background image

Bóg jest dobry!

               

              Bóg jest dobry. Dowiedziałam się o tym stosunkowo niedawno. 
W grudniu 2001 roku narodziłam się na nowo i nawróciłam do Jezusa. Przeżyłam osobiste z 
Nim spotkanie i do tej pory doświadczam realności Jego obecności. Największą radością 
mojego życia jest odkrywanie na co dzień, że Bóg istnieje, Jego Słowo jest prawdą i On 
nagradza tych, którzy Go usilnie szukają. Jezus Chrystus jest rzeczywistością i On się nigdy 
nie zmienia, jest taki sam wczoraj, dziś i na wieki. 
To co mi Duch Święty objawił i nadal objawia nie można z niczym porównać, to coś w 
rodzaju   rewolucji,   eksplozji   darów,   obietnic,   które   budują   moją   wiarę,   ponieważ   one   po 
prostu się wypełniają. Żadna obietnica, którą dał Bóg jeszcze nie zawiodła, wypełniły się 
wszystkie. Bo Bóg posyła Swoje Słowo, które nie wraca do Niego puste, ale spełnia Jego 
wolę. Wiara to pewność tego czego się spodziewam, to przeświadczenie o tym czego jeszcze 
nie widzę – te słowa były i są dla mnie wielką podporą w bardzo trudnych chwilach mojego 
życia.

Rak...

              W grudniu 2001 roku lekarze rozpoznali u mnie złośliwe komórki nowotworowe
Na początku dramat, ale w chwilę później myśl, że jeśli ma nadejść dla mnie jakaś pomoc to 
może   ona   przyjść   tylko   ze   strony   Boga.   Nic   nie   wiedziałam   o   Bożych   obietnicach 
dotyczących  uzdrowienia ale uchwyciłam się tej myśli. Zresztą nie było człowieka, który 
mógłby   mi   zapewnić   pełne   powodzenie   w   mojej   sprawie,   nawet   lekarze   mają   tylko 
ograniczone możliwości. Nie wiedziałam co czynić. 
Byli przy mnie wierzący ludzie, którzy zachęcali do czytania Biblii. To moja siostra Basia ze 
swoim mężem Wojtkiem pierwsi modlili się o mnie jeszcze w dniu, w którym wróciłam do 
domu   ze   złymi   wynikami.   Zaczęłam   czytać   Boże   Słowo   w   desperacji.   Rozpoczęłam   od 
Psalmów   i   Bóg   zaczął   do   mnie   mówić.   Chciałam   tego   i   potrzebowałam   bardzo. 
Powiedziałam, że zrobię dosłownie wszystko, bo chcę żyć. Wierzący mówili mi, że będę żyć, 
bo to jest wolą Bożą. 
Podkreślałam   wszystkie   wersety,   które   mnie   dotykały   a   mówiły   o   zdrowiu   i   życiu. 
Zapisywałam  każdy  najdrobniejszy  przejaw   nadziei  /np.   gdy  ktoś   wypowiedział   do  mnie 
słowo pocieszenia lub to co przeczytałam w Piśmie Św. i dotykało mnie/. Nie wstydziłam się 
prosić wszystkich o modlitwę, wyznawałam, że tylko w jej moc wierzę i tylko Bóg może mi 
pomóc.   Niejednokrotnie   wprowadzałam   zakłopotanie   wśród   znajomych   samą   mową   o 
Jezusie, modlitwie i wierze, ale nie obchodziło mnie to, co powiedzą i pomyślą ludzie. I taką 
postawę pielęgnowałam. Zresztą naprawdę w tej sytuacji byłam zdesperowana i konwenanse 
nie interesowały mnie. 
I Bóg przyznawał się do mnie. Odpowiadał mi na pytania, dawał obietnice, mówił w taki 
sposób, że nie miałam wątpliwości że to On. Nigdy mnie nie przestraszył, bo Bóg jest dobrym 
Ojcem, nawet możemy wołać do Niego „Abba Ojcze”, pozwolił nam na to. Bóg zniża się do 
naszego poziomu aby okazać nam swoją miłość. Tak naprawdę to Boża miłość zmieniła moje 

background image

życie, nic innego, ale doświadczenie, że Bóg mnie kocha, jest mną zainteresowany, mogę 
czuć się w Nim bezpiecznie.
To trudno nawet opisać ale całe życie szukałam kogoś kto mógłby zapewnić mi poczucie 
bezpieczeństwa, miałam tak ogromną potrzebę kochania i doświadczenia miłości doskonałej , 
że  aż  pobłądziłam.  Ale  teraz   wiem,   że  Bóg jest tym,   który zaspokoił   te  wszystkie  moje 
potrzeby, żaden człowiek nie jest w stanie tego uczynić.
Najważniejszą sprawą było dla mnie odkrycie, że Bóg nie zesłał mi choroby, choć inni to tak 
tłumaczyli na swój ludzki sposób. 

Grzech!

Żyłam w grzechu i niektórzy o tym wiedzieli. Nie robiłam zresztą nic co by i inni ludzie na 
tym świecie nie robili. Łatwo grzech można wytłumaczyć sytuacją, prawem do szczęścia, 
tym, że inni też tak żyją. Prawda, którą Duch Święty mi pokazał była jednak inna. 
I największą karą jaką Bóg na mnie zesłał to uświadomienie mi grzechu. Wówczas zaczęła się 
moja najprawdziwsza pokuta, wstyd i zwrot o 180 stopni, po prostu nawrócenie. Bóg uwolnił 
mnie natychmiast z chronicznej depresji trwającej ponad 2 lata. To było pierwsze namacalne 
działanie Boże. 
Nie było dla mnie żadną trudnością spalić listy, które związywały mnie w smutku, wyrzucić 
książki i przedmioty związane z przeszłością, a które były dla mnie złe. Tak bardzo chciałam 
żyć. Wyrzekłam się złych słów, które wypowiadałam o moim życiu, dzięki którym mogłam 
sprowadzić na siebie chorobę i przekleństwo. Zaparłam się siebie, swoich własnych ludzkich 
pragnień życia po swojemu, poddałam się prowadzeniu Bożemu. To wcale nie było łatwe, 
jednak  Słowo Boże  mówiło  wyraźnie  co  mam  robić  i jak żyć,  wzięłam  na siebie  Krzyż 
związany   z   życiem   po   Bożemu.   Przeprosiłam   osoby,   wobec   których   zawiniłam   i   wobec 
których   wydawało   mi   się,   że   zawiniłam.   Co   jakiś   czas   Bóg   pokazywał   mi   co   jeszcze 
powinnam zrobić i to czyniłam. W efekcie tego uzdrowiła się moja relacja z córką, mężem, 
rodzicami. Mój tata zapytał skąd ja mam tę radość? I powiedział, że teraz to nawet nie potrafi 
się ze mną pokłócić! 
                  
Uzdrowienie fizyczne nie przyszło od razu, teraz, po tylu miesiącach zmagań wiem, że ten 
czas był dla mnie, aby moja wiara mogła się zbudować. Teraz wiem, że każdy może zostać 
uzdrowiony przez wiarę.
 Jezus, gdy chodził po ziemi, przede wszystkim wypędzał demony, 
uwalniał,   wstawiał   się   za   potrzebującymi   i   uzdrawiał   wszystkich,   którzy   do   Niego   się 
zwrócili. Dużym odkryciem było dla mnie to, że w Nowym Testamencie nie ma ani jednego 
fragmentu, w którym by Jezus kogoś, kto do Niego przyszedł nie uzdrowił. To świadczy o 
Bożej naturze, a Jezus był odbiciem natury i woli Boga. Nie uzdrawiał tylko tam, gdzie brak 
wiary ludzkiej  na to nie pozwalał. Odkryłam  też, że w wielu momentach  Jezus najpierw 
odpuszczał grzechy a potem uzdrowienie było rezultatem nawrócenia się człowieka.
                 
Oczekiwałam kiedy Bóg wybaczy mi grzechy i choć wiedziałam, że samo wyznanie grzechu 
uwalnia   Boże   przebaczenie   to   chciałam   potwierdzenia  i   otrzymałam:  Ps.103.9  „Bóg   nie 
prawuje się ustawicznie i nie
 gniewa się na wieki”. Pamiętam była to niedziela i prosiłam w 
modlitwie   Boga,   by   mi   potwierdził,   że   wybaczył   mi   grzechy   i   wtedy   to   przeczytałam. 
Dotknęło mnie to Słowo bardzo i już wiedziałam na 100 %. 
                  

background image

Naprawdę obecność Boża nie odstępowała mnie. Nie rozumiałam tylko dlaczego jeszcze ten 
guz, który było widać na zewnątrz w pachwinie, nie zniknął. Oczekiwałam tego, ale moja 
wiara chyba nie była jeszcze na tym etapie.

Obietnica

                   Otrzymałam Bożą obietnicę życia i potomstwa tak mocną, że sama zastanawiałam 
się czy aby nie zwariowałam. Pewnego poranka obudziłam się ze snu i pamiętałam z niego 
tylko jedno słowo: TAMAR. Bóg mi świadkiem, że nie znałam jeszcze postaci biblijnych a to 
słowo Tamar z niczym ani z nikim mi się nie kojarzyło. Zapomniałabym o tym gdyby nie to, 
że wieczorem czytając Biblię natknęłam się na to słowo. Przeczytałam cały rozdział, ale nie 
był do mnie, bo mówił o jakimś podziale ziemi. Powiedziałam o tym siostrze Basi a ona 
przypomniała sobie, że jest w Biblii taka historia o Tamar i Judzie. Przeczytałam ją i najpierw 
się przestraszyłam, bo Tamar przebrała się za nierządnicę, ale potem Juda wywyższył ją 
i powiedział, że jest sprawiedliwsza od niego i porodziła mu bliźniaki /pierwszy był Peres/.
To było do mnie, ponieważ chciałam mieć jeszcze potomstwo, a poza tym od zawsze, kiedy 
jeszcze nie miałam mojej córki, pragnęłam mieć bliźniaki /mój mąż jest z bliźniaków/. 
                    W ten cudowny sposób Bóg dał mmi obietnicę życia i potomstwa, ono  jest dla 
mnie   jak   kotwica   i   nie   puszczę   się   jej.   „Nie   puszczę   się   Ciebie,   Boże,   póki   mi   nie 
pobłogosławisz”   -     tak   mówiłam.   Jak   ta   kobieta   cierpiąca   na   krwotok   z   determinacją 
przedostała się przez tłum i chwyciła się szaty Jezusa, i wierzyła, że będzie uzdrowiona tak i 
ja zrobiłam.
Jak ślepiec wołał do Jezusa „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
Jezus się zapytał: ”co chcesz abym ci uczynił”? 
Ślepiec odpowiedział: „Mistrzu, abym przejrzał”. 
Tak ja wołałam do mojego Boga mówiąc:” Mistrzu aby guz zniknął”. Tak jak Jezus przeklął 
drzewo figowe i uschło od korzeni, tak ja przeklinałam guz we mnie i mówiłam niech uschnie 
i niech zniknie w Imieniu Pana Jezusa. Dowiedziałam się z Listów Apostolskich kim jestem 
w Chrystusie i że mogę w ten sposób mówić do gór aby się przeniosły, do guzów aby znikały, 
do chorób aby ustępowały. Jestem córką Bożą, siedzę z Jezusem po prawicy Boga Ojca w 
niebie już teraz i mam wszystko,  co jest na tej ziemi,  pod moimi  stopami,  mam władzę 
deptania po wężach i skorpionach i całej mocy nieprzyjacielskiej dzięki ofierze Jezusa na 
Krzyżu.
                   Łaknęłam każdego świadectwa od ludzi uzdrowionych lub dotkniętych Bożym 
cudem i Bóg dawał mi możliwości słuchania o tym. To było dla mnie ogromną pociechą. 
Wiara wzrastała.

                    Wykonywałam Boże Słowo z dziecięcą ufnością. Jest napisane aby starsi w 
wierze modlili się o chorego namaściwszy go oliwą w imieniu Pańskim. A modlitwa płynąca 
z wiary  ma uzdrowić chorego. Jeśli o mnie chodzi to ten moment przyjmuję jako początek 
mojego uzdrowienia. Gdy wróciłam do domu po takiej modlitwie, przygotowywałam obiad i 
w   pewnym   momencie   poczułam   wyraźne   ciepło   w   miejscu   mojej   choroby.   Było   to   z 
pewnością nowe doświadczenie i na pewno nigdy przedtem czegoś takiego nie poczułam. 
Basia powiedziała  mi,  że tak  się dzieje, gdy Bóg dotyka.  Bardzo mnie  to  podbudowało, 
niemniej wciąż nie miałam dobrych wieści od lekarzy.

background image

                   Pamiętam, gdy byłam kiedyś sama w domu, zapragnęłam aby ktoś był tam teraz 
i mnie przytulił, ale nie było nikogo w domu. Po kilku minutach Basia przesłała mi SMS ze 
Słowem: „Ulubieniec Pana bezpiecznie mieszka przy nim, osłania go przez wszystkie dni, a w 
ramionach jego przebywa” /V Mojż. 33.12/ .Chwała Panu, czyż On nie jest cudowny? 

Pamiętam, że gdy obudziłam się rano po pewnej nocy, miałam świadomość, że całą noc 
przebywałam   w   obecności   Pana,   to   było   cudowne   przeżycie,   którego   pozwolił   mi   Bóg 
doświadczyć. 

                   Kiedyś, również w nocy, obudziłam się w momencie uczucia wyrywanego mi z 
głowy włosa. W tym momencie przeleciała mi myśl lub głos: „Włos ci z głowy nie spadnie”. 
Szukałam na drugi dzień w Biblii tych słów i znalazłam je w kilku miejscach jednak nie 
wiedziałam co mogą one znaczyć dla mnie. Po kilku dniach otrzymałam ich świadomość tj. 
Bóg dał mi przekonanie, że nie spotka mnie chemioterapia i jej skutki w postaci wypadania 
włosów. Po jakimś czasie właśnie lekarz powiedział mi, że czeka mnie długie leczenie chemią 
i   radioterapią.   Bóg   zawsze   uprzedzał   mnie   wcześniej   o   wydarzeniach   i   uspokajał,   dając 
Słowo. Obietnica ta wypełniła się – nie miałam chemii!

Operacja

                                   Poddałam się operacji, usunięto mi guza z pachwiny. Leżąc w szpitalu, po 
operacji, gdy wyjęto mi dren z nogi, noga mi napuchła, bardzo się przestraszyłam, modliłam 
się, aby Bóg był ze mną i pocieszył  mnie. Otworzyłam tego wieczoru Biblię na zasadzie 
przypadku, na   Ewangelii  Łukasza 14.1-6 „Uzdrowienie w sabat cierpiącego na puchlinę 
wodną”. Tak się wtedy ucieszyłam, po prostu na łóżku zaczęłam się śmiać i chwalić Boga i 
powiedziałam o tym co mi się przydarzyło mojej współlokatorce. Ona wykrzyknęła: „Jezusie, 
tyś tu jest! A pani ma Ducha Świętego”!. Było to potężne świadectwo Bożej obecności. 
                 Jak się okazało, po badaniach wyciętego guza był to nowotwór złośliwy. Lekarze 
szukali dalej i po zrobieniu rezonansu okazało się, że jest jeszcze część tego guza w miednicy 
małej.  Nie ukrywano,  że to beznadziejna sprawa, bo nie do końca operacyjna,  ponieważ 
biegnie   pod   naczyniami   i   nie   ma   do   tego   łatwego   dostępu.   Zdecydowali   się   więc   na 
naświetlania   przedoperacyjne,   potem   operację   a   potem   znowu   naświetlania   wewnątrz 
pachwiny /brachyterapia/.
Zaczął  się  dla mnie  koszmar.  Przyjęto  na oddział  radioterapii,  przygotowywano  mnie  do 
naświetlań  i wykonywano  dodatkowe badania.  Moją sprawę przedstawiono na konsylium 
ogólnoinstytutowym,   na   którym   lekarze   zdecydowali   aby   jednak   najpierw   poddać   mnie 
operacji a potem naświetlaniom. 
Muszę przyznać, że i tu Bóg mnie prowadził, bo gdy przyjęto mnie w kwietniu na oddział w 
planie miałam tam być co najmniej 6 tygodni, a ja pragnęłam wyjechać na długi weekend 
majowy gdzieś nad morze aby odpocząć. 
Z ludzkiego punktu widzenia było to niemożliwe, a jednak Bóg pokrzyżował plany lekarzy i 
dał mi wytchnienie, taką górę Horeb, gdzie mogłam odpocząć. 
Lekarze zwolnili mnie ze szpitala pod koniec kwietnia, by ponownie przyjąć na początku 
maja i tak mogłam wyjechać z rodziną do Chorwacji na piękny wypoczynek. Tam spotkało 

background image

mnie wypełnienie wizji, którą dostałam leżąc w rezonansie magnetycznym i bojąc się bardzo. 
Bóg włożył mi wtedy do serca pragnienie bycia z moim mężem /nie mieszkaliśmy ze sobą od 
dwóch lat/  i ukazał mi nas /mnie, męża i córkę/ w jakimś pięknym, słonecznym miejscu.
Tę wizję zachowałam i gdy Bóg połączył nas na nowo i wyjechaliśmy w maju do Chorwacji, 
zobaczyłam to miejsce z rezonansu, zatrzymaliśmy się tam i zrobiliśmy sobie zdjęcie. Bóg 
jest wierny i wspaniały! 
                  Od samego początku choroby, modlili się o mnie wierzący, wiele, wiele osób, 
wierzący   w Jastrzębiu, Wodzisławiu i Wrocławiu. Modlono się i poszczono za mnie, Bóg 
pobudzał ich do tego. 
Miałam okazję w tym czasie być na ewangelizacji w Jastrzębiu, gdzie Słowo Boże głosił 
ewangelista Abraham z Indii .
Podeszłam   po   spotkaniu   do   niego   i   on   modlił   się   o   mnie,   a   Wojtek   –   mój   szwagier   to 
tłumaczył. Abraham prorokował między innymi, że będą szukać we mnie tego guza i nie 
znajdą. Jak się potem okazało proroctwo to wypełniło się. Alleluja! Jednak wciąż w tamtym 
momencie nie miałam dobrych wieści od lekarzy.
 
                        Czytałam wiele książek pisanych przez wierzących ludzi, którzy przeżyli cud 
uzdrowienia, moja wiara budowała się, czułam, że to zakorzenia się
w  moim  sercu  i  już  wszystko  rozumiem,  z   rozumu  zaczęły  spływać  Boże  obietnice  do 
mojego serca, to cudowne i niesamowite uczucie. Tylko Bóg wie ile godzin przedreptałam w 
szpitalu   chodząc   wokół   wind   i   modląc   się   żarliwie   do   Boga,   gromiąc   w   swoim   ciele 
nowotwór, siedząc w świetlicy i czytając Biblię oraz  książki o Bogu podczas gdy inni chorzy 
pili kawę i użalali się nad swoją ciężką dolą. 
                
                                 Kiedy wróciłam do szpitala mając poddać się operacji, wciąż modliłam się 
wyznając   Boże   uzdrowienie   dla   mnie,   to   była   już   walka   na   śmierć   i   życie.   Z   mojego 
szpitalnego okna widać było okna sali operacyjnej, gdy tylko tam spoglądałam przychodziły 
do mnie myśli o zwycięstwie i że tam mnie diabeł nie zobaczy!!!
Widząc chorych, wiezionych po operacjach, z kroplówkami i cewnikami mówiłam do siebie i 
do diabła, że nie zobaczy mnie on w tym stanie, bo Bóg ma dla mnie inne, dobre plany! Choć 
nic nie wskazywało na odmianę sytuacji ja wciąż wierzyłam i wyznawałam Boże Słowo. 
Nie było to wcale łatwe, czasem płakałam, szczególnie gdy lekarze nie ukrywali, że podczas 
operacji będą musieli mi prawdopodobnie usunąć część pęcherza i macicę /tak wynikało z 
rezonansu/.   A   ja   miałam   przecież   Boże   obietnice,   że   będę   miała   potomstwo!   To   mnie 
trzymało, wierzyłam, bo wierny jest ten, który dał obietnice. Wierzyłam , że Bóg mnie z tego 
wyprowadzi i nie ważne co jeszcze lekarze mi zrobią albo co powiedzą, ja widzę już koniec 
czyli uzdrowienie. Nie do mnie należało znać miejsce i czas uzdrowienia.

Gdzie jest guz?

I wszystko zaczęło się zmieniać. Na kilka dni przed operacją przyszedł do mnie lekarz, który 
zlecił wykonanie kolejnego usg. Gdy wykonywano mi to badanie  stwierdził on , że nie widzi 
choroby i powiedział:  „Gdzie jest ten guz?”. Ja wykrzyknęłam : „No właśnie!”. To było 
niesamowite.   Zaraz   też   w   obliczu   wyników   tego   badania,   postanowiono   wykonać   mi 
powtórny rezonans magnetyczny. Niestety, ordynator chirurgii nie zgodził się, bo stwierdził, 

background image

że nic się przecież nie mogło zmienić, a rezonans w lutym i tomograf w kwietniu wykazywały 
zmiany   a  sam  ordynator  badając  mnie  palpacyjnie  stwierdził  istnienie   guza.  Wobec  tego 
termin operacji podtrzymano na środę, a na weekend wysłano mnie na przepustkę.

Na przepustce modliliśmy się przez cały czas, aby moja sprawa nie schodziła ordynatorowi z 
myśli, aby Bóg pobudził jego serce i aby zgodził się na rezonans. Przyszłam do szpitala we 
wtorek, siedzę na łóżku i czytam Biblię, i przychodzi do mnie jeszcze jeden lekarz, który 
prawdopodobnie miał mnie operować, by mnie zbadać. Bada dokładnie, długo i szczegółowo, 
po czym stwierdza, że on tu nic nie czuje! Alleluja! Czekałam dalej aż przyszedł do mnie 
lekarz prowadzący, który orzekł, że ordynator zgodził się na powtórny rezonans!!!
Od tego momentu czułam, że wszystko kontroluje Bóg! To było niesamowite. Bóg uchronił 
mnie od operacji!
                 Na rezonans czekałam ok. 2 tygodni czyli dość długo, ale podczas gdy ludzie się 
denerwowali i niepokoili ja miałam pokój, który przewyższa wszelki rozum. 
Bóg jest naprawdę dobry i wierny.
                 Rezonans magnetyczny wykazał brak istnienia guza w miednicy małej. Ordynator 
pełen niepewności zbadał mnie jeszcze raz i powiedział, że to jest bardzo trudna sprawa i daje 
ją   na   konsylium   ogólnoinstytutowe.   Zapytałam   go   czy   na   pewno   ten   pierwszy   rezonans 
pokazywał zmiany typu guz a ten drugi już nie, odpowiedział mi, że właśnie tak jest! Ja 
powiedziałam, że to cud, ale ordynator stwierdził,  że w medycynie cudów nie ma. Jak się 
okazuje – są i to Bóg jest ich sprawcą. Tylko ja i najbliżsi wiemy, co przeżyłam i że tylko 
Najwyższy może być sprawcą tego co się wydarzyło. Wówczas wg słów: Proście, aby radość 
wasza była zupełna – moja radość właśnie taka wtedy była. 
Zawsze mówiłam, ze nie umrę ale będę żyła i opowiadać będę dzieła Pana, a wiec kiedy w 
czerwcu   była   ewangelizacja   w   dużej   hali   sportowej,   opowiedziałam   to   świadectwo   z 
mikrofonem w ręku do 2000 zgromadzonych osób. 
Modliłam się przedtem do Ducha Św. o dar mowy, bo to nie jest łatwe stanąć przed takim 
tłumem i Bóg był ze mną. Głoszę to świadectwo gdzie tylko się znajdę i jeśli ludzie chcą 
słuchać i okazuje się, że ludzie potrzebują Ewangelii, która jest przecież dobrą nowiną.

Chwała   niech   będzie   Jezusowi,   który   z   tak   wielkiego   niebezpieczeństwa   śmierci   mnie  
wyrwał ... i nadal wyrywać będzie
!
                                                                                                                      Ewa  R.

więcej info: 

radeccy@op.pl