background image

7 lipca 2004

Lepper w systemie argentyńskim

O Samoobronie pisano już wiele razy, ale bodaj nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby 

spojrzeć na partię Leppera jak na piramidę finansową. A zasługuje ona na takie miano. Piramida 
finansowa, jak wiemy z licznych  przykładów  polskich i zagranicznych,  funkcjonuje tak długo, 
dopóki zaangażowani w jej finansowanie leszcze wierzą w przyszłe zyski. Kiedy nastąpi coś, co 
wiarą tą zachwieje, i znajdą się pierwsi, którzy usiłują wycofać się z interesu, wychodzi na jaw, że 
pieniędzy nie da się odzyskać. To wprawia w panikę następnych, skłaniając ich z kolei do próby 
wycofania tego, co zainwestowali, a dalej idzie już lawinowo. Balon pęka z hukiem, organizatorzy 
znikają   z   kasą   w   południowej   Ameryce   lub   na   egzotycznych   wyspach,   pozostawiając   na   żer 
rozwścieczonym   ludziom   zapłakane   sekretarki,   a   media   pławią   się   we   współczuciu   dla   ofiar 
oszustów i usiłują nas wzruszyć, pokazując obficie wylewane łzy.  W moim wypadku, mówiąc 
nawiasem, zwykle nieskutecznie. Większość z tego typu przewałów jest bowiem tak prymitywna, 
że aby się na nie załapać, trzeba być albo ostatnim durniem (a za głupotę trzeba płacić), albo 
nędznym cwaniaczkiem, który dobrze wie, że to interes polegający na okradaniu naiwnych, ale 
liczy, że dzięki swemu cwaniactwu zdąży się nachapać zanim nastąpi to, co nieuniknione.

Samoobrona,   odkąd   jej   sondażowy   słupek   zaczął   się   niepowstrzymanie   piąć   w   górę, 

przyciągnęła całą rzeszę ludzi liczących, że dzięki niej załapią się na pańskie życie jako posłowie, 
ministrowie,   a   choćby   tylko   radni.   Sam   Lepper   robił   wiele,   aby   takich   właśnie   pozyskiwać. 
Zamknąwszy wyborami parlamentarnymi pionierski, nazwijmy to, heroiczny okres istnienia swej 
organizacji, stanął przed koniecznością pozbycia się różnych nawiedzonych, którzy dobrzy byli do 
blokad   i   bijatyk,   ale   w   politycznych   grach   bardzo   by   przeszkadzali.   Kto   miałby   czas   i   chęć 
przyjrzeć się temu, co się w ciągu ostatnich dwóch lat w terenowych ogniwach Samoobrony działo, 
nie może nie przyznać, że tę robotę przewodniczący i grupa jego pomagierów wykonali na piątkę. 
Ideowi frajerzy praktycznie zniknęli z funkcji, ich miejsca pozajmowali ludzie pokroju samego 
Leppera - cyniczni cwaniacy. Wśród nich zwłaszcza dwa typy: podejrzanej konduity biznesmeni, 
często   po   wyrokach,   oraz   młodzi   absolwenci   wydziałów   politologii   prowincjonalnych   szkół 
wyższych. Jedni i drudzy głęboko przekonani, że się załapią. Ponieważ niektórzy rzeczywiście się 
załapywali,   chętnych   przybywało.   Sto   tysięcy,   którymi   się   Samoobrona   chełpiła,   to   pewnie 
nieprawda,   ale   gołym   okiem   widać,   że   kandydatów   do   partycypowania   w   kolejnym   dojeniu 
Rzeczypospolitej było dużo. Co, skądinąd, nie świadczy dobrze o polactwie, ale dlaczegóż niby 
miałoby ono być inne, mając piętnaście lat takich, a nie innych doświadczeń z demokracją, a w 
pamięci Partię (zawsze pisaną wtedy dużą literą), bez należenia do której nie można było marzyć o 
dyrektorowaniu nawet we wsiowym młynie.

Można Leppera zrozumieć, ze chciał mieć takich właśnie funkcyjnych - wiedział, że będą 

mu posłuszni. Może nawet i zdawał sobie sprawę, że może na posłuszeństwo liczyć tylko tak długo, 
jak długo będzie trwała wiara w to, że Samoobrona rozdawać będzie intratne stołki, ale uznał, że 
nie ma zagrożenia, aby ta wiara się załamała. Dlatego poszedł o krok dalej niż którakolwiek inna 
partia - zaczął od swoich ludzi brać kasę. Chcesz być posłem, ministrem, radnym? Samoobrona ci 
to da, jak zabulisz. Kariera w organizacji kosztuje. Miejsce na liście kosztuje. Zwłaszcza miejsce na 
liście do europarlamentu, gdzie w powszechnym mniemaniu dostaje się górę kasy za nic.

Do pewnego momentu każdego, kto śmiał zapytać przewodniczącego, co właściwie z tą 

kasą robi, mógł Lepper wylać jak Witaszka. Ale klapa w eurowyborach chyba przebrała miarkę. 
Tak mi się przynajmniej wydaje po lekturze prasowych doniesień o wzbierającym w Samoobronie 
gniewie niedoszłych europarlamentarzystów, którzy na konto Strasburga wpłacili setki tysięcy, a na 
jeszcze grubsze sumy wystawili Lepperowi weksle, i mają z tego guzik z pętelką. Wielu ponoć 
wzięło na ten cel kredyty z banku, i ci pewnie najmniej się martwią, bo wiadomo, że członkowie 
Samoobrony kredytów nie spłacają z zasady.

Proszę kolegów dziennikarzy o poświęcenie tej kwestii większej uwagi. Chętnie poczytam, 

jak osobnicy,  którzy mieli  się za cwaniaków, a okazali  leszczami,  będą teraz  starali  się swoje 
pieniądze od Leppera odzyskać.


Document Outline