background image

Dornberg Michaela 

 
 

Lena ze Słonecznego 

Wzgórza 12 

 
 
 

Koniec złudzeń

background image

W poprzednich tomach 
 
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie 

jednak tylko wydają się szczęśliwi. Matka dawno odeszła do 
innego  mężczyzny,  a  ojciec  właśnie  zmarł,  zostawiając  duży 
majątek.  Lena  ma  troje  rodzeństwa:  dwóch  braci,  Friedera  i 
Jórga, i siostrę Grit. Wszyscy mają już swoje rodziny. Mona 
jest żoną Friedera - odziedziczyli po ojcu dobrze prosperującą 
hurtownię  win.  Jórg  z  żoną  Doris  otrzymali  w  spadku 
wyremontowany  zamek  Dorleac  we  Francji  wraz  z 
przyległymi winnicami. Grit i jej mąż Holger dostali willę w 
mieście.  Lenie  przypadła  w  udziale  posiadłość  Słoneczne 
Wzgórze  w  miejscowości  Fahrenbach,  na  pierwszy  rzut  oka 
najmniej  intratna  część  spadku.  Za  dwa  lata  rodzina  ma  się 
ponownie  zebrać,  żeby  poznać  decyzje  w  sprawie  reszty 
majątku. 

Ze  wszystkich  obdarowanych  tylko  Lena  pozostaje  wierna 

tradycji  i  nie  sprzedaje  swojego  majątku.  Nie  zamierza 
dokonywać  także  żadnych  poważnych  rewolucji.  Tak  jak 
ojciec  planuje  się  zajmować  dystrybucją  alkoholi  i  dbać  o 
Słoneczne Wzgórze, żeby nie popadło w ruinę. Przeprowadza 
się  do  posiadłości  i  rozpoczyna  prace  remontowe  -  w 
przyległych do domu budynkach zamierza otworzyć pensjonat. 
Tymczasem  jej  rodzeństwo  podejmuje  kolejne  nieudane 
decyzje  finansowe.  Frieder  unowocześnia  hurtownię  i 
rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne 
straty. Jórg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł 
na  agencję  eventową  pogrąża  go  finansowo.  Grit  sprzedaje 
wilię, a uzyskane w ten sposób pieniądze inwestuje w siebie. 

Otrzymany spadek wydaje się całkowicie zmieniać kochającą 

się do tej pory rodzinę. Rozpada się związek Friedera i Mony, 
którzy  zaczynają  zaniedbywać  także  swojego  syna,  Linusa. 
Chłopiec  próbuje  popełnić  samobójstwo.  Jego  ojciec  wydaje 

background image

się jednak zupełnie tym nie przejmować. Ma nową, młodszą od 
żony  kobietę  i  wiedzie  dostatnie  życie,  w  którym  nie  ma 
miejsca  dla  rodziny.  Doris,  stęskniona  za  domem  i 
wyniszczona  nałogiem  alkoholowym  odchodzi  od  Jórga,  by 
zacząć  szczęśliwy  związek  z  innym  mężczyzną.  Małżeństwo 
Grit i Holgera też się nie układa. Holger ma dość rozrzutnej i 
egzaltowanej  żony,  która  zupełnie  zaniedbuje  dom  i  dzieci, 
Merit i Nielsa. Dlatego wyjeżdża do Kanady w nadziei, że żona 
wreszcie  się  opamięta.  Grit  jednak  nie  ma  najmniejszego 
zamiaru  rezygnować  z  atrakcyjnego  kochanka  i  wracać  do 
nudnego rodzinnego życia. Lena jako jedyna z Fahrenbachów 
nie porzuca dotychczasowych wartości, często odwiedza grób 
ojca i za żadne skarby nie zamierza sprzedawać ziemi, która od 
pokoleń  należy  do  rodziny.  W  ten  sposób  zraża  do  siebie 
Friedera, który stojąc przed widmem bankructwa, liczy na to, 
że ona odstąpi mu część odziedziczonych przez siebie gruntów. 

background image

Jeśli natomiast chodzi o samą Lenę... 
 
Jej największym, a wciąż niezrealizowanym marzeniem, jest 

ślub  z  Thomasem,  miłością  jej  życia,  która  wbrew 
przeciwnościom  losu  znów  ich  odnalazła.  Jednak  mimo 
ciągłych  obietnic  i  zapewnień  deklarujący  wielkie  uczucie 
Thomas  wciąż  odkłada  kolejne  wizyty  na  Słonecznym 
Wzgórzu  i  nie  chce  rozmawiać  o  swojej  aktualnej  sytuacji 
życiowej. Zakochana Lena obdarza go zaufaniem i wierzy, że 
w  Ameryce,  gdzie  mieszka  na  stałe,  pozostaje  jej  wierny. 
Swoje  życie  zamienia  w  czekanie  na  kolejny  telefon  od 
ukochanego i najmniejszy choćby dowód miłości. W czekaniu 
pomaga  jej  wytrwać  piękna  bransoletka  z  romantycznym 
napisem LOVE FOREVER - dowód miłości od Thomasa. Gdy 
jednak  ten  odwodzi  Lenę  od  pomysłu  odwiedzenia  go  w 
Ameryce,  dziewczyna  zaczyna  coraz  bardziej  wątpić  w  jego 
miłość. Przyczynia się do tego także pojawienie się Jana van 
Dahlena,  dziennikarza,  który  bez  pamięci  zakochuje  się  w 
ślicznej Lenie. Jego pocałunek wpędza ją w wyrzuty sumienia, 
ale nie zniechęca do walki o związek z Thomasem. Wolny czas 
Lena  poświęca  na  ciężką  pracę,  która  pozwala  jej  w  końcu 
zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi coraz większe sukcesy 
i  podpisuje  kontrakty  z  kolejnymi  dystrybutorami.  Część 
odremontowanej posiadłości zamienia w pensjonat. Ma nawet 
pierwszych gości - doktor von Orthen, która okazuje się byłą 
narzeczoną jej zmarłego ojca, i znaną aktorkę Isabelle Wood. 
Stara  się  również  dbać  o  mieszkańców  posesji,  którzy 
otrzymali  od  zmarłego  gospodarza  prawo  dożywotniego 
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni 
po śmierci ojca stali się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i 
Aleks też starają się jej pomagać tak, jak tylko potrafią. Nicola 
zajmuje się kuchnią, Daniel odnawia posiadłość, a Aleks po-
maga  w  kwestii  kontraktów  z  dystrybutorami  alkoholi.  Lena 

background image

umie  się  odwdzięczyć.  Obiecała  sobie,  że  odnajdzie  córkę 
Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do życia, 
oddała do adopcji. Wydaje się, że właśnie wpadła na właściwy 
trop. 

Jej najbliżsi przyjaciele z Fahrenbach, Sylvia i Martin, wrócili 

z  podróży  poślubnej.  Lena  ich  uwielbia  i  życzy  im  jak 
najlepiej, ale intuicja podpowiada jej, że coś złego czyha na ich 
związek.  Wciąż  poszukuje  także  receptury  Fahrenbachówki, 
likieru, którego skład był znany jedynie jej ojcu. Tymczasem 
Aleks  informuje  Lenę  o  dziwacznym  odkryciu.  W  starej 
skrzyni 

znajduje 

kilka 

obrazów, 

które  wydają  się 

bezwartościowymi bohomazami. Lena jest jednak całkowicie 
pochłonięta  problemami  rodzinnymi,  do  których  straciła  już 
dystans. 

background image

 
Na  wielkiej  gali  nagród  filmowych,  na  którą  wraz  z  Nicolą, 

Aleksem  i  Danielem  zaprosiła  ją  Isabella  Wood,  Lena 
nieoczekiwanie natknęła się  na Jana van  Dahlena. Przywitali 
się  serdecznie. Przystojny  dziennikarz  wyraźnie  cieszył  się  z 
tego spotkania i wpatrywał się w nią rozanielonym wzrokiem.   

Lena  czuła,  że  się  czerwieni.  Jan  ją  onieśmielał,  zawsze  ją 

onieśmielał.  Wiedziała,  że  jest  w  niej  zakochany.  Sam  jej  to 
powiedział. Gdyby nie było Thomasa, to kto wie... Czuła to już 
przy  pierwszym  spotkaniu  w  księgarni  w  Bad  Helmbach. 
Właśnie dlatego wyszła, nie przeczuwając, że Jan szybko od-
kryje, jak się nazywa, kim jest i gdzie mieszka. 

Od  razu  wyznał  jej  miłość.  Ale  ona  opowiedziała  mu  o 

Thomasie i zastrzegła, że kocha tylko jego. Jan uszanował jej 
uczucia. Kiedy jego ciotka była na kuracji w Bad Helmbach, a 
on zatrzymał 

 

background image

się u niej, spotkali się, poszli razem do kina, na kolację, nawet 

na  fantastyczny  koncert.  Dobrze  się  razem  bawili.  Mogli 
rozmawiać  godzinami.  Nigdy  między  nimi  do  niczego  nie 
doszło, poza jednym jedynym razem. Po cudownym wieczorze 
poszli na spacer. Była piękna ciepła noc. Na rozgwieżdżonym 
niebie  świecił  księżyc.  Lena  czuła  się  taka  samotna  bez 
Thomasa, opuszczona, spragniona ciepła. I wtedy to się stało! 
Pocałowali się. Jan trzymał ją w ramionach, a ona zapomniała, 
że to nie Thomas ją całuje. 

Ale  to  była  tylko  chwila  zapomnienia.  Lena  wyrwała  się  z 

jego  objęć  i  wyraźnie  dała  mu  do  zrozumienia,  że  poza  tym 
jednym pocałunkiem nigdy nic między nimi się nie wydarzy. 
Jan uszanował jej wolę. Nigdy za bardzo się do niej nie zbliżył. 
Tam tej nocy na spacerze też nie. Chciała tego pocałunku tak 
samo jak on. 

Ilekroć  się  spotykali,  Jan  zachowywał  się  jak  prawdziwy 

dżentelmen.  Jednocześnie  za  każdym  razem  dawał  jej  do 
zrozumienia, że ją kocha, pożąda jej, a także gorąco wierzył, że 
kiedyś będą razem. 

„Jeśli  nie  od  razu,  to  wkrótce..."  -  brzmiało  ostatnie  zdanie 

listu, który kiedyś jej przysłał. 

Jan wierzył, że jego marzenie się spełni. 
 

background image

Lena lubiła Jana, nawet bardzo, i może gdyby nie Thomas... 
- Wciąż nie przyjechał  - szepnął jej do ucha. Jan  wiedział o 

niej wszystko. Miał kogoś w Fahrenbach, kto informował go na 
bieżąco. 

- Nie rozumiem. Jak można taką kobietę zostawić samą na tak 

długo? - dodał. 

- Ja... Thomas przyjedzie  -  powiedziała z przekorą jak  mała 

dziewczynka. - Już niedługo... 

Jan delikatnie pogłaskał ją po ramieniu. 
- Nie dzisiaj, kochana, nie dzisiaj, i dlatego chcę się cieszyć 

każdą minutą, każdą sekundą spędzoną z tobą. 

Na sali podniosła się wrzawa. 
Weszła Isabella, a za nią - jakże mogłoby być inaczej - tłum 

fotoreporterów. Tym razem byli zainteresowani tylko Isabellą. 

Jan odciągnął Lenę na bok. 
-  Potem  przywitamy  się  z  Isą.  Niech  się  zrobi  trochę 

spokojniej. 

Oparli się o parapet i przyglądali się, jak fotoreporterzy rzucili 

się  na  Aleksa,  Nicolę  i  Daniela  zaraz  po  tym,  jak  Isabella 
serdecznie się z nimi przywitała. 

- Dziękuję, że mi tego oszczędziłeś - powiedziała Lena z ulgą. 
 

background image

Jan ją objął. Lena w jego ramionach czuła się taka bezpieczna. 

Miała poczucie, że ktoś się nią opiekuje, ktoś jej strzeże. 

- Jak się ma Bondadosso? Jak tam moi mali przyjaciele Lady i 

Hektor? 

„Jan  wie  o  moim  życiu  więcej  niż  Thomas",  pomyślała. 

Interesuje  się  zwykłymi  sprawami.  Może  to  dlatego,  że  jest 
dziennikarzem? Dziennikarze są dość ciekawscy. 

- A co ty porabiałeś? - zapytała. Wzruszył ramionami. 
- To, co zwykle. Podróżowałem po świecie. Kilka razy byłem 

w Teł Awiwie. Szkoda, że wtedy ze mną nie pojechałaś. 

- Szkoda. 
- Mówisz poważnie? 
-  Tak.  Kiedyś  ci  już  powiedziałam,  że  gdyby  nie  Thomas... 

Ale  jest  i  zawsze  będzie.  Dlatego  nie  rób  sobie  żadnych 
nadziei. Nie marnuj czasu na czekanie na mnie. 

- Czekanie na ciebie się opłaci. Jesteś wyjątkowa. A ja wierzę, 

że kiedyś będziemy parą... Thomas jakoś się nie spieszy. Nie 
rozumiem  tego.  Na  jego  miejscu  wsiadłbym  w  najbliższy 
samolot  i  przyleciał  do  ciebie,  żeby  zostać  z  tobą  na  zawsze. 
Jesteś tego warta. 

 

background image

Lena ciężko westchnęła. W słowach Jana było dużo racji. Ona 

sama ciągle się zastanawiała, dlaczego Thomas nie przyjeżdża, 
a zarazem nie pozwala, żeby ona poleciała do Stanów. 

Nie!  Takie  myśli  są  niebezpieczne.  Thomas  ma  swoje 

powody. Kocha ją i zawsze będzie ją kochać, tak jak ona go 
kocha i zawsze będzie kochać. 

- Przyjedzie - powtórzyła. - Już niedługo. 
Jan spojrzał na nią z wyrozumiałością i wielką czułością. 
-  Nie  musisz  mnie  przekonywać  -  szepnął.  -Wyliczyłem 

jedynie kilka faktów. 

Odgarnął niesforny kosmyk włosów, który opadł na jej twarz. 
- Leno, kocham cię i chciałbym spędzić z tobą życie. I właśnie 

dlatego, że cię kocham i wiem, że jest Thomas, życzę ci, żebyś 
była z nim szczęśliwa. Mam jednak pewne wątpliwości. Coś tu 
nie gra. 

Powiedzieć mu, że ona też ma wątpliwości? Poczuła ulgę, gdy 

na  scenę  wszedł  prezenter  i  poprosił  fotografów,  żeby 
skończyli już sesję i się wycofali. 

Jan pociągnął Lenę w stronę zarezerwowanych miejsc, gdzie 

czekała  już  na  nich  Isabella.  Przywitali  się  serdecznie.  Lena 
była zadowolona, że nie 

 

background image

ma już fotografów. Nie miała ochoty kolejny raz znaleźć się 

na okładkach czasopism. 

Zaczęła  się  gala,  ale  Lena  jakoś  nie  mogła  się  skupić.  W 

przeciwieństwie  do  niej  Nicola,  Aleks  i  Daniel  siedzieli  jak 
zaczarowani  i  z  zapartym  tchem  śledzili  wydarzenia  tak,  jak 
trzymający  w  napięciu  kryminał,  nie,  z  jeszcze  większym 
przejęciem. 

Jan wziął Lenę za rękę. Przez moment zastanawiała się, czy 

jej  nie  zabrać,  ale  ciepło  dłoni  Jana  dało  jej  poczucie 
bezpieczeństwa. Czuła się tak dobrze. Nie cofnęła ręki. Była 
wewnętrznie  roztrzęsiona.  Nie  dlatego,  że  siedział  przy  niej 
przystojny  mężczyzna,  który  bez  skrępowania  mówił,  że  ją 
podziwia.  Zdenerwowały  ją  słowa,  które  powiedział  o 
Thomasie. A jeśli rzeczywiście coś tu nie gra? 

Nie! Nie chce tak myśleć! To niemożliwe! 
Kocha Thomasa, a on ją. Są dla siebie stworzeni, forever, na 

zawsze..., nie wolno jej w to wątpić. 

Jan mocniej ścisnął jej dłoń. 
- Nie myśl o tym, nie teraz. Korzystajmy z chwili. Na moment 

jesteś moja. 

Spojrzała na niego z przerażeniem. 
Jan  się  roześmiał.  Jego  sąsiad  obrzucił  go  niezadowolonym 

spojrzeniem. 

 

background image

-  Z  pełnym  szacunkiem,  kochana,  z  pełnym  szacunkiem. 

Dobrze wiesz, że nie zrobię niczego wbrew twojej woli. 

W duchu odetchnęła z ulgą. Nic się nie stanie. Na Janie może 

polegać. Kocha Thomasa. On przyjedzie, już niedługo i to na 
zawsze. 

background image

Lało  jak  z  cebra.  Wiatr  szalał  po  Słonecznym  Wzgórzu, 

zrywając z ogołoconych gałęzi ostatnie liście. 

Lena  z  nadzieją  wyczekiwała  poprawy  pogody.  Miała  po 

dziurki w nosie nudnego przesiadywania w czterech ścianach. 
Ile  można  czytać  książki?  Brakowało  jej  wycieczek 
rowerowych, jazdy konnej i długich spacerów z psami. 

Dziś  nie  miała  ochoty  pracować.  Umówiła  się  z  Nicolą  na 

babskie  pogaduchy.  Potem  zamierzała  rozpalić  u  siebie  w 
kominku,  popatrzeć  w  buchający  ogień,  posłuchać  muzyki  i 
pomarzyć o ukochanym Thomasie. 

Wysoko postawiła kołnierz kurtki i zbiegła w dół podwórza. 
Tam natknęła się na tę dziwną kobietę, która od ponad dwóch 

tygodni  zamieszkiwała  jeden  z  apartamentów.  Lena  nie 
potrafiła jej rozszyfrować. 

 

background image

Kobieta rzadko się odzywała. Chociaż nie. Tak naprawdę ona 

nie rozmawiała z nią, Nicolą i personelem sprzątającym. Lena 
widziała natomiast, jak kiedyś wdała się w dłuższą pogawędkę 
z  Aleksem.  Ponadto  parę  razy  przystanęła  gdzieś  na  boku  z 
Danielem.  Widać  było,  że  dobrze  im  się  ze  sobą 
konwersowało. 

Dlaczego  upatrzyła  sobie  akurat  Daniela?  Czyżby  jej  się 

podobał? Nie, raczej nie. 

Lena pomachała swojemu gościowi, ale nie była pewna, czy 

kobieta ją zauważyła. 

Ucieszyła  się,  kiedy  dotarła  do  domu  Dunkelów. 

Przemokniętą  kurtkę  powiesiła w  łazience.  Nie  chciała, żeby 
nakapało  z  niej  w  korytarzu.  Wyżęła  włosy  i  wytarła  twarz 
ręcznikiem. 

Parasolka na nic by się zdała. Burza i tak by ją porwała.   
Nicola  siedziała  wygodnie  przy  lśniącym  czystością  stole 

kuchennym.  Pogrążyła  się  w  lekturze  kolorowych  czasopism 
oraz  krzyżówek.  Obok  niej  stał  dzbanek  z  kawą.  Dziś 
wyjątkowo  zaopatrzyła  się  również  w te  droższe  gazety.  Nic 
dziwnego! W każdej z nich zamieszczono obszerne reportaże i 
sesje zdjęciowe z ceremonii rozdania nagród. 

 

background image

Na  większości  fotografii  dumnie  prezentowała  się  obok 

Isabelli Wood, słynnej aktorki, która już po pierwszej wizycie 
w  Fahrenbach  i  na  Słonecznym  Wzgórzu  zżyła  się  z  ich 
mieszkańcami. 

-  Ojej,  przemokłaś  do  suchej  nitki  -  powiedziała  Nicola.  - 

Wysusz włosy, bo się przeziębisz. 

Lena machnęła ręką. 
- Same wyschną. Ciepło jest. Napiłabym się kawy. 
- Proszę, częstuj się - odparła Nicola, pokazując na dzbanek. - 

Przynieś  sobie  filiżankę  i  jeśli  lubisz...  upiekłam  rogaliki 
waniliowe. 

- Lepiej nie. Kawa mi wystarczy. Roznosi cię od środka, co? - 

powiedziała, zerkając na otwarte czasopisma. 

Nicola westchnęła. 
- Niesamowite, jaka przygoda mi się przytrafiła na stare lata. 
- Nie przesadzaj. Starość? Ech, bo cię wyśmieję! Daleko ci do 

starości. 

- Najmłodsza też już nie jestem. I popatrz, najpierw cudowna 

podróż  do  Vancouver  do  Holgera  i  dzieci.  Potem  rozdanie 
nagród, na które zaprosiła nas sama Isabella. I jeszcze opłaciła 
nam nocleg w ekskluzywnym hotelu. Teraz moja 

 

background image

stara twarz na rozkładówkach i w środku drogich czasopism, 

gdzie zwykle swoje jędrne ciała prężą prominentni ludzie. Hm, 
całkiem  nieźle  wyszliśmy.  Uważam,  Lenko,  że  dobrze 
wyglądamy. Nasi mężczyźni także. Daniel też kupił sobie kilka 
pisemek.  To  znaczy  te,  w  których  są  jego  zdjęcia.  Dlaczego 
wyszłaś, kiedy otoczyła nas chmara fotografów? 

- Bo mam uraz. Pamiętasz? Ostatnio znalazłam się z Isabellą 

Wood na tytułowych stronach poczytnych magazynów. Akurat 
wtedy doszło do tego nieszczęsnego spotkania z moją matką w 
Grandhotelu. 

-  Wymaż  z  pamięci  tę  część  wieczoru.  Później  w  nagrodę 

spotkałaś się z Isabellą i sfotografowano was razem. 

-  Ach,  Nicola,  mnie  nie  trzeba  błysku  fleszów.  Nie  jestem 

próżna. Klienci i dostawcy zasypali mnie tysiącem pytań, ale 
niestety  rzadko  dotyczyły  one  interesów.  Moje  obroty  nie 
wzrosły dzięki temu, że stałam obok Isabelli. 

-  Mnie  się  tam  podobało.  Przeżyłam  na  tej  gali  najbardziej 

ekscytujące chwile w moim życiu. 

Lena napiła się łyka kawy i popatrzyła troskliwie na Nicolę. 
 

background image

„Czekają  cię  bardziej  ekscytujące  momenty  -przyszło  jej 

przez myśl. - Gdybyś przytuliła do siebie swoją córkę Yvonne, 
którą musiałaś oddać tuż po porodzie do adopcji..." 

Lena  odnalazła  Yvonne,  ale  nie  udało  się  jej  dotychczas 

zaaranżować  spotkania  z  Nicolą.  Za  pierwszym  razem,  gdy 
Yvonne chciała bez jakichkolwiek zobowiązań przyjechać na 
Słoneczne  Wzgórze,  w  apartamentach  zabrakło  wolnych  po-
koi. A przy drugim podejściu Nicola przebywała w Kanadzie. 
Jak na złość! 

Lena modliła się w duchu, żeby Yvonne uległa jej namowom i 

mimo  wcześniejszego  zarzekania  się,  podjęła  trzecią, 
skuteczną  próbę.  W  końcu  do  trzech  razy  sztuka.  Nicola 
zasłużyła na to, by móc uściskać córkę. 

Yvonne  była  nad  wyraz  miłą,  świetnie  wyglądającą  osobą. 

Nicola  pękłaby  z  dumy,  gdyby  dowiedziała  się,  że  została 
pediatrą. 

- Śnisz na jawie? - spytała Nicola. - Trzy razy pytałam cię o 

coś, ale ani razu mi nie odpowiedziałaś. 

Lena wzdrygnęła się. 
- Przepraszam, zamyśliłam się. O co pytałaś? 
- Czy wspomniałaś swojej siostrze o Irinie. 
 

background image

Lena potrząsnęła głową. 
- Nie. Ona się do mnie nie odzywa, bo nie zabrałam jej ze sobą 

na  rozdanie  nagród  i  nie  zapoznałam  z  Isabellą.  Zresztą, 
Nicola,  co  mi  do  tego?  I  tak  mnie  nie  posłucha.  Będzie  mi 
jedynie dogryzać. Wystarczy, że grała mi na nerwach podczas 
spotkania w Grandhotelu. Dosyć! Ja już nie będę jako pierwsza 
wyciągała ręki do zgody. Wiele lat starałam się o utrzymanie 
poprawnych relacji rodzinnych i wyszłam na tym jak Zabłocki 
na mydle. Niestety. 

- Fakt. Hm, Holger i Irina będą parą. Na bank! Pewnie się jej 

oświadczy, gdy tylko uzyska rozwód. I wiesz co? Super! Irina 
jest  serdeczną,  kochającą  dzieci  kobietą,  w  dodatku  bardzo 
atrakcyjną.  W  przeciwieństwie  do  twojej  siostry,  w  niej 
wszystko jest prawdziwe. 

- Kiedyś Grit też była naturalna... 
-  Dawno,  dawno  temu,  w  zamierzchłych  czasach...  Grit 

niczym  się  teraz  nie  różni  od  tych  wypacykowanych, 
nadmuchanych  sztucznych  lalek.  Czasami  można  odnieść 
wrażenie,  że  wszyscy  chirurdzy  plastyczni  wykonują  zabiegi 
według jednego szablonu. Paranoja! 

Lena westchnęła. 
 

background image

-  Masz  rację.  Grit  najzwyczajniej  w  świecie  się  oszpeciła. 

Kiedyś  imponowała  naturalnością  i  zgrabną  figurą.  A  dziś? 
Przemieniła  się  w  wieszak  z  luksusową  biżuterią.  Pali 
papierosy,  a  całkiem  niedawno  brzydziła  się  dymem 
tytoniowym. Była przykładną matką. Zupełnie jej odbiło przez 
tego latynoskiego lowelasa. Wydaje się jej, że go kocha, a w 
gruncie  rzeczy  jemu  chodzi  tylko  o  seks  i  pieniądze.  On  nią 
manipuluje. Żyje na jej koszt jak królewicz. 

Nicola wetknęła do buzi rogalik. Lenie ciekła, ślinka. Może 

niepotrzebnie  odmówiła?  Jej  wypieki  były  naprawdę 
znakomite. 

Nicola podsunęła jej talerzyk. Lena nie mogła się oprzeć. 
-  Twoja  siostra  jest  najwidoczniej  uzależniona  od  jego 

bliskości, a on zaspokaja przy niej swoje seksualne rządze. Na 
pewno  nie  łączy  ich  miłość.  Miłość  bowiem  sprawia,  że 
człowiek  słucha  partnera,  liczy  się  z  jego  uczuciami  i 
potrzebami. Ten facet potrafi jedynie żądać, a Grit jest na jego 
każde zawołanie. Idiotka, pozwoliła, żeby Holger zabrał dzieci 
do  Kanady.  Na  szczęście  tam  są  w  dobrych  rękach.  Holger 
poszedłby za nie w ogień. One kochają swojego tatę... Grit nie 
uświadomiła 

 

background image

sobie jeszcze tego, ale ona straciła dzieci. Któregoś pięknego 

dnia Włoch ją rzuci i wtedy zostanie sama. Obudzi się z ręką w 
nocniku,  że  się  tak  wyrażę.  Zostanie  sama  ze  swoją 
niebagatelną sumą pieniędzy. Tyle że pieniądze nie ogrzeją jej 
serca, nie odwzajemnią uczuć... Czasu nie cofnie. 

- Szkoda mi jej. Aczkolwiek podzielam twoje zdanie, Nicola. 

Co powinnam zrobić? 

- Nic - odparła Nicola, składając gazety w jedną kupkę. - Ona 

zignoruje twoja słowa. Każdy jest kowalem swojego losu. 

- Ty i te twoje cytaty - zaśmiała się Lena. 
- Ich mądrości nie da się obalić, a ludzie z niej nie korzystają. 
-  Co  dziś  na  kolację?  Nie  zapominaj  o  naszym  wieczornym 

salonie gry. Dzisiaj rozłożę was na łopatki. Będę pretendowała 
do tytułu królowej kości. 

- Uhm, powodzenia. Daniel jest niekwestionowanym królem 

kości.  Nie  sądzę,  żebyś  go  zdetronizowała.  Przygotuję 
zapiekankę z warzywami, czyli coś lekkostrawnego. Facetom 
podamy do tego kotleta. Oni są przecież mięsożerni. 

-  Świetny  pomysł.  Ach,  gdyby  nie  nasz  wieczór  gier, 

usadowiłabym się przy moim kominku... 

 

background image

- Skoro wolisz... 
- Nie, nie - przerwała jej. - Cieszę się, że wspólnie umilimy 

sobie czas. Serio! 

- A co z Doris? Dołączy do nas? 
- Nie. Ona spędza ten weekend z Markusem. Ci dwoje stali się 

nierozłączni. Gruchają jak gołąbki - zachichotała Lena. 

- Czyż nie są słodcy? 
- Są, są... 
-  I  kto  by  pomyślał?  -  powiedziała  Nicola.  -Niezbadane  są 

wyroki boskie. 

Lena obeszła stół, objęła Nicolę i pocałowała ją w czoło. 
- Powinnaś napisać książkę „Życiowe sentencje Nicoli". 
- Drwij ze mnie, drwij! 
- Nicola, ja mówię zupełnie poważnie. Nicola wstała i zaczęła 

sprzątać ze stołu. 

- Zmykaj! Zobaczymy się później! 

background image

Na  szczęście  po  kilku  deszczowo-burzowych  dniach  na 

przejrzyście  niebieskim  niebie  ponownie  wyjrzało  słońce. 
Termometr  wskazywał  osiemnaście  stopni.  Zmiana  pogody 
momentalnie  wpłynęła  na  polepszenie  nastroju  ludzi.  Nawet 
zwierzęta ocknęły się z letargu. 

Ponieważ przed rozpoczęciem przebudowy szopy należało ją 

uprzednio  sprzątnąć,  Lena  poradziła  się  Aleksa,  dokąd  ma 
wynieść  przecudne  meble  zgromadzone  tam  przez  kilka 
pokoleń. 

W  wolnych  chwilach  Aleks  starannie  odrestaurowywał 

poszczególne 

antyki. 

Odprężał 

się 

przy 

tym. 

Odrestaurowywanie  tych  mebli,  w  ogóle  wszelakich  dzieł 
sztuki,  notabene  ku  uciesze  Leny,  sprawiało  mu  ogromną 
przyjemność. To był jego konik. 

Lena 

przejechała 

delikatnie 

dłonią 

po 

świeżo 

wypolerowanym  drewnie  prześlicznej  szafy  w  stylu 
biedermeierowskim, nad którą intensywnie 

 

background image

pracował Aleks. Ustawi ją w pokoju gościnnym apartamentu 

powstającego w tej szopie. 

- Tę szafę powinnaś wstawić do swojego domu - powiedział 

Aleks. - Zaczekaj na efekt końcowy. Oko ci zbieleje. Postawisz 
ją w pokoju, w którym zawsze sypia Merit. 

- Ale szafa stojąca w tamtym pokoju też jest ładna. 
- Tak, ale ma mniejszą wartość artystyczną niż ta. Poczekaj, 

aż ją odrestauruję, i wtedy się zdecydujesz. 

Zanim  Lena  zdołała  cokolwiek  odpowiedzieć,  od  strony 

drzwi rozbrzmiało wesołe: „Halo". 

- Cześć Lena i Aleks!  - zawołała Sylvia. - Właśnie byłam u 

doradcy  podatkowego  i  pomyślałam,  że  wpadnę  do  was  na 
minutkę. Dzisiaj mam wolne i chciałam spędzić cały dzień z 
Martinem. Ale mój małżonek wystawił mnie do wiatru. Wziął 
zastępstwo za kolegę. 

Wbiła błagalny wzrok w Lenę. 
-  Przyjaciółeczko,  podtrzymasz  na  duchu  sfrustrowaną 

małżonkę? Porobimy coś razem? 

Lena wybuchła śmiechem. 
-  Nie  wyglądasz  na  sfrustrowaną.  Kwitniesz,  kochanieńka. 

OK, postaram się godnie zastąpić 

 

background image

Martina, choć mam niewielkie szanse. Jakieś propozycje? 
Sylvia popatrzyła na swój pokaźnych rozmiarów brzuszek. 
- Buszowanie po sklepach odpada, chociaż przydałaby mi się 

jakaś  bluzeczka.  Z  chęcią  kupiłabym  kilka  dziecięcych 
rzeczy... Hm, ale Martin ciągle mi powtarza, że tym, co do tej 
pory  zebraliśmy,  moglibyśmy  wyposażyć  cały  dom  dziecka. 
Ach,  ci  mężczyźni.  Oni  nie  mają  o  niczym  pojęcia...  Mam 
ochotę  na  japońskie  jedzenie.  Zapraszam  cię  do  fajnej 
japońskiej restauracji w Bad Helmbach. 

- Kobietom w ciąży nie wolno jeść surowego mięsa. 
Sylvia machnęła ręką. 
- E tam, to nie dotyczy ryb. No dobra, nie zamówię sushi czy 

sashimi.  Zadowolę  się  zupą  miso  albo  tempurą.  Zarówno 
warzywa,  jak  i  mięso  są  smażone  na  tłuszczu,  więc  one  też 
teoretycznie mogłyby mi zaszkodzić. 

-  Brawo!  Grzeczna  dziewczynka!  Dawno  nie  jadłam 

japońskich  specjałów,  a  bardzo  je  lubię.  Wiesz, na  wystawie 
tego  nowego  sklepu  dziecięcego  widziałam  fajne  pluszaki. 
Kupię je dla waszych 

 

background image

brzdąców. Zastanowiliście się wreszcie nad ich imionami? 
- Jesteśmy w trakcie. 
- Które obstawiacie? 
- Tajemnica. Zdradzimy je na uroczystej kolacji z przyszłymi 

chrzestnymi,  czyli  z  tobą  i  Markusem,  jak  już  je  ostatecznie 
ustalimy. 

-  Potraficie  budować  napięcie  -  powiedziała  Lena  i  się 

roześmiała. 

- To nasze pierwsze dzieci. Przy kolejnych prawdopodobnie 

nie będziemy robić tyle szumu wokół błahostek. 

- Czyli planujecie większą gromadkę? 
-  Naturalnie.  Oby  nie  trafiały  nam  się  za  każdym  razem 

bliźniaki. W ogóle zadziwia mnie ta moja mnoga ciąża. Ani u 
mnie, ani u Martina w rodzinie nie było bliźniaków. 

- No, ale was nie unieszczęśliwiły. 
-  Absolutnie  nie.  Jesteśmy  przeszczęśliwi.  Widocznie  tak 

musiało  być.  To  tak  jak  w  lotto.  Puszczasz  kupon  bez 
nastawiania  się  na  wygraną,  a  nagle  zgarniasz  główną 
wygraną. 

- Tak, dwie szóstki. 
Lena wzięła przyjaciółkę pod rękę. 
- Chodź, moja królowo lotto. 
 

background image

Doprowadziła Sylvię do drzwi i zawołała przy wyjściu: 
-  Aleks,  przekaż  proszę  Nicoli,  że  nie  będzie  mnie  dziś  na 

obiedzie.  Aha,  i  Danielowi,  że  moja  przyjaciółka  Sylvia 
zmusiła mnie dziś do wagarów. 

- Mówisz i masz, kochana. Bawcie się dobrze. 
-  Przebiorę  się  szybko  i  zrobię  makijaż  -  powiedziała  Lena, 

kiedy były na zewnątrz. - Odmłodzę się o parę lat. 

Ty 

nie 

musisz 

stosować 

żadnych 

zabiegów 

upiększająco-odmładzających.  Pomaluj  swoje  usta  szminką  i 
tyle. No chyba, że chcesz kogoś poderwać? 

-  Na  pewno  nie  tych  typków  z  Bad  Helmbach.  Są  wstrętni. 

Zresztą  oni  nie  interesują  się  kobietami  stawiającymi  na 
naturalność. Polują na odpicowane modeleczki. 

- Jakoś Jan van Dahlen poleciał na  twoją  naturalną  urodę, a 

przyznaj, on jest niezłą partią. 

- Jan jest  szarmanckim mężczyzną, ale ja jestem zajęta. Dla 

mnie  liczy  się  tylko  Thomas.  Nikt  więcej.  Nawet  dziesięciu 
Janów nie zmiękczyłoby mojego serca. 

- Obecnie jesteś bardziej wolna niż zajęta -stwierdziła Sylvia. 

- Twój Thomas powinien 

 

background image

wreszcie ruszyć ten swój ociężały tyłek i coś przedsięwziąć, a 

nie  wybiera  się  do  ciebie  jak  sójka  za  morze.  Niech  sprzeda 
mieszkanie  w  Ameryce  i  zrezygnuje  z  tamtejszej  pracy.  Co, 
przesiedla całą Amerykę Północną do Niemiec, że zajmuje mu 
to tyle czasu? 

Lena od razu posmutniała. 
- Przepraszam - zreflektowała się Sylvia. -Z tym moim długim 

jęzorem... Nie chciałam ci zrobić przykrości. 

- Ach, masz rację. Nie rozumiem, dlaczego do mnie jeszcze 

nie przyleciał. 

- Zapytaj go o to wprost. 
-  Sama  nie  wiem...  Kiedy  zaczynam  ten  temat,  on  reaguje 

złością... Nie chce też, żebym go odwiedziła za oceanem. 

-  Szczerze?  Nie  pojmuję  tego.  Gdybym  nie  wiedziała,  jak 

bardzo  cię  kocha  i  że  jesteście  dla  siebie  stworzeni, 
pomyślałabym, że ma inną. Tyle że u Thomasa coś takiego nie 
wchodzi w grę. Waszej miłości nie da się podważyć. Może ktoś 
utrudnia  mu  odejście  z  pracy?  Czym  on  się  właściwie  tam 
zajmuje? 

Lena wzruszyła ramionami. 
- Nie wiesz, co robi zawodowo? 
 

background image

- Wiem, że studiował matematykę... 
Sylvia przystanęła i wbiła w przyjaciółkę zdumiony wzrok. 
- O czym w takim razie rozmawiacie, kiedy się widujecie albo 

do siebie dzwonicie? 

- O nas, naszej miłości, o... Lena nie dokończyła zdania. 
- Super, ale życie składa się z różnych elementów, chociażby 

z codzienności. Z partnerem rozmawia się o tym, co się robiło, 
o  problemach.  Martin  zawsze  mi  opowiada  o  swoim  dniu, 
szykujących się podwyżkach cen piw, a potem on wysłuchuje 
mojej relacji. 

- Pragnę dzielić z Thomasem każdy dzień, ale mieszkamy za 

daleko od siebie, a przez telefon trudno o tym rozmawiać. Być 
może  różnica  czasu  determinuje  nasze  relacje.  Kiedy  on  się 
budzi, u nas jest południe, kiedy kończy pracę, ja najczęściej 
już śpię. 

-  Rzeczywiście,  głupia  sytuacja.  Tak  czy  owak  powinniście 

coś zmienić. Kiedy teraz do ciebie przyjedzie? 

- Mówił, że wkrótce. Thomas nigdy nie podaje konkretnego 

terminu.  Zwykle  bez  zapowiedzi  pojawia  się  przed  moimi 
drzwiami... Nie gadajmy o nim. To zbyt skomplikowane. 

 

background image

- Przepraszam, że popsułam ci humor. 
- Nie popsułaś. Jest jak jest. 
Doszły  do  domu  Leny,  starego  pięknego  budynku, 

zamieszkiwanego przez Fahrenbachów od pięciu pokoleń. 

- Wejdziesz do środka? - spytała Lena. 
- Nie, klapnę sobie na ławce. Wygrzeję się na słoneczku. 
Sylvia  cieszyła  się,  że  Lena  odziedziczyła  posiadłość 

Słoneczne  Wzgórze  i  na  stałe  przeprowadziła  się  do 
Fahrenbach.  Przyjaźniły  się  od  dzieciństwa.  Od  początku 
nadawały na tych samych falach. Razem broiły i psociły, kiedy 
Fahrenbachowie  przyjeżdżali  tu  na  wakacje,  najpierw  całą 
rodziną, a potem głównie Lena z ojcem. 

Później,  przez  ponad  dziesięć  lat  Lena  nie  zaglądała  w  te 

strony.  Rozstała  się  bowiem  z  Thomasem  i  nie  chciała 
przebywać  w  miejscu,  gdzie  była  z  nim  szczęśliwa  i  snuła 
plany na przyszłość. Może wszystko potoczyłoby się zupełnie 
inaczej,  gdyby  Thomas  nie  wyemigrował  z  rodzicami  do 
Ameryki? Wówczas matka Leny nie miałaby pola do popisu i 
nie  zmyśliłaby  tych  bredni,  że  Thomas  rzekomo  znudził  się 
Leną. Nie przechwyciłaby również jego listów. Lena i Thomas 
zapewne by 

 

background image

się pobrali i mieliby teraz co najmniej dwójkę dzieci. 
Dlaczego matka Leny tak namieszała między nimi? Jaki miała 

w tym interes, skoro rozwiodła się z mężem i porzuciła własne 
dzieci, żeby wyjść za bogatego Amerykanina z Południa? 

Gdyby Lena nie odziedziczyła posiadłości i nie sprowadziła 

się do Fahrenbach, nie dowiedziała się od Markusa, że Thomas 
z nią nie zerwał... 

Sylvia westchnęła. 
Po  wykryciu  tej  perfidnej  intrygi  Thomas  natychmiast 

przyleciał  do  Niemiec.  Zrzucił  z  helikoptera  na  Słoneczne 
Wzgórze  setki  czerwonych  róż.  Dlaczego  więc  zwleka  z 
przeprowadzką do Niemiec? Przecież on i Lena kochają się tak 
mocno... 

- Rozmarzyłaś się? Sylvia ocknęła się. 
- Szybka jesteś - mruknęła. 
-  Sama  mi  radziłaś,  żebym  się  nie  wypacykowała.  Czyj 

samochód bierzemy? 

- Twój. Do wioski  pojedziemy dwoma, ja odstawię swój do 

garażu i ruszymy dalej. Będziesz moją szoferką. 

-  Zgoda  -  odparła  Lena,  przyciągając  do  siebie  Sylvię.  - 

Dobrze masz ze mną. Chcesz do Bad 

 

background image

Helmbach,  pstrykasz  palcem,  a  ja  jadę.  Chcesz,  żebym  cię 

zawiozła i ja cię wiozę. 

-  Kotku,  jestem  w  ciąży  i  trzeba  o  mnie  szczególnie  dbać. 

Zrozumiano? 

Lena wybuchła śmiechem. 
- Założę się, że jeszcze godzinę przed porodem będziesz się 

krzątać po swojej gospodzie, wydając podwładnym polecenia. 

- Dlaczego wszyscy mają o mnie takie zdanie? 
-  Bo  nikt  nie  ma  tyle  energii  i  zapału  co  ty.  Poza  tym 

wykrzykujesz  na  prawo  i  lewo,  że  nie  jesteś  chora,  tylko  w 
ciąży. 

- Hm, strzeliłam sobie samobója. 
- Jesteś, jaka jesteś, i taką cię uwielbiamy. 
- Że co? 
- Pstro, przyjaciółko. Spotkamy się zaraz we wsi, na dole. 
Lena wsiadła do samochodu i wcisnęła pedał gazu. Cieszyła 

ją  perspektywa spędzenia  popołudnia  z  Sylvią. Nie  gryzły ją 
wyrzuty  sumienia,  że  zaniedbała  dziś  obowiązki  zawodowe. 
Szybko  się  z  nimi  upora.  Na  szczęście  miała  nienormowany 
czas  pracy.  Podczas  jej  nieobecności  Daniel  doglądał 
destylarni. Zaraz kupi dla dziewczynki pluszową owieczkę, a 
dla chłopczyka misia. 

background image

Kiedy  Lena  wróciła  do  domu  po  miejskich  wojażach,  Doris 

siedziała  w  fotelu  w  salonie  i  przeglądała  kolorowe 
czasopismo. 

- Czyżbyś posprzeczała się z Markusem? 
- O Boże! - zaśmiała się Doris. - Straszne, że od razu o tym 

pomyślałaś.  Chociaż  w  sumie  rzadko  tu  bywam,  bo  zwykle 
bywam  u  niego.  Między  mną  a  Markusem  wszystko  jest  w 
najlepszym  porządku.  Po  prostu  chciałam  spędzić  dzisiejszy 
wieczór  z  tobą.  Tylko  z  tobą.  Zapraszam  cię  na  słodkie  co 
nieco do francuskiego bistro. 

- Ty chcesz iść do francuskiego bistro? Dopiero co uciekłaś z 

Francji i nie chciałaś mieć nic wspólnego z tym krajem. 

Doris machnęła ręką. 
- Kobieta zmienną jest. To naprawdę bardzo przytulny lokal. 

Serwują wyśmienite jedzenie. Wybrałam się tam kilka razy z 
Markusem. Mam 

 

background image

dla ciebie mały prezent... - Wstała i wzięła ze stołu paczuszkę 

zapakowaną w ozdobny papier. - Te kwiaty też są dla ciebie - 
dodała, wskazując palcem na bukiet egzotycznych roślin. 

- Przecież nie mam dziś urodzin. Dlaczego coś mi dajesz? 
Doris podeszła do szwagierki i mocną ją uściskała. 
- Ponieważ jesteś najcudowniejszym człowiekiem na Ziemi. 

Ponieważ  wyratowałaś  mnie  z  opresji.  Ponieważ  przyjęłaś 
mnie pod swój dach, mimo że rozwodzę się z twoim bratem. I 
ponieważ  dzięki  tobie  poznałam  Markusa...  Mogłabym  tak 
wyliczać w nieskończoność. 

Lena wzruszyła się. 
- Ach, Doris... 
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. Dobrze, że mnie nakłoniłaś 

do  tego,  żebym  porozmawiała  z  Franzem  w  cztery  oczy. 
Posłuchałam  cię  i  teraz  czuję  się  wolna.  Źle  postąpiłam, 
uciekając  bez  słowa  i  kończąc  związek  przez  telefon. 
Stchórzyłam. Gdybyś ty nie tchnęła we mnie trochę wiary w 
siebie... 

Dopiero teraz zorientowały się, że nadal stoją przytulone. Z 

uśmiechem rozluźniły uścisk. 

 

background image

-  Dziękuję,  Doris.  Kwiaty  są  przepiękne.  Usiadła  i 

rozpakowała paczuszkę. 

W środku znalazła płyty Borisa Adrimanowa. 
-  Edycja  specjalna  z  gratisem  w  postaci  koncertu 

skrzypcowego. 

- Jejku, kochana jesteś. Ubóstwiam Borisa Adrimanowa. 
Doris zaśmiała się. 
- Wiem, często go słuchałaś. 
-  Kiedyś  Isabella  podarowała  mi  jego  najnowszą  płytę. 

Ostatnie  nagranie  przed  tym  tragicznym  wypadkiem.  Ona  go 
kochała. Po jego śmierci wypłakiwała swoje smutki u nas, na 
Słonecznym  Wzgórzu.  Wynajęła  wówczas  wszystkie  aparta-
menty w czworakach. 

- On zginął w wypadku samochodowym, prawda? 
-  Tak.  A  najgorsze  jest  to,  że  on  i  Isabella  się  pokłócili...  - 

łamał się jej głos. - Wjechał w drzewo. Isabella obwiniała się 
za  jego  śmierć.  Załamała  się  nerwowo.  Na  szczęście  dość 
szybko  wykryto,  że  mechanicy  niedbale  naprawili  jego 
samochód. Boris nie popełnił samobójstwa. Zginął przez durną 
usterkę techniczną. 

- Tragedia. Taki zdolny artysta. 
 

background image

- Ty też jesteś jego fanką? Doris potrząsnęła głową. 
- Zanim tu przyjechałam, niewiele o nim słyszałam. Czytałam 

o jego wypadku w gazetach. Ale u ciebie zafascynowałam się 
tym  słynnym  koncertem  skrzypcowym.  Cudowna  melodia. 
Poruszyła  mnie.  Postanowiłam  zgłębić  świat  muzyki  kla-
sycznej. Ty masz też płyty z muzyką organową. 

- Słuchaj, czego twoja dusza zapragnie. 
-  Wcześniej  miałam  zupełnie  inny  gust  muzyczny.  Jórg 

zresztą  też.  Dlatego  zdziwiłam  się,  kiedy  zorganizował  w 
Chateau koncert muzyki poważnej. 

- Pewnie nie rodzaj muzyki był czynnikiem decydującym, a 

raczej znane nazwiska niektórych wykonawców. 

- Którzy notabene zainkasowali pokaźne gaże. 
- A jak przebiegła twoja rozmowa z Franzem? 
-  Na  początku  oboje  byliśmy  podenerwowani.  Warczeliśmy 

na siebie. Ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi. Jasno 
określiłam  swoje  stanowisko  i  powiedziałam  otwarcie,  jak 
bardzo  mnie  skrzywdzili,  przede  wszystkim  jego  teściowa  i 
córki.  Wypomniałam  mu,  że  potraktował  mnie  ozięble,  nie 
wspierał w trudnych momentach. 

 

background image

Przyznał się do błędu i błagał, żebym do niego wróciła. Wiesz 

co, Lena, on się nic nie zmienił. Teściowa dalej mieszkałaby z 
nami, dzieciaki wtórowałyby jej w docinkach na mój temat, a 
Franz  przypatrywałby  się  temu  biernie.  Nawet  gdybym  nie 
poznała  Markusa,  nie  zeszłabym  się  z  Franzem.  Jestem  mu 
wdzięczna  jedynie  za  to,  że  wyciągnął  mnie  z  nałogu 
alkoholowego. Nigdy mu tego nie zapomnę. Rozstaliśmy się w 
zgodzie. Teraz muszę jeszcze sfinalizować rozwód z Jörgiem. 

-Dla Markusa? 
-  Może...  Przyznaję,  zakochałam  się  w  nim.  On  mnie 

przynajmniej rozumie. Przy nim potrafię się śmiać, a kiedy go 
widzę, serce bije mi o wiele szybciej. Tyle że mam za sobą dwa 
nieudane  związki...  Dlatego  nie  chcę  niczego  przyspieszać. 
Najpierw  muszę  się  upewnić,  czy  odnajdę  się  tu,  w  Fahren-
bach,  na  wsi,  i  czy  ułoży  mi  się  z  Markusem.  On  jest 
wspaniałym mężczyzną i nie chcę go zranić. 

-  Miło,  że  myślisz  o  drugim  człowieku  i  nie  zapatrujesz  się 

samolubnie na wasze partnerstwo. Pamiętaj, nikt i nic cię nie 
nagli. 

-  Nie  mogę  wiecznie  siedzieć  ci  na  karku.  Czasami  aż  mi 

głupio, że... 

 

background image

- Przestań. W moim domu jest bardzo  dużo  miejsca. Cieszę 

się, że tu jesteś. 

- Serio? Bez kurtuazji? 
- Mówię szczerze. Jeszcze raz wielkie dzięki za kwiaty i płytę. 
-  Wystroimy  się  na  dzisiejszy  wieczór?  -  spytała  Doris.  - 

Kupiłam sobie szykowną sukienkę. Na dodatek niedrogą. Jórg 
przysłał mi dwadzieścia tysięcy euro, więc pozwoliłam sobie 
na odrobinę luksusu. 

- I słusznie. Jak wygląda ta sukienka? 
- Przynieść ci ją? 
Doris  pobiegła  do  swojego  pokoju,  a  Lena  rozmarzonym 

wzrokiem wpatrywała się w podarowany jej zbiór nagrań. 

Boris Adrimanow nie żył, ale jako artysta nigdy nie zostanie 

zapomniany.  Czy  także  w  sercu  Isabelli  Wood?  Lena  nie 
ważyła  się  jej  o  to  zapytać.  Isabella  była  profesjonalistką. 
Potrafiła  doskonałe  ukrywać  uczucia,  pozując  na  roześmianą 
gwiazdę.  Tutaj,  na  Słonecznym  Wzgórzu  poznali  nieco  inną 
Isabellę: wrażliwą, samotną, nieszczęśliwą... Prawdopodobnie 
otworzyła  się  przed  nimi,  ponieważ  wiedziała,  że  nie 
sprzedadzą nikomu jej prywatności. 

 

background image

Przyszła  Doris.  Wymachiwała  sukienką  niczym  trofeum. 

Była krótka, miała prostokątny dekolt i rękawy trzy czwarte. 
Uszyto ją z bawełny w kolorze turkusowym. 

- Bajecznie piękna - stwierdziła Lena. - Markus oszaleje, jak 

cię w niej zobaczy. Wyskoczy z butów. 

- Fajnie, że ci się podoba. Założę ją dziś. 
-  Nie  chcesz  jej  zachować  dla  Markusa?  Doris  potrząsnęła 

głową. 

- Nie, dziś ubiorę się w nią dla ciebie. Ty też zrobisz się na 

bóstwo? 

- A mam jakieś inne wyjście? - zaśmiała się Lena. 
-  Lena,  ten  Francuz  reprezentuje  elegancję  najwyżej  klasy. 

Jest niezmiernie szarmancki. Zobaczysz, padnie ci do stóp. 

- Tak? Niby dlaczego? 
-  Bo  biegle  posługujesz  się  francuskim.  Powalisz  go  na 

kolana. 

-  Lepiej  nie,  bo  nie  będzie  mógł  nam  zaserwować  tego 

pysznego jedzenia. OK, szykujmy się. Przed wyjściem musimy 
się  zaprezentować  Nicoli  i  naszym  mężczyznom.  Niech  nas 
podziwiają i zachwalają. 

 

background image

Weszły razem na pierwsze piętro. Doris ściskała mocno nową 

sukienkę.  Ucieszył  ją  fakt,  że  spodobała  się  Lenie.  Zanim 
weszła do pokoju, obróciła się. 

-  Lena,  czy  mi  się  tylko  zdaje,  czy  ta  kobieta,  która  od 

pewnego  czasu  wynajmuje  pokój  na  Słonecznym  Wzgórzu, 
jest trochę dziwna? Unika kontaktu wzrokowego, chodzi ciągle 
w tym brązowym płaszczu. 

- Hm, przyjechała z wielką walizką... Ale masz rację, coś jest 

z  nią  nie  tak.  Wolałabym,  żeby  stąd  wyjechała.  Tyle  że  nie 
mogę  jej  wyrzucić  tylko  dlatego,  że  się  ekscentrycznie 
zachowuje. Może ma jakąś manię? Nicola opowiadała mi, że 
zamknęła  swoją  walizkę  w  szafie,  a  klucz  nosi  zawsze  przy 
sobie. 

Doris zachichotała. 
- Może schowała w niej skarb albo napadła na bank i ukryła 

się w twojej posiadłości. 

Po czym znów spoważniała. 
- Zapytaj ją mimochodem, jak długo zamierza wynajmować u 

was  pokój,  bo  musicie  uaktualnić  dostępność  apartamentów. 
Wystaw jej rachunek tymczasowy. 

- Sama nie wiem. Nie robiliśmy takich rzeczy. 
 

background image

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - powiedziała Doris. - Jeśli 

zareaguje normalnie, to znaczy, że ma obsesję albo bzika, ale... 
-  przerwała.  -Co  będziemy  sobie  zaprzątać  głowę  jakimś 
osobliwym gościem. Nawet nie znamy jej imienia. 

-  Ja  znam.  Nazywa  się  Helia  Gundlach.  O  nikim  takim  nie 

pisali w brukowcach. 

- Mogła zameldować się pod fałszywym nazwiskiem. 
Lena  przeszła  do  swojego  pokoju.  Otworzyła  szafę  i 

zmarszczyła czoło. Co powinna założyć, żeby nie odstawać od 
Doris?  Z  pewnością  jakąś  sukienkę.  Przesuwała  wieszak  po 
wieszaku, aż zdecydowała się na obcisłą kreację w modnym w 
tym  sezonie  odcieniu  szarości.  Rozłożyła  ją  na  kanapie, 
przyszykowała pasujące do tego rajstopy oraz buty i poszła do 
łazienki. 

Nalała  wody  do  wanny  i  aromatyczny  olejek.  Uwielbiała 

ciepłe  kąpiele.  Relaksowała  się  przy  nich.  Wdychała  woń 
olejku i marzyła... 

background image

Lena  uznała,  że  jednak  wystawi  Helli  Gundlach  rachunek 

tymczasowy. Każdy pieniądz się przyda. Niedawno poszerzyła 
asortyment  alkoholi  i  musiała  się  zadłużyć.  Niestety, 
większość  klientów  opieszale  uiszczała  zaległe  należności,  a 
banki  nie  tolerowały,  kiedy  ktoś  przekraczał  z  góry  ustalone 
terminy płatności, co się Lenie parokrotnie przydarzyło. Odkąd 
zajęła się dystrybucją alkoholi, balansuje na granicy płynności 
finansowej. 

Akurat  w  momencie,  gdy  chciała  wrzucić  rachunek  do 

skrzynki gościa, z apartamentu wyszła Helia Gundlach. 

-  Dzień  dobry,  pani  Gundlach.  Dobrze,  że  panią  widzę. 

Przyniosłam pani rachunek tymczasowy. Jak długo pani u nas 
zostanie? 

Kiedy dostrzegła poirytowaną minę pani Gundlach, dodała: 
 

background image

-  Proszę  nie  zrozumieć  mnie  źle.  Oczywiście  może  pani 

zostać tak długo, jak będzie pani chciała. Po prostu spisujemy 
dostępność pokoi na kolejne dni. 

Kobieta energicznie wzięła kopertę i wsadziła ją do płaszcza. 
-  OK,  zaraz  przeleję  pieniądze  na  pani  konto.  Niedługo  też 

dam  pani  znać,  jak  długo  zostanę.  Właściwe  mój  pobyt  tutaj 
znacznie  się  przeciągnął...  Planowałam  przenocować  u  pani 
parę dni, ale urzekło mnie piękno okolicznej przyrody. No i ta 
cisza. To jest dokładnie to, czego ja potrzebuję po... - zawahała 
się - ciężkich przeżyciach. 

Lenę przeszył zimny dreszcz. Miała wyrzuty sumienia. Może 

zbyt pochopnie oceniła dziwne zachowanie swojego gościa? 

-  Pani  Gundlach,  niech  się  pani  nie  spieszy.  Ja  pani  nie 

wyganiam. 

Helia pokiwała głową, po czym oddaliła się bez słowa. 
Lena  obejrzała  się  za  nią.  Dlaczego  nie  współczuła  tej 

kobiecie? Dlaczego wciąż była wobec niej nieufna? 

Poszła do destylarni. Musiała wysłać kilka upomnień. 
 

background image

Na schodach natknęła się na Daniela. 
- Idziesz z czworaków?  - zapytał.  -  Przypadkiem widziałem 

cię z okna mojego biura. 

- Tak. Wystawiłam pani Gundlach rachunek tymczasowy. 
Popatrzył na nią zaskoczony. 
- Po co? Miałaś ku temu jakiś powód? 
- Nie. To normalna procedura, kiedy gość wynajmuje pokój 

przez dłuższy czas. U niej uzbierała się już niezła sumka. 

- Ach tak. i Usatysfakcjonowała go ta odpowiedź? 
Lena  nie  wytrzymała  i  opowiedziała  mu  o  swoich 

podejrzeniach dotyczących pani Gundlach. 

Daniel  wymownie  pokazał  dokumenty,  które  trzymał  pod 

pachą. 

- Długo będziesz w biurze? Muszę coś z tobą omówić. Chodzi 

o uzupełnienie magazynu. Ale najpierw załatwię te sprawy. 

Lena machnęła ręką. 
- OK, mnie też to trochę zajmie. 
- Super, więc przyjdę później. 
- Zgoda. 
Lena usiadła przy biurku. Jej wzrok powędrował na zdjęcia 

dwóch ludzi, których kochała 

 

background image

najmocniej  na  świecie:  Thomasa  i  ojca.  Obaj  byli  dla  niej 

nieosiągalni. Thomas urzędował w Ameryce, a tata nie żył. 

Wzdychając,  odwróciła  się  w  fotelu  i  wyciągnęła  listę 

kupców. Wprawdzie wszystko miała w komputerze, ale lubiła 
papiery. Na nich mogła kreślić i zapisywać uwagi. 

Na  pierwszej  pozycji  widniało  nazwisko  Albani.  To  był 

włoski  właściciel  restauracji,  który  migał  się  od  płatności, 
robiąc maślane oczy. Dziś mu się ta sztuka nie uda. Jeśli jej nie 
zapłaci, skreśli go z listy klientów. Chociaż miała nadzieję, że 
do tego nie dojdzie. 

Nagle zabrzęczał telefon. 
Chwyciła za słuchawkę. Łudziła się, że to któryś z klientów 

się opamiętał i chce jej oddać dług, ale się myliła. 

- Cześć, moja piękna! Jak się miewasz? - odezwał się Jan van 

Dahlen. 

- Cześć, Jan! Co za niespodzianka! Skąd wiesz, że jestem w 

firmie? 

-  Zapomniałaś,  że  jestem  dziennikarzem?  Bystrym 

kombinatorem? Tak obowiązkowy człowiek jak ty siedzi o tej 
porze w biurze i pracuje. Proste, prawda? 

 

background image

Lena  nie  miała  od  niego  żadnych  wieści  od  ich  ostatniego 

spotkania na rozdaniu nagród. Wówczas go prosiła, żeby się z 
nią nie kontaktował. 

- Niecałkiem - odparła. - Często bywam poza biurem. Czemu 

zawdzięczam ten telefon? - zapytała ironicznie. 

- Powiem tylko: reggae, steel band... 
Lena  przypomniała  sobie,  że  była  kiedyś  z  Janem  na 

fantastycznym  koncercie  reggae.  Zapunktowała  wtedy  u 
swojego  bratanka  Linusa,  który  nie  wierzył,  że  jego  ciocia 
będzie się bawić przy zespole grającym reggae. 

- Odebrało ci mowę? - spytał Jan po chwili milczenia. 
-  Nie.  Czytałam  wcześniejszą  zapowiedź.  Podobno 

wyprzedali już wszystkie bilety na koncert w Bad Helmbach. 

-  Wiem,  ale  ja  zdobyłem  dwie  wejściówki  i  chciałbym  cię 

zaprosić. 

- Gdzie ty jesteś? 
- W Singapurze. 
- W... w... Singapurze - wyjąkała. - Ale..., to znaczy... 
-  Nie  marudź  i  zgódź  się.  Przyjadę  po  ciebie  w  piątek  o 

osiemnastej. 

 

background image

- Jan, ja... 
-  Super!  Dzięki,  że  się  zgodziłaś,  moja  piękna.  Zatem  do 

piątku.  Aha,  mógłbym  u  ciebie  przenocować?  Naturalnie  w 
jednym z apartamentów. 

- Tak, oczywiście. Ale, Jan... Nie dał jej dojść do słowa. 
-  Cieszę  się,  Lena,  i  dzięki  za  udostępnienie  lokum  na 

Słonecznym Wzgórzu. Nie mogę się doczekać piątku. 

Rozłączył się. 
Zszokowana  Lena  nieruchomo  trzymała  słuchawkę.  Była 

zdezorientowana. 

Jan  zadzwonił  do  niej  aż  z  Singapuru,  żeby  zaprosić  ją  na 

koncert  reggae?  Niesamowite!  Ostatnim  razem  balowali  całą 
noc przy jamajskich rytmach. Było kapitalnie. Szkoda, że Jan 
zakochał się w niej po uszy. Byłby z niego świetny przyjaciel. 
Miał  świadomość  tego, że  ona  kochała  Thomasa  i  raczej  nie 
przekroczyłby granicy przyzwoitości... 

Wypadało  jej  przyjąć  jego  zaproszenie?  Hm,  Jan  był 

przystojnym,  frapującym  mężczyzną,  no  i  nie  mieszkał  za 
oceanem  jak  Thomas.  Jeśli  się  powie  „a",  trzeba  powiedzieć 
„b",  rzekłaby  Nicola.  Niech  się  dzieje  wola  nieba. 
Postanowione! Spędzi z Janem ekscytujący wieczór! 

 

background image

A teraz do pracy! 
Szybko wybrała numer do swojego włoskiego klienta. 
- Ristorante Milano, Albani przy aparacie. 
- Dzień dobry, panie Albani. 
- Oh, signora Fahrenbach. Miło słyszeć pani czarujący głos. 

Wszystko w porządku u pani? 

-  Kochany  panie  Albani,  w  jak  najlepszym.  Nie  narzekam. 

Aczkolwiek polepszyłoby mi się, gdyby zachciał pan łaskawie 
uregulować zaległe rachunki. 

- Signora Fahrenbach, interesy idą źle, coraz mniej gości... 
-  Więc  nie  potrzebuje  mnie  pan  jako  dostawcy.  Nie 

chciałabym,  żeby  magazynował  pan  w  swojej  piwnicy 
alkohole  dostarczone  przez  moją  firmę.  Mam  dla  pana 
propozycję.  Ja  wstrzymam  dostawę  kolejnych  produktów,  a 
pan zapłaci wszystkie otwarte rachunki. 

-  Signora  Fahrenbach,  chce  mnie  pani  zrujnować?  Bez 

Finnemore  Eleven,  Światła  wydm,  Ognia  wybrzeża,  wódki  i 
ajerkoniaku pójdę na dno. 

- Ależ panie Albani, po co panu tyle napojów wyskokowych, 

skoro nie przychodzą do pana goście? Ja chcę panu pomóc. 

 

background image

Zaśmiał się. Chyba zrozumiał, że z nią nie wygra. 
-  Poddaję  się.  Potrzebuję  pani  towarów,  szczególnie  tej 

wyśmienitej whisky i wódki. Jutro zapłacę za pierwsze faktury. 

- Mogę wierzyć panu na słowo? 
-  Madonna  mia,  na  miłość  boską,  niechże  mi  pani  tego  nie 

robi.  Na  koniec  każdego  tygodnia  otrzyma  pani  ode  mnie 
należne pieniążki... 

- OK, zgoda, ale biada panu, jeśli mnie pan wyroluje. 
Lena poczyniła w notatniku odpowiednie adnotacje. Pora na 

następnego delikwenta. Amberg! 

Pan Amberg otworzył sklep monopolowy w dużym mieście. 

Znalazł na niego idealną lokalizację. Jednak rachunki opłacał 
zawsze  z  opóźnieniem.  Także  on  przyrzekł  Lenie,  że  się 
poprawi. 

background image

Na  koniec  dnia  Lena  była  zadowolona  z  efektów  swojej 

pracy.  Spakowała  rzeczy  i  opuściła  destylarnię.  Na  dworze 
zrobiło  się  ciemno.  Na  szczęście  droga  do  posiadłości  była 
dobrze oświetlona. 

Nie  omieszkała  spojrzeć  w  stronę  czworaków.  W 

apartamencie  wynajmowanym  przez  Hellę  Gundlach  nie 
świeciło światło. Gdzie mogła być? Może na wsi? Nieważne. 
Wróci. 

Z  naprzeciwka  nadszedł  Daniel  z  psami.  Lady  i  Hektor 

obskoczyły ją, radośnie wymachując ogonami i obwąchując ną 
zmianę jej torebkę. 

- Przykro mi. Nie mam nic dla was - zaśmiała się Lena. 
-  No  i  dobrze.  Doris  i  ja  dogodziliśmy  naszym  wiecznym 

głodomorom  -  powiedział  Daniel.  -Niech  się  nauczą,  że  nie 
wolno się objadać samymi smakołykami. 

 

background image

- Oj, nie dostają ich tak wiele. 
-  Wystarczy  im.  Udało  ci  się  coś  wyciągnąć  od  naszych 

dłużników? 

- Werbalnie owszem, ale zobaczymy, jak będzie z realizacją 

złożonych obietnic. 

- Lena, z chęcią odciążyłbym cię przy tych upomnieniach, ale 

wydaje mi się, że klienci ugną się raczej przed szefową... 

- Daniel, i tak masz mnóstwo obowiązków. 
- Ty też. 
-  Poczekajmy,  aż  sklep  będzie  normalnie  prosperował  i 

przynosił 

dochody. 

Wtedy 

zatrudnimy 

biuro 

podatkowo-rozliczeniowe.  Na  razie  muszę  oszczędzać,  gdzie 
popadnie, żebyśmy cokolwiek zarobili. 

-  Nie  od  razu  Kraków  zbudowano.  Małymi  kroczkami 

osiągniemy cel. 

-Oby. 
Niezauważenie dołączyła do nich Doris. 
- Właśnie do ciebie szłam. 
- Coś się stało? 
-  Nic.  Chciałam  zapytać,  czy  pożyczyłabyś  mi  swój 

samochód.  Markus  miał  po  mnie  przyjechać,  ale  ma  jeszcze 
naradę. Wybieramy się do kina i żeby nie przegapić seansu... 

 

background image

- Co byłoby istną katastrofą - zażartował Daniel. 
-  Wcale  nie.  Ale  dzisiaj  ostatni  raz  puszczają  ten  film,  a 

chciałam go zobaczyć. 

- Weź mój samochód. Nie będę go potrzebowała. Wieczorem 

idę na kolację do Dunkelów. 

-  Fajnie,  kiedy ktoś  dla  ciebie  gotuje,  prawda?  -powiedziała 

Doris. - We Francji korzystałam z takich luksusów. O nic się 
nie  martwiłam.  Codziennie  podawano  do  stołu  wykwintne 
dania. Ale szczerze? Kuchnia Nicoli jest smaczniejsza. 

- Nasza Nicola jest niezrównana. Inni nie dorastają jej do pięt 

- stwierdził Daniel. 

- Też przyjdziesz do naszej pani Niezrównanej? - zaśmiała się 

Lena. 

-  Nie,  dziś  wyjątkowo  nie  zaszczycę  was  moją  skromną 

osobą. Mam spotkanie w gospodzie Sylvii. 

-  Pozdrów ich  ode  mnie  i  powiedz,  że  wpadnę  do  niej  jutro 

rano na kawę. W jednej z moich torebek znalazłam jej książki, 
czyli ona na pewno ma moje... 

- OK, przekażę jej. Do jutra i udanego wieczoru. 
- Dzięki i wzajemnie, Daniel - zawołały równocześnie Lena i 

Doris. 

 

background image

- Dobra, wystroję się i jadę - powiedziała Doris. - Idziesz do 

domu? 

-  Nie,  pójdę  bezpośrednio  do  Dunkelów.  -Lena  uściskała 

szwagierkę. - Powodzenia w kinie - zachichotała. - Buziaki dla 
Markusa. 

- Dzięki. I dzięki za samochód. 
- Nie ma za co! 
Aleks  siedział  w  salonie  przed  telewizorem.  Oglądał  jakiś 

program sportowy. 

Nicola rozmawiała z kimś w kuchni przez telefon. Zapewne 

lokatorzy z czworaków składali kolejne zamówienia. 

-  To  naprawdę  żaden  problem.  Zarezerwowałam  dla  pani 

apartament z dwoma sypialniami od piątku. Nic się nie stanie, 
jeśli zamelduje się pani w sobotę rano. 

Lena uważnie przysłuchiwała się tej rozmowie. 
-  Tak  jest.  Zanotowałam.  Dziękuję  i  dobranoc,  pani 

Wiedemann. 

Lenie zadrżały nogi. 
Pani  doktor  Wiedemann...  To  była  Yvonne!  Biologiczna 

córka Nicoli! 

A  jednak  się  przemogła.  Przyjedzie  zobaczyć  swoją  matkę. 

Tylko po co jej dwa pokoje? Z kim się tutaj wybiera? 

 

background image

Lena podeszła chwiejnym krokiem do stołu i osunęła się na 

krzesło.  Czuła  się  tak,  jakby  grała  w  thrillerze 
psychologicznym. 

- No, zabieram się do przygotowania kolacji. Na Aleksa nie 

mamy  co  liczyć.  Ugrzązł  przed  telewizorem.  Podstawię  mu 
pod nos talerz z kanapkami i piwo. Nawet się nie połapie, co je. 

- Nicola, nie przemęczaj się. Odpocznij. Ja też się zadowolę 

kanapkami. 

- Kobieto, tak nie może być. Dla nas ugotuję wątróbki cielęce 

z ryżem. Napijesz się czegoś? 

- Tak, lampkę wina. 
- Czerwonego czy białego? 
- Białego. 
-  OK,  ja  też  się  napiję.  Ty  przynieś  kieliszki,  a  ja  pójdę  po 

wino. 

Lena wyciągnęła z szafki kieliszki sporych rozmiarów. Nicola 

nalała do nich wino z Chateau. 

- Ktoś dzwonił w sprawie rezerwacji? - spytała Lena, próbując 

nadać głosowi obojętny ton. 

-  Tak,  pani  doktor  Wiedemann.  Wreszcie  wstrzeliła  się  w 

odpowiedni  termin.  Chociaż  kiedyś  odniosłam  wrażenie,  że 
nawet  się  cieszyła,  kiedy  nie  powiodła  się  jej  próba 
zabukowania u nas terminu. Przyjedzie w następny weekend z 
tatą. 

 

background image

Lena  drżącymi  dłońmi  odstawiła  kieliszek.  Yvonne 

przyjedzie!  Matka  i  córka  po  raz  pierwszy  w  życiu  się 
spotkają...  Ach,  niewiarygodne!  Oby  się  polubiły.  Dlaczego 
Yvonne zabiera ze sobą swojego przybranego ojca? Potrzebuje 
wsparcia? 

-  Co  z  tobą?  -  spytała  Nicola.  -  Cała  się  trzęsiesz  ze 

zdenerwowania. 

Lena złapała głęboki oddech. Powinna się opanować. 
- Oj, przesadzasz. O jakim zdenerwowaniu mówisz? Jan van 

Dahlen  zadzwonił  do  mnie  z  Singapuru.  Słyszysz?  Z 
Singapuru! Zaprosił mnie na piątkowy koncert reggae. Czyste 
szaleństwo. 

- Ten wie, jak działać. Chłopak nie próżnuje. Podziwiam go. 

W  sumie  jest  bajecznie  bogaty,  ale  się  z  tym  nie  obnosi. 
Pracuje  jak  każdy  normalny  zjadacz  chleba.  Że  co?  Skąd 
dzwonił? 

- Z Singapuru! 
-  Niebywałe!  On  zrobiłby  dosłownie  wszystko,  żeby  cię 

zdobyć. 

- Uświadomiłam mu, że moje serce bije jedynie dla Thomasa. 
- Który... Lubię Thomasa, ale nie rozumiem, co go zatrzymuje 

w tej Ameryce. 

- Nie wiem. Pomóc ci? - zmieniła temat Lena. 
 

background image

- Nie. Zostaw! Sama się z tym uporam. Gdzie kucharek sześć, 

tam nie ma co jeść. Mam nowe czasopisma, poczytaj sobie. 

-  Wolę  z  tobą  pogadać.  Widziałaś  dzisiaj  wieczorem  panią 

Gundlach? 

- Nie, a co? 
- Nic, w jej pokoju było ciemno. Nicola wzruszyła ramionami. 
-  W  południe  szła  do  czworaków,  ale  może  później  się 

rozmyśliła i poszła do wioski albo gdzie indziej. Doręczyłaś jej 
rachunek? 

Lena pokiwała głową.   
-1 co powiedziała?   
- Że zapłaci. 
- Więc może poszła podjąć pieniądze z banku. 
- Wieczorem banki są zamknięte. 
- No to z bankomatu. 
- Przecież u nas można płacić kartą. 
- Nieważne. Za dużo mówimy o tej kobiecie. Lena, nakryj do 

stołu. 

background image

Następnego  ranka  Lena,  wychodząc  z  domu,  mimowolnie 

powędrowała  wzrokiem  w  stronę  czworaków.  U  pani 
Gundłach wciąż było ciemno. Dlaczego ją to irytowało? 

Wsiadła  do  samochodu  i  pojechała  na  wieś.  W  gospodzie 

panował gwar. Goście tłumnie przybyli na sławetne śniadanie. 
Sylvia siedziała z filiżanką herbaty przy ich stałym stoliku. 

- Cześć, Lena - zawołała lekko podenerwowanym tonem. 
- Coś nie tak? - spytała zdumiona Lena. 
-  A  gdzie  tam.  Wszystko  w  porządku.  Chociaż  nie.  Nic  nie 

jest w porządku. Mam poczucie beznadziejności. Chce mi się 
wyć. 

- Dlaczego? Oj, chyba jednak coś się stało? 
- Nie. Jestem jakaś przestraszona, przygnębiona... Aaa, łeb mi 

pęka i nie umiem opisać tego, co mi doskwiera. Przed oczami 
rysuje mi się jakiś 

 

background image

tragiczny  obrazek,  jakby  ogromna,  siejąca  spustoszenie 

lawina spadała prosto na mnie, a ja nie mogę przed nią uciec. 

Gdzie  się  podziała  ta  ciągle  roześmiana,  radosna  i  pogodna 

Sylvia? 

-  Prawdopodobnie  pogoda  wpłynęła  na  twój  podły  nastrój. 

Albo dopadł cię jesienny blues. 

- Jesienny co? 
- Blues. Tak się mówi, kiedy ktoś łapie doła. 
- Pogoda nigdy nie determinowała mojego samopoczucia. 
-  W  takim  razie  to  sprawka  hormonów.  Kobiety  w  ciąży 

miewają zmienne nastroje. 

- E tam. Po prostu boję się, że stanie się coś strasznego. 
- Niby co? Stop! Przestań się zadręczać, bo nie masz czym. 

Sama niepotrzebnie się nakręcasz. Jesteś zdrowa, twoja ciąża 
przebiega  bez  komplikacji,  dzieci  rozwijają  się  prawidłowo, 
twój mąż cię kocha, gospoda prosperuje na najwyższych obro-
tach... Czego chcieć więcej?   

- Fatalnie się czuję! Dlaczego? 
- Odpędź od siebie czarne, destrukcyjne myśli. 
- To nie takie łatwe. 
- Mylisz się. 
 

background image

Lena zmieniła temat. 
- Przyniosłam ci twoje książki. Przez pomyłkę spakowałam je 

do mojej torebki. 

- A tak, Daniel mi  mówił. A ja mam twoje. Zaczekaj, są na 

dole. 

Sylvia wstała i pomaszerowała do bufetu. 
Wymieniły  się  książkami,  po  czym  jedna  z  pracownic 

zawołała Sylvię do magazynu, ponieważ przyjechał dostawca 
mięsa. 

- Zaraz wracam, OK? - powiedziała Sylvia. 
- Wybacz, ale będę się powoli zbierała. Mam mnóstwo roboty 

w  destylarni.  Zdzwonimy  się  jeszcze.  I  niczym  się  nie 
przejmuj,  kochana  przyjaciółko.  Nic  ci  nie  grozi.  Jutro 
będziesz  się  śmiała  z  tego  twojego  nastroju.  Zobaczysz, 
wspomnisz moje słowa. 

-  Humor  nie  dopisuje  mi  nie  od  dziś.  Tyle  że  dzisiaj  moje 

przygnębienie 

osiągnęło 

apogeum. 

Może 

bogowie 

pozazdrościli mi nadmiaru szczęścia? 

- Istnieje tylko jeden Bóg - upomniała ją Lena. - On się cieszy 

z ludzkiego szczęścia, nie niszczy go. Zdzwonimy się, tak? Daj 
znać,  jeśli  ci  się  pogorszy  i  nie  będziesz  mogła  wytrzymać. 
Wtedy  przyjedziesz  do  mnie  na  Słoneczne  Wzgórze  i  razem 
przepędzimy złe demony. 

 

background image

- Dzięki, Lena! Pożegnały się. 
Kiedy  wsiadała  do  samochodu,  ni  z  tego,  ni  z  owego 

przypomniała sobie pewne, według niej prorocze zdarzenia z 
przeszłości. Otóż na weselu Sylvii i Martina, gdy pozowali do 
zdjęcia, tuż nad głową Sylvii przeleciał czarny ptak i zaplątał 
się w jej welon... Potem Cyganka nie chciała wróżyć Sylvii z 
ręki, ba, nawet oddała jej pieniądze. 

Lenę  przeszył  zimny  dreszcz.  Podświadomie  skręciła  w 

stronę  kapliczki,  postawionej  na  małym  pagórku  nieopodal 
strumienia. Zaparkowała samochód na poboczu drogi i ostatnie 
metry przeszła pieszo. 

Weszła  do  kapliczki,  zapaliła  świeczki  i  usiadła  na  starej, 

drewnianej  ławeczce.  Blade  światło  późnojesiennego  słońca 
przenikało do środka przez kolorowe szyby, rzucając na ściany 
wielobarwną  poświatę.  Na  ozdobnym  ołtarzu  z  metalowym 
krzyżem  stały  dwa  bukiety  egzotycznych  roślin.  Podobne 
kwiaty podarowała jej Doris. Czyżby była tu podziękować za 
sprowadzenie jej życia na właściwe tory? 

-  Panie  Boże  Wszechmogący  -  modliła  się  Lena  -  spraw, 

proszę, by nic nie zmąciło szczęścia mojej przyjaciółki Sylvii. 

 

background image

Wstała  i  zapaliła  jeszcze  parę  świeczek,  po  czym  znowu 

usiadła,  próbując  się  wyciszyć  i  uspokoić.  Nadaremnie. 
Zamiast  relaksu  i  odprężenia  wzmagało  się  w  niej  potworne 
napięcie. 

Dlaczego  życie  jest  tak  zawiłe?  Czy  nie  mogłoby  być 

prostsze?  Thomas  utknął  w  Ameryce,  rzadko  się  do  niej 
odzywał,  zwlekał  z  przeprowadzką...  I  ten  Jan  van  Dahlen. 
Gdyby  nie  było  Thomasa,  zapewne  Jan  skradłby  jej  serce, 
stałby  się  dla  niej  kimś  bardzo  bliskim.  Wielokrotnie 
podkreślał,  że  darzy  ją  płomiennym  uczuciem.  Na  szczęście 
uwzględniał to, że związała się z Thomasem. 

Nagle pomyślała o Helli Gundlach. Wstała. Nie no! Tego już 

za  wiele!  W  takim  miejscu  myśleć  o  osobliwym  gościu... 
Wyszła z kapliczki, zamykając za sobą drzwi. 

Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Czyżby zły omen? 
Wysoko  postawiła  kołnierz  od  kurtki  i  pobiegła  do 

samochodu. Zapowiadało się na ulewę. 

Szkoda, bo miała ochotę pojechać na cmentarz, na grób ojca. 

Wolała jednak nie ryzykować przy takiej pogodzie. 

Wcisnęła pedał gazu i pojechała do domu. 
 

background image

Odłożyła na komodę zamienione książki, po czym udała się 

do destylarni. Znów automatycznie spojrzała na czworaki. W 
oknach  Helli  Gundlach  bez  zmian.  Nadal  ciemno.  Wybyła 
gdzieś  czy  zaszyła  się  w  czterech  ścianach  i  analizuje  swoje 
życie? 

Lena  złościła  się  na  samą  siebie,  że  nieustannie  o  kimś 

rozmyślała.  Powinna  się  skoncentrować  na  własnych 
problemach. 

Zdziwiła się, bo nie zastała Daniela w firmie. Może rozwoził 

towar? 

Kiedy  przekroczyła  próg  biura,  spojrzała  najpierw  na  faks. 

Nadeszły  nowe  zlecenia.  Zaniosła  je  do  biura  Daniela,  a 
następnie 

przeczytała 

pytanie 

nadesłane 

przez 

międzyrejonowego  sprzedawcę  alkoholi,  notabene  klienta 
hurtowni win Fahrenbach. Czyżby Frieder się z nim pokłócił? 

Lena  westchnęła.  Od  dłuższego  czasu  nie  miała  żadnego 

kontaktu  ze  swoim  bratem.  Karał  ją  pogardą,  ponieważ  nie 
chciała  mu  odstąpić  działek  nad  jeziorem.  Przekartkowała 
pobieżnie  listę  cen,  żeby  móc  odpowiedzieć  na  zadane  jej 
pytanie. 

Zabrzęczał telefon. 
-  Fabryka  likierów  Fahrenbach.  Przy  telefonie  Lena 

Fahrenbach. 

 

background image

- Dzień dobry! Fangmann z Heidelbergu. Wreszcie się do pani 

dodzwoniłem, co było nie lada wyzwaniem. 

- Przepraszam, ja... 

Spokojnie. 

Państwo 

jesteście 

producentami 

Fahrenbachówki, prawda? 

-Tak. 
- Super! Chciałbym zamówić sześćdziesiąt butelek. Trudno ją 

dostać.  Próbowałem  już  chyba  wszędzie  i  nic.  Rewelacyjny 
trunek.  Powinniście  państwo  zwiększyć  nakłady  na  reklamę. 
Przypadkiem  odkryłem  tę  Fahrenbachówkę,  ale  niestety, 
kupiłem tylko jedną butelkę. Obiło mi się o uszy, że nie jest 
nigdzie dostępna. Żart? 

-  Na  razie  nie  produkujemy  Fahrenbachówki  -odparła 

powściągliwie Lena. 

Nie chciała mu wyjawić, że zaginęła im tajna receptura. 
-  Dlaczego?  Przecież  to  znakomity  trunek.  Jestem 

bezpośrednim 

konsumentem 

chciałem 

kupić 

Fahrenbachówkę  dla  mnie  i  moich  klientów.  Pracuję  jako 
architekt.  Budowlańcy  chętnie  piją  takie  napoje  alkoholowe. 
Fahrenbachówka  ma  niepowtarzalny  smak,  wyczuwa  się  w 
niej wspaniałą tradycję. 

 

background image

- Bo... Ona... - nie mogła zbudować prawidłowego zdania. - 

Mój tata zmarł. Firma została podzielona i jesteśmy w trakcie 
restrukturyzacji. 

- Aha.... Przykro mi z powodu śmierci pani ojca. Rozumiem. 

Proszę  zanotować  sobie  mój  adres.  Może  pani  do  mnie 
zadzwonić albo napisać. 

Lena  przytaknęła,  chociaż  wiedziała,  że  nie  spełni  tej 

obietnicy. Bo i jak? Jej ojciec zostawił im wprawdzie w spadku 
nowoczesną destylarnię, ale bez receptury. 

Pan  Fangmann  nie  był  jedyną  osobą,  która  dopytywała  o 

Fahrenbachówkę.  Szkoda,  że  nie  znaleźli  przepisu  na  jej 
produkcję. Lena domniemywała, że tata przekazał tę recepturę 
komuś obcemu, ponieważ bracia od początku nie wykazywali 
chęci  włączenia  Fahrenbachówki  do  asortymentu  hurtowni. 
Wręcz przeciwnie. 

Wsunęła zanotowany adres do akt, aczkolwiek równie dobrze 

mogłaby go wyrzucić do kosza. 

Wykręciła numer do klienta. 
-  U  pani  brata,  o  ile  w  ogóle  otrzymałabym  jakąkolwiek 

odpowiedź,  musiałbym  czekać  tygodniami.  On  rzekomo  jest 
stworzony  do  wyższych  celów.  Oj,  kiedyś  spadnie  z 
wierzchołka góry i bardzo się potłucze. 

 

background image

- Nie mam wglądu w dokumentację interesów mojego brata. 

On jest jedynym prawowitym właścicielem hurtowni. 

- Pani ojciec powinien był się najpierw upewnić, czy pani brat 

nadaje się do zarządzania firmą. On rujnuje waszą hurtownię. 

- Mój tata nie żyje i jak mówiłam, mnie ta sprawa nie dotyczy. 

Moglibyśmy przejść do pańskiego pytania? 

Nie  chciała  rozmawiać  o  Friederze.  Po  co?  Doskonale 

zdawała sobie sprawę, co wyczyniał. Zresztą później by się na 
niej mścił. 

-  Nie  chciałem  pani  urazić,  pani  Fahrenbach.  Przepraszam. 

Szkoda  wysiłku  pani  rodziny.  OK,  wróćmy  do  mojego 
pytania... 

Przez  kolejne  pół  godziny  Lena  maksymalnie  się 

koncentrowała.  Po  zakończonej  rozmowie  nie  ulegało 
wątpliwości,  że  zyskała  nowego  klienta.  Ledwie  odłożyła 
słuchawkę, znów zabrzęczał telefon. 

-  W  ogóle  nie  można  się  do  ciebie  dodzwonić.  Nadwyrężę 

sobie  palce  od  wykręcania  twojego  numeru...  Witaj,  moja 
piękna. 

To był Jan. 
- Witaj, Janie. 
 

background image

-  Nie  zajmę  ci  dużo  czasu.  Chciałem  tylko  powiedzieć,  że 

niezmiernie  się  cieszę,  że  zobaczę  cię  w  weekend.  Niestety, 
niecały.  W  sobotę  po  śniadaniu  muszę  wyruszyć  dalej.  
każdym  razie,  żeby  się  z  tobą  spotkać  choćby  na  kwadrans, 
przemierzyłbym cały świat. 

- Kłamczuch - odparła. - Nie zrobiłbyś tego. Choć przyznaję, 

miło słyszeć coś takiego. Ja też się cieszę na nasze spotkanie. 

-  Fajnie.  Bałem  się,  że  mi  odmówisz,  dasz  mi  kosza.  Na 

szczęście ty dotrzymujesz słowa. 

- Zawsze. 
-1  to  mi  się  właśnie  w  tobie  podoba.  No  i  wiele  innych 

rzeczy... 

Lenę krępowały komplementy płynące z jego ust. 
- Jan, proszę, nie bądź na mnie zły, ale muszę kończyć. Mam 

sporo pracy. 

- OK, już ci nie przeszkadzam. Do zobaczenia, moja piękna. 
Trochę ją denerwowało to, że  nazywał ją „moja piękna". A 

jednocześnie przy nim odzyskiwała humor. 

Potrafił  wprawić  ją  w  wesoły  nastrój,  sprawić,  że  się 

uśmiechała. 

 

background image

Marzyła,  żeby  takie  odczucia  ożywiły  jej  związek  z 

Thomasem. Niby się kochali, należeli do sie bie, byli dwiema 
pasującymi połówkami jabłka

a w istocie jakby poruszali się 

na dwóch różnych planetach. Oboje utrzymywali, że nie mogą 
żyć  bez  siebie,  a  niewiele  o  sobie  wiedzieli.  Wynikało  to  z 
faktu,  że  było  między  nimi  mnóstwo  niedopowiedzeń. 
Niektórych  kwestii  w  ogóle  nie  poruszali.  Z  Janem  było 
inaczej. 

Lubiła  Jana,  lecz  kochała  Thomasa.  Proste?  Na  pozór  tak, 

ale... 

background image

Dosyć! Lena z zadowoleniem i satysfakcją opuściła budynek 

destylarni.  Wykonała  dziś  kawał  dobrej  roboty.  No  i  pan 
Albani przelał na jej konto obiecane pieniądze. 

Oczywiście  nie  odmówiła  sobie  zerknięcia  na  czworaki.  To 

stało  się  prawie  jej  rytuałem.  We  wszystkich  apartamentach 
światło  było  zapalone.  Oprócz  tego  wynajmowanego  przez 
Hellę Gundlach. 

Potrząsnęła  głową  i  skierowała  swoje  kroki  do  domu 

Dunkelów.  Chciała  się  z  nimi  tylko  przywitać.  Zje  u  siebie. 
Czasami  urządzała  sobie  samotne  wieczory.  Przyrządzała 
wówczas  sałatkę,  kroiła  chleb,  smażyła  jajecznicę  i  siadała 
przy  kominku.  Ale  tego  dnia  nie  pogardziłaby  tym,  gdyby 
Nicola zapakowała jej swój obiad do podgrzania. 

Kiedy  weszła  do  kuchni,  Nicola,  Aleks i  Daniel  debatowali 

przy wielkim drewnianym stole. Mieli zatroskane miny. 

 

background image

-  Co  z  wami?  Żałobę  macie  czy  jak?  -  spytała  żartobliwie, 

wyciągając  z  lodówki  piwo  i  wódkę.  -Którą  wódkę  pijecie? 
Ogień  wybrzeża  czy  Światło  wydm?  -  Na  stole  stały  dwie 
butelki. 

- Ogień wybrzeża. Daje mocniejszego kopa -burknął Daniel. 
- Obyś nie przeholował z procentami - chrząknął Aleks. 
Lena popatrzyła raz na jednego, raz na drugiego. 
- Co jest grane? 
Nicola, która zazwyczaj piła wino, sięgnęła po swoją szklankę 

z wódką, przechyliła ją i się otrząsnęła. 

- Pani Gundlach zniknęła - powiedziała. 
-  Wyjechała?  -  dopytywała  Lena.  Zapadło  kilkusekundowe 

milczenie. 

- Nie! Uciekła! 
- Nie rozumiem. Bez zapłaty? Nicola pokiwała głową. 
Lena jednym haustem wypiła kieliszek wódki. 
-  W  jaki  sposób?  Nikt  jej  nie  zauważył?  Przecież  miała 

ogromną walizkę. Musiała się komuś rzucić w oczy. 

- Uhm, gdyby zabrała tę walizkę - wtrącił Daniel. 
  - Ale zostawiła ją... Wydało się też, dlaczego 
 

background image

zamknęła ją w szafie. Była pusta. Pamiętasz, jak zareagowała, 

kiedy chciałem ją wziąć od niej tuż po przyjeździe? 

- Tak. Nie wypuściła jej z rąk. 
- Bo od razu wyszłoby na jaw, że wpuszcza nas w maliny. 
-  Szczwany,  zuchwały  lisek  z  niej.  Przez  nią  jestem  stratna 

ponad tysiąc pięćset euro. 

- Nie tylko ty, Leno - mruknęła Nicola. 
- Słucham? Ty też? - 
- Nie ja. Nasi mądralińscy panowie. 
- Nie rozumiem. 
-  Mój  mąż  pożyczył  jej  pięćset  euro,  a  Daniel  aż  tysiąc 

dwieście. 

- Zrobiło mi się gorąco. Nalejcie mi wódki - poprosiła Lena. 
-  Wyobraź  sobie,  że  nasi  hojni  panowie  nabrali  się  na  jej 

gadkę. Wzbudziła w nich litość. Okantowała jak dzieci. 

-  Nieprawda  -  warknął  Aleks.  -  Pokazała  mi  rachunek  za 

naprawę  opiewający  na  kwotę  siedemset  euro.  Nie  mogła 
odebrać  samochodu  z  warsztatu,  bo  czekała  na  dopływ 
gotówki. Brzmiała wiarygodnie. 

-  Mnie  załatwiła  w  podobny  sposób.  Ponadto  pokazała  mi 

umowę najmu mieszkania w Bad 

 

background image

Helmbach.  Rzekomo  pilnie  potrzebowała  pieniędzy  na 

kaucję. 

Lenie  włos  zjeżył  się  na  głowie.  Prawdopodobnie  i  ona 

wpadłaby w tę pułapkę. 

-  Musimy  jak  najszybciej  skontaktować  się  z  pracownikami 

warsztatu i osobą, która wynajęła jej to mieszkanie. 

Daniel machnął ręką. 
-  Myślisz,  że  nie  próbowaliśmy  tego  zrobić?  Sfałszowała 

wszystkie  dokumenty.  Pod  wskazanym  przez  nią  adresem  w 
Bad Helmbach mieszka ktoś inny. Jedynie pieczątka warsztatu 
była  oryginalna.  Tyle  że  oni  nigdy  nie  mieli  u  siebie  samo-
chodu niejakiej Helli Gundlach. 

-  Powinniśmy  złożyć  na  nią  doniesienie  na  policji  - 

stwierdziła Lena. - Jeśli nawet nie mamy najmniejszych szans 
na  odzyskanie  czegokolwiek.  Nie  pozwólmy,  żeby  dalej 
oszukiwała ludzi. 

- Wstrzymaliśmy się z tym do twojego powrotu. Woleliśmy 

najpierw przedyskutować tę sprawę 

- z tobą. Ty jesteś najbardziej poszkodowana. Jeśli po okolicy 

rozniesie  się  plotka,  że  na  Słonecznym  Wzgórzu  grasuje 
oszustka, zniszczy to naszą nieposzlakowaną opinię. 

 

background image

- Hm, nic na to nie poradzimy. Takie życie. Wierzę, że ludzie 

będą dla nas wyrozumiali. W końcu jesteśmy ofiarami, a nie 
sprawcami. Rano pojadę do Steinfeld i zgłoszę przestępstwo. 

- Chcesz jeszcze wódki albo piwa? - spytał Aleks. 
-  Oszalałeś?  Potem  wynosilibyście  mnie  stąd  na  rękach. 

Alkohol  nie  jest  lekarstwem  na  zło  tego  świata.  On  nie 
rozwiązuje problemów. 

- Ale dzięki niemu człowiek zapomina na moment o troskach. 
Lena wybuchła śmiechem.   
- Tak ci się tylko wydaje. 
-  Że  też  dałem  się  tej  kobiecie  wyrolować.  Zrobiła  mnie  na 

szaro - złościł się Aleks. 

- Trzeba było się mnie poradzić, stary pryku -burknęła Nicola. 

- Przecież jestem twoją żoną. 

- Oczywiście masz rację, ale zaufałem jej. Sądziłem, że odda 

mi te pieniądze. 

-  Ja  też  -  wtórował  mu  Daniel.  -  Nie  wolno  skreślać  ludzi 

zaraz na początku znajomości albo być do nich uprzedzonym. 
Trzeba  okazać  im  zrozumienie,  wyciągnąć  do  nich  pomocną 
dłoń.  Leno,  gdyby  nie  twój  tata,  sięgnąłbym  dna.  Pani 
Gundlach sprawiała wrażenie zrozpaczonej... 

 

background image

- Cóż, zagrała tę rolę na miarę Oscara  - dokończyła Lena.  - 

Szczerze  mówiąc,  nie  mam  pretensji  do  chłopaków.  Ja 
zachowałabym się dokładnie tak jak oni. 

Lena wstała. 
- Nicola, zostało ci trochę tej pysznej kapusty włoskiej? 
- Nie. Zamroziłam ją. 
- Szkoda. Naszła mnie na nią ochota. 
-  Zgłupiałaś?  Na  obiad  kapusta  włoska,  na  kolację  kapusta 

włoska... 

- OK, więc zjem kanapki. 
-  Ale  wymyśliłaś.  Zrobię  ci  sałatkę  ziemniaczaną  z 

kurczakiem na zimno. 

- Super! 
-  Lena,  nie  idziesz  do  domu  tylko  dlatego,  że  zawaliliśmy 

sprawę z panią Gundlach? - zapytał Aleks. 

- Nie, mój drogi. Nie martw się. Dziś i tak zamierzałam pobyć 

sama. 

- Uff!'... 
-  Proszę,  twoja  kolacja.  -  Nicola  wręczyła  jej  tacę  pełną 

jedzenia. 

- Dziękuję, Nicola. 
Lena pożegnała się i poszła do siebie. 
 

background image

Tradycyjnie spojrzała na czworaki. W oknach Helli Gundlach 

nadal  było  ciemno.  Tysiąc  pięćset  euro  od  niej,  pięćset  od 
Aleksa,  tysiąc  dwieście  od  Daniela...  No,  no...  Ta  kobieta 
zainkasowała bagatela trzy tysiące dwieście euro. Dorobiła się, 
nie  płacąc  podatku.  Trzeba  znaleźć  komiczny  kontekst  tej 
sytuacji, bo inaczej można się nabawić wrzodów. 

background image

Okazało  się,  że  niejaka  Helia  Gundlach  w  rzeczywistości 

nazywała  się  Ursula  Boettger  i  od  dłuższego  czasu  była 
poszukiwana przez policję. Miała dość bogatą kartotekę. Lena 
spełniła obywatelski obowiązek i powiadomiła organa ścigania 
o popełnionym przestępstwie. Dalsze działania leżały w gestii 
policji. 

Wykorzystała  fakt,  że  była  w  mieście  i  poszła  na  deptak. 

Jednak doszła do wniosku, że samotne buszowanie po sklepach 
wcale nie jest ekscytujące. Wprawdzie nosiła się z zamiarem 
kupienia  nowych  ubrań  na  piątkowy  wieczór,  lecz  chyba  nie 
tego dnia. Zresztą jej szafa pękała w szwach, więc uzupełnienie 
garderoby  nie  było  konieczne.  Naturalnie  nie  mogła  przejść 
obojętnie  obok  księgarni.  Nie  mogła  się  oprzeć  i  weszła  do 
środka. 

Przystanęła  przy  półce  z  nowościami  wydawniczymi. 

Przeglądała skrupulatnie każdą książkę. 

 

background image

Wśród  nich  odkryła  pięknie  ilustrowaną  pozycję 

zatytułowaną  „Życiowe  mądrości".  Kartkując  ją,  trafiła  na 
powiedzonko Marka Twaina: „Rozczarowania trzeba palić, a 
nie  balsamować".  Odłożyła  książkę  na  miejsce  i  wyszła  z 
księgarni. 

- Mądre powiedzonko - mruknęła pod nosem. 
Zamknęła  oczy  i  wyobraziła  sobie,  jak  w  wielkich 

płomieniach  palą  się  jej  wszelkie  wspomnienia  związane  z 
Hellą  Gundlach.  „Dziękuję  ci,  Marku  Twainie,  uzdrowiłeś 
moją duszę", pomyślała, idąc do samochodu. 

W  sumie  powinna  była  kupić  tę  książkę  dla  Nicoli.  Ona 

lubowała się w takich sentencjach. Ach, innym razem. 

background image

Tan  van  Dahlen  zjawił  się  na  Słonecznym  Wzgórzu 

punktualnie  o  osiemnastej.  Lena  była  lekko  zestresowana, 
kiedy zapukał do jej drzwi. Zanim je otworzyła, przejrzała się 
jeszcze w lusterku. Na poprzednim koncercie ludzie byli ubrani 
raczej na luzie, więc i ona specjalnie się nie stroiła. Założyła 
obcisłe 

niebieskie 

dżinsy, 

jedwabną 

bluzkę 

oraz 

niekonwencjonalną  brązową kurteczkę z  gniecionej bawełny. 
Włosy związała w kitkę. 

Otworzyła drzwi. 
Znienacka Jan wziął ją na ręce. 
-  Lena,  wyglądasz  olśniewająco.  Czym  sobie  zasłużyłem, 

żeby móc wyjść z taką pięknością? 

Komplementy, szczególnie te płynące z jego ust, wprawiały ją 

w  zakłopotanie,  więc  nic  nie  odpowiedziała.  Zrobiło  się  jej 
cieplej  na  sercu.  W  jego  ramionach  czuła  się  błogo.  Byłaby 
skłonna wtulić się w jego szerokie barki, zatracić się w tej 

 

background image

namiętności...  Ale  nie  mogła.  Jan  był  jedynie  przyjacielem, 

nikim  więcej,  a  przyjaciół  wita  się  krótkim  pocałunkiem  w 
policzek lub uściskiem dłoni. Energicznie uwolniła się z jego 
ramion. 

- Jesteś punktualny jak szwajcarski zegarek. 
- Lena, rozluźnij się. Przy mnie nic ci nie grozi. 
- Ja jestem wyluzowana. 
-  Nie,  moje  serduszko,  nie  jesteś.  I  nie  zabronisz  mi  ciebie 

kochać.  Musimy  tak  stać  w  futrynie?  Gdyby  przynajmniej 
wisiała w niej jemioła, mógłbym cię pocałować... 

- Przepraszam. Wejdź! Napijesz się czegoś? 
-  Nie.  Przed  rozpoczęciem  koncertu  porywam  cię  do  nowo 

otwartej mongolskiej restauracji. 

- Mongolskiej restauracji? Gdzie? 
-  Oczywiście  w  Bad  Helmbach.  Zarezerwowałem  dla  nas 

stolik. 

Lena potrząsnęła głową. 
- Skąd wiesz... 
-  Zapomniałaś?  -  wszedł  jej  w  słowo.  -  Dowiem  się 

wszystkiego,  czego  chcę.  Mam  świetnych  informatorów, 
potrafię dotrzeć do ważnych źródeł. 

- Chwalipięta - zaśmiała się Lena. 
- E tam. Po prostu interesuje mnie wszystko, co ma związek z 

tobą, Ty mnie interesujesz. 

 

background image

- Gdzie twój bagaż? - zmieniła temat. 
- Z tego zamieszania zostawiłem go na ławce. Przywiozłem ci 

coś. Zaczekaj sekundkę. 

Wniósł swoją torbę do środka. Wyciągnął z niej przepiękny 

bukiet bladoróżowych róż. 

- Śliczne! Piękne są! - zachwycała się Lena. 
- Cieszę się, że ci się podobają. Nie mogłem przejść obok nich 

obojętnie, chociaż wiem, że najbardziej lubisz białe kwiaty. 

- Jeszcze nigdy nie dostałam tak niesamowitych kwiatów. Po 

tysiąckroć dzięki, Jan. Przytnę je od razu i wstawię do wazonu. 
A ty zanieś bagaż na górę. 

- Na górę? 
- Tak. Przygotowałam ci pokój tutaj, nie w czworakach. 
- Dziękuję. Jesteś bardzo miła. 
- Rozgość się w pokoju przy schodach. Wchodząc, przyglądał 

się Lenie, jak kroczyła 

rozanielona do kuchni. 
Przycięła kwiaty i wsadziła je do kryształowego wazonu. Co 

za  ładny  bukiet.  Dlaczego  coś  tak  niezwykłego  nie  trwa 
wiecznie, tylko z czasem przekwita? A gdyby tak ususzyć ten 
bukiet? Hm, Nicola zna się na roślinach. 

background image

Mimo  lekkiego  zmęczenia  następnego  ranka  Lena  tryskała 

energią.  Humor  jej  dopisywał,  ponieważ  spędziła  z  Janem 
niezapomniane chwile. Najpierw zjedli kolację w mongolskiej 
restauracji,  potem  wybawili  się  na  koncercie,  a  na  koniec 
usiedli  wygodnie  przed  kominkiem  i  rozmawiali  o  świecie  i 
Bogu.  Jan  był  uważnym,  a  zarazem  błyskotliwym  partnerem 
do  konwersacji.  Zupełnie  zatracili  poczucie  czasu.  Rozeszli 
się do swoich pokoi dopiero około trzeciej. 

Lena uświadomiła sobie, że właśnie z kimś takim chciałaby 

dzielić  każdy  dzień,  rozmawiać,  śmiać  się,  dyskutować... 
Wprawdzie  zadowalało  ją  towarzystwo  przyjaciół:  Nicoli, 
Aleksa, Daniela i Doris, ale to było co innego. 

Gdy przebywała z Janem, zdała sobie sprawę, że brakowało 

jej bliskości narzeczonego. 

 

background image

Thomas, jej największa miłość, mieszkał tysiące kilometrów 

od niej. Jej nie wystarczały krótkie wizyty czy też telefoniczne 
pogaduchy.  Zbyt  długo  trwali  zawieszeni  w  próżni.  Kochała 
Thomasa z całego serca, jednak to Jan bywał przy niej częś-
ciej... Była młoda i miała swoje potrzeby. Chciała, żeby ktoś ją 
przytulał, całował, kochał... - realnie, nie tylko w słowach. 

Zanim  doszła  do  kuchni,  usłyszała  głośny  śmiech  swojej 

szwagierki. 

Jan i Doris jedli śniadanie, zaśmiewając się do rozpuku. 
- Dzień dobry - wymamrotała nieco zakłopotana Lena. - Oho, 

zaspałam  i  jestem  ostatnia.  A  łudziłam  się,  że  zwlokę  się  z 
łóżka jako pierwsza i nakryję do stołu. 

- Doris godnie cię zastąpiła. 
Jan wstał i podszedł do Leny. Przytulił ją i pocałował w czoło. 
- Mam nadzieję, że świetnie spałaś, moja kochana? 
- Jak suseł - odpowiedziała. - Ale za krótko. 
-  Rozgadałem  się  wczoraj  w  nocy  i  przeze  mnie  późno  się 

położyłaś. 

Lena wysunęła się z jego objęć. 
 

background image

-  Jan,  zafundowałeś  mi  wczoraj  wspaniałą  rozrywkę. 

Dziękuję ci. Nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej u twojego 
boku.  Ale  teraz  muszę  się  napić  mocnej  kawy,  żeby  się 
rozbudzić. 

-  Proszę,  częstuj  się  -  powiedziała  Doris,  wręczając  Lenie 

filiżankę świeżo parzonej, aromatycznej kawy.  - Ja i Markus 
też mieliśmy ochotę wybrać się na koncert. Niestety, za późno 
się  o  nim  dowiedzieliśmy.  Wszystkie  bilety  zostały 
wyprzedane. Następnym razem na pewno pójdziemy. Jeszcze 
nigdy nie byłam na koncercie reggae. 

- Kolejny z tego cyklu odbędzie się w Londynie 
-  wtrącił  Jan.  -  Możemy  się  umówić  i  razem  na  niego 

pojechać. 

W oczach Doris pojawiły się ogniki. 
-  Byłoby  super!  Nigdy  nie  byłam  w  Londynie.  Upiekłabym 

dwie pieczenie przy jednym ogniu. To byłaby moja pierwsza 
wizyta na koncercie i pierwsza w Londynie. Wow. Pogadam o 
tym z Markusem. 

Lena nie włączała się do rozmowy. 
- A ty, moja kochana? - zwrócił się do niej Jan. 
- Co sądzisz o tym pomyśle? Lena odstawiła filiżankę. 
 

background image

- Londyn jest atrakcyjnym miastem. Jednak nie pojechałabym 

tam tylko ze względu na koncert reggae. 

- Dlaczego? 
- Lubię reggae. Koncerty, na których z tobą by łam, wywarły 

na  mnie  niesamowite  wrażenie, ale  wolę  muzykę  klasyczną  i 
dla niej pojechałabym do samego Nowego  Jorku, Mediolanu 
albo Londynu. 

Jan wybuchnął dźwięcznym śmiechem. 
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Ja również 

wolę  muzykę  klasyczną.  W  Nowym  Jorku  mam  swój 
apartament.  Ostatnio  zaopatrzyłem  się  w  karnety  na  festiwal 
„Met". Zaraz zerknę w rozpiskę koncertów i jakoś dopasujemy 
terminy... 

-  Nie!  Nie  Nowy  Jork!  -  krzyknęła  Lena.  Popatrzył  na  nią 

zdziwiony, po czym pokiwał 

głową. 
- Ach, wiem, co masz na myśli. 
- Przepraszam. 
-  Nie  musisz  mnie  przepraszać.  Bo  i  za  co?  To  ja  przez 

nieuwagę  palnąłem  głupstwo.  Przecież  nie  musimy  teraz 
podejmować tej decyzji. 

Odwrócił się do Doris. 
- Podaj mi, proszę, galaretkę porzeczkową. 
 

background image

Lenie  wydawało  się,  że  przez  swoją  impulsywną  reakcję 

popsuła  luźną  atmosferę.  Dlaczego  oburzała  się  za  każdym 
razem, kiedy ktoś poruszał temat Thomasa? 

Bezmyślnie gryzła bułkę z masłem. 
Doris i Jan próbowali podtrzymać swobodną konwersację. Na 

próżno. W końcu Doris spojrzała na zegarek i wstała. 

- Och, Markus zaraz po mnie przyjedzie. Jan, mogę się z tobą 

pożegnać?  Miło  było  cię  poznać.  Może  się  jeszcze  kiedyś 
zobaczymy. 

Następnie zwróciła się do Leny. 
- Wrócę raczej późno. Spotkamy się jak zwykle na śniadaniu. 
Lena pokiwała głową. 
- Udanego dnia. Pozdrów ode mnie Markusa! 
  -OK. 
Doris zaczęła sprzątać naczynia, ale Lena machnęła ręką. 
- Zostaw! Ja pozmywam! 
- Dzięki! Cześć! Lena i Jan zostali sami. 
- Lena, proszę, uwierz mi. W tym momencie nie pomyślałem 

o  tym,  że  twój...  chłopak  -  nie  wypowiedział  jego  imienia  - 
mieszka w Nowym Jorku. 

background image

- Wyluzuj! Nic się nie stało. 
- Zdenerwowałem cię. Potrząsnęła głową. 
-  Za  gwałtownie  zareagowałam. Przesadziłam. To  nie  twoja 

wina. Kiedyś chciałam odwiedzić Thomasa w Ameryce, ale on 
zbył mnie durnymi wymówkami... I teraz nagle ty wyskakujesz 
z zaproszeniem do Nowego Jorku. 

- No i w czym problem? Mam tam apartament oraz karnet na 

„Met". Nie mam nic do ukrycia. 

-  Thomas  też  nie  ma  nic  do  ukrycia!  -  warknęła 

rozgniewanym tonem. 

-  Uspokój  się,  Leno!  Nikt  tego  nie  powiedział.  Usypał  z 

okruszków bułki małą kupkę. 

-  Lena,  kocham  cię,  choć  wiem,  że  twoje  serce  należy  do 

innego  mężczyzny.  Dlatego  staram  się  okazywać  ci  jedynie 
przyjacielskie  uczucia.  Hamuję  się.  Jednak  nie  chciałbym, 
żebyś z mojego powodu popadała w konflikt z własnym sumie-
niem.  Przestanę  się  z  tobą  kontaktować,  nie  będę  pisał  ani 
dzwonił...  Ale  jeśli  będziesz  mnie  potrzebowała,  daj  znać. 
Będę przy tobie. 

Zbierało się jej na płacz. Co się z nią działo? Nie chciała tracić 

Jana. Jan wstał. 

 

background image

- Pora na mnie - oznajmił. 
Chciała  go  poprosić,  żeby  został,  ale  nie  mogła  wydobyć  z 

siebie słowa. Zapadło krępujące milczenie. 

-  Ja  cię  nie  wyganiam  -  powiedziała  po  chwili.  Podsunął 

krzesło, przyciągnął ją do siebie 

i przytulił. 
- Wiem. Mówiłem ci, że po śniadaniu wyjeżdżam. W zasadzie 

już jestem spóźniony... 

Tym razem nie opierała się jego czułemu uściskowi. 
- Przepraszam, Jan - szepnęła. - Naprawdę bardzo cię lubię. 

Gdyby nie było Thomasa... 

Przerwała. 
Jan przeczesał palcami jej gładkie włosy. 
- Wiem, moja piękna, wiem. 
Serce  waliło  jej  jak  młotem.  Wzdychając  nostalgicznie, 

rozkoszowała  się  ciepłem  jego  ciała,  zapachem  perfum. 
Zatraciła poczucie czasu i miejsca. 

- Z chęcią bym został, ale muszę iść. Lena odprowadziła go do 

drzwi. 

-  Uważaj  na  siebie  -  powiedział.  -  Jeśli  będziesz  mnie 

potrzebowała, dzwoń! 

- Dziękuję, Jan. Dziękuję ci za wszystko. Fajnie mieć takiego 

przyjaciela. 

 

background image

Pochylił się nad nią, pocałował ją w czoło i wyszedł. 
Lena  odruchowo  chwyciła  za  słuchawkę  telefonu.  Wybiła 

dziesiąta,  zatem  u  Thomasa  powinna  być  czwarta  rano. 
Prawdopodobnie  przekręcał  się  teraz  na  drugi  bok.  Ach, 
nieważne. Wykręciła jego numer i czekała. Po paru sekundach 
włączyła się automatyczna sekretarka. 

-  Tom,  musimy  wreszcie  podjąć  jakieś  konkretne  decyzje 

odnośnie naszego wspólnego życia. Nie wytrzymam tak dłużej. 
Proszę,  odezwij  się  do  mnie.  Moja  propozycja,  żebym  cię 
odwiedziła w Ameryce, jest nadal aktualna... Kocham cię. Bez 
ciebie jestem samotna. Tom, proszę, od-dzwoń do mnie. 

Rozłączyła  się.  Żałowała,  że  nagrała  tę  wiadomość.  Takie 

sprawy wyjaśnia się osobiście. Uzna ją za histeryczną idiotkę. 
Przeszła z powrotem do kuchni i zaczęła sprzątać po śniadaniu. 

Tom ją kochał. Na pewno za nią tęsknił i marzył o tym, by być 

przy  niej.  Co  go  zatrzymuje  ^  w  Ameryce?  Ach,  gdyby  to 
wiedziała! 

Poukładała  naczynia  w  zmywarce,  założyła  ciepłą  kurtkę, 

wygodne buty i wyszła. Musiała się przewietrzyć na świeżym 
powietrzu i przemyśleć 

 

background image

swoją przyszłość. Postawiła wysoko kołnierz, ponieważ wiał 

silny wiatr. Mimo to zimno nie zniechęciło jej do spaceru nad 
rzeką,  gdzie  zwykle  analizowała  swoje  rozterki.  Tam 
znajdowała ciszę i spokój. 

Z naprzeciwka nadbiegły psy - Hektor i Lady. Obskoczyły ją, 

radośnie machając ogonami. 

Lena  sięgnęła  do  kieszeni  i  wyjęła  kilka  ich  ulubionych 

smakołyków. Kiedy psiaki spostrzegły, że  nic  więcej od niej 
nie  wydobędą,  czmychnęły  do  Daniela  nadchodzącego  z 
oddali. 

- Twój gość już wyjechał? - zapytał. 
-  Tak,  ma  umówione  terminy.  Sympatyczny  ten  twój  Jan 

Dahlen. 

- Uhm, lubię go. 
- Tylko lubisz? 
- Tak! Kocham Thomasa. Zawsze będę go kochała. 
-  Lena,  bez  nerwów,  dziewczyno.  Ja  ciebie  nie  atakuję,  nie 

czynię ci żadnych uszczypliwości. Po prostu zauważyłem, że 
Jan pozytywnie na ciebie wpływa. 

- Wybacz mi, Danielu. Ale zmieńmy temat, OK? Przejdziesz 

się ze mną kawałek czy zmykasz do domku? 

 

background image

- Przejdę się z tobą. Wprawdzie jest wietrznie, ale dzisiejsze 

powietrze świetnie orzeźwia. No i na szczęście nie pada. 

Szli  razem  wzdłuż  brzegu  rzeki.  Na  wodzie  unosiły  się 

zeschnięte  liście.  Stado  spłoszonych  przez  Hektora  i  Lady 
kaczek wleciało do wody. 

-  Hektor!  Lady!  Przestańcie!  -  zawołał  Daniel.  Im  bardziej 

zbliżali się do wioski, tym więcej 

ludzi mijało ich po drodze, także ci z nowego osiedla. 
Nagle  Lena  przypomniała  sobie,  że  powinna  zaprosić  do 

siebie rodziców Timmy'ego. 

- Timmy dawno się nie pokazywał na Słonecznym Wzgórzu - 

zauważyła Lena. 

-  Ma  teraz  sporo  przyjaciół  na  wsi.  Sylvia  go  z  nimi 

zapoznała. Poza tym Martin załatwił mu psa ze schroniska. 

- Fajnie. Psina trafiła w dobre ręce. Zresztą, co tu dużo mówić. 

Martin ma dar wyszukiwania zwierząt, które pasują do danej 
rodziny, również fizjologicznie. Straszne, że niektórzy ludzie 
sprawiają sobie zwierzęta dla prestiżu, a potem pozbywają się 
ich tak szybko jak zużytych chusteczek higienicznych. 

 

background image

-  Dzięki  Bogu  jest  coraz  więcej  hodowców,  którzy 

przywiązują wagę do tego, komu powierzają swoje zwierzęta. 

- Ale nie brakuje też takich, którzy nastawiają się głównie na 

profity. Im jest obojętne, komu sprzedają cały miot. Ważne, że 
ich kieszenie wypełniają się pieniędzmi. Zawracamy? Robi się 
tłoczno. Spójrz, mnóstwo rowerzystów i biegaczy. 

-  Nowe  osiedle  zmieniło  klimat  tutejszej  okolicy.  We  wsi 

kręci się więcej ludzi... No i sporo spekuluje się o cudownym 
uroku 

twoich 

ziem. 

Dlatego 

obcy  przyjeżdżają  tu 

pospacerować,  pobiegać.  Nad  jeziorem  też  rozwija  się 
rekreacja. 

Odwrócili się. 
- Przynajmniej nikt nie zabuduje nam tego jeziora. Już ja tego 

dopilnuję. 

Wyobrażasz 

sobie 

nas 

kompleksy 

hotelowo-wypoczynkowe jak w Bad Helmbach? Ja - nie! 

- Cieszę się, że nie połaszczyłaś się na pieniądze i nie uległaś 

namowom  inwestorów.  Twoje  rodzeństwo  bez  mrugnięcia 
okiem pozbyłoby się znacznej części twojej posiadłości. 

- Słoneczne Wzgórze nic dla nich nie znaczy. No może poza 

Jórgiem. 

Daniel zaśmiał się. 
 

background image

- Twój brat Jórg nie wtrąca się, ponieważ jego ta sprawa nie 

interesuje. Ale nie łudź się, że on cię rozumie, Leno. 

- Ale on i tak jest przystępniejszy niż Grit i Frieder. 
- Ach, Leno, w tym przypadku to żaden wyczyn. Miałaś jakieś 

wieści od tej dwójki? 

-  Nie.  Grit  pokłóciła  się  ze  swoim  lowelasem,  a  Frieder  nie 

odezwie  się  do  mnie,  dopóki  nie  odstąpię  mu  działek  nad 
jeziorem. 

- Czego oczywiście nie zrobisz. 
-  Po  moim  trupie.  Tatuś  równo  obdarował  naszą  czwórkę. 

Właściwie,  gdyby  te  grunty  nie  zyskały  miana  działek 
budowlanych,  mnie  przypadłaby  najskromniejsza  część 
spadku. Choć ja nie płakałabym z tego powodu. Tak czy owak 
byłabym przeszczęśliwa. W sumie i tak nie wzbogaciłam się na 
przemianowaniu  tych  ziem.  Wręcz  przeciwnie.  Musiałam 
sięgnąć  głęboko  do  kieszeni.  Gdyby  Thomas  nie  wspomógł 
mnie finansowo i nie uiścił opłaty za uzbrojenie, miałabym nie 
lada  problem.  Skąd  wytrzasnęłabym  tyle  pieniędzy? 
Musiałabym  sprzedać  kawałek  posiadłości  i  tym  samym 
byłabym  pierwszą  z  rodu  Fahrenbach,  która  pozbyła  się 
majątku, znajdującego się 

 

background image

w naszym posiadaniu od pięciu pokoleń. Nie pogodziłabym 

się z tym... 

- Pssst. Wszystko się dobrze skończyło. Thomas ci pomógł. 
- Uspokoiłabym sumienie, gdybym spłaciła ten dług. 
- On przecież nie liczy na żadną spłatę. Nie chce, żebyś... 
-  Daniel,  ja  naprawdę  poczuję  się  lepiej,  jeśli  oddam  mu  te 

pieniądze. 

Doszli  do  Słonecznego  Wzgórza.  Nicola  wrzuciła  coś  do 

pojemnika na odpady organiczne i podeszła do nich. 

- Wam to do dobrze. Spacerki sobie urządzacie, a ja muszę się 

użerać z rozmaitymi ludźmi. 

- O Jezusie, co się stało? 
 

Nicola uśmiechnęła się. 

-  Nic  złego.  Dzwonił  pan  Schaapendonk  z  Holandii,  ten  od 

ajerkoniaku, i nie mieściło mu się w głowie, że nie zastał cię 
ani w biurze, ani w firmie. Oddzwoń do niego i do Sylvii. Ona 
chciała, żebyś koniecznie wpadła do niej wieczorem. W końcu 
wybrali z Martinem imiona dla dzieci. 

- No ale przecież nie ma Markusa, a on też będzie chrzestnym. 
 

background image

-  Sylvia  zadzwoniła  do  niego  na  komórkę.  Zmienił  plany  i 

przyjedzie do niej. 

- Coś jeszcze? 
-  Nic,  co  by  tyczyło  się  ciebie.  Pani  doktor  Wiedemann 

anulowała rezerwację na przyszły weekend. 

O nie! Dlaczego Yvonne to zrobiła? 
- Dlaczego? - spytała Lena. 
-  Jej  tata  się  przewrócił  i  przewieźli  go  do  szpitala. 

Powiedziała, że jeszcze się do nas zgłosi. Co za pech! 

Pochyliła się i pogłaskała psy. 
-  Chodźcie,  moje  włóczykije,  mam  dla  was  smakołyki  - 

zawołała, po czym zwróciła się do Leny i Daniela. - Zaparzyć 
wam kawy albo herbaty? A może wolicie grzańca? 

- Dzięki za propozycję, Nicola, ale lepiej oddzwonię od razu 

do  pana  Schaapendonka.  Pewnie  ma  do  mnie  pilną  sprawę, 
skoro dobija się do mnie w weekend. 

- A ja chcę doczytać do końca moją gazetę -stwierdził Daniel. 
- Zobaczymy się później. Nicola wzruszyła ramionami. 
- Jak chcecie - mruknęła. 
 

background image

„Dlaczego  zawsze  coś  musi  stanąć  na  przeszkodzie? 

Dlaczego  los  utrudnia  spotkanie  Nicoli  i  jej  biologicznej 
córki?"  zastanawiała  się  w  drodze  do  domu  Lena. Zanim  się 
rozebrała  z  wierzchniego  okrycia,  złapała  za  telefon  i 
wykręciła numer do pana Schaapendonka. 

- Dziękuję za szybki odzew - powiedział po przywitaniu. - Na 

pani  można  polegać.  Doceniam  ten  fakt.  W  ostatnim  czasie 
trochę  eksperymentowaliśmy  i  obok  naszego  tradycyjnego 
likieru stworzyliśmy trzy nowe wariacje ajerkoniaku o smaku 
czekoladowym, pomarańczowym i limonki. 

-  Brzmi  kusząco,  panie  Schaapendonk.  Kiedy rozpoczniecie 

produkcję tych trzech trunków? 

- Już je produkujemy. W związku z tym zwracam się do pani z 

pytaniem, czy chce ich pani najpierw spróbować, czy dołączyć 
je bezpośrednio do dostawy? 

-  Panie  Schaapendonk,  mam  do  pana  pełne  zaufanie.  Skoro 

zapewnia  mnie pan, że są dobre, nie będę wstrzymywała ich 
dystrybucji przez zbędną degustację. Proszę przysłać mi taką 
ilość  artykułów,  jaką  ustaliliśmy  przy  pierwszej  dostawie. 
Żeby wystartować z kampanią reklamową, muszę mieć jakieś 
produkty w magazynie. Aha, może dla 

 

background image

przyspieszenia procedur reklamowych, proszę wysłać mi po 

jednej butelce przesyłką ekspresową. 

-  Super!  Tak  właśnie  zamierzałem  zrobić.  Cieszę  się,  że 

dobiliśmy targu, pani Fahrenbach. Świetny z pani kontrahent. 
Życzę miłego weekendu i do usłyszenia. 

- Dziękuję i wzajemnie. Następnie zadzwoniła do Sylvii. 
- Dziś wieczorem jest spotkanie na szczycie? - spytała. 
- Nie. 
- Nicola mówiła... 
-  Zaszła  nieoczekiwana  zmiana.  Markus  i  Doris  gdzieś  się 

wybierają. Zapomniałam gdzie. I nie mogą tego przełożyć, a on 
koniecznie  chce  być  przy  tym,  jak  wyjawimy  wam  imiona 
naszych  dzieci.  Dlatego  uzgodniliśmy,  że  spotkamy  się  w 
południe.  Inaczej  sobie  wyobrażałam  ten  moment.  Szampan, 
wykwintne jedzenie, wyborne wina... 

- Sylvia, przecież ty w ciąży nie pijesz alkoholu. 
-  Ja  nie,  ale  wy tak.  Cóż,  posilimy  się  czymś  na  szybko.  W 

dzień  nie  ma  takiej  przytulnej,  uroczystej  atmosfery  jak 
wieczorem przy dźwiękach muzyki.   

 

background image

- Oj tam, będzie fantastycznie, ponieważ zżera nas ciekawość, 

jak nazwiecie wasze pociechy. 

- Tak, ale wiesz, jak jest, kiedy człowiek się na coś nastawi... 
- O której mam przyjść? 
- Mogłabyś teraz? 
-  Jasne.  Powiadomię  tylko  Nicolę  i  zaraz  u  ciebie  będę. 

Proszę, moja przyjaciółko, nie zadręczaj się więcej. Zobaczysz, 
w południe też będzie fajnie. Wreszcie poznamy owiane wielką 
tajemnicą imiona. Na razie! 

background image

Lena  i  nieco  uspokojona  Sylvia  nakryły  razem  do  stołu  i 

zamówiły  u  szefa  kuchni  wyrafinowane  potrawy:  zupę  z 
grzybów  leśnych,  smażony  filet  z  sandacza,  ziemniaki  z 
rozmarynem oraz sałatą, a na deser tort czekoladowy. 

Martin  i  Sylvia  wyglądali  na  szczęśliwych.  Byli 

podekscytowani  i  podenerwowani  jak  małe  dzieci  tuż  przed 
rozdaniem  prezentów  bożonarodzeniowych.  Aż miło  było  na 
nich  popatrzeć.  Gdyby  nie  byli  jej  najlepszymi  przyjaciółmi, 
Lena z zazdrości rzuciłaby na nich urok. 

O dziwo Markus przybył punktualnie. 
- Czyżbym już coś przegapił? - zapytał od progu. 
- Nie, jeszcze nie. A gdzie Doris? 
-  Pojechała  na  Słoneczne  Wzgórze.  Później  po  mnie 

podjedzie. To narada rodziców i chrzestnych, prawda? 

 

background image

-  A  propos  chrzestnych  -  odezwał  się  Martin.  -  Planujemy 

zamach  na  was  dwoje.  Głowiliśmy  się  nad  tym,  które  z  was 
będzie chrzestnym jakiego dziecka. I według nas najprostszym 
rozwiązaniem będzie, jeśli zostaniecie rodzicami chrzestnymi 
obojga dzieci. Co wy na to? 

- Dla mnie bomba! - krzyknęła spontanicznie Lena. - Dniami i 

nocami  zastanawiałam  się,  czy  wybierzecie  mnie  do 
dziewczynki, czy do chłopczyka, no i kogo ja bym wolała. 

-  Lena  wyjęła  mi  te  słowa  z  ust  -  wtórował  jej  Markus.  - 

Kapitalny pomysł. Oboje przystajemy na taki układ. 

- Ekstra. Zatem ogłaszamy wszem i wobec, że nasze dzieci... 

Hm, może Sylvia przejmie pałeczkę... 

Zabrzęczał telefon. 
- Przepraszam, to do mnie - powiedział zakłopotany Martin. 
Zaczął rozmawiać przez telefon, po czym wykrzywił twarz i 

zmarszczył czoło. 

- Nie, oczywiście, panie kolego. Robi się. Natychmiast. 
Rozmówca powiedział coś jeszcze. 
-  Nie,  proszę  nie  zawracać  sobie  tym  głowy.  Siła  wyższa. 

Musimy sobie pomagać. 

 

background image

Rozłączył się. 
- Przykro mi, ale muszę was opuścić. Żona kolegi Metzingera 

spadła ze schodów, co wywołało u niej przedwczesne skurcze. 
Właśnie wiezie ją do szpitala, a dostał też wezwanie do jednego 
z rolników. Prosił, żebym go zastąpił. 

- Dlaczego akurat ty? Nie ma innych weterynarzy w okolicy? 
- Kochanie, Metzinger i ja zawsze się zastępujemy w nagłych 

przypadkach.  Dzięki  niemu  polecieliśmy  na  urlop  do 
Portugalii.  Jego  żona  rodzi.  W  tej  sytuacji  nie  będziemy  im 
robić problemów. 

Sylvia zawstydziła się. 
- Przepraszam. Masz rację. Za ile będziesz z powrotem? 
Wzruszył ramionami. 
- Nie mam pojęcia. 
- Czyli nie czekać na ciebie?   
-Nie. 
-1 co teraz? 
- Przełóżmy to na kiedy indziej - zaproponował Markus. - Nic 

na siłę. Jesteś zawiedziona, bo los pokrzyżował twoje plany... 
Spotkajmy  się  jutro  albo  na  początku  przyszłego  tygodnia. 
Nadrobimy dzisiejszą imprezkę. Martin ty się spieszysz, 

 

background image

a my chrzestni chyba nie chcielibyśmy poznać imion waszych 

potomków  na  chybcika.  No  i  ty,  Sylvia,  wolałabyś,  żeby 
Martin przy tym był, prawda? 

Sylvia pokiwała głową. 
Zmarkotniała. 
-  OK,  zdecydujcie  gdzie,  kiedy  i  jak  -  powiedział  Martin.  - 

Dzięki  za  zrozumienie.  -  Przyciągnął  Sylvię  do  siebie. 
Pocałował  ją  czule  w  usta.  -Nie  smuć  się,  kochanie.  Nie 
poślubiłaś  urzędnika,  który  o  określonej  godzinie  ma  wolne. 
Naprawdę przykro mi, że muszę jechać. Kocham cię - szepnął 
jej  na  ucho,  gładząc  ją  po  sporym  brzuszku.  -A  wy  dwoje, 
pilnujcie waszej mamusi. Kocha was, moje promyczki. 

Ponownie  pocałował  ją  w  usta  i  jeszcze  raz  pogładził  po 

brzuszku. Trudno mu było się z nią rozstać. Pomachał Lenie i 
Markusowi i wyszedł.

 

-  Że  też  pani  Metzinger  musiała  spaść  ze  schodów  akurat 

teraz. 

- Przecież nie zrobiła tego celowo - chrząknął oschle Markus. 

- Ciesz się, że tobie się nic nie stało. 

-  Wybacz.  Zachowuję  się  jak  histeryczka.  Po  prostu 

nastawiłam się na fajną zabawę w gronie najbliższych. 

 

background image

- Sylvia, co się odwlecze, to nie uciecze. Ale i tak sprawiliście 

nam  ogromną  radość,  że  możemy  być  chrzestnymi  obojga 
maluszków. 

- Mimo wszystko zjemy razem? - spytała Sylvia. 
- Bez Martina? Chciałabyś? Sylvia potrząsnęła głową. 
- Zawiadom kuchnię. Kiedy wróci Martin, pogadasz z nim na 

spokojnie  i  powiadomisz  nas,  kiedy  się  spotkamy.  Ja  mam 
zawsze czas. 

- Ja też - dodał Markus. - No oprócz dzisiejszego wieczoru. 
- OK - odparła Sylvia. - Zejdę na dół popracować. Przyda im 

się każda para rąk. 

- Lena, zabierzesz mnie ze sobą na Słoneczne Wzgórze? 
- Tak. 
- Super! 
- Chodź, uprzątniemy szybko stół. 
-  Zostawcie.  Sama  się  tym  później  zajmę.  Zresztą  może 

przyda się na jutro. Ale zdzwonimy się jeszcze. Mam nadzieję, 
że Martin nie przyjdzie zbyt późno. 

Pożegnali się. 
Sylvia poszła do gospody, a Lena i Markus do samochodu. 
 

background image

-  Doris  się  zdziwi,  kiedy  zobaczy  nas  tak  wcześnie  - 

zagadnęła  Lena,  przekręcając  kluczyk  w  stacyjce.  -  Markus, 
kochasz ją? 

-  Tak  -  przyznał  bez  owijania  w  bawełnę.  -Dokładnie  takiej 

kobiety  szukałem.  Oby  zdecydowała  się  zamieszkać  w 
Fahrenbach na stałe. 

Lena skręciła w ulicę. 
- Zdaje się, że twoje akcje stoją wysoko. 
- Wiesz coś więcej? Opowiadaj! 
- Za wiele nie wiem. Sam z nią o tym pogadaj. Doris jest w 

tobie zakochana, ale nie chce niczego przyspieszać. Poza tym 
najpierw musi się rozwieść z Jórgiem. 

- To tylko formalność. 
- Zgadza się, ale oni żyli ze sobą kilkanaście lat i nie rozstali 

się  w  kłótni.  Rozwód  jest  ostatecznym  krokiem  i  myślę,  że 
bywa bolesnym doświadczeniem, jeśli nawet uczucia między 
dwojgiem małżonków dawno wygasły. 

-  Nie  przeczę.  Jednak  na  razie  pasuje  nam  obecny  układ. 

Chciałbym,  żeby  ułożyło  mi  się  z  Doris  tak  jak  Sylvii  z 
Martinem. Oni są ze sobą szczęśliwi. 

Kiedyś  parą  stawianą  za  wzór  wszelkich  cnót  byli  ona  i 

Thomas. Wszyscy im zazdrościli. Hm, 

 

background image

zamierzchłe  czasy.  Thomas  rzadko  pokazywał  się  na 

Słonecznym Wzgórzu. Ludzie dziwili się, dlaczego jeszcze nie 
porzucił Ameryki na rzecz ukochanej. 

-  Oj  tak,  Sylvia  i  Martin  stanowią  idealną  parę.  Odkąd  się 

pobrali, tryskają szczęściem, z dnia na dzień coraz większym. 

-  Uhm,  człowiek  odkrywa  przy  nich  uroki  małżeństwa  i 

rodzicielstwa. 

Dojechali do posiadłości. Powoli wysiedli z samochodu. 
-  Doris  jest  u  Dunkelów.  Przekaż,  proszę,  Ni-coli,  że  nie 

przyjdę  na  kolację.  Położę  się  wcześniej.  -  Przystanęli  przy 
drzwiach  domu  Leny.  -Bawcie  się  dobrze.  I  kto  wie,  może 
zobaczymy  się  jutro  i  dowiemy,  jak  będą  mieli  na  imię  nasi 
chrześniacy. Masz jakieś typy? 

- Żadnych - powiedział Markus. - Na pewno nie nazwą swojej 

córki Sylvia. 

Lena zaśmiała się. 
- Ach, pozwólmy się zaskoczyć. Uściskała Markusa. 
-  W  porządku,  położę  się  już.  W  przeciwnym  razie  usnę  na 

stojąco. Miłego wieczoru. Do jutra, Markus. 

 

background image

Na chybcika ściągnęła buty oraz ubranie, wzięła kaszmirowy 

koc  i  osunęła  się  bezwiednie  na  sofę.  Zasnęła  dosłownie  w 
ciągu paru sekund. 

background image

Kiedy  się  obudziła,  początkowo  nie  wiedziała,  gdzie  się 

znajduje.  Przeciągnęła  się  i  wtuliła  w  wygodny  koc.  Co  tu 
robić?  Bujać  w  obłokach,  porozmyślać  o  Thomasie,  marzyć, 
żeby zadzwonił, czy wstać, zaparzyć  kawę albo jedną z tych 
wspaniałych chińskich herbat? A może pójść do Nicoli? Ona 
na pewno znowu coś upiekła. 

Wtem  rozległ  się  dźwięk  telefonu.  Najchętniej  by  nie 

odbierała. Ale to mógł być Thomas... 

-  Fahrenbach  -  zawołała  do  słuchawki.  Usłyszała      jedynie     

głębokie westchnięcie 

i szloch. Jakiś żart? 
- Halo, z kim mam przyjemność? - zapytała. 
-  To  ja...  Sylvia  -  odezwała  się  przyjaciółka.  Zanosiła  się 

płaczem. Ledwie wyartykułowała 

te trzy słowa. 
- Sylvia, na miłość boską, co się stało? 
- Martin... - wyjąkała. 
 

background image

- Co z Martinem? 
-  Przyjedź  do  mnie...  Musimy  do  szpitala...  Do  Steinfeld... 

Szpital Św. Teresy - wykrztusiła z siebie ostatkiem sił. 

-  Sylvia,  powiedz  mi  wreszcie,  co  z  Martinem.  Sylvia  nie 

przestawała szlochać. 

- Kierowca jechał pod prąd... Wyciągnięty z zakleszczonego 

samochodu... 

- Martina wyciągnięto?! - krzyknęła do słuchawki Lena, nie 

dowierzając  temu,  co  słyszała.  Przecież  jeszcze  parę  godzin 
temu widziała Martina całego i zdrowego. - Sylvia, skąd masz 
te informacje? 

-  Od...  od  policji.  Przed  chwilą  do  mnie  dzwonili.  Muszę 

szybko pojechać do szpitala. Martin... 

Nie  było  sensu  przedłużać  tej  rozmowy.  Sylvia  była  zbyt 

roztrzęsiona. 

Sylvia, 

rozłączamy 

się. 

Spakuj 

dla 

Martina 

najpotrzebniejsze rzeczy. Jeśli chcesz, zrobimy to razem. Już 
do ciebie jadę. OK? 

- Tak, dziękuję, Lena. 
Pobiegła  do  sieni.  Wsunęła  stopy  w  pierwsze  lepsze  buty  i 

zarzuciła  płaszcz.  Szybko  przeczesała  palcami  włosy  i 
wybiegła z domu. Boże, spraw, żeby Martin przeżył!   

 

background image

Na szczęście przetransportowali go do szpitala teresińskiego. 

Tam  pracują  wybitni  chirurdzy.  No  i  dysponują 
najnowocześniejszą aparaturą. 

Przed  odjazdem  wyjęła  z  torebki  telefon  komórkowy  i 

drżącymi palcami wystukała numer do Dunkelów. Chciała ich 
zawiadomić o tej tragedii. Zgłosiła się Nicola. Lena pokrótce 
streściła jej, co się stało. Nicola się rozpłakała. 

- Nicola, muszę kończyć. Sylvia na mnie czeka. Dam ci znać, 

jak tylko dowiem się czegoś więcej. 

-  OK,  ale  nie  zapomnij.  Biedny  Martin!  Biedna  Sylvia!  Jak 

ona to przyjęła? Oby nie zaczęła rodzić! 

- Nicola, jeszcze nie wiemy, w jakim stanie jest Martin i jak 

się czuje. Nie denerwuj się! Będę cię informowała na bieżąco. 

- Nie zapomnij! Będę się modliła za Martina. Boże, dlaczego 

on? Taki dobry człowiek... 

Lena zdawała sobie sprawę, że Nicola będzie lamentować bez 

końca, więc się rozłączyła. 

Złapała  kilka  głębszych  oddechów  i  przekręciła  kluczyki  w 

stacyjce.  Musiała  się  skoncentrować  na  prowadzeniu 
samochodu. Jeszcze tego brakowało, żeby i ona spowodowała 
wypadek.  Poza  tym,  wioząc  Sylvię,  będzie  ponosiła 
odpowiedzialność także za dwójkę jej nienarodzonych dzieci. 

 

background image

„Opanuj się, opanuj się, Lena", powtarzała to sobie, ocierając 

łzy. Muszę zapanować nad sobą! Muszę być silna! Dla Sylvii i 
Martina. Bała się  spojrzeć roztrzęsionej przyjaciółce w oczy. 
Stresowała się, bo nie wiedziała, jak podnieść ją na duchu. Co 
mówi się do kobiety, której szczęście i radość życia prysnęły w 
ułamku sekundy? 

Oby Martin przeżył! Oby wyszedł z tego cało! Miał przecież 

żonę, która spodziewała się bliźniaków! Lenę przeszył zimny 
dreszcz. Znów przypomniał się jej czarny ptak na weselu... 

Cyganka,  która  nie  chciała  powróżyć  Sylvii  z  dłoni...  Jej 

obawy... Nie! Nie powinna teraz o tym myśleć! 

Dojechała do gospody. Sylvia stała przed drzwiami blada jak 

kreda.  W  ręku  trzymała  torbę  podróżną.  Płakała.  Lena 
zatrzymała  się  tuż  przy  niej.  Wysiadła  i  podbiegła  do 
przyjaciółki. Wzięła ją w ramiona. 

-  Lena,  dziękuję,  że  przyjechałaś.  Jedźmy  tam.  Chcę  do 

Martina...  -  Sylvia  mówiła  powoli,  dziwnie  akcentując  każdy 
wyraz. 

Lena wsadziła ją do samochodu. Przypilnowała, żeby zapięła 

pasy.  Torbę  rzuciła  na  tylne  siedzenie.  „A  jeśli  on  tego 
wszystkiego już wcale nie 

 

background image

potrzebuje?",  przeszło  jej  przez  myśl.  Przestraszyła  się. 

Wzdrygnęła się. Dla otrzeźwienia poklepała się po policzkach i 
ruszyła. Martin musi żyć! Dla siebie i swojej ciężarnej żony! 
Nie ma inne możliwości! 

Sylvia  siedziała  nieruchomo  na  miejscu  obok  kierowcy. 

Patrzyła otępiałym wzrokiem przeć siebie. 

Lena  najchętniej  by  ją  pocieszyła.  Ale  jak?  Co  miałaby  jej 

powiedzieć? 

„Boże, miej Martina w swojej opiece! Nie zabieraj go nam", 

modliła się, z trudem tłumiąc napływające do oczu łzy. 

background image

Szpital  św.  Teresy  w  Steinfeld  znajdował  się  na  skraju 

rozległego parku miejskiego. Ten surowy prostokątny budynek 
bez żadnych ozdób jakby chował się za drzewami w parku. Z 
zewnątrz  wyglądał  na  trochę  zaniedbany,  ale  w  środku  był 
doskonale wyposażony w nowoczesną aparaturę i pracowali tu 
znani lekarze. Dzięki dyrektorowi, profesorowi Ruttli, szpital 
awansował  w  ostatnich  latach  do  rangi  placówki,  która 
przyjmowała 

poszkodowanych 

wypadkach 

komunikacyjnych. To tu przywożono ciężko rannych nawet z 
bardzo odległych miejsc. 

Lena  znała  ten  szpital,  ale  nigdy  nie  zastana^  wiała  się  nad 

jego  znaczeniem  i  rolą  w  udzielaniu  pomocy  ofiarom 
wypadków.  O  takich  sprawach  myśli  się  zwykle  wtedy,  gdy 
samemu szuka się pomocy lekarskiej. Jak teraz. Martin, mąż jej 
najlepszej przyjaciółki i jednocześnie sam jej dobry 

 

background image

przyjaciel,  potrzebuje  pomocy.  Dobrze,  że  to  właśnie  tu  go 

przywieziono.  Tu,  w  tym  szpitalu,  Martin  jest  w  najlepszych 
rękach. 

Lena odetchnęła z ulgą, kiedy dotarła do Steinfeld. Droga do 

szpitala  była  upiorna.  Sylvia  nie  odezwała  się  ani  słowem. 
Siedziała  sztywno  i  tępym  wzrokiem  patrzyła  prosto  przed 
siebie. 

Lena nie miała odwagi do niej zagadnąć. Pewnie i tak Sylvia 

nie zareagowałaby na jej słowa. 

Zresztą  o  czym  miałyby  rozmawiać?  Nie  miały  bliższych 

informacji o wypadku Martina. Sylvia mówiła coś o kierowcy 
jadącym pod prąd. Wspomniała też, że straż musiała rozcinać 
samochód Markusa, żeby go wyciągnąć. A może tego drugiego 
nie można było inaczej uwolnić z pojazdu? Nie padło przecież 
żadne imię. To pewnie tylko domysły. 

Jechała  wolno  drogą  dojazdową  do  szpitala.  Nigdy  tu 

wcześniej  nie  była.  Nie  miała  pojęcia,  gdzie  jest  parking. 
Wolała  tak  krążyć  jeszcze  przez  chwilę.  To  opóźni  moment 
wejścia do szpitala. Prawdę mówiąc, chciała odwlec moment 
konfrontacji z prawdą. Jakie wieści na nie czekają? Co usłyszą 
od lekarzy? 

Niestety, na nic się zdał wybieg Leny. Bo niedaleko wejścia 

było kilka miejsc parkingowych 

 

background image

i  akurat  jedno  było  wolne.  To  był  znak,  że  trzeba  stanąć 

twarzą  w  twarz  z  prawdą,  nawet  jeśli  będzie  gorzka.  Wolno 
wjechała  na  puste  miejsce  między  samochodami,  wyłączyła 
silnik, obeszła samochód, z bagażnika wyjęła torbę podróżną i 
otworzyła drzwi pasażera. 

-  Sylvio,  musisz  wysiąść  -  powiedziała  ciepłym  głosem.  - 

Jesteśmy na miejscu. 

Przyjaciółka  nie  reagowała.  Lena  chwyciła  przyjaciółkę  za 

ramię, nachyliła się nad nią i rozpięła pas bezpieczeństwa. To 
wyrwało Sylvię z odrętwienia. 

- Jesteśmy na miejscu? - zapytała. 
- Tak, wysiądź, proszę. 
Lena pomogła jej wysiąść z samochodu. Szły ramię w ramię 

do głównego wejścia szpitala. Wolnym krokiem wchodziły po 
schodach.  Wejście  było  jaskrawo  oświetlone,  podobnie  jak 
pozostałe części szpitala. Dlaczego w całym szpitalu jest takie 
jaskrawe  światło,  w  którym  nawet  zdrowy  wygląda  na 
chorego? Lena skierowała kroki ku portierni. Sylvia została z 
tyłu. 

-  Przyszłyśmy  do  doktora  Grubera...  Martina  Grubera. 

Przywieziono go tutaj. 

Mężczyzna  od  razu  wiedział,  o  kogo  chodzi.  Nie  musiał 

nawet sprawdzać w książce przyjęć. 

 

background image

Spojrzał na nią ze współczuciem czy tylko tak jej się zdaje? 
-  Oddział  pierwszy,  pierwsze  piętro...  To  oddział  profesora 

Rüttli. Tuż obok wyjścia z windy jest pokój pielęgniarek. Tam 
proszę pytać. 

„To  znaczy,  że  Martin  nie  leży  jeszcze  na  sali  chorych", 

pomyślała Lena. Inaczej portier podałby im numer sali. Gdzie 
jest Martin? Na intensywnej terapii? 

- Dziękuję - powiedziała niewyraźnie. 
- Proszę tędy. W lewo i przez szklane drzwi. Tam są windy - 

powiedział mężczyzna. 

Lena wzięła Sylvię pod rękę i dosłownie ciągnęła ją za sobą. 
Wnętrze  szpitala  było  odnowione.  Ściany  pomalowano  na 

delikatny  żółty  kolor  i  powieszono  ładne  akwarele.  Na 
podłodze leżała sztuczna szara wykładzina. Sufit i drzwi były 
białe. Jak na szpital było tu zadziwiająco ładnie. No i co z tego. 
Szpital  to  szpital.  Najlepiej  widać  to  z  zewnątrz.  Szpitale  są 
ładne tylko w jednym przypadku. Kiedy rodzą się dzieci. 

Doszły do wind. Lena wcisnęła przycisk. Już po chwili drzwi 

windy  się  otworzyły.  Mogły  wsiadać.  Sylvia  nadal  się  nie 
odzywała. Lena musiała 

 

background image

ją  wepchnąć  do  środka,  a  potem  wypchnąć  z  kabiny,  kiedy 

winda zatrzymała się na pierwszym piętrze. 

Portier mówił prawdę. Prosto z windy wyszły prawie na pokój 

pielęgniarek.  Przy  ladzie  siedziały  trzy  pielęgniarki  i 
wypełniały  dokumenty.  Jedna  z  nich  opisywała  probówki  z 
krwią. 

-  Dzień  dobry,  przyszłyśmy  do  doktora  Grubera.  Podobno 

leży na tym oddziale. 

O ile w przypadku portiera Lena miała tylko dziwne uczucie, 

o  tyle  teraz  nie  miała  już  żadnych  wątpliwości.  Prawie 
jednocześnie pielęgniarki odłożyły swoją pracę i spojrzały na 
Lenę i Sylvię. Współczucie? Przerażenie? 

- To pani jest żoną? - zapytała w końcu jedna z nich. 
Lena potrząsnęła głową. 
- Nie, przyjaciółką. To jest żona pana Grubera - pokazała na 

Sylvię, która stała, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. 

Wzrok  kobiet  przeniósł  się  na  Sylvię.  Teraz  nie  można  już 

było  nie  zauważyć  współczucia  i  przerażenia.  Nie  ma  się 
czemu  dziwić.  Patrzyły  przecież  na  sparaliżowaną  strachem 
kobietę, bladą i na dodatek... w ciąży. Jedna z sióstr wyszła zza 
lady. 

 

background image

-  Proszę,  niech  pani  zaczeka  w  poczekalni  -powiedziała  i 

otworzyła drzwi. - Pójdę po lekarza. 

Słowa pielęgniarki na chwilę wyrwały Sylvię z odrętwienia. 
- Co z moim mężem? Dlaczego nie możemy pójść do niego? - 

zapytała. 

-  Proszę  o  cierpliwość.  Zaraz  przyprowadzę  lekarza... 

Pielęgniarkom nie wolno udzielać żadnych informacji. 

- Chcę do męża...   
-  Proszę,  niech  pani  będzie  cierpliwa.  -  Pielęgniarka  niemal 

uciekła z poczekalni. 

Lena  próbowała  siłą  posadzić  Sylvię, ale  ona  wyrwała  się  i 

podeszła  do  okna.  Lena  patrzyła  na  nią  zmartwionym 
wzrokiem. Sylvia była na skraju załamania. Co się stanie, jak 
się dowie prawdy o Martinie? Było pewne, że nie usłyszy nic 
dobrego. Wskazywało na to zachowanie pielęgniarek, a nawet 
portiera. 

Żeby ciągle nie myśleć o najgorszym, Lena rozglądała się po 

poczekalni. Tu również ściany były żółte, a sufit i drzwi białe. 
Zamiast  akwareli  na  ścianach  wisiały  pełne  wyrazu  duże 
zdjęcia  w  ramkach.  Były  też  rośliny  doniczkowe,  a  w  rogu 
mała fontanna. Odgłos tryskającej wody działał kojąco. 

 

background image

Uspokajał.  Krzesła  z  wysokimi  oparciami  i  małe  fotele 

zapraszały do  wypoczynku.  Były pokryte  grubym  płótnem w 
kolorze  ciemnego  turkusu.  W  poczekalni  znajdowały  się  też 
małe stoliki, na których leżały czasopisma. W rogu obok drzwi 
stał  dystrybutor  z  wodą  i  automat  z  napojami.  W  poczekali 
panował  przyjemny  nastrój.  Ale  ktoś  tak  zdenerwowany  i 
przerażony  jak  one  nie  zwraca  na  to  uwagi.  W  takich 
sytuacjach nie chodzi przecież o wystrój wnętrza. 

Gdzie się podziewa ten lekarz?! Mijały kolejne minuty i nic 

się  nie  działo.  Lena  chciała  już  wstać  i  zapytać,  czy 
przypadkiem  o  nich  nie  zapomniano,  kiedy  otworzyły  się 
drzwi. 

Do  poczekalni  wszedł  mężczyzna  średniego  wzrostu,  mniej 

więcej koło pięćdziesiątki, szczupły, z krótko przystrzyżonymi 
włosami. Sylvia odwróciła się. Mężczyzna w białym fartuchu 
patrzył to na Lenę, to na Sylvię. 

- Pani Gruber? 
- To ja - powiedziała Sylvia. Mężczyzna spojrzał na Lenę. 
- To  moja przyjaciółka, pani  Fahrenbach.  Chciałabym, żeby 

była przy naszej rozmowie. 

Mężczyzna pokiwał głową. 
 

background image

- Ruttli - przedstawił się. 
Przyszedł więc sam profesor. Przywitał się najpierw z Sylvią, 

a  później  z  Leną.  Poprosił  Sylvię,  żeby  usiadała.  Właściwie 
zmusił  ją  do  tego.  Sam  usiadł  naprzeciwko  niej.  Wziął  ją  za 
ręce. 

-  Co...  z  moim...  mężem?  -  wyjąkała  Sylvia  zdławionym 

głosem. 

Lena  wstrzymała  oddech  i  zamknęła  oczy.  Napięcie  w 

pomieszczeniu było nie do wytrzymania. 

- Ustabilizowaliśmy jego stan. Zaraz zacznie się operacja. 
- Mogę go zobaczyć? 
- Pani Gruber, to niestety niemożliwe. Zaraz przyjdzie siostra 

Annegret i zada pani kilka pytań do naszej ankiety. Proszę nam 
zostawić  swój  numer  telefonu.  Teraz  niech  pani  jedzie  do 
domu. Nic  tu  pani  nie pomoże. W pani stanie potrzebny jest 
spokój. 

- Zaczekam. 
Profesor  spojrzał  na  nią  ze  współczuciem.  Tak  się 

przynajmniej Lenie zdawało. 

- Pani Gruber, pani mąż odniósł poważne obrażenia. Operacja 

potrwa  kilka  godzin,  po  operacji  przewieziemy  męża  na 
OIOM, a tam nie ma 

 

background image

odwiedzin.  Jutro  go  pani  zobaczy,  jak  już  się  wy-budzi  z 

narkozy. 

Sylvia pokręciła głową. 
- W domu nie zaznam spokoju. Zostanę tutaj, blisko Martina. 
- Pani Gruber... 
Do poczekalni weszła pielęgniarka. 
- Przepraszam, panie profesorze, jesteśmy gotowi.   
Profesor puścił ręce Sylvii i wstał. 
-  Pani  Gruber,  osobiście  będę  operował  pani  męża  razem  z 

zespołem doskonałych lekarzy. Zrobimy wszystko, co w naszej 
mocy. Proszę mi wierzyć. - Skinął głową i wyszedł. 

Po krótkim milczeniu Sylvia zapytała: 
- Leno, czy profesor powiedział, co konkretnie będą robić? 
Lena pokręciła głową. 
- Nie, nie powiedział. Wspomniał jedynie, że Martin odniósł 

poważne obrażenia. 

-  Jasne...  inaczej...  by  go  nie  operowali.  -  Łzy  zdławiły  jej 

głos. 

Lena  podeszła  do  przyjaciółki.  Przytuliła  ją.  Sylvia  zaczęła 

szlochać.  Niech  już  lepiej  płacze,  niż  ma  trwać  w  tym 
zatrważającym odrętwieniu. 

 

background image

Lenie  też chciało się płakać.  Bała się, miała złe przeczucia. 

Ale nie może pokazać, jak bardzo się boi. Na zewnątrz musi 
być  silna.  Dla  Sylvii.  Oby  się  udało!  Oby  lekarze  uratowali 
Martina! 

background image

Kiedy  człowiek  przeżywa  radosne  chwile,  czas  pędzi  jak 

szalony, ale tu, w szpitalnej poczekalni, sekunda wlokła się za 
sekundą, czas jakby się zatrzymał. 

Sylvia  siedziała  wciśnięta  w  fotel.  Była  zupełnie  apatyczna. 

Lena  nie  miała  odwagi  nic  powiedzieć.  Bała  się,  że  Sylvia 
wybuchnie płaczem. Czekały już ponad trzy godziny. Jedna z 
sióstr przyniosła im coś do picia i jedzenia. Sylvia niczego nie 
tknęła,  natomiast  Lena,  mimo  całego  tragizmu  sytuacji,  była 
głodna.  W  końcu  od  śniadania  nie  miała  nic  w  ustach. 
Wstydziła  się  jednak,  że  potrafi  jeść  w  takiej  sytuacji.  Jadła 
ukradkiem. 

Wykańczało ją to czekanie. Myślała o Martinie. Pożegnał się 

z  nimi  tak  wesoło,  kiedy  jechał  zastąpić  kolegę.  Tego  dnia 
Martin nie miał dyżuru, a rolnik, do którego został wezwany, 
nie mieszkał 

 

background image

w  jego  rejonie.  Pojechał  z  czystej  uprzejmości.  Na  swoją 

zgubę. 

Znowu minęło kolejne pół godziny. W poczekalni nikt się nie 

pokazał. 

- Pójdę. Może się czegoś dowiem - powiedziała Lena, ale nie 

była pewna, czy jej słowa dotarły do Sylvii. 

Przed wyjściem Lena z troską spojrzała na przyjaciółkę. 
- Mają już panie jakieś wieści z sali operacyjnej? - zapytała. - 

Czekamy tyle godzin. 

-  To  może  jeszcze  potrwać  -  odpowiedziała  pielęgniarka, 

która przyniosła im jedzenie i picie. - Doktor Gruber odniósł 
naprawdę poważne obrażenia. 

- Co mu właściwie jest? 
-  Nie  wiem.  Nawet  gdybym  wiedziała,  nie  mogłabym  pani 

powiedzieć. Pani  Gruber też nie. Takich informacji udzielają 
tylko lekarze... Może czegoś panie potrzebują? 

-  Nie,  dziękuję...  A  może  wie  pani,  gdzie  się  wydarzył  ten 

wypadek? 

Pielęgniarka  spojrzała  na  koleżankę,  chyba  szukając  w  jej 

oczach przyzwolenia. Ta pokiwała głową. 

 

background image

- Policja powie paniom więcej. Same niewiele wiemy, tylko 

tyle,  że  jakiś  kierowca  jechał  pod  prąd...  Młody  mężczyzna, 
któremu  zbrzydło  życie.  Jechał  z  bardzo  dużą  prędkością  i 
zderzył się czołowo z samochodem doktora Grubera. Zginął na 
miejscu. Samochód pana Grubera wyrzuciło z drogi, dachował, 
a  potem  uderzył  jeszcze  w  mur.  Musiała  go  wyciągać  straż 
pożarna. 

Pod Leną ugięły się nogi, zachwiała się. Chciała się czegoś 

przytrzymać, ale trafiła w pustkę i gdyby nie podbiegła do niej 
druga z pielęgniarek, pewnie by upadła. 

- Straszne... - wyszeptała Lena, jak już doszła do siebie. - Bez 

sensu... Boże, jak ja to powiem Sylvii?! 

- Dopóki pani przyjaciółka nie pyta, proszę jej nic nie mówić. 

Nie  powinna  się  denerwować  w  takim  stanie.  Trzeba  jej 
oszczędzać przykrych informacji. 

Lena przytaknęła. 
- Dziękuję... Ma pani rację. I tak już dużo przeszła, a jeszcze 

niejedno  ją  czeka.  Martin  tak  szybko  nie  dojdzie  do  siebie. 
Trochę to potrwa. 

Na szczęście nie zauważyła spojrzenia, jakim wymieniły się 

pielęgniarki. To spojrzenie by ją 

 

background image

zaniepokoiło.  Lena  wróciła  do  poczekalni.  Sylvia  czekała  z 

niecierpliwością  na  przyjaciółkę.  Jednak  zauważyła  jej 
wyjście. 

- I co? Dowiedziałaś się czegoś? 
- Niestety, nie. Musimy być cierpliwe. 
- Dlaczego to tak długo  trwa? Przecież to niemożliwe, żeby 

tak długo operowali. 

- Martin jest w najlepszych rękach. Lekarze wiedzą, co robią. 

Sama słyszałaś, operuje go sam szef, profesor Rüttli. 

- Całe szczęście - odpowiedziała Sylvia. - Pomoże mu. Martin 

jest  silny.  Przeżyje...  Dlaczego  zgodził  się  zastąpić  kolegę? 
Gdyby nie pojechał, nic by się nie stało! 

-  Nie  wolno  ci  tak  myśleć.  Nikt  nie  ucieknie  od  swojego 

przeznaczenia. Kto wie, może... Może spadłby ze schodów lub 
stałoby się coś innego. 

-  Na  pewno  nie  tak  strasznego  jak  wypadek  samochodowy. 

Nie  pamiętam,  co  mówiła  policja.  Jutro  przyjdą  jeszcze  raz. 
Ale będę już po rozmowie z Martinem. Na pewno mi powie, 
jak doszło do wypadku. Leno, możesz mi powiedzieć, co... 

Urwała nagle, bo do poczekalni wszedł profesor Rüttli. Był w 

towarzystwie jednego z lekarzy. 

 

background image

Profesor nie zdążył jeszcze powiedzieć ani słowa, a Lena już 

wiedziała, że nie ma dobrych wiadomości. Czuła to. Czuła to 
każdą częścią swojego ciała, całą sobą. 

Sylvia zerwała się na równe nogi. 
- Panie profesorze, i co? Jak się czuje mój mąż? Operacja się 

udała? Mogę do niego iść? 

Profesor  wolnym  krokiem  podszedł  do  Sylvii.  Był  bardzo 

poważny. Wziął ją za ręce. 

- Pani Gruber, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale go 

straciliśmy. 

Sylvia  utkwiła  wzrok  w  jego  twarzy.  Początkowo  nie 

rozumiała, co powiedział. 

Nagle uświadomiła sobie, co znaczą jego słowa. Wyrwała się, 

podbiegła do drzwi i gwałtownie je otworzyła. 

- Dokąd pani idzie? - zawołał profesor i pobiegł za nią. - Pani 

Gruber... 

-  Chcę  do  męża...  Do  mojego  męża...  Asystent  profesora 

chciał wyjść z poczekalni. 

Lena go zatrzymała. Sama się dziwiła, że mimo wszystko jest 

w stanie trzeźwo myśleć. 

-  Proszę,  niech  mi  pan  powie,  co  było  przyczyną  śmierci 

Martina. Muszę to wiedzieć. Przyjaciółka będzie mnie pytać. 
Nie dzisiaj, teraz i tak 

 

background image

nic  do  niej  nie  trafia,  ale  kiedyś  zapyta.  Muszę  jej  to  jakoś 

wytłumaczyć. Lekarz wahał się. 

-  Panie  doktorze,  jestem  jej  najlepszą  przyjaciółką,  zaufaną 

osobą.  Może  mi  pan  wszystko  powiedzieć.  Zresztą  doktor 
Gruber był też moim przyjacielem. 

Mówiła o Martinie w czasie przeszłym, ale nie zdawała sobie 

z tego sprawy. 

- Dobrze, powiem. Nie wiem, co pani wie o okolicznościach 

wypadku.  To  prawdziwy  cud,  że  pan  Gruber  nie  zginął  na 
miejscu. Kiedy go do nas przywieziono, udało nam się go na 
tyle ustabilizować, że mogliśmy zrobić rezonans magnetyczny 

tomografię 

komputerową.  Zdiagnozowaliśmy  uraz 

czaszkowo-mózgowy, zmiażdżenie mózgu i zlokalizowaliśmy 
źródło  krwotoku.  Trzeba  było  przede  wszystkim  go 
zatamować.  Ponadto  pan  Gruber  miał  złamaną  miednicę, 
połamane kończyny i żebra. Na dodatek jedno z żeber przebiło 
płuco, co doprowadziło do krwotoku  płucnego. Doszło także 
do odmy opłucnowej... 

Lena nie mogła tego słuchać. Aż tyle obrażeń? To potworne. 

Wzięła się w garść. Musiała przecież 

 

background image

zachować  przytomność  umysłu,  musiała  to  zrobić,  dla 

Sylvii... Kiedyś przyjaciółka zapyta o obrażenia męża. 

- Co to jest odma opłucnowa? 
- Dochodzi do niej wtedy, gdy powietrze dostaje się do jamy 

opłucnej,  gdzie  ciśnienie  jest  na  ogół  niższe  od  ciśnienia 
atmosferycznego.  Przedostające  się  do  jamy  opłucnej 
powietrze znosi ujemne ciśnienie względne w jamie opłucnej i 
uniemożliwia prawidłową wymianę oddechową. Płuca ulegają 
zapadnięciu. 

- To była bezpośrednia przyczyna śmierci Martina? 
-  Równie  dobrze  mogło  nią  być  coś  innego.  Wszystkie 

obrażenia były bardzo poważne. Nawet gdybyśmy zatamowali 
krwotok  mózgowy,  pojawiłyby  się  inne  komplikacje.  Gdyby 
pan Gruber przeżył, i tak nigdy nie mógłby już normalnie żyć... 

Martin do końca życia wymagałby już stałej opieki. „Byłby 

jak  roślinka",  pomyślała  Lena.  Lekarz  nie  musiał  wcale  tego 
mówić.  Przy  takich  obrażeniach... Lena  słuchała  jego  słów z 
przerażeniem.  Nie  wytrzymała.  Przestała  panować  nad 
własnymi  emocjami.  Łzy  wąską  strużką  spływały  jej  po 
policzkach, cała drżała. 

 

background image

- Dziękuję, panie doktorze - powiedziała cicho i spojrzała na 

niego.  -  Dlaczego  ludzie,  którym  zbrzydło  życie,  nie  mogą 
odejść w ciszy z tego świata? Dlaczego tchórzą i pociągają za 
sobą inne, niewinne istnienia? 

Wzruszył ramionami. 
-  Nigdy  się  tego  nie  dowiemy...  Ma  pani  jeszcze  jakieś 

pytania? 

- Czy... czy Martin, to jest doktor Gruber, bardzo cierpiał? 
Lekarz pokręcił głową. 
-  Nie,  stracił  przytomność  w  trakcie  zderzenia. Spojrzała  na 

niego z niedowierzaniem. Skąd 

może  wiedzieć?  Ale  lepiej  wierzyć  w  jego  słowa,  niż 

kwestionować ich prawdziwość. 

Jakie były ostatnie myśli Martina przed wypadkiem? Myślał o 

Sylvii  i  swoich  jeszcze  nienarodzonych  dzieciach?  Słuchał 
muzyki  czy  ciekawego  reportażu  sportowego?  Dlaczego 
przychodzą jej teraz do głowy takie banały? Chyba po to, żeby 
nie zacząć głośno krzyczeć, nie stracić panowania nad sobą, bo 
Martin  nie  żyje,  bo  już  nigdy  z  nim  nie  porozmawia,  bo  już 
nigdy razem nie będą się śmiać, bo nie zobaczy swoich dzieci, 
bo jego dzieci będą musiały dorastać bez ojca... 

 

background image

Dlaczego  akurat  Martin?  Przecież  nikogo  nie  skrzywdził! 

Owszem,  był  szczęśliwym  człowiekiem.  Ale  czy  to  grzech? 
Przecież pomagał też innym. Dlaczego Bóg pozwolił, żeby ten 
szaleniec  ściągnął  na  Martina  śmierć?  Tylko  dlatego,  że  po-
jawił się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze?! 

Głos lekarza wyrwał ją z zamyślenia. 
- Przepraszam panią. Proszę tu zaczekać na panią Gruber. 
- Dobrze. Lekarz wyszedł. 
Lena stała jak wmurowaną pośrodku pokoju. Martin nie żyje! 
Z dworu dobiegł radosny śmiech. Ktoś dobrze się bawił. No 

cóż, dlaczego miałby się smucić. Życie toczy się dalej, a osoba, 
która się śmieje, wcale nie musi wiedzieć o cierpieniu Sylvii. 
Życie-i śmierć zawsze idą w parze. 

Kiedy  jeszcze  kilka  godzin  temu  siedzieli  razem  przy  stole, 

rodzice i chrzestni, i mieli porozmawiać o imionach, jakie będą 
nosiły dzieci Sylvii i Martina, nikt z nich nie przypuszczał, że 
już  nigdy  nie  zasiądą  do  stołu  w  takim  składzie.  Co  za 
paskudny los! 

 

background image

Ale  widocznie  takie  było  przeznaczenie  Martina.  No  bo  jak 

inaczej  wytłumaczyć  fakt,  że  kolega  Martina  poprosił  go  o 
zastępstwo  akurat  wtedy,  gdy  na  drodze  szalał  ten  przeklęty 
samobójca? Nikt nie ucieknie od swojego przeznaczenia. Jeśli 
przyszła na kogoś pora, to nie ma wyboru. Nie ma znaczenia, 
czy ktoś jest młody, czy stary, zdrowy czy chory. Nic tu nie ma 
znaczenia. Dlatego tak trudno to zrozumieć! 

Biedna Sylvia! Jej szczęśliwe małżeństwo z Martinem zostało 

tak  tragicznie  i  bezsensownie  zniszczone.  Lena  była  gotowa 
zrobić  wszystko,  żeby  pomóc  przyjaciółce  przetrwać  ten 
najgorszy  czas,  żeby  się  pozbierała  po  tak  dotkliwej  stracie. 
Nie  wiedziała  tylko,  jak  się  wobec  niej  zachować.  Nie  ma 
chyba takich słów, które mogłyby pocieszyć Sylvię. Rana jest 
zbyt świeża. Potworny ból zamieszkał w jej sercu. 

Biedny  Martin!  Trudno  uwierzyć,  że  nie  żyje  taki  dobry 

człowiek,  taki  wspaniały  przyjaciel.  Dzięki  niemu  Lena  ma 
Lady,  dzięki  niemu  ma  Bondadosso,  którego  uratował  przed 
rzezią  i  przyprowadził  do  posiadłości.  Ilu  zwierzętom  ocalił 
życie!  Pracował  niestrudzenie  dla  swoich  czworonożnych 
pacjentów. Wspierał też właścicieli 

 

background image

swoich  podopiecznych.  Nie  dlatego,  że  był  do  tego 

zobowiązany, robił to z powodu życzliwości. 

Łzy płynęły jej po policzkach. Nie wstydziła się, że płacze. W 

poczekalni była sama  i mogła dać upust swojemu smutkowi. 
Przy Sylvii musi być silna. 

Thomas! Musi go powiadomić. Markus też jeszcze nie wie, co 

się  stało.  Spędza  teraz  radosne  chwile  z  Doris  i  nawet  nie 
przypuszcza, do jakiego nieszczęścia doszło. Żałowała, że nie 
zabrała ze sobą komórki. 

Lena  otarła  łzy,  wzięła  głęboki  oddech  i  próbowała  się 

uspokoić. 

Trudno  jej  zrozumieć,  że  Martin  nie  żyje,  że  tylu  lekarzy, 

wszyscy  wysokiej  klasy  specjaliści,  walczyło  o jego  życie, a 
mimo  to  go  nie  uratowali.  Trudno  się  pogodzić  z 
nieodwracalnością i ostatecznością wydarzeń. Martin nie żyje! 

Nie może teraz o tym myśleć. Przede wszystkim musi zająć 

się  Sylvią,  którą  los  tak  brutalnie  pozbawił  szczęścia,  życia 
pełnego  miłości  i  wzajemnego  zrozumienia.  Gdzie  ona  się 
podziewa? 

Lena  chciała  wyjść  z  poczekalni  i  zapytać  pielęgniarki  o 

przyjaciółkę.  Trzeba  przyznać,  że  siostry  na  tym  oddziale  są 
naprawdę miłe. Nagle 

 

background image

otworzyły się drzwi i jedna z pielęgniarek weszła do środka. 
-  Musi  się  pani  uzbroić  w  cierpliwość.  Profesor  bada  panią 

Gruber. Zasłabła. 

Biedna  Sylvia!  Ale  czy  można  się  temu  dziwić?  Straciła 

męża,  wielką  miłość  swojego  życia,  ojca  jej  jeszcze 
nienarodzonych dzieci. 

- Mogę do niej pójść? Pielęgniarka pokręciła głową. 
- Nie, to niemożliwe. Lepiej będzie, jak pani tu zaczeka. Mogę 

pani jakoś pomóc? 

- Nie, dziękuję za troskę. Miło, że pani pyta. Mam nadzieję, że 

profesor  pomoże  mojej  przyjaciółce.  Będzie  się  musiała 
zmierzyć z nie lada cierpieniem. 

-  Profesor  Rüttli  to  wspaniały  człowiek.  Rozumie  sytuację 

pani  przyjaciółki.  Zrobi  wszystko,  żeby  jej  pomóc,  ale  nie 
uleczy jej bólu. Tylko czas, jak to się pięknie mówi, co zresztą 
jest szczerą prawdą, czas leczy rany. Ale przed nią długa droga. 
Nie może pójść nią sama. Na szczęście ma panią. 

- Z całych sił będę ją wspierać. Jej dzieci też. Wie pani, oni tak 

się  kochali.  Byli  dla  siebie  stworzeni,  byli  tacy szczęśliwi,  a 
teraz... - przerwała, bo nie mogła dalej mówić. 

 

background image

  -  Tak,  czasem  dzieją  się  rzeczy,  które  trudno  zrozumieć. 

Proszę  mi  wierzyć,  pani  przyjaciółka  nie  jest  odosobnionym 
przypadkiem.  Zdarzają  się  wypadki,  które  jeszcze  trudniej 
zrozumieć.  Oczywiście  jak  się  patrzy  na  wszystko  z  boku. 
Wczoraj  też  wydarzył  się  wypadek  samochodowy.  Zginęła 
młoda kobieta i troje dzieci. Jej mąż musi się teraz pogodzić z 
utratą  całej  rodziny.  Stracił  ich  wszystkich  w  jednej  chwili. 
Najgorsze,  że  to  nie  ona  spowodowała  ten  wypadek,  lecz 
kierowca  ciężarówki.  Jechał  z  nadmierną  prędkością,  stracił 
panowanie  nad  pojazdem  i  wjechał  w  samochód  osobowy. 
Matka i dzieci nie mieli żadnych szans. Kierowcy ciężarówki 
nic  się  nie  stało.  Matka  jechała  z  dziećmi  na  przyjęcie 
urodzinowe.  Wszyscy  byli  pewnie  weseli,  podekscytowani... 
Żadne z nich nie przypuszczało, że jadą na spotkanie śmierci. 

Pielęgniarka miała rację. Wciąż umierają ludzie i człowiek się 

zastanawia,  dlaczego  akurat  ci,  a  nie  inni.  Nie  ma  żadnego 
wyjaśnienia. 

- Widzi tu pani dużo nieszczęścia - powiedziała Lena. 
-  To  prawda.  Ale  przeżywamy  też  chwile  szczęścia,  kiedy 

profesorowi i jego zespołowi uda 

 

background image

się  uratować  ludzkie  życie  nawet  wtedy,  gdy  stan 

poszkodowanych był niemal krytyczny... Niestety, pan doktor 
Gruber  nie  należał  do  tych  szczęśliwców.  To  smutne, 
szczególnie  dla  rodziny  -  powiedziała  i  odwróciła  się.  - 
Rozgadałam się. Proszę mnie powiadomić, gdyby pani czegoś 
potrzebowała. I niech pani będzie cierpliwa. Pani przyjaciółka 
jest w najlepszych rękach. 

- Dziękuję, siostro. 
Pielęgniarka wyszła z poczekalni. 
Lena  została  sama  ze  swoimi  myślami,  które  krążyły 

oczywiście wokół Martina, ale przede wszystkim wokół Sylvii. 
Oby przyjaciółka przetrwała te ciężkie chwile. 

background image

Dopiero po dwóch godzinach profesor Rütfli przyprowadził 

Sylvię do poczekalni. Wyglądała przerażająco. Była blada jak 
ściana. Poruszała się jak marionetka. To pewnie efekt działania 
środków uspokajających, które dostała. Była jakby nieobecna. 
To  też  przez  leki?  A  może  przez  szok  po  śmierci  Martina 
straciła kontakt z rzeczywistością? 

Lena miała wrażenie, że Sylvia w ogóle nie zarejestrowała, co 

powiedział  profesor.  Bezwolnie  dała  sobie  założyć  kurtkę, 
pożegnała  się  z  lekarzem  i  poszła  za  przyjaciółką.  Lena 
pomogła jej -wsiąść do samochodu i ruszyła. Była już ciemna 
noc.  Na  rozgwieżdżonym  niebie  świecił  księżyc.  Jego  pełna, 
blada tarcza rzucała na ulicę nieco przerażające światło. 

Żadna z nich tego nie zauważyła. Lena zastanawiała się, co się 

teraz  dzieje  w  głowie  Sylvii.  „Jak  się  zachować",  myślała 
gorączkowo. Zagadnąć ją? 

 

background image

Nie, to głupi pomysł. Lepiej po prostu zostawić ją w spokoju. 
Droga  ze  Steinfeld  do  Fahrenbach  na  niewielkim  odcinku 

prowadziła  przez  las.  W  zasadzie  był  to  całkiem  przyjemny 
odcinek, ale nie w tej chwili. W chłodnym świetle księżyca las 
wyglądał odpychająco, był skostniały i zimny. 

Lena aż podskoczyła, kiedy Sylvia nagle się odezwała. 
- Amalia... Fryderyk... 
Lena nie rozumiała, co jej przyjaciółka mówi. 
- Słucham? 
-  Bliźniaki...  Będą  się  nazywać  Amalia  i  Fryderyk  - 

powtórzyła Sylvia i zaczęła głośno szlochać. 

Lena zjechała do małej zatoczki, wyłączyła silnik, nachyliła 

się na Sylvią i przytuliła ją do siebie. Głaskała ją po plecach. 
Dopiero po dłuższej chwili przyjaciółka się uspokoiła. 

- Właściwie od początku tak chcieliśmy nazwać dzieci, ale nie 

byłam do końca pewna... 

- Dlaczego? To piękne imiona. 
- Tak, ale... 
-  Amalia,  Fryderyk  -  powtórzyła  Lena.  -  Obydwa  imiona 

bardzo mi się podobają. Mówię całkiem szczerze. 

 

background image

Sylvia uwolniła się z objęć Leny i powoli się wyprostowała. 
-  Moim  zdaniem  też  są  ładne.  Podobają  mi  się.  Martin  od 

samego początku za nimi optował. 

-  Więc  w  czym  problem?  -  zapytała  Lena.  Cieszyła  się,  że 

Sylvia jest w stanie rozmawiać 

i nie mówi wyłącznie o Martinie i jego tragicznej śmierci. 
-  Sama  wiesz,  że  przez  całe  życie  byłam  nieszczęśliwa,  bo 

rodzice  dali  mi  na  imię  Sylvia  na  pamiątkę  jakiegoś  tam 
wydarzenia. 

- No dobrze, ale ty tak nie robisz. 
-  No  nie,  ale  w  przypadku  Amalii  myśleliśmy  oczywiście  o 

Amálii Rodrigues, tej słynnej pieśniarce fado, a Fryderyk od 
Fryderyka 

Chopina, 

którego 

obydwoje 

kochamy... 

kochaliśmy... - poprawiła się natychmiast i znowu zaczęła łkać. 

-  Fajnie,  kiedy  dzieci  dostają  imiona  jakichś  wybitnych 

osobistości.  To  bardzo  ważne.  Wiesz,  moja  koleżanka  ze 
Stanów nazwała swoją córkę Sayle. Jej imię wypowiada się tak 
jak sale, czyli wyprzedaż. I co się stało? Wszystkie przyjaciółki 

z Niemiec tak nazywają jej córkę. Kiedy rozmawiają między 

sobą o dzieciach, pytają na przykład: A co tam u Wyprzedaży? 

 

background image

Sylvia  cicho  się  zaśmiała.  Historia  tej  dziewczynki,  a 

właściwie  jej  imienia  ją  rozśmieszyła.  Lena  uruchomiła 
samochód.  Pojechały  dalej.  Reszta  drogi  upłynęła  im  w 
milczeniu. Amalia będzie przypominać Sylvii, jaki szczęśliwy 
był  Martin  w  Portugalii,  w  czasie  ich  podróży  poślubnej,  i 
później,  kiedy  pojechali  tam  na  urlop.  Obydwoje  byli 
zauroczeni  Portugalią  i  szczęśliwi,  kiedy  się  wsłuchiwali  w 
dźwięki fado. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Sylvia cierpi, 
jej  serce  przepełnione  jest  bólem.  Lena  chciała,  żeby 
przyjaciółka  wykrzyczała  swój  ból,  żeby  w  jakiś  sposób 
wyrzuciła  z  siebie  całe  cierpienie.  Ale  upłynie  jeszcze  dużo 
czasu, zanim Sylvia pokona ból i smutek. 

background image

Wreszcie dojechały do Fahrenbach. W gospodzie świeciło się 

jeszcze  światło.  Lena  skręciła  w  boczną  bramę,  która 
prowadziła  bezpośrednio  do  części  mieszkalnej.  Wysiadły  z 
samochodu. Lena sięgnęła po torbę z rzeczami Martina, które 
nie będą już potrzebne, nigdy więcej nie będą potrzebne... 

-  Sylvio,  jesteś  pewna,  że  chcesz  zostać  sama?  Może 

przenocujesz u mnie? U mnie jest przecież dużo miejsca. 

- Nie, zostanę w domu. Życie toczy się dalej. Jutro rano muszę 

się  skontaktować  z...  z  zakładem  pogrzebowym...  - 
powiedziała to łamiącym się głosem. 

- Możesz to zrobić ode mnie. Sylvio, nie chcę cię do niczego 

zmuszać.  Zrobisz,  jak  chcesz.  Ale  teraz  odprowadzę  cię  na 
górę. 

Sylvia nie protestowała. 
 

background image

Razem weszły do domu. Szły na górę. W przedpokoju wisiały 

kurtki  Martina.  Lena  odstawiła  torbę,  potem  podreptała  za 
Sylvią  do  salonu.  Niewyobrażalne,  że  jeszcze  kilka  godzin 
temu  siedzieli  tu  wszyscy  razem,  byli  w  doskonałych  hu-
morach, a wśród nich cały i zdrowy Martin. Potem wydarzyła 
się rzecz nieprzewidywalna. Sylvia zauważyła gruby sweter z 
szarej wełny, rzucony niedbale na fotel, jakby Martin zostawił 
go  tu  na  chwilę,  żeby  zaraz  go  założyć.  W  tym  momencie 
uświadomiła  sobie,  że  Martin  nigdy  więcej  nie  założy  tego 
swetra,  nigdy  więcej  nie  przyjdzie,  że  nie  żyje  i  że  nic  na 
świecie nie zwróci jej męża. 

Sylvia  podbiegła  do  fotela,  złapał  sweter,  przycisnęła  go  do 

twarzy i zaczęła głośno płakać. 

Lena  stała  jak  sparaliżowana.  Ten  nagły  wybuch  bólu  ją 

zaskoczył.  Najchętniej  podbiegłaby  do  Sylvii  i  przytuliła 
przyjaciółkę,  ale  podświadomie  czuła,  że  Sylvia  musi  teraz 
zostać  sama,  musi  dać  upust  rozpaczy.  Dopiero  po  dłuższej 
chwili się uspokoiła. 

Spojrzała  na  Lenę.  Wciąż  przyciskała  do  siebie  sweter 

Martina. 

-  Masz  rację.  Będzie  lepiej,  jak  pojadę  z  tobą.  Lena 

przytaknęła. 

 

background image

- Spakuję ci kilka rzeczy. 
Sylvia  nie  protestowała.  Stała  bez  ruchu  jak  uosobienie 

nieszczęścia  i  przyciskała  do  siebie  sweter  Martina.  Ciężko 
było na nią patrzeć. Lena szybko spakowała kilka ubrań Sylvii i 
przybory  toaletowe.  Kiedy  wróciła,  Sylvia  nadal  stała 
nieruchomo. 

Lena chwyciła za telefon i zadzwoniła do Nicoli. 
- Zaraz będę w domu. Zabieram ze sobą Syhdę. Przygotujesz 

pokój? 

Nicola  o  nic  nie  pytała.  Głos  Leny  zdradzał  wszystko. 

Domyśliła się, co się stało. 

- Boże, Boże, Boże - powtarzała. - Już idę do twojego domu - 

powiedziała i szybko odłożyła słuchawkę. 

Do  Sylvii  nic  nie  dotarło  z  tej  rozmowy.  Lena  delikatnie 

objęła przyjaciółkę. 

-  Możemy  iść  -  powiedziała.  -  Spakowałam  twoje  rzeczy  i 

powiadomiłam Nicolę. Naszykuje dla ciebie pokój. 

- Nie chcę wam robić kłopotu. 
- Nie robisz. Wszystko w porządku - zapewniła ją Lena. 
Zgasiła  światło  i  wyprowadziła  Sylvię.  W  innych 

okolicznościach przyjaciółka poszłaby teraz 

 

background image

do  gospody  i  wydała  personelowi  kilka  poleceń.  Ale  było 

inaczej. To nie były normalne okoliczności. Nic nie miało dla 
niej znaczenia. 

Wyszły  z  domu.  Lena  pomogła  jej  wsiąść  do  samochodu. 

Posiadłość Leny leżała na wzgórzu, więc była wyżej położona 
niż wioska. Prezentowała się imponująco i okazale. Jej raj, jej 
warownia.  Tu  czuje  się  bezpiecznie,  tu  jest  szczęśliwa.  Czy 
Sylvia  zazna  jeszcze  kiedyś  spokoju  i  szczęścia?  Zrobi 
wszystko  dla  przyjaciółki.  Pomoże  jej  przetrwać  ten  kryzys. 
Tylko  jak?  Sylvia  straciła  męża,  ojca  jej  nienarodzonych 
dzieci,  miłość  swojego  życia...  Dlaczego  musi  się  wydarzyć 
coś tragicznego, żeby człowiek zrozumiał, że nasze życie nie 
trwa wiecznie? 

Lena wjechała na prywatny parking posiadłości. Zaparkowała 

obok trzech samochodów należących do gości, którzy wynajęli 
apartamenty w czworakach. Zgasiła silnik. Nicola już do nich 
biegła. Na pewno stała w oknie i ich wypatrywała. Nie chciała 
przegapić  ich  przyjazdu.  Energicznie  szarpnęła  za  drzwi 
pasażera  i  pomogła  Sylvii  wysiąść.  Objęła  dziewczynę  i 
przytuliła  ją  do  siebie.  Sylvia  nie  protestowała.  Po  jakimś 
czasie pogłaskała ją po głowie.   

 

background image

- Chodź, dziecko, zaprowadzę cię do domu. 
Szły  ramię  w  ramię.  Lena  wzięła  torbę  Sylvii  i  wolnym 

krokiem poszła za nimi. Nicola umie pocieszyć. Wie, jak ukoić 
ból. „Jest wspaniała", pomyślała Lena. 

„Jak  Sylvia  położy  się  do  łóżka,  zadzwonię  do  Thomasa", 

postanowiła. Była pewna, że wsiądzie do pierwszego samolotu 
i  przyleci do Niemiec. Jest przecież  przyjacielem Sylvii. Był 
też  przyjacielem  Martina.  Poza  tym  na  pewno  zdaje  sobie 
sprawę, jak bardzo Lena go teraz potrzebuje. 

Przez chwilę pomyślała, jak by się czuła, gdyby Thomas był 

na miejscu Martina, gdyby straciła mężczyznę, którego kocha 
nad  życie.  Nie!  To  niemożliwe.  Nie  wolno  jej  tak  myśleć. 
Thomas  żyje  i  musi  żyć.  Przecież  chce  wreszcie  zaznać 
szczęścia  wspólnego  życia  w  posiadłości.  Nie  będzie  już 
narzekać,  że  Thomas  nadal  mieszka  w  Stanach  i  tylko 
sporadycznie  odwiedza  ją  w  Niemczech.  Przecież  ciągle 
rozmawiają ze sobą przez telefon, piszą e-maile. Owszem, to 
za mało dla kogoś, kto tęskni za bliskością ukochanej osoby. 
Ale Sylvia nie będzie już miała nawet tego. Nigdy już nie do-
stanie  żadnej  wiadomości  od  Martina,  nie  będzie  już 
teraźniejszości z nim, będzie jedynie wspólna 

 

background image

przeszłość. Na szczęście Thomas żyje, jest i żyje. W końcu 

nadejdzie  taki  dzień,  że  zacznie  się  ich  wspólna  szczęśliwa 
przyszłość. 

Tak, zadzwoni do niego, jak tylko będzie mogła, i powie mu, 

że go kocha i że już nigdy nie będzie niecierpliwa, że będzie 
czekać, aż przyjedzie do niej na zawsze. 

Wzięła torbę przyjaciółki i pospieszyła za Sylvią i Nicolą. Ile 

razy  zazdrościła  Sylvii  i  Martinowi,  kiedy  na  nich  patrzyła, 
jacy są dla siebie czuli, jak pięknie okazują sobie miłość? Ile 
razy była smutna i czuła się przy nich jak piąte koło u wozu? 

- Panie Boże, dziękuję ci, że nie odebrałeś mi Thomasa, ale 

proszę, pomóż Sylvii znieść ten ból i żałobę. 

Nicola zaprowadziła Sylvię do przytulnej kuchni i posadziła 

ją przy starym stole z miękkiego drewna. 

- Teraz wypijesz ciepłe kakao - powiedziała. - Zrobiłam takie, 

jak lubisz. 

-Ale ja... 
-  Żadnego  sprzeciwu,  moja  kochana  -  powiedziała  Nicola.  - 

Nie  możesz  myśleć  tylko  o  sobie.  Jesteś  odpowiedzialna  za 
dzieci, które nosisz pod sercem. 

 

background image

Lena  usiadła  obok  Nicoli.  To  niesamowite,  jaką  Nicola  ma 

intuicję. Ani Sylvia, ani ona nie wspomniały nawet słówkiem o 
śmierci Martina, a mimo to Nicola wyczuła, co się stało. 

- Ja też poproszę kakao - powiedziała Lena. 
- Oczywiście, wszystkie trzy się napijemy - oznajmiła Nicola. 
Postawiła  na  stole  trzy  duże  kubki.  Przyniosła  dzbanek  i  je 

napełniła. 

Sylvia napiła się trochę i odstawiła kubek. Zdławionym od łez 

głosem powiedziała: 

- Nicola, Martin nie żyje... 
Ona przysunęła się do niej, objęła ją i delikatnie masowała jej 

ramiona. 

- Wiem, moje dziecko, wiem... 
Ciszę  w  kuchni  przerywał  jedynie  szloch  Sylvii.  Nicola  też 

miała  łzy  w  oczach.  Lena  rozpaczliwie  walczyła  z  własną 
słabością.  Za  wszelką  cenę  nie  chciała  się  rozkleić.  Miała 
ochotę krzyczeć z żalu, ale nie mogła tego zrobić w obecności 
przyjaciółki. Biedaczka jeszcze bardziej by się załamała. Do-
brze zrobiła, że przywiozła Sylvię do posiadłości. Nicola wie, 
co robić, jak jej pomóc. 

background image

Swoim  opanowaniem  i  roztropnością  Nicola  uspokoiła 

Sylvię.  Ale  dziewczyna  wylała  dzisiaj  już  tyle  łez  i  tyle 
przeszła,  że  w  końcu  zwykłe  wyczerpanie  wzięło  górę  nad 
żałobą.  Bez  słowa  sprzeciwu  dała  się  Nicoli  zapakować  do 
łóżka. Pozwoliła się traktować jak małe dziecko. Nicola została 
przy  niej  i  trzymała  ją  za  rękę.  Nawet  wtedy,  gdy  Sylvia 
zasnęła, nie wyszła z pokoju, tylko położyła się na stojącej w 
pokoju sofie, żeby być blisko niej. 

Sylvia  była  pod  dobrą  opieką,  więc  Lena  mogła  pójść  do 

swojego  pokoju.  Rozpaczliwie  próbowała  dodzwonić  się  do 
Thomasa. Obydwu telefonów stacjonarnych nikt nie odbierał, a 
jego  komórka  była  wyłączona.  Akurat  teraz,  kiedy  chce  mu 
powiedzieć, że Martin zginął w wypadku, że go potrzebuje, że 
jego głos uspokoiłby ją, nie może się z nim połączyć! 

 

background image

Lena  nie  miała  pojęcia,  co  robić.  Przypomniało  jej  się,  że 

Markus też o niczym nie wie. Zastanawiała się przez moment. 
Zadzwonić do niego na komórkę? Na pewno ma ją przy sobie. 
Szybko zrezygnowała z tego pomysłu. To nie jest wiadomość, 
którą  można  przekazać  przez  komórkę.  O  takich  rzeczach 
informuje się osobiście. Może Markus jest gdzieś z Doris i piją 
akurat drinka, a może są u niego w domu, całują się i są w do-
skonałych  humorach.  Nie  będzie  ich  zaskakiwać  tą  hiobową 
wiadomością.  Nie,  tak  się  nie  robi.  Jutro  z  samego  rana 
pojedzie  do  tartaku  i  osobiście  poinformuje  Markusa.  Czy 
Markus dowie się w środku nocy, czy kilka godzin później, nie 
ma już najmniejszego znaczenia... Martinowi i tak nie pomoże. 

Ostatni  raz  spróbowała  połączyć  się  z  Thomasem,  potem 

odłożyła  telefon,  zgasiła  światło  i  wtuliła  się  w  poduszki. 
Wiedziała, że sen tak szybko nie przyjdzie. Wciąż miała przed 
oczami, jak Martin się z nimi żegna. Była taki wesoły, a teraz 
nie żyje! Gdyby długo chorował, można by się było oswoić z 
myślą o nieuniknionym końcu. Ale tak? Śmierć zabrała go tak 
nieoczekiwanie...  To  okropne!  Straszne!  Co  za  bezsensowna 
śmierć! 

 

background image

Lena uporczywie starała się myśleć o czymś innym. Mimo że 

bardzo się starała, nie udawało jej się nie myśleć o Martinie. 
Jeszcze  długo  czekała  na  sen.  W  końcu  przyszedł.  Ale  był 
niespokojny, przerywany strasznymi obrazami. 

background image

Następnego  ranka  Sylvia  była  zadziwiająco  opanowana. 

Zjadła  nawet  dwa  naleśniki  z  syropem  klonowym,  które 
usmażyła jej Nicola. 

-  Leno,  masz  książkę  telefoniczną  Steinfeld?  -zapytała  po 

śniadaniu. 

- Tak. Dlaczego pytasz? 
- Muszę znaleźć zakład pogrzebowy. 
-  Dlaczego  w  Steinfeld?  Przecież  Hoisl  zajmuje  się  u  nas 

organizacją pogrzebów. 

- Tak, ale konwencjonalnych. Lena nic nie rozumiała. 
-  No  tak,  ale  chyba  zamierzasz  wyprawić  Martinowi 

tradycyjny  pogrzeb...  Twój  mąż  spocznie  na  naszym 
cmentarzu, prawda? 

Sylvia pokręciła głową.   
-Nie. 
Nicola  odstawiła  filiżankę,  którą  akurat  podniosła  do  ust. 

Lena wpatrywała się w przyjaciółkę 

 

background image

szeroko  otwartymi  oczami.  Zdawało  się,  że  Sylvia  jest 

myślami  daleko  stąd.  Odezwała  się  ponownie  dopiero  po 
dłuższej chwili. 

-  W  czasie  naszej  podróży  poślubnej  byliśmy  w  cudownej 

miejscowości  nad  morzem.  Nie  da  się  opisać  słowami  jej 
piękna. Przysięgliśmy sobie, że kiedy umrzemy, nasze prochy 
zostaną  tam  rozsypane...  Tak  właśnie  chcę  zrobić.  Zawiozę 
prochy Martina do Portugalii i rozsypię tam, gdzie spędziliśmy 
najszczęśliwsze  chwile  naszego  życia,  gdzie  byliśmy 
niesamowicie... - nie dokończyła. 

Głos odmówił jej posłuszeństwa, ból wykrzywił jej twarz, a 

po policzkach znowu płynęły łzy. 

Lena i Nicola zostały na swoich miejscach. Trzeba zostawić 

Sylvię z jej wspomnieniami. Po chwili Sylvia się uspokoiła. 

-  Kiedy  o  tym  rozmawialiśmy,  nie  mieliśmy  pojęcia,  że 

nastąpi  to  tak  szybko...  A  może  właśnie  wiedzieliśmy...  Nie 
chcieliśmy  wyjeżdżać  z  Portugalii.  Tam  nic  by  się  nie  stało. 
Kiedy pomyślę o tych wszystkich złych znakach - czarny ptak, 
który rzucił się na mnie w dniu naszego ślubu, Cyganka, która 
nie chciała mi powróżyć z ręki, nawet oddała mi pieniądze, mój 
strach, że ktoś może 

 

background image

rzucić  urok  na  nasze  szczęście...  To  wszystko  zwiastowało 

tragedię.   

- Sylvio, przecież tobie nic się nie stało, tylko Martinowi... 
Jej przyjaciółka westchnęła. 
- Jakie to ma znaczenie. Martin był moim życiem, bez niego 

jestem  nikim...  Martin  musiał  to  czuć.  No  bo  dlaczego  tak 
nalegał na ślub? Przed ślubem tyle lat byliśmy ze sobą i wcale 
nam się nie spieszyło przed ołtarz. Chciał uporządkować nasze 
życie. Dlaczego zaszłam w ciążę, chociaż nie chcieliśmy mieć 
od razu dzieci. Mieliśmy inne plany... Po co Martin prowadził 
pamiętnik? 

Sylvia  zamilkła.  Ani  Lena,  ani  Nicola  nie  wiedziały,  co 

powiedzieć.  Rzeczywiście  z  perspektywy  czasu  to  wszystko 
może  wydawać  się  dziwne.  Ale  wszystko  mogło  też  być 
dziełem przypadku, a teraz siedzą i dorabiają ideologię. 

- Sylvio, tradycją jest, że mieszkańcy Fahrenbach spoczywają 

na naszym cmentarzu. Tu leżą twoi rodzice i rodzice Martina. 

- Wiem, ale mimo to teraz będzie inaczej. Kocham tradycję i 

pielęgnuję  ją,  ale  nie  mogę  się  jej  trzymać  zbyt  kurczowo. 
Przeczytałam  kiedyś  coś  pięknego.  To  słowa  Gustawa 
Mahlera. „Tradycja 

 

background image

to nie uwielbianie popiołów, lecz utrzymywanie ognia...". Nic 

nie musi dziać się tylko dlatego, że zawsze tak robiono. Martin 
i ja tak postanowiliśmy. Kiedy umrę, chcę, żebym moje prochy 
rozsypano tam, gdzie prochy Martina. Nicola nie ustępowała. 

-  Jeśli  pochowasz  go  tutaj,  będziesz  mogła  przynajmniej 

przychodzić na jego grób. 

Sylvia pokręciła głową. 
- Martin jest w moim sercu. Nie potrzebuję żadnego miejsca, 

żeby  móc  z  nim  porozmawiać.  Wręcz  przeciwnie,  nie 
zniosłabym myśli, że przysypuje go warstwa ziemi. Na morzu 
połączy się z przyrodą. To dla mnie logiczne. Zresztą, gdybym 
nawet  chciała  zrobić  inaczej,  a  nie  chcę,  nie  mogłabym  się 
sprzeciwić życzeniu Martina. 

Lena zazdrościła przyjaciółce konsekwencji. Wstała od stołu i 

przyniosła książkę telefoniczną Steinfeld. 

- Umów się na popołudnie - powiedziała. -Pojadę do Markusa 

i powiem mu, co się stało. Przecież on nic nie wie. 

- A ja zostanę z tobą - powiedziała Nicola. 
- Przecież musisz się zająć Aleksem i Danielem, no i gośćmi 

w czworakach. 

 

background image

- Wszystko już ustalone. Doris się nimi zajmie. Rozmawiałam 

z nią w nocy, kiedy wróciła do domu. 

Widać było po Sylvii, że cieszy się, że nie musi być sama. 
- Dziękuję. 
- W takim razie ja idę - powiedziała Lena i pomachała Sylvii i 

Nicoli. 

Złapała  kurtkę,  kluczyki  do  samochodu  i  wyszła  z  domu. 

Przede  wszystkim  chciała  powiadomić  Markusa  o  śmierci 
Martina,  ale  chciała  też  się  dowiedzieć,  czy  nie  ma  innych 
numerów telefonu do Thomasa. 

Wciąż nie mogła się z nim skontaktować 

background image

Markus musiał widzieć, że przyjechała, bo od razu wybiegł z 

domu. 

-  A  to  niespodzianka!  Co  cię  tu  sprowadza?  Chcesz  mi 

pogratulować, że Doris zdecydowała się zamieszkać na zawsze 
w Fahrenbach i że się pobieramy, jak tylko dostanie rozwód? 

Lena spojrzała z zaskoczeniem na starego przyjaciela. 
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Nie rozmawiałam jeszcze z 

Doris.  Ale  skoro  już  wiem,  to  moje  gratulacje.  Pasujecie  do 
siebie. 

-  W  takim  razie  co  cię  do  mnie  sprowadza?  Chcesz  mi 

sprzedać kilka drzew? 

Lena pokręciła głową. 
- Co jest? O co chodzi? 
- Możemy wejść do środka? - poprosiła. 
Nie  chciała  mu  mówić  na  parkingu  o  tragicznych 

wydarzeniach wczorajszego dnia. 

 

background image

- Tak, ale... - Dziwne zachowanie Leny go zdziwiło. - Czy coś 

się stało? 

Nie  odpowiedziała.  Poszła  przodem,  ale  nie  do  biura,  skąd 

Markus  wybiegł  jej  na  przywitanie,  lecz  do  stojącego  obok 
domu.  Znała  jego  dom.  Skierowała  kroki  prosto  do  salonu  i 
opadła  na  fotel.  Zaczęła  mówić  dopiero  wtedy,  gdy  Markus 
usiadł. 

- Martin nie żyje. 
Markus  podniósł  energicznie  głowę  i  spojrzał  na  nią  z 

niedowierzaniem. 

- Co...? Co powiedziałaś? 
Lena opowiedziała mu, co się wydarzyło. 
- Mój Boże, to straszne... Biedna Sylvia. Gdzie ona jest? 
- Zabrałam ją do siebie. Nicola się nią świetnie opiekuje. 
- Dzięki Bogu. Musi być załamana. 
-  Ma  zmienne  nastroje.  Raz  płacze,  raz  siedzi  .  odrętwiała. 

Myślę,  że  nie  dotarło  do  niej  jeszcze,  co  naprawdę  się 
wydarzyło. 

- Dobrze, że jest u ciebie. Zaraz do was pojadę. 
-  Nie  teraz.  Przyjedź  wieczorem.  W  ciągu  dnia  ma  jakieś 

zajęcie. Wieczorem zjemy razem kolację. W towarzystwie jest 
silniejsza, stara się panować nad sobą. 

 

background image

-  Dobrze,  zrobię,  jak  zechcesz.  Leno,  nie  mogę  tego 

zrozumieć.  Wciąż  widzę  Martina,  jak  nam  radośnie  macha 
przed wyjściem. 

- Ja też mam ciągle ten obraz przed oczami... Markus, musimy 

pomóc Sylvii. 

- To oczywiste. Dobrze, że nie jest teraz sama. 
- Nie może być teraz sama. 
Rozmawiali jeszcze przez chwilę o wypadku Martina. Potem 

Lena wyłuszczyła swoją prośbę. 

- Nie mogę się dodzwonić do Thomasa. Może masz do niego 

jakiś numer telefonu, którego ja nie mam. 

-Nie sądzę. 

 

- Sprawdź, proszę. 
- Dobrze, skoro nalegasz. 
Markus  wstał,  podszedł  do  biurka,  wyjął  notes  z  numerami 

telefonów, otworzył go na literce S. 

- Proszę, tu są numery, które mam pod nazwiskiem Sibelius. 
Lena wskazała na jeden z numerów. 
- Tego nie mam. 
- To jakiś stary numer. Prawdopodobnie już nieaktualny. 
- Mimo wszystko go zapiszę. Dasz mi kartkę i ołówek? 
 

background image

- Dam, ale to głupi pomysł. 
Lena nie dała się przekonać i zapisała numer telefonu. Nagle 

zadzwoniła komórka Markusa. Wzywano go do tartaku. 

- Przepraszam, muszę iść do tartaku - powiedział. - O której 

przyjechać? 

- Może koło osiemnastej? Pogadamy jeszcze przed kolacją. 
- Zgoda... Leno, mogę mieć prośbę? 
- Jasne. Jaką? 
-  Czy  Nicola  mogłaby  przygotować  swoją  pieczeń  w 

skorupce?  Nigdzie  takiej  nie  jadłem.  Jest  doskonała.  To 
prawdziwa uczta dla podniebienia. 

-  Przekażę  Nicoli.  Ucieszy  się  -  obiecała  Lena.  Markus 

odprowadził Lenę do samochodu. Pożegnali się. 

Lena  ruszyła.  Pojechała  do  kapliczki  zapalić  świeczki  dla 

Martina. Ktoś tu musiał być przed nią, bo w kapliczce paliło się 
już kilka. Ale nie mogły to być świeczki dla Martina. We wsi 
jeszcze  nikt  nie  wiedział  o  śmierci  sympatycznego 
weterynarza.  Lena  zapaliła  świeczki  i  usiadła  na  ciemnej 
drewnianej  ławce,  na  której  zawsze  siadała,  ilekroć  była  w 
kapliczce.  Modliła  się  za  Martina,  ale  też  za  Sylvię,  żeby 
przetrwała ten bolesny cios, jaki zadał jej los. 

 

background image

Sylvia straciła męża, a Markus i Doris właśnie się odnaleźli 

jak  dwie  połówki  tego  samego  jabłka.  Może  w  chwili,.gdy 
Martin umierał, Markus prosił Doris o rękę. Jednym szczęście, 
drugim cierpienie... Życie ciągle płynie, a każdy dzień przynosi 
jakieś zmiany. 

Jej  życie  też  się  zmieni.  Thomas  przeprowadzi  się  do 

Niemiec,  pobiorą  się,  będą  mieli  dzieci.  Czeka  ich  świetlana 
przyszłość.  Ścieżkę  życia  jej  przyjaciółki  okryła  ciemność. 
Nikt nie mógł tego przewidzieć. 

Jej  wzrok  powędrował  od  mrugającego  światła  świeczek  w 

stronę pięknego krzyża na ołtarzu. 

Dlaczego  tak  się  stało?  Dlaczego  akurat  Martin?  Dlaczego 

musiał  zginąć  taką  tragiczną  śmiercią?  Dlaczego  los  odebrał 
Sylvii  radość  życia?  Dlaczego  Amalia  i  Fryderyk  nigdy  nie 
poznają  swojego  ojca,  który  tak  się  cieszył  i  czekał  na  ich 
przyjście  na  świat?  Nie  ma  i  nie  będzie  odpowiedzi  na  te 
pytania. Niezbadane są wyroki niebios. 

Lena wstała. Wsadziła rękę do kieszeni kurtki i upewniła się, 

czy karteczka z numerem telefonu wciąż tam jest, i wyszła z 
kaplicy.  W  południe  zadzwoni  pod  ten  numer.  U  Thomasa 
będzie  wtedy  ranek.  Nie  mogła  się  już  doczekać  rozmowy  z 
nim. 

 

background image

Coś ciągnęło ją na cmentarz. Pojechała. Chciała pójść na grób 

ojca. Cicha rozmowa z ojcem wiele dla niej znaczyła. Dobrze, 
że przeniosła grób ojca na cmentarz w Fahrenbach. Kiedy stała 
nad  grobem,  jej  wzrok  powędrował  w  prawą  stronę. 
Znajdowały się tam, jeden za drugim, groby rodziny Sylvii i 
Martina.  Ale  Martin  tu  nie  spocznie,  Sylvia  też  nie,  bo 
postanowili inaczej. Nie można krytykować ich decyzji. 

Nachyliła  się  i  zebrała  ostatnie  suche  liście  z  grobu  ojca. 

Pomyślała o pani doktor Christinie von Orthen, jej pierwszym 
gościu  w  czworakach.  Gdyby  tu  nie  było  grobu  jej  ojca, 
Christina  nie  przyjechałaby  do  Fahrenbach,  nie  położyłaby 
czerwonej róży na jego grób i Lena nigdy by się nie dowiedzia-
ła, że ta kobieta jest ostatnią miłością jej ojca. Po raz ostatni 
spojrzała  na  zadbany  grób,  odwróciła  się  i  poszła  żwirową 
ścieżką do samochodu. 

Oby  Sylvia  była  pewna  swojej  decyzji  i  nie  pożałowała  jej 

pewnego  dnia.  Nikt  nie  ma  prawa  wpływać  na  zmianę  jej 
postanowienia.  Co  do  jednego  Sylvia  ma  rację.  Ukochaną 
osobę zawsze nosi się w sercu. 

Lena nosi w sercu pamięć o ojcu i miłość do niego, ale mimo 

wszystko potrzebne jest jej to 

 

background image

ciche miejsce na cmentarzu. Tylko jej rodzeństwo w ogóle nie 

myśli o ojcu. Żadne z nich, ani Frieder, ani Grit, ani Jörg, nigdy 
nie przyjechało na grób ojca. Wiele osób zapomina o zmarłych. 
Niestety, do takich łudzi należy jej rodzeństwo. Przejęli swoją 
część spadku i zamknęli rozdział życia zatytułowany „Ojciec". 
Przeszłość nie ma  dla nich  najmniejszego znaczenia. Nic nie 
ma dla nich znaczenia. Ani nazwisko Fahrenbach, ani tradycja, 
która  sięga  już  pięciu  pokoleń.  Sylvia  powiedziała  prawdę  o 
tradycji.  Lena  widziała  w  sobie  osobę,  która  podtrzymuje 
płomień, jest kontynuatorką tradycji, ale unowocześnia ją, co 
świetnie  udowodniła,  przerabiając  czworaki  na  apartamenty 
wakacyjne. 

Kiedy  wsiadała  do  samochodu,  uświadomiła  sobie,  że  już 

dawno nie miała żadnych wieści od rodzeństwa. Nic dziwnego. 
Frieder  wciąż  się  dąsa,  chcąc  ją  w  ten  sposób  zmusić  do 
odstąpienia mu gruntów nad jeziorem, Grit ma nadal problemy   
z kochankiem, a Jörg - uśmiech zagościł na jej ustach - zaklinał 
się na wszystkie świętości, że będzie do niej dzwonił, żeby po 
prostu  porozmawiać,  a  nie  tylko  wtedy,  gdy  ma  sytuację 
podbramkową, bo znowu coś sknocił. No cóż, 

 

background image

pewnie  zapomniał  o  swojej  obietnicy.  Ale  Jórg  jest  jeszcze 

najprzyzwoitszy  z  rodzeństwa. Sama  do  niego zadzwoni, jak 
tylko sytuacja nieco się uspokoi. Teraz musi się zająć Sylvią. 
Tylko to się liczy. 

background image

Sprawy  z  zakładem  pogrzebowym  załatwiono,  wspólną 

kolację  omówiono,  więc  Nicola  zabrała  Sylvię  na  spacer. 
Wzięły ze sobą psy, Lady i Hektora. 

Lena już się zbierała, żeby pójść do destylarni i omówić coś z 

Danielem,  kiedy  nagle  stanęła  przed  nią  Doris.  Ją  również 
mocno dotknęła śmierć Martina. 

-  Nie  mogę  się  z  tym  pogodzić  -  powiedziała.  -Taki  miły 

człowiek i zginął w tak bezsensowny sposób. Aż coś mi się w 
środku  robi,  kiedy  pomyślę,  że  kiedy  Martin  umierał,  ja  i 
Markus wyznawaliśmy sobie miłość. Ale przecież nikt się tego 
nie spodziewał. 

-  Nie,  nikt  się  tego  nie  spodziewał.  Martin  znalazł  się  po 

prostu  w  złym  czasie  w  niewłaściwym  miejscu.  Naszym 
najważniejszym zadaniem jest teraz pomóc  Sylvii. Nic i nikt 
nie zwróci jej 

 

background image

Martina...  Zapomniałabym,  Markus  wpadnie  dzisiaj  do  nas. 

Zjemy razem kolację. 

-  Tak,  wiem,  już  mi  powiedział.  Widzimy  się  zatem 

wieczorem.  A,  Leno,  to  małżeństwo  z  apartamentu  numer 
siedem przedłużyło swój pobyt o trzy dni. Bardzo im się u nas 
podoba. Zgodziłam się. Dobrze zrobiłam? 

-  Oczywiście.  Poza  sezonem  każdy  gość jest  na  wagę złota. 

Przepraszam cię, Doris, ale muszę iść do Daniela. No i trochę 
mi zimno w tym cienkim sweterku. 

- Brakuje tylko, żebyś się przeziębiła. Na razie! 
- Na razie! 
Lena pobiegła w stronę wzgórza, gdzie stała destylarnia. 
- Fabryka likieru Fahrenbach - przeczytała. Tablica z nazwą 

zakładu była staromodna, ale 

nigdy  jej  nie  zdejmie  i  nie  zastąpi  jakąś  nowoczesną,  jak 

zrobił Frieder na budynku hurtowni. Tu wszystko się zaczęło. 
Wprawdzie  nic  nie  produkują,  a  zajmują  się  jedynie 
dystrybucją znamienitych trunków, ale i tak nic nie zmieni. 

Nigdzie  nie  mogła  znaleźć  Daniela.  Pewnie  pojechał  na 

pocztę  nadać  paczki  z  mniejszymi  zamówieniami.  Duże 
zamówienia zlecają firmie 

 

background image

spedycyjnej. Nad wszystkim czuwa Daniel. Lena weszła do 

biura.  Nie  przyszły  żadne  nowe  zamówienia,  nie  było  też 
żadnych wiadomości na automatycznej sekretarce. 

Spojrzała  na  zegarek.  Mogła  już  zadzwonić  do  Stanów. 

Zorientowała  się  jednak, że  nie ma  na  sobie  kurtki,  w  której 
miała karteczkę z numerem telefonu od Markusa. Wróciła więc 
do domu. Zresztą tu jest przytulniej. Zadzwoni z biblioteki. 

Lena  tęskniła  za  głosem  Thomasa.  Nigdy  nie  przestanie  go 

kochać,  nigdy  nie  przestanie  za  nim  tęsknić.  Spojrzała  na 
przegub  lewej  ręki,  gdzie  od  wczesnej  młodości  widniało 
wycięte w skórze „T. Miejsce pokryło się już blizną, ale „T" 
wciąż było widoczne. Na  ręce dzwoniła bransoletka od Tho-
masa  z  wygrawerowanym  napisem:  LOVE  FOREVER. 
Dotknęła  starego  medalionu,  który zawsze  miała  na  szyi  i  w 
którym  nosiła  zdjęcie  Thomasa.  Same  dowody  miłości.  Na 
dobrą sprawę wcale ich nie potrzebuje. 

Thomas  jest  miłością  jej  życia.  Jest  taka  szczęśliwa,  że 

odnaleźli  się  po  ponad  dziesięciu  latach  rozłąki.  Gdyby  jej 
matka nie była intrygantką, nie byłoby tego rozstania. Nigdy jej 
nie wybaczy, że kłamstwem chciała zniszczyć ich miłość. Musi 

 

background image

powiedzieć  Thomasowi  coś  strasznego,  ale  cieszy  się,  że 

usłyszy jego głos. Może to egoizm. 

Lena  weszła  do  domu  i  zaparzyła  sobie  herbatę,  żeby  się 

rozgrzać.  Wzięła  filiżankę  i  usiadła  wygodnie  w  fotelu. 
Najpierw spróbowała się połączyć z Thomasem pod znanymi 
jej wcześniej numerami. Ale sytuacja się powtórzyła. Telefony 
stacjonarne milczały, a komórka nadal była wyłączona. 

Czy  to  nie  głupie,  że  całą  nadzieję  pokłada  w  numerze 

telefonu, 

który 

Markus 

uważa 

za 

nieaktualny? 

Niezdecydowanie  patrzyła  na  kartkę,  którą  trzymała.  Wahała 
się. Wreszcie wybrała numer. Miała połączenie. Serce zaczęło 
jej walić jak szalone. Zaraz usłyszy głos ukochanego. 

W słuchawce usłyszała typowe amerykańskie: 
- Halloooooo... 
Lena wstrzymała oddech. To był głos kobiety.   
- Pani do sprzątania? Przełknęła ślinę. 
- Z kim... rozmawiam? 
Zawsze telefon odbierał Thomas. Jeszcze nigdy nie odebrała 

kobieta.  W  końcu  są  poranne  godziny,  czas  sprzątania 
mieszkań.  Lena  była  pewna,  że  Thomas  sam  nie  sprząta 
swojego mieszkania. Tylko skąd u niej od razu takie nerwy? 

 

background image

-  Sibelius  -  powiedziała  kobieta,  której  głos  brzmiał  dość 

sympatycznie. - Nancy Sibelius. 

Lena miała wrażenie, że ziemia rozstępuje się pod jej nogami. 

Nie  była  w  stanie  wykrztusić  z  siebie  ani  słowa  -  Nancy 
Sibelius... 

- Hallo, jest tam pani jeszcze? - dopytywała kobieta. 
Lena wzięła się w garść. 
- Tak, tak - powiedziała, nie zauważając, że zaczęła mówić po 

niemiecku,  ale  kobieta  wszystko  rozumiała.  -  Jest  pani  żoną 
Thomasa Sibeliusa? 

-  Tak,  ale...  -  powiedziała  kobieta  po  niemiecku.  -  Z  kim 

rozmawiam? 

- Lena Fahrenbach... Dziękuję... ja... 
Nie,  nie  mogła  rozmawiać,  była  całkowicie  zdruzgotana. 

Odłożyła słuchawkę. Nagle zrozumiała, dlaczego Thomas nie 
chciał, żeby przyjechała do Stanów, dlaczego nie dał jej tego 
numeru telefonu. Istnieje zatem niejaka Nancy Sibelius, żona 
Thomasa. Ma nawet sympatyczny głos. Lena chciała krzyczeć, 
ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. 

Thomas ją okłamał. Zdradził ją. Był żonaty i nie wspomniał o 

tym  ani  słowem.  A  ona  siedzi  w  posiadłości  i  czeka,  ma 
nadzieję, że przyjedzie 

 

background image

do niej na zawsze. Ale była głupia! Czy może mieć mu to za 

złe?  Ponad  dziesięć  lat  nie  mieli  ze  sobą  kontaktu.  Thomas 
myślał na pewno, że Lena nie chce go znać. To normalne, że 
znalazł  pocieszenie  w  ramionach  innej  kobiety.  Dlaczego 
jednak nic jej nie powiedział? Zrozumiałaby go. 

Łzy płynęły jej po twarzy. Nie zauważyła, że płacze. Czy to 

nie  potworne,  że  Sylvia  i  ona  prawie  jednocześnie  straciły 
ukochanych  mężczyzn,  swoje  bratnie  dusze?  Sylvia  straciła 
swoją miłość w wypadku, Lena przez kłamstwo, przez zdradę. 
Jak Thomas mógł ją tak oszukać! 

Zerwała  łańcuszek  i  zdjęła  bransoletkę.  Obydwie  rzeczy 

wrzuciła  do  najniższej  szuflady  w  komodzie.  Najchętniej 
wyrzuciłaby  wszystko  do  kosza,  ale  były  to  zbyt  kosztowne 
rzeczy.  Sprzeda  je,  a  pieniądze  przeznaczy  na  jakiś  dom 
dziecka łub przekaże na cele charytatywne. 

Love  forever!?  Co  on  sobie  myślał,  dając  jej  bransoletkę  z 

takim  napisem?  Przecież  to  zwykłe  kłamstwo!  Jak  można 
komuś  przysięgać  miłość  do  grobowej  deski,  skoro  jest  się 
żonatym?  Jak  mogła  się  tak  pomylić  się  co  do  niego!  Teraz 
wiele zrozumiała. 

Zawsze  unikał  pytań  o  życie  w  Stanach.  Zręcznie  zmieniał 

temat lub pocieszał, gdy się trochę 

 

background image

dąsała.  Spojrzała  na  przegub  z  wyciętym  T.  Najchętniej 

wypaliłaby  tę  pamiątkę  po  nieszczęśliwej  miłości.  Jak  długo 
jest żonaty z Nancy? 

Miała  w  głowie  gonitwę  myśli.  Musi  się  wziąć  w  garść. 

Sylvia  jest  teraz  w  żałobie.  Nie  może  jej  obarczać  własnymi 
problemami.  Zachowa  to  dla  siebie  i  kiedy  indziej  opowie 
Sylvii  i  Markusowi.  A  może  Markus  o  wszystkim  wiedział? 
Przecież  jest  przyjacielem  Thomasa.  Mężczyźni  zawsze 
trzymają się razem. 

Niewiele  myśląc,  złapała  telefon  i  wybrała  numer  Markusa 

Herzoga. Niecierpliwie czekała na połączenie. 

-  Czemu  zawdzięczam  ten  zaszczyt,  że  mogę  usłyszeć  twój 

miły głos? - zapytał. 

Lena  nie  zareagowała  na  takie  powitanie,  tylko  wypaliła 

prosto z mostu: 

- Wiedziałeś, że Thomas jest żonaty? Nie odpowiedział. 
-  Więc  wiedziałaś  i  nic  mi  nie  powiedziałeś.  Myślałam,  że 

jesteś moim przyjacielem. 

Chciała  już  odłożyć  słuchawkę,  ale  powstrzymał  ją  głos 

Markusa. 

- Zaczekaj, Leno, to  nie  tak... Z Nancy to już przeszłość, to 

było wieki temu. 

 

background image

„Proszę, zna nawet jej imię", przeszło Lenie przez myśl. 
- Czyżby? Przez telefon jej głos brzmiał dość energicznie. 
Markus stracił grunt pod nogami. 
- Rozmawiałaś z nią? -Tak. 
- Na miłość boską! Leno, uwierz mi... Naprawdę myślałem, że 

to już nieaktualne. 

- A jednak jest inaczej. 
-  Leno,  nie  miałem  pojęcia.  Myślałem,  że  Thomas  jest  już 

dawno po rozwodzie. 

Uwierzyła mu. 
-  W  porządku,  zapomnijmy  o  sprawie.  Markusie,  nigdy 

więcej  nie  wymawiaj  przy  mnie  jego  imienia.  Rozumiesz?  I 
jeszcze jedno, to musi zostać między nami.  Sylvia ma dosyć 
swoich  zmartwień.  Nie  chcę  jej  obarczać  dodatkowymi 
problemami.  W  porównaniu  z  jej  problemami  mój  jest 
naprawdę niczym. 

-  Zrobię  tak,  jak  sobie  życzysz.  Leno,  rozmawiałaś  już  z 

Thomasem? 

- Nie i nie mam zamiaru. 
- Może to tylko jakieś nieporozumienie. 
-  Markusie,  zapytałam  ją,  czy  jest  żoną  Thomasa. 

Potwierdziła... 

 

background image

-  Ale  to  do  niego  nie  pasuje...  Thomas  jest  uczciwym 

człowiekiem. Kocha cię. Nie zapominaj, że od razu przyjechał, 
jak  się  dowiedział,  że  go  kochasz,  i  wasze  rozstanie  jest 
sprawką twojej matki. 

-  To  nie  ma  nic  wspólnego  z  faktem,  że  jest  żonaty,  że  jest 

niejaka  Nancy,  która  ma  całkiem  miły  głos...  Wiesz  co?  Nie 
denerwuje mnie fakt, że jest żonaty. Jestem wściekła, że nic mi 
nie  powiedział.  I  to  są  moje  ostatnie  słowa  na  temat  tego 
zdrajcy Thomasa.  Kto  wie,  może  moja  matka  poznała  się  na 
nim i chciała mnie przed nim chronić. Tylko ja nie chciałam 
poznać prawdy, bo patrzyłam na świat przez różowe okulary. 
Nieważne.  Było,  minęło.  Edith  Piaf  śpiewa,  że  niczego  nie 
żałuje...  A  ja  żałuję  wszystkiego,  żałuję,  że  znowu  go  spot-
kałam i dałam się nabrać... Przepraszam cię, ale... - nie mogła 
mówić. - Markusie, ani słowa pozostałym, przede wszystkim 
Sylvii. 

Obiecał jej to i odłożył słuchawkę. 
Thomas  nic  nie  powiedział  Lenie  o  swoim  małżeństwie,  a 

przed nim zachowywał się tak, jakby ta sprawa była już dawno 
załatwiona.  Dlaczego  ją  oszukał?  Dlaczego  dała  się  nabrać? 
Sygnał ostrzegawczy już dawno powinien jej się włączyć. Nie 

 

background image

chciał,  żeby  przyjechała  do  Stanów.  Zawsze  skąpił  jej 

informacji o swoim życiu w USA. Nic dziwnego, musiał być 
ostrożny, żeby nie powiedzieć za dużo. 

Lena  wstała  i  akurat  w  tym  momencie  zadzwonił  telefon. 

Czyżby Markus zapomniał jej coś przekazać? Odebrała i serce 
jej zamarło. Dzwonił Thomas! 

- Dzięki Bogu, udało mi się do ciebie dodzwonić - powiedział 

zdenerwowanym głosem. -Właśnie... 

Lena odłożyła słuchawkę. Telefon zadzwonił ponownie, ale 

Lena nie odebrała. Nie była w stanie rozmawiać. Nie tylko z 
Thomasem.  Z  każdym...  Zaczęła  płakać.  Dostała  spazmów. 
Płakała  z  powodu  wszystkiego  -  siebie,  Thomasa,  znisz-
czonych  marzeń,  śmierci  Martina...  Cały  ból  tego  świata 
przeszył nagle jej serce. 

Trudno  jej  było  widzieć  w  Thomasie  żonatego  mężczyznę, 

człowieka,  który  nie  umie  powiedzieć  prawdy,  która 
podstępnie ją podszedł... Nic dziwnego, Thomas był jej wielką 
miłością. Takiej miłości nie da się w jednej chwili wyrzucić z 
serca. Spędzili razem cudowne chwile, ale to już przeszłość. Jej 
marzenia prysły jak bańka mydlana. Zamiast 

 

background image

szczęścia w jej życiu zapanował mrok, a serce ścisnął ból. 
- Leno, jesteś tu? 
To był głos Sylvii. Lena otarła łzy, wzięła się w garść. 
Sylvia podeszła do niej i ją objęła. Teraz ona zaczęła płakać. 
-  Staram  się  jakoś  trzymać,  ale  trudno  mi  pogodzić  się  z 

myślą, że Martina nie ma już wśród nas. 

W  duchu  Lena  odetchnęła  z  ulgą.  Sylvia  myśli,  że  Lena 

opłakuje śmierć Martina. To dobrze, niech tak myśli. 

background image

Nastąpiły  niespokojne  dni,  pełne  burzliwych  wydarzeń. 

Wszyscy  wzięli  udział  w  ostatnim  pożegnaniu  Martina. 
Trumnę  z  jego  ciałem  wystawiono  na  katafalku  w  małej 
kapliczce  należącej  do  zakładu  pogrzebowego  Steinfeld. 
Wystawienie  trumny  Martina  w  kapliczce  w  Fahrenbach 
wywołałoby  zbyt  wielkie  poruszenie.  Na  pewno  przyszli-by 
wszyscy  mieszkańcy  wioski.  Sylvia  nie  zniosłaby  widoku 
tłumu  żegnającego  jej  męża.  Mieszkańcy  Fahrenbach 
dowiedzą  się  później,  kiedy  Sylvia  wróci  z  Portugalii.  Za  to 
całe  Fahrenbach  wrzało  od  plotek.  Gabinet  weterynaryjny 
Martina  był  przecież  zamknięty,  a  Sylvia  zamieszkała  w 
posiadłości  Leny.  Ludzie  wymyślili,  że  Martin  i  Sylvia  się 
rozstali. Jak to bywa w przypadku plotek, każdy dodał coś od 
siebie  i  wyszło  na  to,  że  Martin  wdał  się  w  romans  z  jakąś 
kobietą, a Sylvia znalazła sobie nowego faceta, chociaż jest w 
ciąży. 

 

background image

Sylvia  godzinami  siedziała  przy  trumnie  męża.  Nicola  nie 

odstępowała  jej na  krok. To  dobrze,  bo  kiedy  Sylvia  zaczęła 
spazmatycznie płakać i straciła równowagę, Nicola w porę ją 
złapała. 

Lena cieszyła się, że ma dużo pracy w destylarni. Musiała się 

na  niej  skupić,  więc  nie  myślała  o  problemach.  Thomas 
wielokrotnie próbował się z nią skontaktować, ale nie dała mu 
żadnych szans na rozmowę. Koniec z pajęczyną kłamstw. 

Od Doris dowiedziała się, że próbował dotrzeć do niej przez 

Markusa.  Ale  Markus  trzymał  się  danego  słowa  i  się  nie 
wtrącał. Thomas dzwonił nawet do Nicoli. Chociaż Lena ceniła 
sobie jej rady, ale w tym przypadku była nieugięta. Nie chciała 
słuchać o Thomasie, nie chciała niczego o nim wiedzieć. 

Thomas miał tyle okazji, żeby jej powiedzieć, że jest żonaty. 

Zmarnował wszystkie i nie mogła mu tego wybaczyć. W końcu 
jest  człowiekiem,  który  potrafi  zrozumieć  i  zniesie  każdą 
prawdę. Ale kłamstwa nienawidzi. Na jakim fundamencie stoi 
związek,  który  jest  zbudowany  na  kłamstwie?  Nie  umiałaby 
mu  już  zaufać.  Kto  raz  skłamie,  temu  już  nikt  nie  uwierzy, 
choćby  mówił  prawdę.  Nie  było  jej  łatwo  stać  nad  gruzami 
miłości. 

 

background image

Zraniona  miłość  boli.  Teraz  jeszcze  bardziej  rozumiała  ból 

Sylvii  po  stracie  męża.  Zabrała  go  śmierć,  a  nie  kłamstwo  i 
zdrada.  Śmierć  ukochanej  osoby  niesie  ze  sobą  ból  nie  do 
wytrzymania. 

Niebo  wyglądało  tak,  jakby  chciało  płakać  razem  z  nimi. 

Nieprzerwanie  padało  i  wiał  zimny  wiatr.  Lena  najchętniej 
wzięłaby  psy  i  pobiegła  z  nimi  przed  siebie  lub  osiodłałaby 
konia i wyruszyłaby na przejażdżkę. Ale przy tej pogodzie było 
to raczej niemożliwe. 

Siedziała  więc zamknięta  nie tylko  w  swoich  myślach, lecz 

również w pomieszczeniach. Wszyscy siedzieli w domu, a to 
oznaczało, że Lena musi się wziąć w garść, bo najważniejsza 
jest  teraz  Sylvia.  Na  szczęście  ona  zadowoliła  się  jej 
wyjaśnieniem, że Thomas nie może przyjechać ze względu na 
ogrom pracy, ale jest zrozpaczony po śmierci Martina. 

Kiedy Sylvia trzymała urnę z prochami Martina, zaszła w niej 

zadziwiająca  zmiana.  Nikt  nie  miał  pojęcia,  skąd  ta 
dziewczyna  ma  tyle  siły.  Wydała  polecenia  personelowi  w 
gospodzie i sama wybierała się do Portugalii spełnić ostatnie 
życzenie  męża.  Urnę  z  jego  prochami  schowała  do  torby 
podróżnej. Lena nie była pewna, czy to zgodne 

 

background image

z prawem, ale Sylvia zapewniała ją, że nikt jej nie zatrzyma. 

Nicola  i  Aleks  odwieźli  Sylvię  na  lotnisko.  Poleciała  do 
Portugalii. 

Lena  zajęła  się  usuwaniem  wszystkich  śladów  Thomasa. 

Zachowywała  się  niemal  jak  masochistka.  Przed  wrzuceniem 
do kominka czytała wszystkie jego listy pełne czułych wyznań. 
Wrzuciła do ognia wszystkie jego zdjęcia, wszystkie pamiątki. 
Kiedy patrzyła, jak płoną dowody ich wspólnych szczęśliwych 
dni,  zaczęła  spazmatycznie  płakać.  Już  nie  musiała 
powstrzymywać łez. Teraz mogła dać upust swojemu bólowi 
po stracie wielkiej miłości. 

Jej serce wołało do niego, ale rozum podpowiadał, że musi się 

wreszcie pogodzić z faktem, że Thomas nie był z nią szczery. 
Wierzyła w jego miłość, wierzyła, że ją kocha. Żaden człowiek 
nie może aż tak dobrze udawać zakochania. Ale ta miłość nie 
zwyciężyła,  nie  była  na  tyle  silna,  by  obwieścić  ją  całemu 
światu. Dlaczego? Thomas najprawdopodobniej chciał mieć w 
Niemczech oddaną kochankę i żonę w Stanach. 

Spłonęły  już  wszystkie  dowody  miłości.  Została  z  nich 

jedynie kupka popiołu. Lena wstała. Nie mogła wysiedzieć w 
domu. Musiała wyjść, żeby 

 

background image

nie  zwariować.  Nie  mogła  się  teraz  skupić  na  pracy.  Na 

szczęście był Daniel i czuwał nad wszystkim w destylarni. 

Pogoda  nie  pozwalała  na  długi  spacer.  Pojedzie  do  Bad 

Helmbach i poszuka czegoś w księgarni. Kocha książki. Może 
dzięki  nim  nie  będzie  myśleć  o  swoich  problemach.  Przed 
wyjściem z domu spojrzała w lustro. Wyglądała okropnie. Była 
blada, miała zapłakane oczy. Było jej wszystko jedno. Nie ma 
zamiaru ukrywać śladów swojego cierpienia. Po co? Dla kogo? 

Postawiła  kołnierz  kurtki  i  w  strugach  deszczu  pobiegła  do 

samochodu. 

background image

Już w Bad Helmbach zastanawiała się, czy przyjazd tutaj nie 

był  głupim  pomysłem.  Przecież  doskonale  wiedziała,  że 
dopóki  człowiek  nie  rozwiąże  swoich  problemów,  wszędzie 
będzie je za sobą wlókł. W jej przypadku tylko czas pomoże jej 
zapomnieć  o  cierpieniu.  O  ile  w  ogóle  będzie  umiała 
zapomnieć. Wątpiła, czy kiedykolwiek uda jej się zapomnieć o 
Thomasie. 

Kiedy jeszcze siedziała w samochodzie i zastanawiała się, czy 

nie odjechać, zauważyła, że tuż za jej samochodem stoi inny, 
który  czeka,  żeby  wjechać  na  jej  miejsce.  To  zadecydowało. 
Wysiadła  z  samochodu  i  wzruszyła  ramionami,  przechodząc 
obok rozczarowanego kierowcy. Nie chodzi o to, że nie chciała 
ułatwić życia mężczyźnie siedzącemu za kierownicą, lecz o to, 
że  zrozumiała,  że  udało  jej  się  od  razu  znaleźć  miejsce  do 
parkowania, o co - jak widać - wcale nie było łatwo. Był 

 

background image

to  dla  niej  też  znak,  że  przyjazd  do  księgarni  był  słuszną 

decyzją. Pokręci się wśród półek z książkami, a to zajmie jej 
myśli. 

Na  szczęście  nie  padało  już  tak  intensywnie.  Była  nawet 

nadzieja, że zupełnie przestanie. W zasadzie nie miało to dla 
Leny  żadnego  znaczenia.  Nie  zrobiła  makijażu,  który  i  tak 
mógłby  zostać  zmyty  przez  deszcz,  a  trochę  wody  jeszcze 
nikomu nie zaszkodziło. W końcu nie jest z cukru, nie rozpuści 
się. 

W  drodze  do  księgarni  minęła  fryzjera.  Nie  przypominała 

sobie,  żeby  wcześniej  widziała  tu  zakład  fryzjerski,  ale  nic 
dziwnego,  w  Bad  Helmbach  sklepy  i  zakłady  usługowe 
wyrastają  jak  grzyby  po  deszczu.  Każdy  z  właścicieli  miał 
nadzieję skosztować trochę tego smacznego tortu. Jak złudne 
to były nadzieje, widać było po tym, jak szybko takie sklepy i 
zakłady  były  zamykane,  jeśli  nie  znalazły  uznania  w  oczach 
dość 

specyficznych 

gości 

Bad 

Helmbach. 

Dla 

przyjeżdżających  tu  bogaczy  i  bogaczek  obnoszących  się 
swoim bogactwem liczy się tylko to, co jest aktualnie na topie i 
kosztuje majątek. 

Le Figaro - widniał napis na szybie. Lena zajrzała do środka 

małego salonu, w którym była 

 

background image

tylko  jedna  klientka.  Z  boku  stało  dwóch  fryzjerów, 

prawdopodobnie czekając na klientów. Lena nie wiedziała, jak 
to się stało, ale zanim się obejrzała, już była w środku. Jeden z 
mężczyzn, wysoki i bardzo szczupły, podszedł do niej. 

Przywitał  ją  nadzwyczaj  uprzejmie.  Najwyraźniej  ucieszył 

się, że ktoś wszedł do modnego salonu. Miał pewnie nadzieję 
na dobry zarobek. 

-  Nie  jestem  umówiona,  ale  chciałabym  obciąć  włosy  - 

powiedziała bez zastanowienia. 

Stała  się  rzecz,  która  działa  się  jakby  sama  z  siebie,  miała 

jakąś  własną  dynamikę,  a  Lena  nie  miała  na  to  żadnego 
wpływu. Wszystko działo się teraz jakby bez jej udziału i poza 
nią, chociaż była główną aktorką tej sceny. 

- Proszę bardzo, niech pani usiądzie - powiedział fryzjer. 
Zaprowadził ją do fotela wyściełanego bordową skórą. Tu i 

ówdzie były srebrnoszare akcenty, które komponowały się ze 
srebrnoszarymi  umywalkami.  Salon  był  naprawdę  ładnie 
urządzony. Musiał sporo kosztować. Lena życzyła właścicie-
lowi salonu, którym okazał się zajmujący się nią fryzjer, żeby 
nie podniósł fiaska jak inni, którzy próbowali zarabiać w Bad 
Helmbach. Mieli chyba 

 

background image

zbyt  wygórowane  oczekiwania,  które  nijak  się  miały  do 

rzeczywistości. 

Fryzjer przejechał ręką po jej gęstych blond włosach. 
- Ma pani piękne włosy. Co chce pani z nimi zrobić? Podciąć 

tylko końcówki? 

Lena zdecydowanie pokręciła głową. 
- Nie, chcę je obciąć. 
Fryzjer spojrzał na nią z przerażeniem w oczach. 
-  Takie  piękne włosy? To  niemożliwe.  Proponuję  skrócić  je 

do brody i zrobimy trochę dłuższą grzywkę. 

- Nie, krótko, bardzo krótko... Spojrzał na nią zrozpaczony. 
- Mogę coś pani zaproponować? Moglibyśmy na przykład... 
Lena nie dała sobie nic wytłumaczyć. 
-  Młody  człowieku,  przyszłam  tu  obciąć  włosy,  a  nie 

wysłuchiwać propozycji. Chyba wyraziłam się jasno. Ja mówię 
po  niemiecku  i  pan  mówi  po  niemiecku.  Doskonale  się 
rozumiemy.  Powiem  jeszcze  raz,  ale  po  raz  ostatni.  Proszę 
mnie  obciąć  na  krótko.  Jeśli  nie  potrafi  pan  tego  zrobić,  to 
pójdę gdzie indziej. 

 

background image

Fryzjer  więcej  się  nie  odezwał.  Spojrzał  na  nią 

nieszczęśliwym  wzrokiem,  wzruszył  ramionami,  wziął 
bordową  pelerynę  i  przykrył  nią  Lenę.  Podsunął  specjalną 
umywalkę i bez słowa zaczął jej myć włosy. 

Lena zamknęła oczy. Była w takim stanie, że nie wiedziała, co 

robi i dlaczego. Czuła jedynie ból, który przeszywał jej duszę i 
ciało.  Straciła  Thomasa,  bratnią  duszę,  sens  życia,  jedyną 
prawdziwą  miłość  jej  życia.  Jego  zdrada  zniszczyła  wszelką 
nadzieję.  Lena  nie  miała  już  złudzeń.  Prysły  jak  bańka 
mydlana.  Chciała  go  nienawidzić,  ale  w  jej  sercu  nie  było 
miejsca na nienawiść. Było po brzegi wypełnione bólem. Miała 
wrażenie, że ktoś otulił ją czarnym welonem utkanym z bólu. 

Może  dlatego,  że  wcześniej  ze  względu  na  Sylvię  trzymała 

swoje emocje na wodzy, wszystko wybuchło teraz ze zdwojoną 
siłą. Była rzucona na pastwę wszelkich złych emocji. Nie było 
odwrotu. 

Fryzjer  skończył  myć  włosy,  wytarł  je  i  otworzył  etui  z 

nożyczkami.  Każdy  szanujący  się  fryzjer  miał  takie  etui  i 
strzeże  go  jak  oka  w  głowie.  Lena  wiedziała,  co  wyróżnia 
dobrego fachowca. Ale dla tego fryzjera etui i jego zawartość 
było niczym świętość. 

 

background image

Lena podziękowała za szampana, kawę i cokolwiek innego do 

picia. Nie chciała też żadnego czasopisma. I tak na niczym nie 
mogłaby się skupić, nawet na głupich plotkach. Nie chciała też 
rozmawiać z fryzjerem, chociaż ten próbował być miły i ciągle 
ją  zagadywał.  Zamknęła  oczy,  żeby  uniknąć  jego  pytań.  Jej 
myśli od razu powędrowały do Thomasa. Jakże mogłoby być 
inaczej!  Dlaczego  nie  był  z  nią  szczery?  Dlaczego  nie 
powiedział  jej  o  Nancy?  Nigdy  by  go  nie  podejrzewała  o 
podwójną grę. 

Usłyszała  szczęk  nożyczek.  Po  co  tu  właściwie  przyszła? 

Myśli, że kiedy obetnie włosy, to razem z nimi wyrzuci z siebie 
cały ból? Życie jest takie niesprawiedliwe. W piłce nożnej są 
jasne  reguły  gry.  Kto  fauluje,  dostaje  żółtą  albo  czerwoną 
kartkę.  Dlaczego  w  związkach  nie  ma  granic,  których  nie 
wolno  przekraczać?  Dlaczego  wolno  ranić  drugą  osobę? 
Dlaczego nie jest to zabronione? 

- Proszę przechylić głowę na bok - usłyszała głos fryzjera. 
Poddała się jego woli. Fryzjer delikatnie obrócił jej głowę w 

prawą stronę. 

- Teraz jest dobrze. 
Znowu usłyszała szczęk nożyczek. 
 

background image

Właśnie dobrze, że obetnie włosy! Precz z włosami, precz z 

Thomasem,  precz  z  kłamstwami,  ze  zdradą...  Precz,  precz, 
precz! 

Lena głośno przełknęła ślinę. Ostatkiem sił powstrzymywała 

się od łez. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęła płakać. 

Szczęk  nożyczek  ucichł.  Młody  mężczyzna  sięgnął  po 

suszarkę  i  przejechał  palcami  po  włosach  Leny.  Po  chwili 
przestał. 

Lena  była  zmuszona  otworzyć  oczy.  Kiedy  to  zrobiła, 

przestraszyła się. 

W lustrze zobaczyła swoje szeroko otwarte i przerażone oczy, 

szczupłą twarz, która w nowej fryzurze wydawała się jeszcze 
szczuplejsza. 

- Na szczęście do pani twarzy pasuje wiele fryzur... O takie 

cięcie chodziło? Podoba się? Tak obciąłem włosy, że może je 
pani zaczesać albo na bok, albo do przodu. Można też... 

Fryzjer mówił i mówił, a ona nie rozumiała ani słowa. Istna 

wieża Babel! 

Wpatrywała się w niby własną, ale obcą twarz. Zastanawiała 

się, dlaczego nie posłuchała rady fryzjera i na własną prośbę 
tak się oszpeciła. Wyglądała okropnie. Ale na płacz i lament 
było już za późno. 

 

background image

Wstała z fotela. Nie chciała oglądać, jak włosy układają się z 

tyłu,  wystarczyło  jej  to,  co  widziała  z  przodu.  Energicznym 
ruchem ściągnęła z siebie pelerynę i sięgnęła do torebki. 

Kiedy zobaczyła rozczarowaną minę fryzjera, opanowała się. 

Zrobił, co mógł, cięcie było idealne, tylko ona wydawała się 
sobie jak becząca owca. Fryzjer ją ostrzegał, ale zignorowała 
jego uwagi. 

-  Świetnie...  Właśnie  o  taką  fryzurę  chodziło.  Przepraszam, 

nie  jestem  dzisiaj  w  najlepszym  nastroju...  W  dodatku  boli 
mnie głowa. 

Spojrzał na nią ze współczuciem. 
- Ból głowy to paskudna rzecz. Wiem coś o tym. Ciągle boli 

mnie głowa. Nie pamiętam dnia, żeby mnie nie bolała - zaśmiał 
się,  ale  po  chwili  spoważniał.  -  Szkoda,  że  nic  pani  nie 
powiedziała.  Dałbym  pani  coś  przeciwbólowego.  Jestem 
ekspertem w tej dziedzinie. Zna pani rixamend? 

Lena pokręciła głową. 
- Proszę zaczekać. Przyniosę jedną tabletkę. Ból głowy minie 

jak  w  okamgnieniu.  Jednak  muszę  panią  przestrzec  przed 
działaniami ubocznymi... Ale chyba po jednej tabletce nic pani 
nie będzie. 

 

background image

-  Dziękuję.  Jest  pan  bardzo  miły.  Lepiej  nie  będę  niczego 

brała. Świeże powietrze na pewno mi pomoże. 

- Pada deszcz. Mam nadzieję, że ma pani parasolkę. 
Że też fryzjerzy muszą być tacy gadatliwi! Zawsze to samo, w 

każdym zakładzie fryzjerskim. Ale nie na darmo mówi się, że 
salony fryzjerskie to prawdziwa giełda plotek i ploteczek. 

-  Mam  -  zapewniła  go  Lena  i  poszła  do  kasy.  Szybkim 

krokiem poszedł za nią. Uregulowała 

rachunek  i  dała  fryzjerowi  niemały  napiwek,  co  wywołało 

uśmiech  na  jego  twarzy.  Lena  wzięła  od  niego  wizytówkę, 
obiecała zajrzeć tu jeszcze niebawem i polecić go innym. Była 
szczęśliwa, kiedy wreszcie znalazła się na ulicy. 

Co  ona  najlepszego  narobiła?  Postradała  zmysły?  Obcięcie 

włosów  nie  zlikwiduje  jej  cierpienia.  Gdyby  tak  było,  po 
ulicach  chodziłyby  tłumy  z  krótkimi  włosami.  Wizyta  u 
fryzjera  ją  wykończyła.  Przeszła  jej  ochota  na  księgarnię. 
Czuła  się  obco.  Za  każdym  razem,  gdy  ktoś  na  nią  spojrzał, 
miała  wrażenie,  że  ludzie  patrzą  na  nią,  bo  wygląda  tak 
szkaradnie. 

Co za diabeł ją podkusił? 
 

background image

Lena poszła do samochodu. 
- Odjeżdża pani?! - krzyknął ktoś z innego auta. 
Pokiwała głową. Zrobi przynajmniej dobry uczynek. Nie jest 

łatwo znaleźć miejsce parkingowe w centrum Bad Helmbach. 

- Dziękuję - odpowiedziała kobieta czekająca w samochodzie, 

uśmiechnęła się i zamknęła okno. 

Lena  wyjechała,  machnęła  do  kobiety  i  ruszyła  w  stronę 

Fahrenbach. Co powiedzą domownicy na jej nową fryzurę? 

Najchętniej kupiłaby sobie perukę i ją założyła. Niezależnie 

od  tego,  czego  się  spodziewała  po  tak  radykalnej  zmianie 
fryzury, nie spełniła swoich oczekiwań. Żeby chociaż była tu 
Sylvia!  Ale  jej  przyjaciółka  jest  w  Portugalii.  Pojechała 
rozsypać prochy męża nad morzem. 

Czy  w  ten  sposób  pogodzi  się  z  jego  śmiercią  i  zacznie 

układać sobie życie bez niego? Lena spaliła wszystkie pamiątki 
po Thomasie, ale nie złagodziło to bólu po utracie ukochanej 
osoby. 

Kiedy  wjeżdżała  na  wzgórze  prowadzące  do  posiadłości, 

wyprzedziła listonosza z trudem pedałującego pod górę. Lena 
zatrzymała się. Weźmie od niego pocztę. 

 

background image

- Świetnie, nie muszę jechać na górę - stwierdził listonosz. - 

W  pierwszym  momencie  pani  nie  poznałem.  Wygląda  pani 
zupełnie inaczej. 

- Mam nową fryzurę - odpowiedziała Lena i odebrała pocztę. 
-  Ach  tak  -  powiedział,  ale  nowa  fryzura  Leny jakoś  go  nie 

zainteresowała.  -  W  takim  razie  wracam.  Zawsze  to  lepiej  z 
górki niż pod górkę. 

Pomachał jej i zawrócił. 
„Jak  w  życiu",  pomyślała  Lena.  Raz  na  wozie,  raz  pod 

wozem.  Tylko  upadek  zawsze  przynosi  ból  i  cierpienie.  Ona 
też spadła, spadła z anielskich obłoków w sam środek piekła. 

Posortowała pocztę i zauważył list nadany pocztą lotniczą. Po 

charakterystycznym  piśmie  poznała,  że  to  list  od  Thomasa. 
Koniuszkami palców, jakby był trujący, wyjęła go z kupki, nie 
czytając, porwała na kawałeczki i wyrzuciła przez okno. Wiatr 
porwał skrawki listu i pędził je przez puste pola jak konfetti w 
czasie karnawału. 

Dlaczego się nie podda? Dlaczego nie odpuści? Niech zostawi 

ją w spokoju. Ona  nie chce o nim więcej słyszeć. Jakiś inny 
głos podpowiedział jej, że może powinna najpierw przeczytać 
list i dopiero potem zniszczyć. 

 

background image

Lena była wściekła. Uruchomiła silnik. 
Nie!  Nie  ma  żadnego  „może"!  Są  tylko  fakty.  Thomas  jest 

żonaty i nic jej nie powiedział. 

Jechała  o  wiele  za  szybko.  Musiała  ustąpić  pierwszeństwa 

samochodowi,  który  nadjeżdżał  z  naprzeciwka.  Obok  niej 
przejechał, kręcąc głową, jeden z jej gości. 

Musi  się  opanować.  Dobrze  zrobiła,  że  podarła  list  i 

pozwoliła,  żeby wiatr  rozniósł  jego  strzępki  na  cztery  strony 
świata.  Tak  bardzo  chciała,  żeby  wiatr  rozwiał  też  jej  ból. 
Byłoby wspaniale.