background image

7

Prolog

Phillip Quinn umar³ w wieku trzynastu lat. Zwa¿ywszy na fakt, i¿ przepraco-

wany i Ÿle op³acany personel oddzia³u reanimacji baltimorskiego Szpitala Miej-

skiego odratowa³ go w niespe³na dziewiêædziesi¹t sekund, niezbyt d³ugo znajdo-

wa³ siê w stanie œmierci klinicznej.

Dla niego by³o to jednak a¿ nadto d³ugo.

Krótko mówi¹c, zabi³y go dwie kule, wystrzelone z taniej spluwy, wycelowa-

nej z kradzionej toyoty celica. Palec na spuœcie nale¿a³ do bliskiego kumpla – na

tyle bliskiego, na ile jest to mo¿liwe w odniesieniu do trzynastoletnego z³odzie-

jaszka grasuj¹cego w ciemnych zau³kach Baltimore.

Kule o w³os ominê³y serce.

To m³ode i silne serce, chocia¿ boleœnie doœwiadczone, nadal bi³o, kiedy tak

le¿a³ w cuchn¹cym rynsztoku na rogu Fayette i Paca i wykrwawia³ siê na zu¿yte

kondomy i pot³uczone fiolki.

Bola³o ohydnie, jakby ostre, roz¿arzone sople lodu rozrywa³y mu klatkê pier-

siow¹. A zarazem ból by³ tak wredny, i¿ trzyma³ go w szponach, nie pozwalaj¹c

na luksus omdlenia. Le¿a³ przytomny i œwiadomy, s³ysza³ krzyki innych ofiar czy

te¿ œwiadków zajœcia, zgrzyt hamulców, pracuj¹ce na wysokich obrotach silniki

aut, a tak¿e w³asny charcz¹cy i szybki oddech.

W³aœnie up³ynni³ trochê sprzêtu elektronicznego, który ukrad³ na drugim piê-

trze po³o¿onego nieopodal magazynu. W kieszeni mia³ dwieœcie piêædziesi¹t do-

larów i zamierza³ zdobyæ porcjê heroiny, by przetrwaæ jakoœ noc. Poniewa¿ do-

piero wyszed³ z poprawczaka, gdzie spêdzi³ dziewiêædziesi¹t dni za inne w³amanie

i kradzie¿, które nie posz³y tak g³adko, nie by³ w kursie.

A teraz okaza³o siê jeszcze, ¿e nie ma fartu.

PóŸniej przypomnia³ sobie, o czym myœla³: „Cholera, ale boli!” Na niczym

innym nie móg³ siê skoncentrowaæ. Oberwa³ przypadkowo. Wiedzia³ o tym. Kule

nie by³y przeznaczone dla niego osobiœcie. W ci¹gu tych trzech mro¿¹cych krew

w ¿y³ach sekund przed strza³em zd¹¿y³ jeszcze dojrzeæ barwy gangu. To by³ jego

background image

8

gang, podczas gdy on usi³owa³ zbli¿yæ siê do innej grupy w³ócz¹cej siê po ulicach

i zau³kach miasta.

Gdyby trzyma³ ze swoimi, nie by³oby go teraz na tym rogu. Nie le¿a³by roz-

ci¹gniêty jak d³ugi, brocz¹c krwi¹ i wpatruj¹c siê w ohydny œciek.

Zamigota³y œwiat³a: niebieskie, czerwone, bia³e. Patrzy³ têpo w rynsztok,

w którym by³o teraz wyraŸniej widaæ najprzeró¿niejsze obrzydliwoœci. Wycie syren

zmiesza³o siê z krzykami ludzi. Gliny. Choæ by³ zamroczony bólem, instynkt na-

kazywa³ mu wiaæ. Widzia³ oczyma duszy, jak siê podrywa – m³ody, zwinny, zna-

j¹cy teren – i rozp³ywa w ciemnoœciach. Na sam¹ myœl o podobnym wysi³ku ob-

la³ siê zimnym potem.

Poczu³ na ramieniu czyj¹œ rêkê, obmacuj¹ce go palce, które zatrzyma³y siê na

szyi i bada³y jego ledwo wyczuwalny puls.

– Jeszcze oddycha. Zawo³ajcie sanitariuszy.

Ktoœ przewróci³ go na plecy. Ból by³ nie do opisania, ale nie móg³ wydobyæ

krzyku. Zobaczy³ pochylaj¹ce siê nad sob¹ twarze, twardy wzrok gliny, surowe

spojrzenie sanitariusza. Czerwone, niebieskie i bia³e œwiat³a razi³y go w oczy. Ktoœ

zaniós³ siê wysokim, rozdzieraj¹cym szlochem.

Trzymaj siê, dzieciaku.

Dlaczego ma siê trzymaæ? Tak bardzo go bola³o. Nigdy st¹d nie ucieknie, tak

jak to sobie obiecywa³. Resztka ¿ycia, która siê w nim tli³a, sp³ywa³a krwi¹ do

rynsztoka. Wszystko, co dzia³o siê przedtem, by³o jedn¹ wielk¹ ohyd¹. Wszyst-

ko, co prze¿ywa³ teraz, by³o tylko bólem.

Po co mu to, do jasnej cholery?

Zamroczy³o go na chwilê, pokona³ go ból, a œwiat sta³ siê czarny i cuchn¹co

czerwony. Gdzieœ z zewn¹trz do jego œwiadomoœci dochodzi³ ryk syren, czu³ ucisk

na piersi, pêd karetki.

A potem znowu by³y œwiat³a, oœlepiaj¹ce œwiat³a, które dociera³y do niego

przez zamkniête powieki. I unosi³ siê w powietrzu, podczas gdy zewsz¹d s³ychaæ

by³o podniesione g³osy.

– Rany postrza³owe w klatkê piersiow¹. Ciœnienie 80 na 50, spadaj¹ce, puls

s³abo wyczuwalny, przyspieszony. Nierówny. renice w porz¹dku.

Zbadaæ grupê krwi i przygotowaæ do transfuzji. Potrzebne s¹ zdjêcia.

Jakby podrzuci³o go coœ do góry. By³o mu wszystko jedno. Nawet cuchn¹ca

czerwieñ zrobi³a siê szara. Jakaœ rura wciska³a mu siê do gard³a. Nawet nie próbo-

wa³ jej wypluæ. Prawie nic nie czu³, i chwa³a Bogu.

– Ciœnienie spada. Tracimy go.

„Od dawna jestem stracony” – pomyœla³.

Popatrzy³ na nich bez zbytniego zainteresowania; grupka ubranych na zielo-

no ludzi w ma³ym pomieszczeniu, w którym na stole le¿y wysoki, jasnow³osy

ch³opiec. Wszêdzie pe³no krwi. Jego krwi, uœwiadomi³ sobie. To on le¿y na tym

stole z otwart¹ klatk¹ piersiow¹. Popatrzy³ na siebie z odrobin¹ wspó³czucia. Ból

znikn¹³. Uczucie ulgi sprawi³o, ¿e omal siê nie uœmiechn¹³.

Poszybowa³ wy¿ej. Scena, któr¹ widzia³ w dole, tonê³a w per³owej poœwia-

cie, a dochodz¹ce stamt¹d dŸwiêki by³y st³umione jak echo.

background image

9

Poczu³ nieludzki ból. Nag³y szok sprawi³, ¿e poderwa³o nim na stole i wessa-

³o z powrotem do cia³a. Chcia³ siê z niego wyrwaæ, ale bezskutecznie. Znowu by³

wewn¹trz, znowu czu³, znowu by³ do niczego.

A potem przeniós³ siê w stan narkotycznego zaæmienia. Ktoœ chrapa³. Po-

mieszczenie by³o ciemne, a ³ó¿ko w¹skie i twarde. Przez zat³uszczon¹ palcami

szybê wpada³a smuga œwiat³a. Maszyny wydawa³y krótkie, wysokie dŸwiêki i mo-

notonnie sycz¹c wt³acza³y powietrze. ¯eby unikn¹æ tych dŸwiêków, znowu za-

pad³ siê w nicoœæ.

Przez dwa dni traci³ i odzyskiwa³ przytomnoœæ. Mia³ szczêœcie. Tak mu w³a-

œnie powiedzieli. £adna pielêgniarka o zmêczonych oczach i siwiej¹cy lekarz o w¹-

skich wargach. By³ nie przygotowany na tê wiadomoœæ, zbyt s³aby, by unieœæ

g³owê, teraz, kiedy co dwie godziny, regularnie jak w zegarku, dopada³ go ohyd-

ny ból.

Gdy do pokoju wesz³o dwóch gliniarzy, by³ przytomny, a ból czai³ siê pod

kilkoma warstwami morfiny. Od razu rozpozna³ gliny po sposobie poruszania siê,

butach, wzroku. Nie potrzebowali mu machaæ przed nosem swoimi kartami iden-

tyfikacyjnymi.

– Dostanê papierosa? – Pyta³ o to ka¿dego, kto siê pojawi³. Rozpaczliwie

potrzebowa³ nikotyny, choæ, szczerze mówi¹c, w¹tpi³, czy da³by radê siê zaci¹-

gn¹æ.

– Za m³ody jesteœ na papierosy. – Pierwszy glina uœmiechn¹³ siê jak dobrotli-

wy wujaszek i stan¹³ obok ³ó¿ka. „To dobry glina” – przemknê³o mu przez g³owê.

– Jestem starszy z ka¿d¹ minut¹.

– Masz szczêœcie, ¿e ¿yjesz. – Drugi glina z surowym wyrazem twarzy wyj¹³

notes.

„Z³y glina” – uzna³ Phillip. Rozbawi³o go to.

– W³aœnie próbuj¹ mnie o tym przekonaæ. O co tu chodzi, do jasnej cholery?

– To ty nam powiedz. – Z³y glina zabra³ siê do notowania jego s³ów.

– Postrzelili mnie dranie.

– A co robi³eœ na ulicy?

– Chyba szed³em do domu. – Wiedzia³ ju¿, jak to rozegraæ, zamkn¹³ oczy. –

Nie pamiêtam dok³adnie. By³em … w kinie. – Widzia³, ¿e Z³y Glina nie da siê na

to nabraæ?

– Na czym by³eœ? Z kim?

– Naprawdê nie wiem. Wszystko mi siê pochrzani³o. Szed³em, a po chwili

le¿a³em twarz¹ do ziemi.

– Powiedz, co pamiêtasz. – Dobry Glina po³o¿y³ mu na ramieniu rêkê. –

Spokojnie. Zastanów siê.

– To sta³o siê nagle. Us³ysza³em strza³y … to na pewno by³y strza³y. Ktoœ

krzycza³. Poczu³em, jakby mi coœ rozerwa³o klatkê piersiow¹. – Przynajmniej

w tym wypadku nie mija³ siê z prawd¹.

– Widzia³eœ jakiœ samochód? Widzia³eœ, kto strzela³?

Pytanie! Mia³ to jak wyryte w mózgu.

– Widzia³em chyba samochód … jakiœ ciemny kolor.

background image

10

– Nale¿ysz do grupy P³omieni.

Phillip przeniós³ wzrok na Z³ego Glinê.

– W³óczê siê w nimi czasami.

– Trzy cia³a, które zebraliœmy z ulicy, nale¿a³y do cz³onków Szczepu. Nie

uda³o im siê tak jak tobie. P³omienie i Szczep mieli ze sob¹ na pieñku.

–S³ysza³em o tym.

– Oberwa³eœ dwie kule, Phil. – Dobry Glina przybra³ zatroskany wyraz twa-

rzy. – Dwa centymetry, a by³byœ martwy. Nie zd¹¿y³byœ nawet dosiêgn¹æ bruku.

Wygl¹dasz na bystrego ch³opaka i powinieneœ wiedzieæ, ¿e poczuwanie siê do

lojalnoœci wobec gnojków by³oby zwyk³ym frajerstwem.

– Nic nie widzia³em. – Nie chodzi³o o lojalnoœæ. Chodzi³o o prze¿ycie. By-

³oby po nim, gdyby sypn¹³.

– Mia³eœ w portfelu dwieœcie dolarów.

Phillip wzruszy³ ramionami i ten ruch przywo³a³ falê bólu.

– Tak? No to mo¿e bêdê móg³ zap³aciæ rachunek za pobyt w tutejszym Hilto-

nie.

– Tylko siê nie zgrywaj, cwaniaku! – Z³y Glina pochyli³ siê nad ³ó¿kiem. –

Nie ma dnia, ¿ebym nie musia³ siê chrzaniæ z takimi jak ty. Gdyby nie ta technika,

ju¿ od dwudziestu godzin nie by³oby ciê na tym œwiecie. Wyrzyga³byœ ca³¹ krew

do rynsztoka.

Phillip nawet nie drgn¹³.

– Nie wystarczy, ¿e oberwa³em?

– Sk¹d wzi¹³eœ pieni¹dze?

– Nie pamiêtam.

– Wybra³eœ siê do tej dzielnicy, ¿eby kupiæ narkotyki.

– ZnaleŸliœcie coœ przy mnie?

– A jeœli tak? Nadal nie pamiêtasz?

– Przyda³yby siê teraz.

– Wyluzuj siê trochê. – Dobry Glina zaszura³ nogami. – Pos³uchaj, synku,

powiedz, co wiesz, a my pójdziemy ci na rêkê. Znasz przecie¿ regu³y gry.

– Nie mo¿ecie nic wiêcej dla mnie zrobiæ. Przecie¿ gdybym widzia³, ¿e coœ

siꠜwiêci, nie by³oby mnie tam.

Nag³y ha³as w holu zwróci³ uwagê glin. Phillip na wszelki wypadek zamkn¹³

oczy. Rozpozna³ podniesiony, rozwœcieczony g³os.

„Tylko tego brakowa³o” – pomyœla³. A kiedy wtargnê³a do pokoju, otworzy³

oczy.

Zauwa¿y³, ¿e ubra³a siê jak na wizytê. Uczesa³a i przyliza³a lakierem ¿ó³tawe

w³osy, wymalowa³a siê. Gdyby nie warstwa makija¿u, mog³aby nawet uchodziæ

za ³adn¹ kobietê, ale nie w tej masce! Mia³a niez³¹ figurꠅ w koñcu by³ to jej

warsztat pracy. Striptizerki dorabiaj¹ce prostytucj¹ musz¹ mieæ to i owo. Ubrana

w opiête d¿insy i w sk¹py trykot pru³a prosto na niego, stukaj¹c siedmiocentyme-

trowymi obcasami.

– Do jasnej cholery! I kto niby ma za to p³aciæ? Skaranie boskie!

– Czeœæ, mamo, ja te¿ siê cieszê, ¿e ciê widzê.

background image

11

– Nie b¹dŸ bezczelny! Przez ciebie gliny nachodz¹ mnie w domu. Rzygaæ siê

chce! – Rzuci³a okiem na mê¿czyzn stoj¹cych po bokach ³ó¿ka. Podobnie jak syn,

rozpozna³a w nich gliny. – Tym razem wara od domu! Nie ¿yczê sobie, ¿eby gliny

i ci z opieki spo³ecznej wisieli mi ci¹gle na karku.

Wyszarpnê³a siê pielêgniarce, która próbowa³a przytrzymaæ j¹ za ramiê, i po-

chyli³a siê nad ³ó¿kiem.

– Dlaczego po prostu nie umar³eœ, do diab³a?

– Nie wiem – odpar³ spokojnie Phillip. – Próbowa³em.

– Nigdy nie by³o z ciebie ¿adnego po¿ytku. – Syknê³a na Dobrego Glinê,

który odci¹gn¹³ j¹ od ³ó¿ka. – Same k³opoty. Nawet nie zbli¿aj siê do domu! –

wrzasnê³a, kiedy j¹ wyci¹gano z pokoju. – Nie mamy z sob¹ nic wspólnego!

Phillip s³ysza³, jak przeklina i wrzeszczy, ¿e chce go wykreœliæ ze swego ¿y-

cia. Potem spojrza³ na Z³ego Glinê.

– Nie nastraszycie mnie. Prze¿y³em ju¿ wszystko, co najgorsze.

Dwa dni póŸniej w pokoju pojawili siê obcy ludzie. Mê¿czyzna by³ olbrzy-

mi, a niebieskie oczy rozjaœnia³y jego szerok¹ twarz. Kobieta mia³a wœciekle rude

w³osy, wymykaj¹ce siê z zawi¹zanego na prêdce wêz³a na karku, oraz masê pie-

gów na twarzy. Zdjê³a kartê choroby wisz¹c¹ na ³ó¿ku, przyjrza³a siê jej uwa¿nie.

– Jak siê masz, Phillip. Jestem doktor Stella Quinn. A to mój m¹¿, Ray.

– I co z tego?

Ray przysun¹³ krzes³o. Usiad³ ko³o ³ó¿ka i przez chwilê przygl¹da³ siê Philli-

powi.

– NieŸle siê wpakowa³eœ! Chcesz siê z tego wydostaæ?

background image

12

background image

13

1

P

hillip rozluŸni³ wêze³ à la Windsor w krawacie od Fendiego. Czeka³a go

d³uga droga z Baltimore na Wschodnie Wybrze¿e Marylandu. Na to konto

zaprogramowa³ sobie odtwarzacz CD. Na pocz¹tek coœ ³agodnego – tro-

chê Toma Petty’ego i The Heartbreakers.

Zgodnie z zapowiedzi¹, na szosie w czwartkowy wieczór panowa³ du¿y ruch.

Sytuacjê pogarsza³ zacinaj¹cy deszcz i gapie, którzy zwalniali jazdê, wpatruj¹c

siê jak sroka w gnat w rozbite na odcinku Baltimore Beltway trzy samochody.

By³ w parszywym nastroju i nawet namiêtne frazy Stonesów z ich najlepsze-

go okresu nie podnios³y go na duchu.

Wióz³ ze sob¹ robotê; podczas weekendu bêdzie musia³ znaleŸæ czas dla produ-

centa opon Myerstone. Klient chce, ¿eby mu przygotowaæ now¹, superchwytliw¹ kam-

pani¹ reklamow¹. „Wysokiej klasy ogumienie to radoœæ dla kierowcy”! – pomyœla³

Phillip, bêbni¹c palcami w kierownicê do rytmu szalej¹cej gitary Keitha Richardsa.

Bzdura. Czy mo¿na wykrzesaæ radosny nastrój w taki deszcz, w godzinach

szczytu? Kto wtedy zaprz¹ta sobie g³owê oponami?

Jednak on musi przekonaæ potencjalnego nabywcê, ¿e jazda na oponach fir-

my Myerstone uczyni go szczêœliwszym, bezpieczniejszym i seksowniejszym. To

by³a jego praca i zna³ siê na tym.

Na tyle, by prowadziæ cztery najwa¿niejsze zlecenia reklamowe, nadzorowaæ

prace nad szeœcioma mniejszymi i nigdy nie okazywaæ po sobie rozdra¿nienia

w eleganckich kuluarach Innowacji. Œwietnie prosperuj¹ca agencja reklamowa

wymaga od swoich pracowników stylu, operatywnoœci i kreatywnoœci.

Nie p³ac¹ mu za to, by patrzeæ jak siê wœcieka.

Co innego, kiedy jest sam!

Wiedzia³, ¿e od miesiêcy pracuje ponad miarê, wrêcz haruje. Wystarczy³o

jedno okrutne zrz¹dzenie losu, by Phillip Quinn z nostalgi¹ wspomina³ swoj¹ dobr¹

passê i beztroskie, atrakcyjne ¿ycie miejskie.

Œmieræ ojca pó³ roku temu wszystko zmieni³a. Ca³e ¿ycie, w które przed sie-

demnastu laty Ray i Stella Quinnowie wprowadzili ³ad i porz¹dek. Zjawili siê

background image

14

w tym ponurym szpitalu, daj¹c mu szansê wyboru. Przysta³ na to; wiedzia³, ¿e nie

pozosta³o mu nic innego.

Powrót na ulicê po tym, gdy kule rozerwa³y mu klatkê piersiow¹, nie poci¹ga³ go

ju¿ tak, jak dawniej. Mieszkanie razem z matk¹ nie wchodzi³o w grê, nawet gdyby

zmieni³a zdanie i pozwoli³a mu wróciæ do ciasnego mieszkania w jednym z baltimor-

skich osiedli. Opieka spo³eczna bacznie obserwowa³a sytuacjê. Nie mia³ cienia w¹t-

pliwoœci, ¿e gdy tylko dojdzie do siebie, ca³y ten system weŸmie na nim odwet.

Nie zamierza³ wracaæ do matki, a ju¿ na pewno nie do rynsztoka. Podj¹³ ju¿

decyzjê, potrzebowa³ tylko trochê czasu, ¿eby j¹ zrealizowaæ.

Na razie ¿y³ w otoczce paru œwietnych narkotyków, których nie musia³ kupo-

waæ ani kraœæ. Wiedzia³ jednak, ¿e ten stan rzeczy nie mo¿e trwaæ wiecznie.

Otêpiony demerolem jeszcze raz uwa¿nie przyjrza³ siê Quinnom i zakwalifi-

kowa³ ich do kategorii zbzikowanych zbawców œwiata. Nie mia³ nic przeciwko

temu. Je¿eli chc¹ siê bawiæ w dobrych samarytan i daæ mu schronienie do czasu,

a¿ siê na dobre pozbiera, tym lepiej dla niego.

Powiedzieli, ¿e maj¹ dom na Wschodnim Wybrze¿u, co dla ch³opaka ze slam-

sów wielkiego miasta by³o istnym koñcem œwiata. Pomyœla³ jednak, ¿e nie zaszko-

dzi mu chwilowa zmiana otoczenia. Maj¹ dwóch synów w jego wieku. Postanowi³

nie zaprz¹taæ sobie g³owy par¹ dzikusów, których wychowuj¹ ci zbawcy œwiata.

Powiedzieli mu, ¿e przestrzegaj¹ pewnych zasad, i ¿e jedn¹ z g³ównych jest

edukacja. Mia³ w nosie szko³ê. Decyduj¹c siê na wyjazd, z góry odrzuca³ tak¹

ewentualnoϾ.

¯adnych narkotyków. Stanowczy ton Stelli zmusi³ go do tego, by spojrzeæ na ni¹

uwa¿niej. Przybra³ najniewinniejszy wyraz twarzy i odpowiada³ grzecznie „oczywi-

œcie, proszê pani”. Nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e gdy bêdzie potrzebowa³ dzia³ki, wydosta-

nie j¹ choæby spod ziemi, nawet na takim zadupiu, jak to miasteczko nad zatok¹.

A wtedy Stella pochyli³a siê na jego ³ó¿kiem, przyjrza³a mu siê wnikliwie

i uœmiechnê³a.

Wygl¹dasz jak anio³ek, ale to nie znaczy, ¿e nie jesteœ z³odziejem, rozrabiak¹

i k³amc¹. Pomo¿emy ci, jeœli bêdzie ci na tym zale¿a³o. Ale niech ci siê nie wyda-

je, ¿e trafi³eœ na frajerów.

Ray rozeœmia³ siê gromko. Poklepa³ ich oboje po ramieniu.

Przychodzili tu jeszcze parê razy w ci¹gu dwóch nastêpnych tygodni. Phillip

rozmawia³ z nimi i z pracownic¹ opieki spo³ecznej, któr¹ by³o o wiele ³atwiej

oszukiwaæ ni¿ Quinnów.

W koñcu zabrali go ze szpitala do domu, do ³adnego bia³ego domu nad wod¹.

Pozna³ ich synów, rozejrza³ siê po okolicy. Kiedy dowiedzia³ siê, ¿e tamci ch³op-

cy, Cameron i Ethan, znaleŸli siê tu w podobny sposób jak on, nie mia³ ju¿ w¹tpli-

woœci, ¿e to ludzie szurniêci.

Postanowi³ siê przyczaiæ i wykorzystaæ stosown¹ chwilê. Jak na lekarza i pro-

fesora college’u nie zgromadzili zbyt wiele nadaj¹cych siê do ukradzenia dóbr.

Na wszelki wypadek przyjrza³ siê jednak wszystkiemu dok³adnie.

Zamiast okraœæ Quinnów, pokocha³ ich. Przybra³ ich nazwisko i spêdzi³ dzie-

siêæ lat w domu nad wod¹.

background image

15

Kiedy umar³a Stella, razem z ni¹ odesz³a czêœæ jego œwiata. By³a jedn¹ z tych

matek, w których istnienie nigdy przedtem nie wierzy³. Opanowana, silna, kocha-

j¹ca, rozumiej¹ca wszystko. Op³akiwa³ j¹, tê swoj¹ pierwsz¹ prawdziw¹ stratê

w ¿yciu. ¯eby zapomnieæ o bólu, pogr¹¿y³ siê w intensywnej pracy. Skoñczy³ col-

lege, nabywa³ og³ady i umacnia³ swoj¹ pozycjê w Innowacjach.

Mierzy³ jeszcze wy¿ej.

Objêcie stanowiska w Innowacjach w Baltimore by³o jego ma³ym, osobistym

triumfem. Powraca³ do miasta swojej niedoli, lecz by³ to powrót w dobrym stylu.

Nikomu nie przychodzi³o do g³owy, ¿e ten ubrany w szyty na miarê garnitur mê¿-

czyzna by³ kiedyœ drobnym z³odziejaszkiem, ¿e czasami handlowa³ narkotykami,

a nawet para³ siê prostytucj¹.

Wszystko, co osi¹gn¹³ w ci¹gu ostatnich siedemnastu lat, rozpoczê³o siê w mo-

mencie, w którym Ray i Stella Quinn weszli do szpitalnej sali.

A potem, w niejasnych okolicznoœciach umar³ nagle Ray. Cz³owiek, którego

Phillip kocha³ tak gor¹co, jak tylko syn mo¿e kochaæ ojca; straci³ ¿ycie na ma³o

uczêszczanej, prostej szosie, w bia³y dzieñ, wje¿d¿aj¹c na pe³nym gazie na s³up

telegraficzny.

I znowu znalaz³ siê w szpitalnej sali. Tym razem le¿a³ w niej Wielki Quinn.

By³ po³amany i pod³¹czony do aparatury reanimacyjnej. Phillip i jego bracia przy-

rzekli ojcu, ¿e zaopiekuj¹ siê przyb³êd¹, kolejnym zagubionym ch³opcem.

Ale ten ch³opiec mia³ swoje tajemnice i patrzy³ na ludzi oczami Raya.

Na nabrze¿u i w okolicach miasteczka St Christopher mówi³o siê o cudzo³óstwie,

samobójstwie, o skandalu. Plotkowano tak ju¿ od pó³ roku, ale nie posuniêto siê o krok

w ustaleniu prawdy. Kim jest Seth De Lauter i kim by³ dla Raymonda Quinna?

Jeszcze jednym przyb³êd¹? Jeszcze jednym podrostkiem, wyci¹gniêtym z ot-

ch³ani ubóstwa, zaniedbania i przemocy, rozpaczliwie potrzebuj¹cym pomocnej

d³oni? Czy te¿ kimœ wiêcej? Quinnem z urodzenia, a nie tylko z przypadku?

Co do jednego Phillip nie mia³ w¹tpliwoœci: dziesiêcioletni Seth by³ jego

bratem w takim samym stopniu jak Cam i Ethan. Ka¿dy z nich zosta³ wyrwany

z koszmarnego snu i otrzyma³ szansê zmiany ¿ycia.

Teraz jednak zabrak³o Raya i Stelli, by pozostawiæ ch³opcu wolny wybór.

Jakaœ cz¹stka Phillipa, wzdryga³a siê na myœl, ¿e Seth móg³by byæ rodzonym

synem Raya, poczêtym w grzechu i porzuconym w hañbie. Oznacza³oby to zdradê

wszystkiego, czego uczyli go Quinnowie, wszystkiego, co pokazali mu na przyk³a-

dzie w³asnego ¿ycia.

Nienawidzi³ siebie za te myœli, za to ukradkowe przygl¹danie siê ch³opcu, jego

oczom, analizowanie zwi¹zku miêdzy istnieniem Setha a œmierci¹ Raya Quinna.

Ilekroæ te paskudne myœli pojawia³y siê w jego g³owie, natychmiast wspo-

mnia³ Gloriê DeLauter. Matka Setha oskar¿y³a profesora Raymonda Quinna o sek-

sualne molestowanie. Utrzymywa³a, i¿ zdarzy³o siê to przed laty, gdy studiowa³a

na uniwersytecie. Jednak¿e nie zachowa³ siê ¿aden œlad jej obecnoœci na uczelni.

Ta sama kobieta sprzeda³a Rayowi swojego dziesiêcioletniego syna jak pacz-

kê miêsa. Tê sam¹ kobietê, co do tego Phillip nie mia³ w¹tpliwoœci, odwiedzi³

Ray w Baltimore, nim ruszy³ do domu – po w³asn¹ œmieræ.

background image

16

Za³atwi³a swoje i zniknê³a. Kobiety pokroju Glorii maj¹ wprawê w ulatnianiu siê

w bezszmerowy sposób. To by³o kilka tygodni przed przys³aniem Quinnom listu z jak¿e

ma³o subtelnym szanta¿em. Jeœli chcecie zatrzymaæ dzieciaka, ¿¹dam wiêcej. Phillip

zacisn¹³ szczêki wspominaj¹c, jak Seth zblad³ ze strachu, gdy siê o tym dowiedzia³.

Ta kobieta nie mo¿e dostaæ ch³opaka w swoje rêce. Przekona siê jeszcze, ¿e

bracia Quinn s¹ twardszymi przeciwnikami ni¿ ten stary cz³owiek o miêkkim sercu.

Zreszt¹ nie tylko bracia Quinn, pomyœla³, zje¿d¿aj¹c na lokaln¹ drogê prowa-

dz¹c¹ do domu. Mijaj¹c w szybkim tempie pola zielonego groszku, soi i prze-

wy¿szaj¹cej cz³owieka kukurydzy, myœla³ o rodzinie. Teraz, gdy Cam i Ethan

po¿enili siê, Seth ma jeszcze dwie gotowe walczyæ o niego kobiety.

Po¿enili siê! Jakie to zabawne. I kto by pomyœla³? Cam ochajtn¹³ siê z sek-

sown¹ pracownic¹ opieki spo³ecznej, zaœ Ethan o¿eni³ siê z Grace, kobiet¹ o s³od-

kich oczach. I natychmiast zosta³ ojcem rozkosznej Aubrey o buzi anio³ka.

No có¿, niech im bêdzie! Trzeba przyznaæ, ¿e Anna Spinelli i Grace Monroe

idealnie pasuj¹ do jego braci. Co zreszt¹ sprawia, ¿e mieliby wiêksze szanse gdy-

by dosz³o do rozprawy o powierzenie im sta³ej opieki nad Sethem. Zaœ ma³¿eñ-

stwo s³u¿y im znakomicie. Nawet jeœli na dŸwiêk tego s³owa zgrzytaj¹ zêbami.

Phillip wola³ kawalerskie ¿ycie. Tylko ¿e w ci¹gu ostatnich paru miesiêcy niewiele

z jego zalet korzysta³. Weekendy spêdzane w St Chris up³ywa³y na sprawdzaniu wypra-

cowañ Sheta, pracy przy ³odzi w œwie¿o powsta³ej firmie Boats By Quinn, prowadzeniu

jej ksi¹g, robieniu zakupów. Nawet nie zauwa¿y³, kiedy to wszystko na niego spad³o.

Obieca³ ojcu na ³o¿u œmierci, ¿e zaopiekuje siê Sethem. Razem z braæmi za-

warli umowê, ¿e wróc¹ na wybrze¿e i wspólnie roztocz¹ opiekê nad ch³opcem

i podziel¹ siê wszystkimi obowi¹zkami. Dla Phillipa taka umowa oznacza³a dzie-

lenie czasu miêdzy Baltimore i St Chris, a tak¿e przekonanie siê do nowego brata,

który czêsto stwarza³ niema³e k³opoty.

Wszystko to graniczy³o z balansowaniem na linie. Przy wychowywaniu dzie-

siêciolatka trudno by³o unikn¹æ napiêæ i potkniêæ.

Rozkrêcanie firmy od podstaw wi¹za³o siê z ca³¹ mas¹ drobnych, ale jak¿e

mêcz¹cych formalnoœci i z ciê¿k¹ harówk¹. Niemniej jednak jakoœ to sz³o, choæ

bracia mieli œmieszne pretensje, ¿e za ma³o poœwiêca im czasu.

Jeszcze nie tak dawno spêdza³ weekendy w towarzystwie wielu atrakcyjnych,

interesuj¹cych kobiet – kolacja w jakimœ nowym, modnym miejscu, wieczór w tea-

trze lub na koncercie, a przy sprzyjaj¹cej okazji spokojne, niedzielne œniadanie

po³¹czone z lunchem w ³ó¿ku.

„Jeszcze do tego wrócꠖ obiecywa³ sobie Phillip. – Gdy wszystko siê u³o¿y,

wrócê do dawnego ¿ycia. Ale, jak powiedzia³ ojciec, na razie, przez jakiœ czas…”

Skrêci³ na podjazd. Przesta³o padaæ, a na liœciach i trawie osiad³a leciutka war-

stwa wilgoci. Powoli zapada³ zmierzch. Œwiat³o w oknie salonu wita³o miêkk¹, ko-

j¹c¹ poœwiat¹. Zachowa³o siê jeszcze trochê letnich kwiatów wypielêgnowanych

przez Annê. S³ysza³ ju¿ ujadanie szczeniaka – choæ, prawdê mówi¹c, dziewiêcio-

miesiêczny G³upek wyrós³ na wielkie psisko i trudno go by³o uwa¿aæ za szczeniaka.

Przypomnia³ sobie, ¿e wieczorne gotowanie wypada³o dzisiaj na Annê. Chwa³a

Bogu! Znaczy³o to, ¿e u Quinnów pojawi siê na stole prawdziwe jedzenie. Z roz-

background image

17

kosz¹ pomyœla³ o szklaneczce dobrego wina. Dojrza³ G³upka, który znikn¹³ za

rogiem domu w pogoni za obœlinion¹ ¿ó³t¹ pi³k¹ tenisow¹.

Na widok wysiadaj¹cego z auta Phillipa pies przerwa³ na chwilê swoj¹ zaba-

wê i zacz¹³ groŸnie ujadaæ.

– Idiota – powiedzia³ Phillip, wyjmuj¹c teczkê z d¿ipa.

Na dŸwiêk znanego g³osu szczekanie zamieni³o siê w dzik¹ radoœæ. G³upek zacz¹³

skakaæ na Phillipa, który os³ania³ siê teczk¹ przed jego mokrymi, zab³oconymi ³apami.

– Nie skacz. S³yszysz, co mówiê? Siad!

G³upek chwilê siê waha³, a w koñcu usiad³ i poda³ ³apê. Wywali³ jêzor, ³ypa³

oczami.

– Dobry pies. – Phillip potrz¹sn¹³ jego ³apê i pog³aska³ jedwabiste uszy G³upka.

– Czeœæ. – Na dziedziñcu przed domem pojawi³ siê Seth. Od tarzania siê

z psem mia³ brudne d¿insy, a spod przekrzywionej baseballowej czapeczki ster-

cza³y proste jak s³oma blond w³osy. „Uœmiecha siê ³atwiej ni¿ kilka miesiêcy temu –

odnotowa³ w myœli Phillip – ale ma szparê w zêbach”.

– Czeœæ. – Phillip pstrykn¹³ palcem w daszek czapki. – Zgubi³eœ coœ?

– Co?

Phillip stukn¹³ palcem w swój równy, nieskazitelnie bia³y z¹b.

– A, tak. – Wzruszaj¹c ramionami w typowy dla Quinnów sposób, Seth wy-

szczerzy³ zêby w uœmiechu, wtykaj¹c jêzyk w puste miejsce po zêbie. Twarz mia³

pe³niejsz¹ ni¿ pó³ roku temu, a wzrok bardziej spokojny. – Rusza³ siê. Musia³em

siê z nim po¿egnaæ dwa dni temu. Kurewsko krwawi³o!

Phillip nie zareagowa³ na to przekleñstwo. Postanowi³, ¿e do pewnych spraw

nie bêdzie siê wtr¹ca³.

– Dosta³eœ coœ za utracony z¹b?

– Nie narzekam.

– No, no, jeœli nie wycisn¹³eœ stówy od Cama, nie jesteœ moim bratem!

– Dosta³em dwie stówy. Jedn¹ od Cama, a drug¹ od Ethana.

Zaœmiewaj¹c siê, Phillip po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Setha i obaj ruszyli w stronê

domu.

– Skoro tak, to ode mnie ju¿ nic nie dostaniesz, bracie. Przykro mi bardzo.

A co tam w szkole w pierwszym tygodniu po wakacjach?

– Nudy – odpowiedzia³ Seth. W duchu musia³ jednak przyznaæ, ¿e by³o wspa-

niale. Tak¹ masê nowych rzeczy kupili razem z Ann¹. Ostre o³ówki, nowiutkie

zeszyty, pióra. Nie chcia³ jednak pude³ka na lunch, jakiego u¿ywaj¹ w serialu

Archiwum X. W œrednich klasach z takimi pude³kami chodz¹ tylko maminsynki.

Mia³ klawe ubrania i sportowe buty. A co najwa¿niejsze, po raz pierwszy w ¿y-

ciu mieszka³ w tym samym domu, chodzi³ do tej samej szko³y, by³ z tymi samymi

ludŸmi, których zostawi³ w czerwcu.

– Odrobi³eœ lekcje? – zapyta³ Phillip, unosz¹c brwi i otwieraj¹c frontowe drzwi.

Seth pokiwa³ g³ow¹.

– Cz³owieku, czy ty naprawdê nie masz innych zmartwieñ?

– Dzieciaku, prace domowe to mój ¿ywio³.– W œlad za nimi do œrodka wpad³

G³upek. By³ tak rozentuzjazmowany, ¿e omal nie przewróci³ Phillipa. – Móg³byœ

2 – Spokojna przystañ

background image

18

siê bardziej przy³o¿yæ i popracowaæ nad tym psem, do cholery! – Jednak zapach

czerwonego sosu Anny, rozchodz¹cy siê w powietrzu niczym ambrozja, dzia³a³

tak koj¹co, ¿e Phillip natychmiast zmieni³ ton. – O Bo¿e, co za rozkosz! – jêkn¹³.

– Manicotti – poinformowa³ go Seth.

– Tak? Mam butelkê chianti, któr¹ specjalnie schowa³em na tak¹ okazjê. –

Odrzuci³ teczkê. – WeŸmiemy siê za ksi¹¿ki po kolacji.

Zasta³ bratow¹ w kuchni w trakcie faszerowania naleœników serem. Podwi-

nê³a rêkawy nieskazitelnie bia³ej bluzki, któr¹ wk³ada³a do biura. Na granatowej

spódniczce mia³a bia³y rzeŸniczy fartuch. Zdjê³a szpilki i go³¹ stop¹ wystukiwa³a

rytm arii, któr¹ nuci³a. Carmen, rozpozna³ Phillip. Wspania³e czarne loki mia³a

jeszcze upiête do góry.

Robi¹c oko do Setha, Phillip zaszed³ j¹ z ty³u, obj¹³ w pasie i cmokn¹³ g³oœno

w sam czubek g³owy.

– Ucieknij ze mn¹. Zmienimy imiona. Ty zostaniesz Zofi¹, a ja Carlem. Po-

zwól siê porwaæ do raju, gdzie bêdziesz mog³a gotowaæ dla mnie, wy³¹cznie dla

mnie. ¯aden z tych wieœniaków nie docenia ciê tak jak ja.

– Zaraz siê spakujê, Carlo, pozwól tylko, ¿e dokoñczê te naleœniki. – Odwróci³a

g³owê, œmiej¹c siê czarnymi, œródziemnomorskimi oczami. – Kolacja za pó³ godziny.

– Otworzê wino.

– Nie ma tu czegoœ do zjedzenia? – zapyta³ Seth.

– W lodówce s¹ przek¹ski – odpar³a Anna. – WeŸ sobie sam.

– Tylko warzywa i inne takie œwiñstwa – jêkn¹³ Seth, siêgaj¹c po pó³misek. –

Gdzie jest Cam?

– Powinien byæ w drodze do domu. Postanowili z Ethanem popracowaæ jesz-

cze godzinê przy ³odzi. Pierwsze dzie³o Quinnów zosta³o ukoñczone. Jutro przy-

je¿d¿a po nie klient. Robota skoñczona, Phillipie, rozumiesz? – Uœmiechnê³a siê

promiennie, pêczniej¹c z dumy. – Stoi w doku, gotowa do wyjœcia na pe³ne mo-

rze, i jest wspania³a!

Poczu³ siê lekko rozczarowany. Szkoda, ¿e nie móg³ byæ tutaj tego ostatniego dnia.

– A zatem trzeba to uczciæ szampanem.

Anna odczyta³a nalepkê na butelce i a¿ unios³a brwi.

– Folonari, Ruffino?

Wysoko ceni³ wyrafinowany gust Anny i jej upodobanie do dobrych gatun-

ków win.

– Rocznik siedemdziesi¹ty pi¹ty – powiedzia³ z uœmiechem.

– Wybornie! Moje gratulacje, panie Quinn, z okazji pierwszej ³odzi.

– Nie moja w tym zas³uga. Zajmowa³em siê tylko detalami i by³em zwyk³ym

wyrobnikiem.

– Oczywiœcie, ¿e jest w tym twoja zas³uga. Detale s¹ równie wa¿ne, i ani

Cam, ani Ethan nie zrobiliby tego z tak¹ … finezj¹, jak ty.

– Zdaje siê, ¿e okreœlali to jako … obijanie siê?

– Nie zwracaj na nich uwagi. Powinieneœ byæ dumny z tego, co zdzia³aliœcie

w ostatnich miesi¹cach. Nie tylko w firmie, lecz tak¿e dla rodziny. Ka¿dy z was po-

œwiêci³ coœ bardzo wa¿nego dla Setha. I ka¿dy otrzyma³ coœ bardzo wa¿nego w zamian.

background image

19

– Nigdy nie przypuszcza³em, ¿e dzieciak mo¿e tak absorbowaæ. – Gdy Anna

pola³a faszerowane naleœniki sosem, Phillip wyj¹³ z kredensu kieliszki do wina. –

Wci¹¿ jeszcze miewam takie chwile, kiedy ta ca³a impreza wkurza mnie jak cholera.

– Nic bardziej naturalnego, Phillipie.

– Mo¿e, ale fakt pozostaje faktem. – Wzruszy³ ramionami nala³ dwa kieliszki.

– Najczêœciej jednak patrzê na niego i stwierdzam, ¿e jest ca³kiem fajny, jak na

ma³ego braciszka.

Anna utar³a ser i posypa³a nim potrawê. K¹tem oka zerknê³a na Phillipa, któ-

ry podniós³ swój kieliszek wina, oceniaj¹c jego bukiet. Przyjemnie by³o na niego

popatrzeæ. Pod wzglêdem fizycznym uosabia³ mêsk¹ doskona³oœæ. Br¹zowe w³o-

sy, gêste i mocne, z³ociste oczy. Owalna, zamyœlona twarz. Zmys³owa, a zarazem

niewinna. Wysoka, proporcjonalna sylwetka, jakby stworzona do w³oskich garni-

turów. Odk¹d go jednak ujrza³a rozebranego do pasa, w sp³owia³ych d¿insach,

wiedzia³a, ¿e jego delikatnoœæ to tylko pozory.

Pomyœla³a, ¿e to wyrafinowany erudyta, naprawdê interesuj¹cy mê¿czyzna.

Wsunê³a potrawê do piecyka, nastêpnie odwróci³a siê i siêgnê³a po wino.

Uœmiechaj¹c siê, tr¹ci³a siê z nim kieliszkiem.

– Ty te¿ jesteœ ca³kiem fajny, Phillipie, jak na du¿ego brata.

Kiedy siê wspiê³a na palce, ¿eby poca³owaæ go w policzek, nadszed³ Cam.

– Wara od mojej ¿ony!

Phillip uœmiechn¹³ siê i obj¹³ Annê.

– To ona tego chcia³a. Lubi mnie.

– Ale mnie bardziej. – ¯eby to udowodniæ, Cam z³apa³ za wi¹zanie fartucha,

zakrêci³ Ann¹ wko³o, porwa³ w ramiona i poca³owa³ namiêtnie. Uœmiechn¹³ siê

i po kumpelsku klepn¹³ j¹ w pupê. – Prawda, s³odziutka?

Jeszcze krêci³o siê jej w g³owie.

– Niewykluczone. – Odetchnê³a g³êboko. – Bior¹c pod uwagê ca³okszta³t…

– Wywinê³a mu siê z jego ramion. – Ale jesteœ utyt³any.

– Wpad³em tylko po piwo i idê pod prysznic. – Wysoki i szczup³y, ciemny

i groŸny, da³ nurka do lodówki.– ZnajdŸ sobie w³asn¹ kobietê.

– Czy mam na to czas? – zapyta³ ponurym g³osem Phillip.

Po kolacji i uci¹¿liwej godzinie spêdzonej nad æwiczeniami z dzielenia, nad

bitwami Wojny o Niepodleg³oœæ i s³owniczkiem na poziomie szóstej klasy Phil-

lip zamkn¹³ siê w swoim pokoju z laptopem i dokumentami.

By³ to ten sam pokój, który otrzyma³, gdy Ray i Stella Quinn przywieŸli go do

domu. Obecnie œciany mia³y pastelowo zielony kolor. Gdzieœ w okolicy szesna-

stych urodzin coœ mu strzeli³o do g³owy i pomalowa³ je jaskrawoczerwon¹ farb¹.

Bóg raczy wiedzieæ dlaczego. Pamiêta, jak matka – albowiem Stella sta³a siê do

tego czasu jego matk¹ – rzuci³a tylko na to okiem i stwierdzi³a, ¿e mo¿na dostaæ od

tego rozstroju ¿o³¹dka.

On uwa¿a³, ¿e tak bêdzie seksownie, jednak trzy miesi¹ce póŸniej pomalowa³

je na bia³o, wieszaj¹c tu i ówdzie bia³o-czarne fotografie w czarnych ramkach.

background image

20

Zawsze poszukiwa³ jakiejœ specyficznej atmosfery. Do tej stonowanej zieleni

powróci³ na krótko przed przeprowadzk¹ do Baltimore.

Tylko jego rodzice zawsze wiedzieli, co robi¹.

Dali mu ten pokój, w swoim domu. Przez pierwsze trzy miesi¹ce trwa³a wal-

ka o to, czyje bêdzie na wierzchu. Szmuglowa³ narkotyki, wdawa³ siê w bójki,

krad³ alkohol i o œwicie wraca³ pijany do domu.

Teraz by³o dla niego jasne, ¿e poddawa³ ich próbie, prowokowa³, ¿eby go

wykopali. ¯eby go odrzucili. No, dalej, spróbujcie sobie ze mn¹ poradziæ!

A jednak uda³o im siê. Nie tylko sobie z nim poradzili, ale uformowali go.

„Zastanawiam siê, Phillipie, dlaczego tak ci zale¿y na tym, ¿eby marnowaæ

umys³ i cia³o – powiedzia³ ojciec. – Dlaczego robisz wszystko, ¿eby daæ wygraæ

tym sukinsynom”.

Phillip, któremu wywraca³y siê flaki, a pêka³a g³owa z przepicia i z nadu¿y-

cia narkotyków, mia³ to wszystko gdzieœ.

Ray, mówi¹c, ¿e dobra przeja¿d¿ka odœwie¿y mu mózg, wzi¹³ go ze sob¹ na

³ódŸ. Skacowany do nieprzytomnoœci, czuj¹c siê jak zbity pies, Phillip przechyli³

siê za burtê i zwróci³ resztki trucizny, któr¹ siê naszprycowa³ ubieg³ej nocy.

W³aœnie skoñczy³ czternaœcie lat.

Ray zarzuci³ kotwicê w w¹skim przesmyku. Przytrzyma³ g³owê Phillipa, otar³

mu twarz, a potem poda³ mu puszkê imbirowego piwa.

– Siadaj.

Phillip zwali³ siê raczej ni¿ usiad³. Dr¿a³y mu rêce, przy pierwszym ³yku po-

czu³ szarpniêcie w ¿o³¹dku. Ray usiad³ naprzeciw niego. Wielkie d³onie opar³ na

kolanach, a lekka bryza rozwiewa³a jego srebrzyste w³osy. I te oczy. Patrzy³ mu

w twarz tymi swoimi lœni¹cymi niebieskimi oczami i zastanawia³ siê.

– Mia³eœ parê miesiêcy, ¿eby siê dostosowaæ. Stella powiada, ¿e pod wzglê-

dem fizycznym doszed³eœ do siebie. Jesteœ dostatecznie silny i zdrowy, ale ¿eby

utrzymaæ kondycjê, musisz zmieniæ tryb ¿ycia.

Wyd¹³ wargi i przez chwilê milcza³. W wysokiej trawie sta³a czapla, nieru-

choma jak na obrazie. Powietrze by³o czyste, czu³o siê ju¿ lekki ch³ód zbli¿aj¹cej

siê jesieni, ponad ogo³oconymi z liœci drzewami rozpoœciera³o siê intensywnie

b³êkitne niebo. Wiatr targa³ trawami i muska³ grzywy fal.

Phillip by³ ociê¿a³y, blady i patrzy³ têpym wzrokiem.

– Istniej¹ ró¿ne metody, Phil – powiedzia³ Ray z naciskiem. – Mo¿emy ci nie

popuszczaæ, trzymaæ ciê krótko i nie spuszczaæ z oka ani na chwilê.

Chwyci³ wêdkê i machinalnie za³o¿y³ przynêtê.

– Albo mo¿emy te¿ uznaæ, ¿e eksperyment siê nie uda³ i ¿e wracasz do tamte-

go œwiata.

Phillip poczu³ skurcz w ¿o³¹dku, prze³kn¹³ œlinê, by nie pokazaæ po sobie

strachu.

– Nie potrzebujê was. Nie potrzebujê nikogo.

– Sam w to nie wierzysz – powiedzia³ ³agodnie Ray i zarzuci³ wêdkê. Na

wodzie utworzy³y siê niekoñcz¹ce siê pomarszczone krêgi. – Wrócisz tam i ju¿

nigdy z tego nie wyjdziesz. Spêdzisz parê lat na ulicy, a potem to ju¿ nie bêdzie

background image

21

poprawczak. Skoñczysz w celi, razem ze z³ymi facetami, takimi, którzy zagustuj¹

w tej twojej ³adnej buzi. Dorwie ciê jakiœ wielki drab, z ³apami jak bochny, zaci¹-

gnie któregoœ dnia pod prysznic i zrobi z ciebie swoj¹ pannê m³od¹.

Phillip rozpaczliwie pragn¹³ papierosa. Poci³ siê jak potêpieniec.

– Jeszcze potrafiê o siebie zadbaæ.

– Synu, zrobi¹ z ciebie szmatê, wiesz o tym przecie¿. Potrafisz siê stawiaæ,

ale s¹ sprawy, przed którymi nie uciekniesz. Dot¹d twoje ¿ycie uk³ada³o siê par-

szywie. Nie ponosisz za to odpowiedzialnoœci. Jesteœ jednak odpowiedzialny za

swoj¹ przysz³oœæ.

Ponownie zamilk³. Kolanami œcisn¹³ wêdkê i siêgn¹³ po zimn¹ puszkê pepsi.

Nie spiesz¹c siê otworzy³ j¹ i zacz¹³ piæ duszkiem.

– Wydawa³o siê nam, ¿e jest coœ w tobie – ci¹gn¹³. – Nadal tak uwa¿amy – doda³,

patrz¹c na Phillipa. – Ale póki sam tego nie dostrze¿esz, nie ruszymy z miejsca.

– Sk¹d taka troska? – nieudolnie broni³ siê Phillip.

– Trudno to teraz powiedzieæ. Mo¿e nie jesteœ tego wart. Mo¿e s¹dzone ci

jest skoñczyæ na ulicy, kraœæ i sprzedawaæ siê za marny grosz.

Od trzech miesiêcy mia³ porz¹dne ³ó¿ko, regularne posi³ki i ksi¹¿ki – jedna

z jego ukrytych namiêtnoœci – do swojej dyspozycji. Kiedy pomyœla³ o utraceniu

tego wszystkiego, zrobi³o mu siê znowu niedobrze, ale wzruszy³ tylko ramionami.

– Prze¿yjê.

– Skoro nie masz wiêkszych ambicji, twoja sprawa. Tutaj mo¿esz mieæ dom,

rodzinê. Mo¿esz normalnie ¿yæ i wykorzystaæ to jakoœ w przysz³oœci. Ale mo¿esz

równie¿ kontynuowaæ obran¹ przez siebie drogê.

Ray wykona³ gwa³towny ruch, tak szybki, ¿e Phillip zas³oni³ siê przed cio-

sem, zaciskaj¹c piêœci. Lecz Ray podci¹gn¹³ jedynie koszulê Phillipa, by ods³oniæ

œwie¿e blizny na jego piersi.

– Mo¿esz wróciæ do tego – powiedzia³ spokojnie.

Phillip spojrza³ Rayowi w oczy. Dojrza³ w nich wspó³czucie i wiarê. Móg³

przejrzeæ siê w nich jak w zwierciadle, zobaczyæ siebie wykrwawiaj¹cego siê

w rynsztoku, na ulicy, gdzie ¿ycie by³o mniej warte ni¿ dzia³ka narkotyku.

Chory, zmêczony i przera¿ony zanurzy³ twarz w d³oniach.

– I o co chodzi?

– Chodzi o ciebie, synu. – Ray przeci¹gn¹³ d³oni¹ po w³osach ch³opca. –

O ciebie.

Sprawy nie zmieni³y siê z dnia na dzieñ, ale od tego wieczoru coœ drgnê³o. Dziêki

rodzicom zacz¹³ w siebie wierzyæ. Postawi³ sobie za punkt honoru osi¹ganie dobrych

wyników w szkole, postawi³ na naukê, na przeobra¿enie siê w Phillipa Quinna.

Chyba wykona³ dobr¹ robotê. Postara³ siê nabraæ og³ady. Robi³ teraz karierê,

mia³ dobrze wyposa¿ony apartament ze wspania³ym widokiem na Inner Harbor

i ca³¹ szafê ubrañ.

Jakby zatoczy³ ko³o, wracaj¹c do swojego dawnego pokoju z zielonymi œcia-

nami i solidnymi meblami, z oknami wychodz¹cymi na drzewa i na moczary.

Tylko, ¿e tym razem chodzi³o o Setha.

background image

22

2

P

hillip sta³ na dziobie ³odzi, której na chrzcie miano nadaæ pretensjonalne

imiê Neptun’s Lady. ¯eby zrealizowaæ projekt i zbudowaæ prawdziwy slup,

poœwiêci³ na to cztery tysi¹ce roboczogodzin. Za to teraz, w ¿ó³tych pro-

mieniach wrzeœniowego s³oñca, móg³ podziwiaæ jej po³yskuj¹cy tekowy pok³ad.

Precyzja wykonania cieszy³a oczy.

Kajuta pod pok³adem by³a majstersztykiem stolarki – g³ówny powód dumy

Cama. Zosta³a wykonana z dobrze dopasowanych listewek. Podobnie jak koje

dla czworga ludzi.

Solidna i piêkna ³ódŸ. Z pe³nym gracji op³ywowym kad³ubem i b³yszcz¹cym

pok³adem. Pomys³ Ethana, by ³¹czyæ deski na zak³adkê, kosztowa³ wiele dodat-

kowych godzin pracy, ale dziêki temu powsta³o prawdziwe cacko.

Ten ortopeda z Dystryktu Kolumbia zap³aci ³adn¹ sumkê za ka¿dy jej centy-

metr.

– No i co? – Ethan, z rêkami w kieszeniach wyblak³ych d¿insów, mru¿¹c oczy

przed s³oñcem, rzuci³ retoryczne pytanie.

Phillip przeci¹gn¹³ rêk¹ po g³adkiej jak at³as burcie, któr¹ godzinami polero-

wa³ w pocie czo³a.

– Zas³u¿y³a na mniej banaln¹ nazwê.

– W³aœciciel ma wiêcej pieniêdzy ni¿ wyobraŸni. Jak ta ³ódŸ piêknie idzie na

wiatr. – Ethan uœmiechn¹³ siê. – Kiedyœmy j¹ testowali z Camem, nie chcia³ wra-

caæ do portu. A i mnie na tym nie zale¿a³o.

Phillip potar³ kciukiem podbródek.

– Mam w Baltimore kumpla, który maluje. Ilekroæ coœ sprzeda, klnie w ¿ywy

kamieñ. Nie znosi pozbywaæ siê p³ócien. Dopiero teraz rozumiem, co wtedy czuje.

– To nasze pierwsze dzie³o.

– Ale nie ostatnie. – Phillip nie pos¹dza³ siê o taki sentymentalizm. Budowa

³odzi nie by³a jego pomys³em. Zosta³ w to wci¹gniêty przez braci. Ostrzega³ ich,

¿e to wariactwo, skazywanie siê na murowan¹ wpadkê.

background image

23

Po czym oczywiœcie ruszy³ do akcji, za³atwi³ wynajêcie budynku, uprawnie-

nia, zamówi³ niezbêdny sprzêt. Podczas prac przy budowie zdar³ do krwi paznok-

cie, naderwa³ miêœnie od dŸwigania desek. I bynajmniej nie cierpia³ w milczeniu.

Musia³ jednak przyznaæ, ¿e namacalny dowód d³ugich miesiêcy pracy, ko³y-

sz¹cy siê z wdziêkiem pod jego stopami, by³ wart tego wszystkiego.

A teraz mieli zaczynaæ znów od pocz¹tku.

– Przygotowaliœcie ju¿ coœ z Camem do nastêpnego projektu?

– Chcemy skoñczyæ kad³ub do koñca paŸdziernika. – Ethan wyj¹³ chustkê do

nosa i starannie wytar³ œlady palców Phillipa na burcie. – Jeœli mamy siê trzymaæ

tego morderczego grafiku, jaki narzuci³eœ. Ale na razie trzeba siê jeszcze trochê

przy³o¿yæ do tej tutaj.

– Do tej? – Mru¿¹c oczy, Phillip zsun¹³ z nosa drogie i modne okulary s³o-

neczne w stylu lat piêædziesi¹tych. – Przecie¿ powiedzia³eœ, ¿e jest ju¿ gotowa.

Mia³em w³aœnie iœæ do domu i sporz¹dziæ dla niej ostatnie dokumenty.

– Jeszcze tylko jeden ma³y drobiazg. Musimy poczekaæ na Cama.

– Jaki znowu ma³y drobiazg? – Zniecierpliwiony Phillip spojrza³ na zegarek.

– Klient bêdzie tu lada moment.

– To nie potrwa d³ugo. – Ethan wskaza³ g³ow¹ drzwi budynku. – Oto i Cam.

– Jest stanowczo za dobra dla tego ciemniaka – zawo³a³ od progu Cam, trzy-

maj¹c pod pach¹ wiertarkê. – Za³adujmy ¿ony i dzieciaki i sami pop³yñmy na

Bimini, dobrze wam radzê.

– Z chwil¹ wrêczenia czeku ³ódŸ przechodzi na w³asnoœæ tego faceta. – Gdy

Phillip to mówi³, Cam jednym susem wskoczy³ na pok³ad. – A na Bimini nie ma-

cie czego szukaæ.

– Po prostu jest zazdrosny, ¿e chcemy tam pop³yn¹æ ze swymi ¿onami – po-

wiedzia³ Cam do Ethana. – WeŸ to. – Wepchn¹³ Phillipowi wiertarkê do rêki.

– Po cholerê mi to dajesz?

– Dokoñcz dzie³a. – Cam, uœmiechaj¹c siê od ucha do ucha, wyj¹³ z tylnej

kieszeni plakietkê. – Ostatni fragment zachowaliœmy dla ciebie.

– Taak? – Phillip uj¹³ plakietkê i przyjrza³ siê jej w promieniach s³oñca. Mie-

ni³a siê cudownie.

– Razem zaczêliœmy budowꠖ podsumowa³ Ethan. – Pójdzie na sterburtê.

Phillip wzi¹³ œruby, które wrêczy³ mu Cam, i pochyli³ siê nad zaznaczonymi

na burcie punktami.

– Musimy to uczciæ. – Wiertarka zawy³a w jego rêkach. – Myœla³em o butel-

ce Dom Perignan – powiedzia³, przekrzykuj¹c ha³as. – Doszed³em jednak do wnio-

sku, ¿e dla was szkoda tak dobrego szampana. Zamrozi³em wiêc trzy butelki Harpsa.

Pomyœla³, ¿e pogodz¹ siê z tym, poniewa¿ przygotowa³ na popo³udnie ma³¹

niespodziankê.

By³o prawie po³udnie, kiedy klient skoñczy³ piaæ z zachwytu nad ka¿dym

centymetrem swojej nowej ³odzi. Zanim mu j¹ za³adowali na jego przyczepê,

oddelegowali Ethana, ¿eby zafundowa³ facetowi próbn¹ przeja¿d¿kê z najbar-

background image

24

dziej karko³omnymi ewolucjami. Phillip, obserwuj¹c z doku ¿ó³te ¿agle– zgodnie

z ¿yczeniem klienta –patrzy³ jak chwytaj¹ wiatr.

Ethan mia³ racjê, pomyœla³. Ta ³ódŸ ma szwung.

Slup pomkn¹³ w stronê nabrze¿a, zrobi³ zwrot jak marzenie. Wyobrazi³ sobie

turystów, zatrzymuj¹cych siê i pokazuj¹cych sobie nawzajem ³adn¹ ³ódŸ. Pomy-

œla³, ¿e nie ma lepszej reklamy ni¿ towar wysokiej klasy.

– Za³o¿ê siê, ¿e gdy sam pop³ynie, osi¹dzie na mieliŸnie – odezwa³ siê za

jego plecami Cam.

– Z pewnoœci¹. Ale i tak bêdzie mia³ frajdê. – Poklepa³ Cama po ramieniu. –

Idê wypisaæ mu rachunek.

Wynajêty przez nich i przerobiony na stoczniê stary ceglany budynek nie

odznacza³ siê bynajmniej urod¹. Wiêksz¹ jego czêœæ zajmowa³a hala z podwie-

szonymi do krokwi œwietlówkami. Ma³e okna sprawia³y wra¿enie, jakby stale po-

kryte by³y kurzem.

Wszystkie narzêdzia, materia³y, farba epoksydowa i pokost, znajdowa³y siê w za-

siêgu rêki. Teraz na wysokiej platformie sta³ nagi szkielet kad³uba sportowej ³odzi,

przeznaczonej do amatorskiego uprawiania rybo³óstwa – ich drugie zamówienie.

Wewnêtrzne œciany budynku by³y poobt³ukiwane i obdrapane. Strome ¿eliw-

ne schody wiod³y do ciasnego, pozbawionego okien pomieszczenia na górze, któ-

re s³u¿y³o Phillipowi za biuro.

Urz¹dzi³ je z drobiazgow¹ skrupulatnoœci¹. Metalowe biurko, przypominaj¹-

ce eksponat z pchlego targu, by³o doprowadzone do po³ysku. Na blacie sta³ rocz-

ny kalendarz z odwracanymi kartkami, jego stary laptop, a tak¿e telefon z auto-

matyczn¹ sekretark¹ i pleksiglasowy pojemnik na pióra i o³ówki.

W tej ciasnocie znalaz³o siê jeszcze miejsce na dwuczêœciow¹ szafkê na do-

kumenty, ma³¹ kopiarkê i faks.

Usiad³ za biurkiem i w³¹czy³ komputer. Jego uwagê przyci¹gnê³o migaj¹ce

œwiate³ko przy telefonie. Odegra³ informacjê, ale by³y to tylko dwa g³uche po³¹-

czenia. Skasowa³ je.

Po chwili mia³ ju¿ na ekranie program, który opracowa³ na u¿ytek firmy.

Uœmiechn¹³ siê na widok logo ich Boats By Quinn.

Mo¿e i s¹ niefrasobliwymi amatorami, pomyœla³, wystukuj¹c dane potrzebne

do sprzeda¿y, ale to wcale nie oznacza, ¿e maj¹ siê zadowoliæ byle czym. Zawsze

zwraca³ uwagê na szatê graficzn¹. Samo tworzenie druków, blankietów firmowych,

pokwitowañ, rachunków by³y raczej prost¹ czynnoœci¹. Ale musia³y mieæ klasê.

W³aœnie w³¹czy³ drukarkê, kiedy zadzwoni³ telefon.

– Boats By Quinn.

Po drugiej stronie przez chwilê nikt siê nie odzywa³.

– Przepraszam, pomyli³am numer. – G³os by³ niewyraŸny i nale¿a³ do kobie-

ty, która szybko siê wy³¹czy³a.

– Nie ma sprawy, s³odziutka – powiedzia³ Phillip do g³uchej s³uchawki, po

czym wyj¹³ z drukarki gotowy rachunek.

background image

25

– Szczêœliwy cz³owiek – stwierdzi³ Cam, gdy w godzinê póŸniej patrzyli, jak

ich klient odje¿d¿a ze slupem na przyczepie.

– To my powinniœmy siê cieszyæ. – Phillip wyj¹³ z kieszeni czek. – Uwzglêd-

ni³em materia³, robociznê, koszty w³asne, dostawy… – No có¿, dostaliœmy wy-

starczaj¹co du¿o, ¿eby przyst¹piæ do nastêpnej budowy.

– Pohamuj swój entuzjazm – mrukn¹³ Cam. – W koñcu to tylko piêciocyfro-

wy czek. Lepiej napijmy siê piwa.

– Zyski nale¿y od razu inwestowa栖 ostrzeg³ Phillip, kiedy ruszyli do domu.

– Wraz z nadejœciem ch³odów ca³y nasz wielki maj¹tek uleci kominem. – Popa-

trzy³ na wysoki sufit. – I to dos³ownie. A w przysz³ym tygodniu musimy zap³aciæ

podatek kwartalny.

Cam otworzy³ butelkê i popchn¹³ j¹ w stronê brata.

– Zamknij siê, Phil.

– Niemniej jednak – ci¹gn¹³ nie zra¿ony Phillip – jest to wspania³a chwila

w dziejach Quinnów. – Podniós³ swoj¹ butelkê i stukn¹³ siê z Ethanem i Camem.

– Za naszego doktora od chorych stóp, pierwszego z licznych szczêœliwych klien-

tów. Niech g³adko i z powodzeniem ¿egluje wœród odcisków i zrogowaceñ.

– Niech namawia wszystkich przyjació³, ¿eby dzwonili do Boats By Quinn –

doda³ Cam.

– Niech p³ynie do Annapolis i trzyma siê z dala od mojej czêœci Zatoki –

dokoñczy³ Ethan.

– Kto skoczy po lunch? – dopytywa³ siê Cam. – Konam z g³odu.

– Grace przygotowa³a kanapki – odpar³ Ethan.

– Chwa³a jej za to.

– Mo¿e coœ jeszcze dojdzie do tego lunchu – powiedzia³ Phillip, s³ysz¹c dŸwiêk

opon na ¿wirowym podjeŸdzie. – W³aœnie na to czeka³em.

Wyszed³ na zewn¹trz i ucieszy³ siê na widok baga¿ówki.

Kierowca wychyli³ g³owê przez okno, ¿uj¹c gumê.

– Quinn?

– Zgadza siê.

– Coœ ty znowu kupi³?– Cam zmarszczy³ czo³o na widok furgonetki, zastana-

wiaj¹c siê, ile te¿ forsy ubêdzie z ich nowiutkiego czeku.

– Coœ, co nam siê bardzo przyda. Ale chodŸcie tu pomóc.

– Bardzo s³usznie– burkn¹³ kierowca, gramol¹c siê z kabiny. – £adowaliœmy

j¹ we trzech. To drañstwo wa¿y chyba z tysi¹c kilo.

Rozsun¹³ tylne drzwi. To coœ le¿a³o na stela¿u w miêkkiej otulinie. By³o d³u-

gie na co najmniej trzy metry, szerokie na dwa metry i mia³o z osiem centyme-

trów gruboœci. Proste litery, wyryte w starannie obrobionym drewnie dêbowym,

tworzy³y napis BOATS BY QUINN. Precyzyjnie wyrzeŸbiony w drewnie jacht

na pe³nych ¿aglach zdobi³ górny naro¿nik. Zaœ w dolnym widnia³y imiona Came-

rona, Ethana, Phillipa i Setha Quinnów.

– Cholernie dobry szyld – wydusi³ z siebie Ethan, gdy odzyska³ wreszcie mowê.

– Jeœli chodzi o ten jacht, pos³u¿y³em siê jednym ze szkiców Setha. Jest taki

sam jak na naszym logo na firmowych papierach. Resztê zrobi³ komputer.

background image

26

– To fantastyczne. – Cam po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Phillipa. – Tego nam

w³aœnie brakowa³o. Chryste, dzieciak oszaleje, kiedy to zobaczy.

– Figurujemy w kolejnoœci, w jakiej tu przybyliœmy. Nie trzyma³em siê alfa-

betu ani wieku. Chcia³em, ¿eby wszystko by³o jasne i proste. – Cofn¹³ siê parê

kroków, z rêkami w kieszeni, nieœwiadomie naœladuj¹c pozê braci. – Pomyœla-

³em, ¿e bêdzie pasowa³ do budynku i do tego, co w nim robimy.

– Jest œwietny – przytakn¹³ Ethan. – Jak siê nale¿y.

Kierowca przesun¹³ pod policzkiem gumê.

– No co, chcecie podziwiaæ tak do rana, czy mo¿e jednak wyjmiemy to ciê¿-

kie drañstwo z baga¿ówki?

Pomyœla³a, ¿e nieŸle siê prezentuj¹. Trzech przystojnych facetów, poch³oniê-

tych fizyczn¹ prac¹ w ciep³e wrzeœniowe popo³udnie. I ten budynek pasuje do

nich. Surowy, z wyblak³ej starej ceg³y, wokó³ zaniedbany teren – wiêcej chwa-

stów ni¿ trawy.

Ka¿dy z nich wygl¹da inaczej. Jeden z mê¿czyzn jest ciemny, ma tak d³ugie

w³osy, ¿e mo¿e je wi¹zaæ w koñski ogonek. Jego wyblak³e, szare d¿insy, musia³y

byæ kiedyœ czarne. Ma w sobie coœ europejskiego. Uzna³a, ¿e to musi byæ Came-

ron Quinn, ten, który wyrobi³ sobie nazwisko na torach wyœcigowych.

Drugi ma na nogach zdarte robocze buty. Spod niebieskiej czapeczki base-

ballowej wystaj¹ mu rozjaœnione od s³oñca w³osy. Porusza siê zwinnie i bez wy-

si³ku dŸwign¹³ swój róg szyldu. To musi byæ Ethan Quinn, wodniak.

To znaczy, ¿e trzecim mê¿czyzn¹ jest Phillip Quinn, szef dzia³u reklamy jed-

nej z czo³owych firm reklamowych w Baltimore. Drogie, modne okulary prze-

ciws³oneczne i d¿insy. Br¹zowe w³osy, z których chyba musi byæ zadowolony

fryzjer. Wysoki, wysportowany.

Pod wzglêdem fizycznym nie s¹ do siebie podobni – wiedzia³a zreszt¹, ¿e

³¹czy ich nazwisko, a nie wiêzy krwi. Niemniej jednak coœ wskazywa³o na to, ¿e

s¹ braæmi.

Zamierza³a po prostu ich min¹æ, rzuciæ szybko okiem na budynek, w którym

za³o¿yli swoj¹ firmê i dokonaæ oceny. Wiedzia³a, ¿e zastanie przynajmniej jedne-

go z nich, poniewa¿ odebra³ telefon, nie spodziewa³a siê jednak, ¿e ujrzy ich na

zewn¹trz w komplecie, i ¿e od razu bêdzie mia³a okazjê do przeprowadzenia swoich

badañ.

Nale¿a³a do kobiet, które umiej¹ korzystaæ z nieprzewidzianych okazji.

Odetchnê³a g³êboko. To wszystko nie jest takie proste. A jednak ma nad nimi

przewagê. Zna ich, gdy tymczasem oni nic o niej nie wiedz¹.

Przecinaj¹c ulicê, uzna³a, ¿e jej zachowanie jest jak najbardziej typowe. Space-

ruj¹ca kobieta, która spostrzeg³a trzech mê¿czyzn mocuj¹cych imponuj¹cy nowy

szyld, ma prawo okazaæ zainteresowanie. Zw³aszcza turystka, za któr¹ siê podawa-

³a. Poza tym samotna kobieta mo¿e poflirtowaæ z tak atrakcyjnymi mê¿czyznami.

Kiedy znalaz³a siê przed budynkiem, stanê³a nieruchomo. Zanosi³o siê na

trudn¹ i niebezpieczn¹ pracê. Szyld zosta³ umocowany do czarnych grubych ³añ-

background image

27

cuchów i okrêcony lin¹. Ten od reklamy sta³ na dachu i dyrygowa³, a jego bracia

ci¹gnêli. Pada³y s³owa zachêty, przekleñstwa i wskazówki.

Nie da siê ukryæ, ¿e taka praca dobrze wp³ywa na miêœnie.

– Teraz z twojej strony, Cam. Jeszcze ze dwa centymetry. A niech to szlag

trafi. – Phillip potkn¹³ siê i omal nie spad³ z dachu. A¿ wstrzyma³a oddech z wra-

¿enia.

Utrzyma³ jednak równowagê, pochwyci³ ³añcuch. Widzia³a, jak usi³uje za-

czepiæ ciê¿kie ogniwo do grubego haka, dostrzeg³a te¿, ¿e porusza ustami, lecz

nie dos³ysza³a, co mówi.

– Zaczepi³em. Teraz tylko nie huœtaj – zawo³a³, staj¹c na nogi, by przejœæ na

drugi koniec dachu. S³oñce pada³o na jego w³osy, rozœwietla³o jego skórê. Przy³a-

pa³a siê na tym, ¿e wlepia w niego oczy. Pomyœla³a, ¿e ma przed sob¹ pierwszo-

rzêdny okaz nieskazitelnej mêskiej urody.

A potem znowu le¿a³ na brzuchu i balansowa³ na krawêdzi dachu, chwytaj¹c

³añcuch, ci¹gn¹c go w górê. I kln¹c przy tym siarczyœcie. Kiedy ponownie wsta³,

mia³ z przodu rozdart¹ koszulê. Pewnie musia³a siê zaczepiæ o coœ na dachu.

– Dopiero co kupi³em tê szmatê.

– By³a naprawdê przeœliczna, jak wszystko, co masz – zawo³a³ z do³u Cam.

– Poca³uj mnie gdzieœ – odpar³ Phillip i œci¹gn¹³ koszulê, by wytrzeæ ni¹ pot

z twarzy.

Pomyœla³a, ¿e jest ca³kiem niczego sobie. Pewnie nie mo¿e siê opêdziæ od

kobiet.

Wepchn¹³ do tylnej kieszeni zniszczon¹ koszulê i zacz¹³ schodziæ po drabi-

nie. I wtedy j¹ dostrzeg³. Nie widzia³a z tej odleg³oœci jego oczu, lecz mog³aby

przysi¹c, ¿e na ni¹ patrzy – to nag³e zawahanie siê, przechylenie g³owy. Dostrze-

ga kobietê, przygl¹da siê jej, ocenia, podejmuje decyzjê.

Wyda³a mu siê ca³kiem niez³a. Mia³ nadziejê, ¿e przyjrzy siê jej z bliska.

– Mamy towarzystwo – mrukn¹³ Phillip, a Cam spojrza³ przez ramiê.

– Bardzo ³adna.

– Jest tutaj od dziesiêciu minut. – Ethan otar³ rêce o spodnie. – Obserwuje

przedstawienie.

Phillip zszed³ z drabiny, odwróci³ siê i uœmiechn¹³.

– No wiêc – zawo³a³ do niej – jak to wygl¹da?

Pomyœla³a, ¿e przedstawienie siê zaczyna. Podesz³a bli¿ej.

– Robi wra¿enie. Mam nadziejê, ¿e nie przeszkadza wam widownia. Nie

mog³am siê oprzeæ.

– Ani trochê. To wielki dzieñ dla Quinnów. – Wyci¹gn¹³ rêkê. – Jestem Phillip.

– A ja Sybill. Budujecie ³odzie?

– Tak jest napisane na szyldzie.

– Fascynuj¹ce. W³aœnie tu przyjecha³am. Nie spodziewa³am siê, ¿e natknê siê

na budowniczych ³odzi. Jakiego rodzaju jednostki budujecie?

– Prawdziwe statki.

– Naprawdê? – Z uœmiechem zwróci³a siê w kierunku jego braci. – A to pañ-

scy wspólnicy?

background image

28

– Jestem Cam. – Przedstawi³ siê jeden z nich. – A to mój brat Ethan.

– Mi³o was poznaæ. Cameron – odczyta³a, spogl¹daj¹c na szyld, – Ethan,

Phillip. – Czu³a szybkie bicie serca, ale zachowa³a uprzejmy uœmiech. – A gdzie

Seth?

– W szkole – odpowiedzia³ Phillip.

– W college’u?

– W podstawówce. Ma dziesiêæ lat.

– Rozumiem. – Dostrzeg³a blizny na jego piersi. Stare i po³yskuj¹ce, bardzo

blisko serca. – Wasz szyld robi wra¿enie. Boats By Quinn. Z radoœci¹ zajrza³a-

bym któregoœ dnia, ¿eby zobaczyæ pana i pañskich braci przy pracy.

– Zapraszamy. W ka¿dej chwili. Na d³ugo przyjecha³a pani do St Chris?

– To zale¿y. Mi³o mi by³o was poznaæ. – Postanowi³a siê wycofaæ. Zasch³o

jej w gardle, serce bi³o nierówno. – Powodzenia w pracy.

– Proszê wpaœæ jutro – zawo³a³ Phillip, kiedy siê oddala³a. – Zastanie pani

wszystkich czterech Quinnów naraz.

Rzuci³a spojrzenie przez ramiê, w nadziei, ¿e nie wyra¿a nic poza weso³ym

zainteresowaniem.

– Mo¿e przyjdê.

„Seth – pomyœla³a, pilnuj¹c siê teraz, by nie okazaæ najmniejszej emocji. –

Oto uchylono przed ni¹ furtkê, dziêki czemu ju¿ jutro bêdzie mog³a zobaczyæ

Setha”.

– Muszê przyznaæ, ¿e ta kobieta potrafi siê porusza栖 rzek³ Cam.

– Tak, to prawda. – Phillip wetkn¹³ rêce w kieszenie spodni i tak¿e napawa³

siê jej widokiem. Szczup³e biodra i smuk³e nogi w powiewnych spodniach w ko-

lorze kukurydzy, obcis³a cytrynowa bluzeczka podkreœlaj¹ca taliê. Lœni¹ce w³osy

opadaj¹ce na ramiona.

Twarz równie¿ mia³a atrakcyjn¹. Klasycznie owaln¹, o brzoskwiniowej ce-

rze, z ruchliwymi, kszta³tnymi wargami delikatnie muœniêtymi ró¿em. Ciemne,

seksowne brwi o ³adnym wykroju. Nie dostrzeg³ tylko oczu, które przys³oni³a

modnymi okularami przeciws³onecznymi w drucianej oprawie. Mog¹ byæ ciem-

ne, pasuj¹ce do w³osów, albo te¿ jasne dla pe³nego kontrastu. Korzystnym uzu-

pe³nieniem ca³oœci by³ jej miêkki, kontraltowy g³os.

– D³ugo zamierzacie tak sterczeæ i gapiæ siê w babski ty³ek? – zniecierpliwi³

siê Ethan.

– Tak jakbyœ sam nie zerka³! – warkn¹³ Cam.

– Zerkn¹³em raz i wystarczy. Nie macie nic lepszego do roboty?

– Jeszcze chwileczkꠖ mrukn¹³ Phillip, uœmiechaj¹c siê do siebie, kiedy skrê-

ci³a  za  róg  i zniknê³a.  –  Sybill.  Mam  nadziejê,  ¿e  pobêdzie  jeszcze  trochê

w St Chris.

Nie wiedzia³a jak d³ugo zostanie. Sama dysponowa³a swoim czasem. Mog³a

pracowaæ w dowolnym miejscu i chwilowo wybra³a to nadmorskie miasteczko na

Wschodnim Wybrze¿u w po³udniowej czêœci stanu Maryland. Prawie ca³e ¿ycie

background image

29

spêdzi³a w du¿ych miastach, bo taka by³a wola jej rodziców, a póŸniej poniewa¿

sama tak chcia³a.

Nowy Jork, Boston, Chicago, Londyn, Mediolan. Lubi³a miejski krajobraz

i rozumia³a mieszkañców miast. Albowiem doktor Sybill Griffin zrobi³a karierê

badaj¹c ¿ycie wielkich aglomeracji. Po drodze zrobi³a dyplomy z antropologii,

socjologii i psychologii. Cztery lata na Harvardzie, asystentura w Oksfordzie,

wreszcie doktorat w Instytucie Smithoniañskim.

Odnios³a sukces na niwie akademickiej, a teraz, pó³ roku przed trzydziestymi

urodzinami, mog³a pisaæ na wybrane przez siebie tematy. W³aœnie o tym zawsze

marzy³a.

Jej pierwsza ksi¹¿ka, Krajobraz miejski, zosta³a dobrze przyjêta, spotka³a siê

z uznaniem krytyki, ale nie przynios³a du¿ego dochodu. Za to jej druga ksi¹¿ka,

Bliscy nieznajomi, znalaz³a siê na krajowej liœcie bestsellerów, porywaj¹c j¹ w wir

autorskich objazdów, odczytów, telewizyjnych talk show. Teraz, kiedy kana³ PBS

przygotowywa³ cykl dokumentalnych filmów opartych na jej obserwacjach i teo-

rii miejskiego ¿ycia i obyczajów, by³a nie tylko zabezpieczona materialnie, ale

ca³kiem niezale¿na.

Tym razem mia³a zamiar napisaæ o tradycjach i mechanizmach rz¹dz¹cych

ma³ymi miasteczkami. Pocz¹tkowo traktowa³a to jedynie jako pretekst, by odbyæ

podró¿ do St Christopher i zaj¹æ siê w³asn¹ spraw¹.

PóŸniej uzna³a jednak, ¿e mo¿e to byæ ca³kiem interesuj¹ca praca. Przecie¿

jest doœwiadczonym obserwatorem i potrafi wyci¹gaæ wnioski.

Spaceruj¹c po niedu¿ym ³adnym apartamencie hotelowym, stwierdzi³a, ¿e

praca zapewni jej spokój ducha.

Dziêki sprzyjaj¹cym okolicznoœciom dotar³a od razu do obiektu swych zain-

teresowañ.

Wysz³a na niewielk¹ p³ytê, któr¹ hotel nazywa³ dumnie tarasem. Mia³a st¹d

wspania³y widok na zatokê Chesapeake, mog³a st¹d tak¿e obserwowaæ interesu-

j¹ce migawki z ¿ycia nabrze¿a. Widzia³a kutry przybijaj¹ce do portu i wy³adowu-

j¹ce pojemniki b³êkitnych krabów, z których s³ynê³a okolica. Widzia³a zbieraczy

krabów przy pracy, kr¹¿¹ce mewy, przelot bia³ych czapli, ale nie mia³a jeszcze

okazji, by siê pow³óczyæ i pozagl¹daæ do ma³ych sklepików.

Nie przyjecha³a do St Chris kupowaæ pami¹tek.

Mo¿e powinna przyci¹gn¹æ stó³ do okna i tutaj pracowaæ? Kiedy wiatr wieje

prosto od morza, docieraj¹ do niej strzêpy rozmów, s³yszy miejscowy dialekt,

œpiewniejszy ni¿ jêzyk ulic Nowego Jorku, gdzie mieszka³a w ostatnich latach.

Mo¿e powinna posiedzieæ w któreœ s³oneczne popo³udnie na jednej z ma³ych

¿eliwnych ³awek, których jest pe³no na nabrze¿u, i poobserwowaæ ten œwiatek,

ukszta³towany przez wodê, ryby i ludzki wysi³ek.

Przyjrzeæ siê, jak ta ma³a wspólnota utrzymuj¹ca siê z morza i turystów, od-

dzia³uje na siebie wzajemnie. Jakie s¹ jej tradycje, nawyki i wzorce. Sposoby

ubierania siê, poruszania, mówienia. Rzadko siê zdarza, ¿eby ludzie uœwiadamia-

li sobie, do jakiego stopnia okreœlone miejsce wp³ywa na ich zachowanie.

Regu³y. Obowi¹zuj¹ wszêdzie. Wierzy³a w nie bezgranicznie.

background image

30

A jakimi regu³ami kieruj¹ siê w ¿yciu Quinnowie? Jaki rodzaj spoiwa skonso-

lidowa³ ich rodzinê? Oczywiœcie mog¹ mieæ swoje w³asne kodeksy, w³asne sposo-

by porozumiewania siê, w³asn¹ hierarchiê wartoœci, w³asny standard nagród i kar.

A jak to wszystko ma siê do Setha?

Przekonanie siê o tym w dyskretny sposób by³o jej g³ównym zadaniem.

Quinnowie nie powinni wiedzieæ, kim jest, podejrzewaæ j¹ o pokrewieñstwo.

Dla obu stron bêdzie lepiej, jeœli pozostanie to tajemnic¹. Mogliby przecie¿ pró-

bowaæ udaremniæ jej kontakt z Sethem. Ch³opiec przebywa ju¿ z nimi od miesiê-

cy. Nie wiadomo, co mu naopowiadali i jak¹ historiê mog¹ wymyœliæ w razie po-

trzeby.

Musi poobserwowaæ i wszystko zbadaæ. Dopiero wtedy bêdzie mog³a wkro-

czyæ do akcji. Nie nale¿y obci¹¿aæ siê win¹ ani siê spieszyæ.

Jak œmiesznie ³atwo uda³o siê jej poznaæ Quinnów. Wystarczy³o tylko po-

dejœæ do tego wielkiego ceglanego budynku i zainteresowaæ siê ich prac¹.

Na przystawkê weŸmie Phillipa Quinna. Zaprezentowa³ ca³y wachlarz zacho-

wañ charakterystycznych dla wczesnej fazy zainteresowania. Nietrudno bêdzie to

wykorzystaæ. Poniewa¿ spêdzi w St Christ tylko kilka dni, nie ma obawy, ¿eby

zdawkowy flirt przybra³ powa¿niejsz¹ formê.

Musi na w³asne oczy zobaczyæ, gdzie i jak mieszka Seth, kto siê nim opiekuje.

Czy jest szczêœliwy?

Gloria powiedzia³a, ¿e ukradli jej syna. ¯e u¿yli swych wp³ywów i pieniêdzy,

¿eby go uprowadziæ.

Ale Gloria jest k³amczuch¹. Sybill zacisnê³a powieki, usi³uj¹c zachowaæ spo-

kój, obiektywizm. Tak, Gloria jest k³amczuch¹, ale jest tak¿e matk¹ Setha.

Podesz³a do biurka i otworzy³a albumik, z którego wyjê³a fotografiê. Uœmie-

cha³ siê z niej ch³opczyk o jasnych jak s³oma w³osach i bystrych niebieskich oczach.

Uœmiecha³ siê do niej. Sama zrobi³a to zdjêcie za pierwszym i jedynym razem,

kiedy widzia³a Setha.

Musia³ mieæ wtedy cztery lata. Phillip powiedzia³, ¿e teraz ma dziesiêæ, a od

czasu, kiedy Gloria pojawi³a siê w jej nowojorskim mieszkaniu, ci¹gn¹c za sob¹

Setha, up³ynê³o szeœæ lat.

Oczywiœcie by³a zrozpaczona. Sp³ukana, wœciek³a, zabeczana. Nie by³o wy-

boru, musia³a j¹ przyj¹æ, nie mog³a zrobi栜wiñstwa dziecku, które wpatrywa³o

siê w ni¹ wielkimi, przestraszonymi oczami. Nigdy nie mia³a do czynienia z dzieæ-

mi. Mo¿e w³aœnie dlatego tak szybko i tak bardzo pokocha³a Setha.

A kiedy trzy tygodnie póŸniej wróci³a do domu i nie zasta³a ich – odeszli

z ca³¹ gotówk¹, jak¹ mia³a w domu, z jej bi¿uteri¹ i cenn¹ kolekcj¹ chiñskiej por-

celany– by³a zdruzgotana.

Powtarza³a sobie teraz, ¿e nale¿a³o siê tego spodziewaæ. Typowe zachowanie

Glorii. Wierzy³a jednak – chcia³a wierzy栖 ¿e w koñcu siê z ni¹ skontaktuj¹,

poniewa¿ dziecko to jednak powa¿na sprawa. ¯e bêdzie mog³a pomóc.

Tym razem bêdzie ostro¿niejsza, nie da siê ponieœæ emocjom. Wiedzia³a, ¿e

w opowieœci Glorii zawarte by³o jakieœ ziarno prawdy. Niemniej jednak, zanim

podejmie jakieœ kroki, musi sobie wyrobiæ w³asn¹ opiniê.

background image

31

Przedtem jednak chcia³a zobaczyæ swojego siostrzeñca.

Usiad³a przy laptopie i zaczê³a spisywaæ swoje pierwsze uwagi:

„Wydaje siê, ¿e braci Quinn ³¹czy typowo mêski wzorzec relacji. Na podsta-

wie pierwszej obserwacji mogê wnioskowaæ, ¿e stanowi¹ zgrany zespó³ roboczy.

Trzeba bêdzie dodatkowych badañ, by okreœliæ, jak¹ rolê ka¿dy z nich spe³nia

w tym partnerskim biznesie, a tak¿e w uk³adach rodzinnych.

Zarówno Cameron i Ethan Quinn s¹ œwie¿o upieczonymi ma³¿onkami. Trze-

ba siê koniecznie spotkaæ z ich ¿onami, ¿eby zrozumieæ mechanizmy panuj¹ce

w tej rodzinie. Logicznie rzecz bior¹c, jedna z nich powinna im matkowaæ. Po-

niewa¿ Anna Spinelli Quinn, ¿ona Camerona, pracuje na pe³nym etacie, zapewne

rolê tê pe³ni Grace Monroe. Jako ¿e nie nale¿y generalizowaæ podobnych stwier-

dzeñ, trzeba je bêdzie zweryfikowaæ przeprowadzaj¹c odrêbne obserwacje.

Uwa¿am za wymowny fakt, i¿ na szyldzie Quinnów, który zosta³ dzisiaj za-

wieszony, figuruje imiê Setha, tak¿e jako Quinna. Nie potrafiê powiedzieæ, czy

pominiêcie jego prawdziwego nazwiska ma przynieœæ korzyœæ im czy jemu.

Ch³opiec na pewno zdaje sobie sprawê z faktu, ¿e Quinnowie staraj¹ siê o przy-

znanie im opieki prawnej nad nim. Nie potrafiê na razie stwierdziæ czy otrzyma³

któryœ z listów napisanych do niego przez Gloriê, czy te¿ Quinnowie ukryli je

przed nim. Chocia¿ wspó³czujê jej, bo znalaz³a siê w trudnej sytuacji i desperac-

ko pragnie odzyskaæ ch³opca, uwa¿am, ¿e bêdzie lepiej dla dobra sprawy, jeœli

pozostanie nieœwiadoma mojej obecnoœci tutaj. Gdy tylko udokumentujê wyniki

moich badañ, skontaktujê siê z ni¹. Dla rozprawy, która mo¿e odbêdzie siê w przy-

sz³oœci, cenniejsze bêd¹ potwierdzone fakty, ni¿ zwyk³e emocje.

Mam nadziejê, ¿e adwokat, którego zaanga¿owa³a Gloria, skontaktuje siê

wkrótce z Quinnami i nada sprawie w³aœciwy bieg.

Jeœli chodzi o mnie, mam nadziejê, ¿e spotkam siê jutro z Sethem i wyrobiê

sobie jakiœ pogl¹d na sytuacjê. Warto by siê dowiedzieæ, co ch³opiec wie na temat

swojego pochodzenia. Poniewa¿ o ca³ej sprawie zosta³am poinformowana nie-

dawno, nie znam jeszcze wszystkich faktów.

Wkrótce siê przekonamy, czy ma³e miasteczka rzeczywiœcie s¹ takie plotkar-

skie. Dopóki nie zostanê zdemaskowana, zamierzam zebraæ jak najwiêcej infor-

macji na temat profesora Raymonda Quinna”.

background image

32

3

T

ypowym punktem zbornym towarzyskich spotkañ i dzielenia siê nowinkami

– czy to bêdzie niedu¿e miasteczko, czy wielkie miasto – jest miejscowy bar.

A jeœli s¹ w nim mosiê¿ne ozdoby i doniczki z paprociami, orzeszki ziem-

ne i cynowe popielniczki, jeœli przygrywa radosna muzyka country lub chwytaj¹-

cy za serce rock, mo¿na byæ pewnym, ¿e da siê tu zebraæ potrzebne informacje.

Bar Snidleysa w St Christopher pasowa³ do tego jak ula³. Wystrój z ciemnego

drewna, wyblak³e plakaty z ³odziami. Ha³aœliwa muzyka p³yn¹ca z g³oœników usta-

wionych po bokach niewielkiego podium, na którym czterech m³odzieñców szarpa-

³o co si³ struny gitar i wali³o w bêbny. Nie brakowa³o im entuzjazmu, ale niewiele

mieli talentu.

Trzech mê¿czyzn przy barze ogl¹da³o mecz baseballowy na ma³ym ekranie

telewizora podwieszonego na tylnej œcianie baru. Wydawali siê zadowolenie ob-

serwuj¹c ten cichy balet rzucaj¹cych i wybijaj¹cych zawodników, pij¹c piwo i po-

jadaj¹c garœciami precle.

Na parkiecie panowa³ t³ok. Znajdowa³y siê na nim tylko cztery pary, ale z braku

miejsca tañcz¹cy ci¹gle tr¹cali siê ³okciami i zderzali biodrami.

Kelnerki przystrojone by³y w idiotyczne, zaspokajaj¹ce mêsk¹ fantazjê stroiki,

na które sk³ada³y siê krótkie czarne spódniczki, kuse, obcis³e bluzeczki z dekol-

tem w kszta³cie litery V na plecach, siatkowe poñczochy o oczkach jak w sieci

rybackiej i buty na obcasach jak sztylety.

Wsunê³a siê za rozchwierutany stolik, byle dalej od rycz¹cych g³oœników.

Nie przeszkadza³ jej dym i ha³as, lepka pod³oga i podryguj¹cy stolik. Najwa¿-

niejsze, ¿e wybrane przez ni¹ miejsce stanowi³o dobry punkt obserwacyjny.

Musia³a za wszelk¹ cenê wyrwaæ siê na kilka godzin z hotelowego pokoju.

Teraz, kiedy usadowi³a siê twarz¹ do sali, zamówi sobie kieliszek wina i odda siê

obserwowaniu tubylców. Podesz³a do niej kelnerka – niska brunetka o godnym

pozazdroszczenia biuœcie i weso³ym uœmiechu.

– Dzieñ dobry. Co mogê podaæ?

– Kieliszek chardonnaya i trochê lodu.

background image

33

– Ju¿ siê robi. – Postawi³a na stole czarn¹ plastikow¹ miseczkê z preclami

i skierowa³a siê w stronê baru, by z³o¿yæ zamówienie.

Sybill zastanawia³a siê, czy nie jest to przypadkiem ¿ona Ethana. Grace Quinn,

wed³ug jej informacji, pracowa³a w tym barze. Nie zauwa¿y³a jednak obr¹czki na

palcu niskiej brunetki, a przecie¿ œwie¿o upieczona mê¿atka powinna j¹ raczej nosiæ.

A ta druga kelnerka? By³a to mocno zbudowana, zaaferowana blondynka. Na

swój sposób atrakcyjna. Ale i na niej nie widaæ by³o ¿adnych oznak mówi¹cych

o œwie¿ym zam¹¿pójœciu, zaœ sposób, w jaki nachyla³a siê nad stolikiem docenia-

j¹cego jej wdziêki klienta, by daæ mu pe³ny wgl¹d w wyciêcie swych pe³nych

piersi, dowodzi³ czegoœ wrêcz przeciwnego.

Sybill z kwaœn¹ min¹ skubnê³a precel. Jeœli to ma byæ Grace Quinn, nale¿y j¹

bezzw³ocznie skreœliæ z roli matki.

Poniewa¿ trzej mê¿czyŸni przy telewizorze zaczêli wrzeszczeæ, wznosz¹c

radosne okrzyki na czeœæ kogoœ o imieniu Eddie, Sybill stwierdzi³a, ¿e coœ musia-

³o siê wydarzyæ na boisku.

Z przyzwyczajenia wyjê³a notatnik i zaczê³a spisywaæ swoje obserwacje.

Tak¹ j¹ ujrza³ Phillip, gdy wszed³ do œrodka. Uœmiecha³a siê do siebie, gdy

coœ zapisywa³a. Pomyœla³, ¿e wygl¹da na bardzo opanowan¹ i odizolowan¹. Jak-

by tkwi³a za cienk¹ szyb¹ z widokiem w jedn¹ stronê.

Œci¹gniête do ty³u w³osy, uczesane w koñski ogon, pozostawia³y jej twarz bez

oprawy. Z jej uszu zwisa³y z³ote klipsy usiane jednobarwnymi kamieniami. Obser-

wowa³, jak odk³ada pióro, by œci¹gn¹æ z siebie jasno¿ó³ty zamszowy ¿akiet.

Przyszed³ tutaj, poniewa¿ w domu nie móg³ sobie znaleŸæ miejsca. Stwier-

dzi³ teraz, ¿e w³aœnie jej mu brakowa³o.

– Sybill, jeœli mnie wzrok nie myli. – Kiedy podnios³a wzrok, dostrzeg³ w nim

krótki b³ysk zaskoczenia. Zauwa¿y³, ¿e ma jasne oczy, czyste jak woda jeziora.

– Zgadza siê. – Zamknê³a notes i uœmiechnê³a siê. – Phillip, ten od Boats By Quinn.

– Jest pani sama?

– Tak … chyba ¿e pan siê przysi¹dzie.

– Z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹. – Wzi¹³ krzes³o, zerkaj¹c w kierunku jej no-

tatnika. – Nie przeszkadzam?

– Sk¹d¿e. – Uœmiechnê³a siê do kelnerki, która przynios³a jej wino.

– Czeœæ Phil, chcesz piwa z beczki? – zapyta³a kelnerka.

– Marsha, czy¿byœ czyta³a w moich myœlach?

„Marsha – pomyœla³a Sybill. – To eliminuje ¿waw¹ brunetkê”.

– Nie czêsto s³yszy siê tak¹ muzykê.

– Tutejsza muzyka zawsze by³a do niczego. – Uœmiechn¹³ siê rozbawiony. –

To ju¿ nale¿y do tradycji.

– A wiêc za tradycjê. – Podnios³a kieliszek, upi³a ³yczek, po czym siêgnê³a po lód.

– Jak pani ocenia to wino?

– No có¿, jest … niezbyt smaczne. – Wypi³a jeszcze ³yk. – Po prostu jest do

niczego.

– To równie¿ nale¿y do chlubnej tradycji tego lokalu. Maj¹ za to doskona³e

piwo z beczki.

3 – Spokojna przystañ

background image

34

– Nie omieszkam zapamiêtaæ. Skoro tak dobrze zna pan miejscowe tradycje,

nale¿y przypuszczaæ, ¿e spêdzi³ pan tu jakiœ czas.

– Tak. – Obserwowa³ j¹ przez zmru¿one powieki, jakby czegoœ szuka³ w pa-

miêci. – Znam pani¹.

Poczu³a, jak serce podchodzi jej nagle do gard³a. By zyskaæ na czasie, pod-

nios³a znowu kieliszek.

– Nie s¹dzꠖ powiedzia³a opanowanym g³osem.

– A jednak znam pani¹. Pani twarz coœ mi przypomina. Nie zorientowa³em

siê wczeœniej, poniewa¿ by³a pani w okularach. – Wyci¹gn¹³ rêkê, uj¹³ jej pod-

bródek i przechyli³ na bok jej g³owê. – Szczególnie teraz jest to widoczne.

Opuszki jego palców by³y odrobinê za szorstkie, a gest zbyt poufa³y i sta-

nowczy. Teraz ju¿ wiedzia³a, ¿e ma przed sob¹ mê¿czyznê przyzwyczajonego do

dotykania kobiet. Tylko, ¿e ona nie by³a z tym oswojona.

W obronnym odruchu unios³a brwi.

– Mo¿na by to uznaæ za zaczepkê, niezbyt zreszt¹ oryginaln¹.

– Nie uciekam siê do zaczepek – powiedzia³ pó³g³osem, wpatruj¹c siê w jej

twarz. – Poza szczególnie oryginalnymi. Mam pamiêæ do twarzy i ju¿ gdzieœ pa-

ni¹ widzia³em. Te jasne inteligentne oczy, lekko ironiczny uœmiech. Sybill … –

Nagle uœmiechn¹³ siê z ulg¹. – Griffin. Doktor Sybill Griffin. Bliscy nieznajomi.

Odetchnê³a. Jeszcze nie przywyk³a do tego, ¿e j¹ rozpoznawano. A wiêc nie

chodzi³o tu o jej zwi¹zek z Sethem DeLauterem.

– NieŸle – powiedzia³a. – A skoro tak, to czy przeczyta³ pan moj¹ ksi¹¿kê,

czy tylko zobaczy³ pan moje zdjêcie na zakurzonej ok³adce?

– Przeczyta³em. Jest fascynuj¹ca. Prawdê mówi¹c, zainteresowa³em siê ni¹ do

tego stopnia, ¿e kupi³em te¿ i pierwsz¹ pani ksi¹¿kê. Tyle, ¿e jeszcze jej nie prze-

czyta³em.

– Pochlebia mi pan.

– Dobrze pani pisze. Dziêkujê, Marsha – doda³, kiedy kelnerka postawi³a

przed nim piwo.

– Wo³aj, gdybyœ czegoœ potrzebowa³. – Marsha mrugnê³a okiem. – Krzycz

g³oœno, bo orkiestra postanowi³a dziœ daæ z siebie wszystko.

¯eby ³atwiej by³o rozmawiaæ, przysun¹³ bli¿ej krzes³o i pochyli³ siê ku Sy-

bill. Poczu³ jej subtelny zapach.

– Proszê mi powiedzieæ, pani doktor, co sprowadza tak s³awn¹ mieszkankê

wielkiego miasta do niepozornej nadmorskiej mieœciny, takiej jak St Chris?

– Prowadzê badania. Nad wzorcami zachowañ i … tradycjami – doda³a, uno-

sz¹c kieliszek. – Za ma³e miasteczka i wiejskie spo³ecznoœci.

– A wiêc kompletna zmiana kierunku.

– Badania socjologiczne i kulturowe nie powinny siê ograniczaæ do du¿ych miast.

– Robi pani notatki?

– Trochê. Miejscowa tawerna. Stali bywalcy. Trzech kibiców przy telewizorze,

nie zwracaj¹cych uwagi na brak dŸwiêku, ani te¿ na to, co dzieje siê wokó³ nich. Mogli

pozostaæ w domu, w wygodnych fotelach, woleli jednak wspólnie uczestniczyæ w tym

wydarzeniu. Dziêki temu maj¹ towarzyszy, z którymi mog¹ siê sprzeczaæ lub zgadzaæ.

background image

35

S³ucha³ jej z przyjemnoœci¹, gdy¿ mówi³a to tak, jakby prowadzi³a wyk³ad dla

studentów.

– Dru¿yna Orioles ma tu wielu fanów.

– Mecz jest tylko bodŸcem. Wzorzec postêpowania nie zmieni siê ani na jotê,

bez wzglêdu na to czy bêdzie to futbol, czy koszykówka. – Wzruszy³a ramionami. –

Typowy osobnik p³ci mêskiej czerpie ze sportu wiêcej radoœci, gdy ogl¹da go w to-

warzystwie co najmniej jednego podobnie myœl¹cego towarzysza tej samej p³ci.

Wystarczy spojrzeæ na reklamy! Skierowane s¹ przede wszystkim do mêskiego od-

biorcy. Na przyk³ad piwo – powiedzia³a, tr¹caj¹c palcem kieliszek. – Na ekranie

czêsto pokazuje siê grupê atrakcyjnych mê¿czyzn, dziel¹cych pewne wspólne do-

œwiadczenie. Cz³owiek kupuje tê markê piwa, poniewa¿ zosta³ tak zaprogramowa-

ny i wierzy, ¿e umocni to jego pozycjê w grupie równych mu ludzi.

Poniewa¿ uœmiecha³ siê szeroko, unios³a wysoko brwi.

– Pan siê ze mn¹ nie zgadza?

– Nic podobnego! Pracujê w reklamie, a to, co pani mówi, trafia w samo sedno.

– W reklamie? – Stara³a siê nie mieæ poczucia winy z powodu udawanego

zdziwienia. – Nie s¹dzi³am, ¿e mo¿e byæ potrzebna w tej mieœcinie.

– Pracujê w Baltimore. Przyje¿d¿am tutaj obecnie na weekendy. Taka ro-

dzinna sprawa. D³uga historia.

– Mo¿e mog³abym j¹ us³yszeæ.

– PóŸniej. – W tych niemal przezroczystych niebieskich oczach obramowa-

nych d³ugimi, czarnymi jak atrament rzêsami by³o coœ, co go fascynowa³o. – Co

pani jeszcze dostrzeg³a?

– No c󿠅 – stwierdzi³a, ¿e nieŸle to robi. Po mistrzowsku. Potrafi patrzeæ

na kobietê, jak gdyby stanowi³a w danej chwili najcenniejsz¹, najwa¿niejsz¹ rzecz

na œwiecie. – Widzi pan tê drug¹ kelnerkê?

Phillip rozejrza³ siê wokó³, dojrza³ frywolne rozciêcie spódnicy, rozchylaj¹-

ce siê, gdy dziewczyna podchodzi³a do baru.

– Trudno jej nie zauwa¿yæ.

– Tak. Zaspokaja pewne prymitywne i typowo mêskie potrzeby fantazjowa-

nia. Ale chodzi mi o jej osobowoœæ, nie o stronê fizyczn¹.

– Rozumiem. No i co pani widzi?

– Pracuje sprawnie, ale liczy minuty do zamkniêcia lokalu. Wie jak zdobyæ

wiêksze napiwki i odpowiednio siê zachowuje. Kompletnie ignoruje stolik, przy

którym siedz¹ uczniowie college’u. Nie dorzuc¹ wiele do rachunku. Podobn¹ tech-

nikê zarobienia na ¿ycie stosuje doœwiadczona i cyniczna kelnerka w nowojorskim

barze.

– To Linda Brewster – rzek³ Phillip. – Niedawno siê rozwiod³a, rozgl¹da siê

za nowym, bardziej udanym mê¿em. Jej rodzina ma pizzeriê, kelneruje ju¿ od lat

i nie leci a¿ tak bardzo na napiwki. Zatañczy pani?

– Co takiego? – A wiêc to nie jest Grace. – Nie dos³ysza³am.

– Orkiestra gra znacznie spokojniej. Zatañczy pani ze mn¹?

– Chêtnie. – Pozwoli³a mu wzi¹æ siê za rêkê i poprowadziæ miêdzy stolikami na

parkiet.

background image

36

– Zdaje siê, ¿e to mia³a byæ melodia z ok³adki p³yty „Angie” – powiedzia³

pó³g³osem Phillip.

– Gdyby Mick i jego ch³opaki us³yszeli, co z ni¹ wyprawiaj¹, bez zmru¿enia

oka po³o¿yliby trupem ca³¹ orkiestrê.

– Lubi pani Stonesów?

– Dlaczego mia³abym nie lubiæ? – Poniewa¿ nie pozostawa³o im nic innego,

jak ko³ysaæ siê w miejscu w t³umie, odchyli³a g³owê i popatrzy³a na niego. Bli-

skoœæ jego twarzy i to, ¿e go dotyka³a, nie sprawia³o jej przykroœci. – Prosty rock

and roll, ¿adnych zbêdnych ozdóbek, ¿adnego kantu. Sam seks.

– Lubi pani seks?

Nie mog³a opanowa栜miechu.

– Dlaczego mia³abym nie lubiæ? A poniewa¿ przejrza³am pañsk¹ intencjê,

odpowiem, ¿e nie planujê go na dzisiejszy wieczór.

– Zawsze istnieje jutro.

– Z pewnoœci¹. – Zastanowi³a siê, czy go nie poca³owaæ albo pozwoliæ, ¿eby

on j¹ poca³owa³. Potraktowaæ to jako rozrywkowy aspekt eksperymentu. Zamiast

tego odwróci³a g³owê, by ukryæ rumieniec na twarzy. By³ zdecydowanie zbyt atrak-

cyjny. Taki impulsywny, nierozwa¿ny odruch móg³by siê okazaæ zbyt ryzykowny.

– Chcia³bym pani¹ zaprosiæ jutro na kolacjê. – Wprawnym ruchem przesun¹³

d³oñ wzd³u¿ jej krêgos³upa, najpierw do góry, nastêpnie w stronê talii. – Znam

bardzo przyjemny lokal. Z fantastycznym widokiem na zatokê, najlepszymi owo-

cami morza na wybrze¿u. Bêdziemy mogli sobie spokojnie porozmawiaæ, a pani

opowie mi historiê swojego ¿ycia.

Musn¹³ wargami jej ucho, co przyprawi³o j¹ o nag³e dr¿enie, które poczu³a

a¿ w stopach. Nale¿a³o byæ przygotowan¹ na to, ¿e cz³owiek o jego wygl¹dzie

zna siê dobrze na seksualnych gierkach.

– Zastanowiê siê nad tym – powiedzia³a pó³g³osem i, by nie zostaæ mu d³u¿-

n¹, musnê³a koniuszkami palców ty³ jego szyi. – Dam panu znaæ.

Kiedy skoñczy³a siê grana melodia i orkiestra huknê³a na ca³y regulator po-

wiedzia³a:

– Muszê ju¿ iœæ.

– Co? – Pochyli³ siê ku niej, by lepiej s³yszeæ.

– Muszê ju¿ iœæ. Dziêkujê za taniec.

– Odprowadzê pani¹.

Kiedy wrócili do stolika, zebra³a swoje rzeczy, a on siêgn¹³ po pieni¹dze. Na

dworze odetchnê³a ch³odnym powietrzem i rozeœmia³a siê.

– Uff, ale doœwiadczenie! Dziêkujê za pomoc.

– Jestem do dyspozycji. Jeszcze jest zupe³nie wczesna pora – doda³, ujmuj¹c

jej rêkê.

– Dla mnie jest póŸno. – Wyjê³a samochodowe kluczyki.

– Proszê przyjœæ jutro do naszej stoczni. Oprowadzê pani¹.

– Chêtnie. Dobranoc, Phillipie.

– Dobranoc, Sybill. – Bez chwili wahania podniós³ jej rêkê i z³o¿y³ na niej

poca³unek. – Cieszê siê, ¿e trafi³a pani do St Chris.

background image

37

– Ja równie¿.

Wsiad³a do samochodu, koncentruj¹c siê z ulg¹ na w³¹czaniu œwiate³, zwalnia-

niu hamulca rêcznego, uruchamianiu silnika. Nie mia³a w tym wprawy, przez ca³e

¿ycie korzystaj¹c z publicznych œrodków transportu i us³ug znajomych kierowców.

Skupi³a siê na wrzuceniu wstecznego biegu, na ruszeniu i wyjechaniu na dro-

gê. Postanowi³a nie myœleæ o tym poca³unku, który z³o¿y³ na jej d³oni.

Nie mog³a siê jednak oprzeæ, by nie obejrzeæ go w lusterku wstecznym.

Phillip doszed³ do wniosku, ¿e nie ma sensu wracaæ do baru. Myœla³ o niej

jad¹c do domu, o jej ³adnie zarysowanych i uniesionych ³ukach brwiowych, kiedy

wypowiada³a swoj¹ opiniê. Myœla³ o tym subtelnym i intymnym zapachu perfum,

który informowa³ mê¿czyznê, ¿e gdy siê zbli¿y na tyle blisko, by poczuæ jego

powiew, byæ mo¿e uzyska szansê na bli¿sze poznanie.

Uzna³, ¿e jest idealn¹ kobiet¹, dla której warto poœwiêciæ trochê czasu. Jest

piêkna i bystra, kulturalna i wyrafinowana.

I na tyle seksowna, by poczu³ po¿¹danie.

Lubi³ kobiety i brakowa³o mu rozmów z nimi. Nie znaczy to, ¿e nie lubi³ rozma-

wiaæ z Ann¹ czy Grace. Ale, mówi¹c szczerze, to nie by³o to samo, co rozmowa z ko-

biet¹, przy której mo¿na równie¿ pofantazjowaæ na temat pójœcia z ni¹ do ³ó¿ka.

Ostatnio silnie odczuwa³ brak tej szczególnej aury mêsko–damskich zwi¹z-

ków. Na nic nie mia³ czasu po dziesiêcio- lub dwunastogodzinnym dniu pracy.

Odk¹d w rodzinie pojawi³ siê Seth, jego urozmaicony niegdyœ kalendarz spotkañ

i imprez towarzyskich przedstawia³ siê nader ubogo.

Ca³y  tydzieñ  roboczy  poœwiêca³  swoim  zleceniodawcom  i konsultacjom

z adwokatem. Walka z towarzystwem ubezpieczeniowym o wyp³acenie odszko-

dowañ za œmieræ ojca przybra³a na sile. Decyzja w sprawie przyznania opieki nad

Sethem mia³a zapaœæ w ci¹gu dziewiêædziesiêciu dni. Wymaga³o to dostarczenia,

przejrzenia i napisania góry papierów i wykonania setek telefonów. Bo przecie¿

to on by³ tym „specjalist¹” od szczegó³ów!

Weekendy up³ywa³y na obowi¹zkach domowych, prowadzeniu biznesu i na

wykañczaniu wszystkiego, co nazbiera³o siê w ci¹gu tygodnia.

W tej sytuacji pozostawa³o mu niewiele czasu na mi³e kolacyjki z atrakcyjnymi

kobietami, a pójœcie z kobiet¹ do ³ó¿ka w³aœciwie w ogóle nie wchodzi³o w rachubê.

Uwa¿a³, ¿e st¹d w³aœnie jego nerwowoœæ i humory. Kiedy mê¿czyzna skazany jest

na przymusow¹ wstrzemiêŸliwoœæ p³ciow¹, ma prawo byæ odrobinê przewra¿liwiony.

Gdy zahamowa³ na podjeŸdzie, dom, z wyj¹tkiem snopu œwiat³a przy wej-

œciu, by³ pogr¹¿ony w ciemnoœci. A przecie¿ dopiero jest pó³noc. Gdzie te czasy,

kiedy z braæmi wychodzili na podryw? Co prawda musieli z Camem wyci¹gaæ

Ethana, ale potem dotrzymywa³ im kroku do koñca.

Niewiele by³o pi¹tkowych nocy, które bracia Quinn spêdzili na spaniu.

Teraz Cam jest na górze i przymila siê do swojej ¿ony, a Ethan zamkn¹³ siê

w domku Grace.

Szczêœliwe skurczybyki!

Wiedz¹c, ¿e nie zaœnie, wysiad³ z samochodu i poszed³ za dom, gdzie linia

lasu spotyka siê z lini¹ wody.

background image

38

Okr¹g³y jak pi³ka ksiê¿yc odbywa³ swój nocny rajd po niebie. Rozsiewa³ bia-

³e œwiat³o na ciemnej tafli wody i w gêstym listowiu.

Donoœnie gra³y cykady, a niestrudzona sowa pohukiwa³a jêkliwie z g³êbi lasu.

Mo¿e wola³ dŸwiêki du¿ego miasta, odg³osy ulicy st³umione przez szyby, ale

to miejsce zawsze go poci¹ga³o. Pomimo braku tempa, teatru, muzeów i t³umów

ludzi potrafi³ doceniæ tutejsz¹ ciszê spokój.

Nie mia³ cienia w¹tpliwoœci, ¿e gdyby nie to miejsce, wyl¹dowa³by z powro-

tem w rynsztoku. I zgin¹³by tam niechybnie.

– Zawsze chcia³eœ czegoœ wiêcej.

Przeszy³ go dreszcz, od wnêtrza po czubki palców. Z miejsca, gdzie sta³,

wpatruj¹c siê w œwiat³o ksiê¿yca przeœwituj¹ce zza drzew, widzia³ teraz swojego

ojca. Ojca, którego pochowa³ pó³ roku temu.

– Wypi³em tylko jedno piwo – us³ysza³ swój g³os.

– Nie jesteœ pijany, synu. – Ray post¹pi³ do przodu, a œwiat³o ksiê¿yca deli-

katnie dr¿a³o na jego fantastycznej grzywie srebrnych w³osów i w lœni¹cych nie-

bieskich oczach, w których skrzy³a siê weso³oœæ. – Masz do wyboru – albo za-

czniesz oddychaæ, albo zemdlejesz.

Jednak¿e choæ Phillip odetchn¹³ przeci¹gle, w uszach nie przesta³o mu dzwoniæ.

– Zamierzam usi¹œæ. – Uczyni³ to powoli, jak zgrzybia³y staruszek, moszcz¹c siê bez

poœpiechu na trawie. – Nie wierzê w duchy – powiedzia³ w kierunku wody – ani w rein-

karnacjê, ¿ycie po ¿yciu, nawiedzenia, ani w ¿adn¹ inn¹ formê tego rodzaju zjawisk.

– Zawsze by³eœ najwiêkszym pragmatykiem w rodzinie. Musia³eœ wszystko uj-

rzeæ na w³asne oczy, dotkn¹æ, pow¹chaæ, dopiero wtedy by³eœ w stanie uwierzyæ.

Ray usiad³ obok niego, westchn¹³ z zadowoleniem i wyci¹gn¹³ przed siebie odziane

w wystrzêpione d¿insy d³ugie nogi. Na stopach mia³ znoszone rybackie buty, które

Phillip blisko szeœæ miesiêcy temu osobiœcie w³o¿y³ do pud³a dla Armii Zbawienia.

– No i co – odezwa³ siê weso³o Ray – widzisz mnie, prawda?

– Nie. Mam zaæmienie umys³u, najprawdopodobniej spowodowane wstrze-

miêŸliwoœci¹ p³ciow¹ i przepracowaniem.

– Nie bêdê siê z tob¹ sprzecza³. Zbyt piêkna jest ta noc.

– Jeszcze tego nie zamkn¹³em – powiedzia³ do siebie Phillip. – Jestem wci¹¿

wœciek³y na to w jaki sposób on umar³, tym bardziej, ¿e pozosta³o tyle pytañ bez

odpowiedzi. Typowa projekcja uczuæ.

– Wiedzia³em, ¿e bêdziesz najbardziej upartym os³em z was trzech. Na wszyst-

ko musisz mieæ odpowiedŸ. Wiem równie¿, ¿e masz wiele pytañ. I wiem, ¿e jesteœ

wœciek³y. Masz do tego prawo. Musia³eœ zmieniæ tryb ¿ycia i przej¹æ cudze obo-

wi¹zki. Jednak zrobi³eœ to i jestem ci wdziêczny.

– Nie mam teraz czasu na terapiê. Mam prze³adowany kalendarz.

Ray zaniós³ siꠜmiechem.

– Ch³opcze, nie jesteœ pijany, ani nie zwariowa³eœ. Po prostu jesteœ uparty.

Rusz mózgiem, Phillipie, i rozwa¿ inn¹ mo¿liwoœæ.

Phillip odwróci³ g³owê. To by³a twarz jego ojca, szeroka, pokryta zmarszcz-

kami mimicznymi, pe³na humoru. Te lœni¹ce niebieskie oczy by³y roztañczone,

srebrne w³osy rozwichrzone w nocnym powietrzu.

background image

39

– To niemo¿liwe.

– Kiedy z twoj¹ matk¹ przygarnêliœmy ciebie i twoich braci, niektórzy ludzie

tak¿e mówili, ¿e to niemo¿liwe, ¿e nie potrafimy stworzyæ rodziny, ¿e nam siê nie

uda. I pomylili siê. Gdybyœmy ich pos³uchali, gdybyœmy siê kierowali logik¹, ¿a-

den z was nie by³by tutaj. Ale przeznaczenie i logika maj¹ siê do siebie jak piêœæ

do nosa. I byliœcie nam s¹dzeni.

– W porz¹dku. – Phillip wyrwa³ rêkê z kieszeni, lecz natychmiast cofn¹³ j¹ prze-

ra¿ony. – Jak mia³bym to zrobiæ? Jak mia³bym ciê dotkn¹æ, skoro jesteœ duchem?

– Poniewa¿ musisz to zrobi栖 powiedzia³ Ray i klepn¹³ Phillipa po ramieniu.

– Jestem tutaj, jeszcze przez chwilê.

– Ale po co? – zapyta³ Phillip, czuj¹c, ¿e braknie mu tchu.

– Poniewa¿ nie dokoñczy³em czegoœ. Pozostawi³em tê sprawê na barkach

twoich i twoich braci. Przepraszam, Phillipie.

Phillip stara³ siê przekonaæ siebie, ¿e to przewidzenie. Prawdopodobnie pierw-

sze objawy za³amania nerwowego. Czu³ ciep³e i wilgotne powietrze na twarzy.

Cykady nadal gra³y, nadal pohukiwa³a sowa.

– Usi³uj¹ w nas wmówiæ, ¿e to by³o samobójstwo – wycedzi³. – Towarzystwo

ubezpieczeniowe kwestionuje prawo do odszkodowania.

– Mam nadziejê, ¿e nie wierzysz w te bzdurê. By³em nieostro¿ny, roztargniony.

Mia³em wypadek. – G³os Raya sta³ siê teraz ostry, zniecierpliwiony, zirytowany.

Phillip zna³ ten g³os. – Nie poszed³bym na ³atwiznê. Musia³em myœleæ o ch³opcu.

– Czy Seth jest twoim synem?

– Odpowiem ci tylko, ¿e nale¿y do mnie.

Phillip poczu³ uk³ucie w sercu odwróci³ siê i znowu zacz¹³ siê wpatrywaæ

w wodê.

– Mama jeszcze ¿y³a, kiedy zosta³ poczêty.

– Wiem o tym. Zawsze by³em wierny twojej matce.

– Wiêc w jaki sposób …

– Musisz go zaakceptowaæ, dla jego dobra. Wiem, ¿e dbasz o niego. Robisz

dla niego, co mo¿esz. Musisz zrobiæ jeszcze tylko jeden krok. Musisz go zaak-

ceptowaæ. On potrzebuje ciebie, was wszystkich.

– Nic z³ego go nie spotka – powiedzia³ ponurym g³osem Phillip. – Zajmiemy

siê tym.

– On odmieni twoje ¿ycie, jeœli mu tylko na to pozwolisz.

Phillip zaœmia³ siê krótko.

– Ju¿ to zrobi³.

– To jeszcze nie koniec. Dziêki niemu u³o¿ysz swoje ¿ycie. Nie zamykaj siê

na takie mo¿liwoœci. Nie przejmuj siê za bardzo t¹ ma³¹ wizyt¹. – Ray poklepa³

go po przyjacielsko po kolanie. – Porozmawiaj z braæmi.

– No nie, jeszcze tego brakowa³o, ¿ebym im opowiedzia³, jak to sobie sie-

dzia³em w œrodku nocy i rozmawia³em z … – Obejrza³ siê, ujrza³ tylko œwiat³o

ksiê¿yca na drzewach. Z nikim – dokoñczy³ i znu¿ony wyci¹gn¹³ siê na trawie, by

patrzeæ w ksiê¿yc. – Bo¿e, muszê koniecznie wzi¹æ urlop.

background image

40

4

„Nie wolno mi okazywaæ niepokoju – powtarza³a sobie Sybill. – Ani pojawiæ

siê tam za wczeœnie. Wszystko powinno wygl¹daæ jak najbardziej naturalnie. Mu-

szê byæ odprê¿ona”.

Postanowi³a nie braæ samochodu. Bêdzie lepiej, je¿eli przyjdzie sobie spa-

cerkiem od strony nabrze¿a. A jeœli po³¹czy wizytê w ich stoczni z popo³udnio-

wymi zakupami, bêdzie to wygl¹da³o jeszcze lepiej.

¯eby siê uspokoiæ, posz³a pospacerowaæ po nabrze¿u. £adny letni sobotni

poranek przyci¹gn¹³ turystów. Przepychali siê, zagl¹daj¹c do ma³ych sklepików,

zatrzymywali siê, ¿eby popatrzeæ na ¿aglówki i ³odzie motorowe na zatoce. Nikt

siê nie spieszy³ ani zd¹¿a³ w jakimœ okreœlonym celu.

Ju¿ sam ten fakt wyda³ siê jej interesuj¹cym kontrastem z sobotami w du¿ym

mieœcie, gdzie ludzie pêdzili z miejsca na miejsce.

Trzeba siê bêdzie nad tym zastanowiæ i przeanalizowaæ to, a mo¿e nawet

pokusiæ siê o stworzenie ca³ej teorii w nowej ksi¹¿ce. Poniewa¿ problem wyda³

siê jej nader interesuj¹cy, wyjê³a z torebki miniaturowy magnetofon i nagra³a kil-

ka spostrze¿eñ i obserwacji.

Ludzie wygl¹dali na zrelaksowanych, nie uganiali siê za rozrywkami. Tempo

¿ycia narzucali przyjaŸni, cierpliwi tubylcy.

Sklepiki nie uprawia³y tego, co okreœli³a mianem zgie³kliwego biznesu, a kupcy

nie mieli tego niespokojnego, zaaferowanego wzroku, charakterystycznego dla sprze-

dawców magazynów, w których panuje t³ok i w których nale¿y pilnie strzec portfeli.

Kupi³a kilka kartek pocztowych dla przyjació³ i znajomych w Nowym Jorku,

po czym, bardziej z nawyku ni¿ z potrzeby, wyszuka³a ksi¹¿kê o historii tego re-

gionu. Pomyœla³a, ¿e przyda siê jej do badañ.

Wesz³a do du¿ego sklepu Crawforda i zafundowa³a sobie lody w waflowym

ro¿ku. Bêdzie mia³a czym zaj¹æ rêce w drodze do Boats By Quinn.

Dotarcie na obrze¿e miasteczka nie zajê³o wiele czasu. Obliczy³a, ¿e ca³a

linia nabrze¿a wynosi jakieœ pó³tora kilometra.

background image

41

Zamieszkana okolica ci¹gnê³a siê na zachód od wody. W¹skie uliczki o schlud-

nych domkach i maleñkich trawnikach. Niskie ¿ywop³oty sprzyjaj¹ce zarówno

ploteczkom na tylnym dziedziñcu, jak i wyznaczaj¹ce granice posesji. Roz³o¿y-

ste, pokryte liœæmi drzewa zachowa³y jeszcze g³êbok¹, intensywn¹ letni¹ zieleñ.

Jaki¿ to bêdzie piêkny widok, kiedy z nastaniem jesieni zmieni¹ siê kolory!

Dzieci bawi³y siê na podwórkach b¹dŸ zje¿d¿a³y na rowerach po stromych chodni-

kach. Ujrza³a kilkunastoletniego ch³opca, który, ze s³uchawkami na uszach, z namasz-

czeniem woskowa³ starego chevroleta, podœpiewuj¹c cicho do melodii z walkmena.

D³ugonogi kundel o k³apiastych uszach pogna³ wzd³u¿ p³otu, który mija³a,

zanosz¹c siê niskim, chrapliwym szczekaniem. A kiedy siê wspi¹³ na szczyt p³o-

tu, zabi³o jej serce. Przyspieszy³a kroku.

Nie bardzo zna³a siê na psach.

Obok hangaru, na brukowanym parkingu, sta³ d¿ip Phillipa w towarzystwie

wiekowej pó³ciê¿arówki. Drzwi i liczne okna budynku by³y otwarte. Dobiega³

stamt¹d warkot pi³ i muzyka beatowa Johna Foggerty’ego.

„W porz¹dku – pomyœla³a – trzymaj siê, Sybill”. Po³knê³a resztkê wafla i na-

bra³a du¿o powietrza w p³uca. Teraz albo nigdy.

Wesz³a do œrodka i na chwilê zapomnia³a o celu swojej wizyty. Pomieszcze-

nie by³o ogromne, zapylone i oœwietlone jak scena, na któr¹ pada snop reflekto-

rów. Quinnowie pracowali w pocie czo³a: Ethan i Cam dopasowywali wygiêt¹

deskê do czegoœ, co, jak siê domyœli³a, by³o zal¹¿kiem kad³uba. Phillip ci¹³ drew-

no wielk¹ i groŸnie wygl¹daj¹c¹ mechaniczn¹ pi³¹.

Nie widaæ by³o Setha.

Przez chwilê zastanawia³a siê, czy nie wymkn¹æ siê st¹d niepostrze¿enie. Skoro

nie ma jej siostrzeñca, mo¿e lepiej prze³o¿yæ wizytê na inny termin, gdy bêdzie

pewna, ¿e go zastanie.

Mo¿e spêdza dzieñ z przyjació³mi. Czy ma jakichœ przyjació³? A mo¿e zosta³

w domu. Czy traktuje go jak swój dom?

Zanim siê zdecydowa³a, umilk³a pi³a. Tylko John Foggerty zawodzi³ piosen-

kê o ciemnookim, przystojnym mê¿czyŸnie. Phillip cofn¹³ siê o kilka kroków, zdj¹³

ochronne okulary i odwróci³ siê. Wtedy j¹ zobaczy³.

Przywita³ j¹ tak szczerym i promiennym uœmiechem, ¿e obudzi³o to w Sybil

poczucie winy.

– Zdaje siê, ¿e przeszkadzam. – Musia³a mówiæ g³oœno, ¿eby przekrzyczeæ

muzykê.

– Ale¿ sk¹d! – Wycieraj¹c rêce o d¿insy, Phillip skierowa³ siê w jej stronê. –

Znudzi³o mi siê ogl¹danie tych facetów przez ca³y dzieñ. Stanowi pani wielkie

urozmaicenie.

– Postanowi³am zabawiæ siê w turystkê. – Potrz¹snê³a torb¹ z zakupami. –

Pomyœla³am, ¿e skorzystam z propozycji zwiedzenia firmy.

– Liczy³em na to.

– Wiêc … – Celowo przenios³a wzrok na kad³ub ³odzi. To bezpieczniejsze,

ni¿ wpatrywanie siê w jego br¹zowe oczy– To jest ³ódŸ?

– Kad³ub. – Wzi¹³ j¹ za rêkê, poci¹gn¹³ do przodu. – To bêdzie sportowy kuter.

background image

42

– Nie rozumiem?

– Jedna z takich luksusowych ³odzi, na których mê¿czyŸni lubi¹ wyp³ywaæ

w morze, by ³owiæ marliny i popijaæ piwo.

– Czeœæ, Sybill. – Cam wyszczerzy³ zêby w uœmiechu. – Chcesz popracowaæ?

Spojrza³a na narzêdzia, na ich ostre kanty, na ciê¿kie dechy.

– Nie s¹dzê. – Uœmiechnê³a siê do Ethana. – Tylko wy siê na tym znacie.

– My dwaj. – Cam wskaza³ palcem na siebie i na Ethana. – Phillipa trzymamy

tutaj dla rozrywki.

– Nisko mnie ceni¹.

Rozeœmia³a siê i zaczê³a obchodziæ kad³ub. Nie mia³a pojêcia o budowie ³odzi.

– Domyœlam siê, ¿e stoi dnem do góry.

– Niez³e oko. –Uœmiechn¹³ siê. – Po obudowaniu go deskami, odwrócimy go

i weŸmiemy siê za pok³ad.

– Czy wasi rodzice te¿ budowali ³odzie?

– Nie, matka by³a lekarzem. A ojciec wyk³adowc¹ w college’u. Lecz wyra-

staliœmy wœród ³odzi.

Us³ysza³a w jego g³osie autentyczne uczucie i nie do koñca odreagowany

smutek. Zamierza³a zapytaæ go jeszcze o parê szczegó³ów na temat jego rodzi-

ców, ale nie zdoby³a siê na to.

– Nigdy nie p³ywa³am ³odzi¹.

– Nigdy?

– Podejrzewam, ¿e jest jeszcze na œwiecie wiele milionów ludzi, którzy nie p³ywali.

– A chcia³aby pani?

– Kto wie? Mo¿e. Napawam siê widokiem ³odzi z okna hotelu. – Po dok³ad-

nym obejrzeniu, kad³ub wyda³ siê jej ³amig³ówk¹, któr¹ chcia³a poznaæ. – Sk¹d

wiecie, od jakiego miejsca nale¿y rozpocz¹æ budowê? Domyœlam siê, ¿e macie

jakiœ szkic, projekty, szablony, czy jak to tam nazywacie.

– Ethan przygotowuje ogólny zarys, Cam coœ tam dorabia, przerabia, a Seth

utrwala to na papierze.

– Seth? – Zacisnê³a palce na rzemyku torebki. – Czy siê nie przes³ysza³am?

Zdaje siê, ¿e Seth chodzi do podstawówki.

– Zgadza siê. Dzieciak ma prawdziwy talent do rysunku. Proszê tylko spojrzeæ.

W jego g³osie us³ysza³a dumê i na chwilê straci³a pewnoœæ siebie. Podesz³a

z Phillipem do œciany, na której wisia³y rysunki ³odzi oprawione w ramki z surowe-

go drewna. By³y bardzo dobre. Szkice o³ówkiem, wykonane starannie, z talentem.

– To narysowa³ taki ma³y ch³opiec?

– Tak. Prawda, ¿e œwietne? To jest ten, który w³aœnie skoñczyliœmy. – Postu-

ka³ rêk¹ w szk³o ramy. – A nad tym teraz pracujemy.

– Bardzo utalentowany ch³opak – powiedzia³a pó³g³osem przez zaciœniête

gard³o. – Ma doskonale opanowan¹ perspektywê.

– Pani te¿ rysuje?

– Troszeczkê, od czasu do czasu. Mam takie hobby. – Graj¹c dalej swoj¹

rolê, obdarowa³a Phillipa promiennym, niewymuszonym uœmiechem. – A gdzie

obecnie przebywa ów artysta?

background image

43

– Jest …

Urwa³, bo w³aœnie do budynku wpad³y dwa psy. Mniejszy z nich pêdzi³ pro-

sto na ni¹ i Sybill cofnê³a siê odruchowo o kilka kroków. A¿ jêknê³a z przera¿e-

nia. Phillip szybko wyci¹gn¹³ rêkê i powstrzyma³ psa ostr¹ komend¹.

– Stój, ty idioto. ¯adnego skakania.

Jednak pies zd¹¿y³ ju¿ skoczyæ i oprzeæ ³apy pod samym biustem Sybill. Za-

toczy³a siê lekko. Widzia³a wielkie, ostre, obna¿one zêby, które potraktowa³a jako

objaw wœciek³oœci, a nie niewinny psi uœmiech.

– Mi³y pies – wyb¹ka³a wreszcie. – Dobry pies.

– Kompletny idiota. – Phillip poci¹gn¹³ G³upka za obro¿ê. – ¯adnych manier.

Siadaj. Przepraszam – powiedzia³ do Sybill, kiedy pies pos³usznie klapn¹³ na

pod³ogê i poda³ ³apê. – To jest G³upek.

– Jest bardzo … ¿ywio³owy.

– Bêdzie tak siedzia³, dopóki nie uœciœnie mu pani ³apy.

– Ach tak, rozumiem. – Ostro¿nie ujê³a psi¹ ³apê w dwa palce.

– Nie ugryzie. Czy boi siê pani psów?

– Ja … mo¿e trochꠅ du¿ych, obcych psów.

– A wiêc ju¿ nie jest obcy. Ten drugi to Simon. Rêczê, ¿e jest o wiele lepiej

wychowany. – Podrapa³ Simona za uchem, podczas gdy pies siedzia³ spokojnie

i przygl¹da³ siê Sybill. – To pies Ethana. A ten idiota nale¿y do Setha.

– Rozumiem. – A wiêc Seth ma psa. Tylko o tym mog³a myœleæ, gdy tymcza-

sem G³upek znowu poda³ jej ³apê, zerkaj¹c na ni¹ z uwielbieniem. – Niezbyt do-

brze znam siê na psach.

– To s¹ retriewery znad zatoki Chesapeake. Jeœli chodzi o G³upka, nie jeste-

œmy pewni jego koligacji. Seth, zabierz swojego psa, póki nie obœlini³ pani butów.

Natychmiast unios³a g³owê i ujrza³a w drzwiach ch³opca. S³oñce œwieci³o z ty³u

i jego twarz pozostawa³a w cieniu. Widzia³a tylko sylwetkê wysokiego, szczup³e-

go ch³opca, w baseballowej czarno-pomarañczowej czapeczce na g³owie dŸwiga-

j¹cego wielk¹ br¹zow¹ torbê.

– A¿ tak bardzo siê nie œlini. Hej, G³upek!

Psy poderwa³y siê na ³apy i jak szalone pogna³y do ch³opca. Seth przedar³ siê

miêdzy nimi, postawi³ torbê na prowizorycznym stole z dykty, umieszczonej miê-

dzy dwiema mechanicznymi pi³ami.

– ¯e te¿ to zawsze ja muszê przynosiæ lunch. Zupe³nie nie rozumiem dlacze-

go – jêkn¹³.

– Poniewa¿ jesteœmy od ciebie wiêksi – odpar³ Cam i zanurzy³ g³owê w tor-

bie. – Dosta³eœ dla mnie sandwicza z wêdlin¹?

– Tak.

– Gdzie reszta pieniêdzy?

Seth wyj¹³ z torby litrow¹ butelkê pepsi, otworzy³ j¹ i napi³ siê. Wyszczerzy³

zêby w uœmiechu.

– Jaka reszta?

– Pos³uchaj, ty ma³y kanciarzu, jesteœ mi winien co najmniej dwa dolce.

– Nie wiem, o czym mówisz. Chyba jak zwykle zapomnia³eœ o kosztach dostawy.

background image

44

Cam próbowa³ go dorwaæ, lecz Seth wymkn¹³ siê zrêcznie, rycz¹c ze œmiechu.

– Oto i mi³oœæ braterska – powiedzia³ z ca³ym spokojem Phillip. – Dlatego

wydzielam dzieciakowi pieni¹dze co do grosza. Inaczej nie ujrza³bym ani centa

reszty. Zje pani lunch?

– Nie, ja … – Nie mog³a oderwaæ oczu od Setha. Rozmawia³ teraz z Etha-

nem, gestykuluj¹c woln¹ rêk¹, podczas gdy rozbawiony pies skaka³ wokó³ niego.

– Ju¿ coœ zjad³am. Nie krêpujcie siê mn¹.

– Wiêc mo¿e siê pani czegoœ napije. Dosta³eœ moj¹ wodê, Seth?

– Tak. Taka woda to tylko strata pieniêdzy. A jaki t³um by³ u Crawforda.

A wiêc byæ mo¿e, otarli siê o siebie w sklepie. Mog³a te¿ min¹æ go na ulicy,

nie wiedz¹c o tym.

Seth przeniós³ wzrok z Phillipa na Sybill, przyjrza³ siê jej z umiarkowanym

zainteresowaniem.

– Kupuje pani ³ódŸ?

– Nie. – Nie pozna³ jej. Nic dziwnego. Kiedy widzieli siê ten jedyny raz, by³

zupe³nie malutki. – Rozgl¹dam siê tylko.

– W dechê. – Wróci³ do torby, wyj¹³ swojego sandwicza.

– Aha … – Musia³a z nim porozmawiaæ. O czymkolwiek. – W³aœnie Phillip

pokaza³ mi twoje rysunki. S¹ fantastyczne.

– Niez³e. – Wzruszy³ ramionami, ale chyba dostrzeg³a s³aby rumieniec rado-

œci na jego policzkach. – Zrobi³bym lepiej, ale jak zwykle poganiali mnie.

Podesz³a do niego. Teraz widzia³a go z bliska. Ma niebieskie oczy, ale by³ to

g³êbszy, ciemniejszy b³êkit ni¿ u jej siostry. Tak¿e jego blond w³osy by³y ciemniej-

sze ni¿ na fotografii ma³ego ch³opczyka, któr¹ nosi³a przy sobie. W wieku czterech

lat mia³ bardzo jasne blond w³osy, które teraz zmieni³y barwê i wyprostowa³y siê.

– I chcesz siê tym zajmowaæ? Chcesz byæ artyst¹?

– Mo¿e, ale g³ównie dla rozrywki. – Odgryz³ wielki kawa³ek sandwicza. –

Budujemy ³odzie.

Ma niezbyt czyste rêce, i wcale nie lepsz¹ buziê. Domyœli³a siê, ¿e takie sub-

telnoœci, jak mycie siê przed posi³kiem, schodz¹ na dalszy plan w domu prowa-

dzonym przez mê¿czyzn.

– Mo¿e w przysz³oœci zajmiesz siê projektowaniem?

– Seth, to jest pani doktor Sybill Griffin. – Phillip poda³ Sybill plastikowy

kubek gazowanej wody z lodem. – Pisze ksi¹¿ki.

– Opowiadania?

– Niezupe³nie – odpar³a. – Spisujê w³asne obserwacje. Dlatego w³aœnie tu jestem.

Wytar³ usta wierzchem d³oni. D³oni wylizanej uprzednio przez G³upka, co ze

zgroz¹ odnotowa³a w myœlach Sybill.

– To bêdzie ksi¹¿ka o ³odziach? – zapyta³.

– Nie, o ludziach ¿yj¹cych w niedu¿ych miasteczkach, a œciœlej mówi¹c o lu-

dziach, którzy ¿yj¹ w ma³ych nadmorskich miasteczkach. Jak ci siê tutaj podoba?

– Niczego sobie. ¯ycie w du¿ym mieœcie jest ohydne. – Z³apa³ butelkê pepsi

napi³ siê znowu. – Ludzie, którzy tam mieszkaj¹, to durnie. – Uœmiechn¹³ siê od

ucha do ucha. – Na przyk³ad Phil.

background image

45

– A ty jesteœ wieœniakiem, Seth. Martwiê siê o ciebie.

Seth parsn¹³ œmiechem i znowu wbi³ zêby w sandwicza.

– Idê na przystañ. Mamy tam parê kaczek, które musz¹ skruszeæ.

Wypad³ jak strza³a, a psy pogna³y za nim.

– Seth ma bardzo jasno sprecyzowane pogl¹dy – powiedzia³ z powa¿n¹ min¹ Phillip.

– Przypuszczam, ¿e dziesiêciolatek postrzega œwiat wy³¹cznie w barwach bia³o-czarnych.

– Nie interesuj¹ go miejskie doœwiadczenia. – Stwierdzi³a, ¿e przesta³a siê

denerwowaæ. – Czy bywa z panem w Baltimore?

– Nie. Przez jakiœ czas mieszka³ tam ze swoj¹ matk¹. – Posêpny ton jego

g³osu sprawi³, ¿e Sybill unios³a brwi. – To czêœæ historii, o której wspomina³em.

– O ile pamiêtam, powiedzia³am, ¿e chêtnie j¹ us³yszê.

– Wiêc proszê zjeœæ ze mn¹ kolacjê wieczorem. Bêdziemy mieli okazjê do

wymiany naszych ¿yciowych historii.

Spojrza³a w kierunku drzwi, przez które wybieg³ Seth. Czu³ siê tu bardzo

zadomowiony. Musi z nim spêdziæ wiêcej czasu. Poobserwowaæ go. Dosz³a te¿

do wniosku, ¿e warto us³yszeæ, co Quinnowie maj¹ do powiedzenia na temat ca³ej

tej sytuacji. Dlaczego wiêc nie zacz¹æ od Phillipa?

– Zgoda.

– Wpadnê po pani¹ o siódmej.

Pokrêci³a g³ow¹. Wydaje siê, ¿e nie jest groŸny, ale wola³a jednak nie kusiæ losu.

– Nie, spotkajmy siê na miejscu. Gdzie jest ta restauracja?

– Zapiszê pani adres. Zacznijmy zwiedzanie od mojego biura.

Samo zwiedzanie nie trwa³o d³ugo. Poza wielk¹ hal¹ by³o tu jeszcze biuro,

ma³a ³azienka i ciemne, dosyæ obskurne pomieszczenie s³u¿¹ce za magazyn.

Ethan cierpliwie wyjaœni³ jej metodê montowania desek na zak³adkê, mówi³ o li-

nii zanurzenia ³odzi, jej nawisach. Pomyœla³a, ¿e by³by z niego doskona³y nauczyciel,

poniewa¿ potrafi³ jasno siê wyra¿aæ i chêtnie udziela³ odpowiedzi na pytania.

By³a autentycznie zafascynowana tym, jak mê¿czyŸni przygotowywali drewno,

poddawali deski dzia³aniu pary, a¿ osi¹ga³y po¿¹dany kszta³t. Cam zademonstrowa³

jej sposób obróbki kantów, dziêki czemu ³¹czenia stawa³y siê równe i g³adkie.

Obserwuj¹c Cama i Setha musia³a przyznaæ, ¿e istnieje miêdzy nimi wyraŸna

wiêŸ. Gdyby o niczym nie wiedzia³a i znalaz³a siê tu przypadkowo, wziê³aby ich

za braci, a mo¿e za ojca i syna. Wszystko zale¿y od nastawienia.

Zreflektowa³a siê, ¿e i oni pokazuj¹ siê z najlepszej strony.

O tym, jacy s¹ naprawdê, przekona siê, kiedy siê z ni¹ oswoj¹.

Kiedy opuœci³a budynek, Cam gwizdn¹³ cicho i przeci¹gle. Spojrza³ znacz¹-

co na Phillipa.

– Bardzo ³adna, brachu. Naprawdê bardzo ³adna.

Phillip rozp³yn¹³ siê w uœmiechu, po czym podniós³ do ust butelkê wody.

– Nie mo¿na narzekaæ.

background image

46

– Myœlisz, ¿e posiedzi tu na tyle d³ugo, by …

– Jeœli los zechce…

Seth pod³o¿y³ pod pi³ê deskê i prychn¹³ zniecierpliwiony.

– To znaczy, ¿e chcesz siê do niej dobieraæ? Czy wy o niczym innym nie

potraficie ju¿ myœleæ?

– O tym, ¿eby ci przylaæ? – Phillip zerwa³ Sethowi czapkê i trzepn¹³ ni¹ ch³op-

ca po g³owie. – Jasne, a niby o czym jeszcze?

– Tylko byœcie siê ¿enili – powiedzia³ zdegustowany Seth, próbuj¹c odzyskaæ

swoj¹ czapkê.

– Nie zamierzam siê z ni¹ ¿eniæ, chcê tylko zjeœæ z ni¹ kolacjê i mi³o spêdziæ czas.

– A potem j¹ przelecie栖 dokoñczy³ Seth.

– Chryste! Nauczy³ siê tego od ciebie – powiedzia³ Phillip do Cama.

– Ju¿ z tym przyjecha³. – Cam obj¹³ Setha za szyjê. – Prawda, dzieciaku?

Seth nie wpada³ ju¿ w panikê, gdy go dotykano. Uœmiechn¹³ siê i zrêcznie siê

wywin¹³.

– Dobrze, ¿e chocia¿ ja potrafiê myœleæ o czymœ innym, nie tylko o dziew-

czynach. Ale z was têpaki.

– Têpaki? – Phillip w³o¿y³ Sethowi czapkê na g³owê i zatar³ rêce. – Wrzuæmy

tê p³otkê do wody.

– Nie mo¿na od³o¿yæ tego na póŸniej? – zapyta³ Ethan, podczas gdy Seth dar³

siê dziko na znak protestu. – Mam sam budowaæ tê ³ódŸ?

– Niech bêdzie póŸniej. – Phillip pochyli³ siê do Setha. – Nawet nie bêdziesz

wiedzia³ kiedy to nast¹pi.

– Ju¿ dr¿ê ze strachu.

„Widzia³am dzisiaj Setha”.

Siedz¹c przy laptopie, Sybill przygryz³a doln¹ wargê, po czym skasowa³a

napisane zdanie.

„Nawi¹za³am dzisiaj kontakt z dan¹ osob¹”.

Tak jest lepiej. Jeœli ma zachowaæ obiektywizm, lepiej myœleæ o Sethcie jak

o obcej osobie.

„Nie dosz³o do rozpoznania z drugiej strony. Zgodnie zreszt¹ z przewidywa-

niami. Wydaje siê zdrowy. Ma mi³¹ powierzchownoœæ, jest szczup³y, lecz silny.

Gloria zawsze by³a chuda, wiêc s¹dzê, ¿e odziedziczy³ po niej budowê cia³a. Ma

blond w³osy, jak ona – to znaczy, gdy j¹ widzia³am ostatni raz.

Nie by³ skrêpowany moj¹ obecnoœci¹. Wiem, ¿e niektóre dzieci staj¹ siê nie-

œmia³e wœród obcych. Jego to chyba nie dotyczy.

Kiedy przysz³am, nie by³o go w warsztacie, ale zjawi³ siê wkrótce potem.

Wys³ano go do sklepu po lunch. Zdo³a³am siê zorientowaæ, ¿e czêsto za³atwia

sprawunki. Mo¿na to t³umaczyæ w dwojaki sposób. Po pierwsze, ¿e Quinnowie

korzystaj¹ z sytuacji i wys³uguj¹ siê nim. Albo te¿, ¿e wszczepiaj¹ w niego po-

czucie obowi¹zku i odpowiedzialnoœci.

Mo¿liwe, ¿e prawda le¿y poœrodku.

background image

47

Ma psa. Pewnie jest to rzecz naturalna w przypadku ch³opca mieszkaj¹cego

poza miastem.

Ma tak¿e talent do rysunku. By³am tym nieco zaskoczona. Sama potrafiê ry-

sowaæ, podobnie jak moja matka. Jednak Gloria nie przejawia³a ¿adnych zdolno-

œci ani zainteresowania sztuk¹. Na bazie tego wspólnego zainteresowania mo¿na

bêdzie nawi¹zaæ bli¿szy kontakt z ch³opcem. ¯eby podj¹æ w³aœciw¹ decyzjê, na-

le¿y spêdziæ z nim trochê czasu sam na sam.

Wed³ug mnie obiekt czuje siê dobrze z Quinnami. Wydaje siê byæ zadowolony

i bezpieczny. Dostrzega siê w nim jednak pewn¹ szorstkoœæ, pewien brak og³ady. Kilka-

krotnie s³ysza³am, jak klnie. Quinnowie najczêœciej nie zwracaj¹ uwagi na to, co mówi.

Nie  wymagano  od  niego,  by  umy³  rêce  przed  jedzeniem,  a tak¿e  ¿aden

z Quinnów nie upomnia³ go, ¿eby nie mówi³ z pe³nymi ustami i nie karmi³ psów

kawa³kami swojego lunchu. Jego maniery nie s¹ w ¿adnej mierze odra¿aj¹ce, da-

leko im jednak do poprawnoœci.

Wspomnia³, ¿e woli mieszkaæ na wsi ni¿ w du¿ym mieœcie. W rzeczywistoœci

gardzi miejskim ¿yciem. Zgodzi³am siê przyj¹æ zaproszenie Phillipa Quinna na

kolacjê. Chcê go nak³oniæ, by opowiedzia³ o okolicznoœciach, w jakich Seth zna-

laz³ siê u Quinnów.

Porównanie tych faktów z tymi, które poda³a mi Gloria, pomo¿e mi lepiej

zrozumieæ i oceniæ sytuacjê.

Kolejnym krokiem bêdzie otrzymanie zaproszenia do domu Quinnów. Intere-

suje mnie otoczenie, w jakim ch³opiec mieszka, pragnê zobaczyæ ich razem na wspól-

nej p³aszczyŸnie. I poznaæ kobiety, które tworz¹ czêœæ tej przybranej rodziny.

Nie chcê siê kontaktowaæ z opiek¹ spo³eczn¹, ani ujawniæ mojej to¿samoœci

przed zebraniem ca³ego materia³u”.

Sybill, stukaj¹c palcami w biurko, przeczyta³a pobie¿nie poczynione uwagi.

Niestety jest ich zbyt ma³o. S¹dzi³a, ¿e przygotowa³a siê na to pierwsze spotkanie,

tymczasem okaza³o siê, ¿e jest inaczej.

Widok Setha sprawi³, ¿e zasch³o jej w gardle i zrobi³o siê smutno. Ten ch³o-

piec by³ jej siostrzeñcem, jej rodzin¹. A stali siê sobie ca³kiem obcy. I czy nie ma

w tym jej winy? Czy kiedykolwiek naprawdê stara³a siê go poznaæ, sprawiæ, ¿eby

zaistnia³ w jej ¿yciu?

To prawda, ¿e nie mia³a pojêcia, gdzie on przebywa, ale te¿ nie zada³a sobie

trudu, ¿eby go znaleŸæ, podobnie zreszt¹ jak siostrê.

Dawniej, gdy Gloria kontaktowa³a siê z ni¹ kilka razy w sprawie pieniêdzy –

zawsze chodzi³o o pieni¹dze – pyta³a o Setha. Poprzestawa³a jednak na stwier-

dzeniu Glorii, ¿e dziecko ma siê dobrze. Czy kiedykolwiek powiedzia³a, ¿e chce

go zobaczyæ, porozmawiaæ z nim?

Czy nie wola³a po prostu telegraficznie przesy³aæ pieni¹dze?

Kiedy jednak raz otworzy³a przed nim swój dom i serce, zabrano go jej. Bar-

dzo cierpia³a z tego powodu.

Tym razem nie dopuœci do tego, ¿eby tak mocno zaanga¿owaæ siê emocjonal-

nie. Przecie¿ nie jest to jej dziecko. Je¿eli Gloria ponownie przejmie nad nim

opiekê, ch³opiec znowu zniknie z jej ¿ycia.

background image

48

A na razie zrobi wszystko, co w jej mocy, ¿eby nie sta³a mu siê krzywda.

Dopiero potem zajmie siê w³asnym ¿yciem i prac¹.

Otworzy³a nowy dokument, by kontynuowaæ notatki do ksi¹¿ki. Zanim jed-

nak zaczê³a pracowaæ, zadzwoni³ telefon.

– Doktor Griffin. S³ucham.

– Sybill, zada³am sobie wiele trudu, ¿eby ciê wytropiæ.

– Mama. – Sybill westchnê³a przymykaj¹c oczy. – Jak siê masz?

– Mo¿e najpierw powiedz, co ty najlepszego wyprawiasz?

– Zbieram materia³ do nowej ksi¹¿ki. Co s³ychaæ u ciebie? Jak ojciec?

– Bardzo ciê proszê, przestañ siê zgrywaæ. S¹dzi³am, i¿ uzgodni³yœmy raz na

zawsze, ¿e bêdziesz siê trzyma³a z daleka od tej ponurej, godnej po¿a³owania afery.

– Nie. – Jak zwykle, ilekroæ zmuszana by³a do konfrontacji z rodzin¹, poczu³a

skurcz ¿o³¹dka. – Uzgodni³yœmy, i¿ wola³abyœ, ¿ebym trzyma³a siê od niej z daleka.

To nie to samo. Zdecydowa³am siê na inne rozwi¹zanie. Widzia³am Setha.

– Nie interesuje mnie Gloria ani jej syn.

– A mnie tak. Przykro mi, ¿e ró¿nimy siê co do tego.

– Twoja siostra wybra³a w³asn¹ drogê ¿ycia, na której rozminê³yœmy siê w de-

finitywny sposób. Nie dam siê w to wci¹gn¹æ.

– Nie zamierzam ciê w to wci¹gaæ. – Zrezygnowana Sybill siêgnê³a do toreb-

ki i znalaz³a w niej pude³eczko z aspiryn¹. – Nikt nie wie, kim jestem. A jeœli

nawet zostanê skojarzona z doktorem i pani¹ Walterow¹ Griffin, powi¹zanie was

z Glori¹ i Sethem DeLauterem jest prawie niemo¿liwe.

– Mylisz siê. Ktoœ, komu bêdzie na tym zale¿a³o, bez trudu doszuka siê po-

krewieñstwa. Nic nie wskórasz stercz¹c tam i wtr¹caj¹c siê do tej sprawy. Chcê,

¿ebyœ stamt¹d wyjecha³a. Wracaj do Nowego Jorku albo przyje¿d¿aj tutaj, do

Pary¿a. Mo¿e pos³uchasz siê ojca, je¿eli ja ciebie nie przekona³am.

Sybill popi³a aspirynê wod¹, a nastêpnie wyjê³a pigu³kê neutralizuj¹c¹ kwas.

– Mimo wszystko zamierzam siê temu przyjrzeæ.

Zapad³a d³uga cisza. Sybill zamknê³a oczy i czeka³a.

– Zawsze by³aœ moj¹ najwiêksz¹ radoœci¹. Nie spodziewa³am siê po tobie

takiej zdrady. Bardzo ¿a³ujê, ¿e ci o tym powiedzia³am, gdybym ciê pos¹dza³a

o tak¹ niegodziwoœæ, nigdy bym tego nie zrobi³a.

– To jest dziesiêcioletni ch³opiec, mamo. Twój wnuk.

– Jest dla mnie nikim, tak samo jak dla ciebie. A jeœli nie zrezygnujesz, Glo-

ria ka¿e ci drogo zap³aciæ za to, co nazywasz dobroci¹.

– Poradzê sobie z Glori¹.

Teraz rozleg³ siꠜmiech, krótki i ostry jak szk³o.

– Zawsze tak uwa¿a³aœ. I zawsze siê myli³aœ. Proszê ciê, nie dzwoñ do mnie

ani do ojca w tej sprawie. Odezwij siê, kiedy oprzytomniejesz.

– Mamo … – Rozmowa skoñczona. Sybill skrzywi³a siê z bólu. Barbara Grif-

fin by³a mistrzyni¹ w wypowiadaniu ostatniego s³owa. Sybill ostro¿nie odwiesi³a

s³uchawkê. Bardzo powoli po³knê³a pigu³kê neutralizuj¹c¹ kwas.

Nastêpnie zdecydowanym krokiem podesz³a do komputera i pogr¹¿y³a siê w pracy.

background image

49

5

P

oniewa¿  Sybill  by³a  zawsze  punktualna,  w przeciwieñstwie  do  prawie

wszystkich znanych jej ludzi na œwiecie, zdumia³a siê, widz¹c Phillipa,

siedz¹cego przy zarezerwowanym na kolacjê stoliku.

Wsta³, ¿eby j¹ przywitaæ, uœmiechn¹³ siê zabójczo i wrêczy³ jej ¿ó³t¹ ró¿ê –

jedno i drugie oczarowa³o j¹ i wzbudzi³o jej podejrzenie.

– Dziêkujê.

– To dla mnie prawdziwa przyjemnoœæ. Wygl¹da pani cudownie.

Po telefonie od matki czu³a siê przybita i winna. Próbuj¹c zapomnieæ o tym,

poœwiêci³a sporo czasu i wysi³ku swojemu wygl¹dowi.

Prosta czarna suknia z prostok¹tnym karczkiem i d³ugimi, obcis³ymi rêkawa-

mi, nale¿a³a do jej ulubionych kreacji. Pojedynczy sznur pere³ otrzyma³a w spad-

ku po babci ze strony ojca. Upiê³a w³osy w zgrabny wêze³, a do ca³oœci doda³a

okr¹g³e kolczyki z szafirami, kupione przed laty w Londynie.

Wiedzia³a, ¿e jest to rodzaj kobiecej zbroi, która dodaje odwagi i si³y.

Potrzebowa³a jednego i drugiego.

– Jeszcze raz dziêkujê. – Wœliznê³a siê do wnêki, usiad³a naprzeciwko niego

i pow¹cha³a ró¿ê.

– Znam na pamiêæ kartê tutejszych win – powiedzia³ Phillip. – Zda siê pani na

mnie?

– W sprawie wina, jak najbardziej.

– Doskonale. – Rozejrza³ siê w poszukiwaniu kelnera. – WeŸmiemy butelkê

numer 103.

Po³o¿y³a ró¿ê obok oprawionej w skórê karty dañ.

– To znaczy?

– Poczciwe Puilly Fuisse. Zapamiêta³em u Snidleya, ¿e lubi pani bia³e. S¹dzê, ¿e

bêdzie to znaczny krok naprzód w porównaniu z tym, co zaserwowano pani wtedy.

– Nie mam wielkich wymagañ.

Przechyli³ g³owê i uj¹³ jej rêkê.

4 – Spokojna przystañ

background image

50

– Coœ siê sta³o?

– Nie. – Uœmiechnê³a siê niemrawo. – Có¿ mia³oby siê staæ? Wszystko jak na

reklamie. – Odwróci³a g³owê w stronê okna, sk¹d rozpoœciera³ siê widok na zato-

kê, ciemnob³êkitn¹ i zmieniaj¹c¹ siê cudownie w zachodz¹cym na ró¿owo s³oñ-

cu. – £adna oprawa na dzisiejszy wieczór.

Patrz¹c jej w oczy pomyœla³, ¿e coœ tutaj nie gra. Odruchowo przysun¹³ siê,

uj¹³ d³oni¹ jej podbródek i leciutko poca³owa³ j¹ w usta.

Nie cofnê³a siê. Poca³unek by³ niespieszny, delikatny, fachowy. I bardzo ko-

j¹cy. Kiedy siê cofn¹³, zapyta³a:

– A to z jakiego powodu?

– Sprawia pani wra¿enie osoby, która potrzebuje tego.

– Jeszcze raz dziêkujê.

– Zawsze do us³ug. Prawdê mówi¹c … – Tym razem poca³unek by³ odrobinê

g³êbszy i odrobinê d³u¿szy.

Rozchyli³a wargi, nim zd¹¿y³a sobie uœwiadomiæ, i¿ tego pragnie. Wstrzyma-

³a oddech, poczu³a przyspieszone bicie serca, gdy zaprasza³ jej jêzyk do wspólne-

go, powolnego, uwodzicielskiego tañca.

Mia³a splecione i mocno zaciœniête palce, zaczyna³a odczuwaæ lekki zawrót

g³owy, kiedy poca³unek zel¿a³.

– A to z jakiego powodu? – zapyta³a st³umionym g³osem.

– Tym razem ja tego potrzebowa³em.

Musn¹³ wargami jej usta, raz i drugi, nim dotar³a do niej spóŸniona myœl, ¿e

chcia³aby po³o¿yæ rêkê na jego piersi, przyci¹gn¹æ go do siebie.

A jednak go odepchnê³a. Przypomnia³a sobie, ¿e przecie¿ ma siê nim tylko

pos³u¿yæ. Umiejêtnie nim pokierowaæ.

– Uwa¿am, ¿e by³a to zaostrzaj¹ca apetyt przek¹ska. Teraz powinniœmy za-

mówiæ coœ konkretnego.

– Proszê powiedzieæ, co siê sta³o. – Uœwiadomi³ sobie, i¿ naprawdê chce siê

dowiedzieæ. Chce jej pomóc, usun¹æ cienie spod jej niewiarygodnie jasnych oczu

i sprawiæ, ¿eby siê uœmiechnê³y.

Nie oczekiwa³, ¿e zasmakuje w niej tak szybko.

– Nic takiego.

– Przecie¿ widzê. A nic nie dzia³a bardziej koj¹co ni¿ otwarcie siê przed bli-

skim nieznajomym.

– Ma pan racjê. – Wziê³a do r¹k kartê. – Jednak wiêkszoœci bliskich niezna-

jomych nie interesuj¹ cudze nieistotne problemy.

– Mnie interesuj¹ pani problemy.

Uœmiechnê³a siê przenosz¹c wzrok z zak¹sek na jego twarz.

– Pan czuje do mnie sympatiê. To nie to samo.

– Uwa¿am, ¿e spe³niam oba warunki.

Uj¹³ jej rêkê, nie wypuœci³ jej, kiedy do sto³u podano wino, gdy pokazano mu

etykietkê do zaaprobowania. Czeka³, przygl¹daj¹c siê jej uwa¿nie, na co zwróci³a

uwagê. Kiedy nalano mu do spróbowania wina, wypi³ parê kropli, ale nie spuœci³

z niej wzroku.

background image

51

– Wyborne. Spodoba siê pani – powiedzia³ pó³g³osem, gdy nape³niono ich

kieliszki.

– Ma pan racjꠖ powiedzia³a po wypiciu ma³ego ³yczka. – Bardzo mi smakuje.

– Czy pomóc pañstwu w wyborze potraw? – zapyta³ us³u¿nie kelner. Kiedy

wylicza³ dania, trzymali siê za rêce i wpatrywali siê w siebie.

Sybill uzna³a, i¿ dociera do niej co trzecie s³owo i ¿e wcale jej to nie prze-

szkadza. Mia³ najbardziej nieprawdopodobne oczy, jakie widzia³a w ¿yciu. Jak

stare z³oto, jak coœ, co zapamiêta³a z w³oskiego malarstwa.

– Wezmê sa³atkê z sosem winegret i rybê z grilla.

Nie przestaj¹c na ni¹ patrzeæ, uœmiechaj¹c siê lekko, siêgn¹³ po jej d³oñ i po-

ca³owa³ od wewnêtrznej strony.

– Dla mnie to samo. I proszê siê nie spieszyæ. Czujê do pani ogromn¹ sympatiê

– powiedzia³ do Sybill, gdy kelner ju¿ odszed³. – Proszê opowiedzieæ mi o sobie.

– Zgoda. – Ostatecznie, co jej to szkodzi? Skoro wczeœniej czy póŸniej bêd¹

mieli ze sob¹ do czynienia na zupe³nie innej p³aszczyŸnie, mo¿e i lepiej, jeœli siê

zawczasu poznaj¹. – Jestem dobr¹ córk¹. – Tak j¹ to ubawi³o, ¿e uœmiechnê³a siê

lekko. – Pos³uszn¹, darz¹c¹ rodziców szacunkiem, dobrze wychowan¹, grzeczn¹,

zdoln¹ do nauki i mog¹c¹ poszczyciæ siê sukcesem zawodowym.

– To straszne obci¹¿enie.

– Tak, czasami tak. Oczywiœcie zdajê sobie sprawê, ¿e na obecnym etapie nie

muszê zaspokajaæ oczekiwañ rodziców

– Ale – powiedzia³ Phillip, œciskaj¹c jej palce – zaspokaja je pani. Wszyscy

to robimy.

– Pan te¿?

Pomyœla³ o wieczorze nad wod¹ przy œwietle ksiê¿yca. I o rozmowie z nie¿y-

j¹cym ojcem.

– I to zupe³nie niedawno. Sam w to nie mogê uwierzyæ. W moim przypadku

rodzice nie urodzili mnie, ale dali mi ¿ycie. To ¿ycie. Skoro jednak s³yszê, ¿e jest

pani dobr¹ córk¹, czy¿by istnia³a z³a?

– Moja siostra zawsze by³a trudna. Dla rodziców by³a jednym wielkim roz-

czarowaniem. A im bardziej ich rozczarowywa³a, tym wiêcej oczekiwali ode mnie.

– Musia³a byæ pani doskona³a.

– Nie mog³am temu sprostaæ, choæ bardzo siê stara³am.

– Doskona³oœæ jest nudna – stwierdzi³ Phillip. – I onieœmielaj¹ca. Po co sta-

raæ siê byæ innym? No wiêc, co siê sta³o? – zapyta³.

– Naprawdê nic powa¿nego. Po prostu matka jest na mnie z³a. Gdybym siê

podda³a i post¹pi³a zgodnie z jej wol¹ … no có¿, kiedy nie mogê. Po prostu nie

mogê.

– I dlatego czuje siê pani winna, smutna i zmartwiona.

– I bojê siê, ¿e miêdzy nami nigdy nie bêdzie ju¿ tak jak poprzednio.

– Czy¿by a¿ tak by³o Ÿle?

– Na to wygl¹da – powiedzia³a cicho Sybill. – Jestem im wdziêczna za wszyst-

ko, za mo¿liwoœci, jakie otworzyli przede mn¹, za wychowanie mnie, za wykszta³-

cenie. Podró¿owaliœmy trochê, zobaczy³am kawa³ œwiata, pozna³am ró¿ne kultu-

background image

52

ry, kiedy jeszcze by³am dzieckiem. To by³ bardzo wa¿ny wk³ad do mojej przy-

sz³ej pracy.

Wychowanie, wykszta³cenie i podró¿e. Phillip pomyœla³, ¿e ani razu nie wspo-

mnia³a o mi³oœci, uczuciu, beztroskiej zabawie. Zastanawia³ siê, czy zdaje sobie

sprawê, ¿e opisa³a raczej szko³ê, ni¿ rodzinê.

– Gdzie pani mieszka³a w dzieciñstwie?

– Tu i ówdzie. Nowy Jork, Boston, Chicago, Pary¿, Mediolan, Londyn. Oj-

ciec mia³ wyk³ady i konsultacje. Jest psychiatr¹. Obecnie rodzice mieszkaj¹ w Pa-

ry¿u. To zawsze by³o ulubione miasto mojej matki.

– Poczucie winy na odleg³oœæ.

Rozœmieszy³ j¹.

– Tak. – Usiad³a wygodnie, kiedy podano im sa³atki. Mo¿e to dziwne, ale

czu³a siê odrobinê lepiej. Poczu³a siê te¿ mniej zak³amana, opowiadaj¹c mu tro-

chê o sobie. – A pan wychowa³ siê tutaj?

– Przyjecha³em tu, kiedy mia³em trzynaœcie lat, gdy Quinnowie zostali moimi

rodzicami.

– Zostali?

– Och, to czêœæ d³ugiej historii. – Przygl¹da³ siê jej uwa¿nie znad kieliszka.

Zwykle, kiedy ods³ania³ ten fragment swojego ¿ycia przed kobiet¹, opowiada³

starannie zredagowan¹ wersjê. Nie k³ama³, ale pomija³ niemal ca³kowicie swoje

¿ycie sprzed okresu Quinnów.

To dziwne, ale kusi³o go, ¿eby opowiedzieæ Sybill ca³¹ ohydn¹, niczym nie

upiêkszon¹ prawdê. Zawaha³ siê, po czym zdecydowa³ siê na wersjê poœredni¹.

– Wychowywa³em siê w Baltimore, po z³ej stronie ¿ycia. Wpad³em w tarapa-

ty, ca³kiem powa¿ne tarapaty. Mia³em trzynaœcie lat i stacza³em siê. Quinnowie

dali mi szansê, ¿eby to zmieniæ. Wziêli mnie do siebie, przywieŸli do St Chris.

Stali siê moj¹ rodzin¹.

– Adoptowali pana. – Mia³a w swych dokumentach tê informacjê. Nie zna³a

jednak przyczyny.

– Tak. Mieli ju¿ Cama i Ethana, zrobili wiêc miejsce dla jeszcze jednego. Na

pocz¹tku nie u³atwia³em im ¿ycia, ale nie dawali za wygran¹. Nigdy nie cofnêli

siê przed ¿adnymi trudnoœciami.

Pomyœla³ o ojcu, po³amanym i umieraj¹cym na ³ó¿ku szpitalnym. Nawet wtedy

Ray troszczy³ siê o swoich synów, o Setha. O rodzinê.

– Kiedy po raz pierwszy was zobaczy³am – rzek³a Sybill – od razu wiedzia-

³am, ¿e jesteœcie braæmi. I nie chodzi o fizyczne podobieñstwo, ale o coœ mniej

uchwytnego. Widaæ na waszym przyk³adzie, w jaki sposób œrodowisko odciska

piêtno na dziedzicznoœci.

– Jest to raczej przyk³ad na to, co dwoje wspania³ych i zdeterminowanych

ludzi mo¿e uczyniæ dla trzech zagubionych ch³opców.

Wypi³a ³yk wina.

– A Seth?

– Zagubiony ch³opiec numer cztery. Staramy siê robiæ dla niego to, co robili-

by nasi rodzice, o co nas prosi³ nasz ojciec. Moja matka umar³a wiele lat temu.

background image

53

Nie bardzo wiedzieliœmy, co z sob¹ robiæ. By³a niesamowit¹ kobiet¹. Kiedy mie-

liœmy j¹ obok siebie, nie docenialiœmy jej, jak nale¿y.

– S¹dzê, ¿e pan siê myli – odpar³a poruszona tonem jego g³osu. – Jestem

pewna, ¿e czu³a siê bardzo kochana.

– Oby tak by³o. Chcia³bym, ¿eby tak by³o. Kiedy od nas odesz³a, Cam wyniós³

siê do Europy. Œciga³ siê na ³odziach, samochodach. By³ w tym naprawdꠜwiet-

ny. Ethan zosta³ na miejscu. Kupi³ sobie w³asny dom, ale jego ¿ycie jest œciœle

zwi¹zane z zatok¹. A ja wróci³em do Baltimore. Jako dawny mieszczuch – doda³

i uœmiechn¹³ siê pod nosem.

– Inner Harbor, Camden Yards.

– W³aœnie. Przyje¿d¿a³em tutaj od czasu do czasu. W œwiêta, na okoliczno-

œciowe weekendy. Ale to ju¿ nie jest to samo.

Zaintrygowana przechyli³a g³owê.

– A chcia³by pan, ¿eby by³o? – Pamiêta³a swoje z trudem maskowane pod-

niecenie, kiedy jecha³a do college’u. Dysponowaæ w³asn¹ osob¹, wyrwaæ siê spod

nieustannej opieki! To by³a wolnoœæ!

– Nie, ale zdarza³o siê i nadal siê zdarza, ¿e têskniê za tym. Czy pani nigdy

nie wraca³a myœlami do jakiegoœ wspania³ego okresu w ¿yciu? Ma siê szesnaœcie

lat, nowiutkie prawo jazdy w kieszeni i ca³y œwiat do swojej dyspozycji.

Rozeœmia³a siê, ale pokrêci³a przecz¹co g³ow¹. Nie mia³a prawa jazdy w wieku

szesnastu lat. Mieszkali wówczas w Londynie, o ile dobrze pamiêta. Mieli szofe-

ra w liberii, który wozi³ j¹ tam, gdzie jej pozwalano – chyba, ¿e udawa³o siê jej

wymkn¹æ i pojechaæ metrem. Taki by³ ten jej bunt.

– Szesnastoletnich ch³opców – powiedzia³a, kiedy sprz¹tniêto sa³atki i poda-

no zak¹ski – ³¹cz¹ znacznie silniejsze emocjonalne zwi¹zki z samochodami ni¿

dzieje siê to w przypadku szesnastoletnich dziewczynek.

– Ch³opcu jest ³atwiej poderwaæ dziewczynê, jeœli ma cztery kó³ka.

– Nie podejrzewam, ¿eby pan mia³ jakieœ trudnoœci w tej materii, z samocho-

dem czy bez.

– £atwiej siê pieœciæ na tylnym siedzeniu, kiedy siê je posiada.

– Z tym argumentem mogê siê zgodziæ. A teraz pan wróci³, podobnie jak pañ-

scy bracia.

– Tak. Mój ojciec mia³ Setha, który pojawi³ siê w bli¿ej nie wyjaœnionych

okolicznoœciach. Matka Setha … co ja bêdê mówi³, pobêdzie pani tu trochê i sa-

ma pani us³yszy.

– Tak? – Sybill zanurzy³a zêby w rybie, maj¹c nadziejê, ¿e jakoœ j¹ prze³-

knie.

– Ojciec wyk³ada³ literaturê angielsk¹ na uniwersytecie, w stanowym kampu-

sie na Wschodnim Wybrze¿u. Nieca³y rok temu odwiedzi³a go pewna kobieta.

Nie znamy szczegó³ów, ale wszystko wskazuje na to, ¿e spotkanie nie by³o przy-

jemne. Posz³a do dziekana, oskar¿y³a ojca o molestowanie seksualne.

Sybill upuœci³a widelec na talerz. Natychmiast go podnios³a, staraj¹c siê za-

chowaæ maksymaln¹ obojêtnoœæ.

– To chyba by³o trudne prze¿ycie dla was wszystkich.

background image

54

– Trudne? To nie jest w³aœciwe okreœlenie. Utrzymywa³a, ¿e gdy przed laty

by³a jego studentk¹, domaga³ siê od niej œwiadczeñ seksualnych w zamian za stop-

nie, zastrasza³ j¹, mia³ z ni¹ romans.

„Nie, nie prze³knê tego” – stwierdzi³a Sybill, œciskaj¹c tak mocno widelec, ¿e

rozbola³y j¹ palce.

– Mia³a romans z pañskim ojcem?

– Nie, tylko tak twierdzi³a. Jeszcze ¿y³a wówczas moja matka – powiedzia³

na wpó³ do siebie. – W ka¿dym razie ta dziewczyna nie figurowa³a nawet na

liœcie studentów. Ojciec wyk³ada³ na tym kampusie przez ponad dwadzieœcia

piêæ lat i cieszy³ siê nieskaziteln¹ opini¹. A ona postawi³a sobie za cel znisz-

czyæ go. Jak wiadomo oszczerstwo zatacza szerokie krêgi, pozostawia smro-

dek.

„To wszystko mo¿e okazaæ siê prawd¹ – pomyœla³a zgnêbiona Sybill. – Zna-

ne metody Glorii. Oskar¿yæ kogoœ, wyrz¹dziæ mu krzywdê, a potem uciec. Na

razie jednak muszê graæ swoj¹ rolê, ¿eby wyjaœniæ pewne sprawy”.

– Dlaczego to zrobi³a?

– Dla pieniêdzy.

– Nie rozumiem.

– Mój ojciec da³ jej pieni¹dze, du¿o pieniêdzy. Za Setha. Ona jest matk¹

Setha.

– Chce pan powiedzieæ, ¿e ona … sprzeda³a syna? – Nawet Gloria nie by³aby

zdolna do czegoœ tak przera¿aj¹cego. – Trudno w to uwierzyæ.

– Nie wszystkie matki posiadaj¹ instynkt macierzyñski. – Wzruszy³ ramiona-

mi. – Ojciec wypisa³ czek na wiele tysiêcy na nazwisko Glorii DeLauter, po czym

wyjecha³ na kilka dni. Wróci³ z Sethem.

Bez s³owa chwyci³a szklankê z wod¹, ¿eby och³on¹æ. „Przyjecha³ i zabra³

Setha – szlocha³a w s³uchawkê Gloria. – Zabrali Setha. Musisz mi pomóc”.

– Tak mi przykro – powiedzia³a pó³g³osem, zdaj¹c sobie sprawê z nieade-

kwatnoœci tych s³ów.

– Dotrwa³ do przyjazdu Cama z Europy. Poprosi³ nas, ¿ebyœmy siê zajêli

Sethem. Robimy wszystko, ¿eby dotrzymaæ danej mu obietnicy. Nie twierdzê, ¿e

odby³o siê bez zgrzytów – doda³, uœmiechaj¹c siê lekko. – Ale nigdy nie by³o

nudno. Wróci³em tutaj, rozkrêciliœmy biznes z ³odziami. Nie jest tak Ÿle. Cam

zdoby³ dziêki temu ¿onꠖ doda³ rozpromieniaj¹c siê. – Anna prowadzi sprawê

Setha z ramienia opieki spo³ecznej.

– Naprawdê? Znaj¹ siê wiêc od niedawna.

– Uwa¿am, ¿e gdy coœ ma siê udaæ, to siê udaje. Czas nie gra roli.

Zawsze by³a przekonana, ¿e jest inaczej. Dobre ma³¿eñstwo wymaga plano-

wania, poœwiêcenia, a tak¿e gruntownej i solidnej wiedzy o partnerze, zgodnoœci

charakterów, okreœlenia osobistych celów.

– Oto i ca³a historia. „Ile jest w tym prawdy?” – pomyœla³a z ciê¿kim ser-

cem. – Co zosta³o przeinaczone? Czy mam uwierzyæ, ¿e moja siostra sprzeda³a

w³asnego syna?

Dosz³a do wniosku, ¿e prawda tkwi gdzieœ poœrodku. Przewa¿nie tak bywa.

background image

55

Z pewnoœci¹ Phillip nie zna ca³ej prawdy. Nie posiada klucza do tego, co

³¹czy³o Gloriê z Raymondem Quinnem. A jeœli siê doda ten jeden fakt do reszty,

w jakim kierunku potocz¹ siê sprawy?

– Najwa¿niejsze – doda³ Phillip – ¿e jakoœ to idzie. Dzieciak jest szczêœliwy.

Jeszcze parê miesiêcy i sfinalizuje siê sprawa powierzenia nam sta³ej opieki. A po-

zycja starszego brata ma swoje zalety. Przynajmniej mogê siê na kimœ wy¿ywaæ.

Nale¿y siê zastanowiæ. Od³o¿yæ na bok emocje i zastanowiæ siê.

– A jak on to odbiera? – zapyta³a.

– To jest doskona³y uk³ad. Mo¿e pyskowaæ na mnie do Cama i do Ethana,

a mnie skar¿yæ siê na nich obu. Potrafi to rozgrywaæ. Seth jest niewiarygodnie

bystry. Kiedy ojciec zapisywa³ go do tutejszej szko³y, musia³ przejœæ test. To by³a

dla niego pestka! A jego œwiadectwo za ostatni rok? Same najwy¿sze oceny.

– Naprawdê? – Mimo woli uœmiechnê³a siê. – Jesteœcie z niego dumni?

– Pewnie. To w³aœnie ja pilnujê, ¿eby odrabia³ zadania domowe. A tak nie

cierpia³em u³amków. Teraz, kiedy opowiedzia³em swoj¹ d³ug¹ historiê, mo¿e do-

wiem siê, co pani s¹dzi o St Chris.

– Na razie siê przygl¹dam.

– Czy to oznacza, ¿e zatrzyma siê pani tutaj na d³u¿ej?

– Tak. Przez jakiœ czas.

– Nie mo¿na nale¿ycie oceniæ nadmorskiego miasteczka, jeœli siê nie spêdzi

trochê czasu na wodzie. Mo¿e po¿eglowalibyœmy jutro?

– Nie wraca pan do Baltimore?

– Wracam w poniedzia³ek.

Zawaha³a siê, ale przecie¿ przyjecha³a tutaj w okreœlonym celu. Jeœli ma do-

trzeæ do prawdy, nie mo¿e siê teraz wycofaæ.

– Chêtnie. Tylko proszê nie liczyæ na moje umiejêtnoœci ¿eglarskie.

– Przekonamy siê. Podjadê po pani¹. Miêdzy dziesi¹t¹ a wpó³ do jedenastej?

– Doskonale. S¹dzê, ¿e wszyscy ¿eglujecie.

– W³¹cznie z psami. – Rozeœmia³ siê na widok jej przera¿onej miny. – Nie

weŸmiemy ich ze sob¹.

– Nie bojê siê psów. Po prostu nie jestem do nich przyzwyczajona.

– Nie mia³a pani nigdy szczeniaka?

– Nigdy.

– Kota?

– Nigdy.

– Z³otej rybki?

Zaœmia³a siê, potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nigdy. Doœæ czêsto przeprowadzaliœmy siê. W szkole w Bostonie mia³am

kole¿ankê, której suka urodzi³a szczeniaki. By³y rozkoszne. – Przypomnia³a so-

bie, jak bardzo pragnê³a mieæ jedno z tych szczeni¹t.

Oczywiœcie, to nie wchodzi³o w grê. Antyczne meble, wa¿ni goœcie, obo-

wi¹zki towarzyskie. Matka powiedzia³a, ¿e to wykluczone i uciê³a wszelk¹ dys-

kusjê.

– Teraz z kolei sama czêsto siê przemieszczam. To by nie zda³o egzaminu.

background image

56

– Gdzie pani najlepiej siê czuje? – zapyta³.

– £atwo siê przystosowujê. Tam gdzie mnie zaniesie, tam jest mi dobrze,

dopóki nie znajdê siê gdzie indziej.

– A wiêc teraz to jest St Chris.

– Wszystko na to wskazuje. – Spojrza³a przez okno na wschodz¹cy, po³ysku-

j¹cy na wodzie ksiê¿yc. – Wszystko tutaj odbywa siê powoli, ale to nie jest sta-

gnacja. Wyczuwam zmienne nastroje, podobnie jak zmienna jest pogoda. Ju¿ po

kilku dniach potrafiê odró¿niæ tubylców od turystów. I wodniaków od pozosta-

³ych.

– W jaki sposób?

– W jaki sposób? – Wracaj¹c jakby z daleka, ponownie spojrza³a na niego.

– Jak odró¿nia pani jednych od drugich?

– Na podstawie elementarnych obserwacji. Wystarczy, ¿e wyjrzê przez okno.

Turyœci chodz¹ parami, ca³ymi rodzinami, rzadko zdarza siê samotna osoba. Prze-

chadzaj¹ siê albo kupuj¹ pami¹tki. Wynajmuj¹ ³odzie. Pomagaj¹ sobie nawzajem

w ramach grupy. Znajduj¹ siê przecie¿ poza w³asnym œrodowiskiem. Wiêkszoœæ

ma kamery, mapy, lornetki. Wiêkszoœæ tubylców znajduje siê tu z konkretnego

powodu. Pracuj¹, robi¹ zakupy. Mog¹ przystan¹æ i przywitaæ siê z s¹siadem. A po

skoñczonej rozmowie ka¿dy rusza w swoj¹ stronê.

– Dlaczego obserwuje ich pani przez okno?

– Nie rozumiem pytania.

– Dlaczego pani nie pójdzie na nabrze¿e?

– By³am. Na ogó³ lepsze rezultaty osi¹ga siê pozostaj¹c na uboczu.

– S¹dzi³em, ¿e bêd¹c w œrodku mo¿na sobie wyrobiæ bardziej konkretn¹ opi-

niê. – Podniós³ wzrok, gdy pojawi³ siê kelner i nala³ im resztkê wina, a nastêpnie

zaproponowa³ deser.

– Proszê tylko kawꠖ zdecydowa³a Sybill. – Bez kofeiny.

– To samo. – Phillip pochyli³ siê w jej stronê. – W swojej ksi¹¿ce pisze pani

o izolacji jako o technice przetrwania. Pos³u¿y³a siê pani przyk³adem kogoœ le¿¹-

cego na chodniku. Opisa³a pani ludzi, którzy udaj¹, ¿e tego nie widz¹, omijaj¹

le¿¹cego. Niektórzy chwilê wahaj¹ siê, po czym uciekaj¹ w poœpiechu.

– Unikanie k³opotów. Rozszczepienie osobowoœci.

– W³aœnie. Ale mo¿e siê znaleŸæ osoba, która siê zatrzyma i bêdzie chcia³a

pomóc. Gdy ktoœ prze³amie izolacjê, inni równie¿ zaczn¹ siê zatrzymywaæ.

– Gdy ktoœ prze³amie izolacjê, innym bêdzie ju¿ ³atwiej przy³¹czyæ siê, mo¿e

nawet odczuwaj¹ tak¹ potrzebê. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Bada³am to

zjawisko w Nowym Jorku, Londynie i Budapeszcie, i wszêdzie z takim samym

rezultatem. Inn¹ konsekwencj¹ techniki przetrwania w du¿ym mieœcie jest unika-

nie kontaktu wzrokowego na ulicy, usuwanie z naszego pola widzenia ludzi bez-

domnych.

– Na czym polega ró¿nica miêdzy t¹ pierwsz¹ osob¹, która zatrzyma siê,

¿eby pomóc, a ca³¹ reszt¹?

– Jej instynkt przetrwania nie jest a¿ tak wyostrzony, jak wspó³czucie. Albo

te¿ ³atwiej uruchamia siê jej spontaniczna reakcja.

background image

57

– Tak, chyba o to chodzi. To s¹ zaanga¿owani ludzie.

– A poniewa¿ ja tylko obserwujê, uwa¿a pan, ¿e reszta mnie nie obchodzi.

– Nie wiem. S¹dzê jednak, ¿e przygl¹danie siê z dystansu nie daje tyle, co

doœwiadczanie tego z bliska.

– Zajmujê siê obserwowaniem i otrzymujê coœ w zamian, proszê mi wierzyæ.

Nie zwracaj¹c uwagi na kelnera, który z namaszczeniem ustawia³ przed nimi

kawê, Phillip przysun¹³ siê do Sybill.

– Jest pani naukowcem. Przeprowadza pani doœwiadczenia. Dlaczego nie

spróbuje pani wprowadziæ tego w czyn? Ze mn¹.

Spuœci³a oczy, popatrzy³a na ich splecione palce. Poczu³a mi³e ciep³o rozcho-

dz¹ce siê powoli po ca³ym ciele

– Szalenie oryginalny sposób sugerowania, ¿ebym siê z panem przespa³a.

– Nie to mia³em na myœli, choæ nie jest to z³y pomys³. – Uœmiechn¹³ siê do

niej od ucha do ucha. – Chcia³em zaproponowaæ, ¿eby po wypiciu kawy odbyæ

ma³y spacer po nabrze¿u. Jeœli jednak woli pani siê ze mn¹ przespaæ, mo¿emy

pójœæ do pani.

Kiedy ich g³owy spotka³y siê, kiedy przywar³ do jej warg, nie zrobi³a uniku.

Jego usta by³y ch³odne. A ona, o dziwo, zapragnê³a jego ¿aru, by rozpaliæ siê

i sp³on¹æ – zaspokojenie tej potrzeby mog³oby zag³uszyæ mêcz¹ce j¹ napiêcie,

niepokój i zw¹tpienia.

Poniewa¿ jednak mia³a za sob¹ lata treningu niepob³a¿ania sobie, po³o¿y³a

delikatnie rêkê na jego piersi, by zakoñczyæ poca³unek i oddaliæ pokusê.

– Uwa¿am, ¿e spacer bêdzie stosowniejszy.

– A zatem chodŸmy na spacer.

Chcia³ wiêcej. Wychodzi³ z za³o¿enia, ¿e wystarczy poznaæ parê jej smacz-

ków, by wznieciæ w sobie pragnienie. Nie spodziewa³ siê jednak, ¿e bêdzie to a¿

tak gwa³towne, tak nagl¹ce pragnienie. Jej reakcja by³a taka ch³odna i kontrolo-

wana. Zastanawia³ siê, jakby to by³o, gdyby tak przebiæ siê przez jej intelekt,

warstwa po warstwie, i odkryæ pod spodem kobietê. Dobraæ siê do jej nagich

emocji i instynktu.

Omal siê nie rozeœmia³ ze swoich myœli. Rzeczywiœcie siê zagalopowa³. Dy-

stansuj¹c siê od jego zalotów, doktor Sybill Griffin byæ mo¿e nie zamierza³a nic

wiêcej mu daæ.

Sta³a siê wyzwaniem, któremu na d³u¿sz¹ metê trudno bêdzie siê oprzeæ.

– Teraz rozumiem, sk¹d bierze siê popularnoœæ Snidleya. – Uœmiechnê³a siê

do niego ze znajomoœci¹ rzeczy. – Jest zaledwie wpó³ do dziesi¹tej, a wszystko

ju¿ jest pozamykane, zaœ ³odzie przycumowane do brzegu. Przechadza siê jesz-

cze parê osób, lecz wiêkszoœæ ju¿ pouk³ada³a siê do snu.

– W lecie mamy tutaj trochê wiêkszy ruch. Nie za du¿y, ale jednak. Och³odzi-

³o siê, nie jest pani zimno?

– Nie. Cudowny jest ten wiaterek. – Przystanê³a, ¿eby popatrzeæ na ko³ysz¹-

ce siê maszty ³odzi. – Te¿ tu trzymacie ³odzie?

background image

58

– Mamy przystañ przy domu. Tutaj cumuje tylko ³ajba Ethana.

– Gdzie?

– To jedyna taka ³ódŸ w St Chris, a na ca³ej zatoce jest ich oko³o dwudziestu.

To ta – wskaza³ ruchem g³owy.

Dla jej niewprawnego oka wszystkie ³odzie by³y do siebie podobne. Ró¿ni³y

siê tylko rozmiarem i kolorem.

– Co to znaczy?

– To p³askodenne bezpok³adowe ³odzie ¿aglowe do ³owienia krabów. – Mó-

wi¹c, przyci¹gn¹³ j¹ bli¿ej do siebie. – Ich budowa jest w miarê ³atwa i niezbyt

kosztowna.

– I s³u¿¹ do ³owienia krabów?

– Nie, do po³owu krabów wiêkszoœæ rybaków u¿ywa motorowych kutrów.

Takie ³odzie s³u¿¹ do po³owu ostryg. Na pocz¹tku XIX wieku w stanie Maryland

wysz³a ustawa zezwalaj¹c¹ ³owiæ ostrygi jedynie ³odziom ¿aglowych.

– W ramach ochrony œrodowiska?

– No w³aœnie. P³askodenki wci¹¿ dobrze s³u¿¹. Ale jest ich niedu¿o. Podob-

nie jak niedu¿o jest ostryg.

– A pañski brat jeszcze je ³owi?

– Tak. To ciê¿ka praca.

– Zna siê pan na niej?

– Spêdzi³em na tej ³odzi niema³o czasu. – Zatrzyma³ siê obok ³ajby Ethana,

obj¹³ Sybill w pasie. – Na po³owy wyp³ywa siê w lutym, kiedy wiatr przeszywa na

wylot, a zimowy sztorm miota ³odzi¹ na wszystkie strony. Z dwojga z³ego wolê

ju¿ Baltimore.

£ódŸ Ethana wygl¹da³a na star¹ i prymitywn¹, jakby z innej epoki.

– Wiêc dlaczego zamiast szaleæ w Baltimore wola³ pan walczyæ z zimowymi

sztormami?

– Próbowa³em wypêdziæ z siebie diab³a.

– Rozumiem, ¿e nie proponuje mi pan tej ³odzi na jutrzejsz¹ przeja¿d¿kê?

– Nie, mam zadban¹, prawdziw¹ ¿aglówk¹. Czy pani p³ywa?

Unios³a brwi.

– Czy¿by to by³a aluzja do pañskich ¿eglarskich umiejêtnoœci?

– Nie, ale woda nie jest tak zimna, by nie mo¿na siê by³o w niej wyk¹paæ.

– Nie zabra³am kostiumu k¹pielowego.

– A jaki pani nosi rozmiar?

Rozeœmia³a siê.

– S¹dzê, ¿e wystarczy mi samo ¿aglowanie. Mam jeszcze trochê roboty, któr¹

muszê dzisiaj skoñczyæ. To by³ bardzo mi³y wieczór.

– Odprowadzê pani¹ do hotelu.

– Nie trzeba. Hotel jest tu¿ za rogiem.

– Mimo wszystko.

Nie sprzeciwi³a siê. Nie chcia³a, ¿eby j¹ odprowadza³ pod same drzwi, a tym

bardziej przymawia³ siê o z³o¿enie wizyty w jej apartamencie. Czu³a jednak, ¿e

ma nad nim przewagê i w pe³ni panuje nad trudn¹, niezrêczn¹ sytuacj¹. Pomyœla-

background image

59

³a, ¿e pora jest wczesna i ¿e jeszcze zd¹¿y zrewidowaæ swoje myœli i odczucia

przed jutrzejszym spotkaniem.

A poniewa¿ ³ódŸ przycumowana by³a przy ich domu, istnia³a szansa, ¿e zo-

baczy siê tak¿e z Sethem.

– Bêdê tutaj rano – powiedzia³a, zatrzymuj¹c siê kilka kroków przed wej-

œciem do hotelowego holu. – O dziesi¹tej?

– Œwietnie.

– Czy mam coœ wzi¹æ? Poza pigu³kami przeciw chorobie morskiej.

Skwitowa³ jej uwagê uœmiechem.

– Ju¿ ja siê tym zajmê. ¯yczê dobrej nocy.

– Nawzajem.

By³a przygotowana, ¿e j¹ poca³uje na dobranoc. Jego wargi by³y delikatne,

nienatarczywe. Odprê¿y³a siê, po czym zaczê³a siê wycofywaæ.

Wtedy zdecydowanym ruchem uj¹³ jej kark, przechyli³ g³owê i przez jedn¹

oszo³amiaj¹c¹ chwilê ca³owa³ j¹ namiêtnie, bez opamiêtania, prowokuj¹co. Chwy-

ci³a siê kurczowo jego marynarki, gdy nogi ugiê³y siê pod ni¹. Nie by³a w stanie

myœleæ, czu³a jedynie przyspieszony puls i zawrót w g³owie.

Trwa³o to zaledwie parê sekund, a uderzy³o do g³owy i rozgrza³o jak brandy.

Kiedy popatrzy³a na niego, ujrza³ o¿ywienie w jej wzroku.

Stwierdzi³, ¿e jej reakcja nie by³a tym razem ch³odna, kontrolowana i zdy-

stansowana. Zrzuci³a jedn¹ warstwê ochronn¹.

– Do zobaczenia jutro rano.

– Dobranoc. – Odwróci³a siê i na odchodne przes³a³a mu uœmiech.

Musia³a przyznaæ, ¿e siê przeliczy³a. Id¹c do windy próbowa³a zapanowaæ

nad oddechem. Wcale nie jest taki g³adki, uprzejmy i nieszkodliwy, jakby siê zda-

wa³o na pierwszy rzut oka.

Uœwiadomi³a sobie, ¿e pod tym atrakcyjnym opakowaniem tkwi coœ znacznie

bardziej pierwotnego i niebezpiecznego.

Stwierdzi³a, ¿e jest stanowczo zbyt zniewalaj¹cy.

background image

60

6

P

hillip zrobi³ zwrot, przecinaj¹c prawie pust¹ zatokê, pêdz¹c w stronê na-

brze¿a. Dawno ju¿ nie ¿eglowa³ w pojedynkê, lecz nie zapomnia³ tamtych

wra¿eñ.  Bo  czy¿  mo¿na  zapomnieæ  o radoœci  przebywania  na  wodzie

w wietrzny niedzielny poranek, kiedy przygrzewa s³oñce, a woda jest niebieska,

zaœ w powietrzu s³ychaæ figlarne przekrzykiwanie siê mew?

By³ to jego pierwszy pe³ny wolny dzieñ od ponad dwóch miesiêcy i zamie-

rza³ go jak najlepiej wykorzystaæ.

Najbardziej obiecuj¹ce zapowiada³y siê chwile na wodzie w towarzystwie

intryguj¹cej doktor Griffin.

Spojrza³ na hotel, próbuj¹c odgadn¹æ, które okno mo¿e do niej nale¿eæ. Z te-

go, co mu mówi³a, wychodzi³o na zatokê. Mia³a z niego widok na pulsuj¹ce w do-

le ¿ycie, a jednoczeœnie dystans dla swoich badañ.

Wtedy j¹ ujrza³. Sta³a na balkonie, mia³a zebrane do ty³u lœni¹ce, br¹zowe

w³osy, tworz¹ce aureolê w promieniach s³oñca, a jej twarz by³a niewidoczna z tej

odleg³oœci.

Pomyœla³, ¿e z bliska wcale nie jest taka wynios³a. Ten jêk, gdy j¹ ca³owa³, to

dr¿enie cia³a œwiadczy³o o instynktownych, naturalnych reakcjach.

Jej oczy, ten przejrzysty jak woda b³êkit, nie by³y ch³odne ani oddalone, kie-

dy w nie zajrza³ odejmuj¹c wargi z jej ust. Nie, by³y nawet lekko zamglone, lekko

skonsternowane. I ze wszech miar intryguj¹ce.

Nie potrafi³ do koñca pozbyæ siê jej smaku, czu³ go w sobie w drodze po-

wrotnej do domu, czu³ w nocy, a tak¿e teraz, widz¹c j¹ ponownie. Wiedz¹c, ¿e

stoi i patrzy na niego.

Da³ jej znak rêk¹, ¿e j¹ widzi. Po czym skoncentrowa³ uwagê na wejœciu do

przystani.

Ze zdumieniem ujrza³ na pomoœcie Setha.

– A ty co tutaj robisz?

Seth wprawnym ruchem zarzuci³ cumê na pacho³ek.

background image

61

– Jak zwykle spe³niam rolê ch³opca na posy³ki. Wys³ali mnie z warsztatu.

Zachcia³o im siê dro¿d¿ówek.

– Ach tak? – Phillip zeskoczy³ zrêcznie na pomost. – Chc¹ mieæ mia¿d¿ycê?

– Prawdziwi mê¿czyŸni nie jedz¹ kory na œniadanie – naigrawa³ siê Seth. –

Jak na przyk³ad ty.

– Ale kiedy ty bêdziesz dychawicznym starcem, ja zachowam si³ê i zdrowie.

– Mo¿liwe, ale za to bêdê zabawniejszy.

Phillip œci¹gn¹³ Sethowi czapeczkê i trzepn¹³ go ni¹ lekko w g³owê.

– To zale¿y, szczeniaku, od twojej definicji zabawy.

– Twoja polega na podrywaniu miastowych dziewczyn.

– To tylko jedna z definicji. Inna polega na siedzeniu ci na karku i pilnowaniu,

¿ebyœ odrabia³ lekcje. Przeczyta³eœ Johnny Tremaine, ¿eby napisaæ wypracowanie?

– Tak, tak. Cz³owieku, czy ty nigdy nie odpoczywasz?

– A niby jak mam to zrobiæ, skoro zabierasz mi tyle czasu? I co s¹dzisz o tej

ksi¹¿ce?

– Niez³a. – Seth wzruszy³ ramionami, w typowy dla Quinnów sposób.

– Wieczorem zabierzemy siê do pisania.

– Najbardziej lubiê niedzielny wieczór – mrukn¹³ Seth. – Bo to oznacza, ¿e

znikniesz na cztery dni.

– Daj spokój, przecie¿ sam wiesz najlepiej, jak za mn¹ têsknisz.

– Gówno prawda!

– Liczysz godziny do mojego powrotu.

– Jeszcze czego! – zaœmia³ siê Seth.

Id¹c w ich stronê, Sybilla s³ysza³a jego radosny œmiech. Poczu³a siê niepew-

nie. Co ona w³aœciwie tutaj robi? Czego siê spodziewa?

Ale czy ma odejœæ, zanim dowie siê prawdy?

– Dzieñ dobry.

Na dŸwiêk jej g³osu Phillip odwróci³ siê, opuœci³ gardê i Seth wyr¿n¹³ go

³okciem w brzuch. Phillip chrz¹kn¹³, za³o¿y³ Sethowi nelsona i roz³o¿y³ go na

obie ³opatki.

– Do³o¿ê ci póŸniej – powiedzia³ teatralnym g³osem. – Bez œwiadków.

– Jeszcze siê oka¿e, kto tu komu do³o¿y. – Zaró¿owiony z radoœci Seth wci-

sn¹³ na g³owê czapeczkê. – Ktoœ z nas musi jutro pracowaæ.

– A ktoœ nie musi.

– Myœla³am, ¿e z nami pop³yniesz – odezwa³a siê Sybill do Setha. – Nie

chcia³byœ?

– Jestem tu tylko niewolnikiem. – Seth rzuci³ têskne spojrzenie na ³ódŸ, po czym

wzruszy³ ramionami. – Budujemy kad³ub. Poza tym ten czaruœ na pewno j¹ wywróci.

– M¹drala. – Phillip machn¹³ rêk¹, ale Seth umkn¹³ zaœmiewaj¹c siê.

– Mam nadziejê, ¿e ona umie p³ywaæ! – krzykn¹³ jeszcze i popêdzi³ przed siebie.

Phillip znowu spojrza³ na Sybill, która przygryza³a doln¹ wargê.

– Nie wywalê jej.

– No c󿠅 – Przyjrza³a siê ³odzi. Sprawia³a wra¿enie strasznie ma³ej i kru-

chej. – Umiem p³ywaæ, s¹dzê wiêc, ¿e nie bêdzie z tym problemu.

background image

62

– Chryste, ten bachor wyrasta nagle jak spod ziemi i do reszty psuje mi opi-

niê. ¯eglujê d³u¿ej ni¿ on chodzi po œwiecie.

– Proszê siê na niego nie gniewaæ.

– Nie dos³ysza³em …

– Proszê siê na niego nie gniewaæ. Jestem pewna, ¿e tylko z panem ¿artowa³.

Nie chcia³ byæ niegrzeczny.

Phillip przygl¹da³ siê jej w milczeniu. Poblad³a, nerwowo obraca³a w pal-

cach z³oty ³añcuszek, który mia³a na szyi.

– Nie jestem na niego z³y. Po prostu wyg³upialiœmy siê. Proszê siê uspokoiæ.

Robienie sobie psikusów to nasz mêski, mo¿e niezbyt m¹dry sposób okazywania

uczucia.

– Ach tak. Od razu widaæ, ¿e nie mia³am braci.

– Ju¿ oni by siê postarali stworzyæ pani piek³o na ziemi. – Pochyli³ siê, mu-

sn¹³ wargami jej usta. – Taka jest tradycja.

Wszed³ na ³ódŸ, wyci¹gn¹³ rêkê. Po chwili wahania poda³a mu swoj¹.

– Witam na pok³adzie.

£ódŸ zako³ysa³a siê pod jej stopami. Robi³a, co mog³a, ¿eby nie zwracaæ na

to uwagi.

– Dziêkujê. Przewidzia³ pan dla mnie jak¹œ rolê?

– Na razie proszê usi¹œæ, odprê¿yæ siê i radowaæ ¿yciem.

– S¹dzê, ¿e z tym dam sobie jakoœ radê.

Przynajmniej mia³a tak¹ nadziejê. Usiad³a na jednej z ³aweczek, uchwyci³a

siê jej mocno palcami, podczas gdy on odszed³, by zdj¹æ cumy. Pociesza³a siê, ¿e

wszystko bêdzie dobrze.

Czy¿ nie widzia³a jak wp³ywa³ do portu? Sprawia³ wra¿enie doœwiadczonego

¿eglarza. I trochê zarozumia³ego, s¹dz¹c po sposobie, w jaki mierzy³ wzrokiem

hotel, dopóki nie dostrzeg³ jej na balkonie.

W tym, jak ¿eglowa³ ku s³oñcu, rozbryzgiwa³ wodê i szuka³ jej wzroku by³o

jakieœ romantyczne szaleñstwo. A potem ten krótki uœmiech i kolejna fala. Jeœli

jej puls bi³ nawet trochê mocniej, by³a to zrozumia³a, zupe³nie ludzka reakcja.

Wygl¹da jak z obrazka! Sp³owia³e d¿insy, wsuniêty do nich œwie¿y podko-

szulek, równie oœlepiaj¹co bia³y jak ¿agle, z³ociste w³osy i opalone, ³adnie umiê-

œnione ramiona. Której kobiecie, maj¹cej w perspektywie spêdzenie kilku godzin

sam na sam z takim mê¿czyzn¹ jak Phillip Quinn, nie zabi³oby mocniej serce?

Niemniej jednak obieca³a sobie, ¿e nie bêdzie przywi¹zywa³a uwagi do jego

szczególnych talentów, które zademonstrowa³ wczoraj wieczorem.

Teraz, przy opuszczonych ¿aglach, wyp³ywa³ ostro¿nie z portu na silniku,

którego cichy warkot sprawi³, i¿ poczu³a siê bezpieczniej. Nie ró¿ni³ siê wiele od

samochodu. Tyle, ¿e ten pojazd porusza³ siê po wodzie.

Poza tym nie byli tak naprawdê sami. Na widok œlizgaj¹cych siê i œmigaj¹-

cych ³odzi rozluŸni³a zaciœniête kurczowo na ³awce d³onie. Zobaczy³a ch³opca,

pewnie rówieœnika Setha, jak wsiada³ do niedu¿ej ³ódki z trójk¹tnym czerwo-

nym ¿aglem. Skoro p³ywaj¹ nawet dzieci, dlaczego ona nie mia³aby daæ sobie

rady?

background image

63

– Stawiam ¿agle.

Odwróci³a g³owê, uœmiechnê³a siê nieobecnym wzrokiem do Phillipa.

– S³ucham!

– Proszê popatrzeæ.

Sta³ przy maszcie i ci¹gn¹³ liny. ¯agle, z³apa³y wiatr, wype³ni³y siê nim. Zno-

wu serce zaczê³o jej biæ mocno, a palce przywar³y do ³awki.

O nie! Nie mia³o to nic wspólnego z samochodem! By³o groŸne, ale i piêkne.

£ódŸ wydawa³a jej siê potê¿na, wprost oszo³amiaj¹ca.

Prawie tak samo jak mê¿czyzna, który by³ jej kapitanem.

– Jak to œlicznie wygl¹da z do³u. – Chocia¿ zaciska³a palce na ³awce, uœmiech-

nê³a siê do Phillipa. – Zawsze podziwiam ¿agle, ilekroæ patrzê na nie z okna, ale

z tej perspektywy s¹ jeszcze bardziej fascynuj¹ce.

– Niech siê wiêc pani odprê¿y – rzek³ Phillip, ujmuj¹c ster.

– Jeszcze nie mogê, ale to przejdzie. – Zwróci³a twarz w kierunku wiatru.

Szarpa³ i targa³ jej w³osami, próbuj¹c je wyrwaæ spod opaski. – Dok¹d p³yniemy?

– W bli¿ej nieokreœlonym kierunku.

– Rzadko mi siê to zdarza.

„Nie uœmiecha³a siê jeszcze do mnie w ten sposób” – pomyœla³ Phillip. Bez

namys³u, spontanicznie. Czy zdawa³a sobie sprawê, do jakiego stopnia ten niewy-

muszony uœmiech zmienia jej piêkn¹, ale ch³odn¹ twarz, czyni¹c j¹ ³agodniejsz¹,

bardziej przystêpn¹. Pragn¹c jej dotkn¹æ, wyci¹gn¹³ rêkê.

– Proszê tu podejœæ.

Jej uœmiech zgas³.

– Mam wstaæ?

– Tak. Dzisiaj nie ma fali. Nie ko³ysze ³odzi¹.

– Mam wstaæ? – powtórzy³a, k³ad¹c nacisk na ka¿de s³owo. – I mam tam

podejœæ. Na drugi koniec ³odzi.

– To tylko dwa kroki. – Nie móg³ powstrzyma栜miechu. – Chyba nie zamie-

rza pani do koñca pozostaæ biernym widzem, prawda?

– Na razie tak. – Zrobi³a wielkie oczy, kiedy odszed³ od steru. – Nie, nie chcê.

– St³umi³a krzyk, kiedy z uœmiechem z³apa³ j¹ za rêkê. Nie zd¹¿y³a siê zaprzeæ,

kiedy poderwa³ j¹ na nogi. Trac¹c równowagê, wpad³a na niego i zastyg³a z prze-

ra¿enia, przyjmuj¹c równoczeœnie pozycjê obronn¹.

– Nie mog³em tego lepiej zaplanowa栖 powiedzia³ pó³g³osem, trzymaj¹c j¹

w objêciach i cofaj¹c siê wraz z ni¹ do steru. – Lubiê mieæ pani¹ blisko i czuæ

pani zapach. A¿ chcia³oby siê tam zanurzy栅 – Musn¹³ wargami jej szyjê.

– Proszê przestaæ. I proszê uwa¿aæ.

– Och, trochê zaufania! – Z³apa³ j¹ zêbami za koniuszek ucha i przygryz³ je

lekko. – Uwa¿am.

– Na ³ódŸ! Proszê uwa¿aæ na ³ódŸ!

– Ju¿ siê robi. – Zamiast tego obj¹³ j¹ w pasie ramieniem. – Proszê siê rozej-

rzeæ, spojrzeæ przed dziób ³odzi, w stronê portu. A na lewo s¹ bagna. Zobaczy

pani bia³e czaple i dziko ¿yj¹cego indyka.

– Gdzie?

background image

64

– Czasami trzeba pop³yn¹æ w g³¹b, ¿eby je napotkaæ. Ale mo¿na je te¿ wypa-

trzeæ st¹d – czaple stoj¹ce niczym rzeŸby w wysokiej trawie i podrywaj¹ce siê do

lotu, indyki podskakuj¹ce miêdzy drzewami.

Mia³a ochotê to zobaczyæ.

– W przysz³ym miesi¹cu czeka nas przelot gêsi. Dla nich ten teren niewiele

siê ró¿ni od rezerwatu Everglades.

Nadal wali³o jej serce, stara³a siê wiêc oddychaæ wolno, spokojnie.

– Dlaczego?

– Ze wzglêdu na moczary. S¹ zbyt oddalone od pla¿y, ¿eby mog³y zaintereso-

waæ inwestorów. W przewa¿aj¹cej mierze s¹ to dziewicze tereny. To jeden z atu-

tów zatoki. Dla wodniaków te tereny s¹ lepsze ni¿ norweskie fiordy.

– Dlaczego?

– Po pierwsze, ze wzglêdu na mielizny. Na mieliznach s³oñce od¿ywia mor-

ski plankton. Po drugie, ze wzglêdu na moczary. Podnosz¹ p³ywy przy ujœciach

rzek. – Poca³owa³ j¹ lekko w czubek g³owy. – Widzê, ¿e jest ju¿ pani zrelakso-

wana.

Z pewnym zdumieniem stwierdzi³a, ¿e wci¹ga³o j¹ to, co mówi³.

– A wiêc podszed³ pan do tego naukowo.

– Odwróci³em pani uwagê, zagada³em pani nerwy.

– Tak, i to poskutkowa³o. – Dziwne, ¿e tak szybko domyœli³ siê, za który

sznurek poci¹gn¹æ! – A widok naprawdê jest piêkny. Tak du¿o tu zieleni. – Przy-

gl¹da³a siê wielkim, liœciastym drzewom, które mijali, ton¹cym w pó³mroku ba-

gnom. Minêli wysokie s³upy z ogromnymi gniazdami. – Co to za ptaki?

– Bia³e czaple. Mo¿na p³yn¹æ prosto na nie, gdy siedz¹ w gnieŸdzie, i nawet

nie drgn¹, tylko patrz¹ na cz³owieka.

– Instynkt przetrwania – powiedzia³a pó³g³osem. Chcia³aby zobaczyæ tak¹

czaplê, siedz¹c¹ jak kura na grzêdzie w tym okr¹g³ym gnieŸdzie, maj¹c¹ sobie za

nic ludzi.

– Widzi pani te pomarañczowe boje? To pojemniki na kraby. A tego rybaka

zarzucaj¹cego przynêtê? Ten facet w ³ódce z przyczepnym silnikiem pewnie chce

z³apaæ wargacza na niedzielny obiad.

– Bardzo ruchliwe miejsce – stwierdzi³a. – Nie przypuszcza³am, ¿e tyle tu

¿ycia.

– Na wodzie i pod ni¹.

Wybra³ ¿agiel. £ódŸ przechyli³a siê i pomknê³a wzd³u¿ gêstych drzew. Za

nimi ukaza³a siê przystañ, a dalej na zboczu, znajdowa³ siê trawnik i klomby kwia-

tów, które powoli zaczyna³y traciæ swoj¹ letni¹ œwie¿oœæ. Dom by³ prosty, bia³y,

z niebieskimi wykoñczeniami. Na przestronnej werandzie sta³ bujany fotel, a o-

bok niego w wazonie chryzantemy w ró¿nych odcieniach br¹zu.

Z otwartych okien dobiega³y delikatne dŸwiêki muzyki. Sybill po krótkim

wahaniu stwierdzi³a, ¿e to Chopin.

– Jak tu uroczo. – Przechyli³a na bok g³owê, przesunê³a siê odrobinê, by jak

najd³u¿ej móc spogl¹daæ na dom. – Brakuje tu jeszcze psa, dwójki dzieci bawi¹-

cych siê pi³k¹ i huœtawki na drzewie.

background image

65

– Byliœmy za doroœli na huœtawki, ale zawsze mieliœmy psa. To jest nasz dom

– powiedzia³, g³adz¹c odruchowo jej d³ugie w³osy.

– Wasz dom? – Natê¿y³a wzrok, chc¹c jak najwiêcej zobaczyæ. Miejsce,

w którym mieszka Seth.

– Czêsto gramy w pi³kê, albo urz¹dzamy zapasy. Wrócimy tu póŸniej i pozna

pani resztê rodziny.

– Z wielk¹ przyjemnoœci¹.

Mia³ upatrzone miejsce. Spokojna zatoczka z cicho szemrz¹c¹ wod¹, ukryta

w cieniu drzew, by³a idealnym miejscem na romantyczny lunch. Rzuci³ kotwicê

w miejscu, gdzie po³yskiwa³y wilgotne kwitn¹ce zostery, a jesienne niebo two-

rzy³o jednolite niebieskie sklepienie.

Phillip otworzy³ wielk¹ turystyczn¹ lodówkê i wyj¹³ z niej butelkê wina.

– Same niespodzianki – zawo³a³a.

– Mam nadzieje, ¿e mi³e.

– Bardzo mi³e. – Unios³a brwi na widok etykietki. – Coraz milsze.

– Doszed³em do wniosku, ¿e nale¿y pani do kobiet, które doceni¹ ³agodne,

wytrawne sancerre.

– Jest pan bardzo domyœlny.

– W rzeczy samej. – Z wiklinowego kosza wyj¹³ dwa kieliszki i nape³ni³ je

winem. – Za mi³e niespodzianki – powiedzia³, stukaj¹c siê z ni¹ kieliszkiem.

– To jeszcze nie koniec?

Uj¹³ jej d³oñ, poca³owa³ palce.

– To dopiero pocz¹tek. – Odstawi³ kieliszek, rozwin¹³ bia³¹ serwetê i po³o¿y³

j¹ na pok³adzie. – Nakryto do sto³u.

– Och! – Zas³oni³a oczy od s³oñca i uœmiechnê³a siê do niego. – Jak¹ mamy

specjalnoœæ dnia?

– Na pocz¹tek, dla zaostrzenia apetytu, trochê ca³kiem niez³ego pasztetu. –

Otworzy³ niedu¿y pojemnik oraz kamionkowe pude³ko z pszennymi krakersami.

Posmarowa³ jeden i w³o¿y³ go jej do ust.

– Hmm. – Kiwnê³a g³ow¹ na znak aprobaty. – Pyszne.

– Nastêpnie bêdzie sa³atka krabowa à la Quinn.

– To brzmi intryguj¹co. Przygotowa³ j¹ pan w³asnorêcznie?

– A jak¿e! – uœmiechn¹³ siê szeroko. – Jestem cholernie dobrym kucharzem.

– Mê¿czyzna, który gotuje, zna siê na winach, ceni sobie dobr¹ atmosferê

i nosi d¿insy. – Ugryz³a nastêpny kês. Znowu by³a odprê¿ona, sk³onna do ¿artów.

– Wydaje siê byæ pan niez³¹ parti¹, panie Quinn.

– W rzeczy samej, pani doktor.

– A ile razy zdarzy³o siê panu przywoziæ tu kobiety na … sa³atkê krabow¹

à

 la Quinn?

– Prawdê mówi¹c, ostatnio by³em tutaj w czasie studiów z kole¿ank¹ z dru-

giego roku. Menu by³o nastêpuj¹ce: przyzwoite chablis, zimne krewetki i Ma-

rianne Teasdale.

5 – Spokojna przystañ

background image

66

– Zdaje siê, ¿e powinno mi to pochlebiaæ.

– Nie wiem. Marianne mia³a na mnie chrapkê. – Ponownie b³ysn¹³ tym zabój-

czym uœmiechem. – Poniewa¿ jednak by³em zbyt krótkowzroczny, porzuci³em j¹

dla przygotowuj¹cej siê na studia medyczne dziewczyny, która seksownie seple-

ni³a i mia³a wielkie br¹zowe oczy.

– Czy ta Marianne prze¿y³a to jakoœ?

– Poœlubi³a hydraulika z Princess Anne i urodzi³a mu dwójkê dzieci. Jednak,

jak mo¿na siê domyœlaæ, ci¹gle wzdycha do mnie.

Œmiej¹c siê, Sybill posmarowa³a mu krakersa.

– Lubiê ciê.

– Ja tak¿e ciê lubiê. Choæ nie seplenisz.

– Jesteœ bardzo sprytny – powiedzia³a st³umionym g³osem.

– Jesteœ œliczna.

– Dziêkujê. Chcia³abym powiedzie栖 ci¹gnê³a, unikaj¹c jego wzroku – ¿e

jesteœ bardzo atrakcyjnym mê¿czyzn¹, ¿e bardzo mi³o spêdzam z tob¹ czas, ale

nie zamierzam daæ siê uwieœæ.

– Znasz powiedzonko o dobrych intencjach?

– Zamierzam wytrwaæ przy swoim. I choæ naprawdê doceniam twoje towa-

rzystwo, wiedz, ¿e znam taki typ mê¿czyzn. Niegdyœ nazwano by ciê nicponiem.

– To wcale nie zabrzmia³o jak obelga.

– Bo i nie mia³o tak zabrzmieæ. Nicponie mog¹ byæ czaruj¹cy, choæ bardzo

rzadko zachowuj¹ siê powa¿nie.

– Muszê zaprotestowaæ. W pewnych sprawach jestem bardzo powa¿ny.

– Spróbujmy tego. – Siêgnê³a do torby i wyjê³a nastêpny pojemnik. – By³eœ

¿onaty?

– Nie.

– Zarêczony? – zapyta³a, otwieraj¹c piêknie przybran¹ sa³atkê krabow¹.

– Nie.

– Mieszka³eœ z jak¹œ kobiet¹ przez pó³ roku albo d³u¿ej?

Wzruszy³ ramieniem, siêgn¹³ po talerze do koszyka i poda³ jej jasnoniebie-

sk¹ lnian¹ serwetkê.

– Nie.

– A zatem nasuwa siê wniosek, ¿e w kontaktach z kobietami nie zachowujesz

siê jak cz³owiek powa¿ny.

– Mo¿emy równie dobrze wysnuæ wniosek, ¿e jeszcze nie spotka³em kobiety,

z któr¹ chcia³bym mieæ powa¿ny zwi¹zek.

– Mo¿emy. Chocia¿ … – Gdy nak³ada³ sa³atkê na talerze, uwa¿nie mu siê

przyjrza³a, mru¿¹c oczy. – Ile masz lat, trzydzieœci?

– I jeden. – Na ka¿dym talerzu po³o¿y³ grub¹ kromkê chrupi¹cego bia³ego

chleba.

– Trzydzieœci jeden. Na ogó³, w naszej strefie kulturowej, mê¿czyzna w tym

wieku ma za sob¹ co najmniej jeden powa¿ny, d³ugotrwa³y, monogamiczny zwi¹-

zek.

– Widaæ nie jestem typowy. Oliwki?

background image

67

– Tak, proszê. Nietypowoœæ nie zawsze œwiadczy o braku umiejêtnoœci do

przystosowania siê. Ka¿dy potrafi siê przystosowaæ, nawet ci, którzy uwa¿aj¹ siê

za buntowników, uznaj¹ pewne regu³y i standardy.

Urzeczony ni¹, przechyli³ g³owê.

– Czy¿by, doktor Griffin?

– Jak najbardziej. Cz³onkowie gangu, kontroluj¹cy jakiœ obszar miasta, maj¹

okreœlone regu³y, zasady. Swoje barwy – doda³a, wybieraj¹c oliwkê z talerza. –

W ten sposób nie ró¿ni¹ siê a¿ tak znacznie od cz³onków rady miejskiej.

– Szkoda, ¿e ciê tam wtedy nie by³o – mrukn¹³ pod nosem Phillip.

– S³ucham?

– Nic takiego. A co powiesz na temat … notorycznych zabójców?

– Naœladuj¹ wzorce. – Od³ama³a du¿y kawa³ek chleba. – FBI prowadzi na ich

temat badania, gromadzi materia³y, kataloguje ich, opracowuje charakterystyki.

Oczywiœcie spo³eczeñstwo nie traktuje ich w kategoriach standardu, jednak¿e,

w najœciœlejszym tego s³owa znaczeniu, nie s¹ niczym innym.

Stwierdzi³, ¿e trafi³a w sedno sprawy. I by³ ni¹ jeszcze bardziej zafascynowany.

– To znaczy, ¿e ty, jako obserwator, wartoœciujesz ludzi na podstawie zasad,

regu³ i wzorców, jakich przestrzegaj¹?

– Plus minus. Ludzi nie trudno jest zrozumieæ, jeœli siê im bacznie przygl¹da-

my.

– A co z tymi niespodziankami?

Uœmiechnê³a siê. Wiêkszoœci laików, z którymi obcowa³a, nie interesowa³a

jej praca.

– Bierzemy je pod uwagê. Zawsze jest jakiœ margines na b³¹d, na dokonanie

korekty. Fantastyczna sa³atka. – Siêgnê³a po kolejny kês. – I w³aœnie mi³¹ niespo-

dziank¹ jest fakt, ¿e zada³eœ sobie tyle trudu, ¿eby j¹ przygotowaæ.

– Czy nie zauwa¿y³aœ, ¿e ludzie zwykle pragn¹ zadaæ sobie trochê trudu dla

kogoœ, o kogo siê troszcz¹? – Widz¹c jej zdumione, pytaj¹ce spojrzenie, doda³: –

Dobrze, ju¿ dobrze, to tylko taka dygresja.

– Prawie mnie nie znasz. – Podnios³a kieliszek typowo obronnym gestem. –

Istnieje ró¿nica miêdzy sympati¹ do kogoœ, a troszczeniem siê o niego. To drugie

wymaga wiêcej czasu.

– Widaæ, któreœ z nas posuwa siê szybciej. – Jej zak³opotanie sprawi³o mu

przyjemnoœæ. Pomyœla³, ¿e nadarza siê rzadka okazja. – I to raczej ja.

– Zd¹¿y³am to zauwa¿yæ. Niemniej …

– Lubiê, kiedy siꠜmiejesz. Lubiê, kiedy dr¿ysz jak ciê ca³ujê. Lubiê twój

g³os, przybieraj¹cy dydaktyczny ton, kiedy rozwijasz swoj¹ teoriê.

Przy tym ostatnim stwierdzeniu zachmurzy³a siê.

– Nie zamierzam ciê pouczaæ.

– Robisz to w uroczy sposób – wyszepta³, muskaj¹c wargami jej skroñ. –

Lubiê te¿ patrzeæ w twoje oczy w chwili, w której wprawiam ciê w zak³opotanie.

Dlatego te¿ uwa¿am, ¿e wkroczy³em w etap, kiedy mogê siê troszczyæ o ciebie.

SprawdŸmy wiêc twoje wczeœniejsze hipotezy na w³asny temat i przekonajmy

siê, dok¹d to nas zaprowadzi. By³aœ zamê¿na?

background image

68

Jego usta kr¹¿y³y tu¿ pod jej uchem, utrudniaj¹c trzeŸwe myœlenie.

– Nie, nie ma o czym mówiæ.

Odchyli³ siê do ty³u, zmru¿y³ oczy.

– Co to znaczy?

– To by³ impuls, b³¹d w ocenie. Trwa³o to mniej ni¿ pó³ roku. Nie liczy siê.

– By³aœ zamê¿na?

– Jedynie formalnie. To nie by³o … – Odwróci³a g³owê i natrafi³a na jego

usta. Czeka³y na ni¹, ponagla³y.

By³o to jak zanurzenie siê w roziskrzon¹, jedwabist¹ wodê.

– To siê nie liczy³o – zd¹¿y³a jeszcze powiedzieæ, kiedy jego wargi zaczê³y

œmia³o wêdrowaæ po jej szyi.

– W porz¹dku.

Jeœli j¹ zaskoczy³, odwzajemni³a mu tym samym. Jej nag³e i ca³kowite pod-

danie siê wydoby³o na powierzchniê kipi¹ce w nim i domagaj¹ce siê ujœcia pra-

gnienie. Musia³ j¹ dotykaæ, przytrzymywaæ jej d³onie, ujmowaæ te piêkne wypu-

k³oœci przez cieniutk¹ bawe³nian¹ bluzkê.

Musia³ j¹ smakowaæ coraz g³êbiej, w miarê jak mrucza³a z rozkoszy. Kiedy

to robi³, objê³a go ramionami, wsunê³a d³onie w jego w³osy, odwróci³a siê, by

bardziej przylgn¹æ do niego.

Poczu³, ¿e ich serca bij¹ w tym samym rytmie.

Kiedy poci¹gn¹³ za guziki jej bluzki, zamiast rozkoszy poczu³a strach.

– Nie. – Dr¿¹cymi palcami powstrzyma³a jego rêkê. – Za szybko. – Zacisnê³a

powieki, musia³a zapanowaæ nad sob¹, oprzytomnieæ, odzyskaæ stanowczoœæ. –

Przepraszam, ale nie jestem taka szybka. Nie mogê.

Nie³atwo by³o st³umiæ pragnienie, gdy mia³ j¹ pod sob¹, jeszcze tak¹ podatn¹

i chêtn¹. Napiêtymi palcami uj¹³ podbródek Sybill i przysun¹³ jej twarz do swo-

jej. Musia³ jednak ust¹piæ.

– W porz¹dku. Nie ma poœpiechu. – Potar³ kciukiem jej górn¹ wargê. – Opo-

wiedz mi o tym, który siê nie liczy.

Czu³a nat³ok myœli. Nie mog³a ich pozbieraæ, kiedy tak na ni¹ patrzy³ tymi

br¹zowymi oczami.

– Co?

– O swoim mê¿u.

– Ach tak. – Odwróci³a wzrok, g³êboko oddychaj¹c.

– Co robisz?

– Stosujê technikê relaksacyjn¹.

Uœmiechn¹³ siê.

– I to pomaga?

– Po jakimœ czasie.

– Œwietnie. – Zmieni³ pozycje. Le¿eli, stykaj¹c siê biodrami. Dopasowa³ swój

oddech do niej. – A wiêc ten facet, za którego formalnie wysz³aœ za m¹¿ …

– To by³o w college’u, w Harvardzie. Studiowa³ chemiê. Mieliœmy zaledwie

po dwadzieœcia lat i na krótko potraciliœmy g³owy.

– Ma³¿eñstwo w poœpiechu i w tajemnicy.

background image

69

– Tak. Nawet nie mieszkaliœmy razem, poniewa¿ zostaliœmy zakwaterowani

w ró¿nych budynkach. Jak widzisz, nie by³o to prawdziwe ma³¿eñstwo. Up³ynê³o

kilka tygodni, zanim powiadomiliœmy nasze rodziny, a potem, dosz³o do kilku

przykrych scen.

– Dlaczego?

– Poniewa¿ … – Otwieraj¹c oczy, zamruga³a powiekami. Oœlepi³o j¹ s³oñce.

– Nie pasowaliœmy do siebie, nie mieliœmy wspólnych planów. Byliœmy zbyt m³o-

dzi. Rozwód odby³ siê bardzo spokojnie i szybko, w sposób cywilizowany.

– Kocha³aœ go?

– Mia³am dwadzieœcia lat. W tym wieku mi³oœæ jest nieskomplikowana.

– Mówisz tak, jakbyœ by³a w zaawansowanym wieku. Ile masz lat? Dwadzie-

œcia siedem, dwadzieœcia osiem?

– Dwadzieœcia dziewiêæ i trochê. – Wziê³a g³êboki oddech. Zadowolona i o-

panowana odwróci³a siê, ¿eby na niego spojrzeæ. – Nie myœla³am o Robie od lat.

By³ bardzo mi³ym ch³opcem. Mam nadziejê, ¿e jest szczêœliwy.

– Tak jak ty?

– Oczywiœcie.

Pokiwa³ g³ow¹, lecz jej odpowiedŸ wyda³a mu siê dziwnie smutna.

– Muszê zatem powiedzieæ, doktor Griffin, ¿e nie traktujesz powa¿nie zwi¹z-

ków z mê¿czyznami.

Otworzy³a usta, ¿eby zaprotestowaæ, ale nic nie powiedzia³a. Odruchowo siê-

gnê³a po butelkê wina, nala³a do pe³na kieliszki.

– Mo¿e masz racjê. Trzeba to bêdzie przemyœleæ.

background image

70

7

S

eth nie zamierza³ przeganiaæ Aubrey. Teraz, po œlubie Ethana i Grace, by³a

prawie jego kuzynk¹. Czu³ siê bardziej doros³y w roli wuja. Poza tym nie

przeszkadza³a mu, zadowala³a siê bieganiem dooko³a podwórka, a ilekroæ

rzuci³ pi³kê lub patyk któremuœ z psów, zanosi³a siꠜmiechem. Nikt nie móg³by

siê temu oprzeæ.

By³a œliczna z tymi z³otymi loczkami i wielkimi zielonymi oczami, które pa-

trzy³y z zachwytem na wszystko, co robi³. Zajmowanie siê ni¹ przez jedn¹ czy

dwie godziny w niedzielê nie by³o wcale katorg¹.

Nie zapomina³, ¿e jeszcze przed rokiem nie mia³ tego wszystkiego. Wielkiego po-

dwórka opadaj¹cego ku wodzie, drzew, na które mo¿na siê wspinaæ i badaæ ich zaka-

marki, psów, z którymi mo¿na siê mocowaæ, ani ma³ej dziewczynki wpatrzonej w niego

jakby by³ Foxem Mulderem, Power Rangersami i Supermenem w jednej osobie.

Dawniej mieszka³ w ponurym pomieszczeniu trzy kondygnacje nad ulic¹, gdzie

wszystko mia³o swoj¹ cenê. Seks, narkotyki, broñ, cierpienie.

Nikt, kto wszed³ do tych ponurych pokoi, nie opuszcza³ ich po zmroku.

Nikt nie dba³ o to, czy jest czysty i nakarmiony, nikt te¿ nie przejmowa³ siê

jego chorobami ani skaleczeniami. Tam nigdy nie czu³ siê jak bohater. By³ zwy-

k³ym przedmiotem i przekona³ siê szybko, ¿e przedmioty staj¹ siê czêsto obiek-

tem przeœladowañ.

Gloria nie stroni³a od ¿adnej z ofert tego gorzkiego karnawa³u, uczestniczy³a

w nim bez koñca. Sprowadza³a æpunów i ró¿ne ciemne typy, sprzedaj¹c siê ka¿-

demu za cenê nastêpnej dzia³ki.

Jeszcze rok temu Seth nie wierzy³, ¿e jego ¿ycie mo¿e siê kiedykolwiek

odmieniæ. Wtedy pojawi³ siê Ray i zabra³ go do domu nad wod¹. Ray pokaza³

mu inny œwiat i obieca³, ¿e nigdy nie wróci do tamtego dawnego.

Choæ Ray umar³, dotrzyma³ obietnicy. I dziêki temu Seth móg³ teraz przeby-

waæ na wielkim podwórzu, na którego skraju pluska³a woda, i rzucaæ psom pi³ki

i patyki, podczas gdy szkrab o buzi anio³ka œmia³ siê do rozpuku.

background image

71

– Seth, ja te¿. Ja te¿! – Aubrey podskakiwa³a na mocnych nó¿kach, wyci¹ga-

j¹c r¹czki po pogryzion¹ psimi zêbami pi³kê.

– W porz¹dku, mo¿esz rzuciæ.

Uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha, kiedy z³o¿y³a buziê w ciup, koncentruj¹c siê

i robi¹c szeroki zamach. Pi³ka upad³a kilka centymetrów od jej jaskrawoczerwo-

nych tenisówek. Simon z³apa³ pi³kê w zêby, przyprawiaj¹c ma³¹ o radosny pisk,

po czym grzecznie odniós³ j¹ na miejsce.

– Dobry piesek. – Aubrey poklepa³a Simona po pysku. G³upek, chc¹c zwró-

ciæ na siebie uwagê, podbieg³ w podskokach i przewróci³ ma³¹ na pupê. Uœciska-

³a go mocno. – Teraz ty rzucisz – powiedzia³a Sethowi.

Seth pos³usznie wykona³ polecenie. Pi³ka poszybowa³a w górê. Œmia³ siê, patrz¹c na

psy, które pogna³y za ni¹, zderzaj¹c siê ze sob¹ jak dwaj pêdz¹cy po boisku futboliœci.

Wpad³y w zaroœla, p³osz¹c ptaki, które poderwa³y siê do nieba z przeraŸliwym jazgotem.

W tej chwili, maj¹c obok siebie podskakuj¹c¹, chichocz¹c¹ Aubrey i szcze-

kaj¹ce psy, owiany rzeœkim wrzeœniowym powietrzem, Seth czu³ siê w pe³ni szczê-

œliwy. Czêœæ jego œwiadomoœci skoncentrowa³a siê na tym uczuciu, uchwyci³ siê

go, by je zatrzymaæ. Na wodê pada³y jaskrawe promienie s³oñca, s³ychaæ by³o

rytmiczne dŸwiêki muzyki Otisa Reddinga, dobiegaj¹ce przez okno kuchenne,

¿a³osny pisk ptaków i mocny, s³ony zapach zatoki.

By³ w domu.

Wtedy jego uwagê przyci¹gn¹³ warkot motoru. Kiedy siê odwróci³, zobaczy³

podp³ywaj¹c¹ do przystani ¿aglówkê. Zza steru Phillip podniós³ na powitanie

rêkê. Seth spojrza³ na stoj¹c¹ obok niego kobietê i poczu³ dziwne ³askotanie na

karku. Zdecydowanym ruchem wzi¹³ Aubrey za rêkê.

– Pamiêtaj, wolno ci dojœæ tylko do po³owy pomostu.

Spojrza³a na niego z uwielbieniem.

– W porz¹dku, pamiêtam. Mama mówi, ¿ebym nigdy nie podchodzi³a sama

do wody.

– No w³aœnie. – Poszed³ z ni¹ na pomost i czeka³, a¿ Phillip dobije do brzegu.

To by³a ta kobieta, która niezdarnie rzuci³a mu cumê. Sybill, czy jakoœ tam. Przez

moment, kiedy napotka³ jej wzrok, poczu³ znowu na karku to dziwne ³askotanie.

Potem na przystañ wpad³y psy.

– Czeœæ, anio³eczku. – Phillip pomóg³ Sybill wysi¹œæ na l¹d, po czym mru-

gn¹³ okiem do Aubrey.

– WeŸ mnie na rêce – poprosi³a.

– No pewnie. – Podrzuci³ j¹ w górê i cmokn¹³ w policzek. – Kiedy nareszcie

wyroœniesz i wyjdziesz za mnie za m¹¿?

– Jutro!

– Stale to mówisz. To jest Sybill. Sybill, poznaj Aubrey, najlepsz¹ z moich

dziewczyn.

– Ona jest ³adna – stwierdzi³a Aubrey i pokaza³a w uœmiechu do³eczki.

– Dziêkujê. Ty równie¿. – odpowiedzia³a Sybill, a kiedy obskoczy³y j¹ psy,

cofnê³a siê przestraszona. Phillip b³yskawicznie wyci¹gn¹³ rêkê i zd¹¿y³ j¹ z³a-

paæ, nim wpad³a do wody.

background image

72

– Spokój! Seth, zawo³aj psy. Sybill nie czuje siê przy nich zbyt pewnie.

– Nie zrobi¹ nic z³ego – powiedzia³ Seth, pokrêci³ g³ow¹ z dezaprobat¹. Wzi¹³

jednak oba psy za obro¿e i przytrzyma³, ¿eby mog³a spokojnie przejœæ.

– Wszyscy w domu? – zapyta³ Phillip.

– Nakrywaj¹ do obiadu. Grace przynios³a ciasto czekoladowe. Cam namówi³

Anny ¿eby zrobi³a lasagnie.

– Lasagnie mojej bratowej to istne dzie³o sztuki – powiedzia³ Phillip.

– Mówi¹c o sztuce, chcia³am ci jeszcze raz powiedzieæ, Seth, ¿e bardzo po-

dobaj¹ mi siê twoje rysunki ³odzi.

Wzruszy³ ramionami, a nastêpnie schyli³ siê, podniós³ dwa patyki i rzuci³ je

psom, by odwróciæ ich uwagê.

– Czasami sobie rysujê.

– Ja tak¿e. – Wiedzia³a, ¿e to niem¹dre, ale gdy Seth spojrza³ na ni¹ taksuj¹-

cym wzrokiem, zaczerwieni³a siê. – Zdarza mi siê rysowaæ w wolnych chwilach.

Odprê¿am siê przy tym i sprawia mi to satysfakcjê.

– No myœlê!

– Mo¿e poka¿esz mi kiedyœ wiêcej swoich prac.?

– Czemu nie? – Pchn¹³ drzwi kuchenne i ruszy³ prosto do lodówki. Widaæ

by³o, ¿e czuje siê tutaj jak u siebie w domu.

Sybill szybko rzuci³a okiem na pomieszczenie, rejestruj¹c wra¿enia. Na czymœ,

co przypomina³o staroœwieck¹ kuchniê, sta³ gotuj¹cy siê na wolnym ogniu gar-

nek. Dobywa³ siê z niego niesamowicie aromatyczny zapach. Na parapecie okien-

nym nad zlewem ustawiono gliniane garnuszki. Ros³y w nich bujnie œwie¿e zio³a.

Blaty by³y czyste, choæ nieco podniszczone. Na koñcu jednego z nich, pod

œciennym telefonem, piêtrzy³a siê sterta gazet. Wisia³ tam tak¿e pêk kluczy. W g³ê-

bokiej misie poœrodku sto³u b³yszcza³y czerwone i zielone jab³ka. Obok krzes³a,

pod którym ktoœ zostawi³ buty, sta³ opró¿niony do po³owy kubek kawy.

– Sêdzia kalosz! Przecie¿ widaæ, ¿e ten rzut by³ za wysoki!

Na dŸwiêk rozwœcieczonego mêskiego g³osu w s¹siednim pokoju Sybill unio-

s³a brwi. Phillip ograniczy³ siê do uœmiechu i podrzuci³ wy¿ej Aubrey.

– Mecz baseballowy. Cam bardzo prze¿ywa tegoroczne mistrzostwa.

– Mecz! Ca³kiem o nim zapomnia³em. – Seth trzasn¹³ drzwiami lodówki i wy-

pad³ z kuchni. – Jaki wynik, która czêœæ, kto prowadzi?

– Trzy do dwóch dla A’s, druga po³owa szóstej czêœci, bêdzie uderzaæ Men-

des. Dwa auty, jest na drugiej bazie. A teraz siadaj i zamknij siê.

– Ma do tego bardzo osobisty stosunek – doda³ Phillip, po czym zsadzi³ na

pod³ogê Aubrey, kiedy zaczê³a siê wierciæ.

– Baseball czêsto przekszta³ca siê w osobisty pojedynek kibiców z dru¿yn¹

przeciwnika. Zw³aszcza podczas jesiennych mistrzostw – doda³a kiwaj¹c ze zro-

zumieniem g³ow¹.

– Lubisz baseball?

– Oczywiœcie. – To fascynuj¹ce widowisko mêskiej gry zespo³owej, walki!

Szybkoœæ, spryt, finezja, a wszystko to skoncentrowane wokó³ rzucaj¹cego pi³kê

i zbijaj¹cego j¹.

background image

73

– Bêdziemy musieli siê wybraæ na mecz na Camden Yards – postanowi³. –

Z przyjemnoœci¹ pos³ucham, co powiesz o przebiegu gry. Podaæ ci coœ?

– Nie, dziêkujê. – Z salonu dobiega³y kolejne okrzyki, pada³y kolejne prze-

kleñstwa. – Uwa¿am natomiast, ¿e by³oby niebezpiecznie ruszaæ siê st¹d, kiedy

dru¿yna twojego brata ma szansê zdobyæ punkt.

– Jesteœ spostrzegawcza. – Wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej policzka. – Zostañmy

wiêc tu i …

– A teraz wal do przodu, Cal! – wrzasn¹³ z salonu Cam. – Ale to genialny

skurczybyk!

– Gówno. – Rozleg³ siê g³os Setha. – Kolejny chrzaniony kalifornijski skrzy-

d³owy, który nie przedar³ siê przez Ripkonów.

Phillip jêkn¹³.

– Mo¿e jednak wyjdŸmy i pospacerujmy, ¿eby przeczekaæ ten mecz.

– Seth, ju¿ nieraz rozmawialiœmy na temat dopuszczalnego w tym domu s³ow-

nictwa.

– To Anna – szepn¹³ Phillip. – Zesz³a na dó³, by zaprowadziæ porz¹dek.

– Cameron, móg³byœ siê zachowywaæ trochê powa¿niej.

– To jest baseball, s³odziutka.

– Albo trzymajcie jêzyk za zêbami, albo koniec z ogl¹daniem.

– Anna jest bardzo surowa – rzek³ Phillip. – Terroryzuje nas wszystkich.

– Czy¿by? – Zaintrygowana Sybill zerknê³a w stronê salonu.

Us³ysza³a inny g³os, cichy, ³agodny, a potem zdecydowana odpowiedŸ Aubrey:

– Nie, mamo, proszê. Ja chcê do Setha.

– Ona mi nie przeszkadza, Grace. Mo¿e ze mn¹ zostaæ.

Naturalny ton g³osu Setha da³ Sybill wiele do myœlenia.

– To niezwyk³e, by ch³opiec w wieku Setha wykazywa³ tyle cierpliwoœci wo-

bec ma³ego dziecka.

Phillip wzruszy³ ramionami i podszed³ do pieca, by nala栜wie¿o zaparzonej

kawy.

– Pasuj¹ do siebie jak ula³. Aubrey go uwielbia.

Odwróci³ siê, uœmiechaj¹c siê do dwóch kobiet, które wesz³y do kuchni.

– Oto te kobiety, które moi bracia sprz¹tnêli mi sprzed nosa. Anna, Grace,

doktor Sybill Griffin.

– Chodzi³o mu tylko o nasze gotowanie – powiedzia³a ze œmiechem Anna

i wyci¹gnê³a rêkê. – Mi³o mi ciê poznaæ. Czyta³am twoje ksi¹¿ki. S¹ znakomite.

Zaskoczona zarówno tym stwierdzeniem, jak i olœniewaj¹c¹, wrêcz nieprzy-

zwoit¹ urod¹ Anny Spinelli Quinn, Sybill poczu³a siê doœæ niezrêcznie.

– Dziêkujê. I doceniam, ¿e nie macie nic przeciwko temu najœciu w niedziel-

ny wieczór.

– ¯adne najœcie. Jesteœmy zachwycone.

Zaciekawiona Anna pomyœla³a, ¿e w ci¹gu siedmiu miesiêcy, odk¹d zna Phil-

lipa, by³a to pierwsza kobieta, któr¹ przyprowadzi³ na niedzieln¹ kolacjê.

– Phillip, idŸ poogl¹daæ baseball. – Machnê³a rêk¹ w stronê salonu. – Grace,

Sybill i ja bêdziemy mog³y lepiej siê poznaæ.

background image

74

– Widzisz, jaka jest apodyktyczna – ostrzeg³ Sybill. – Wo³aj, gdybyœ potrze-

bowa³a pomocy, a przybiegnê na ratunek. – Nie zd¹¿y³a umkn¹æ, kiedy wycisn¹³

na jej wargach mocny poca³unek. Po czym zostawi³ je same.

Anna uœmiechnê³a siê promiennie.

– Napijmy siê wina.

Grace wysunê³a krzes³o.

– Phillip mówi³, ¿e zamierzasz pobyæ jakiœ czas w St Chris i ¿e piszesz ksi¹¿kê

o naszym miasteczku.

– Coœ w tym rodzaju. – Sybill wziê³a g³êboki oddech. Przecie¿ nie ma co siê

obawiaæ tej ciemnookiej brunetki i ³agodnej œlicznej blondynki. – Przymierzam

siê do pracy o kulturze i tradycjach, a tak¿e o krajobrazie spo³ecznym miasteczek

i wiejskich wspólnot.

– Mamy tu jedno i drugie.

– No w³aœnie. Pobraliœcie siê niedawno z Ethanem?

Grace rozpromieni³a siê, a jej wzrok powêdrowa³ ku z³otej obr¹czce na palcu.

– W ubieg³ym miesi¹cu.

– I oboje pochodzicie st¹d?

– Ja urodzi³am siê tutaj. A Ethan mia³ mniej wiêcej dwanaœcie lat, kiedy siê

tutaj sprowadzi³.

– Ty te¿ st¹d pochodzisz? – zapyta³a Annê, czuj¹c siê najlepiej w roli osoby

ankietuj¹cej.

– Nie. Jestem w Pittsburgha. Przenios³am siê do Dystryktu Kolumbia, zawê-

drowa³am do Princess Ann. Pracujê w Biurze Opieki Spo³ecznej, zajmujê siê spra-

wami rodzinnymi. To jeden z powodów, dla których interesujê siê twoimi ksi¹¿-

kami. – Postawi³a przed Sybill kieliszek ciemnoczerwonego wina.

– Ach tak, prowadzisz sprawê Setha. Phillip mówi³ mi coœ o tym.

– Tak – ci¹gnê³a Anna i odwróci³a siê, by zdj¹æ z haka fartuch. – Podoba³o ci

siê ¿eglowanie?

A zatem rozmowa z obcymi na temat Setha nie wchodzi w rachubê. Nie

pozostaje nic innego, jak pogodziæ siê z tym faktem, przynajmniej na obecnym

etapie.

– Bardzo. Bardziej ni¿ przypuszcza³am. Nie mogê uwierzyæ, ¿e prze¿y³am

tyle lat i nigdy tego nie spróbowa³am.

– Moje pierwsze doœwiadczenie ¿eglarskie mia³o miejsce zaledwie kilka mie-

siêcy temu. – Anna postawi³a na kuchni ogromny garnek wody do zagotowania. –

Natomiast Grace zajmujê siê tym od urodzenia.

– Pracujesz w St Christopher?

– Tak, sprz¹tam mieszkania.

– W³¹cznie z tym tutaj. Chwa³a Bogu! – wtr¹ci³a Anna. – Nieraz mówi³am

Grace, ¿e powinna za³o¿yæ w³asn¹ spó³kê. – Grace rozeœmia³a siê, lecz Anna

potrz¹snê³a g³ow¹. – Mówiê to ca³kiem powa¿nie. Mog³abyœ obj¹æ swymi us³u-

gami biura i sklepy. Gdybyœ przyuczy³a dwie lub trzy osoby, wiadomoœæ roznio-

s³aby siê lotem b³yskawicy.

– Masz wiêkszy rozmach ni¿ ja. Nie umiem prowadziæ interesu.

background image

75

– Za³o¿ê siê, ¿e potrafisz. Twoja rodzina od pokoleñ ma firmê z krabami.

– Firmê z krabami? – wtr¹ci³a siê Sybill.

– Po³ów, paczkowanie, wysy³ka drog¹ morsk¹. Je¿eli jad³aœ tutaj kraba, jest

ma³o prawdopodobne, by nie pochodzi³ z firmy mojego ojca. Za to ja nigdy nie

mia³am ¿y³ki do interesów.

– Co wcale nie znaczy, ¿e nie poradzi³abyœ sobie z w³asnym biznesem. –

Anna wyjê³a z lodówki kawa³ek mozarelli i zaczê³a j¹ trzeæ. – W okolicy jest wiele

osób, które z poca³owaniem rêki zap³ac¹ za dobre, solidne i godne zaufania us³u-

gi domowe. Tej odrobiny wolnego czasu, który spêdzaj¹ w domu, wola³yby nie

poœwiêcaæ na sprz¹tanie, gotowanie czy pranie. Nast¹pi³a zmiana tradycyjnych

ról. Czy zgadzasz siê ze mn¹, Sybill? Kobieta nie mo¿e spêdzaæ ka¿dej wolnej

sekundy w kuchni.

– No có¿, zgodzi³abym siê, ale … popatrz tylko na siebie.

Anna znieruchomia³a, zmru¿y³a oczy, nastêpnie odrzuci³a do ty³u g³owê i wy-

buchnê³a œmiechem. Wygl¹da jak kobieta, która powinna raczej tañczyæ wokó³

ogniska przy dŸwiêkach skrzypiec, ni¿ potulnie trzeæ ser w pe³nej zapachów kuchni.

– Masz absolutn¹ racjê. – Zanosz¹c siꠜmiechem, Anna potrz¹snê³a g³ow¹. –

No w³aœnie, wystarczy spojrzeæ na siebie. Podczas gdy mój mê¿czyzna wyleguje

siê przed telewizorem, g³uchy i œlepy na wszystko, poza meczem. A to jest czêsty

niedzielny obrazek w tym domu. Nie szkodzi. Uwielbiam gotowaæ.

– Naprawdê?

Podejrzliwy i pe³en niedowierzania g³os Sybill sprawi³, ¿e Anna ponownie

wybuchnê³a œmiechem.

– Naprawdê. Sprawia mi to satysfakcjê, pod warunkiem, ¿e nie muszê pê-

dziæ do domu i wrzucaæ do garnka, co popadnie. Dlatego wypracowaliœmy so-

bie pewn¹ metodê. W poniedzia³ki jemy resztki tego, co ugotowa³am w nie-

dzielê. We wtorki zdani jesteœmy na to, co ugotuje Cam. W œrody idziemy do

restauracji, w czwartki ja gotujê, w pi¹tki Phillip, a w soboty chwytamy, co mamy

pod rêk¹. Jest to bardzo dopracowany system … pod warunkiem, ¿e nic go nie

zak³óci.

– Anna zamierza zatrudniaæ Setha jako szefa kuchni w pi¹tki.

– W jego wieku?

Anna odrzuci³a do ty³u w³osy.

– Za parê tygodni koñczy jedenaœcie lat. W tym wieku umia³am ju¿ zrobiæ

zabójczy czerwony sos. Czas i wysi³ek poœwiêcone na nauczenie go tego, i na

przekonanie go, ¿e przyrz¹dzenie posi³ku nie przynosi ujmy mê¿czyŸnie, op³ac¹

siê w koñcowym efekcie. A poza tym – doda³a, wsypuj¹c szeroki, p³aski makaron

do wrz¹tku – jeœli u¿yjê argumentu, ¿e w tej dziedzinie mo¿e pobiæ Cama, bêdzie

wzorowym uczniem.

– Nie zgadzaj¹ siê ze sob¹?

– Wrêcz przeciwnie! Seth zrobi³by wszystko, ¿eby tylko wywrzeæ wra¿enie na

swoim du¿ym bracie. Co oczywiœcie w praktyce oznacza, ¿e ustawicznie siê k³óc¹

i przepychaj¹ ze sob¹. – Znowu siê uœmiechnê³a. – Wygl¹da na to, ¿e nie masz braci.

– Nie, nie mam.

background image

76

– A siostry? – zapyta³a Grace, zastanawiaj¹c siê, sk¹d ten nag³y ch³ód w o-

czach Sybill.

– Jedn¹.

– Zawsze pragnê³am mieæ siostrê. –Grace uœmiechnê³a siê do Anny. – I do-

czeka³am siê.

– Obie z Grace by³yœmy jedynaczkami. – Anna pog³aska³a Grace po ramie-

niu. Ten naturalny, czu³y gest poruszy³ Sybill. Poczu³a zazdroœæ. – Odk¹d trafi³y-

œmy na Quinnów, szybko nadrabiamy braki spowodowane wychowaniem w ma-

³ych rodzinach. A twoja siostra mieszka w Nowym Jorku?

– Nie. –Sybill poczu³a skurcz w ¿o³¹dku. – Nie jesteœmy sobie a¿ tak bardzo

bliskie. Przepraszam na chwilê. – Odsunê³a siê od sto³u. – Czy mogê skorzystaæ

z ³azienki?

– Oczywiœcie, na koñcu korytarza, pierwsze drzwi po lewej. – Anna odczeka-

³a, a¿ Sybill wyjdzie, po czym zwróci³a siê do Grace. – Nie wiem jeszcze co o niej

myœleæ.

– Jest jakby trochꠅ skrêpowana.

Anna wzruszy³a ramionami.

– No có¿, poczekamy.

W niedu¿ym pomieszczeniu przylegaj¹cym do korytarza Sybill ochlapa³a

twarz wod¹. By³o jej gor¹co, czu³a siê zdenerwowana. Nie rozumia³a tej rodziny.

S¹ ha³aœliwi, nieokrzesani, stanowi¹ zlepek ludzi o ró¿nej przesz³oœci i pocho-

dzeniu. A jednak wydaj¹ siê szczêœliwi, swobodni we wzajemnych kontaktach,

oddani sobie i bardzo czuli.

Kiedy osusza³a twarz, wklepuj¹c wodê palcami, napotka³a swój wzrok w lu-

strze. Jej rodzina nie by³a nigdy ha³aœliwa ani nieokrzesana. Z wyj¹tkiem tych

nieprzyjemnych chwil, kiedy Gloria stawa³a siê nieznoœna i przekracza³a dopusz-

czalne granice. Teraz jednak nie potrafi³aby z czystym sumieniem powiedzieæ,

czy kiedykolwiek byli szczêœliwi, czy byli naturalni i bezpoœredni we wzajem-

nych relacjach. A co do uczucia, na pewno nie stawiano go na pierwszym miej-

scu, podobnie jak innych spontanicznych reakcji.

Po prostu nikt w jej rodzinie nie nale¿y do ludzi uczuciowych. Zawsze by³a

raczej mózgowcem, zarówno z natury, jak i z potrzeby obrony przed nieoczeki-

wanymi wybuchami Glorii. Wiedzia³a, ¿e zdanie siê na intelekt czyni ¿ycie ³a-

twiejszym. Wierzy³a w to bezgranicznie.

Tymczasem emocje wziê³y nad ni¹ górê. Czu³a siê jak k³amca, jak szpieg,

z³odziej. Przypomnienie sobie, i¿ wszystko to robi dla dobra dziecka, pomog³o

jej trochê. Powiedzenie sobie, ¿e jest to jej w³asny siostrzeniec, ¿e ma prawo

znajdowaæ siê tutaj, wyrobiæ sobie w³asn¹ opiniê, przynios³o jej ulgê.

Najwa¿niejszy jest obiektywizm, powiedzia³a do siebie, przyciskaj¹c palca-

mi skronie, by z³agodziæ dokuczliwy ból. Dopóki nie zgromadzi wszystkich fak-

tów, wszystkich danych i nie wyrobi sobie w³asnej opinii, nie mo¿e sobie pozwo-

liæ na ¿adne emocje.

Wysz³a uspokojona, przesz³a kilka kroków korytarzem w kierunku og³usza-

j¹cego wrzasku. Na pod³odze, u stóp Cama, ujrza³a le¿¹cego Setha, gard³uj¹cego

background image

77

na sêdziego. Cam wymachiwa³ piwem i sprzecza³ siê z Phillipem na temat nie-

s³usznej jego zdaniem decyzji. Ethan spokojnie obserwowa³ mecz, trzymaj¹c na

kolanach Aubrey, œpi¹c¹ pomimo panuj¹cego harmidru.

Pokój by³ przytulny, choæ nieco zaniedbany. W rogu sta³ fortepian. Na jego

politurowanej pokrywie sta³a waza z cyniami, pe³no te¿ by³o amatorskich zdjêæ

w ramkach. Przy rêce Setha sta³a opró¿niona do po³owy misa z chipsami. Na dy-

wanie wala³y siê okruchy, buty, niedzielna gazeta oraz brudny, mocno poszarpany

kawa³ek liny.

Zrobi³o siê ciemno, ale nikt siê nie pofatygowa³, ¿eby zapali栜wiat³o.

Zaczê³a siê wycofywaæ, kiedy Phillip podniós³ wzrok. Uœmiechn¹³ siê do niej.

Wyci¹gn¹³ rêkê. Wesz³a wiêc, nie opiera³a siê, gdy j¹ poci¹gn¹³ i posadzi³ na

oparciu swojego fotela.

– Druga po³owa dziewi¹tej czêœci – szepn¹³. – Prowadzimy jednym punktem.

– Ale przypieprza temu gnojkowi! – Seth powiedzia³ to zni¿onym g³osem,

który a¿ kipia³ radoœci¹. Nawet nie drgn¹³, kiedy Cam klepn¹³ go w g³owê jego

w³asn¹ baseballow¹ czapeczk¹. – Hurra! Za³atwi³ go! – Poderwa³ siê do góry

i wykona³ zwyciêski taniec. – Jesteœmy pierwsi! O rany, konam z g³odu. – Pogna³

do kuchni i ju¿ po chwili s³ychaæ by³o, jak ¿ebrze o jedzenie.

– Wygrana pobudza apetyt – stwierdzi³ Phillip, ca³uj¹c Sybill w rêkê. – Dale-

ko do obiadu?

– Anna czeka tylko na koniec meczu.

– ChodŸmy wiêc sprawdziæ, czy zrobi³a przek¹ski.

Zaci¹gn¹³ j¹ do kuchni, gdzie po chwili zrobi³ siê t³ok. Aubrey opar³a g³ówkê

na ramieniu Ethana i mruga³a zaspanymi oczami jak sowa. Seth napcha³ do ust

ró¿noœci ze starannie przygotowanej tacy i komentowa³ szczegó³y meczu.

Wszyscy mówili i jedli równoczeœnie. Phillip w³o¿y³ Sybill do rêki kolejny

kieliszek wina, ale natychmiast zagoniono go do krojenia chleba.

Pokroi³ w³oski chleb na grube pajdy, posmarowa³ je mas³em i posypa³ czosn-

kiem.

– Czy tu jest zawsze tak? – szepnê³a mu do ucha.

– Nie. – Wzi¹³ swój kieliszek wina i tr¹ci³ siê z ni¹. – Czasami bywa g³oœno

i panuje ba³agan.

Gdy dowióz³ j¹ do hotelu, dudni³o jej w g³owie. Tak wiele mia³a do przetrawie-

nia. Spostrze¿enia, dŸwiêki, typy ludzi, wra¿enia. O wiele lepiej radzi³a sobie z za-

wi³ymi ceremoniami przyjêæ wagi pañstwowej ni¿ z niedzieln¹ kolacjê u Quinnów.

Trzeba czasu, ¿eby to wszystko przeanalizowaæ. Gdy tylko bêdzie w stanie

zapisaæ swoje myœli, swoje obserwacje, uporz¹dkuje je, podda je drobiazgowej

analizie i zacznie wyci¹gaæ wstêpne wnioski.

– Zmêczona?

Westchnê³a.

– Trochê. Co to by³ za dzieñ! Fascynuj¹cy! No i œwietnie siê bawi³am – doda-

³a, gdy zaparkowa³ przed samym wejœciem do holu.

background image

78

– Cieszê siê. Mo¿e wiêc zechcesz powtórzyæ w przysz³oœci eksperyment. –

Obszed³ samochód i kiedy wysiada³a poda³ jej rêkê.

– Nie fatyguj siê. Znam drogê.

– A jednak ciê odprowadzê.

– Nie zaproszê ciê do œrodka.

– Zamierzam ciê odprowadziæ do drzwi, Sybill.

Ust¹pi³a. Gdy otworzy³y siê drzwi windy, weszli razem do œrodka.

– Jedziesz wiêc rano do Baltimore? – Wcisnê³a przycisk swojego piêtra.

– Dzisiaj wieczorem. Kiedy w domu wszystko gra, wracam w niedzielê póŸ-

nym wieczorem. Nie ma wtedy du¿ego ruchu, a dziêki temu mogê wczeœniej wy-

startowaæ w poniedzia³ek.

– To je¿d¿enie tam i z powrotem, godzenie tak ró¿nych obowi¹zków, musi

byæ bardzo uci¹¿liwe.

– Nie wszystko bywa ³atwe. Ale gra warta jest zachodu. Nie szczêdzê czasu

ani wysi³ku, gdy coœ sprawia mi przyjemnoœæ.

– No c󿠅 – Odchrz¹knê³a i wysiad³a z windy równoczeœnie z otwarciem

siê drzwi. – Doceniam czas i wysi³ek, które w³o¿y³eœ w dzisiejszy dzieñ.

– Wracam w czwartek wieczorem. Chcê siê z tob¹ zobaczyæ.

Wyjê³a z torebki magnetyczn¹ kartê do drzwi.

– Nie potrafiê jeszcze powiedzieæ, co bêdê robi³a w koñcu tygodnia.

Uj¹³ jej twarz, przytrzyma³ i przykry³ ustami jej wargi.

– Chcê siê z tob¹ zobaczy栖 wyszepta³.

Zawsze potrafi³a siê kontrolowaæ, dystansowaæ siê od wszelkich prób uwo-

dzenia jej, opieraæ siê podszeptom fizycznego poci¹gu. Lecz z nim by³o inaczej.

Czu³a, i¿ za ka¿dym razem posuwa siê odrobinê dalej.

– Nie czujê siê na to gotowa – us³ysza³a swój g³os.

– Podobnie jak ja. – Przyci¹gn¹³ j¹ jeszcze bli¿ej, obj¹³ j¹ jeszcze mocniej

i ca³owa³ z jeszcze wiêksz¹ desperacj¹. – Pragnê ciê. – Mia³ naprê¿one palce, gdy

zanurzy³ je w jej w³osach. – Mo¿e to i lepiej, ¿e bêdziemy mieli kilka dni na

przemyœlenie tego, co wkrótce nast¹pi.

Spojrza³a na niego dr¿¹ca, spragniona i jakby trochê przera¿ona tym, co dzieje

siê w niej w œrodku.

– Tak, myœlê, ¿e tak bêdzie lepiej. – Odwróci³a siê. Musia³a u¿yæ obu r¹k, by

trafiæ kart¹ w otwór. – JedŸ ostro¿nie. – Wesz³a do œrodka, zamknê³a szybko drzwi,

po czym opar³a siê o nie, stoj¹c tak, dopóki siê nie upewni³a, ¿e serce nie wysko-

czy jej z piersi.

To czyste wariactwo, ¿eby tak szybko siê zaanga¿owaæ. By³a na tyle ze sob¹

szczera, mia³a na tyle naukowe podejœcie, by nie wyci¹gaæ wniosków z fa³szy-

wych danych, by przyznaæ, ¿e to, co siê z ni¹ dzieje w zwi¹zku z Phillipem Quin-

nem, nie ma nic wspólnego z Sethem.

Trzeba z tym skoñczyæ. Zamknê³a oczy. Wci¹¿ czu³a na wargach wibruj¹cy

ucisk jego ust. I obawia³a siê, ¿e na tym jednak nie skoñczy siê.

background image

79

8

Z

astanawia³a siê, czy postêpuje zgodnie z prawem. Krêc¹c siê w pobli¿u szko-

³y w St Christopher czu³a siê jak kryminalistka, choæ przekonywa³a sie-

bie, ¿e nie robi nic z³ego.

Po prostu przechadza siê w ogólnie dostêpnym miejscu w samo popo³udnie.

Nie skrada siê, ¿eby podejœæ Setha, nie planuje te¿ porwania go. Chce tylko z nim

porozmawiaæ, pobyæ z nim sam na sam przez chwilkê.

Odk³ada³a to do po³owy tygodnia. W poniedzia³ek i wtorek uwa¿nie obser-

wowa³a jego zwyczaje i rozk³ad zajêæ. Wiedzia³a, ¿e autobusy podje¿d¿aj¹ zwy-

kle pod szko³ê kilka minut przed otwarciem drzwi, i ¿e wkrótce potem dzieci

wysypuj¹ siê na zewn¹trz.

Najpierw najm³odsze klasy, nastêpnie œrednie, a na koñcu uczniowie gimnazjum.

Ju¿ samo to stanowi pouczaj¹c¹ lekcj¹ na temat rozwoju dzieci. Ma³e figurki

i œwie¿e okr¹g³e buzie najm³odszych, nastêpnie bardziej wyci¹gniête, trochê nie-

zgrabne postacie tych, którzy wchodz¹ w okres dojrzewania. I wreszcie zadzi-

wiaj¹co doroœli, wyró¿niaj¹cy siê ju¿ indywidualnymi cechami m³odzi ludzie

w wieku gimnazjalnym.

Ciekawe studium. Od dyndaj¹cych sznurowade³ i szczerbatych uœmiechów,

poprzez ulizane fryzury i bombiaste kurtki, po workowate d¿insy i lœni¹ce, sp³y-

waj¹ce na ramiona w³osy.

Dzieci nigdy nie stanowi³y czêœci sk³adowej jej ¿ycia. Nie interesowa³a siê

nimi. Wyrasta³a w œwiecie doros³ych, oczekiwano od niej, ¿e siê zaaklimatyzuje,

dostosuje. Nie by³o w jej ¿yciu wielkich ¿ó³tych szkolnych autobusów, dzikich

buntowniczych okrzyków po wybiegniêciu ze szko³y na wolnoœæ, ani ¿adnego

wystawania na parkingu z jakimœ podejrzanym ch³opcem w skórzanej kurtce.

To wszystko stanowi³o dla niej nowe odkrycie. Takie po³¹czenie dramatu

i komedii wyda³o siê jej równie zabawne, co pouczaj¹ce.

Kiedy Seth wypad³ ze szko³y, poszturchuj¹c siê z ciemnow³osym ch³opcem,

który wygl¹da³ na jego najlepszego kumpla, od razu poczu³a przyspieszone bicie

background image

80

serca. Ledwo przekroczy³ próg szko³y, wyci¹gn¹³ z kieszeni czapeczkê basebal-

low¹ i wcisn¹³ j¹ na g³owê. Rytua³ symbolizuj¹cy zmianê regu³. Drugi ch³opiec

zanurzy³ rêkê w kieszeni i wy³owi³ z niej gumê balonow¹, któr¹ natychmiast wsa-

dzi³ w usta.

Narastaj¹cy wrzask sprawi³, i¿ nie s³ysza³a ich rozmowy.

Odwrócili siê plecami do autobusów i powêdrowali chodnikiem. Po chwili dogo-

ni³ ich mniejszy ch³opiec. Jak zauwa¿y³a Sybill, mia³ im wiele do powiedzenia.

Odczeka³a chwilê, po czym, jak gdyby nigdy nic, ruszy³a za nimi.

– Ten sprawdzian z geografii to pestka. Nawet ba³wan by sobie poradzi³. –

Seth poprawi³ sobie plecak na ramionach.

Drugi ch³opiec wydmucha³ imponuj¹cych rozmiarów ró¿owy balon, przy-

trzyma³ go wargami, po czym wessa³ do œrodka.

– Nie rozumiem tylko, po jak¹ cholerê muszê znaæ wszystkie nazwy stanów

i ich stolic. Nie wybieram siê przecie¿ do Pó³nocnej Dakoty.

– Witaj, Seth – powiedzia³a.

Zatrzyma³ siê. Obserwowa³a, jak przestawia tok swojego myœlenia i skupia

siê na niej.

– O, czeœæ.

– Chyba na dzisiaj koniec ze szko³¹. Idziesz do domu?

– Do warsztatu. – Znowu poczu³ to lekkie ³askotanie na karku. Zdenerwowa-

³o go to. – Mamy pracê.

– Idziemy wiêc w tê sam¹ stronê. – Uœmiechnê³a siê do pozosta³ych ch³op-

ców. – Czeœæ, jestem Sybill.

– A ja Danny – odpar³ drugi ch³opiec. – A to jest Will.

– Mi³o mi.

– Na lunch by³a zupa jarzynowa – obwieœci³ z powag¹ Will. – I Lisa Har-

bough wszystko zwymiotowa³a. Pan Jim musia³ to wycieraæ. A potem przyjecha-

³a jej mama, ¿eby j¹ zabraæ, i nie mieliœmy czasu, ¿eby zapisaæ s³ówka. – Przeka-

zuj¹c tê informacjê tañczy³ i podskakiwa³ wokó³ Sybill, po czym uœmiechn¹³ siê

do niej promiennie.

– Mam nadziejê, ¿e Lisa poczuje siê wkrótce lepiej.

– Kiedyœ, kiedy sam zwymiotowa³em, musia³em zostaæ w domu i przez ca³y

dzieñ ogl¹daæ telewizjê. My z Dannym mieszkamy tutaj, przy Heron Lane. A pani?

– Jestem tylko przejazdem.

– Wujek John i ciocia Margie przeprowadzili siê do Po³udniowej Karoliny

i pojechaliœmy ich odwiedziæ. Maj¹ dwa psy i ma³e dziecko, Mike’a. Masz psy

i dzieci?

– Nie … nie mam.

– Mo¿esz je mie栖 poinformowa³ j¹. – PójdŸ do schroniska dla zwierz¹t

i weŸ psa … tak jak myœmy to zrobili. I mo¿esz wyjœæ za m¹¿ i zrobiæ dziecko,

¿eby zamieszka³o w twoim brzuchu. To nic trudnego.

– Chryste, Will – zawo³a³ Seth.

– No i co! Kiedy dorosnê, bêdê mia³ psy i ma³e dzieci. Tyle, ile zechcê. – B³y-

sn¹³ ponownie tym stuwatowym uœmiechem, po czym pomkn¹³ przed siebie. – Pa!

background image

81

– Ale siê m¹drzy – obruszy³ siê Danny z pogardliw¹ wy¿szoœci¹ starszego

brata. – Do zobaczenia, Seth. – I pogna³ za Willem.

– Will wcale nie jest przem¹drza³y – oœwiadczy³ Seth. – To jeszcze po prostu

dzieciak i musi siê wygadaæ, ale jest strasznie fajny.

– Na pewno da siê go lubiæ. – Poprawi³a torbê na ramieniu i uœmiechnê³a siê

do niego. – Nie bêdziesz mia³ nic przeciwko temu, ¿e przejdê siê z tob¹?

– Nie ma sprawy.

– Wydawa³o mi siê, ¿e rozmawialiœcie o sprawdzianie z geografii.

– Tak, pisaliœmy dzisiaj. £atwizna.

– Lubisz szko³ê?

– Ujdzie. – Wzruszy³ ramionami. – Nie mam wyjœcia.

– Mnie uczenie siê nowych rzeczy zawsze sprawia³o przyjemnoœæ. Zaœmia³a

siê lekko. – Pewnie by³am kujonem.

Seth przechyli³ g³owê i przyjrza³ siê jej mru¿¹c oczy. Przypomnia³ sobie, ¿e

Phillip nazwa³ j¹ œwietn¹ babk¹. Chyba mia³ racjê. Ma ³adne oczy, których jasny

kolor ostro kontrastuje z ciemnymi rzêsami. Nie ma tak ciemnych w³osów, jak

Anna, ani tak jasnych, jak Grace. S¹ naturalnie lœni¹ce, a sposób, w jaki zaczesuje

je do ty³u, dobrze uwydatnia jej twarz.

Mo¿e warto by³oby j¹ kiedyœ narysowaæ.

– Nie wygl¹dasz na kujona – oznajmi³ Seth, gdy Sybill, za¿enowana jego

d³ugim i intensywnym przygl¹daniem siê, poczu³a, ¿e siê czerwieni. – Raczej na

mola ksi¹¿kowego.

– Tak? – Nie by³a pewna, czy zosta³a w³aœnie zaszufladkowana jako mól

ksi¹¿kowy, wola³a wiêc o to nie pytaæ. – Czego najbardziej lubisz siê uczyæ?

– Nie wiem. Na ogó³ wszystko to bzdury. – Wolê, jednak czytaæ o ludziach

ni¿ o rzeczach.

– Zawsze lubi³am studiowaæ ludzi. – Przystanê³a i ruchem rêki wskaza³a na

ma³y dwukondygnacjowy szary budynek z dobrze utrzymanym ogródkiem od fron-

tu. – Wed³ug mojej teorii powinna tu mieszkaæ m³oda rodzina. Zarówno m¹¿ i ¿o-

na pracuj¹ poza domem, maj¹ dziecko w wieku przedszkolnym, prawdopodobnie

ch³opca. Istnieje du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e znali siê od wielu lat i ¿e pobrali

siê nieca³e siedem lat temu.

– Jak do tego dosz³aœ?

– Jest po³owa dnia, a w domu nie ma nikogo. ¯adnych samochodów na pod-

jeŸdzie, wygl¹da te¿ na to, ¿e w œrodku jest pusto. Ale widaæ rower na trzech

kó³kach i trochê zabawek – samochodzików. Dom, choæ nie nowy, jest dobrze

utrzymany. ¯eby kupiæ dom i za³o¿yæ rodzinê, wiêkszoœæ m³odych par musi dzi-

siaj pracowaæ zawodowo. Mieszkaj¹ w ma³ych wspólnotach. M³odzi ludzie rzad-

ko osiedlaj¹ siê w ma³ych miasteczkach, chyba, ¿e stamt¹d pochodz¹. A zatem

moja teoria jest nastêpuj¹ca: ci m³odzi mieszkali tutaj, znali siê od dawna, a w koñ-

cu siê pobrali. Jest wielce prawdopodobne, ¿e pierwsze dziecko mieli w pierw-

szych trzech latach ma³¿eñstwa, a zabawki wskazuj¹, ¿e mo¿e mieæ ono trzy do

piêciu lat.

– Ca³kiem nieŸle – stwierdzi³ po chwili Seth.

6 – Spokojna przystañ

background image

82

Choæ by³o to niem¹dre, poczu³a siê jednak dumna z faktu, ¿e mo¿e uda siê jej

unikn¹æ etykiety mola ksi¹¿kowego.

– Ale chcia³abym siê dowiedzieæ o nich jeszcze wiêcej…

Wci¹gnê³o go to.

– Na przyk³ad co?

– Dlaczego wybrali akurat ten dom. Jakie s¹ ich cele? Jaki uk³ad panuje w ich

zwi¹zku. Kto trzyma kasꠖ co jest równoznaczne z predyspozycjami do sprawo-

wania w³adzy – i dlaczego? Studiuj¹c ludzi, poznajesz wzorce.

– Jakie to ma znaczenie?

– Nie rozumiem?

– Kogo to obchodzi?

Zastanowi³a siê.

– Dziêki zrozumieniu wzorców, obrazu spo³ecznego w szerokim znaczeniu

tego s³owa, mo¿na przewidzieæ takie lub inne zachowania ludzi.

– A jeœli to siê nie sprawdza?

„Bystry ch³opiec” – pomyœla³a, czuj¹c kolejny raz przyp³yw autentycznej

dumy.

– Ka¿dy odpowiada jakimœ wzorcom. Licz¹ siê takie czynniki jak œrodowisko,

uwarunkowania genetyczne, edukacja, pochodzenie, korzenie religijne i kulturowe.

– Dobrze ci za to p³ac¹?

– Tak s¹dzê.

– Dziwne.

A wiêc niestety, status mola ksi¹¿kowego zosta³ jej definitywnie przypisany.

– Kiedy to naprawdê mo¿e byæ ciekawe.

Szuka³a w poœpiechu przyk³adu, którym by mog³a podreperowaæ swój wize-

runek w jego oczach.

– Przeprowadzi³am kiedyœ taki eksperyment … w wielu miastach. Umówi-

³am siê z facetem, ¿e bêdzie sta³ na ulicy i wpatrywa³ siê w jakiœ budynek.

– Nic poza tym?

– W³aœnie. Sta³ tam i wpatrywa³ siê, os³aniaj¹c oczy przed s³oñcem. Po chwi-

li ktoœ przystan¹³ obok niego i zacz¹³ siê wpatrywaæ w ten sam budynek. A potem

nastêpny i jeszcze nastêpny, a¿ zebra³ siê t³um ludzi wpatruj¹cych siê w ten sam

budynek. Up³ynê³o sporo czasu, zanim ktoœ wreszcie zapyta³, o co chodzi i cze-

mu siê tak przygl¹daj¹. Tak naprawdê nikt nie chcia³ byæ pierwszy, poniewa¿

oznacza³oby to przyznanie siê, i¿ nie widzi tego, co widz¹ inni. Chcemy byæ tacy

jak inni, chcemy wiedzieæ i widzieæ, a tak¿e rozumieæ to, co wie, widzi i rozumie

osoba stoj¹ca obok nas.

– Za³o¿ê siê, ¿e niektórzy myœleli, ¿e ktoœ chce siê rzuciæ z okna.

– Bardzo mo¿liwe. Ka¿da z tych osób sta³a tam oko³o dwóch minut. Doœæ

d³ugo jak na wpatrywanie siê w zwyczajny budynek.

– Ca³kiem nieŸle. Choæ nadal wydaje mi siê to dziwaczne.

Dochodzili ju¿ do miejsca, w którym bêdzie musia³ skrêciæ, by dojœæ do warsz-

tatu. Myœli jej bieg³y szybko i, co by³o u niej rzadkoœci¹, znalaz³y b³yskawiczny

oddŸwiêk w reakcji.

background image

83

–  Jak  s¹dzisz,  co  by  by³o,  gdybyœ  przeprowadzi³  taki  sam  eksperyment

w St Christopher?

– Nie wiem. To samo?

– W¹tpiê. – Uœmiechnê³a siê do niego konspiracyjnie. – Nie chcia³byœ spró-

bowaæ?

– Mo¿e.

– A twoi bracia nie bêd¹ siê niepokoiæ, je¿eli trochê siê spóŸnisz? Mo¿e po-

wiedzia³byœ im, ¿e jesteœ tutaj ze mn¹?

– Nie, Cam nie trzyma mnie na smyczy. Daje mi trochê luzu.

Nie wiedzia³a, co s¹dziæ na temat tak rozluŸnionej dyscypliny, lecz w danej

chwili by³a szczêœliwa, ¿e mo¿e z tego skorzystaæ.

– A wiêc spróbujmy. Kupiê ci lody.

– Za³atwione.

Ruszyli w przeciwnym kierunku ni¿ warsztat.

– Mo¿esz wybraæ miejsce – zaczê³a. – I musisz staæ. Na ogó³ ludzie nie

zwracaj¹ uwagi na kogoœ, kto siedzi. Uwa¿aj¹, ¿e taka osoba œni na jawie lub

odpoczywa.

– Rozumiem.

– Efekty s¹ znacznie lepsze, gdy patrzysz z zadart¹ g³ow¹. Pozwolisz, ¿e to

nagram?

Z zainteresowaniem spojrza³ na luksusow¹, miniaturow¹ kamerê wideo, któ-

r¹ wyjê³a z torby.

– Nagrywaj. Nosisz to stale ze sob¹?

– Kiedy pracujê, tak. A tak¿e notatnik i dyktafon, a tak¿e dodatkowe baterie

i taœmy oraz zapasowe o³ówki. No i telefon komórkowy. Lubiê byæ dobrze przy-

gotowana. W dniu, w którym wyprodukuj¹ na tyle ma³y komputer, ¿e zmieœci siê

w torebce, stanê pierwsza w kolejce.

– Phil tak¿e przepada za elektronik¹.

– Wyposa¿enie mieszczucha. Wariujemy, ¿eby nie straciæ ani jednej minuty.

Po czym, oczywiœcie, brak nam czasu, poniewa¿ dzieñ mamy wype³niony po brzegi.

– Mo¿esz to po prostu wy³¹czyæ.

– To prawda. – Niby proste stwierdzenie, a jakie g³êbokie!

Na nabrze¿u panowa³ niewielki ruch. Dojrza³a kuter wy³adowuj¹cy dzienny

po³ów, a tak¿e jak¹œ rodzinê, która korzystaj¹c z ³adnej pogody zajada³a siê ol-

brzymimi porcjami lodów z owocami i bit¹ œmietan¹ przy jednym z ma³ych stoli-

ków wystawionych na zewn¹trz. Dwóch starszych mê¿czyzn o twarzach koloru

ciemnego orzecha, popstrzonych du¿¹ iloœci¹ piegów, przysiad³o na metalowej

³awce, rozk³adaj¹c miêdzy sob¹ szachownicê. Wygl¹da³o na to, ¿e ¿aden z nich

nie zamierza pierwszy wykonaæ ruchu. Na progu jednego ze sklepów uciê³y sobie

pogawêdkê trzy kobiety, ale tylko jedna z nich trzyma³a torbê z zakupami.

– Stanê tam. – Seth wskaza³ w tamtym kierunku. – I bêdê patrzy³ na hotel.

– Dobry wybór. – Odszed³, a Sybill zosta³a na miejscu. Dla dobra ekspery-

mentu konieczne jest zachowanie nale¿ytego dystansu. Unios³a kamerê, nastawi-

³a ostroœæ na Setha. Odwróci³ siê jeden raz, uœmiechaj¹c siê po ³obuzersku.

background image

84

A kiedy zobaczy³a jego twarz w wizjerze, ogarnê³y j¹ emocje, na które nie

by³a przygotowana. By³ taki przystojny, taki bystry. Taki szczêœliwy. Walczy³a ze

sob¹. Czy nie powinna cofn¹æ siê znad niebezpiecznej krawêdzi, na której siê

znalaz³a?

Mo¿na spakowaæ siê, wyjechaæ i nigdy go wiêcej nie zobaczyæ. Seth nie do-

wie s¹ kim s¹ dla siebie. Gdyby nawet mog³a cokolwiek wnieœæ w jego ¿ycie, nie

bêdzie za tym têskni³. By³a dla niego nikim.

Bo te¿ nigdy nie próbowa³a siê do niego zbli¿yæ.

Teraz bêdzie inaczej. Nie zrobi mu krzywdy, zbli¿aj¹c siê do niego, spêdza-

j¹c z nim trochê czasu, zapoznaj¹c siê z jego sytuacj¹.

W³¹czy³a magnetofon, uruchomi³a kamerê. Seth sta³ w wybranym przez sie-

bie miejscu z zadart¹ g³ow¹. Stwierdzi³a, ¿e ma bardziej wyrazisty profil ni¿ Glo-

ria. Mo¿e kszta³t twarzy odziedziczy³ po ojcu?

Pod wzglêdem budowy cia³a tak¿e niezbyt przypomina³ Gloriê. Ju¿ bardziej

by³ podobny do niej i do ich matki.

Natomiast z pewnym zdumieniem zauwa¿y³a, ¿e Seth porusza siê w sposób

typowy dla Quinnów. Przej¹³ ju¿ pewne cechy przybranej rodziny.

Pomyœla³a o tym z niechêci¹ i zmusi³a siê do skoncentrowania ca³ej uwagi na

eksperymencie.

Minê³a ledwie minuta, a ju¿ pierwsza osoba zatrzyma³a siê obok Setha. Roz-

pozna³a potê¿n¹ kobietê z siwymi pasemkami w³osów, która obs³ugiwa³a za kon-

tuarem u Crawforda. Wszyscy nazywali j¹ Mam¹. Zgodnie z przewidywaniami,

spojrza³a najpierw na Setha, nastêpnie zadar³a g³owê i pod¹¿y³a za jego wzro-

kiem. Nie trwa³o to jednak d³ugo; opuœci³a g³owê i poklepa³a Setha po ramieniu.

– Na co tak patrzysz, ch³opcze?

– Na nic.

Powiedzia³ to tak cicho, ¿e Sybill musia³a podejœæ bli¿ej, ¿eby zarejestrowaæ

jego g³os na taœmie.

– Nie szkoda ci czasu, ¿eby tak staæ i przygl¹daæ siê czemuœ, czego nie ma?

Jeszcze pomyœl¹, ¿e zwariowa³eœ. Powinieneœ byæ w warsztacie.

– Zaraz tam idê.

– Czeœæ, Mamo, czeœæ, Seth. – W obiektywie pojawi³a siê ³adna m³oda kobie-

ta o ciemnych w³osach, która równie¿ spojrza³a na hotel. – Sta³o siê coœ na górze?

Niczego nie widzê.

– Bo i te¿ nic tam nie ma – poinformowa³a j¹ Mama. – Po prostu ch³opak stoi

i gapi siê w górê. Jak tam twoja mama, Julie?

– Nie za bardzo. Boli j¹ gard³o i trochê kaszle.

– Najlepszy jest na to rosó³ z kury, gor¹ca herbata i miód.

– Grace przynios³a rano trochê roso³u.

– Dopilnuj, ¿eby zjad³a. Witaj, Jim.

– Dzieñ dobry. – Przycz³apa³ niski, krêpy mê¿czyzna w bia³ych kaloszach

i przyjaŸnie poklepa³ Setha po g³owie. – Na co siê tak gapisz, ch³opcze?

– Chryste, czy ju¿ nie mo¿na nawet sobie popatrzeæ? – Seth odwróci³ twarz

do kamery, rozœmieszaj¹c Sybill, swoj¹ min¹.

background image

85

– Postój tak jeszcze, a obsi¹d¹ ciê mewy. – Jim mrugn¹³ do niego. – Kapitan

ju¿ czeka na ciebie – doda³, maj¹c na myœli Ethana. – Bêdzie chcia³ wiedzieæ,

dlaczego spóŸniasz siê do warsztatu.

– Idê ju¿, idê. Te¿ mi nadgorliwiec! – Podszed³ do Sybill. – Nikt siê nie da³

nabraæ.

– Poniewa¿ wszyscy ciê znaj¹. – Wy³¹czy³a kamerê. – Nast¹pi³a zmiana

wzorca.

– Myœla³aœ, ¿e co siê wydarzy?

– Zak³ada³am, ¿e na terenie, na którym istniej¹ bliskie powi¹zania, gdzie obiekt

jest znany, ktoœ siê zatrzyma. Najpierw popatrzy, a potem zada pytanie. Nikt nie

ryzykuje utraty swojej godnoœci, kiedy pyta znajom¹ osobꠅ w dodatku m³od¹.

Zmarszczy³ czo³o i spojrza³ w kierunku wci¹¿ rajcuj¹cych kobiet.

– A wiêc zas³u¿y³em na wyp³atê.

– Jak najbardziej, zas³u¿y³eœ te¿ chyba na rozdzia³ w mojej ksi¹¿ce.

– Bomba. Wezmê lody w waflu. I muszê zasuwaæ do warsztatu, zanim Cam

i Ethan wezm¹ mnie w obroty.

– W razie czego wyt³umaczê ciebie. To moja wina, ¿e siê spóŸnisz.

– Nie, nic mi nie zrobi¹. Poza tym powiem im, ¿e to by³o w ramach nauki,

dobrze? – Kiedy uœmiechn¹³ siê do niej, z trudem opar³a siê nieoczekiwanej po-

trzebie wyœciskania go.

– Otó¿ to. – Zaryzykowa³a i po³o¿y³a rêkê na jego ramieniu. Odnios³a wra¿e-

nie, ¿e siê napi¹³ i mimowolnie opuœci³a d³oñ. – Poza tym zawsze mo¿emy do

nich zadzwoniæ z mojej komórki.

– Tak? Bomba! Mogê?

– Jasne, czemu nie?

Dwadzieœcia minut póŸniej Sybill siedzia³a za biurkiem, biegaj¹c szybko pal-

cami po klawiaturze komputera.

„Poniewa¿ spêdzi³am z nim prawie godzinê, mogê stwierdziæ, ¿e jest on wy-

j¹tkowo bystry. Z informacji Phillipa wynika, ¿e ch³opiec regularnie osi¹ga naj-

wy¿sze noty, co jest godne podziwu. Z przyjemnoœci¹ odkry³am jego badawcz¹

¿y³kê. Choæ ma z³e maniery, nie sprawia to przykroœci. Wydaje siê byæ znacznie

bardziej otwarty na ludzi ni¿ jego matka i ja w jego wieku. Mam tu na myœli jego

zupe³nie naturalne stosunki z obcymi, pozbawione sztucznej uprzejmoœci, na któ-

r¹ k³adziono taki nacisk w moim wychowaniu. Czêœæ jego zachowania mo¿na

przypisaæ wp³ywowi Quinnów. Jak ju¿ poprzednio zanotowa³am, s¹ naturalnymi,

zwyk³ymi ludŸmi.

Na podstawie obserwacji dzieci oraz doros³ych, z którymi mia³ dzisiaj do

czynienia, nale¿y wnioskowaæ, ¿e jest na ogó³ lubiany i akceptowany. Nie mogê

oczywiœcie na tak wczesnym etapie stwierdziæ, czy przebywanie tutaj jest dla

niego najlepszym wyjœciem, czy nie.

Nie mo¿na tak po prostu ignorowaæ praw Glorii, nie mia³am jednak jeszcze

okazji poznaæ pragnieñ ch³opca odnoœnie jego matki.

background image

86

Wola³abym, ¿eby siê do mnie przyzwyczai³, ¿eby nie czu³ siê przy mnie skrê-

powany, kiedy mu powiem o naszym pokrewieñstwie.

Muszê mieæ wiêcej czasu na…”

Przerwa³a, kiedy zadzwoni³ telefon, i, przebiegaj¹c wzrokiem pospiesznie

zrobione notatki, podnios³a s³uchawkê.

– Doktor Griffin.

– Halo, doktor Griffin. Zdaje siê, ¿e przeszkadzam ci w pracy?

Pozna³a jego g³os, us³ysza³a pobrzmiewaj¹c¹ w nim radoœæ i z poczuciem winy

zamknê³a dokument.

– Nie szkodzi, mogê siê oderwaæ na parê minut. Co s³ychaæ w Baltimore?

– Du¿o roboty. Mam w³aœnie przed sob¹ obraz ³adnej m³odej pary, rozp³ywa-

j¹cej siê w uœmiechach w trakcie wsadzania równie rozeœmianego ma³ego szkra-

ba do œrednich rozmiarów sedana. Has³o: „Opony firmy Myerstone w trosce o wa-

sz¹ rodzinê!”

– Manipulacja … klient ma uwierzyæ, ¿e kupione w innej firmie opony nie

zapewni¹ mu bezpieczeñstwa.

– Tak. To dzia³a. Przygotowujemy te¿ inny obraz. Olœniewaj¹cy czerwony

kabriolet, d³uga, wij¹ca siê droga i seksowna blondynka za kierownic¹. „Opony

Myerstone. Zawsze dojedziesz na miejsce!”

– Sprytne.

– Klienci to lubi¹, poniewa¿ zdejmuje to z nich odpowiedzialnoœæ. Co s³y-

chaæ w St Chris?

– Wszystko w porz¹dku. – Przygryz³a wargê. – Przed chwil¹ wpad³am na

Setha. Namówi³am go, ¿eby mi pomóg³ w eksperymencie. Wypad³o nieŸle.

– Tak. A ile mu zap³aci³aœ?

– Zafundowa³em podwójn¹ porcjê lodów.

– Tanio siê wykupi³aœ. Dzieciak jest operatywny. Co z jutrzejsz¹ kolacj¹

i szampanem dla uczczenia naszego obopólnego sukcesu?

– Kto tu mówi o operatywnoœci?

– Myœla³em o tobie przez ca³y tydzieñ.

– Przez trzy dni – poprawi³a go. Wziê³a o³ówek i zaczê³a bezmyœlnie ryso-

waæ w notatniku.

– I noce. Gdy tylko skoñczê to zlecenie, natychmiast siê wyrwê. Móg³bym po

ciebie podjechaæ o siódmej.

– Nie bardzo wiem, dok¹d zmierzamy, Phillipie.

– I ja nie wiem. A musisz to wiedzieæ?

Zrozumia³a, i¿ ¿adne z nich nie ma na myœli restauracji.

– To jest mniej krêpuj¹ca metoda.

– Porozmawiamy wiêc o tym i mo¿e wspólnie uda siê nam pokonaæ to skrê-

powanie. A wiêc o siódmej.

Zauwa¿y³a, i¿ nieœwiadomie naszkicowa³a jego twarz. „Z³y znak – pomyœla-

³a. – Bardzo niebezpieczny znak”.

– Zgoda. – Najlepiej wzi¹æ byka za rogi. – Do zobaczenia jutro.

– Mo¿esz mi wyœwiadczyæ przys³ugê?

background image

87

– To zale¿y.

– Pomyœl o mnie wieczorem.

Pomyœla³a, ¿e chyba nie ma wyboru.

– Dobranoc.

W swoim gabinecie na czternastym piêtrze ponad ulicami Baltimore Phillip

odsun¹³ siê od czarnego, lœni¹cego biurka, zignorowa³ piskliwy sygna³ kompute-

ra, oznajmiaj¹cy o nadejœciu s³u¿bowej wiadomoœci, i zbli¿y³ siê do szerokiego

okna.

Uwielbia³ patrzeæ st¹d na miasto, na odnowione domy, na port, na przepycha-

j¹ce siê samochody i ludzi poni¿ej. Tylko ¿e w tej chwili pogr¹¿ony by³ w my-

œlach. Po prostu nie przestawa³ myœleæ o Sybill.

Zaw³adnê³a jego umys³em. Jeszcze nigdy nie doœwiadczy³ czegoœ podobne-

go: nieustanny nap³yw myœli skoncentrowanych na jej osobie. Jednoczeœnie stwier-

dza³, ¿e jej osoba nie przeszkadza mu w wykonywaniu codziennych czynnoœci.

Pracowa³, jad³, mia³ pe³no pomys³ów, z dawnym skutkiem za³atwia³ klientów.

Wcale nie by³ przekonany, czy ma siê cieszyæ, ¿e jakaœ kobieta zaprz¹tnê³a

tak bardzo jego uwagꠅ zw³aszcza ¿e robi³a niewiele, by go zachêciæ.

Mo¿e potraktowaæ ten lekki dystans, jaki stara³a siê narzuciæ Sybill, jako

wyzwanie. Doszed³ do wniosku, ¿e jakoœ sobie z tym poradzi. Po prostu jeszcze

jedna z intryguj¹cych gier tocz¹cych siê miêdzy kobietami a mê¿czyznami.

Obawia³ siê jednak, ¿e wydarzy³o siê coœ na p³aszczyŸnie, której nie zna³.

A jeœli siê nie myli, Sybill równie¿ czu³a siê tu niezbyt pewnie.

– Zupe³nie jak ty – us³ysza³ za sob¹ g³os Raya.

– O Jezu! – Nie odwróci³ siê, tylko zamkn¹³ oczy.

– Masz tu cholernie wytworne biuro. Poprzygl¹da³em siê trochê, zanim wsze-

d³em do ciebie. – Ray rozgl¹da³ siê po pokoju, wyd¹³ wargi na widok oprawione-

go w czarn¹ ramê obrazu z rzuconymi z rozmachem czerwonymi i niebieskimi

plamami. – Niez³y – stwierdzi³. – Pobudza do myœlenia. Chyba dlatego umieœci-

³eœ go w swoim gabinecie.

– Nikt mnie nie przekona, ¿e mój zmar³y ojciec zjawi³ siê tu, by krytykowaæ

dzie³a sztuki.

– No bo, prawdê mówi¹c, przyszed³em tu w innym celu. – Zatrzyma³ siê jed-

nak w rogu przy wykonanej w metalu rzeŸbie. – To tak¿e mi siê podoba. Zawsze

mia³eœ znakomity gust. Sztuka, jedzenie, kobiety. – Uœmiechn¹³ siê radoœnie, gdy

Phillip odwróci³ siê do niego. – Na przyk³ad ta kobieta, o której nie przestajesz

myœleæ. Du¿a klasa.

– Coœ mi siê nale¿y od ¿ycia.

– Zgadzam siê z tob¹. Od miesiêcy jesteœ zapracowany. To bardzo interesuj¹-

ca kobieta, Phillipie. Bardziej ni¿ s¹dzisz. Mam nadziejê, ¿e w odpowiednim cza-

sie wys³uchasz jej, naprawdê jej wys³uchasz.

– O czym ty mówisz? – Zniecierpliwiony, machn¹³ rêk¹. – Przecie¿ i tak nie

ma ciebie tutaj?

background image

88

– Mam nadziejê, ¿e oboje przestaniecie analizowaæ swoje postêpowanie i za-

akceptujecie to, co jest. – Ray wzruszy³ ramionami i wsun¹³ rêce do kieszeni kurt-

ki. – Ale musisz postêpowaæ zgodnie z w³asnym sumieniem. Bêdzie ci trudno.

A wkrótce nawet jeszcze trudniej. Chcê ci powiedzieæ, ¿e mo¿esz jej ufaæ. Gdy

tylko minie krytyczny moment, Phillipie, zaufaj sobie i jej.

Znowu dreszcz przebieg³ mu wzd³u¿ krêgos³upa.

– Co ma wspólnego Sybill z Sethem?

– Nie bêdê ci o tym mówi³. – Uœmiechn¹³ siê znowu, ale oczy mia³ powa¿ne.

– Nie rozmawia³eœ o mnie z braæmi. A powinieneœ. Nie myœl, ¿e nad wszystkim

sprawujesz kontrolê.

Wci¹gn¹³ g³êboko powietrze, przeszed³ siê wolnym krokiem w ko³o.

– Twoja matka pad³aby z wra¿enia na widok tego miejsca. Odwali³eœ kawa³

roboty. – Teraz uœmiecha³y siê tak¿e jego oczy. – Jestem z ciebie dumny. Wiem,

¿e i tym razem poradzisz sobie z kolejn¹ przeszkod¹.

– To ty odwali³eœ wspania³¹ robotꠖ wyszepta³ Phillip. – Ty i mama.

– Pewnie masz racjê. – Ray mrugn¹³ do niego. – I trzymaj tak dalej. – Kiedy

zadzwoni³ telefon, Ray westchn¹³. – Co ma byæ to bêdzie. Podnieœ s³uchawkê,

Phillipie, i pamiêtaj, ¿e jesteœ potrzebny Sethowi.

Po chwili pozosta³ sam z dzwoni¹cym telefonem w pustym gabinecie. Wpa-

truj¹c siê w miejsce, w którym przed chwil¹ sta³ ojciec, Phillip siêgn¹³ po s³u-

chawkê.

– Phillip Quinn.

Kiedy s³ucha³, jego wzrok stawa³ siê nieustêpliwy i twardy. Usiad³, siêgn¹³

po pióro i zacz¹³ notowaæ sprawozdanie detektywa, dotycz¹ce najœwie¿szych po-

czynañ Glorii DeLauter.

background image

89

9

– Jest w Hampton. – Phillip, przekazuj¹c tê wiadomoœæ, patrzy³ na Setha.

Widzia³ jak Cam k³adzie d³oñ na ramieniu ch³opca. – Zgarnê³a j¹ policja … by³a

pijana i zak³óca³a porz¹dek, znaleziono te¿ przy niej narkotyki.

– Zamkn¹ j¹ w wiêzieniu? – Twarz Setha poblad³a.

Pewnie ma doœæ pieniêdzy, ¿eby wyjœæ za kaucj¹.

– Chcesz powiedzieæ, ¿e mo¿e im daæ pieni¹dze i ¿e j¹ wypuszcz¹? – Cam

poczu³, ¿e Seth zaczyna dr¿eæ. – Mimo to, co zrobi³a?

– Nie wiem. Ale przynajmniej wiemy, gdzie teraz jest. Jadê, ¿eby siê z ni¹

spotkaæ.

– Nie. Nie jedŸ tam!

– Seth, rozmawialiœmy ju¿ na ten temat. – Cam pomasowa³ dr¿¹ce ramiê

ch³opca, odwracaj¹c go twarz¹ do siebie. – Jedyn¹ metod¹, ¿eby za³atwiæ to raz

na zawsze, jest dogadanie siê z ni¹.

– Nie wrócê tam – powiedzia³ ze z³oœci¹ Seth. – Nigdy tam nie wrócê.

– Oczywiœcie, ¿e nie wrócisz. – Ethan zdj¹³ z ramienia torbê z narzêdziami,

odstawi³ j¹ na stó³. – Do powrotu Anny mo¿esz przebywaæ z Grace. – Popatrzy³

na Phillipa i Cama. – My zaœ pojedziemy do Hampton.

– A jeœli gliny powiedz¹, ¿e mam wracaæ? Jeœli tu przyjad¹, kiedy was nie

bêdzie, i …

– Seth. – Phillip przykucn¹³ i obj¹³ mocno Setha. – Musisz nam zaufaæ.

Ch³opiec patrzy³ na niego oczami Raya Quinna. Widaæ w nich by³o ³zy i strach.

Po raz pierwszy Phillip nie mia³ najmniejszej w¹tpliwoœci.

– Jesteœ z nami – powiedzia³ spokojnie. – I to siê nie zmieni.

Z d³ugim westchnieniem, Seth pokiwa³ g³ow¹. Nie mia³ wyboru, pozostawa³a

mu tylko wiara. I strach.

– WeŸmiemy mój samochód – oznajmi³ Phillip.

background image

90

– Anna i Grace uspokoj¹ go. – Cam krêci³ siê nerwowo na fotelu d¿ipa.

– Potworny jest ten jego strach. –Ethan rzuci³ okiem na szybkoœciomierz

i stwierdzi³, ¿e Phillip wyci¹ga prawie sto trzydzieœci kilometrów na godzinê. –

¯e te¿ mo¿emy tylko czekaæ i patrzeæ!

– Wrobi³a siꠖ stwierdzi³ Phillip. – Fakt, ¿e da³a siê aresztowaæ, nie pomo¿e

jej w sprawie przyznania opieki … o ile w ogóle o to wyst¹pi.

– Ona nie chce dzieciaka.

Phillip wymieni³ z Camem krótkie spojrzenie.

– Ona chce forsy. Nie wyciœnie jednak z nas grosza. Natomiast my zadamy

jej parê pytañ. Trzeba z tym skoñczyæ.

„Bêdzie k³ama³a – pomyœla³ Phillip. – Bêdzie k³ama³a, wdziêczy³a siê, ma-

newrowa³a. Myli siê jednak, bardzo siê myli, je¿eli s¹dzi, ¿e zdobêdzie Setha”.

„Wiem, ¿e poradzisz sobie z kolejn¹ przeszkod¹”.

Zacisn¹³ rêce na kierownicy. Patrzy³ przed siebie. Poradzi sobie. W ten czy

w inny sposób.

Z pulsuj¹c¹ od nat³oku myœli g³ow¹, z rozdygotanym ¿o³¹dkiem, Sybill we-

sz³a na posterunek policji. Zadzwoni³a do niej Gloria, zap³akana i zrozpaczona,

b³agaj¹ca o przys³anie pieniêdzy na kaucjê.

Gloria mówi³a, ¿e to pomy³ka, straszne nieporozumienie. Oczywiœcie, a có¿

innego mog³oby to byæ? Przez chwilê chcia³a pos³aæ pieni¹dze poczt¹. Sama nie

wie, co j¹ od tego powstrzyma³o i zmusi³o, by wsiad³a do samochodu i przyjecha-

³a tutaj.

– Jestem tu w sprawie Glorii DeLauter – powiedzia³a do umundurowanego

funkcjonariusza, siedz¹cego za w¹skim, zawalonym papierami kontuarem. – Chcia-

³abym siê z ni¹ widzieæ, jeœli to jest mo¿liwe.

– Pani nazwisko?

– Griffin. Doktor Sybill Griffin. Jestem jej siostr¹. Z³o¿ê za ni¹ kaucjê, ale

…chcia³abym siê z ni¹ zobaczyæ.

– Czy móg³bym zobaczyæ jakiœ pani dokument?

– Oczywiœcie. – Zaczê³a szperaæ w torbie, szukaj¹c portfela. Mia³a spocone

i dr¿¹ce rêce. Policjant czeka³ cierpliwie.

– Mo¿e zechcia³aby pani usi¹œæ? – zaproponowa³, po czym wsta³ z krzes³a

i przeszed³ do s¹siedniego pokoju.

Czu³a suchoœæ w gardle i musia³a napiæ siê wody. Uda³a siê do ma³ej pocze-

kalni, gdzie sta³y obok siebie twarde, plastikowe fotele w martwym be¿owym

kolorze. Pochyli³a siê nad kranem. Ale woda podzia³a³a na jej zmaltretowany

¿o³¹dek jak grad o³owianych kul.

Czy musieli j¹ umieœciæ w celi? O Bo¿e, czy rzeczywiœcie wsadzili jej siostrê

do celi? Czy w³aœnie w takim miejscu musi siê spotkaæ z Glori¹?

Mimo zdenerwowania jej pragmatyczny umys³ analizowa³ sytuacjê. W jaki

sposób Gloria dotar³a do niej? Dlaczego znalaz³a siê tak blisko St Christopher?

Dlaczego jest oskar¿ona o posiadanie narkotyków?

background image

91

W³aœnie dlatego nie wys³a³a pieniêdzy przekazem. Najpierw musi poznaæ

odpowiedŸ.

– Doktor Griffin?

Drgnê³a, wyrwana ze swoich myœli, z szeroko otwartymi oczami, niczym za-

j¹c w œwietle reflektorów. Odwróci³a siê do funkcjonariusza.

– Tak. Czy mogê siê z ni¹ teraz zobaczyæ?

– Bêdê musia³ zatrzymaæ pani torebkê. Wydam pani na ni¹ kwit.

– W porz¹dku.

Wrêczy³a mu j¹, z³o¿y³a podpis we wskazanym miejscu, wziê³a kwit.

– Têdy.

Wskaza³ na boczne drzwi, otworzy³ je, wpuszczaj¹c j¹ do w¹skiego koryta-

rza. Po lewej stronie znajdowa³o siê niedu¿e pomieszczenie, którego jedyne ume-

blowanie stanowi³y stó³ i kilka krzese³. Na jednym z nich, z kajdankami na rê-

kach, siedzia³a Gloria.

W pierwszym momencie Sybill pomyœla³a, ¿e zasz³a pomy³ka. To nie by³a

jej siostra. Przyprowadzili inn¹ kobietê. Ta jest zbyt stara, zbyt kanciasta, ko-

œcista, z ramionami podobnymi do kikutów skrzyde³, kontrastuj¹cymi z piersia-

mi, opiêtymi kusym, wydekoltowanym sweterkiem, pod którym wyzywaj¹co

stercza³y sutki.

Poskrêcan¹ szopê jasnych jak s³oma w³osów przecina³o po œrodku czarne

pasmo, wokó³ ust mia³a g³êbokie bruzdy, a jej wyrachowane oczy by³y równie

ostre jak jej ramiona.

Po chwili te oczy nabra³y wyrazu, a usta zadr¿a³y.

– Syb… – G³os jej za³ama³ siê, gdy wyci¹gnê³a rêkê w b³agalnym geœcie. –

Dziêki Bogu, ¿e jesteœ.

– Gloria. –Szybko post¹pi³a kilka kroków, ujê³a jej dr¿¹c¹ rêkê. – Co siê

sta³o?

– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem. Taka jestem przera¿ona. – Po³o¿y³a

rêkê na stole i zaczê³a g³oœno, rozpaczliwie p³akaæ.

– Uspokój siê. – Sybill usiad³a, objê³a ramieniem siostrê, spogl¹daj¹c jedno-

czeœnie na glinê. – Czy mog³ybyœmy zostaæ same?

– Bêdê tu¿ obok, na zewn¹trz. – Zerkn¹³ szybko na Gloriê. Nie da³ po sobie

poznaæ, ¿e jest zaskoczony zmian¹ jaka zasz³a w tej wrzeszcz¹cej, przeklinaj¹cej

kobiecie, któr¹ doprowadzi³ na posterunek kilka godzin temu.

Wyszed³ i zamkn¹³ drzwi, pozostawiaj¹c je same.

– Daj mi trochê wody.

Sybill wsta³a, podbieg³a do dzbanka z wod¹ i nape³ni³a kartonowy kubek.

Uœcisnê³a rêce siostry, przytrzyma³a je mocno.

– Zap³aci³aœ kaucjê? Czy mo¿emy ju¿ st¹d wyjœæ?

– Zajmê siê wszystkim. Powiedz, co siê sta³o.

– Powiedzia³am, ¿e nie wiem. To przez tego faceta. Czu³am siê samotna. –

Poci¹gnê³a nosem, wziê³a podan¹ przez Sybill chusteczkê. – Rozmawialiœmy przez

chwilê. Chcieliœmy pójœæ na lunch, kiedy pojawi³y siê gliny. On zwia³, a mnie

zgarnêli. To wszystko sta³o siê tak szybko.

background image

92

Ukry³a twarz w d³oniach.

– ZnaleŸli w torebce narkotyki. Musia³ mi je w³o¿yæ. Chcia³am tylko z kimœ

porozmawiaæ.

– W porz¹dku. Jestem pewna, ¿e wszystko to wyjaœnimy. – Sybill chcia³a

wierzyæ Glorii, ale niestety nie mog³a. – Jak siê nazywa³?

– John. John Barlow. Robi³ takie mi³e wra¿enie. Wydawa³o siê, ¿e mo¿na na

nim polegaæ. A ja czu³am siê strasznie nieszczêœliwa. Z powodu Setha. – Opuœci-

³a rêce, jej oczy przybra³y tragiczny wyraz. – Tak strasznie têskniê za moim ma-

³ym ch³opczykiem.

– Wybiera³aœ siê do St Christopher?

Gloria spuœci³a wzrok.

– Pomyœla³am, ¿e mo¿e uda mi siê go zobaczyæ.

– Czy to sugestia adwokata?

– To… – Zawaha³a siê przez chwilê i Sybill poczu³a ostrzegawczy sygna³. –

Nie, ale oni tego nie potrafi¹ zrozumieæ. Chodzi im tylko o pieni¹dze.

– Jak siê nazywa twój adwokat? Zadzwoniê do niego. Mo¿e coœ zrobi, ¿eby

za³agodziæ sprawê.

– On nie jest st¹d. Pos³uchaj, Sybill, chcê po prostu st¹d wyjœæ. Nawet nie

wiesz, jakie to straszne. Ten glina jest tam? – Wskaza³a g³ow¹ na drzwi. – Dobie-

ra siê do mnie.

¯o³¹dek Sybill znowu dawa³ siê jej we znaki.

– Co chcesz przez to powiedzieæ?

– Dobrze wiesz. – Po dotychczasowej rozpaczy nie pozosta³ nawet œlad. –

Maca³ mnie i powiedzia³, ¿e jeszcze wróci. Zgwa³ci mnie.

Sybill zamknê³a oczy, przycisnê³a palcami powieki. Kiedy by³y nastolatka-

mi, Gloria oskar¿y³a o molestowanie wielu ch³opców i mê¿czyzn, w³¹cznie ze

szkolnym psychologiem i wychowawc¹. Nie oszczêdzi³a nawet w³asnego ojca.

– Gloria, nie rób tego. Powiedzia³am, ¿e ci pomogê.

– Kiedy ten bydlak naprawdê obmacywa³ mnie od stóp do g³ów. Gdy tylko

st¹d wyjdê, wniosê skargê. – Zgniot³a papierowy kubek i rzuci³a go za siebie. –

Ma³o mnie obchodzi, czy mi wierzysz, czy nie.

– W porz¹dku, ale na razie wróæmy do sprawy. Sk¹d wiedzia³aœ, gdzie mnie

szukaæ?

– Sk¹d? – Zmuszona by³a opanowaæ siê, by nie zapomnieæ o odgrywanej

roli. – Co masz na myœli?

– Nie powiedzia³am ci, dok¹d siê wybieram. Sk¹d wiedzia³aœ, ¿eby zadzwo-

niæ do hotelu w St Christopher?

To by³ b³¹d, z którego Gloria zda³a sobie sprawê wkrótce po telefonie. Pijana

i wœciek³a nie mia³a gotówki na zap³acenie kaucji. To, co od³o¿y³a na boku, trzy-

ma³a daleko st¹d. Czeka bezpiecznie, a¿ Quinnowie powiêksz¹ sumkê.

Nie zastanawiaj¹c siê, zadzwoni³a do Sybill. Ale od tamtej chwili mia³a

czas na przemyœlenie. Wiedzia³a, ¿e najlepszym sposobem, by podejœæ Sybill,

jest wzbudzenie w niej poczucia winy, zagranie na strunie poczucia odpowie-

dzialnoœci.

background image

93

– Przecie¿ ciê znam. – Uœmiechnê³a siê bezbarwnie. – Wiedzia³am, ¿e gdy

opowiem ci o Sethcie, pomo¿esz mi. Próbowa³am dodzwoniæ siê do ciebie do

domu. Kiedy telefonistka powiedzia³a, ¿e nie ma ciê w mieœcie, wyt³umaczy³am,

¿e jestem twoj¹ siostr¹ i mam bardzo piln¹ sprawê. Podali mi numer hotelu.

– Rozumiem. – By³o to przekonuj¹ce, ca³kiem logiczne. – Zajmê siê kaucj¹,

Gloria, ale pod pewnym warunkiem.

– Tak. – Rozeœmia³a siê. – Jakbym to ju¿ gdzieœ s³ysza³a!

– Potrzebne mi jest nazwisko twojego adwokata, ¿eby siê z nim skontakto-

waæ. Chcê poznaæ aktualn¹ sytuacjê prawn¹ Setha. Chcê, ¿ebyœ ze mn¹ o tym

porozmawia³a. Zjemy razem obiad i wyjaœnisz mi wszystko, co dotyczy Quin-

nów. Wyjaœnisz mi, na jakiej podstawie twierdz¹, ¿e Ray Quinn da³ ci za Setha

pieni¹dze.

– Te bydlaki k³ami¹.

– Pozna³am ich – powiedzia³a spokojnie. – I ich ¿ony. Widzia³am siê z Se-

them. I jakoœ nie mogê pogodziæ tych dwóch wersji: twojej i tego, co zobaczy-

³am.

– Nie wszystko da siê jasno wyt³umaczyæ. Chryste, jesteœ zupe³nie jak nasz

staruszek. – Zaczê³a siê podnosiæ, ¿achnê³a siê na widok kajdanków. – Dwoje

s³awnych doktorów Griffinów.

– To nie ma nic wspólnego z moim ojcem – powiedzia³a spokojnym g³osem

Sybill. – Natomiast wszystko, jak s¹dzê, z twoim.

– Chrzaniê to. – Uœmiech Glorii sta³ siê wulgarny. – I chrzaniê ciebie. Idealna

córeczka, idealna uczennica, idealny pieprzony robot. Zap³aæ tylko tê pieprzon¹

kaucjê. Mam od³o¿one pieni¹dze. Zwrócê ci. Odzyskam dzieciaka bez twojej

pomocy, kochana siostrzyczko. Mojego dzieciaka! Skoro wolisz zasiêgaæ jêzyka

o najbli¿szej krewnej u bandy obcych ludzi, wynoœ siê, sk¹d przysz³aœ. I tak za-

wsze mnie nienawidzi³aœ.

– Nie nienawidzê ciê, Glorio. I nigdy tak nie by³o. Nie zasiêga³am u nikogo

opinii na twój temat. Staram siê tylko zrozumieæ ca³¹ sprawê.

Gloria odwróci³a g³owê, by ukryæ przed Sybill swój triumfalny uœmiech.

W koñcu nacisnê³a odpowiedni guzik.

– Muszê siê st¹d wydostaæ. Muszê siê z tego oczyœciæ. – Uda³a, ¿e g³os siê jej

za³amuje. – Nie mogê ju¿ wiêcej na ten temat rozmawiaæ. Jestem taka zmêczona.

– Pójdê za³atwiæ formalnoœci. S¹dzê, ¿e to nie potrwa d³ugo.

Gdy wsta³a, Gloria ponownie chwyci³a jej rêkê, przycisnê³a do policzka.

– Przepraszam. Bardzo przepraszam za to, co ci nagada³am. Wcale tak nie

myœlê. Jestem po prostu przybita i zagubiona. Czujê siê taka samotna.

– Ju¿ dobrze, dobrze. – Sybill uwolni³a rêkê i na niepewnych nogach pode-

sz³a do drzwi.

Po drugiej stronie, czekaj¹c na za³atwienie formalnoœci zwi¹zanych z kaucj¹,

po³knê³a dwie aspiryny, neutralizuj¹c je œrodkiem zobojêtniaj¹cym kwas. Myœla-

³a, jak bardzo zmieni³a siê Gloria pod wzglêdem wygl¹du. By³a niegdyœ tak œlicz-

n¹ dziewczyn¹, a teraz jakoœ wychud³a, wysch³a. Jednak jak dawniej chcia³a ma-

nipulowaæ ludŸmi, niszczyæ ich.

background image

94

Postanowi³a, ¿e bêdzie nalegaæ, by Gloria zgodzi³a siê na terapiê. A jeœli czêœæ

jej problemu stanowi¹ narkotyki, dopilnuje, by Gloria podda³a siê kuracji odwy-

kowej. Oczywiœcie w takim stanie nie jest zdolna do przejêcia opieki nad m³odym

ch³opcem. Dopóki wiêc Gloria nie dojdzie do siebie, nale¿y zbadaæ dok³adnie

wszystkie mo¿liwoœci i wybraæ najlepsz¹ dla ch³opca.

Oczywiœcie, musi siê spotkaæ z jakimœ adwokatem. Rano znajdzie adwokata

i porozmawia z nim na temat Glorii i Setha.

Bêdzie musia³a stawiæ czo³o Quinnom.

Na myœl o tym znowu poczu³a skurcz ¿o³¹dka. Konfrontacja jest nieunik-

niona.

Potrzebuje czasu, ¿eby dok³adnie przemyœleæ, co powie. Musi przewidzieæ

ich pytania i ¿¹dania, by mieæ na nie w³aœciwe odpowiedzi. Przede wszystkim zaœ

nale¿y zachowaæ spokój i obiektywizm.

Na widok wchodz¹cego do budynku Phillipa poczu³a kompletn¹ pustkê w g³o-

wie. Zamar³a, gdy jego wzrok pad³ na ni¹, gdy zmru¿y³ oczy i przybra³ surowy

wyraz.

– Co tutaj robisz, Sybill?

– Ja … – Czu³a zak³opotanie, wstyd. – Mam sprawê do za³atwienia.

– Naprawdê? – Podszed³ bli¿ej, podczas gdy jego bracia stali za nim w mil-

czeniu. Z jej twarzy wyczyta³ poczucie winy i strach. – Có¿ to za sprawa? – Kiedy

nie odpowiedzia³a, przechyli³ g³owê. – Kim jest dla ciebie Gloria DeLauter?

Zmusi³a siê, by patrzeæ mu prosto w oczy, by odpowiedzieæ jak najbardziej

naturalnym g³osem.

– Jest moj¹ siostr¹.

Spojrza³ na ni¹ z zabójcz¹ wœciek³oœci¹. ¯eby nie uderzyæ Sybill, zacisn¹³

piêœci w kieszeniach.

– Jakie to zabawne, prawda? Ty suko – powiedzia³ œciszaj¹c g³os, a ona po-

czu³a siê tak, jakby j¹ spoliczkowa³. – Pos³u¿y³aœ siê mn¹, ¿eby siê dobraæ do

Setha.

Potrz¹snê³a g³ow¹, ale nie mog³a wydobyæ g³osu, ¿eby zaprzeczyæ jego s³o-

wom. Czy¿ nie mia³ racji? Pos³u¿y³a siê nim, podobnie jak nimi wszystkimi.

– Chcia³am go tylko zobaczyæ. Jest moim siostrzeñcem. Musia³am siê prze-

konaæ, czy nie dzieje mu siê krzywda.

– A gdzie, do jasnej cholery, podziewa³aœ siê przez ostatnie dziesiêæ lat?

Otworzy³a usta, ale zanim zd¹¿y³a coœ wyjaœniæ, przeprosiæ, wyprowadzono

Gloriê.

– Zabierajmy siê st¹d, do jasnej cholery. Postawisz mi drinka, Syb. – Gloria

zarzuci³a na ramiê wiœniow¹ torbê i uœmiechnê³a siê do Phillipa uwodzicielsko. –

Porozmawiamy, o czym zechcesz. Czeœæ, przystojniaku. – Opar³a rêkê na biodrze

i przes³a³a uœmiech wszystkim mê¿czyznom. – Jak leci?

Gdyby nie okolicznoœci, kontrast miêdzy tymi kobietami móg³by byæ nawet

zabawny. Z jednej strony blada i opanowana Sybill, z zaczesanymi do ty³u b³ysz-

cz¹cymi br¹zowymi w³osami, z nie umalowanymi ustami, z podkr¹¿onymi ocza-

mi, ubrana w szary blezer, spodnie i bia³¹ jedwabn¹ bluzkê, z drugiej zaœ strony

background image

95

Gloria, eksponuj¹ca stercz¹ce koœci i przekwit³e okr¹g³oœci w obcis³ych czarnych

d¿insach i wydekoltowanym sweterku, który ods³ania³ rowek jej piersi.

Gloria nie omieszka³a poprawiæ makija¿u; b³yszcz¹ca wiœniowa szminka na

ustach mia³a ten sam kolor, co jej torba, oczy obwiedzione by³a ciemn¹ kresk¹.

Phillip doszed³ do wniosku, ¿e jej wygl¹d odpowiada dok³adnie temu, kim jest.

Starzej¹ca siê kurwa udaj¹ca anio³ka.

Stwierdzi³, ¿e wygl¹da na chor¹, tak jak jego matka, kiedy widzia³ j¹ po raz

ostatni.

Wygrzeba³a z torby wymiêt¹ paczkê, z której wyjê³a papierosa.

– Masz ogieñ, ch³optysiu? – zapyta³a, obracaj¹c go miêdzy palcami.

– Gloria, to jest Phillip Quinn. A to jego bracia, Cameron i Ethan.

– Coœ podobnego! – Uœmiech Glorii sta³ siê zjadliwy i brzydki. – Trzy zaka³y

Raya Quinna. Czego, do diab³a, chcecie?

– Odpowiedzi – odpar³ zwiêŸle Phillip. – Porozmawiajmy na zewn¹trz.

– Nie mam zamiaru z wami rozmawiaæ, a jeœli wykonacie choæ jeden ruch,

który mi nie przypadnie do gustu, zacznê krzyczeæ. Nie brak tu glin. Przekonamy

siê, czy pobyt w wiêzieniu przypadnie wam do gustu.

– Gloria. – Pragn¹c j¹ powstrzymaæ, Sybill po³o¿y³a d³oñ na jej ramieniu. –

Jedynym sposobem wyjaœnienia sobie wszystkiego jest rozs¹dna rozmowa.

– Nie wygl¹daj¹ na takich, którzy by chcieli ze mn¹ rozs¹dnie rozmawiaæ.

Chc¹ mi zrobiæ krzywdê. – Zrêcznie zmieni³a taktykê, objê³a Sybill, przytuli³a siê

do niej. – Bojê siê ich, Sybill, proszê, pomó¿ mi.

– Staram siê, Glorio. Nikt nie zamierza ciê skrzywdziæ. Znajdziemy spokojne

miejsce, gdzie usi¹dziemy sobie i porozmawiamy na ten temat. Bêdê przy tobie.

– Zaraz zwymiotujê. – Gloria cofnê³a siê, z³apa³a siê za brzuch i zniknê³a

w ³azience.

– Ale przedstawienie – stwierdzi³ Phillip.

– Jest rozstrojona. – Sybill z³¹czy³a d³onie, splot³a palce. – Trudno jej bêdzie

dzisiaj rozmawiaæ.

Spojrza³ na ni¹ z nie ukrywanym szyderstwem.

– Jesteœ niewiarygodnie naiwna, albo bierzesz mnie za idiotê.

– Spêdzi³a prawie ca³e popo³udnie w celi. Ka¿dy by³by rozstrojony. Nie mo-

glibyœmy o tym wszystkim porozmawiaæ jutro? Sprawa ci¹gnie siê ju¿ tak d³ugo,

¿e mo¿e poczekaæ jeszcze jeden dzieñ.

– Jeœli ju¿ tu jesteœmy wtr¹ci³ Cam za³atwimy wszystko od razu. Pójdziesz

i j¹ sprowadzisz, czy sam mam to zrobiæ?

– To nie jest w³aœciwa metoda! Chcesz j¹ zastraszyæ? Mnie tak¿e?

– Nie pouczaj mnie – rzek³ Cam, str¹caj¹c z ramienia d³oñ Ethana, który

usi³owa³ go mitygowaæ. – Po tym wszystkim, co zrobi³a Sethowi, nie mo¿emy

mieæ dla niej litoœci.

Niespokojnie spojrza³a za siebie, na umundurowanego funkcjonariusza sie-

dz¹cego za biurkiem.

– Nie s¹dzê, ¿eby komukolwiek z nas zale¿a³o na wywo³aniu awantury na

posterunku policji.

background image

96

– Œwietnie. – Phillip uj¹³ jej ramiê. – WyjdŸmy wiêc i porozmawiajmy.

– Spotkajmy siê jutro. Wyznaczcie godzinê, która wam odpowiada. A ja za-

biorê teraz Gloriê do hotelu.

– Trzymaj j¹ z daleka od St Chris.

Skrzywi³a siê, gdy palce Phillipa zacisnê³y siê boleœnie na jej ramieniu.

– W porz¹dku. Co wiêc sugerujesz?

– Powiem ci, co sugerujê – zacz¹³ Cam, ale Phillip powstrzyma³ go ruchem

rêki.

– Przywieziesz j¹ do biura Anny. O dziewi¹tej. W ten sposób wszystko odbê-

dzie siê przepisowo i w stosownym po temu miejscu, rozumiemy siê?

– Tak. – Odetchnê³a z ulg¹. – Mogê siê na to zgodziæ. Przywiozê j¹. Macie

moje s³owo.

– Nie da³bym z³amanego grosza za twoje s³owo, Sybill. – Phillip przysun¹³

siê bli¿ej. – Ale jeœli tego nie zrobisz, znajdziemy j¹. Co wiêcej, jeœli któraœ z was

zbli¿y siê do Setha, obie wyl¹dujecie w celi. – Puœci³ jej ramiê.

– Bêdziemy na miejscu o dziewi¹tej – powiedzia³a, powstrzymuj¹c siê przed

potarciem bol¹cego ramienia. Odwróci³a siê i posz³a po siostrê do ³azienki.

– Dlaczegoœ, do diab³a, zgodzi³ siê na to? – zapieni³ siê Cam, wychodz¹c za

Phillipem na zewn¹trz. – Mieliœmy j¹ tutaj.

– Jutro wydobêdziemy z niej wiêcej.

– Gówno prawda.

– Phillip ma racjê. – Ethan niechêtnie przysta³ na zmianê planu. – Odbêdzie-

my rozmowê na oficjalnym gruncie. Nie zagalopujemy siê w naszych emocjach.

Tak bêdzie lepiej dla Setha.

– Dlaczego? ¯eby ta suka jego matka i jego zak³amana ciotka mia³y wiêcej

czasu na dogadanie siê i ukartowanie czegoœ? Chryste, kiedy pomyœlê, ¿e Sybill

spêdzi³a dzisiaj dobr¹ godzinê sam na sam z Sethem, chce mi siꠅ

– Sta³o siꠖ warkn¹³ Phillip. Krew gotowa³a siê w nim z wœciek³oœci. Zatrza-

sn¹³ z furi¹ drzwi d¿ipa. –Jednak nie dostan¹ Setha w swoje ³apy.

– Nie pozna³ jej – zauwa¿y³ Ethan. – Jakie to dziwne, prawda? Nie wiedzia³,

kim jest Sybill.

– Podobnie jak ja – mrukn¹³ Phillip i uruchomi³ silnik. – Ale teraz ju¿ wiem.

Sybill postanowi³a przede wszystkim nakarmiæ Gloriê gor¹cym posi³kiem,

uspokoiæ j¹ i dok³adnie wybadaæ. Zaledwie kilka domów od posterunku policji

znalaz³y w³osk¹ restauracje.

– Mam cholernie zszarpane nerwy. – Podczas gdy Sybill wje¿d¿a³a na wolne

miejsce na parkingu, Gloria zach³annie zaci¹gnê³a siê papierosem. – Co za bez-

czelnoœæ ze strony tych skurczybyków, ¿eby mnie tak nachodziæ. Czy wyobra¿asz

sobie, co by mi zrobili, gdybym by³a sama?

Sybill jedynie westchnê³a i wysiad³a z samochodu.

– Musisz coœ zjeœæ.

– Tak, jasne. – Gdy wesz³y do œrodka, Gloria prychnê³a pogardliwie na widok

wystroju restauracji. By³a jasna i weso³a, z barwn¹ w³osk¹ ceramik¹, grubymi

background image

97

œwiecami i kraciastym i obrusami na sto³ach. – Wolê stek ni¿ potrawy makaronia-

rzy.

– Bardzo proszê. – Opanowuj¹c z³oœæ, Sybill wziê³a Gloriê za ramiê. Popro-

si³a o stolik na dwie osoby.

– W czêœci dla pal¹cych – dorzuci³a Gloria, wyci¹gaj¹c nastêpnego papiero-

sa w drodze do ha³aœliwej czêœci baru. – D¿in z tonikiem, podwójna porcja.

Sybill potar³a skronie.

– A dla mnie woda mineralna.

– RozluŸnij siꠖ powiedzia³a Gloria, gdy kelnerka zostawi³a je same. – Wy-

gl¹dasz, jakbyœ potrzebowa³a drinka.

– Prowadzê samochód. A poza tym nie mam ochoty. – Cofnê³a siê przed dy-

mem, którym Gloria dmuchnê³a jej w twarz. – Musimy powa¿nie porozmawiaæ.

– Pozwól, ¿e najpierw siê naoliwiê, dobrze? – Pali³a i lustrowa³a mê¿czyzn

w barze, zabawiaj¹c siê wyszukiwaniem takiego, który nadawa³by siê do pode-

rwania, gdyby nie ta jej beznadziejnie drêtwa siostra.

Ale¿ z tej Sybill nudziara! Zawsze taka by³a, stwierdzi³a, uderzaj¹c palcami

o blat sto³u, nie mog¹c doczekaæ siê tego cholernego drinka. Ale jest po¿yteczna.

Jeœli tylko j¹ umiejêtnie podejœæ, dodaæ do tego du¿o ³ez, zrobi wszystko, co trzeba.

Musi przycisn¹æ Quinnów. To œwietnie, ¿e napatoczy³a siê Sybill. Solidna,

odpowiedzialna doktor Griffin.

– Gloria, nie pytasz o Setha?

– Co u niego?

– Widzia³am go kilka razy, rozmawia³am z nim. Widzia³am jego dom, wi-

dzia³am szko³ê. Pozna³am paru jego przyjació³.

Gloria zmieni³a ton g³osu.

– Jaki on jest? – Zdoby³a siê na niepewny uœmiech. – Czy pyta³ o mnie?

– Jest naprawdê cudowny. I tak urós³ w porównaniu z tym, kiedy go ostatnio

widzia³am.

„¯ar³ za dziesiêciu – przypomnia³a sobie Gloria – i ci¹gle wyrasta³ z ubrania

i z butów. Jakbym mia³a za du¿o pieniêdzy”.

– Nie wie, kim jestem.

– Jak to? – Gdy postawiono na stole szklankê z drinkiem, Gloria rzuci³a siê

na ni¹. – Nie powiedzia³aœ mu?

– Nie, nie powiedzia³am. – Sybill podnios³a wzrok na kelnerkê.

– Wiêc wêszysz tu incognito? Zadziwiasz mnie, Syb.

– Pomyœla³am, ¿e lepiej bêdzie poobserwowaæ sytuacjê, a dopiero potem

zmieniæ dynamikê dzia³ania.

Gloria parsknê³a œmiechem.

– No, nareszcie przemawiasz w³asnym g³osem. Rany, nic siê nie zmieni³aœ.

Obserwowaæ sytuacjê, a potem zmieniæ dynamikê dzia³ania – przedrzeŸni³a Sy-

bill, sil¹c siê na snobistyczny ton g³osu. – Chryste! Sytuacja jest taka, ¿e te skur-

wysyny maj¹ mojego dzieciaka. Grozili mi, a jeden Bóg raczy wiedzieæ, co z nim

wyprawiaj¹. Potrzebujê jakiegoœ kauzyperdê, by go stamt¹d wydosta³.

– Pos³a³am ci pieni¹dze na adwokata – przypomnia³a jej Sybill.

7 – Spokojna przystañ

background image

98

Gloria pomyœla³a, ¿e te piêæ tysiêcy jakoœ przesz³o jej miêdzy palcami. Sk¹d,

do diab³a, mog³a wiedzieæ, ¿e pieni¹dze, które wyci¹gnê³a od Raya, w mig siê

rozejd¹? Mia³a wydatki. Chcia³a siê trochê zabawiæ. Powinna by³a za¿¹daæ dwa

razy tyle! No có¿, wyciœnie je od tych bêkartów, których wychowa³.

– Masz chyba pieni¹dze, które pos³a³am ci na adwokata?

Gloria napi³a siê ze szklanki.

– Tak, dobry adwokat potrafi z cz³owieka wszystko wyssaæ. Hej! – krzyknê-

³a, przywo³uj¹c kelnerkê i pokazuj¹c swoj¹ pust¹ szklankê. – Strzelê jeszcze jed-

nego, dobrze?

– Je¿eli bêdziesz tylko pi³a i nie jad³a, znowu zrobi ci siê niedobrze.

„Akurat – zaœmia³a siê w duchu Gloria i z³apa³a swoj¹ kartê. – Nie zamie-

rzam ju¿ wiêcej wsadzaæ palca do gard³a. Wystarczy ten jeden raz”.

– Maj¹ tu stek Florentine. Mo¿e byæ. Pamiêtasz tamte lato, kiedy staruszek

zabra³ nas do W³och? A tych wszystkich napalonych fagasów na motorowerach?

Bo¿e, ale¿ siê zabawi³am z tym facetem, jak mu tam by³o, Carlo czy Leo? Prze-

myci³am go do sypialni. By³aœ zbyt wstydliwa, ¿eby zostaæ i patrzeæ, spa³aœ wiêc

w saloniku, podczas gdy my przez pó³ nocy uprawialiœmy akrobacje.

Upi³a z nowej szklanki, wznios³a toast.

– Niech ¿yj¹ W³osi!

– Zamówiê linguini z pesto i insalada mista.

– Dla mnie stek, krwisty. – Gloria odda³a kartê, nie patrz¹c na kelnerkê. –

Zrezygnowa³aœ z paszy dla królików? Przez jakiœ czas tylko to jad³aœ, prawda,

Syb? Cztery czy piêæ lat.

– Szeœæ – poprawi³a j¹ Sybill. – W³aœnie mija szeœæ lat, kiedy wróci³am do

domu i stwierdzi³am, ¿e zniknêliœcie z Sethem, razem z czêœci¹ mojego osobiste-

go maj¹tku.

– Och, tak, wybacz. Ciê¿ko jest wychowywaæ samotnie dzieciaka. Zawsze

jest krucho z fors¹.

– Nigdy mi nie mówi³aœ o jego ojcu.

– O czym tu mówiæ? Stare dzieje.

– No dobrze, przejdŸmy do aktualnych wydarzeñ. Muszê znaæ prawdê, ¿eby

umiejêtnie pokierowaæ naszym jutrzejszym spotkaniem z Quinnami.

D¿in z tonikiem chlusn¹³ na stó³.

– Jakim spotkaniem?

– Jedziemy jutro rano do Urzêdu Opieki Spo³ecznej. Trzeba sobie wyjaœniæ

sporo rzeczy, przedyskutowaæ sytuacjê i spróbowaæ znaleŸæ rozwi¹zanie.

– Cholera! Jedyne, czego chc¹, to mnie wypieprzyæ.

– Nie podnoœ g³osu – zmitygowa³a j¹ Sybill. – I wys³uchaj mnie. Jeœli chcesz

stan¹æ na nogi, jeœli chcesz odzyskaæ syna, wszystko musi siê odbyæ spokojnie

i legalnie. Gloria, potrzebujesz pomocy, a ja chcê ci pomóc. Z tego, co widzê, nie

jesteœ w formie, ¿eby zabieraæ teraz Setha.

– Po czyjej ty jesteœ stronie?

– Po jego – powiedzia³a bez chwili zastanowienia. – Jestem po jego stronie

i mam nadziejê, ¿e równie¿ po twojej. Musimy te¿ wyjaœniæ, dzisiejsze zdarzenie.

background image

99

– Ju¿ ci mówi³am, ¿e by³am w z³ym nastroju.

– Œwietnie, ale to jeszcze nie za³atwia problemu. £awa przysiêg³ych nie oka-

¿e wspó³czucia kobiecie, na której ci¹¿y zarzut posiadania narkotyków.

– Coraz lepiej! Mo¿e byœ wyst¹pi³a w charakterze œwiadka i opowiedzia³a im

o moim pod³ym charakterze? Bo przecie¿ tak uwa¿asz, wy wszyscy tak uwa¿acie.

– Proszê ciê, przestañ. – Zni¿aj¹c do szeptu g³os, Sybill pochyli³a siê nad

sto³em. – Robiê wszystko, co mogê. Jeœli chcesz mi dowieœæ, ¿e zale¿y ci na

czymkolwiek, musisz ze mn¹ wspó³pracowaæ, musisz daæ coœ w zamian, Glorio.

– Ty nigdy nie popuszcza³aœ cz³owiekowi.

– Nie rozmawiamy o mnie. Zap³acê koszty s¹dowe, porozmawiam z Opiek¹

Spo³eczn¹, postaram siê, ¿eby Quinnowie zrozumieli, jakie masz prawa. Chcê,

¿ebyœ siê zgodzi³a na kuracjê odwykow¹.

– Na co?

– Za du¿o pijesz.

Parsknê³a œmiechem i ³yknê³a d¿inu.

– Mia³am ciê¿ki dzieñ.

– Mia³aœ przy sobie narkotyki.

– Powiedzia³am, ¿e nie by³y moje.

– Ju¿ raz to s³ysza³am – stwierdzi³a spokojnie Sybill. – Potrzebna ci jest tera-

pia i kuracja. Za³atwiê to, pokryjê koszty. Pomogê ci znaleŸæ pracê, mieszkanie.

– Pod warunkiem, ¿e wszystko odbêdzie siê pod twoje dyktando. – Jednym

ruchem wla³a w siebie resztê d¿inu. – Terapia! Tym s³owem ty i staruszek próbo-

waliœcie rozwi¹zywaæ wszystkie problemy œwiata.

– Takie s¹ warunki.

– A ty re¿yserujesz przedstawienie? Jezu, zamów mi jeszcze jednego drin-

ka. Muszê siê wysikaæ. – Zarzuci³a na ramiê torbê i du¿ymi krokami przemie-

rzy³a bar.

Sybill osunê³a siê na oparcie fotela i zamknê³a oczy. Nie mia³a zamiaru za-

mawiaæ Glorii nastêpnego drinka teraz, kiedy jej siostrze zacz¹³ siê ju¿ pl¹taæ

jêzyk. A zatem musi siê przygotowaæ na kolejn¹ przykr¹ potyczkê.

Aspiryna, któr¹ za¿y³a, niewiele pomog³a. Ból nie ustêpowa³ ani na chwilê.

Uciska³ skronie ¿elazn¹ obrêcz¹. Niczego tak nie pragnê³a, jak wyci¹gn¹æ siê na

miêkkim ³ó¿ku w ciemnym pokoju i zapomnieæ o wszystkim.

Straci³a wszystko w jego oczach. Czu³a wstyd i ¿al. Mo¿e i zas³u¿y³a na po-

gardê, z jak¹ na ni¹ patrzy³. W tej chwili nie by³a w stanie trzeŸwo o tym myœleæ.

Ale by³o jej przykro z tego powodu.

Jeszcze bardziej by³a wœciek³a na siebie. Za to, ¿e pozwoli³a, by sta³ siê on

tak wa¿ny dla niej w tak krótkim czasie. Zna³a go zaledwie od paru dni i nigdy,

ale to nigdy nie zamierza³a siê anga¿owaæ uczuciowo.

Wystarczy³oby kilka wspólnie spêdzonych godzin. Jak siê wiêc sta³o, ¿e sprawy

zasz³y tak daleko?

Wiedzia³a jednak, ¿e kiedy j¹ trzyma³, kiedy pobudza³ jej kr¹¿enie tymi d³u-

gimi, zmys³owymi poca³unkami, pragnê³a znacznie wiêcej. A teraz, kiedy siê wy-

cofa³, czu³a siê ca³kiem rozbita.

background image

100

Nic na to nie poradzi. To oczywiste, ¿e w tej wyj¹tkowej sytuacji nie powinni

byli z Phillipem doprowadziæ do takiej za¿y³oœci. Jeœli maj¹ teraz utrzymywaæ

jakiœ kontakt, to tylko ze wzglêdu na dziecko. Oboje s¹ ludŸmi doros³ymi, bêd¹

siê wiêc zachowywali wobec siebie uprzejmie, ch³odno, lecz rozs¹dnie.

Dla dobra Setha.

Gdy kelnerka poda³a sa³atkê, otworzy³a oczy. By³a z³a widz¹c, ¿e lituje siê

ona nad ni¹.

– Czy coœ jeszcze?

– Nie, dziêkujê. I proszê to zabra栖 doda³a, pokazuj¹c na pust¹ szklankê

Glorii.

Na myœl o jedzeniu buntowa³ siê jej ¿o³¹dek, zmusi³a siê jednak do tego, by

wzi¹æ do rêki widelec. Przez piêæ minut manipulowa³a nim nad sa³atk¹, zerkaj¹c

jednoczeœnie w stronê zaplecza restauracji.

„Pewnie znowu jest chora – pomyœla³a znêkana Sybill. – Trzeba bêdzie tam

pójœæ przytrzymaæ Glorii g³owê, wys³uchaæ jej jêków i posprz¹taæ po niej”.

Przezwyciê¿aj¹c niechêæ i wstyd podnios³a siê i uda³a siê do damskiej toalety.

– Gloria, dobrze siê czujesz? – Przy umywalkach nie by³o nikogo. Z ¿adnej

kabiny nie us³ysza³a odpowiedzi. Zrezygnowana Sybill zaczê³a otwieraæ po kolei

drzwi. – Gloria?

W ostatniej kabinie ujrza³a swój portfel. Le¿a³ otwarty na klapie sedesu. Zdu-

miona chwyci³a go, zajrza³a do œrodka. Zobaczy³a ró¿ne dowody to¿samoœci, karty

kredytowe.

Ale ca³a gotówka zniknê³a, podobnie jak jej siostra.

background image

101

10

Z

bol¹c¹ do nieprzytomnoœci g³ow¹, pragn¹c odpoczynku w samotnoœci, Sybill

otwiera³a hotelowe drzwi. Oby jak najszybciej siêgn¹æ po lekarstwo, po-

gr¹¿yæ siê w ciemnoœci, zapomnieæ o wszystkim, a znajdzie sposób, ¿eby

sobie jakoœ poradziæ z jutrzejszym dniem.

Znajdzie sposób, by stawiæ jutro czo³o Quinnom, samotnie, pomimo sromot-

nej pora¿ki.

Nie uwierz¹, ¿e nie pomog³a Glorii w ucieczce. Ale czy mo¿e im mieæ to za

z³e? Ju¿ i tak maj¹ j¹ za k³amcê i podstêpn¹ ¿mijê. Nawet Seth.

Prawdê mówi¹c, nie lepiej wypada³a we w³asnych oczach.

Otworzy³a zamek i opar³a siê o drzwi nabieraj¹c si³.

Gdy zapali³o siꠜwiat³o, wyda³a cichy okrzyk i zas³oni³a rêk¹ oczy.

– Nie, nie myli ciê wzrok – powiedzia³ Phillip, stoj¹c w drzwiach prowadz¹-

cych na taras.

Opuœci³a rêkê, zmuszaj¹c siê do myœlenia. Zauwa¿y³a, ¿e zdj¹³ marynarkê

i krawat, ale poza tym wygl¹da³ tak samo, jak podczas spotkania na posterunku

policji. Uprzejmy, dystyngowany, choæ cholernie z³y.

– Jak tutaj wszed³eœ?

Ch³odny uœmiech sprawi³, ¿e jego oczy przybra³y wygl¹d twardego, zimnego

z³ota. Mia³y kolor ostrego zimowego s³oñca.

– Rozczarowujesz mnie, Sybill. S¹dzi³em, ¿e twoje badania nad … obiektem

uwzglêdni¹ fakt, i¿ jedn¹ z moich pierwszych umiejêtnoœci by³o w³amywanie siê.

Nie poruszy³a siê, sta³a oparta o drzwi.

– By³eœ z³odziejem?

– Miêdzy innymi. Ale nie mówmy o mnie. – Post¹pi³ do przodu i usiad³ na

oparciu sofy, jak jakiœ przyjaciel, który wpad³ z nie zapowiedzian¹ wizyt¹, sado-

wi¹cy siê wygodnie na pogaduszki.

– Fascynujesz mnie. Twoje notatki s¹ niewiarygodnie odkrywcze nawet dla laika.

– Czyta³eœ moje notatki? – Jej wzrok pobieg³ ku biurku. Z powodu przeszy-

waj¹cego bólu g³owy nie mog³a siê nawet zdobyæ na oburzenie, wiedzia³a jednak,

background image

102

¿e musi zareagowaæ. – Nie mia³eœ prawa wchodziæ tu nie proszony. W³amywaæ

siê do mojego komputera i czytaæ moj¹ pracê.

„Tylko tyle? – pomyœla³ Phillip wstaj¹c, by wzi¹æ piwo z barku. – Jaka ona

w³aœciwie jest?”

– Jeœli chodzi o mnie, Sybill, nie poczuwam siê do ¿adnych zobowi¹zañ.

Ok³ama³aœ mnie, pos³u¿y³aœ siê mn¹. Wszystko ukartowa³aœ. Czy¿ nie? Kiedy tak

przypadkowo pojawi³aœ siê w warsztacie, mia³aœ ju¿ gotowy plan.

Im d³u¿ej tak sta³a, wpatruj¹c siê w niego, z twarz¹ pozbawion¹ wyrazu, tym

bardziej zaczyna³ siê irytowaæ.

– Infiltracja obozu wroga. – Odstawi³ z impetem piwo. Stuk szk³a o drewnia-

ny blat by³ dla jej obola³ej g³owy niczym cios siekier¹. – Obserwowanie i sporz¹-

dzanie raportu, przekazanie informacji siostrze. A gdyby przebywanie ze mn¹ mia³o

ci u³atwiæ przekroczenie linii wroga, gotowa by³aœ siê nawet poœwiêciæ. Przespa-

³abyœ siê ze mn¹?

– Nie. – Przycisnê³a rêkê do czo³a i niewiele brakowa³o, by osunê³a siê na

pod³ogê. – Nie mam w zwyczaju …

– Mam wra¿enie, ¿e k³amiesz. – Podszed³ do niej, uj¹³ j¹ za ramiona i pod-

ci¹gn¹³ do góry, a¿ stanê³a na czubkach palców. – S¹dzê, ¿e zrobi³abyœ wszystko.

Po prostu jeszcze jedna lekcja obiektywizmu. Plus korzyœæ z przyjœcia z pomoc¹

kurewskiej siostrzyczce w wyciœniêciu z nas dodatkowych pieniêdzy. Seth tyle

samo dla ciebie znaczy, co dla niej. Jest po prostu œrodkiem do osi¹gniêcia celu.

– Nie, to nie tak … nie mogê myœleæ. – Ból by³ rozdzieraj¹cy. Gdyby jej nie

podtrzymywa³, pad³aby na kolana. – Ja … porozmawiamy o tym jutro. Nie czujê

siê dobrze.

– To tak¿e wasza wspólna cecha z Glori¹. Nie dam siê na to nabraæ, Sybill.

Zaczê³a traciæ przytomnoœæ.

– Przepraszam. Nie mogê wytrzymaæ. Muszê usi¹œæ. Proszê, muszê usi¹œæ.

Spojrza³ na ni¹ uwa¿nie. By³a œmiertelnie blada, gor¹czkowo b³yszcza³y jej

oczy, oddech stawa³ siê coraz szybszy, nierówny. Je¿eli udaje chorobê, Holly-

wood straci³o najwiêksz¹ gwiazdê.

Kln¹c pod nosem, zaci¹gn¹³ j¹ na sofê. Opad³a na poduszki.

Zbyt cierpi¹ca, by czuæ zak³opotanie, zamknê³a oczy.

– W mojej teczce s¹ pigu³ki.

Wzi¹³ czarn¹ teczkê z miêkkiej skóry, zanurzy³ w niej rêkê i odnalaz³ lekarstwo.

– Imitrex? – Popatrzy³ w jej stronê. Le¿a³a z odchylon¹ g³ow¹, z zamkniêty-

mi oczami, z zaciœniêtymi w piêœci d³oñmi na podo³ku, jakby tam koncentrowa³

siê jej ból, który chcia³a uœmierzyæ. – Pigu³ki na najciê¿sz¹ migrenê.

– Tak, biorê je od czasu do czasu. – Postanowi³a siê skoncentrowaæ, zrelak-

sowaæ. Lecz nic nie by³o w stanie z³agodziæ piekielnego bólu. – Powinnam je

nosiæ przy sobie. Gdybym je mia³a, nie by³oby teraz a¿ tak Ÿle.

– Proszê. – Poda³ jej pigu³kê i szklankê wody.

– Dziêkujê. – Z poœpiechu omal nie obla³a siê wod¹. – To chwilê potrwa, ale wolê

pigu³ki ni¿ zastrzyki. – Znowu zamknê³a oczy, modl¹c siê, ¿eby zostawi³ j¹ sam¹.

– Jad³aœ coœ?

background image

103

– Co? Nie. Zaraz bêdzie lepiej.

Wygl¹da³a fatalnie. Powiedzia³ sobie w duchu, ¿e zas³u¿y³a na to, by cier-

pieæ, ale podniós³ jednak s³uchawkê i poprosi³ o po³¹czenie z obs³ug¹.

– Nie mam na nic ochoty.

– Uspokój siê. – Zamówi³ zupê i herbatê, po czym zacz¹³ spacerowaæ po

pokoju.

Czy¿by a¿ tak bardzo pomyli³ siê co do niej? Szybkie i trafne szufladkowanie

ludzi nale¿a³o do jego sprawdzonych umiejêtnoœci. Widzia³ w niej inteligentn¹,

interesuj¹c¹ kobietê. Kobietê z klas¹, poczuciem humoru i z wyrobionym sma-

kiem. Jednak pod polakierowan¹ powierzchni¹ kry³a siê k³amczucha, oszustka

i oportunistka.

Omal nie parskn¹³ œmiechem. To niemal dos³owny opis ch³opca, jakim prze-

sta³ byæ kosztem ¿mudnej, trwaj¹cej po³owê ¿ycia pracy.

– Piszesz, ¿e nie widzia³aœ Setha, odk¹d skoñczy³ cztery lata. Sk¹d wiêc to

nag³e zainteresowanie?

– Myœla³am, ¿e bêdê mog³a pomóc.

– Komu?

Nadzieja, ¿e ból wkrótce minie, da³a jej si³ê, ¿eby otworzyæ oczy.

– Nie wiem. Myœla³am, ¿e bêdê mog³a pomóc jemu i Glorii.

– Jednemu pomog³aœ, innego zrani³aœ. Czyta³em twoje notatki, Sybill. Nie

próbuj mi wmówiæ, ¿e troszczysz siê o niego. „Obiekt jest chyba zdrowy”. To nie

¿aden cholerny obiekt, lecz dziecko.

– Musia³am tak napisaæ dla zachowania obiektywizmu.

– Najwa¿niejsze s¹ ludzkie odruchy.

T¹ celn¹ uwag¹ ugodzi³ j¹ prosto w serce, które równie¿ zaczê³o boleæ.

– Nie znam siê na emocjach. Reakcje i behawioralne wzorce s¹ moj¹ moc-

niejsz¹ stron¹ ni¿ uczucia. Mia³am nadziejê, ¿e uda mi siê zachowaæ pewien dy-

stans do sprawy, by móc j¹ przeanalizowaæ, okreœliæ, co jest najlepsze dla wszyst-

kich zainteresowanych. Nie najlepiej mi to wysz³o.

– Dlaczego nie zainteresowa³aœ siê tym wczeœniej? – dopytywa³ siê. – Dlacze-

go nic nie zrobi³aœ, nie przeanalizowa³aœ sytuacji, kiedy Seth by³ z twoj¹ siostr¹?

– Nie wiedzia³am, gdzie oni s¹. – Westchnê³a i potrz¹snê³a g³ow¹. Nie czas

na usprawiedliwienia, a ten cz³owiek, który wpatruje siê w ni¹ ch³odnym wzro-

kiem, i tak ich nie przyjmie i nie zaakceptuje. – Nigdy te¿ nie przy³o¿y³am siê

solidnie, ¿eby ich odszukaæ. Od czasu do czasu posy³a³am jej pieni¹dze, gdy kon-

taktowa³a siê ze mn¹ i prosi³a o nie. Moje kontakty z Glori¹ najczêœciej nie nale-

¿a³y do przyjemnych.

– Na Boga, Sybill, przecie¿ rozmawiamy teraz o dziecku, a nie o twoich spo-

strze¿eniach na temat siostrzanej rywalizacji.

– Ba³am siê, ¿e siê przywi¹¿ê do Setha – mruknê³a. – Omal siê to nie sta³o, ale

go zabra³a. By³ jej dzieckiem, nie moim. Na nic nie mia³am wp³ywu. Prosi³am,

¿eby pozwoli³a sobie pomóc, ale siê nie zgodzi³a. Wychowywa³a go zupe³nie sama.

Rodzice wyrzekli siê jej. Moja matka nie przyjmuje nawet do wiadomoœci, ¿e ma

wnuka. Wiem, ¿e Glorii nie jest ³atwo.

background image

104

– Mówisz powa¿nie?

– Nie ma nikogo, na kim mog³aby siê oprze栖 zaczê³a Sybill, po czym, gdy

rozleg³o siê pukanie do drzwi, znowu zamknê³a oczy. – Przykro mi, ale chyba

niczego nie bêdê w stanie prze³kn¹æ.

– Ale¿ bêdziesz.

Phillip otworzy³ kelnerowi drzwi, poprosi³, ¿eby postawi³ tacê na stole przed

sof¹. Odprawi³ go szybko, p³ac¹c mu i daj¹c hojny napiwek.

– Spróbuj trochê zupy – rozkaza³. – Musisz coœ zjeœæ, w przeciwnym razie

zrobi ci siê niedobrze po lekarstwie. Nie mo¿na za¿ywaæ tak silnych œrodków na

pusty ¿o³¹dek. Nie zapominaj, ¿e moja matka by³a lekarzem.

– Ju¿ dobrze. – Powoli nabra³a na ³y¿kê zupy, mówi¹c sobie, ¿e to tylko

kolejne lekarstwo. – Dziêkujê. Jestem pewna, ¿e nie odpowiada ci taka sytuacja.

– Po prostu trudniej jest mi daæ ci kopa, kiedy le¿ysz bez si³. Zjedz, Sybill,

a potem porozmawiamy.

Westchnê³a. Ostrze bólu odrobinê stêpia³o. Mo¿na by³o go znieœæ.

– Chcia³abym bardzo, ¿ebyœ postara³ siê zrozumieæ mój udzia³ w tej sprawie.

Gloria zadzwoni³a do mnie kilka tygodni temu. By³a zrozpaczona, przera¿ona.

Powiedzia³a, ¿e straci³a Setha.

– Straci³a go? – Phillip parskn¹³ krótkim, sarkastycznym œmiechem. – Wy-

borny ¿art!

– Pocz¹tkowo pomyœla³am o porwaniu, ale w koñcu uda³o mi siê wydobyæ z niej

parê szczegó³ów. Wyt³umaczy³a mi, ¿e jest on u twojej rodziny, ¿e zabraliœcie go od

niej. By³a rozhisteryzowana, przera¿ona, ¿e ju¿ go mo¿e nigdy nie odzyska. Nie

mia³a pieniêdzy na adwokata. By³a samotna wobec ca³ego systemu. Pos³a³am jej

pieni¹dze na adwokata i powiedzia³am, ¿e jej pomogê. I ¿eby czeka³a, dopóki siê

z ni¹ nie skontaktujê.

Powoli jej organizm wraca³ do normy, siêgnê³a do koszyczka stoj¹cego obok

talerza, wyjê³a rogalik.

– Postanowi³am przyjechaæ i osobiœcie rozejrzeæ siê w sytuacji. Wiem, ¿e

Gloria nie zawsze mówi ca³¹ prawdê, ¿e potrafi tak naci¹gaæ sprawy, by pasowa³y

do jej wersji. Fakt pozostawa³ jednak faktem: Setha mia³a twoja rodzina, nie ona.

– Chwa³a Bogu.

Wpatrywa³a siê w bu³kê nie wiedz¹c, czy bêdzie w stanie wzi¹æ j¹ do ust

i prze¿uæ.

– Wiem, ¿e stworzyliœcie mu dobry dom, ale ona jest jego matka, Phillipie.

Ma prawo do w³asnego syna.

Z uwag¹ przyjrza³ siê jej.

– I ty w to wszystko wierzysz?

Odzyska³a kolory. Jej oczy wytrzyma³y jego spojrzenie.

– Co masz na myœli?

– Wierzysz, ¿e moja rodzina zabra³a Setha, ¿e pozbawiliœmy dziecka jak¹œ

biedn¹, samotn¹ matkê? W to, ¿e ma adwokata, który robi wszystko, ¿eby przy-

wróciæ jej opiekê nad dzieckiem?

– Jednak Seth jest u was.

background image

105

– Zgadza siê. Bo tu jest jego miejsce i tu pozostanie. Pozwól, ¿e podam ci

kilka faktów. Szanta¿owa³a mojego ojca i sprzeda³a mu Setha.

– Nie w¹tpiê, ¿e wierzysz w to, co mówisz, ale …

– Przedstawiam fakty, Sybill. Nieca³y rok temu Seth mieszka³ w paskudnym

bloku w Baltimore, a twoja siostra szlaja³a siê.

– Szlaja³a siê?

– Na Boga, czy ty nie chodzisz po ziemi? Kurwi³a siê. To nie jest dziwka

o z³otym sercu, ani te¿ zdesperowana samotna matka, robi¹ca wszystko, ¿eby prze-

trwaæ i wy¿ywiæ swoje dziecko. Zaspokaja³a tylko w³asne potrzeby.

Sybill pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, chocia¿ musia³a przyznaæ, ¿e jest w tym

jakaœ prawda.

– Nie mo¿esz o tym wszystkim wiedzieæ.

– Mogê. Poniewa¿ mieszkam z Sethem. Rozmawia³em z nim, wys³ucha³em go.

Poczu³a lód w rêkach. ¯eby je ogrzaæ, podnios³a imbryk z herbat¹, nala³a

trochê do fili¿anki.

– Jest jeszcze dzieckiem. Móg³ coœ Ÿle zrozumieæ.

– Pewnie. Wydawa³o mu siê tylko, ¿e sprowadza³a gachów do domu, ¿e pija-

na do nieprzytomnoœci wali³a siê na pod³ogê, a on myœla³, ¿e umar³a. Wydawa³o

mu siê, ¿e go t³uk³a gdy by³a wœciek³a.

– Bi³a go? – Fili¿anka zazgrzyta³a o spodek.

– Bi³a. Bez powodu i bynajmniej nie na ¿arty. Piêœciami, pasem, wierzchem

d³oni. Dosta³aœ kiedyœ piêœci¹ w twarz? – Wysun¹³ swoj¹ piêœæ i przystawi³ j¹ do

jej twarzy. – WyobraŸ to sobie. Dodaj do tej piêœci alkohol i narkotyki, a zoba-

czysz, jak szybko i z jak¹ si³¹ uderza. Przeszed³em przez to.

Cofn¹³ rêkê, spojrza³ jej w oczy.

– Moja matka wola³a herê, czyli heroinê, jeœli nie wiesz, ¿e tak j¹ nazywaj¹.

Kiedy nie wziê³a swojej dzia³ki, wola³em siê trzymaæ jak najdalej od niej. Wiem,

co to znaczy, gdy rozwœcieczona matka wymachuje piêœciami. – Znowu spojrza³

spod oka na Sybill. – Twoja siostra nie bêdzie ju¿ mia³a okazji biæ Setha.

– Ja … Potrzebna jest jej terapia. Nie mia³am … By³ w dobrej formie, kiedy

go widzia³am. Gdybym wiedzia³a, ¿e go maltretuje …

– To jeszcze nie wszystko. Mówisz, ¿e dzieciak dobrze wygl¹da? Niektórzy

klienci Glorii byli tego samego zdania.

Kolory, które powróci³y na jej policzki, znowu zniknê³y.

– Nie! – Potrz¹saj¹c g³ow¹, odsunê³a siê od niego gwa³townie i poderwa³a

siê na nogi. – Nie, nie wierzê! To ohydne! To niemo¿liwe!

– Nie robi³a nic, ¿eby temu przeciwdzia³aæ. – Nie zwracaj¹c uwagi na jej

blade policzki, naciska³ dalej. Bez litoœci. – Nie wykona³a jednego gestu, ¿eby go

uchroniæ. Seth by³ zdany tylko na siebie. Ucieka³, chowa³ siê przed nimi. Wcze-

œniej czy póŸniej znalaz³by siê taki, przed którym by siê nie opêdzi³.

– To niemo¿liwe. Nie mog³a tak post¹piæ.

– Mog³a … zw³aszcza, gdy mia³a z tego parê dodatkowych dolców. Trwa³o

to miesi¹ce, zanim pozwoli³ siê nam dotkn¹æ w najbardziej zwyczajny sposób.

Dot¹d miewa koszmary. A gdy siê wspomni imiê jego matki, a¿ serce krwawi na

background image

106

widok strachu, który pojawia siê w jego oczach. Oto jak wygl¹da sytuacja, doktor

Griffin.

– Bo¿e! S¹dzisz, ¿e przyjmê to wszystko do wiadomoœci? ¯e uwierzê, i¿ jest

do tego zdolna? – Przycisnê³a rêkê do serca. – Wychowywa³am siê z ni¹, a ciebie

znam zaledwie od tygodnia.

– S¹dzê, ¿e ju¿ mi uwierzy³aœ – powiedzia³ po chwili. – Jesteœ bystra i na tyle

spostrzegawcza, by odró¿niæ prawdê od k³amstwa.

Z przera¿eniem stwierdzi³a, ¿e chyba ma racjê.

– Jeœli to prawda, to dlaczego odpowiednie w³adze nie zrobi³y nic w tej spra-

wie? Dlaczego nikt mu nie pomóg³?

– Sybill, czy¿byœ tak d³ugo przebywa³a na swoich niebotycznych wy¿ynach,

¿e nawet nie wiesz, jak wygl¹da ¿ycie na ulicy? Ilu jest na niej takich Sethów?

Ten system zdaje egzamin od czasu do czasu, dla wybranych i szczêœliwców. Mnie

on nic nie da³. Podobnie jak Sethowi. Wszystko zawdziêczam Rayowi i Stelli

Quinnom. I w³aœnie nieca³y rok temu mój ojciec zap³aci³ twojej siostrze pierwsz¹

ratê za dziesiêcioletniego ch³opca. Sprowadzi³ go do domu, zapewni³ mu ¿ycie,

przyzwoite ¿ycie.

– Ona powiedzia³a … ona powiedzia³a, ¿e zabra³ Setha.

– Zabra³! Dziesiêæ tysiêcy za pierwszym razem, potem kilka podobnych wy-

p³at. W marcu napisa³a do niego, ¿¹daj¹c ca³ej sumy. Sto piêædziesi¹t tysiêcy w go-

tówce i zniknie!

– Sto … – By³a przera¿ona, zamurowa³o j¹, kurczowo chwyta³a siê konkret-

nych faktów. – Napisa³a list?

– Czyta³em go. By³ w samochodzie ojca, kiedy zgin¹³ w wypadku. Wraca³

z Baltimore. Wyczyœci³ prawie co do grosza swoje bankowe konta. Podejrzewam,

¿e zd¹¿y³a ju¿ wiêkszoœæ przepuœciæ. Napisa³a do nas jakieœ dwa miesi¹ce temu,

¿¹daj¹c dalszych pieniêdzy.

Odwróci³a siê, podesz³a wolnym krokiem do drzwi na taras i otworzy³a je.

Gwa³townie potrzebowa³a powietrza i ³yka³a je jak wodê.

– Mam przyj¹æ do wiadomoœci, ¿e Gloria zrobi³a to wszystko i ¿e g³ównym

motywem jej postêpowania by³y pieni¹dze?

– Pos³a³aœ jej pieni¹dze na adwokata. Jak siê nazywa? Dlaczego dot¹d nie

skontaktowa³ siê z naszym prawnikiem?

Zacisnê³a powieki. A wiêc zosta³a oszukana?.

– Zrobi³a unik, kiedy j¹ o to zapyta³am. Z pewnoœci¹ nie ma adwokata, jest

te¿ ma³o prawdopodobne, by kiedykolwiek zamierza³a szukaæ ich rady.

– No có¿, nie jesteœ szybka – w jego g³osie pobrzmiewa³ wyraŸny sarkazm –

ale wreszcie zaskoczy³aœ.

– Chcia³am jej wierzyæ. W dzieciñstwie nigdy nie by³yœmy sobie bliskie, a wina

le¿a³a po obu stronach. Mia³am nadziejê, ¿e jej pomogê, a tak¿e Sethowi. Myœla-

³am, ¿e to w³aœciwa droga.

– A ona to wykorzysta³a.

– Czu³am siê odpowiedzialna. Moja matka jest nieugiêta w tej sprawie. Gnie-

wa siê na mnie, ¿e tu przyjecha³am. Gdy Gloria skoñczy³a osiemnaœcie lat, matka

background image

107

wyrzek³a siê jej. Gloria utrzymywa³a, ¿e by³a molestowana przez szkolnego wy-

chowawcê. Zawsze twierdzi³a, ¿e j¹ molestuj¹. Dosz³o do strasznej awantury miê-

dzy ni¹ i matk¹, a nastêpnego dnia Gloria opuœci³a dom. Zabra³a trochê bi¿uterii

matki, kolekcjê monet ojca, trochê gotówki. Nie mia³am od niej wiadomoœci przez

blisko piêæ lat. To by³o piêæ lat prawdziwej ulgi. – Nienawidzi³a mnie – powie-

dzia³a spokojnie Sybill i dalej wpatrywa³a siê w œwiat³a na wodzie. – Zawsze,

odk¹d siêgam pamiêci¹. Niewa¿ne, co zrobi³am – czy walczy³am z ni¹, czy ustê-

powa³am, pozwala³am jej robiæ, na co mia³a ochotê – nienawidzi³a mnie. Lepiej

by³o trzymaæ siê od niej z daleka. Po prostu nic do niej nie czu³am. Równie¿ teraz

nie mogê wykrzesaæ do niej uczucia. To musi byæ jakaœ skaza – wyszepta³a. –

Mo¿e obci¹¿enie dziedziczne. – Uœmiechnê³a siê blado. – Mo¿na by któregoœ

dnia przeprowadziæ interesuj¹ce badania.

– Nigdy jej nie rozszyfrowa³aœ, nie wiedzia³aœ, co robi?

– Nie. Tak oto wygl¹da moja wychwalana zdolnoœæ obserwacji! Przepraszam,

Phillipie. Jest mi strasznie przykro z powodu wszystkiego, co zrobi³am i czego

nie zrobi³am. Przysiêgam, ¿e nie przyjecha³am tutaj, by skrzywdziæ Setha. I dajê

ci s³owo, ¿e zrobiê wszystko, co w mojej mocy, ¿eby pomóc. Gdybym mog³a

pojechaæ rano do Opieki Spo³ecznej, porozmawiaæ z Ann¹, z twoj¹ rodzin¹! Gdy-

byœ siê zgodzi³, chcia³abym zobaczyæ siê z Sethem, postaraæ siê mu wyt³umaczyæ.

– Nie zabierzemy go do biura Anny. Nie pozwolimy Glorii zbli¿yæ siê do niego.

– Jej tam nie bêdzie.

Zamruga³ oczami.

– S³ucham?

– Nie wiem, gdzie jest. – Roz³o¿y³a bezradnie rêce. – Obieca³am, ¿e j¹ przy-

wiozê. I mia³am taki zamiar.

– Pozwoli³aœ jej odejœæ? Do diab³a!

– Nie … nie zrobi³am tego celowo. – Opad³a na sofê. – Zabra³am j¹ do re-

stauracji. Chcia³am, ¿eby coœ zjad³a, chcia³am z ni¹ porozmawiaæ. Pi³a du¿o i by-

³a bardzo mêcz¹ca. Powiedzia³am, ¿e musimy to wszystko wyjaœniæ, ¿e mamy

rano spotkanie. Postawi³am kilka warunków …

– Jakich warunków?

– ¯e potrzebna jest jej fachowa porada, ¿e powinna przejœæ kuracjê odwyko-

w¹. Musi stan¹æ na nogi, zanim zechce odzyskaæ Setha. Uda³a siê do damskiej

toalety, a kiedy nie wróci³a, posz³am jej szukaæ.

Podnios³a rêce i opuœci³a je bezradnie.

– Znalaz³am swój portfel. Musia³a go wyj¹æ z mojej torby. Zostawi³a mi tyl-

ko karty kredytowe – doda³a z wymuszonym uœmiechem. – Wiedzia³a, ¿e je od

razu uniewa¿niê. Wziê³a tylko gotówkê. Nie pierwszy raz mnie okrad³a, a jednak

znów czujê siê zaskoczona. – Westchnê³a. – JeŸdzi³am, szukaj¹c jej prawie dwie

godziny. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem te¿, jakie s¹ jej zamiary.

– NieŸle ciê za³atwi³a!

– Jestem doros³a, sama za siebie odpowiadam. Ale Seth, jeœli choæby czêœæ

z tego, co mi opowiedzia³eœ, jest prawd¹, znienawidzi mnie. Rozumiem to i mu-

szê siê z tym pogodziæ. Chcia³abym tylko móc z nim pomówiæ.

background image

108

– To bêdzie zale¿a³o od niego.

– Uczciwie stawiasz sprawê. Muszê przejrzeæ kartotekê, wszystkie dokumenty.

– Splot³a palce. – Zdajê sobie sprawê, ¿e mo¿esz za¿¹daæ, abym przed³o¿y³a na-

kaz z s¹du, wola³abym jednak tego unikn¹æ. Lepiej to sobie u³o¿ê, gdy ujrzê wszyst-

ko czarno na bia³ym.

– To nie takie proste, gdy w grê wchodz¹ ludzkie ¿ycie i odczucia. Wtedy nic

nie jest bia³e ani czarne.

– Mo¿e nie, ale potrzebne mi s¹ fakty, dokumentacja, raporty. Gdy je dosta-

nê, gdy siê przekonam, ¿e najlepiej bêdzie pozostawiæ Setha wam, na zasadzie

legalnego sprawowania opieki albo adopcji, zrobiê wszystko, co w mojej mocy,

¿eby w tym dopomóc.

Wiedzia³a, ¿e musi teraz naciskaæ. Musi nalegaæ, ¿eby da³ jej jeszcze jedn¹

szansê.

– Jestem psychologiem i rodzon¹ ciotk¹ Setha. Myœlê, ¿e moja opinia mo¿e

zawa¿yæ na werdykcie s¹du.

Stara³ siê spojrzeæ na ni¹ obiektywnie. Te szczegó³y, które dorzuci³a, mog¹

pomóc w zakoñczeniu spraw po ich myœli.

– Porozmawiam o tym z rodzin¹. Ale chyba nie wszystko jeszcze do ciebie

dotar³o, Sybill. Ona nie bêdzie walczy³a o Setha. Nigdy nie mia³a zamiaru o niego

walczyæ. Potrzebny jest jej, ¿eby wyci¹gn¹æ wiêcej pieniêdzy. Ale nie dostanie

ju¿ wiêcej ani centa.

– A zatem jestem zbyteczna.

– Byæ mo¿e. – Wsta³ przeszed³ siê kilka kroków. – Jak siê czujesz?

– Lepiej. Dziêkujê ci. Przykro mi, ¿e tak siê rozklei³em, ale migrena to strasz-

na rzecz.

– Czêsto j¹ miewasz?

– Kilka razy do roku. Zwykle siêgam natychmiast po lekarstwo i wtedy nie

jest tak Ÿle. Wychodz¹c dzisiaj rano nie pomyœla³am o tym.

– Tak, wyci¹ganie siostry z wiêzienia za kaucj¹ musi byæ niez³¹ rozryw-

k¹. – Spojrza³ na ni¹ ponownie z umiarkowan¹ ciekawoœci¹. – Ile to koszto-

wa³o?

– Ustalono kaucjê na piêæ tysiêcy.

– NieŸle, mo¿esz siê chyba z nimi po¿egnaæ.

– Pieni¹dze nie s¹ wa¿ne.

– A co jest? – Zatrzyma³ siê, odwróci³ w jej stronê. – Co jest dla ciebie wa¿-

ne, Sybill?

– Zakoñczenie tego, co rozpoczê³am. Jeœli nawet nie potrzebujesz mojej po-

mocy.

– Gdy siê oka¿e, ¿e Seth nie zechce ciê widzieæ, ani z tob¹ rozmawiaæ, to nic

z tego. Koniec, kropka. Wystarczy mu ju¿ to, co ma.

Nie podda³a siê, wyprostowa³a ramiona, poprawi³a siê.

– Niezale¿nie od wszystkiego, zamierzam tu zostaæ, dopóki nie zapadnie de-

cyzja s¹du. Nie mo¿esz mnie zmusiæ do wyjazdu, Phillipie. Mo¿esz utrudniæ mi

¿ycie, ale nie wyjadê, dopóki nie bêdê usatysfakcjonowana.

background image

109

– To prawda, ¿e mogê utrudniæ ci ¿ycie. Mogê nawet sprawiæ, ¿e stanie siê

nieznoœne dla ciebie. W³aœnie siê nad tym zastanawiam. – Pochyli³ siê i chwyci³

j¹ mocno za podbródek. – Przespa³abyœ siê ze mn¹?

– Bior¹c pod uwagê okolicznoœci, traktujê to jak pytanie retoryczne.

– A ja nie. Odpowiedz.

Spojrza³a mu w oczy. To by³a kwestia dumy. Czu³a, ¿e zachowa³a jej trochê,

¿e jej godnoœæ pozosta³a nietkniêta.

– Tak. – Widz¹c, jak zapalaj¹ mu siê oczy, cofnê³a siê. – Ale nie z powodu

Setha czy Glorii. Przespa³abym siê z tob¹, poniewa¿ pragnê³am ciê. Poniewa¿

poci¹ga³eœ mnie, a kiedy przebywa³am w pobli¿u ciebie, moje w³asne priorytety

schodzi³y na dalszy plan.

– Twoje priorytety schodzi³y na dalszy plan. – Wsun¹³ rêce w kieszenie. –

Chryste, ale z ciebie numer! I uwa¿asz, ¿e w takiej dziecinnej postawie jest coœ

intryguj¹cego?

– To nie jest dziecinna postawa. Zapyta³eœ mnie, wiêc odpowiedzia³am uczci-

wie. I, jak mo¿e zauwa¿y³eœ, w czasie przesz³ym.

– Muszê siê wiêc zastanowiæ nad czymœ innym. A gdybym tak chcia³ zamie-

niæ to na czas teraŸniejszy? Tylko mi nie mów, ¿e to pytanie retoryczne, Sybill –

uprzedzi³ j¹, kiedy otwiera³a usta. – Bo potraktujê to jako wyzwanie. Gdybyœmy

wyl¹dowali dzisiaj w ³ó¿ku, jutro nie przepadalibyœmy za bardzo za sob¹.

– Nie przepadam za tob¹ nawet dzisiaj.

– A zatem oboje znajdujemy siê w tym samym punkcie, kochanie. – Wzru-

szy³ ramionami. – Spotykamy siê u Anny w biurze. Jeœli o mnie chodzi, mo¿esz

przejrzeæ ca³¹ dokumentacjꠅ w³¹cznie z listami siostry i jej szanta¿em. Co do

Setha, nie mogê niczego obiecaæ. Gdybyœ zaœ próbowa³a dotrzeæ do niego za

naszymi plecami, gorzko po¿a³ujesz.

– Nie groŸ mi.

– Nie gro¿ê, przedstawiam fakty. To twoja rodzina uwielbia groŸby. – Jego

uœmiech by³ cierpki, pozbawiony cienia humoru. – Quinnowie obiecuj¹ i dotrzy-

muj¹ s³owa.

– Nie jestem Glori¹.

– Nie, ale musimy siê jeszcze przekonaæ, kim jesteœ. O dziewi¹tej – doda³. –

Pewnie zechcesz jeszcze rzuciæ okiem na swoje notatki. Mo¿e znajdziesz w nich coœ

interesuj¹cego, wa¿nego z psychologicznego punktu widzenia, i mo¿e w trakcie czy-

tania zastanowisz siê, dlaczego wy¿ej cenisz postawê obserwatora ni¿ uczestnika.

Przeœpij siꠖ doda³, podchodz¹c do drzwi. – Musisz mieæ rano trzeŸwy umys³.

– Phillipie! – Rozgniewana, podnios³a siê z sofy i poczeka³a a¿ odwróci siê, sta-

nie plecami do otwartych drzwi. – Jak to dobrze, ¿e nie poszliœmy ze sob¹ do ³ó¿ka!

Popatrzy³ na ni¹ zdziwiony i rozbawiony.

– Kochanie, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdziêczny.

Lekko zatrzasn¹³ za sob¹ drzwi.

background image

110

11

T

rzeba by³o powiadomiæ Setha. Nie mo¿na tego przed nim ukrywaæ, s¹ prze-

cie¿ rodzin¹. Uzgodnili, ¿e Ethan i Grace przywioz¹ go do domu.

– Nie powinniœmy byli spuszczaæ jej z oczu. – Cam, z rêkami w kiesze-

niach, z oczami zimnymi jak g³az, przemierza³ kuchniê. – Bóg raczy wiedzieæ,

dok¹d siê wynios³a, i zamiast dowiedzieæ siê czegoœ od niej, ustaliæ cokolwiek,

nie mamy nic.

– Niezupe³nie – rzek³a Anna parz¹ca kawê. – Bêdê mia³a w aktach raport

policji. Przecie¿ nie móg³byœ jej porwaæ z posterunku, Cameronie, ani zmusiæ jej

do mówienia.

– By³oby to o wiele lepsze ni¿ przygl¹danie siê, jak odp³ywa w sin¹ dal.

– W najlepiej pojêtym interesie Setha, wszystko musi odbyæ siê oficjalnie

i przepisowo.

– A czy zdajesz sobie sprawê, co poczuje Seth, kiedy siê o tym dowie? Uwa-

¿asz, ¿e bêdzie mu lepiej, kiedy siê dowie, ¿e mieliœmy w garœci Gloriê, ale dla

jego dobra nic nie zrobiliœmy?

– Coœ zrobiliœcie. – Poniewa¿ Anna rozumia³a jego rozgoryczenie i zawód,

stara³a siê zachowaæ spokój. – Uzgodniliœcie, ¿e spotkacie siê z ni¹ w moim biu-

rze. A jeœli nie dotrzyma umowy, tym gorzej dla niej.

– Nie bêdzie jej tam jutro. Ale przyjdzie Sybill.

– I co, mamy jej uwierzyæ na s³owo? – warkn¹³ Cam. – Jak dot¹d tylko k³a-

ma³a.

– Nie widzia³eœ jej dzisiaj wieczorem – powiedzia³ na wszelki wypadek Phil-

lip. – A ja widzia³em.

– Wszyscy dobrze wiemy, na co tam patrzysz, brachu.

– Przestañcie. – Poniewa¿ zaciskali ju¿ piêœci i mierzyli siê wzrokiem, Anna

wkroczy³a natychmiast miêdzy nich. – Nie bêdziecie jak idioci t³ukli siê w tym

domu. Nikomu nie przyjdzie nic z tego, ¿e sobie do³o¿ycie. Nale¿y stworzyæ zwarty

front. Seth tego potrzebuje – doda³a, rozdzielaj¹c ich na si³ê na dŸwiêk otwiera-

background image

111

nych frontowych drzwi. – A teraz siadajcie. Natychmiast siadajcie! – syknê³a przez

zêby. W jej g³osie s³ychaæ by³o nie znosz¹c¹ sprzeciwu stanowczoœæ.

Nie spuszczaj¹c z siebie wzroku, oci¹gaj¹c siê, Cam i Phillip usiedli wreszcie

na krzes³ach. Wszed³ Seth, któremu towarzyszy³y radoœnie merdaj¹ce ogonami psy.

– Czeœæ, co tu siê dzieje? – Jego radosny uœmiech ulotni³ siê w mgnieniu oka.

¯ycie w atmosferze gwa³townie zmieniaj¹cych siê humorów Glorii nauczy³o go

b³yskawicznego orientowania siê w sytuacji.

Cofn¹³ siê o krok i zamar³, kiedy wchodz¹cy tu¿ za nim Ethan po³o¿y³ mu na

ramieniu rêkê.

– Pachnie tu kaw¹ – powiedzia³ zdawkowo, nie zdejmuj¹c rêki z ramienia

Setha, pozbawiaj¹c go czêœciowo swobody ruchu, czêœciowo zaœ dodaj¹c mu

wsparcia.

– Wyjmê fili¿anki. – Grace szybko ich wyminê³a i podesz³a do kredensu.

Wiedzia³a, ¿e lepiej bêdzie zaj¹æ czymœ mê¿a. – Seth, chcesz colê?

– Co tu siê sta³o? – Poczu³, ¿e ma sztywne wargi i lodowate rêce.

– ¯eby ci to wyjaœniæ, potrzeba trochê czasu. – Anna podesz³a do niego,

po³o¿y³a d³onie na jego policzkach. Stwierdzi³a, ¿e teraz nale¿y przede wszyst-

kim wymazaæ ten strach z jego oczu. – Ale nie ma powodu, ¿ebyœ siê niepokoi³.

– Znowu za¿¹da³a pieniêdzy? Wybiera siê tutaj? Wypuœcili j¹ z wiêzienia?

– Nie. PodejdŸ tu i siadaj. Wyjaœnimy ci wszystko. – Pokrêci³a g³ow¹ nie

pozwalaj¹c Camowi otworzyæ ust, porozumia³a siê wzrokiem z Phillipem, popy-

chaj¹c przy tym Setha do sto³u. Uzna³a, ¿e Phillip ma informacje z pierwszej rêki.

Najlepiej, jeœli to wyjdzie od niego.

Od czego tu zacz¹æ? Phillip przejecha³ d³oni¹ po w³osach.

– Seth, czy wiesz cokolwiek na temat rodziny matki?

– Nie. Zwykle opowiada³a mi bzdury. Raz powiedzia³a, ¿e jej rodzice byli

bardzo bogaci, ale umarli, a jakiœ cwany adwokat ukrad³ wszystkie pieni¹dze.

Kiedy indziej mówi³a, ¿e jest sierot¹ i ¿e uciek³a z domu zastêpczego, poniewa¿

jej ojciec próbowa³ j¹ zgwa³ciæ. Albo te¿, ¿e jej matka jest gwiazd¹ filmow¹,

która odda³a j¹ do adopcji, ¿eby nie niszczyæ swojej kariery. Zawsze krêci³a.

Mówi¹c to, spogl¹da³ na zebranych przy stole, próbuj¹c wyczytaæ coœ z ich

twarzy.

– Kogo by to mog³o obchodziæ? – zapyta³, nie zwracaj¹c uwagi na colê, któr¹

postawi³a przed nim Grace. – Kogo, do diab³a, mog³oby to obchodziæ? Nikogo,

a gdyby ktoœ by³, wycisnê³aby tylko od nich pieni¹dze.

– Jest ktoœ taki i rzeczywiœcie wyciska³a od niego pieni¹dze. –Phillip mówi³

spokojnym, opanowanym g³osem. – Dowiedzieliœmy siê dzisiaj, ¿e ma rodziców,

a tak¿e siostrê.

– Nie chcê mieæ z nimi do czynienia. – Zerwa³ siê z krzes³a, czuj¹c, ¿e dzieje

siê coœ niedobrego. – Nie znam ich. Nie muszê przenosiæ siê do nich.

– Nie, nie musisz. – Phillip uj¹³ Setha za ramiê. – Ale musisz o tym wiedzieæ.

– Nie chcê. – Odszuka³ wzrokiem Cama, spojrza³ nañ b³agalnie. – Nie chcê

o tym wiedzieæ. Powiedzia³eœ, ¿e bêdê móg³ zostaæ. Powiedzia³eœ, ¿e nie ma ta-

kiej si³y, która mog³aby to zmieniæ.

background image

112

Camowi na widok tak bezgranicznej rozpaczy w oczach Setha krwawi³o ser-

ce. Czuj¹c jednak, na co siê zanosi, stanowczym ruchem wskaza³ rêk¹ na krzes³o.

– Siadaj. Zostajesz tu i nic tego nie zmieni. Ucieczka niczego nie za³atwi.

– Rozejrzyj siê dooko³a, Seth – odezwa³ siê ³agodnym tonem Ethan. – Masz

przed sob¹ piêæ osób i wszyscy s¹ po twojej stronie.

Chcia³ w to wierzyæ. Nie wiedzia³, jak im wyt³umaczyæ, ¿e o wiele ³atwiej

jest wierzyæ w k³amstwa i groŸby ni¿ w obietnice.

– Co macie zamiar zrobiæ? Jak mnie znaleŸli?

– Kilka tygodni temu Gloria zatelefonowa³a do siostry – zacz¹³ Phillip, kiedy

Seth znowu usiad³. – Pamiêtasz jej siostrê?

– Nikogo nie pamiêtam – mrukn¹³ Seth.

– No wiêc zdaje siê, ¿e wymyœli³a na u¿ytek siostry specjaln¹ wersjê, mó-

wi¹c, ¿e ukradliœmy jej ciebie.

– Niech siê zesra!

– Seth! – Anna spiorunowa³a go wzrokiem, od którego a¿ siê skrêci³ ze wstydu.

– Wy³udzi³a od siostry pieni¹dze na adwokata – ci¹gn¹³ Phillip. – Podobno

by³a za³amana i przera¿ona, poniewa¿ jej groziliœmy. Potrzebne jej by³y pieni¹-

dze, by móc ciê odzyskaæ.

Seth otar³ usta wierzchem d³oni.

– I ona to kupi³a? Musi byæ kompletn¹ idiotk¹!

– Mo¿liwe. A mo¿e jest naiwna. W ka¿dym razie nie kupi³a tego bezkrytycz-

nie. Chcia³a siê przekonaæ na w³asne oczy i przyjecha³a do St Chris.

– Ona tu jest? Nie chcê jej widzieæ. Nie chcê z ni¹ rozmawiaæ.

– Ju¿ to zrobi³eœ. Siostr¹ Glorii jest Sybill.

Seth zrobi³ wielkie oczy, jego zaró¿owione z wœciek³oœci policzki poblad³y.

– To niemo¿liwe. Ona jest doktorem, pisze ksi¹¿ki.

– Niemniej jednak jest jej siostr¹. Kiedy Cam, Ethan i ja pojechaliœmy do

Hampton, zastaliœmy j¹ tam.

– Widzieliœcie j¹? Widzieliœcie Gloriê?

– Tak, widzieliœmy j¹. Nie przejmuj siê. – Phillip po³o¿y³ rêkê na zesztywnia-

³ej d³oni Setha. – Sybill równie¿ tam by³a. Wp³aca³a kaucjê. W ten sposób wszystko

siê wyda³o.

– To k³amczucha – g³os Setha za³ama³ siê. – Tak jak Gloria. Jest cholern¹

k³amczuch¹.

– Pozwól mi skoñczyæ. Umówiliœmy siê, ¿e spotkamy siê z nimi rano, w biu-

rze Anny. Potrzebne nam s¹ fakty, Seth – doda³, gdy ch³opiec wyrwa³ rêkê. – To

jedyny sposób, ¿eby z tym raz na zawsze skoñczyæ.

– Nie idê.

– Decyzja nale¿y do ciebie. Wszystko wskazuje na to, ¿e Gloria nie zjawi siê.

Widzia³em siê niedawno z Sybill i wiem, ¿e Gloria jej nawia³a.

– Odesz³a. – Ulga i nadzieja walczy³a o lepsze ze strachem. – Znowu odesz³a?

– Na to wygl¹da. Zabra³a pieni¹dze z portfela Sybill i ulotni³a siê. – Phillip popa-

trzy³ na Ethana, który na tê nowinê zareagowa³ gestem pe³nym rezygnacji. – Sybill

bêdzie rano w biurze Anny. S¹dzê, ¿e powinieneœ udaæ siê z nami, porozmawiaæ z ni¹.

background image

113

– Nie mam jej nic do powiedzenia. Nie znam jej. Nic mnie nie obchodzi.

Niech siê wynosi i zostawi mnie w spokoju.

– Ona ciê nie skrzywdzi, Seth.

– Nienawidzê jej. Jest pewnie taka sama jak Gloria, tylko udaje inn¹.

Phillip pomyœla³ o poczuciu winy, widocznym na twarzy Sybill. Nie zamie-

rza³ jednak nalegaæ.

– Ta decyzja nale¿y do ciebie. Ale powinieneœ zobaczyæ siê z ni¹ i pos³uchaæ,

co ma do powiedzenia. Mówi, ¿e widzia³a ciê tylko raz w ¿yciu. Gloria przyje-

cha³a do Nowego Jorku i przez jakiœ czas mieszkaliœcie razem z Sybill. Mia³eœ

oko³o czterech lat.

– Nie przypominam sobie. – Jego zaciêta twarz nie wyra¿a³a ¿adnych emocji.

– Zatrzymywaliœmy siê w wielu miejscach.

– Seth, ja wiem, ¿e to nie wygl¹da na uczciw¹ grꠖ Grace siêgnê³a przez stó³,

by dodaj¹cym otuchy gestem pog³askaæ zaciœniête w piêœci rêce ch³opca – ale

twoja ciotka mo¿e okazaæ siê pomocna. Bêdziemy tam z tob¹ wszyscy.

Cam dostrzeg³ odmowê w oczach Setha i tak¿e pochyli³ siê do przodu.

– Quinnowie nie cofaj¹ siê przed walk¹. – Odczeka³, a¿ Seth podniesie g³owê

i spojrzy mu w oczy. – Dopóki jej nie wygraj¹.

Duma i strach, ¿e mo¿e okazaæ siê niegodnym nazwiska, które mu dali, spra-

wi³y, ¿e wyprostowa³ ramiona.

– Pojadê, ale cokolwiek ona powie, bêdzie to dla mnie gówno warte. – Z roz-

gor¹czkowanymi oczami, jakby siê nad czymœ zastanawia³, odwróci³ siê do Phil-

lipa. – Spa³eœ z ni¹?

– Seth! – G³os Anny by³ ostry jak uderzenie w policzek.

Mo¿e Phillip w pierwszym odruchu powiedzia³by ch³opcu, ¿e nic mu do tego,

ale po krótkim namyœle uzna³, ¿e nie mo¿na go tak zbywaæ.

– Nie, nie spa³em.

Seth wzruszy³ ramionami.

– To ju¿ coœ.

– Ty jesteœ dla mnie najwa¿niejszy. – Zobaczy³ jak Seth zdumiony zamruga³

oczami. – Nic i nikt tego nie zmieni.

Seth poczu³, jak spod ciep³ej warstwy wzruszenia przebija paskudne uczucie

wstydu.

– Przepraszam – wymamrota³ nie podnosz¹c g³owy i wpatruj¹c siê w swoje

rêce.

– Œwietnie. – Phillip ³ykn¹³ kawy, która zd¹¿y³a ju¿ wystygn¹æ w fili¿ance. –

Dowiemy siê, co ma nam do powiedzenia, a potem us³yszy nasze zdanie. A prze-

de wszystkim twoje, zacznijmy od tego.

Nie wiedzia³a, co powie. Czu³a siê chora i rozbita w œrodku. Pozosta³oœci po

migrenie przypomina³y kaca i zaæmiewa³y jej umys³, podczas gdy perspektywa

stawienia czo³a Quinnom, a tak¿e Sethowi, sprawia³a, ¿e nerwy jej by³y napiête

do granic wytrzyma³oœci.

8 – Spokojna przystañ

background image

114

Musz¹ j¹ nienawidziæ. W¹tpi³a bardzo, czy mog¹ czuæ dla niej wiêksz¹ pogardê

od tej, jak¹ ¿ywi³a do siebie. Je¿eli to, co powiedzia³ Phillip, jest prawd¹ – narkotyki,

bicie, mê¿czyŸni – pope³ni³a wobec swego siostrzeñca œmiertelny grzech zaniechania.

Nie mo¿e od nich us³yszeæ nic gorszego ponad to, co sobie sama powtarza³a

podczas niekoñcz¹cej siê, bezsennej nocy. Kiedy wje¿d¿a³a na parking Biura

Opieki Spo³ecznej, by³a chora na myœl o tym, co j¹ czeka.

„Wszystko wskazuje na to, ¿e bêdzie paskudnie” – pomyœla³a, przekrêcaj¹c

lusterko wsteczne i starannie maluj¹c usta.

„Potrafiê stawiæ im czo³o – przekonywa³a siebie. – Zachowam chocia¿ po-

zorny spokój, niezale¿nie od tego, co bêdê czu³a w œrodku”. Latami uczy³a siê tej

formy obrony. Wynios³oœæ i obojêtnoœæ za wszelka cenê, byle przetrwaæ.

Prze¿yje wiêc i to. A jeœli w jakiœ sposób pomo¿e Sethowi, warto odnieœæ

nawet tych kilka ran.

Wysiad³a z samochodu – spokojna, opanowana kobieta w eleganckim kostiu-

mie z czarnego jedwabiu. W³osy upiê³a w g³adki wêze³, mia³a delikatny i nieska-

zitelny makija¿.

Tylko jej ¿o³¹dek by³ jak otwarta i rozpalona rana.

Wesz³a do holu. W poczekalni by³o ju¿ pe³no ludzi. W ramionach kobiety

o zmêczonych oczach, nieustannie kwili³o dziecko. Mê¿czyzna w tweedowej ko-

szuli i d¿insach siedzia³ z ponur¹ min¹, ze zwieszonymi miêdzy kolanami zaci-

œniêtymi d³oñmi. Dwie inne kobiety siedzia³y w rogu. Matka i córka, jak wydedu-

kowa³a Sybill. M³odsza kobieta wtuli³a g³owê w ramiê starszej i cicho roni³a ³zy

z podbitych piêœciami oczu.

Sybill odwróci³a siê.

– Doktor Griffin – poda³a nazwisko recepcjonistce. – Jestem umówiona z Ann¹

Spinelli.

– Tak, czeka na pani¹. W g³êbi korytarza, drugie drzwi po lewej.

– Dziêkujê. – Sybill zacisnê³a d³oñ na pasku torby i energicznym krokiem

ruszy³a w stronê gabinetu Anny.

Kiedy stanê³a w drzwiach, ujrza³a ich wszystkich. Zjawili siê w komplecie,

czekali. Anna siedzia³a za biurkiem i przegl¹da³a otwarty dokument. Wygl¹da³a

bardzo elegancko w granatowym blezerze, z upiêtymi do góry w³osami.

Grace siedzia³a splót³szy d³onie z Ethanem. Cam sta³ w w¹skim oknie i wy-

gl¹da³, zaœ Phillip siedzia³ i przegl¹da³ magazyn.

Miêdzy nimi siedzia³ Seth. Wpatrywa³ siê w pod³ogê, mia³ zas³oniête rzêsa-

mi oczy, zaciœniête wargi i opuszczone ramiona.

Zdoby³a siê na odwagê i zaczê³a pierwsza mówiæ. Phillip uniós³ g³owê i przy-

gwoŸdzi³ j¹ wzrokiem. Tym jednym d³ugim spojrzeniem ostrzeg³ j¹, ¿e nie ma co

liczyæ na pob³a¿anie, ¿e od wczoraj nic siê nie zmieni³o. Pokonuj¹c wewnêtrzne

dr¿enie, przechyli³a na bok g³owê, daj¹c mu znaæ, ¿e rozumie.

– Chwileczkê, doktor Griffin – powiedzia³ i natychmiast oczy wszystkich

skierowa³y siê na ni¹.

Poczu³a siê wyja³owiona i przygwo¿d¿ona, podjê³a jednak ostatni¹ próbê

wkroczenia na teren opanowany przez Quinnów.

background image

115

– Dziêkujê, ¿e zechcieliœcie siê ze mn¹ spotkaæ.

– Och, ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie. – G³os Cama by³ niebezpiecznie

s³odki. Zauwa¿y³a jak jego rêka powêdrowa³a na ramiê Setha. By³ to w³adczy,

a zarazem asekuruj¹cy gest.

– Ethanie, móg³byœ zamkn¹æ drzwi? – Anna skrzy¿owa³a rêce nad otwartym

dokumentem. – Proszê usi¹œæ, doktor Griffin.

A wiêc nie bêd¹ ju¿ sobie mówiæ po imieniu. Zniknê³a ca³a przyjazna, kobie-

ca atmosfera, któr¹ stwarzaj¹ przytulne kuchnie i stoj¹ce na ogniu rondle.

Godz¹c siê z tym, Sybill zajê³a wolne miejsce naprzeciwko biurka Anny.

Po³o¿y³a na kolanach torbê, œciskaj¹c j¹ zwiotcza³ymi palcami, a nastêpnie spo-

kojnie, z wahaniem, za³o¿y³a nogê na nogê.

– Zanim zaczniemy, chcia³abym coœ powiedzieæ. – Kiedy Anna skinieniem

g³owy wyrazi³a zgodê, Sybill odwróci³a siê i spojrza³a na Setha. Siedzia³ z wbi-

tym w pod³ogê wzrokiem. – Nie przyjecha³am tu, ¿eby ciê skrzywdziæ, Seth, ani

¿eby ciê unieszczêœliwiæ. Jest mi przykro, ¿e tak wysz³o. Je¿eli ¿ycie z Quinnami

jest tym, czego pragniesz, dopilnujê, ¿ebyœ móg³ z nimi zostaæ.

Podniós³ lekko g³owê. Jego spojrzenie by³ zadziwiaj¹co dojrza³e i zimne.

– Nie potrzebujê twojej pomocy.

– A jednak mo¿e bêdziesz jej potrzebowa³ – powiedzia³a pó³g³osem, po czym

odwróci³a siê w stronê Anny. – Nie wiem, gdzie jest Gloria. Przykro mi, bo da³am

s³owo, ¿e przyprowadzê j¹ tutaj. Up³ynê³o bardzo du¿o czasu od naszego ostatnie-

go spotkania i … nie zdawa³am sobie sprawy, jak bardzo jest niezrównowa¿ona.

– Niezrównowa¿ona – parskn¹³ Cam. – Dobre sobie!

– Skontaktowa³a siê z tob¹ – powiedzia³a Anna, rzucaj¹c mê¿owi ostrzegaw-

cze spojrzenie.

– Tak, kilka tygodni temu. By³a wytr¹cona z równowagi, twierdzi³a, ¿e ukra-

dziono jej Setha i ¿e potrzebuje pieniêdzy na adwokata, poniewa¿ zamierza wal-

czyæ o syna. P³aka³a histerycznie. B³aga³a mnie o pomoc. Wydoby³am z niej tyle

informacji, ile zdo³a³am. Gdzie jest Seth i u kogo mieszka. Pos³a³am jej piêæ ty-

siêcy dolarów. Kiedy wczoraj rozmawia³am z Glori¹, dosz³am do wniosku, ¿e

ona nie ma ¿adnego adwokata. Zawsze by³a zdoln¹ aktork¹. Zapomnia³am o tym,

albo te¿ podœwiadomie wola³am o tym nie pamiêtaæ.

– Czy zdawa³aœ sobie sprawê z tego, ¿e bierze narkotyki?

– Tak¿e nie, a¿ do wczoraj. Kiedy j¹ zobaczy³am i kiedy z ni¹ rozmawia³am,

sta³o siê dla mnie jasne, ¿e na obecnym etapie nie jest zdolna wzi¹æ odpowie-

dzialnoœci za dziecko.

– Ona nie chce ¿adnej odpowiedzialnoœci za dziecko – skomentowa³ Phillip.

– To ty tak uwa¿asz – odpar³a ch³odno Sybill. – Podkreœlasz, ¿e chce pieniê-

dzy. Wiem, ¿e pieni¹dze s¹ wa¿ne dla Glorii. Wiem tak¿e, ¿e ma swoje humory,

ale trudno mi uwierzyæ, ¿e zrobi³a to wszystko, o czym mówicie.

– Chcesz dowodów? – Cam wysun¹³ siê do przodu. Ju¿ nie skrywa³ wœciek³o-

œci. – Proszê bardzo, s³odziutka. Poka¿ jej listy, Anno.

– Cam, siadaj na miejsce. – Rozkaza³a stanowcza Anna. Po chwili zwróci³a

siê do Sybill: – Czy poznasz pismo siostry?

background image

116

– Myœlê, ¿e tak.

– Mam tutaj kopiê listu znalezionego w samochodzie Raya Quinna po wy-

padku, w którym zgin¹³, a tak¿e jeden list, który przys³a³a nam niedawno.

Wyjê³a je z kartoteki i poda³a Sybill.

Czyta³a z przera¿eniem:

„Quinn, doœæ tej zabawy, skoro tak strasznie chcesz mieæ dzieciaka, pora,

¿ebyœ za niego zap³aci³. Sto piêædziesi¹t tysi¹czków to uczciwa cena za takiego

fajnego ch³opca, jak Seth”.

O Bo¿e! Dobry Bo¿e!

List do Quinnów po œmierci Raya nie by³ wcale lepszy.

„Mieliœmy z Rayem umowê. Je¿eli postanowiliœcie go zatrzyma栅 bêdê po-

trzebowa³a wiêcej pieniêdzy”.

Sybill zdo³a³a opanowaæ dr¿enie r¹k, ale nie mog³a nic zrobiæ, ¿eby zatrzy-

maæ krew, która odp³ynê³a z jej policzków.

– Wziê³a te pieni¹dze?

– Profesor Quinn przekaza³ czeki na nazwisko Glorii DeLauter, dwa po dzie-

siêæ tysiêcy dolarów, jeden na piêæ. – Anna mówi³a jasno i bez emocji. – W koñcu

ubieg³ego roku przywióz³ Setha DeLauter do St Christopher. List, który trzymasz,

ma datê z dziesi¹tego marca. Nastêpnego dnia profesor Quinn zgromadzi³ gotów-

kê, na któr¹ z³o¿y³y siê pieni¹dze z obligacji, jakieœ oszczêdnoœci, pobra³ tak¿e

znaczn¹ sumê z konta bankowego. Dwunastego marca oznajmi³ Ethanowi, ¿e ma

sprawê do za³atwienia w Baltimore. Zgin¹³ w drodze powrotnej w wypadku sa-

mochodowym. W portfelu mia³ nieco ponad czterdzieœci dolarów. ¯adnych in-

nych pieniêdzy nie znaleziono.

– Obieca³, ¿e tam nie wrócꠖ rozleg³ siê st³umiony g³os Setha. – By³ przy-

zwoitym facetem. Obieca³, a ona wiedzia³a, ¿e zap³aci.

– Chcia³a wiêcej? Od ciebie, od was wszystkich.

– I przeliczy³a siê. – Phillip opar³ plecy o krzes³o i bacznie obserwowa³ Sybill.

Poza bladoœci¹ nie dostrzeg³ ¿adnych oznak wzburzenia. – Nie wydusi z nas grosza.

Mo¿e nam groziæ, ile chce, ale nic z nas nie wydusi, podobnie jak nie dostanie Setha.

– A to jest kopia listu, który napisa³am do Glorii DeLauter – doda³a Anna. –

Informujê j¹, ¿e Seth znajduje siê pod opiek¹ Biura Opieki Spo³ecznej, ¿e biuro

prowadzi dochodzenie w sprawie molestowania dziecka. Jeœli pani siostra wje-

dzie na teren hrabstwa, otrzyma nakaz ograniczaj¹cy jej swobodê poruszania siê,

a tak¿e odpowiednie ostrze¿enie.

– By³a wœciek³a – odezwa³a siê Grace. – Zadzwoni³a do domu od razu po

otrzymaniu listu od Anny. Grozi³a. Powiedzia³a, ¿e chce pieniêdzy, a jeœli ich nie

dostanie, zabierze Setha. Powiedzia³am jej, ¿e nic z tego. – Wzrok Grace zatrzy-

ma³ siê na Sethcie. – On jest teraz nasz.

Sprzeda³a swojego syna! Sybill nie by³a w stanie o niczym innym myœleæ.

By³o tak, jak powiedzia³ Phillip. Wszystko by³o tak, jak powiedzia³.

– Przyznano wam czasowe prawo na sprawowanie opieki.

– Wkrótce bêdzie to ju¿ sta³e prawo – poinformowa³ j¹ Phillip. – Zamierza-

my tego dopilnowaæ.

background image

117

Sybill od³o¿y³a papiery na biurko Anny. Czu³a w œrodku zimno, przeraŸliwe zim-

no, splot³a jednak palce na torebce i z najwiêkszym spokojem zwróci³a siê do Setha.

– Czy bi³a ciê?

– Nie twój zakichany interes.

– Odpowiedz na pytanie, Seth – nakaza³ Phillip. – Opowiedz swojej ciotce,

jak ci siê ¿y³o z jej siostr¹.

– Zgoda, w porz¹dku. Oczywiœcie, wali³a mnie, gdzie popad³o i kiedy chcia-

³a. Mia³em fart, jeœli by³a za bardzo pijana albo naæpana, ¿eby mi zrobiæ krzywdê.

Poza tym zwykle udawa³o mi siê uciec. – Wzruszy³ ramionami, jak gdyby nie

mia³o to dla niego wielkiego znaczenia. – Czasami dopada³a mnie przez zasko-

czenie. Pewnie wtedy, kiedy nie dosta³a za numer swej dzia³ki. Budzi³a mnie i t³u-

k³a. Albo wrzeszcza³a.

Sybill chcia³a oddaliæ od siebie ten obraz, tak jak odwróci³a siê w poczekalni

od nieszczêœliwych i zrozpaczonych nieznanych jej ludzi. Mimo to nie spuszcza-

³a wzroku z Setha.

– Dlaczego nikogo nie powiadomi³eœ, dlaczego nie zwróci³eœ siê do nikogo

o pomoc?

– Na przyk³ad do kogo? Do glin? Powiedzia³a, ¿e gliny sobie ze mn¹ pora-

dz¹. ¯e wyl¹dujê w poprawczaku i jakiœ ch³opak zrobi ze mn¹ to, co chcieli

robiæ ze mn¹ niektórzy jej faceci. I ¿e jak stamt¹d wyjdê, mogê siê nie pokazy-

waæ w domu.

– Ok³amywa³a ciꠖ powiedzia³a ³agodnym g³osem Anna, podczas gdy Sybill

nie mog³a znaleŸæ ani jednego s³owa. – Policja by ci pomog³a.

– Ona wiedzia³a? O tych mê¿czyznach, którzy próbowali … ciê dotkn¹æ? –

wyksztusi³a Sybill.

– Jasne, uwa¿a³a to za œwietn¹ zabawê. Kiedy jest pijana, traci rozum.

Czy ten potwór, o którym w tak obojêtny sposób opowiada ch³opiec, jest jej

siostr¹?

– W jaki sposób … czy wiesz, dlaczego postanowi³a skontaktowaæ siê z pro-

fesorem Quinnem?

– Nie, nic o tym nie wiem. Któregoœ dnia schla³a siê i zaczê³a coœ mówiæ, ¿e

trafi³a na ¿y³ê z³ota. Zniknê³a na parê dni.

– Zostawi³a ciê samego? – Sybill nie potrafi³aby powiedzieæ, dlaczego po

wszystkim, co us³ysza³a, tak to j¹ przerazi³o.

– Te¿ coœ, potrafiê siê sob¹ zaj¹æ. Kiedy wróci³a, œpiewa³a z radoœci. Powie-

dzia³a, ¿e wreszcie na coœ siê przydam. Mia³a pieni¹dze, poniewa¿ wysz³a i bez

¿adnych kantów zdoby³a du¿¹ porcjê narkotyków. Przez parê dni by³a na haju.

Potem przyjecha³ Ray. Powiedzia³, ¿e mogê siê z nim zabraæ. Pomyœla³em naj-

pierw, ¿e jest jak ci faceci, których sprowadza³a do domu. Mogê jednak teraz

powiedzieæ, ¿e myli³em siê. Wygl¹da³ na smutnego i zmêczonego.

Odnotowa³a, ¿e zmieni³ mu siê g³os, sta³ siê ³agodny. A wiêc i on go op³akuje!

– Zaczê³a siê do niego dowalaæ, a on by³ tym najwyraŸniej zaskoczony. Nie

krzycza³, nic z tych rzeczy, ale po jego oczach by³o widaæ, ¿e czuje siê nieswojo.

Kaza³ jej siê zabieraæ. Mia³ przy sobie pieni¹dze, powiedzia³, ¿e jeœli chce je

background image

118

dostaæ, ma mu daæ spokój. Wziê³a je. Powiedzia³ mi, ¿e ma dom nad wod¹, psa,

i ¿e bêdê móg³ tam zamieszkaæ, je¿eli zechcê. I ¿e nikt nie bêdzie mi dokucza³.

– Pojecha³eœ z nim?

– By³ stary – powiedzia³ Seth, wzruszaj¹c ramionami. – Pomyœla³em, ¿e uciek-

nê, gdyby chcia³ ze mn¹ kombinowaæ. Ale jemu mo¿na by³o zaufaæ. By³ przy-

zwoitym facetem. Powiedzia³, ¿e nigdy nie wrócê do tego, co by³o. I nie wróci-

³em. Niewa¿ne, co siê stanie, i tak nie wrócê. A do ciebie nie mam zaufania. –

Znowu popatrzy³ na ni¹ doros³ym wzrokiem. – Poniewa¿ sk³ama³aœ, udawa³aœ

kogo innego. A wszystko po to, ¿eby nas szpiegowaæ.

– Masz racjê. – To przyznanie siê do w³asnych grzechów by³o najtrudniejsz¹

rzecz¹, jak¹ kiedykolwiek zrobi³a. – Nie masz powodu, ¿eby mi ufaæ. Nie pomo-

g³am ci przed laty w Nowym Jorku. Nie chcia³am o niczym wiedzieæ. Tak by³o

³atwiej. A kiedy wróci³am pewnego dnia do domu i nie zasta³am ju¿ was, równie¿

nie zrobi³am niczego. Powiedzia³am sobie, ¿e to nie moja sprawa, ¿e nie jestem

za ciebie odpowiedzialna. To by³o z mojej strony tchórzostwo.

Nie chcia³ jej wierzyæ, nie chcia³ s³uchaæ przeprosin, zacisn¹³ d³onie w piêœci.

– I nadal to nie jest twoja sprawa.

– Ona jest moj¹ siostr¹. I tego nie mogê zmieniæ. – Poniewa¿ widok pogardy

w jego oczach sprawia³ jej ból, odwróci³a siê do Anny. – Jak mogê pomóc? Czy

mam z³o¿yæ oœwiadczenie na twoje rêce? Porozmawiaæ z waszym adwokatem?

Mam dyplom psychologa i jestem siostr¹ Glorii. Przypuszczam, ¿e moja opinia

mo¿e mieæ jakiœ wp³yw na decyzjê s¹du.

– Z pewnoœci¹ – powiedzia³a pó³g³osem Anna. – Ale to nie bêdzie dla ciebie

³atwe.

– Nic do niej nie czujê, ale wcale nie jestem z tego zadowolona. Czu³am siê

za ni¹ odpowiedzialna, ale to tak¿e minê³o. A choæ Seth wola³by, ¿eby by³o ina-

czej, jestem jego ciotk¹. I zamierzam pomóc.

Podnios³a siê z miejsca. Spojrza³a w oczy zebranym w pokoju osobom.

– Jest mi strasznie przykro. Wiem, ¿e przeprosiny na nic siê nie zdadz¹. Nie

mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie w¹tpiê, ¿e najw³aœciwszym miejscem

dla Setha jest to, w którym czuje siê szczêœliwy. Jeœli pozwolicie mi zebraæ myœli,

dam wam oœwiadczenie na piœnie.

Wysz³a bez poœpiechu. Musia³a odetchn¹æ œwie¿ym powietrzem.

– Mo¿e pocz¹tek mia³a nienajlepszy, ale chyba to naprawi³a. – Cam wsta³

z miejsca i du¿ymi krokami chodzi³ po pokoju. – Jestem pewien, ¿e nie bêdzie jej

³atwo otrz¹sn¹æ siê z tego.

– Te¿ tak s¹dzꠖ powiedzia³a pó³g³osem Anna. By³a wytrawnym obserwato-

rem, a instynkt jej podpowiada³, ¿e Sybill tylko pozornie wydawa³a siê tak spokoj-

na. – Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e jest po naszej stronie i ¿e to bardzo pomo¿e sprawie.

Mo¿e nie by³oby Ÿle, gdybyœmy porozmawia³y z ni¹ w cztery oczy. Phillipie, skon-

taktuj siê z adwokatem, wyjaœnij mu sytuacjê i dowiedz siê, czy bêdzie chcia³ w³¹-

czyæ jej zeznanie.

– Dobrze, zajmê siê tym. – Zaduma³ siê i z kwaœn¹ min¹ przygl¹da³ siê swo-

im palcom, którymi stuka³ o kolana. – Nosi w albumie fotografiê Setha.

background image

119

– Co? – zdziwi³a siê Anna.

– Wczoraj wieczorem, zanim wróci³a do hotelu, szpera³em trochê w jej rze-

czach. – Uœmiechn¹³ siê blado, po czym, gdy jego oburzona szwagierka a¿ zam-

knê³a oczy, wzruszy³ ramionami. – Czu³em siê trochê jak za dawnych czasów.

Zrobi³a to zdjêcie, kiedy Seth by³ ma³y.

– I co z tego? – zapyta³ Seth.

– To, ¿e jest to jedyne zdjêcie, jakie znalaz³em. Swoj¹ drog¹ niewykluczone,

¿e Sybill coœ wie na temat powi¹zañ Glorii z tat¹. Poniewa¿ nie mo¿emy zapytaæ

o to Glorii, powinniœmy zapytaæ Sybill.

– Obawiam siꠖ odezwa³ siê z wahaniem Ethan – ¿e jeœli nawet coœ wie,

bêdzie to wersja Glorii. Nie wierz jej zbyt pochopnie.

– Nie dowiemy siê, co jest faktem, a co fikcj¹ – zauwa¿y³ Phillip – dopóki jej

nie zapytamy.

– O co? – rozleg³ siê g³os Sybill, która wróci³a do pokoju, spokojnie zamyka-

j¹c za sob¹ drzwi.

– O powód, dla którego Gloria upatrzy³a sobie naszego ojca. – Phillip pod-

niós³ siê z krzes³a i ich oczy znalaz³y siê na jednym poziomie. – Dlaczego wie-

dzia³a, ¿e zap³aci, by chroniæ Setha?

– Seth powiedzia³, ¿e by³ to przyzwoity cz³owiek. Czy trzeba czegoœ wiêcej?

– Przyzwoici ludzie nie miewaj¹ pozama³¿eñskich przygód z dwa razy m³od-

szymi od siebie kobietami i nie odchodz¹, porzucaj¹c poczête z tego zwi¹zku

dziecko – powiedzia³ z gorycz¹ Phillip. – Nie przekonasz nas, ¿e Ray sypia³ z twoj¹

siostr¹ za plecami naszej matki, a nastêpnie porzuci³ w³asnego syna.

– Co? – Sybill bezwiednie wyci¹gnê³a rêkê i z³apa³a go za ramiê. By³a zbul-

wersowana tym, co us³ysza³a, a zarazem chcia³a, przytrzymaæ siê kogoœ, bo za-

krêci³o siê jej g³owie. – Oczywiœcie, ¿e nie. Powiedzia³eœ, ¿e nie wierzysz, by

Gloria i wasz ojciec …

– Ale inni tak mówi¹.

– Jak mog³o wam przyjœæ coœ takiego do g³owy?

– Wystarczy pos³uchaæ, co mówi¹ w miasteczku. – Phillip patrzy³ na ni¹ przez

zmru¿one oczy. – To ona zasia³a podejrzenie. To ona twierdzi³a, ¿e j¹ molesto-

wa³, a potem zaczê³a go szanta¿owaæ, sprzeda³a mu jego syna. – Odwróci³ siê do

Setha i ujrza³ oczy Raya Quinna. – Nadal twierdzê, ¿e to jest k³amstwo.

– Oczywiœcie, ¿e to jest k³amstwo. Potworne k³amstwo.

Zdesperowana postanowi³a, ¿e przynajmniej tê jedn¹ rzecz zrobi tak, jak na-

le¿y. Podesz³a do Setha, ukucnê³a przed nim. Tak bardzo chcia³a go wzi¹æ za

rêkê, powstrzyma³a siê jednak, gdy ch³opiec cofn¹³ siê przed ni¹.

– Ray Quinn nie by³ twoim ojcem, Seth. By³ twoim dziadkiem. Gloria jest

jego córk¹.

Zadr¿a³y mu wargi, a ciemnoniebieskie oczy zaszkli³y siê.

– Moim dziadkiem?

– Tak. Szkoda, ¿e nie dowiedzieliœcie siê o tym, zanim on … – Potrz¹snê³a

g³ow¹, wyprostowa³a siê. – Nie mia³am pojêcia, ¿e mo¿e z tego wynikn¹æ takie

nieporozumienie. – Opowiem wam wszystko, co wiem.

background image

120

12

T

o by³o ³atwiejsze, prawie jak wyk³ad. Sybill mia³a w tym wprawê. Nale¿a-

³o jedynie unikaæ zaanga¿owania emocjonalnego i przekazaæ informacjê

w jasny, spójny sposób.

– Profesor Quinn mia³ zwi¹zek z Barbar¹ Harrow – zaczê³a. Usiad³a ty³em

do okna, by patrzeæ im w oczy w trakcie mówienia. – Poznali siê na Uniwersyte-

cie Amerykañskim w Waszyngtonie. Nie znam wielu szczegó³ów, ale wszystko

na to wskazuje, ¿e on tam wyk³ada³, gdy ona koñczy³a studia. Barbara Harrow

jest moj¹ matk¹. Matk¹ Glorii.

– Mój ojciec i twoja matka… powiedzia³ Phillip.

– Tak. Prawie trzydzieœci piêæ lat temu. Przypuszczam, ¿e byli sob¹ bardzo

zainteresowani. Moja matka … – Musia³a odkaszln¹æ. – Moja matka uwa¿a³a, ¿e

staæ go na wiele i wkrótce zajmie wysok¹ pozycjê na uczelni. Bowiem status spo-

³eczny stanowi najwiêksz¹ wartoœæ dla mojej matki. Tymczasem zawiod³a siê na

waszym ojcu, stwierdzi³a, ¿e brak mu ambicji. Zadowala³ siê nauczaniem. Nie lubi³

imprez towarzyskich, niezbêdnych do awansu. A jego pogl¹dy polityczne by³y zbyt

liberalne, jak na jej gust.

– Chcia³a bogatego mê¿a, z odpowiedni¹ pozycj¹ podsumowa³ Phillip, uno-

sz¹c brwi. – I dosz³a do wniosku, ¿e pomyli³a siê co do niego.

– Tak mo¿na to z grubsza uj¹æ – przyzna³a Sybill ch³odnym, opanowanym

g³osem. – Trzydzieœci piêæ lat temu m³odzi toczyli walkê z establishmentem. Na

uczelniach kwestionowano istniej¹cy status quo. Profesor Quinn, jak siê wydaje,

te¿ mia³ wiele zastrze¿eñ.

– Wierzy³ w si³ê umys³u – powiedzia³ pod nosem Cam. – I w koniecznoœæ

zajmowania zdecydowanego stanowiska.

– Wed³ug mojej matki zajmowa³ nazbyt zdecydowane stanowisko. – Sybill

zdoby³a siê na uœmieszek. – Na ogó³ nie spotyka³o siê to z aprobat¹ w³adz uniwer-

sytetu. Nie zgadzali siê z moj¹ matk¹ zarówno na temat zasad, jak i przekonañ.

W koñcu ona wróci³a do domu, do Bostonu. By³a rozczarowana, z³a i, o czym

wkrótce siê przekona³a, w ci¹¿y.

background image

121

– Bzdura! – powiedzia³ Cam. – Nie ma mowy, ¿eby nie poczuwa³ siê do

odpowiedzialnoœci za dzieciaka. Wykluczone!

– Nigdy mu o tym nie powiedzia³a. By³a wœciek³a, kiedy stwierdzi³a, ¿e jest

w ci¹¿y z mê¿czyzn¹, którego uzna³a za nieodpowiedniego. Zastanawia³a siê nad

usuniêciem ci¹¿y. Pozna³a mojego ojca i … spodobali siê sobie.

– By³ odpowiedni – mrukn¹³ Cam.

– S¹dzê, ¿e pasowali do siebie. – Zadr¿a³ jej g³os. Przecie¿, s¹ jej rodzicami!

Nale¿y im siê szacunek! – Moja matka znalaz³a siê w trudnej sytuacji. Mia³a pra-

wie dwadzieœcia piêæ lat, a niechciana ci¹¿a komplikowa³a jej ¿ycie. W chwili

s³aboœci wyzna³a wszystko mojemu ojcu. A on zaproponowa³ jej ma³¿eñstwo.

Kocha³ j¹. Musia³ j¹ bardzo kochaæ. Pobrali siê szybko i bez rozg³osu. Nie wróci-

³a ju¿ do Waszyngtonu. Nigdy nie ogl¹da³a siê za siebie.

– Tata nie dowiedzia³ siê nigdy, ¿e ma córkê? – Ethan po³o¿y³ rêkê na d³oni

Grace.

– Nie, nie móg³ siê dowiedzieæ. Kiedy siê urodzi³am, Gloria mia³a prawie

cztery lata. Nie wiem, jak uk³ada³y siê ich stosunki w ci¹gu tych pierwszych lat.

Wiem natomiast z jej póŸniejszych relacji, ¿e czu³a siê odsuniêta na bok. By³a

trudna i wybuchowa, wymagaj¹ca. Na pewno nietuzinkowa. Odrzuca³a pewne

standardy zachowañ, których od niej oczekiwano. – W ka¿dym razie opuœci³a

dom, kiedy by³a jeszcze nastolatk¹. Odkry³am póŸniej, ¿e ka¿de z nas posy³a³o

jej pieni¹dze na w³asn¹ rêkê. Potrafi³a b³agaæ o nie, ¿¹daæ, groziæ. Nie by³am

tego wszystkiego œwiadoma, dopóki Gloria nie zatelefonowa³a do mnie w ze-

sz³ym miesi¹cu w sprawie Setha. – Sybill przerwa³a na chwilê, dopóki nie po-

zbiera³a myœli. – Przed przyjazdem tutaj polecia³am do Pary¿a, ¿eby zobaczyæ

siê z rodzicami. Uwa¿a³am, ¿e muszê im o tym powiedzieæ. Seth jest ich wnu-

kiem, a wed³ug Glorii, zosta³ jej odebrany i mieszka³ z obcymi. Kiedy opowie-

dzia³am matce, co siê sta³o, a ona odmówi³a pomocy i od¿egna³a siê od wszyst-

kiego,  by³am  zdumiona  i oburzona.  Pok³óci³yœmy  siê.  –  Zaœmia³a  siê

sarkastycznie. – Dopiero to j¹ sk³oni³o do opowiedzenia mi tego, co przed chwil¹

us³yszeliœcie.

– Gloria musia³a wiedzie栖 zauwa¿y³ Phillip. – Musia³a wiedzieæ, ¿e Ray

Quinn jest jej ojcem, w przeciwnym razie nigdy by siê tutaj nie pojawi³a.

– Tak, wiedzia³a. Parê lat temu zjawi³a siê u rodziców, kiedy na kilka miesiê-

cy przyjechali do Dystryktu Kolumbia. Wyobra¿am sobie, ¿e dosz³o do gorsz¹cej

sceny. Z tego, co powiedzia³a mi matka, wiem, ¿e Gloria za¿¹da³a du¿ej sumy

pieniêdzy, gro¿¹c, ¿e skontaktuje siê z pras¹, policj¹, z ka¿dym, kto tego bêdzie

chcia³ s³uchaæ, i oskar¿y ojca o wykorzystanie seksualne, a matkê o cich¹ zmo-

wê. Oczywiœcie wszystko to by³o nieprawd¹ – powiedzia³a znu¿onym g³osem

Sybill. – Gloria notorycznie oskar¿a³a mê¿czyzn o molestowanie jej, zw³aszcza

tych, którzy w jej oczach posiadali autorytet. – W tej sytuacji matka da³a jej wiele

tysiêcy dolarów … a tak¿e opowiedzia³a to, co przed chwil¹ us³yszeliœcie ode

mnie. Zapewni³a Gloriê, ¿e nie da jej wiêcej ani grosza, a tak¿e, ¿e nie zamieni

z ni¹ ju¿ ani jednego s³owa. Gloria wiedzia³a, ¿e nie ma na co liczyæ.

– Dlatego wiêc uderzy³a w Raya Quinna – rzek³ Phillip.

background image

122

– Nie wiem, kiedy postanowi³a go odszukaæ. Ta decyzja mog³a w niej dojrze-

waæ przez jakiœ czas. Przypuszczam, ¿e obwinia³a waszego ojca za to, ¿e j¹ nie

kochano, nie akceptowano. Kiedy mia³a trudnoœci, zawsze kogoœ za to wini³a.

– Wiêc go odnalaz³a. – Phillip wsta³ z miejsca i zacz¹³ spacerowaæ po poko-

ju. – I zgodnie ze swoim zwyczajem ¿¹da³a pieniêdzy, rzuca³a oskar¿enia, grozi-

³a. Tylko ¿e tym razem dla wywarcia presji pos³u¿y³a siê w³asnym synem.

– Wszystko na to wskazuje. Jest mi bardzo przykro. Powinnam siê by³a do-

myœliæ, ¿e mo¿ecie nie znaæ tych faktów. Zak³ada³am, ¿e wasz ojciec powiedzia³

wam trochê wiêcej na ten temat.

– Nie zd¹¿y³ – z gorycz¹ rzek³ Cam.

– Mówi³ mi, ¿e czeka na jakieœ informacje – przypomnia³ sobie Ethan. – ¯e

kiedy je otrzyma, postara siê wszystko wyjaœniæ.

– Prawdopodobnie próbowa³ skontaktowaæ siê z twoj¹ matk¹. – Phillip przy-

gwoŸdzi³ Sybill wzrokiem. – Chcia³ z ni¹ porozmawiaæ, dowiedzieæ siê.

– Tego nie wiem.

– Ale ja wiem – powiedzia³ krótko Phillip. – Zrobi³by to, co uwa¿a³by za

s³uszne. Przede wszystkim dla Setha, bo jest jeszcze dzieckiem. Chcia³by te¿ po-

móc Glorii. W tym celu musia³ porozmawiaæ z jej matk¹, dowiedzieæ siê, co siê

zdarzy³o. To by³o wa¿ne dla niego.

– Wiem tylko tyle, co mi powiedziano. Moja rodzina zachowa³a siꠅ Ÿle. –

Wiedzia³a, ¿e nale¿a³o u¿yæ mocniejszego s³owa. – Przepraszam za siebie i za

nich. – Zrobiê wszystko, ¿eby pomóc.

– Chcê, ¿eby ludzie o tym wiedzieli. – Oczy Setha, kiedy na ni¹ spojrza³, by³y

wilgotne od ³ez. – Chcê, ¿eby ludzie wiedzieli, ¿e by³ moim dziadkiem. Opowiadaj¹

o nim ró¿ne rzeczy, a to jest nie w porz¹dku. Chcê, ¿eby wiedzieli, ¿e jestem Quinnem.

Sybill jedynie skinê³a g³ow¹. Nabra³a powietrza i spojrza³a na Annê.

– Co mogê zrobiæ w tej sprawie?

– Ju¿ i tak zrobi³aœ sporo jak na pocz¹tek. – Anna spojrza³a na zegarek. Za

dziesiêæ minut czeka³a j¹ inna sprawa, kolejne spotkanie. – Czy informacjê, któr¹

nam przekaza³aœ, by³abyœ sk³onna podaæ do wiadomoœci publicznej?

– Tak.

– Chyba wiem, co nale¿y zrobiæ, ¿eby nadaæ sprawie szybszy bieg.

Postêpuj¹c zgodnie z sugestiê Anny, Sybill musia³a siê liczyæ z faktem, ¿e

przyjdzie jej ¿yæ w atmosferze podejrzeñ, niezdrowych szeptów i pe³nych domy-

s³ów spojrzeñ.

Napisa³a swoje oœwiadczenie, siedz¹c w pokoju dwie godziny, dobieraj¹c

odpowiednie s³owa i zdania. Informacja musi byæ klarowna, musi zawieraæ szcze-

gó³y dotycz¹ce postêpowania jej matki, Glorii, a nawet jej samej.

Po sprawdzeniu i wydrukowaniu tekstu nie zawaha³a siê przez chwilê. Zanio-

s³a kartki do recepcji i poprosi³a, ¿eby przes³ano je faksem do biura Anny.

– Poczekam tutaj – powiedzia³a do urzêdniczki. – Spodziewam siê równie¿

odpowiedzi t¹ sam¹ drog¹.

background image

123

– Zajmê siê tym. – Dziewczyna uœmiechnê³a siê do niej profesjonalnie i znik-

nê³a w biurze na ty³ach recepcji.

Sybill zamknê³a na chwilê oczy. Teraz nie ma ju¿ odwrotu. Za³o¿y³a rêce,

przybra³a obojêtn¹ minê i czeka³a.

Nie trwa³o to d³ugo. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e urzêdniczka, s¹dz¹c po jej

szeroko otwartych, zdumionych oczach, zapozna³a siê przynajmniej z czêœci¹

nadanego tekstu.

– Zaczeka pani na odpowiedŸ, doktor Griffin?

– Tak. – Wyci¹gnê³a rêkê po kartki i uœmiechnê³a siê, gdy urzêdniczka a¿

podskoczy³a nerwowo i pospiesznie poda³a je jej przez ladê.

– Czy zadowolona jest pani z pobytu tutaj?

„Nie mo¿esz siê wprost doczekaæ, ¿eby przekazaæ dalej to, co przeczyta³aœ,

prawda? – pomyœla³a Sybill. – Typowe, ³atwe do przewidzenie i jak¿e ludzkie

zachowanie”.

– Na razie jest to ze wszech miar interesuj¹ce doœwiadczenie.

– Rozumiem … przepraszam na chwilê. – Dziewczyna pobieg³a do pokoju

z ty³u.

Sybill nie musia³a siê odwracaæ, by wyczuæ, ¿e za ni¹ stoi Phillip.

– Wysy³am faks do Anny – powiedzia³a ch³odnym tonem. – Czekam na jej

odpowiedŸ. Jeœli uzna, ¿e wszystko jest w porz¹dku, zd¹¿ê jeszcze do banku i no-

tarialnie poœwiadczê oœwiadczenie. Da³am s³owo.

– Nie przyszed³em tu w charakterze stró¿uj¹cego psa, Sybill. Pomyœla³em, ¿e

mo¿e potrzebne ci jest moralne wsparcie.

Parsknê³a gniewnie.

– Czujê siê doskonale.

– Jestem pewny, ¿e nie. – Po³o¿y³ jej rêkê na karku. Ale da³aœ cholernie dobre

przedstawienie.

– Wola³abym nie mieæ widowni.

– No có¿, nie zawsze mo¿na mieæ to, na co ma siê ochotê, jak mówi poeta. –

Na widok wbiegaj¹cej urzêdniczki, trzymaj¹cej w rêku kopertê, podniós³ wzrok

i, nie zdejmuj¹c rêki z karku Sybill, przes³a³ jej beztroski uœmiech. – Czeœæ, Ka-

ren. Co s³ychaæ?

Urzêdniczka zaczerwieni³a siê po czubki w³osów.

– Œwietnie. Oto pani faks, doktor Griffin.

– Dziêkujê. –Bez zmru¿enia oka odebra³a kopertê i w³o¿y³a j¹ do torby. –

Proszê to dopisaæ do mojego rachunku.

– Tak jest, oczywiœcie.

– Do zobaczenie, Karen. – Miêkkim ruchem obj¹³ Sybill w talii i poprowa-

dzi³ j¹ przez hotelowy hol.

– Podczas najbli¿szej przerwy bêdzie mia³a o czym rozmawiaæ z przyjació³-

kami – powiedzia³a pó³g³osem Sybill.

– Sensacja dla ma³ych miasteczek. Quinnowie stan¹ siê dzisiaj tematem numer

jeden rozmów przy wielu kolacyjnych sto³ach. Do rana plotka dotrze ju¿ wszêdzie.

– I to ciê bawi? – ¿achnê³a siê Sybill.

background image

124

– To mnie uspokaja, doktor Griffin, i usuwa w¹tpliwoœci. Rozmawia³em z na-

szym adwokatem – ci¹gn¹³, gdy szli nabrze¿em. Mewy, towarzysz¹ce kutrom

w drodze powrotnej do doku, rzuca³y siê z góry na zdobycz. – Oczywiœcie nota-

rialnie poœwiadczone oœwiadczenie przyda siê, ale on chcia³by osobiœcie spisaæ

twoje zeznanie, je¿eli zgodzisz siê na to.

– Umówiê siê z nim. – Stanê³a przed bankiem, odwróci³a siê do Phillipa.

Przebra³ siê ju¿ w zwyk³e ubranie, a wiatr od wody rozwia³ mu w³osy. Oczy mia³

ukryte za s³onecznymi okularami, ale nie by³a wcale pewna, czy chcia³aby teraz

widzieæ ich wyraz. – Gdybym wesz³a sama, mo¿e nie sprawia³abym wra¿enia

osoby przebywaj¹cej w domowym areszcie.

Cofn¹³ siê. Kiedy wesz³a do banku, stwierdzi³, ¿e twarda z niej sztuka.

Zastanawia³ siê, jak to jest mo¿liwe, ¿eby osoba tak inteligentna, tak bardzo

znaj¹ca siê na ludzkich sprawach, mog³a nie dostrzegaæ w³asnego nieszczêœcia, nie

chcia³a dopuœciæ do siebie wiadomoœci, ¿e w jej w³asnym wychowaniu istniej¹ po-

wa¿ne luki, które zmuszaj¹ j¹ do otoczenia siê murami i chowania siê za tarcz¹.

Omal nie da³ siê nabraæ i nie uwierzy³ w jej ch³ód i dystans, a tak¿e odpor-

noœæ na k³opotliwe dla niej emocje. Czu³, ¿e jest inna i chcia³ siê o tym przekonaæ

na w³asnej skórze. I to jak najprêdzej.

Zna³ opiniê Anny, która twierdzi³a, ¿e udostêpnienie i publiczne ujawnienie

przez Sybill rodzinnych grzechów i tajemnic bêdzie dla niej poni¿aj¹ce, bolesne.

Ale zgodzi³a siê na to nie stawiaj¹c warunków, zrobi³a to bez wahania.

Umiejêtnoœæ dostosowania siê. Mia³a to we krwi. Wierzy³ jednak, ¿e poza

wszystkim ma tak¿e serce.

Wróci³a, darz¹c go sk¹pym uœmiechem.

– Po raz pierwszy widzia³am notariusza, któremu oczy omal nie wysz³y z or-

bit. S¹dzê, ¿e to go …

Przywar³ wargami do jej ust. Zag³uszy³ jej szczebiot. Unios³a rêkê do jego

ramienia, jej palce uczepi³y siê swetra Phillipa.

– Wygl¹dasz, jakbyœ tego potrzebowa³a – wyszepta³ i podgarn¹³ d³oni¹ jej

podbródek.

– Niezale¿nie od wszystkiego…

– Do diab³a, Syblill, ju¿ i tak przysporzyliœmy ludziom tematu do rozmów.

Dlaczego by wiêc nie dorzuciæ im jeszcze jednej zagadki?

Nie by³a pewna swoich emocji, co nie u³atwia³o jej zachowaæ zimn¹ krew.

– Nie zamierzam staæ tutaj i robiæ z siebie widowiska. Gdybyœ wiêc …

– Œwietnie. ChodŸmy gdzie indziej. Mam tutaj ³ódŸ.

– £ódŸ? Nie mogê. Nie jestem odpowiednio ubrana. Poza tym mam pracê. –

Pomyœla³a, ¿e musi wiele przemyœleæ, ale on ju¿ j¹ popycha³ w stronê doku.

– ¯eglowanie dobrze ci zrobi. Œwie¿e powietrze powinno pomóc na migrenê.

– Nie mam migreny. – Czu³a jednak, ¿e ból czai siê w jej g³owie. – I nie

chcꠅ– Ledwie to powiedzia³a, uniós³ j¹ z ziemi i wsadzi³ na pok³ad.

– Uwa¿aj siê za porwan¹, pani doktor. – Szybko i sprawnie odwi¹za³ cumy

i przeskoczy³ przez burtê. – Odnoszê wra¿enie, ¿e za rzadko traktowano ciê w ten

sposób w twoim krótkim, zamkniêtym w szczelnej skorupce ¿yciu.

background image

125

– Co ty wiesz o moim ¿yciu, o tym, jak mnie traktowano. Je¿eli uruchomisz

tê maszynê, zacznꠅ – Urwa³a, zgrzytaj¹c zêbami, gdy zawarcza³ motor. – Phil-

lipie, chcê wróciæ do hotelu. I to ju¿.

– Nie jesteœ przyzwyczajona, ¿eby ci siê sprzeciwiaæ, prawda? – Powiedzia³ to

weso³o, popychaj¹c j¹ równoczeœnie na ³aweczkê. – Siadaj i ciesz siê z przeja¿d¿ki.

Nie zamierza³a wyskakiwaæ za burtê i wracaæ do brzegu wp³aw w jedwab-

nym kostiumie i w³oskich pantoflach. Pomyœla³a, ¿e widocznie chce siê on w ten

sposób odegraæ, odbieraj¹c jej wolnoœæ wyboru, stosuj¹c fizyczn¹ przemoc i na-

rzucaj¹c jej swoj¹ wolê.

Typowe.

Nie ba³a siê go, w ka¿dym razie nie ba³a siê go pod wzglêdem fizycznym.

Jest brutalniejszy ni¿ pocz¹tkowo myœla³a, ale nie zrobi jej krzywdy. A poniewa¿

troszczy siê o Setha, i to bardzo siê troszczy, potrzebna mu jest jej wspó³praca.

Postanowi³a, ¿e jej niczym nie olœni. Ani ³opot stawianego na wietrze ¿agla,

ani widok s³oñca padaj¹cego na faluj¹c¹ biel, ani ³agodny przechy³ ³odzi nie zro-

bi³y na niej wra¿enia. Trwa³a w uporze.

Ostatecznie mo¿e tolerowaæ tê jego gierkê, nie okazuj¹c ¿adnej reakcji. Na

pewno zmêczy go jej milczenie i brak zainteresowania i zawróci do hotelu.

– £ap! – A¿ podskoczy³a, kiedy rzuci³ w ni¹ czymœ, co okaza³o siê okularami

przeciws³onecznymi, które wyl¹dowa³y na jej podo³ku. – Wprawdzie jest ch³od-

no, ale s³oñce ostro œwieci. Zbli¿a siê babie lato.

Uœmiechn¹³ siê do siebie, kiedy nie odpowiedzia³a, tylko nasadzi³a na nos

okulary i dalej patrzy³a w przeciwnym kierunku.

– Najpierw pojawi¹ siê przymrozki – usi³owa³ wci¹gn¹æ j¹ do rozmowy. –

Kiedy liœcie zaczynaj¹ zmieniaæ kolory, brzeg ko³o domu wygl¹da jak na obrazie.

Przeró¿ne odcienie z³ota i szkar³atu. Dodaj do tego przebijaj¹ce zza drzew inten-

sywnie niebieskie niebo i jasn¹ taflê wody, a tak¿e ten korzenny zapach jesieni

w powietrzu, a zaczniesz wierzyæ, ¿e dane ci jest mieszkaæ w najpiêkniejszym

miejscu na ziemi.

Zasznurowa³a usta.

– Nawet para zatwardzia³ych mieszczuchów, takich jak ty i ja, potrafi doce-

niæ piêkny zmierzch dnia na wsi. Zbli¿aj¹ siê urodziny Setha.

K¹tem oka dostrzeg³ jej nag³y zwrot g³owy, jej dr¿¹ce, otwarte usta. Znowu

je zamknê³a, ale kiedy w koñcu siê odwróci³a, mia³a opuszczone ramiona i by³o

widaæ, ¿e siê poddaje.

Och, widaæ, ¿e nie jest jej ³atwo! Ile¿ pogmatwanych emocji wrze wewn¹trz

tej zimnej na pozór pow³oki!

– Pomyœleliœmy, ¿eby mu urz¹dziæ przyjêcie, zaprosiæ paru jego kumpli. Wiesz

ju¿, ¿e Grace piecze cholernie dobry czekoladowy tort. Przygotowaliœmy ju¿ pre-

zent dla Setha, ale wczoraj zobaczy³em w sklepie w Baltimore wspania³e przybo-

ry malarskie. Jak dla prawdziwego artysty. Pastele, kredki, wêgiel, pêdzle, farby

wodne, papier, palety. Ten wyspecjalizowany sklep znajduje siê kilka domów od

mojego biura. Ktoœ, kto trochê zna siê na sztuce, móg³by tam poszperaæ i wybraæ

to, co potrzebne.

background image

126

Sam zamierza³ to zrobiæ, teraz jednak, mówi¹c jej o tym, przekona³ siê, ¿e

instynkt go nie zawiód³. Nareszcie patrzy³a na niego i chocia¿ s³oñce odbija³o siê

od jej okularów, pozna³ po przechyleniu jej g³owy, ¿e ca³a zamieni³a siê w s³uch.

– Nie przyjmie ode mnie niczego.

– Nie darzysz go zbyt wielkim zaufaniem. Mo¿e i w siebie za ma³o wierzysz.

Zmieni³ ustawienie ¿agli, z³apa³ w nie wiatr.

– Phillipie – rzek³a Sybill – bez wzglêdu na to, co s¹dzisz o mnie, nie chcê

znowu mêczyæ Setha.

– Nie zabieram ciê do domu. – Spojrza³ w stronê brzegu, gdy¿ w³aœnie mijali

ich przystañ. – Poza tym Seth jest w warsztacie z Camem i Ethanem. Potrzebna

jest ci rozrywka, Sybill, a nie konfrontacja. A tak przy okazji, to sam nie wiem, co

mam o tobie s¹dziæ.

– Powiedzia³am ci ju¿ wszystko.

– Tak, s¹dzê, ¿e poda³aœ mi fakty. Nie powiedzia³aœ mi jednak o swoich od-

czuciach, o znaczeniu tych faktów dla ciebie samej.

– Wyjaœnianie ci tego do niczego nie doprowadzi.

– Jesteœmy ze sob¹ zwi¹zani, Sybill, czy nam siê to podoba czy nie. Seth jest

twoim siostrzeñcem i jest zarazem moim bratem. Mój ojciec i twoja matka mieli

romans. A my jesteœmy o krok od tego.

– Nie – powiedzia³a zdecydowanym g³osem. – Nie jesteœmy.

Odwróci³ g³owê i rzuci³ jej promienne spojrzenie.

– Sama nie wierzysz w to, co mówisz.

– Ale jesteœmy na tyle doroœli, ¿e potrafimy kontrolowaæ nasze odruchy.

Patrzy³ na ni¹ przez chwilê, po czym wybuchn¹³ œmiechem.

– Ale¿ z nas dziwad³a. To nie seks jest naszym problemem, ale intymnoœæ.

Nie móg³ lepiej trafiæ. Nie rozgniewa³a siê, by³a raczej przera¿ona.

– Nie znasz mnie.

– Zaczynam poznawa栖 powiedzia³ spokojnie. – I nie przestanê, dopóki nie

skoñczê. Zmieniam kurs. Uwa¿aj na bom.

Usiad³a. Rozpozna³a ma³¹ zatoczkê, w której pili wino i jedli pasztet. Zaled-

wie tydzieñ temu. A tak wiele siê zmieni³o. Wszystko siê zmieni³o.

Nie powinna byæ z nim tutaj, nie powinna ryzykowaæ. Wiedzia³a, ¿e tym ra-

zem nie potrafi siê obroniæ.

Zmierzy³a go ch³odnym wzrokiem. Bezwiednie poprawi³a rozwiane przez

wiatr w³osy. Uœmiechnê³a siê zjadliwie.

– Czy tym razem nie bêdzie wina, muzyki, ani starannie przygotowanego

lunchu dla ³akomczuchów?

Opuœci³ ¿agle, przymocowa³ ³ódŸ.

– Boisz siê?

– Jesteœ arogancki. Nie wyprowadzisz mnie z równowagi.

– Mylisz siê. – Podszed³ do niej i zdj¹³ jej okulary. – S¹dzisz, ¿e mnie zaszu-

fladkowa³aœ, podczas gdy ja nie zamierzam bynajmniej dostosowaæ siê do twoje-

go scenariusza. W przeciwieñstwie, jak s¹dzê, do wiêkszoœci mê¿czyzn, którym

pozwoli³aœ siê do siebie zbli¿yæ. Z nimi by³o ci ³atwiej.

background image

127

– Zdaje siê, ¿e na pocz¹tku mówi³eœ coœ o rozrywce – skontrowa³a. – Dla

mnie to jest raczej konfrontacja.

– Masz racjê. – Zdj¹³ okulary, odrzuci³ je na bok. – Porozmawiamy o tym

kiedy indziej.

Wiedzia³a, ¿e jest zdolny do b³yskawicznych wolt, nie spodziewa³a siê jed-

nak, ¿e w mgnieniu oka potrafi siê zmieniæ z cynika w kochanka. Poczu³a jego

gor¹ce, po¿¹daj¹ce i twarde wargi, chwyci³ j¹ w ramiona, przycisn¹³ tak mocno,

¿e nie potrafi³aby powiedzieæ, czy ten wszechobejmuj¹cy ¿ar i po¿¹danie pocho-

dz¹ od niego, czy od niej.

Gdy mówi³, ¿e czuje j¹ w sobie, mówi³ prawdê. I niewa¿ne czy by³a trucizn¹,

czy zbawieniem, nie mia³o to teraz znaczenia. By³a w nim i nie móg³ tego zmieniæ.

Odsun¹³ j¹ gwa³townym ruchem, ich usta rozdzieli³y siê. Jego oczy by³y takie

z³ote i takie wszechmocne, jak blask s³oñca.

– Powiedzia³aœ, ¿e mnie nie chcesz. Powtórzê to raz jeszcze i damy sobie

spokój.

– Ja …

– Nie! – Zniecierpliwiony potrz¹sa³ ni¹, dopóki znowu nie podnios³a na nie-

go wzroku. –Patrz na mnie i powiedz to wyraŸnie.

Ju¿ raz sk³ama³a, a k³amstwo ci¹¿y³o jak lodowaty o³ów. Nie znios³aby tego

po raz drugi.

– To tylko skomplikuje sprawy, utrudni je.

Nie ukrywany b³ysk triumfu opromieni³ te br¹zowe oczy.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo! – wyszepta³. – Ale na razie nic mnie to nie

obchodzi. Poca³uj mnie – poprosi³, niemal za¿¹da³.

Nie mog³a nad sob¹ zapanowaæ. Takie dzikie i grzeszne pragnienie by³o dla

niej czymœ nowym i uczyni³o j¹ bezbronn¹. Po¿¹dliwie i desperacko przywar³a

do jego ust. A cichy jêk, który wyrwa³ siê jej z gard³a, stanowi³ odbicie pulsuj¹ce-

go po¿¹dania.

Przesta³a myœleæ. Zalewa³y j¹ i przenika³y doznania, emocje, têsknoty. Poca-

³unek sta³ siê szorstki, a gdy skuba³ i k¹sa³ zêbami, graniczy³ z bólem. Chwyci³a

go za w³osy, z trudem oddycha³a, dr¿a³a oszo³omiona, gdy jego wprawne usta

sp³ynê³y po jej szyi i przyprawi³y j¹ o dreszcze.

Po raz pierwszy w ¿yciu podda³a siê ca³kowicie fizycznym doznaniom. I po-

¿¹da³a spe³nienia.

Szarpn¹³ jej ¿akiet, zerwa³ z ramion miêkki jedwab i rzuci³ go byle jak na

bok. Pragn¹³ jej cia³a, chcia³ je dotykaæ rêkami, smakowaæ ustami. Uj¹³ dr¿¹c¹

koronkê os³aniaj¹c¹ piersi Sybill.

Jej skóra by³a cieplejsza od jedwabiu i jakby g³adsza. Jednym niecierpliwym

szarpniêciem rozpi¹³ jej stanik, po czym rzuci³ go na bok.

Oœlepi³o j¹ s³oñce. Pomimo zaciœniêtych oczu czu³a ociê¿a³oœæ powiek. Nic

nie widzia³a, tylko czu³a. Te brutalne usta po¿era³y j¹, te szorstkie, domagaj¹ce

siê rêce robi³y wszystko, na co mia³y ochotê. P³aczliwy skowyt odzwierciedla³ jej

wewnêtrzny krzyk.

Teraz, teraz, teraz!

background image

128

Niezdarnie œci¹gnê³a z niego sweter, odnajduj¹c pod spodem miêœnie i blizny,

podczas gdy on zdziera³ z jej bioder spódnicê. Wysoko na udach poñczochy koñ-

czy³y siê paskiem elastycznej koronki. Kiedy indziej doceni³by to po³¹czenie prak-

tycznoœci i kobiecoœci. Teraz jednak d¹¿y³ tylko do tego, by posi¹œæ, odpowiadaj¹c

g³uchym jêkiem na jej oszo³omiony, nierówny oddech, gdy siêgn¹³ pod spód i zer-

wa³ cienki trójk¹t oddzielaj¹cy go od niej. Nie zd¹¿y³a siê opamiêtaæ, kiedy zanu-

rzy³ w niej palce i gwa³townym ruchem doprowadzi³ j¹ na krawêdŸ ekstazy.

Krzyknê³a pora¿ona, og³uszona t¹ nag³¹ gor¹c¹ fal¹. Przeszy³¹ j¹ na wylot,

bez uprzedzenia, smagaj¹c j¹, odzieraj¹c ze skóry, uderzaj¹c jak kos¹.

– O Bo¿e, Phillipie! – Kiedy jej g³owa opad³a bezw³adnie na jego ramiê, a jej

sprê¿yste cia³o zaczê³o omdlewaæ, podniós³ j¹ i posadzi³ na jednej z w¹skich ³a-

weczek.

Krew dudni³a jej w g³owie. LêdŸwie domaga³y siê uwolnienia. A serce wali³o

o ¿ebra jak têpa siekiera.

Oddycha³ nierówno, widzia³ tylko jej twarz. Zanurzy³ palce w jej udach, uniós³

je, rozchyli³. I wszed³. Ostro i g³êboko, a¿ ich przeci¹g³y jêk stopi³ siê w jeden

dŸwiêk.

Zamknê³a go w sobie mocnym, gor¹cym chwytem. Poruszy³a siê pod nim,

dr¿¹ca, spragniona. Szepta³a jego imiê.

Wchodzi³ dalej i dalej mocnymi, równymi ruchami, którym wysz³a naprze-

ciw. Rozsypa³y siê jej w³osy, otuli³y j¹ jak futro. Zanurzy³ w nich twarz, zgubi³ siê

w ich zapachu, w jej roz¿arzonym ciele, w nagim, jaœniej¹cym blasku podnieco-

nej do nieprzytomnoœci kobiety.

Kiedy siêgnê³a szczytu, wpi³a siê paznokciami w jego plecy, st³umi³a krzyk,

przywar³a do jego ramienia. Skurcz jej miêœni opasa³ go niczym klamr¹, wzi¹³

w posiadanie.

By³ obezw³adniony jak ona, pó³przytomny. Jej cia³o jeszcze dr¿a³o pod nim.

Kiedy rozjaœni³ mu siê wzrok, dostrzeg³ porozrzucane po ca³ej ³odzi czêœci

jej garderoby. I jeden czarny pantofel na wysokim obcasie. Uœmiechn¹³ siê mimo

woli i przysun¹³ siê, by skubn¹æ wargami jej ramiê.

– Zwykle staram siê o wiêksz¹ … finezjꠖ stwierdzi³. Wsun¹³ zrêcznie rêkê

pod delikatn¹ koronkê jej poñczochy, zabawiaj¹c siê sprawdzaniem wytrzyma³o-

œci tkaniny. – Och, ile w tobie jest niespodzianek, doktor Griffin.

Buja³a gdzieœ ponad rzeczywistoœci¹. Zdawa³o siê jej, ¿e nie zdo³a otworzyæ

oczu, poruszyæ rêk¹.

– Co?

Marzycielski, nieobecny ton jej g³osu sprawi³, ¿e uniós³ jej g³owê i z uwag¹

przyjrza³ siê jej twarzy. Mia³a zaczerwienione policzki, obrzmia³e wargi i burzê

zmierzwionych w³osów.

– Muszê stwierdziæ, ¿e z ca³¹ pewnoœci¹ nigdy przedtem nie zosta³aœ zgwa³-

cona.

Ton jego g³osu by³ ¿artobliwy, choæ nie pozbawiony cienia mêskiej arogan-

cji, która sprowadzi³a j¹ z powrotem na ziemiê. Kiedy otworzy³a oczy, dojrza³a

triumf w jego uœmiechu.

background image

129

– Jesteœ ciê¿ki – powiedzia³a krótko.

– Ju¿ dobrze, dobrze. – Przesun¹³ siê, usiad³ obok, ale przyci¹gn¹³ j¹ do sie-

bie, obj¹³, a¿ wyl¹dowa³a na jego kolanach. – Wci¹¿ masz na sobie poñczochy

i jeden pantofel. – Uœmiechn¹³ siê szeroko i zacz¹³ ugniataæ jej tward¹ ma³¹ pupê.

– Chryste, ale seksowna.

– Przestañ. – Wróci³o podniecenie, ale uda³o jej siê zbagatelizowaæ ten œwie-

¿y przyp³yw po¿¹dania. – Pozwól mi wstaæ.

– Jeszcze z tob¹ nie skoñczy³em. – Pochyli³ g³owê, leniwym ruchem zatoczy³

kó³ko wokó³ jej sutka. – Ci¹gle jesteœ g³adka i ciep³a. Smakowita – doda³, dotyka-

j¹c jêzykiem jej zesztywnia³ego sutka, ss¹c go lekko. – Chcê jeszcze. Ty tak¿e.

Wygiê³a siê ³ukiem do ty³u, cudownie p³ynnym ruchem, podczas gdy on zna-

czy³ wargami œlad a¿ do bij¹cego na jej szyi pulsu. Och tak, tak, pragnê³a wiêcej.

– Ale tym razem – obieca³ – potrwa to nieco d³u¿ej.

Wydaj¹c st³umiony jêk, pochyli³a siê do jego ust.

– S¹dzê, ¿e ju¿ czas.

Kiedy skoñczy³, s³oñce œwieci³o nisko. Sybill by³a ca³a jak pot³uczona, na³a-

dowana energi¹, a jednoczeœnie wyczerpana. Nie pos¹dza³a siebie o taki seksual-

ny g³ód, a teraz, kiedy siê o tym przekona³a, nie bardzo wiedzia³a, co z tym po-

cz¹æ.

– Musimy porozmawia慠– Spojrza³a krzywo na siebie, po³o¿y³a rêkê w po-

przek cia³a. By³a na wpó³ go³a i wilgotna od niego. I bardziej za¿enowana ni¿

kiedykolwiek w ¿yciu. – Nie mo¿emy … to … nie mo¿e trwaæ.

– Nie w tej sekundzie – przyzna³ jej racjê. – Nawet ja mam swoje granice.

– Nie o to chodzi … sam powiedzia³eœ, ¿e to jest tylko rozrywka. Coœ, czego

najwidoczniej oboje potrzebowaliœmy na p³aszczyŸnie fizycznej. A teraz …

– Milcz, Sybill – powiedzia³ w miarê ³agodnie, choæ nie bez cienia irytacji. –

To by³o coœ wiêcej ni¿ rozrywka. – Dostrzeg³, ¿e zaczyna³a czuæ siê niepewnie,

nieswojo, z t¹ nagoœci¹ i w takiej sytuacji. Uœmiechn¹³ siê wiêc. – Jest tylko jed-

na rzecz, któr¹ mo¿emy zrobiæ, zanim siê ubierzemy i ruszymy z powrotem.

– Co?

Nie przestaj¹c siê uœmiecha栜ci¹gn¹³ jej pantofel, po czym z³apa³ j¹ w ra-

miona.

– W³aœnie to – powiedzia³ i wyrzuci³ j¹ za burtê.

Zd¹¿y³a tylko raz krzykn¹æ, nim wyl¹dowa³a w wodzie.

– Ty sukinsynie. Ty idioto – zawo³a³a po chwili, gdy wynurzy³a siê ze wœcie-

k³¹ twarz¹.

– Wiedzia³em o tym. – Przeszed³ na czubek ³odzi i zaœmia³ siê jak norka. –

Wiedzia³em, ¿e jesteœ wspania³a, kiedy siê wœciekasz.

Da³ nurka i do³¹czy³ do niej.

9 – Spokojna przystañ

background image

130

13

N

ikt nigdy nie potraktowa³ jej w taki sposób jak Phillip Quinn. Sybill nie

wiedzia³a, co o tym myœleæ, a tym bardziej, jak na to zareagowaæ.

By³ szorstki, wymagaj¹cy. Zgwa³ci³ j¹, mówi¹c jego w³asnymi s³owami

… i to wiêcej ni¿ jeden raz. To prawda, ¿e nie broni³a siê, niemniej takie zacho-

wanie by³o dalekie od powszechnie przyjêtych norm. Nigdy w ¿yciu nie odda³a

siê mê¿czyŸnie, którego tak krótko zna³a. To by³o lekkomyœlne, potencjalnie nie-

bezpieczne, a ju¿ na pewno nieodpowiedzialne.

Bêdzie musia³a uwa¿nie przyjrzeæ siê tej sprawie. Niech tylko jej mózg za-

cznie pracowaæ, niech zapomni o tej niewiarygodnej rozkoszy, jakiej doœwiad-

czy³a pod jego zaborczymi rêkami.

P³yn¹³ z ni¹ teraz na nabrze¿e St Christopher, jak gdyby w ogóle nic siê nie

sta³o. Nigdy by nie podejrzewa³a, ¿e przez ponad godzinê oddawa³ siê dzikiemu,

szalonemu seksowi.

Gdyby nie bra³a w tym udzia³u.

Nie mia³a cienia w¹tpliwoœci, ¿e to, co zrobili, skomplikuje ju¿ i tak potwor-

nie zawi³¹ sytuacjê. Oboje bêd¹ musieli bardzo uwa¿aæ, zachowaæ zimn¹ krew.

Zrobi³a, co mog³a, by doprowadziæ do porz¹dku wilgotne, potargane w³osy, które

smaga³ wiatr.

– Sk¹d masz te blizny? – zapyta³a.

– Które? – Wzruszy³ ramieniem, choæ wiedzia³, o co pyta. Wiêkszoœæ kobiet

pragnê³a siê tego dowiedzieæ.

– Na klatce piersiowej.

– D³uga historia. – Tym razem nie tylko na ni¹ spojrza³, ale tak¿e leciutko

uœmiechn¹³ siê. – Opowiem ci j¹ wieczorem.

– Wieczorem?

Och, po prostu uwielbia³ j¹, kiedy tak œci¹ga³a brwi.

– Zapomnia³aœ, ¿e mamy randkê?

– Ale ja …

background image

131

– Czujesz siê bardzo zak³opotana, prawda?

Poirytowana odgarnê³a w³osy, które z uporem wchodzi³y jej do oczu.

– A ciebie to bawi.

– Kochanie, nawet nie potrafiê ci powiedzieæ, do jakiego stopnia. Wci¹¿ usi³u-

jesz mnie wrzuciæ do jednej ze swoich szufladek, Sybill, a ja do ¿adnej z nich nie

pasujê. Wyobrazi³aœ sobie przyzwoitego, niegroŸnego, jednowymiarowego miesz-

czucha, który lubi stare wino i kulturalne kobiety. A to jest tylko czêœæ obrazka.

Kiedy wp³ywa³ do portu, opuœci³ ¿agle, w³¹czy³ silnik.

– Gdy spojrza³em na ciebie pierwszy raz, pomyœla³em: dobrze wychowana,

wykszta³cona, robi¹ca karierê kobieta, która lubi bia³e wino, a mê¿czyzn trzyma

na odleg³oœæ. A to jest równie¿ tylko czêœæ obrazka.

Wy³¹czy³ silnik, pozwoli³, by ³ódŸ, podskakuj¹c na falach, wp³ynê³a do por-

tu. Zanim wysiad³, by za³o¿yæ cumy, poci¹gn¹³ j¹ po przyjacielsku za w³osy.

– S¹dzê, ¿e oboje jesteœmy zainteresowani w ods³oniêciu pozosta³ej czêœci

p³ótna.

– Kontynuowanie fizycznego zwi¹zku jest …

– Nieuniknione – dokoñczy³ i poda³ jej rêkê. – Nie traæmy czasu ani energii,

utrzymuj¹c, ¿e jest inaczej. – Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie w momencie, gdy postawi³a

nogi na l¹dzie, i udowodni³ jej swój punkt widzenia d³ugim, p³omiennym poca-

³unkiem.

– Twoja rodzina nie bêdzie zachwycona.

– Rodzinna akceptacja jest dla ciebie bardzo wa¿na?

– Oczywiœcie.

– Ja tak¿e tego nie lekcewa¿ê. W normalnych warunkach nie mieliby nic do

gadania. W tym przypadku jest inaczej. Ale to moja rodzina i moje zmartwienie,

a nie twoje.

– Mo¿e to zabrzmi ob³udnie, ale nie chcê zrobiæ nic wiêcej, co by zrani³o lub

zaniepokoi³o Setha.

– Podobnie jak ja. Nie pozwolê natomiast, ¿eby dziesiêciolatek mia³ wp³yw

na moje osobiste ¿ycie. Uspokój siê, Sybill. – Musn¹³ palcami jej podbródek. –

Nie jesteœmy rodzinami Montecchich i Capulettich.

– A z ciebie by³by kiepski Romeo – powiedzia³a z tak powa¿n¹ min¹, ¿e ro-

zeœmia³ siê i znowu j¹ poca³owa³.

– Jeœli siê tylko przy³o¿ê do tego, mo¿e zmienisz zdanie. Ale na razie pozo-

stañmy tym, kim jesteœmy. Jesteœ zmêczona. Masz podkr¹¿one oczy. Przeœpij siê.

Nie musimy siê spieszyæ z zamawianiem kolacji w hotelu. – Przywiozê wino –

powiedzia³ weso³o i wskoczy³ do ³odzi. – Mam butelkê Château Olivier, która

czeka na degustacjꠖ przekrzykiwa³ warkot silnika. – Nie musisz siê przebiera栖

doda³ z szelmowskim uœmiechem, wyp³ywaj¹c ³odzi¹ z portu.

Nie by³a pewna, co ma na to powiedzieæ. Sta³a na pomoœcie w eleganckim,

lecz pomiêtym jedwabnym kostiumie, z rozczochranymi w³osami, i czu³a siê bar-

dzo g³upio.

background image

132

Cam nie musia³ pytaæ. ¯aglowanie w wietrzne popo³udnie mo¿e zrelaksowaæ

cz³owieka, rozluŸniæ jego miêœnie, odœwie¿yæ umys³. Ale zna³ tylko jedn¹ rzecz,

która oczom mê¿czyzny nadaje ten rozleniwiony, zadowolony b³ysk.

Kiedy Phillip podp³yn¹³ na przystañ i rzuci³ mu cumy, rozpozna³ ten b³ysk

w oczach brata.

Z³apa³ cumê rufow¹, napi¹³ j¹.

– Ty skurwysynie – powiedzia³.

Phillip uniós³ brwi. Spodziewa³ siê takiej reakcji, ale nie tak szybko. Postano-

wi³ zachowaæ spokój, wyt³umaczyæ siê.

– Jak zawsze przyjazne powitanie u Quinnów.

– Myœla³em, ¿e masz ju¿ za sob¹ te czasy, kiedy zamiast g³ow¹ myœla³eœ

fajfusem.

Wytr¹cony nieco z równowagi Phillip wyszed³ z ³odzi i stan¹³ naprzeciwko

brata. Widzia³, co siꠜwiêci. Cam rwa³ siê do bójki.

– Chwilowo idê za g³osem mojego palanta. Jednak zgadzamy siê czêsto.

– Albo jesteœ szalony, albo g³upi. W grê wchodzi ¿ycie dzieciaka, jego spo-

kój, wiara i zaufanie do ludzi.

– Nic mu siê nie stanie. Robiê wszystko, co w mojej mocy, ¿eby tak by³o.

– Ach tak, rozumiem! Pieprzysz j¹ dla jego dobra!

Phillip z³apa³ Cama za kurtkê. Przygl¹dali siê sobie, mierzyli wzrokiem za-

powiadaj¹cym gotowoœæ do walki.

– Kot³owaliœcie siê z Ann¹ na wiosnê, a¿ przeœcierad³a dar³y siê na strzêpy.

Czy a¿ tak bardzo myœla³eœ o Sethcie, kiedy j¹ mia³eœ pod sob¹?

Cam zada³ pierwszy cios, omijaj¹c gardê Phillipa. Uderzenie by³o tak mocne,

¿e odskoczy³a mu g³owa, ale nie straci³ równowagi. Ju¿ nie panowa³ nad sob¹,

szykuj¹c siê do ostatecznej rozprawy.

Kiedy od ty³u zaszed³ go Ethan i zacisn¹³ mu ramiê na szyi, zakl¹³ jak szewc.

– Uspokójcie siꠖwarkn¹³ Ethan. – Bo wrzucê was do wody, ¿ebyœcie oprzy-

tomnieli. – Na dowód, ¿e nie ¿artuje, przydusi³ mocniej Phillipa. Równoczeœnie

rzuci³ ostrzegawcze spojrzenie Camowi. – Opanuj siê, do jasnej cholery! Seth

mia³ ciê¿ki dzieñ. Uwa¿asz, ¿e jeszcze za ma³o oberwa³?

– Nie, nie uwa¿am – odpar³ z gorycz¹ Cam. – Za to ten ma to gdzieœ.

– Mój zwi¹zek z Sybill i moja troska o Setha to dwie zupe³nie ró¿ne sprawy.

– Gówno prawda!

– Odczep siê ode mnie, Ethanie. Jakoœ sobie nie przypominam, Cam, ¿ebyœ

siê tak interesowa³ moim seksualnym ¿yciem od czasu, kiedy obaj wzdychaliœmy

do Jenny Malone.

– Dawne czasy.

– To prawda. Ale nie jesteœ moim stró¿em. ¯aden z was – doda³, przesuwaj¹c

siê tak, by patrzeæ na nich obu. Musia³ siê wyt³umaczyæ, poniewa¿ wiele dla niego

znaczyli. – ¯ywiê do niej uczucie, potrzebujê czasu, ¿eby sobie zdaæ sprawê z ro-

dzaju tego uczucia. W ostatnich kilku miesi¹cach wiele zmieni³em w moim ¿yciu,

zrobi³em to, czego chcieliœcie ode mnie. Ale, do jasnej cholery, mam prawo do

osobistego ¿ycia!

background image

133

– Wcale tego nie kwestionujê, Phil. – Ethan rzuci³ okiem w stronê domu, maj¹c

nadziejê, ¿e Seth odrabia lekcje albo rysuje i nie podgl¹da ich przez okno. – Nie

wiem natomiast, jak do tej czêœci twojego ¿ycia osobistego odniesie siê Seth.

– Jest coœ, czego ¿aden z was nie bierze pod uwagê. Sybill jest ciotk¹ Setha.

– Akurat tak siê sk³ada, ¿e w³aœnie to biorê pod uwagꠖ odparowa³ Cam. –

Jest siostr¹ Glorii i wdar³a siê tu, pos³uguj¹c siê k³amstwem.

– Wdar³a siê, wierz¹c w to k³amstwo. – Phillip pomyœla³, ¿e to du¿a ró¿nica.

Zasadnicza ró¿nica. – Czytaliœcie oœwiadczenie, które przes³a³a faksem Annie?

Cam gwizdn¹³ cicho i zatkn¹³ kciuki za kieszenie.

– Tak, widzia³em je.

– Czy wyobra¿asz sobie, ile j¹ kosztowa³o wy³o¿enie tego czarno na bia³ym,

œwiadomoœæ, ¿e w ci¹gu dwudziestu czterech godzin ca³e miasteczko bêdzie mó-

wi³o tylko o tym, o niej? – Phillip odczeka³ chwilê, widaæ, jak stopniowo rozluŸ-

niaj¹ siê miêœnie szczêk Cama. – Nie wystarczy wam, ¿e ju¿ zap³aci³a za swoje?

– Ja myœlê o Sethcie.

– A ona jest najlepsz¹ broni¹, jak¹ dysponujemy przeciwko Glorii DeLauter.

– S¹dzisz, ¿e nie zmieni zdania? – zastanowi³ siê Ethan.

– Tak s¹dzê. A Sethowi potrzebna jest rodzina, ca³a rodzina. Tak chcia³by

tata. Powiedzia³ mi … – Ugryz³ siê w jêzyk, odwróci³ siê w stronê wody.

Cam i Ethan wymienili spojrzenia.

– Nie czujesz siê ostatnio trochê dziwnie, Phillipie?

– Czujê siꠜwietnie.

– Mo¿e masz za du¿o stresów? – Cam uzna³, ¿e mo¿e siê z nim trochê podro-

czyæ. – Zdawa³o mi siê, ¿e rozmawia³eœ ostatnio z samym sob¹.

– Nic podobnego.

– Mo¿e masz przywidzenia i wydaje ci siê, ¿e rozmawiasz z kimœ, kogo nie

ma. Stres jest zabójczy. Po¿era mózg.

Phillip doskoczy³ do niego.

– Chcia³eœ coœ powiedzieæ na temat stanu mojego zdrowia psychicznego?

– Prawdê mówi¹c … – Ethan podrapa³ siê w brodê. – Wygl¹dasz ostatnio,

jakbyœ by³ trochê spiêty.

– Na Boga, mam chyba prawo byæ spiêty. – Roz³o¿y³ ramiona, jakby chcia³ obj¹æ

œwiat, zbyt ciê¿ki na jego barki. – Pracujê po dziesiêæ, po dwanaœcie godzin w Baltimo-

re, nastêpnie przyje¿d¿am tutaj i jak galernik harujê w warsztacie. O ile nie œlêczê nad

ksiêgami i rachunkami, nie zabawiam siê w gospodyniê domow¹, robi¹c zakupy w skle-

pie spo¿ywczym, lub nie pilnujê Setha, ¿eby siê nie wymigiwa³ od odrabiania lekcji.

– Zawsze biadoli³ – mrukn¹³ Cam.

– Uwa¿aj, ¿ebyœ za chwilê sam nie zacz¹³ biadoliæ. – Phillip zrobi³ jeden ostrze-

gawczy krok naprzód, tym razem jednak Cam uœmiechn¹³ siê szeroko i roz³o¿y³ rêce.

– Spróbuj tylko. Ethan marzy, ¿eby ciê wrzuciæ do wody. Osobiœcie nie mam

ochoty na k¹piel.

– Za pierwszym razem myœla³em, ¿e œniê.

Zdezorientowany Phillip odwróci³ siê do Ethana.

– O czym ty, do diab³a, mówisz?

background image

134

– Zdawa³o mi siê, ¿e rozmawiamy o twoim zdrowiu psychicznym – odpar³

³agodnym tonem Ethan. – Chcia³bym go znowu zobaczyæ. Wprawdzie trudno

by³o pogodziæ siê z myœl¹, ¿e znowu odejdzie, ale i tak warto.

Phillip poczu³ przebiegaj¹cy wzd³u¿ krêgos³upa ch³ód, zadr¿a³a mu d³oñ, któr¹,

na wszelki wypadek, w³o¿y³ do kieszeni.

– Nie powinniœmy raczej porozmawiaæ o twoim zdrowiu psychicznym?

– Myœleliœmy, ¿e kiedy przyjdzie twoja kolej, polecisz prosto do psychiatry. –

Cam znowu uœmiecha³ siê od ucha do ucha.

– Nie wiem, o czym mówicie.

– Wiesz, dobrze wiesz – powiedzia³ spokojnym g³osem Ethan, po czym usa-

dowi³ siê na pomoœcie, zwiesi³ nogi i wyj¹³ cygaro. –Wygl¹da na to, ¿e wybiera

nas w tej samej kolejnoœci, w jakiej nas przyj¹³.

– Symetria – stwierdzi³ Cam, siadaj¹c obok Ethana. – Zawsze j¹ lubi³. Pierw-

szy raz rozmawia³em z nim w dniu, w którym pozna³em Annê. – Wróci³ myœlami

do tamtej chwili, kiedy ujrza³ j¹ przechodz¹c¹ przez trawnik, jej œliczn¹ twarz

i brzydki kostium.

Ch³ód w krêgos³upie nie ustêpowa³, przemieszcza³ siê tylko w zawrotnym

tempie to w górê, to w dó³.

– Co to znaczy, ¿e z nim rozmawia³eœ?

– To siê nazywa konwersacj¹. – Cam wzi¹³ cygaro z ust Ethana i zaci¹gn¹³

siê nim. – Oczywiœcie pomyœla³em, ¿e zwariowa³em. – Podniós³ wzrok, uœmiech-

n¹³ siê. – Tobie siê tak¿e wydaje, ¿e zwariowa³eœ, Phill.

– Nie. Jestem tylko przepracowany.

– Nie chrzañ, jeszcze nikt nie zwariowa³ od rysowania obrazków czy gadania

przez telefon. Wielka mi rzecz.

– Odczep siê. – Westchn¹³ i usiad³ obok nich. – Chcecie mi wmówiæ, ¿e rozma-

wialiœcie z tat¹, który umar³ w marcu? Którego pochowaliœmy kilka kilometrów st¹d?

Niespiesznym ruchem Cam poda³ Phillipowi cygaro.

– A ty chcesz nam wmówiæ, ¿e nie rozmawia³eœ?

– Nie wierzê w takie rzeczy.

– Niewa¿ne, w co wierzysz, skoro mia³o to miejsce – zauwa¿y³ Ethan i zabra³

swoje cygaro. – Ostatnio go widzia³em, tego wieczora, kiedy poprosi³em Grace,

¿eby za mnie wysz³a. Mia³ ze sob¹ torebkê fistaszków.

– Chryste Panie – wyszepta³ Phillip.

– Czu³em ich zapach tak, jak czujê zapach tego cygara, wody, skórzanej kurt-

ki Cama.

– Kiedy ludzie umieraj¹, nastêpuje ich koniec. Nie wracaj¹ z powrotem. –

Czy … dotykaliœcie go?

Cam pokrêci³ g³ow¹.

– A ty?

– By³ solidnym cz³owiekiem. Nie zrobi³by tego.

– Zrobi³ – zauwa¿y³ Ethan – albo wszyscy trzej zwariowaliœmy.

– Nie zd¹¿yliœmy siê z nim po¿egnaæ, nie starczy³o czasu, ¿eby siê porozu-

mieæ. – Cam odetchn¹³ g³êboko. – Podarowa³ nam trochê czasu. Tak to widzê.

background image

135

– On i mama podarowali nam ca³y czas, kiedy uczynili nas Quinnami. –

Musia³o go zwaliæ z nóg, gdy odkry³, ¿e ma córkê, o której nic nie wiedzia³.

– Chcia³ jej pomóc, uratowaæ j¹ – powiedzia³ pó³g³osem Ethan.

– Zobaczy³, ¿e dla niej jest ju¿ za póŸno. Ale nie dla Setha – stwierdzi³ Cam.

– Zrobi³ wiêc wszystko, co móg³, ¿eby ratowaæ Setha.

– Swojego wnuka. – Phillip popatrzy³ na szybuj¹c¹ wysoko bia³¹ czaplê, zni-

kaj¹c¹ w ciemnoœciach. I nie czu³ ju¿ ch³odu. – Zobaczy³ swoje odbicie w jego

oczach, ale nie chcia³ poznaæ odpowiedzi. Myœla³em o tym. By³oby logiczne, gdyby

próbowa³ odnaleŸæ matkê Glorii, uzyskaæ jej potwierdzenie.

– To by zajê³o du¿o czasu. – Cam rozwa¿a³ ju¿ tê sprawê. – Jest zamê¿na,

mieszka w Europie, a z tego, co mówi Sybill, wynika, ¿e nie by³a zainteresowana

kontaktowaniem siê z nim.

– A potem ju¿ nie zd¹¿y³ – stwierdzi³ Phillip. – Przynajmniej teraz wszystkie

elementy pasuj¹ do siebie.

Nie zamierza³a spaæ. Wziê³a gor¹cy prysznic, po czym owinê³a siê w k¹pie-

lowy szlafrok, zamierzaj¹c uzupe³niæ swoje notatki. Postanowi³a zdobyæ siê na

odwagê i zatelefonowaæ do matki, by jej przemówiæ do rozs¹dku i poprosiæ o pi-

semne potwierdzenie swojego notarialnego oœwiadczenia.

Jednak nie zrobi³a tego. Pad³a twarz¹ na ³ó¿ko, zamknê³a oczy i zapad³a siê

w nicoœæ.

Obudzi³o j¹ pukanie do drzwi. Zwlok³a siê z ³ó¿ka, namaca³a kontakt i zapa-

li³a œwiat³o. Wci¹¿ nieprzytomna przesz³a przez salonik i zerknê³a przez wizjer.

Odsunê³a zasuwkê.

Phillip rzuci³ okiem na jej zmierzwione w³osy, zaspane oczy i granatowy ak-

samitny szlafrok.

– Widzê, ¿e siê wystroi³aœ.

– Przepraszam. Zasnê³am. – Machinalnie siêgnê³a do w³osów. Nie cierpia³a,

gdy by³y rozczochrane, zw³aszcza, ¿e on by³ odœwie¿ony i w œwietnej formie.

Wygl¹da³ wspaniale.

– Skoro jesteœ zmêczona, mo¿emy od³o¿yæ spotkanie.

– Nie, gdybym d³u¿ej pospa³a, rozbudzi³abym siê na dobre o trzeciej nad

ranem. Nie cierpiê hotelowych pokoi o takiej porze. – Cofnê³a siê, ¿eby go wpu-

œciæ. – Zaraz siê ubiorê.

– Nie krêpuj siê! – powiedzia³ przyci¹gaj¹c j¹ do siebie i ca³uj¹c. – Widzia-

³em ciê ju¿ nag¹. I by³ to bardzo poci¹gaj¹cy widok.

– Nie zamierzam twierdziæ, ¿e siê mylisz.

– Œwietnie. – Postawi³ na stoliku przyniesione wino.

– Ale – doda³a – nie by³o to zbyt rozs¹dne z naszej strony.

– Mów za siebie, pani doktor. Ilekroæ czujê twój zapach, przestajê byæ roz-

s¹dny. Czym ty tak pachniesz?

Kiedy siê pochyli³, ¿eby j¹ pow¹chaæ, wygiê³a siê do ty³u.

– Phillipie!

background image

136

– Sybill! – powiedzia³ i rozeœmia³ siê. – A jeœli obiecam, ¿e zachowam siê jak

cywilizowany cz³owiek i ¿e nie bêdê namawia³ ciê do ¿adnych takich rzeczy, do-

póki siê nie rozbudzisz?

– Doceniam twoje poœwiêcenie – odpar³a rzeczowo.

– S³usznie. Jesteœ g³odna?

– Sk¹d ta patologiczna potrzeba karmienia mnie?

– To ty zajmujesz siê analizowaniem – odpowiedzia³ wzruszaj¹c ramieniem.

– Przynios³em wino. Masz jakieœ kieliszki?

Pomyœla³a, ¿e musi z nim porozmawiaæ, u³o¿yæ w³aœciwie ich stosunki. Pora-

dziæ siê go. Chcia³a tak¿e zjednaæ go sobie i sprawiæ, ¿eby jej pomóg³ przekonaæ

Setha, by zaakceptowa³ jej przyjaŸñ.

Wyjê³a dwa toporne hotelowe kieliszki. Kiedy Phillip uœmiechn¹³ siê szyder-

czo na ich widok, unios³a brwi. Potrafi³ cholernie seksownie szydziæ.

– To prawdziwa obelga dla takiego szacownego wina – powiedzia³ otwiera-

j¹c butelkê korkoci¹giem z nierdzewnej stali, który ze sob¹ przyniós³. – Skoro

jednak nie masz nic lepszego, bêdziemy musieli zadowoliæ siê tymi.

– Zapomnia³am zapakowaæ moje kryszta³y.

– Niestety. – Nala³ do kieliszków wina o piêknym s³omkowym kolorze. Poda³ jej

jeden. – Za pocz¹tek, œrodek i za zakoñczenie. Przebyliœmy przez wszystkie trzy etapy.

– To znaczy?

– Zagadka zosta³a rozwi¹zana, ustalono zgran¹ dru¿ynê, a my w³aœnie zosta-

liœmy kochankami. Cieszê siê z powodu wszystkich trzech aspektów naszego bar-

dzo interesuj¹cego zwi¹zku.

– Zgrana dru¿yna?

– Seth jest Quinnem. Przy twojej pomocy bêdzie mo¿na to zalegalizowaæ,

i to wkrótce.

Wpatrywa³a siê w swoje wino.

– Zale¿y ci, ¿eby mia³ twoje nazwisko.

– Nazwisko swojego dziadka – poprawi³ j¹ Phillip. – Zale¿y mi, choæ nie a¿

tak bardzo jak Sethowi.

– Tak, masz racjê. Widzia³am jego twarz, kiedy to powiedzia³am. Profesor

Quinn musia³ byæ nadzwyczajnym cz³owiekiem.

– Moi rodzice byli … wyj¹tkowi. Tworzyli rzadko spotykan¹ parê. £¹czy³o

ich prawdziwe partnerstwo oparte na zaufaniu, szacunku, mi³oœci, namiêtnoœci.

Trudno by³o uwierzyæ, ¿e mój ojciec zawiód³ to zaufanie.

– Ba³eœ siê, ¿e zdradzi³ twoj¹ matkê z Glori¹, ¿e sp³odzi³ z ni¹ dziecko. –

Sybill usiad³a. – To pod³e, ¿e zasia³a takie podejrzenie.

– A jak cholernie trudno by³o z tym ¿yæ. Nosiæ urazê do Setha, ¿e jest sy-

nem mojego ojca? Jego prawdziwym synem, podczas gdy ja jestem tylko jego

namiastk¹? S¹dzi³em, ¿e znam prawdꠖ doda³, siadaj¹c obok niej. – By³a to

jedna z tych umys³owych ³amig³ówek, które nie daj¹ spokoju o trzeciej nad ra-

nem.

Pomyœla³a, ¿e gdyby tylko o to chodzi³o, mog³aby mu pomóc. Lecz to nie

by³o wszystko.

background image

137

– Zamierzam poprosiæ matkê, ¿eby potwierdzi³a pisemnie moje oœwiadcze-

nie. W¹tpiê czy na to przystanie, ale poproszê j¹, postaram siê.

– Zgrana dru¿yna, jak widzê. – Uj¹³ jej rêkê, potar³ o ni¹ nos, co postawi³o j¹

w stan pogotowia i sprawi³o, ¿e przyjrza³a mu siê uwa¿nie.

– Masz skaleczon¹ brodê.

– Tak. – Skrzywi³ siê. – Cam ma nadal dobry lewy sierpowy.

– Uderzy³ ciê?

Jej przera¿ony g³os rozœmieszy³ go. Oczywiœcie pani doktor nie nale¿a³a do

œwiata, w którym wymachuje siê piêœciami.

– Mia³em go pierwszy uderzyæ, ale za³atwi³ mnie. Co oznacza, ¿e winien mu

jestem jedno uderzenie. Odda³bym mu zreszt¹, gdyby nie Ethan, który mi za³o¿y³

nelsona.

– O Bo¿e! – Przera¿ona, podnios³a siê z miejsca. – Posz³o o nas? O to, co

sta³o siê na ³odzi? Nie powinno by³o do tego dojœæ. Wiedzia³am, ¿e spowoduje to

komplikacje miêdzy tob¹ a twoj¹ rodzin¹.

– Tak – odpar³ rzeczowo – posz³o o nas. I wyjaœniliœmy to sobie. Sybill. Od

zawsze bijemy siê ze sob¹. To rodzinna tradycja Quinnów. Tak jak przepis ojca na

wafle.

Nie uspokoi³ jej tym. Dodatkowo zamiesza³ jej w g³owie. Piêœci i … wafle?

– Bijesz siê z nimi?

– Jasne.

– Dlaczego?

Zastanowi³ siê.

– Bo s¹ pod rêk¹.

– I twoi rodzice pozwalali wam na tego rodzaju przemoc?

– Moja matka by³a pediatr¹. Zawsze zak³ada³a nam szwy. – Pochyli³ siê do

przodu, by dolaæ sobie wina. – S¹dzê, ¿e bêdzie lepiej, jeœli przedstawiê ca³y …

obrazek. Wiesz, ¿e Cam, Ethan i ja jesteœmy adoptowani.

– Tak. Przeprowadzi³am pewne badania, zanim przyjecha³am … – Zamilk³a,

zerknê³a w stronê laptopa. – No w³aœnie, przecie¿ wiesz o tym.

– Tak. I znasz pewne fakty, ale nie istotê sprawy. Pyta³aœ o moje blizny. To

nie zaczê³o siê tutaj – zaduma³ siê. – Naprawdê nie. Pierwszy by³ Cam. Ray przy-

³apa³ go, kiedy pewnego ranka próbowa³ ukraœæ samochód Stelli.

– Jej samochód? Ukraœæ jej samochód?

– Prosto z podjazdu. Mia³ dwanaœcie lat. Uciek³ z domu i zamierza³ dostaæ

siê do Meksyku.

– W wieku dwunastu lat ukrad³ samochód, ¿eby dostaæ siê do Meksyku?

– W³aœnie. Pierwszy ze z³ych ch³opców Quinna. – Wzniós³ toast za nie-

obecnego brata. – Bijano go w domu i postanowi³ tym razem uciec albo umrzeæ.

¯eby nie osun¹æ siê z sofy, chwyci³a siê kurczowo oparcia.

– Straci³ przytomnoœæ, a mój ojciec wniós³ go do œrodka. Dziêki mojej matce

wróci³ do zdrowia.

– Nie wezwali policji?

background image

138

– Nie. Cam by³ przera¿ony, a moja matka stwierdzi³a œlady fizycznego znê-

cania siê nad nim. Zebrali informacje, za³atwili formalnoœci, poradzili sobie z sys-

temem i przechytrzyli go. A jemu dali dom.

– Tak po prostu … uczynili go swoim synem?

– Pewnego razu moja matka powiedzia³a, ¿e ju¿ wszyscy nale¿ymy do niej.

Przedtem jakoœ nie udawa³o nam siê do siebie zbli¿yæ. A potem przyby³ Ethan.

Jego matka by³a uliczn¹ kurw¹ w Baltimorte, narkomank¹. Kiedy nudzi³o jej siê,

t³uk³a go. A potem wpad³a na œwietny pomys³, ¿e mo¿e zarobiæ, sprzedaj¹c oœmio-

letniego syna zboczeñcom.

Sybill œciska³a kurczowo kieliszek oboma rêkami i dr¿a³a. Nie odzywa³a siê

ani s³owem.

– ¯y³ tak przez kilka lat. Pewnej nocy jeden z klientów, kiedy ju¿ skoñczy³

z Ethanem i z ni¹, przeszed³ do rêkoczynów. Poniewa¿ obiektem jego agresji by³a

tym razem ona sama, a nie jej dzieciak, przeciwstawi³a siê. Pchnê³a go no¿em.

Uciek³a, a kiedy przyjecha³y gliny, zabra³y Ethana do szpitala. Moja matka mia³a

wtedy obchód.

– I te¿ go wziêli – powiedzia³a szeptem.

– Tak, tak to wygl¹da w skrócie.

Podnios³a kieliszek, wypi³a powoli ³yczek, popatrzy³a na niego znad brzegu.

Nie zna³a œwiata, który jej opisywa³. Teoretycznie wiedzia³a, ¿e istnieje, ale nigdy

siê z nim nie zetknê³a. A¿ dot¹d.

– A ty?

– Moja matka pracowa³a w lokalu w Baltimore. Tandetny striptiz, jakieœ lewe

numery na boku. Drobne naci¹ganie, szanta¿e i ¿a³osne machlojki. – Wzruszy³

ramieniem. – Mój ojciec zmy³ siê ju¿ dawniej. Przez jakiœ czas siedzia³ za kra-

dzie¿ z broni¹, a kiedy go wypuœcili, nawet na nas nie spojrza³.

– Czy ona … czy ona ciê bi³a?

– Zdarza³o siê, dopóki nie sta³em siê na tyle du¿y i silny, ¿e zaczê³a siê mnie

baæ. – Uœmiechn¹³ siê cierpko. – Nie przepadaliœmy za sob¹. Kiedy chcia³em

mieæ dach nad g³ow¹ – a zdarza³o siê, ¿e chcia³em, potrzebowa³em jej – musia-

³em dawaæ pieni¹dze. Okrada³em ludzi, w³amywa³em siê. By³em w tym cholernie

dobry – powiedzia³ z odcieniem dumy. – Mimo to zajmowa³em siê drobnic¹.

Czymœ, co mo¿na ³atwo zamieniæ na gotówkê albo na prochy. A kiedy by³o bar-

dzo krucho, sprzedawa³em siebie.

W jej szeroko otwartych oczach, które unika³y jego wzroku, zobaczy³ przera-

¿enie.

– ¯ycie nie zawsze jest idyll¹ – powiedzia³ krótko. – Przewa¿nie fruwa³em na

wolnoœci. By³em twardy, bezwzglêdny i sprytny. Jeszcze kilka lat takiego ¿ycia,

a wyl¹dowa³bym w wiêzieniu – albo w kostnicy. Jeszcze kilka lat takiego ¿ycia –

doda³, patrz¹c jej w twarz – i to samo sta³oby siê z Sethem.

Wzdragaj¹c siê na tê myœl, zapatrzy³a siê w swoje wino.

– Uwa¿asz, ¿e jest to sytuacja podobna, ale …

– Widzia³em Gloriꠖ przerwa³ jej. – £adna kobieta, która siê stoczy³a. Twar-

de i ostre spojrzenie, zgorzknia³e usta. Podobna do mojej matki.

background image

139

Co mia³a powiedzieæ, jaki argument przeciwstawiæ, skoro widzia³a to samo,

czu³a to samo?

– Nie pozna³am jej – odpowiedzia³a pospiesznie. – Przez chwilê s¹dzi³am, ¿e

to pomy³ka.

– Ona ciebie rozpozna³a. Podesz³a ciê. Wiedzia³a, jak siê do tego zabraæ. –

Przerwa³ na chwilê. – Dok³adnie wiedzia³a. Podobnie jak ja.

Zauwa¿y³a, ¿e przygl¹da siê jej uwa¿nie i trzeŸwo.

– I w³aœnie teraz to robisz? Naciskasz odpowiednie guziki?

„Mo¿e i tak – pomyœla³. – Wkrótce oboje bêdziemy musieli rozwa¿yæ ten

problem”.

– Teraz mówimy o czym innym. Czy chcesz znaæ resztê?

– Tak – odpar³a bez wahania.

– Kiedy mia³em trzynaœcie lat, uwa¿a³em, ¿e sobie radzê w ¿yciu. Dopóki nie

wyl¹dowa³em nosem w rynsztoku, wykrwawiaj¹c siê na œmieræ. Postrzelony. Nie-

w³aœciwe miejsce, niew³aœciwa pora.

– Postrzelony? – Wbi³a w niego wzrok. – By³eœ postrzelony?

– Dwie kulki w klatkê piersiow¹. Omal mnie nie zabi³y. Jeden z lekarzy, zna³

Stellê Quinn. Ona i Ray przyszli odwiedziæ mnie w szpitalu. Mia³em ich za œwiru-

sów, ale nic nie mówi³em. Moja matka skoñczy³a ze mn¹ i wygl¹da³o na to, ¿e na

dobre utknê w tym systemie. Pomyœla³em, ¿e ich wykorzystam, dopóki znowu nie

stanê na nogi. Potem zaœ wezmê, co mi potrzebne, i zmyjê siê.

Kim by³ ten ch³opiec, którego jej opisywa³? Jaki ma to zwi¹zek z tym mê¿-

czyzn¹, który siedzi obok niej?

– Chcia³eœ ich okraœæ?

– Zajmowa³em siê tym. By³em taki. Ale oni … wszystko znosili. A¿ zakocha-

³em siê w nich. A¿ sta³em siê kimœ, z kogo mogli byæ dumni. To nie ¿adni chirur-

dzy uratowali mi ¿ycie. To Ray i Stella Quinn.

– Ile mia³eœ lat, kiedy ciê wziêli do siebie?

– Trzynaœcie. Ale nie by³em takim dzieciakiem jak Seth. Nie by³em tak¹ ofia-

r¹ jak Cam i Ethan. Dokonywa³em wyborów.

– Mylisz siê. – Ujê³a jego twarz w swoje d³onie i poca³owa³a go delikatnie.

– Nie spodziewa³em siê takiej reakcji.

Ona tak¿e spodziewa³a siê innej reakcji. Poczu³a jednak tak wielkie wspó³czucie

dla ch³opca, którego jej opisa³, oraz podziw dla mê¿czyzny, w którego siê zmieni³.

– Z jak¹ reakcj¹ najczêœciej siê spotykasz?

– Nigdy o tym nikomu nie mówi³em, poza rodzin¹. – Zmusi³ siê do uœmiechu.

– To nie pasuje do obrazu.

Poruszona do g³êbi, przytuli³a swoj¹ twarz do jego twarzy.

– Masz racjê. To móg³by byæ Seth – wyszepta³a. – Mog³o siê z nim zdarzyæ to

samo co z tob¹. Twój ojciec uratowa³ go od tego. Ty i twoja rodzina uratowaliœcie

go, podczas gdy moja nic nie zrobi³a. A nawet gorzej ni¿ nic.

– Coœ przecie¿ robisz.

– Mam nadziejê, ¿e to wystarczy. – Kiedy zbli¿y³ usta do jej warg, pozwoli³a

sobie na s³aboœæ, szukaj¹c pocieszenia i otuchy w poca³unku.

background image

140

14

P

hillip otworzy³ warsztat o siódmej rano. Sam fakt, ¿e bracia nie robili mu

wymówek za to, ¿e zrobi³ sobie labê w niedzielê, przyprawi³ go o maksy-

malne poczucie winy.

Liczy³ na to, ¿e ma przed sob¹ przynajmniej godzinê, zanim pojawi siê Cam,

by kontynuowaæ pracê przy kad³ubie sportowego kutra. Ethan, nim przyjdzie po

po³udniu do pracy, wykorzysta ostatnie podrygi jesieni i po³owi rano kraby.

Bêdzie wiêc mia³ dla siebie ca³y lokal, by zaj¹æ siê papierkow¹ robot¹, któr¹

zaniedba³ w ostatnim tygodniu.

Po wejœciu do ciasnego biura natychmiast zapali³ œwiat³o. Nastêpnie w³¹czy³ ra-

dio. Po dziesiêciu minutach siedzia³ ju¿ z nosem w rachunkach i czu³ siê jak w domu.

Prawie same p³atnoœci. Wynajem, œwiadczenie, sk³adki ubezpieczeniowe, sk³ad

drzewny i jak zawsze popularna MasterCard.

Rz¹d upomina³ siê o swoj¹ dolê w po³owie wrzeœnia, a rata opiewa³a na doœæ

pokaŸn¹ kwotê. Kolejny podatek te¿ nie napawa³ optymizmem.

¯onglowa³ liczbami, bawi³ siê nimi, wystukiwa³ je i stwierdzi³, ¿e czerwony

kolor strat nie jest a¿ tak z³ym kolorem. Zaoszczêdzili trochê przy pierwszej ro-

bocie – nadwy¿kê zainwestowali w interes. Gdy skoñcz¹ kad³ub, bêd¹ mogli wzi¹æ

kolejny czek od obecnego klienta. W ten sposób utrzymaj¹ siê na powierzchni.

Ale daleko im jeszcze do czarnego koloru oznaczaj¹cego zyski.

Sumiennie wpisywa³ czeki, sprawdza³ i korygowa³ daty wydruku, zestawia³

cyfry i stara³ siê nie narzekaæ, ¿e dwa plus dwa niezmiennie daje cztery.

Us³ysza³, ¿e otwar³y siê i zamknê³y ciê¿kie drzwi na dole.

– Znowu siê tam dekujesz? – zawo³a³ Cam.

– Tak, urz¹dzi³em sobie przyjêcie.

– Niektórzy z nas naprawdê haruj¹ i nie mog¹ sobie pozwoliæ na obijanie siê.

Phillip spojrza³ na liczby przelatuj¹ce na ekranie komputera i tylko zaœmia³

siê krótko. Pogodzi³ siê ju¿ z faktem, ¿e dla Cama cz³owiekiem pracuj¹cym mo¿e

byæ tylko ten, kto wykorzystuje do tego si³ê miêœni.

background image

141

– Nie pozostaje mi nic innego jak zejœæ – mrukn¹³ i wy³¹czy³ komputer. Resz-

tê rachunków u³o¿y³ na rogu biurka. Czek z wyp³at¹ wsun¹³ do tylnej kieszeni, po

czym zszed³ na dó³.

Cam zapina³ pas z narzêdziami. Na g³owê w³o¿y³ baseballow¹ czapeczkê,

daszkiem do ty³u, ¿eby nie zas³ania³ widoku. Phillip zaobserwowa³, jak zdejmuje

obr¹czkê i troskliwie wsuwa j¹ do przedniej kieszeni.

Obr¹czki mog³y zaczepiæ o coœ i spowodowaæ utratê palca. Mimo to ¿aden

z jego braci nie zostawia³ ich w domu. Zastanowi³ siê, czy obnoszenie siê z tym

dowodem stanu ma³¿eñskiego stanowi jakiœ symbol, czy te¿ rodzaj pocieszenia.

Cam pierwszy zaj¹³ stanowisko pracy i nastawi³ radio na g³oœnego rocka. Gdy

Phillip siêgn¹³ po swój pas z narzêdziami, Cam zmierzy³ go ch³odnym wzrokiem.

– Co za nieoczekiwany widok – promienny i rzeœki jak skowronek! A pewnie

zabawia³eœ siê do póŸna.

– Nie zaczynaj od nowa.

– Po prostu stwierdzam. – Anna nak³ad³a mu nieŸle do uszu, kiedy pomsto-

wa³ na uwik³anie siê Phillipa z Sybill. Powiedzia³a, ¿e powinien siê wstydziæ, ¿e

nie powinien siê wtr¹caæ w osobiste ¿ycie brata.

– Chcesz z ni¹ krêciæ, twoja sprawa. Przyjemnie na ni¹ popatrzeæ. Tyle ¿e

wygl¹da jak bry³a lodu.

– Nie znasz jej.

– A ty? – Widz¹c groŸny b³ysk w oczach brata, Cam podniós³ rêkê. – Trzeba

j¹ wykorzystaæ. W interesie Setha.

– Wiem, ¿e zrobi wszystko, co bêdzie mog³a. A tak na marginesie, to wiedz,

¿e wychowa³a siê w rodzinie, gdzie nie znano mi³oœci.

– Po to miano pieni¹dze.

– Tak. – Phillip podszed³ do u³o¿onych w stertê desek. – Prywatne szko³y,

szoferzy, s³u¿ba.

– Nie mogê siê jakoœ zdobyæ na wspó³czucie.

– Nie s¹dzê, ¿eby liczy³a na to. – DŸwign¹³ deskê. – Powiadasz, ¿e chcesz j¹

wykorzystaæ. A ja ci mówiê, ¿e ona ma zalety. Nie wiem natomiast, czy ma jakiœ

czu³y punkt.

Cam wzruszy³ ramionami. Uj¹³ za drugi koniec deski, by j¹ dopasowaæ do

kad³uba.

– Ja tam uwa¿am, ¿e jest zimn¹ istot¹.

– Powiedzia³bym raczej, ¿e jest powœci¹gliwa. Ostro¿na. – Pamiêta³, w jaki

sposób odnios³a siê do niego ubieg³ej nocy. To by³ jej pierwszy taki odruch. Wo-

la³ siê nie zastanawiaæ i nie wnikaæ w szczegó³y. Mia³ nadziejê, ¿e Cam siê myli.

– Czy tylko ty i Ethan macie prawo do zwi¹zku z kobietami, które zadowalaj¹

was pod ka¿dym wzglêdem?

– Nie. – Cam umocowa³ koñce deski. W g³osie Phillipa wyczu³ niepokój. –

Nie – powtórzy³. – Porozmawiam z Sethem na jej temat.

– Sam z nim porozmawiam.

– W porz¹dku.

– Mnie tak¿e los Setha le¿y na sercu.

background image

142

– Wiem o tym.

– Dawniej tak nie by³o. – Wzi¹³ m³otek, by przybiæ deski. – Teraz jest ina-

czej.

– To tak¿e wiem. – Przez kilka kolejnych minut pracowali w zgodnym tande-

mie. – W ka¿dym razie by³eœ po jego stronie – doda³ Cam, gdy deska osiad³a na

swoim miejscu. – Nawet jeœli niezbyt zale¿a³o ci na nim.

– Robi³em to dla taty.

– Wszyscy robiliœmy to dla taty. A teraz robimy to dla Setha.

Do po³udnia ca³y szkielet kad³uba zosta³ pokryty deskami. Metoda uk³adania

ich na nak³adkê by³a ¿mudna, wymaga³a wytê¿onej pracy i dok³adnoœci. Ale to

by³ ich znak firmowy, ich wybór, który gwarantowa³ wyj¹tkow¹ wytrzyma³oœæ

konstrukcji i wymaga³ wielkiej wprawy od szkutnika.

Nikt nie kwestionowa³ faktu, ¿e Cam jest najlepszym fachowcem. Phillip

pomyœla³ jednak, ¿e i on zna siê na rzeczy.

– Nie wzi¹³eœ nic do jedzenia? – zapyta³ Cam i napi³ siê wody z dzbanka.

– Nie.

– A niech ciê licho! – Wierzchem d³oni otar³ usta. – Za³o¿ê siê, ¿e Grace

zapakowa³a Ethanowi monstrualnie wielki lunch. Pieczonego kurczaka albo gru-

be kawa³ki wieprzowiny pieczonej w miodzie.

– Przecie¿ ty masz ¿onꠖ stwierdzi³ Phillip.

Cam parskn¹³ œmiechem.

– £adnie bym wygl¹da³, gdybym poprosi³ Annê o przyszykowanie mi lunchu

do pracy. Wyr¿nê³aby mnie teczk¹ i pojecha³aby do pracy. Jest nas dwóch – za-

stanowi³ siê. – Mo¿emy zaskoczyæ Ethana, kiedy bêdzie wchodzi³.

– Jest prostszy sposób. – Phillip zanurzy³ rêkê w kieszeni i wyj¹³ æwierædola-

row¹ monetê. – Orze³ czy reszka?

– Orze³. Kto przegrywa, ten idzie i p³aci.

Phillip podrzuci³ monetê, z³apa³ j¹ i szybkim ruchem po³o¿y³ na grzbiecie

d³oni. Dziób or³a zdawa³ siê z niego szydziæ.

– Cholera. Co ci kupiæ?

– Wielkiego sandwicza z miêsem, du¿o frytek i jeszcze wiêcej kawy.

– Œwietnie, zatykaj sobie arterie.

– A ja siê dziwiê, czemu jesz to œwiñstwo z soi. Przecie¿ i tak umrzesz. Czy

nie lepszy jest solidny sandwicz z miêsem?

– Niech ka¿dy postêpuje wedle w³asnego uznania. – Ponownie siêgn¹³ do

kieszeni i wyj¹³ czek z wyp³at¹ dla Cama. – Masz, tylko nie wydaj wszystkiego

w jednym miejscu.

– Wreszcie bêdê móg³ siê zaszyæ w sza³asie na Maui. A dla Ethana?

– Tyle co nic.

– A dla ciebie?

– Nic nie potrzebujê.

Cam zmru¿y³ oczy i spojrza³ na Phillipa, który nak³ada³ kurtkê.

background image

143

– To nie jest w porz¹dku.

– Zajmujê siê rachunkami i wiem, co jest w porz¹dku.

– Poœwiêci³eœ swój czas, nale¿y ci siê.

– Nie potrzebujê jej – powtórzy³ zniecierpliwiony Phillip. – Kiedy bêdê po-

trzebowa³, wezmê. – Wyszed³ dostojnym krokiem, pozostawiaj¹c kipi¹cego ze

z³oœci Cama.

– Uparty skurczybyk – mrukn¹³ pod nosem Cam. – Jak siê na niego nie wœcie-

kaæ, kiedy mi wciska te och³apy?

Cam pomyœla³, ¿e Phillip ci¹gle ma do nich pretensje. Poza tym zajmuje siê

detalami. Zapêdzi cz³owieka w kozi róg, a potem sam nic z tego nie ma.

Jak tu nie zwariowaæ?

A teraz jeszcze wpl¹ta³ siê w historiê z kobiet¹, o której nikt nie wie, czy

mo¿na jej ufaæ, je¿eli sprawy przybior¹ z³y obrót. W ka¿dym razie nie nale¿y

spuszczaæ z oczu tej Sybill Griffin.

I nie tylko z powodu Setha. Mo¿e Phillip ma ³eb nie od parady, ale jak ka¿dy

g³upieje na widok ³adnej buzi.

„I m³oda Karen Lawson, która pracuje w recepcji, odk¹d spiknê³a siê w ze-

sz³ym roku z ch³opakiem McKinneyów, zobaczy³a to napisane czarno na bia³ym.

Zadzwoni³a do swojej mamy, a Bitty Lawson, która jest moj¹ najlepsz¹ przyja-

ció³k¹ i d³ugoletni¹ partnerk¹ bryd¿ow¹ – chocia¿ potrafi przebiæ twojego asa,

jeœli nie patrzysz jej na rêce – natychmiast zadzwoni³a do mnie i wszystko mi

powtórzy³a”.

Nancy Claremont by³a w swoim ¿ywiole, mog¹c poplotkowaæ. Jako ¿e jej

m¹¿ posiada³ kawa³ek ziemi w St Chris, na którym ch³opcy Quinna, ta banda dzi-

kusów, urz¹dzili swój warsztat –jednemu tylko Bogu wiadomo, co tam jeszcze

wyprawiaj¹ – uzna³a, ¿e ma nie tylko prawo, ale i obowi¹zek przekazaæ dalej ten

smaczny k¹sek, który jej siê trafi³ wczoraj po po³udniu.

Oczywiœcie, najpierw skorzysta³a z najprostszej metody. Z telefonu. Ale te-

lefon nie daje tej przyjemnoœci, jak¹ jest widok reakcji rozmówcy. Ubra³a siê

wiêc w jeszcze nie noszony kostium ze spodniami w kolorze dyni, nowoœæ z kata-

logu J.C. Penney’a.

Nie mia³oby sensu byæ najzamo¿niejsz¹ kobiet¹ w St Christopher, gdyby nie

mog³a siê tym choæ odrobinê popisaæ. A najlepszym miejscem do popisania siê

i do rozpowszechnienia plotki by³ magazyn Crawforda.

Jej kolejnym krokiem by³ salon piêknoœci „The Stylerite” przy markecie, gdzie

umówi³a siê na strzy¿enie, farbowanie i uk³adanie w³osów.

Mama Crawford, mieszkaj¹ca w St Chris przez ca³e szeœædziesi¹t dwa lata

swojego ¿ycia, tkwi³a za kontuarem, przepasana wielkim zapaækanym fartuchem.

S³ysza³a ju¿ nowiny – niewiele spraw uchodzi³o uwadze Mamy, a ka¿d¹ bez-

zw³ocznie przekazywa³a dalej – gotowa by³a jednak wys³uchaæ Nancy.

„I pomyœleæ, ¿e to dziecko jest wnukiem Raya Quinna! A ta dama z dumnie

zadartym nosem jest siostr¹ tej wstrêtnej dziewczyny, która naopowiada³a te wszyst-

background image

144

kie okropne rzeczy. Zaœ ch³opiec jest jej siostrzeñcem. Jej najbli¿szym krewnym,

ale czy powiedzia³a choæ s³owo na ten temat? Nie, moja pani, co to, to nie! Tylko

siê szarogêsi i patrzy na nas z góry, p³ywa ¿aglówk¹ z Phillipem Quinnem, zresz-

t¹ podejrzewam, ¿e nie tylko p³ywa, jeœli by kto pyta³ o moje zdanie. Takie nie-

moralne zachowanie jest teraz u m³odych ludzi na porz¹dku dziennym!”

Pstryknê³a palcami przed nosem Mamy, a jej oczy b³yszcza³y niezdrowym

podnieceniem.

Kiedy Mama wyczu³a, ¿e Nancy lada moment zboczy z tematu, poruszy³a

swoimi szerokimi ramionami.

– Wydaje mi siê – zaczê³a, œwiadoma faktu, i¿ ludzie w sklepie nadstawiaj¹

ucha – ¿e w naszym miasteczku jest wiele osób, które powinno siê powiesiæ za to,

co naplotkowa³y na Raya. Za to, co szepta³y za jego plecami, gdy ¿y³, i nad jego

grobem, kiedy odszed³. No i co, okaza³o siê, ¿e to nieprawda, wysz³o na moje.

Surowym wzrokiem zlustrowa³a sklep. Rzeczywiœcie kilka g³ów próbowa³o siê

jakby schowaæ. Usatysfakcjonowana, zwróci³a rozpromienione oczy ku Nancy.

– Wydaje mi siê, ¿e chêtnie dawa³aœ pos³uch z³ym s³owom o tak zacnym cz³o-

wieku, jakim by³ Ray Quinn.

Powa¿nie ura¿ona Nancy a¿ podskoczy³a.

– No wiesz, Mamo, nigdy nie wierzy³am ani w jedno s³owo. – Pomyœla³a

teraz, ¿e omawianie takich spraw, to nie to samo, co dawanie im pos³uchu. –

Nawet œlepy musia³ zauwa¿yæ, ¿e ch³opiec ma oczy Raya. ¯e istnieje miêdzy nimi

pokrewieñstwo. I dlatego powiedzia³am pewnego dnia do Silasa: „Silasie, zasta-

nawiam siê, czy ten ch³opiec nie jest krewnym Raya?” – Oczywiœcie powiedzia³a

to zupe³nie inaczej, ale mog³aby tak powiedzieæ. – Nigdy jednak nie pomyœla³am,

¿e to wnuk Raya. Ani, ¿e przez te wszystkie lata Ray mia³ córkê!

Zawsze podejrzewa³a, ¿e Ray Quinn musia³ byæ dobrym ananasem w m³odo-

œci. Mo¿e nawet by³ hipisem? A ka¿dy wie, co to znaczy. Palenie marihuany, udzia³

w orgiach i bieganie na golasa.

Jednak nie zamierza³a dzieliæ siê z Mam¹ t¹ wiadomoœci¹. Zaczeka a¿ umyj¹

jej w³osy i kiedy wygodnie rozsi¹dzie siê w fotelu w salonie piêknoœci.

– Ta jego córka okaza³a siê jeszcze gorsza ni¿ ci ch³opcy, których on i Stella

sprowadzili do domu – trajkota³a. – A ta dziewczyna z hotelu musi byæ taka sama…

Urwa³a, kiedy pobrzêkiwanie dzwonka obwieœci³o wejœcie nowego klienta.

A¿ zadr¿a³a z emocji na widok wchodz¹cego Phillipa. Oto jeden z aktorów tego

szalenie interesuj¹cego przedstawienia.

Phillipowi wystarczy³ rzut oka, by zorientowaæ siê, o czym rozmawiaj¹. A ra-

czej o czym rozmawiali, zanim wszed³ do œrodka. Bowiem po dzwonku zapano-

wa³o grobowe milczenie, a oczy zebranych zwróci³y siê ku niemu.

– Coœ takiego, Phillip Quinn, nie widzia³am ciê chyba od czasu waszego ro-

dzinnego pikniku w Œwiêto Niepodleg³oœci – zaszczebiota³a Nancy. Uzna³a, ¿e

flirtowanie jest jedn¹ z najlepszych metod na rozwi¹zanie jêzyka mê¿czyzny. –

Jaki to by³ ³adny dzieñ.

– Tak, by³. – Podszed³ do lady, czuj¹c za plecami grad spojrzeñ. – Potrzebujê

dwa du¿e sandwicze, Mamo Crawford. Porcjê mielonego miêsa i kawa³ek indyka.

background image

145

– Zaraz ci przygotujemy, Phil. Junior! – Krzyknê³a na swojego syna, który,

pomimo, ¿e mia³ trzydzieœci szeœæ lat i by³ ojcem trzyletniego dziecka, poderwa³

siê na dŸwiêk jej g³osu.

– Tak jest, mamo.

– Obs³u¿ysz tych ludzi, czy bêdziesz siê drapa³ po ty³ku przez ca³e popo³ud-

nie?

Zaczerwieni³ siê, mrukn¹³ coœ pod nosem i ponownie zaj¹³ siê kas¹.

– Pracujecie dzisiaj przy ³odzi, Phillipie?

– Zgadza siê, pani Claremont.

Sam wybra³ torbê chipsów dla Cama, nastêpnie wróci³ do lady ch³odniczej,

by wzi¹æ dla siebie jogurt.

– Zwykle po lunch przychodzi ten ma³y ch³opiec, prawda?

Phillip siêgn¹³ rêk¹ i na chybi³ trafi³ wyj¹³ kartonik.

– Jest w szkole. Mamy dzisiaj pi¹tek.

– No jasne. – Nancy zaœmia³a siê, poprawiaj¹c kokieteryjnie w³osy. – Ju¿

sama nie wiem, co plotê. To ³adny ch³opiec. Ray by³by z niego dumny.

– Na pewno.

– S³yszeliœmy, ¿e jest jakoœ spokrewniony … nawet blisko.

– Nigdy nie mia³a pani k³opotów ze s³uchem, pani Claremont, o ile pamiê-

tam. Potrzebujê jeszcze dwie du¿e kawy na wynos, Mamo.

– Zaraz ci przygotujemy. Nancy, chyba masz ju¿ doœæ wiadomoœci na ca³y

dzieñ plotkowania. Gdybyœ chcia³a wycisn¹æ jeszcze wiêcej informacji na temat

ch³opca, mog³abyœ siê spóŸniæ na uk³adanie w³osów.

– Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieæ. – Nancy prychnê³a i rzuci³a

Mamie wœciek³e spojrzenie. – Ale i tak muszê ju¿ iœæ. Wybieramy siê wieczorem

z mê¿em na kolacjê z tañcami do klubu Kiwanian, trzeba wiêc jakoœ wygl¹daæ.

Wysz³a majestatycznie, udaj¹c siê wprost do salonu piêknoœci.

Mama zmru¿y³a oczy.

– Zajmijcie siê swoimi zakupami, Junior przyjmie od was pieni¹dze. To nie

jest œwietlica. Chcecie staæ i gapiæ siê, to idŸcie na dwór.

Gdy kilka osób dosz³o do wniosku, ¿e maj¹ gdzie indziej sprawy do za³atwie-

nia, Phillip zachichota³.

– Ta Nancy Claremont ma mniej rozumu ni¿ pawica – oznajmi³a Mama. –

Nie doœæ, ¿e tak ubrana wygl¹da jak dynia, to jeszcze nie potrafi zachowaæ siê

delikatnie.

Mama ponownie zwróci³a swoj¹ szerok¹ twarz ku Phillipowi i uœmiechnê³a

siê od ucha do ucha.

– Nie powiem, ¿ebym nie by³a ciekawa, jak ka¿dy zreszt¹, ale nie mo¿na

zdobywaæ informacji obra¿aj¹c ludzi. Nie znoszê z³ych manier ani g³upoty.

Phillip pochyli³ siê nad lad¹.

– Wiesz, Mamo, tak sobie w³aœnie myœlê, czy nie zmieniæ imienia na Jean –

– Claude, nie przenieœæ siê do Francji – kraju wina, w dolinê Loary, albo kupiæ

sobie winnicê.

Nieraz s³ysza³a ró¿ne wersje takich opowieœci.

10 – Spokojna przystañ

background image

146

– No i co dalej? – zapyta³a.

– Przygl¹da³bym siê, jak moje winogrona dojrzewaj¹ w s³oñcu. Jad³bym chleb,

który by³by gor¹cy i œwie¿y, i ser, który najpierw odle¿a³by swoje. Wiód³bym

piêkne, spokojne ¿ycie. Ale jest jeden problem.

– Jaki?

– Nic z tego, jeœli tam ze mn¹ nie pojedziesz. – Chwyci³ jej rêkê, obsypuj¹c j¹

poca³unkami, podczas gdy ona pêka³a ze œmiechu.

– Ch³opcze, ale ty potrafisz gadaæ! Zawsze potrafi³eœ. – Otar³a oczy i wes-

tchnê³a. – Nancy to idiotka, ale nie jest z³a. Ray i Stella jej imponowali. A dla

mnie byli kimœ znacznie wiêcej.

– Wiem o tym, Mamo.

– Niech tylko ludzie us³ysz¹ jak¹œ nowinkê, od razu puszczaj¹ j¹ ruch.

– To tak¿e wiem, Mamo. – Pokiwa³ g³ow¹. – Podobnie jak Sybill.

Brwi Mamy unios³y siê.

– Dziewczyna ma charakter. To dobrze. Seth mo¿e byæ dumny z tego pokre-

wieñstwa. I mo¿e byæ dumny, ¿e taki cz³owiek jak Ray by³ jego dziadkiem. –

Zrobi³a pauzê, by dokoñczyæ pakowania produktów. – Rayowi i Stelli spodoba³a-

by siê ta dziewczyna.

– Tak s¹dzisz? – wyszepta³ Phillip.

– Tak. I mnie siê podoba. –Zawijaj¹c szybko produkty w bia³y papier, Mama

ponownie uœmiechnê³a siê od ucha do ucha. – Wcale nie jest zarozumia³a, jak

utrzymuje Nancy. Przeciwnie wydaje mi siê nieœmia³a.

Phillip z wra¿enia otworzy³ usta.

– Nieœmia³a? Sybill?

– Jasne. Robi wszystko, ¿eby to ukryæ. A teraz zabieraj szybko to miêso, póki

nie wystygnie.

– Co mnie obchodzi gromada pedziów sprzed dwustu lat?

Seth siedzia³ nad otwart¹ ksi¹¿k¹ do historii, z ustami pe³nymi gumy do ¿u-

cia. Po dziesiêciu godzinach pracy fizycznej Phillip nie mia³ nastroju, by znosiæ

humory Setha.

– Ojcowie naszego kraju nie byli pedziami.

Seth parskn¹³ i dŸgn¹³ palcem w ca³ostronicow¹ ilustracjê, przedstawiaj¹c¹

zebranie Kongresu Kontynentalnego.

– Nosili dziwaczne peruki i ubierali siê jak dziewczyny. Dla mnie to s¹ pe-

dzie.

– Taka by³a moda. – Wiedzia³, ¿e dzieciak dra¿ni siê z nim, ale z trudem siê

powstrzyma³, ¿eby nie daæ mu kopa. – Zaœ nazywanie kogoœ pedziem z powodu

jego stylu ¿ycia œwiadczy o braku tolerancji.

Seth uœmiechn¹³ siê tylko pod nosem. Uwielbia³ wyprowadzaæ Phillipa z rów-

nowagi.

– Facet, który nosi perukê z lokami i buty na wysokich obcasach, zas³uguje

na swoje.

background image

147

Phillip westchn¹³. By³a to kolejna reakcja, która uradowa³a Setha. Wcale nie

uwa¿a³, ¿e historia jest bzdur¹. Czy nie dosta³ najwy¿szej noty z ostatniego testu?

Ale pisanie kretyñskiej biografii któregoœ z tych pedziów, to ju¿ œmiertelna nuda.

– Wiesz kim byli ci faceci? – zapyta³ Phillip, po czym, gdy Seth otworzy³

usta, zmru¿y³ gniewnie oczy. – Tylko mi nie przerywaj. Buntownikami, pod¿ega-

czami, twardzielami.

– Twardzielami? Na jakim ty ¿yjesz œwiecie?

– Bronili obranej przez siebie drogi, ustanawiali prawa, wyg³aszali przemó-

wienia. Mieli w nosie Angliê, a zw³aszcza króla Jerzego. – Dostrzeg³ b³ysk roz-

bawienia, a tak¿e zainteresowania w oczach Setha. – I nie chodzi³o im o c³o na

herbatê. To by³ tylko pretekst. Nie chcieli ju¿ wiêcej nic zawdziêczaæ Anglii, oto

jak do tego dosz³o.

– Wyg³aszanie przemówieñ i zapisywanie papierów to nie to samo, co walka.

– Musieli mieæ pewnoœæ, ¿e jest o co walczyæ. Ludziom trzeba daæ wybór.

Jeœli chcesz, ¿eby zrezygnowali z towaru X, musisz im zaoferowaæ towar Y, i spra-

wiæ, ¿eby by³ lepszy, mocniejszy, smaczniejszy. A gdybym ci powiedzia³, ¿e guma

Bubblelicious jest do niczego? – zapyta³ Phillip.

– Bardzo j¹ lubiê. – Na dowód tego, Seth wydmucha³ olbrzymi ciemnoczer-

wony balon.

– W porz¹dku, a ja ciê zapewniam, ¿e to ohyda, a ci, co j¹ robi¹, to dranie.

Czy z tego powodu wyrzucisz j¹ do œmieci?

– Jeszcze czego!

– A gdybym ci da³ nowy wybór, gdybym ci powiedzia³, ¿e Super Bubble

Blow…

– Super Bubble Blow? Cz³owieku, nie dobijaj mnie.

– Milcz. SBB jest lepsza. Na d³u¿ej starczy, kosztuje taniej. ¯ucie jej spra-

wia, ¿e ty i twoi przyjaciele, twoja rodzina, twoi s¹siedzi, staj¹ siê szczêœliwsi,

silniejsi. SBB to guma przysz³oœci, twojej przysz³oœci. SBB to jest to! – doda³

Phillip, nadaj¹c odpowiednie brzmienie g³osowi. – Bubblelicious jest z³a. Dziêki

SBB odnajdziesz prawdziw¹ wolnoœæ i nikt ci nigdy nie powie, ¿e mo¿esz dostaæ

tylko jeden kawa³ek.

– Bomba. – To prawda, ¿e Phillip jest dziwakiem, potrafi byæ jednak zabaw-

ny. – Gdzie mam z³o¿yæ podpis?

Uœmiechaj¹c siê pó³gêbkiem, Phillip odrzuci³ gumê na biurko.

– Da³em ci obrazowy przyk³ad. Ci faceci byli sol¹ tej ziemi i jej krwi¹, to oni

podburzali i wzniecali entuzjazm ludzi.

„Sól i krew – pomyœla³ Seth. – Mo¿na to bêdzie gdzieœ wykorzystaæ”.

– Dobra, mo¿e wybiorê Patricka Henry’ego. Wygl¹da mniej dziwacznie ni¿

pozostali faceci.

– Znajdziesz informacje w komputerze. Potem odszukaj bibliografiê na jego

temat i wydrukuj j¹ sobie. W bibliotece w Baltimore znajdziesz wiêcej na ten te-

mat ni¿ szkole.

– Dobra.

– A zanim pójdziesz spaæ, dokoñcz wypracowanie z angielskiego.

background image

148

– Cz³owieku, odpuœæ trochê.

– Poka¿, coœ tam naskroba³.

– Chryste. – Nie przestaj¹c gderaæ, Seth wyci¹gn¹³ z ok³adki pojedyncz¹ kartkê

papieru.

W wypracowaniu pod tytu³em „Pieskie ¿ycie” Seth opisywa³ typowy dzieñ,

widziany oczami G³upka. Czytaj¹c, Phillip nie móg³ powstrzymaæ uœmiechu, gdy

psi narrator opowiada³ o swoich rozkoszach podczas polowania na króliki, z³o-

œci³ siê na pszczo³y, napomyka³ o dreszczyku emocji podczas wspólnych wypraw

z dobrym i m¹drym przyjacielem Simonem.

Tak, dzieciak jest zdolny i dowcipny.

Gdy G³upek skoñczy³ swój d³ugi, uci¹¿liwy dzieñ, zwin¹³ siê na pos³aniu,

które wspania³omyœlnie dzieli³ ze swoim panem, Phillip zwróci³ kartkê.

– Fantastyczne. Trzeba przyznaæ, ¿e natura nie posk¹pi³a ci talentu.

Odk³adaj¹c wypracowanie na miejsce, Seth spuœci³ oczy.

– Ray by³ tak cholernie bystry i jako profesor college’u…

– Gdyby o tobie wiedzia³, Seth, zrobi³by coœ w tej sprawie du¿o wczeœniej.

– Tak, tak myœlꠅ – Seth wzruszy³ ramionami w typowy dla Quinnów spo-

sób.

– Bêdê jutro rozmawia³ z adwokatem. Teraz, przy pomocy Sybill, wszystko

mo¿e szybciej ruszyæ z miejsca.

Seth z³apa³ o³ówek i odruchowo zacz¹³ szkicowaæ na bibule. By³y to jakieœ

formy, ko³a, trójk¹ty, kwadraty.

– Ona mo¿e jeszcze zmieniæ zdanie.

– Nie, nie zmieni.

– Ludzie stale to robi¹. – Sam czeka³ tygodniami, gotowy do ucieczki, gdyby

Quinnowie zmienili zdanie. Kiedy tak siê nie sta³o, zacz¹³ im wierzyæ, ale w ka¿-

dej chwili by³ gotowy do ucieczki.

– Niektórzy ludzie dotrzymuj¹ obietnic, niezale¿nie od wszystkiego. Tak jak

Ray.

– Ona nie jest Ray’em. Przyjecha³a, ¿eby nas szpiegowaæ.

– Przyjecha³a sprawdziæ, czy nie dzieje ci siê krzywda.

– No i dobrze, zobaczy³a. Mo¿e wiêc ju¿ wyje¿d¿aæ.

– Trudniej jest pozosta栖 powiedzia³ spokojnie Phillip. – Trzeba mieæ silny

charakter. Ludzie ju¿ siê do niej dobrali i obgaduj¹ j¹. Wiesz, jak to jest, kiedy

ludzie obserwuj¹ ciê k¹tem oka i szepcz¹.

– Tak. Zwyczajne kretyñstwo.

– Niemniej jednak potrafi to napsuæ krwi.

Wiedzia³ o tym, lecz œcisn¹³ tylko o³ówek, pogrubi³ kreskê.

– Po prostu spodoba³a ci siê.

– Mo¿liwe. Na pewno jest na co popatrzeæ. Ale to nie zmieni istoty rzeczy.

Niewielu jest ludzi, którym by tak cholernie na tobie zale¿a³o. – Poczeka³, a¿

wzrok Setha spocznie na nim. Patrzyli sobie teraz w oczy. – Potrwa³o to trochê,

mo¿e zbyt d³ugo, ¿eby i mnie zaczê³o tak cholernie zale¿eæ. Robi³em to, o co

prosi³ Ray, poniewa¿ go kocha³em.

background image

149

– Ale nie mia³eœ na to ochoty.

– Nie, nie mia³em ochoty. By³eœ jak czyrak na ty³ku. Ale zaczê³o siê to stop-

niowo zmieniaæ. W jakimœ momencie zacz¹³em to robiæ bardziej dla ciebie ni¿

dla Raya.

– Myœla³eœ mo¿e, ¿e jestem jego dzieciakiem, i to ciê wkurza³o.

„Jeszcze jak – pomyœla³ Phillip. – To ciekawe, do jakiego stopnia naiwni by-

waj¹ doroœli, gdy s¹dz¹, ¿e ukryj¹ przed dzieæmi swoje tajemnice i grzechy!”

– Tak, nie mog³em pogodziæ siê z myœl¹, ¿e oszuka³ i zdradzi³ moj¹ matkê,

a ty jesteœ jego synem.

– A jednak umieœci³eœ moje imiê na szyldzie!

Phillip rozeœmia³ siê niepewnie. Faktycznie mo¿na czasami post¹piæ s³usz-

nie, wcale nie zdaj¹c sobie z tego sprawy.

– Tam by³o jego miejsce, tak jak twoje jest tutaj. A Sybill tak cholernie na

tobie zale¿y, ¿e by³oby zwyk³¹ g³upot¹ j¹ odpychaæ.

– Uwa¿asz, ¿e powinienem siê z ni¹ spotkaæ? – Sam ju¿ siê nad tym zastana-

wia³. – Nie wiem, o czym mielibyœmy mówiæ.

– Widzia³eœ j¹ i rozmawia³eœ z ni¹, zanim siê dowiedzia³eœ o wszystkim. Po-

staraj siê niczego nie zmieniaæ.

– Mo¿e masz racjê.

– Nie uwa¿asz, ¿e Grace i Anna powariowa³y w zwi¹zku z twoj¹ urodzinow¹

kolacj¹ w przysz³ym tygodniu?

– Tak. – Opuœci³ nieco g³owê, by ukryæ promienny uœmiech. Nie móg³ w to

uwierzyæ. Szykowa³y mu kolacjê urodzinow¹ z takim menu jakie sobie za¿yczy³,

a nastêpnego dnia odbêdzie siê przyjêcie dla kumpli.

– Co s¹dzisz o zaproszeniu jej? Prawdziwa rodzinna kolacja.

Przesta³ siê uœmiechaæ.

– Nie wiem. Zastanowiê siê. Prawdopodobnie i tak nie zechce przyjœæ.

– Mo¿e jednak spróbuj j¹ zaprosiæ. Zgarn¹³byœ o jeden prezent wiêcej.

– Tak? – Znowu uœmiechn¹³ siê, jakby z oci¹ganiem. – Ale musia³aby siê

postaraæ o coœ dobrego!

– Masz tupet!

background image

150

15

P

ó³toragodzinne spotkanie z adwokatem w Baltimore wykoñczy³o Sybill.

Myœla³a, ¿e bêdzie lepiej przygotowana – w koñcu mia³a na to dwa i pó³

dnia po tym, jak w poniedzia³ek rano zatelefonowa³a do niego i zosta³a

wciœniêta w jego napiêty harmonogram na œrodê po po³udniu.

A wiêc pierwszy etap ma ju¿ za sob¹. Powierzenie obcej osobie sekretów

i niechlubnych rodzinnych faktów okaza³o siê trudniejsze ni¿ s¹dzi³a.

Teraz musi stawiæ czo³o zimnemu, przenikliwemu deszczowi, ruchowi ulicz-

nemu i w³asnej, dalekiej od idea³u, umiejêtnoœci prowadzenia samochodu. Ponie-

wa¿ chcia³a omin¹æ t³ok na jezdni i jak najszybciej pozbyæ siê samochodu, zosta-

wi³a go na parkingu w gara¿u, i teraz musia³a maszerowaæ w deszczu.

Dr¿¹c z zimna stwierdzi³a, ¿e jesieñ postanowi³a chyba na dobre wyprzeæ

lato z miasta. Drzewa zaczyna³y zmieniaæ kolory, liœci zabarwi³y siê z³otem i czer-

wieni¹. Wraz z deszczem spad³a temperatura, a wiatr wyszarpywa³ jej parasolkê,

kiedy zbli¿a³a siê do portu.

Wola³aby suchy dzieñ, w który mog³aby siê pow³óczyæ, porozgl¹daæ, doceniæ

³adnie odrestaurowane stare budynki, starannie utrzymane nabrze¿e i przycumowane

tu historyczne ³odzie. Ale nawet przy silnym, zimnym deszczu mia³o to swój urok.

Morze by³o kompletnie szare i lekko wzburzone, widnokr¹g zlewa³ siê z nie-

bem. Wiêkszoœæ kuracjuszy i turystów schroni³a siê pod dachem.

Czu³a siê samotna, gdy sta³a tak w deszczu patrz¹c na wodê i zastanawiaj¹c

siê, co pocz¹æ dalej.

Westchnê³a, zawróci³a i posz³a przyjrzeæ siê sklepom. Wybiera³a siê w pi¹tek

na urodzinowe przyjêcie. Pora kupiæ siostrzeñcowi prezent.

Porównywanie i wybieranie przyborów malarskich zajê³o jej ponad godzinê.

Pomyœla³a, ¿e minê³o szeœæ lat od czasu, kiedy kupowa³a prezent dla Setha. Trze-

ba nadrobiæ zaleg³oœci.

background image

151

O³ówki i pastele musz¹ byæ najlepszej jakoœci. Z wielk¹ uwag¹ obejrza³a pêdzle

do akwareli, jakby od jej wyboru mia³y zale¿eæ losy œwiata. Przez dwadzieœcia minut

bada³a ciê¿ar i gruboœæ papieru rysunkowego, za³ama³a siê zupe³nie przy kasecie.

Po d³ugim ogl¹daniu stwierdzi³a, ¿e jedynym kryterium, jakim powinna kiero-

waæ siê przy wyborze, musi byæ prostota. Ch³opiec z pewnoœci¹ bêdzie siê czu³

lepiej z prost¹ orzechow¹ kaset¹. Poza tym bêdzie trwalsza, wystarczy mu na d³ugo.

A mo¿e, kiedy po latach spojrzy na to pude³ko, pomyœli o niej ¿yczliwie?

– Pani siostrzeniec bêdzie oszo³omiony tymi prezentami – stwierdzi³a ekspe-

dientka.

– Jest bardzo utalentowany. – Roztargniona, zaczê³a ogryzaæ paznokieæ kciu-

ka – nawyk, z którym skoñczy³a przed laty. – Zawinie mi pani to ostro¿nie i zapa-

kuje do pude³ka?

– Oczywiœcie. Janice! Mog³abyœ przyjœæ i trochê mi pomóc? Mieszka pani

w okolicy? – zapyta³a Sybill.

– Nie, nie mieszkam. Mój … przyjaciel poleci³ mi ten sklep.

– To mi³o z jego strony. Janice, trzeba zawin¹æ i zapakowaæ wszystko do pud³a.

– Czy mo¿e mi to pani jakoœ udekorowaæ?

– Niestety nie mamy ¿adnych ozdób. Ale niedaleko znajdzie pani sklep z pape-

teri¹. Maj¹ tam bogaty wybór papierów do zawijania prezentów, wst¹¿ek i kartek.

„O Bo¿e – pomyœla³a Sybill. – Jaki rodzaj papieru powinno siê wybraæ dla jede-

nastoletniego ch³opca? A wst¹¿kê? Czy ch³opcu spodobaj¹ siê wst¹¿ki i kokardy?”

– Razem wychodzi piêæset osiemdziesi¹t piêæ dolarów i szeœædziesi¹t dzie-

wiêæ centów. – Ekspedientka rozp³ynê³a siê w uœmiechu. – W jakiej formie chce

pani zap³aciæ?

– Piêæset … – Sybill zatka³o. Chyba musia³a postradaæ zmys³y. Prawie szeœæ-

set dolarów na urodziny dziecka? No tak, zupe³nie zwariowa³a. – Przyjmuje pani

Visê? – zapyta³a s³abym g³osem.

– Oczywiœcie. – Rozpromieniona sprzedawczyni wyci¹gnê³a rêkê po z³ot¹

kartê kredytow¹.

– Czy mog³aby mi pani powiedzie栅 – rzek³a Sybill, wyjmuj¹c notes i od-

najduj¹c literê Q. – Szukam tego adresu.

– Oczywiœcie, to tu¿ za rogiem.

To b³¹d, strofowa³a siê w myœlach, wychodz¹c z powrotem na deszcz, wal-

cz¹c z dwiema ogromnymi torbami z zakupami i z niesforn¹ parasolk¹. Nie ma

¿adnego powodu, ¿eby go nachodziæ.

Mo¿e go nawet nie byæ w domu. Jest godzina siódma. Pewnie poszed³ na

kolacjê. Lepiej odszukaæ samochód i pojechaæ z powrotem na Wybrze¿e. Ruch

jest ju¿ mniejszy, czego nie mo¿na powiedzieæ o deszczu.

Mog³aby przynajmniej najpierw zadzwoniæ. No tak, ale telefon komórko-

wy mia³a w torebce i brakowa³o jej r¹k. Jest ciemno i pada, pewno i tak nie

znajdzie jego domu. Jeœli nie uda siê jej w ci¹gu piêciu minut, zawraca i idzie

do samochodu.

background image

152

Znalezienie wysokiego, luksusowego budynku zajê³o jej trzy minuty. Pomi-

mo zdenerwowania z przyjemnoœci¹ wesz³a do ciep³ego, suchego holu.

Sta³y tu ozdobne drzewa w miedzianych naczyniach i kilka miêkkich foteli

w neutralnych odcieniach. Gustowna elegancja tego pomieszczenia sprawi³a, ¿e

czu³a siê jak niepo¿¹dany mokry szczur na luksusowym statku.

Chyba zwariowa³a przychodz¹c tutaj. Czy¿ nie obieca³a sobie, wybieraj¹c

siê dzisiaj do Baltimore, ¿e tego nie zrobi? Nie chcia³a, by wiedzia³, ¿e bêdzie

w Baltimore.

Na mi³oœæ bosk¹, przecie¿ widzia³a go zaledwie w niedzielê. Nie by³o ¿adnej

sensownej przyczyny, która by usprawiedliwia³a tak desperack¹ potrzebê zoba-

czenia go teraz. Powinna natychmiast wracaæ do St Christopher, poniewa¿ pope³-

nia potworny b³¹d.

Przeklina³a siebie, podchodz¹c do windy, wchodz¹c do niej i naciskaj¹c gu-

zik szesnastego piêtra.

Dlaczego to robi?

O Bo¿e, a jeœli zastanie go w domu, ale nie samego? Sama myœl o mo¿liwo-

œci takiego upokorzenia by³a dla niej jak cios piêœci¹ w ¿o³¹dek. Nigdy nie powie-

dzieli s³owa na temat wy³¹cznoœci. Mia³ absolutne prawo widywaæ siê z innymi

kobietami. Z pewnoœci¹ mia³ mnóstwo kobiet – co tym bardziej œwiadczy³o, ¿e

straci³a rozum, anga¿uj¹c siê w ten zwi¹zek.

Nie powinna wpadaæ do niego nie zapowiedziana, nie proszona, nie oczeki-

wana. Wszystko, czego nauczono jej na temat manier, protoko³u, dopuszczalnego

zachowania, nakazywa³o jej opuœciæ ten dom. Nale¿a³o zawróciæ, nim zostanie

upokorzona.

Nie mia³a pojêcia, co j¹ sk³oni³o do tego, by otworzyæ windê i podejœæ do

drzwi z numerem 1605.

„Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego”. – rozbrzmiewa³o w jej g³owie,

kiedy zbli¿a³a palec do dzwonka przy drzwiach.

„O Bo¿e, o Bo¿e, co ja zrobi³am? Co powiem? Jak siê wyt³umaczê? Oby nie

by³o go w domu!”

– Sybill? – Mia³ zdumione, szeroko otwarte oczy i rozchylone z niedowie-

rzania wargi.

– Strasznie przepraszam. Powinnam by³a zadzwoniæ. Nie mia³am zamiaru …

przyjecha³am do miasta i w³aœnie …

– Daj, pozwól, ¿e potrzymam. Wykupi³aœ ca³y sklep? – Wzi¹³ torby z jej

lodowatych r¹k. – Trzêsiesz siê z zimna. WejdŸ do œrodka.

– Powinnam by³a zadzwoniæ.

– Nie wyg³upiaj siê. – Odstawi³ torby i zacz¹³ z niej œci¹gaæ ociekaj¹cy wod¹

nieprzemakalny p³aszcz. – Dlaczego nie da³aœ znaæ, ¿e wybierasz siê dzisiaj do

Baltimore? Kiedy przyjecha³aœ?

– Oko³o … wpó³ do trzeciej. Mia³am spotkanie. Potem rozpada³o siê. – Nie

jestem przyzwyczajona do prowadzenia samochodu w du¿ym ruchu. Prawdê mó-

wi¹c, w ogóle nie jestem przyzwyczajona do prowadzenia, denerwowa³am siê

z tego powodu.

background image

153

Papla³a, podczas gdy on obserwowa³ j¹ z podniesionymi brwiami. Mia³a za-

ró¿owione policzki, ale chyba nie z zimna. Mia³a piszcz¹cy g³os – i to by³a no-

woœæ. Ciekawe! Jakby nie wiedzia³a, co zrobiæ z rêkami.

Choæ nieprzemakalny p³aszcz ochroni³ jej jasnopopielaty kostium, przemo-

czy³a buty, a na jej w³osach po³yskiwa³y krople deszczu.

– Czyœ ty oszala³a? – powiedzia³ pó³g³osem. Po³o¿y³ rêkê na jej ramionach,

roztar³ je, ¿eby je ogrzaæ. – Odprê¿ siê.

– Powinnam by³a zadzwoni栖 powiedzia³a po raz trzeci. – Zachowa³am siê

niegrzecznie i zbyt poufale.

– Nie, wcale nie. Mo¿e tylko trochê ryzykowa³aœ. Gdybyœ przysz³a wczeœniej,

nie zasta³abyœ mnie w domu. – Przyci¹gn¹³ j¹ odrobinê bli¿ej. – Sybill, odprê¿ siê.

– Dobrze. – Zamknê³a oczy.

Rozbawi³o go to.

– Co robisz?

– Odprê¿am siê.

– Jak?

– Oddycham – odpowiedzia³a. – Koncentrujê siê. – Po czym, gdy zacz¹³ siê

œmiaæ, otworzy³a oczy.

– Wiêc tak siê odprê¿asz? Oddychaj¹c i koncentruj¹c siê?

W jego g³osie da³o siê s³yszeæ rozdra¿nienie. Prawie niezauwa¿alne, ale jed-

nak rozdra¿nienie.

– Badania dowiod³y, ¿e lepszy dop³yw tlenu i koncentracja umys³u roz³ado-

wuj¹ stres.

– Akurat. Przeprowadzi³em w³asne badania. Pozwól, ¿e je wypróbujê. – Do-

tkn¹³ jej ust wargami, delikatnie, lecz przekonuj¹co je potar³, a¿ zmiêk³y, ust¹pi³y,

rozgrza³y siê. Zabawi³ siê leciutko z jej jêzykiem, a¿ westchnê³a cicho. – Taak,

mój sposób siê sprawdza – wyszepta³, pocieraj¹c policzkiem jej mokre w³osy. –

Jeœli o mnie chodzi, œwietnie siê sprawdza. Co ty na to?

– Oralna stymulacja jest tak¿e sprawdzonym sposobem na stres.

Zachichota³.

– Obawiam siê, ¿e jak tak dalej pójdzie, oszalejê na twoim punkcie. Trochê

wina?

Nie zamierza³a analizowaæ jego definicji szaleñstwa.

– Nie odmówiê szklaneczki. Choæ nie powinnam. Prowadzê.

Pomyœla³, ¿e dzisiaj wieczorem nigdzie nie pojedzie.

– Usi¹dŸ. Zaraz wrócê.

Gdy znikn¹³ w s¹siednim pomieszczeniu, powróci³a do koncentruj¹cego od-

dychania. Kiedy uspokoi³a siê trochê, rozejrza³a siê po pokoju.

Na œrodku sta³a niska kwadratowa ³awa z du¿ym ¿aglowcem, w którym roz-

pozna³a wyrób z manufaktury szk³a w Murano. By³a tu te¿ para zielonych ¿eliw-

nych œwieczników z masywnymi bia³ymi œwiecami.

Po przeciwnej stronie pokoju znajdowa³ siê niedu¿y barek, a przy nim dwa

czarne, pokryte skór¹ sto³ki. Obok, na œcianie, wisia³ zabawny plakat burgundz-

kiej winnicy Nuits – St Georges, przedstawiaj¹cy oficera francuskiej kawalerii

background image

154

w osiemnastowiecznym mundurze, siedz¹cego na beczce, ze szklank¹ i z fajk¹,

z podejrzanie rozanielonym uœmiechem.

Bia³e œciany ozdobione by³y tu i ówdzie obrazkami. Miêdzy innymi wisia³a

na nich oprawiona w ramê odbitka stylowego plakatu szampana Tattinger z ele-

ganck¹ kobiet¹ – z pewnoœci¹ by³a to Grace Kelly – w g³adkiej czarnej wieczoro-

wej sukni, stoj¹c¹ z d³ugim, w¹skim kieliszkiem perl¹cego siê wina przy okr¹-

g³ym szklanym stole na wygiêtych stalowych nó¿kach. By³a te¿ grafika Juana

Miró, a tak¿e reprodukcja Jesieni Alfonsa Muchy.

Sta³y tu zarówno oszczêdne w formie nowoczesne lampy, jak i eleganckie

Art Deco. Dywan by³ puszysty, jasnopopielaty, a nie zas³oniête okna szerokie i mo-

kre od deszczu.

Pomyœla³a, ¿e pokój jest wyrazem mêskiego, eklektycznego gustu, nie po-

zbawionego swoistego humoru. Podziwia³a w³aœnie obity br¹zow¹ skór¹ podnó-

¿ek w kszta³cie zagrody dla œwiñ, kiedy wszed³ z dwoma kieliszkami.

– Podoba mi siê ta œwinia.

– I ja j¹ lubiê. Mo¿e byœ mi opowiedzia³a, jak spêdzi³aœ ten z pewnoœci¹ inte-

resuj¹cy dzieñ?

– Nawet nie zapyta³am, czy masz jakieœ plany. – Zauwa¿y³a, ¿e jest ubrany

w miêkk¹ czarn¹ sportow¹ bluzê, w d¿insy, i ¿e nie ma na nogach butów. Co nie

oznacza, ¿e …

– Ju¿ wiem. – Wzi¹³ j¹ za rêkê, poprowadzi³ w stronê g³êbokiej sofy. – Spot-

ka³aœ siê po po³udniu z adwokatem.

– Kto ci o tym powiedzia³?

– To mój przyjaciel. Informuje mnie na bie¿¹co o wszystkim, co robi. – Da³

jej odczuæ, ¿e czuje siê rozczarowany, i¿ nie zadzwoni³a i nie da³a mu znaæ o swym

przyjeŸdzie do miasta. – Jak posz³o?

– Dobrze, dziêkujê. Ze spraw¹ przekazania opieki nie powinno byæ teraz k³o-

potów. Nie uda³o mi siê jednak przekonaæ matki, ¿eby z³o¿y³a oœwiadczenie.

– Jest z³a na ciebie.

Sybill powoli upi³a ³yk wina.

–Tak, jest z³a, i z ca³¹ pewnoœci¹ gorzko ¿a³uje tej chwili s³aboœci, która sk³o-

ni³a j¹ do wyznania prawdy.

Wzi¹³ j¹ za rêkê.

– Musi ci byæ ciê¿ko. Jest mi przykro z tego powodu.

Spojrza³a na ich splecione palce. W jak naturalny sposób j¹ dotyka.

– Nie jestem dzieckiem. A poza tym, poniewa¿ istnieje niewielkie prawdopo-

dobieñstwo, by ten drobny incydent – choæ wzbudza tyle emocji St Christopher –

dotar³ przez Atlantyk do Pary¿a, s¹dzê, ¿e matka jakoœ siê pozbiera.

– A ty?

– ¯ycie idzie naprzód. Gdy wszystko zostanie oficjalnie za³atwione, Gloria

nie bêdzie mia³a motywu i przestanie sprawiaæ k³opoty tobie i twojej rodzinie.

I Sethowi. Niestety, nie przestanie przysparzaæ k³opotów samej sobie, ale na to

ju¿ nic nie poradzê. Nie mam te¿ ochoty tego czyniæ.

Zimny g³az, czy postawa obronna?

background image

155

– Tak czy owak Seth pozostanie twoim siostrzeñcem. Nikt nie zabroni ci

widywaæ siê z nim, ani pozostaæ czêœci¹ jego ¿ycia.

– Nie nale¿ê do jego ¿ycia – powiedzia³a bezbarwnym g³osem. – A poniewa¿

dopiero je zaczyna, by³oby niewskazane i szkodliwe, gdyby ci¹gn¹³ za sob¹ ba-

last dawnego ¿ycia. To cud, ¿e poczynania Glorii nie okaleczy³y go g³êbiej. Jeœli

czuje siê bezpieczny, zawdziêcza to twojemu ojcu, tobie i twojej rodzinie. Nie

ufa mi, Phillipie, i nie ma ku temu powodu.

– Na zaufanie trzeba zas³u¿yæ. Powinno ci na tym zale¿eæ.

Wsta³a, podesz³a do ciemnego okna i popatrzy³a na rozedrgane, rozmazane

przez deszcz œwiat³a miasta.

– Czy kiedy zamieszka³eœ ze Stell¹ i Rayem, kiedy pomagali ci zmieniæ ¿y-

cie, staæ siê innym cz³owiekiem, nie zerwa³eœ kontaktu z matk¹ i kumplami z Bal-

timore?

– Moja matka by³a dziwk¹ i mia³a mi wszystko za z³e, a moi kumple byli

pok¹tnymi handlarzami narkotyków, narkomanami i z³odziejami. Nie chcia³em

siê wiêcej z nimi kontaktowaæ, podobnie jak i oni ze mn¹.

– Rozumiesz jednak mój punkt widzenia.

– Rozumiem, ale nie zgadzam siê z nim.

– Myœlê, ¿e Seth jest innego zdania.

Gdy wsta³a, odstawi³ kieliszek.

– Chce, ¿ebyœ by³a w pi¹tek na jego urodzinach.

– To ty chcesz – poprawi³a go. – I ogromnie doceniam fakt, ¿e uda³o ci siê

przekonaæ Setha.

– Sybill…

– A skoro ju¿ jesteœmy przy tym – wtr¹ci³a szybko – znalaz³am twój sklep

z przyborami malarskimi. – Wskaza³a ruchem g³owy na torby, które postawi³ przy

drzwiach.

– To? – Zmierzy³ wzrokiem stoj¹ce na pod³odze torby. – A¿ tyle?– Œmiej¹c

siê, przytaknê³a g³ow¹. – Bêdzie zachwycony. Oszaleje z radoœci.

– Nie chcia³abym, ¿eby potraktowa³ to jako ³apówkê, czy próbê wkupienia

siê w jego ³aski. Nie wiem, co mnie napad³o. Jak zaczê³am, nie mog³am skoñczyæ.

– Na twoim miejscu nie analizowa³bym motywów, dla których robisz coœ

mi³ego, pod wp³ywem impulsu, coœ, co wykracza trochê ponad normê. – Delikat-

nie poklepa³ jej rêkê. – I przestañ obgryzaæ paznokcie.

– Nie obgryzam paznokci. – Obra¿ona, opuœci³a g³owê, dostrzeg³a nierówny,

oskubany paznokieæ kciuka. – O Bo¿e, faktycznie! Ostatnio zdarzy³o mi siê to

robiæ, kiedy mia³am piêtnaœcie lat. Gdzie mój pilnik?

Z³apa³a torebkê i wyjê³a z niej przybory do manicure.

– By³aœ nerwowym dzieckiem.

– Co takiego?

– Obgryza³aœ paznokcie.

– Po prostu nawyk.

– Mo¿e raczej tik nerwowy, doktor Griffin?

– Byæ mo¿e. Ale skoñczy³am z tym.

background image

156

– Nie do koñca. Obgryzanie paznokci – mrukn¹³, podchodz¹c do niej – migreny…

– Sporadycznie.

– Nieregularne posi³ki – ci¹gn¹³. – Nie wmawiaj mi tylko, ¿e jad³aœ coœ wie-

czorem. Odnoszê wra¿enie, ¿e oddychanie i koncentracja nie najlepiej likwiduj¹

stresy. Pozwól, ¿e jeszcze raz spróbujê mojego sposobu.

– Naprawdê muszê ju¿ iœæ. – Trzyma³ j¹ ju¿ w ramionach. – Póki nie jest za

póŸno.

– Jest ju¿ o wiele za póŸno. – Musn¹³ wargami jej usta, raz, drugi. – Bêdziesz

musia³a zostaæ. Jest ciemno, zimno i pada – szepta³, skubi¹c jej wargi, zabawiaj¹c

siê nimi. – A poza tym, marny z ciebie kierowca.

– Po prostu … – Pilnik wysun¹³ siê z jej palców. – Wysz³am z praktyki.

– Chcê ciê wzi¹æ do ³ó¿ka. Chcê ciê wzi¹æ do mojego ³ó¿ka. – Nastêpny

poca³unek by³ g³êbszy, d³u¿szy, wilgotniejszy. – Chcê z ciebie zdj¹æ tej œliczny

kostiumik, kawa³ek po kawa³ku, i zobaczyæ, co masz pod spodem.

– Nie wiem, jak ty to robisz. – Jej oddech stawa³ siê zbyt szybki, cia³o zbyt

podatne. – Przestajê myœleæ, gdy mnie dotykasz.

– Lubiê, kiedy tracisz panowanie nad sob¹. – Wsun¹³ d³onie pod jej dopaso-

wany ¿akiet, a¿ siêgn¹³ palcami jej piersi. – Lubiê, kiedy dr¿ysz. Chcia³bym z to-

b¹ robiæ te wszystkie rzeczy…

Czu³a ju¿ nag³e przyp³ywy gor¹ca, ostre lodowate uk³ucia.

– Jakie wszystkie rzeczy?

– Poka¿ê ci – oœwiadczy³ i podniós³ j¹.

– Nie robiê tego. – Odgarnê³a w³osy i spogl¹da³a na niego, gdy j¹ niós³ do

sypialni.

– Czego?

– Nie odwiedzam mê¿czyzn w ich domach, nie pozwalam im zanosiæ siê do

³ó¿ka. Nie robiê tego.

– Wiêc potraktujmy to jako zmianê wzorców zachowania. – Zanim j¹ u³o¿y³

na ³ó¿ku, obsypa³ poca³unkami.– Zacznijmy od … – urwa³, ¿eby zapaliæ trzyra-

mienny ¿elazny lichtarz, stoj¹cy w rogu – prostej stymulacji.

– Tak jest lepiej. – Œwiat³o œwiec dokaza³o cudu z jego niewiarygodnie przy-

stojna twarz¹. – To dlatego, ¿e jesteœ taki atrakcyjny.

Zaœmia³ siê, po³o¿y³ siê w wielkim ³ó¿ku i skubn¹³ j¹ wargami w podbródek.

– Czy¿byœ by³a a¿ tak bezwolna?

– Nie zawsze. Zwykle moja aktywnoœæ seksualna znajduje siê tylko trochê

poni¿ej przeciêtnej.

– Czy¿by? – Uniós³ j¹ na tyle, by zdj¹æ z niej ¿akiet.

– Tak. Uwa¿am … jeœli chodzi o mnie … ¿e wstêpna gra mi³osna mo¿e byæ

bardzo wskazana … – Wstrzyma³a oddech, gdy zacz¹³ rozpinaæ jej bluzkê.

– Wskazana?

– Na ogó³ jednak, pobudza na krótko. Oczywiœcie mówiê to na podstawie

w³asnych odczuæ.

– Oczywiœcie. – Dotar³ ustami do delikatnej, jedwabistej wypuk³oœci jej pier-

si, które kusz¹co wychyla³y siê z miseczek jej stanika. I poliza³.

background image

157

– Ale… ale … – Gdy jego jêzyk wœlizn¹³ siê pod materia³ i przypuœci³ szturm,

zacisnê³a kurczowo piêœci

– Usi³ujesz myœleæ.

– Usi³ujê siê przekonaæ, czy potrafiê.

– I jak ci idzie?

– Nie za dobrze.

– Wspomina³aœ coœ o swoich osobistych odczuciach – przypomnia³, obser-

wuj¹c jej twarz i œci¹gaj¹c spódnicê.

– Naprawdê? – Dr¿a³a gdy kreœli³ koñcem palca œlad na jej przeponie brzusznej.

Z prawdziw¹ rozkosz¹ stwierdzi³, ¿e znów ma na sobie te seksowne ciasno

przylegaj¹ce poñczochy, tym razem przezroczyste i czarne. Widaæ uzna³a, ¿e czarny

stanik i takie poñczochy najlepiej do siebie pasuj¹.

I dziêkowa³ Bogu za jej praktyczny zmys³.

– Sybill, uwielbiam to, co masz pod spodem.

Zawêdrowa³ teraz jêzykiem do jej brzucha, smakuj¹c jego ciep³o i kobie-

coœæ, wyczuwaj¹c drgaj¹ce miêœnie. Kiedy znalaz³a siê pod nim, z jej gard³a po-

p³yn¹³ bezradny cichy dŸwiêk.

Móg³ z ni¹ czyniæ, co chcia³. Ta œwiadomoœæ upoi³a go niczym wino. Pragn¹³,

by wspólnie prze¿ywali kolejne etapy, zatopi³ siê w niej, pogr¹¿y³ bez reszty.

Œci¹gaj¹c poñczochy z tych œlicznych, d³ugich ud, pod¹¿a³ ich œladem usta-

mi, a¿ do czubków jej stóp. Jej skóra by³a kremowa, g³adka, pachn¹ca. Doskona-

³a. I jeszcze bardziej podniecaj¹ca, gdy pod nim dr¿a³a.

Móg³ wsun¹æ koñce palców i jêzyk poni¿ej tej jedwabnej fantazyjnej os³ony

na jej biodrach i dra¿niæ j¹ delikatnymi dotkniêciami, dopóki nie wygiê³a siê w ³uk,

nie zadr¿a³a mocniej i nie jêknê³a. Tam w³aœnie skoncentrowa³o siê ca³e ciep³o.

Wilgotne, nabrzmiewaj¹ce.

A kiedy pod wp³ywem pieszczot oboje byli bliscy szaleñstwa, usun¹³ i tê prze-

szkodê, i zanurzy³ siê w jej gor¹cym smaku. Krzyknê³a, wyprê¿y³a cia³o i chwy-

ci³a go za w³osy, gdy doprowadzi³ j¹ do szczytu. By³a mokra i zdyszana, kiedy

poniós³ j¹ dalej.

I pokaza³ jej jeszcze wiêcej.

Móg³ mieæ wszystko. Cokolwiek. By³a bezsilna, ¿eby mu odmówiæ, by oprzeæ

siê napieraj¹cej fali doznañ. Œwiat by³ nim, tylko nim. Smak jego skóry w jej ustach,

dotyk jego w³osów na jej ciele lub w jej d³oniach, ruch jego miêœni pod jej palcami.

Szepty, jego szepty odbija³y siê echem w jej wiruj¹cej g³owie. DŸwiêk jej

w³asnego imienia, pomruk rozkoszy. Kiedy ich usta siê odnalaz³y, jej oddech prze-

szed³ w ³kanie, zanurzaj¹c j¹ ca³¹ w gor¹cym strumieniu emocji.

Jeszcze, jeszcze, jeszcze! To uporczywe pragnienie przerodzi³o siê w ¿¹da-

nie. A potem przywar³a do niego kurczowo i dawa³a, dawa³a, dawa³a.

Teraz, kiedy na niego runê³a lawina doznañ, kiedy po¿¹danie przerodzi³o siê w tak

nag³¹, ¿e a¿ bolesn¹ potrzebê, jego d³onie zacisnê³y siê po obu stronach jej g³owy,

Otworzy³a siê dla niego, zaprasza³a go w niemym zachwycie. Wype³niaj¹c

j¹, pogr¹¿aj¹c siê w niej, uniós³ jej g³owê i obserwowa³ jej twarz w z³ocistym

blasku œwiecy.

background image

158

Patrzy³a na niego, rozchyla³a wargi, w których dr¿a³ oddech. Coœ siê zmieni-

³o, jakby zniknê³a ostatnia przeszkoda i nast¹pi³o pe³ne zbli¿enie. Po omacku szuka³

jej d³oni, ich palce siê splot³y.

Powoli, stopniowo ka¿dy kolejny ruch przynosi³ nowy spazm rozkoszy. £agod-

ny, jedwabisty, obietnica w ciemnoœci. Zobaczy³ jej zamglone, szkliste oczy, poczu³

napiêcie, falowanie, i zamkn¹³ jej usta, by pochwyciæ jej oddech, kiedy siêgnê³a szczytu.

– Zostañ ze mn¹ – wyszepta³, b³¹dz¹c wargami po jej twarzy, poruszaj¹c siê

w niej. – Zostañ ze mn¹.

Czy mia³a wybór? By³a bezbronna wobec tego, co jej da³, bezradna, by od-

mówiæ mu tego, czego domaga³ siê w zamian.

Znowu wzros³o napiêcie, us³ysza³a wewnêtrzne wo³anie, któremu nie mo¿na

by³o siê oprzeæ i któremu bez reszty siê podda³a. A kiedy wolno opad³a, przygar-

n¹³ j¹ do siebie i zapad³ siê z ni¹.

– Zamierza³em przygotowaæ kolacjꠖ powiedzia³ jakiœ czas póŸniej, kiedy bez-

silna i oniemia³a le¿a³a obok niego. – Ale chyba coœ zamówimy. I zjemy w ³ó¿ku.

– Zgoda. – Mia³a zamkniête oczy, ws³uchiwa³a siê w bicie jego serca i stara³a

siê nie zwracaæ uwagi na g³os w³asnego serca.

– Mo¿esz zostaæ na noc. – Leniwie bawi³ siê jej w³osami. Chcia³ j¹ mieæ tutaj

rano, strasznie tego chcia³. Warto bêdzie póŸniej zastanowiæ siê nad tym pragnie-

niem. – Mo¿esz pozwiedzaæ miasto lub pójœæ na zakupy. Jeœli dotrwasz do popo-

³udnia, doholujê ciê do domu.

– Zgoda. – Po prostu nie mia³a si³, ¿eby siê sprzeczaæ. Poza tym, stwierdzi³a,

¿e jego propozycja nie pozbawiona jest sensu. Baltimorska autostrada Beltway

jest zbyt skomplikowana jak na jej s³ab¹ orientacjê w terenie. Z radoœci¹ spêdzi

kilka godzin w du¿ym mieœcie. By³aby g³upia, gdyby wraca³a w nocy, w ulewê,

a do tego w ciemnoœciach.

– Jesteœ dziwnie zgodna.

– Trafi³eœ na mój s³aby moment. Jestem g³odna i nie chcê wyzywaæ losu.

I stêskni³am siê za du¿ym miastem.

– Ach tak! Ju¿ mia³em nadziejê, ¿e uleg³aœ mojemu wdziêkowi i mojej nie-

s³ychanej sprawnoœci seksualnej!

Nie mog³a powstrzymaæ uœmiechu.

– Nie, ale te¿ nie narzekam.

– Na œniadanie zrobiê ci omlet, po którym staniesz siê moj¹ dozgonn¹ nie-

wolnic¹.

Uœmiechnê³a siê.

– Jeszcze siê przekonamy.

Obawia³a siê, ¿e ju¿ jest zniewolona, a co najgorsze, choæ zaprzecza³a temu

z uporem, nawet zakochana.

A to, przestrzega³a siebie w myœlach, by³oby o wiele powa¿niejszym, trudniej-

szym do naprawienia b³êdem, ni¿ zapukanie do jego drzwi w deszczowy wieczór.

background image

159

16

K

iedy dwudziestodziewiêcioletnia kobieta przed udaniem siê na urodzino-

we przyjêcie jedenastoletniego ch³opca trzykrotnie zmienia ubranie, to

coœ jest z ni¹ nie w porz¹dku.

Udzieli³a sobie za to nagany, po czym zdjê³a bia³¹ jedwabn¹ bluzkꠖ bia³y

jedwab, na Boga, co te¿ jej przysz³o do g³owy! – i zamieni³a j¹ na golf w kolorze

wody morskiej.

Wybiera siê na zwyczajne, nieoficjalne przyjêcie rodzinne, powtarza³a sobie,

nie zaœ na dyplomatyczny raut. Z którym zreszt¹, przyzna³a z westchnieniem, nie

mia³aby a¿ takich problemów. Id¹c na oficjalne przyjêcie, uroczyst¹ kolacjê, galê,

czy bal na cele dobroczynne wiedzia³aby, jak nale¿y siê ubraæ, jak siê zachowy-

waæ i czego bêd¹ od niej oczekiwali.

Jakie to ¿a³osne, do jakiego stopnia œwiadczy to o jej ubogim doœwiadczeniu,

skoro nie wie, jak siê ubraæ, ani jak siê zachowaæ na urodzinach w³asnego sio-

strzeñca!

W³o¿y³a przez g³owê d³ugi ³añcuch srebrnych koralików, zdjê³a go, po czym

ponownie w³o¿y³a. Czy to ma znaczenie? I tak nie bêdzie pasowa³a do tego miej-

scu. Odetchn¹ z ulg¹, kiedy wreszcie po¿egna siê i wyniesie.

Posiedzi tam tylko dwie godziny. Jakoœ to prze¿yje. Wszyscy bêd¹ uprzejmi

i dla dobra Setha nie dopuszcz¹ do niezrêcznych sytuacji.

Wziê³a szczotkê, przeczesa³a w³osy, zapiê³a je na karku klamr¹ i przyjrza³a

siê sobie krytycznym wzrokiem w lustrze. Uzna³a, ¿e budzi zaufanie. Wygl¹da

mi³o, niegroŸnie.

Mo¿e z wyj¹tkiem … koloru swetra, nazbyt jaskrawego i wyzywaj¹cego. Lep-

szy by³by popielaty albo br¹zowy.

Dzwonek telefonu stanowi³ tak mi³¹ odmianê, ¿e a¿ podbieg³a doñ.

– Syb, dobrze, ¿e jesteœ. Ba³am siê, czy siê przypadkiem nie wynios³aœ.

– Gloria. – Poczu³a, jak ca³y ¿o³¹dek przesuwa siê w dó³, w stronê jej dr¿¹-

cych kolan. Z najwiêksz¹ ostro¿noœci¹ opad³a na brzeg ³ó¿ka. – Gdzie jesteœ?

background image

160

– Och, krêcê siê w pobli¿u. S³uchaj, przepraszam ciê za k³opot. Mia³am

pietra.

Dobry termin na okreœlenie pewnych stanów. Nienaturalnie szybki sposób

mówienia Glorii nasun¹³ Sybill myœl, i¿ siostra nawet teraz ma pietra.

– Ukrad³aœ mi pieni¹dze z portfela.

– Przecie¿ ci mówiê, ¿e mia³am pietra! No wiesz, potrzebowa³am pieniêdzy.

Zwrócê ci. Rozmawia³aœ z tymi bêkartami Quinnami?

– Spotka³am siê z rodzin¹ Quinnów, tak jak obieca³am. – Sybill otworzy³a i

zacisnê³a w piêœæ d³oñ i powiedzia³a spokojnie: – Da³am im s³owo, Glorio, ¿e

spotkamy siê z nimi obie, by porozmawiaæ o Sethcie.

– Dobra, tylko nie zapominaj, ¿e ja nie dawa³am s³owa. I co powiedzieli? Co

zamierzaj¹ zrobiæ?

– Powiedzieli, ¿e zarabia³aœ jako prostytutka, ¿e znêca³aœ siê fizycznie nad

Sethem, ¿e pozwala³aœ, by twoi … klienci dobierali siê do niego.

– K³amstwa. Pieprzone k³amstwa. Chcesz mnie zwyczajnie sp³awiæ, to wszyst-

ko. Oni …

– Oni powiedzieli – ci¹gnê³a Sybill ch³odnym g³osem – ¿e oskar¿y³aœ profe-

sora Quinna o molestowanie ciê jakieœ dwanaœcie lat temu, oœwiadczaj¹c wszem

i wobec, ¿e Seth jest jego synem. ¯e go szanta¿owa³aœ, ¿e sprzeda³aœ mu Setha.

¯e da³ ci ponad sto piêædziesi¹t tysiêcy dolarów.

– Wszystko to jedna wielka blaga.

– Nie wszystko, tylko czêœæ. Tylko twoja wersja pasuje do tego okreœlenia.

Profesor Quinn nie dotkn¹³ ciê, Glorio, ani dwanaœcie lat temu, ani rok temu.

– Sk¹d mo¿esz wiedzieæ? Sk¹d, do cholery, mo¿esz wiedzieæ?

– Poniewa¿ wiem od mamy, ¿e Raymond Quinn by³ twoim ojcem.

Zapad³o krótkie milczenie, w czasie którego s³ychaæ by³o tylko przyspieszo-

ny oddech Glorii.

– Wiêc nale¿a³o mi siê od niego, mo¿e nie? Nale¿a³o. Wielki mi profesor

college’u i jego nudna, ¿a³osna egzystencja. Nale¿a³o mi siê od niego, i to wiele.

To jego wina. To wszystko jego wina. Przez te lata nie da³ mi z³amanego grosza.

Przygarn¹³ jakichœ w³óczêgów z ulicy, ale mnie nie da³ grosza.

– Nie wiedzia³ o twoim istnieniu.

– Przecie¿ mu powiedzia³am! Powiedzia³am mu, co zrobi³ i kim jestem,

i co powinien z tym zrobiæ. A on tylko wytrzeszcza³ oczy i chcia³ rozmawiaæ

z matk¹. Powiedzia³, ¿e nie da mi ani dolara, dopóki nie porozmawia z matk¹.

– I wtedy uda³aœ siê do dziekana i oskar¿y³aœ Raya o molestowanie.

– Napêdzi³am mu strachu. Œwiêtojebliwy skurwysyn.

„Mia³am racjꠖ pomyœla³a Sybill. – Nie zawiód³ mnie instynkt, kiedy we-

sz³am do tego pokoju na posterunku. To by³a omy³ka. Ta kobieta to dla mnie

ca³kiem obca osoba”.

– A kiedy to nie zda³o egzaminu, pos³u¿y³aœ siê Sethem.

– Dzieciak ma jego oczy. Ka¿dy to widzi. – S³ychaæ by³o, jak Gloria zaci¹-

gnê³a siê papierosem. – Wystarczy³ mu jeden rzut oka na dzieciaka i od razu ina-

czej zaœpiewa³.

background image

161

– Da³ ci pieni¹dze za Setha.

– To za ma³o. W koñcu by³ mi coœ winien. Pos³uchaj, Sybill … – B³yska-

wicznie zmieni³a ton g³osu, który sta³ siê teraz skaml¹cy i dr¿¹cy. – Nawet nie

wiesz, jak to jest. Wychowywa³am samotnie dzieciaka od trzeciego miesi¹ca,

odk¹d ten wa³ Jerry DeLauter zabra³ siê i odszed³. Nikt nie kwapi³ siê z pomo-

c¹. Nasza droga matka nawet nie chcia³a podejœæ do telefonu, kiedy zadzwoni-

³am, podobnie jak ten z³amany kutas, za którego wysz³a i który próbowa³ ucho-

dziæ za mojego ojca. Nie radzi³am sobie z dzieciakiem. Nie mia³am go za co

utrzymaæ. Pieni¹dze od opieki spo³ecznej by³y œmiesznie ma³e.

Sybill wyjrza³a przez drzwi tarasu.

– Czy zawsze wszystko sprowadza siê u ciebie do pieniêdzy?

– £atwo ci mówiæ, gdy masz ich pe³no – warknê³a Gloria. – Nie musia³aœ siê

borykaæ, o nic martwiæ. Idealna córeczka zawsze mia³a wszystkiego w bród. Te-

raz kolej na mnie.

– Pomog³abym ci, Glorio. Stara³am siê pomóc przed laty, kiedy przywioz³aœ

Setha do Nowego Jorku.

– Znam tê œpiewkê na pamiêæ! ZnajdŸ pracê, ustatkuj siê, doprowadŸ siê do

porz¹dku, nie pij, nie pal. Gówno, nie bêdziesz mi dyktowa³a, co mam robiæ,

rozumiesz? To jest moje ¿ycie, siostrzyczko, nie twoje. Nie zap³acisz mi, ¿ebym

¿y³a jak ty. A dzieciak jest mój, nie wasz.

– Jaki dziœ mamy dzieñ, Glorio?

– Co? O czym ty, do cholery, gadasz?

– Jest dwudziesty ósmy wrzeœnia. Czy to coœ ci mówi?

– A niby co ma mi mówiæ? Pieprzony pi¹tek, jak ka¿dy inny.

„A tak¿e jedenaste urodziny twojego syna” – pomyœla³a Sybill”..

– Nie dostaniesz Setha z powrotem, Glorio, i obie dobrze wiemy, ¿e nie o to

ci chodzi.

– Nie mo¿esz …

– Zamilcz wreszcie. Przestañmy siê oszukiwaæ. Pozna³am ciê dobrze. Nie

chcia³am tego, wola³am udawaæ, ¿e jest inaczej, ale naprawdê ciê znam. Je¿eli

potrzebna jest ci pomoc, nadal jestem sk³onna za³atwiæ ci klinikê i op³aciæ koszt

twojej kuracji.

– Nie potrzebujê twojej zasranej pomocy.

– Œwietnie, wybór nale¿y do ciebie. Nie dostaniesz od Quinnów ani jedne-

go pensa, nie zbli¿ysz siê wiêcej do Setha. Widzia³am siê z ich adwokatem i z³o-

¿y³am  w tej  sprawie  notarialne  oœwiadczenie.  Opowiedzia³am  im  wszystko,

a w razie potrzeby stanê przed s¹dem i zaœwiadczê, ¿e pozostawienie go na sta-

³e z Quinnami jest zgodne z wol¹ Setha, a tak¿e le¿y w najlepiej pojêtym inte-

resie dziecka. Zrobiê wszystko, co mo¿na, i dopilnujê, ¿ebyœ go ju¿ nigdy nie

wykorzysta³a.

– Ty suko – syknê³a Gloria. – Chcesz mnie w ten sposób udupiæ? Uwa¿asz, ¿e

mo¿esz mi daæ kopniaka i przejœæ na stronê tych bêkartów? Jeszcze was za³atwiê!

– Mo¿esz oczywiœcie próbowaæ, ale i tak nic nie wskórasz. Sprzeda³aœ Setha,

a teraz sp³ywaj.

11 – Spokojna przystañ

background image

162

– Jesteœ taka sama jak ona! – Gloria siêgnê³a po grubszy kaliber. – Jesteœ taka

sama jak ta nasza zimna piczka mamusia. Ksiê¿niczka o nieskazitelnych manie-

rach, która w œrodku jest zwyk³¹ suk¹.

„Mo¿e i jestem taka sama – pomyœla³a z ciê¿kim sercem Sybill. – Mo¿e wkrót-

ce taka siê stanê?”

– Szanta¿owa³aœ Raymonda Quinna, który nie wyrz¹dzi³ ci krzywdy. I to ci

siê uda³o. Przynajmniej na tyle, ¿e ci nieŸle zap³aci³. Ale nie uda ci siê z jego

synami, Glorio. Ani ze mn¹. Nigdy wiêcej.

– Jesteœ tego pewna? No wiêc pos³uchaj. Chcê sto tysiêcy. Sto tysiêcy,

albo przekazujê to do wiadomoœæ publicznej. Do telewizji. Przekonamy siê,

czy sprzedasz choæ jedn¹ swoj¹ parszyw¹ ksi¹¿kê, kiedy opowiem im moj¹

historiê.

– Najprawdopodobniej sprzeda¿ wzroœnie o dwadzieœcia procent – odpar³a

spokojnie Sybill. – Nie próbuj mnie szanta¿owaæ, Glorio. Nic z tego. A poza

tym rób, co chcesz. Pamiêtaj jednak o jednym. Grozi ci oskar¿enie o przestêp-

stwo kryminalne w stanie Maryland, wydano tak¿e nakaz zabraniaj¹cy ci zbli-

¿ania siê do Setha. Quinnowie maj¹ dowody, widzia³am je – ci¹gnê³a, przypo-

minaj¹c sobie listy pisane przez Gloriê. – Licz siê wiêc z mo¿liwoœci¹ wniesienia

oskar¿eñ o wy³udzenie i o wykorzystywanie dziecka. Na twoim miejscu spuœci-

³abym nieco z tonu.

Kiedy posypa³ siê stek obscenicznych wyzwisk, od³o¿y³a s³uchawkê i zamknê³a

oczy, opuszczaj¹c g³owê miêdzy kolana. Zbiera³o siê jej na wymioty, czu³a pierw-

sze objawy zbli¿aj¹cej siê migreny. Nie mog³a powstrzymaæ dr¿enia. Trzyma³a

siê podczas ca³ej rozmowy, a teraz wszystko puœci³o.

Trwa³a w tej pozycji, póki nie zaczê³a ponownie kontrolowaæ oddechu, póki

nie ust¹pi³y najgorsze objawy. Wtedy wsta³a, za¿y³a jedn¹ z pigu³ek, by powstrzy-

maæ migrenê, doda³a ró¿u na blade policzki, po czym wziê³a torebkê, prezenty

dla Setha, ciep³y ¿akiet i wysz³a z hotelu.

Ten dzieñ zdawa³ siê nie mieæ koñca. A w ogóle, czy cz³owiek musi sterczeæ

godzinami w szkole w dniu swoich urodzin? Jedenastych urodzin? A potem cze-

kaæ tak d³ugo na pizzê i frytki, na czekoladowy tort i lody, a tak¿e pewnie na

prezenty?

„Nigdy dot¹d nie dosta³em urodzinowego prezentu – zaduma³ siê Seth. – W

ka¿dym razie nie przypominam sobie ¿adnego. Skoñczy siê pewnie na jakimœ

ubraniu i kwita, ale co prezent to prezent!”

Jeœli w ogóle ktokolwiek siê pojawi.

– Co ich mog³o zatrzymaæ? – dopytywa³ siê po raz kolejny Seth.

Anna, która uzbroi³a siê w cierpliwoœæ, kontynuowa³a krojenie kartofli na

frytki, których za¿¹da³ Seth jako czêœæ swojego urodzinowego menu.

– Wkrótce siê zjawi¹.

– Ju¿ prawie szósta. Dlaczego kazali mi wracaæ ze szko³y prosto do domu,

a nie do warsztatu?

background image

163

– Dlatego – ci¹gnê³a Anna. – Przestañ wszêdzie wsadzaæ nos i wêszyæ, do-

brze? – doda³a, kiedy Seth po raz kolejny otworzy³ lodówkê. – Wkrótce siê

najesz.

– Umieram z g³odu.

– Przecie¿ robiê frytki, nie widzisz?

– Myœla³em, ¿e zrobi je Grace.

Obejrza³a siê przez ramiê i rzuci³a mu zimne jak stal spojrzenie.

– Czy¿byœ sugerowa³, ¿e nie umiem robiæ frytek?

By³ na tyle znudzony i zniecierpliwiony, ¿e nawet dra¿nienie jej nie sprawia-

³o mu uciechy.

– Nic na to nie poradzê, ona naprawdê dobrze je robi.

– Ach tak! A ja nie?

– Ty te¿. Poza tym bêdziemy mieli pizzê.

– Nieznoœny bachor. – Anna zamachnê³a siê na niego ze œmiechem. Odsko-

czy³, wrzeszcz¹c przeraŸliwie.

– S¹, s¹. Dostanê prezent! – Pomkn¹³ do drzwi, pozostawiaj¹c za sob¹ roze-

œmian¹ Annê.

Kiedy jednak otworzy³ drzwi i zobaczy³ na ganku Sybill, sposêpnia³.

– A, czeœæ.

Choæ zamiera³o jej serce, przybra³a maskê uprzejmego uœmiechu.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

– Dziêkujê. – Przygl¹daj¹c siê jej uwa¿nie, otworzy³ drzwi.

– Dziêkujê za zaproszenie. – Nie wiedz¹c, co pocz¹æ, wyci¹gnê³a przed sie-

bie dwie torby z zakupami. – Czy mogê wrêczyæ ci prezenty?

– Pewnie tak. – Zrobi³ wielkie oczy. – To wszystko?

Sposobem mówienia bardzo przypomina³ Phillipa.

– To wszystko tworzy ca³oœæ.

– O rany, to Grace. – Z torbami w rêkach omin¹³ j¹ i wybieg³ na ganek.

Radoœæ w jego g³osie, uszczêœliwiony uœmiech na jego twarzy, tak bardzo

kontrastowa³y ze sposobem, w jaki j¹ powita³. Omal nie pêk³o jej serce.

– Czeœæ, Grace! Czeœæ, Aubrey! Powiem Annie, ¿e jesteœcie.

Wpad³ znowu do œrodka, mijaj¹c stoj¹c¹ w otwartych drzwiach Sybill, nie

wiedz¹c¹, co z sob¹ pocz¹æ. Grace wysiad³a z samochodu i uœmiechnê³a siê.

– Wygl¹da na to, ¿e jest bardzo podniecony.

– Tak, w³aœnie … – Sybill ujrza³a, jak Grace stawia na masce samochodu

torbê, a obok niej du¿¹ paterê z tortem, po czym siêga do œrodka, by odpi¹æ pasy

rozszczebiotanej Aubrey. – Mo¿e ci pomóc?

– Na razie jakoœ jeszcze sobie radzê. Ju¿, skarbie. Jeœli bêdziesz siê krêci栅

– Kiedy Sybill podesz³a bli¿ej, Grace rzuci³a jej przez ramiê kolejny uœmiech. –

Jest nieprzytomna od rana. Seth jest ulubieñcem Aubrey.

– Seth ma urodziny. Upiek³yœmy mu tort – powiedzia³a dziewczynka.

– No w³aœnie. – Grace wyci¹gnê³a Aubrey, po czym przekaza³a j¹ zaskoczo-

nej Sybill. – Upar³a siê ¿eby w³o¿yæ tê sukienkê, ale przebiegniêcie st¹d do domu

mo¿e okazaæ siê ¿a³osne w skutkach.

background image

164

– Rozumiem … – Sybill z³apa³a siê na tym, ¿e wpatruje siê w rozpromienio-

n¹, anielsk¹ twarzyczkê dziewczynki ubranej w strojne ró¿owe falbanki.

– Mamy przyjêcie – oznajmi³a jej Aubrey, k³ad¹c obie r¹czki na policzkach

Sybill, by zwróciæ na siebie jej ca³¹ uwagê. – Jak skoñczê trzy latka, te¿ bêdê

mia³a przyjêcie. Mo¿esz przyjœæ.

– Dziêkujê.

– £adnie pachniesz. I ja te¿.

– Rzeczywiœcie, bardzo ³adnie. – Sybill odprê¿y³a siê na widok radosnego,

czaruj¹cego dzieciêcego uœmiechu. Straci³a pewnoœæ siebie, kiedy za samocho-

dem Grace zatrzyma³ siê d¿ip Phillipa i wysiad³ z niego Cam, który zmierzy³ j¹

ch³odnym, najwyraŸniej ostrzegawczym wzrokiem.

Aubrey krzyknê³a na powitanie:

– Ceœæ! Ceœæ!

– Siê masz, najpiêkniejsza. – Cam podszed³, lekko poca³owa³ Aubrey w jej

komicznie wydête usteczka, po czym przeszy³ Sybill kamiennym spojrzeniem. –

Witam, doktor Griffin.

– Sybill. – Phillip, który z daleka dostrzeg³ to ch³odne powitanie, podszed³

do niej natychmiast i, chc¹c jej dodaæ otuchy, po³o¿y³ jej rêkê na ramieniu. Po-

chyli³ siê po ofiarowywany poca³unek Aubrey. – Czeœæ, s³odziutka.

– Mam now¹ sukienkê.

– I wygl¹dasz sza³owo.

Jak przysta³o na prawdziw¹ kobietê, Aubrey bez zmru¿enia oka porzuci³a

Sybill i wyci¹gnê³a ramiona do Phillipa. Posadzi³ j¹ sobie na biodrze.

– Dawno tu jesteœ? – zapyta³ Sybill.

– Nie. Dopiero przyjecha³am. – Zobaczy³a Cama wnosz¹cego do domu trzy

ogromne kartony z pizz¹. – Phillipie, nie chcia³abym wam sprawiaæ k³opotów.

– WejdŸmy do œrodka. – Wzi¹³ j¹ za rêkê i poci¹gn¹³ za sob¹. – Niechby siê

ju¿ zaczê³o to przyjêcie, prawda, Aub?

– Seth dostanie prezenty. Ale to tajemnica – powiedzia³a szeptem i nachyli³a

siê bli¿ej. – Co dostanie?

– Nie powiem. – Po wejœciu do mieszkania postawi³ j¹ na pod³odze i klepn¹³

w pupê. Zawo³a³a na Setha i podrepta³a w stronê kuchni. – Od razu by mu wypa-

pla³a.

Zdecydowana graæ swoj¹ rolê Sybill, znowu siê uœmiechnê³a.

– Mnie to nie grozi.

– Nie. Ty mo¿esz z tym zaczekaæ. Wezmê prysznic nim Cam mnie uprzedzi

i zu¿yje ca³¹ gor¹c¹ wodê. – Z³o¿y³ na jej policzku szybki, przelotny poca³unek. –

Anna poda ci drinka – zawo³a³ ju¿ ze schodów.

– Wspaniale. – Sybill postanowi³a uzbroiæ siê w mêstwo, by samotnie stawiæ

czo³o Quinnom.

W kuchni panowa³o istne urwanie g³owy. Aubrey coœ wykrzykiwa³a, Seth

gada³ bez przerwy, skwiercza³y frytki, Grace krz¹ta³a siê przy piecu, podczas

gdy Cam, z b³yskiem nie ukrywanego po¿¹dania w oczach, przypiera³ Annê do

lodówki.

background image

165

– Wiesz, co czujê, kiedy ciê widzê w fartuchu.

– Wiem, co czujesz, kiedy widzisz mnie tak zajêt¹. – Mia³a nadziejê, ¿e nigdy

siê to nie zmieni. Popatrzy³a jednak surowo na Cama. – Zabieraj ³apy, Quinn. Nie

mam czasu.

– Harowa³aœ przy gor¹cym piecu. Naprawdê powinnaœ wzi¹æ prysznic. Ze

mn¹.

– Nie zamierzam … – Dostrzeg³a Sybill i wyzwoli³a siê z objêæ mê¿a. – Co

mogê ci podaæ do picia?

– Czujê cudowny zapach kawy, wiêc …

– A ja napijê siê piwa – Cam zmierzy³ j¹ lodowatym spojrzeniem i odszed³.

– Seth, zostaw te torby – wyda³a polecenie Anna, wyjmuj¹c kubek. – Jeszcze

nie pora na prezenty. – Postanowi³a nie dopuœciæ do tego, ¿eby otworzy³ prezent

od Sybill przed kolacj¹. Dosz³a bowiem do wniosku, ¿e jego ciotka, po dope³nie-

niu tego rytua³u, przeprosi wszystkich i czym prêdzej ucieknie.

– Dlaczego? To s¹ moje urodziny czy nie?

– Tak, o ile dotrwasz do koñca. Nie móg³byœ zabraæ Aubrey do pokoju? Za-

bawiæ j¹ przez chwilê? Usi¹dziemy do sto³u, gdy tylko pojawi siê Ethan.

– No dobrze, a w³aœciwie to gdzie on siê podziewa? – Seth, mrucz¹c coœ pod

nosem, odszed³ z depcz¹c¹ mu po piêtach Aubrey, nie widz¹c, jak Grace i Anna

wymieniaj¹ porozumiewawcze spojrzenia.

– Dotyczy to równie¿ was, pieski. – Anna szturchnê³a G³upka nog¹ i pokaza-

³a mu palcem na drzwi. – Nareszcie spokój. – Zamknê³a oczy, gdy zosta³y same.

– Przynajmniej przez chwilê.

– Nie mog³abym w czymœ pomóc?

Anna przecz¹co pokrêci³a g³ow¹ i poda³a jej kubek kawy.

– S¹dzê, ¿e panujemy nad sytuacj¹. Ethan powinien byæ tu za moment. Ra-

zem z wielk¹ niespodziank¹. – Podesz³a do okna, by wyjrzeæ w mrok. – Mam

nadziejê, ¿e dopisze ci apetyt – doda³a. – Dzisiejsze menu sk³ada siê z pizzy z pep-

peroni i kie³bas¹, frytek na oleju arachidowym, domowej roboty lodów karmelo-

wych i wspania³ego tortu czekoladowego Grace.

– Wyl¹dujemy wszyscy w szpitalu – powiedzia³a bez namys³u Sybill, a kiedy

siê zreflektowa³a zrobi³a niewyraŸn¹ minê, Anna uœmiechnê³a siê.

– My, którzy wkrótce umrzemy, pozdrawiamy ciê. A oto i Ethan. – Przy pie-

cu Grace upuœci³a ³y¿kê cedzakow¹. – Sparzy³aœ siê?

– Nie, nie – œmiej¹c siê cichutko, odpar³a Grace. – Pobiegnê i pomogê Etha-

nowi.

– Zgoda, ale … – Nie zd¹¿y³a dokoñczyæ, gdy Grace minê³a j¹ i wypad³a za

drzwi. – Ale niecierpliwa – powiedzia³a szeptem i zapali³a zewnêtrzne œwiat³a. –

Wkrótce zrobi siê ca³kiem ciemno. – Wy³owi³a ostatnie frytki, wy³¹czy³a piec. –

Dobrze by by³o, gdyby Cam i Phillip to podœwietlili. O Bo¿e, ale cudo! Chcesz

zobaczyæ?

Sybill, nie mog¹c siê oprzeæ ciekawoœci, podesz³a i stanê³a obok niej przy

kuchennym oknie. Na przystani, w ostatnich promieniach dziennego œwiat³a, zo-

baczy³a oczekuj¹c¹ Grace i zbli¿aj¹cego siê Ethana.

background image

166

– To ³ódŸ – wyszepta³a. – Ma³a ¿aglówka. Zbudowali j¹ we trzech w starym

domu Ethana …

– Zrobili j¹ dla Setha?

– Tak, pracowali przy niej, jak tylko udawa³o siê im wygospodarowaæ parê

wolnych godzin. Ale bêdzie zachwycony! A có¿ to takiego?

– Co?

– To. – Anna przypatrywa³a siê z uwag¹ Grace, stoj¹cej ze skrzy¿owanymi

rêkami, i Ethanowi, wytrzeszczaj¹cemu na ni¹ oczy. Pochyli³ siê nad ni¹. – Mam

nadziejê, ¿e to nic … – Urwa³a, gdy Ethan obj¹³ Grace, zanurzy³ twarz w jej

w³osach i zacz¹³ j¹ ko³ysaæ. A ona zarzuci³a mu rêce na szyjê. – Och! – Anna

zala³a siê ³zami. – Ona musi by栅 ona jest w ci¹¿y. W³aœnie mu o tym powie-

dzia³a. Jestem tego pewna. O, popatrz! –Kiedy Ethan podniós³ œmiej¹c¹ siê Grace

do góry, Anna wpi³a paznokcie w ramiê Sybill. – Jakie to piêkne!

W ostatnich promieniach dziennego œwiat³a zlewali siê w jedn¹ postaæ.

– Tak, tak, rzeczywiœcie.

– Popatrz no tylko na mnie. – Œmiej¹c siê z samej siebie, Anna wyci¹gnê³a

papierow¹ chusteczkê i wytar³a nos. – Jak ja wygl¹dam! Ale mnie wziê³o. Ja te¿

chcê mieæ dziecko. – Znowu wytar³a nos, westchnê³a. – By³am pewna, ¿e mogê

z tym zaczekaæ rok czy dwa. Ale nie wytrzymam tak d³ugo. Teraz ju¿ wiem. Wy-

obra¿am sobie Cama, kiedy mu powiem… – zamilk³a. – Przepraszam – powie-

dzia³a, œmiej¹c siê przez ³zy.

– Nie ma za co. To dobrze, ¿e cieszysz siê ich szczêœciem. I ¿e sama jesteœ

taka szczêœliwa. To jest naprawdê rodzinne wydarzenie. Anno, naprawdê muszê

ju¿ iœæ.

– Nie b¹dŸ tchórzem – powiedzia³a Anna. – Musimy razem prze¿yæ jakoœ tê

imprezê.

– Uwa¿am po prostu, ¿e … – Urwa³a, kiedy otworzy³y siê drzwi i stan¹³ w nich

Ethan z Grace na rêkach, oboje promiennie uœmiechniêci.

– Anno, bêdziemy mieæ dziecko – oznajmi³ na wstêpie Ethan.

– Myœlisz, ¿e jestem œlepa? – Odsunê³a Ethana, ¿eby poca³owaæ najpierw

Grace. – Widzia³am wszystko przez okno. Och, moje gratulacje. – Teraz rzuci³a

siê im obojgu na szyjê. – Jestem taka szczêœliwa.

– Musisz byæ matk¹ chrzestn¹. – Ethan odwróci³ siê, ¿eby j¹ tak¿e poca³o-

waæ. – Nie wykrêcisz siê.

– Ani myœlê. – Anna rozp³aka³a siê i w tym w³aœnie momencie wszed³

Phillip.

– Co tu siê dzieje? Dlaczego Anna p³acze? Ethanie, co siê sta³o Grace?

– Nic mi nie jest. Czujê siê cudownie. Jestem w ci¹¿y.

– Nie ¿artuj! – Wzi¹³ j¹ z ramion Ethana i obsypa³ poca³unkami.

– Co siê tu do diab³a dzieje? – zawo³a³ Cam.

Trzymaj¹c wci¹¿ na rêkach Grace, Phillip wyszczerzy³ w uœmiechu zêby.

– Bêdziemy mieli dziecko.

– Tak? A co na to Ethan?

Phillip zaœmia³ siê tylko, ostro¿nie stawiaj¹c Grace na nogi.

background image

167

– Dobrze siê czujesz? – zapyta³ j¹ Cam.

– Czujê siê fantastycznie.

– I wygl¹dasz fantastycznie. – Wzi¹³ j¹ w ramiona i potar³ brodê o jej g³owê.

A czu³oœæ, z jak¹ to zrobi³, wprawi³a Sybill w zdumienie. – Dobrze siê sprawi³eœ,

brachu – mrukn¹³ jeszcze do Ethana.

– Dziêkujê. Czy móg³bym ju¿ odzyskaæ ¿onê?

– Ju¿ prawie skoñczy³em. – Cam odsun¹³ z powrotem Grace. – Gdyby przy-

padkiem nie dba³ jak trzeba o ciebie i o ma³ego Quinna, którego nosisz w sobie,

sprawiê mu lanie i przywo³am go do porz¹dku.

– Czy w koñcu kiedyœ zaczniemy jeœæ? – zapyta³ Seth, staj¹c w drzwiach.

I natychmiast spowa¿nia³. – Dlaczego Anna i Grace p³acz¹? – Zmierzy³ oskar¿y-

cielskim wzrokiem wszystkich obecnych w kuchni, nie wy³¹czaj¹c Sybill. – Co

siê sta³o?

– To ze szczêœcia – chlipnê³a Grace i przyjê³a chusteczkê, któr¹ Sybill wyjê³a

z torebki. – Bêdê mia³a dziecko.

– Naprawdê? Hurra! Ale bomba! Czy Aub ju¿ wie?

– Nie, powiemy jej za chwilê z Ethanem. A teraz pójdê po ni¹, poniewa¿

wszyscy musz¹ spojrzeæ na to, co jest na dworze.

– Na dworze? – Seth ruszy³ do drzwi, gdy Phillip zaszed³ mu drogê.

– Poczekaj.

– Co jest? Daj spokój, odsuñ siê. O rany! Pozwól mi wyjrzeæ.

– Powinniœmy zawi¹zaæ mu oczy – stwierdzi³ Phillip.

– Powinniœmy go wzi¹æ przez zaskoczenie – zasugerowa³ Cam.

Ethan wzi¹³ Setha na barana. Gdy pojawi³a siê Grace z Aubrey, mrugn¹³ okiem,

chwyci³ mocniej wierzgaj¹cego Setha i ruszy³ do drzwi.

– Chyba nie zamierzasz wrzuciæ mnie znowu do wody? – zapyta³ Seth z uda-

wanym przera¿eniem. – Dajcie spokój, ch³opaki, woda naprawdê jest zimna!

– Miêczak – stwierdzi³ Cam.

– Tylko spróbujcie – ostrzeg³ Seth. – Poci¹gnê za sob¹ co najmniej jednego

was.

– Dobra, dobra. – Phillip pochyli³ znowu g³owê Sethowi. – Gotowy? – zapy-

ta³, kiedy ju¿ wszyscy zgromadzili siê na brzegu wody. – W porz¹dku, Ethan,

ruszaj.

– Ludzie, woda jest zimna! – zawo³a³ Seth, zanim jeszcze Ethan zrzuci³ go

z pleców. Wyl¹dowa³ jednak na ziemi, a kiedy go odwrócono, stan¹³ tu¿ przed

œliczn¹ drewnian¹ ³ódk¹ z niebieskimi jak niebo ¿aglami, które trzepota³y lekko

na wieczornym wietrze. – Sk¹d to siê wziê³o?

– Z potu naszych cz󳠖 za¿artowa³ z powa¿n¹ min¹ Phillip, podczas gdy

Seth nie odrywa³ od ³odzi oczu.

– Czy to … kto chce j¹ kupiæ?

– Ona nie jest na sprzeda¿ – odpar³ Cam.

– To … to znaczy … – Serce wali³o mu z emocji. – Jest moja?

– Nie widzê tutaj nikogo innego, kto obchodzi³by urodziny – zauwa¿y³ Cam.

– Nie chcia³byœ jej obejrzeæ z bliska?

background image

168

– Jest moja? – Powiedzia³ to szeptem z takim wzruszeniem i zachwytem, ¿e

Sybill poczu³a pieczenie w oczach. – Moja? – wykrzykn¹³ i zawirowa³ w ko³o.

Tym razem, na widok jego bezgranicznej radoœci zaczê³o j¹ d³awiæ w gardle. –

Mogê j¹ zatrzymaæ?

– Jesteœ dobrym ¿eglarzem – powiedzia³ spokojnie Ethan. – To solidna ³ód-

ka. Niedu¿a, ale mo¿na ni¹ p³ywaæ.

– Zbudowaliœcie j¹ dla mnie. – Przeniós³ wzrok z Ethana na Phillipa, nastêp-

nie na Cama. – Dla mnie?

– Sk¹d¿e znowu, zbudowaliœmy j¹ dla jakiegoœ tam bachora. – Cam da³ mu

prztyczka w g³owê. – No i co o niej s¹dzisz? Rzuæ na ni¹ okiem!

– Mogê wsi¹œæ do niej?

– Przecie¿ jest twoja! – Cam z³apa³ Setha za rêkê i poci¹gn¹³ go na po-

most.

– Myœlê, ¿e to s¹ ju¿ mêskie sprawy – mruknê³a z zadowoleniem Anna. –

Dajmy im parê minut, ¿eby siê pozbierali.

– Tak bardzo go kochaj¹. Chyba nie zdawa³am sobie z tego sprawy.

– On ich tak¿e kocha. – Grace przytuli³a policzek do Aubrey.

Nieco póŸniej siedz¹c przy gwarnym kuchennym stole, Sybill rozmyœla³a

o tym, wspominaj¹c zaskoczenie Setha, niedowierzanie, ¿e ktoœ go kocha, ¿e mo¿e

go kochaæ na tyle, ¿eby zrozumieæ potrzebê jego serca.

Wzorzec jego ¿ycia zosta³ gruntownie zmieniony. A wszystko to sta³o siê,

zanim jeszcze pojawi³a siê tutaj.

Nie by³o tu dla niej miejsca. Nie mog³a tu zostaæ. Nie mog³a tego znieœæ.

– Naprawdê muszê ju¿ iœæ – powiedzia³a z uœmiechem dobrze wychowanej

osoby. – Pragnê wam podziêkowaæ za …

– Seth nie otworzy³ jeszcze twojego prezentu – przerwa³a Anna. – Mo¿e niech

go rozpakuje, zanim zabierzemy siê za tort.

– Tort! – Aubrey poruszy³a siê na swoim wysokim krzese³ku. – Zdmuchniesz

œwieczki i wypowiesz ¿yczenie.

– Jeszcze chwileczkꠖ powstrzyma³a jej zapa³ Grace. – Seth, pójdŸ z Sybill

do saloniku i obejrzyj prezent od niej.

– Dobrze. – Zaczeka³, a¿ Sybill wstanie, po czym, wzruszaj¹c ramionami,

ruszy³ ku drzwiom.

– Kupi³am to w Baltimore – powiedzia³a, czuj¹c siê okropnie niezrêcznie –

wiêc gdyby ci siê nie spodoba³o, Phillip móg³by zamieniæ.

– Jasne. – Wyci¹gn¹³ z pierwszej torby pude³ko, usiad³ po indiañsku na

pod³odze i w ci¹gu sekundy zdar³ papier, nad którego wyborem tak siê namê-

czy³a.

– Równie dobrze mog³aœ to zapakowaæ w gazetꠖ zaœmia³ siê Phillip, popy-

chaj¹c j¹ ³okciem w kierunku fotela.

– Jakieœ pude³ko – powiedzia³ tak obojêtnym g³osem Seth, ¿e serce Sybill

zamar³o.

background image

169

– Tak, w³aœnie … zachowa³am kwit. Mo¿esz wiêc je zwróciæ i wybraæ coœ

innego.

– Dobra, zgoda. – Pochwyci³ jednak piorunuj¹cy wzrok Phillipa i zmieni³

ton. – £adne pude³ko. – Leniwym ruchem odsun¹³ mosiê¿ny haczyk i otworzy³

pokrywê. – O rany! Czego tu nie ma! Kredki i pastele, i o³ówki. – Przeniós³ zdu-

mione spojrzenie na Sybill. – To wszystko dla mnie?

– To stanowi komplet. – Nerwowym ruchem nawinê³a srebrne koraliki wokó³

palca. – Poniewa¿ tak dobrze rysujesz, pomyœla³am … Mo¿e zechcesz spróbo-

waæ innych technik. W drugiej torbie znajdziesz wiêcej przyborów.

– Wiêcej?

– Wodne farby i pêdzle, trochê papieru. Aha … – Kiedy rozradowany Seth

rozrywa³ drug¹ torbê, przykucnê³a na pod³odze. – Mo¿e siê okazaæ, ¿e szczegól-

nie odpowiadaj¹ ci akryle, ale osobiœcie najbardziej lubiê wodne farby, pomyœla-

³am wiêc, ¿e mo¿e tak¿e bêdziesz siê chcia³ w nich wprawiæ.

– Nie wiem, jak to siê robi.

– To nie jest takie trudne. – Pochyli³a siê, wziê³a jeden z pêdzli i zaczê³a

objaœniaæ podstawy techniki. Mówi¹c, zapomnia³a o zdenerwowaniu, uœmiech-

nê³a siê do niego.

Œwiat³o lampy pad³o ukoœnie na jej twarz. Seth dojrza³ w jej oczach coœ, co

poruszy³o ukryte w zakamarkach pamiêci obrazy.

– Czy masz obraz na œcianie? Kwiaty, bia³e kwiaty w niebieskim wazonie?

Kurczowo œcisnê³a pêdzel.

– Tak, w sypialni w Nowym Jorku. To jedna z moich akwareli. Zreszt¹ nie

najlepsza.

– I kolorowe butelki na stole. Du¿o, ró¿nej wielkoœci, z czymœ w œrodku.

– Flakony na perfumy. – Znowu œciska³o j¹ w gardle, musia³a wiêc odchrz¹k-

n¹æ. – Zbiera³am je kiedyœ.

– Pozwoli³aœ mi spaæ w swoim ³ó¿ku. –Kiedy koncentrowa³ uwagê na luŸ-

nych, niewyraŸnych przeb³yskach pamiêci, mru¿y³ z wysi³kiem oczy. Delikatne

zapachy, delikatny g³os, kolory i kszta³ty… – Opowiada³aœ mi bajkê o ¿abie.

To by³ Zaczarowany królewicz. Przypomnia³a sobie ch³opczyka zwiniêtego

w k³êbek i przytulonego do niej, nocn¹ lampê, jego o¿ywione niebieskie oczy

wpatruj¹ce siê w ni¹, kiedy opowiada³a mu o baœniowym, wiecznym szczêœciu.

– Kiedy przyjecha³eœ do mnie mia³eœ z³e sny. By³eœ wtedy ma³ym dzieckiem.

– Kupi³aœ mi szczeniaczka.

– By³ z pluszu. – Obraz stawa³ siê coraz bardziej zamazany, œciska³o j¹ gar-

d³o, pêka³o serce. – Nie mia³eœ … nie mia³eœ ¿adnej zabawki. Kiedy przynios³am

pieska do domu, zapyta³eœ czy jest twój. Tak go nazwa³eœ. Twój. Nie zabra³a go,

kiedy siꠅ kiedy musia³eœ wyjechaæ.

Poderwa³a siê na nogi.

– Przepraszam, muszê ju¿ iœæ. – I wybieg³a za drzwi.

background image

170

17

D

obieg³a do samochodu, kilka razy szarpnê³a klamkê, dopóki nie uœwiado-

mi³a sobie, ¿e przecie¿ zamknê³a drzwi. Co by³o, skarci³a siê w myœlach,

g³upim, miejskim odruchem, który równie nie pasowa³ do tej œlicznej

okolicy, jak i ona sama.

Zorientowa³a siê, ¿e wybieg³a bez torebki, ¿akietu i kluczy. Wola³a jednak

wróciæ na piechotê do hotelu ni¿ ponownie stawiæ czo³o Quinnom.

Kiedy us³ysza³a za sob¹ kroki, odwróci³a siê gwa³townie. Nie wiedzia³a, czy

ma czuæ ulgê czy zak³opotanie na widok Phillipa, zmierzaj¹cego w jej stronê. Nie

poznawa³a siebie, nie wiedzia³a, co to za uczucie gotuje siê w niej, pali j¹ i prze-

pe³nia jej serce i gard³o. Wiedzia³a tylko, ¿e musi od tego uciec.

– Przepraszam. Wiem, ¿e zachowa³am siê niegrzecznie. Ale naprawdê mu-

sia³am wyjœæ. – Chc¹c jak najszybciej wyrzuciæ to z siebie, zaczê³a siê pl¹taæ,

potykaæ na ka¿dym s³owie. – Czy móg³byœ mi przynieœæ torebkê? S¹ w niej klu-

cze. Przepraszam. Mam nadziejê, ¿e nie zepsu³am wam wieczoru.

Coraz bardziej d³awi³a siê w³asnymi s³owami.

– Ty dr¿ysz. – Powiedzia³ ³agodnie i wyci¹gn¹³ w jej stronê rêce, lecz ona

odskoczy³a.

– Jest mi zimno. Zostawi³am u was ¿akiet.

– Nie jest a¿ tak zimno, Sybill. ChodŸ tutaj.

– Nie, boli mnie g³owa. Ja … nie, nie dotykaj mnie.

Przyci¹gn¹³ j¹, opasa³ mocno ramionami i przytrzyma³.

– Wszystko w porz¹dku, dziecinko.

– Nie, nieprawda. – Czy on jest œlepy? Czy jest g³upi? – Pozwól mi odejœæ.

Nie nale¿ê do was.

– Ale¿ nale¿ysz.

Widzia³, tê wi꟠krwi, kiedy oboje z Sethem wpatrywali siê w siebie.

– Nikt ciê nie nienawidzi. Nikt siê ciebie nie obawia. – Przywar³ wargami do

jej skroni. – Uspokój siê.

background image

171

– Nie chcê robiæ z siebie widowiska. Gdybyœ tylko móg³ przynieœæ mi torebkê…

„Jest twarda jak kamieñ, ale kamieñ tak¿e siê kruszy – pomyœla³ – ugina siê

i dr¿y pod naciskiem”.

– A jednak zapamiêta³ ciebie. Zapamiêta³, ¿e siê o niego troszczy³aœ.

– Nie wytrzymam tego. Nie zniosê tego. – Wpi³a siê palcami w jego ramiona.

– Ona go zabra³a. Rozdar³a mi serce.

Szlocha³a, zarzuci³a mu na szyjê ramiona.

– Wiem, ¿e tak by³o. Wiem – wyszepta³ i posadzi³ na trawie, tul¹c i ko³ysz¹c.

– Ale to ju¿ minê³o.

Jej gor¹ce, pe³ne rozpaczy ³zy la³y siê strumieniem. Zimna? Nie by³o w niej

ani trochê zimna. By³a po prostu przera¿ona, ucieka³a przed strachem, przed cier-

pieniem.

Nie uspokaja³ jej, nie ucisza³. Nawet wtedy, kiedy wstrz¹sa³ ni¹ tak gwa³tow-

ny szloch, i¿ zdawa³o siê, ¿e pêkn¹ jej koœci, nie pociesza³ jej, nie podsuwa³ roz-

wi¹zañ. Zna³ wartoœæ oczyszczaj¹cego p³aczu. Wiêc tylko j¹ g³aska³, ko³ysa³ i tu-

li³, kiedy wyp³akiwa³a swój ból.

A kiedy na ganku pojawi³a siê Anna, Phillip pokrêci³ tylko g³ow¹, nie prze-

staj¹c g³askaæ Sybill. Drzwi zamknê³y siê i znowu zostali sami.

Wreszcie siê wyp³aka³a. Mia³a spuchniêt¹, gor¹c¹ g³owê i obola³e gard³o.

Bola³ j¹ ¿o³¹dek. Wyczerpana i oszo³omiona opad³a w jego ramionach.

– Przepraszam.

– Nie masz za co. Potrzebowa³aœ tego.

– To niczego nie rozwi¹zuje.

– Sama wiesz najlepiej. – Podniós³ siê, pomóg³ jej wstaæ, poci¹gn¹³ j¹ w stro-

nê d¿ipa. – Wsiadaj.

– Nie, muszꠅ

– Wsiadaj – powtórzy³ z naciskiem. – Przyniosê ci torebkê i ¿akiet. – Posa-

dzi³ j¹ na miejscu obok kierowcy. – Ale nie bêdziesz prowadziæ. – Napotka³ jej

umêczone, spuchniête oczy. – I nie zostawiê ciê dzisiaj samej.

Zabrak³o jej energii, ¿eby siê sprzeczaæ. Czu³a siê wypruta w œrodku, jakby

pozbawiona cielesnoœci, bezsilna. Jeœli j¹ odwiezie do hotelu, bêdzie mog³a zasn¹æ.

W razie czego, weŸmie pigu³kê. Nie chcia³a o niczym myœleæ, nic odczuwaæ.

Kiedy Phillip poszed³ do domu po jej rzeczy, pogodzi³a siê ze swoim tchó-

rzostwem i zamknê³a oczy.

Bez s³owa usiad³ obok niej, pochyli³ siê, aby zapi¹æ jej pas, po czym przekrê-

ci³ kluczyk. Podczas jazdy równie¿ nie przerywa³ tej b³ogos³awionej ciszy. Nie

protestowa³a, gdy wszed³ z ni¹ do holu, ani gdy otworzy³ jej torebkê, by wyj¹æ

z niej kartê magnetyczn¹ do drzwi.

Wzi¹³ j¹ znowu za rêkê i zaprowadzi³ wprost do sypialni.

– Rozbierz siꠖ poleci³ jej jak dziecku. – Na Boga, przecie¿ nic ci nie zrobiê!

Za kogo ty mnie bierzesz?

Nie wiedzia³, sk¹d nagle wzi¹³ siê ten wybuch gniewu. Mo¿e sprawi³ to jej

widok? By³a doszczêtnie rozbita i bezbronna. Odwróci³ siê na piêcie i poszed³ do

³azienki.

background image

172

Kilka sekund póŸniej us³ysza³a szum wody nabieraj¹cej siê do wanny. Przy-

niós³ aspirynê.

– Po³knij. Skoro sama o siebie nie dbasz, musi to zrobiæ ktoœ inny.

Woda, któr¹ popi³a pastylkê, podzia³a³a jak balsam na jej podra¿nione gar-

d³o. Nie zd¹¿y³a mu podziêkowaæ, kiedy wyj¹³ z jej rêki szklankê i odstawi³ j¹ na

bok. Wzdrygnê³a siê, kiedy œci¹gn¹³ jej sweter przez g³owê.

– WeŸmiesz gor¹c¹ k¹piel i odprê¿ysz siê.

Kiedy rozbiera³ j¹ niczym lalkê, by³a zbyt zdumiona, ¿eby protestowaæ. Wzi¹³

j¹ na rêce, zaniós³ do ³azienki i postawi³ w wannie.

Woda by³a zbyt gor¹ca, ale zanim mu to powiedzia³a, zakrêci³ kran.

– Siadaj i zamknij oczy. Rób, co ci mówiê! – powiedzia³ z takim naciskiem,

¿e go pos³ucha³a.

Le¿a³a tak przez dwadzieœcia minut, dwukrotnie omal nie zasnê³a. Powstrzy-

mywa³ j¹ przed tym tylko bli¿ej nieokreœlony, strach, ¿e mo¿e uton¹æ. Wreszcie

na chwiejnych nogach wysz³a z wanny.

Pomyœla³a, ¿e chyba sobie poszed³, ¿e mia³ doœæ jej zachowania. Nie mia³aby

mu tego za z³e.

Kiedy jednak wróci³a do sypialni, zasta³a go stoj¹cego w drzwiach wycho-

dz¹cych na taras, spogl¹daj¹cego na zatokê.

– Dziêkujê. – Wiedzia³a, ¿e sytuacja jest niezrêczna dla nich obojga, pró-

bowa³a siê przemóc, kiedy odwróci³ siê i zmierzy³ j¹ wzrokiem. – Przepra-

szam …

– Znowu przepraszasz, Sybill, doprowadzisz mnie tym do sza³u. – Podszed³

do niej i po³o¿y³ d³oñ na jej ramionach. – Ju¿ jest lepiej – stwierdzi³, przesuwaj¹c

palce po jej ramionach i szyi – ale jeszcze nie za œwietnie. K³adŸ siê.

Poci¹gn¹³ j¹ w stronê ³ó¿ka.

– Naprawdê potrafiê zachowaæ pewien umiar. Szczególnie wówczas, gdy mam

przed sob¹ emocjonalnie i fizycznie wyczerpan¹ kobietê. Teraz po³ó¿ siê na brzuch.

Kiedy palcami zacz¹³ uciskaæ jej ³opatki, jêknê³a.

– Jesteœ psychologiem – przypomnia³ jej. – Co dzieje siê z ludŸmi, którzy

t³umi¹ swoje uczucia w podstawowych sprawach?

– Pod wzglêdem fizycznym czy emocjonalnym?

Zaœmia³ siê lekko i powa¿nie zabra³ siê do pracy.

– Wiêc powiem ci, pani doktor, co siê dzieje. Tacy ludzie maj¹ bóle g³owy,

zgagê, bóle ¿o³¹dka. A kiedy przerywa siê tama, wszystko to wylewa siê i zaczy-

naj¹ chorowaæ.

Œci¹gn¹³ z jej ramion szlafrok.

– Jesteœ na mnie z³y.

– Nie, nie jestem, Sybill. Opowiedz mi o pobycie Setha w twoim domu.

– To by³o dawno temu.

– Mia³ cztery lata – podpowiedzia³ Phillip, by zachêciæ Sybill do zwierzeñ, sam

zaœ skoncentrowa³ siê na jej miêœniach, które w tym momencie jeszcze bardziej siê

usztywni³y. – Mieszka³aœ w Nowym Jorku. W tym samym miejscu co teraz?

– Tak. East Central Park. To spokojna okolica. Bezpieczna.

background image

173

„Ekskluzywna – pomyœla³ Phillip. – Nie jakaœ zapad³a wioska na Wschodzie.

To nie dla doktor Griffin!”

– Z dwiema sypialniami?

– Tak. W drugiej urz¹dzi³am gabinet.

Móg³ go sobie wyobraziæ. Schludny, funkcjonalny, efektowny.

– Jak s¹dzê, spa³ tam Seth.

– Nie. To Gloria zajê³a ten pokój. Po³o¿y³yœmy Setha na sofie w saloniku.

– I zjawili siê tak nagle pewnego piêknego dnia pod twoimi drzwiami?

– Coœ w tym rodzaju. Nie widzia³am jej od lat. Wiedzia³am o istnieniu Setha.

Zadzwoni³a do mnie, kiedy porzuci³ j¹ m¹¿. Od czasu do czasu posy³a³am Glorii

pieni¹dze. Nie chcia³am jej widzieæ. Chocia¿ nie powiedzia³am nigdy, ¿eby mnie

nie odwiedza³a. Jest taka … k³opotliwa i trudna.

– Jednak przyjecha³a.

– Tak. Wróci³am z wyk³adu po po³udniu i zasta³am j¹ przed domem. By³a

wœciek³a, poniewa¿ dozorca nie chcia³ jej wpuœciæ. Seth p³aka³, a ona wrzeszcza-

³a. To by³o takie … – Westchnê³a. – Typowe dla niej.

– Ale j¹ wpuœci³aœ.

– Nie mog³am tak po prostu odes³aæ jej spod domu. By³a z dzieciakiem i mia-

³a tylko plecak. Ub³aga³a mnie, ¿ebym im pozwoli³a pozostaæ przez jakiœ czas.

Powiedzia³a, ¿e przyjecha³a autostopem. ¯e jest za³amana. Zaczê³a p³akaæ, a Seth

wdrapa³ siê po prostu na kanapê i zasn¹³. Musia³ byæ wyczerpany.

– I d³ugo zostali?

– Kilka tygodni. – Jej myœli zaczê³y kr¹¿yæ miêdzy przesz³oœci¹ a teraŸniej-

szoœci¹. – Chcia³am jej pomóc w zdobyciu pracy, powiedzia³a jednak, ¿e naj-

pierw musi odpocz¹æ. Mówi³a te¿, ¿e jest chora. A tak¿e, ¿e zgwa³ci³ j¹ w Okla-

homie  kierowca  ciê¿arówki.  Kiedy  indziej  by³  to  biznesmen  z Detroit.  Jest

patologiczn¹ k³amczuch¹, a jej k³amstwa dotycz¹ najczêœciej molestowania sek-

sualnego. Wiedzia³am, ¿e k³amie, ale …

– By³a twoj¹ siostr¹.

– To, nie to. – Powiedzia³a znu¿onym g³osem. – Gdybym potrafi³a siê zdobyæ

na uczciwoœæ, musia³abym przyznaæ, ¿e przesta³a mnie interesowaæ wiele lat temu.

Ale Seth by³… Nie wiedzia³am nic o dzieciach. Wziê³am ksi¹¿kê i wyczyta³am

z niej, ¿e w tym wieku dziecko powinno ju¿ wiêcej mówiæ.

Omal siê nie uœmiechn¹³. Móg³ bez trudu wyobraziæ sobie, jak wybiera odpo-

wiedni¹ ksi¹¿kê, studiuje j¹, próbuj¹c przyswoiæ sobie niezbêdne wiadomoœci.

– By³ taki cichutki – wyszepta³a. – Kiedy Gloria wychodzi³a na jakiœ czas

i zostawia³a go ze mn¹, rozluŸnia³ siê trochê. A kiedy po raz pierwszy nie wróci³a

na noc, drêczy³y go koszmary.

– Wtedy pozwoli³aœ mu spaæ ze sob¹ i opowiedzia³aœ mu bajkê.

– O Zaczarowanym królewiczu. Opowiada³a mi j¹ niania. Lubi³a bajki. Ba³a

siê ciemnoœci. Przekaza³a mi ten strach. – Mówi³a s³abym i cichym ze zmêcze-

nia g³osem. – Kiedy siê ba³am, chcia³am koniecznie spaæ u rodziców w ³ó¿ku,

ale mi nie pozwalali. Chyba mu to nie mog³o zaszkodziæ, przecie¿ nie trwa³o to

d³ugo.

background image

174

– Nie. – Teraz ujrza³ j¹, ma³¹ dziewczynkê o ciemnych w³osach i jasnych

oczach, dr¿¹c¹ ze strachu w ciemnoœciach. – Nie mog³o zaszkodziæ.

– Lubi³ ogl¹daæ moje flakony na perfumy. Kupi³am mu kredki. Zawsze chêt-

nie rysowa³.

– Da³aœ mu pluszowego psa.

– Na spacerze w parku przygl¹da³ siê psom. Tak siê ucieszy³, kiedy mu da³am

tê zabawkê. Rozpowiada³ o tym na prawo i lewo. Spa³ z ni¹.

– Zakocha³aœ siê w nim.

– Pokocha³am go bardzo. Nie wiem, jak to siê sta³o. To trwa³o tylko kilka

tygodni.

– Czas nie gra roli. – Odgarn¹³ jej w³osy, tak aby widzieæ jej profil. Liniê

policzka, k¹t czo³a. – A raczej nie zawsze odgrywa najwa¿niejsz¹ rolê.

– Wbrew temu, co siê powszechnie uwa¿a. Nie obchodzi³o mnie, ¿e zabra³a moje

rzeczy. Nie obchodzi³o mnie, ¿e odchodz¹c okrad³a mnie. Ale zabra³a jego. Nawet nie

pozwoli³a mi siê z nim po¿egnaæ. Zabra³a go i zostawi³a pieska, poniewa¿ wiedzia³a,

¿e w ten sposób mnie zrani. Wiedzia³a, ¿e bêdê myœla³a o tym, jak on p³acze za nim

w nocy, i ¿e bêdê siê martwi³a. Musia³am wiêc przestaæ o tym myœleæ.

– Ju¿ dobrze. To wszystko minê³o bezpowrotnie. – Jego delikatny masa¿ przy-

prawia³ j¹ o coraz wiêksz¹ sennoœæ. – Ju¿ nigdy nie skrzywdzi Setha. Ani ciebie.

– By³am g³upia.

– Nie, nieprawda. – Masowa³ jej szyjê, jej ramiona, poczu³ jak jej cia³o unosi

siê i opada w d³ugim, d³ugim westchnieniu. – Zaœnij teraz.

– Nie odchodŸ.

– Nie odejdê. – Jaki kruchy jest jej kark pod jego palcami! – Nigdzie nie pójdê.

Przesuwaj¹c d³onie wzd³u¿ jej r¹k, wzd³u¿ jej pleców, zda³ sobie sprawê, na

czy polega ca³y problem. Chcia³ z ni¹ zostaæ, byæ z ni¹. Chcia³ na ni¹ patrzeæ,

kiedy œpi, tak jak spa³a teraz – g³êboko i spokojnie. Chcia³ j¹ trzymaæ w objê-

ciach, gdy bêdzie p³aka³a i gdy siê ju¿ wyp³acze.

Chcia³ patrzeæ na jej spokojne, przejrzyste niczym jezioro oczy, które roz-

promieniaj¹ siê, kiedy siꠜmieje, na jej œliczne, miêkkie wargi. Móg³by godzina-

mi s³uchaæ jej g³osu ci¹gle zmieniaj¹cego intonacjê.

Lubi³ j¹ widzieæ rano, gdy z pewnym zdziwieniem dostrzeg³a go obok siebie.

A tak¿e w nocy, gdy zadowolenie i namiêtnoœæ dr¿a³y na jej twarzy.

„Jak wiele mo¿na odczytaæ z tej twarzy” – pomyœla³ otulaj¹c j¹ ko³dr¹. Och,

jest taka subtelna jak jej zapach. ¯eby to zrozumieæ, trzeba siê zbli¿yæ, nawet

bardzo zbli¿yæ. A on siê zbli¿y³, bardzo zbli¿y³, zanim którekolwiek z nich zda³o

sobie z tego sprawê. I dostrzeg³, z jak¹ smutn¹ zadum¹ i têsknot¹ Sybill przygl¹-

da siê jego rodzinie.

Zawsze o krok z ty³u, zawsze w roli obserwatora.

Widzia³ te¿, jak patrzy na Setha. Z mi³oœci¹ i z utêsknieniem, lecz wci¹¿ na

dystans.

¯eby nie byæ intruzem? ¯eby siê chroniæ? Pomyœla³, ¿e chodzi o jedno i dru-

gie. Nie wiedzia³ dok³adnie, nie by³ pewien, co dzieje siê w jej sercu, w jej umy-

œle. By³ jednak zdecydowany poznaæ prawdê.

background image

175

– Zdaje mi siê, ¿e jestem w tobie zakochany, Sybill – powiedzia³ spokojnie,

wyci¹gaj¹c siê obok niej. – I nic nie poradzê, jeœli to jeszcze bardziej skompliku-

je nasze sprawy.

Obudzi³a siê w ciemnoœciach i przez chwilê, jakby w pó³œnie, znowu by³a

dzieckiem i ba³a siê tych wszystkich przedmiotów, które czai³y siê w mroku. Za-

cisnê³a wargi tak mocno, ¿e a¿ zabola³y. Gdyby bowiem krzyknê³a, ktoœ móg³by

to us³yszeæ i powiedzieæ jej matce. A matka bêdzie siê gniewaæ. Matce nie spodo-

ba siê, ¿e znowu krzyczy z powodu ciemnoœci.

I wtedy przypomnia³a sobie, ¿e nie jest ju¿ dzieckiem. Nic siê nie czai w mro-

ku, poza samym mrokiem. Jest doros³¹ kobiet¹, która wie, ¿e nie ma powodu baæ

siê ciemnoœci, gdy¿ jest wiele innych znacznie groŸniejszych rzeczy.

„Och, zrobi³am z siebie idiotkꔠ– pomyœla³a, przypominaj¹c sobie powoli

niektóre szczegó³y z ostatniego dnia. Straszn¹ idiotkê. Jak mog³a doprowadziæ

siê do takiego stanu! Co gorsze, zrobi³a to na oczach wszystkich, przesta³a nad

sob¹ panowaæ, zupe³nie siê zagubi³a. Wylecia³a z domu jak idiotka.

Niewybaczalne.

A potem wykrzycza³a siê i wyp³aka³a przy Phillipie. Rycza³a jak dziecko tu¿

ko³o domu, tak jakby …

Phillip!

Jêknê³a ze zgrozy, zakry³a twarz rêkami, kiedy poczu³a otaczaj¹ce j¹ ramiê.

– Szsz…

Pozna³a jego dotyk, jego zapach, nim jeszcze przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Nim

musn¹³ wargami jej skronie.

– Ju¿ dobrze, dobrze – szepta³.

– Pomyœla³am … pomyœla³am, ¿eœ poszed³.

– Powiedzia³em, ¿e zostanê. – Zmru¿y³ oczy spogl¹daj¹c na przyæmione czer-

wone œwiate³ko budzika przy ³ó¿ku. – Trzecia w nocy. Mog³em siê tego domyœlaæ.

– Nie chcia³am ciê budziæ. – Kiedy jej oczy oswoi³y siê z mrokiem, ujrza³a wy-

raŸnie zarys jego koœci policzkowych, nosa, ust. Swêdzi³y j¹ palce, ¿eby go dotkn¹æ.

– Kiedy budzê siê w œrodku nocy z piêkn¹ kobiet¹ w ³ó¿ku, raczej siê tym nie

martwiê.

Uœmiechnê³a siê, poczu³a ulgê, ¿e nie bêdzie jej wypomina³ wczeœniejszego

zachowania. S¹ tylko oni dwoje i nic poza tym. Nie istnieje ¿adne wczoraj, które

trzeba op³akiwaæ, ¿adne jutro, o które trzeba siê martwiæ.

– Domyœlam siê, ¿e masz w tej dziedzinie du¿e doœwiadczenie.

– Mo¿esz siê o tym natychmiast przekonaæ.

Mia³ taki ciep³y g³os, takie mocne ramiona.

– Kiedy siê budzisz w œrodku nocy z kobiet¹ w ³ó¿ku, a ona chce ciê uwieœæ,

bardzo siê tym martwisz?

– Rzadko.

– Skoro wiêc ci to nie przeszkadza … – Zmieni³a pozycjê, odszuka³a jego

wargi, jego jêzyk.

background image

176

– Dam ci znaæ, gdy tylko zacznie mi to przeszkadzaæ.

Jej œmiech by³ niski i ciep³y. Przenika³o j¹ uczucie wdziêcznoœci za to, co dla

niej zrobi³, kim sta³ siê dla niej. Tak strasznie chcia³a mu to okazaæ.

By³o ciemno. Pod os³on¹ ciemnoœci mo¿e robiæ, co zechce.

– A jeœli nie bêdê chcia³a przestaæ?

– Grozisz? – By³ zdumiony wiele obiecuj¹cym tonem jej g³osu, oraz tym, ¿e

jej palce wêdrowa³y coraz ni¿ej po jego ciele. – Nie przestraszysz mnie.

– Zobaczymy. – W œlad za palcami posz³y jej usta. – Postaram siê.

– Przy³ó¿ siê najlepiej jak umiesz. O Jezu! Celuj w œrodek tarczy.

Znowu siê zaœmia³a i wskoczy³a na niego jak kot. Kiedy dr¿a³ pod ni¹, a jego

oddech sta³ siê chrapliwy i ciê¿ki, przejecha³a powoli paznokciami w górê, i w dó³

wzd³u¿ jego boków.

„Jak¿e cudowna jest jego mêska sylwetka, pomyœla³a, kontynuuj¹c jak we

œnie badania. – Silna, g³adka, a wszystkie p³aszczyzny i k¹ty s¹ tak doskonale

wymodelowane, tak idealnie pasuj¹ do cia³a kobiety. Do mego cia³a”.

Tutaj jest jedwabisty, tam szorstki. Tutaj twardy, tam ustêpuj¹cy. Sprawi, ¿e

bêdzie pragn¹³ i têskni³, tak jak ona za jego spraw¹ pragnê³a i têskni³a. Da z sie-

bie wszystko i weŸmie wszystko, tak jak on to zrobi³. I zrobi z nim te cudowne

i grzeszne rzeczy, jakie ludzie robi¹ w ciemnoœciach.

Phillip pomyœla³, ¿e oszaleje, jeœli ona bêdzie to kontynuowa³a. ¯e umrze,

jeœli przerwie. Jej usta by³y gor¹ce, nienasycone i dociera³y wszêdzie. Te paznok-

cie doprowadza³y go do szaleñstwa. Gdy skóra sta³a siê wilgotna, cia³o Sybill

przesunê³o siê, a nastêpnie zaczê³o siê na nim poruszaæ. Widzia³ w ciemnoœci jej

jasn¹, niewyraŸn¹ sylwetkê.

By³a ucieleœnieniem kobiety. By³a jedyn¹ kobiet¹. £akn¹³ jej jak ¿ycia.

Rozmarzona unios³a siê nad nim, zdar³a z siebie szlafrok, wygiê³a siê do ty³u,

odrzucaj¹c g³owê. Wznosi³a siê na wy¿yny wolnoœci. Mocy. Po¿¹dania. Jej oczy

b³yszcza³y w ciemnoœci jak u kota rzucaj¹cego na niego czary.

Opuœci³a siê, bior¹c go w siebie powoli, nie zdaj¹c sobie sprawy ile wysi³ku

kosztowa³o go dostosowanie siê do jej rytmu. Jêknê³a z rozkoszy. Westchnê³a,

kiedy jego rêce ujê³y jej piersi, œcisnê³y je, wziê³y w posiadanie.

Ko³ysa³a siê krótkimi ruchami, powolnymi nie do zniesienia, pobudzaj¹c w so-

bie si³ê. I nie spuszcza³a z niego oczu. Dr¿a³ pod ni¹ œciœniêty miêdzy jej udami.

Pomyœla³a, ¿e jest taki mocny, i¿ pozwala jej robiæ ze sob¹ wszystko.

Muska³a palcami jego pierœ, pochyli³a siê nad nim. Przywar³a do jego ust. Jej

w³osy przykry³y ich twarze.

Orgazm przetoczy³ siê przez ni¹ jak fala, unosz¹c j¹ do góry, a nastêpnie

zalewaj¹c j¹ od stóp do g³ów. Unios³a siê na niej z cia³em wygiêtym w ³uk, da³a

siê jej ponieœæ.

A potem ponios³a jego.

Œciska³ jej biodra, wbija³ w ni¹ palce, kiedy wynurza³a siê nad nim. Galopo-

wa³a teraz na oœlep, lekko uderzaj¹c o niego, rozpalona i zach³anna. Czu³ pustkê

w g³owie, zapar³o mu dech, a cia³o rozpaczliwie szuka³o uwolnienia.

Kiedy je osi¹gn¹³, by³o to brutalne i wspania³e.

background image

177

Ca³kowicie po³¹czy³a siê z nim. Jej cia³o by³o tak delikatne, gor¹ce, jakby p³y-

wa³ w roztopionym wosku. Jej serce wali³o ciê¿ko, do wtóru z szaleñczym biciem

jego serca. Nie móg³ mówiæ, nie móg³ z³apaæ powietrza, by wykrztusiæ s³owa, które

mia³ na koñcu jêzyka, których nie powiedzia³ jeszcze ¿adnej kobiecie.

Rozpiera³o j¹ uczucie zwyciêstwa. Przeci¹gnê³a siê b³ogo i leniwie jak kot,

po czym zwinê³a siê obok niego.

– To by³o w³aœnie to – powiedzia³a sennym g³osem.

– Co?

Zachichota³a cichutko i ziewnê³a.

– Mo¿e ciê nie przestraszy³am, ale przynajmniej straci³eœ g³owê.

– Ani trochê. – Oczywiœcie nie by³o to prawd¹. Mê¿czyŸni, którzy zaczynaj¹

myœleæ o mi³oœci i nie mog¹ wydobyæ z siebie s³owa, bowiem s¹ tak rozpaleni

i obna¿eni, owiniêci wokó³ kobiety, sami pakuj¹ siê w tarapaty.

– Po raz pierwszy z przyjemnoœci¹ obudzi³am siê o trzeciej nad ranem. –

U³o¿y³a g³owê na jego ramieniu. Przysunê³a siê. – Zimno mi – mruknê³a.

Siêgn¹³ w nogi ³ó¿ka, podci¹gn¹³ zmiête przeœcierad³a i koce, a ona przykry-

³a siê nimi a¿ po brodê.

Phillip wpatrywa³ siê w sufit, podczas gdy ona g³êboko i nieruchomo spa³a

u jego boku.

12 – Spokojna przystañ

background image

178

18

Z

aledwie œwita³o, kiedy Phillip zwlók³ siê z ³ó¿ka. Prawie nie spa³ tej nocy,

mia³ w g³owie mêtlik, czeka³ go ca³y dzieñ pracy fizycznej, od której pêka³

krêgos³up, ale to jeszcze nie powód, ¿eby narzekaæ.

Zacz¹³ siê ubieraæ, gdy Sybill przetar³a oczy.

– Musisz iœæ do warsztatu?

– Tak. – Wk³adaj¹c spodnie pomyœla³, ¿e nie ma nawet szczoteczki do zêbów.

– Chcesz, ¿ebym zamówi³a œniadanie? Kawê?

Chêtnie napi³by siê kawy, ale wtedy bêdzie musia³ z ni¹ porozmawiaæ. By³

w fatalnym nastroju i nie uwa¿a³, by w tej sytuacji rozmowa mia³a jakikolwiek

sens. A sk¹d ten fatalny nastrój? Poniewa¿ nie spa³, a ona podstêpnie prze³ama-

³a jego legendarn¹ obronê, gdy tymczasem wcale nie zamierza³ siê w niej zako-

chaæ.

– Napijê siê w domu – odburkn¹³. – I tak muszê tam zajrzeæ, ¿eby siê

przebraæ.

Kiedy usiad³a, zaszeleœci³a poœciel. Zerkn¹³ na ni¹ k¹tem oka i siêgn¹³ po

skarpetki. By³a potargana, zmiêta i kusz¹co miêkka.

A do tego taka podstêpna. ¯eby go zwaliæ z nóg udawa³a s³aboœæ, szlocha³a

na jego ramieniu, wygl¹da³a na tak¹ skrzywdzon¹, bezbronn¹! A potem w œrodku

nocy przeobrazi³a siê w boginkê seksu!

A na dodatek proponuje mu kawê. Musi mieæ piekielnie mocne nerwy.

– Doceniam, ¿e zosta³eœ na noc. To mi pomog³o.

– Jestem do us³ug – odpar³ krótko.

– Ja … – Zaskoczona i zak³opotana tonem jego g³osu, przygryz³a górn¹ war-

gê. – To by³ trudny dzieñ dla nas obojga. S¹dzê, ¿e post¹pi³abym s³uszniej, gdy-

bym trzyma³a siê z daleka. By³am ju¿ trochê wytr¹cona z równowagi po telefonie

Glorii, a potem …

– Co? Gloria telefonowa³a?

– Tak. – Widzia³a teraz, ¿e lepiej by³o zachowaæ tê wiadomoœæ dla siebie.

background image

179

– Dzwoni³a wczoraj do ciebie? – Do z³oœci do³¹czy³o siê lodowate uk³ucie

w okolicy serca. Podniós³ skarpetki, obejrza³ je. – I nie pomyœla³aœ, ¿e warto by

o tym wspomnieæ wczeœniej?

– Uzna³am, ¿e nie ma sensu o tym mówiæ. – Poniewa¿ nie mog³a utrzymaæ

r¹k w spokoju, szarpnê³a przeœcierad³o. – Prawdê mówi¹c, wcale nie zamierza-

³am o tym mówiæ.

– Tak? Mo¿e nagle zapomnia³aœ, ¿e ponoszê odpowiedzialnoœæ za Setha? ¯e

mamy prawo wiedzieæ o tym, czy twoja siostra nie zamierza przysporzyæ nam

wiêcej k³opotów. Wsta³. Czu³, ¿e za chwilê wybuchnie.

– Ona nic nie zrobi …

– Sk¹d mo¿esz, do diab³a, wiedzieæ? – krzykn¹³. Przera¿ona, œcisnê³a tak

mocno przeœcierad³o, ¿e a¿ pobiela³y jej kostki palców. – Sk¹d mo¿esz wiedzieæ,

jak zawsze stoj¹c w bezpiecznej odleg³oœci? Do licha, Sybill, to nie ¿adne æwi-

czenia umys³owe. To samo ¿ycie. Czego chcia³a?

– Chcia³a pieniêdzy. Chcia³a, ¿ebym ich za¿¹da³a od was, a tak¿e, ¿ebym

jej da³a od siebie. Wrzeszcza³a na mnie i przeklina³a mnie, tak samo jak ty.

Okazuje siê, ¿e cofaj¹c siê o dziesiêæ kroków znalaz³am siê w samym œrodku

sprawy.

– Chcê wiedzieæ, czy skontaktuje siê z tob¹ ponownie. Co jej powiedzia³aœ?

Kiedy Sybill siêgnê³a po szlafrok, nie zadr¿a³a jej rêka.

– Powiedzia³am, ¿e nic od was nie dostanie, ¿e rozmawia³am z waszym ad-

wokatem i jeszcze dodam, w³asne uwagi, które zawa¿¹ na decyzji, ¿e dopilnujê,

by Seth pozosta³ na sta³e czêœci¹ waszej rodziny.

– To ju¿ jest coœ – mrukn¹³, kiedy wk³ada³a szlafrok.

– Tyle przynajmniej mogê zrobiæ, prawda? – Ton jej g³osu by³ lodowaty,

pe³en rezerwy i nie zachêcaj¹cy do dalszej dyskusji. – Przepraszam ciê. – Posz³a

do ³azienki i zamknê³a drzwi.

Us³ysza³ szczêk zamka.

– No có¿, po prostu œwietnie – powiedzia³ w stronê drzwi, chwyci³ kurtkê

i wybieg³ jak oparzony.

W domu znalaz³ tylko resztki kawy, co nie poprawi³o mu humoru. Kiedy bra³

prysznic, okaza³o siê, ¿e Cam zu¿y³ wiêksz¹ czêœæ gor¹cej wody. Uzna³, ¿e ju¿

gorzej byæ nie mo¿e.

Z rêcznikiem na biodrach, wszed³ do swojego pokoju, gdzie zasta³ Setha sie-

dz¹cego na brzegu jego ³ó¿ka.

Coraz lepiej.

– Czeœæ. – Seth zmierzy³ go powa¿nym wzrokiem.

– Wczeœnie wsta³eœ.

– Pomyœla³em, ¿e mo¿e pobêdê trochê z tob¹.

Phillip odwróci³ siê, ¿eby wyj¹æ z bieliŸniarki gatki i d¿insy.

– Dzisiaj wydajesz przyjêcie dla przyjació³.

– Dopiero po po³udniu. Jeszcze jest czas.

background image

180

Spodziewa³ siê, ¿e Phillip bêdzie wœciek³y. Przecie¿ lubi³ Sybill. Niezrêcznie

by³o tu wejœæ i czekaæ ze œwiadomoœci¹, ¿e coœ trzeba powiedzieæ.

Wreszcie wygarn¹³ z siebie to, co najbardziej mu ci¹¿y³o.

– Nie chcia³em, ¿eby przeze mnie p³aka³a.

„Cholera!” – pomyœla³ Phillip, wci¹gaj¹c gacie. Nie zamierza³ rozwodziæ siê

nad tym.

– Nic nie zrobi³eœ. By³a po prostu w p³aczliwym nastroju.

– S¹dzê, ¿e jest nieŸle wkurzona.

– Wcale nie. – Pogodzony z losem Phillip wci¹gn¹³ d¿insy. – Pos³uchaj, ko-

biety jest trudno zrozumieæ, nawet przy najlepszych chêciach. Choæbyœ stawa³ na

g³owie!

– Domyœlam siê. – Mo¿e jednak Phillip nie jest a¿ tak bardzo wœciek³y? –

Zacz¹³em sobie przypominaæ ró¿ne rzeczy. – Poniewa¿ to by³o ³atwiejsze ni¿

patrzenie mu w oczy, Seth wlepi³ wzrok w blizny na piersiach Phillipa. Tak¿e

dlatego, ¿e blizny te by³y takie fajne. – Ale nie s¹dzi³em, ¿e to j¹ tak trzepnie.

– Niektórzy ludzie nie wiedz¹, co zrobiæ z uczuciami. – Phillip westchn¹³,

usiad³ na ³ó¿ku obok Setha i nagle zrobi³o mu siê g³upio. Uderzy³ Sybill prosto

miêdzy oczy, poniewa¿ sam nie wiedzia³, co pocz¹æ z uczuciami. – Wiêc p³acz¹

albo krzycz¹, albo nadymaj¹ siê i d¹saj¹ siê w k¹cie. Ona troszczy siê o ciebie,

tylko nie bardzo wie, co z tym zrobiæ. Ani co ty byœ chcia³, ¿eby zrobi³a.

– Nie wiem. Ona jest.. ona nie jest taka jak Gloria. – Mówi³ teraz piszcz¹cym

g³osem. – Jest przyzwoita. Ray te¿ by³ przyzwoity, a ja mam …

Phillip natychmiast poj¹³, o co chodzi. Œcisnê³o mu siê serce.

– Masz Raya oczy. – Powiedzia³ rzeczowym tonem. Wiedzia³ bowiem, ¿e

jeœli wypowie to we w³aœciwy sposób, Seth mu uwierzy. – Kolor i kszta³t, ale

tak¿e i to coœ, co kry³o siê za nimi. – Masz bystry umys³, tak jak Sybill. My-

œlisz, analizujesz, zastanawiasz siê. A do tego starasz siê robiæ to, co jest s³usz-

ne. Odziedziczy³eœ to po obojgu. – Tr¹ci³ ramieniem Setha. – Nie uwa¿asz, ¿e

jest fajnie?

– Tak. – Ch³opiec rozpromieni³ siê. – Jeszcze jak!

– Dobra, koñczymy, bo nigdy st¹d nie wyjdziemy.

Pojawi³ siê w warsztacie prawie trzy kwadranse po Camie, przygotowany na

to, ¿e dostanie reprymendê. Cam by³ ju¿ przy strugu i obrabia³ kolejn¹ partiê

desek. Bruce Springsteen krzycza³ przez radio o dniach chwa³y. W odruchu sa-

moobrony Phillip œciszy³ g³os, na co Cam zareagowa³ natychmiastowym podnie-

sieniem g³owy.

– Zostaw, nic nie s³yszê przy tym warkocie.

– Og³uchniemy, je¿eli codziennie bêdziesz bombardowa³ tak nasze uszy.

– Co? Mówi³eœ coœ?

– Ha, ha!

– Coœ takiego, jesteœmy dzisiaj w szampañskim humorze, czy dobrze widzê?

– Cam siêgn¹³ rêk¹ i wy³¹czy³ maszynê. – No wiêc, co tam u Sybill?

background image

181

– Nie zaczynaj ze mn¹.

Seth spogl¹da³ to na jednego, to na drugiego, próbuj¹c sobie wyobraziæ wy-

nik walki miêdzy Quinnami.

– Zada³em proste pytanie.

– Prze¿yje. – Phillip chwyci³ pas z narzêdziami. – Pewnie wola³byœ widzieæ,

jak w pop³ochu opuszcza miasto, ale bêdziesz musia³ pocieszyæ siê faktem, ¿e

znokautowa³em j¹ dzisiaj rano. S³ownie, nie fizycznie.

– Dlaczego, do cholery, to zrobi³eœ?

– Bo mnie denerwowa³a! – wrzasn¹³ Phillip. – Bo wszystko mnie denerwuje!

A zw³aszcza ty!

– Œwietnie, widzê, ¿e ty prosisz siê o nokaut. Z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹.

Ale nie zapominaj, ¿e zada³em ci cholernie proste pytanie. – Cam zdj¹³ deskê ze

struga i rzuci³ j¹ na stertê, gdzie wyl¹dowa³a z ³oskotem. – Dosta³a ju¿ cios w ¿o-

³¹dek wczoraj, po jakie licho do³o¿y³eœ jej jeszcze rano?

– Bronisz jej? – Phillip post¹pi³ kilka kroków do przodu, a¿ stanêli twarz¹

w twarz. – Bronisz jej po tym, co mi powiedzia³eœ na jej temat?

– Mam chyba oczy, no nie? Widzia³em wczoraj jej twarz. Za kogo ty mnie

masz, do jasnej cholery? – DŸgn¹³ palcem Phillipa w pierœ. – Ka¿demu, kto doko-

puje kobiecie, gdy jest kompletnie rozbita, powinno siê skrêciæ kark.

– Ty sukin … – Piêœæ Phillipa zatrzyma³a siê w po³owie drogi. Chêtnie by

mu do³o¿y³, ale nagle stwierdzi³, ¿e to on sam zas³uguje na to, by oberwaæ po

pysku.

Rozwar³ piêœæ, rozprostowa³ palce, po czym odwróci³ siê, ¿eby siê choæ tro-

chê opanowaæ. Ujrza³ przypatruj¹cego siê mu Setha.

– Tylko ty nie zaczynaj.

– Nie powiedzia³em ani s³owa.

– Wiêc wyobraŸcie sobie, ¿e zaj¹³em siê ni¹. – Przyg³adzi³ w³osy i postano-

wi³ rzeczowo przedstawiæ im sprawê. – Pozwoli³em siê jej wyp³akaæ, poklepa³em

po plecach. Wrzuci³em j¹ do gor¹cej wanny, u³o¿y³em w ³ó¿ku. Zosta³em z ni¹.

Prawie nie spa³em, wiêc jestem trochê rozdra¿niony.

– Dlaczego na ni¹ wrzeszcza³eœ? – dopytywa³ siê Seth.

Powiedzia³a mi rano, ¿e mia³a telefon od Glorii. Mo¿e zareagowa³em prze-

sadnie, ale, do diab³a, powinna nam by³a o tym powiedzieæ.

– Czego chcia³a? – Wargi Setha zrobi³y siê bia³e. Cam podszed³ do niego

i po³o¿y³ mu na ramieniu rêkê.

– Nie bój siê. Jesteœ ju¿ poza tym wszystkim. O co jej chodzi? – zapyta³

Phillipa.

– Nie znam szczegó³ów. Za bardzo by³em zaabsorbowany ochrzanianiem

Sybill. Ale g³ównie chodzi³o o pieni¹dze. – Phillip przeniós³ wzrok na Setha. –

Powiedzia³a Glorii, ¿eby siê odczepi³a. Nie dostanie wiêcej pieniêdzy. Powie-

dzia³a jej, ¿e by³a u adwokata i ¿e upewni³a siê, ¿e zostaniesz tam, gdzie teraz

jesteœ.

– Twoja ciotka nie jest miêczakiem – powiedzia³ dobitnie Cam, œciskaj¹c

ramiê Setha. – Ma charakter.

background image

182

– Tak – stwierdzi³ Seth. – Jest w porz¹dku.

– W przeciwieñstwie do twojego brata – ci¹gn¹³ Cam, pokazuj¹c g³ow¹ na

Phillipa. – Wiadomo przecie¿, ¿e Sybill nie powiedzia³a o wczorajszym telefonie

ze wzglêdu na przyjêcie. Nie chcia³a psuæ nastroju.

– A wiêc to ja wszystko zepsu³em – mrukn¹³ Phillip, z³apa³ deskê i zacz¹³

wbijaæ gwoŸdzie. – Naprawiê to.

Sybill wiêksz¹ czêœæ dnia spêdzi³a na mobilizowaniu odwagi i opracowywa-

niu planu. Zajecha³a przed dom Quinnów tu¿ po czwartej. Ul¿y³o jej, gdy stwier-

dzi³a, ¿e brak d¿ipa Phillipa.

Obliczy³a, ¿e jeszcze przez godzinê bêdzie w warsztacie, podobnie jak Seth.

Poniewa¿ jest sobota, prawdopodobnie zatrzymaj¹ siê w drodze powrotnej i coœ

zjedz¹ w miasteczku.

To s¹ ich wzorce, zna³a te¿ swoje behawioralne wzorce, nawet jeœli nie spra-

wia³a wra¿enia osoby zdolnej do nawi¹zania pe³nego kontaktu z ludŸmi.

Nadal czu³a siê zraniona.

Wysiad³a z samochodu. Musi zrobiæ to, co zaplanowa³a przyje¿d¿aj¹c tutaj.

Przeproszenie Anny – o ile zostanie przyjête, przynajmniej formalnie – nie zaj-

mie jej wiêcej ni¿ kwadrans. Opowie o telefonie od Glorii, ze szczegó³ami, ¿eby

mo¿na to by³o potraktowaæ jako dokument. A potem wyjdzie.

Wróci do hotelu, zatopi siê w pracy.

Zapuka³a energicznie do drzwi.

– Otwarte – pad³a odpowiedŸ.

Wesz³a i stanê³a na progu jak wryta.

W saloniku Quinnów zwykle panowa³ ba³agan, ale w tej chwili wygl¹da³ jak

po przejœciu tajfunu.

Papierowe talerze i plastikowe kubki wala³y siê na pod³odze i na stoli-

kach. Wszystko zarzucone by³o ma³ymi plastikowymi ludzikami, jakby prze-

toczy³a  siê  tu  wojna,  pozostawiaj¹c  tragiczne  ¿niwo.  Dostrzeg³a  te¿  pe³no

porzuconych samochodzików osobowych i ciê¿arowych. Wszêdzie by³y roz-

siane  strzêpy  ozdobnego  papieru  do  pakowania,  niczym  confetti  w wigiliê

Bo¿ego Narodzenia.

Rozwalona w fotelu Anna szacowa³a rozmiar spustoszenia.

– O rany – mruknê³a, patrz¹c na Sybill przez zmru¿one oczy – ale wybra³aœ

sobie dobr¹ porê!

– Prze … przepraszam.

– £atwo ci mówiæ. W³aœnie zakoñczy³am dwu i pó³ godzinn¹ szarpaninê,

z dziesiêcioma jedenastoletnimi ch³opcami. To diablêta z piek³a rodem! Odes³a-

³am Grace do domu, ¿eby po³o¿y³a siê do ³ó¿ka. Bojê siê, czy ten eksperyment nie

zaszkodzi dziecku.

„Przyjêcie dla dzieci” – przypomnia³a sobie Sybill, rozgl¹daj¹c siê z przera-

¿eniem po pokoju.

– Ju¿ po wszystkim?

background image

183

– Nigdy nie bêdzie po wszystkim. Do koñca ¿ycia bêdê budzi³a siê w nocy

z krzykiem. Mam we w³osach lody. W kuchni panuje taki ba³agan, ¿e bojê siê tam

wejœæ. Trzem ch³opcom uda³o siê wpaœæ do wody i trzeba ich by³o wyci¹gaæ i su-

szyæ. Jestem pewna, ¿e zachoruj¹ na zapalenie p³uc, a my zostaniemy oskar¿eni.

Jeden z tych szatanów w ludzkiej skórze zjad³ szeœædziesi¹t piêæ kawa³ków tortu,

po czym wsiad³ do mojego samochodu i zwróci³ wszystko.

– O Bo¿e! – Sybill zorientowa³a siê, ¿e to nie przelewki. Uzna³a, ¿e w tej

sytuacji powinna zapomnieæ o swoim rozedrganym ¿o³¹dku. – Tak mi przykro.

Czy mogê ci pomóc, mo¿e pozmywam?

– Nie dotknê niczego. Ci mê¿czyŸni – z których jeden utrzymuje, ¿e jest moim

mê¿em, i ci jego bracia idioci – sami bêd¹ musieli to zrobiæ. Bêd¹ skrobaæ, szoro-

waæ, zmywaæ i wycieraæ. Dobrze wiedzieli, czym jest takie urodzinowe przyjê-

cie. Cichaczem wynieœli siê do warsztatu pod pretekstem jakiejœ terminowej pra-

cy. Zostawili mnie i Grace na pastwê losu. – Zamknê³a oczy. – Co za horror!

– Tak siê napracowa³aœ dla Setha.

– To by³a najlepsza chwila w jego ¿yciu. – Na ustach Anny, pojawi³o siê coœ

na kszta³t uœmiechu. – A poniewa¿ do sprz¹tania zapêdzê Cama i jego braci, nie

nale¿y upadaæ na duchu. Co u ciebie?

– W porz¹dku. Przysz³am, ¿eby przeprosiæ za wczorajszy wieczór.

– Przeprosiæ? Za co?

To pytanie zbi³o j¹ z tropu.

– Za wczorajszy wieczór. Zachowa³am siê nieuprzejmie, wychodz¹c bez po-

dziêkowania za zaproszenie.

– Sybill, jestem za bardzo zmêczona, ¿eby wys³uchiwaæ takich bzdur. By³aœ

w z³ym nastroju i mia³aœ do tego absolutne prawo.

Po takim oœwiadczeniu starannie przygotowane przemówienie Sybill nie nada-

wa³o siê ju¿ do niczego.

– Naprawdê nie rozumiem, dlaczego ludzie w tej rodzinie nie mieliby wys³u-

chaæ szczerych przeprosin za moje karygodne zachowanie!

– Je¿eli takim tonem prowadzisz wyk³ady – zauwa¿y³a z podziwem Anna –

twoi s³uchacze chyba siedz¹ na bacznoœæ. Wracaj¹c jednak do twojego pytania,

s¹dzê, ¿e tak siê dzieje, poniewa¿ zbyt czêsto patrzymy przez palce na to, co ty

okreœlasz karygodnym zachowaniem, a co jest naszym chlebem powszednim.

Poprosi³abym ciê, ¿ebyœ usiad³a, ale masz naprawdꠜliczne spodnie i wola³a-

bym, ¿ebyœ ich nie pobrudzi³a jakimœ paskudztwem.

– Zaraz wychodzê.

– Nie widzia³aœ swojej twarzy – powiedzia³a ³agodniejszym tonem Anna –

kiedy Seth opowiada³ ci, co zapamiêta³. Przekona³am siê, ¿e kierowa³o tob¹ coœ

znacznie wiêcej ni¿ poczucie obowi¹zku. Musia³aœ byæ zdruzgotana, kiedy ci go

zabrano.

– To nie mo¿e siê powtórzyæ. – £zy nap³ynê³y jej do oczu. – Nie mo¿e.

– Nie musi – mruknê³a Anna. – Chcê tylko, ¿ebyœ wiedzia³a, ¿e ciê rozu-

miem. W mojej pracy widujê wielu skrzywdzonych ludzi. Bite kobiety, maltreto-

wane dzieci, mê¿czyzn na granicy wytrzyma³oœci, starych ludzie, których z tak¹

background image

184

ulg¹ pozbywamy siê z domu. Troszczê siê, Sybill, troszczê siê o ka¿dego, kto

zwraca siê do mnie o pomoc.

Westchnê³a cichutko, rozprostowa³a palce.

– Ale ¿eby im pomagaæ, muszê zachowaæ obiektywizm. Gdybym wk³ada³a

wszystkie emocje w ka¿dy z przypadków, nie mog³abym wykonywaæ tej pracy.

Wypali³abym siê doszczêtnie. Rozumiem potrzebê zachowania niewielkiego dy-

stansu.

– Tak. Oczywiœcie, ¿e rozumiesz.

– Z Sethem by³o inaczej – kontynuowa³a Anna. – Od pierwszej chwili

zaanga¿owa³am siê w jego sprawê. Nic na to nie mog³am poradziæ. Jego prze-

znaczeniem by³o staæ siê czêœci¹ tej rodziny, a ta rodzina mia³a staæ siê jego

rodzin¹.

Sybill, nie bacz¹c na konsekwencje, przysiad³a na oparciu sofy.

– Jesteœcie dla niego takie dobre. Ty i Grace. Ma doskona³y kontakt z braæmi.

– Ty tak¿e masz mu coœ do dania. Jest na dworze – poinformowa³a j¹ Anna. –

Nie mo¿e nacieszyæ siê swoj¹ ³ódk¹.

– Nie chcê mu sprawiaæ przykroœci. Pójdê ju¿…

– Ucieczka st¹d wczoraj wieczorem by³a zrozumia³a i do przyjêcia. – Anna

patrzy³a prosto w oczy Sybill. – Ucieczka teraz by³aby nie na miejscu.

– Znasz siê dobrze na swej pracy – powiedzia³a po chwili Sybill.

– Bardzo dobrze. IdŸ z nim pogadaæ. Jeœli kiedykolwiek podniosê siê z tego

fotela, przygotujê trochꠜwie¿ej kawy.

Sybill przez trawnik sz³a w stronê Setha, który siedzia³ w œlicznej ma³ej ³ód-

ce, marz¹c o tym, jak bêdzie w niej p³ywa³.

Pierwszy zauwa¿y³ j¹ G³upek. Rzuci³ siê z ujadaniem w jej stronê. Wyci¹-

gnê³a rêkê w nadziei, ¿e zapobie¿e niebezpieczeñstwu. G³upek obw¹cha³ jej d³oñ,

a Sybill go pog³aska³a.

Jego sierœæ by³a miêkka i ciep³a, oczy tak pe³ne uwielbienia, a pysk taki g³u-

piutki, i¿ odprê¿y³a siê i uœmiechnê³a.

Usiad³, wyci¹gn¹³ do niej ³apê, i dopóty j¹ podawa³, dopóki jej nie wziê³a

i nie potrz¹snê³a ni¹. Zadowolony pogna³ z powrotem w kierunku ³odzi, z której

Seth obserwowa³ tê scenê.

– Czeœæ. – Pozosta³ na miejscu, mocuj¹c linê, do której przyczepiony by³

niewielki trójk¹tny ¿agiel.

– Witaj. Wypróbowa³eœ j¹?

– Nie. Anna nie pozwoli³a mi, a ich nie ma w domu. – Wzruszy³ ramionami.

– Czy boi siê, ¿e utonê?

– Mia³eœ wspania³¹ zabawê, prawda?

– By³o bombowo. Anna trochê siê wnerwi³a, kiedy Jake puœci³ pawia w jej

aucie. Doszed³em do wniosku, ¿e lepiej bêdzie, kiedy zejdê jej z oczu, dopóki siê

nie uspokoi.

– Uwa¿am to za bardzo rozs¹dn¹ decyzjê.

A potem zapad³o milczenie, ciê¿kie, nabrzmia³e, kiedy oboje spogl¹dali na

wodê i zastanawiali siê, co powiedzieæ.

background image

185

Pierwsza zebra³a siê w sobie Sybill.

– Seth, nie po¿egna³am siê wczoraj. Nie powinnam by³a wychodziæ w ten

sposób.

– Nie ma sprawy. – Znowu wzruszy³ ramionami.

– Nie myœla³am, ¿e mnie zapamiêta³eœ. Ani cokolwiek z okresu, kiedy miesz-

ka³eœ ze mn¹ w Nowym Jorku.

– S¹dzi³em, ¿e to wymyœli³em. – By³o niewygodnie siedzieæ tak w ³ódce

i zadzieraæ wysoko g³owê. Wysiad³ wiêc i usiad³ na krawêdzi pomostu dynda-

j¹c nogami. – Zdarza³o siê, ¿e coœ takiego widzia³em we œnie. Na przyk³ad plu-

szowego psa.

– Twój piesek – wyszepta³a.

– Tak, to bardzo dziwne. Ona nigdy o tobie nie mówi³a, s¹dzi³em wiêc, ¿e to

wymyœli³em.

– Czasami… – Zaryzykowa³a i usiad³a obok niego. – Ze mn¹ czasami bywa

podobnie. Mam tego psa.

– Zachowa³aœ go?

– Tyle mi po tobie zosta³o. By³eœ dla mnie kimœ wa¿nym.

– Bo nale¿a³em do niej?

– Czêœciowo dlatego. – Musi byæ uczciwa, jest mu to winna. – Coœ siê w niej

zwichrowa³o. Tak jakby znajdowa³a przyjemnoœæ w unieszczêœliwianiu najbli¿-

szych osób. Nie chcia³am, ¿eby znowu pojawi³a siê w moim ¿yciu. Postanowi-

³am, ¿e pozwolê jej zostaæ kilka dni, po czym postaram siê, ¿ebyœcie siê oboje

przenieœli do schroniska. W ten sposób spe³ni³abym rodzinn¹ powinnoœæ i ochro-

ni³abym swoj¹ prywatnoœæ.

– Ale tak nie zrobi³aœ.

– Pocz¹tkowo wynajdowa³am usprawiedliwienia. Jeszcze tylko jedna noc.

Nastêpnie stwierdzi³am, ¿e pozwalam jej zostaæ, poniewa¿ chcê ciê mieæ u siebie.

Gdybym jej znalaz³a pracê, pomog³a wynaj¹æ mieszkanie, popracowa³a nad ni¹,

¿eby mog³a uporz¹dkowaæ swoje ¿ycie, mia³abym ciebie blisko. Nigdy przedtem

… ty mnie …

Westchnê³a g³êboko i postanowi³a mu to powiedzieæ.

– Kocha³eœ mnie. By³eœ pierwsz¹ osob¹, jaka mnie kiedykolwiek pokocha³a.

Nie chcia³am tego straciæ. A kiedy ciebie straci³am, zamknê³am siê we w³asnej

skorupce, tak jak to robi³am dotychczas. Myœla³am bardziej o sobie ni¿ o tobie.

Chcia³abym to teraz zmieniæ.

Odwróci³ od niej wzrok, popatrzy³ na stopy, którymi m¹ci³ wodê.

– Phil mówi³, ¿e dzwoni³a, a ty kaza³aœ siê jej odczepiæ.

– Mo¿e nie powiedzia³am tego tak dos³ownie.

– Ale o to chodzi³o, prawda?

– Tak.

– Wiêc wy macie tê sam¹ matkê, ale ró¿nych ojców, zgadza siê?

– Tak, zgadza siê.

– Wiesz, kim by³ mój ojciec?

– Nigdy go nie pozna³am.

background image

186

– Chodzi mi tylko o to, czy wiesz, jaki on by³? Wymyœla³a wci¹¿ ró¿nych

facetów i ca³¹ resztê. – Po prostu chcia³bym wiedzieæ.

– Wiem tylko, ¿e nazywa³ siê Jeremy DeLauter. Ma³¿eñstwo nie trwa³o d³u-

go, a …

– Ma³¿eñstwo? – Znowu patrzy³ na ni¹. – Nigdy nie by³a zamê¿na.

– Widzia³am metrykꠜlubu. Mia³a j¹ ze sob¹, kiedy przyjecha³a do Nowego

Jorku. S¹dzi³a, ¿e jej pomogê go wyœledziæ i wnieœæ skargê o alimenty.

Zastanawia³ siê przez chwilê nad t¹ ewentualnoœci¹.

– Mo¿e. Zreszt¹ to niewa¿ne. Myœla³em po prostu, ¿e przybra³a nazwisko

jakiegoœ faceta, z którym kiedyœ ¿y³a. Jeœli siê na ni¹ nabra³, musia³ byæ fraje-

rem.

– Jeœli chcesz, mo¿na siê czegoœ o nim dowiedzieæ. Jestem pewna, ¿e uda³o-

by siê go zlokalizowaæ. Tyle, ¿e zajmie to trochê czasu.

– Nie chcê. Zastanawia³em siê tylko, czy go zna³aœ. Mam teraz rodzinê. –

Podniós³ ramiê, gdy G³upek wsun¹³ mu ³eb pod pachê, i obj¹³ psa za szyjê.

– Tak, masz. – W oddali mignê³o coœ bia³ego. Zobaczy³a wzbijaj¹c¹ siê do

lotu czaplê, szybuj¹c¹ nad wod¹, tu¿ na skraju drzew. Potem czapla zniknê³a za

zakrêtem i s³ychaæ by³o tylko coraz cichszy szum skrzyde³.

Jakie œliczne miejsce. Przystañ dla niespokojnych dusz, dla m³odych ch³op-

ców, którym tylko trzeba by³o daæ szansê, ¿eby stali siê ludŸmi. Nie musi dziêko-

waæ Rayowi i Stelli Quinnom za to, co zrobili tutaj, powinna jednak odchodz¹c

st¹d pozwoliæ ich synom, by dokoñczyli pracê nad Sethem.

– No có¿, muszê iœæ.

– Ten ca³y sprzêt do malowania, który mi da³aœ, jest naprawdê wspania³y.

– Cieszê siê, ¿e ci siê podoba. Masz talent.

– Pomalowa³em trochê wczoraj pastelami.

Nie mog³a siê zdecydowaæ, ¿eby odejœæ.

– Tak?

– Ale nie bardzo mi siê to udaje. – Odwróci³ g³owê, by j¹ widzie栖 To co

innego ni¿ rysowaæ o³ówkiem. Mo¿e mog³abyœ mi pokazaæ, jak siê tym pos³ugi-

waæ.

Przenios³a spojrzenie na wodê. Wiedzia³a, ¿e sk³ada jej propozycjê. Mia³a

teraz szansê wyboru.

– Tak, mogê ci pokazaæ.

– Teraz?

– Tak. – Postara³a siê nie pokazaæ po sobie wzruszenia. – Teraz.

– Bomba!

background image

187

19

„No wiêc by³em dla niej trochê za ostry!” – pomyœla³ Phillip. Chyba jednak

powinna by³a od razu powiedzieæ, ¿e Gloria skontaktowa³a siê z ni¹. Przyjêcie

przyjêciem, mog³a go odci¹gn¹æ na bok i poinformowaæ o tym. Nie powinien by³

jednak tak na ni¹ naskoczyæ, a potem siê wynieœæ.

Mówi³ jednak sobie na obronê, ¿e mia³ powody do rozdra¿nienia. Przez pierw-

sz¹ czêœæ nocy martwi³ siê o ni¹, a przez drug¹ o siebie. Czy mia³ skakaæ z rado-

œci, ¿e uda³o siê jej prze³amaæ jego bariery obronne? Czy mia³ skakaæ ze szczê-

œcia dlatego, ¿e w ci¹gu zaledwie kilku tygodni uda³o siê jej wydr¹¿yæ dziurê

w wypolerowanej na po³ysk tarczy obronnej, która mu tak wiernie s³u¿y³a od po-

nad trzydziestu lat?

Nie by³ o tym wcale przekonany.

Nie twierdzi bynajmniej, ¿e zachowa³ siê dobrze. Postanowi³ nawet wyci¹-

gn¹æ rêkê i pogodziæ siê przy butelce szampana, a tak¿e wrêczyæ jej ró¿e na d³u-

gich ³odygach.

Sam zapakowa³ koszyk. Dwie butelki dobrze zamro¿onego Dom Perignon, dwa

kryszta³owe w¹skie kieliszki – nie bêdzie obra¿a³ tego genialnego francuskiego

mnicha hotelowymi szklankami – i kawior z bie³ugi, który uda³o mu siê przezornie

zachowaæ na tak¹ w³aœnie okazjê, w³o¿ony do opró¿nionego kubeczka po chudym

jogurcie, którego, by³ tego pewien, nikt z domowników nawet by nie tkn¹³.

Sam przygotowa³ maleñkie grzanki, wybra³ ró¿owe ró¿e, a tak¿e wazon.

Podejrzewa³, ¿e mog¹ byæ pewne trudnoœci z t¹ wizyt¹. Nie zaszkodzi wiêc

utorowaæ sobie drogê ró¿ami i szampanem. A skoro ju¿ postanowi³ uderzyæ siê

lekko w piersi, obojgu im wyjdzie to tylko na dobre. Postanowi³ sk³oniæ j¹ do

mówienia. Nie wyjdzie od niej, dopóki nie bêdzie mia³ klarownego obrazu, kim

naprawdê jest Sybill Griffin.

Zapuka³ radoœnie do drzwi. Postanowi³, ¿e zachowa siê z naturaln¹ swobod¹.

Gdy us³ysza³ kroki, czaruj¹co uœmiechn¹³ siê do wizjera. Dostrzeg³ niewyraŸny cieñ.

Sta³ i czeka³, gdy tymczasem kroki siê oddali³y.

background image

188

Dobra. Uzna³, ¿e to coœ wiêcej ni¿ drobny opór, i zapuka³ ponownie.

– Daj spokój, Sybill. Wiem, ¿e tam jesteœ. Chcê z tob¹ porozmawiaæ.

To nie jest zwyk³e milczenie, stwierdzi³. To jest lodowate milczenie.

Œwietnie, pomyœla³, patrz¹c z ponur¹ min¹ na drzwi. Skoro postanowi³a to

wszystko skomplikowaæ…

Postawi³ koszyk obok drzwi i zacz¹³ schodziæ schodami przeciwpo¿arowy-

mi. Jeœli jego zamiar ma siê powieœæ, lepiej, ¿eby nie widziano, jak opuszcza

hotel.

– Da³eœ siê jej nieŸle we znaki, prawda? – zauwa¿y³ Ray, doganiaj¹c syna.

– O Bo¿e! – Phillip wytrzeszczy³ na ojca oczy. – Mo¿e nastêpnym razem

strzelisz mi po prostu w ³eb? Wolê umrzeæ tak ni¿ na zawa³ serca.

– Masz mocne serce. Wiêc nie rozmawia z tob¹?

– Porozmawia – mrukn¹³ Phillip.

– Przekupisz j¹ b¹belkami?

– Ta metoda zdaje egzamin.

– Lepsze s¹ kwiaty. Dziêki nim szybciej dogadywa³em siê z wasz¹ matk¹. To

skuteczniejsze ni¿ kajanie siê.

– Nie zamierzam siê kajaæ. Równie¿ ona jest winna.

– Kobiety nigdy nie s¹ tak winne jak my – powiedzia³ Ray i mrugn¹³ okiem.

– Na tym polega seks.

– Na Boga, tato! – Zak³opotany, potar³ rêk¹ twarz. – Nie bêdê z tob¹ rozma-

wia³ o seksie!

– A to dlaczego? Czy¿byœmy nigdy o tym nie rozmawiali? – Westchn¹³, gdy

zeszli na parter. – Mam wra¿enie, ¿e matka i ja przeprowadziliœmy z tob¹ dosta-

tecznie du¿o rozmów na ten temat. Da³em ci tak¿e pierwsze kondomy.

– Kiedy to by³o – mrukn¹³ Phillip. – Ju¿ dawno od³o¿y³em je do lamusa.

Ray rozeœmia³ siê szczerze.

– Nie w¹tpiê. Ale, mówi¹c powa¿nie, seks w tym wypadku nie jest najwa¿-

niejszym motywem. Denerwujesz siê, poniewa¿ chodzi o mi³oœæ.

– Nie kocham jej. Jestem po prostu … trochê zaanga¿owany.

– Zawsze by³eœ na bakier z mi³oœci¹. – Ray wyszed³ na wietrzn¹ noc, podci¹-

gn¹³ zamek wystrzêpionej na brzegach kurtki, któr¹ nosi³ do d¿insów. – Ilekroæ

zanosi³o siê na coœ powa¿nego, rusza³eœ w przeciwnym kierunku. – Uœmiechn¹³

siê szeroko do Phillipa. – Wydaje mi siê, ¿e tym razem walisz prosto przed siebie.

– Ona jest ciotk¹ Setha. – Kiedy okr¹¿a³ budynek, poczu³ niemi³e, irytuj¹ce

k³ucie w karku. – Jeœli ma staæ siê czêœci¹ jego ¿ycia, naszego ¿ycia, muszê j¹

zrozumieæ.

– Seth stanowi czêœæ tego ¿ycia. Ale odepchn¹³eœ j¹ rano, poniewa¿ siê prze-

straszy³eœ.

Phillip stan¹³ i spojrza³ Rayowi w oczy.

– Po pierwsze, nie mogê uwierzyæ, ¿e jesteœ tutaj i sprzeczasz siê ze mn¹. Po

drugie, tak siê jakoœ dziwnie sk³ada, ¿e za ¿ycia nie wtr¹ca³eœ siê do moich spraw

i by³eœ bardziej wyrozumia³y.

Ray uœmiechn¹³ siê tylko.

background image

189

– No có¿, wzbogaci³em siê o coœ, co móg³byœ nazwaæ szerszym spojrzeniem.

Chcê, ¿ebyœ by³ szczêœliwy, Phillipie. Nie ruszê siê st¹d, dopóki nie upewniê siê,

¿e ludzie, na których mi zale¿y, s¹ szczêœliwi. Potem odejdꠖ powiedzia³ spokoj-

nie. – Do twojej matki.

–Jak siê ona ma?

– Czeka na mnie. – Uœmiechn¹³ siê, jego oczy sta³y siê promienne. – A jak

wiesz, nie nale¿a³a nigdy do osób, które lubi¹ czekaæ.

– Têskniê za ni¹.

– Wiem. Podobnie jak ja. Nigdy nie odpowiada³y ci kobiety, które by³y w in-

nym typie ni¿ ona.

Phillip omal siê nie potkn¹³, poniewa¿ to, co powiedzia³ Ray, by³o prawd¹,

a tak¿e tajemnic¹, któr¹ skrzêtnie ukrywa³.

– To niezupe³nie tak.

– Ale coœ w tym jest. – Ray skin¹³ ze zrozumieniem g³ow¹. – Musisz sam do

tego dojœæ, Phil. I post¹piæ po swojemu. Jesteœ ju¿ blisko. Odwali³eœ dziœ kawa³

wspania³ej roboty z Sethem. Podobnie jak ona – powiedzia³, zadzieraj¹c g³owê

w kierunku oœwietlonego okna sypialni Sybill. – Tworzycie œwietny zespó³, nawet

jeœli ka¿de z was ci¹gnie w przeciwnym kierunku. Oboje jesteœcie zaanga¿owani

bardziej ni¿ wam siê wydaje.

– Wiedzia³eœ, ¿e Seth jest twoim wnukiem?

– Nie. – Westchn¹³. – Kiedy Gloria mnie odnalaz³a nic o niej nie wiedzia³em.

I oto pojawi³a siê krzycz¹c, przeklinaj¹c, oskar¿aj¹c, ¿¹daj¹c. Nie mog³em jej

uspokoiæ, ani po³apaæ siê w czymkolwiek. Nastêpnie dowiedzia³em siê, ¿e posz³a

do dziekana z t¹ histori¹ o molestowanie jej przeze mnie. Jest bardzo niezrówno-

wa¿ona.

– Jest kurw¹.

Ray wzruszy³ tylko ramionami.

– Gdybym wiedzia³ o niej wczeœniej … no có¿, sta³o siê. Nie mog³em urato-

waæ Glorii, ale mog³em uratowaæ Setha. Wystarczy³ mi jeden rzut oka na niego.

Wiêc zap³aci³em jej, mo¿e to by³ b³¹d, ale ch³opiec mnie potrzebowa³. Dopiero

po wielu tygodniach uda³o mi siê ustaliæ adres Barbary. Chcia³em mieæ tylko jej

potwierdzenie. Pisa³em do niej, trzy razy. Dzwoni³em nawet do Pary¿a, ale nie

chcia³a ze mn¹ rozmawiaæ. Nie rezygnowa³em, dopóki nie zdarzy³ siê ten wypa-

dek. G³upi wypadek. Dopuœci³em do tego, by Gloria wyprowadzi³a mnie z rów-

nowagi. By³em z³y na ni¹, na siebie, na wszystko, martwi³em siê o Setha, o to, jak

zareagujecie, kiedy wam to wszystko wyjaœniê. Jecha³em za szybko, by³em zde-

koncentrowany. I sta³o siê.

– Mia³byœ nas po swojej stronie.

– Wiem. Niestety przez chwilê o tym zapomnia³em. Stella odesz³a, wy trzej

mieliœcie w³asne ¿ycie, zamyœli³em siê i zapomnia³em. Jesteœcie teraz po stronie

Setha, a to jest znacznie wa¿niejsze.

– G³os Sybill przes¹dzi o przyznaniu nam sta³ej opieki.

– Wnios³a coœ wiêcej ni¿ swój g³os i wniesie jeszcze wiêcej. Jest silniejsza

ni¿ s¹dzi. Ni¿ wszyscy s¹dz¹.

background image

190

Zmieniaj¹c ton, Ray cmokn¹³ jêzykiem, pokiwa³ g³ow¹.

– Podejrzewam, ¿e chcesz siê tam wdrapaæ.

– Taki mam plan.

– Nigdy nie pozby³eœ siê tej niefortunnej umiejêtnoœci. Mo¿e tym razem wyj-

dzie ci to na dobre. Ta dziewczyna gotowa ciê jeszcze nieraz zaskoczyæ. – Ray

znowu zrobi³ do niego oko. – Uwa¿aj na siebie.

– Nie zamierzasz chyba wdrapywaæ siê ze mn¹?

– Nie. – Ray poklepa³ Phillipa po ramieniu. – S¹ pewne rzeczy, których oj-

ciec nie musi widzieæ.

– Dobra. Ale skoro tu jesteœ, mo¿esz mi to u³atwiæ. PodsadŸ mnie na pierw-

szy balkon.

– Jasne. Chyba mnie za to nie zaaresztuj¹?

Ray zrobi³ podpórkê z d³oni, umo¿liwiaj¹c Phillipowi odbicie siê od niej, po

czym cofn¹³ siê trochê, by przyjrzeæ siê wspinaczce. Przygl¹da³ siê i uœmiecha³.

– Bêdziesz za mn¹ têskni³ – powiedzia³ spokojnie i znikn¹³ w ciemnoœciach.

Sybill siedzia³a w saloniku, nie mog¹c skoncentrowaæ siê na swojej pracy.

To, ¿e zignorowa³a pukanie Phillipa, mog³o wygl¹daæ na dziecinadê. Mia³a jed-

nak doœæ emocji na ten tydzieñ. A poza tym, chyba za szybko zrezygnowa³.

S³ysza³a uderzenia wiatru o szybê, zaciska³a zêby i pisa³a na komputerze:

„Lokalne plotki spe³niaj¹ wa¿niejsz¹ rolê ni¿ informacje z zewn¹trz. Telewi-

zja, prasa i inne œrodki przekazu s¹ ³atwo dostêpne zarówno w ma³ej wspólnocie,

jak i w du¿ych oœrodkach miejskich, lecz s¹siadów dostrzega siê tam, gdzie jest

mniej ludzi.

Informacja jest przekazywana – z ró¿nym stopniem dok³adnoœci – z ust do

ust. Plotka to przyjêta forma komunikowania siê. Sieæ dzia³a szybko i sprawnie.

Brak zainteresowania – pod pozorem, ¿e nie nale¿y przys³uchiwaæ siê pry-

watnym rozmowom w miejscu publicznym – wystêpuje rzadziej w ma³ej spo-

³ecznoœci ni¿ w du¿ym mieœcie. Niemniej jednak, w miejscach, w których lu-

dzie znajduj¹ siê przejazdem, na przyk³ad w hotelach, brak zainteresowania

pozostaje logicznym i akceptowanym wzorcem zachowania. Wynika to z regu-

larnego pojawiania siê i znikania ludzi z zewn¹trz, podczas gdy na innych tere-

nach, takich jak …”

Na widok Phillipa wdzieraj¹cego siê przez drzwi tarasowe i wchodz¹cego do

œrodka, otworzy³a usta.

– Co …

– Na szczêœcie nie zamknê³aœ tych drzwi – powiedzia³, wyszed³ na korytarz

i wniós³ koszyk i wazon z kwiatami, które tam zostawi³. – Postanowi³em zaryzy-

kowaæ. W okolicy panuje niewielka przestêpczoœæ. Mo¿esz dopisaæ tê informa-

cjê do swoich notatek. – Postawi³ wazon z ró¿ami na biurku.

– Wdrapa³eœ siê po œcianie budynku? – Nie mog³a och³on¹æ z wra¿enia.

– Straszny wiatr. – Otworzy³ koszyk, wyj¹³ pierwsz¹ butelkê. – Chêtnie siê

napijê. A ty?

background image

191

– Wdrapa³eœ siê po œcianie budynku?

– Ju¿ to ustaliliœmy. – Otworzy³ fachowo wino.

– Nie mo¿esz … – zamacha³a rêkami – tak jakby nigdy nic w³amywaæ siê

tutaj, otwieraæ szampana.

– Ju¿ siê sta³o. – Nala³ dwa kieliszki. – Przepraszam za dzisiejszy poranek,

Sybill. – Podszed³ do niej z uœmiechem i poda³ kieliszek. – By³em w cholernie

kiepskim stanie i wy³adowa³em siê na tobie.

– A wiêc przepraszasz za w³amanie siê do mojego pokoju?

– Nigdzie siê nie w³ama³em. Poza tym nie chcia³aœ otworzyæ drzwi, a kwiaty

nie mog³y staæ na korytarzu. Rozejm? – zapyta³ i czeka³ na odpowiedŸ.

Wdrapa³ siê po œcianie. Wci¹¿ nie mog³a siê z tym oswoiæ. Nikt nigdy nie

zrobi³ dla niej czegoœ tak zuchwa³ego i idiotycznego. Wpatrywa³a siê w niego,

w te z³ote anielskie oczy. Poczu³a, ¿e nie mo¿e mu siê oprzeæ.

– Mam pracê.

Widz¹c, ¿e ustêpuje, uœmiechn¹³ siê szeroko.

– Kwiaty, szampan, kawior. Czy zawsze jesteœ tak œwietnie zaopatrzony?

– Tylko wtedy, kiedy chcê przeprosiæ i zdaæ siê na ³askê piêknej kobiety. Nie

ulitujesz siê nade mn¹, Sybill?

– Mo¿e. Nie mia³am zamiaru utrzymaæ przed tob¹ w tajemnicy, ¿e dzwoni³a

Gloria, Phillipie.

– Wiem. Mo¿esz mi wierzyæ, ¿e gdybym nawet sam na to nie wpad³, Cam

wbi³by mi to dzisiaj rano do g³owy.

– Cam? – Zamruga³a oczyma. – On mnie nie lubi.

– Mylisz siê. Niepokoi³ siê o ciebie. Czy nie mog³abyœ siê oderwaæ od pracy?

– Zgoda. – Nagra³a pliki, wy³¹czy³a komputer. – Cieszê siê, ¿e nie czujemy do

siebie urazy. To tylko komplikuje sprawy. Widzia³am siê po po³udniu z Sethem.

– Dosz³y mnie s³uchy.

Wziê³a wino, upi³a ³yczek.

– Posprz¹taliœcie dom?

Rzuci³ jej ¿a³osne spojrzenie.

– Wola³bym o tym mówiæ. Jeszcze d³ugo bêdê miewa³ koszmarne sny. – Wzi¹³

j¹ za rêkê, posadzi³ na sofie. – Porozmawiajmy o czymœ przyjemniejszym. Seth

pokaza³ mi szkic swojej ³odzi, wykonany pastelami z twoj¹ pomoc¹.

– On naprawdê ma talent. S³ucha z uwag¹ co mu siê mówi. Œwietnie wyczu-

wa perspektywê.

– Widzia³em te¿ twój szkic domu. – Siêgn¹³ po butelkê, dola³ jej wina. – Te¿

jesteœ utalentowana. Dziwiê siê, ¿e nie zajê³aœ siê sztuk¹ profesjonalnie.

– W dzieciñstwie uczy³am siê malarstwa, muzyki, tañca. Zaliczy³am te¿ kilka

semestrów w college’u. – Ul¿y³o jej ogromnie, ¿e nie gniewaj¹ siê ju¿ na siebie.

Opar³a siê wygodnie i delektowa³a siê winem. – To nie by³o nic powa¿nego. Za-

wsze wiedzia³am, ¿e pójdê na psychologiê.

– Zawsze?

– Sztuki wyzwolone nie s¹ dla takich ludzi jak ja.

– Dlaczego?

background image

192

Pytanie wprawi³o j¹ w zak³opotanie, wzbudzi³o jej czujnoœæ.

– Nie maj¹ praktycznego zastosowania. Czy nie mówi³eœ, ¿e masz kawior?

A wiêc znów jeden kroczek do ty³u.

– Aha. – Siêgn¹³ do pojemnika, wyj¹³ grzanki, nape³ni³ kieliszki. – Na czym

gra³aœ?

– Na fortepianie.

–Tak? Ja te¿. Bêdziemy musieli zagraæ w duecie. Moi rodzice uwielbiali

muzykê. Ka¿dy z nas gra na jakimœ instrumencie.

– To wa¿ne, by ch³opiec nauczy³ siê doceniaæ muzykê.

– Jasne, to sama radoœæ. – Na³o¿y³ kawior na grzankê, poda³ jej. – Czasami

ca³a nasza pi¹tka potrafi³a spêdziæ sobotni wieczór na wspólnym muzykowaniu.

– Graliœcie wszyscy razem? To wspania³e. Nigdy nie lubi³am graæ przed

audytorium. Tak ³atwo siê wtedy pomyliæ.

– I co z tego? Nikt przecie¿ nie obci¹³by ci za to palców.

– Moja matka ze wstydu zapad³aby siê pod ziemiê, a to by³o gorsze ni¿ … –

Ugryz³a siê w jêzyk, spojrza³a z niezadowolon¹ min¹ na swój kieliszek. Phillip

dola³ jej wina.

– Moja matka uwielbia³a graæ na fortepianie. Dlatego w³aœnie wzi¹³em siê za

to od samego pocz¹tku. Chcia³em coœ z ni¹ dzieliæ, coœ szczególnego. Tak bardzo

j¹ kocha³em. Wszyscy j¹ kochaliœmy, ale dla mnie uosabia³a ona wszystko to, co

stanowi o sile, prawoœci i dobroci kobiet. Chcia³em, ¿eby by³a ze mnie dumna.

Ilekroæ udawa³o mi siê, ilekroæ mówi³a mi o tym, przyjmowa³em to z najwy¿-

szym zdumieniem.

– Niektórzy ludzie przez ca³e ¿ycie bezskutecznie zabiegaj¹ o aprobatê ro-

dziców. – By³o coœ gorzkiego i zimnego w jej g³osie. Sama siê na tym z³apa³a

i zaœmia³a siê. – Za du¿o pijê. Czujê to w g³owie.

Nape³ni³ jej kolejny kieliszek.

– Jesteœmy wœród przyjació³.

– Nadu¿ywanie alkoholu, nawet tak œwietnego, prowadzi do na³ogu.

– Regularne nadu¿ywanie mo¿e prowadziæ do na³ogu – poprawi³ j¹. – By³aœ

kiedyœ pijana, Sybill?

– Oczywiœcie, ¿e nie.

– Musisz nadrobiæ zaleg³oœci. – Tr¹ci³ siê z ni¹ kieliszkiem. – Opowiedz mi,

jak to by³o, kiedy po raz pierwszy pi³aœ szampana?

– Nie pamiêtam. Gdy by³yœmy dzieæmi, podawano nam czêsto do kolacji

wino z wod¹. Wa¿ne by³o, ¿ebyœmy siê nauczy³y doceniaæ odpowiednie gatunki

win, wiedzia³y, jak je podawaæ, co do czego pasuje, jakich kieliszków u¿ywaæ do

wina czerwonego, a jakich do bia³ego. Kiedy mia³am dwanaœcie lat, mog³am bez

trudu u³o¿yæ menu na oficjalne przyjêcie.

– Naprawdê?

– To wa¿na umiejêtnoœæ. Czy zdajesz sobie sprawê, w jaki horror mo¿e siê

zamieniæ pomylenie jednego miejsca przy stole? Albo podanie nieodpowiednie-

go wina do g³ównego dania? Ca³y wieczór na nic, opinia zszargana! Ludzie wol¹

siê nudziæ przy takich okazjach, ni¿ piæ kiepskie trunki.

background image

193

– Czêsto uczestniczy³aœ w tego rodzaju przyjêciach?

– Tak. I w wielu mniejszych, w towarzystwie najbli¿szych znajomych rodzi-

ców, które mnie mia³y przygotowaæ do powa¿nych imprez. Kiedy mia³am sie-

demnaœcie lat, matka wyda³a wielkie przyjêcie dla ambasadora Francji i jego ¿ony.

To by³ mój pierwszy oficjalny wystêp. Strasznie siê ba³am.

– Brakowa³o ci treningu?

– Trenowano mnie a¿ nadto, godzinami przepytywano z protoko³u. Po prostu

by³am chorobliwie nieœmia³a.

– Czy¿by? – zapyta³ prawie szeptem, zak³adaj¹c jej w³osy za ucho. Punkt dla

Mamy Crawford, pomyœla³.

– Jeszcze jak! Ilekroæ musia³am wyst¹piæ publicznie przed ludŸmi, dostawa³am

skurczów ¿o³¹dka, a serce wali³o mi jak m³otem. ¯y³am w strachu, ¿e coœ rozlejê,

¿e powiem coœ niew³aœciwego, albo ¿e w ogóle nie uda mi siê otworzyæ ust.

– Wspomina³aœ o tym rodzicom?

– Co mia³am im mówiæ?

– ¯e siê boisz.

– Och. – Machnê³a rêk¹, po czym wziê³a butelkê, by nalaæ szampana. – W ja-

kim celu? Musia³am robiæ to, czego ode mnie oczekiwano.

– Dlaczego? A gdybyœ post¹pi³a inaczej? Zbiliby ciê, zamknêli w szafie?

– Oczywiœcie, ¿e nie. Byliby rozczarowani, wyraziliby dezaprobatê. To strasz-

ne, kiedy patrzyli w ten sposób – zaciœniête wargi, zimne spojrzenie – jakbym

by³a u³omna. O wiele ³atwiej by³o siê przemóc, rozejrzeæ siê, jak siê zachowaæ.

– Czyli raczej obserwowaæ ni¿ uczestniczy栖 powiedzia³ spokojnie.

– Zrobi³am dziêki temu niez³¹ karierê. Mo¿e nie wype³ni³am do koñca swo-

ich obowi¹zków, nie wychodz¹c odpowiednio za m¹¿, nie czyni¹c z tych nieludz-

kich przyjêæ treœci mojego ¿ycia i nie maj¹c dobrze wychowanych dzieci – mówi-

³a z coraz wiêkszym o¿ywieniem. – Ale zrobi³am dobry u¿ytek z wykszta³cenia,

zrobi³am karierê, co bardziej mi odpowiada. Nalej mi wina.

– Pozwól, ¿e trochê zwolnimy tempo …

– Dlaczego? – Rozeœmia³a siê i sama wyjê³a drug¹ butelkê. – Zaczynam byæ

pijana i jest to ca³kiem przyjemne uczucie.

Coœ podobnego! Wyj¹³ z jej r¹k butelkê i otworzy³ j¹. Teraz, kiedy tak daleko

zaszli, nie pora na odwrót.

– A jeden raz wysz³aœ za m¹¿ – przypomnia³ jej.

– Powiedzia³am ci, ¿e to siê nie liczy. To nie by³o odpowiednie ma³¿eñstwo.

To by³ impuls, nieœmia³a, nieudana próba buntu. – Prze³knê³a szampana, zamach-

nê³a siê kieliszkiem. – Mia³am wyjœæ za m¹¿ za jednego z synów wspólnika moje-

go ojca z Anglii. Obaj byli ca³kiem do zaakceptowania. Dalecy krewni królowej.

Moja matka by³a zdecydowana za wszelk¹ cenê skojarzyæ córkê poprzez ma³¿eñ-

stwo z królewsk¹ rodzin¹. To by³by dopiero triumf! Poniewa¿ skoñczy³am wtedy

dopiero czternaœcie lat, mia³a masê czasu, ¿eby zrealizowaæ swój plan, u³o¿yæ

wszystko jak nale¿y. Postanowi³a doprowadziæ do oficjalnych zarêczyn, kiedy

skoñczê osiemnaœcie lat. Mia³am wyjœæ za m¹¿ w dwudziestym roku ¿ycia, a dwa

lata póŸniej urodziæ pierwsze dziecko. Wszystko dok³adnie przemyœla³a.

13 – Spokojna przystañ

background image

194

– A ty nie kwapi³aœ siê do wspó³pracy.

– Nie mia³am okazji. Nie umia³abym siê jej sprzeciwiæ. – Zaduma³a siê

przez chwilê i znów napi³a siê szampana. – Ale Gloria uwiod³a ich obu, równo-

czeœnie, w saloniku, podczas, gdy rodzice udali siê do opery. W ka¿dym razie

… – Znowu machnê³a rêk¹, znowu ³yknê³a szampana. – Gdy wrócili do domu,

nakryli ich. Odby³a siê niez³a scena. Zakrad³am siê na dó³ i zobaczy³am jej frag-

ment.

– Ch³opcy byli bliŸniakami, wygl¹dali identycznie: jasnow³osi, bladzi, z wy-

suniêt¹ doln¹ szczêk¹. Oczywiœcie Gloria mia³a ich obu w nosie. Zrobi³a to chc¹c,

¿eby zostali z³apani w sid³a, poniewa¿ moja matka wybra³a ich dla mnie. Niena-

widzi³a mnie.

– Co by³o potem?

– BliŸniaków odes³ano do domu, a Gloria zosta³a ukarana. Co natychmiast

sobie powetowa³a: oskar¿y³a przyjaciela ojca o uwiedzenie jej, co z kolei dopro-

wadzi³o do kolejnej ¿a³osnej sceny i jej ostatecznej ucieczki z domu. By³o to tak

zwane mniejsze z³o i rodzice mogli siê teraz skoncentrowaæ na kszta³towaniu mojej

osobowoœci. Czêsto siê zastanawia³am, dlaczego traktowali mnie w sposób tak

mechaniczny. Dlaczego nie mogli mnie kochaæ. Ale widaæ nie nadaj¹ siê do tego,

¿eby mnie kochaæ. Nikt mnie nigdy nie kocha³.

Odstawi³ kieliszek i uj¹³ w d³onie jej twarz.

– Mylisz siê.

– Nie, nie mylê siê. Znam siê na tych sprawach. Moi rodzice nigdy mnie nie

kochali, a ju¿ tym bardziej Gloria. M¹¿, który siê nie liczy³, nie kocha³ mnie. Nikt

nawet nie wysila³ siê, ¿eby odezwaæ siê do mnie choæ s³owem. Za to ty dajesz siê

kochaæ. – Woln¹ rêk¹ pog³aska³a go po piersi. – Nigdy nie uprawia³am seksu, kiedy

by³am pijana! Myœlisz, ¿e to jest mo¿liwe?

– Sybill! – Chwyci³ jej rêkê, zanim zd¹¿y³a mu rozpi¹æ pasek. – By³aœ niedo-

wartoœciowana, niedoceniana. Nie powinnaœ siê temu poddawaæ.

– Phillipie. – Pochyli³a siê do przodu, próbuj¹c chwyciæ zêbami jego doln¹

wargê. – Moje ¿ycie by³o jedn¹ wielk¹ nud¹ dopóki nie spotka³am ciebie. Kiedy

mnie po raz pierwszy poca³owa³eœ, coœ mi siê odblokowa³o w mózgu. Nikt nigdy

przedtem tego nie sprawi³. A kiedy mnie dotykasz … – Powoli po³o¿y³a ich z³¹-

czone d³onie na swojej piersi. – Moja skóra staje siê gor¹ca, a serce zaczyna wa-

liæ. Wspi¹³eœ siê po murze. – Wêdrowa³a ustami po jego podbródku. – Przynio-

s³eœ mi ró¿e. Pragniesz mnie, prawda?

– Tak, pragnê ciê, ale nie w tej chwili.

– WeŸ mnie. – Odrzuci³a do ty³u g³owê. – Nigdy przedtem nie powiedzia³am

tego ¿adnemu mê¿czyŸnie. Dasz wiarê? WeŸ mnie, Phillipie.

Kiedy go oplot³a ramionami, pusty kieliszek wysun¹³ siê z jej palców. Nie

mog¹c siê oprzeæ, po³o¿y³ j¹ na sofie. I wzi¹³ j¹.

„Ten ból g³owy jest niczym wobec tego, na co zas³u¿y³am” – uzna³a Sybill,

stoj¹c pod gor¹cym prysznicem.

background image

195

Ju¿ nigdy nie nadu¿yjê alkoholu.

Zbyt dobrze pamiêta³a swoj¹ paplaninê na w³asny temat. To wszystko, o czym

powiedzia³a Phillipowi, a o czym nawet sama ze sob¹ niechêtnie mówi³a.

A teraz musi spojrzeæ mu w oczy i jakoœ ustosunkowaæ siê do faktu, i¿ w ci¹-

gu jednego krótkiego weekendu wyp³aka³a siê na jego ramieniu, po czym odda³a

mu swoje cia³o i powierzy³a mu strze¿one z najwiêksz¹ pieczo³owitoœci¹ sekrety.

Nale¿y tak¿e spojrzeæ prawdzie w oczy, zmierzyæ siê z faktem, ¿e jest w nim

beznadziejnie i niebezpiecznie zakochana.

Co oczywiœcie by³o pozbawione jakiegokolwiek sensu i niebezpieczne.

Miotaj¹ce ni¹ emocje, uniemo¿liwia³y zachowanie obiektywnego dystansu

i dokonanie jakiejkolwiek analizy.

Gdy tylko u³o¿¹ siê sprawy Setha, gdy wszystkie szczegó³y zostan¹ dopiête,

ponownie bêdzie musia³a odnaleŸæ ten dystans. Najproœciej zacz¹æ od powrotu

do Nowego Jorku.

Wystarczy, ¿e wci¹gnie siê znowu w zwyk³y tryb ¿ycia, pogr¹¿y w bezpiecz-

nej, swojskiej rutynie, a niew¹tpliwie oprzytomnieje.

Nawet jeœli z obecnej perspektywy taka przysz³oœæ wydaje siê ¿a³osna i nie-

ciekawa.

Nie spiesz¹c siê rozczesa³a mokre w³osy i zgarnê³a je do ty³u, starannie na-

smarowa³a twarz kremem, poprawi³a wy³ogi szlafroka. Je¿eli nie w pe³ni uda³o

siê jej pozbieraæ dziêki technikom oddychania, istnia³a szansa, ¿e za³atwi to pigu³ka

na kaca.

Wysz³a z ³azienki, staraj¹c siê zachowaæ spokój na twarzy, po czym przesz³a

do saloniku, gdzie w³aœnie Phillip nalewa³ kawê z tacy przyniesionej przez hote-

low¹ s³u¿bê.

– Pomyœla³em, ¿e dobrze ci zrobi.

– Dziêkuje. – Unika³a widoku pustych butelek po szampanie i porozrzuca-

nych ubrañ, których nie pozbiera³a wieczorem, poniewa¿ by³a zanadto pijana.

– Wziê³aœ aspirynê?

– Tak. Wszystko bêdzie dobrze. – Powiedzia³a to sztywno, wziê³a fili¿ankê

z kaw¹ i usiad³a ostro¿nie, niczym inwalidka. Wiedzia³a, ¿e jest blada, ¿e ma za-

padniête oczy. Zbyt dobrze przyjrza³a siê sobie w zaparowanym lustrze.

Teraz przyjrza³a siê Phillipowi. Nie jest ani trochê blady, nie ma te¿ wcale

zapadniêtych oczu.

Kiedy wypi³a ³yk kawy, kiedy przyjrza³a mu siê uwa¿nie, w jej zamroczonym

mózgu zaczê³o coœ œwitaæ. Ile razy nape³nia³ wczoraj jej kieliszek? A ile razy swój?

Widok potê¿nej porcji d¿emu, jak¹ po³o¿y³ sobie na grzankê, jeszcze bar-

dziej j¹ zirytowa³. Na sam¹ myœl o jedzeniu robi³o siê jej niedobrze.

– Jesteœ g³odny? – zapyta³a s³odziutko.

– Okropnie. – Zdj¹³ pokrywê z talerza, na którym by³a jajecznica. – Powin-

naœ coœ zjeœæ.

Wola³aby raczej umrzeæ.

– Wyspa³eœ siê?

– Tak.

background image

196

– Nie piek¹ ciê oczy?

Spojrza³ na ni¹ z uwag¹.

– Wypi³aœ trochê wiêcej ode mnie.

– Upi³eœ mnie. Zrobi³eœ to celowo. Wlewaj¹c we mnie szampana, dopi¹³eœ

swego.

– Tak, z trudem uda³o mi siê zatkaæ ci nos i wlaæ ci ca³¹ zawartoœæ butelki do

gard³a.

– Przeprosiny pos³u¿y³y ci za pretekst. – Zaczê³y jej dr¿eæ rêce, odstawi³a

wiêc kawê na stó³. – Wiedzia³eœ, ¿e bêdê z³a, wiêc w ten sposób utorowa³eœ sobie

drogê do mojego ³ó¿ka.

– Pomys³ z seksem wyszed³ od ciebie – przypomnia³ jej ura¿ony. – Chcia³em

z tob¹ porozmawiaæ. I okaza³o siê, ¿e kiedy sobie wypijesz, mo¿na z ciebie wy-

ci¹gn¹æ wiêcej ni¿ w jakiejkolwiek innej sytuacji. Wiêc poci¹gn¹³em ciê za jê-

zyk. Pozwoli³aœ mi na to.

– Poci¹gn¹³eœ mnie za jêzyk – wyszepta³a, wstaj¹c powoli z miejsca.

– Chcia³em wiedzieæ, kim jesteœ. Mam prawo wiedzieæ.

– Ty … ty to zaplanowa³eœ. Postanowi³eœ tu przyjœæ, zawróciæ mi w g³owie,

pozwoliæ mi wypiæ odrobinê za du¿o, akurat na tyle, ¿eby siê wedrzeæ w moje

prywatne ¿ycie.

– Zale¿y mi na tobie. – Zbli¿y³ siê do niej, ale uderzy³a go po rêce.

– Przestañ. Nie jestem a¿ tak g³upia, ¿eby znowu daæ siê na to nabraæ.

– Zale¿y mi na tobie. A teraz wiem o tobie wiêcej i rozumiem ciê lepiej. Co

w tym z³ego, Sybill?

– Podszed³eœ mnie podstêpnie.

– Mo¿e i tak. – Po³o¿y³ rêce na jej ramionach, przytrzyma³ j¹, kiedy chcia³a

siê wyrwaæ. – Tylko pos³uchaj. Mia³aœ uprzywilejowane, uporz¹dkowane dzie-

ciñstwo. Ja nie mia³em. Mia³aœ, s³u¿bê, kulturalne otoczenie. Ja nie mia³em. Czy

dlatego mnie nie chcesz, poniewa¿ by³em ulicznikiem?

– Nie, to nie ma nic do rzeczy.

– Mnie te¿ nikt nie kocha³ do dwunastego roku ¿ycia. Znam wiêc obie strony

medalu. Czy uwa¿asz, ¿e mo¿e mi mniej na tobie zale¿eæ, bo nie zazna³aœ w dzie-

ciñstwie mi³oœci?

– Nie zamierzam dyskutowaæ na ten temat.

– To na nic siê nie zda. Nie igra siê z uczuciem, Sybill. – Zbli¿y³ do niej usta,

wymusi³ poca³unek, przyprawiaj¹c j¹ o zawrót g³owy. – Mo¿e ja równie¿ jeszcze

nie wiem, co z tym zrobiæ? Widzia³aœ moje blizny. Pochodz¹ z tamtego okresu.

Teraz pokaza³aœ mi swoje.

Znowu poczu³a siê s³aba i spragniona. Mog³aby po³o¿yæ g³owê na jego ramie-

niu, pozwoliæ mu siê obj¹æ. Wystarczy³o tylko powiedzieæ. Nie zdoby³a siê na to.

– Nie musisz siê mn¹ przejmowaæ.

– Och, dziecinko. – Tym razem delikatnie dotkn¹³ wargami jej ust. – Ale¿

muszê. I podziwiam ciê za to, co uda³o ci siê osi¹gn¹æ wbrew nim.

– Za du¿o wypi³am – rzuci³a pospiesznie. – Wyszli na zimnych i pozbawio-

nych uczucia ludzi.

background image

197

– Czy kiedykolwiek któreœ z nich powiedzia³o ci, ¿e ciê kocha?

Otworzy³a usta i tylko westchnê³a.

– Nie ka¿da rodzina jest taka jak twoja. Nie ka¿da rodzina okazuje uczucia…

¯adne z nich nigdy mi nie mówi³o o mi³oœci. Ani Glorii, o ile wiem. I ka¿dy przy-

zwoity terapeuta wyci¹gn¹³by z tego wniosek, ¿e reakcja ich dzieci na tê restryk-

cyjn¹, nadmiernie sformalizowan¹ i wymagaj¹c¹ atmosferê mog³a siê okazaæ dia-

metralnie ró¿na. Gloria, by zwróciæ na siebie uwagê, wybra³a bunt. Ja zaœ, szukaj¹c

aprobaty, podporz¹dkowa³am siê im. Dla niej seks równa³ siê uczuciu i sile, fan-

tazjowa³a wiêc, ¿e jest po¿¹dana i brana przemoc¹ przez posiadaj¹cych autorytet

mê¿czyzn, w³¹cznie z jej prawnym, a tak¿e biologicznym ojcem. Ja, w obawie

przed niepowodzeniem, unika³am intymnoœci w seksie i wybra³am naukê, dziêki

której mog³am bezpiecznie obserwowaæ ludzkie zachowania bez ryzyka emocjo-

nalnego zaanga¿owania. Czy to jasne?

– Rozumiem, ¿e ona wybra³a cierpienie, ty zaœ unikanie go.

– W³aœnie tak.

– Ale nie uda³o ci siê w tym wytrwaæ. Zaryzykowa³aœ i cierpia³aœ z powodu

Setha. I ryzykujesz, ¿e bêdziesz cierpia³a z mojego powodu.– Dotkn¹³ jej policz-

ka. – Nie chcê ci sprawiæ bólu, Sybill.

„Jest ju¿ chyba o wiele za póŸno, ¿eby temu zapobiec” – pomyœla³a Sybill

i po³o¿y³a g³owê na jego ramieniu. Nie musia³a mu mówiæ, ¿eby j¹ obj¹³.

– Przyjrzyjmy siê wiêc, co przyniesie najbli¿szy czas – postanowi³a.

background image

198

20

„Lêk – pisa³a Sybill – jest powszechnym ludzkim uczuciem. Zaœ istota ludz-

ka jest tak z³o¿ona i trudna do zbadania jak mi³oœæ i nienawiœæ, po¿¹danie, na-

miêtnoœæ. Uczucia, ich przyczyny i skutki, nie zajmuj¹ szczególnego miejsca w mo-

ich pracach naukowych. Zachowanie bywa zarówno wyuczone jak instynktowne,

i bardzo czêsto pozbawione jest prawdziwie emocjonalnych korzeni. Zachowa-

nie jest czymœ znacznie prostszym, jeœli nie bardziej elementarnym, ni¿ uczucie.

Bojê siê.

Jestem doros³¹ kobiet¹, wykszta³con¹, inteligentn¹, wra¿liw¹ i zdoln¹, a jed-

nak bojê siê podnieœæ s³uchawkê i zatelefonowaæ do matki.

Kilka dni temu nie nazwa³abym tego lêkiem, ale niechêci¹, byæ mo¿e uni-

kiem. Kilka dni temu upiera³abym siê, ¿e kontakt z ni¹ w sprawie znalezienia

wyjœcia dla Setha zak³óci tylko porz¹dek rzeczy i nie doprowadzi do konstruk-

tywnych rezultatów. Innymi s³owy, ¿e taki kontakt jest bezcelowy.

Kilka dni temu dosz³abym do racjonalnego wniosku, ¿e moje uczucie do Se-

tha wyp³ywa z poczucia moralnej i rodzinnej powinnoœci.

Kilka dni temu mog³abym zaprzeczyæ, i¿ zazdroszczê Quinnom ich krzykli-

wego, nieuporz¹dkowanego i niezdyscyplinowanego ¿ycia. Przyzna³abym, ¿e ich

zachowanie, ich nieszablonowe stosunki wzajemne s¹ interesuj¹ce, ale nigdy nie

przyzna³abym siê do tego, i¿ marzê, by w jakiœ sposób staæ siê czêœci¹ ich ¿ycia.

Kilka dni temu mog³abym pomniejszaæ wagê moich uczuæ do Phillipa. Po-

wtarza³am sobie, ¿e mi³oœæ nie pojawia siê tak nagle. To mo¿e byæ poci¹g, po¿¹-

danie, nawet namiêtnoœæ, ale nie mi³oœæ. £atwiej jest temu zaprzeczyæ ni¿ z tym

siê zmierzyæ. Bojê siê mi³oœci, jej wymagañ, jej ¿¹dañ, jej uzale¿nieñ. Lecz bar-

dziej, znacznie bardziej, bojê siê nieodwzajemnionej mi³oœci.

Doskonale rozumiem ograniczenia moich relacji z Phillipem. Oboje jesteœmy

doroœli, mamy w³asne wzorce zachowañ i w³asne wybory. On ma swoje potrzeby

i swoje ¿ycie, podobnie jak ja. Mogê byæ tylko wdziêczna losowi, ¿e nasze drogi siê

skrzy¿owa³y. Nauczy³am siê bardzo du¿o w krótkim czasie. Bardzo wiele dowie-

dzia³am siê o sobie.

background image

199

Nie wierzê, ¿e bêdê taka jak dawniej.

Nie chcê tego. Jednak ¿eby siê zmieniæ, prawdziwie siê zmieniæ, dojrzeæ,

trzeba podj¹æ odpowiednie kroki.

Pomaga mi w tym pisanie, nawet jeœli nie jest uporz¹dkowane, a wnioski s¹

fa³szywe.

W³aœnie dzwoni³ Phillip z Baltimore. Odnios³am wra¿enie, ¿e jest zmêczony,

choæ mówi³ o¿ywionym g³osem. Mia³ spotkanie z adwokatem w sprawie polisy

na ¿ycie ich ojca. Od miesiêcy towarzystwo ubezpieczeniowe odmawia³o uregu-

lowania tej sprawy. Badali przyczynꠜmierci profesora Quinna i wstrzymywali

wyp³atê, podejrzewaj¹c samobójstwo. ¯eby utrzymaæ Setha i prowadziæ interes,

Quinnowie musieli wprowadziæ powa¿ne ograniczenia finansowe, ale uparcie trwali

przy swoim i zmierzali do rozwi¹zania problemu na drodze prawnej.

Myœlê, ¿e a¿ do dzisiaj nie zdawa³am sobie sprawy, jak bardzo im zale¿y na

wygraniu tej batalii. I to nie dla pieniêdzy, jak pocz¹tkowo s¹dzi³am, ale po to, by

oczyœciæ z podejrzeñ swego ojca, by dowieœæ jego nieposzlakowanej prawoœci.

Nie uwa¿am, ¿eby samobójstwo mia³o byæ zawsze aktem tchórzostwa. Sama siê

kiedyœ nad tym zastanawia³am. Przygotowa³am ju¿ odpowiedni list i zdoby³am

potrzebne pigu³ki. Ale mia³am wtedy tylko siedemnaœcie lat i by³am oczywiœcie

g³upia. Naturalnie podar³am list, pozby³am siê pigu³ek i zapomnia³am o sprawie.

Samobójstwo by³oby nietaktem. By³oby niewygodne dla mojej rodziny.

Czy to nie brzmi gorzko? Nie mam pojêcia, jakim cudem udawa³o mi siê

ukrywaæ i t³umiæ ca³¹ tê z³oœæ?

Przekona³am siê, ¿e dla Quinnów odebranie sobie ¿ycia jest aktem tchórzo-

stwa. ¯adn¹ miar¹ nie godz¹ siê przyj¹æ takiej wersji ani te¿ dopuœciæ do tego, by

inni mieli uwierzyæ, ¿e cz³owiek, którego kochali, móg³ byæ zdolny do tak wyj¹tko-

wo egoistycznego czynu. Teraz wszystko wskazuje na to, ¿e wygraj¹ swoj¹ bataliê.

Towarzystwo ubezpieczeniowe zaproponowa³o polubowne za³atwienie spra-

wy. Phillip uwa¿a, ¿e przyda³o siê tu moje oœwiadczenie. Mo¿e ma racjê. Oczywi-

œcie Quinnom – niewykluczone, ¿e z uwarunkowañ genetycznych – nie odpowia-

da takie rozwi¹zanie. Wszystko albo nic, tak to dos³ownie uj¹³ Phillip. Uwa¿a,

podobnie jak jego adwokat, ¿e ju¿ wkrótce bêd¹ mieæ wszystko.

Chocia¿ nigdy nie mia³am szczêœcia spotkaæ siê z Raymondem i Stell¹ Quin-

nami, czujê, ¿e pozna³am ich, nawi¹zuj¹c bliski kontakt z ich rodzin¹. Profesor

Quinn winien spoczywaæ w pokoju. A Sethowi nale¿y siê nazwisko Quinnów i po-

czucie bezpieczeñstwa w rodzinie, która go bêdzie kocha³a i troszczy³a o niego.

Mogê coœ zrobiæ, aby tak siê sta³o. Bêdê musia³a tam zadzwoniæ i zaj¹æ zde-

cydowane stanowisko. Och, rêce mi dr¿¹ na sam¹ myœl o tym. Jestem takim tchó-

rzem. Seth nazwa³ mnie miêczakiem, a to chyba jeszcze gorzej.

Ona mnie przera¿a. Piszê to wprost. Moja matka mnie przera¿a. Nigdy nie

podnios³a na mnie rêki, rzadko kiedy podnosi³a g³os, a jednak wcisnê³a mnie w for-

mê, któr¹ sama stworzy³a. A ja podda³am siê bez walki.

Mój ojciec by³ zbyt zajêty, ¿eby to zauwa¿yæ.

Mogê do niej zadzwoniæ, mogê siê nawet powo³aæ na status, który zdoby³am

pod jej naciskiem. Jestem szanowanym naukowcem, w pewnym sensie osob¹ pu-

background image

200

bliczn¹. Jeœli jej powiem, ¿e to wykorzystam, przekonam, ¿e to zrobiê, je¿eli mi

nie  przeka¿e  pisemnego  oœwiadczenia  dla  adwokata  Quinnów,  opisuj¹cego

w szczegó³ach okolicznoœci urodzenia Glorii, przyznania, ¿e profesor Quinn wie-

lokrotnie próbowa³ nawi¹zaæ z ni¹ kontakt w celu potwierdzenia ojcostwa Glorii,

bêdzie mn¹ gardziæ, ale zrobi to.

Nale¿y tylko podnieœæ s³uchawkê, ¿eby zrobiæ dla Setha to, co zaniedba³am

przez te wszystkie lata. Mogê mu daæ dom, rodzinê oraz œwiadomoœæ, ¿e nie musi

siê ju¿ niczego baæ”.

– O, cholera! – Phillip otar³ wierzchem d³oni pot z czo³a. Paskudne, choæ

powierzchowne skaleczenie krwawi³o. Spojrza³ na kad³ub, który w³aœnie odwró-

cili. – Parszywe bydlê.

– Ale jakie piêkne! – Cam gimnastykowa³ obola³e ramiona. Odwracanie ka-

d³uba oznacza³o coœ wiêcej ni¿ postêp w pracy. Oznacza³o sukces ich firmy.

– Ma ³adn¹ liniê. – Ethan przeci¹gn¹³ zrogowacia³¹ d³oni¹ po deskach. –

I œliczny kszta³t.

– Mo¿na nawet powiedzieæ, ¿e kad³ub wygl¹da seksownie – podsumowa³ Cam. –

A mówi¹c powa¿nie, trzeba teraz ustaliæ liniê zanurzenia i znów zabraæ siê do pracy.

– Dobrze – powiedzia³ Phillip. – A ja pójdê na górê i przejrzê papiery. Pora,

¿ebyœcie siê upomnieli o pieni¹dze

– Bêdziesz wypisywa³ czeki? – zapyta³ Ethan.

– Tak.

– Dla siebie te¿?

– Ja nie …

– Potrzebujꠖ dokoñczy³ Cam. – Wypisz choæ jeden, do jasnej cholery. Kup

za to jakiœ drobiazg swojej seksownej damie, przepij albo przegraj w koœci. –

Znowu zacz¹³ przygl¹daæ siê kad³ubowi. – NieŸle, jak na ten tydzieñ.

– Mo¿e tak zrobiê – zgodzi³ siê Phillip.

– Towarzystwo ubezpieczeniowe potrz¹œnie wkrótce kies¹ – doda³ Cam. –

Staniemy wtedy na nogi.

– Ludzie zaczynaj¹ inaczej œpiewaæ. – Ethan star³ z kad³uba warstwê opi³-

ków. – Na tym polu odnieœliœmy ju¿ zwyciêstwo. Napracowa³eœ siê na ten sukces

jak ¿aden z nas – powiedzia³ do Phillipa.

– Jestem przecie¿ tylko cz³owiekiem od szczegó³ów. Gdyby któryœ z was spróbo-

wa³ gadaæ z adwokatem wiêcej ni¿ piêæ minut… istna mordêga, zasn¹³byœ z nudów,

Ethanie, a Cam wyr¿n¹³by go piêœci¹. A zatem wygra³em z wami walkowerem.

– Byæ mo¿e. – Cam uœmiechn¹³ siê do niego pe³n¹ gêb¹. – Ale odwali³eœ

kawa³ prawdziwej roboty gadaj¹c przez telefon, pisz¹c podania i listy, bombardu-

j¹c faksami. Jesteœ dobr¹ sekretark¹. Tyle, ¿e bez wspania³ych nó¿ek i ty³eczka.

– Nie chcia³bym dyskryminowaæ p³ci piêknej, ale ja naprawdê mam wspania-

³e nogi i fantastyczny ty³ek.

– Czy¿by? To je nam poka¿. – B³yskawicznie doskoczy³ do Phillipa.

– Chryste! Oszala³eœ? – Phillip zaniós³ siꠜmiechem. – Odwal siê, ba³wanie!

background image

201

– Ethan, pomó¿ mi. – Cam uœmiechn¹³ siê szeroko, a G³upek przeliza³ go

radoœnie po twarzy. Phillip broni³ siê bez wiêkszego przekonania, kiedy Cam usiad³

na nim. – Nie wyg³upiaj siꠖ ponagla³ Ethana, który jedynie potrz¹sn¹³ g³ow¹. –

Kiedy ostatnio trzyma³eœ kogoœ pod butem?

– Bêdzie ju¿ kawa³ czasu – zawaha³ siê Ethan, gdy Phillip zacz¹³ siê gwa³tow-

nie szamotaæ. – To móg³ byæ Junior Crawford na naszym maturalnym przyjêciu.

– Nie ¿artuj! To by³o dziesiêæ lat temu! – Kiedy Phillip omal nie zrzuci³ go

z siebie, Cam zakwicza³. – Proszê, proszê! Przyby³o mu trochê miêœni w ostat-

nich miesi¹cach. Ale zadziorny!

– Jak za dawnych dobrych lat! – Ethan, wczuwaj¹c siê w atmosferê, unikn¹³ dwóch

dobrze wycelowanych kopniaków i z³apa³ mocno Phillipa za pasek od d¿insów.

– Przepraszam. – To by³o wszystko, na co mog³a siê zdobyæ Sybill, gdy wesz³a do

œrodka, gdzie w powietrzu fruwa³y przekleñstwa, a Phillip le¿a³ na pod³odze, podczas

gdy jego bracia … nie potrafi³aby dok³adnie powiedzieæ, co zamierzali z nim zrobiæ.

– Witaj. – Cam, który o w³os unikn¹³ ciosu w szczêkê, uœmiechn¹³ siê do niej

od ucha do ucha. – Chcesz nam pomóc? W³aœnie próbujemy zedrzeæ z niego

spodnie. Chwali³ siê swoimi nogami.

– Ja …

– Daj mu ju¿ wstaæ, Cam, jest teraz w niezrêcznej sytuacji.

– Do diab³a, Ethanie, widzia³a ju¿ wczeœniej jego nogi. – Jednak bez wspar-

cia Ethana musia³ zrezygnowaæ, albo zaryzykowaæ. – PóŸniej dokoñczê.

– Moi bracia zapomnieli, ¿e ju¿ dawno skoñczyliœmy szko³ê. – Phillip wsta³, otrze-

pa³ d¿insy. – Pofiglowaliœmy troszeczkê, poniewa¿ w³aœnie odwróciliœmy kad³ub.

Skierowa³a wzrok na ³ódŸ.

– Zrobiliœcie ogromne postêpy.

– Ju¿ widaæ zal¹¿ki ³odzi. Tu bêdzie pok³ad, kabina, mostek, dolny pok³ad.

Facet chce tu mieæ hotelowy apartament.

– Skoro za to p³aci. – Phillip podszed³ do Sybill, pog³aska³ j¹ po w³osach. –

Przykro mi, ale wróci³em wczoraj za póŸno, ¿eby ci z³o¿yæ wizytê.

– Nic siê nie sta³o. Wiem, ¿e by³eœ zajêty prac¹ i ¿e spotka³eœ siê z adwoka-

tem. – Przek³ada³a torebkê z rêki do rêki. – A na razie mam coœ, co mo¿e pomóc

w obu sprawach.

Siêgnê³a do torebki i wyjê³a z niej kopertê.

– Oto oœwiadczenie mojej matki. W dwóch egzemplarzach, oba poœwiadczo-

ne notarialnie. Otrzyma³am je od niej tej nocy. Wola³am nic nie mówiæ, dopóki

nie dosta³am tego do rêki i nie przeczyta³am. S¹dzê, ¿e siê przyda.

– O co tu chodzi? – zapyta³ Cam, gdy Phillip b³yskawicznie przebiega³ wzro-

kiem zapisane ³adnym drukiem dwie strony oœwiadczenia.

– Potwierdzenie, ¿e Gloria by³a biologiczn¹ córk¹ taty. ¯e o tym nie wiedzia³

i wiele razy, od grudnia do marca, próbowa³ siê skontaktowaæ z Barbar¹ Griffin.

Jest tu te¿ list do niej od taty, napisany w styczniu, dotycz¹cy sprawy Setha, infor-

muj¹cy o zgodzie Glorii na przekazanie opieki nad nim.

– Czyta³am list od waszego ojca – poinformowa³a go Sybill. – Mo¿e nie

powinnam, ale zrobi³am to. Jeœli nawet by³ z³y na moj¹ matkê, nie okaza³ tego

background image

202

w liœcie. Chcia³ tylko, ¿eby mu powiedzia³a prawdê. Zamierza³ pomóc Sethowi,

ale musia³ mieæ podstawy do uznania go za najbli¿sz¹ rodzinê. Cz³owiek, który

martwi siê tak bardzo o dziecko, nie odbiera sobie ¿ycia. Mia³ zbyt wiele do ofia-

rowania. Jest mi tak strasznie przykro.

– „Trzeba mu daæ szansê, i wybór – przeczyta³ Ethan, kiedy Phillip poda³ mu

pismo. – Nie mog³em tego daæ Glorii, ale teraz dopilnujê, ¿eby Seth mia³ jedno

i drugie. Niewa¿ne czy jest z mojej krwi, czy nie, i tak teraz jest mój”. To ca³y

Ray. Seth powinien to przeczytaæ.

– Dlaczego siê teraz na to zgodzi³a? – zapyta³ Phillip.

– Przekona³am j¹, ¿e tak bêdzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych.

– Nie. – Uj¹³ j¹ za podbródek, uniós³ jej twarz i spojrza³ jej w oczy. – Chodzi

o coœ wiêcej. Wiem o tym

– Obieca³am jej, ¿e ani jej nazwisko, ani ¿adne szczegó³y nie ujrz¹ œwiat³a

dziennego, na ile to bêdzie mo¿liwe. – Poruszy³a siê niespokojnie i westchnê³a.

– Zagrozi³am, ¿e jeœli tego nie zrobi, napiszê ksi¹¿kê, w której opowiem ca³¹

historiê.

– Zaszanta¿owa³aœ j¹ – powiedzia³ Phillip pe³en podziwu i zdumienia.

– Da³am jej wolny wybór.

– Musia³o to byæ bardzo trudne dla ciebie.

– By³o konieczne.

Delikatnie po³o¿y³ obie d³onie na jej twarzy.

– Post¹pi³aœ dzielnie i wspaniale.

– Logicznie, ale oni mog¹ mi tego nie wybaczyæ.

– Nie zas³uguj¹ na ciebie.

– Wa¿ne, ¿e Seth zas³uguje na was, tak wiêc … – urwa³a, kiedy zamkn¹³ jej

usta poca³unkiem.

– Dobra, odsuñ siê. – Cam odsun¹³ ³okciem Phillipa i wzi¹³ Sybill w ramiona.

– Post¹pi³aœ s³usznie – powiedzia³, po czym poca³owa³ j¹ z takim entuzjazmem,

¿e a¿ zamruga³a oczami.

– Teraz twoja kolej – oznajmi³ Cam i popchn¹³ j¹ delikatnie w stronê Ethana.

– Moi rodzice byliby z ciebie dumni. – Poca³owa³ j¹, a nastêpnie, kiedy w jej

oczach pojawi³y siê ³zy, poklepa³ j¹ po plecach..

– Och, nie, nie pozwól jej na to. – Cam wzi¹³ j¹ za ramiê i odda³ Phillipowi.

– Tylko bez p³aczu, nikomu nie wolno p³akaæ w warsztacie!

– Cam dostaje drgawek na widok p³acz¹cych kobiet.

– Nie p³aczê.

– One zawsze tak mówi¹ – mrukn¹³ Cam. – Ka¿dy, kto p³acze, musi wyjœæ na

zewn¹trz. Wprowadzam now¹ zasadê.

Phillip poci¹gn¹³ Sybill w stronê drzwi.

– ChodŸ, i tak chcia³bym przez chwilê pobyæ z tob¹ na osobnoœci.

– Nie p³aczê. Po prostu nie spodziewa³am siê nigdy, ¿e twoi bracia bêd¹ …

nie jestem przyzwyczajona … – Zrobi³a pauzê. – To bardzo mi³e uczucie, kiedy

doceniaj¹ cz³owieka i okazuj¹ sympatiê.

– Ceniê ciê. – Przyci¹gn¹³ j¹ blisko. – I lubiê ciê.

background image

203

– I to tak¿e jest bardzo mi³e. – Pozwoli³a sobie przez chwilê podelektowaæ siê

takim luksusem. – Rozmawia³am ju¿ z waszym prawnikiem i z Ann¹. Nie chcê prze-

sy³aæ dokumentu faksem z hotelu, skoro da³am s³owo, ¿e treœæ oœwiadczenia nie bê-

dzie rozg³aszana. Ale oboje s¹ zgodni co do tego, ¿e ten dokument powinien usun¹æ

wszystkie przeszkody. Anna uwa¿a, ¿e wasz wniosek o przyznanie sta³ej opieki nad

Sethem powinien zostaæ pozytywnie rozpatrzony najdalej w przysz³ym tygodniu.

– Tak szybko?

– Nic nie stoi na przeszkodzie. Ty i twoi bracia jesteœcie w œwietle prawa syna-

mi profesora Quinna. Seth jest jego wnukiem. Moja matka wyrazi³a pisemn¹ zgodê

na przekazanie opieki. Podwa¿enie tego wymaga³oby za³o¿enia odrêbnej sprawy

i nie wprowadzi³oby nic nowego, nie s¹dzê wiêc, ¿eby mia³o do tego dojœæ. Ponie-

wa¿ Seth ma ju¿ jedenaœcie lat, jego ¿yczenia tak¿e zostan¹ wziête pod uwagê.

Anna bêdzie naciska³a, ¿eby rozprawa odby³a siê na pocz¹tku przysz³ego tygodnia.

– A¿ siê nie chce wierzyæ, ¿e wszystko zbiega siê w tym samym czasie.

– Tak. – Podnios³a g³owê, gdy wysoko na niebie pojawi³ siê klucz dzikich

gêsi. – Zastanawia³am siê, czy nie pójœæ pod szko³ê. Chcia³abym z nim porozma-

wiaæ, opowiedzieæ mu coœ o sobie.

– Uwa¿am, ¿e to dobry pomys³. Wybra³aœ najlepsz¹ chwilê.

– Potrafiê opracowywaæ harmonogramy.

– A jak wygl¹da twój harmonogram na ten wieczór? Czy znajdzie siê w nim

czas na rodzinn¹ kolacjê u Quinnów? Musimy to uczciæ.

– Dobrze. Spotkam siê z Sethem i wrócê z nim tutaj.

– Wspaniale. Zaczekaj sekundê. – Wpad³ do œrodka i po chwili przyprowadzi³ nie-

s³ychanie o¿ywionego G³upka na czerwonej smyczy. – PrzejdŸ siê z nim przy okazji.

– Œwietnie, ale ja …

– On zna drogê. Musisz go jedynie dobrze trzymaæ. – Rozbawiony Phillip

wetkn¹³ jej smycz do rêki. Kiedy G³upek ruszy³ jak oszala³y, zobaczy³ jej wielkie

z przera¿enia oczy. – Powiedz mu „do nogi” – krzykn¹³ Phillip, kiedy Sybill pê-

dzi³a k³usem za psem. – Nie pos³ucha, ale przynajmniej bêdzie wygl¹da³o, ¿e

wiesz, co z nim robiæ.

– To wcale nie jest œmieszne – mruknê³a do siebie, biegn¹c niezgrabnie za

G³upkiem.

Nagle stan¹³ w miejscu, tak wêsz¹c w krzakach, i¿ przerazi³a siê, ¿e zaraz

wpadnie w nie i poci¹gnie j¹ za sob¹. Ale on tylko podniós³ tyln¹ ³apê, wygl¹da-

j¹c na bardzo zadowolonego z siebie.

Wed³ug jej obliczeñ zadziera³ ³apê osiem razy zanim doszli do rogu i skrêcili

do szko³y, gdzie sta³y ju¿ autobusy do przewozu dzieci.

– Ale ty masz nerki! – powiedzia³a z podziwem i zaczê³a wypatrywaæ Setha

szarpi¹c siê jednoczeœnie z G³upkiem, który chcia³ pognaæ w stronê szko³y. – Nie

wolno! Siad! Jeszcze kogoœ ugryziesz.

G³upek przes³a³ jej spojrzenie, które zdawa³o siê mówiæ: „B¹dŸ powa¿na”,

usiad³ jednak, smagaj¹c j¹ rytmicznie ogonem po obcasach.

– Bêdzie tu za chwilꠖ rzek³a i w tym w³aœnie momencie G³upek poderwa³ siê

i szarpn¹³. Pierwszy wypatrzy³ Setha i rwa³ siê do niego na skrzyd³ach mi³oœci.

background image

204

– Nie, nie, nie! – wykrzykiwa³a na pró¿no Sybill. Seth dostrzeg³ ich oboje

i radoœnie pobieg³ naprzeciw psa, jakby nie widzieli siê wiele lat.

– Hej, jak siê masz! – zaœmia³ siê Seth, gdy G³upek podskoczy³ radoœnie

i poliza³ go po twarzy. – Co s³ychaæ, stary? Dobry pies. Jesteœ bardzo dobrym

psem. – Dopiero wtedy spojrza³ na Sybill. – Czeœæ.

– Masz. – W³o¿y³a mu smycz do rêki. – On siê tym w ogóle nie przejmuje.

– Mieliœmy pewne trudnoœci z nauk¹ chodzenia na smyczy.

– Co ty powiesz! – Spróbowa³a siê jednak uœmiechn¹æ, tak¿e do Danny’ego

i Willa, którzy podeszli do Setha. – Pomyœla³am, ¿e moglibyœmy razem wróciæ do

warsztatu. Chcia³am z tob¹ porozmawiaæ.

– Œwietnie.

Nagle zza zakrêtu z piskiem opon wyjecha³ jaskrawoczerwony sportowy samo-

chód i zahamowa³ gwa³townie. Nie zd¹¿y³a ochrzaniæ kierowcy i powiedzieæ mu, ¿e

obowi¹zuje tu ograniczenie szybkoœci, kiedy na miejscu pasa¿era zobaczy³a Gloriê.

B³yskawicznie i odruchowo zas³oni³a sob¹ Setha.

– No, no, no – wycedzi³a Gloria i spiorunowa³a ich wzrokiem przez szybê.

– Leæ po braci – nakaza³a Sybill Sethowi. – Natychmiast.

Ale on nie móg³ siê ruszyæ. Sta³ tylko i wytrzeszcza³ oczy, podczas gdy strach,

niczym lodowata kula, usadowi³ siê w jego ¿o³¹dku.

– Nie pójdê z ni¹, nie pójdê.

– Nie, nie pójdziesz. – Chwyci³a go mocno za rêkê. – Danny, Will, biegnijcie

natychmiast do warsztatu. Powiedzcie Quinnom, ¿e ich potrzebujemy. Szybko.

Nie zbaczajcie z drogi.

Nie patrz¹c w ich stronê us³ysza³a tupot biegn¹cych po chodniku trampek.

Œledzi³a ka¿dy ruch siostry, która wysiad³a z samochodu.

– Czeœæ, dzieciaku. Stêskni³eœ siê za mn¹?

– Czego ty chcesz, Glorio?

– Wszystkiego, co mogê dostaæ. – Opar³a rêkê na biodrze jaskrawoczerwo-

nych jak szminka d¿insów i mrugnê³a do Setha. – Nie chcia³byœ siê przejechaæ,

dzieciaku? Mo¿emy zaszaleæ.

– Nigdzie z tob¹ nie pojadê. – Najchêtniej by uciek³. Zna³ miejsce w lesie,

które sam znalaz³, gdzie urz¹dzi³ kryjówkê. Ale by³o za daleko. Wtedy poczu³

d³oñ Sybill, ciep³¹ i mocn¹. – Nie mam najmniejszego zamiaru do ciebie wracaæ.

– Zrobisz to, co ci ka¿ê, do jasnej cholery! – Kiedy ruszy³a do przodu, G³u-

pek ³ypn¹³ na ni¹ oczami. Po raz pierwszy w ¿yciu wyszczerzy³ zêby i warkn¹³

z³owrogo. – Zrób coœ z tym pieprzonym psem.

– Ani mi siꠜni – odpar³a Sybill. By³a spokojna, poczu³a przyp³yw mi³oœci do

G³upka. – Trzymaj siê z daleka, Glorio. Bo ciê ugryzie. – Zerknê³a na samochód,

w którym za kierownic¹ siedzia³ ubrany w skórzan¹ kurtkê mê¿czyzna, uderzaj¹cy

palcami w takt rycz¹cej z radia muzyki. – Wygl¹da na to, ¿e stanê³aœ na nogi.

– Jasne! Wybieramy siê do Kalifornii. Mamy tam znajomych. Potrzebna jest

mi gotówka.

– Tutaj jej nie dostaniesz.

Gloria wyjê³a papierosa. Zapalaj¹c go, uœmiechnê³a siê do Sybill.

background image

205

– Pos³uchaj, nie chcê dzieciaka, ale zabiorê go, jeœli nie dostanê swojej doli.

Quinnowie zap³ac¹, ¿eby go dostaæ z powrotem. Wszyscy bêd¹ szczêœliwi, niko-

mu nie stanie siê krzywda. Ale jeœli masz zamiar wchrzaniaæ siê do tego, Syb,

zawo³am Pete’a, ¿eby wysiad³ z samochodu.

G³upek warcza³ g³oœno. Obna¿y³ ostre zêby. Sybill unios³a brwi.

– Proszê ciê bardzo. Wo³aj go sobie.

– Chcê dostaæ to, co mi siê nale¿y, do jasnej cholery.

– Mia³aœ wiêcej ni¿ na to zas³u¿y³aœ.

– Gówno prawda! To ty mia³aœ wszystko. Idealna córeczka! Nienawidzê tej

twojej pieprzonej doskona³oœci. Nienawidzi³am ciê przez ca³e ¿ycie. – Chwyci³a

Sybill za ¿akiet i plunê³a jej w twarz. – ¯ebyœ zdech³a!

– Zabierz ³apy.

– Myœlisz, ¿e mo¿esz mnie sp³awiæ? – Œmiej¹c siê, Gloria popchnê³a Sybill.

– Nigdy nie by³aœ za odwa¿na, co ci siê nagle sta³o? I tak dasz mi wszystko, co

zechcê. Jak zawsze. Ka¿ temu psu stuliæ pysk! – wrzasnê³a do Setha. – Ka¿ mu siê

zamkn¹æ i wsiadaj do auta, zanim ci …

Sybill nie by³a œwiadoma sygna³u, jaki jej mózg przes³a³ do rêki. Poczu³a

tylko napiêcie miêœni i zalewaj¹c¹ j¹ falê wœciek³oœci, po czym Gloria wyl¹dowa-

³a na ziemi, gapi¹c siê na ni¹ wytrzeszczonymi oczami.

– Wsiadaj do auta – powiedzia³a Sybill spokojnym g³osem. Zza zakrêtu z pi-

skiem opon wypad³ d¿ip. Nie mrugnê³a okiem, kiedy G³upek szarpn¹³ siê i poci¹-

gn¹³ za sob¹ Setha, warcz¹c groŸnie nad le¿¹c¹ na ziemi kobiet¹. – JedŸ do Kali-

fornii albo wynoœ siê do diab³a, tylko trzymaj siê z daleka od tego ch³opca, trzymaj

siê te¿ z daleka ode mnie. Nie wtr¹cajcie siê – warknê³a w stronê Phillipa i jego

braci, którzy wysypali siê z d¿ipa.

– Wsiadaj do auta i zabieraj siê st¹d, Glorio, bo jeszcze chwila, a zap³acisz za

wszystko, co kiedykolwiek zrobi³aœ Sethowi. Za wszystko, co mu zrobi³aœ. Wsta-

waj i zabieraj siê, zanim zjawi¹ siê gliny i zgarn¹ ciê za naruszenie warunków

wyjœcia za kaucj¹. A kiedy jeszcze do tego dorzucimy oskar¿enie o maltretowa-

nie dziecka i o wy³udzanie, nie pozostanie im nic innego jak wsadziæ ciê do celi.

Kiedy Gloria nie rusza³a siê z miejsca, Sybill pochyli³a siê i z niezwyk³¹ si³¹,

zrodzon¹ z kipi¹cej w niej wœciek³oœci, szarpnê³a j¹ i postawi³a na nogi.

– Wsiadaj do auta i zabieraj siê. Nigdy wiêcej nie próbuj zbli¿yæ siê do tego

ch³opca. Nie dopuszczê do tego, Glorio, przysiêgam na Boga.

– Nie chcê tego cholernego dzieciaka. Chcê po prostu trochê pieniêdzy.

– Zwijaj ¿agle. Jeœli nie zrobisz tego w ci¹gu trzydziestu sekund, nie odpo-

wiadam za psa ani za Quinnów. Zamierzasz z nami wszystkimi walczyæ?

– Gloria, idziesz czy nie? – Kierowca strz¹sn¹³ popió³ papierosa przez okno.

– Nie zamierzam sterczeæ przez ca³y dzieñ na tym zadupiu.

– Tak, ju¿ idê. – Odrzuci³a do ty³u g³owê. – Jesteœ tu mile widziany. Jedyne,

co potrafisz, to psuæ moje plany. Odbijê to sobie w Los Angeles. A od was nic nie

chcê.

– Œwietnie – mruknê³a Sybill, gdy Gloria wsiada³a z powrotem do auta. –

Poniewa¿ i tak byœ nic nie wskóra³a.

background image

206

– Znokautowa³aœ j¹. – Seth ju¿ nie dr¿a³ i odzyska³ rumieñce. Spogl¹da³ na

Sybill z wdziêcznoœci¹ i podziwem, gdy tymczasem sportowy samochód odje¿d¿a³

z piskiem. – Znokautowa³aœ j¹.

– Chyba tak. Dobrze siê czujesz?

– Nawet na mnie nie spojrza³a, a G³upek omal jej nie ugryz³.

– To cudowny pies. – Kiedy teraz na ni¹ skoczy³, Sybill wtuli³a twarz w jego

ciep³e futro na karku. – Fantastyczny pies.

– Ale j¹ znokautowa³a. Polecia³a prosto na ty³ek! – krzykn¹³ Seth, kiedy Phil-

lip i bracia podeszli do nich.

– NieŸle sobie poczynasz. Jak siê czujesz? – zapyta³ Phillip.

– Czujê siꠅ œwietnie – stwierdzi³a. ¯adnych skurczów, ¿adnego dygotów,

¿adnego bólu g³owy. – Po prostu œwietnie. – Po czym, gdy Seth rzuci³ siê jej na

szyjê, zamruga³a oczami.

– By³aœ wspania³a. Ona ju¿ tu nigdy nie wróci. Napêdzi³aœ jej strachu jak cholera.

Zaskoczy³ j¹ perlisty œmieszek, który wydoby³ siê z jej w³asnego gard³a. Po-

chyli³a siê i zanurzy³a twarz we w³osach Setha.

– Jest dok³adnie tak jak powinno byæ.

– Wracajmy do domu. – Phillip obj¹³ j¹ ramieniem. – Wracajmy wszyscy do domu.

– Bêdzie opowiada³ tê historiê przez wiele dni, tygodni. Ju¿ j¹ upiêksza –

stwierdzi³ Phillip, gdy podeszli nad brzeg wody, gdzie dogna³ ich bohaterski G³u-

pek razem z Simonem. Sybill by³a w zadziwiaj¹co pogodnym humorze. – We-

d³ug jego wersji zrobi³am z Glorii miazgê, a G³upek zliza³ krew.

– Wygl¹dasz, jakbyœ by³a tym wszystkim zachwycona.

– Jeszcze nigdy w ¿yciu nikogo nie powali³am. Nigdy nie u¿ywa³am piêœci jako

argumentu. Wola³abym powiedzieæ, ¿e zrobi³am to dla Setha, ale, jak s¹dzê, w pew-

nym stopniu zrobi³am to tak¿e dla siebie. Ona ju¿ nie wróci, Phillipie. Przegra³a.

– Myœlê, ¿e Seth na zawsze przestanie siê jej baæ.

– Jest w tym domu. To dobre miejsce. – Ogarnê³a wzrokiem starannie utrzy-

many dom, pociemnia³y o zmierzchu las, ostatni b³ysk s³oñca na wodzie. – Bê-

dzie mi tego brak, kiedy wrócê do Nowego Jorku.

– Do Nowego Jorku? Chwilowo jeszcze nigdzie nie jedziesz.

– Zamierzam pojechaæ w przysz³ym tygodniu, od razu po rozprawie. – Mu-

sia³a koniecznie zreasumowaæ w³asne ¿ycie. D³u¿szy pobyt w tym miejscu nic jej

nie da, poza dodatkowym ba³aganem w g³owie.

– Dlaczego?

– Mam pracê.

– Pracujesz tutaj. – Czy¿by siê przestraszy³. Kto tu naciska guziki?

– Mam spotkania z wydawcami, które prze³o¿y³am. Muszê wracaæ. Nie mogê

wiecznie mieszkaæ w hotelu, a sprawa Setha jest za³atwiona.

– Potrzebna mu jest twoja obecnoœæ. On …

– Odwiedzê go. Mam tak¿e nadziejê, ¿e pozwolicie mu od czasu do czasu

przyje¿d¿aæ do mnie. – U³o¿y³a sobie to wszystko zawczasu, odwróci³a siê do

background image

207

niego z uœmiechem. – Obieca³am mu, ¿e na wiosnê wezmê go na mecz nowojor-

skiej dru¿yny baseballa.

„Czy¿by ju¿ wszystko zosta³o postanowione? – zastanowi³ siê Phillip, stara-

j¹c siê nie wpadaæ w panikê. Czy jej decyzja o wyjeŸdzie jest nieodwracalna?”

– Rozmawia³aœ z nim o tym?

– Tak. Pomyœla³am, ¿e powinien wiedzieæ.

– A w jaki sposób zamierza³aœ mnie o tym poinformowaæ? – warkn¹³. – By³o

klawo, bracie, czeœæ, do zobaczenia?

– Mam wra¿enie, jakbym nie nad¹¿a³a za tob¹.

– Nie ma za czym. – Przecie¿ on równie¿ chce wróciæ do swojego ¿ycia!

Koniec z komplikacjami. Nale¿y tylko ¿yczyæ jej wszystkiego dobrego i poma-

chaæ rêk¹ na po¿egnanie.

– Nie rozumiem.

– Masz swoje ¿ycie. Ja mam swoje. Po prostu znaleŸliœmy siê w tym samym

nurcie. Pora wyjœæ z wody.

„Dalibóg, ale nie nad¹¿am za nim” – stwierdzi³a.

– Zgoda.

– A wiêc dobrze. – Wmawia³ sobie, ¿e czuje siê z tym œwietnie, ¿e jest spokojny.

Ostatnie promienie s³oñca igra³y na jej w³osach, w tych niewiarygodnie ja-

snych oczach, zacieniaj¹c jej szyjê ponad wyciêciem bluzki.

– Nie. – Us³ysza³ swój g³os, poczu³ suchoœæ w ustach.

– Nie?

– Chwileczkê, jeszcze tylko chwileczkê. – Sta³ nad wod¹, wpatruj¹c siê w dó³,

jak przed skokiem do g³êbokiej studni. – Co ci siê nie podoba w Baltimore?

– W Baltimore?

– S¹ tam muzea, dobre restauracje, mi³a atmosfera, teatr.

– To bardzo ³adne miasto – powiedzia³a ostro¿nie Sybill.

– Dlaczego nie mo¿esz wiêc tam pracowaæ? Jeœli musisz jechaæ do Nowego

Jorku na jakieœ spotkanie, mo¿esz skorzystaæ z poci¹gu. Do diab³a, dojedziesz

tam w cztery godziny.

– Jestem pewna, ¿e masz racjê. Je¿eli sugerujesz, ¿e mia³abym siê przepro-

wadziæ do Baltimore …

– W³aœnie tak. W ten sposób, nadal mieszkaj¹c w du¿ym mieœcie, bêdziesz

mog³a widywaæ Setha, ilekroæ zechcesz.

„I ciebie – pomyœla³a – têskni¹c do takiego scenariusza”. Pokrêci³a jednak

przecz¹co g³ow¹. Takie ¿ycie zabi³oby j¹. Wiedzia³a tak¿e, ¿e zniszczy³oby ra-

doœæ, jaka sta³a siê ju¿ jej udzia³em, jej now¹ to¿samoœæ, któr¹ odnalaz³a.

– To jest po prostu niepraktyczne, Phillipie.

– Dlaczego. – Podszed³ do niej. – Wrêcz przeciwnie. Niepraktyczny nato-

miast by³by powrót do Nowego Jorku, ci¹g³e pokonywanie takich odleg³oœci. To

nie zda egzaminu, Sybill.

– Nie warto teraz o tym dyskutowaæ.

– Czy s¹dzisz, ¿e jest mi ³atwo? – wybuchn¹³. – Ja muszê tu zostaæ. Mam zobo-

wi¹zania, tu s¹ moje korzenie. Nie mam wyboru. Dlaczego nie mo¿esz siê ugi¹æ?

background image

208

– Nie rozumiem.

– Czy mam ci to przeliterowaæ? Do jasnej cholery! – Chwyci³ j¹ za ramiona,

potrz¹sn¹³. – Czy nic nie rozumiesz? Kocham ciê! I nie oczekuj, ¿e ci pozwolê

odejœæ. Masz zostaæ. Pal szeœæ twoje ¿ycie i moje ¿ycie. Twoj¹ rodzinê, moj¹

rodzinê. Chcê, ¿eby to by³o nasze ¿ycie. Nasza rodzina.

Zaniemówi³a i tylko patrzy³a na niego zdumionymi oczami, a krew dudni³a

jej w uszach.

– Co?

– S³ysza³aœ, co powiedzia³em.

– Powiedzia³eœ … ¿e mnie kochasz. Naprawdê?

– Nie, ¿artowa³em.

– Znokautowa³am ju¿ dzisiaj jedn¹ osobê. Uwa¿aj, bo mogê to jeszcze po-

wtórzyæ. – Pomyœla³a, ¿e w tym momencie zrobi³aby absolutnie wszystko. To nic,

¿e patrzy na ni¹ z furi¹, ¿e wbija jej palce w ramiona. ¯e wygl¹da tak, jakby chcia³

j¹ zabiæ. Poradzi sobie z tym. Poradzi sobie z nim i ze wszystkim.

– Jeœli mówi³eœ powa¿nie – powiedzia³a absolutnie spokojnym g³osem – chcia³a-

bym, ¿ebyœ to jeszcze raz powtórzy³. Nigdy przedtem nie s³ysza³am czegoœ takiego.

– Kocham ciê. – Ju¿ spokojniejszy, dotkn¹³ wargami jej czo³a. – Pragnê ciê. –

Poca³owa³ w skroñ. – Potrzebujê ciê i chcê, ¿ebyœ ze mn¹ zosta³a. – Dotar³ do jej ust.

– Daj mi wiêcej czasu, ¿ebym móg³ ci pokazaæ, jak to bêdzie, kiedy bêdziemy razem.

– Wiem, jak to bêdzie. – Westchnê³a dr¿¹co, opar³a siê potrzebie zamkniêcia

oczu. Musia³a widzieæ jego twarz, zapamiêtaæ j¹ dok³adnie tak¹, jak¹ jest w tej

chwili, przy chowaj¹cym siê w wodzie s³oñcu, przy ró¿owym niebie, po którym

przelatywa³a gromada ptaków. – Kocham ciê. Ba³am siê ci to powiedzieæ. Nie

wiem dlaczego. Czy chcesz mnie poprosiæ o rêkê?

– W³aœnie zamierza³em przez to przebrn¹æ. – Nie wiedz¹c, co robi, œci¹gn¹³

z jej g³owy, bia³¹ opaskê przytrzymuj¹c¹ w³osy, rzuci³ j¹ przez jej ramiê tam,

gdzie radoœnie hasa³y psy. – Pragnê trzymaæ twoje w³osy w moich rêkach – wy-

szepta³, wk³adaj¹c w nie palce. – Obawia³em siê, ¿e nigdy nie spotkam kobiety,

której bêdê tak potrzebowa³ i pragn¹³. WyjdŸ za mnie, Sybill.

– Przez ca³e ¿ycie mówi³am, ¿e nigdy tego nie zrobiê, poniewa¿ nigdy nie spotkam

mê¿czyzny, który bêdzie mnie potrzebowa³ i pragn¹³, który sprawi, ¿e i ja bêdê go pra-

gnê³a. Pomyli³am siê. Znalaz³am go. O¿eñ siê ze mn¹, Phillipie, i to jak najszybciej.

– Pasuje ci najbli¿sza sobota?

– Tak! – Skoczy³a, objê³a go.

Jak szalony zacz¹³ z ni¹ wirowaæ i przez chwilê, przez u³amek sekundy, wyda-

³o mu siê, ¿e dostrzega w porcie dwie sylwetki. Mê¿czyznê o srebrnych w³osach

i b³yszcz¹cych niebieskich oczach, oraz kobietê z piegami na twarzy i niesamowi-

cie rudymi w³osami rozwiewanymi przez wieczorn¹ bryzê. Trzymali siê za rêce.

– To jedno siê liczy – wyszepta³, tul¹c j¹ mocno. -– To jedno siê liczy dla nas

obojga.

KONIEC