background image

 

 

Spotkanie Klubu poświęcone książce Rafała Wnuka „Za pierwszego Sowieta” 

W dniu 27 lutego 2008 r. w sali konferencyjno-wystawienniczej Instytutu Pamięci 
Narodowej, Warszawa, ul. Marszałkowska 21/25, odbyło się spotkanie Klubu Historycznego 

im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Warszawie na temat „»Za pierwszego Sowieta«. 
Polska konspiracja na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej (wrzesień 1939 – czerwiec 

1941)”.  

 

Dzieje polskiej konspiracji na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej 

dr Rafał Wnuk 

Bez prof. Tomasza Strzembosza ta książka by pewnie nie powstała. Nie wiem, 
czy bez niego odważyłbym się robić to, do czego nas zawsze namawiał, to 
znaczy podejmować się zadań trudnych, pozornie niewykonalnych. On mówił, 
że jak tonąć, to na otwartym morzu, a jak spadać, to z wysokiego konia. 
 
Wierzbicki: Mówił jeszcze, że historyk, który nie ma wrogów jest złym 
historykiem, bo każdy, kto mówi prawdę, musi się komuś narazić. 
 
Wracając do książki. Proszę Państwa, kiedy ją przeglądam, to nie tylko 
odczuwam strach o to, czy umiem dobrze pisać, ale mam też obawy dotyczące 
użytych źródeł, ponieważ, jak to Marek Wierzbicki powiedział, książka jest 
próbą zderzenia różnego typu źródeł z wielu archiwów. Sądzę, że 70% 
zgromadzonych przeze mnie informacji pierwotnie zdobył sowiecki aparat 
represji. Siłą rzeczy często perspektywa oglądu to perspektywa enkawudzisty. 
Niekiedy to jest punkt widzenia enkawudzisty niskiego szczebla, innym razem – 
Berii. W efekcie bezustannie musimy sobie zadawać pytanie, co jest 
odwzorowaniem rzeczywistości, a co ich kreacją, co pozostaje ukryte dla 
funkcjonariusza NKWD, a co za tym idzie, ukryte jest też przed historykiem, 
który próbuje rzecz całą po sześćdziesięciu paru latach rozwikłać. Przyznam, że 
praca nad tą książką była trudna jeszcze z jednego powodu. Otóż w momencie, 
kiedy zajmowałem się konspiracją wojenną i okresem lat 44–56, w wielu 
wypadkach byłem w stanie dotrzeć do żyjących jeszcze uczestników wydarzeń. 
Dzięki temu mogłem pokazać ich perspektywę widzenia, ich sposób 
postrzegania świata. W przypadku tej książki, poza niewieloma wyjątkami, było 
to niemożliwe. Według moich obliczeń ok. 30 tys. ludzi przewinęło się przez 
konspirację na Kresach. W więzieniach znalazła się połowa z nich. 
Prawdopodobnie większość tych więzień nie przeżyła. Samo to sprawia, że 
stosunkowo niewiele osób mogło złożyć relację. Kiedy przystępowałem do 
pisania tej książki, a to był koniec lat 90-tych, siłą rzeczy bohaterzy 
opisywanych wydarzeń odchodzili, nie bardzo było już z kim rozmawiać. Choć 
starałem się, tam gdzie to było możliwe, oddać głos uczestnikom zdarzeń – 
ponieważ relacja to ważny typ źródeł – zdaję sobie sprawę, że przeważają 

background image

 

 

dokumenty sowieckiego aparatu represji. 
 
 

Książka dotyczy całego obszaru okupowanego przez Sowietów. Odważyłem się 
omówić cały ów teren, ponieważ sądziłem, że dopiero wtedy publikacja będzie 
ciekawa. Pewna wiedza z istniejących regionalnych opracowań i „nos 
historyczny” przywiodły mnie do przypuszczenia, że jednak rzeczywistość 
Białostocczyzny i Wołynia stanisławowskiego czy lwowskiego to są różne 
światy. Porównanie wielkich polskich centrów, jakimi były Wilno i Lwów, do 
rozproszonych ognisk polskich na bagnistym Polesiu czy olbrzymich terenach 
Wołynia pokazuje, jak odmienne były to tkanki społeczne. Owa tkanka 
społeczna miała decydujący wpływ na kształt organizacji konspiracyjnych. 
Dzisiaj spotykamy się w Warszawie, mieście, w którym przed wojną Polacy 
stanowili większość. W całej w Generalnej Guberni w 1939 r. Polacy 
pozostawali bezwzględną większością. Musimy pamiętać, że kiedy mówimy o 
Kresach, to jednie Białostocczyzna była terytorium, na którym Polacy stanowili 
ponad 71% ludności. Na Wileńszczyźnie to było ok. 52% . Na pozostałych 
obszarach ludność polska na terytorium żadnego województwa nie przekracza 
50%. W Nowogródzkiem Polacy to ok. 34%, na Polesiu, według różnych źródeł, 
od 11,2 do 14,5 %, w Tarnopolskiem 37% . Woj. stanisławowskie 
zamieszkiwało ok. 16,5% Polaków. Na terenie woj. lwowskiego stanowili oni 
46,5% ogółu ludności, na Wołyniu zaś 15,5%–16,5%. 
Polacy dominowali najczęściej w centrach miejskich, na niektórych obszarach 
zamieszkiwali w dużych zwartych skupiskach wiejskich, gdzie indziej rozsiani 
byli wśród żywiołu ukraińskiego lub białoruskiego. Proszę pamiętać, że 
mówimy tak naprawdę o 4,5 miliona Polaków (około jednej trzeciej ludności) 
rozsianych po tym olbrzymim obszarze. 
 
 

Struktura najważniejszej organizacji podziemnej – ZWZ – oparta była na 
przedwojennym podziale administracyjnym. Poszczególne województwa w 
nomenklaturze ZWZ określano jako okręgi. Jedną z cech charakterystycznych 
podziemia na Kresach Wschodnich była zdecydowanie większa niż na terenie 
Generalnej Guberni chęć znajdowania się w jednej, wspólnej organizacji. O ile 
w Lubelskiem czy na Mazowszu różnego rodzaju nurty polityczne starały się 
utrzymywać odrębność i wchodzić do większych organizacji możliwie późno, 
na najlepszych dla siebie warunkach, o tyle na Kresach dążono do jak 
najszybszej centralizacji podziemia. Sądzę, że to wynikało po prostu z poczucia 
względnej słabości, ze świadomości, że „my, Polacy, jesteśmy otoczeni przez 
mniejszości narodowe”, które niekoniecznie będą sprzyjały naszym dążeniom 
do odbudowy polskiej państwowości. 

background image

 

 

W latach 1939–1940 doskonale pamiętano Orlęta Lwowskie, wojnę z 
Ukraińcami o Lwów, akcję odbicia Wilna Litwinom. Myślę, że to decydowało o 
stosunkowo szybkiej mobilizacji organizacyjnej i wchodzeniu w większe 
struktury i to praktycznie bez żadnych warunków wstępnych. Marek Wierzbicki 
powiedział, że ta konspiracja była słabsza niż w Generalnej Guberni. W liczbach 
całkowitych była słabsza, ale jeżeli uwzględnimy polski potencjał ludzki na 
Kresach, musimy stwierdzić, że tamtejsi Polacy zaczęli konspirować szybciej i 
chętniej, niż na terenach Generalnej Guberni. Można mówić o wręcz 
błyskawicznym rozkwicie organizacji. Natomiast jej jakość często pozostawiała 
wiele do życzenia. 
 
 

Przejdźmy do poszczególnych obszarów. O Lwowie postaram się powiedzieć 
niewiele, ponieważ za chwilę obejrzą Państwo film mówiący głównie o 
konspiracji lwowskiej. Lwów to tragiczny przykład miasta, w którym powstały 
dwa nielubiące się i rywalizujące ośrodki dowódcze. Otóż na przełomie 
listopada i grudnia do miasta przybyli, niemal jednocześnie, wysłannicy ZWZ z 
Paryża i SZP z Warszawy. Z Francji do Lwowa dotarł emisariusz który związał 
się ze środowiskiem antysanacyjnym i Stronnictwem Narodowym. Z Warszawy 
przybył wysłannik komendy SZP, który miał mandat budowania konspiracji 
opartej o kadry piłsudczykowskie – sanacyjne. W efekcie powstały 2 komendy 
okręgu: narodowa (ta paryska), zwana ZWZ-1 i warszawska, funkcjonująca w 
literaturze jako ZWZ-2. Rywalizowały one ze sobą, nawzajem się zwalczały i tę 
sytuację potrafiło wykorzystać NKWD. Przez te wzajemne animozje sowiecki 
aparat bezpieczeństwa zdołał podporządkować sobie ZWZ-1 i dogłębnie 
zinfiltrować ZWZ-2. Co ciekawe NKWD nie likwidował ośrodków dowódczych 
ZWZ, tylko starał się je utrzymać i wykorzystać polskie podziemie do 
infiltrowania władz polskich w Paryżu i podziemia na terenie Generalnej 
Guberni. Z dokumentów pośrednio wynika, iż w zamysłach Sierowa, Berii i co 
najważniejsze, Stalina, ZWZ na terenie obszarów Polski centralnej miał zostać 
w przyszłości użyty przeciwko Niemcom jako „aliant” Związku Sowieckiego. 
Nie mam wątpliwości, że takie myślenie było obecne wśród sowieckich 
decydentów. Obszar Lwów ZWZ to przypadek szczególnie tragiczny. ZWZ-1 
od razu stał się organizacją masową. Między październikiem 39 a lutym 40 roku 
rozpoczęto tam masowe werbowanie do konspiracji i ZWZ oceniał, dosyć 
realistycznie, liczbę członków na 12–15 tys. ZWZ-1 budował siatki z 
założeniem krótkiego trwania okresu konspiracyjnego. Twórcy tej organizacji 
byli przekonani, że wiosną 1940 r. wojna rozgorzeje na nowo i trzeba mieć 
natychmiast kadry gotowe do obrony Lwowa, do obrony polskości tych 
prowincji przed Ukraińcami, a jednocześnie trzeba być przygotowanym do 
likwidowania sowieckiego aparatu administracyjnego. Oba lwowskie ZWZ-ty 
próbowały organizować województwa należące w założeniach ZWZ do obszaru 

background image

 

 

lwowskiego ZWZ, czyli województwa stanisławowskie, tarnopolskie i 
wołyńskie. 
 
 

Szczególnie interesującym przypadkiem jest Wołyń. Tam, podobnie jak we 
Lwowie, powstały dwa ZWZ-ty. Z tym że nie utrzymywały one żadnych 
kontaktów i nie doszło do tarć pomiędzy nimi. Pierwszy powstał, utworzony 
przez wysłanników ze Lwowa, ZWZ-1. Szybko, bo już w marcu 1940 r. siatka 
ta została zlikwidowana. Równolegle budowana była siatka ZWZ-tu w oparciu o 
kadry Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej, który zrzeszał ludzi ideowo 
związanych z Henrykiem Józewskim, często młodzież wywodzącą się z Liceum 
Krzemienieckiego. Dla nich piłsudczyk Józewski był wielkim autorytetem, 
człowiekiem, który prowadził właściwą politykę narodowościową na Wołyniu. 
Ci ludzie starali się budować polską konspirację na zasadzie polskiego 
obywatelstwa a nie narodowości i to był wyjątek w skali kraju. Członkowie 
WZMW mieli bardzo dobre kontakty z tą częścią inteligencji ukraińskiej, która 
opowiadała się za funkcjonowaniem w ramach polskiej państwowości. W 
efekcie w wołyńskim ZWZ-cie w roku 1940 znalazło się stosunkowo wielu 
Ukraińców. W niektórych wsiach czy też miasteczkach placówki ZWZ-u, miały 
ich w swoich szeregach kilkunastu. Mówię o tym, gdyż z tej perspektywy 
późniejsze wydarzenia na Wołyniu są tym bardziej niezwykłe. Powstaje pytanie 
co się stało miedzy rokiem 40-tym a 43-cim, że nagle Wołyń staje się tym 
miejscem, w którym już nie było płaszczyzny dyskusji z Ukraińcami? W 1940 r. 
we Lwowie rozmawiano z nimi, bo się ich bano, ale nie wciągano do 
organizacji, a na Wołyniu starano się wciągnąć tych ludzi do ZWZ. Wołyński 
ZWZ budowany przez płk. Majewskiego „Śmigiela” działał do maja 1940 r. Na 
przełomie maja i czerwca NKWD rozbiło te siatki. Z Wołyniem związany jest 
jeden z najbardziej tajemniczych agentów NKWD Bolesław Zymon. Został 
mianowany przez płk. Roweckiego wysłannikiem ZWZ-u na Wołyń i miał 
odbudowywać Okręg Wołyń ZWZ. Przyprowadził on gen. Leopolda 
Okulickiego do Lwowa a potem doprowadził do jego aresztowania. Wywodził 
się właśnie ze środowiska WZMW, nigdy go nie złapano, nie wiemy, co się z 
nim stało. 
 
 

W Stanisławowskiem konspiracja została rozbita dość późno, bo w czerwcu–
lipcu 1940 roku, a niektóre siatki przerzutowe przetrwały nawet dłużej, 
komendant Okręgu ZWZ zdołał się ukryć i pozostał na wolności do wkroczenia 
Niemców. Był w kontakcie z niewielką grupą współpracowników, nie prowadził 
już jednak aktywnej działalności. Zdziesiątkowane, pozbawione elit 
przywódczych siatki terenowe nie funkcjonowały. 

background image

 

 

 
 

Na terenie województwa tarnopolskiego, bardzo mocno związanego 
organizacyjnie ze Lwowem, konspiracja tworzona była przez wysłanników 
ZWZ-1. Aresztowania z wiosny 1940 roku praktycznie unieruchomiły siatki 
ZWZ. Być może jedną z przyczyn tak mocnego uderzenia w Tarnopolskie było 
tzw. powstanie czortkowskie. W styczniu 1940 roku młodzież w Czortkowie 
zaatakowała garnizon sowiecki. Atak się nie powiódł. Natomiast w rejonie 
Czortkowa NKWD aresztował praktycznie całą polską elitę. 
 
 

W północnej części Kresów zachodziły równie interesujące procesy. 
Wyjątkowym, ważnym, ale stosunkowo niewielkim terytorialnie był obszar, jaki 
znalazł się okupacyjnej strefie litewskiej. Przypomnę, że Wilno oraz jego 
najbliższe okolice zostały zajęte przez Armię Czerwoną, a następnie przekazane 
przez Sowietów Litwie. Konspiracja wileńska pod jednym względem, 
masowości podziemia, przypominała lwowską. W warunkach stosunkowo 
liberalnej, w porównaniu z Niemcami czy Sowietami, okupacji litewskiej 
błyskawicznie zorganizowano masową konspirację. Tam już na początku 1940 
r. 4–5 tys. ludzi uformowanych zostało w pułki, bataliony, z podziałem na 
saperów, lotników, piechotę, artylerię. Była to konspiracja na tyle silna, że 
nawet zaczęła organizować Polaków na terenie Litwy właściwej, tworząc 
Kowieński Podokręg ZWZ. 
Sauguma – litewska służba bezpieczeństwa, zadawała ciosy organizacji, ale 
skala represji była nieporównywalna z tym, co się działo pod okupacją 
sowiecką. Okręg Wilno ZWZ – ta duża, sprawna organizacja, w czerwcu 1940 
roku, po zajęciu Litwy przez Sowietów, musiała się zmierzyć z nowym 
systemem okupacyjnym. Latem 1940 roku wileńska konspiracja nie ogranicza 
swej aktywności, wręcz przeciwnie, wśród członków ZWZ dominuje poczucie, 
że funkcjonariusze NKWD są „ślepi”. To przeświadczenie do złudzenia 
przypomina atmosferę panującą we Lwowie na przełomie 1939 i 1940 roku. I to 
jest pewna rzecz charakterystyczna – polscy konspiratorzy w pierwszym okresie 
uważają, ze NKWD jest bezsilne. Sądzę, że ten sztafaż był celowy. NKWD 
najpierw „wchodził” w uśpione poczuciem bezpieczeństwa środowisko, a potem 
zadawał bardzo mocny, radykalny cios. To, jak mi się wydaje, część taktyki, a 
nie przypadek. 
Na konspirację wileńską najpierw pojedyncze, a potem coraz mocniejsze 
uderzenia zaczynają spadać dopiero jesienią 1940 roku. Doprowadzają one do 
aresztowania wiosną 1941 roku komendanta okręgu, a kolejny komendant w 
maju 1941 zostaje zmuszony do „zamrożenia” działalności ZWZ. Natomiast na 
Wileńszczyźnie, pomimo tego olbrzymiego potencjału zbrojnego, nie powstały 

background image

 

 

oddziały partyzanckie. 
 
 

Na Białostocczyźnie i zajętych przez Sowietów skrawkach Mazowsza polska 
konspiracja pod jednym względem przypominała jej wileńską odpowiedniczkę. 
Obie budowane były przez ludzi specjalnie do tego przeszkolonych – oficerów i 
podoficerów. Jeżeli przeanalizujemy życiorysy twórców organizacji 
konspiracyjnych, którzy weszli do ZWZ, to często natrafimy na ludzi z dywersji 
pozafrontowej. I to jest bardzo ciekawe zjawisko, że na Białostocczyźnie, oraz 
częściowo na Nowogródczyźnie, najważniejsze osoby to są ci ludzie, którzy od 
36–37 roku są profesjonalnie przygotowywani do konspiracji. Wielu z nich 
przetrwało całą okupację sowiecką, całą okupację niemiecką i kontynuowało 
konspirację po 1945 roku. To jest taka podziemna „elita elit”. Choć często mają 
jedynie stopień podporucznika czy porucznika, to umieją bardzo wiele. Ale 
niewiele zdziałaliby bez społecznego zaplecza, które na tych obszarach było 
zapleczem polskim. Drugi ważny czynnik to sprzyjające warunki geograficzne – 
lasy augustowskie, Puszcza Grodzieńska czy Nalibocka, bagna Biebrzy – to są 
tereny, które naprawdę nadawały się do ukrywania. 
Na Białostocczyźnie zaobserwować można kilka ważnych zjawisk. Po pierwsze 
przybywają tam stosunkowo liczni wysłannicy z Warszawy, którzy budują 
najpierw SZP, a potem ZWZ i tworzą organizację opartą na ludziach z dywersji 
pozafrontowej. To, poza Wilnem, jedyny obszar, gdzie struktury ZWZ będą 
działały nieprzerwanie pod okupacją sowiecką i dotrwają do wejścia Niemców. 
Druga rzecz to jest opór oddolny, rodzenie się lokalnych młodzieżowych i 
środowiskowych siatek, które w większości trafiają do ZWZ. W końcu, na 
Białostocczyźnie występuje odpowiednik znanych w GG „hubalczyków” – 
powrześniowych partyzantów, czyli żołnierzy WP którzy nie złożyli broni i z 
frontu poszli do lasu. Mam na myśli partyzantkę płk. Jerzego Dąmbrowskiego 
„Łupaszki”, który w trójkącie Augustów–Grodno–Bielsk Podlaski zbudował 
siatkę wsparcia oddziału partyzanckiego, liczącego w końcu 1939 roku 200 
ludzi rozrzuconych w bazach partyzanckich na dosyć dużym obszarze. J. 
Dąmbrowski w końcu 1939 roku przeszedł na teren Wileńszczyzny i, ranny 
podczas przekraczania granicy, znalazł się w więzieniu, a później w obozie. Po 
wejściu do Wilna Sowietów, w czerwcu 1940 roku, znalazł się w rękach NKWD 
i w czerwcu 1941 roku został rozstrzelany. Pozostał po nim pewien potencjał 
organizacyjny i, jak się wydaje, w oparciu o ów potencjał powstały kolejne 
siatki, z których część współtworzyła ZWZ. 
 
 

Warto powiedzieć kilka słów o dwóch siatkach, które przez długi czas 
utrzymywały autonomię względem ZWZ. Pierwsza to Polska Armia 

background image

 

 

Wyzwolenia działająca na terenie Augustowskiego. Ta mająca jakieś korzenie w 
partyzantce Dąmbrowskiego organizacja zrzeszała zarówno przedstawicieli 
drobnej szlachty, młodzieży z tamtejszych gimnazjów, liceów, chłopów i 
miejscowej inteligencji. PAW wiosną 1940 weszła formalnie do ZWZ, jednak w 
praktyce zachowała niezależność. Specyfiką PAW jest prowadzenie intensywnej 
działalności partyzanckiej. Po pierwszych dwóch wywózkach wielu ludzi 
uciekło na bagna i do lasu. Oni tworzyli oddziały prowadzące walkę zbrojną. 
Członkowie PAW, ze względu na bliskość granicy z okupacją niemiecką 
(Suwalszczyzna), w przypadku zagrożenia starali się przekraczać te granice z 
Niemcami. Tak było m.in. podczas wielkiej operacji antypartyzanckiej NKWD z 
czerwca 1940 r. Fakt ten wykorzystali Niemcy. Schwytali na granicy część 
partyzantów, łącznie z komendantem obwodu, i skłonili ich do wypełniania 
zadań wywiadowczych na rzecz Niemiec. Co ciekawe niemiecką antysowiecką 
siatkę wywiadowczą opartą na Polakach z PAW budował ppłk WP Petro 
Diaczenko. Był on Ukraińcem ze środkowej Ukrainy, oficerem carskiej armii, 
później pracował w sztabie Petlury i walczył w wojnie 20-go roku. Następnie 
służył w WP jako oficer kontraktowy, ukończył szkołę wojenną oficerską, był 
więc oficerem dyplomowanym. Świetny żołnierz, wyróżniający się i 
inteligencją, i umiejętnością dowodzenia. Związany był z Oddziałem II 
Naczelnego wodza, a końcu lat 30-tych podjął współpracę z Abwehrą. 
Ppłk Diaczenko mieszkał w Suwałkach a jego syn chodził do liceum w 
Augustowie. Znał on doskonale tamtejszych ludzi i ich wzajemne relacje. 
Budował więc antysowiecką siatkę w oparciu o obwód PAW pod hasłem 
wspólnoty polsko-ukraińsko-niemieckiej w walce z komunizmem. Jak się 
wydaje, Okręg Białystok ZWZ zorientował się w sytuacji i odciął się od 
kontaktów z PAW. Przyglądając się bliżej PAW można się przekonać, że 
członkowie tej organizacji starali się „grać na dwóch fortepianach”. 
Niejednokrotnie przekazywali Niemcom jedynie wybrane wiadomości o Armii 
Czerwonej, sowieckim aparacie władzy itp., równolegle starali się ukryć przed 
Abwehrą szczegóły na temat siatek własnych organizacji. 
Druga „przechwycona” przez Abwehrę organizacja – Bataliony Śmierci 
Strzelców Kresowych, działała w okolicach Brańska, Wysokiego 
Mazowieckiego i Bielska Podlaskiego. Ta powołana przez wysłannika gen. 
Tokarzewskiego grupa od pewnego momentu zaczęła pracować na rzecz 
Niemców, co wynikało z przewerbowania jej dowódcy. 
Dlaczego o tym mówię? Otóż chciałem pokazać pewien dramatyzm tych ludzi. 
Dramatyzm ludzi podziemia wciśniętych pomiędzy machinę NKWD dążącą do 
użycia polskiego podziemia przeciwko Niemcom, z drugiej strony Niemców 
starających się wykorzystać Polaków przeciwko Sowietom. To była niemal 
klasyczna „diabelska alternatywa” sowiecko-niemieckiego pogranicza. 
Pomimo działań Abwehry białostocka siatka ZWZ-owska uchroniła się od 
pełnej infiltracji niemieckiej lub sowieckiej, choć poniosła straszliwe straty. W 
szczytowym momencie Okręg Białystok ZWZ zrzeszał około 4 tys. ludzi, 

background image

 

 

myślę, że pod koniec czerwca 1941 roku to było jedynie 1000-1500. 
 
 

Ciekawy przypadek stanowi Nowogródczyzna. Tam ZWZ zorganizowali 
wysłannicy Okręgu Wileńskiego. Dowódca Okręgu Nowogródzkiego ZWZ płk 
Obtułowicz został schwytany przez Sowietów i zgodził się na współpracę. Po 
wyjściu na wolność „zerwał się” funkcjonariuszom NKWD i zaczął ostrzegać 
podkomendnych z ZWZ przed szykowną przez Sowietów prowokacją. 
Odszukany przez agenturę został otoczony i po krótkiej walce popełnił 
samobójstwo. 
 
 

Jak wyglądało podziemie kresowe w liczbach? 25–30 tys. przeszło przez szeregi 
tej konspiracji. Ponad połowa z nich została aresztowana, dalszych kilka tysięcy 
wywieziono „prewencyjnie” na Wschód w ramach kolejnych deportacji. Jak się 
wydaje, pod koniec okupacji sowieckiej, w czerwcu 1941, roku ta konspiracja 
liczyła około 4–5 tys. ludzi. 
 
 

Muszę się zgodzić z uwagą Marka Wierzbickiego, który zaznaczył, że uciekłem 
od porównania okupacji sowieckiej z okupacją niemiecką. Takiej analizy 
należałoby dokonać. Jednak do tego potrzebna by była książka co najmniej tak 
obszerna jak Za pierwszego Sowieta. Moim zdaniem warunki konspiracyjne pod 
okupacją sowiecką były zdecydowanie trudniejsze niż w Generalnej Guberni. 
Można je natomiast porównywać z warunkami panującymi na terenach Polski 
zachodniej anektowanych przez III Rzeszę. Na Śląsku, Pomorzu i w 
Poznańskiem okręgi ZWZ przez dłuższy czas istnieją niemal teoretycznie i są z 
Warszawy, ponieważ kolejni oficerowie wysyłani tam w latach 1940–1943 byli 
błyskawicznie aresztowani przez Gestapo. 
Podstawa różnica pomiędzy obszarami okupowanymi przez Sowietów i 
Niemców zasadza się na ideologii, której założenia warunkowały działania 
okupanta. I tu zasadniczą odmiennością jest to, że Niemcy budowali ostry i 
zdecydowany przedział między Polakami a Niemcami. Jedynie Volksdeutche 
mogli aspirować do „normalnego” życia na terenach okupowanych przez 
Niemców. Jednak przyjęcie niemieckiej listy narodowościowej w GG było 
różnoznaczne z wykluczeniem się z ram polskiej społeczności. Niemcy, krótko 
mówiąc, oparli relację z Polakami na fundamencie wykluczenia. Natomiast 
Sowieci starali się wejść w społeczeństwo, starali się inkorporować, włączać w 
system poszczególne grupy społeczne. Doprowadzili do sytuacji, w której 
zatarta została granica pomiędzy przystosowaniem a kolaboracją. W warunkach 

background image

 

 

okupacji niemieckich jasne było, co wolno, a czego już nie. Sowieci zaś nie 
posługiwali się kluczem narodowościowym. Dla wybranych grup, także 
polskich, starali się być atrakcyjni. Zdawali się mówić: „Jesteśmy dla was 
szansą. Chodźcie z nami, a my wam pozwolimy być Polakami, Homo 
Sovieticus, ale Polakami.” I myślę, że to właśnie ta szeroka strefa szarości i brak 
jasnych reguł były największymi problemami i przeciwnikami polskiej 
konspiracji na ziemiach wschodnich II RP. 

http://klub-
generalagrota.pl/portal/kg/38/549/Dzieje_polskiej_konspiracji_na_Kresach_Wschodnich_II_Rzeczyp
ospolitej.html