background image

1 | 

S t r o n a

 

 

    

    
    

„Mój bohater”

„Mój bohater”

„Mój bohater”

„Mój bohater”    

    

    
    

background image

2 | 

S t r o n a

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY    

Edwarda Cullena znała cała Ameryka. Był prawdziwym bohaterem. 
On sam twierdził, że po prostu zrobił, co do niego należało. 
Wszyscy jednak wiedzieli, że ten dwudziestosiedmioletni 
strażak z Phoenix dostał medal od burmistrza, pochwałę na piśmie 
od własnego komendanta oraz - co najważniejsze - list od 
prezydenta na oficjalnym papierze listowym Białego Domu. 
List wisiał teraz na posterunku, tuż obok obrazka wykonanego 
kolorowymi kredkami przez dzieci z pierwszej klasy pobliskiej 
szkoły podstawowej, które w ten sposób dziękowały za wycieczkę 
i pogadankę o odpowiedzialnej pracy straży pożarnej. 
Edward stał się sławny dlatego, że wskoczył do płonącego 
budynku i uratował od pewnej śmierci dwumiesięczne 
bliźniaczki. W ciągu zaledwie paru tygodni, które minęły od 
tamtego dnia, udzielił mnóstwa wywiadów i wziął udział w kilku 
popularnych programach telewizyjnych. Jego mama pękała 
z dumy, a cała okolica zazdrościła jej takiego syna. 
Dlaczego więc prawdziwy bohater siedział teraz wysoko na 
drzewie, ryzykując upadek? I to w dodatku z otwartą puszką 
tuńczyka w ręku? 
- Jeśli nie wejdzie pan wyżej - odezwał się z dołu niecierpliwy 
dziewczęcy głosik - to nigdy nie dosięgnie pan Buffy'ego. 
- Robię, co mogę, maleńka - odpowiedział Edward przez zaciśnięte 
zęby. 
Próbował właśnie podciągnąć się do góry, gdy gałąź, na której 
stał, zatrzeszczała ostrzegawczo. W ostatniej chwili uchwycił 
się konara nad głową. Stojący na dole tłum odetchnął z ulgą. 
- I co pan zrobił? - zajęczała z wyrzutem siedmioletnia osóbka, 
stojąca pod drzewem. - Upuścił pan puszkę z tuńczykiem! 
Edward, który wisiał właśnie kilka pięter nad ziemią, miał ochotę 
poradzić przemądrzałej smarkuli, żeby sama ściągnęła z drzewa 
swojego cholernego kota! Na szczęście w porę przypomniał sobie, 
ż

e amerykańskim bohaterom nie wolno krzyczeć na dzieci. 

Ulżył sobie, klnąc soczyście pod nosem - na żądnego przygód 
Buffy'ego, na biurokratów z towarzystwa opieki nad zwierzętami, 
którzy zastrzegli sobie w różnych regulaminach, że nie 
do nich należy zdejmowanie kotów z wysokich drzew, a nawet 
na Jessice Stanley, seksowną ślicznotkę z wiadomości lokalnych, 
która zjawiła się razem z telewizyjną ekipą, po to tylko, 
ż

eby sfilmować jego żenujące zabiegi. 

Też mi bohater! myślał. Idiota, nie bohater! 

background image

3 | 

S t r o n a

 

 

Czuł, że za chwilę mięśnie rąk odmówią mu posłuszeństwa. 
Ostatkiem sił wykonał zamach, wciągnął się na gałąź i usiadł 
na niej okrakiem. Kiedy podniósł głowę, zobaczył tuż przed 
nosem parę przeźroczystych, błękitnych oczu należących do 
syjamskiego kociaka, zesztywniałego teraz ze strachu. 
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że naraziłeś mnóstwo ludzi 
na wielkie kłopoty - odezwał się Edward do przerażonego Buffy'ego, 
który nastroszył ogon i machał nim w prawo i w lewo. 
- Ale teraz jesteś bezpieczny. Za chwilę postawisz wszystkie 
cztery łapy na pewnym gruncie. - Edward wyciągnął rękę. 
Kot cofnął się, wygiął grzbiet i wydobył z siebie syk do złudzenia 
przypominający dźwięk wydawany przez zepsuty kaloryfer. 
- Daj spokój! Tam na dole czeka twoja pani z pyszną puszką 
tuńczyka. 
Edward czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Przesuwał 
się powoli w kierunku zwierzaka, zmuszając się, by mówić 
do niego tym samym spokojnym tonem, którym niejeden raz 
przekonywał spanikowanych ludzi do skoku na płachtę ratowniczą, 
znajdującą się kilka pięter niżej. 
- To nie jest puszka zwykłego kociego jedzenia, ale najprawdziwszy 
tuńczyk. Dobrze się zastanów, Buffy. 
Wszystko na nic. Im bliżej był Edward, tym głośniej syczał 
Buffy. Dźwięk ten działał na skołatane nerwy naszego bohatera 
jak zgrzyt paznokcia po szkolnej tablicy. Musiał skończyć z tym 
jak najprędzej. 
- Tu cię mam! 
Edward, z fałszywym uśmiechem na ustach, sięgnął po zwierzaka. 
Kot rzucił się w tył, stracił równowagę i niespodziewanie 
wylądował na plecach swojego wybawcy, wbijając mu w skórę 
ostre pazury. 
- A niech cię! - ryknął Edward z bólu i wściekłości. 
Przestraszony wrzaskiem Buffy wczepił się w niego jeszcze 
silniej. Edward tylko ze względu na kamery telewizyjne powstrzymał 
się przed rzuceniem kota gdzieś przed siebie, by z lotu ptaka 
poznał najbliższą okolicę. 
- Twoje szczęście, że jest tu pełno ludzi, głupia futrzana 
torbo - sapnął i zagryzając zęby z bólu, zaczął powoli schodzić 
w dół. Byli już blisko ziemi, gdy kot zdecydował, że nie odpowiada 
mu w miarę bezpieczne miejsce na ludzkich plecach, 
i uznał, że przyszedł czas na krótki lot. Wybił się w górę, wyrywając 
przy okazji płat skóry z grzbietu bohaterskiego strażaka. 

background image

4 | 

S t r o n a

 

 

Jego dzielnemu wyczynowi towarzyszyło takie przekleństwo 
Edwarda, że film nakręcony przez Jessice Stanley nie 
nadawał się do emisji w porze, kiedy przed telewizorami zasiadają 
dzieci. Natomiast wszystkie wiadomości wieczorne pokazały 
twarde lądowanie Edwarda wraz z towarzyszącymi mu efektami 
dźwiękowym. Jego biedna matka była wstrząśnięta. 
W tym samym czasie, na drugim końcu miasta, Bella Swan, 
ś

wieżo upieczona emigrantka z Rosji, siedziała w biurze 

urzędu imigracyjnego i trzęsła się ze strachu. Z całych sił 
starała się tego nie okazywać, szczególnie wobec mężczyzny, 
który siedział naprzeciwko niej. Człowiek ten, Aro  Volturii, 
był od ponad miesiąca zmorą jej życia.  
Słowo „deportacja" dźwięczało jej w głowie jak wyrok śmierci. 
- Nie mówi pan poważnie - zaczęła, próbując opanować 
drżenie warg. 
- Urzędnicy państwowi nie żartują, panno Swan - 
usłyszała surowy, niesympatyczny głos. 
Spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem, na którym 
panował pedantyczny porządek. „Pajacowaty szczur" - tak właśnie 
jej pracodawczyni i zarazem przyjaciółka określiła Volturii, kiedy 
ten pojawił się po raz pierwszy w restauracji. Nie można było lepiej 
go opisać. W całym swoim dwudziestoczteroletnim życiu Bella 
nie spotkała równie wstrętnego człowieka. Było to nie byle co, jeśli 
wziąć pod uwagę bandę bezdusznych biurokratów, z którymi musiała 
rozmawiać we własnym kraju przed wyjazdem do Stanów! 
- Szkoda, że poczucie humoru jest cechą nie znaną urzędnikom 
państwowym. - Bella uniosła głowę, żeby pokazać, że 
się nie boi. - Zaręczam, że w moim przypadku pański rząd się 
pomylił. Nie możecie mnie deportować. 
Dla własnego dobra zdecydowała się nie mówić, że to Volturii 
się pomylił. 
Pajacowaty Szczur, udając zdziwienie, uniósł bezbarwne brwi, 
potem ostentacyjnie poślinił wskazujący palec i zaczął przeglądać 
jej papiery. 
- Kiedy po raz pierwszy starała się pani o turystyczną wizę 
do Stanów Zjednoczonych, w rubryce „zawód" wpisała pani: 
pielęgniarka... 
- Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu. W Sankt Petersburgu 
- dodała szybko. 
Chciała zapisać się do szkoły pielęgniarskiej i uzyskać licencję 
natychmiast po przyjeździe do Ameryki. Niestety, plan nie 

background image

5 | 

S t r o n a

 

 

udał się, jak wiele mu podobnych, głównie dlatego, że od dnia 
przyjazdu do Nowego Jorku prawie rok temu Bella tułała się 
po całym kraju niczym Cyganka. 
- A potem była pani nauczycielką angielskiego - powiedział 
Volturii kpiąco. 
- Angielskiego uczyłam prywatnie. 
Miała tego serdecznie dosyć. Wzywano ją tutaj już kilkakrotnie 
i za każdym razem rozmowa miała identyczny przebieg. 
Wszystkie jej odpowiedzi zapisano w odpowiednich rubrykach. 
O co chodziło temu facetowi? Czyżby grał z nią w kotka i myszkę 
dla samej tylko przyjemności? Dlatego że lubił pastwić się 
nad swymi ofiarami? 
- Moja mama pracowała jako tłumaczka w konsulacie amerykańskim 
w Leningradzie. Od dzieciństwa mówiłam po angielsku. 
Po dyżurach w szpitalu uczyłam, żeby zarobić na bilet do Stanów. 
- I skończyła pani jako kelnerka. 
Pogardliwy ton głosu Volturii omal nie wyprowadził jej 
z równowagi. Policzyła do dziesięciu - pierwszy raz po rosyjsku, 
potem po angielsku. Opanowała złość i patrząc mu wyzywająco 
w oczy, powiedziała: 
- To uczciwa praca. 
- Zgadzam się z panią. 
Zdziwiona jego reakcją Bella za późno zorientowała się, że 
wpadła we własne sidła. 
- Po powrocie do domu nie powinna mieć pani trudności ze 
znalezieniem dla siebie zajęcia - dodał, uśmiechając się złośliwie. 
- Zwłaszcza po tym, jak McDonald's otworzył w Rosji 
swoje restauracje. 
- Nie możecie mnie deportować. 
- Może się założymy? - Uśmiechnął się złośliwie. 
Bella nie miała wątpliwości, że dręczenie jej sprawia Volturii 
wyraźną przyjemność. Nie wygra z nim, mimo że przed przyjazdem 
do Stanów dokładnie przestudiowała prawo imigracyjne. 
Pech prześladował ją od chwili wylądowania w Nowym Jorku. 
Zaczęło się od wizyty u prawnika, który inkasując sporą 
sumę zapewnił, że w jej przypadku prawo stałego pobytu jest 
zwykłą formalnością. Niestety, po dwóch dniach gość zlikwidował 
biuro i ulotnił się, nie zostawiając adresu. 
Szukała potem rady u innych, którzy umiejętnie wyssali z niej 
resztę ciężko zarobionych pieniędzy i zostawili na lodzie. Za to, co 
jej zostało, kupiła bilet autobusowy ze Springfield w stanie Missouri 

background image

6 | 

S t r o n a

 

 

do Phoenix w Arizonie. I w ten sposób skończyły się jej 
kłopoty z prawnikami. Ale nie z urzędem imigracyjnym... 
- Mój ojciec... - przerwała, czując, że za moment się rozpłacze. 
Nie, nie pozwoli, żeby ten wstrętny szczur z małymi oczkami 
widział jej łzy, pomyślała ze złością. Nie da mu tej satysfakcji! 
Ona miała przecież w żyłach krew porywczych rosyjskich arystokratów, 
spowinowaconych z samym carem, oraz krewkich 
irlandzkich rebeliantów, którzy musieli uciekać do Ameryki 
przed zemstą angielskiego szeryfa i wsławili się wielką odwagą, 
walcząc po stronie Konfederacji. Nigdy! 
- Mój ojciec jest Amerykaninem. - Z całych sił starała się, 
ż

eby głos jej nie zadrżał. 

- Nawet się pani nie domyśla, ile osób mówi mi to samo. 
- Popatrzył pogardliwie i wzruszył ramionami. 
- Ale ja mówię prawdę. 
- Wszyscy tak twierdzą. - Zamknął tekturową teczkę z takim 
hukiem, jakby zatrzaskiwał bramę wiodącą ku wolności. - Ma 
pani czas do najbliższej środy. Jeśli do dziesiątej na moim biurku 
nie znajdą się stosowne dokumenty, rozpocznę procedurę deportacyjną. 
I wtedy poleci pani do Rosji najbliższym samolotem. 
Nie patrząc na nią, zapisał coś w kalendarzu. Spotkanie było 
skończone, a jej życie - zrujnowane. 
- Dlaczego daje mi pan tylko kilka dni? - spróbowała jeszcze 
raz. 
- Wydaje mi się, że już o tym rozmawialiśmy. - Świdrował 
ją wzrokiem znad zsuniętych okularów. - Dostała pani wizę 
czasową w celu odszukania rzekomego ojca, ale... 
- Tylko nie rzekomego! - wybuchnęła. 
Paliły ją policzki. Wiedziała, że dłużej nie wytrzyma. Jak on 
ś

miał wątpić w istnienie jej ojca - wspaniałego amerykańskiego 

dziennikarza, który pewnej mroźnej zimy pojawił się w Leningradzie 
i sprawił, że dla jej matki zima zamieniła się w wiosnę. 
- Przez całe życie słuchałam opowieści o ojcu... 
- Najwyższy czas przyznać, że to były tylko opowieści. 
Zmyślone bajki - parsknął z pogardą. 
- Moja matka nigdy nie kłamała, panie Volturii! 
Bella z trudem powstrzymała łzy. Od śmierci matki minęło 
już osiemnaście miesięcy, ale nie było dnia, żeby nie wspominała 
tej wspaniałej i wrażliwej kobiety, której miłość uczyniła 
jej życie łatwiejszym do zniesienia. 
- Zdaje mi się, że zbaczamy z tematu. - Zimny głos Volturii 

background image

7 | 

S t r o n a

 

 

przywołał ją do rzeczywistości. - Dla mnie najważniejsze jest 
to, że podczas całego roku spędzonego w Stanach Zjednoczonych 
nigdzie nie zagrzała pani miejsca na dłużej niż dziewięćdziesiąt 
dni, a więc... 
- Prowadziłam poszukiwania. 
- A może próbowała pani zatrzeć za sobą ślady. 
To pomówienie słyszała od niego wielokrotnie. 
- Nie mam nic do ukrycia i nie muszę zacierać za sobą 
ś

ladów. 

- To pani tak uważa. Ja natomiast myślę co innego. - Volturii 
był bardzo z siebie zadowolony. -I mogę zapewnić, że mój rząd 
uwierzy słowom zaprzysiężonego pracownika urzędu imigracyjnego, 
a nie nie znanej nikomu cudzoziemce, która próbuje 
obejść prawo i wtopić się w tłum praworządnych obywateli. 
Jego pełen politowania uśmiech doprowadzał ją do pasji. 
Zacisnęła spocone dłonie na kolanach. Gdyby go uderzyła, natychmiast 
wezwałby policję. Nie da mu tej satysfakcji! 
- Środa, dziesiąta rano - powtórzył i wstał, dając do zrozumienia, 
ż

e nie zamierza dłużej rozmawiać. - Może pani oczywiście 

skontaktować się ze swoim prawnikiem. 
Ś

roda! Belli wydawało się, że czuje uchwyt żelaznej pięści, 

zaciskającej się na jej szyi. Dzisiaj był piątek. Jak w ciągu 
czterech dni odnaleźć ojca, którego bezskutecznie szukało się 
przez dwanaście miesięcy? Skąd wziąć pieniądze na adwokata? 
Nagle przypomniała sobie rosyjskich przodków matki. Wiedziała 
już, co czuli, stojąc przed plutonem egzekucyjnym Armii 
Czerwonej. Mimo to odważnie wytrwali do końca. Musi brać 
z nich przykład! Jej przecież nie grozi kara śmierci. Wyprostowała 
się i dumnie odrzucając głowę w tył, wkroczyła do windy. 
Otoczył ją gęsty zapach drogiej wody kolońskiej. Oddychała 
z trudem. Na domiar złego elegancko odziany towarzysz podróży 
przez całą drogę na parter nie zdejmował oczu z jej biustu. Przeklinała 
chwilę, kiedy zamiast czarnego, nobliwego kostiumu zdecydowała 
się włożyć obcisłą sukienkę, którą nosiła jako kelnerka. Wizyty w biurze 
imigracyjnym trwały długo. Nie miałaby czasu na powrót do 
wynajmowanego pokoju, żeby się przebrać przed pracą 
Jej zapobiegliwość nie zdała się na nic. Dochodząc do przystanku, 
zobaczyła tył odjeżdżającego autobusu. Znaczyło to, że 
spóźni się do restauracji. Co gorsza, znaczyło to też, że nie 
spotka dzisiaj Edwarda Cullena, który zwykle o tej porze 
zjawiał się po jedzenie dla 13 Kompanii Straży Pożarnej. 

background image

8 | 

S t r o n a

 

 

Wprawdzie rozsądek podpowiadał Belli, że nie ma szans, żeby 
amerykański bohater zwrócił uwagę na zwyczajną kelnerkę, na 
dodatek niższą i dużo mniej szykowną niż długonogie, wiotkie 
blondyny, w których gustował, ale jej serce nie słuchało głosu 
rozsądku. Wszystko zaczęło się, gdy Edward w ryku syren i błyszczącym 
hełmie pojawił się w pełnej dymu kuchni i ugasił pożar. 
Kiedy było po wszystkim, przeprosił za zalaną po kostki 
podłogę. Całkowicie zaskoczona Bella popatrzyła na czarną od 
sadzy twarz, w której oczy błyszczały najczystszym, głęboką 
zielenią, i stało się. Ona, dziewczyna dotąd twardo stojąca na 
ziemi, zakochała się po uszy, beznadziejnie i na zawsze. 
Od tamtego dnia na widok Edwarda wchodzącego swobodnym 
krokiem do małej, raczej obskurnej restauracji, Bella z trudem 
utrzymywała równowagę ducha i ciała. Prezentował się świetnie 
w granatowym podkoszulku i dżinsach - ulubionym stroju 
miejskich strażaków. Kręciło się jej w głowie, kiedy patrzyła na 
muskularne męskie ciało rysujące się pod ubraniem. 
I teraz miałaby wyjechać z Phoenix!? Opuścić Amerykę na zawsze 
i nie zobaczyć go więcej!? To naprawdę straszny dzień, westchnęła 
przygnębiona. Dobrze, że przynajmniej przestało padać. 
Stała na przystanku i spoglądając w czyste, szafirowe niebo, 
zmagała się z problemami, które w żaden sposób nie dawały się 
rozwiązać. Pomyślała o ucieczce. Czyż nie takie zamiary wmawiał 
jej ten obrzydliwy Volturii? Ale dokąd by pojechała? Jak 
długo można ukrywać się przed urzędem imigracyjnym i niechlubną 
deportacją do Sankt Petersburga? 
Zajęta rozpatrywaniem ryzykownego i całkowicie sprzecznego 
z prawem planu, nie zauważyła pędzącej ulicą furgonetki 
z napisem „Pizza - natychmiastowa dostawa" i ocknęła się dopiero, 
gdy fala błota z kałuży spłynęła po jej różowym jak guma 
do żucia mundurku. 

    

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ DRUGI    

Autobus pojawił się dopiero po czterdziestu minutach. 
- Czy pan wie, jak długo czekamy? - narzekała starsza kobieta, 
wsiadając do środka. 
- Może to moja wina, że jeden autobus wypadł z trasy? 
- Kierowca, który wyglądał jak muzyk z rockowej kapeli, wzruszył 
obojętnie ramionami. 

background image

9 | 

S t r o n a

 

 

- A co się stało z następnym? 
- Czy ja jestem Duchem Świętym? - burknął. - Skąd niby 
mam to wiedzieć? 
- Młody człowieku, jeżdżę na tej trasie od dwudziestu pięciu 
lat i jeszcze nie spotkałam się z podobnym chamstwem. Napiszę 
skargę do twoich przełożonych. 
- Po prostu umieram ze strachu - zaśmiał się kobiecie prosto 
w twarz i odwrócił w stronę Belli. - Cześć, kotku. Chyba miałaś 
ciężki dzień - powiedział, mierząc wzrokiem jej zabłocony strój. 
- Miewałam lepsze. - Nie chciała wdawać się w rozmowę 
z kolejnym antypatycznym przedstawicielem służb publicznych. 
- W razie kłopotów z mokrą sukienką daj mi znać. Pomogę 
ci ją zdjąć. 
- Nie wydaje mi się to konieczne. - Niecierpliwie wyciągnęła 
rękę po bilet. 
Jego dwuznaczne uśmiechy były równie nieznośne, jak szyderstwa 
Volturii. 
- Może byśmy tak ruszyli - zdenerwował się młody mężczyzna 
w granatowym garniturze. - Nikogo nie interesuje lekcja, jak 
obrażać starsze panie i podrywać kelnerki. 
- Nie pękaj, człowieku. - Kierowca, oddając bilet, specjalnie 
przesunął palcami po dłoni Belli. 
To za wiele jak na jeden dzień! pomyślała Bella, opadając 
na twardą ławkę. Na dodatek spóźni się do pracy, czego nie 
znosi. Chociaż dzisiaj była z tego zadowolona. Za skarby świata 
nie chciałaby, żeby Edward zobaczył ją w podobnym stanie. Stanęła 
jej przed oczami szykowna blondynka z telewizji, z którą 
się ostatnio prowadzał. Najwyższy czas spojrzeć prawdzie 
w oczy. Nie ma co fantazjować o namiętnych pocałunkach seksownego 
strażaka. Takie jak Bella nie mają szans. 
Przyłożyła głowę do zimnej szyby i przymknęła oczy. Ból 
głowy, który zaczął się podczas rozmowy w urzędzie, nie ustępował. 
Z przerażeniem myślała o sześciu godzinach pracy. Oby 
tylko dzisiaj nie było tłoku! 
Autobus dojeżdżał do przystanku. Już z daleka zobaczyła lśniący 
czerwienią wóz strażacki, stojący przed pawilonem, w którym 
urządzono restaurację. Nie tylko Bella była dziś spóźniona. 
Początkowo chciała wysiąść na następnym przystanku i wrócić 
piechotą. Tylko że wówczas zostawiłaby AngelaWeber z całą 
robotą! Wyłącznie dlatego, żeby wymarzony mężczyzna nie 
zobaczył jej w tak opłakanym stanie. 

background image

10 | 

S t r o n a

 

 

- Jakbyś nie miała teraz większych kłopotów, dziewczyno 
- powiedziała do siebie surowo. - A on i tak nie zwraca na 
ciebie uwagi. 
Wyprostowała się, wzięła głęboki oddech, zdecydowanym 
gestem pchnęła drzwi i stanęła twarzą w twarz z wychodzącym 
właśnie Edwardzie. 
Bella nie miała racji, myśląc, że Edward nie zwrócił na nią 
uwagi. Wprost przeciwnie - od razu zauważył jej piękne włosy, 
tak brązowe, błyszczące brązowe oczy i pełne, 
różowe usta, których nigdy nie malowała. 
Nie byłby mężczyzną, żeby pod obcisłym kelnerskim mundurkiem 
nie dostrzec ponętnych wypukłości jej ciała i zgrabnych 
nóg wystających spod spódniczki. 
I jeszcze jedno - mimo przenikającego wszystko aromatu 
pieczonych żeberek, z których przyrządzania słynęła Angela, nie 
sposób było nie poczuć, że chorobliwie nieśmiała kelnerka cholernie 
ładnie pachnie. 
Korciło go kiedyś, żeby się z nią umówić. Ale tego dnia na 
posterunku straży pożarnej zjawiła się Jessica Stanley i nakręciła 
wywiad z prawdziwym bohaterem. Sprawy potoczyły się na tyle 
szybko, że jeszcze zanim kamerzyści zdążyli spakować sprzęt, 
Edward przyjął zaproszenie na mecz futbolu amerykańskiego, który 
mieli obejrzeć wspólnie z telewizyjnej loży na stadionie. 
Spotykał się z Jessicą już trzy tygodnie, a ponieważ, mimo 
głębokiej niechęci do wiązania się z kimś na stałe, z usposobienia 
i przekonań był monogamistą, nie zrealizował planu randki 
z Bellą. Co bynajmniej nie znaczy, że przestał ją obserwować. 
Chociaż dzisiaj nie miało to żadnego sensu. Dziewczyna 
wyglądała, jakby dopiero co wyszła z myjni, którą zwiedzała 
bez samochodu. 
- A tobie co się przytrafiło? - krzyknął obcesowo. 
I wtedy Bella zalała się łzami. 
Jeszcze tego mu brakowało! Bezmyślnie zadane pytanie spowodowało 
wybuch takiego płaczu, że wszyscy dookoła patrzyli 
na niego jak na mordercę. Parszywy dzień, nie ma co. 
Spadając z drzewa, Edward wylądował na kaktusie, po czym 
przez upokarzającą godzinę leżał z gołymi pośladkami w szpitalu, 
a złotowłosa pielęgniarka wyciągała z niego kolec po kolcu. 
Wprawdzie po zakończonym zabiegu dostał od niej numer 
telefonu, ale to jeszcze pogorszyło jego i tak zły humor. 
- Co, do diabła, zrobiłeś tej biednej dziewczynie, Cullen? 

background image

11 | 

S t r o n a

 

 

- rzucił się na niego Jasper Halle. 
Jasper też był strażakiem oraz szwagrem Edwarda i jego najlepszym 
przyjacielem. Ale teraz nie zachowywał się jak przyjaciel. 
- Zapytałem tylko, co się jej stało. 
- Edwardzie Cullen! - rozległ się basowy głos. - Dlaczego 
moja najlepsza kelnerka płacze? 
Angela Weber przypominała posturą jego wuja Kajusza, drwala 
z Oregonu. Nie miała tylko jego wąsów. Teraz wyprostowała się 
za wypolerowanym kontuarem i patrzyła na Edwarda oskarżycielskim 
spojrzeniem. 
- Nic nie zrobiłem. - Edward odwrócił się do Belli, oczekując 
potwierdzenia swoich słów. 
O Boże. Dziewczyna wyglądała naprawdę żałośnie. Zmierzwione 
włosy, czerwony nos, podpuchnięte oczy, z których płynęły 
już nie strugi łez, ale cały wodospad Niagara. I wielka 
brązowa plama na środku różowej sukienki. 
To nie moja wina, przekonywał się w duchu Edward. A jednak... 
Gdzieś w tyle głowy odezwało się znajome, nie opuszczające go 
nigdy poczucie odpowiedzialności. Tylko że teraz było to całkowicie 
irracjonalne. Przecież nie jest nic winien tej rosyjskiej dziewczynie. 
 Zawsze zostawiał jej duże napiwki, nawet jeśli 
przynosiła mu tylko kawę i kawałek orzechowego ciasta! 
A poza tym nie była małym kotkiem, ale dorosłą kobietą, 
która w dodatku musiała nieźle radzić sobie w życiu, skoro 
udało się jej wyjechać z Rosji do Ameryki. 
Jak na jeden dzień, zrobił swoje! Powinien teraz ominąć 
łkającą dziewczynę i wyjść. Ale nie. Westchnął, odstawił na bok 
styropianowy kontener z jedzeniem, który dźwigał pod pachą, 
i ujął Bellę za drżące ramiona. 
- Słuchaj, kochanie - uśmiechnął się do niej ciepło. - Nieważne, 
co się stało. Nie może być aż tak źle. 
Edward używał słowa „kochanie" jak przecinka. Właściwie 
bez przerwy. Tego jednego dnia zdążył już wypowiedzieć je co 
najmniej kilka razy: do siedmioletniej właścicielki kota, do Jessici, 
mimo że był na nią wściekły za bezduszne filmowanie 
jego upadku, do blond pielęgniarki, która próbowała się z nim 
umówić. Bywało, że wyrażał w ten sposób zainteresowanie albo 
sympatię. Ale nic więcej. 
Edward nie miał pojęcia, że Bella marzyła dniami i nocami, 
ż

eby usłyszeć od niego podobne zdanie. Przez krótką, króciutką 

chwilę wydawało się jej, że sen się ziścił. Z nadzieją spojrzała 

background image

12 | 

S t r o n a

 

 

w górę i... natychmiast wiedziała, że nie warto było robić sobie 
nadziei. W zielonych oczach zobaczyła tylko współczucie. 
Znowu zalała się morzem łez. 
- Boże! - Edward nic nie rozumiał. - Zrób coś, Angela. 
- To twoja wina. - Angela, z rękami skrzyżowanymi na wydatnym 
biuście, miała nie wróżący nic dobrego wyraz twarzy. 
- Więc to ty musisz coś zrobić. 
Chcąc nie chcąc, Edward odwrócił się do Belli. 
- Wiesz, kochanie - próbował ją uspokoić -jeśli nie zakręcisz 
zaraz kranu, grozi nam powódź. Pamiętasz, co narobiłem, 
gasząc pożar w kuchni? Dzisiaj może być gorzej. 
Na wspomnienie chwili, w której zakochała się bezgranicznie 
w tym mężczyźnie, świadku jej dzisiejszego upokorzenia, 
Bella rozszlochała się jeszcze głośniej. 
- Poddaję się - machnął ręką Edward. 
Jego dzienna dawka cierpliwości była na wyczerpaniu. Jedyna 
nadzieja w Jasperze. Człowiek, który radzi sobie z przedmenstruacyjnymi 
napadami złych humorów jego siostry, Alice Cullen 
Halle, bez problemu uspokoi jeszcze jedną kobietę na 
granicy histerii. 
- Masz doświadczenie z histeryczkami. Porozmawiaj z nią. 
Zanim Jasper zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Angela. 
- Tak właśnie postępują mężczyźni. - Zmierzyła Edwarda 
wściekłym spojrzeniem. - Najpierw łamią kobiecie serce, a potem 
chcą, żeby ktoś inny po nich posprzątał. 
- Jak to posprzątał! - Edward nie wierzył własnym uszom. 
- Co ty próbujesz mi wmówić, Angela? 
- Nic ci nie wmawiam. Ale będziesz mieć ze mną do czynienia, 
jeśli zrobiłeś coś tej biednej, niewinnej dziewczynie... 
- Co? - Dech mu zaparło z oburzenia. 
Wprawdzie nie miał natury mnicha, ale nie był też łajdakiem, 
za jakiego uznała go właśnie Angela. Uprawiał bezpieczny seks, 
jeszcze zanim stał się osobą znaną publicznie. 
- Ja? Ja... nigdy... Skąd ci to przyszło w ogóle do głowy 
- wyjąkał. 
- Edward? - Jasper popatrzył na niego surowo. 
- Cholera! - Edward nie wytrzymał i potrząsnął Bellą tak gwałtownie, 
ż

e zaskoczona przestała płakać. - Powiedz im, że przez cały 

czas, kiedy tu pracujesz, zamieniliśmy nie więcej niż dwa zdania. 
- To nie jest dowód - upierała się Angela. - Miałam trzech 
mężów i żaden z nich nie mówił więcej. W łóżku i poza łóżkiem. 

background image

13 | 

S t r o n a

 

 

Dlatego między, innymi się rozwiodłam. Tylko że małomówność 
nie przeszkadzała tym głupkom zostawić mnie z piątką 
dzieci na karku. 
- Bella! - Edwardowi udało się zachować spokój kosztem 
prawdziwie heroicznego wysiłku. - Oboje wiemy, że twoje kłopoty 
nie mają nic wspólnego ze mną, prawda? 
Uśmiechnął się do niej zachęcająco i delikatnie pogłaskał ją po 
głowie. Cofnął rękę natychmiast, gdy zobaczył ostrzegawczy błysk 
w oczach Angeli. Przecież zrobił to, żeby uspokoić Bellę. Nie jego 
wina, że opacznie odczytano całkiem niewinny gest. 
- Czy mogłabyś więc wyświadczyć mi wielką przysługę 
i wyjaśnić im, że zostałem wmieszany w tę awanturę zupełnie 
przypadkowo? 
W zasadzie miał rację. Ale nie do końca. Patrząc na jego 
nieszczęśliwą minę. Bella uznała, że wszystkiego i tak nie da 
się wyjaśnić. A ponieważ Angela i Jasper mylili się całkowicie, 
musiała wyprowadzić ich z błędu. Wzięła głęboki oddech. 
Wzrok Edwarda natychmiast zatrzymał się na jej biuście, co należałoby 
uznać za efekt uboczny jej dążenia do prawdy. I co nie 
umknęło niestety uwagi Jaspera. 
- Edward ma rację - wyjąkała drżącymi wargami. - Naprawdę 
nic nie zrobił. 
Poczuła, że zwalnia żelazny uchwyt, w którym ją trzymał. 
- A widzicie! - krzyknął, rzucając wymowne spojrzenie 
z gatunku: „A nie mówiłem?" 
- Sama nie wiem - mruknęła Angela ponuro. - Może zwyczajnie 
cię kryje. 
Palce Edwarda znów zacisnęły się na ramionach Belli. 
- Niiie - odetchnęła tak głęboko, że aż odpiął się jej guzik 
na piersiach. - To nie jego wina. I przepraszam, że zrobiłam 
takie zamieszanie. Nic mi nie jest. - Spróbowała się uśmiechnąć, 
ale nie dała rady. 
- A jednak coś ci jest. Będzie lepiej, jak usiądziesz i opowiesz 
nam, co się stało. - Jasper, nie zwracając uwagi na gotowego 
do wyjścia Edwarda, przysunął Belli sfatygowane, plastikowe 
krzesełko. 
- To naprawdę miło z twojej strony, Jasper, ale i tak 
spóźniłam się dzisiaj do pracy i... 
- Czy widzisz tu jakichś klientów? - zagrzmiała Angela, 
omiatając wzrokiem pustą salkę, w której żywe były jedynie 
kolory na plakatach reklamujących sos tabasco. - Siadaj, dziewczyno, 

background image

14 | 

S t r o n a

 

 

i wypluj z siebie wszystko, bo inaczej zamęczysz się na 
ś

mierć. A poza tym - dodała szybko, gdy Bella próbowała protestować 

- płaczące kelnerki odbierają ludziom apetyt. Edward, 
przynieś jej szklankę wody. 
Edward, wciąż obrażony podejrzeniami, miał ochotę powiedzieć, 
ż

eby zrobiła to sama, bo on jest tu klientem. Powstrzymał 

się tylko dlatego, że wdzięczna za ugaszenie pożaru Angela wyręczała 
go w gotowaniu posiłków dla całej kompanii, kiedy 
przypadał jego dyżur. To dzięki niej jedli kurczaka z rusztu albo 
ż

eberka zamiast ohydnych hot dogów czy spaghetti z puszki. 

Nie warto było rujnować tak korzystnego układu. 
- Bardzo ci dziękuję, Edward - powiedziała Bella i zawstydzona 
ż

arliwością swojego tonu, uciekła wzrokiem w kierunku okna. 

Obserwując ją, Edward po raz kolejny zastanawiał się, jak 
smakują te pełne, różowe usta, gdy je całować. Dziewczyna, 
ś

wiadoma jego wzroku, przełknęła szybko kilka łyków i zaczęła 

opowiadać. Powoli i z wyraźną przykrością streściła swoje spotkanie 
z obrzydliwym Arem Volturii. 
- Przeklęty szczur - syknęła wściekła Angela. 
- To niesprawiedliwe wysyłać cię z powrotem do Rosji tylko 
dlatego, że jeszcze nie znalazłaś ojca - dorzucił Jasper. 
- Prawo nie zawsze jest sprawiedliwe. 
Bella poznała tę prawdę już jako dziecko. Ale przecież miało 
to nie dotyczyć Ameryki! Opowieści matki o państwie, w którym 
ludzie sami stanowią prawo, brzmiały w jej uszach jak 
najpiękniejsza bajka. 
Przyłożyła do skroni zimną szklankę, ale ból głowy nie ustępował. 
- Nie wolno nam dopuścić, żeby cię deportowali - zadeklarował 
Jasper. 
Jasper był bardzo miły i zawsze zostawiał jej duże napiwki. 
Kiedy próbowała protestować, robił do niej oko i mówił, żeby 
potraktowała to jako jego wkład w fundusz poszukiwań. Ale 
teraz pomóc nie mógł. 
- Chyba nie ma innego wyjścia - westchnęła ciężko. 
- Do diabła, dziewczyno - zagrzmiała Angela. - Zawsze jest 
jakieś wyjście. Na tym polega Ameryka. 
Bella, poruszona ich reakcją, z trudem tłumiła łzy. Powstrzymywała 
się, żeby nie wyjść na idiotkę przed Edwardzie. 
- Myślałam o ucieczce - przyznała cienkim głosem. 
Może to nie był taki głupi pomysł? Na przykład Los Angeles. 
Łatwo ukryć się w wielkim mieście. Albo Seattle. Podobno jest 

background image

15 | 

S t r o n a

 

 

tam ślicznie. A gdyby tak pojechać do Montany, zagrzebać się 
na jakimś ranczu i gotować dla kowbojów? 
Bella, wymyślając coraz to nowe warianty ucieczki, całkowicie 
przeoczyła fakt, że nie ma pojęcia o gotowaniu. 
- Ucieczka nigdy nie jest wyjściem - przerwał jej Jasper. 
- Zwłaszcza w twojej sytuacji. Urząd imigracyjny wcześniej 
czy później dowie się, gdzie jesteś. 
- A wtedy deportują cię natychmiast - powiedziała Angela. 
- Nie możesz dać takiej satysfakcji Pajacowatemu Szczurowi. 
- Mam cztery dni, żeby znaleźć ojca. Potem wsadzą mnie 
do samolotu lecącego do Rosji. 
- Musimy wynająć prywatnego detektywa - wykrzyknął 
Jasper. - Cztery dni to niewiele, ale... 
- Robiłam to już wcześniej - przyznała Bella ponuro, przypominając 
im, że właśnie dlatego znalazła się w Phoenix. - Zresztą 
i tak nie mam już pieniędzy. 
- Tym się nie przejmuj. Zrobimy zrzutkę na posterunku. 
Chłopcy chętnie ci pomogą. 
- Wynajęcie detektywa nic nie da. - Edward wtrącił się do 
rozmowy pierwszy raz. 
- Akurat dużo o tym wiesz - zdenerwowała się Angela. - Facet, 
którego wynajęłam w zeszłym roku, znalazł mojego drugiego 
eks-męża i wyciągnął od niego alimenty za ostatnie pięć lat. 
- Przypominam ci, że zajęło mu to dwa miesiące. Nie mówiąc 
o tym, że miał numer ubezpieczenia twojego męża, co cholernie 
ułatwia sprawę. Niestety, Bella ma rację. Jest za późno. 
- Czyli chcesz, żeby wysłali ją do Rosji. – Angela posłała 
Edwardowi ponure spojrzenie. - Biedne dziecko nie ma tam nikogo. 
Jej matka nie żyje... 
- Wcale tego nie powiedziałem. 
Bella, zła, że traktują ją jak nieobecną, podniosła głowę, 
zdziwiona. 
- Jest jeden sposób. W dodatku całkiem prosty. 
- Może się nim z nami podzielisz, ważniaku- ironizowała Angela. 
- Bella musi wziąć ślub z obywatelem amerykańskim. 
Dzięki temu dostanie zieloną kartę. 
Bella, która przed chwilą poczuła okruch nadziei, zgarbiła 
się cała. Równie dobrze mógł wysłać ją na pustynię w poszukiwaniu 
kopalni złota! 
- Doceniam twoje starania, Edward, ale nie wziąłeś pod uwagę 
najważniejszego. Nie znam nikogo takiego. 

background image

16 | 

S t r o n a

 

 

- Owszem, znasz. 
Już w chwili, kiedy wypowiadał te słowa, Edward wiedział, 
ż

e nie ma wyjścia. Cóż takiego, do diabła, w nim siedzi, że kiedy 

tylko widzi kogoś w potrzebie, zaraz nakłada błyszczącą zbroję 
i pędzi na ratunek? 
Przypomniał sobie głośną historię sprzed kilku lat. Seryjny 
morderca wysyłał do różnych gazet jeden i ten sam komunikat: 
„Zatrzymajcie mnie, zanim znowu zabiję". 
Wygląda na to, że on, Edward, powinien wręczać wszystkim 
karteczki z tekstem: „Zatrzymajcie mnie, zanim zacznę znowu 
pomagać". 
Ś

wiadomy, że robi największy błąd w życiu, uśmiechnął się 

do Belli swoim słynnym uśmiechem, który znalazł się nawet 
na okładce „Newsweeka", i powiedział: 
- Przecież znasz mnie. 
Przesunął czubkami palców po jej brwiach, a ona zamarła, 
nie wiadomo czy pod wpływem słów, czy gestu, który poruszył 
ją do głębi. 

    
    

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ TRZECI    

Bella była pewna, że to żart. Albo wytwór jej zmaltretowanej 
dzisiejszymi przejściami wyobraźni. Nie była w stanie wyjąkać 
nawet jednego słowa. Rozum mówił jej, że się przesłyszała, ale 
w sercu obudziła się krucha nadzieja. 
- No i co ty na to? - zapytał. 
- Nic nie rozumiem. - Odwróciła się do Jaspera i Angeli po 
wsparcie. 
Jasper wzruszył ramionami i nie spuszczał oczu z Edwarda. 
- Może nie było to specjalnie romantyczne — parsknęła 
ś

miechem Angela- ale wydaje mi się, kochanie, że nasz bohater 

przed chwilą ci się oświadczył. 
- Oświadczył? - Powoli spojrzała na Edwarda. - Czy to prawda? 
Chcesz się ze mną ożenić? 
- Przecież to nie będzie prawdziwe małżeństwo - powiedział 
szybko, udając, że nie słyszy pomruku dezaprobaty, który 
wydała z siebie Angela. - Taki manewr da ci czas na odnalezienie 
ojca. 
- Oto słowa dżentelmena. - Jasper pokręcił głową. 

background image

17 | 

S t r o n a

 

 

- Ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, przynajmniej coś wymyśliłem. 
- Tu muszę stwierdzić, że masz rację - przyznał Jasper. - Ja, 
jako ślubny małżonek twojej siostry, zostałem automatycznie 
wykluczony z tej matrymonialnej konkurencji. 
Zastanowił się chwilę i dodał: 
- Właściwie - dlaczego nie? Powinno się udać. Myślę, że 
tobie będzie najtrudniej - uśmiechnął się żartobliwie do Belli, 
jakby próbował dodać jej otuchy - przyzwyczaić się do wspólnego 
mieszkania z tym facetem. Nie znam kobiety, która chciałaby 
oglądać męskie slipki wiszące na wszystkich klamkach. 
Bella poczuła się zażenowana jak nigdy dotąd. Rozumiała 
już, że Edward zaproponował fikcyjne małżeństwo, żeby ochronić 
ją przed dalszymi szykanami urzędników i dać jej szansę na 
obywatelstwo. Wiedziała, że takie rzeczy się zdarzają. Słyszała 
o kilku dziewczynach z Petersburga, które weszły w podobny 
układ z mężczyznami z Europy Zachodniej. Bez romansów. Bez 
miłości. 
- Mieszkalibyśmy razem? - zapytała. 
- Nie! - wykrzyknął Edward. 
- Tak! - powiedziała Angela w tej samej chwili. 
Jasper ledwo stłumił śmiech na widok przerażonej miny swojego 
szwagra, ale nie odezwał się słowem. 
- Jeśli chcecie, żeby plan się udał - wyjaśniła Angela- małżeństwo 
musi wyglądać na prawdziwe. Kilka tygodni temu widziałam 
w telewizji reportaż o fikcyjnych ślubach. Podobno jeszcze 
przed nowymi wyborami rząd postanowił skończyć z tym 
procederem. A Volturii to taki łajdak, który nie zadowoli się byle 
papierkiem od sędziego pokoju. Na pewno sprawdzi, czy mieszkacie 
razem. 
Edward zaklął pod nosem. Angela miała rację. On też oglądał 
ten program w mieszkaniu Jessici. Zamiast czułego sam na 
sam z seksowną kobietą, musiał wtedy wgapiać się w telewizor, 
gdyż Jessica pokazywała się na ekranie przez kilka 
sekund. 
Jessica. Lepiej nie myśleć, jak zareaguje, kiedy dowie się, 
ż

e jej facet zwiał, żeby ożenić się z inną. Gdyby tylko dał sobie 

chwilę czasu na zastanowienie, zanim wyskoczy z propozycją! 
Ale nie. Kolejny raz ten sam błąd. Ostatnim razem jego porywczość 
doprowadziła do tego, że został obwołany narodowym 
bohaterem. 
Muszę zacząć pracować nad sobą, postanowił w duchu. I to 

background image

18 | 

S t r o n a

 

 

szybko. 
Ponury wyraz twarzy Edwarda nie umknął uwagi Belli. Nigdy 
przedtem nie widziała u niego takiej miny. Nawet wtedy, gdy 
po ciężkiej walce z ogniem ugasił pożar w ich kuchni. Mógł być 
spocony i brudny, ale gdy się uśmiechał, a uśmiechał się zawsze, 
wszystkim kobietom serca topniały jak wosk. Teraz wyglądał 
jak zwierzę w potrzasku. Najwyraźniej żałował propozycji, którą 
złożył jej przed chwilą. 
Bella wiedziała już, co ma zrobić. Nieważne, że marzyła 
o tym, żeby odpowiedzieć „tak", nieważne, jak bardzo bała się 
deportacji - skoro Edward zareagował wielkodusznie i honorowo 
wobec niej, ona winna jest mu podobne zachowanie. Przełknęła 
ś

linę i opanowując drżenie ust, wydała na siebie wyrok: 

- Edward, jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna, ale nie mogę 
pozwolić, żebyś przeze mnie zmarnował sobie życie. 
Ona ma rację, myślał Edward. I na dodatek daje mi szansę 
ucieczki. Wychodzę. Natychmiast wychodzę i już za chwilę będę 
u siebie. Tylko że wtedy ona też znajdzie się „u siebie" - 
u siebie w kraju, gdzie nie ma domu ani nikogo bliskiego... 
- Nie rujnujesz mi życia - usłyszał swój własny głos. 
Na Boga, Cullen, co ty robisz najlepszego? Dziewczyna 
pozwala ci się wycofać, a ty brniesz w to coraz głębiej! 
Dlaczego nie wiejesz? Tak zrobiłby każdy facet o zdrowych 
zmysłach! 
- Pewnie, że znajdziemy się w nieco kłopotliwej sytuacji 
- ciągnął jego głos, nic sobie nie robiąc z myśli kłębiących się 
mu w głowie - ale przecież to nie potrwa długo. W końcu odszukasz 
ojca i na pewno dostaniesz obywatelstwo. 
- Jasper? Angela? - Zdezorientowana Bella zwróciła się do 
nich, szukając rady. - Co mam robić? 
- Przyjąć jego propozycję - odpowiedzieli obydwoje. 
Bella znowu zapatrzyła się w okno. Przecież spełniało się jej 
marzenie. Nawet jeśli to nie będzie prawdziwy ślub, nikomu nie 
zaszkodzi, jeśli chwilę poudaje. A już na pewno skończą się 
upokarzające rozmowy z Volturii! Przypomniała sobie jego 
złośliwe uśmieszki i szybko podjęła decyzję. 
- Dobrze. Wyjdę za ciebie, Edward. 
Edward mógłby przysiąc, że usłyszał huk zatrzaskujących się 
za plecami drzwi. 
Po krótkiej naradzie ustalili, że ślub odbędzie się w niedzielę. 
W sobotę wieczorem, po zakończonej służbie Edwarda, pojadą do 

background image

19 | 

S t r o n a

 

 

Laughlin - małego miasteczka w Newadzie, znanego z licznych 
domów gry i faktu, że łatwo tam wziąć ślub. 
- Błyskawicznie podpiszemy papiery i w niedzielę po południu 
będziemy z powrotem - obiecał Edward. 
Nie przyszło mu nawet do głowy, żeby zaprosić kogoś z rodziny, 
pomyślała Bella. Nie wiedziała, że Edward ma swoje powody. 
Jego matka, która stale przebąkiwała, że „najwyższy czas, 
ż

eby znalazł sobie miłą dziewczynę i ustatkował się", dorzuciła 

do swoich nalegań następny argument. Od przyjścia na świat 
dziecka Alice i Jaspera informowała go z ponurą miną, że od 
niego zależy, czy świat ujrzy kolejnego potomka rodu Cullen. 
Nie należało zbytnio rozbudzać jej nadziei. 
W sobotę Edward pojawił się w wynajętym pokoju Belli trzy 
godziny później, niż obiecał. 
- Przepraszam, ale mieliśmy pożar i nie udało mi się wcześniej 
wyrwać. 
- Denerwowałam się. 
- Że wcale nie przyjadę? 
- Nie. - Rumieniec wstydu zabarwił jej policzki, a Edward 
próbował sobie przypomnieć, czy kiedyś spotkał kobietę, która 
zdolna była się czerwienić. - No, może trochę się bałam, że 
zmieniłeś zdanie - przyznała. - Ale głównie chodziło mi o ciebie. 
Słyszałam w radiu o tym pożarze. Martwiłam się, czy coś 
ci się nie stało. 
- Jeszcze się nie zdarzyło - przerwał buńczucznie. - No to 
co? Jedziemy? 
Zniósł do samochodu cały niewielki dobytek Belli i ruszyli. 
Edward był w fatalnym nastroju, a wymuszone kilka zdań, które 
zamienili po drodze, pogorszyły jeszcze atmosferę. Bella uznała, 
ż

e idący na egzekucję skazaniec wykazałby większy entuzjazm 

niż przyszły pan młody. 
Ona sama także inaczej wyobrażała sobie własny ślub. Muzyka, 
kwiaty, tłum gości, łzy szczęścia, A wymarzony mężczyzna 
miał być przystojny i kochać ją nad życie, bezgranicznie, 
na zawsze. Dobrze, że spełniła się przynajmniej jedna część 
dziecinnych pragnień. I to z nawiązką, bo Edward był dużo przystojniejszy 
od jej ideału z dawnych czasów. 
Formalności przedślubne w Laughlin załatwili szybko i bez 
kłopotów. 
- Jak dotąd, idzie nam świetnie - powiedział Edward 
z wymuszonym entuzjazmem, ale nie doczekał się żadnej 

background image

20 | 

S t r o n a

 

 

reakcji. 
Dlaczego przynajmniej nie udaje, że się cieszy, myślał z pretensją, 
zapominając zupełnie, że to on nalegał, by ceremonia jak 
najmniej przypominała prawdziwy ślub. 
Przecież co najmniej kilka kobiet w Phoenix skakałoby ze 
szczęścia, gdyby złożył im propozycję małżeństwa! Nie mówiąc 
już o ofertach matrymonialnych, które przyszły do niego pocztą 
po tym, jak pojawił się w kilku popularnych programach telewizyjnych! 
Bella nie ma nawet pojęcia, że dostał list oraz 

 

fototografię od dziewczyny wybranej przez „Playboya" na miss 
czerwca. I telegram aż z Anchorage na Alasce. 
Wręczyli wypełnione kwestionariusze siedzącemu przy 
biurku urzędnikowi. Edward wyjął kartę kredytową i zapłacił za 
ś

lub. 

Wówczas otworzyły się drzwi do Kaplicy Miłości, w której 
zobaczyli zupełnie niesamowity widok. 
- Nie do wiary. - Zaszokowany Edward wpatrywał się w grubego 
mężczyznę ubranego w obcisły, biały kombinezon. 
- Edward? - Bella otworzyła szeroko oczy. - Tu jest jak 
w filmie. Pamiętasz „Miodowy miesiąc w Vegas"? On przebrał 
się za Elvisa! 
- Masz rację, słoneczko - wykrzyknął radośnie grubas, nie 
dając Edwardowi szansy na odpowiedź, i wyciągnął na powitanie 
pulchną dłoń ozdobioną pierścionkiem z wielkim diamentowym 
oczkiem. - Tylko że ja jestem Elvisem Presleyem. Dla celów 
zawodowych zmieniłem imię i nazwisko. 
Z ogromnych głośników umieszczonych w czterech rogach 
sali popłynęły dźwięki muzyki Presleya. 
- Jak to? - Edward nie wierzył własnym uszom. - Łatwiej 
udzielać ślubów, gdy człowiek nosi nazwisko zmarłego piosenkarza? 
- Nie byle jakiego piosenkarza, chłopcze. Króla! Samego 
Króla! - Uśmiechnął się szeroko do Belli. - Jestem imitatorem 
Elvisa i jego sobowtórem, młoda damo. Czyż nie wyglądam jak 
on w tamtym superfilmie? Nie wyskakuję z samolotu tylko dlatego, 
ż

e jestem za stary i zbyt tchórzliwy. A ty jesteś dzisiaj moją 

najładniejszą panną młodą. 
- Wychodzimy stąd! - Edward chwycił Bellę i pociągnął ją 
do drzwi. 
Co za idiotyczne głupstwo popełnił, proponując jej małżeństwo! 
Nie wytrzyma dłużej tej farsy! 
- Bella!? - powtórzył niecierpliwie, gdy dziewczyna nie 

background image

21 | 

S t r o n a

 

 

zareagowała. - Co z tobą? 
- Nic. - Patrzyła z cielęcym zachwytem na kretyńsko przebranego 
urzędnika. - Przecież to cudowne. 
- To idiotyczne - poprawił ją ze złością. - Musimy znaleźć 
jakieś inne miejsce. 
Co za szczęście, że nie ma tu nikogo z 13 Kompanii! Spaliłby 
się ze wstydu, gdyby któryś z chłopaków zobaczył tę 
szopkę. 
- Młoda dama wydaje się zachwycona - wtrącił Elvis. 
- Kiedy powiedziałeś, że weźmiemy ślub w Laughlin, nie 
oczekiwałam niczego podobnego. 
- Ani ja! 
- Wspaniałe miejsce. I takie romantyczne. W całej Rosji 
nie ma nic równie pięknego. Marzyłam o takim ślubie od 
zawsze. 
- Marzyłaś o tym, że ślubu udzieli ci stary, gruby Elvis!? 
- Edward sekundę za późno zreflektował się, że przesadził. - 
Przepraszam. Niech pan nie bierze tego do siebie, bardzo proszę. 
- Nie czuję urazy - odpowiedział wesoło urzędnik. -I tak 
każdy widzi, że jestem stary i graby. Prawdziwy Elvis też miał 
kilka funtów nadwagi. Wiecie, w ostatnich latach życia. Myślę 
sobie, że skoro sam Król nic sobie z tego nie robił, ja też nie 
muszę. 
- Edward, proszę cię. - Bella wyrwała się z jego uścisku i położyła 
mu dłoń na ramieniu. - Przecież zapłaciliśmy. I ten miły 
człowiek jest gotowy... 
- Nie pragnę niczego więcej, moje gołąbki, niż złączyć was 
małżeńskim węzłem. 
- A widzisz? Nie ma sensu jeździć po całym mieście w poszukiwaniu 
innego miejsca. Dlaczego mamy nie wziąć ślubu 
tutaj? 
Temu błagalnemu spojrzeniu nikt by się nie oparł. Aro 
Volturii musiał chyba mieć serce z kamienia. 
- Do diabła! Zrobimy to tu, ale pod jednym warunkiem. 
Musisz przyrzec, że nie powiesz Jasperowi ani Angeli, ani nikomu 
innemu o tym, co się tu działo. 
- Przyrzekam. - Ścisnęła mu rękę z zadziwiającą, jak na tak 
drobną osobę, siłą. - To będzie nasz sekret. Edward, jestem taka 
szczęśliwa! 
Kto tu bardziej zwariował? Ten stary facet z brylantyną na 
włosach i w białym kombinezonie naszywanym brylancikami? 

background image

22 | 

S t r o n a

 

 

Bella, która była ledwo żywa ze szczęścia na myśl, że weźmie 
ś

lub w obecności fałszywego Elvisa? Czy on, zgadzając się na 

udział w tym cyrku? 
- W porządku. - Pokręcił głową i ciężko westchnął. - Skoro 
tego naprawdę chcesz. 
- Edward! Tak ci dziękuję! 
Bella zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do niego 
z całych sił. Poczuł jej wargi na swoich. Wystarczyło jedno 
dotknięcie wspaniałych piersi, żeby całkowicie zapomnieć 
o wszelkich obiekcjach. Bez zastanowienia oddał pocałunek. 
Było nie było, od dnia pożaru spędził sporo czasu na rozważaniach 
i spekulacjach nad smakiem jej ust. Wyobrażał sobie, że 
muszą być słodkie i niewinne. 
Rzeczywistość przerosła jego oczekiwania. Ze sposobu, 
w jaki całowała, wyczuł, że nie ma wiele doświadczenia. Nie 
pomylił się, stawiając na niewinność. Ale w tym samym czasie 
on, stary wyjadacz, który z niejedną kobietą miał do czynienia, 
ze zdziwieniem poczuł niezwykłą siłę jej pocałunku. Pełne, 
jedwabiste usta smakowały jak dojrzały owoc o tysiącu smakach. 
Bella zadrżała, gdy zębami zaczął pieścić jej dolną wargę, 
a on poczuł uderzenie krwi w dolnej części brzucha. 
Bella omal nie upadła. Marzyła o takiej chwili nieskończoną 
ilość razy. Nie miała pojęcia, że pocałunek może doprowadzić 
do stanu podobnej ekstazy. W jej głowie szalał huragan. Była 
pewna, że bije od niej blask, jakby słońce spadło na ziemię 
i poprzez gorące, łapczywe usta Edwarda napełniło jej żyły swym 
ciepłem. Ciarki chodziły jej po całym ciele, gdy czuła na plecach 
dotyk silnych dłoni. 
I nagle wszystko się skończyło. 
Edward chwycił ją w pasie, odsunął na długość ramienia 
i mrużąc oczy, spojrzał na nią z góry. Całe szczęście, że nie 
miała pojęcia, o czym wtedy myślał. 
- Nie traćmy czasu - powiedział, całkiem nieświadomy, jak 
uraził tym uczucia dziewczyny. 
- Jasne - zaśmiał się tubalnie Elvis. - Wyglądacie mi na 
takich, co to nie mogą doczekać się nocy poślubnej. 
Słysząc te słowa, Bella zarumieniła się po korzonki włosów, 
a Edward poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Z głośników 
płynęły dźwięki następnego przeboju Presleya. 
- Które z was ma obrączki? 
- Zapomniałem na śmierć. - Edward zaklął pod nosem. 

background image

23 | 

S t r o n a

 

 

- Nic nie szkodzi. Przecież nie potrzebuję obrączki. - Bella 
uśmiechnęła się dzielnie, co jeszcze bardziej zirytowało Edwarda. 
- Może i nie, ale założę się, że Volturii będzie chciał ją zobaczyć. 
- Boże. Obawiam się, że masz rację. - Bella zbladła na 
wspomnienie spotkania w przyszłą środę. 
- Macie, dzieci, wielkie szczęście - zatarł ręce Elvis. - Tak 
się przypadkiem zdarzyło, że mam u siebie całkiem niezły 
wybór. 
Wyciągnął z regału wybitą czarnym aksamitem szufladę, 
w której rzędami ułożono biżuterię różnego rodzaju - od prostych, 
tanich obrączek ze srebra, po złote pierścienie z diamentami 
wielkości małego miasteczka. 
Edward przyjrzał się im uważnie i sięgnął po delikatny pierścionek 
ze złotej plecionki z niedużym, ale dobrej jakości diamentem. 
- Elegancja Francja - kiwnął głową Elvis. - Bardzo chodliwy 
wzór. 
- Co o tym myślisz? - Edward wręczył Belli błyskotkę. 
Co ona o tym myśli? Przecież to najpiękniejsza rzecz, jaką 
w życiu widziała! Z oczkiem błyszczącym jak gwiazda! Tylko 
ż

e Edwarda na pewno nie stać na coś podobnego! 

- Śliczny, ale - z trudem odwróciła oczy od pierścionka 
- ten też będzie dobry. 
Pokazała zwyczajną srebrną obrączkę. 
- Niebrzydka - zgodził się z nią Elvis. 
Zrobił to z dużo mniejszym entuzjazmem, zauważył 
Edward. I nie ma się co dziwić. Srebrne kółko zdawało się 
krzyczeć z daleka: „Oferta specjalna. Najtańsza obrączka 
w mieście!" 
- Ale mnie podoba się tamten. Zmierz go, proszę. 
Poza wszystkim, chodziło o jego reputację. Nie chciał, by 
panna młoda po powrocie do Phoenix nosiła tak nędzny kawałek 
srebra. 
Pierścionek pasował idealnie. Bella podniosła rękę, podziwiając 
ciepły blask złota i lśniący diament. Stropiła się, bo 
drżały jej dłonie. 
- Nie martw się, złotko - próbował pocieszyć ją Elvis. - 
Udzieliłem prawie tysiąca ślubów. Wszystkie panny młode wpadają 
w przedweselną panikę. 
Być może miał rację, ale ona nie jest prawdziwą panną 
młodą! Dlaczego więc tak się denerwuje? 
- A co z kwiatami? - zapytał Elvis, gdy Edward wyciągnął 

background image

24 | 

S t r o n a

 

 

z dżinsów kartę kredytową, by zapłacić za pierścionek. 
- Ślub bez kwiatów to nie ślub - powiedział, a Bella z błyskiem zadowolenia 
w brązowych oczach schyliła się nad wazonem

 

z goździkami. 
Wszystkie one są jednakowe, pomyślał Edward. Od Phoenix 
do Petersburga. Jego siostra Alice doprowadziła całą rodzinę do 
granic wytrzymałości nerwowej, planując swój ślub, który 
w każdym szczególe musiał być doskonały. 
- I to też? - spytał ostro, chociaż wcale nie miał takiego 
zamiaru. 
Bella podskoczyła, wypuszczając z rąk szykowny, krótki 
welon z pięknej koronki, który Elvis miał pod ręką na wypadek, 
gdyby jakaś panna młoda życzyła sobie takiego ślubnego przybrania. 
- Nie, Edward. I tak kupiłeś już tyle rzeczy. 
- No to - odwrócił się do urzędnika - zaczynamy. 
- W porządku. Zaraz wołam żonę, żeby była waszym 
ś

wiadkiem. 

Nacisnął mały dzwonek i do pokoju weszła wysoka kobieta 
z szopą nastroszonych rudych włosów. 
- Nie! - jęknął Edward. - Niech mi pan tylko nie mówi, że 
to Ann Esme z „Viva Las Vegas". 
- Trafiłeś za pierwszym strzałem, młodzieńcze. - Elvis 
uśmiechnął się porozumiewawczo i otworzył drzwi do następnego 
pokoju. 
Jego środkiem biegł błyszczący chodnik koloru kości słoniowej. 
Pod przeciwległą ścianą, na tle białej atłasowej draperii, 
stał niewielki ołtarz, a na nim - wazon w kształcie młodego 
Elvisa Presleya z gitarą w rękach. Z głowy Elvisa wystawał 
bukiet różnokolorowych mieczyków. 
Jeśli kiedykolwiek w życiu będę się naprawdę żenić, zrobię 
to przed normalnym sędzią pokoju w Phoenix, przysiągł sobie 
Edward. 
- Przepraszam, młoda damo - zwrócił się szarmancko Elvis 
do Belli. - Chociaż będzie ci prawdopodobnie trudno, musisz 
na moment rozstać się z pierścionkiem. Potrzebuję go na trochę. 
A za chwilę, słoneczko - komenderował - przejdziesz środkiem 
do ołtarza, gdzie będzie czekać twój narzeczony. Annie i ja 
odśpiewamy hymn. 
- Czy to konieczne? - zapytał Edward. 
Cała ta ceremonia trwała zdecydowanie za długo. Mimo 
czysto surrealistycznego otoczenia zaczynał powoli czuć się jak 

background image

25 | 

S t r o n a

 

 

na prawdziwym ślubie. 
- Wszystkie panny młode marzą, żeby przejść nawą do ołtarza, 
prawda, kochanie? - zwróciła się ruda kobieta do Belli. 
- Bardzo bym chciała - dziewczyna rzuciła Edwardowi proszące 
spojrzenie - ale jeśli wolisz zacząć tutaj, niech będzie. 
Psiakrew. Znowu ten wzrok głodnego spaniela. 
- Szkoda czasu na spory - machnął ręką. - Zaczynaj! 
Elvis i Annie zaintonowali „Love Me Tender", a Bella, 
z wiązką goździków, za których cenę można byłoby kupić spory 
bukiet orchidei, ruszyła w stronę ołtarza. Edward musiał przyznać, 
ż

e mimo koszmarnego czarnego kostiumu i równie brzydkiej 

białej bluzki, wyglądała uroczo. 
Kiedy dziewczyna stanęła u boku Edwarda, Elvis pociągnął za 
sznurek i biała kotara rozsunęła się na boki, odsłaniając wielki 
telewizor. Rozległ się głęboki głos samego Króla, a na ekranie 
pojawiła się scena ślubu z filmu „Blue Hawaii". 
- Jakie to romantyczne! - klasnęła w dłonie zachwycona 
Bella. 
Edward dziękował niebiosom, że nie ma tutaj Jaspera. Dokładnie 
mógł sobie wyobrazić, co szwagier opowiedziałby chłopcom 
po powrocie do Phoenix. Poczuł dreszcz na samą myśl o wstydzie, 
który przyszłoby mu znosić. 
- Drodzy zakochani. - Elvis podniósł głos, żeby przekrzyczeć 
prawdziwego Elvisa. 
Kiedy skończył się film i zamilkły dźwięki piosenki, rozpoczęła 
się tradycyjna ceremonia ślubna. Słysząc głos Belli powtarzającej 
słowa przyrzeczenia, Edward poczuł na czole zimny 
pot. Co on tu robi? Przecież nigdy nie miał zamiaru się żenić. 
Trzęsły mu się nogi. Jemu! Bohaterowi! Mężczyźnie, który zawsze 
balansował na krawędzi niebezpieczeństwa. 
- Edwardzie Cullen - usłyszał. - Czy bierzesz tę oto Bellę 
Swan za żonę i ślubujesz... 
Edward kątem oka zauważył wbity w niego wzrok Belli. 
Wziął głęboki oddech, wyprostował się i zaczął słuchać: 
- .. .miłość, wierność i uczciwość małżeńską... 
Przed oczami latały mu białe plamy. 
...oraz to, że jej nie opuścisz... - szybkim gestem wytarł 
czoło, bo wydawało mu się, że pot zacznie zaraz zalewać podłogę 
- .. .w zdrowiu i w chorobie... 
- Ślubuję - udało mu się wyjąkać, kiedy zorientował się, że 
Elvis skończył tekst przysięgi. 

background image

26 | 

S t r o n a

 

 

Potem zrobił krok do przodu, potknął się o niski stopień 
ołtarza i upadł jak długi u nóg Belli. Poczuł, że z nosa leje mu 
się krew. 
- Edward! - Jej przerażony krzyk przebił się przez zawodzący 
ś

piew Króla. 

Annie, najwyraźniej przyzwyczajona do dziwnych reakcji 
nowo poślubionych małżonków, spokojnym gestem wyjęła mieczyki 
z wazonu i chlusnęła wodą prosto w twarz Edwarda. Nad 
głową dźwięczał mu głos Elvisa: 
- Mocą urzędu nadanego mi przez władze stanu Newada 
oraz przez króla rock and rolla ogłaszam was mężem i żoną. 

    
    

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ CZWARTY    

- Jesteś pewien, że nic ci nie jest? - pytała Bella z troską 
w głosie, kiedy jakiś czas później szli ulicami Laughlin. 
- Jestem pewien - warknął Edward przez zaciśnięte zęby. - 
Dlaczego miałoby mi coś być? Ja tylko pół dnia walczyłem 
z pożarem, potem prowadziłem samochód przez tę przeklętą 
pustynię, później niemal w całości wyczerpałem swój kredyt 
w banku, po to żeby jakiś idiota w przebraniu Elvisa Presleya 
zechciał dać mi ślub, a na końcu złamałem sobie nos. 
- Ale doktor powiedział, że nos nie jest złamany - przypomniała 
mu spokojnie Bella. 
- To na pewno nie był lekarz, tylko jakiś znachor! - wrzasnął, 
otwierając przed nią drzwiczki samochodu. 
Nie warto było się mu przeciwstawiać. Był wściekły i na 
pewno żałował swojej decyzji. Bella nigdy nie widziała go 
w takim humorze. Wolała milczeć. Stłumiła łzy, żeby nie pokazać, 
jak mocno ją upokorzył. 
Edward zatrzasnął drzwi i włożył kluczyk do stacyjki. Przekręcił, 
ale zamiast równego szumu silnika dał się słyszeć niemiły 
zgrzyt. Zaklął i spróbował jeszcze raz. Nic. 
- Cholera! - wrzasnął, waląc ręką w kierownicę. - To na 
pewno najgorszy dzień w moim życiu! 
I wtedy stało się. 
Przez całą drogę do Lauglin starała się być miła i nie zwracać 
uwagi na jego ponure milczenie. W Kaplicy Miłości ignorowała 

background image

27 | 

S t r o n a

 

 

wszystkie sarkastyczne uwagi, którymi próbował zepsuć ceremonię. To 
prawda, że ślub był raczej tandetny, ale o całe niebo

 

lepszy od nudnej, cywilnej uroczystości przed sędzią pokoju, 
jakiej się spodziewała. Udawała, że nie widzi plam z krwi na 
swoim jedynym wyjściowym stroju. 
Ale żeby winić ją za zepsuty samochód! 
Bella miała dosyć. Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, 
wypadła na parking i pobiegła przed siebie. 
- A niech to! - Edward ze złością walnął głową o kierownicę. 
Potem, nie zwracając uwagi na bolesny guz, który natychmiast 
wyskoczył mu na czole, policzył do dziesięciu i wymyślając 
sobie od najgorszych, pognał za Bellą. 
- Bella, co robisz? - Chwycił ją za rękę. 
- Odczep się! - Wyrwała się i poszła. 
- Słuchaj, przepraszam. 
Ż

adnej odpowiedzi. 

- Miałem kilka fatalnych dni. To dlatego - ciągnął. 
- Myślisz, że tylko ty miałeś złe dni. - Odwróciła się 
z ostrzegawczym błyskiem w oczach. - Otóż posłuchaj, Edwardzie 
Cullen... - Wzięła głęboki oddech i wybuchnęła potokiem 
zdań w swoim ojczystym języku. 
Edward nie rozumiał ani słowa, ale z tonu wnioskował, że nie 
mówiła miłych rzeczy. 
- Może przejdź na angielski, jeśli chcesz, żebym coś zrozumiał 
- spróbował ją uspokoić. 
- Byłabym wdzięczna, gdybyś nie przerywał, kiedy mówię 
- parsknęła. 
- Ale ty nic nie mówisz, maleńka. Ty krzyczysz! 
Słysząc słowo „maleńka', Bella nie wytrzymała i zaczęła 
kolejną tyradę po rosyjsku. 
- I zapamiętaj sobie, że ja nigdy nie krzyczę - powiedziała 
z silnym cudzoziemskim akcentem. 
Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili nic 
innego nie robi, tylko krzyczy. Zamilkła w pół słowa. Edward 
zobaczył, że drżą jej plecy i już, już spodziewał się kolejnego 
ataku płaczu, gdy zupełnie niespodziewanie usłyszał cichy 
chichot. 
- Nigdy nie krzyczę - powtórzyła, ledwo powstrzymując 
ś

miech. - Jestem bardzo spokojną osobą i nigdy mi się to nie 

zdarza. 
Edward, rozśmieszony wbrew swojej woli, też się uśmiechnął. 

background image

28 | 

S t r o n a

 

 

- Oczywiście, że nie. Zupełnie jak ja - nigdy się nie 
wściekam. 
Kiedy teraz wziął ją za rękę, już się nie wyrywała. 
- Przepraszam, Bella. Zagalopowałem się. 
- Daj spokój. Przecież to ja powinnam przeprosić ciebie. 
Gdyby nie twoja szlachetność... 
Tylko nie to, jęknął Edward. Wcale nie chciał, żeby mu przypominać 
jego godną pożałowania skłonność do dobrych uczynków. 
Każdy, najbardziej nawet chętny anioł stróż zastanawiałby 
się dłużej, czy pomagać innym w sytuacjach, w których on, 
Edward, leciał na złamanie karku. 
- Zaczynamy wszystko od początku? - przerwał Belli. 
- Chcesz tam wrócić, żeby Elvis udzielił nam jeszcze raz 
ś

lubu? - zapytała i parsknęła śmiechem. 

Patrząc na jej roześmiane usta pomyślał, że przez głupi upadek 
ominęło go tradycyjne zakończenie ceremonii ślubnej. 
A gdyby pocałować ją teraz? Na wspomnienie ich pierwszego 
pocałunku krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Właśnie 
dlatego nie wolno mi ryzykować, postanowił twardo. Nawet 
w publicznym parku. Nawet w mieście słynącym z hazardu. 
- Musimy poszukać jakiegoś hotelu - powiedział. - Potem 
zadzwonię do serwisu. 
- Hotelu? Przecież chciałeś wracać do Phoenix natychmiast 
po ślubie. 
- Nie wrócimy nigdzie bez nowego rozrusznika. Dziś niedziela, 
więc musimy poczekać do jutra. Ugrzęźliśmy tutaj na 
całą noc. 
Perspektywa nocy spędzonej z Edwardzie w hotelowym pokoju 
była równie straszna, co podniecająca. 
- Ale to będzie sporo kosztować, prawda? 
- O to się nie martw. 
Wciąż trzymając się za ręce, wrócili do samochodu po swoje 
rzeczy, po czym weszli do hotelu, który znajdował się po przeciwnej 
stronie ulicy. 
- Co to znaczy, że wszystkie miejsca są zarezerwowane? 
- nie dowierzał Edward. 
- Dokładnie to, co pan słyszy. - Recepcjonista wzruszył 
ramionami. - Nie ma wolnych pokojów. 
- No to znajdziemy inny hotel. 
- Na pana miejscu nie liczyłbym na wiele. Właśnie odbywa 
się międzynarodowy zjazd Shrinerów, a jutro będą finały stanowych 

background image

29 | 

S t r o n a

 

 

mistrzostw w boksie. 
- Nie denerwuj się. Na pewno coś znajdziemy - uspokajał 
Edward Bellę, kiedy wychodzili z kapiącego od złotych ozdób 
holu na ulicę. 
Jednakże po półgodzinnym spacerze w oślepiającym słońcu 
od hotelu do hotelu musiał pogodzić się z porażką. Walizka 
Belli wydawała się ważyć ponad tonę. 
- Oddam wszystko za jaki bądź pokój - wystękał w szóstym 
z kolei. - Pieniądze, karty kredytowe, pierworodne dziecko. 
Może pani prosić, o co pani chce. 
Zgrabna blondynka z recepcji z trudem hamowała śmiech. 
- Ma pan szczęście. - Przypatrzyła się Edwardowi z wyraźnym 
zainteresowaniem. - Przed chwilą ktoś odwołał rezerwację. 
- Wielkie dzięki. - Omal nie pocałował jej w błyszczące od 
szminki usta. 
- Jakaś para z Wichita wynajęła kilka tygodni temu apartament 
dla nowożeńców. Podobno w ostatniej chwili pokłócili się 
o to, która piosenka Elvisa ma być grana na ich ślubie. Obrażona 
panna młoda wypadła z kaplicy, złapała taksówkę na lotnisko 
i wróciła prosto do domu. Ceremonia została odwołana. 
Edward i Bella wymienili rozbawione spojrzenia. 
- Powinni wybrać coś z filmu „Blue Hawaii". 
- Jasne - odpowiedziała recepcjonistka pogodnym tonem. - 
W zeszłym roku wychodziłam za mąż i Elvis zagrał nam właśnie 
to. Do dziś jesteśmy razem. Płaci pan kartą? 
Pięć minut później byli sami w ogromnych rozmiarów apartamencie, 
który Edward wynajął za równowartość dwutygodniowej 
pensji. Pokój wydawał się dziełem jakiegoś oszalałego amora 
- na obitym bordowym materiałem podwyższeniu stało wielkie, 
okrągłe łoże przykryte różową aksamitną narzutą i zarzucone 
stosem poduszek. Cztery złocone kolumny dopełniały 
wystroju całości. 
- Dziwne. Lustro na suficie... - Zaskoczona Bella spojrzała 
w górę. 
Wyglądam strasznie, pomyślała. Rozczochrane włosy, rozmazany 
makijaż, krwawe plamy na białej bluzce... Nie ma 
obawy, że Edward zechce pocałować kogoś w takim stanie. 
- Nie takie znowu dziwne. - Edward z ulgą odstawił walizki. 
- Zważywszy, że jesteśmy w apartamencie dla nowożeńców. 
- Wciąż nie rozumiem. - Urwała nagle i zaczerwieniła się, 
zawstydzona. 

background image

30 | 

S t r o n a

 

 

- Uuu, doprawdy - zaczął ją życzliwie przedrzeźniać. 
Ładnie wygląda z tymi zaróżowionymi policzkami, zauważył. 
W ogóle jest cholernie ładna. Ciemne włosy opadające na 
ramiona, różowe wargi... Miał ochotę całować ją do utraty tchu. 
Wyobraził sobie nagą Bellę leżącą w satynowej pościeli, gotową 
na spotkanie swojego kochanka, swojego męża. 
Nie igraj z ogniem, powiedział sobie. To nie był prawdziwy 
ś

lub. 

Nie tylko on oddawał się erotycznym marzeniom. Belli 
wydawało się, że widzi w lustrze muskularne ramiona i jędrne 
pośladki Edwarda. Wyobrażała sobie dotyk silnych, męskich dłoni 
i niemal czuła, jak jego pocałunki budzą w niej rozkoszne 
dreszcze. 
Skrzyżowali spojrzenia w lustrze i uciekli wzrokiem na bok. 
Ż

adne z nich nie chciało przyznać się do swoich fantazji. 

- No, dobrze - odchrząknął Edward, przyglądając się uważnie 
złoconej komodzie, która wyglądała, jakby przywieziono ją 
wprost z Wersalu. - Muszę skontaktować się z pomocą drogową. 
Niech przyślą tutaj kogoś jutro z samego rana. 
Nie na to miał ochotę. Na komodzie, na srebrnej tacy stała 
butelka szampana i pudełko belgijskich czekoladek przewiązane 
czerwoną wstążką. O wiele milej byłoby teraz pić szampana, 
karmić Bellę czekoladkami i kochać się z nią przez resztę dnia 
i całą noc. 
- Jeśli chcesz, możesz się trochę odświeżyć. Za chwilę pójdziemy 
coś zjeść. Chyba że wolisz, żeby przynieśli nam obiad 
do pokoju. 
- Można zamówić obiad do pokoju? 
- Wystarczy jeden telefon. 
Potem płacisz za to i odechciewa ci się obiadów na resztę 
ż

ycia, pomyślał. A zresztą! Przekroczył dzisiaj swój kredyt tyle 

razy, że nie warto było zastanawiać się nad kolejnymi wydatkami. 
- To musi być bardzo przyjemne. - Bella nie miała ochoty 
wychodzić z pokoju. 
Pociągała ją myśl, żeby zostać w tym idiotycznie podniecającym 
wnętrzu. Tym bardziej że obok był mężczyzna, w którym 
zakochała się kiedyś od pierwszego wejrzenia. 
- Ale równie miło będzie gdzieś pójść - zmusiła się do 
uśmiechu. - Widziałam na dole małą restaurację. 
- Dobry pomysł - odetchnął Edward. 
Poczuł ulgę, że Bella wyciągnie go z pozłacanego miłosnego 

background image

31 | 

S t r o n a

 

 

raju z wodnym łóżkiem pośrodku. Za jej sprawą znajdzie się 
z dala od pokus. Ale w głębi duszy mocno tego żałował. Byłoby 
wspaniale kochać się z nią właśnie tutaj! 
- Edward? - usłyszał wołanie z łazienki. - Czy nie przeszkadza 
ci, że wezmę kąpiel? 
- Rób, na co masz ochotę! - krzyknął ze słuchawką przy 
uchu. - Chyba tak łatwo się nie dodzwonię. 
Automatyczna sekretarka zapewniała go właśnie z profesjonalną 
uprzejmością, że jest wdzięczna za telefon, ale niestety, 
w tej chwili połączenie nie jest możliwe. 
O ile Bella zdołała wyrwać się z sideł, jakie zastawiała na 
zakochane dziewczyny sypialnia, o tyle od razu postanowiła 
ulec atrakcjom łazienki. Różowe kafelki, wanna w kształcie 
serca głęboka jak jezioro, bulgoczące jacuzzi oraz rząd kryształowych 
pojemników napełnionych solami kąpielowymi wprawiły 
ją w ekstazę. Uznała, że amerykański system sanitarny to 
jeden z siedmiu cudów świata. Gdyby tamta panna młoda wiedziała, 
co traci, nie odwoływałaby ślubu z powodu jednej głupiej 
piosenki Elvisa. 
Po półgodzinie wyszła z pachnącej wanny zrelaksowana 
i wypoczęta jak nigdy dotąd. Otulona mięciutkim, grubym ręcznikiem 
stanęła nad walizką i ciężko westchnęła. Wybór był 
niewielki. A już na pewno nie znajdzie się w środku nic, w czym 
można by iść do restauracji w wytwornym hotelu. 
Zdecydowała się na prostotę. Wyjęła krótką dżinsową spódnicę 
i czerwoną bawełnianą bluzkę ozdobioną przy szyi ręcznym 
haftem. Miała nadzieję, że tak ubrana nie przyniesie wstydu 
sobie ani Edwardowi. 
Więcej czasu poświęciła włosom, próbując zapanować nad 
niesfornymi kosmykami, które co chwila wymykały się spod 
kontroli. Cały wysiłek i tak poszedł na marne - brązowe loki 
Belli nie chciały podporządkować się żadnej dyscyplinie, a już 
na pewno nie miały zamiaru upodobnić się do gładkich fryzur, 
w których gustowały blondynki Edwarda. 
Daj sobie spokój, mruknęła do siebie. I tak nigdy nie zostaniesz 
jego dziewczyną. 
Kiedy wyszła z łazienki, Edward, rozłożony na kanapie, spał 
w najlepsze. Nocna podróż do Newady oraz wcześniejsze trudy 
przy gaszeniu pożaru najwyraźniej dały o sobie znać. Bella 
przysiadła na oparciu mebla i pewna, że nikt nie złapie jej na 
gorącym uczynku, oddała się kontemplacji mężczyzny swojego 

background image

32 | 

S t r o n a

 

 

ż

ycia. 

Miał rzęsy, których zazdrościć mogły mu wszystkie dziewczyny 
- gęste, ciemne i podwinięte do góry; lekko zadarty nos 
i kwadratowy, zadziorny podbródek. 
Oddychał swobodnie i lekko. Przypomniała sobie twardą jak 
marmur, ale rozkosznie ciepłą klatkę piersiową, do której przytuliła 
się dziś rano, i gorąca fala zalała jej policzki. 
Prześlizgnęła się oczami po jego biodrach i długich nogach. 
Kiedy poczuła, że ma ochotę wtulić się w śpiącego Edwarda, 
uznała, że najwyższa pora wyjść. Nie chciała, żeby pomyślał, 
ż

e uciekła, więc na imponującej hotelowej papeterii napisała 

szybko krótki list i zeszła na dół. 
Już miała wejść do restauracji, gdy usłyszała charakterystyczny 
hałas. Gdzieś niedaleko musiało być kasyno. Zaciekawiona, 
zajrzała do przyległego pokoju. 
- Ooo! - Otworzyła usta ze zdziwienia. 
Wszystko było jak w filmie. Kryształowe wisiorki w dziesiątkach 
ż

yrandoli lśniły wszystkimi barwami tęczy. Podłogę 

wyścielono grubym dywanem w odcieniach ciemnej czerwieni 
i starego złota. Wzdłuż pokrytych malowidłami ścian ciągnął 
się podwójny rząd złoconych kolumn. Zewsząd dochodził 
szczęk automatów do gry i jednostajny gwar głosów, przerywany 
od czasu do czasu jękiem zawodu lub okrzykami podniecenia. 
Zauroczona Bella nie mogła się oprzeć. Musiała wejść do 
ś

rodka. 

- Witaj, młoda damo! - Starszy mężczyzna w purpurowym 
fezie, którzy nosili wszyscy Shrinerzy, wyciągnął do niej rękę. 
- Siedzę tu już od godziny i nie wygrałem ani centa. To moja 
ostatnia moneta. Może ty będziesz miała więcej szczęścia? 
Włożył jej do ręki srebrny krążek. 
- Więcej szczęścia? - Zdezorientowana Bella obracała 
w palcach ciepły kawałek metalu. - Nie rozumiem. 
Przez całe dwanaście miesięcy, które spędziła w Ameryce, 
nie zetknęła się z monetą o takiej wartości. 
- Więcej szczęścia z jednorękimi bandytami. - Mówiąc te 
słowa, uważnie się jej przypatrywał. - Nie jesteś stąd, prawda? 
- Nie. Przyjechałam z Arizony. Z Phoenix. 
- A wcześniej? 
- Aha. - Kiwnęła głową. - Z Rosji. Z Petersburga. 
- To dlatego mówisz jak Natasza. 
- Natasza to bardzo popularne rosyjskie imię. Ale ja jestem 

background image

33 | 

S t r o n a

 

 

Bella. 
- Też śliczne imię. Tylko że ja mówię o Nataszy z telewizji. 
Pamiętasz sobotnie kreskówki? 
- Nie. - Patrzyła na niego całkiem zbita z tropu. 
- Zresztą nieważne - powiedział. - A więc, droga Bello, 
czy chcesz spróbować szczęścia? 
- Obawiam się, że w ostatnich czasach szczęście mnie opuściło. 
- Mnie też. Kto wie, może nasze pechy zniosą się nawzajem 
i przyniesiemy sobie szczęście? A tak na marginesie - jestem 
Ben Wolf. Z Dallas w stanie Teksas. Zdaję sobie sprawę, że 
to bez sensu, ale człowiek nie ma wpływu na miejsce, w którym 
osiedlają się jego rodzice. Wiesz, stary Sam Wolf to mój tato. 
Nie wiedziała. Nazwisko Wolf nie mówiło jej zupełnie 
nic. Przyjrzała się uważnie Benowi. Musiał dochodzić sześćdziesiątki. 
Spod stożkowatego fezu wystawały mu kosmyki siwych 
włosów, a bystre, niebieskie oczy patrzyły na nią 
przyjaźnie. Doszła do wniosku, że nie musi się go bać. 
Poza tym, nie byli sami. Wokół kłębił się tłum ludzi, którzy 
najwyraźniej świetnie się bawili. Bella, od tak dawna pozbawiona 
jakichkolwiek przyjemności, uznała, że zasłużyła na odrobinę 
szaleństwa. Udzieliła się jej siła bijąca z tego miejsca. 
- Musi mi pan wszystko wytłumaczyć. Nie mam pojęcia 
o hazardzie. 
- A właśnie, że masz. Każdy ma. Całe życie to jeden wielki 
hazard. Każdego ranka ryzykujemy, że skończymy pod kołami 
autobusu. A pioruny? Czy wiesz, ile ludzi ginie rocznie od 
pioruna? 
- Nie. 
- Ja też nie. Ale na pewno całe mnóstwo. Rzecz w tym, 
ptaszku, że każdego dnia coś może się nam udać. Nie można 
przegapić szansy. Mój tatko, na ten przykład. Włóczył się po 
bezdrożach Teksasu z dyplomem geologa w kieszeni, biedny 
jak mysz kościelna. Robił odwiert po odwiercie - i nic. Ale się 
nie zrażał. I za trzynastym razem trafił w dziesiątkę. Ropa siknęła 
fontanną. Odtąd szedł do przodu jak burza. 
- Dobrze, panie Wolf. Spróbuję. 
- To lubię. Dzielna dziewczyna. A pan Wolf to mój ojciec. 
Ja jestem Ben. Teraz pozbądźmy się tego pechowego dolara, 
a potem zdecydujemy, co robimy z resztą wieczoru. 
Bella wrzuciła monetę we wskazaną szczelinę. Rozległ się 
cichy zgrzyt i kółka wewnątrz maszyny zaczęły się obracać. 

background image

34 | 

S t r o n a

 

 

Cyfry w okienkach migały z zawrotną szybkością. Po chwili 
pierwsza szpula zatrzymała się na siódemce. Potem druga. Kiedy 
w trzecim okienku pokazała się kolejna siódemka, rozdzwoniły 
się dzwonki. Lampki w środku maszyny migały jak szalone. 
- Masz cholerne szczęście, złotko. - Ben poklepał Bellę po 
plecach. - Zgarnęłaś całą pulę. 
- Co to jest pula? - Bella musiała krzyczeć, gdyż zagłuszał 
ją dźwięk sypiących się pieniędzy. - Ten automat jest zepsuty, 
tak? 
- Ten automat jest w najlepszym porządku! Wygrałaś, Bella. 
To wszystko - wskazał na górę monet - należy do ciebie. 
Odkąd zobaczyłem tę małą osóbkę, wiedziałem, że przyniesie 
mi szczęście - oznajmił na cały głos. 
Zgromadzeni wokół ludzie okazywali nie mniejszy entuzjazm, 
bili brawo i krzyczeli z radości na widok błyszczącego strumienia, 
który wciąż sypał się z maszyny. Styropianowy kubek, który ktoś 
podał Belli, szybko wypełnił się dolarami. Potem drugi. I następny. 
Nie nadążała z łapaniem spadających monet. 
Znienacka pojawiła się kobieta w białej męskiej koszuli, obcisłych 
szortach i czarnych, siatkowych pończochach. Trzymała 
tacę, na której stała butelka i dwa wysmukłe kieliszki. 
- Gratulacje od dyrekcji - powiedziała, wręczając im napełnione 
kieliszki. 
Bella, z rękami pełnymi monet, spojrzała na Bena pytającym 
wzrokiem. 
- To szampan dla nas - powiedział. 
- Aha. Nigdy nie próbowałam prawdziwego szampana. 
W Rosji mamy tylko igristoje. Podobne, ale to nie to samo. 
- Wielka szkoda. Piękne dziewczyny powinny zawsze pić 
szampana. Za twoją wygraną! - Ben wzniósł toast i jednym 
haustem opróżnił kieliszek. 
Bella spróbowała złotego, musującego płynu. Był pyszny. 
- Smakuje jak śmiech - powiedziała. 
- Świetnie to ujęłaś - zaśmiał się Ben serdecznie. - Chodź, 
policzymy, ile wygrałaś. 
Czy to wszystko przytrafiło się jej naprawdę? Przecież takie 
rzeczy nie zdarzają się nawet w Ameryce! No, może tylko 
w filmach. 
- Cztery tysiące dolarów? - pytała po chwili, oniemiała ze 
zdziwienia. 
- Cztery tysiące siedemset czterdzieści osiem - uściślił Ben. 

background image

35 | 

S t r o n a

 

 

- Mówisz poważnie? 
- Absolutnie poważnie. 
Tyle pieniędzy! Może oddać Edwardowi całą sumę, którą wydał 
dzisiaj z jej powodu. Na pierścionek, na kwiaty, na ich 
luksusowy apartament. Zwróci mu wszystko, a i tak zostanie 
jeszcze mnóstwo. Zaraz wynajmie detektywa, żeby odszukał jej 
ojca. 
Tylko że... 
- Ben - odwróciła się do swojego towarzysza. - Przecież to 
twoje pieniądze. 
Omal nie udławił się szampanem, potem spojrzał na nią 
przeciągle i powiedział: 
- Na ile zdążyłem cię poznać, wiem, że nie żartujesz. 
- Oczywiście, że nie. To była twoja moneta. Ja tylko wrzuciłam 
ją do maszyny. Wygrana należy do ciebie. 
Poprzez otaczający ich tłum przeszedł szmer zdziwienia. 
- To niezupełnie było tak, maleńka. Kiedy wręczyłem ci 
srebrnego dolara, miałem dość tej głupiej maszyny. Nie chciałem 
tam dłużej siedzieć. Wygrana jest twoja. Całe cztery tysiące 
siedemset czterdzieści dolarów! 
- Czterdzieści osiem - poprawiła go bezwiednie, upojona 
sukcesem, szampanem i planami na przyszłość. 
- Czterdzieści osiem - zgodził się i ryknął głośnym śmiechem. 
- Możemy się podzielić. - Poczucie sprawiedliwości kazało 
jej spróbować jeszcze raz. 
- Bella, kochanie, posłuchaj. Tak długo jak czarne złoto 
tryska z moich szybów, pieniędzy mi nie zabraknie. Wytrzymam 
nawet codzienne wyprawy własnej żony do najdroższych sklepów. 
Nie martw się o mnie. Hazard jest dobry, kiedy człowiek 
ś

wietnie się bawi. Musisz uwierzyć, że od dawna nic nie sprawiło 

mi większej radości niż twoja wygrana. 
Uśmiechnął się do niej kpiąco i dodał: 
- I co teraz? Chcesz przestać czy idziemy powiększyć tę 
sumę o następne kilka tysięcy? 
Każda rozsądna kobieta, upominała się w myślach Bella, 
zabrałaby wygraną i wróciła na górę, prosto do swego pokoju. 
Każda rozsądna kobieta pragnęłaby uniknąć losu, jaki spotkał 
niejednego hazardzistę. 
Ale czy jakaś rozsądna kobieta wyjechałaby bez grosza przy 
duszy z rodzinnego kraju, żeby gdzieś za oceanem szukać ojca, 
który, według wielu ludzi, nigdy nie istniał? Czy wyszłaby za 

background image

36 | 

S t r o n a

 

 

mąż za faceta, którego widziała zaledwie kilka razy w życiu? 
- Idziemy powiększyć tę sumę o kilka tysięcy - rzuciła 
lekko. 
Wśród oklasków kibiców Ben poprowadził ją do długiego 
stołu pokrytego zielonym suknem, na którym widniały czarne 
i czerwone cyfry. Patrzyła, jak mężczyzna w smokingu rzuca 
metalową kulkę na coś w rodzaju koła z przegródkami i puszcza 
to koło w ruch. 
- Oto ruletka - powiedział Ben. - Właściwie większe szanse 
na wygraną mielibyśmy, grając w oczko, ale zasady ruletki są 
prostsze. 
Wręczył jej stos kolorowych żetonów. 
- Wybierz jakiś numer. 
Nagle zdała sobie sprawę, że tu traci się prawdziwe pieniądze, 
a nie plastikowe prostokąty bez żadnej wartości, i zawahała 
się. 
- Nie - pokręciła głową. - Jest zbyt wiele liczb do wyboru. 
- Nie ma sprawy. Zacznijmy od kolorów. Czerwony czy 
czarny? 
- To łatwe. Czerwony oczywiście. 
Kolor błyszczącego wozu strażackiego Edwarda. I kolor jego 
mustanga. 
Położyła żeton na wskazany przez Bena kwadrat i wstrzymała 
oddech, gdy krupier zakręcił kołem. Czas dłużył się w nieskończoność. 
Nie mogła znieść dźwięku kulki obijającej się 
o krawędzie ruletki. W końcu koło zatrzymało się, a kulka jakby 
resztką sił trafiła w czerwoną dziesiątkę. 
- Czerwone! - klasnęła w dłonie. - To znaczy, że wygrałam, 
tak? 
- To znaczy, że wygrałaś, tak! - Ben przedrzeźniał ją 
z wyraźną przyjemnością. - A nie mówiłem, że przyniesiesz mi 
szczęście? Chcesz spróbować jeszcze raz? - zapytał, gdy krupier 
przesuną! w jej stronę dwa żetony. 
- Tak - odpowiedziała i bez zastanowienia postawiła oba na 
czerwone. 
Ben poszedł za jej przykładem. I wtedy ona sięgnęła do 
swojej kupki i na wybranym przed chwilą polu ustawiła cały 
stosik żetonów. Z napięciem czekała, co się stanie. 

    
    

background image

37 | 

S t r o n a

 

 

    

ROZDZIAŁ PI

ROZDZIAŁ PI

ROZDZIAŁ PI

ROZDZIAŁ PIĄTY

TY

TY

TY    

Kiedy Edward obudził się po dwóch godzinach, dookoła panowała 
cisza. Jedynie z dołu dochodziły przytłumione dźwięki 
muzyki. 
Ż

eby apartament dla nowożeńców, pomyślał z dezaprobatą, 

za który trzeba płacić niebotyczne sumy, zlokalizować nad salą 
taneczną! Zwlókł się ze skórzanej kanapy, przeczesał rękami 
włosy i przełknął kilka razy ślinę. Przypomniał sobie, że szczotka 
do zębów została w domu. Jak można było nie zapakować 
czegoś tak ważnego, zaklął pod nosem. 
Drzwi do przyległej sypialni były zamknięte. Uznał, że Bella 
ś

pi. Bo chyba nie zasnęła w wannie? 

Zapukał delikatnie, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi. 
Spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. Ale ta dziewczyna ma 
mocny sen! Otworzył drzwi. Łóżko było nietknięte. 
W głowie pojawił mu się obraz Belli leżącej pod wodą. 
Kiedy on spał w najlepsze, ona straciła przytomność i utopiła 
się! Jednym susem znalazł się pod drzwiami łazienki i wpadł do 
ś

rodka. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że jej tam nie ma. 

Wzburzenie nie pozwoliło mu w pełni docenić urody łososiowego 
wnętrza, ale natychmiast zauważył, jak wiele erotycznych 
możliwości niesie wanna podobnych rozmiarów. Miał nadzieję, 
ż

e młode pary też to zauważyły. 

Problem nieobecności Belli był jednak ważniejszy niż troska 
o anonimowych kochanków. Właśnie rozważał, czy już zawiadomić policję o 
jej zniknięciu, kiedy na oparciu różowego

 

fotela spostrzegł czarny żakiet. 
Przebrała się! Nie będzie nawet mógł powiedzieć policji, co 
ma na sobie! Dopiero po dobrych kilku chwilach Edward zdał 
sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji. Na pewno Bella nie 
chciała go budzić i sama poszła coś zjeść. Wystarczy zejść do 
restauracji, żeby ją znaleźć. 
Dopiero wtedy zauważył liścik, który leżał w najbardziej 
widocznym miejscu, na stoliku obok kanapy. 
Ale wcale go to nie uspokoiło. Bella była naiwna i łatwowierna. 
Takie jak ona otworzyłyby każdemu, nie myśląc o zagrożeniach, 
które mogą czyhać za drzwiami. Nigdy by sobie nie wybaczył, 
gdyby przytrafiło się jej coś niemiłego, kiedy jest pod jego opieką. 
A Angela i Jasper nie daliby mu spokoju do końca życia. 

background image

38 | 

S t r o n a

 

 

- Czy jest pani pewna, że nie widziała nikogo takiego? 
- pytał chwilę później. - Młoda dziewczyna, mniej więcej tego 
wzrostu - sięgnął ręką do ramienia - brązowe, falujące włosy, 
około pięćdziesięciu kilogramów wagi... 
- Kochany, mówiłam już panu, że nie. - Ładna, choć 
dobrze zaawansowana w latach hostessa patrzyła na niego 
wyraźnie rozbawiona. - Ale niech pan sprawdzi jeszcze raz 
- wskazała ręką wnętrze restauracji. 
- Byłem w środku ze trzy razy! Nie ma jej tam. 
- Ja też przed chwilą powiedziałam to samo, mój drogi. - Ta 
kobieta musiała kiedyś być tancerką, zadecydował Edward, patrząc 
na jej długie nogi. - Każdy, kto ma oczy na swoim miejscu, 
natychmiast zobaczy, że tu nie ma żadnej dziewczyny, jest natomiast 
całe mnóstwo Shrinerów w czerwonych fezach. Ci faceci 
bardzo lubią się bawić i na pewno od razu zauważyliby 
samotną, młodą i ładną, kobietę. 
- Ona nie jest samotna - zgrzytnął zębami Edward. - Dwie 
godziny temu wzięliśmy ślub. 
- I już ją pan zgubił? - Eks-tancerka uniosła rude brwi. - To 
nie najlepiej wróży waszemu małżeństwu. 
Kilku Shrinerów, którzy czekali na miejsca w restauracji, 
przysłuchiwało się jej złośliwościom z wyraźnym zadowoleniem. 
- Zasnąłem - warknął Edward - a ona zniknęła. 
- No, to nie bardzo można ją winić. Proszę usiąść i spokojnie 
czekać. 
- Chcę natychmiast zobaczyć się z szefem ochrony. 
- Jest pan w gorącej wodzie kąpany, mój drogi. Żona zjawi 
się, kiedy uzna, że już pana ukarała. 
- Bella nie jest typem, który używałby głupich sztuczek. 
- Edward poczuł się obrażony w imieniu Belli. 
- Wszystkie kobiety stosują sztuczki wobec mężczyzn. - 
Hostessa popatrzyła na niego z lekceważeniem. - Tylko w ten 
sposób możemy być górą. 
Edward postanowił zajrzeć do baru, sprawdzić inne restauracje, 
i dopiero w razie niepowodzenia skontaktować się z ochroną. 
Właśnie przechodził przez hotelowy hol, gdy usłyszał znajomy 
ś

miech. Stanął zaskoczony - najbliższe drzwi prowadziły 

do kasyna! Uznał, że się przesłyszał. Dla pewności zajrzał do 
ś

rodka i oniemiał. 

Bella siedziała na wysokim krześle przy karcianym stole! 
Krótka spódniczka odsłaniała spory kawałek jej rozkosznie 

background image

39 | 

S t r o n a

 

 

gładkich ud, nic więc dziwnego, że wokół niej kłębił się tłum 
hałaśliwych mężczyzn w znajomych czerwonych fezach. Mimo 
ż

e każdy z nich mógłby być jej ojcem, Edward odczuł coś w rodzaju 

niepokoju, dziwnie przypominającego zazdrość. 
- Co ty, do diabła, tu robisz? 
Zaskoczona Bella podniosła głowę i cała jej twarz rozświetliła 
się uśmiechem. 
- Cześć, Edward. Jak ci się spało? 
Taki uśmiech stopiłby wszystkie lody bieguna północnego, 
ale nie miał wpływu na Edwarda. 
- Dlaczego nie poszłaś do restauracji? Przecież miałaś tam 
być! 
- Ach! - uśmiechnęła się jeszcze piękniej, a w oczach zalśniły 
jej wesołe błyski. - Szłam tam, kiedy zajrzałam do tego 
pokoju. Postanowiłam zostać i poprzyglądać się chwilkę, a wtedy 
Ben dał mi dolara i wrzuciłam go do maszyny, i... 
- Ben?! - rzucił przez zaciśnięte szczęki. 
Nie do wiary! Przecież to zazdrość! Normalna zazdrość. 
Cullen, co ty robisz? 
- Ben Wolf. Z Dallas w stanie Teksas. - Edward natychmiast 
rozpoznał nosowy, teksaski akcent. - A pan musi być 
Edwardzie Cullen, o którym ta mała mówi bez przerwy. 
- Jestem Edward Cullen. - Nawet nie próbował być miły. - 
A Bella nie jest żadną małą. Jest moją żoną. 
- Ależ wiem. Opowiedziała mi o waszym ślubie. - Ben 
kompletnie zignorował minę Edwarda. - Gratulacje. Masz szczęście, 
chłopie. 
Okrzyki aprobaty stojących dookoła mężczyzn rozwścieczyły 
Edwarda jeszcze bardziej. 
- Mówiłaś, że jesteś głodna. 
- Aaa, prawda - przypomniała sobie Bella, marszcząc brwi. 
- Ale tak świetnie się bawiłam, że o tym zapomniałam. 
- Bo ja na przykład jestem głodny - powiedział z pretensją 
w głosie. 
Nienawidził siebie. Nienawidził takiego tonu. Nienawidził 
jej, bo to przez nią zachowywał się jak pedantyczny palant, 
którym nie jest. 
- Wybacz, Edward - rzuciła mu przepraszające spojrzenie. 
- Powinnam pomyśleć o tym wcześniej. 
Potem uśmiechnęła się do całego towarzystwa. 
- Chyba przestanę już grać. 

background image

40 | 

S t r o n a

 

 

- Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas grałaś! 
Taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu do głowy. Był pewien, 
ż

e po prostu dotrzymywała towarzystwa temu Wolfowi. 

Przecież nie miała ani centa. Czyżby dyrekcja kasyna dała 
jej kredyt? To możliwe - mają numer jego karty kredytowej. 
Wiedzą, że jest jego żoną. 
Jest bankrutem! Stracił wszystko! 
- Wydawało mi się, że to trwało tylko chwilkę. 
- Ile przegrałaś? - Miał ochotę nią potrząsnąć. 
- Uspokój się, Cullen! - Ben Wolf uznał, że pora włączyć 
się w tę nierówną wymianę zdań. - Twoja pani nic nie 
przegrała. Przeciwnie, jeszcze chwila, a puściłaby z torbami całe 
kasyno. Automaty, ruletka, oczko - wszędzie wygrała. 
- Ben nauczył mnie grać w oczko - roześmiała się radośnie. 
- Świetna gra. 
- To ty, złotko, świetnie sobie radzisz. Cullen, nawet nie 
wiesz, że twoja żona ma fotograficzną pamięć. - Ben spojrzał 
kpiąco na Edwarda. - Chwilami bałem się, że zaczną podejrzewać, 
ż

e oszukujemy, i wyrzucą nas z tego lokalu. 

Dopiero teraz Edward zauważył żetony. Białe, czarne, czerwone 
stosy plastikowych kwadracików piętrzyły się na stole dokładnie 
na wprost Belli. Wpatrywał się w nie z głupią miną, 
potem przeniósł wzrok na dziewczynę. 
- Ile to jest warte? 
- Nie wiem. Kiedy odchodziliśmy od ruletki, miałam osiem 
tysięcy. Potem kilka razy wygrałam tutaj, a kiedy Ben wyjaśnił 
mi, że nieparzyste... 
- Osiem tysięcy? - Głos mu się załamał. - Wygrałaś osiem 
tysięcy dolarów? 
- Myślę, że ze dwanaście - wtrącił się Ben. - Z dokładnością 
do kilku setek. 
- Dwanaście tysięcy dolarów!? 
- No chyba, że nie orzechów. - Ben poklepał go po plecach 
swoją wielką jak bochen chleba łapą. - Niechętnie oddam 
ci tę śliczną panią, chłopie, ale widzę, że chcesz mieć ją 
teraz dla siebie. Rozumiem. Ostatecznie to wasz miodowy 
miesiąc. 
- Tak. Rzeczywiście. Chciałbym porozmawiać na osobności 
z własną żoną. - Z miny Edwarda wynikało, że dalej nic nie 
pojmuje. - Skąd wzięłaś pieniądze? 
- Najpierw Ben dał mi dolara, potem od razu wygrałam całą 

background image

41 | 

S t r o n a

 

 

pulę. - Bella i Ben mrugnęli do siebie, co zirytowało Edwarda 
jeszcze bardziej. - Bardzo miła pani przyniosła mi wtedy szampana. 
Edward, czy ty kiedyś próbowałeś szampana? 
- Jasne. 
- A ja nie. To był mój pierwszy raz - westchnęła rozanielona. - 
Kocham szampana. Czy moglibyśmy zamówić go do obiadu? 
Zsunęła się z krzesła i byłaby upadła, gdyby Edward w porę 
jej nie podtrzymał. Oparła się o niego całym ciałem i zarzuciła 
mu ramiona na szyję. 
- Nie rozumiem - zaniosła się delikatnym, srebrzystym 
ś

miechem. - Chyba moje nogi poszły spać. 

Edward dopiero teraz zauważył, że lekko plącze się jej język. 
- Ile szampana wypiłaś? 
- Nie wiem dokładnie. - Zachwiała się znowu, więc tym 
razem złapał ją mocniej. - Za każdym razem, kiedy wygrywałam, 
kelnerka przynosiła mi nowy kieliszek. Czy wiesz, że dają 
tu szampan za darmo? 
- Wiem. Wiem też, że jesteś zalana. 
- Zalana? Co to znaczy? - Przesunęła się nieco, próbując 
znaleźć sobie wygodniejsze miejsce w jego ramionach.  
- Pijana. 
- Aha. - Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedział, 
potem zachichotała rozbawiona. - Wiesz, wydaje mi się, 
ż

e masz rację. 

Ben i reszta towarzystwa patrzyli na Bellę z zachwytem 
i śmiali się razem z nią. Najbardziej rozbawiła ich propozycja 
Edwarda, że zaniesie ją do łóżka. Edward poczuł nagłą potrzebę, 
ż

eby paroma mocnymi uderzeniami pięści uspokoić kilku z tych 

najweselszych. Powstrzymała go myśl, że nie ma sensu wdawać 
się w bójkę z bandą pijanych facetów. 
- Wychodzimy stąd! - zarządził, wściekły. 
Nie było to wcale łatwe. Wyswobodzona z jego objęć Bella 
próbowała zebrać żetony, które spadały na podłogę za każdym 
razem, gdy wykonywała gwałtowniejszy ruch. Gdyby nie jego 
pomoc, wylądowałaby na pewno na czerwono-złotym dywanie. 
Sytuacja wydawała się beznadziejna. 
- Przepraszam pana. - Za plecami Edwarda pojawił się jak 
spod ziemi ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim garniturze. 
- Jestem Harry Vaughn, dyrektor kasyna. Jeśli pan pozwoli, 
sam załatwię sprawę wygranej pani Cullen. Potem przyślę kasjera 
z czekiem do państwa apartamentu. 

background image

42 | 

S t r o n a

 

 

- To szalenie uprzejmie z pana strony, prawda, Edward? - powiedziała 
Bella z czarującym wdziękiem, choć nie całkiem 
wyraźnie. 
Edward, sprawdziwszy szybkim spojrzeniem dyskretną złotą 
plakietkę w klapie marynarki Vaughna, odetchnął z ulgą. Już 
chciał, wypróbowanym strażackim sposobem, zarzucić sobie 
Bellę na ramię, kiedy pamięć podsunęła mu obraz dżinsowej 
spódniczki, którą jego odważna żona włożyła tego wieczora. 
Natychmiast zrezygnował z pomysłu i wśród burzy oklasków 
opuścił kasyno, trzymając Bellę w ramionach. 
Nieprzyzwoity strój! Zdecydowanie nieprzyzwoity - zadecydował 
chwilę później w windzie, której lustrzane ściany pokazywały wielokrotne 
odbicie koronkowych majteczek

 

Belli.

 

Tymczasem ona przyglądała mu się spod oka. Nagle dotarło 
do niej, że Edward nie uśmiechnął się ani razu. 
- Jesteś na mnie wściekły, prawda? 
- Nie jestem na ciebie wściekły. - To nie była prawda, ale 
widząc wyraz jej oczu, bał się kolejnego ataku płaczu. 
- Ale nie jesteś zadowolony. 
- Jestem zachwycony. Co innego może czuć facet, który 
położył się na chwilę, żeby odpocząć po wyczerpującej walce 
z ogniem grożącym jego miastu, i po obudzeniu się zastał swoją 
ś

wieżo poślubioną żonę zalaną w pestkę i grającą w oczko 

z bandą podpitych mężczyzn? 
- Nie chciałam zalać się w pestkę, ale zaczęłam wygrywać 
i... 
- Już to mówiłaś - przerwał ostro. 
Bella przygryzła wargi, żeby się nie rozpłakać. 
- Edward? - powiedziała po dłuższej chwili. - Ja naprawdę 
nie chciałam cię rozzłościć. Przecież zostawiłam ci kartkę... 
- Nie byłem zły. Przynajmniej na początku. Po prostu bałem 
się. 
- Bałeś się o mnie? 
- Jasne. - Postawił ją na ziemi, żeby wyłowić klucz z kieszeni 
obcisłych dżinsów. - Zawodowe zboczenie. Przecież jestem 
strażakiem. 
„Zawodowe zboczenie". Jego słowa skutecznie starły cień 
nadziei, który zakiełkował właśnie w sercu Belli. 
Jednakże Edward nie powiedział wszystkiego. Nie przyznał 
się, że nigdy dotąd nie czuł tak dojmującego strachu jak wtedy, 
gdy nie znalazł Belli w restauracji. Żeby ukryć zakłopotanie, 

background image

43 | 

S t r o n a

 

 

rzucił dziewczynę na łóżko gwałtowniej, niż chciał. Woda 
w materacu zafalowała lekko. 
Bella próbowała przypomnieć sobie, jak dobrze się bawiła, 
zanim Edward pojawił się w kasynie, ale przychodziło jej to z trudem. 
Westchnęła i dźwignęła się na kolana. 
- Edward, bardzo mi przykro. Nie powinnam cię denerwować, 
tym bardziej że zrobiłeś mi uprzejmość, żeniąc się ze mną. 
- Przyłożyła policzek do jego piersi. -I bardzo cię proszę - nie 
mów, że zrobiłbyś to dla każdego. Nawet jeśli to prawda. 
Do diabła! Wyciągnął ręce, żeby ją odsunąć i zakończyć 
kłopotliwą sytuację, gdy nagle, zupełnie wbrew woli, pogłaskał 
ją po głowie. 
- Nie miałem zamiaru mówić niczego podobnego - mruknął, 
zanurzając twarz w jej gęste, pachnące włosy. 
Znieruchomieli oboje. Edward czuł, jak powoli opuszcza go 
cała złość i ogarnia fala ciepła. Wydawało się, że powietrze 
w pokoju zrobiło się gęste od nie wypowiedzianych pragnień. 
Bella słyszała, jak wali mu serce, i uświadomiła sobie, jak bardzo 
go pragnie. 
- Edward! - szepnęła w końcu. - Jest coś, co od rana nie daje 
mi spokoju. Dziś w kaplicy, zanim upadłeś... 
- Miło, że o tym przypominasz - mruknął, ale nie był urażony. 
Jej włosy lśniły jak jedwab i pachniały lasem. 
- Czy nasz ślub jest ważny? Przecież nie pocałowałeś mnie 
przed ołtarzem. 
Czy ona wie, co robi? zastanawiał się Edward, czując niepokojący 
dreszcz w żyłach. Nie powinna igrać z ogniem. To niebezpieczne. 
Ale trudno być odpowiedzialnym człowiekiem, gdy czuje się 
na szyi jej ciepły oddech. Gwałtownym gestem odsunął ją od 
siebie i spojrzał jej prosto w oczy. 
- Masz rację. Najwyższy czas, żebym pocałował swoją 
ż

onę. 

Nie miała pojęcia, że jego usta są tak gorące. I tak żarłoczne. 
To było cudowne i straszne zarazem. 
- Wszystkie panny młode powinny w takich chwilach zamykać 
oczy. Tak przynajmniej jest w filmach - zaśmiał się 
cicho. 
- Gdybym zamknęła oczy, to bym cię nie widziała. A ja lubię 
na ciebie patrzeć. - Delikatne palce muskały jego plecy, dotarły 
do karku, wplątały się we włosy. 
- Musisz to zrobić, maleńka, jeśli chcesz, żebym cię pocałował 

background image

44 | 

S t r o n a

 

 

jak należy. - Dotknął ustami jej powiek. 
Potem wędrował wargami po wszystkich zakątkach jej twarzy, 
badał każdy centymetr skóry, reagował na najmniejsze jej 
drgnienie. Czuła, że pod wpływem pieszczot, jakich nie zaznała 
w całym swym życiu, zapada się w ciemność - groźną i pociągającą 
równocześnie. 
- Jak dobrze. - Edward zsunął jej bluzkę z ramion, obnażając 
pełne piersi. 
Bella nie wiedziała, co się z nią dzieje. Ostry zarost Edwarda 
drażnił jej sutki, dreszcz pożądania przeszył ciało. Krew w żyłach 
krążyła coraz szybciej i szybciej. Zacisnęła wargi, ale i tak 
stłumiony jęk wyrwał się jej z gardła. 
Edward pomyślał, że nie wytrzyma dłużej. Nie oczekiwał takiej 
reakcji. To miał być zwykły pocałunek. A jednak postanowił 
posunąć się dalej. Tylko po to, by udowodnić sobie samemu, 
ż

e nadal panuje nad sytuacją. 

- Rozluźnij się, kochanie. Takie kobiety jak ty powinno się 
całować inaczej. 
Kobiety takie jak ona. A może jednak ją kocha? Może jest 
tą jedyną i upragnioną? Tak bardzo pragnęła zdobyć jego 
serce... 
To tylko pocałunek, powtarzał sobie Edward. Mogę go przerwać, 
kiedy zechcę. Tymczasem jego łakome nowych doznań 
dłonie przesunęły się z bujnych piersi na płaski brzuch i zatrzymały 
na pośladkach - najzgrabniejszych, jakie spotkał w całym 
męskim życiu. Przyciągnął ją mocno do siebie. 
Pragnął jej. Chciał mieć ją teraz, w tym pokoju. Marzył, żeby 
zerwać z niej wszystko, co miała na sobie, i miejsce po miejscu 
smakować jej ciało. Wyobrażał sobie, że wchodzi w nią głęboko. 
Wiedział, że żar, który obudzili w sobie, mógłby doprowadzić 
do wrzenia całą wodę w tym idiotycznym łóżku. 
Sięgnął po nią i wtedy poraziła go myśl, że znalazł się na 
niebezpiecznej granicy, której nie wolno mu przekraczać. 
- Musisz się przespać, bo inaczej będziesz miała strasznego 
kaca. 
- Edward? - Bella poruszyła się niespokojnie, kiedy łagodnym 
ruchem wypuścił ją z objęć. - Nie rozumiem. Myślałam, 
ż

e mnie pragniesz. 

Zranił ją. Słyszał to w jej głosie. Widział w oczach - spłoszonych 
i wciąż błyszczących namiętnością. 
- Nie ma mężczyzny, który by cię nie pragnął, Bella. Jesteś 

background image

45 | 

S t r o n a

 

 

piękna i seksowna jak wszyscy diabli. Ale to zwierzęca żądza 
i nic więcej. 
- Może dla ciebie. - Te słowa nie przeszłyby jej przez gardło, 
gdyby nie szampan, dobrze o tym wiedziała. - Nie dla mnie. 
Ja nie przeżyłam jeszcze czegoś podobnego w życiu... 
- To tylko szampan. - Wiedział, że to nieprawda. - Poczujesz 
się o wiele lepiej, kiedy się prześpisz. 
Nie mógł się powstrzymać, by jeszcze raz nie poczuć dotyku 
jej jedwabistych włosów. Pogłaskał ją po głowie i wypadł z pokoju. 
Chwilę później usłyszała, jak w salonie rozmawia przez telefon. 
Przez łzy przysięgła sobie, że nie pozwoli, by Edward 
Cullen złamał jej serce. Jeśli ich pocałunek nic dla niego nie 
znaczył, to proszę bardzo. Od dzisiaj ma go w nosie. 
A jednak jeszcze zanim zapadła w ciężki sen, pomyślała 
sobie, że nieładnie jest tak kłamać. 
Edward jedząc samotnie obiad, wciąż myślał o Belli - o jej 
ciepłym, spragnionym pieszczot ciele. Mógł ją mieć. A seks 
z nią byłby przeżyciem nieporównywalnym z niczym, co mu 
się przytrafiło dotąd z innymi kobietami. Był tego pewien, 
wspominając jej dopiero co rozbudzoną zmysłowość. 
Właściwie miał prawo do spędzenia nocy z własną żoną. 
Obok, na komodzie, leżał dokument potwierdzający legalność 
ich związku. Ale Belli należało się coś więcej niż jedna upojna 
noc na łóżku wodnym. Zasługiwała na prawdziwego męża, który 
by ją kochał, szanował i był ojcem jej dzieci. Ta historia 
powinna skończyć się jak każda rosyjska bajka słowami: „żyli 
długo i szczęśliwie". 
A ponieważ on, Edward Cullen, nie zamierzał wiązać się na 
stałe z żadną kobietą, musiał zachować stosowny dystans - fizyczny 
i emocjonalny. 
Co dużo łatwiej było powiedzieć, niż wcielić w życie. Szczególnie 
gdy hormony burzyły się w nim jak w dawno zapomnianych 
szkolnych czasach. 
Leżał w ciemnym pokoju, próbując nie poddawać się erotycznym 
fantazjom na temat Belli. Z dołu dobiegał głos kolejnego 
naśladowcy Elvisa, który aksamitnym barytonem śpiewał, 
jak źle być samotnym w taką noc. 
- Cholera, ale sobie wybrał moment! - zaklął Edward. 

    
    

background image

46 | 

S t r o n a

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY    

Następnego ranka żadne z nich nie wspomniało nawet słowem 
o wczorajszym pocałunku. Milczeli przez całą drogę do Phoenix. 
Co nie znaczy, że o tym nie myśleli. Myśleli. I to sporo. 
- Obawiam się, że Jasper miał rację co do mojego mieszkania. 
Straszny tam bałagan - mruknął Edward przepraszająco, wnosząc 
po schodach bagaże Belli. - Ale wiesz, wszystko stało się tak 
niespodziewanie... 
- Nie musisz mnie przepraszać, Edward - odpowiedziała 
szybko. 
Za szybko. Widać, że ona także była zdenerwowana nową 
sytuacją. 
Otworzył drzwi i stanął jak wryty. Najwyraźniej jakaś dobra 
wróżka uzbrojona w ścierkę wtargnęła do mieszkania i wysprzątała 
wszystkie kąty. Przejechał palcem po telewizorze, który 
cztery dni temu wyglądał jak przyprószony śniegiem. Ani 
pyłku. 
- Bardzo tu ładnie. - Bella popatrzyła na niego zdziwiona. 
-I czysto. 
Jeśli ten stan Edward nazywał bałaganem, to marny jej los! 
Nie była bynajmniej mistrzynią w pracach domowych. A tu - 
stół lśnił tak, że można było się w nim przejrzeć. Wypucowane 
szyby błyszczały w słońcu. Nawet śladu kurzu! Bella nie wiedziała, 
ż

e Edward był nie mniej zaskoczony od niej. 

Przez krótką chwilę wydawało mu się, że wszedł do cudzego 
mieszkania. Wszystko tutaj wyglądało obco - czereśniowy fornirowany stół, 
wieloramienny żyrandol, kanapa. Gdzie, do cholery,

 

podziała się jego ukochana bordowa kanapa? To prawda, 
sterczały z niej sprężyny, a gąbka wyłaziła przez pęknięcia 
w skórzanym obiciu, ale była wielka i można było bez żalu 
zalać ją piwem, gdy oglądało się szczególnie interesujący mecz 
w telewizji. A ta nowa w niebieską kratkę? Do niczego się nie 
nadaje. 
Kto wpadł na pomysł, żeby pozamieniać mu meble?! 
- Zobacz - z kuchni dobiegł go głos Belli. - Świeże kwiaty! 
Od razu rozpoznał charakter pisma na kopercie wsuniętej 
w zabawny bukiet złożony z rumianków, tygrysich lilii, 
goździków i strzępiastych astrów. 
- Od mojej matki na przywitanie. - Przeleciał wzrokiem tekst 
listu, zastanawiając się, co do diabla mógł powiedzieć jej Jasper. 
Wyjaśniła się sprawa mebli. Należały do jego babci. Zostawiła 

background image

47 | 

S t r o n a

 

 

je, przeprowadzając się w okolice San Diego, a matka przetrzymała 
wszystko na strychu z myślą o nim właśnie. 
- W lodówce jest kolacja - czytał dalej. - Wystarczy podgrzać 
w mikrofalówce. I szampan, jeśli masz ochotę. 
- Dziękuję. Chyba mam dosyć szampana na cały tydzień. 
- Bella przyłożyła dłoń do czoła. 
Wprawdzie pulsujący ból, z jakim się obudziła, ustąpił, ale 
wciąż czuła się, jakby ktoś dał jej kamieniem po głowie. 
Edward już rano zauważył, że Bella fatalnie się czuje. Postanowił 
jednak działać konsekwentnie. Nie okazał współczucia 
ani nie zaproponował aspiryny, mimo że miał na to ochotę. 
W Belli było coś, co wzbudzało w mężczyznach chęć, by się 
nią opiekować. On nie mógł się temu poddać. Nie o to przecież 
chodziło. 
Wziąć ślub, pozbyć się Volturii, zdobyć zieloną kartę i rozstać 
się w przyjaźni - taki był plan. Jeśli będą się tego trzymali, 
wszystko pójdzie dobrze. 
- Na kaca nie ma mocnych - powiedział pocieszająco. 
Na tyle mógł sobie pozwolić. 
- Przechodziłeś przez to kiedyś? 
- Setki razy, kochanie - zaśmiał się. 
Znowu to samo. Jedno małe słowo i serce fika jej koziołka. 
Idiotko, pamiętaj, że stoisz w tej nieskazitelnie czystej kuchni 
tylko po to, żeby wyprowadzić w pole amerykański urząd 
imigracyjny. Koniec. Kropka. To nie wina Edwarda, że się w nim 
zakochałaś. Nie obiecywał ci niczego poza fikcyjnym małżeństwem. 
Jeśli będziesz myśleć o wspólnej z nim przyszłości, źle 
skończysz. 
Stali tak, rozdzieleni całą długością stołu, próbując ukryć 
przed sobą własne uczucia. 
- Powinnaś się rozpakować - wskazał ręką walizkę. - Mam 
jeszcze kilka spraw do załatwienia. 
Desperacka próba ucieczki. Oboje dobrze o tym wiedzieli. 
Bella opuściła wzrok i zajęła się poprawianiem kwiatów 
w wazonie. 
- Wrócisz na kolację? - Pożałowała tych słów, jeszcze zanim 
wypowiedziała pytanie do końca. 
O Boże! Weszła już w rolę żony, jęknął w duchu Edward. 
Jeszcze tego mu brakowało! Musiał raz na zawsze ustalić stosunki 
między nimi. Natychmiast. Zanim sytuacja wymknie się 
spod kontroli. 

background image

48 | 

S t r o n a

 

 

- Nie mam pojęcia. Ale lepiej na mnie nie czekaj - powiedział 
najobojętniej, jak umiał. 
Nie mówił jeszcze do niej takim tonem. To było nie do 
zniesienia. Nie chciała, żeby dostrzegł, jak bardzo ją to dotknęło, 
więc podnosząc dumnie głowę, rzuciła zimno: 
- W porządku. I tak zwykle jem sama. Niech ci się nie 
wydaje, że cię kontroluję. - Jej arystokratyczni rosyjscy przodkowie 
byliby z niej dumni. 
- To dobrze. A tak dla porządku - były takie, co próbowały. 
Ż

adnej się nie udało. 

Warczeli na siebie jak zaprawiona w bojach para. Edward pomyślał, 
ż

e ich miesiąc miodowy był prawdopodobnie najkrótszy 

w historii związków małżeńskich. 
- Szafa i komoda są w sypialni. Rozgość się - wycedził przez 
zęby i wyszedł, z trudem powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. 
Bella opadła na krzesło. Nie płakała. Nie mogła. W ciągu 
ostatniego tygodnia wylała więcej łez niż w całym dwudziestoczteroletnim 
ż

yciu. Ale była zdruzgotana. 

- Witaj, kochany. Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj. - 
Jessica uśmiechnęła się, otwierając drzwi swojego domu. 
- Musimy porozmawiać. 
- To coś poważnego? 
- Nie. Tak. Tak, w pewnym sensie to poważna sprawa - plątał 
się Edward. - Czy mogę wejść? Wolałbym nie rozmawiać 
w obecności widzów. 
- Jasne. - Jessica przepuściła go przez próg i machając 
ręką swojej sąsiadce, która właśnie wyprowadzała na spacer 
wiekowego sznaucera, zawołała: - Dobry wieczór pani. Jak się 
dziś czuje Peteys? 
- Nieźle. Jego artretyzm ustąpił. Nie skakał tak od czasu, 
kiedy był szczeniakiem. Ta nowa karma, o której mówiłaś, kochanie, 
w ostatniej audycji, działa cuda. Naprawdę. 
- Miło mi to słyszeć. - Jessica uśmiechnęła się szerokim, 
przyjaznym uśmiechem, który skruszyłby nawet kamień. - Dziś 
wieczór pokazuję materiał o luksusowych restauracjach, w których 
gotują dla psów. Proszę koniecznie oglądać. 
- Oczywiście. Peteys i ja nie opuściliśmy jeszcze żadnego 
twojego programu, kochanie. - Starsza pani oddaliła się, by 
kontynuować spacer. 
Wszystko u Jessica było szczytem perfekcji: wygląd, dykcja, 
uśmiech, i oczywiście mieszkanie: od ścian, poprzez meble, 

background image

49 | 

S t r o n a

 

 

na najdrobniejszych ozdobach kończąc - białe. Podczas pierwszych 
wizyt Edward nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znalazł 
się w sali operacyjnej. Albo na biegunie północnym podczas 
ś

nieżnej zamieci. 

- Czy tak właśnie zdobywa się widzów? - Rzucił się na 
bielutką, obitą jedwabiem kanapę. 
- Możesz się śmiać, mój drogi, ale badania opinii publicznej 
wykazują, że jestem najpopularniejszą prezenterką w naszej telewizji. 
- Zawsze myślałem, że to z powodu tych wspaniałych nóg. 
- Przesunął dłonią po jej gładkich udach, dobrze widocznych 
w rozcięciu krótkiego szlafroczka. 
- Cullen, czy ktoś ci już powiedział, że jesteś męskim szowinistą? 
- Oczywiście. Słyszałem to setki razy. I zawsze uznawałem 
za największy komplement. 
- Można się było spodziewać. - Pokiwała głową z udaną 
powagą. - I stwierdzam, że jesteś jedynym facetem, któremu 
z tym do twarzy. 
Przysiadła mu na kolanach i pocałowała w usta - gorąco, długo 
i precyzyjnie, bo w tej dziedzinie także była perfekcjonistką. 
- Brakowało mi ciebie w nocy - powiedziała. 
- Musiałem wyjechać z miasta. 
- Wiem. Jasper mi powiedział. A więc, czy ten niespodziewany 
wyjazd ma coś wspólnego z twoim dzisiejszym pojawieniem 
się u mnie? 
- Skąd ci to przyszło do głowy? 
- Masz strasznie ponurą minę. Domyślam się, że nie wpadłeś 
tu na szybki numerek przed moim wieczornym wyjściem do 
telewizji. 
- Nie. 
- A widzisz. Czy nie będzie ci przeszkadzać, że zrobię sobie 
makijaż, kiedy będziesz mówić? Nie mam zbyt wiele czasu. 
Muszę być w studiu o szóstej. 
Powędrował za nią do sypialni, której chłodna biel mogłaby 
sugerować komuś nie wtajemniczonemu, że mieszkanka tego 
pokoju jest osoba oziębłą i ascetyczną. Edward spędził tu jednak 
zbyt wiele szalonych nocy, żeby dać się nabrać. Nie, Jessica 
nie była osobą powściągliwą. 
- Tylko nie zacznij niczym rzucać, zanim usłyszysz całą 
historię - mruknął, gdy ona opuszkami palców nakładała krem 
na twarz. 
- Chyba rzeczywiście zanosi się na coś poważnego. - Spojrzała 

background image

50 | 

S t r o n a

 

 

na niego przez lustro. 
Edward zauważył, że dopiero w połowie opowieści, z której 
celowo usunął pewne szczegóły - swój nieszczęsny upadek, 
wygląd Elvisa i nieprawdopodobnie wysoką wygraną Belli, 
Jessica odłożyła tubki i buteleczki, i zaczęła uważnie słuchać. 
- No, no - pokręciła głową, kiedy skończył. - Niezła historia. 
Wycisnęła trochę podkładu na maleńką gąbkę. 
Edward patrzył, jak spokojnymi ruchami rozsmarowuje go na 
twarzy, i nic nie rozumiał. Spodziewał się wybuchu, a tu nic, 
ż

adnej reakcji. Milczenie Jessica doprowadzało go do szału. 

- Ponieważ nie wziąłem prawdziwego ślubu, nic nie stoi na 
przeszkodzie, żebyśmy się dalej widywali, prawda? - powiedział, 
ż

eby przerwać ciszę. 

- Chciałeś chyba powiedzieć: żebyśmy dalej ze sobą sypiali, 
prawda? - Sięgnęła po róż. 
- Nno tak. Właściwie to miałem na myśli... - Nienawidził 
siebie za to jąkanie. 
Zaznaczyła kredką kąciki oczu, a potem powoli i metodycznie 
nałożyła na rzęsy trzy warstwy tuszu. 
- Mogę zadać ci kilka pytań? - rzuciła, obrysowując usta 
konturówką. 
- Biorąc pod uwagę okoliczności, masz do tego pełne prawo. 
- Czy poinformowałeś żonę, dokąd się udajesz? 
- Niekoniecznie. 
- Dlaczego? Jeśli to jedynie układ małżeński, powinno być 
jej obojętne, z kim sypiasz. 
- To bardziej skomplikowane. 
- Małżeństwa na ogół są skomplikowane. - Jessica, która 
już trzy razy wychodziła za mąż, była w tych sprawach ekspertem. 
- To nie jest prawdziwe małżeństwo. 
- Ty tak twierdzisz. 
Przycisnęła do ust papierową serwetkę i zacisnęła na moment 
wargi. Potem powoli odwróciła się do niego. 
- Nie mam zamiaru wdawać się w rozmowy o twoim życiu 
prywatnym, kiedy muszę załatwić znacznie ważniejszą sprawę. 
Teraz się zacznie, pomyślał Edward lekko przerażony. 
- Edward - powiedziała Jessica słodkim tonem. - Chcę 
przeprowadzić wywiad z twoją żoną. 
- Czegoś tu nie rozumiem. -Jasper zręcznie ominął Edwarda i dalej 
kozłował piłkę. - Chcesz powiedzieć, że jesteś wściekły, bo 
twoja kochanka nie zrobiła ci awantury o to, że ożeniłeś się z inną? 

background image

51 | 

S t r o n a

 

 

Od pół godziny rozgrywali zacięty mecz koszykówki na 
podwórzu straży pożarnej. Edward miał nadzieję, że wysiłek fizyczny 
pozwoli mu zwalczyć stres i złość, jakie odczuwał po 
spotkaniu z Jessica. Zlany potem biegał po boisku, próbując 
ograć swojego partnera. Wszystko na nic. Jasper i tak zwyciężał 
na punkty, a on był równie zły jak na początku. 
- Nie ożeniłem się z inną! To nie jest prawdziwe małżeństwo! 
- Kogo chcesz przekonać? Mnie? Czy siebie? - Jasper zrobił 
zwód w prawo, potem dwa kroki w lewo i wrzeszcząc ruszył na 
kosz. - Atakuje, proszę państwa! Strzela! Jest! Świetny rzut! 
- Były kroki - narzekał Edward, rozpoczynając grę. - Mówisz 
jak Jessica. 
- A więc ona też nie kupiła twojej historyjki? 
- Nie. - Edward zaklął pod nosem, bo Jasper odebrał mu piłkę 
i prawie natychmiast ulokował ją w koszu. - Jak mam się skoncentrować 
na grze, skoro ciągle wspominasz mój idiotyczny 
ś

lub? 

- Przepraszam, stary. Myślałem, że chcesz pogadać. 
- Pomyliłeś się. - Edward skrzywił się na swój niecelny rzut. 
- Przyszedłem tutaj, bo nie mam co ze sobą zrobić. 
- Dlaczego nie pójdziesz do domu? 
- Jakiego domu? Nie mam już swojego wygodnego, zapuszczonego 
mieszkania z bordową skórzaną kanapą! Mam coś, co 
pachnie jak pomarańczowy gaj i wygląda równie koszmarnie. 
- Aaa - pokiwał głową Jasper. - Tu cię rozumiem, stary. Próbowałem 
przekonać Alice, żeby dała sobie z tym spokój, ale jak 
sam wkrótce zobaczysz, nawet nie warto otwierać ust, jeśli baby 
wbiją sobie do głowy coś, co dotyczy urządzania mieszkań albo 
swatania ludzi. 
- Nie zobaczę - wychrypiał Edward. - Nie będę żonaty na 
tyle długo, żeby to zobaczyć!. I chcę dostać z powrotem kanapę! 
Chcę wrócić do dawnego życia! 
- Powiem ci, stary, co się z tobą dzieje. Wkurzyłeś się na 
siostrę i matkę za to, że wywaliły twoją ukochaną kanapę, 
a mścisz się na Belli. Nie powinieneś zostawiać jej samej w domu 
w pierwszy wieczór po ślubie. 
- Wcale nie pierwszy! 
- A prawda. - Jasper skrzyżował ramiona na piersiach i przyglądał 
się kpiąco Edwardowi. - Spędziliście nieoczekiwaną noc 
poślubną w Lauglin. I co? Jak było? 
- A co miało być? - zawył Edward, aż z najbliższego drzewa 

background image

52 | 

S t r o n a

 

 

poderwało się stadko gołębi. - Nic nie było. 
- Coś mi się wydaje, że tego żałujesz. I trudno się dziwić. 
Nie znam faceta, który tak łatwo zrezygnowałby z naszej ponętnej, 
małej Belli. 
- Powiedz jedno słowo więcej, a rozkwaszę ci gębę. 
- Mówisz jak mąż - pękał ze śmiechu Jasper. 
Edward wyrzucił z siebie kilka wulgarnych słów i trochę mu 
ulżyło. 
- A drobny fakt, że ona jest w tobie zakochana, wcale nie 
ułatwia sprawy - ciągnął Jasper. 
- Cooo!? - Edwardowi pociemniało w oczach z przerażenia. 
- Opowiadasz głupoty! 
- Oszalała na twoim punkcie, kiedy pojawiłeś się niczym Sir 
Galahad, w żółtym kombinezonie i błyszczącym hełmie, i ocaliłeś 
od ognia knajpę Angela. 
Jasper przestał żartować. Patrząc surowym wzrokiem na Edwarda, 
dodał: 
- A to znaczy, chłopie, że musisz uważać. Bo jeśli zrobisz 
tej małej krzywdę, będziesz biedny. Całe mnóstwo ludzi z ochotą 
rozerwie cię na strzępy. 
- Z tobą na czele? 
- Nie. Pierwsza będzie Angela, potem dopiero ja. Za mną 
twoja siostra i twoja mama, chłopaki z 13 Kompanii, kilku stałych 
klientów restauracji... 
- Daj już spokój. - Edward wyglądał, jakby ktoś wypuścił 
z niego powietrze. 
Dopiero teraz dotarło do niego, w co się wplątał. , 
- Zagramy? - zapytał Jasper. - Czy wolisz się czegoś napić? 
- I tak przegrywam. Chodźmy się czegoś napić. 
Stojąc pod prysznicem, Edward pomyślał o Belli, która jadła 
teraz samotnie kolację, i niespodziewanie zdał sobie sprawę, że 
czuje się winny. Przestań, pomyślał. To nie jest małe dziecko. 
Wiedziała, co robi, decydując się na fikcyjny ślub! 
A jednak poczucie winy nie ustępowało. 
Marzył o tym, żeby być już w jakimś barze. Tymczasem 
musiał czekać na Jaspera, który telefonował do Alice, żeby uprzedzić 
ją, że wróci później. O, właśnie! 
Małżeństwo to ciągłe opowiadanie się, to koniec pokera 
z kumplami, to nudne niedziele spędzane na koszeniu trawnika 
zamiast na grze w piłkę lub na wgapianiu się godzinami w telewizor 
bez uwag, że od tego psują się oczy. 

background image

53 | 

S t r o n a

 

 

Małżeństwo znaczyło wczesne seanse filmowe, bo przecież 
trzeba jeszcze odwieźć opiekunkę do dzieci, niebotyczne rachunki 
od ortodonty i troskę o wybór odpowiedniej szkoły. 
Nie było małżeństwa bez konieczności zmywania, zmiany 
pieluch i kupna polisy ubezpieczeniowej. 
A już najgorsze było to, myślał Edward, wsiadając do minibusa, 
na który Jasper zamienił swoją corvette, bo do niej przecież 
nie zmieściłby się dziecinny wózek, że małżeństwo wymuszało 
rezygnację z porządnych, prawdziwie męskich samochodów. 
Byli tacy, którzy przystawali z łatwością na to wszystko. Jasper 
na przykład. Wydawał się lubić spokój i absolutną przewidywalność 
ż

ycia. I chociaż Edward szczerze cieszył się, że jego siostra 

znalazła idealnego męża, on sam nie zamierzał spędzić reszty 
ż

ycia w niewoli. 

    
    
    

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ SIÓDMY    

Była druga nad ranem, kiedy Edward wytoczył się z samochodu 
Jaspera i jakimś cudem wdrapał się po schodach. Kręciło mu 
się w głowie od tequili zapijanej meksykańskim piwem, ale czuł 
się wspaniale. Wiedział, że znienawidzi siebie następnego ranka, 
ale na razie mu to nie przeszkadzało. 
Był zachwycony, gdy za trzecim razem udało mu się włożyć 
klucz do zamka i otworzyć drzwi. Mozolnie pokonując trasę do 
sypialni, zdzierał z siebie kolejne sztuki garderoby, po czym 
rzucił się na łóżko twarzą w dół i zasnął. Za chwilę rozległo się 
głośne chrapanie. 
Bella, przygnieciona jego ramieniem, z trudem mogła się 
ruszyć. Tuż przy uchu czuła jakby podmuch wiatru - wiatru 
mocno pachnącego piwem. Kiedy próbowała się odsunąć, Edward 
zamruczał coś niezrozumiale i przyciągnął ją do siebie. Jego 
muskularne ciało, nie osłonięte nawet jednym skrawkiem ubrania, 
było ciepłe i zachęcające. Tak więc Bella, przekonując 
siebie, że każdy jej ruch mógłby go zbudzić, pozostała w jego 
objęciach. 
Edwardowi śniły się tropikalne wyspy w promieniach gorącego 
słońca. Leżał na białej, pustej plaży razem z piękną dziewczyną 

background image

54 | 

S t r o n a

 

 

o oliwkowej cerze, a w oddali jakiś mężczyzna śpiewał 
głębokim, ciepłym głosem piosenkę o tym, jak pięknie jest na 
Hawajach. 
Dziewczyna pachniała orientalnymi kwiatami, a jej wargi 
miały smak najlepszych owoców świata. Okrywała go pocałunkami, a 
Edward czuł się, jakby zaproszono go na obiad do raju. Im

 

więcej dostawał, tym więcej pragnął. Przesunął rękami po jej ciele, 
wyczuwając wszystkie krągłości wyprężonego ciała, i delikatnymi, 
wprawnymi ruchami schodził coraz niżej i niżej. 
Oddech dziewczyny był teraz szybki i urywany, z gardła wyrwał 
się niski, chrapliwy dźwięk, który w jednej chwili rozpalił 
płomienie w żyłach Edwarda. Nie chciał dłużej czekać, poszukał 
ustami jej piersi i nogą rozchylił uda, a ona wpiła się rękami w jego 
włosy i wykrzyknęła głośno kilka słów. Po rosyjsku! 
Nieznany język podziałał na Edwarda jak kubeł zimnej wody. 
Zastygł z przerażenia, potem powoli otworzył nieprzytomne 
oczy. W pokoju było ciemno, ale nie na tyle, by w fioletowawym 
blasku ulicznych lamp nie zauważyć, że rozbudzona nagle 
Bella podnosi głowę. 
- Cholera! Przepraszam... - Gwałtownie wyjął ręce spod jej 
białej koszuli nocnej. - Nigdy... Nie mogę uwierzyć... - bełkotał 
coraz bardziej wściekły. 
Przekręcił się na plecy i zakrył ramieniem twarz. 
- Sam nie wiem, jak... - wychrypiał, patrząc na nią z pretensją. 
- Trzeba było mnie powstrzymać. 
- Nie ty jeden spałeś! 
- Spałaś!? 
Bella zagryzła wargi. Nie była pewna, co mu odpowiedzieć, 
Nie skłamała. Spała naprawdę, kiedy pierwszy raz dotknął jej 
ust. Ale potem... Potem, gdy jego ręce rozpoczęły swą wędrówkę, 
leżała świadoma wszystkiego, odkrywając zadziwiające reakcje 
własnego ciała i rozkosz, jakiej wcześniej nie znała. 
- Miałam sen - odpowiedziała wykrętnie. 
- To musiał być bardzo przyjemny sen.-Edward patrzył w jej 
szeroko otwarte oczy, na dnie których widział rozbudzoną namiętność, 
na rozchylone usta i falujące piersi, których urody nie 
musiał już sprawdzać. 
Była piękna. I pociągająca jak wszyscy diabli. Gdyby na jej 
miejscu znalazła się jakakolwiek inna kobieta... Westchnął 
w duchu. Nie traciliby wtedy czasu na błahe rozmowy. 
- Bardzo przyjemny - odrzekła, okrywając się prześcieradłem 

background image

55 | 

S t r o n a

 

 

aż po szyję - Twój chyba też był miły. 
Edward ledwo co stłumił jęk zawodu - nie powinno się zasłaniać 
takiego wspaniałego widoku! Zwłaszcza gdy cienka bawełna 
koszuli nie ukrywała zbyt wiele. Oboje musimy działać rozważnie, 
wytłumaczył sobie po chwili starań. 
- Ostatnim razem, kiedy obudziłem się tak napalony, miałem 
z siedemnaście lat. 
Bella nie znała tego słowa, ale nie potrzebowała słownika, 
ż

eby zrozumieć jego znaczenie. 

- Mnie się to nie przytrafiło nigdy - przyznała. 
Można się było domyślić. 
- Powinienem położyć się na kanapie. Tylko że kiedy przywlokłem 
się do domu w środku nocy, zapomniałem, że tu jesteś. 
I znowu zranił Bellę bezceremonialnym odezwaniem. 
A przecież nie miał takiego zamiaru! 
- Nie powinnam zajmować twojego łóżka. 
- Nie bądź śmieszna. Przecież jesteś gościem. 
- Ale... 
- Powiedziałem, że łóżko jest twoje - przerwał ostro. - Nie 
sprzeczaj się ze mną, Bella, kiedy sadystyczny maniak wewnątrz 
mojej głowy zaczyna właśnie szaleć z wielkim pneumatycznym 
młotem. 
- Masz kaca? - zapytała ze zrozumieniem. 
- To nie jest zwykły kac. To kwintesencja wszystkich kaców 
ś

wiata. - Sprawdził ręką, czy naprawdę nikt nie przykleił mu 

pasków papieru ściernego do oczu. 
To byłby dowcip w stylu Jaspera. 
- Przykro mi. 
- Przecież to nie ty wlewałaś mi tequilę do gardła. 
- Nie o tym mówię. Gdyby nie ja, nie musiałbyś trzymać się 
z daleka od własnego domu. 
Chciał zaprotestować, ale zrezygnował. Przecież Bella miała 
rację. Co gorsza, wiedzieli o tym oboje. 
- Pójdę umyć zęby. - Podniósł się i odrzucił prześcieradło. 
- Ktoś musiał wpakować mi do ust zdechłego skunksa. 
Bez żadnego skrępowania przeszedł nago przez cały pokój. 
Niby dlaczego nie? Każdy facet byłby dumny z takiego ciała, 
pomyślała Bella. A kiedy odkręcił prysznic, zamknęła oczy, 
wyobrażając sobie, jak stoi z nim pod gorącym, mocnym strumieniem 
wody i pieści jego skórę. Próbowała wziąć się w garść, 
ale nie mogła. Ubrała się więc i poszła do kuchni. 

background image

56 | 

S t r o n a

 

 

Oprzytomniała dopiero w chwili, gdy Edward pojawił się w 
kuchni w garniturze i w niebieskim krawacie, doskonale podkreślającym 
błękit jego oczu. 
- Świetnie wyglądasz - mruknęła, sięgając do lodówki po 
sok pomarańczowy. 
O, jak miło byłoby mieć takiego przystojnego męża. 
- Ale czuję się wrednie. - Wyjął jej z rąk karton i nalał soku 
do szklanek. 
Wolał zrobić to sam, żeby uchronić jej białą bluzkę oraz 
podłogę, wypastowaną do blasku przez jego matkę i siostrę. 
Był pewien, że trzęsącymi się rękami Bella nie wykona nawet 
tak prostej czynności, jaką jest napełnienie sokiem dwóch szklanek. 
Przy okazji przyjrzał się, co włożyła na spotkanie z Aro 
Volturii. Była bowiem środa, dzień wyznaczonej na 
dziesiątą audiencji w urzędzie imigracyjnym. Wybierali się tam 
oboje. 
Bella miała na sobie granatową spódnicę, prostą bluzkę i buty 
na płaskich obcasach - ten typ stroju już widział na własnym 
ś

lubie i szczerze go nie lubił. Nie rozumiał, jakim cudem udaje 

się jej być elegancką w czymś równie strasznym. Widocznie 
była typem kobiety, która nawet w worku prezentowałaby się 
wspaniale. 
- Ty też ładnie wyglądasz - powiedział szczerze. - Jesteś 
tylko blada. Poczekaj chwileczkę. 
Po chwili pojawił się z tubką różu, wycisnął odrobinę i roztarł 
na jej policzku. Przyjrzał się swojemu dziełu, kiwnął z uznaniem 
głową i zabrał się za drugą stronę twarzy. Bella znów 
czuła na sobie jego delikatne palce. Emanowało z nich ciepło, 
energia i pewność każdego ruchu. Modliła się w duchu, żeby 
nie zauważył, jak drżą jej kolana. 
- Jesteś mistrzem w wielu dziedzinach - zauważyła, starając 
się nie dociekać, jak doszedł do swego mistrzostwa. 
- Przez całe lata dzieliłem łazienkę z siostrą. Chcąc nie 
chcąc podpatrzyłem parę damskich sztuczek. - Edward uznał, że 
informacja o dziesiątkach innych kobiet, które miał okazję oglądać 
podczas robienia makijażu, jest w tej sytuacji całkowicie 
zbędna. 
Potem spojrzał na zegarek, jednym łykiem wypił ostygłą 
kawę i rzucił: 
- Najwyższy czas na spotkanie z wielkim inkwizytorem. 
Bella poczuła dreszcz przerażenia. W jednej chwili cała praca 

background image

57 | 

S t r o n a

 

 

Edwarda poszła na marne. Jej policzki stały się kredowobiałe. 
Drżała od stóp do głów. 
Jak listek na wietrze, pomyślał Edward ze współczuciem. Musi 
jakoś dodać jej otuchy! Wyciągnął ręce i objął ją w pasie, potem 
pocałował lekko jej włosy. Nie było w tym nic z poprzedniej 
namiętności, tylko czułość i zrozumienie. 
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się - powiedział. 
Bella stała z zamkniętymi oczami, by pohamować płynące 
łzy. Wydawało się, że uszły z niej wszystkie siły. W końcu nie 
mogła się powstrzymać i głośno załkała. 
- A co, jeśli nie? - zapytała cichym, łamiącym się głosem 
i popatrzyła na niego oczami przerażonego dziecka. - Co 
będzie, jeśli Volturii dopnie swego i zostanę deportowana do 
Rosji? 
- Nic takiego się nie stanie! - Edward za nic nie przyznałby 
się głośno, jak bardzo było mu jej żal. 
- Nie znasz go. Nie możesz być tego pewny. 
- Mogę. Każdy głupi biurokrata z urzędu imigracyjnego 
musi najpierw porozmawiać ze mną! A teraz wychodzimy. Trzeba 
jak najszybciej przekazać Pajacowatemu Szczurowi szczęśliwą 
wiadomość o naszym małżeństwie. - Edward mrugnął do Belli. 
- Potem pójdziemy do banku otworzyć ci konto. Nie zapominaj, 
ż

e jesteś bogatą kobietą. 

No tak, westchnęła Bella. To przecież była Ameryka, kraj 
obietnic i nieograniczonych możliwości. Kiedy po paru minutach 
wychodziła z mieszkania z Edwardzie pod rękę, czuła się 
zupełnie inaczej. 
W biurze imigracyjnym przyszło im czekać ładne kilka godzin. 
Bella, przyzwyczajona do takiego traktowania, siedziała 
spokojnie - ostatecznie Nemezis nie była boginią, którą można 
popędzać. Natomiast Edward nie próbował nawet opanować 
zniecierpliwienia. 
Niewygodne plastikowe krzesła, zatłoczona poczekalnia, 
nastrój wszechogarniającej bezsilności doprowadzały 
go do szału. 
- Nie rozumiem - wściekał się. - Kazali ci tu przyjść dwie 
godziny temu. Od kiedy tu jesteśmy, nikt nie wchodził do pokoju 
Volturii. Co ten facet sobie myśli? I co on tam robi? Łapie 
muchy? 
- To przecież urzędnik państwowy - wyjaśniała Bella po 
raz dziesiąty. 

background image

58 | 

S t r o n a

 

 

Jako była obywatelka byłego Związku Radzieckiego bez 
trudu rozumiała taktykę stosowaną przez biurokratów, którzy 
w ten właśnie sposób okazują władzę. 
- Ja też jestem pracownikiem państwowym - warknął 
Edward, wrzucając sobie do ust dwie aspiryny i połykając je na 
sucho. - Ciekawe, jak zareagowałby ten cały Volturii, gdyby wybuchł 
tu pożar, a ja spokojnie pojawiłbym się po dwóch godzinach? 
- To co innego. 
- Nie do końca. 
Bella pomyślała chwilę. 
- Właściwie masz rację. Jednak to niczego nie zmieni. - Zaniepokojona 
spojrzała na Edwarda, który wciąż ciskał się z wściekłości. 
- Ale nie powiesz mu niczego, co by go rozzłościło, 
dobrze? 
- Dobrze. 
Westchnęła z ulgą. 
- Ale rozkwaszę mu gębę! 
- Edward! - W jej oczach był taki strach, że natychmiast 
zmienił ton. 
- Bella, maleńka, przecież żartowałem. - Poklepał ją uspokajająco 
po ramieniu. 
I wtedy w drzwiach pojawiła się zasuszona kobieta z natapirowaną 
szopą włosów. Szary kostium uwydatniał jej kościstą 
figurę, a fryzura przypominała pszczeli ul. Ponury wyraz twarzy 
dopełniał całości. 
- Pan Volturii może panią teraz przyjąć, panno Swan. 
- Najwyższy czas. A nazwisko tej pani brzmi teraz Cullen. 
I proszę odnotować to w papierach - powiedział Edward, wchodząc 
za Bellą. 
Po raz pierwszy pomyślał, że czeka ich niełatwa przeprawa. 
Co prawda od razu uwierzył Angeli, kiedy ta ostrzegała, że urząd 
imigracyjny z pasją tropi fikcyjne małżeństwa, ale się tym nie 
przejmował. Nigdy natomiast nie spodziewał się, że będzie tu 
traktowany jako wróg publiczny numer jeden. 
Volturii dowiedziawszy się o ich pośpiesznym małżeństwie 
zzieleniał na twarzy i nie próbował nawet zachować pozorów 
grzeczności. 
- Jeśli chce pani w ten sposób zatrzymać procedurę deportacyjną, 
panno Swan... 
- Pani Cullen - przerwał mu Edward. 
- Słucham? 

background image

59 | 

S t r o n a

 

 

- Nazwisko Belli brzmi teraz Cullen. 
- A, tak. - Zacisnął wargi w cienką kreskę. - Ślub zawarty 
został w bardzo dogodnym dla pani momencie, panno Sw... 
- Pani Cullen - wtrącił Edward ostrzegawczo. 
Volturii popatrzył na niego przeciągle, a potem wzruszył ramionami, 
sugerując, że w tym punkcie nie porozumieją się nigdy. 
Ale nie muszą. On uosabia całą władzę rządu Stanów Zjednoczonych, 
przynajmniej w tym miejscu. Ta dwójka nie ma 
szansy z nim wygrać. 
- Wydaje mi się podejrzane, pani Cullen - tu spojrzał znacząco 
na Edwarda, który z satysfakcją kiwnął głową - że w zeszły 
piątek nawet nie wspomniała pani o waszych planach. 
- To bardzo proste. - Edward położył rękę na zimnej dłoni 
Belli: naturalny gest troskliwego męża. - W piątek Bella jeszcze 
nie wiedziała, że się jej oświadczę. 
- I chce pan, abym uwierzył, że dziwnym zbiegiem okoliczności 
oświadczyny wypadły dokładnie w czasie, w którym 
rząd postanowił deportować pańską żonę? 
Mimo że Edward we wszystkich rozmowach z przyjaciółmi 
ciągle podkreślał fakt, że jego małżeństwo nie jest 
prawdziwe, to ironia, z jaką ten wstrętny typ o szczurzym 
pysku wypowiedział słowo „żona", doprowadziła go do białej 
gorączki. Miał wielką ochotę powybijać mu wszystkie zęby 
i tylko dla dobra Belli powstrzymał się od tego kuszącego 
zamiaru. 
- Nie zamierzam pana okłamywać - powiedział bezczelnie. 
- Pańskie zeszłotygodniowe spotkanie z Bellą w istotny sposób 
wpłynęło na moją decyzję. 
Poczuł, że zimna dłoń Belli zrobiła się lodowata, i ścisnął 
ją uspokajająco. 
- No właśnie. - Volturii wyglądał, jakby trafił główną wygraną 
na loterii. 
Edward znowu miał ochotę mu przyłożyć. I znowu ledwo zdołał 
nad sobą zapanować. 
- Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, jak łatwo mogę ją 
utracić - spojrzał przeciągle na Bellę - uprzytomniłem sobie, 
ż

e ją kocham. I chcę spędzić z nią resztę życia. 

- Co za wzruszająca historia. Szkoda tylko, że niezbyt oryginalna. 
- Volturii wyciągnął na biurko złowieszczy plik papierów. 
- Obawiam się, że w zaistniałej sytuacji muszę przesłuchać 
państwa oddzielnie. 

background image

60 | 

S t r o n a

 

 

- Jak to przesłuchać? 
Tego nie było w planie. Edward wyobrażał sobie, że ubierze 
się w garnitur, który kupił z okazji ślubu siostry, pojedzie z Bellą 
do urzędu imigracyjnego, złoży oświadczenie, że jest jej 
mężem i wyjdzie z zieloną kartą dla niej. 
- Na początek musimy uzyskać potwierdzenie, że państwo 
naprawdę mieszkacie razem. 
- Oczywiście, że tak. Przecież jesteśmy małżeństwem. 
- Taaak. To pan tak twierdzi - ironizował Volturii. - Ja nie. 
Na razie proszę zostać tutaj. Pani Cullen poczeka na korytarzu 
na swoją kolej. 
Edward rozkoszował się myślą, jak to w sposobnym momencie 
wyrzuci Volturii za okno. Wyobraził go sobie wylatującego razem 
z szybą z budynku biura i zrobiło się mu lżej. 
Bella wstała z tak nieszczęśliwą miną, jakiej Edward jeszcze 
u niej nie widział. Nie mógł jej tak zostawić. 
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho, 
ujmując jej twarz w dłonie, i szybko pocałował w usta. 
- Przepraszam - rzucił niedbale zesztywniałemu ze złości 
Volturii. - Sam pan wie, jak to jest z nami, nowożeńcami. 
Mrugnął do Belli porozumiewawczo i odprowadził ją do 
drzwi z wyszukaną galanterią. 
Bella, ledwo żywa z wrażenia, usiadła na tym samym niewygodnym 
krześle w poczekalni. Nawet nie zwróciła na to uwagi. 
Oszołomiona pocałunkiem nie zauważała niczego - ani dziecka 
ryczącego wniebogłosy na kolanach znużonej matki, ani 
skaczącej sobie do oczu pary w średnim wieku, ani czarnego 
chłopaka skrobiącego coś na ścianie. 
Podczas rozmowy starała się odpowiadać na pytania najlepiej, 
jak umiała. Ale było ich tyle. 1 takie osobiste. Na szczęście 
dzięki rozmowom z Jasperem wiedziała, jak ma na imię matka 
Edwarda, jego siostra i jej nowo narodzona córeczka. Pracując 
u Angeli, poznała jego kulinarne upodobania - popisała się wiedzą 
o żeberkach, które wolał od pieczonego kurczaka, i szarlotce, 
której nie lubił. Oraz o dwóch daniach, które przedkładał 
nad wszystko inne, czyli o steku i placku czereśniowym z lodami 
waniliowymi. 
Co do reszty - klapa! Nie potrafiła podać nazwy jego ulubionego 
programu telewizyjnego ani tytułu książki, którą ostatnio 
czytał - żeby wymienić tylko dwa pytania, które zapamiętała. 
Kiedy w końcu udało się jej wyjść, była blada jak ściana. 

background image

61 | 

S t r o n a

 

 

- Poczekaj na mnie w samochodzie, dobrze? Mam jeszcze 
coś do załatwienia. To nie potrwa długo - rzucił od niechcenia 
Edward, ale w jego tonie było coś niepokojącego. 
Rodzaj groźby, jakiej nigdy dotąd u niego nie słyszała. Przestraszyła 
się nie na żarty. 
- Edward? - spróbowała. 
- Nie zaprzątaj sobie tym ślicznej główki - powiedział na 
tyle głośno, żeby usłyszała go wścibska sekretarka. - Zaraz 
wracam. 
Bella, świadoma tego, że kobieta czujnie ich obserwuje, nie 
odważyła się zaprotestować w obawie, żeby nie powiedzieć czegoś, 
co zostanie użyte przeciwko niej. Wyszła posłusznie. Edward 
poczekał, aż zamkną się za nią drzwi windy, po czym ostro 
wkroczył do biura Volturii. 
Pajacowaty Szczur przeglądał właśnie kolejną teczkę z dokumentami, 
jeszcze grubszą niż teczka Belli. Z pełnego zadowolenia, 
złośliwego uśmieszku na jego twarzy Edward wywnioskował, 
ż

e łotr rujnuje teraz życie innej ofiary. 

- Wydawało mi się, że nasze spotkanie jest zakończone, 
Cullen - powiedział zimno, kiedy zauważył Edwarda. 
- To panu tak się wydaje. - Edward oparł się rękami o czarne, 
metalowe biurko. - Ja nie skończyłem. Posłuchaj, Volturii. Mam 
ci coś do powiedzenia. 
- Nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia. 
- I tutaj się mylisz. 
Jeden rzut oka na minę Edwarda wystarczył. Volturii podniósł 
słuchawkę. 
- Dzwonię po ochronę. 
- Radzę ci, żebyś mnie wysłuchał, chyba że chcesz skończyć 
dzień, zbierając z podłogi własne zęby. 
- Ośmielasz się mi grozić! 
- Żebyś wiedział! - Edward wyszarpnął Volturii słuchawkę 
i z hukiem odłożył ją na widełki. - Skoro ty możesz grozić 
mojej żonie... 
- Nazywasz tę rosyjską emigrantkę swoją żoną?! 
- Znowu zaczynasz? - Edward pokiwał głową z politowaniem. 
- Nie powinieneś wątpić w moją prawdomówność. A zresztą, co mnie to 
obchodzi. Myśl sobie, co chcesz. Tak się składa,

 

ż

e mam w rękach papier stwierdzający, że zgodnie z prawem 

stanu Newada i prawem tego kraju Bella jest moją żoną. Legalnie 
poślubioną. I możesz sobie mówić, że jestem przeczulony, 

background image

62 | 

S t r o n a

 

 

ale nie lubię, kiedy jakiś mały, zakompleksiony gryzipiórek 
doprowadza moją kobietę do łez. 
Chwycił Volturii za krawat i przyciągnął do siebie. 
- Jeśli nie przestaniesz jej gnębić, będziesz mieć ze mną do 
czynienia. I zaręczam - nie będzie to przyjemne. 
- Zastraszanie urzędników rządu federalnego jest sprzeczne 
z prawem - powiedział szary ze strachu Volturii, przełykając 
ś

linę. 

- Ciekawe, moje słowa przeciwko twoim... Jak myślisz, 
komu uwierzą gliny? Chudemu szczurowi z kaprawymi oczkami 
i śladami wczorajszego śniadania na marynarce? Czy prawdziwemu 
amerykańskiemu bohaterowi? 
Puścił krawat tak gwałtownie, że Volturii poleciał z krzesłem 
do tyłu. Niestety, zatrzymał się zbyt daleko od okna, by spełniło 
się marzenie Edwarda. 
- Zostaw moją żonę w spokoju! - krzyknął jeszcze na odchodnym 
i zadowolony z siebie wsiadł do windy. 
Nie było mu jednak dane długo cieszyć się dobrym samopoczuciem. 
Kiedy wyszedł z biurowca, Bella stała przed pobliskim 
sklepem jubilerskim i z zachwytem w oczach oglądała 
wystawę. A miała przecież czekać w samochodzie! W tej samej 
chwili wyrostek w workowatych spodniach i jaskrawofioletowym 
podkoszulku podskoczył do niej, wyrwał jej torebkę 
i uciekł. 

    
    
    
    
    

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ ÓSMY    

Jak to! Bella nie mogła się pozbierać! Wystarczyła jedna 
chwila, krótka jak mgnienie oka, i przepadła cała drogocenna 
wygrana. 
Przecież zatrzymała się przed sklepem jubilera tylko po to, 
ż

eby uspokoić skołatane nerwy. Blask diamentów i szlachetna 

czerwień rubinów działały tak kojąco... A tu nagle ktoś kradnie 
jej torbę. 

background image

63 | 

S t r o n a

 

 

Tymczasem Edward rzucił się w pogoń za złodziejem. Mimo 
ż

e Bella desperacko potrzebowała pieniędzy na poszukiwania 

ojca, strach o Edwarda był silniejszy. Nie mogę go zostawić samego, 
pomyślała. A jeśli tamten łobuz ma broń? Nie namyślając 
się ani sekundy, popędziła za nimi. 
Młody bandyta wbiegł na jezdnię, prześlizgując się między 
autobusem i dostawczą furgonetką. Edward bez zastanowienia 
zrobił to samo. Rozległ się ryk klaksonów i okrzyki rozzłoszczonych 
kierowców. Zignorował je i pognał przed siebie. Z zadowoleniem 
pomyślał, w jakiej jest w świetnej formie. Biegłby 
jeszcze szybciej, gdyby nie garnitur i wyjściowe półbuty. Ale 
i tak dowódca 13 Kompanii byłby z niego dumny! 
Starsza, siwowłosa pani, która właśnie wyszła ze sklepu, 
znalazła się na swoje nieszczęście na drodze uciekającego chuligana. 
Zachwiała się i omal nie upadła na chodnik, kiedy brutalnie 
odepchnął ją na bok. Edward przystanął i pomógł staruszce 
się pozbierać. Na szczęście, nic złego się nie stało. 
Obiecał sobie, że nie popuści temu gnojkowi, i ruszył z im

86 

petem, żeby odrobić stracony dystans. Mimo palącego bólu 
w płucach biegł coraz szybciej. Poziom adrenaliny w krwi sprawił, 
ż

e był zdolny do każdego wysiłku. 

Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Żaden z nich 
nie zwrócił na to uwagi. Złodziej przeskoczył dziurę w chodniku, 
wyminął ostrzegawcze barierki i wpadł na jezdnię. Wszystkie 
samochody zahamowały z piskiem opon. 
Kiedy obaj wpadli na szkolne boisko, Edward zmuszał nogi 
do dalszego biegu. Do cholery, powtarzał sobie. Jesteś przecież 
bohaterem. Cały kraj uznał cię za bohatera! Wybawcę słabych 
kobiet, niewinnych dzieci i bezbronnych kotów! Nie wolno ci 
rezygnować. 
Poza tym, za nic nie chciał, żeby Bella była świadkiem jego 
porażki. 
Nawet gdyby musiał zmierzyć się z całym urzędem imigracyjnym. 
Nawet gdyby za chwilę miał paść na zawał. 
W parkowej alejce pojawił się rowerzysta. Złodziej przyspieszył, 
ż

eby uniknąć kolizji. Edwardowi się nie udało. W wyniku 

zderzenia i on, i cyklista wylądowali na ziemi. 
Edward przejechał kolanami po asfalcie i wrył się rękami 
w żwirowe pobocze. Ostre kamyki rozorały mu dłonie. 
- Co ty wyrabiasz, człowieku? - krzyknął rowerzysta, poprawiając 
hełm, który zleciał mu na brodę. 

background image

64 | 

S t r o n a

 

 

- Przepraszam. - Edward podniósł się z wysiłkiem i pobiegł 
dalej, nie zwracając uwagi na piekące dłonie ani starte kolana. 
Bella, która wciąż czekała, aż zmienią się światła na skrzyżowaniu, 
obserwowała wszystko z przerażeniem. Krzyknęła głośno. 
- Coś nie tak? - Przejeżdżający na motocyklu policjant zatrzymał 
się przy krawężniku. 
- Mój mąż! Jest tam! Próbuje złapać smarkacza, który 
ukradł moją torebkę. 
Jeden rzut oka wystarczył, by policjant zorientował się w sytuacji. 
Natychmiast zawrócił motor, włączył syrenę i nacisnął 
gaz do dechy. 
Edward i ścigany przez niego chłopak byli już na skwerze. 
- Dość tego! - zachrypiał Edward. 
Mobilizując resztkę sił, wyskoczył w powietrze i wylądował 
złodziejowi na plecach. W tej samej chwili obaj znaleźli się w fontannie. 
Szamotaliby się tam długo, gdyby nie policjant, który właśnie 
się pojawił. Kiedy Bella dotarła na miejsce, smarkacz był już 
w kajdankach, a przemoczony do suchej nitki Edward siedział na 
betonowym murku i próbował uspokoić oddech. 
- Nic ci nie jest? - Podbiegła do niego z impetem, omal nie 
wrzucając go znowu do wody. 
- Już... w porządku. - Ze świstem wypuścił powietrze 
z płuc i wręczył jej odzyskaną torebkę. - Mam twoje pieniądze. 
- Nieważne pieniądze. Ty jesteś ważniejszy - powiedziała 
dokładnie to, co myślała. - Kiedy upadłeś... 
- Nic się nie stało. - Znowu wciągnął powietrze. 
Nie czuł już tak strasznego bólu. Uznał, że jednak tym razem 
nie dopadnie go zawał. 
- Mogłeś sobie zrobić krzywdę! - krzyknęła. - Jak można 
tak się zachowywać! To policja powinna gonić złodziei! 
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w okolicy nie było żadnego 
policjanta! - Był urażony. Tyle dla niej zrobił, a ona się na niego 
wydziera! - Po kiego czorta sterczałaś ze wszystkimi pieniędzmi 
pod sklepem jubilera? Żeby byle gnojek ci je ukradł? 
- Czekałam na ciebie. 
- Mówiłem ci, że masz siedzieć w samochodzie. - Edward 
ż

ałował teraz, że wdał się w cały ten pościg. 

Znowu głupio się zachował. Policja nie gasi pożarów, więc 
dlaczego on miałby łapać przestępców? Zły na siebie przesunął 
dłonią po włosach. Na czole zostały ślady krwi. 
- O Boże, Edward! - Bella zbladła z przerażenia i złapała go 

background image

65 | 

S t r o n a

 

 

za rękę. - Jesteś ranny! 
- Już ci mówiłem, że nic mi się nie stało. - Próbował strząsnąć 
małe kamyczki, które wbiły mu się w skórę. - Trochę wody 
i mydła, i będzie po wszystkim. 
- Przepraszam państwa - usłyszeli nagle. - Sądzę, że będą 
państwo chcieli złożyć skargę. 
Policjant, przekazawszy złodzieja swojemu koledze, który 
właśnie pojawił się na skwerze w patrolowym samochodzie, 
zwrócił się do nich z wyczekującą miną. 
- Tak - odpowiedział Edward. 
- Nie - powiedziała Bella w tej samej chwili. 
- Coo? - Edward wpatrzył się w nią, nie wierząc własnym 
uszom. - O mały włos nie złamałem karku... 
- Mówiłeś, że nic ci nie jest - przypomniała. 
- O mały włos nie złamałem karku, goniąc tego szczeniaka 
- wycedził przez zaciśnięte zęby - a ty mówisz, żeby nie składać 
na niego skargi?! 
- To niepotrzebne - upierała się. 
- Może dla ciebie! - Odwrócił się do policjanta, wyraźnie 
znudzonego tą wymianą zdań. - Skoro moja żona nie chce, to 
ja to zrobię. 
- Edward! - jęknęła Bella, posyłając równocześnie przepraszający 
uśmiech niecierpliwiącemu się stróżowi prawa. - Proszę 
wybaczyć, ale chciałabym porozmawiać z mężem na osobności. 
- Tylko niech się pani pospieszy. Jestem na służbie. Nie 
mogę sterczeć tu przez pół dnia. - Policjant wzruszył ramionami 
i cofnął się o parę kroków. 
- No, dobra. Twój strzał. - Edward odwrócił się do niej. 
- Jak to strzał? - wyjąkała, patrząc nerwowo na policyjny 
pistolet kaliber 9 milimetrów. 
- Twoja kolej. Mów. 
- Aha - kiwnęła głową. - Żeby złożyć skargę, trzeba iść na 
posterunek, tak? I podpisać jakieś papiery? 
- Jasne, że tak. No i co z tego? 
- Nie rozumiesz? Będę notowana na policji! Natychmiast 
mnie deportują! 
- Bella! - Edwardowi zajęło dobrą chwilę, żeby zrozumieć, o co 
jej chodzi. -Nie ty będziesz notowana, tylko ten gówniarz! Zresztą 
mogę się założyć, że on i tak jest notowany. Nie można tego tak 
zostawić. Z prostych społecznych względów. Chcesz, żeby poczuł 
się bezkarny? Żeby zaraz poszedł rabować następne torebki? 

background image

66 | 

S t r o n a

 

 

Właściwie miał rację, ale... 
- Jeśli policja w Rosji zanotuje twoje nazwisko w kartotekach, 
nie możesz spodziewać się niczego dobrego - mruknęła. 
Ona naprawdę się denerwowała, biedactwo! Edward miał 
ochotę ją objąć i pocałować. W ostatnim momencie opanował 
się. Poprzestał na wygładzeniu zmarszczek na jej czole. 
- Nie jesteśmy w Rosji, maleńka. Musisz się do tego przyzwyczaić. 
A w Ameryce zgłoszenie przestępstwa nie jest niczym 
nagannym. Odwrotnie! 
- Wiem to z filmów, ale.. 
- Żadnych ale. Jedziemy na posterunek, szybko mówimy co 
i jak, a potem gnamy do banku. Chyba że chcesz podarować te 
pieniądze następnemu bandziorowi. - Edward obserwował spod 
oka, jak Bella próbuje przewalczyć swoje obawy. 
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Mam nadzieję, że to 
słuszna decyzja. 
- No pewnie, że słuszna. - Uśmiechnął Się do niej szeroko. 
- Powinnaś ufać własnemu mężowi. 
- Ufam mu - szepnęła. 
Dlaczego Edward nie jest jej prawdziwym mężem? Dlaczego 
to tylko żarty? Przecież nie da sobie rady, nie widząc jego 
uśmiechu, kiedy już skończą tę farsę i rozejdą się, każde w swo

90 

ją stronę. Przestań, westchnęła. Lepiej ciesz się dzisiejszym 
dniem. A dzień naprawdę był udany. Na policji, w banku, w drodze 
do domu Edward robił, co mógł, żeby Bella dobrze się czuła. 
- Przykro mi z powodu twojego garnituru - powiedziała 
w samochodzie. 
- Nie martw się. I tak nieczęsto go nosiłem. 
- Wyglądałeś w nim wspaniale. Marynarkę chyba da się uratować, 
ale spodnie są do wyrzucenia. 
Edward popatrzył na nogawkę rozdartą od kolana w dół i roześmiał 
się. 
- Następnym razem będę pamiętać, żeby włożyć strój Batmana. 
Bardziej się nadaje do pościgów. 
- Superman w superstroju. - Nie był to najlepszy żart, bo 
tak naprawdę Bella chciała powiedzieć, że dla niej od początku 
znajomości był prawdziwym superbohaterem. 
Uznała jednak, że takie wynurzenia są nie na miejscu. 
- Chyba nieźle poradziliśmy sobie w urzędzie imigracyjnym, 
prawda? - zmienił temat Edward. - Chociaż muszę przyznać, 
ż

e nie spodziewałem się tego quizu. 

background image

67 | 

S t r o n a

 

 

- Ani ja. - Bella straciła humor na myśl o upokarzających 
pytaniach Volturii. 
- Czułem się, jakbym startował w telewizyjnym konkursie 
typu Jak dobrze znasz swoją żonę", tylko że nagrodą było coś 
więcej niż zwykła lodówka. Odpowiedziałem przynajmniej, po 
której stronie łóżka sypiamy. 
- Ja po prawej, ty po lewej - rzuciła Bella bez zastanowienia. 
- Właśnie to powiedziałem Volturii. 
- No to mamy zaliczony jeden punkt. 
- Ulubiony film? - zapytał Edward. 
- To było łatwe - zaśmiała się mimo powagi sytuacji. 
- „Miodowy miesiąc w Las Vegas" - powiedzieli równocześnie. 
- Ulubiona piosenka? 
- „Blue Hawaii". - Bella nieszczególnie lubiła tę melodię, 
ale po ostatniej nocy... 
- Jak dotąd mamy sto procent zgodnych odpowiedzi. - 
Edward zatrzymał się na czerwonych światłach i odwrócił się do 
Belli. 
To był błąd. Gdy skrzyżowali spojrzenia, stało się oczywiste, 
ż

e myślą o tym samym. Żadnemu z nich nie udało się ukryć 

przyjemności, jaką sprawiły im zmysłowe doznania ubiegłej 
nocy. Cisza przedłużała się. Trochę skrępowani woleli wrócić 
do przerwanej rozmowy. 
- Wydaje mi się, że tę próbę powinniśmy zaliczyć - powiedział 
Edward jakby nigdy nic. 
- Mam nadzieję. - Belli nie udało się do końca zapanować 
nad głosem, w którym wciąż pobrzmiewało podskórne napięcie. 
- Przed wizytą Volturii w twoim mieszkaniu zdążymy ustalić 
taktykę. 
Edward oczami wyobraźni widział głęboką fosę wykopaną 
wokół jego domu, pełną wygłodniałych krokodyli-ludojadów, 
gustujących zwłaszcza w urzędnikach państwowych. 
- A może by tak zabarykadować drzwi, a z okien lać mu na 
głowę rozgrzany olej? - zaproponowała Bella. 
Edwarda rozśmieszyło, że oboje wykazali podobne poczucie 
humoru. 
- Kochanie, niniejszym stwierdzam, że kupuję twój pomysł. 
- Wyciągnął rękę i kumplowskim gestem pociągnął ją za włosy. 
Był teraz pewien, że wspólnie uda im się wywieść Volturii 
w pole. Jego oraz wszystkich innych biurokratów, których nasłałby 
na nich urząd imigracyjny. 

background image

68 | 

S t r o n a

 

 

Ruszyli, bo nareszcie zapaliło się zielone światło. 
Dobry nastrój Edwarda prysł w jednej sekundzie: tuż pod swoim 
domem zauważył znajomy samochód. Wiedział, że za chwilę 
przejdą test, wobec którego wszystko, co zgotował im Volturii, to 
pestka. 
- Bella, przygotuj się na najgorsze, maleńka - powiedział 
- bo za moment staniesz oko w oko ze swoją teściową. 
Esme Cullen była postawną kobietą o bystrym spojrzeniu. 
To po niej Edward odziedziczył intensywnie niebieski kolor 
oczu i lekko kpiący uśmiech - Bella nie miała co do tego najmniejszych 
wątpliwości. 
- Edwardzie Cullen! W co wpakowałeś się tym razem? - Pani 
Cullen zmierzyła syna od stóp nasiąkniętych wodą, do całkiem 
mokrej głowy. 
- To długa historia. I całkiem nieciekawa. 
- Mówiłeś dokładnie to samo w zeszłym tygodniu, kiedy 
pielęgniarka wyciągała kolce kaktusa z twoich pośladków. Boże, 
byłabym już na pewno siwa ze zmartwienia, gdyby nie 
szampon koloryzujący! Chociaż, może masz i rację. Lepiej, że 
nie wiem, co ci się stało. 
Pani Cullen pokiwała głową typowym matczynym gestem 
i niespodziewanie zmieniła temat. 
- Przyszłam tu, żeby cię skrzyczeć, że wziąłeś ślub, nic 
nikomu nie mówiąc. Jednak - uśmiechnęła się ciepło do Belli 
i uściskała ją serdecznie - nie mogę się dłużej gniewać. Jestem 
naprawdę szczęśliwa, że mam nową córkę. 
- Mamo, to jest Bella. Bello, poznaj moją matkę. - Speszony 
Edward Przestępował z nogi na nogę. 
Bella z trudem stłumiła uśmiech. Nie przypuszczała, że bohater 
może bać się mamy. 
- Dzień dobry pani. Bardzo się cieszę, że mogę panią 
poznać. 
Nie wyciągnęła ręki, nie chciała wydać się zbyt sztywna po 
tym, jak matka Edwarda uścisnęła ją przed chwilą. 
- I ja się cieszę, droga Bello. Bardzo proszę, nazywaj mnie 
Esme. A jeśli kiedyś, jak już poznamy się bliżej, zechcesz 
mówić do mnie: mamo, nie krępuj się. 
- Dziękuję. Bardzo podoba mi się ten pomysł. 
Od śmierci własnej matki Bella stale odczuwała jej brak. Teraz, 
bez względu na ewentualne konsekwencje, miała wielką ochotę 
zaprzyjaźnić się z Esme. Polubiła ją od pierwszego wejrzenia, 

background image

69 | 

S t r o n a

 

 

podobała się jej otwartość i bezpretensjonalność teściowej. 
- Jasper opowiada, że jesteś wspaniała. Tym bardziej chciałam 
cię poznać. - Esme uśmiechnęła się znowu, szeroko i serdecznie, 
aż w obu policzkach utworzyły się jej dołeczki. 
- Jasper jest bardzo miły. 
- Prawda? Ja też tak myślę. Alice trafiła na wspaniałego 
mężczyznę. Wydaje się, że Edward też nieźle wybrał. - Esme 
popatrzyła na Bellę z sympatią. 
Edward miał wrażenie, że stąpa po grząskim bagnie, a każdy 
kolejny krok grozi tym, że zapadnie się po szyję. 
- To dlatego, że ty i Tata byliście dla nas najlepszym przykładem 
- wybąkał, zastanawiając się jednocześnie, jak zareagowałaby 
matka, gdyby poznała całą prawdę o jego małżeństwie. 
- Twój ojciec był wspaniałym mężem. - Błękitne oczy Esme 
zaszkliły się troszeczkę. - Wielka szkoda, Bello, że go nie 
poznałaś. Myślę, że byłby szczęśliwy, widząc, że jego syn ma 
taką śliczną żonę. 
- On też był strażakiem, prawda? - Bella przypomniała sobie 
opowieść Jaspera. 
- Tak. Spotkaliśmy się w szpitalu. Przywieźli go z powodu 
zaczadzenia dymem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, 
mimo że całą twarz miał czarną od sadzy. 
- Była pani... Byłaś pielęgniarką? - zapytała Bella. 
- Od trzydziestu trzech lat pracuję w izbie przyjęć w Szpitalu 
Ś

więtego Józefa - oznajmiła Esme z dumą. - Teraz 

awansowaliśmy i jesteśmy Kliniką Pourazową. 
Belli było miło, że spotkała bratnią duszę. 
- Ja też jestem pielęgniarką. To znaczy byłam. W Rosji - 
powiedziała. 
- Nie miałem pojęcia - wyrwało się zaskoczonemu Edwardowi. 
Właściwie nie zastanawiał się nigdy nad przeszłością Belli. 
Chyba był pewien, że i w Rosji pracowała jako kelnerka. 
Esme spojrzała na syna przenikliwym wzrokiem, ale powstrzymała 
się od komentarza. Bella i Edward wymienili porozumiewawcze 
spojrzenia i odetchnęli z ulgą. 
- Czy myślałaś o tym, żeby nostryfikować swój dyplom 
w Stanach? 
- Oczywiście. Ale od roku ciągle zmieniam miejsce pobytu, 
więc tak naprawdę jeszcze się do tego nie zabrałam. 
- A, tak. - Esme kiwnęła głową. - Jasper opowiadał mi, 
ż

e wciąż próbujesz odszukać ojca. Przykro mi, że ci się nie 

background image

70 | 

S t r o n a

 

 

udało. 
- Teraz będzie łatwiej. Sporo wygrałam w kasynie w Laughlin 
i mogę wynająć detektywa z prawdziwego zdarzenia. 
- No, no. Szczęściara. To dobry omen dla waszego małżeństwa, 
prawda? - rzuciła mimochodem. 
Edward poczuł, że się czerwieni. Był wściekły, bo nie mógł 
nad tym zapanować. 
- Wiesz co? - Esme zastanowiła się chwilę. - Sprawdzę, 
czy są jeszcze miejsca w szkole pielęgniarskiej, która przygotowuje 
do egzaminu państwowego. Gdyby zechcieli przyjąć 
twoje papiery, mogłabyś zacząć zaraz. Wiem, że kurs zaczyna 
się w przyszłym tygodniu. W końcu należę do kilku stowarzyszeń 
zawodowych... 
Bella nie wierzyła własnym uszom. Co za perspektywa! 
Mogłaby znowu robić to, co lubi i umie najlepiej. 
- To byłoby wspaniale - popatrzyła na Esme niepewnie 
- ale nie chciałabym cię wykorzystywać... 
- Bzdura - przerwała jej Esme. - W końcu po to ma się 
rodzinę. 
Dlaczego muszą tak oszukiwać? I to kogoś tak życzliwego jak 
Esme! Zawstydzona Bella miała ochotę schować się do mysiej 
dziury. Spojrzała na Edwarda. Najwyraźniej czuł się równie podle. 
- Czy jest jakiś ukryty powód twojej wizyty, mamo? - Edward 
pierwszy przerwał milczenie. 
- Po pierwsze - chciałam poznać twoją żonę. Po drugie 
- zapraszam was na uroczystą kolację w piątek wieczorem. 
Przepraszam, że nie wcześniej, ale mamy w szpitalu epidemię 
grypy i przez kilka najbliższych dni pracuję na dwie zmiany. 
Edward zamarł. Była to ostatnia rzecz, na którą miał ochotę. 
Cały wieczór w krzyżowym ogniu pytań! Znał Esme  
Cullen nie od dziś. Mimo całej miłości do niej musiał 
przyznać, że matka umie wydobyć z człowieka wszystko, co 
zechce. Jeśli wyznaczy sobie cel, dąży do niego z zapalczywością 
godną bulteriera. 
Ponieważ nie czuł się na siłach, żeby wyjawić jej nagą prawdę 
o swoim małżeństwie, postanowił za wszelką cenę uniknąć 
konfrontacji. 
- Przykro mi, mamo, ale od jutra muszę być w pracy. Co 
znaczy, że skończę służbę dopiero w piątek o północy. 
- Wracasz jutro do pracy? - Esme uniosła brwi. - O ile 
mogę jeszcze zrozumieć wasz niespodziewany ślub - mówiła 

background image

71 | 

S t r o n a

 

 

tonem, który sugerował coś dokładnie przeciwnego - o tyle nie 
mieści mi się w głowie, że nie zaplanowaliście wcale miodowego 
miesiąca. Bo jeden dzień w Laughlin trudno nazwać miodowym 
miesiącem. 
- Zaplanowaliśmy - odpowiedział szybko Edward. 
Za szybko. Matka obrzuciła go badawczym spojrzeniem, które 
tak dobrze pamiętał z dzieciństwa. Przed takim wszechwiedzącym 
wzrokiem nic się nie ukryje i nieważne, ile ma się lat! 
- Ale wszystko odbyło się tak nagle, że nie zdążyłem pozamieniać 
się z chłopakami. 
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Esme wzruszyła ramionami. 
- To prawda! - Edward i Bella krzyknęli równocześnie. 
I znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które 
oczywiście nie uszły uwagi Esme. 
- W takim razie - zadecydowała natychmiast - Bella przychodzi 
na kolację bez ciebie. Nieładnie, żeby młoda żona siedziała 
sama w domu. Wiecie co? Przyszło mi właśnie coś do głowy! 
Nie! Tylko nie niespodziewany pomysł. W to już Edward nie 
mógł uwierzyć! Najwyraźniej nie był jedynym kłamcą w rodzinie. 
Jego matka należała bowiem do ludzi, którzy dokładnie 
planują każdy dzień. Wprawdzie w szpitalu dawała sobie świetnie 
radę w każdej, nawet najbardziej zaskakującej sytuacji, ale 
w życiu codziennym nie robiła niczego bez wcześniejszych, i to 
dużo wcześniejszych, ustaleń. 
- Co takiego, mamo? 
- Alice i ja urządzimy Belli wieczór panieński. Taką małą 
balangę. 
- Balangę? 
W głosie Belli brzmiało zaskoczenie, w głosie Edwarda czysta 
zgroza. 
- Porywając cię do Laughlin - mówiła Esme do Belli, 
całkowicie ignorując syna - Edward pozbawił cię przyjemności 
panieńskiego przyjęcia. Każdej dziewczynie w Ameryce wyprawia 
się przed ślubem takie przyjęcie. A więc o której kończysz 
pracę w piątek? 
Bella także postanowiła zignorować Edwarda. Nie chciał, żeby 
przyjęła zaproszenie - od razu to wyczuła. Ale od tak dawna 
nigdzie się nie bawiła. Zresztą, nie wypadało odmówić. 
- W piątki zamykamy trochę później. Zwykle wychodzę 
około dziesiątej. 
- Świetnie. Jest jeden problem. Kończysz późno, a ja mieszkam 

background image

72 | 

S t r o n a

 

 

dość daleko od twojej restauracji. Może byłoby lepiej 
urządzić przyjęcie tutaj? - Spojrzała pytająco na Edwarda i Bellę, 
ale było jasne, że wcale nie czeka na odpowiedź. 
- Więc jesteśmy umówione. - Zatarła ręce z wyraźnym zadowoleniem. 
- Ja i Alice bierzemy na siebie całe przygotowania. 
Ty masz się tylko dobrze bawić. 

    
    
    

ROZDZIAŁ DZIEWI

ROZDZIAŁ DZIEWI

ROZDZIAŁ DZIEWI

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

TY

TY

TY    

Ledwo pani Cullen wyszła, zadzwonił telefon. Któryś z dyżurnych 
strażaków rozchorował się i Edward musiał natychmiast 
objąć za niego służbę. Bella uśmiechała się wyrozumiale i próbowała 
nie zauważać, jak bardzo się ucieszył, że ma pretekst do 
wyjścia z domu. 
Właściwie nie podejrzewała, że ją okłamuje, ale kto to wie? 
Może tylko nie zamierzał robić jej przykrości i przyznać, że 
spędzi noc u Jessici? Chciała mieć nadzieję, że to nieprawda, 
ale nie mogła być pewna. Po raz kolejny musiała przywołać się 
do porządku - przecież decydując się na fikcyjne małżeństwo, 
wiedziała, w co się pakuje! Nie powinna więc zachowywać się 
jak zakochana pensjonarka. 
Postanowiła zrobić pranie. Takie zajęcie jest najlepszym lekarstwem 
na stres. A poza tym, niech sam zobaczy, że żona 
może się do czegoś przydać. Kiedyś Edward powiedział jej, że 
odsyła wszystkie brudne rzeczy do pralni. Teraz dzięki niej nie 
będzie wyrzucać pieniędzy w błoto, a nawet zaoszczędzi. Może 
nawet przestanie żałować pochopnego ślubu! 
Wepchnęła brudy do torby i z płynem do prania pod pachą 
udała się na poszukiwanie blokowej pralni. Już po chwili 
z triumfalnym uśmiechem zatrzaskiwała drzwiczki załadowanej 
po brzegi pralki. Po krótkim namyśle uznała, że ubrań należy 
pilnować. Zasiadła na koślawym plastikowym krzesełku pod 
ś

cianą i zabrała się do przeglądania kolorowego kobiecego pisma, 

które na szczęście ktoś tam zostawił. 
„Jak gotować dla ukochanego mężczyzny?" - ten tytuł od 
początku przyciągnął jej uwagę. Zaczęła czytać i zapomniała 
o całym świecie. Nagle poczuła, że ma mokre stopy. Oderwała 

background image

73 | 

S t r o n a

 

 

się od lektury i rozejrzała dokoła. 
- O, nie! - jęknęła. 
Pralka wyglądała jak wulkan, tryskający na wszystkie strony 
ś

nieżnobiałą lawą. Próba otwarcia drzwiczek skończyła się katastrofą 

- całe masy piany spłynęły w dół i rozlały się po podłodze. 
Bella wpadła w panikę. Wyciągnęła wtyczkę z kontaktu, 
ż

eby powstrzymać katastrofę, i powolutku zajrzała do środka. 

Dokładnie w tej chwili na korytarzu rozległ się stuk wysokich 
obcasów. 
- Czy jest tu ktoś? - odezwał się kobiecy głos. 
Bella zamarła, patrząc na pobojowisko wokół siebie, potem 
odwróciła się powoli. 
W drzwiach stała Jessica Stanley. 
- Co tu się dzieje? - zawołała. 
- Robiłam pranie. - Bella nie mogła sobie darować, że kochanka 
Edwarda, daj Boże - była kochanka Edwarda, zastaje ją 
w takiej upokarzającej sytuacji. - Coś musiało się popsuć. 
- Nic się nie popsuło. - Jessica wzięła do ręki butelkę 
detergentu. - To jest koncentrat. Po prostu wlałaś za dużo. 
- O Boże! -jęknęła Bella. - Nie wiedziałam. 
- Podejrzewam, że w Rosji nie macie czegoś takiego. 
- Skąd pani wie, że jestem z Rosji? 
- Nawet gdyby Edward nie opowiedział mi o tobie, poznałabym 
po akcencie. Mówisz jak Natasza. 
- Ta z kreskówek? - Bella przypomniała sobie słowa Bena 
Wolfa. 
- Uhm. A przy okazji - jestem Jessica Stanley. 
- Wiem. Widziałam panią w telewizji. I w restauracji. 
- Po pożarze. - Jessica skinęła głową. - Chciałam zrobić 
wywiad, ale właścicielka uznała, że to będzie antyreklama. 
- Myślę, że Angela starała się mnie chronić. Przecież to ja 
wylałam olej. 
- Tak też mi się wydawało - mruknęła Jessica, ściągając 
buty i pończochy. 
Oniemiała Bella patrzyła, jak wytworna dziennikarka ubrana 
w jedwabny żakiet, który musiał kosztować majątek, brnie przez 
brudną wodę. 
- Trzeba to wszystko przerzucić do innej pralki - zdecydowała 
Jessica. - Potem będziemy mogły porozmawiać. 
Bella nie była pewna, co odpowiedzieć. A jeśli chodziło 
o rozmowę, która z nich ma większe prawo do Edwarda? 

background image

74 | 

S t r o n a

 

 

- O rany! 
- Co się stało? - podskoczyła Bella. 
- Nie pamiętam, żeby Edward miał kiedykolwiek tak ekstrawagancką 
bieliznę. - Jessica uniosła w dwóch palcach jaskraworóżowe 
slipki. 
Bella złapała się za głowę - dokładnie pamiętała, że przed 
włożeniem do pralki były białe. 
- Moja czerwona bluzka musiała zaplątać się pomiędzy resztę 
rzeczy. Edward będzie wściekły! 
- Co za problem? - Jessica wzruszyła ramionami. - Idź 
do sklepu i kup mu nowe. Nawet się nie zorientuje. 
- Nic nie rozumiesz. - Bella bezwiednie przeszła z nią na 
ty. - Nie chcę kłamać. Małżeństwo powinno opierać się na uczciwości. 
- Małżeństwo? Z tego, co mówił Edward, zrozumiałam, że 
wzięłaś z nim ślub tylko po to, żeby dostać zieloną kartę. 
- Edward rozmawiał z tobą o naszym małżeństwie?! 
- Oczywiście. Tego dnia, kiedy wróciliście z waszej przejażdżki do Laughlin, 
przyszedł do mnie, żeby wyjaśnić całą

 

sytuację. 
Jessica nie była głupia. A już na pewno była bardzo spostrzegawcza. 
Wystarczył jej jeden rzut oka na Bellę, która skurczyła 
się, słysząc jej słowa, żeby wszystkiego się domyślić. 
- Do diabła! - Przyjrzała się Belli uważnie. - Jesteś w nim 
zakochana, prawda? 
- Tak. - Bella chciała skłamać, ale nie mogła. 
Jessica sięgnęła do torebki, wyciągnęła papierosy i nie 
zwracając uwagi na wielki napis zakazujący palenia, zaciągnęła 
się głęboko. 
- Zastanówmy się nad tym - mruknęła do siebie. - Wiesz, 
wszystko jest dla mnie jasne - powiedziała w końcu. 
Bella patrzyła na nią niepewnie. Nic z tego nie rozumiała. 
- O czym mówisz? 
- Po waszym ślubie Edward zrobił się okropnie drażliwy. 
- Wyobrażam sobie, że nie było mu łatwo wytłumaczyć, 
dlaczego nie zawiadomił cię o swoich planach. 
- Nie o to chodzi - zapewniła Jessica. -Ja nigdy nie mam 
pretensji do niego, a on nie ma pretensji do mnie! Wtedy byłam 
zaskoczona, to prawda. Ale nie zła, o nie. Za to Edward denerwował 
się na pewno. 
- Może dlatego, że cię kocha? 
- Moja droga, między mną a Edwardzie nie ma mowy o miłości. 

background image

75 | 

S t r o n a

 

 

Nasz związek polega na czymś zupełnie innym - zachichotała. 
Dopiero po chwili zorientowała się, że Belli wcale nie rozbawiło 
jej bezceremonialne zachowanie. 
- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie chciałam zrobić 
ci przykrości. 
- Nic się nie stało. Nawet mi lżej, że wasz związek to nic 
poważnego. Na swoje nieszczęście, to samo muszę powiedzieć 
o naszym. 
- Nie byłabym tego taka pewna. - Jessica z uwagą wydmuchiwała 
równe strużki niebieskawego dymu. 
- Nie jestem typem kobiety, której potrzebuje Edward. 
- Ciekawe. - Jessica uniosła brwi. - A jakiej kobiety potrzebuje 
Edward? 
- Takiej, która umie ugotować mu obiad i nie zafarbuje na 
różowo jego majtek. 
Tym razem Jessica nie zważając na to, co pomyśli Bella, 
ś

miała się głośno i długo. 

- Boginie ogniska domowego wyszły z mody w chwili, 
w której mężczyźni odkryli seks. Pomyśl o tym, kochanie, jeśli 
chcesz złapać męża. 
Słowo „kochanie" w jej ustach nic nie znaczyło. Wypowiadała 
je równie łatwo jak Edward. 
- Ale najpierw chciałabym porozmawiać o poszukiwaniach 
twojego ojca - ciągnęła. - Nie masz pojęcia, co może telewizja! 
A o ewentualnych sposobach ratowania małżeństw możemy pogadać 
później. 
Gdyby ktoś oznajmił Belli, że będzie, szukać sercowych 
porad u kochanki własnego męża, postukałaby się palcem 
w czoło. A tu proszę! Życie potrafi czasami płatać figle. I trudno 
się dziwić. Małżeństwo z Edwardem było niekonwencjonalne od 
samego początku. 
Usiadła i już po chwili rozmawiała z Jessica jak ze starą 
znajomą. 
- A co ty tu robisz, słoneczko? - powitała Bellę zdziwiona 
Angela. - Przecież umówiłyśmy się, że nie musisz przychodzić 
do pracy od razu po ślubie. 
- Chcę się czymś zająć, żeby o tym wszystkim nie myśleć. 
- Czyżby naszły cię wątpliwości? 
- Nie o to chodzi. - Bella pokręciła bezradnie głową. - Na 
początku wszystko wydawało się dużo łatwiejsze. Wiesz, niełatwo 
będzie przekonać Volturii, że nasze małżeństwo jest prawdziwe. 

background image

76 | 

S t r o n a

 

 

- A jeszcze trudniej będzie - powiedziała Angela, patrząc na 
Bellę ze zrozumieniem i sympatią - przekonać siebie samą, że 
prawdziwe nie jest. 
Miała rację. Jak zwykle. 
Bella pokazała Angeli artykuł o gotowaniu dla ukochanego 
mężczyzny i opowiedziała, jak zamierza zaskoczyć Edwarda wykwintnym 
daniem w postaci płonącego kurczaka w sosie morelowym 
z koniakiem. 
- Sama nie wiem. - Zdegustowana Angela obejrzała przepis 
i wzruszyła ramionami. - Zawsze mi się wydawało, że Edward 
najbardziej lubi zwykły stek i ziemniaki. 
- Zobacz, jak to pięknie wygląda na zdjęciu! 
- Owszem. Pozwól jednak sobie przypomnieć, że gotowanie 
nie jest twoją najmocniejszą stroną. Ostatnim razem wrzuciłaś 
na patelnię tylko parę plasterków bekonu i cała kuchnia stanęła 
w płomieniach. 
- W tym przepisie nie ma bekonu. 
- Bella! Dziewczyna taka jak ty nie musi zapracowywać się 
w kuchni! Szczególnie gdy mąż zdecydowanie woli widzieć ją 
w sypialni. 
Bella zaczerwieniła się. Angela mówiła to samo, co Jessica. 
- Edward może mieć każdą. Ja postanowiłam pokazać, że stać 
mnie na więcej. 
- A co powiesz, jeśli ugotuję to za ciebie? - Zapał Belli 
zupełnie nie przekonał Angeli. 
- Nie. Nie chcę oszukiwać. 
- Skoro i tak tak nie zamierzasz zrezygnować z tego pomysłu, 
idź do domu i zabieraj się do roboty. Moja siostrzenica może 
cię zastąpić. – Angela uściskała Bellę i pchnęła ja do drzwi. - Już 
cię tu nie ma. 
Bella wróciła do mieszkania obładowana zakupami. Rozłożyła 
wszystko na kuchennym blacie, przestudiowała jeszcze raz 
przepis i przystąpiła do dzieła. Wprawdzie plasterki cebuli i pokrojone 
pieczarki nie miały tak doskonale regularnych kształtów 
jak ich odpowiedniki na fotografii, ale były do przyjęcia. I co 
najważniejsze - udało się jej nie pociąć sobie palców. 
Podsmażyła wszystko zgodnie ze wskazówkami, przełożyła 
z patelni na talerz i już, już odkładała go w bezpieczne miejsce, 
kiedy cała mieszanina z cichym plaśnięciem zsunęła się na 
podłogę. 
- Cholera! - zaklęła najpierw po rosyjsku, potem po angielsku. 

background image

77 | 

S t r o n a

 

 

Nie miała zamiaru jeszcze raz schodzić do sklepu. Rozejrzała 
się dookoła i z miną winowajcy zebrała wszystko na talerz. 
Przecież podłoga i tak była czysta... 
Z kurczakiem również poszło jej całkiem dobrze, mimo że 
ż

adna z piersi nie miała tak doskonale sercowatego kształtu, jak 

te z magazynu. Na małym palniku ogrzewał się koniak - dokładnie 
według instrukcji. 
Nadszedł czas na ostatni etap pracy. Bella zmieszała mięso 
z jarzynami, polała wszystko ciepłym alkoholem i - podpaliła. 
Rozległ się syk i w jednej sekundzie cała patelnia stanęła 
w ogniu. Płomienie palącego się koniaku sięgnęły sufitu. 
Było spokojne, leniwe popołudnie. W sali gimnastycznej na 
posterunku straży Edward walił pięściami w worek treningowy, 
wyobrażając sobie, że to Aro Volturii, kiedy rozległ się 
alarm. 
Wciągając pośpiesznie kombinezon, Edward czuł znajome 
uczucie podniecenia. Zawsze, niezależnie od powagi sytuacji, 
cieszył się jak dziecko, wskakując do czerwonego samochodu, 
który z rykiem syren pędził ulicami miasta, mijał zjeżdżające 
na bok pojazdy, z piskiem hamulców pokonywał zakręty i nie 
zwalniał na wybojach. 
Tym razem zatrzymali się dokładnie pod jego blokiem. Zamarł, 
kiedy zobaczył kłęby dymu, wydostające się z okna jego 
mieszkania. 
- Cholera! Tam w środku może być Bella! - zawołał, wyskakując 
z samochodu i nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać, 
pobiegł schodami na górę. 
Wiedział, że postępuje wbrew regulaminowi oraz podstawowym 
zasadom bezpieczeństwa, ale strach o Bellę był silniejszy. 
Jednakże to, co zobaczył, w żaden sposób nie pasowało do jego 
oczekiwań. Pośrodku małej kuchni stała jego żona z czerwoną 
gaśnicą u boku. Wszystko dookoła - podłoga, blaty, szafki, ona 
sama - było pokryte grubą warstwą białej piany. W mieszkaniu 
nie było już dymu, chociaż na suficie nad kuchenką widniała 
plama czarnej sadzy. 
- Bella? - wychrypiał. - Co tu się dzieje? 
- Edward? - Gaśnica wypadła jej z ręki. - Edward! Strasznie 
się bałam! 
Z twarzą bielszą od piany, którą gasiła pożar, rzuciła mu się 
w ramiona. 
- Wszystko stało się tak szybko! Bardzo dobrze mi szło 

background image

78 | 

S t r o n a

 

 

i nagle bum! - cała kuchnia wypełniła się dymem, czujka przeciwpożarowa 
zaczęła wyć, ja wpadłam w panikę i wykręciłam 
911, bo bałam się, że spalę cały dom. 
Uspokoiła się trochę. Jak mogło być inaczej, skoro Edward był 
obok! A na dodatek wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy się 
w nim zakochała. 
- Potem przypomniałam sobie o gaśnicy pod zlewem i zaczęłam 
sama gasić patelnię, ale wcale niełatwo utrzymać gaśnicę 
w rękach, kiedy piana leci z wielką siłą, i teraz zrujnowałam twoją 
piękną, czyściutką kuchnię - zakończyła, zalewając się łzami. 
Edward miał ochotę roześmiać się na cały głos, ale nie 
chciał powiększać jej stresu. Starł jej pianę z buzi i pocałował 
w czoło. 
- Jak widzisz, ciągle spotykamy się w podobnych okolicznościach. 
Chyba trzeba z tym skończyć. Kochanie - dodał szybko 
czując, że drży coraz mocniej, wtulona w jego wielki, sztywny 
kombinezon - nie chciałem cię urazić. To miał być żart. 
W okolicach jego piersi rozległ się stłumiony dźwięk. 
- Nie płacz, bardzo cię proszę. Przecież wszystko dobrze 
się skończyło. No, przestań już. -Pogładził ją czule po włosach. 
Miał wrażenie, że jego ręce są zbyt wielkie i niezgrabne. 
- Edward! - Bella podniosła zalaną łzami twarz, a on ze zdumieniem 
zorientował się, że dziewczyna nie może powstrzymać 
się od śmiechu. - Próbowałam zrobić obiad, żeby zanieść ci go 
na posterunek. Tymczasem z powodu tego obiadu sam zjawiłeś 
się w domu. 
Wytarła łzy czarnymi rękami, rozmazując sobie na twarzy 
resztki sadzy. 
- Czy wiesz, jak komicznie wyglądałeś, biegnąc tu, żeby 
mnie ratować? 
Jeszcze nigdy żadna kobieta nie śmiała się z Edwarda! Poczuł 
się dotknięty do żywego. Chociaż, na dobrą sprawę, miała 
trochę racji - zostawił całą drużynę na dole i wpadł tu niczym 
Rambo, otwierając kopniakiem drzwi. To musiało być 
ś

mieszne. 

- Ja? Komiczny? - jęknął, przewracając oczami. 
- Jasne. Ale równocześnie bardzo pociągający. 
- To już lepiej. Wiesz, nie znam nikogo, kto przyprawia 
jedzenie pianą z gaśnicy. Jesteś naprawdę wyjątkowa. 
- Chciałam zrobić ci niespodziankę. - Jej śmiech był jak 
ś

wiatełka błyszczące w ciemności, jak bąbelki w szampanie, jak 

background image

79 | 

S t r o n a

 

 

muzyka... 
- Jeśli tak, to ci się udało. - Przyciągnął do siebie jej umazaną 
sadzą buzię. 
Ś

miali się dobrą chwilę, zanim ich usta spotkały się w gorącym 

pocałunku. 
- No, no! - chrząknął Jasper, który właśnie wszedł do kuchni. 
- Wydaje się, że nie potrzebujecie tu żadnej pomocy, gołąbki. 
Nie przerwali ani na moment. Nie zauważyli nawet, że za 
Jasperem do mieszkania wszedł ktoś jeszcze. 
- Co tu się, do diabła, dzieje? - odezwał się zbyt dobrze 
znany, nosowy głos. 
W progu, po kostki w pianie, stał Aro Volturii i przyglądał 
się im, najwyraźniej wściekły. 
Tego już nie dało się wytrzymać. Gdy Bella i Edward podnieśli 
głowy, omal nie pękli ze śmiechu. 

    
    
    

ROZDZIAŁ DZIESI

ROZDZIAŁ DZIESI

ROZDZIAŁ DZIESI

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

TY

TY

TY    

Kiedy strażacy odjechali, a Volturii, pomstujący na karygodną 
politykę rządu, który wydaje wizy podpalaczkom, wrócił na 
swoją odpowiedzialną placówkę biurową, Bella zabrała się do 
sprzątania. 
Nie przestawała się uśmiechać podczas najgorszych prac. 
Wciąż czuła na ustach pocałunek Edwarda. Nawet wspomnienie 
nie zapowiedzianej wizyty Volturii nie psuło jej humoru. 
W gruncie rzeczy Pajacowaty Szczur pojawił się w najbardziej 
romantycznym momencie jej małżeńskiego pożycia. Nic dziwnego, 
ż

e był wściekły, powiedział później Edward. Nie będzie 

mu łatwo przekonać przełożonych, że ich ślub jest zwykłym 
oszustwem. 
Bella zmarszczyła brwi. To prawda, ślub nie przestawał być 
oszustwem. Jednak im dłużej o tym myślała, tym bardziej 
utwierdzała się w przekonaniu, że ona i Edward są dla siebie 
stworzeni. Czuła, że może dać mu szczęście. 
- O ile uda mi się nie puścić z dymem jego mieszkania - mruknęła 
do siebie, kiedy pod koniec dnia położyła się do łóżka. 
Zasnęła wtulona w pachnącą Edwardzie poduszkę i śniła 

background image

80 | 

S t r o n a

 

 

o tym, jak jej pociągający mąż ratuje ją z kolejnych opresji. 
Bella cieszyła się jak dziecko. Cóż z tego, że panieński wieczór 
odbywał się nie w porę? Cóż z tego, że poza matką i siostrą 
Edwarda jedynym jej gościem była Angela? Nieważne. Wszystkie 
cztery bawiły się wspaniale. Śmiały się, piły szampana i plotkowały, 
oczywiście o mężczyznach. Robiło się coraz później.

 

Panie ujawniały coraz bardziej intymne historie z własnej przeszłości. 
Dowcipy robiły się coraz pikantniejsze. Między kolejnymi 
wybuchami śmiechu Bella myślała sobie, że chyba musi 
być ostatnią dwudziestoczteroletnią dziewicą na całym świecie. 
- Jesteś pewna, że powinnam była opowiedzieć swoją historię 
w telewizji? - upewniała się co jakiś czas, patrząc pytająco 
na Esme. 
Wątpliwości nie opuszczały jej od chwili, w której ekipa 
Jessici skończyła nagranie. Teraz żałowała, że zgodziła się na 
wywiad. 
- Oczywiście. Przecież nikomu nie zrobiłaś krzywdy. Kto 
wie, może twój ojciec zobaczy ten program... 
- Powinnam wcześniej zapytać Edwarda - oznajmiła z nieszczęśliwą 
miną. 
- Nie wiem, jak wyglądają małżeństwa w Rosji - przerwała 
jej Alice - ale w Ameryce żony nie potrzebują zgody męża na 
byle głupstwo. 
- Występ w telewizji nie jest głupstwem - broniła się Bella. 
- Zwłaszcza gdy... - ugryzła się w język. 
- Zwłaszcza gdy twój ślub z moim synem jest czystą fikcją 
- dokończyła Esme spokojnie, krojąc piętrowy weselny tort. 
- Skąd o tym wiesz? - Bella zaczerwieniła się po uszy. 
- Nietrudno się zorientować - uśmiechnęła się Alice. - Mój 
braciszek zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, odkąd skończył 
piętnaście lat. I nagle ni z tego, ni z owego wziął ślub z, jak się 
za chwilę okazało, kobietą, której grozi deportacja ze Stanów. 
Miałyśmy kupić taką historię? 
- Volturii twierdzi to samo. Oświadczył, że jestem bezczelną 
oszustką. 
- Ale my tego nie mówimy - stwierdziła Esme krótko. 
- Bo wiemy coś, o czym on nie ma pojęcia - dodała Alice. 
- Co takiego? - przeraziła się Bella. 
- Wiemy, że Edward jest w tobie zakochany - powiedziała 
ciepłym głosem Esme. 
Boże! Gdyby to tylko była prawda! 

background image

81 | 

S t r o n a

 

 

- Niestety, mylicie się obie. - Bella zdecydowała, że nie 
może kłamać. Esme i Alice zasługiwały na poważne traktowanie. 
- Powtarzam słowa Jaspera. - Alice wyjęła płaczącą córeczkę 
z wózka i podała jej pierś. - Twierdzi, że po powrocie 
z Laughlin nie daje się z Edwardzie wytrzymać, bo, cytuję jego 
słowa, Edward jest oszołomiony i nie może dojść ze sobą 
do ładu. 
- Ja czuję się tak samo. 
- A widzisz! - Esme jakby nigdy nic rozdawała porcje 
tortu. - Dobrze go znam. Jeszcze nie widziałam, żeby zawracał 
sobie głowę jakąkolwiek kobietą. Nie mówiąc o sercu. 
Bella zastanowiła się nad tym i pokręciła głową. 
- Według niego to tylko pociąg fizyczny. 
- Chciałby, żeby tak było. - Alice zaśmiała się, aż zdziwiona 
Meggie wypuściła z buzi sutek. - Wprawdzie bardzo kocham 
swojego brata, ale nie mogę powiedzieć, żeby był szczególnie 
bystry w kwestiach uczuciowych. Jak zresztą każdy facet na tym 
ś

wiecie. Sama musisz go przekonać, że się myli. 

- Jak mam to zrobić? 
- Musisz go uwieść! - odpowiedziały chórem wszystkie 
trzy kobiety i roześmiały się w głos, patrząc na Bellę zaskoczoną, 
zakłopotaną, ale bardzo zaintrygowaną. 
- Ojciec Edwarda był zatwardziałym kawalerem. A ja od pierwszej 
chwili wiedziałam, że to facet mojego życia. Biedny 
Crlisle nawet się nie domyślał, na kogo trafił. Po dwóch tygodniach 
byliśmy małżeństwem. 
- Ja zrobiłam to samo z Jasperem - zachichotała Alice. - Tylko że on był 
odporniejszy od Taty. Kiedy po trzech miesiącach

 

nic się nie wydarzyło, oświadczyłam się sama. 
- Poprosiłaś Jaspera, żeby się z tobą ożenił!? 
- A dlaczego by nie? - Alice wzruszyła ramionami na widok 
niedowierzającej miny Belli. - Kochałam go, a on kochał mnie. 
Małżeństwo było jedynym logicznym rozwiązaniem. 
- Mój syn zmienił kolejność wydarzeń - najpierw się z tobą 
ożenił, a potem się zakochał. Ale to nie zmienia faktu, że jest 
w tobie zakochany. Każdy to widzi. Czy zastanawiałaś się, jak 
on na ciebie patrzy? Jak zmienia mu się głos, kiedy do ciebie 
mówi? Albo o tobie. 
- Zagroził Jasperowi, że go pobije, jeśli będzie rozwodzić się 
nad tym, że podobasz się wszystkim mężczyznom. 
- Miał mordercze zamiary wobec Shrinersów, z którymi bawiłaś 

background image

82 | 

S t r o n a

 

 

się w Laughlin. 
Uwieść Edwarda! Co za pomysł! To byłoby niesamowite. I cudowne. 
- Ale jak? Nie mam pojęcia, jak uwodzić mężczyzn - powiedziała 
Bella z ociąganiem. 
- Nic się nie martw. Zdaj się na rady ekspertów. - Alice 
mrugnęła do niej. 
- Po pierwsze: zanim kobieta rozpocznie atak, musi zgromadzić 
artylerię. – Angelaz e znaczącą miną podała Belli zgrabne 
białe pudełko przewiązane srebrną wstążką. 
Najwyraźniej wszystkie trzy wierzyły w skuteczność odpowiedniej 
artylerii: Bella przyglądała się z niedowierzaniem 
bieliźnie z koronki i jedwabiu, którą wyjmowała spomiędzy coraz 
to nowych warstw bibułki. 
- Przecież nie będę miała odwagi tego włożyć - mruknęła, 
głaszcząc przezroczystą kombinację z czarnej koronki. 
- Bądź spokojna, włożysz! - Alice popatrzyła na nią kpiąco. 
- Ale wcześniej upewnij się, czy jesteście dobrze zabezpieczeni. To właśnie z 
powodu podobnej kreacji urodziła się

 

Meggie.

 

Było kilka minut po północy, kiedy rozległo się pukanie. 
Bella poszła otworzyć i zbladła z przerażenia. Poczuła się nagle 
jak w Rosji. W drzwiach stał umundurowany policjant. 
- Przepraszam panią - powiedział surowo - ale sąsiedzi 
skarżą się na hałas dochodzący z tego mieszkania. 
- B...bardzo przepraszam. Nie chciałam. Obiecuję, że będziemy 
zachowywać się ciszej. - Nie przypuszczała, że wyniesiony 
z kraju strach przed policją siedzi w niej tak głęboko. 
- Obawiam się, że obietnice nie są wystarczające. - Policjant 
ominął ją i wszedł do mieszkania. 
Bella patrzyła, jak podchodzi do wieży, wyciąga rękę i... nie 
do wiary! W tej samej chwili muzyka ryknęła na pełen regulator, 
a policjant zdarł z siebie mundur i stanął pośrodku pokoju, mając 
na sobie jedynie małe slipki z okrągłym, błyszczącym znaczkiem 
przypiętym w najmniej odpowiednim miejscu. Kiedy 
zaczął kręcić biodrami w takt melodii, oniemiała Bella odwróciła 
się do swoich gości. Alice, Angela i Esme niemal popłakały 
się ze śmiechu na widok jej miny. 
O północy Edward skończył służbę, jednak zrobiło mu się 
zimno na myśl, że miałby teraz wracać do domu. Nie tyle 
przejmował się przyjęciem wydawanym na cześć Belli, ile spotkaniem 
z matką, siostrą i Angela, które natychmiast przyszpilą 
go spojrzeniami, żeby sprawdzić, czy dobrze traktuje swoją 

background image

83 | 

S t r o n a

 

 

ż

onę. Nie miał zamiaru czuć się jak żuk przypięty w celach 

doświadczalnych do korkowej tablicy. Bez wahania wstąpiłby 
pewnie teraz do Legii Cudzoziemskiej, ale zaproponowana 
przez kolegów wyprawa do miasta wydawała się prostszym 
wyjściem. 
Co z tego, że jego ślub nie był prawdziwy - należał mu się 
wieczór kawalerski! Nie wolno sprzeniewierzać się narodowym 
tradycjom. A poza wszystkim nie wolno zawodzić kumpli, którzy 
czekają na okazję do zabawy. 
Wylądowali w klubie o nazwie „Francuski kabaret", z wymownym 
dopiskiem „Tylko dla panów". Na scenie leżała właśnie 
platynowa blondynka o nieprawdopodobnie długich nogach, 
która wystudiowanym uwodzicielskim gestem ściągała czarną 
siatkową pończochę. Tylko za jej nadzwyczajny biust jakiś chirurg 
plastyczny kupił sobie prawdopodobnie żaglówkę. Z pełnym 
wyposażeniem. 
Niestety. Ani kusicielskie ruchy bioder, ani zalotne potrząsanie 
lokami, ani zniewalające spojrzenia nie były w stanie wzruszyć 
Edwarda. Siedział z ponurą miną, sącząc piwo i myślał, jak 
seksownie wyglądała Bella, kiedy w swojej absurdalnie krótkiej 
dżinsowej spódniczce grała w karty w Laughlin. A jej piersi 
rysujące się pod białą nocną koszulą wydawały się cudownie 
miękkie i takie zachęcające... 
Striptizerka, nie zwracając uwagi na wulgarne okrzyki kilku 
pijanych mężczyzn, zdejmowała powoli drugą pończochę. Cała 
jej uwaga skupiała się teraz na stoliku, przy którym zasiedli 
chłopcy z 13 Kompanii. Zrobiła kilka kroków w ich stronę. 
Znacząco przeciągnęła językiem po połyskliwych, karminowych 
wargach, a Edward natychmiast przypomniał sobie pełne 
usta Belli. 
- Cholera! - mruknął pod nosem. 
- I jak się czujesz, chłopcze, w swój ostatni wieczór na 
wolności? - zapytała blondynka zmysłowym tonem, nachylając 
się nad nimi. 
Najwyraźniej podsłuchała, z jakiego powodu przyszli do klubu. 
Edward nie miał wątpliwości, że uwodzi go nie tyle ze względu 
na jego nieodparty wdzięk i urok, co w nadziei na spory 
napiwek.

 

- Co byś powiedział, gdybym zatańczyła na stole specjalnie 
dla ciebie? - W rytmie szalonej rumby potrząsnęła silikonowymi 
piersiami tuż przed nosem Edwarda. - Będziesz długo pamiętać 

background image

84 | 

S t r o n a

 

 

pannę Lauren Luv, kiedy już ugrzęźniesz w małżeńskiej nudzie. 
Wszystko na nic. Edward, nieczuły na jej wdzięki, sięgał właśnie 
do kieszeni po banknot, którym miał zamiar się wykupić, 
kiedy obok niego pojawił się jakiś pijak i chwycił tancerkę za 
nadstawione zachęcająco piersi. 
Z ust panny Lauren posypał się grad przekleństw, jakich nie 
powstydziłby się żaden szewc. Nie zrażony tym wielbiciel próbował 
dostać się do niej na scenę, a ona z piskiem dziobała go 
obcasami. Edward rozejrzał się w poszukiwaniu ochroniarza, którego 
jak na złość nie było nigdzie widać. Znowu nie miał wyjścia. 
Klnąc pod nosem, wstał i rzucił się na pomoc. 
Jak spod ziemi pojawili się kumple pijaka, by stanąć w jego 
obronie. A na to nie mogli pozwolić chłopcy z 13 Kompanii. 
W jednej chwili szarpanina zamieniła się w regularną bitwę. 
Policjanci, którzy wpadli do lokalu po kilku minutach, zastali 
cztery złamane krzesła, sześć krwawiących nosów i pijanego 
wielbiciela panny Lauren  Luv, który leżał nieprzytomny pod sceną, 
ś

ciskając w palcach cekiny z jej skąpego kostiumu. 

    
    

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY    

Edward wrócił do domu z efektownie podbitym okiem i w fatalnym 
humorze po kilku godzinach spędzonych w komisariacie. 
Widok Belli w objęciach męskiego odpowiednika Lauren 
Luv - rozebranego osiłka o muskularnym, opalonym na brąz 
torsie, nie poprawił bynajmniej jego nastroju. 
Na szczęście Esme udało się w samą porę wyprowadzić 
wszystkich z mieszkania. 
- Widzę, że miałaś udane przyjęcie. 
- Wspaniałe. - Zaniepokojona Bella patrzyła na powiększający 
się w oczach siniak pod prawym okiem Edwarda i paskudnie 
otartą skórę na obu rękach. - Potłukłeś się podczas gaszenia 
pożaru? 
- Nie! - Ton, którym rzucił odpowiedź, zniechęcał skutecznie 
do dalszych pytań. 
Bella popatrzyła wyczekująco, ale kiedy nie doczekała się 
dalszego ciągu, przystąpiła do działania. 
- Trzeba ci zrobić opatrunek - powiedziała stanowczo. 
- Nic mi nie jest. 

background image

85 | 

S t r o n a

 

 

- Edward. Jestem pielęgniarką. I twoją żoną. I dlatego muszę 
opatrzyć twoje rany. - Nie czekając na jego reakcję, poszła do 
łazienki i otworzyła apteczkę. 
Powlókł się za nią. Oparty o drzwi patrzył, jak wyciąga butelkę 
z wodą utlenioną, szykuje gaziki i plaster. Była tak skupiona, 
jakby za chwilę miała przeprowadzić operację na otwartym 
sercu. 
- Nigdy dotąd taka nie byłaś. 
- Jaka? 
- A bo ja wiem - zawahał się. - Stanowcza. Zdecydowana. 
- Przykro mi, jeśli tego nie lubisz, ale... 
- Nie. Odwrotnie. Podoba mi się to. 
Im dłużej przyglądał się Belli, tym więcej zadziwiających 
cech charakteru w niej odkrywał. 
- Wiesz, przyzwyczaiłem się myśleć o tobie jako o nieszczęśliwej, 
małej Belli, której trzeba pomóc. Nigdy nie przyszło mi do 
głowy, że w Rosji mogłaś prowadzić zupełnie inne życie. 
Nie było to wcale miłe. Bella uznała, że już najwyższy czas 
przestać zachowywać się jak wieczna ofiara. Musi pamiętać, że 
ukończyła szkołę z wyróżnieniem! Nie może zapominać, że była 
cenioną pielęgniarką. Wprawdzie Edward pojawiał się zawsze, kiedy 
była w potrzebie, ale teraz przyszła pora, by walczyć samej. 
- Tak. To było zupełnie inne życie. - Uśmiechnęła się lekko. 
- Co nie znaczy, że lepsze. Ale bardzo lubiłam swoją pracę. 
Dlatego jestem wdzięczna twojej matce, że ułatwi mi powrót do 
zawodu. A teraz usiądź. 
- Tak jest, siostro. 
Bella szybko umyła mu ręce i usunęła zdarte kawałki naskórka, 
starając się ignorować zapach piwa, papierosów i damskich 
perfum, którymi przesiąknęło jego ubranie. 
- To nie jest tak, jak myślisz - powiedział szybko Edward, 
widząc, że marszczy nos. 
- Nic nie myślę. 
- Opowiadasz! Przecież widzę. Jesteś pewna, że pobiłem się 
w jakimś barze. 
- A nie? - Lata rosyjskich doświadczeń uodporniły ją na 
podobne zachowania. - Daj drugą rękę. 
Edward był zaskoczony, że nie żąda od niego dalszych wyjaśnień, 
ale postanowił sam wszystko opowiedzieć. 
- Chłopcy postanowili zorganizować mi wieczór kawalerski. 
Taki męski odpowiednik twojego przyjęcia... 

background image

86 | 

S t r o n a

 

 

- To miło z ich strony. - Ani na chwilę nie przestawała 
zajmować się jego rękami. 
- Byłoby miło, gdyby nie jakiś pijak, który zaczął napastować 
tancerkę... 
- I ty ruszyłeś jej na pomoc. 
Nie miała wątpliwości, że tak było. Zdążyła go już poznać. 
A ratowanie tancerki z nocnego klubu mogło być całkiem 
miłe. Nie tak dawno temu przekonała się na własnej 
skórze, jak seksowny był ten niby-policjant, sprowadzony 
na przyjęcie. Wprawdzie nie tak pociągający jak Edward, ale 
zawsze. 
- Miała szczęście, że tam byłeś. 
- To raczej ja miałem szczęście, że jeden z gliniarzy był 
dalekim kuzynem Jaspera. Gdyby nie to, zamknęliby mnie w 
areszcie. 
- Nie bądź śmieszny. Nikt nie wsadza do więzienia narodowych 
bohaterów. - Teraz dezynfekowała wodą utlenioną wszystkie 
obtarte miejsca. - Boli? 
- Nie - skłamał. 
Wiedziała, że nie chce się przyznać, i delikatnie podmuchała 
mu na rękę. 
- Skłamałem. 
- Wiem. - Dmuchała teraz na drugą dłoń. - Mężczyźni nie 
lubią się przyznawać, że coś ich boli. 
- Nie mówię o tym. Pewnie, że szczypie i to bardzo. Miałem 
na myśli coś innego. Tę nieszczęśliwą, małą Bellę. 
- To jednak tak o mnie nie myślisz? 
- Nie. Tak. Jednak tak. Ale to nie jest cała prawda. - Głos 
mu się zmienił, oczy pociemniały i Bella nagle poczuła się 
bardzo niepewnie. 
Próbowała wyrwać swoją rękę z jego uścisku, ale nie pozwolił. 
Uniósł ją do ust i pocałował wnętrze dłoni. 
- Edward! - Bella nie wiedziała, kogo boi się bardziej: jego 
czy siebie samej. - To nie jest dobry pomysł. 
- Dlaczego? - Nie przestawał jej całować. - Cóż w tym 
złego, kiedy mąż mówi swojej własnej żonie, że jej pragnie 
i uważa ją za najseksowniejszą kobietę pod słońcem. 
Ona? Pociągająca! Pożądana! W końcu usłyszała od niego 
słowa, które zawsze pragnęła usłyszeć. Ale przecież dokładnie 
przed chwilą postanowiła, że sama decyduje o swoim 
losie. 

background image

87 | 

S t r o n a

 

 

- Nie jesteś moim prawdziwym mężem, Edward. 
- To dziwne. - Dotknął językiem wgłębienia na jej łokciu, 
a ona poczuła gorącą falę podniecenia wysoko między nogami. 
- Bardzo dziwne, bo w mojej szufladzie leży papier, stwierdzający 
coś dokładnie przeciwnego. 
Objął jej biodra nogami i przyciągnął do siebie. 
Nie wytrzymam dłużej, pomyślała Bella. Próbowała liczyć 
guziki jego pochlapanej krwią koszuli, żeby ochłonąć. Wszystko 
na nic. Marzyła tylko o tym, żeby zedrzeć z niego ubranie 
i przytulić się do jego nagiej piersi. 
- Sam powiedziałeś, że to czysta fikcja - wyjąkała. 
- To prawda. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmienić 
warunki umowy. - Wodził delikatnie ustami po jej skórze, a ona 
widziała w jego oczach rosnące pożądanie. 
Sama pragnęła go równie mocno. A jednak musiała mieć się 
na baczności. 
- Jest jedna przeszkoda - wyszeptała tak cicho, że ledwie ją 
usłyszał. 
- Jaka, kochanie? - wymruczał, przytulając głowę do jej 
brzucha. 
Wzdrygnęła się, słysząc słowo „kochanie", wypowiedziane 
tonem, którym zwracał się do każdej atrakcyjnej kobiety. 
Utwierdziła się w przekonaniu, że musi być ostrożna. 
- Nie znasz mnie - powiedziała z najwyższym wysiłkiem, 
nie do końca pewna, czy robi słusznie. - A ja nie znam ciebie. 
- Do diabła, kochanie! Wiemy o sobie więcej niż niejedna 
para, kotłująca się od tygodni w łóżku. 
Wiedział to z własnego doświadczenia, była o tym przekonana. 
A jeszcze jedno „kochanie" dopełniło miary. 
- Większość twoich kobiet od razu idzie z tobą do łóżka. 
Musisz zrozumieć, że ja do nich nie należę. 
Stanowczość jej głosu ostudziła zapał Edwarda. Westchnął 
ciężko. Może to i lepiej, pomyślał. Spanie z Bellą mogłoby się 
ź

le skończyć. Dla niego, oczywiście. Ta dziewczyna budziła 

w nim zbyt silne emocje. 
- Wybacz mi. - Wypuścił ją z objęć. - Nie powinienem stawiać 
cię w podobnej sytuacji. Nie mam prawa zmuszać cię do 
czegoś, na co sama nie masz ochoty. Przepraszam. 
Bella poczuła, że ogarnia ją panika. Co będzie, jeśli teraz 
Edward ją porzuci? Przecież sama go zachęciła. Ale to nie miało 
być tak! Grała na zwłokę, żeby przytrzymać go przy sobie. 

background image

88 | 

S t r o n a

 

 

Chciała, żeby się w niej zakochał! Nie miała pojęcia, jak to 
naprawić. Nie wiedziała, co mówić. 
- Ja chcę się z tobą kochać, Edward. - Zdała się Całkowicie 
na swój instynkt. - Tylko że wszystko jest dużo bardziej skomplikowane. 
- Nie rozumiem. Jesteśmy małżeństwem. Od początku znajomości 
było jasne, że jesteśmy sobą zainteresowani. A teraz ja 
chcę ciebie, a ty mnie. Co tu jest skomplikowanego? 
To, że ja ciebie kocham, a ty mnie nie, pomyślała, czując 
skurcz w sercu. 
- Już ci mówiłam - powiedziała na głos. - Nie umiem tak 
lekko podejść do spraw seksu. 
- To całkiem zrozumiałe w dobie AIDS. 
- Edward, to wszystko stało się tak nagle. Ty, ja, ślub, wielka 
wygrana. Nie mówiąc już o Volturii, spotkaniu z twoją matką... 
- W porządku. - W oczach zapaliły się mu wesołe iskierki. 
- Rozumiem, kochanie. Nie musisz powtarzać tego, co się nam 
zdarzyło, dzień po dniu. 
- To dobrze. - Jakoś zdołała wziąć się w garść. 
Przecież nie jest już tym nieszczęśliwym stworzeniem, które 
poślubił Edward! 
- Skoro potrzeba nam czasu, żeby się lepiej poznać, poczekajmy. 
- Edward nie wciągał jeszcze żadnej kobiety do łóżka ani 
siłą, ani pochlebstwem, i nie miał zamiaru zmieniać zwyczajów. 
Chociaż osobiście uważał, że łóżko jest najodpowiedniejszym 
miejscem, żeby się dobrze poznać. 
- Dziękuję. - Bella kiwnęła głową. - A skoro rozmawiamy 
szczerze, czy mogę mieć do ciebie jedną prośbę? 
- Jasne. 
Bella zamknęła oczy, żeby nie widzieć jego ujmującego 
uśmiechu, wzięła głęboki oddech i wypaliła: 
- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś przestał mówić 
do mnie: kochanie - po czym natychmiast wyszła z pokoju. 
Edward przez moment nie był pewien, czy nie powinien czuć 
się urażony taką królewską odprawą, ale w końcu roześmiał się 
na cały głos. 
- No, to powiedz mi, czego oczekiwałeś? - Jasper stał nad 
Edwardem, który dla rozładowania frustracji dźwigał ciężary. - 
Wydawało ci się, że z dozgonnej wdzięczności za to, że wziąłeś 
z nią ślub, dziewczyna wskoczy ci od razu do łóżka? 
- Nie potrzeba mi wdzięczności. - Edward z jękiem podrzucił 
sztangę. - Potrzeba mi seksu. 

background image

89 | 

S t r o n a

 

 

- Wcale się nie dziwię. Dawno ci mówiłem, że każdy facet miałby ochotę 
poigrać na sianku z naszą małą Bellą Swan.

 

- Ona nazywa się Bella Cullen. Przynajmniej przez jakiś 
czas. I już cię ostrzegałem, żebyś skończył z uwagami o innych 
facetach. - Edward zaklął i opuścił sztangę. 
- No, no. Tylko mnie nie bij. - Jasper ze śmiechem zasłonił 
się rękami. - Wygląda na to, że cię nieźle wzięło. 
- Nic mnie nie wzięło! - ryknął Edward, dokładając na drążek 
kolejny ciężarek. - Po prostu muszę kogoś przelecieć. Też byś 
się tak czuł, gdybyś przez tydzień żył w celibacie. 
- Wielkie rzeczy! Mówisz, jakby coś takiego nie zdarzyło 
się dotąd żadnemu facetowi na świecie. - Jasper popatrzył na Edwarda 
z lekkim politowaniem. - Poczekaj, aż twoja żona będzie w ósmym 
miesiącu ciąży! Nie uwierzyłbyś, jak podskoczyły nasze 
rachunki za wodę! Na okrągło musiałem brać zimny prysznic. 
- Ten aspekt małżeństwa mnie nie interesuje. Wnukami, 
których pragnie moja mama, zajmujesz się ty i Alice. A ja nie 
wstąpiłem do zakonu trapistów, tylko do straży pożarnej. 
- A co z tym wrednym facetem z urzędu imigracyjnego? Już 
widział was razem w domu. Czyli wszystko załatwione, nie? 
- Jasper pomagał Edwardowi dokręcać śruby na sztandze. 
- Nic podobnego. Przyjdzie jeszcze kilka razy. Bez zapowiedzi. 
- Edward naprężył mięśnie przed kolejnym podrzutem. 
- Nie będzie wam łatwo dzień i noc udawać przykładną parę 
nowożeńców. - Jasper pokiwał głową. - Ale musisz wytrzymać. 
To się niedługo skończy. Jak tylko Bella dostanie zieloną kartę, 
uwolnicie się od siebie. 
- Żebyś wiedział, jak na to czekam! 
Edward sam się zdziwił, że tak dobrze kłamie. 
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, że matka Edwarda obiecała 
zapisać cię do szkoły pielęgniarskiej? – Angela ściągnęła 
surowo brwi, kiedy następnego dnia Bella stanęła w drzwiach 
restauracji. 
- Zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć. 
- Dlaczego masz taki nieszczęśliwy głos? To wspaniała wiadomość. 
Przecież wiem, jak ci brakuje pracy w szpitalu. O co 
w takim razie chodzi? 
- Choćby o to, że nie mogę cię zostawić bez kelnerki. Nie 
po tym, co dla mnie zrobiłaś! 
- Bella, złotko! - roześmiała się Angela. - Wiesz, dlaczego 
moja siostrzenica Leah pojawiła się tu w zeszłym tygodniu? 

background image

90 | 

S t r o n a

 

 

Właśnie szuka pracy. Zaczęła studiować w Phoenix i potrzebuje 
pieniędzy. Odmówiłam jej, bo nie potrzebuję dwóch kelnerek, 
ale teraz, kiedy wyszłaś za mąż i zaczynasz szkołę... 
- A co będzie, jeśli Edward zechce się rozwieść? Jak się utrzymam, 
kiedy stracę tę pracę? 
- Do tego czasu będziesz już dyplomowaną pielęgniarką 
- stwierdziła Angela z pewnością. - A poza tym założę się o tysiąc 
dolarów, że Edward nie zechce się rozwieść. 
Bella była jej bardzo wdzięczna za tę pewność. 
Mimo obaw Edwarda następne dni przeszły gładko. Chyba 
dlatego, że nieczęsto się widywali. Bella chodziła do szkoły 
i nie było jej w domu przez cały dzień. Potem Edward zaczął 
swoją trzydniową służbę. 
Dopiero w piątek rano, dokładnie tydzień po pamiętnych 
panieńsko-kawalerskich przyjęciach, siedli razem do śniadania. 
Wtedy też odwiedziła ich Esme. 
- Dzień dobry, kochani - powiedziała, ostentacyjnie ignorując 
siniak wciąż widoczny pod okiem Edwarda. - Wpadłam 
bez zapowiedzi, kiedy zorientowałam się, że Bella prawdopodobnie 
nie ma sukienki, która nadawałaby się na jutrzejszy 
wieczór. 
- Jutrzejszy wieczór? - Zaskoczona Bella spojrzała pytająco 
na Edwarda. 
Cholera! Tyle się działo, że na śmierć zapomniał o dorocznym 
bankiecie urządzanym przez biuro gubernatora. 
- Sam nie wiem, czy iść na to przyjęcie, mamo. 
- Oczywiście, że tak! - oznajmiła Esme tonem nie znoszącym 
sprzeciwu i odwróciła się do Belli. - Edward został uznany 
Bohaterem Roku Stanu Arizona. Gubernator udekoruje 
go jutro specjalnym medalem. 
- Naprawdę, Edward? 
Nie wiadomo, która z kobiet była bardziej dumna: Esme 
z syna, czy Bella z męża. Edward poczuł się jak w potrzasku. 
- To nic wielkiego - mruknął, rwąc na strzępy papierową 
serwetkę. 
- Wręcz przeciwnie! - poprawiła go Esme. - Twój ojciec 
też zdobył ten tytuł. Musisz pójść, choćby ze względu na 
jego pamięć. A poza tym będziesz siedzieć na podium z samym 
gubernatorem. Co za okazja, żeby pokazać wszystkim swoją 
młodą żonę! 
Edward miał wrażenie, że potrzask z hukiem zamyka się nad 

background image

91 | 

S t r o n a

 

 

jego głową. 

    
    
    

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY    

- Nie stać mnie na duże zakupy - broniła się Bella, jadąc 
z Alice i Esme do centrum handlowego. - Te pieniądze są 
przeznaczone na poszukiwania ojca. 
- To oczywiste - zgodziła się Alice. - Tylko nie zapominaj, 
ż

e jesteś teraz zamężną kobietą. 

- A ja jestem pewna, że mój syn nie żałowałby pieniędzy 
na to, by jego żona wyglądała wspaniale na sobotnim przyjęciu. 
Bella nie była wcale taka pewna. Dobrze pamiętała, z jakim 
trudem Edward rozstawał się w Laughlin ze swoją kartą kredytową. 
Ale kiedy kilka minut później stanęła przed lustrem w nowej 
sukience, zapomniała o wszystkich wątpliwościach. 
Zdumiona przyglądała się swojemu odbiciu. 
Alice zaprowadziła je do szykownego butiku, w którym już 
wcześniej upatrzyła błyszczącą koktajlową suknię przetykaną 
srebrną nitką. 
- A nie mówiłam! - piszczała z radości. - Wyglądasz świetnie. 
Jeśli mowa o artylerii niezbędnej do uwodzenia, tę sukienkę 
należy zaliczyć do broni śmiercionośnej! 
- Na pewno jest bardzo krótka. I jaskrawa - mruknęła Bella, 
wykręcając się przed lustrem. 
O rany! Wprawdzie od dwudziestu czterech lat wiedziała, że 
ma nogi, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że są takie długie! 
Mała, plisowana sukienka na wąskich, błyszczących ramiączkach 
odsłaniała je w całej okazałości. Wydawała się kończyć 
bliżej talii niż kolan. 
- Czerwony to bardzo odpowiedni kolor dla żony strażaka 
- zaśmiała się Alice. -I jak pasuje do twoich ciemnych włosów! 
W głębi ducha Bella przyznała jej rację, ale była pewna, że 
nie odważy się wyjść z domu w czymś tak kusym. I tak seksownym. 
Miała nadzieję, że Esme, która mierzyła ją uważnym 
wzrokiem, poprze jej obiekcje. Tymczasem ona oznajmiła: 
- Ale szczęściarz z tego Edwarda! - i wręczyła Belli długie 
kryształowe kolczyki. - Przymierz je. Powinny idealnie pasować. 

background image

92 | 

S t r o n a

 

 

A to był dopiero początek ich wyprawy. Esme i Alice 
przeciągnęły Bellę po wszystkich sklepach w okolicy, absolutnie 
pewne, że nadwerężenie stanu konta Edwarda jest rzeczą 
słuszną i nieuniknioną. Kiedy obładowana dziesiątkami paczek 
i paczuszek wróciła po południu do domu, czuła się jak Kopciuszek 
obdarowany przez dobrą wróżkę. 
Teraz należało tylko czekać na Królewicza, żeby sprawdzić, 
jaki efekt wywrze na nim tak ogromna przemiana. 
Edward wpadł do domu dosłownie w ostatniej chwili. Był 
wściekły, bo utknął w korku i ledwo zdążył odebrać smoking, 
zamówiony wcześniej w wypożyczalni wizytowych strojów. Na 
prysznic i całą toaletę zostało mu nie więcej niż piętnaście 
minut. 
- Bella! - krzyknął od progu. - Przepraszam, że jestem tak 
późno, ale jakiś idiota tak naładował swoją ciężarówkę, że utknęła 
pod wiaduktem, a kiedy wjechał w nią kierowca furgonetki, 
zrobiło się... 
Przerwał i prawie zakrztusił się ze zdziwienia, gdy jakaś obca 
osoba stanęła w drzwiach sypialni. 
- Bella??? 
Po takim powitaniu Bella, która przez ostatnią godzinę solidnie 
pracowała nad makijażem, była pewna, że zbyt mocno się 
umalowała. Ale przecież starała się wypełnić co do joty wskazówki 
tamtej eleganckiej dziewczyny ze stoiska z kosmetykami 
u Saksa, gdzie zaprowadziła ją Esme, zmuszając przy okazji 
do kupienia tylu upiększających specyfików, że można byłoby 
otworzyć własny sklep! 
- Coś nie tak? 
To na pewno ołówek do oczu. Od razu wiedziała, że nie 
powinna go używać! Ale Edward, który dalej nie był w stanie 
wyjąkać nawet jednego słowa, potrząsnął głową. 
Wiedział, że Bella jest ładna, a nawet bardzo ładna, o ile ktoś 
lubił ten jej bezpretensjonalny, całkowicie naturalny styl. Ale 
ż

eby nagle przemienić się w tak obłędnie seksowną laskę? To 

się nie mieściło w głowie! 
Oczy, podkreślone szarą kredką, wydawały się jeszcze większe. 
Delikatne smugi różu podkreślały pięknie ukształtowane 
kości policzkowe. A usta? Świadomy banału tego porównania 
mógł porównać je tylko do dojrzałych wiśni! 
Co do sukienki... Nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnie 
niewinnego i prowokującego równocześnie. Długie, lśniące kolczyki 

background image

93 | 

S t r o n a

 

 

zwieszały się do ramion - tak pięknych i kuszących, że 
miał ochotę natychmiast wbić w nie zęby. 
- Nie podoba ci się moja sukienka? - Wilgotne, rubinowe 
usta wygięły się w podkówkę. - Mogę się przebrać, jeśli 
chcesz. 
Bella wodziła rękami po połyskliwym czerwonym materiale, 
zupełnie nieświadoma wrażenia, jakie ten ruch wywiera na 
Edwardzie. 
- Nie! - Nareszcie wrócił mu oddech. - Nawet nie próbuj 
niczego zmieniać! - Mięśnie zacisnęły mu się w twardy supeł. 
- Zaskoczyłaś mnie i tyle. Nie spodziewałem się... Nie miałem 
pojęcia... Do diabła! 
Zaschło mu w gardle. Zasłonił oczy, próbując wyobrazić 
sobie, co też ona może nosić pod tą cudownie perwersyjną 
sukienką. O ile w ogóle coś nosi... 
To działa! Nie do wiary! Bella podniosła ramiona i okręciła 
się dookoła własnej osi na obcasach niewyobrażalnej wprost 
wysokości. 
- Twoja siostra ją wybrała. - Szumiało jej w głowie od świeżo 
odkrytych w sobie sił, których istnienia dotąd nie podejrzewała. 
- Przypomnij mi, żebym jej podziękował. 
- Dobrze. Jutro rano. - Wygięła się, żeby przez gołe ramię 
spojrzeć na nogi. - No nie! - Jej westchnienie wydawało się 
obiecywać nieskończone erotyczne rozkosze. - Mówiłam Alice, 
ż

e z takimi pończochami są same kłopoty! 

Pończochy, o których mowa, miały cienki szew, biegnący od 
kostki w górę i znikający gdzieś wysoko, pod skandalicznie 
krótką sukienką. 
Ale ma zgrabne pęciny, zdążył pomyśleć Edward, kiedy Bella 
nachyliła się, żeby wyprostować czarną linię na łydce. 
- O rany! -jęknął chrapliwym głosem. 
- Co się stało? - zapytała niewinnym głosem. 
- Nie, nic. 
- To dobrze. Dziś jest twój dzień, Edward. Wszystko musi być 
super. - Podniosła się. - Jak teraz? Prosto? 
- Świetnie. - Dłużej niż trzeba patrzył na jej wspaniałe nogi. 
Wyobrażał sobie, że gładzi śliski jedwab jej pończoch, a potem 
powoli ściąga jedną po drugiej, odsłaniając gołe uda w kolorze 
kości słoniowej. Chciał całować jej ciało, miejsce po miejscu, 
przesuwać językiem po gładkiej skórze, pod którą pulsowały 
cienkie żyłki, gryźć najczulsze miejsca, które na pewno 

background image

94 | 

S t r o n a

 

 

umiałby odkryć... Żadnej kobiety nie pragnął jeszcze tak mocno 
jak jej! 
- Pani Cullen - powiedział, krzyżując ręce na piersiach 
- coś mi się wydaje, że próbuje mnie pani uwieść. 
- Ja? Co też panu przychodzi do głowy? 
- Powiedzmy, że zgadłem dzięki wrodzonej inteligencji. - 
Uśmiechnął się i wpatrzył się w Bellę pociemniałymi nagle 
oczami. - Mam pewien pomysł. 
- Efektem twojego poprzedniego pomysłu jest nasze małżeństwo. 
- Ze śmiechem odrzuciła do tyłu głowę, a włosy opadły 
jej ciemną chmurą na ramiona. - Aż boję się zapytać, o co 
chodzi tym razem. 
Co za przemiana, zdumiał się znowu Edward. Nie chodziło 
jedynie o strój i wygląd. Zmieniła się jej osobowość. Tak jakby 
podczas jego nieobecności ktoś wykradł słodką, nieśmiałą Bellę, 
a zamiast niej zostawił tę seksowną kocicę. 
- I bardzo słusznie. Ale jeśli chcesz wiedzieć, to przekonaj 
się sama. Co powiesz na taki początek? - Przyłożył jej otwartą 
dłoń do swojego podbrzusza i mocno przycisnął. 
Pod materiałem spodni wyczuła wyraźne zgrubienie - twarde 
jak głaz i równie wielkie. Chyba nie byłaby w stanie zmieścić 
go w sobie, myślała ze strachem, czując między udami wilgoć 
i falę gorąca, od której drżały jej ręce. 
- Całkiem niezły początek - powiedziała. - Tylko że powinniśmy 
już wychodzić. Sam powiedziałeś, że nie zostało nam 
wiele czasu. 
Bella znowu przekonała się, że Alice miała rację. Sukienka 
stanowiła prawdziwie śmiercionośną broń. Edward mógł w każdej 
chwili ogłosić pełną kapitulację. 
- A co byś powiedziała, gdybyśmy zostali w domu? Jak 
dobre, stare małżeństwo? 
- Nie marzę o niczym innym. - Spojrzała na niego kpiąco 
i ciężko westchnęła, a jego wzrok natychmiast wylądował na jej 
biuście. - Ale wiesz, nie możemy zawieść cudzych oczekiwań. 
To jest bankiet na twoją cześć. I na cele dobroczynne. 
Pogłaskała go delikatnie po wypukłym miejscu między nogami. Ogarnęła go 
nowa fala pożądania. Jeszcze trochę, a będzie

 

musiał pojawić się na przyjęciu w kombinezonie strażaka, bo 
ż

aden inny strój nie ukryje jego podniecenia. 

Podniósł jej zdradziecką, drobną rękę do ust i przesunął językiem 
po wnętrzu dłoni. 

background image

95 | 

S t r o n a

 

 

- Chyba masz rację. Boję się, że jeśli zacznę cię całować, 
zrujnuję ci makijaż. 
- A ja myślę, że gdybyś zaczął mnie całować, nigdy nie 
doszlibyśmy na ten bankiet - parsknęła śmiechem. - Wiesz, 
chyba nie powinno się wkładać takich wyzywających strojów, 
kiedy mężczyzna chce zachowywać się jak dżentelmen. - 
Uniosła brwi w udanym geście przeproszenia. 
- Prawdziwy dżentelmen nie miałby brudnych myśli z tak 
błahego powodu. Wolę się nie przyznawać, o czym ja myślałem, 
kiedy zobaczyłem ten kawałek szmatki, który nazywasz sukienką, 
i obcasy, których nie powstydziłaby się żadna panienka pracująca 
pod latarnią. - Przesunął wzrokiem po jej nogach. - Skądinąd 
są super. Ale to coś więcej, Bella. To bardziej skomplikowane 
niż zwykła zwierzęca żądza. 
- Buty wymyśliła twoja mama. Bałam się, że nie zrobię 
w nich ani kroku - zaśmiała się Bella, wiedząc, że w takiej 
sytuacji rozmowa serio nie ma sensu. 
- Nic się nie martw. Twój dzielny mąż podtrzyma cię, kiedy 
się potkniesz. 
Wychylił się do przodu tak, jakby chciał pocałować ją prosto 
w usta, ale w ostatniej chwili zmienił kurs i cmoknął ją w policzek. 
- Skoro zdecydowaliśmy się iść na ten jubel, muszę zacząć 
się szykować. 
- Edward! - Bella złapała się za głowę. 
Nie tak dawno spędziła błogi czas, leżąc długo w pachnącej 
kąpieli i obmyślając plan uwiedzenia Edwarda. Całkiem zapomniała, 
ż

e i on będzie chciał wziąć prysznic. 

- Przepraszam. Chyba zużyłam całą ciepłą wodę. 
- Tym się nie musisz martwić, najmilsza. 
Wszedł do łazienki, po czym bardzo ostrożnie rozpiął suwak 
dżinsów. W żadnym razie nie chciał pozbawić się szans na ojcostwo. 
A kiedy później stał pod strumieniem lodowatej wody, 
która wcale nie pomogła mu ochłonąć, pomyślał, że czeka go 
cholernie długi wieczór. 
Uroczysty obiad wydany przez gubernatora odbywał się w 
sali balowej eleganckiego klubu golfowego, otoczonego wspaniałym 
ogrodem i hektarami pięknie przystrzyżonych trawników. 
Na podwyższeniu znajdowały się ustawione w podkowę 
stoły dla gości honorowych. Tam posadzono Edwarda i Bellę. 
Przez cały wieczór Bella nie przestawała znęcać się nad 
Edwardem, co sprawiało mu tyleż przyjemności, co kłopotów. Na 

background image

96 | 

S t r o n a

 

 

pozór prowadziła z nim uprzejmą rozmowę, ale w tym samym 
czasie, pod osłoną sięgającego ziemi adamaszkowego obrusa, 
odszukała jego nogę, podniosła stopą nogawkę spodni i delikatnie 
pogładziła go po łydce. Zacisnął ręce na brzegu stołu, czując 
na ciele śliski jedwab pończochy. Na domiar złego położyła 
ukradkiem rękę na jego udzie. Edward był pewien, że za chwilę 
wszyscy zauważą krople potu na jego czole. 
Podczas deseru rozpoczęły się przemówienia. Bella rzuciła 
Edwardowi nieśmiałe spojrzenie spod firanki gęstych rzęs, wyciągając 
równocześnie czubek języka, żeby powoli, z pełną premedytacją, 
zlizać resztkę kremu z górnej wargi. Tego nie dało 
się już znieść. Edward niemal zapomniał, gdzie się znajduje. 
- Igrasz z ogniem - mruknął, kładąc rękę na jej nodze. 
- Jesteś strażakiem. Walka z ogniem to twój zawód. 
Jeszcze nie słyszał, żeby mówiła tak niskim, zmysłowym 
głosem. 
- Mam nadzieję, że dam sobie radę. - Palcami rysował kółka na jej udzie, 
coraz wyżej i wyżej. - Ale problem w tym, żeby

 

nie zgasić pożaru zbyt wcześnie. 
Wtedy mówca wywołał jego nazwisko. Wstał szybko, starając 
się zapomnieć o leniwym, dwuznacznym uśmieszku, jakim 
obdarzyła go Bella. W popłochu przypominał sobie, co chciał 
powiedzieć. Dopiero kiedy wśród publiczności dojrzał matkę 
i siostrę wpatrzone w niego z napięciem, wziął się w garść. 
- Chcę podziękować panu gubernatorowi, panu burmistrzowi 
i całej Radzie Miasta Phoenix za zaszczyt, który mnie dzisiaj 
spotyka. Nie zasłużyłem na takie wyróżnienie. W podobny sposób 
- ciągnął, nie zważając na pomruk sprzeciwu, który przeszedł 
przez salę - należałoby uhonorować dziesiątki innych strażaków 
i policjantów, codziennie narażających swoje życie. 
Wielu ludzi żywi romantyczne przekonanie, że do walki 
o dobro innych pcha nas niewytłumaczalny przymus wewnętrzny. 
To prawda. Ale jest także inny powód. Ta praca ekscytuje 
i dostarcza emocji, jakich nie daje nic innego w życiu. No, 
prawie nic. - Rzucił wymowne spojrzenie na Bellę, na co sala 
zareagowała wybuchem śmiechu. 
- Trzydzieści lat temu mój ojciec otrzymał taki sam medal 
za wyciągnięcie swoich trzech kolegów spod zwałów płonącego 
domu towarowego. Nie było mnie wtedy na świecie, ale później 
nie raz byłem świadkiem jego bohaterskich czynów. Na przykład 
kiedy zjawił się na trybunach, mokry, brudny i ledwo żywy ze 

background image

97 | 

S t r o n a

 

 

zmęczenia po walce z ogniem na pustyni, dlatego tylko, że 
obiecał kibicować mi w finałowym meczu małej ligi futbolu. 
Albo kiedy jechał jak szalony przez pół stanu, żeby dowieźć 
do szpitala moją siostrę Alice, która wysoko w górach dostała 
ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Nie baliśmy się, bo 
przyrzekł, że wszystko będzie dobrze. A kiedy Tata coś przyrzekł, 
tak musiało być. 
Edward przerwał i poszukał wzrokiem matki, która ukradkiem 
wycierała łzy, oraz Alice, patrzącej na niego podejrzanie błyszczącymi 
oczami. Uśmiechnął się do nich ciepło i kontynuował. 
- Crlisle Cullen był wspaniałym, oddanym mężem, serdecznym, 
choć surowym ojcem, ale przede wszystkim był człowiekiem, 
który kochał ludzi. Dlatego wybrał sobie taki zawód. 
Postanowiłem postępować tak jak on. Dopiero kiedy choć 
w części upodobnię się do niego, będę mógł nazwać się bohaterem. 
Ale nie wcześniej! 
Skończył, a przez salę przetoczył się grzmot oklasków. Ludzie 
wstali z miejsc, kiedy podszedł do matki i wręczył jej swój 
medal. Potem dał się pocałować Alice, wymienił uścisk dłoni 
z Jasperem i wrócił na miejsce. 
- Byłeś wspaniały - przywitała go Bella z oczami mokrymi 
od łez. Potem przyciągnęła go do siebie i uściskała. 
Znowu rozległy się oklaski. 
- Byłbym zapomniał. - Gubernator wstał, dając znak, że 
zakończyła się oficjalna część wieczoru. - Wiele młodych pań 
obecnych na sali poczuje na pewno ukłucie zazdrości, kiedy 
powiem, że zupełnie niedawno Edward dał się zaobrączkować. 
Cullen, jesteś nie tylko bohaterem, ale szczęściarzem. - Gubernator 
uśmiechnął się szeroko do Belli. 
W tym momencie orkiestra zaczęła grać, a na parkiecie pojawiły 
się pierwsze pary. Edward wyciągnął rękę do Belli i już 
po chwili kołysał ją w ramionach w takt powolnej melodii. 
- Pięknie mówiłeś o ojcu. - Popatrzyła na niego z czułością. 
- Taki był. Najlepszy ze wszystkich. - Edward przycisnął usta 
do jej włosów i objął ją mocniej. 
- Szkoda, że go nie poznam. 
- Spodobałby ci się. I jestem pewien, że on też by cię polubił. 
- Położył rękę na jej odsłoniętych plecach i wiedział, że 
musi natychmiast pocałować tę kremowobiałą skórę na ramionach, 
szyi, karku... 
Przycisnął ją do siebie. Oboje poddali się muzyce. Każdy 

background image

98 | 

S t r o n a

 

 

wspólny ruch przynosił nowe doznania: muśnięcie jej pełnych 
piersi, szelest sukni, nacisk gładkiego uda na jego nogi... To 
było niezwykłe. Pożądanie, które udało mu się zwalczyć na 
krótki czas przemówienia, powróciło ze zdwojoną siłą. 
- Edward? Twój ojciec... Naprawdę myślisz, że by mnie polubił? 
- Jasne! - Przesunął palcem po jej twarzy, z zachwytem patrząc, 
jak pod wpływem tej niewinnej pieszczoty oblała się leciutkim 
rumieńcem. - Powiedziałby, że jesteś zuch dziewczyna. 
Belli przemknęło przez myśl, że zuch dziewczyna za chwilę 
zacznie słaniać się z pożądania pośrodku sali balowej najekskluzywniejszego 
klubu w Phoenix i że całą bohaterską reputację 
Edwarda diabli wezmą. 
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że teraz i Edward 
uważał, że jest dzielna. Zapomniał o małej rosyjskiej dziewczynce, 
narażonej na niebezpieczeństwa w obcym kraju. Nie 
rozumiał, jak mógł myśleć coś podobnego o osobie, która tak 
zdecydowanie wzięła swój los we własne ręce. 
- Edward? - odezwała, się Bella po chwili przerwy. - Czy nie 
czułeś się dotknięty? No wiesz, kiedy gubernator powiedział 
wszystkim, że się ożeniłeś? 
Edward uśmiechnął się do siebie. Nie do wiary, co ta kobieta 
zrobiła z jego życiem. W takim krótkim czasie! Nikomu nie 
udało się jeszcze wzbudzić w nim tyle czułości. Chwycił zębami 
płatek jej ucha, a potem szepnął: 
- Jeśli chcesz znać prawdę, to byłem dumny. W człowieku 
budzą się pierwotne instynkty, kiedy widzi, jak wszyscy 
mężczyźni obecni na sali wodzą za tobą głodnym wzrokiem. 
- Może nie znam tak dobrze angielskiego jak ty - zaśmiała 
się - ale coś mi się wydaje, że mówiąc o pierwotnych instynktach, 
masz na myśli jedynie instynkt posiadania. 
- Trafiłaś. Jestem winny. - Zbliżył usta do jej twarzy i z figlarnym 
błyskiem w oczach zapytał: 
- Czy nie wybrałaby się pani na małą przechadzkę ze swoim 
mężem? 
- Miałam nadzieję, że o to poprosisz. - Bella dotknęła językiem 
ust i popatrzyła na Edwarda frywolnie. 
Noc wydawała się stworzona do romantycznych wypadów. 
Wielki księżyc świecił na bezchmurnym, niemal granatowym 
niebie. Z pobliskiego ogrodu dochodził słodki zapach kwiatów, 
a trawa ścieliła się miękko pod nogami. Edward poprowadził 
Bellę do szpaleru dębów przystrzyżonych w stożki i zatrzymał 

background image

99 | 

S t r o n a

 

 

się w ich cieniu. 
- Nareszcie sami - szepnął. 
Bella spodziewała się wybuchu. Ognia. Błyskawic. Pasji, 
która zniesie drzewa z powierzchni ziemi. Tymczasem on potraktował 
ją z taką słodyczą i delikatnością, że poczuła łzy 
w oczach. To było wspaniałe, ale chciała być teraz gdzie indziej. 
Wyobraziła sobie złote światło świec i biel satynowych prześcieradeł 
w ich sypialni. 
Czuła na włosach jego ręce i pragnęła, żeby dotykał każdego 
centymetra jej ciała. Jego wargi, złączone z jej ustami w gorącym 
pocałunku, były głodne i nienasycone. Marzyła, żeby całował 
ją wszędzie. 
Edward zdawał sobie sprawę z pożądania, które ogarnęło 
Bellę jak rwąca rzeka, ale nie przerywał swojej powolnej podróży. 
Stopniował doznania bez pośpiechu, by zadowolić ją 
i siebie. 
- Drżysz cała - odezwał się, dochodząc do czułego miejsca 
za uchem dziewczyny. 
- Wiem. Edward, nie wytrzymam dłużej. - Miała nogi jak 
z waty. 
Zajrzał jej oczy i uśmiechnął się z miną niewiniątka. 
- Możesz mi wierzyć, że znam to uczucie. - Pochylił się ku 
niej świadomie leniwym ruchem. 
Z coraz większym trudem panował nad sobą. Całował w życiu 
więcej kobiet, niż mógłby zliczyć, ale jeszcze nigdy nie 
doznał niczego podobnego. Ból, czułość, namiętność - wszystko 
naraz. 
I w takiej chwili jedyny fragment jego mózgu zdolny jeszcze 
do racjonalnego myślenia zarejestrował znajomy dźwięk. Coś 
jakby syk wody ze strażackiego węża. Podniósł głowę. Za 
późno. 
- Cholera - zaklął, gdy strumień wody z urządzenia podlewającego 
trawę zmoczył ich od stóp do głów. 

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY    

- No, nie - pisnęła Bella, po czym wygłosiła żarliwą tyradę 
po rosyjsku. 
- Sam wiem, że potrzebowaliśmy ochłody, ale nie takiej 
gwałtownej! - zaśmiewał się Edward, obsypując ją gradem drobnych 
jak krople deszczu pocałunków. 
Rozśmieszona Bella poddawała się temu z przyjemnością. 
- Wiesz, Edward, zaczynam wierzyć, że przynoszę ci pecha. 

background image

100 | 

S t r o n a

 

 

- Bzdura. - Zamknął jej twarz w obu dłoniach i spojrzał na 
nią z ciepłym uśmiechem. - Bello Swan Cullen! Od 
pewnego czasu wydaje mi się, że dzień, w którym ożeniłem się 
z tobą, był najszczęśliwszym dniem w całym moim życiu. 
Bella zamarła. Przestała myśleć o zrujnowanej fryzurze i 
o makijażu, który wraz z wodą spłynął jej z twarzy. Nie obchodziła 
jej idiotycznie droga sukienka - teraz zniszczona do cna. 
Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w Edwarda, jakby 
chciała sprawdzić, czy naprawdę wypowiedział te słowa. Słowa, 
o jakich marzyła od dawna. 
- Mam nadzieję, że to prawda - powiedziała po dłuższej 
chwili. 
- Bo to jest prawda. - Edward dotknął kciukiem jej rozchylonych 
warg. 
Wyobraził sobie te wargi na swoim nagim ciele i zadrżał. 
- Bardzo się starałem dotrzymać warunków naszej wstępnej 
umowy. I sam już nie wiem, kiedy skapitulowałem. Musiało się 
to zdarzyć gdzieś pomiędzy dzisiejszym prysznicem a pierwszą 
nocą w Laughlin. Wtedy, w sypialni, wyglądałaś jak dziewczyny, 
które każdy dorosły facet widzi w najbardziej erotycznych 
snach. 
A teraz chcę tylko jednego. Chcę się kochać ze swoją żoną 
szaleńczo i namiętnie. 
- Zrób to! - Zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego 
całym ciałem. 
Jeszcze długo Bella rozpamiętywała zdarzenia tego wieczoru, 
nie chcąc uronić z nich ani chwili. Pielęgnowała je jak młoda 
dziewczyna pielęgnuje bukiet zasuszonych kwiatów ze swego 
pierwszego balu. Jak szczęśliwa mężatka, która wciąż wyjmuje 
z szafy swoją koronkową suknię ślubną, by przyglądać się jej 
z zachwytem, tak ona wyciągała z pamięci każdą minutę spędzoną 
wtedy z Edwardzie. 
Przypominała sobie wszystko, poza jednym. Nie miała pojęcia, 
w jaki sposób wyszli z przyjęcia i znaleźli się w domu! 
Nie wiedziała, kiedy Edward wziął ją na ręce i przeniósł przez 
próg. Zresztą nieważne, kiedy to zrobił, liczyło się tylko to, co 
wtedy czuła. 
- Wypiłam zaledwie jeden kieliszek wina - opierała się na 
początku. - Nie jestem pijana, jak wtedy w Laughlin. 
- Wiem - powiedział krótko, patrząc w jej zakochane oczy. 
Moja kobieta, powtarzał w myślach. Moja kobieta. 

background image

101 | 

S t r o n a

 

 

- Według starej amerykańskiej tradycji pan młody musi 
przenieść pannę młodą przez próg ich domu - dodał, otwierając 
nogą drzwi i składając na jej ustach gorący, długi pocałunek. 
- Bardzo mi się podoba ta tradycja. - Kręciło się jej w głowie 
jak po szampanie wypitym wtedy, w kasynie. Albo jeszcze 
bardziej. 
- Mnie też, kochanie. - Edward niósł ją do sypialni. 
Upadli na łóżko spleceni w uścisku, nie próbując nawet opanować 
pragnień, które zbyt długo czekały na spełnienie. 
- Od dawna marzyłam o tej chwili - wyjąkała Bella, szukając 
łapczywie ustami jego ust. 
Tylko że to, co działo się z nią teraz, było o wiele wspanialsze 
od obrazów, które podsuwała jej wyobraźnia. 
Edward zerwał z niej mokrą sukienkę, zupełnym cudem jej nie 
niszcząc. Potem jednym ruchem zdarł z niej stanik. Poczuła na 
piersiach jego głodne usta i gorąca fala pożądania przeszyła ją 
od stóp do głów. Drewniane łóżko jęknęło, kiedy usiadła gwałtownie, 
przyciągając go do siebie najsilniej jak umiała, by ukoił 
jej płonące, gotowe na wszystko ciało. 
Krzyknęła w ekstazie, kiedy Edward chwycił zębami jej naprężony 
sutek. Wydawało się, że nawałnica przetoczyła się przez 
jej wnętrzności. Chciała dotykać go tak, jak on jej dotykał. 
Trzęsącymi się rękami próbowała zdjąć z niego ubranie. Niesprawne 
palce wbiły się w plisowany gors w poszukiwaniu 
guzików. Wszystko na nic. Nie umiała poradzić sobie ze spinkami, 
na które zapięta była koszula. Zaklęła po rosyjsku. 
- Pomogę ci - ledwo wykrztusił Edward, nie mogąc znieść 
katuszy oczekiwania. 
Nie bacząc na cenę wynajętego przecież stroju, rozerwał 
koszulę gwałtownym ruchem. Spinki z hałasem rozsypały się 
po podłodze. Przycisnął Bellę do siebie z taką siłą, że niemal 
zmiażdżył jej piersi. Z ustami przy ustach przetoczyli się przez 
łóżko, zrzucając w pośpiechu buty i drąc na strzępy resztki 
ubrań. Oboje pragnęli dawać i brać. Bez ograniczeń, bez końca. 
Narzuta, w którą zaplątała się Bella, wylądowała na najbliższym 
krześle, poduszki poleciały na podłogę, a oni, nieświadomi 
niczego, zwarli się w uścisku jeszcze mocniejszym niż poprzedni. 
Wydawało się, że wokół nich szaleje pożar - żywioł nie do 
poskromienia, ogień namiętności, którego Bella od dawna 
chciała doświadczyć. Twarde, umięśnione ciało Edwarda było 
zarzewiem płomieni ogarniających ją coraz wyżej i wyżej. Gdy 

background image

102 | 

S t r o n a

 

 

całym swoim ciężarem wciskał ją w materac, czuła zdradziecki 
ż

ar, rozpalający ją od wewnątrz z niezwykłą siłą. 

Moja kobieta. Moja kobieta, powtarzał w myślach Edward. 
Było to jak zaklęcie, jak refren piosenki, nieznanej, a jednak 
znajomej. Przysiągł sobie, że będzie delikatny i czuły. Chciał 
być delikatny i czuły, ale gdy nagle znalazł się w środku nieopanowanego 
ż

ywiołu, oślepiony tumanem dymu, zapragnął, po 

raz pierwszy w życiu, zdobywać, podbijać, zniewalać. 
Z trudem wytrzymywał napięcie. Przycisnął dłoń do sekretnego 
miejsca pomiędzy jej udami i poczuł gorącą wilgoć. Bella 
szarpnęła gwałtownie prześcieradło i zacisnęła palce na chłodnym 
materiale. 
- Edward! - jęknęła, kiedy cofnął rękę i dotknął ustami 
stwardniałego w oczekiwaniu wzgórka. 
Krew omal nie rozsadziła jej żył. Wyprężyła się w ekstazie, 
gdy żar płynący z tego najwrażliwszego punktu dotarł do wszystkich 
zakątków jej ciała. Chrapliwie łapała powietrze. Wydawało 
się jej, że dłużej tego nie zniesie, ale jednocześnie błagała 
go w duchu, by nie przestawał. 
- Pragnę cię, Edward! Weź mnie - błagała. 
Nie mogła dłużej czekać. Zrobiłaby wszystko, byle skończyły 
się te tortury. Pełzałaby u jego stóp. Żebrałaby. Oddałaby 
duszę. 
Wczepiła się palcami w jego włosy i przyciągnęła go do 
siebie. Wpijając się w jego usta, oplotła go nogami i spojrzała 
mu błagalnie w oczy: 
- Teraz! Już! - powtarzała nieprzytomnie. 
Edward był porażony żądzą, która nim targała. Oparł się na 
łokciach i wbił w Bellę dziki wzrok. 
- Muszę cię mieć. Muszę! - wydusił i przycisnął ją 
lędźwiami do materaca, by nie gasić ognia, który w niej rozpalił. 
-I to mnie przeraża. 
Chciała krzyknąć, że i ją przeraża ogrom miłości, jaką do 
niego czuje, ale nie zdążyła. Wszedł w nią z siłą graniczącą 
z okrucieństwem. Wzdrygnęła się, gdy przebił jej błonę dziewiczą, 
ale rozkosz była większa od bólu. Nie przypuszczała, że 
można kogoś kochać tak mocno! Objęła go i otworzyła się przed 
nim cała. Oddała mu ciało, serce, rozum... 
Edwardowi wydawało się, że otoczył go jedwabny obłok - ciepły, 
gładki, podniecający. Uniósł biodra i niespiesznie opuścił 
się w głąb tego obłoku. Jego ruchy, najpierw powolne i delikatne, 

background image

103 | 

S t r o n a

 

 

stawały się szybsze i gwałtowniejsze. Z każdym uderzeniem 
docierał coraz głębiej. Wydawało się, że oboje szybują w powietrzu, 
gdy nagle pociągnął ją za sobą w ciemną otchłań, której 
nie da się ogarnąć rozumem. 
Słyszał, jak z jękiem rozkoszy wykrzykuje jego imię. Doszedł 
niemal w tej samej chwili. Z gardła wyrwał mu się chrapliwy 
dźwięk. 
Moja żona! To była ostatnia spójna myśl, która przyszła mu 
do głowy. Oboje zapadli w stan cudownego odrętwienia. Edward 
trzymał Bellę w objęciach, wdychając cudowny zapach jej skóry. 
Pod palcami czuł delikatny ruch, jakby wszystkie zakończenia 
jej nerwów drgały w rytm niesłyszalnej muzyki. 
- Przepraszam - wyszeptał napiętym tonem. 
- Edward? - Zaskoczona Bella otworzyła oczy. - Za co mnie 
przepraszasz? 
- Byłaś dziewicą. 
- Przecież o tym wiedziałeś. 
- Tak. I dlatego powinienem kochać cię z większą finezją. 
Finezja. Jakie piękne słowo. 
- Było wspaniale. Nie wyobrażam sobie nic lepszego. - 
Przyłożyła jego rękę do swego wciąż pulsującego ciała. - Zobacz, 
co zrobiłeś. 
- Ja? - Patrzył na jej twarz opromienioną złotym blaskiem. 
- A czy widzisz jeszcze kogoś w tym łóżku? - zaśmiała się. 
- Nic podobnego nie zdarzyło mi się w całym życiu. 
- Ani mnie - przyznał, bawiąc się od niechcenia ciemnymi 
loczkami na jej łonie. 
Zauważył, jak z westchnieniem rozchyla usta, a jej oczy zachodzą 
mgłą pożądania. Instynktownie odpowiedziała wszystkimi 
zmysłami na jego pieszczotę. I natychmiast poczuł swoją 
twardniejącą męskość, gotową dać jej rozkosz raz jeszcze. I jeszcze 
raz. I nieskończoną ilość razy. 
Bał się jednak, że sprawi jej ból. Z trudem się opanował. 
Przynajmniej na chwilę. 
- Czy już ci mówiłem, że uwielbiam te pończochy? - Przeciągnął 
ręką po jej ciele i wsunął palce pod elastyczny pasek 
przytrzymujący je na udzie. 
- Nie, ale od razu zauważyłam, że ci się podobają. - Bella 
rozkoszowała się pragnieniem, które poczuła w głębi brzucha. 
- Czyżbyś zauważyła, że omal się na ciebie nie rzuciłem, 
kiedy poprawiałaś szew przed bankietem? 

background image

104 | 

S t r o n a

 

 

- Wiem, że to było nie fair, ale postanowiłam być wyzywającą 
kobietą. 
- No to ci się w pełni udało, kochanie. - Delikatnie zsuwał 
pończochę. - Ale niepotrzebnie się fatygowałaś. Już wcześniej 
uznałem, że jesteś piekielnie seksowna. Nawet jeśli masz na 
sobie tę ohydną różową sukienkę, w której udajesz kelnerkę. 
Uklęknął i kontemplował urodę jej gładkich, białych ud pięknie 
odcinających się od czerni pończoch. Bella leżała przed nim 
całkiem obnażona, z bezwstydnie rozchylonymi nogami, wyuzdana 
i niewinna równocześnie. Zamiast zażenowania czuła prawdziwie 
kobiecą dumę z tego, że mąż jej pożąda. 
- Jak ci się udało włożyć coś takiego do sukienki, która 
mogłaby udawać kołnierzyk? - Edward rysował palcami kółka na 
wewnętrznej stronie jej ud. 
- Alice powiedziała, że muszę kupić o numer większe. - Zadrżała, 
gdy dotknął ustami jej brzucha. - Edward, jak mam ci 
odpowiadać, skoro stale mnie rozpraszasz? 
- Naprawdę? Bardzo cię przepraszam. - Jego uśmiech 
ś

wiadczył o czymś zupełnie przeciwnym. - Nie chce mi się 

wierzyć, że tak jest. 
- Nie oszukuj! 
- Należy ci się! - Delikatnie gryzł to cudownie czułe miejsce 
w dole jej brzucha i czekał na reakcję. 
A gdy z jej ust wydobył się tłumiony spazm pożądania, 
dodał: 
- Należy ci się po tym, jak próbowałaś mnie uwodzić. 
Szarpnęła go za włosy, podniosła do góry i spojrzała mu 
w oczy z wyrazem pełnego triumfu. 
- Ja nie próbowałam. Ja cię uwiodłam! 
Roześmiał się na cały głos, nachylił się do niej i ucałował 
jej usta. Czule. Delikatnie. Powoli. Jakby czas się dla nich nie 
liczył. 
- Myślę, że sprawiedliwości musi stać się zadość. - Wsunął 
dłoń między jej uda. - Najwyższy czas, żebym ja zaczął teraz 
uwodzić ciebie. 
Bella zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła, żeby ją uwiódł. 
Nie jeden raz. Wiele, wiele razy. 
Dopiero nad ranem udało im się zasnąć na chwilę. Bella 
przebudziła się dobrze po ósmej i cicho wysunęła się z łóżka. 
Postanowiła przygotować śniadanie - prawdziwe amerykańskie 
ś

niadanie, z ciepłymi goframi polanymi syropem klonowym. 

background image

105 | 

S t r o n a

 

 

Ponieważ jej niedawne ekscesy z gaśnicą zrujnowały kompletnie toster, 
włożyła zamrożone kwadraciki ciasta do piekarnika.

 

Zapalała właśnie gaz, kiedy zadzwonił telefon. Zatrzasnęła 
szybko drzwiczki pieca, żeby podnieść słuchawkę, zanim ostry 
dzwonek zbudzi Edwarda, ale nie zdążyła. 
- Halo - usłyszała z sypialni jego zaspany głos. 
- Edward, to ty? Chyba cię nie obudziłam? 
Zesztywniał, słysząc znajomy głos, i rzucił szybkie spojrzenie 
na Bellę, która stanęła właśnie w drzwiach. Kremowy jedwabny 
szlafroczek, który miała na sobie, podkreślał każdą 
wypukłość jej doskonałego ciała. 
- Prawdę mówiąc, obudziłaś. - Wciągnął powietrze, bo promień 
słońca, który oświetlił Bellę od tyłu, sprawił że cienka 
tkanina nie osłaniała już niczego. - Słuchaj, Jessica, może 
oddzwonię później? 
- Właściwie to chciałam rozmawiać z Bellą. 
- O czym? - zapytał podejrzliwie. 
Jessica zaśmiała się niskim, zmysłowym śmiechem, który 
kiedyś tak go podniecał. Ale nie mógł się równać z jasnym, 
melodyjnym śmiechem Belli. 
- Nie bój się, kochanie. Nie zamierzam prowadzić z twoją 
ż

oną wojny o ciebie. Mam dla niej wiadomość o naszym wywiadzie. 

- Wywiadzie? O czym ty mówisz? 
- A, więc nic nie wiesz. Skoro twoja żona nie powiedziała 
ci o tym, ode mnie też się niczego nie dowiesz. Poproś ją do 
telefonu, dobrze? 
Wręczył słuchawkę Belli. 
- To Jessica Stanley. Mówi o jakimś wywiadzie. 
- Cześć, Jessica. - Bella usiadła na brzegu łóżka. - Masz 
jakieś wiadomości? 
- Oglądaj telewizję w poniedziałek i wtorek wieczorem. 
Wywiad pójdzie w dwóch odcinkach, o szóstej i o dziesiątej. 
- Wspaniała wiadomość. Naprawdę jestem ci wdzięczna, 
Jessica. 
- Od razu ci mówiłam, że to świetna rzecz. Ludzie uwielbiają 
ś

miech przez łzy. I jeszcze raz dzięki za wywiad. - Przekazawszy 

swoją wiadomość, Jessica odłożyła słuchawkę. 
- Udzieliłaś wywiadu Jessice? - Edward patrzył na Bellę 
zaskoczony. 
- Miałam ci powiedzieć, ale nie było pewne, czy telewizja 
kupi ten materiał. Poza tym, w zeszłym tygodniu prawie wcale 

background image

106 | 

S t r o n a

 

 

się nie spotykaliśmy. Wymyśliłam, że zrobię to zaraz po bankiecie, 
ale... 
- Byliśmy bardzo zajęci - przerwał Edward, przeciągając 
czubkami palców po jej ramieniu, okrytym mgiełką śliskiego 
jedwabiu. 
- Tak. - Bella widziała pożądanie błyszczące znowu w jego 
oczach. 
Sama poczuła, jak znajomy ogień rozpala ją od środka. 
- Może w ten sposób dotrzesz do kogoś, kto zna twojego 
ojca. 
- Tak mówi Jessica - zdołała wyjąkać Bella, gdy Edward 
powoli sunął rękami po jej skórze. 
Seksualna frustracja, myślał Edward. Właśnie to odczuwałem 
przez ostatnie dni. Całe szczęście, że ostatniej nocy udało się 
nam rozwiązać ten mały problem. Co bynajmniej nie znaczy, że 
nie należy zajmować się nim w dalszym ciągu. 
- Tęskniłem za tobą. - Przyciągnął Bellę do siebie. 
- Nie kłam. Przecież spałeś. - Przeciągnęła się, patrząc na 
niego kpiąco. 
- Ale czułem, że nie ma cię obok mnie. - Przez gładką 
tkaninę dotknął ustami jej piersi. - Czy to jeden z prezentów, 
który dostałaś z okazji panieńskiego przyjęcia? 
- Tak. Podoba ci się? 
- Kochanie, jeśli powiem, że mi się podoba, to nawet w połowie 
nie oddam tego, co myślę o tej szmatce. I niezwykle mi 
przykro, że muszę ją z ciebie zdjąć. - Powoli rozwiązywał atłasowe 
wstążki. 
Bella bez tchu padła na poduszki. 
- Przez ciebie drżą mi ręce - poskarżyła się przytłumionym 
szeptem. 
- Muszę sprawdzić, czy umiem zmusić do drżenia całe twoje 
ciało. 
Umiał. I wykorzystał swoje umiejętności do granic możliwości. 
Wtedy przyszła kolej na nią. Umiała doprowadzić go do 
ekstazy, jak żadna inna kobieta. 
Dawali sobie rozkosz powoli, jakby od niechcenia, bez słów. 
Ozłoceni promieniami słońca, które wpadało przez okno, leżeli 
potem długo objęci, spokojni, szczęśliwi. Nie potrzebowali 
obietnic. Ich serca były nimi przepełnione. Ich ciała były jak 
jedno. 
Patrząc na śpiącą Bellę, Edward marzył, żeby ta chwila trwała 

background image

107 | 

S t r o n a

 

 

wiecznie. Nie rozumiał, dlaczego w tak krótkim czasie ta kobieta 
stała się dla niego, wszystkim. Nie rozumiał - i trudno. 
Nigdy nie był typem myśliciela. Przez całe dwadzieścia siedem 
lat żył chwilą. I bardzo mu to odpowiadało. Teraz zdał sobie 
sprawę, jak wspaniała może być miłość. Ile przynosi radości. 
Więcej nawet niż wyścig do palącego się domu. 
Nie zauważył, kiedy zasnął. Nagle obudził go ryk syreny. 
Pożar! W jednej chwili był na nogach. Nie otwierając oczu, 
sięgnął po kombinezon, ale nie było go na zwykłym miejscu. 
Zaklął i rozejrzał się dookoła. 
- Och, nie! - Zobaczył, że Bella wyskakuje z łóżka i gdzieś 
pędzi. 
W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co jego żona robi 
na posterunku. W dodatku kompletnie goła! Dopiero sekundę później 
zorientował się, że jest w domu. Pognał do kuchni,

 

całej w kłębach ciemnego dymu, i wyłączył wyjącą czujkę. 
Bella wyciągała właśnie z piecyka kawałki czarnego węgla. 
- Czy mogę zapytać, co to jest? - Patrzył, jak węgielki lądują 
w zlewie. 
- Gofry - odpowiedziała. 
- Gofry!? 
- Chciałam zrobić ci śniadanie. Jak porządna amerykańska 
ż

ona. - Pokręciła głową. - Jestem beznadziejna. 

Rozśmieszyła go nieszczęśliwa mina Belli. 
- A więc okazuje się, że nie umiesz gotować. - Wziął ją 
w ramiona. - Ale nie martw się. Tego się można nauczyć. Nawet 
ja mogę się nauczyć. Albo możemy jeść w restauracji. Albo nie. 
Będziemy żyć samą miłością. 
Przycisnął ją do siebie i pocałował z całych sił. Dopiero 
potem podszedł do okna i otworzył je na całą szerokość. 

    
    

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY    

Skończyło się na tym, że Edward przyniósł śniadanie z restauracji 
Angeli. Potem, korzystając z wolnej niedzieli, wybrali się 
za miasto, do niewielkiego francuskiego hoteliku. 
Jechali powoli, by Bella mogła dobrze przyjrzeć się urodzie 
skalistej, czerwonawej pustyni poprzecinanej głębokimi wąwozami 
niezwykłej piękności. Rozmawiali. Edward opowiedział jej 

background image

108 | 

S t r o n a

 

 

o rzeczach, o których nie mówił nikomu. Nawet matce- O tym, 
jak cierpiał po śmierci ojca. O tym, że przez całe życie pragnął 
mu dorównać i nie wierzył, że mu się to kiedykolwiek uda. 
Wydawało mu się, że ojciec ocenia każdy jego ruch, co było 
paraliżujące i inspirujące równocześnie. 
Losy Belli w Rosji mógł sobie wyobrazić już wcześniej: 
samotność, walka o przetrwanie i godne życie. Romantyczne 
historie o Ameryce, które opowiadała jej w dzieciństwie matka, 
były jak bajki - nieprawdziwe, ale pomocne. 
- Matka zawsze wierzyła - usiedli nad potokiem, a Bella 
oparła głowę na ramieniu Edwarda - że kiedy dotrzemy do Ameryki, 
ojciec kupi dla nas dom. Niebieski dom z białymi okiennicami 
i szerokim tarasem, na którym będą stały bujane fotele 
i wielkie donice z jaskrawoczerwonym geranium. W takim domu 
mieliśmy mieszkać we troje - zakończyła smutno- 
- Nie martw się. Na pewno znajdziemy twojego ojca - obiecał, 
gładząc ją po policzku. 
Po roku nieudanych poszukiwań Bella nie miała wielkich 
nadziei, ale miło było słyszeć pewność w głosie Edwarda. Miała 
wielkie szczęście, że trafiła na kogoś takiego jak on. 
Mój bohater, mruknęła cichutko, żeby nie usłyszał. 
- Mówiłaś coś? - zapytał z twarzą zanurzoną w jej włosach. 
- Właśnie poczułam, że jestem strasznie zmęczona - zaśmiała 
się niewinnie. - Czy myślisz, że wystarczy nam czasu na 
krótką drzemkę przed kolacją? 
- Kochanie, coś mi się wydaje, że ja też muszę odpocząć. 
Porwał ją na ręce i poniósł do hotelu. 
W środę rano, następnego dnia po ostatnim odcinku historii 
Belli nadanej w telewizji, do drzwi mieszkania Edwarda zapukała 
sympatyczna kobieta w beżowym kostiumie. 
- Pani Cullen? - spytała Bellę z uśmiechem. 
- Tak. - Bella wciąż promieniała, słysząc, gdy ktoś tak się 
do niej zwracał. 
- Nazywam się Brandon. Pracuję w biurze imigracyjnym. 
Czy mogę wejść? - Widząc pytający wzrok Belli, dodała 
szybko: - Teraz ja prowadzę państwa sprawę. 
- A cóż się stało z pani Pajacowatym poprzednikiem? - Edward 
wychodził akurat z łazienki i dopinając niebieską koszulę, przyglądał 
się uważnie urzędniczce. 
- Domyślam się, że mówi pan o Aro Volturii. - Cień 
uśmiechu przeleciał przez jej twarz. - Został wczoraj przeniesiony. 

background image

109 | 

S t r o n a

 

 

- Przeniesiony? - Napięte ciało Belli zdradzało, że jest 
zdenerwowana. 
Edward objął ją ramieniem dla dodania odwagi. Ten gest został 
natychmiast zarejestrowany bystrym wzrokiem pani Brandon. 
Jak również resztki śniadania, wyraźnie dla dwóch osób, 
oraz gołe stopy Edwarda. 
- Właściwie „przeniesiony" nie jest właściwym słowem. - 
Satysfakcja w głosie urzędniczki mówiła sama za siebie: Volturii 
musiał dać się we znaki także swoim współpracownikom. - Pani 
Cullen przedstawiła nasze biuro w nie najlepszym świetle. 
Nasz dyrektor nie był specjalnie szczęśliwy po obejrzeniu wywiadu 
i podjął natychmiastowe decyzje personalne. 
Edward uznał, że Jessice należy się co najmniej tuzin róż za 
tak sprytne rozwiązanie problemu zielonej karty dla Belli. 
- Domyślam się więc, że pani wizyta ma jak najbardziej 
służbowy charakter. 
- Tak. - Kobieta spojrzała na zegarek. - Ale ponieważ wraz 
z odejściem Volturii ilość prowadzonych przeze mnie spraw się 
podwoiła, muszę już iść. 
- I to wszystko? - Nawet Edward był zaskoczony. 
- Wszystko. 
- Przeszliśmy? - powiedziała z nadzieją Bella. 
- Bez dwóch zdań, - Kobieta uśmiechnęła się. - Przecież to 
jasne, że jesteście prawdziwym małżeństwem. A poza tym, jak 
byśmy wyglądali, deportując panią po wczorajszym wywiadzie? 
Myślę, że połowa telewidzów miała łzy w oczach, słuchając 
pani historii o poszukiwaniach ojca. Ostateczne załatwienie papierów 
potrwa pewnie kilka tygodni. A na razie, witamy 
w Ameryce. 
Bella nie mogła wyjąkać nawet jednego słowa. Płakała. Tym 
razem ze szczęścia. 
To nie był koniec zmian w życiu Belli. Dwa dni później 
zadzwoniła Jessica. 
- Bella? Dosłownie przed chwilą zadzwonił do mnie twój 
ojciec. Bardzo chce się z tobą zobaczyć. 
- Naprawdę? 
- Naprawdę. Powiedział mi, że chce, żebyś się do niego 
przeprowadziła. 
- Jak to? 
- Powtarzam ci to, co od niego usłyszałam. Ma wielki dom 
pod San Francisco. Takie cudo ze szkła i szlachetnego drewna 

background image

110 | 

S t r o n a

 

 

z widokiem na Zatokę. Wydaje mi się, że wyciągnęłaś szczęśliwy 
los, dziewczyno. Oczywiście, chcemy sfilmować wasze 
spotkanie. Zrobię z tego genialną historię. Kopciuszek zza morza 
przekonuje się, że w Ameryce złoto naprawdę leży na ulicy. 
To dziwne. Jeszcze niedawno Bella szalałaby ze szczęścia. 
Teraz dziwiła się sobie, że tak obojętnie przyjmuje nowinę Jessica. 
Pewnie, cieszyła się, że pozna ojca. To miło, że i on chce 
się z nią spotkać. 
Dlaczego więc było jej tak smutno? 
Edward, który odbywał właśnie służbę, nawet nie przypuszczał, 
co wydarzyło się w domu pod jego nieobecność. 
Miał ciężki dzień - wyjeżdżali do pożarów dosłownie co 
chwila. Paradoksalnie był z tego zadowolony. Praca sprawiała, 
ż

e nie tęsknił tak bardzo za Bellą. Ale myślał o niej nieustannie. 

Kiedy po kolejnej akcji wracali na posterunek, wpadła mu 
do głowy pewna myśl, tak niezwykła, że zaśmiał się z siebie 
samego. Właśnie zrozumiał Jaspera! Zrozumiał, dlaczego tamten 
bez żalu zamienił swój sportowy samochód na rodzinny minibusik. 
Teraz i on, Edward, zrobiłby dla Belli wszystko. Po prostu 
ją kochał! 
Przejeżdżali właśnie przez jedno z przedmieść Phoenix, 
dzielnicę jednorodzinnych domów, rozpartych wygodnie na zadbanych 
trawnikach, ocienionych wysokimi drzewami, gdy 
Edward krzyknął: 
- Powiedzcie Jasperowi, żeby się zatrzymał! 
Wyskoczył z samochodu i pognał ulicą, nie zwracając uwagi 
na zaskoczoną minę Jaspera, który wyjrzał z szoferki. 
- Muszę coś sprawdzić! Zaraz wracam - rzucił przez ramię 
i już go nie było. 
Na rogu ulicy stał dom. Niebieski, z białymi okiennicami i 
z gankiem. Wprawdzie w doniczkach rosły petunie zamiast geranium, 
ale i tak był to Wymarzony Dom Belli. I co więcej - na 
jego ogrodzeniu widniał wielki napis „Na sprzedaż". 
- Widzę, że ktoś tu szuka sobie gniazdka - zaśmiał się Jasper, 
kiedy zobaczył w rękach przyjaciela broszurę o warunkach kupna 
nieruchomości. 
- Nie gadaj, tylko jedź - machnął ręką Edward. - Muszę zadzwonić. 
Spojrzał do tyłu i wyobraził sobie Bellę, która wita go 
z otwartymi ramionami na schodach ich domu. Na werandzie 
stało coś, co do złudzenia przypominało dziecinny wózek. 
Na posterunku natychmiast zatelefonował do agencji. Oferta 

background image

111 | 

S t r o n a

 

 

była wciąż aktualna, a warunki płatności do przyjęcia. Musiał 
tylko przynieść niezbędne papiery. Chwała Bogu, że właśnie 
kończyli zmianę. 
- Jasper! - zawołał. - Zrób mi małą przysługę! 
- Czyżbyś potrzebował wsparcia, kiedy będziesz pokazywać 
swojej ukochanej dom, który dla niej wybrałeś? - Jasper 
uśmiechnął się szeroko, i tak pewny, że trafił. 
- Zgadłeś! - krzyknął Edward i pognał pod prysznic. 
Kiedy wrócił, powitały go salwy śmiechu. 
- Jakie piękne slipki! - zawołał jeden ze strażaków. 
- Zdecydowanie do twarzy ci w różowym - dorzucił drugi. 
- Patrzcie tylko, co małżeństwo robi z człowieka - zastanawiał 
się następny. - Jeszcze chwila, a Edward zacznie wieszać 
kolorowe firanki w oknach posterunku, żeby i tu było ślicznie. 
Edward zamierzył się na nich, ale wcale nie był zły. To prawda, 
jego żona zafarbowała całe pranie. Nie umiała gotować. Trudno. 
Taka już była. I taką ją kochał. 
Właśnie wtedy odezwał się telefon. Dzwoniła Bella. 
- Cześć, kochanie. Świetnie mnie wyczułaś. Właśnie chciałem 
do ciebie dzwonić. 
- Edward! - przerwała. - Rozmawiałam z ojcem! 
- Coo? - nie zrozumiał. 
- Przed chwilą telefonował mój ojciec. Widział program 
Jessica i od niej dostał mój numer. - W głosie Belli nie 
wyczuwał entuzjazmu, sam zresztą też czuł się dziwnie nieswojo. 
- I co? Jaki był? 
- Właściwie sympatyczny. Chce, żebym zamieszkała z nim 
w San Francisco. 
Edward czekał. Chciał usłyszeć, że wyjaśniła ojcu, że to niemożliwe, 
ż

e już mieszka w Phoenix razem z mężem. Nie doczekał 

się. 
- San Francisco - powiedział w końcu. - Wygląda na to, że 
nieźle mu się powodzi. 
- Podobno napisał podręcznik. Korzystają z niego wszyscy 
studenci dziennikarstwa. I kilka powieści. Jessica twierdzi, że 
jest strasznie bogaty. 
- Wygląda na to, że znowu trafiłaś główną wygraną. 
- Jessica też tak twierdzi. 
Zapadła niezręczna cisza. Jeszcze dłuższa niż przed chwilą. 
- No cóż - chrząknął. - Gratulacje. Cieszę się, że jest taki, 
jak sobie wyobrażałaś. Słuchaj, Bella. Nie mogę dłużej rozmawiać. 

background image

112 | 

S t r o n a

 

 

Mamy wezwanie do pożaru. 
Odłożył słuchawkę, odwrócił się i walnął pięścią w ścianę. 
Bella stała, wpatrując się w telefon szklanym wzrokiem. 
Wyłączył się. Tak po prostu. Skłamał. Nie jechał do żadnego 
pożaru - przecież nie słyszała syreny. 
Nawet nie próbował poprosić, żeby została! Powinien zabronić jej wyjazdu 
do San Francisco. Chyba wie, jak bardzo go

 

kocha. Dlaczego milczał? 
Promień słońca wpadł przez okno i odbił się od jej złotej 
obrączki. Wydawało się, że nagły błysk oświecił Bellę. Już 
wiedziała, co robić. Ona i Edward byli małżeństwem. Przysięgli 
przed Elvisem, że będą ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu 
i chorobie, zawsze... No, może na początku nie znaczyło to zbyt 
wiele, ale sam Edward stwierdził, że zasady się zmieniły. 
Była jego żoną. A on jej mężem. I dlatego nie ruszy się stąd 
nigdzie. 
Może tylko do sklepu, zaśmiała się w duchu. Po książkę 
kucharską. 
Edwardowi nie chciało się wracać do domu. Został na posterunku 
razem z następną zmianą. Leżał na pryczy i ponurym 
wzrokiem wpatrywał się w ścianę. 
Przecież była jego żoną. Sama mówiła, że są dla siebie 
stworzeni. I co teraz z nimi będzie? 
Jasper, widząc, że z Edwardzie dzieje się coś niedobrego, postanowił 
nie wracać na razie do domu. 
I wtedy rozdzwonił się alarm. 
- Edward! - zawołał dyspozytor. - Pali się twój blok. 
Znowu?! Na pewno Bella robiła coś w kuchni! Zaklął 
pod nosem. Przynajmniej wiem, że nie pakuje swoich rzeczy, 
pomyślał, żeby zdusić strach. Za chwilę siedział w samochodzie. 
Na miejscu były już dwie inne ekipy. Tłumy strażaków próbowały 
opanować szalejące piekło. 
- Co tu się dzieje? - wrzasnął Edward, łapiąc za rękaw kolegę, 
który był na miejscu wcześniej. 
- Sąsiedzi mówią, że mieszka tu dzieciak, który uznał, że 
jest czarnoksiężnikiem. Trzymał w domu całą kupę chemikaliów i różnego 
wybuchowego świństwa. Chyba nie udała mu się

 

jakaś mieszanka. 
Edward wiedział, o kim mowa. To syn jego sąsiadów zza 
ś

ciany. 

- Czy w domu są jacyś ludzie? - wrzasnął. 

background image

113 | 

S t r o n a

 

 

- Brakuje tylko kobiety z mieszkania obok. - Strażak podniósł 
głos, próbując przekrzyczeć hałas walącego się dachu. 
- Ale nikt nie wie, czy została w środku. Nie da się tam wejść. 
Jak to nie da! Przerażony Edward zobaczył, że wybuch otworzył 
drzwi ich balkonu. A gdyby tak wejść przez dach sąsiedniego 
domu? 
- Nawet o tym nie myśl! - Jasper, który od dłuższego czasu 
nie spuszczał go z oka, podskoczył do niego. 
- Ale tam może być Bella! 
- Równie dobrze może jej tam nie być. Nie mam zamiaru 
tłumaczyć się przed nią, że pozwoliłem jej mężowi iść na pewną 
ś

mierć. 

- Tam może być moja żona, idioto! - Edward próbował wyrwać 
się z żelaznego uścisku. 
- Przepraszam, zapaleńcze! - Jasper zamachnął się i wymierzył 
cios dokładnie w szczękę Edwarda. 
Za chwilę obaj leżeli na mokrej ziemi, okładając się pięściami 
i wykrzykując do siebie okropne rzeczy. Inni strażacy, zajęci 
walką z szalejącym żywiołem, nawet nie próbowali ich rozdzielić. 
- Jasper! Edward! - rozległ się nagle krzyk Belli, która na 
widok bójki wypuściła z rąk plastikowe torby. Właśnie wróciła 
ze sklepu. 
Zakupy rozsypały się dookoła. Próbowała odciągnąć od siebie 
walczących mężczyzn. Bez skutku. Oszalały Edward nie zauważał, 
co się wokół niego dzieje. 
- Edward! Przestań! 
Zamrugał oczami. Patrzył na nią kilka sekund, zanim zrozumiał. 
- Bella? Nic ci nie jest? - Wypuścił powietrze z głośnym 
westchnieniem ulgi. - Tak się bałem! 
- Przepraszam. To nie ja, naprawdę! Ja nic nie gotowałam. 
Edward nie mógł opanować śmiechu, kiedy zobaczył jej poważną 
minę. 
- Kochanie, od dzisiaj gotuj sobie, co chcesz. Byle tylko nic 
ci się nie stało. 
I wtedy któryś ze strażaków wypuścił z ręki wąż. Mocny 
strumień wody omal nie przewrócił Edwarda i Belli. 
- Czy każde nasze spotkanie musi  kończyć się prysznicem? 
- Edward złapał się za głowę. 
A potem, strząsając krople wody z jej włosów, dodał: 
- Kocham cię. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała do San Francisco. 
Możesz sobie odwiedzać swojego tatę, ale twoje miejsce jest 

background image

114 | 

S t r o n a

 

 

tutaj, przy mnie. 
- Ja też cię kocham! I nie miałam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. 
Należysz do mnie, Edward! Na dobre i na złe. Na zawsze. 
Był szczęśliwy. I dumny, że kocha go taka kobieta. 
- Wiesz - przypomniał sobie. - Znalazłem dom. Twój wymarzony 
dom. Nasz dom - jeśli tylko zechcesz. 
Bella poczuła łzy, płynące jej po policzkach. Na całym świecie 
nie było kobiety tak szczęśliwej jak ona. Miała męża. Odnalazła 
ojca. Była amerykańską obywatelką. A teraz dostała 
dom. Wszystko w tak krótkim czasie! 
- Mój bohaterze! - zaśmiała się i rzuciła Edwardowi na szyję. 

    

    

    

KONIEC

KONIEC

KONIEC

KONIEC