background image

Justine Davis

Druga strona medalu

Tłumaczyła Aleksandra Komornicka

background image

Rozdział 1

– Franklin Gardner? Z tych Gardnerów? Gardner Corporation?
Colin Waters nie lubił takiego początku dnia.
–  Tak,  z   tych   Gardnerów.   Dlatego   komendant   osobiście   zadzwonił   o 

pierwszej w nocy do detektywa Bentona.

– Skąd pewność, że to zwłoki samego Gardnera?
– Tak mówi Benton. I specjalnie prosił, żeby mu ciebie przydzielono. 

Zanim udasz się na miejsce zbrodni, masz się z nim spotkać na posterunku.

Rozmawiając   z   dyspozytorem   przez   swój   telefon   komórkowy,   Colin 

zamilkł na moment, po czym ciężko westchnął. Był już w drodze, bo miał 
nadzieję, że im wcześniej znajdzie się na miejscu, tym większe będą szanse 
na znalezienie świeżych śladów. Teraz jednak, słysząc, że Benton już się 
tym   zajął,   doszedł   do   wniosku,   że   pewnie   niewiele   wskóra.   Jeżeli   Josh 
Benton, doświadczony detektyw, mówi, że ofiarą jest Gardner, to tak musi 
być; ten człowiek się nie myli.

–   Świetnie   –   mruknął   do   siebie   Colin.   Tylko   tego   mu   brakowało: 

zamordowanego biznesmena, faceta ze świecznika.

Zakończył rozmowę i swoim gruchotem, nadającym się tylko do jazdy 

po mieście, ponownie włączył się do ruchu. Ledwie wjechał na lewy pas, 
kiedy  znów   zadzwonił  telefon.   Tym razem  był  to  komendant  okręgowy, 
Eliot Portman.

– Jedziesz na miejsce? – zapytał bez zbędnych wstępów.
– Tak.
– To dobrze. Liczę na to, że nie dopuścisz do przecieków tak długo, jak 

się da. Nie chcę, żeby prasa zaczęła się kręcić i węszyć, zanim będziemy 
gotowi.

Założę   się,   że   te   sępy   już   zaczęły   krążyć,   pomyślał   Colin.   Media 

wyczuwają morderstwo znanych osobistości nie gorzej niż rekiny zapach 
świeżej krwi w oceanie.

– Wkrótce dołączy tam do ciebie Wilson. Colin skrzywił się.
– Wilson?
– To ta nowa, a od dzisiaj także twoja partnerka.
To   szczyt   wszystkiego,   pomyślał   Colin.   Nie   dość,   że   ma   przed   sobą 

sprawę dotyczącą jednej z najznaczniejszych rodzin w stanie, nie mówiąc 

background image

już   o   samym   Chicago,   to   na   domiar   wszystkiego   podrzucają   mu   do 
współpracy nieopierzoną panienkę.

Nie przyłączył się do ogólnej nagonki na Wilson. To inni wygadywali, 

że   dziewczyna   wkręciła   się   na   stanowisko   detektywa,   o   którym   całymi 
latami  marzą  gliniarze patrolujący ulice, podczas gdy ona miała  za sobą 
tylko kilka lat pracy w wydziale nieporównywalnie mniejszym od głównego 
wydziału policji w Chicago. Wiedział, że Wilson, jak mało kto w wydziale, 
znała się na komputerach, co powstrzymało go przed przyłączeniem się do 
chóru niezadowolonych z jej awansu. To jednak wcale nie oznaczało, że 
uznał to za dobry pomysł.

Zwłaszcza   że   będzie   miał   do   dyspozycji   kompletnie   zieloną 

funkcjonariuszkę w sprawie o zabójstwo, zapowiadającej się na trudną.

– Jakiś problem, Waters? – zapytał Portman, uprzytamniając Colinowi 

jego przedłużające się milczenie.

– Nie, po prostu lawiruję między samochodami – skłamał gładko. – Będę 

pana informował na bieżąco.

– Sprawa jest naprawdę cholernie ważna, więc bądź w kontakcie.
– Jakbym sam o tym nie wiedział – mruknął – do siebie Colin. – Tak 

jest, szefie – powiedział na głos.

Zanosiło się na bardzo długi dzień.
–   Strasznie   wyglądasz,   chłopie   –   zauważył   Colin   z   dziecięcą 

bezpośredniością.

– A czuję się jeszcze gorzej – mruknął Josh Benton, przygładzając ręką 

czarne włosy.

Benton   był   tylko   o   sześć   lat   starszy   od   Colina,   ale   nieporównanie 

bardziej doświadczony, co było widać w jego oczach. Colin był ciekaw, czy 
oczy, które ogląda codziennie w lustrze, będą kiedyś wyglądać podobnie. 
Oddał Bentonowi swoją kawę.

– Potrzebujesz jej bardziej ode mnie.
– Nie będę się spierał – przyznał Benton i sięgnął po filiżankę. – To była 

długa noc.

– Może byś usiadł i zapoznał mnie ze szczegółami sprawy?
– Mowy nie ma. Jeśli teraz usiądę, mogę już nigdy nie wstać – skrzywił 

się Benton i popatrzył uważnie na Colina. – Za to ty możesz sobie usiąść i 
odpocząć. Coś mi się zdaje, że nieprędko będziesz miał ku temu następną 
okazję.

background image

– Tak, też tak uważam. Więc na czym stoimy i co aktualnie wiemy?
–   Gosposia,   Miriam   Hobart,   znalazła   go   koło   pierwszej   po   północy. 

Kobieta   pracuje   u   Gardnerów   od   ponad   dziesięciu   lat   i   jest   naprawdę 
zrozpaczona.

– Jakieś ślady walki?
– Owszem.  Na twarzy Gardnera widnieją stłuczenia o dość dziwnym 

rysunku, zauważyliśmy też dużą ranę z tyłu głowy, która być może powstała 
przy upadku od uderzenia o kant stolika. To mogło być nawet przyczyną 
śmierci, jeśli chcesz wiedzieć. Ale także nieduże, ale głębokie rany kłute, 
widoczne na piersi, mogły spowodować zgon.

– Zadane nożem?
– Raczej szpikulcem do lodu. A na miejscu zbrodni znaleźliśmy całą 

kolekcję szpikulców.

Dziwne upodobania kolekcjonerskie, pomyślał Golin, ale zachował tę 

uwagę dla siebie.

– To było włamanie?
– Nie. Brakuje paru cennych rzeczy, ale większość, włącznie z plikiem 

gotówki, pozostała nietknięta.

Colin skrzywił się, ale nic nie powiedział. Z pewnością Benton ma te 

same co on wątpliwości. Obaj są dostatecznie doświadczeni, żeby wiedzieć, 
co mogą znaczyć takie szczegóły.

– Od czego chcesz, żebyśmy zaczęli?
– My? – zdziwił się Benton.
– No tak – mruknął pod nosem Colin. – Szef powiadomił mnie właśnie, 

że przydziela mi nową partnerkę. Mamy się spotkać na miejscu zbrodni.

Benton przyglądał mu się przez chwilę.
– To ta maniaczka komputerowa?
Colin wzdrygnął się na to dosadne określenie.
– Jak to odgadłeś?
– Ona jedna nie miała przydziału, a ty byłeś jedynym detektywem bez 

partnera – wyjaśnił Benton.

– I wołałbym, żeby tak zostało.
– Przynajmniej będziesz miał na co popatrzeć.
Słaba rekomendacja jak na glinę, pomyślał Colin i na tym poprzestał. 

Pewnie podobnie myślał Benton, gdy ponownie wrócił do sprawy.

– Dostaniemy zdjęcia, gdy tylko wyschną, i wstępne raporty z oględzin 

background image

miejsca zbrodni. Gardner miał dwudziestotrzyletniego syna, Stephena, który 
mieszka w rezydencji Gardnerów. I matkę, Cecelię. Rzuć okiem na strony 
kronik towarzyskich, a od razu ją zobaczysz.

– W tym celu wystarczy popatrzeć pięć minut na wieczorne wiadomości 

– dodał ironicznie Colin. – Co z resztą rodziny?

– Jeszcze jest starszy brat, Lyle.
– Kto z nich został powiadomiony?
Na twarzy Bentona pojawił się grymas.
– Matka. Osobiście, przez dwóch kapitanów, specjalnie oddelegowanych 

przez szefa.

Teraz z  kolei  skrzywił się Colin; to było ustępstwo  na  rzecz  pozycji 

społecznej  denata,   ale  również  zmarnowana  okazja   i strata   dla  śledztwa. 
Żeby czegoś się dowiedzieć od rodziny ofiary mordu, detektyw stara się 
zawiadomić   ją   pierwszy.   Nie   robi   tego   bynajmniej   z   sadystycznej 
przyjemności; wie, jak ważne są reakcje najbliższych – czy na przykład ktoś 
tylko udaje zaskoczonego, czy w głębi ducha się cieszy i tylko udaje smutek 
po stracie bliskiej osoby.

– Jeżeli nawet została zaskoczona, to w ocenie łych policjantów nie dała 

tego po sobie poznać. Mogła być w szoku.

Benton niczego więcej nie dodał, więc Colin doszedł do wniosku, że nie 

doniesiono mu o żadnej reakcji, która wzbudziłaby jego zainteresowanie. 
Benton był jednym z najlepszych w zawodzie i – pomimo zmęczenia życiem 
widocznego w oczach – nie przeoczyłby niczego ważnego.

– Kto sprawdza budynek? – zapytał Colin.
– Na początek  posłaliśmy  tam patrol mundurowych,  a teraz będziesz 

musiał dalej sam po węszyć.

– Co jeszcze?
– W holu i na korytarzach są rozmieszczone kamery. Dozorca, niejaki 

Carter, powiedział, że urządzenie nagrywające znajduje się w podziemiu. 
Skontaktowaliśmy się z firmą ochroniarską, żeby ich także przepytać. Mają 
wysłać na miejsce faceta nazwiskiem Bergen.

– Zaraz się za to weźmiemy – oznajmił Colin.
Taśmy   wideo   z   wind   i   korytarzy   powinny   wiele   wyjaśnić   i   to   dość 

szybko. Z drugiej strony doskonale wiedział, że to nie wystarczy; gdy chodzi 
o morderstwo, sprawy bywają pogmatwane. Bardzo pogmatwane. A często 
przy okazji wypływają na wierzch różne brudy.

background image

Darien   zaparkowała   samochód   tak   daleko   od   wskazanego   adresu   na 

Złotym Wybrzeżu, że z obawy przed spóźnieniem zaczęła biec. Przecież 
obecne zadanie powierzył jej sam komendant okręgowy.

Dobiegła na miejsce i przystanęła na chwilę, żeby przed wejściem do 

środka trochę się ogarnąć. Wiedziała, że powinna wyglądać stosownie do 
sytuacji – w końcu zamordowano tu szanowanego obywatela, kochanego 
członka rodziny – ale jakaś maleńka cząstka Darien cały czas była radośnie 
podniecona z powodu udziału w pierwszym w życiu śledztwie w sprawie 
morderstwa. Musi się pilnować; okazywanie niestosownego entuzjazmu – 
choć   zrozumiałego   w   przypadku   nowicjuszki   –   mogłoby   ją   skreślić   na 
zawsze.

Nie powinna także zwracać uwagi na fakt, że najbardziej seksowny facet 

w wydziale będzie jej partnerem.

Marcowe słońce nie dawało zbyt wiele ciepła, za to malowało kamienną 

elewację   budynku   złocistokremową   barwą,   pasującą   do   bursztynowego 
szkła okien. Trzydzieści kondygnacji, a nawet więcej, pomyślała, zadarłszy 
głowę   do   góry.   Nic   dziwnego.   Skoro,   według   komendanta,   ofiara   była 
bogata i znana z ekstrawaganckiego trybu życia, prawie na pewno mieszkała 
na ostatnim piętrze albo w osobnym apartamencie wybudowanym na dachu 
budynku, zwanym penthouse'em.

Stanowczo odrzucając wszelkie wahanie, Darien wyprostowała plecy i 

weszła   do   środka.   Już   od   progu   zaskoczyło   ją   bogactwo   błyszczących 
marmurów   głównego   holu.   Jej   rodzinne   Springfield   może   i   było   stolicą 
stanu, ale ludności miało dwadzieścia pięć razy mnie niż Chicago; w tym 
bogatym,   luksusowym   miejscu   Darien   poczuła   się   znowu   jak 
małomiasteczkowa dziewczynka zagubiona w wielkiej metropolii.

No i co z tego, pomyślała. Człowiek mieszkający na samej górze tego 

luksusowego apartamentowca nie żyje, a do niej należy wykrycie lego, kto 
to spowodował.

Opanowała się i już po chwili pewnym krokiem przecięła marmurową 

posadzkę holu, kierując się do rzędu wind. Po drodze starała się rozluźnić 
mięśnie. Przed wejściem do jednej z wind stał umundurowany policjant i 
Darien   szybko   się   zorientowała,   że   to   pewnie   winda   prowadząca 
bezpośrednio   do   mieszkania   Gardnera.   Podeszła   do   funkcjonariusza   i 
okazała   swój   identyfikator.   Policjant   skrupulatnie   go   zbadał   i   porównał 

background image

zdjęcie z jej twarzą, jakby wątpił, czy dokument jest prawdziwy. Winda była 
bardzo elegancko urządzona,  cala  w złoceniach i marmurze, więc Darien 
nastawiła   się   na   jeszcze   większe   luksusy   w   apartamencie   Gardnera. 
Orientując się w wielkości budynku, łatwo się domyśliła, jak duże musi być 
to mieszkanie wybudowane na samej górze.

Drzwi   windy   otworzyły   się   bezpośrednio   na   hol   dwupoziomowego 

apartamentu. Od razu po wyjściu Darien wpadła na mundurowego, któremu 
musiała pokazać swoją odznakę, żeby w ogóle móc przejść i udać się dalej. 
Przez   długą   chwilę   policjant   przyglądał   się   jej   sceptycznie,   a   ona   się 
zastanawiała, czy to się kiedyś skończy.

– Słuchaj, mam się tu spotkać z detektywem Watersem – odezwała się 

wreszcie. – Jesteśmy partnerami. W tej sprawie – dodała po namyśle, nie 
mając pojęcia, czy to partnerstwo przetrwa.

W oczach gliniarza pojawił się krótki błysk, a wargi mu drgnęły.
– Jest w kuchni. – To była cała informacja.
Wreszcie mogła odejść. Postanowiła nie zastanawiać się, co sobie o niej 

myślał policjant. Teraz musi tylko zorientować się, gdzie jest kuchnia. Idąc, 
nie   mogła   się   powstrzymać   od   gapienia   się   na   ostentacyjny   przepych 
mieszkania   –   ogromne   orientalne   dywany,   bliźniacze   kanapy,   z   których 
każda   mogła   pomieścić   z   tuzin   gości,   rzeźby   na   podświetlonych 
postumentach i obrazy na ścianach, z których każdy pewnie nadawał się do 
muzeum.

Szła,   dopóki   nie   usłyszała   głosów.   Zatrzymała   się   i   stwierdziła,   że 

dochodzą z dwóch różnych kierunków – z pomieszczenia na wprost i z jej 
lewej strony. Nadstawiła uszu, aż usłyszała niski, głęboki baryton detektywa 
Colina Watersa. Był nie do pomylenia z żadnym innym głosem. Skręciła w 
lewo.

– ... potrzebuję wideokaset z wind tylko z tego okresu – mówił Waters.
– Zaraz je dostarczę, detektywie – padło zapewnienie, po czym Darien 

usłyszała czyjeś kroki i uznała, że to najodpowiedniejsza chwila, żeby wejść.

– Zajmij się tym – zlecił komuś Waters. – Będę ci wdzięczny.
Kiedy   weszła   do   kuchni,   która   bardziej   by   pasowała   do 

pięciogwiazdkowej restauracji niż do prywatnego mieszkania, wychwyciła 
króciutką przerwę w wypowiadanych przez Watersa słowach, chociaż nawet 
nie   zerknął  w   jej  stronę.   A   może   jej   się   wydawało?   Drugi  z   mężczyzn, 
niższy i masywniejszy, zauważył ją, stracił wątek i wlepił w nią wzrok.

background image

–   Wreszcie...   o...   detektyw   Wilson   –   Waters   wypunktował   pierwsze 

słowo, na co Darien omal się nie zaczerwieniła. Powinien chyba wiedzieć, 
ile trwa dojazd tutaj z centrum miasta, po co więc...

–   Detektyw?   –   zdziwił   się   drugi   mężczyzna,   –   a   Darien   poczuła   się 

głupio.   Po   chwili   dotarło   do   niej,   że   może   przykra   uwaga   Watersa 
skierowana była nie tyle do niej, co do jego towarzysza. Może chciał go 
poinformować,   kim   ona   jest,   żeby   nie   palnął   czegoś   niestosownego. 
Popatrzyła   na   wysokiego,   wspaniale   zbudowanego   partnera   taksującym 
wzrokiem, zastanawiając się, czy rzeczywiście za fasadą szorstkości – bo tak 
go oceniała – kryje się taktowny i wrażliwy człowiek.

Wreszcie   doszła   do   wniosku,   że   nie   ma   sposobu,   żeby   to   teraz 

stwierdzić, a zresztą to i tak nie miało znaczenia. Drugi facet wymknął się 
już innymi drzwiami. Więc nie zamierzała komentować krzywdzącej uwagi 
partnera. Wygłupiłaby się, potwierdzając swoją nową opinię o Watersie, ale 
jeśli rzeczywiście ją skrytykował, tym bardziej nie zasługiwał na odpowiedź.

Zacznij tak, jak zamierzałaś od początku, zwykł mawiać jej ojciec, a ona 

właśnie zamierzała jak najlepiej zacząć to partnerstwo.

– Co tu mamy? – zapytała energicznie.
Odpowiedź Watersa padła dopiero po krótkiej przerwie, podczas której 

nie odrywał wzroku od Darien. Zrobiło to na niej wrażenie. Trudno, żeby 
było inaczej; miał wyjątkowo piękne, złocistobrązowe oczy. Wreszcie się 
odezwał:

– My – podkreślił to słowo – mamy tu przypadek zabójstwa, który może 

okazać się wyjątkowo koszmarny.

– Rozumiem, że ofiara jest ważną osobistością – odpowiedziała Darien 

najbardziej obojętnym tonem, na jaki mogła się zdobyć.

– Jeszcze  jaką. Cała  rodzina jest  bardziej znana i popularna niż sam 

burmistrz.   W   dodatku   mają   przyjaciół   i   znajomych   na   najbardziej 
eksponowanych stanowiskach.

– Czuję się tak, jakbyśmy stąpali po kruchym szkle – westchnęła.
Ku jej zdumieniu Colin Waters uśmiechnął się szeroko.
– W dodatku po bardzo drogim szkle – skomentował.
Nie   wiadomo   dlaczego   Darien   poczuła   zadowolenie.   Postanowiła   od 

razu postawić sprawę |, jasno i pokazać, że zna swoje miejsce.

– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała.
Tym razem obrzucił ją spojrzeniem, którego nie potrafiła zinterpretować.

background image

– Czekasz, żebym ci mówił, co masz robić, Wilson?
Nie była pewna, co odpowiedzieć, więc postawiła na szczerość.
– Wiem, co jest do zrobienia. Wiem też, w czym jestem dobra, więc 

domyślam   się,   że   mam   sprawdzić   jego   komputer.   Ale   jako   nowicjuszka 
wolałabym spytać, czego konkretnie ode mnie oczekujesz.

Po   krótkiej   chwili   Waters   pokiwał   głową,   jakby   Darien   udzieliła 

prawidłowej odpowiedzi w teleturnieju.

– Benton i Sutter zbierają dowody, więc pod koniec dnia powinniśmy 

dostać   od   nich   wstępne   raporty.   Zabierzemy   komputer   jako   dowód.   Jest 
tylko laptop, innego nie znalazłem, więc nie musimy czekać na transport, 
pod warunkiem, że od wyjścia z mieszkania do zarejestrowania go na liście 
dowodów nie spuścimy go z oka.

– Czy Benton i Sutter wyciągnęli jakieś wstępne wnioski?
– Bardzo ograniczone. W tego rodzaju sprawie, kiedy ofiara pochodzi z 

wyższych sfer, trzeba dmuchać na zimne. Na razie wiemy na pewno tylko 
to, że Franklin Gardner nie żyje, że nie zrobił tego sobie sam i że nie ma 
śladów włamania.

– Czy coś zginęło?
–  Parę   dość   wartościowych   przedmiotów.   Ale   ktokolwiek  to   był,  nie 

tknął gotówki i różnych łatwych do wyniesienia, a także do upłynnienia, 
cennych rzeczy.

– Czy to mogło być przerwane włamanie?
– Może.
– Przez ofiarę?
–   Niewykluczone   –   przyznał   Waters.   –   W   gabinecie,   gdzie   go 

znaleziono, widoczne są ślady walki. Zaraz ci pokażę.

– Ale to nadal nie wyjaśnia braku śladów włamania.
– Ano nie wyjaśnia.
– Nikt niczego nie słyszał?
– Mieszkająca tu na stałe gosposia, która go znalazła, była jedyną osobą 

obecną w domu. Ale, jak twierdzi, gabinet jest dźwiękoszczelny, żeby nikt 
nie przeszkadzał w pracy Gardnerowi.

– Rozmawiałeś z nią?
–   Jeszcze   nie.   Jest   pierwsza   na   liście,   ale   ciągle   jest   kompletnie 

rozkojarzona.

– Gardner miał jakichś wrogów? – Na ustach Darien pojawił się cierpki 

background image

uśmiech. – Głupie pytanie... jakby można było nie narobić sobie wrogów, 
osiągając taką pozycję!

– To więcej niż pewne – przyznał Waters. – Ale nie mamy  żadnych 

nazwisk.

– To co... zaczynamy przesłuchania?
– Jasne.

background image

Rozdział 2

– Rozumiem, że to dla pani straszne przeżycie, pani Hobart – powiedział 

Waters.

– To było potworne! – Miriam Hobart wstrząsnął dreszcz. Siedząc na 

wytwornej   kanapie   swojego   chlebodawcy,   wyglądała   na   wykończoną,   a 
Darien   podejrzewała,   że   chyba   nie   spała   przez   większą   część   nocy.   Z 
notatek wynikało, że kobieta ma pięćdziesiąt trzy lata, a teraz wyglądała co 
najmniej o dziesięć lat starzej.

– Jestem pewny, że zechce nam pani pomóc odnaleźć tego, kto zabił 

pana Gardnera. – Waters mówił wyjątkowo ciepłym tonem.

– Już powiedziałam innym detektywom, że nic nie wiem. Usłyszałam 

hałas, a potem znalazłam ciało na podłodze w gabinecie.

– I niczego pani nie widziała?
Na twarzy kobiety pojawił się na chwilę wyraz podejrzliwości.
– Nie, jak już powiedziałam tamtym detektywom, obudził mnie hałas.
– Jaki to był rodzaj hałasu?
– No, po prostu hałas – wzruszyła niecierpliwie ramionami. – Poszłam 

do holu i zobaczyłam światło. Znalazłam pana Gardnera, wezwałam policję i 
to wszystko.

Brzmi to trochę tak, jakby kobieta się broniła, pomyślała Darien i w tej 

samej chwili zauważyła, że Waters przechyla głowę, jakby ton pani Hobart 
wzbudził również jego zainteresowanie.

–   Rozumiem.   W   tej   sytuacji   nie   będziemy   zabierać   pani   czasu   – 

oznajmił, na co gospodyni wyraźnie się odprężyła. – Potrzebne nam będą 
tylko   nazwiska   wszystkich   osób,   które   były   tu   wczoraj   w   ciągu   dnia   i 
wieczorem. A także każdego, kto regularnie bywa w tym domu.

Pani Hobart znowu się spięła. Darien zaobserwowała, że to także nie 

uszło uwagi Watersa.

– Obawiam się, że nie będę mogła tego zrobić. To by było niezgodne z 

umową, jaką zawarłam z panem Gardnerem.

– Z umową? – Waters wyglądał na zaintrygowanego.
– Zastrzeżenie o zachowaniu dyskrecji? – zapytała Darien, odzywając się 

po raz pierwszy od początku przesłuchania.

Kobieta spojrzała na nią.

background image

– Właśnie. Nie zawiodłam niczyjego zaufania przez dziesięć lat i nie 

zamierzam zrobić tego teraz.

Darien zawahała się, a po chwili powiedziała łagodnym tonem:
– Osoba, której obiecała pani dyskrecję, nie żyje. Czy ten fakt pani nie 

zwalnia od zobowiązania, zwłaszcza gdyby to miało pomóc w schwytaniu 
mordercy pana Gardnera?

Gospodyni   zastanowiła   się,   skinęła   głową   i   otworzyła   usta,   żeby 

przemówić, ale nagle zrezygnowała.

– Pani Hobart? – odezwał się Waters.
–   Pracuję   dla   całej   rodziny   Gardnerów   –   zaznaczyła   kobieta   i 

skrzyżowała ręce na piersi, jakby na tym zamierzała zakończyć.

– A ja pracuję dla miasta Chicago – ostro zwrócił jej uwagę Waters. – 

Moim zadaniem jest wykrycie tego, co naprawdę stało się tutaj dziś w nocy. 
I dotrę do prawdy, pani Hobart. Wszelkimi możliwymi sposobami.

Kobieta skurczyła się lekko, jakby onieśmielona.
I nic dziwnego, pomyślała Darien. Nigdy wcześniej nie była świadkiem 

przesłuchania,   które   prowadził   Waters.   Nie   zetknęła   się   także   z   metodą 
prowadzenia przez niego śledztwa, ale słyszała o tej jego metodzie wiele 
ciekawych   rzeczy,   więc   postanowiła   się   nie   wtrącać.   Może   się   czegoś 
nauczy.

–   Jestem   przekonany,   że   rodzina   Gardnerów   nie   byłaby   zadowolona, 

gdyby do opinii publicznej dotarła wiadomość, że zatrudnioną przez nich 
osobę trzeba było zmuszać do współpracy w śledztwie o zabójstwo jednego 
z ich krewnych.

Waters mówił lodowatym tonem, i to podziałało. Pani Hobart wyglądała 

na przerażoną, a Darien zaobserwowała, jak nerwowo przełyka ślinę. Ale 
nadal milczała. Podobnie jak Waters; Darien zastanawiała się, czy nie czeka, 
żeby to ona odezwała się pierwsza.

–   Może   powinniśmy   zadzwonić   do   pani   Gardner   –   zasugerowała.   – 

Jestem pewna, że będzie sobie życzyła, aby nam pani pomogła.

Waters rzucił jej groźne spojrzenie; Darien nie miała cienia wątpliwości, 

że   właśnie   popełniła   wielki   błąd.   Ale   skoro   już   zaczęła,   a   on   jej   nie 
przerwał, nie miała wyboru i musiała brnąć dalej.

– Pani Gardner prosiła naszego zwierzchnika, żeby zrobiono wszystko co 

należy i użyto wszelkich możliwych środków dla dobra śledztwa.

– Tak powiedziała? – zapytała kobieta z niepewną miną. – No cóż...

background image

Zmienił się wyraz twarzy Watersa, chociaż Darien nie była pewna, co 

oznaczała jego poprzednia niezadowolona mina.

Gdy kobieta jeszcze się wahała, Waters dodał:
–   Oczywiście,   przejrzę   zabezpieczone   taśmy,   ale   mogłaby   nam   pani 

zaoszczędzić sporo czasu.

Pani Hobart wytrzeszczyła oczy.
– No właśnie, przecież tu są kamery.
Zapomniała o tym, pomyślała Darien. A teraz, kiedy sobie przypomniała, 

nie wygląda na zadowoloną. To ciekawe.

Waters dał jej czas na zastanowienie, zanim powiedział:
– Musimy tylko poznać nazwiska częstych gości pana Gardnera, no i 

oczywiście każdego, kto go odwiedził wczoraj wieczorem.

Pani Hobart wreszcie poddała się z cichym westchnieniem.
– Przewijało się tu wiele osób. Ludzie interesu, a także przyjaciele i 

znajomi.

– A rodzina?
– Oczywiście też – potwierdziła gosposia, miażdżąc wzrokiem Watersa. 

– Pani Gardner często tu bywała, podobnie jak pan Lyle.

Jeżeli Waters zauważył brak na tej liście Stephena, syna zmarłego – i 

dziedzica – nie dał tego po sobie poznać. Ale Darien była pewna, że tego nie 
przeoczył.

– Kto spoza rodziny najczęściej tu bywał? Kobieta zamyśliła się.
– Chyba pan Bartley. No i pan Reicher.
Pierwszy   to   sekretarz   ofiary,   drugi   jest   dyrektorem   do   spraw 

operacyjnych   Korporacji   Gardnera,   przypomniała   sobie   Darien,   szybko 
odtwarzając w myślach schemat organizacyjny korporacji, który Waters dał 
jej do przejrzenia po przybyciu na miejsce.

– A kto był tu wczoraj?
– Pan Lyle, dość wcześnie, ale tylko przez parę minut. O nikim więcej 

nie wiem.

– A wieczorem?
– Już mówiłam, że nie wiem, czy ktoś składał mu wizytę wieczorem. Po 

kolacji pan Gardner wyszedł i wrócił dopiero około dziesiątej. Mówiłam to 
już innym detektywom. Pan Gardner powiedział mi, żebym się położyła, bo 
nie będzie mnie potrzebował.

– Czy było w tym coś nietypowego? – zapytała Darien.

background image

– Nie, pan Gardner cenił sobie prywatność.
Waters w milczeniu przyglądał się kobiecie.
– Zwłaszcza kiedy się spodziewał damskiego towarzystwa? – rzucił.
Darien uprzytomniła sobie, że Waters wypowiedział głośno myśl, która 

jej także przyszła do głowy. Ciekawa była reakcji Miriam Hobart.

– Nie wtrącam się w takie sprawy – oburzyła się gosposia.
– Chyba często się to zdarzało – wczuła się w jej sytuację Darien. – Był 

bardzo przystojnym i zamożnym mężczyzną.

– To prawda. – Przez chwilę twarz kobiety wyrażała niekłamany ból. – 

Ale to nie wszystko.

– On miał w sobie coś szczególnego. Charyzmę, jak to się dzisiaj mówi.
– Czy przyjaciółki pana Gardnera były z nim szczęśliwe?
– To nie powinno nikogo obchodzić, ale tak, zawsze je dobrze traktował.
– Ale nigdy z żadną się nie ożeni! – zauważyła Darien.
– Musiał się mieć na baczności. Mężczyzna z jego pozycją nigdy nie ma 

pewności, czy kobieta jest zakochana, czy leci na jego pieniądze.

Biedny facet, pomyślała Darien, ale nic nie powiedziała.
– Czy naraził się komuś?
– Ma pan na myśli jakąś kobietę? Na tyle, żeby go... zamordowała?
Dziwne, ale w głosie pani Hobart brzmiała tylko ciekawość; żadnego 

zdumienia czy oburzenia z powodu samego charakteru pytania. Zwłaszcza, 
że jeszcze przed chwilą zarzekała się, że o niczym nie ma pojęcia.

– Nie wyobrażam sobie, żeby którakolwiek z tych kobiet mogła mu coś 

takiego zrobić.

– A więc znała je pani?
– Zetknęłam się z większością z nich.
– Lubiła pani te kobiety?
– Nie byłam tutaj po to, żeby kogoś lubić albo nie.
Na tym skończyła się współpraca z gosposią.
Darien   nie   mogła   się   zdecydować,   czy   Miriam   Hobart   wykazała   się 

daleko posuniętą lojalnością wobec wieloletniego chlebodawcy, czy też coś 
przed nimi ukrywała.

– No i co? – zapytała Darien, kiedy Waters odprawił kobietę.
– A co ty o tym sądzisz?
Darien rozumiała, że Waters ją sprawdza. Nie była idiotką; wiedziała, że 

według   niektórych   kolegów   dostała   tę   posadę   niemal   po   trupach   innych 

background image

policjantów, bardziej doświadczonych i z większym stażem niż ona. Z tego 
powodu zastanawiała się nawet, czy nie odmówić przyjęcia stanowiska, ale 
Tony wybił jej to z głowy, zwracając uwagę, że mogliby to odebrać jako 
niedostateczną motywację do zawodu, i że kolejna okazja nie powtórzy się 
szybko. Jej były mąż był w tym dobry; potrafił tak naświetlić każdą sprawę, 
żeby mogła zobaczyć także drugą stronę medalu. To była jedna z cech, które 
w nim lubiła, chociaż nie przeważała wad, z powodu których nie mogła z 
nim dłużej żyć.

Ale teraz musiała się skupić na tym, co dzieje się tutaj. Na szczęście 

przysłani   funkcjonariusze   przeczesali   już   dom   i   przepytali   najbliższych 
sąsiadów, zresztą bez większych rezultatów, w czym nie było nic dziwnego, 
zważywszy   na   brak   kontaktu   między   mieszkaniem   Gardnera   a   resztą 
budynku.

– Musimy przesłuchać rodzinę – powiedziała – ale skoro już tu jesteśmy, 

może zaczniemy od administratora... zwłaszcza że już został uprzedzony.

–   Benton   rozmawiał   z   nim   rano,   zaraz   po   tym,   jak   dostali   telefon. 

Myślisz, że musimy zawracać mu głowę?

Darien zastanowiła się chwilę, po czym poszła za głosem rozsądku.
– Przekonamy się, co on wie, poza tym nie zaszkodzi, jeżeli oswoi się z 

naszymi twarzami.

Nagle   na   twarzy   Waters   pojawił   się   promienny   uśmiech,   który 

rozświetlił   jego.   bursztynowe   oczy.   Darien   poczuła   się   tak,   jakby   w   ten 
wietrzny marcowy dzień pokazało się słońce.

– Masz rację, chodźmy do niego. On urzęduje na parterze – powiedział.
Kiedy   jechali   windą   na   dół,   Waters   oparł   się   o   ścianę,   przesuwając 

wzrokiem   po   kosztownych   marmurach   i   misternie   rzeźbionym   drewnie. 
Wzdrygnął się lekko i zadumał.

–   Uroda,   władza,   majątek,   charyzma.   Czy   nie   miał   wszystkiego?   – 

wypowiedział na głos swoje spostrzeżenie.

– I na co mu się to zdało? – filozoficznie dodała Darien.
– No właśnie – przytaknął Colin, a Darien wiedziała, że myślą o tym 

samym:  nawet największe  bogactwo nie  przywróci życia człowiekowi,  – 
który leży teraz na stole sekcyjnym w miejskiej kostnicy.

Dobrze sobie radzi, pomyślał Colin. Gdy żona administratora  zaczęła 

wygłaszać tyradę o arogancji Franklina Gardnera, nie dopuszczając męża do 

background image

słowa, Wilson od razu się połapała, o co mu chodzi.

– Czy miał kłopoty z policją? Dobre sobie! prychnęła kobieta. – Założę 

się, że ma na koncie niejedno oszustwo finansowe. Tacy jak on zawsze robią 
jakieś szwindle.

Po tym oświadczeniu żony Cartera Colin mrugnął porozumiewawczo do 

Darien Wilson. Dziewczyna ujęła delikatnie kobietę pod ramię i łagodnie ją 
odciągnęła. Najwyraźniej postanowiła odbyć z nią odreagowującą rozmowę.

– Na to wygląda, prawda? – powiedziała.
Może mogłaby nam pani pomóc w śledztwie.
Jestem pewna, że tak spostrzegawcza osoba musiała coś zauważyć.
Kobieta z uśmiechem zadowolenia pozwoliła się wyprowadzić.
Nareszcie  Colin  mógł  się  zwrócić  do samego   (Cartera.  Administrator 

miał jednocześnie zakłopotaną i nieufną minę.

– Nie powiedziałem jej, że Gardner został zamordowany – zapewnił. – 

Poprzedni detektyw uprzedzał, żebym o tym z nikim nie rozmawiał.

A że moja żona nie umie utrzymać języka za zębami, pomyślałem, że to i 

jej dotyczy.

– Postąpił pan bardzo słusznie.
– Będę się starał pamiętać o tym, kiedy żona zacznie mi suszyć głowę, że 

nie powiedziałem jej o takiej sensacji.

Kontrast między grozą morderstwa a reakcją na nie tej pary nie wydał się 

Colinowi   niczym   nadzwyczajnym;   na   pewno   dla   wielu   śmierć   Gardnera 
będzie tylko sensacją.

– Potrzebna mi lista wszystkich lokatorów tego domu – zapowiedział.
Carter się skrzywił.
–   To   z   pewnością   im   się   nie   spodoba.   Płacą   kupę   forsy,   żeby   tu 

mieszkać, ale w zamian oczekują dyskrecji.

– Podobnie jak Franklin Gardner – zauważył Colin.
– Tak, ma pan rację. Ale... czy nie powinienem przypadkiem najpierw 

zobaczyć prokuratorskiego nakazu rewizji albo czegoś w tym rodzaju?

Boże, ratuj mnie przed domorosłymi prawnikami, pomyślał Colin.
– Mogę powołać pana na świadka do sądu w sprawie zapisów z kamer, 

jeśli   pan   sobie   życzy   –   powiedział   swobodnie,   wyciągając   notatnik   z 
kieszeni   kurtki.   –   Muszę   potwierdzić   pana   dane   osobowe   dla   kancelarii 
sądowej na wypadek, gdyby potrzebowali pańskich zeznań.

To podziałało, tak jak się spodziewał. Jedyne, czego przeciętny obywatel 

background image

nie lubi bardziej od wplątywania się w brzydkie sprawy, to chodzenia po 
sądach i składania zeznań.

– Z wieloma lokatorami już rozmawialiśmy – uświadomił mu Colin. – 

Nikogo nie zdziwi, że kontynuujemy śledztwo.

– Dam panu tę listę – burknął Carter. Odwrócił się i zniknął w drzwiach 

prowadzących do sypialni, która widocznie służyła mu za biuro.

Samo mieszkanie, chociaż nieduże, było równie dobrze zaprojektowane 

jak   wszystkie   w   tym   budynku.   Ale   na   tym   kończyło   się   podobieństwo; 
administratora   jednego   z   najwytworniejszych   budynków   na   Złotym 
Wybrzeżu z pewnością nie było stać na dorównanie innym lokatorom w 
wyposażeniu wnętrza.

Albo po prostu Carter ma taki gust, podobny do mojego, pomyślał Colin; 

sam   wybierał   sprzęty   wyłącznie   pod   kątem   wygody,   dzięki   czemu   jego 
mieszkanie obfitowało wyłącznie w meble, na których mógł się wyciągnąć. 
Po czterech latach  małżeństwa  z kobietą, której salon służył głównie do 
przyjmowania gości, poprzysiągł sobie, że nigdy, przenigdy nie zechce mieć 
pokoju, w którym się nie da wygodnie mieszkać.

Kontynuował   pobieżną   inspekcję.   Rozglądał   się   za   wszystkim,   co 

stanowiłoby wyraźny dysonans do reszty, ale niczego takiego nie dostrzegł.

Kolorowe,   szydełkowe   poduszki   leżały   na   wszystkich   krzesłach   i   na 

kanapie,   a   sądząc   po   dużym   koszyku   pełnym   włóczki,   naszpikowanej 
drutami i rozmaitymi akcesoriami do robótek ręcznych, ich autorką mogła 
być żona Cartera.

Na ścianach wisiało parę olejnych obrazów, przedstawiających bukiety 

kwiatów i misy z owocami; wyraźna amatorszczyzna tych dzieł sugerowała, 
że wyszły spod tej samej ręki co robótki. Tapicerka w kwiaty, podobna do 
tej, jaką lubiła matka Watersa, wyjaśniała po części fakt, dlaczego czuł się 
tutaj   trochę   jak   w   domu;   sam   nie   przepadał   za   takimi   „artystycznymi" 
detalami,  ale   wychowywał  się   wśród  tego  rodzaju  rzeczy,  we  wnętrzach 
jakże   dalekich   od   marmurów   i   skórzanych   obić   w   mieszkaniu   Franklina 
Gardnera.

Carter wrócił z listą lokatorów.
– Musiało być trudno – odezwał się Colin, udając, że przegląda listę, 

podczas   gdy   naprawdę   kątem   oka  obserwował   Cartera   –  skoro   żona   tak 
bardzo nie lubiła pańskiego najlepszego lokatora.

– Traktuje w ten sposób każdego z dużymi pieniędzmi, ale nie było aż 

background image

tak źle. W końcu przecież mieszkamy w tym samym domu. Poza tym staram 
się... starałem się trzymać ją z dala od Gardnera.

– Hmm – zadumał się Colin. Ciekawe, jak głęboko sięgała niechęć pani 

Carter   do   lokatora   penthouse'u.   Wydawało   się   co   prawda   mało 
prawdopodobne, żeby załatwiła go kobieta. Gardner był silnym, zdrowym, 
wysportowanym   mężczyzną,   chociaż   element   zaskoczenia   mógł   obrócić 
każdą sytuację na jego niekorzyść.

– Czy wie pan coś o regularnych gościach odwiedzających Gardnera?
Carter myślał przez chwilę.
– No... bywało tam dużo pań. Pan Gardner razem z panem Reicherem 

wydawali też wiele spotkań i kolacji służbowych.

Hmm. Po raz drugi pada to nazwisko.
– Jaki on jest, ten Reicher?
– Och, o wiele gorszy niż pan Gardner. To nie jest sympatyczny facet. 

Bardzo... zimny, jakby powiedziała moja żona.

Waters   zadał   jeszcze   parę   rutynowych   pytań,   dał   Carterowi   swoją 

wizytówkę i poprosił o telefon, gdyby było coś ważnego do przekazania.

– Co sądzisz o żonie administratora? – zapytał  swoją nową partnerkę, 

kiedy opuszczali mieszkanie.

– Okropnie się tu nudzi, więc wtrąca się w sprawy wszystkich dookoła – 

odpowiedziała Darien.

– Myślisz, że jest snobką i że marzy jej się życie na poziomie Gardnera?
– Nie sądzę. Tak nie znosi bogaczy, że chyba mc chciałaby być jedną z 

nich.   Nie   przemawia   przez   nią   zazdrość,   raczej   uważa   takich   za   zakałę 
społeczeństwa.

– Kogoś, kogo należy wyeliminować? Darien spojrzała ze zdziwieniem.
– Podejrzewasz ją?
Colin wzruszył ramionami.
– Zastanawia mnie tylko jej nastawienie. No i pomyślałem, że te druty 

do robótek mogą zostawiać podobny ślad jak szpikulec do lodu.

Darien obejrzała się przez ramię, jakby chciała jeszcze raz zerknąć na 

mieszkanie, z którego dopiero co wyszli. Kiedy znowu spojrzała na Golina, 
wyglądała, jakby coś ją olśniło.

– Chyba nie masz racji – powiedziała po krótkim namyśle. – Myślę, że ta 

kobieta woli raczej narzekać, niż działać.

Colin pokiwał głową.

background image

– W porządku.
Dostrzegł   na   jej   twarzy   przelotny   wyraz   zaskoczenia,   jakby   była 

zdumiona, że tak łatwo zgodził się z jej oceną. Cóż, Waters po krótkim 
kontakcie   z   żoną   administratora   sam   doszedł   do   takiego   wniosku,   więc 
Darien tylko potwierdziła jego wcześniejsze spostrzeżenie.

– Kto następny? Chodzimy od drzwi do drzwi? – zapytała, pokazując na 

listę lokatorów.

– Obawiam się, że o tej porze zastaniesz w domu jedynie służbę. Może 

najpierw zajmijmy się rodziną.

– W porządku.
Nie   wyglądała   na   specjalnie   zdenerwowaną   perspektywą   stanięcia 

twarzą   w   twarz   z   rodziną   Gardnerów.   Colin   nie   miał   pojęcia,   czy   to 
świadczy o pewności siebie, czy może dziewczyna nie zdaje sobie sprawy z 
tego, co ją czeka.

– Przyjechałaś samochodem? – zapytał, na co Darien pokiwała głową. – 

Teraz weźmiemy mój. Odwiozę cię tutaj, kiedy będziemy wracać do firmy. 
Albo   w   drodze   powrotnej   do   domu.   –   Nie   wspomniał,   że 
najprawdopodobniej nastąpi to nieprędko; podejrzewał, że ta sprawa zajmie 
im wiele długich godzin.

– Zgoda. Moglibyśmy zabrać teraz komputer Gardnera?
–   Chyba   tak.   W   bagażniku   mam   skrzynkę   na   materiał   dowodowy. 

Będzie w niej bezpieczny.

Specjalne   skrzynki   na   dowody   rzeczowe   zostały   wprowadzone 

niedawno. Od czasu, kiedy jedna ze spraw została zaprzepaszczona w sądzie 
przez wygadanego adwokata, który przekonał ławę przysięgłych, że ktoś 
mógł   włamać   się   do   bagażnika   wozu   policyjnego,   zamienić   dowody,   a 
potem zamknąć bagażnik, nie zostawiając śladu.

Waters  mimo   wszystko   cały   czas   wątpił,   żeby   obecna   sprawa   mogła 

zostać   wyjaśniona   szybko   i   w   logiczny   sposób   dzięki   analizie   danych 
zawartych w laptopie Gardnera.

– A więc tak to wygląda – odezwała się Darien.
– Myślisz, że mogłabyś mieszkać w czymś takim,  Wilson?  – zapytał 

Colin, pokazując widniejący w oddali ogromny dom, do którego prowadził 
szeroki półkolisty podjazd.

– Nie chodzi mi o dom, tylko o tę przestrzeń.
Rzeczywiście, teren posiadłości Gardnerów zdawał się nie mieć granic. 

background image

Darien nie przypuszczała, że możliwość oglądania czegoś więcej niż tylko 
skrawka nieba między strzelistymi budynkami może tak bardzo podnosić na 
duchu.

– Co cię tak tu zdumiewa poza tym, że robi wrażenie? – zapytał.
–   Spokój.   Cisza.   Prywatność.   Przestrzeń   do   życia.   Powietrze   do 

oddychania.  Drzewa.  Trawa,  po której  można  pochodzić  albo  poleżeć  w 
słoneczny dzień. Ogród. Pies. – Rozejrzała się jeszcze raz i uśmiechnęła 
szeroko. – Albo koń.

W tym momencie zauważyła, że Waters z trudem powstrzymuje śmiech.
– Okej, niech ci będzie – powiedział bez większego przekonania. – Ale 

czy naprawdę potrzebujesz aż tyle miejsca i prywatności?

–   Posłuchaj,   wychowałam   się   właściwie   na   wsi,   w   pobliżu   wielkich 

farm. To tutaj przypomina mi przydomowe pastwisko. Pomyśl, jeśli chcesz 
na przykład pójść po gazetę w piżamie...

– To mnie nie dotyczy.
– Nie miałeś nigdy ochoty wymknąć się rano na dwór?
– Nie noszę piżamy.
–   Obrazek,   który   Darien   zobaczyła   oczami   wyobraźni,   speszył   ją 

okropnie. Próbując się pozbierać, wymamrotała:

– NI.
– Co takiego? – zdziwił się Colin, zwalniając, bo zbliżali się do domu.
– Nadmiar informacji – przetłumaczyła z kwaśną miną.
– To jakiś język komputerowy?
– Coś w tym rodzaju – odpowiedziała wymijająco, nie do końca pewna, 

czy   Waters   się   z   niej   nabija,   czy   rzeczywiście   nie   zna   akronimu,   który 
wszedł w powszechne użycie.

Zatrzymał   samochód   i   pochylił   się   do   przodu,   żeby   popatrzeć   na 

majestatyczne   kamienne   schody,   prowadzące   do   wejścia   osłoniętego 
portykiem.

– Myślisz, że skierują nas do wejścia dla służby?
– Pytasz poważnie? – zainteresowała się.
–   Nie,   żartowałem.   Morderstwo   sprawia,   że   wszyscy   stają   się   sobie 

równi.

– Amen  – powiedziała cicho i na chwilę ich spojrzenia się spotkały. 

Darien poczuła się, jak schwytana przez parę bursztynowozłocistych oczu 
Colina;   to   uczucie   było   niepodobne   do   niczego,   co   dotąd   znała. 

background image

Zastanawiała   się,   czy   wzrok   Colina   działa   tak   samo   na   podejrzanego. 
Uznała, że pewnie tak; co wpływa na spektakularne wskaźniki dokonanych 
przez   niego   aresztowań.   –   Założę   się,   że   zapomniałeś   zadzwonić   –   i 
zapowiedzieć naszą wizytę – przerwała niezręczne milczenie.

– Jakże bym śmiał? – uśmiechnął się szeroko Colin.
– Och, całe szczęście – teatralnie westchnęła Darien.
– No to ruszajmy.
Kiedy   wchodzili   po   reprezentacyjnych   schodach,   Darien   po   raz 

pierwszy, odkąd dostała tę pracę, poczuła, że oto zyskała towarzysza na 
dobre i na złe. Tak chyba wygląda prawdziwe koleżeństwo.

background image

Rozdział 3

Podążali   za   lokajem   –   najprawdziwszym   lokalem   w   liberii,   który 

wypytał ich starannie przy drzwiach, zanim pozwolił im wejść do siedziby 
Gardnerów, a konkretnie do pokoju, który nazwał gabinetem rycin.

– A co to w ogóle takiego? – zapytała szeptem Darien, a jej partner 

stłumił chichot. – Jestem zszokowana.

Colin rozejrzał się po wielkiej sali. Była równie bogato urządzona jak 

apartament Franklina Gardnera, ale wyczuwał nieuchwytną różnicę. Dzieła 
sztuki były tego samego kalibru, wykończenie i meble równie wytworne, a 
jednak to nie było to samo. Waters nie umiał precyzyjnie określić, o co i u 
chodzi.

– Czuje się tu stare pieniądze. Więcej klasy, mniej snobizmu – mruknęła 

Darien.

To   jest   to,   pomyślał   z   uznaniem.   W   tym   pokoju   wyczuwało   się 

zamożność trwającą już od kilku pokoleń.

Colin spodziewał  się  damy  w wielkim stylu; Cecelia  Gardner go nie 

rozczarowała. Mogła mieć koło osiemdziesiątki, ale wpłynęła do pokoju, 
jakby czekały tu na nią tłumy gości. I na ogół pewnie tak było, pomyślał 
detektyw. Wszystko w tej kobiecie – wyniosłość, pewien chłód, oceniające 
spojrzenie,   elegancja   drogiego,   zaprojektowanego   specjalnie   dla   niej 
kostiumu,   nieskazitelnie   uczesane   siwe,   a   właściwie   srebrzyste   włosy   – 
dowodziło   opanowania   i   kontroli.   Widać   było,   że   jest   przyzwyczajona 
stawiać na swoim i że nie znosi sprzeciwu. Silna kobieta, wyglądająca na 
znacznie młodszą niż była.

Ale pozostawała matką, która dopiero co straciła syna.
–   Przepraszam,   że   przychodzimy   w   tak   bolesnych   dla   pani 

okolicznościach, pani Gardner – wyraził ubolewanie Colin, kiedy matrona 
zatrzymała się przed nimi.

– Odbyłam już długą rozmowę z innymi detektywami, więc nie wiem, co 

pan tu jeszcze robi, zamiast szukać mordercy mojego syna – oświadczyła 
lodowatym tonem.

Ale Colin słyszał podobne teksty setki razy, niezależnie od tego, czy 

ofiara była bogata, czy biedna. Wszyscy oczekiwali, że policja zdziała cuda i 
w pięć minut schwyta mordercę.

background image

–   Jestem   tu   z   szacunku   dla   pani   –   gładko   odezwał   się   Colin.   – 

Wiedziałem, że zechce pani spotkać się osobiście z detektyw Wilson i ze 
mną... jestem detektyw Waters... ponieważ to my prowadzimy śledztwo.

– Rozumiem.
To ją trochę wyhamowało, pomyślał Colin nie bez pewnej satysfakcji. 

Ale, jak się spodziewał, szybko doszła do siebie; potrzeba by czegoś więcej, 
żeby wprawić w zakłopotanie opanowaną, pewną siebie i dumną Cecelię 
Gardner.

–   Jak   już   powiedziałam   burmistrzowi   Jonesowi,   oczekuję   szybkiego 

działania i równie szybkich wyników. Chcę, żeby osoba, która to zrobiła, 
została natychmiast zatrzymana.

– My także tego chcemy, pani Gardner. Im szybciej zatem załatwimy 

formalności, tym szybciej wrócimy do samej sprawy.

– Formalności?
– Chodzi o rozmowę z członkami pani rodziny. – Kiedy zobaczył, że 

pani Gardner znów się usztywnia, szybko dodał: – To zwykła rutyna, ale nie 
da się tego pominąć.

– To absurd, tracicie tylko czas.
– Nie, proszę pani – odezwała się po raz pierwszy Darien Wilson swoim 

miłym i spokojnym głosem. – Zabezpieczamy się, żeby później zabójca nie 
mógł się wywinąć, tylko dlatego, że nie postąpiliśmy zgodnie z przepisami.

– Te słowa chyba ugłaskały panią Gardner.
–   No   dobrze,   zadawajcie   pytania   –   powiedziała   starsza   pani. 

Podprowadziła ich do kanapy i zaprosiła do zajęcia miejsc.

– Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale co robiła pani wczoraj wieczorem? – 

zapytał Golin, uśmiechem dając do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę z 
absurdalności pomysłu, jakoby pani Gardner mogła mieć coś wspólnego z 
zabójstwem.

– Byłam w Wietrznym Mieście 

[Wietrzne Miasto (Windy City – ang. ) – tak określane 

jest Chicago]

 i kwestowałam – rzuciła niecierpliwie. – Mogę jeszcze dodać, że 

robiłam to na oczach setek znajomych i przyjaciół.

– Do której godziny?
– Prawie do jedenastej. Dotarłam do domu tuż przed północą. Służba 

może to potwierdzić.

– Czy później już pani nie wychodziła?
– Oczywiście, że nie – żachnęła się dama. – Mam prawie osiemdziesiąt 

background image

lat, młody człowieku. Nie przebywam poza domem o tak późnej porze.

– Większość ludzi w pani wieku nie wytrwałaby nawet do jedenastej – 

zauważyła   Wilson   z   niekłamanym   podziwem.   Pani   Gardner   zaszczyciła 
Darien uważnym spojrzeniem, po czym skinęła głową, jakby na znak, że 
przyjmuje komplement. Zupełnie jakby jej się należał.

– Czy ktoś z pozostałych członków rodziny przebywał w tym czasie w 

domu? – pytał dalej (blin.

– Nie.
Nie pofatygowała się, odnotował Colin, żeby wyjaśnić przy okazji, gdzie 

wówczas znajdowali się jej drugi syn oraz wnuk. Współpraca pani (Gardner 
ograniczała się ściśle do odpowiedzi na zadane pytania.

– Czy ktoś mógł mieć powód, żeby chcieć śmierci pani syna?
Kobieta głośno parsknęła.
– Powód? Niektórzy ludzie nie potrzebują powodu. Sam fakt, że był 

Gardnerem, rodził zazdrość i nienawiść. W obecnych czasach każdy z naszą 
pozycją staje się swego rodzaju celem.

Wywód starej damy był osobliwym połączeniem arogancji i brutalnej 

prawdy, więc Colin nie zamierzał z nim polemizować.

– A czy ktoś przychodzi pani na myśl? Ktoś konkretny? Ktoś, z kim syn 

spierał się w sprawach biznesowych?

– Franklin nigdy się z nikim nie spierał.
– Nigdy? – Colin nie znał takiego człowieka.
– No, nie na poważnie. – Cecelia machnęła lekceważąco ręką. – Gdyby 

go pan znał, wiedziałby pan, że nikt nie sprzeczałby się z Franklinem.

A co, nie odważyłby się? – zastanawiał się Colin. Z tego, co wyczytał na 

temat Gardnera, wynikało, że był człowiekiem czynu, znanym na świecie 
biznesmenem,   który   w   każdym   zakątku   globu   czuł   się   jak   w   domu. 
Człowiekiem, z którym pewnie nie każdy mógł wytrzymać.

– A jego syn? – zainteresował się.
– Stephen? – Cecelia Gardner natychmiast  stała się czujna i żarliwie 

opiekuńcza.   –   Mój   wnuk   nie   zamierza   odpowiadać   na   pańskie   pytania. 
Oczywiście   jest   zrozpaczony.   I   w   niczym   wam   nie   pomoże.   Większość 
czasu   spędza   w   szkole   albo   uczy   się   w   domu.   Przygotowuje   się   do 
magisterium.

Ciekawe, pomyślał Waters. Nagle stała się taka rozmowna, a do tej pory 

każdą odpowiedź trzeba było z niej prawie wyciskać.

background image

– Obawiam się, że mimo wszystko będziemy musieli z nim porozmawiać 

– powiedział.

Lodowate spojrzenie ciskało pioruny.
– Sprawdzę, kiedy będziemy wolni – warknęła dama.
– Chcemy rozmawiać tylko ze Stephenem – zaznaczył stanowczo Colin.
– Sam na sam?  Obawiam się, że nic z tego. Teraz, kiedy oboje jego 

rodzice nie żyją, to ja występuję w ich imieniu.

– Nie, pani Gardner. – Starsza pani zmrużyła oczy, a Colin zastanowił 

się,   kiedy   ostatnio   ktoś   jej   się   sprzeciwił.   –   Chłopiec   jest   pełnoletni. 
Porozmawiamy   z   nim   na   osobności,   tutaj   albo   na   posterunku,   może 
wybierać.

–   Cecelia   Gardner,   wyraźnie   zdenerwowana;   rzuciła   mu   gniewne 

spojrzenie.

– Jak pan śmie?
– To jest  konieczne – nieoczekiwanie  odezwała  się Darien Wilson  – 

ponieważ   pani   syn   został   bestialsko   zamordowany   i   nikt   nie   ma   prawa 
zatajać informacji. Sądziłam, że zależy pani na profesjonalnym śledztwie.

Po chwili ciszy  i walki na  spojrzenia, o dziwo, pierwsza  uległa pani 

Gardner.

–   Ma   pani   całkowitą   rację.   Zanadto   troszczę   się   o   mojego   wnuka. 

Zawsze taka byłam. Franklin mawiał, że jestem nadopiekuńcza.

Colin był ciekaw, skąd taka opinia Gardnera.
–   Gdy   tylko   Stephen   wróci   do   domu,   poproszę   )»,   o,   żeby   do   was 

zadzwonił.

– Dziękuję, pani Gardner. – Głos Golina brzmiał teraz życzliwie.
Wychodząc, dowiedzieli się jeszcze, że Lyle, który również mieszkał w 

rezydencji,   załatwia   teraz   interesy   w   siedzibie   Gardner   Corporation, 
położonej w dzielnicy handlowej.

– Jakie odniosłaś wrażenie? – zapytał Colin partnerkę, gdy znaleźli się w 

samochodzie.

–   Krótko   mówiąc,   dziwne.   –   Darien   zamilkła,   uznając,   że   się 

zagalopowała, ale Colin ruchem głowy poprosił, żeby mówiła dalej. – Nie 
dopatrzyłam się śladu żalu, bólu czy poczucia straty. Bardziej zmartwiła się 
tym, że chcemy – porozmawiać z jej wnukiem niż śmiercią własnego syna, 
co każe się zastanowić nad tym młodym człowiekiem.

– Zgadzam się z tobą – skinął głową Colin.

background image

– I jakie, według ciebie, płyną z tego dalsze wnioski?
– Ze albo jej to naprawdę nie obchodzi, co graniczyłoby z patologią, albo 

opłakuje go jak każda matka i tylko znakomicie to ukrywa. A wtedy nasuwa 
się następne pytanie: co jeszcze może ukrywać?

–   Owszem   –   zgodził   się   Colin.   Dziewczyna   chyba   naprawdę   ma 

powołanie, pomyślał.

– A braciszek załatwia interesy, jak gdyby nigdy nic. Nie uważasz, że 

wśród tych ludzi uczucia rodzinne objawiają się w dość szczególny sposób?

–   Nikt   nikomu   nie   powinien   dyktować,   w   jaki   sposób   opłakiwać 

zmarłego, ale podejście Gardnerów nie robi na mnie dobrego wrażenia.

– Ani na mnie.
– No to może sprawdzimy, czy braciszek uroni choć jedną łzę.
– Zaraz się okaże.

Lyle Gardner istotnie nie ronił łez. Darien to nie zdziwiło, podobnie jak 

fakt,   że,   jak   powiedział   Waters,   brat   nieboszczyka   „załatwia   interesy". 
Sekretarka,   która   ich   powitała   przed   wejściem   do   gabinetu   szefa,   była 
bardziej poruszona i przejęta wypadkiem niż Lyle Gardner... czy przedtem 
pani Gardner.

– Bogacze to inny gatunek ludzi – szepnęła Darien, otwierając drzwi do 

świętego przybytku Korporacji Gardnerów.

– Przynajmniej  nie  ma   tu  złoceń  i marmurów  –  mruknął   pod nosem 

Waters, a Darien się uśmiechnęła.

Dziewczyna   czuła   się   już   przy   nim   całkiem   swobodnie;   przeszło   jej 

zdenerwowanie rolą nowej partnerki doświadczonego detektywa.

Korporacja   miała   swoją   siedzibę   w   nowoczesnym,   eleganckim   i 

lśniącym stalowoszklanym wieżowcu. Ot, wizytówka sukcesu. Weszli do 
gabinetu, gdzie od razy wyczuli atmosferę wielkich interesów.

Mężczyzna za biurkiem miał takie same czarne włosy i niebieskie oczy 

jak jego zmarły brat, ale na tym kończyło się podobieństwo. Franklin był 
zadbany, opalony i wysportowany, Lyle zaś wyglądał tak, jakby większość 
czasu spędzał za olbrzymim czereśniowym biurkiem. Detektywi wiedzieli, 
że to on zarządza rodzinnym funduszem powierniczym i prowadzi główne 
sprawy   handlowe,   podczas   gdy   Franklin   zajmował   się   rafinerią   i 
międzynarodowymi kontaktami.

– Czego się dowiedzieliście? – zapytał, wstając od biurka i obchodząc je 

background image

naokoło.

Oni   naprawdę   oczekują,   że   dokonamy   cudu,   pomyślała   Darien.   Czy 

dlatego, że noszą nazwisko Gardner?

– Jesteśmy na etapie gromadzenia informacji – spokojnie odpowiedział 

Waters. – Chcemy jeszcze tylko ustalić z panem kilka spraw.

– Ze mną?
Czy oni nie słuchają wiadomości, nie oglądają filmów i nie wiedzą, jak 

często zabójcą bywa ktoś z rodziny? – zastanawiała się Darien.

– Gdzie pan spędził wczorajszy wieczór, panie Gardner? – zapytał Colin.
– Ja? – powtórzył mężczyzna tonem pełnym niedowierzania.
– Tak, pan – cierpliwie kontynuował Waters.
– To są rutynowe pytania, proszę pana. Musimy wyeliminować to, co 

oczywiste, żeby dotrzeć do tego, co ukryte.

–  Byłem w  domu  –  wycedził   Gardner  po  długim  wahaniu;  wyraźnie 

rozważał   inne   możliwości:   kazać   detektywom   wyjść   albo   wybuchnąć 
złością, że w ogóle ośmielają się go podejrzewać. – Już to powiedziałem 
innym policjantom, którzy mnie o to pytali.

Jeśli Watersowi robiło to jakąś różnicę, nie dał tego po sobie poznać.
– A więc był pan w domu – powtórzył.
– Czym się pan zajmował?
– Oglądałem telewizję.
– Do której?
– Skończyłem trochę po północy.
– Rozmawiał pan z matką po jej powrocie do domu?
Darien   odniosła   wrażenie   –   nie   wiadomo,   czy   słuszne   –   że   w   tym 

momencie mężczyzna lekko się zawahał.

– Nie. Byłem już w łóżku i wolałem jej nie niepokoić. Wiedziałem, że 

będzie chciała jak najszybciej pójść spać.

– Kto może zaświadczyć, że był pan w domu? Lyle Gardner zmarszczył 

czoło.

– Nikt. Byłem sam.
– A służba?
– Też nie... to znaczy wiedzieli, że jestem w domu, ale odprawiłem ich, 

zanim poszedłem spać.

Sprytnie, pomyślała Darien.
– Więc nie ma pan alibi.

background image

– Nie potrzebuję alibi.
– Nie opuszczał pan domu? – dociskał Colin.
Gardner   podszedł   bliżej,   spojrzał   na   Watersa   z   góry   i   powiedział 

opryskliwie:

–   Nie   obchodzą   mnie   pańskie   domysły,   detektywie.   Nie,   nie 

opuszczałem domu. A reagując na zawarte w pańskich pytaniach insynuacje, 
odpowiadam, że nie, nie zabiłem mojego brata!

– I nie ma pan pojęcia, kto to zrobił? – z niewzruszoną miną ciągnął 

Waters.

– Żadnego.
– Nie przypomina pan sobie nikogo, kto miał do niego żal, a może był 

niezadowolony z zawartej z wami transakcji czy coś w tym rodzaju?

– Gardnerowie nie zawierają takich transakcji, detektywie.
Waters nie zareagował.
– Rynek paliwowy to w dzisiejszych czasach delikatna sprawa. Żadnych 

problemów na tym polu?

– Żadnych. – Głos Gardnera stał się lodowaty.
– Czyli że nikt nie miał powodu, żeby zabić pańskiego brata.
– Nikt, o kim byłoby mi wiadomo.
– Kto skorzysta na jego śmierci? – zapytał Colin.
Tym razem Lyle Gardner stracił cierpliwość.
– Jest pan na złym tropie, detektywie, i traci pan cenny czas. Swój i mój. 

Czy nic nie zginęło z mieszkania brata? Co każe panu wątpić, że to była 
kradzież, której biedny Franklin próbował zapobiec?

– Niewykluczone. A co z pańskim bratankiem?
– Stephenem? Jak to, co z nim?
– Stanie się teraz bardzo bogatym człowiekiem, prawda?
– Już nim jest – warknął Gardner. – Jak my wszyscy.
– Ale teraz będzie miał swoje własne pieniądze, tak?
– Kiedy potrzebował, zawsze je dostawał.
– Ale teraz nie będzie musiał o nie prosić – przypomniał Waters.
–   Stephen   robi   magisterium   i   przygotowuje   się   do   zajęcia   swojego 

miejsca w korporacji. Rodzina pokrywa jego wydatki. Na razie chłopiec nie 
potrzebuje więcej pieniędzy i nie musi tym sobie zawracać głowy.

–   Nie   znam   żadnego   dwudziestotrzylatka,   który   by   nie   uważał,   że 

potrzebuje więcej pieniędzy. Własnych.

background image

–   Zapewniam   pana,   że   Stephen   nie   miał   z   tym   nic   wspólnego!   – 

wybuchnął Gardner.

Waters   się   zdziwił,   a   Lyle,   w   sekundę   po   swoim   wybuchu, 

poczerwieniał.

No proszę, pomyślała Darien.
– Ciekawe, ile czasu potrzeba, żeby dostać się do mieszkania Franklina z 

tego ekskluzywnego college'u? – zastanawiał się na głos Colin w drodze do 
windy.

Darien zerknęła na zegarek.
– Możemy  się o tym dowiedzieć  z pierwszej  ręki – zasugerowała.  – 

Zanim babcia zdąży poinstruować chłopca, co ma nam mówić.

–   Dobry   pomysł,   ale   najpierw   chciałbym   odnaleźć   te   taśmy   z   domu 

Franklina. Facet z ochrony powinien był już się odezwać.

Kiedy szli korytarzem, Colin zwrócił uwagę na tabliczkę z nazwiskiem 

Desmonda   Reichera,   która   wisiała   na   jednych   z   mijanych   przez   nich 
drzwiach.   Zwolnił,   po   czym   zawrócił.   Musiał   udzielić   odpowiednich 
wyjaśnień sekretarzowi Reichera, zanim zostali wprowadzeni do gabinetu 
dyrektora do spraw operacyjnych Korporacji Gardnera.

– Jak to się stało, że dopiero teraz do mnie przychodzicie? – warknął na 

powitanie stojący za biurkiem mężczyzna.

Hej,   my   też   cię   serdecznie   witamy,   pomyślał   Colin.   Przyjrzał   się 

wysokiemu mężczyźnie w bardzo drogim garniturze. Najdłużej zatrzymał 
wzrok na oczach Reichera; widywał cieplejsze u pytonów. Punkt dla pani 
Carter   –   „zimny"   było   zdecydowanie   właściwym   określeniem.   Dyrektor 
operacyjny   Korporacji   Gardnera   najwyraźniej   przywykł   do   tego,   że   jest 
szefem – bezlitosnym i wymagającym. Colin ze współczuciem pomyślał o 
biednym losie jego podwładnych.

– Posuwamy się zgodnie z listą podejrzanych osób – wyjaśnił Colin.
– Lista podejrzanych! – wybuchnął Reicher, tak jak się tego spodziewał 

Waters.

– Oczywiście – dołożyła Wilson lodowatym tonem, z którego byłaby 

dumna   sama   Cecelia   Gardner.   –   Jest   pan   tylko   jednym   z   tej   listy. 
Wyeliminowaliśmy już kilka osób i mamy nadzieję, że wyeliminujemy też 
pana.

– Colin w duchu podziękował swojej partnerce. Reicher najwyraźniej był 

niezdecydowany. Nie wiedział, czy ma  znów ostro zareagować na słowa 

background image

Darien, czy też je zlekceważyć.

– Wystarczy, że odpowie nam pan na kilka pytań – nie tracił czasu Colin. 

– Gdzie pan był wczoraj wieczorem?

– Byłem tutaj. Pracowałem do późna, jak zawsze.
– Czy ktoś to może potwierdzić?
– A czy moje słowo nie wystarczy? – odpowiedział pytaniem, zwracając 

się do Darien.

–   Absolutnie,   jeśli   o   mnie   chodzi,   panie   Reicher.   –   Głos   detektyw 

Wilson nabrał słodyczy. – Nie ośmieliłabym się twierdzić, że może pan nie 
mieć   na   to   dowodu.   Tylko   że   to   nie   usatysfakcjonuje   prokuratora 
okręgowego, sądu ani ławy przysięgłych.

– John, mój sekretarz, może potwierdzić, że tutaj byłem – spuścił z tonu 

Reicher.   –   Obawiam   się,   że   trochę   za   długo   go   przetrzymałem   przy 
opracowywaniu sprawy, którą właśnie finalizuję.

– Jako dyrektor korporacji powinien pan się orientować, jakich wrogów 

mógł mieć pan Franklin Gardner.

–   Takich,   którzy   mogliby   popełnić   morderstwo?   Wiedziałbym, 

oczywiście, gdyby był ktoś Laki, ale jestem pewny, że jesteście na złym 
tropie i tracicie czas.

– Nie było ostatnio żadnych umów czy transakcji, które poniosły fiasko? 

Żadnych wrogich przejęć?

–   Nie,   powiedziałem   już,   że   tracicie   czas.   Powinniście   raczej   szukać 

jakiegoś   włamywacza-narkomana   na   głodzie.   A   teraz   przepraszam,   ale 
muszę wrócić do pracy. Śmierć Franklina narobiła sporo zamieszania.

– Włamywacz-narkoman na głodzie – powtórzył Colin, kiedy znaleźli 

się w windzie.

– Och, daj spokój – fuknęła Wilson.
–   Nie   kupiłaś   tego?   Co   to   za   szlachetny   narkoman,   który   nie   tknął 

żadnych łatwych do wyniesienia cennych rzeczy!

– No właśnie.
– A co sądzisz o panach Gardnerze i Reicherze?
– Jeden to arogancki sztywniak, a drugi oziębły, napuszony gad. Domyśl 

się, kto jest kim.

–   Oczywiście   gadem   jest   Reicher   –   powiedział   Colin,   zdziwiony,   że 

Darien użyła tego określenia, ponieważ sam na początku identycznie o nim 
pomyślał.

background image

Wrócili samochodem do penthouse'u, żeby obejrzeć taśmy wideo.
Zeszli do sutereny, w której trzymano sprzęt monitorujący budynek, i 

znaleźli   się   w   przestronnym   korytarzu.   Podeszli   do   drzwi,   pod   którymi 
widać było smugę światła. Colin nacisnął klamkę, ale, jak się spodziewał, 
drzwi były zamknięte. Zapukał dwukrotnie w metalowe okucie.

Po   chwili   z   drugiej   strony   usłyszeli   kroki.   Drzwi   się   otworzyły   i   na 

progu,   z   niewyraźną   miną,   pojawił   się   ochroniarz   odpowiedzialny   za 
monitoring budynku.

– Coś nie tak, panie Bergen? – zapytał Waters.
– To... to  niemożliwe.  To się   jeszcze  nigdy  nie zdarzyło.  Nie wiem, 

jakim sposobem... Sprzęt był w świetnym stanie... ale...

– Ale? – warknął Colin.
– Taśma z poprzedniego wieczoru... – Mężczyzna nerwowo przełknął 

ślinę.

– Co się z nią stało? – zapytał opanowanym głosem Colin; chyba znał 

już odpowiedź.

Bergen jeszcze raz przełknął ślinę.
– Zniknęła.

background image

Rozdział 4

– Jakie są według ciebie szanse na znalezienie tej taśmy? – zastanawiał 

się na głos Colin w drodze na posterunek. Szybki wypad do prywatnego 
college'u   najmłodszego   Gardnera   utwierdził   ich   tylko   w   przekonaniu,   że 
pośpiech nigdy nie zawadzi; Stephen Gardner ulotnił się z kampusu.

Darien   przełożyła   pod   drugą   pachę   dowód   rzeczowy,   czyli   laptop 

Gardnera, który zamierzali zdeponować w biurze, i odpowiedziała, siląc się 
na dowcip:

–   Jakie   są   szanse,   pytasz?   Chyba   takie   same,   jak   to,   że   Cubs 

kiedykolwiek wygrają World Series.

– Albo jeszcze mniejsze – mruknął Waters, idąc po schodach. Skierowali 

się do biura detektywów.

–   Czy   to   przypadkiem   nie   zawęża   pola   naszych   podejrzeń   do 

mieszkańców domu i ich – rodzin? Czyli tych, którzy wiedzieli o kamerach i 
o miejscu zainstalowania sprzętu? – zapytała Darien.

– Nie zapominaj o pracownikach biura ochrony. I o wszystkich, którym 

każdy z nich mógł przekazać tę informację.

– No i o każdym, kto tam zajrzał. Nietrudno się domyśleć, że monitoring 

jest w suterenie. Myśmy też od razu trafili do właściwych drzwi.

– Zgadza się.
Dotarli do biura detektywów i Waters wyciągnął rękę, żeby otworzyć 

drzwi przed Darien. Dziewczyna dawno przestała przywiązywać wagę do 
takich gestów – zbyt wiele razy przekonała się, że to tylko swego rodzaju 
test – ale kiedy przekroczyła próg, odwróciła się i przytrzymała drzwi dla 
partnera. Nie skomentował tego, więc nie była pewna, czy zdała egzamin, 
jeśli rzeczywiście był to egzamin.

Przeszli   obok   pustego   boksu   Bentona.   Waters   zażartował,   że   Josh 

pewnie zamknął się z Maggie Sutter w laboratorium, gdzie dokonują cudów, 
co rozbawiło Darien. Ilekroć wpadła po coś do laboratorium, to, co tam się 
odbywało,   zawsze   było   dla   niej   tak   samo   magiczne,   jak   jej   biegłość   w 
posługiwaniu się komputerem dla tak zwanych technofobów.

Po   godzinie   spędzonej   w   biurze   doszła   do   wniosku,   że   nawet   nie 

podejrzewała, jak bardzo atrakcyjny dla kobiet jest jej nowy partner, Colin 
Waters. Teraz, gdy siedziała blisko niego – oddano jej do dyspozycji biurko 

background image

obok   jego   boksu   –   miała   okazję   zaobserwować,   jakim   ogromnym 
zainteresowaniem darzą go wszystkie pracujące tu kobiety. Zatrzymywały 
się  przy   nim  pod byle  pretekstem,   ale  im  dłużej  trwała  ta  defilada,  tym 
większy niesmak czuła Darien. A widząc, że Waters przyjmuje te kobiece 
hołdy jak coś oczywistego i normalnego, utwierdziła się w przekonaniu, że 
widocznie tak jest zawsze.

Nie   mogła   nic   zarzucić   ich   gustowi   –   Colin   był   zdecydowanie 

atrakcyjnym   facetem   –   ale   takie   metody   uwodzenia,   według   Darien, 
uwłaczały   kobiecej   godności.   Nawet   gdyby   sama   była   zainteresowana 
Colinem Watersem – a oczywiście nie była – nie uciekałaby się nigdy do 
tego rodzaju sztuczek.

Niestety,   jej   także   się   przyglądano;   wszystkie   przechodzące   kobiety 

zerkały na nią bez żenady, co świadczyło jedynie o tym, że wiadomość o 
powierzonej jej misji, którą ma wykonać, pracując u boku Colina, bardzo 
szybko się rozeszła.

I chyba właśnie ta jej współpraca z najprzystojniejszym detektywem w 

wydziale budziła powszechną ciekawość, a może i zazdrość.

Już   po   godzinie   udało   im   się   sporządzić   raporty   z   pierwszych 

przesłuchań.   Podzielili   się   robotą   po   połowie,   a   skończyli   prawie 
równocześnie, więc Darien była dumna, że choć jest nowicjuszką, wcale 
nieźle sobie radzi.

Potem   pojechali   do   domu   Gardnera,   żeby   dowiedzieć   się   czegoś   o 

zaginionej taśmie. Właśnie dojeżdżali, kiedy zadzwonił telefon Darien.

– Witaj, dziecinko, to ja.
– Witaj, Tony. Co słychać?
– Szykuję się do wyjazdu na Jukatan, więc chciałem się zameldować.
– Raczej odmeldować – sprostowała Darien.
– No właśnie. Wszystko w porządku, pani władzo?
– Mam masę roboty. Życzę ci udanej podróży. Przyślij mi kartkę.
– Zawsze to robię.
– Kiedyś wreszcie zapomnisz – powiedziała Darien.
– Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Uważaj na siebie.
– Obiecuję.
Rozłączyła się i wsunęła komórkę do kieszeni palta. Dopiero po chwili 

uświadomiła sobie, że Waters nie wysiadł z samochodu, tylko ją obserwuje.

background image

– Przyjaciel? – zapytał.
Nic mu  do tego, pomyślała,  ale była ciekawa  |ego  reakcji,  kiedy  mu 

powie, kto to był.

– Nie. Były mąż.
Tu   cię   mam   –   uśmiechnęła   się   w   duchu   na   widok   zdumionej   miny 

Colina.

– Były? – zapytał po chwili milczenia. – Nie rozmawiałaś z nim jak z 

byłym.

– A jak ty rozmawiasz ze swoją byłą? – Dotarły do niej plotki, że Colin 

jest rozwiedziony.

– W ogóle nie rozmawiam – oznajmił beznamiętnym tonem.
– To bardzo źle.
– Uważasz, że wszystkie małżeństwa powinny rozstawać się w... co za 

głupie słowo... w przyjaźni?

Wzruszyła ramionami.
–   Mogę   mówić   tylko   za   siebie.   Jesteśmy   z   Tonym   nadal   dobrymi 

przyjaciółmi.

– Przyjaciółmi – mruknął ironicznie.
– Przyjaźniliśmy się, zanim się pobraliśmy. Byliśmy zbyt młodzi i tak 

naprawdę niewiele wiedzieliśmy o małżeństwie.

– Tylko mi nie mów, że byliście parą już w liceum.
– Nie, nie. Miałam dwadzieścia lat, a on dwadzieścia jeden, ale i tak 

byliśmy za młodzi. Na początku Tony grzecznie pracował, zarabiał na dom, 
prowadził   ustabilizowany   tryb   życia,   ale   po   trzech   latach   doszedł   do 
wniosku, że jeszcze się nie zdążył wyszumieć...

– Więc zaczął cię zdradzać?
– Tony? Broń Boże. Nigdy by tego nie zrobił.
– Nie to miałam na myśli. Chodziło mu o narty, motocykl, wspinaczkę, 

dalekie podróże i tak dalej.

– A ty tego nie lubisz?
– Lubię, ale przede wszystkim chciałam mieć dzieci i rodzinny dom. I 

tutaj   nastąpiła   między   nami   zasadnicza   różnica   zdań.   Tony   nie   dojrzał 
jeszcze do ojcostwa i wiedział o tym. Szanuję go za to, że uczciwie się do 
tego przyznał.

– Więc wyszłaś za mąż za rozrywkoholika?
Darien zignorowała sarkastyczną uwagę Watersa, choć była ciekawa, w 

background image

jakie czułe miejsce go trafiła.

–   Tony   niczego   nie   udaje.   A   przede   wszystkim   jest   uczciwy,   dzięki 

czemu   oszczędził   nam   obojgu   cierpienia.   Cieszę   się,   że   pozostał   moim 
przyjacielem. Poza tym moi rodzice go lubią, a on jest dla nich dobry, więc 
nie chciałabym tego zniszczyć.

– Uczciwy – mruknął Waters.
Zapanowało między nimi milczenie. Darien była zła na siebie, że mu się 

zwierzyła. Zwykle tego nie robiła.

Wspaniale,   pomyślał   Colin.   Mam   za   partnerkę   dziewczynę,   za   którą 

oglądają   się   prawie   wszyscy   mężczyźni,   a   w   dodatku   jest   uosobieniem 
wszelkich   cnót.   Przyjaźni   się   z   byłym   mężem   i   uszczęśliwia   rodziców. 
Idealna dziewczyna z sąsiedztwa. Dokładnie taki typ, jakiego zawsze unikał.

Ale dlaczego to go tak martwi, skoro jest tylko jego partnerką?
Dziwne, że już myśli o niej jako o swojej stałej partnerce. Nie odzywała 

się za często, ani podczas przesłuchań, ani wspólnej pracy, a jednak to, co 
mówiła, było trafne. Zaskakująco trafne. A dzisiaj od rana siedzi przy biurku 
z dietetyczną colą i nie wychodzi z laptopa Gardnera. Jakby czas dla niej nie 
istniał.   Traktuje   ten   cholerny   komputer   jak...   jakby   to   było   coś 
najważniejszego na świecie. Coś ważniejszego od męża i dzieci...

Poczuł   się   dziwnie   nieswojo.   Pokręcił   się   na   krześle   i   powrócił   do 

przeglądania raportów.

– Sutter powiada, że obrażenia na twarzy powstały od uderzenia dużym 

pierścieniem.

Darien   oderwała   się   od   pracy   i   podniosła   wreszcie   głowę   znad 

komputera.

– To może się nam przydać.
– O ile ten ktoś nadal go nosi – zauważył Colin z powątpiewaniem.
I znów upłynęło wiele czasu; Darien bez przerwy uderzała w klawiaturę, 

pomrukiwała, milkła i znowu stukała i klikała. Była tym tak pochłonięta, że 
nawet nie zauważyła, kiedy Waters odszedł, żeby skopiować tekst, i kiedy 
wrócił.

Przystanął i zajrzał jej przez ramię, ale zamiast zwykłych programów, do 

których   był   przyzwyczajony,   ujrzał   na   ekranie   monitora   całe   łańcuchy 
dziwnie wyglądających znaków. Według niego nie miały żadnego sensu, ale 
dla Darien pewnie były zrozumiałe.

background image

– No, ruszaj się, ruszaj – pomrukiwała, a kiedy ekran rozjaśnił się i obraz 

zniknął, wydala nieartykułowany dźwięk.

– Jakiś problem? – zainteresował się Colin.
– Nie jestem pewna. Znalazłam na twardym dysku jakieś dziwne rzeczy, 

które mogą być ukrytymi plikami.

– Ukrytymi plikami?
– To mogą być jakieś śmieci, ale nie zdobędziemy pewności, póki tam 

nie wejdziemy.

–   Jak   się   tego   wszystkiego   nauczyłaś?   –   Colin   wskazał   ręką   na 

komputer.

– Zaczęło się od szukania w sieci materiałów do szkoły. Im dalej w to 

wchodziłam, tym więcej chciałam wiedzieć.

– I tak przeskoczyłaś do pracy w policji?
Darien obróciła się z fotelem w jego stronę.
– Moją mamę okantowano, kiedy robiła zakupy przez Internet. Podczas 

rozprawy spotkałam wielu naiwnych ludzi, którzy zostali tak samo jak moja 
mama   wykorzystani   przez   oszustów   za   pośrednictwem   tego   cudownego 
urządzenia,   za   którym   tak   przepadałam.   Chciałam   temu   za   po   biec. 
Zrozumiałam, że z czasem różni oszuści i przebiegli przestępcy wejdą do 
Internetu   i   tą   drogą   będą   krzywdzić   porządnych   ludzi.   Powstaną   wtedy 
kryminalne sprawy do wyśledzenia i rozwiązania, tylko dzięki znajomości 
komputera.  Będzie to kolejna policyjna specjalizacja. Postanowiłam się tym 
zająć. Zresztą przestępcy już od dawna działają przez Internet. Możesz mi 
wierzyć albo nie.

– Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że w pracy detektywa nie wszystko 

odbywa się tak gładko i elegancko jak na ekranie twojego komputera.

–   Wyobraź   sobie,   że   wiem.   A   nawet   gdybym   tego   nie   wiedziała, 

zrozumiałabym to w ekspresowym tempie dzięki obecnemu zleceniu.

– Przepraszam – burknął Colin.
– Posłuchaj, ja wiem, że zostałam tu zatrudniona tylko z tego powodu... 

–   pokazała   ręką   na   otwarty   laptop   –   ...   i   dlatego,   że   wydział   werbuje 
komputerowców, ale nie jestem aż tak zupełnie ciemna. Uczyłam się długo i 
solidnie,   zanim   złożyłam   u   was   podanie.   A   jeszcze   dłużej   i   ciężej 
pracowałam, zanim przyjęłam tę pracę, ponieważ wiedziałam, że natknę się 
na ludzi, którzy będą krzywo na mnie patrzeć. O ich niechęci przekonałam 
się już na własnej skórze.

background image

– Pewnie kwestionują sam fakt otrzymania przez ciebie pracy, na którą 

wielu policjantów czeka latami, ale jeśli się sprawdzisz, to tak naprawdę 
tylko to będzie się liczyło.

– Obiecujesz? – zapytała, unosząc kąciki warg w lekkim uśmiechu.
– Obiecuję – odpowiedział, mając nadzieję, że nie rzuca słów na wiatr.
– Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.
– No, ja ci już opowiedziałam historię swojego życia. Teraz ty opowiedz 

mi o sobie.

– O sobie? – Colin aż zamrugał.
– Dlaczego nie rozmawiasz ze swoją byłą?
– A dlaczego miałbym rozmawiać? – Wiedział, że zabrzmiało to trochę 

defensywnie.

– Aż tak źle?
Walczył ze sobą przez chwilę; gdyby nie to, że wiedział o niej tak dużo, 

nie puściłby pary z ust na swój temat.

–   Ona   nie   mogła   się   pogodzić   –   zaczął   powoli   i   z   ociąganiem   –   z 

godzinami mojej pracy, więc znalazła sobie kogoś, kto wracał do domu na 
czas. Tylko tak się pechowo złożyło, że w tym czasie była jeszcze mężatką.

– No tak. Teraz wcale się nie dziwię, że wyciągnąłeś podobne wnioski na 

temat mojego małżeństwa.

– No właśnie – westchnął. – A ona była moją szkolną miłością.
– Musiało ci być ciężko.
Wzruszył ramionami, opanowując emocje.
– To nie była jej wina.  Nie jestem stworzony  do czegoś takiego jak 

małżeństwo. Ożeniłem się z moim zawodem, jak mawiała Anita.

–   Małżeństwo   z   gliniarzem   nie   jest   łatwe.   Ale   nie   uważam,   żeby   to 

usprawiedliwiało skoki w bok. Jeśli chcesz odejść, odejdź, ale nie oszukuj.

– To prawda, pomyślał ku własnemu zdumieniu. Nasłuchał się tyle od 

Anity na temat swojej winy, że prawie zapomniał, jaka była jego pierwsza 
reakcja na niewierność żony. Przecież podzielał wtedy zdanie Darien.

Kiedy długo się nie odzywał, Darien spuściła wzrok i powiedziała cicho:
– Przepraszam, nie powinnam była się wtrącać w twoje osobiste życie.
Wróciła do komputera, a Watersowi wydawało się, że dostrzegł lekki 

rumieniec na jej policzkach, ale nie był tego do końca pewny. Dziewczyna 
wpatrywała się w ekran, a wreszcie nacisnęła kilka klawiszy.

– No, dalej – mruknęła. – Wiem, że tu jesteś.

background image

Waters załatwił kilka ważnych telefonów, a potem zaczął serfować po 

Internecie,   szukając   informacji   na   temat   Franklina   Gardnera   i   jego 
korporacji. Po paru godzinach, kiedy już wyczerpał wszystkie możliwości, 
spojrzał   na   Darien,   która   nadal   pracowała.   Biuro   opustoszało,   reszta 
pracowników   dawno   rozeszła   się   do   domów.   Colin   skreślił   ostatnie 
nazwisko ze swojej listy, odłożył pióro i przeciągnął się.

Darien   podniosła   wzrok   i   popatrzyła   na   swój   zegarek.   Colin   już 

wcześniej zwrócił na niego uwagę. Był prosty i praktyczny. Oprócz niego 
dziewczyna   miała   jeszcze   tylko   małe   złote   kolczyki   w   uszach,   żadnego 
pierścionka czy naszyjnika.

– Och, jak późno! Nic dziwnego, że burczy mi w brzuchu – powiedziała. 

Wstała   i   też   się   przeciągnęła.   Tylko   że   w   jej   wykonaniu   wyglądało   to 
ogromnie seksownie.

Uśmiechnęła się do niego i przez krótką chwilę Colin zastanawiał się, 

czy nie czyta w jego myślach.

– Chodźmy stąd. Trzeba coś zjeść.
Waters aż się wzdrygnął na jej słowa i odpowiedział, zanim zdążył się 

zastanowić.

– Nie uważam, żeby to było rozsądne. Komendant krzywo patrzy na 

bratanie się pracowników. Zwykle zaczyna się od wspólnego lunchu...

Darien wytrzeszczyła oczy.
– Słucham?
– Nie łączę pracy z przyjemnością – wyznał szczerze.
Darien skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła go wzrokiem.
– A gdzie tu miejsce na przyjemność?
– Jak to? Nie rozumiesz?
– Odnoszę wrażenie, że przywykłeś do kobiet ścielących ci się do stóp, 

ale to była tylko zwykła prośba o przerwę na obiad, Waters, a nie wyznanie 
dozgonnej miłości.

Waters chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zakłopotany.
– Eee... no jasne. Tak. Chodźmy już coś zjeść.
Ale się wygłupiłem, pomyślał. Nie śmiał nawet zgadywać, jaką strunę 

poruszyły w nim słowa o „dozgonnej miłości".

Co   mnie   naszło?   –   zastanawiała   się   Darien,   zapinając   pas 

bezpieczeństwa. Nagadałam mu bzdur, a na koniec jeszcze go obraziłam, a 
przecież chodziło mi tylko o to, żeby nasze kontakty ograniczyć do spraw 

background image

zawodowych. No i dać mu do zrozumienia, że nie jestem taka, jak inne 
kobiety w wydziale.

– Dokąd chcesz jechać? Może do Luciano's albo do Sullivan's? – zapytał 

Waters, wymieniając popularne restauracje na Magnificent Mile, najstarszej 
i bardzo eleganckiej ulicy Chicago.

Była   mu   wdzięczna,   że   wreszcie   się   odezwał   i   wybawił   ich   oboje   z 

niezręcznej sytuacji.

– Prawdę mówiąc, marzyłby mi się raczej Gold Coast Dog.
Kiedy Colin się roześmiał, Darien odetchnęła z prawdziwą ulgą.
– Nie byłem tam już co najmniej od tygodnia.
– No to tym bardziej musimy to naprawić.
– Doceniam twoją troskę.
Po chwili mknęli już w kierunku ulicy Hubbard, do najbliższego lokalu 

sieci Gold Coast Dog.

Kiedy   zaspokoili   pierwszy   głód   hot   dogami   z   cebulą,   pomidorami   i 

ostrymi papryczkami, Waters wypił duży łyk coli z kofeiną.

– Czeka nas kolejna długa noc – powiedział i rozsiadł się wygodnie na 

krześle.

– Też tak sądzę – mruknęła.
– Naprawdę uważasz, że na twardym dysku laptopa Gardnera może być 

coś ważnego? – zapytał zaciekawiony.

–   Na   razie   wiem,   że   jest   tam   jakaś   przestrzeń,   której   nie   mogę 

rozszyfrować.   Jakieś   dane,   które   mogą   mieć   znaczenie,   na   przykład   nie 
wykasowane albo nadpisane stare pliki, ale...

– Ale co?
– Nic, mam tylko przeczucie, ale to trochę za mało.
Ku jej zdumieniu Colin pokiwał z aprobatą głową.
– Czasami intuicja jest wszystkim, czym dysponujemy.
–   Postawiłbyś   znak   równości   między   intuicją   i   danymi   na   twardym 

dysku?

– Nigdy nie lekceważę intuicji, bo nawet nie wiem, czy to tylko intuicja, 

czy coś więcej.

– Naprawdę tak uważasz?
–  Tak.  Uważam,   że  intuicja   to  rodzaj   idealnie  wyostrzonej   zdolności 

percepcji, która prowadzi do słusznych konkluzji, tylko że dzieje się to tak 
szybko, że uważamy to za coś nadprzyrodzonego.

background image

Darien nigdy nie myślała o tym w ten sposób, ale wyjaśnienie wydało jej 

się sensowne.

– Chcesz powiedzieć, że chodzi o ten przebłysk, kiedy na widok jakiejś 

osoby albo przedmiotu wyciągamy nieoczekiwany wniosek?

– Dokładnie. Jak z twoją nie rozszyfrowaną przestrzenią w komputerze.
Wytłumaczenie było tak logiczne, że Darien od razu poczuła się pewniej; 

nieraz zdarzało się, że nie mogła wytłumaczyć swoich przeczuć kolegom, 
myślącym   w   sztywnych   informatycznych   kategoriach.   Hipoteza   Watersa 
oznaczała,   że   traktuje   jej   zaangażowanie   w   pracę   poważnie,   w 
przeciwieństwie do tych, którzy zdają się uważać, że komputer to dla niej 
zabawa.

Po powrocie do pracy i paru godzinach ślęczenia nad klawiaturą laptopa 

Darien   okropnie   rozbolały   plecy.   Teraz   z   czystym   sumieniem   mogłaby 
powiedzieć   wszystkim   sceptykom,   że   to,   co   robi,   naprawdę   nie   ma   nic 
wspólnego z zabawą.

background image

Rozdział 5

Colin   był   wykończony.   Podczas   gdy   jego   partnerka   usiłowała   się 

włamać do komputera Gardnera, on, nie robiąc przerwy nawet na weekend, 
załatwiał całą resztę: odpowiadał na telefony, włącznie z tym od prokuratora 
okręgowego,   Evana   Stone'a,   zbierał   niezbędne   informacje   i   wielokrotnie 
kontaktował się z komendantem i z zastępcą komisarza Centralnego Biura 
Śledczego.

Po streszczeniu odbytych rozmów kolejny raz przeczytał raporty Sutter i 

Bentona. Dowiedział się, że gosposia, którą skreślił z listy podejrzanych, 
gościła u siebie jakiegoś dżentelmena w dniu, kiedy popełniono morderstwo. 
Nic dziwnego, że była taka podenerwowana.

Podzielił się tą wiadomością z Darien Wilson, która pokiwała głową, ale 

nie oderwała wzroku od monitora. Popatrzył na nią. Nie bardzo rozumiał, 
jak ona to robi: bez przerwy wpatruje się w ekran, i tak dzień po dniu. Jego 
samego już dawno rozbolałyby oczy, a ta dziewczyna jest taka zawzięta! 
Poza   tym   poczyniła   kilka   słusznych   spostrzeżeń.   Jest   lepsza,   niż   się 
spodziewał.

Oderwała   się   wreszcie   od   pracy   i   wyprostowała   plecy   powolnym, 

pełnym wdzięku ruchem. Przeczesała ręką włosy.

Nigdy dotąd nie przypuszczał, że włosy mogą być takie seksowne; widać 

zmienił   mu   się   gust.   Nagle,   zupełnie   nieoczekiwanie   dla   siebie,   poczuł 
dziwny ucisk w dole brzucha. Przez chwilę nawet nie chciał myśleć, co to 
znaczy,   ale   kiedy   zalała   go   prawdziwa   fala   pożądania,   musiał   spojrzeć 
prawdzie w oczy.

Zwariowałeś?   –   skarcił   się   w   duchu.   –   Przecież   ta   dziewczyna   jest 

uosobieniem   wszystkiego,   czego   niedawno   nie   mogłeś   znieść.   Jest 
stworzona do małżeństwa, które powinno wiecznie trwać, i na pewno marzą 
jej się dzieci. A do tego wszystkiego jest twoją koleżanką z pracy i partnerką 
na dodatek. Nie igraj z ogniem, idioto!

– Mam cię!
Dopiero po chwili dotarło do niego, że okrzyk Darien był skierowany do 

laptopa.

– O co chodzi? – Colin wstał i podszedł do niej. – Co... co masz? – 

wykrztusił, kiedy już odchrząknął i rozluźnił się.

background image

:

 – Pliki. Znalazłam pliki. Były schowane dość głęboko, ale są tutaj, tak 

jak przypuszczałam.

– Możesz je otworzyć?
– Chyba tak. Mam do tego specjalny program. – Odwróciła się, wyjęła z 

torebki nieduże pudełeczko, wyciągnęła z niego płytę CD i wsunęła ją do 
stacji dysków.

Wystukała teraz serię poleceń, poprawiła się na krześle i czekała, nie 

odrywając oczu od ekranu. Po kilku minutach komputer zapiszczał, ekran 
rozbłysnął i zaczęły się na nim pojawiać rzędy znaków.

Darien syknęła ze złości.
– Co to jest? – zapytał Waters.
Dziewczyna odchyliła się do tyłu, nerwowo potarła twarz i spojrzała na 

niego.

– To wszystko jest zakodowane.
– Co?
–   No   tak.   Wszystko,   co   tu   mam,   zostało   zakodowane   –   powtórzyła 

Darien.

– Cholera – warknął Colin. – To znaczy, że ukryto tu naprawdę coś 

ważnego.

– Cholera – powtórzyła jak echo Darien i uśmiechnęła się szeroko.
Darien   była   wykończona.   Wykończona,   ale   nadal   zdeterminowana. 

Sprowadzili   ją   tutaj   ze   względu   na   jej   komputerowe   umiejętności,   więc 
stanie   na   głowie   i   udowodni,   że   dokonali   dobrego   wyboru.   Nie   da   za 
wygraną, o nie. Pracowała non stop; pozwoliła sobie tylko na trzygodzinną 
drzemkę,   ale   o   piątej   rano   znów   zasiadła   do   komputera.   Nie   podniosła 
głowy, dopóki pół godziny później nie pojawił się jej partner.

Waters   najwyraźniej   skorzystał   z   dobrodziejstw   cywilizacji   i   wziął 

prysznic;   zaczesane   do   tyłu   włosy   były   wilgotne,   co   podkreślało   jego 
wyraziste rysy, mocną szczękę i ostro zarysowane kości policzkowe, których 
naprawdę dotąd nie zauważyła. Po twarzy, a potem po szyi spłynęła mu 
kropla wody.

– ... udało się? – usłyszała.
Darien oderwała wzrok od fascynującej, zabłąkanej kropelki.
– Co? Nie, jeszcze nie. – Popatrzyła na informację, która wyświetliła się 

na ekranie, uderzyła w kilka klawiszów i ponownie spojrzała na Colina. – 
Domyślasz się, co on mógł tam ukryć?

background image

Oparł się biodrem o jej biurko. Zauważyła, że włożył dżinsy. A sądząc 

po tym, jak ciasno przylegały, musiał je wciągać co najmniej przez kilka 
minut, zwłaszcza jeśli miał ciało wilgotne po kąpieli.

To spostrzeżenie sprawiło, że się zaczerwieniła, pewnie aż po pępek. I 

znów przegapiła pierwsze słowa zdania, które wypowiedział.

– ... cokolwiek. Mogą to być handlowe transakcje, na przykład jakieś 

wrogie przejęcie.

– Sam mógł sfałszować niektóre rejestry – zauważyła Darien, nie ustając 

w pracy.

– Przy odrobinie szczęścia możemy też trafić na jakąś wręcz kryminalną 

aferę.

– Masz na myśli coś tak złego, że mogło na niego ściągnąć śmierć?
– Niewykluczone.
–   Więc   tym   szybciej   muszę   się   włamać.   –   Wzrok   Darien   znów 

powędrował na ekran.

– Kawy?
– Tak, proszę.
– Jaką pijesz?
– Ze śmietanką i z cukrem.
Kiedy Waters wrócił po kilku minutach, Darien znów podniosła głowę, 

bo wraz z nim przywędrował apetyczny zapach.

– Facet dopiero je przyniósł, a ponieważ były ciepłe, nie mogłem się 

oprzeć – wyjaśnił Colin.

Postawił przed nią talerzyk, a drugi na swoim biurku. Spojrzała łakomie 

na świeże cynamonowe drożdżówki i aż ślinka jej pociekła.

– Nie dziwię się – powiedziała. – Dziękuję.
Nie tylko pachniały, ale też smakowały bosko.
Po   pierwszym   kęsie   Darien   podniosła   wzrok,   chcąc   jeszcze   raz 

podziękować Colinowi, i zobaczyła, jak oblizuje palce. I znów naszły ją 
zdrożne myśli. Zęby się od nich uwolnić, zajęła się pilnie ciastkiem.

Przystojniak wyraźnie lubi słodycze, pomyślała rozbawiona.
–   Mam   do   tego   słabość   –   wyznał,   jakby   w   odpowiedzi,   a   Darien 

pomyślała z niepokojem, że chyba czyta w jej myślach. – Słodycze... Nie 
umiem ich sobie odmówić.

– Twoja matka piekła ciastka? – zainteresowała się Darien – Nie. Do 

gotowania i do pieczenia miała dwie lewe ręce. Za to moja macocha umiała 

background image

to   wszystko   zrobić   z   zamkniętymi   oczami.   Ciasta,   ciasteczka,   co   tylko 
zechcesz. Zawsze żartowała, że musi przebiec trzy kilometry dziennie, żeby 
nie utyć od samego próbowania.

Darien uśmiechnęła się ciepło.
– Wygląda na to, że należymy do tego samego typu kobiet.
– Ona jest wspaniała. Miałem dziesięć lat, kiedy umarła moja matka, 

więc   gdy   po   paru   latach   ojciec   sprowadził   macochę   do   domu,   było   jej 
naprawdę trochę trudno. Ale zachowała się z wielką klasą i poradziła sobie 
fantastycznie.

– Pozostajecie w kontakcie?
– O, tak. Mój ojciec zginął w wypadku trzy lata temu, ale my nadal 

jesteśmy sobie bliscy. Jest dla mnie jak matka, a także jak przyjaciółka.

Darien uśmiechnęła się do Colina z prawdziwą sympatią, a on wzruszył 

ramionami, jakby te wyznania lekko go speszyły, i wrócił do swoich ciastek.

–   Cóż,   ja   też   się   wzmocnię   przed   dalszą   pracą   –   powiedziała   bez 

entuzjazmu, bo uważała, że nadmiar słodyczy jest szkodliwy.

Niewiele   czasu   spędziła   dotąd   nad   zakodowanymi   plikami.   Znała 

podstawowe sposoby i miała specjalne oprogramowanie, żeby w nie wejść. 
Próbowała już wszystkiego, ale jak dotąd bez rezultatu. Teraz zamierzała 
zastosować różne kombinacje, strzelając trochę na oślep.

– Cholera, chciałabym poznać  jego sposób  myślenia  – mruknęła  pod 

nosem.

– Gardnera?
– Tak. Wtedy może bym szybciej odgadła szyfr, jakim zabezpieczył te 

pliki.

– Cóż, na razie wiemy tylko, że je ukrył i zaszyfrował.
– Tak, i to już nam daje pewne wskazówki. Im bardziej zawiły szyfr, tym 

ważniejsze informacje może ukrywać.

–   Gdyby   to   była   lista   jego   panienek,   pewnie   by   się   specjalnie   nie 

zabezpieczał,   co   innego,   gdyby   miał   coś   wspólnego   z   narkotykami   albo 
czymś w tym rodzaju.

– A gdyby między tymi plikami i jego śmiercią był jakiś związek, to 

dopiero byłaby bomba – rozmarzyła się Darien.

– Czyli mamy na razie jedno wielkie „gdyby"
– powściągnął ją Waters.
– Przecież wiem i dlatego wycisnę z tego komputera wszystko, co się da, 

background image

żebyśmy wreszcie mogli ruszyć do przodu.

– Mogę ci w czymś pomóc?
– Właśnie mi pomogłeś – uśmiechnęła się Darien, pokazując na okruchy 

po drożdżówkach.

– To mnie utrzyma przy życiu przez parę długich godzin.

I   rzeczywiście,   pomyślał   Colin   jakiś   czas   później,   patrząc   na   nią   z 

najwyższym zdumieniem. Dziewczyna miała nie tylko intuicję i smykałkę, 
ale też wściekłą determinację, tak potrzebną w tym zawodzie.

Powoli   wydział   zaczynał   zapełniać   się   ludźmi.   Waters   zdawał   sobie 

sprawę, że niebawem zostaną wezwani do szefa; w sprawach podobnej rangi 
nie ma spokoju aż do ich rozwiązania. A presja rośnie z każdym dniem.

– Uzbrój się w cierpliwość – poradził partnerce. – Wkrótce zaczną nas 

maglować.

– Potwory – mruknęła Darien. – Potrzebuję jeszcze trochę czasu, no i 

spokoju. Już jestem blisko. Czuję to.

– Postaram się trzymać ich jak najdalej od ciebie.
– Bardzo by mi to pomogło. Dziękuję.
– Waters wzruszył ramionami.
– Nie znam się na tym, co robisz, więc zrobię to, co umiem.
– Naprawdę dziękuję – powtórzyła z wdzięcznością, jakiej Colin się nie 

spodziewał.

Podniósł głowę i zobaczył zmierzającego prosto do nich komendanta. 

Opuścił boks i wyszedł mu naprzeciw.

– Posuwacie się naprzód? – zapytał Portman, darując sobie powitanie.
Colin szybko zrelacjonował przesłuchania świadków.
– A podejrzani?
– Jest wiele możliwości – przyznał Colin. – Co było do przewidzenia w 

przypadku tak bogatego faceta jak Gardner. Wolałbym na razie zachować 
nazwiska dla siebie.

Portmanowi wyraźnie to się nie spodobało.
– Wiesz przecież, że muszę coś rzucić na pożarcie mediom.
– Wiem, wiem. Stała formułka typu „przeczesujemy wszystkie ulice" nie 

zaspokoi na długo ich apetytów.

– To akurat jest pewne. – Szef odwrócił się, jakby zamierzał odejść, a 

Colin  odetchnął z ulgą; celowo nie wspomniał  o plikach w komputerze, 

background image

wolał poczekać na bardziej solidny argument. Nagle Portman zawrócił. – 
Jak się spisuje twoja nowa partnerka?

– Świetnie. Uważam, że ma nosa, a pracuje zawzięcie jak nikt.
Portman kiwnął głową, odwrócił się i skierował do swojego biura. Colin 

wrócił do boksu.

– To go powinno na jakiś czas powstrzymać, ale... – zaczął.
Nie patrząc na niego, Darien machnęła ręką, żeby go uciszyć. Zdumiony, 

zamilkł. Zauważył, że dziewczyna pochyla się do przodu, wlepia wzrok w 
ekran i wstrzymuje oddech. Stosując się do jej zalecenia, siedział cicho, aż 
po jakiejś minucie usłyszał jej triumfalne:

– Tak! Tak!
Wstał i podszedł bliżej.
– Co „tak"?
– Mam go!
Obszedł ją dokoła, żeby spojrzeć na ekran, i stwierdził, że niekończące 

się rzędy dziwacznych znaków zamieniają się w czytelny tekst.

Nie wytrzymał i aż gwizdnął.
– Udało się!
Darien podniosła głowę, rozpromieniona, a Colin pomyślał nagle, że taki 

uśmiech bywał powodem pojedynków o kobietę. O taką kobietę jak ona. 
Zęby zachować ją dla siebie. Przerażony własnymi myślami cofnął się na 
bezpieczną   odległość   i   prawie   schował   za   swoim   biurkiem.   A   kiedy 
uświadomił sobie, co robi, zaklął pod nosem.

Tymczasem Darien powróciła do ekranu i zaczęła czytać. Po chwili jej 

uśmiech zbladł, a na czole pojawiła się zmarszczka.

– Coś nie tak? – zaniepokoił się Waters.
– Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziała, nie patrząc w jego 

stronę. – Chodzi o to, że...  to nie ma sensu. Chyba... że Franklin Gardner 
korzystał z płatnych damskich usług, czy coś w tym rodzaju.

– To niemożliwe. Facet o takim wyglądzie i z takimi pieniędzmi nie 

musiał się do tego uciekać.

– Ale znalazłam całą listę kobiet, podzieloną na grupy, z opisami ich 

fizycznych cech, z krótkimi adnotacjami, na przykład w rodzaju: „baba z 
jajami – laska – ujeżdżaczka".

Waters zmarszczył czoło.
– Przy wszystkich są takie uwagi?

background image

Darien poczytała jeszcze chwilę i kiwnęła głową.
– Przy jednej napisano „dziewczyna z sąsiedztwa". O, a tu jeszcze coś: 

„wulgarna brunetka". Dziwne są te opisy, słowo daję.

Colin znieruchomiał.
– To znaczy?
–   Są...   eee...   no,   dość   ogólnikowe.   Posłuchaj   tego!   „Blondynka,   sto 

sześćdziesiąt   do   stu   siedemdziesięciu   centymetrów,   zmysłowa,   ukryte 
zalety,   niewinny   wygląd".   Albo   ta   –   kontynuowała   –   Darien   wyraźnie 
zdumiona.   –   To   jest   zupełnie   dziwaczne.   Posłuchaj:   „Ruda,   z   mysim 
ogonkiem,   piegowata,   sto   pięćdziesiąt   centymetrów   wzrostu,   dziecinne 
ciało, musi wyglądać na dwanaście lat". Co to, u licha, znaczy?

– Dla mnie to brzmi – ponuro obwieścił Colin – jak lista życzeń albo 

lista zakupów.

Pracowali w archiwum już od kilku godzin. Nawet z pomocą Palmera, 

kolegi  z dochodzeniówki,  odnalezienie  odpowiednich  raportów  zajęło  im 
kolejną godzinę, za to dopasowanie cech fizycznych czterech zaginionych 
kobiet do listy rozszyfrowanej przez Darien trwało zaledwie parę chwil. W 
końcu   Palmer   dogrzebał   się   jeszcze   do   trzech   dodatkowych   raportów, 
pasujących do trzech innych opisów kobiet z pliku Gardnera.

Jeszcze bardziej obciążające okazały się daty; Colin pierwszy wpadł na 

to,   że   tylko   jedno   zgłoszenie   zaginięcia   miało   miejsce   przed   datą 
wprowadzenia   danych   do   komputera   przez   Gardnera.   W   tym   przypadku 
chodziło o sześćdziesięcioletnią kobietę, która zniknęła parę dni wcześniej. 
Nie uznano jej zresztą za zaginioną, bo okazało się, że miała zwyczaj znikać 
co jakiś czas na parę dni.

–   Czy   te   wszystkie   dziewczyny   to   uciekinierki?   –   zapytała   Darien 

Palmera.

– Tak.
–   Te   osoby   –   Colin   wskazał   na   pliki   –   zostały   –   zgłoszone   jako 

zaginione, bo ich znajomi zauważyli, że od jakiegoś czasu nie pojawiają się 
tam, gdzie często bywali. Tylko jedną zgłosiła rodzina.

–   Troskliwi   rodzice,   nie   ma   co   –   zauważyła   ze   smutkiem   Darien.   – 

Dobrze, że te inne miały chociaż przyjaciół.

– Ale trzeba też pamiętać, że dzieciaki, które uciekają z domu, wolą nie 

zwracać na siebie uwagi – wtrącił Palmer.

background image

– Palmer ma rację – zgodził się Colin. – Są pewnie dziesiątki takich 

młodych ludzi, których zaginięcia w ogóle nikt nie zgłasza.

I takie osoby, pomyślała Darien, które może ktoś by zgłosił, gdyby nie 

doszedł do wniosku, że ma do czynienia z kolejnym uciekinierem spośród 
setek, jeśli nie tysięcy podobnych.

Po odejściu Palmera Waters podjął zaczęty przez Darien wątek.
–   Zastanawiam   się,   ile   dziewczyn   z   listy   Gardnera   to   te,   których 

zaginięcia nikt nie zgłosił.

– Chodzi ci o dziewczyny, które pominięto i zlekceważono, wpisując je 

na listę, którą nazywamy „statystyką ulicy", prawda?

Nie udawał, że nie rozumie, o co chodzi, co dało mu dodatkowe punkty 

w oczach Darien.

– Nie jesteśmy doskonali. Ale jest nas tylko tylu, ilu jest, a dzień ma 

ograniczoną liczbę godzin. Niektóre sprawy wymykają się spod kontroli.

–   Tak...   na   przykład   dziewczyny   z   nałogami   albo   złodziejki,   albo 

desperatki, które sprzedają się na ulicy z rozpaczy, a szukanie ich nie warte 
jest zachodu.

Waters spoglądał na nią w milczeniu długą chwilę, a ona zastanawiała 

się, czy nie posunęła się za daleko.

– Miałem kuzynkę, która uciekła z domu – odezwał się łagodnym tonem 

–   i   zniknęła   w   dzikich   rejonach   Los   Angeles.   Nie   liczyłem   na   to,   że 
tamtejsza policja ją odnajdzie. Już wtedy wiedziałem, że L. A. jest ogromne, 
a ona była tylko jedną dziewczyną spośród tysięcy.

– I co się z nią stało?
– Znalezioną ją martwą pół roku później. I nie zabiły jej narkotyki czy 

jakiś alfons. Potrącił ją samochód. Głupie, nie?

– Strasznie mi przykro. – Speszona Darien zajęła się tym, co miała pod 

ręką. – No więc co o tym wszystkim sądzisz? Dlaczego Franklin Gardner 
sporządził listę kobiet, które pasują do opisu zaginionych dziewczyn?

Colin najpierw się zdziwił, a po chwili popatrzył na nią wyrozumiale.
–   Pewnie   niewiele   słyszałaś   o   różnych   rzeczach,   jakie   dzieją   się   w 

naszym kraju.

– Co masz na myśli? – zapytała, starając się, żeby jej głos nie brzmiał 

zbyt defensywnie. W końcu dopiero co dał jej delikatnie do zrozumienia, – 
że jest oderwana od rzeczywistości. – I dlaczego ci się ten spis kojarzy z 
listą zakupów?

background image

– Bo to wygląda, jakby Gardner otrzymywał zamówienie na konkretny 

typ dziewczyny, a następnie je realizował.

Darien nie nadążała.
– Zamówienie?
– Najprawdopodobniej od swoich zamorskich klientów o wybrednych 

gustach. Niektórzy mężczyźni bardzo dokładnie wiedzą, czego chcą.

Oczy Darien robiły się coraz większe.
– Masz na myśli... coś w rodzaju handlu żywym towarem?
– Możesz to tak nazwać. Podejrzewamy, że te dziewczyny są porywane i 

wysyłane jako prostytutki tam, gdzie nikt o nie nie będzie się upominać.

– Mój Boże – jęknęła przerażona Darien. Słyszała o takich praktykach, 

ale nigdy nie spotkała się z tym bezpośrednio.

– Nie rozumiem tylko – powiedział Waters – po co ktoś taki jak Franklin 

Gardner miałby się wplątywać w takie rzeczy. Przecież nie brakowało mu 
pieniędzy.

– Widać niektórzy mężczyźni nie zadowalają się uważaniem kobiet za 

swoją własność, muszą je jeszcze traktować jak towar.

– Aż trudno uwierzyć, że chciało mu się ryzykować.
– A może to jego partner? – powiedziała Darien.
– Jego partner? – zastanowił się Waters.
– Tak. Nie zauważyłeś, do kogo Gardner wysyłał kopie dokumentów?
– Nie.
– No to popatrz tutaj – pokazała mu miejsce na górze listy.

Pośrodku długiego rzędu znaków widniał adres poczty elektronicznej: D. 

Reichergardnercorp. com

– Czyżby on też w tym brał udział? Cholera, mówiłem, że ma oczy gada.
–   Trzeba   jednak   pamiętać   –   zauważyła   Darien   –   że   Reicher   jedynie 

otrzymywał przesyłane mu kopie i że...

Urwała nagle, bo coś jej przyszło do głowy.
– Że co? – zapytał Waters.
– Właśnie się zastanawiam. No bo jeśli obaj byli w to zamieszani, to 

może doszło między nimi do kłótni?

–   Która   odbyła   się   w   mieszkaniu   Gardnera   i   zakończyła   się   jego 

śmiercią?  Tak, też o tym pomyślałem.  – Nagle jego twarz rozjaśniła się 
uśmiechem. – Niewykluczone, że właśnie zdemaskowałaś naszego zabójcę, 
partnerko.

background image

Jego słowa sprawiły Darien ogromną radość.
– Dziękuję... – szepnęła, zawahała się i dokończyła: – Colinie.
– To twoja zasługa, Darien.
–   Teraz   wreszcie   jesteśmy   prawdziwymi   partnerami,   pomyślała   z 

satysfakcją i zadowoliła się tym stwierdzeniem.

Zanim dostali nakaz rewizji, o który wystąpili, Darien i Colin wzięli 

udział w pogrzebie. Pani Gardner użyła wszelkich znanych sobie sposobów, 
żeby przyspieszyć wydanie ciała. Jedyną korzyścią, jaka z tego wynikła, 
było szybsze przeprowadzenie sekcji zwłok, która wykazała, ze przyczyną 
śmierci było uderzenie w tył głowy, a rany kłute zostały zadane później.

Ruchem   głowy   Waters   wskazał   Darien   miejsce,   gdzie   zatrzymali   się 

detektywi Benton i Sutler, którzy pewnie przybyli na pogrzeb z tych samych 
powodów   co   oni;   zabójca   mógł   się   znajdować   wśród   żałobników.   Na 
pogrzeb   tak   ważnej   osobistości   przybyła   śmietanka   towarzyska   Chicago. 
Dominowały   czarne,   bardzo   drogie  ubrania   i  odpowiednio   smutne   miny. 
Przebieg   ceremonii   nie   wniósł   niczego   nowego   do   śledztwa,   a   Darien 
upewniła się tylko po raz kolejny, że nie cierpi pogrzebów.

Kiedy wrócili do biura, czekał już na nich nakaz rewizji, z którym udali 

się do domu Reichera; biznesmen musiałby być głupi, żeby przechowywać 
tego typu informacje lub obciążające go dokumenty w swoim biurze.

Rezydował w condominium, a jego mieszkanie było większe i bardziej 

szpanerskie  niż penthouse Gardnera. Otworzyła im służąca, która rzuciła 
okiem na nakaz i przywitała ich z nieskrywaną niechęcią.

Znaleźli dwa komputery – laptop i komputer stacjonarny; obydwa zabrali 

do dokładnego przejrzenia na posterunku.

Darien tym razem bez trudu weszła w odpowiednie pliki, które niczym 

nie różniły się od podejrzanych plików Gardnera.

–  Wygląda   mi   na   to,   że   będziemy   musieli   jeszcze  raz   pogadać   z 

Reicherem... – Doszła do wniosku.

Colin wstał i sięgnął po płaszcz.
– Zaczekaj – zawołała Darien. – Tu jest tego więcej!
– Więcej czego? Nazwisk na liście?
– Nie. Znalazłam drugi plik. No, prędzej... – poganiała komputer.
Waters spokojnie czekał, wiedząc, że Darien powie mu, o co chodzi, gdy 

tylko będzie mogła.

– Mam. Daty, godziny i jakieś skróty.

background image

Pochylił się nad nią i przyjrzał uważnie nowej liście, ale zawarte na niej 

dane niewiele mu mówiły. Tylko kilka zapisów wydało mu się znajomych, 
ale nie umiał ich do niczego dopasować. Zniechęcony, poszedł do boksu 
Palmera, znajdującego się w drugim końcu sali.

–   Palmer?   Możesz   podejść   do   boksu   Wilson   i   zerknąć   na   coś   w 

komputerze?

Detektyw podniósł się ciężko i ruszył za Colinem. Stanął obok Darien i 

spojrzał na monitor. Na ekranie komputera widniała nowa lista, którą przed 
chwilą znalazła Wilson.

– Nic mi to nie mówi, ale jeśli chcesz, mogę sprawdzić te miejsca.
Colin wbił wzrok w kolegę.
– Jakie miejsca? – zapytał.
Palmer wskazał trzecią kolumnę na liście.
– O, te: Safe Haven, Laurel House, Lakeshore.
– Wiem już co to jest! – wykrzyknął Colin. – Dlatego te skróty wydały 

mi się znajome!

– Co to są za nazwy? – zapytała Darien.
– To są ośrodki resocjalizacyjne i schroniska dla uciekinierów.
Tym razem Darien w mig zrozumiała.
– Więc tam oni je... kupowali?
–   Obawiam   się,   że   gdy   porównamy   te   listy   z   listami   zaginionych 

dziewczyn i zapytamy o nie w tych instytucjach, trafimy na kolejną serię 
powiązań – stwierdził Colin.

– Gardner był w zarządzie instytucji charytatywnej, która ufundowała te 

trzy domy – dodał Palmer, a Colin nie miał już wątpliwości, że oto znaleźli 
gwóźdź do trumny Reichera.

Po   godzinie   intensywnej   pracy   stwierdzili,   ze   wszystko   się   zgadza. 

Telefony   do   schronisk   i   ośrodków   resocjalizacyjnych   tylko   potwierdziły 
resztę.

– Myślę, że mamy już wszystko – powiedział Colin. – I to wyłącznie 

dzięki pracy Darien – dodał. Powiedział to, patrząc na Palmera, jednego z 
niedowiarków   i   zagorzałych   przeciwników   awansu   dziewczyny.   Palmer 
najwyraźniej się zmieszał.

–   Więc   Gardner   kupował   te   listy,   przesyłał   je   do   Reichera,   a   ten 

organizował porwania? – zapytała Darien.

– No i prawdopodobnie pomagał w dostarczaniu dziewczyn do nabywcy 

background image

– dodał Colin.

– Mam może żałować, że ktoś taki nie żyje?
– oburzyła się Darien. – Najwyższy czas sprowadzić tu tego drugiego i 

zamknąć go.

background image

Rozdział 6

– To jest oburzające!
– Ma pan absolutną rację – powiedziała lodowatym tonem Darien. – 

Myślał pan, że ujdzie to panu na sucho, bo nikt nie zatroszczy  się o te 
dzieciaki?

Umówili się z Watersem, że to ona przesłucha Reichera, a Colin włączy 

się   w   odpowiednim   czasie.   Nie   rozumiała   jego   strategii,   ale   się 
podporządkowała.

–   Nie   mam   pojęcia,   o   czym   pani   mówi   –   warknął   Reicher.   – 

Wysłuchałem tych obraźliwych insynuacji, a teraz chcę się widzieć z moim 
adwokatem.

– Oczywiście, tylko musi pan poczekać, aż zwolni się linia.
Zauważyła,   że   mężczyzna   rzucił   okiem   na   stojący   na   biurku   telefon. 

Rzeczywiście wszystkie światełka mrugały. Zadbali o to zawczasu.

– Na razie proszę sobie to przejrzeć i zastanowić się, jak będzie się pan z 

tego tłumaczyć.

Rzuciła   na   biurko   wydrukowaną   listę.   Reicher   zerknął   na   nią   i   ku 

wielkiej satysfakcji Darien zrobił się blady pod starannie podtrzymywaną 
opalenizną.   Kiedy   podniósł   wzrok,   Darien   dostrzegła   w   jego   zimnych, 
gadzich oczach pierwszy przebłysk lęku.

– Skąd to macie?
Nawet nie pyta, co to jest, odnotowała Darien, czując kolejny przypływ 

satysfakcji.

– Bezpośrednio z pańskiego twardego dysku.
– Jakim prawem? – parsknął Reicher.
– Dzięki nakazowi sądowemu, Desmondzie.
– Specjalnie zwróciła się do niego po imieniu.
– Zapewniam pana, że wszystko robimy zgodnie z prawem.
– Niczego mi nie udowodnicie. Mój adwokat obali ten nakaz, a potem 

wytoczy waszemu wydziałowi sprawę sadową. Każdy mógł mi to wsadzić 
do komputera.

–   Ciekawe.   Podobno   tak   pan   o   niego   dba,   że   nikomu   nie   wolno   go 

dotknąć ani nawet sprzątać w pokoju, w którym stoi, pod pana nieobecność.

Reicher mruknął coś pod nosem.

background image

– I na co to było? Nie potrzebuje pan pieniędzy, więc może to pana 

rajcowało? A może chodziło o dreszczyk emocji? A może robił pan to, bo 
lubi pokazać kobietom, gdzie jest ich miejsce?

– Szkoda, że nikt ci nie wskazał twojego – warknął Reicher.
Darien uniosła brew, a on się zaczerwienił ze złości; chyba zdał sobie 

sprawę, że niepotrzebnie pokazał, że już puszczają mu nerwy.

– Ależ wskazał. Jestem tu po to, żebyś się znalazł za kratkami, gdzie 

przez długi czas nie skorzystasz ze swoich brudnych pieniędzy.

–   Nigdy   do   tego   nie   dojdzie   –   oburzył   się   Reicher.   –   Nikt   mi   nie 

udowodni, że miałem coś wspólnego ze zniknięciem tych kobiet.

– No i co z tego? – po raz pierwszy odezwał się Colin.
– Co? – Reicher był wyraźnie przestraszony.
– Mamy dość dowodów poszlakowych, żeby cię przetrzymać w areszcie 

śledczym,   dopóki   nie   zbierzemy   materiałów   dowodowych, 
dokumentujących najpoważniejszy zarzut.

Reicher skrzywił się.
– Najpoważniejszy zarzut... czyli co?
–   Dobrze   wiemy,   jak   i   kiedy   to   zrobiłeś,   tylko   me   wiemy   jeszcze 

dlaczego. Może chciał ci odciąć dopływ łatwej gotówki? Może ruszyło go 
sumienie i groził, że z tym skończy albo straszył, że powie policji?

Reicher przekonująco udawał, że nic z tego nie rozumie.
– O czym wy mówicie? – zapytał, ale zupełnie innym tonem niż dotąd.
– Niezły chwyt, Desmond – zauważył Colin, mówiąc mu po imieniu jak 

Darien;   facet   był   przyzwyczajony   do   innego   traktowania,   więc   taka 
poufałość mogła go wytrącić z równowagi, sprawić, że popełni błąd, który 
będzie go drogo kosztował. – Gdybym nie miał  przed sobą oczywistych 
dowodów, pomyślałbym nawet, że niesłusznie cię posądzamy.

– Te dowody mój adwokat obali w pięć minut. Nie mam nic wspólnego z 

tymi kobietami.

–   To   także   nie   będzie   miało   wielkiego   znaczenia,   kiedy   zostaniesz 

oskarżony o morderstwo – beznamiętnym tonem poinformował Colin;

– O morderstwo? – Reicher wytrzeszczył oczy. – Chwileczkę... myślicie, 

że to ja zabiłem Franklina?

Był tak zdumiony, że Darien prawie uwierzyła w jego niewinność.
– Zwariowaliście? Po co miałbym to zrobić?
– Zdaje się, że przedstawiliśmy ci parę możliwych powodów – odezwała 

background image

się Darien.

Mężczyzna spojrzał na nią ze złością i zwrócił się do Watersa.
–   Musiałbym   oszaleć,   żeby   zabić   Franklina.   Był   kurą   znoszącą   złote 

jajka.

– Ta kura, o ile pamiętasz tę bajkę, skończyła marnie, podobnie jak twój 

partner. Dlatego go zabiłeś, że chciał skończyć z tym procederem?

– Nie zabiłem go. To jakieś szaleństwo.
– Nie wybronisz się w ten sposób. – Darien nie kryła pogardy. – A tak 

przy okazji, to twoje alibi nie trzyma się kupy. Twoja sekretarka potwierdza, 
że byłeś w biurze do dziesiątej. Ale to za mało, Desmond, żeby uratować 
skórę.

Reicher łypnął na nią wściekle, jakby chciał zrobić z nią to samo, co z 

kobietami, których życie zamienił w piekło.

–   Posłuchaj   –   wtrącił   Colin.   –   Wiemy,   że   obaj,   ty   i   Gardner, 

zajmowaliście się tym haniebnym procederem, a to daje nam świetny motyw 
morderstwa... chyba że podasz mi dobry powód, żebym zaczął się rozglądać 
gdzie indziej.

–   Nie   jestem   idiotą,   detektywie   –   warknął   Reicher.   –   Nie   zabiłem 

Franklina Gardnera i choćby pan stanął na głowie, nigdy pan mi tego nie 
udowodni, bo to jest nieprawda. I to powinno wystarczyć panu jako powód.

– Co cię gryzie? – zapytał Colin, patrząc na zmarszczone brwi Darien. – 

Świetnie sobie z nim radziłaś.

– Dziękuję – powiedziała ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
Musiał w końcu przyznać sam przed sobą, że uśmiech ten wytrącał go z 

równowagi. Był taki ciepły, taki uroczy, taki... intymny, że trudno byto nie 
doczytać się w nim czegoś więcej.

– A wiesz, mnie także coś nie daje spokoju – pocieszył ją. – Po tym 

wszystkim mój instynkt jakby przestał ze mną współpracować.

– Co to znaczy?
Waters wydał nieartykułowany dźwięk.
– Wierzę temu facetowi.
Czoło Darien natychmiast się wygładziło.
– Naprawdę?
– Wiem, że to głupie, ale myślę, że ta kanalia nie zabiła Gardnera.
– I ja tak uważam.
– Naprawdę? – Colin spojrzał na nią zdumiony. – Cieszę  się, że tak 

background image

uważasz. Reicher musiałby chyba oszaleć, żeby to zrobić.

– No właśnie. A tymczasem on jest zawsze opanowany i przewidujący. 

Nigdy nie zrobiłby czegoś, co by go miało drogo kosztować.

– Doszedłem do takiego samego wniosku – przyznał Colin. – Po prostu 

już nie wiem, czego się trzymać.

– I co, znaleźliśmy się w punkcie wyjścia?
– westchnęła Darien.
– No nie, niezupełnie. Przecież ujawniliśmy i zlikwidowaliśmy ważne 

ogniwo w handlu żywym towarem.

–   Tak,   to   prawda.   Dużo   czasu   upłynie,   zanim   Reicher   uruchomi   coś 

nowego.

–   A   kiedy   trafimy   na   ślad   drugiego   końca   tego   łańcucha,   możemy 

jeszcze uratować wiele z tych dziewczyn.

– Nie pomyślałam o tym – rozpromieniła się Darien. – Czyli warto było 

się męczyć. I warto pracować dalej.

– Wiedziałem, że się ucieszysz.
– Jeszcze jak!
–   Wiesz   co?   Jest   ósma.   Pora,   żeby   na   dzisiaj   skończyć   pracę. 

Powinniśmy coś zjeść i wyspać się trochę.

– Coś zjeść? Masz na myśli prawdziwe jedzenie?
– Najprawdziwsze. Zęby z nowymi siłami przystąpić rano do pracy.
– Wcześnie rano – uzupełniła.
– Bardzo wcześnie.
Uśmiechnął się do niej po to tylko, żeby wywołać jej uśmiech, który tak 

lubił. Jeszcze  mógłbym się do niego przyzwyczaić, pomyślał. Ale zanim 
ocenił   grożące   mu   niebezpieczeństwo,   Darien   poderwała   się,   złapała 
płaszcz, ze swobodą chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

–   Chodź   –   powiedziała.   –   Wszystko   mi   jedno,   rozjem,   bylebym   nie 

musiała gotować i zmywać.

Colin pomyślał, że ta noc może być równie długa jak pozostałe, choć 

może w odrobinę inny sposób.

Chyba nie powinnam była pić tego drugiego kieliszka wina, stwierdziła 

Darien. Nigdy nie piła dużo, bo nie lubiła tracić nad sobą kontroli, ale dzisiaj 
wieczorem pragnęła się trochę rozluźnić i pomyślała, że alkohol jej w tym 
pomoże.   Ostatnio   była   ciągle   spięta,   potrzebowała   długiego,   spokojnego 

background image

snu, ale natłok myśli nie pozwalał jej na odprężenie.

W tej chwili była syta i trochę szumiało jej w głowie. W sumie całkiem 

miłe uczucie. Poza tym, naprzeciwko niej siedział Colin Waters, na którego 
zawsze lubiła patrzeć. A teraz, po spędzonych z nim wielu godzinach pracy, 
polubiła go też jako człowieka. Najbardziej ze wszystkiego lubiła jednak to 
uczucie, jakie się w niej budziło, kiedy Colin patrzył na nią z aprobatą tymi 
swoimi bursztynowozłocistymi oczami.

– Dziękuję – powiedziała nieoczekiwanie.
– Za co? – zapytał zdziwiony.
– Za wyrozumiałość. Spodziewałam się z twojej strony raczej niechęci 

wobec mnie, i jestem ci wdzięczna, że jest inaczej.

– Nawet gdybym z początku był źle nastawiony do ciebie, szybko by mi 

przeszło   –   odpowiedział   zgodnie   z   prawdą.   –   Odwaliłaś   kawał   świetnej 
roboty i nie szczędziłaś wysiłku. Przy okazji wiele się nauczyłaś; teraz już 
wiesz,   kiedy   należy   się   wycofać,   a   kiedy   naciskać.   To   wszystko,   czego 
wymagam od nowego partnera.

Kiedy podano rachunek, Colin uparł się, że dziś on zapłaci, a Darien 

może się zrewanżować następnym razem. Sugestia, że będzie następny raz, a 
niewykluczone, że i kilka następnych, zachwyciła dziewczynę i przeraziła 
zarazem.   Zbyt   bliski   kontakt   z   tym   mężczyzną   mógł   oznaczać   dla   niej 
kłopoty.

W tej chwili Colin spojrzał na nią i przechwycił jej wlepiony w niego 

wzrok.

–   To   niebezpieczna   droga   –   powiedział   łagodnie,   jakby   czytał   w   jej 

myślach. – Dla nas obojga.

Nie mogła i nie chciała udawać, że nie rozumie.
– Wiem.
– Odważymy się na nią wejść?
– A chciałbyś?
– Nie jestem pewny. Nie lubię stereotypów.
Wiedziała, że ma na myśli krótkie, niezobowiązujące romanse, typowe w 

środowisku   policyjnym.   Sama   się   nieraz   nad   tym   zastanawiała,   jeszcze 
zanim zaczęli razem pracować, i doszła do wniosku, że nigdy nie wda się w 
taki romans.

– To tak jak ja – powiedziała poważnym tonem.
Później,   kiedy   wyszli   z   baru   i   skierowali   się   do   samochodu,   Darien 

background image

czuła, że kłopoty są coraz bliżej. I dlatego, kiedy Colin przycisnął ją do 
drzwiczek auta, choć wiedziała, że łatwo może się wymknąć, nie wykonała 
żadnego ruchu.

–   Może   –   powiedział   niskim,   chropawym   głosem   –   powinniśmy 

zanurzyć palec w gorącej wodzie i przekonać się, czy parzy.

– Może – wykrztusiła prawie bez tchu – po– winniśmy sprawdzić, czego 

tak się boimy. To może nie być wcale takie trudne.

– Tak, masz rację – szepnął i przylgnął wargami do jej ust.
Od   razu   zrozumiała,   że   nie   potrafi   mu   się   oprzeć.   Emocje   w   niej 

wybuchły   nagle,   zupełnie   jakby   czekała   na   tę   właśnie   chwilę   i   na   tego 
mężczyznę. W porównaniu z tym uczuciem zbladło całe jej dotychczasowe 
doświadczenie.

Kiedy   Colin   wydał   gardłowy   jęk   i   przerwał   pocałunek,   Darien 

zareagowała błyskawicznie; musnęła czubkiem języka jego wargi.

To   podziałało.   Colin   otoczył   ją   ramionami   i   przyciągnął   mocno   do 

siebie. Rozkoszował się jej ustami, biorąc tyle, ile zechciała mu ofiarować. 
A   Darien   ogarnął   żar   namiętności;   gdzieś   się   ulotniły   myśli   o 
niebezpieczeństwie i ewentualnych konsekwencjach.

Wreszcie Colin oderwał się od niej. Wszystko w jej ciele zaprotestowało, 

chociaż   widziała,   że   oddycha   szybko   i   z   wysiłkiem,   a   jego   oczy   nadal 
rozpala namiętność.

– Oto i mamy odpowiedź – rzucił pewnym siebie głosem.
– No właśnie – wyszeptała.
Teraz oboje byli zakłopotani. Przez pełną napięcia chwilę patrzyli sobie 

w oczy, a Darien zrozumiała, że myślą o tym samym: co też najlepszego 
rozpętali?

Kiedy   zadzwonił   jego   telefon,   Colin   zareagował   dopiero   po   drugim 

sygnale; niechętnie wyciągnął aparat i nacisnął odpowiedni guzik.

– Waters – odezwał się. Słuchał przez jakiś czas, który zdawał się trwać 

wiecznie, aż wreszcie powiedział: – Nie, nie jestem zdziwiony. Doszliśmy 
już do tego wniosku, a teraz potrzebujemy dowodu. Dziękuję.

Poinformował jeszcze rozmówcę, że zaczną szukać jutro rano, po czym 

się rozłączył.

– To był sierżant z aresztu, w którym przetrzymywany jest Rei eh er – 

poinformował   Darien.   –   Dzwonił   do   niego   Benton.   Maggie   Sutter 
utrzymuje, że zabójca jest leworęczny.

background image

– A Reicher jest praworęczny – zareagowała natychmiast Darien.
– Właśnie. Cóż, mamy chociaż tę satysfakcję, że trafnie odgadliśmy. No 

i zaczynamy wszystko od nowa, żeby znaleźć prawdziwego zabójcę.

– Oby nam się udało – mruknęła dziewczyna.
– I żebyśmy potrafili zrobić  coś  z tym ogniem, który wznieciliśmy – 

dodał Waters.

background image

Rozdział 7

–   Kiedy   masz   wątpliwości,   zacznij   od   rodziny   –   powiedziała 

sentencjonalnie Darien. – Czy nie tak właśnie powinno się robić?

Colin pokiwał głową.
– Tak mówią statystyki.
–   Uważam,   że   głowę   rodziny   powinniśmy   zostawić   na   koniec.   To 

najlepsza metoda, nie sądzisz?

– Masz absolutną rację. Myślę, że na początek powinniśmy dopaść syna, 

bo tylko on jeden wymigał się od odpowiedzi na nasze pytania.

„... Stephen nie miał z tym nic wspólnego!"
– przypomniał sobie Colin słowa Lyle'a Gardnera.
Wyjątkowo   żarliwa   obrona.   Ciekawe,   czy   rzeczywiście   stryj   miał 

powód, by przypuszczać, że jego wstawiennictwo będzie chłopcu potrzebne.

Jednym telefonem ustalili nie tylko rozkład dnia obu panów Gardnerów, 

ale też zdobyli informację, która wzbudziła ich zainteresowanie: Stephen 
porzucił szkołę.

Wyprawa do posiadłości Gardnerów trochę różniła się od poprzedniej. 

Po pierwsze, szukali teraz podejrzanego w kręgu rodziny. Po drugie, oboje 
mieli świeżo w pamięci wczorajszy pocałunek.

– Spałaś choć trochę tej nocy? – zainteresował się Waters.
– Niewiele – przyznała.
– Ja też. I co zrobimy z tym fantem?
– Może zapomnimy o tym? – zasugerowała nieśmiało Darien.
– Chciałbym – padła szczera odpowiedź.
Być może słowa dziewczyny dotknęłyby Colina, gdyby wypowiedziała 

je z większym przekonaniem. Jemu zresztą też kontynuowanie ich... bliskiej 
znajomości wydawało się niemożliwe.

– To nie może się udać – powiedział z pewnym namysłem.
– Chyba nie – przyznała wbrew jego oczekiwaniu. – Ale jestem bardzo 

ciekawa, dlaczego tak uważasz.

– Ponieważ zawiódłbym wszystkie twoje oczekiwania. Jesteś stworzona 

do   małżeństwa.   Na   pewno   pragniesz   mieć   dzieci   i   wychowywać   je   w 
przytulnym gniazdku.

Darien odpowiedziała, ważąc każde słowo:

background image

– Nie możesz wiedzieć, czego pragnę, ale na razie zostawmy to. Mnie 

interesuje twoja pewność, że się do tego nie nadajesz.

– Dowiodło tego moje małżeństwo.
– Hmm... Moje małżeństwo też się nie udało, ale dowiodło tylko tego, że 

Tony był za młody na męża... Ty zaś sugerowałeś, że od początku byliście 
niedopasowani. A może z twoją żoną było tak samo jak z moim Tonym? 
Była niedojrzała do małżeństwa i zdradziła cię z nudów...

Colin nigdy nie myślał o tym w ten sposób.
– Może i tak – mruknął.
– Nie powinieneś wyciągać z tego wniosku, że skoro nie mogłeś zaufać 

jednej kobiecie, nie wolno ci zaufać innej – powiedziała z naciskiem Darien.

– To była moja... – Urwał w połowie zdania. Zawsze sądził, że rozpad 

małżeństwa nastąpił z jego winy. Powtarzał to jak refren.

Przypomniał   sobie   słowa   Darien,   które   usłyszał   na   początku   ich 

znajomości:   „Uważam,   że  winę  za   romans   ponosi  osoba,   która  się  w  to 
angażuje. I jeśli chcesz odejść, odejdź, ale nie oszukuj". Teraz znał Darien 
trochę lepiej i wiedział, że mówiła te słowa zupełnie poważnie. Taki miała 
kodeks moralny, i kwita. Gdyby w jej związku pojawił się jakiś problem, na 
pewno pierwsza by o tym powiedziała partnerowi.

Resztę drogi odbyli w milczeniu. Dojechali do rezydencji Gardnerów i 

przez intercom oznajmili lokajowi, że mają nowe wiadomości dla rodziny.

Już po chwili wielka brama wiodąca na podjazd rozwarła się przed nimi. 

Mieli szczęście: Darien wypatrzyła Stephena Gardnera przed garażem koło 
domu. Akurat pouczał szofera, jak woskować karoserię samochodu. Obok 
stało nowiutkie, luksusowe coupe.

– Nowa zabawka – zauważył Colin.
–  Chłopak   nie   traci   czasu,   szybko   wydaje   pieniądze   tatusia   –  dodała 

Darien.

– Na to wygląda – zgodził się  Colin, zatrzymując  swój zdezelowany 

samochód parę metrów od garażu.

– Colin? – zagadnęła Darien konspiracyjnym szeptem.
– Tak?
– On jest leworęczny.
Colin wychylił się  z okna w samą  porę,  żeby  zobaczyć, jak Stephen 

Gardner zapisuje coś lewą ręką na żółtej karteczce.

– No, no – mruknął. – Wysiadamy?

background image

Podeszli do eleganckiego auta.
–   Ładny   wózek   –   zaczęła   Darien   z   uśmiechem,   zwracając   na   siebie 

uwagę Stephena.

Colin zauważył, że tymi słowami skłoniła chłopca do uśmiechu. Kiedy 

rozmawiali   ze  Stephenem  kilka   dni  temu,   uzyskali   od  niego   odpowiedzi 
lakoniczne i mało użyteczne, niewątpliwie podyktowane przez babkę. Teraz 
młody człowiek zachowywał się zupełnie inaczej.

– Cacko, no nie? – powiedział z entuzjazmem.
– Czekałem na niego od lat, to jest najnowszy model... Hej, chwileczkę... 

Czy to wy jesteście tymi gliniarzami, którzy prowadzą śledztwo w sprawie 
śmierci mojego starego?

– Tak – przyznał Colin. – To my. Rozmawialiśmy już z tobą.
Szofer   –   ten,   który   przedtem   woskował   samochód   –   dyskretnie   się 

oddalił.

– Macie coś nowego? Złapaliście już może tego typa, który zabił mojego 

starego?

Jeszcze niedawno powiedziałby „mojego ojca", zauważył Colin.
– Jeszcze nie, ale jesteśmy już na jego tropie – powiedziała Darien. – 

Dlatego tu przyjechaliśmy.

– To już coś wiecie? Czy to był włamywacz, jak mówi stryj Lyle, czy 

ktoś się wreszcie tak wkurzył, że go załatwił?

– Myślisz, że to możliwe, Stephen? – zapytał Colin.
Chłopiec się skrzywił.
– Eee... mówiłem już, że stary i ja nie przepadaliśmy za sobą. Mówiłem 

wam też, że gdyby nie on, moja matka nadal by żyła.

– Sprawdzałam to po naszej rozmowie,  Stephen – wtrąciła Darien. – 

Oficjalny raport stwierdza, że to było przypadkowe przedawkowanie.

–   A   czego   się   spodziewaliście?   –   Na   ustach   –   Stephena   pojawił   się 

gorzki grymas. – W końcu moim ojcem był Franklin Gardner. Ale to on ją 
do tego doprowadził. Zresztą chyba każdego by doprowadził.

– Nienawidziłeś go, prawda?
–   Nie   będę   kłamał,   że   było   inaczej.   To   był   podejrzliwy   tyran,   który 

zawsze musiał postawić na swoim. Nic mu się nie podobało. Nic.

– Nawet ty?
– Zwłaszcza  ja – przyznał młody  Gardner. – Czy go nienawidziłem? 

Tak. Na tyle, żeby go zabić? Nie. Jeszcze by sobie pomyślał, że jest dla 

background image

mnie kimś ważnym.

W gorzkich słowach chłopca brzmiała niekłamana szczerość.
Prawdopodobnie Darien też to wyczuła.
– A może masz jakiś pomysł, kto mógł to zrobić? – zapytała.
Nagły błysk w oczach młodego człowieka zwrócił uwagę Watersa.
– Nie wiem – odpowiedział Stephen.
– Gdybyś się jednak czegoś domyślał, chętnie posłuchamy – naciskał 

Colin.

– To wy, gliniarze, jesteście od tego.
– Mówisz teraz jak twój ojciec – zauważyła Darien.
Celny strzał, pomyślał Colin, patrząc, jak młody człowiek się krzywi.
– Mój ojciec zawsze lubił rządzić – przyznał Stephen. – Ale też zawsze 

dbał o lojalność w rodzinie.

Colin   nadstawił   ucha.   Niczego   się   już   jednak   nie   dowiedział,   bo   na 

horyzoncie pojawiła się majestatyczna postać. Po chwili rozległ się władczy 
głos:

– Powiedziałam, że możecie rozmawiać z moim wnukiem tylko w mojej 

obecności albo jego stryja!

Cecelię Gardner prawdopodobnie zaalarmował szofer. Tuż za nią szedł 

Lyle, który sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Ciekawe, czy zawsze tak 
się   zachowuje   w   obecności   matki,   pomyślał   Colin,   czy   też   ma   coś   na 
sumieniu?

– A ja, szanowna pani – zwrócił się do Cecelii – powiedziałem, że pani 

wnuk   jest   pełnoletni   i   że   nie   musimy   mieć   pozwolenia   najbliższych 
krewnych, żeby go przesłuchać.

–   Przesłuchać   go?   –   oburzył   się   Lyle.   –   To   brzmi   tak,   jakbyście   go 

podejrzewali! Przecież aresztowaliście już Desmonda!

–   Myślę,   że   doszliśmy   do   porozumienia   –   powiedziała   Darien, 

spoglądając na Stephena i uśmiechając się do niego tak uroczo, że młody 
człowiek aż się zaczerwienił.

Wiem, co czujesz, dzieciaku, pomyślał Colin. Ona to samo robi ze mną.
Dziwne, ale Cecelia spuściła trochę z tonu, za to Lyle ciągle wyglądał na 

zagniewanego. A może zawsze tak się zachowywał? Jak powiedziała Darien 
po pierwszym z nim spotkaniu, facet jest cholernie dumny z tego, że nazywa 
się   Gardner.   Stryj   odesłał   Stephena,   po   czym   zwrócił   się   do   pary 
detektywów.

background image

–   Jeżeli   nie   macie   nic   ważnego   do   przekazania   –   wybuchnął, 

gestykulując nerwowo – to po co tu przychodzicie, zamiast szukać zabójcy 
mojego brata?

Bo   tego   zabójcy   szukamy   właśnie   tutaj,   pomyślał   Colin,   mierząc 

wzrokiem Gardnera. Niepokoiło go coś w jego zachowaniu, choć nie potrafił 
sprecyzować co.

Darien udało się porozmawiać z Cecelia Gardner na osobności. Kobieta 

nie była już taka wyniosła i pewna siebie, jak za pierwszym razem, a nawet, 
o dziwo, zaproponowała policjantce kawę.

–   Przynajmniej   w   końcu   zatrzymaliście   zabójcę   –   powiedziała,   a   jej 

opryskliwość zdawała się raczej wynikać z nawyku niż z niechęci.

– Niestety, okazało się, że się pomyliliśmy. Teraz musimy zacząć od 

nowa.

Starsza pani wydawała się zaskoczona.
– Pomyliliście się? Jak to?
–   Niestety.   Reicher   ma   na   koncie   inne   poważne   grzechy,   ale   nie 

zamordował pani syna.

– Więc kto to zrobił?
– Bardzo mi przykro, ale jeszcze nie wiemy.
Nagle, na oczach młodej policjantki, pani Gardner skurczyła się, jakby i 

postarzała. Widząc przed sobą kruchą staruszkę, Darien skreśliła ją z listy 
podejrzanych; jedyną bronią, jaką mogłaby się posłużyć ta kobieta, był jej 
ostry język.

– Rozumiemy, że chce pani chronić rodzinę – ciągnęła Darien – ale czy 

w tej sytuacji nie powinna nam pani pomóc w odnalezieniu mordercy syna?

Cecelia   Gardner   przez   długą   chwilę   wpatrywała   się   w   Darien; 

dziewczyna   z   trudem   wytrzymała   jej   wzrok,   aż   wreszcie   starsza   pani 
pierwsza ustąpiła.

Ona coś ukrywa, pomyślała policjantka. Wie coś, ale to ukrywa.
Czyżby dowiedziała się o ubocznej „działalności" syna? Boi się, że to 

odkryjemy? A może znane jej są jakieś szczegóły, których nie chce nam 
zdradzić? Te i inne myśli w zawrotnym tempie przelatywały przez głowę 
Darien, ale żadna z nich nie posuwała sprawy do przodu.

Siedząc już w samochodzie z Colinem, dziewczyna stwierdziła, że nie 

przybliżyli się ani odrobinę do poznania prawdy.

background image

– Ona coś wie i chyba boi się, że my też to odkryjemy – poinformowała 

Watersa.

– Myślisz, że kogoś osłania?
– Niewykluczone. A idąc dalej tym tropem...
–   Zawęziliśmy   znacznie   krąg   podejrzanych   –   dokończył   Colin.   – 

Stephena też możemy prawie na pewno wyeliminować.

– Ale nasz podejrzany  musi  być kimś naprawdę ważnym dla Cecelii 

Gardner, skoro tak go chroni.

–   A   zatem   musimy   postępować   bardzo   ostrożnie   –   dokończył 

niewypowiedzianą myśl Darien.

– To co teraz robimy?
–   Chyba   wracamy   na   posterunek.   Muszę   coś   sprawdzić   i   potrzebuję 

twojej pomocy.

– Zgoda. A co to takiego?
– Chodzi o zdjęcie. Prawdopodobnie takie, jakie zwykle ukazują się na 

stronach kronik towarzyskich.

– I masz je na posterunku?
– Nie. Nawet nie wiem, czy istnieje, ale jeśli istnieje, to mogłabyś mi je 

znaleźć w Internecie.

– Jeśli szukasz czegoś w sieci, to lepiej jedźmy do mnie. Mam znacznie 

lepszy sprzęt.

– Zgoda. Gdzie mieszkasz?

Mieszkanie Darien było nieduże, ale przyjemne, Żywe i ciepłe kolory, 

przez   kontrast   z   chłodem   na   dworze,   działały   kojąco.   Pomimo   swoich 
spartańskich upodobań Colin poczuł się tu jak w domu.

– Kawy? A może czegoś mocniejszego?
–   Poproszę   kawę   –   powiedział   i   dodał:   –   A   to   drugie   może   trochę 

później.

– Darien w niewielkiej kuchni włączyła ekspres i przeszła do wnęki, 

gdzie stało biurko z komputerem, który robił większe wrażenie niż sprzęt na 
posterunku.   Uruchomiła   system   i   wykonała   kilka   ruchów   myszką. 
Otworzyła przeglądarkę i zerknęła za siebie na ekspres, z którego zaczął się 
już sączyć ciemny napar.

– Zajmę się tym – zaproponował Colin. – Gdzie trzymasz filiżanki?
– W szafce nad twoją głową. Mleko jest w lodówce, a cukier w zielonym 

background image

pojemniku.

Przysunęła krzesło do biurka i usiadła.
– W porządku – powiedziała. – Więc czego szukamy?
Choć   informacje   uzyskane   od   Watersa   nie   były   zbyt   wyczerpujące, 

rozpoczęła poszukiwanie.

Podszedł i postawił przy niej filiżankę parującej kawy, po czym cicho 

gwizdnął.

– Rany, ale to szybko działa!
– Teraz chyba rozumiesz, że mam prawo grymasić! Sprzęt na posterunku 

jest tak powolny, jakby stał w miejscu.

– Rzeczywiście, takiego jeszcze nie widziałem... – urwał nagle. – O, to 

zdjęcie z kobietą w czerwonej sukni. Możesz się cofnąć? – Darien kliknęła i 
obraz znów się pojawił. Waters przyglądał się fotografii przez chwilę, po 
czym potrząsnął głową. – Nie, to nie to... przepraszam.

– Jedziemy dalej?
– Tak, proszę.
Waters popijał kawę i wpatrywał się w ekran, od czasu do czasu prosił o 

zatrzymanie, ale wciąż nie był usatysfakcjonowany.

– A mogłabym wiedzieć, czego właściwie szukamy?
– Zdjęcia, na którym widać wyraźnie i z bliska czyjąś lewą dłoń.
Darien zamrugała zdziwiona, ale po chwili odgadła jego zamiar.
Teraz poszło jeszcze szybciej. Darien klikała, przeskakiwała z pliku na 

plik,   otwierała   różne   okna.   Trafiła   na   serię   zdjęć   z   dorocznej 
bożonarodzeniowej gali Korporacji Gardnerów i zatrzymała się przy jednym 
ujęciu, które powiększyła i wyostrzyła.

Kiedy zdjęcie było gotowe, oboje z Watersem mieli przed sobą coś, co 

mogło się okazać koronnym dowodem w sprawie morderstwa. Obraz nie był 
idealnie ostry, brakowało niektórych szczegółów, ale pokazywał wyraźnie, 
że podejrzenie Watersa może się potwierdzić.

– Możesz to wydrukować? – Głos Colina był lekko napięty.
– Jasne.
Kliknęła i rozległo się buczenie drukarki.
– Jak na to wpadłeś? – Darien odwróciła się w jego stronę.
– Ilekroć go widziałem, coś mnie w nim – zastanawiało i niepokoiło. – 

Wskazał   osobę   na   fotografii.   –   A   dzisiaj   wreszcie   to   odkryłem.   Może 
dlatego,   że   spotkaliśmy   się   na   dworze.   Na   słońcu   wyraźnie   dostrzegłem 

background image

jaśniejszą linię w miejscu, gdzie zwykł nosić sygnet.

– Ten sygnet wyjaśniałby obrażenia na twarzy. No i on jest leworęczny.
– Tak.
– I bez trudu mógł przechwycić taśmę.
– Tak.
– Więc go mamy? Waters pokręcił głową.
– Niestety, to dopiero początek.
Darien ponownie przyjrzała się fotografii. Długo trwała w milczeniu, ale 

Colin domyślił się, że jej umysł pracuje na wysokich obrotach. I nie pomylił 
się.

– Gardnerowie chyba nie noszą taniej biżuterii, prawda? – zapytała.
– Raczej nie.
– Więc istnieje prawdopodobieństwo, że sygnet został ubezpieczony.
– A jeśli jest ubezpieczony, to został sfotografowany! – dorzucił Colin 

po chwili namysłu.

–   Ze   zbliżeniami   różnych   fragmentów.   Czy   nazwa   firmy 

ubezpieczeniowej   nie   figuruje   w   raportach,   wymieniających   skradzione 
przedmioty?

– Powinna. – Waters uśmiechnął się szeroko. – Jeśli ktoś kiedykolwiek 

spróbuje się ciebie cze– piać za to, że niesłusznie dostałaś tę robotę, przyślij 
go do mnie.

– Nie omieszkam.
Spojrzenie   Darien   wyrażało   więcej   niż   wdzięczność   za   pochwałę   jej 

pracy. Colin poczuł w środku miłe ciepło, i tym razem nie próbował z tym 
walczyć.

–   A   więc   Lyle   Gardner   jest   naszym   podejrzanym   numer   jeden   – 

powiedział po chwili.

– Rodzony brat! – ze smutkiem potrząsnęła głową Darien.
– Mógł się dowiedzieć o procederze z prostytutkami.
– Myślisz, że doszło do konfrontacji między nim i Franklinem?
Colin skinął głową.
– Sprawia wrażenie człowieka gotowego bronić honoru rodziny.
– Pewnie doszło między nimi do kłótni. Może wcale nie zamierzał go 

zabić.

–  To  ma   sens   –  przyznał   Colin.  –   I  pasowałoby   do   wszystkiego,   co 

ustaliliśmy w sprawie przyczyny zgonu.

background image

–   To   znaczy,   że   szpikulce   do   lodu   i   skradzione   rzeczy   były   tylko 

kamuflażem.

– To na razie tylko przypuszczenia – ostrzegł ją Colin.
– Które pasują do wszystkiego. To co teraz robimy?
– Czekamy do rana. Kiedy zdobędziemy zdjęcia sygnetu i dostarczymy 

je Maggie Sutter, przekonamy się, czy ślady na ciele Franklina zgadzają się 
z wzorem pierścienia.

– A jeśli tak?
– Wtedy zadzwonimy do prokuratora okręgowego, a pan Lyle Gardner 

pójdzie do więzienia.

–   Mogłabym   się   do   tego   przyzwyczaić   –   powiedziała   Darien, 

ostentacyjnie   się   przeciągając.   Właśnie   skończyła   jeść   makaron   i   wypiła 
ostatni łyk wina. – To, że ktoś inny gotuje, to dla mnie nowość.

Wstała i przeniosła się na kanapę.
– Nie obiecuj sobie zbyt wiele – zastrzegł się Colin, przechodząc za nią 

do saloniku. – Mój repertuar na tym się kończy.

– No to całe szczęście, że uwielbiam spaghetti.
Nagle   się   zaczerwieniła;   zabrzmiało   to   tak,   jakby   planowała   wiele 

podobnych wieczorów.

–   Nie   kuś   mnie   –   ostrzegł   Colin.   Sam   się   nad   tym   zastanawiał,   a 

atrakcyjność wielu takich wieczorów była niezaprzeczalna. Jeszcze trochę, a 
będzie mógł nawet dodać do tego obrazka jedno albo i dwoje dzieci.

– Przepraszam – powiedziała  Darien, a  ciszej dodała:  – A właściwie 

dlaczego?

I właśnie te słowa go rozbroiły.
– Do licha, Darien. Tamten pocałunek... to był przypadek, ale następny 

będzie w pełni świadomy. Zdajesz sobie sprawę, w co się pakujemy?

– Och, tak – westchnęła Darien.
Colin   poczuł   tak   gwałtowny   przypływ   pożądania,   że   omal   nie 

eksplodował.   Tak   długo   trzymał   się   na   wodzy...   Podszedł   do   Darien, 
wyciągnął ręce i... zastygł w bezruchu.

– Jeżeli nie chcesz, lepiej powiedz od razu, bo kiedy raz cię dotknę, nie 

będzie odwrotu.

– Dla mnie od dawna nie ma odwrotu – szepnęła.
Sięgnął   po   nią,   ale   zamiast   przyciągnąć   ją   do   siebie,   osunął   się   na 

miejsce obok. Wygłodzonymi ustami odnalazł jej wargi, których aksamitne 

background image

ciepło podziałało na niego piorunująco. Nie mógł się od niej oderwać.

–   Colin   –   szepnęła   –   ja...   nie   pomyślałam.   Ja...   my...   nie   jesteśmy 

przygotowani.

Musiał odczekać chwilę, zanim do niego dotarło. Przebiegł w myślach 

zawartość   swojego   portfela   i   przypomniał   sobie   o   prezencie,   który   mu 
kiedyś ofiarowano wraz z sugestią, żeby zrobił coś ze swoim życiem.

– Poradzę sobie – mruknął, a Darien odetchnęła z ulgą.
Obsypał   dziewczynę   pocałunkami,   zachwycony   gładkością   jej   skóry, 

błądził   palcami   w   jej   miękkich   jak   jedwab   włosach   i   zrobił   to,   o   czym 
marzył od dawna – wtulił usta w zagłębienie na karku, w miejscu, gdzie 
kończyła się linia włosów. Kiedy Darien zadrżała, poczuł, że sam też drży.

Dopiero   kiedy   się   poruszyła,   poczuł   zmysłowy   ruch   jej   bioder   i 

uświadomił sobie, że leży na niej. Kiedy Darien poruszyła się ponownie, 
pomyślał, że się zaraz udusi. Okazało się, że od dłuższego czasu wstrzymuje 
oddech.

To się źle skończy, pomyślał.
I to była jego ostatnia trzeźwa myśl.

Darien zdążyła jeszcze pomyśleć, że chyba zwariowała – w końcu już 

dawno   minęły   czasy,   kiedy   w   pośpiechu   oddawała   się   chłopakowi   na 
kanapie   w   salonie   –   i   ani   się   obejrzała,   jak   była   na   wpół   rozebrana   i 
pomagała   mężczyźnie,   którego   znała   od   kilku   tygodni,   zdzierać   jego 
ubranie. Mężczyźnie, po którym od początku znajomości spodziewała się 
tylko samych kłopotów.

Ale kiedy przywarli do siebie, przepełniły ją czułość i zachwyt. Kiedy w 

nią wszedł,  przyjęła go bez oporu i wszystko nagle przestało  się liczyć: 
gdzie są i jak długo się znają. Pozostało tylko cudownie narastające uczucie 
upojenia, od którego chciało się krzyczeć.

Szybowali długo, dotrzymując sobie wzajemnie kroku, a gdy wznieśli się 

na sam szczyt rozkoszy, Darien wykrzyczała jego imię.

Colin odłożył słuchawkę i uśmiechnął się szeroko do Darien.
– Wszystko się zgadza. Maggie Sutter powiada, że sygnet na fotografii 

idealnie pasuje do śladów obrażeń na ciele Franklina.

Darien odwzajemniła uśmiech, a wspaniałe wspomnienia z tej nocy na 

chwilę zdominowały jej myśli.

– Czy to według ciebie wystarczy? – zapytała po chwili.

background image

Ależ skąd, pomyślał Colin, zanim zdał sobie sprawę, że Darien mówi o 

pierścieniu.

– Zęby go skazać? Prawdopodobnie nie. Potrzebny będzie jeszcze sam 

sygnet i porównanie DNA Lyle'a Gardnera ze śladami na pierścieniu. Ale to, 
co mamy, wystarczy, żeby go aresztować. Wkrótce będziemy mieli nakaz.

– A co, jeżeli się pomyliliśmy?
– Jesteśmy dobrymi gliniarzami i porządnymi ludźmi – zażartował. – I 

nigdy się nie mylimy.

Darien roześmiała się, a on nie mógł się oprzeć, zęby jej nie dotknąć, 

więc musnął palcami jej policzek. Dziewczyna zaczerwieniła się i spuściła 
wzrok, ale przytuliła twarz do jego ręki.

–   No,   no,   to   mi   pachnie   fraternizacją!   A   nasz   szef   nie   lubi   takiego 

bratania się!

Colin stłumił jęk i zesztywniał na dźwięk głosu Palmera.
–   Czyż   to   nie   słodki   widok?   –   przeciągając   zgłoski,   zachichotał 

detektyw. – Nareszcie razem. Jakie to praktyczne i... romantyczne! Colin 
udał, że to go nie obeszło.

– Nie przejmuj się nami – zaśmiał się. – Właśnie świętujemy fakt, że za 

chwilę zdobędziemy nakaz i dokonamy aresztowania.

–   Właściwie   –   dodała   Darien,   podnosząc   się   z   krzesła   –   możemy 

spróbować już teraz.

– Rzeczywiście – przyznał Colin i w pośpiechu opuścili biuro.
Odetchnęli z ulgą na wieść, że pani Gardner nie ma w domu.
Lyle Gardner jak zwykle potraktował ich wyniośle, chcąc wiedzieć, jakie 

poczynili postępy. Podczas rozmowy Darien nie spuszczała z niego wzroku.

– Tak, zrobiliśmy postępy – wyjaśnił Waters.
–   Jesteśmy   tu,   żeby   dokonać   aresztowania.   Znaleźliśmy   kluczowy 

dowód.

– Myślał pan, że do tego nie dojdziemy?
– zapytała łagodnie Darien. – Jest taki bardzo charakterystyczny, pewnie 

jak cała biżuteria Gardnerów.

Lyle wyraźnie pobladł.
– Zgubiłem ten sygnet dawno temu i nie dowiedziecie mi, że tak nie 

było.

– Czyżby? – zapytał Colin.
– Oczywiście.

background image

 A więc zwrócił się pan o odszkodowanie do firmy ubezpieczeniowej? 

–   wtrąciła   słodko   Darien,   wiedząc   doskonałe,   że   nic   takiego   nie   miało 
miejsca.

Gardner wiedział już, że się pogrążył.
– Nie odpowiem na to pytanie. Odtąd będzie z wami rozmawiać mój 

adwokat.

–   Świetnie.   Wezwiemy   go   telefonicznie   z   posterunku   –   zgodziła   się 

Darien.

– Nie ruszę się stąd.
– Obawiam się, że jednak będzie pan musiał. – Colin sięgnął do kieszeni 

i wyjął złożony dokument. – Mamy nakaz aresztowania.

– Ten, kto go podpisał, nie zagrzeje długo miejsca w pracy – stawiał się 

dalej Gardner.

– Tak się dziwnie składa, że w Chicago znalazł się sędzia, który niczego 

nie zawdzięcza Garduerom – wycedził Waters.

Gardner, wyraźnie wściekły, zaklął grubiańsko.
– Żądam wezwania mojego adwokata, i to zaraz.
– Jak pan sobie życzy. Na razie nie mamy więcej pytań.
Colin   szarżował;   zachowywał   się   tak,   jakby   sprawa   była   już 

przesądzona,  a Gardner nie miał mc  do powiedzenia. Darien poznała po 
twarzy Lyle'a, że wytrąciło go to z równowagi.

– Och, chwileczkę – powiedział Colin. – Zapomniałem, że mam jeszcze 

jedno pytanie.

– Nie odpowiem na żadne.
– Jak pan sobie życzy. Zresztą znam już odpowiedź.
– Odpowiedź? Jaką znów odpowiedź? – nie wytrzymał Lyle.
Colin uśmiechnął się.
– Skąd pan wiedział, że mówimy o pańskim sygnecie? Przecież ani razu 

o tym nie wspomnieliśmy.

Mężczyzna zrobił się blady jak płótno.
–   Lyle'u   Gardnerze,   aresztuję   pana   pod   zarzutem   zamordowania 

Franklina   Gardnera   –   z   satysfakcją   wyrecytował   Colin   Darien   wypełniła 
ostatnią rubrykę formularza i zamaszyście wcisnęła klawisz „enter".

– Skończyłam. Pan Lyle Gardner jest już oficjalnie aresztowany.
–   Szkoda,   że   to   jeszcze   nie   koniec   śledztwa.   Musimy   znaleźć   ten 

pierścień.

background image

– Nie psuj mi przyjemności – westchnęła Darien. – Pozwól choć przez 

godzinę cieszyć się sukcesem.

Colin uśmiechnął się szeroko.
– No cóż, skoro to twoja pierwsza sprawa... Musisz wracać do biura? – 

zapytał po chwili.

– Nie – odpowiedziała Darien, marszcząc nos. – Poza tym nie chcę, żeby 

Palmer wtykał we wszystko nos.

– Miał rację w jednej sprawie.
– Palmer? Trudno w to uwierzyć. W jakiej?
– Kiedy mówił, że to jest praktyczne.
– Co?
– Bo gdybyśmy się pobrali, nie musiałabyś nawet zmieniać inicjałów.
Darien odebrało mowę, ale szybko się podbierała. Jak zawsze.
– Skąd ci przyszło do głowy, że w ogóle zmienię nazwisko?
– A więc to ja nie będę musiał zmieniać inicjału – powiedział Colin 

udając ulgę i figlarnie się uśmiechnął.

Darien też się uśmiechnęła, a jemu zrobiło się ciepło na sercu. Głównie 

dlatego, że nie wyśmiała C, o i nie kazała mu się zamknąć. Czuł się trochę, 
jak pasażer pociągu, który zaraz się wykolei... ale, ku własnemu zdumieniu, 
nie zamierzał z niego wyskoczyć.

Dopóki jego partnerka pozostanie z nim w jednym przedziale...