background image

 

 

MARY JANICE 

DAVIDSON 

 

NIEUMARŁA I 

NIEPOPULARNA 

Tłumaczenie nieoficjalne: acme.pl 

 

 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„I Królowa pozna umarłych i zaopiekuje się nimi” 

– 

Księga Umarłych 

 

„Trzymaj  się  blisko  przyjaciół  ale  nieprzyjaciół  trzymaj  się 

jeszcze bliżej” 

– Sun Tzu „The Art of War” (Sztuka Wojen) 

 

“Zwycięstwo jest moje!” 

– 

Stewie Griffen “Chłopiec rodzinny” 

background image

ROZDZIAŁ 1 

“Na strychu jest zombie”– 

poinformował mnie George Ogar , kiedy byłam w trakcie 

śniadania. Jego głos był oceanem spokoju. Delikatnie odrzucił niesforny kosmyk włosów ze 
swojej twarzy i uważnie spojrzał na swoją robótkę. 

–  Faktycznie jest – 

odpowiedziałam. Później doszłam do wniosku, że moja rzucona 

mimochodem odpowiedź, była ogromnym błędem. Mam na myśli fakt, że ten oto chłopiec 

wampir mieszka tu, w d

omu mojej najlepszej przyjaciółki, z dwójką ludzi i co najmniej trójką 

wampirów. Mówiąc mi o problemie z zombie, dał mi znać, że czas coś z tym fantem zrobić i 
rozwiązać  ten  problem.  Jestem  jak  w  horrorze  na  ekranie  kina.  Ja,  Betsy  Taylor,  Królowa 

Wampirów

, zajmuję się takimi pierdołami a publiczność oglądająca ten podrzędny film, rzuca 

w ekran popcornem i czapkami. 

Ale to nie był film. A ja wszystko chrzaniłam na swojej drodze. Co więcej, zostałam 

rozproszona, jak sroka, przez dużą błyszczącą rzecz na moim palcu – moje zaangażowanie i 
zobowiązanie – pierścionek. Piękny dla mnie ale głupi dla kogoś kto już był ponoć w stanie 
małżeńskim od jakiegoś czasu (dla przepowiedzianego Króla Wampirów na następnych tysiąc 
lat) i oficjalnie zainteresowanego mną jako swoją żoną (jedyny Eric Sinclair). Ale mój Bóg, 
mój Eric Sinclair, wielki Król Wampirów, chcąc mnie uszczęśliwić zdobył się na ten gest i 
oficjalnie mi się oświadczył. Pomimo swej zatwardziałości w postanowieniach i działaniach, 
wydusił  z  siebie  propozycję  zawarcia  związku  małżeńskiego  na  ludzkich  zasadach.  Wciąż 
byłam ogłuszona tym, że wystarał się o ten pierścionek. 

 

Tak  naprawdę,  to  wciąż  drżałam  na  wspomnienie  naszego  poprzedniego  wspólnego 

wieczoru. Zwariowany i stuknięty seks łącznie ze wzajemnym piciem swojej krwi, przerwany 
wycieczką do Carribou Coffee na gorącą czekoladę. I Pierścień – zachwycająco błyszczące 
złoto, okrągły pas obsypany diamentami i rubinami. Musiałam zrobić naprawdę herkulesowy 
wysiłek, by nie zacząć kwiczeć z radości jak zarzynana świnia, gdy włożył mi ten pierścionek 
na mój palec (ten natychmiast wpadł głęboko, bo mam dziwacznie małe palce). A skoro był 
nadal na moim palcu, to dobę później, nie mogłam przestać się na niego gapić. 

Co więcej, to nie było tak naprawdę śniadanie, bo odkąd zostałam wampirem (George 

również), nie mogliśmy jeść ludzkiego posiłku bo musielibyśmy wszystko zwrócić a nie jest 

background image

to  nic  przyjemnego.  Ale  wciąż  nazywaliśmy  to  śniadaniem,  od  tej  pory,  kiedy  Marc  (nasz 
ludzki  mieszkaniec  chirurg  dziecięcy)  często  wstawał  i  jadł  bułeczkę  przed  jego  całonocną 
zmianą. 

A George? Tak naprawdę, to dowiedzieliśmy się, że jego prawdziwe imię to Garrett 

wkrótce potem jak zaczął mówić. Powrócił właśnie całą swoją uwagą do uroczej robótki, nad 
którą pracował. Spod jego ręki wychodził właśnie afgański szal pasujący kolorystycznie do 
wytwornego swetra, który nosiłam na sobie tego wieczoru. 

Ja z kolei wróciłam myślami do listy gości. Nie na moje wesele ale na moje przyjęcie 

urodzinowe, które miało być dla mnie niespodzianką. Ale nikomu nic nie mówiłam, że o nim 
wiem. To była krótka lista. Moja mama, mój tata, moja (westchnęłam) macocha, Antonia, jej 
malutki  synek  Jon  (a  mój  przyrodni  braciszek),  moja  przyjaciółka  i  właścicielka  domu, 

Jessica, mój narzeczony Eric Sinclair, Marc, moja siostra – 

Laura, przyjaciółka Garretta inna 

Antonia, nasz przyjazny dzielnicowy – 

funkcjonariusz policji Nick, przyjaciółka Sinclaira – 

Tina;  dawny  łowca  wampirów  –  Jon  i  oczywiście  Garrett.  Prawie  wszystkich  tych  ludzi 
znałam  zanim  jeszcze  umarłam.  Oczywiście  połowa  z  tych  gości  to  byli  apetyczni  ludzie. 
Nawet  Marc,  który  często  zastanawiał  się  jakby  to  było,  gdyby  był  nieumartym  lekarzem 
mszczącym się na rodzicach krzywdzących swoje dzieci. Marc jest gejem i problem mamy ze 
znalezieniem  dla  niego  wśród  byłych  znajomych,  chłopaka  dla  niego.  Razem  z  Jessicą 
próbowałyśmy  zorganizować  kogoś  dla  niego  ale  miałyśmy  niewielu  znajomych,  którzy 

byliby w typie Marca a do tego 

gejów. Nie to, żebyśmy miały pomysł jaki typ odpowiada 

Marcowi. Na dodatek organizowanie ludzi na przyjęcia jest trudne. Podobnie trudne jest nie 

picie ich krwi. 

Stuknęłam moim ołówkiem w podkładkę, próbując wymyślić sposób w jaki powiem 

Sinclairowi jeszc

ze przed ślubem, że zamierzam przestać całkowicie pić krew. Pomyślałam, 

że bycie Królową Wampirów ma parę zalet. Każdy wampir, którego kiedykolwiek poznałam, 
musi  codziennie  pić  krew,  nawet  mój  Sinclair.  Ale  ja  mogłam  się  obyć  bez  najmniejszej 

kropli krwi 

nawet do tygodnia. Nie mogłam pić też żadnych koktajli mlecznych, które zawsze 

bardzo  lubiłam.  Ale  za  to  herbatę  piłam  hektolitrami.  Jako,  że  praca  Królowej  była  moim 
głównym zajęciem przez cały rok, postanowiłam, że wydam nakaz zabraniający picia krwi. 

By

łabym  w  strefie  bezkrwistej!  Ale  Eric  byłby  pewnie  zbyt  cwany,  żeby  się  temu 

podporządkować.  Zwykle  zawsze  ignorował  wszystko,  cokolwiek  zrobiłam.  No  i  podczas 
naszych intymnych chwil ktoś zawsze był pogryziony. Czasami niejednokrotnie! Trudno mi 
to wyjaśnić, ale właśnie picie krwi podczas seksu, czyniło dla mnie ten fakt znośniejszym. 
Brzydzę się pić krew. Fuj! 

background image

–  Droga Betsy – 

powiedziała Jessica wchodząc do kuchni i rzucając  okiem na listę 

ponad  moim  ramieniem,  ponieważ  zmierzała  w  kierunku  ekspresu  do  kawy  –  Nie  mogę 
uwierzyć, że spisujesz listę prezentów urodzinowych, które chcesz otrzymać. Panna Manners 
na pewno poważnie to potraktuje. 

– 

Panna Manners niech się cieszy, że nadal żyje – odwarknęłam – Poza tym to nie jest 

lista urodzinowych prezentów, tylk

o  lista  osób,  które  zaprosisz  na  moje  przyjęcie 

niespodziankę. 

Jessica,  nieznośnie  chuda  chabeta,  ze  wspaniałą  skórą  koloru  mlecznej  czekolady 

firmy Godiva, zaczęła się ze mnie śmiać. 

– 

Skarbie, boli mnie gdy zaczynasz tak mówić. Jesteś jak odprysk w gałce ocznej. To 

tak, jakbyśmy my nie potrafili zaplanować przyjęcia. 

– 

Chociaż  –  dodałam  –  byłoby  można  zapomnieć  zaprosić  Ant  na  nie.  Nie 

zwracałabym  uwagi  na  to,  że  jej  nie  ma.  A  w  zasadzie  to  mogłaby  odpuścić  to  przyjęcie, 
nawet jeśli zostanie zaproszona. 

– Cukiereczku – 

Jess odebrała kawę przygotowaną przez ekspres i w sposób, który był 

dla  niej  rytuałem,  dolała  sobie  mleka  czekoladowego  do  szklanki  –  dwa  miesiące  temu 
postawiłaś  sprawę  jasno,  że  nie  chcesz  żadnego  przyjęcia.  I  my  próbowaliśmy  się  temu 

podp

orządkować. Przestań więc już układać listę gości i martwić się tym, że twoja macocha 

zdecyduje się pojawić. To się nigdy nie zdarzy. 

– 

Hej,  rozmawiamy  o  nie  istniejącym  przyjęciu  niespodziance?  –  zapytała  Tina, 

bezgłośnie  wchodząc  do  kuchni.  Zaskakiwanie  mnie  stało  się  jej  nawykiem.  Chciałabym, 
żeby  jej  się  noga  powinęła  i  poślizgnęła  się  na  kuchennych  kafelkach  koloru  zielonej 

koniczyny. 

– 

Kiedyś  założę  dzwonki  wokół  twoich  ładnych,  drobnych  kostek  –  warknęłam 

zaskoczona jej wejściem. Tina tak wystraszyła Jessicę, że ta niemal nie zachłysnęła się swoim 
napojem. Nabrała tchu i powiedziała: 

– 

Ona mówi, że jej życie nie będzie nic warte jeśli zda się na nas. Dlatego układa listę 

gości. 

– 

Lojalność  to  moje  drugie  imię,  Królowo  Betsy  –  wymruczała  Tina,  ponieważ 

poślizgnęła się na maleńkim kawałku śniadania Marca i wylądowała obok wysokiego stołka 
barowego, na którym siedział George – cholera, miałam na myśli Garretta. Tina była ubrana 
jak  najbardziej  kusząca  studentka  college.  Zresztą  jak  zwykle.  Była  blondynką  o  długich 
lokach, wielkich oczach koloru bratków. Miała na sobie czarną spódnicę do kolan od dobrego 

projektanta, T–

shirt, nagie nogi i czarne pompy. Jednak większość obecnych studentów nie 

background image

była  świadkami  wojny  secesyjnej,  ale  ta  nieumarła  sensacja  taka  jak  Tina  była  zawsze 

radosna jak sikorka. 

– 

Co chcesz na swoje urodziny, Wasza Królewska Mość? – zapytała mnie, ponieważ 

zazdrośnie  wpatrywałam  się  w  jej  niestarzejące  się  melony,  opięte  obcisłą  koszulką.  Jej 
obowiązki  polegały  na  tym,  że  była  prawą  ręką  Erica,  którego  zmieniła  kilka  dekad  temu. 
Ostatnio  zamiast  wysysać  jego  krew  ograniczyła  się  do  tego,  że  rozkładała  mu  poranne 
wydanie Wall Street Journal, przygotowywała jego ulubioną i drogą herbatę i przeglądając dla 

niego sterty papierkowej roboty. – Jaki

eś ładne buty, przypuszczam. 

– 

To źle przypuszczasz – odpowiedziałam – chcę pokoju na ziemi, dobrej woli wobec 

ludzi! 

– 

To  ci  ludzie,  którzy  mają  sklep  tuż  przy  centrum  handlowym?  –  Jessica  zapytała 

niewinnie  – 

albo  może  jeden  z  tych  wozów  handlowych  w  przejściu  ulicznym  obok  tego 

portretu  artysty  i  faceta  sprzedającego  koszulki  z  nadrukowanymi  żartami  seksualnymi?  – 
bezwstydnie  spojrzała  na  Tinę,  która  schludnie  się  ułożyła  na  marmurowym  blacie 

kuchennym. 

– 

To byłaby jedyna rzecz, której oni nie mają – powiedziałam – Tina, Jessica, ja was 

znam na tyle i wiem, że powiedziałam, iż nie chcę przyjęcia a wy i tak będziecie próbowały 
mnie  oszukać  i  je  zorganizować.  Mam  was  ukarać  grzywną?  Nie  chcę  przyjęcia.  Zamiast 
kombinować za moimi plecami, mogłybyście znaleźć kilka chwil na to, by w ciszy pomodlić 
się za wyżej wymieniony przeze mnie pokój światowy i całkowitą harmonię wśród ludzi a 
mnie podarować pokaźną kartę prezentową do Bloomingdale’a. 

– 

Albo może parę nowych sandałów od Prady – dodała Jessica. 

– 

Nie,  mam  dosyć  sandałów.  Czy  to  jest  wiosna?!  Nie  chcę  jakichś  zdradzieckich 

sandałów!! –ale były miłe, głupie zołzy. Wiedziały, że nie mogłabym ich nosić ze skarpetami 
a  przy  takiej  pogodzie  moje  stopy  były  cały  czas  lodowate.  Hmm…  ale  jednak…  nowe 

sanda

ły  kusiły.  Miałam  dosyć  zimy.  W  Minnesocie  mieliśmy  przynajmniej  dwa  miesiące 

śniegu więcej. 

– Racja – 

powiedziała Jess – ale ty przecież nigdy nie masz dość butów, oczywiście. 

– 

Dlaczego nie weźmiesz jednego z moich butów i nie wsadzisz sobie w ten tłusty 

czarny tyłek? – zasugerowałam przymilnie. 

– 

Dobrze,  pani  Taylor.  Dlaczego  nie  weźmiesz  swojego  słabego  nosa  z  kości 

słoniowej i…? 

Tina  przerwała  szybko  ripostę  Jess  –  Wasza  Królewska  Mość,  czy  są  jakiekolwiek 

buty, których nie lubisz? 

background image

Garrett  chrząknął  oczyszczając  swoje  gardło.  Zaczął  inny  ścieg  na  swojej  robótce  i 

powiedział – Ona nie lubi sandałów Packard Shah, szczególnie złotych. 

–  To prawda – 

potwierdziłam  –  zapłaciłabym  dwieście  dolców  za  to,  żeby  ich  nie 

nosić. 

–  Niepotrzebnie  – 

powiedział  Eric  Sinclair,  ignorując  mój  okrzyk  przestrachu  i 

wzdrygnięcie Jessiki. Był gorszy niż Tina, która wślizgiwała się cicho. On się teleportował 

jak Alien. Wysoki, barczysty, ciemnooki, najcudowniejszy cudzoziemiec – 

masz tysiąc par 

sandałów. 

– 

Nie rób więcej tak. Nie skradaj się. A poza tym zostaw mnie w spokoju i idź czytać 

te swoje papiery. 

– 

Lista gości? – zapytał, przechylając się przez moje ramię i spoglądając w mój notes 

– 

ale nie pragniesz przecież przyjęcia. 

– 

A idź już! Jesteś potępiony przez prawo a ja nie – cisnęłam się i zamknęłam swój 

notes. Naprawdę, miałam pewność, że ja nie jestem potępiona. Całkowitą – jak wiele razy 
muszę ci to powtarzać? Nie zrozum mnie źle, mogę mówić do siebie i słuchać siebie. I jestem 
bardzo  samokrytyczna  w  związku  z  wszystkimi  moimi  małymi  trikami  i  denerwującymi 
dziwactwami.  Nieistotne  dla  ciebie  jest  to,  że  ciągle  się  rozwijam.  A  tak  w  ogóle  to  nie 
rozumiem, jak można mieć tak doskonałe ciało, by z ledwością mieścić się w Pontiacu Aztek. 
Ale  jakkolwiek  mówię  do  siebie,  to  nie  mogę  wam  pomagać  w  ignorowaniu  mnie.  Moja 
sytuacja  jest  niemożliwa!  Byłbyś  zdumiony  faktem,  jak  często  jestem  ignorowana  chociaż 
jestem  tak  zwaną  Królową  Wampirów!  Powtarzanie  się  jest  jedną  z  wielu  prób  bycia 
słyszaną. Tak samo jak bycie nieustępliwą sprawia, że mnie zauważacie – lubiłam Sinclaira. 
Chociaż nie był tak bystry jak Tina i tak bogaty jak Jessica. Chociaż nie mógł, zresztą tak jak 
wszyscy, zobaczyć ducha Cathie. Chociaż nie był tak mądry jak doktor Marc albo obojętny 
jak wilkołak i osoba mająca zdolności parapsychologiczne, jak Antonia. – Wiesz co znaczy 
słuchać swojej królowej i mieć jej najmniej do  zaoferowania spośród wszystkich ludzi. To 

jest olbrzymi cios dla mojego ego. 

– 

Przyjęliśmy  do  wiadomości,  Betsy  –  powiedziała  Jessica  –  żadnego  przyjęcia, 

Świetnie. 

– 

Świetnie! 

– 

Dlaczego  jesteś…?  –  zaczął  Sinclair  ale  zauważył  jak  Jessica  szaleńczo  machała 

rękoma – zresztą… mniejsza o to… Jesteś już gotowa na naszych gości? 

– 

Goście?  –  spróbowałam  się  nie  wkurzyć.  Rzucali  mi  wyzwanie!  Psy!  Odrzucając 

mnie  przed  niespełna  dwoma  tygodniami  od  moich  rzeczywistych  urodzin.  Westchnęłam 

background image

będąc blisko bombardującego napadu złości – Proszę nie mówić goście! 

– 

A przypominasz sobie tą delegację europejską, która przychodzi tu po północy? 

– Aaa… Sophie i Liam – 

dodała Tina przeglądając jakieś papiery. 

–Wiem, wiem… – 

wiedziałam przecież. Ale nie przejmowałam się tym. 

Sophie była czarującym wampirem, mieszkającym w maleńkim mieście w górach na 

północy. Był z nią bardzo żywy chłopak po trzydziestce, Liam. Byli parą od kilku miesięcy i 
jakiś czas temu pomogli nam złapać prawdziwego wazeliniarza, wampira, który spotykał się z 
dziewczynami  z  college’u,  oczarowywał  je,  rozkochiwał  w  sobie  a  potem  namawiał  do 
popełniania  samobójstw.  Sofie  była  osobą  z  rodzaju  tych,  które  przywracały  mi  wiarę  w 
wampiry.  Wydawało  mi  się  większość  z  nas  była  naprawdę  szurnięta,  że  to  ludzie,  którzy 
znaleźli rozkosz seksualną w zbrodni i w napaści. To co zrobiono Sophie, było czystym złem. 
Spowodowało to jednak, że stała się nieumarta. Teraz Sophie rzadko kiedy dawała się komuś 
dotknąć i bardzo rzadko dotykała kogoś. Tak, przybycie Sophie było dla mnie przyjemnością. 

Ale ta 

europejska  delegacja  była  czymś,  czego  wcale  a  wcale  nie  potrzebowałam  –  banda 

wiekowych wampirów z dusznymi akcentami. Przychodzą tutaj, żeby mnie drażnić na dwa 

tygodnie przed urodzinami. To tak jakby przekroczenie trzydziestki 

w zeszłym roku a potem 

umrzeć i zostać nieumarłym, było niewystarczająco traumatycznym przeżyciem! 

– 

Nie zapomniałam! – powiedziałam. Prawda. Tak właściwie to bardzo starałam się 

ignorować to. Sinclair przygładził swoje ciemne włosy, które i tak zawsze były doskonałe i 
każdy na swoim miejscu… No no… Sinclair był czymś poruszony: 

– 

Uhmmm, Jessico, zastanawiam się czy mogłabyś wybaczyć…. 

– 

Nie, nawet o tym nie myśl – ostrzegła go – nie usuniesz mnie z mojego własnego 

domu, umarlaku jeden! Marc polega na mnie 

i ufa, ze przekażę pełne sprawozdanie z tego 

gównianego szaleństwa jakie ostatnio wywołał ten czubek. 

Eric  powiedział  cos  do  Tiny  w  języku,  którego  nie  znałam.  Który  mógł  oznaczać 

wszystko  ale  nie  angielski.  Odpowiedziała  mu  w  tym  samym  jazgotaniu.  Rozmawiali tak 
sobie przez minutę. 

– 

Oni zapewne zastanawiają się czy ciebie usunąć czy nie i w jaki sposób ciebie się 

pozbyć – powiedziałam do Jessiki. 

– Wrrrr. 

– 

Mówimy  wszyscy  w  naszym  wspólnym  języku!  Nazwijmy  ten  język  językiem 

angielskim! Ale niektóre popi

eprzone  i  niegrzeczne  wampiry  tego  nie  rozumieją!  – 

spiorunowałam ta dwójkę wzrokiem ale Tina i Eric nadal paplali po swojemu. Nie miałam 
pewności czy mnie ignorowali czy sama nie chciałam zrozumieć ich intencji. Postanowiłam 

background image

więc być inteligentna i odezwałam się głośno do Jessiki – To jest prawdopodobnie kwestia 
twojego  bezpieczeństwa!  Wiesz  dobrze  jakie  te  stare  wampiry  mogą  być  okropne,  stare 
grzyby!  Dlatego  ta  dwójka  rajcuje  się  tym,  że  zaprosiła  tamtych  a  ty  wśród  nich  jesteś 
zagrożona. W każdym razie jeden z tych starych dupków prawdopodobnie będzie próbować 
ciebie  schrupać  i  będziemy  mieć  wielką  i  nikczemną  wojnę  wampirów,  której  właściwie 
możemy uniknąć jeśli na trochę zamieszkasz w piwnicy z Garrettem. 

–  Nie, nie, nie. To mój dom i moje przebywanie 

w  nim  nie  jest  żadnym 

przestępstwem. Prawda, Garrett? – spytała Jessica. Ale Garrett wzruszył tylko ramionami w 
odpowiedzi. Nie zaoferował wiele ze swojego zmysłu obserwacji i nadal był przyklejony do 
swojej  robótki.  Spędzał  zazwyczaj  najwięcej  czasu  w  kuchni.  Jego  dziewczyna,  będąca 
wilkołakiem, który jeszcze nigdy w wilkołaka się nie zmienił, przebywała w Massachusetts. 
Żona  przywódcy  jej  watahy  powiła  niedawno  dziecko.  Nie  bardzo  chciała  tam  pojechać, 
narzekała na ten przymus ale ostatecznie pojechała. Garrett został ze mną i był nadal przeze 
mnie karmiony. W zasadzie jak moglibyśmy nie mieć pokoju. Przecież Antonia mogła wrócić 
z połową swojej paczki– watahy i mielibyśmy pokój.. Ale musiałam się głęboko zastanawiać 

co Antonia 

(wilkołak a nie moja macocha) widziała w tym Garrettcie. Nie to, żebym się jakoś 

specjalnie  nim  przejmowała.  Jessica  rzuciła  kiedyś  stwierdzenie,  że  nie  jest  on 
najbystrzejszym człowiekiem. Jednak jest już nie do poznania. Teraz wyglądał przynajmniej 
jak  człowiek.  Nie  tak  dawno  jeszcze  Garrett  był  wampirem  bez  ludzkiego  wyglądu,  jak 
zwierzę, które biegało wokół na czworakach i pił krew świńską z wiadra. Antonia była bystra 
a nawet jeśli była śliniącą się idiotką, mogła przewidzieć przyszłość. Mogła mieć każdego. 
Zdumiewało mnie to, że ta brunetka o tak  wspaniałym wyglądzie, jak  modelka kostiumów 
kąpielowych, która mogła przewidywać przyszłość, miała jakieś zgniłe i zaniżone poczucie 
własnej  wartości.  Ale  co  mi  do  tego!  Kto  ja  niby  jestem?  Jakiś  sędzia?  Garrett  i  Antonia 
kochali się i było im z tym dobrze. 

–  No dobrze – 

przemówił  wreszcie  po  angielsku  mój  wybranek,  moja  wątpliwa 

nagroda od losu – 

Możesz  zostać  Jessico.  Ale  proszę  ciebie,  Jessico  abyś  obserwowała  co 

robimy i słuchała co mówimy. Nie patrz innym za długo prosto w oczy i odzywaj się tylko 
wtedy, kiedy ktoś ciebie o coś zapyta. I odpowiadaj im: „tak, proszę pani… tak, proszę pana” 

– Cz

uwać, Arf! – dokuczyłam Jessice. 

– A ona? – 

Jessica się rozpłakała, wskazując na mnie palcem – ona bardziej potrzebuje 

zajęć z etykiety niż ja. 

– Tak – 

odpowiedziałam – ale ja jestem Królową. Królową z dużym pieprzonym K. 

Hej, powinnaś patrzyć na mnie z wielkim szacunkiem w oczach! Eric! Każ jej się zatrzymać! 

background image

– 

Daj  mi  święty  spokój!  –  wymamrotała  Jessica  i  poszła  na  górę,  robiąc  przy  tym 

mnóstwo hałasu. 

background image

ROZDZIAŁ 2 

Spoglądałam,  jak  Jessica  wbiegała  na  schody,  kiedy  zadzwonił  dzwonek  u  drzwi. 

Wydawała się bardzo wkurzona i podminowana. Nie, żebym nie była przyzwyczajona do jej 
wymówek i ostrych docinków. W końcu to moja najlepsza i najstarsza stażem przyjaciółka, 
prawda?  Zawsze  dzieliłyśmy  się  szminką,  a  to  nie  lada  sztuka  dobierać  takie  kolory  by 
pasowały do naszych bardzo odmiennych karnacji. Każda z nas miała napisany testament, że 
wzajemnie po sobie dziedziczymy wszystko (musiałyśmy więc zdobyć umiejętność takiego 
dobierania dodatków, by pasowały na nas obie). Jednak dzisiaj wyglądało na to, że wszystko 
co  zrobiłam  i  powiedziałam,  wywołało  jej  ogromne  rozdrażnienie  (po  prostu  chyba 
przekroczyłam jakąś pozorną granicę, wyznaczoną przez naszą przyjaźń) i spowodowało jej 
wściekłość. 

– 

Przyszła Sophie i Liam – poinformowała nas z holu Tina. 

– O, dobry – powie

działam idąc za wszystkimi ( z wyjątkiem Garretta, który pozostał 

w kuchni i rozczulał się nad swoją robótką) – fajne pierwsze spotkanie. 

– Nonsens – 

odpowiedział Eric – wszystkie spotkania są fajne. 

Prychnęłam,  aby  nie  powiedzieć  czegoś,  czego  nie  powinnam.  Prawda,  i  żeby  nie 

zauważył,  że  byłam  również  zajęta  patrzeniem  na  jego  ogromną  postać,  która  wspaniale 
prezentowała się w czarnym garniturze i dyszeniem od tego patrzenia. Ciemny garnitur był 
jak  zwykle  doskonałym  uzupełnieniem  jego  ciemnych  włosów  i  oczu.  Był  tak  szeroki  w 
ramionach, że często zastanawiałam się jak on się mieści w drzwiach i miał długie, silne nogi. 
Rozważałam też fakt, w jaki sposób opierałam się tak długo jego paskudnym czarom. Teraz z 
kolei to miał ochotę sprzeciwiać się na każdym kroku i uchylał się przed każdym spotkaniem 
ślubnym,  jakie  mieliśmy.  Dobrze,  że  chociaż  uzgodniliśmy  datę:  31  lipca.  Czasami  to 
wyglądało na bardzo odległe i czasami ta data pędziła na mnie jak ekspres. Praktycznie całą 
uroczystość planowałam sama ( dobrze, że chociaż Jessica sporadycznie mi pomagała). Nie 
miał żadnego zdania na temat kwiatów, jedzenia, napojów, smokingów, sukni, ceremonii albo 
o weselnej muzyce. Gdybym nie wiedziała na pewno, że on mnie kocha, pomyślałabym, że 

tak nie jest, prawda? 

– Wasze 

Królewskie Mości – odezwała się Sophie, kłaniając się nam obydwojgu. Tina 

otworzyła nasze ogromne wiśniowe drzwi frontowe i wpuściła Sophie (Dr Trudeau – która 

background image

była weterynarzem) i Liama, uhh, nie poznałam jeszcze jego nazwiska. 

Sophie  była  ubrana  w  bardzo  szykowny  mundur  marynarki  wojennej  z  wdzięczną 

krótką spódniczką, która pasowała do golfowych czarnych rajstop i czarnych (fuj!) butów do 
biegania.  Wiem,  że  jest  to  bardzo  praktyczne  wyjście,  dla  kobiet  czynnych  zawodowo,  ale 

tenisówki z garniturem?! Jezu

s nie mógłby bardziej zapłakać, niż ja zapłakałam w myślach na 

ten widok. Tak jak wszystkie wampiry, Sophie była cudownie piękna, z czarnymi włosami 
(ufryzowanymi w niemodnego już koka) i miała bardzo bladą, aksamitną skórę. Jej ciemne 
oczy sprawiały wrażenie, jakby była nieobecna duchem co było jej często bardzo przydatne w 

wykonywanym zawodzie. 

Liam  ubrany  był  w  dżinsy  i  w  skórzaną  kurtkę  oraz  zdezelowane  sandały,  które 

przypomniały  mi  jeszcze  raz,  że  jestem  gotowa  na  wiosnę  i  zakup  nowych  sandałów. 

Zasko

czyło mnie, gdy spostrzegłam jaką ma młodą twarz (stary {późny w oryginale czyli pod 

koniec  trzydziestki}  trzydziestolatek  z  opalenizną  rolnika),  którą  okalały  przedwcześnie 
posiwiałe włosy. 

Tina  zaprowadziła  nas  do  salonu  (było  ich  przynajmniej  cztery  ale  nie  wiedziałam 

tego na pewno i nie wiedziałam w dalszym ciągu, gdzie się wszystkie znajdują) i pierwsze co 
zrobiła Sophie, kiedy wszyscy się rozsiedliśmy, podała mi egzemplarz dzisiejszego wydania 

Star Tribune: 

– 

Czy mogłaby mi Pani podpisać artykuł, proszę? – zapytała z czarującym francuskim 

akcentem,  którego  się  nie  pozbyła  nawet  po  tych  wszystkich  latach  mieszkania  tu,  w 

Minnesocie. 

Eric wymamrotał coś pod nosem, ale na jego szczęście nie dosłyszałam co. Miałam 

przed sobą artykuł „Kochana Betsy – kolumna dla wampirów”, mój co tygodniowy artykuł. 
To powinno być wydane w jedynym biuletynie dla nieumartych, ale ktoś do niego dotarł i 
wydrukował w Star Tribune. Redaktor naczelny stwierdził, że artykuł jest bardzo komiczny i 
wydał go na łamach czasopisma. Na szczęście większość ludzi, która to czytała, uważała to za 
dobry żart i wspaniałą ironię. To był jedyny argument, który chronił mnie przed wściekłością 

Erica i Tiny. 

– 

Bardzo mi miło – odpowiedziałam – uh… – Tina podała mi pióro. Nigdy nie miałam 

przy sobi

e  pióra,  smyczy  albo  stopera,  kiedy  potrzebowałam  jednego  z  nich  –  dziękuję  – 

powiedziałam  i  nabazgrałam  mój  podpis  pod  najnowszym  „Droga  Betsy”  (moi  przyjaciele 
maja  spotkania  klubu  książki  w  ciągu  dnia  i  nalegają  ciągle  bym  do  nich  dołączył.  Co 

powiniene

m  zrobić?  Powiedzieć  im  jaki  mam  problem  z  wychodzeniem  w  dzień  czy 

powinienem kłamać?) i oddałam pióro Tinie. 

background image

– Ehh – 

rzekł Liam – założę się, że bibliotekarka nie zrobiła za wiele w tej sprawie. 

Mówił  o  Marjorie,  przebiegłej  bibliotekarce,  która  wpadła  na  pomysł  wydawania 

magazynu dla nieumartych i kolumny „Droga Betsy” , którą każdy wampir mógł przeczytać. 
Teraz  była  wściekła  i  próbowała  wytropić  kto  mógł  przekazać  moją  kolumnę  redaktorowi 
„Star  Tribune”.  Nie  myślałam,  żeby  to  była  jakaś  wielka  tragedia.  Przecież  wypadki  się 
zdarzały, prawda? Ale sama wyznawałam tę teorię. Nikt inny nie podzielał mojego zdania na 
ten  temat.  Dlatego  też  pisałam  nadal  moją  kolumnę  nie  zwracając  uwagi  na  czyjeś 
rozdrażnienie tym, co się stało. 

–  Mniejsza o to – 

powiedziała Tina – przecież i tak piszesz teoretycznie i niejako w 

dwóch osobach – 

i poklepała mnie uspokajająco. 

– 

Jesteś  w  tym  rzeczywiście  dobra  –  Liam  powiedział  z  typowym  bezbarwnym 

przeciąganiem głosek Środkowego Zachodu. Patrząc na niego, nigdy nie wiedzielibyście, że 
był bogaty. Jego tata wynalazł pierwsze kalendarze kieszonkowe z trzema dziurkaczami (w 

oryginale brzmi to tak: „with three–

hole punches”), albo coś w tym stylu – Naprawdę dobra i 

masz dobre spojrzenie na świat, faktycznie takie młode i świeże. 

– O, super – 

skromnie przeczesałam swoje włosy. Było kilka zalet w byciu wampirem, 

przede wszystkim to, że mój wiek nie był już dla mnie numerem jeden, nie był tak istotny bo 
przestałam  się  starzeć.  Nigdy  więcej  nie  potrzebowałabym  silnych  świateł.  –  Cóż  mogę 
powiedzieć?  Wiele  rzeczy  potrafi  wprawić  nas  w  zakłopotanie,  na  przykład  głupia  nazwa 

miasteczka. 

– Tak samo – 

ten facet był niezbyt gadatliwy. 

– 

Wasza Królewska Mość – zaoferowała Sophie – mamy powód do przerwania, jeśli 

pozwolisz. 

– 

I ma nas opuścić cała tak zwana rozmowa towarzyska? – Jessica mamrotała z progu 

salonu. Zauważyłam, że wykorzystała ten krótki czas na górze, by się odświeżyć i pociągnąć 
usta nową świecącą szminką Jack–o. 

– 

Dowiecie się prawdy – powiedział Liam, ignorując drażliwy komentarz – To jest o 

mnie  i  o  moim  wieku.  Sophie,  ty  mnie  dobrze  znasz.  Ale  wiedzcie,  że  nie  potrafię  być 
spokojny o naszą przyszłość i coraz częściej myślę o przemianie, razem z Sophie myśleliśmy 
o mojej przemianie. I chcielibyśmy wiedzieć, hmmm… no chcielibyśmy wiedzieć, co wy o 
tym myślicie. 

Początkowo  nie  miałam  pojęcia  o  czym  on  mówi.  O  przemianie  w  co?  W 

republikanina? 

– Wampir, nieme gówno – 

powiedziała Jessica. Przygryzłam się w język i odpuściłam 

background image

jej  tym  razem  ale  w  pamięci  zanotowałam  aby  na  osobności  zapytać  ją  czy  cierpi  na 
niestrawność. 

Z  przerażeniem  odwróciłam  się  do  naszej  młodej  pary.  Z  tego  wszystkiego  czułam 

jakby mi się poluzowała szczęka w zawiasach: 

– 

Dlaczego chcesz to zrobić?! 

Popatrzyli na siebie, potem na mnie: 

– 

Nie  każdy  ma  takie  sam  pogląd  na  bycie  nieumartym  jak  ty  Wasza  Wysokość  – 

powiedziała Sophie – A trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wielu mieszanych kochanków (jak ja 
i  Liam),  może  przegrać  swoje  wspólne  szczęście  ze  śmiercią.  –  Oooo  –  powiedziałam, 
ponieważ  do  tej  pory  nikt  poza  mną  nie  powiedział  ani  słowa–  Tak  więc…  wstydź  się… 
yyyy…  Liam??  yyyy…  Ty,  yyyyy,  myślisz,  że  to  jest  dobry  pomysł?  Przemienić  się  w 

wampira? 

Zastanów się jeszcze, ponieważ kochać wampira a być wampirem to dwie różne 

rzeczy.  To  są  dwie  najróżniejsze  rzeczy!  Jedno  może  bardzo  miłe  ale  drugie  może  być 
czystym piekłem! – Eric wstrząsnął się przy tym komentarzu ale nic nie powiedział. 

– 

Rzeczywiście, nie palę się do rzucenia zapiekanek z siekanego mięsa i ziemniaków z 

łososiem, i jajek sadzonych – odpowiedział Liam – ale jeszcze mniej się palę do machania 
ręką Sophie na pożegnanie. Taki jest pomysł przedwiecznego Boga? Czy to jest dobre? 

– On jest um

ierający – wyjaśniła Sophie. 

– Co? – 

Jessica i ja wrzasnęłyśmy jednym głosem. 

– 

No wiecie, skąd mamy wiedzieć ile lat mu pisane? Dobiega końca trzydziestki. Skąd 

mamy wiedzieć czy na początku czterdziestki nie wpadnie pod autobus albo czy nie dostanie 

zawa

łu  serca  od  tych  wszystkich  zjedzonych  jajek  sadzonych,  albo  czy  nie  trafi  go  jakiś 

zabłąkany podczas burzy piorun? – po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru jej gładka twarz 
była pełna niepokoju – nie, nie sadzę, że ośmielimy się dłużej czekać. 

No cóż, pozostawić wampirowi myślenie, że zdrowy facet pod koniec trzydziestych 

albo  we  wczesnych  czterdziestych  latach  swojego  życia,  był  już  na  swoim  łożu  śmierci… 

yyyy. 

– Sophie? – 

Eric po raz pierwszy powiedział coś głośniej – Dr Trudeau, znasz ryzyko? 

Kiwnęła głową. 

– 

Oczywiście  –  powiedziałam  –  ryzyko. Tak… wiele, wiele ryzyk. Wyliczajmy 

ryzyka. Takie jak… – 

zakasłałam by ukryć, że na czas nie znalazłam właściwego słowa – tak 

więc ryzyka są… yyyyy…. bardzo ryzykowne. 

Jessica przewróciła oczami ale Tina życzliwie wskoczyła z odpowiedzią. 

– 

Sophie, Liam Jej Królewska Mość próbuje wam wyjaśnić, że ponieważ wampiryzm 

background image

jest  wirusem  nie  wszyscy  ludzie  go  przyjmują  i  umierają.  A  młode  wampiry  są  jak  dzikie 
zwierzęta. Nie znają nic poza własnym pragnieniem i nie zważają na nikogo. Nie liczy się dla 
nich nic poza pragnieniem. Królowa jest wyjątkiem. 

– 

Ale ona jest też szefową wszystkich tu wokół – powiedział Liam – I to jest ryzyko, 

które  chcę  podjąć.  Nie  zastanawiam  się  nad  innym  wyborem,  nie  interesuje  mnie  w  ogóle 

inna opcja. 

– 

Dr Trudeau, możesz zrobić jak sobie życzysz – powiedział Eric, nie fatygując się by 

się skonsultować ze mną, jak zwykle zresztą. – Nie mamy prawa by odmawiać tobie dalszego 
życia z twoją miłością. 

– 

Na szczęście – dodała Tina. 

–  Prrrr, prrrrr –  zawy

łam  –  I  już?  Nie  zamierzamy  pogadać  o  tym  dłużej  jak 

dwadzieścia  sekund?  Zaznaczam,  że  oni  przyszli  skonsultować  się  ze  mną,  prawda?  – 
niepewnie  spojrzałam  na  moich  przyjaciół.  Rozpaczliwie  obróciłam  się  przybyłych  –  No 

Liam! Porozmawiajmy teraz o twojej p

otencjalnej śmierci przez okaleczenie! Sophie, pomyśl 

o tym! Jak się poczujesz, jeśli to się nie uda? 

– 

Oczywiście, jeśli życzeniem Waszej Królewskiej Mości jest by tego nie robić, to nie 

zrobimy – 

powiedziała ciężko Sophie. 

– 

Nie wydaję poleceń w ten sposób – powiedziałam przerażona. Co takiego było w 

tych  wampirach,  że  nie  mogli  samodzielnie  o  siebie  dbać.  Więcej…  kiedy  zaczną 
podejmować  swoje  własne  decyzje  i  brać  za  nie  odpowiedzialność?  –  jesteśmy  w  trakcie 
rozważania tego problemu. Liam, to nie wygląda tak prosto, wiesz? To zmieni twoje życie! 
Po co ten pośpiech?! 

– 

Betsy, myślę, że mają do tego prawo – powiedziała Jessica. Każdy na nią spojrzał 

spod przymrużonych powiek ale dalej kontynuowała – przepraszam was, wiem, że to nie mój, 

tylko wielki wampir

zy interes i wiem, że jestem tylko wyliniałym człowiekiem, ale z mojego 

punktu  widzenia,  mogłabyś  rozważyć  to  trochę  dłużej.  Znasz  to  Zycie  tylko  od  kilku 
miesięcy. Mnóstwo ludzi bierze ślub a potem rozwód. Ale w ich przypadku to będzie jeszcze 
głębsze zobowiązanie. Co się stanie jeśli wasza dwójka zmieni zdanie co do siebie nawzajem? 

– 

To się oczywiście nigdy nie zdarzy – powiedział dobitnie Liam. 

– Sophie… – 

wstałam i odeszłam od nich na chwilę. Spróbowałam sobie wyobrazić, 

jak poczułabym się, gdyby Eric był zwykłym człowiekiem i wiedziałabym, że go przeżyję. 
Być  może  nawet  wieki.  Mogłabym  stanąć  przed  nim  taka  młoda  i  pełna  życia,  gdyby  był 
umierający? Co bym czuła wiedząc, że mogłabym zapobiec jego śmierci przemieniając go a 
nie uczyniłabym tego? – Sophie… nie w mojej gestii jest zadecydować w tej sprawie tak albo 

background image

nie. 

– 

Oczywiście, że jest – powiedziała zaskoczona – przecież jesteś Królową. 

– 

Racja.  Oczywiście,  że  nią  jestem.  I  doceniam  to,  że  przyszliście  do  mnie  –  i 

zwaliliście  na  mnie  ten  ogromniasty  problem  (pomyślałam  w  duchu).  –  Ale ten facet jest 
osobą dorosłą tak samo jak ty i to jest wasz wybór. Jeśli chcecie iść do przodu i ugryziesz go, 

to jest to wasza decyzja. – 

Kim ja byłam, by mówić im co mają zrobić? Co ja rozważałam? 

Miałam kazać im czekać, aż Liam będzie starszy? Kim ja byłam, żeby powiedzieć im „NIE”? 
Byłam wstrząśnięta samym faktem, że wstąpili prosić mnie o zgodę na coś, co tak właściwie 
nie  było  w  ogóle  moim  interesem  –  nie wiem –  skończyłam  machając  ręką  –  cokolwiek 
zadecydujecie,  ja  was  poprę,  naprawdę…  i  sadzę,  że  mój  narzeczony  zgodzi  się  z  moim 

dekretem – 

dodałam i z ukosa spojrzałam na Erica, który jak dotąd trzymał język za zębami i 

się odzywał. 

– 

Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Wykonamy ten krok. Naprawdę myślę, że twoje 

wsparcie wiele dla nas znaczy. 

– Tak – 

powiedział Liam. 

– I? 

Dźwięczny i długi dzwonek u drzwi ponownie zadzwonił. 

– Przepraszam, dr Trudeau – 

Eric odwrócił się do mnie – nasi kolejni goście przybyli. 

Wiele, wiele więcej wampirów. Zapowiada się super wampirza zabawa. Tina wstała. 

– 

Zobaczę kto przybył, Wasza Królewska Mość, Dr Trudeau, Liam… – przeprosiła i 

wyszła pozostawiając nas w miłej i krepującej ciszy. 

–  Tak… yyyyy…. to kiedy to zrobisz? – 

zapytałam.  Popatrzyłam  nerwowo  na 

pl

uszową  wykładzinę  dywanową,  ozdobne  obicie  kanapy  i  piękne  gobeliny.  A  co  jeśli 

zdecydowali się to zrobić właśnie tu, natychmiast? 

– Jak najszybciej – 

odpowiedziała Sophie. 

– 

Chcesz, aby… yyyyy…. Liam był tutaj podczas przemiany i… yyyyy…. odzyskania 

przyt

omności? 

– 

Dziękuję,  Wasza  Królewska  Mość,  ale  lepiej  będzie,  gdy  zrobimy  to  w  zaciszu 

naszego domu. 

– 

Dobrze, dobrze… I mam nadzieję, że … yyyyy…. upewnisz się, że Liam nie zrobi 

nikomu  krzywdy  i  bólu…  yyyy….  nikomu,  gdy,  wiesz,  stanie  się  nieumartym  z  kłami i z 
umysłem opanowanym żądzą krwi… yyyy… przez następnych… yyy… jakieś dziesięć lat? 

Liam  się  skrzywił  i  mrugnął  do  mnie,  ale  Sophie  nie  zauważyła  jego  żartobliwego 

spojrzenia. 

background image

– 

Moja królowo, mam doświadczenie w tych sprawach i wiem co robić  by  chronić 

młodych wampirów. I zobaczysz, pani, że wszystko będzie tak, jak sobie tego życzysz. 

Tak, prawo. To byłoby pierwsze popieprzenie za moich rządów, jeśli się nie uda. 

– 

Zgaduję,  że  lepiej  byłoby,  gdybyśmy  wyruszyli  w  drogę,  Sophie  –  Liam 

odpowiedział  wstając  z  miejsca  co  było  sygnałem  dla  Sophie  i  też  wstała.  Wszyscy 
wstaliśmy. 

– 

Dziękuję za twój czas, Wasza Królewska Mość i za twoje rady. 

– 

Wrócicie poinformować nas co z tym ambarasem dalej? 

– 

Zrobimy  to  jutro.  A  teraz  wracamy  do  domu,  ponieważ  Sophie  nie  lubi  na  długo 

zostawiać zwierząt. 

– 

Najlepiej wróćcie tu ze szczęśliwymi nowinami, dr Trudeau – Eric, zamiast ukłonu 

(ponieważ zazwyczaj to robił) podał zaskoczonej Sophie rękę, uścisnął i potrząsnął – proszę 
informować nas na bieżąco. 

– 

Dziękuję,  Wasza  Królewska  Mość.  Będziemy  informować  Wasze  Królewskie 

Moście. 

– Liam – 

Eric i Liam potrząsnęli swoimi prawicami. Byli prawie tego samego wzrostu 

i postury. Chociaż w sumie Liam był dużo węższy w ramionach. Uśmiechnął się do nas i w 
kącikach  jego  oczu,  ukazały  się  urocze,  drobne  zmarszczki.  Wyobraziłam  go  sobie  jako 
spragnionego i nieświadomego młodego wampira i zachciało mi się płakać. Ale może jednak 
wszystko  się  ułoży?  Może  za  dziesięć  albo  za  dwadzieścia  lat  od  dziś,  wszystko  ułoży  się 
świetnie  i  będą  szczęśliwi  razem?  Za  kilka  dni  pewnie  podążymy  na  północ  na  oficjalny 

pogrzeb. 

– 

Dobrze,  yyyyy,  dobrze  będzie  móc  z  tobą  porozmawiać  niedługo.  A  jeśli  to 

przetrwasz,  zawsze  będę  ciebie  wspierać  i  pomagać.  Yyyyy….  mam  nadzieję,  że  już 
niedługo… yyyy… zresztą, mniejsza o to. 

–  Tak  – 

odpowiedział,  jak  zwykle  bez  emocji.  Tak.  Tak  po  prostu.  Zostanie 

schrupany,  ugryziony  i  podchodzi  do  tego,  jakby  to  było  rutynowe  ustalanie  rutynowej 
czynności życiowej. 

– 

Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz? – zapytałam. 

– Nie. 

Tina  weszła  w  samą  porę  by  zapobiec  mojemu  histerycznemu  szlochaniu.  Cała  ta 

rozmowa  a  szczególnie  pożegnanie  z  Liamem,  przyczyniło  się  do  tego,  że  byłam  bliska 
płaczu  i  wybuchu  totalnej  histerii.  Jej  śladem  podążało  chyba  z  pół  tuzina  dostojnych 

wam

pirów. Z Tiny informacji wiedziałam, że zawsze trzymali się razem, ponieważ były to 

background image

stare  i  potężne  wampiry,  nieumarci  faceci  (i  dwie  facetki).  Najmłodszy  miał  gdzieś  tak  z 
osiemdziesiąt siedem lat i był mniej więcej tak stary jak Eric. To było bardzo odważne, aby 
wpuścić  ich  wszystkich  od  razu.  Zobaczyłam  łysiejącego  faceta  z  ciemną  skórą,  kilka 

brunetów i rudzielca z piegami (nieumarty Howdy Doody). 

– 

Wasze Królewskie Moście – zaczęła Tina i skinęła na grupę, która weszła jeden po 

drugim do salonu –  pozwó

lcie,  że  przedstawię  naszych  europejskich  braci:  Alonzo, 

Christophe Benoit, Dawid Eduard, Carolina Alonzo. 

Tina nie miała szans, aby przedstawić pozostałych wprowadzonych, ponieważ Sophie 

jak  postrzelona  przeleciała  cały  salon  i  napadła  na  Alonza  w  gwałtownej  furii  zębów  i 

pazurów. 

background image

ROZDZIAŁ 3 

Ledwie  miałam  czas  spojrzeć  na  Alonzo  –  był  to  kanciasto  chudy,  dorodny  facet  o 

skórze  koloru  dobrej  kawy  z  mlekiem  z  ekspresu  i  żółtawych  oczach.  Taki  był  chwilę 
wcześniej,  bo  właśnie  w  tej  chwili  Sophie  siała  spustoszenie  na  jego  twarzy,  drapiąc  go 
zaciekle gdzie popadnie. Jej prędkość była ponaddźwiękowa. Myślę, że tylko Sinclair mógłby 
ja powstrzymać ale tylko popatrzył na rozgrywającą się właśnie scenę. 

– Francuzki – 

to było jedyne, co powiedział, wzruszając ramionami. 

Więc,  jak  zwykle,  byłam  jedyną  osobą  na  tym  terenie,  która  moralnie  czuła  się 

odpowiedzialna za powstrzymanie tej sytuacji. 

– 

Przerwa!! Zatrzymać się!! Sophie, co ty wyprawiasz?! Zdejmijcie ją! 

Przez te

n czas Sophie upodobała sobie jego oczy i drapała a z jej gardła wydobywał 

strumień francuskich przekleństw (tak myślę, że francuskich) aż dostała ślinotoku. Wyglądało 
na to, że Alonzo daleki był od tego by sobie z nią poradzić i zwijał się z bólu. Sophie tak go 
zaskoczyła i przyszpiliła swoją osobą, że nie był w stanie nic powiedzieć. Liam wykonał ruch 
jakby chciał pohamować miłość swojego życia ale Tina bezczelnie i zapobiegliwie rzuciła go 
kanapę,  co  było  chyba  mądrym  posunięciem  z  jej  strony.  Jessica  z  kolei  rozejrzała  się  po 
salonie  w  poszukiwaniu  miejsca  najbardziej  bezpiecznego  i  rozsądnie  ukryła  się  z  tyłu  za 
kanapą.  Eric  popatrzył  na  Tinę  i  na  inne  wampiry,  którzy  z  niepokojem  obserwowali 
potyczkę,  gadając  między  sobą  w  różnych  europejskich  językach  (tak  myślę,  że  to  były 
europejskie  języki.  Piekło  i  szatani…  tak  w  zasadzie  mogły  one  być  azjatyckie  albo 
antarktyczne. Co ja jestem? Jakiś językoznawca?). Liam wstał z kanapy, spojrzał na Sophie i 
powiedział: 

– 

Najdroższa,  nie  rób  tego  –  i  zaczął  jeszcze  raz  przeć  do  przodu,  w  kierunku 

walczących.  Ja  spróbowałam  złapać  jedno  z  nich  i  oberwałam  łokciem  w  policzek.  W 
dawnych czasach, znaczy kiedy jeszcze byłam żywa, miałabym pewnie potężnie podbite oko, 
jak po walce bokserskiej. Ale mój ból stał się w końcu pretekstem do tego, aby Sinclair w 
końcu zareagował. 

– 

Dość!  –  Normalnie  w  filmach  każdy  by  się  zatrzymał  na  ten  okrzyk.  Alonzo 

rzeczywiście tak zrobił i znieruchomiał, ale Sophie wciąż wrzeszczała i rzucała się na niego z 
pazurami i zobaczyłam jak oderwała olbrzymi pas skóry z jego ogolonej głowy. Eric zrobił 

background image

krok w przód, złapał ją za prawy łokieć i wyrzucił ją od Alonza tak łatwo, jak łatwo ja bym 
rzuciła pudełko tektury.  Karambolowała się ze ścianą ale w sekundę znów była  gotowa by 
skoczyć znowu. Ze stresu moje serce dudniło jak szalone, ale dzielnie odzyskałam panowanie 
nad sobą i pomimo to dzielnie stanęłam u boku Sinclaira. Założyłam ręce pod pachę w nieco 
buńczucznej postawie. Ale naprawdę to po to, aby ukryć przed wszystkimi to, że strasznie mi 
się  trzęsły.  Stałam  obok  Sinclaira  i  lojalnie  wobec  niego,  choć  nieco  drżącym  głosem, 
powiedziałam: 

– 

Sophie, dość. To są moi goście! I w moim domu! 

–  Naszym domu! – 

pisnęła Jessica, piorunując mnie wzrokiem i ignorując wszystkie 

wcześniejsze rady Erica na temat zachowania wśród tylu wiekowych europejskich wampirów. 

– 

Łajdak! – Sophie była jak wściekła kocica o szalonym spojrzeniu. Nigdy bym nie 

przypuszczała, że potrafiłaby do takiego stopnia podnieść swój głos. Zresztą, mniejsza o to. 
Zupełnie się pogubiłam w tym co ona wyprawiała. 

Alonzo  spokojnie  pociągnął  za  zwisający  z  jego  głowy  płat  skóry  (Fuuuuuujjj!)  i 

odpowiedział z przyjemnym hiszpańskim akcentem: 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie, seniorita. 

– 

Ośmielasz się!!!???… Ośmielasz się rozmawiać ze mną?! Ośmielasz się patrzeć na 

mnie?! Być w tym samym pokoju co ja?! I nie żebrać o moje przebaczenie?! 

– 

Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? – nie mogłam uwierzyć w to, jaki dobroduszny 

był ten facet. I sam jego głos przywodził na myśl człowieka, który mógł zaśpiewać, zatańczyć 
i ni z tego, ni z owego walczyć na miecze jednocześnie. Pysznie! Znakomicie! (Miałam na 
myśli  okrzyk  niezadowolenia!).  Niemrawa  stróżka  krwi  płynęła  powolutku  w  stronę  jego 
oczu i jeden ze stojący  za nim wampirów podał mu nieskazitelnie czystą białą chusteczkę. 
Oczywiście  któż  inny  mógł  przejść  do  porządku  dziennego  nad  gigantyczną  kałużą  swojej 
własnej  krwi  (a  rany  na  głowie  wyglądały  szczególnie  przerażająco)  jak  nie  wampir?  Na 
pewno  tylko  wampir.  Spokojnie  przetarł  swoją  głowę  i  spojrzał  na  Sophie  swoimi  kocimi 

oczami. 

– 

Nie pamiętasz?! Świnio! Łajdaku! Potworze! 

Wzruszył tylko ramionami z układną niewinnością. 

– 

A 1 sierpnia 1892 pamiętasz? Odwiedziłeś Paryż! Poszedłeś do tawerny! Ty!? 

– Oooo – 

powiedział nierozważnie – dziewczyna z baru. 

– Tylko mi nie mów… – 

powiedziałam. 

Sophie wycelowała drżący palec w Alonza. 

– 

Zabił mnie! Zamordował mnie! 

background image

– 

O, piekło… – powiedziała Jessica, która dokładnie zgadzała się z moimi poglądami i 

sentymentami. 

background image

ROZDZIAŁ 4 

Eric i Tina skier

owali Europejczyków do innego salonu. Złapałam Sophie i pchnęłam 

ją  w  kierunku  schodów.  Jessica  pognała  za  nami.  Sophie  rzuciła  ostatnie  spojrzenie  na 
Alonza,  który  patrzył  na  nią  spod  oka  z  rozciętym  łukiem  brwiowym.  Przechodząc  obok 
niego z jej gardła wydobył się syk. 

–  Okej  – 

powiedziałam,  gdy  doholowałam  ją  do  jednej  z  dodatkowych  sypialni  na 

górze  i  zdałam  sobie  sprawę  z  tego,  że  w  zasadzie  nie  mam  pojęcia  co  jeszcze  mogę 
powiedzieć. – Nieźle, yyyyy, Sophie. Nieźle. Naprawdę nieźle. 

Sophie upadła do moich kolan, co było dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak to, 

co  zdarzyło  się  w  ciągu  ostatnich  dwudziestu  minut  i  to  było  już  nie  pierwszy  raz  tego 
wieczoru (od wiadomości o artykule w Star Tribune). 

– 

Wasza Królewska Mość – powiedziała a jej palce wbiły się w moje uda, praktycznie 

dewastując  i  niszcząc  moje  dżinsy  ale  ona  tego  nie  zauważała  –  błagam  ciebie,  abyś  go 
zabiła! Albo pozwól mi go zabić! 

Złapałam  ją  za  nadgarstki  i  podciągnęłam  w  górę  próbując  ją  podnieść  spod  moich 

stóp. Jej ciemne włosy rozsypały się z koka i latały wszędzie, spływając po jej postaci jak 
czarna falująca rzeka. Jej oczy błagalnie wpatrywały się we mnie. Próbowałam uciec od niej 
spojrzeniem, rozglądając się po przestrzeni pokoju. 

– 

Sophie.  Nooo…  Proszę  cię,  wstań  i  posłuchaj  mnie.  Właściwie  wiesz  co?  Ja  nie 

mogę go zabić. Wiesz, że on jest częścią delegacji – nie mogłam w to uwierzyć: zmieniłam 
się w polityka. 

– 

No  tak…  wiem.  Widzę  to  –  odpowiedziała  gorzko,  wpatrując  się  w  podłogę  – 

Immunitet dyplomatyczny wszystko załatwia. 

– 

Spójrz na to inaczej, dobrze? Będziemy dochodzić do tego jak po nitce do kłębka. 

Obiecuję ci to. 

– 

Nie  możesz  mi  niczego  zagwarantować  –  wspięła  się  wolno  i  stanęła  na  nogi  – 

zamordował  mnie  i  chcesz  go  ukarać  za  moją  krzywdę  ale  w  żaden  sposób  na  razie  nie 
możesz. – powiedziała i wyszła. 

– 

No właśnie. Tak jest, że on właśnie jest sławny. Właściwie nie mogę pomaszerować 

na dół i walnąć go tak by wylał mu się mózg. Sophie? – za późno. Odszczekiwałam jej się. 

background image

Jessica  spojrzała  na  mnie  wybałuszonymi  oczami  i  ruszyła  za  nami.  Natychmiast 
odnalazłyśmy właściwy salon. Prawie każdy siedział wygodnie, z wyjątkiem Liama. Chłopak 
stał w kącie i patrzył na Alonza ze spojrzeniem, które graniczyło z drapieżnością. 

– Skoro tak, to idziemy – 

powiedziała Sophie do Liama, który przypominał drapieżną 

panterę i patrzył wręcz morderczo. 

– 

Żegnaj – mile powiedział Alonzo. Gdyby trzymał w swojej ręce jakiś napój, jestem 

pewna, że podniósłby go w formie toastu. 

– Alonzo – 

powiedział Sinclair z cichą nutką przygany. 

– 

Zobaczymy się – obiecała Sophie – jeszcze kiedyś. 

Wyszli. Spiorunowałam Alonza wzrokiem, który wzruszył ramionami, i uprzejmie się 

uśmiechnęłam. 

– 

Tina,  może  mogłabyś  przynieść  naszym  gościom  coś  do  picia  –  praktycznie 

warczałam. Tina wpatrywała się we mnie krótki moment i szybko kiwnęła głową i opuściła 
pokój. Dobrze, że zrozumiała kto tu ma władzę. Jessica pozostała odprężona na aksamitnym 
szezlongu.  Ale  czy  to  mnie  martwiło?  Europejczycy  nie  potrzebowali  widzieć  jak  rządzę 
„owcami”. Odwróciłam się do Alonza. 

– 

Całkiem nieźle mnie rozłożyłeś na łopatki swoim zachowaniem. 

– Nas – 

poprawił Sinclair. 

Alonzo  wzruszył  ramionami  jeszcze  raz.  Jego  skóra  na  głowie  urosła  z  powrotem. 

Całkiem szybko, nawet jak na wampira. Większość z nas musiałaby poczekać do pierwszego 
pożywienia, by zacząć się leczyć. 

– 

Jestem pewny, że ona ma rację – powiedział – nie pamiętam każdego, kogo… 

– 

Zamordowałeś?! 

– 

Pogryzłem. Jestem mężczyzną i nie pamiętam  każdego  romansu i każdej kobiety, 

które ze mną sypiały. Nie zamierzam kwestionować jej słów. 

– 

W  takim  razie  mamy  problem.  Mogłeś  zmarnować  swój  czas  wyruszając  w  tę 

podróż. 

– 

Z całym szacunkiem, Wasza Królewska Mość ale zabijanie ludzi to jest coś co robią 

wampiry. 

– Jestem wampirem – 

poprawiłam go ostro – i nie zrobiłam niczego tego rodzaju! 

– 

Jesteś młoda – głośniej powiedziała z kobiet. Była to chyba Carolina. 

– 

Nie traktuj mnie protekcjonalnie ty arogancka parszywa hiszpańska suko! – palce 

Sinclaira  zamknęły  się  na  moim  ramieniu  i  ścisnęły  mocno.  Szarpnęłam  się  lekko  –  już 
obraziłaś jeden z moich poglądów, jedno z moich przyjaciół i ile tu jesteś, co?! Pięć minut? 

background image

– 

Możemy wyjść – jedwabiście powiedział jeden z wampirów. 

– 

Wspaniale!  Nie  zapomnijcie  pozwolić  by  nasze  ciężkie  wiśniowe  drzwi  uderzyły 

was w wasze krwiopijcze dupy na drogę! 

– 

Może  możemy  zmienić  harmonogram?  –  przerwał  mi  Sinclair  –  w  świetle 

niedawnych wydarzeń… 

– 

Co? Pieprzona zmiana harmonogramu spłat?! – spiorunowałam go wzrokiem. 

– 

Taki  amerykański  czar  –  zaczął  Alonzo  –  Jeśli  jednak  mogę  coś  zasugerować 

Waszej Królewskiej Mości, to mogę dać jej kilka lekcji etykiety. 

– 

Dziękuję, jestem pewna, że uznałabym to za fascynujące doświadczenie. Niemniej 

jednak nie przyjmę żadnych wskazówek od mordercy. I radziłabym ci nieco spuścić z tonu! 

Jego oczy zwęziły się pod ciemnymi łukami brwiowymi: 

– 

Nie będę tolerował takiej bezczelności, nawet od rzekomej królowej. 

Podwinęłam rękawy mojego jasnoniebieskiego swetra, który Garrett zrobił specjalnie 

dla mnie na drutach. 

– 

Hej…  chcesz  wyjść  to  chodźmy  ale  pamiętaj,  że  tym  razem  nie  będziesz 

szykanować kelnerki dziecka. 

– 

Jeśli Wasze królewskie Moście chcecie byśmy wyszli – odezwał się inny wampir… 

Don?? Dawid?? – 

wtedy oczywiście wyjdziemy. 

–  Co za wstyd – 

Tina  weszła  do  pokoju  z  taca  pełną  herbat  i  win  i  uprzejmie 

przerwała. Wyglądało na to, że słyszała całą rozmowę. I oczywiście, prawdopodobnie jej uszy 
były na tyle dobre. Natychmiast postawiła tace na niskim stoliku i zatarła ręce. – Wygląda na 
to, że te napoje będą musiały się zmarnować. Ale nie każda misja dyplomatyczna od początku 
przebiega pomyślnie, mam rację? Ta będzie wymagać dogrywki i kolejnego spotkania. 

– 

Jeśli  masz  wolną  dekadę  –  Jessica  uśmiechnęła  się  z  wyższością  ze  swojego 

szezlonga.  Nie  mogłam  stwierdzić  czy  była  szczęśliwsza  dlatego,  żeby  zobaczyć  jak  te 
wampiry  wychodzą,  czy  dlatego,  że  ja  tak  rażąco  zawiodłam.  Tak  czy  owak  rażąco 
zignorowała droga radę Erica i mnie zdenerwowała. 

– 

Panie i panowie, proszę pójść za mną – skinęła Tina z salonu – możecie państwo 

wracać  do  hotelu,  zgoda?  Dobrze?  W  porządku?  Potrzebujecie  transportu?  –  Być  może 
przetransportuję  ich  nadziewając  każdego  po  kolei  na  czubek  mojego  buta?  –  zapytałam. 
Spojrzenie Sinclaira dosięgło mnie jeszcze raz. 

Wszyscy  stanęli  i  ukłonili  się.  Jeszcze  nigdy  dotąd  nie  widziałam  tak  bardzo 

sarkastycznych ukłonów. Wampirze dupki. Zaczynałam myśleć, że są jak zgraja psów, które 
potulnie podążają tropem Tiny. 

background image

– 

Niezupełnie jak na konferencji w Yalta w 1945 roku – wypluł Sinclair. Nie mogłam 

zdecydować  czy  patrzy  na  mnie  z  głębokim  współczuciem,  czy  z  niezgłębionym 

rozczarowaniem. 

background image

ROZDZIAŁ 5 

Wrzuciłam do buzi nowy kawałek balonowej gumy o smaku truskawkowym i żułam 

jak szalona. To był jeden ze sposobów, obok picia herbaty i codziennych manikiurów, którym 
próbowałam rozproszyć  swoje ciągłe pragnienie  krwi. Po natychmiastowym zastanowieniu, 
stwierdziłam, że herbata nie jest złym pomysłem. I taca Tiny wciąż tam stała. 

–  Co teraz zrobimy? – 

zaczęłam  płaczliwie,  obgryzając  i  łykając  kawałki  moich 

paznokci  –  ni

e możemy przecież pozwolić sobie na to, aby zostawić go w spokoju. Biedna 

Sophie/ 

Sinclair  ocierał  swoje  skronie  rękoma,  jakby  czuł  zbliżającą  się  migrenę.  Bez 

wątpienia moje zachowanie nie było bez winy. 

– 

Elizabeth, ale jak to ugryźć? Po pierwsze, Alonzo jest tak daleko poza zasięgiem 

twojej  ochrony,  jak  blisko  jest  Sophie.  A  po  drugie,  on  należy  do  bardzo  starej  i  bardzo 
potężnej frakcji. – powiedział. 

– 

Tak, tak, wiem. Musimy grać na zwłokę i udawać miłych. 

– 

Więcej  niż  udawać.  –  powiedział  cicho  –  Musimy  ustalić  czy  oni  są  dla  nas 

zagrożeniem. A w zasadzie raczej jak dużym zagrożeniem. 

– Co? 

Sinclair skradał się do drugiego salonu, krążył jak tygrys na smyczy. 

– 

Ponieważ prawdopodobnie nie przypominasz sobie co zrobiłaś? – zapytał ironicznie. 

– Hej! 

– W

iem, że oni pewnie to zapamiętają. Biorą te wydarzenia za pewną zniewagę. 

– 

Ci  faceci  chcieli  sprawdzić  czyją  stronę  będziesz  trzymać,  która  strona  będzie 

ważniejsza dla ciebie. – zgadywała Jessica wstając ze swojego szezlonga by sięgnąć po wino, 
które wcześniej przyniosła Tina. Sinclair i Tina zaczęli kiwać głowami. Te ich kiwnięcia były 
tak bardzo hipnotyzujące, że sama prawie zaczęłam kiwać swoją razem z nimi. 

– 

Sądzę, że zeszłego lata, gdy ich odwiedziłem, udało mi się ich przekonać o mojej 

zdobytej mocy i potędze – Sinclair cedził przez zęby – I wtedy na pewno udało mi się uniknąć 

zamachu stanu. 

– 

Jeszcze raz dziękuję – powiedziałam jadowicie. 

– A teraz oni przybyli tutaj. By r

zekomo złożyć tobie wyrazy uszanowania. 

background image

– 

A może zobaczyć czy zrozumieliśmy co za tym idzie – powiedziałam. 

– 

Dokładnie. 

–  Dobrze  – 

nie  cierpiałam  mówienia  czegoś  miłego  albo  choćby  czegoś  bliskiego 

bycia miłym w stosunku do europejskich dupków… ale jednak… – oni nadal tu są? Racja? 

– 

Prawdopodobnie nadal są gdzieś w mieście – mamrotała Tina – I nie wiem czy ta 

niepewna zniewaga, nie spowoduje jakiegoś przewrotu, Eric. 

– 

No  dobra  ale  jedna  sprawa  na  raz.  Co  zrobimy  z  Alonzem,  żeby  wynagrodzić 

wszystko Sophie? – 

zapytałam. 

– 

A co proponujesz z nim zrobić? – zapytał Sinclair. 

– Hmm.. yyyy – 

to było pytanie za sto punktów. Co ja mogłam zaproponować? Stracić 

go  z  zimną  krwią  na  jakiejś  egzekucji?  Dać  mu  klapsa?  Wyrzucić  go  ze  społeczności 
wampirów? A może zamknąć go z Sophie w jednym pokoju i pozwolić jej skończyć to, co już 
zaczęła? – Hmmmm – powiedziałam jeszcze raz. 

– 

A  możesz  coś  zrobić?  Myślę,  z  całym  swoim  szacunkiem  dla  Sophie,  że  Alonzo 

zabił… ale kiedy? Ponad sto lat temu. Moja droga, ci faceci byli na scenie na długo przed 
tobą. I jak oni powiedzieli? Aaa… że to jest coś, co wampiry robią. Ty Betsy tego nie robisz 

ale wiesz… – 

poczułam się pełna wątpliwości, kiedy Jessica tak mówiła – możesz go ukarać 

za zabicie kogoś, kto urodził się całe dziesięciolecia przed tobą? 

– 

Tak,  to  jest  drażliwy  problem  –  powiedział  Sinclair  –  muszę  przyznać,  że  to  jest 

rzadki przypadek. Z reguły jest tak, że wampir stworzony przez innego wampira pozostaje z 
nim i się uczy albo łączy siły z którymkolwiek ze starszych wampirów całkowicie ignorując 
swego stwórcę. Wielu też nie robi obu tych rzeczy i stara się nawet nie pamiętać tego, kto go 
przemienił. Sophie nie należy do żadnej z tych trzech kategorii. 

– 

Myślisz? 

– 

Kochanie,  nikt  nie  może  ciebie  zrozumieć  z  tym  plikiem  w  twoich  ustach.  – 

zrobiłam olbrzymi błąd i próbowałam wydmuchnąć balonik i teraz poczułam jak jardy gumy 
splątały  się  wokół  moich  zębów.  Wepchnęłam  całe  paluchy  do  buzi  i  spiorunowałam 
apodyktyczności  a za  chwilę współczucia.  I nagle ni z tego, ni z owego  wyrwało mi się – 
Musimy  jeszcze  raz  porozmawiać  z  Sophie  –  a  dalej  wymamrotałam  –  i  zgaduję,  że  z 

Europejczykami 

też. Właściwie nie możemy zostawić tego w ten sposób. 

– Porozmawiamy z nimi, spróbujemy. – 

obiecał Sinclair chociaż wcześniej przyznał, 

że  nie  wie  w  jaki  sposób  poruszyć  tę  sprawę  i  chociaż  wyglądał  na  przerażonego  tym  co 
wywołało zachowanie Sophie. Patrzenie na niego w takim stanie sprawiło, że poczułam się 

jeszcze gorzej. 

background image
background image

ROZDZIAŁ 6 

– 

Więc  mam  się  tu  spotkać  z  doktor  Sophie,  aby  spróbować  całą  sprawę  omówić 

szczegółowo. – wypiłam łyk swojego daiquiri – Co? Katastrofa. 

Był  to  następny  wieczór  po  wizycie  delegacji  europejskich  wampirzych  dupków. 

Siedziałyśmy z moją przyrodnią siostrą, Laurą Goodman, w moim nocnym klubie, Scratch i 
piłyśmy drinki. Wierzcie mi, wymagało to ode mnie pewnego wysiłku by przywyknąć do tego 

ciem

nego  interesu.  Nocne  kluby  wampirów  były  okropne  –  picie krwi na parkiecie, 

dyskoteka, pazerne morderstwa. Dosłownie zakazałam zabijać klienteli i jakoś się powiodło. 
To widać skoro ostatnio na koniec każdego miesiąca miałam przynajmniej trochę pieniędzy? I 
chociaż tego nie potrzebowałam, to każda dziewczyna lubi posiadać chociaż trochę własnego 
dochodu. Laura kiwnęła współczująco głową. Laura miała w sobie tyle współczucia, że była 
jak  wielki  współczujący  niedźwiedź  (tak  wielkie  współczucie,  jaki  wielki  jest  niedźwiedź). 
Była śliczną, szczupłą blondynką o błękitnych oczach i nieskazitelnej cerze. Jej długie rzęsy 
ocieniały  jej  oczy  a  jej  humor  był  przygaszony,  co  było  widoczne  w  zmarszczeniu  brwi, 
ponieważ  rozważała  za  mną  mój  problem.  Poczułam  od  niej  zapach ciasteczek z cukrem, 
które bardzo lubiłam. Laura używała olejku waniliowego zamiast perfum. Pomyślałam o tym 
co ja bym dla siebie wybrała ze spiżarni jako mój zapach – otartej skórki z cytryny? A może 
papryki? Dzięki mojemu ojcu, Laura była moją przyrodnią siostrą. Jej matką był sam diabeł. 
Tak,  mówią  to  dosłownie.  Ale  to  długa  historia.  Była  milutkim  dzieckiem  o  słodkim 
wyglądzie  z  bardzo  niebezpiecznym  lewym  sierpowym  i  zbrodniczym  nastrojem.  Bestia  w 
niej odzywała się raz na jakiś czas, ale jak się ukazała to jej wrogowie umierali. 

– 

Ona przyjdzie tu dziś wieczorem? 

– Tak – 

spojrzałam na zegarek i sprawdziłam godzinę – lada chwila. I co ja do diabła 

mam jej powiedzieć?! 

Moje  oczy  krążyły  wokół  baru  po  to  by  widzieć  wszystkich  wampirów 

przebywających  tu  z  nami  i  aby  zdążyć  wyjść  na  czas,  ponieważ  się  o  nią  troszczyłam. 
Miałam większe problemy a jeśli wampiry przyszły do klubu Królowej, ponieważ się jej bali, 
to  również  była  jakaś  miła  cholerna  zmiana.  Oczywiście,  że  mogli  się  oni  też  bać  Laury– 

szereg z 

nich zabiła kilka miesięcy temu. Właśnie w tym nocnym klubie. Do czego dałam jej 

prawo.  I  była  przy  tym  całkiem  dobra.  Zgaduję,  że  zabrzmiało  to  bardzo  ozięble,  ale  nie 

background image

chciałam  być  taka.  Próbowałam  traktować  wampirów  jak  wszystkich  innych.  Tak  właśnie 
było.  Dlaczego  więc  większość  z  nich  musi  być  takimi  nieskruszonymi  morderczymi 
dupkami?!. Dobrym przykładem jest Alonzo. Na początku nawet nie przypominał sobie, że 
zabił  Sophie.  Wystarczająco  zły  by  go  też  zamordować  ale  jak  tu  zmusić  bezmyślnego 
zabójcę do poczucia skruchy i poważnej rozmowy o tej krzywdzie? 

– 

Jestem pewna, że o czymś myślisz – powiedziała Laura, która była miła ale mało 

pomocna – 

czy aby nie pragniesz mnie stąd wywalić? 

– 

Tak więc to jest, yyyy, że właśnie to jest prywatna sprawa Sophie. Właśnie, yyyy, 

chciałam  ci  wyjaśnić  dlaczego  musiałam  zmienić  plany,  które  miałyśmy  na  dzisiejszy 

wieczór. 

– 

W  porządku  –  od  razu  powiedziała  –  w takim razie pójdę  na wieczorne 

nabożeństwo. 

– 

Powróciłaś  na  łono  Kościoła?  –  dopiłam  swój  napój  i  dziękowałam  za  dobroć 

Boską. Kiedy ją poznałam, na jakiś czas Laura zawiesiła swoje chodzenie na nabożeństwa i 
zaczynałam  myśleć,  że  mam  na  nią  naprawdę  zły  wpływ.  Jessica  mi  udowadniała 
wielokrotnie, że to nie moja wina, i że Laura mogła mieć dożo gorsze zwyczaje niż od czasu 
do  czasu  korzystać  z  daru  uczestnictwa  na  mszy.  Mogła  na  przykład  z  zasady  zażywać 
kokainę dla pokazania wolności. 

– 

Tylko tęskniłam za dawnymi czasami – Laura wyglądała na urażoną. 

– 

Dobra, dobra cukiereczku. Nie do mnie należy ocena – nie mogłam zapomnieć, że 

kiedyś także należałam do jakiegoś tam kościoła. Z reguły wampirom nie można było wejść 
do  świątyni.  Ale  na  mnie  to  nie  działało.  Krzyż,  woda  święcona,  choinka  –  żadna  z  tych 
rzeczy nie mogła sprawić mi bólu – ja też niedawno tam byłam, wiesz. Wyspowiadać się. 

– 

Tak  wiec  lepiej  sobie  już  pójdę,  zanim  twoja  przyjaciółka  znajdzie  się  w  tym 

miejscu – 

wstała, niezbyt zgrabnie się wygięła i pocałowała mnie w policzek. 

– Zmienimy plany, tak? 

– 

Dobra, ale ty stawiasz. I powiedz cześć ode mnie swojemu ludowi. 

– 

Dobra. Mam powiedzieć cześć mojemu ludowi?? Aaaa… yyyy… okej, ty swojemu 

też – yyy, pewnie. Rozmyślałam o tym, jak moja macocha została opętana przez diabła, kiedy 
była w ciąży i Laurę urodził diabeł a kiedy ten diabeł się znudził, macocha z piekła rodem 
była zaskoczona, że ma dziecko i zaraz potem bezdusznie się pozbyła Laury, zostawiając ją w 
poczekalni szpitala…. I o moim ojcu, który nie miał pojęcia o tym, że Laura to jego córka. W 
zasadzie  tak  to  właśnie  było.  Cudownie.  W  takim  razie  ja  powinnam  leczyć  raka  i  oddać 
wszystkie  moje  organizacji  charytatywnej.  Przyglądałam  się,  jak  Laura  wychodziła.  I  nie 

background image

byłam  w  tym  jedyna.  Przepłukałam  swoje  gardło  na  tyle  głośno,  by  być  słyszaną  i 
spiorunowałam  wzrokiem  facetów,  którzy  przyglądali  się  dupie  mojej siostry. Wszyscy 
wrócili  do  swoich  napojów.  Jej  towarzystwo  było  bardzo  miłe,  ale  w  środku  cały  czas  się 
obawiałam. Laura nie tylko była córką diabła, ale zostało przepowiedziane, że ma też przejąć 
władzę nad światem. Jak na razie obrała drogę buntu przeciwko matce, wolała być Sładka i 
nie opanowywać świata. Co było dobrą rzeczą. Ale wszyscy martwiliśmy się co się stanie, 
kiedy złamałaby się pod naciskiem diabła. 

Ponieważ  Laura  wymaszerowała,  Sophie  wmaszerowała,  ignorując  gburowatą 

gospodynię i robiąc najazd na mój stolik jak płynący z wiatrem pocisk. Stanęła nade mną z 
rozpostartymi ramionami i powiedziała: 

– 

Czy on już nie żyje? 

– 

Zapomniałam  jaką  pijesz  kawę  –  nie  odpowiedziałam  na  jej  pytanie  szalenie 

zaskoczona.  Miałam  to  w  myślach  ułożone.  Wczoraj  wieczorem  po  całym  wydarzeniu, 
układałam  konspekt  jak  miałaby  nasza  rozmowa  przebiegać  –  ponadto prawdopodobnie 
mogłaś chcieć zamówić napój. 

Rzuciła okiem w dół, na miejsce obok mnie. 

– 

Pożywiłam się wcześniej – powiedziała z roztargnieniem – Liam nalegał. 

– 

Miałam na myśli jakieś Martini albo co! 

– Faktycznie – 

powiedziała i podeszła bliżej w sposób do niej całkowicie niepodobny. 

Zazwyczaj była duszą z francuską uprzejmością – musiałam przekonywać go, by pozwolił mi 
tu  przyjść  samej.  Chciał  w  każdym  razie  przyjechać  tu  ze  mną.  On  jest  jeszcze  bardziej 

rozgniewany, jak ja. 

– 

Słonko, ja tam wczoraj byłam. Wiem, że zostałaś olana.  I cholernie źle się z tym 

czuję. Ja naprawdę, naprawdę chcę zrobić wszystko. Jestem otwarta na różne propozycje. Co 
możemy zrobić? 

– 

Podać mi jego głowę na tacy. 

– 

Widzisz, to właśnie nie jest w mojej mocy. Naprawdę Sophie, dałaś mi do myślenia. 

Nie uśmiechnęła się. 

– 

Z całym szacunkiem, Wasza Królewska Mość, jeśli nie jest to w twojej mocy albo 

jesteś temu niechętna to widzę, że w takim razie nasze spotkanie nie ma sensu. 

– 

Ależ  ma  sens.  Martwię  się  tym,  że  ty  się  martwisz  i  chciałam  z  Toba  o  tym 

porozmawiać. No, liczymy na kompromis. 

– 

Wasza  Królewska  Mość  –  przebiła  mnie  wzrokiem  jak  dzidą  –  nie  ma  żadnego 

kompromisu. 

background image

Apatycznie  zakręciłam  koła  na  stole  swoją  szklanką  z  wodą  –  tu chodzi o  ducha 

sprawy. 

– 

Nie jestem równa twojej pozycji, Ale musisz zrozumieć ogrom jego podłości. On 

podle mnie zamordował i nie powinien się wykręcić od kary! 

– 

Dobra,  ale  czy  …yyyy….  Pomyślałaś  o  tym,  że  gdyby  ciebie  nie  zabił,  nie 

przyjechałabyś nigdy do Ameryki, nie poznałabyś  Liama albo którejkolwiek z tych rzeczy. 
Nie zbudowałabyś nowego życia. 

– 

Musiałam budować nowe życie – powiedziała tak, jakby rozmawiała z dzieckiem, 

głupim, durnym dzieckiem – ponieważ on ukradł moje stare. 

– 

Tak, słyszę cię. 

– Rozumie

m, że możesz mieć związane ręce przez politykę – uśmiechnęła się blado – 

jestem  przecież  Francuzką  –  uśmiechnęłam  się  –  ale  musisz  mnie  zrozumieć.  Jeśli  ty  nie 
możesz działać, ja to zrobię. 

– 

Widzę, yyyyyy – wzięłam swoją pustą szklankę i bawiłam się nią to podnosząc, to 

stawiając – ty, yyyyyy, ty nie możesz tego zrobić. Mam na myśli to, że ja ci zakazuję. Teraz 

rozumiesz? 

Rozmawiałam z powietrzem. Musiała się podnieść i tak szybko pognała do drzwi, że 

nie  mogłam  tego  nawet  dostrzec.  Wampiry  czasem  wydawały  się  szybsze  od  dźwięku.  To 
jakby zrobić jeden krok i być już w drugim końcu pokoju. 

– 

Hej!  Nie  możesz  tego  zrobić!  –  krzyknęłam  za  nią  –  Dałam  ci  polecenie! 

Zarządziłam!  Nie  możesz  ignorować  dekretu!  Przyczynisz  się  do  wszelkiego  rodzaju 
kłopotów! Sophie! Wiem, że wciąż możesz …. Yyyy…. A ty na co patrzysz?! – wampir przy 
następnym  stoliku,  chudy,  jasnowłosy  facet  z  wąsem  jak  z  1970  roku,  bezwstydnie  się  we 
mnie wpatrywał. 

– 

Podobają  mi  się  twoje  buty  –  praktycznie  wyjąkał.  Ułagodzona,  machnęłam  na 

zbliżającą się kelnerkę.  Facet potrzebował  golenia ale miał smak. Byłam ubrana w zwykły 
wiosenny  komplet  Capris  w  kolorze  opalenizny,  białą  jedwabną  koszulkę  T-shirt  oraz 
wełnianą marynarkę i obuta w zamszowe buty od Constanca Bastosling w kolorze naprawdę 
spektakularnej opalenizny. Pięćset czterdzieści dziewięć dolarów w sprzedaży detalicznej. To 
był wcześniejszy podarunek urodzinowy ode mnie… dla mnie. Teraz mieliśmy taki fundusz 

butowy, od kiedy ten zdradzie

cki  Sinclair  zaczął  upychać  w  moje  przecudne  lekkie 

wieczorowe  buciki  banknoty  studolarowe.  Skrzyżowałam  swoje  stopy  i  wyeksponowałam 
palce u stóp, co było moim starym podstępem (jeśli to miała jakaś zaleta u mierzącej ponad 
sześć stóp idiotki), który zwracał uwagę na moje ładne nogi. 

background image

– 

Dziękuję – opowiedziałam. 

– 

Mam coś dla ciebie – powiedział chodzący wąsik a la lata siedemdziesiąte i podniósł 

do  góry  miniaturowego  pudla  z  (fuj!)  nałożonym  kagańcem  na  pyszczek.  To  małe  coś 
wierciło  się  jak  robak  na  gorącym  chodniku  i  niewiele  rozumiejąc  wydawało  jakieś 
chłepczące dźwięki w okolicy pyska. 

–  Zabierz to ode mnie – 

prawie  krzyknęłam.  Nie  byłam  zachwycona  psem. 

Szczególnie,  że  nie  byłam  fanką  psów,  które  ważą  tyle  co  dobrze  odżywiony  szczur  w 
laboratorium.  Wąsik  a  la  siedemdziesiąte  objął  swoją  kościstą  ręką  tą  kręcącą  się  żywo  i 
drżącą istotę. 

– 

Pomyślałem, że lubisz psy – powiedział zranionym głosem. 

– 

To one lubią mnie – zaripostowałam. Wszystkie niecne i wściekłe psy lazły za mną 

wszędzie śliniąc się i skowycząc. Koty mnie za to ignorowały (ale koty ignorują wszystkich, 
nawet nieumartych jakby były jakimiś egipskimi królami) – Nie lubię ich. Schowasz to cos do 

kieszeni? 

– 

Jestem żałosny. Ponieważ pomyślałem, że przyjdę tu z czymś co będzie dla ciebie 

skarbem. 

– 

Skarb?  Taki  jak  ten  obecny?  Nie  chcę  jakichkolwiek  prezentów.  Albo  skarbów. 

Możesz wziąć pod uwagę moją prośbę, w której nie skarbu? A jeśli już pragnęłabym czegoś 
co uważałabym za skarb, to byłyby buty Jimmy’ego Choos. 

Przytaknął komuś przy barze, jakiejś niskiej brunetce z niepokojącymi policzkami w 

kolorze jagód na co ona wstała. Zdaje się miała bardzo dyskretnie zniknąć gdzieś na tyłach. 

–  Cudownie  – 

powiedział  wąsik  a  la  lata  siedemdziesiąte  –  zdaje  się,  że  narobiłem 

trochę bałaganu. 

– 

Zawsze można trochę poeksperymentować. 

– 

Cóż… – pogłaskał swoje wąsy, wstrętny zwyczaj a ja nie miałam zamiaru pozostać 

w pobliżu niego na tyle długo, by go za to uderzyć – każdy mi mówił, że jeśli jestem w tym 
mieście, to jest to najlepsze miejsce, do którego należy przyjść i najlepiej byłoby, gdybym, 
wiesz, wydał tu dużo pieniędzy i tak dalej. 

– Ooo – 

kto był tym każdym? Jedyny wampiryczny biuletyn wydawany przez jedyną 

nieumartą bibliotekarkę? Plotki uliczne? Moja matka? Kto? – okej – to była okazja by cos 
powiedzieć i nie poddusić tego drogiego przyjaciela. Właśnie. Bo jestem zwykłą facetką i nie 
takim dyktatorem życia i śmierci jak ten dupek Nostro. – Czy nie masz czegoś do zrobienia? 
Na przykład wyczyścić swoje wąsy albo nos? Na pewno nie musiałeś przychodzić do mojego 
baru,  bo  nikt  nie  ma  takiego  obowiązku.  Ale  mimo  wszystko  dziękuję.  Możesz  wypić  do 

background image

końca – powiedziałam i poczułam się po tym trochę nędznie, ale hej! Każdy robi w końcu co 
tylko może, prawda? 

background image

ROZDZIAŁ 7 

Jęknęłam, kiedy wsiadłam do swojego samochodu. Nie było jeszcze dziewiątej, a cały 

wieczór  był  już  totalną  ruiną  i  porażką.  Nie  cierpiałam  tego,  że  sprawy  z  Sophie  tak  się 
ułożyły. I co ja mam zrobić, kiedy ona mnie posłucha? Ha! Nawet dla mnie to było głupie. 
Wszyscy  twierdzą,  że  jestem  królową,  ale  w  mojej  głowie  wciąż  uważałam  się  za  Betsy 
Taylor,  specjalistkę  od  mody  i  butów  oraz  sekretarkę  pracującą  w  niepełnym  wymiarze 
godzin. To już był prawie rok od czasu, kiedy rozjechał mnie pontiak Aztek ale wciąż miałam 
wrażenie, jakby minęły tylko jakieś dwa dni. 

Zobaczyłam  na  podjeździe  forda  eskorta  a  po  chwili  poczułam  zapach  czekolady. 

Oficer śledczy Nick Berry, nowy chłopak Jessiki. Obok niego stał zaparkowany zdezelowany 
stratus  Marca.  Wczorajsze  radosne  i  podniecające  wydarzenia  ominęły Marca. Ale jego 
samochód przypomniał mi o tym, że czasami bywał w tym domu przez chwilę. I płacił jakieś 
grosze jako czynsz. Niedaleko był zaparkowany Cadillac co ni mniej, ni więcej świadczyło o 
tym, że Europejczycy wrócili. Długi moment zabrało mi otwarcie drzwi samochodu. O mały 
włos  a  uruchomiłabym  ponownie  silnik  i  zwiałabym  stamtąd.  Do  diabła  z  tym!  W  końcu 
wylazłam i szłam noga za nogą do rezydencji. Bo niby gdzie miałam pójść? W końcu to był 

dom. 

Wsłuchałam  się  w  dźwięki.  Z  oddali,  bo  z  pierwszego  piętra  i  trzeciego  salonu 

doniosły  się  do  mnie  fragmenty  rozmowy.  Mogłam  usłyszeć  jak  Marc  wrzeszczał  jak 
zaskoczona gęś: 

– 

Łaaaał!! 

Pospieszyłam wzdłuż słabo oświetlonego przedpokoju. 

– 

Facet, ty poznałeś Dorothy Dandridge? – powiedział a ja wlazłam do salonu. Był tak 

bardzo  zaskoczony  i  zachwycony  tym,  że  skoczył  na  poduszki  kanapy  z  taką  gracją  Tom 

Cruise – 

zobaczyłeś ja na żywo? Na scenie? 

–  Tak, podczas mojej wizyty w Nowym Jorku – 

Alonzo  patrzył  na  Marca  jak 

rozbawiony ko

t. Wyglądał reprezentacyjnie i wyniośle w swoim czarnym garniturze, czarnej 

koszuli, czarnych skarpetkach i butach. Nie znałam marki butów ale nie wszyscy patrzą na to 
w  ten  sam  sposób  co  ja.  Jego  buty  były  nieskazitelnie  czyste  i  wyglancowane  na  połysk, 

w

ysoki połysk, łuki w sznurowaniach doskonale przylegały – ona była cudowna i radosna. 

background image

– 

To  było  ostatnio,  kiedy  ciebie  widziałem  –  zauważył  Sinclair  –  wcześniej…  w 

zeszłym  roku.  –  Był  bardziej  niedbale  ubrany.  Miał  rozpiętą  pod  szyja  koszulę  i  luźne 

spodni

e, bez butów, bez skarpetek. To było skierowane, wiedziałam, do Alonza: „nie muszę 

się dla ciebie stroić… nie martwię się”. 

– 

Prawda  Waszą  Królewską  Mość  –  Uprzejmie  powiedziała  Tina  –  potem 

wyjechaliśmy na prawą stronę zachodniego wybrzeża. 

Przyszło  mi  do  głowy,  zresztą  nie  po  raz  pierwszy,  że  miałam  bardzo  niewiele 

informacji  co  robił  mój  narzeczony  i  obecny  małżonek,  Sinclair,  przez  te  dziesięciolecia 
zanim się poznaliśmy. Jedna noc pewnie by nie wystarczyła na poznanie historii jego życia. 
To nie byłoby takie łatwe. Poza tym stwierdziłam, że gdy nie było jakiegoś kryzysu, to był tak 
gadatliwy jak cegła. 

– 

Poznałeś ją – Marc nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego – na żywo i to 

wszystko? Podszedłeś do niej i po prostu ja poznałeś? 

– 

Pogryzłeś ją? – zapytałam. Nie miałam żadnego pomysłu, kim mogła być Dorothy 

Dandridge. 

– 

To  by  była  dla  niej  tragedia.  –  powiedziała  Jessica.  Poddawała  całą  sytuację 

psychoanalizie  i  próbowała  nie  dać  się  zrzucić  na  podłogę  przez  błazeństwa  Marca.  Jak 
zwykle  jej  włosy  były  zaczesane  do  góry  tak  bardzo,  że  jej  brwi  ułożyły  się  w  wyraz 
wiecznego zdziwienia. Skrzywiła usta. Była ubrana w stylu „nie jestem wielką milionerką” 
czyli  w  dżinsy,  oksfordzką  koszulę  i  miała  bose  stopy.  Na  wiosnę!  Patrząc  na  nią  i  na 

Sinclaira, zro

biło  mi  się  natychmiast  bardzo  zimno.  Przynajmniej  Tina  miała  na  sobie 

wełniane skarpety. – tragedią dla niej jest też to, że Betsy nic o niej nie słyszała – nabijała się 

z mojej miny zapewne. 

– 

Nic nie powiedziałam, że nie wiem o niej – warknęłam. 

– No, p

roszę cię, to było wypisane na twojej pustej twarzy – jej szeroki uśmiech był 

wymuszony ale przytyk był prawdziwy i wcale nie był żartem. 

– 

I ty się ze mnie śmiejesz? – zaczęłam. Całkiem zapomniałam o Alonzie, Sophie i 

bosych stopach i przerwałam gdy tylko detektyw Nick wrócił do pokoju. 

– 

Dziękuję – powiedział głośno – oooo – zbił z tonu – cześć Betsy. 

Powstrzymałam jęk. Nick był nowym problemem, moglibyście powiedzieć, że całym 

podzbiorem problemem. Znałam go wcześniej, jeszcze zanim umarłam. Pogryzłam go tuż po 
tym jak umarłam i doprowadziło go to do szaleństwa. Do dosłownego szaleństwa. Sinclair 
musiał przejść nad tym do porządku dziennego i użyć swojego wampirzego seksapilu i uroku. 
Nasza oficjalna linia frontu była taka, że Nick nigdy się dowiedział, że umarłam i nie wiedział 

background image

też, że wszyscy byliśmy wampirami. Ale wszyscy zastanawialiśmy się czy Nick zgadzał się z 
tą  linią,  czy  też  nas  nabierał.  W  końcu  był  gliną  i  płacili  mu  za  to,  żeby  kłamał.  I  Jessica 
zdecydowała  się  z  nim  spotykać  w  chwili  obecnej.  Jakby  moje  życie  bez  tego  nie  było 
wystarczająco stresujące. Podał mi rękę na przywitanie. Chwyciłam go i odprowadziłam do 

drzwi salonu. 

– Wieki 

cię nie widziałam Nick. Jest mi strasznie, że mogłam ciebie spotkać jeszcze 

raz  – 

nie  miałam  zamiaru  przedstawiać  go  Alonzowi,  który  był  niezwykle  zabójczym 

hiszpańskim wampirem – zgaduję, że obowiązki na ciebie czekają, hę? 

– Faktycznie… – 

Jessica zaczęła z psotnym błyskiem w oczach. 

–  Dobrze  – 

odpowiedział Nick, ponieważ wypchnęłam go na zewnątrz – widowisko 

zaczyna się o dziesiątej więc pomyśleliśmy zostaniemy trochę z wami. 

– 

Moje prawo nie dopuszcza do wiadomości tego, że chcecie opuścić jedzenie jakiejś 

prażonej kukurydzy, do widzenia! – wykrzyknęłam, ponieważ praktycznie już sobie poszedł. 

Jess

ica przewróciła na mnie oczami i wydarła się: 

– Na razie! 

Dużo później. 

– 

To było… – powiedziała Tina i stała przykrywając ręką usta tak, żebym nie widziała 

jej uśmiechu. 

– Spektakularne – 

zasugerował Alonzo. 

– 

Zamknij się! Jesteś wciąż na mojej czarnej liście, kolego. 

– 

Oh, Wasza Królewska Mość – kurczowo trzymał się za serce jak wytrawny gracz w 

podłej operze – chętnie znalazłbym się nawet na siedmiu listach twojego oceanu złości, na 
każdej jakąkolwiek możesz mieć. 

– 

Próbujesz mnie podejść? – zapytałam z rozdrażnieniem – albo mnie obalić? 

– 

Nie możemy zrobić tych dwu rzeczy na raz, kochana królewska mość. 

– 

Mówimy o teraźniejszości – powiedział Marc wesoło. Jak zwykle obudził się w nim 

zmysł  detektywa.  Tak  naprawdę,  to  kochał  wampirza  politykę.  To  było  dla  niego  dużo 
bardziej interesujące niż jego codzienna praca ratująca życie. 

– 

Nie  masz  jakichś  pacjentów  do  intubacji  w  szpitalu  miejskim?  –  zapytałam  go 

znacząco – albo dopieścić jakiejś papierkowej roboty? 

– M

yślisz, że byłbym tu, gdybym miał cos tam do roboty? – Cholera. Tak rozsądny i 

prawy. Spojrzał na Sinclaira o na Alonza – Mówiliście o przedstawieniu, gdzie poznaliście 
Dorothy. Jak wyglądała? Była baśniowa? 

– 

Byłem tam z innych powodów – odpowiedział Sinclair – muszę się przyznać, że do 

background image

spraw scenicznych zawsze podchodziłem po macoszemu. 

Marc jęknął i zakrył oczy. Od czasu kiedy go poznałam, odrosły mu włosy. Wtedy był 

ogolony  na  łyso.  Skóra  jego  głowy  była  teraz  całkowicie  czarna  od  zarostu,  z  interesującą 
białą smugą nad jego lewą brwią. Jego zielone oczy ocienione były długimi rzęsami – faceci 
zawsze dostawali dobre rzęsy. Był ubrany tak, jak zwykle ubierał się do pracy. Był zmuszony 
do  wyglądu  w  stylu  lekarza,  aby  pacjenci  brali  go  na  poważnie  i  okazywali  mu  jakiś  tam 

szacunek i zaufanie. 

Jego  pacjenci  powinni  go  teraz  zobaczyć  skaczącego  po  kanapie  i  nawijającego  z 

nieumartym Hiszpanem o jakiejś Dorothy. 

– 

Mówiłem, że to było w Nowym Jorku – Alonzo powiedział i uśmiechnął się, kiedy 

Marc westchnął i zapiszczał jak baba – La Vie en Rose. Który to mógł być rok? 1950? Tak, 
myślę, że tak. 

– 

O, to zupełnie zmienia życie człowieka. Moja ostatnia noc była delikatnie mówiąc 

gówniana. Miałem wrażenie, że jestem w jakimś wielkim buszu. 

– Ooo, wielu pacjentów? 

– 

Wypadek  autobusowy.  Wiele  kropek.  Po  tym  wszystkim  prawie  potrzebowałem 

wstrzyknąć samemu sobie jakiś środek uspokajający. 

– Kropki? – 

zapytał Alonzo. 

–  Zmarli na miejscu – 

Sinclair i ja odpowiedzieliśmy jednocześnie. Dzięki Marcowi 

znaliśmy się na tym całym medycznym slangu. 

– 

To męczy – ciągnęłam – Marc, może powinieneś trochę odpocząć od pracy. 

Wzruszył ramionami. 

– 

Potem  zaciągnęli  nas  na  psychoanalizę,  żebyśmy  porozmawiali,  wiesz, 

porozmawiali  o  tym  jak  bezsilny  jest  człowiek  i  jak  mało  stabilne  jest  życie  i  jakie  to 

wszystko arbitralne – 

wydawał  się  być  zdecydowany  aby  być  cały  czas  pogodnym  –  W 

każdym razie mówił pan o Dorothy, panie Alonzo… 

– 

Była  wspaniała  –  Hiszpan  od  razu  odpowiedział  i  prawie  polubiłam  go  za  jego 

oczywistą  próbę  podniesienia  Marca na duchu –  To  było  wyborne  przeżycie  i  bardzo 
pouczające. Dosłownie, nie można było oderwać od niej oczu. Gdybyś był królem… – dodał 
kiwając głową w kierunku Sinclaira. 

– 

Dziękuję ci, że jej nie zabiłeś, że nie zaciągnąłeś jej do jakiejś ciemnej alejki i nie 

zagryzłeś – zauważyłam milutko ze złośliwym błyskiem w oku. 

– 

Jej szyja, jej krtań…. Były dziełem sztuki – powiedział mając wyraz rozmarzenia na 

twarzy – 

Ryzykowałbym uszkodzenie takich delikatnych organów przez moje kły. Byłoby to 

background image

wręcz świętokradztwo przeciwko przedwiecznemu Bogu… pozbawić jej życia. 

– 

A kładzenie kresu życiu Sophie, to nie było świętokradztwo? 

Marc  smutno  potrząsnął  smutno  głową,  niechętnie  spojrzał  na  tego  cholernie 

wspaniałego Hiszpana: 

– 

Sophie była człowiekiem. Nie powinieneś jej zabijać. 

– 

Jeśli moja matematyka jest prawidłowa to ta  kobieta od jakichś pięćdziesięciu lat 

powinna być już w zimnym, kamiennym grobie. Oczywiście jeśli umarła śmiercią naturalną. 
Nie mogę odwrócić już tej sytuacji. 

– To nie przesadza o twojej dobroci serca – 

powiedziałam ostro – wampiry mogą pić z 

ludzi bez ich zabijania. Nie musiałeś się nigdy posuwać tak daleko. 

– 

Twoje argumenty są w tej chwili jałowe. Dziewczyna nie żyje. I nienawidzi mnie za 

to. Teraz nie ma nic, co mógłbym zrobić w tej sprawie. 

Marc popatrzył na mnie. 

– To zaleta – 

zauważyłam, że jest już na pół zakochany w Alonzie. 

– 

Przejdź się do Wal Martu – zawarczałam – tu są sprawy wampirów. 

– Hej, wiem kiedy nie jestem mile widziany – 

nawet się nie poruszył. 

– 

Nie jesteś mile widziany – powiedziałam. 

–  No…  – 

wstał – dobra. Miło było ciebie poznać. Może powiesz Betsy i Sophie, że 

jest ci bardzo przykro i że współczujesz Sophie ? 

– 

Może – Alonzo podał marcowi rękę i nią wstrząsnął – cała przyjemność po mojej 

stronie, doktorze Spangler. Nie 

mogę się doczekać naszego następnego spotkania i rozmowy. 

Mark nabożnie wpatrywał się w oczy Alonza, które miały kolor złota. 

– 

Tak, to byłoby dobre. Mam zniknąć na jakieś dwa dni? 

– 

Może – powiedziałam chwytając do za bluzę – powinieneś skończyć bratanie się z 

tym facetem i nie susz do niego zębów. 

– 

Hej!!  Zasługuję  na  żyyyyyycie  towarzyskie  –  wyszedł  ale  tylko  dlatego,  że 

praktycznie wyrzuciłam go do przedpokoju. Ha! Tej nocy praktycznie wyrzucałam z pokoju 
wszystkich, którzy się tu pojawiali. Popchnęłam ręką otumanioną i ogłupiałą twarz Alonza i 
wrzasnęłam: 

– 

Nawet o tym nie myśl! 

Polizał swoje grube wargi. Prawdopodobnie chciał trochę zagrać na moich uczuciach 

ale osiągnął tym tylko, że zwrócił tylko moją uwagę na to, jakie ma puszyste usta. 

– Zapewniam 

ciebie, Wasza Królewska Mość, że jeśli skieruję się ku podrywaniu tego 

delikatnego człowieczka, nie będę potrzebował twojego łaskawego pozwolenia. 

background image

– Ha! 

– Ale to prawda – 

powiedział, a brzmienie jego głosu sprawiło mi ból – dlaczego mam 

tu jeszcze być, jeśli nie dla rekompensaty wczorajszego wieczoru? 

– 

Dodaj mi jeszcze więcej zmartwień po wczorajszym wieczorze a najlepiej zabij – 

warknęłam. 

Uśmiechnął się do mnie. To był bardzo miły uśmiech, który rozświetlił całą jego twarz 

i sprawił, że wyglądało jakby miły rolnik z Walencji zastąpił zgniłego nieumartego demona. 

– 

Oh,  Wasza  Królewska  Mość.  Wybacz  mi  jeśli  traktuję  protekcjonalnie,  ale  jesteś 

dużo młodsza ode mnie. We wczorajszym wieczorze nie było niczego zgniłego. Właściwie 
było to tylko zwykłe nieporozumienie. Dobiłem ciebie moja odpowiedzią? Wybacz mi to, że 

dobijam 

cię swoimi wypowiedziami. Twoja reakcja wczoraj była zbyteczna i w złym guście. 

Tina i Sinclair spojrzeli na siebie i wyczułam ich milcząca zgodę na jego słowa, które 

oznaczały ofertę pokoju. Ich oczy mówiły mi: zgódź się. Jak zwykle byłam jedyną osobą w 
tym pomieszczeniu, która wyczuwała w tym jakiś podstęp. Najeżyłam się. 

– 

Spójrz  na  mnie.  Może  dobrym  pomysłem  byłoby  spisać  na  papierze  wszystko  co 

ustalimy? Wczoraj byłeś tu zaledwie dwie minuty i zagotowałeś atmosferę do tego stopnia, że 
u moich stóp legł stos gówna. Wczoraj wieczorem byłam zła i wściekła, rozumiesz to? 

– 

Wasza  Królewska  Mość,  ścinanie  głów  i  odcinanie  penisów  i  zdzieranie  pasów 

skóry, skalpowanie i trucie o tym jakbyśmy przeżuwali niewinne dzieci, to jest złe. Nie mamy 
twojego zezwolenia na żywienie się do czasu aż wyzbędziesz się swojej mentalności i to jest 
złe. Kłócenie się o ofiary jak psy gończe – to jest złe. Rozumiesz to? 

–  Alonzo  – 

przeczesałam włosy palcami i oparłam się pragnieniu by kopnąć kanapę 

albo ścianę – okej, rozumiem. Próbujesz przedstawić to perspektywicznie. Tak możemy się 
dokopać nawet do kopalni. Zadałeś ból mojej przyjaciółce. Zabiłeś moją przyjaciółkę. 

– 

Ale to było jeszcze wtedy, gdy nie byłaś u władzy, gdy nie wiedziałem, że będzie 

twoją przyjaciółką! 

– 

Porozumcie się. Ale facet ona ci nie za kibicuje. 

– 

Ale przyznasz, że mam trochę racji na ten temat? 

– 

Może  zamknijcie  się  w  jakiejś  klatce  i  walczcie…  śmiertelny  mecz  –  Marc 

wykrzyknął z przedpokoju. 

Tina spojrzała w górę i stanowczo zamknęła drzwi. 

– 

Może oficjalne przeprosiny? – zasugerował Sinclair. 

– 

Oczywiście, że to zrobię – od razu powiedział Alonzo – zaszczytem dla mnie będzie 

zrobić wszystko, by pomóc Waszym Królewskim Mościom znaleźć wyjście z tego trudnego 

background image

położenia. 

Westchnęłam i spojrzałam na Tinę i Sinclaira. Oczywiście, że chcieliby doprowadzić 

tą sprawę do końca, co pozwoliłoby nam ruszyć z rozmowami dyplomatycznymi. Spojrzałam 
na  nich.  Tina  przekręciła  Sinclaira  na  swoją  stronę  –  przecież  byli  najlepszymi  kumplami. 
Oczywiście pomyślałam, że Alonzo i Sophie mogliby sobie poradzić właściwie sami. 

– 

Ni widziałeś jej dzisiaj wieczorem. Ona jest dalej wściekła. Wściekła się również na 

mnie, ponieważ jej nie pomogłam – dodałam mając nadzieję, że zetrę mu ten jego uśmiech z 
twarzy. Niestety do tej pory nie odcięłam mu penisa ani nie oskalpowałam go. Był więc w 
doskonałym humorku. 

–  Gdzie reszta nieuma

rtych  łobuziaków?  –  zapytałam,  ponieważ  miałam  już  dość 

niespodzianek. 

– 

Czuliśmy,  że  najlepiej  będzie  jeśli  wrócę  w  pojedynkę  na  wyjaśnienia,  ponieważ 

jestem jedyną osobą, która wywołała wczoraj twój gniew – prawie się roześmiał, kiedy mówił 
słowo „gniew”. 

– 

Alonzo, ja także bardzo lubię Sophie – odezwał się Sinclair. 

– 

Nareszcie!  W  końcu  ten  jego  cwaniacki  i  pewny  siebie  uśmieszek  został  starty  z 

jego pyska. Alonzo wyglądał na skruszonego. 

– 

Wasze Królewskie Mości, nie mogę cofnąć się w czasie do przeszłości. Jeśli jednak 

tego chcecie, mogę odszukać tę panią i ją przeprosić. I spróbuję jej to wynagrodzić w jakiś 

sposób. 

– 

Jakiego typu rekompensata miałaby to być? 

–  Jakakolwiek chcesz, pani. Mój los – 

powiedział  patrząc  prosto  na  mnie  –  jest w 

twoich 

rękach. 

– 

Przestań mówić o tym w tak przesłodzony sposób – spiorunowałam go wzrokiem. 

– 

Oczywiście. Jak sobie życzysz. Natychmiast mogę uprzejmie przestać przepraszać 

uprzejmie { gra słów}. 

Zanim  mogliśmy  ruszyć  dalej  z  wyjaśnianiem  tego  problemu  i  pójść  dalej  w  tą 

obłąkaną  drogą,  z  holu  zabrzmiał  długi  i  głośny  gong.  Niemal  jęknęłam.  Drzwi  główne. 

Niesamowite. 

– 

Wiecie  co?  Zostańcie  tu.  Ja  nie  żartuję  –  skinęłam  na  Tinę  i  Sinclaira  –  Alonzo 

powinien zostać powieszony przez te jego bzdurne dyskusje. 

– 

Byłbym przeciwny temu szczególnemu sposobowi postępowania – usłyszałam jak 

powiedział po opuszczeniu salonu. 

Mój diabelny czujnik musiał chyba źle działać, ponieważ nie zdawałam sobie sprawy 

background image

z  tego,  że  przed  drzwiami  stoi  moja  Macocha  z  Piekła  Rodem.  Zobaczyłam  ją  kiedy 
otworzyłam drzwi (że też te stare rezydencje nie miały jakichkolwiek dziurek; ale to jest coś o 
co  sami  powinniśmy  zadbać,  gdy  się  wprowadziliśmy).  Trzymała  w  ramionach  mojego 
przyrodniego braciszka, malutkiego Jona, pucołowate trzymiesięczne niemowlę, które zwijało 
się i zawodziło na jej rękach. 

–  Zabieraj go – 

powiedziała  zamiast  się  przywitać  –  on jest dzisiaj strasznie 

niemożliwy do wytrzymania a jeśli nie prześpię się choć trochę dzisiejszej nocy, to jutro będę 
okropnie wyglądać na zebraniu komitetu. 

– 

To nie jest dobry pomysł – zaczęłam żonglować dzieckiem, ponieważ wrzuciła je w 

moje ramiona – 

Antonia, mówię poważnie. To nie jest dobry pomysł. 

Podążyła  w  dół  schodów  chwiejąc  się  na  swoich  wysokich  obcasach.  Chciałabym, 

żebym spadła. 

– 

Będzie  musiał  dostać  jeść  za  jakąś  godzinę  –  powiedziała  –  ale to nie jest tak 

naprawdę powiedziane, że tak musi być bo to nie jest pisane przez prawo. W każdy razie i tak 
nie będziesz spać przez całą noc – i pożeglowała w swoich chwiejnych  krokach  w swoich 
lepiących się brązowych butach wieczorowych. – Odbiorę go jutro! – krzyknęła i dała nura do 

swojego lexusa. 

– To nie jest odpowiednia chwila! – 

wrzasnęłam w pustkę wiosennej nocy kiedy pod 

kołami jej auta. Malutki Jon śmiał się, kwiczał i gruchał na moich rękach. I? I przy tym był? 

O tak… obsrany. 

Szłam noga za nogą z powrotem do salonu, obładowana torbami z pierdołami małego 

i, oczywiście, z dzieckiem. Alonzo popatrzył na mnie z łagodnym zaskoczeniem: 

– 

Właśnie  pomyślałem,  że  czuję  zapach  niemowlęcia  –  powiedział  tonem 

przyprawiającym o gęsią skórkę nawet w dziewięciu kręgach piekła. Tina odwróciła wzrok i 
skubała palcami wargi by ukryć uśmiech. Sinclair spojrzał zaskoczony. 

– 

Jestem,  yyyyy,  idę  na  malutkie  spotkanie  dziś  wieczorem.  Właściwie  wychodzę 

natychmiast. 

Więc nie wybawię cię z opresji ale musimy dokończyć tę rozmowę później. 

– Masz dziecko? – 

Alonzo zapytał patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. 

–  To nie jest moje dziecko. To jest…. fuuujjj! Wiesz co? Mniejsza z tym. To nie 

dotyczy naszej rozmowy. Proponu

ję  ci,  żebyś  zaczął  już  przepraszać  Sophie,  jeśli  masz 

zamiar postąpić właściwie. Dobra? Zrób to i zacznij zmieniać swoje dotychczasowe życie. 

Malutki Jon chyba się ze mną zgodził bo rzygnął na mnie. 

background image

ROZDZIAŁ 8 

– 

Miałem inne plany odnośnie dzisiejszego wieczoru. – powiedział Sinclair patrząc na 

mnie  znudzonym  wzrokiem.  Właśnie  wrzuciłam  malutkiego  Jona  do  bezpiecznego  portu, 
jakim było dziecinne łóżeczko w naszym pokoju. Żaden z nich nie był właściwie zadowolony 

ostatnich wydarzeń. Ja z kolei próbowałam się ślinić na widok mojego narzeczonego, który 

stał z rękoma w kieszeniach obok naszego łóżka. Jego włosy były w nieładzie od chwili kiedy 
zdjął  przez  głowę  swój  podkoszulek,  co  było  jedyną  i  widoczną  oznaką  tego,  że  był 
zdenerwowany. Z jego szerokimi ramionami, długimi nogami wciśniętymi w spodnie i dużym 
….  yyyyyy  ….  i  te  sutki,  uhh,  gdybym  go  teraz  dorwała,  to  byłabym  na  pewno  kapitalnie 
zadowolona. Wszystko na co miał ochotę było, to był na pewno ostry seks. 

– 

To nie tak wyobrażałem sobie spędzanie tego wieczoru, na pewno nie tak. Czy on 

musi spać tu z nami? – Sinclair ciągnął. 

– 

On niezupełnie śpi w tej chwili – wymamrotałam, ponieważ malutki Jon gruchał i 

chichotał w swoim łóżeczku. 

– 

Może warto ulokować w innym pokoju? 

– 

Dlaczego mam to zrobić i odsyłać go gdzieś na dół, gdy tutaj mogę go mieć na oku? 

– 

popatrzyłam  na  dziecko  –  Jesteś  tak  tępy,  że  nie  wiesz  jak  on  może  wykorzystać  papier 

toaletowy, gdy do niego się dorwie. 

– 

Ja mówię całkiem poważnie, Elizabeth. Umieść go gdzieś indziej. 

– 

Eric!  Bądź  rozsądny  do  cholery.  A  co  jeśli  się  coś  stanie?  To  jest 

osiemdziesięciopokojowa  rezydencja.  A  co  jak  się  zacznie  dusić?  Nigdy  bym  sobie  nie 
wybaczyła, gdyby coś mu się stało bo nie zdążyłam dobiec do niego na czas bo zapomniałam, 
które drzwi są do jego pokoju. 

– 

Masz super słuch i super prędkość – Eric westchnął. 

– 

To jest jedna jedyna noc. Powinniśmy być razem przez tysiąc lat więc nie mów teraz 

ta jedna noc bez seksu podkopie twoje ego! 

– To jest trzecia noc – 

zripostował – w tym tygodniu. Jak tak dalej pójdzie to za tysiąc 

lat unikniemy seksu nie raz tylko sto pięćdziesiąt sześć tysięcy razy. 

– 

Jezu! Niezły masz sposób myślenia, ot co! To co ja miałam zrobić? Odesłać go już 

w progu naszego domu? 

background image

– 

Mogłaś chociaż spróbować powiedzieć twojej macosze: „nie”. 

– 

To wszystko zdarzyło się tak szybko – z trudem powiedziałam – I chcesz by musiał 

spędzać więcej czasu ze swoją matką? Jesteś nieczułym łajdakiem! Poza tym dziecko tworzy 
rodzinę, yyyy, zbliża wszystkich do siebie. 

– 

Zrozumiałbym to, gdybyś miała choćby najbardziej niewielkie pragnienie by zbliżyć 

się do pani Taylor. 

–  To jest tylko jedna noc – 

powiedziałam  jeszcze  raz.  Nieźle,  trzy?  Oprócz  tej 

niespodzianki,  która  przyczepiła  się  do  mnie  dziś  wieczorem.  Moglibyśmy  faktycznie 
zaplanować by dziecko zostało u nas jeszcze jutro w nocy i w poniedziałek. Zdecydowałam 
się nie mówić tego w tej chwili – to tylko niemowlę. On jest tylko moim młodszym bratem. 
On może być naszym spadkobiercą! – malutki Jon pierdnął. 

– Nasz spadkobierca – 

zauważył Sinclair – jest niepowściągliwą małpą bez sierści. Z 

nogami żaby. 

– 

To  nieprawda.  On  teraz  wygląda  jak  prawdziwe  dziecko  –  o niekontrolowaniu 

czynności fizjologicznych nie mogłam się sprzeczać. Poza tym malutki Jon ostatnio bardzo 
się poprawił, nie był już taki żółty i wychudły. Miał na głowie meszek z czarnych włosów i 
jaskrawoniebieskie  oczy.  Nie  wyglądał  jak  mój  tata  albo  moja  macocha.  Ale  kto  by 
rozpoznał, że jesteśmy ich dziećmi? Oni zazwyczaj wyglądali nijak. 

– 

Ty go lubisz, ponieważ on woli ciebie niż kogokolwiek innego – wskazał Sinclair. 

– 

Dobra…  pewnie.  No,  pochlebia  mi  trochę  to,  że  jestem  jedyną  osobą,  z  którą  on 

chce  zostać.  Mam  na  myśli  to,  że  jak  często  dziewczyna  znajduje  kogoś  w  ten  sposób  jej 

oddanego? 

– 

Wolę ciebie ponad wszystko. 

Roztopiłam się pod jego spojrzeniem. Poczułam się jakbym zaraz miała wylać tyle łez 

ze wzruszenia, że na dywanie powstanie mała kałuża. 

– Oh, Eric – 

podeszłam do niego i przytuliłam go. Przez chwilę był sztywny w moich 

ramionach (ale byliśmy na dobrej drodze) i przytulił mnie za chwilę mocno. 

– 

Musisz  przyznać  –  powiedziałam  trącając  nosem  jego  klatkę  piersiową  –  że  nas 

właśnie połączyło. 

– 

Połączyło nas będąc z tobą a nie z panią Taylor? 

– 

Tak. Mam na myśli to, iż cały czas od kiedy jestem nieumarta, praktycznie każde z 

n

as miało własną drogę, żeby się nawzajem nie torturować. Teraz jesteśmy prawie – i zabiłam 

klina – 

jak to się nazywa? 

– Cywilizowani? 

background image

– 

Właśnie, jesteśmy prawie cywilizowani. 

Pogłaskał  mnie  po  plecach,  pochylił  się  nade  mną  i  pocałował  mnie.  Wessał  moją 

wargę w swoje usta, zagłębił palce w moich włosach a ja odpowiedziałam z wielkim zapałem, 
łapczywie, dotykając go gdzie tylko mogłam dosięgnąć. 

– Arrrrggggh – 

powiedział malutki Jon i charakterystyczna woń napełniła powietrze. 

Sinclair się odsunął. 

– 

Może on powinien ich do lekarza. Na pewno muszą być jacyś specjaliści od tego 

rodzaju spraw. 

– 

Eric,  po  prostu  nie  jesteś  przyzwyczajony  do  dzieci.  Zasmradzanie  całego  pokoju 

jest tym co dzieci z reguły robią. I trzeba ich wtedy przebrać – powiedziałam przechodząc w 

kierunku torby z pieluchami – 

i to właśnie teraz zrobię. 

– 

Zamierzam wziąć prysznic – powiedział i poczłapał noga za noga do łazienki. 

– 

Bardzo  ci  dziękuję  –  powiedziałam  swojemu  braciszkowi  a  on  wystawił  na  mnie 

język. 

background image

ROZDZIAŁ 9 

– 

Ałłł  –  powiedziała  Laura,  córka  Diabła,  smyrgając  malutkiego  Jona  pod  brodą  – 

oooo, zobaczcie wszyscy to małe słodkie dziecko. Ciooo to? Cioooo to jest? 

– 

Przestań Laura – zarządził Sinclair siedząc na wysokim stołku barowym we wnęce 

jadalnej – 

przestań albo natychmiast ciebie zabiję. Laura go zignorowała. 

– 

Ciooo to jeśt? Taaaa, to kluciki! – przeniosła maluszka z kolan na swoje biodro i 

spojrzała  na  mnie  –  Wpadłam  w  drodze  na  panią  Taylor.  Zaprosiła  mnie  na  Kwetę,  której 

przewodniczy. 

– 

Co  zrobiła?  –  oczywiście  mnie  nie  zaprosiła.  Nie  znaczy  to,  że  poszłabym.  Ale 

jednak. Nie przypieprzała się do  Laury  co dwa  dni o pilnowanie malutkiego Jona. Ale kto 
miał zaproszenie? Hmmm? Tak, zgadza się, córka diabła – nie wiem dlaczego kłopotała się 
by tu w ogóle wstąpić. Zaznaczam, że miała go u siebie ile? Sześć godzin? 

–  I teraz – 

powiedziała  Tina  –  on jest z powroooooootem –  podśmiewała  się  z 

Sinclaira, który ją całkowicie zignorował. 

– 

Laura, to jest całkiem niezwykłe – to był następny wieczór. Przeglądał Wall Street 

Journal  –  wyda

je  się,  że  masz  zdolności  by  roztopić  najbardziej  oblodzone,  najbardziej 

nieczułe serca. 

– 

Nie powinieneś być tak bardzo surowy dla siebie – dokuczałam. 

– 

Odnosiłem się do pani Taylor. 

– 

Załatwiłaś sprawy z Sophie? – Laura pospiesznie wtrąciła. Cisnęła malutkiego sobie 

na ramię i poklepała  go po pupci.  Beknął i lekko ulał.  Zapach, który przy tym się pojawił 
zmieszał się z aromatem soku ze świeżo wyciskanej pomarańczy. Ulubiony napój Laury. 

– 

Yyyy, no. Mam słowo od Sophie. 

– 

Jestem pewna, że to jest tylko kwestia czasu. – powiedziała nie pomagając mi tym. 

– 

Racja. Tak naprawdę to problem jest trudny, ponieważ ona jest tak wściekła na tego 

faceta,  że  nazwała  go  europejskim  paskudnym  gnojem  i  pierwszorzędnym  czarusiem. 

Zaznacza

m, że on współczuje. Powiedział, że przeprosi. Co moim zdaniem powinien był już 

zrobić dawno temu. 

– 

Formalnie rzecz biorąc, masz zezwolenie. – wskazała Tina. 

– 

Tak więc… nowy szef nie jest taki sam jak dawny szef. Wiesz, ja jestem całkiem 

background image

inna i mam nowy… 

yyyy…. Jakie to słowo? 

– Program polityczny – 

powiedział Sinclair. 

– Racja. Przychylne rozumienie. 

– 

Cieszę się, że to jest problem z tobą a nie cała kopalnia problemów – powiedziała to 

wesoło moja siostra. Ona chyba wzięła w tym tygodniu jakieś Mało Pomocne Tabletki. 

– 

Bardzo się cieszę, Lauro, że do nas wstąpiłaś – powiedział Sinclair, rzucając okiem 

na swój zegarek – 

ale  mamy  teraz  bardzo  ważne  i  poufne  zebranie  w  gronie  rodziny. 

Pomyślałem, że mogłabyś wziąć niemowlę na jakąś godzinkę albo półtorej? 

– 

Malutki Jon, to jego imię – powiedziałam – a nie niemowlę. I o czym ty mówisz? 

Jakie spotkanie? 

Usłyszałam  trzaśnięcie  drzwi  samochodowych  na  zewnątrz.  I  było  ono  bardzo 

nerwowe. Tina i Sinclair popatrzyli na siebie bardzo zaskoczeni. 

– 

Oczywiście  –  powiedziała  Laura.  Ktoś  inny  tak  bezceremonialnie  wyrzucony  z 

domu, byłby urażony, ale rozdrażnić Laurę nie było łatwym zadaniem i trzeba było bardziej 
się  postarać  –  Byłabym  zadowolona,  gdyby  ktoś  mi  pomógł  wyjść.  –  zgarnęła  torbę  z 

pieluszkami zostawion

ymi tu dla malutkiego Jona. Właśnie wtedy do kuchni weszła Jessica 

wciąż ubrana w płaszcz i w kalosze. 

– Dobry wieczór – 

powiedział Sinclair. 

–  Hej  – 

powiedziałam,  ponieważ  Jessica  rzuciła  swój  portfel  na  stół  i  natychmiast 

podeszła do kuchenki po czajnik. 

– Hej – 

opowiedziała. 

– 

Jessica,  bardzo  się  cieszymy,  że  już  jesteś  –  powiedziała  Tina  i  rzuciła  na  mnie 

okiem kontynuując – chcieliśmy z tobą przez chwilkę porozmawiać. 

Mieliśmy?  Racja.  Mieliśmy.  Miałam  zamiar  zaciągnąć  ją  na  osobność  i  zapytać 

dlaczego 

ostatnio była tak zjadliwie złośliwa. Wyglądało na to, że Tina i Sinclair również to 

zauważyli. 

– Szefowo – 

odpowiedziała z zauważalnym brakiem entuzjazmu. 

– 

Kochanie,  nie  ma  niczego  czego  nie  mogłabyś  nam  powiedzieć  –  powiedział 

Sinclair składając gazetę a następnie kładąc ręce przed sobą – Chcesz nam cos powiedzieć? 

– 

Twój zaległy czynsz? – zasugerowała, dodając wielka porcję śmietanki do swojej 

herbaty. 

– 

Rozliczenie jest na twoim biurku. Coś innego? 

– A co to jest? – 

zażartowała – interwencja? 

Nie 

wiedziałam  o  co  chodzi.  Ale  mogłam  zauważyć  białą  torbę  od  Walgreens’a  i 

background image

receptę wyzierającą z jej portfela. Nagle nie chciałam być na tym spotkaniu. 

– W pewnym sensie tak – 

odpowiedział Sinclair. 

– 

Jess, ostatnio byłaś trochę yyyyyy drażliwa – zakasłałam – jest tego jakiś powód? 

– Nie. 

To może, w takim razie – powiedział łagodnie Sinclair – my powiemy tobie. 

Usiadła. Wzruszyła ramionami. Cały czas była w płaszczu. Popatrzyłam na nią. Po raz 

pierwszy  zauważyłam,  że  ma  bardzo  podkrążone  oczy.  Chyba  nie  sypiała  dobrze.  Czego 
jeszcze nie zauważyłam?? 

– Dlaczego nie ty? – 

zauważyła – mam na myśli, że możesz mi powiedzieć. 

– 

Jak  sobie  życzysz.  Początkowo  zmiana  w  twoim  zapachu  wydawała  się  być 

wytworem stresu. Ale po skonsultowaniu się ja i Tina bardzo szybko przypomnieliśmy sobie, 
że wyczuwamy pewien… składnik?? w żywym człowieku. 

– 

Jak szybko sobie przypomniałeś? – dokuczała Jessica. Tyle, że nie brzmiała całkiem 

jak ona kiedy dokuczała – albo może za wolno sobie przypomnieliście? 

Zignorował ją i kontynuował dalej: 

– 

To  było  wkrótce  po  tym  jak  przybyliśmy  z  Tiną  na  zachodnie  wybrzeże  i 

znaleźliśmy  sobie  tymczasowe  schronienie  w  piwnicy  pewnego  domu  spokojnej  starości. 
Mieszkała tam kobieta, która cierpiała na to długi czas. 

– 

Możemy  dojść  do  właściwego  tematu?  –  wysyczałam  czując  pragnienie 

powyrywania sobie wszystkich włosów z głowy – do sedna sprawy? – ta historia nie miała 
prawa zakończyć się dobrze. Tak czułam. 

Jessica kręciła się na swoim barowym krześle i patrzyła na mnie. Zdałam sobie z tego 

sprawę, że ona chce naprawdę to powiedzieć. Ale jakoś nie może jej to przejść przez gardło. 
Sinclair zsunął dłoń z marmurowego blatu i położył ja na dłoni Jessiki dodając jej otuchy. 

– 

Będziemy przy tobie – powiedział. 

– Co?!? – 

zapytałam. 

Jessica odwróciła swój wzrok ode mnie: 

– 

Rak krwi. Białaczka. 

– Co??!!!??? – 

wrzeszczałam. 

background image

ROZDZIAŁ 10 

– 

Wiedziałam, że zareagujesz w ten sposób – Jessica rozpaczała. 

– 

O mój Boże! O, mój Boże! – leżałam na odjazdowych kafelkach kuchennych, a na 

moim czole położona była zimna nawilżona szmatka. – Nie mogę w to uwierzyć! Nie wierzę 

w to!!! 

– Kochanie, – 

powiedział Sinclair, klękając przy mnie – jesteś dla mnie całym życiem, 

istotą mojej egzystencji i wiem, że jest to nieprawdopodobne nawet dla ciebie. 

– 

Jak możesz tak mówić – zapłakałam – moja najlepsza przyjaciółka jest umierająca. 

– 

Nie jestem umierająca! – ostro powiedziała Jessica. Siedziała dość daleko ode mnie, 

nadal  na  tym  wysokim  krześle  barowym  i  popatrzyła  na  mnie  jak  jakaś  zniecierpliwiona 

egipska bogini – 

Przeczuwałam  to.  Wiedziałam  to.  To,  że  tak  zareagujesz  i  dlatego  nic 

nikomu nie powiedziałam. 

– 

Jak mogłaś to przede mną ukrywać?! – wrzasnęłam w górę – Ja tobie powiedziałam, 

kiedy umar

łam. 

– 

Nie jestem umierająca – powiedziała to jeszcze raz – byłam u siedmiu specjalistów i 

oni wszyscy są dobrej myśli, optymistyczni. 

–  Siedmiu?! Specjalistów?! – 

potoczyłam  się  po  płytkach  w  tą  i  z  powrotem  i 

jęknęłam – wszyscy wiedzieli o tym wcześniej? Wszyscy oprócz mnie?! Co ja jestem? Na 
ósmej pozycji na twojej liście znajomości? Tina i Sinclair to numery jeden i dwa? – to było 

okropne. – 

Jaka ja jestem przyjaciółką?! Siedziałam i pieprzyłam z hiszpańskimi mordercami 

i ty woziłaś swoje cycki po lekarzach leczących raka?! 

– 

Nie ujęłabym tego w ten sposób – przyznała. 

– 

Od jak dawna jesteś chora? 

– 

Zrozumiałam  rozpoznanie  miesiąc  temu  –  powiedziała  do  mnie,  a  do  Sinclaira 

dodała – przechodzimy dalej. 

– 

Miesiąc temu?! Miesiąc?! To cztery tygodnie?! Trzydzieści dni?! 

– 

Trzydzieści jeden – Tina wskazała uprzejmie. 

– 

Nie pomyślałaś, że mogłabyś wspomnieć mi o tym? Miałaś inne sprawy na głowie? 

Po jaką zarazę niczego mi nie powiedziałaś? – poczułam się słabo ale już nie byłam bliska 
omdlenia. To już było coś – Jak mogłaś mi to zrobić? 

background image

– 

Współczuję –Jessica pociągnęła nosem – zgaduję, że byłam samolubna. 

– 

Jesteś potępioną boginią pieprzenia praw, wiesz? 

– Elizabeth! 

Byłam jak wściekła hiena i pociągnęłam ich w dół: 

– 

Wy wiedzieliście? Wiedziałeś i niczego nie powiedziałeś? 

Jessica wyglądała na zamyśloną. 

– 

Czy ty masz tych dwoje, żeby mnie szpiegowali? 

– 

Nie,  oczywiście,  że  nie  –  powiedziała  Tina.  Klepała  moją  rękę,  klęcząc  po  mojej 

drugiej stronie. Jessica zsunęła się z krzesła i stanęła przy moich stopach. Tina popatrzyła na 
Jess i dodała – nie potrzebowaliśmy szpiegów by to wiedzieć. 

– 

Co więcej – powiedziała Jessica – to byłaby najnędzniejsza rzecz, jaką można zrobić 

przyjaciółce. 

– 

Tak, tak. Dowiedzieliśmy się, ponieważ Eric zasugerował ostatnio, że twój zapach 

jest  trochę  anemiczny.  Można  to  na  wieloraki  sposoby  wytłumaczyć  ale  najprościej  w  ten 
sposób, że każdy człowiek ma swój własny i szczególny zapach i każda choroba też. A kiedy 
Eric  i  ja  wysililiśmy  wspólnie  nasze  głowy,  dopasowaliśmy  twój  zapach  –  taki  sam  miała 
kobieta w tym domu spokojnej starości. Również cierpiała na białaczkę. To jest rzadkością 
przebywać tak blisko kogoś chorego na tyle długo by zapamiętać ale zapach tej choroby jest 

bardzo charakterystyczny. 

– 

I  Królowa  Betsy  też  jest  charakterystyczna.  I  wy  wampiry  wredne  powinniście 

mówić  wszystko  waszej  królowej.  Tak,  to  jedyna  droga  postepowania.  Macie  mi  wszystko 
mówić! 

Jessica uniosła kącik ust w kpiarskim uśmiechu: 

– 

O, tak. Zgadza się. To oni są odpowiedzialni za wszystko. To wszystko ich wina. 

– 

To miłe, że próbujesz – krzyknęłam z podłogi – ale wciąż jesteś jednym wielkim 

kłębkiem  kłopotów  osiągniętym  przez  twój  ptasi  móżdżek!  Nie  przypuszczałabym,  że  coś 
takiego może mi się kiedykolwiek przydarzyć. 

– Wiem – 

westchnęła – to jest twój najgorszy tydzień w życiu. 

Spiorunowałam ją wzrokiem patrząc do góry. 

– 

Gdy  wstanę  z  tej  podłogi,  to  ci  wpierdolę.  W  każdym  razie  naprawdę  będziesz 

potrzebowała dobrego lekarza. 

Uśmiechnęła się spoglądając na mnie, leżącą u jej stóp. 

– Wszystkiego najlepszego! 

background image

ROZDZIAŁ 11 

Jeszcze zanim Jessica, Eric, Tina albo ja mogliśmy cokolwiek powiedzieć, otworzyły 

się drzwi do kuchni. 

–  Jestem w domu! – 

wrzasnęła  Antonia  będąca  wilkiem  i  wlazła.  Zaraz  za  nią 

przyczłapał Garrett. 

– Nie teraz, Toni. 

– 

Przez  jak  długi  pieprzony  czas  mam  ci  powtarzać?  ANTONIA!!…  eee….yyyy. 

Fakt,  że  twoja  zawszona  macocha  ma  tak  samo  na  imię,  nie  znaczy  jeszcze,  że  ja  muszę 
zmienić swoje. 

– Nie teraz. 

– Oooo – 

spuściła na mnie wzrok. Garrett również to zrobił – Jessica powiedziała ci w 

końcu prawdę, hę? 

Jedenaście! 

– 

Kurczę  blade  –  mamrotała  Tina  ale  nie  byłam  w  stanie  pozostać  najważniejszym 

kręgiem  zainteresowania  u  naszej  mającej  zdolności  parapsychologiczne  i  mieszkającej  na 
miejscu wilkołaczycy. 

– A ty co? W oczach mi 

to wyczytałaś? – zapytała Jessica. 

– 

Do diabła, nie. Pachniesz zupełnie bezbarwnie. Co? To oni nie wiedzieli? – Toni nie 

obejrzała się wcale na nas. Miała krótkie (ciągle je zmieniała) czarne włosy i duże brązowe 
oczy.  Powinna  wyglądać  bardziej  niewinnie  jak  zabrzmiała.  Ubrana  była  w  stary  t–shirt i 

krótkie spodenki od Daisy Duke (i japonki! W kwietniu!). Jednak natychmiast jej groteskowa 

moda,  stała  się  dla  mnie  najmniejszym  z  problemów  –  Hę?  Zgaduję,  że  coś  powinnam 
powiedzieć wcześniej, zanim wyjechałam. 

– 

Myślę,  że  tak  –  rzekłam  jak  szpieg  z  podłogi  –  twoją  kara  będzie  to,  że  teraz  na 

wieczność będziesz znana jako Toni. 

– 

Do diabła! 

–  Jessica jest chora – 

uprzejmie  powiedział  Garrett  –  a  co  więcej,  n  strychu  jest 

zombie. 

– 

Zamknij się! Pomóż mi się podnieść. Boże miłosierny, zaraz skopię jakąś poważną 

dupę do cholery. 

background image

– 

Zostanę wyeliminowana dzięki …. – Toni od razu powiedziała i odwróciła się by 

wyjść – właśnie chcę żebyś wiedziała, że wracam z Przylądka. 

– 

Dobra, dzięki, że podzieliłaś się wieściami – Boże ona była najbardziej denerwującą 

pieprzoną osobą w tej popieprzonej historii z popieprzonymi ludźmi! Kiedykolwiek! Jednak, 
jeśli mam być uczciwa, mogłam być przewrażliwiona w tym momencie. 

– 

Chodźmy  do  sypialni,  żebyś  mógł  mnie  odpowiednio  przywitać  po powrocie – 

powiedziała  Toni  do  Garretta  i  wyszli  z  kuchni.  Fuuujjj!  Pomodliłam  się  o  to,  żebym  nie 
musiała słyszeć tego, jak to robili. 

– 

Jaki jest Twój najbliższy plan? – Sinclair zapytał Jessicę i złapał mnie za łokieć i 

podniósł bez wysiłku na nogi. Najwyraźniej byłam stworzona do wylegiwania się. 

– 

Chemioterapia, prawdopodobnie. Wciąż szukamy różnych opcji. 

– 

Jak bardzo chora jesteś? – zapytałam z niepokojem. 

– 

Nie  czuję  się  wcale  chora.  Porównamy  jak  poczuję  się,  gdy  strzelą  do  mnie  z 

promieniowania  – 

powiedziała  z  ponurym  humorem  –  Obecnie jestem po prostu bardzo 

zmęczona. Tak naprawdę to myślałam, że mogę być….no zdrowa, no.. 

– 

W ciąży – zasugerowała Tina. 

Jessica kiwnęła głową. 

– 

Tak. Byłam zmęczona i zasypiałam no i były też inne objawy, no i…Nick i ja… w 

każdym razie byłam w błędzie. Z pewnością nie jestem w ciąży. 

– Nick wie? 

– 

Nikt nie wie z wyjątkiem was ludziska – odwróciła wzrok. 

– Oh – 

znałam Jessicę bardzo dobrze, lepiej od kogokolwiek (miałam tego całkowitą 

pewność),  i  wiedziałam  dlaczego  nic  nie  powiedziała.  Nie  lubiłam  tego  ale  ona  bała  się 
otworzyć. 

– 

Skoro myślałaś, że możesz być z nim w ciąży, to w takim razie też powinnaś mu 

powiedzieć, że zachorowałaś. 

– 

Nie chcę. Nie chciałam nawet wam mówić, pamiętasz? 

– 

O, pamiętam – wiąż miałam, na Boga, odciśnięte kafelki na dupie. 

– 

Nie wiesz jak to jest? To jest nierzeczywiste, jeśli nie wie o tym nikt pełen życia – 

uśmiechnęła się krzywo a jej ciemne oczy wypełniły się łzami – To się nie wydarzyło jeśli 
jedyni ludzie, którzy wiedzą, już nie żyją. 

Poczułam się jak wstrętna ropucha, patrząc na jej płacz. 

– 

No,  chodź  tu  –powiedziałam  i  ją  przytuliłam.  Schudła?  Była  szczuplejsza  jak 

zwykle? Poczułam się zakłopotana, że tego nie wiedziałam. Niby dlaczego nie wyczułam, że 

background image

pachnie  jakoś  inaczej?  Faktycznie  byłam  jeszcze  wciąż  młodym  wampirem,  ale  czy  nie 
mogłabym  nauczyć  się  czegoś?  Byłam  tak  cholernie  samolubna?  Tak  się  zapamiętałam  w 
swoich kłopotach, że nie zatroszczyłam się o moją najlepszą przyjaciółkę? I nie wyczułam, że 
zaraziła się rakiem? Hej! A czy rakiem można się w ogóle zarazić. Nie znałam się na tym. To 
mogłoby się zmienić, gdybym raczyła zaprowadzić moją dupę do komputera. Ale co ja jedna 
mogę  zrobić  za  tych  siedmiu  specjalistów?  –  Mieszkasz  z  królem  i  królową  wampirów, 
wilkołakiem, aktorem i lekarzem. 

– 

I z wagą – pisnęła Tina ale chyba raczej żartowała. 

– 

Racja. Pomożemy ci. Zabijemy to. 

– 

Jesteś idiotką – zaszlochała w moją dłoń Jessica. 

– I o to chodzi! 

–  Przepraszam

, że ci nie powiedziałam – w końcu przyznała. W końcu! – ale miałaś 

ten problem z Sophie i Liamem i Alonzem. I twoje urodziny, i twój ślub. Nie chciałam być 
czynnikiem stresującym. 

Wiedziałam. I oto dlaczego wpadłam na taki właśnie pomysł, mój naprawdę śmieszny 

i potwornie zły pomysł. 

background image

ROZDZIAŁ 12 

Sinclair i ja szliśmy w górę Hannepin Avenue. Gliny ostatnio świetne się spisały w 

sprzątaniu dzielnicy, ale wciąż jeszcze mogłeś znaleźć się w kłopotach, gdybyś wiedział gdzie 
ich  szukać.  Minneapolis  to  przecież  nie  było  Cannon  Fals.  To  wciąż  było  amerykańskie 
miasto z nocnym życiem. 

– 

Wiem o czym rozmyślasz – powiedział w końcu. 

–  Prawdopodobnie  – 

powiedziałam,  wpatrując  się  w  zadziwiająco  czystą  rynnę. 

Zostałam  naprawdę  głęboko  zraniona.  Moje  zmartwienie  było  bardzo  poważne,  ponieważ 
białaczka  to  technicznie  rak  szpiku  kostnego  i  komórek  osocza  krwi.  Moje  dociekania  na 

temat choroby mnie nie uspok

oiły. To cholerstwo mogło zakazić wszystko i niosło za sobą 

(takie  nie  fajne)  objawy,  jak  znużenie,  ból,  odwodnienie,  zaparcia,  podatność  na  wirusy  i 

nawet  –  uwaga!  – 

uszkodzenie  nerek.  Dobre  wieści  były  takie,  że  rak  Jessiki  był  wolny  i 

dawał jej i jej lekarzom i mnie! czas na znalezienie różnych opcji i sposobów na wyleczenie. 
Ale natychmiast przyszło mi do głowy jedna. 

– 

Myślisz o jej przemianie. 

– 

Wciąż nie mogę otrząsnąć się z szoku po tym, czego się dowiedziałam…że ona jest 

chora. Dlaczego nie powiedz

iałeś mi niczego? 

– 

To  nie  była  moja  tajemnica.  Więc  nie  mogłem  tobie  powiedzieć.  –  odpowiedział 

prosto. 

– 

Czasami naprawdę cię nienawidzę. 

Nic nie powiedział. 

– 

Ja właśnie… ja nie mogę jej stracić! To moja najlepsza przyjaciółka! Zaznaczam, że 

odkąd jestem nieśmiertelna, zawsze wiedziałam, że ona nie jest…że to jest problem, z którym 
musiałabym  się  kiedyś  pogodzić.  Ale  jeszcze  nie  teraz.  Ona  ma  dopiero  trzydzieści  lat,  na 
litość boską!!! 

– 

Młoda – zgodził się. 

_ Nie jestem gotowa, żeby to się wydarzyło teraz. I wcale nie chcę, żeby była chora. 

Może?… Może mogę to odwrócić? 

– 

I może zrobisz tym swojej przyjaciółce szkodę – powiedział cicho – może powinnaś 

jej pozwolić rozwiązywać jej samej posiadane problemy. 

background image

– 

I nie wiedzieć ile jeszcze w kalendarzu jej zostało, koleś? To jest jakaś popieprzona 

katastrofa! 

– 

Ten tydzień był bogaty w zakręty i wyboje, to jest pewne. 

– 

Nie zaczynaj ze mną chłopcze – szliśmy wzdłuż ulicy w kierunku spalonych latarni 

ulicznych – 

Jak to się robi? Nigdy jeszcze nie stworzyłam nowego wampira. Do diabła! A ja 

tu próbuję całkowicie skończyć z piciem krwi. 

– Który to raz i dlaczego chodzimy po Hennepin o drugiej nad ranem? – 

zauważył – 

zamiast tego moglibyśmy posiedzieć w domu. 

Odpłaciłam  mu  się  za  nie powiedzenie  mi o tej pieprzonej chorobie Jessiki i 

powiedziałam mu o mojej bezkrwistej diecie. Przyjął to całkiem dobrze. Ale myślę, że chyba 
wiem dlaczego. Po prostu nie pomyślał, że naprawdę mogę to zrobić. Jednak on nie mógł tego 
zrobić i dlatego właśnie wybyliśmy z domu na te godziny i skradaliśmy się teraz. Scena, w 
której  powiedziałam  Sinclairowi  moją  nowa  mantrę  „żadnej  krwi  już  na  zawsze”,  była  jak 
wszystkie dramatyczne sceny w moim życiu. Obcałowywaliśmy się właśnie pod prysznicem i 
mój szczupły z natury Sinclair (czy ja wyglądam grubo?) przesuwał usta w dół mojej brody i 
już  przymierzał  się  do  ugryzienia  mnie,  kiedy  ja  uniknęłam  go  tak  zręcznie,  że  niemal 
potłukłam  sobie  dupę.  Musiał  łapać  mnie,  żebym  nie  wypadła  przez  zasłonę  kabiny 

prysznicowej jak Janet Leigh. 

– 

Co się dzieje, moje życie? 

– Nie rób tego. 

– 

Jak  sobie  życzysz  –  puścił.  I  złapał  mnie  jeszcze  raz,  gdy  ponownie  się 

poślizgnęłam. 

– 

Myślę,  że  lepiej  się  opłuczmy,  zanim  się  zabiję  –  Stał  pod  prysznicem  i  mrugał 

oczami, gdyż woda mu się do nich lała i spojrzał w dół na mnie. 

– Co to znowu za sprawa, Elizabeth? 

– Nic. Nic! Yyyyy Nic. 

Zanucił cos i spojrzał w sufit. 

– 

Zamierzam  zostać  z  Toba  pod  tym  prysznicem  do  czasu,  aż  wyjaśnisz  mi  to. 

Oczywiście jeśli jesteś w stanie to zrobić. 

– W pewnym sensie – 

gdybym żyła, wzięłabym głęboki i uspokajający oddech. Za to 

postanowiłam policzyć  do pięciu. Ale przegrałam przed czasem, bo wytrzymałam tylko do 
dwóch. Nie mogłam poczekać nawet minuty dłużej. Ponadto woda miała zamiar ostygnąć. – 
W moje urodziny rzucę picie krwi. 

– 

Machnij na to ręką. 

background image

– Tak. 

– W twoje urodziny. 

– Tak. 

Potarł dłonią swoją brodę i zdałam sobie sprawę z tego, że nie zobaczyła Sinclaira jak 

się golił. Czy wampiry zapuszczały brody? Miałam nadzieję, że nie. Bleee. 

– 

Już  nigdy  więcej  prześladujących  potencjalnych  gwałcicieli?  –  w  końcu  zapytał. 

Miałam nadzieję, że to będzie koniec sprawy. 

– 

Już wcale. Zaznaczam, że jestem królową. Prawda? To ja stanowię prawo, prawda? 

– Stanowisz. 

– 

Nie mów „stanowisz” w taki sposób jakbyś mówił o jakich płociach pełzających po 

twoich  gaciach.  Tak,  stanowię.  I  to  ja,  Jedyna.  Jeśli  jestem  tak  wszechpotężną  kopaną–w–
dupę królową to ty i Tina nie będziecie o ty paplać. Zrozumiano?! 

– Ja nigdy nie paplam. 

– 

I powinnam móc decydować o tym kiedy i gdzie piję krew. 

– Prawda. 

– Albo krwawe drinki. 

– Ach – 

spojrzał na mnie w taki sposób, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. 

Tyle,  że  patrzył  na  mnie  w  taki  sposób  co  najmniej  dwa  razy  na  tydzień.  To  było  miłe, 
aczkolwiek  dziwne.  Nikt  na  świecie  nie  patrzył  na  mnie  w  taki  sposób.  –  i pozostaniesz 

królow

ą wampirów jeśli nie będziesz pić krwi? 

– 

Jeśli w lesie przewróci się drzewo i na około nie ma nikogo innego jak przywalony 

turysta,  to  ty  szybko  wyssiesz  z  niego  krew?  No,  to  nie  jest  w  końcu  aż  wielka  sprawa. 
Prawda? Zaznaczam, wiesz, że całkowicie zwariowałam na twoim punkcie. To nie jest nic 
osobistego. I tak naprawdę, to nie ma nic wspólnego z tobą. 

– Nie tolerujesz mnie – 

powtórzył jak papuga. 

– 

Spójrz na to w inny sposób, okej? Przepraszam, nie powinnam mówić ci, że sklep z 

paszą  jest  zamknięty,  akurat  w  chwili,  kiedy  po  raz  kolejny  chciałeś  mnie  schrupać. 
Powinnam wybrać inną chwilę ale teraz musimy pogodzić się z tym i żyć dalej. – spłukałam i 
starłam mydło z jego ramion. Mmmm.. Z jego  szerokich, szerokich ramion. Stał skupiony, 

idiota – 

wiesz, że kocham robić z tobą wszystko w łóżku, zresztą w łóżku, pod prysznicem, i 

w  salonach…  yyyy…  kocham  każdy  sposób  i  każde  miejsce  byle  to  było  z  tobą.  Ale  ja 
naprawdę potrzebuję to zrobić. Ja wciąż tego nie czuję. Kiedy piję krew, nie czuję się sobą… 

nie podob

a mi się wtedy kim jestem. Więc nie zamierzam tego robić. 

– Masz szampon na swoim uchu – 

poinformował mnie i to było ostatnie co powiedział 

background image

w temacie. A teraz byliśmy tutaj i tropiliśmy ofiarę dla niego. Oczywiście wolałabym wrócić 

pod prysznic. 

– To co teraz? Robimy za wampiry? 

– Sprowokowani. 

– 

Panie, mógłbyś mi pomóc? 

– To idziemy – 

mamrotałam. Byliśmy dobrze ubrani, ponieważ musieliśmy wyglądać 

jak  frajerzy  gotowi  by  oberwać.  Laska  była  wysoka,  z  czarnymi  farbowanymi  włosami. 
Chuda  jak  dwa  podzielić  przez  cztery.  Bez  płaszcza,  żeby  nasza  gafa  była  pewniejsza.  Jej 
ramiona wyglądały jak wycieraczki. 

– Tak, panienko? Potrzebujesz pomocy? – 

Sinclair pozwolił jej podejść blisko. 

–  Nie  – 

odpowiedziała  i  usłyszałam  trzask  otwierającego  się  noża  sprężynowego  – 

potrzebuję twojego portfela. 

– 

Są schroniska i doradcy potrafiący ci pomóc – poinformował ją. 

Jej  sutener  już  nas  oskrzydlał  aby  nas  zaskoczyć  (tak  sobie  tylko  myślał  ha!)  i 

ponieważ wykonał swój ruch jak zarzuciłam nim nawet nie patrząc. To było łatwe. Zakręcił 
się,  fiknął  koziołka  i  spadła  z  łoskotem  na  ziemię.  Przez  ten  czas  Sinclair  uwolnił  ją 
„zawodowo” od noża, podniósł ja tak, że jej stopy dyndały powyżej popękanego chodnika i 
zatopił zęby w jej gardle.. Zapiszczała i kopnęła, ale wiedziałam z doświadczenia, że to było 
jak  próbowanie  walczyć  z  kłodą  drzewa.  Poczułam,  jak  moje  własne  kły  wyskoczyły  i 
musiałam  odwrócić  wzrok.  Mogłam  (może)  rzucić  krew  ale  Sinclair  nie  mógł.  Ale  branie 
krwi była dla nas wręcz seksualne i skompromitowalibyśmy się pewnie, gdybyśmy zawsze to 
robili  razem.  Ta  jedna  noc  była  tylko  dla  niego.  Jak  ja  to  zrobiłam?  Nie  zrobiłam.  Nie 
cierpiałam  tego  –  popieprzone  to.  Powinnam  była  być  ponad  warczeniem.  Tylko  ja  jedna 
powinnam  być  w  jego  ramionach.  Byłam  tu  z  wyboru,  nie?  Ale  poczułam  się  jak  sutener. 
Odessał się a jej głowa zwisała z jej ramienia. Popatrzył na mnie z bezwzględnym błyskiem w 
swoich oczach, krew plamiła jego uśmiech. 

– 

Chcesz trochę? Jest dostatek. – tak! Przekaż mi ją! Nie, do diabła z nią! Ugryź mnie 

teraz a potem 

ja ugryzę ciebie i tak już pozostanie na kolejne tysiąc lat. 

– 

Puszczaj ją. 

Wypuścił ją. 

– 

Jak sobie życzysz – pochylił się, wetknął wizytówkę pod jej top i się wyprostował. 

Polizał  zęby  –  Ummmm.  Ona  potrzebuje  więcej  kwasów  tłuszczowych  w  swojej  diecie  a 
mniej „wyborowej”. Możemy już odejść? 

Zadrżałam. 

background image

– 

Eric, kocham ciebie ale czasami przyprawiasz mnie gęsia skórkę. 

Uśmiechnął się do mnie. 

– Dobre! 

background image

ROZDZIAŁ 13 

Z  naszą  wielką  żądzą  krwi,  udaliśmy  się  do  śródmiejskiego  Marriotta,  gdzie  ten 

przebiegły łajdak, Sinclair, miał zarezerwowany pokój. Ledwo przekroczyliśmy drzwi, a już 
zaczęliśmy  zrywać  z  siebie  ubrania,  dotykaliśmy  się,  całując  i  ssąc.  Robiliśmy  wszystko, 
prócz gryzienia się nawzajem. I Boże, jakie to było trudne! To było jak szarpanie głęboko w 
środku i nic nie mogło przynieść nam ulgi. Dlaczego, dlaczego, dlaczego nie chciałam tego 
robić?  Ponieważ  nie  chciałam  słuchać  swojej  nieludzkiej  żądzy  krwi.  Byłam  królową  i  to 
musiało mieć jakieś znaczenie. JA chciałam być sobą, a nie niewolnikiem swojego głodu. 

Dałam radę zachować te wszystkie mądre i spójne myśli do czasu, gdy Sinclair rzucił 

mnie na łóżko, zdewastował moją spódnicę i majtki, rozsunął moje nogi i wbił we mnie język. 
Owinęłam  nogi  wokół  jego  szui  i  poślizgnęłam  mu  się  na  ustach,  drapiąc  nas oboje przez 
narzutę. Uniósł się więc nade mną, trzymając mnie ciągle w ramionach drżącymi rękoma i 
wcisnął się we mnie z absolutnie żadną finezją. Nie miałam mu tego za złe. 

– 

Elizabeth, kocham cię ale jesteś jak rozwydrzony bachor. 

– 

Ruszaj  się,  Ha!  –  jęknęłam  a  on  cały  czas  pompował  i  pracował  między  moim 

nogami.  Gryzłam  własną  wargę,  żeby  nie  ugryźć  jego  jak  wilk,  który  pożarł  czerwonego 

kapturka. 

Inna dziwna sprawa, związana z tym, że byłam królową: mogłam czytać Ericowi w 

myślach podczas seksu. On jednak nie mógł czytać moich. I tak miało zostać. W końcu mu to 
powiedziałam w najgorszym z możliwych czasie i dobre wieści były takie, że jego reakcja nie 
była  jeszcze  taka  najgorsza  z  możliwych.  W  końcu  naprawiliśmy  sytuację  ale  to  nie  było 
łatwe. 

– 

Nie myśl, że zgodzę się z twoją głupia ofertą niezależności. Właściwie powinienem 

ciebie przełożyć przez kolano w tej chwili. 

– 

Później – wydyszałam – później możesz dać mi klapsa. 

– 

Chcę cię kochać mój ty piękny bachorze. 

Krzyknęłam pod sufit, ponieważ doszłam. Wykrzyczałam swój orgazm, chwyciłam go 

mocna i próbowałam ciągnąć go mocniej do siebie. Wślizgnął ręce pod moją pupę i brutalnie 
mnie uszczypnął, ponieważ aż zadrżał od orgazmu. 

– 

Aaaałłłł! 

background image

Oparł swoje czoło o moją głowę i pozostał tak przez chwilę. 

– 

Za co to było? – cholera. Diabeł z aureolą. 

– 

Zasługujesz na to a nawet na więcej – powiedział, turlając się ze mnie – odcinając 

mnie  od  mojego  ulubionego  źródła  krwi.  Dlaczego  nie  bierzesz  moich  jąder,  jeśli  już  przy 
tym jesteś? 

– 

Przestań już wyć. Gdybyś naprawdę zwracał uwagę na rzeczy, moglibyśmy jeszcze 

coś z nimi zrobić. – Uśmiechnął się blado i spojrzał na ruinę naszych ubrań. 

– 

Ty naprawdę tak myślisz, kochanie? 

– 

O czym ty teraz gadasz? Zostałeś wyżywiony i dałeś się przelecieć. Nie ma żadnego 

dziecka w perspektywie. Cała noc przed nami. 

Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem bardziej pogodnie. 

– Czasami – 

powiedział – czasami prawie rozumiesz. 

– 

Tak, tak więc, czasami mam na sobie majtki. Co byś z nim zrobił? Zagryzłbyś je? 

Hmmm, ubrać się w skrawki odzieży, nie będzie chyba całkiem na miejscu. 

– 

Pozwoliłem sobie spakować walizkę. 

– 

Tak wiec dziękuję twojej dobroci i przezorności. Ty chyba nie, yyyyy, nie wziąłeś 

mnie jak jakiejś przygodnej dziwki? 

Pociągnął mnie tak, że zajrzałam w te jego polityczne oczy, co mnie zaskoczyło, bo do 

tej pory rozglądałam się za moimi majtkami. 

– 

Znasz  moje  serce  i  moją  duszę  –  powiedział  cicho  –  możesz  czytać  w  moich 

myślach,  czego  jeszcze  nikt  na  tej  planecie  nie  potrafił  robić  przed  tobą.  To.  Nie. Jest. 

Porównanie  – 

potrząsał  mną  przy  każdym  słowie,  jakby  stawiał  akcent  –  Chociaż  muszę 

powiedzieć, że twój brak pewności siebie jest całkiem czarujący. 

– 

Zamknij się. Przepraszam, nie jest ci przykro, że pijesz z obcych kobiet? 

– Wszystko mi jedno – 

powiedział jedwabiście. 

– 

Wiesz co? To jest właśnie coś co muszę zrobić dla siebie. Mam na myśli nie pić. 

Wiem, że dla ciebie to nic nie znaczy. Jak to nazwałeś? Moją głupią oferta na niezależność? 
Gdybym była tobą, prawdopodobnie też pomyślałabym, że to jest bez znaczenia. Ale wydaje 
mi się, że to wszystko – ile to już trwa? Cały rok? – wydaje mi się jakbym była w jakimś 
pojeździe, z którego nie mogę wysiąść. A to jest jednak coś, co ja mogę kontrolować. Przykro 
mi,  jeśli  to  jest  ponad  kręgiem  twojego  zrozumienia.  –  ku mojemu zaskoczeniu, nagle 
zachciało mi się płakać. 

Przytulił mnie mocno i szepnął: 

– 

Kochanie, w takim razie to zrób. Wiem, co znaczy nie lubić zostać niewolnikiem 

background image

pragnienia. Myślę, że to co robisz jest cudowne. Wesprę cię tak długo, jak ty… 

– 

Będziesz mogła wytrzymać? 

– 

Nie,  kochanie.  Tak  długo,  jak  długo  zdecydujesz  się  stosować  do  tego  sposobu 

postępowania – poprawił. 

– 

Dziękuję. W zasadzie czasami potrafisz być całkiem miły. 

– 

To tylko okruchy z pani stołu – powiedział z ponurym humorem i próbował znaleźć 

naszą  walizkę.  Późnej  kochaliśmy  się  jeszcze  raz,  wolno  i  delikatnie,  ślizgając  się  między 
sobą i mrucząc tak, jak byśmy byli wielkimi drapieżnikami. I przez całą noc nie pomyślałam 

o malutkim Jonie albo o Sophie i Alonzie, albo nawet o Jessice. 

background image

ROZDZIAŁ 14 

–  Na strychu jest zombie. – 

powiedziała Cathie i o mało nie podskoczyłam pod sam 

sufit. Kiedy to mówiła, wpłynęła przez ścianę do mojej sypialni. Robiła tak, ponieważ była 
duchem. Dosłownie, duchem zmarłej siebie samej. Cathie była wysoką  kobietą, prawie tak 
wysoką  jak  ja,  z  włosami  ufarbowanymi  na  kolor  miodu  i  uczesanymi  w  wieczny  koński 
ogon.  Ubrana  była  w  zieloną  sportową  bluzkę  i  krótkie  spodenki.  Była  boso.  Na  wieki! 
Przynajmniej  jej  stopy  były  atrakcyjne.  Były  małe  i  bardzo  ładne,  z  niepomalowanymi 
paznokciami ale miały one nadany ładny kształt. 

–  To nie jest odpowiedni moment na twoje upiorne poczucie humoru – 

warknęłam, 

ponieważ  taszczyłam  właśnie  całą  górę  prawie  pustych  pamiętników  do  mojej  szafy 
wnękowej. To zawsze zawodziło. I kupowałam nowy pamiętnik, pisałam w nim jak wariatka 
około dziesięciu stron i przy okazji traciłam przy tym całkowicie wenę. I zaczynałam potem 
cały proces jeszcze raz. Myślę, że właściwie to lubiłam kupować nowe pamiętniki. 

– 

Więc  to  tak!  Więc  to  tak!  Wyglądasz  na  rozdrażnioną!  Przez  co?  Czyżbyś  nie 

została przeleciana wczoraj wieczorem? 

To  było  przerażające  ale  czasami  brzmiała  tak  samo  jak  ja.  Może  dlatego  zupełnie 

działała mi na nerwy. 

– 

Wcale nie to jest problemem. Problem tkwi w tym, że nie cierpię, kiedy wypadasz 

jak strzała z solidnych ścian i opowiadasz mi te swoje śmieszne historie. 

– 

Wyobraź  sobie,  że  to  nie  jest  tak,  że  ja  mam  jakiś  wybór.  –  powiedziała  z 

rozdrażnieniem, przepłynęła przez moje drzwi do łazienki a na zewnątrz z powrotem jeszcze 

raz.  – 

Przecież  najkrótsza  odległość  między  dwoma  punktami  jest  linią  prostą.  Również 

przechodziłabyś przez ściany, gdybyś mogła. I to nie jest tak, że ja mogę przycisnąć guzik 
dzwonka i zwrócić twoją uwagę. A co do zombiego! Czy to moja wina, że ciągle zaprzeczasz 
istnieniu tych ożywionych zwłok?! 

–  J

a  jestem  ożywionymi  zwłokami  –  powiedziałam  ponuro  –  I  tym  się  zajmuję. 

Znaczy moimi zwłokami. W każdym razie nic takiego jak zombie nie istnieje. 

Cathie wbiła swoją głowę w ścianę (prawdopodobnie tylko po to, by się skradać bo od 

tej  pory  wiedziała,  że  to  mnie  doprowadza  do  szału),  przytrzymała  ją  na  zewnątrz  i 
powiedziała: 

background image

– 

I po co ja się w ogóle przejmuję? – i wbiła ja z powrotem do sypialni – Po co się 

przejmuję tym, gdzie kto jest? 

– 

Sinclair nie wstał jeszcze, Tina tak samo, Jessica jest na jakimś spotkaniu a Marc 

jest w pracy, natomiast Toni i Garrett nie wyszli jeszcze z sypialni od czasu, kiedy ona 

wróciła i cieszą swoim zaciszem. 

– 

Ale  jestem  zła!  Jestem  strasznie  znudzona  a  wy  ludzie,  jesteście  pasjonującą 

wspólnotą. 

Została zabita przez seryjnego mordercę i przyszła do mnie po pomoc. W odróżnieniu 

jednak od innych duchów, którym pomogłam, została, jak tylko zrozumiała to, czego chciała. 
Nie  byłam  królową  wampirów,  byłam  cholernym  kolekcjonerem  dusz.  Nikt  nie  odszedł  i 
wszyscy  przykuli  się  do  mnie  jak  wieczna  ruchomość.  Ale  oni  wszyscy  byli  popieprzeni, 

impertynenccy i fenomenalnie gadatliwi. 

– 

Przynoszę dobre wieści z krainy cieni (*umarłych – to w tym znaczeniu) – grzmiała 

w strasznej imitacji głosu Vincenta Price’a – wszystko  w porządku na froncie środkowego 

zachodu. 

– Tak? 

– 

Tak więc, były duchy ale im pomogłam. 

– 

Pomagałaś duchom, które zabiegały o moją przysługę i nawet mi nic powiedziałaś? 

Wiec jesteś tak jakby moją…. 

– 

Znasz tych hollywoodzkich asystentów, którzy zajmują się wszystkimi problemami, 

żeby  producent  mógł  koncentrować  się  na  robieniu  filmów?  To  jest  to  co  ja  robię  teraz. 

Pomagam tym maluczkim ludziom. 

– 

Chcesz robić filmy? – zgubiłam się. A wcale tak długo nie rozmawiałyśmy. 

– 

Nie, głupia gówniaro, jestem jak asystent, który opiekuje się małymi ludźmi. 

– 

Myślę, że nie powinnaś tak przezywać – wybałuszyłam na nią oczy. 

– 

Robię ci przecież niezłą przysługę. Zazwyczaj te duchy chcą, aby ich ktoś właśnie 

wysłuchał i wskazał właściwą drogę. Dostałaś wyższe priorytety, rozumiesz? 

–  Dobra

,  dzięki  –  chyba  musiałam  zabrzmieć  nieprzekonująco,  ponieważ 

spiorunowała  mnie  wzrokiem  –  nie,  no  naprawdę,  dzięki.  Ostatnia  rzecz,  jakiej  teraz 
potrzebuję w tym tygodniu to bezwzględnie wpadające inne duchy. 

– 

Jesteś  mile  widziana  przez  nich.  To  faktycznie  jest  nawet  miłe.  Oni  mogą  mnie 

zobaczyć  i  mogą  ze  mną  porozmawiać,  właśnie  tak  samo  jak  ty.  Mam  na  myśli  takie 
pozytywne nastawienie, że albo muszę rozmawiać z tobą, albo mogę rozmawiać z nimi. 

– 

Tak więc, dokonałaś trafnego wyboru – powiedziałam z wisielczym entuzjazmem. 

background image

– 

Dostałaś też wolne. Przy najmniejszej okazji nasz gorący, postawny chłopak może 

ciebie  widywać  i  dotykać.  Twoi  przyjaciele  mogą  ciebie  widywać  i  dotykać.  A  ja  co 
dostałam? Wampira rozproszonego długa listą spraw do załatwienia a wszystkie te sprawy są 
ważniejsze ode mnie i od moich problemów. 

–  To nie prawda, Cathie! – 

nie  sądziłam,  że  kiedykolwiek  wysłucham  wykładu  od 

kobiety w zielonej bluzce sportowej – 

Ja  natychmiast  rozwiązałam  problem  z  tobą,  yyyy, 

znaczy twój problem. O ile mnie pamięć nie myli, ten zły facet nie żyje. 

– Tak – 

powiedziała i jakby poweselała natychmiast – twoja siostra rozbiła jego głowę 

jak jajko. 

– Tak, to czego chcesz ode mnie teraz? 

– 

Nie upominam się o uwagę ale stać cię na więcej niż to – chmurnie opuściła głowę i 

wyleciała przez ścianę. 

– I ty mnie to mówisz?! – 

wrzasnęłam za nią. 

background image

ROZDZIAŁ 15 

Jakby  nie  było  już  okropnych  wydarzeń,  godzinę  później  przybyła  przerażająca 

bibliotekarka,  Marjorie  i  chyba  z  godzinę  dzwoniła  do  drzwi  (jakby  nie  potrafiła  nacisnąć 
guzika  tylko  raz  jak  każdy  normalny  człowiek).  Miałam  się  już  ruszyć  i  wstać,  ale  się 
zaparłam w sobie i nadąsałam: 

– 

Nie. Choćby dlatego, że ludzie… 

– 

Bardzo  stare  i  potężne  wampiry  –  przerwał  mi  Sinclair  –  przyłażą  do  nas  bez 

należytego zapowiedzenia się albo bez należytego harmonogramu. 

– 

Ona mówi, że to nagły wypadek. Chcesz, żeby planowała nagłe wypadki? 

– 

Ale to też nie oznacza, że ja muszę wszystko rzucić i spieszyć się do salonu. 

– 

Nikogo  nie  było  w  salonie  –  ogłosiła  Marjorie,  popychając  uchylone  już  drzwi 

wahadłowe do kuchni – więc zaryzykowałam i postanowiłam zajrzeć tutaj. 

Spojrzałam na Sinclaira. 

–  Ach  – 

zaczął  –  Marjorie.  Jak  dobrze  widzieć  ciebie  jeszcze  raz.  Ale  teraz?  Tak 

nagle? 

– Wasza Królews

ka Mość – stara wampirzyca powiedziała pochylając głowę – wiem, 

to bardzo niegrzecznie tak wparować bez zapowiedzi, ale to z czym przyszłam jest bardzo 
ważne. 

– 

Oczywiście – westchnęłam – zamierzasz na moje barki kolejny kryzys. 

– 

Sugerujesz,  Wasza  Królewska  Mość,  że  wszystkie  ważne  kwestie  mam 

rozwiązywać  za  twoimi  plecami?  Bez  twojej ingerencji?  –  lekko  się  uśmiechnęła  i  majtała 

palcami przy mankietach swetra. 

Nie, ale najpierw łaskawie zadzwoń (obmyślałam sobie). 

Marjorie z apro

bata obejrzała kuchnię. Duży drewniany stół stał w jej centrum i było 

przy nim w bród krzeseł dla nas wszystkich. Nawet zbyt dużo dla nas wszystkich – Sinclair, 
Tina, Jessica i ja. Ilu nas jest? Cholera, a co ja jestem? Jakiś pieprzony kalendarz rodzinny? 

Marjorie  była  kobietą  o  raczej  przeciętnym  wzroście  i  srogim  wyglądzie.  Miała 

ciemne  włosy  z  siwymi  zakolami  przy  skroniach.  Na  nogach  miała  praktyczne  buty. 
Przebiegła wampirza bibliotekarka, największa w regionie, mówiono nawet, że największa na 
Środkowych Zachodzie. Chciała trzymać w szachu wszystkie wampiry (ale ostatnio sytuacja 

background image

się  odwróciła).  Strzegła  ich  hipotek  i  wiedziała  o  wszystkich  nie  zapłaconych  przez  nich 
rachunkach (dla młodych wampirów początkowo była szczególnie miła…jeśli wystarczająco 

c

zęsto  się  do  niej  zwracali,  mogli  liczyć  na  wspaniały  dom  i  dobre  warunki  kredytów 

hipotecznych),  trzymała  miłe  i  bardzo  staranne  pliki  komputerowe  z  informacjami  o 
wszystkich  wampirach  (albo  we  wcześniejszych  wiekach  papierowe  akta,  bardzo  dobrze 

zarchiwi

zowane). Jak ona to robiła? Nikt nie wiedział. 

W  każdym  razie  żyła  jeszcze  przed  okresem  panowania  Nostro  (Nostro  to  zmarły  i 

wzbudzający  wstręt  despota),  a  nawet  jeszcze  wcześniej,  przed  narodzinami  protoplasty 
Nostro. Nie interesowała się gierkami o władzę i pokazami mocy, co najprawdopodobniej dla 
nas  było  bardzo  dobrą  wiadomością.  Zajmowała  się  tylko  swoją  biblioteką,  organizowała 
życie  i  gromadziła  różnego  rodzaju  dane,  co  uczyniło  ja  wręcz  potężną  –  z  niczym  się 
narzucała  niemniej  jednak  bacznie  zwracaliśmy  na  nią  uwagę,  kiedy  cokolwiek  robiła  lub 
mówiła. 

W  każdym  razie,  obecnie  spoglądała  z  wyrazem  aprobaty  w  oczach  i  na  twarzy, 

ponieważ  zobaczyła  tradycyjną  scenę,  która  musiała  rozgrzać  jej  tradycyjne  serce:  król  i 
królowa  z  lokajem  (Tina)  na  zawołanie oraz owce (Marc i Jessica) hodowane dla krwi na 
zawołanie. 

– 

Miło znowu cię zobaczyć, doktorze Spandler – powiedziała, kiedy po raz kolejny jej 

nie przedstawiłam. 

– 

Cześć, yyyy, przepraszam, ja… 

– Marjorie. 

– Racja – Marc i Jessica byli pod jej panowaniem przez kilka sekund ale teraz patrzyli 

z dezorientacją, byli wytrąceni z równowagi. Marjorie miała taki wpływ na ludzi. Mogłaby 
odłamać Marcowi i Jessice palce a oni posłusznie otworzyliby dla niej swoje żyły – cieszę się, 
że ciebie znowu widzę. 

– 

Dziękuję. 

Nastąpiła  chwila  ciszy,  ponieważ  Marjorie  czekała  aż  wyprosimy  stąd  osoby 

niepowołane. 

– 

Więc  –  powiedziałam  zanim  Eric  zaczął  cokolwiek  mówić,  gdyż 

najprawdopodobniej 

przegnałby niektórych – z czym przychodzisz na Summit Avenue? 

–  Z tym – 

powiedziała,  błyskawicznie  wyciągając..  broń!  Nóż!  Cegłę!  Nie,  moje 

nerwy były właściwie wyczerpane. Co to było? 

Tina  zmarszczyła  brwi,  przez  co  miedzy  jej  oczami  zrobiła  się  zmarszczka.  To 

sprawiło, że jej spojrzenie było zdecydowanie sędziwe – dwudziestopięciolatki zamiast jak 

background image

zwykle osiemnastolatki. 

– 

To jest katalog książek – powiedziała bardzo sędziwie. 

– 

Właśnie. 

– 

Dziękuję za to piekielne poświecenie – powiedziałam z mniejsza cierpliwością niż 

zwykle  – 

dzięki,  że  nie  zmarnowałaś  drugiej  szansy  by  się  dostać!  Wiesz  jak 

przeczesywaliśmy  całą  tę  rezydencję  od  strychu  po  piwnicę  by  znaleźć  katalog  książek? 
Nasze trudności nigdy nie były tragiczniejsze. 

– 

Prawdę mówiąc – Marjorie powiedziała i rzuciła to na stół – to jest Berkley’owski 

katalog ubiegłorocznych wpadek. 

Sinclair zamknął oczy. 

– 

No dobrze. Więc jest to Święty Graal wśród katalogów – powiedziałam, będąc na 

granicy wybuchu i powiedzeniem tej kobiecie, żeby stąd wyszła nim oszaleję. Sinclair nic nie 
powiedział ale jego ponure spojrzenie i wzburzona fryzura sugerowały, że wie o co tu chodzi. 
Ja nie wiedziałam. Marjorie poczekała , żebym miała czas to pojąć. Miałam cichą nadzieję, że 
zapakowała lunch. W końcu powiedziała: 

– 

strona czterdzieści siedem. 

Nikt  się  nie  ruszył.  Najwyraźniej  więc  rozmawiała  ze  mną.  Wzięłam  ten  obślizgły 

katalog i przekartkowałam na odpowiednią stronę. I niemal upuściłam go jakby się zmienił w 

jadowitego grzechotnika. 

– 

Okej, mogę zrozumieć dlaczego mogłaś pomyśleć, że to jest… 

– Katastrofa – 

powiedział ostro. 

– 

… źle. Odrobinę źle. 

– 

„Nieumarła i niezamężna napisana przez anonimowego autora” było rozbryzgane na 

dwustronnej  rozkładówce.  „Nowe  komiczne  spojrzenie  na  gatunek  wampirów!”  zostało 

wydrukowane w poprzek obu stron wraz z innymi krytycznymi uwagami („obcesowe 

wydarzenia tworzą swawolną atmosferę” i „bzdurna fabuła ale świetna zabawa”). 

Był tam również akapit: „przystępna i przednia zabawa z ‘prawdziwą autobiografią’; 

autor zręcznie pozuje zarozumialstwo królowej, która podaje się za mityczną nieumarłą”. 

– 

Ktoś napisał książkę na twój temat? – Jessica zapytała, wpatrując się w rozkładówkę 

w katalogu – Sukces! 

– 

Nie sukces. To wręcz jego przeciwieństwo – Co to miało być? wściekle sama siebie 

pytałam. Bo to nie jest tak, że możesz to przeliterować wspak i mieć nadzieję, że to zadziała. 
Można to odwrócić? A można tak ze mną? (* w sensie zwrócić jej dawne życie) 

– 

Wasze Królewskie Mości, nie pytam o wasze orzeczenie… 

background image

– Ale do tego zmierzasz. 

Marjorie  wydawała  się  bardziej  zaniepokojona  niż  kiedykolwiek  dotąd.  Jeszcze  jej 

takiej nie widziałam: 

– 

Jak mogliście pozwolić, żeby cos takiego się zdarzyło? 

– 

To  była…  –  zaczęłam  mówić,  ale  Sinclair  mi  przerwał  mi  w  pośpiechu  jakby 

wiedział co chce powiedzieć (przysługa dla przyjaciela. 

– 

czy ta książka może zostać wydana? 

– 

To nie jest nasza książka – wskazała na katalog i zasyczała – tak samo możesz mnie 

zapytać czy nowy Steven King będzie wydany. Nie mogliśmy nic z tym zrobić. 

– 

A może być wydana jakaś nowość Kinga? – zażartował Marc – Stara snobistyczna 

szkoła Kinga. Sam stwierdził, że nie napisał nic dobrego od czasu „Smętarza dla zwierząt”. 
Jednak nie przestawałem go kupować. Czytanie Kinga było dla mnie ja łyżka ulubionej tłustej 
potrawki. Czytanie ciebie nie. Ale nie przejmuj się. Ludzie są wciąż otwarci więc idź dalej z 
ufnością i miłością i wspominaj dobre dawne czasy. 

Spojrzałam  jeszcze  raz  na  rozkładówkę:  Ciemnogranatowa  okładka,  srebrne  litery: 

„pierwsza prawdziwo opowieść od nieśmiertelnej strony”. Jasne. 

Wiedziałam kto to napisał – Jon Delk, niegdyś Nieustraszony Wojownik polujący na 

wampiry,  obecnie  zagorzały  pisarz.  Nie,  żeby  on  to  pamiętał.  Dzięki  szybkiemu  i 
bezbolesnemu procesowi zacierania pamięci, zapomniał, że w ogóle to napisał. Oczywiście 
jego źródłem inspiracji byłam ja. 

Kilka miesięcy temu, Jon wpadł by wyperswadować mi poślubienie Sinclaira. Student 

w ciągu dnia i dziki pogromca wampirów w nocy, czego zresztą się wyrzekł kilka miesięcy 
temu (zabijania znaczy). Spotkanie mnie na swojej drodze, zmieniło całkowicie jego pogląd, 
pokazało  wampiry  od  innej  strony.  Obecnie  on  i  reszta  jego  drużyny  gołowąsach  skautów, 
niech  ich  cholera,  najpierw  pytają  a  potem  latają  z  kołkami.  Wdzięczna  za  zmianę  serca 
Delka,  opowiedziałam  mu  swoją  historię,  którą  wykorzystał  jako  zadanie  domowe w 
college’u.  Wtedy  rękopis  zniknął  a  Sinclair  sprawił,  że  Jon  zapomniał,  iż  to  napisał.  Więc 
problem się rozwiązał. Racja? 

Zgodnie z „Publishers Weekly” to świeże i nowe spojrzenie na opowieść wampira. 

– Jon zapewne to oleje – 

powiedziałam, potrząsając głową. 

– 

Oczywiście tylko wtedy, jeśli mu powiemy. 

– 

Ależ oczywiście, że musimy mu powiedzieć! Nie możemy nic mu nie mówić. To 

byłoby… 

– 

Uczucia  dziecka,  które  to  napisało  powinno  być  najmniejszym  z  waszych 

background image

problemów  – 

powiedziała  Marjorie  –  Mogę  wasz  zapewnić,  że  społeczność  wampirów  nie 

przyjmie z radością informacji o tym. Przez tysiąclecia żyliśmy w ukryciu. A teraz co? Jesteś 
u władzy zaledwie od roku i do czego doszło? 

– 

„Czarujący  sprzeciw  Anne  Rice  opowiedziana  przez  wampira  z  problemami 

dostosowania się do prawdziwego świata” – Marc uprzejmie przeczytał. 

– 

Musimy  się  tym  zająć  –  szybko  powiedział  Sinclair  –  skoro  nie  możemy 

powstrzymać publikacji tej książki. 

– 

Jak to odkręcić? – zapytałam. 

– 

Potrzebujesz  jeszcze  czegoś?  –  zapytała  Jessica.  Wyglądała  trochę  jak  osaczona 

mysz, gdy wszyscy się tak w nią wpatrywaliśmy. Natychmiast jednak przemówiła jeszcze raz 
ale  głośniej  –  przecież  nikt  nie  będzie  myślał,  że  wampiry  naprawdę  biegają  wokół  nas. 
Pomyśl i spójrz na to ogłoszenie. Gdybyś to czytała, to czy twoją pierwszą myślą byłoby „oh 
mój  Boże,  to  prawda  więc  muszę  obsypać  dzieci  czosnkiem  i  wylać  w  progu  wodę 
święconą”? Nieprawda. Ależ to oczywiste, że wzięłabyś tę książkę za fikcję, która pretenduje 
do tego podszywać się za prawdę (* w oryginale „be non fiction”– być nie fikcją). 

– 

Tyle, że – powiedział Marc – że to nie jest udawanie fikcji, że nie jest fikcją. 

– 

Racja, tyle, że co na to ludzie, którzy są żywi. Poza tym niewielu z nas wie o tym i 

niewielu  się  o  tym  dowie.  Oczywiście,  jeśli  będziesz  się  starać  powstrzymać  wydanie  tej 
książki,  to  na  pewno  ludzie  się  zainteresują  tym.  Będą  kupować,  czytać  i  zastanawiać  się 
dlaczego.  Będzie  tak  jak  z  kultem  satanistycznym.  Stworzysz  mitologię  uwielbienia 

wampirów.  – 

wtedy  przerwała  dla  dodania efektu dramatyzmu–  wtedy  się  zaczną  pytania. 

Dlaczego oni się zachowują jak wampiry? Albo: czy oni naprawdę myślą, że są wampirami? I 
łałłłł… dlaczego żaden z nich nie ma ani grama opalenizny? 

Marjorie pochyliła się do przodu i szepnęła coś na ucho Sinclairowi. Kiwnął głową. 

– 

Co? Co tam szepczecie? Bez tajemnic, proszę. Po co te tajemnice? Marjorie, znasz 

taką zasadę jak dzielenie się uwagami z całym towarzystwem? – powiedziałam. 

– 

Tak tylko pytałam – odpowiedziała – czy twoja przyjaciółka wie, że jest chora. I 

pytałam prywatnie i skończyłam temat, żebyś nie powiedziała, że się wtrącam. – Dziękuję ale 

wiem o chorobie – 

powiedziała  Jessica.  Nawet  się  uśmiechnęła.  Marjorie  natomiast  nie  i 

zdałam  sobie  sprawę,  że  Jessica  popełniła  klasyczny  błąd  dotyczący  wampirów. Marjorie 
mogła wywęszyć raka Jessiki, ale gówno ją obchodziło czy kiedykolwiek ta owca odzyska 
zdrowie. Interesowały ją tylko zwyczaje żywieniowe Erica. 

– 

Wracając  do  sprawy  –  powiedziała  Tina  –  myślę,  że  Jessica  słusznie  zauważyła 

jeden ważny argument. Próbując powstrzymać wydanie książki, to tylko zwiększy jej wpływ 

background image

na ludzi. 

– Bardzo dobrze – 

powiedziała Marjorie – Ja tylko chciałam zwrócić waszą uwagę na 

ten fakt. A co wy z tymi informacjami zrobicie, to już wasza sprawa. 

– 

Ktoś inny z kolei zwróci na to uwagę Jona – wymamrotałam pod nosem, zamykając 

katalog i próbując zwrócić go Marjorie. 

– 

Nie,  dziękuję,  Wasza  Królewska  Mość,  mam  w  bród  kopii  –  posłała  mi  chłodny 

uśmiech. 

– 

Dobra. Dzięki za wniesienie do mojego życia kolejnego kawałka dobrej zabawy – 

powiedziałam do niej z równie ciepłym uśmiechem, który miał ją zmrozić. 

– 

Każda wymówka była dobra, by spędzić więcej czasu z Wszą Wysokością. 

– 

Odprowadzę  ciebie  do  drzwi  –  zaoferowała  się  Tina,  wstając  i  dając  znak  ku 

drzwiom. 

– 

Dziękuję  –  powiedział  uprzejmie  Sinclair,  spoglądając  w  dół,  na  katalog  z 

zaciśniętymi wargami – dziękuję za przybycie z wizytą. 

– 

O tak, podziękowania mnie podbudowały. Do widzenia Wasze Królewskie Mości, 

doktorze Spangler, panienko – 

i poszła w siną dal gotowa by zasiać więcej radości w innej 

wampirze rodzinie. 

background image

ROZDZIAŁ 16 

– 

Na twój temat jest książka? – zapytał Alonzo a jego ciemne oczy promieniały. 

Cholera,  więcej  rozrywek  mnie  czeka!  Chwila.  Możliwe,  że  Tina  wspominała,  że 

Europejczycy zaplanowali kolejne spotk

anie.  Przynajmniej  teraz  byliśmy  w  jednym  z 

salonów  i  nie  daliśmy  się  złapać  w  pułapkę  w  kuchni  przez  zjadliwych  i  złośliwych 
bibliotekarzy. Tak naprawdę, to był mój ulubiony salon (kto wiedział, że kiedykolwiek będę 
mieszkać w domu, w którym będę miała ulubiony salon), z wesołą cukierkowo pasiastą tapetą 
i  jasnymi  drewnianymi  meblami.  Duże  okna  przepuszczają  tony  naturalnego  światła  (tak 
przypuszczałam), a pokój został ogrzany przez ozdobny, ciemnogranatowy piec ceramiczny 
stojący w kącie. Zaczynałam cieszyć się z tego, że połowę mojego (nowego) życia spędzam w 
salonach.  Chwała  Bogu,  mieliśmy  ich  cztery  i  obym  nigdy  się  nie  znudziła  tapetą.  Teraz 
pomysł bogatych rezydencji nagle miał sens. 

– 

Naprawdę, naprawdę – odpowiedziałam Alonzowi – Spójrz tylko na to: właśnie Co 

o tym powiedzieliśmy więc nie możesz się na nas wkurzać, kiedy wiesz, zdarzy się tobie, że 
natkniesz się na to szukając dla siebie jakiejś przyjemnej lektury  u  Barnesa i Nobla zanim 
zamrozisz jakąś dziewczynę w kąciku kawowym. 

–  Wysoko sobie ce

nię  twój  prawdziwy  niepokój  w  twoim  raczej  niepotrzebnie 

prowokacyjnym  oświadczeniu  –  powiedział  Alonzo.  Strzelił  z  mankietów  i  spojrzał  na 
zegarek, wielki i srebrny, który wyglądał tak, jakby przygniótł jego nadgarstek. Robił to tak 
często, że przypuszczałam, iż to jakiś rodzaj tiku nerwowego. 

– 

Dosoliłam ci, ha! – zaripostowałam. 

– 

Książka nie jest jeszcze wydana – wskazał Sinclair. Czepiał się nadziei, jak łysiejący 

facet grzebienia. 

– Tak, to nowa oferta upadku – 

dodałam – A teraz ci polecenie. Unikaj tłoku! 

– 

Najchętniej  bym  ciebie  stłukł  –  mamrotał  Sinclair  (pomyślałam,  że  musi  być  na 

mnie nieźle wkurzony) a głośno dodał – zostaniemy tu do czasu, aż obiecasz, że przestaniesz 
już nakręcać takie niezdrowe sytuacje. 

Tak naprawdę, to był wielki i nikczemny argument. Moja pierwsza myślą było, żeby 

pozwolić im przeczytać o tym na liście bestsellerów New York Timesa. A kto się martwi o 
ich uczucia? Tak myślałam, o mój Boże. Myślałam też o tym, że mieliśmy teraz dużo większe 

background image

problemy  na  głowie,  niż  jakaś  tam  książka,  która  opisywała  historię  mojego  życia. 
Śmiertelnie  chora  Jessica,  Sophie  dążąca  do  zemsty,  Europejczycy  chcący  mnie  usunąć  i 
przejąć władzę. Może to ostatnie, to było tylko przypuszczenie, bo może przed powrotem do 
domu  potrzebowali  oczyścić  swoje  zwyczaje  w  moich  oczach.  W  każdym  razie  książka,  o 
której  nikt  nie  pomyślałby,  że  jest  prawdziwa,  była  najmniejszych  z  problemów,  które 
obecnie miałam. 

Tina  i  Sinclair  byli  stanowczo  przeciwni  mojemu  nadrzędnemu  punktowi  widzenia. 

Zgrali się jak dwie papugi i gderali mi zgrzytliwe i monotonne uwagi, że lepiej powiedzieć 
tym Europejczykom o książce wcześniej. 

W  każdym  razie  od  kiedy  mój  pierwszorzędny  numer  z  narzekaniem  na  to,  że 

umarłam,  nie  zdał  egzaminu  i  nikt  mnie  nie  pożałował,  łaskawie  zgodziłam  się  dać  znać 
Alonzowi i pozostałym. Tyma razem to ja zwołałam zebranie (właściwie Tina zwołała je za 
mnie). Tym razem spodziewałam się gości. Tak! Do boju! 

– 

Przyznaję  –  powiedział  Alonzo  –  że  nie  mam  pojęcia  co  powiedzieć.  To  nie  jest 

zwykły problem – posłał mi spojrzenie pełne podziwu. 

– 

Słuchaj, zboczmy na chwilę z tematu, mogę ciebie o coś zapytać? 

– 

Wasza Królewska Mość, jestem do twojej dyspozycji. 

Teraz była doskonała okazja. Gdzie jest Jessica? Aaa .. pewnie śpi albo jest w swoim 

pokoju. Marc jest w pracy

. To byli właśnie nasi słabi ludzie. 

– 

Słuchaj. Jak to jest stworzyć wampira? 

– Oh, okej – 

Alonzo spojrzał na mnie wyjątkowo wytrącony z równowagi i przejechał 

ręką po gładkiej głowie – ja nigdy, ach… nigdy nie zostałem by zatroszczyć się o żadnego. 
To wszystko co mogę powiedzieć. 

– 

Ale zawsze ruszałeś na łowy i chrupałeś. 

– 

Poprosiłabyś lwa, by usiadła przy zwłokach gazeli, ponieważ hieny i sępy mogłyby 

ja rozedrzeć na strzępy? 

–  Ludzie  to nie gazele – 

zaznaczyłam z trudem hamując swój wybuch – wiec mogą 

być na świecie inne (prócz Sophie) wampiry, które stworzyłeś? 

–  To jest bardzo prawdopodobne – 

przyznał  niechętnie  –  w  mojej  młodości.  Teraz, 

oczywiście, mam dużo większą kontrolę nad głodem. 

– 

Widzisz, ja unikam tego wszystkiego nie pijąc wcale. Powinieneś tez spróbować tak. 

– 

To  co  mówisz,  unikać  w  ogóle  picia,  to  jest  fizycznie  niemożliwe  –  frustracja, 

intryga, podziw i wściekłość uwydatniały się w tej wypowiedzi ni z tego ni z owego jedna po 
drugiej.  To  sprawiło,  ż  jego  oczy  zezowały.  Pocierał  przy  tym  swoje  czoło  tak  bardzo,  że 

background image

zastanawiałam się czy próbuje tam wywołać pożar. 

– 

Pożywianie  się  prowadzi  do  zabójstwa.  To  zdarza  się  raz  za  razem,  wampir  za 

wampirem. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedziałam bardziej do siebie niż do 

kogokolwiek z zebranych w salonie – 

że  kogoś  zabijam.  To  mam  właśnie  na  myśli.  Okej, 

zabiłam  kogoś.  Jakieś  dwie  osoby.  Właściwie  cztery  jak  doliczymy  do  tego  wampiry. 

Hmmmm… oficjalnie ciemna strona ze 

mnie  wyszła.  Ale  tak  naprawdę  to  było  prawo  do 

samoobrony. I te wampiry były już martwe, prawda? 

– 

Pójdziesz  ze  mną  na  spacer?  –  zaproponował  mi  Hiszpan,  wstając  z  miejsca  na 

dwuosobowej kanapie. 

– Tak – 

powiedziałam, wstając chwilę później – Pewnie. Żaden problem. 

Sinclair podniósł na mnie wzrok ale nie powiedział ani słowa i nie podrywał mnie. 

Więc wyszliśmy. 

* * * 

Założyliśmy na siebie płaszcze, Alonzo założył trochę przybrudzony błotem ręcznie 

szyty  na  zamówienie  płaszcz,  który  został  wykonany  wręcz  z  drobiazgową  dokładnością  i 
dbałością o szczegóły, przy czym przy wyjściu pozostawił narzucaną na niego pelerynę. Ja 
wsunęłam na nogi parę jaskrawoczerwonych gumowców, ponieważ na zewnątrz było mokro. 
W Minnesocie wiosna oznaczała odwilż a odwilż oznaczała błoto. 

– Nareszcie – 

dokuczał, kiedy szliśmy już dłuższą chwilę chodnikiem nie odzywając 

się do siebie – zabrałem ciebie z dala od króla. 

– 

Tak. Nawet nie wiem dlaczego z tobą rozmawiam. Próbuję nie przypominać sobie, 

że kiedy ciebie poznałam, prawie skoczyliśmy sobie do gardeł. Wiesz, po tym jak Sophie dała 
swój występ. 

– 

A więc co zdecydowałaś? Tolerować mnie? 

Niemal wpadłam w roztopioną zaspę. 

– 

Poważnie mnie pytasz? 

– 

Jestem wobec ciebie lojalny. Twoja wola, jest moja wolą. 

– Doceniam to – 

powiedziała i zrobiłam dziwną rzecz. Zapytałam wprost – to prawda? 

Mam uwierzyć, że przyjąłbyś każdą moją decyzję? A gdybym powiedziała: „ okej Alonzo, 
zamierzam ściąć ci głowę bo sto lat temu byłeś bardzo złym wampirem”? Zgodziłbyś się z 

tym? 

– Tak. Zgod

ziłbym się – przyznał i szedł dalej starannie unikając zdeptania psiej kupy, 

która  prawdopodobnie  leżała  tutaj  pewnie  od  stycznia  aż  do  tej  pory  –  pewnie nie 
uklęknąłbym  spokojnie  przed  tobą  i  nie  czekałbym  bez  drżenia  na  spadający  miecz  ale 

background image

szanuję twoją władzę jako monarchini. 

– 

Innymi słowy, nie sądzisz, że mogłabym być tak okrutna. 

– Nie – 

odpowiedział – nie sądzę, że byłabyś taka okrutna. Tak naprawdę, to liczę na 

to. 

– 

Ty naprawdę nie myślisz, że coś bym zrobiła? 

Ostrożnie ważył swoje słowa mówiąc: 

– 

To byłaby przesada. Nie sądzę, że mogłabyś mnie zabić z zimną krwią. 

Dobra, to dziwne. 

– 

To  byłoby  łatwiejsze  –  powiedziałam  z  westchnieniem  –  gdybyście  ty  i  twoi 

przyjaciele  byli  krwiożerczymi  monstrami.  Początkowo  myślałam,  że  tacy  jesteście.  Może 
sześciu z was wyjechałoby z miasta pozostawiając za sobą szlak rozlanej krwi. Wtedy zabicie 
was byłoby łatwe. 

– 

To  nie  powinno  mieć  wpływu  na  innych  –  powiedział  dobitnie  –  to jest sprawa 

między mną i doktor Trudeau. I Waszą Wysokością oczywiście. 

– Czy dlatego 

dzisiaj wieczorem przyszedłeś tu sam? 

– 

Posłałaś tylko po mnie. 

– 

Jesteś  jedynym,  którego  imię  mogę  pamiętać  –  przyznałam  się  z  czego  on  się 

zaśmiał.  Z  oddali  słyszałam  wycie  i  szczekanie  i  klikające  o  chodnik  paznokcie  łap. 
Pomyślałam, że mamy około dwóch minut czasu i dopadną nas wszystkie psy sąsiadów. To 
był główny powód tego, że nie lubiłam chodzić na spacery. 

– 

Wróćmy do ogrodu. 

– Ale… ale dopiero co… 

– 

Facet,  zaufaj  mi.  Nie  chcesz  tu  być  za  jakieś  dwie  trzy  minuty  od  tej  chwili. 

Możemy dłużej porozmawiać w ogrodzie rezydencji. Za ogrodzeniem. 

Posłusznie obrócił się ze mną o sto osiemdziesiąt stopni i poszliśmy z powrotem w 

górę chodnika w stronę domu. Odeszliśmy tylko kawałek od rezydencji. To było głupie. Nie 
wiedziałam za bardzo o czym mam z nim rozmawiać. Chwila! A czyj to był pomysł? Ten 
spacer? Próbowałam sobie przypomnieć. Mam! To nie był mój pomysł. To on mnie zaprosił. 

– 

Wasza Królewska Mość, ma do ciebie inne pytanie. 

– 

O Boże. Moja kolej teraz. Chyba, że prowadzimy jakiejś gry. 

– 

Jeśli  o  to  chodzi,  seniorita,  to  jesteś  w  błędzie.  Ale  oto  moje  pytanie:  zamienisz 

swoją przyjaciółkę w wampira? Czy też będziesz czekać aż umrze, pochowasz ją i będziesz ją 
opłakiwać? 

– 

Skąd wiesz o tym? 

background image

– 

Zrozumiałem o czym myślałaś, kiedy zapytałaś mnie jak to jest tworzyć wampiry. 

Domyśliłem  się.  Wiem,  że  ona  choruje  i  gdy  zobaczyłem  was  obie  w  jednym  pokoju, 
wysnułem moje przypuszczenia. 

Przed  nami  wyłoniła  się  rezydencja  otoczona  ciemnymi  gałęziami  drzew,  które 

jeszcze  nie  odrodziły  się  po  zimie.  Wycie  psów  się  zbliżało.  Alonzo  przerwał  jeszcze  raz 
ciszę między nami: 

– 

Pani,  nie  wydajesz  się  osobą,  która  się  poddaje  i  nie  pozwolisz  tak  łatwo  odejść 

przyjaciółce. 

Przeżuwałam przez moment to, co usłyszałam. W Alonzie fajne było to, że nawet jak 

powiedział cos miłego, to nawet przez chwilę nie zastanawiałam się, że się podlizuje. Może to 
przez to tłumaczenie jego myśli z hiszpańskiego na angielski, ale jego słowa, wypowiadane z 
wielkim kunsztem, doskonale mogły posłużyć mi za dobre rady. Tak naprawdę, to stanowił 
on  miłą  odmianę  po  tych  wszystkich  wampirach,  które  po  a)  ignorowały  mnie  albo  b) 
próbowały mnie zabić. 

– 

Dopiero co się dowiedziałam o tym, że przyjaciółka jest chora – powiedziałam w 

końcu. 

– 

Bardzo przepraszam, ale sądzę, że to zrobisz. 

Zatrzymaliśmy się przed żelazną bramą po zachodnie stronie domu, która prowadziła 

do,  martwego  jeszcze  o  tej  porze  roku,  ogrodu  na  tyłach  rezydencji.  Żadne  z  nas  nie 
otworzyło zasuwy. Poczekaliśmy kilka sekund, abym mogła pomyśleć. 

– Okej – 

powiedziałam – przypuszczasz pewnie, że moja przyjaciółka się na to zgodzi. 

– A ona ma wybór? 

– 

Jeśli nie miałaby wyboru, to nie byłaby moją przyjaciółką, prawda? 

– 

Twoja wyjątkowość – powiedział zszokowany – jest zarówno błogosławieństwem 

jak i przekleństwem. Błogosławieństwo tkwi w tym, że różnisz się od innych i przez to widzę 
ciebie w pozytywnym świetle. Przekleństwem, ponieważ sama sobie stwarzasz problemy, z 
którymi sobie inne wampiry nie radzą.. 

– Na pr

zykład? 

– 

Nigdy  nie  znałem  wampira,  który  pozostawał  w  przyjacielskich  stosunkach  z 

żyjącymi  ludźmi.  Na  pewno  wystarczająco  długo  będziesz  rozważać  plan  przemiany  tej 
przyjaciółki. 

– 

Nigdy? A żyłeś ile? Sto lat? Dwieście? I przez ten czas nigdy nie miałeś przyjaciela 

i nie chciałeś zatrzymać go blisko siebie? – moja sytuacja z Jessiką nie mogła być przecież 
niczym niezwykłym albo sytuacja Sophie i Liama. 

background image

– 

Nie  z  żywym  człowiekiem  –  odpowiedział  wzruszając  ramionami  i  podnosząc 

dłonie w górę – a kiedy zastanawiasz się nad moim wiekiem, to przyjmij do wiadomości, że 
żyję już około dwustu lat. – jedną rękę podniósł wyżej. Zaśmiałam się. 

– 

Jesteśmy na miejscu – powiedział otwierając w końcu furtkę i w końcu weszliśmy 

do ogrodu – 

i  one  też  są.  Nie  powinienem  się  mieszać.  Z  tego  nie  może  wyniknąć  nic 

dobrego. Ale, wybacz mi moją śmiałość, Wasza Królewska Mość. Widzę twoją nieuniknioną 
sytuacje  i  nieszczęście  będzie  wynikiem  twojego  niedorzecznego  ludzkiego  załącznika. 
Pewnego  dnia  sytuacja  się  powtórzy  z  tym  lekarzem.  Każde  z  tej  dwójki  wyniszcza  cię  i 
osłabia i nie doprowadzi do dobrego punktu. 

– 

Wcale nie widzę tego w taki sposób jak ty – poczułam, że muszę się jakoś wybronić 

ale także byłam wdzięczna temu wampirowi. Coś rzadkiego i zarazem cudownego w moim 

przypadku. 

– Moja królowo a w jaki sposób to widzisz? 

Moje myśli galopowały mi szybko po głowie. 

– 

Dzięki  moim  przyjaciołom,  zyskuje  na  wartości.  Oni  mnie  nie  osłabiają.  Moja 

obecna sytuacja z Je

ssicą, nie jest niczym takim. To kolejny krok w naszej wspólnej podróży. 

Może  ona  umrze  a  może  przeżyje.  Ale  tak  czy  owak  jest  ona  zasadnicza  częścią  mnie. 
Czymże bym była bez tych przyjaciół? 

– 

Silniejsza, szybsza, powszechnie najwyższa – zasugerował. 

– 

Przełożoną,  szefową,  królową  –  wymamrotałam  –  obawiam  się,  że  nie  lubię  tego 

słowa. Zwłaszcza kiedy go urywają wampiry. 

– Uuuu, kochana – 

znacząco się uśmiechnął. Wycie psów osłabło – nic dziwnego, że 

miałaś problem z dawnym reżimem. 

background image

ROZDZIAŁ 17 

Weszliśmy  do  domu  tylnym  wejściem  i  przez  chwilę  otrzepywaliśmy  nasze  buty  z 

błota. Chciałam pójść do kuchni i poczekać trochę na Jessicę. Pragnęłam dać jej szansę na 
wygadanie się i opowiedzenie mi jak poszło na spotkaniach z lekarzami, do których jeździła. 
Byłam  ciekawa  jak  poszło.  Jeśli  chodziło  o  Jessicę,  to  ciężko  było  z  niej  wyciągnąć 
jakiekolwiek informacje. Albo powie, albo nie powie. Zamierzałam wytworzyć tak serdeczną 
atmosferę, jak się dało. 

W każdym razie, uważam, że dzisiaj całkiem dobrze tolerowałam obecność Alonza i 

rozmowę z nim. Jestem pewna, że miał już dość gadki ze mną. Sinclair też nie był rodzajem 
faceta,  który  powie:  “hej,  chodźmy  pograć  w  nocnego  golfa  i  się  zaprzyjaźnijmy”.  Tak 
naprawdę,  to  nigdy  nie  widziałam  Sinclaira,  żeby  jakimkolwiek  człowiekiem,  którego 
traktowałby jak przyjaciela. Od kiedy tylko pamiętam, to Tina była jego jedyną przyjaciółką. 

Myślę,  że  Sinclair  też  już  nie  miał  nic  do  powiedzenia  Alonzowi.  Tiny 

prawdopodobnie  nie  było  w  domu,  bo  pewnie  tropiła  dla  nas  Jona.  Wiec  była  to  ta  część 
wieczoru, kiedy chcesz, żeby twoi znajomi już wyszli. I oni chcą wyjść, ale niegrzecznie było 
patrzeć na zegarki. 

– 

Robi się już późno – powiedział Alonzo i skrycie spojrzał na swój zegarek. Dzięki 

Bogu!!  Normalnie  ten  jego  dziwny  sprawiał,  że  czasem  zastanawiałam  się,  czy  gdzieś  nie 
została podłożona bomba i lada chwila mogła wybuchnąć. Ale tym razem przyjęłam ten tik z 
radością – I coś nieprawdopodobnego, ale się pożywić przed świtem. Za twoim pozwoleniem, 

Wasza 

Wysokość… 

– 

Oczywiście… Ale, yyyy, postaraj się nie zabić twojego jedzenia. – spróbowałam to 

powiedz

ieć jako żart, ale najprawdopodobniej zabrzmiało to jak rozkaz. Ale dość tego! Byłam 

emocjonalnie  wyczerpana  i  nie  miałam  siły,  żeby  próbować  mu  cokolwiek  wyjaśniać  – 
dziękuję, że wpadłeś. 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się do mnie pokazując, jak bardzo 

był zadowolony – czekałem do tej pory i będę nadal czekał na telefon z wezwaniem od ciebie. 
Cały czas jestem do twojej dyspozycji. 

– Yyyyyyy – 

byłam na dziewięćdziesiąt osiem procent pewna, że pieprzył bezsensy a i 

on  miał  już  chyba  dość  pantoflarstwa  w  swoim  tonie  co  sprawiło,  że  szybko  powtórzyłam 

background image

jeszcze raz – 

dzięki, że wpadłeś. 

Poszedł. Nasłuchiwałam. Jednak Sinclair nie wyskoczył z żadnego ukrytego cienia za 

rogiem,  co  w  zasadzie  było  jego  nagminnym  zwyczajem.  Nikt  też  nie  zatrzyma  ł  się  na 
podjeździe. Tylko Tina stała przed wejściem do kuchni przodem do mnie z filiżanką herbaty 
w ręku. A zakładam, że przez całą noc będzie szukała Jona. Cisnęłam swój płaszcz i buty do 
ubłoconego przedpokoju i skierowałam się do kuchni. 

Sinclair już tam był i siedział z Marc’iem i Jessicą i czytali „Sztuki Wojny” Sun Tzu. 

jego  rękawy  były  podwinięte  a  jego  stopy  były  bose.  Wyglądał  na  tak  odprężonego,  jak 
zwykle. Nie chciałam, żeby deptał mi po piętach, ale… 

– 

Nie powinieneś być, yyyyy, trochę nerwowy i czekać bez tchu, aż wrócę ze spaceru 

z Alonzem by usłyszeć czy złożył mi przysięgę wierności, coooo? Zrobił to na skrzyżowaniu 

dale Avenue. 

–  Ooo  – 

przewrócił  stronę  –  zakładałem,  że  około  pierwszej,  Alonzo  stopniowo 

ulegnie twojemu urokowi. 

– Mojemu urokowi? 

Spojrzał na mnie niewinnie. 

– 

Dlaczego się dziwisz, kochanie? To twój naturalny czar. Bez wątpienia miałaś go 

zanim  zostałaś  królowa  wampirów,  ale  teraz  jest  on  zapewne  dużo  większy.  Nikt,  nawet  z 
najmniejszą inteligencją, nie może ci za długo stawiać oporu. 

Wiedziałam.  To  się  zdarzyło  jeszcze  raz.  Właśnie  tak  samo  jak  Alonzo  – 

dziewięćdziesiąt  osiem  procent  pewności,  że  ten  facet  właśnie  pieprzy  bez  sensu  do  mnie. 
machnęłam jednak ręką i pozwoliłam mu kontynuować. 

– 

Muszę tylko poczekać jeszcze kilka dni a będzie on całkowicie twój i będzie jadł ci 

z  ręki  a  co  za  tym  idzie  –  będzie  nasz  za  twoim  pośrednictwem.  A  co  do  drugiej  sprawy. 
Gdybyś chciała użyć swojego spaceru do tego, aby, ach, okazać mu cielesne zainteresowanie, 
to nie ma nic co mógłbym w tej sprawie uczynić. Ani z tym, że mogłabyś  go ugryźć albo 
pozwolić na to, a by on ciebie ugryzł. 

– Marna cholernie jego szansa. 

– 

No więc dobrze – wzruszył ramionami – nie martwiłem się szczególnie. 

– 

Okej, widzę, że jesteś gdzieś pomiędzy bezinteresownością a całkowitym zwisem, 

yyyy, po pr

ostu nie obchodzę ciebie zbytnio – wyraziłam swoje słowa odpowiednim gestem – 

Tak nie może być. I chociaż wydajesz się yyyyyy nie martwić o nic to i tak ci powiem jak 
poszedł spacer (* wiem, że to nie bardzo elegancko brzmi po polsku, ale staram się tłumaczyć 
naszą  Betsy  dokładnie,  ponieważ  cały  urok  naszej  królowej  tkwi  chyba  w  tych jej gafach 

background image

językowych.) 

– 

Spacer z facetem, który się w tobie zakocha? – zapytał Marc. 

– 

On  nie  zamierza  zakochać  się  we  mnie.  Poza  tym  myślę,  że  on  jest…  yyyy…  to 

znaczy…  yyyyy…  myślę,  że  jeśli  zamierzałby  się  zakochać  w  kimś…  yyyy….  Kto  nie 

jest….yyyy

y. Hej! Ale trzymajmy się naszego wcześniejszego tematu, dobra? 

W  tym  momencie  zobaczyłem  jak  Marc  podtyka  Jessice  coś  małego  i  białego,  co 

wyglądało ja wizytówka i szeptał coś do niej. Odcięłam się. 

– 

Co to było? Mówicie sobie jakieś tajemnice? Co jej powiedziałeś? Trzymajcie klasę! 

Choroba się rozwija? Jesteś bardziej chora niż byłaś wczoraj? 

Nie umiałam wyczuć niczego nowego w jej zapachu. Oczywiście, nie miałam kiedy 

nauczyć się wyczuwać zapachy moich przyjaciółek i nie miałam linii odniesienia dla celów 
porównawczych. Ale jednak. Pomyślelibyście, że mogłam coś powiedzieć. 

– 

Brała tabletkę – powiedział Marc – mogę dać ci też jedną. Dałem jej też wizytówkę 

faceta, którego  chciałbym jej przedstawić. To naprawdę dobry lekarz.  Mój tata u niego się 
leczył. 

jest wciąż żywy, prawda? Krępowałam się zapytać. Wiedziałam, że tata Marca jest 

chory  ale  oczywiście  nie  wiedziałam  czy  przypadkiem  już  nie  umarł.  No  bo  kto  by  mi 
powiedział, prawda? Oni przeważnie nie wszystko mi mówią! 

– A jak tam twój tata? 

– 

Naprawdę  dobrze  –  Upiorne,  ale  Marc  powiedział  to  niemal  posępnym  tonem  – 

maja go w tym nowym miejscu i on je bardzo lubi. To jest prawdziwy dom, nie szpital ani nic 

z  tych  rzeczy.  On  jest  jednym  z  paru  facetów,  którzy  tam  mieszkają,  i  pielęgniarka,  która 

zawsze tam 

jest  ma  na  nich  oko.  Wiesz,  pilnuje  ich  i  sprawdza  czy  dostają  swoje  leki  i 

spotyka się z ich lekarzami, ale ona nie jest, no wiesz, taką opiekunką, że się im narzuca. Jeśli 
ojciec chce samotności i swojej własnej przestrzeni, żeby obejrzeć mecz baseballu, to może 
posiedzieć  sam  w  swoim  pokoju.  Albo  może  jeść  w  pokoju  stołowym  jeśli  pragnie  mieć 
towarzystwo. To jest całkiem dobry kompromis. 

– 

To świetnie – powiedziałam to z całkowita szczerością. I tak było poza oczywistym 

powodem,  że  bardzo,  bardzo  świetnie  było  usłyszeć  jakieś  dobre  wieści  dla  odmiany  – 
powinieneś przywieźć go tu czasem… 

– 

Żeby  spotkał  wszystkich  moich  przyjaciół  wampirów?  –  Jessica  zdusiła  w  sobie 

rżenie, ponieważ kontynuował dalej – Miodzio… ale ten człowiek miał ogromny problem z 

pogod

zeniem  się  z  tym,  że  jestem  właśnie  gejem.  Teraz  jestem  gejowski  i  żywy  wśród 

wampirów. 

background image

– 

No dobra ale ty przecież nie sypiasz z którymkolwiek z nas – zasugerowałam. 

–  Hmmm  – 

jego oczy przeszukały przedpokój za mną – Dobra, a jak tam historia z 

Alonzem? Po

szedł  już  do  domu?  Czy  jest  może  jeszcze  gdzieś  tu  w  pobliżu?  Tak  sobie 

właśnie pomyślałem…. 

– 

Prrrrrr! Alonzo to nie opcja, Marc. Mówię serio i szczerze. 

– 

No  tak.  Dobra…  Ale  nigdy  nie  wiadomo….  Wiesz  jak  to  jest…  Jesteś  nowa  w 

mieście i nie znasz dobrych barów?… 

– 

Prrrrrr, mówiłam! 

* * * 

– 

Wyjdziemy gdzieś i dla zabawy zabijemy kelnerkę? 

– 

Wciąż pracujesz nad bezpośredniością? – zapytała Jessica. 

– 

No  cóż,  to  bez  znaczenia  w  jaki  sposób  postępujemy  wśród  wampirów.  Jestem 

pewna, że Marc zgadza się ze mną, że morderstwo jest naprawdę dobrym powodem nie od 
dziś. Nieprawdaż? 

– 

No nie wiem. To całe twoje „przejdę na ciemna stronę mocy” , to rzecz dla ciebie 

niewykonalna– 

powiedział Marc, a jego spojrzenie ślizgnęło się w stronę Sinclaira. 

Poczułam w głowie pustkę. Całkowicie zrozumiałam ten frazes: „mogłem poczuć, jak 

mój  mózg  próbuje  robić  słowa  i  nie  przychodziło  mi  nic  do  głowy.”  Nic.  Pusto.  Nada.  W 
końcu zarządziłam: 

– 

Macie robić to co mówię, a nie to co robię! A Eric jest i tak jak bohater pozytywny. 

N

awet kiedy zabija z zimną krwią, to robi to z ważnych przyczyn. Wiesz, to jak miłość w 

jego sercu. 

– Ach, kochanie – 

powiedział Sinclair i dalej wpatrywał się w czytana książkę. 

– 

Ja wiem, że on jest miły i w ogóle – powiedziała Jessica – to znaczy Alonzo. I nie 

sądzę, żeby randkował. Wiesz, te typy mają sługusów i sobie równych ale nie sądzę, żeby w 
ich postępowaniu było dużo emocjonalnego przywiązania do nikogo oraz do niczego. 

– To prawda – 

powiedział Sinclair wciąż nie patrząc w górę – ale nie możemy pomijać 

niechlujny czar Genu X doktora Spanglera. 

–  Nie, nie mów tak – 

powiedziałam,  ignorując  fakt,  że  Marc  wyglądał  na 

zadowolonego  i  lekko  się  napuszył  –  Mam  wrażenie,  że  już  nad  czymś  kombinujesz.  Nie 
będziesz miał na radarze Alonza dzięki temu, że zmusisz jedno z nas do randkowania z nim! 

Gówno!  Jak  detektyw  Nick  umówił  się  z  Jessicą,  Sinclair  praktycznie  ją  ubrał  i 

zawiózł  na  ta  randkę.  On  pokooooochał  wręcz  ten  pomysł,  żeby  wciągnąć  glinę  do  naszej 
małej drużyny „Naprzód Wampiry!”. 

background image

– 

Więc wrócił do hotelu? – naciskał Marc. 

– 

Po tej delikatnej przerwie, dopuszcza się teraz zbrodni napaści ja żarcie. 

– 

Wasza  dwójka  stała  się  tak  towarzyska  –  powiedziała  Jessica  –  że  jestem 

zaskoczona, iż nie zaprosił ciebie do wspólnego zakrzątnięcia się wokół jakiegoś obiadu. 

– 

Nie dziękuję. 

– 

Rozmawiałaś ostatnio z ludźmi Sophie? 

Przemknęłam się do jednego z krzeseł. 

– 

Jacy ludzie? Jest tylko ona i jest Liam. I nie, nie rozmawiałam. Z ich strony nadal 

cisza. Zgaduję, że oni wciąż czekają. Na mnie. Żebym cokolwiek zrobiła. 

Tak jak Alonzo. Tak jak my wszyscy –  zablokowani w tej samej sieci oczekiwania. 

Gdybym dorwała tego, kto zbudował tą sieć, udusiłabym go. 

– 

Więc jak? – zapytała Jessica – Alonzo próbował przeskoczyć twoje kości? 

– 

Albo śliniąca się horda golden retriwerów zwaliła się na ciebie przed tym, zanim 

wykonał ten ruch? – dodał Marc. 

– 

Ohh,  zamknijcie  się!  Zamknijcie  się  wreszcie!  Nie  zrobił  jakichkolwiek  ruchów. 

Niczego nie zrobił. Zapytała mnie o zdanie w pewnej sprawie, a potem ja o cos go zapytałam. 
A następnie wróciliśmy. 

– 

jakie coś? – zapytała Jessica, podejrzanie ciężkim tonem. 

Oj, bez względu na to, czy mam zamiar położyć ciebie i potem schrupać, ty się nic nie 

martw, dziewczyno. 

– 

Wampirze głupstwa – odpowiedziałam.  I nie powiedziałam nic więcej, nie ważne 

jak bardzo mnie wkurzyła. A tych wkurzających spraw, tak a propos, była pokaźna ilość. 

background image

ROZDZIAŁ 18 

Mieliśmy  następną  noc  i  byliśmy  w  kuchni.  Połowa  stołu  (a  to  był  duży  stół)  był 

przykryty  masą  butelek  po  alkoholu  i  całym  zestawem  do  połowy  pełnych  szklanek. 
Wyglądało to tak, jakbyśmy mieli niezłą popijawę, ale prawda była taka, że Marc starał się 
nas nauczyć jak zrobić tęczę w drinku. 

Jessica była najbliższa sukcesu; kiedy tworzyła swoją tęczę i dodawała grenadynę do 

drinka (* grenadyna– 

syrop  z  owoców  granatu,  używany  jako  składnik  koktajli.  Osiada  na 

dnie  szklanki,  co  pozwala  na  przygotowanie  kolorowych  koktajli),  syrop  wymieszał  się  z 
resztą, tworząc zawijasy w szklance. Moja tęcza wyglądała jak błoto. Ale byłam tak cholernie 
spragniona, że mnie to nie obchodziło i wypijałam swoje błędy. Prawdziwa tragedia była w 
tym, że nie czułam się pijana i daleko było mi do tego. 

– 

To proste. Dobra. Patrzcie na mnie ponownie. Spójrz. Robisz to powooooli, żeby to 

skapywało po łyżce. Inaczej to wszystko to wszystko się wybełta i powstanie błotna breja. 

– 

Mogę zrobić pierwszą warstwę – powiedziałam i spojrzałam na Marca (który mógł 

mieć  wykłady  tak  w  szkole  medycznej,  jak  i  w  szkole  uczącej  przyszłych  barmanów)  – 
starannie tworzył tęczowy kolorowy drink. Grenadyna, wódka, to niebieskie coś co wygląda 
jak Windex (*płyn do czyszczenia szyb) słodki i kwaśny mix i to coś, czego nazwy nie znam. 
Nie chciałam tego pić (dobra, piłam to ale gdybym nadal żyła to te mikstury nieźle wlazły by 
mi  w  dupę),  ale  raz  Marcowi  udało  się  zrobić  tal,  że  drink  wyglądał  naprawdę  ślicznie  – 
potem wszystko idzie w diabły. 

– 

Darmowy alkohol i metafora życia również! – Jessica patrząc na tęczowe kolory, 

które  jeszcze  się  nie  wybełtały  razem,  podniosła  szklankę  do  ust,  przechyliła  ją,  wypiła 
duszkiem,  przetarła  twarz  i  odstawiła  pustą  szklankę  na  stół  –  Hmmm, dlaczego wszyscy 
uczymy się robić drinki, których żadne z nas nie lubi pić, co? 

– 

Widziałem jednego z barmanów w Scratch jak to robił i pomyślałem  sobie, że to 

fajnie wyglądało. Kiedyś nie byłem pewien, że jedną z warstw przypadkiem nie była krew. 

Mmmmm, krew…. Drogocenna krew. 

– 

Myślałem, że zabawnie byłoby spróbować. I niemiałem zamiaru pytać tego wampira 

jak to zrobić. Ona była dość niemiła jak na barmankę, a co gorsza, to ona była gospodynią. 

Skąd  to  się  wzięło?  W  rzeczywistości  zaczynałam  coraz  częściej  myśleć  o  krwi; 

background image

częściej  i  częściej.  Znacie  tą  bajkę,  kiedy  wilk  patrzy  na  swoich  przyjaciół  i  oni  na  jego 
oczach zmieniają się w pieczone żeberka? 

Jess i Marc zaczęli dla mnie wyglądać naaaaprawdę smacznie. 

– 

Być  może,  jeśli  byłabyś  trochę  bardziej  przyjazna  dla  wampirów  bywających  w 

Scratch  – 

Marc  rozpoczął  (chodziło  mu  o  to,  że  powinnam  być  nastawiona  do  nich 

pozytywnie) – wtedy traktowaliby ciebie… 

– 

Spójrz na to tak… nikt nie próbuje mnie teraz zabić i to już piękne. Jeśli mnie nie 

lubią, to po prostu tak już jest. Przeszłam już ten okres, kiedy potrzebowałam być w centrum 

uwagi i 

być  lubiana.  Taka  byłam  w  dziesiątej  klasie.  Wtedy  byłam  kapitanem  szkolnej 

drużyny  cheerleaderek  i  lubiłam  uwielbienie  tłumów.  Zawsze  byłam  na  czele  drużyny, 
zawsze  na  pierwszej  linii  i  na  każdym  meczu  byłam  tuż  pod  trybunami.  Ale  dzień  po 
zakończeniu szkoły stwierdziłam, że nie to jest najważniejsze w moim życiu, że jestem ponad 

tym i nie 

potrzebuję być już więcej hołubiona. 

– 

Oczywiście – Jessica obserwowała jak jej się udał eksperyment z różnymi kolorami 

tęczy w kolejnym drinku – jakoś tak dwa lata później została Miss Serdeczności. 

– 

To był twój sekret, Betsy? – oczy Marca aż się zaświeciły z fascynacji – czy to była 

twoja linia obrony przed brakiem uwagi? A tak w ogóle, to skąd wzięłaś tyle głosów by być tą 

miss, co? 

– 

Kochany,  możesz  mi  powiedzieć,  co  masz  na  myśli  ale  i  ja  tak  sądzę,  że 

wypieprzyłeś w szkole więcej chłopaków jak ja. 

Zaśmiał się. 

– 

Miss  serdeczności!  Miss  Agent!!  Dobre  sobie!  Poważnie!  A  masz  nadal  koronę  i 

wstęgę?  Może  udało  by  mi  się  w  ekspresowym  tempie  umówić  z  kimś  na  randkę,  jak  mi 
pożyczysz na pięć minut te twoje rekwizyty. 

Wypiłam  kolejną  zepsutą  tęczę  (znaczy  jakieś  błotne  gówno)  i  zignorowałam  pustą 

butelkę, która spadła n podłogę i potoczyła się pod stół. 

– Zapomnij o tym – 

powiedziałam. 

– 

Dobra, ale po prosty uważam…. 

–  Marc  – 

powiedziałam  –  Kurwa!  Zapomnij  o  tym,  dobra?  Czy  może  mam  użyć 

moich rąk i potraktować ciebie jak pacynkę?! Mam ci urwać łeb?! 

– 

Jezu, Betsy. Przecież to był tylko żart. 

Oparłam się chęci, by rzucić w niego moją pustą już szklanką. Nie byłam na niego 

wściekła. Nie byłam wściekła na nikogo. Ja byłam właśnie…. 

Po prostu byłam bardzo spragniona. 

background image

–  Przepraszam  – 

powiedziałam,  co  wcale  nie  musiało  tego  oznaczać,  ale  ludzie  z 

reguły  mówili  to  w  takich  okolicznościach  –  mam  ostatnio  ciężkie  dni  i  jestem  trochę  na 
krawędzi. 

– 

Oczywiście, nie ma problemu. Miałem połowę twoich problemów i stres też musiał 

jakoś ze mnie wyjść. 

Okej…  Okej…  Jeśli  tak,  to  dlaczego  NIE  ZAMKNIESZ  JADACZKI  DO 

CHOLERY!? 

–  Acha  – 

powiedziałam  niezbyt  jasno.  Zapach  alkoholu  czynił  mnie  trochę 

lekkomyślną  (nie  wspominając  już  nic  o  bardzo  pozytywnym  zapachu  płynu  po  goleniu 
Sinclaira). I prawdopodobnie nie powinnam tyle pić na pusty żołądek. Nie, że mogłabym się 
upić. Cóż, może jednak mogłam. Ewentualnie. 

–  Dobra, Betsy, w zasadzie to nie wi

emy czy jest sens w ogóle z Toba rozmawiać – 

czyli to jest poza moimi możliwościami umysłowymi? Byłam prawie pewna, że właśnie to 
miał na myśli. Czułam od niego ten smród wątpliwości w rozwój mojego umysłu. 

– O czym? – 

zapytałam. 

– W rzeczy samej o twoim nie piciu krwi. 

– 

To  nie  jest  rzecz,  tylko  styl  życia.  Wiesz…  –  dodałam  wyraźnie  do  Marca  –  jak 

twoje. Dokonałam wyboru: NIE.PIJĘ.KRWI. 

Marc prawie upuścił grenadynę. Odwrócił się w moją stronę, żeby pokazać mi swoją 

pełną uwagę, kiedy Jessica wyskoczyła: 

– 

Nooo… uhhh.. No tak. Bez walki ta rozmowa nie zadziała. 

– Racja – 

powiedział Marc, patrząc już mniej przekonany – Kurwa, to na pewno nie 

zadziała. 

Dziwadła z nich. 

– 

Oh, przestańcie ludzie – oparłam czoło o blat stołu – Myślałam, że będziecie mnie 

wspierać. 

– 

Wspierać?? Łamiesz Sinclairowi serce bardziej niż zwykle i ty się temu dziwisz?? 

Cukiereczku, twój nastrój w ostatnich dniach jest prawie tak zły jak mój. 

– 

Dobra! To dlaczego po prostu się nie zamkniesz?! – wyprostowałam się tak szybko, 

że moja twarz w oczach Marca chyba się rozmyła – Przepraszam, jakoś tak mi się wymknęło. 

– 

Świetnie – mruknął Marc – wampirzy Zespół Tourette’a. 

– 

A  Sinclair  wcale  nie  ma  złamanego  serca.  A  nawet  gdyby  tak  było,  to  nie  twoja 

sprawa! 

– 

A jak on ma się czuć, kiedy ty możesz powiedzieć, że nie tylko ty jesteś na diecie i 

background image

prowadzisz strajk głodowy??!! On też w tym siedzi! Chyba, że może ciebie zdradzać z innymi 
ludźmi? – zażądał odpowiedzi Marc. 

– 

Której części ciała nie potrzebujesz? Oderwać ci twój marny interesik? 

– Ha! – 

Marc obtarł usta i zaczął uzupełniać kolejną szklankę, robiąc doskonałą tęczę 

– 

My musimy z wami, wampirami, żyć, wiesz? 

– Nie – 

powiedziałam dobitnie – nie musicie. 

– 

Co to miało znaczyć? – zapytała Jessica. 

– 

Nic. To nic nie znaczyło. A serce Sinclaira nie jest złamane! 

– 

Jest nieszczęśliwy od czasu, kiedy usłyszał od ciebie, że żółte jest od dzisiaj czarne– 

dodała. 

– 

Omówiliśmy to. Mamy plan zdobywania krwi dla niego. 

Marc parsknął: 

– 

Tak … i jestem pewien, że to wcale nie jest straszne. 

Podniosłam ręce do góry. 

– 

Więc co? Co mi teraz chcesz powiedzieć? Mam zacząć znowu pić? Ranić więcej 

ludzi? A może kogoś zabić przez przypadek, jeśli posunę się za daleko? 

– 

To co się przydarzyło Alonzo i Sophie, niekoniecznie musi przytrafić się tobie. 

–  Wieeeem to! – 

odpowiedziałam.  Byłam  trochę  zdziwiona. Jedno nie ma nic 

wspólnego  z  drugim.  Swój  strajk  głodowy  zaczęłam  jeszcze  zanim  Sophie  przyjechała  do 

miasta. Racja? 

– Umiar! – 

gaworzył Marc – wszystko z umiarem. Poza tym, czy nie jesteś jedynym 

wampirem, który może pić tylko raz czy dwa razy na tydzień? Jak mogłabyś kogoś zabić w 

tej sytuacji? 

– 

Planuję – powiedziałam ponuro – być jedynym wampirem, który w ogóle nie pije. 

– 

Cóż, to zrobi z ciebie dziwadło – rzuciła Jessica – w czasie najgorszym z możliwych 

jeśli chodzi o mnie. A z innej beczki… jeśli znajdę gdzieś jeszcze jeden kawałek gumy do 
żucia przyklejony do poręczy, to ciebie wyrzucę. Zresztą uznaję, że sama odeszłaś w ciągu 

ostatnich dwóch tygodni. 

–  Liczysz moje kuli z gumy? – 

moje oczy się z wściekłości zwęziły i zbiegły razem 

tak, że aż to poczułam. Nie kazałam im się mrużyć. One zrobiły to same, jakby z własnej woli 

– 

Oh! Wiem już! Bo inaczej nie możesz dobrać mi się do dupy. 

– 

Nie  kupiliśmy  tego  domu  za  twoje  pieniądze.  Nie  dałaś  na  to  całego  wkładu  – 

rzuciła  ponownie,  irytująco  nie  wystraszona  –  dobiorę  ci  się  do  dupy,  jak  będziesz  taka 

egoistyczna i niechlujna. 

background image

– 

Po raz ostatni mówię, skończ z tym niechlujstwem – dodał Marc. 

– Co do cholefy? – 

przerażona poczułam zmianę, która zaszła w moich ustach. 

Marc zrobił wielkie oczy i wskazywał na mnie palcem. 

– 

Twoje kły wylazły! Jesteś tak wkurzona, że wylazły ci kły! 

– 

A  wszyscy  myśleli,  że  wyłażą  ci  tylko  wtedy,  gdy  poczujesz  krew  –  powiedziała 

Jessica, wciąż niewzruszona, co było wręcz niezwykłe. 

– 

Bo wyłażą – odpowiedziałam uczciwie. O, w mordę! Czułam się, jakbym miała w 

ustach pełno igieł – Ale Sinclair może im lofkazywać, tak że wyłażą tylko wtedy, kiedy on 
tego chce. Może teraz objawia się część moich nowych mocy, hmmm. 

– 

A może teraz…. No nie wiem… może je tracisz! Może właśnie ci wypadają! 

– 

Uspokój się! O to się nie musisz malfić. 

– 

Mam się nie martwić? – Marc był tak histeryczny, jak kobieta, która zapomniała o 

wszystkich na

prawdę dobrych wyprzedażach. – Powinnaś siebie teraz widzieć! 

– 

Dobła, mam już was dosyć! Może pójdę sobie na spacełł – oh, i będę uciekać przed 

tą miłą panią Lentz, uprawiającą jogging w cienkim biustonoszu i z przywiązanym do niej na 

smyczy psem rasy bor

der colie. Normalnie ja wyszłam na ludzi (czyli byłam w sumie nawet 

ładna), ale jej ramiona były takie piękne i takie nagie… 

– 

Nie możesz wyjść wyglądając tak jak teraz! 

Zranił mnie tym. Cóż, udawałam, że tak było i przybrałam odpowiednią minę. 

– Czy ty ch

cesz mi powiedzieć, że powinnam wstydzić się swojego wyglądu?! Zębol, 

oto kim jestem! 

– Tak – 

odpowiedział Marc, a Jessica łykała łzy ze śmiechu – Powinna bardzo, ale to 

bardzo się wstydzić. Powinnaś pójść teraz do swojego pokoju i schować gdzieś głowę, aż ten 
powód  wstydu  ci  przejdzie.  I  dopóki  starasz  się  wyglądać  jak  kolejne  wcielenie  Draculi  z 

najnowszego remaku. 

Chytra myśl przegalopowała mi przez głowę. Sinclair na pewno by mnie zrozumiał, 

Alonzo  pewnie  także.  Zbyt  drażliwe  było  trzymanie  się  takich  myśli.  W  takie  dni  żadne  z 
moich myśli nie były miłe. 

– 

Czyli guma uczyniła mnie nic nie wartą tak? Mam zrobić stąd wypad?! 

–  Pewnie  – 

Jessica odpowiedziała to w taki sposób, jakby do głowy wpadł jej jakiś 

wspaniały  pomysł  –  i  może  tym  razem  uda  ci  się  wywalać  te  wyżute  kulki  z  gumy  do 
śmietnika,  jeśli  chcesz  uniknąć  eksmisji  –  i  podsunęła  mi  nowe  opakowanie  truskawkowej 

gumy balonowej. 

– 

Zaraz będzie druga runda – mruknął Marc –szczerze mówiąc, Betsy, nawet pewnie 

background image

nie wiesz co dodają do tych gum, prawda? Jakieś sztuczne olejki, które wślizgują ci się do 
gardła, pozostawiając twardy i szary nalot na zębach i pomiędzy nimi. 

– 

Łoczywiście – powiedziałam sięgając po paczkę i wkładając nową gumę do ust – 

tocopowiedziałeśbyłobardzokontruktywne  –  dodałam  jednym  tchem  rozgryzając  nową 
kostkę. 

– 

Tak? Konstruktywne to są wszystkie te wszystkie cholerne rzeczy na mojej głowie. 

Ujeżdżają mi w niej ostatnio przeważnie same dziwaczności: dzikie wampiry, wilkołaczka, 
zombie, miliarderka w złym humorze i wampir na strajku głodowym. 

– 

Trzeba  przyznać  –  powiedziała  Jessica,  zaczynając  odkładać  do  barku  butelki  z 

alkoholami  – 

że  tutaj  nigdy  nie  ma  nieciekawych  momentów.  Co  jest  biegunowym 

przeciwieństwem nudy – (ponieważ my tu mamy ciekawe sytuacje przez cały czas) – I nie 
sądzę,  że  powinnaś  Garretta  posyłać  po  to,  by  wywołał  tego  zombie.  On  jest  trochę  zbyt 
powolny, ale…. Hej! Nie bierz tej wódki! Dostaniesz ją z powrotem – powiedziała głosem 
opiekuńczej mamuśki – kiedy twoje kły pójdą sobie w cholerę. 

– 

Mogę, już ją sobie wzięłam, cukiereczku. 

Marc nakrył sobie oczy rękoma. 

– 

Nie walczcie już, dziewczyny. Dość już. Mówię wam szczerze. 

Jessica uderzyła mnie po łapach, gdy ponownie chwyciłam za butelkę. 

– 

Nie! Zły wampir! 

Spojrzałam na nią. 

– Wiesz? Najbar

dziej rozsądni ludzie to tacy, którzy się mnie boją. 

Zaśmiała się ze mnie. 

– 

Najbardziej rozsądni ludzie nie widzieli ciebie, kiedy tańczyłaś e reformach twojej 

babci taniec wygibaniec w święto noworoczne. 

– 

Hej!  Twoje  kły  już  zniknęły!  –  Marc  trawił  właśnie  to,  co  ona  powiedziała  – 

Reformy babci?! Ty?! – 

prawdopodobnie trudno mu było uwierzyć, że ja tańczyłam robiąc 

jakieś wygibasy. 

– 

To  było  tylko  jeden  raz  –  wymruczałam  niezadowolona.  Ostatnio  moje  furiackie 

życie,  wymykało  mi  się  spod  kontroli  –  wszystkie  moje  stringi  były  w  praniu  –  na co ja 
ostatnio  byłam  taka  wściekła?  Nie  mogłam  sobie  przypomnieć.  A  Marc  i  Jessica  byli 
najwspanialsi. Byłam szczęśliwa, że mam przyjaciół takich, jak oni. Bo oni byli… 

Drzwi  do  kuchni  zakołysały  się  nagle  otwarte,  a  w  ich  framudze  stanął  były  szef 

byłych Nieustraszonych Wojowników. 

– Nie rozumiem! – 

powiedział Jon Delk – mówisz, że opublikował książkę?? 

background image

No to wszyscy byliśmy utopieni. 

background image

ROZDZIAŁ 19 

– 

Dziękuję, że tak szybko przyszedłeś. 

Delk  nie  zdjął  swojego  płaszcza  a  do  kuchni  naniósł  błota  (jęknęłam).  Jego  pełne 

nazwisko i imię brzmiało Jonathon Michael Delk, ale zbyt wielu ludzi w jego życiu nazywało 
go Jonny. Teraz więc chciał wyglądać na twardziela i upierał się, aby mówić na niego Delk. 
Nie mogłam go o to obwiniać, bo ja również miałam głupie imię. 

– 

Powiedziała, że jesteś w tarapatach – mówił J…yyyyy Delk – ale to zabrzmiało w 

taki sposób, jakby chciała mnie podstępem ściągnąć przed inne wampiry. 

– 

Powiedziałam, że Królowa ciebie potrzebuje – poprawiła go Tina tonem więcej niż 

trochę ostrym. Tina nie lubiła Delka za to, że w przeszłości zabijał wampiry. Bez wątpienia 
teraz  przyjechał  samochodem  prosto  z  farmy  ojca  i  wyglądał  komicznie.  Nie  mniej  jednak 
Tina i Sinclair byli za tym, żeby on tam sobie nadal siedział. Ale ja właściwie nie mogłam mu 
tego  zrobić.  Napisał  książkę.  Która  teraz  miała  zostać  wydana.  Jak  mogłabym  trzymać 
zamkniętą jadaczkę i nie powiedzieć mu o tym? Hmmm. No jak? 

– Siadaj Delk. 

– 

Co się dzieje? – potrząsnął katalogiem w moim kierunku, rzucił go na stół i potarł 

swoje  ręce  (były  czerwone  od  zimna)  –  w jednej minucie jestem w domu, a w drugiej w 
samochodzie z Tiną… 

– 

Chcesz może się czymś rozgrzać? 

Spojrzał na mnie w sposób, który, założyłam, w jego mniemaniu miał być subtelny. 

Poczułam  się  bardziej  chora  niż  byłam  do  tej  pory  i  to  nie  były  wszystkie  zawiedzione 
nadzieje.  Delk  był  we  mnie  trochę  zadurzony  i  jeśli  zbliżył  się  do  rogatek  miasta  to  tylko 
dlatego, ponieważ pomyślał, że jestem w tarapatach. Tak… więc jak dla mnie to właśnie było 

z

byt  cholernie  słodkie.  Tak  naprawdę,  to  pokazał  się  tu  także  kilka  miesięcy  temu,  kiedy 

usłyszał o moich nieuchronnym i niecnych uroczystościach ślubnych. Istota naszej rozmowy 
była następująca: 

Delk: nie możesz poślubić Erica Sinclaira. 
Ja: A właśnie, że zobaczysz, że go poślubię. 
Delk: ale on jest złym człowiekiem. 
Ja: nie wiesz czy jest zły. 

background image

Delk: popełniasz błąd. 
Ja: zamknij swoja gębę. 
Niezupełnie jak Tristan i Izolda ale takie słowa padały z naszych ust w tym czasie. 

Wtedy,  w  niewytłumaczalny  sposób  (tyle,  że  byłam  całkowicie  pewna,  że  wiedziałam 
dlaczego) kręcił się koło naszej rezydencji. Zaczął przeprowadzać ze mną wywiad, który miał 
być projektem szkolnym. Ostatecznie doszło do tego, że powstała książka biograficzna, która 
ma zostać właśnie wydana. Ale przecież Eric… 

– 

Tina, mogłabyś nas zostawić samych na minutę. 

– 

pójdę w takim razie sprawdzić, czy Król jest dostępny – powiedziała i wycofywała 

się  z  kuchni  tyłem  jak  rak,  patrząc  na  Delka  jak  drapieżny  kot  na  swoją  ofiarę.  Wreszcie 
zabrała stąd swoje cztery litery. W końcu mogę odnieść jakieś obrażenia ale w porządku… 
może nie będzie tak źle. 

Byliśmy sami. Oprócz Marca i Jessiki, którzy podsłuchiwali pod drzwiami od kuchni. 

Nie mogłam nic z tym zrobić, więc zajęłam się problemem, który akurat miałam pod ręką. 

– 

Napisałeś książkę. Ta powieść zostanie wydana jako książka w miękkiej oprawie i 

wszyscy myślą, że jest to zabawna fikcja. 

– 

Mówisz, że ktoś użył mojego nazwiska na książce? 

Ooo,  chłopcze.  Siedział  na  miejscu,  taki  poważny,  poczerwieniały  i  jasnowłosy  i 

młody,  prawie  nie  mogłam  tego  znieść.  Był  miłym  dzieckiem.  Bardzo  go  lubiłam.  Nigdy 
niczego  między  nami  by  nie  było.  I  to  nie  tylko  przez  Sinclaira.  Ale  ciągle  go  lubiłam  i 
oczywiście nie chciałam go martwić. Prawie mogłam usłyszeć Sinclaira w mojej głowie: „Nie 

rób tego”. 

Bardzo źle. 

– 

Mówię,  że  napisałeś  tę  książkę.  Tę  „Nieumarła  i  niezamężna”.  Ktoś… 

prawdopodobnie ty… wysłał to do wydawcy i powieść będzie na regałach księgarń. 

– 

Ale… ale ja pamiętam, że przed wakacjami napisałem referat naukowy. 

– 

Zamieniłeś  referat  w  książkę.  Ciągle  śledziłeś  mnie  przez  wiele  dni  i  zadawałeś 

tysiące pytań, spisując historię mojego życia i wkładając w to wiele pracy. Wyszło ci Był do 
cholery bardzo szybki. Przez sekundę myślałam, że ma coś w obu oczach. 

– 

Ale ja tego nie pamiętam! Zapamiętałbym to, że napisałem książkę! Racja? 

– 

Tak. Zwykle tak to bywa. Tyle, że Sinclair sprawił, że zapomniałeś, że to napisałeś. 

I odkąd nie pamiętałeś o jej napisaniu, to nie pomyślałeś o tym, żeby nas ostrzec, że wysłałeś 

to do wydawnictwa. 

–  Ostrzec ciebie? Ja? – 

Chodził  półprzytomnie  tam  i  z  powrotem  obok  stołu  przez 

background image

moment. Wyglądał jakby nie wiedział co ma zrobić ze swoimi rękami. 

– 

Sinclair sprawił, że zapomniałem? 

– Dobra… – 

opowiedzenie mu całej prawdy, czym zawstydziłam matkę mojej siostry, 

nie  było  wcale  takie  proste.  Oczywiście  moglibyśmy  załatwić  to  krótko  ale  nie  chciałam 
pominąć  niczego  w  naszej  rozmowie.  Ups  –  freudowska  pomyłka.  Nie  dopowiedzieć.  Nie 
miałam ochoty  na kolejne niespodzianki w przyszłości – Tina znalazła twoją elektroniczną 
wersję  rękopisu.  Ona  szukała  czegoś,  co  miało  wyglądać  na  biografię.  Powiedziała  o  tym 
Sinclairowi. On odprawił swoje czary a ty całkiem zapomniałeś o tym i usunęli twoją pracę. 
Pomyśleli o wszystkim… 

– 

Zadzwoniłaś do mnie, maluczkiego – szepnął z zawziętością w głosie – ponieważ 

właśnie doszukaliście się problemu i chcesz przy mojej pomocy ich powstrzymać. 

_ Ach, nie. Wiedz, że powiedzieli mi o tym, jak już to zrobili. To było około Bożego 

Narodzenia.  I  początkowo  powiedziałam  Sinclairowi,  żeby  to  naprawił  i  odkręcił  to  swoje 

hokus–

pokus, jeśli rozumiesz co mam na myśli. Ale przecież pamiętałam… 

– Co? 

– 

Pamiętałam,  że  jestem  królową  i  jestem  odpowiedzialna  za  wszystkie  wampiry  – 

powiedziałam prosto z mostu – więc pozwoliłam im na to. To było przesrane dla ciebie ale 
zastanowiłam  się,  że  wydanie  tej  książki  zaszkodzi  i  sprawi,  że  wszystkie  wampiry  będą 
miały przesrane. 

Trzymał  się  kurczowo  oparcia  jednego  z  krzeseł  kuchennych  i  zauważyłam,  że 

wszystkie knykcie mu zbielały. Krew odpłynęła mu z twarzy pozostawiając tylko dwie plamy 
czerwieni na każdym policzku. 

– 

Jesteś zły? – zapytałam. Było to bez wątpienia najdurniejsze pytanie w roku – może 

lepiej usiądź. 

– 

Ty! Pozwoliłaś! Mu! Żeby! To! Mi! Zrobił??? 

– 

No  tak…  ale  nie  wiedziałam  o  tym,  zanim  tego  nie  zrobił.  Dowiedziałam  się  po 

fakcie  – 

mówiłam  nieprzekonująco.  Nadal  tak  stał  przy  tym  krześle  i  kurczowo  się  go 

trzymał,  z  tym  że  teraz  zaczął  się  przy  tym  chwiać.  Powoli  zbliżałam  się  do  niego  bo 
pomyślałam,  że  go  złapię  w  razie  gdyby  miał  zemdleć.  Wyglądał  właśnie  jakby  miał  – 
Pozwoliłaś mu to zrobić! Pozwoliłaś mu popieprzyć mój umysł! A potem, kiedy mogłabyś mi 
pomóc, stanęłaś po ich stronie? 

– 

Tak. Mniej więcej tak to było. 

– 

Nie pomogłaś mi… pozwoliłaś mu… i nie pomogłaś mi.. 

– 

Delk, myślę, że powinieneś sobie usiąść. 

background image

– 

Zamknij!  Się!  –  krzyczał  na  mnie  tak,  że żyły  na  szyi  wylazły  mu  na  wierzch.  – 

Nawet  nie  jest  ci  przykro!  Wiesz  co  w  ten  sposób  zrobiłaś?  Wypieprzyłaś  mnie  i 
wykorzystałaś a tym samym moim kosztem pomogłaś tym wszystkim cholernym wampirom 
więc jak miało ci być przykro? 

– 

Współczuję,  że  byłeś  pośrodku  tego  wszystkiego.  Współczuję,  że  powstała  ta 

książka a ty nie pamiętasz, że ją napisałeś. Zresztą jest to bardzo zabawna książka i krytycy ją 
bardzo chwalą. – dodałam próbując znaleźć odrobinę czegoś pozytywnego i dobrego w tym 
całym  bagnie.  Och,  i  było  cos  jeszcze  –  nawet  dostałeś  dobre  recenzje,  bo  książka  jest 
naprawdę zabawna. No i naprawdę zostanie wydana, a wampiry, które o tym już wiedzą są 
tym bardzo zdenerwowani. Czy to nie jest piękne? 

– 

Więc pozwoliłaś mu na to a ja mam to przyjąć ot tak sobie, jakby spłynęło po mnie 

jak po kaczce? 

– Okej, ale spójrz na to inaczej. 

Wytarł nos wierzchem ręki. 

– 

Nie mogę w to uwierzyć – szepnął. 

– Jest 

mi naprawdę przykro… 

– 

Nie  mogę  w  to  uwierzyć,  że  jakaś  suka  grzebała  w  moich  plikach.  I  nie  mogę 

uwierzyć  w  to,  że  ktoś  dostał  się  do  mojego  umysłu.  Ale  ty?!  Ty  powinnaś  być  ta  dobra! 
Zawsze myślałem, że ty nie jesteś czarnym charakterem! Powinnaś się  mną zaopiekować i 
obronić  przed  tymi  zdechłymi  wampirami.  Ale  przecież  oni  są  dla  ciebie  najważniejsi! 

Prawda? 

Jęknęłam, próbując ogarnąć pięć spraw na raz. 

– Prawda? 

– Delk, ja… 

Odwrócił  się  gwałtownie  dookoła  siebie  i  prawie  poślizgnął  się  na  jednej  z  kałuż, 

które sam zrobił. 

– 

Proszę, nie wychodź! Porozmawiajmy o tym jeszcze, proszę! 

Zaszczekał pełnym niedowierzania śmiechem, zatoczył się w kierunku drzwi i mocno 

je popchnął. Na nieszczęście otworzyły się na około stopę i uderzyły w coś z wielkim hukiem. 

–  Aagghh!  – 

usłyszałam,  jak  Jessica  po  drugiej  stronie  wydała  z  siebie  ten  dziki 

okrzyk, a potem odgłos jej upadku. Popędziłam tam i trzymając otwarte drzwi, zobaczyłam, 
jak kulała się po podłodze trzymając ręce na nosie. To była krew? To było dla jak płachta na 
byka,  aż  mi  ślinka  napływała  do  gardła  na  widok  i  zapach  krwi  spływającej  Jessice  na 
koszulę. Jej bluza była już ruiną. Marc przy niej kucnął i uspokajał ją tonem dobrego lekarza 

background image

lub dobrej mamuśki: 

– 

Pozwól mi tylko spojrzeć, dobrze? Obiecuję, że nie będę dotykać twojego noska. 

Tylko obejrzę, dobrze? Weź ręce z nosa, żebym mógł zerknąć na ten nos. 

Zanim  jeszcze  zdążyłam  się  dobrze  zorientować  w  sytuacji,  chwyciłam  Marca  za 

koszulę i podniosłam go do góry z wrzaskiem: 

– 

Powinieneś trzymać ręce przy sobie! 

– 

Betsy, nie! To był wypadek, nooo! To tylko drzwi wahadłowe. Zostałam zaskoczona 

przy nich. Nic wielkiego się nie stało. Chodź tutaj i przestań w końcu go upokarzać. 

Odrzuciłam go od siebie. Odbił się od ściany (i skłamałabym, gdybym nie przyznała, 

że sprawiło mi przyjemność zobaczyć, że poleciał jak papierowy samolocik, i że całe moje 
współczucie dla niego gdzieś uleciało) i wylądował na podłodze jak jakiś tłumok. Uklęknęłam 
przy swojej najlepszej przyjaciółce. 

– 

Jess, kochanie czy wszystko w porządku? 

– 

Uważaj! – krzyknęła i odwróciłam się w samą porę, aby dostać kulkę. 

Mogłabym  się  założyć,  że  Marc  teraz  żałował,  iż  nie  poszedł  dziś  do  pracy. 

Pomyślałam o tym i odwróciłam się do krwawiącej twarzy Jessiki i upadłam obok niej. 

background image

ROZDZIAŁ 20 

Zmartwychwstałam w samą porę, bo usłyszałam Jona jak ryczy z bólu i natychmiast 

po  tym  usłyszałam  „trzask”.  Wstań  –  powiedziałam  do  siebie  i  spróbowałam  się  ruszyć  – 
wstań albo oni się zaraz pozabijają. Naprawdę się pozabijają. 

Czułam się tak, jakby ktoś polał benzyną całą moją klatkę piersiową i ją podpalił. I nie 

zrobił tego w żadnej dobrej wierze. Próbowałam się podnieść. 

– 

Nie radzę – powiedział Marc i zdałam sobie sprawę z tego, że oboje, on i Jessica, 

klęczą nade mną – myślę, że twoje serce intensywnie pracuje, by wrócić do ciebie. 

– 

Pomóż mi się podnieść – jęknęłam. 

– 

Zły pomysł – powiedział, ale ostrożnie pociągnął mnie w górę i postawił na nogach. 

Robił to tak delikatnie, że wydawało mi się, że zajęło to nam wiele czasu. 

– Jess, wszystko dobrze z to

bą? 

– 

Ta,  mam  się  dobrze.  Niczego  sobie  połamałam  –  nie  wyglądała  dobrze;  krew  na 

całym jej ubraniu, zasychająca krew na twarzy, ale przynajmniej to nie była świeża krew – 
wiem, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce dla mnie, więc naprawdę muszę szybko stąd 
wyjść. 

– Co? 

– 

Zlizujesz krew z grzbietu swojej ręki – wymruczał Marc. 

– Taaaak. 

–  Przepraszam  – 

przestałam.  Ruszyłam  się  i  to  sprawiło  okropny  ból.  Dobrze,  że 

chociaż  nie  musiałam  oddychać,  ponieważ,  zakładam,  że  to  również  szalenie  by  mi 

zaszkodzi

ło. Na czym właśnie stanęło? Co miałam zrobić? Na pewno coś ważnego. Coś tak 

ważnego jak życie albo śmierć. Aaa, tak! Pamiętam już. 

– 

Stop! Chłopaki przestańcie! Przestań go kaleczyć! Sinclair! Puść go! 

Nie, że widziałam co tu się stało, ale nie trudno było mi zgadnąć. Pokuśtykałam  w 

kierunku drzwi do kuchni (które, po zastanowieniu, zapoczątkowały te wszystkie kłopoty) i je 
pchnęłam.  Sinclair  właśnie  się  pochylił,  żeby  podnieść  Jona  z  podłogi,  ignorując  nabity 

pistolet wycelowany w swój nos. 

– 

Ach,  już  zmartwychwstałaś  po  kolejnym  morderstwie  dokonanym  na  tobie?  – 

powiedział Sinclair, spoglądając na mnie – Wspaniale. 

background image

– 

Dobra!… przerwa. No nieźle! Dobra… Ja umarłam… znowu i nie wiem już, który 

to raz, ty złamałeś Delkowi ramię, Jess krwawi. Może teraz, żeby było do kompletu Marcowi 
zwichniemy kostkę i ostrzyżemy Tinę, żeby wszyscy byli sprawiedliwie poturbowani. Proszę, 
nie  rób  mu  już  nic  więcej  –  błagałam,  ponieważ  Sinclair  sięgnął  po  raz  kolejny  po  swoją 
ofiarę  –  to  już  i  tak  jest  wystarczająco  okropne.  Proszę  cię…  nie  pogrążajmy  się  jeszcze 
bardziej w tym bagnie przemocy. Poza tym pewnie nie możesz się doczekać, by doskoczyć do 
mnie i mnie wymacać czy wszystko mam na miejscu i że nic już mi nie jest, prawda? 

Zauważyłam, że pomyślał o tym. I wcale nie zwracał uwagi na broń, zachowywał się 

tak,  jakby  spluwa  była  zrobiona  ze  słodyczy.  Ale  ja  wiedziałam,  że  kule  Jona  były 
wypełnione wodą święconą. Jedna taka najprawdopodobniej zabiłaby Sinclaira. Jak zwykle 
(westchnęłam  z  poczucia  euforii  i  szczęścia)  nie  zwracał  wcale  uwagi  na  swoje  własne 
bezpieczeństwo w chwilach takich jak ta, czyli wtedy, gdy coś mnie dotyczyło. 

I tak. Faktycznie teraz próbował zwalczyć w sobie tę uroczą chęć by skoczyć do mnie 

i mnie sprawdzić obmacując. Chwycił głowę Delka i traktował ją jak piłkę futbolową ciągnąc 
i potrząsając nim. Ach, ta jego urocza samcza męska siła! 

– 

Proszę – powiedziałam jeszcze raz na co Sinclair nagle się wyprostował, stanowczo 

walnął tego chłopka na glebę i skoczył w moją stronę wymachując bronią. Przeskoczył przez 
całą  kuchnię  i  złapał  mnie  za  ręce  wpatrując  się  w  moją  klatkę  piersiową.  Gdy  zostałam 

zastr

zelona, Marc rozerwał moją koszulę (na szczęście miałam na sobie stanik). Popatrzyłam 

w dół na siebie i stwierdziłam, że nie było tam żadnej dziury tylko kilka strużek zaschniętej 
już krwi. 

– 

Wszystko z tobą w porządku? 

Cóż, mój stanik Ipex nigdy już nie będzie taki sam, ale… 

– 

Rana piekła jak cholera. 

Potrząsnął na to głową. 

– 

Jesteś cudowna. Ta kula powinna  ciebie zabić. Ale przecież nie powinnaś się tak 

szybko zaleczyć. Przecież nie pożywiałaś się jakąkolwiek krwią… ile to już? Cztery dni? 

– Przypominaj mi jeszcze.. – 

zrobiłam minę. 

Pocałował mnie. 

– 

Jestem  wdzięczny  za  wszystkie  twoje  szczególne  cechy  –  powiedział  to  z  takim 

zapałem,  że  aż  się  uśmiechnęłam.  Zastanawiałam  się,  co  pomyśli  Delk  o  całej  tej  ckliwej 
miłości wampira. Wyobrażałam sobie, że niewiele. 

– 

Odprowadzę  chłopca  do  drzwi  –  powiedziała  Tina,  która  jak  zwykle  weszła 

niezauważona  i  stała  obok  schodów  do  tylnego  wyjścia.  Chłopca,  heh.  Już  nie  naszego 

background image

przyjaciela  albo  młodziana,  albo  Jona,  albo  nawet  pana  Delka.  Nic  z  tych  rzeczy,  koniec 

del

ikatności wobec niego. 

–  Nie, ty nie pójdziesz – 

oddychałam  chrapliwie,  ponieważ  spojrzała  na  niego  z 

nienawiścią i z takim jakimś błyskiem w oku, jakby cieszyła się na zostanie z nim sam na sam 
na minutkę – ja go odprowadzę do drzwi – byłam całkiem pewna, że dam radę przejść ten 
kawałek stąd do drzwi wyjściowych i nie upaść. Bardzo pewna. 

– 

Cóż, ja nie idę tam z nią – powiedziała Jessica – Marc, pomóż jej. 

– 

Miałem tu pacjentów. 

W pewnym momencie Jon wstał na nogi. Wściekle się kołysał zmierzając w kierunku 

przeciwnym  od  tego,  gdzie  staliśmy.  Jedno  jego  ramię  zwisało  pod  dziwnym  kątem,  co 
przyprawiało mnie o mdłości. Zastanawiałam się, jak udało mu się wstać. Zresztą mniejsza o 

to. 

– 

Nikt nie będzie mnie odprowadzał do żadnych drzwi. Sam znajdę drogę i do nich 

trafię. 

– 

Dobra, jeśli ci tak bardzo na tym zależy, ale nie rób z tego takiego wielkiego halo – 

powiedziałam  z  rozdrażnieniem  –  wiesz,  powinnam  na  ciebie  nawrzeszczeć  za  to,  że  mnie 
postrzeliłeś, ale zamierzam puścić całą tę sprawę w niepamięć. Teraz jesteśmy kwita. Racja? 

– 

Pieprzę cię! – odpowiedział chłodnym i nieustępliwym głosem. Wszyscy staraliśmy 

się  nie  widzieć  tego,  że  w  jego  oczach  lśniły  łzy  –  żyjesz  tylko  dlatego,  ponieważ…. 
Ponieważ nie pragnąłem wcale ciebie zabić. I już! 

– 

Niech będzie na twoje, jeśli to podtrzymuje twoje młode kruche męskie ego. Ale 

myślę,  że  poczujesz  się  lepiej,  kiedy  wrócisz  tutaj  z  pozytywniejszym  nastawieniem  do 

rozmowy. 

– 

Wrócę tu. Zobaczysz mnie jeszcze raz – obiecał – z nastawieniem i czymś jeszcze – 

potem wziął broń i włożył ja do kabury. Musiało go to boleć, ponieważ kaburę miał po tej 
stronie, po której miał uszkodzoną rękę. Potrząsnął ta ręką, jakby to była jakaś bezużyteczna 
guma. I po prostu zaczął iść chwiejnym krokiem przez hol spoglądając ze wstrętem na chorą 
rękę. 

– 

A ty chciałaś mnie eksmitować – łagodnie złajałam Jessicę. 

Delk  potknął  się  o  olbrzymie  drzwi  główne,  mocował  się  przez  chwilę  z 

dziewiętnastowieczną gałką, przeklął zasuwę, otworzył w końcu drzwi, przeklął nas jeszcze 
bardziej. I odjechał. 

–  M

iał  bardzo  wysokie  mniemanie  o  sobie  –  zauważyłam.  Moja  klatka  piersiowa 

poczuła się dużo lepiej. Miałam nadzieję, że kula przeszła na wylot. Lepiej, żeby tak było. 

background image

Miałam  nadzieję,  że  nie  siedzi  gdzieś  w  moich  cyckach.  Nie  pragnęłam,  aby  Marc  albo 

ktokolw

iek inny musiał tam grzebać, aby ją znaleźć i wyciągnąć. 

– 

Niemowlę ma szczęście, że postanowił wreszcie wyjść. 

– 

Zrobiliśmy  temu  niemowlęciu  bardzo  gówniane  rzeczy,  gdybyś  o  tym  zapomniał. 

Chyba,  że  wcale  się  tym  nie  przejmujesz?  –  Sinclair  przyglądał  się  ruinie mojej rozdartej 

koszuli oraz plamom krwi. 

– Nie – 

powiedział kategorycznie i stanowczo – wcale się tym nie przejmuję. 

background image

ROZDZIAŁ 21 

– 

Nie możemy pozwolić mu żyć – powiedziała Tina. 

– 

Ależ oczywiście, że możemy. 

– 

Wasza  Królewska  Mość,  proszę  być  rozsądną.  Wiem,  że  darzysz  lub  darzyłaś  to 

dziecko jakimś sentymentem ale on jest niebezpiecznym dzieckiem. 

– 

Wciąż  uważam  go  za  przyjaciela.  Jasne?  Nawet  przyjaciele  mają  złe  okresy  we 

wzajemnych stosunkach. Temperatura u

czuć czasem musi spaść. W każdym razie, nie musi 

być cudownie przez cały czas. Spójrzcie na mnie i Jessicę! 

– Uch… nie – 

powiedziała mała miss moich uczuć. Jej głos był stłumiony przez worek 

z lodem, który Marc trzepnął na jej twarz. 

Byliśmy w (pierwszym) salonie, Wybraliśmy go, ponieważ były tu dwie kanapy a my 

obydwie, ja i Jessica, potrzebowałyśmy położyć się na kanapie. Gówno! Ja potrzebowałam 
oddziału szpitalnego. Ale kanapa, która zresztą  miała zapach kurzu zebranego przez wieki, 
była najlepszym wyjściem w tej sytuacji. Najlepsze co mogłam natychmiast zrobić, to się na 
niej położyć. 

– 

Na pewno, po tym co się dzisiaj tutaj wydarzyło, nie uważasz go już za przyjaciela i 

sojusznika? 

– 

Eric, spróbuj na to spojrzeć z jego punktu widzenia! Jeśli ktoś notuje wyniki, to my 

zebraliśmy  ich  więcej  od  niego.  Jasne?  A  tak  na  poważnie,  ludzie!  Macie  go  nie  ścigać! 
Zrozumiano?  I  nie  wolno  wam  kazać  innemu  wampirowi,  żeby  to  robił.  Nikt  nie  ma  go 
ścigać! Popatrzcie i czytajcie mi z ust : „NIKT.NIE.BĘDZIE.ŚCIGAĆ.JONA” Jon jest poza 
waszym zakresem waszych wrednych wampirzych łap i macek. 

– 

Głupia sentymentalność. 

– 

Hej!  Jestem  również  na  niego  wściekła!  Jasne?  Strzelił  do  mnie!  W  moją  klatkę 

piersiową! Kulą z wodą święconą! Ale ja nie mam zamiaru go zabijać! 

Wszyscy spoj

rzeli na moją klatkę piersiową. 

– 

Nieee, no poważnie mówię! Nie miał zamiaru tego zrobić. Albo może miała zamiar 

ale nie wiedział, że to mnie nie zabije. Był wystraszony. Jasne? Wystraszony i upokorzony, 
co jest właściwie najgorszą mieszanką. Co najmniej najgorszą częścią. 

– 

Najgorszą częścią? – Jessica wymamrotała w trzymany worek z lodem. 

background image

– 

Naprawdę  bałam  się  rozmowy  z  nim.  Nie  chciałam  tego  robić.  Chłopiec  och 

chłopiec! Ale przynajmniej mam to już za sobą. 

– 

Wiecie  co  ja  bym  chciał  wiedzieć?  –  powiedział  Marc,  siedząc  na  krześle  blisko 

kominka – 

chciałbym wiedzieć co on tu robił z bronią i do tego naładowaną. 

– 

Żartujesz? To dziecko zawsze ma przy z dziesięć rodzajów broni i noży. Te chłopaki 

z gospodarstw są bardzo brutalni i nieustępliwi i zadziorni. 

– Racja – 

powiedział – ale to dawny Nieustraszony Wojownik i wiecie o tym dobrze. I 

jakoś  ani  ty,  ani  żaden  z  tych  twoich  wampirów  nie  obszukaliście  go.  Powinien  zawsze 
przechodzić przez jakiś wykrywać metali czy coś. 

– 

Ale my wiedzieliśmy, że on zawsze nosi broń. Przeważnie nosi. Ale nigdy go nie 

obszukiwaliśmy. 

– 

Co od teraz stanie się nową zasadą? 

– Pewnie – 

powiedziałam a Sinclair skinął głową, popierając mnie. 

– 

Nooo,  ludzie!  Królowa  Anglii  też  jest  twardzielką.  Ale  ona  przeciąga  wszystkich 

dookoła siebie przez wykrywacz metali. Jej ludzie sprawdzają wcześniej każdego, kto chce 
rozmawiać z królową. 

– 

Jej  tron  jest  tak  samo  pożądany  jak  nasz  –  wyjaśnił  Sinclair.  Tak  w  zasadzie  to 

próbował to wyjaśnić właśnie mi – Istotnie bylibyśmy biednymi monarchami. 

– 

Innymi słowy… jeśli ktoś zdobywa przewagę nad tobą w twoim własnym domu, jest 

to zbyt niebezpieczne dla Betsy i Sinclaira. Oni powinni znaleźć sposób by zadbać o swoje 
bezpieczeństwo, prawda? 

Popatrzyliśmy na siebie. 

– Zasadniczo – 

odpowiedziałam – zasadniczo tak. 

– Wspaniale – 

mamrotał Marc i z hukiem spadł ze swojego krzesła – ci z nas, którzy 

zostali złapani w krzyżowy ogień, naprawdę docenią waszą skrupulatność w tej sprawie. 

– 

Aczkolwiek, nie możemy też nie chronić naszych sojuszników – powiedział Sinclair 

– 

ta zasada ich także obowiązuje. 

– 

Łałłł!  Macie  szczęście,  ludziska  –  powiedziałam  z  przyklejonym  sztucznym 

uśmiechem na co obaj parsknęli śmiechem. 

– 

A  wracając  do  kwestii  tego  dziecka  –  powiedziała  Tina  –  naprawdę  myślę,  że 

powinnaś jeszcze raz się zastanowić co do niego. 

Zadzwonił telefon. Tina podniosła go i spojrzała na ID dzwoniącego. 

– 

Jesteśmy raczej dość zajęci. – powiedziałam trochę ostro. Między mną a Tiną istniał 

teraz tylko telefon. 

background image

– Ale? 

– 

Jeśli to ważne, to ten ktoś oddzwoni. 

– Ale to jest twoja matka. 

Praktycznie  warknęłam.  Telefon!  Pieprzony  telefon!  Ludzie  ich  używali  jako 

wymówki i używali ich, żeby odwrócić kota ogonem. Musisz rzucić wszystko i odebrać ten 
pieprzony  telefon.  I  niech  Bóg  ci  dopomoże,  jeśli  jesteś  w  domu  i  z  jakichś  powodów  nie 
odbierzesz.  Ale  dzwonił  i  dzwonił.  Tak,  dogodnie  było  tobie,  żeby  akurat  teraz  do  mnie 
dzwonić a ja muszę się dostosować. Ale ja tkwię po same uszy w gównie, ponieważ dla mnie 
to nie problem rzucić wszystko i gadać z tobą, w każdym miejscu i o tym wszystkim, o czym 
ty potrzebujesz pogadać akurat w danej chwili. 

Niestety,  Tina  należała  do  tego  typu  osób,  które  rzucały  się  na  telefon  za  każdym 

razem, kiedy dzwonił. Nie mogła znieść tego dźwięku. I taka była prawda, że zawsze mnie 
wytropiła.  Tak  więc  goiłam  się  z  mojej  śmiertelnej  rany  w  klatce  piersiowej  i  musiałam 
odebrać telefon! Ale to jest twoja matka! Tak, tak więc ona oddzwoni później. … Nooo, ale 
ona już gadała przez ten telefon. 

Wyrwałam jej go z ręki. 

– 

No cześć mama. Słuchaj, to naprawdę nie jest odpowiednia ch… 

–  Twój dziadek – 

powiedziała  mama  swoim  smętnym  głosem  zarezerwowanym  do 

ogłaszania pogrzebów – uciekł. 

– 

Gdzie  uciekł?  Mama?  On  ma  trzy  rodzaje  raka,  osiemdziesiąt  dziewięć  lat  i  jest 

przyczepiony do jakich czterdziestu in

nych  maszyn.  Więc  o  czym  ty  do  mnie  teraz 

rozmawiasz? Jak to uciekł? 

– 

Ktoś jest na podjeździe – powiedziała Tina. 

– 

Dobra, to idź się tym zająć. 

Przykryłam ręką słuchawkę. 

– czytaj z moich królewskich warg, Tina: to – nie – jest – odpowiednia – chwila! 

– Co? – 

zapytała moja mama. 

– 

Nie mówiłam teraz do ciebie, mama. Widzisz, jestem teraz bardzo rozproszona bo to 

nie jest dobry czas na rozmowę. 

– 

To w takim razie dlaczego odebrałaś telefon, co? – moja mam rzuciła bardzo słuszne 

pytanie – 

w ten sposób właśnie dajesz znać, że możesz gadać. 

– 

Ha! W takim razie opowiedz mi o Dziadziusiu, proszę. 

– 

No cóż. Wiesz, że on bardzo nie lubi tego domu spokojnej starości. 

– 

Racja.  Ale  on  tam  jest  nowy.  Facet  ma  trzy  rodzaje  raka.  I  szczerze  mówiąc,  to 

background image

najprawdopodobniej 

nie jest przyjemność dla tego domu starości, że mają go u siebie. 

–  To prawda – 

mama  natychmiast  odpowiedziała.  Ha!  Przecież  została  wychowana 

przez  tego  właśnie  obmawianego  pana  –  w  każdym  razie  on  nie  lubi  tam  być.  Zwierzęta 
sprawiają mniej kłopotów od niego. 

Musiałam się roześmiać z tego. Zwierzęta! Ha! Najwyraźniej w tym domu spokojnej 

starości  uznawano  naukowe  wywody,  że  dla  mieszkańców  ,  yyyyy  to  znaczy  rezydentów, 
życie  wśród  kotów,  psów  i  ptaków  będzie  miało  uspokajający  wpływ.  Więc  ten  dom 

spokojn

ej starości mojego dziadziusia przyjął te wszystkie zwierzęta i oczywiście powiedział 

swoim  przybywającym  mieszkańcom  dlaczego  mogą  mieć  swojego  rozpuszczonego, 
niepowściągliwego i kradnącego przekąski psa. No problemo! Zebrano wszystkich jego braci 

i sios

try i podzielono ich wśród mieszkańców. W teorii jest to świetny i szykowny pomysł. 

Cóż,  geniusz,  który  stworzył  tą  teorię,  nie  wziął  pod  uwagę  mojego  dziadziusia  Joe.  Być 
może myślał tylko o miłych i wygadanych starszych paniach. 

Dziadziuś wychował się na gospodarstwie i miał bardzo pragmatyczne podejście do 

zwierząt: jeśli nie mogę ich zabić i zjeść to w zasadzie zabierają one tylko cenne powietrze i 
przestrzeń. Moja mama  kiedy dorastała nie miała żadnego ulubionego zwierzaka, chyba że 
karasia  złocistego  pływającego  w  misce.  Ja  też  nie  miałam  żadnego  do  czasu,  kiedy 
wyprowadziłam się do college i znalezienia kotki Giselle w schronisku. 

Zwierzęta  całkiem  swobodnie  opanowały  cały  dom  spokojnej  starości.  Miały  tam 

dużo  miejsca  do  dyspozycji  i  bezwzględnie  wykorzystywały  swoją  swobodę.  A  personel 
zachwycał się nad nimi: „och, jaki cudowny jest ten kotek, że tak wspaniale pomaga temu 
człowiekowi z tymi wszystkimi śmiertelnymi chorobami”. 

Więc  teraz  mój  dziadziuś,  który  powinien  przyjemnie  spędzać  swoje  jesienne  lata, 

musiał wykopać drzemiącego na jego łóżku złocistego retrievera, jeśli chciał zażyć drzemki 

po lunchu. 

– 

Tak, no więc właśnie nie mógł tego dłużej znieść – mówiła mama – więc odczepił 

się od tego całego sprzętu i aparatury. 

– 

Hmmm. Helołłł! A to tam nie ma jakichkolwiek alarmów w dyżurkach pielęgniarek? 

– 

Cóż…  tak…  jak  wiesz,  cierpią  tam  na  brak  wykwalifikowanego  personelu.  No  i 

nasz dziadziuś uśpił ich czujność przez wielokrotne odczepianie się od tej smyczy z aparaturą. 

– 

Jak  chłopiec,  który  podniósł  fałszywy  alarm  –  zasugerowałam.  Zły  umęczony 

rakiem gość, który nienawidzi zwierząt i który wiele razy podniósł fałszywy alarm – ale nie 

tym razem. 

– 

Racja. Więc nikt się długo nie zastanawiał i nic sobie nie robili już z tych alarmów. 

background image

Pomyśleli, że Joe nie śpi i nadal próbuje tych swoich starych podstępów. A on w jakiś sposób 
dotarł do swojego krzesła. 

– 

To on teraz może sam chodzić? 

– 

Tak. Dostał się więc do swojego wózka inwalidzkiego. I wiesz co? Zniknął. 

– 

Właściwie wytoczył się za funkcjonariuszem straży granicznej, hę? 

– 

Dokładnie?  No  wiesz  –  „och,  patrz,  ten  słodki  starzeć  wychodzi,  żeby  zwiedzić 

świat” 

– Durnie. – 

zadecydowałam. 

– 

Tak,  no  ale  oni  nie  mogli  wiedzieć.  W  końcu  przecież  nie  są  jego  rodziną.  W 

każdym razie wyszedł na zewnątrz… na dwór. 

– 

Na zewnątrz? 

– Wiem, wiem. 

– 

Ale przecież na zewnątrz jest dwadzieścia pieprzonych stopni! 

– 

Nie,  no  nie  więcej  jak  jakieś  dziesięć  –  to  było  w  Brainerd  w  Minnesocie  –  ale 

niestety, twój dziadziuś, nie przewidział swojego starego wroga, zmęczenia, gdy zrobił swój 
bardzo śmiały sprint ku wolności. 

– 

Czy  on  pomyślał  nad  tym,  gdzie  zamierza  pójść  w  koszuli  szpitalnej?  – 

zastanawiałam się na głos. Durne pytanie. Dla Dziadziusia było bez znaczenia było to, że był 
półnagi. Bycie kowalem swojego własnego losu było dla niego wszystkim! – jak daleko się 
dostał? 

– 

Dotarł trzy bloki dalej od domu spokojnej starości a następnie zasnął. Jakaś rodzina 

spotkała go po drodze, kiedy jechała odwiedzić krewnego, sypnęła na niego. 

– 

Wstrętni informatorzy – zapłakałam. 

– 

Pielęgniarki  poszły  po  niego  i  przywiozły  go  z  powrotem  i  zapakowały  go  z 

powrotem do łóżka. Była tak bardzo wyczerpany, ze nawet się nie obudził. I wyobraź sobie, 
jaki był potem rozdrażniony, kiedy później się obudził z kotem na swojej poduszce! 

Zadrżałam wyobrażając sobie gniew Dziadziusia. Jako członek Najbardziej Wielkiej 

Generacji,  nie  chciałby  pewnie,  aby  rozdmuchać  tę  sprawę  ale  także  nie  mogliśmy  jego 

ucieczki potrakto

wać jak nic nie warte gówno. 

– 

Ważne jest to, że on ciągle dobry w swoich wybrykach. 

– 

Betsy, ale co ja teraz zrobię? Jak mogę zostawić swojego własnego ojca w miejscu, 

którego on nienawidzi? 

– 

Mogłabyś  upajać  się  tym,  że  to  kara  za  okropne  dzieciństwo  jaki  miałaś  – 

zgadywałam. 

background image

–  Elizabeth!  – 

po  tym  co  moja  mama  przeżyła,  nie  miała  teraz  żadnego  poczucia 

humoru.  Zgadywałam,  że  po  tym  jak  codziennie  przez  całe  swoje  dzieciństwo  musiała 
uchylać się przed pięściami i próbowała zejść z drogi kopniakom, nie była skora do zabawy i 
żartowania o tym później. – Nie pomagasz mi teraz! 

– 

No, mama, to jest dom spokojnej starości. Ma on szczęście, że nie jest w szpitalu. 

Tak naprawdę, to ma on szczęście, że jeszcze nie umarł. 

– Prawda – 

powiedziała bardzo niepewnym głosem. 

– 

Hmmm… Jeśli jednak będzie wystarczająco pełen wigoru, by ponownie uciec, może 

będzie trzeba go przenieść w jakieś inne miejsce. 

– 

Może. Ale gdzie? Jakiekolwiek prywatne miejsca tego typu, są dla mnie zbyt drogie. 

–  Tak  – 

spojrzałam  na  Marca.  Który  delikatnie  dotykał  nosa  Jessiki.  Ona  z  kolei 

szeptała  do  niego.  Właśnie  kończyła  mu  opowiadać  ocieplenie  uczuciowe  w  sercu 
Dziadziusia Joe, historię, którą wcześniej usłyszała ode mnie i obejmowała ministra i granaty 

– 

słuchaj, kiedyś myślałam na ten temat. Mój współlokator, Marc, ma jakiś pomysł. 

– 

O, ten mądry lekarz. Mówiłam ci, że spotkałam kogoś idealnego dla niego? On jest 

absolwentem studiów i robi doktorat z literatury japońskiej. 

– 

Tak, to brzmi naprawdę fajnie i przydatnie. Słuchaj, jego ojciec jest w takim fajnym 

miejscu. Oni muszą znaleźć coś co Joe polubi. A nawet jeśli nie to jednak i tak moglibyśmy 
go tam przenieść i może przestanie w końcu uciekać. 

– 

Jakiego rodzaju miejsce masz a myśli? 

Opowiedziałam  jej  wszystko,  co  wiem  na  ten  temat.  I  tak  skończyłam  z  tematem 

Dziadziusia Joe, przebywającego cztery mile stąd, od mojego wampirzego i zaatakowanego 
domu. Atak mógł albo i nie mógł sprawić, że odtąd rozglądałam się na boki i za siebie by nie 
znaleźć w gorszym niebezpieczeństwie i by nie mieć już nigdy więcej serca napompowanego 
wodą święconą. 

Nigdy  też  nie  dowiedziałam  się  kto  wpadł  z  niespodziewaną  wizytą  podczas  mojej 

rozmowy  z  mamą.  Ale  to  chyba  nawet  dobrze,  Przecież  nie  potrzebowałam  więcej 

niespodzianek tego dnia. 

background image

ROZDZIAŁ 22 

– 

Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że jak tylko on zostanie przeniesiony tu, 

bliżej, to będziesz musiała go odwiedzić? Kiedy był tak daleko, że dzieliła ciebie od niego 
czterogodzinna jazda, mogłaś się tam nie pojawiać zbyt często. Ale teraz będziesz mogła tam 
chodzić co dziesięć minut nawet. 

– 

Och, zamknij się! – narzekałam – zamknij się! Zamknij się! 

– 

Muszę przyznać się do tego – perorowała dalej wesoło Jessica. Dlaczego miałaby 

nie  być  pogodna.  W  końcu  opuchlizna  jej  zeszła  a  jej  dziadkowie  nie  żyli  –  że  jestem 
strasznie zaskoczona, że on wciąż jeszcze żyje. Czy nie powiedzieli ci w zeszłym roku, że ma 
tylko…. No właśnie! Ile miesięcy miał żyć? 

– 

Trzy miesiące – zapamiętałam to – dali mu wtedy trzy miesiące życia. 

– 

Sukces! No cóż… i skoro on zamierza mieszkać tu z ojcem Marca… 

– 

Taaak.  To  wszystko  jest  tak  przerażające  jak  jakiś  horror.  Gdzie  tęczowy  drink? 

Nigdy nic nie ma , kie

dy chce mi się czegoś napić. 

– 

Marc śpi – powiedziała – i nie możesz go o to obwiniać. Facet w końcu wysiadł w 

dzień i spędza dużo czasu na opiekowaniu się swoimi współlokatorami. 

– 

W końcu posiadanie lekarza w domu się opłaca. 

– 

Wiem. A co ty na to, że czuję się lepiej? 

– 

O, to świetnie – i to było prawdą. Gdy wstałam tego popołudnia, to czułam się tak, 

jakby  nic  się  nie  stało.  Gdyby  nie  zrujnowany  T–shirt  i  sportowy  stanik  w  śmietniku,  nie 
zgadłabym, że cokolwiek się stało. 

Sinclair  pofolgował  sobie  ściągając  mój  stanik,  jak  tylko  drzwi  naszej  sypialni 

zamknęły się za nami, i obmacując moją klatkę piersiową centymetr po centymetrze. Co się 
potem  zmieniło  w  obmacywanie  mojego  krocza  cal  po  calu.  Powtarzał  jak  bardzo  mnie 
potrzebuje. To wszystko sprawiło, że wieczór okazał się niesamowity. Nie, nie to miałam na 
myśli,  że  cała  ta  strzelanina  i  obrażenia  moje,  Jessiki  i  Delka,  były  warte  tego  cudownego 
seksu z Sinclairem. Nie miałam nic przeciwko pozbywaniu się po kolei każdej sztuki odzieży 

ale nie kosztem Jessiki i Delka. 

Ach, i ten chłopiec, spojrzenie na jego twarz w kuchni w chwili, kiedy mu wszystko 

zaświtało w głowie. To była jedna z rzeczy, które najchętniej wzięłabym ze sobą do grobu. 

background image

Przypuszczając,  że  kiedykolwiek  bym  tam  poszła  z  innego  powodu,  niż  odwiedzić  swój 

przedwczesny nagrobek. 

– Delk wróci – 

powiedziała Jessica, próbując mi poprawić nastrój. 

– 

Tak, wiem. I to jest coś, czym się martwię. 

Zadzwonił  telefon  i  złym  wzrokiem  spojrzałam  na  wtyczkę  w  ścianie.  Zadzwonił 

jeszcze raz. Jessica wstała i powiedziała: 

– 

Wiem,  że  myślami  nie  jesteś  tutaj.  Ale  to  mogą  być  jakieś  informacje  o 

przeniesieniu twojego dziadziusia. Cześć – dodała w słuchawkę. 

Zamieszałam  swoją  herbatę  a  następnie  zagotowałam  ja  na  wolnym  ogniu.  Tak  jak 

Korben Dallas w Piątym Elemencie, miałam pewność wszystkie wiadomości były w końcu 
złymi wieściami. 

–  Uh–huh  – 

mówiła  Jessica  –  nie  sądzę,  żeby  to  było….yyyyy….tak,  ale  słuchaj… 

właśnie nie jestem pewna… gdybyś pozwoliła mi ją zapytać, okej? Oczywiście, ona… halo? 

Jessica odwiesiła słuchawkę i popatrzyła na mnie. 

– 

Za godzinę czy jutro? 

– 

Twoja  macocha  nie  może  odebrać  dziecka  jeszcze  przez  kilka  godzin  –  Jessica 

popatrzyła  na  zegar  na  ścianie  –  jest  jeszcze  wcześnie.  Zgaduję.  Ona…  yyyy…  straciła 

poczucie czasu. Ale spójrz, to wcale ni

e dowodzi tej twojej głupiej teorii telefonicznej, jasne? 

Usłyszałam właśnie, jak niespokojne kwiczenie malutkiego Jona stawało się bliższe i 

bliższe. I natychmiast otworzyły się drzwi do kuchni i zobaczyłam Sinclaira jak wetknął przez 
nie głowę i zawołał: 

–  Dziecko chce do ciebie – 

i  drzwi  się  zamknęły.  Zaraz  potem  Sinclair  ponownie 

otworzył drzwi ale w rękach miał łóżeczko turystyczne. Ono było trochę zbyt szerokie, by bez 
problemu  przejść  przez  drzwi,  więc  Sinclair  pociapał  nim  trochę  aż  całkowicie  przeszło. 
Skoczyłam na nogi , ponieważ Jessica wybuchła śmiechem: 

– 

Przeniosłeś całe dziecinne łóżeczko na dół? Zatrzymaj się, bo maluchowi może stać 

się krzywda. 

– 

On ma w tym dużo miejsca z każdej ze stron – powiedział Sinclair głośno, żeby się 

przebić przez potęgujące się zawodzenia malutkiego Jona. 

– 

Właśnie wystarczy go podnieść i przynieść! Albo zostawić go w pokoju i przyjść po 

mnie!  I  w  ten  sposób  mógłby  mnie  mieć!  Jezuuuuu!  –  podniosłam  go  i  się  uspokoił  –  nie 
obarczam ciebie winą za takiego jednego wujka Sinclaira, który jest półgłówkiem. Plawda, ze 

jest! Niooooo! 

–  Nie jestem jego wujem – 

odpowiedział  i  pospieszył  prosto  w  kierunku  szafy  z 

background image

wysokoprocentowymi alkoholami – 

a nawet, gdybym nim był, to byłbym wujkiem Erikiem. 

– 

Od teraz to jest twój Wuj Palant, pączusiu! Nie mogę uwierzyć, że ciągnąłeś całe 

łóżeczko na dół! Rozłożone! I to z dzieckiem w środku! 

– 

On wygląda na zadowolonego – powiedział Sinclair nalewając sobie porcję brandy 

do szklanki, którą potem dopełnił ciepłą wodą z czajnika. 

– 

Zostaliśmy wyautowani i nie będzie angielskiego śniadania, ha! 

– 

Z  trudem  łapię  o  co  ci  teraz  chodzi  –  powiedział  Sinclair  –  W obecnej chwili 

cze

kasz na swoją macochę, tak? 

– 

Ona się spóźni. 

– 

Godzinę czy cały dzień? 

Jak oni dobrze znali Ant! To sprawiło, że zachciało mi się płakać. Nie… to nie to. To 

zapach, jaki wydzielała pieluszka malutkiego Jona. 

– 

Godzinę… lub kilka – powiedziałam niemal się dusząc. 

– 

Myślę, że to dziecko ma moc nadprzyrodzoną – powiedziała Jessica i obserwowała, 

jak  zaczęłam  się  kręcić  i  rozglądać  gwałtownie  za  torbą  z  pieluszkami  –  moc w swoich 

spodniach. 

– 

Ludzie!  On  właściwie  jest  dzieckiem  i  robi  to,  co  wszystkie  dzieci  robią  – 

usłyszałam akustyczny kurant naszych drzwi głównych – Może to jest Ant! 

Sinclair coś do mnie zawołał ale nic z tego nie usłyszałam. Okej, nie przysłuchiwałam 

się.  W  każdym  razie  od  razu  puściłam  się  praktycznie  w  galop  przez  pokoje  i  sale,  które 

pro

wadziły  do  drzwi  głównych.  Wszystko  zostałoby  wybaczone,  gdybym  mogła  zostać 

zwolniona z przewijania tej złowieszczej pieluchy. Otworzyłam drzwi. 

– 

Wasza Królewska Mość – powiedział dziwny ale dobrze mi znany wampir. Miała 

cichy  akcent,  który  był  podobny  do  Alonza.  Czy  ona  pracowała  w  europejskiej  delegacji? 
Tak,  sądziłam,  że  tak.  Jej  niewielka  postura  i  krótko  ostrzyżone  ryże  czerwone  włosy 
odświeżyły moją pamięć – żebrzę o twoją pobłażliwość z powodu najścia bez zapowiedzi. 

–  Och  – 

przeniosłam  malutkiego  Jona  na  swoje  drugie  ramię  –  nic nie szkodzi, 

yyyy…. 

– Carolina. 

– Aaa, racja. Carolina. O co chodzi? 

– 

Ja właśnie byłam… – spojrzała na drugą stronę progu. 

– 

O! Przepraszam… wejdź. 

– 

Dziękuję, Wasza Królewska Mość – weszła za mną i zamknęła wielkie drzwi – nie 

zajmę ci dużo czasu. Byłam ciekawa czy zastanowiłaś się już jak rozsądzisz o losie Alonza – 

background image

wyglądała na spokojną a nie powinna taka być. Gdyby spojrzała na mnie, jak na absolutnie i 
całkowicie niegroźną, mogłaby potraktować tę rozmowę, jak zwykłe spotkanie i śmigać mi po 

domu jak w Carribu Coffe. 

– 

Byłaś ciekawa? Chyba masz na myśli, że się zastanawiałaś. 

– 

Tak, proszę pani. Wszyscy się zastanawiamy. Oczywiście Alonzo przede wszystkim 

ale on nam zadziwiająco mało opowiadał o tobie, co bardzo frustruje i martwi nas wszystkich 
bardziej, niż możesz to sobie nawet wyobrazić – posłała mi nieśmiały a jednocześnie pełen 
nadziei uśmiech, jakby chciała mi powiedzieć „czy nie jesteśmy po prostu głupi?”. 

– 

Cóż, to bardzo miło, że przyszłaś sprawdzić to. 

– On jest moim kuzynem – 

wzruszyła ramionami. 

– 

O! Nie wiedziałam, że nim jest. 

Wyglądała na zdziwioną i przez chwile pocierała swój nos. Potem potarła go jeszcze 

raz. Może próbowała się w ten sposób pozbyć piegów? 

– 

Ależ zostaliśmy przedstawieni jako kuzyni. 

– Ra

cja. No tak… racja. Cóż, jeśli chodzi o tę sprawę… Współczuję wam, ludzie, że 

utknęliście w hotelu czekając…. Nie musieliście… 

Zdałam  sobie  nagle  sprawę  z  tego,  co  mówiłam  i  zatrzymałam  się.  Oczywiście,  że 

musieli. A zwłaszcza ona, jeśli była rodziną dla Alonza. Rodzina! Realna i uczciwa wobec 
Boga  rodzina;  tutaj  zdałam  sobie  sprawę,  że  jestem  jedynym  wampirem  z  prawdziwymi 
rodzinnymi  więziami.  Ale  co  oni  powinni  zrobić,  żeby  ten  mały  problem  trójkąta 
Sophie/Alonzo/Liam został rozwiązany?? Opuścić miasto i każde bujać się swoją drogą? 

Ale  tak  właściwie,  to  dopóki  to  wisiało  nad  ich  głowami,  nie  mogli  robić  swoich 

zwykłych wampirzych rzeczy ani załatwiać swoich codziennych wampirzych spraw. I musieli 
się  wszyscy  pewnie  zastanawiać,  czy  zostaną  ukarani  tak  samo  jak  Alonzo.  Czy  mają 
kłopoty…? 

– 

Nie zamierzałam pozostawiać was wszystkich w niepewności, ludziska. 

– 

Wasza  Wysokość,  wiem,  że  to  zbyt  śmiałe  przychodzić  tutaj  i  pytać  o  twoje 

zamiary, ale to nie pierwszy raz, kiedy moja ciekawość sprowadza na mnie kłopoty. 

– Tak mi przykro z tego powodu. 

– 

Czujesz jakiś okropny zapach? – zapytała patrząc na mojego braciszka. 

– 

Tak, tak. Czuję ale cóż… dostał dzisiaj wiele butelek. 

– To jest twój brat? 

– 

Tak. Czy to coś zmienia? 

– 

Myślałam, że masz tylko siostrę. 

background image

– 

Racja, córka diabła. No i? 

– 

To jest takie interesujące! Musisz mi wszystko opowiedzieć. 

Z  przerażaniem  poczułam,  jak  pieluszka  malutkiego  Jona  stała  się  cieplejsza.  I 

cięższa. Nie! Nie utrzyma się już dłużej! Ona zaraz spadnie, kapitanie pielucha leci! 

–  Carolina!  – 

podskoczyła, ale kontynuowałam zanim mogła mi się przeciwstawić – 

naprawdę współczuję ale nie mogę właśnie teraz z tobą rozmawiać. Wszystko właśnie jest w 
nieładzie.  Mam  na  głowie  burdel  nie  z  tej  ziemi:  moja  przyjaciółka  jest  strasznie  chora,  a 
moja  inna  przyjaciółka  została  zmiażdżona  przez  Alonza,  utkwiłam  na  wiele  godzin  jako 

opiekunka do dziecka, 

na  co  zresztą  się  zgodziłam,  ale  to  dziecko  wali  gówno  w  każdą 

pieluchę jak tylko mu się założy nową, jedna z moich poddanych chce przemienić swojego 
ludzkiego chłopaka, pod koniec tygodnia mam urodziny i przestaję pić krew, mój dziadziuś 

jest chory i prz

eprowadza się na tą samą ulicę, zostałam postrzelona prosto w serce kulą ze 

święconą  wodą  przez  młodego  chłopaka  z  farmy,  który  zadłużył  się  we  mnie  a  historia 
mojego  życia  zostanie  wydana  w  postaci  książki.  A  na  dodatek  nie  przygotowałam  żadnej 

pieprzonej 

rzeczy do mojego ślubu, który ma się odbyć za trzy miesiące. Więc to jest – jak to 

mówicie w Europie? – 

po prostu to nie jest pieprzony dobry czas na rozmowę! 

Carolina cofała się do momentu, kiedy poczuła, że jej plecy przylgnęły do drzwi. 

– Tak mi przykr

o, że się narzucałam – pisnęła żałośnie. 

Zrobiłam  szybko  krok  do  przodu,  kruche  dziecko  i  śmierdząca  bomba  w  jednym 

obijała się delikatnie w moich ramionach. Moje usta zaczynały mnie boleć. – Tak właściwie, 
to  czasami  mam  ochotę  zrobić  sobie  przerwę  od  tego  wszystkiego.  Rozumiesz  co  mam  na 
myśli? Możesz to sobie wyobrazić? 

– 

Tak, Wasza Królewska Mość. 

– 

Naprawdę?  Nie,  nie  możesz!  Ponieważ  od  kiedy  oświecono  mnie  blaskiem 

Królowej Wampirów, moj

a osoba stała się jednym wielkim pieprzonym widowiskiem! Mam 

na myśli tylko to, że to mnie pochłania i doprowadza do szewskiej pasji! Doprowadza moją 
krew do wrzenia a kły ze wściekłości wyłażą mi same bez mojej intencji. Czy przydarzyło ci 
się kiedykolwiek coś takiego? 

– 

Nie mogę powiedzieć, że tak, Wasza Królewska Mość. 

Mój  język  zawirował  wokół  ostrych  kłów.  Jej  zapach  był  urzekający  –  została 

przemieniona,  kiedy  była  taka  młoda  i  nawet  przez  te  całe  wieki  złych  czynów,  nic  nie 
zmąciło w niej jakiejś świętej niewinności. 

– 

Chciałabyś…?  Ja  i  ty  mogłybyśmy  pójść  razem  do  odosobnionego  pokoju,  i 

mogłabym  się  całkowicie  skupić  na  twojej  bardzo  specyficznej  sytuacji  i  się  nad  nią 

background image

zastanowić i opuściłybyśmy ten pokój za kilka godzin? Hmmm? 

– 

Muszę już iść. Widzisz? Nie robię żadnych gwałtownych ruchów. – pomalutku się 

obróciła  i  sięgnęła  do  klamki.  Była  dużo  bardziej  podatna  na  tę  dziewiętnastowieczną 
technikę,  niż  Delk.  Momentalnie  wyszła  na  świeże  powietrze,  gdzie  poczuła  się  od  razu 

bezpieczniejsza. 

– Dobry… 

wieczór…. Wasza Wysokość… – i drzwi się zamknęły. 

– 

Myślę  –  dobiegł  do  mnie  niczym  nie  zakłócony  głos  Sinclaira  –  myślę,  moja 

miłości, że w końcu zaczynasz wszystko chwytać. 

Nie wiedziałam czy mu dziękować, czy rzucić w niego bombę z malutkiego Jona. A 

moj

e kły się powoli chowały. 

background image

ROZDZIAŁ 23 

– 

Laura, przepraszam ciebie, że jeszcze raz ci to zrobiłam. 

– 

Betsy, no coś ty. Jest dobrze. Jestem zachwycona, że mogę pomóc – trąciła nosem 

dziecko  – 

Z  przyjemnością  źlooobię  to  jeście  laaaaź!  I  cioooo?  Mój  malutki  i cudowny 

chłopcyku? Ciooo? 

– 

To  jest  naprawdę,  naprawdę  żałosne.  Ale  miałam  pewne  plany  na  dziś  wieczór  i 

szczerze powiem, że jeśli nie zrobię tego dzisiaj, to już się chyba nigdy w życiu na to nie 
odważę. 

Zabrała  wszystkie  te  małe  pierdoły  i  z  łatwością  ciągnęła  je  do  przedpokoju  (i 

malutkiego Jona także). 

– 

Betsy, stój jeszcze na chwilkę… Dla mnie to przyjemność wyjść z nim na spacer. 

Dasz znać jego mamie? 

– 

Tak,  tak.  Przypuszczam,  że  nie  ucieszy  się,  gdy  się  dowie,  że  uchyliłam  się  od 

opieki  na  malutkim  Jonem  i  zwaliłam  to  na  ciebie.  A  właśnie…  przypomnij  jej,  żeby  nie 
postrzeliła posłańca. 

Laura zaśmiała się, potrząsając swoimi blond włosami i odgarniając je z twarzy. 

– 

No  dobra!  Ale  jestem  pewna,  że  nic  takiego  nie  będzie  chciała  zrobić  i  będzie 

zadowolona za odwiezienie małego. A ty, Betsy, powinnaś wiedzieć, że pani Taylor nie jest 
niemal taka zła jak ty? 

Nieźle. Gdybym miała dostać od kogoś wykład na temat „daj twojej macosze szansę”, 

i to od osoby, która nie wyrastał w jej pobliżu, to chyba musiałabym podciąć sobie żyły. 

– 

Taaa,  dobra.  Dzięki  ci,  będę  ci  winna  przysługę.  Do  widzenia  –  powiedziałam  i 

pomogłam jej popchnąć wózek. 

Zamknęłam wielkie, główne drzwi i oparłam się o nie. Dobra. Malutki Jon oddany… 

iiikkk

1

. Sinclair z Tiną są gdzieś daleko… iiikkk. Co nie znaczy, że wiedziałam gdzie…iiikk. 

Marc w pracy… iiikkk. Toni i Garrett skradają się gdzieś na zewnątrz i ona dla jaj udaje, że 
chce go zjeść… iiikkk (zanotowałam sobie w pamięci, żeby sprawdzić czy ta dwójka tylko się 
bawi  w  pieprzonych  złych  chłopców).  Duch  Cathie  –  brak dowodów istnienia ostatnio… 
iiikkk. Jessica coś robi w swoim pokoju…. Iiikkk. 

1

 

W oryg. Jest co chwile powtarzające się „check” czyli „sprawdzić”, ale tyle razy się to powtarza, iż 

wg mnie Betsy właśnie dostała czkawki ☺ 

                                                 

background image

Jess zajmowała dość spory pokój na drugim piętrze, jedyny z niebieską i złotą tapetą, 

ze starymi meblami z jasnego (blondyniego) drewna. Wszystko razem tak zadbane jakby 

skandynawscy  stolarze,  którzy  zbudowali  tę  rezydencję  tak  dawno  temu,  projektując  to  i 
budując, myśleli o swoich pięknych blond żonach. 

Zastukałam w półprzymknięte drzwi i weszłam do niej, kiedy usłyszałam zaproszenie. 

– 

Proszę wejść. 

Hmmm  szydełkowanie  w  łóżku  było  czymś  całkiem  nowym.  Zazwyczaj  przynosiła 

swoją torbę z robótkami do kuchni, albo szła z Garrettem do piwnicy, albo brała na zajęcia 
klasy rzemieślniczej. Ale Marc wyjaśnił, że wcześniej się bardzo zmęczyła i teraz powinna 
zostać dłużej w łóżku. 

– 

Znajdziesz dla mnie minutkę? – zapytałam. 

– Uhum. 

– 

Nie mogę mówić,  gdy po pierwsze – jesteś w łóżku, a po drugie – zajmujesz się 

szydełkowaniem.  –  żartowałam  sobie.  Ale  prawda  była  taka,  że  Jess  leżała  na  zrobionej 
szydełkiem  narzucie  w  kolorach  marynarki  wojennej  a  na  szydełku  robiła  inną  narzutę  w 

kolorze czerwonym. 

– 

Tak, tak, więc jesteś idiotką – uśmiechnęła się do mnie. 

– Hmmm – 

wysłuchałam w spokoju tej zniewagi. Usiadłam na łóżku, potem wstałam, 

potem znowu usiadłam i wstałam, i zaczęłam krążyć cicho koło jej łóżka – Posłuchaj Jess, 
ostatnio bardzo dużo myślałam. Strasznie dużo. 

– 

Potrzebujesz jakiegoś Advilu? 

– 

Mówię  poważnie!  –  krzyknęłam  na  nią  –  Słuchaj,  nie  mogę  uwierzyć,  że 

rozmawiam o tym z tobą. 

– Nie. – 

powiedziała. 

– Co? Co nie? 

– 

Nie.  Nie  możesz  mnie  ugryźć.  Nie  możesz  przemienić  mnie  w  wampira.  Nie 

pozwalam na to. 

Moje bardzo mocno przygotowane przemówienie, i bard

zo  mocno  przećwiczone 

wcześniej przed lustrem, zniknęło z mojej głowy w wirze oburzenia. 

– 

Co?… Jak?… Jak się dowiedziałaś? Och, Ci wielcy gadający idioci!! 

– 

Tak.  Właściwie  tak  samo  nazwałabym  Tinę  i  Sinclaira.  Nooo,  Betsy…  ale  nie 

musiał  mi  mówić.  To  przecież  jest  bardzo  oczywiste.  Nie  tylko  prowadzisz  bardzo  poufne 
rozmowy z wampirami, to jeszcze patrzysz na mnie jak pies patrzący na surowy befsztyk. 

– 

Hę? 

background image

– Tak. 

– 

Słuchaj,  przepraszam  ciebie  za  te  spojrzenia,  ale  ja  już  zrobiłam  rozpoznanie… 

pytałam o ryzyko…. 

– 

Jest dużo większe jak mnie ugryziesz, niż gdy wyleczę swojego raka. 

Otworzyłam buzię. 

– 

To co mówisz brzmi pięknie, ale i tak musisz mnie zabić, prawda? 

Zamknęłam buzię a ona perorowała dalej: 

– 

Nawet jeśli potem wrócę. Ale nawet jeśli potem wrócę, to nie mam pewności, że 

znów  będę  sobą,  racja?  Tak  naprawdę,  to  może  nie  być  zabawne  przez  pierwsze  lata,  bo 
prawdopodobnie  będę  bezmyślnie  wysysającym  krew  automatem.  Nie,  dziękuję  ci  za  tę 
dobroć… 

– 

Nie  brzmi  to  miło,  kiedy  mówisz  o  bezmyślnym  wysysaniu  krwi  –  klapnęłam  w 

końcu na jej łóżko – Jezu! Tyle dni przygotowywałam się do tej rozmowy a ty po prostu mi 
oświadczasz teraz, że wiedziałaś o moich zamiarach! I mówisz mi to ot tak, mimochodem! 

– To n

ie moja wina, że tak wzruszająco łatwo jest czytać w twoim maleńkim umyśle. 

Spojrzałam na nią. 

– 

Zgaduję,  że  teraz  jest  czas  na  tę  część:  „och,  jesteś  wszystkim,  jesteś  moją 

przyjaciółką i zawsze nią będziesz” – iiikkk – „nie zmuszaj mnie, raczej wolałabym umrzeć 
niż dołączyć do twojej bezbożnej krucjaty i upiornej świty”. 

– 

Nie…  to  było  zeszłej  zimy,  kiedy  chciałaś,  żebym  poszła  z  tobą  robić  zakupy 

gwiazdkowe na początku października. 

– 

Gwiazdkowe zakupy w październiku przebiegają sprawniej

2

– 

I ja mam ci ufać? – szyderczo się uśmiechnęła – żeby dostać groteskę i sprawność w 

jednym? 

– 

Dlaczego ja chcę uratować ciebie i podarować ci życie wieczne? 

Wzruszyła tylko ramionami. 

– Dobijasz mnie. 

Popatrzyłam na sufit, ponieważ ie chciałam patrzeć na nią. Nie chciałam widzieć tego, 

że kolor jej skóry jest bledszy i jej postać jakaś mniejsza… tak, jakby ostatnio schudła. 

– 

Jessica, ta choroba może ciebie zabić! 

– 

I twoja odpowiedź na to jest taka, że to ty zabijesz mnie?! 

– To jes

t jakaś szansa. Jakaś szansa na jakiś rodzaj życia. I to życie, w którym twoja 

2

 

Przypominacie sobie rozmowę Betsy z Jonem o zakupach świątecznych w październiku zamiast tuż 

przed gwiazdką? To było w III lub IV tomie „Nieumarłej…” i Betsy to zdanie w tej chwili wyjęła z ust Jona. 

                                                 

background image

najlepsza przyjaciółka jest królową. Może stać się coś warte. 

Otarła się o moje ramię palcem u stopy. 

– 

Ale zapominasz o wszystkich tych sprawach, które mogłyby pójść nie tak. 

– 

Więc taka jesteś! 

– 

Teraz nadszedł czas. Czas by z tym walczyć. I przepraszam. Trochę za bardzo się 

tym  zadręczasz.  Ale  to  dla  ciebie  typowe,  prawda  Betsy?  Przypuszczałaś,  że  to  jest  coś  o 
czym ty musisz zdecydować. Ale to jest moje życie i moja śmierć. A ja postanowiłam z tym 
walczyć – uśmiechnęła się do mnie – Poza tym, jeśli przemienisz mnie w wampira, myślę, że 
nie uda nam się ukryć to przed Nickiem. A wtedy on na pewno się dowie! 

– To jest najmniejszy mój problem – 

powiedziałam ponuro. A potem dodałam – Nie 

powiedziałaś mu jeszcze? 

– 

Oszczędzam  mu  na  razie  tego  –  powiedziała,  nagle  również  ponura  –  do naszej 

dwumiesięcznej rozłąki. 

Cóż.  Uważałam,  że  był  to  wyjątkowo  zły  pomysł.  Ale  to  przecież  nie  była  moja 

sprawa. 

– 

Zrobisz tak, jak czujesz, że powinnaś. 

– 

Tak, jestem całkowicie pewna, że tak czuję. Więc nie skradaj się już i nie rzucaj na 

mnie  ciemnych  i  rozpaczliwych  spojrzeń,  i  nie  odwracaj  się  ode  mnie,  okej?  –  podniosła 
robótkę i wzięła się dalej do pracy. 

Dobry przykład dla nas wszystkich. 

– Okej – 

powiedziałam wstając i podchodząc do drzwi – Jeśli jednak zmienisz zdanie i 

namyślisz  się  czy  wolisz  być  podle  zamordowana  a  potem  ożyć,  czy  też  podle  umrzeć  i 
zniknąć…. 

– 

Tak wiem… wtedy pierwszą rzeczą, którą zrobię będzie bieg do twojego pokoju po 

pomoc. 

Ułagodzona tymi słowami, wyszłam. 

background image

ROZDZIAŁ 24 

Daleko nie odeszłam. 

– Hej – 

powiedziała Cathie, przechodząc przez ścianę na szczycie schodów. 

– No hej. 

– 

Nie podsłuchiwałam – zaczęła defensywnie. 

Jęknęłam w odpowiedzi. 

– 

No nie podsłuchiwałam… serio. Przechodziłam tylko, bo ciebie szukam. 

– Dlaczego? Po co? 

Wzruszyła ramionami. 

– 

Nie ma dookoła żadnych duchów, które dobijałyby się na rozmowę z tobą. Chyba 

sobie odpuściły. Hej! Ja też nie cieszę się z tego powodu… wcale się nie cieszę. 

– 

Yhm, a kiedy nie podsłuchiwałaś, to czego się przypadkiem dowiedziałaś? 

– 

Że  nie  zamierzasz  przemienić  Jessiki  w  wampira.  A  tak  swoją  drogą…  niezła 

rozmowa. I przypomniało mi się coś. Kiedy w końcu zamierzasz cokolwiek zrobić w sprawie 

zombiego na strychu co? 

– 

Zamierzasz w końcu przestać żartować na ten temat? I myślę, że wy wszyscy dobrze 

wiecie, że boję się zombich ale ten żart… po prostu… 

– 

Betsy, ja teraz jestem poważna i mówię poważnie do ciebie. Na strychu jest zombie. 

Ile razy mam ci o tym trąbić? 

Przełknęłam rozdrażniona. Hathie miała ciężkie życie. Albo śmierć. Była samotna. I 

pewnie dlatego złośliwie do mnie się odzywała. Poza tym ja byłam jedyną osobą, która mogła 
wkurzać. Yyyy… okej… z którą mogła rozmawiać. 

– 

To  już  nie  jest  zabawne.  –  powiedziałam  to  tak  łagodnie,  jak  umiałam.  –  I tak 

naprawdę nigdy zabawne nie było. Tak więc możesz już przestać mnie męczyć. 

– 

Chodź na strych a sama zobaczysz. 

Acha! Przyjęcie niespodzianka! To było dla mnie w końcu powodem do pójścia tam, 

jak dla umierającego z głodu wilka przy świetle księżyca świeże mięsko. Świetnie. Zgodziłam 
się. 

– 

Okejjjjj, właśnie idę na strych, by sprawdzić zombiego – obejrzałam się. Byliśmy u 

góry na schod

ach; wszystkie drzwi były zamknięte. – Uhhh, gdzie jest ten strych? 

background image

– 

No! Chodź wreszcie! – odpłynęła. 

– 

Psiakość! Mam nadzieję, że nikt ani nic nie wyskoczy na mnie. Na pewno zaszkodzi 

to moim nowiuśkim lodowo–niebieskim sandałkom od Prady. 

Hathie potrząsnęła głową. 

– 

Cukiereczku. Gdybym nie była taka znudzona, jak nigdy dotąd, to nie zrobiłabym ci 

tego. Ale jestem! Więc do dzieła! 

Pokazała  mi  drzwi  na  końcu  holu.  Otworzyłam  i  ujrzałam  wielką  pajęczynę  utkaną 

przez  ogromnego  pająka  przez  całość  schodów.  Schody  były  pomalowane  na  biało  i 
potrzebowały już odnowienia. 

– 

Okeeeej…. Wchodzę na schody…. Właśnie idę….. nic nie podejrzewając…. 

Na  szczycie  schodów  był  włącznik,  który  dla  mnie  był  w  zasadzie  nieistotny, 

ponieważ całkiem dobrze widziałam w ciemności ale beznadziejny mrok na strychu wytrącał 
mnie trochę z równowagi więc zapaliłam światło. Nie słyszałam ani jednego oddechu. Może 
wszyscy  wstrzymywali  oddech.  To  znaczy  moi  żywi  przyjaciele.  Jak  na  każdym  innym 
strychu, było tu zebrane sporo różnych pierdołów. Kurz pokrywał wszystko: rozbite obrazy, 
zdezelowane biurka, kanapy z wyłażącą gąbką. Wydawało się, że przebiega to całą długość 
domu, co oznaczało, że było ogromniaste. 

Z przyzwyczajenia przyłożyłam rękę do nosa i ust i wtedy przypomniałam sobie, że ja 

nigdy nie kicham. Oprócz sytuacji, kiedy ktoś chlapie mi na twarz święconą wodę w każdym 

razie. 

Postawiłam  kilka  kroków  do  przodu  i  usłyszałam  jak  coś  się  rusza  za  starą  szafą  i 

przez  to  zaskrzypiały  jej  drzwi.  Fuj!  Myszy.  Proszę,  żeby  tylko  nie  były  to  szczury! Nie 
zwracałabym uwagi na całkiem małe i niegroźne myszy polne, które mogły zdecydować się 

na zostanie w rezydencji przez okres zimy. Ale szczury….?! Fuj! A co to za zapach, który 

przebijał zza zapachu kurzu? Coś jakby odór rozkładu… czy ktoś tu zostawił swój lunch tu na 
górze?… Albo co? Fuj! Świetne miejsce na kanapkę z indyka. 

– On jest…??!! Eee??!! – 

co za nędzne miejsce na przyjęcie urodzinowe. Ale szczerze 

musiałam  przyznać,  że  nigdy  nie  wpadłabym  na  pomysł,  żeby  węszyć  na  strychu  za 

prezentami urodzinowymi – 

A taak… to lepiej niech uważa, bo właśnie nadchodzę. 

Przemaszerowałam  jakieś  piętnaście  stóp  i  odepchnęłam  sobie  z  drogi  szafę,  która 

była ogromna i wysoka, znacznie wyższa ode mnie. 

– Niespodzian… Co jest do cholery? 

Na  początku  byłam  autentycznie  zaintrygowana.  Tak  jakby  mój  mózg  nie  mógł 

przetworzyć tego, co zobaczyłam. Oczekiwałam transparentów, prezentów, grupy przyjaciół i 

background image

rodziny  skupionej  i  gotowej,  by  skoczyć  n  równe  nogi  i  krzyczeć  „Niespodzianka”.  A  co 
dostałam?!  Zgarbioną  postać,  noszącą  zniszczone  ubranie  –  wszystko  w  kolorze  błota. 
Gwałtownie  opuszczone  ramiona  i  włosy  tak  samo  błotne  jak  reszta  ubrania.  I  ten  zapach. 
Boże! Jak inni mogli tego nie czuć? Przecież nawet żywi ludzie musieli wyczuwać ten smród. 

Ta  postać  wolno  się  odwróciła  i  stanęła  naprzeciwko  mnie.  Moja  ręka  wróciła  do 

twarzy ale tym razem nie udało mi się zapobiec kichnięciu. Zauważyłam, że jakiś kawałek 
kości  odstawał  z  resztek  rękawa  czegoś  co  mogło  być  kiedyś  białą  sukienką  albo  długą 
koszulą. Kość?? To nie była kość… to było coś innego… coś dziwnego i szarego. To było…. 

– 

Miły  kostium  zombiego  –  zagaiłam.  Kompletny  z  autentycznym  smrodem  i  ,  co 

naprawdę się wyczuwało, brudem cmentarza. 

– 

Betsy, cały czas próbowałam ci o tym powiedzieć. To nie jest żaden kostium. To jest 

zombie z krwi i kości – powiedziała Cathie okrążając mnie – To takie rzeczy widzisz kiedy 
nie żyjesz! Sądziłam, że to jakiś przebieraniec filmowy. 

–  Nuhhhhhhhh  – 

to  coś  powiedziało.  Sięgnęło  ku  mnie.  To  miało  długie  palce  z 

długaśnymi paznokciami, tak długimi, że zaczęły się zakrzywiać jak szpony. Pod każdym z 
nich było pełno brudu. 

Cofnęłam się o krok. A to zrekompensowało mi się kolejnym krokiem w moją stronę. 

Cierpłam  na  myśl,  że  miałabym  spojrzeć  w  jego  twarz  ale  i  tak  to  zrobiłam.  W  pierwszej 
chwili  pomyślałam,  że  on…  bo  miał  na  sobie  rozpadające  się  szczątki  garnituru,  że  on  się 
uśmiecha. Potem jednak zorientowałam się, że jeden z jego policzków przegnił i widać przez 
niego jego zęby. 

Pomyślałam, że stoję tu zmrożona strachem. Nie. To zbyt słabe słowo. Przerażenie. 

Absolutne powodujące odrętwienie przerażenie – to właściwe określenie. To było durnowate 
z mojej strony ale całe życie bałam się zmarłych. Szczególnie zombie. 

Ten sposób jakim zmierzały w twoim kierunku… 
(tak samo jak ten zmierzał teraz do mnie) 
I sposób, w jaki śmierdzieli grobem… 

( tak samo jak ten) 

I  sposób,  w  jaki  narzekali,  jęczeli  i  sięgali  do  ciebie,  i  nic  ich  nie  zatrzymywało, 

choćby nie wiem co zrobić oni szli i szli, i szli…. 

(w ten sam sposób ten szedł do mnie) 
I pomyślałam, że jestem całkowicie i absolutnie zmrożona strachem i że już nigdy nie 

będę mogła się ruszyć ale jakoś dałam radę się cofać. W środku byłam jednak tak strasznie 
przerażona, nie mogłam wydobyć z siebie głosu, nie mogłam krzyczeć, myślałam tylko o tym, 

background image

żeby  dotrzeć  do  drzwi  i  zwiać  stąd  jak  najdalej.  Dobre  chociaż  było  to,  że  moje  nogi  nie 
odmówiły mi posłuszeństwa i posuwały się krok za krokiem. Bo gdyby to cos mnie dotknęło, 
umarłabym. Naprawdę bym umarła. Umarłabym na zawsze i na wieki. Bezpowrotnie. 

To  (on?) 

wciąż  szło  i  zostałam  przyparta  tyłem  do  jednej  ze  starych  i  zakurzonych 

kanap a jego  ręka otarła się o moje ramię. Moje odrętwienie minęło i zniknęło, jak kostka 
lodu na lipcowym chodniku i wydarłam się najgłośniejszym krzykiem, jaki kiedykolwiek w 
życiu słyszałam. Zabrzmiałam jak alarm przeciwpożarowy. Cofnęłam się przeskakując przez 
kanapę  i  upadłam  na  podłogę,  wznosząc  tumany  kurzu.  Próbowałam  cofać  się  i  wstać 
jednocześnie.  Zombie  tymczasem  spokojnie  kontynuował  swoją  drogę  i  szedł  spokojnie 

wo

kół kanapy z tymi swoimi wyciągniętymi przed siebie łapami. 

Gramoląc  się  zostawiałam  wśród  kurzu  wyraźny  ślad  pełzającej  Betsy,  ponieważ 

wręcz się czołgałam po deskach podłogi.. 

Jeszcze raz krzyknęłam. Tym razem chyba wykrzykiwałam z płuc nie tylko powietrze 

i wrzask ale także słowa, bo Cathie podpłynęła do mnie i zapytała: 

– CO??? 

Przeżuwałam słowa tak, że zaczęłam aż kasłać z tego strachu. 

– 

Pędź po Erica! 

Pospieszyła w moim kierunku. Wydawało się, że zajęło jej całe wieki przekroczenie 

tych piętnastu stóp, które były miedzy nami, lub coś koło tego. 

– 

Betsy, wiesz, że nie mogę! 

– 

W takim razie zawołaj Tinę! Marca! Ant! Nie zniosę tego gówna! Pomocy! 

Nagle  jej  ręce  strzeliły  przez  klatkę  piersiową  zombiego.  Ale  co  coś  nadal 

kontynuowało lezienie w moją stronę. 

– 

Nie mogę! Nikt oprócz ciebie nie może mnie zobaczyć! Co mam zrobić?! 

Rzuciłam się do oddalonej ściany i zdrapałam z podłogi cały kurz na swojej drodze. 

Boże! Co za smród! Mogłam wiele znieść oprócz tego smrodu! Tego zalatującego, okropnego 

smrodu! 

Wstrętnego, pieprzonego smrodu! 

– Nie wiem – 

powiedziałam i jeszcze chyba nigdy nie byłam taka zła na swoją durnotę 

i głupotę. 

– 

No to zabij to! W filmach pozytywni bohaterzy odstrzeliwują im głowy! 

Nic nie odpowiedziałam, ponieważ musiałam odbić ramię tego czegoś, bo to sięgało 

do mnie. Cathie sobie w końcu coś przypomniała i wrzasnęła do mnie: 

– 

Ty  nie  musisz  mieć  broni  przecież!  Masz  inne  umiejętności!  Jesteś  w  końcu 

wampirem. Złam mu kark! 

background image

No  tak…  ale  przecież  musiałabym  tego  czegoś  dotknąć.  Nie  mogłam  ścierpieć,  że 

mam  TO  dotknąć.  Oszalałabym,  gdybym  miała  TEGO  dotknąć.  Okeeej…  złapałam  TO  za 
nadgarstek  i  popchnęłam.  Twardy.  Poleciał  daleko,  wylądował  na  niskim  stoliku  do  kawy, 
który właśnie rozbił i rozłożył się jak długi na podłodze. 

Okeeej. Dotknęłam tego. I nie było aż tak źle. Okeeej, przyprawiało o gęsią skórkę i 

było  okropne,  tak  jakby  dotykać  koszuli  pełnej  wijących  się  robaków,  ale  bywały  gorsze 
rzeczy. Jak… jak… nie mogłam wymyślić niczego gorszego. 

Spojrzałam  na  moją  rękę  i  zobaczyłam,  że  na  czubkach  palców  pozostały  brud  i 

kawałki skóry. Zaczęłam płakać i jak szalona wytarłam rękę o swoje jeansy. 

– 

Może To coś wcale nie próbuje ciebie zabić? – powiedziała uprzejmie Cathy, stojąca 

po mojej prawej stronie – 

może to chce się z tobą jakoś skomunikować? Wiesz… tak jak ja 

próbowałam. Może To tu przyszło, ponieważ jesteś Królową i możesz mu pomóc. 

Nie mogłabym nic zrobić. To szkodziło mi już sama swoją obecnością. To było – mój 

rozhisteryzowany  mózg  próbował  znaleźć  odpowiednie  słowa  i  załapał  w  końcu  –  to  było 
obrzydliwością, paskudztwem. To było złe dla Tego czegoś, że musiało być gdziekolwiek… 
nie  chodziło  już  tutaj  o  mój  strych.  To  było  sprzeczne  z  wszelkim  prawem,  z  wszelkim 

dobrem i niezdrowe psychiczne, i nienormalne. 

To  coś  znowu  wstawało.  Znowu  zamierzało  do  mnie  dotrzeć.  Znów  wydawało  te 

dziwne dźwięki. 

– Nuhhhhhhh – 

i znowu próbowało dotknąć mnie jeszcze raz. Zapłakałam mocniej. To 

wydawało z siebie taki płacz, jak jakaś heroina z filmu klasy B (która zawsze w mnie tą samą 
drogą, którą go wyrzuciłam. Cóż, to nie było złe. Płacz jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. 
Płacz nigdy…. 

– 

Betsy, na rany Chrystusa! Racz w końcu coś zrobić! 

To podeszło do mnie jeszcze raz. To dotknęło mnie. to pokazało mi swoje zęby. To 

przyciągnęło  mnie  do  siebie.  To  wydawało  przy  tym  jakieś  dziwne  dźwięki,  ach…  To 
próbowało mlasnąć ustami ale były przegnite. Trzasnął swoimi wargami w taki sposób, jak 
robi to głodny facet rozważający podziękowanie za obiad. Albo duży befsztyk. Albo… 

Mnie. 

Jego ręce były na moich ramionach. Smród wzrósł tak, jakby był żywy. Podniosłam 

moje ręce. To mnie przyciągnęło i zamknęło w objęciach. Położyłam obie swoje ręce po obu 
stronach jego głowy. To śliniło się bez śliny. Przekręciłam mu łeb. Ale to, oczywiście, nie 
umarło. Oparło się o mnie jak jakach groteskowa parodia wampira (i troszkę mnie) i wgryzł 
się we mnie. Jadł mnie, podczas gdy ja krzyczałam i krzyczałam, podczas gdy Cathie rzucała 

background image

się bezradnie wokół i przyglądała się jak byłam jedzona, podczas, gdy to upadło. Głowa temu 
okręciła się w taki sposób, że gdyby To żyło, mogłoby oglądać swój zadek. 

– 

Teraz nareszcie widzisz o czym mówiłam – powiedziała Cathie – uff! Pomyślałam, 

że To naprawdę ciebie zje i przestaniesz istnieć. Betsy?… 

Podeszłam  ciężko  do  jednej  z  kanap.  Usiadłam  prawie  się  nadziewając  na  zepsutą 

sprężynę. Wykrzyknęłam i zapłakałam, i wytarłam swoje ręce o jeansy. Moje palce zawsze 
już będą śmierdzieć. Zawsze będą miały na sobie zepsute mięso i brud cmentarza. Zawsze. 

Zawsze. 

background image

ROZDZIAŁ 25 

Usiadłam na kanapie i patrzyłam na zmarłego (zombiego). Jeszcze nigdy nie chciałam 

wyrwać się z jakiegoś miejsca bardziej, niż z tego strychu. Ale nie miałam siły wstać i zrobić 
chociażby kroku w stronę drzwi na szczycie schodów. Jedyna rzecz, na którą miałam dość 
siły, to usiąść na bardzo brudnej i rozbitej kanapie, która była tak zakurzona, że nawet nie 
wiedziałam jaki miała kolor pod całą tą warstwą brudu. To i patrzenie na zombiego, którego 
zabiłam. 

Przypuszczam, ze część mojej świadomości czekała na to, że zombie zaraz wstanie i 

zaatak

uje  mnie  jeszcze  raz.  Tak  jak  Jessica  mógłby  wstać  i  zaatakować  mnie,  gdybym 

zdecydowała  się  na  to,  aby  zignorować  jej  życzenia  (i  prawdę  mówiąc,  skłaniałam  się  do 
tego) i przemienić ją w wampira. Gdybym to zrobiła, nie byłaby już Jessicą tylko śliniącym 

s

ię i szalonym wampirem. Jakoś tak przez dziesięć lat, potem może miałaby chociaż odrobinę 

kontroli  nad  swoim  pragnieniem.  Dopiero  po  tym  czasie  jej  życie  mogłoby  się  zacząć  na 
nowo  i  byłaby  bardziej  ostrożna  przy  pożywianiu  się.  Nigdy  by  się  nie  zestarzała, ale na 
zawsze  zostałaby  tak  samo  młoda  i  wyglądałaby  tak  samo.  Ciągnąc  temat  dalej  od 
śmiertelności  Jessiki,  to  moja  przyjaciółka  byłaby  starsza  a  zbiegiem  czasu  stałaby  się  tak 
samo sprytna i przebiegła jak Eric czy Alonzo. 

Alonzo. Stworzył wampira nawet bez jednej myśli o konsekwencjach tego czynu dla 

Sophie i dla siebie. Zabił ją i poszedł dalej swoją drogą, i teraz będzie musiał za to zapłacić. 
Tak to już jest, że jak coś się spieprzyło, to trzeba za to zapłacić. A co jeśli spotkałoby to 
Jessicę i zmarłaby w jakiejś francuskiej alejce przed laty? I jak ja mogłam pójść do niej do 
pokoju  i  prosić  ją  by  pozwoliła  mi  się  przemienić?!  Normalnie  zasłużyłam  sobie  na  to 
ukrywanie się zombiego na moim strychu. Zasłużyłam sobie na stu takich zombich. 

– 

Jak myślisz? Skąd to się tutaj wzięło? Jak to się tutaj dostało i wlazło aż na strych 

przez całą drogę przez nikogo nie zauważone? – nerwowo paplała Cathie i patrzyła na mnie w 
taki sposób to wszystko było dla niej zbyt wielkim wysiłkiem myślowym. 

–  Nie wiem, nie ogarniam tego gówna. – 

odpowiedziałam  i  wstałam  w końcu  z  tej 

brudnej kanapy. 

Znalezienie drzwi zabrało mi oczywiście mnóstwo czasu. 

background image

ROZDZIAŁ 26 

– 

Mogę powlec się za tobą? – zapytała Cathie dryfując przy mnie. 

– Nic mnie to nie obchodzi. 

– 

Cóż,  pomyślałam  właśnie,  że  zapytam  czy  dobrze  się  czujesz.  Nie  będziesz  już 

płakać, prawda? 

– 

Nie obiecuję. – zeszłam już na dół i usłyszałam dzwoniący telefon. Słyszałam też, że 

Sinclair  i  Tina  byli  już  z  powrotem  w  domu  czego  właściwie  żałowałam,  ponieważ  to 
oznaczało, że Tina zaraz rzuci się do telefonu i go dopadnie zanim włączy się automatyczna 

sekretarka. 

– Nie ma mnie tutaj – 

krzyknęłam. Sinclair stał u dołu schodów wciąż ubrany w swój 

płaszcz i patrzył w górę na mnie. 

– 

To może być ważne – świadomie mi dokuczał, znając moją awersję do dzwoniących 

telefonów. Po chwili zmarszczył swój nos – co tu tak śmierdzi? 

– 

To jest cholernie długa historia i opowiem ci ja całą po drodze. 

– 

Po drodze dokąd? 

– Ale najpierw przytul mnie bardzo mocno. 

– Kochane, jes

teś cała? – stał osłupiały, ponieważ rzuciłam się na niego i ścisnęłam go 

swoimi  ramionami  z  całej  siły.  Próbowałam  zgnieść  zdradziecką  myśl  (dlaczego  mnie  nie 
ocaliłeś?) i skoncentrować się na dobrych rzeczach: obejmujących mnie ramionach Sinclaira, 

jego 

pięknym i czystym zapachu, który był jak polarna bryza przy smrodzie zombiego. 

Cathie zakasłała. Szczerze mówiąc, zapomniałam o tym, że ona tu jest. 

– 

Ja właściwie, yyyyyy, dogonię ciebie później. – i zniknęła gdzieś na schodach. 

Sinclair masował mój tyłek i zapytał: 

– 

Co to było? 

– 

Alonzo musi zostać ukarany. 

Cofnął się i wpatrywał się we mnie. 

– 

Czy to ma coś wspólnego z tym, że Jessica nie przyjęła twojej propozycji?– zapytał i 

ciągle wpatrywał się we mnie. 

– 

Jak na to wpadłeś? Okeeej… najwidoczniej moja mózgownica nie pracuje tak jak 

powinna, czyli nawet w połowie tak, jak twoja… ale skąd wiedziałeś, że powie mi „nie”? 

background image

– 

Ponieważ  –  odpowiedział  –  ona  jest  miliarderką,  która  pracuje  chociaż  nie 

musiałaby tego robić nawet przez jedną sekundę swojego życia. I nigdy nie mógłbym sobie 
wyobrazić,  że  da  kłam  swoim  zasadom  i  pozwoli  tobie  zdecydować  coś  za  nią,  nawet  coś 
najbardziej błahego a co tu dopiero mówić o tak ważnej sprawie. 

– 

No cóż… nie mogę zrobić nic wbrew jej woli. 

Jego doskonałe czoło pokryło się zmarszczkami – nic nie zrobisz? 

– 

To jest długa historia, ale pomyśl… jeśli byłbyś umierający, nie chciałbyś…? 

– 

Ale ona twierdzi, że nie jest umierająca, tylko chora. Czy będziesz o to z nią kłócić? 

– 

W żadnym wypadku. Ale chciałabym wiedzieć o tym trochę wcześniej. – oparłam 

głowę na jego szyi – Przychodzi mi do głowy pewna myśl… może ona zauważy to jak szybko 
doszłam do siebie po postrzale Delka? 

– 

Nikt nie powinien decydować się na przemianę na podstawie twoich doświadczeń, 

kochanie moje. Jesteś jedyna, która to potrafi. 

– 

Ale może wampir, którego osobiście przemienię byłby właśnie taki jak ja! – co ja 

jestem?  Bogiem,  żeby  tak  mówić.  Niczego  mnie  nauczył  ten  Strychowy  Nieprzyjemny 

Incydent? 

Nie, nie chciałam przemieniać Jessiki. Ale też w żaden sposób nie chciałam się też 

przyglądać jak umiera. To było zbyt okropne samo w sobie. A to wyglądałoby tak, jakbym 
stała  przed  wyborem  sposobu  swojej  śmierci:  „ach…  panno  Taylor,  co  dziś  wybierasz? 
Ścięcie głowy czy wykrwawienie?” 

– 

Nikt nie jest taki, jak ty. Możesz sprawdzić to w Księdze Zmarłych jeśli pragniesz 

powołać się na inne źródło wiedzy, niż ja – dodał. 

– Fujj! Pass – 

Księga Zmarłych była zbyt mocna, żeby ją czytać. 

– 

Więc ci odmówiła? 

– Wielokrotnie. 

Sinclair wzruszył ramionami. 

– 

Ona ufa współczesnej medycynie. To jest całkowicie racjonalne myślenie. 

–  Tak.  – 

rozprostowałam  jego  klapę  marynarki,  która  już  była  nieźle  pognieciona 

przeze mnie i poczułam jak jego ramię oplata mnie w pasie. Ścisnęłam go lekko i łagodnie – 
Musisz zawołać Tinę. Podjęłam decyzję co do Alonza. 

– 

Ufam  ci  ale  może  lepiej  mnie  puść  dobrze?  –  powiedział  to  lekkim  tonem  ale 

dziwnie mi się przyglądał – jeśli to nie jest dla ciebie zbyt trudne, oczywiście. 

Uwolnił  się  ode  mnie.  Oboje  popatrzyliśmy,  ponieważ  Tina  wleciała  popychając 

drzwi od kuchni i prawie obiegła salę i tuż przy schodach poślizgnęła się na swoich bosych 

background image

stopach. 

– 

Wasze Królewskie Mości! 

– 

Prrrrr,  kto  umarł?  –  to  był  żart,  ale  potem  przypomniałam  sobie  towarzystwo  w 

jakim  się  obracam  i  wszystkie  wydarzenia,  które  miały  miejsce  w  ciągu  ostatniego  roku 
mojego życia – O Boże! Kto umarł? 

– 

Nikt. Usłyszałam, że pragniesz mnie tu wezwać, więc przebiegłam tak szybko, jak 

mogłam. I wezwałam tu Alonza. Ma tu być za jakąś godzinkę. 

– 

Nie wystarczająco szybko – odpowiedziałam – chodźmy. 

– 

Czekaj! Idziemy się z nim spotkać? 

– 

Tak. Natychmiast. Wskakujcie w płaszcze. No już! 

– 

Co się dzieje? – zapytała Tina. 

– 

Nie  zdawałem  sobie  sprawy  z  tego,  że  chcesz  się  z  nim  dzisiaj  widzieć  –  odparł 

Sinclair. 

Ja też nie. No tak, ale Alonzo zapewnił mnie wcześniej, że jest otwarty na każde moje 

wezwanie do spotkania, więc to był świetny pomysł. 

– 

Posłuchajcie. On zabił Sophie i musi ponieść jakieś konsekwencje swojego czynu. 

Nie  takie  jak  Nostro  (czyli  całkowita  śmierć),  ale  jednak  musi.  Więc  …yyyy….  On  musi 
zapłacić. Dosłownie zapłacić. Myślę, że prawdopodobnie przez te wszystkie lata zdobył jakiś 
majątek. Prawda? 

– Prawda – 

odpowiedziała Tina a Sinclair pokiwał głową. 

–  Okeejj… w takim razie odda wszystkie swoje dobra i pie

niądze Sophie. I każde z 

nich pójdzie swoją drogą i zacznie od początku. 

Sinclair mrugnął. 

– 

Och, Wasza Wysokość – smętnie zaczęła Tina – to jest… rozmawiamy o milionach. 

Być może o miliardach. Miałby to wszystko oddać? Zostać bez niczego? 

– 

Będzie miał więcej niż miała kiedyś Sophie. Kuzynka i przyjaciele mu pomogą. W 

ten sposób stanie znowu na własnych nogach. Albo już nigdy się nie dorobi na nowo. Nie 
obchodzi mnie to. On musi zapłacić za to zrobił. I tak będzie. 

Sinclair  wyglądał  tak,  jakby  mnie  widział  po  raz  pierwszy  w  życiu.  Oczy  Tiny 

wytrzeszczyły się ze zdziwienia. 

– 

Wesprę ciebie, Elizabeth, jeśli czujesz, że tak musi być. 

A Tina powiedziała: 

– 

Twoja wola jest naszą wolą, Wasza Królewska Mość. 

I to było to. 

background image
background image

ROZDZIAŁ 27 

Zatrzymaliśmy się pod hotelem, Sinclair podał obsłudze kluczyki (lecz niechętnie) do 

swojego Mercedesa i weszliśmy do środka. To był jeden z tych hoteli, które wyglądają jak 
ładna, duża kamienica z elewacją z piaskowana wierzchu. Wyglądał jak miejsce, w którym 
żyją całe rodziny. Tina powiedziała mi, że mieszkanie tu kosztowało sto dwanaście dolarów. 
Za noc. Przypuszczam zatem, że łóżka są tu zrobione ze złota a personel co noc otula ciebie 
kołderką podając ciepłe kakao i całuje na dobranoc. 

–  Zombie  – 

zamruczała  Tina.  Przypomniałam  sobie,  że  miała  kłopoty  z 

przetwarzaniem od razu wszystkiego co się stało. Miałam nadzieję, że lubi należeć do Klubu 

Wkurzonych. – 

nawet nie miałam pojęcia, że one istnieją. 

– 

Zajmiemy się tym teraz…. 

– 

Za późno – odpowiedziałam. 

– 

… później się tym zajmiemy. Może powinienem z nim pogadać – Sinclair mówił, 

kiedy gromadnie skierowaliśmy się w kierunku windy – będziemy twardzi, niejako. 

– 

Nie  jestem  wystraszona  i  sama  powiem  Alonzowi,  że  go  ukarzemy  – 

zaripostowałam.  Gówno  prawda!  Bałam  się  tego,  nawet  po  tym  Niefortunnym  Incydencie 

Strychowym. 

– 

Małymi kroczkami, Wasza Królewska Mość – mruczała Tina. 

Nadjechała  winda.  Ding!  Drzwi  się  rozsunęły.  Zanim  mogłam  przepuścić  Tinę  i 

pokazać moje nowe „nieustraszone niczego nastawienie”, Sinclair wymamrotał jakiś rzadki 

epitet. 

Tina spojrzała. Ja spojrzałam. Wszyscy spojrzeliśmy. I po nocy, jaką dzisiaj miałam, 

nie byłam aż tak zaskoczona jakby to wypadało. 

– 

On wygląda na całkiem nieżywego – zauważyłam. 

background image

ROZDZIAŁ 28 

W windzie był Alonzo w dwóch kawałkach. Z bezkrwawą dziurą pośrodku jego czoła. 

Niestety,  nie  był  pierwszym  martwym  wampirem,  jakiego  zobaczyłam.  Przede  wszystkim 
zdrętwiałam… nie miałam pojęcia jak odczuję to, że Alonzo jest martwy. Jak to się stało? I co 
dalej robić? Nawet nie myślałam, że dam radę wsiąść do windy i pojechać nią na piętnaste 
piętro (Z MARTWYM WAMPIREM W ŚRODKU!!!). Poniosło mnie. Dobra… bardzo mnie 
poniosło. 

Czy poczułam się źle z tym, że morderca zamordował? 

–  Gruntowna robota – 

powiedziała Tina, samowolnie zajmując miejsce  przy  głowie 

Alonza. 

– Tak – 

potwierdziłam. Wiec zabójca postrzelił go, żeby… nie wiem.. rozproszyć go, 

a  następnie  odciąć  jego  głowę,  podczas  gdy  mózg  Alonza  próbował  się  uzdrowić. 
Oczywiście, ten ktoś wiedział z kim on (lub ona) ma do czynienia. Było bardzo mało krwi, 
której  oczekiwałabym.  Ale  to  już  drugi  z  pięciu  wampirów,  który  napędził  mi  cholernego 
stracha. A tego to się nie spodziewałam. 

Przynajmniej  było  bardzo  późno  i  nie  było  wiele  osób  z  personelu,  które  by  się  tu 

kręciły.  Skoczyliśmy  do  windy  i  ukryliśmy  ciało  za  nami,  żeby  nikt  z  holu  nie  mógł  go 
zobaczyć. 

Carolina  i  inni  jakby  kłębili  się  w  przedpokoju,  czyli  przesuwali  się  z  miejsca  na 

miejsce,  tam  i  powrotem,  od  czasu  do  czasu  coś  do  siebie  nawzajem  szepcąc  i  mieląc 
jęzorami. Zgaduję, że o czymś mielili. O czym mielili? Przecież nie mielili ziarna. 

Wiadomość o śmierci Alonza przyjęli jak twardziele. 
Zmusiłam  mój  mózg  do  przeanalizowania  ostatnich  wydarzeń  i  zmusiłam  się  do 

spojrzenia  na  ciało  Alonza.  Drzwi  windy  zostały  czymś  podparte  i  niestety  łatwo  było  je 
odszukać wzrokiem. 

Ciało było całkowicie ubrane, miał na sobie buty i skarpety. Głowa leżała oddalona 

około dwóch stóp od reszty. Jedno oko było szeroko otwarte z wyrazem zdziwienia. Drugie 
natomiast było jakby wywrócone i patrzyło w sufit. To naprawdę wyglądało tak, jakby patrzył 
w sufit. A tak naprawdę, to wszystko wyglądało jak jeden duży martwy wampir w windzie. 

Alonzo został zabity w osobistej windzie. Znaczy w windzie przydzielonej wyłącznie 

background image

do użytku gości na piętnastym piętrze. Tina sprawdziła, że wampiry były jedynymi klientami 

w tych pokojach hotelowych. 

Czy coś słyszeli? Nawet jeśli słyszeli, nikt jeszcze nic nie zgłosił. 
W  każdym  razie,  winda  została  przywieziona  na  piętnaste  piętro,  czyli  tam  gdzie 

wszyscy byliśmy i nie było tam żadnej policji i policyjnych taśm i techników zdejmujących 
ślady, ponieważ wampiry chciały utrzymać to wszystko w tajemnicy. Nie miałam pojęcia w 
jaki sposób chcieli to długo ukryć przed glinami (bo przede wszystkim ten hotel nie należał 
do wampirów) ale trzymała usta zamknięte na kłódkę. Powiadomienie policji mogłoby na nas 
tylko  sprowadzić  kłopoty.  Zwłaszcza  jeśli  Alonzo  zostałby  właściwie  zidentyfikowany: 
hmmm, stuletni facet, który nie wygląda starzej od dwudziestopięciolatka! Oto mamy nie lada 
pytanie! Gadać! Wszyscy jesteście wezwani na przesłuchania! Wyjdziecie za około pięć do 
dziesięciu lat za dobre sprawowanie! 

– 

Co się stało? – zapytałam. 

Nastąpiła  długa  cisza,  podczas  której  Europejczycy  patrzyli  na  siebie  i  musiałam 

powtórzyć moje pytanie głośniej aż wreszcie Carolina przemówiła: 

– 

Tak więc… Ach, Wasza Królewska Mość, Alonzo wyszedł wezwany przez ciebie. 

A następnie już nie żył. 

Więc  to  dlatego  byli  tacy  podenerwowani.  Zabawne,  ale  wyobraziłem  sobie 

wiekowych wampirów, z których żaden nie martwił się o bliskość śmierci. Stwierdziła, że im 
byli starsi, to myśleli, że maja tym większe prawo do życia. To było zdumiewające, kiedy się 
usiadło i o tym pomyślało. 

– 

Hej,  ludzie,  uspokójcie  się!  Ja  tego  nie  zrobiłam.  Żadne  z  nas  tego  nie  zrobiło  – 

popatrzyłam na Sinclaira i na Tinę, o która właśnie sobie przypomniałam, że w tajemniczy 
sposób zniknęła dziś wieczorem przed śmiercią Alonza. 

– 

Żadne z nas tego nie zrobiło – Sinclair powtórzył jak moje echo. Racja! Poza tym on 

i  Tina  zawsze  w  tajemniczy  sposób  gdzieś  znikali  razem.  Gdyby  Tina  nie  była  damskim 
gejem, musiałabym mieć na nich baczne oko. 

– 

Monarchia nie miała z tym nic wspólnego. – Tina stale powtarzała. Cieszyłam się, 

że wydawało się, że ona wie wszystko na ten temat. 

– 

Przypuszczamy, że została zabity przez jednego z was w jakimś sporze. 

– 

Dlaczego  jeden  z  nas  miałby  zabić  Alonza?  –  zapytała  Carolina  –  Dlaczego 

miałabym go zabić? 

– 

Żeby się wkupić nasze łaski? – zasugerował Sinclair. 

– Rodzina nie zawsze sobie radzi – 

dodała Tina. 

background image

– 

I dla takich samych powodów ludzie zabijają – powiedziałam – dla zarobku? Dla 

przejęcia własności? Z miłości? Z nienawiści? Z zazdrości? Z zemsty? 

Carolina  potrząsała  swoją  głową.  Oni  wszyscy  potrząsali  swoimi  głowami  jak 

sztuczne pieski. 

– 

Nie,  nie…  Alonzo  był…  jakiekolwiek  różnice  zdań  mieliśmy,  zostały  one 

zrozumiane i wyjaśnione całe dekady lat temu. Ty byłaś jedynym powodem, jeśli mogę się 
tak wyrazić, dla którego mieliśmy inne opinie co do tego co mamy z tobą zrobić. 

– Z powodu sytuacji z dr Trudeau – 

powiedział Sinclair. 

– 

Tak się nazywała ta brunetka z twojego salonu? 

Odwróciłam wzrok i musiałam policzyć do pięciu, żeby się uspokoić, zanim zacznę 

rozmowę jeszcze raz. 

– 

Co się wydarzyło? – zapytałam po raz kolejny. Jeśli wampiry miały jakąś brygadę w 

typie CSI, to mogliby ja tu przysłać po to, żeby… no nie wiem… zebrali odciski palców albo 

cos w tym stylu. 

– 

Wstaliśmy  i  oczywiście  przygotowywaliśmy  się  by  wyjść  i  coś  zjeść.  Dawid..  – 

Carolina 

nieoficjalnie  przejęła  obowiązek  mówienia  w  imieniu  całej  grupy  wampirów  i 

wskazała  na  wysokiego,  cichego  (ale  przecież  wszyscy  byli  cisi)  z  szarymi  włosami,  który 
wyglądał jak sprzedawca używanych samochodów w odświętnym garniturze – Dawid zmusił 
kogoś do pozostania. Cała nasza reszta wychodziła, podczas gdy Alonzo zamierzał poczekać 
z  obiadem,  mimo  to  później  miał  wyjść.  Był  podekscytowany.  Powiedział,  że  chcesz,  aby 
wpadł.  On  był  tym  bardzo  podekscytowany  –  powtórzyła  to  jeszcze  raz  –  nie  mógł  się 

docze

kać, kiedy zobaczy ciebie jeszcze raz. 

Odwróciłam się Tiny. 

– 

Dla wyjaśnienia… nie, żebym sobie pomyślała, że byłabyś tak oczywista i niedbała 

w  swych  zamiarach…  ale  czy  zadzwoniłaś  do  Alonza,  udając  mnie,  wywabiłaś  go  na 
zewnątrz z dala od jego kumpli, zasadziłaś na niego w windzie w trakcie jego drogi na dół, 
postrzeliłaś go w głowę a potem mu ją odcięłaś? 

– 

Nie, Wasza Królewska Mość. Musiałam pójść do Best Buy i kupić nowy odtwarzacz 

DVD do pokoju gier. 

– 

Mogę potwierdzić jej historię. Poszedłem z nią – Sinclair pogardliwie spojrzał w dół 

na Tinę – jesteś pod każdym względem jak szlachetny kamień oprócz jednej sprawy.. nadal 
będziesz się upierać, żeby kupować wszystko amerykańskie? 

– 

Możemy się skupić? Proszę… więc tak… Alonzo wyszedł, żeby szczęśliwie dotrzeć 

do mojego domu, a następnie jakiś czas potem znaleźliśmy… yyyy…. Fuj!… jego bezgłowe 

background image

ciało. 

– 

Tak. Tak było – powiedział sprzedawca używanych samochodów. Dawid! Miał na 

imię Dawid. 

– 

I żaden z nas tego nie zrobiło – wyjaśniłam – I żadne z was, ludzie, też nie zrobiło 

tego. 

– 

Gdyby  ktoś  z  nas  miał  jakąś  urazę  do  Alonzo  –  wskazała  Carolina  –  ledwie 

moglibyśmy  się  doczekać  do  tego  czasu  by  go  zabić  już  dawno  temu.  Na  pewno  nie 
zrobilibyśmy  tego  w  tym  dziwnym  kraju  i  w  tym  dziwnym  pokoju  hotelowym  a  do  tego 
jeszcze  pod  twoim  czujnym  okiem.  To  zwróciłoby  twoją  uwagę  na  nas  wszystkich  a  w 
zasadzie nie zależy nam na twoim zainteresowaniu. 

– Punkt dla was – 

zauważyłam. Ten „brak zainteresowania” miał również w tym jakiś 

sens.  Po  pierwsze  nie  dać  się  zauważyć  to  był  świetny  sposób,  aby  się  wyróżnić  i,  cóż, 
sprawdzenie windy gwarantowało moje groźne zainteresowanie nimi. 

– 

Zajmiemy się tym – powiedział Sinclair – mamy niewielki zespół, który przybędzie 

by zająć się ciałem. Czy życzycie sobie zabrać go do Francji? 

–  Dlaczego?  – 

zapytała Carolina – przecież on nie żyje. Co za różnica gdzie będzie 

jego ciało? 

Ładny epigraf: Nie żyjesz i nikogo to nie obchodzi. Nawet twojej kuzynki. 

– 

Jeśli go nie zabiłaś – kontynuowała Carolina – to, że się tak wyrażę, jego własności 

są jakby do wzięcia. W swoim imieniu mogę powiedzieć, że nie mogę się już doczekać, żeby 
wrócić  do  Europy  i  przyjrzeć  się  bliżej  jego  aktom  własności  i  sposobom  wykonania 

testamentu. 

Cała  nasz  trojka  popatrzyła  na  siebie.  Ci  ludzie  nie  wiedzieli,  że  zaplanowałam 

podarować Sophie cały majątek Alonza. Ale ponieważ nie żył, nie było żadnego powodu by 
mścić tą dobrą lekarkę. 

– 

Nie jesteś smutna z powodu jego śmierci bo chcesz jego majątku? 

– 

Jego śmierć rozwiązuje również w twoim przypadku raczej duży problem, Wasza 

Królewska Mość. 

Większy  niż  myślisz,  cukiereczku.  Wyparłam  myśl  o  Sophie  jako  o  oczywistej 

podejrzanej na bok od tej chwili. 

– 

Tak, ale… no facet nie żyje. To twój przyjaciel! Członek rodziny! Przez dekady a 

może stulecia! Nie jesteś mu czegoś winna? Czy wszyscy nie jesteśmy? Ledwo go znałam ale 
bardzo go polubiłam– hmmm. Zwłaszcza w chwilach, kiedy nie myślałam o zastrzeleniu go 
za  to  co  zrobił.  Próbowałam  jej  coś  wytłumaczyć  ale  chyba  nie  był  to  najlepszy  sposób  – 

background image

Spójrz  na  to  co  się  stało.  Zaznaczam,  że  cieszę  się  z  tego,  że  nie  jesteście  w  nastroju 
przyćmiewającej  wszystko  wściekłości  z  tego  powodu,  ale  biedny  facet  został  zdybany  i 
zlikwidowany w windzie, jakby w tym była ręka Boga. 

– 

Co od nas chcesz? Co według ciebie mamy zrobić? – zapytała Carolina. Jej mina 

wyrażała jasno, że nic z tego co mówiłam nie trafiło do jej serca. 

Chwilę  mi  to  zajęło,  ale  w  końcu  zrozumiałam  czego  ta  grupa  wampirów 

potrzebowała. Czego potrzebował Alonzo. Co musiałam zrobić. 

–  Dobra…y

yyyy….  Dobra…yyyyy  …  niech  wszyscy  pochylą  głowy.  Pochylcie  te 

swoje durne, tępe głowy!! Dobra…. Yyyyy…. Kochany Boże, proszę… 

– 

Zajmujesz się modłami?! Nie możemy się modlić! – przeraził się Dawid. 

– 

Czy już wspomniałam o tym, że nie przypuszczam, że Alonzo jest teraz z Bogiem? – 

dodała Tina. 

– 

Zamknąć ryje, ludzie! Jestem pewna, że nie wybuchniecie płomieniami potępienia w 

czasie,  gdy  przeprowadzę  małą  pogawędkę  z  Bogiem.  Widzę,  że  głowy  nie  leżą!  Powinny 
być pochylone. Ale już! Ukłon! – wszystkie głowy opadły na dół tak, jakby były na sznurku, 

oprócz jednej. 

Sinclair.  Patrzył  na  mnie  i  mężnie  walczył,  żeby  się  nie  śmiać.  Spiorunowałam  go 

wzrokiem, ale jego głowa nie usłuchała mojego wzrokowego rozkazu. Typowe. Pozwoliłam 
sobie poradzić z tym  Dużym  człowiekiem jakiegoś innego dnia. Pochyliłam swoją głowę i 
popatrzyłam na swoje złożone do modlitwy dłonie. 

– 

Ojcze niebieski, mogłeś zauważyć naszego przyjaciela, Alonzo, biedak znalazł się w 

pechowym miejscu i w pechowym czasie. Nie jesteśmy pewni, gdzie w tej chwili przebywa, 
ale  mimo  wszystko,  proszę  cię,  Boże,  błogosław  go  i  zajmuj  się  nim  na  wieki  wieków  i 
,proszę, pozwól mu cieszyć się tam, gdzie jest i nie pozwól, żeby był wystraszony i samotny. I 
… yyyyy …. Jeszcze raz dziękuję za całą Twoją pomoc, która mi udzielasz i ogólnie rzecz 
biorąc za moje nadchodzące przyjęcie urodzinowe. Amen. 

–  Okej  – 

powiedział Tina – ponieważ królewska modlitwa została już odklepana, to 

może moglibyśmy już wrócić, żeby zająć się interesami? 

– 

Jakimi interesami? Mówiliśmy właśnie tym ludziom, że inni ludzie przyjdą zabrać 

ciało Alonza. My nie jesteśmy glinami, nie jesteśmy też specjalistami w dziedzinie medycyny 
sądowej, i nie jesteśmy też dziennikarzami. Jesteśmy… 

Moją  przemowę  przerwał  dzwoniący  telefon.  Spiorunowałam  wszystkich swoim 

groźnym królewskim wzrokiem. 

– 

Cholera, ludzie! Wyłączyć to! Telefon hotelowy, telefon komórkowy, cokolwiek to 

background image

jest wyłączyć to! Zabić to! Mam awersję do dzwoniących telefonów! Chcecie się przekonać?! 

Po  kilku  sekundach  rozglądania  się,  wszyscy  popatrzyliśmy  na  dół.  Telefon  nadal 

dzwonił. I dźwięk wydobywał się z ciała Alonza. 

background image

ROZDZIAŁ 29 

– 

Slipy zmarłego grają – powiedziała, nieco niepotrzebnie, Tina. 

– 

Może jakieś wyprzedaże alarmują? – powiedziałam – ale wybrały sobie najgorszy 

termin. 

Sinclair 

wszedł do windy i z pustym wyrazem twarzy,  grzebał w spodniach Alonza 

przez minutę. Wyciągnął z nich cicho dzwoniący telefon komórkowy. Otworzył gwałtownie 
klapkę i powiedział: 

– Dr Trudeau? 

Ochhh. Trzask! Rozłączyła się. Podał mi telefon. 

– To pewnie do ciebie. 

– 

Powiedziałeś jej, że teraz nie jest odpowiednia chwila. Tak tylko pytam, bo telefon 

nadal dzwoni więc pewnie nie powiedziałeś. 

– Elizabeth! 

– 

Dobra!  Ale  teraz  jestem  w  trakcie  ważnej  rozmowy.  I  zaznaczam,  że  jeśli  to  jest 

ważna dla niej w ogólności rozmowa, to ona oddzwoni. – wzięłam telefon komórkowy z ręki 
Sinclaira, bo jego wzrok mi mówił, że zaraz chyba mnie zagryzie. – Cześć? 

– 

Cześć prześliczna – powiedział Liam przeciągając samogłoski – dobrze bawiłaś się 

w windzie? 

– 

yyyyy … to jest ta część, w której ze mnie szydzisz i zostawiasz mi trop? 

– 

Nie  twardzielko.  Ja  to  zrobiłem.  Sophie  tego  pragnęła,  więc  obawiam  się,  że 

musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Musiałem ją wysłać szukać wiatru w polu, żeby się 
niczego nie domyśliła. 

Obejrzałam się na pozostałych. 

– 

Jeśli już używasz tych eufemizmów w stylu „zająłem się tym” i tak dalej to pozwól, 

że się upewnię, iż rozmawiamy o tej samej sprawie. 

– 

Odciąłem  głowę  zadowolonego  z  siebie  łajdaka  –  powiedział  Liam  –  po tym jak 

przyłożyłem mój kaliber 38 do jego głowy i pociągnąłem za spust. 

– 

Oh.  Cóż.  Dobrze  więc,  że  zdradzasz  mi  cały  twój  system  działania.  –  nie 

powiedziałam głośno jego imienia. Jednak dlaczego ja próbowałam chronić szaleńca, który 
był poza moimi możliwościami, ponad moimi wpływami? – Więc… yyyyy … co teraz? 

background image

– 

Teraz nic, blondi. Właśnie musiałem zadzwonić do ciebie, żeby dać ci znać w razie, 

gdyby twoja mózgownica kierowała winę w stronę Sophie. A teraz słuchaj uważnie bo nie 
powtórzę: Sophie nie miała z tym nic wspólnego. Nie prosiła mnie o to, żebym to zrobił i nie 
wiedziała,  że  zamierzam  wyjść  i  zająć  się  tym  dziś  wieczorem.  Powiedziałem  jej,  że 
dzwoniłaś i jej szukałaś…. 

– 

To dziś wygląda na popularną strategię. 

– 

I ona właściwie popędziła do twojego domu. Potem wywabiłem Alonza. 

– 

Skąd masz jego numer? 

– 

Dał go Sophie. Dzwonił do niej na komórkę. Słuchała go z zakłopotaniem, kiedy 

tylko była dostępna i odebrała. Zostawił jej swój numer w razie gdyby chciała pogadać o ich 

wspólnych sprawach. Taak. 

Gdybym nie chciał go zabić wcześniej, to jestem pewny, że po 

tym by mnie naszła to ochota. 

Odwróciłam się i odeszłam trochę dalej od całej tej zgrai wampirów. 

– 

W takim razie przyszedłeś tutaj i to zrobiłeś? 

– 

Tak.  Potem  wróciłem  do  naszego  pokoju,  powiedziałem  Sophie  i  wyszliśmy 

stamtąd. Ale nie chciałem, żebyście się zastanawiali za długo. To byłem ja. 

– 

Twoja przyjaciółka mogła jebnąć cały jego majątek – powiedziałam cicho. Ale kim 

ja  byłam  tak  żartując? Byłam  wśród  wampirów.  Prawdopodobnie  słyszeli  obie  strony z tej 

rozmowy. 

– 

Tak, mogła mnie całkiem olać. Nadal może. Ale możemy się dogadać. 

– 

A jak to wpłynie na twoje wcześniejsze plany? 

– Nie wiem – 

prawie mogłam usłyszeć, jak wzruszył przy tym ramionami – nie bardzo 

się tym teraz martwię. Przemieni mnie, kiedy się za to zabierze. Teraz musimy otrzymać się 

na wspólnej fali. 

– 

Widziałaś  kiedyś  wampira  mającego  koszmary,  Bets?  –  jego  głos  był  cichszy, 

ponieważ  nie  chciał,  żeby  Sophie  to  słyszała  lub  w  odpowiedzi  na  moje  słowa  –  To jest 

okropne. To najgors

ze, co kiedykolwiek widziałem. Masz koszmary, Bets? 

–  Nie  – 

odpowiedziałam  zgodnie  z  prawdą  –  Już  nie  śnię.  Nie  pomyślałam,  że 

jakiekolwiek wampiry śnią. 

– 

Szczęściara – powiedział i odłożył słuchawkę. 

Odwróciłam się zgrai wampirów i zamknęłam klapkę telefonu. 

– 

Dobra! To gdzie my byliśmy? Racja! Wychodziliśmy. 

– Kochanek dr Trudeau. – 

powiedziała Carolina z wyrazem ulgi w oczach i rozejrzała 

się  po  wszystkich  twarzach  –  Oczywiście!  Wszyscy  powinniśmy  się  tego  już  wcześniej 

background image

domyślić! 

– 

Co?! Cieszysz się?! 

– 

Nie. Właściwie się uspokoiłam. To była zemsta ukochanego. 

– 

Zrozumiały motyw – powiedziała sarkastycznie Tina – tak samo jak zainteresowanie 

przejęciem jego własności. 

– Racja – 

powiedziała Carolina, całkowicie nie rozumiejąc tego sarkazmu. 

– Idziemy! – p

owiedziałam. 

background image

ROZDZIAŁ 30 

–  Sukces! – 

krzyknęła Jessica – To jest… wow! Liam! Podkradł się niezauważony i 

zabił wampira! Kto by pomyślał?! – i zaraz sobie sama odpowiedziała na własne pytanie – Z 
perspektywy czasu… każdy! I to jest fenomenalne! 

– Fenomenalne?! 

– Nooo! A co? Co zrobisz? – 

otworzyłam buzię ale Jessica gnała naprzód – ukarzesz 

go? Ha! Nie możesz! Nie możesz mu nic robić! On jest człowiekiem. Gdyby był wampirem, 
to mogłabyś cos zrobić. Ale on nie jest, jak ty to mówisz, w twojej jurysdykcji. Przekażesz go 
w ręce glin? Z jakiej racji? Z takiej, że zabił martwego już faceta? Przypuszczalnie znalazłaś 
ciało.  I  założę  się,  i  dzięki  Sinclairowi  za  to  posiada  jakichś  małych  szaraczków  do  takiej 
roboty, naprawdę się z tobą założę o to, że nie chcesz, aby w tej sprawie grzebał prokurator i 
jakiś tam sąd. 

– 

Przyprawiasz mnie o ból głowy – wymamrotałam. 

– 

Sophie tego nie zrobiła, więc możecie to po prostu olać i nawet nie myśleć o tym, 

żeby  ją  ukarać.  To  ktoś  inny  pomścił  Sophie,  zabijając  Alonza.  Myślisz,  że  Europejczycy 
oczekują,  że  coś  w  tej  sprawie  zrobisz?  Wczoraj  powinnaś  zauważyć  aluzję  w  ich 
zachowaniu, że jest im obojętne nawet jego ciało. Czy takie są fakty? – przebiegle spojrzała 
na Sinclaira zadając to pytanie. – Czy mam rację? Powiedziałeś jej? 

– 

Nie miałem szansy, a poza tym jesteś umierająca. 

– 

Nie cierpię tego, kiedy stajecie się jak Sherlocki i występujecie przeciwko mnie – 

narzekałam. 

– 

Oni wyjadą, czy nie wyjadą? – zapytała Sinclaira – stawiam na to, ze wydeptują już 

ścieżkę by wyjechać tej nocy. 

– 

Wyjadą – potwierdził Sinclair. 

– 

Co?  Już?  Przecież  mamy…  –  spojrzałam  na  swój  zegarek.  No  tak…  była  ósma 

trzydzieści następnej nocy. Jak tylko wyszliśmy z hotelu, wieczór się kończył. Sinclair złożył 
nieprzekonującą wzmiankę o namierzeniu komórki Sophie, ale machnęłam na to tylko ręką 
(można byłoby to zrobić? Nie znałam się na technice telefonów komórkowych). Odpuśćmy to 
sobie. Dawno już stąd uciekli. A Liam na pewno nie był na tyle durny, by odbierać telefon od 

kogokolwiek z na

s po tym szydził ze mnie i ze spodni Alonza. 

background image

– 

Skąd wiesz, że zwiali? 

– 

Widziałem  ich,  oczywiście.  –  odpowiedział  patrząc  zaskoczony  moim  głupim 

pytaniem – 

wyruszyli, gdy tylko zaszło słońce. 

– 

Tak po prostu się zabrali? Bez słowa? 

– 

Oczywiście  –  Sinclair  wyglądał  jak  kot,  który  wypił  pięćdziesiąt  win  z  Wysp 

Kanaryjskich. 

– 

Ale przecież, kiedy tutaj przyszli, odwalili taką wspaniała gadkę! A teraz właściwie 

co robią? No co? Przekradają się za miasto! Nie boją się robić z nas głupków?! 

– 

Oni uważają, że nie robią. 

– 

Nie robią? 

– 

Jeśli spojrzymy na to z ich punku widzenia, Wasza Królewska Mość – powiedziała 

Tina  – 

to oni nie są pewni tak do końca co podstaw twojej władzy. Czekali cały rok zanim 

przyszli  złożyć  tobie  hołd.  A  kiedy  przybyli,  to  co  im  pokazałaś?  Jakie  dowody  władzy? 
Strajk  głodowy,  modlitwy,  potężnych  sojuszników  –  wampirzych  i  ludzkich,  przeżyli  atak 

zabójcy wampirów? 

– 

Delk  nie  chciał  mnie  zabić!  –  zaprotestowałam  –  przeżywał  naprawdę  obsrany 

dzień! 

– 

Wydał historię twojego życia, która zawierała w treści też owce, z których piłaś – z 

gliniarza i z lekarza! 

– 

Do diabła! 

– 

Zabiłaś zombiego z oczywistych i złowieszczych powodów. 

Powiedziałam im o zombim świętując fakt, że przeżyłam trakcie jazdy samochodem 

do hotelu Alonza. Obydwoje byli wprawieni 

w  osłupienie.  Obydwoje  zaprzeczyli,  że 

kiedykolwiek w ich długich życiach, widzieli jakiegokolwiek zombiego. 

– 

Nie wiemy czy to coś zostało na mnie nasłane, czy też samo się tu przywlokło. 

– 

A kiedy doszło do konfliktu moralnego, zaplanowałaś współczesną śmierć. 

– 

Ależ tego nie zrobiłam! 

– Z ich punktu widzenia – 

przypomniała mi Tina. 

– 

No dobra … to jak ogłupieli po tym wszystkim? – wymamrotałam. 

– Szczerze? – 

powiedział Sinclair, uśmiechając się – jestem zaskoczony, że nie zwiali 

z miasta dużo wcześniej. 

– 

Więc  co?  Cieszysz  się  z  tego,  że  oni  myślą,  że  jestem  królewską  mordującą 

furiatką?! 

– 

Powinnaś być zadowolona z tego, że oni tak o tobie myślą. Oczywiście jeśli może to 

background image

znieść, Miss Serdeczności. 

Przykleiłam palec do jego twarzy. 

– 

Powiedziałam ci o tym w zaufaniu. W zaufaniu! To jest osobista sprawa!  Nie do 

dzielenia się nią z całym towarzystwem! 

– 

W takim razie nigdy nie powinnaś mówić tego Jessice – pisnęła Tina – ponieważ 

ona wypaplała tę historię każdemu. 

–  Cooo?  – 

zapłakała Jessica, kiedy spojrzałam na nią groźnym wzrokiem – Przecież 

na  Boga,  to  było  w  Wiadomościach  Burnsville.  To  nie  było  strzeżone  jak  jakieś  tajemnice 

Pentagonu. 

Odwróciłam się do Sinclaira. 

– To co robimy w sprawie Sophie i Liama? Wyrzucimy ich? 

– 

Sami  się  wyrzucili  –  odpowiedział  cicho  –  Zawstydzeni nie wrócili do swojego 

domu. Nikt ich nie widział od kilku dni. Bardzo źle. I nasuwają mi się teraz pytania. 

– Jakie pytania? 

– 

Na  przykład  w  jaki  sposób  niewiele  znaczący  rolnik  mógł  zabić  jednego  z 

najstarszych 

i najpotężniejszych wampirów na planecie? 

–  Klasyczne zabójstwo – 

wskazała  Tina  –  po  prostu  go  podszedł  i  wszystko  jasne. 

Alonzo był najprawdopodobniej rozproszony. Może Liam podszedł go przez kłamstwo, że był 
twoim  szoferem  tamtego  wieczoru,  że  miał  rozkazy  od  Królowej,  że  kazała  go  odebrać  z 
hotelu. Mógł powiedzieć wszystko i nic. Cokolwiek. 

– 

Ale  on  nie  trudni  się  gospodarstwem  –  powiedziałam  –  Mieszka  w  małej 

miejscowości, na farmie, ale nie pracuje na roli. Sophie mi powiedziała, że był w wojsku, w 

lotnictwie. – 

niemal jęknęłam, ponieważ przypomniałam sobie wszystko, co mi powiedziała. 

– 

On tam służył jako strzelec. 

– Strzelec? 

– 

Krótka broń palna – wyjaśniła Tina – Hmmm… Nooo… po tych faktach, które tu 

usłyszałam, stwierdzam, że ktoś powinien obserwować tych dwoje. 

– 

Przypuszczam, że Sophie teraz będzie czekać… – Na co? Żeby mnie porwać? Na 

sprawiedliwość?  –  bez  końca  –  dokończyłam  –  Powinnam  była  przewidzieć,  że  Liam  nie 
będzie siedzieć i czekać bez końca. Poza tym nie sądzę, żeby Sophie teraz myślała o nim jak o 
mordercy…. Yyyy… to znaczy w zasadzie… w ogóle nie mam pojęcia, czy on będzie miał w 
związku z tym jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Wiecie co mam na myśli, prawda? 

– 

Czy zabicie Nostro ciąży ci na sumieniu? – zapytał Sinclair. 

Potrząsnęłam swoją głową. Po co on szukał odpowiedzi na to pytanie? Przecież miał 

background image

niezdecydowaną

3

 

dziewczynę. 

– Jestem w tej chwili tak cholernie spragniona – 

przyznałam się – strasznie trudno mi 

się tym nie denerwować. 

Jessica lekko się ode mnie odsunęła. 

– 

Nie sądzę, żebyś musiała się martwić – dokuczyła jej Tina – w tej chwili pachniesz 

bardzo bezbarwnie i niesmacznie. 

– 

Hej! No zgadza się! – rozpogodziła się na to – Odrażająco dla wampirów. 

– 

Zawsze byłaś odrażająca – powiedziałam jej łagodnie. 

– Ooo, to 

mi o czymś przypomniało! Remontujemy salon… 

– Kolejny raz? 

– 

Nie. Po raz pierwszy. Cały ten ruch ludzki, który ostatnio miał miejsce w tym domu, 

sprawił, że tapeta zrobiła się straszna. W każdym razie, kiedy robotnicy zerwali stare tapety 
ze ścian, znaleźli coś naprawdę ciekawego. 

– 

Jak ciekawego? Jakieś ciekawe zło? Termity? Co? 

– 

Sama chodź zobaczyć – zaprosiła. 

Popędziłam za nią jęcząc w duchu. Co za nowe piekło tam się wykluło? Co to takiego 

musiało  być,  że  nawet  Jess  się  tym  martwiła.  Doskonale  wiedziała,  że  jestem  śmiertelnie 
znudzona tym domem, w którym nie ma nic do roboty. Nie wspomnę już o tym, że gdyby 
zaistniał jakiś naprawdę poważny problem, to ona a nie ja musiałaby zająć się tym od strony 

finansowej. 

– No cooooo? – 

zajęczałam pędząc za nią do salonu. 

– Niespodzianka!!! – 

z tuzin ludzi krzyknęło, kiedy tam wpadłam jak bomba. Gapiłam 

się z rozdziawioną gębą na wielką stertę urodzinowych prezentów leżącą pod jedną ze ścian 
(ha! Jak łupy wojenne). Pełno było różnokolorowych balonów wypełnionych helem, ludzie 
rzucali we mnie konfetti. Rzecz jasna, tapety wcale nie zostały zdjęte. Kłamliwa suka. 

– 

Można by pomyśleć, że trudniej będzie nabrać wampira – powiedziała moja mama. 

Stożkowaty  różnokolorowy  kapelusz  bardzo  dziwacznie  wyglądał  na  jej  białych  włosach  – 

Ale nie… 

– 

Jeśli  tym  wampirem  jest  Betsy  –  powiedział  Sinclair,  pojawiając  się  nagle  i 

obejmując mnie ramionami – to nie jest to takie trudne. 

– 

Zamknąć  się!  Jeeezu!  Ludzie!  Powiedziałam  przecież…  powiedziałam…  żadnego 

przyjęcia. – próbowałam się nie śmiać jak szympans. Łaaał! Oni odsunęli ode mnie w tym 

3

  Wrong  – 

złą, mylną, niewłaściwą… żadne z tych znaczeń mi tu nie pasowało na tyle, żeby ta myśl 

królowej miała jakiś sens. Dlatego użyłam słowa „niezdecydowana”, gdyż oddaje to w jakiś sposób charakterek. 

                                                 

background image

momencie  wszystkie  zmartwienia  i  kłopoty.  Wszędzie  balony.  Chorągiewki.  Cała  góra 
prezentów. Ogromny stół pełen wszelkiego rodzaju win, słodyczy i nawet kanapek. I wieki 
dwupiętrowy  tort  oblany  czekoladowym  lukrem.  Wiedziałam,  że  Jessica  z  maniakalną 
dbałością  o  wszelkie  szczegóły,  postarała  się  by  w  środku  tortu  była…  czekooolada… 
mmmm… warstwy ciasta wypełnione śmietankowym kremem czekoladowym rozpływającym 
się w ustach…mmm. Miałam nadzieję, że ktoś ma w pobliżu blender i może wrzucić do niego 
kawałek tego ciasta dla mnie. 

Był  też  galon

4

 

lodów  czekoladowych  w  wielkiej  misie  wypełnionej  kostkami  lodu. 

Mogłam je wypić jako shake’a czekoladowego. 

– 

Cóż, ja nie mogę zostać – powiedział Ant spoglądając na moją mamę z wyższością 

(dorośnij!)  w  oczach.  –  Przyszłam  tylko  podrzucić  dziecko.  Dziecko  trzymało  w  rączce 
sznureczek od urodzinowego kapelusika i skrzętnie żuło jego końcówkę. Zastanawiałam się 
czy  smakowałby  mu  tort  czekoladowy.  Czy  by  go  polubił.  Już  planowałam  jakby  tu 
przemycić kawałek, żeby spróbował. To pewnie spaliłoby te wszystkie delikatne obwody w 
jego małej główce. Ale dziecko by to pokochało! Heee! 

– 

Wezmę go. Proszę, pani Taylor. To jest wyjątkowa noc dla Betsy. 

– Oh, dobrze, uff – spojr

zała speszona Ant. Malutki Jon u niej w domu spędził tylko 

jedną noc. Coraz częściej i częściej przebywał w moim domu. – Dobrze, Lauro, jeśli nie masz 
nic przeciwko. On może być marudny. 

– 

Ooo,  to  nie  stanowi  dla  mnie  kłopotu  –  pochyliła  się  i  wzięła  go  z  fotelika 

samochodowego – 

z przyjemnością zajmę się nim dzisiejszej nocy. – zabrała mu kapelusik i 

zaczął zawodzić. Capnęła butelkę (gdzie ona ją trzymała? W kieszeni?) i wsunęła mu ją do 
buzi i zawodzenie zostało wyłączone, ponieważ zaczął energicznie ssać. 

– 

Przepraszam, spóźniłem się! – krzyknął detektyw Nick, wpadając do pokoju. Byłam 

ubawiona,  widząc  go  bez  tchu.  –  Straciłem  tę  część,  kiedy  wszyscy  wrzeszczą 
„niespodzianka” a ona się wkurzyła. Kocham tę część . 

Cukiereczku p

owinieneś mnie zobaczyć wczoraj wieczorem. 

– 

Przed  chwilą  wyskoczyłem  z  samochodu  –  mówił  przepraszająco  do  Jessiki  – 

Przepraszam, ale zostałem zatrzymany dłużej w pracy. 

– 

Hej.. jesteś tutaj, więc nic się nie stało. Zjedz jakieś ciasto – Jessica go przytuliła. 

Sinclair  posłał  mi  ponad  jej  głową  wymowne  spojrzenie.  Wiedziałam  o  czym  pomyślał. 
Odetchnął  z  ulgą,  że  nie  było  jeszcze  Nicka,  kiedy  moja  mama  rzuciła  nieprzemyślany 

4

 1 galon = 3,78541178 litra. 

                                                 

background image

komentarz na temat wampirów. Ominęło to Nicka, więc mogliśmy go nadal nabierać. Albo on 
nabierał  nas.  Ale  to  kwestia  na  później.  Większy  niepokój  czułam,  gdyż  Ant  jeszcze  nie 
wyszła.  Ona  i  Laura  gwarzyły  nad  malutkim  Jonem  a  Ant  faktycznie  zdjęła  swój  płaszcz. 

Dziwne! 

Kolejny dowód na to, że diaboliczny urok Laury, miał wpływ na każdego, nie ważne 

jak bardzo ten ktoś był wynaturzony i okropny. 

– 

Twój ojciec nie mógł tu przyjść – powiedziała moja mama mocno zaciskając usta – 

jest mu ogromnie przykro z tego powodu. – 

Łaał!  Gdybym  dostawała  dolara  za  każdym 

razem, kiedy to słyszę odkąd dorosłam… chwileczkę! Ostatnio Sinclair to robił!

5

 

–  Jest dobrze – 

odpowiedziałam.  Tak  właściwie  byłoby  dziwnie,  gdyby  był  tu  mój 

tata, razem z tymi wszystkimi ludźmi. 

Popatrzmy kto tu jest… Tak… jest Nick, Jessica i Tina. Sinclair, Marc. Ant i malutki 

Jon. Cathie – 

tak.. właśnie wpłynęła do pokoju I pomachała do mnie z drugiego jego końca, i 

rozmawiała  z  innym  duchem  dużo  starszej  kobiety,  która  uparcie  do  mnie  kiwała.  Bez 
wątpienia  Cathie  mogła  poradzić  sobie  sama  z  tym  problemem,  jak  Mo  to  wcześniej 

zasugerow

ała. 

Bibliotekarka  Marjorie,  Toni  i  Garrett.  Oczywiście  nie  było  Sophie  i  Liama,  ale  w 

każdym  razie  rozglądałam  się  za  nimi  po  pokoju.  Zasmuciła  mnie  ich  nieobecność.  W 
normalnych  okolicznościach,  prawdopodobnie  by  się  zjawili.  No  i  oczywiście  nie  było 

rów

nież Delka. 

Poweselałam  trochę,  kiedy  zobaczyłam  Carolinę!  Chwilunia!  Ha!  Była  tu,  stojąc 

niezgrabnie przed miską chipsów. 

Kiwnęłam jej i od razu do mnie przyleciała. Zauważyłam, że od razu jej ulżyło. Nie jej 

jedynej na tym przyjęciu. Trochę nerwowo ją zapytałam: 

– 

Co ty tutaj robisz? Słyszałam, że wszyscy jesteście już w samolocie i wylatujecie z 

miasta. 

– 

Oh.. cóż – wzruszyła ramionami i spuściła wzrok – inni raczej się spieszyli, żeby 

zwiać  z  tego  miasta…  interesy…  rozumiesz…  i  rozmaite  sprawy  osobiste.  Ale ja… ja 
chciałam ciebie zobaczyć, gdy nie jesteś aż tak bardzo zestresowana. 

– 

Cóż. Cieszę się więc, że przyszłaś – uśmiechnęła się niepewnie, więc chwyciłam ją 

za rękę – Naprawdę Carolina. Naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś. 

– 

Oh,  cóż…  –  powiedziała  jeszcze  raz  i  odwróciła  wzrok  z  nieco  weselszym 

5

 

Myślę, że chodzi o to, że Sinclair dawał jej dolara za każdym razem, gdy ojcu było przykro ☺. 

                                                 

background image

uśmiechem na twarzy – Naprawdę… nie mogłam zostać daleko. Wiele lat… bardzo wiele lat 
upłynęło  od  czasu,  kiedy  byłam  na  przyjęciu  urodzinowym.  I  nigdy  ono  nie  było 
niespodzianką dla solenizanta. 

– 

Tak. Szczęściara ze mnie – spojrzałam z ukosa na Jessicę i Sinclaira – Cóż, tego 

przyjęcia miało w ogóle nie być. o ile sobie przypominam, ciągle to im powtarzałam. 

– 

Ojj, przestań psioczyć. Przecież wiesz, że to kochasz – Jessica odparła mój sprzeciw 

– Powiedz mi, 

że tego nie kochasz… tych wszystkich prezentów pod ścianą i tych wszystkich 

ludzi, którzy przyszli tu na twoje przyjęcie. 

– 

Tak, cóż… ale czy moje urodziny nie są przypadkiem jutro? 

– 

Mistrzowski  sposób  na  to  by  uśpić  twoją  czujność  –  wtrącił  Sinclair  (nie  to, 

żebyśmy z nim w tej chwili rozmawiali) – co nam wyszło błyskotliwie, jeśli mogę dodać. 

– 

Byłoby dobrze zrobić teraz próbę przedślubną – powiedziałam do niego, co starło 

uśmieszek z jego twarzy. Wielki Dzień był za trzy miesiące i prawdę mówiąc wątpiłam czy 
wiedział, o której godzinie ma się odbyć albo gdzie ma się na nim pojawić. 

– 

Cóż,  to  już  trzydzieści  jeden  lat  –  powiedział  Marc  podchodząc  do  naszej  małej 

grupki. 

Carolina  roześmiała  się  głośno,  co  poskutkowało  zdziwionym  spojrzeniem  mojej 

matki. Kochałam to – w tych wiekowych wampirach fajne jedynie było to, że mogli sprawić, 
że czujesz się młoda. 

– 

Hej! Nie zaprosiłam ciebie na moje zabronione przyjęcie niespodziankę po to, żebyś 

mnie  teraz  obrażał.  Boże,  spójrzcie  na  to  wszystko.  Naprawdę  mogłabym  wypić  ogromną 
szklankę coli z toną lodu. 

– 

I mógłbym ją dla ciebie przynieść – powiedział Sinclair – tyle, że to nie jest to czego 

naprawdę pragniesz. 

– 

Mógłbyś  wyjść  ze  mną  na  chwilkę  do  przedpokoju  –  zapytałam  go  poważnie  – 

chciałam ciebie zapytać o coś co dotyczy Liama. 

– Oh – 

Sinclair spojrzał zdziwiony, a następnie odstawił lampkę z winem, wziął mnie 

za rękę, skłonił głowę w stronę grupy i powiedział – wybaczcie nam na chwilę. 

Wyprowadził mnie szybko z salonu i zaniepokojony zapytał: 

– 

Co jest? Czy on znowu dzwonił? Groził Ci? 

– 

Nie głupi ośle. To był podstęp. Moja mała podstępna taktyka – objęłam ramionami 

jego szyję i przyciągnęłam go ku sobie. – Zamknij się! To są moje urodziny i chciałam być z 
tobą sama. 

– Technicznie to nie jest…. Mmmmmm – 

zamknął się (wreszcie) i pocałował mnie po 

background image

omacku,  i  jęknął.  Zachowywaliśmy  się  jak  para  nastolatków,  która  się  wykrada  już  po 

godzinie policyjnej. 

– Ohhh… Elizabeth… Kocham cie! Ja…. Achhh! – 

jęknął, kiedy moje zęby przebiły 

skórę na jego szyi i kiedy zaczęłam pić i delektować się jego słodką krwią wypływającą z 
jego żyły. Czułam się tak, jakbym się roztrzaskała o ogromny wagon krwi. Sinclair na jesień 
miał rację co do mnie. 

–  M

yślałam  –  wymruczałam  liżąc  jego  gardło,  jego  dolną  wargę  i  czubek  jego 

prawego  kła  –  wcześniej…  że  to  niczego  nie  udowadnia.  Nie  uczyniło  mnie  to  lepszym 

wampirem – 

jeśli już, to uczyniło mnie zjadliwie agresywniejszym wampirem – to nie tak… 

gdzie i kiedy pijesz krew… to… – 

nie mogłam myśleć, bo to przecież oczywistość. Banał. Jak 

mogłam to pić? Z kim mogłam to pić? Jeśli miałam to w fantazyjnej szklance z parasolką? 
Cokolwiek.  Byłam  rozproszona.  Nie  mogłam  myśleć,  ponieważ  Sinclair  mnie  ugryzł,  ssał 

moje 

gardło,  pociągnął  ze  mnie  tak  mocno,  że  aż  poczułam  to  w  czubkach  palców.  –  W 

każdym  razie  –  rozporządziłam,  próbując  nie  młócić  rękoma  jak  cepem  i  nie  sapać  –  w 
każdym razie zamierzam znowu pić, ale tylko od ciebie. A ty będziesz pić tylko ode mnie. 

Dobrze? 

– Mmmmmm – 

wymruczał, ponieważ jego usta zajęte były moim gardłem. 

– 

I mogę się założyć, że będziemy wiedli lepsze życie od innych. 

Odsunął  się  do  tyłu  i  spojrzał  na  mnie.  Poniżej  jego  dolnej  wargi,  pozostała  mała 

plamka krwi w kształcie przecinka. 

– 

Nikt nigdy nie będzie miał lepszego życia od nas. Nigdy, bo nikt inny nie ma ciebie, 

Elizabeth. 

– 

To dobrze, bo to znaczy, że jesteś najszczęśliwszym facetem na ziemi – śmiałam się 

i pocałowałam delikatnie ten krwawy przecinek – ale ciekawe czy tak samo będziesz mówić 
za trzy miesiące od dzisiaj. 

– 

Hmm… za trzy miesiące? 

– Sinclair! 

– 

Aaa racja. Ach te czarujące trzy miesiące od teraz. Czekam z zapartym tchem. 

– 

Prześmieszne. My w zasadzie nie musimy oddychać. – próbowałam walczyć z jego 

uściskiem jak podczas zapasów, ale odparowywał wszystkie moje ciosy – Unnffff! Erghhhh! 
Sinclair! Zapisałeś to sobie w kalendarzu! Prawda? 

– 

Kochanie,  jest  tam  zapisane  już  od  bardzo  dawna,  przysięgam!  Przestań  się  już 

wiercić. W ten nasz magiczny, kulturowo bezsensowny wieczór pojawisz się przede mną jak 
słodki i radosny hipopotam. 

background image

Uspokoił  mnie  swoim  tonem.  Ale  po  chwili  przetrawiłam  jego  słowa  i  podwoiłam 

moje wysiłki, żeby się wyrwać z jego uścisku. 

– 

Facet! JA ciebie nie poślubię nawet gdybyś o to błagał. 

Roześmiał się i mnie puścił. 

– 

Ale mógłbym… wiesz przecież – spojrzał na mnie lekko przymrużonymi oczami i 

od razu wiedziałam, że to dla mnie dobre – błagać o to. 

Kochałam  na  niego  patrzeć.  Kochałam  go.  Zaczęłam  się  cofać  od  jego  uścisku,  ale 

zatrzymał mnie zanim od niego uciekłam, szarpnął mnie przyciskając do siebie i dopadł mojej 
szyi  z  prędkością  uderzającego  węża.  Jego  kły  były  tak  ostre,  że  ledwo  poczułam,  kiedy 
przebiły moją szyję. To znaczy poczułam, kiedy się wbiły, ale nie w szyi, jeśli wiecie co mam 
na myśli. 

Wepchnął  rękę  w  moje  włosy  i  trzymał  mnie  za  głowę.  Drugie  jego  ramię  mocno 

oplatało mnie w pasie. Na tyle mocno, że nawet nie miałabym jak odetchnąć (na szczęście nie 
musiałam przecież oddychać). Pił ze mnie łapczywie, jak umierający z pragnienia na pustyni. 
Ścisnęło mnie w dołku od przemożnego głodu. Uwielbiałam to. Pozwoliłabym mu trzymać 
mnie w ten sposób cały dzień. Bierz mnie w ten sposób przez całą noc. 

Ruszaliśmy  się  w  tym  ciasnym  przedpokoju  w  taki  sposób  jakbyśmy  uprawiali 

wrestling albo jakbyśmy wykonywali jakiś dziwny taniec. Jakoś się uwolniłam od jego kłów i 
tym  razem  ja  go  ugryzłam.  Czułam  jak  jego  chłodna  krew  spływa  na  mój  język,  jak 
wysokokaloryczne  ciemne  wino.  Czułam  jak  się  rozchodzi  po  moim  ciele  i  czyni  mnie 
silniejszą, pomaga mi i robi mnie potężniejszą. 

Wampirzycą. 

– 

Przyjęcie – jęknęłam. 

– 

Pieprzyć przyjęcie – warknął. 

– 

Nie możemy ich tak zostawić. 

– 

Dokładnie tak. Chodźmy spać. 

Dałam radę się od niego uwolnić (pewnie dlatego, że mi na to pozwolił). Cofnęłam 

się,  wytarłam  moje  usta  i  sprawdziłam,  czy  moja  koszula  nie  jest  poplamiona  krwią.  Jego 
język  wypadł  jak  strzała  i  złapał  mały  strumyczek  krwi.  Musiałam  walczyć  z  pragnieniem 
rzucenia się na niego, żeby go znowu ugryźć. 

Przypomniałam sobie, że w domu było więcej jak tuzin ludzi, oddalonych o niecałe 

dziesięć metrów od nas. Dzięki Bogu za grube ściany! I za te stare domy! 

– 

Lepiej będzie, jak wrócimy do towarzystwa. 

– 

Za  chwilę.  Chciałem  ciebie  o  coś  zapytać.  Opowiesz  mi  całą  historię?  Historię  o 

background image

tobie i zombie? 

– 

Oh! Ale myślałam…. Ja… 

– 

Przekazałaś  mnie  i  Tinie  skróconą  wersję  wydarzeń.  I  oboje  z  Tiną  nie 

zauważyliśmy tego, że niemal nie załamałaś się psychicznie. A potem był jeszcze trup Alonzo 
do kompletu. Ale chcę wiedzieć wszystko. 

– 

Ale ty będziesz się ze mnie śmiać! 

– Oczywi

ście, że tak. 

Nic nie mogłam na to poradzić i się uśmiechnęłam. 

– 

Dobra. Ale później. Kiedy pogasimy wszystkie światła. I kiedy będziemy w łóżku. I 

kiedy zacznę opowiadać i się denerwować tą historią, powiesz mi coś takiego, że to oleję. 

– 

Obiecuję. 

Wziął  moją  rękę,  tą  na  której  miałam  mój  cudowny  zaręczynowy  pierścionek,  i 

pocałował mnie w nią. 

– 

Chyba na mnie siedzi jakiś pająk. 

– 

Naprawdę? 

Prawie  zadrżał.  Eric  Sinclair,  pieprzony  gnojek  i  król  wampirów,  wystraszony 

Charlotte! 

– Te wszystkie nogi… – wymam

rotał. 

Przytuliłam go. 

–  Nikomu nie powiem – 

szepnęłam – ale na litość boską, mamy wrócić do naszych 

gości. To tylko trzydzieste pierwsze urodziny i zamierzam je świętować, wiesz? Odsunęłam 
się, żeby poprawić swoje ubranie, nie po raz pierwszy zresztą w tym krótkim czasie. Porwał 
mnie z powrotem do swojej piersi tak szybko, że nie mogłam mu się wymknąć. 

– 

Aaa tam przyjęcie… kto by dbał o przyjęcie. 

– Ja dbam – 

powiedziałam i pocałowałam go. 

–  A ja dbam o ciebie – 

odpowiedział.  I  byliśmy  bardzo  zajęci  sobą  w  szafie pod 

schodami. Dopiero później przetrawiłam wszystko i wpadłam w oburzenie. Ale on po prostu 
mnie wyśmiał. Dupek! 

 


Document Outline