background image

1

Joan Smith

ZIMOWY BAL

Rozdział 1

Zapatrzony w wirujące za oknem płatki śniegu, baron Costain siedział przy swoim biurku w skromnie urzą-

dzonym gabinecie rządowego budynku Horse Guards. Na zniszczonym dębowym blacie leżała przed nim broszura 

na  temat  procedury  postępowania  w  sprawach  tyczących  tajemnic  państwowych,  z  którymi  mógłby  się  zetknąć 

jako asystent lorda Cosgrave’a, szefa wywiadu jego królewskiej wysokości i angielskiego rządu.

Dotychczas,  a  był  tu  od  tygodnia,  jedynym  dokumentem,  jaki  mu  powierzono,  była  ta  broszura.  Lord 

Cosgrave najwyraźniej nie był zachwycony obecnością Costaina i nie zamierzał w nic go wtajemniczać. Młodemu 

człowiekowi  wydawało  się  to  nie  do  zniesienia,  tym  bardziej  że  jego  wiarygodność  nie  ulegała  najmniejszej 

wątpliwości.  Pochodził  z  jednego  z  najstarszych  szlacheckich  rodów  Anglii,  był  młodszym  synem  księcia 

Halforda, znamienitego ministra w dwóch kolejnych gabinetach rządowych. Starszy brat Costaina zamierzał iść w 

ślady ojca, gdy tylko torysi zostaną rozgromieni. Halfordowie od wieków - pracowali dla króla i dla Anglii.

Osobista kariera lorda Costaina to dwa lata walki przeciw Francuzom w Hiszpanii. Niedawno odesłano go do 

domu, by  odzyskał  siły  po postrzale  w  lewą  nogę. Co  właściwie  przemawia  na  korzyść lorda  Cosgrave’a prócz 

tego, że jest zagorzałym torysem oraz przyjacielem księcia Yorku i księcia regenta?

Książę  Yorku  i  jego  poplecznicy  fatalnie  rozegrali  sytuację  w  Hiszpanii  -  wysłali  Wellingtona  przeciw 

Francuzom  jedynie  z  garstką  piechoty  i  niespełna  czterystu  kawalerzystami,  zapominając  zupełnie  o  służbach 

transportowych. Gdyby Wellington nie poradził sobie sprowadzając konie z Irlandii, wojsko zostałoby pozbawione 

dostaw żywności. Sztab niezmiennie domagał się wycofywania, gdy zwycięstwo było prawie pewne, i ataku, kiedy 

klęska wydawała się nieuchronna. No cóż, wszystko to zmieniło się teraz, lecz w służbach wywiadowczych Horse 

Guards nadal panował chaos.

Lord Castlereagh dał Costainowi do zrozumienia, że albo ktoś w biurze jest zupełnie nieodpowiedzialny, albo 

to zdrajca. Zginęły bez śladu ważne dokumenty, a z późniejszych wydarzeń wynikało, że prawdopodobnie dostały 

się w ręce Bonapartego.

-  Potrzebuję  bystrego  obserwatora,  który  wykryje,  co  się  dzieje  -  powiedział  mu  Castlereagh.  -  Niestety, 

służbowo będziesz podlegał Cosgrave’owi, gdyż w innym wypadku twoja  misja stałaby się publiczną tajemnicą. 

Jestem pewien, że sobie poradzisz. Mam pełne zaufanie do twoich umiejętności i dyskrecji, Costain.

Lord Costain starał się jak najsumienniej wypełniać obowiązki służbowe, lecz jedynym efektem włamania do 

biurka  Cosgrave’a  i  przeglądu  jego  papierów  był  plik  wymiętoszonych  liścików  miłosnych.  Kobieta  nazywała 

swego kochanka „Mój najdroższy Cosgrave”, a podpisywała się: „Twoja wierna gołąbeczka”. A Cosgrave w swej 

background image

2

głupocie trzymał te listy w biurze, gdzie każdy mógł je znaleźć i wykorzystać, żeby wyciągnąć od niego tajemnice 

państwowe. Byłyby smakowitym kąskiem dla którejś z brukowych gazet. Jak człowiek, który nie potrafi zachować 

w tajemnicy swoich miłostek, może kierować wywiadem?

Rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł starszy referent.

- To  właśnie nadeszło - powiedział i  wręczył  Costainowi list  opatrzony woskową pieczęcią. - Niech  pan to 

odda lordowi Cosgrave’owi, jak tylko wróci. Jest na jednym ze swoich zebrań. Ciągną się godzinami. Sekretarza 

nie ma, a Burack poszedł na górę porozmawiać z Jenkinsem. Wolałbym, żeby ten list nie zginął.

W ciemnych oczach lorda Costaina pojawił się błysk ciekawości.

- Kto to przyniósł? - spytał.

Referent odpowiedział konfidencjonalnym tonem:

- Typ, który przedstawia się jako pan Jones. Niemiecki akcent. Jego listy zawsze traktowane są z wyjątkową 

atencją.  Zwykle  przynosi je  posłaniec. Tym razem  zaryzykował przynieść wiadomość  osobiście, co sugeruje,  że 

jest szczególnie ważna.

- Gdzie ten James?

- Kiedy powiedziałem, że Cosgrave jest zajęty, dał mi list i wyszedł. Zajmie się pan tym?

Pokój referenta znajdował się piętro niżej. Tajemniczy pan Jones miał aż nazbyt wiele czasu, by zniknąć.

- Oczywiście - odpowiedział Costain przyglądając się listowi.

Gdy referent wyszedł, lord Costain zamknął drzwi gabinetu, wyjął z kieszeni scyzoryk i rozgrzał cieniutkie jak 

papier  ostrze  nad  płomieniem  lampy.  Ostrożnie  podważył  wosk  na  kopercie  i  nie  naruszając  całości  odkleił 

pieczęć.  Zamierzał  ją  później  podgrzać  i  umieścić  na  swoim  miejscu.  Gdy  rozłożył  papier,  twarz  mu 

spochmurniała.

- Do diaska!... - mruknął.

List napisany był po niemiecku. Po karierze w służbie dyplomatycznej Cosgrave mówił po niemiecku. Lord 

Costain nie. Nie mógł też zanieść tego do zatrudnionego w biurze tłumacza, gdyż pryncypał dowiedziałby się, że 

otworzył pismo.

Ze  zmarszczonym  czołem  wpatrywał  się  w  niezrozumiałe  słowa  -  zupełnie  nic  nie  pojmował  z  tekstu.  Kto 

zaufany mógłby przetłumaczyć mu tę wiadomość, i to szybko, zanim Cosgrave wróci do biura? Twarz Costaina 

nagle  pojaśniała.  Uśmiechnął  się  triumfująco  pod  nosem.  W  pobliżu  biura  zauważył  niewielką  tabliczkę  na 

bocznych  drzwiach  jednego  z  domów  przy  King  Charles  Street.  MR.  REYNOLDS,  DYSKRETNE 

TŁUMACZENIA, FRANCUSKI, WŁOSKI, HISZPAŃSKI, NIEMIECKI, ROSYJSKI.

Przewidując,  że  może  okazać  się  to  przydatne  w  przyszłości,  zasięgnął  języka  na  temat  pana  Reynoldsa  i 

dowiedział się, że jest  to emerytowany pracownik służb dyplomatycznych, godny zaufania  starszy człowiek, nie 

udzielający się zbytnio w towarzystwie. Cosgrave był teraz na zebraniu - jak to nazywano w Horse Guards - które 

mogło  przeciągnąć  się,  aż  uczestnicy  opróżnią  kilka  butelek.  Costain  schował  list  i  woskową  pieczęć  do 

wewnętrznej kieszeni i wyjrzał za drzwi. Musi wrócić z pismem zanim pojawi się Cosgrave, w razie gdyby referent 

wspomniał mu coś na ten temat.

Ciekawe,  czy  Cosgrave  powie  Castlereaghowi  to  samo,  co  przetłumaczy  Reynolds.  Castlereagh  polecił 

Costainowi sprawdzać wszystkich, nie wykluczało to więc nawet szefa służb bezpieczeństwa. Costain nie sądził, 

by  Cosgrave  był  zdrajcą,  lecz  dopuszczał  możliwość,  że  jego  znajomość  niemieckiego  nie  jest  doskonała. 

background image

3

Przekłamane tłumaczenia pasowałyby świetnie do nieudolnych posunięć ludzi z kręgu księcia Yorku.

Włożył płaszcz  i  rękawiczki,  sięgnął  po  trzcinową  laskę i  wyszedł  z pokoju.  Nie  zauważony  przez  nikogo, 

szybko  przemierzył  korytarz  i  znalazł  się  na  ogarniętej  śnieżycą  ulicy.  Noga  trochę  go  bolała  przy  tej  zimnej, 

wilgotnej pogodzie, ale z radością stwierdził,  że nie musi opierać  się na lasce. Niedługo będzie mógł  wrócić  do 

Hiszpanii. Przygarbiony w zawiei, ruszył w kierunku domu przy King Charles Street.

Płatki  śniegu  wirowały  w  zmierzchającym  grudniowym  świetle  za  oknem  domu  przy  King  Charles  Street. 

Cathy Lyman podniosła wzrok znad książki i zapatrzyła się w śnieg.

Pomyślała, że już niedługo Boże Narodzenie i wielki zimowy bal  - najważniejsze wydarzenie sezonu. Wie-

działa,  że  święta  nie  będą  obchodzone  w  domu  tak  uroczyście  jak  za  życia  papy,  a  i  balu  specjalnie  nie 

wyczekiwała.  Mama  oświadczyła  dziś  rano,  że  bilety  są  niebotycznie  drogie,  dwadzieścia  pięć  funtów  od  pary. 

Nawet  jeśli  suma  zostałaby  przeznaczona  na  cele  dobroczynne,  lady  Lyman  nie  mogła  wyłożyć  pięćdziesięciu 

funtów, gdy dach wymagał wymiany dachówki. Gordon z pewnością również pragnąłby wziąć udział w balu, nie 

mogły też urazić Rodneya pomijając jego osobę.

Cathy westchnęła i wróciła do lektury. Smętna pogoda nie pasowała zupełnie do atmosfery powieści „Włoski 

romans” autorstwa pani Radcliffe. Cathy często czytała, kiedy nie miała żadnych tekstów do przetłumaczenia dla 

wuja Rodneya. Lubiła powieści pani Radcliffe, gdyż wprowadzały w jej monotonne życie odrobinę rozrywki.

Po  śmierci  papy mama  oddała  do użytku  swemu  bratu  Rodneyowi Reynoldsowi  zachodnie skrzydło  domu. 

Znajdowała  się  tam  biblioteka  i  gabinet,  gdzie  Rodney  urządził  swoje  biuro.  Mama  cieszyła  się,  że  ma  u  boku 

mężczyznę, a Rodney nie sprawiał jej żadnych kłopotów. Cathy z początku trochę zmartwił ten układ, ponieważ 

biblioteka była jej ulubionym miejscem, ale wuj spędzał właściwie większość czasu w pokoju obok.

Kariera  dyplomatyczna  Rodneya  nie  była  oczywiście  tak  błyskotliwa  jak  dokonania  sir  Aubreya  Lymana. 

Papa  otrzymał  tytuł  baroneta  za  wyjątkowe  zasługi  w  służbie  zagranicznej  i  nawet  upływ  czasu  nie  zatarł 

niezwykłego, graniczącego z uwielbieniem szacunku, z jakim domownicy wyrażali się o sir Aubreyu. Jego zasługi 

nie zapewniły jednak rodzinie dostatku.

Posiadali dom, posag mamy i cudowne wspomnienia lat spędzonych w najświetniejszych stolicach Europy.

Cathy żałowała, że była wtedy dzieckiem i nie mogła brać udziału we wspaniałych balach i przyjęciach. Miała 

zaledwie piętnaście lat, gdy ojciec przestał pełnić służbę dyplomatyczną, zdążyła jednak zobaczyć na własne oczy 

pierwszą żonę Napoleona Józefinę, Metternicha i tego przebiegłego Francuza Talleyranda.

Możność  zetknięcia  się  z  takimi  znakomitościami  sprawiła,  że  nie  oszołomiły  ją  zabiegi  kilku  skromnych 

dżentelmenów,  którzy  starali  się  o  jej  względy,  odkąd  zaczęła  bywać  w  towarzystwie.  Jednak  z  upływem  lat 

wysokie aspiracje Cathy zbladły, ustępując miejsca pewnego rodzaju rezygnacji, jakby pogodziła się z losem. Jej 

wstrzemięźliwy  sposób  bycia  i  naturalna  skromność,  przy  małym  posagu  nie  sprzyjały  złapaniu  dobrej  partii, 

nudną codzienność urozmaicały jej więc na razie przygody bohaterek z powieści pani Radcliffe.

Mama często użalała się, że wysoko urodzeni przyjaciele zapomnieli o nich po śmierci ojca, lecz żal ten nie 

był na tyle dotkliwy, by zabiegała o dawnych znajomych. Czuła się szczęśliwa, że w końcu mieszka we własnym 

domu i nie pragnęła zamieniać go na żaden inny. Miała kilku bliskich przyjaciół, a wieści ze świata docierały do 

niej teraz za pośrednictwem gazet i krążących wśród ludzi plotek. Zresztą w gruncie rzeczy niewiele ją obchodziło, 

gdyż głównie żyła wspomnieniami z przeszłości.

background image

4

Cathy jednak, mimo swych dwudziestu pięciu lat, nadal była zbyt młoda, by żyć przeszłością i powieściami 

pani  Radcliffe.  Z  niecierpliwością  czekała,  aż  jej  brat  Gordon  rozpocznie  służbę  w  dyplomacji.  Obiecał,  że 

wszędzie ją będzie zabierał. Zdecydowali już, że na pierwszą placówkę Gordon uda się do Rzymu.

Niedawno wyrzucono go z Oksfordu za jakieś  szczeniące wybryki  -  głównym bohaterem zajścia okazał się 

osioł  wprowadzony  do  sali  wykładowej.  Ku  uldze  oksfordzkich  profesorów  Gordon  nie  zamierzał  tam  wracać. 

Pilnie studiował natomiast języki obce pod kierunkiem Rodneya i przygotowywał się do ich wspólnego pobytu we 

Włoszech. Cathy natomiast pomagała  wujowi w pracach tłumaczeniowych i  marzyła,  że przydarzy się jej jakieś 

romantyczne zadanie. Prawdę mówiąc, nie mieli zbyt wielu zleceń. Głównym zajęciem wuja od czasu odejścia z 

dyplomacji był przekład pism niemieckiego filozofa Schillera, które Cathy napełniały śmiertelną nudą.

Tego  popołudnia  było  tak  zimno,  że  nie  poszła  nawet  na  swój  codzienny  spacer.  Została  w  domu,  żeby 

skończyć  krótkie  tłumaczenie  dla  wuja.  Jakiś  pan  Steinem  przyniósł  bilecik  napisany  po  niemiecku  i  należało 

zredagować  go  w  poprawnej  angielszczyźnie.  -  Był  to  dość  mało  gustowny  liścik,  wyznaczający  ukochanej 

spotkanie w południowo-zachodnim krańcu parku St. James o północy. Czy ta kobieta jest mężatką? Zwracał się 

do niej „najdroższa Angelino”, co nic Cathy nie wyjaśniało, lecz niezamężna dziewczyna z pewnością nie miałaby 

dość tupetu na taką eskapadę.

Pracę przerwało jej lekkie pukanie do drzwi. Zerknęła do gabinetu wuja, lecz Rodneya tam nie było. Często 

wymykał  się  na  drzemkę  późnym  popołudniem.  To  pewnie  pan  Steinem  przyszedł  po  swój  list.  Gdy  otworzyła 

drzwi, z ulicy powiało zimne powietrze. Kilka płatków śniegu wpadło do domu.

Zobaczyła skuloną na wietrze, opatuloną w palto postać o szerokich ramionach.

- Przyszedł pan w samą porę, panie Steinem - powiedziała.

Mężczyzna zdjął kapelusz i ujrzała twarz w niczym nie  przypominającą germańskich rysów pana Steinema. 

Pierwsza rzecz, która przykuła jej uwagę, to oczy - ciemne, błyszczące oczy pod delikatnie zarysowanymi brwiami, 

które nadawały twarzy tego mężczyzny wyraz lekkiego zdziwienia.

Gdy  wszedł  do  pokoju,  spostrzegła,  że  gość  ma  śniadą  cerę  i  kruczoczarne  włosy,  przystrzyżone  na  modłę 

południa Europy. Włoch? Hiszpan? Francuz? Miał regularne rysy, mocno zarysowany, ale zgrabny nos i wyrazistą 

szczękę.

-  Straszna  pogoda  -  powiedział  z  akcentem  angielskiego  dżentelmena.  Nerwowy  uśmiech  zdradzał  jego 

napięcie.

- Tak. Spodziewałam się kogoś innego - wyjaśniła Cathy odwzajemniając uśmiech.

Białe gwiazdki śniegu pokrywały ramiona jego płaszcza.

- Może zdejmie pan okrycie i strząśnie śnieg - zaproponowała.

- Chyba nachlapałem na dywan... - odezwał się zdejmując okrycie.

Cathy  stwierdziła,  że  młody  człowiek  jest  bardzo  elegancko  ubrany  -  Gordon  natychmiast  rozpoznałby 

wytworny żakiet od Westona. Kamizelka była złota w cieniutkie prążki, fular nienagannie zawiązany, a wysokie 

buty  lśniły  pod  topniejącymi  płatkami  śniegu.  Strząsnął  płaszcz  nad  kamienną  posadzką  przed  kominkiem  i 

wdzięcznym ruchem odłożył go na krzesło.

Ten  dżentelmen  był  zupełnie  inny  niż  zwykli  klienci.  Byłby  z  niego  wspaniały  bohater  powieści  pani 

Radcliffe! Cathy poczuła dreszczyk zainteresowania.

- Czym mogę służyć, panie?...

background image

5

Wyciągnął rękę.

-  Nazywam  się  Lo...  Lovell.  -  Pomyślał,  że  lepiej  zachować  w  tajemnicy, kim  jest  naprawdę.  -  Chciałbym 

rozmawiać z panem Reynoldsem.

Cathy poczuła mocny uścisk jego dłoni. Gdyby potraktował ją jak damę, skłoniłby się.

-  Panna  Lyman  -  powiedziała.  -  Może  będę  mogła  panu  pomóc.  Robię  czasem  tłumaczenia  dla  wuja. Jeśli 

pański tekst jest po włosku lub hiszpańsku, muszę zawołać wuja. Ja zajmuję się jedynie francuskim i niemieckim.

- Czy wuj jest w domu?

- To pora jego drzemki. Jeśli się panu nie spieszy, pójdę po niego.

Costain  bardzo  się  spieszył.  Ta  dama  jest  siostrzenicą  Reynoldsa;  na  pewno  można  jej  zaufać.  W  ciągu 

sekundy podjął decyzję.

- List jest po niemiecku - powiedział wyjmując pismo z wewnętrznej kieszeni. - Napis na tabliczce zapewnia 

dyskrecję.  Mogę  na  to  liczyć,  prawda?  Ten  list  nie  jest  adresowany  do  mnie.  Pewien  przyjaciel  otrzymał  go  z 

zagranicy. Nie zna niemieckiego, a ja zauważyłem tabliczkę na państwa domu.

- Mieszka pan w okolicy, panie Lovell? - spytała biorąc list.

- Nie! Nie, mieszkam na Upper Grosvenor Square - zaprzeczył skwapliwie, wybierając naprędce jak najdalszy 

adres od swego Berkeley Square.

- A może pracuje pan w Whitehall i dlatego zauważył pan tabliczkę wuja?

W jej inteligentnym spojrzeniu dostrzegł błysk ciekawości. Skrywając niepokój odpowiedział:

- Nie, przechodziłem po prostu pewnego dnia przez park St. James i po drodze zauważyłem dom państwa i 

tabliczkę. Mój znajomy, ten,  który otrzymał list, nie ma pojęcia,  kto może pisać do niego po niemiecku. Jestem 

przekonany, że to zwykłe nieporozumienie. Brown to przecież popularne nazwisko.

Po co to powiedział? Może w liście jest inne nazwisko?

„Wstydzi się przyznać, że to ckliwy liścik miłosny” - pomyślała Cathy. Czuła się rozczarowana tym młodym 

człowiekiem.

- Nie musi pan wyjaśniać historii tego listu, panie Lovell. Ja jedynie tłumaczę. Zaczeka pan? Widzę, że treść 

jest krótka.

- Tak, oczywiście.

- Proszę usiąść przy kominku, to nie zajmie mi wiele czasu.

- Dziękuję.

Usiadł na chwilę, ale zaraz wstał i zaczął niespokojnie przechadzać się po pokoju.

Cathy wyjęła czystą kartkę i przeczytała pismo. Zmarszczyła brwi orientując się, że nie jest to żaden miłosny 

liścik.  Mowa  była  o  klęsce  „dżentelmena”  pod  Moskwą  i  niemieckich  planach  powstania  przeciw 

„dżentelmenowi”, dopóki nie podniesie się z upadku. „Dżentelmenem” był z pewnością Napoleon Bonaparte, który 

najechał Rosję. Szczerze by ją zdziwiło, gdyby pan Lovell nie był szpiegiem.

Podniecenie Cathy rosło, w miarę jak docierała do niej treść listu. Jedyną niewiadomą stanowiło to, jakiego 

rodzaju szpiegiem jest pan Lovell. Miał wygląd południowca, akcent jednak typowo angielski. Elegancki strój nie 

pasował  do  mieszkańca  Upper  Grosvenor  Square,  a  fakt,  iż  wiedział  o  dorywczym  zajęciu  wuja,  sugerował,  że 

rzeczywiście pracuje w Whitehall.

Zerknęła  przez  ramię  i  zobaczyła,  że  wpatruje  się  w  nią  skupiony.  Opanowała  podekscytowanie  i  prze-

background image

6

tłumaczyła list.

- Gotowe, panie Lovell - powiedziała spokojnym głosem, lecz dłoń jej drżała, gdy wyciągnęła ku niemu kartkę 

z tłumaczeniem.

Natychmiast znalazł się obok.

- Ile jestem winien?

Spojrzała mu uważnie w oczy.

- Miło mi było przetłumaczyć to dla pana. Proszę przekazać panu Brownowi, że nic nie jest winien.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Serce mu zamarło, gdy wyczytał w jej wzroku, że go przejrzała.

- Pani wie!... - powiedział bezbarwnym tonem.

- Tak, wiem - odparła spokojnie.

W niezdecydowaniu zacisnął usta i szybko przeczytał list. Co tej starej pannie może przyjść do głowy? Chciał 

jak najszybciej pędzić z wiadomościami do Castlereagha. Przełożony natychmiast porozumie się z Metternichem i 

Prusakami,  by  nakłonić  ich  do  zerwania  sojuszu  z  Korsykaninem.  Costain  wiedział  jednak,  że  musi  odnieść

przesyłkę,  zanim  Cosgrave  odkryje  jego  nieobecność.  A  przede  wszystkim  musi  przekonać  tę  dziewczynę  do 

zachowania tajemnicy.

- Zdaje sobie pani sprawę, że to ściśle tajna sprawa, panno Lyman?

- Oczywiście.

- Dyskrecja jest tu wyjątkowo pożądana.

- Moja rodzina ma długą tradycję służby dyplomatycznej, panie Lovell. Umiemy dotrzymywać słowa.

- Proszę nikomu o tym nie wspominać, nawet najbliższym.

- Rozumiem. Tylko jedno mnie niepokoi. Dlaczego nie skorzystał pan z urzędowego tłumacza? Dlaczego tak 

ważny dokument przyniósł pan do mnie?

-  Ponieważ  nie  do  wszystkich  można  mieć  zaufanie.  Nie  wiemy,  kto  za  tym  stoi,  ale  pewne  informacje 

wydostają się z Horse Guards.

Po chwili zastanowienia uznała ten argument za rozsądny.

-  Jeśli  potrzebowałby  pan  w  przyszłości  podobnej  pomocy,  proszę  na  mnie  liczyć.  Oczywiście  bez  wyna-

grodzenia.

- I niech pani nikomu nie mówi o mojej wizycie. Odrobinę naruszyłem zasady działania. Nie byłoby dla mnie 

korzystne, gdyby wyszło to na jaw.

- Rzeczywiście, postąpił pan trochę pochopnie, panie Lovell - stwierdziła bez nagany w glosie. - Może pan 

być zupełnie spokojny w kwestii mojej dyskrecji.

Boże!  Oddał  tajemnice  państwowe  w  ręce  jakiejś  kobiety.  Nawet  Castlereagh  nie  puściłby  płazem  takiej 

nierozwagi.  Przez moment jej  się przyglądał.  Podniecenie nadało blasku piwnym oczom obramowanym długimi 

rzęsami.  Poza  tym  była  dość  ładna,  o  urodzie  nie  wyróżniającej  się  niczym  specjalnym,  miała  ciemnobrązowe, 

układające  się  w  loki  włosy  i  regularne  rysy.  To  ten  sztucznie  wyszukany  sposób  bycia  musiał  nasunąć  mu 

określenie „stara panna”, gdyż była przecież bardzo młoda. Wciąż jednak nic nie wiedział o jej charakterze.

Wspomniała o tradycji dyplomatycznej w rodzinie. Lyman... Czy słyszał coś  o tym nazwisku? Był jakiś sir 

Aubrey Lyman.

- Czy jest pani córką sir Aubreya Lymana? - spytał.

background image

7

- Tak - odpowiedziała z dumą.

- Ach, a jaką placówkę zajmuje obecnie?

- Zmarł pięć lat temu.

- Przykro mi - powiedział konwencjonalnie, zastanawiając się, jak wyciągnąć jakieś informacje o charakterze i 

reputacji  rodziny.  Nie  miał  jednak  teraz  na  to  czasu.  -  Moja  rodzina  miała  okazję  poznać  go  kilka  lat  temu  -

skłamał bez zmrużenia oka. - Czy mógłbym któregoś dnia złożyć państwu wizytę?

- Będzie nam bardzo miło.

Nieśmiały uśmiech Cathy powiedział mu, że zrozumiała tę propozycję jako osobisty komplement. Czy zawsze 

musi wplątać się w coś nieprzewidzianego?

- Będzie pani w domu dziś wieczorem? - spytał.

- Och tak, rzadko wychodzimy. To znaczy, w taką pogodę - dodała pospiesznie. Nie chciała, żeby pan Lovell 

pomyślał, że nie prowadzi żadnego życia towarzyskiego.

- Zdaje się, że będziemy mieć w tym roku białe Boże Narodzenie. - Uśmiechnął się zakładając płaszcz. - Nie 

wiem, jak pani dziękować, panno Lyman. - Sięgnął po kapelusz i laskę.

- Proszę o mnie pamiętać, jeśli miałby pan inne dokumenty do tłumaczenia.

- Nie zapomnę.

Włożył kapelusz, otworzył drzwi i pożegnawszy się francuskim au revoir, zniknął w mroku.

Przeklinał się w duchu za lekkomyślność. Ta dziewczyna z pewnością miała ochotę zobaczyć więcej tajnych 

dokumentów!  Lymanowie  nie  mogą  sympatyzować  z  Francuzami.  Wydawało  mu  się,  że  słyszał  o  pobycie  sir 

Aubreya  we  Francji  kilka lat  temu.  Dyplomaci  jednak  byli  znani  ze  swej  chwiejnej  lojalności.  Biuro  tłumaczeń 

usytuowane w pobliżu Whitehall też wydawało się Costainowi podejrzane. Co prawda, nie odniósł wrażenia, by 

mieli tam zbyt wielki ruch. Musi zdobyć bliższe informacje na temat tych ludzi.

Cathy została sama w gabinecie. Czuła się tak podekscytowana, jakby znalazła się nagle w jednej z powieści 

pani  Radcliffe.  Brakowało  tylko  alei  wysadzanej  dębami  i  starego  zamczyska,  lecz  bohater  znakomicie 

rekompensował te braki. Zastanowiła się, jak uda jej się ukryć tę cudowną tajemnicę przed Gordonem. Jakżeby go 

to zaintrygowało!

Rozdział 2

Lord Costain zjawił się w Horse Guards na tyle wcześnie, by bez pośpiechu przywrócić listowi jego pierwotną 

formę. Na szczęście ani sekretarza Cosgrave’a, ani młodszego asystenta, pana Buracka nie było w pobliżu.

Znowu  podgrzał  scyzoryk  i  starannie  przykleił  woskową  pieczęć  idealnie  w  tym  miejscu,  gdzie  była 

poprzednio. Z niechęcią myślał, że musi przekazać tak istotną wiadomość człowiekowi, który przez ostatnie dwie 

godziny żłopał wino. Kiedy o wpół do szóstej Cosgrave’a nadal nie było w biurze, Costain dłużej nie zwlekał i sam 

zaniósł list do lorda Castlereagha. Wyznał mu szczerze, co zrobił.

Lord  Castlereagh,  minister  spraw  zagranicznych,  był  inteligentnym,  eleganckim,  dość  przystojnym 

mężczyzną. Uważnie wysłuchał opowieści, po czym powiedział:

- Rodney Reynolds, mówisz? To absolutnie pewny człowiek, chłopcze. Nie ma się czego obawiać. Korzys-

tałem z jego usług w pewnych prywatnych sprawach.

- Ale ja rozmawiałem z jego siostrzenicą, panną Lyman. To ona przetłumaczyła list.

-  Panna  Lyman?  Och,  mój  drogi,  to  nie  było  najfortunniejsze  posunięcie.  Młode  damy  znane  są  ze  swej 

background image

8

skłonności  do  paplania.  Ale  panna  Lyman  właściwie  przestała  bywać  w  towarzystwie.  Rzadko  widuje  się  ją  w 

mieście. I ma doświadczenie w delikatnych sprawach. Wiele lat spędziła z ojcem za granicą. Musisz podkreślić, jak 

ważna w tej sytuacji jest dyskrecja.

- Oczywiście, powiedziałem jej o tym.

-  Przestrzegam  cię  tylko  przed  jednym:  panna  Lyman  ma  nieco  szalonego  młodszego  brata.  Nie  możemy 

dopuścić, by pokrzyżował nam szyki. Spotkaj się z nią  i uprzedź, żeby nie  wspominała  o tym bratu.  Nie muszę 

chyba  uczyć  cię,  jak  przekonać  kobietę.  -  Mrugnął  porozumiewawczo  do  Costaina.  -  A  teraz  pokażę  ten  list 

Liverpoolowi. Ciarki przechodzą na myśl, że gdyby nie ty, dowiedzielibyśmy się o tym dopiero rano. Tak właśnie 

wygląda współpraca z ludźmi Yorka... - dorzucił ironicznie.

- Czy nie można by polecić, żeby wszystkie dokumenty były dostarczane bezpośrednio do pana, sir?

- Urzędnicy nie mogą swobodnie kręcić się po gmachu parlamentu. Zadaniem Horse Guards jest zajmowanie

się  takimi  sprawami  i  przesiewaniem  informacji  naprawdę  istotnych.  Ludzie  uwielbiają  sensacje  i  często 

wyobraźnia  tak  ich  ponosi,  że  widzą  francuski  spisek  za  rogiem  każdej  ulicy.  Cosgrave  niedługo  odejdzie  ze 

służby.  Kiedy  znajdziemy  odpowiedniego  człowieka  na  jego  miejsce...  Dobra  robota,  Costain.  Wiedziałem,  że 

możemy na ciebie liczyć. Bywaj.

- Schował list do wewnętrznej kieszeni i wyszedł w poszukiwaniu premiera.

Minęła piąta po południu. Cathy nie mogła doczekać się, kiedy zamknie biuro i w spokoju napije się herbaty. 

Postanowiła jeszcze chwilę poczekać, czy nie zjawi się pan Steinem. Podekscytowanie wielkim zimowym balem 

przyćmiło pojawienie się tajemniczego pana Lovella. Jak wyjaśni mamie jego niespodziewaną wizytę wieczorem? 

Powiedział, że ich rodziny się znają, lecz jedyną osobą o nazwisku Lovell, jaką sobie przypominała, była pewna 

modystka. Mamie zresztą nie podobały się jej kapelusze.

W uchylonych drzwiach do hallu ukazała się lśniąca czupryna.

- Herbata gotowa - powiedział Gordon. - Kucharka przygotowała gorące placki i konfitury malinowe.

- Czekam na klienta, który ma odebrać tłumaczenie - odpowiedziała Cathy.

Smukła, elegancka sylwetka wsunęła się za głową do pokoju. W wieku dziewiętnastu lat sir Gordon osiągnął 

już  słuszny  wzrost,  nie  miał  jednak  jeszcze  męskiej  budowy.  Był  podobny  do  Cathy,  z  takimi  samymi 

kasztanowatymi włosami i piwnymi oczami, tylko nos i szczękę miał mocniej zarysowane. Jedyny syn i dziedzic 

znakomitego ojca, przystojny, nie całkiem pozbawiony rozumu i oczko w głowie matki, Gordon uważał, że sama 

jego obecność na tym świecie jest prawdziwym dobrodziejstwem dla ludzkości.

Wyjechał  na uniwersytet jako  nieokrzesany młokos,  a  opuścił  go jako  światowy  młodzieniec,  jego  postawa 

życiowa nie była jednak zbyt jasno określona. Wrócił z Oksfordu z pstrokatą chustą na szyi i rozwianym i włosem 

poety, lecz kiedy zdecydował się na karierę dyplomatyczną, zmienił gust na korzyść klasycznych fularów, ostrzygł 

włosy i zaczął wyrażać się używając proroczego tonu, jaki w ostatnich latach życia pobrzmiewał w wypowiedziach 

ojca. Jeśli oczywiście chwilowo nie zapomniał o tej nowej pozie. Teraz był głodny i zachowywał się, zgodnie ze 

swoim wiekiem i charakterem.

- Do diaska, jest piąta. Jak długo masz zamiar czekać? Nie wypada, żeby ktoś z rodziny Lymanów świadczył 

płatne usługi dla gminu.

-  To  miłosna  sprawa  -  odpowiedziała  z  pobłażliwym  uśmiechem.  Gordon  cierpiał  ostatnio  z  powodu 

background image

9

nieodwzajemnionego uczucia do panny Elizabeth Stanfield i powinien zrozumieć ten argument.

- Kochanek powinien mieć więcej zapału i nie kazać na siebie czekać. Och, do diabła z nim, placki wystygną.

- Nie czekaj na mnie... - Przerwało jej pukanie do drzwi. - O, właśnie przyszedł.

Podskoczyła otworzyć drzwi i znieruchomiała wpatrzona w gościa. Postawiony kołnierz i naciągnięta na nos 

chustka zasłaniały prawie całkowicie twarz mężczyzny na progu. Widoczne były jedynie zmrużone oczy, ale Cathy 

wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że z pewnością nie jest to pan Steinem. Ten człowiek był zupełnie innej 

postury.

Nieznajomy  zerknął  ponad  jej  ramieniem  na  Gordona  w  gabinecie  i  zanim  zdążyła  się  odezwać,  brutalnie 

odsunął  ją  na  bok  i  wszedł  do  domu.  Zamykając  drzwi  Cathy  poczuta  ciarki  na  plecach.  Była  w  najwyższym 

stopniu  zirytowana  zachowaniem  intruza.  Dopiero  kiedy  odwróciła  się  i  zobaczyła  wycelowaną  w  siebie  lufę 

pistoletu, ogarnął ją strach. Rzuciła przerażone spojrzenie bratu, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w broń.

- Oddaj list, który zostawił tu Costain - odezwał się ochryple mężczyzna. Cathy miała wrażenie, że specjalnie 

stara się zmienić głos, żeby ją przestraszyć.

- Nie rozumiem, o czym pan mówi... - odpowiedziała drżącym szeptem.

-  Ten  człowiek,  który  niedawno  stąd  wyszedł.  Wiadomość  z  Austrii  -  ciągnął  zniecierpliwiony.  Poruszył 

dłonią z pistoletem.

Cathy pomyślała, że zaraz zemdleje. Owszem, wyczekiwała jakichś ciekawych wydarzeń, lecz niekoniecznie 

w  tym  stylu  i  nie  w  takim  tempie.  A już  na  pewno nie  spodziewała  się  mężczyzny  wymachującego  pistoletem. 

Nagle przypomniała sobie pana Lovella. To może być szansa, by udowodnić mu - dlaczego ten człowiek nazwał go 

Costainem? - że jest osobą godną zaufania. Gdy intruz zauważył list na biurku, Cathy przyszło do głowy pewne 

rozwiązanie.

Chwyciła liścik miłosny pana Steinema i swoje tłumaczenie. Mężczyzna wyrwał jej z ręki obie kartki, zerknął 

na oryginał, a potem na tłumaczenie.

- To list miłosny! - burknął wściekły.

- Costain to właśnie zostawił - powiedziała niewinnym tonem. - Widzi pan, że oryginał jest po niemiecku.

Gordon  milczał,  a  kiedy  minęło  pierwsze  przerażenie,  głowa  zaczęła  mu  pracować.  Nawet  dla  najmniej 

spostrzegawczego  umysłu  było  jasne,  że  mężczyzna  z  pistoletem  nie  jest  rozwścieczonym  mężem,  jak  sądził  w 

pierwszej chwili. Nie szukał też miłosnego liściku. Pozostawało jedno wytłumaczenie: to szpieg.

- Musi być napisany szyfrem - odezwał się bez zastanowienia i natychmiast pożałował swych słów.

Napastnik popatrzył na niego z zainteresowaniem, jakby ta sugestia go przekonała. Nie opuszczając pistoletu, 

drugą ręką wcisnął kartki do kieszeni.

- Na podłogę, obydwoje - rozkazał.

- Ależ, człowieku!... - żachnął się Gordon.

- Rób, co mówi, Gordie - powiedziała Cathy siadając na podłodze.

- Połóżcie się twarzą do ziemi, stopy blisko siebie. - Kiedy usłuchali, zwrócił się do Gordona: - A ty zdejmij 

fular i zwiąż razem wasze nogi.

Gordon usiadł wpatrując się w pistolet, rozwiązał fular i spełnił polecenie. Zostawił jednak dość luźny węzeł.

- A teraz na ziemię - powiedział mężczyzna i kiedy leżeli płasko na podłodze, odłożył na chwilę pistolet. - Nie

próbujcie żadnych sztuczek - ostrzegł ponuro, zdjął rękawiczki i zawiązał mocniej węzeł.

background image

10

Gordon nie miał czasu, a może odwagi, żeby cokolwiek zrobić. Intruz chwycił pistolet i wypadł z domu.

Oboje usiedli i zaczęli rozplątywać fular na kostkach.

-  Na  Jowisza,  to  szpieg!  -  zachrypiał  Gordon,  uszczęśliwiony  teraz,  że  niebezpieczeństwo  minęło.  -  Nie 

powinienem wspominać o szyfrze. Nieopatrznie podsunąłem mu dobrą myśl.

Kiedy węzeł okazał się nie do rozplatania, wyciągnął z kieszonki scyzoryk i poświęcił swój fular.

Uwolniwszy się w końcu, podbiegł do drzwi, ale mężczyzny oczywiście nie było już widać.

- Na śniegu zostały ślady. Pójdę za nim. - Wyskoczył w wieczorny mrok na ulicę.

Oszołomiona Cathy siedziała nadal na podłodze zastanawiając się, co ma teraz robić. Po chwili stwierdziła, że 

przede wszystkim musi zawiadomić o zajściu pana Lovella.

Gordon pojawił się po kilku minutach, ze śniegiem na włosach i ubraniu.

- Zgubiłem go za rogiem. Tam są tysiące śladów na śniegu. Jak po przemarszu całej armii. A on zniknął.

- Prawdopodobnie czekał na niego powóz - powiedziała Cathy.

- Boże! Nareszcie coś się zaczęło dziać, a ja nie dość, że pozwoliłem uciec temu pętakowi, to powiedziałem 

mu o zaszyfrowanej wiadomości.

Cathy biła się przez moment z myślami, lecz zdecydowała, że w tej sytuacji musi zdradzić bratu sekret, gdyż 

sama nie pójdzie szukać pana Lovella do Whitehall. Powie Gordonowi  konieczne minimum, tylko tyle, żeby jej 

teraz pomógł.

- To nie był list, którego on szukał, Gordie - powiedziała.

- Co? O czym ty, do diabła, mówisz? Przecież to było po niemiecku.

- Miłosny bilecik pana Steinema. Temu uzbrojonemu człowiekowi chodziło o inny list.

- Co ty wygadujesz?! Jaki list?

- Zabrał go ze sobą. Mężczyzna, który prosił o tłumaczenie. Ten intruz musiał śledzić pana Lovella. Lovell 

wyszedł pięć minut przed pojawieniem się tego typa.

- Kim, na miłość boską, jest pan Lovell?

Gordon w osłupieniu wysłuchał zwięzłej relacji siostry.

- A mnie przy tym nie było!... - powiedział, kiedy skończyła. - Traciłem czas na powtarzanie nieregularnych 

czasowników w czasie wizyty szpiega! Dzięki ci. Boże, za ten miłosny bilecik. Nie muszę przynajmniej czuć się 

jak zdrajca. A ty siedzisz tu spokojnie i twierdzisz, że tłumaczyłaś ściśle tajne dokumenty państwowe? Nie wierzę 

w  ani  jedno  słowo  z  całej  tej  historii.  Naczytałaś  się  za  dużo  powieści  pani  Radcliffe.  -  Popatrzył  na  sofę  przy 

kominku, gdzie leżała rozłożona książka.

- Musisz mi pomóc, Gordie - powiedziała z tak przejętą miną, że zaczął jej wierzyć. Zresztą nie wymyśliłaby

sama takiej historii. - Muszę uprzedzić pana Lovella o wizycie tego człowieka. Lovell nie wie, że ktoś go śledzi. 

Grozi mu niebezpieczeństwo.

- Gdzie mogę znaleźć tego Lovella? - spytał Gordon.

- W Whitehall. Pracuje dla Horse Guards.

- A więc jednak szpieg! Whitehall jest dosłownie dwa kroki stąd.

- Tak, musimy tam iść. Szkoda, że lepiej nie przyjrzałam się temu człowiekowi. Mimo zgarbionych ramion 

wyglądał na wysokiego. Cała twarz oprócz oczu była zasłonięta. Oczy zmrużone, miał lekkiego zeza.

- Nic podobnego. Ten typ był niski. I nie miał zeza, tylko tak wyglądało, kiedy patrzył spode łba. Zwróciłem 

background image

11

na to uwagę. Zerknąłem też na jego ręce, kiedy nas wiązał. Rozpoznałbym te ohydne łapy bez wahania.

- Nosił jakiś pierścień?

- Nie, ale ma takie krótkie, grube palce jak kuzynka Marion.

- Och... - Cathy pomyślała, że niewiele to wnosi do rysopisu. - Może pan Lovell będzie wiedział, kto to jest. 

Chodźmy szybko.

- Chyba nie sądzisz, że pozwolę kobiecie mieszać się w taką sprawę! - wykrzyknął naśladując sposób bycia 

ojca.

„Nie pozwoli” kobiecie! To przecież ona przetłumaczyła list. Cathy opanowała się i powiedziała spokojnie:

- Nie wiesz, jak wygląda pan Lovell.

- Skierują mnie do niego.

- Nie wiadomo, czy to jego prawdziwe nazwisko. Ten człowiek z pistoletem nazwał go Costain. Muszę iść z 

tobą, tylko ja go rozpoznam, a list był dokumentem wagi państwowej.

- Naprawdę?! - wykrzyknął Gordon. - Co tam było napisane?

- Przyrzekłam panu Lovellowi z nikim o tym nie rozmawiać.

- Do licha, mnie możesz powiedzieć. To tak, jakbyś z nikim nie rozmawiała... Przecież jestem twoim bratem.

-  Nawet  tobie  nie  mogę  zdradzić  treści,  ale  wiedz,  że  wiadomość  była  tak  niezwykłej  wagi,  iż  może  mieć 

wpływ na przebieg wojny, Gordonie.

Gordon zasępił się, mrucząc znacząco „hmmm...”, wyraźnie bardziej zainteresowany okazją do ekscytującej 

przygody niż przebiegiem działań wojennych.

- Jeśli tak się upierasz... Chodźmy więc razem - powiedział.

- Tak, ale co powiemy mamie?

- Powiemy, że działamy dla króla i ojczyzny. To ją przekona.

-  Mnie  nie  wypuści  z  domu  -  stwierdziła  Cathy.  -  Poza  tym  obiecałam  nikomu  nie  wspominać  o  liście. 

Zdradziłam  się  przed  tobą  tylko  dlatego,  że  potrzebuję  twojej  pomocy.  Powiesz  mamie,  że  czekam  na  pana 

Steinema  i  że  herbatę  wypiję  tutaj,  w  gabinecie.  Będziesz  musiał  wykraść  jakoś  i  znieść  na  dół  mój  kapelusz i 

płaszcz.

-  Powiem,  że  idę  dotrzymać ci  towarzystwa.  Zostanie  z nią  Rodney,  więc  nie będzie  o  nic  pytać. Radzę ci 

zamknąć drzwi na klucz - dodał przed wyjściem.

Cathy zamknęła  drzwi i  zaciągnęła niebieskie aksamitne kotary w oknach. Przeszedł ją dreszcz na myśl,  że 

ktoś mógłby podglądać z ulicy. Miała nadzieję, że pan Steinem się nie zjawi, straciła przecież i jego bilecik, i swoją 

wersję.  Napisała  raz  jeszcze  tłumaczenie  z  pamięci  i  postanowiła  przyczepić  kartkę  do  drzwi,  kiedy  będą 

wychodzić. Pan Steinem odbierze swój liścik nie płacąc za przekład.

Po chwili służąca przyniosła  tacę z herbatą, a niedługo potem wrócił Gordon z jej płaszczem i kapeluszem. 

Ubrała się i wyszli z domu, przyczepiwszy najpierw list pana Steinema pinezką do drzwi.

-  Mogę  za  to  dostać  tytuł  lordowski  -  powiedział  Gordon,  gdy  przedzierali  się  w  śnieżycy. Odległość  była 

niewielka, nie czekali więc na powóz. - Panna Stanfield nie raczy pewnie nawet spojrzeć na zwykłego baroneta.

Gordon  miał  na  sobie  wysokie  buty  i  wilgoć  nie  dawała  mu  się  we  znaki,  natomiast  Cathy  kompletnie 

przemoczyła  pantofle  i  z  zimna  nie  czuła  prawie  stóp.  Wiatr  zsunął  jej  kapelusz  i  targał  włosy,  ledwie  przy-

trzymywała fruwające poły płaszcza. Nie zwracała jednak na to uwagi. Zaraz spotka się z panem Lovellem, a dla 

background image

12

jego uznania gotowa jest przejść na piechotę przez Alpy.

W wieczornym zmroku żółte mury Whitehall wyglądały dość obskurnie. Światła w oknach dawały nadzieję, 

że  zastaną  jeszcze  pana  Lovella.  Wkrótce  wyłoniła  się  przed  nimi  wieża  zegarowa  Horse  Guards.  Weszli  nie 

niepokojeni  przez  nikogo,  mimo  że  postać  młodej  kobiety  w  tym  męskim  przybytku  przyciągnęła  kilka 

zdziwionych spojrzeń.

- Szukam niejakiego pana Lovella - powiedział Gordon do strażnika zdecydowanym tonem.

Mężczyzna przebiegł wzrokiem swoją listę.

- Nie ma tu żadnego pana Lovella, sir. Może chodzi panu o Admiralicję? Ministerstwo Marynarki Wojennej?

- A czy jest pan Costain? - spytała Cathy.

- Ma pani na myśli lorda Costaina, nowego pomocnika lorda Cosgrave’a? Tak, jest. Niedawno gdzieś wybiegł, 

ale już wrócił. Drugie piętro, trzecie drzwi na lewo.

- To o niego chodzi - powiedział Gordon. - Dziękuję, dobry człowieku. - Kiedy oddalili się trochę od straż-

nika, rzucił półgłosem do Cathy: - Wypadł z biura i zaraz wrócił. To musi być nasz człowiek.

Uwagę Cathy zwróciło coś innego:

- Powiedział o nim lord Costain!

- To bez znaczenia. Jestem pewien, że to on.

- Och tak, na pewno.

Weszli po schodach, skręcili w lewo i dotarli do trzecich drzwi. Były uchylone, a w pokoju paliło się światło. 

Mimo zdenerwowania Cathy poczuła miły dreszcz podniecenia. Gordon popatrzył na nią i spytał:

- A jeśli to nie on?

- Co masz na myśli?

-  A  jeśli  ten  typ,  który  przyniósł  ci  list,  był  zagranicznym  agentem  podającym  się  za  Costaina,  a  ty 

przetłumaczyłaś  i  przekazałaś  mu  tak  ważne  informacje?  Będziesz  musiała  się  przyznać  i  wylądujesz  w  lochu 

twierdzy Tower.

- To musi być on - powiedziała raczej z nadzieją niż przekonaniem.

- Ja się tym zajmę. Jeśli okaże się, że to nie on, powiemy, że to po prostu pomyłka, że szukamy pana, a nie 

lorda Costaina. Popędzimy do domu i poprosimy o radę wuja Rodneya. Będzie wiedział, co robić. Zwróci się do 

kogoś ważnego, kto nie pozwoli wrzucić nas do lochów Tower, kiedy wyznamy, co zrobiłaś. Postąpiłaś odrobinę 

nierozważnie, moja droga. Powinnaś była wcześniej zwrócić się do mnie.

Cathy czuła serce w gardle, kiedy Gordon cicho zapukał w uchylone drzwi.

Rozdział 3

Proszę! - zabrzmiał autorytatywnie głos z wewnątrz. Jego głos.

Gordon zrozumiał z uśmiechu Cathy, że wszystko w porządku. Otworzył drzwi i wepchnął siostrę do środka.

-  Jestem  sir  Gordon  Lyman.  -  Gordon  postąpił  do  przodu  i  skłonił  się  ceremonialnie.  -  Czy  mam  honor 

rozmawiać z lordem Costainem?

Costain spojrzał ponad jego ramieniem na Cathy. W oczach miał mieszaninę zdumienia, złości i oskarżenia. 

Zanim cokolwiek powiedział, rzuciła się do przodu.

- Stało się najgorsze, panie Lovell! To znaczy, lordzie Costain.

background image

13

- Skąd zna pani moje nazwisko?

- Strażnik na dole powiedział nam, że nie ma tu żadnego pana Lovella, jest natomiast lord Costain.

- Nie jest pani zbyt przekonująca, panno Lyman - powiedział zamykając drzwi i wpatrując się w nią dziwnie 

przeszywającym wzrokiem.  - Mało prawdopodobne, żeby strażnik przeskoczył z pana Lovella na lorda Costaina 

bez żadnej dodatkowej sugestii.

- Ten uzbrojony mężczyzna nazwał pana Costain - powiedziała.

- Uzbrojony? Jaki mężczyzna? - spytał.

- Przyszedł do nas i zażądał listu, który przyniósł mi pan do tłumaczenia. Musiał sądzić, że pismo jest dłuższe 

i zajmie mi więcej czasu. To znaczy, że wciąż jest u mnie.

- Dobry Boże! Nic się pani nie stało? Nic pani nie zrobił?

- Nie. - Troska w jego głosie sprawiła Cathy przyjemność.

- Ogromnie mi przykro, że panią w to wplątałem, panno Lyman. Ten człowiek... Może go pani opisać?

- Niezbyt dokładnie. Był cały zakutany w płaszcz i chustę, ale to wysoki mężczyzna, o skośnych oczach.

- Niski, o zwykłych oczach, po prostu je zmrużył - wtrącił Gordon. - I miał grube, krótkie palce.

- Mnie wydał się wysoki - upierała się Cathy.

- To dlatego, że sama jesteś kurduplem - stwierdził brat.

Costain popatrzył na oboje, powstrzymując lekki uśmiech.

- Proszę, niech państwo usiądą - odezwał się.

Jego najgorsze podejrzenia stały się rzeczywistością. Postrzelony braciszek znal już tajemnicę.

Po kwadransie wszystko zostało nareszcie wyjaśnione.

- I dlatego musiałam powiedzieć Gordonowi, chciałam od razu pana poinformować, że ktoś pana śledzi, a nie 

mogłam wyjść sama w nocy - podsumowała Cathy.

Costain z dłonią przy czole w skupieniu przemierzał pokój.

- Kim może być ten mężczyzna?

Ich  opis  wprowadzał  jedynie  zamieszanie  do  sprawy.  Wysoki  i  niski,  o  skośnych,  zwykłych  i  zmrużonych 

oczach, z krótkimi palcami.

- Musiał iść za mną z tego budynku. Zastanawiam się, czy Cosgrave nie kazał mnie śledzić.

- Lord Cosgrave? - spytał Gordon. Jego twarz wyrażała święte oburzenie.

- Tak, to mój bezpośredni przełożony. 

Gordon natychmiast się podniósł.

- Rozumiem. Najlepiej będzie, jeśli już pójdziemy. Prawda, Cathy? - spojrzał na siostrę.

Costain  wiedział,  że  stracił  zaufanie  młodzieńca.  Zdrowy  rozsądek  podpowiadał,  że  następnym  krokiem 

młokosa  będzie  poinformowanie  o  całej  sprawie  Cosgrave’a.  Błyskawicznie  postanowił  zdobyć  serca  obojga 

swoich gości, a gdy lord Costain podjął postanowienie, że użyje swego uroku osobistego, nawet tygrysa zmieniłby 

pewnie w kotka.

- Proszę pozwolić mi wyjaśnić sytuację - powiedział. - Teraz, gdy pozyskałem tak inteligentnych i zaufanych 

wspólników  dla  naszej  sprawy,  widzę,  iż  muszę  wyjawić  wszystko.  Oczywiście  liczę  na  państwa  całkowitą 

dyskrecję. Kieliszek sherry? Jego łaskawość przysłał mi kilka skrzynek z Northland Abbey. Może słyszeli państwo 

o księciu Halfordzie, mym ojcu?

background image

14

Nie przerywając podszedł do szafki i wyjął srebrną tacę z kryształowymi kieliszkami i karafką sherry. Gordon 

zawahał się. Słowa „inteligentni i  zaufani  wspólnicy dla  sprawy” brzmiały  mu wciąż w uszach. Cathy udało się 

zachować obojętny wyraz twarzy, mimo wrażenia, jakie zrobiła na niej wzmianka o księciu i słynnym Northland, 

jednej z najwspanialszych posiadłości w hrabstwie Kent. Nawet na mamie zrobi wrażenie fakt, że pan Lovell jest 

synem księcia.

- Może niewielki kieliszek - odpowiedział Gordon zajmując na powrót swoje miejsce. - Nie zdążyliśmy wypić 

dziś po południu herbaty. Nie uskarżam się, oczywiście! Straciliśmy jednak smakowity podwieczorek.

- Kiedyś lubiłem herbatę, lecz w Hiszpanii nabrałem upodobania do sherry - powiedział Costain. Wspominał o 

wszystkim, co mogłoby zaimponować temu młodemu człowiekowi.

- Był pan w Hiszpanii? - zapytał Gordon.

Cathy poczuła się trochę zawiedziona swoim bohaterem. Coraz bardziej przypominał zwykłego bufona, jakich 

pełno w londyńskich salonach.

- Trzeci syn Halfordów zgodnie z tradycją wstępuje w szeregi armii. Odesłano mnie do domu z kulą w nodze.

Badajos... - dodał skromnie.

- Na Jowisza! Jak moglibyśmy panu pomóc, lordzie Costain?

Następny  kwadrans  zajęło  Costainowi  przekonanie  swych  młodych  gości  do  absolutnego  milczenia  na  ten 

temat,  przy  czym  nie  wspomniał  słowem  o  podejrzeniach  wobec  Cosgrave’a.  Nie  sądził,  by  postępowałem 

Gordona zawsze kierował zdrowy rozsądek. Podkreślił kilkakrotnie wagę dyskrecji wokół sprawy i zastrzegł, żeby 

nie robili niczego bez konsultacji z nim osobiście.

- Ściany mają uszy - powiedział, zerkając na zamknięte drzwi. - Spotykanie się tutaj nie byłoby bezpieczne. 

To ja pojawię się u państwa w domu, żeby omówić szczegóły naszej współpracy.

- Może pójdę z panem dziś w nocy - powiedział Gordon.

Zdezorientowany Costain zamrugał oczami.

- Dokąd mielibyśmy pójść?

-  Na  wyznaczone  spotkanie.  W  liście,  który  Cathy  oddala  temu  intruzowi,  była  mowa  o  spotkaniu  w 

południowo-zachodnim krańcu parku St. James o północy. Ponieważ ten człowiek jest przekonany, że to szyfr czy 

coś w tym rodzaju, byłoby logiczne, gdyby się tam zjawił, prawda?

- Ale jeśli to zaszyfrowany tekst, to park St. James nie oznacza wcale parku, a północ nie oznacza północy.

- No cóż, pewnie wkrótce domyśli się, że to nie jest szyfr i pomyśli że chodzi o tajne spotkanie. Może pan być 

pewien, że tam pójdzie.

- Może ma pan rację - z uznaniem kiwając głową powiedział Costain. - Lecz dziś w nocy nie skorzystam z 

pana pomocy, sir Gordonie.

- Co mam robić dziś w nocy? - dopytywał się Gordon.

-  Powinien  pan  jak  najczęściej  bywać  w  towarzystwie  i  przyglądać  się  ludziom.  Może  rozpoznałby  pan 

napastnika. Nigdy nie wiadomo, może zdradziłyby go oczy, a może... palce.

- Ależ to mogę zrobić w każdej chwili.

- Im szybciej pan przystąpi do poszukiwań, tym lepiej.

- Tak, ale ta straszna pogoda nie sprzyja ożywionemu życiu towarzyskiemu.

-  Zła  pogoda  nie  powstrzyma  Francuzów  w  ich  knowaniach.  Czy  my,  Anglicy,  mamy  pozwolić  im  się 

background image

15

przechytrzyć?

- Na Boga, nigdy. Będę przebijać się przez zaspy, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Costain zauważył, że panna Lyman przypatruje mu się spod oka. Ją też musi sobie jakoś zjednać.

- Mam nadzieję, że nie zapomniała pani o mojej wizycie dziś wieczorem?

- Nie, nie zapomniałam.

- Czy godzina dziewiąta będzie pani odpowiadać? Obiecuję, że nie zajmę zbyt wiele czasu.

-  Proszę  zostać  tyle  czasu,  ile  ma  pan  ochotę,  lordzie  Costain  -  powiedział  Gordon.  -  Ja  udam  się  dziś  na 

kolację do klubu, może rozpoznam tam napastnika.

Gordon  nie  miał  ochoty  opuszczać  biura,  lecz  musiał  jeszcze  załatwić  kilka  spraw:  wytłumaczyć  mamie, 

dlaczego w taką okropną pogodę wychodzi wieczorem na miasto i zmusić swego lokaja do zawiązania mu fularu w 

taki modny węzeł, jaki nosi lord Costain. Odstawił kieliszek i wstał.

- Cathy, czy możemy już iść?

- Tak. Oczekuję pana dziś wieczorem, milordzie.

Costain ujął jej dłoń i z uśmiechem spojrzał w oczy.

- Czas będzie mi się niepomiernie dłużył do naszego ponownego spotkania.

Wyszli,  w  drodze  do  domu  niewiele  rozmawiali.  To  nie  szarpiący  płaszcze  i  gwiżdżący  w  uszach  wiatr 

zmuszał do milczenia - oboje pochłonięci byli swoimi myślami.

Costain  rzucił  się  na  fotel  i  zapatrzył  w  ich  puste  kieliszki.  Co  on  narobił?  Wplątał  w  sprawę  dwoje 

dzieciaków  i  jeśli  nie  weźmie  ich  mocno  w  garść,  gotowi  są  rozpaplać  całemu  światu  o  swojej  błyskotliwej 

karierze wywiadowczej.

Uczciwie  musiał jednak przyznać,  że  to  całkowicie  jego wina. To  on wciągnął  ich  w to  wszystko  i  na nim 

spoczywa teraz odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo i dyskrecję. Do tej pory okazali się pomocni. To miło ze 

strony panny Lyman, że uprzedziła go, iż jest śledzony. Kto to może być? Burack, ten spokojny człowiek, który 

zajmuje  pokój  obok  i  tak  chełpi  się  swoją  rzetelnością  w  pracy?  Czy  może  prawa  ręka  Cosgrave’a,  Harold 

Leonard?  A  może  autentyczny  francuski  szpieg,  jak  podejrzewają  Lymanowie?  Francuz  mógł  śledzić  Jonesa, 

zauważyć, że ten był w dziale tłumaczeń i obserwować, kto wychodzi zaraz potem. I o północy może kręcić się po 

parku St. James, żeby sprawdzić, czy ktoś się nie pojawi. Costain nie był jednak przekonany do tej wersji.

W  domu  przy  King  Charles  Street  lady  Lyman  czekała  na  powrót  swych  latorośli,  w  najwyższym  stopniu 

poruszona  ich  niespodziewanym  zniknięciem.  Gdy  weszli,  siedziała  w  wygodnym  fotelu  przy  kominku,  a 

koronkowy szary czepek na jej głowie drżał pod wpływem irytacji  starszej  pani. Na pełnej twarzy malowało się 

rozdrażnienie.

- Wykradać się z domu, nie powiedziawszy mi słowa, w taką zawieję!... Zupełnie zniszczyłaś nowe pantofle, 

Cathy, nie wspomnę już o wspaniałej herbacie, której nawet nie skosztowaliście. Jakaż to ważna sprawa nie mogła 

poczekać?

-  Mówiłem  już  -  odezwał  się  Gordon.  -  Zdarzył  się  wypadek  na  rogu  ulic.  Powóz  przewrócił  się  do  góry 

kołami. Jak mogłaś nie usłyszeć tego hurgotu, mamo, chyba zupełnie ogłuchłaś. W zaprzęgu musiał być kulawy 

koń, potknął się i pociągnął wszystko za sobą.

- Wiedziałam, że prędzej czy później dojdzie do wypadku - stwierdziła z satysfakcją lady Lyman. - Jak można 

background image

16

zezwalać na ruch po ulicach tak wielu dyliżansom i wozom z towarami. A teraz oboje szybko przebierzcie się do 

kolacji.

- Ja wychodzę dziś wieczorem, mamo - powiedział Gordon. - Spotkałem kolegę ze szkolnej ławy, właśnie na 

rogu, przy wypadku. Co za straszny tłum tam się zebrał...

- Spotkaliśmy również lorda Costaina - dodała Cathy. - Pytał, czy może nas odwiedzić wieczorem.

Słowo „lord” wyraźnie poprawiło nastrój lady Lyman.

- Ach! A kim właściwie jest lord Costain? Nie przypominam sobie tego nazwiska. Hrabia czy markiz? - Spoj-

rzała na syna, przekonana, że przez niego się poznali.

- Baron. Trzeci syn księcia Halforda. Był w Hiszpanii.

- Syn księcia Halforda? - Z zachwytu podskoczyła w fotelu. - Dlaczego od razu nie powiedziałeś? Kiedy ma 

przyjść? Cathy, biegnij na górę i każ Margold zrobić coś z twoją fryzurą. Wyglądasz jak ofiara sztormu. Gordonie, 

nie wiedziałam, że znasz lorda Costaina. Jak się poznaliście?

- Ależ jego można spotkać wszędzie.

- Tak, ale gdzie?

Cathy zręcznie wymknęła się na górę, pozostawiwszy wymyślenie odpowiedzi bratu.

Starannie  wybrała toaletę: najelegantszą suknię  z zielonej tafty  z mocno  marszczoną  spódnicą. Włożyła  też 

niewielki szmaragdowy naszyjnik, który zwykle nosiła tylko na bale. Doskonale wiedziała, że nie może liczyć na 

zaloty takiego światowca jak lord Costain. Postanowiła solennie, że się w nim nie zakocha. Miał w sobie coś, co ją 

odpychało, był jednak przystojny i należał do najlepszego towarzystwa - chciała zrobić dobre wrażenie.

Margold,  pokojówka  jej  i  mamy,  wysuszyła  wilgotne  loki  i  ułożyła  je  en  corbeille,  wplatając  we  fryzurę 

zieloną wstążkę dla podkreślenia kasztanowatego odcienia włosów. Cathy zarzuciła na ramiona obszyty frędzlami 

szal i zeszła na dół.

- Bardzo ładnie, moja droga - stwierdziła lady Lyman uważnie lustrując szczegóły stroju córki. - Czyż ona nie 

wygląda uroczo, Rodney?

Rodney podniósł siwą głowę znad gazety i mruknął pod nosem coś, co miało oznaczać aprobatę. Naprawdę 

myślał  teraz  tylko  o  kolacji.  Zapach  pieczeni  baraniej  wypełniał  dom,  a  jedzenie  i  picie  stanowiły  jedyne 

przyjemności zmysłowe, jakie mu pozostały. Przecież nawet mól książkowy potrzebuje czasem jakiejś zmysłowej 

podniety.

- Czy Steinem odebrał list? - spytał Cathy.

-  Tak,  wuju.  -  Listu  nie  było  na  drzwiach  wejściowych,  kiedy  wrócili  z  Gordonem,  a  na  progu  leżało  pół 

korony. Steinem z pewnością zabrał list i zostawił zapłatę.

Podczas kolacji honorowe miejsce po prawicy lady Lyman zajmowało  na stole dzieło „Debretfs Peerage” -

wykaz parów Wielkiej Brytanii. Szukała wszelkich informacji na temat Halfordów. Pochlebiało jej, że lord Costain 

słyszał o ich rodzinie i doszła do wniosku, iż to matka musiała mu o nich napomknąć. Przed ślubem nazywała się 

lady Mary Spencer, a lady Lyman poznała kiedyś pewną lady Margaret Spencer, najprawdopodobniej jej siostrę.

Kiedy lord Costain pojawił się o wpół do dziesiątej, lady Lyman była całkowicie pochłonięta snuciem planów 

zorganizowania  skromnego  przyjęcia  w  celu  uczczenia  zbliżających  się  świąt  Bożego  Narodzenia  oraz  w  celu 

usidlenia lorda Costaina.

Panna Lyman siedziała natomiast jak na szpilkach. Zupełnie zesztywniała na odgłos kołatki u drzwi. A gdy 

background image

17

wszedł  do  pokoju,  w  duchu  przyznała  uczciwie,  że  nigdy  dotąd  nie  widziała  tak  przystojnego  mężczyzny.  Nie 

wyobrażała sobie, by mógł wyglądać lepiej niż dzisiejszego popołudnia w biurze, lecz teraz zdała sobie sprawę, że 

się  myliła.  Uroczy  kontrast między śnieżnobiałą koszulą a jego śniadą cerą, lekki  rumieniec wywołany wietrzną 

pogodą i nieskazitelnie skrojone czarne ubranie sprawiły, że wyglądał jeszcze bardziej pociągająco.

Podszedł  bliżej,  uśmiechnął  się  krótko  do  Cathy  i  złożył  elegancki  ukłon  przed  lady  Lyman  i  jej  bratem 

Rodneyem Reynoldsem.

-  Proszę  usiąść,  lordzie  Costain  -  powiedziała  matka.  -  Co  za  niewdzięczna  pogoda  do  spacerów.  Nie  do 

takiego klimatu przyzwyczaił się pan w Hiszpanii.

-  Taka  zmiana  ma  też  zalety.  Hiszpanie  nigdy  nie  widują  śniegu.  Mam  wrażenie,  że  pogoda  zaczęła  się 

poprawiać. Wyjrzał księżyc, można więc mieć nadzieję, że śnieżyca ustała.

Myśli lady Lyman najdalsze były w tej chwili od kaprysów pogody.

- Jak  miewa się pana szanowna matka?  - spytała i  sięgnęła po dzwoneczek. Gdy zjawił się lokaj, poprosiła 

natychmiast o herbatę, gdyż „lord Costain z pewnością jest skostniały z zimna”.

Trzaskające polana w kominku przyprawiały go raczej o parowanie z gorąca, ale cieszył się, że udało mu się 

uniknąć  krzyżowego  ognia  pytań.  Wiedział,  oczywiście,  dlaczego  świetny  kandydat  na  męża  tak  miło 

przyjmowany jest w domu, gdzie mieszka panna na wydaniu. Jeszcze jeden powód do zachowania ostrożności.

Zrozumiał  od razu manewr lady Lyman, gdy stwierdziła,  że odrobinę jej  za ciepło przy kominku i  że  musi 

zamienić  stówko  z  Rodneyem.  Chciała  zostawić  go  sam  na  sam  z  panną  Lyman.  Ponieważ  i  tak  czekał  na  tę 

sposobność, wstał z uśmiechem i szarmancko pomógł gospodyni poprawić szal.

Kiedy odeszła, usiadł w fotelu obok Cathy. Pochyliła się i szepnęła konfidencjonalnie:

- Gordon wyszedł do miasta, tak jak pan sugerował. Czy dowiedział się pan czegoś o napastniku?

- Jeszcze nie, ale zamierzam udać się na spotkanie o północy. Nie wspominała pani nikomu o tym wszystkim?

- Nie! Może pan liczyć na moją całkowitą dyskrecję.

-  Byłem  tego  pewien  -  powiedział  rzucając  jej  pełne  uznania  spojrzenie.  Ani  myślał  omawiać  spraw  służ-

bowych z postronnymi osobami i zręcznie zmienił temat:

- Czym zajmuje się pani w chwilach wolnych od zadań wywiadowczych, panno Lyman? - spytał z kpiącym 

uśmiechem.

-  Pomagam  wujowi  w  niektórych  tłumaczeniach  i  przepisuję  na  czysto  tekst  książki,  którą  wuj  przekłada. 

Studiuję też włoski, gdyż kiedy Gordon wyjedzie na placówkę do Włoch, po wstąpieniu do służby dyplomatycznej, 

oczywiście, będę mu towarzyszyła w podróży.

- Och, a więc sir Gordon planuje karierę dyplomatyczną? - „Boże, miej Anglię w swojej opiece” - pomyślał.

- Tak, podobnie jak nasz ojciec.

- Studia nad włoskim nie zajmują pani z pewnością całego czasu? Miałem na myśli rozrywki.

- Jak wszyscy... - odparła mgliście. - Przyjęcia, teatr, powieści, poezja. Rozumie pan...

Przypomniał sobie uwagę Castlereagha, że dziewczyna nie udziela się towarzysko i poczuł, że najlepiej będzie 

wrócić do tematu lektur.

- Z pewnością jest pani wielbicielką Byrona? - spytał.

- Nie, u Byrona jest  zbyt wiele szalonych pomysłów  i  niesamowitych zdarzeń jak na mój gust. Wolę panią 

Radcliffe.

background image

18

- Wydawało mi się, że nie ustępuje nikomu w szalonych pomysłach i niesamowitych zdarzeniach! - stwierdził 

ze śmiechem.

- Tak, ale jej niewiarygodne historie są przynajmniej... - Zmarszczyła brwi.

- Prawdopodobne? - podpowiedział.

-  Niezupełnie,  lecz  mogę  postawić  się  na  miejscu  bohaterki, ponieważ jest  dziewczyną. Natomiast  postacie 

Byrona są dla mnie zbyt heroiczne. Bardziej przypominają pana - powiedziała z błyskiem w oczach.

- Heroiczny! Pani raczy żartować sobie ze mnie! Daję słowo, nie ma pani dla mnie litości.

-  Doprawdy,  nie  zamierzałam  pana  urazić,  milordzie.  -  Cathy  zarumieniła  się  wdzięcznie.  -  Pomyślałam  o 

pańskim pobycie w Hiszpanii i o pańskim tytule.

Costain przyglądał jej się uważnie przez chwilę.

- To określenie nie oznacza chyba aprobaty. Sądzę raczej, że pomyślała pani o tym błazeńskim występie w 

moim biurze  dziś  po południu, panno Lyman. Nie  najlepiej  to  wypadło,  ale chodziło mi o  pani brata. Chciałem 

jedynie przeciągnąć go na swoją stronę.

Cathy odpowiedziała po krótkim namyśle:

- Tak, Gordon jest młody i na tyle niemądry, by zachłystywać się takimi rzeczami.

-  Które  nie  są  w  stanie  zaimponować  tak  wiekowej  osobie  jak  pani...  -  Przyglądał  jej  się  kpiąco.  -  Nie 

zauważyłem  śladu  siwizny  w  pani  tycjanowskich  puklach.  W  jakim  wieku  młoda  dama  wyrasta  z  takich 

dziecinnych niedorzeczności?

- Sądzę, że to zależy od młodej damy.

- I od jej wychowania. Podobno podróżowała pani za granicą?

-  Byłam wtedy za  młoda, żeby to  docenić. A teraz, kiedy jestem starsza... - Umilkła,  zastanawiając się, jak 

dała się wciągnąć w tak osobistą rozmowę. - Mówiliśmy jednak o poważniejszych sprawach. Chcę pana zapewnić, 

że  jestem  do  dyspozycji  we  wszelkich  zadaniach,  jakie  miałby  pan  dla  mnie.  Rozmawiałam  z  Gordonem, 

oczywiście  w  cztery  oczy.  Zgodziliśmy  się,  że  najbardziej  prawdopodobnym  miejscem  spotkania  napastnika  są 

okolice budynku Horse Guards, przejdziemy więc jutro tamtędy kilka razy. Nie wejdziemy do środka, jeśli uważa 

pan  to  za  ryzykowne,  lecz  ponieważ  mieszkamy  niedaleko,  nie  wzbudzimy  żadnych  podejrzeń  spacerując  tam 

wcześnie rano, kiedy pracownicy przychodzą do biura, w południe, kiedy wychodzą na posiłek, i raz jeszcze pod 

koniec dnia.

Costain zrozumiał, że nie uniknie delikatnego tematu tak łatwo, jak myślał. Pojął również, że młodzi pomoc-

nicy dadzą mu się we znaki.

-  Może  lepiej  byłoby  wziąć  powóz.  Napastnik  na  pewno  rozpoznałby  państwa,  nawet  jeśli  wy  nie  doj-

rzelibyście jego. Państwa obecność obudziłaby jego podejrzenia. Krótka przejażdżka w godzinach, o których pani 

wspomniała, zupełnie wystarczy.

Widział, że jest rozczarowana tą namiastką zadania. Na pocieszenie dodał:

- Będę państwa informował o wszelkich ważnych wydarzeniach, oczywiście. Nie chciałbym zabierać państwu 

całego dnia.

- Nic nie jest dla mnie ważniejsze niż pomoc panu, lordzie Costain. I mam nadzieję, że nie odbiera pan tego 

jako narzucania się.

- To bardzo miłe z pani strony.

background image

19

Udało mu się znów sprowadzić rozmowę na tory literatury i teatru, a po półgodzinie wstał, by się pożegnać.

- Pół godziny. Bardzo taktowna wizyta - stwierdziła lady Lyman po jego wyjściu. - Kiedy znów nas odwiedzi, 

Cathy?

- Wkrótce, mamo.

- Czy Boże Narodzenie spędzi w Londynie? Pamiętasz o raucie, który zaplanowaliśmy?

Ponieważ pomysł powstał wyłącznie ze względu na Costaina, lady Lyman chciała być pewna, że nie zabraknie 

go wśród gości.

- Nie spytałam go.

- Głuptasie! Zapytaj przy następnej okazji. Nie będę brać na siebie całego kłopotu urządzania tego przyjęcia, 

jeśli on pojedzie na święta do rodzinnego Northland Abbey.

- Nie myśl, że on się do mnie zaleca, mamo - powiedziała z powagą Cathy.

- Nie zaleca się do ciebie, a chodzi po mieście w taki wieczór i siedzi z głową tuż obok twojej, szepcząc coś 

przez  pół  godziny?  Moje  dziecko,  trochę  wiem  o  życiu.  Ten  młodzieniec  ruszy  do  boju  jeszcze  przed  końcem 

zimy. Muszę zajrzeć do Debretfs Peerage i sprawdzić, jaka posiadłość przypada trzeciemu synowi. Szkoda, że nie 

jest najstarszym synem - markizem, ale w końcu baron to też dobrze.

Mama usiadła z książką koło lampy, Rodney udał się do gabinetu, a Cathy przy kominku czekała na powrót 

Gordona.

Rozdział 4

Gordon wrócił o jedenastej, zmarznięty, zły i absolutnie przekonany, że lord Costain jest tak przebiegły, jak 

sądził na początku.

-  Musimy porozmawiać  -  powiedział  przechodząc  obok  Cathy  w  salonie,  po  czym  zbliżył się  do  matki,  by 

krótko zrelacjonować, jak spędził wieczór.

-  Wszędzie  pustki.  Można  by  strzelać  z  działa  na  Bond  Street  i  nie  drasnąć  żywej  duszy.  Przemarzłem  do 

szpiku kości, natychmiast idę do łóżka. Dobranoc.

Jego naglące spojrzenie sugerowało, by Cathy również jak najszybciej się pożegnała.

Po kilku minutach spotkali się na schodach na górze.

- Przyszedł? - spytał Gordon. Nie musiał tłumaczyć, o kogo chodzi.

- Tak, zgodnie ze swoją obietnicą.

- Co mówił?

- Chce, żebyśmy jutro śledzili okolice Whitehall ukryci w powozie. Napastnik mógłby nas rozpoznać.

Perspektywa kolejnej przygody poprawiła Gordonowi humor i nieco lepiej nastawiła go do Costaina.

- Dobra myśl. Dziś w nocy pójdę do parku, na wszelki wypadek - powiedział.

- Powiedział ci, że się tym zajmie.

- Jak byś się poczuła, gdyby znaleziono jego trupa w jakimś rowie? - spytał złowieszczo Gordon. - Muszę tam 

iść.  Wydaje  mi  się,  że  Costain  tego  oczekuje,  ale  obawia  się  narażać  kogoś  z  zewnątrz.  Etyka  zawodowa...  -

dorzucił z tajemniczą miną.

Cathy wyobraziła sobie ścięte rysy pięknej twarzy lorda Costaina i jego nieruchome ciało porzucone w rowie. 

Zdecydowała bez zastanowienia:

- Idę z tobą.

background image

20

Wciąż nie była pewna, czy jest zakochana w Costainie, lecz rozmowa dzisiejszego wieczoru przechyliła szalę 

na  korzyść  takiej  możliwości.  Gdy  rozmawiali  we  dwoje  nie  robił  wrażenia  takiego  bufona  jak  przy  Gordonie. 

Poza  tym  rosyjska  księżniczka  Katarzyna  Bagration  poradziła  jej,  kiedy  Cathy  miała  czternaście  lat,  by  jak 

najszybciej  pozwoliła  sobie  złamać  serce  -  w  przyszłości  będzie  dzięki  temu  odporniejsza  na  strzały  Kupidyna. 

Lord Costain świetnie pasował do roli pożeracza damskich serc.

- To zadanie dla mężczyzny - stwierdził protekcjonalnie Gordon.

- Wymkniemy się przez drzwi z gabinetu - brzmiała odpowiedź. - Rodney nie pracuje dziś w nocy. Weźmiesz 

pistolet?

Gordon skapitulował. Mimo iż czuł się mniej  więcej mężczyzną, Cathy była od niego starsza o pięć lat i w 

pewnym sensie przywykł do podporządkowywania się jej woli.

- Nie mam pistoletu. Swoją broń trzymam w Manton’s Shooting Gallery. Muszę przynieść ją do domu, teraz 

może się przydać.

- W takim razie musimy uzbroić się w coś innego. Weź swoją laskę, a ja zabiorę laskę wuja.

- Lepiej zdejmij naszyjnik. Spotkamy się w gabinecie o wpół do dwunastej.

- Park jest pięć minut stąd.

- Strzeżonego pan Bóg strzeże. Pójdziemy wcześniej i ukryjemy się w zaroślach.

- Masz rację.

Cathy pobiegła do swego pokoju. Zdjęła naszyjnik i zmieniła suknię na cieplejszą, po tym jak wymarzła dziś 

po  południu.  Włożyła  solidne  buty,  płaszcz  i  otuliła  się  wełnianym  szalem,  który  mógł  również  posłużyć  do 

zakrycia głowy, jeśli byłaby taka konieczność.

Spotkali się  w gabinecie o umówionej porze. Gordon przyszedł  wcześniej  i  zapalił lampę. Rzucił okiem na 

siostrę i stwierdził:

- Dzięki Bogu, na dworze jest ciemno. Wyglądasz jak żebraczka. Wstyd się z tobą pokazać. Trzymaj. - Podał 

jej laskę wuja, zgasili lampę i cicho wymknęli się z gabinetu.

- Masz klucz? - spytał Gordon, zanim zamknął drzwi.

- Nie.

- Musimy więc zostawić je zamknięte tylko na klamkę, żeby potem dostać się do domu. W gabinecie nie ma 

nic wartego kradzieży.

Ruszyli po świeżym śniegu. Zamieć przeszła, a na czarnym niebie połyskiwały gwiazdy. Ostry, zimny wiatr 

smagał ich twarze. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, lecz na śniegu zauważyli jakieś ślady. Słyszeli tylko wiatr 

poruszający gałęziami drzew i stłumiony śniegiem odgłos własnych kroków.

Wkrótce  ukazał  się  czarny,  groźny  zarys  parku  St.  James  -  dziewięćdziesiąt  akrów  mrocznej  przestrzeni. 

Nagie gałęzie rysowały się ostro na tle nieba. Nietknięta powierzchnia śniegu sugerowała, że przyszli pierwsi.

- Nie powinniśmy zostawiać śladów. Mogłyby spłoszyć szpiega - powiedział Gordon.

Poszli na zachód wzdłuż Birdcage Walk, weszli do parku od południowej strony i między drzewami przedarli 

się  z  powrotem  do  południowo-zachodniego  krańca.  Mgła  unosząca  się  nad  jeziorem  wypełniała  powietrze 

wilgocią. Według Gordona spotkanie miało się odbyć nie w głębi parku, lecz na jego skraju. Ustawili się więc za 

gęstymi krzewami niedaleko narożnika parku, przykucnęli i czekali.

Od czasu do czasu rozlegały się  głosy nocnych zwierząt, co przyprawiało ich o dodatkowy dreszcz emocji. 

background image

21

Gordon skarżył się, że palce odpadają mu z zimna, nie czuje nóg i z pewnością złapie śmiertelne zapalenie płuc. 

Nigdy  dotąd  jednak  nie  bawił  się  tak wyśmienicie. Jakiś samotny  mężczyzna  przeszedł  w  polu  ich  widzenia po 

Birdcage Walk.

- To chyba lord Eldon, prawda? - szepnął Gordon. - Rozpoznałbym go na pięć mil.

Mężczyzna nie zatrzymując się poszedł dalej.

Za dziesięć dwunasta według zegarka Gordona dostrzegli człowieka, który wślizgnął się ukradkiem do parku i 

stanął za drzewem. Podobnie jak oni wybrał okrężną drogę, żeby nie zostawić śladów na śniegu w okolicy miejsca 

spotkania.

-  To  Costain!  -  w  podnieceniu  stwierdziła Cathy.  -  Przyszedł  wcześniej,  tak jak  my.  Damy  mu  znak,  że  tu 

jesteśmy?

- Lepiej nie. Siedźmy cicho i obserwujmy, co się dzieje.

Po  chwili  na  skraju  parku  zatrzymał  się  powóz  i  wysiadł  z  niego  mężczyzna  w  wieczorowym  stroju. 

Zatrzymał się, rozejrzał dookoła, a potem zniknął w mroku.

- Czy to nasz napastnik? - szepnęła Cathy.

- Nie mam pojęcia. Zaczekamy, kto jeszcze się pojawi.

Następną postacią okazała się dama, która podjechała eleganckim czarnym powozem. Towarzyszył jej jakiś 

służący. Kobieta była wysoka, szczelnie otulona czarnym płaszczem. Mężczyzna, który pojawił się po Costainie, 

podbiegł do niej i oboje wsiedli do powozu damy, który jednak nie ruszył od razu.

- A może szpiegiem jest kobieta? - powiedziała ze zmarszczonym czołem Cathy.

-  Bardziej  prawdopodobne,  że  ta  dama  jest  mężczyzną  -  odparł  Gordon.  -  Była  wysoka  jak  drabina.  Do 

kroćset, to mężczyzna w przebraniu. Musimy ich zaczepić, jakoś zatrzymać.

- A może lepiej ich śledzić?

- Nie mamy powozu. Dlaczego, do diabła, Costain nic nie robi?

W tym momencie powóz ruszył. Gordon wychylił się z ukrycia i krzyknął:

-  Lordzie  Costain!  Ma  pan  zamiar  siedzieć  spokojnie  i  patrzeć,  jak  uciekają?  -  Echo  jego  głosu  przerwało 

nocną ciszę.

Costain odezwał się zaskoczony:

- Sir Gordon?

- Oczywiście, że to ja. Gońmy ich.

Gordon rzucił się w stronę, skąd dobiegł głos Costaina, a Cathy tuż za nim. Ta noc okazała się sromotnym 

rozczarowaniem. Spodziewała się po swym bohaterze heroicznych czynów, ataku, strzałów z pistoletu albo chociaż 

aresztowania złoczyńców.

- Costain? - zawołał znów Gordon.

Stał  wśród drzew i  nigdzie go nie  mógł dojrzeć.  Dlaczego nie  odpowiada? Usłyszał  szarpaninę w krzakach 

nieopodal, a potem odgłos szybko oddalających się kroków.

-  Na  Jowisza,  wziął  nogi  za  pas  i  zniknął. Costain!  -  zawołał  za  uciekającym.  -  To  już  przechodzi  ludzkie 

wyobrażenie!  -  Wściekły  postąpił  krok  naprzód,  zachwiał  się  i  runął  twarzą  na  ziemię.  Powietrze  przeszył  jego 

nieludzki jęk.

- Co się stało, Gordie? - Cathy pochyliła się, żeby pomóc mu wstać.

background image

22

- Ciało! Leżę na czyimś ciele!

Poderwał  się, jakby ciało  było  zarażone dżumą.  Po  chwili  przyjrzał  się i  zobaczył  ciemną  głowę postaci  w 

czarnym płaszczu.

- Lepiej sprawdźmy, kto to jest - głucho stwierdził Gordon.

Właściwie już się domyślał. Ciemna głowa wydawała się znajoma. Ukucnął i delikatnie odwrócił ciało.

Cathy zobaczyła bladą twarz lorda Costaina. Ciemna strużka spływała mu po skroni we włosy. Nigdy w życiu 

nie zemdlała, teraz jednak zrobiło jej się ciemno przed oczami i musiała chwycić się brata, by nie upaść.

- Zabiłeś go! - wydusiła bez tchu.

- Ja? Ależ skądże! Nie mam nawet pistoletu.

Pochyliła się i dotknęła policzka Costaina.

- Jest zimny - powiedziała.

- Oczywiście, że zimny, leży przecież na śniegu. Sprawdź serce.

Drżącymi dłońmi odchyliła połę płaszcza i wsunęła rękę pod żakiet. Pod palcami poczuła ciepło emanujące z 

szerokiej piersi. Wyczuła też słabe bicie serca. Popatrzyła na jego nieruchomą twarz, jakby nie żyt, i serce przestało 

jej bić.

- Natychmiast sprowadź lekarza - powiedziała.

Costain zamrugał powiekami, otworzył oczy i spojrzał na nią półprzytomnie.

- Lewe skrzydło! - powiedział. - Na miłość boską, osłaniajcie lewe skrzydło! Są ich setki.

Cathy odskoczyła do tyłu.

- On bredzi, Gordonie.

- Chyba wydaje mu się, że jest w Hiszpanii. W każdym razie żyje. Costain!...

Lord Costain spojrzał w niebo i zmarszczył brwi. Co to jest, to białe na drzewach? Śnieg? Śnieg!

- Boże... - wymamrotał i usiadł potrząsając głową. - Widzieliście go? Przyjrzeliście mu się dobrze?

- Widzieliśmy tyle, co trzeba - powiedział Gordon. - Dlaczego pan za nim nie poszedł? Według mnie dama, z 

którą się spotkał, to przebrany mężczyzna.

- Nie, to była Angelina Mc... er, prawdziwa kobieta. Bilecik okazał się po prostu miłosnym liścikiem i niczym 

więcej. Wasz napastnik niesłusznie uwierzył, że treść jest napisana jakimś szyfrem. Pytałem, czy przyjrzeliście się 

człowiekowi, który zdzielił mnie w głowę.

-  Nie  mieliśmy  nawet  pojęcia,  że  jest  w  parku  -  odpowiedział  Gordon.  -  Musiał  przyjść  inną  drogą  i 

przemknąć się za panem.

- Lepiej się pan czuje, lordzie Costain? - spytała Cathy.

Niepewnie sięgnął ręką do głowy.

- Tak, niech tylko przestanę widzieć podwójnie...

Gordon pomógł mu wstać i podtrzymał, dopóki Costain nie odzyskał równowagi.

- Lekarz musi obejrzeć tę ranę, lordzie Costain - powiedziała Cathy.

Wyjął chusteczkę i wytarł krew na skroni.

- Skąd wzięliście się tutaj? - spytał przytomniejszym tonem. - Powiedziałem przecież, że się tym zajmę. To 

nie jest miejsce dla damy, panno Lyman.

- Też jej to mówiłem, ale to jak rzucać grochem o ścianę - stwierdził Gordon. - Z drugiej strony dobrze, że 

background image

23

przyszliśmy. Inaczej leżałby pan w śniegu całą noc i dostał zapalenia płuc. Idź do domu, Cathy. Zawiozę Costaina 

do lekarza. Czy przyjechał pan powozem, milordzie?

-  Nie,  wynająłem  fiakra,  lecz  świetnie  dam  sobie  radę  -  zapewnił.  -  Proszę  zabrać  siostrę  do  domu,  sir 

Gordonie.

- Nie zostawimy pana w takim stanie na ulicy - powiedziała stanowczo Cathy. - Mieszkamy dwa kroki stąd. 

Musi pan najpierw pójść z nami. - Odwróciła się do Gordona. - Zaprowadzimy go do gabinetu. Nikt nie zauważy.

- Doskonały pomysł. Dobrze, że pomyślałem o zostawieniu otwartych drzwi.

- Proszę tylko pomóc mi znaleźć dorożkę - protestował Costain. - Nie chcę sprawiać państwu więcej kłopotu.

Nigdzie nie widać było jednak żadnej dorożki, a gdy dotarli do King Charles Street, Costain poczuł się tak 

słaby, że zgodził się odrobinę odpocząć. Pomogli mu wejść po schodkach prowadzących do gabinetu i posadzili na 

kanapie  przed  zimnym  kominkiem.  Gordon  zajął  się  rozpalaniem  ognia,  a  Cathy  podała  Costainowi  kieliszek 

sherry.

- Poproś Simmonsa o dzbanek wody i plaster, Gordonie - poleciła bratu Cathy. - Powiedz mu, że skaleczyłeś 

się w palec.

Gordon obwiązał sobie rękę chusteczką do nosa wyszedł poszukać Simmonsa. Po chwili przyniósł do gabinetu 

wszystko, co potrzebne.

- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu - powtórzył dwa czy trzy razy Costain, kiedy Cathy opatrywała mu 

ranę. Był bardzo blady.

- Mam nadzieję, że nie bardzo boli - powiedziała, przecierając ostrożnie rozcięcie na skroni.

Uśmiechnął się słabo i powiedział:

- Nasze pielęgniarki w Hiszpanii nie miały tak delikatnego dotyku.

Kiedy  pochylona  nad  nim  Cathy  kończyła  opatrunek,  zauważył  cień  ciemnych  rzęs  na  jej  policzku.  Potem 

podniosła  oczy  i  zobaczył  w  nich  prawdziwą  troskę.  Jego  spojrzenie  wywołało  rumieniec  na  jej  twarzy.  Gdy 

odsunęła  się,  żeby  poprawić  mu  poduszkę,  Costaina  uderzyło,  jaka  jest  drobna.  Poczuł  się  dziwnie  poruszony. 

Uroda panny Lyman nie należała do rodzaju, który zwala mężczyznę z nóg od pierwszego wejrzenia. To był raczej 

jakiś spokojny urok, który można docenić dopiero po pewnym czasie. Wydała mu się nieśmiała.

- Pewnie przeklina mnie pani w duchu - powiedział,

- Wprost przeciwnie, milordzie. To nasza wina. Gdyby nie krzyk Gordona, może ten człowiek nie zauważyłby 

pana.

- Nie ma o czym mówić. Uderzył zaraz po krzyku Gordona, ale musiał podkraść się dużo wcześniej. Nędzny 

ze  mnie  „guerrillero”.  Uczono  mnie  działania  w  takich  sytuacjach.  Pretensje  mogę  mieć  jedynie  do  śniegu. 

Zupełnie stłumił odgłos kroków tego zbira.

Skrzywił się, gdy dotknęła rany.

- Przepraszam. Nie widział pan, jak wyglądał?

- Jedynie w przelocie. Podszedł z tyłu i w momencie gdy go usłyszałem, wymierzył cios. Mam wrażenie, że 

chciał po prostu uciec nie zauważony.

- Więc pewnie obawiał się, że może go pan rozpoznać - wywnioskowała Cathy.

- Widziałem tylko rękę - powiedział Costain.

- Z grubymi palcami? - spytała przekornie.

background image

24

Costain odwzajemnił jej porozumiewawczy uśmiech. Miło mu było, że Cathy krząta się wokół niego, mimo że 

w  Hiszpanii  nie  znosił  takich  zabiegów.  To  oczywiście  dlatego,  że  jest  kobietą,  pomyślał.  Naprawdę  dość 

atrakcyjną kobietą, szczególnie gdy się uśmiecha.

-  Miał  rękawiczkę.  Może  to  zwykły  złodziej?  Chociaż  nie.  Złodziej  nie  uderzyłby  wiedząc,  że  zaraz  ktoś 

nadejdzie mi na pomoc.

- Na pomoc czy wprost przeciwnie? - spytała nasączając plaster lekarstwem.

- Powiedzmy: w dobrej wierze, by nie nazywać rzeczy po imieniu.

- Może czasem lepiej nazywać rzeczy po imieniu. Czy nie zniknął pański portfel?

Costain sięgnął do kieszeni.

- Nie. Zegarek również jest na swoim miejscu. Sądzę, że człowiek, który państwa napadł w domu, poszedł do 

parku w nadziei, iż spotkanie kochanków okaże się czymś innym. Szkoda, że mnie tam zobaczył.

Cathy pochyliła się nad nim i delikatnie przyłożyła plaster.

- Mam nadzieję, że rana zbyt panu nie dokucza.

Podniósł rękę, żeby lepiej przykleić opatrunek i musnął palcami jej dłoń. Cathy natychmiast cofnęła rękę.

- Proszę, niech pani to zrobi - powiedział opuszczając ręce.

Delikatnie przycisnęła plaster.

- Boli?

- To zupełny drobiazg dla weterana spod Badajos, panno Lyman. Ta mata fanfaronada to specjalnie dla pani. 

Proszę  nie  powtarzać  tego  Gordonowi.  Lecz  nie  miałem  na  myśli  guza  na  głowie  żałując,  że  napastnik  mnie 

widział.  Fakt,  iż  wiedziałem  o  spotkaniu  w  parku,  upewni  go,  że  współpracujemy.  Skąd  inaczej  wiedziałbym  o 

tym? To może być niebezpieczne...

Przyglądał  jej  się  przez  chwilę.  Cathy  pomyślała,  że  większe  niebezpieczeństwo  dla  niej  kryje  się  w  jego 

hipnotyzujących oczach.

- Nie spostrzegła pani, jak wyglądał mój napastnik? - spytał w końcu.

- Musiał już tam być, zanim ktokolwiek z nas się pojawił.

Costain skinął potakująco głową.

- Gordonowi się to nie spodoba, ale naprawdę muszę was poprosić o wycofanie się ze sprawy.

- Ma pan rację. Więcej przez nas kłopotu niż pożytku - zgodziła się niechętnie. - Żałuję, że ominie mnie taka 

przygoda.

-  Zaczyna  pani  gustować  w  szalonych  pomysłach  i  niesamowitych  zdarzeniach,  czyżbym  się  mylił?  Niech 

pani będzie ostrożna, bo polubi pani Byrona.

- To będzie wyłącznie pana wina.

Gordon wrócił z herbatą na tacy.

- Coś niesłychanego przyszło mi właśnie do głowy - powiedział z uśmiechem od ucha do ucha. - Wspomniał 

pan, że byłoby podejrzane, gdybym kręcił się w pobliżu Horse Guards...

- W istocie, sądzę, że to nie najlepszy pomysł - przerwał mu Costain.

- Ma pan rację. Muszę po prostu postarać się tam o pracę na cały etat.

Cathy prawie usłyszała jęk duszy Costaina.

- Obecnie nie zatrudniają nikogo - odparł szybko.

background image

25

- Nic nie szkodzi. Mama wszędzie ma znajomości. Nigdy by pan nie podejrzewał, ile koneksji towarzyskich 

może  mieć  tak  domatorsko  nastawiona  osoba.  Ona  to  załatwi.  Czy  sądzi  pan,  że  mógłbym  dostać  pokój  obok 

pańskiego?

- Jest zajęty. W Horse Guards wymagane są pewne kwalifikacje, sir Gordonie.

- Proszę mówić mi Gordie. Jak wszyscy przyjaciele. A jeśli chodzi o kwalifikacje, do licha, mam zaliczone 

dwa  lata  Oksfordu. Umiem  paplać  po francusku jak  ćwiczona  papuga. Papa zadbał, byśmy  poznali języki obce. 

Potrafię  też  czasem  coś  nabazgrać.  Będę  robił,  co  każą:  przepisywał  pisma  czy  cokolwiek  innego.  Niech  tam! 

Mogę nawet parzyć herbatę.

- Gordie, doskonale wiesz, że to nonsens - odezwała się Cathy. - Jakie my mamy pojęcie o kontrywiadzie? 

Przeszkadzamy  tylko  lordowi  Costainowi  w  jego  działaniach.  Właśnie  obiecałam,  że  nie  będziemy  się  więcej 

wtrącać do tej sprawy.

- Mów za siebie - z rozdrażnieniem stwierdził Gordon. - Jutro stawię się w Whitehall z prośbą o zatrudnienie.

Costain zrozumiał w lot, że należy tego uniknąć za wszelką cenę.

- Gordie, wydaje mi się, że lepiej będzie zachować anonimowość - powiedział. - Może pan być bardziej dla 

nas  użyteczny  jako  wolny  strzelec.  -  Spojrzał  ponad  ramieniem  Gordona  na  Cathy,  która  z  rozbawieniem 

potrząsnęła głową.

Gordon  wyraźnie  się  zainteresował.  Tak  naprawdę  nie  pociągało  go  siedzenie  za  biurkiem.  A  określenie 

„wolny strzelec” brzmiało zachęcająco.

- Co ma pan na myśli, Costain?

-  Niezwykle  by  mi  pomogło,  gdyby  mógł  pan  śledzić  pewne  osoby  -  odpowiedział,  naprędce  wymyślając 

jakieś zadanie, które zajęłoby chłopaka.

- To, oczywiście, wymagałoby przebrania - stwierdził ze śmiertelną powagą zawodowca Gordon.

- Och, naturalnie! Przebranie to podstawowa sprawa.

- Kogo mam śledzić?

-  Pewnego  pracownika  biura.  -  Costain  umilkł,  zastanawiając  się  nad  kimś  najmniej  znaczącym.  -  Pana 

Leonarda,  sekretarza  Cosgrave’a  -  ciągnął.  -  Mieszka  przy  Half  Moon  Street.  -  Ponieważ  pan  Leonard  całymi 

dniami  przesiadywał  w  biurze,  dodał:  -  Oraz  jego  żonę.  Dobrze  byłoby,  gdyby  zorientował  się  pan  w  jej 

poczynaniach.

- Żona działająca w cieniu, co? To mi pachnie czymś podejrzanym.

Costain i Cathy wymienili rozbawione spojrzenia.

- W najwyższym stopniu - przytaknął Costain.

- Może ją pan opisać?

- Nie, pańskim zadaniem będzie wyśledzić, w którym domu przy Half Moon Street mieszkają Leonardowie. 

Jeśli zobaczy pan damę wychodzącą z tego domu, proszę nie spuszczać jej z oka.

- Nie wymknie się. Może pan na mnie liczyć.

- Anglia na pana liczy.

- Anglia nie mogłaby znaleźć się w lepszych rękach.

Gordon  wziął  sobie  głęboko  do  serca  nowe  zadanie  i  przez  następne  pięć  minut  pochłonęło  go  całkowicie 

omawianie szczegółów maskującego stroju. Zamierzał przebrać się za kapelana, używając starego płaszcza ojca i 

background image

26

podniszczonego kapelusza.

Kiedy lord Costain poczuł się na tyle lepiej, by wyjść, Gordon wybiegł na ulicę w poszukiwaniu dorożki.

Cathy podeszła z gościem do drzwi.

- No, cóż... - powiedziała cicho. - Chyba musimy powiedzieć sobie do widzenia, lordzie Costain.

Zdziwiony uniósł brwi.

- To dezercja! Zostawi mnie pani na pastwę Gordiego, mimo że to pani właśnie ściągnęła mi go na głowę? 

Spodziewam się pani pomocy w wymyślaniu dla niego kolejnych zadań wagi państwowej.

- Podejrzewałam, że pani Leonard to podstęp.

- Odwiedzę państwa jutro po drodze na raut u lady Martin i wysłucham raportu Gordona. - Przez chwilę się 

wahał, po czym powiedział: - Możliwe, że napastnik tam będzie, sir John Martin pracuje przecież w Horse Guards. 

Mogłaby go pani rozpoznać. Zastanawiam się... Czy pani matka pozwoliłaby pani pójść ze mną na to przyjęcie?

- Tak, nie miałaby nic przeciw temu - odpowiedziała bez cienia kokieterii.

- Czy odpowiada pani godzina dziewiąta?

- Doskonale, milordzie - zgodziła się tłumiąc nieoczekiwaną radość.

- W takim razie, à  demain. - Skłonił się i wyszedł w chwili, gdy Gordon zatrzymał dorożkę.

W  drodze  do  domu  Costain  zastanawiał  się,  czy  nie  zachował  się  niegrzecznie.  Lady  Lyman  z  pewnością 

miała na niego oko jako ewentualnego zięcia. Miał zamiar wrócić do Hiszpanii, gdy tylko upora się z zadaniem w 

Horse Guards, a lekarz uzna ranę w nodze za wyleczoną. Nierozsądnie byłoby angażować się w znajomość z damą, 

jeśli nie pragnie jej poślubić. Cathy Lyman nie wyglądała na osobę, która traktuje takie sprawy lekko. Nie ma w 

sobie nic z pustej flirciarki czy kokietki. A poza tym nie jest już dzieckiem. Z pewnością myśli o zamążpójściu.

Pomyślał,  że  najlepiej  będzie  zaprosić  również  Gordona  na  ten  raut  u  lady  Martin,  sugerując  czysto 

profesjonalne intencje.

Myśli Cathy tej nocy nie krążyły wokół tematu małżeństwa. Costain dał jasno do zrozumienia, że ich wspólne 

wyjście ma charakter zawodowy. Czuła, jakby lord Costain był kimś nieosiągalnym, i marzyła jedynie, żeby mama 

go nie spłoszyła. Jakże miło byłoby pójść z tak przystojnym mężczyzną na kilka przyjęć, nawet gdyby nie łączył 

ich żaden romans. Może spotkałaby kogoś, kto by ją pokochał, a jeśli nie - no, cóż, przynajmniej spędziłaby wesoło 

czas w oczekiwaniu wyjazdu do Włoch z Gordonem.

Rozdział 5

W  pełni  usatysfakcjonowana  informacjami  wyczytanymi  w  „Debretfs  Peerage”,  nazajutrz  wieczorem  lady 

Lyman  włożyła  swą  najelegantszą  toaletę  w  związku  z  wizytą  trzeciego  syna  księcia  Halforda.  Raczyła  nawet 

pożyczyć Cathy na raut u lady Martin swój diamentowy naszyjnik.

- Widział już przecież twoje szmaragdy - skomentowała  krótko. - Nie chcemy, by pomyślał,  że masz tylko 

jeden przyzwoity naszyjnik. Zresztą i tak postanowiłam podarować ci go w prezencie ślubnym, Cathy.

-  To  tylko  raut,  mamo.  Nie  powinnaś  wiązać  z  tym  szczególnych  nadziei  -  powiedziała  Cathy,  szczęśliwa 

jednak, że może włożyć tego wieczoru diamenty.

Przyozdobiły specjalnie  na tę  okazję  dość  skromną  w  kroju  wiśniową  suknię z pięknego jedwabiu.  Toaleta 

wyglądała jak  nowa,  mimo  że  Cathy  miała ją  już  od  trzech  lat.  Nauczyła  się  kupować  niezbyt  ekstrawaganckie 

stroje, które nie wychodziły szybko z mody i przyozdobione nowym szalem, wstążką czy klejnotem świetnie służy-

background image

27

ły przez kilka sezonów.

-  Tylko  raut?...  Zaprosił  też  przecież  Gordona.  Moja  droga,  to  najlepiej  świadczy  o  poważnych  zamiarach. 

Dżentelmen nie zaprasza brata swej damy, dopóki jego intencje nie są sprecyzowane.

- Twoja matka ma rację - odezwał się Rodney. - Nie zadawałby sobie tyle trudu, gdyby nie chodziło o ciebie. -

Nie wierzył w ani jedno swoje słowo, lecz lubił przyznawać siostrze rację, szczególnie w sytuacjach, kiedy nic go 

to nie kosztowało.

Zanim gość pojawił się tego wieczoru, lady Lyman znała już nazwę jego posiadłości. Z księgi parów Wielkiej 

Brytanii  dowiedziała  się,  że  lord  Costain  jest  dziedzicem  Pargeter  w  Wiltshire.  Kiedy  przyszedł,  sondując 

delikatnie jego stan majątkowy, spytała:

- Zamierza pan spędzić Boże Narodzenie z rodziną, lordzie Costain, czy też we własnej posiadłości w Wilt-

shire?

- Jeśli wyjadę z miasta, spędzę święta u rodziców - odpowiedział niejasno.

-  A  kto  zajmuje  się  majątkiem  Pargeter  podczas  pańskiej  nieobecności?  Nierozważnie  jest  pozostawiać  na 

zbyt długo posiadłość pod opieką służby. Kończy się to najczęściej ogromnymi stratami, jeśli nie upadkiem. Czy 

hoduje pan bydło w Pargeter?

- Tak - odparł. - Zarządcą jest mój kuzyn, który wspaniale dba o gospodarstwo. Sądzę, że lepiej daje sobie 

radę, niż ja bym to zrobił.

- To spory majątek, nieprawdaż?

- Kiedyś posiadłość była niewielka, lecz z biegiem lat, zanim się urodziłem, osiągnęła około tysiąca akrów, o 

ile się nie mylę.

- Ach... - Pokiwała głową. - A dom? Czy to jedna z tych historycznych siedzib?

- Datuje się z czasów królowej Anny, madame. Interesują panią stare zamki?

Udało mu się sprowadzić rozmowę na temat architektury i uciec od spraw osobistych, nie zrażając przy tym 

gospodyni.

Kiedy wyruszyli na przyjęcie, stwierdził, że Gordon chyba nieprzypadkowo nie towarzyszy im w drodze, lecz 

jedzie oddzielnym powozem. Wyglądało to na przemyślany manewr, by zostawić go z Cathy sam na sam. Lady 

Lyman  myślała  o  wszystkim.  Jej  pytania  zdradzały  jasno  tok  myślenia  i  Costain  poczuł,  że  musi  wyjaśnić 

dziewczynie, jak się sprawy mają.

- Żałuję, że nie mogę więcej czasu spędzać w Pargeter - powiedział. - Ze względu na mój rychły wyjazd do 

Hiszpanii nie chcę przeszkadzać kuzynowi Paulowi w zarządzaniu majątkiem według jego uznania.

Wydawała się zupełnie nie poruszona tą informacją.

- Z pewnością czeka pan, aż noga zupełnie wyzdrowieje. Czy odczuwa pan poprawę?

-  Och  tak.  Głowa  też  miewa  się  dużo  lepiej.  Pani  opatrunek  zdziałał  cuda.  Wyjechałbym  jutro,  gdyby  nie 

zadanie, jakie  powierzył  mi  Castlereagh.  Lekarz  twierdzi,  że  nogę  trzeba  jeszcze  trochę  oszczędzać.  Upiera  się, 

bym  został  w  Anglii  do  wiosny.  -  To  dawało  mu  duży  margines  czasu  bez  narażania  się  na  niepotrzebne 

powikłania. - Może wyjadę wcześniej - dodał niezręcznie. - Praktycznie mogę wyjechać każdego dnia, gdy tylko 

wyjaśni się sprawa w Horse Guards.

Cathy odwróciła się do niego w powozie i powiedziała bez ogródek:

- Proszę nie zwracać uwagi na mamę. Zachowuje  się tak samo w stosunku do wszystkich  moich gości. Nie 

background image

28

próbuję pana złapać na męża, jeśli o to chodzi.

-  Ależ  droga  panno  Lyman!  -  Roześmiał  się  nerwowo.  -  Nie  pochlebiałbym  sobie  tak  bardzo,  proszę  mi 

wierzyć.

- Oczywiście - zgodziła się skwapliwie. - Jest pan jedynie młodszym synem, lecz kiedy czyjaś córka zbliża się 

do dwudziestu pięciu lat, matki obniżają swe wymagania.

-  Doskonale  więc...  Ponieważ  jesteśmy  szczerzy,  a  bardzo  sobie  cenię  szczerość  w  podobnych  sprawach, 

powiem pani, że skłamałem. Posiadłość Pargeter liczy dwa i pół tysiąca akrów pierwszorzędnych pastwisk.

- Nie powtórzę tego mamie - powiedziała Cathy i roześmiała się, nie było jej jednak szczególnie wesoło.

- To oczyszcza atmosferę między nami!

- Czy w Horse Guards wydarzyło się dziś coś ciekawego? - spytała, by podkreślić w jakim świetle widzi ich 

wspólne wyjście.

- Sądzę, że Harold Leonard zaczyna mi odrobinę ufać. Rano powierzył mi pewne pismo, gdyż sam nie czuł się 

na sitach  tym  zająć. Miał  gorączkę, to  chyba silne  przeziębienie, i  wcześniej  wyszedł do domu. Pan Burack nie 

wyglądał na uszczęśliwionego, że powierzono mi jakiś dokument do rozpatrzenia. Lord Cosgrave wpadł w szał z 

jakiegoś powodu i rzucił kałamarzem w ścianę.

- A lord Costain?

-  Zajął  się  odpowiedzią  na  niezbyt  ważne  pismo:  prośbę  rządu  o  pewne  informacje,  po  czym  ślęczał  nad 

regulaminem  formalnej  procedury  w  odniesieniu  do tajnych  dokumentów.  Nawet  w  tak  rzadkich  sytuacjach jak 

dzisiejsza muszę wiedzieć dokładnie, co zrobić z danym dokumentem. A co zdziałał dziś nasz tajny agent?

- Detektyw zakochał się w pani Leonard - stwierdziła Cathy.

- W pani Leonard? Musi lubić starsze damy. Jestem zdumiony. Jej mąż to stary, nudny fajtłapa.

-  Och,  żona  jest  zupełnie  inna!  Gordon  twierdzi,  że  to  diament  pierwszej  wody,  co  znaczy,  że  nie  jest  ani 

szpetna, ani stara.

- Jeśli  odkrył coś, co ją kompromituje,  musimy to tak wyolbrzymić, by przestał sobie wyobrażać, że jest w 

niej zakochany.

Cathy popatrzyła na Costaina zaskoczona.

- Więcej się po panu spodziewałam, miłośniku Byrona! Urok grzechu sprawi jedynie, że stanie się dla niego 

bardziej pociągająca. Musimy użyć spartańskiej metody.

- Ma pani na myśli namoczenie go w zimnej wodzie?

- Gra na flecie - oświadczyła. - Spartanie mieli tak naturalny pociąg do walki, że uczono ich gry na flecie, by 

złagodzić  gwałtowny  temperament.  Gordona  tak  podniecają  romanse  i  intrygi,  że  jedynym  sposobem 

powściągnięcia jego apetytu będzie wmówienie mu, iż pani Leonard jest osobą godną szacunku. Oczywiście, nie 

twierdzę, że nie jest - dodała pospiesznie. - Nic nie wiem o tej damie.

- Ja też nie, lecz znam jej męża i jeśli pani Leonard jest podobna do niego, nie sądzę, by cokolwiek groziło 

Gordonowi.

Przyjęcie  było  w  pełnym toku,  gdy przybyli  na  miejsce.  Lady Martin  udekorowała sufit  swego ogromnego 

salonu witkami trzciny i czerwonym aksamitem z okazji zbliżającego się zimowego sezonu. Koloryt wiosennych, 

pastelowych sukien pań zajęły miejsce barwy miedzi, zieleni i wiśni.

Gospodynię cieszyło, że złapała tego wieczoru w swoją sieć lorda Costaina i  z zaciekawieniem przyglądała 

background image

29

się, kogóż to ze sobą przyprowadził. Twarz towarzyszącej mu damy wydawała jej się skądś znajoma, nie mogła 

sobie jednak przypomnieć nazwiska.

- Pozwoli pani przedstawić sobie pannę Lyman - powiedział Costain.

-  Panna  Lyman?  Czyżby  córka  sir  Aubreya?  Spotkałam  panią  wieki  temu  we  Francji.  Pewnie  pani  nie 

pamięta.

Costain spostrzegł rumieniec zażenowania na twarzy Cathy.

-  Tak,  pamiętam  -  odpowiedziała.  -  To  było  na  przełomie  wieków,  wydaje  mi  się,  podczas  przyjęcia 

noworocznego, w którym mogły uczestniczyć również dzieci.

- A więc pani jest Cathy Lyman - powiedziała lady Martin, uważnie lustrując postać dziewczyny od stóp do 

głowy.

- Dzieci wyrosły na czarujące damy, nie sądzi pani? - spytał Costain.

- W istocie! A jak miewa się pani matka, panno Lyman?

- Cieszy się świetnym zdrowiem, madame. Przekażę mamie, że pytała pani o nią.

Przeszli  do  sali  balowej,  gdzie  zaczynał  właśnie  rozbrzmiewać  walc.  Costain  niepewnie  zerknął  na  Cathy. 

Noga nieco mu dokuczała po eskapadzie do parku St. James. Dałby sobie świetnie radę z innym tańcem, lecz w 

walcu partnerka odczuje każde jego potknięcie.

Podniosła na niego lekko zirytowane spojrzenie.

- Nie, nie jestem mistrzynią walca - powiedziała. - Taki taniec nie istniał w czasach, gdy odbierałam edukację.

Uniósł brwi.

-  A jaki taniec był modny  w zamierzchłych czasach, kiedy odbierała pani edukację,  mademoiselle? - spytał 

żartobliwie.

-  Podrygiwaliśmy  w  kółku  w  takt  bębenka,  ponieważ  nie  było  wtedy  jeszcze  prawdziwych  instrumentów 

muzycznych.

- Proszę przyjąć wyrazy mego podziwu, wspaniale się pani zachowała do naszych czasów. Jest pani odrobinę 

starsza, niż sądziłem, i na tyle wiekowa, by wyzbyć się barbarzyńskich manier mrocznej przeszłości.

- Sędziwy wiek nie przeszkodzi mi jednak. Zatańczę walca! Kiedyś przychodził do nas wynajęty przez mamę 

dla Gordona nauczyciel tańca.

- Nie dla Cathy?

Po raz pierwszy użył jej imienia. Zauważyła to, lecz nie zareagowała.

- Gordon naturalnie potrzebował partnerki - odparła.

- Oto kobieta z charakterem... - powiedział przyglądając jej się z lekkim uśmieszkiem. - W oczach lady Martin 

pozostała  pani  grzeczną  dziewczynką,  wobec  mnie  jednak  nie  oszczędza  pani  swoich  ostrych  pazurków.  Czym 

sobie na to zasłużyłem?

- Niczym, ale był pan tego bliski.

-  Ależ nie,  źle mnie pani zrozumiała. Proszę o odrobinę cierpliwości, zanim znów mnie pani  porani. A po-

pełnię pewnie tego wieczoru tyle niezręczności, że będzie ku temu okazja. Batem się, czy nie okażę się dla pani 

kiepskim partnerem w walcu. - Znacząco zerknął na nogę.

Cathy podniosła dłoń do ust.

- Och, pańska noga! Przepraszam, Costain. Zupełnie nic nie widać, kiedy pan chodzi. Zapomniałam...

background image

30

Costain nie lubił użalać się nad swoją raną. Machnął ręką i powiedział:

- Nie chodzi o nogę, lecz o dwie lewe nogi, dlatego się zawahałem. Zresztą, jeśli pani pozwoli, jestem gotów.

Cathy przygryzła wargę.

- Na pewno?

- Chodźmy - powiedział stanowczo. - Tracimy tę piękną muzykę.

Chwycił  ją  w  ramiona  i  dołączyli  do  wirujących  par.  Cathy  z  ogromną  przyjemnością  stwierdziła,  że  jest 

obiektem  powszechnego  zainteresowania.  Wiedziała,  że  zawdzięcza  to  osobie  swego  partnera,  nie  psuło  jej  to 

jednak  zupełnie  doskonałego  humoru.  Costain  dobrze  tańczył  walca,  szczególnie,  jeśli  wziąć  pod  uwagę  jego 

sztywną  nogę.  Falujący  i  wirujący  w  takt  muzyki  tłum  wprowadzał  nastrój  euforii.  Takie  powinno  być  życie. 

Właśnie tak wyobrażała sobie przyszłość, kiedy była młodsza.

Gdy  Costain  z  uśmiechem  pochylił  głowę,  przez  moment  pomyślała,  że  mu  się  podoba.  W  jego  oczach 

dostrzegła jakiś szczególny błysk.

-  Widzę,  że  lady  Jersey  przygląda  się  pani  ze  zmarszczonym  czołem,  panno  Lyman.  Nie  wygląda  na 

przekonaną, że pani podeszły wiek upoważnia do walcowania bez jej zezwolenia.

- Może powinnam była przyjść w panieńskim czepeczku...

- Nie, raczej w turbanie. Świetnie pasowałby do pani urody. Z trzema piórami przypiętymi broszą. Koniecznie 

trzy piękne pióra. Dwa nie dają należnego efektu.

- Nie dlatego wpina się trzy pióra. Trójka jest szczęśliwą liczbą - powiedziała.

Cathy  nigdy  nie  była  mistrzynią  salonowych  rozmówek  tego  rodzaju,  ale  teraz  taniec  wprawił  ją  w  tak 

euforyczny nastrój, że to przekomarzanie się sprawiało jej przyjemność.

- Nie przyszłoby mi na myśl, że wierzy pani w tak niedorzeczny przesąd, panno Lyman. Wszyscy wiedzą, że 

najszczęśliwszą liczbą jest siódemka. Proszę wyobrazić sobie damy wystrojone w tyle piór. Istny strusi  ogon na 

głowie! Swoją drogą, cóż za malowniczy obraz: tłum strusi walcujących w salonie lady Martin.

- Och, co też pan wymyśla!... - Roześmiała się.

Dostrzegł w jej oczach blask i poczuł się winny. To, co dla niego było zwykłym żartem, ona wydawała się 

odbierać jako flirt. Zmienił nieco ton:

- Zauważyła pani kogoś podobnego do napastnika?

Pytanie  sprowadziło  Cathy  brutalnie  na  ziemię.  Była  dotąd  tak  pochłonięta  Costainem,  że  nawet  się  nie 

rozejrzała. Zrobiła to jednak teraz. Wszyscy mężczyźni wokół byli raczej przeciętnego wzrostu i postury, żaden nie 

wyróżniał się niczym specjalnym. Tak niewiele pamiętała, że jakiekolwiek porównania nie miały sensu.

- Nie - powiedziała. - Może Gordon ma więcej szczęścia.

- Poszukamy go później. Teraz cieszmy się muzyką.

Czar wieczoru prysł w tej chwili, lecz Costain zachowywał się bardzo uprzejmie. Po każdym tańcu podchodził 

do  niej  i  przedstawiał  kolejnych  dżentelmenów.  Odnowiła  również  znajomość  z  kilkoma  dawniej  spotkanymi 

osobami, co sprawiło jej prawdziwą radość. Tylko jedno psuto jej humor. Dlaczego Costain przedstawia jej takich 

starych mężczyzn? Dwóch z nich było wdowcami, a jeden nawet lekko siwiał. Czyżby uważał, że jest za stara dla 

jego rówieśników? Ma przecież co najmniej pięć lat mniej od Costaina.

Ucieszyła się, gdy pod koniec kotyliona podszedł do nich przystojny młody dżentelmen.

- Costain - powiedział z uśmiechem. - Czy mogę zatańczyć z twoją uroczą partnerką?

background image

31

Widząc, że Cathy przygląda mu się z sympatią, Costain odpowiedział:

- Oczywiście. Panno Lyman, oto mój kolega, pan Burack.

Składając  ukłon,  Cathy  nie  bez  przyjemności  przyjrzała  się  dokładnie  panu  Burackowi.  Był  to  postawny 

młody człowiek o włosach z takim samym kasztanowatym odcieniem jak jej, brązowych oczach i miłym uśmiechu. 

Jego żakiet był równie nienagannie skrojony jak ubranie Costaina i podkreślał jeszcze lepiej zgrabną sylwetkę.

Kiedy odeszli na parkiet, Burack spytał:

- Od dawna zna pani Costaina?

- Nie, proszę pana. Czy panowie są starymi przyjaciółmi?

-  Poznałem  go  dopiero  tydzień  temu,  gdy  zaczął  pracować  dla  Cosgrave’a.  Bohater  wojenny,  z  tego  co 

słyszałem.

- Tak, został postrzelony w nogę pod Badajos.

- Dziwne, że tak świetnie tańczy - skomentował pan Burack.

-  Rana  szybko  się  goi  -  odpowiedziała  spoglądając  na  niego  podejrzliwie.  Czyżby  sugerował,  że  Costain 

symuluje? - Lord Costain nie może doczekać się wyjazdu do Hiszpanii - dodała.

-  Wydaje  mi  się,  że  trudno  mu  wytrzymać  bez  przygód.  U  nas  w  Horse  Guards  jest  dość  nudno.  Chyba 

niechętnie przyjął tę pracę.

- Sądzę, że lord Costain należy do mężczyzn, którzy lubią działać i służyć krajowi.

- Jakże to szlachetne.

Ton pana Buracka nie zdradzał jednak szczerego podziwu. Cathy wyczuta w jego zachowaniu coś w rodzaju 

urazy.  Czy  była  to  tylko  zwykła  męska  zazdrość  o  zasługi  wojenne?  Czy  obawiał  się,  że  Costain  przyćmi  jego 

osobę również w pracy?

Kolejne pytanie Buracka wprawiło ją w stan alarmu:

- Jak państwo się poznali? - Przeszywał ją świdrującym wzrokiem.

- Nasze rodziny znają się od dawna, panie Burack - powiedziała chłodno i natychmiast zmieniła temat: - To 

chyba pierwsze przyjęcie w sezonie, prawda? Jak pięknie pachną gałązki jedliny.

Pan  Burack  wyglądał  na  zawiedzionego,  lecz  dobre  wychowanie  nakazywało  przerwać  rozmowę  na  temat 

Costaina, Jeśli dama tak jednoznacznie się temu sprzeciwiała.

Pod koniec tańca powiedział:

- Czy pozwoli pani złożyć sobie wizytę któregoś dnia, panno Lyman?

- Jeśli ma pan ochotę - odpowiedziała bez entuzjazmu.

- Gdzie pani mieszka?

- Przy King Charles Street, niedaleko miejsca, gdzie pan pracuje.

- Ach tak!... - W jego głosie brzmiało zdziwienie.

Costain pojawił się zaraz po zakończeniu tańca.

- Napijmy się wina - powiedział i odciągnął Cathy na bok.

- Wypytywał mnie, lordzie Costain! - powiedziała wzburzona. - Czy to  możliwe,  by powodem kłopotów w 

Horse Guards był pan Burack?

Costaina zainteresowała ta sugestia.

- Jest podobny do napastnika?

background image

32

Cathy  zatrzymała  się  w  drzwiach  salonu  i  obejrzała  za  siebie.  Wyobraziła  sobie  Buracka  w  kapeluszu 

wciśniętym na oczy, z chustką zakrywającą resztę twarzy.

- Wydaje mi się, że to był starszy, szczuplejszy mężczyzna. Może, gdyby przygarbił ramiona...

- A głos? - pytał coraz bardziej zaciekawiony Costain.

- Jest zupełnie inny, ale napastnik umyślnie mówił niskim tonem, żeby mnie przestraszyć.

- Dziwne, że tak koniecznie chciał panią poznać.

Cathy znów poczuła wzrastającą irytację:

- Zdarza się czasem, że jakiś dżentelmen pragnie być mi przedstawiony.

Costain na chwilę spuścił głowę zagryzając wargi, a potem roześmiał się.

- Uprzedzałem panią, że moja niezręczność prędzej czy później wyprowadzi panią z równowagi. Jeśli mogę 

naprawić jakoś błąd, to powiem, że lord Duncan i sir Andrew Longford usilnie prosili o okazję poznania pani.

-  Najwyraźniej  moje  uroki  doceniają  jedynie  dojrzali  mężczyźni.  -  Nie  była  zbyt  ucieszona,  gdyż  obaj 

wymienieni panowie zbliżali się do czterdziestki.

-  Burack  nie  jest  starcem  -  zauważył,  a  kiedy  potrząsnęła  głową  poprawiając  włosy,  dodał:  -  I  Costain, 

przedwcześnie dojrzały jak na swój młodzieńczy wiek dwudziestu dziewięciu lat, również docenia pani czar.

- Chodźmy sprawdzić, czy Gordonowi się nie poszczęściło - powiedziała i wyszli z salonu.

Młody Lyman wyszedł im na spotkanie z bocznego saloniku. Cathy natychmiast podzieliła się z nim swymi 

podejrzeniami wobec Buracka.

- Co właściwie chciał z ciebie wyciągnąć? - spytał Gordon.

- Od jak dawna znam lorda Costaina, jak się poznaliśmy i stwierdził, że to dziwne, iż tak dobrze tańczy ze 

zranioną podobno nogą.

- Daję słowo, ten typ to zwykły prostak! - wykrzyknął Gordon. - Jest albo zielony z zazdrości, albo to nasz 

szpieg.

-  To  rzeczywiście  mogła  być  zazdrość  -  zastanowiła  się  Cathy,  po  czym  gwałtownie  odwróciła  się  do 

Costaina. - Nie o mnie oczywiście. Miałam na myśli pański tytuł i zasługi wojenne.

-  Głupie  gadanie! To  prostak w  przebraniu  dżentelmena -  zadrwił  Gordon. -  Zapomnijmy  o  nim. Mam  coś 

naprawdę interesującego do zameldowania, Costain.

Rozejrzał  się  wokół.  Tłum  kierował  się  do  bocznego  saloniku,  gdzie  szpaler  służących  ustawiał  gorące 

potrawy na stole. W powietrzu unosił się aromat homarów duszonych w winnym sosie i zapach pieczeni.

- Znajdziemy jakieś spokojne miejsce - powiedział Gordon i ruszył korytarzem.

Zatrzymał się przy drzwiach biblioteki i skinął głową, żeby weszli za nim.

- A co z kolacją? Jestem głodna - spytała Cathy.

- Do licha, czy tobie wydaje się, że praca wywiadowcy polega na tańczeniu walca i zajadaniu smakołyków? -

zbeształ ją brat. - Przez cały dzień włóczyłem się po lodowatych zaułkach wśród świszczącego wietrzyska, by nie 

stracić z oczu pani Leonard. Muszę przekazać mój raport lordowi Costainowi.

- Zjemy później - pojednawczo powiedział Costain i wprowadził Cathy do biblioteki.

Rozdział 6

Zapobiegliwa gospodyni przygotowała w bibliotece karafkę sherry i kieliszki, gdyby ktoś z gości zechciał się 

background image

33

tu schronić. Gordon podszedł do stolika przy palącym się kominku, nalał trunku i rozdał kieliszki.

-  Na  zdrowie  -  powiedział  i  przysiadłszy  na  krawędzi  fotela,  pochylił  się  do  Costaina,  który  swobodnie 

rozsiadł się na kanapie obok Cathy. Oczy Gordona błyszczały z podniecenia.

Costain  był  zmęczony  po  całym  dniu  pracy  i  tańcach  tego  wieczoru.  Miał  ochotę  odprężyć  się  przy  ogniu 

kominka i winie. Rodzeństwo Lymanów najwidoczniej wzięło sobie do serca swój udział w szpiegowskiej aferze, 

ale  ponieważ nie  groziło im  żadne realne  niebezpieczeństwo, postanowił traktować  sprawę jak pewnego rodzaju 

grę.

- Co pan odkrył, Gordonie? - spytał.

Klnę  się  na  Boga,  Costain,  pani  Leonard  to  strzał  w  dziesiątkę.  Siedzi  w  tym  po  czubek  swego  ślicznego 

noska. Ma powiązania ze wszystkimi Francuzami w mieście.

- Co pan powie?

-  Tak,  sir.  Francuska  krawcowa  szyje  jej  suknie,  madame  Marchand.  Francuska  modystka  dostarcza  jej 

kapeluszy, mademoiselle Dutroit, której pracownia znajduje się tuż obok salonu madame Marchand. To prawdziwa 

klika. A ona, pani Leonard, była dziś również w sklepie z zabawkami po drugiej stronie ulicy. Właściciele używają 

nazwiska Whitfield, udając, że są Anglikami, lecz połowa rzeczy w sklepie pochodzi z Francji. Jak sprowadzają to 

wszystko, kiedy jesteśmy z Francuzami w stanie wojny? Mają lusterka, perfumy i wszystkie te śmieszne drobiazgi, 

które  kobiety  ustawiają  na  toaletkach.  -  Wzburzenie  sprawiło,  że  nieświadomie  parodiował  w  tej  chwili  sposób 

bycia swego ojca. Przemowa nabrała na koniec tonu wyroczni. - To niedopuszczalne, by Francuzi do tego stopnia 

panoszyli się na Bond Street. Powinien się pan tym zająć.

- Większość eleganckich kobiet ubiera się u francuskich krawcowych, Gordie - zauważyła Cathy, spoglądając 

pytająco na Costaina.

- A francuska modystka? Odpowiedz mi na to pytanie!

- Mama ostatnio kupiła kapelusz u mademoiselle Dutroit. Sama chciałabym mieć ten piękny czerwony, który 

widziałam u niej na wystawie. Ze wspaniałą czarną kokardą z przodu.

- Pociesznie byś w czymś takim wyglądała, Cathy. Do kapelusza w tym stylu trzeba mieć odpowiednią twarz. 

Poza tym pani Leonard kupiła go dzisiaj. Wyglądała w nim wprost bosko!

- Ależ cena była zawrotna! - powiedziała Cathy. - Pani Leonard musi być bogata.

- Jeśli jest bogata, to są to jej własne pieniądze - stwierdził Costain w zamyśleniu pocierając brodę. - Harold 

Leonard ma jedynie skromną pensję. Często narzeka na wysokie koszty życia w Londynie. Jakiego rodzaju kobietą 

jest pani Leonard?

- Dama pierwszej klasy. Dobry powóz, piękne czarne futro, kruczoczarne lśniące włosy, delikatna jasna cera, 

ciemne oczy i cudowna figura.

- Albo ma przyjaciela, albo własny majątek - zdecydował Costain. - To dziwne, że młoda piękność związała 

się z panem Leonardom, który nie może poszczycić się ani sławą, ani bogactwem.

- Zapytamy mamę - powiedział Gordon. - Ona zna wszystkich albo kogoś, kto zna wszystkich. Nie uwierzy 

pan,  ale  przyjaźniła  się  w  młodości  z  księżną  Devonshire.  Do  dziś  otrzymuje  na  urodziny  życzenia  od  księcia 

regenta.

Ponieważ Gordon nie zdradzał objawów niebezpiecznego zaślepienia panią Leonard, a ona wydawała się dość 

aktywna, by chłopak miał zajęcie, Costain skłonny był pozwolić mu nadal ją śledzić.

background image

34

-  Szkoda,  że  pan  Leonard  zapadł  na  zdrowiu,  gdyż  mielibyśmy  okazję  ujrzeć  dziś  jego  niezwykłą  żonę  -

powiedziała Cathy.

Gordon popatrzył na nią zdumiony.

- Co ty wygadujesz? Ona tu jest! Jak ci się wydaje, dlaczego mimo obecności panny Stanfield kręciłem się 

koło salonu do gry w karty? Nie spuszczałem z oka pani Leonard.

- Ona tu jest? - Cathy odstawiła swój kieliszek.

- Właśnie ci powiedziałem.

- Chodźmy ją zobaczyć - stwierdziła wstając.

-  Popatrzeć  nie  zaszkodzi  -  powiedział  Costain  niechętnie  podnosząc  się  z  kanapy.  -  Lecz  niech  pan  nie 

zwraca na siebie uwagi, Gordonie. Takie sprawy wymagają dyskrecji.

Gordon w skupieniu dotknął palcem nosa.

-  Mama  będzie  tu  nieoceniona...  Przykro  mi,  że  nie  mogę  pana  przedstawić  pani  Leonard,  gdyż  sam  nie 

zdołałem jeszcze oficjalnie zawrzeć znajomości, mimo iż rozmawiałem z nią. Upuściła kartę na podłogę, a ja jej 

podałem. Powiedziała: „Dziękuję”. W zapomnieniu wyrwało jej się kilka słów po francusku do partnera w grze. To 

chyba było: N’est-ce pas?

- Każdy używa tego zwrotu! - roześmiała się Cathy.

- Tak, lecz ona wypowiedziała to ze specjalnym akcentem - podkreślił.

- Może fakt, iż pracuję z jej mężem, ułatwi zawarcie znajomości - powiedział Costain. - Proszę mi to zostawić.

Kiedy  weszli  do  salonu,  gdzie  posilali  się  goście,  Gordon  wskazał  im  ową  niezwykłą  damę.  Pani  Leonard 

wyglądała  tak,  jak  ją  opisał:  była  to  piękna  brunetka  w  dojrzałym  wieku,  ubrana  strojnie  i  dość  wyraźnie 

uszminkowana. Na szyi miała ciężki sznur pereł, a wspaniała diamentowa brosza we włosach podtrzymywała trzy 

zdobiące fryzurę pióra. Costain patrzył jak urzeczony. Nie mógł uwierzyć, że ten stary nudziarz Harold Leonard 

ma tak  olśniewającą  żonę. Różnica  wieku była  tak duża,  że  mógłby  chyba  być jej ojcem. Po  lewej  stronie pani 

Leonard zauważył jedno wolne miejsce.

-  Poproszę  lady  Martin,  żeby  posadziła  mnie  obok  niej  -  powiedział.  -  Po  drugiej  stronie  stołu  widzę  dwa 

wolne miejsca. Może zaprowadzi pan tam siostrę, Gordonie?

- Oczywiście. Najwyższy czas coś przekąsić, umieram z głodu. Chodź, Cathy.

Cathy spojrzała na Costaina z wyrzutem.

-  Mam  nadzieję,  że  zje  pan  kolację  w  miłym  towarzystwie,  lordzie  Costain  -  powiedziała  i  zamaszyście 

odeszła za bratem.

Wokół  panował  zgiełk  i  szum  różnych  rozmów,  nie  słychać  więc  było,  o  czym  mówią  goście  po  drugiej 

stronie  stołu.  Do  Cathy  dotarły  jednak  urywki  konwersacji.  Costain  przedstawił  się  i  ze  świetnie  udanym 

zaskoczeniem ucieszył się na wieść, że pani Leonard jest żoną jego kolegi z biura.

-  Jest  pani  tak  młoda!  -  stwierdził  pełnym  podziwu  tonem,  po  czym  roześmiał  się  tym  znanym  Cathy,  pół 

uwodzicielskim,  pół  nieśmiałym  śmiechem  i  dodał:  -  Ależ  jestem  nietaktowny,  można  by  pomyśleć,  że  pan 

Leonard jest wiekowym staruszkiem.

Pani Leonard zamrugała swymi długimi rzęsami.

-  Wybaczam  panu,  lordzie  Costain.  Często  słyszę  podobne  uwagi.  To  prawda,  że  jest  między  nami  pewna 

różnica wieku, lecz staram się dobrze grać rolę matrony. Stąd pióra przy fryzurze... - dorzuciła kokieteryjnie.

background image

35

- Są absolutnie urocze, madame. Bardzo gustowne.

Jakżeż on umie prawić komplementy, pomyślała Cathy. Tak samo uśmiechał się do niej w walcu. Jakiś pan 

Hargrave  po  jej  lewej  stronie  próbował  podtrzymywać  grzeczną  konwersację  i  kiedy  znów  wróciła  do 

podsłuchiwania, zauważyła, że Costain wtrąca do rozmowy francuskie wyrażenia:

- Nie, jeszcze na to za wcześnie. Entre nous, nie mam zbyt wielkiej ochoty spędzać świąt en familie. A co pani 

planuje na Boże Narodzenie?

Musiała spytać go, gdzie spędzi święta. A potem powiedziała czystą angielszczyzną:

-  Chciałabym  wywieźć  męża  na  tydzień  na  wieś.  Niestety,  dotąd  nie  otrzymaliśmy  żadnego  zaproszenia. 

Zresztą jestem pewna, że on i tak nigdzie się nie ruszy. Mąż jest tytanem pracy, a ja nie mogę wyjechać z miasta 

bez niego.

- Doskonale znamy w Horse Guards jego oddanie pracy. Wszystkich nas zawstydza. Ale nawet Bóg pozwolił 

sobie przecież na odpoczynek siódmego dnia.

Cathy poczuła szturchnięcie w łokieć. Odwróciła się do Gordona.

- Czy on chce coś z niej wyciągnąć, czy ją uwodzi? - syknął jej do ucha.

- Prawdopodobnie i jedno, i drugie - odpowiedziała z miną nieco rozbawionej obojętności.

Zainteresowanie Gordona wyraźnie wzrosło.

- Pracownik wywiadu rzeczywiście powinien uciekać się czasem do takich metod. Muszę to zapamiętać.

- Nie waż się próbować z nią żadnych sztuczek, Gordie. Jest od ciebie dużo starsza i o wiele przebieglejsza, 

niż sądzisz.

Po kolacji Gordon gdzieś zniknął, a Costain podprowadził do Cathy panią Leonard.

- Panna Lyman jest starą przyjaciółką mej rodziny - powiedział do pani Leonard. - Cathy, oto pani Leonard. 

Jej mąż jest moim kolegą z biura.

Kobiety wymieniły kurtuazyjne uśmiechy.

- Czy ten przemiły chłopiec u pani boku to brat, panno Lyman? - spytała dama.

- Tak. A czy pani ma liczną rodzinę, madame? - Cathy chciała przypomnieć Costainowi, że jego towarzyszka 

jest mężatką.

-  Niestety,  ominęło  mnie  to  szczęście,  mam  jednak  ukochaną  małą  suczkę.  Jest  dla  mnie  wszystkim! 

Nazwałam ją May, gdyż pojawiła się u mnie w maju. Jest spod znaku Byka, podobnie jak ja. To ziemski znak. Tak 

miła  i  czuła,  oczywiście  jeśli  nie  jest  atakowana. Wtedy  staje  się  dość  złośliwa.  Ma  upodobanie  do  sztuki,  a  w 

szczególności uwielbia muzykę. To nasza wspólna cecha. Interesują się państwo horoskopami?

Z błyskiem w oczach popatrzyła na rozmówców. Obydwoje przyznali, że nie mają o tym pojęcia.

- Och, to fascynująca dziedzina - stwierdziła. - Żyję wśród gwiazd. To one powiedziały mi o upodobaniu May 

do  muzyki.  Gdy  moja  psinka  jest  czymś  zdenerwowana,  gram  dla  niej  na  fortepianie.  Ostatnio  szczególnie 

przepada za walcem.

Cathy nie wiedziała, co powiedzieć na ten stek bzdur.

- Ja mam kotka... - wybąkała.

- Ja też miałam, lecz May była zazdrosna. Musiałam go oddać.

Pani Leonard odwróciła się do Costaina, by spytać o jego znak zodiaku. Dowiedziawszy się, że jego urodziny 

przypadają w październiku, uśmiechnęła się z satysfakcją.

background image

36

- Tak też sądziłam! Lew. Przywódca z natury! - stwierdziła, dodając, jakie to rozliczne zalety charakteryzują 

ten znak.

Gwiezdny rodowód Cathy jej nie zainteresował.

Kiedy znów rozbrzmiała muzyka, pani Leonard wydała z siebie smętne westchnienie i powiedziała:

- Chyba dla mnie już czas wracać do gry w karty. Wy, młodzi, biegnijcie się bawić.

Costain złapał przynętę i spytał, czy nie zechciałaby z nim zatańczyć.

- Naprawdę, nie powinnam, gdy mój biedny mąż został w domu złożony chorobą, ale ten jeden raz... Mam 

nadzieję, że to prawda, iż ludzie podziwiają nas za cnoty, ale lubią za ułomności. Ja mam strasznie dużo wad.

Lord Costain żywo zaprzeczył temu samooskarżycielskiemu wyznaniu.

- Doprawdy, trudno w to uwierzyć... Nie, to wprost niemożliwe. Mąż wyraża się zawsze o pani z największą 

atencją.

Jakimś niewidzialnym gestem Costain przywołał jednego z przyjaciół, który zajął się Cathy, i zniknął z panią 

Leonard.  Po  zakończeniu  tańca  wrócił  już  bez  partnerki.  Cathy  ogarnęła  furia  na  widok  jego  zadowolonego 

uśmiechu. Sztywnym tonem spytała, czy zechciałby odwieźć ją do domu, gdyż rozbolała ją głowa.

- Może pan tu wrócić, jeśli dobrze się pan bawi - dodała patrząc w stronę damy, której towarzystwo okazało 

się tak zajmujące.

- Posunąłem się na tyle, na ile pozwala przyzwoitość pierwszego dnia znajomości - odparł nie ukrywając, że 

zrozumiał aluzję.

- Nie wątpię.

Costain  pożegnał  się  z  gospodynią  i  natychmiast  wezwał  powóz.  Gordon  postanowił  zostać  na  przyjęciu  i 

spróbować poprosić do tańca pannę Stanfield.

- Naprawdę rozbolała panią głowa czy to napad złego humoru? - spytał w drodze do domu Costain.

-  Czy  nie  ma  prawa  rozboleć  mnie  głowa  po  tym,  jak  publicznie  mnie  zlekceważono?  -  odpowiedziała 

pytaniem. - Sądzi pan, iż nikt nie zauważył, że mężczyzna, z którym przyszłam, ośmieszył mnie, zostawiając samą 

przy kolacji?

- Poszliśmy na to przyjęcie w konkretnym celu, a pani Leonard stanowiła wspaniały trop.

- Zastanawiam się, czy pan Burack nie był lepszym tropem.

-  Widuję  go  codziennie.  Zostając  dłużej  sprawdzilibyśmy,  czy  trzyma  się  blisko  pani  Leonard.  To  byłoby 

interesujące. Dziwi mnie, że nie zbliżył się do niej przez cały wieczór. Pracuje w Horse Guards dłużej ode mnie i 

musiał wcześniej ją poznać. Ten dystans między nimi wydaje mi się podejrzany.

- Musi pan wypytać o pana Buracka, gdy złoży jej pan wizytę - stwierdziła z chłodną obojętnością.

- Lepiej,  żeby Gordon nadal ją  śledził. A może...  zamiast  niej powinien obserwować Buracka. To jasne, że 

pani Leonard nie jest żadnym szpiegiem.

Dla Cathy było jasne, że lord Costain wpadł w sidła kuszącego flirtu.

-  Radzę  wziąć  ze  sobą  w  prezencie  kość  dla  May,  gdy  odwiedzi  pan  panią  Leonard,  lordzie  Costain  -  po-

wiedziała. - Przeczuwam, że droga do serca tej damy wiedzie przez jej pieska.

- Czyta pani w moich myślach, madame. Poproszę kucharza, żeby wybrał mi jakiś smaczny kąsek.

Dłuższą chwilę milczeli. Słychać było jedynie stukot kopyt i echo turkotu kół.

Gdy skręcili w King Charles Street, Cathy powiedziała:

background image

37

-  Dowiedział  się  pan,  skąd  pani  Leonard  ma  pieniądze?  Jej  diamentowa  brosza  wyglądała  na  bardzo 

kosztowną.

- Trudno pytać o takie rzeczy przy pierwszym spotkaniu.

- Może gdy lepiej się państwo poznają...

Powóz zatrzymał się przed domem.

- Odprowadzę panią do drzwi - powiedział. - Proszę się nie dziwić, że mój powóz tu zostanie. Chcę zamienić 

słowo z Gordonem. Mówił, że nie zabawi długo u lady Martin.

- Oczywiście.

Zanim otworzył przed nią drzwi, odezwał się:

-  Nie  wiem,  co  przyniesie  jutro.  Czy  może  pani  zarezerwować  dla  mnie  wieczór,  gdyby  wyniknęło  coś 

ważnego?

Zarezerwowanie  wolnego  wieczoru  nigdy  nie  stanowiło  dla  Cathy  kłopotu,  nie  powiedziała  tego  jednak 

głośno.

- Często spędzamy zimowe wieczory w domu. Sądzę, że jutro będę wolna.

Pomyślała,  że  Costain  uśmiechnie  się  i  uda  przynajmniej,  że  się  cieszy,  ale  on  ze  zmarszczonym  czołem 

wpatrywał się w kołatkę u drzwi.

- Nie ma pani przypadkiem jakiejś książki o astrologii?

- Nie sądzę. To przecież same niedorzeczności.

- Wiem, ale ktoś kiedyś powiedział mi chyba, że jestem Wagą. Pani Leonard stwierdziła, że mój znak to Lew.

-  Myśli  pan, że  odgrywała  komedię? Po co  udawałaby eksperta  w tak  idiotycznej  dziedzinie jak  astrologia, 

jeśli to nieprawda?

- Może właśnie dlatego, że to idiotyczna dziedzina. Prawie uwierzyłem, że ta dama nie jest zbyt lotną osobą. 

Astrologia w połączeniu z tym uwielbieniem dla pieska...

Cathy przygryzła wargę.

- Sądzi pan, że udaje idiotkę, a w gruncie rzeczy jest przebiegła jak lis? Zapytam wuja Rodneya o astrologię. 

On zna się na wszystkim. To znaczy na wszystkim, co dziwaczne i bezużyteczne.

- Zirytowało panią, że z nią flirtowałem, lecz, rozumie pani, to wynikało jedynie z konieczności - powiedział 

uśmiechając się pod nosem.

- Nie to mnie zirytowało! Poczułam się po prostu ośmieszona, kiedy przylgnął pan do niej podczas kolacji, a 

mnie podrzucił na oczach wszystkich Gordonowi. Każda kobieta ma swój honor.

Leniwie uniósł brew.

- Podobnie jak każdy mężczyzna, panno Lyman. Mogłaby pani przynajmniej udać, że popsułem pani humor.

- Ma pan na myśli zazdrość, milordzie?

- Jeśli koniecznie chce pani nazywać rzeczy po imieniu.

- Owszem, i niemiłe zmieszanie nazywani również po imieniu, a nie zazdrością.

Jeśli  dama  czuje  się  zmieszana  przez  mężczyznę,  to  wyłącznie jego  wina.  Proszę  mi  wybaczyć.  To  się  nie 

powtórzy.

- Rozumiem. Są ważniejsze sprawy od przyjemności.

-  W  takim  razie  rozumie  pani  również,  że  większą  przyjemność  sprawiłoby  mi  towarzyszenie  pani  przy 

background image

38

kolacji. Nigdy nie byłem dobry w prawieniu nieszczerych komplementów. Męczą mnie takie sytuacje.

- Dlaczego więc pan się zmusza? - syknęła.

- Pani Leonard oczekiwała komplementów.

- Och, ta pani Leonard!

- Dobry Boże! Nie sądzi pani chyba, że wobec pani jestem nieszczery? Doprawdy, panno Lyman, myślałem, 

że lepiej się rozumiemy.

Ponieważ porozumienie między nimi opierało się na współpracy w wiadomej sprawie i nigdy nie było mowy 

o osobistych uczuciach Costaina wobec niej, Cathy nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Po chwili odezwała się:

-  Wuj  ma  coś  o  astrologii.  Pamiętam,  że  widziałam  na  półce  jakąś  obskurną,  tanią  książkę  w  czerwonej, 

pokrytej  dziwnymi  symbolami okładce.  Kozły, barany i  takie  rzeczy.  Zaraz to  sprawdzę.  Ale,  proszę pomyśleć, 

Jeśli  ona  rzeczywiście  grała  komedię...  -  Cathy  urwała  w  zamyśleniu.  -  To  co?  Jak  mogłaby  mieć  dostęp  do 

tajemnic państwowych? Pan Leonard z pewnością nie może zabierać dokumentów do domu, prawda? Musiałby je 

kopiować w biurze, a to znaczyłoby, że z nią współpracuje.

- Albo ktoś inny z biura. Pamięta pani, jaki Burack był wścibski? I starannie unikał pani Leonard. To mógłby 

też być kto inny, wspominam o Buracku, gdyż jego pani zna.

- Gordon powinien nadal śledzić panią Leonard. Jeśli nie jest pan Lwem... - dodała i roześmiała się na myśl, 

że sprawa najwyższej wagi może wiązać się z takim śmiesznym drobiazgiem.

- Jutro powie mi pani, jaki jest mój znak. Pozwolę sobie zajrzeć do państwa po południu. Może koło czwartej, 

w porze herbaty?

- Mama będzie zachwycona - przytaknęła w zamyśleniu.

Costaina odrobinę zaskoczyła ta obojętna odpowiedź. Lecz dał przecież do zrozumienia, żeby nie liczyła na 

nic poważnego między nimi. Musi więc teraz udawać, że jej brak entuzjazmu nie robi na nim wrażenia.

Otworzył drzwi i Cathy weszła do domu. W progu odwróciła się jeszcze na chwilę i powiedziała uprzejmie:

- Nie muszę chyba zapewniać pana oficjalnie, że spędziłam uroczy wieczór, prawda?

- Oczywiście. To jedna z zalet tej sytuacji. Nie musimy się oszukiwać. Jednak w imię zupełnie obiektywnej 

prawdy pragnę stwierdzić, że mnie było bardzo miło.

- Proszę to powiedzieć pani Leonard.

Niezadowolony Costain zmarszczył czoło, na co Cathy z zagadkowym uśmiechem zamknęła drzwi.

Nie  to  miał  na  myśli!  Chodziło  mu  o  zupełnie  co  innego.  Bardzo  dobrze  czuł  się  w  towarzystwie  panny 

Lyman. Miło było przebywać u boku młodej damy, która nie próbowała cały czas złapać go na męża. Rozdrażniło 

ją, że na oczach wszystkich zabawiał inną kobietę podczas kolacji i trudno się temu dziwić. To nie było uprzejme z 

jego strony. Każda inna kobieta dąsałaby się godzinami.

Panna Lyman powiedziała mu po prostu, że postawił ją w niezręcznej sytuacji, i to wszystko. Kiedy starał się 

oczarować ją odrobinę, żeby naprawić gafę, nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Myślała tylko o sprawie, tak jak 

i  on  powinien.  A  pani  Leonard...  Czy  ten  trop  wart  jest  zachodu?  Nawet  jeśli  wyciągała  od  kogoś  tajemnice 

państwowe,  Costain  wątpił,  żeby  informatorem  był  jej  mąż.  Bardziej  pasował  do  tego  pan  Burack.  Ale  jeżeli 

wykorzystuje romans do szpiegowskich celów, to może interesują ją jeszcze inne kontakty z ludźmi związanymi z 

Horse Guards?

background image

39

Rozważał w myślach różne możliwości do chwili, kiedy usłyszał powóz Gordona. Wyszedł mu na spotkanie.

- Och, pan wciąż tutaj, Costain. Czeka pan na mnie?

- Chcę o coś pana zapytać. Czy pani Leonard rozmawiała po moim wyjściu z panem Burackiem?

- Nie, opuściła przyjęcie niedługo po panu. Ale... Teraz sobie przypominam, pan Burack wyszedł tuż po niej.

- Rozumiem!

- Myśli pan, że coś ich łączy?

- Możliwe.

- Kogo więc mam jutro śledzić?

- Panią Leonard, ale proszę zachować dyskrecję. Widziała pana z Cathy, a wie, że ja jestem znajomym pana

siostry. Nie może się niczego domyślać.

- Wynajmę fiakra i będę krążył w okolicy Half Moon Street. Jeśli wyjdzie z domu, pojadę za nią. Oczywiście 

muszę wymyślić  inne przebranie. Przykleję sobie brodę i  na strychu wynajdę  jakieś stare  ubranie. I okulary.  Za 

życia papy urządzaliśmy czasem zabawne przedstawienia. Jak mam się z panem kontaktować, jeśli nie powinienem 

pokazywać się w biurze?

- Jutro przyjdę do państwa na herbatę. Będzie pan w domu o czwartej?

- Tak, jeśli pani Leonard nie dopuści się jakiegoś szaleństwa. Gdybym nie mógł spuścić jej z oka, prześlę panu 

wiadomość.

- Doskonale. Dziękuję za pomoc.

-  W  końcu  to  ja  zasugerowałem  obserwację  pani  Leonard  -  stwierdził  skromnie  Gordon,  zapominając,  kto 

naprawdę wpadł na ten pomysł. - Pewnie nigdy nie przyszłoby to panu do głowy.

- Cathy czeka na pana w domu. Proszę spytać ją o Lwa - rzucił tajemniczo.

- Czy to nasze hasło w sprawie pani Leonard?

- Nie. To mój pseudonim.

- Słucham?

Costain mrugnął okiem, skłaniając się dotknął kapelusza i wsiadł do swojego powozu.

Gordon wbiegł do domu, by natychmiast porozmawiać z Cathy.

Rozdział 7

Gordon wpadł jak burza do gabinetu i rozejrzał się wokół, czy są sami.

- Co masz mi powiedzieć o Lwie? - spytał grobowym tonem.

Cathy podniosła wzrok znad książki i oświadczyła triumfalnie:

- On nie jest Lwem, jest Wagą. Wiesz, co to znaczy?

Gordon nie miał najmniejszego pojęcia, o czym siostra mówi. Po chwili skupienia powiedział jednak:

- Twierdzisz, że lord Costain nie jest lordem Costainem? Kim do diabła jest? Aha! Lovell!

- Oczywiście, że jest lordem Costainem, Gordonie, lecz urodził się w październiku.

- W październiku? I co z tego wynika?...

- To znaczy, że nie jest Lwem.

- Ale co to za różnica?

Cathy wyjaśniła i Gordon po chwili zrozumiał, o co chodzi.

background image

40

- Tak więc pani Leonard udaje znawczynię astrologii, a nie ma to nic wspólnego z prawdą. Zastanawiam się 

teraz, czy May rzeczywiście jest spod znaku Byka... - Wpadł w głęboką zadumę.

- Tak, jeśli pies urodził się w maju, jest spod znaku Byka, tak samo jak pani Leonard. Ale nie o to chodzi. 

Prawdopodobnie  ktoś  jej  powiedział,  że  jest  Bykiem.  Ja  na  przykład  wiem,  że  jestem  spod  Bliźniąt,  mimo  że 

zupełnie nie interesuję się astrologią. Pani Leonard opowiedziała całą tę historię po to, byśmy wzięli ją za głupią 

gęś.

-  Jedna  rzecz,  co  do  której  nie  skłamała,  to  miłość  do  tego  przeklętego  psa.  Wszędzie  go  zabiera,  a  to 

stworzenie  podszczypuje  przechodniów  w  łydki  i  cały  czas  piskliwie  jazgocze.  Uszyła  suczce  zimowe  futerko  i 

toczek na główkę. Francuski fason - dodał przypominając sobie strój pieska.

Kiedy wyczerpali temat pani Leonard, Cathy spytała, jak mu poszło z panną Stanfield. Gordon oświadczył ze 

stoickim spokojem, że odmówił zaproszenia na herbatę następnego popołudnia.

-  Dokładnie  rzecz  biorąc,  stałem  obok  lorda  Harcourta,  kiedy  go  zapraszała,  i  spojrzała  również  na  mnie. 

Sądziłem, że będzie urażona, gdy powiedziałem, iż jestem bardzo zajęty, ale zdaje się, że moja odmowa wzbudziła 

jej zainteresowanie. Poprosiła, bym odwiedził ją  w najbliższych dniach. Powtórzyłem, że mam ostatnio niewiele 

czasu.  No,  bo  jakże  miałbym  pójść  z  wizytą  w  tych  łachach  ze  strychu  i  peruce.  A  Lew  chce,  żebym  używał 

przebrania. Między nami mówiąc, ten pseudonim pasuje do Costaina.

- Nie jest Lwem, lecz Wagą.

- Daj spokój, jak mężczyznę można nazywać Wagą! To takie dziwaczne. Jaki jest mój znak? Urodziłem się 

pod koniec listopada.

- Strzelec - powiedziała Cathy, sprawdziwszy w książce..

- To też do niczego się nie nadaje. Za mało oryginalne.

Niedługo potem poszli się położyć. Lady Lyman lubiła wcześnie chodzić spać, więc o szczegółową relację z 

rautu  poprosiła  dopiero  następnego  ranka  przy  śniadaniu.  Była  zadowolona  z  tego,  co  usłyszała,  i  wręcz 

zachwycona  wiadomością,  że  lord  Costain  pojawi  się  na  herbacie  po  południu.  Gdy  zaczęła  mówić  o  ślubie  w 

czerwcu, Cathy poinformowała, że lord Costain zamierza wkrótce wyjechać do Hiszpanii i skierowała rozmowę na 

panią Leonard.

- Słyszałaś coś o niej, mamo? - spytała.

- Jakie było jej panieńskie nazwisko?

- Nie wiem.

- Pamiętaj, moja droga, że moje wspomnienia datują się sprzed dobrych kilku lat. Najprawdopodobniej była 

jeszcze panną, gdy ją spotkałam. Nie przypominam sobie żadnej pani Leonard.

- Ma około trzydziestu pięciu lat, może więc zaczęła bywać w towarzystwie, kiedy byłaś w Londynie.

Cathy opisała panią Leonard, lecz lady Lyman oświadczyła, że znała z tuzin ciemnowłosych piękności.

-  Jeśli  dowiesz  się,  jak  nazywała  się  z  domu,  bez  wątpienia  ci  pomogę.  Tymczasem  wypytam  o  nią 

znajomych. Jeśli bywa w towarzystwie, ktoś na pewno ją zna. A teraz wróćmy do ciebie i Costaina, moja droga. 

Ponieważ  zamierza  jechać  do  Hiszpanii,  musimy  brać  pod  uwagę  ślub  w  zimie.  Z  pewnością  zadba  przed 

wyjazdem o spłodzenie potomka. Na rozwiązanie musisz być w domu, Cathy. Teraz rozumiem jego zachowanie 

wobec ciebie. Wydawało mi się to nieco dziwne, ale temu biedakowi strasznie się spieszy. Mam nadzieję, że zdrów 

i  cały  wróci  z  Hiszpanii.  A  gdyby  nie  wrócił,  musisz  mieć  syna.  Córka  na  nic  ci  się  nie  zda.  Nie  odziedziczy 

background image

41

Pargeter. Nie chcesz chyba skończyć w przytułku.

- Nie sądzę, by chciał się żenić przed wyjazdem, mamo - powiedziała Cathy.

- Bardzo słuszne stwierdzenie, moja droga. Dama nigdy nie myśli o ślubie przed oświadczynami. Jak sądzisz: 

skromne czy huczne wesele?

- Nie snujmy żadnych planów, mamo.

Lady Lyman zgodnie kiwnęła głową.

- W takim razie cichy ślub. Może tak będzie najlepiej, wziąwszy pod uwagę porę roku. Trudno zmuszać gości 

do podróżowania po oblodzonych drogach. Mam nadzieję, że książę i księżna przyjadą!

-  Żadnych  planów,  mamo.  Obiecałam  wujowi  Rodneyowi  przepisać  piąty  rozdział  -  powiedziała  Cathy  i 

uciekła do gabinetu.

Rodney jeszcze nie wstał, co pozwoliło Gordonowi wykorzystać jego gabinet jako garderobę i przeobrazić się 

w staruszka z siwą brodą. Włożył okulary, stary czarny płaszcz oraz wziął laskę wuja.

-  Nigdy  w  życiu  bym  cię  nie  rozpoznała  -  stwierdziła  Cathy,  kiedy  wkroczył  na  trzęsących  się  nogach, 

stukając laską w podłogę, jakby niepewnie sprawdzał drogę, żeby się nie potknąć.

- Widzisz coś przez te okulary? Szkła strasznie powiększają ci oczy.

- Muszę je podnosić, żeby coś widzieć. Przymierzałem stary monokl papy, ale ciągle spadał, a z laską w jednej 

ręce  nie  mogę  jeszcze  co  chwila  łapać  spadającego  monokla. Z jaką  przyjemnością  odwiedziłbym  w  tym  stroju 

Charliego Edisona!

- Wrócisz na czwartą, żeby zobaczyć się z lordem Costainem?

- Oczywiście. Przecież przyjdzie tylko po to, żeby ze mną porozmawiać. Nalegał na to spotkanie.

Cathy przyjęła tę odpowiedź z dobrą miną do złej gry. Co ona sobie wyobraża? Że Costain przychodzi zalecać 

się do niej?

Zasiadła  do  nudnego  przepisywania  tłumaczenia  wuja.  Tekst  Schillera  wymagał  wielkiego  mozołu,  pewnie 

dlatego, że nie wzbudzał w niej zupełnie zainteresowania. W ciszy gabinetu rozlegało się tylko skrzypienie pióra 

Cathy i pomruk wiatru hulającego po ulicach. Od czasu do czasu porwane przez wicher liście uderzały w szyby 

okna.

Pisała przez całe przedpołudnie i po kilku godzinach nieprzerwanej pracy z przyjemnością przywitała stałego 

klienta, pana Holmesa. Przygotowywał tłumaczenie z francuskiego na angielski poetyckiego zbioru „Les Jardins” 

Jacquesa Delille’a. Niezbyt dobrze znał francuski i poprosił Cathy o dosłowny przekład, któremu potem zamierzał 

nadać poetycką formę.

Za  kwadrans  czwarta  u  drzwi  znowu  rozległo  się  pukanie.  Na  progu  stał  skulony  w  porywach  wiatru  lord 

Costain. Miał czerwony nos i zaróżowione policzki, a ciemne oczy błyszczały młodzieńczo.

- Co za dzień! Można by pomyśleć, że mieszkamy w Kanadzie. A biedny Gordon na służbie.

Otrzepał buty na wycieraczce i wszedł do ciepłego pokoju, gdzie ogień wesoło strzelał w kominku. Na stołach 

leżały stosy pootwieranych książek.

- Miałem nadzieję, że panią tu zastanę. Możemy porozmawiać w cztery oczy przed spotkaniem z lady Lyman. 

Jak miło widzieć panią w wirze pracy, panno Lyman.

Cathy przyłożyła palec do ust.

- Wuj Rodney jest w swoim gabinecie. Zamknę drzwi.

background image

42

Costain zaczął rozpinać płaszcz.

- Kto przyszedł? Czy to do mnie? - rozległ się głos Rodneya.

- Nie, wuju. To mój znajomy. Zamknę drzwi, żebyśmy ci nie przeszkadzali.

- Nie czas jeszcze na herbatę?

- Za chwilę - powiedziała i zamknęła drzwi.

Kiedy wróciła, Costain oglądał francuską książkę przyniesioną przez poetę.

- Francuska poezja - powiedział, unosząc ze zdziwieniem brwi. - Nie sądziłem, że jest pani romantyczką.

- Nie wszyscy mogą być romantykami. Tłumaczę to dla klienta - powiedziała odrobinę dotknięta.

- Czyżby ta czarująca suknia skrywała duszę prawdziwej sawantki, panno Lyman? - spytał lekko.

- Z pewnością nie. W taką straszną pogodę nosi się grube wełniane trykoty, a nie kolorowe jedwabie.

- Zrozumiała mnie pani zbyt dosłownie.

-  Wiem,  co  ma  pan  na  myśli.  Nie  uważam  się  za  sawantkę.  Przygotowuję  jedynie  surowe  tłumaczenie. 

Dopiero mój klient nada tekstowi literacką formę.

- Można? - spytał zerkając na przekład. Powoli przeczytał dłuższy fragment, z uznaniem kiwając głową. - Na 

pani  miejscu  przeczytałbym  dokładnie  tłumaczenie,  gdy  książka  już  się  ukaże.  Użyła  tu  pani  bardzo  trafnych 

sformułowań.

-  Nie,  to  monsieur  Delille  ich  użył,  ja  tylko  przetłumaczyłam  -  upierała  się,  lecz  miło  jej  było  słyszeć 

pochwały.

Pokazała Costainowi książkę o astrologii.

- Czy możemy wygodnie usiąść przy kominku? - spytał. Wziął książkę i poprowadził Cathy do kanapy.

- Kiedy przypadają pana urodziny, milordzie?

- Trzynastego października. Już za późno, by kupiła mi pani podarek w tym roku. Ale w przyszłym, jeśli nadal 

pozostaniemy... przyjaciółmi, może pani wysłać mi do Hiszpanii jakiś drobiazg. Na przykład blok lodu. To bardzo 

by się tam przydało. Ale widzę, że zaczynam niecierpliwić panią swoją paplaniną. Staram się po prostu wyżebrać 

od pani jakiś prezent. Czy jestem Lwem?

- Nie. Jest pan Wagą. A pani Leonard jest bezczelną flirciarką - oświadczyła.

- Zastanówmy się spokojnie. Może jest po prostu jedną z tych dam, które nie mają rozumu w nadmiarze. Czy 

lady Lyman powiedziała coś pani o niej?

- Nie. Obiecała wypytać znajomych. Coś nowego zdarzyło się w Horse Guards?

- Pan Leonard wrócił do pracy. Dowiedziałem się, że żona ma na imię Helena. Wspomniałem, że spotkaliśmy 

się  wczoraj  wieczorem.  Dyskretnie  wyciągnąłem od niego,  że  są  małżeństwem  zaledwie od  kilku lat. To  drugie 

małżeństwo dla  obojga.  Pan Leonard jest  z niej  tak dumny, jakby  była  królową. Potrząsa  tylko siwą  czupryną  i 

powtarza, iż nie wie, co ona w nim widziała. Ja też nie wiem i pewnie każdy, kto ma oczy, też by się zastanawiał.

- Mama dopytywała się o jej panieńskie nazwisko.

- Spróbuję się tego dowiedzieć.

- Czy znajomość państwa jest na tyle zażyła, by mógł pan dowiedzieć się, skąd pani Leonard ma taką piękną 

biżuterię?

- Nie, ale pan Leonard wspomniał, że jej pierwszy mąż był zamożniejszy od niego. Może diamentowa brosza i 

perły są prezentem od niego?

background image

43

- Nie znamy też nazwiska tego pierwszego męża?

- Staram się być ostrożny. Nie mogę zadawać zbyt wielu pytań, by nie wzbudzić podejrzeń.

Cathy skinęła potakująco głową. Po chwili spytała:

- A jak miewa się pan Burack?

Popatrzył na nią znacząco.

- Zastanawiałem się, kiedy zapyta pani o niego. Przyłapałem go w moim pokoju. Szukał rzekomo kopii listu z 

Admiralicji do Cosgrave’a. Z pewnością wie, jak mało prawdopodobne jest, by powierzono mi taki dokument. Nie 

muszę pani przekonywać, że szukał czegoś innego.

Cathy przez chwilę milczała, a potem powiedziała:

-  Ponieważ  wie,  że  nie  ma  pan  dostępu  do  tajnych  dokumentów,  może  szukał  bileciku  do  albo  od  pani 

Leonard - zasugerowała z niewinną miną. - Jeśli jest jej kochankiem i źródłem wpływów finansowych, może być o 

pana zazdrosny.

- Widzę, że zaczynamy mówić bez ogródek. To możliwe. Ale mam inny pomysł. Dziś otrzymałem prywatny 

list  z  Hiszpanii,  od  kolegi  z  wojska.  Pyta  o  moje  zdrowie.  Burack  mógł  to  zauważyć  albo  dowiedzieć  się  od 

posłańca.  Zwykle  nie  dostaję  w  biurze  osobistej  korespondencji,  lecz  kiedyś  napisałem  koledze  o  propozycji 

Castlereagha i że zamierzam ją przyjąć.

- I sądzi pan, że Burack wziął list za oficjalne pismo. Zostawił go pan w biurze?

- Nie, schowałem do kieszeni, żeby w domu spokojnie odpisać. Nic nie wspominałem mu o liście. Jeśli się o 

tym  dowiedział,  musi  uważnie  śledzić  wszystko,  co  dzieje  się  w  biurze.  Takie  oddanie  pracy  nie  jest  częstym 

zjawiskiem. Szczególnie w Horse Guards - dodał ze znużoną miną.

- Wygląda pan na wyczerpanego. Chyba za bardzo się pan przepracowuje. Herbata dobrze panu zrobi.

Tak miło było siedzieć przy kominku, że Costain nie miał ochoty nigdzie iść.

- Nie moglibyśmy wypić herbaty tutaj? - Patrzył jak Cathy z niedowierzaniem szeroko otwiera oczy. - Czy to 

było bardzo nietaktowne z mojej strony? Nie miałem na myśli nic zdrożnego. Pani wuj jest obok.

- Chodzi... o to, że mama na nas czeka - powiedziała trochę zażenowana.

Cathy  chętnie  zostałaby  w  gabinecie,  przy  zamkniętych  drzwiach  do  biura  wuja,  lecz  matka  uważała  ten 

podwieczorek za wspaniałą okazję i starannie się do niego przygotowała.

- Zawołam wuja i pójdziemy razem.

Costain spojrzał na swój kapelusz i płaszcz, ale nie wziął rzeczy ze sobą. Cathy pomyślała, że będzie tu musiał 

po nie wrócić, nie przyszło jej jednak do głowy, że zrobił to, by móc być z nią sam na sam.

Zapukała do drzwi gabinetu i wuj wszedł do biblioteki.

- Ach, lord Costain, znowu z wizytą u naszej Cathy... - Nie powiedział nic więcej, potrząsnął tylko energicznie 

głową  z  pełnym  zrozumieniem  i  akceptacją.  -  Mam  nadzieję,  że  kucharka  przygotowała  jakieś  łakocie.  W  taki 

dzień nie ma nic lepszego od smakowitego podwieczorku.

W kwestii łakoci zawiódł się sromotnie. Na cześć wielbiciela Cathy lady Lyman zarządziła tego popołudnia 

oficjalny posiłek: zimne mięso, ser i chleb. Nie zaprosiła wszystkich przed ciepły kominek, lecz do jadalni, gdzie 

cała  służba  stała  w  pogotowiu,  by  podawać  półmiski  i  napełniać  filiżanki.  Ciemne  boazerie  pokoju  pochłonęły 

ostatnie promienie dziennego światła, a lampy były tak wysoko na ścianach, że prawie nie widzieli talerzy. Jakby 

jedli  w  piwnicy.  Konwersacja,  opierająca  się  na  dociekliwych  pytaniach  lady  Lyman  i  ogólnikowych 

background image

44

odpowiedziach Costaina, nie toczyła się zbyt swobodnie.

Poza  tym  pojawiły  się  dwa  inne  wątki:  niespokojne  uwagi  gospodyni,  gdzież  to  podział  się  w  tak  straszną 

pogodę  Gordon,  oraz  regularnie  co  pięć  minut  powtarzane  przez  Rodneya  westchnienia,  że  chętnie  zjadłby  coś 

słodkiego.

Ponieważ  w  jadalni  było  chłodno,  filiżanki  z  herbatą  zabrali  na  koniec  do  salonu.  Najszybciej,  jak  było  to 

możliwe bez urazy dla gospodyni, Costain wstał, by się pożegnać.

-  Może  odprowadzisz lorda  Costaina do  drzwi,  Cathy?  -  zasugerowała  z  porozumiewawczym  mrugnięciem 

lady Lyman.

Przeszli we dwoje z salonu do biblioteki.

- Powinnam przeprosić za wszystkie te pytania mamy - powiedziała Cathy starając się zachować spokój.

- Jestem przyzwyczajony do ciekawości mam - odpowiedział. - Lecz jedna sprawa zainteresowała nas oboje w 

równym stopniu. Gdzie, do diabła, podziewa się Gordon? Mieliśmy spotkać się tu o czwartej.

Zanim zdążył włożyć płaszcz, drzwi nagle się otworzyły i do gabinetu wkroczył chwiejnym krokiem staruszek

z siwą brodą i oszronionymi okularami na nosie. Potknął się o kraniec dywanu.

- Czy to Lew? - Gordon zdjął szkła.

- Co pana zatrzymało? - spytał Costain.

- Niech pan lepiej usiądzie. Moje odkrycie zwali pana z nóg - oświadczył młodzieniec.

Zrzucił  płaszcz  i  upadł  na  kanapę  przed  kominkiem,  żeby  zaczerpnąć  tchu,  zanim  obwieści,  czego  się  do-

wiedział.

Rozdział 8

Po chwili Gordon przyszedł do siebie, wstał i dumnie wyprężył pierś.

-  Pani  Leonard  ma francuskiego  kochanka  -  oświadczył  i  czekał na  wybuch entuzjazmu  swej  publiczności, 

który jednak nie nastąpił.

Gdyby  nie  zdumione  westchnienie  Cathy,  oświadczenie  wypadłoby  zupełnie  blado.  Lekkie  uniesienie  brwi 

lorda Costaina zupełnie nie usatysfakcjonowało Gordona.

- Jest pan pewien, że to Francuz? - spytał Costain.

- Daję sobie głowę uciąć, że to Francuz. Spotkali się w pomieszczeniu nad sklepem francuskiej modystki.

- Skąd wiesz? Wszedłeś za nią do sklepu? - dopytywała się Cathy.

-  Przez  dwadzieścia  minut  marzłem  pod  sklepem,  a  potem  zajrzałem  przez  okno  do  środka,  zdjąwszy 

przedtem  te  przeklęte  szkła.  Nie  było  jej  tam,  wszedłem  więc  udając,  że  potrzebny  mi  kapelusz  dla  wnuczki. 

Musiałem kupić ci kapelusz, Cathy.

- Tak? Jak wygląda? - spytała z ożywieniem.

- Okropny czarny placek, najtańszy, jaki mademoiselle miała w sklepie, co nie znaczy, że był tani. Z czarną 

woalką przyda się na pogrzeb. Musiałem coś kupić, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Jestem pewien, że pani Leonard 

nie było w sklepie, mimo iż widziałem, jak tam wchodziła.

- Czy nie domyśliła się czasem, że ją pan śledzi, Gordonie? - spytał Costain. - Jeśli tak, mogła wymknąć się 

tylnym wyjściem.

- Jestem absolutnie pewien, że niczego nie zauważyła. Jechałem za nią tylko kilka przecznic. Wyszła z domu 

background image

45

dopiero  koło  drugiej  i  udała  się  prosto  do  sklepu  panny  Dutroit.  Nie  mogła  spostrzec  mojej  dorożki,  gdyż 

używałem stu forteli: kazałem zatrzymać się za rogiem, gdzie powóz był niewidoczny, i od czasu do czasu robiłem 

rundkę w okolicy. W południe zmieniłem nawet fiakra. Dlaczego chciałaby mi uciec, jeśli ma czyste sumienie?

- Najwidoczniej chciała uciec - stwierdził Costain - ale nie musi to znaczyć, że jest szpiegiem. Niewierne żony 

zazwyczaj mają się na baczności. Jeżeli prowadzi takie życie, może obawiać się, że mąż kazał ją śledzić. Choć pan 

Leonard nie wygląda na podejrzliwego osobnika - dodał zamyślony.

- Żona jej kochanka też mogłaby kazać ją śledzić - wtrąciła Cathy.

Costain uśmiechnął się z uznaniem.

-  To  tylko  kobiecie  mogło  przyjść  do  głowy.  Nie  przyjrzał  się  pan  mężczyźnie,  z  którym  się  spotkała?  -

zwrócił się do Gordona.

- Nie, lecz kiedy zbliżała się czwarta, a oni nadal się nie pokazywali - byłem przecież umówiony z panem -

wysiadłem  z  powozu  i  poszedłem  na  tyły  sklepu,  szukając  drugiego  wyjścia.  Zobaczyłem  odjeżdżającą  właśnie 

dorożkę. Nie mogłem biec za nimi, bo zdradziłbym, że nie jestem staruszkiem. Ale pani Leonard na pewno wsiadła 

do  tej  dorożki  z  jakimś  mężczyzną.  Wiem,  że  to  ona,  mimo  iż  nie  widziałem  jej  twarzy.  Miała  na  sobie  ten 

czerwony kapelusik z czarną wstążką. Sądzę, że zamierzała przesiąść się później do swojego powozu i pojechać do 

domu jak przykładna cnotka. Popędziłem do domu, by panu złożyć raport. Aha, ten mężczyzna był grubawy.

- Świetna robota, Lyman - powiedział Costain, jednak zdrowy rozsądek mówił mu, że jeśli pani Leonard ma 

kochanka, nie ma to żadnego związku ze sprawą w Horse Guards. Jest dość młodą, urodziwą kobietą, żoną dużo 

starszego  mężczyzny.  Niewierność  w  takich  wypadkach  nie  jest  rzadkością.  Bardzo  możliwe,  że  małżeństwo 

zaaranżowała rodzina wbrew jej woli.

-  Nie  odstąpię  jej  na  krok  i  następnym  razem  spróbuję  lepiej  przyjrzeć  się  temu  mężczyźnie  -  powiedział 

Gordon. - Szkoda, że to była wynajęta dorożka, inaczej rozpoznałbym powóz. Rozpoznaję większość prywatnych 

zaprzęgów w mieście.

- Niech pan zmieni przebranie, na wypadek, gdyby widziała pana na tyłach sklepu - zasugerował Costain.

-  Z  przyjemnością  -  westchnął  z  ulgą  Gordon.  -  Następnym  razem  nie  będę  staruszkiem.  Przebiorę  się  za 

służącego. Wszędzie ich pełno i nie zwracają niczyjej uwagi.

- Powinieneś przebrać się za kobietę - stwierdziła Cathy. - Mógłbyś swobodnie krążyć po takich miejscach jak 

sklepy modystek.

- Nie sądzisz chyba, że wyjdę na ulicę w sukni! A tobie by się spodobał taki pomysł?

- Och tak - roześmiała się Cathy. - Chciałeś pewnie spytać, jak czułabym się w spodniach. Myślę, że całkiem 

nieźle. W przebraniu damy mógłbyś nosić ten czarny kapelusik, który zakupiłeś. Ja go nie chcę. A właśnie, gdzie 

on jest?

Gordon rozejrzał się dookoła.

-  Do  diabła,  musiałem  zostawić  go  w  dorożce.  Szkoda.  -  odwrócił  się  do  Costaina.  -  Odkrył  pan  coś 

ciekawego?

Costain wspomniał o wizycie, jaką złożył w jego pokoju pan Burack.

-  Nie  zdziwiłoby  mnie,  gdyby  to  z  nim  właśnie  widywała  się  pani  Leonard.  Płaszcz  mógł  przecież  czymś 

wypchać, żeby wyglądać na grubasa - powiedział Gordon.

-  A  mnie  by  to  zdziwiło  -  stwierdził  Costain.  -  Nie  wychodził  z  biura.  Cosgrave  znów  poszedł  na  jakieś 

background image

46

zebranie, a Burack od drugiej do czwartej, kiedy wyszedłem, pracował w swoim pokoju nad korespondencją.

- Poza tym Burack nie jest Francuzem - przypomniała Cathy.

- Twierdzi, że nim nie jest... - Gordon zorientował się, że przesadził, i postanowił zmienić temat. - Co robimy 

dziś wieczorem, Costain?

Życie towarzyskie nie było zbyt ożywione zimą. Costainowi nie przychodziło do głowy żadne miejsce, gdzie 

mogliby  razem  pójść.  Na  wspomnienie  przypierających  do  muru  pytań  lady  Lyman  pomyślał,  że  lepiej  nie 

narzucać Cathy zbyt często swego towarzystwa.

- Wszyscy zasłużyliśmy na chwilę wytchnienia - powiedział patrząc na dziewczynę.

Z trudem nie okazała rozczarowania.

- Będę mogła nadrobić w końcu zaległą korespondencję - powiedziała.

- Pani Leonard nie ma chyba tupetu spotykać się z kochankiem, gdy mąż jest w domu - odezwał się Gordon. -

Pójdę dziś do klubu i rozejrzę się za grubymi paluchami i skośnymi oczami. Wpadnie pan jutro o tej samej porze, 

by wysłuchać mego raportu?

Costain obawiał się trochę tego „wpadania” codziennie na herbatę.

- Będę z państwem w kontakcie, może listownie.

-  A  jeśli  wyniknie  coś  nie  cierpiącego  zwłoki?  -  Gordon  nie  dawał  za  wygraną.  -  Nie  chce  pan,  bym 

przychodził do biura, lecz jeśli ten lis, Burack, węszy w pana korespondencji, nie powinienem też chyba pisać?

- Może wpadnę do państwa jutro na chwilkę po porze herbaty, w drodze do domu? - spytał Costain. - Przyjdę 

tutaj, do biura, żeby nie narzucać się rodzinie.

Wydawał się po prostu uprzejmy, lecz Cathy zrozumiała, co ma na myśli. „Boi się, że chcemy go zaciągnąć 

do ołtarza” - pomyślała, a głośno powiedziała: - Możesz spotkać się tutaj z lordem Costainem, Gordonie. „Niech 

nie myśli, że będę go ścigać”.

Na tym stanęło i Costain wkrótce wyszedł. Gordon czuł się zlekceważony przez Lwa, po tak wyczerpującym 

dniu pracy i rewelacyjnych odkryciach.

- Wydaje mi się, że Lew nie docenia moich wysiłków - burknął. - Taki typ jak Costain myśli jedynie o roz-

puście.  Tak  naturalnie  mówił  o  trybie  życia  tej  kobiety.  Nie  zadawaj  się  z  takimi  mężczyznami,  Cathy.  Bardzo 

mądrze zaaranżowałaś nasze jutrzejsze spotkanie tutaj.

Cathy westchnęła zapatrzona w ogień na kominku.

- Masz rację, Gordonie. Jemu zupełnie na mnie nie zależy.

-  Do  diabła,  nie  rób  takiej  miny.  Znajdziemy  ci  męża  we  Włoszech.  Jeśli  oczywiście  pojadę  do  Włoch...  -

dodał. - Myślałem o tym, że tego rodzaju praca odpowiada mi pod każdym względem. Kiedy wsadzę już za kratki 

panią Leonard i jej przyjaciół, porozmawiam z Cosgrave’em na temat stałej pracy.

- A wtedy jak znajdę męża? Chciałabym... och, chciałabym, żebyśmy częściej wychodzili  z domu. Wczoraj 

wieczorem było tak cudownie u lady Martin. Przypomniały mi się dawne czasy, kiedy papa jeszcze żył.

Gordon  okropnie  się  czuł,  myśląc  o  porzuceniu  kariery  dyplomatycznej.  Dla  Cathy  byłoby  to  wielkim 

rozczarowaniem.  Siedziała  ciągle  w  domu  z  mamą,  wujem  Rodneyem  i  garstką  ich  starych  przyjaciół,  a  była 

przecież młodą panną. Postanowił, że musi postarać się jej o jakiegoś konkurenta, inaczej zwali się jemu i pannie 

Stanfield na głowę, kiedy już się pobiorą.

- Coś ci powiem - odezwał się. - Nie muszę iść dziś do klubu. Wyjdziemy razem.

background image

47

- Jesteś gdzieś zaproszony? - spytała z nadzieją, gdyż Gordon częściej bywał wśród ludzi niż ona.

- W środku zimy nie urządza się wielu przyjęć, ale teatry są otwarte. Zabiorę cię na jakąś sztukę. W teatrze 

możemy równie  dobrze  rozglądać  się  za  napastnikiem.  Weźmiemy  ze  sobą  lornetkę  i  przyjrzymy  się  dokładnie 

całej widowni.

- Wspaniale! Sprawdźmy, jakie sztuki są dzisiaj grane.

Było już późno, Gordon przebrał się więc w strój wieczorowy, a Cathy wybrała na tę chłodną aurę taftową 

suknię z długimi rękawami i szykowny, ale ciepły szal z mohairu. Czuła miłe podniecenie. Jakiż Gordon jest miły! 

Nie  obawiała  się  zbytnio,  że  entuzjazm  do  pracy  w  Horse  Guards  długo  potrwa.  Wkrótce  znudzi  mu  się 

wystawanie na rogach ulic i doceni uroki włoskiego klimatu.

Natomiast prawdziwym rozczarowaniem była asekuracyjna postawa Costaina - tak bardzo obawiał się, by ich 

nie kojarzono. To prawda, zachowywał się bez zarzutu, ale nie zależało mu na niej. Jeśli zdarzyło mu się spojrzeć 

jej  w  oczy  z  większym  zainteresowaniem  lub  powiedzieć  coś  miłego,  wynikało  to  jedynie  z  jego  naturalnego 

sposobu bycia. Jak stwierdził Gordon, należał do klasy niezbyt przejętej zasadami moralności. Damy, jeśli nie są za 

stare, są po to, by z nimi flirtować. Nie umiał inaczej postępować z kobietami, zachowywał jednak pełną kontrolę 

nad sytuacją.

Gdyby jej życie tak bardzo nie zmieniło się po śmierci papy, bez trudu dałaby sobie z nim radę. Uśmiechałaby 

się i odwzajemniała puste frazesy, uznając to za rzecz zwykłą. Nie była w tym jednak najlepsza. I nie zamierzała 

się zmieniać.

Lady Lyman była niepocieszona zniknięciem Costaina.

-  Pewnie  ma  jakieś  pilne  zadanie  w  pracy  -  skonstatowała.  -  Datę  naszego  przyjęcia  wyznaczyłam  na 

dwudziestego grudnia, Cathy. Musimy dziś wypisać zaproszenia.

- Gordon zaprosił mnie dziś do teatru, mamo.

- Co to za sztuka, Gordonie? Szekspir?

- Szekspir? - parsknął Gordon. - Nic w tym stylu. Kto chce słuchać tego przestarzałego nudziarza? Miałem go 

wystarczająco dość w szkole, mamo.

- „Wystarczająco” znaczy wystarczająco - poinformował siostrzeńca Rodney.

- Słucham?

- „Wystarczająco” oznacza dość; nie musisz dodawać „dość”.

Gordon nic nie rozumiejąc potrząsał głową. Starszy pan jakby obudził się ze snu.

- Co to znaczy „wystarczająco”, Gordonie? - spytał.

- To znaczy wystarczająco.

- To znaczy dość, nie musisz więc mówić „wystarczająco dość”. To klasyczna tautologia. Jeśli masz nadzieję 

zostać dyplomatą, naucz się mówić poprawnie po angielsku.

- W takim razie po co uczę się włoskiego? - Chłopak zwrócił się do matki. - Grają zabawną farsę w Royal 

Coburg. Tam właśnie się wybieramy.

- Ależ, mój drogi, sądzisz, że wypada zabrać Cathy na południowy brzeg Tamizy?

- Do licha, nie przeprowadzamy się tam przecież. Całe miasto mówi o nowej farsie w Coburg. Nic dziwnego, 

że Cathy nie ma stałego adoratora, jeśli trzymasz ją cały czas pod kloszem.

Twoja siostra zawarła niezwykle korzystną znajomość, Gordonie. Mam na myśli lorda Costaina. Mogłoby mu 

background image

48

się nie spodobać, że Cathy biega po mieście jak latawica.

- Jeśli Cathy jest latawicą, to ja jestem małpą. Costain nie jest tak nadętym absztyfikantem jak sądzisz, mamo. 

Nie jest niewiniątkiem.

- Absztyfikant? - Lady Lyman dostała kolorów. - Nazywasz syna księcia Halforda „absztyfikantem”?

Rodney rzucił gniewnie:

-  Naucz  się  mówić  po  angielsku,  chłopcze.  To  odróżnia  ludzi  od  zwierząt.  W  Ministerstwie  Spraw  Za-

granicznych...

- Wcale nie jestem przekonany, czy zostanę dyplomatą.

- Bardziej przysłużyłbyś się ojczyźnie, spuszczając nieco z tonu - sarkastycznie stwierdził Rodney.

Lekkie napięcie towarzyszyło im do końca posiłku. Przed wyjściem do teatru Cathy powiedziała:

-  A  propos,  mamo.  Dowiedziałam  się  czegoś  nowego  o  pani  Leonard.  Ma  na  imię  Helena  i  była  już  raz 

mężatką.

- Kiedy? Jak nazywał się jej mąż?

- Nie wiem.

- Helena... - powtórzyła lady Lyman marszcząc w skupieniu czoło. - Coś mi to mówi. Przypomnij mi o tym 

rano,  moja  droga.  Nie  pojmuję  dlaczego,  ale  pamięć  opuszcza  mnie  z  dnia  na  dzień.  Lepiej  jednak  pamiętam 

dawniejsze niż obecne czasy, więc bądź dobrej myśli.

- Spytaj Rodneya - wtrącił Gordon. - On nie stracił jeszcze rozumu.

-  Mówiłam  o  pamięci,  mój  drogi  -  sprostowała  lady  Lyman.  -  Młodzież  naprawdę  strasznie  się  ostatnio 

wyrażą.

Wyszła  do  salonu  przygotować  się  do  partii  kart  w  gronie  bliskich  przyjaciół,  głównie,  jak  ona,  wdów  po 

dyplomatach. Pani Leadbeater pamiętała Helenę Johnson.

- Zaczęła bywać w towarzystwie tego samego roku co moja córka Anna. Bez pokaźnego posagu, dwa tysiące 

funtów, jeśli się nie mylę. Wiemy, że suma poniżej dziesięciu tysięcy nie stanowi żadnej atrakcji, chyba że panna 

pochodzi z utytułowanej rodziny. Jej z pewnością to nie dotyczyło, była jednak bardzo ładna. Złapała jak na nią 

świetną  partię,  trochę  podstarzałego  niejakiego  pana  Fotheringtona.  Niestety,  nie  miał  zbyt  pewnej  reputacji. 

Podobno przy okazji jego śmierci wyniknął jakiś skandal. Popełnił samobójstwo, jeśli dobrze pamiętam.

- Z czym wiązał się ten skandal? - dopytywała się lady Lyman.

- To chyba zdarzyło się za granicą, nie znam szczegółów, ale zdaje mi się, że wchodziły w grę jakieś długi 

karciane, mniej więcej w 1802 roku. Wysłano go do Francji... O co to mogło chodzić?...

Lady Lyman nagle coś sobie przypomniała.

-  Wtedy  podpisano  traktat  pokojowy  w  Amiens,  prawda?  Anglia  była  wówczas  jedynym  krajem  w  stanie 

wojny z Francją. Korsykanin próbował namówić rosyjskiego cara do zawarcia sojuszu z Prusami i kilkoma innymi 

krajami.  Car  jednak.  Paweł  I,  jak  sądzę,  Został  zamordowany,  zanim  doprowadzono  do  czegokolwiek.  Nelson 

osiągnął sukces w Kopenhadze i wszyscy byliśmy przekonani, że wojna się nie skończyła, lecz Wielka Brytania 

była już wyczerpana walką i podpisano pokój w Amiens.

Lady Lyman wpatrywała się wyczekująco w panią Leadbeater.

-  Fotherington  musiał  być  w  to  zamieszany.  -  Dama  skinęła  głową.  -  Może  przekazywał  wrogowi  jakieś 

tajemnice za pieniądze, którymi spłacał długi? Nigdy nie wrócił do Londynu. Potem słyszeliśmy, że strzelił sobie z 

background image

49

pistoletu  w  usta,  żeby  ratować  honor.  -  Wszyscy  obecni  byli  pod  wrażeniem  niesamowitej  opowieści.  -  Helena 

zniknęła z powierzchni ziemi. Dopiero dziś wieczorem, pierwszy raz od tamtego czasu, usłyszałam jej nazwisko.

- Powtórnie wyszła za mąż, prawda? - zapytała jedna z pań.

- Tak. Wróciła i jest żoną niejakiego pana Leonarda, pracownika Horse Guards - obwieściła lady Lyman.

-  Nie  słyszałam  o  niej  nic  złego,  oprócz  tego,  że  była  niezwykle  pociągająca  -  pobłażliwie  dodała  pani 

Leadbeater.  -  To  przecież  nie  jej  wina,  że  Fotherington  zszedł  z  dobrej  drogi.  Biedna  dziewczyna  została  bez 

jednego  pensa.  Pamiętam,  że  wszyscy  się  nad  nią  litowali.  Była  dość  lubiana.  To  moja  lewa  -  powiedziała 

zgarniając karty ze stołu. - Pani wychodzi, lady Lyman.

Gra toczyła się dalej, a rozmowa zeszła na temat lorda Byrona i lady Caroline Lamb.

Rozdział 9

Teatr Royal Coburg nie mógł porównywać się pod względem eleganckiego wyposażenia ze słynnym Drury 

Lane, lecz były tu przynajmniej loże i Gordon zamierzał wykupić jedną z nich dla siebie i siostry.

- Jak to, wszystkie loże są wyprzedane? - spytał biletera, który właśnie udzielił mu tej informacji.

- Mogę dać panu miejsca na galerii.

- Na galerii! Dobry człowieku, ja jestem z damą!

- Nic nie szkodzi, Gordonie - powiedziała z westchnieniem żalu Cathy. - Może wykupiłbyś teraz miejsca na 

jutrzejszy wieczór?

-  Do  diaska,  przedarliśmy  się  po  tym  oblodzonym  moście  w  taką  pogodę.  Nie  spodziewasz  się  chyba,  że 

poświęcę wszystkie wieczory na zabawianie siostry. Poczekaj, Cathy, zajrzę do środka. Wiem, że Edison i Swinton 

mają swoją lożę, pytali kiedyś, czy nie wykupiłbym jej z nimi na spółkę. Może zmieścimy się jakoś razem.

Podskoczył  na  górę,  a  Cathy  została  sama,  trochę  zażenowana  spojrzeniami  ludzi  spieszących  na  spektakl. 

Widzowie  stanowili  dość  pstry  tłum,  lecz  zauważyła  też  sporo  eleganckich  osób  z  towarzystwa.  Gordon  wrócił 

niebawem.

- Tak jak  myślałem. Edison serdecznie nas zaprasza. W loży jest tylko jeden wolny fotel, ale ja mogę stać. 

Parker ma wyjść za jakieś pół godziny. Nie wytrzyma jednego wieczoru bez kart. Chodź. Czekają na nas. Znasz 

Edisona i Świniona.

Rzeczywiście, rozpoznała dwóch młodych dżentelmenów, bliskich kolegów Gordona, którzy wstali, żeby się 

skłonić. Swinton nalegał, by Cathy zajęła jego miejsce z przodu. Przedstawiono jej trzech pozostałych panów, ale 

w  zamieszaniu  nie  zapamiętała  ich  nazwisk.  Dziwnie  czuła  się  wśród  samych  mężczyzn.  Na  początku  miała 

wrażenie,  że  krępuje  ich  nieco  jej  obecność,  ponieważ  co  chwila  dochodziły  ją  uwagi  w  stylu:  „Wyrażaj  się 

przyzwoicie, człowieku, jest z nami dama”.

Panowie  jednak  szybko  zapomnieli,  że  jest  damą,  i  w  loży  zaczęło  huczeć  od  wybuchów  śmiechu,  niewy-

brednych, szczeniackich żartów i odżywek godnych wytrawnego dorożkarza.

Obowiązek  przyzwoitego  zachowania  spadł  na jej  sąsiada,  Edisona.  Był  to  korpulentny  blondyn  o  okrągłej 

twarzy, w rozchełstanym fularze i żakiecie z wypchanymi ramionami. Dwa czy trzy razy spytał, czy jej wygodnie, 

a kiedy zapewniła, że tak, konwersacja zamarła, a Edison zaczął przyglądać się przez lornetkę widzom w innych 

lożach i kompletnie o niej zapomniał.

W  pewnym  momencie  Cathy  przeraziła  się,  że  młodzieniec  wypadnie  przez  balustradę,  gdy  po  przeciwnej 

background image

50

stronie widowni dojrzał pannę Stanfield. W podnieceniu zapomniał nie tylko o dobrych manierach, ale również o 

prawie przyciągania ziemskiego. Cathy w ostatniej chwili złapała go za żakiet, dzięki czemu nie wyleciał z loży.

Przedstawienie okazało się bezmyślną farsą, której główną atrakcją były krzyki i bieganina po scenie, a gra 

aktorska  polegała  na  strojeniu  min  do  publiczności.  Jednak  śmiało  wydekoltowane  suknie  pań  na  scenie  oraz 

sprośne dialogi podobały się męskiej części widowni. Cathy szybko się znudziła i odwróciła lornetkę w kierunku 

innych lóż.

Najpierw  przyjrzała  się  pannie  Stanfield.  Ciekawa  była,  co  takiego  ma  w  sobie  ta  dziewczyna,  że  młodzi 

dżentelmeni dostają na jej widok małpiego rozumu. Była drobną blondynką o pełnej buzi, błyszczących oczach i 

nadąsanych ustach. Jej suknia uszyta była z masy koronek i wstążeczek, a włosy zwijały się w drobne loczki. Z 

gracją  poruszała  wachlarzem,  lecz  poza  tym  Cathy  nie  zauważyła  w  niej  nic  szczególnego.  Pomyślała,  że  taką 

właśnie rozkapryszoną piękność poślubi kiedyś lord Costain.

Przesunęła lornetkę na sąsiednią lożę, a potem na kolejne, studiując toalety dam i twarze co przystojniejszych 

dżentelmenów.  W  najdalszej  loży  po  jej  lewej  Bronie  zobaczyła  panią  Leonard  i  poświęciła  dłuższą  chwilę,  by 

dokładnie jej się przyjrzeć.

Ta  kobieta  rzeczywiście  miała  w  sobie  coś  niezwykłego.  Uwagę  Cathy  przykuł  wyraz  jej  bladej  pięknej 

twarzy o klasycznych rysach. Była jedną z tych rzadko spotykanych kobiet, których uroda jaśnieje najwspanialej, 

gdy  na  twarzy  maluje  się  spokój.  Poprzedniego wieczoru  robiła  wrażenie  po  prostu  bardzo  przystojnej  damy,  a 

teraz, siedząc tak spokojnie w cieniu loży, wyglądała naprawdę pięknie. I niewypowiedzianie smutno. Gdyby nie 

diamenty połyskujące na szyi, mogłaby pozować do portretu Madonny jakiemuś renesansowemu mistrzowi. Miała 

na  sobie  skromną  czarną  suknię,  która  nadawała  jej  o  wiele  więcej  dystynkcji  niż  wszystkie  koronki  panny 

Stanfield. Cathy pomyślała, że chciałaby mieć taką klasę. Obok pani Leonard siedziała jakaś starsza dama.

Cathy  zastanowiła  się,  czy  przyzwoitka  nie  jest  czasem  Francuzką.  Miała  właśnie  stuknąć  łokciem  pana 

Edisona  i  zapytać  o  nazwisko  damy,  kiedy  tuż  przy  pani  Leonard  ukazało  się  męskie  ramię  oferujące  pudełko 

czekoladek.  Cathy  nastawiła  lepiej  ostrość  lornetki,  żeby  przyjrzeć  się  twarzy  mężczyzny.  To  prawdopodobnie 

Harold  Leonard.  Okazał  się  niczym  nie  wyróżniającym,  siwym  panem.  Mógłby  być  jej  ojcem.  Popatrzyła  na 

drugiego mężczyznę obok Leonarda. Ten wydawał się ciekawszy - dojrzała zarys ciemnej czupryny i przystojny 

profil.

Wtedy młodszy mężczyzna odwrócił się i Cathy rozpoznała lorda Costaina. Siedział w loży pani Leonard! Jak 

to  możliwe?  Nic  dziwnego,  że  na  nią  nie  chciał  nawet  spojrzeć...  Ależ  idealną  parę  tworzyli!  Przyglądała  się 

dłuższą chwilę, po czym trąciła pana Edisona i spytała:

- Kim jest kobieta obok tej czarnowłosej piękności w narożnej loży? Zna ją pan?

Pan Edison skierował lornetkę we wskazanym kierunku i wydał z siebie ciche westchnienie.

- Nie mam pojęcia, ale ta brunetka to z pewnością niezwykła dama. Spytam Świniona. Może on wie.

Chwilę później Edison pochylił się i szepnął:

- Nie wiem, kim jest starsza dama, ale ta piękność to pani Leonard. Stary niezdara za nią to mąż. Szkoda jej!

- Dziękuję. Byłam po prostu ciekawa. Dama obok wydawała mi się znajoma.

- Swinton zna wszystkie piękności w mieście. Ta nie należy akurat do śmietanki towarzyskiej, ale urodą bije je 

wszystkie na głowę. Caro Lamb nie sięga jej w tym względzie do pięt.

- Tak... - przytaknęła oszołomiona Cathy.

background image

51

- Panno Lyman, czy pani wygodnie?

- Och tak, dziękuję. - Wysiliła się na uśmiech odkładając lornetkę na kolana, żeby Costain nie zauważył, że go 

podpatruje.

Wrzaski na scenie i śmiech publiczności przestały do niej docierać. Costain i Helena Leonard razem. Co to 

znaczy?  Czy  Costain  wystrychnął  ich  na  dudka?  Dlaczego  kazał  ją  śledzić,  jeśli  nie  obchodziło  go  wcale,  co 

Gordon odkrył? Odpowiedź pojawiła się po chwili zastanowienia.

To on jest kochankiem Heleny i kazał ją śledzić, żeby upewnić się, czy kochankowi jest tak samo niewierna 

jak mężowi. I bardzo dobrze, że dowiedział się prawdy!

W  czasie  przerwy  podzieliła  się  z  Gordonem  swoim  spostrzeżeniem.  Postanowił,  że  zostaną  na  miejscach, 

kiedy koledzy wyszli przejść się po foyer. Najpierw wydawało się, że Leonardowie i Costain nie będą wychodzić, 

gdyż zamówili sobie wino do loży. Siedzieli we czwórkę popijając trunek i gawędząc.

Cathy  i  Gordon  przesunęli  się  w  róg  swojej  loży  i  podglądali  przez  lornetki.  Starsza  dama  rozmawiała  z 

panem Leonardom, a Costain zabawiał Helenę. Od czasu do czasu pan Leonard wtrącał coś, zwracając się do nich. 

Biedny człowiek. Nie spodziewał się, że zdrajca siedzi tuż u jego boku.

Nagle pani Leonard wstała. Costain również się podniósł i wyprowadził ją pod ramię z loży. Pan Leonard i 

starsza dama zostali na miejscach.

- Costain zrobił sobie z nas pośmiewisko! - ze złością powiedziała Cathy. - Jest jej kochankiem i podejrzewa, 

że Helena ma innego. Dlatego kazał ci ją śledzić. Chce wiedzieć, kim jest drugi kochanek.

- Tego nie wiemy na pewno. Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski. Nie byłby na tyle bezczelny, by pokazywać 

się publicznie z kochanką i jej mężem. Nie wierzę w to.

- Jego na wszystko stać. Dlaczego nie powiedział nam, że tu się wybiera, kiedy spytałeś, co dziś wieczorem 

robimy? Czuł się bezpieczny, gdy wspomniałeś o wypadzie do klubu, a ja powiedziałam, że zostaję w domu pisać 

listy.  Zaczynam  się  zastanawiać,  dlaczego  Cosgrave  nie  powierza  mu  żadnego  ważnego  zadania,  Gordie.  Może 

lord Costain wykorzystał moje tłumaczenie dla jakichś niecnych celów? A ja pomogłam wrogowi.

- Nawet gdyby tak było, a nie wierzę w to ani trochę, byłabyś w to jedynie niewinnie wmieszana. Nikt nie 

uciąłby ci za to głowy. Wymknę się teraz, muszę zamienić słówko z Lwem.

- Nie! Nie może się niczego domyślać.

Młodzieńcza twarz Gordona przybrała szelmowski wyraz.

-  Zagrajmy  w  podwójną  grę  -  powiedział.  -  Podkradnę  się  za  nimi  i  spróbuję  podsłuchać,  o  czym  mówią. 

Szkoda, że nie jestem przebrany.

Cathy  siłą  powstrzymała  się,  żeby  nie  pobiec  za  bratem.  Wiedziała  jednak,  że  to  nie  ma  sensu.  Wszyscy 

mężczyźni byli podobnie ubrani i bez niej Gordon ma większe szanse podejść do nich blisko, nie zauważony wśród 

tłumu dżentelmenów w jednakowych czarnych strojach.

- Nie mogę zostać sama w loży, Gordie. Zaprowadź mnie do pana Edisona.

- Dobrze, ale pospiesz się. Minęła już połowa przerwy.

Wyszli na korytarz. Nawet jeśli pan Edison nie był zachwycony, że znowu musi się zająć siostrą przyjaciela, 

nie dał tego po sobie poznać. Cathy zresztą odniosła wrażenie, że cieszy go okazja do defilowania u boku damy na 

oczach panny Stanfield. Do końca przerwy krążyli w pobliżu strojnej w falbanki piękności i jej świty. Pan Edison 

dostawał nagłego ataku wesołości za każdym razem, kiedy przechodzili obok.

background image

52

- Ależ to zabawne! - Zaśmiał się serdecznie na jakąś nic nie znaczącą uwagę Cathy i zatrzymał dosłownie o 

krok od panny Stanfield. - Cha, cha! Ależ z pani dowcipna osoba, mademoiselle! Świetnie to pani ujęła. Przedni 

dowcip, doprawdy! Można pęknąć ze śmiechu! - Zezując zerknął w bok, czy został zauważony.

- Nie chciałabym spowodować takiego nieszczęścia, panie Edison - powiedziała Cathy.

- Trochę by było szkoda, prawda? Cha, cha!

- Och, nie mogę nawet myśleć o tak niepowetowanej stracie.

- W rzeczy samej! Świetnie to pani ujęła.

Znowu rzucił okiem w stronę panny Stanfield, lecz gdy odeszła, nagle stracił humor.

- No, cóż... Czy podoba się pani sztuka? - spytał.

- Tak, bardzo. - „Szczególnie w czasie przerwy” - pomyślała.

Cały czas wypatrywała Costaina i pani Leonard, ale nigdzie ich nie było. Miała dość czasu, by przyjrzeć się 

wszystkim  w foyer. Tutaj  ich  nie było. Jedyny wniosek to,  że opuścili  teatr. Miała nadzieję,  że Gordon za nimi 

poszedł.

Kiedy  rozległ  się  dzwonek,  pan  Edison  odeskortował  ją  do  loży.  Po  drodze  spostrzegła  w  tłumie  pana 

Buracka. Rozglądał się za kimś. Skinął głową na jej widok i dalej wypatrywał kogoś wśród przeciskających się do 

sali widzów.

Zaraz po zajęciu swego miejsca Cathy popatrzyła w stronę loży pani Leonard - byli tam tylko jej mąż i starsza 

dama. Przez lornetkę dojrzała przewieszoną na poręczy fotela pani Leonard pelerynę. Zamierzała więc wrócić.

Nagle tuż za nią pojawił się Gordon. Stuknął Cathy w ramię i pociągnął w głąb loży.

- Swinton wyszedł. Możemy usiąść tu razem i porozmawiać.

Rzuciła ostatnie spojrzenie na lożę Leonardów w momencie, gdy Costain wprowadził Helenę. Uśmiechali się 

oboje niewinnie. Cathy usiadła obok brata, kiedy kurtyna poszła w górę.

- Co się stało? Gdzie oni byli? - spytała.

- Sprowadził ją  na dół zaczerpnąć świeżego powietrza. Niczego więcej nie udało mi się podsłuchać. Twier-

dziła, że jej słabo. Podkradłem się za nimi na dół, ale nie mogłem wyjść do hallu, żeby się nie ujawnić. Byli tam 

tylko bileter i jakichś dwóch posłańców. Oczywiście, będziemy ich śledzić w drodze do domu.

- Jak to? Przecież pan Leonard jest z nimi.

- W takim razie pojedziemy za Costainem.

Cathy spodobał się ten pomysł.  Sztuka strasznie  się dłużyła i  zupełnie przestała ją  interesować. Teraz musi 

zdecydować,  co  robić,  gdy  lord  Costain  okazał  się  zdrajcą  ojczyzny.  Naturalnie  należy  zawiadomić  władze. 

Najrozsądniej będzie zwrócić się do jego pryncypała, lorda Cosgrave’a. Nie ufał przecież Costainowi od początku, 

uważnie jej więc wysłucha.

Jutro pójdą z Gordonem do Horse Guards i postarają się o rozmowę z Cosgrave’em. Trzęsła się w środku na 

myśl  o  tym  wszystkim.  Jak  Costain  mógł  tak  postąpić?  Jest  oficerem  i  szlachcicem.  Co  zyskuje  zdradzając 

ojczyznę? To wyłącznie wina pani Leonard. Ta piękność sprowadziła go na złą drogę. Musi ją bardzo kochać.

Cathy nie miała siły na dodatkowe eskapady tego wieczoru. Zresztą Costain na pewno nie poważy się na nic w 

obecności męża pani Leonard.

- Jedź za nimi sam, Gordonie. Strasznie boli mnie głowa.

- Jak, do diabła, mam za nimi jechać, jeśli muszę cię odwieźć do domu? Może Edison...

background image

53

- Nie chcę go o to prosić. Gdybyśmy wyszli teraz, Dążysz odwieźć mnie do domu i wrócić na tyle szybko, 

żeby nie stracić z oczu Costaina.

- Masz rację. Zupełnie zresztą straciłem wątek sztuki, przyjdę to obejrzeć innym razem. Idziemy.

Gordon szepnął coś Edisonowi i wyszli z teatru. Pod domem Gordon powiedział:

- Jeśli chcesz, poczekaj na mnie w gabinecie. Tam będzie można spokojnie porozmawiać.

- Dobrze. Ciekawa jestem, jak sprawy się potoczą.

Wiedziała, że teraz nie zaśnie, może więc równie dobrze czekać w gabinecie.

Lady Lyman właśnie się położyła, gdy Cathy weszła do domu. Dziewczyna przyjęła z ulgą, że nie musi silić 

się  na  uśmiechy  i  udawać  zachwyconej  uroczym  wieczorem  w  teatrze.  Poszła  do  gabinetu  i  rozpaliła  ogień  w 

kominku. Potem nalała sobie kieliszek sherry, usadowiła się na kanapie i zapatrzona w płomienie sączyła trunek.

Ogień  jej  nie  rozgrzewał.  W  środku  czuła  się  zimna  i  pusta.  Costain  to  zdrajca,  a  jej  obowiązkiem  jest  go 

zdemaskować. Nie miała pojęcia, kiedy wróci Gordon, najwcześniej jednak za godzinę. Skuliła się na poduszkach 

kanapy i starała się uspokoić.

Ogarniała  ją  właśnie  cudowna  wizja,  gdy  rozległo  się  pukanie  do  drzwi  gabinetu.  Gordon  postanowił  nie 

wchodzić do domu głównym wejściem. Wstała i podbiegła go wpuścić. Kiedy otworzyła drzwi, do pokoju wszedł, 

nie czekając na zaproszenie, lord Costain.

- Panno Lyman, wiem, że jest późno, ale czy pozwoli pani na chwilę rozmowy?

Rozdział 10

Cathy wpatrywała się w niego oniemiała. Po prostu coś ją sparaliżowało.

Costain patrzył na jej drżące usta i szeroko otwarte, przestraszone oczy. Nerwowo zamrugała powiekami.

- Jaki ze mnie idiota! Śmiertelnie panią przestraszyłem. Proszę wybaczyć, panno Lyman. To tylko pani stary, 

wierny  lew...  Lew  -  powtórzył  z  łagodnym  uśmiechem.  Delikatnie  ujął  ją  za  nadgarstki.  -  Zamarznie  pani. 

Zamknijmy drzwi. - Objął ją ramieniem i wprowadził do pokoju.

Wyrwała się i spytała ostro, z trudem wciąż chwytając oddech:

- Co pan tu robi?

- Proszę się  uspokoić, nie przyszedłem kraść pani  książek - odpowiedział  urażonym tonem.  - Spostrzegłem 

światło w oknie, sądziłem, że może czeka pani na mnie. Widziałem, jak obserwowała mnie pani w teatrze.

Na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zdejmował płaszcz. Rzucił go na bok i pewien, że nie 

jest wcale tak niemile widziany, zbliżył się do kominka.

- Och, jak przyjemnie... - powiedział ogrzewając dłonie przy ogniu.

- Wydaje mi się, że widziałam pana w jednej z lóż - odezwała się po chwili.

Kiedy usiadła na kanapie, usiadł obok. Nie wiedziała, jak właściwie zareagować, ale postanowiła zachowywać 

się jak najbardziej naturalnie. Costain wyobraża sobie, że jeden jego uśmiech i miłe słowo zamąci jej natychmiast 

w głowie. Niech sobie wyobraża! Żeby się tylko nie przeliczył w swojej próżności.

- Byłem w towarzystwie państwa Leonard - powiedział. - Z pewnością rozpoznała pani piękną Helenę. Ten 

starszy człowiek to Harold.

Skinęła głową.

- Domyśliłam się. A druga dama?

background image

54

Costain wyciągnął długie nogi w stronę ciepłego kominka i wydał z siebie westchnienie zadowolenia.

- Sąsiadka i kuzynka, niejaka pani Newhart. Nie ciekawi pani, jak udało mi się zbliżyć do Heleny?

- Zastanawiałam się, dlaczego jest pan w towarzystwie państwa Leonard. - Umyślnie użyła liczby mnogiej.

Uniósł brew i stwierdził zuchwale:

- Punkt dla pani. Harold również tam był, ale to bez znaczenia.

- Zauważyłam, że zapomniał pan o nim podczas przerwy.

-  Och,  zrobiłem  to  specjalnie.  Nie  jestem  aż  tak  strasznie  zapominalski.  Lecz  dotykamy  tu  sedna  sprawy. 

Opowiem od  początku. Postanowiłem  wyręczyć dziś  wieczorem Gordona i  śledzić  panią  Leonard -  tłumaczył.  -

Dlatego  nie  umówiłem  się  z  panią.  Pojechałem  za  Leonardami  do  Royal  Coburg  i  wszedłem  do  teatru,  mając 

nadzieję  przyłączyć  się  do  nich.  Loże  były  wyprzedane,  a  pan  Leonard,  widząc,  że  zbieram  się  do  odejścia  z 

kwitkiem, zaproponował miejsce w ich loży. Oczywiście nie wahałem się ani chwili.

- Oczywiście.

-  Prawdziwy  ze  mnie  demon  pracy,  jak  pani  widzi...  -  powiedział  robiąc  skromną  minę  i  powstrzymując 

uśmiech.  -  W  czasie  przerwy  pani  Leonard  stwierdziła,  że  jej  słabo.  -  Podniósł  brwi,  jednoznacznie  dając  do 

zrozumienia swoje powątpiewanie co do szczerości Heleny. - A ja, jako dżentelmen bez skazy, zaproponowałem, 

że wyprowadzę ją na zewnątrz dla zaczerpnięcia świeżego powietrza.

- Czyżby pan Leonard nie mógł sam zadbać o żonę?

-  Z  pewnością,  lecz  ma  już  swoje  lata  i  pewne  dolegliwości.  Nie  tylko  damy  padają  ofiarą  nieubłaganego 

upływu czasu. Chciał z nią wyjść, ale gdy żona wyraziła głęboką troskę o jego zdrowie, zaproponowałem, że go 

wyręczę. Tak więc zszedłem z nią na dół i poprosiłem o otworzenie drzwi, żeby przewietrzyła się nieco. Biedaczka 

omal nie zamieniła się na tym świeżym powietrzu w sopel lodu... Ja zresztą też.

- Dziwne, że nie wzięła ze sobą peleryny.

- Świetnie posługuje się pani lornetką! Czy może Gordon pani o tym powiedział? Jeśli śledzi ją tak niezdarnie 

jak dziś wieczorem, obawiam się,  że nie jest  to dla niej żadna tajemnica. Muszę powiedzieć pani bratu, by tego 

zaprzestał.

Cathy pominęła jego pytanie.

- Dowiedział się pan czegoś interesującego?

- Pani Leonard nie stanowi żadnego zagrożenia. - Wdzięcznym gestem machnął ręką.

- Długie wizyty w sklepie mademoiselle Dutroit są równie niewinne? Musi uwielbiać kapelusze.

-  Któraż  kobieta  jest  inna?  Ona  też,  ale  poza  tym  ma  talent  do  wymyślania  fasonów.  Pracuje  dla  panny 

Dutroit, by podreperować swoje finanse. Pensja Leonarda nie jest zawrotna.

Coś w jego sposobie bycia denerwowało Cathy. Może ten uśmiech podziwu, gdy mówił o pani Leonard.

- Jak dowiedział się pan tego wszystkiego zaledwie przez połowę przerwy, milordzie?

- Umiem czasem zdobywać informacje, które mnie interesują. - Roześmiał się. - Nie tylko wy, panie, jesteście 

mistrzyniami sprytnego wypytywania... Gawędziliśmy o tym i owym. Pani Leonard miała ciężkie życie. Była już 

raz  zamężna.  Pan  Fotherington  zostawił  ją  bez  środków  do  życia.  Pracowała  jako  modystka,  gdy  poznała  pana 

Leonarda  na  skromnym  spotkaniu  towarzyskim  u  wspólnych  znajomych.  Był  wdowcem,  ona  wdową,  oboje 

samotni i oboje w nie najlepszej sytuacji życiowej. Nietrudno dopowiedzieć sobie resztę. Sądzę, że to małżeństwo 

z rozsądku, ale jest między nimi prawdziwe uczucie, to, co starsze pokolenie nazywa „wzajemnym szacunkiem”.

background image

55

- Taka piękność mogła chyba liczyć na lepszą partię niż pan Leonard.

- Rzeczywiście, można by tak sądzić, lecz ona bardzo mało bywała wśród ludzi. Wyczułem jakby na osobę 

pierwszego męża padał jakiś cień, mimo że nie powiedziała wprost nic na ten temat. Może po prostu nie spłacone 

długi? To zawsze źle wpływa na reputację wdowy. A kogo mogła spotkać pracując w sklepie modystki? Głównie 

kobiety. Z tego, co zauważyłem, damy niechętnie wyciągają pomocną dłoń do kobiet piękniejszych od siebie.

- W imieniu mniej pięknych kobiet muszę sprzeciwić się tej cynicznej uwadze, milordzie. Pochopne uogól-

nienia są często zawodne.

- Te zmarszczone brwi mówią mi, że nieumyślnie panią uraziłem. - Szarmancko skłonił głowę. - Blasku pani 

urody nie może oczywiście przyćmić żadna inna kobieta.

Komplement nie był wyszukany, a światowy ton Costaina nie zmienił jego trywialności. Cathy zdecydowała, 

że najlepiej będzie zignorować tę uwagę.

- Sądzi pan więc, iż pani Leonard jest zbyt piękna, by być wplątana w tę sprawę? - spytała ironicznie.

-  Teraz,  panno  Lyman,  jest  pani  okrutnie  niesprawiedliwa.  Jestem  zaszokowany  ostrością  pani  prowokacji. 

Nie uroda, lecz historia życia pani Leonard przekonuje mnie o jej niewinności. Jedyne, co mógłbym jej zarzucić, to 

odrobinę zbyt swobodne maniery, na co słusznie odpowiedziałaby pani natychmiast: „Przyganiał kocioł garnkowi”, 

nie będę więc wspominał, że wydaje się zainteresowana propozycjami, gdyby pojadł się odpowiedni mężczyzna.

- A pojawił się?

- Nie, panno Lyman, nie robiłem pani Leonard żadnych propozycji. Poza względami moralnymi uważam, że 

nie należy mieszać przyjemności z interesami, a ja pracuję z mężem tej damy.

Cathy  nalała  gościowi  kieliszek  sherry,  żeby  zyskać  na  czasie  i  przez  moment  zebrać  myśli.  Costain  może 

mówić  prawdę.  Zazdrość  o  panią  Leonard  nie  powinna  rzutować  na  jej  osądy.  Jeśli  kłamie,  to  bardzo  szybko 

wymyślił wiarygodną historię z wszelkimi detalami i opowiedział ją bez zająknięcia. Nie miał też miny winowajcy 

ani nie próbował za nic przepraszać. Postanowiła zawiesić ostateczny werdykt, dopóki spokojnie się nie zastanowi 

i nie porozmawia z Gordonem.

Podała mu kieliszek.

- Według pana pani Leonard jest niewinna?

-  Jest  dość  sprytna  i  niezbyt  cnotliwa,  ale  nie  bardziej  niż  większość  kobiet.  -  Wypił  łyk  sherry  i  spytał:  -

Gdzie jest Gordon?

- Wybrał się dokądś po teatrze.

- Och, a ja myślałem, widząc światło w oknie, że czekają państwo oboje, aż przyjdę się wytłumaczyć. Pani też 

powinna wytłumaczyć mi się z czegoś, panno Lyman. Co z tymi listami, które miała pani napisać dziś wieczorem?

- Zamiast pisać, postanowiłam iść do teatru.

-  To  świadczy  o  niepokojącej niestałości charakteru -  stwierdził grożąc jej  palcem.  -  Nie  spodziewałem  się 

tego po pani.

- Następna okazja, by użyć powiedzenia: „Przyganiał kocioł garnkowi”?

- Ależ nie! Jestem przekonany, że przełożyła to pani po prostu na później. Który z licznych dżentelmenów w 

loży  odciągnął  panią  od  korespondencji?  Czy  ten  blondyn,  którego  uratowała pani  od  upadku przez  balustradę? 

Muszę pogratulować pani refleksu i cierpliwości wobec braku manier niektórych dżentelmenów. Gdyby obok mnie 

siedział ktoś tak rozkojarzony, pomógłbym mu polecieć na dół.

background image

56

- Pan Edison jest jedynie znajomym.

- Od znajomych również wymaga się taktu. To rodzaj mężczyzny, który zostawiłby swoją towarzyszkę samą 

podczas kolacji. Ale to nie byłoby dla pani nic nowego. Czy dała mu pani taką lekcję jak mnie?

- To właściwie przyjaciel Gordona.

- Zastanawiałem się, dlaczego tak gapi się na pannę Stanfield, gdy obok niego siedzi o wiele bardziej czaru-

jąca dama.

- Zna pan pannę Stanfield?

-  Widzę,  że  porównania  niewieścich  uroków  nie  oburzają  pani,  gdy  wypadają  na  jej  korzyść!  Elizabeth 

Stanfield  jest  moją  bliską  kuzynką.  Ponad  dziesięć  lat  różnicy  wieku  sprawiło,  że  nigdy  nie  byliśmy  ze  sobą 

związani.  Odkąd  zaczęła  bywać,  zajmuje  się  głównie  flirtami.  Obawiam  się,  że  jej  zachowanie  coraz  bardziej 

oscyluje  na  granicy  dobrego  smaku.  Ale  kim  ja  jestem,  by  wypowiadać  się  na  temat  przyzwoitych  manier? 

Nachodzę samotną kobietę o tej porze! Muszę już iść. - Odstawił kieliszek i wstał, żeby się ubrać. - Powtórzy pani 

Gordonowi, by przestał śledzić panią Leonard?

Swobodne  zachowanie  Costaina  prawie  przekonało  Cathy.  Ostatnia  uwaga  znów  wzbudziła  jej  czujność. 

Może chce pozbyć się Gordona i skorzystać z „otwartości” tej damy, jako ewentualnej kochanki? A może już są 

kochankami?  „Mimo  wszystko  ta  straszliwa  wizja  nie  ma  nic  wspólnego  ze  szpiegostwem  i  sprawą  w  Horse 

Guards” - starała się wbić sobie do głowy.

- Powtórzę mu - odpowiedziała.

Costain zapinał płaszcz. Zaskoczony jej niepewnym tonem podniósł wzrok i podszedł bliżej.

- Co się stało? - spytał po prostu i nie czekając na odpowiedź, stwierdził: - Nie wierzy mi pani.

- Możliwe, że mówi pan prawdę.

- Ja mówię prawdę. Dlaczego miałbym coś ukrywać?

- Nie powiedziałam, że pan coś ukrywa.

- Ale nie wierzy mi pani.

Przyparta do muru, odpowiedziała desperacko:

- Może to pani Leonard coś ukrywa?

Costain uniósł brwi i w zamyśleniu opuścił głowę na bok.

-  To  możliwe.  Nie  byłbym pierwszym  mężczyzną,  który dał  się  zwieść  pięknej  kobiecie.  Zastanawiam  się, 

czy...

- Proszę jedynie nie zapominać o takiej możliwości, milordzie - powiedziała i podeszła do drzwi.

- Co do jutrzejszego wieczoru...

Umilkł z dłonią na klamce. Nie zamierzał tak często widywać panny Lyman. Jednak jej nieufność sprawiała 

mu przykrość z jakiegoś niezrozumiałego powodu. Zdał sobie sprawę, że zależy mu na jej dobrej opinii. I równie 

jasno zdał sobie sprawę, że nabrał wyjątkowej awersji do tego blondyna, który siedział obok niej w teatrze.

Wpatrywała się w niego, nie był to jednak rozanielony wzrok zakochanej kobiety. W jej oczach czaiło się coś 

na kształt niechęci.

-  Może  pani  i  pan  Edison  coś  już  zaplanowali?  Nie  mam  przecież  prawa  sądzić,  że  czeka  pani  na  moje 

propozycje. - W jego głosie brzmiała nuta pytania.

- Nie wiem... Nie jestem jeszcze pewna, co będziemy robić jutro wieczorem. Może...

background image

57

- Czy mogę wpaść po pracy?

- Tak, powiem Gordonowi, że pan przyjdzie.

- A pani będzie w domu?

Spojrzała mu prosto w oczy. Widział, jak na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech.

- Ja prawdopodobnie również będę w domu - odpowiedziała.

- Powiedziałem pani prawdę.

- Wiem - usłyszała własny głos.

Nie miała pojęcia, skąd wziął się ten łagodny ton i to potwierdzenie. Wątpliwości po prostu zniknęły. Poczuła, 

że powiedział prawdę.

Costain rozchmurzył  się,  a potem  nieśmiało  uśmiechnął. Wyglądał, jakby  chciał  coś jeszcze  dodać. Włożył 

jednak tylko kapelusz i podszedł do drzwi.

- Dobranoc, panno Lyman - powiedział i wyszedł.

- Dobranoc.

Kiedy zniknął w mroku, cicho zamknęła drzwi.

Usiadła w cieple koło kominka, czekając na powrót Gordona. Czuła, że w znajomości z Costainem nastąpił 

jakiś  przełom.  Zależało  mu  na  jej  dobrej  opinii,  a  jaki  mógł  być  tego  powód,  jeśli  mu  się  nie  podoba?  Nie 

dopuszczała  nawet  myśli,  że  mógłby  ją...  kochać.  Nie  zrobił  ani  nie  powiedział  nic,  co  by  to  sugerowało,  ale 

wydawało się, że traktuje ją w jakiś szczególny sposób, w jaki nie traktował dotąd żadnej kobiety.

Wkrótce pojawił się nachmurzony i gderający od progu Gordon.

- Zgubiłem Lwa. Po prostu zniknął po zakończeniu sztuki. Nie skorzystał z powozu Leonardów, gdyż po jego 

zniknięciu  postanowiłem  jechać  za  nimi.  Nie  było  go  w  ich  powozie.  Czekałem całe  wieki  pod  ich  domem,  na 

wypadek gdyby pani Leonard chciała wymknąć się po ułożeniu staruszka spać. Nigdzie nie wychodziła.

- Lord Costain był tutaj - powiedziała Cathy. - Wyjaśnił, skąd wziął się z nimi w teatrze.

Zdała bratu zwięzłą relację, przemilczając bardziej osobiste fragmenty rozmowy, które zamierzała zachować 

dla siebie jako słodki sekret.

- I ty mu uwierzyłaś! - wykrzyknął Gordon, kiedy skończyła.

-  Tak,  i  jestem  przekonana,  że  mówił  prawdę.  Nie  pominął  żadnego  szczegółu,  który  wzbudzał  nasze 

podejrzenia.

-  A  moje  podejrzenia  nadal  budzi powóz czekający na  tyłach sklepu modystki  i  mężczyzna,  który odjechał 

nim z panią Leonard. Jej mąż nie wchodzi w grę, gdyż był wtedy w biurze. Z tego, co wiemy, mógł to być sam 

Costain. A możemy mu ufać jedynie na podstawie jego stów.

- Mówiłeś, że to był potężny, tęgi mężczyzna.

- Przecież z tymi szkłami na nosie ledwie widziałem, czy to w ogóle był mężczyzna.

Nalał sobie sherry.

-  Jeśli  ona  ma bogatego przyjaciela, po  co  zawraca sobie  głowę wyrabianiem kapeluszy? Historia  Costaina 

zupełnie nie trzyma się kupy. A jeżeli śledził Leonardów z daleka, jak to się stało, że go zauważyli i zaprosili do 

swej loży?

-  Kiedy  opowiadał,  wydawało  się  to  naturalne...  -  Pod  wpływem  wątpliwości  Gordona  wersja  Costaina 

rzeczywiście rozpadała się jak domek z kart.

background image

58

- Costain uważa nas za parę głupków, ale głęboko się myli. Potrafię kojarzyć podstawowe fakty, nawet jeśli 

tobie  przychodzi  to  czasem  z  trudem.  Opowiedział  ci  czarującą  historyjkę,  a  ty  uwierzyłaś  w  te  bzdury. 

Domyśliłem  się  po  tym  słodkim  uśmiechu,  który  miałaś  na  twarzy,  kiedy  przyszedłem,  że  coś  się  wydarzyło. 

Obawiałem się nawet, czy Edison cię nie zbałamucił.

-  Nie bądź niemądry, Gordonie. Wiesz, że on szaleje za panną Stanfield. Och, czy mówiłam ci,  że ona jest 

bliską kuzynką Costaina?

- Naprawdę!

- Tak, wspomniał mi o tym.

Na twarzy Gordona pojawił się błogi uśmiech.

- Kiedy?... Czyżby pytała o mnie Costaina?

- Nie, w mojej obecności podśmiewał się z zachowania twego kolegi w teatrze. Edison nie odrywał od niej 

wzroku. A Costain wspomniał przy okazji, że panna Stanfield jest jego kuzynką.

- Boże! Pierwsza wielka szansa zbliżenia się do niej, a ja obrzuciłem Costaina obelgami.

- Co zrobiłeś?... Co mu powiedziałeś? Myślałam, że nie pojechałeś za nim.

Gordon wyglądał na zmieszanego. Po chwili powiedział z uśmiechem:

-  Właściwie  nic  mu  nie  powiedziałem,  dzięki  Bogu.  Chodzi  mi  o  to,  co  mówiłem  tobie.  Costain  nie  musi 

wiedzieć,  że  uważam  go  za  nędznego  kłamcę,  dopóki  nie  pomoże  mi  zdobyć  względów  panny  Stanfield.  To 

znaczy... Właściwie, co mamy przeciw niemu? To jasne jak słońce, że jest kochankiem pani Leonard. Kazał mi ją 

śledzić,  żeby  sprawdzić,  kto  jeszcze  się  koło  niej  kręci.  Nic  poza  tym.  I  nie  ma  to  żadnego  związku  ze 

szpiegostwem. Przygoda miłosna, ot co.

Nie  stanowiło to  wielkiego pocieszenia dla  Cathy, ale ponieważ to  ona spowodowała  całe  zamieszanie,  nie 

mogła teraz napadać na Gordona.

- Co według ciebie powinniśmy zrobić?

- Zaaranżujemy wyjście z Costainem i jego kuzynką. Ty i Costain, ja i panna Stanfield.

- Mam na myśli naszą pracę, Gordonie.

- Ach, to! Oczywiście, będę nadal śledził panią Leonard. Costain dostarcza jej z pewnością dość atrakcji i nie 

ma innego kochanka. Wynika z tego logiczny wniosek, że mężczyzna, z którym spotkała się na tyłach sklepu, jest 

szpiegiem.  Kim  innym  mógłby  być?  Wyśledzę  go,  dowiem  się,  kto  to,  i  oddam  w  ręce  Cosgrave’a.  Posada  w 

biurze  murowana. Szkoda  trochę  wyjazdu  do  Włoch, ale  i  tak  na  pewno  wyszukam  ci  narzeczonego. Mogłabyś 

złapać Swintona, gdybyś trochę o siebie zadbała. Powiedział, że nie jesteś tak stara, jak sądził.

Cathy wróciła do sedna rozmowy:

- Uważasz więc Costaina za niewinnego?

- Oczywiście. Biedak, miłość przyćmiła mu odrobinę rozum, ale to bez znaczenia.

- Ale dlaczego zlekceważył mężczyznę, którego widziałeś na tyłach sklepu?

- Nie zlekceważył go. Po prostu wziął go za swego rywala, a krępował się przyznać przy tobie do związku z tą 

latawicą.

- Sądzisz, że to wszystko tłumaczy? - spytała cicho.

-  To  jasne  jak  słońce.  Ach,  kawał  dobrej  roboty  odwaliłem  dziś  wieczorem.  Bliski  kuzyn  panny  Stanfield, 

mówisz... Już widzę wykrzywioną głupio gębę Edisona, kiedy powiem mu, że umówiłem się z panną Stanfield.

background image

59

Pogasili  lampy  i  cicho  weszli  na  górę,  żeby  nie  budzić  domowników.  Gordon  zasnął  szybko  snem 

sprawiedliwego,  Cathy  natomiast  czuła  taki  zamęt  w  głowie,  że  przez  kilka  godzin  przewracała  się  w  łóżku, 

próbując znaleźć w tym wszystkim jakiś sens.

Doszła  do  wniosku,  że  Costain  jest  albo  kochankiem  pani  Leonard,  albo  bardzo  nieudolnym  szpiegiem. 

Trudno  jej  było  jednak  uwierzyć,  że  jest  głupi.  Pochłonięta  rozmyślaniami,  zapomniała  nawet,  że  jutrzejszy 

wieczór to data wielkiego zimowego balu.

Rozdział 11

Miło spędziłaś wieczór w teatrze? - brzmiało pierwsze pytanie lady Lyman, gdy córka weszła rano do pokoju 

śniadaniowego.

- Bardzo miło, mamo.

Jedno  spojrzenie  na  mizerną  twarz  Cathy  pozwoliło  jej  stwierdzić,  iż  dziewczyna  niewiele  spała  tej  nocy. 

Ponieważ  słyszała,  jak  córka  szła  do  sypialni  koło  północy,  wywnioskowała  natychmiast,  że  Cathy  nie  mogła 

zasnąć.  Długoletnie  doświadczenie  w  czytaniu  z  kobiecych  twarzy  i  dusz  sugerowało,  że  romans  jej  pociechy 

przeżywa kryzys. A to z kolei doprowadziło do jasnej konkluzji - lord Costain był w teatrze z inną damą.

- Widziałaś może lorda Costaina? - spytała.

- Był w teatrze w innym towarzystwie - odpowiedziała Cathy, udając obojętność.

Lady Lyman nie chciała upokarzać córki pytaniem, czy w towarzystwie tym była jakaś młoda kobieta. Życie u 

boku dyplomaty nauczyło ją, że jeśli umowie między dwiema stronami grozi zerwanie, należy szukać ratunku w 

nowej  inicjatywie.  A  jeśli  Lymanowie  przestali  być  stroną,  której  się  nadskakuje,  teraz  oni  muszą  przejąć 

inicjatywę.

Cathy tak bardzo zależało na wielkim zimowym balu. Bilety były strasznie drogie, ale możliwość ozdobienia 

rodzinnego drzewa genealogicznego takim klejnotem, jak lord Costain, warta była pięćdziesięciu funtów.

Odchrząknęła przed złożeniem oświadczenia, a kiedy skupiła na sobie należną uwagę, powiedziała:

- Wczoraj lady Eagleton wymusiła na mnie zakup biletów na bal dobroczynny u lady Somerset, ten ich słynny 

zimowy bal. Pomyślałam, że napiszę słówko do lorda Costaina z zapytaniem, czy nie zechciałby ci towarzyszyć, 

Cathy. Bal odbywa się dziś wieczorem.

- Dziś wieczorem? - wykrzyknęła Cathy.

To już? Odliczała żmudnie dzień za dniem w kalendarzu, ale gdy pojawił się w jej życiu Costain, zapomniała 

nawet o wielkim zimowym balu.

- Chyba nie zapomniałaś, moja droga? Męczyłaś mnie o to godzinami.

- Och nie, mamo! Nie możesz zapraszać Costaina.

„Nowa znajoma Costaina musi być bardzo ładna!” - pomyślała lady Lyman.

- Szkoda zmarnować bilety. - Żałowała teraz kłamstwa, że już je kupiła.

Do pokoju wszedł Gordon, poprawiając pod brodą Fular olbrzymich rozmiarów.

- Dobry Boże, a to co za cudo na twojej szyi? - spytał Rodney.

-  To  nazywa  się  fular,  wuju  -  sarkastycznie  poinformował  Gordon.  -  W  stylu  orientalnym,  dla  ścisłości. 

Wszyscy dżentelmeni noszą takie w tym sezonie.

Rodney potrząsnął głową.

- Zanim się obejrzysz, wyjdzie z mody. Nie powinieneś zachowywać się jak fircyk. To śmieszne.

background image

60

-  Śmieszne?  Dowiedz  się  więc,  że  Edison  i  Swinton  przysyłają  dziś  swoich  lokajów,  by  mój  nauczył  ich 

odpowiednio układać węzeł.

- Swinton jest tyle samo wart, co kiedyś jego ojciec. Chorągiewka na wietrze.

- Jaki to ma związek ze mną? - spytał Gordon. - Ja nie jestem niewolnikiem mody. Ja ją ustalani.

- Jeśli chcesz mieć szacunek u ludzi, nie przechwalaj się tak.

Gordon nalał sobie kawy i zrezygnował z dyskusji. Stary głupiec ten wuj Rodney, jakie on może mieć pojęcie 

o modzie? Ciągle nosił te same, przestarzałe czarne ubrania. Znalazł się znawca...

- Czy dobrze usłyszałem, że kupiłaś bilety na wielki bal, mamo? Chyba wygrałaś na loterii.

Lady Lyman natychmiast wykorzystała okazję, by podjąć wątek:

- Staram się  ulżyć tym, dla  których los okazał się niełaskawy. Gordonie, czy pójdziesz z Cathy? To będzie 

wspaniałe przyjęcie, sądząc po cenie biletów.

-  Nie  zabiorę  siostry na  żaden bal i  koniec. -  Gordon groźnie się nachmurzył.  Co  pomyśli  panna  Stanfield, 

widząc, że wszędzie ciągnie się za nim siostra?

- W takim razie ja z tobą pójdę, Cathy - stwierdziła matka.

Na twarzy Gordona pojawił się wymuszony uśmiech.

- I ogłosisz całemu światu, mamo, że Cathy nie jest w stanie przygruchać sobie kawalera?

Po  krótkiej  sprzeczce,  która  nie  doprowadziła  do  żadnych  konkluzji,  rozmowa  zeszła  na  inne  tory.  Cathy 

jednak marzyła, by pójść na ten bal, najchętniej z jakimś czarującym dżentelmenem.

- Cieszę się, że wcześnie ostatnio wstajesz, Gordonie - powiedziała matka, stukając w skorupkę jajka. - Nad 

czym dziś będziesz pracował?

- Czasowniki nieregularne - odpowiedział ochoczo. Od kilku tygodni, jeśli czasem naszedł go nastrój, zaglądał 

do gramatyki.

- Sądziłam, że już je opanowałeś. - Lady Lyman odwróciła się do Rodneya. - Jak mu idzie? Czy robi postępy?

-  Skończyłeś  to  tłumaczenie,  które  mam  sprawdzić,  Gordonie?  -  spytał  wuj.  -  Czy  może  byłeś  zbyt  zajęty 

wiązaniem fantazyjnego fularu?

- Prawie skończyłem, wuju - skłamał chłopak. - Niedługo będzie gotowe.

Rzucił Cathy błagalne spojrzenie o pomoc. Natychmiast wtrąciła się do rozmowy:

- Dowiedziałaś się wczoraj wieczorem czegoś o pani Leonard, mamo? - spytała.

- Tak, miałam ci powiedzieć, ale ta moja słaba pamięć... Nazywała się z domu Helena Johnson i wyszła za 

niejakiego Fotheringtona, członka parlamentu. Biedak tonął w długach. Strzelił sobie w łeb, zostawiając żonę bez 

środków do życia.

Cathy pomyślała, że to zgadza się z tym, co pani Leonard powiedziała Costainowi.

- Z czego żyła po jego śmierci?

- Musiała pracować. Zdaje się, że miała zdolności do modniarstwa i w tym fachu się zatrudniła. Ale nikt nie 

wie, jak poznała pana Leonarda.

- Fotherington, pamiętam go - odezwał się Rodney, wygrzebując ostatnie kawałeczki jajka ze skorupki. - To

było niezłe ziółko. Hazardzista i kanalia.

- Doszło do jakiegoś skandalu z długami - ciągnęła lady Lyman. - Podobno podejrzewano go o sprzedawanie 

tajemnic państwowych w Amiens, podczas pertraktacji pokojowych.

background image

61

Gordon gwałtownie podniósł głowę, rzucając siostrze dzikie spojrzenie.

- Co mówisz, mamo? Była zdrajczynią?

- Nie pani Leonard, Gordonie. Jej mąż, Fotherington. Helena - tak ma na imię - była lubiana. Nikt jej o nic nie 

obwiniał.

- Rozumiem... - Gordon starał się nie okazać niedowierzania. Wstał znad nietkniętych jajek na swoim talerzu. 

- Czas zająć się czasownikami nieregularnymi. Nie masz czasem czegoś do przetłumaczenia, Cathy?

- Nie, ale muszę przepisywać książkę wuja.

Wstała i wymknęli się do gabinetu, by omówić ostatnie rewelacje.

Lady Lyman skierowała na brata świdrujące spojrzenie.

- Lord Costain zrobił jej jakąś przykrość. Musimy ją pocieszyć, Rodney.

- Zabiorę ją na bal, jeśli sądzisz, że to pomoże.

- Kupię bilety u lady Eagleton i również tam pójdę. Postaram się coś zaradzić na kłopoty z lordem Costainem. 

Taka świetna partia. Boję się, by Cathy nie załamało takie rozczarowanie. W tym wieku nie może już sobie na to 

pozwolić.

- Małżeństwo to przeceniana instytucja - oświadczył Rodney.

- Małżeństwo to wspaniała instytucja. Niedoceniane są jedynie kłopoty wdowieństwa. Poza tym stwierdzam, 

że  Gordon  robi  postępy.  Złościł  się  i  skarżył,  że  nie  ma  nic  do  roboty,  a  teraz  studiuje  od  rana  do  wieczora. 

Zastanawiam się, czy warto urządzać ten raut na Boże Narodzenie.

Rodney sięgnął po zostawione przez Gordona jajka i zabrał się do jedzenia.

Gordon w tym czasie biegał podniecony po gabinecie.

- Na Jowisza, zdrada...

- Mama powiedziała, że zdrajcą był pan Fotherington - przypomniała bratu Cathy.

- Z pewnością za namową żony.

- Dobrze byłoby obserwować panią Leonard jeszcze przez jakiś czas. Bądź czujny, Gordonie.

- Nie martw się, moja droga. Przemyciłem na dół liberię służącego. Muszę się przebrać, zanim wuj nadejdzie.

-  Mama  nie  puści  go  tak  szybko.  Śniadanie  to  jej  ulubiona  pora  pogawędek.  A  co  do  wielkiego  balu, 

Gordonie, nie uważasz, że moglibyśmy pójść razem? Szkoda byłoby zmarnować bilety.

- Nie zmarnują się. Bal jest na cele dobroczynne, z tego co słyszałem.

Wymknął  się  do  biura  wuja,  przerywając  rozmowę  o  balu.  Wkrótce  wyłonił  się  w  ciemnozielonej  liberii 

Lymanów i krótkim płaszczu na ramionach.

- Wrócę o piątej na spotkanie z Lwem.

Zawadiacko wcisnął na bakier trójgraniasty kapelusz służącego.

- Przyjdź wcześniej, jeśli coś wykryjesz - poprosiła Cathy. - Tak strasznie się denerwuję tą sprawą.

- Drogie dziewczę, nie ściągaj brwi, bo resztki twojej urody znikną pod zmarszczkami. Polegaj na mnie. Nikt 

nie oczekuje działania od damy.

Otworzył drzwi, wyjrzał, czy nikogo nie ma na ulicy, i czmychnął w kierunku Half Moon Street. Ociepliło się 

tak, że śnieg stopniał i spływał teraz strumykami do rynsztoków. Gordon cieszył się, że przestało tak niemiłosiernie 

wiać.

Cathy  nie  miała  wątpliwości,  że  Gordon  świetnie  się  bawi.  Dla  niego  to  wszystko  było  grą.  Natomiast  jej 

background image

62

podniecenie przygodą zmieniło się w niepokój. Jakkolwiek próbowała spojrzeć na wydarzenia, dawny obraz lorda 

Costaina  rozwiał  się  bezpowrotnie.  Jak  udało  mu  się  tak  kompletnie  ją  omamić  poprzedniego  wieczoru? 

Wielokrotnie przypominała sobie szczegóły wszystkich ich spotkań i wiedziała już, że dawny Costain nie istnieje.

Po  długim  namyśle  stwierdziła,  że  padł  ofiarą  podstępu  pani  Leonard.  W  ten  sposób  mogła  się  nad  nim 

litować, a nie pogardzać. Nie umiałaby go jednak szanować. Kiedyś zażartował, że to staroświeckie pojęcie, ale dla 

Cathy miłość bez szacunku nie była możliwa.

Rozdział 12

Cathy zupełnie nie mogła skupić się tego ranka nad kopią tłumaczenia wuja Rodneya. O jedenastej zjawił się 

klient  z  listem  po  francusku,  napisanym  drżącą  nieco  ręką  na  starym,  pożółkłym  papierze.  Pan  Culpepper  nie 

wyglądał na londyńczyka - radca prawny, może lekarz - jak się domyślała po skromnym stroju.

- Znalazłem to w rodzinnej Biblii - wyjaśnił. - Moi przodkowie byli Francuzami, ale nikt w rodzinie nie mówi 

już po francusku. Mamy nadzieję, że treść tego listu pozwoli nawiązać kontakt z pewnym szacownym rodem we 

Francji - zakończył z dumą.

Cathy przeczytała uważnie tekst.

- To jest napisane starofrancuskim - powiedziała. - Data, widzi pan, jest z 1649 roku. Będę musiała sprawdzić 

pewne rzeczy, żeby dokładnie przetłumaczyć. Może mi pan to zostawić?

- Oczywiście, ale nie na długo. Przyjechałem z Devon i chciałbym wyruszyć do domu jutro o świcie.

- Zrobię, co w mojej mocy, sir. Proszę przyjść po południu.

Tłumaczenie  pomogło  jej  odwrócić  uwagę  od  natrętnych  myśli.  Obawiała  się,  że  pan  Culpepper  będzie 

zawiedziony.  List  był  pogróżką  wobec  sąsiada,  że  zostanie  pozwany  do  sądu  w  sprawie  krowy.  Nic  nie 

sugerowało,  że  autor  jest  arystokratą,  mimo  że  musiał  być  szlachcicem,  gdyż  w  tamtych  czasach  umiejętność 

pisania była przywilejem wyższych klas.

Podczas południowego posiłku lady Lyman wspomniała, że Gordon prosił o przyniesienie tacy z jedzeniem do 

jego pokoju. Nie chciał przerywać nauki. Cathy domyśliła się, że brat wciągnął do spisku swego lokaja. Ciekawa 

była, gdzie naprawdę jest teraz Gordon. Może patrzy, jak Costain wchodzi na południową schadzkę do domu swej 

kochanki?

Jedzenie stawało jej kością w gardle. Kiedy na stole pojawiła się szarlotka na deser, powiedziała:

- Nie jestem już głodna, mamo. Pan Culpepper może się zjawić lada moment, muszę iść do gabinetu.

- Powinniśmy mieć na drzwiach tabliczkę, kierującą klientów do frontowych drzwi, jeśli w gabinecie nikt nie 

otwiera - stwierdził Rodney.

Był to powód stałych sprzeczek z lady Lyman.

- Nie będę przyjmować byle kogo od frontu, Rodney. Możesz kierować ich do tylnych drzwi, jeśli chcesz. Na 

to się zgadzam.

- Trudno wysyłać klientów do kucharki! - skwitował Rodney.

Cathy wymknęła się w trakcie tej rytualnej dyskusji. Zaskoczyło ją pukanie do drzwi, gdy tylko przekroczyła 

próg gabinetu. Nie spodziewała się tak wcześnie pana Culpeppera. Przyspieszyła kroku, gdyż ktoś głośno stukał, 

jakby dobijał się niecierpliwie od dłuższego czasu.

Ujrzała młodego człowieka, którego widziała tylko raz, lecz od razu go rozpoznała.

-  Pan  Burack!  -  wykrzyknęła.  Przez  głowę  przemknęło  jej,  że  coś  strasznego  spotkało  Costaina.  Zde-

background image

63

maskowano go. - Co się stało? - spytała zdenerwowana.

- Czy mogę wejść na chwilę, panno Lyman? Przykro mi, że przeszkadzam w porze posiłku. Sprawa jednak 

jest pilna, a tylko teraz mogę wyrwać się z biura.

Burack wszedł do gabinetu, spoglądając za siebie, czy nikt go nie obserwuje. Rozpiął płaszcz, lecz nie usiadł, 

czego Cathy w zmieszaniu nie zaproponowała gościowi. Ona również stała.

- Czy jesteśmy sami? - spytał zniżonym głosem.

- W tej chwili tak. O co chodzi? Co pana sprowadza? Czy to ma związek z lordem Costainem? - wyrzuciła z 

siebie jednym tchem.

- Tak. Widzę, że pani również ma pewne podejrzenia.

Załamała ręce.

- Co on zrobił? - szepnęła.

-  Nie  jestem  tego  pewien.  Mam  jednak  powody  do  podejrzeń,  że  wykorzystuje  swoje  stanowisko  do 

przekazywania wrogom naszych planów wojennych.

Cathy miała suche usta. Z trudem przełknęła ślinę, zachęcając Buracka wzrokiem do dalszych wyjaśnień.

- Otrzymał ściśle tajny dokument, którego nie miał prawa widzieć, a co gorsza, wyniósł go z biura. Przyniósł 

go z powrotem, ale nie wiemy, czy nie sporządził kopii ani co z nią zrobił.

- Kiedy to było?

- Cztery dni temu. Odkryłem to przez przypadek. Jeden z urzędników spytał mnie, czy lord Cosgrave otrzymał 

pewien list. Wiedziałem, że nie, ponieważ był na zebraniu. Zapytałem urzędnika, gdzie zostawił list. Powiedział, że 

przekazał  go  lordowi  Costainowi.  A  on  wyszedł  z  biura.  Z  pewnością  z  listem,  gdyż  przeszukałem  jego  pokój,

podobnie jak biuro lorda Cosgrave’a i pana Leonarda.

Chodziło o list, który tłumaczyła dla Costaina.

- Dlaczego mi pan o tym mówi? - spytała.

Burack przecież nie wiedział o pierwszej wizycie Costaina! Milczeniem może przynajmniej go chronić.

- Widziałem kiedyś tabliczkę na państwa drzwiach. List był po niemiecku. Costain nie zna niemieckiego. Są 

państwo przyjaciółmi, pomyślałem więc, że może zechciała mu pani pomóc - nie zdając sobie oczywiście sprawy, 

że nie ma prawa go czytać - dodał pospiesznie. Wydawał się szczery. - Nie oskarżam pani o nic, panno Lyman.

- Czy lord Cosgrave o tym wie? - spytała, by mieć chwilkę na podjęcie decyzji.

- Oczywiście, na jego polecenie tu jestem.

Lord Cosgrave wie, nie ma więc sensu tego ukrywać.

-  Przetłumaczyłam  list  dla  lorda  Costaina  -  powiedziała.  -  Twierdził,  że  to  pilne,  i  prosił  o  szybkie 

tłumaczenie.

- Dlaczego więc nie oddał listu lordowi Cosgrave’owi, który płynnie mówi i pisze po niemiecku?

- Doprawdy?

Poczuła, jakby strzała przebita jej serce. Costain jej o tym nie powiedział. Tłumaczył się, że nie ma zaufania 

do tłumaczy, jak jednak mógłby nie ufać zwierzchnikowi?

- Ależ tak. Czy Costain prosił panią o tłumaczenie jakichś innych pism?

- Nie.

- Domyślam się, że zobowiązał panią do dyskrecji?

background image

64

- Tak.

A ona złamała dane mu słowo.

-  Często  do  państwa  przychodzi?  Utrzymuje  z  panią  miłe  stosunki,  by  zapewnić  sobie  pomoc  w  razie 

potrzeby?

- Tak... - szepnęła.

- Doskonale!

Cathy popatrzyła na niego jak na szaleńca.

- Jeśli nasze podejrzenia są słuszne - ciągnął Burack - przyniesie pani więcej listów. Musi pani natychmiast 

nas powiadomić. Jeśli złapiemy go na gorącym uczynku, nie będzie mógł zaprzeczyć.

- Jak miałabym panów powiadomić?

- Proszę powiedzieć, że ma pani trudności, że musi pani zatrzymać list, i natychmiast wysłać wiadomość do 

Horse Guards.

- Ale jeśli będzie to krótka notatka, jak poprzednio, moje wykręty wzbudzą jego podejrzenia.

-  To  prawda...  -  Skinął  głową.  -  Poproszę  lorda  Cosgrave’a,  by  przydzielił  mu  „anioła  stróża”, jeśli  będzie 

wychodził  z  biura.  Niech  pani  odda  mu  tłumaczenie  z  fałszywymi  informacjami.  Kiedy  wyjdzie,  zostanie 

zaaresztowany. Mimo to zależy mi na wiadomości od pani, gdy tylko opuści państwa biuro. Daleko nie ucieknie, a 

chciałbym osobiście złapać tego drania. Na samą myśl, że może wykorzystywać stanowisko do zdrady ojczyzny... -

Oburzony potrząsnął głową.

-  Nie  mogę  w  to  uwierzyć,  panie  Burack.  Jest  oficerem.  Walczył  dla  kraju.  Nie  musiałby  tego  robić  dla 

pieniędzy. Jest bardzo zamożny.

- Jego słabość to kobiety - smutno stwierdził Burack. - Jakaś dama dobrała mu się bez wątpienia do skóry.

Cathy miała na końcu języka nazwisko pani Leonard, powstrzymała się jednak.

- Kim ona może być? - spytała.

- To może być każda kobieta. Costain widuje wiele osób.

- Może pani Leonard? - zasugerowała, uważnie mu się przyglądając.

Pan Burack szeroko otworzył oczy.

- Pani Leonard? Chyba pani żartuje?

- Wprost przeciwnie. To ona mogła sprowadzić go na złą drogę.

-  Po  co  interesowałaby  się  Costainem?  Pan  Leonard  ma  częściej  dostęp  do  tajnych  dokumentów  i  jest 

ogromnie zakochany w żonie. Mówi o niej z prawdziwą czcią.

- Nie chciałam powiedzieć, że to on jest zdrajcą.

Burack wzruszył ramionami.

- Nie wierzę, żeby pani Leonard była w to zamieszana. Widziała ją pani z Costainem wczoraj wieczorem w 

Royal Coburg?

- Tak.

- Ja również tam byłem. Śledzę Costaina, odkąd wziął ten list. Nie odkryłem jeszcze, kim jest ta dama, lecz 

zdrowy rozsądek podpowiada, że to Francuzka. Nadal będę krążył wokół niego.

- Powiadomi mnie pan?

Kiedy  popatrzył  na  nią  zdumiony,  poczuła  się  nieswojo.  Na  pewno  zastanawia  się,  dlaczego  Cathy  tak 

background image

65

osobiście interesuje się tą sprawą.

-  Nie  mogę  niczego  zdradzić,  dopóki  dochodzenie  jest  w  toku,  panno  Lyman.  Wszystkich  nas  obowiązują 

ścisłe  zasady  dyskrecji  w  tych  trudnych  czasach.  Jestem  pewien,  że  pani  to  rozumie.  Kiedy  sprawa  zostanie 

zamknięta, opowiem wszystko, jeśli pani zechce.

- Dziękuję.

Pan Burack stał przez chwilę w milczeniu, tylko się jej przyglądając.

- Kłopot polega na tym, że nie mam koneksji w kręgach, gdzie bywa lord Costain.

Cathy przypomniała sobie o biletach na bal, zakupionych przez mamę, i o tym, że nie ma z kim pójść. Oto 

przystojny dżentelmen, który marzy, by dostać się do towarzystwa.

- Wybiera się pan na bal lady Somerset dziś wieczorem? - spytała napiętym głosem, który ledwie rozpoznała 

jako swój.

- Och, nie. Bilety są droższe niż moja miesięczna pensja.

- Mam wolny bilet. To znaczy, mama zakupiła dwa. Pomyślałam, że może...

W ładnych oczach Buracka rozbłysła radość.

- Czy sądzi pani, że mógłbym jej towarzyszyć?

- Tak.

Przez jego twarz przemknął cień.

- Costain pomyśli, że to dziwne widzieć mnie u pani boku.

- Poznaliśmy się przecież oficjalnie - przypomniała mu. - Lord Costain nie powinien być zdziwiony, że mnie 

pan odwiedził. Zresztą naprawdę pan o to pytał.

- Tak, a pani uprzejmie się zgodziła. Nie miałem możliwości wyrwać się do tej pory z pracy. A co do, balu, 

nie chciałbym, żeby Costain zorientował się, że go obserwuję - powiedział niepewnie.

Ku swemu zdziwieniu Cathy stwierdziła, że flirtowanie z mężczyzną, do którego nic nie czuje, nie sprawiam 

jej żadnej trudności. Zrobiła słodką minkę i powiedziała:

- Dlaczego miałby myśleć coś niestosownego? Pokazuję się z kilkoma różnymi dżentelmenami.

- Zauważyłem w teatrze. Doskonale, tak więc zrobimy. Przyjadę po panią o wpół do dziewiątej. Nie wiem, jak 

pani dziękować. Nie spodziewałem się tak oddanej współpracy.

Pan  Burack  wyglądał  naprawdę  czarująco,  kiedy  się  uśmiechał.  I  młodziej.  Podziękował  kilkakrotnie,  a  na 

koniec stwierdził:

-  Muszę  iść.  Nie  wspomnę  nawet  o  konieczności  dyskrecji.  Bezpieczeństwo  Anglii  od  tego  zależy,  panno 

Lyman.

- Oczywiście - powiedziała cicho.

Pan  Burack ukłonił  się i  wyszedł.  Cathy  złapała  się na  porównywaniu jego  zachowania  ze  sposobem  bycia 

Costaina. Bez wątpienia pan Burack był bardziej powściągliwy. Costain nie przykładał nawet wagi do zawodowej 

dyskrecji.  Teraz,  kiedy  wiedziała,  że  Cosgrave  również  go  podejrzewa,  widziała  tysiąc  uchybień  w  jego 

zachowaniu.

Wyniósł list i poprosił o tłumaczenie kobietę, której nigdy wcześniej nie widział - powinno to było dać jej do 

myślenia. A wszystkie jego wizyty, przyjacielski ton i czarujące spojrzenia... Burack miał absolutną rację. Costain 

podtrzymywał  miłą  znajomość,  żeby  gotowa  była  przetłumaczyć  mu  w  tajemnicy  kolejny  tekst,  jeśli  wynikłaby 

background image

66

taka konieczność. Wykorzystał ją, ale Cathy weźmie swój odwet.

Dołoży  starań,  by  lord  Costain  został  złapany  wraz  ze  swoją  francuską  kochanką.  Jak  to  się  stało,  że 

podejrzewali  z  Gordonem  panią  Leonard?  Nie  potrzebowała  przecież  Costaina,  gdy  jej  własny  mąż  zajmował 

wyższe  stanowisko  w  Horse  Guards.  Costain  namówił jej  brata  do  tej  błazenady,  żeby  ich  wywieść  w  pole.  W 

rezultacie  nie  wyglądało  na  to,  że  piękna  Helena  jest  jego  flamą.  Skierował  podejrzenia  na  niewinną  kobietę, 

chroniąc w ten sposób swoją prawdziwą kochankę. Czy mężczyznom nigdy nie można ufać?

Nagle przypomniała sobie, że Costain ma tu przyjść dziś po popołudniu. Za dwie godziny zapuka do drzwi, a 

ona będzie musiała uśmiechać się i udawać radość na jego widok.

Cathy  nie  płakała  często,  lecz  w  tej  chwili  miała  na  to  ochotę.  Uciekła  do  swojego  pokoju,  żeby  wuj  nie 

zobaczył jej w tym stanie.

Rozdział 13

Pracując  tego  popołudnia  nad  przepisywanym  tłumaczeniem,  Cathy  nie  dumała  nad  zawiłościami  filozofii 

pana Schillera, lecz nad perfidią lorda Costaina. Tuż przed czwartą, zwykłą porą drzemki wuja, wyniknął kolejny 

problem. Rodney nie wyszedł z gabinetu. Rozsiadł się z fajką w zębach i po raz kolejny zaczął roztaczać żale, jak 

to Schiller, sprowadzony przez Goethego z drogi filozofii, poświęcił się przyziemnemu zajęciu pisania tego, co nie 

oświecone  masy  nazywają  najdoskonalszymi  dramatami  stworzonymi  w  języku  niemieckim.  Przemowa  wuja 

trwała około kwadransa.

- Wielka to szkoda, ale tak już bywa. Dramat zyskał, filozofia straciła. Takie osobowości jak Goethe albo nasz 

lord Byron są w stanie dokonać wielkich spustoszeń. Zawsze szuka się kogoś, kto sprowadzi ze słusznej drogi. Nie 

mówię tego osobiście do ciebie - dodał, kiedy rzuciła mu zbolałe spojrzenie.

- Czy nie czas na herbatę, wuju? - spytała.

-  Idź  sama.  Ja  poczekam  na  pana  Culpeppera  i  oddam  mu  tłumaczenie  listu.  Wypiję  herbatę  tutaj,  nie 

przerywając pracy. Doskonale się dziś czuję.

- Wydawało mi się, że czuję zapach placków... - wspomniała niewinnie.

- Tak? Gorące placki? No cóż, mogę chyba przerwać na pół godziny. Ciało potrzebuje strawy tak samo jak 

duch.

Cathy była pewna, że nie wróci. Jak Schillera, łatwo go było sprowadzić ze słusznej drogi. O wpół do piątej 

przyszedł pan Culpepper. Przeczytał tłumaczenie bez entuzjazmu, ale humor poprawił mu się nieco, kiedy Cathy 

wspomniała, iż umiejętność pisania i czytania była w siedemnastym wieku rzadkością.

- To prawda - przytaknął skwapliwie. - Musiał być szlachcicem, a może i arystokratą?

Miał  wielką  ochotę  zostać  i  porozmawiać  na  ten  temat,  ale  jakoś  udało  jej  się  grzecznie  wypchnąć  go  za 

drzwi.  Była  za  dziesięć  piąta.  Za  wszelką  cenę  próbowała  się  uspokoić.  Burack  nalegał,  by  zachowywała  się 

naturalnie, ale jak może przyjacielsko traktować zdrajcę?

O  piątej  zjawił się  rozdygotany Gordon, z oświadczeniem, że  król i  ojczyzna  winni  mu są  medal. Nagle w 

ciągu dnia zerwał się wiatr i nacierpiał się bardziej niż żołnierze w Hiszpanii.

-  Oni  przynajmniej  spełniają  swój  obowiązek  w  słońcu.  Zmarzłem  na  kość.  Służba  musi  mieć  cieplejsze 

ubrania. To nieludzkie kazać im sterczeć na mrozie w tych cienkich szmatkach.

Podszedł do kominka rozetrzeć skostniałe palce.

-  Zwykle  nikt  im  nie  każe  sterczeć  cały  dzień  na  mrozie  -  zauważyła  i  przeszła  zaraz  do  relacji  na  temat 

background image

67

wizyty pana Buracka.

- Burack? - Gordon zmrużył oczy. - Z pewnością Cosgrave polecił mu śledzić Costaina.

- Tak. Jak się domyśliłeś?

- Domyśliłem? - parsknął dotknięty. - To nie są domysły. Odkryłem, kto jest kochankiem pani Leonard. Nikt 

inny jak lord Cosgrave we własnej osobie. Nie spodobało mu się, że mężczyzna o tak przyzwoitym wyglądzie kręci 

się wokół niej, i postanowił zniszczyć karierę Costaina. Dziś po południu był u pani Leonard.

- Lord Cosgrave! Musiałeś się pomylić, Gordonie.

- Akurat!... Rozpoznałbym go, nawet gdyby zakutał się od stóp do głowy. Był zamaskowany jak ten napastnik 

u nas  w domu, tylko tęższy. Boi się, że ktoś wykryje jego  matactwa, rozumiesz, i  dlatego wybrał Lwa na kozła 

ofiarnego. To wyjaśnia dorożkę pod sklepem modystki - jego własny powóz ma wymalowany herb.

-  Ale  jeśli  Costain  okazałby  się  winny,  nie  możemy  wspomnieć  mu  ani  o  wizycie  Buracka,  ani  o  podej-

rzeniach Cosgrave’a.

-  Czuję,  że  Costain  jest  czysty  jak  łza.  Powiem  mu,  że  widziałem  Cosgrave’a  z  panią  Leonard.  To  bardzo 

ważne.  Zgnilizna  sięga  samych  szczytów.  Jestem  przekonany,  że  książę  Yorku  maczał  w  tym  palce.  Pamiętasz 

sprawę  pani  Clarke? Wszyscy wiemy, na  co  go stać  szczególnie  w  spółce  z  chere  amie,  która  brała łapówki  za 

patenty oficerskie.

- Jaki to ma związek z lordem Cosgrave’em?

- Pieniądze, dziewczyno! Pieniądze kryją się za sprzedawaniem tajemnic państwowych, tak samo jak patentów 

oficerskich. Cosgrave i York nieźle się obłowili.

-  Dobrze,  ale  nie  możemy  powiedzieć  Costainowi  reszty...  o  wizycie  Buracka.  -  Cathy  nie  wiedziała 

właściwie, co myśleć o tej kolejnej zmianie sytuacji.

- Zdaj się na mnie. - Gordon wypiął pierś i zrobił ważną minę, tak jak kiedyś jego ojciec.

Gdy Cathy wciąż biła się z myślami, usłyszeli kołatkę i wszedł lord Costain. Przypomniała sobie nagle prze-

strogę  wuja  Rodneya  o  silnych  osobowościach  i  polecenie  Buracka,  by  zachowywać  się  naturalnie.  „Czy  ten 

człowiek mógł dopuścić się zdrady?” - pytała się w duchu. Miała natomiast pewność, że mógłby sprowadzić ją z 

dobrej drogi.

Swoboda  Costaina  zmobilizowała  ją  do  przyjęcia  lekkiego  tonu.  Jeśli  on  wkracza  z  uśmiechem  i  komple-

mentami na temat jej sukni, ona też odegra swoją rolę.

-  Miała  pani  dziś  interesujących  gości?  -  spytał  widząc,  że  Cathy  patrzy  jak  na  ducha.  Dlaczego  jest  taka 

sztywna? Karafka z sherry stała na stoliku. Zdziwiło go, że nie proponuje mu kieliszka.

Zaczęła  mówić  coś  nerwowo  o  liście  pana  Culpeppera,  modląc  się,  żeby  Gordon  nie  wspomniał  o  drugim 

gościu. Wyraz jego twarzy upewnił ją, że brat coś knuje.

- Co nowego w Horse Guards? - spytał ze zmrużonymi w skupieniu oczami.

- Praca jak zwykle. Lord Cosgrave wyszedł wcześnie, ale nic interesującego się nie zdarzyło.

- Może chciałby pan wiedzieć, dokąd pojechał lord Cosgrave? - Podniecenie błyszczało w oczach Gordona.

- Widział go pan gdzieś? - zapytał bez szczególnej ciekawości Costain.

- Trudno było nie zauważyć, jak jedzie wprost do pani Leonard, z teczką pod pachą. I wychodzi pot godziny 

później  z  pustymi  rękami.  Pani  Leonard  przez  cały  dzień  nie  ruszyła  się  z  domu  i  miała  tylko  kilku  gości. 

Cosgrave’a, wczesnym popołudniem, i niedługo po jego wyjściu mademoiselle Dutroit, która przybyła z pudłem na 

background image

68

kapelusze. Bawiła tam około godziny. To jasne, że wyniosła kopie dokumentów dostarczonych pani Leonard przez 

Cosgrave’a.

Costain uniósł brwi z lekkim zainteresowaniem.

- Pan Leonard został dziś w domu ze względu na chorobę. Atak podagry. Sądzę, że Cosgrave zaniósł mu jakąś 

pracę do wykonania.

- W czasie choroby? - z niedowierzaniem spytał Gordon.

- Nie leży w łóżku. Niedowład palców utrudnia mu chodzenie, może jednak czytać i pisać. - Popatrzył w ogień 

na kominku i dodał: - Pan Leonard często zostaje w domu. Jeśli Cosgrave ma zwyczaj posyłać mu dokumenty do 

opracowania, bystra żona znalazłaby z pewnością sposób, żeby rzucić na nie okiem.

- Ach tak... - Gordon upewnił się co do niewinności kuzyna panny Stanfield, jak i jego pryncypała. To pani 

Leonard jest wszystkiemu winna. - Mówiłem ci, że to czyste wymysły, Cathy.

Zmroziła brata wzrokiem, ale on parsknął cichym śmiechem i dorzucił:

- Proszę nie  brać sobie do serca groźnych min mojej siostry, Costain. Ja  nie podejrzewałem pana  ani przez 

moment.

Ciemne oczy Costaina powoli zwróciły się na Cathy.

- Przepraszam, a o co?

Miała wrażenie, że jego wzrok wbija jej się w mózg.

- O nic... - odpowiedziała, ale rumieniec oblał jej twarz.

-  Proszę...  Dama  nie  czerwieni  się  tak  uroczo  bez  powodu.  Sądzili  państwo,  że  jestem  w  zmowie  z  panią 

Leonard?

- Ależ skąd - broniła się Cathy, a rumieniec stawał się coraz ciemniejszy.

- Myśleliśmy tylko, że padł pan jej ofiarą - zapewnił Gordon. - Proszę się uspokoić, Costain, to Burack nabił 

dziś Cathy głowę tymi nonsensami.

-  To  nieprawda!  -  sprzeciwiła  się  dziewczyna,  ale  było  już  za  późno,  by  ukryć  wizytę  pana  Buracka.  -

Twierdził, że pani Leonard nie ma ze sprawą nic wspólnego.

- O tym mi nie mówiłaś - zauważył Gordon.

- Nie miałam dość czasu przed przyjściem lorda Costaina. Pan Burack nawet nie brał tego pod uwagę.

- A skąd wziął się w waszej rozmowie wątek pani Leonard? - spytał Gordon.

- Ja o niej wspomniałam - mętnie tłumaczyła Cathy.

- A w jakim celu, można wiedzieć? - nie dawał za wygraną brat.

Unikała wzroku Costaina odpowiadając na to pytanie.

- Powiedział coś o słabości Costaina do kobiet.

Costain słuchał tej wymiany zdań z drwiną w oczach, przenosząc wzrok z Gordona na Cathy, jakby oglądał 

kiepski mecz.

Cathy wstała i wygładziła fałdy sukni.

- Specjalnie prosił, byśmy nie mówili nic lordowi Costainowi - przypomniała bratu.

Costain odchrząknął i odezwał się w końcu:

- Co jeszcze opowiedział o mnie kolega?

- Nic! To wszystko. - Cathy zacisnęła usta.

background image

69

- Wpadł, żeby poinformować, że podejrzewa mnie o zdradę, i nie podał nawet żadnych powodów?

- Tamtego wieczoru u lady Martin spytał, czy może mnie kiedyś odwiedzić.

- Miał chyba na myśli wizytę w salonie pani mamy?

- Przyszedł tu z powodu listu, który Cathy dla pana przetłumaczyła - wtrącił się Gordon.

- A skąd pan Burack o tym wiedział, jeśli pani mu nie powiedziała, panno Lyman?

- Nie powiedziałam mu!

-  W  takim  razie  wiedział  już  wcześniej.  Wykrył,  że  zabrałem  list,  i  domyślił  się,  iż  zwróciłem  się  do 

najbliższego biura tłumaczeń, czyli do pani. A pani była tak uprzejma i potwierdziła jego podejrzenia.

-  Nie,  na  początku  nie...  Powiedziałam  mu,  że  nie  zrobiłby  pan  czegoś  takiego.  I  wtedy  powiedział  mi  o 

pańskiej słabości do... do kobiet - dokończyła wpatrując się przez okno w nagie gałęzie wiązu.

-  Ciekawe,  skąd  pan  Burack  czerpie  swoje  fałszywe  informacje.  Nie  bywamy  w  tych  samych  kręgach  -

stwierdził sucho Costain.

- Nie ma powodu denerwować się na Cathy - powiedział Gordon. - Jest tylko kobietą. Nie powinniśmy byli jej 

w to wplątywać. Według mnie Burack jest podejrzany. Dlaczego tak skwapliwie bronił pani Leonard, kiedy ślepy 

by  zauważył,  że  ona  tkwi  w  tym  po  uszy?  A  pana,  lordzie  Costain,  Burack  używa  jedynie  dla  zmylenia  tropu. 

Myślę, że to za nim powinienem pochodzić. Zwróciłaś uwagę na jego palce, Cathy?

- Nie.

- Może mieć pan rację co do Buracka - cicho powiedział Costain.

Cathy stała zesztywniała na myśl o umówionym spotkaniu. Gordon pokiwał zgodnie głową.

- Oczywiście, pani Leonard też jest w to zamieszana. Mam na myśli cały ten śmierdzący interes z Amiens.

- Amiens? - Uniesione brwi Costaina prawie zniknęły pod włosami nad czołem.

- Nie mówiliśmy panu? Ona zawsze była szpiegiem, od czasu podpisania pokoju w Amiens, chyba w 1802. 

Oczywiście dowiedziawszy się o tym, nadal ją śledziłem.

- Niektórzy twierdzą, że pan Fotherington był szpiegiem, ale i to są tylko plotki - podkreśliła Cathy.

-  Nie  ma  dymu  bez  ognia  -  upierał  się  Gordon.  -  Dlaczego  wpakował  sobie  pistolet  do  gardła,  możesz  mi 

odpowiedzieć?

- Może jedno z państwa opowiedziałoby mi tę historię od początku, zaczynając od tego pana Fotheringtona -

poprosił Costain i wsłuchując się w ich sprzeczne wyjaśnienia, pojął w końcu sedno sprawy.

Potem zwrócił się do Cathy:

- Rozumiem, że nie poinformowała pani o tym swego przyjaciela Buracka, panno Lyman?

- Nie poruszaliśmy tego tematu. Wspomniałam tylko panią Leonard jako możliwą podejrzaną, lecz nie chciał 

o  tym  słyszeć.  Widzi  pan,  on  sądzi,  że  pańska  przyjaciółka  jest  Francuzką.  -  Mówiąc  to,  Cathy  coraz  bardziej 

podejrzewała Buracka o świadome osłanianie pani Leonard.

-  Jeśli  Helena  była  we  Francji  podczas  podpisywania  traktatu  w  Amiens,  musi  mieć  jakichś  francuskich 

przyjaciół - rzucił w zamyśleniu Costain.

- Ona ma tylko francuskich przyjaciół! - stwierdził Gordon. - Panna Dutroit, pani Marchand, a Whitfield też 

mi wygląda na Francuza.

Costain głośno się zastanawiał:

- Pani Leonard i Burack... Może...

background image

70

- Cathy twierdzi, że Burack jest biedny jak mysz kościelna, ledwie związuje koniec z końcem. Chodzi mu o 

pieniądze, tak samo jak pani Leonard, i próbują zrzucić winę na pana.

Cathy  słuchała,  nie  mogąc  opędzić  się  od  natarczywego  obrazu  Buracka.  Nie  sadziła,  że  ją  okłamuje. 

Wyglądał  tak przekonująco, szczerze... I prosił  o  dyskrecję,  i  podkreślał, że  przyszłość  Anglii jest  w jej rękach. 

Jego pełne powagi zachowanie wzbudziło jej ufność, w porównaniu z nonszalanckim tonem Costaina...

- Co mam jutro robić? - zapytał żarliwie Gordon. - Burack będzie cały dzień w pracy. Nie ma sensu wtoczyć 

się przed oknami Horse Guards. Mam znów obserwować panią Leonard?

- Tak sądzę.

- Muszę się przebrać, zanim mama mnie zobaczy. Jutro oczywiście wymyślę inny strój. Przemarzłem w tym 

nie do wyobrażenia. Proszę poczekać, aż wrócę, Costain, musimy postanowić, czy kontynuować obserwację dziś 

wieczorem.

Wyszedł, a Costain, z ironicznym uśmiechem na ustach i płonącym wzrokiem, powoli odwrócił się do Cathy.

Rozdział 14

Cathy bawiła się fałdami sukni, udając, że wzrok Costaina zupełnie jej nie peszy. Jego lekki uśmiech zmienił 

się w ironiczny grymas.

- O co jeszcze oskarżał mnie Burack? - spytał sucho.

- O nic, nie był pan jedynym tematem naszej rozmowy.

- Ciekaw jestem, co pomyśli o tej wizycie. Domyślam się, że kazał mnie śledzić.

-  Pomyśli  pewnie,  że  podtrzymuje  pan  miłe  stosunki,  by  skorzystać  z  mojej  pomocy  w  tłumaczeniu,  jeśli 

zajdzie potrzeba.

W napięciu czekała na odpowiedź.

Wstał z kanapy i ze zmarszczonym czołem zaczął chodzić po pokoju.

- Czy pani nie widzi, o co mu chodzi? Chce mnie skompromitować. Dziś przyszedł do pani jeszcze niezbyt 

pewny siebie, ostrzegał tylko i opowiadał o „innych sprawach”, żeby zdobyć pani przychylność. Następnym razem 

poprosi  o  pomoc.  Niech  pani  nie  będzie  zaskoczona,  jeśli  spyta,  co  było  w  liście,  który  przyniosłem  do

tłumaczenia.

- Sądzi pan, że będzie następny raz, milordzie? - spytała ostro.

Zdenerwowanie  tłumiło  jej  głos.  Skąd  ma  wiedzieć,  który  z  nich  jest  niewinny?  Zdaje  się,  że  musi  obser-

wować rozwój wypadków, dopóki szala nie przechyli się na korzyść jednego z nich.

- Może zrobimy z tego użytek? - spytał Costain. - Posłaniec przyniesie mi do Horse Guards list. Wymknę się z 

biura i przybiegnę do pani. Napiszę notatkę po angielsku, a pani przetłumaczy ją na niemiecki. Oddamy Burackowi 

kopię. To bez znaczenia, gdyż treść będzie zmyślona.

- Jaki miałoby to cel?

- Pójdę za nim i dowiem się, dokąd niesie kopię.

- Ależ on będzie śledzić pana.

- Tak, jeśli jest niewinny. A jeżeli zabierze kopię gdzie indziej... No cóż, to byłoby ciekawe, n’est-ce pas?

- Sądzi pan, że mógłby zanieść ją do pani Leonard?

- Albo nawet do sklepu modystki - odpowiedział.

background image

71

Cathy zastanawiała się, czy może zdradzić pana Buracka. A jeśli Costain jest zdrajcą? Czy wtrącają do lochów 

Tower? Z drugiej strony, jeśli to Burack szpieguje dla wroga, absolutnie trzeba mu przeszkodzić. Często marzyła, 

żeby  zdarzyło  się  coś  ekscytującego,  gdy  godzinami  ślęczała  w  tym  pokoju  nad  tłumaczeniem  wywodów 

filozoficznych  pana  Schillera.  Nie  spodziewała  się  jednak,  że  wprowadzi  to  taki  zamęt  w  jej  życiu.  Teraz 

najchętniej zapomniałaby i o lordzie Costainie, i o panu Buracku.

Costain widział na jej twarzy odbicie wewnętrznego zmagania.

-  To  niczemu  nie  zaszkodzi  -  powiedział.  -  Jeśli  Burack  jest  niewinny,  będę  szczęśliwy  z  pozyskania 

współpracownika.  We  dwóch  moglibyśmy  o  wiele  więcej  zdziałać  w  Horse  Guards.  Nie  chcę  pani  jednak  do 

niczego zmuszać. Poczekajmy, czy Burack poprosi panią o dalsze informacje.

- Dobrze... - odezwała się cicho.

Nie powie Costainowi, że ta prośba już padła, sprawdzi też jednak Buracka. Nie zagraża to przecież w żaden 

sposób Anglii. Wiadomość będzie fałszywa, nawet więc jeśli Burack przekaże ją swym francuskim wspólnikom, 

nic się nie stanie.

Costain patrzył na nią z wyrzutem.

- Widzę, że słabnie pani oddanie dla tej sprawy, panno Lyman.

- Wprost przeciwnie. Jestem jak nigdy dotąd zdecydowana pomóc memu krajowi.

- Nie może pani jednak narażać się na niebezpieczeństwo. Jeśli dostanie pani pilną wiadomość od Buracka z 

prośbą o spotkanie w jakimś dziwnym miejscu, niech pani nie idzie.

- Czego chciałby ode mnie? Nie stanowię żadnego zagrożenia.

-  Nie,  ale  jeśli  mnie  o  coś  podejrzewa,  byłaby  pani  świetnym  towarem  przetargowym.  Myśli,  że  jesteśmy 

starymi przyjaciółmi. Mam na myśli porwanie - dodał otwarcie, widząc jej niepewną minę.

Szeroko otworzyła oczy na myśl, że tego wieczoru umówiła się z Burackiem.

-  Nie  chciałem  pani  przestraszyć,  lecz  musi  pani  wiedzieć  o  ewentualnym  niebezpieczeństwie  -  powiedział 

łagodniejszym tonem.

-  Ale...  -  umilkła  na  chwilę, niezdecydowana,  czy wyjawić  umówione  spotkanie z Burackiem.  -  Trzeba  też 

ostrzec Gordona.

-  Oczywiście,  ale  bardziej prawdopodobne jest  porwanie  damy.  Inaczej  traktuje się  wiadomość  o  porwaniu 

bezbronnej, narażonej na przemoc mężczyzn kobiety.

- Costain! Pan chce, żebym umarła ze strachu!

Pochylił się i mocno ujął jej dłonie.

- Tak. Właśnie o to mi chodzi. Niech pani nie podejmuje  najmniejszego ryzyka, wobec Buracka ani nikogo 

innego. To byłaby moja wina, gdyby coś się pani stało.

Kiedy  spojrzeli  sobie  w  oczy,  poczuł,  że  tonie  w  jej  spojrzeniu.  Czy  zupełnie  oszalał,  żeby  wciągać  w  tę 

niebezpieczną sprawę niewinną dziewczynę? Jeśli cokolwiek jej się stanie... Przełknął ślinę i powiedział:

- To ja wplątałem panią w to wszystko. Nie takie miałem intencje, proszę mi wierzyć.

Cathy delikatnie cofnęła ręce. Ciepło jego dłoni  przyprawiało ją  o drżenie. Wzbudzał  w niej coraz większe 

zaufanie, był tak szczerze zatroskany i czuły.

- To nie pana wina - powiedziała pojednawczym tonem. - Gdybyśmy nie poszli z Gordonem do parku tamtej 

nocy, nie wmieszalibyśmy się do tego stopnia w tę sprawę.

background image

72

-  Wina  jest  po  mojej  stronie.  Po  pierwsze nie  powinienem  był  tu  przychodzić.  Nie  musi pani  nadal  w  tym 

uczestniczyć. Mogę przecież zanieść ten fałszywy list do tłumaczenia gdzie indziej. W Londynie są dziesiątki biur 

tłumaczeń. Znajdę kogoś innego...

- Nie! - zaprotestowała głośno. - Nie... - powtórzyła spokojniej. - Kobieta nieczęsto ma szansę uczestniczyć w 

ważnych wydarzeniach. Jeśli mogę pomóc, chcę to zrobić.

Uśmiech podziwu Costaina sprawił jej radość.

- Odważna z pani kobieta, panno Lyman. - Leciutko musnął palcami jej policzek. - Ale będzie pani ostrożna -

dodał łagodnie. - Nie chcę, żeby cokolwiek się pani stało.

Udała, że ten gest nie zrobił na niej wrażenia, i odpowiedziała przytomnie:

- Oczywiście.

Już miała powiedzieć o spotkaniu z Burackiem, kiedy zmieniła zdanie.

- Kiedy przyniesie pan list do przetłumaczenia?

-  Za  kilka  dni.  Potrzebuję  trochę  czasu  na  przyjrzenie  się  prywatnemu  życiu  Buracka  i  pani  Leonard.  -

Westchnął ciężko. - To nie będzie łatwe dla Harolda, jeśli jego żona jest zamieszana w tę sprawę. Jest dla niego 

całym światem.

Gordon wrócił przebrany w wieczorowe, czarne ubranie.

- Zdecydował pan, szanowny Lwie, co robimy dziś wieczorem? - spytał.

- Mam na imię Daniel - odpowiedział Costain patrząc na Cathy.

W jego ciepłym spojrzeniu wyczula coś osobistego.

- Tak - odezwał się Gordon - ale w interesach, wie pan, lepiej mieć się na baczności. Będę nadal nazywał pana 

Lwem.

- Miło mi, że kojarzę się panu z królem dżungli. Nasze trudne czasy rzeczywiście przypominają dżunglę. A co 

do  dzisiejszego  wieczoru,  lady  Somerset  urządza  wielki  bal  dobroczynny.  Możemy  pójść  wszyscy  razem.  -

Spojrzał  z  nadzieją  na  Cathy,  której  serce  zamarto  w  tym  momencie  z  żalu.  -  Lady  Cosgrave  należy  do  grona 

organizatorek.  Cosgrave  sprzedał  mi  w  zeszłym  tygodniu  bilety.  Nie  zdziwiłbym  się,  gdyby  kupili  je  również 

Burack i Leonard.

Cathy znów otworzyła usta, ale zanim cokolwiek powiedziała, odezwał się Gordon:

- Leonard nie pójdzie na bal, jeśli cierpi na podagrę.

- Co nie znaczy, że pani Leonard się nie pojawi - stwierdził Costain. - Wszyscy się tam wybierzemy. Mam 

sześć biletów. To było dla dobrej sprawy. Chciałem zaproponować kilka Liz Stanfield.

Gordon wyglądał, jakby strzelił w niego piorun.

- Panna Stanfield! Może pójść razem z nami? - wydusił odzyskawszy władze umysłowe. - To znaczy, chyba 

za późno, by umówiła się z kim innym.

- Wpadnę do nich teraz po drodze i spytam, czy jest zainteresowana.

- Proszę podkreślić, że to dla dobrej sprawy - powiedział Gordon. - Niech ją pan namówi.

-  Nikt  do  niczego nie  zmusi  Liz,  ale  sądzę,  że  pójdzie. Wczoraj  wieczorem  uskarżała  się,  że  tak  nudno  tej 

zimy. - Costain spojrzał na Cathy. - Przyjadę po panią...

W końcu wydobyła z siebie głos:

- Ja właśnie... idę na bal z panem Burackiem.

background image

73

- Co?! - Costain nie wierzył własnym uszom.

- Idę na bal z panem Burackiem - powtórzyła jak echo.

- Czy pani oszalała? Kiedy to się stało? Dlaczego nic mi pani nie powiedziała?

- Umówiliśmy się dziś po południu, kiedy złożył mi wizytę.

- Dopiero co tłumaczyłem pani, żeby trzymała się pani od niego z daleka! Gordonie, niech pan jej powie, że to 

szaleństwo.

- Lepiej bawiłabyś się w naszym gronie.

- Nie może pani iść z nim sama. To niebezpieczne. - Costain zaczął nerwowo przemierzać pokój.

- Ale jeśli wycofam zaproszenie, to będzie naprawdę dziwne i niegrzeczne - niepewnie argumentowała Cathy.

- To prawda - zgodził się Costain i rzucił przez ramię: - Gordonie, będzie pan musiał z nią iść.

- Ani mi się śni. Idę z panną Stanfield.

- Mam dodatkowe bilety. Niech pani poprosi matkę lub wuja, żeby pani towarzyszyli. - Costain odwrócił się 

znów do Cathy.

Gordon uczepił się takiego rozwiązania:

- Mama i tak się tam wybierała, prawda, Cathy? Kiedy nie zgodziłem się tam iść, powiedziała, że wykorzysta 

drugi bilet i pójdzie z tobą.

To wyznanie jeszcze bardziej rozzłościło Costaina. Odezwał się zirytowanym głosem:

- Jeśli dobrze rozumiem, sama go pani zaprosiła, panno Lyman. Podejrzewam, że przemilczała pani w swojej 

relacji co ciekawsze fragmenty wizyty Buracka.

Gordon głośno parsknął śmiechem.

- Na Jowisza, dałbym głowę, żeby widzieć, jak Cathy zbiera się na odwagę wystąpienia z zaproszeniem wobec 

mężczyzny. To należy gdzieś opisać!...

Costain sięgnął do kieszeni i podał jej dwa bilety.

- Proszę obiecać, że nie pojedzie pani sama z Burackiem.

Wyczytała w jego oczach wściekłość i jednocześnie coś przypominającego autentyczną troskę. Może nawet 

odrobinę zazdrości...

- Dobrze - powiedziała i wzięła bilety.

- O której ma po panią przyjechać? - spytał opanowując drżenie głosu.

- O wpół do dziewiątej.

Costain zwrócił się do Gordona:

- Będę tu o ósmej. Pojedziemy po Liz i wrócimy o wpół do dziewiątej.

- Po co, do diabła? - Gordon nic nie rozumiał.

- Sprawdzić, czy pańskiej siostry nie porwano - dobitnie powiedział Costain.

- Ależ pan przesadza... - Cathy w głębi duszy poczuła miłe ciepło; jest zazdrosny o nią i Buracka.

Costain wstał i sięgnął po płaszcz.

- Będzie pan gotowy dokładnie o ósmej, Gordonie? Wpadnę teraz do Stanfieldów i powiem Liz, że jeśli nie 

będzie punktualna, pojedziemy bez niej.

Gordon z trudem pojmował, jak ktokolwiek może tak oschłym tonem wyrażać się o pannie Stanfield.

- Ja już jestem gotowy - odpowiedział.

background image

74

- W takim razie do zobaczenia. - Costain skłonił się sztywno i szybko wyszedł.

Gordon popatrzył na siostrę zdegustowany.

- Szkoda, że zaprosiłaś tego łajdaka. Skąd przyszło ci coś takiego do głowy? Costainowi to się ani trochę nie 

spodobało.

- To nie jest sprawa lorda Costaina - odparła ze złością, ale w rzeczywistości żałowała, że tak się pospieszyła. 

Mogła pójść na bal u boku Costaina.

- Cokolwiek jeszcze wymyślisz, nie rujnuj moich szans u panny Stanfield, Cathy. Wiesz, jak mi na niej zależy. 

Ten wieczór jest niezwykłą okazją.

Nie czekając na odpowiedź siostry, popędził na górę poprawić strój.

Gdy Costain wsiadł do czekającego przed domem powozu, zdał sobie sprawę, że jego złość na pannę Lyman 

nie ma najmniejszych podstaw. Nie miała powodu o nic podejrzewać Buracka, kiedy zapraszała go na bal. Może 

robić, co jej się podoba.

Złość  jednak  nie  mijała.  Dlaczego  jego  nie  zaprosiła,  jeśli  miała  bilety?  Inne  dziewczęta  ciągle  go  gdzieś 

zapraszają. Matka Cathy nie robiła tajemnicy, że go akceptuje, nie to więc jest problemem. Nie, ona po prostu woli 

pana Buracka od niego. Zraził ją obcesowymi manierami.

A dziś wieczorem panna Lyman wychodzi z mężczyzną, który najprawdopodobniej jest szpiegiem. Właśnie 

Burack może być tym zamaskowanym napastnikiem. To on poszedł za nim na King Charles Street. Skąd inaczej 

dowiedziałby się, że Lymanowie są wmieszani w sprawę? Będzie go uważnie obserwował dziś wieczorem.

Rozdział 15

Co to  za straszliwy zapach? - spytała  lady Lyman,  gdy sir  Gordon, zlany wodą lawendową i  wystrojony w 

ekstrawagancko zawiązany fular, usiadł do kolacji. - Zużyłeś chyba cały flakon perfum, Gordonie. To nie przystoi 

dżentelmenowi.

-  Tylko  kropelka  za  uszami  -  odpowiedział.  -  Jesteś  strasznie  staroświecka,  mamo.  Teraz  wszyscy  tego 

używają.

- Za moich czasów perfumy były dla dam - oświadczył Rodney.

- Mamy dziewiętnasty wiek, wuju - tłumaczył Gordon.

- Nie zauważyłam, by lord Costain używał pachnideł - powiedziała lady Lyman, uśmiechając się do córki. -

Jak  miło  z  jego  strony,  że  podarował  ci  dodatkowe  bilety,  nawet  jeśli  nie  idziesz  w  jego  towarzystwie.  Bardzo 

słusznie postąpiłaś, moja droga, zapraszając pana Buracka. To z pewnością otworzyło  oczy lordowi  Costainowi. 

Odrobina rywalizacji tylko go zmobilizuje.

Podano rybę w białym sosie.

Lady Lyman była zadowolona ze swojej latorośli. Cathy ładnie wyglądała w ciemnoniebieskiej sukni. Ciemny 

kolor i surowy fason dodawały jej szyku.

Wiedziała, że sama również elegancko prezentuje się w stonowanej, fiołkoworóżowej sukni dopasowanej do 

jej  urody  i  wieku.  Przyjemnie  będzie  spędzić  wieczór  wśród  starych  znajomych,  na  naprawdę  eleganckim 

przyjęciu. Znów nabrała ochoty do urządzenia rautu z okazji Bożego Narodzenia.

Był to główny temat rozmowy podczas kolacji. Gordona zobowiązano do najęcia muzyków. Lady Lyman nie 

wykazywała  wielkiego  zainteresowania  panem  Burackiem,  lecz  kiedy  przyszedł  po  Cathy  i  przekonała  się,  że 

background image

75

wygląda jak prawdziwy dżentelmen, obdarzyła go łaskawym uśmiechem.

Matka  i  wuj  wsiedli  do  powozu  z  Cathy  i  panem  Burackiem,  młodzi  nie  mieli  więc  okazji  do  osobistej 

rozmowy. Costain i jego towarzystwo jechali za nimi. Gdy oba powozy zatrzymały się przed wspaniałą rezydencją 

przy Curzon Street, lady Lyman chwyciła Costaina pod ramię i wchodząc z nim na schody, wylewnie dziękowała 

za podarowane bilety.

Raut zaplanowała na dwudziesty grudnia, Costain będzie miał więc dość czasu, by porozumieć się ze swoją 

matką w sprawie zaproszenia Cathy do Northland na Boże Narodzenie.

-  Tydzień  przed  świętami  urządzani  niewielki  raut.  Mam  nadzieję,  że  zaszczyci  nas  pan  swoją  obecnością, 

lordzie Costain.

- Będzie mi niezmiernie miło, madame - odpowiedział, nie pytając nawet o datę. Nie spuszczał z oczu Cathy i 

Buracka, którzy zbliżali się właśnie do frontowych drzwi. Lady Lyman stwierdziła, że zaproszenie zostało przyjęte.

Cathy ogarnęło przyjemne podniecenie, kiedy ich zaanonsowano. Jednak tu przyszła! Udało jej się przyjść na 

ów wielki bal. Tuż za nią szedł lord Costain, przyćmiewając swoją obecnością jej partnera. Cathy popatrzyła na 

eleganckich gości, panie w lśniących diamentach i dżentelmenów krążących wokół swych dam. Hall przystrojono 

jedliną  i  czerwono-złotymi  wstęgami  oplatającymi  filary.  W  rogu  stała  ogromna  choinka  z  przywieszonymi  na 

gałęziach  złotymi  pudełeczkami  i  kawałkami  waty,  które  wyglądały  jak  prawdziwy  śnieg.  Cathy  pomyślała,  że 

pudełeczka mogą zawierać drobiazgi dla pań.

Kiedy  wszyscy  zeszli  do  sali  balowej  odwróciła  się,  szukając  wzrokiem  Costaina.  Nad  wejściem  wisiał 

ogromny złocony napis: „Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia”.

- Kim jest to dziewczę obok niego? - spytała lady Lyman.

- To panna Stanfield, mamo. Bardzo podoba się Gordonowi.

Panna Stanfield, nie zważając na zakochanego Gordona, wybrała na pierwszego partnera swego kuzyna.

- Dość przeciętna uroda - stwierdziła lady Lyman, przeszywając wzrokiem dziewczynę. - Kiedy patrzysz na 

zbyt  strojną  suknię,  wiesz  od  razu,  że  właścicielka  nie  grzeszy  dobrym  gustem.  Cekiny,  koronki  i  jeszcze 

kokardy!...  -  Panna  Stanfield  miała  na  sobie  błękitną  suknię  obwieszoną  ozdóbkami  jak  świąteczne  drzewko.  -

Zobacz, jak niedyskretnie przewraca oczami do kawalerów.

- Jest bliską kuzynką lorda Costaina - powiedziała Cathy.

Ta informacja złagodziła nieco osąd lady Lyman, szczególnie, że panna Stanfield okazała się niegroźna jako 

konkurencja.

- Rzeczywiście, dość ładna - zdecydowała. - Ozdoby przy sukniach są chyba ostatnio w modzie. Właściwie 

mogłabyś przekonać się do kilku kokardek, Cathy.

Cathy weszła na parkiet z panem Burackiem. Kiedy dołączyli do otwierającego bal menueta, pomyślała, że on 

nie może być niebezpiecznym szpiegiem. Był nieśmiały i uroczy. Wyczuła, że jego sztywne zachowanie dziś po 

południu wynikało jedynie z poczucia obowiązku.

-  Jakże  miło  mi  towarzyszyć  pani  na  tym  balu,  panno  Lyman  -  powiedział.  -  Pani  matka  również  bardzo 

uprzejmie mnie potraktowała. Nie tak protekcjonalnie, jak się obawiałem.

Nagle zdziwiło ją, że jej partner wygląda właściwie na młodego chłopaka.

- Czy długo pracuje pan w Horse Guards, panie Burack?

- Dopiero kilka miesięcy, odkąd ukończyłem Oksford.

background image

76

Dobre nieba! Nie jest wiele starszy od Gordona. Jakże można by go podejrzewać o perfidną zdradę?

- Odkrył pan coś nowego w biurze? - spytała, by przypomnieć mu, dlaczego razem się tu znaleźli, ponieważ 

wydawał się o tym zapominać.

- Nic szczególnego nie wydarzyło się tego popołudnia. Och, widzę, że przybyła  pani Leonard. - Zerknął na 

wejście,  gdzie dama właśnie pojawiła się  ze  swą  starszą  znajomą.  -  Pan  Leonard  został  w  domu ze  względu  na 

podagrę.

Cathy  odwróciła się,  by spojrzeć  na  Helenę. Najwyraźniej  dołożyła  starań,  by podkreślić  dziś  swoją  urodę. 

Wyglądała  olśniewająco  w  jedwabnej  sukni  i  diamentach  na  szyi.  Suknia  wydawała  się  na  pierwszy  rzut  oka 

czarna, lecz gdy pani Leonard poruszała się, materiał połyskiwał barwą ciemnego wina. Zanim zrobiła dwa kroki, 

podszedł do niej jakiś mężczyzna.

- Jest bardzo piękna - powiedziała Cathy.

- Sądzi pani? Jak na kobietę w jej wieku, może... Ta dama, która z nią przyszła, jest przystojna. Kto to może 

być?

- Młodsza z dam to pani Leonard, panie Burack - powiedziała Cathy, zdziwiona, że jej nie zna.

- Twierdzi  pani, że ta piękność jest  żoną starego Leonarda? Dobry Boże! Nic dziwnego, że tak pieje na jej 

temat. Myślałem, że to ta stara. W teatrze byli razem. Teraz rozumiem, dlaczego sugerowała pani, że lord Costain 

może być jej kochankiem.

To zupełnie przekonało Cathy, że pan Burack jest stanowczo za mało poinformowany, żeby być szpiegiem.

- Kim jest ten mężczyzna obok niej? - spytała.

- Pan Fortescue, z Horse Guards.

- Może on jest jej wspólnikiem?  - spytała,  odsuwając myśl, że kochankiem tej kobiety mógłby być Costain 

albo Burack. Na pewno jest to ktoś inny. - Oczywiście, jeśli ona rzeczywiście jest szpiegiem.

- Fortescue jest tylko łącznikiem rządowym w jakichś sprawach finansowych.

Pod  koniec  menueta  Costain  postanowił  wyrwać  Cathy  z  ramion  Buracka.  Jak  na  jego  gust,  byli  zbyt 

uśmiechnięci. Musiał jednak odeskortować Liz do Gordona. Zanim to zrobił, Gordon wyrósł spod ziemi tuż obok 

w towarzystwie jakiejś panny Swanson.

- Czas na nasz taniec, nieprawdaż, panno Stanfield? - Gordon chwycił Liz za łokieć, a Costain nie miał innego 

wyboru, jak z uśmiechem poprosić pannę Swanson do następnego tańca.

Nie spodobało się to ani lady Lyman, ani jej córce, ale ponieważ niezwykle interesujący hrabia pragnął zostać 

przedstawiony  Cathy,  nie  smuciły  się  zbyt  długo.  Po  drugim  tańcu  Costain  posłał  Cathy  gniewne  spojrzenie  i 

przeszedł  przez  salę,  by  zaprosić  panią  Leonard.  Kiedy  Cathy  wróciła  do  matki,  która  odmówiła  sobie 

przyjemności  gry  w  karty,  żeby  sekundować  córce  i  służyć  jej  swym  długoletnim  doświadczeniem  w  sprawach 

towarzyskich, lady Lyman powiedziała:

- Przysięgłabym, że to Helena Fotherington tańczy z Costainem! Pamiętasz, pytałaś o nią kilka dni temu. Ani 

trochę  się  nie  zmieniła.  Jak  ona  to  robi?  Muszę  się  z  nią  przywitać.  To  da  Costainowi  okazję  do  tańca  z  tobą. 

Chodź, Cathy.

Cierpiała  katusze  zażenowania,  kiedy  mama  zdybała  Costaina  i  przedstawiła  ją  raz  jeszcze  pięknej  pani 

Leonard jako „swoją małą córeczkę Cathy. Jak szybko dzieci dorastają!...”

Pani Leonard uśmiechnęła się uprzejmie.

background image

77

- Poznałam już pani córkę, lady Lyman - powiedziała, lecz jej pytający wzrok nie sugerował, by przypominała 

sobie matkę.

- Spotkałyśmy się we Francji, w Amiens - stwierdziła lady Lyman. - Może pamięta pani mego zmarłego męża, 

sir Aubreya Lymana?

- Oczywiście. Z żalem dowiedziałam się o jego odejściu. Czy ma pani inne dzieci, lady Lyman?

- Syna, ma na imię Gordon. Gdzieś tu jest.

-  Jakże  pani  szczęśliwa.  Ja  nie  mam  dzieci,  tylko  kochanego  pieska.  Dotrzymuje  dziś  towarzystwa  memu 

mężowi. Harold cierpi na podagrę. Nalegał, żebym przyszła, ponieważ lady Cosgrave jest  jedną z organizatorek 

balu. Spędziłyśmy tu obydwie całe popołudnie, doglądając przygotowań. Ledwie zdążyłam pojechać do domu na 

kolację i zmienić strój. - Wzrok pani Leonard cały czas krążył po sali w poszukiwaniu następnego partnera.

Po chwili zwróciła uwagę pewnego znanego rozpustnika i oboje zniknęli w tłumie.

- Panno Lyman, czy mogę mieć honor zaprosić panią do następnego tańca? - spytał Costain.

Ponieważ tancerze nie ustawiali się w rzędach na parkiecie, Cathy domyśliła się, że przyszedł czas na walce. 

Poczuła nerwowy dreszcz, kiedy Costain ją objął.

- Co pani na to? - spytał spoglądając znacząco. - Pani Leonard spędziła tu całe popołudnie, jeśli wierzyć jej 

słowom. Czyżby Harold przez godzinę sam zabawiał pannę Dutroit? Jak to się stało, że Gordon nie widział, jak 

wychodziła z domu?

-  Podejrzewam,  że  wymknął  się  na  chwilę  z  posterunku,  żeby  coś  przekąsić,  i  wtedy  właśnie  wyszła,  jeśli 

naprawdę tu była.

- Nie rozumiem, dlaczego miałaby kłamać na ten temat - powiedział.

Cathy wzruszyła ramionami i stwierdziła, że panna Dutroit wypita pewnie herbatę ze służbą. To przedłużyło 

jej wizytę. Costain zauważył, że przy nim Cathy jest mniej ożywiona niż przy Buracku.

- Pan Burack z pewnością żałuje, że odebrałem mu walc z panią - powiedział trochę sztywno.

- Jest bardzo miły. Nie sądzę, by był szpiegiem.

- Łatwo panią przekonać! Pani Leonard też jest „miła”. Czy to odsuwa wszelkie podejrzenia?

- Pan Burack nawet jej nie rozpoznał. Myślał, że to ta starsza dama, z którą przyszła, jest panią Leonard.

- Tak pani powiedział. Ciekawe...

- A według pana znal ją wcześniej?

- Nie wiem - przyznał niechętnie Costain. - Mógł ją jednak poznać.

- Mówiła coś interesującego? - spytała Cathy, czując, że udziela jej się jego złość.

- Nie.

- Pewnie z jakiegoś innego powodu nie mógł się pan doczekać tańca z nią. Jest niezwykle atrakcyjna.

- Mam nadzieję, że nie jestem aż tak naiwny, by wierzyć, że ładna buzia świadczy o niewinności. Czy Burack 

powiedział coś ciekawego?

-  Pracuje  w  Horse  Guards  dopiero  od  kilku  miesięcy.  Niedawno  skończył  Oksford.  Jak  może  być  w  to 

zamieszany? Nawiązanie odpowiednich kontaktów wymaga czasu.

To  nie  był  nastrój,  w  jakim  Costain  chciał  spędzić  te  kilka  chwil  z  Cathy,  gdy  rozmawiali  w  cztery  oczy. 

Czekał na ten moment, by poznać ją trochę lepiej, a teraz zachowuje się jak nieokrzesany gołowąs.

- Może  ma pani  rację  -  przytaknął,  a  po chwili milczenia  powiedział  bardziej przyjacielskim  tonem:  - Pani 

background image

78

mama zaprosiła mnie na raut w przyszłym tygodniu.

- Przyjdzie pan? - spytała z najzupełniej obojętną miną.

-  Z  przyjemnością.  Przyprowadzę  Liz,  jeśli  nie  ma  pani  nic  przeciw  temu.  Mam  na  myśli  swoją  kuzynkę, 

pannę Stanfield.

- Wiem.

Chłód Cathy coraz bardziej intrygował Costaina. Coś się w niej zmieniło i po namyśle doszedł do wniosku, że 

to  wina  Buracka. Prowadzenie sensownej  rozmowy  wydało mu się  absolutnie  niemożliwe przy  muzyce i  wśród 

tego tłumu.

- Przejdźmy do bocznego salonu - powiedział i nie czekając na odpowiedź poprowadził ją w tańcu na kraniec 

parkietu.

W drzwiach sali balowej natknęli się na zrozpaczonego Gordona.

- Mam nadzieję, że dokonuje pan pasjonujących obserwacji, gdyż poza tym wieczór jest sromotną klęską.

- Tańczyłeś przecież z panną Stanfield? - przypomniała Cathy.

- Tak, dziarski ludowy taniec. Co mężczyzna może zdziałać przy takiej okazji? Nie zgodziła się zatańczyć ze 

mną walca.

- Nie może tańczyć z tobą dwa razy, prawie się nie znacie - pocieszała brata Cathy.

- Nie musiała przyjmować propozycji Edisona, prawda? Zobacz, jak ten pajac się szczerzy.

Popatrzyli  na  parkiet,  gdzie  Edison  z  afektowanym  uśmiechem  przyklejonym  do  ust  zerkał  raz  na  pannę 

Stanfield, raz na wściekłego konkurenta.

- Chętnie dałbym mu w gębę - stwierdził ponuro Gordon.

- Chodźmy lepiej razem do salonu wypić kieliszek wina - zaproponował Costain. - Musimy coś omówić. Są 

nowe szczegóły - dodał, by zachęcić nieszczęśnika.

- Co takiego? Sprawdziłem palce Cosgrave’a. To nie on nas napadł, mimo że z pewnością knuje coś z panią 

Leonard. Zauważyłem, jak szeptali za palmą. Kobiety... - westchnął z ironiczną miną. - Idę zaczerpnąć świeżego 

powietrza.  Jeśli  panna  Stanfield  zwróci  przez  przypadek  uwagę  na  moją  nieobecność,  możecie  powiedzieć,  że 

poszedłem zapalić cygaro. Ale na pewno nie spostrzeże nawet, że zniknąłem.

Nie palił cygar, ale ta uwaga wydała mu się szykowna. Skierował się do wyjścia.

- Włóż płaszcz, Gordonie - zawołała za nim Cathy. - Zaziębisz się...

- To i dobrze! - Braciszek wymaszerował energicznie na zewnątrz.

-  Coś  wisi  w  powietrzu  -  powiedział  z  kpiącym  uśmiechem  Costain.  -  Dzisiejszy  wieczór  nie  sprzyja 

romantycznym schadzkom.

- Jeśli ma pan ochotę wyjść z Gordonem...

- Nie o to mi chodziło, panno Lyman.

Ujął ją mocno za ramię i poprowadził do bocznego salonu.

Rozdział 16

Na Curzon Street roiło się od powozów.

-  Biedne,  omamione  złudami  istoty  -  mruknął  pod  nosem  Gordon,  przyglądając  się  podekscytowanym 

twarzom spóźnionych gości. Podążali ochoczo na targowisko próżności. Spodziewają się przyjemnego wieczoru na 

background image

79

wielkim  zimowym  balu,  a  zanim kur  zapieje,  do  grona  nieszczęśników  takich  jak  on  dołączy  co  najmniej  tuzin 

złamanych serc. Panny dadzą się uwieść łowcom posagów, żony zapragną zdradzić mężów, ogniska domowe legną 

w gruzach. Miłość to okrutna pani.

Gordon pławił się w swym czarnym nastroju i drażniło go, że ciągle musi się komuś odkłamać i rozmawiać ze 

znajomymi. Kiedy jeden z kolegów spytał, czy panna Stanfield jest na balu, nie wytrzymał:

-  Znajdziesz ją  walcującą  w  ramionach  Edisona -  rzucił  i  ruszył przed  siebie, byle  dalej  od tego  przybytku 

zatracenia.

Wiatr rozwiewał mu poły fraka, gdy szedł szybko mroczną ulicą. Kopnął jakiś mały przedmiot, który leżał na 

drodze. Był to kamień, nie zaś zmarznięte jabłko, jak sądził. Zawył cicho z bólu. Teraz bolało go już wszystko.

Jeśli panna Stanfield woli spędzać czas z tym durnym zarozumialcem Edisonem, to jej strata. Zrozumie swój 

błąd,  gdy  przeczyta  w  gazecie  o  śmierci  sir  Gordona  Lymana  na  zapalenie  płuc.  Oczami  wyobraźni  ujrzał 

uroczysty  pogrzeb  wagi  państwowej,  z  zaprzęgiem  w  czarnych  pióropuszach  i  długim  orszakiem  żałobników. 

Świat dowie się jakoś, że to on, samotny w swej walce, udaremnił zakusy francuskiego wroga i uchronił kobiety i 

dzieci Anglii od zguby.

Kiedy dotarł do rogu ulicy, zdecydował wrócić na bal. Lew wspomniał o nowych szczegółach w sprawie. O 

nie, żadnego zapalenia płuc do rozstrzygnięcia sprawy. Spostrzegł, że jest na rogu Half Moon Street, dwa kroki od 

domu Leonardów. Przejdzie tamtędy szybko i sprawdzi, czy ktoś wchodzi lub wychodzi. Mało to prawdopodobne, 

gdyż pani Leonard jest na balu, ale gdyby na przykład dojrzał czającą się w pobliżu pannę Dutroit... Ciekawe.

Obserwował dom z dość daleka, nie spodziewając się zresztą żadnego rezultatu. Tym bardziej zdziwiło go, że 

ktoś  otwiera  frontowe  drzwi.  Starszy  mężczyzna  wypuścił  pieska  pani  Leonard  za  potrzebą.  Co  za  przebrzydłe 

stworzenie, jazgotało od samego progu. Pies ruszył oczywiście wprost na niego, demaskując tajną misję. Gordon 

zaczął spokojnie iść, jakby po prostu tędy przechodził, a przeklęty zwierzak biegł za nim i łapał zębami za łydki, co 

dawało się niemile odczuć, gdyż Gordon nie miał na sobie wysokich butów.

-  Wracaj,  May!  -  zawołał  starszy  człowiek.  Czy  to  pan  Leonard?  Wyglądał  na  niego,  ale  starzy  ludzie  są 

wszyscy do siebie podobni.

Gordon  nie  zatrzymywał  się,  a  mężczyzna  zbiegi  w  tym  czasie  ze  schodów,  wciąż  wołając  psa.  Na  ulicy 

zaturkotał  jakiś  powóz,  a  mężczyzna  obawiając  się,  że  wystraszone  hałasem  zwierzę  wybiegnie  na  jezdnię, 

krzyknął:

- Zatrzymaj ją, chłopcze!

Gordon podskoczył i chwycił psa prawie spod kot powozu.

Pasażer opuścił okno i zawołał:

- Od kiedy to wyłapujesz bezpańskie psy, Lyman? - Oczywiście był to Graham Grant. Niedługo całe miasto o 

tym usłyszy.

- Proszę - powiedział oddając bestię właścicielowi.

- To pupilka żony. Nie chcę, żeby coś jej się stało. Dobry piesek, chodźmy do domu.

Pupilka  żony.  Tak  więc  jest  to  pan  Leonard.  Pies  złapał  go  za  rękę  i  mężczyzna  puścił  go  sycząc  z  bólu. 

Zwierzak, zdecydowany na samobójczą śmierć, popędził za powozem Granta, a pan Leonard za nim. Nie poruszał 

się tak szybko jak młody człowiek, lecz bardzo sprawnie jak na osobę cierpiącą na podagrę. Coś tu Gordonowi nie 

pasowało.

background image

80

Leonard obejrzał się przez ramię, dysząc ciężko.

- Może ją pan złapać? Nie dogonię jej sam. - Z trudem chwytał oddech.

Gordon puścił się za psem i wziął go na ręce. Rozbawiło to tak Granta, że kazał zatrzymać powóz, by uśmiać 

się do woli i wyszydzić kolegę.

Starszy pan ciągle miał zadyszkę.

- Zaniosę go panu do domu - powiedział Gordon i ruszyli w stronę znajomego budynku.

Pan Leonard, wciąż bez tchu,  przytrzymywał się  ramienia chłopaka. Nie utykał jednak. Kiedy posuwali  się 

ciemną ulicą, Gordon przemyśliwał, jak by tu wykorzystać tego psa i dostać się do domu. Może wypatrzyłby coś 

ciekawego.

Przy drzwiach Leonard powiedział:

- Bardzo panu dziękuję, panie...

- Gordon. Moje nazwisko Gordon. - Nie powinien się przecież zdradzać.

Pan Leonard uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Mogę zaproponować panu kieliszek wina, panie Gordon? Obawiam się, że pan zmarzł. Nie ma pan płaszcza.

- Dziękuję, sir. Wyszedłem tylko na chwilę z balu, odbywa się tuż za rogiem. Nie pogardzę kieliszeczkiem. 

Pogoń za psem wzmaga pragnienie, nie powiem.

Wniósł psa do środka i pan Leonard odebrał go z jego rąk. Gordon spod oka rozejrzał się po hallu. Ani parkiet 

na podłodze, ani lustro w zdobionej ramie nie miały w sobie nic podejrzanego.

- Tylko zamknę May - powiedział pan Leonard. - Troszkę jest dziś hałaśliwa. Przejdźmy do mego gabinetu.

Leonard  nie  spieszył  się  z podaniem swego nazwiska. Powinien się  przedstawić.  A  może  zamierza udawać 

kogoś innego?

Gospodarz zniknął z psem,  a Gordon wszedł do gabinetu. Rzucił szybkie  spojrzenie przez ramię i  popędził 

prosto do biurka Leonarda. Było zarzucone jakimiś listami - listami do i z Horse Guards. To mogły być papiery, 

które  przyniósł  mu Cosgrave. Podniósł  jeden  z listów i  rzucił  okiem.  Zorientował  się,  że  ma przed  sobą  podpis 

Beau  Douro.  Człowieka,  który  rozpędził  na  cztery  wiatry  armię  Korsykanina  w  Hiszpanii!  Poczuł  drżenie  w 

palcach, jakby siła sygnatariusza listu spłynęła na jego ciało.

Zerknął na datę i  z trudem uwierzył,  że pismo przyszło tak szybko. Statki  nie przewożą poczty tak prędko. 

Odwrócił  kartkę i  przeczytał,  że  list  przesłano gołębiem pocztowym.  Treść  niewiele mówiła  Gordonowi  -  coś  o 

przesuwaniu oddziałów przez Pireneje. Z pewnością były to rozstrzygające manewry, a list leży tu oto, nie dość, że 

poza budynkiem Horse Guards, to dostarczony do domu szpiega przez samego szefa służb wywiadowczych.

Gordon  usłyszał  jakiś  dźwięk  przy  drzwiach  i  rzucił  się  na  najbliższe  krzesło.  Usiłował  właśnie  przyjąć 

swobodny wyraz twarzy, gdy wszedł pan Leonard z winem na tacy.

- Proszę bardzo... - powiedział stawiając tacę na biurku, po czym napełnił dwa kieliszki.

- Z pieskiem wszystko w porządku? - spytał Gordon, gdy gospodarz podał mu wino.

Pan Leonard podniósł kieliszek do ust.

- Suczka zawsze jest niespokojna, gdy nie ma mojej żony. Tylko jej słucha.

Gordon zerknął na kieliszek gospodarza i spostrzegł grube, prawie kwadratowe palce obejmujące szkło. Serce 

podskoczyło mu do gardła. Ostatnim razem, gdy widział tę rękę, dzierżyła wycelowany w niego pistolet. Usłyszał 

charczące westchnienie i w pomieszaniu zdał sobie sprawę, że wydarło się z jego własnych ust. Przełknął  ślinę, 

background image

81

starając się opanować zdenerwowanie.

- W dzieciństwie miałem spaniela - odezwał się drętwym  głosem, który odbił  się głuchym echem od ścian. 

Odchrząknął i dodał, nie tknąwszy jeszcze trunku: - Doskonałe sherry.

- Proszę skosztować - zachęcił gościa pan Leonard, popijając ze swego kieliszka.

Gordon pociągnął duży łyk.

-  Piesek  bywa  kłopotliwy,  nieprawdaż?  -  spytał,  mając  nadzieję,  że  Leonard  weźmie go  za  nieszkodliwego 

głupka, cały czas jednak wysilał umysł, jak zdemaskować i schwytać wroga. Czy powinien pędzić z powrotem na 

bal  po  pomoc  Lwa?  Ocenił  wzrokiem  ramiona  Leonarda,  pomyślał  o  jego  podeszłym  wieku  i  niedołężności  w 

porównaniu z jego własną siłą młodości i stwierdził, że sam da sobie radę.

- Z psami zawsze jest kłopot w mieście.

Próbował nie  gapić się wciąż na te  straszne palce, ale oczy bezwiednie  wracały do dłoni  gospodarza. Musi 

odwrócić wzrok albo Leonard zorientuje się, że został rozpoznany, mimo że jego twarz była szczelnie osłonięta, 

gdy wdarł się do gabinetu. Poczuł lekki zamęt w głowie. Co się dzieje?

Potężne paluchy zaczęły rozmazywać mu się przed oczami. Potrząsnął głową. Najlepiej złapie ten mosiężny 

przycisk do papieru i zdzieli nim Leonarda w głowę.

Gospodarz plótł jakieś głupstwa o psotach May, coś o wkradaniu się do gabinetu i zjadaniu dokumentów. Z 

pewnością  mówił  o  ważnej  wiadomości  z  Hiszpanii.  Gordon  pociągnął  z  kieliszka  i  pokiwał  głową.  Czuł,  że 

ogarnia go jakiś błogi stan. Zobaczył przed sobą twarz panny Stanfield, uśmiechniętą uroczo i z uwielbieniem w 

niego wpatrzoną, bohatera, który samodzielnie pochwycił tego groźnego przestępcę. Dziwna słabość coraz bardziej 

go  ogarniała...  Nagle  błysnęła  mu  myśl,  że  twarz  Leonarda  w  dniu  napadu  była  zasłonięta, lecz jego  twarz  nie. 

Dlaczego dotąd go nie rozpoznał?

Ze zdziwieniem stwierdził, że kieliszek jest pusty. Kanciaste palce podsunęły butelkę.

- Och, dziękuję... Może jeszcze kropelkę.

Widział,  jak  bursztynowy  płyn  wypełnia  kieliszek  i  wylewa  się,  gdy  jego  drżące  palce  tracą  władzę.  Do 

diabła,  będzie  śmierdział  jak  furman,  kiedy  wróci  na  bal.  Spróbował  mocniej  chwycić  kieliszek,  ale  ważył  co 

najmniej tonę. Ostatnią rzeczą, jaką spostrzegł, zanim stracił przytomność, był kryształowy kieliszek spadający na 

dywan. Po kilku sekundach jego bezwładne ciało również osunęło się na podłogę.

Gdy umilkły walce, goście zaczęli tłumnie napływać do salonu, gdzie przygotowano zakąski.

- Przykro mi, że Gordon tak się rozczarował dzisiejszego wieczoru - powiedział Costain. - Poszukajmy Liz, 

trzeba jej przypomnieć, że przyszła tu z nami.

Cathy wyglądała na zaniepokojoną.

- Zastanawiam się, czy Gordon już wrócił. Dostanie zapalenia płuc na tym zimnie bez płaszcza.

- Zapytam służbę.

Weszli do hallu i Costain zbliżył się do człowieka przy drzwiach wejściowych.

- Nie wrócił, sir. To rzeczywiście niepokojące. Choć w tej części miasta powinien być bezpieczny.

Costain przekazał wiadomość Cathy.

- Ten idiota poszedł do domu na złość pannie Stanfield - skwitowała.

- Prosił, żeby jej powtórzyć, że niedługo wróci.

background image

82

- Wyszedł bez płaszcza, a przyjechał pańskim powozem, więc... Może zapyta pan, czy nie zabrał powozu.

Inny służący zajmował się powozami gości. Costain wypytał go i  wrócił,  by powiedzieć Cathy, że nikt  nie 

wzywał jego powozu.

Cathy zamrugała w zdumieniu oczami.

- Gdzie, na miłość boską, on się podziewa? Nie ma go od pół godziny.

- Najlepiej przejdę się po okolicy. Może go spotkam.

- Proszę nie zapomnieć płaszcza - powiedziała Cathy.

- Tak, mamo - odpowiedział żartobliwie, ale widać było, że sprawiło mu to przyjemność.

Portier wskazał mu kierunek, w którym udał się Gordon. Costain ruszył szybkim krokiem i po chwili zniknął 

w mroku. Był bardziej zirytowany niż przejęty dziecinnym zachowaniem chłopaka.

Gdy Cathy czekała w hallu przy wejściu, podszedł do niej, zadzierający jak zwykle nosa, pan Edison.

- Mam nadzieję, że Gordon się na mnie nie obraził. Wszędzie go szukam.

- Nie widział go pan? - spytała.

- Od czasu walców nie. Graham Grant wspomniał, że widział go goniącego psa po Half Moon Street.

Cathy  zmarszczyła  czoło.  Brat  spędził  tam  ostatnio  wiele  czasu,  obserwując  dom  Leonarda.  Bez  wątpienia 

postanowił przespacerować się tamtędy i sprawdzić, czy nic się nie dzieje.

- Podobno pomagał jakiemuś staruszkowi łapać szczeniaka - dodał Edison. - Pewnie zaraz wróci.

- Niepokoję się, gdzie on się podziewa.

- Przyślę do pani Granta.

- Dziękuję, panie Edison.

Pan Grant, jeden z młodocianej gromady kolegów Gordona, pojawił się niebawem.

- Chciała pani ze mną rozmawiać, panno Lyman?

- Widział pan Gordona, panie Grant? Proszę powiedzieć mi, gdzie to dokładnie było?

- Właśnie jechałem tutaj, gdy dostrzegłem Gordona uganiającego się za jazgoczącym psiakiem na Half Moon 

Street.

Opis pasował do psa pani Leonard, a jej mąż mógł być wspomnianym staruszkiem.

- Mały, hałaśliwy piesek, mówi pan?

- Tak. Mogę powiedzieć pani, z którego wybiegi domu, gdyż drzwi były otwarte i paliło się światło. Drugi 

dom od skrzyżowania z Curzon Street. Gordon wszedł z tym staruszkiem do środka.

- Dziękuję - powiedziała. - Tam z pewnością został. Nasi... znajomi tam mieszkają.

Cokolwiek nabroił znów Gordon, nie zamierzała stwarzać niepotrzebnego zamieszania.

- Miło  mi, że  mogłem pomóc, mademoiselle. - Pan Grant oddalił się w podskokach,  by dołączyć do swego 

towarzystwa.

Cathy usiadła na krześle pod wielką ozdobną palmą i czekała na powrót Costaina. Była teraz przekonana, że 

Gordon wślizgnął się do domu Leonarda, żeby coś wyszpiegować. Ale dlaczego tak długo go nie ma? Poprosi o 

pomoc Costaina, gdy tylko się pojawi. Ale czy może mu ufać?

Costaina  również  nie  było  strasznie  długo.  Na  tyle  długo,  by  zaczęła  obawiać  się,  że  on  również  zajął  się 

szpiegowaniem,  podczas  gdy  najwspanialszy  zimowy  bal  mija  bez  niego.  Wrócił  po  ponad  kwadransie,  sam,  z 

nachmurzoną twarzą.

background image

83

- Pojawił się? - spytał Cathy, która poderwała się na jego widok.

- Nie. Nie znalazł go pan?

- Obszedłem całą okolicę. Wie pani, że jesteśmy o rzut kamieniem od domu Leonardów?

- Tak, i dowiedziałam się, że Gordon pomagał Leonardowi schwytać na ulicy małego pieska. Jeden z kolegów 

go tam widział. Gordon wszedł podobno do domu ze staruszkiem. Boję się, że coś mu się stało, Costain.

Jej blada twarz ściągnięta była niepokojem. Chcąc ją pocieszyć, Costain powiedział bez namysłu:

-  Co  mogło  się  stać?  Najprawdopodobniej  Gordon  został  zaproszony  na  kieliszek  wina.  Zgodziłby  się  z 

pewnością i rozejrzał po domu.

- Ale nie ma go tak długo.

Costain starał się nie okazać własnego niepokoju.

- Proszę się nie martwić. Leonard nie zna Gordona, a Gordon nie przyznałby się przecież do szpiegowania.

- Jeśli napastnik tam jest, rozpozna mojego brata. A Gordon jego nie.

Costain nie udawał dłużej obojętności.

- Złożę wizytę panu Leonardowi - powiedział.

Rozdział 17

W  pierwszym  odruchu  Cathy  poczuła  wdzięczność,  lecz  natychmiast  ogarnęły  ją  wątpliwości.  Nie  może 

całkowicie zaufać Costainowi; nie ma przecież dowodu na jego niewinność.

- Idę z panem - powiedziała, lecz już po chwili wiedziała, że to najgorsze, co mogłaby zrobić. Jeśli oboje z 

Gordonem dostaną się w ręce wroga, kto ich uratuje? Chyba że Burack...

- To nie zadanie dla damy - odpowiedział stanowczo Costain.

Wyglądał na szczerze przejętego.

- Nie może pan iść sam! Co pocznę, jeśli pan nie wróci? - spytała.

Zastanowił się przez chwilę.

- Jeśli nie wrócę za kwadrans, niech pani powie Burackowi, co zaszło. I niech zawiadomi Castlereagha.

Odrobinę podtrzymała ją na duchu ta odpowiedź.

- Ufa pan więc Burackowi?

- Wygląda na to, że człowiekiem, którego szukamy, jest Leonard. Jak sama pani mówiła, Burack dopiero co 

opuścił uniwersytet.

Pan Burack odnalazł w końcu Cathy. Podbiegł do nich ze słowami:

- Panno Lyman, wszędzie pani szukam... - Umilkł na widok ich poważnych twarzy. - Co się stało?

- Młody Lyman zniknął  -  odpowiedział Costain. - Widziano  go przed domem  Leonarda. Podejrzewamy, że 

jest tam przetrzymywany.

- Harold Leonard? - Burack pytająco spojrzał na Cathy.

- Może pan ufać lordowi Costainowi - powiedziała.

Burack po chwili milczenia przyjął to do wiadomości i spytał Costaina:

- Sugeruje pan, że Leonard jest tym źródłem przecieku?

- Na to wygląda. Był sam w domu przez całe popołudnie. Jego żona pomagała paniom w przygotowaniach do 

balu.  Lady Cosgrave to  potwierdziła  - dodał  zwracając  się do Cathy. - Cosgrave  zaniósł mu kilka dokumentów. 

Później dość długo przebywała w ich domu francuska modystka.

background image

84

-  Trudno  uwierzyć,  że  to  pan  Leonard  -  zastanawiał  się  wciąż  Burack,  ale  zaraz  dorzucił:  -  Jego  żona  jest 

rzeczywiście kosztowną damą, a nie zarabiamy wiele w Horse Guards.

- Niech pan lepiej biegnie po płaszcz. Na dworze jest zimno - powiedział Costain.

- Już idę - Skłonił się i pobiegł po płaszcz.

Cathy czuła, że ogarnia ją kompletna panika. Burack pojawił się za chwilę, wkładając w biegu płaszcz.

- Jak chce pan uwolnić Lymana? - spytał Costaina

-  Właśnie  staram  się  wymyślić  coś  genialnego  Musimy  wyciągnąć  go  stamtąd,  zanim  zdybiemy  Leonarda. 

Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę tam i spytam o Gordona, twierdząc, że ktoś widział, jak wchodzi do środka. 

To upewni Leonarda, że wiemy, iż Gordon tam jest. Nie zrobi mu w takiej sytuacji krzywdy. Jeśli długo nie będę 

wychodził, zawiadomi pan Castlereagha.

- Tak jest. Miejmy nadzieję, że nie posunął się jeszcze do ostateczności.

Serce Cathy zamarło.

- Do ostateczności?... - Miał na myśli zamordowanie Gordona. - Ja też idę - powiedziała.

Obaj zaczęli protestować, ale nie ustępowała:

-  Nie  zostanę  tu.  To  mój  brat.  Idę  tam,  z  wami  albo  sama.  Obaj  możecie  podejść  do  drzwi.  Ja  zostanę  na 

zewnątrz, żeby zawiadomić Castlereagha, jeśli nie wrócicie.

-  Nie  możemy  obaj  atakować  drzwi.  To  wzbudzi  podejrzenia  -  stwierdził  Burack.  -  Jakby  miało  się  odbyć 

jakieś ważne zebranie w biurze czy coś takiego.

Brwi Costaina drgnęły i mimo poważnego spojrzenia w kąciku ust pojawił się cień uśmiechu.

-  Dobrze.  Niech  pani  weźmie  płaszcz  -  powiedział  do  Cathy.  -  Zawołam  powóz.  Nie  będzie  pani  samotnie 

czekać na ulicy.

Cathy pobiegła po płaszcz, nie wierząc jeszcze, że tak szybko się zgodził.

- Do dzieła - powiedział Burack, gdy tylko Cathy zniknęła.

Costain nie ruszył się z miejsca.

- Chwileczkę - powiedział.

- Nie możemy zabrać panny Lyman. To niebezpieczne.

Proszę  pomyśleć...  Wynikła  sprawa  najwyższej  wagi  i  lord  Cosgrave  zwołał  spotkanie  w  domu  pana 

Leonarda,  ponieważ  pan  Leonard  jest  chory,  a  my  wszyscy  znajdujemy  się  tak  blisko  jego  siedziby,  tu,  przy 

Curzon Street.

- Nie rozumiem, do czego pan zmierza, Costain.

-  Dyskrecja,  Burack,  i  bezpieczeństwo.  Służba  musi być  odesłana  do  swoich  pokoi,  by  nikt  nie  podsłuchał 

tajemnic państwowej wagi, które będziemy omawiać. Pan i ja, wysłani przodem, musimy sprawdzić, czy dom jest 

bezpieczny. To pozwoli na dokładne przeszukanie.

-  I  odnalezienie  Lymana...  -  Burack  uśmiechnął  się  pod  nosem.  -  Śmiały  plan,  Costain.  Jeżeli  się  nie 

powiedzie, straci pan pracę.

- Wtedy pan zajmie się porządkowaniem Horse Guards. Czy Castlereagh kazał panu mnie śledzić?

- Nie wymienił pańskiego nazwiska. Kazał mi mieć oczy otwarte na wszelkie podejrzane machinacje w biurze. 

Pan zachował się bardziej podejrzanie niż ktokolwiek inny, wymykając się z tym listem do panny Lyman.

- Poszedł pan za mną?

background image

85

- Nie, ale dowiedziałem się o liście i pańskim wyjściu z biura zaraz po otrzymaniu go. Ponieważ wrócił pan 

tak  szybko,  domyśliłem  się,  że  zaniósł  go  pan  do  najbliższego  biura  tłumaczeń,  do  pana  Rodneya  Reynoldsa. 

Dlaczego pan to zrobił? Cosgrave zna niemiecki.

- I pił wtedy przez cały dzień.

-  To  nic  niezwykłego...  -  Burack  westchnął.  -  Przy  okazji  wspomniałem  o  liście  Haroldowi  Leonardowi. 

Przyszedł do biura niedługo po pańskim wyjściu. Kiedy Leonard wypadł jak oparzony, sądziłem, że poszedł szukać 

Cosgrave’a. Zastanawiam się, czy sarn nie wymknął się za panem i nie śledził na King Charles Street.

- To by pasowało. Gdyby wspomniał coś Cosgrave’owi, usłyszałbym o tym. Cosgrave powiedział mi jedynie, 

że nie powinienem był zanosić pisma do Castlereagha. Nie wiedział, że oddałem je do tłumaczenia.

- Powinniśmy już od dawna razem pracować - stwierdził Burack. - Kiedy otrzymał pan ten tajemniczy list z 

Hiszpanii, byłem pewien, że mam mojego szpiega.

- List od starego druha z wojska.

Burack pokiwał głową.

- A panna Lyman... Musi iść z nami?

- Mój woźnica był ze mną w Hiszpanii. Panna Lyman będzie bezpieczna w powozie. Och, właśnie nadchodzi.

Pani  Leonard  przyglądała  się  całej  trójce  z  bocznego  saloniku,  skąd  widać  było  hali.  Obserwowała  ich  od 

kwadransa, gdy tylko dostała tę bulwersującą wiadomość od Harolda. On ma talent do popełniania głupstw. Harold 

zapewniał ją w liściku, że nikt nie wie o wizycie młodego Lymana, najwyraźniej jednak Costain jakoś to odkrył.

Nie zmarszczyła czoła, gdyż od tego robią się zmarszczki. Odwróciła się do towarzyszącego jej dżentelmena i 

dotykając delikatnie dwoma palcami skroni, powiedziała:

- Proszę wybaczyć, czuję, że zbliża się atak migreny.

Niepostrzeżenie poszła na górę po okrycie, po czym wymknęła się z balu nie żegnając się nawet z gospodynią.

Costain  odprowadził  Cathy  do  powozu.  Wsiadł  razem  z  nią  i  wyjął  z  bocznej  kieszeni  pojazdu  pistolet. 

Przerażona Cathy przyglądała się tylko w milczeniu.

- Niech pan będzie ostrożny, lordzie Costain - powiedziała stłumionym głosem.

- Czyżbym mógł mieć nadzieję, że zależy pani na mnie odrobinę? Pani mi pochlebia, mademoiselle.

Jedną  ręką  uniósł  jej  brodę.  Oczy  Costaina  błyszczały  na  tle  zamglonej  w  mroku,  jasnej  plamy  twarzy. 

Pochylił głowę i musnął wargami jej usta. Było to tak lekkie i nierealne, jak dotknięcie skrzydła motyla, lecz Cathy 

poczuła się, jakby ten pocałunek przeniknął ją całą.

-  Zawsze  pragnąłem  to  zrobić  -  szepnął  z  ustami  przy  jej  uchu.  Potem  wyprostował  się  i  powiedział:  -

Omówimy tę pasjonującą sprawę ze szczegółami po uwolnieniu Gordona. Do zobaczenia.

Przesunął powoli dłoń po jej szyi, zostawiając na skórze swoje ciepło, i po chwili już go nie było. Zniknął za 

drzwiami powozu, który nagle wydał jej się pusty i zimny.

Słyszała, że mówi coś jeszcze do woźnicy, a potem powóz wolno ruszył. Zauważyła przez okno, jak szybko 

zmierzają z Burackiem ulicą, cicho coś omawiając. Woźnica dostał widocznie rozkaz, w którym dokładnie miejscu 

w  pobliżu  domu  Leonarda  ma  się  zatrzymać.  Ściągnął  lejce  pod  wielkim  dębem.  Cathy  opuściła  okno,  żeby 

spojrzeć do tyłu. Costain i Burack razem weszli na schody i zastukali kołatką.

Jakże zwykły widok. Dwóch  dżentelmenów  odwiedzających  przyjaciela.  Dziś jednak Cathy  patrzyła na  ten 

obrazek z przerażeniem. Gdy drzwi otworzyły się i zniknęli w środku, poczuła się, jakby nigdy więcej nie miała ich 

background image

86

zobaczyć.

W  domu  pana  Leonarda  Costain  zdjął  kapelusz  i  podał  go  sędziwemu  lokajowi.  Zatrzymał  płaszcz,  gdyż 

zasłaniał wystający zza fraka pistolet. Pomyślał, że lokaj nie sprawi im żadnego kłopotu. Ledwie chodzi.

- Lord Costain do pana Leonarda - powiedział aroganckim tonem.

- Obawiam się, że pan Leonard jest dziś wieczorem niedysponowany, milordzie. Jeśli zechciałby pan zostawić 

wiadomość...

Costain  rzucił  wyzywające  spojrzenie  z  wyżyn  swego  arystokratycznego  nosa  i  powiedział  tonem,  jakiego 

Burack nigdy dotąd u niego nie słyszał:

- Wiadomość brzmi, dobry człowieku, że muszę się z nim natychmiast widzieć, niezależnie, czy jest w dobrej, 

czy w złej dyspozycji. - Odwrócił się do Buracka i dodał z irytacją: - Zdaje się, że będziemy zmuszeni tłoczyć się 

w czasie zebrania w jego sypialni.

Lokaj przygryzł wargi i odezwał się niepewnie:

- Czy chodzi o... oficjalne sprawy, milordzie?

-  Nie  sądzisz  chyba,  że  zrezygnowałem  z  pierwszego  zimowego  balu  dla  przyjemności  odwiedzenia twego 

pana?

Lokaj, speszony tą demonstracją złych manier, powiedział:

- Panowie będą łaskawi poczekać w salonie, zawiadomię pana Leonarda.

- Tylko szybko - rzucił Costain i spojrzał na zamknięte drzwi salonu, za którymi rozlegało się skrobanie.

- To piesek pani - powiedział lokaj, przeszedł przez hali i otworzył drzwi.

Zanim zdążył go złapać, pies wypadł do hallu i zaczął skakać koło nóg gości. Burack popatrzył na zwierzaka z 

lekkim obrzydzeniem. Służący chwycił go na ręce i wskazał gościom salon.

Bystre oczy Costaina wypatrzyły na posadzce przy wejściu krople wody, z czego wynikało, że niedawno ktoś 

tu wszedł.

Burack patrzył, dokąd idzie lokaj. Najpierw otworzył jedne drzwi, lecz wpuścił tam tylko psa i zamknął je z 

powrotem. Później poszedł w głąb korytarza, zapukał do drzwi po lewej stronie i wszedł do środka.

Costain  wszedł  do  salonu.  Pokój  nie  był  duży,  lecz  uroczo  urządzony  w  odcieniach  brzoskwini  i  zieleni. 

Ozdobne sztukaterie  na ścianach  i  zgrabny  kominek  z białego  marmuru wydawały się  idealnym  otoczeniem  dla 

pięknej pani domu. W oczy rzucały się nowe meble na tle pięknego orientalnego dywanu i również jakby dopiero 

co zawieszone eleganckie zasłony w oknach. Miało się wrażenie, że wystrój pokoju był niedawno zmieniony - a to 

wymagało więcej funduszy, niż pan Leonard mógł osiągnąć uczciwą pracą.

Po chwili lokaj znów się pojawił.

- Pana Leonarda nie ma w gabinecie. Zupełnie nie wiem...

- Jeśli jest chory, to z pewnością należy szukać w sypialni - stwierdził znudzonym tonem Costain.

- Tak jest, milordzie.

Pies  rzucił  się  na  drzwi,  gdy  lokaj  przechodził  obok  pokoju,  gdzie  go  zamknął.  Gdy  służący  się  oddalił, 

Burack powiedział:

- Zajrzę do gabinetu.

- Dobrze, ale szybko.

Burack przekonał się, że w gabinecie pali się ogień w kominku i, co ciekawsze, na krawędzi biurka stoi nie 

background image

87

dopity kieliszek sherry. Rozejrzał się i spostrzegł drugi kieliszek na dywanie, a obok ciemną plamę. Było tu więc 

dwóch mężczyzn. Gordon został albo uśpiony odpowiednim „lekarstwem” w winie, albo ogłuszony uderzeniem w 

głowę.

Burack przemknął z powrotem do salonu i zdał Costainowi relację. Zakończył pytaniem:

- Co on zrobił z ciałem?

-  Miejmy  nadzieję,  że  ciało  jeszcze  oddycha.  Gordon  szpiegował  wokół  tego  domu.  Leonard  musiał  go 

zauważyć. Ale nadal nie rozumiem, skąd ta popędliwość, po co porwał chłopaka? Obawiam się, że stary wpadł w 

panikę. Wolę nie myśleć, co może zrobić, jeśli go przyprzemy do muru. Dobrze byłoby rozejrzeć się, nie budząc 

jego podejrzeń.

- Nie ma tu chyba nikogo poza starym lokajem.

-  I  na  pewno  jedna  albo  dwie  służące  na  dole.  Nie  mógł  daleko  wynieść  Gordona.  Jest  pewnie  w  domu, 

najprawdopodobniej na tym piętrze. Leonard z pewnością nie chciał, żeby widziały go służące. Nie sądzę, by cały 

dom był wtajemniczony w jego działalność. Po co miałby go ciągnąć na górę tylko po to, żeby potem znieść i... 

pozbyć się ciała?

Śmierć nie była obca doświadczonemu żołnierzowi, ale ta sytuacja, to co innego. Żołnierze wiedzieli, co może 

ich czekać, a Gordon był niewinnym cywilem. Costain czuł się za niego częściowo odpowiedzialny. Zgodził się na 

„współpracę” chłopaka, nie przewidując takiego obrotu spraw. Poza tym to brat Cathy. Nie spojrzałaby na niego do 

końca życia, gdyby Gordonowi coś się stało.

Miał  jednak  głębokie  przekonanie,  że  chłopak  został  tylko  odurzony.  Sugerowało  to  rozlane  sherry. 

Leonardowi puściły  nerwy. Będzie  chciał przemyśleć  jeszcze  sytuację,  a morderstwo nie  było  z pewnością jego 

pierwszą myślą. Może jednak być ostatecznym wyjściem. Jak miałby teraz uwolnić Gordona? Muszą go znaleźć, 

zanim strach doprowadzi Leonarda do zabójstwa.

Costain odwrócił się do Buracka i powiedział cichym, dobitnym głosem:

- Kiedy wróci lokaj, pójdzie pan na górę wytłumaczyć Leonardowi konieczność nagłego zebrania. Ja zostanę 

tu i poproszę służącego o herbatę. W ten sposób pozbędę się go i przeszukam pokoje.

- Tak jest.

- I, Burack... Niech pan powie Leonardowi, że Cosgrave czeka na nasz powrót i potwierdzenie, czy gospodarz 

na tyle dobrze się czuje, by uczestniczyć w zebraniu. To nam zapewni drogę powrotną. Rozumie pan?

- Oczywiście.

- Jeżeli panu uwierzy... Niech pan wymyśli jakąś niezwykłą historię, żeby w szoku nawet nie zastanawiał się, 

czy nie ma tu podstępu.

Twarz Buracka wykrzywił uśmiech.

- Powiem, że Korsykanin nie żyje i musimy omówić dalszą strategię wojenną.

- Doskonale!

Usłyszeli  zbliżające  się  kroki,  lecz  ich  oczom  nie  ukazał  się  lokaj,  ale  sam  pan  Leonard.  Wymienili 

rozpaczliwe  spojrzenia.  Cały  plan  legł  w  gruzach.  Costain  znowu  mógł  mieć  pretensję  jedynie  do  siebie.  Nie 

przyszło mu do głowy, że Leonard utykając zejdzie do nich.

Gospodarz  miał  na  sobie  szlafrok  i  wspierał  się  na  lasce.  Costain  przypomniał  sobie,  że  niedawno  biegł 

podobno całkiem żwawo ulicą.

background image

88

-  Co  się  stało,  lordzie  Costain?  -  spytał.  -  Dlaczego  wyciągacie  mnie  z  łóżka  o  tak  późnej  porze?  Lokaj 

twierdzi, że to pilna sprawa.

Zanim Costain się odezwał, Burack wyrzucił z siebie:

- Korsykanin nie żyje. Spotykamy się wszyscy w pana domu, by to omówić.

Pan Leonard przełknął ślinę.

- Dobry Boże, Bonaparte nie żyje! Jak to się stało?

Burack spojrzał na Costaina, a ten odpowiedział zwięźle:

- Spadł z konia i skręcił kark. Nie wiemy jeszcze nic więcej. Może Castlereagh przedstawi szczegóły, gdy tu 

przybędzie. Mamy rozkaz przeszukać dom, jedynie dla bezpieczeństwa, i dopilnować, by służba była zamknięta w 

swoich pokojach. Sprawa jest zbyt poważna, nikt niepowołany nie może usłyszeć słowa z naszej dyskusji. Kto jest 

w domu oprócz lokaja?

- Tylko kucharka i służąca. Nie będą przeszkadzać. Wysłałem też do łóżka lokaja. Widzieli panowie, jaki jest 

wiekowy. - Umilkł, a potem spytał podejrzliwie: - Ale dlaczego zebranie ma się odbyć tutaj?

- Ponieważ nie czuł się pan na siłach iść do Whitehall, a musi pan oczywiście wziąć udział w rozmowie tej 

rangi - odparł Costain.

-  Bzdury!  To  sprawa  dla  Liverpoola  i  Gabinetu.  Nie  mogę  uwierzyć,  że  moja  obecność  jest  tak  istotna  -

powiedział Leonard. - Zebranie w prywatnym domu... Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

Costain zauważył, że Leonard sięga do kieszeni szlafroka. Jego dłoń automatycznie przesunęła się do pistoletu 

pod płaszczem.

Zapadła  grobowa cisza, gdy  mężczyźni  mierzyli  się  wzrokiem. Bez słowa  wypowiedzieli  sobie teraz  swoją 

własną wojnę i Costain wiedział, że będzie to walka na śmierć i życie.

Rozdział 18

Każda minuta w powozie wydawała się Cathy wiecznością, gdy wpatrywała się w zamknięte drzwi domu przy 

Half Moon Street. Co tam się dzieje? Prześladowała ją myśl, że nie tylko Gordon, lecz także Costain i Burack leżą 

już martwi na podłodze - mimo że nie doszły jej odgłosy strzałów. W bladym świetle księżyca spojrzała znów na 

zegarek. To niemożliwe, by minęło dopiero pięć minut. Zegarek na pewno się zatrzymał. Lecz gdy przyłożyła go 

do ucha, tykał wciąż, musiał więc działać.

Przeniosła wzrok na drzwi domu Leonardów. Znała na pamięć każdy ich skrawek: cztery płyty wprawione w 

masywne dębowe drewno, dwa długie prostokąty u dołu, dwa krótsze u góry. Kołatka miała kształt głowy lwa, z 

dzwonkiem  zwieszającym  się  z  jego  pyska.  Półkoliste  okno  nad  drzwiami  składało  się  z  sześciu  szybek  o 

zaokrąglonych końcach w formie stokrotek.

Jak  długo  to  już  trwa?  Znowu  zerknęła  na  zegarek.  Sześć  minut.  Nie  wytrzyma  tu  kwadransa.  Musi  na-

tychmiast  jechać po Castlereagha - nie mogłaby jednak chyba ruszyć się z miejsca.  A co miałaby zrobić, gdyby 

padły strzały? Nie odjechałaby przecież...

Z  tyłu  usłyszała  turkot  powozu.  Odwróciła  się  z  beznadziejnym  pragnieniem,  by  był  to  Castlereagh.  Na 

drzwiczkach nie było herbu, ale powóz rzeczywiście zatrzymał się przed domem Leonardów. Służący zeskoczył na 

ziemię i otworzył drzwiczki. Cathy szeroko otwartymi oczami obserwowała, jak pani Leonard we własnej osobie 

rusza energicznie do wejścia domu, nie czekając, aż otworzy jej lokaj.

background image

89

Nie  wyszła  znudzona  wcześniej  z  balu;  nie  wróciła,  żeby  zmienić  uwierający  pantofelek  ani  poplamioną 

suknię. Jej zdecydowany krok zdradzał, że pilnie chce dostać się do domu.

Cathy  myślała,  że  oszaleje,  siedząc  tu  biernie.  Już  miała  pociągnąć  za  sznurek  wzywający  woźnicę,  gdy 

usłyszała, że sługa Costaina schodzi z kozła. Po chwili jego smagła twarz pojawiła się w okienku.

Otworzył drzwi i powiedział:

-  Zawiozę  panią  teraz  z  powrotem  na  bal,  panienko.  Jego  lordowska  mość  tak  rozkazał,  jeśli  ktokolwiek 

wszedłby do domu.

Cathy już wstała z siedzenia.

- Nie mów głupstw! Musimy coś zrobić!

- Też niechętnie bym odjeżdżał - przyznał woźnica - ale jego lordowska mość zamienia się w tygrysa, jeśli nie 

słuchać rozkazów.

Zignorowała tę uwagę.

- Możesz zajrzeć przez okno? Zasłony nie są zaciągnięte.

- Tak jest. Ale pani musi zostać w powozie.

Mroczny  uśmiech  pojawił  się  na  jego  twarzy,  kiedy  czmychnął  na  drugą  stronę  ulicy.  Od  dawna  nie 

przydarzyło mu się nic ciekawego.

Cathy  nie  była  pewna,  ale  wydało  jej  się,  że  woźnica  wyciągnął  spod  płaszcza  pistolet.  Zniknął  za  kępą 

ozdobnych  cisów.  W  chwilę  potem  zobaczyła  zarys  głowy  w  tle  oświetlonego  okna.  Cokolwiek  zobaczył, 

sprowokowało go to do natychmiastowego działania. Podbiegł do powozu.

- Muszę tam wejść - powiedział. - Nie powinienem panienki zostawiać samej, ręczę za panienkę głową.

Jeszcze nie skończył zdania, kiedy wysiadła z powozu.

- Idę z tobą - oświadczyła stanowczo.

- Nie, panienko. Nie wolno.

Przebiegła przez ulicę.

- Chodź! - przynagliła woźnicę.

Potrząsnął głową i pobiegł za nią.

Lord  Costain  zamarł  w  bezruchu  na  dźwięk  otwieranych  drzwi.  Ponieważ  nie  słyszeli  wcześniej  kołatki, 

musiała to być pani Leonard albo jego nieposłuszny sługa. Nie sądził, żeby John Groom wpadł w panikę. Zanim 

jeszcze pani Leonard się pojawiła, odgłos kobiecych obcasów wyjaśnił, kto przybył.

Costain pomyślał, że niepotrzebnie skomplikuje to sprawę.

Jednak gdy ujrzał stalowy wzrok Heleny, zrozumiał, że nie docenił tej wyjątkowej kobiety. Uśmiechnęła się 

uprzejmie,  lecz  uważny  wzrok  nie  pominął  pozycji  jego  ręki.  Pies  zaczął  nieprzerwanie  ujadać  za  zamkniętymi 

drzwiami.

- Mój drogi - powiedziała pani Leonard do męża - wyjaśnij mi, co się dzieje. Dlaczego nie jesteś w łóżku?

Westchnienie ulgi gospodarza upewniło Costaina, kto rządzi na Half Moon Street.

- Lord Costain przyniósł właśnie niesamowitą wiadomość - odpowiedział. - Podobno...

- Wiadomość jest ściśle tajna, panie Leonard - przerwał ostro Costain.

Leonard zmarszczył czoło.

background image

90

- Tak, ale jeśli Castlereagh wybrał mój dom, nie ma sensu ukrywać zebrania przed żoną, prawda?

- Zebranie? - spytała podejrzliwie Helena. - Jakie zebranie?

- Castlereagh, Cosgrave, ja i nie wiem, kto jeszcze.

Zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego, moja droga. Korsykanin nie żyje! Będą tu wszyscy za chwilę, by 

to omówić.

-  Bzdura!  Castlereagh  i  Cosgrave  poszli  razem  zjeść  kolację,  kiedy  wychodziłam.  Nie  będzie  żadnego  ze-

brania. O co panu właściwie chodzi, lordzie Costain?

Poczuł,  że  ciemne  oczy  tej  kobiety  go  przeszywają.  Jej  wzrok  miał  jakąś  demoniczną  siłę.  Kości  zostały 

rzucone.  Leonard  powtórzył  wszystko  żonie,  lekceważąc  zupełnie  obowiązek  ścisłej  tajemnicy.  Ona  jednak 

wiedziała, że to podstęp.

Kiedy  sięgnął  po  pistolet,  zerknął  na  Leonarda,  czy  ten  nie  wyciąga  swojej  broni.  Ale  on  patrzył  tylko 

niepewnie  na  żonę.  Costain  szybko  wyciągnął  pistolet  ale  w  tym  samym  momencie  rozległ  się  strzał  i  broń 

wyleciała mu z ręki. Poczuł ostry ból i kiedy spojrzał w dół, zobaczył krew na dłoni. Pistolet leżał na podłodze, a 

dymiąca broń w ręku pani Leonard była wycelowana w jego serce. Strzeliła w tej jednej sekundzie, gdy zerknął na 

Leonarda. A na dodatek pies ciągle wył za drzwiami.

- Moja droga! Czy to było konieczne? - słabym głosem jęknął Leonard.

- Weź ich broń, Haroldzie - poleciła tonem nawykłym do rozkazywania.

Harold pokuśtykał  ze swoim pistoletem w dłoni i  podniósł z podłogi broń Costaina. Włożył  ją  do kieszeni. 

Burack oddał swoją bez słowa.

- Co im powiedziałeś? - spytała męża pani Leonard.

- Nic, moja droga. Nic nie wiedzą.

Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.

- Nie przyszliby tu, gdyby nic nie wiedzieli. Mówiłam ci, że ten chłopak szpieguje dom i mnie śledzi.

Wbiła wzrok w Costaina i Buracka. Zdawała sobie z pewnością sprawę z powagi sytuacji, nawet jeśli jej mąż 

nie dostrzegał, w jakim położeniu się znaleźli. I jest w stanie zastrzelić ich tak szybko, jak upudrowałaby sobie nos. 

Jedyną  nadzieją  Costaina  było  wynegocjowanie  ich  życia  i  uwolnienie  Gordona,  w  zamian  za  umożliwienie  im 

ucieczki - przynajmniej na razie.

- Ma pani rację - powiedział Costain. - Wiemy wszystko. Pani i ten dom był od dawna pod obserwacją.

Skrzywiła się ironicznie.

- Niech pan zważa na słowa, milordzie. Jeśli nie mam nic do stracenia, nie zawaham się was zabić.

- Możemy jednak dojść do porozumienia  - ciągnął Costain. - Nie zależy nam na skandalu w Horse Guards. 

Pan Leonard będzie oczywiście musiał ustąpić ze stanowiska.

- Tak będzie najlepiej, moja droga - skwapliwie wtrącił Leonard.

- I zajmie się hodowlą kurczaków na farmie? Po moim trupie.

- Jedźcie więc do Francji - powiedział ze złością Burack. - Tam was serdecznie przywitają! Zdrajcy.

Pani Leonard szyderczo się uśmiechnęła.

-  Na  podłogę,  twarzami  do  ziemi!  Obaj!  W  tym  jazgocie  nie  mogę  się  skupić.  -  Odwróciła  się  do  męża.  -

Zwiąż ich, Haroldzie. Najpierw Costaina. Niczego nie próbuj, Burack albo twój przyjaciel za to zapłaci. - Pistolet 

w jej dłoni nawet nie zadrżał, pozostał wycelowany w Costaina, kiedy obaj z Burackiem niechętnie kładli się na 

background image

91

podłodze.

- Sznur... - powiedział Leonard.

- Użyj paska od szlafroka.

Włożył swoją broń do kieszeni, wyciągnął pasek i nerwowo zbliżył się do Costaina. Burack nie śmiał drgnąć, 

żeby Helena nie strzeliła.

Kiedy  Leonard  się  pochylił,  poła  szlafroka  zawisła  nad  podłogą  i  Costain  dostrzegł  wystający  niebieski 

pantofel. Ukradkiem wyciągnął rękę i chwycił Leonarda za kostkę. Starszy pan wylądował płasko na Buracku.

-  Co  się  stało?...  -  Leonard  osłupiał,  a  Burack  w  tym  momencie  sięgnął  błyskawicznie  do  kieszeni  jego 

szlafroka.

Nie wyczuł jednak pistoletu. Musiał być w drugiej kieszeni...

- Wstawaj, Haroldzie! - ostro rozkazała Helena.

- Moje  ramię...  - Niezdarnie starał się podnieść. - Musiałem zaplątać się w pasek od szlafroka - powiedział 

zmieszany.

Kiedy wstawał, Burack również podniósł się za jego plecami.

- Na podłogę, Burack! - rzuciła sucho Helena. - Nie chowaj się za tym starym głupcem. Jego też zabiję i cała 

winę zrzucę na niego. To w końcu on dostarczał mi informacji.

- Och, Heleno,  co ty mówisz? - Pan Leonard  westchnął z żalem. - Nie dbasz już nawet  o pozory szacunku 

między nami? Po tym jak wszystko dla ciebie poświęciłem, nawet honor?

- Złodzieje nie mają honoru, Haroldzie.

Zza zamkniętych drzwi dobiegało warczenie psa, kiedy skierowała pistolet na męża. Zamiar wypisany był na 

jej  obojętnej  twarzy.  Costain  wiedział,  że  wszystkich  ich  zabije.  Powie,  że  Leonard  zastrzelił jego  i  Buracka,  a 

potem popełnił samobójstwo, by uniknąć hańby.

Palce Heleny przesunęły się na spuście pistoletu.

Costain zareagował instynktownie. Rzucił się w jej kierunku. Nacisnęła na spust i w pokoju rozległo się echo 

wystrzałów.  Patrzył  osłupiały,  jak  Helena  chwieje  się  na  nogach,  a  na  jej  sukni  pojawia  się  mokra  plama.  W 

pierwszej chwili pomyślał, że sama się zastrzeliła.

Drzwi w hallu nagle się otworzyły i do domu wpadł jego woźnica. Za nim zobaczył bladą twarz Cathy, która z 

przerażeniem patrzyła na padającą na podłogę Helenę. Kiedy odwrócił głowę, pan Leonard upadł twarzą tuż przy 

stopach żony.

Burack najszybciej zorientował się w sytuacji.

- Zabiła go! Ta obłąkana kobieta zastrzeliła własnego męża! - wykrzyknął.

Kiedy spojrzeli na ciała, Costain zobaczył pistolet w ręce Leonarda.

- A on zabił ją.

Leonard zamrugał oczami. Costain rzucił się do niego.

-  Nie  wińcie  Heleny...  -  szepnął  półprzytomnie  Leonard.  -  Nie  chciała  zrobić nic  złego.  Ona...  lubi  piękne 

rzeczy, a ja pragnąłem... jej je ofiarować.

- Burack, pędź po lekarza - powiedział Costain.

- Nie! - szepnął Leonard, zaciskając palce na ramieniu Costaina. - Pozwólcie mi umrzeć w spokoju... Nie na 

szubienicy.  Zdrajca,  zasłużyłem  na  to...  -  Siły  go  opuszczały.  -  Powiedzcie  lordowi...  Cosgrave’owi,  że... 

background image

92

Wybaczcie.

Costain pochylił niżej głowę.

- Komu przekazywaliście informacje? Musisz mi powiedzieć, Haroldzie.

- Zwykle Helena... się tym zajmowała. Modystka... Dutroit... jest kurierem. Bond Street... - Odwrócił głowę i 

zobaczył tuż obok pantofel żony. - Umieram tak, jak żyłem, u jej stóp.

Zamknął oczy i zastygł z ironicznym uśmiechem na ustach.

Zapadła zupełna cisza. Nawet pies przestał szczekać. Milczenie przerwała Cathy:

- Gdzie jest Gordon? Nie zabili go!

Znowu zawarczał pies.

- Niech ktoś uciszy tego przeklętego psa! - powiedział Burack, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

Costain posłał woźnicę po Castlereagha. Burack znalazł w jadalni zapieczętowaną butelkę sherry. Przyniósł ją 

razem z kieliszkami do salonu. Kiedy nalewał wino, Costain podszedł do ciał na podłodze i przesunął Leonarda 

tak, żeby leżał obok żony. Potem usiadł na kanapie przy Cathy.

- Dlaczego pan to zrobił? - spytała.

Ujął mocno jej dłoń.

- Teraz, kiedy nie żyje, nie leży już u jej stóp.

- Czy ona była tym szpiegiem?

- Nakłoniła go do zdrady. Jestem przekonany, że po to wyszła za niego za mąż. Nie zdziwiłbym się, gdyby 

historia  z  Fotheringtonem  w  Amiens  wyglądała  tak  samo.  To  ona  przekazywała  tajemnice  Francuzom,  tak  jak 

sądził Gordon.

- O Boże, Gordon... - szepnęła Cathy.

Costain odstawił kieliszek.

- Musimy go znaleźć. Według nas jest na tym piętrze. Burack...

- Wypuszczę najpierw tego przeklętego psa - powiedział Burack.

Poszedł do pokoju po drugiej stronie korytarza i otworzył drzwi. Pies nie rzucił się na niego, jak się spodzie-

wał. Ze spuszczonym ogonem podreptał za kanapę.

Burack  znalazł  bezwładne  ciało  Gordona  na  podłodze.  Chłopak  miał  poduszkę  pod  głową.  Biedny,  stary 

Harold; nie nadawał się do tej roboty. Był zbyt miękki. Burack pochylił się nad Gordonem i wyczuwszy bicie serca 

upewnił się, że działanie narkotyku niedługo minie.

Zawołał Cathy i z pomocą Costaina przenieśli go na kanapę.

-  Najlepiej  zamkniemy  drzwi  tego  pokoju  i  nie  wspomnimy  o  waszej  obecności  -  powiedział  do  Cathy 

Costain. - Przyjdę po was później.

- Mama będzie się o mnie niepokoić.

- Wyślę jej wiadomość, że źle się pani poczuła i że odwiozłem panią do domu.

Burack chwycił psa za skórę na karku, zaniósł go na dół do kuchni i zamknął drzwi.

Rozdział 19

Wielki  ruch  panował  w  domu  przy  Half  Moon  Street  tej  nocy.  Podjeżdżały  tajemnicze,  nie  oznakowane 

powozy, a po pokojach kręcili się dżentelmeni w kapeluszach zasłaniających prawie całkiem twarze. W końcu z 

background image

93

domu wyniesiono szczelnie okryte dwa duże przedmioty.

Jako pierwszy nadjechał Castlereagh. Gdy usłyszał relację Costaina - nie dowiedział się ani słowa na temat 

obecności rodzeństwa Lymanów tuż obok - usiadł z kieliszkiem w dłoni, by ustalić wersję, która ograniczy plotki i 

rozmiary skandalu. Costain wpadł na pomysł, by ogłosić, że Leonardowie wszczęli kłótnię małżeńską, zakończoną 

tragicznie morderstwem i samobójstwem.

- To nawet pasuje - ze smutnym uśmiechem stwierdził Castlereagh. - Helena Leonard była w stanie nakłonić 

mężczyznę do  zabójstwa. Cosgrave oczywiście  nie miał  pojęcia,  w  co jest  wplątana, ale  to  koniec jego  kariery. 

Nigdy nie umiał trzymać rąk z daleka od pięknych kobiet. Kiedy spytałem, czy jest jego kochanką, zaprzeczył. Nie 

możemy tolerować takich ludzi u szczytu władzy. Zasugeruję mu ciche odejście ze stanowiska, by uratował twarz. 

Miał  w  przeszłości  pewne  zasługi  na  swoim  koncie.  Nie  ma  potrzeby  publicznie  go  upokarzać,  ale  usłyszy,  co 

trzeba  ode  mnie  za  zamkniętymi  drzwiami.  -  Rzucił  badawcze  spojrzenie  na  Costaina.  -  Pozostaje  problem 

mianowania jego następcy.

-  Radziłbym  użyć  tej  sprawy  jako  pretekstu  do  rozprawienia  się  z  Yorkiem  i  jego  kompanią.  Na  tym 

stanowisku umieściłby pan wtedy swojego człowieka.

- Zgadzam się w zupełności. Wolałbym kogoś młodszego.

Costain nie zareagował na badawcze spojrzenie ministra.

-  Ponieważ  śmierć  Leonardów  ma  być  potraktowana  jako  zwykłe  zabójstwo  i  samobójstwo,  powinniśmy 

zawiadomić Bow Street - powiedział.

-  Tak.  Pozwolimy  Townsendowi  zająć  się  zwłokami  zgodnie  z  rutyną.  Podpowiem  mu  tylko,  by  osobiście 

prowadził dochodzenie.

Kazał jednemu ze swoich ludzi posłać po szefa z Bow Street.

Gdy  rozmawiali  później  o  wyłapaniu  innych  członków  szpiegowskiej  siatki,  nadjechał  Townsend,  który  po 

krótkiej rozmowie z ministrem zajął się wywiezieniem zwłok.

Po jego wyjściu Costain powiedział:

- Wplątana w tę sprawę jest niejaka panna Dutroit modystka z Bond Street, i prawdopodobnie pani Marchand. 

Pewnie zechce pan obserwować ich sklepy przez kilka dni. Moim zdaniem, są jedynie posłańcami.

- Widzę, że nie próżnowałeś! - stwierdził z aprobatą Castlereagh.

-  Miałem  pomocnika.  Młody  Lyman,  świetny  chłopak  i  wcale  nie  tak  szalony,  jak  pan  sugerował.  Zresztą 

chciałby pracować dla Horse Guards.

-  Porozmawiam  z  nim.  Jak  już  mówiłem,  potrzebujemy  kogoś  młodszego.  -  Odstawił  kieliszek  i  wstał.  -

Myślę, że to wszystko na dziś. Dobra robota, Costain. Wracasz na bal?

-  Zostanę  tu  jeszcze  chwilę,  by  rozejrzeć  się  po  domu.  Burack  mówił,  że  w  gabinecie  Leonarda  są  jakieś 

dokumenty.

Minister zwrócił się do Buracka:

-  Zechce  pan  zanieść  je  jeszcze  dziś  do  Horse  Guards?  Takie  papiery  nie  powinny  opuszczać  biura. 

Cosgrave!... - potrząsnął głową.

Kiedy Burack wyszedł, Castlereagh powiedział:

- Wpadnij do mego biura jutro rano, Costain, porozmawiamy o następcy Cosgrave’a. Byłbyś zainteresowany 

tym  stanowiskiem?  Wiem,  że  planowałeś  powrót  do  Hiszpanii.  Każdy  o  wprawnej  dłoni  i  bystrym  oku  może 

background image

94

trzymać broń.

- To jednak nie wszystko, milordzie.

-  Oczywiście.  Nie  zamierzałem  deprecjonować  naszych  wspaniałych  żołnierzy.  Chciałem  powiedzieć,  że 

bardziej przydałbyś się tutaj. Pomyśl o tym, chłopcze. Poklepał Costaina po ramieniu i wyszedł.

Burack  wypadł  z  gabinetu  za  ministrem,  by  podkreślić  swój  udział  w  wydarzeniach  tej  nocy  i  uzyskać 

podwyżkę pensji.  Costain skierował się natychmiast do pokoju, gdzie w świetle jednej świeczki siedziała Cathy. 

Głowę  brata  trzymała  na  kolanach.  Wyglądała  na  zmęczoną  i  przestraszoną.  Miał  ochotę  mocno  ją  przytulić. 

Usiadł obok i pogłaskał ją po ramieniu.

- Dobrze się pani czuje? - spytał.

Uśmiechnęła się ufnie.

- Dziękuję, że nam pan tego oszczędził, Costain. Musielibyśmy przejść przez rozprawę sądową i wszystkie te 

nieprzyjemności, gdyby Castlereagh dowiedział się o naszej obecności. Czy już odjechał?

- Tak, ale Townsend niedługo wróci.

-  Gordon  przychodzi  do  siebie,  ale  ma  straszny  zamęt  w  głowie.  Chciałabym  zabrać  go  do  domu.  Musi 

położyć się do łóżka.

- Powiem woźnicy, żeby pomógł nam wsadzić go do powozu.

Nagle pojawił się pies. Węszył po podłodze i żałośnie piszczał. Gordon otworzył oczy.

- O Boże, znowu ten przeklęty szczeniak! - powiedział i zamknął oczy.

- Może May czuje, że coś złego spotkało jej panią? - Cathy smutno popatrzyła na psa. - Biedactwo. Kto się nią 

zajmie?

May podeszła bliżej, usiadła u jej stóp i podniosła brązowe wilgotne oczka. Cathy wyciągnęła rękę, żeby ją 

pogłaskać. - Nie możemy zostawić jej tu samej.

- Nie jest sama - powiedział Costain. - W domu jest służba.

- Chciałabym zabrać ją do domu, ale mama będzie się gniewać.

- Ja ją wezmę. - Wsadził psa pod pachę, skąd rozległo się wdzięczne popiskiwanie.

W powozie May spokojnie siedziała przy nogach Costaina.

Gordon rozbudził się w drodze i zmusił Costaina, żeby wszedł z nimi do domu i opowiedział, co zdarzyło się, 

kiedy leżał nieprzytomny. May została pod opieką Johna Grooma. Cathy poleciła przynieść kanapki i kawę, jedli 

podczas gdy Costain ciągnął swą opowieść.

Ta  rodzinna scenka  przywitała powracającą  z balu lady Lyman. Wszyscy troje  mieli  miny  straceńców,  gdy 

weszła do domu. Co tu się dzieje?... - pomyślała.

- Byłam pewna, że jesteś w łóżku, Cathy - stwierdziła zdumiona. - To nie migrena wygnała cię z balu?

- Czuję się już lepiej, mamo.

- Wszystkiemu winien straszny głód, mamo - dorzucił Gordon. - Kanapki i kawa nas uratują. Na pewno jesteś 

strasznie zmęczona, idź spać.

- Odzwyczaiłam się od powrotów nad ranem. Marnie wyglądasz, Gordonie. Połóż się szybko.

Gordon nie rozumiał, po co Costain poszedł za lady Lyman do schodów i całe pięć minut o czymś rozmawiali. 

Ona natomiast nie posiadała się ze szczęścia. Zaproszenie dla całej rodziny do Northland Abbey na święta Bożego 

Narodzenia! To prawie oficjalne oświadczyny ze strony Costaina. Nieładnie, że siedział wciąż u nich o tak późnej 

background image

95

porze - było prawie wpół do trzeciej! Dziwne też, że Cathy kręci się z takim ożywieniem, miała przecież migrenę. 

Lady Lyman była przekonana, że Gordon się upił. Był tak straszliwie blady.

A bandaż na ręce Costaina świadczył niezbicie, że z kimś się szarpał, pewnie z Burackiem, o to, że porwał mu 

Cathy. Z takim porywczym mężem jej córka będzie miała pełne ręce roboty, ale małżonek niedługo wyjedzie do 

Hiszpanii, więc wszystko dobrze się ułoży.

W salonie Gordon powiedział do siostry:

-  Stara  się  chyba  udobruchać mamę...  -  A  kiedy Costain  wrócił, spytał: -  Wspomniałeś  ministrowi  o  moim 

udziale w sprawie?

-  Nie  chciałbyś  chyba  chwalić  się,  że  Leonard  zwalił  cię  z  nóg?  A  co  do  reszty,  wie  o  twoim  udziale.  Ty 

naprowadziłeś nas na pannę Dutroit i panią Marchand. Za kilka dni cała banda znajdzie się za kratkami.

- A co z Cosgrave’em? Miał przecież romans z panią Leonard?

-  Tak,  ale  nie  więcej.  Oczywiście,  zostanie  zdymisjonowany,  lecz  bez  postępowania  karnego.  Helena 

wykorzystywała  związek  z  nim  dla  umocnienia  pozycji  męża  w  Horse  Guards  -  w  jakim  celu,  wiesz.  Może 

szantażowała Harolda, że go opuści, jeśli nie zapewni jej dostatniego życia? Nie stać go było na to uczciwą drogą, 

więc pewnie podpowiedziała mu, jak dokonać tego nieuczciwie.

Gordon pokiwał głową.

- Gdybym dostrzegł te jego kwadratowe paluchy wcześniej, w minutę rozwiązałbym całą sprawę. Myślę, że 

niesłusznie trzymałeś mnie z dala od biura, Costain. Gdy tylko podał mi kieliszek, wiedziałem, że to nasz człowiek. 

Nie przyszło mi natomiast do głowy, że od razu mnie rozpozna, po tym napadzie u nas w gabinecie.

- Pani Leonard spostrzegła również, że śledzisz ich dom - powiedział Costain. - Następnym razem musisz być 

ostrożniejszy.

- To się nie powtórzy. Ciekawe, dlaczego wróciła w połowie balu?

-  W  jej  torebce  był  liścik  od  Harolda,  że  trzyma  cię  w  domu.  Pytał,  co  ma  robić.  Sądzę,  że  widziała,  jak 

wychodzimy we troje z przyjęcia, i postanowiła wrócić do domu, żeby przejąć dowodzenie.

- Jak to się stało, że nigdy nie podejrzewałeś pana Leonarda, Costain? - spytała Cathy.

- Sądziłem, że jest zbyt ostrożny, by wplątać się w coś podobnego. Jestem przekonany, że nienawidził się za 

to.  Był uosobieniem  sumienności  w  pracy, zawsze przypominał  wszystkim  o  zasadach.  I pomyśleć,  że  w  końcu 

własna żona go zdradziła. - Potrząsnął głową. - Przynajmniej nie dowiedział się, że romansowała z Cosgrave’em.

- A propos mojej pracy w Horse Guards, Costain - powiedział Gordon. - Będą potrzebować kogoś na miejsce 

Leonarda. A kto według ciebie zajmie stanowisko Cosgrave’a? Może mama go zna i wystara mi się o rozmowę?

Costain skromnie odchrząknął.

- Castlereagh zaproponował właśnie, bym ja objął to stanowisko.

Cathy nie usłyszała nawet okrzyku zachwytu brata. Patrzyła na Costaina z uśmiechem na drżących ustach.

- Więc nie wyjedziesz do Hiszpanii? - spytała.

- Prawie już mnie przekonał, że tu bardziej się przydam.

- Prawie cię przekonał?! - wykrzyknął zdumiony Gordon. - Ależ to byłoby wspaniale, ty, ja i Burack - co za 

ekipa!

- Poważnie myślę nad tą propozycją. Ale przedtem muszę wyjaśnić kilka spraw.

- Od czego to może zależeć? - dopytywał się niecierpliwie Gordon.

background image

96

Ciemne oczy Costaina zwróciły się na Cathy.

- Od pewnej damy.

Gordon nic nie pojmował.

- Oszalałeś, żeby uzależniać karierę od kaprysów kobiety? Na przykład panna Stanfield: nawet nie zauważyła, 

że zniknąłem z balu.

-  Wprost  przeciwnie,  była  zachwycona  twoim  rycerskim zachowaniem.  Musisz  grzecznie  przeprosić,  kiedy 

spotkacie się w czasie Bożego Narodzenia w Northland.

- Co? O czym ty, do diabła, mówisz? Przecież ja... Zapraszasz mnie do Northland?

-  Wasza  mama  była  tak  miła  przyjąć  zaproszenie  dla  całej  rodziny.  -  Zerknął  na  Cathy  i  zauważył,  że  jej 

policzki pokrywa lekki rumieniec i uśmiecha się nieśmiało.

- I mówisz, że panna Stanfield tam będzie? - Gordon wciąż nie wierzył.

Costain rzucił niecierpliwe spojrzenie na rozemocjonowanego chłopaka.

- A jak inaczej mogę zdobyć kilka chwil w cztery oczy z twoją siostrą? - zapytał znaczącym tonem.

- Dobry Boże! Chyba nie powiesz, że Cathy jest tą damą, o której wspomniałeś?

-  Może,  jeśli  napiszesz  do  panny  Stanfield  kilka  miłych  słów  z  przeprosinami,  Gordonie...  Zrób  to 

natychmiast! - poradził z przekonaniem Costain.

- Na Jowisza, zrobię to z samego rana.

- Nigdy nie odkładaj do jutra tego, co możesz zrobić dzisiaj - nalegał Costain.

- Już jest jutro. To znaczy po drugiej nad ranem. Nie będę przecież wysyłał posłańca o trzeciej rano.

- Mógłbyś to napisać.

- Tak, ale...

Costain wstał, złapał Gordona za łokieć i popchnął do drzwi.

- Dobranoc, Gordonie. Pamiętaj, kto teraz zatrudnia ludzi w Horse Guards.

- Ona nie powiedziała tak, Costain - rzucił na koniec Gordon i wymaszerował z pokoju.

Costain wrócił na miejsce obok Cathy.

- Trudno o chwilę intymności wśród psów, braci i mam.

- Zatrzymasz psa? - spytała, mimo że w tej chwili nie to ją najbardziej obchodziło.

- To również zależy od odpowiedzi pewnej damy - powiedział ujmując ją za rękę. - Jak widzisz, ja też jestem 

szantażystą. Typ spod ciernej gwiazdy.

- Sądzę, że jesteś bardzo miły.

- Miły... Miły! Boże, czym sobie zasłużyłem na tak łaskawą ocenę?

- I odważny - dodała.

Objął ją ramieniem i przyciągnął.

- To już lepiej. Proszę, mów dalej.

- No cóż, jesteś baronem.

- Aha! Jestem tak nieciekawy, że ratuje mnie jedynie tytuł? Ale nie wiesz wszystkiego. Jestem również godny 

zaufania.

- Nie powinieneś był przynosić mi listu do tłumaczenia.

-  Nazwijmy  to  skłonnością  do  niezależnych  działań.  Również  uczciwych.  -  Musnął  kosmyk  jej  włosów  na 

background image

97

skroni.

- Skłamałeś w sprawie listu i w sprawie wydarzeń u Leonardów.

Pociągnął leciutko za kosmyk.

- To się nazywa inwencja. Polowanie na damę Buracka na balu trudniej usprawiedliwić.

- I zasłanianie się „dobrem dla sprawy”?

- A kumoterstwo w sprawie pracy Gordona jest według mnie jedynie rodzinną lojalnością. A propos rodziny... 

- Przytulił ją mocniej.

Cathy wpatrywała się w niego roziskrzonymi oczami.

- Tak, Costain?... - szepnęła bez tchu.

- Pochlebia mi twoja reakcja, mimo że jeszcze nie spytałem!

- Trudno byłoby przypisywać ci pośpiech w pewnych sprawach.

Jego twarz spoważniała. Kiedy zaczął mówić, kpiarski ton ustąpił miejsca nieśmiałości.

- Ani zbyt wiele odwagi w tak delikatnej materii jak ta, ale jakiekolwiek są moje wady, bardzo cię kocham. 

Będę dobrym mężem, Cathy, jeśli mnie zechcesz. Wyjdziesz za mnie?

Przez chwilę patrzyła na tego zachwycającego mężczyznę, nie mogąc uwierzyć, że on ją kocha, jednak jego 

płonące oczy ją przekonały.

- Tak.

Gwałtownie przyciągnął ją  do siebie  i  pocałował tak żarliwie, że zabrakło jej  tchu. Przesuwał dłonie po jej 

plecach i talii, miażdżąc prawie w uścisku i całując coraz namiętniej.

Wiedziała, że teraz jej życie się zmieni. Koniec z przesiadywaniem w gabinecie i czekaniem na przypadkowe 

pukanie  do  drzwi.  Koniec  z przeżywaniem romansów  z  książek i  tłumaczeniem listów  miłosnych obcych  ludzi. 

Koniec  z nudnymi  świętami  i  wysłuchiwaniem nostalgicznych  wspomnień mamy na  temat  chlubnej  przeszłości. 

Teraz  zacznie  naprawdę  żyć.  Wielki  zimowy  bal  przyniósł  jej  szczęście,  nawet  jeśli  poszła  tam  u  boku  innego 

mężczyzny.

Niechętnie odsunęła się od Costaina. Z uśmiechem patrzyła mu w oczy.

- Pomyśl tylko, gdybyś nie przyszedł z tym listem albo gdyby wuj Rodney był w gabinecie, albo gdyby nie 

pojawił się pan Leonard, zmuszając mnie do odszukania cię...

- Ale przyszedłem, wuja Rodneya nie było, a pan Leonard się zjawił. Takie było przeznaczenie.

W hallu rozległy się kroki.

- To nie brzmi jak dźwięk przeznaczenia. Raczej Gordon.

Braciszek zajrzał do pokoju.

-  Costain,  nie  rzuciłbyś  okiem  na  ten  list  do  panny  Stanfield?  Może  pójdziesz  ze  mną  do  gabinetu?  A  ty 

obwieść  mamie  nowinę,  Cathy.  Nie  uwierzy.  Och,  gratuluję  wam  i  w  ogóle.  Po  jej  rozanielonym  uśmiechu 

domyślam  się,  że  się  zgodziła,  Costain. A  co  do  tego  listu,  sądzisz, że  powinienem zacząć „Moja  Droga Panno 

Stanfield” czy po prostu „Droga Panno Stanfield”, czy może...

Costain niecierpliwie uniósł brwi, a potem je opuścił.

- Przyjdę jutro do ciebie, Cathy. Rodzinna lojalność wymaga teraz spełnienia innych obowiązków. Á demain.

Odprowadził  ją  do  schodów,  delikatnie  pocałował  w  policzek  i  patrzył,  jak  wchodzi  na  górę,  co  chwila 

odwracając się za siebie.

background image

98

Gordon chwycił go pod ramię i zaczął ciągnąć do gabinetu.

- Znasz pannę Stanfield lepiej niż ja. Myślisz, że powinienem przeprosić czy też skarcić ją nieco za taniec z 

Edisonem?

Costain  obejrzał  się  ostatni  raz  za  ukochaną,  po  czym  wszedł  do  gabinetu  i  westchnąwszy  głęboko,  skupił 

uwagę na dylemacie Gordona.