę i przycisnęła mu ją do twarzy. 

Walczył. O oddech. O życie. Udało mu się wyrwać 

z uwięzi jedną rękę. Chwycił pielęgniarkę za gardło. 

Zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy: 

- Pielęgniarze! Pielęgniarze! 

Po chwili do pokoju Johnny'ego wbiegło dwóch 

rosłych mężczyzn. Rzucili się na niego i przygnietli do 

łóżka. Poczuł potworny ból głowy i piersi. Bolały 

połamane żebra. Nie mógł złapać tchu. 

Skrępowali go mocno, tak że skórzane pasy wrzynały 

się w ciało. Olga Martinez wysunęła w stronę Johnny'ego 

rękę z napełnioną płynem strzykawką. 

- To cię zaraz uspokoi - warknęła. Zadowolona 

z siebie, zaczęła się śmiać. 

Drzwi do szpitalnego pokoju otworzyły się ponownie. 

Stanęła w nich szczupła kobieca postać. Światło 

padające z korytarza tworzyło wokół jej głowy bia-

ło-złotą, wręcz anielską aureolę. 

background image

48 SZALEŃSTWO LACY 

W pokoju nagle zrobiło się cicho. Zapanowała atmo­

sfera napięcia. 

- Przepraszam. 

Głos kobiety był miękki, lecz dało się w nim słyszeć 

stalową nutę. Był to najpiękniejszy głos, jaki kiedykol­

wiek słyszał Johnny. Pamiętał go od chwili, w której po 

raz pierwszy odzyskał przytomność. 

Kim była ta kobieta? 

Johnny poczuł nagle, że się jej boi. Miły głos przywo­

dził jednak na myśl przykre przeżycia z przeszłości. 

Zmusił się, żeby spojrzeć na przybyłą. 

Była jasnowłosa, ubrana w jedwabny biały kostium ze 

złotymi dodatkami. Wyglądała jak księżniczka z bajki. 

A zarazem jak anioł zemsty. 

Johnny wiedział, że ta kobieta jest jego wrogiem. I że 

zamierza go zniszczyć. 

Miała głębokie, fiołkowe oczy i jasne, popielate włosy. 

Była ładna i bardzo elegancka. Co to za kobieta? 

zastanawiał się Johnny. 

Czemu jej efektowny wygląd wywoływał w nim 

przykre skojarzenia? 

Doktor Lescuer kazała zawiesić tablicę nad łóżkiem 

Johnny'ego. Codziennie przypinała do niej jakieś nowe 

kartki. Raz nawet zobaczył na tablicy zdjęcie rozbitego 

samochodu. Nigdy od razu na nie nie reagował, lecz po 

wyjściu lekarki studiował uważnie treść wszystkich 

kartek i zastanawiał się nad tym, co do niego mówiła. 

- Nazywa się pan Johnny Riggs Midnight. Przebywa 

pan w szpitalu. Dzisiaj mamy czternastego października. 

Po wypadku samochodowym przywieziono pana tutaj 

dziewiętnastego sierpnia. Ma pan trzydzieści pięć lat. Jest 

pan prawnikiem pracującym dla Joshui Camerona. 

Każdego ranka doktor Lescuer przyczepiała na tablicy 

inne kartki, fotografie i nowe informacje o swym pacjen-

background image

SZALEŃSTWO LACY 49 

cie. Johnny udawał, że to go nie interesuje. Kiedy nikt nie 

widział, ukradkiem próbował je odcyfrować. Niczego nie 

kojarzył. Miał ogromne kłopoty ze skupieniem uwagi. 

Ledwie pojmował poszczególne wyrażenia. Na przykład 

przeczytał: 

„Wydział prawa Uniwersytetu Stanforda". 

Wiedział, że jest ekspertem od zagadnień prawnych 

dotyczących łączenia i przejmowania spółek. Pamiętał 

studia, lecz nie mógł przypomnieć sobie żadnych spraw, 

które prowadził. Jeszcze na uczelni postanowił, że jako 

prawnik będzie pomagał biedakom. Potem jednak, sam 

nie wiedząc dlaczego, dał się skaptować Joshui Camero­

nowi, którego znał od dzieciństwa, i zaczął dla niego 

pracować. Na wykupywaniu podupadłych i bankrutują­

cych firm, łączeniu ich oraz stawianiu na nogi zarabiali 

wielkie pieniądze. Johnny zdawał sobie sprawę z tego, że 

leżąc w szpitalu przykuty do łóżka, stracił już dwa 

miesiące cennego czasu. Było to jednak niewiele w poró­

wnaniu z ogromnymi lukami, które miał w pamięci. 

Co robił przez całe życie? Na myśl, że nigdy się tego 

nie dowie, przejmował go potworny strach. 

Na popielatych włosach kobiety igrały błyski świat­

ła. Rozjaśniały fiołkowe, wyraziste oczy. Spełniały się 

najgorsze przewidywania Johnny'ego co do luk w jego 

pamięci. Wiedział bowiem, że kiedyś ta kobieta była 

na niego najważniejsza. Coś się jednak stało i go 

zawiodła. Zniszczyła jego miłość. Przestał ją ubóst­

wiać. 

Zrobiła krok w kierunku Johnny'ego. 

Cofnął się instynktownie, wcisnął w poduszkę. Wie­

dział, że ta kobieta jest dla niego znacznie bardziej 

niebezpieczna niż prymitywna i okrutna Olga Martinez. 

- Zabierzcie ją stąd! Niech... niech do mnie nie 

podchodzi! - jęknął urywanym głosem. 

background image

50 SZALEŃSTWO LACY 

Usłyszawszy te słowa, kobieta zbladła. Zagryzła wargi 

i spytała sucho: 

- Co tu się właściwie dzieje? 

Kochał ją. I utracił. Była jego wyśnioną księżni­

czką. Lecz go zdradziła. Ale, do diabła, skąd o tym 

wie? 

Olga Martinez rozkazała pielęgniarzom: 

- Wyprowadźcie ją stąd. 

Barczysty mężczyzna ruszył żwawo w kierunku mło­

dej kobiety, schwycił ją za ramię i tak silnie popchnął, że 

aż krzyknęła. 

- Łajdak! - syknął Johnny. 

Zaczął rzucać się na łóżku. Chciał pozbyć się kobiety, 

lecz równocześnie jej bronił. Dlaczego? To wszystko nie 

miało sensu. 

- Spokojnie - od strony drzwi rozległ się nagle 

głęboki, męski głos. 

Do pokoju wszedł Joshua Cameron. 

- Proszę natychmiast zadzwonić po doktor Lescuer 

- zażądał, zwracając się do pielęgniarki. - Co się tutaj 

dzieje? 

- Pacjent jest niepoczytalny - warknęła Olga Mar­

tinez. 

Szczupła blondynka wyrwała się z rąk pielęgniarza 

i szybko podeszła do łóżka. 

- Jest niebezpieczny - ostrzegła ją pielęgniarka. 

- Ten człowiek jest związany - spokojnie stwierdziła 

kobieta. - A was jest troje. Gdybym nawet była tutaj 

sama, i tak nie zrobiłby mi żadnej krzywdy. 

- Zaraz podam mu środek nasenny. 

- Proszę tego nie robić. Muszę porozmawiać z pacjen­

tem. 

- Nie ma sensu z nim rozmawiać - syknęła pielęgniar­

ka. - To już nie człowiek, lecz roślina. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 51 

Johnny'ego ogarnęła czarna rozpacz. Zamknął oczy. 

Nie chciał, żeby młoda kobieta nad nim się litowała. 

- Proszę tak nie mówić! - obruszyła się blondynka, 

- Niebezpieczna jest tu tylko pani. Johnny - zwróciła się 

do leżącego - nie martw się. Nie jesteś żadną rośliną. To 

bzdura. 

- Niech pani idzie do diabła! - warknął. 

- Przekonasz się, wszystko będzie dobrze. Trzeba 

tylko czasu, żebyś się wyleczył. 

Johnny odwrócił głowę. Nie chciał słuchać tego, co 

mówi kobieta. 

Jej opanowanie i spokój sprawiły, że wszyscy opuścili 

szpitalny pokój. Pacjent i jego gość zostali sami. 

Kobieta pochyliła się na Johnnym. Był związany. 

Unieruchomiony. Nie mógł uciec, choć bardzo tego 

chciał. 

Dotknęła jego bezwładnych palców. 

Ogarnęła go fala przedziwnych wspomnień. 

Słońce i kwiaty. Noc. Ulewa. Krople deszczu toczące 

się po drobnej, dziewczęcej twarzy. Fizyczne zbliżenie. 

Ekstaza. Wzajemne przysięgi. Splecione palce. 

- Johnny - szepnęła kobieta. - To ja, Lacy. Zo­

stawię cię teraz na chwilę, bo chcę porozmawiać z le­

karką. 

Poczuł, jak jego palce bezwiednie zaciskają się na 

drobnej dłoni. 

- Lacy, mała... - wyszeptał spieczonymi wargami. 

- Więcej do mnie nie przychodź. 

Z ust kobiety wydarł się głuchy jęk. Usiłowała wyrwać 

rękę, lecz jej nie puszczał. 

- Pada... Deszcz... Czemu pamiętam krople? Na twojej 

twarzy... Na nosie... 

W oczach Lacy zalśniły łzy. Potoczyły się po poli­

czkach. 

background image

52 

SZALEŃSTWO LACY 

- Och, Johnny. Skrzywdziliśmy się kiedyś wzajemnie. 

Wiem, że nie powinnam tu przychodzić, lec musiałam... 

Dlaczego ona płacze? zdziwił się Johnny. Był zły, bo 

niczego nie pamiętał. Nie wiedział, kim jest kobieta. 

- Chcę ci pomóc, Johnny. Już się nie kochamy. Ale 

nadal jestem twoim przyjacielem... 

- Gówno prawda! 

- Właśnie jechałam z Joe'em na lotnisko. Joshua 

pożyczył mi jedną ze swoich limuzyn... 

- Kim, do diabła, jest Joe? 

Lacy odwróciła głowę. Oczy miała teraz ogromne 

i pełne przerażenia. 

- Nieważne - szepnęła. - On się nie liczy. 

Ta kobieta kłamie. Znów kłamie, pomyślał Johnny. 

- Gdy usłyszałam o twoim wypadku, przyjechałam, 

żeby... żeby się z tobą pożegnać... Powiedzieć ci: do 

widzenia... 

- No to mów i zjeżdżaj! - warknął grubiańsko. 

- Nie potrafię... Leżysz tu sam. Przywiązany... A ta 

pielęgniarka jest okropna. 

- Wolę ją niż ciebie! - padła ostra odpowiedź. Johnny 

znów zamknął oczy. Nie mógł spokojnie patrzeć na tę 

kobietę. - Przyszłaś tu tylko po to, żeby się ze mnie 

naigrawać i cieszyć moją bezsilnością. 

Zbladła. 

- Nie - zaprzeczyła. - Przychodzę tu od tygodni. 

Codziennie. Czytam ci, śpiewam i mówię do ciebie. Ale 

kiedy ocknąłeś się ze śpiączki, nie pozwolili mi więcej cię 

widywać. Powiedzieli, że jesteś niebezpieczny. 

Lacy stała tuż obok łóżka. Johnny czuł zapach jej 

perfum. 

- Idź już - powiedział łagodniej. 

-Johnny, ty nic nie wiesz. Myślisz, że przez te 

wszystkie lata było mi dobrze... 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

53 

Zacisnął wargi. 

- A co to może mnie obchodzić? 

Bez słowa odwróciła się i skierowała ku drzwiom. 

Od strony łóżka dobiegł ją szorstki głos Johnny'ego: 

- Nie jestem... rośliną. 

Lacy popatrzyła na leżącego. 

- Oczywiście, że nie jesteś. Zobaczysz, wszystko 

będzie dobrze. Wiem, że nie jestem ci potrzebna. 

W jej rozszerzonych oczach dojrzał strach i ból. 

Złagodniał. 

- Mała, zrobiliśmy sobie ogromną krzywdę. Ale 

przeżyliśmy oboje cudowne chwile. Musiało być klawo. 

Mam rację? 

Te słowa wstrząsnęły nią bardziej niż te poprzednie, 

okrutne. 

Z tłumionym jękiem na ustach wybiegła z pokoju. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Następnego wieczoru Lacy weszła do gabinetu doktor 

Lescuer. 

- Przepraszam, że zajmuję pani czas - powiedziała, 

opierając dłonie na dużym, prostokątnym biurku, za 

którym siedziała lekarka. - Ale zupełnie nie mogę pojąć, 

dlaczego pielęgniarze przywiązują Johnny'ego do łóżka. 

Czy to naprawdę jest konieczne? 

- Już pani wyjaśniałam. Pan Midnight... 

Zanim Innocence Lescuer dokończyła zdanie, na 

biurku odezwał się telefon. 

Podniosła słuchawkę. Przyłożyła dłoń do mikrofonu 

i zwróciła się do Lacy: 

- Przepraszam, muszę załatwić coś pilnego. 

Słuchała przez chwilę, a potem cichym głosem zaczęła 

wydawać polecenia. Już z pierwszych słów Lacy domyś­

liła się, że rozmówczynią lekarki jest pielęgniarka z od­

działu intensywnej terapii. 

Był wieczór. Dochodziła jedenasta. Lacy wiedziała, że 

doktor Lescuer spędziła bezsennie w szpitalu całą po­

przednią noc, ratując pacjenta będącego w krytycznym 

stanie. Mimo że była wyczerpana, siedziała teraz wypros­

towana za biurkiem i zachowywała kamienny spokój. 

Była zadbana i starannie umalowana. Rude, gęste włosy 

ściągnęła w węzeł upięty na czubku głowy. Spod koł­

nierzyka śnieżnobiałego lekarskiego fartucha zwisał ste­

toskop. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

55 

Większość ludzi widziała zapewne w tej kobiecie 

tylko chłodną, zawsze opanowaną lekarkę. Wybitną 

specjalistkę. Lacy dojrzała więcej. Głębokie cienie pod 

dużymi, brązowymi oczyma. Miała przed sobą kobietę, 

która rzadko się śmiała. Na której ciężkie przeżycia 

wywarły swoje piętno. 

Doktor Lescuer podniosła głowę znad słuchawki. 

- Przepraszam, właśnie przywieźli nowego pacjenta. 

Jest w bardzo ciężkim stanie. Musi być operowany. Pytała 

mnie pani, czy... 

- Dlaczego Johnny'ego trzeba wiązać? 

Innocence Lescuer zdjęła okulary i odłożyła je na 

biurko. Potarła skronie. Cienie pod jej oczyma stały się 

jeszcze bardziej widoczne. Pochyliła głowę. 

- Żeby nie zrobił sobie krzywdy, pani Douglas. 

- Nie podoba mi się dyżurująca przy nim pielęgniarka. 

- Olga Martinez bywa szorstka, lecz ma ogromne 

doświadczenie. Tego rodzaju pacjentami jak pan Mid­

night zajmuje się od dwudziestu lat. Chorzy z urazami 

głowy potrzebują czasami silnej ręki. 

- Wcale mi się nie podoba. Jest złym człowiekiem. 

- Skąd to przekonanie? 

- Czuję to. Wychowałam się wśród ludzi podobnego 

pokroju. 

- Ja też, pani Douglas. Olga także. - Doktor Lescuer 

wyciągnęła kartę Johnny'ego. Kiedy zaczęła ją przeglądać, 

na jej poważnej twarzy zagościł lekki uśmiech. - Pamię­

tam, że całymi dniami i nocami siedziała pani przy chorym, 

kiedy miał śpiączkę. Zależy pani na tym człowieku. 

- Niespecjalnie - odparła Lacy. Zacisnęła ręce na 

blacie biurka i spuściła wzrok. 

- Pani Douglas, mnie też zależy na panu Midnighcie. 

Byłoby bardzo wskazane, gdyby mogła pani pobyć przy 

nim jeszcze przez kilka dni. Reaguje na pani obecność. 

background image

56 

SZALEŃSTWO LACY 

- Reaguje, to znaczy się złości. 

- Tak. Wyzwala w nim pani mechanizmy obronne. 

W tego rodzaju przypadkach to dość normalna reakcja. 

Dziś rano podczas mojego obchodu mówił tylko o pani 

wieczornej wizycie. 

- Jestem pewna, że wściekał się na mnie. Zachowuje 

się bardzo wrogo. 

- I doskonale! Dziś po raz pierwszy w ogóle się 

odezwał. Powinna pani go słyszeć. Wysławia się znacznie 

lepiej, niż sądziłam, że potrafi. Można by powiedzieć, iż 

jest nawet elokwentny. 

- Mogę to sobie wyobrazić - mruknęła pod nosem 

Lacy. Wzruszyła ramionami. 

- Domagał się wyjaśnienia, dlaczego na tablicy przy 

jego łóżku nie przyczepiłam pani fotografii. Wyjaśniłam, 

że w jego pudle ze zdjęciami ani w albumach nie było 

żadnej pani podobizny. Po raz pierwszy reagował na moje 

pytania. Dopiero dziś upewniłam się, że uda się go 

wyleczyć. Wreszcie chce wiedzieć, kim jest, kim pani jest 

i dlaczego jego odczucia są takie, a nie inne. Jest pani 

jedyną osobą, która potrafi mu to wyjaśnić. 

Na samo wspomnienie nieporozumień i zerwania 

z Johnnym po wybuchu pożaru w domu towarowym Lacy 

poczuła ciarki na plecach. Nie byli w stanie się zrozumieć 

ani pocieszyć. Przed oczyma stanął jej pamiętny, wspól­

nie spędzony wieczór i długie lata samotności. A potem 

Joe. 

Milczała. 

Innocence Lescuer spojrzała jej w oczy. 

- Tylko pani jest w stanie pomóc panu Midnightowi 

- powiedziała z naciskiem. 

Lacy podniosła się z krzesła. 

- Pani doktor musi już iść do pacjenta... - Usiłowała 

zakończyć tę niemiłą dla niej rozmowę. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

57 

- Panu Midnightowi nikt nie pomoże oprócz pani. Nikt 

nie potrafi tego zrobić - powtórzyła lekarka. 

- Już zbyt wiele czasu spędziłam w szpitalu - sucho 

odparła Lacy. 

- Wiem, że usiłuję wywrzeć na panią nacisk. Proszę 

jednak mnie dobrze zrozumieć. Zależy mi na pacjencie. 

Nie chcę go stracić. Tylko pani jest w stanie ożywić umysł 

pana Midnighta. 

- Patrzy na mnie oczyma pełnymi nienawiści. 

Lacy westchnęła. Nie chciała dłużej rozmawiać na 

temat Johnny'ego. Podeszła do okna. Patrzyła bezmyślnie 

na tramwaj jadący szeroką ulicą. Wiele pięter niżej. 

Tam właśnie, w dole, toczyło się życie San Francisco. 

I tam czyhało niebezpieczeństwo. Gdzieś w ukryciu 

czekał Cole. Czaił się, żeby zamordować ją i Joe'ego. 

Przypomniała sobie dziwny samochód o przyciem­

nionych szybach, sunący jak cień za limuzyną Joshui 

Camerona, którą w towarzystwie synka jechała na lotnis­

ko. Zwróciła na to uwagę kierowcy i poprosiła go, żeby 

postarał się po drodze zgubić intruza. Udało się. Zaraz 

potem miała telefon zawiadamiający o wypadku John-

ny'ego. Godzinę po przywiezieniu go do szpitala. Bała 

się, że Johnny umrze. Zrezygnowała więc z wyjazdu 

z San Francisco i pojechała do niego. W szpitalu 

dowiedziała się, że jest w bardzo złym stanie. Nie miała 

serca go opuścić. 

I tak zaczęły płynąć długie godziny, spędzane u boku 

nieprzytomnego Johnny'ego. 

Minęło wiele dni, zanim zdecydowała się wyprowa­

dzić z hotelu. Colleen zaproponowała jej i Joe'emu 

zamieszkanie w zamkniętej po śmierci jej ojca posiadło­

ści Douglasów. Lacy wolała jednak wprowadzić się na 

parter domu na Telegraph Hill, do kawalerskiego miesz­

kania Camerona, bo było małe i, mając pod bokiem 

background image

58 SZALEŃSTWO LACY 

przyjaciela, czuła się tam bezpieczna. Joshua wynajął 

nawet ochroniarza, niejakiego Bourne'a, dbającego o jej 

bezpieczeństwo. 

Lacy poczuła się spokojniejsza. Zapisała nawet 

Joe'ego do tej samej szkoły, do której chodziła Heather, 

córka Joshui. Zaprzyjaźniła się ponadto z jego dziew­

czyną, Honey, i z jej pasierbem o imieniu Mario. 

Na Telegraph Hill było Lacy bardzo dobrze. Miejsce to 

polubił nawet Joe, który z trudnością przystosowywał się 

do nowych warunków. 

Wiedziała jednak, że kłopoty wcale się nie skończyły. 

Zarówno Colleen, jak i Joshua ostrzegali Lacy, że 

dopóki Cole jest na wolności, dopóty jej i Joe'emu grozi 

niebezpieczeństwo. Niestety, policja miała na ten temat 

odmienne zdanie. Bagatelizowała sprawę. Wdowie po 

senatorze odmówiła przydzielenia stałej ochrony. 

Ze względu na bezpieczeństwo synka Lacy nie wolno 

było dłużej pozostawać w San Francisco. Teraz, kiedy już 

wiedziała, że Johnny wyzdrowieje, mogła spokojnie 

wyjechać. 

Innocence Lescuer podniosła się zza biurka i stanęła 

obok Lacy przy oknie. 

- To duże miasto. Ale nie zdoła pani w nim się ukryć 

- powiedziała ze smutkiem. - Ani uciec. 

Lacy przełknęła nerwowo ślinę. 

- Przynajmniej spróbuję. 

- Niewłaściwy wybór może fatalnie zaważyć na całym 

życiu człowieka. 

- Dlatego właśnie przestałam dokonywać wyborów. 

- Lacy sięgnęła po torebkę i ruszyła do drzwi. - Pani 

doktor, proszę zrobić to dla mnie i zaopiekować się 

Johnnym. Zajmowanie się pacjentami to zadanie pani, nie 

moje - dodała. -

Innocence Lescuer podniosła głowę. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 59 

- Pan Midnight miał wielkie szczęście. Mimo ciężkich 

obrażeń nie doznał uszkodzenia mózgu. Widziałam ludzi, 

którzy musieli uczyć się raczkować, zanim zaczęli pono­

wnie chodzić, którzy uczyli się wiązać sznurowadła, 

krawat, jeść i ubierać się. Pan Midnight odzyska zdrowie. 

Tym szybciej, im dłużej pani przy nim zostanie. 

- To dobrze. Bardzo dobrze. Naprawdę się cieszę. 

Lecz... 

- Muszę pani o czymś powiedzieć. Nie zapisałam 

tego w karcie pacjenta i nie mówiłam o tej sprawie 

nikomu. 

- Nie przekona mnie pani, żebym... 

- Proszę posłuchać. - Doktor Lescuer nabrała głęboko 

powietrza. - Zanim pan Midnight odzyskał przytomność, 

bez przerwy powtarzał pani imię. Wyglądało na to, że 

chce coś pani przekazać. Wreszcie powiedział. Że wie od 

Sama, iż ma pani poważne kłopoty. 

- Od Sama? - zdumiała się Lacy. Na samo wspo­

mnienie męża zrobiła się blada jak ściana. - Jest pani tego 

pewna? - spytała lekarkę. 

-Tak. 

- To niemożliwe. Jakaś koszmarna pomyłka. Przecież 

mój mąż nie żyje! 

- Pani Douglas, to musi być jednak coś ważnego 

- upierała się doktor Lescuer. 

- Mój mąż nie żyje. Czy pani słyszy, co mówię? - Lacy 

podniosła głos. Pociemniało jej przed oczyma. Ujrzała 

plamę krwi sączącej się spod drzwi prowadzących do 

sypialni męża. A potem czubek lufy pistoletu, roz-

bijającej szybę w jego pokoju. 

- Sam został zamordowany - odezwała się cichym, 

drżącym głosem. - Jego zabójca czyha teraz na mnie. 

- Pan Midnight wymawiał wyraźnie imię pani męża. 

Twierdził, że to Sam powiedział mu o tym, iż grozi pani 

background image

60 

SZALEŃSTWO LACY 

śmiertelne niebezpieczeństwo. Pan Midnight tylko dlate­

go wycofał się z tunelu, ponieważ chciał ratować panią. 

- Z jakiego tunelu? O czym pani mówi? 

- Pacjenci na granicy śmierci często go widzą. To 

udokumentowane wyznania. Pan Midnight widocznie też 

miał podobną wizję. I tylko świadomość, że musi ratować 

panią, sprawiła, iż tak zajadle walczył przez dwa miesią­

ce, żeby pozostać przy życiu. 

Rozszerzonymi oczyma Lacy popatrzyła na lekarkę. 

- Pani, jako poważny człowiek, neurochirurg, nie 

powinna traktować serio takich bezsensownych opowia­

dań. 

- Traktuję serio wszystko, co może pomóc moim 

pacjentom - odparła Innocence Lescuer. - Obawiam się, 

że jeśli zostawi pani Midnighta samego, może nie 

zechcieć dłużej walczyć o przetrwanie. Zwłaszcza teraz, 

kiedy tak bardzo się boi. Kiedy jest niepewny swojej 

przyszłości. 

- Zawsze był ogromnie pewny siebie. Za bardzo. 

Dlatego przed laty zerwaliśmy naszą znajomość. 

- Może nie był tak silnym człowiekiem, za jakiego 

pani go uważała. 

- Zjawiłam się w szpitalu po to, żeby się z nim 

pożegnać. 

- Przyszła pani nie tylko dlatego. W przeciwnym razie 

nie pozostałaby tu pani przez tyle dni. 

- Nie... - Lacy sięgnęła do klamki. Pragnęła jak 

najszybciej uciec z gabinetu lekarki i skończyć tę przykrą 

rozmowę. 

- Jeśli zgodzi się pani pozostać, obiecuję ścisłą 

współpracę - namawiała doktor Lescuer. 

- Muszę już iść. Muszę. I... więcej nie wrócę. 

- Może pani sama zaraz uwolnić z więzów pana 

Midnighta. Zezwalam na to. - Lekarka zrobiła krok 

background image

SZALEŃSTWO LACY 61 

w stronę Lacy. - I obiecuję, że Olga Martinez więcej nie 

będzie się nim zajmowała. 

Lacy nie potrafiła już dłużej słuchać słów Innocence 

Lescuer. Wypadła do holu, rzuciła się w stronę wind 

i nacisnęła nerwowo czarny guzik. Chciała jak najszyb­

ciej znaleźć się poza terenem szpitala. 

Windy nie nadjeżdżały. Obie utknęły gdzieś na gór­

nych piętrach. 

Lacy pobiegła do klatki schodowej. 

Uciekała od Johnny'ego, w trosce o własne życie. 

Zbiegła na parter i po chwili otworzyła frontowe 

drzwi. 

Zobaczyła przed sobą grupę ludzi. Od razu ich 

rozpoznała. Był to personel szpitalny, który właśnie 

przyszedł objąć nocną zmianę. 

Po szerokich, kamiennych schodach kroczyła w górę 

Olga Martinez. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

W pokoju panował półmrok. 

Johnny'ego obudziły szybkie kroki na korytarzu. 

Zbliżały się do pokoju, w którym leżał. 

Ze strachu wstrzymał oddech. Bał się, że wraca Olga 

Martinez. Aby się na nim odegrać. 

Poruszył związanymi rękoma. Pasy wrzynały mu się 

w ciało. 

Zaraz potem poczuł zapach róż rozgrzanych letnim 

słońcem i zobaczył srebrzyste błyski na jedwabistych 

włosach. 

Serce biło mu teraz w piersi jak szalone. 

Do pokoju weszła Lacy. Wyglądała jak urocze zjawis­

ko. 

Johnny Midnight poczuł nagły przypływ pożądania. 

Uprzytomnił sobie, że już kiedyś kochał się z tą fas­

cynującą kobietą. I pieścił ją czule, jak żadną inną. 

Sama myśl o tym była teraz torturą. Chętnie pod­

niósłby się teraz z łóżka i uciekł przed nią, lecz skrę­

powany więzami był do tego niezdolny. Czuł się jak 

więzień. 

Na łasce i niełasce przybyłej. Mogła robić z nim teraz 

wszystko, co chciała, a on był całkowicie bezsilny. Nie 

potrafiłby jej powstrzymać. 

- Johnny, to tylko ja - szepnęła Lacy. - Nie musisz się 

mnie obawiać. 

- Nie boję się ciebie - odparł szorstkim głosem. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

63 

Skłamał. 

Lacy też była przerażona. Patrzyła na Johnny'ego 

szeroko otwartymi oczyma. 

- Miałem nadzieję, że już wyniosłaś się na dobre 

- mruknął ze złością. 

- Doktor Lescuer namówiła mnie, żebym jeszcze tu 

przez jakiś czas została. 

- Cholerna baba. Widzę, że sam będę musiał cię 

wyrzucić. 

Lacy popatrzyła z rozżaleniem na leżącego. 

- Powzięłam decyzję. Zostanę. Jeśli mnie o to po­

prosisz. 

- Ani mi się śni - warknął. - Wynoś się. 

Spod oka uważnie obserwował Lacy. Bał się, że 

dostrzeże jego strach. 

Nie zrobiła żadnego ruchu i nie odezwała się. 

- Idź już wreszcie, do diabła! 

- Doktor Lescuer oświadczyła, że moja obecność 

może pomóc w twoim dalszym leczeniu. 

- To ostatnia rzecz, jakiej sobie życzę. 

- Zaraz cię uwolnię z więzów. Przymocowują cię do 

łóżka, bo personel szpitala uważa, że możesz okazać się 

niebezpieczny dla otoczenia. Ja w to nie wierzę. 

Ta kobieta była podstępna. Podchodziła go. Doprowa­

dziło to Johnny'ego do furii. 

Tak silnie napiął mięśnie, że mocne skórzane pasy 

zacisnęły się boleśnie na przegubach rąk i nóg. 

- Idź sobie! 

Krzyknął tak głośno, że Lacy aż drgnęła przestraszona. 

Odwróciła się od leżącego, westchnęła i szybko, bez 

słowa, ruszyła w stronę drzwi. 

Wychodzi! Zostawia mnie na pastwę Olgi Martinez! 

pomyślał z rozpaczą Johnny. Ogarnął go niepokój jeszcze 

większy niż poprzednio. 

background image

64 SZALEŃSTWO LACY 

- Czy... czy przed wyjściem możesz rozpiąć pasy? 

- wyszeptał cicho. 

Za Lacy zamknęły się drzwi. 

- Poczekaj! - zawołał. Ale jej już przy nim nie było. 

Biała pościel na łóżku srebrzyła się w księżycowej 

poświacie. Johnny z westchnieniem zamknął oczy 

i opadł na poduszkę. Był wykończony. Miał do siebie 

pretensję, że nie skorzystał z pomocy oferowanej przez 

Lacy. 

Nagle od strony drzwi usłyszał niepewny głos: 

- Coś mówiłeś? 

- Sądziłem, że już cię nie ma - mruknął pod nosem. 

- Chciałeś czegoś ode mnie? 

- Tak. Uwolnij mnie z więzów, zanim sobie pójdziesz. 

Lacy zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka. 

Pochyliła się i zaczęła rozpinać pasy mocujące przegu­

by rąk i nóg Johnny'ego. 

- Jesteś okropnie uparty - powiedziała łagodnym 

głosem. - Joshua twierdzi, że dzięki tej przywarze stałeś 

się znakomitym prawnikiem. 

Joshua powinien trzymać gębę na kłódkę, ze złością 

pomyślał Johnny. Lacy też niech wreszcie zamilknie 

i zrobi swoje. 

Od zapachu perfum tej kobiety zaczęło kręcić mu 

się w głowie. Lacy świetnie wie, że działa na męż­

czyzn. 

Rozpięła pas i zaczęła masować nadgarstek John­

ny'ego, na którym widniała gruba, sina pręga. Leżał bez 

ruchu, chłonąc przez skórę zmysłowe doznania. Miał 

wielką ochotę przytrzymać rękę Lacy i dać jej do 

zrozumienia, udowodnić, że nadal jest mężczyzną. I że 

nie jest mięczakiem, który będzie błagał, żeby z nim 

została. 

Spod przymkniętych powiek obserwował ślicznie wy-

background image

SZALEŃSTWO LACY 65 

krojone usta i smukłą szyję. Pogardzał sobą za to, że aż tak 

bardzo reagował na bliskość tej kobiety. Wzbudziła 

w nim niesamowite wręcz pożądanie. 

- Odepnij pasek na mojej drugiej ręce i uwolnij ją 

- odezwał się po chwili przez zaciśnięte zęby. 

- Dobrze. Zrobię to, ale pod warunkiem, że będziesz 

zachowywał się przyzwoicie. 

Żachnął się tak gwałtownie, że Lacy jak oparzona 

odskoczyła od łóżka i stanęła w bezpiecznej odległości od 

niesfornego pacjenta. 

Milczała. 

Johnny patrzył tępo przed siebie. Wreszcie mruknął: 

- Obiecuję. 

Kiedy go znowu dotknęła, jej ręce drżały. Dopiero 

teraz Johnny uzmysłowił sobie, że Lacy też jest poruszo­

na. Tak samo jak on. 

Powziął nieodwołalną decyzję. Postanowił jak naj­

szybciej pozbyć się tej niebezpiecznej kobiety. Bo wie­

dział, że jeśli ona przy nim zostanie, będzie zgubiony. 

Usiłując rozplatać zaciśnięty węzeł, Lacy zagryzła 

wargę. Johnny przypomniał sobie nagle, że robiła tak 

zawsze wtedy, kiedy była przejęta lub zdenerwowana. 

Teraz po prostu się bała i wcale nie była pewna, jak 

pacjent się zachowa, kiedy go rozwiąże. 

Rozluźniła wreszcie skórzany pasek. Jednym gwałtow­

nym ruchem Johnny uwolnił rękę. W rozszerzonych 

oczach Lacy dojrzał przerażenie. Złapał ją za ramię i z całej 

siły pociągnął na łóżko, tak że upadła wprost na jego piersi. 

Pragnął zrobić krzywdę tej kobiecie. Przestraszyć ją 

tak bardzo, żeby nigdy więcej do niego nie wracała. 

Poniżyć ją. Sama jej obecność była upokarzająca. Raniła 

jego dumę. 

Lecz kiedy Lacy padła mu w ramiona, poczuł potwor­

ny ból w klatce piersiowej. Miał przecież połamane 

background image

66 

SZALEŃSTWO LACY 

żebra! Nie wytrzymał i zaczął jęczeć. Był przy tym 

wściekły na siebie, że okazuje, jak bardzo jest bezsilny. 

Uwolniła się z jego objęć, lecz nie odeszła od łóżka. 

Pochyliła się nad Johnnym i położyła dłoń na jego 

rozpalonym czole. 

- Już zbyt wiele krzywdy zrobiliśmy sobie nawzajem. 

Nie chcę cię więcej ranić. 

Zanim odwrócił głowę, zdążył zobaczyć pobladłe 

wargi Lacy i jej kredowobiałą twarz. Zrozumiał nagle, że 

w stosunku do tej kobiety nigdy nie potrafi zachować się 

brutalnie. 

Drżącymi wargami wyszeptała: 

- Johnny, nie powinnam w ogóle przychodzić do 

ciebie... 

- Mała - szepnął łagodnie - to była moja wina. Sam 

sobie zrobiłem krzywdę. 

- Idę już... 

- Nie odchodź... 

Zaczął głaskać jej napięte do bólu ramiona. Po chwili 

odprężyła się i oparła głowę na poduszce, w zagłębieniu 

ramienia Johnny'ego. 

Przytulił ją mocno do siebie. I tak trwali. 

Wreszcie Lacy oprzytomniała. Podniosła się z łóżka. 

Oczyma pełnymi łez popatrzyła na Johnny'ego. 

- Nie powinnam tu wracać - szepnęła. 

Nie powinna, pomyślał Johnny. 

- Widziałaś mnie w chwili słabości - powiedział 

z wyrzutem w głosie. 

Jak bardzo pożądał teraz Lacy! Pragnął jej pieszczot. 

Chciał ją kochać i być kochanym. Od dawna nie miał 

żadnej kobiety. 

Już nawet nie pamiętał, dlaczego tak bardzo nienawi­

dził Lacy. W każdym razie ożył przy tej kobiecie. 

Sprawiła, że krew w jego żyłach zaczęła krążyć szybciej. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

67 

Było mu dobrze. Naprawdę dobrze. 

Gładził teraz palcami szczupłą, delikatną szyję Lacy 

i dotykiem pieścił jej ramiona. Miała skórę gładką jak 

płatki róży i ciepłą jak wiosenne promienie słońca. 

Dotknął wargami gorącej szyi. 

- Przestań - poprosiła. 

Nie posłuchał. Całował nadal. Coraz namiętniej. 

Podniecona, zaczęła jęczeć. 

Wiedział, że pieścił już przedtem tę kobietę. I że znał 

ją dobrze. I kochał. Bardzo. 

Głaskała go teraz po twarzy. 

Wierzchem dłoni pod cienką jedwabną bluzką wyczuł 

twardniejące sutki. 

- Zawsze tak szybko się podniecasz? - zapytał 

szeptem. 

Wyraźnie się speszyła. Pobladła i zagryzła wargę. 

- Nie. Tylko wtedy, kiedy jestem z tobą... 

Johnny przyciągnął Lacy do siebie. Oprzytomniała. 

Co ja robię? pomyślała przerażona. 

- Zostań. Bądź ze mną - poprosił. 

- Dobrze. Ale tylko do chwili, w której staniesz się 

silniejszy. Potem nasze drogi się rozejdą. 

A więc zgodziła się zostać z nim. Ogarnęło go uczucie 

wdzięczności dla tej kobiety. Poczuł nagle wilgoć pod 

powiekami. Odwrócił głowę, aby Lacy nie zauważyła, że 

płacze. Ona jednak pochyliła się nad nim i scałowała łzy. 

- Nie przejmuj się. Oprócz mnie nikt tego nie widzi. 

A ja nikomu o tym nie powiem. 

Nikt inny się nie liczył. 

Liczyła się tylko ona. 

- Och, Lacy, to było straszne! - wyszeptał: Wreszcie 

odblokował się psychicznie. - Nie wiedzieć, kim się jest 

i co się robiło, to prawdziwy koszmar! Chwilami prag­

nąłem umrzeć. 

background image

68 SZALEŃSTWO LACY 

Gładziła go delikatnie po ramieniu. 

- Już dobrze, już dobrze... - uspokajała. 

- Czasami zdawało mi się, że tracę zmysły. Że już 

nigdy nie będę normalny. 

Powiedział Lacy o tym, co zrobiła Olga Martinez. I że 

nazwała go paralitykiem i rośliną. 

Wyznanie Johnny'ego poruszyło Lacy do głębi. 

- Uspokój się, proszę. Już nigdy więcej ta potworna 

kobieta nie podejdzie do twego łóżka. Zrobię wszystko, 

żeby tę sadystkę wyrzucono natychmiast z pracy. 

Lacy pochyliła się i pocałowała Johnny'ego w usta. 

Zrobiła to z pasją. Gorąco. Tak jakby na tę chwilę czekała 

od lat. 

A potem przytuliła się do niego. Bardzo, bardzo 

mocno. 

Upłynęło sporo czasu, zanim odezwała się ponownie: 

- Johnny, nie powinniśmy... To się już więcej nie może 

wydarzyć... 

- Zgoda - wyszeptał półprzytomnie. 

- Już sobie pójdę. Musisz wypocząć. 

Przytrzymał ją za rękę. 

-Zanim odejdziesz, musisz przypomnieć mi, dlaczego 

z sobą zerwaliśmy. 

Znów zagryzła dolną wargę i pobladła. 

- Sprawiły to nie sprzyjające okoliczności. Nasze 

ostateczne rozstanie przypieczętował mój ślub z innym 

mężczyzną. 

- Dlaczego wyszłaś za niego? 

- Sądziłam, że wiesz, dlaczego. 

- Mów. 

- To długa historia. Dziś nie ma już czasu, by ją 

opowiadać. W każdym razie oboje, i ty, i ja, popełniliśmy 

błędy. I zapłaciliśmy za nie bardzo wysoką cenę. - W gło­

sie Lacy brzmiało rozgoryczenie. - Johnny, między nami 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

69 

wszystko skończone. Więcej na nasz temat nie mówmy. 

Nie wolno wracać do przeszłości. Samo wspomnienie 

o niej to dla mnie prawdziwe piekło. - Przygnębiona, 

zwiesiła głowę. 

Johnny wziął ją za rękę. I tak, jak to kiedyś bywało, 

spletli palce. 

- Nie dotykaj mnie w ten sposób! - wyszeptała Lacy. 

- Dobrze. 

- Czy pamiętasz, że w dzieciństwie okropnie bałeś się 

ciemności? 

- Już wtedy się znaliśmy? 

- Nie. Poznałam cię, kiedy byłeś dużym chłopcem. 

- Byłem duży i gruby? 

Przed oczyma Johnny'ego stanęła nagle zabawna 

scena z przeszłości. Miał wtedy dziewiętnaście lat. 

Siedział przed domem i w jakimś kolorowym piśmidle 

oglądał z uwagą fotografię roznegliżowanej blond We­

nus, podziwiając jej obfite kształty. Od tyłu podeszła do 

niego Lacy. Nie zauważona, zajrzała mu przez ramię. 

Kiedy zobaczyła, czym zajmuje się Johnny, zaczęła 

chichotać. Zrobił się czerwony jak burak, a ona wyrwała 

mu pismo z ręki i po przeciwpożarowych schodkach 

zaczęła wspinać się w górę. Pobiegł za nią, kiedy 

oprzytomniał. 

- Miałeś starszego brata, który zmarł - powiedziała 

Lacy. 

Johnny pamiętał, że tamtego dnia bardzo jej pożądał. 

Gonił Lacy, wdrapując się po schodkach aż na dach, 

a ona, zaśmiewając się do rozpuku, po drodze głośno 

czytała sprośne tytuły z trzymanego w ręku piśmidła. 

- Nathan. Miał na imię Nathan - ciągnęła. 

- Opowiedz mi coś o nim - poprosił Johnny, jedno­

cześnie uśmiechając się do wspomnień, które go ogar­

nęły. 

background image

70 

SZALEŃSTWO LACY 

Zadał jeszcze wiele pytań. Lacy sumiennie odpowie­

działa na wszystkie. 

Kiedy następnego dnia pojawiła się w szpitalu, zaczął 

ją wypytywać o wiele innych spraw. Odmówiła jednak 

kategorycznie wszelkich wyjaśnień. Była sztywna i jesz­

cze bardziej kontrolowała się niż poprzednio. Ale wspo­

mnienia, których nie chciała przywoływać, jedno po 

drugim zaczęły wracać do Johnny'ego. 

Dlatego, że istniał ktoś, kto chciał zwiększyć jego ból 

i szaleństwo, w którym tkwił. Ktoś, komu zależało na 

tym, żeby Johnny Midnight znienawidził Lacy Douglas 

i więcej jej nie zobaczył. Ktoś, kto przez specjalnego 

posłańca zaczął przysyłać mu podłużne, białe koperty... 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Kto, do diabła, robi to wszystko? Kto? 

Johnny Midnight z niechęcią pomyślał o nieznanym 

człowieku, który za wszelką cenę stara się rozbudzić 

w nim dawną nienawiść do Lacy, i sprawić, żeby 

ponownie ją odtrącił. 

Spoglądając na pożółkły wycinek prasowy leżący 

na stole, Johnny westchnął głęboko. Wolałby już 

chyba mieć amnezję, niż widzieć i odczuwać to, co 

teraz. 

Lacy zdradziła go i wyszła za mąż za Sama Douglasa. 

Jeszcze przed ślubem porzuciła Johnny'ego i weszła 

w środowisko bogaczy. Dokonała świadomego wyboru. 

Poświęciła miłość dla luksusowego życia. Johnny pamię­

tał, że ten jeden, jedyny fakt zdecydował przed laty o jej 

ostatecznym potępieniu. 

Podłużna, biała koperta, którą obracał w ręku, nie 

różniła się niczym od innych kopert. Zbliżył ją do światła. 

Obejrzał uważnie pismo nadawcy. Jego nazwisko wypi­

sane było odręcznie drukowanymi, wielkimi literami. 

Lekko drżącą ręką włożył do środka wyjęty uprzednio 

wycinek prasowy i odłożył kopertę. Przyniósł teczkę, 

postawił ją na łóżku i otworzył zamek. Potem wyjął 

pokaźny plik identycznych kopert, popatrzył na nie przez 

dłuższą chwilę i pod gumową opaskę, którą były ściąg­

nięte, wsunął ostatnio otrzymany list. Zamknął starannie 

teczkę. 

background image

72 

SZALEŃSTWO LACY 

Nic dziwnego, że Lacy nie chciała rozmawiać z nim 

o przeszłości. Na szczęście lub na nieszczęście, Johnny 

miał tajemniczego, anonimowego sprzymierzeńca, który 

mu ją wyjawiał. 

Wycinek prasowy znajdujący się w ostatniej kopercie 

przedstawiał fotografię Sama Douglasa pocieszającego 

młodziutką dziewczynę, Lacy Miller, po wybuchu poża­

ru, w którym zginął jej ojciec. W stosunkach między 

Johnnym a Lacy była to przełomowa chwila. Od tamtej 

pory wszystko między zaczęło się psuć i ich drogi się 

rozeszły. 

Teczkę z anonimami Johnny wsunął do szafy i za­

mknął drzwi. Spodziewał się Lacy za niecałą godzinę. 

Przed jej przyjściem musiał się uspokoić i całkowicie 

opanować. 

Popatrzył na kalendarz wiszący na ścianie. Niemal 

wszystkie dni były na nim skreślone na czarno. Tylko 

jedna data była obwiedziona czerwoną ramką. 

Jutrzejsza. 

Wzrok Johnny'ego zatrzymał się niżej, na widokó­

wce z Hawajów, którą przysłał mu Joshua Cameron. 

Leżała na półeczce. Johnny wziął ją do ręki i po raz 

trzeci odczytał pełen optymizmu krótki tekst skreślony 

ręką przyjaciela. 

Ze złością zgniótł kartkę i cisnął ją w stronę kosza na 

śmieci. Zobaczywszy, że chybił, zaklął głośno. Zmięta 

kulka potoczyła się aż pod okno. 

Powinien cieszyć się szczęściem Joshui, lecz nie 

potrafił. Był w zbyt ponurym nastroju. 

Podszedł do okna i podniósł z ziemi zgniecioną 

widokówkę. Wyprostował ją, a potem długo trzymał 

w dłoniach, wpatrując się w charakterystyczne pismo 

przyjaciela. Trudno mu było wyobrazić sobie Joshuę jako 

szczęśliwego, świeżo upieczonego małżonka, który właś-

background image

SZALEŃSTWO LACY 73 

nie teraz spędza z żoną miodowy miesiąc. Jako człowie­

ka, który potrafi zarówno przebaczać, jak i kochać. 

Johnny podniósł wzrok znad kartki i popatrzył w okno. 

Przed nim rozciągał się piękny widok na zatokę. Żałował, 

że nie czuł się na siłach, aby wziąć udział w weselu Joshui 

i Honey. Lacy mówiła mu potem, że panna młoda była 

ubrana w zieloną suknię, a pan młody miał muszkę 

w identycznym kolorze. 

Sanatorium, do którego przywieziono Johnny'ego 

wprost ze szpitala, było malowniczo położone. Przypomi­

nało ośrodek rekreacyjny. Pacjenci mogli podziwiać 

fontanny i wijące się alejki. Pielęgniarki nie nosiły 

przepisowych strojów. Każdy z pacjentów miał własny, 

odrębny apartament. Cały dom był jednak przesiąknięty 

charakterystycznym szpitalnym zapachem, którego John­

ny nie znosił. Nadal czuł się tutaj jak w klatce. Był 

skrępowany. 

A teraz jeszcze był w okropnym nastroju. I nerwy miał 

napięte do ostatnich granic. 

Czy dlatego, że oczekiwał wizyty Lacy? Jej ostatniej 

wizyty? 

A może dlatego, że anonimowy list, który właśnie mu 

doręczono, rozdrażnił go jeszcze bardziej niż wszystkie 

poprzednie? 

Musiał przyznać, że widok Lacy w ramionach Sama 

nie sprawił mu przyjemności. Wręcz przeciwnie. Bardzo 

go rozzłościł. Podobnie jak treść notatki znajdującej się 

na pożółkłym wycinku gazety. 

Było oczywiste, że Sam Douglas manipuluje dzien­

nikarzami. Wykorzystuje zarówno pożar, jak i nieszczęś­

cie młodej dziewczyny, która w ogniu straciła ojca, do 

własnych politycznych celów. Myślał jedynie o kampanii 

wyborczej. 

Johnny wrócił myślami do anonimowych listów. 

background image

74 

SZALEŃSTWO LACY 

Niepokoiły go. Wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego. 

Kto, do diabła, przysyła mu bez przerwy te wstrętne 

wycinki? Kto pragnie, żeby przypomniał sobie najgorsze 

chwile swego życia? Komu zależy na stałym podsycaniu 

jego nienawiści do Lacy? I w jakim celu to czyni? 

Johnny czytał między wierszami. W anonimowej 

korespondencji, którą otrzymywał, było coś złowiesz­

czego. 

Ale o co chodzi? 

Czyżby Lacy groziło jakieś niebezpieczeństwo? 

A może ta kobieta naprawdę jest groźna i anonimowy 

sprzymierzeniec ostrzega przed nią Johnny'ego? Lacy 

odmówiła kategorycznie wszelkich rozmów na temat 

przeszłości i jej własnych spraw. Johnny'emu pozo­

stawały więc tylko domysły. 

Jeszcze raz spojrzał na kalendarz. Zatrzymał wzrok na 

dacie obwiedzionej czerwoną ramką. 

Jutro wróci wreszcie do domu. 

Do pustego domu. 

Dziś po raz ostatni zobaczy Lacy. 

Znikała z jego życia. Na zawsze. Czemu jednak 

fakt ten tak bardzo go martwił? Przecież stosunki 

między nimi popsuły się wiele lat temu. Ostatnio 

jednak znów uległ niezaprzeczalnemu urokowi tej 

ponętnej kobiety. Musiał uczciwie przyznać, że w sto­

sunku do niego Lacy zachowała się bardzo przy­

zwoicie. Okazała mu wiele czułości i troski. On 

pragnął jeszcze więcej. Chciał, żeby została z nim na 

zawsze. Pragnął co ranka budzić się przy niej, tulić ją 

i pieścić. 

Myśl o powrocie do pustego domu, do normalnych 

zawodowych zajęć, aczkolwiek jeszcze na jakiś czas 

w ograniczonym zakresie, była dla Johnny'ego zdecydo­

wanie niemiła. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

75 

Przez ostatni tydzień robił, co mógł, by Lacy nie 

wyczuła, jak trudno będzie mu się z nią rozstać. Uznał 

bowiem, że musi zachować twarz. 

Dzięki anonimowemu sprzymierzeńcowi ciągle wra­

cały do niego przykre wspomnienia. Widział biedną, 

osieroconą dziewczynę, która dzięki wspaniałomyślności 

i opiece Sama Douglasa dostała stypendium Uniwer­

sytetu Stanforda i mogła studiować, co było jej marze­

niem. Potem jednak pobudki poczynań senatora przestały 

być aż tak bardzo bezinteresowne... 

Bohaterem w oczach Lacy Miller nie był już wówczas 

Johnny Midnight. 

Było to przykre. Jeszcze teraz bardzo go bolało. 

Sanatoryjne przedpołudnia spędzał na fizykoterapii 

i zajęciach wspomagających odzyskanie pamięci. Nie 

mógł się jednak doczekać godzin poobiednich, kiedy to 

zjawiała się Lacy. 

Jej wizyty były dla niego ogromną przyjemnością. 

Woziła go na wózku po całym terenie dopóty, dopóki 

nie zdjęto mu gipsu. Potem razem spacerowali i rozmawia­

li na neutralne tematy. Lacy pomagała mu ćwiczyć pamięć. 

Nie dopuszczała jednak do żadnych bardziej intymnych 

zwierzeń i wspomnień z życia ich obojga. Tajemnicze listy 

przychodziły do sanatorium niemal codziennie. Odkrywa­

ły przed Johnnym coraz to inne, bulwersujące go fakty. 

Miał wciąż luki w pamięci, lecz przypomniał sobie wiele. 

Między innymi bardzo ciężkie poparzenie ojca w pamięt­

nym pożarze i spowodowaną nim jego późniejszą śmierć. 

A także oskarżenie, które Sam rzucił publicznie 

w twarz Douglasowi, obwiniając go o umyślne pod­

palenie. Stało się to podczas przyjęcia w domu senatora. 

Sam wyrzucił wtedy Johnny'ego z domu. Lacy jednak 

została. Stojąc u boku Douglasa była świadkiem całej sceny. 

Swą bierną postawą opowiedziała się po stronie senatora. 

background image

76 

SZALEŃSTWO LACY 

Przed dwoma dniami Johnny dostał kolejny list. 

Znajdował się w nim splamiony krwią wycinek starej 

gazety, zawierający interesującą wzmiankę. O ucieczce 

syna senatora z pierwszego małżeństwa, Cole'a Dougla­

sa, z zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych. 

Wczorajszy list przekazywał dalsze informacje. O zamor­

dowaniu Sama, jego pogrzebie i ostatniej woli. Z notatki 

zamieszczonej w gazecie wynikało, że urząd podatkowy 

położył łapę na majątku po Samie. Podejrzewając mal­

wersacje, rozpoczął dochodzenie. 

Lacy pozostała bez środków do życia. Dlatego Joshua 

Cameron się nią zaopiekował. 

Zamordowanie Sama rzucało inne światło na całą 

sprawę, lecz Johnny nie zapytał Lacy, czego ciągle się 

obawia. Nie chciał wystraszyć jej jeszcze bardziej. 

Dniami i nocami pożądał tej kobiety. 

Kiedy przed wieczorem opuszczała sanatorium, był 

tak podniecony, że nie mógł się skupić na żadnych 

rutynowych zajęciach. Zazwyczaj czytywał prasę pra­

wniczą, codzienne gazety i tygodniki, a także ponownie 

przeglądał umowy, które pozawierał jako pełnomocnik 

prawny Joshui Camerona. 

Czytał dużo. Zajmowało mu to wiele czasu, gdyż 

od czasu wypadku miał kłopoty z koncentracją. Potem, 

żeby się odprężyć, oglądał w telewizji programy roz­

rywkowe. 

W śnie męczyły go różne wspomnienia. Oderwane 

obrazy z przeszłości. 

Nie potrafił poskładać ich w jedną spójną, logiczną 

całość. Ciągle więc zadręczał pytaniami Lacy. 

Doktor Lescuer zganiła go za to, że za bardzo wysila 

pamięć i znęca się nad Lacy. 

- Muszę ją wypytywać, bo niedługo przestanę się z nią 

widywać - tłumaczył. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

77 

- Lacy była przy tobie wtedy, kiedy była potrzebna 

najbardziej - przypomniała lekarka. 

- Nic o niej nie wiem - skarżył się Johnny. - O sobie 

nie mówi ani słowa. Widzę, że jest czymś przerażona. Ale 

dlaczego? 

- Nie nękaj Lacy. Nie nakłaniaj do zwierzeń. Uszanuj 

jej milczenie na temat własnych spraw. Johnny, najważ­

niejsze, że twoja rekonwalescencja przebiega bardzo 

pomyślnie. Znacznie szybciej niż w przypadku innych 

moich pacjentów. Ty i Lacy prowadzicie teraz odrębne 

egzystencje. Nic już was nie łączy. 

- Mylisz się, Innocence. Muszę nie tylko wy­

zdrowieć, lecz także zdobyć tę kobietę. Zależy mi na 

niej. 

W sprawie Lacy Johnny zwrócił się o pomoc do 

przyjaciela. Joshua Cameron odmówił jednak jakiegokol­

wiek pośrednictwa. 

- Ostatnim razem, kiedy stanąłem w obronie Lacy, 

jak oparzony wypadłeś ode mnie z domu i zaraz 

potem miałeś wypadek. Nauczony smutnym doświad­

czeniem, nigdy więcej nie będę się mieszał do wa­

szych spraw. 

- Czy nie możesz wyjaśnić mi prawdy dlatego, że jest 

przerażająca? - zapytał Johnny. 

- Tak uważałeś. 

- A jakie było twoje zdanie? 

- Nie zgadzałem się z tobą. Ale gdy ci to uzmys­

łowiłem, rozzłościłeś się nie na żarty i w wyniku całej 

afery o mało nie straciłeś życia. Nigdy więcej nie będę się 

wtrącał do waszych spraw. Osobiście jestem zdania, że 

Johnny Midnight jest bezcenny. Nie jest go warta żadna 

kobieta. 

- Z wyjątkiem Lacy. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Lacy nigdy się nie spóźniała. 

Dzisiaj jednak jeszcze się nie zjawiła o zwykłej porze. 

Być może obawiała się ostatniej wizyty u Johnny'ego. 

W takim samym stopniu, w jakim on jej pragnął. 

Westchnął głęboko. Przed przyjściem Lacy musiał się 

uspokoić. Postanowił dobrze rozegrać ostatni mecz. 

Od strony korytarza dobiegły go szybkie kroki. 

Popatrzył wyczekująco na drzwi. 

Na widok malutkiej rączki spoczywającej na klamce 

twarz Johnny'ego rozjaśnił szeroki uśmiech. 

Do pokoju weszła nieśmiało drobna dziewczynka. 

Ośmiolatka, mieszkająca w sąsiednim pokoju. W rękach 

niosła skarpetki i buciki, a także dużego czerwonego 

misia. Na widok Johnny'ego uśmiechnęła się promiennie. 

Podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona. 

Krótko obcięte złociste kędziorki Amelii były tylko 

trochę dłuższe niż czarne włosy Johnny'ego. Podczas 

ulicznego zajścia dziewczynka została postrzelona. Mi­

mo że wypadek zdarzył się kilka miesięcy wcześniej niż 

kraksa Johnny'ego, miała jeszcze częściowo sparaliżowa­

ną prawą stronę buzi. 

Amelia uśmiechała się teraz wesoło. Codziennie rano, 

o tej samej porze, przychodziła do swego ulubionego 

sąsiada. 

Rytuał był niezmienny. 

Johnny brał ją ostrożnie na ręce i wraz z misiem, 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

79 

skarpetkami i bucikami niósł do swego łóżka. Sadzał na 

poduszce. 

Dziś dziewczynka machała jedną nóżką. Było to nie 

lada osiągnięcie, uzyskane dzięki ćwiczeniom na tram­

polinie. 

- Wiem, że potrafisz włożyć skarpetki - powiedział 

z przekonaniem Johnny. 

Amelia uśmiechnęła się tryumfująco. 

- Buciki też. Tylko popatrz, jak to robię. 

Pochylił się nad dziewczynką. 

- Najgorsze te sznurowadła - użalała się, zasapana. 

- Zobaczysz, niedługo z nimi też sobie poradzisz 

- pocieszał Johnny, pomagając małej. 

Zdecydowanym ruchem odsunęła jego rękę. Chciała 

sama wykonać trudne zadanie. Po chwili sznurowadła 

przy jednym buciku były tak splątane, że nie sposób 

byłoby je rozsupłać. 

Widząc, co się stało, Johnny wybuchnął gromkim 

śmiechem. Dziewczynka zarzuciła mu ręce na szyję 

i ucałowała go w policzek. 

- Kocham cię - szepnęła mu do ucha. 

Zaraz potem spłonęła rumieńcem i speszona odwróciła 

od niego główkę. 

Niedługo się wstydziła. Znów objęła Johnny'ego za 

szyję. 

- Gdy dorosnę, będę miała takiego męża jak ty 

- wyznała z poważną miną. 

Johnny'emu zrobiło się dziwnie lekko na sercu. I rado­

śnie. 

A ja chciałbym mieć taką córeczkę jak ty, pomyślał. 

Musiał zawiązać drugi bucik, bo Amelia nie mogła dać 

sobie z nim rady. Kończył, kiedy na korytarzu rozległy się 

kroki. Poznał je od razu. 

To była Lacy. 

background image

80 

SZALEŃSTWO LACY 

Odetchnął z ulgą. 

Usłyszał, jak się zatrzymuje i pyta pielęgniarkę: 

- Jak tam Johnny? Jak dzisiaj się czuje? 

- Od rana pan Midnight jest w' kiepskiej formie 

- odparła kobieta. - Coś go chyba dręczy. Ale przed 

chwilą poszła do niego Amelia, więc jest już na pewno 

w lepszym nastroju. 

Johnny szybko włożył czarną skórzaną kurtkę i wsunął 

na palec studencki sygnet. 

Tak jak zawsze, wchodzącą Lacy powitał z obojętną 

miną. Zza łóżka wyskoczyła Amelia i z dzikim okrzykiem 

rzuciła się na przybyłą, udając rozwścieczonego lwa. 

Lacy udała przerażenie. Zaczęła nawet krzyczeć. Po 

chwili cała trójka pękała ze śmiechu. 

- Po raz pierwszy udało mi się zawiązać sznurowadła 

- z dumą oświadczyła Amelia. - Johnny pokazał, jak to 

się robi. Codziennie mnie uczył. 

Lacy obdarzyła małą uśmiechem. 

- To ładnie z jego strony. 

- Już sobie pójdę - powiedziała dziewczynka. We­

tknęła misia pod pachę. - Dziś przyjeżdża mama. Przy­

wiezie z sobą Edith. - Amelia ruszyła w stronę drzwi, lecz 

po chwili zatrzymała się i zwróciła do Lacy: - A ty co? 

Czy przywiozłaś Joe'ego? 

W pokoju zapanowała cisza. Na samo wspomnienie 

chłopca Johnny'ego opanowało uczucie zazdrości. 

- Nie - odparła cicho Lacy. 

- Kiedy wreszcie go poznam? - dopytywała się 

Amelia. 

Lacy pobladła. 

- Może niedługo - odparła cichym głosem. 

- Zawsze tak mówisz - użalała się dziewczynka. 

Zrobiła zmartwioną minę. Błyskawicznie jednak roz­

pogodziła buzię. Machnęła rączką i wyszła z pokoju. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

81 

Lacy zamknęła za nią drzwi. Niepotrzebnie Amelia 

wspomniała o Joe'em, pomyślała zgnębiona. Wiedziała, 

jak fatalnie reaguje Johnny nawet na wzmiankę o chło­

pcu. 

Rzeczywiście był niezadowolony. Żeby udać, że 

wzmianka o małym nie zrobiła na nim wrażenia, wziął 

do ręki grzebień i przed lustrem zaczął udawać, że 

zmienia fryzurę. Odurzający zapach róż, który wniosła 

z sobą Lacy, sprawił jednak, że złość Johnny'ego szyb­

ko minęła. 

- Świetnie radzisz sobie z Amelią - pochwaliła go 

Lacy. 

- Lubię dzieci - odparł, lecz zaraz potem uściślił: 

-przynajmniej niektóre. Amelia to wspaniała dziewczyn­

ka. Odniosła w wypadku znacznie poważniejsze obra­

żenia niż ja. Nigdy jednak się nie poddaje. Doktor Lescuer 

uważa jej postępy w rekonwalescencji za zdumiewające. 

Dzięki swemu uporowi i samozaparciu mała za rok ma 

szanse w pełni odzyskać zdrowie. 

- Urocze dziecko - powiedziała Lacy. 

Ty też jesteś pełna uroku, dodał w myśli Johnny. 

Przez dziesięć lat Lacy sypiała w ramionach Sama 

Douglasa. Pieścił ją. Miał z nią dziecko. 

Te gorzkie rozmyślania sprawiły, że Johnny poczuł 

gniew. Opanował się z największym trudem. 

Zazdrość nie miała sensu. 

Przecież Sam Douglas już nie żył. 

On sam, Johnny Midnight, na szczęście istniał nadal. 

I nic ani nikt mu nie przeszkodzi uwielbiać i podziwiać 

Lacy. 

Z lekko opaloną cerą wyglądała prześlicznie. Miała na 

sobie lawendową jedwabną sukienkę o klasycznym kroju, 

opinającą zgrabną figurę. Kiedy się poruszała, Johnny 

wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Nie potrafił 

background image

82 SZALEŃSTWO LACY 

oderwać wzroku od tej kobiety. Miękka tkanina sukienki 

połyskiwała w świetle. Jak zawsze, najwyższy guzik pod 

samą szyją był rozpięty. 

- Dobrze wyglądasz - odezwała się Lacy. Kiedy 

Johnny na nią spojrzał, spłoniona odwróciła twarz, lecz 

po chwili znów podniosła wzrok. - Jesteś chyba w niezłej 

formie - dodała. 

- Co masz na myśli? - zapytał. 

- Znów możesz stać wyprostowany i poruszać się bez 

kul. Ciężko nad sobą pracowałeś i w znacznym stopniu 

udało ci się odzyskać pamięć. Lubisz dzieci. Jesteś 

przystojnym, sympatycznym i dzielnym człowiekiem. 

- Uważasz, że jestem atrakcyjny? Jeśli tak, to dlaczego 

uciekasz przede mną? 

Lacy przymknęła powieki. Za żadną cenę nie mogła 

dopuścić do jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Powoli 

zaczęła wycofywać się w stronę drzwi. 

- Przestań - szepnęła. 

Na miłość boską, nie rozmawiaj ze mną w taki sposób! 

błagała go w duchu. 

Ale Johnny nie potrafił przestać. Nigdy w życiu 

niczego nie pragnął tak bardzo, jak teraz tej kobiety. 

- Niby dlaczego mam trzymać się zasad narzuconych 

przez ciebie? 

- Johnny, mamy mało czasu. Chodźmy. Zaparkowa­

łam samochód Joshui w niedozwolonym miejscu. 

Lacy zrobiła następny krok w stronę drzwi, lecz 

Johnny był szybszy. Zagrodził jej drogę. 

- Nic mnie nie obchodzi, gdzie zostawiłaś wóz - warknął. 

- Mieliśmy oboje wybrać się na krótką przejażdżkę. 

Jeśli nie chcesz wyjść ze mną... 

- Pójdę, ale jeszcze nie teraz. Na razie mam ochotę na 

coś zupełnie innego... 

- Johnny, nie... 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

83 

- Dlaczego wreszcie nie powiesz mi: Johnny, tak? 

Przez cały cholerny miesiąc czekałem na te słowa! 

- Przestał się kontrolować. Podniósł głos. Schwycił Lacy 

mocno za ramiona. 

Wiedziała, że jest silniejszy i że mu się nie wyrwie. 

Przesuwał powoli ręce wzdłuż jej ramion. 

Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. 

- Johnny, przecież obiecałeś... 

- Byłem idiotą. - Nie puszczał Lacy. 

- Już kiedyś bardzo się nawzajem skrzywdziliśmy. 

- Lacy zwinęła dłonie w pięści i zaczęła odpychać się 

nimi od piersi Johnny'ego. 

Przeszył go silny ból. Niemal powalił na ziemię. 

Zrobił się blady jak ściana. Znieruchomiał, lecz kręciło 

mu się w głowie. Było mu cholernie wstyd, że okazuje 

Lacy, jak bardzo jest jeszcze osłabiony. Miał ochotę 

rozpłakać się jak dziecko. 

- Pozwól mi odejść - poprosiła. 

Puścił jedno ramię Lacy, lecz oparł się na drugim. 

Ledwie doszedł do ściany. O mało nie zemdlał. 

- Jesteś okropnie uparty - szepnęła. - Nie pozwalasz 

mi odejść, mimo że nadal sprawiam ci ból. 

- Świetnie, że zdajesz sobie z tego sprawę. Zobaczysz, 

zaraz będzie nam lepiej... - Dotknął wargami jej skroni. 

- Johnny, obiecałeś... 

Całował czoło, oczy i policzki. 

- I dotrzymałem słowa, mała. Aż do dzisiaj. 

- Nienawidziłeś mnie przez całe lata... 

- Bo byłem kretynem. - Całował coraz mocniej 

i zachłanniej. 

- Ja też cię nienawidziłam... 

- Liczy się tylko teraźniejszość. Mała, jesteś słodka, 

urocza... 

- Wyjeżdżam. Jutro. 

background image

84 SZALEŃSTWO LACY 

- Wobec tego korzystajmy z ostatnich wspólnych 

chwil - powiedział lekko schrypniętym głosem. 

- Za późno, Johnny. Jest już za późno. 

- Skąd ta pewność? 

Pochylił się i znów zaczął ją całować. 

Nie była w stanie dłużej się opierać. Zamknęła oczy 

i przytuliła się do Johnny'ego. Przez chwilę trwała 

w bezruchu, a potem zaczęła odwzajemniać pocałunki. 

Ogarnęło ich uniesienie. 

Johnny znów poczuł się mężczyzną. Całował Lacy 

z pasją, namiętnie, lecz równocześnie czule. Objął ją 

w talii i przyciągnął do siebie. 

- Och, Johnny, co my robimy! To czyste szaleństwo! 

- jęknęła. 

- Musiało do tego dojść - odparł spokojnie. 

Powiedziałby więcej, lecz właśnie w tej chwili w dru­

gim końcu pokoju rozległ się dzwonek telefonu. 

Lacy wyswobodziła się z jego objęć i podeszła do 

aparatu. 

Johnny patrzył na nią z uśmiechem na twarzy. Pragnął 

tej kobiety. I wszystkiego, co była w stanie mu ofiarować. 

Musiał jednak działać rozważnie i powoli. Ta ostatnia myśl 

przeraziła go, gdyż czasu miał niewiele. 

Nie patrząc na Johnny'ego, Lacy odłożyła słuchawkę. 

- Wywiozą samochód Joshui, jeśli natychmiast go nie 

zabierzemy. Dali nam tylko pięć minut. 

- Powiadasz, pięć minut? - W oczach Johnny'ego 

pojawiły się dawno w nich nie widziane, diabelskie 

ogniki. 

- Daj spokój z żartami. A o t y m nawet nie myśl 

- ostrzegła go stanowczym tonem. 

- Mała, za każdym razem, kiedy cię widzę, myślę 

tylko o t y m - odrzekł z powagą. 

- Musimy się już pożegnać. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

85 

- A gdzie obiecana przejażdżka samochodem? Nie 

zamierzasz dotrzymać słowa danego biednemu inwali­

dzie? - rozżalonym głosem zapytał Johnny. 

- Ty nie dotrzymałeś słowa w znacznie ważniejszej 

sprawie - wypomniała Lacy. 

- Musisz przyznać, że było nam bardzo przyjemnie... 

- I co z tego? Nie dotrzymałeś słowa, więc czuje się 

zwolniona z danej ci obietnicy. 

- Dotrzymasz słowa. Bo jesteś o niebo uczciwsza niż 

ja-

- A więc zmieniłeś zdanie na mój temat - stwierdziła 

spokojnie. 

Zanim zdążyła odwrócić wzrok, w jej przepastnych 

fiołkowych oczach Johnny dojrzał cierpienie. Przejmują­

cy ból. 

Pojął wreszcie, że skrzywdził tę kobietę. Tak samo jak 

ona skrzywdziła jego. Lub nawet bardziej. I dlatego 

postanowiła go opuścić. Na zawsze. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Było chłodne popołudnie. Niebo pokryły dość gęste 

chmury. Na wieczór zapowiadano sztorm na Pacyfiku. 

Mimo wiatru i rześkiej pogody Lacy i Johnny jechali 

z opuszczonym dachem samochodu. Po długotrwałym 

pobycie w szpitalu, a potem w sanatorium, Johnny po raz 

pierwszy zażywał dziś swobody. Wcale go to jednak nie 

cieszyło. Wolność polegająca na opuszczeniu zakładów 

leczniczych równała się dla niego rozstaniu z Lacy. Tylko na 

niej mu zależało. Poza tą kobietą nie miał nic do stracenia. 

Nie zwracał uwagi na wspaniałe widoki roztaczające 

się wokół drogi. Widział tylko rozwiane wiatrem sreb­

rzyste włosy Lacy. Siedziała przy kierownicy samo­

chodu, który pożyczyła od Joshui Camerona. Najpierw 

zawiozła Johnny'ego do North Beach. Uparł się, żeby 

wysiąść z wozu. Z wysokości Coit Tower i z Pioneer Park 

chciał popatrzyć na Alcatraz i zatokę. 

Imponujący widok rozciągał się teraz u jego stóp. 

- Kiedyś byłaś przekonana, że Alcatraz to zamek 

-powiedział, podchodząc do Lacy. Udając, że nie słyszy 

jego słów, przez lunetę oglądała krajobraz. Pieszczot­

liwym gestem odsunął jej z karku opadające włosy. - Czy 

pamiętasz, kiedy byliśmy tam razem? Jak całowaliśmy 

się w mgle i ledwie zdążyliśmy na ostatni rejs, żeby 

wrócić na brzeg? 

Lacy popatrzyła na Johnny'ego spochmurniałymi 

oczyma. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

87 

- A więc wraca ci pamięć. Nic o tym nie mówiłeś. 

- O wielu rzeczach ty mi też nie opowiadałaś. 

Przyciągnął Lacy do siebie i zanim zdążyła zaprotes­

tować, pocałował znienacka. 

- Przepraszam. Zapomniałem o twoich warunkach. 

Puścił Lacy. Nie zareagowała na pocałunek. Bez słowa 

odeszła od Johnny'ego. Traktowała go jak powietrze. 

Zaklął szpetnie pod nosem i po chwili podążył jej śladem 

w stronę parkingu. 

Był zdziwiony, że nie odjechała bez niego. Siedziała 

nieruchomo w samochodzie. Czekała. 

Po niedawnym incydencie atmosfera stała się napięta. 

W milczeniu przejechali Embarcadero. Potem bez słowa 

w Fishermans's Wharf zjedli zupę rybną, bouillabaisse. 

Przejechali Bay Bridge i ponownie wrócili na nabrzeże. 

Tu zatrzymali się w Marina Green. Wysiedli. 

Atmosfera nieco się poprawiła. Lacy stała się mniej 

ponura i Johnny zacząłby wreszcie cieszyć się otaczającą 

ich przyrodą, gdyby przez cały czas nie męczyła go myśl, 

że jest to ostatnie spotkanie z Lacy i że czas, jaki im 

pozostał, upływa z przerażającą szybkością. 

Lacy siedziała sztywno na kocu, który rozłożyła na 

trawie. Nie patrzyła w stronę Johnny'ego. Udawała, że 

obserwuje chłopców grających w piłkę. Niebieskie, poły­

skujące w promieniach słońca bezkresne wody zatoki 

przecinały pływające po niej żaglówki. Johnny przy­

glądał się Lacy. W milczeniu jadła kanapki, które z sobą 

przywiozła, i piła kawę. Potem wstała, żeby wyprostować 

nogi. Odeszła kawałek, pomagając jakiemuś dziecku 

uporać się z latawcem. Po jakimś czasie, bardziej rozluź­

niona, wróciła na koc. 

- Uwielbiam to miasto - stwierdziła. Podniosła wzrok 

i obserwowała ciemne chmury gromadzące się na niebie. 

- Przed laty było mi tu źle. Chciałam wyjechać. Teraz już 

background image

88 SZALEŃSTWO LACY 

wiem, że byłam wówczas znacznie szczęśliwsza niż 

w późniejszym życiu. 

- Ja też - powiedział Johnny dość ostrym tonem. 

Był szczęśliwy z Lacy. Aż do chwili rozstania, 

uzmysłowił sobie. 

Nie musiał tego mówić. Świetnie wiedziała, co miał na 

myśli. 

Znów zapadło milczenie. 

Późne popołudniowe słońce stało już nisko na niebie. 

Na ziemię padały długie cienie. 

Lacy podniosła się z koca. 

Johnny zobaczył, że lekko zadrżała. Było jej chłod­

no. Zdjął skórzaną kurtkę i narzucił jej na plecy. Przez 

krótką chwilę trzymał Lacy w objęciach. Poczuł przy­

pływ pożądania. Serce tłukło mu się w piersi jak 

oszalałe. 

Nie zdołał się opanować. Po chwili jego wargi spoczę­

ły na ustach Lacy. Objął ją mocno ramieniem. 

I tak trwali, rozkoszując się chwilą. 

Pierwsza oprzytomniała Lacy. Wyrwała się z objęć 

Johnny'ego i zaczęła biec w stronę samochodu. 

- Chyba... chyba obejrzeliśmy w tej okolicy wszystkie 

najładniejsze miejsca - powiedziała, nie patrząc na 

Johnny'ego, kiedy dogonił ją na parkingu i otworzył przed 

nią drzwi wozu. - To był wspaniały dzień. Zapamiętam 

go... Na zawsze. 

Po krótkim czasie znaleźli się znów na szosie. Słońce 

zakryła ogromna czarna chmura. 

- Masz rację. Było przyjemnie. Ale się skończyło 

- cierpkim tonem podsumował Johnny. 

- Miłe chwile zawsze mają swój kres. Szczególnie te, 

które przeżywałam. 

- Mogę powiedzieć to samo o sobie - warknął. 

Znikło światło słońca. Wokół wszystko stało się szare 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

89 

i bezbarwne. Pogorszyły się też nastroje pasażerów 

samochodu. 

Johnny pogrążył się w ponurych rozmyślaniach. 

Lacy prowadziła samochód w milczeniu. Jechali 

w stronę sanatorium. 

- Masz jeszcze jakieś życzenia? - zapytała zmęczo­

nym głosem. - Chcesz jeszcze coś obejrzeć? 

- Tak. Chcę. 

Na twarzy Lacy odbiło się zaniepokojenie. 

- Co? - spytała drżącymi wargami, nie odrywając 

wzroku od szosy. Wiedziała już, co Johnny ma na myśli. 

- Naszą dawną dzielnicę. 

- Och, nie! - wyrwało się Lacy. 

- Czyżby ten pomysł ci się nie podobał? Jeśli tak, to po 

co w ogóle mnie pytałaś, czy chcę jeszcze coś obejrzeć? 

- W żadnym razie nie powinniśmy jechać tam. To 

niebezpieczna dzielnica. Gdy dotrzemy na miejsce, zrobi 

się już ciemno. 

- Niebezpieczna? Dla kogo? - padło pytanie. 

Nie odpowiedziała. 

- Mała, przecież tam się wychowaliśmy. Oboje. Aha, 

już wiem, o co ci chodzi. Chcesz wymazać z pamięci 

dawne czasy. 

- Nie - odparła niepewnym głosem. - Muszę uważać, 

żeby nikt nie ukradł ani nie zdemolował samochodu Joshui. 

- Nie martw się. Nic złego się nie stanie. Przecież w tej 

dzielnicy pracuje Honey. Uczy w lokalnej szkole. Joshua 

jeździ po nią prawie codziennie. Wszyscy znają ten wóz 

i nikt go nie ruszy. 

- Ale... - Zdesperowana Lacy zagryzła dolną wargę. 

- Przestań wreszcie protestować. - Johnny pochylił się 

w jej stronę i schwycił za kierownicę. Tak silnie szarpnął 

ją w lewo, że samochód, jadąc na dwóch kołach, 

w wariackim tempie zmienił kierunek jazdy. 

background image

90 

SZALEŃSTWO LACY 

O mało nie zderzyli się z autobusem. 

Rozzłoszczony kierowca włączył klakson. 

- Jak mogłeś, Johnny! - wykrzyknęła przerażona 

Lacy. 

- Przestań się ze mną kłócić. Trafisz sama czy mam 

wskazać ci drogę? 

- Wiem, jak jechać - odparła. Zacisnęła kurczowo 

palce na kierownicy. 

Johnny cofnął rękę i odruchowo spojrzał za siebie. 

Zobaczył, jak nieduży niebieski samochód robi identycz­

ny, niebezpieczny manewr, 

Zbieg okoliczności? Być może. A jeśli nie? 

Kiedy minęli jakieś dziesięć przecznic, nieznacznym 

ruchem tak ustawił boczne lusterko od strony pasażera, że 

mógł obserwować, co dzieje się z tyłu. Niebieski samo­

chód nadal jechał za nimi, trzymając się w sporej, lecz 

stałej odległości. Kiedy skręcili, tamten kierowca zrobił 

to samo. 

A więc ktoś ich śledzi! Johnny zaklął pod nosem. 

Rzucił okiem na Lacy. Na szczęście niczego nie zauważy­

ła i nadal spokojnie prowadziła wóz. 

Zapadał zmierzch, gdy dotarli na miejsce. Niewiele się 

tu zmieniło. Zamiast barów z roznegliżowanymi dziew­

czynami pojawiły się sklepy. Domy, w których niegdyś 

mieszkali, były okropnie zdewastowane. 

- Zatrzymaj się - powiedział nagle Johnny. 

- Po co? 

- Chcę wysiąść. Mam ochotę na mały spacerek 

naszym dawnym, pamiętnym szlakiem... 

- Johnny, nie... - słabym głosem zaprotestowała Lacy. 

- Co to? Jakieś opory? Czyżbym znów usiłował 

złamać jedną z tych twoich cholernych zasad? - zapytał 

ze złością. 

- Nie chciałam tu przyjeżdżać. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 91 

- To wypuść mnie z wozu i spływaj. 

- Nie mogę odjechać bez ciebie. 

- To twój problem, mała. Nie mój - odparł brutalnie. 

Lacy zatrzymała samochód przed domem, w którym 

niegdyś mieszkała. Nawet na niego nie popatrzyła. Obok 

samochodu kręcili się jacyś chłopcy. Grali w piłkę. 

Zamknęła oczy i oparła czoło na dłoniach. 

Do diabła, dlaczego tak bardzo się nad nią znęcam? 

zastanawiał się Johnny. Przy okazji torturował także 

siebie. Zacisnął mocno pięści, lecz po chwili rozwarł 

dłonie. Wyciągnął rękę i położył na ramieniu Lacy. 

Drgnęła. Odsunęła się aż do drzwi. 

- Nie wszystkie wspomnienia są przykre - powiedział 

cicho. Dotknął włosów Lacy potarganych przez wiatr. 

- Pamiętam naszą pierwszą randkę. I noc, którą spędziliś­

my razem... -Głos Johnny'ego zadrżał. - Nadal deszczowe 

noce działają na mnie bardzo podniecająco. Żadnej z nich 

od tamtej pory nie udało mi się spokojnie przespać. Zawsze 

leżę i myślę o tobie. O tym, jak by to było, gdyby... 

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Lacy zwróciła 

twarz w stronę Johnny'ego. W jej oczach dojrzał ból. 

- To najgorsze wspomnienia... - powiedziała cicho. 

- O, nie - zaprotestował. - Nie dla mnie. Chcę do nich 

wrócić. I do ciebie. Mała, bardzo cię pragnę. Zamierzam 

ci wybaczyć. 

Z ust Lacy wydarł się jęk. 

- Dobrze, już dobrze - Johnny cofnął rękę - nie będę 

nalegał. Jeśli chcesz, jedź sobie od razu. Ja zostanę. 

- Poczekam na ciebie. 

Wysiadł z wozu. Wyciągnął z portfela jakiś banknot 

i pomachał nim przed nosem paru chłopcom biegającym 

po chodniku. Grali w piłkę. Podszedł do nich bliżej. 

- Hej, miejcie samochód na oku. I tę panią, która siedzi 

w środku. 

background image

92 SZALEŃSTWO LACY 

Popatrzyli bez słowa na banknot i kiwnęli głowami. 

Johnny ruszył w stronę pustego placu, na którym 

znajdował się niegdyś magazyn. Zauważył niewielki 

niebieski samochód, zaparkowany na skraju bocznej 

ulicy. 

Usłyszał za plecami trzaśniecie drzwi wozu, którym 

przyjechał, a zaraz potem pospieszne kroki. Stanął i cze­

kał, aż Lacy go dogoni. 

W jej oczach zobaczył łzy. Wyciągnął rękę i zacisnął 

palce na jej dłoni. 

- Jedźmy stąd - poprosiła szeptem. - Zbyt wiele 

bolesnych wspomnień... 

- Staliśmy tutaj oboje tej nocy, kiedy w naszym życiu 

wszystko się zmieniło. Mała, zacznijmy od nowa. Zamie­

rzam wybaczyć ci to, co zrobiłaś. Pod warunkiem, że od 

dziś będziemy się darzyli pełnym zaufaniem. 

- Johnny, to nie miejsce na takie rozmowy... 

- Wiem. Tutaj zginęła w płomieniach pierwsza żona 

Sama. A także stracili życie nasi ojcowie. Twój od razu. 

Mój męczył się jeszcze przez jakiś czas. I na dodatek Sam 

Douglas usiłował zrzucić na niego całą winę. Oskarżył go 

o podpalenie. 

- Johnny, zostaw Sama w spokoju. On też nie żyje. Jak 

wiesz, został zamordowany. 

To, że Lacy stanęła w obronie męża, rozzłościło 

Johnny'ego. 

- Czemu go załatwiono? Przecież uchodził za miłego 

faceta - warknął zjadliwie. 

- Nie wiem, dlaczego zginął. 

- Poślubiłaś łajdaka. Byłaś w domu tej nocy, której go 

zabito. 

- Tak, byłam. Ale nie pytaj mnie o nic. 

- Dlaczego? Masz coś do ukrycia? 

- Mogę powiedzieć ci jedno. Nie zabiłam Sama. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

93 

Johnny spojrzał uważnie na Lacy. W jej oczach 

zobaczył trwogę. 

- Więc kto to zrobił? - zapytał nieco łagodniejszym 

tonem. 

- Jestem pewna, że Cole. Mnie też chce zabić. To 

jeden z powodów, dla których muszę jak najszybciej 

opuścić San Francisco. 

- Widziałaś go tamtej nocy? 

- Słyszałam głos Cole'a dobiegający z sąsiedniego 

pokoju. To musiał być on. Bo kto inny...? 

- Od samego początku byłem przekonany, że to Sam 

podpalił magazyn - oświadczył Johnny. - Kupił sobie 

uznanie, popularność, stołek senatora, a także ciebie. Ten 

człowiek był zdolny do wszystkiego. A może to on przed 

dziesięciu laty spowodował zamknięcie syna w zakładzie 

dla obłąkanych i w ten sposób pozbył się chłopaka 

z domu? 

- Nie. To niemożliwe. Mylisz się, Johnny. Sam bardzo 

kochał syna. Kiedy Cole przeżywał załamanie nerwowe 

i ciężko zachorował, Sam był niepocieszony. 

- Ten wstrętny egoista troszczył się tylko o siebie 

- warknął Johnny. Aż za dobrze poznał Sama Dougla­

sa. 

- Daj spokój. Skończmy wreszcie tę rozmowę. 

- Cztery osoby zmarły tragicznie. Mojego ojca oskar­

żono o popełnienie zbrodni. Muszę dowiedzieć się, 

dlaczego. Teraz ktoś chce zrobić ci krzywdę. Za wszelką 

cenę muszę go powstrzymać. 

- Na razie nie myśl o tym. Nie jesteś zdrów. 

Ma rację, do diabła, pomyślał Johnny. Był wściekły, że 

Lacy mu o tym przypomniała. Zazgrzytał zębami. 

- Nie masz żadnych dowodów. Jak więc odkryjesz 

prawdę? - zapytała. 

- Bo jest ktoś, kto nadal zamierza zabijać. Muszę 

background image

94 SZALEŃSTWO LACY 

wiedzieć, kim jest ten człowiek. Chcę zacząć nowe życie. 

I odzyskać ciebie. 

- Sam nie żyje. 

- Jesteś więc wolna. 

- Johnny, zawsze odsądzałeś mnie od czci i wiary. 

Uważałeś, że jestem zdolna do popełniania haniebnych 

uczynków. Byłeś przekonany, że wyszłam za Sama dla 

pieniędzy. I że zrobiłabym to nawet wtedy, gdybym 

uważała go za ostatniego łajdaka. 

- A tak nie było? 

Lacy pobladła. 

- Do diaska, mała, jeśli to prawda, miej odwagę 

przyznać mi rację! Wolę najgorszą prawdę od kłamstwa. 

- A więc wcale się nie zmieniłeś! - z goryczą 

wykrzyknęła Lacy. - Byłeś ślepy i taki pozostałeś. Miałeś 

mnie za nic. I nadal masz. Powiadasz, że chcesz usłyszeć 

prawdę, a w rzeczywistości zależy ci tylko na potwier­

dzeniu twojej wersji, której trzymasz się z uporem 

maniaka. 

- Wyszłaś za Sama z miłości? 

- Byłam pewna, że mu na mnie zależy. Bardzo 

pragnęłam należeć do jakiejś rodziny. 

- Do bogatej i sławnej familii Douglasów - mruknął 

zjadliwie. 

- Dali mi dach nad głową, kiedy zostałam sama. 

- Wyszłaś za Sama z miłości? - Johnny ponowił 

pytanie. - Odpowiedz: tak czy nie? 

- N...ie. 

- A więc mam rację! - wykrzyknął z tryumfem. 

- Nie masz! - Lacy zaczynała tracić panowanie nad 

sobą. - To ty mnie zmusiłeś do tego małżeństwa, bo byłeś 

uparty i okrutny. Przecież mnie porzuciłeś! Sądziłam 

kiedyś, że potrzebny jest mi mężczyzna, który by mnie 

osłaniał i chronił. I co? Ty mnie skrzywdziłeś i opuściłeś, 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

95 

a potem Sam mną manipulował. Nie miałam pożytku 

z mężczyzn w swoim dotychczasowym życiu. Teraz ja będę 

dbała o siebie. Chcę być sama. Nie jesteś mi potrzebny. 

- Nie bądź głupia. Przecież dobrze wiesz, że nigdy się 

od siebie nie uwolnimy. 

- Ja to zrobię! Zrobię! - Po bladej twarzy Lacy 

popłynęły łzy. 

Johnny stał bez ruchu, zaskoczony jej reakcją. Za­

chowywała się tak, jakby nie była niczemu winna. Jak 

śmiała odrzucać jego propozycję pojednania? Odtrącała 

pomoc w odnalezieniu zabójcy Sama? Odpychała od 

siebie jego, Johnny'ego? To było nie do pomyślenia. 

Miał ochotę schwycić Lacy za ramiona i mocno nią 

potrząsnąć. Tak żeby oprzytomniała. Musiał jednak 

uważać, bo poczuł nagle, że ogarnia go szaleństwo. 

- Żegnaj - szepnęła. - Powodzenia. 

Pobladł. Z trudem panował nad sobą. Nie potrafił 

pogodzić się z przegraną. Nie mógł utracić Lacy. 

Dotknęła lekko jego ust suchymi wargami. 

Paliły jak ogień. 

Johnny'emu zdawało się, że ziemia usuwa mu się spod 

nóg. Dusił się. 

Po raz ostatni Lacy popatrzyła mu w oczy. A potem 

uwolniła dłoń z uścisku, którym przez cały czas byli 

złączeni, odwróciła się i odeszła powoli w stronę samo­

chodu. 

Starannie poukładane części rozmontowanej strzelby 

leżały w aluminiowej walizce, ukrytej do połowy pod 

siedzeniem. 

Zabójca wyjął lunetę i przez nastawiony celownik 

patrzył, jak Lacy, ubrana w zbyt obszerną skórzaną, 

męską kurtkę, podchodzi do Johnny'ego Midnighta, 

podciąga długie rękawy i bierze go za rękę. 

background image

96 

SZALEŃSTWO LACY 

Splatają palce. 

Ostatnimi laty cała ta obrzydliwa dzielnica całkiem 

zeszła na psy. Od pamiętnej nocy, kiedy to pomarań­

czowe języki ognia lizały dachy stojących tu budynków. 

Niestety, deszcz, który zaczął padać, i sprawna akcja 

strażaków sprawiły, że pożar nie rozprzestrzenił się na 

sąsiadujące domy. Wielka szkoda, że całe to ponure 

sąsiedztwo nie przemieniło się wówczas w jedną wielką 

kupę gruzu i popiołu, pomyślał zabójca. 

Pochylił się w przód. Nie spuszczał oka ze swojej 

ofiary. Lacy z ożywieniem mówiła coś do Johnny'ego. 

Nawet dla kogoś, kto ich nienawidził, stanowili ładną 

i dobraną parę. Johnny - wysoki, dobrze zbudowany 

i ciemnowłosy. Lacy - niższa od niego, wiotka, o wdzię­

cznej sylwetce i długich, srebrzystych włosach. Johnny 

pochylił się, żeby nie uronić żadnego słowa swej roz­

mówczyni. 

Są więc w doskonałej komitywie, uznał zabójca. 

Wszystko wskazywało na to, że Lacy i Joe pozostaną 

w San Francisco. 

Była to wielce pomyślna wiadomość. Tu łatwiej 

będzie ich zabić. Johnny Midnight też zasłużył na śmierć. 

Za to, co zrobił. Skrzywdził rodzinę i zagroził jej 

istnieniu. Był niebezpiecznie blisko wykrycia prawdy. 

A ponadto kochał Lacy. 

Powinien był zginąć podczas zaaranżowanego wypad­

ku samochodowego. Na szczęście stracił zdrowie, ciężko 

chorował i od tamtej pory nękała go amnezja, pocieszał 

się zabójca. Byłoby znakomicie za jednym zamachem 

sprzątnąć całą trójkę, pomyślał. Musiał to zrobić w jakiś 

spektakularny sposób, który opisywałyby wszystkie ga­

zety. 

Na tę myśl uśmiechnął się do siebie. 

Nadal nie spuszczał wzroku z rozmawiającej pary. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

97 

Zaniepokoił się, gdyż miedzy Lacy a Johnnym na­

stąpiło jakieś nieporozumienie. Rozstali się na chod­

niku przed domem. Ona ruszyła w stronę zaparkowa­

nego samochodu, a on pozostał na miejscu. W zapada­

jącym zmroku wydawał się jeszcze wyższy niż zwyk­

le. Stał nieruchomo. A ponadto chyba był rozgniewa­

ny. 

A więc widowisko skończone. Czas zbierać się i ru­

szać. 

Kochankowie znów się rozstali. 

Długimi, szczupłymi dłońmi w czarnych rękawicz­

kach zabójca odłożył lunetę. Umieścił ją w aluminiowej 

walizce obok pozostałych części strzelby. Lacy urucho­

miła silnik wozu Joshui Camerona. Dodała gazu. Od­

jechała. 

Johnny wsunął ręce do kieszeni i poszedł w przeciw­

nym kierunku, znikając po chwili w mrocznej ulicy. 

Szkoda, że kochankowie się rozstali. Johnny powinien 

umrzeć wraz z Lacy i Joe'em. Jest zbyt niebezpieczny, by 

pozostać przy życiu. Zrobili wszystko, żeby wykryć 

zabójcę. 

A więc się rozstali. Dobrze byłoby ich zatrzymać. 

Ale w jaki sposób? 

Ręką w czarnej rękawiczce zabójca przekręcił kluczyk 

w stacyjce niebieskiej toyoty. 

Wysłać jeszcze jeden anonimowy list? 

Nie. To sposób niezbyt skuteczny. I oklepany. 

Trzeba działać sprawnie. I bezbłędnie. 

Zamiast wysyłać listy, można zadzwonić. 

W ostatniej chwili, niemal zbyt późno, dotarł do 

zabójcy głośny dźwięk mocnego uderzenia o karoserię. 

W samochód trafiła puszka po piwie. Człowiek siedzący 

wewnątrz usłyszał z tyłu szybko zbliżające się kroki. Ktoś 

dobiegał do wozu. 

background image

98 

SZALEŃSTWO LACY 

To ten cholerny Midnight! uzmysłowił sobie zabójca. 

Musiał się zorientować, że jest śledzony! 

Tylną szybę toyoty z hukiem rozbiła cegła. 

Johnny rzucił się w stronę zabójcy, który z wściekłością 

wcisnął do deski pedał gazu. Samochód ruszył naprzód, 

odrzucając napastnika. Pokonał krawężnik, z całej siły 

uderzył w przeciwpożarowy hydrant i znalazł się na jezdni. 

Z ramy tylnej szyby posypało się szkło. 

Samochód został oblany strumieniem wody wypływa­

jącej z hydrantu. 

Upłynęło kilkanaście minut, a zabójca nadal nie mógł 

otrząsnąć się z wrażenia. 

Johnny Midnight był zbyt blisko odkrycia prawdy! 

Zbyt blisko! 

Uszkodzony samochód wymagał naprawy lub być 

może nadawał się jedynie do kasacji. Stwarzało to 

nieprzewidziane komplikacje. 

Johnny Midnight zasłużył na śmierć. Ten łajdak musi 

umrzeć, zdecydował zabójca. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Potłuczony i skrajnie wyczerpany, Johnny Midnight 

szedł powoli długim korytarzem w stronę swego sanato­

ryjnego apartamentu. Żałował, że nie udało mu się 

przyjrzeć kierowcy niebieskiej toyoty. Było zbyt ciemno. 

Widział zaledwie tył jego głowy. 

Skok na bagażnik był głupim posunięciem, uznał 

Johnny. Miał szczęście, że kierowca niebieskiego samo­

chodu nie włączył wstecznego biegu. Mógł go zrzucić 

i przejechać. 

Johnny był tak obolały, że nawet nie odczuwał bólu po 

utracie Lacy. Wiedział, że rozpacz nadejdzie później. 

Na końcu korytarza zobaczył Amelię. Dziewczynka 

usiłowała skorzystać z automatu telefonicznego zainsta­

lowanego na wprost drzwi do jego pokoju. Miała zmarsz­

czone czoło i nieszczęśliwą minę. Po jej policzkach 

spływały łzy. W jednej rączce ściskała monetę, a drugą 

z przejęciem wystukiwała cyfry. Dlaczego nie użyła 

telefonu we własnym pokoju i przybiegła aż pod jego 

drzwi? zdziwił się Johnny. 

Przymknął powieki i westchnął głęboko. Jakże niena­

widził miejsca, w którym się teraz znajdował! Podły to 

świat, który skrzywdził to biedne dziecko. Na widok 

kalekiej Amelii bolało go serce. 

Sam też nie był w dobrej formie, przyznał to niechęt­

nie. Po rozstaniu z Lacy i incydencie z niebieską toyotą, 

śmiertelnie zmęczony, szedł jeszcze ponad trzy kilomet-

background image

1 0 0 SZALEŃSTWO LACY 

ry. Był teraz wykończony. Marzył, żeby natychmiast 

znaleźć się w łóżku. 

Amelia puściła słuchawkę i zaczęła szlochać bezgłoś­

nie. 

Johnny podszedł bliżej, ukląkł przed dziewczynką 

i objął dłońmi jej zalaną łzami twarzyczkę. 

- Nie chciałam płakać przy tobie... - wyjąkała. 

- Mnie też się czasami zdarza płakać, ale nie mów 

o tym nikomu. - Objął małą ramieniem i utulił. - Dzisiej­

szy wieczór był bardzo nieudany. Spotkało mnie nie­

szczęście. 

- Ale nie płaczesz - stwierdziła dziewczynka. 

- Byłoby mi lżej, gdybym potrafił. 

Tulił Amelię tak długo, aż się uspokoiła. Potem 

wyciągnął chusteczkę. 

Wycierając buzię, dziewczynka popatrzyła z żalem na 

automat telefoniczny. 

- Zapomniałam, jak się korzysta z takiego aparatu. 

Moja mama rozmawia przez telefon w moim pokoju, więc 

przyszłam tutaj. - Buzia Amelii wygięła się w podkówkę. 

- Już nic nie umiem. Wszystko zapomniałam. - Głos jej 

zaczął się załamywać. - Nigdy nie będę mądra... 

- Kochanie, przestań się martwić. Każdemu zdarza się 

o czymś zapomnieć. Powiedz, do kogo chciałaś za­

dzwonić? Mam nadzieję, że nie do jakiegoś mężczyzny. 

Byłbym wtedy okropnie zazdrosny... 

Amelia uśmiechnęła się przez łzy. Pokazała John-

ny'emu kartkę z zapisanym numerem telefonu. 

- Nie, nie do mężczyzny. Do Edith. To moja najlepsza 

przyjaciółka. 

Johnny wziął dziewczynkę na ręce. 

- Najpierw weź do ręki słuchawkę - pouczył. 

Wykonała polecenie. 

- Trzymam ją! 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 0 1 

Dotknął paluszków, w których ściskała monetę. 

- A teraz wsuń pieniążek do największej szparki. 

- Przedtem wkładałam do wąskiej i pewnie dlatego 

miałam kłopoty. Wsunęłam! 

- A teraz trzeba wybrać numer. 

Uśmiechnęła się promiennie. 

- Mogę zrobić to sama? 

- Oczywiście. 

Pieszczotliwym gestem Johnny zwichrzył włosy Ame­

lii i postawił ją na ziemi. Gdy patrzył, jak pracowicie 

wystukuje cyfry, usłyszał dzwonek telefonu w swym 

pokoju. 

- Dzwoni tak od godziny - zawołał do Johnny'ego ktoś 

z pokoju pielęgniarek. 

To pewnie Lacy, pomyślał. Prawdę mówiąc, nie 

sądził, że po dzisiejszym rozstaniu jeszcze się do niego 

odezwie. 

Rzucił się w stronę telefonu. Schwycił słuchawkę. 

- Mała... - zaczął. 

Z drugiej strony linii usłyszał dziwny, przytłumiony 

śmiech, a zaraz potem złowieszczy szept, który sprawił,, 

że ugięły się pod nim kolana. 

- Nie, to nie mała. 

- Kto mówi? 

- Powiedzmy, że dla ciebie będę bogiem miłości. 

- Jesteś kierowcą toyoty? 

- Aha. I nadawcą listów do ciebie. 

- Daj mi święty spokój. Idź do diabła. - Johnny rzucił 

słuchawkę, lecz natychmiast tego pożałował. 

Telefon znów się odezwał. 

Johnny szybko podniósł słuchawkę. 

- Jeśli jeszcze raz przerwiesz rozmowę, to zmaltretuję 

Lacy, zanim ją zabiję - oświadczył tajemniczy rozmówca 

przejmującym, lodowatym głosem. 

background image

102 SZALEŃSTWO LACY 

- Kim jesteś, do cholery? 

- Już mówiłem. Bogiem miłości. Czy Lacy po­

wiedziała ci, że jutro wyjeżdża i zabiera ze sobą 

bachora? 

- Siedzisz ją, łajdaku? 

- Jej dzieciak cię nie interesuje? 

- Jasne, że nie! - wyrwało się Johnny'emu, mimo że 

nie zamierzał odpowiadać na żadne pytania. 

- Nic ci nie powiedziała? 

- Trzymaj się z dala od tej kobiety! - Johnny trząsł się 

ze złości. 

- Joe to jej dziecko. I twoje. Rozumiesz? Jesteś ojcem. 

Tatuśkiem. 

- Co takiego?! 

- Powtarzam: tatuśkiem. 

- Do diabła, co ty wygadujesz? 

- W dniu ślubu miała takie mdłości, że o mało nie 

zemdlała w kościele. Z tego powodu Sam musiał odwołać 

morską podróż poślubną, boby jej nie zniosła. Nic 

dziwnego, że nie chciała mieć twojego dziecka. Bachora 

ulicznika. Kto by chciał? Wolała urodzić potomka na­

dzianemu senatorowi. To spryciara. Zdobyła wiele. Zro­

zumiałbyś to dobrze, gdybyś nie stracił rozumu podczas 

wypadku. 

- Łajdaku! 

Po drugiej stronie linii zapanowało milczenie. Od­

łożono słuchawkę. Johnny myślał, że oszaleje. 

Jednym silnym ruchem wyrwał przewód ze ściany 

i rzucił aparat na ziemię. Był gotów na wszystko. 

Potrafiłby teraz walczyć. Zabijać. 

Najpierw jednak musiał zobaczyć się z Lacy. 

Siedział w taksówce. 

- Dołożę dziesięć dolców, jeśli pojedziesz jeszcze 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

103 

szybciej. A dwieście, kiedy wlepią ci mandat - powie­

dział do kierowcy. 

Taksówkarz jechał jak wariat. Johnny myślał o małym 

chłopcu, którego nigdy na oczy nie widział. Jeśli rzeczy­

wiście był jego synem, to Lacy zachowała się podle, nic 

mu o tym nie mówiąc. Daleki był teraz od wybaczenia jej 

małżeństwa z Douglasem. 

Przypomniał sobie, jak sprytnie zmieniała temat za 

każdym razem, gdy chodziło o chłopca. 

Jak mogła to zataić! 

Miał teraz konkretny dowód, że była z gruntu złą, 

sprzedajną kobietą. 

Tajemniczy nadawca anonimów groził jej śmiercią. 

Johnny dobrze pamiętał, że już zginęły cztery osoby. 

Zabójca miał teraz nowy cel. Zabije Lacy, a pewnie 

i Joe'ego, jeśli on, Johnny, ich nie ocali! 

Taksówka zatrzymała się przed domem Joshui Came­

rona na Telegraph Hill. Johnny wysiadł, lecz przedtem 

polecił kierowcy, żeby na niego zaczekał. 

Lacy postawiła telefon na stole obok skórzanej kurtki 

Johnny'ego. Ściągnęła mocniej pasek czerwonej sukienki 

i postanowiła znów zabrać się do pakowania. Zamiast 

tego popatrzyła na aparat telefoniczny. Chciała jeszcze 

raz zadzwonić do Colleen, żeby pożegnać się z nią przed 

wyjazdem. Za każdym razem odpowiadała automatyczna 

sekretarka. Potrzebne były Lacy słowa pocieszenia. Roz­

stanie się z Johnnym załamało ją do reszty. 

Podniosła słuchawkę, lecz zaraz potem odłożyła. 

Colleen na pewno nie było w domu. Przygotowywała się 

do roli, którą właśnie otrzymała. Mówiła o tym Lacy 

podczas pogrzebu Sama. 

Zamyślona Lacy dotknęła skórzanej kurtki i, jak 

oparzona, szybko cofnęła rękę. Jeszcze bardziej niż 

background image

104 

SZALEŃSTWO LACY 

świadomość, że zabójca depcze jej po piętach, gnębiło ją 

przeświadczenie, że już nigdy więcej nie ujrzy John­

ny'ego. Dlaczego tak boleśnie przeżywała to rozstanie? 

Przecież przez dziesięć lat była przekonana, że nienawi­

dzi tego człowieka. 

Nie była to jednak prawda. 

Przekonała się o tym w chwili, gdy usłyszała, że 

Johnny miał wypadek i jest umierający. 

Nie wyjechała. Została przy nim, pielęgnując go 

z oddaniem, dopóki nie odzyskał przytomności. 

Potem cieszyła się każdą najmniejszą nawet oznaką 

powrotu chorego do zdrowia. Przypomniała sobie teraz, 

jak godzinami siedziała przy łóżku Johnny'ego i modliła 

się o jego wyzdrowienie. 

Marzyła o tym, aby przekonał się, jak bardzo jej na nim 

zależy. Pragnęła być przy nim. I pozostać na zawsze. 

Kochać się i dzielić wspólne życie. 

Ukryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała. 

Z ciężkim sercem ponownie zabrała się do pakowania. 

Do walizki włożyła jeszcze jedną jedwabną bluzkę. 

Tęskniła do Johnny'ego. Duszą i ciałem. Nigdy nie 

spała z Samem. 

Ani z nikim innym. 

Jedynym mężczyzną w jej życiu był Johnny Midnight. 

I działo się to wiele lat temu. 

Ile to nocy spędziła bezsennie, marząc o nie spełnionej 

miłości? Nie interesowali jej mężczyźni, a miała wielu 

adoratorów na każdym kroku. Tęskniła tylko za Johnnym. 

Dlaczego więc teraz go opuszczała? 

Z konieczności. 

Wiedziała, że Johnny zdoła wybaczyć jej małżeństwo 

z Samem, lecz nigdy nie daruje tego, że nie powiedziała mu, 

że jest ojcem Joe'ego. Musiała teraz zająć się chłopcem. 

Otoczyć go miłością. Zacieśnić uczuciowe więzy. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 0 5 

No i jeszcze był Cole. Policja nie zezwoliła Lacy na 

opuszczenie kraju, lecz nie zapewniła jej żadnej ochro­

ny. Wcześniej czy później Cole odkryje miejsce jej 

pobytu, jeśli nie zdąży w porę wywieźć Joe'ego z San 

Francisco i nie zdołają znaleźć jakiegoś bezpiecznego 

schronienia. 

Myśli te zaprzątały Lacy, kiedy opróżniała szafy, 

wyrzucając na podłogę wieszaki z ubraniami. Zawsze 

była pedantką, dziś jednak zajmowane przez nią poko­

je w domu Joshui Camerona stanowiły istne pobojowi­

sko. 

Na stole walały się brudne talerze. Joe odmówił 

sprzątnięcia własnego pokoju i spakowania rzeczy. Ges­

tem przypominającym do złudzenia Johnny'ego wzruszył 

arogancko ramionami i poszedł na górę do Maria, 

pasierba Honey. 

Zrobiło się bardzo późno. Od dawna Joe powinien 

już leżeć w łóżku, lecz Lacy nie potrafiła utrzymać 

w karbach krnąbrnego chłopaka. Do matki nie był 

przywiązany i wcale jej nie słuchał. Zbyt wiele czasu 

spędzał w towarzystwie służby i austriackiej guwer­

nantki. Był przyzwyczajony do tego, że go obsługiwa­

no. 

Ostatnio Lacy rzadko widywała syna. Chodził do 

szkoły, a ona jeździła do Johnny'ego. Od jutra będzie 

mogła wreszcie bez reszty zająć się dzieckiem. Nic jej już 

w tym nie przeszkodzi. 

Joe'emu spodobało się San Francisco. Wiele czasu 

spędzał z Mariem i Heather. A ponadto, bardziej niż do 

matki, lgnął do Joshui Camerona. Chodził za nim krok 

w krok, jak wierny psiak, i bezustannie starał się zwracać 

na siebie jego uwagę. 

Było oczywiste, że chłopcu brakuje ojca. Przedtem 

lgnął do Sama, lecz ten odpychał od siebie cudze dziecko. 

background image

106 SZALEŃSTWO LACY 

Joe nie był w stanie zrozumieć motywów postępowania 

senatora i nie zważając na nic, garnął się do niego, za 

wszelką cenę pragnąc zaskarbić sobie ojcowską miłość. 

Johnny Midnight byłby wspaniałym ojcem, pomyślała 

Lacy. 

Nie powinna się nad tym w ogóle zastanawiać, ale nie 

potrafiła się powstrzymać. 

Johnny lubił dzieci. Wspaniale zajmował się małą 

Amelią. Miał właściwy stosunek do potomstwa Douglasa 

z pierwszego małżeństwa, kiedy to pracował w jego 

posiadłości. 

Joe, który tak bardzo pragnął mieć ojca, byłby wniebo­

wzięty... 

Za późno. Za późno na wszystko. 

Lacy zatrzasnęła wieko walizki. Usłyszała głośne 

szczekanie Nera. Był to doberman Joshui Camerona, 

wyszkolony w pilnowaniu domu. 

Ktoś musiał znajdować się przed wejściem. 

Rozległ się dzwonek u drzwi. Nero szczekał i warczał, 

ukazując rząd groźnych zębów. 

Dochodziła jedenasta. O tak późnej porze Lacy nie 

spodziewała się nikogo. Jej ochroniarz, Bourne, miał 

wolny wieczór. 

Rozległy się mocne uderzenia w drzwi. Doberman 

wprost szalał. Serce Lacy biło jak szalone. 

Zjawił się Joe. 

- Mamo, co się dzieje? - zapytał. 

- Nic. Wracaj na górę. 

Niechętnie posłuchał. 

Za zamkniętymi drzwiami rozległ się głos: 

- Lacy, to ja. Wpuść mnie. 

Johnny! 

Poczuła nagłą ulgę, lecz zaraz potem przypomniała 

sobie o synku. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

107 

- Siad - nakazała psu. Potem wyłączyła alarm i ot­

worzyła Johnny'emu drzwi. 

Wyglądał strasznie. Był blady. Skrajnie wyczerpany. 

I bardzo ponury. Jego oczy miotały błyskawice. 

Jest zły, pomyślała Lacy. Tak bardzo, jak dziesięć lat 

temu. 

- Zanosi się na deszcz - odezwała się drżącym głosem. 

- Wiesz przecież, że w San Francisco nigdy nie pada. 

- Pada. Ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy razem. - Lacy 

pomyślała o pamiętnej nocy. 

Nero siedział czujny i niespokojny. W każdej chwili 

gotów do skoku. Johnny zbliżył się do niego i bez wahania 

wyciągnął rękę. Po chwili już głaskał psa. Doberman 

odprężył się i zaczął merdać ogonem. 

- Co stało się z twoim uchem? - zapytał Johnny 

dobermana. - Czyżbyś natrafił na silniejszego? 

Jak szybko ujarzmił groźnego psa, uzmysłowiła sobie 

Lacy. Johnny zwrócił twarz w jej stronę. Miał lodowate 

spojrzenie. 

- Dlaczego przyjechałeś? - zapytała. - Przecież już się 

pożegnaliśmy. 

- Okazało się, że rozstaliśmy się za wcześnie - wyce­

dził. 

- Właśnie kończę pakowanie. Muszę zdążyć na 

lotnisko. 

- Nigdzie nie pojedziesz. 

Johnny popatrzył na mały rowerek, piłkę i rozrzucone 

na stoliku dziecięce zabawki. 

- Gdzie on jest? - zapytał przez zaciśnięte zęby. 

- O kim mówisz? 

- O Joe'em. Znam prawdę. 

- Skąd? W jaki sposób się dowiedziałeś? 

- Nieważne. Wiem wszystko. Nawet nie próbuj się 

tłumaczyć, bo nic to nie da. 

background image

108 SZALEŃSTWO LACY 

- Nie masz żadnych praw w stosunku do niego 

- zaczęła Lacy. - Z prawnego punktu widzenia... 

- Mam wszelkie prawa. Jako ojciec. Zapomniałaś, że 

jestem prawnikiem i że na takich sprawach znam się 

lepiej niż ty? To mój syn. Mój. Przez dziewięć lat nic 

o nim nie wiedziałem. Wyłącznie z twojej winy. Na 

skutek twoich kłamstw i małżeństwa dla pieniędzy, które 

sobie zafundowałaś. Teraz ci nie daruję. 

- Pozwól nam wyjechać - zaczęła prosić Lacy. 

- Przecież wiesz, że ktoś czyha na nasze życie. Groził też 

Joe'emu. Mówiłam ci o tym... 

Johnny wyciągnął z kieszeni plik długich kopert, 

ściągniętych gumką. 

- O wszystkim wiedziałem wcześniej. 

Rozerwał gumkę, wyciągnął z pierwszej koperty 

wycinki z gazet i pokazał je Lacy. 

- Pamiętasz...? 

Na ich widok aż jęknęła. 

Opróżnił koperty. Całą ich zawartość wysypał na 

podłogę. Wycinki fruwały po pokoju. 

- Codziennie dostawałem jeden anonimowy list. 

- Nic mi o tym nie mówiłeś. 

- To ty narzuciłaś reguły gry - przypomniał Johnny. 

- Mój Boże! -jęknęła Lacy. - Przed śmiercią Sam też 

dostawał podobne listy. 

- Oto główny powód - Johnny spojrzał znacząco na 

koperty - dla którego zostaniesz ze mną. 

- A więc i ty znajdziesz się w niebezpieczeństwie. 

- To nie ma żadnego znaczenia. 

- Jesteś jeszcze chory. I słaby. 

Znów ugodziła go do żywego. 

- Przestań mi to wreszcie wytykać! - Podszedł do 

Lacy, jednym ruchem rozerwał jej bluzkę i wsunął rękę 

pod śliską tkaninę. - Jestem mężczyzną - wychrypiał. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 0 9 

Lacy ujrzała szaleństwo w oczach Johnny'ego. A także 

nienawiść. 

- Puść mnie - szepnęła. 

- Nie puszczę. Już nie potrafię. Jesteśmy związani. 

Omotałaś mnie siecią kłamstw - warknął ze złością. 

- Puść mnie! - ponowiła prośbę. 

- Wolałbym całe życie spędzić w piekle niż jedną noc 

z tobą! Ale stawka jest zbyt duża... 

- Zawsze myślisz tylko o jednym! Żeby wygrać! Żeby 

być górą! 

- Mam ku temu powody. 

Lacy zaczęła się wyrywać, lecz Johnny jej nie pusz­

czał. Jego ręce błądziły po jej nagiej skórze. Kiedy 

zaczęła drżeć, roześmiał się chrapliwie. 

- Przestań się wyrywać. Chyba że chcesz... więcej. Jak 

cię znam, to pewnie chcesz. 

Całym ciałem przyciskał Lacy do siebie. 

- Jesteś potworem! Nienawidzę cię! - syknęła. 

Znów roześmiał się nieprzyjemnie. 

- Coś mi się zdaje, że żywisz do mnie także inne 

uczucie... 

- Puść mnie wreszcie i wynoś się stąd! - Podniosła 

ramię, tak jakby chciała zaraz uderzyć go w twarz, lecz 

Johnny chwycił jej rękę i unieruchomił. 

Byli tak zaaferowani, że nie usłyszeli kroków na 

schodach. 

Zapatrzony w nich, przerażony Joe potknął się na 

schodach. 

Lacy krzyknęła, kiedy mała postać zaczęła biec w jej 

stronę. 

Johnny'emu opadły ręce. Bez słowa patrzył na chłop­

ca. 

- Czemu straszy pan moją mamę? - zapytał go Joe. 

- Ty przeraziłeś się bardziej niż ona - odparł Johnny. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

- Potknąłeś się na schodach. Trzeba wiązać sznurowadła 

- pouczył spokojnym tonem. 

Joe spuścił główkę i popatrzył na rozwiązane sznuro­

wadła. 

- Mama ciągle powtarza mi to samo. 

Ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Johnny'ego, 

chłopiec pochylił się i po omacku zaczął niezdarnie 

wiązać sznurowadła. Potem się wyprostował i popatrzył 

na dziwnego gościa. 

Ojciec i syn, tak bardzo do siebie podobni, stali 

w milczeniu na wprost siebie. 

Z drżeniem serca Lacy obserwowała tę scenę. I nagle 

z ust Johnny'ego padły słowa, które wstrząsnęły nią do 

głębi: 

- Nathan. Wykapany Nathan... 

110

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Z okna pod sufitem padało światło księżyca na 

wewnętrzne, spiralne schody. Zaniepokojona Lacy 

schwyciła w ramiona syna, żeby się przekonać, czy nie 

stało mu się nic złego. 

Joe nie znosił czułości matki. Usiłował wyrwać się 

z jej objęć. Lacy wyglądała na tak bardzo zmartwioną 

zachowaniem się chłopca, że Johnny zaczął się za­

stanawiać, czy między matką a synem nie wyrosła już 

spora przepaść. 

Dzieciak był z pewnością znerwicowany. Do diabła, 

co zrobili mu Sam i Lacy? 

Już na pierwszy rzut oka Joe przypominał Johnny'emu 

brata. Podobnie jak Nathan, był zwinny, szybki i czupur-

ny. 

- O rany! - wykrzyknął, patrząc bez cienia strachu na 

obcego mężczyznę, do którego był bardzo podobny. 

- Skąd masz takie dzikie włosy, prawie takie same jak 

moje? - zapytał. 

- Dzikie? 

- Tak. Wampirowate. 

- Aha. Rozumiem, o co ci chodzi. To rodzinne 

podobieństwo. 

- Jesteśmy rodziną? 

- Nie chcę o tym mówić - mruknął Johnny. - Przynaj­

mniej teraz. 

- Jesteś może moim wujem czy kimś w tym rodzaju? 

background image

112 

SZALEŃSTWO LACY 

W pokoju zapadła niezręczna cisza. Oczy Lacy i chło­

pca były wpatrzone w Johnny'ego. 

- Kimś w tym rodzaju - potwierdził cicho. 

- Czemu wcześniej nas nie odwiedzałeś? - dopytywał 

się Joe. 

Znowu zapanowało milczenie. 

- No powiedz, czemu? 

- Daj mu spokój, Joe! - wtrąciła się Lacy. 

Chłopiec spojrzał spode łba na matkę. 

- Pora iść do łóżka - przypomniała. 

- Mamo, kiedy tylko zaczynam z kimś starszym 

poważną rozmowę, zaraz zaczynasz traktować mnie 

jak dziecko - poskarżył się Joe. - Nie pójdę spać, 

dopóki nie powiesz mi, kim on jest. - Spojrzał na 

gościa. 

- To pan Johnny Midnight - odezwała się sucho. 

- Facet, którego odwiedzałaś w szpitalu? 

- Tak. 

- A więc chyba go lubisz, prawda? Wobec tego 

dlaczego przed chwilą się szamotaliście? Byłaś na niego 

zła? Miał do ciebie pretensje? 

- Joe, skończ wreszcie z tymi pytaniami. Powiedz 

dobranoc panu Midnightowi i biegnij do łóżka. 

A więc dla własnego syna jestem panem Midnightem, 

ze ściśniętym sercem pomyślał Johnny. 

Postanowił opanować dławiącą go złość. Podszedł 

bliżej chłopca i ukląkł na ziemi, tak że miał przed sobą 

twarzyczkę Joe'ego. 

- Mów do mnie Johnny. 

-Nie mogę. Do dorosłych nie wolno mi zwracać się po 

imieniu. 

- Potraktuj mnie inaczej niż innych. Zrób wyjątek. 

Zgoda? 

- Klawo. - Joe popatrzył z podziwem na rosłego 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

113 

mężczyznę. Było widać, że nieznajomy mu imponuje. 

- Czy jeszcze się zobaczymy? - zapytał. 

- Jasne... synu - padła szybka odpowiedź. 

Chłopiec popatrzył uważnie na Johnny'ego. 

- Byłeś kiedyś w Alcatraz? - spytał ni stąd, ni zowąd. 

- Tak. Z twoją mamą. To działo się dawno temu. 

Mama była przekonana, że Alcatraz to zamek. 

- Mówiła mi. Zabierzesz mnie tam? Mama ciągle 

obiecywała, że pojedziemy, lecz potem odwiedzała ciebie 

i dla mnie nie miała czasu. 

- Wobec tego jestem ci winien tę wyprawę - oświad­

czył Johnny. - Wybierzemy się tam. 

- Jutro? 

- Dobrze. > 

Lacy milczała. Stała się niemym świadkiem spotkania. 

Ojciec i syn byli tak bardzo zaabsorbowani rozmową, że 

poza sobą nie widzieli świata. 

Zaintrygowało to dobermana. Podszedł blisko i mię­

dzy ich twarze wsunął wilgotny i zimny nos. 

Johnny i Joe jednocześnie wybuchnęli śmiechem. 

-Nero jest zazdrosny - wyjaśnił chłopiec. - Bo się nim 

nie zajmujemy. 

Johnny podniósł wzrok i z wyrzutem popatrzył na 

Lacy. 

- A co z tobą? Też jesteś zazdrosna? - spytał zaczepnie. 

- Joe - szepnęła do synka. - Powinieneś iść już do 

łóżka. 

- Nie! Wcale nie! - ostro zaprotestował chłopiec. 

- Tak. 

Podeszła do Joe'ego i wzięła go za rękę. Chłopiec 

nadal głaskał psa, nie zważając na matkę. Nie zamierzał 

jej słuchać. Nie panuje nad chłopakiem, pomyślał Johnny. 

Wyglądała na tak bardzo zmartwioną, że trochę zmiękło 

mu serce. 

background image

114 

SZALEŃSTWO LACY 

- Chodź - szepnęła. 

Znów zapanowała niezręczna cisza. 

- Chodź - powtórzyła. 

Była taka bezradna, że Johnny postanowił przyjść jej 

z pomocą. 

- Zrób to, o co prosi cię mama - powiedział do chłopca 

- bo w przeciwnym razie wraz z Nerem zamknie nas 

w budzie. 

Dzieciak posłuchał bez słowa sprzeciwu. 

- Fajnie, że cię poznałem - oświadczył z powagą. 

- Wziął Johnny'ego za rękę. 

- I ja się z tego cieszę. A więc do jutra. 

- Obiecujesz? 

- Tak. 

Chłopiec nagle przytulił się do Johnny'ego. Z trudem 

udało się Lacy pociągnąć za sobą syna. Już był pod 

drzwiami swego pokoju, kiedy wynalazł jeszcze jedną 

wymówkę, żeby nie iść do łóżka. 

- Mamo - powiedział - Mario pewnie zasnął przed 

telewizorem. Pójdę go obudzić i powiem mu, że zrobiło 

się późno. 

- Nie... 

- Mamo... 

Błagalnym wzrokiem Lacy spojrzała na Johnny'ego. 

- Sam pójdę do Maria - oświadczył Midnight, kończąc 

dyskusję. 

Lacy i Joe zniknęli w drzwiach dziecinnego pokoju. 

Obudzony Mario poszedł do swojej sypialni. Johnny 

został sam. 

Chodząc po pokoju, znalazł się przy oknie. Zobaczył 

czekającą nadal taksówkę. Powinienem załatwić szybko 

całą sprawę z Lacy i nie tracić cennego czasu, pomyślał 

z niepokojem. 

Wróciła na dół. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

115 

- Wiesz już wszystko o Joe'em- powiedziała zmęczo­

nym głosem. - Możesz więc sobie iść. 

- Znakomity pomysł. Zbieraj swoje manatki. Razem 

opuścimy ten dom. 

- Johnny... - zaczęła protestować. 

- Skończ wreszcie te gierki. Zabieram was oboje. 

- Przecież mnie nienawidzisz. 

Uśmiechnął się cynicznie. 

- Tak sądzisz, kochanie? - Podszedł do Lacy. - Niena­

wiść to słowo zbyt słabe na określenie tego, co do ciebie 

czuję... 

- Jesteś okropnym egoistą. 

- Mylisz się. Myślę teraz wyłącznie o swoim synu. On 

mnie potrzebuje. Czy wiesz, kogo mi przypomina? 

Jeszcze bardziej niż Nathana? 

- Nie mam pojęcia. Kogo? 

- Cole'a. Kiedy był w tym samym wieku. 

- Joe jest zupełnie inny. 

- Też jest biednym, zaniedbywanym dzieckiem. Ma­

rzy o tym, by ktoś go pokochał i obdarzył zainteresowa­

niem. 

Ja także pragnę od ciebie dokładnie tego samego, 

dodał w myśli. 

- Kocham Joe'ego. Nie jest sam. Ma mnie. 

- Wychowanie dziecka jest trudnym zadaniem dla 

samotnej kobiety. Bez ojca za kilka lat chłopak zupełnie 

się zmarnuje. 

- Przecież nie możemy żyć w trójkę, pogodzeni, pod 

tym samym dachem. 

- Pogodzeni? To niemożliwe. Każde z nas będzie 

miało własne życie. Będziesz miała osobny pokój, odręb­

ne łóżko. Wolałbym sypiać z diabłem niż z tobą. 

- Ja natomiast wybrałabym grzechotnika. 

- No widzisz, jak świetnie się zgadzamy! 

background image

1 1 6 SZALEŃSTWO LACY 

Takiego sarkazmu w głosie Midnighta Lacy już dawno 

nie słyszała. 

Johnny dotknął dłońmi jej twarzy i popatrzył prosto 

w oczy. 

- Mała, masz wypaczone pojęcie o miłości, lojalności 

i wzajemnym zaufaniu. Kochałem ciebie. A ty wybrałaś 

Sama. - Cofnął ręce i opuścił je wzdłuż ciała. Musiał 

przyznać przed sobą, że też jest wstrząśnięty. 

Schwycił walizkę i zaczął do niej wkładać porozrzuca­

ne ubrania Lacy. Wypełnił ją po brzegi. Zatrzasnął wieko. 

- Spakujesz rzeczy Joe'ego czy mam sam to zrobić? 

- zapytał. 

- Nigdzie z tobą nie pojedziemy. 

- Zrobisz, co każę. Siłą wyciągnę cię z tego domu. 

I Joe'ego. Nie zostawię was tutaj samych, wydanych na 

pastwę zabójcy. 

- Potrafię obronić siebie i syna. 

- Zapewniam cię, że zrobię to lepiej. 

- Bo jesteś mężczyzną? - spytała zaczepnie. 

- Nie - odparł. - Bo zrobię wszystko, żeby po­

wstrzymać tego zbrodniarza. 

- Johnny, nie... 

Usłyszeli nagle jakiś trzask. Coś uderzyło o szybę. 

Głośno ujadając, Nero rzucił się w stronę drzwi. 

Ze schodów zbiegł Joe. 

- Mamo, tam ktoś jest - szepnął. 

Johnny schwycił go szybko za rękę i pociągnął na 

podłogę. Popchnął także Lacy. 

Oboje, matka i syn, leżeli na podłodze, a Johnny, 

czołgając się na kolanach, pogasił wszystkie światła. 

Potem otworzył frontowe drzwi. Do wnętrza domu wdarł 

się lodowaty podmuch wiatru. Nero wybiegł na zewnątrz 

i rzucił się w dół Filbert Steps, przedzierając się przez 

krzaki. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 1 7 

Zza szpaleru róż, spod muru po drugiej stronie 

schodów, rozległ się głośny okrzyk. Ciemna, szczupła 

postać ubrana na czarno uciekała przed dobermanem. 

W ostatniej chwili zdołała przeskoczyć przez mur i znala­

zła się poza zasięgiem kłów rozwścieczonego psa. 

Johnny rzuciłby się w pogoń, gdyby nie przytrzymała 

go Lacy. 

- Zostań. Błagam cię, Johnny. 

W jej oczach zobaczył przerażenie. 

Zawahał się na chwilę. Czyżby tej kobiecie jednak na 

nim zależało? 

- Kocham cię - szepnęła. Zaczęła szlochać. 

- Spałaś ze mną, lecz wyszłaś za Sama i odebrałaś mi 

syna. A teraz chciałaś go wywieźć. W tajemnicy przede 

mną. 

- Kocham cię - powtórzyła łamiącym się głosem. 

-I zawsze cię kochałam. Nawet w dniu ślubu. Dla Sama 

nie byłam prawdziwą żoną. Nigdy nie spędziliśmy z sobą 

ani jednej nocy. 

- Kłamiesz - warknął Johnny. - Zawsze kłamałaś. 

- Kocham cię. - Całym ciałem Lacy przywarła do 

Johnny'ego. 

Była miękka i ciepła. Powinien skręcić jej kark za to, 

co mu zrobiła, lecz nawet nie potrafił jej odepchnąć. 

Stali w podmuchach lodowatego wiatru. Spadły pierw­

sze krople deszczu. 

Nero szczekał przeraźliwie. Wyczuwał wroga w po­

bliżu. 

Johnny oprzytomniał. Objął ramieniem Lacy, bo 

w cienkiej, jedwabnej sukience trzęsła się z zimna. 

Oparła się o ścianę. Była blada i drżała jak listek na 

wietrze. 

- Johnny, nie odchodź... 

- Przestań udawać, że troszczysz się o mnie. Daruj 

background image

118 

SZALEŃSTWO LACY 

sobie te kłamstwa. Lepiej zajmij się naszym synem. 

Między nami wszystko skończone. 

Powiedziawszy te okrutne słowa, Johnny zniknął 

w ciemnościach nocy. Odchodząc słyszał jeszcze, jak 

Lacy rozpaczliwie wzywa go do siebie. 

W strugach ulewnego deszczu mała lampka paląca się 

wewnątrz taksówki była ledwie widoczna. 

Czarna postać z osłoniętą kapturem twarzą rzuciła się 

w stronę samochodu, lecz doberman miał doskonały 

refleks. Pędząc jak strzała po mokrym asfalcie i omijając 

zagłębienia pełne wody, szybko doganiał intruza. 

W chwili gdy Johnny Midnight pojawił się na ulicy, 

czarna postać ostatkiem sił dobiegła do taksówki. 

Wąską dłonią w czarnej rękawiczce zabójca nacisnął 

klamkę tylnych drzwi i chwilę potem znalazł się w środ­

ku. Zablokował zamek od wewnątrz, nabrał głęboko 

powietrza i wybuchnął histerycznym, chrapliwym śmie­

chem. Z kieszeni przemoczonego okrycia wyciągnął jakiś 

ciemny, ciężki i połyskujący przedmiot. 

Przeraźliwie warcząc, Nero rzucił się na zamknięte 

drzwi taksówki. Oparł łapy o szybę. Chwilę później 

znalazł się przy nim Johnny. 

Zabójca podniósł pistolet i starannie wycelował mię­

dzy oczy Midnighta. 

Pociągnął za spust. 

Zamiast huku wystrzału usłyszał tylko cichy, suchy 

trzask. 

Broń nie wypaliła. Zaskoczony taksówkarz odwrócił 

głowę, zaskoczony hałasem i ujadaniem psa, a zaraz 

potem przerażony widokiem lufy wycelowanej w jego 

stronę. 

- Ruszaj, bo cię zabiję! - syknął zabójca głosem 

przytłumionym czarną osłoną twarzy. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 1 9 

Przerażony kierowca nacisnął pedał gazu. Taksówka 

ruszyła. Upłynęło sporo czasu, zanim nieco ochłonął 

i zdołał zapytać pasażera: 

- Dokąd jedziemy? 

- Do Sausalito. Na przystań. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Lacy obudziła się nagle. Poderwała z łóżka. Serce biło 

jej jak szalone. Znajdowała się w zupełnie obcym 

otoczeniu. Wokół panowała ciemność i rozlegały się 

dziwne, przerażające dźwięki. 

Nie znosiła łodzi. Były zawsze przesycone zapachem 

soli i morza. Dzisiejszej nocy czuła się okropnie. Wokół 

szalała burza. A oboje z Joe'em byli uwięzieni na łodzi 

Johnny'ego. 

Nawet spokojna przystań w Sausalito nie dawała 

ochrony przed wichrem i falami. Przy każdym skrzypnię­

ciu łodzi serce Lacy podchodziło do gardła. Zdawało się 

jej, że słyszy jakieś kroki dochodzące z pokładu. Spojrza­

ła w okno. W tym momencie niebo przecięła potężna 

błyskawica. Zrobiło się jasno jak w dzień. Wnętrze 

kabiny zalało niebieskie światło. Było słychać grzmoty. 

Oczywiście, na pokładzie nie mogło być nikogo. 

Niepotrzebnie się denerwowała. Włożyła szlafrok i, nie 

zapalając światła, postanowiła pójść do Joe'ego, żeby 

sprawdzić, czy chłopczyk śpi spokojnie. Po drodze mijała 

drzwi kabiny Johnny'ego. Stały otworem. Jakby za­

praszały do środka. Johnny zmusił ją, żeby tu przyjechali, 

by ukryć się przed zabójcą. 

Joe był tak przejęty pobytem na łodzi, że nie mógł 

zasnąć. Z trudem udało się Lacy położyć go do łóżka. Jak 

grzeczne dziecko zamknął oczy dopiero wtedy, kiedy 

obok niego usiadł Johnny. Czyścił broń. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

121 

Johnny. Lacy pragnęła przestać o nim myśleć, lecz nie 

potrafiła. Przekraczało to jej możliwości. 

Weszła teraz do jego kabiny i popatrzyła na śpiącego. 

Koc, którym był okryty, spadł na ziemię. Lacy nie mogła 

oderwać oczu od umięśnionego ciała mężczyzny. Pod­

niosła koc z podłogi i otuliła nim Johnny'ego. 

Za oknami nadal szalała burza. 

Wychodząc z kabiny, Lacy potknęła się nagle o but 

Johnny'ego, rzucony beztrosko na podłogę, i wydała 

cichy okrzyk. 

W tym momencie od okna kabiny oderwał się ogrom­

ny cień. Usta Lacy zamknęła długa, wysunięta ręka. 

Z lufą pistoletu przyłożoną do szyi ktoś pociągnął ją pod 

ścianę. Zmusił, aby stanęła w rozkroku, z rękoma 

uniesionymi wysoko nad głową, i przycisnął ją całym 

ciałem. 

Zimna lufa pistoletu wbiła się głębiej w jej szyję. 

Serce Lacy biło jak szalone. 

Podobnie jak człowieka, który na nią napadł. 

- Stój bez ruchu, dopóki cię nie obszukam - powie­

dział do Lacy. 

- Johnny... - jęknęła. 

Usiłowali wzrokiem przebić ciemności. Johnny powo­

li odłożył magnum na stolik obok łóżka. Zapalił lampę. 

- Czemu na mnie napadłeś? - gniewnie spytała Lacy. 

- Co, do diabła, robiłaś w mojej kabinie? 

- Wstałam, bo chciałam zobaczyć, czy Joe dobrze śpi. 

- Więc czemu do niego nie poszłaś? Po co przy­

chodziłaś do mnie? Powiedz prawdę. 

Cóż mogła powiedzieć? Odwróciła się, żeby wyjść 

z kabiny. Za plecami usłyszała głos Johnny'ego: 

- Przepraszam. 

- Za co? - zdziwiła się. 

- Przestraszyłem cię. Pistoletem. Był pod poduszką. 

background image

1 2 2 SZALEŃSTWO LACY 

A więc chyba czuł, że nakryła go kocem. 

Wyglądał niezwykle podniecająco. 

- Nie powinnaś tu przychodzić - szepnął lekko 

schrypniętym głosem. - To było ryzykowne. 

- Wiem. 

- Mogłem zrobić ci krzywdę - dodał łagodnym tonem. 

- A zresztą już zrobiłem. Od czubka luiy jutro będziesz 

miała na skórze siniaka. 

Lacy zobaczyła czułość w oczach Johnny'ego. 

Podszedł bliżej. Zsunął szlafrok z jej ramion i przytulił 

Lacy do siebie. 

Z wrażenia zamknęła oczy. 

Johnny pocałował opuszczone powieki, rzęsy, nos 

i policzki. 

- Lacy... - zaczął. - Tak wiele mam ci do powiedze­

nia... 

W tym momencie usłyszeli przeraźliwy krzyk Joe'ego: 

-Mamusiu!!! 

Lacy rzuciła się do drzwi kabiny, Johnny biegł tuż za 

nią. 

- Co się stało, synku? - spytała, stając obok łóżka, przy 

którym pełnił wartę wierny Nero. 

- Ktoś chodził po pokładzie. A moja lampa nie chciała 

się zapalić - poskarżył się zmartwiony malec. Z trudem 

panował nad łzami. 

- Co, do diabła, stało się ze światłem? - Johnny 

pociągnął kilkakrotnie za łańcuch. Bez rezultatu. - Wido­

cznie przepaliła się żarówka. Trzeba wkręcić nową. 

W ręku Johnny'ego chłopiec zobaczył pistolet. 

- Czemu nosisz przy sobie magnum? - zapytał. 

- Skąd znasz się na typach broni? - padło pytanie z ust 

zdziwionej matki. 

- Tata miał katalog. 

- Dzieciaki wyniuchają wszystko. Niczego się przed 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

123 

nimi nie ukryje - odezwał się Johnny. - Założę się, że 

katalog Sama nie leżał w miejscu ogólnie dostępnym. 

- Był na najwyższej półce w jego szafie. Na dnie 

dużego pudła - wyjaśnił Joe. 

Do rozmowy znów wtrąciła się Lacy. 

- Johnny. Wyrzuć ten pistolet. Pozbądź się go. 

- Mamo, to byłoby bez sensu. Jestem pewny, że facet, 

który nas ściga, też jest uzbrojony. 

- Dlatego nie powinniśmy tu przyjeżdżać. 

Johnny popatrzył przeciągle na Lacy. 

- Właśnie dlatego musiałem o was się zatroszczyć. 

- Obaj z Joe'em tworzycie wspólny front przeciw 

mnie! 

Uśmiechnęli się z wyższością, cechującą mężczyzn. 

- Mamo, przynieś żarówkę - poprosił Joe. 

- Znajdziesz ją w kuchni. W szafce po prawej stronie 

piecyka - odpowiedział Johnny. 

Wracając z nową żarówką, Lacy usłyszała głos synka: 

- Też chciałbym mieć taki pistolet. Czułbym się wtedy 

bezpiecznie. 

Wzrokiem pełnym potępienia spojrzała na John­

ny'ego. 

- Wiesz, jak bardzo nie znoszę broni - powiedziała. 

- Nie demonstruj chłopcu, jak się nią posługiwać. 

- Uwierz mi, niewiedza jest jeszcze gorsza - odparł 

spokojnie. 

Johnny był ojcem Joe'ego. 

Istniały rzeczy, których ona, jako kobieta, nie byłaby 

w stanie nauczyć synka, uzmysłowiła sobie Lacy. 

Podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi. 

- Uważasz mnie za tchórza? - spytał Joe Johnny'ego. 

Nigdy w taki sposób nie rozmawiał z matką! 

- Dlatego, że się boisz? - pytaniem na pytanie 

odpowiedział Johnny. 

background image

124 SZALEŃSTWO LACY 

- Aha. 

- Nie. Nie uważam cię za tchórza. 

- Zawsze bałem się ciemności - wyznał chłopiec. 

- Ja też. Kiedy byłem dzieckiem. Miałem starszego 

brata, Nathana. Był niezwykle odważny. Ale ciągle mnie 

straszył. Opowiadał niesamowite historie, od których 

włosy stawały mi dęba na głowie. 

Zatrzymawszy się w korytarzu, Lacy słyszała całą 

rozmowę. 

- Jednej nocy - ciągnął Johnny - ktoś włamał się do 

naszego domu. Nathan złapał kij do baseballu, a ja... ja 

schowałem się w szafie. Napastnik był dwukrotnie 

większy od Nathana, ale mój brat dał mu radę. Był bardzo 

dzielny. Od tamtej pory każdy w naszej dzielnicy uważał 

go za bohatera, a mnie za tchórza. Potem Nathan zginął. 

- Nie żyje? Jak to się stało? 

- Przejechał go samochód. Kierowca uciekł z miejsca 

wypadku. Nigdy go nie znaleziono. 

- A ty nadal się boisz? 

- Nie. Już nie. 

- Zostaniesz ze mną, aż zasnę? 

- Zamknij oczy. 

- Czy na świecie są potwory? 

- Miałeś spać. 

I nagle ni stąd, ni zowąd Joe zapytał: 

- Jesteś moim tatą, prawda? 

W kabinie zapanowała cisza. Słychać było, jak krople 

deszczu biją o szyby. 

- Tak - potwierdził Johnny. 

- Dlaczego przedtem do nas nie przychodziłeś? 

- Bo nie wiedziałem o twoim istnieniu. 

- Teraz, skoro już wiesz, zostaniesz z nami? 

Lacy nie chciała dłużej słuchać tej rozmowy. Odeszła 

dalej, lecz dobiegł ją głos Johnny'ego: 

background image

SZALEŃSTWO LACY 125 

- Spytaj o to mamę. 

Oczy Lacy zaszkliły się łzami. Oparła dłonie o szyby, 

o które uderzały krople deszczu. 

Po jakimś czasie poczuła, że Johnny staje za jej 

plecami. 

- Dokąd te krople tak szybko pędzą? - zapytał przez 

ramię. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

- Dokąd te krople tak szybko pędzą? - powtórzył 

Johnny Midnight głosem przepełnionym bezbrzeżną go­

ryczą. - Gdy mnie o to pytałaś, miałem dwadzieścia jeden 

lat. Byłem głupi. Zakochany w tobie. Tak mi się przynaj­

mniej wydawało. Sęk w tym, że niewinna, słodka dziew­

czyna, obiekt najwspanialszych uczuć, istniała tylko 

w mej wyobraźni. 

- Nie okazałeś się moim wymarzonym księciem 

z bajki - odcięła się Lacy. - Opuściłeś mnie przy 

pierwszej sposobności. 

- Miałem po temu powody. I, jak się okazało, 

słuszność. Nie powiedziałaś synowi, kto jest jego ojcem. 

Jestem dla niego obcym człowiekiem. 

- Kontaktowałam się z tobą, ale w ogóle nie chciałeś 

ze mną rozmawiać. Gardziłeś mną, więc po co miałam 

wspominać ci o dziecku? 

- Do diabła, jak możesz mówić coś podobnego! 

Johnny schwycił Lacy i przyciągnął do siebie. Zaczął 

całować jej twarz, po której płynęły łzy. 

- Lacy? - jęknął. - Czy wiesz, co mi robisz? 

- Wcale tego nie chciałam. - Zaczęła wyrywać się 

z objęć Johnny'ego. 

- Ja też nie. 

Nie odrywając warg od ust Lacy, wziął ją na ręce 

i zaniósł do swej kabiny. 

- Wystarczyło ci zaledwie sześć miesięcy przebywa-

background image

SZALEŃSTWO LACY 

127 

nia pod dachem Douglasów, żebyś zaczęła zadzierać 

nosa. Przestałaś zwracać na mnie uwagę. Tej nocy, której 

zmarł mój ojciec, Sam kazał służbie wyrzucić mnie 

z domu. Jeden z jego ludzi przewrócił mnie na ziemię 

i kopniakami zepchnął ze schodów. Długo leżałem, 

pokrwawiony, wyjąc jak pies. A ty się nawet mną nie 

zainteresowałaś. 

- O niczym nie wiedziałam - wyjąkała Lacy. - Byłeś 

w tym czasie ciągle zły i rozdrażniony. Uczyłeś się coraz 

gorzej, potem porzuciłeś studia. Piłeś co wieczór. Byłam 

przekonana, że już ci na mnie nie zależy. A tej nocy, kiedy 

wyrzucił cię Sam, wywołaną awanturą popsułeś przyję­

cie, na którym tak bardzo mi zależało. Chciałam wypaść 

jak najlepiej jako pani domu... 

- Tej nocy zmarł mój ojciec. 

- Powiedziałeś mi o tym znacznie później. Dlaczego? 

- Bo byłem wściekły, że bardziej troszczysz się 

o Sama i jego dom niż o mnie. Zależało ci na pieniądzach 

Douglasa. 

- Byłeś dla mnie okrutny. Czy pamiętasz nasz ostatni 

wspólnie spędzony wieczór? Po dłuższej przerwie w stu­

diach właśnie je skończyłeś... 

Skinął głową. Te godziny, które świetnie pamiętał, 

odbiły się na całym jego późniejszym życiu. Posiadł 

wtedy Lacy z całą premedytacją. Na zimno. Tylko po to, 

żeby się na niej zemścić. 

- Johnny, właśnie wtedy zaszłam w ciążę! Jak więc 

możesz mieć do mnie pretensje, że nie powiedziałam ci 

o Joe'em? Przecież nazwałeś mnie wtedy sprzedajną, 

uliczną dziewką i odtrąciłeś! 

- Czułem się wówczas znacznie gorzej niż ty. 

- Przybiegłam na pierwsze twoje skinienie. Kocha­

łam cię. 

- Nieprawda. Chciałaś tylko się ze mną przespać 

background image

128 

SZALEŃSTWO LACY 

- wycedził Johnny przez zaciśnięte zęby. - Już wtedy 

chciałaś wydać się za Sama. 

- Wyszłam za niego, bo byłam samotna i opuszczona 

przez ciebie. Bardzo nieszczęśliwa. Młoda i naiwna. 

Przekonana, że Sam jest szlachetnym człowiekiem. Sty­

pendium, które dostałeś na ukończenie studiów pra­

wniczych na Uniwersytecie Stanforda, było ufundowane 

przez anonimowego donatora. Nie wiem, dlaczego Sam 

wyjawił ci, że to on płacił za twoją naukę. 

- Bo chciał, żebym wiedział, iż mnie kupił. Podobnie 

jak ciebie. 

- Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, powie­

działam o tym Samowi. A także to, że kocham ciebie i nie 

mogę za niego wyjść. Długo mnie przekonywał, że 

dziecko powinno mieć legalnego ojca. Nigdy nie staliśmy 

się prawdziwym małżeństwem. Sam nie lubił Joe'ego, bo 

za bardzo przypominał mu ciebie. 

-Tak wyrachowanej kobiecie jak ty wystarczyły tylko 

pieniądze. 

- Och, Johnny, jak możesz być tak okrutny! I ślepy. 

Nie widzisz niczego... 

Lacy przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie sprzed 

laty. I straszne słowa wypowiedziane wówczas przez 

Johnny'ego: 

-Twój ojciec ostrzegał mnie przed tobą. Mówił, że nie 

jesteś nic warta. Podobnie jak matka, która uciekła 

z pierwszym lepszym nadzianym facetem, zostawiając 

dziecko. 

Pamiętnego wieczoru Johnny najpierw kochał się 

z Lacy, a potem rzucił jej w twarz bezlitosne, cyniczne 

słowa: 

- Pozwól, że będę pierwszą osobą, która złoży ci 

gratulacje z powodu zapowiadanego ślubu z Samem. 

- Nie wyjdę za niego - wyszeptała Lacy. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

129 

- Jasne, że wyjdziesz. Za dobrze cię znam. 

I zrobiła to. Została żoną Sama. Ze względu na 

Joe'ego. 

Deszcz tłukł o szyby. Rozmyślając o przeszłości, Lacy 

wzdychała ciężko. Johnny grał na jej uczuciach. Brał 

odwet. A ona kochała go nadal. 

Być może należało mu się teraz zrewanżować? 

Uznała to za dobry pomysł. Przesunęła dłonią po 

zalanej łzami twarzy i zwróciła się do Johnny'ego: 

- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że jestem 

kobietą, która chce od mężczyzny znacznie więcej niż 

tylko pieniędzy - zaryzykowała, siląc się na spokój. 

- Zależało mi na tobie. Tylko ciebie pragnęłam. Kocha­

jąc, a zarazem nienawidząc. 

Odsunęła dłoń od twarzy i położyła ją na piersi 

Johnny'ego. A potem zaczęła powoli przesuwać rękę 

w dół jego ciała. W pewnej chwili poczuła, jak narasta 

w nim pożądanie. 

Napełniło ją to radością. 

Zarzuciła Johnny'emu ręce na szyję i przyciągnęła go 

do siebie. 

- Lacy, co ty wyrabiasz? - zapytał zdumiony. 

- Wiesz dobrze, co robię. 

- Lacy... 

- Nic nie mów. Po co przyniosłeś mnie do sypialni, 

jeśli nie po to, by kochać się ze mną? - zapytała. 

- Sam nie wiem - mruknął pod nosem. 

- Więc zdaj się na mnie. Będę musiała ci pokazać, jak 

to się robi. Tak jak ty to uczyniłeś przed laty, podczas 

ostatniego, pamiętnego wieczoru. 

- Nie... 

- Tak. Czeka cię rewanż z mej strony. - Lacy 

uśmiechnęła się prowokująco. Rozpięła nocną koszulę, 

która zsunęła się jej z ramion, ukazując ponętne ciało. 

background image

130 

SZALEŃSTWO LACY 

- Wiem, że po urazie mózgu czasami ma się początkowo 

kłopoty z... 

- Nie! - zawołał Johnny. Był rozzłoszczony. Jak Lacy 

śmiała kwestionować jego męskość! Pragnął dowieść jej, 

że jest w pełni sprawny. 

Przytuliła się do niego. 

- Jesteś moją jedyną miłością - szepnęła czule. 

- Jedynym mężczyzną, który liczy się w moim życiu. 

Coś ścisnęło go za gardło. 

Wzruszenie? 

Nie, to niemożliwe. Potrafił przecież świetnie pano­

wać nad sobą. 

- Kochaj mnie, Johnny - wyszeptała. 

Poczuł nagle, że ogarnia go szaleństwo. 

Stracił samokontrolę. 

Zaczęło szumieć mu w głowie. Wziął Lacy na ręce 

i rzucił na łóżko. Ściągnął szybko ubranie i po chwili 

znalazł się tuż przy niej w chłodnej pościeli. 

Miała miękkie ciało. Gorące. 

Nie bawił się w żadne czułości. Położył się na Lacy. 

Wziął ją. Natychmiast. Brutalnie. Bez wstępnych 

pieszczot. Aż krzyknęła z bólu. 

Wszedł w nią i zastygł bez ruchu. Wiedział, że ją to 

zabolało, nie udawała. Była tak ciasna, że z pewnością od 

dawna nie miała żadnego mężczyzny. Więc to, co mówiła 

o swym nie skonsumowanym małżeństwie z Samem, było 

prawdą. 

Johnny'ego ogarnęła nagle fala czułości. 

Pocałował Lacy. Lekko. Delikatnie. Jak nigdy przed­

tem. Gładził jej nagie ramiona tak czule, że ze wzruszenia 

aż zaczęła płakać. 

Pragnął sprawić jej radość, chronić ją i kochać. 

Obdarzał ją coraz subtelniejszymi pieszczotami. 

Zobaczył, że Lacy się odpręża. Poczuł, że jest szczęśliwy. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

131 

Podniecenie Johnny'ego szybko sięgnęło szczytu. Ko­

chał teraz Lacy z pasją i zapamiętaniem. Czuł jej 

paznokcie raniące mu skórę na ramionach. 

Ostateczne spełnienie osiągnęli jednocześnie. 

Potem długo trzymał Lacy w ramionach. Był w siód­

mym niebie. Jeszcze nigdy nie doznał podobnej rozkoszy. 

Z żadną kobietą. 

Nie pozwolił Lacy podnieść się z łóżka. Upłynęło 

niewiele czasu, a znowu zaczął ją pieścić. Tym razem 

dotykał najwrażliwszych miejsc na jej ciele. Reagowała 

natychmiast na pieszczoty. Po chwili błagała Johnny'ego, 

żeby ją wziął. 

Tym razem wszystko odbyło się wolniej. Spokojniej. 

Nie zamierzał mówić Lacy nic miłego. Powiedziała, że 

bierze na nim odwet. A więc dobrze. Dostała to, na czym 

jej zależało. Seksualne doznanie. I nic więcej. 

Kiedy osiągnął rozkosz, zamiast przytulić się do Lacy 

i pocałować ją, Johnny odsunął się na drugi koniec łóżka. 

Tak jak pamiętnego wieczoru przed laty. 

Lacy leżała z szeroko otwartymi oczyma. Zachowanie 

się Johnny'ego bardzo ją zabolało. Dlaczego odsunął się 

od niej natychmiast po tym, jak zaznał fizycznego 

zaspokojenia? Czy naprawdę mu na niej nie zależało? 

Nie spali oboje. 

- Jesteś zadowolona? - po jakimś czasie zapytał 

lodowatym tonem. 

- Co masz na myśli? - szepnęła. 

- Chciałaś wziąć na mnie odwet w łóżku i to ci się 

udało. Udowodniłaś nam obojgu, że rzeczywistość w ża­

den sposób nie dorównuje fantazjom. 

Te okrutne, cyniczne słowa do żywego ugodziły Lacy. 

Podniosła się z łóżka. Zobaczyła, jak Johnny odwraca się 

do niej plecami. 

background image

132 

SZALEŃSTWO LACY 

Szybko włożyła nocną koszule. 

Wychodząc z kabiny usłyszała, że Johnny wstaje. 

Łudziła się, że ją zatrzyma. 

Po chwili łóżko zaskrzypiało. Ugięło się pod jego 

ciężarem. A więc znów się położył. 

Zgnębiona, pobiegła szybko do siebie. Tu czekało ją 

niemiłe zaskoczenie. W kabinie było zimno. Przez 

szeroko otwarte okno deszcz zmoczył pościel na łóżku. 

Po całym pomieszczeniu hulał wiatr. 

Nagle usłyszała, że za jej plecami zatrzaskują się 

drzwi. Odwróciła się szybko. Tuż przed sobą zobaczyła 

ciemną postać, odcinającą jedyną drogę ucieczki. 

- Johnny... 

Ledwie to powiedziała, zdała sobie sprawę z tego, że 

stojący przed nią człowiek jest młody, ma rude włosy 

i jasnoniebieskie oczy. 

Otworzyła usta, żeby wezwać pomoc, lecz głos uwiązł 

jej w gardle. 

- Nie bój się, Lacy. To ja - odezwał się intruz. 

Przed nią stał Cole Douglas! 

Był przeraźliwie blady, lecz oczy świeciły mu chorob­

liwym blaskiem. 

Ruszył w jej stronę. 

Zmartwiała. 

Dopiero wówczas, gdy dotknął jej zimną ręką, krzyk­

nęła przeraźliwie. Złapał ją. Zaczęła się wyrywać i kopać. 

Cole podciął jej nogi. 

Znalazła się na ziemi. Przydusił ją do podłogi. Poczuła 

silne ręce zaciskające się na szyi. 

Zaraz mnie udusi, pomyślała, zamykając oczy. 

Nie było żadnego ratunku. 

Czekała, aż stanie się najgorsze. 

Czemu on zwleka? 

I nagle usłyszała, jak z hukiem otwierają się drzwi. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

133 

Wpadł Johnny z pistoletem w ręku. Uderzył Cole'a tak 

silnie, że po chwili chłopak leżał nieruchomo tuż obok 

niej. 

- Johnny... - wyjąkała Lucy drżącym głosem. 

Midnight ukląkł obok Cole'a. Badał mu tętno. 

- Zemdlał. Dzwoń po karetkę. Natychmiast. To 

jeszcze dzieciak, a ja uderzyłem go bardzo mocno. 

- Chciał mnie zabić... 

Dopiero teraz Johnny spojrzał na Lacy. 

- Czym? Przecież nie był uzbrojony. 

- Zaciskał mi ręce na szyi. To on zabił Sama. A teraz 

chciał mnie udusić, lecz mu w tym przeszkodziłeś. Miałeś 

słuszność, że nas tutaj przywiozłeś. 

- Czyżby? - lodowatym tonem zapytał Johnny. 

- Tak. Wreszcie skończył się koszmar. Już więcej 

nikogo nie musimy się bać. Od dziś możemy żyć 

spokojnie. 

- To znaczy: osobno? - w tym lakonicznym pytaniu 

było zawarte morze cynizmu. 

I nagle serce Lacy zamarło. 

Zdała sobie sprawę z tego, co Johnny miał na myśli. 

Przestał istnieć powód, dla którego mieli być razem. 

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

Johnny otworzył oczy. Poczuł ulotny zapach róż, 

utrzymujący się zarówno na jego ciele, jak i na baweł­

nianej pościeli. A zaraz potem podrażniły nozdrza ostre 

wonie smażonego bekonu i parzonej kawy. Usłyszał, jak 

Lacy i Joe podśpiewują w kuchni. Wesołym poszczeki­

waniem wtórował im Nero. 

Poranek zapowiadał się sympatycznie. Johnny po­

stanowił nie mącić radości przykrymi wspomnieniami. 

Pragnął, aby Lacy i Joe zamieszkali z nim na łodzi. 

Byłoby to wspaniałe ukoronowanie dziesięciu lat samo­

tności i bólu. Chciał dzielić z nimi miłe chwile. Poznać 

ich rozmaite przyzwyczajenia. Życie Lacy i Joe'ego 

powinno stać się częścią jego własnej egzystencji. 

Ale jak do tego doprowadzić? Co zrobić? 

Przez chwilę Johnny leżał nieruchomo, słuchając 

odgłosów dochodzących z głębi łodzi. Wiedział, że gdy 

tylko pojawi się w kuchni, jak bańka mydlana pryśnie 

dobry nastrój. 

Spojrzał na zegarek. Było późno! Minęło południe. 

Zerwał się z łóżka. Odsunął zasłony. Za oknem był 

szary, mglisty dzień. Taka pogoda zawsze działała na 

niego deprymująco. Szybko zasłonił okno. To zdumiewa­

jące, że tak smacznie przespał aż dziewięć godzin! 

W szpitalu i sanatorium sypiał kiepsko. Pielęgniarki 

i sanitariusze budzili pacjentów o różnych dziwnych 

porach. Śpiąc tak długo, chyba odpoczął po wczorajszych 

background image

SZALEŃSTWO LACY 135 

emocjach. Przypomniał sobie telefony i groźby maniaka. 

Jego ucieczkę sprzed domu Joshui. Włamanie się Cole'a 

do domu na łodzi i jego napaść na Lacy. Wreszcie 

zabranie chłopaka na noszach do karetki. 

Tej nocy spotkało Johnny'ego naprawdę coś wspania­

łego. Kochał się z Lacy. Nigdy przedtem nie doznał 

czegoś podobnie ekscytującego. 

Doktor Innocence Lescuer ostrzegła Johnny'ego. Po­

wiedziała, że nie wolno mu denerwować się ani przemę­

czać. Musi prowadzić spokojne, ustabilizowane życie. 

To cud, że przetrwał wydarzenia ostatniej nocy! 

Włożył spodnie. 

Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest obolały. Na samo 

wspomnienie nocnych igraszek natychmiast się pod­

niecił. 

Właśnie wkładał koszulę, kiedy Lacy stanęła 

w drzwiach kabiny. 

Wyglądała świeżo i ładnie. Miała na sobie różową 

bluzkę i czyste dżinsy. 

Rzuciła okiem na nie posłane łóżko. Na widok zmiętej 

pościeli bardzo się speszyła. Musiała przypomnieć sobie 

przeżycia ostatniej nocy. 

Z włosami ściągniętymi z tyłu głowy i związanymi 

w koński ogon wyglądała bardzo młodo. Przypominała 

Johnny'emu dziewczynę sprzed lat, którą zamierzał za­

władnąć na zawsze. 

Teraz też należała do niego. Nadal jej pożądał. 

- Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczął lekko schryp­

niętym głosem, który sprawił, że Lacy od razu wiedziała, 

że nie o Cole'u zamierza mówić, lecz o ich intymnym 

przeżyciu - to wybacz mi moje zachowanie... 

Przerwała mu szybko. 

- Wszystko stało się z mojej winy. Rzuciłam się na 

ciebie, mimo że dałeś jednoznacznie do zrozumienia, iż 

background image

136 

SZALEŃSTWO LACY 

nie masz na mnie ochoty. Taka sytuacja nigdy się nie 

powtórzy. Obiecuję solennie. 

- Lacy... - zaczął. 

- Śniadanie na stole - rzuciła. Odwróciła się w stronę 

drzwi i umknęła z kabiny, zanim Johnny zdołał ją 

powstrzymać. 

To był głupi pomysł, uznał po chwili. Sam seks nie 

wystarczy, aby Lacy z nim została. Gotów był zrobić 

wiele, żeby ją do tego nakłonić. 

Siedząc samotnie w kabinie, sfrustrowany, Johnny 

wiedział dobrze, że musi starannie obmyślić plan podboju 

Lacy. Wczoraj - po tym, jak Cole mierzył do niego 

z pistoletu - było łatwo ściągnąć ją na łódź. Ale teraz, 

kiedy niebezpieczeństwo minęło, Lacy z pewnością 

zabierze Joe'ego i wyjedzie. Jeśli on sam nie wymyśli 

jakiegoś sposobu, żeby ją zatrzymać. 

Mógł udawać, że czuje się źle. Po trzech miesiącach 

pobytu w szpitalu i sanatorium świetnie potrafiłby symu­

lować niemal każdą chorobę. Miał jednak leżenia w łóżku 

już po dziurki w nosie. A poza tym nie chciał przy Lacy 

okazywać żadnej słabości. Musiała widzieć w nim sil­

nego mężczyznę. 

Jedyną drogą dotarcia do tej kobiety, uznał, może być 

tylko Joe. Zdobycie sympatii chłopca i stworzenie z nim 

wspólnego, męskiego frontu powinno przyjść z łatwością. 

Pogwizdując melodię, którą wcześniej śpiewali Lacy 

i Joe, Johnny usiadł przy stole na kuchennym stołku. 

Wziął do ręki gazetę, lecz szybko odłożył ją na bok. 

A potem z takim apetytem zaczął jeść jajka na bekonie, że 

Lacy ukradkiem się roześmiała. 

Joe nie ruszył jajek. Smarował grubo grzankę masłem 

orzechowym i masą bananową. Kiedy tylko Lacy wstała 

na chwilę od stołu, żeby nalać kawy, mrugnął porozumie­

wawczo do Johnny'ego. 

background image

SZALEŃSTWO LACY 137 

- Obiecałeś zabrać mnie dziś do Alcatraz, ale mama 

nie pozwoliła cię wcześniej obudzić. - Wydął wargi 

i zrobił zawiedzioną minę, choć oczy mu się śmiały. 

Lacy z oburzeniem zwróciła się do synka: 

- Miałeś o tym nawet nie wspominać. Po wczorajszym 

dniu Johnny jest zmęczony... 

- To miło, że troszczysz się o mnie. Trochę bolą mnie 

mięśnie. - Johnny uśmiechnął się lekko. - No cóż, 

człowiek wyszedł z wprawy... 

Lacy oblała się rumieńcem. Drżącą ręką postawiła 

przed nim filiżankę z kawą. 

- Joe, na wycieczkę do Alcatraz możemy wybrać się 

pojutrze. Odpowiada ci to? 

- Fantastycznie, tato! - wykrzyknął chłopiec. 

Lacy drgnęła gwałtownie. Strąciła ze stołu filiżankę 

z kawą. 

Johnny odsunął się na widok czarnej kałuży. Podniósł 

się, ukląkł na ziemi i zaczął zbierać skorupy. 

- Teraz, kiedy zatrzymano Cole'a, nie ma żadnego 

powodu, żebym zostawała u ciebie - oznajmiła Lacy. 

- To, czy zostaniesz, zależy wyłącznie od ciebie 

- spokojnie stwierdził Johnny. 

- To nie takie proste. 

- Tak ci się tylko zdaje. 

- Chcę zostać z Johnnym - oświadczył Joe. Wstał 

i objął ojca. - Mamo, dlaczego zawsze jesteś dla niego 

taka niedobra? 

- A więc co ty na to? Spełnisz prośbę dziecka? 

- miękkim głosem zapytał Johnny. - W stosunkach 

z Joe'em mam wiele do nadrobienia... - Przytulił chłopca 

do siebie, tak jakby się bał, że Lacy zabierze syna. 

- Jesteś chytry jak lis - odparła z wyrzutem. - Wiesz, 

że niczego nie odmówię Joe'emu. Zgoda. Zostaniemy. 

Ale tylko przez parę dni. 

background image

138 

SZALEŃSTWO I.ACY 

Chłopiec puścił Johnny'ego, podszedł do matki, wdra­

pał się jej na kolana i objął ją za szyję. 

Zachowanie się synka zaskoczyło Lacy. I wzruszyło. 

Nigdy nie okazywał jej żadnych czułości. Kiedy po chwili 

zeskoczył z kolan matki, żeby zacząć zabawę z Nerem, 

ukradkiem otarła łzy. 

- Nie tulił się do mnie - szepnęła. - Nigdy... 

Johnny wstał od stołu i podszedł do zlewu. Nie chciał, 

żeby Lacy widziała jego rozpromienioną twarz. 

Jeszcze kilka takich sielankowych, wzruszających 

scenek, a będę ją miał, pomyślał zadowolony. Będzie 

moja. W dzień i w nocy. 

Był dziwnie przekonany, że zawładnięcie Lacy pó­

jdzie mu łatwo. I pewnie tak by się stało, gdyby nie nagłe 

i nieoczekiwane pojawienie się gościa. 

Godzinę później, kiedy sielanka była w pełnym roz­

kwicie, na łodzi pojawiła się Colleen. 

Na widok szczupłej postaci o ogniście rudych włosach, 

ubranej w obcisłe czarne dżinsy, Johnny'ego ogarnęła 

złość. Był przekonany, że już nigdy nie będzie musiał 

mieć do czynienia z żadnym z członków rodziny Dougla­

sów. 

Jeszcze bardziej zrzedła mu mina, kiedy zobaczył, że 

Colleen przywiozła z sobą dużą podręczną torbę. 

- Kto, do diabła, prosił ją, aby tu przyjechała? - syknął 

przez zaciśnięte zęby. Spojrzał spode łba na Lacy. 

- Uspokój się i zachowuj grzecznie - odparła cicho. 

- To ja do niej dzwoniłam. Zostawiłam wiadomość. 

Sądziłam, że na łodzi przyda się przyzwoitka - dodała, 

uśmiechając się do Johnny'ego. 

Tylko tego mi trzeba, pomyślał zgnębiony. Był ponury 

jak gradowa chmura. Pozostało mu tylko milczeć i robić 

dobrą minę do złej gry. 

Z krzywym uśmiechem powitał Colleen. Miał na-

background image

SZALEŃSTWO LACY 

139 

dzieję, że dziewczyna szybko zacznie się nudzić i wyje­

dzie. 

Kiedy zeszli pod pokład, akurat odezwał się telefon. 

Dzwonił Joshua Cameron. Wrócił z podróży poślubnej 

i zapraszał na przyjęcie, które zamierzał wydać nazajutrz. 

Był bardzo rozmowny i serdeczny. Pytał, jak czuje się 

Lacy. Gdyby nie było w pobliżu Colleen, Johnny pożar-

towałby sobie z przyjaciela. Z tego, że z zimnego, 

twardego faceta przemienił się w łagodnego baranka. 

Jednym uchem słuchał tego, co mówił Joshua, a dru­

gim starał się uchwycić sens rozmowy Lacy z Colleen. 

- Odebrałam wiadomość od ciebie, kiedy wróciłam 

z przesłuchania. Przyjechałam najszybciej, jak mogłam, 

tak jak sobie tego życzyłaś - mówił gość. - Nie masz 

pojęcia, jak bardzo się cieszę, że złapali Cole'a. Wszyscy 

jesteśmy już, na szczęście, bezpieczni. Byłam wprost 

przerażona myślą, że mój chory brat zapoluje także na 

mnie. 

W słowach Colleen brzmi fałszywa nuta, pomyślał 

Johnny, przysłuchując się rozmowie obu kobiet. Coś tu 

nie gra. Przecież ta dziewczyna nigdy niczego się nie 

bała. Była zawsze niesamowicie odważna. I dlaczego tak 

nagle przyjechała na wezwanie macochy? Z pewnością 

nie darzyła jej sympatią. 

- Nie zatrzymałam się w żadnym hotelu - mówiła 

dalej Colleen. 

Ten błąd trzeba będzie naprawić, uznał Johnny. A więc 

nie wszystko jeszcze stracone. 

- Nigdzie nie pojedziesz - oświadczyła Lacy. - Zo­

staniesz z nami. 

Cholera. Cholera. Cholera. Popsuła całą sprawę. Bę­

dzie miał Colleen na karku. Brrr! 

Skończył rozmowę z Joshuą. Ze złością odłożył 

słuchawkę. Zanotował termin przyjęcia. Był to nowy 

background image

140 

SZALEŃSTWO LACY 

zwyczaj Johnny'ego. Od wypadku zaczął zapisywać 

niemal wszystko. 

Dziś czuł się bardzo kiepsko. Był wykończony, psy­

chicznie i fizycznie. Zbyt słaby, by dawać odpór ner­

wowej, dynamicznej Colleen. 

- Przepraszam cię - powiedział do niej. - Dzwonił 

Joshua Cameron. Zaprosił nas na jutro na przyjęcie. 

- Colleen może jechać z nami? - zapytała go Lacy. 

Do diabła. Do diabła. Do diabła. 

- Jasne - odparł. 

Czy Lacy nie widzi, że on chce się pozbyć tej 

dziewczyny? Colleen odchyliła w tył głowę i z ner­

wowym uśmiechem spojrzała na Johnny'ego. Wytrzyma­

ła jego nieprzyjazny wzrok. Jej krótko ostrzyżone włosy 

sprawiały, że do złudzenia przypominała Cole'a. 

- Johnny, miło znów cię widzieć - powiedziała. 

W jej słowach wyczuł chłód. Ta dziewczyna wie, że 

chcę się jej pozbyć, i nic sobie z tego nie robi, pomyślał. 

W tym momencie przypomniał sobie, jak przed laty 

Colleen na zabój w nim się kochała. Nie dawała mu 

spokoju. Udawał, że tego nie widzi. Raz, kiedy przyszła 

do niego do pokoju, musiał ją wyprosić... 

Zawiedzioną kobietę stać na wiele. 

- Przykro mi z powodu twego brata - odezwał się 

głosem pozbawionym emocji. 

- Dlaczego? - zdziwiła się. - Lacy mówiła, że chciał 

cię zastrzelić. 

Z rudowłosej dziewczyny emanował chłód. Johnny 

poczuł się nieswojo. 

- Miałem cholerne szczęście. Ale nie miał go kierowca 

taksówki, który zginął. 

Colleen lekko przybladła. 

- Chyba źle się czujesz - zauważył Johnny, obser­

wując uważnie gościa. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 4 1 

- To tylko zmęczenie podróżą. A ponadto bardzo 

martwię się o Cole'a. 

- Jest w szpitalu - wyjaśniła Lacy. - Po odzyskaniu 

przytomności i krótkim przesłuchaniu mają odwieźć go 

do zamkniętego zakładu leczniczego, z którego uciekł. 

Może potrafi wyjaśnić, co naprawdę stało się podczas 

pożaru, a także motywy swego postępowania. Policja 

zamierza zapytać go o Sama. 

Colleen zbladła jeszcze bardziej. 

- To okropne, że znów zamkną Cole'a- odezwała się 

po chwili. 

- Kiedyś to ty broiłaś i całą winę zrzucałaś na brata 

- przypomniał jej Johnny, patrząc prosto w twarz. - On 

zawsze ponosił za ciebie karę. 

- Wtedy byłam dzieckiem. Teraz to co innego. Jest mi 

go bardzo żal. 

- Mam uwierzyć, że przestałaś być egocentryczką i złą 

siostrą? - Johnny świadomie drażnił Colleen, mając 

nadzieję, że może obrazi się i ich opuści. - Jeśli 

rzeczywiście tak jest, to przywracasz mi wiarę w ludzi. 

Z wiekiem na ogół stają się gorsi, a nie lepsi. 

- Daj wreszcie spokój Colleen - wtrąciła się Lacy. 

Była zła, że Johnny zachowuje się obcesowo i niegrzecz­

nie. 

- Nie przejmuj się, Lacy. Wszystko jest w porządku 

- zapewniła ją Colleen. - Johnny zawsze wolał Cole'a niż 

mnie. I ostatnio sam przeszedł wiele. Nic dziwnego, że 

jest nerwowy. 

Jak Lacy może ufać tej dziewczynie? zastanawiał się 

Johnny. 

- Skoro już tu przyjechałam, chcę koniecznie zoba­

czyć Cole'a. Muszę go podtrzymać na duchu. Pocieszyć 

- powiedziała rudowłosa dziewczyna. - Jestem przecież 

jego siostrą. A może ja także... 

background image

142 

SZALEŃSTWO LACY 

- Przestań - łagodnie przerwała jej Lacy. - Ty jesteś 

zdrowa. Nie grozi ci obłęd. Oczywiście, że załatwimy ci 

wizytę u Cole'a. 

- Nie - podniesionym głosem zaprotestował Johnny. 

- Dlaczego? Co się z tobą dzieje? - zapytała Lacy. 

- To nie jest dobry pomysł. I tyle. - Wstał z krzesła 

i zaczął chodzić po pokoju. 

Zapanowało kłopotliwe milczenie. 

Przerwała je Colleen. 

- Johnny ma rację - odezwała się cicho. Podniosła 

głowę. - Lacy, teraz, kiedy nic już ci nie grozi, zamierzasz 

zamieszkać z Johnnym? - zapytała. 

- To nie twoja sprawa - warknął. 

- Na łodzi zostaniemy przez parę dni. Tyle, ile ty 

- wyjaśniła Lacy. - A potem rozejrzę się za jakimś 

mieszkaniem. 

Spojrzała znacząco na Johnny'ego. Odczytał to, co 

chciała mu powiedzieć. 

Żądała, żeby w stosunku do Colleen zachowywał się 

przyzwoicie. Jeśli chce ją i Joe'ego zatrzymać przy sobie. 

- Gdzie będę spała? - zapytała rudowłosa dziewczyna. 

- W kabinie razem ze mną - odparła Lacy, uśmiecha­

jąc się do Johnny'ego. 

Załatwiła go ostatecznie. Był ugotowany. 

Skazany na piekielne męki. 

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

Dwadzieścia cztery godziny z Lacy pod wspólnym 

dachem, bez możliwości okazywania jej na każdym 

kroku, jak bardzo jest kochana, doprowadziły Johnny'ego 

do białej gorączki. Nie mógł patrzeć na Colleen, która nie 

odstępowała ich ani na krok. 

Z ulgą powitał więc odmianę. Przyjęcie u Joshui 

Camerona. Znajdował się na tarasie piątego piętra wśród 

licznych gości i nie przejmował się zbytnio tym, że Lacy 

go unika. 

Stał z ponurą miną obok pani domu i Innocence Lescuer. 

Udawał, że ogląda z zainteresowaniem obraz przedstawia­

jący brata Honey, Ravena. Straciła z nim kontakt wiele lat 

temu, kiedy jako młody chłopak opuścił rodzinny dom. 

- Dałabym wszystko, żeby móc go znów zobaczyć 

- oświadczyła Honey ze wzruszeniem. 

- Czasami, mimo wielkich starań, trudno jest po latach 

przywrócić dobre stosunki - odezwał się Johnny z gory­

czą w głosie. Kątem oka zobaczył, jak roześmiana Lacy 

rozmawia z ożywieniem z jednym z młodych prawników 

pracujących u Joshui Camerona. Widząc posmutniałą 

minę Honey, Johnny zorientował się, że palnął głupstwo. 
- Przepraszam. Nie miałem na myśli twego brata - wyjaś­

nił, nadal śledząc wzrokiem Lacy. 

Na tarasie nie było Colleen. Zjawiła się późno, 

z triumfującym uśmiechem na ustach, i niedługo potem 

zniknęła. 

background image

144 

SZALEŃSTWO LACY 

Ta dziewczyna zawsze niepokoiła Johnny'ego. Była 

nieznośna jako dziecko. Teraz w jej uśmiechu wyczuwał 

coś złowieszczego. 

Podszedł do niego Joshua Cameron. Podał przenośny 

telefon.' 

- Chce z tobą rozmawiać inspektor prowadzący 

dochodzenie w sprawie Douglasa - powiedział, kładąc 

Johnny'emu rękę na ramieniu. - Gdybym mógł ci 

w czymś pomóc... 

Joshua Cameron był prawdziwym przyjacielem. 

Głos inspektora policji brzmiał inaczej niż poprzednio. 

Johnny wyczuł w nim napięcie. 

- Moi ludzie już jadą - powiedział. - Niech pan uważa 

na siebie. 

- Czy coś się stało? - ze zdziwieniem zapytał Johnny. 

- Cole Douglas jest umierający. 

Johnny aż jęknął. 

- O Boże, za mocno go uderzyłem! 

- To nie pańska wina - wyjaśnił inspektor. - Ona to 

zrobiła. 

-Kto? 

- Jego siostra. Po jej wyjściu Cole poczuł się bardzo 

źle. Wygląda na to, że wstrzyknęła mu jakąś truciznę. 

Lekarze ratują chłopaka, choć jego stan jest beznadziejny. 

Johnny odłożył słuchawkę. Podniósł głowę i zaczął 

rozglądać się za Colleen. 

Na tarasie nadal jej nie było. 

Nie było też Joe'ego. 

I nagle Johnny zrozumiał wszystko. Podszedł do 

balustrady i popatrzył w dół. Pięć pięter niżej, u stóp 

domu, zobaczył smukłą, czarną postać o ogniście rudych 

włosach. Wsadzała małego chłopca do niebieskiej toyoty. 

- Joe! - krzyknął Johnny. 

Podbiegł do Lacy, potrącając kelnera roznoszącego 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

145 

trunki, i bez słowa pociągnął ją za sobą w stronę 

wewnętrznych schodów prowadzących aż do garażu. 

- Colleen zabrała Joe'ego - powiedział, siląc się na 

spokój. 

- Tak. Wiem - odparła Lacy. Była zaskoczona 

dziwnym zachowaniem się Johnny'ego. - Nudzili się na 

przyjęciu. Pojechali do Alcatraz. Uważam, że to dobry 

pomysł... 

Johnny pociągnął Lacy w dół schodów. Biegł coraz 

szybciej. 

- Co się stało? - spytała. 

- To Colleen jest wszystkiemu winna. A nie Cole. 

Odkąd się zjawiła, miałem złe przeczucia. Powinienem 

zaufać instynktowi. To ona zamordowała własną matkę, 

naszych ojców i Sama. Przed godziną usiłowała zabić 

Cole'a. Będzie bezlitosna wobec Joe'ego. 

W nie oświetlonym garażu Johnny wskoczył do 

sportowego wozu Joshui. Zapalił silnik. Musiał chwilę 

poczekać, aż otworzą się drzwi. 

- Jadę z tobą - oświadczyła Lacy. 

- Nie - warknął. 

Nie posłuchała. Kiedy ruszał, była już w środku. Dodał 

gazu i jak szalony wyjechał na ulicę. 

Niebieską toyotę dogonili na Golden Gate Bridge. Tuż 

za nią zjechali z mostu. Johnny zobaczył, że Colleen 

skręca na przybrzeżną szosę do Tam Junction. Zrobił to 

samo. Wśród eukaliptusowych drzew droga pięła się ostro 

w górę. Przy szybkiej jeździe była niebezpieczna. Bardzo 

kręta. 

Johnny'ego zaczęła nagle ogarniać panika. Swego 

wypadku na tej właśnie drodze w ogóle nie pamiętał, lecz 

siódmym zmysłem wyczuł, że sytuacja się powtarza. 

Oba samochody, jeden za drugim, zaczęły zbliżać się 

do ostrego zakrętu. 

background image

146 

SZALEŃSTWO LACY 

Tragicznego zakrętu. Tego, na którym zdarzył się 

wypadek Johnny'ego. 

I nagle przed jego oczyma stanęła scena sprzed kilku 

miesięcy. Zobaczył żółty wóz, ciężarówkę i jadący tuż za 

nim samochód, który w pewnej chwili uderzył go z tyłu. 

Samochód był niebieski. 

Kierowca rozmyślnie spowodował wypadek. 

Colleen! 

- Uważaj! - krzyknęła nagle Lacy. - Zawróciła. Jedzie 

wprost na nas! 

W ostatniej sekundzie Johnny'emu udało się skręcić na 

drugi pas ruchu. Na szczęście, żadnego pojazdu na nim 

nie było. 

Zawrócił i pognał w dół wzgórza za toyotą. 

- Chciała zabić nas wszystkich - szepnęła zdruzgotana 

Lacy. 

Dopiero teraz Johnny zrozumiał, dlaczego tak uparcie 

walczył o życie. Zdjął rękę z kierownicy i bez słowa 

zacisnął ją mocno na dłoni Lacy. Spletli palce. Tak jak 

robili to przed laty. 

Musiał żyć dla tej kobiety. Żeby ją chronić. Kochał 

Lacy do szaleństwa. 

Miał nadzieję, że uda mu się o tym jej powiedzieć. 

Wrócili na łódź. 

Lacy została w samochodzie, Johnny wszedł na 

pokład. Zastał tu czekającą na nich Colleen. Przed nią 

leżał pistolet. 

- Gdzie jest Joe? - zapytał Johnny. 

- W środku. Musiałam go związać. Wybieramy się na 

mały rejs. Popłyniesz z nami? Idź i przyprowadź Lacy. 

Bez niej nie będzie żadnej frajdy. 

- Colleen, jesteś szalona! 

- Nie. Jestem wyjątkowa. Moje gratulacje. Dobrze 

background image

SZALEŃSTWO LACY 

147 

spisałeś się na szosie. Byłam przekonana, że nie masz 

żadnych szans. Żałuj. Lepiej umierać szybko niż powoli. 

No, ruszaj. Przyprowadź Lacy - rozkazała. 

Popatrzył bez słowa w zimne, jasnoniebieskie oczy. 

- Zabiję Joe'ego - zagroziła. 

Johnny ręką dał znać Lacy, żeby weszła na łódź. Tym 

gestem skazywał ją na śmierć! Miał nadzieję, że zdołała 

zadzwonić z samochodu na policję i prosić o pomoc. 

Colleen uruchomiła silnik łodzi. 

- Weź ster! - warknęła do Johnny'ego. 

Wypłynęli. Kiedy znaleźli się w zatoce, kazała mu 

kierować się na Golden Gate Bridge. Wiał silny wiatr. 

Morze było bardzo wzburzone. Płaskodenną łodzią mio­

tały fale. 

-Nadaje się tylko na spokojne wody, a nie na pływanie 

po oceanie - mruknął Johnny. - Zaraz się rozpadnie. 

- Mam taką nadzieję - z uśmiechem odparła Colleen. 

- Włącz autopilota i zejdźcie pod pokład. Oboje. 

Idąc za Johnnym i Lacy, trzymała pistolet w ręku. 

W kabinie zobaczyli Joe'ego. Był przywiązany do 

krzesła i zakneblowany. Lacy rzuciła się w jego stronę, 

lecz Colleen powstrzymała ją ruchem pistoletu. W sąsied­

niej kabinie rozległo się warczenie Nera. 

- Siadajcie. - Colleen wskazała krzesła przy niskim 

stoliku. - Napijcie się coli. Nie, najpierw obejrzyjcie 

album. Nie mamy, a właściwie wy nie macie zbyt wiele 

czasu. 

Johnny wziął album do ręki. 

- Czemu to zrobiłaś? - zapytał na widok fotografii 

przedstawiającej worki z ciałami, wnoszone do karetki. 

- I w jaki sposób? 

W oczach Colleen zobaczył błysk radości. Była dumna 

ze swych osiągnięć. Pragnęła się nimi pochwalić. 

- Tamtego wieczoru spowodowałam kłótnię między 

background image

148 SZALEŃSTWO LACY 

ojcem a matką. Kiedy znajdowaliśmy się w magazynie, 

podesłałam ojcu jedną z fotografii, które Cole zrobił 

matce i jej kochankowi. Chciałam rozzłościć ojca, a po­

tem go szantażować. Otworzył doręczoną kopertę i wpadł 

w szał. Matka powiedziała, że go opuści, a dzieci odda do 

szkoły z internatem. Kiedy błagałam ją, żeby tego nie 

robiła, zaczęła się śmiać. Wydała na siebie wyrok. 

Musiała umrzeć. 

Colleen nabrała powietrza i mówiła dalej: 

- Cole i ja graliśmy w karty z twoim ojcem. Wtedy 

ukradłam mu zapalniczkę. Potem za tatą zeszliśmy na dół. 

Błagaliśmy, żeby nie odsyłał nas z domu, lecz on 

powiedział, że ma nas wszystkich dość. 

Na parterze zobaczyłam sterty śmieci i rozpuszczalnik 

do farb. Cole wyszedł przed dom, a ja polałam śmieci i je 

podpaliłam. To było bardzo proste. Nie macie pojęcia, jak 

szybko ogień się rozprzestrzenił. Było wspaniale! Pło­

mienie błyskawicznie sięgnęły stropu. Po chwili zoba­

czyłam twojego ojca schodzącego z piętra. Paliło się na 

nim ubranie. Na ten widok głośno się roześmiałam. 

- Jesteś potworem! - wyszeptał wstrząśnięty Johnny. 

- Domyślił się, że ogień to moja sprawka. Bałam się, 

że mnie zabije. Ale na szczęście stracił siły. Upadł. 

Wetknęłam mu zapalniczkę do ręki. Ojcu dałam do 

zrozumienia, że ogień podłożył Cole. Zaraz potem 

chłopak przeżył załamanie nerwowe. Uwierzył w moje 

zapewnienia, że to, co się stało, było jego winą. Zabrali go 

na leczenie. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okolicz­

ności przez całe lata mogłam szantażować ojca i wycią­

gać od niego pieniądze. 

Zabiłam go, kiedy Cole uciekł z zamkniętego zakładu. 

Był pierwszym i chyba jedynym podejrzanym. A na łodzi 

pojawił się tylko po to, żeby ostrzec was przede mną. 

- Och, Boże! -jęknęła Lacy i rozpłakała się głośno. 

background image

SZALEŃSTWO LACY  1 4 9 

- Kiedy wtargnąłeś do naszego domu podczas przyję­

cia - Colleen mówiła teraz do Johnny'ego- i oskarżyłeś 

ojca o spowodowanie pożaru, przeraziłam się nie na żarty. 

Patrzyłeś na mnie tak, jakbyś znal prawdę. Od tamtej pory 

stałeś się niebezpieczny. 

- Nie musisz więcej zabijać. Tym razem się nie 

wywiniesz. 

- Muszę. Zatopię tę barkę pod Golden Gate Bridge, 

z wami wszystkimi na pokładzie. Mam pieniądze i fał­

szywy paszport. To wystarczy, żeby rozpocząć nowe 

życie. 

Kiedy łódź znalazła się pod mostem, Lacy rzuciła się 

na Colleen. Uderzona kolbą w głowę, nieprzytomna padła 

na podłogę. 

- Mam teraz zabić Joe'ego czy ciebie? - spytała 

Johnny'ego rudowłosa dziewczyna, kierując lufę w stronę 

chłopca. - Jeszcze jesteś mi potrzebny. Chodź na dół. 

Pootwierasz luki. Zatopimy łódź. 

Kiedy wrócili, ani Lacy, ani Joe'ego nie było w kabi­

nie. 

- Co, do diabła... - Colleen wyciągnęła pistolet 

w stronę Johnny'ego. Już miała pociągnąć za spust, kiedy 

za plecami usłyszała słowa: 

- Tu jestem. 

To powiedziawszy, Lacy strzeliła do Colleen z pis­

toletu Johnny'ego, który znalazła na łodzi. 

Ranna w ramię, rudowłosa dziewczyna znów uniosła 

pistolet. Rzucił się na nią Johnny i powalił na ziemię. 

Rozległ się jeszcze jeden strzał. 

Do kabiny wpadli Joe i Nero. 

- Johnny, co z tobą? - krzyknęła Lacy. 

- Wszystko w porządku. - Skrzywił się z bólu. Miał 

w ręku pistolet Colleen. Pomógł jej wstać. - Musimy się 

zbierać, bo barka tonie. 

background image

150 

SZALEŃSTWO LACY 

Wydostali się na pokład. Wiał bardzo silny wiatr. 

Colleen zaczęła wyrywać się Johnny'emu. W pewnej 

chwili wysunęła się z jego rąk. Podbiegła do burty 

i rzuciła się w lodowatą, wzburzoną toń. 

Wsiedli do bączka. Johnny odciął linę i wystrzelił dwie 

rakiety. 

Pospieszyły im na pomoc inne łodzie. 

Johnny tulił do siebie pasażerów łódki. Z wyjątkiem 

Nera. 

- Mamo, pocałuj go - poprosił Joe. - Nie będę patrzył, 

jak to robisz. Odwrócę głowę. I powiedz mu od razu, że za 

niego wyjdziesz. 

- Jeszcze mnie o to nie poprosił - odrzekła Lacy. 

- Już to robię. Kochanie, to wszystko stało się z mojej 

winy, 

- Ależ skąd. 

- Opuściłem cię, kiedy byłaś w ciąży. Bezpodstawnie 

nienawidziłem przez całe lata. Nie proszę cię teraz, żebyś 

mi wybaczyła. Ja cię o to błagam! 

Z uwielbieniem w oczach Lacy popatrzyła na John-

ny'ego. 

Na wszelki wypadek Joe odwrócił głowę. 

background image

EPILOG 

W San Francisco zaczynał zapadać zmierzch, kiedy 

- wróciwszy na Twin Peaks po długim dniu pracy 

- Johnny Midnight zatrzasnął drzwi wozu i wszedł na 

schody. Prowadziły do piętrowego, białego domku, 

wznoszącego się na zboczu. 

Domek ten w niczym nie przypominał zamku, ale 

i Johnny nie był królewiczem z bajki. Lacy orzekła, że ich 

wspólne życie jest lepsze niż jakiekolwiek marzenia. 

Stworzyła Johnny'emu prawdziwy dom. Z miłą, rodzinną 

atmosferą. 

Z każdym dniem Johnny Midnight coraz bardziej 

kochał swoją żonę. 

Mieli za sobą zarówno sześć miesięcy idyllicznego 

małżeńskiego pożycia, jak i dziewięcioletniego synka, 

który uwielbiał wycieczki do Alcatraz. 

Widywali Cole'a, którego odratowali lekarze. Był 

w dobrej formie. Mieszkał w pobliżu. 

Johnny postawił teczkę i otworzył frontowe drzwi. Tuż 

za progiem spodziewał się zastać ukochaną żonę. Zawsze 

wyczuwała, kiedy wraca, i biegła mu na spotkanie. 

Tym razem jednak Johnny'ego powitało głośne bicie 

w bęben w wykonaniu Maria. 

Wszyscy przyjaciele zebrali się w komplecie. 

Joshua Cameron z Honey w zaawansowanej ciąży 

i Heather. Były także mała Amelia i doktor Innocence 

Lescuer. 

background image

152 SZALEŃSTWO LACY 

Pani domu też spodziewała się dziecka, lecz na razie 

trzymała to w tajemnicy. 

Rozpromieniona podeszła do męża i zarzuciła mu ręce 

na szyję. 

- Z jakiej to okazji? - zapytał na widok zebranych. 

- Dziś mija sześć miesięcy od dnia naszego ślubu. 

- Każdego dnia świętuję ten fakt - szepnął jej do ucha. 

- I każdej nocy - dodała. 

Nie zważając na gości, Johnny wziął Lacy w ramiona 

i zaczął namiętnie ją całować. 

Znaleźli się w niebie. I Johnny przyrzekł sobie, że 

zrobi wszystko, aby pozostali tam na zawsze.