background image
background image

 

Kim Lawrence 

 

Kuzynka władcy

 

 

«Romans z szejkiem» - 35 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Powszechnie  uważano  Taira  Al  Szarifa  za  wytrawnego  dyplomatę,  chociaż 

nie  zabiegał  o  takie  miano.  Oczywiście  zdarzały  się  sytuacje,  gdy  z  konieczności 

występował w roli dyplomaty, ale daleki był od uprawiania sztuki dla sztuki. Zaci-

snął pięści, gdy zobaczył, że Tarik znów  wymownie patrzy na siedzącą naprzeciw 

niego młodą Angielkę. Miał ochotę ściągnąć kuzyna z krzesła, mocno nim potrzą-

snąć i zapytać, jaką grę prowadzi. 

Gniewne rozmyślania przerwało zadane przez króla Hakima pytanie. 

- Tairze, jak czuje się twój ojciec? 

Przy stole zapadła cisza. Tair oderwał wzrok od twarzy następcy tronu i popa-

trzył na stryja, dziedzicznego władcę Zarhatu. 

- Nie może pogodzić się z losem. Śmierć Hassana jest dla niego wielką trage-

dią. 

Król Hakim westchnął, pochylił głowę. 

- Rodzice powinni umierać pierwsi, przed dziećmi, bo taka jest naturalna ko-

lej rzeczy. Na szczęście ojciec ma ciebie. Jesteś dla niego jedyną pociechą. 

Tair poważnie w to wątpił, ponieważ nie był ulubieńcem ojca. Przypomniała 

mu  się  rozmowa,  którą  niedawno  odbyli,  i  w  jego  błękitnych  oczach  pojawił  się 

ironiczny błysk. 

- Synu, zaufałem ci, a ty, co zrobiłeś? - zawołał król Malik z wyrzutem. - Jak 

mogłeś?  -  Czerwony  ze  złości  uderzył  pięścią  w  stół  tak  mocno,  że  zadźwięczały 

srebrne sztućce. 

Jako  mały  chłopiec  Tair  nerwowo  reagował  na  gwałtowne  wybuchy  króla. 

Dawniej  niepohamowana  furia  ojca  przyprawiała  go  o  mdłości.  Ostatnio  jednak 

słuchał  inwektyw  spokojnie,  a  napady  wściekłości  przestały  go  przerażać,  wywo-

ływały jedynie współczucie. 

-  Szkoda,  że  to  on  wpadł  pod  samochód,  a  nie  ty!  -  krzyczał  król  Malik.  - 

R  S

background image

Hassan  wiedział,  co  znaczy  lojalność  i  szacunek  wobec  ojca.  On  zawsze  stanowił 

dla mnie oparcie, teraz stałby po mojej stronie, nie wykorzystałby ojcowskiej roz-

paczy, żeby działać za moimi plecami. 

Tair wątpił w rozpacz ojca, który mimo żałoby nie zmienił trybu życia. Nawet 

w dniu tragicznej śmierci syna nie zrezygnował z rozrywek. 

- Próbowałem skontaktować się z tobą. Dzwoniłem do Paryża kilka razy, ale 

nie chciałeś ze mną rozmawiać. 

Król  Malik  zareagował  na  to  machnięciem  upierścienionej  dłoni  i  pogardli-

wym prychnięciem. 

- Rzekomo byłeś bardzo zajęty - dodał Tair.   

Dobrze wiedział, że oznaczało to grę w pokera o bardzo wysoką stawkę. 

Król Malik przymrużył oczy i zimnym wzrokiem świdrował młodszego syna. 

- Największy kłopot z tobą polega na tym, że brak ci wyobraźni - warknął. - 

Nie  potrafisz  myśleć  o  sprawach  wielkich i  pięknych, a jedynie  o przyziemnych... 

Oczyszczalnia ścieków! - Skrzywieniem warg dał wyraz bezbrzeżnej pogardzie dla 

prozaicznego projektu. - Wybrałeś brudy zamiast pięknego jachtu. 

-  Zdecydowałem  się  na  najnowszą  oczyszczalnię,  bo  to  projekt  możliwy  do 

zrealizowania  prędko  i  wszędzie,  gdziekolwiek  zajdzie  potrzeba.  Olbrzymim  plu-

sem  jest  program  szkoleniowy  dla  pracowników  oraz  pięćdziesięcioprocentowy 

zysk dla naszych ludzi, gdy inwestorom zwróci się początkowy wkład. 

Wynik negocjacji nie zadowolił przedstawicieli międzynarodowego koncernu 

ubiegającego się o prawa do eksploatacji nowych złóż. Reprezentanci koncernu by-

li przekonani, że młodszy syn króla Zabranii bez namysłu zaakceptuje ich propozy-

cję. A tymczasem trafili na zdolnego, stanowczego negocjatora, którego byli zmu-

szeni traktować z szacunkiem. Przy podpisywaniu umowy mieli takie miny, jakby 

nie bardzo wiedzieli, jak to się stało, że dali się przekonać. 

Tair zdawał sobie sprawę, że podczas negocjacji wykorzystał element zasko-

czenia i następnym razem nie będzie miał takiej przewagi. Sądząc jednak po wro-

R  S

background image

gim  nastawieniu  ojca, było  mało  prawdopodobne, aby  został  dopuszczony  do  dal-

szych negocjacji. 

- Zysk dla naszych ludzi! - Niezadowolony monarcha skwitował to określenie 

Taira  pstryknięciem  grubych,  obrzmiałych  palców.  Był  bardzo  otyły,  bo  zwykle 

zanadto sobie folgował przy stole. Jadł bez umiaru. 

Tair przezornie milczał. 

- Kiedy wpłyną pierwsze pieniądze? - zapytał król. - Za dziesięć lat? A jacht 

obiecywali przysłać za miesiąc... 

- Jacht, który kupiłeś w zeszłym roku, wygląda jak nowy - zauważył Tair. 

Nie liczył na uznanie, a mimo to zrobiło mu się przykro, gdy ojciec gniewnie 

zmarszczył brwi. 

Łatwiej było przyjąć reprymendę stryja, ponieważ jego krytyka wypływała z 

altruistycznych  pobudek.  Król  Hakim  przedkładał  dobro  poddanych  nad  własną 

wygodę i zachcianki. Jedynie taki człowiek potrafił docenić to, co Tair chciał osią-

gnąć. 

- Koniec z brawurą, musisz być ostrożny - rzekł stryj surowym tonem. - Nie 

należy  wybierać  się  w  podróż  samolotem,  gdy  zanosi  się  na  burzę  piaskową.  Pa-

miętaj, że ojciec ma teraz tylko ciebie. 

Z  tych  słów  trudno było  wywnioskować,  co  króla  Hakima  bardziej  zbulwer-

sowało:  niebezpieczeństwo  grożące  pilotowi  podczas  burzy  piaskowej,  czy  to,  że 

Tair podróżował bez licznej asysty, jaka przystoi następcy tronu. 

- Kiedyś ty będziesz rządził krajem, czeka cię wielka odpowiedzialność. Mu-

sisz o tym pamiętać. 

Tair pochylił głowę na znak, że przyjmuje naganę stryja Hakima. 

-  Stryju,  zapominasz,  że  jestem  nowicjuszem.  To  dla  mnie  nowa  rola,  nie 

uniknę błędów. 

Po  śmierci  brata  został  następcą  tronu  i  od  razu  uznano,  że  przestał  należeć 

wyłącznie  do  siebie.  Godził  się  z  tym,  lecz  nie  potrafił  całkowicie  zrezygnować  z 

R  S

background image

wolności.  Uważał,  że  do  zachowania  równowagi  psychicznej  potrzebuje  trochę 

samotności, ale jeszcze bardziej kontaktów z ludźmi, wśród których może być sobą. 

Król Hakim uśmiechnął się. 

- W mydleniu nam oczu jesteś starym wygą. Myślisz, że nic nie widzę? A ja 

doskonale  wiem,  że  uprzejmie  słuchasz  starszych,  mówisz  to,  co  wypada,  ale  po-

stępujesz tak, jak chcesz. Na szczęście wiem też, że pomimo ryzykownych wysko-

ków  znasz  swoje  obowiązki.  Zawsze  byłeś  bardziej  odpowiedzialny  niż  twój  brat. 

O  zmarłych  należy  wyrażać  się  pozytywnie,  ale  przecież  mówię  tylko  to,  co  po-

wiedziałbym Hassanowi w oczy. I to samo powtarzałem twojemu ojcu. Nikomu nie 

wyszło na dobre, że przymykał oczy na skandale wywoływane przez pierworodne-

go.  A  jeśli  chodzi  o  jego  podejrzane  kontakty...  -  Król  Hakim  cmoknął  i  pokręcił 

głową z dezaprobatą. - Od dawna uważam, że w Zabranii działoby się lepiej, gdy-

byś ty urodził się jako pierwszy. 

Tair przez całe życie musiał bronić swoich racji, swoich poglądów przed kry-

tyką,  więc  rzadko  kiedy  brakowało  mu  słów,  ale  nieoczekiwana  pochwała  z  ust 

stryja wprawiła go w zakłopotanie. Milczał zażenowany. 

Na ratunek pośpieszyła mu żona Tarika. 

- Marzę o tym, żeby zdobyć uprawnienia pilota - powiedziała Beatrice. 

Piękna synowa była w zaawansowanej ciąży, więc jej marzenie, groźne w jej 

stanie, skutecznie odwróciło uwagę teścia. Tair był pewien, że Beatrice właśnie o to 

chodziło. Zaczęła się ożywiona dyskusja o samolotach i pilotach. Część biesiadni-

ków  gorąco  broniła  tezy,  że  mężczyźni  zdecydowanie  górują  nad  kobietami,  gdy 

chodzi  o  umiejętności  wymagające  błyskawicznego  refleksu  czy  koordynacji  ru-

chów. 

Wszyscy  mieli  coś  do  powiedzenia  oprócz  Angielki.  Tair  zastanawiał  się, 

dlaczego ona milczy. Z powodu nieśmiałości czy braku towarzyskiego obycia? Po-

sądzał ją raczej o to drugie, bo podczas całej kolacji odzywała się tylko wtedy, gdy 

ktoś ją bezpośrednio zagadnął. 

R  S

background image

Dziwnie milczący był też Tarik. 

Tair, który dyskretnie obserwował tę parę, czuł narastającą irytację z powodu 

gnębiących go podejrzeń. 

Tarik  miał  wszystko,  co  człowiekowi  potrzebne  do  szczęścia,  a  jego  piękna, 

kochająca  żona  niedługo urodzi pierwsze  dziecko.  Tair  spojrzał na  nią  i  twarz  mu 

złagodniała. Beatrice figlarnie uśmiechnęła się do niego i porozumiewawczo mru-

gnęła. 

Tair  odwrócił  głowę  i  natychmiast  sposępniał,  gdy  zobaczył,  że  kuzyn  nadal 

patrzy  na  angielską  myszkę  jak  cielę  na  malowane  wrota.  Skrzywił  się  zdegusto-

wany.  Dotychczas  lubił,  a nawet  podziwiał  kuzyna,  uważał  go  za  człowieka  moc-

nego fizycznie i moralnie. Tarik po krótkim narzeczeństwie poślubił piękność o ty-

cjanowskich  włosach.  Tair  uznał,  że  akurat  w  tym  przypadku  szczęście  dopisało 

człowiekowi,  który  w  pełni  na  nie  zasługiwał.  Jeśli  los  kiedykolwiek  przeznaczył 

sobie dwoje ludzi, to na pewno byli nimi Tarik i Beatrice. Ich szczere uczucie po-

ruszyło cyniczne serce Taira, który chwilami marzył, że i on kiedyś spotka równie 

piękną bratnią duszę jak Beatrice. 

Jego przyszłość była nierozerwalnie związana z krajem, którego - jako jedyny 

następca  tronu  -  prędzej  czy  później  będzie  władcą.  Jego  ojczysta  Zabrania  przez 

długie  lata  była  zaniedbywana  przez  króla  Malika,  a  także  przez  Hassana,  jego 

starszego  brata i następcę  tronu, którzy  uważali,  że  kraj jest ich prywatną  własno-

ścią, niewyczerpaną skarbnicą umożliwiającą spełnianie wszelkich zachcianek. Nie 

dbali  o  polityczną  i  finansową  stabilność  Zabranii,  a kraj  właśnie  tego  najbardziej 

potrzebował. I w pełni na to zasługiwał. Następca tronu miał obowiązek przez oże-

nek  zapewnić  jedno  i  drugie.  Od  osobistego  szczęścia  znacznie  ważniejsze  było 

dobro kraju, poprawienie  stanu  dróg,  zreformowanie  służby  zdrowia  tak, aby  zna-

lazła się na poziomie obowiązującym w dwudziestym pierwszym wieku. 

Tair lodowatym  wzrokiem spojrzał na kuzyna; dziwił się jego głupocie i po-

dejrzewał,  że  nie  docenia  on  swego  wielkiego  szczęścia.  Czy  oszalał  na  tyle,  że 

R  S

background image

zdradza  żonę,  bezmyślnie  ryzykując  rozbicie  udanego  małżeństwa?  Według  Taira 

granica  między  marzeniami  o  zdradzie  a ich  spełnieniem  była  bardzo  niewyraźna. 

Dlaczego Tarik jest na tyle głupi, że nie tai swej fascynacji Angielką i ostentacyjnie 

obraża  żonę?  Beatrice była  wyjątkowo  spostrzegawcza,  a nawet  ślepy  dostrzegłby 

oznaki zainteresowania Angielką, których kuzyn nie stara się ukryć. Wprost niepo-

jęte, że Tarik okazuje żonie tak mało szacunku, jawnie ją obraża. Dlaczego tak po-

stępuje? 

Tair oderwał wzrok od kuzyna i rzucił pogardliwe spojrzenie Angielce udają-

cej niewiniątko. Mężczyzna nie zachowuje się tak jak Tarik bez zachęty ze strony 

kobiety. Co kuzyn widzi w osobie wyglądającej jak szara mysz? Mimo starań Tair 

nie potrafił dostrzec w niej nic pociągającego. 

Angielka  w  niczym  nie przypominała  rudowłosej,  zmysłowej  Beatrice. Męż-

czyzna nie traci głowy dla takiej dziewczyny. Była niska, filigranowa, miała ciem-

ne,  gładko  zaczesane  włosy,  związane  w  węzeł  na  karku.  Wprawdzie  miała  łabę-

dzią  szyję,  lecz  piękna  szyja  to  za  mało,  aby  kobieta  nieodparcie  pociągała  męż-

czyznę. 

Angielka  zsunęła  okulary  na  czubek  lekko  zadartego  noska,  a  Tair  usiłował 

wyobrazić sobie jej twarz bez okularów w grubej oprawce. Pomyślał, że dziewczy-

na, która  chce uwodzić  mężczyzn,  powinna  zafundować  sobie  soczewki kontakto-

we.  Chociaż  z  drugiej  strony  taka  inwestycja  niewiele  by  zmieniła,  ponieważ  jej 

drobna  figurka  odziana  w  workowatą  suknię  nieokreślonego  koloru  zbyt  dobrze 

ukrywała kobiece krągłości, uwielbiane przecież przez większość mężczyzn. 

Tair gniewnie zmrużył oczy, gdy Angielka odwróciła głowę i spojrzała na Ta-

rika. Przez chwilę tych dwoje patrzyło na siebie takim wzrokiem, jakby zapomnieli, 

że nie są sami. Ich zachowanie było oburzające. 

Angielka  uśmiechnęła  się  i  przymknęła  oczy,  a  wtedy  długie  rzęsy  rzuciły 

cień na gładkie, lekko zarumienione policzki. Tair zerknął na czerwone usta i zdzi-

wił się, że dopiero teraz dostrzegł zmysłowość pełnych warg. 

R  S

background image

Jego irytacja z powodu niemądrego zachowania Tarika przerodziła się w silny 

niepokój. Do tego momentu sądził, że wystarczy oględnie przypomnieć kuzynowi o 

przyzwoitości, lecz teraz uznał, że trzeba działać bardziej stanowczo. 

Wymiana  spojrzeń  wyglądała  jak  nieme  porozumienie  kochanków,  co  na-

tychmiast  zrodziło  podejrzenie,  że  sprawy  zaszły  za  daleko  i  w  grę  wchodzi  coś 

więcej  niż  niewinny  flirt.  Tair  mocno  zacisnął  palce  na  kieliszku,  z  gniewu  po-

ciemniały mu oczy. Spod gęstych rzęs rzucił badawcze spojrzenie na biesiadników. 

Wszyscy beztrosko rozmawiali i śmiali się, jakby nie widzieli porozumiewawczych 

spojrzeń Tarika i zwodniczo skromnej dziewczyny. 

Tair  zasępił  się.  Czy  wszyscy  oślepli?  Jak  to  możliwe,  że  jedynie  on  do-

strzegł,  co  się  dzieje?  Ponownie  zerknął  na  żonę  kuzyna  i  zorientował  się,  że  ona 

też spostrzegła, jakim wzrokiem jej mąż i jej przyjaciółka patrzą na siebie. Był pe-

łen podziwu dla Beatrice, ponieważ rozmawiała z Khalidem jakby nigdy nic. Dla-

czego Beatrice, prawdziwa dama, przyjaźni się z niegodną siebie osobą? Angielka 

udaje cichą myszkę, lecz jest drapieżnikiem. 

Tair  zamyślił  się.  Czy  warto  otwarcie  zagadnąć  Tarika,  bez  ogródek  powie-

dzieć  mu,  że  igra  z  ogniem?  Raczej  nie.  Rozmowę  w  najlepszym  razie  zakończą 

ostre  słowa.  Po  zastanowieniu doszedł do  wniosku,  że  rozsądniej będzie pomówić 

bezpośrednio z uwodzicielką. Ostrzeże Angielkę, że nie zamierza bezczynnie przy-

glądać się, jak ona rozbija małżeństwo jego kuzyna. Jeśli Panna Myszka nie zmieni 

swego  postępowania,  będzie  zmuszony  podjąć  bardziej  stanowcze  działanie.  Nie 

miał  pojęcia,  jaką  formę  przyjmie  owo  stanowcze  działanie,  ale  liczył,  że  intuicja 

podsunie mu najlepsze rozwiązanie. Już bywało podobnie, gdy musiał nagle inter-

weniować. Zdarzało się, że idąc na spotkanie z obrażonymi przez Hassana dygnita-

rzami, nie wiedział, co im powie, lecz zawsze jakoś znajdował odpowiednie słowa. 

W obecnej sytuacji może trzeba będzie uciec się do czegoś radykalniejszego. 

Na to też potrafi się zdobyć... Zerknął na zmysłowe usta myszowatej uwodzicielki i 

przez  głowę  przemknęło  mu  pytanie,  czy  nie  będzie  na  przykład  musiał  całować 

R  S

background image

tych  ust.  Może  upatrzy  odpowiedni  moment  i  gdy  oboje  znajdą  się  w  zasięgu 

wzroku  kuzyna,  pocałuje  intrygantkę.  Dziewczyna  miała  i  ten  minus,  że  zupełnie 

nie była w jego typie, w niczym nie przypominała kobiet, które lubił całować. No, 

trudno... 

Angielka,  która  chyba  wyczuła  jego  natarczywy  wzrok,  odwróciła  głowę  i 

przelotnie  spojrzała  we  wrogie  błękitne  oczy.  Tair  miał  złośliwą  satysfakcję,  bo 

zaczerwieniła się po korzonki włosów. Pogardliwie wykrzywił usta, a ona drgnęła i 

spuściła wzrok. Był zadowolony, że przynajmniej wie, że jest ktoś, kogo nie zwio-

dła swym zachowaniem. 

Tarik  był  w  eleganckim  garniturze,  ale  krawat  miał  przekrzywiony,  rozwią-

zany. 

 

Molly zamknęła drzwi i wskazała krzesło, a sama przysiadła na brzegu łóżka 

pod baldachimem. W skromnej pidżamie z cienkiego batystu wyglądała trochę ko-

micznie wśród ciężkich brokatów i lśniących jedwabi. Zresztą we wszystkich pała-

cowych komnatach czuła się zupełnie nie na miejscu. 

Przyjechała  przed  dwoma  tygodniami.  Z  każdym  dniem  coraz  mniej  krępo-

wała ją obecność Tarika, ale nadal była przy nim spięta. Tym bardziej że odnosiła 

wrażenie, że on też czuje się nieswojo. To zrozumiałe, ponieważ dopiero zaczynali 

bliżej się poznawać. 

Na szczęście Khalid miał inny charakter, był serdeczny, bardziej otwarty, to-

warzyski i przy nim Molly od początku czuła się swobodnie. 

Tarik  usiadł  okrakiem  na  krześle,  położył  ręce  na  oparciu.  Milczał.  Beatrice 

uprzedziła,  że  jej  mąż  jest  wyjątkowo  małomówny.  Molly  była  niecierpliwa,  lecz 

ugryzła się w język i nie zapytała, dlaczego Tarik przyszedł o tak późnej porze. 

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - w końcu odezwał się milczek. 

Molly przecząco pokręciła głową i znowu zapadło dość długie milczenie. 

- Khalid martwi się, że cię obraził. 

R  S

background image

- Nie rozumiem. On obraził? - zdziwiła się szczerze. - Dlaczego tak myśli? 

-  Przedstawił  cię  Tairowi  jako  przyjaciółkę  Beatrice.  Boi  się,  że  opacznie 

zrozumiałaś powód, dla którego nie wyjawił twojej tożsamości. 

Tair...   

Molly  dobrze  zapamiętała  twarz  tego  przystojnego  mężczyzny  o  przeszywa-

jącym  wzroku.  Zjawił  się  niespodziewanie,  ponieważ  burza  piaskowa  zmusiła  go 

do lądowania w Zarhacie. Był zakurzony od stóp do głów. 

Tarik bardzo lubił kuzyna, ale tego dnia nie ucieszył się na jego widok. Wo-

lałby spędzić wieczór w gronie najbliższej rodziny, bez gości. 

- Nasze rodziny są spokrewnione przez liczne małżeństwa. - Beatrice półgło-

sem wyjaśniała jej, kim jest ten przybysz. - Tair jest następcą tronu w Zabranii. 

Mężczyźni  siedzący  przy  stole  głośno  rozmawiali,  przeplatając  słowa  arab-

skie, francuskie i angielskie. 

- Ma niebieskie oczy. Zauważyłaś? - spytała Beatrice. 

- Tak. - Trudno byłoby nie zauważyć! 

- W rodzie Al Szarifów błękitne oczy pojawiają się stosunkowo często - cią-

gnęła Beatrice. - Krąży ciekawa opowieść o tym, skąd się wzięły, ale nie wiadomo, 

na  ile  jest  prawdziwa.  Rzekomo  kiedyś  dotarł  w  te  strony  wiking,  który  bardzo 

spodobał  się  królewskiej  córze...  Odtąd  co  kilka  pokoleń  rodzi  się  błękitnookie 

dziecko. Piękny mężczyzna, prawda? 

Molly czuła, że ogarnia ją dziwne podniecenie. Aby się opanować, zacisnęła 

wargi i spuściła oczy. Nie rozumiała, dlaczego serce bije jej jak oszalałe. Miała na-

dzieję,  że  Beatrice  nie  spostrzegła  jej  rozdygotania.  Spojrzała  na  Taira  i  zrobiła 

minę niewiniątka. 

- Piękny? Czy ja wiem... 

Takiego mężczyznę podziwiają wszystkie kobiety, zawsze i wszędzie. Zerka-

jąc  na  niego  spod  rzęs,  Molly  zauważyła,  że  ma  bardzo  jasną  karnację,  a  na  pra-

wym policzku szeroką bliznę dochodzącą do zmysłowych ust. 

R  S

background image

Silnie zarysowane brwi były kruczoczarne, a równie czarne włosy opadały na 

rozpięty kołnierzyk koszuli. Pokryta czerwonawym pyłem koszula chyba była nie-

bieska, dobrana pod kolor oczu. 

Molly miała nadzieję, że nikt nie zauważył, z jakim zachwytem  wpatruje się 

w  twarz  gościa.  Wprost  pożerała  go  wzrokiem,  ale  czy  to  dziwne?  Zasługiwał  na 

miano pięknego mężczyzny, chociaż jego męska uroda w niczym nie przypominała 

urody typowego hollywoodzkiego aktora. 

Molly  zastanawiała  się,  czy  jedynie  ona  zachwyciła  się  błękitnookim  arab-

skim  królewiczem.  Raczej  mało  prawdopodobne,  aby  jej  reakcja  była  wyjątkowa. 

Na pewno wszystkie kobiety wlepiają wzrok w prawie dwumetrowego mężczyznę 

o  czarnych  włosach  i  błękitnych  oczach.  Tair  Al  Szarif  był  najprzystojniejszym 

mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. 

I w tym momencie Molly usłyszała głos rozsądku przypominający, że wygląd 

to  nie  wszystko.  Podobną  opinię  często  wygłaszał  jej  ojciec,  aby  pocieszyć  naj-

młodszą córkę. Przyrodnie siostry były piękne i dobre. Molly czasami zdawało się, 

że byłoby jej łatwiej, gdyby Rosie i Sue były niemiłe, złośliwe, bo wtedy nie mia-

łaby  poczucia  winy,  że  jest  zazdrosna.  Czy  lżej  być  szykanowaną  przez  złośliwe 

siostry,  niż  słuchać  zapewnień,  że  najważniejszy  jest  piękny  charakter,  a ona  wła-

śnie taki ma? 

Rosie kiedyś zaproponowała jej zamianę, gdy Molly poskarżyła się, że wola-

łaby być piękna, a za większy biust chętnie oddałaby dziesięć punktów ze swego 

ilorazu inteligencji. 

Otrząsnęła się ze wspomnień, wróciła do rzeczywistości i spojrzała na Tarika. 

- Przecież wiem, dlaczego Khalid tak mnie przedstawił. Powiedz mu, żeby się 

mną nie przejmował. Zresztą nie sądzę, żeby twój kuzyn... - Urwała zakłopotana i 

niepewnie się uśmiechnęła. - Nie przypadłam do gustu królewiczowi z Zabranii. 

Tarik pokręcił głową. 

- Skąd takie przypuszczenie? Przecież on wcale cię nie zna. Dlaczego miałby 

R  S

background image

czuć niechęć do nieznanej osoby? 

Logiczne  pytanie,  ale  Molly  nie  miała  wątpliwości,  że  w  głębi  błękitnych 

oczu kryła się niechęć do niej. Nigdy w życiu nie wywołała silnych emocji u przy-

stojnego  mężczyzny.  Widocznie  żaden  nie  potrafił  dostrzec  jej  wewnętrznego 

piękna! Dlaczego wytrącił ją z równowagi fakt, że akurat ten mężczyzna patrzył na 

nią wrogo, z pogardą? Dziwne! 

Usiłowała usunąć jego obraz sprzed oczu, ale zadanie było trudne, ponieważ 

miał twarz, której się nie zapomina. 

- Przywidziało ci się - rzekł Tarik. 

- Możliwe. 

Żałowała, że się poskarżyła. Niezależnie od tego, co mówił Tarik, wiedziała, 

że się nie omyliła. Tair Al Szarif nie mógł na nią patrzeć. Na szczęście nie spędzi 

jej to snu z powiek, ponieważ nie zapałała sympatią do następcy tronu w Zabranii. 

- Jeśli sobie życzysz, wyjaśnię mu, co nas łączy. 

- Nie trzeba. Zostaw to tak, jak jest. 

W  oczach  Tarika  dostrzegła  ulgę.  Nie  powinno  to  boleć,  a  jednak  zabolało. 

Wiedziała, że Tair nie pozbędzie się uprzedzenia do niej, nawet jeśli z wiarygodne-

go źródła dowie się, że jest przyrodnią siostrą Tarika i Khalida. 

Oczywiście nie rozumiała, dlaczego wzbudziła w nim niechęć. Wmawiała so-

bie,  że  nie  zależy  jej  na  jego  sympatii.  W  duchu  wyliczyła  niemiłe  cechy  Taira: 

arogancję, brak poczucia humoru, zapatrzenie w siebie. Ostatnia cecha zdawała się 

najbardziej prawdopodobna, bo człowiek, który codziennie widzi w lustrze idealnie 

piękną twarz, musi być z siebie zadowolony. 

- Decyzja należy do ciebie - powiedział Tarik. - Przyszedłem zapewnić cię, że 

nie wstydzimy się naszego pokrewieństwa. Wręcz przeciwnie. Chociaż... - Krzywo 

się uśmiechnął. - Na razie wolimy nie rozgłaszać tego wszem i wobec. 

- Ze względu na waszego ojca, prawda?   

Tarik był jej wdzięczny za zrozumienie. 

R  S

background image

-  Tak.  Bardzo  przeżył  odejście  żony...  Jest  dumnym  człowiekiem,  a  to  był 

wielki skandal w naszych kręgach. Plotki zostawiły trwałe ślady. 

Molly dopiero niedawno uświadomiła sobie, że dla Tarika odejście matki też 

było bolesnym przeżyciem, którego, się nie zapomina. 

- Wasz ojciec jest dla mnie bardzo dobry, serdeczny. Nie chciałabym stawiać 

go w przykrej sytuacji. Na pewno nie będę rozpowiadać o naszym pokrewieństwie, 

nikomu  nie  pisnę  ani  słowa.  Przysięgam.  Na  wścibskie  pytania  będę  odpowiadać, 

że jestem przyjaciółką Beatrice. 

Chętnie  złożyła  taką  obietnicę,  bo  wzruszyła  ją  serdeczność  króla  Hakima. 

Zdawała sobie sprawę, że nie jest mu łatwo gościć córkę byłej żony. 

Poznała  kulturę  i  obyczaje  Zarhatu,  więc  domyśliła  się,  co  kryje  się  za  sło-

wami Tarika o skandalu po rozwodzie. Mimo wszystko król Hakim ciepło ją przy-

jął,  a  wielu  mężczyzn,  będących  na  jego  miejscu,  wolałoby  nie  wiedzieć  o  jej  ist-

nieniu. 

Tarik patrzył na nią z uznaniem. 

-  Dziękuję  za  tę  obietnicę,  ale  wierz  mi,  że  Khalid  i ja  z dumą przedstawili-

byśmy ciebie jako naszą siostrę. 

Molly poczuła łzy napływające do oczu. 

- Naprawdę? - szepnęła przez ściśnięte gardło. 

- Dlaczego wątpisz? No tak, to zrozumiałe... Trudno, żebyś miała do mnie za-

ufanie  po  tym,  jak  ignorowałem  cię  przez  dwadzieścia  cztery  lata.  Zasłużyłem  na 

to, żebyś posłała mnie do diabła. 

Molly odgarnęła włosy opadające na twarz i blado się uśmiechnęła. 

-  Ja  postępowałam  podobnie.  Wszystko  zawdzięczamy  Beatrice.  Gdyby  nie 

przyjechała do Anglii, nie byłoby mnie tutaj. 

To  prawda.  Gdy  Tarik  przysłał  zaproszenie,  gniewnie  odrzuciła  jego  propo-

zycję pojednania. Nie chciała mieć nic wspólnego z człowiekiem, który przysporzył 

jej  matce  tylu  cierpień.  Nigdy  jej  nie  odwiedził  po  jej  powtórnym  zamążpojściu. 

R  S

background image

Przez całe życie przyrodni bracia byli właściwie jak obcy ludzie i wolałaby, aby tak 

pozostało. Nie życzyła sobie kontaktów z nimi, a szczególnie z Tarikiem, ponieważ 

ignorował ją przez długie lata. Na domiar złego skłonił Khalida, aby też odciął się 

od matki i przyrodniej siostry. 

Beatrice gorąco prosiła w imieniu męża o pojednanie i to ona skłoniła Molly 

do przyjęcia zaproszenia. 

Była  przekonana,  że  będzie  obojętnie  traktować  starszego  brata,  ale  gdy  go 

bliżej poznała, bardzo go polubiła. 

- Jesteś zadowolona, że przyjechałaś? 

- Tak, nawet bardzo - szepnęła wzruszona.   

Rozpromieniony Tarik wstał. 

- Przemyślisz to, co mówiłem? 

-  Tak.  -  Gdy  doszli  do  drzwi,  schwyciła  go  za  rękę.  -  Muszę  coś  ci  powie-

dzieć. 

- Słucham. 

- Wreszcie zrozumiałam, dlaczego nie chciałeś odwiedzać mamusi. 

Długo  tego  nie  rozumiała.  Widziała,  jak  bardzo  matka  cierpiała,  ponieważ 

Tarik nie przyjechał na wakacje razem z Khalidem. Wtedy nie przyszło jej do gło-

wy, że on też cierpiał. Na pewno czuł się zdradzony, bolało go, że ukochana matka 

ich zostawiła. 

-  Tuż  przed  moim  wyjazdem  tatuś  powiedział,  że  mamusia do końca  wyrzu-

cała  sobie,  że  was  zostawiła.  Pocieszała  się,  że  jesteście  kochani,  szczęśliwi... 

Wiedziała, że wasze miejsce jest tutaj. 

- A jej nie? 

W głosie Tarika nie było krytyki, a mimo to Molly stanęła w obronie matki. 

- Na pewno była nieszczęśliwa, że musi rozstać się z dziećmi. 

Wyobrażała sobie rozpacz kobiety, która jest zmuszona dokonać takiego wy-

boru. Nie znała siły macierzyńskich uczuć, ale przypuszczała, że porzucenie dziec-

R  S

background image

ka jest jak wyrwanie sobie serca, oznacza pustkę do końca życia. 

-  Mamusia  wiedziała,  że  będziecie pod dobrą  opieką.  Cieszyłaby  się,  widząc 

nas teraz razem. 

Tarik przytulił ją, a wtedy poczuła, jak lata odrzucenia i wzajemnego żalu idą 

gdzieś w niepamięć. Wysunęła się z braterskiego uścisku i otarła mokre policzki. 

- Och, rozkleiłam się. Idź już, bo Beatrice gotowa wysłać ludzi na poszukiwa-

nie męża. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Tair widział ten czuły gest i słyszał ostatnie słowa Molly. Zalała go fala nie-

pohamowanego  gniewu,  ale  nadal  stał  ukryty,  aż  ucichły  kroki  Tarika  na  marmu-

rowej posadzce. Dopiero wtedy ruszył w stronę zamkniętych drzwi sypialni. 

Z wściekłości pociemniało mu w oczach, gdy wyobraził sobie, jaka Molly jest 

zadowolona, że nikt nie odkrył jej gry. Doskonale się maskowała, lecz on ją przej-

rzał. 

Ostrożnie  nacisnął  klamkę  i  lekko  uchylił  drzwi  sypialni.  W  kobiecie  bez 

okularów  i  z  rozpuszczonymi  włosami  ledwo  poznał  szarą  myszkę.  Światło  pada-

jące z głębi sypialni przeświecało przez jej cienką batystową pidżamę, więc od razu 

dostrzegł zarys smukłej sylwetki o bardzo kobiecych kształtach. 

Kto by przypuszczał, że ta mała intrygantka ma taką zgrabną figurkę, pomy-

ślał zaskoczony. 

Zatrzymał  się  w  uchylonych  drzwiach,  aby  ochłonąć.  Opuścił  wzrok,  chcąc 

usunąć  sprzed  oczu  podniecający  widok.  Spodziewał  się,  że  rozprawa  z  uwodzi-

cielką  sprawi  mu  niemałą  przyjemność,  lecz  nie  miał  pojęcia,  co  w  ostatecznym 

rachunku osiągnie. Molly na pewno będzie usiłowała jakoś wytłumaczyć tę scenę, 

której był świadkiem. Pewnie już zawczasu przygotowała sobie alibi i ma w zana-

drzu jakąś sentymentalną historyjkę. 

Rzadko  wyciągał  pochopne  wnioski,  lecz  uważał,  że  tym  razem  sprawa  jest 

jasna  i  ma  prawo  posądzać  Angielkę  o  najgorsze.  To,  czego  przed  chwilą  był 

świadkiem, stanowiło dowód, jak głęboko Molly  wbiła pazurki w Tarika. Zwykłe 

pogróżki  nie  skłonią  tak  zaborczej  kokietki  do  wycofania  się.  Bezpośredni  atak 

mógłby przynieść odwrotny od zamierzonego skutek i jedynie pogorszyć sytuację. 

Zło tylko na razie zostałoby zażegnane, a gdyby wieść się rozniosła... 

Musiał  zastanowić  się,  dogłębnie  przemyśleć  rozwiązanie  tego  problemu. 

Trzeba zadecydować, jakim sposobem osiągnąć cel. 

R  S

background image

Kilkakrotnie westchnął, ostatni raz groźnym okiem łypnął na Molly, po czym 

cicho zamknął drzwi jej sypialni i udał się do swoich komnat. 

 

Spotkali  się  na  dziedzińcu.  Tair  podszedł  uśmiechnięty  do  Tarika,  choć  w 

duchu  nazywał  kuzyna  idiotą.  Niewierny  mąż  wyglądał  kiepsko.  Czyżby  nie  wy-

spał się, bo poczucie winy nie pozwoliło mu zmrużyć oka? 

Tair  też  źle  spał  tej  nocy,  ale  nigdy  nie  narzekał  na  złe  samopoczucie  z  po-

wodu  braku  snu.  A  tego  ranka  był  wyjątkowo  zadowolony  z  siebie  oraz  z  obmy-

ślonego planu. 

- Dobrze, że cię widzę - powiedział Tarik.   

Tair popatrzył na niego zdziwiony. 

-  Czy  będziesz  tak  dobry  i  wyświadczysz  mi  przysługę?  -  Tarik  zmarszczył 

brwi i spojrzał na zegarek. - Przekażesz Molly wiadomość ode mnie? 

Tair  w  milczeniu  skłonił  głowę.  Ucieszył  się,  że  sprawa  przybiera  pomyślny 

dla niego obrót. Podejrzewał, że kuzyn nie doceni jego troski od razu, ale po pew-

nym czasie chyba zmądrzeje i nawet mu podziękuje. 

-  Molly  jest  w  oranżerii.  -  Tarik  znów  popatrzył  na  zegarek.  -  Fascynują  ją 

egzotyczne rośliny, co jest zrozumiałe. 

- Zrozumiałe? - powtórzył Tair. 

-  Wykłada  nauki  ścisłe,  ale  pracę  magisterską  napisała  z  botaniki.  Zaintere-

sowała  ją  wiadomość  o  oranżerii  zbudowanej  przez  mojego  pradziadka  i  o  rośli-

nach, które przetrwały do dziś. Chciałem prosić Khalida, żeby mnie zastąpił, ale nie 

mogę go znaleźć. 

- Ona jest nauczycielką? - spytał zaskoczony Tair.   

Tarik lekko się uśmiechnął. 

-  Tak.  Uczy  w  szkole  dla  dziewcząt.  -  Podał  nazwę  szkoły,  o  której  Tair  co 

nieco słyszał. - Jest wybitnie inteligentna. 

Tair niecierpliwie mu przerwał. 

R  S

background image

-  Widzę,  że  ma  w  tobie  zachwyconego  rzecznika.  Postaram  się  lepiej  ją  po-

znać. 

- Zostaniesz u nas dłużej? 

- Raczej nie. Wolałbym nie nadużywać waszej gościnności. 

-  Przeproś  Molly  w  moim  imieniu  i powiedz,  że  Beatrice  przez  całą  noc  nie 

spała. Trzeba zrobić dodatkowe badania, więc musimy jechać do szpitala. - Po raz 

trzeci zerknął na zegarek. - Teraz właśnie pakuje niezbędne rzeczy, a mnie wypro-

siła z sypialni, bo podobno jej przeszkadzam. 

- Dlaczego od razu nie powiedziałeś, o co chodzi? - zawołał Tair. - Czy już...? 

- Nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Za mocno podskoczyło jej ciśnienie. Nie 

oszczędza się, a to moja wina. Nie powinienem zostawiać jej samej. 

Tair pomyślał, że kuzyn trochę późno to sobie uświadomił, lecz nie chciał ro-

bić mu wymówek. 

- Twoje miejsce jest przy żonie - mruknął. 

- Powiesz wszystko Molly, wyjaśnisz sytuację? 

Tair  zirytował  się,  że  nawet  w  takim  momencie  kuzyn  nie  zapomina  o  prze-

wrotnej Angielce. 

- Zrobię wszystko, żeby zrozumiała.   

Tarik uścisnął mu dłoń. 

- Dziękuję. Bądź dla niej miły. Molly uważa, że jesteś wrogo do niej usposo-

biony. 

Tair  zrobił  przesadnie  zdziwioną  minę,  ale  pomyślał,  że  szara  myszka  chyba 

jest za bardzo spostrzegawcza. 

- Wiem, jaki potrafisz być czarujący. Będę ci wdzięczny, jeśli postarasz się ze 

względu na mnie. To jej pierwsza wizyta u nas, a bardzo chcę, żeby znowu przyje-

chała. 

Tair postanowił, że zrobi wszystko, aby jednak do tego nie doszło. 

- Dobrze, postaram się. 

R  S

background image

- Jeszcze raz dziękuję. 

- Cała przyjemność po mojej stronie. 

W duchu dodał, że to wcale nie jest przyjemność, a obowiązek usunięcia po-

kusy sprzed oczu żonatego kuzyna. 

Dziewiętnastowieczne,  ale  świetnie  zachowane  oranżerie  zajmowały  kilka 

akrów.  Hodowano  w  nich  rzadkie  odmiany  owoców  i  warzyw  oraz  bardzo  cenną 

kolekcję storczyków. Tair dobrze znał te oranżerie, ponieważ w dzieciństwie często 

bawił  się  tu  z  kuzynami.  Powietrze  było  przesycone  odurzającym  zapachem  stor-

czyków.  Dość  prędko  znalazł  Molly,  ale  niewiele  brakowało,  aby  ją  minął.  Sie-

działa na posadzce i w skupieniu coś szkicowała. Pochłonięta rysowaniem nie sły-

szała kroków. Dzięki temu Tair miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć. 

Miała  na  sobie  niezbyt  twarzowy  strój.  Ubrała  się  w  luźną  bluzkę  i  bez-

kształtną spódnicę do pół łydki. Rysowała, a była bez okularów... Dziwne! Tair stał 

tak  blisko,  że  mógł  obejrzeć  sobie  jej  owalną  twarz.  Miała  gładką  cerę,  niewielki 

nos i zmysłowe usta. Rysując, lekko ściągnęła brwi. 

Molly  skończyła  rysować,  odłożyła  kredkę  i  jeszcze  bardziej  zmarszczyła 

brwi. Chyba była niezadowolona z rysunku. 

- Brak talentu jest irytujący - odezwał się współczującym tonem. 

Molly nerwowo drgnęła, upuściła kredkę, gwałtownie odwróciła się i przelot-

nie na niego spojrzała. Taira uderzyły dwie rzeczy: Angielka miała cudownie złoci-

ste oczy i patrzyła na niego, jakby był diabłem wcielonym. 

Zrobił  zdziwioną  minę, a Molly  zarumieniła  się  po korzonki  włosów.  Węzeł 

na  karku  był  niedbale  spięty  klamrą.  Czy  po  jej  wyjęciu  włosy  spływają  na  plecy 

jedwabistą falą? Czy poprzedniego wieczoru Tarik odpiął tę klamrę? 

Tair  odsunął  niepokojące  myśli  i  wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu.  Pomyślał  z 

zadowoleniem, że kuzyn już nigdy  więcej nie wyjmie klamry z tych jedwabistych 

włosów... Po prostu nie będzie miał okazji, ponieważ już nigdy więcej nie zobaczy 

tej niebezpiecznej kobiety. 

R  S

background image

Molly po głosie poznała, kto za nią stoi. Tair Al Szarif miał bardzo charakte-

rystyczny głos, którego aksamitnie miękki ton przyprawił ją o dreszcz. Wstała po-

woli, z pochyloną głową, aby ukryć rumieńce. Patrzyła na storczyki, ale wiedziała, 

że Tair nie spuszcza z niej oczu. Miał przenikliwy wzrok, co bardzo ją onieśmiela-

ło. I stał stanowczo za blisko. Uparcie spoglądała w bok, wolała nie patrzeć Tairowi 

w oczy. 

- Zaskoczył mnie pan - odezwała się, otrzepując spódnicę. 

- Przepraszam. 

Tair  mówił  bez  cienia  skruchy,  ale  tonem  mniej  wrogim  niż  poprzedniego 

dnia. 

Molly  pomyślała,  że  być  może  niesłusznie  się  do  niego  uprzedziła.  Zerknęła 

na pociągłą twarz i mimo woli westchnęła. Jak przyjemnie na niego patrzeć! Starała 

się opanować, nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Dlaczego tak gwałtownie za-

reagowała na bliskość kuzyna Tarika? Zawstydziła się i jednocześnie wystraszyła. 

Tair wyciągnął rękę po szkicownik. 

- Wątpię, żeby moja nieudolna próba spodobała się... żeby  w  ogóle zaintere-

sowała następcę tronu. 

- A czy panią interesuje moja opinia? - spytał Tair. 

Molly milczała. Pierwszy raz w życiu znalazła się w sytuacji, gdy podniecenie 

sprawiło,  że  nie  mogła  zdobyć  się  na  odpowiedź.  Przygryzła  wargę  i  zakłopotana 

obserwowała,  jak  Tair  ogląda  jej  rysunek.  Pocieszyła  się  myślą,  że  Tair  nie  jest 

miarodajnym krytykiem, więc nie warto przejmować się tym, jak oceni jej pracę. 

Tair oglądał rysunek zaskoczony tym, że Molly ma talent, którego z góry  jej 

odmówił.  Nawet  jego  niezbyt  profesjonalne  oko  dostrzegło  mistrzowską  kreskę. 

Delikatny szkic nie zyskał uznania artystki, bo widocznie była surowym krytykiem 

swych umiejętności. 

Oderwał wzrok od rysunku i obrzucił Molly bacznym spojrzeniem od stóp do 

głów.  Pomyślał,  że  żadna  znana  mu  kobieta  nie  włożyłaby  takiego  stroju  na  spo-

R  S

background image

tkanie z ukochanym, ale widocznie Tarik nie zwracał uwagi na ubiór uwodzicielki. 

Na wspomnienie niemądrze zadurzonego kuzyna gniewnie zmarszczył brwi. 

Molly chciała poprawić okulary, ale zorientowała się, że ich nie ma. Ogarnął 

ją strach, jaki czasem paraliżuje człowieka we śnie. Powtarzała sobie, że nie czeka 

na  aplauz  i  nie  potrzebuje  się  maskować.  Okulary  kiedyś  bardzo  się  przydawały, 

lecz już dawno przestała być wybitnie uzdolnioną nastolatką, która na uniwersyte-

cie pragnie wyglądać jak starsze studentki. 

Tair zauważył jej charakterystyczny gest. 

- Zgubiła pani okulary i bez nich kiepsko widzi? - Bawiło go, że nauczycielka 

patrzy na niego jak uczennica bojąca się reprymendy. 

Molly niedbale wzruszyła ramionami. 

- Znajdą się. 

- Storczyk jest jak żywy - powiedział Tair, oddając rysunek. 

Molly  powoli  zamknęła  szkicownik.  Drgnęły  jej  kąciki  ust,  a  bursztynowe 

oczy rozświetliło zadowolenie. 

- Dziękuję - szepnęła. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

- Chyba nie jestem pierwszą osobą, która uważa, że pani ma... talent. 

Ostatnie  słowo  wymówił  jakby  z  niechętnym  podziwem,  co  zbiło  Molly  z 

tropu. 

- To zwykłe hobby. Maluję tylko dla rozrywki.   

Ciekawe,  czy  uwodzi  cudzego  męża  też  tylko  dla  rozrywki,  pomyślał  Tair, 

patrząc na nią z niechęcią. 

Zmrożona  jego  lodowatym  wzrokiem  przestąpiła  z  nogi  na  nogę  i  znowu 

spuściła wzrok. Zobaczyła leżące na podłodze okulary i z westchnieniem ulgi schy-

liła  się,  aby  je  podnieść.  W  tym  samym  momencie  Tair  też  sięgnął  po  okulary  i 

niechcący musnął palcami dłoń Molly. 

Przelotny dotyk sprawił, że przez jej ciało przebiegł prąd. 

Tair  spojrzał  na  jej  łabędzią  szyję  i  jego  wzrok  przykuła  pulsująca  żyła.  W 

oranżerii  zrobiło  się bardzo  parno,  wilgotne  powietrze  było  naelektryzowane.  Tair 

chciał  być  beznamiętnym  wybawicielem  Tarika,  ale  wzburzona  krew  sprawiła,  że 

nagle  widział  Molly  jakby  za  mgłą.  Ogarnęło  go  pożądanie;  wybuchnęło  niespo-

dziewanie, z wielką siłą, i trzymało go w swej mocy. Usiłując zapanować nad sobą, 

zacisnął zęby. Znał moc pożądania, ale dotychczas był dumny z tego, że nigdy nie 

pozwalał  ciału  rządzić  swoim  zachowaniem.  Pierwszy  raz  kobieta  pociągała  go  z 

tak wielką siłą. 

- Rysuję tylko dla rozrywki - powtórzyła Molly ochryple. 

Patrząc  na  jej  pięknie  wykrojone  usta,  zapomniał  o  rysunku.  Jeśli  pocałuje 

przewrotną Angielkę, zrobi to, bo tak postanowił, a nie dlatego, że stał się bezwol-

ny wobec pożądania. Nie, nie stracił głowy, nadal panuje nad sobą. Dlaczego więc 

patrzy na jej zmysłowe usta, jakby to była oaza, a on umierał z pragnienia? Niepo-

jęte!  Opuścił  ręce,  zacisnął  pięści,  oderwał  wzrok  od  czerwonych  warg.  Jeśli  po-

całuje tę kobietę, zrobi to, kiedy zechce i gdzie zechce. Nie teraz. 

R  S

background image

Molly odgarnęła włosy opadające na oczy i wyciągnęła rękę po okulary. 

- Dziękuję - szepnęła. 

Patrząc na jej smukłe palce, Tair wyobraził sobie, jak pieści go tą drobną dło-

nią.  Skrzywił  się  zirytowany,  że  przychodzą  mu  do  głowy  takie  głupie  myśli. 

Ostatnio bardzo dużo pracował i z konieczności unikał kobiet. I to był jego główny 

problem. Gdyby nie te zmysłowe usta Angielki... 

Zamiast  oddać  okulary,  Tair  włożył  je  na  nos  i  zaskoczony  wysoko  uniósł 

brwi. 

Speszona  Molly  pomyślała,  że  to  ironia  losu.  Dlaczego  akurat  ten  człowiek 

jako jedyny przejrzał jej niewinny kamuflaż? 

- Zwykłe szkło - mruknął Tair. 

Odkrycie wywołało zdumienie, którego nie umiał ukryć. Oszustka! Zapewne 

brak makijażu i byle jaki strój służyły temu samemu celowi. Uwodzicielce chodziło 

o to, by kobiety uważały ją za niegroźną rywalkę. Tymczasem mężczyzna, który się 

z nią zetknie, natychmiast przekona się, że jest inaczej. On już o tym wie. 

Molly pokręciła głową. Miała irracjonalne poczucie winy, jakby została przy-

łapana na wyjątkowo ohydnym uczynku. 

Nie  zamierzała  wyjaśniać,  dlaczego  nosi  okulary  ze  zwykłymi  szkłami.  Jako 

wybitnie  uzdolnione  dziecko  chodziła  do  szkoły  ze  specjalnym  programem,  a  w 

wieku szesnastu lat rozpoczęła studia. Czuła się nieswojo, ponieważ wyglądała jak 

dziewczynka. Dość prędko wymyśliła genialny jej zdaniem pomysł. Uznała, że do-

da sobie powagi, jeśli będzie nosić okulary w rogowych oprawkach. Przez dziesięć 

lat okulary spełniały swe zadanie, bo zapewniały jej lepsze samopoczucie. Dopiero 

teraz Molly zdała sobie sprawę, że ostatnio chyba już nie dodawały jej powagi ani 

lat, a jedynie szpeciły jej drobną twarz. 

- Okulary są tylko takim dodatkiem... - szepnęła. 

- Radzę zmienić osobistego projektanta mody.   

Molly roześmiała się z przymusem. 

R  S

background image

- Nie zwracam uwagi na modę. 

- Dlatego nosi pani rzeczy o dwa numery za duże? 

Nie  powiedział  wyraźnie,  że  wygląda  okropnie,  ale  w  zawoalowany  sposób 

dał  to  do  zrozumienia. Molly  rozciągnęła  usta  w  szerokim  uśmiechu.  Ubierała  się 

tak,  aby  było  wygodnie,  i nikomu nic  do  tego.  Jeżeli  ktoś,  kto  ma idealną  twarz  i 

idealne ciało, dostrzega tylko to, co powierzchowne - czyli makijaż i elegancki strój 

- to trudno. Nie warto się tym przejmować. 

Popatrzyła na dłoń trzymającą okulary; palce były długie, kształtne. Przelotny 

kontakt  z  nimi  niemal  rozstroił  jej  system  nerwowy,  ale  szybko  znalazła  logiczne 

wyjaśnienie tego, co poczuła. Przyczyną jej gwałtownej reakcji na pewno było za-

skoczenie. Nie zamierzała sprawdzać wymyślonej na poczekaniu teorii. Niedobrze, 

że jej ciało ciągle jeszcze odczuwa skutki przelotnego muśnięcia. 

Z  uśmiechem  nadal  przyklejonym  do  twarzy  ponownie  wyciągnęła  rękę  po 

okulary. 

Tair bez słowa oddał jej zgubę. 

Molly cicho westchnęła i wsunęła okulary na nos. Tair oczywiście wie, że jest 

fantastycznym mężczyzną i kobiety mdleją, gdy łaskawie na nie spojrzy. Lecz ona 

nie ma zamiaru być omdlewającą ofiarą. 

-  Czekam  na  Tarika  -  oznajmiła  spokojnie.  -  Powinien  lada  moment  się  zja-

wić. 

Miała nadzieję, że Tair zrozumie aluzję i odejdzie. 

- Wiem - mruknął Tair. 

- Wie pan? - Nie rozumiała, dlaczego od razu nie powiedział. 

- Prosił mnie o przekazanie wiadomości - dodał Tair. - Tarik nie przyjdzie. 

Molly posmutniała. 

- Ha, trudno. Dziękuję za informację. 

- Beatrice źle się czuje. 

- Co jej jest? 

R  S

background image

- Miała kiepską noc.   

Molly mocno zbladła. 

- Co to znaczy? 

Tair  uwierzyłby  w  przerażenie  Angielki,  gdyby  nie  widział,  że  Tarik  o  pół-

nocy wyszedł z jej sypialni. Panna Myszka była świetną aktorką. 

- Wezwano lekarza. 

- Co stwierdził? - Molly była blada jak płótno. 

- Radził zawieźć Beatrice do szpitala. 

Zastanawiał się, jaka jest prawdziwa przyczyna reakcji Molly. Raczej gorzkie 

wyrzuty sumienia niż szczera troska o ciężarną. 

- Czy dziecko... czy ona... już rodzi? 

- O ile mi wiadomo, jest to wyłącznie środek ostrożności. 

- To moja wina - szepnęła. 

Tair nie widział powodu, aby ją pocieszać, bo jego zdaniem za późno uświa-

domiła sobie, że jej samolubne postępowanie może mieć przykre konsekwencje. 

- Dlaczego? - zapytał. 

- Kilka dni temu Beatrice zemdlała. Twierdziła, że nie straciła przytomności, 

ale pewnie jednak zemdlała. Prosiła, żebym nic nie mówiła Tarikowi. Posłuchałam 

jej,  a  teraz  wiem,  że  należało  mu  powiedzieć.  -  Pokręciła  głową,  skrzywiła  się, 

uderzyła dłonią w czoło. - Jeśli coś się stanie jej albo dziecku... to będzie moja wi-

na. 

Tair patrzył na nią z niedowierzaniem. Albo była genialną aktorką - lecz nikt 

nie jest genialny - albo miała pokrętne zasady moralne. Czy możliwe, aby martwiła 

się o żonę człowieka, którego uwiodła? 

-  Jaką  diagnozę  lekarz  postawił?  Co  pan  przede  mną  ukrywa?  Czy  Beatrice 

coś grozi? 

- Nic nie ukrywam. - Tair wzruszył ramionami. - Tarik nie wtajemniczył mnie 

w szczegóły. 

R  S

background image

- Na pewno odchodził od zmysłów. 

Wiedziała, że jeśli Beatrice albo dziecku stanie się coś złego, brat wpadnie w 

rozpacz. Przekonała się do Tarika, gdy zobaczyła jego szczere uwielbienie dla żo-

ny. 

- Wybieram się do szpitala - rzekł Tair. - Zabiorę panią. Na pewno będzie pa-

ni pociechą dla Tarika. 

Molly,  która  nie  dosłyszała  ironii  w  ostatnim  zdaniu,  popatrzyła  na  niego  z 

wdzięcznością. 

- Naprawdę mogę jechać? 

- Oczywiście. Beatrice ucieszy się na widok wieloletniej przyjaciółki. 

Molly promiennie się uśmiechnęła i uścisnęła mu rękę. 

- Jaki pan dobry. 

Zauważyła, że z dezaprobatą wpatruje się w jej dłoń, więc prędko cofnęła rę-

kę. 

- Wcale nie jestem dobry. 

Powiedział to tak dziwnym tonem, że rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nic 

nie wyczytała z jego twarzy. 

- Chodźmy. 

Szedł  pierwszy,  Molly  za  nim.  Z  oranżerii  przeszli  bezpośrednio  do  sąsied-

niego budynku. 

Na  dziedzińcu  czekała  limuzyna.  Tair  zamienił  kilka  słów  z  szoferem,  który 

wysiadł, sztywno się ukłonił i odszedł. 

- Wolę sam prowadzić - wyjaśnił Tair. 

Molly  oderwała  oczy  od  luksusowego  samochodu,  spojrzała  na  Taira  i... 

ogarnął  ją  strach.  Pomysł  odwiedzenia  Beatrice  wydał  się  jej  kiepski.  Nerwowo 

przygładziła włosy. 

- Powinnam ogarnąć się, przebrać, wziąć nakrycie głowy. Proszę na mnie nie 

czekać. Sama też trafię do szpitala. 

R  S

background image

- Może pani jechać tak, jak jest. 

Tair usiadł za kierownicą, a Molly stała niezdecydowana. Wiedziała, dlaczego 

się waha i wiedziała, że to śmieszne, ale przeraziła ją perspektywa przebywania w 

zamkniętej przestrzeni z mężczyzną, który pociągał ją jak magnes. 

Tair wyjrzał przez okno. 

- No, na co się pani decyduje? 

- Ja tylko... - Urwała speszona.   

Nie mogła przyznać się, że jego obecność działa na nią obezwładniająco. 

- Jedzie pani czy zostaje? - zawołał poirytowany. 

Molly  starała  się  opanować.  Mówiła  sobie,  że  chodzi  tylko  o  podróż  samo-

chodem,  w  dodatku  krótką.  Ze  względu  na  Beatrice  i  Tarika  musi  wytrwać  w  to-

warzystwie ich przystojnego kuzyna. 

- Jadę - zadecydowała. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Tair  skręcił  na  wąską,  ledwo  widoczną  drogę.  Molly  sądziła,  że  na  skróty 

prędzej dojadą do lotniska, ale po upływie, trzech kwadransów skrót wydał się jej 

cokolwiek za długi. Czyżby zabłądzili? 

Samochód  często  podskakiwał  na  wybojach,  co  znosiła  cierpliwie,  ale  raz 

mimowolnie jęknęła. 

Tair przelotnie na nią zerknął. 

- Jak samopoczucie? 

- Dobre, dziękuję. 

Przez chwilę przyglądała się kierowcy. Miał minę, jakby świetnie orientował 

się  w  terenie.  Prawdę  powiedziawszy,  sprawiał  wrażenie  człowieka,  który  zawsze 

wie,  co  robi  i  czego  chce.  Czy  teraz  też  tak  jest?  Mężczyźni  niechętnie  przyznają 

się do porażki, na przykład do tego, że zabłądzili. 

Rozejrzała  się  po  spalonej  słońcem  okolicy.  Bezkresna  pustynia!  Jak  okiem 

sięgnąć, nie ma na czym oka zawiesić. W takiej sytuacji łatwo przeoczyć drogę, nie 

tylko zakręt. Nie zauważyła żadnego znaku drogowego. Nic, absolutnie nic. 

Wzdrygnęła się i odwróciła wzrok od ponurego krajobrazu. W martwej pustce 

nie  dostrzegła  ani  krzty  piękna,  o  którym  mówiła  Beatrice.  Pomyślała  o  matce, 

która zapewne też nie widziała tu nic atrakcyjnego. 

- Satelitarny pilot chyba jest tutaj bardzo przydatny - powiedziała nieśmiało. 

W samochodzie były wszystkie udogodnienia, ale kierowca z nich nie korzy-

stał. 

-  Przydaje  się  tym,  którzy  nie  potrafią  jeździć po  pustyni  -  rzekł  Tair,  wzru-

szając ramionami. 

- A pan umie? 

- Mam kierunkowskaz we krwi. 

- Hm. - Żaden ze znanych Molly składników krwi nie służył do wskazywania 

R  S

background image

kierunku. Uprzejmie milczała, ale jej sceptycyzm widocznie był wymowny, bo Tair 

dorzucił informację uzasadniającą jego twierdzenie. 

- Moja matka była Beduinką, córką szejka jednego z największych tutejszych 

plemion. 

- To jeszcze są ludzie wędrujący z rodzinami, z całym dobytkiem? - zapytała 

zdumiona. 

- Ten tryb życia powoli zanika, niedługo zginą ostatnie grupy nomadów - od-

parł Tair. 

Z jego odpowiedzi trudno było wywnioskować, czy uważa, że to źle czy do-

brze. 

- Szkoda, prawda? 

- Na szczęście są jeszcze ludzie tacy jak mój dziadek. Oni podtrzymują trady-

cję. 

- Pana dziadek żyje? 

Tair  błysnął  olśniewająco  białymi  zębami,  dzięki  czemu  przez  moment  wy-

glądał mniej groźnie. 

- Żyje i ma się doskonale. Moja matka zmarła, gdy byłem małym dzieckiem. 

- Moja też. 

Być może to jedyne podobieństwo między nimi. 

- Jest pani sama jak palec? 

Molly przecząco pokręciła głową. 

- Mam ojca, dwie przyrodnie siostry i dwóch przyrodnich braci. 

- O, duża rodzina. 

Molly  wystraszyła  się,  że  zapyta  ją  o  braci,  a  byłoby  to  kłopotliwe  dla  niej 

pytanie. Musiałaby kłamać. 

- W dużej rodzinie są kolejki do łazienki - mruknęła.   

Chciała  w  ten  sposób  uciąć temat, ale  oczywiście  była  ciekawa,  jak  Tair za-

reagowałby,  gdyby  powiedziała,  że  jest  przyrodnią  siostrą  Tarika  i  Khalida,  a  jej 

R  S

background image

matka była żoną króla Hakima. 

- Na pewno nigdy nie czuła się pani osamotniona - rzekł Tair. 

Czy  to  znaczy,  że  on  cierpiał  z  powodu  braku  rodzeństwa?  Czy  dlatego  jest 

niezbyt sympatyczny? Wyobraziła sobie smutnego, czarnowłosego, błękitnookiego 

chłopczyka,  którego  chętnie  objęłaby,  przytuliła.  Niestety!  Chłopcy  wyrastają  na 

mężczyzn, od których lepiej trzymać się z daleka. 

Przymknęła oczy, rozmarzyła się. Jak by to było, gdyby Tair ją objął? Marzy-

ła o człowieku, któremu się nie podobała. Mężczyźni tacy jak Tair nie całowali ko-

biet takich jak ona. 

A gdyby jednak pocałował? 

Wpadli w kolejną dziurę, czego marzycielka prawie nie zauważyła, mimo że 

pas boleśnie wpił się w jej ramię, ale za to przypomniała sobie o jego stwierdzeniu, 

że na pewno nigdy nie czuła się osamotniona. 

- Tak. Ma pan rację. Nie pamiętam, abym była kiedykolwiek osamotniona. 

Usłyszała w swym głosie buntowniczą nutę. Tair dotknął nerwu, którego ist-

nienia  nie  podejrzewała,  ponieważ  nie  cierpiała  z  powodu  osamotnienia.  A  przy-

najmniej nie w potocznym znaczeniu tego słowa. Czy może być samotne dziecko, 

które  ma  wspaniałego  ojca  i  dwie  kochające  siostry?  Sue  i  Rosie  troszczyły  się  o 

swoją zdolną, ale mało towarzyską siostrę. Robiły, co mogły, aby była szczęśliwa, 

ale Molly zdawała sobie sprawę ze swej odmienności. 

-  Będę  wdzięczna,  jeśli  zechce  pan  pilnować  drogi...  jeśli  to  coś  w  ogóle 

można nazwać drogą. 

Nie  była  pewna,  czy  jadą  jakimkolwiek  traktem.  Niedawno  skończył  się 

względnie  rozpoznawalny  szlak,  nawierzchnia była  coraz  gorsza  i  trudno było  zo-

rientować się, gdzie kończy się droga, a zaczyna pustynia. 

- Gdybym był podejrzliwy, uznałbym, że pani próbuje zmienić temat. 

-  Po  prostu  nie  chcę  dotrzeć  do  szpitala  w  stanie  fizycznego  wyczerpania  - 

rzuciła ostro. 

R  S

background image

Prawie  przez  pół  minuty  nie  zerkała  na  Taira,  ale  dłużej  nie  wytrzymała  i 

znów zapatrzyła się w jego piękny profil. Tair nagle spojrzał w bok i przyłapał ją na 

tym, że patrzy na niego jak małe dziecko na upragnione słodycze. Wytrzymała jego 

wzrok. 

Mina  Taira  świadczyła  o  tym,  że  jest  przyzwyczajony  do  tego,  że  kobiety 

wpatrują się w niego z tęsknotą. 

Molly domyślała się, jak ją ocenia. Na pewno uznał ją za jeszcze jedną kobie-

tę, która nie może oprzeć się jego czarowi. 

-  Zastanawiałam  się  właśnie...  -  Urwała,  ale  po  chwili  zapytała  odważnie:  - 

Czy obrazi się pan, jeśli spytam, czy zabłądziliśmy? 

Tair  błysnął  białymi  zębami,  a  Molly  pomyślała,  że  powinien  częściej  się 

uśmiechać. 

- Nie obrażam się z byle powodu. Widzę, że boi się pani, prawda? 

- Ani trochę - burknęła. 

Tair pominął jej dziecinną reakcję milczeniem. Molly ze złości zacisnęła pię-

ści. Nie była dziecinna ani bojaźliwa. Ani spragniona miłości... Dlaczego więc tak 

dziwnie się zachowuje? 

- Wobec tego zaryzykuję i zapytam. Pobłądziliśmy?   

Tair spojrzał na nią przelotnie. 

- Nie zabłądziliśmy. 

Powiedział prawdę czy mówi tak, żeby ją uspokoić? 

- Wobec tego, gdzie jesteśmy? 

-  Prawie  na  miejscu  -  odparł  tonem,  jakim  dorosły  odpowiada  marudnemu 

dziecku. Po chwili dodał: - Nie prawie, bo już na miejscu. 

Molly rozejrzała się. 

- Jak to? Nie widzę lotniska. 

Stało  tu  kilka  dużych  bud  z  zardzewiałej  blachy,  a  poza  nimi  nic,  co  odróż-

niałoby  to  miejsce  od  połaci  rdzawego  piasku,  przez  które  jechali.  Opuszczone, 

R  S

background image

bezludne miejsce wyglądało jak duch dawno już nieistniejącego miasta. 

- Dwadzieścia lat temu było tu lotnisko. 

- Co takiego? 

Niejasne  uczucie  niepokoju  przerodziło  się  w  strach.  Właśnie  skręcili  przy 

bocznej  ścianie  największej  budy  i  Molly  ujrzała  jeden  jedyny  samolot  stojący  na 

czymś, co kiedyś zapewne było porządnym pasem startowym. 

- Dlaczego pan mnie tu przywiózł? 

- Zrobiłem to w ramach niecnego planu uprowadzenia pewnej Angielki - od-

parł Tair ze śmiertelną powagą. 

Molly uznała jego odpowiedź za ironiczny żart i aż spąsowiała ze wstydu, że 

ośmieliła się podejrzewać go o to, że pobłądził. 

-  Przepraszam  -  szepnęła.  -  Gdy  pan  wspomniał  o  samolocie,  uznałam...  - 

Nieznacznie wzruszyła ramionami. - Mam wrażenie, że przejechaliśmy tysiąc mil. 

Tair tego nie skomentował. 

- Domyśla się pani moich motywów? 

- Nie mam zielonego pojęcia, o co panu chodzi. Pustynia źle na mnie działa... 

W duchu dodała, że to chyba nie jest wina pustyni. W obecności Taira miała 

rozedrgane nerwy, miotały nią gwałtowne uczucia, o jakie siebie nie podejrzewała. 

Dotychczas była przekonana, że gustuje w poważnych mężczyznach, których może 

kochać, bo jej imponują. Nie przyjmowała do wiadomości, że rzadko decydujemy o 

tym, w kim się zakochujemy. Wszystko w porządku, jeśli obie strony mają ochotę 

na krótką przygodę. Lecz Molly już dawno doszła do wniosku, że seks bez miłości 

nie leży w jej naturze. 

Tair  odwrócił  się  i  pytająco  na  nią  spojrzał.  Przestała  myśleć,  czas  stanął, 

krępujące milczenie przeciągało się. 

- Gdzie jest pas startowy? - zapytała, byle coś powiedzieć. Miała nadzieję, że 

konkretne pytanie świadczy, że myśli teraz o dalszej podróży, a nie o seksie. 

Taira intrygowało, dlaczego się zarumieniła, ale nie poprosił o wyjaśnienie. 

R  S

background image

- Jest przed nami. 

Zadowolona, że oderwie od niego wzrok, spojrzała we wskazanym kierunku i 

zobaczyła ten sam wyboisty teren, jaki już widziała. 

- Wczoraj pan tu wylądował? Po ciemku? 

- Widoczność była średnia. 

-  Trzeba  mieć  stalowe  nerwy  -  szepnęła  z  podziwem.  -  Ja  dostałabym  ataku 

histerii. 

- Nie wygląda pani na histeryczkę. - Przyjrzał się jej bacznie. - Histeryczki są 

spontaniczne, łatwo tracą panowanie nad sobą. 

Molly wyłowiła w jego głosie nutę pogardy i żachnęła się w duchu. 

-  Jest  pani  nauczycielką...  pewnie  lubi  pani  wszystkimi  rządzić,  prawda?  - 

spytał Tair. 

Molly roześmiała się. 

- Co panią tak rozbawiło? 

- Pan mnie bawi. 

Na  twarzy  Taira  odmalowało  się  tak  szczere  zdumienie,  że  wybuchnęła 

śmiechem. 

- Dlaczego? - zapytał oschle. 

Molly wzruszyła ramionami; raczej nie spodoba mu się to, co usłyszy. Jak na 

członka  arabskiego  rodu  królewskiego  był  dość  nietypowy,  lecz  na  pewno  przy-

zwyczajony do tego, że wszyscy ludzie okazują mu posłuszeństwo i szacunek. 

- Ja i rządzenie. Śmieszne. To raczej pan chciałby być władcą świata. 

- Czy pani bezwolnie płynie z prądem? 

- Nigdy. 

Zerknęła spod rzęs i zobaczyła, że tym razem to Tair jest rozbawiony. Ogar-

nęło ją irracjonalne rozdrażnienie i dlatego dodała: 

-  Niektórzy  mężczyźni...  podobni  do  pana...  obawiają  się  kobiet  mających 

własne zdanie. - Molly zdawała sobie sprawę, że rozsądniej byłoby milczeć, a mi-

R  S

background image

mo to mówiła dalej. - Taki mężczyzna wybiera sobie kobietę, która milczy i patrzy 

w  niego  jak  w  obrazek,  a  każde  jego  słowo  traktuje,  jakby  wypływało  z  krynicy 

mądrości. 

Ona sama podczas wczorajszej kolacji głównie milczała, mówiła jedynie pro-

szę  i  dziękuję,  i  cały  czas  dyskretnie  go  obserwowała.  Zachowywała  się  jak  jego 

ideał kobiety... Nie, nie ideał, bo przecież nie miała wymaganej urody... Gdyby by-

ła podobna do Beatrice... Niestety nie jest podobna i trzeba się z tym pogodzić. 

- A tą moją rzekomą potrzebą rządzenia naprawdę mnie pan rozśmieszył. Na 

szczęście mam poczucie humoru. 

- Tarik uważa, że to pani największa zaleta. 

- A pan? 

Zapadło długie milczenie. Molly nie rozumiała, dlaczego z takim niepokojem 

czeka na odpowiedź. 

- Ja tak nie uważam - odparł Tair. 

Mówił spokojnym, pozbawionym emocji głosem, ale jednocześnie wymownie 

patrzył  na  jej  usta.  Molly  zrobiło  się  dziwnie  słabo  i  serce  waliło  jej  jak  oszalałe. 

Wpatrywała się w Taira jak zahipnotyzowana. Miała ogromną ochotę pogładzić go 

po policzku, dotknąć blizny. Podniosła rękę, lecz w ostatniej chwili się opamiętała, 

zacisnęła palce i położyła dłoń na szyi. Kręciło się jej w głowie, płucom brakowało 

powietrza. 

Długo patrzyli na siebie. Gdy Tair odezwał się, Molly zamrugała jak człowiek 

nagle  zbudzony  ze  snu.  Nie  wiedziała,  czy  to  jest  przebudzenie  po  koszmarnym 

śnie czy po erotycznym marzeniu. 

- Co pani woli: zaczekać tutaj czy obejrzeć wnętrze samolotu? 

Molly odpięła pas. 

- Wolę rozprostować nogi. 

- Słusznie. 

Pomyślała, że najlepszy byłby teraz zimny prysznic, lecz równie dobre będzie 

R  S

background image

jakiekolwiek oderwanie myśli od tego, co się z nią dzieje. 

Słońce paliło niemiłosiernie. Molly natychmiast oblała się potem i zanim do-

szła do samolotu, ubranie się do niej lepiło. 

Tair zostawił ją w części przeznaczonej dla pasażerów i bez słowa poszedł do 

kabiny  pilota.  Molly  pomyślała,  że  pewnie  chciał  wziąć  stamtąd  to  coś,  po  co  tu 

przyjechał. 

Usłyszała  szum  silnika  i  wydało  się  jej,  że  samolot  ruszył  z  miejsca,  więc 

szybko skierowała się w stronę kabiny oddzielonej od reszty jedynie zasłoną. 

Tair siedział w fotelu pilota. 

-  Czy  pan  zauważył,  że  ruszamy  z  miejsca?  -  zapytała,  siląc  się  na  obojętny 

ton, aby nie zdradzić zdenerwowania. 

- Zauważyłem. 

- To normalne? 

- Tak. Jeżeli samolot ma wystartować. 

- Wystartować? Czy dobrze słyszę? 

- Doskonale - odparł Tair, uśmiechając się czarująco.   

Molly nerwowo zachichotała. 

- Jeśli zamierzał pan mnie nastraszyć, to się panu udało. 

- Wcale nie próbowałem, ale jestem zadowolony, że nastraszyłem. 

Molly gniewnie zacisnęła pięści. 

- Proszę na mnie spojrzeć - wysyczała. 

- Wolałbym się nie rozpraszać.   

Molly poczerwieniała z gniewu. 

- Co pan robi? 

-  Nie  warto  wyjaśniać,  bo  techniczne  szczegóły  wpadną  jednym  uchem,  a 

wypadną drugim. 

Molly wystraszyła się nie na żarty. 

-  Człowieku,  zwariowałeś?  Jeśli  robisz  to,  o  co  cię  podejrzewam...  -  Nawet 

R  S

background image

nie zauważyła, że zwraca się do niego na ty. 

- Radzę zapiąć pas. 

Molly zbladła, w głowie się jej kręciło. 

- Jeszcze możesz zatrzymać samolot, prawda?   

Wiedziała, że zadała głupie pytanie. 

- Mógłbym, ale nie mam zamiaru. 

Molly potraktowała jego słowa jak żart. Wybuchnęła śmiechem na dowód, że 

się nie wystraszyła. 

- Już mam wpaść w panikę? - Pokręciła głową. - Przykro mi, ale nie dam się 

nabrać. 

Tair  przez  moment  patrzył  na  nią.  Miał  zimny  wzrok,  co  oznaczało,  że  nie 

chodzi o żarty. 

- Wolna wola - rzekł, odwracając się.   

Jego obojętność ubodła Molly. 

- Patrz na mnie, gdy rozmawiamy! - krzyknęła.   

Tym  razem  świadomie  użyła  poufałej  formy.  Miała nadzieję,  że  go  tym  roz-

złości. 

-  Po  co?  I  tak  powiesz,  co  masz  do  powiedzenia.  Jeszcze  nie  spotkałem  ko-

biety ceniącej milczenie. A ja muszę pilnować samolotu. 

Molly utkwiła wściekły wzrok w jego plecach. Nie zareagował na jej poufałą 

formę i zwracając się do niej, sam też przeszedł na ty. Widocznie w tej ich nowej 

sytuacji taka forma mu odpowiadała. Ze strachu zaczęła mówić piskliwym głosem. 

- Przestań! Nie możesz wystartować. 

- Nie mogę? A kto zrobi to za mnie? Usiądź i zapnij pas. Porozmawiamy póź-

niej. 

- Nie żartuj... - Urwała, ponieważ strach ścisnął ją za gardło. - Tairze, proszę 

cię, zastanów się... Właściwie po co to robisz? 

Najpierw ostro żądała, a teraz ucieka się do błagania, pomyślał zdegustowany. 

R  S

background image

Ciekawe, czy przymilna nuta w jej głosie zawsze działa. 

- Zwariowałeś! - wycedziła Molly przez zaciśnięte zęby. 

Wcale nie sprawiał wrażenia wariata, był uosobieniem olimpijskiego spokoju. 

-  Nie  pojmuję,  dlaczego  tak  postępujesz.  Widocznie  masz  jakiś  powód,  ale 

mnie on nie dotyczy, więc zatrzymaj samolot. Chcę wysiąść. 

Tair rzucił jej pogardliwe spojrzenie. 

- Dotyczy właśnie ciebie. 

- Nie rozumiem, o czym mówisz. 

Pokręciła  głową,  zbladła, kurczowo  chwyciła  się  oparcia  i  rozejrzała  wokoło 

jak zaszczute zwierzę szukające możliwości ucieczki. 

Tair  gardził  nią  za  jej  egoizm  i  brak  zasad  moralnych,  ale  teraz  poczuł  się 

niezręcznie, bo nie spodziewał się, że aż tak ją wystraszy. Nie miał takiego zamia-

ru. 

- Nikt nie zrobi ci krzywdy - zapewnił. - Usiądź, zapnij pas i przestań gadać. 

Molly  chętnie  powiedziałaby  mu,  co  sądzi  o  jego  rozkazach,  ale  wolała  naj-

pierw zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jak automat zrobiła to, co kazał, a na doda-

tek zrezygnowana zamknęła oczy. 

- Możesz odpiąć pas. 

Molly  otworzyła  oczy,  ale  palce  nadal  kurczowo  zaciskała  na  metalowej 

klamrze. Wyjrzała przez okno. Znajdowali się wysoko nad ziemią! 

- Co ty robisz? 

- Sprawdzam, czy działa automatyczny pilot. 

- Nie pytam o pilota. Wiesz, o co mi chodzi - zawołała piskliwym głosem. 

- Nie wiem. 

Molly miała mętlik w głowie, z trudem znalazła słowo określające sytuację, w 

jakiej się znalazła. 

- Jesteś porywaczem? 

Liczyła  na  wybuch  śmiechu.  Tair  zaraz  powie,  że  może  mieć  każdą kobietę, 

R  S

background image

więc nie musi żadnej porywać. Zamiast roześmiać się, spokojnie rzekł: 

- Ujmujesz sprawę zbyt emocjonalnie, ale można tak to określić. Jeszcze  raz 

cię zapewniam, że włos ci z głowy nie spadnie, nikt nie zrobi ci krzywdy. 

- Ty chyba naprawdę zwariowałeś. 

Jeżeli  zwariował,  natychmiast  zaprzeczy.  Podobno  prawdziwi  wariaci  twier-

dzą, że są przy zdrowych zmysłach. 

-  Wylądujesz  za  kratkami,  bo  porywanie  ludzi  jest  przestępstwem.  Ilu  już 

porwałeś? 

- Ty jesteś pierwsza. 

- Czuję się zaszczycona... Zaplanowałeś to przed przyjazdem do Zarhatu, czy 

dziś skoro świt przyszedł ci do głowy rewelacyjny pomysł, żeby zabawić się w po-

rywacza? 

- Naprawdę nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo, więc ciesz się z przygody. 

Molly gniewnie prychnęła. 

- Z przygody? A z czego tu się cieszyć? - Jej oczy ciskały błyskawice. - Od-

wieź mnie z powrotem, a nikomu się nie poskarżę, nie pisnę ani słowa. 

Tair patrzył na nią z całkowitą obojętnością i to było najbardziej przerażające. 

- Dlaczego mnie tak nienawidzisz? 

- Moje nastawienie do ciebie jest nieważne. 

A  przynajmniej tak  być powinno,  pomyślał.  Jako  człowiek  z  natury  uczciwy 

musiał sam przed sobą przyznać, że rozminął się z prawdą, mówiąc, że jego nasta-

wienie do niej nie ma znaczenia. Słowa Molly, jej gesty wywoływały u niego bar-

dzo  niepożądaną  reakcję.  Działo  się  tak  nawet  teraz,  gdy  patrzyła  na  niego  z  wy-

rzutem. 

- A co jest ważne? 

- Nie mam w stosunku do ciebie ani pozytywnych, ani negatywnych uczuć - 

dodał bez przekonania. 

Molly położyła dłoń na czole. 

R  S

background image

- Chyba śnię. To nie może być jawa. 

- Odpręż się, jeśli chcesz odbyć przyjemną podniebną podróż. 

-  Przyjemną?  Chyba  kpisz  sobie!  Och,  jak  ja  cię  teraz  nienawidzę...  Jesteś... 

jesteś... - Nabrała tchu i zdobyła się na błagalny uśmiech. - Zastanów się nad kon-

sekwencjami. Co Beatrice pomyśli o nas, gdy nie zjawimy się w szpitalu? 

Tair  pochlebiał  sobie,  że  zna  się  na  ludziach,  że  umie  oceniać  ich  charakter. 

Bacznie obserwował Molly, ale widział jedynie jej szczery niepokój o przyjaciółkę. 

Gdy jednak spojrzał na jej usta, zobaczył całkiem co innego. Uznał więc, że lepiej 

im się dłużej nie przyglądać. Szkoda, że kuzyn uległ czarowi tych pięknie wykro-

jonych warg. 

- Beatrice byłaby mi wdzięczna, gdyby wiedziała, co jej rzekoma przyjaciółka 

knuje. 

- Nie rozumiem, o czym mówisz. Jak ją znam, będzie się o mnie martwić. 

Tair odwrócił się zdegustowany. 

- Przestań! - warknął. - Dość tego udawania!   

Molly opuściła głowę i szepnęła: 

- Naprawdę nic z tego nie rozumiem... 

-  Panno  Molly,  uprzedzam,  że  nienawidzę  kłamczuchów,  oszustów  i  kome-

diantów. Przestań wreszcie udawać, że martwisz się o Beatrice. 

Molly  bezradnie  rozłożyła  ręce  i  zrobiła  zbolałą  minę.  Tair  podziwiał  jej ak-

torskie umiejętności. Wiedział, że gra, a jednak poczuł się jak ktoś, kto ją krzywdzi. 

- Przestań udawać. 

- Nic nie udaję. 

Tair pogardliwie wydął usta. 

- Wątpię, by kobieta twojego pokroju rozumiała znaczenie słowa „troska". Jak 

możesz udawać, że martwisz się o Beatrice, gdy jednocześnie bezczelnie uwodzisz 

jej męża? 

Molly na moment dosłownie oniemiała. 

R  S

background image

- Nigdy nikogo nie uwodziłam - szepnęła. - Nawet nie wiedziałabym, jak się 

do tego zabrać... 

Tair  niecierpliwie  machnął  ręką.  Molly,  która  wreszcie  zrozumiała,  o  co  mu 

chodzi, z trudem powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu. 

- Posądzasz mnie o to, że romansuję z Tarikiem? 

- A co, nie tylko z nim? Ilu uwodzisz na raz? 

Molly  nerwowo  przetarła  oczy.  Wpatrywała  się  w  Taira,  jakby  pierwszy  raz 

go widziała. 

- Nareszcie wyszło szydło z worka! - syknął. 

- Nie masz o niczym pojęcia - szepnęła. 

A ty nie masz pojęcia o tym, jak bardzo pragnę cię pocałować, pomyślał Tair. 

Gdybyś wiedziała, może nie byłabyś taka przestraszona. 

- Nie mam pojęcia? - warknął ze złością. Chyba był bardziej zły na siebie niż 

na nią. - A jaka jest prawda o tobie? Udajesz niewiniątko, żeby żona nic nie podej-

rzewała. Wyglądasz jak szara myszka, nosisz okulary zerówki... 

- Nic nie poradzę na brak urody, a jeśli chodzi o okulary, to sprawa jest pro-

sta.  Służą  mi  od dawna.  Jako  szesnastoletnia  studentka  chciałam  okularami  dodać 

sobie powagi, przyzwyczaiłam się do nich i... - Urwała, ponieważ uświadomiła so-

bie, że jej wyjaśnienie brzmi nieprzekonująco. Nie zawsze powiedzenie prawdy jest 

najlepszym wyjściem z sytuacji. 

Znalazła  się  w  nader  kłopotliwym  położeniu.  Zastanawiała  się,  jak  często  w 

naszym  życiu  kłamstwo  bywa  bardziej  wiarygodne  od  prawdy?  Wyobraziła  sobie 

rozbawienie  swoich  sióstr  i  koleżanek,  gdy  im  powie,  że  następca  tronu  Zabranii 

uprowadził ją, ponieważ uznał ją za uwodzicielkę. 

Na jakiej podstawie doszedł do wniosku, że jest femme fatale

- Pochlebia mi, że uważasz mnie za kobietę, której nie można się oprzeć, ale... 

-  Ja jestem  trudniejszą  zdobyczą niż mój kuzyn.  -  Tair  zniżył  głos  i  uwodzi-

cielskim szeptem dodał: - Wolę sam łowić niż być złowioną ofiarą. 

R  S

background image

Molly przyjrzała się jego nieco drapieżnym rysom i uznała, że mówi prawdę. 

- Żartowałam. Niemożliwe, żebyś tak o mnie myślał - powiedziała. 

Na twarzy Taira odmalowała się irytacja. 

-  Czuję,  że  zamierzasz  wygłosić  mowę  na  swoją  obronę, dlatego  ci  powiem, 

że wczoraj w nocy widziałem, jak Tarik wychodził z twojej sypialni. 

- W nocy? - zdziwiła się Molly. - Ach, wczoraj... to było... 

Nie dokończyła, gdyż w porę przypomniała sobie daną Tarikowi obietnicę. 

- Niewinne spotkanie? - złośliwie dokończył Tair.   

Molly poczerwieniała z gniewu. 

- Wyobraź sobie, że tak! - krzyknęła. 

- Biedna Beatrice pewnie wmawia sobie to samo. Żal mi jej. 

Molly spojrzała w błękitne, pełne pogardy oczy. 

- Chyba wreszcie rozumiem, co mi implikujesz. 

Gdyby  okazała  choć  odrobinę  skruchy,  miała  jakieś  wyrzuty  sumienia,  nie 

zaprzeczała  oczywistym  faktom,  Tair  byłby  bardziej  wyrozumiały.  Słabość  jest 

wybaczalna, lecz wyrachowany egoizm nie. 

-  Gdybyś  miała  serce,  rozumiałabyś  obecną  sytuację  Beatrice.  Jest  w  ciąży  i 

jako kobieta chwilowo jest nieatrakcyjna dla męża, ale ty nie potrafisz wczuć się w 

sytuację bliźniego - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

-  Ty  oczywiście  umiesz,  prawda?  -  zapytała Molly  z  gryzącą ironią.  -  Potra-

fisz  wczuć  się  w  sytuację  zdradzonej  żony.  A  może  Beatrice  zajmuje  szczególne 

miejsce w twoim sercu? 

Tair żachnął się, jakby ubodła go do żywego. 

- Uważaj, co mówisz! 

Molly  dumnie  uniosła  głowę.  Nadrabiała  miną,  ale  bardzo  się  denerwowała. 

Tair na pewno był nieobliczalnym osobnikiem, a ona już parę razy go rozdrażniła. 

Lepiej byłoby milczeć, ale nie mogła się powstrzymać. 

Po  latach  rozwagi  nagle  zaczęła  postępować  impulsywnie,  co  nawet  jej  się 

R  S

background image

spodobało.  Pomyślała,  że  to  wyzwalające  uczucie, a jednocześnie  wystraszyła  się, 

że tak myśli. 

- Jesteś dziwnie zainteresowany Beatrice. - Miała nadzieję, że rozzłoszczony 

Tair nie dosłyszał nuty zazdrości w jej głosie. - Na mnie przerzucasz poczucie wi-

ny, bo robię to, o czym ty w głębi duszy marzysz. Albo jesteś hipokrytą i od dawna 

niecnie postępujesz. 

Zorientowała się, że posunęła się za daleko, lecz już nie było odwrotu. Wyżej 

uniosła głowę i wyzywającym wzrokiem patrzyła na Taira. Nie mogła oderwać od 

niego  oczu.  Wściekłość  malująca  się  na  jego  pięknej  twarzy  przykuwała  wzrok. 

Jego gniew uderzył ją jak obuchem, nie wiedziała, jak się bronić.   

Głośno przełknęła ślinę i aby zmienić temat, zapytała: 

- Kto za ciebie pilnuje kursu? A może potrafisz robić sto rzeczy jednocześnie? 

Na przykład pilnować kursu i udusić kobietę! 

-  Nie  zniżam  się  do  podstępów,  nie  wdaję  się  w  nikczemne  romanse.  -  Tair 

mówił przyciszonym  głosem, lecz  w  jego tonie brzmiała groźba, która powinna ją 

przerazić. - Nie oceniaj innych według swoich podłych norm postępowania. 

Tym razem to Molly poczuła się dotknięta do żywego. Jakim prawem on śmie 

stawiać siebie wyżej? Na pewno miał na sumieniu więcej grzechów niż ona. Prze-

cież ona nie miała żadnych... i chyba dlatego była taka nudna. 

Co jest lepsze: uchodzić za przewrotną kobietę bez zasad czy za kobietę nud-

ną? Tak postawione pytanie ją rozbawiło. 

- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałam. Teoretycznie nie masz nic przeciw-

ko  romansom,  ale  jesteś  zbyt  wybredny,  żeby  zniżać  się  do  przelotnych  miłostek. 

Czy tak? 

- Nie jestem święty. 

Oczywiście!  Mężczyzna,  którego  zmysłowe  usta  wywołują  grzeszne  myśli, 

nie może być święty. 

- Nigdy nie zdecydowałbym się na podłe uwodzenie - oświadczył wzburzony 

R  S

background image

Tair. - Wiem, ile wyskoki męża kosztują żonę. Mój ojciec nie raczył kryć się z tym, 

że ma kochanki. Zachowywał się tak, jakby upokarzanie mojej matki sprawiało mu 

przyjemność. Paradował z kochankami w jej obecności. Mama była dumną kobietą, 

ale zniszczył jej godność, zatruł życie. 

Nie  wiedziałby  tego  o  matce,  gdyby  nie  jej  wierna  pokojówka.  W  prezencie 

na  jego  szesnaste  urodziny  pokojówka  wręczyła  mu  pamiętnik  matki.  Z  jej  zapi-

sków dowiedział się, co czuje wrażliwa kobieta, której mąż romansuje na boku. 

Molly  nigdy  by  nie  podejrzewała,  że  Tair  wzbudzi jej  współczucie,  a  jednak 

było jej go żal, gdy nagle zamknął oczy i nerwowym ruchem przygładził włosy. 

Pomyślała,  że  dziecko  zawsze  musi  przeżywać  tragedię,  gdy  widzi,  że  nie 

może pomóc matce, którą ojciec źle traktuje. Król Zabranii chyba był bardzo złym 

mężem, nawet jeśli nigdy nie podniósł ręki na żonę. To, jak się zachowywał wobec 

niej było też jakąś formą przemocy. Molly nie pojmowała, jak można tak źle trak-

tować kogokolwiek, a tym bardziej najbliższą osobę. 

- Twój ojciec na pewno kiedyś kochał twoją matkę - rzekła nieśmiało. 

Tair  podniósł  głowę  i  spojrzał  w  bursztynowe  oczy.  Widział  w  nich  szczere 

współczucie, a przecież zarzucał Molly brak serca. Zaklął w duchu. Nie rozumiał, 

dlaczego dał się wciągnąć do rozmowy o tak osobistych sprawach, których nie po-

ruszał nawet z przyjaciółmi. 

- To było drugie małżeństwo ojca. Ożenił się ze względów politycznych, nie z 

miłości.  A  poza  tym,  nie  ma  o  czym  mówić.  Nieistotne.  -  Oświadczył  to  tonem 

mającym dać do zrozumienia, że nie życzy sobie współczucia. Widocznie nie zale-

żało mu na tym, aby Molly miała dobrą opinię o jego ojcu. 

- Zmuszanie ludzi do małżeństwa bez miłości jest wstrętne, okrutne - zawoła-

ła. 

Widocznie nie zrozumiała, że według niego temat został wyczerpany. 

-  Możliwe  -  wycedził  Tair  lodowatym  tonem.  -  Skończmy  z  sentymentami. 

Mam słaby żołądek. Już mnie mdli. 

R  S

background image

Pewnie  ma  też  alergię  na  współczucie.  Pomyślała,  że  widocznie  nie  chce 

zdradzić się z tym, że jest wrażliwy. 

- Odpręż się - poradziła mu słodkim głosem to samo, co on niedawno jej ra-

dził. 

Tair zrobił zdziwioną minę, jakby nie rozumiał tak prostych słów. 

- Słucham? 

- Nie zamierzam użalać się nad tobą. Jeśli to ci poprawi humor, wyznam, że 

według mnie jesteś odpychający. 

Zdawało się jej, że w błękitnych oczach błysnęły wesołe iskierki. 

- Ja to samo mogę powiedzieć o tobie. 

- Pozwolisz mi jeszcze coś dodać? 

- Jedno zdanie. 

- Uważam, że aranżowane małżeństwa są niemoralne, prowadzą do nieszczę-

ścia. 

- Nie wszystkie kończą się źle. Poza tym nie stosuje się przymusu. Wiele par 

jest  szczęśliwych.  Czasami  taki  układ  jest  konieczny.  Nie  każdy  człowiek  może 

przedkładać szczęście nad obowiązek. 

Nie  przekonał  Molly.  Wręcz  przeciwnie.  Zgorszona  patrzyła  na  niego  wzro-

kiem wyrażającym potępienie takich obyczajów. 

- A ty byś...? 

- Dla następcy tronu ważne są alianse polityczne. 

- Sam widziałeś, czym takie małżeństwo było dla twojej matki. 

-  Dużo  małżeństw  z  miłości  też  nie  jest  pasmem  szczęścia  i  rozkoszy.  Tarik 

przysiągł Beatrice dozgonną miłość, a tymczasem... 

Oczy Molly pociemniały z gniewu. 

- Nie porównuj Tarika z człowiekiem pokroju twojego ojca. 

- Nie porównuję, ale ty jesteś bardziej niebezpieczna niż kochanki mojego oj-

ca. 

R  S

background image

Molly zaniemówiła z wrażenia, że została uznana za niebezpieczną kobietę. 

-  Tamte  kobiety  nie  grzeszyły  subtelnością,  wiadomo  było,  czego  można  się 

po  nich  spodziewać.  -  Pogardliwie  wydął  usta.  -  A  ty  jesteś  podstępna.  Wydajesz 

się  łagodna,  nieszkodliwa,  nie  ma  w  tobie  nic,  co  by  człowieka  ostrzegało  przed 

tobą.  Mężczyzna  przytomnieje,  gdy  już  jest  za  późno,  gdy  wkradłaś  się  do  jego 

serca, weszłaś mu w krew. Masz w sobie coś, co odbiera mężczyźnie rozum. 

Nieoczekiwanie  odsunął  kosmyk  opadający  Molly  na  czoło.  Widząc,  że 

drgnęła i zarumieniła się, lekko wzruszył ramionami. Przelotnie spojrzał na jej usta. 

- Pokusa została usunięta z pola widzenia Tarika. Dzięki mnie przypomni so-

bie, co przysięgał żonie. Zrozumie, że Beatrice jest warta sto takich kobiet jak ty. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Żadna kobieta nie pozostaje obojętna, gdy przystojny mężczyzna mówi jej, że 

jest  uwodzicielską  syreną.  Normalnie  Molly  uznałaby  to  za  miły,  choć  przesadny 

komplement, ale teraz rozzłościła się. 

- Uwodzicielki noszą większe biustonosze - wypaliła bez namysłu. 

Tair wymownie spojrzał na jej biust, więc skrzyżowała ręce na piersi. 

- Zresztą nawet gdybym miała romans, to co?   

Tairowi rozbłysły oczy. Uśmiechnął się złośliwie. 

- Czyli przyznajesz się?   

Molly zazgrzytała zębami. 

- Nie uznaję przekleństw, ale przy tobie odczuwam potrzebę użycia mocnych 

słów. Jak mam się wyrażać, żeby wreszcie dotarło do ciebie to, co mówię? Z nikim 

nie romansuję. 

Tair otworzył usta, ale Molly wykonała gest oznaczający sznurowanie ust. Na 

twarzy  następcy  tronu  odmalowało  się  niebotyczne  zdumienie.  Widocznie  jeszcze 

nikt do tej pory nie odważył się nakazać mu milczenia. 

- Nawet gdybym miała romans... - powtórzyła Molly. - Jak śmiesz wtrącać się 

w moje sprawy? 

Zanosiło się na to, że będzie musiała złamać daną Tarikowi obietnicę, bo je-

dynie  poznanie  prawdy  o  jej  pochodzeniu  może  spowodować,  że  Tair  odstąpi  od 

przeprowadzenia jego szalonego planu. Irytowało ją to, że nie ma innego wyjścia i 

musi ujawnić swoje pokrewieństwo z rodem Al Kamalów. 

Tair wpatrywał się w nią pogardliwym wzrokiem, więc odwzajemniła się tym 

samym. Kipiała z gniewu, a jednocześnie znów ogarniało ją podniecenie. 

To  ironia  losu.  Tair nie  byłby  bardziej  wart  grzechu, nawet  gdyby  się  starał. 

Wyobraziła sobie, jak wygląda rano po przebudzeniu. Zmrużyła oczy, westchnęła... 

Tair wymownie chrząknął. 

R  S

background image

Opamiętała  się,  machnęła  ręką  przed  oczami,  aby  odpędzić  kuszące  obrazy. 

Nie  powinna  zastanawiać  się,  jak  ten  egzotyczny  porywacz  wygląda  po  szalonej 

nocy.  Ofiara  porwania  nie  powinna  być  tego  ciekawa.  Mimo  to  zerknęła  na  usta 

Taira i pomyślała, że z takimi ustami na pewno musi być namiętnym kochankiem. 

Ale ona tak niewiele wiedziała o kochankach... 

Tair zdecydował się odpowiedzieć na jej pytanie. 

-  Musiałem  się  wtrącić  w  twoje  sprawy.  Co  według  ciebie  powinienem  zro-

bić? Stać z boku i z założonymi rękoma patrzeć, jak rozpada się małżeństwo moje-

go kuzyna? Jeśli sądzić po tym, co zdążyłem  wczoraj zaobserwować, wkrótce do-

szłoby do tego. Ile czasu upłynęłoby, zanim inni zauważyliby co się święci? Wczo-

raj wcale nie byłaś dyskretna... te twoje spojrzenia, ta tęsknota w oczach... 

Molly patrzyła na niego z niesmakiem. 

- Nie wszyscy od razu mają brudne myśli. To idiotyczne! Dlaczego nie pilnu-

jesz swoich spraw? Dlaczego się wtrącasz? 

- Muszę. 

- Och, zapomniałam, jaki jesteś ważny i że wszystko jest twoją sprawą. 

Tair odwrócił się, obojętnie wzruszył ramionami. Zarzuty spłynęły po nim jak 

woda po kaczce. 

Molly oddychała ze świstem, jej oczy ciskały błyskawice. 

- Dlaczego odwracasz się, gdy do ciebie mówię? Nie dość, że jesteś porywa-

czem, to na dodatek gburem, który nie ma pojęcia o dobrym wychowaniu. 

- Co wolisz: zagadywać mnie czy stracić życie? Wybieraj. Zaczęły się turbu-

lencje i wymagają mojej uwagi. 

- Wysiadł automatyczny pilot, a żywy nie umie go zastąpić? - spytała z kpiną 

w głosie. 

- Zapnij pas! - ostro polecił Tair. 

Molly bez dyskusji wykonała polecenie. 

Zakłócenia trwały zaledwie kilka minut, ale jej zdawało się, że o wiele dłużej. 

R  S

background image

Zawsze źle znosiła podniebne podróże. 

- Ojej, długo jeszcze? - Głośno westchnęła. 

-  Co  mówiłaś?  -  zapytał  Tair  i,  nie  czekając na  odpowiedź,  dodał:  -  Przypo-

mnę  ci.  Twierdziłaś,  że  jestem  źle  wychowany.  Bądź  łaskawa  zatrzymać tę  opinię 

dla siebie, gdy znajdziemy się między ludźmi. Nie jestem przyzwyczajony do wy-

słuchiwania krytyki. 

- Uważasz, że wszystkim możesz rozkazywać, prawda? A gdybyś choć w po-

łowie był tak ważny, jak się łudzisz, to moi... - Gwałtownym ruchem zakryła dłonią 

usta.   

Niewiele  brakowało,  a  wypaplałaby  prawdę  o  swoim  pokrewieństwie  z  Al 

Kamalami.  A  chciała  wybrać  odpowiedni  moment,  żeby  obserwować,  jak  ten  za-

rozumialec  spuści  z  tonu,  gdy  dowie  się,  kim  ona jest  dla  Tarika  i  zrozumie  swój 

błąd. 

- Słucham. Mów dalej. 

-  Twoja  arogancja  przechodzi  ludzkie  pojęcie.  Byłoby  ci  przyjemnie,  gdyby 

Tarik wtrącał się do twoich osobistych spraw, komentował twoje miłostki? 

Wcale by mu się nie podobało, lecz to nie miało nic do rzeczy. 

- Wtrącam się, bo ktoś musi.  I dlatego, że patrząc na Beatrice i Tarika, czło-

wiek odzyskuje nadzieję... - Urwał zaniepokojony.   

Nie rozumiał, jak to się dzieje, że ta mała intrygantka tak łatwo go prowoku-

je?  O  mały  włos  zdradziłby  się  z  tym,  do  czego  nawet  przed  sobą  się  nie  przy-

znawał. 

Molly już zamierzała powiedzieć, że Tarik i Khalid są jej przyrodnimi braćmi, 

ale po nieoczekiwanej wypowiedzi Taira zmieniła zdanie. 

- Czyżbyś im zazdrościł? 

Zazdrość  oznacza,  że  człowiek  pragnie  posiadać  to  samo  co  inni.  A  według 

Molly Tair wcale nie marzył o miłości, o posiadaniu dzieci. 

- Nie warto zazdrościć tego, czego nie można mieć - mruknął Tair pod nosem. 

R  S

background image

Ciekawość wzięła górę i Molly zapytała: 

- Czego nie możesz mieć? I dlaczego? 

Tair gniewnie zmrużył oczy. Był zły na Molly, że bawi się w psycholożkę. 

- A dlaczego ty nie możesz milczeć? 

-  Bo  mnie  nie  zakneblowałeś  -  odparła  bez  zastanowienia.  -  Trzeba  było 

przemyśleć  sprawę  do  końca.  Nie  przewidziałeś  konsekwencji,  reakcji  Tarika  i 

mojej, prawda? Nie mogę tak po prostu zniknąć z powierzchni ziemi. 

- Jesteś aż tak ważna? - spytał kpiącym tonem. 

-  Och,  nie!  To  ty  jesteś  najważniejszy  na  świecie  -  odcięła  się  równie  złośli-

wie.  -  Twoi  poddani  na  pewno  padają  przed  tobą  plackiem,  spełniają  wszystkie 

twoje zachcianki, ale głowę dam, że robią to ze strachu, a nie z szacunku do ciebie. 

- Nie znasz naszych zwyczajów. 

Sam  chętnie  odłożyłby  niektóre  do  lamusa,  lecz  zasadniczych  zmian  nie 

wprowadza się z dnia na dzień. 

Molly zrobiła minę świadczącą o tym, co myśli o przestarzałych zwyczajach, 

ale żeby Tair nie miał wątpliwości, pogardliwie dorzuciła: 

- Prędzej skonam, niż złożę tobie ukłon.   

Oświadczenie to rozbawiło Taira. 

-  W  naszych  kontaktach  pokłony  nie  są  przewidziane  -  pocieszył  ją  Tair.  - 

Twojego zamiłowania do przesady też nie przewidziałem. 

Wymownie spojrzał na jej falujące piersi. Nie przewidział też, że niecna An-

gielka będzie go aż tak mocno pociągać. To było najgorsze. 

- Według ciebie reaguję przesadnie? 

- Masz temperament choleryczki. 

-  I  mam  rodzinę...  Są  ludzie,  którym  bardzo  na  mnie  zależy  -  powiedziała 

drżącym głosem. - Moi bracia... musisz wiedzieć... - Urwała wystraszona. - O, Bo-

że! 

Tair patrzył na nią zdziwiony, bo pobladła, zrobiła się wręcz przeźroczysta. 

R  S

background image

- Tatuś... - szepnęła zbielałymi wargami. - Zupełnie bym zapomniała! 

- O co chodzi? 

- Mój tatuś poważnie choruje na serce, niedługo będzie miał operację... Wia-

domość, że zaginęłam może go zabić. 

- Na pewno nie zabije. 

- Ty zimny draniu! 

Tair obojętnie wzruszył ramionami. 

-  Może  jestem  draniem,  ale  nie  zimnym.  I  nie  łatwowiernym.  Trzeba  przy-

znać, że masz bujnę fantazję. Myślałaś o napisaniu powieści? 

- Mówię prawdę. Nic nie zmyślam. Uwierz mi. 

- Hm. Czyżby? 

Była  zrozpaczona,  że  nie  wie,  jak  go  przekonać  o  swej  prawdomówności. 

Oczy miała pełne łez. 

- Pierwszy atak serca tatuś miał w wieku czterdziestu lat, a w ubiegłym tygo-

dniu dość długo rozmawiałam z nim przez telefon i powiedział mi... 

Na  zawsze  zapamięta,  co  przed  tygodniem  usłyszała  od  ojca.  Ich  rozmowa 

zaczęła się od jego prośby: 

-  Kochanie,  mam  ci  coś  do  powiedzenia,  ale  obiecaj  mi,  że  nie  będziesz  się 

denerwować. Nie przejmuj się, ale... 

Ojciec  przyznał  się,  że  często  miewa  kłucie  w  sercu.  Molly  słuchała  go  ze 

łzami w oczach i błagała: 

- Tatusiu, nie lekceważ objawów.  Idź do lekarza. Niech dokładnie cię zbada. 

Obiecaj, że jeszcze dziś zamówisz wizytę. 

-  Już  nie  trzeba.  Przedwczoraj  na  wycieczce  rowerowej  miałem  dość  mocne 

kłucie. Znajomy wezwał karetkę... Dokładnie mnie zbadano... 

Molly postanowiła natychmiast zarezerwować bilet powrotny do domu. 

- Co stwierdzono? Zawał? 

- Nie, tylko dusznicę. 

R  S

background image

- Tylko dusznicę! - Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy. 

-  Mówiłem  Sue  i  Rosie,  że  niepotrzebnie  się  zmartwisz,  ale  kazały  mi  za-

dzwonić. 

- Wracam do domu. 

- Dziecko, nie ma sensu, żebyś przyjeżdżała. Operacja odbędzie się najwcze-

śniej za miesiąc... Lista oczekujących jest bardzo długa. 

Molly przestała nerwowo chodzić po pokoju i trzymając kurczowo słuchawkę 

przy uchu, bezsilnie opadła na fotel. 

- Jaka to będzie operacja? 

- Wszczepienie bajpasów. 

- Musisz je mieć? 

- A nie mówiłem ci? 

-  Nie,  nie  mówiłeś.  Przecież  taka  operacja  to  drobiazg,  który  wyleciał  ci  z 

głowy, prawda? - spytała z ironią. - Tatusiu, jesteś niemożliwy. Wracam do domu. 

-  Zabraniam ci.  Lekarze  powiedzieli,  że  muszę  unikać  silnych  wrażeń,  przy-

krości,  a  jeśli  ze  względu  na  mnie  skrócisz  pobyt  w  Zarhacie,  będzie  mi  bardzo 

przykro. 

Argument ten nie przekonał Molly, lecz w trakcie późniejszej rozmowy z sio-

strą zrozumiała, że należy usłuchać ojca. Teraz jednak uważała, że popełniła wielki 

błąd. Powinna była wrócić do domu. Gdyby to zrobiła, nie zostałaby porwana przez 

tego arabskiego szaleńca. 

Zaczerpnęła tchu, spojrzała Tairowi prosto w oczy, schwyciła go za rękę. 

- Przyjrzyj mi się. Czy wyglądam na kłamczuchę?   

Tair zrobił znudzoną minę. 

- Stary numer. 

-  Nic nie  rozumiesz.  Jeżeli  tatuś dowie  się  o porwaniu...  - Mocniej  zacisnęła 

palce  i  ze  łzami  w  oczach  szepnęła:  -  To  będzie  śmiertelny  cios...  On  tego  nie 

przeżyje. Czeka go operacja serca, nie może się denerwować, potrzebny mu spokój. 

R  S

background image

Zrozum to. 

- Nieźle to sobie wymyśliłaś.   

Molly zacisnęła pięści. 

- To nie wymysł, lecz prawda. 

- Czy ja wyglądam na łatwowiernego idiotę?   

Molly spojrzała na niego z gniewem w oczach. 

- Widzę, że gadam po próżnicy. Nie daruję ci, jeżeli stan mojego ojca się po-

gorszy. 

Do  oczu  napłynęły  jej  łzy,  więc  odwróciła  się,  aby  Tair  tego  nie  zauważył. 

Dlatego nie widziała, że po jego twarzy przemknął cień niepewności. 

- Twój ojciec nie otrzyma żadnej alarmującej wiadomości. Przecież nie znik-

nęłaś bez śladu. Jako z natury delikatna osoba nie chciałaś nadużywać gościnności 

Beatrice  w  trudnym  dla  niej  okresie.  Pisemnie  wyjaśniłaś,  dlaczego  wyjeżdżasz. 

Jak widzisz, pomyślałem o wszystkim. 

Molly  wyobraziła  sobie  minę  Tarika,  gdy  przeczyta  takie  wyjaśnienie  i  za-

śmiała się gorzko. 

- Wpadasz w histerię? 

Molly spojrzała na niego z politowaniem w oczach. 

- Ale Tarik zdziwi się, że uciekłam chyłkiem... 

- Pomyśli, że chciałaś uniknąć żenującej dla ciebie sceny. 

- Z jakiego powodu miałam być zażenowana? 

- Ponieważ przyjęłaś propozycję mężczyzny, którego znasz dopiero od wczo-

raj... 

Molly rozpłakała się, a Tair po raz pierwszy poczuł lekkie wyrzuty sumienia. 

Zirytowany  powtarzał  sobie,  że  przecież  Molly  jest  oszustką,  urodzoną  aktorką  i 

nie wolno wierzyć w to, co mówi. 

- Czy ty na pewno masz ojca? 

- Tak. I mam braci. Tarik... 

R  S

background image

- Jest twoim bratem, co? - dokończył Tair z gryzącą ironią. 

- Tak. Ale to tajemnica i wolałabym, żeby została między nami. 

- Oczywiście. - Skrzywił się z niesmakiem. - Wiesz, jestem rozczarowany. 

- Dlaczego? Nie martw się, ja też umiem dochować tajemnicy. Jeśli ci zależy 

na  moim  milczeniu,  będę  milczała.  Nie  obawiaj  się,  nie  wywołam  publicznego 

skandalu, opowiadając na prawo i lewo o tym twoim głupim pomyśle... o podstęp-

nym porwaniu mnie. 

-  Nie  o  to chodzi.  Po  prostu  bardzo mnie  rozczarowałaś. Myślałem,  że  masz 

bogatą  wyobraźnię,  a  okazuje  się,  że  nie.  Ośmielę  się  coś  ci  doradzić.  Człowiek, 

który  zamierza  kłamać,  powinien  trzymać  się  możliwie  najbardziej  praw-

dopodobnych faktów. Historyjka o chorym na serce ojcu była bardziej wiarygodna. 

Molly ogarniało coraz większe przygnębienie. Tair jej nie uwierzył! Co robić? 

- Mój ojciec jest naprawdę poważnie chory! - zawołała. 

- Już to słyszałem. 

Zrozumiała, że nie ma szansy go przekonać. Pokręciła głową, zmrużyła oczy. 

- Tarik będzie mnie szukał... Pożałujesz! 

Zacisnęła pięści, opanowała się, przestała płakać. 

-  Przeceniasz  swoje  znaczenie  dla  Tarika.  -  Tair  złośliwie  się  uśmiechnął.  - 

On  szybko  zrozumie,  dlaczego  wyjechałaś  bez  pożegnania.  Po  prostu  otrzymałaś 

atrakcyjniejszą propozycję i dlatego uciekłaś ze mną. 

Molly popatrzyła na niego z politowaniem w oczach. 

-  Jesteś  żałosny,  wiesz?  Tarik  na  pewno  będzie  chciał  mnie  odnaleźć  i  jak 

tylko się dowie, gdzie jestem, to natychmiast po mnie przyjedzie. 

-  Zobaczymy.  Nie  wiem,  czy  wyobrażałaś  sobie,  że  go  kochasz,  czy  jedynie 

był to niewinny flirt, który  zaszedł  za daleko. Szczerze mówiąc, twoje motywy są 

mi obojętne. 

Pomimo  rzekomego  braku  zainteresowania  jej  motywami  Tair  zaczął  zasta-

nawiać się nad tym, co mu powiedziała. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem. 

R  S

background image

- Czy teraz mścisz się za te wszystkie lata, gdy żyłaś w cieniu Beatrice? Przy 

niej nikt na ciebie nawet nie spojrzał, prawda? Musiało to być bardzo przykre. 

Molly dosłownie oniemiała. 

-  Trudno  cię  winić  -  ciągnął  Tair  -  że  gdy  nadarzyła  się  okazja,  wzięłaś 

wreszcie  odwet  na  Beatrice  za  tamte  lata  upokorzeń.  Nareszcie  jakiś  mężczyzna 

patrzył na ciebie, a nie na nią. Widziałem wasze spojrzenia. 

- Masz kiepski wzrok. Idź do okulisty.   

Tair spochmurniał. 

- Nie przyszło ci do głowy, że krzywdzisz ludzi? 

- A tobie nie przyszło do głowy, że się mylisz? 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

- Głupie pytanie. O tym oczywiście nie pomyślałem. 

- Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo się mylisz. Gdy Tarik po mnie przyje-

dzie, spalisz się ze wstydu. 

Oboje zamilkli na dłuższy czas. Właściwie wszystko zostało już powiedziane. 

Wrogie  milczenie  przedłużało  się  w nieskończoność, aż  wreszcie  Tair  zawo-

łał: 

- Zapnij pas, schodzimy do lądowania. 

Molly  była  na  niego  wściekła,  lecz  uznała,  że  bunt  dla  samego  buntu  jest 

bezcelowy, więc posłusznie zapięła pas. 

- Będą lekkie wstrząsy - uprzedził Tair. 

Wstrząsy  wcale  nie  były  lekkie.  Gdy Molly  wyjrzała  przez  okno i  zobaczyła 

miejsce lądowania, zdumiała się, że samolot jest cały, a oni żywi. 

Znajdowali się na zupełnym pustkowiu! 

Tair wyglądał na bardzo zadowolonego, a Molly chciało się wyć z rozpaczy. 

Nie  uległa  jednak  pokusie,  gdyż  uznała,  że  rozsądniej będzie,  jeżeli  uśpi czujność 

porywacza. Niech się łudzi, że panuje nad sytuacją, bo ofiara pogodziła się z losem. 

- Cieszy mnie, że jesteś rozsądna. - Tair rzucił jej coś białego. - Trzymaj! 

Przeklinając  go  w  duchu,  złapała  kawałek  białego  materiału.  Co  to  było? 

Szal? Chusta?   

- Włóż to - rozkazał. 

Widocznie uznał, że będzie posłuszna, bo nie czekając na wykonanie polece-

nia, poszedł do kabiny. Niebawem  wrócił ubrany  w tradycyjny strój arabski, czyli 

w długą białą szatę. 

Molly  cichutko  jęknęła  z  zachwytu.  Prawdziwy  arabski  szejk!  Nie  mogła 

oderwać od niego oczu. 

- Jesteś gotowa? 

R  S

background image

Opuściła  głowę,  odpięła  pas  i  wstała.  Gdy  znowu  spojrzała na  Taira,  straciła 

równowagę i zachwiała się. Podtrzymał ją, mimowolnie przytulając do piersi, a ona 

mimowolnie jęknęła, po czym głośno westchnęła i znów jęknęła. 

- Źle się czujesz? - zaniepokoił się. 

Usiłowała  normalnie  oddychać  i  przezwyciężyć  bezwład,  który  powodował, 

że  opierała  się  o  Taira.  Nieprawda!  To  nie  kwestia  bezwładu.  Oparła  się  o  jego 

szeroką pierś,  bo  tego  chciała.  I  to  było  bardzo  niepokojące!  Przecież  Tair  nie  za-

mknął jej w żelaznym uścisku. Lekko obejmował ją jedną ręką, więc mogłaby od-

sunąć się, gdyby tylko chciała. A nie miała ochoty! Wolała tkwić w jego objęciach! 

Lecz dłużej nie wypadało... Spróbowała odsunąć się. 

Tair ją przytrzymał. 

- Jesteś pewna, że nie zasłabniesz? 

W milczeniu skinęła głową. Pod jego badawczym wzrokiem poczuła się nie-

swojo. 

- Powiedzieć ci, co cię czeka? - zapytał. 

- Wiem bez mówienia. 

Nagle wyrwała się i przeraźliwie krzycząc, rzuciła się pędem ku wyjściu, lecz 

nie  zdążyła  dobiec  do  drzwi.  Tair  w  dwu  susach dogonił ją,  schwycił  wpół  i  pod-

niósł do góry,  więc zawisła w powietrzu. Przerażenie dodało jej sił i zaczęła okła-

dać porywacza pięściami. Tair bez trudu ją unieszkodliwił, a wtedy rozpłakała się. 

- Puść mnie! Ratunku! - wrzasnęła. 

- Szkoda gardła. Nikt cię nie usłyszy. Wolałbym nie robić ci krzywdy, ale nie 

ręczę za siebie. Nie prowokuj mnie. 

- Jesteś potworem! 

- A ty zachowujesz się jak dzika kotka. - Popatrzył na nią takim wzrokiem, że 

ugięły  się  pod  nią  nogi.  Gdyby  jej  nie  trzymał,  upadłaby  na  podłogę.  -  Nie  trać 

energii po próżnicy. 

Energii? Molly czuła się zupełnie pozbawiona sił, była słaba jak niemowlę. 

R  S

background image

- Nikt cię nie usłyszy i nie masz dokąd uciekać. Rozumiesz, co mówię? 

Skinęła głową, więc ją puścił. Spojrzała na Taira wzrokiem, który mógłby za-

bić. 

- Nienawidzę cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

-  Ja  też  nie  jestem  tobą  zachwycony.  Muszę  pamiętać,  żeby  usuwać  ostre 

przedmioty z zasięgu twoich rąk. - Podniósł z podłogi białą szatę. - Ubierz się. 

Molly przecząco pokręciła głową. 

-  Dlaczego  kaprysisz?  To  twój  ulubiony  strój:  obszerny,  bezkształtny.  A 

przede wszystkim skutecznie chroni przed palącym słońcem. Do zmierzchu jeszcze 

dwie godziny. 

- Dokąd mnie zabierasz? 

-  Tam,  gdzie  nie  będziesz  mogła  nikomu  szkodzić.  Niedaleko  stąd  jest  obo-

zowisko mojego dziadka. 

Molly potrząsnęła głową; widocznie pogubiła spinki, bo włosy spłynęły jej na 

plecy. 

-  Czyli  wszystko  zostanie  w  rodzinie!  Od  jak  dawna  uprawiacie  ten  niecny 

proceder? Twój dziadek jest hersztem porywaczy? Bardzo dumny z wnuka? 

Tair słyszał piąte przez dziesiąte. Oczarowany patrzył na jej długie włosy, za-

stanawiając się, czy w dotyku są równie jedwabiste, jak z wyglądu. Miał ogromną 

ochotę to sprawdzić... 

- Dziadka tam nie będzie i nie ma on nic wspólnego z twoją... wycieczką kra-

joznawczą. 

Uśmiechnął  się,  bo  wyobraził  sobie  reakcję  dziadka,  gdyby  zjawił  się  przed 

nim ze złotooką branką... Lecz reakcja dziadka na pewno byłaby słabsza od pożą-

dania, które go ogarnęło, gdy obejmował drżącą Molly. Chciał ją pocieszyć, poca-

łować, a przecież jedno i drugie byłoby ze wszech miar niewskazane. 

- Dziadek jest na wyścigach. 

- Na pustyni ścigają się konie? 

R  S

background image

- Wielbłądy. 

- Urządzacie wyścigi wielbłądów? 

-  Tak.  To  długa  tradycja.  Wyścigi  odbywają  się  co  roku,  w  różnych  miej-

scach. Zawsze zbierają się tłumy widzów. 

- Ciebie wyścigi nie interesują? 

- Ja też tam pojadę. 

Miał nadzieję, że po rozstaniu z uwodzicielką znowu będzie panem siebie. 

Molly była niemile zaskoczona, chociaż ta wiadomość powinna ją ucieszyć. 

- Rzucisz mnie na pastwę lwom? 

Tairowi drgnęły kąciki ust. 

- Będziesz za mną tęsknić? 

- Ani mi się śni. 

Tair skwitował jej odpowiedź śmiechem. 

- Idziemy! Powóz już czeka. 

Kilka minut później Molly przekonała się, że z niej zakpił, ponieważ nie było 

żadnego powozu, a jedynie klęczały  na ziemi dwa wielbłądy, przytrzymywane za 

uzdę  przez  dwóch  mężczyzn.  Zatrzymała  się,  niepewnie  patrząc  na  te  ogromne 

zwierzęta. 

- Żarty się ciebie trzymają. 

Tair uśmiechnął się z zadowoleniem. 

- Zapraszam na wielbłądzi grzbiet. 

Molly  była  wściekła.  Niezgrabnie  próbowała  wsiąść  na  wielbłąda,  w  czym 

pomagał jej jeden z mężczyzn. Nie udało się. 

- To zwierzę okropnie śmierdzi. 

-  Według  niego  ty  też  nieszczególnie  pachniesz  -  oświadczył  ze  śmiechem 

Tair, myśląc o delikatnym zapachu jej włosów. 

Molly skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową. 

- Nigdzie nie jadę takim powozem. 

R  S

background image

- Odwagi! Będzie ci wygodnie jak w fotelu. 

-  Odwagi!  -  Przedrzeźniała  go.  -  Chciałabym  widzieć  ciebie,  gdyby  role  się 

odwróciły. Porwałeś mnie, obraziłeś, morzysz głodem, a w dodatku mam wdrapać 

się na śmierdzące zwierzę. Co za dużo, to niezdrowo. 

Usiadła na ziemi po turecku. 

Tair rzekł coś w ojczystym języku, a mężczyźni uśmiechnęli się. 

- Co im powiedziałeś? 

- Że zazwyczaj jesteś łagodna jak baranek, ale dziś nie dopisuje ci humor. 

Molly krzyknęła wystraszona, gdy jeden z mężczyzn szybkim ruchem uniósł 

ją jak piórko i wsadził na wielbłąda, który powoli wstał. 

- Świetnie się trzymasz - pochwalił ją Tair. 

- Nie mów hop. Na pewno spadnę i złamię kark, a ciebie sumienie zagryzie na 

śmierć. 

- Nie spadniesz. 

Rzuciła  mu  nienawistne  spojrzenie.  Tair  beztrosko  zaśmiał  się,  wsiadł  na 

grzbiet drugiego wielbłąda i ruszył. Nie mając wyjścia, pojechała za nim. Nie wie-

działa, gdzie się znajduje ani dokąd jedzie. Naokoło była pustka aż po horyzont. 

Wielbłądy widocznie znały drogę, bo bez błądzenia dotarli do celu. Stanęli na 

niewielkim wzniesieniu, skąd widać było obozowisko. 

Molly patrzyła zauroczona. 

Namioty  rozbito  wokół  źródła,  więc  oprócz  szumu  palmowych  liści  słychać 

było charakterystyczny szmer wody. Między namiotami kręcili się ludzie, z ognisk 

strzelały iskry. 

Molly była zmęczona, spocona i wściekła na Taira, a mimo to zachwyciła się 

tym sielankowym obrazem. 

- Piękny widok - szepnęła, ale zaraz dodała gniewnym tonem: - Wątpię, czy ci 

ludzie by mi pomogli, gdybym umiała powiedzieć im, że mnie uprowadziłeś. 

- Masz ochotę poskarżyć się na swoją dolę branki? 

R  S

background image

-  Myślisz,  że  skoro  jesteś  takim  przystojnym  mężczyzną,  to  musi  mi  się  po-

dobać twoje towarzystwo i muszę tolerować twoje gburowate odzywki? 

Po błysku w jego niebieskich oczach zorientowała się, że palnęła głupstwo. 

-  Nikt  jeszcze  nie  nazwał  mnie  przystojnym  mężczyzną...  Cieszy  mnie,  że 

zyskałem uznanie w oczach wybrednej Angielki. 

Molly była wściekła na siebie. Po co mu to powiedziała! 

- Gdybym nie wiedział, że ty i Tarik, pomyślałbym...   

Przekrzywił  głowę  i  tak  długo  przyglądał  się  Molly,  że  nie  wytrzymała  ner-

wowo i zapytała ze złością: 

- No, co takiego pomyślałbyś? 

- Gdyby nie moja wiedza o tobie i Tariku, sądziłbym, że ta przygoda cię bawi. 

- Bawi? Jeśli tak myślisz, to najlepszy dowód, że w ogóle mnie nie znasz. Nic 

o mnie nie wiesz. 

Tair zignorował zarzut i ruszył w stronę obozowiska. 

Molly  patrzyła  na  niego  zbita  z  tropu.  Czy  on  to  mówił  poważnie?  Czy  na-

prawdę posądza ją o to, że jest spragniona przygód? A szczególnie z nim, bo uważa 

go  za  przystojnego  mężczyznę?  Zaśmiała  się  z  tego  niedorzecznego  przy-

puszczenia,  ale  musiała  przyznać,  że  zdarzały  się  momenty,  gdy...  chwilami  była 

przyjemnie podniecona. 

Nie  ulegało  wątpliwości,  że  czekano  na  nich.  Wszyscy  traktowali  Taira  ser-

decznie, ale z szacunkiem. 

Molly  zamknęła  oczy  i  kurczowo  zacisnęła  palce,  gdy  wielbłąd  przyklęknął. 

Szeptem podziękowała człowiekowi, który pomógł jej zejść. 

Podtrzymując zbyt długą szatę, ruszyła w stronę swego prześladowcy. 

Nie rozumiała, dlaczego coraz gorzej widzi. Najpierw latały jej przed oczami 

czerwone płaty, a teraz zrobiło się prawie czarno. Jak przez mgłę widziała, że Tair 

porusza ustami, lecz nic nie słyszała. W uszach narastało dudnienie, jakby do tune-

lu wtoczył się pociąg. Ziemia usunęła się jej spod nóg. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Molly powoli uniosła powieki i rozejrzała się niezbyt przytomnym wzrokiem. 

Znajdowała się w dużym pomieszczeniu, którego sufit - jakby z jedwabiu - dziwnie 

falował. 

Odetchnęła głęboko raz i drugi. Powietrze było przesycone korzennym zapa-

chem,  jakby  mieszaniną  kadzidła  i  cynamonu.  Nieznaczny  powiew  zakołysał 

szklanymi latarniami, które wisiały nad łóżkiem. Molly odwróciła głowę w stronę, 

skąd powiało. Zamiast spodziewanego okna zobaczyła rzeźbiony parawan. 

- Nareszcie się ocknęłaś. 

- Wielka szkoda - szepnęła. 

Zauważyła  bose  stopy  wystające  spod  cienkiego  prześcieradła.  Kto  zdjął  jej 

buty? Kto położył ją na łóżku? 

- Boli mnie głowa - poskarżyła się. 

Raziło  ją  światło  odbijające  się  w  dużym  lustrze,  w  którym  ujrzała  swoją 

twarz prawie tak białą jak kompres leżący na jej czole. Przypominała zjawę. 

Zdjęła kompres, który wyśliznął się jej z drżących palców. 

Tair patrząc teraz na nią, przypomniał sobie moment, gdy Molly zasłabła. Na 

szczęście miał błyskawiczny refleks, więc zdążył ją złapać. 

- Boli cię głowa, bo jesteś niemądra. - Była niemądra ale i dzielna.   

Filigranowa  istota  przetrwała  dzień,  po  którym  wielu  mężczyzn  byłoby  wy-

czerpanych fizycznie i psychicznie. Przez chwilę, gdy trzymał w ramionach jej bez-

władne  ciało...  Przełknął  ślinę,  odpędził  wspomnienie.  Miał  prawo  potępiać  jej 

egoizm i usprawiedliwiać własne postępowanie, lecz nic nie zmieni faktu, że pono-

sił  winę  za  omdlenie  Molly.  Był  zbyt  pochłonięty  słusznym  gniewem  aby  przej-

mować się tym, że Angielka może dostać udaru. Zmusił ją do jazdy na wielbłądzie 

bez nakrycia głowy, a to karygodne. 

- Nie krępuj się, wyrzuć z siebie pretensje. 

R  S

background image

Molly podparła się na łokciu i spojrzała na stojącego przy łóżku Taira. To już 

nie był  wytworny arystokrata o ujmującym sposobie bycia. Odrzucił styl bycia ty-

powy  dla  cywilizacji  zachodnioeuropejskiej  i  w  swoim  naturalnym  otoczeniu 

wreszcie poczuł się sobą. Był pięknym Arabem. Księciem. Następcą tronu. Intrygu-

jącym mężczyzną. 

Przez chwilę patrzyła na niego jak dziecko na łakocie. 

- Twoim zdaniem ja jestem wszystkiemu winna, prawda? Hm, nawet mnie to 

nie  dziwi.  -  Mówiła  zachrypniętym  głosem,  ponieważ  bolało  ją  gardło.  -  Ale  za-

skakuje  mnie  twoja  zdolność  do  wywracania  kota  ogonem.  Czy  to  moja  wina,  że 

jesteś złośliwym łotrem? 

Tair mruknął coś w niezrozumiałym dla niej języku nerwowym gestem prze-

czesał włosy, po czym już po angielsku powiedział: 

- Zdaję sobie sprawę, że trochę przesadziłem. Jestem za ciebie odpowiedzial-

ny. 

Miał  twarz  jak  kamienna  maska,  z  której  nie  można  nic  wyczytać.  Przyznał 

się do odpowiedzialności, ale nie do wyrzutów sumienia. 

- Kiedy odeślesz mnie do Zarhatu? 

- Ustalimy jutro. 

- Mówisz tak, żeby zamknąć mi usta. 

- Są lepsze sposoby zamykania ust kobietom. 

- Wyobrażam sobie. 

- Czyżby? 

Znał  kilka  sposobów,  które  skutecznie  uniemożliwiają  wygłaszanie  krytycz-

nych uwag. Nawet gadatliwej pannie Myszce byłoby trudno mówić, gdyby ją cało-

wał. Patrzył na jej czerwone wargi, zastanawiając się, czy są słodkie. 

- Dlaczego tak się gapisz? - syknęła Molly.   

Tair opamiętał się. 

- Wcale się nie gapię, tylko przyglądam się tobie z troską o twoje zdrowie. W 

R  S

background image

trakcie wędrówki przez pustynię co parę minut przypominałem ci, żebyś się napiła, 

ale  ty  zawsze  wszystko  wiesz  lepiej.  Nie  słuchałaś  mnie  i  dlatego  straciłaś  przy-

tomność. Byłaś odwodniona. 

Molly  przyjrzała  mu  się  zaintrygowana,  ponieważ  dostrzegła  w  jego  oczach 

przebłysk sympatii. Czy to tylko przywidzenie? 

- Nigdy nie mdleję - oświadczyła. - Jestem silna i wytrzymała. 

Obecny wygląd Molly zadawał kłam jej słowom. Miała podkrążone oczy, by-

ła blada, niemal przeźroczysta. Tair z własnego doświadczenia znał przykre skutki 

odwodnienia.  Wiedział,  jak  Molly  teraz  się  czuje  i  dlatego  podziwiał  ją,  że  mimo 

osłabienia  jest  taka  zadziorna.  Nie  pojmował,  dlaczego  pierwszego  wieczoru  wy-

dawała mu się taka cicha i nieśmiała. Udawała wtedy, czy udaje teraz? Która Molly 

jest ta prawdziwa? 

- Ty nigdy nie mdlałaś, a ja nigdy nie musiałem ratować głupiej dziewczyny. 

Widocznie  wszystkiego  trzeba  doświadczyć...  Proszę,  napij  się.  Nadrabiaj  zale-

głości. 

Podał jej pełną szklankę wody, lecz Molly pokręciła głową. 

- Nie chce mi się pić.   

Tair zirytował się. 

- Czy wyglądam na człowieka, który pozwoli ci na głupie zachowanie? 

Molly skorzystała z pretekstu, aby mu się przyjrzeć. 

Wyglądał  groźnie,  a  jednocześnie  jak  ucieleśnienie  dziewczęcych  marzeń. 

Wysoki, szczupły, smagły, trochę niebezpieczny... 

Serce  Molly  waliło  jak  młot.  Wyrwała  Tairowi  szklankę  i  podniosła  do  ust. 

Oddała pustą szklankę. 

- Jesteś zadowolony? 

Wyczerpana opadła na poduszkę. W głowie jej huczało i serce trzepotało, ale 

niekoniecznie z tego samego powodu. 

- Nie jestem zadowolony, bo nie znoszę głupoty. Podczas jazdy wielokrotnie 

R  S

background image

pytałem, czy piłaś. Dlaczego kłamałaś? Mówiłem ci... 

Przerwała mu bezceremonialnie. 

-  A  ja  tobie  mówiłam,  że  masz  iść  do  diabła,  ale  nie  poszedłeś.  Przecież  pi-

łam. 

-  Za  mało.  Pustynię  trzeba  traktować  poważnie,  bo  inaczej  człowiek  napyta 

sobie biedy. 

Ogarnęło go pożądanie. Pomyślał, że człowiekowi, któremu marzy się to, co 

jemu w tej chwili, grozi znacznie większa bieda. 

- Znalazłam się na pustyni wbrew mojej woli. Nie miałam wyjścia. A gdybym 

dostała  zawału,  co  byś  zrobił?  Byłbyś  zadowolony?  Jesteś  nieodpowiedzialnym 

mężczyzną. 

Popatrzyła  na  niego  z  dezaprobatą,  po  czym  gwałtownie  odwróciła  głowę  i 

skrzywiła się, ponieważ dotkliwy ból przeszył jej skronie. 

Tair pochylił się nad nią i nagle ukląkł obok łóżka. 

- Źle się czujesz? - zapytał z troską w głosie. 

- Powiedziałeś, że tylko się odwodniłam. 

Było  jej  za  gorąco,  więc  zsunęła  prześcieradło  aż  do  pasa,  nim  zorientowała 

się, że jest tylko w staniku. 

- Gdzie moja bluzka? - szepnęła Molly. 

Tair wskazał jej rzeczy starannie ułożone na krześle. 

- Tam. Byłaś spocona, zgrzana... 

- Kto mnie rozebrał? 

Na  pewno  on!  Widział  jej  nagie  ciało...  Przeraziła  się,  a  przynajmniej  miała 

nadzieję, że uczucie, które ją ogarnęło, jest przerażeniem. 

- Przeszkadzałoby ci, gdybym ja to zrobił?   

Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach i nagle bez namysłu wypaliła: 

-  Pewnie  wolałbyś,  żeby  na  moim  miejscu  była  Beatrice.  -  Zawstydzona 

chciała zapaść się pod ziemię, lecz ziemia się nie rozstąpiła i jej nie pochłonęła. 

R  S

background image

- Powiedzieć ci, które miejsce zajmujesz na mojej dziesięciostopniowej skali? 

- Nie. 

- Myślałem, że się tego dopraszasz. 

-  Doskonale  wiem,  że  Beatrice  jest  śliczna,  a  ja  nie  jestem  urodziwa.  Moje 

siostry  są  jeszcze  ładniejsze  od  niej, więc  od  dawna nie  staję  w  szrankach  z  pięk-

nymi kobietami. Ile kobiet stara się zdobyć twoje względy?   

- Setki... 

- Na szczęście mnie nie zależy na aprobacie antypatycznych mężczyzn. 

Tair aż parsknął ze złości. Molly prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, 

jak bardzo się zdradziła. Jej wyznanie wyjaśniło, dlaczego tak okropnie się ubiera i 

nadal nosi okulary zerówki. Być może kiedyś była brzydkim kaczątkiem, ale obec-

nie  jest  pięknym  łabędziem.  Dlaczego  o  tym  nie  wie?  Dlaczego  nikt  jej  tego  nie 

powiedział? 

- Wiesz, nie bawi mnie widok nieprzytomnej dziewczyny. Szczególnie, gdy ja 

ponoszę winę za jej omdlenie. 

Molly  zerknęła  na  niego  zaskoczona,  ponieważ  w  jego  głosie  usłyszała  nutę 

samooskarżenia. 

- Czyli... nie ty mnie rozebrałeś? 

- Nie. Sabra to zrobiła. 

- Muszę wstać - oświadczyła, siadając na łóżku. 

- Siedź! Nigdzie nie pójdziesz. Następnym razem mogę nie zdążyć cię złapać. 

- Nie zamierzam zemdleć. Ty mnie złapałeś? 

- Tak. 

Istny pech! Akurat ten jeden jedyny raz, gdy znalazła się w ramionach super-

mana,  musiała  być  nieprzytomna!  Ale  zaraz  pocieszyła  się  myślą,  że  jako  nowo-

czesna,  wyzwolona  kobieta  wcale  nie  marzy  o  tym,  by  mężczyźni  nosili  ją  na  rę-

kach. Speszona zerknęła na Taira spod rzęs. 

- Wypada wyrazić wdzięczność za błyskawiczny ratunek... Podziękowałabym 

R  S

background image

ci, gdyby to nie była twoja wina, że zemdlałam. 

Tair zaśmiał się, szczerze rozbawiony. 

- Przez moment myślałem, że wreszcie będziesz dla mnie łaskawa. 

Molly dumnie uniosła głowę. 

- A mnie momentami wydaje się, że chyba masz ludzkie uczucia. 

Spojrzeli sobie w oczy i serce Molly wywinęło koziołka. 

- Chwilami zapominam, że wczoraj przespałaś się z moim kuzynem. 

Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. 

-  Coś  za  często  do  tego  wracasz...  Widocznie  trudno  ci  w  to  uwierzyć.  Uła-

twię  ci.  Napiszę  sobie  na  czole,  że  jestem...  zepsutą  kobietą  i  kochanką  Tarika. 

Chcesz?  -  Potarła  czoło  i  z  niesmakiem  popatrzyła  na  brudną  dłoń.  -  Muszę  się 

umyć. 

- Przyślę ci kogoś do pomocy. - Pośpiesznie oddalił się, jakby przed nią ucie-

kał. 

Powinna cieszyć się, że została sama, ale jakoś nie czuła radości w sercu. 

Tair miał okropny charakter, lecz zapominała o tym, gdy patrzyła w jego błę-

kitne  oczy  ocienione  długimi  rzęsami.  Uśmiechnęła  się  na  wspomnienie  jego  sro-

gich min i tęsknie westchnęła. Fascynujący mężczyzna, marzenie kobiet... 

Od takiego osobnika lepiej trzymać się z daleka...  Im dłużej będzie jej wma-

wiał, że jest pozbawiona zasad moralnych, tym lepiej. Gdyby zaczął ją uwodzić, nie 

byłaby w stanie odgryzać się, rozmawiać z nim ostrym tonem. 

Niebawem Sabra przyniosła zastawioną tacę. 

Molly usiadła przy niskim stoliku. Arabka nie znała angielskiego, więc zwra-

cała  się  do  niej  po  francusku.  Gdy  pochwaliła  wspaniale  przyrządzone  jagnię  z 

migdałami, Sabra rozpromieniła się i zaczęła mówić jak katarynka. 

Molly  na  migi  błagała  ją,  aby  mówiła  wolniej.  Trochę  trwało,  zanim  Sabra 

zrozumiała,  że  Molly  chce  się  umyć.  Potarła policzek, pokazała brudną dłoń  i po-

wiedziała, że marzy o kąpieli. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

- Dokąd uciekasz? 

Molly zastygła z ręką na zasłonie przy  wejściu do namiotu, po czym odwró-

ciła się tak gwałtownie, że wilgotne jeszcze włosy opadły jej na twarz. 

Kruczoczarne  włosy  Taira  lśniły  w  świetle  świec;  były  potargane  i  wilgotne, 

jakby i on dopiero co wyszedł z kąpieli. Już nie miał na sobie powiewnej szaty, lecz 

opinającą tors białą koszulę, białe bryczesy i czarne buty do konnej jazdy. 

Ciężka zasłona opadła z szelestem. 

- Szukam Sabry - odparła Molly. - Ale chętnie bym uciekła, bo wszędzie by-

łoby mi lepiej niż tutaj. 

Ma belle, nie mówiłabyś tak, gdybyś choć trochę znała pustynię - rzekł Tair 

oschle. 

- Nie jestem twoją belle. 

Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony jej odpowiedzią. 

- Stąd nie ma ucieczki. Im prędzej się z tym pogodzisz, tym lepiej. 

Mówił uwodzicielskim, słodkim jak miód głosem. 

Molly  coraz  trudniej  było  zachować  buntowniczą  postawę,  ale  nie  przyzna-

wała się przed sobą, że ma ochotę zostać. 

- Dlaczego mam się z tym pogodzić? Bo ty mi każesz? 

Gdy  Tair  podszedł  bliżej,  pogardliwie  parsknęła,  ale  serce  trzepotało  jej  w 

piersi jak spłoszony ptak w klatce. I ogarnęła ją niepojęta tęsknota. 

- Można wiedzieć, do czego potrzebna ci Sabra? Czy należycie zajęła się to-

bą? 

- Tak. Przyniosła pyszne jedzenie. 

- Odpowiadają ci tutejsze warunki do kąpieli? 

- Bardzo. 

Warunki  do  kąpieli  okazały  się  bardzo  przyzwoite.  Molly  z  przyjemnością 

R  S

background image

siedziała w pachnącej wodzie. Natarła skórę aromatycznymi olejkami, które Sabra 

jej zaproponowała. 

- Chciałam zapytać Sabrę, gdzie będę spała. Liczę na osobne pomieszczenie. 

Tair przystanął o metr od niej; był tak blisko, że wyraźnie widziała szramę na 

jego policzku. Zdziwiła się, że ma ochotę pocałować bliznę i skonsternowana obla-

ła się rumieńcem. 

- Sama zadecydujesz, gdzie będziesz spać. - Wymownie spojrzał na zarzuconą 

poduszkami otomanę. - W nocy bardziej dokucza samotność... 

Molly głośno przełknęła ślinę, obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi. 

- Nie każdemu. Mnie zupełnie wystarcza własne towarzystwo. 

-  Nie  bój  się.  Nie  będziesz  musiała bronić  swej  cnoty.  Nie  narzucam  się ko-

bietom. 

- Dobrze wiedzieć. 

- Poza tym nie przepadam za szarymi myszkami.   

Trudno  byłoby  wyobrazić  sobie  mniej  szarą  istotę  od  dziewczyny  patrzącej 

teraz  na  niego  gniewnie  pałającymi  oczami.  Krytycznym  spojrzeniem  obrzucił  jej 

zmiętą bluzkę i pogniecioną spódnicę. 

Molly udawała, że tego nie widzi. 

- Dlaczego się nie przebrałaś? Sabra miała dać ci czyste rzeczy. Zapomniała o 

moim poleceniu? 

Molly  wiedziała,  że  nie  jest  piękną  kobietą,  wzbudzającą  zachwyt  przystoj-

nych  mężczyzn,  ale  jawne  lekceważenie  i  nazwanie  jej  szarą  myszką  sprawiło  jej 

dużą przykrość. 

-  Wolę  nosić  własne  rzeczy,  a  nie  cudze.  Skoro  poruszyliśmy  kwestię  gustu, 

muszę  ci  powiedzieć...  -  Urwała,  czując  ucisk  w  gardle.  Nie  patrząc  Tairowi  w 

oczy, dokończyła: - Ty nie gustujesz w szarych myszkach, a ja nie gustuję w pory-

waczach. 

- Potraktuj porwanie jako egzotyczną przygodę. 

R  S

background image

Molly bała się zdradzić z tym, że przygoda jest podniecająca. Ilekroć spojrza-

ła na Taira, ogarniało ją pożądanie, a to groziło szaleństwem. Była zła na siebie, nie 

rozumiała, dlaczego w głowie ma pustkę, nie wie, jak się bronić. 

- Oceń sytuację spokojnie - radził Tair. - Myśl wyłącznie o plusach. 

- A są jakieś? 

Tair  wybuchnął  głośnym  śmiechem,  a  Molly  nieopatrznie  spojrzała  w  jego 

wesoło  błyszczące  oczy.  Podniecenie  coraz  bardziej  przeszkadzało  jej  zachować 

choćby pozory buntu. 

- Och, nawet dużo. Masz niebywałą okazję z bliska przyjrzeć się egzotycznej 

kulturze. 

Mówił uwodzicielskim, aksamitnym tonem. 

- Gdybym chciała dowiedzieć się czegoś o nieznanej mi kulturze, wolałabym 

wygodnie posiedzieć w fotelu z książką na ten temat. 

Co innego nieświadomie wpaść w pułapkę, a co innego samej zamknąć się w 

więziennej  celi  i  oddać  klucz  strażnikowi.  To  drugie  byłoby  istnym  szaleństwem. 

Jedynie  szaleńcy  ulegają  złudnemu  czarowi,  który  na  moment  wybucha  płomie-

niem, po czym prędko gaśnie i zostaje popiół. 

Trudno  powziąć  decyzję.  Przespać  się  z  Tairem  czy  nie?  Nie  chodziło  o  to, 

czy  potem  będzie  ją  szanował,  bo  przecież  i  tak nie  miał  dla niej  szacunku.  Waż-

niejsze było, czy ona będzie siebie szanowała. 

-  Niektórych  rzeczy  nie  można dowiedzieć  się  z książek  -  słusznie  zauważył 

Tair. 

Spojrzeli  sobie  w  oczy  i  Molly  poczuła  całkowitą  pustkę  w  głowie.  Szum 

krwi w uszach stawał się ogłuszający. Głos rozsądku ostrzegał, że bezpieczniej jest 

nie pytać, czego nie można dowiedzieć się z książki. Podświadomie czuła, że raczej 

nie  spodoba  się  jej  to,  co  usłyszy.  Dziewczyno,  opamiętaj  się,  powtarzała  sobie. 

Zaczerwieniona  opuściła  głowę,  zatrzepotała  rzęsami,  starała  się  spokojnie  oddy-

chać. 

R  S

background image

- Czyżbyś była przeciętną turystką? Czy podczas wakacji w obcym kraju sie-

dzisz w luksusowym hotelu, bo boisz się wytknąć nos za ogrodzenie? 

- Nie jestem na wakacjach. Racz o tym pamiętać. 

Tair  udał,  że  nie  słyszał  jej  ironicznej  uwagi  i  dalej  rozwijał  temat.  Nadal 

mówił cicho, uwodzicielskim szeptem, który zupełnie rozstroił Molly. 

-  Moim  zdaniem  człowiek  powinien  zawsze  i  wszędzie  korzystać  z  okazji, 

żeby coś przeżyć, dowiedzieć się czegoś nowego. Jeśli tego nie zrobi, będzie żało-

wał do końca życia. 

On  bardzo  by  żałował.  Przebrał  się  do  konnej  jazdy,  ponieważ  miał  ochotę 

zaprosić Molly na przejażdżkę po pustyni, pod niebem usianym gwiazdami. A jed-

nocześnie  był  niezadowolony,  że  szuka  argumentów  usprawiedliwiających  postę-

powanie intrygantki. I był niezadowolony, że nic nie gasi trawiącego go ognia. 

Znowu  spojrzeli  sobie  w  oczy.  Molly  prędko  odwróciła  wzrok,  była  mocno 

speszona. 

- Przede mną nie musisz grać niewiniątka - mruknął Tair. - Nie warto udawać. 

Molly nic nie udawała. 

-  Według  ciebie  mam  doskonałą  okazję,  żeby  rozszerzyć  swoje  horyzonty?  - 

spytała cicho. - Czy dobrze cię rozumiem? 

- Każdą sytuację należy wykorzystać. 

-  Hm,  nie  zdawałam  sobie  sprawy  z  plusów...  A  to  przecież  szczęście,  że 

wbrew  mojej  woli  uprowadził  mnie  człowiek,  któremu  się  zdaje,  że  świat  się  nie 

zmienił i mężczyźni nadal są władcami, a kobiety jedynie ich służącymi. 

- Nie potrzebuję służącej. 

Molly wyżej uniosła głowę. Uparcie nie chciała zrozumieć wymowy jego go-

rejących błękitnych oczu. 

- Wcale nie składam podania o przyjęcie na służbę. - Udając obojętność, któ-

rej nie czuła, obejrzała Taira od stóp do głów. - Moim zdaniem niepotrzebny ci nikt 

i nic. 

R  S

background image

- Mam inne zdanie. 

Molly pierwszy raz usłyszała w jego głosie osobliwą nutę. Spojrzała na niego 

zaskoczona. Sprzykrzyło się jej krążyć wokół tematu, więc wprost zapytała o to, o 

czym przez cały czas myślała. 

- Próbujesz mnie uwieść?   

- Tak. 

To jedno słowo skruszyło opór skuteczniej niż romantyczne gesty czy kolacja 

przy świecach... której Tair tak czy owak pewnie by jej nie zaproponował. 

Głośno  westchnęła,  przymknęła  oczy,  pochyliła  się,  jakby  ciągnęła  ją niewi-

dzialna siła. Drżała z pożądania, które falami przepływało przez jej rozpalone ciało. 

Tair podniósł rękę. Chciał pieszczotliwie pogładzić jej jedwabiste włosy,  od-

sunąć  kosmyki  opadające  na  zaróżowione  policzki,  a  zamiast  tego  ujął  jej  piękną 

twarz w swoje dłonie. 

Pragnął pieścić Molly, ale czuł dziwną pustkę w sercu. Był rozdarty. Nie mo-

gąc się opanować, pogładził jej brzoskwiniowy policzek. 

- Co ty ze mną wyprawiasz? - spytał półgłosem. - Gdy patrzę na ciebie, prze-

staję logicznie myśleć, marzę o twoich ustach, o łabędziej szyi. 

Pocałował  jej  szyję.  Molly  westchnęła  i  odchyliła  głowę,  więc  ulegając  nie-

mej zachęcie, całował coraz śmielej. 

- Twoja skóra przypomina mi płatki róż. 

Molly  otworzyła  oczy  i  zachwycona  starała  się  na  zawsze  zapamiętać  jego 

rysy.  W  duchu poprosiła  Taira,  żeby  jeszcze  ją  całował,  bo pragnie  umrzeć  z  roz-

koszy. 

Zdziwiła się, gdy rzekł: 

- Nie umieraj. Nie chcę mieć ciebie na sumieniu.   

Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że nie prosiła w duchu, lecz głośno. 

- Och! 

- Jesteś niezadowolona? Źle całuję?   

R  S

background image

- Och! 

Tair roześmiał się, lecz nie był to beztroski śmiech. Molly tego nie spostrze-

gła, bo zaślepiło ją pożądanie. 

- Jesteś piękna. 

Usłyszała to, o czym od lat marzyła. Pierwszy raz w życiu poczuła się atrak-

cyjna. Patrzyła na Taira uszczęśliwiona, rozpromieniona. Szeptał jej imię, wywołu-

jąc rozkoszne dreszcze. 

- Chcesz, żebym cię uwiódł?   

- Pragnę tego. 

- A ja pragnę ciebie.   

Pieszczotliwie ugryzł ją w szyję. 

-  Mówiłeś,  że  nie  lubisz  szarych  myszy...  -  Usłyszała  głos  rozsądku,  więc 

szepnęła: - To jednak marny pomysł. 

Tair ugryzł ją w ucho, powiódł językiem po drżących wargach. 

- Czasem marny pomysł okazuje się najlepszy. - Jego gorący oddech owiał jej 

twarz. - Mam rację? 

- Nie wiem. 

Całował ją bez pośpiechu, ale coraz namiętniej. 

- Jesteś zjawiskowa. 

Molly wsunęła palce w kruczoczarne włosy. 

- A ty cudowny. 

Całowali  się  długo,  aż  zabrakło  im  tchu.  Gdy  oderwali  się  od  siebie,  oboje 

głośno dyszeli. Molly zdziwiło, że Tair jest spięty, jakby walczył z sobą. 

-  Przestań  tak na  mnie  patrzeć  -  rzucił  ochryple.  Oczy  mu  pociemniały  i  pa-

trzył  z  takim  ogniem,  że  pod Molly  ugięły  się  nogi.  - Czy  masz  pojęcie, co  twoje 

usta ze mną wyprawiają? 

Przecząco pokręciła głową, ale rozchyliła wargi. Nieśmiało powiodła palcem 

po smagłym policzku, wzdłuż szramy. 

R  S

background image

- Skąd ta blizna? - zapytała. 

Tair  mruknął  coś  niezrozumiałego,  ale  nawet  gdyby  mówił  głośno,  Molly 

pewnie  też  by  nie  usłyszała,  bo  szum  wzburzonej  krwi  w  uszach  wszystko  zagłu-

szał. 

Tair  lekko  pochylił  głowę  i  ustami  musnął  wnętrze  jej  smukłej  dłoni.  Molly 

wyrwał się zduszony jęk, a wtedy schwycił ją za rękę i całował od dłoni do łokcia. 

-  Jesteś...  -  Uśmiechnął  się,  a Molly  miała  wrażenie,  że  za  moment utonie  w 

morzu namiętności. Przytuliła się do Taira, objęła go, ponieważ bała się, że upad-

nie. - Jesteś pięknym mężczyzną. Najprzystojniejszym na świecie. 

Tair porwał ją w ramiona i zaniósł na otomanę. 

- Nadal cię nie lubię - oświadczyła Molly. 

Tair położył się obok niej, odsunął kosmyk  włosów z jej zarumienionej twa-

rzy. 

- Odłóżmy ten temat do jutra. 

- Wolę być z tobą szczera. 

- Docenię twoją szczerość później. 

- Mimo to pragnę cię. 

Tair zaczął rozpinać jej bluzkę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w niego, 

serce biło jej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. 

- Domyśliłem się. 

Molly oblizała suche wargi. 

- Drżysz. 

- Ty też. 

- Muszę ci coś powiedzieć. 

- Później. 

- O mnie i o Tariku... On jest... 

- Nie teraz! - syknął Tair. 

Położył palec na jej ustach i odwrócił się. Siedział tyłem do niej, głęboko od-

R  S

background image

dychając. Nie mógł się uspokoić. Długo trwało, nim opanował uczucie bezsensow-

nej zazdrości. 

Molly  bała  się,  że  ją  zostawi,  lecz  tego  nie  zrobił.  Bez  słowa  patrzyła,  jak 

układa poduszki i siada oparty o zagłówek. 

Ma belle, przestań gadać. I pozwól, że cię rozbiorę. Przez cały dzień o tym 

marzę. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Molly  była  niedoświadczona,  ale  umiała  rozpoznać  moment,  po  którym  nie 

ma odwrotu. Właśnie taki moment nadszedł, gdy Tair wyciągnął do niej rękę. Przez 

parę sekund wpatrywała się w jego dłoń o długich palcach, po czym spojrzała mu w 

oczy. 

Żałowała, że jest człowiekiem o takich surowych zasadach. Uważał ją za po-

zbawioną  sumienia  kokietkę,  która  rozbija  szczęśliwe  małżeństwo.  Powinna  pa-

miętać, że traktuje ją pogardliwie. Do tej pory czuła się obrażona, że jej nie szanuje, 

a teraz brak jego szacunku dla niej jako kobiety stał się jej nagle obojętny. 

Podniecona przygryzła wargę, cichutko westchnęła i też wyciągnęła rękę. 

Tair powoli przyciągnął ją do siebie. 

- Tak jest lepiej - szepnął. 

Molly ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta. 

Nie  od  razu  zareagował,  lecz  gdy  oddał  pocałunek,  Molly  rozpaliła  się  jak 

kartka papieru, do której przytknięto zapałkę. Tair szeptał coś w języku, którego nie 

znała, a jednak wiedziała, co mówi. Położył ręce na jej ramionach, lekko nacisnął, 

więc usiadła. Zadrżała, gdy udami objęła jego nogi. Gorejące w błękitnych oczach 

pożądanie wywołało szalone bicie jej serca. 

Nie spuszczając z niej oczu, Tair rozpiął jej bluzkę do końca, zdjął i odrzucił 

na bok. Za moment zrobił to samo ze stanikiem. 

Molly  instynktownie  podniosła  ręce,  aby  zakryć  piersi,  ale  złapał  ją  za  nad-

garstki i mocno przytrzymał. 

-  Chcę  na  ciebie  patrzeć.  Nie  zakrywaj  się...  nigdy  nie  zakrywaj  się  przede 

mną. 

Patrzył na jej piersi takim wzrokiem, że Molly z wrażenia zaparło dech. Nie-

możliwe, aby atrakcyjny, świetnie zbudowany mężczyzna podziwiał szczupłe, mało 

kobiece ciało. A jednak w jego oczach dostrzegła niekłamany podziw. 

R  S

background image

Molly  drżała,  całym  ciałem  reagowała  na  uznanie,  jakie  zyskała  w  męskich 

oczach. 

- Jesteś piękna. Idealnie zbudowana. 

W  zachwyt  wprawiły  go  jej  ramiona i  małe  kształtne piersi.  Zastanawiał  się, 

jak zareagują na pieszczoty, skoro już reagowały na jego rozpalony wzrok. Położył 

dłoń na jednej piersi, potem na drugiej i zaczął delikatnie je pieścić. 

Molly głucho jęknęła. 

- Są jak dojrzałe jabłuszka - szepnął Tair. 

Pochylił się, pocałował jej piersi, a Molly delikatnie przytrzymała jego głowę. 

Zamknęła oczy,  wsunęła palce w jego gęste  włosy. Gdy  Tair zaczął językiem pie-

ścić sutki, doznała takich silnych wrażeń, o których dotąd jedynie czytała w książ-

kach. 

Wrażenia były bardziej erotyczne, niż wyobrażała sobie w najśmielszych ma-

rzeniach. Pieszczoty wywoływały gwałtowne, nieznane uczucia, których nawet nie 

próbowała nazwać. 

Tair  uniósł  głowę;  był  zaczerwieniony,  podniecony.  Gdy  Molly  zaczęła  roz-

pinać  mu  koszulę,  siedział  nieruchomo,  wpatrzony  w  jej  pochyloną  głowę.  Molly 

drżały palce, więc rozpinała koszulę irytująco wolno. Wolałby sam się rozebrać, ale 

usiłował panować nad podnieceniem. 

Zostały jeszcze tylko dwa guziki, gdy nie wytrzymał i niecierpliwym ruchem 

szarpnął koszulę tak mocno, że wyrwał guziki. Rzucił ją na podłogę. 

Molly w niemym zachwycie patrzyła na jego brązowy umięśniony tors. 

Tair był wspaniale zbudowany. Miał szerokie ramiona, pierś porośniętą czar-

nymi  włosami,  płaski  brzuch.  Ani  gram  zbędnego  tłuszczu  nie  szpecił  idealnego 

ciała. 

Tair głośno przełknął ślinę, szarpnął pasek, rzucił go w ślad za koszulą. 

-  Przytul  się  do  mnie  -  poprosił  chrapliwie.  -  Chcę  poczuć  twoją  cudowną 

skórę. 

R  S

background image

Nie  odrywając  od  niego  wzroku,  Molly  schwyciła  się  zagłówka  i  pochyliła. 

Tair  pieszczotliwie  pogładził  ją  po  plecach,  mocno  przytulił  i  zaczął  całować  bez 

opamiętania. 

- Chciałabym... 

Tair odchylił głowę. Oczy płonęły mu takim ogniem, że Molly zadrżała. 

- Co chcesz? - wykrztusił. 

- Ciebie. Całego. 

Gdy  położył  ją na  plecach,  zobaczyła  w  jego  oczach  szalone  pożądanie. Ob-

sypał  ją  namiętnymi  pocałunkami,  które  z  zapałem  oddawała.  Marzyła,  by  piesz-

czoty trwały  wiecznie, by zawsze czuła przy sobie Taira. To był jej ideał mężczy-

zny. Wszystko w nim ją zachwycało. Była podniecona jak nigdy, nie przypuszcza-

ła, że jest zdolna do tak silnych emocji. 

Tair odsunął się, zdjął jej spódnicę. Pocałował ją w brzuch, gorącymi dłońmi 

objął  szczupłe  biodra.  Był  zdumiony,  że  najlżejsza  pieszczota  wywołuje  u  niej 

dreszcze  rozkoszy.  Długo  całował  jej  brzuch  i  biodra,  po  czym  niechętnie  się  od-

sunął. 

- Krótka przerwa, bo muszę... 

Ściągając  buty,  uśmiechał  się  uwodzicielsko.  Potem  odwrócił  się  plecami, 

lecz  wiedział,  że  Molly  obserwuje  każdy  jego  ruch.  Prędko  zdjął  spodnie  i  slipy. 

Molly patrzyła na jego plecy, biodra i nogi z podziwem, z jakim ogląda się greckie 

rzeźby. 

Gdy odwrócił się, zapomniała o klasycznych rzeźbach, zapomniała o wszyst-

kim. Poczuła, że oblewa się rumieńcem, zamknęła oczy i westchnęła. 

Pragnęła go aż do bólu. 

Tair z głuchym jękiem rzucił się na łóżko i obrócił Molly ku sobie. 

- Pasujemy do siebie, prawda? 

Miała  co  do  tego  wątpliwości,  ale  uszczęśliwiona  milczała.  Zresztą  bała  się, 

że  wybuchnie płaczem.  Czy  to  byłaby  normalna  reakcja?  To,  co  się  z  nią  działo, 

R  S

background image

przechodziło jej najśmielsze oczekiwania. 

Tair  pocałował  jej  szyję,  oczy,  usta,  a  potem  obsypał  pieszczotami  całe  jej 

ciało. 

- Ja już nie mogę... - szepnęła ledwo dosłyszalnie Molly. 

Tair zastygł. 

- Nie ma ja, tylko my - poprawił. - A my wszystko możemy. Będziemy szczę-

śliwi. Ma belle, spójrz na mnie... 

Molly otworzyła oczy. 

- Och, to jest cud... 

- Będzie cud - obiecał Tair namiętnym szeptem. - Będzie wielka rozkosz. 

Wpatrywał się w złociste oczy, widział rozszerzające się źrenice, usłyszał jęk, 

a potem już nic nie widział i nie słyszał. Na długo zapamiętali się w rozkoszy... 

Przez kilka minut leżeli nieruchomo, aż serca uspokoiły się i zaczęły normal-

nie bić. 

Tair chciał odsunąć się, lecz Molly przytuliła się do niego, położyła głowę na 

jego piersi. 

-  Nie  uwiodłaś  Tarika  -  szepnął,  pieszczotliwie  gładząc  ją  po  plecach.  -  Ni-

kogo jeszcze nie uwiodłaś. Jestem twoim pierwszym mężczyzną. 

- No widzisz... A wygadywałeś takie głupstwa. 

- Widziałem Tarika, jak wychodził z twojej sypialni. 

A podczas kolacji był świadkiem, jak tych dwoje na siebie patrzyło. Tarik nie 

mógł oderwać oczu od Molly. Wtedy nie rozumiał kuzyna, a teraz uważał, że męż-

czyzna,  który  chce  oprzeć  się  urokowi  Molly,  powinien  uciekać  na  drugi  koniec 

świata. 

- Sypialnia nie służy wyłącznie do uprawiania seksu - powiedziała Molly. 

- Ale nie kochasz Tarika, prawda? 

- Po co pytasz? 

Spojrzał  na  nią  wzrokiem  dumnego  posiadacza.  Zrobi  wszystko,  co  w  jego 

R  S

background image

mocy, aby kuzyn nie znalazł się zbyt blisko Molly. Tarik jej nie zdobędzie. 

- Nie miałaś żadnego kochanka... 

- Mówiłam ci, że... Tarik i Khalid są... moimi braćmi. Przyrodnimi. 

-  Żartujesz!  -  Tair  znieruchomiał.  -  O,  Boże!  On  jest...  oni  są...  ich  matka... 

wyszła powtórnie za mąż? 

- Tak. 

- Jesteś córką Susan Al Kamal?   

Molly mocniej się przytuliła do niego. 

- To wstydliwy sekret, dlatego Al Kamalowie nikogo nie wtajemniczyli. 

Tair zaklął w ojczystym języku. 

- Usiłowałam ci powiedzieć. 

Zaklął ponownie i zrozpaczonym głosem zawołał: 

- Co ja najlepszego zrobiłem? 

- Zrobiłeś najlepiej to, co chciałam. Jesteś wspaniałym kochankiem... - Urwa-

ła speszona. - Czy to ważne, czyją jestem córką? 

Tair ujął jej twarz w dłonie. 

- Bardzo ważne! Bo jestem twoim pierwszym mężczyzną. Byłaś dziewicą. 

Molly patrzyła na niego szczerze zdumiona. 

- Nie rozumiem. 

Tair położył się na boku, zamknął oczy. 

- Byłam tylko niedoświadczona - oświadczyła Molly.   

Tair otworzył oczy i przez chwilę patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem. 

- Byłaś dziewicą. 

-  Nie  zrobiłeś  nic  wbrew  mojej  woli...  chociaż  początkowo  nie  wiedziałam, 

czego naprawdę chcę. 

Na szczęście on wiedział, co zrobić, by znalazła się w siódmym niebie. 

Ma belle, spójrz na mnie. 

- Przecież patrzę. 

R  S

background image

Bała się, że nigdy nie nasyci się jego widokiem. 

-  Fakt,  kto  był  twoją  matką,  wszystko  zmienia.  Tarik  jest  twoim  bratem. 

Znajdowałaś się w gościnie u krewnych z królewskiej rodziny, a ja cię uprowadzi-

łem... 

-  Nie  było  żadnego  porwania.  Powiem  Tarikowi,  że  bardzo  chciałam  z  tobą 

jechać. Zresztą tak napisałeś w liście do niego, prawda? 

Tair wybuchnął gorzkim śmiechem. 

- Marne tłumaczenie, bo nie jesteś zwykłą kobietą. Gdybyś nią była, została-

byś moją kochanką. - Jeszcze przed godziną miał wobec niej takie zamiary. - Lecz 

teraz to nie wchodzi w rachubę. Chyba będę musiał ożenić się z tobą 

Molly  wpatrywała  się  w  niego  ze  zdumieniem.  Najwidoczniej  był  przekona-

ny,  że  na  jego  jedno  słowo  ona  wszystko  rzuci,  przeprowadzi  się  do  Zabranii, 

zmieni tryb życia. 

- Czy mam cokolwiek do powiedzenia w kwestii mojego dalszego losu? 

Tair spochmurniał, nie raczył odpowiedzieć na jej ironiczne pytanie. 

- Musimy się pobrać. 

Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Był blady, miał zacięty wyraz twarzy. 

- Teraz ty żartujesz. 

- Mówię jak najpoważniej. 

Pokręciła  głową,  owinęła  się  jedwabnym  prześcieradłem  i  usiadła  na  brzegu 

łóżka. 

- Nie żartuj. Małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Nie znasz mnie, nie kochasz 

ani... 

Tair bezceremonialnie jej przerwał. 

- To nie kwestia miłości. 

- A czego? 

- Honoru - odparł ponuro. 

- Tylko twojego. Mojego nie, bo ja żyję w dwudziestym pierwszym wieku. 

R  S

background image

Tair pokręcił głową. 

- Żadne z nas tego nie planowało, ale przywykniesz do myśli o małżeństwie. 

-  Człowieku,  ogłuchłeś?  Czy  cokolwiek  z  tego,  co  mówiłam,  dotarło  do  cie-

bie? 

- Wiele kobiet z radością przyjęłoby moje oświadczyny. 

- Ja do nich nie należę. Jesteś śmieszny. 

Tair zirytował się, że uparciuch nie chce zrozumieć powagi sytuacji. 

- Może jestem śmieszny, za to ty dziecinna. Oczywiście nie przewidzieliśmy 

takiego  obrotu  sprawy,  ale  niestety  trzeba  ponosić  konsekwencje  swoich  czynów. 

Myślisz,  że  ja  chciałem,  żeby  tak  się  stało?  -  Podniósł  głos,  co  oznaczało,  że  jest 

zdenerwowany. 

-  Oszukujesz  się.  Podejrzewam,  że  dotychczas  zawsze  folgowałeś  swoim 

wszelkim zachciankom i wcale nie ponosiłeś konsekwencji. 

Tair zirytował się. 

-  Nic  nie  rozumiesz!  Nie  wiesz,  o  co  chodzi!  Od  dawna  wiadomo,  że  przy 

wyborze żony następca tronu musi brać pod uwagę dobro swojej ojczyzny. 

-  Piękna  tradycja  -  wycedziła  Molly  jadowitym  tonem.  -  Nie  chciałabym 

przeszkadzać ci w przeprowadzeniu tak wzniosłego planu. 

- A przeszkodziłaś. - Obrzucił ją taksującym spojrzeniem i oczy mu zapłonę-

ły. - Na szczęście są tego plusy. 

- Jakie? 

Gwałtownie przyciągnął ją do siebie. 

- Czy wiesz, co ja myślę? - spytała nadąsana. 

-  Co  takiego,  ma  belle?  -  Wpatrując  się  w  jej  gniewnie  błyszczące  złociste 

oczy, poczuł rosnące pożądanie. 

- Uwiodłeś mnie, bo jesteś zarozumiały. Byłeś przekonany, że przy tobie za-

pomnę o innych mężczyznach. A przede wszystkim o Tariku. Porwanie mnie to za 

mało, chciałeś mieć podwójną pewność. Zgadłam? 

R  S

background image

Tair pomyślał, że jej rozumowanie byłoby logiczne w odniesieniu do osobni-

ka zimnego, wyrachowanego.  Ironia całej sytuacji polegała na tym, że przy Molly 

nie  był  zimny,  nie  potrafił  kalkulować,  jedynie  pragnął  całować  ją  i  pieścić.  Na-

stępca tronu zapominał o wszystkim innym. 

-  Uważasz,  że  jestem  aż  tak  dobrym  kochankiem?  -  zapytał  z  ironicznym 

uśmiechem. 

Molly zaczerwieniła się po korzonki włosów. 

- Nie dręcz mnie - zawołała. - Przecież wiesz, że jesteś wspaniałym mężczy-

zną. 

Tair spoważniał, bacznie się jej przyjrzał. 

- A ty jesteś fantastyczną kochanką. Potrzeba dwojga, żeby było... niebiańsko. 

-  Delikatnie  ujął  ją  pod  brodę.  -  Rozkosz,  jaką  przeżyliśmy,  zdarza  się  bardzo 

rzadko. 

- Nie wmawiaj sobie tego, czego nie ma. To było piękne, ale to tylko... udany 

seks.  Nie  wyjdę  za  ciebie  z  powodu twojego  przestarzałego  pojęcia honoru.  Tarik 

na pewno myśli inaczej. On jest człowiekiem nowoczesnym. 

-  Czyli  ja  według  ciebie nie jestem nowoczesny?  I  dlatego  nie  chcesz  zostać 

moją żoną? 

-  Przecież  chciałeś  spędzić  ze  mną  tylko  jedną,  dwie  noce,  prawda?  Nie 

uwierzyłeś, że Tarik jest moim przyrodnim bratem. 

- To ma być główny powód? Według ciebie chodziło mi tylko o partnerkę na 

kilka nocy? Myślałaś, że prędko pożegnałbym cię i zniknął na zawsze? 

- A nie miałeś takiego zamiaru? 

- Nigdzie się nie wybieram. - Musnął palcami jej policzek. - Jedna noc z tobą 

miałaby  mi  wystarczyć?  Ma  belle,  tysiąc  nocy  mnie  nie  zaspokoi.  Odpowiedz  mi 

szczerze  na  jedno  podstawowe  pytanie:  wcale  nie  chcesz,  żebym  cię  zostawił, 

prawda? 

Molly podejrzewała, że mówi tak, ponieważ oczekuje zgody na małżeństwo. 

R  S

background image

- Nie zostanę twoją żoną. 

- Zostaniesz. 

Westchnęła, odwróciła głowę. Było coś, czemu nie mogła zaprzeczyć. 

- Zawsze będę cię pragnąć - wyznała szeptem.   

Tairowi rozbłysły oczy, była w nich wzruszająca czułość. 

Namiętnie pocałował Molly. 

- A jeśli do rana zmienisz zdanie i jednak będziesz miała mnie dosyć? 

- Uważaj! Może czeka cię niespodzianka. 

- Chętnie sprawdzę. 

- To jednak nie oznacza, że za ciebie wyjdę. 

-  Przestań  kłamać.  -  Tair  zaśmiał  się  gardłowo  i  zamknął  jej  usta  pocałun-

kiem. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

- O, już nie śpisz. Jaka szkoda! Myślałem, że dopiero ja cię obudzę. 

Po  nocnym  szaleństwie  Molly  spała  tak  mocno,  że  nie  przebudziła  się,  gdy 

Tair wstał. 

- Dzień dobry - mruknęła, nie odwracając się.   

Kurczowo trzymała jedwabne prześcieradło, którym szczelnie się owinęła. 

- Skoro bardzo chciałeś mnie obudzić, nie trzeba było chyłkiem wymykać się 

z sypialni - powiedziała z wyrzutem. 

- Wcale nie wymknąłem się chyłkiem. Robiłem sporo hałasu, a ty ani drgnę-

łaś. Zapewniam, że wolałbym zostać z tobą, ale musiałem zająć się ważnymi spra-

wami. 

- Jakimi? 

- Bardzo ważnymi. 

Rzuciła mu krytyczne spojrzenie. Mimo woli zadrżała, więc prędko odwróciła 

wzrok. 

- Gdzie są moje rzeczy? Co z nimi zrobiłeś? 

- Spokojnie. Dostaniesz je po praniu. 

Molly gniewnie sapnęła. Dlaczego Tair żartuje? 

- To w co mam się ubrać? W jakim stroju lubisz swoje kobiety? - Spojrzała na 

swe bose stopy. - Czy muszą na bosaka stać przy zlewozmywaku? 

- Nie jesteśmy w kuchni. 

-  Kuchnia,  sypialnia...  co  za  różnica?  Nie  udawaj,  bo  dobrze  wiesz,  o  co  mi 

chodzi. 

Zarzut  był  niesłuszny.  Skąd  Tair  miałby  wiedzieć,  skoro  ona  sama nie miała 

pojęcia, o co jej chodzi? Chwilami odnosiła wrażenie, że nic nie wie. Tair wywrócił 

jej świat do góry nogami. 

- Nie wiem. Mów jaśniej. 

R  S

background image

- Ja nie jestem... taką kobietą... ale przecież.... jestem kobietą... - wyjąkała. 

Tair  nie  miał  co  do  tego  wątpliwości.  Spojrzał  na  piersi  prześwitujące  przez 

jedwab i ogarnęło go pożądanie. 

-  Nie  jestem  twoją  kobietą...  oczywiście...  bo  jestem...  sobą.  Kobietą  nieza-

leżną. 

- Obecnie modne, ale nieprecyzyjne określenie. 

- Mnie wystarcza. 

- Jesteś moją kobietą i będziesz moją żoną. 

Molly ogarniało zgubne podniecenie, przed którym nie umiała się bronić. 

- Jesteś niemożliwy, uparty jak osioł. Miałam nadzieję, że zapomnisz o swoim 

genialnym pomyśle. 

- Uparte osły nie zapominają. 

- Nie chcę mieć do czynienia z takim typem. 

- Chcesz, chcesz. 

- Skąd ta pewność? 

-  Bo  w  nocy  zdradziłaś  się,  że  bardzo  mnie  pragniesz.  Robiłaś  to  bardzo 

przekonująco. - Zaśmiał się, nie ukrywając swojej męskiej satysfakcji. - Obejrzałaś 

nowe szaty? 

- Nie będę ich nosić. 

Z  westchnieniem  żalu  zerknęła  na  starannie  ułożone  rzeczy.  Były  śliczne, 

zwiewne, barwne, lecz nie dla niej. 

- Wolałabym coś... 

- Szarego? - Tair błysnął olśniewająco białymi zębami i pokręcił głową. - Nie 

dostaniesz nic w tym kolorze. 

- Szary jest równie dobry jak inne - broniła się Molly. - Wszystkie moje ulu-

bione ubrania są szare. To elegancki kolor. 

- Nie wątpię. My niestety nie mamy tu szarych worków. Włożysz coś z tego 

albo nic. 

R  S

background image

- Czy ty zawsze stawiasz ludzi w sytuacji bez wyjścia? Pewnie już jako nie-

mowlę rządziłeś ludźmi. 

Tair dostrzegł w jej oczach wojownicze błyski. Nie przepadał za agresywny-

mi kobietami, a mimo to, gdy Molly buntowniczo uniosła głowę, ogarnęła go czu-

łość. Jak to uczucie wyjaśnić? Czy przyczynia się do tego świadomość, że w życiu 

bywają nieszczęścia większe niż ślub z Molly Jones? 

- A czy ty już w kołysce byłaś bezsensownie zadziorna? - odparł pytaniem na 

pytanie. 

- Przyszłam na świat jako czysta karta, ale niańki stale powtarzały, że nie na-

leży słuchać rozkazów samolubnych mężczyzn. 

Poirytowany Tair machnął ręką. 

- Chodzi mi o to, żeby cię ubrać, a nie podporządkować sobie. Przyznam się, 

że bardziej odpowiada mi rozbieranie ciebie niż ubieranie. 

  - Sama potrafię się rozebrać i ubrać. 

Tair wziął do ręki zwiewny materiał i zerknął na Molly. 

- Weźmiesz to czy nic nie zakładasz na siebie? To albo nic. 

- Przecież to jest nic. 

- Wszystko mi jedno, co zrobisz, ale ludzie bardziej ode mnie konserwatywni 

nie zachwycą się, gdy zobaczą cię paradującą nago. 

- Co innego miałam na myśli. Dobrze o tym wiesz. Te szatki są prześwitują-

ce... 

- Każdy ma prawo do marzeń. Będę patrzyć na ciebie i marzyć... - Nie przy-

puszczał, że jego marzenie spełni dziewica o skórze gładkiej jak jedwab, ale języku 

ostrym jak brzytwa. 

Molly  wiedziała,  że  Tair  żartuje,  a przyjemnie  byłoby  uwierzyć,  że  jest  jego 

marzeniem. 

- Podniecająca jest myśl, że spełnisz wszystkie moje marzenia - dodał Tair. 

- Moim zdaniem jest niestosowna. Nigdy nie będę paradowała nago w obec-

R  S

background image

ności mężczyzny. - To wymagałoby pewności siebie albo pięknego ciała, a jej bra-

kowało jednego i drugiego. 

- Nie wierzę. Mam nadzieję, że przy mnie będziesz chodzić nago. 

- Nie będę. Lubię moje szare sukienki i będę ubierać się tak do końca życia. 

Tair skrzywił się poirytowany. 

-  Kobieta  ubierająca  się  byle  jak  nie  jest  atrakcyjna  dla  mężczyzny  -  rzekł 

oschle. - Nie rozumiem, dlaczego robisz z siebie szarą mysz, ukrywasz zgrabną fi-

gurę pod brzydkimi strojami, gładko zaczesujesz piękne włosy. To zbędne zabiegi, 

bo  twoja  zmysłowość  i  tak  wyziera  spod  kamuflażu.  Jesteś  najbardziej  podnieca-

jącą  kobietą,  z  jaką  się  przespałem.  I  jedyną  dziewicą.  A  teraz  pozwól,  że  cię  zo-

stawię, żebyś mogła ubrać się bez świadków. 

 

Molly  włożyła  szatę  obszytą  u  dołu  koralikami.  Gdy  chodziła,  szeleszczący 

jedwab podniecająco ocierał się o nogi. Miała wrażenie, że w zwiewnej szacie ina-

czej  się porusza,  zalotnie kręci  biodrami. Czyżby  jedwab  sprawił,  że  stała  się  bar-

dziej  kobieca?  Zastanowiła  się.  Zmiany  sięgały  głębiej.  Może  w  grę  wchodzi  nie 

tyle nowa szata, co nagle odkryta zmysłowość. 

Przerwała  teoretyczne  rozmyślania,  gdy  w  oddali  dojrzała  charakterystyczną 

sylwetkę. Ogarnęło ją podniecenie, przestała myśleć, zaczęła mieć kłopoty z oddy-

chaniem. Wciąż bała się nazwać niepokojące uczucia. 

Tair stał obok człowieka trzymającego dwa narowiste wierzchowce. Widocz-

nie rozmawiali o czymś zabawnym, bo mężczyzna wybuchnął śmiechem. 

Tair odwrócił się, jakby poczuł wzrok Molly. Z takiej odległości nie widziała 

wyrazu jego twarzy, a zresztą nawet  gdyby stał bliżej, i tak nic nie wyczytałaby z 

jego oczu, ponieważ miał ciemne okulary. 

Zauważyła,  że  konie  zaczęły  wierzgać.  Trzymający  je  mężczyzna  próbował 

uspokajać  jednego  konia,  a  wtedy  drugi  stanął  dęba.  Tair  podszedł  do  konia,  ni-

czym nie osłaniając głowy przed wiszącymi w powietrzu kopytami. Coś mówił do 

R  S

background image

zwierzęcia. 

Molly  zamarła  przerażona.  Według  niej  słowa  były  mizerną  obroną  przed 

końskimi  kopytami.  W  podobnej  sytuacji  rozsądny  człowiek  ucieka.  Sparaliżował 

ją strach, gdy kopyta o milimetr ominęły głowę Taira. Czy on sądzi, że skoro wy-

gląda jak grecki bóg, to jest nieśmiertelny? Oczyma wyobraźni ujrzała Taira powa-

lonego  na  ziemię,  zakrwawionego.  Pokręciła  głową,  aby  pozbyć  się  strasznego 

przywidzenia. Bujna wyobraźnia bywa przekleństwem. 

Serce przestało jej bić, gdy Tair z rozłożonymi rękoma podszedł do konia. Nie 

wierzyła oczom, gdy poklepał konia i przytulił głowę do jego szyi. Zafascynowana 

nie mogła oderwać wzroku od tej niezwykłej sceny. Tair coś mówił do konia, a koń 

powoli uspokoił się i wtulił pysk w jego dłoń. Tair odwrócił się i roześmiany spoj-

rzał w stronę Molly. Zgrabnie wskoczył na wierzchowca, ruszył kłusem i zatrzymał 

się dwa metry przed nią. 

Tair  pochylił  się,  poklepał  konia,  powiedział  mu  coś  na  ucho  i  spojrzał  na 

Molly. 

- Nie zrobi ci krzywdy - zapewnił. 

Ale ty zrobisz, pomyślała. Wystraszyła się, że Tair ją zrani, ponieważ znalazł 

drogę do jej serca. Pokochała go! Z wrażenia pobladła. Tair zauważył to i spoważ-

niał. 

- Dlaczego boisz się koni? 

Lekko  zeskoczył  na  ziemię  i  zawołał  stojącego  nieopodal  chłopca,  który  na-

tychmiast przybiegł. Tair podał mu lejce i chłopiec odprowadził konia. 

- Lubisz się popisywać, prawda? - spytała Molly. Ze zdenerwowania drżał jej 

głos.  -  Pewno  uważasz,  że  wspaniale  wyglądałeś.  -  Według  niej  zawsze  wyglądał 

wspaniale. - Żaden z twoich poddanych nie zdradzi, co myśli o następcy tronu, ale 

ja ci powiem, jak oceniam twoje zachowanie. Było głupie, nieodpowiedzialne. Je-

steś zarozumiałym półgłówkiem. Gdyby koń cię kopnął, miałbyś za swoje. - Znowu 

wyobraziła go sobie leżącego na ziemi z przetrąconym karkiem, zalanego krwią. - 

R  S

background image

Widocznie  jesteś  zupełnie  pozbawiony  wyobraźni  i  musisz  popisywać  się  przy 

każdej okazji. Tak czy owak. 

-  Mam  wyobraźnię,  ale  uwielbiam  niebezpieczeństwo,  igranie  z  ogniem.  - 

Zdjął  okulary.  -  Niechcący  cię  wystraszyłem.  Przepraszam.  Fantastycznie  wyglą-

dasz - szepnął. - Nie mogę napatrzeć się na ciebie - dodał.   

Molly położyła palec na drżących ustach. 

- Nie mów tak. 

- Podobno cenisz prawdę. 

-  Bardzo  ceniłam...  -  Lekko  wzruszyła  ramionami.  -  Ale  teraz  już  nic  nie 

wiem na pewno. I nie poznaję siebie. 

Niemożliwe,  by  tak bardzo  się  zmieniła. Czy  naprawdę  jest  tą kobietą,  którą 

rano ujrzała w lustrze? Tamta miała rozświetlone oczy i tajemniczy uśmiech, jakby 

była bardzo zakochana. 

Tair patrzył na nią zaintrygowany. Dotychczas obywał się bez emocjonalnego 

zaangażowania,  unikał  czułości.  Dlaczego  więc  osobliwie  reaguje  na  to,  że  Molly 

drży, załamuje się jej głos, ma niepewne spojrzenie? To niepojęte. Obudziła w nim 

nieznane dotychczas pragnienie, by delikatnie objąć kobietę, czule do niej przema-

wiać.  Ogarniały  go  uczucia,  których  nie  spodziewał  się  zaznać  ani  w  przelotnych 

romansach, ani w małżeństwie. Ujął twarz Molly w dłonie. 

- Jesteś najpiękniejsza na świecie.   

Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. 

- Zasługa nowej szaty. Nie jest szara... 

Jej  dotychczasowe  życie  było  szare  i  znowu  takie  będzie,  gdy  powróci  do 

szkolnych  obowiązków.  Zrobiło  się  jej  smutno,  bo  pomyślała,  że  jej  miejsce  nie-

stety nie jest u boku Taira. Małżeństwo z arabskim królewiczem nie wchodzi w grę. 

To  byłoby  szaleństwo.  Lecz  skoro  się  tutaj  znalazła,  dobrze  byłoby  wykorzystać 

okazję przeżycia czegoś, co na zawsze pozostanie w pamięci. 

Tair pochylił się ku niej, więc zamknęła oczy. Czekała na pocałunek, ale na-

R  S

background image

gle usłyszała, że Tair cicho zaklął. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że patrzy gdzieś 

w dal. Osłaniając ręką oczy, też spojrzała  w dal. Początkowo nic nie widziała, ale 

po chwili zauważyła, że słońce odbija się od metalu. 

Srebrna wstęga oraz tuman kurzu świadczyły, że jedzie kilka samochodów. 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

- O, będziesz miał gości - skomentowała Molly. 

- Na to wygląda - powiedział Tair.   

Chyba nie był zadowolony. 

Gdy samochody zatrzymały się kilkaset metrów od nich, schwycił ją za rękę. 

Był bardzo spięty, więc rzuciła mu pytające spojrzenie. 

Z  pierwszego  auta  wysiadł  kierowca.  Tair  pokręcił  głową  i  głuchym  głosem 

polecił: 

- Idź do namiotu.   

Molly udała, że nie słyszy. 

- Idź do namiotu - powtórzył ostrzej. - Ogłuchłaś? 

- Słyszałam, ale nie lubię rozkazów. 

Świadomość, że jej obecność krępuje Taira była bardzo przykra. 

- Proszę cię. 

- O, teraz lepiej - pochwaliła go, ale nadal stała bez ruchu. 

Przypomniała  sobie  przeczytaną  gdzieś  radę,  aby  zaraz  na  początku  każdej 

nowej  znajomości  czy  romansu  starać  się  ustalić podstawowe  zasady  wzajemnego 

traktowania  się.  Chodziło  o  szacunek  i  partnerstwo.  Bardzo  rozsądne  podejście, 

lecz to, co łączy ją z Tairem nie jest ani romansem, ani nową znajomością... Co to 

w ogóle jest? Egzotyczna przygoda i nic więcej? 

Odwróciła głowę, aby ukryć łzy. Łatwiej przyjąć jakąś teorię do wiadomości, 

niż wprowadzić ją w życie. A zadanie to staje się szczególnie trudne, gdy człowiek 

R  S

background image

zaangażuje się emocjonalnie. 

-  Zrozumiałem,  że  nie  należy  ci  rozkazywać,  ale  teraz  nie  mamy  czasu  na 

dyskusję, więc choć raz zrób bez gadania to, o co cię proszę. 

Molly z trudem powstrzymała się od dania odpowiedzi, na jaką zasłużył. 

- Czy wiesz, jak fatalnie twoje polecenie zabrzmiało? 

Tair  rzucił  jej  spojrzenie  świadczące,  że  jest  mu  to  najzupełniej  obojętne. 

Chciała odpowiednio zareagować, ale ugryzła się w język, bo z samochodu wysia-

dło  czterech  barczystych  mężczyzn  w  tradycyjnych  strojach.  Kierowca  otworzył 

przednie drzwi i nisko się ukłonił. Wysiadł jeszcze jeden mężczyzna w białej sza-

cie. Na jego widok Tair cicho zaklął. 

Czterej  mężczyźni  zgięli  się  w  pełnym  szacunku  ukłonie,  lecz  i  bez  tego 

Molly  wiedziała,  że  ten,  który  wysiadł  ostatni,  jest  pierwszy  i  najważniejszy. 

Świadczyła o tym jego dumna postawa. 

Molly pomyślała, że tak samo i Tairowi ludzie okazywali szacunek. Nie tylko 

dlatego, że był następcą tronu, do którego inni zwracają się w  ważnych sprawach. 

On był tym, który dokonuje trudnych wyborów i nigdy nie uchyla się od odpowie-

dzialności.  A  do  kogo  on  się  zwracał,  gdy  sam  potrzebował  wsparcia?  Czy  praw-

dziwy mężczyzna musi obywać się bez pomocy? 

Molly przestała się zastanawiać nad samotnością prawdziwych mężczyzn, bo 

ten  ostatni,  ale  chyba  najważniejszy  gość  przykuł  jej  uwagę.  Był  w  trudnym  do 

określenia wieku, choć na pewno niemłody, o czym świadczyły  liczne zmarszczki 

na jego twarzy. Ale trzymał się prosto i nawet na odległość wyczuwało się jego si-

łę. Również gniew i dezaprobatę. 

Czterej  mężczyźni  stanęli  po  jego  bokach,  rozglądając  się,  jakby  w  poszuki-

waniu czyhających na niego wrogów. Molly najbardziej zaniepokoił fakt, że mieli 

zawieszone na ramieniu strzelby. 

Nisko, z szacunkiem ukłonili się Tairowi, który odkłonił się i coś powiedział 

po  arabsku.  Ochroniarze  spojrzeli  na  dostojnika,  który  ledwo  dostrzegalnie  skinął 

R  S

background image

głową, jakby potwierdzał wydane przez Taira polecenie. Dostojnik zrobił krok na-

przód, a Tair wysunął się przed Molly. Stanął tak, że zasłaniał ją plecami. 

Wolałaby  sądzić,  że  postąpił  tak  z  troski  o nią,  aby  zasłonić  ją przed  gniew-

nym  wzrokiem  gościa.  Lecz  bardziej  prawdopodobne  było  to,  że  jej  obecność  go 

krępowała.  Może  ta  przykra  sytuacja  doprowadzi  do  tego,  czego  nie  udało  się  jej 

osiągnąć, a mianowicie Tair wreszcie uświadomi sobie, że ona do niego nie pasuje. 

Wprawdzie oświadczył się, ale uczynił to z powodów honorowych, a nie dla-

tego,  że  ją  pokochał.  Wiedziała,  że  wzbudza  w  nim  jedynie chwilowe  pożądanie i 

nic więcej. To nie powinno boleć, a jednak mocno bolało. Miała wrażenie, że wbito 

jej nóż prosto w serce. 

Dumnie  wyprostowała  się.  Nie  miała  czego  się  wstydzić...  jeśli  pominąć 

skrajną  głupotę.  Była  głupia  nie  dlatego,  że  się  zakochała,  chociaż  to  bardzo  nie-

mądre. Czuła się wyjątkowo głupio, ponieważ dotychczas uważała, że człowiek ma 

wolną  wolę,  decyduje  o tym,  w  kim i kiedy  się  zakocha.  A  ona  zakochała  się bez 

zastanowienia... 

Zrobiła krok do przodu, stanęła u boku Taira i z uniesioną głową powiedziała: 

- Przykro mi, że się mnie wstydzisz, ale nie będę kryć się za twoimi plecami, 

żeby zaoszczędzić ci wstydu przed znajomymi. 

Tair gniewnie coś mruknął, ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. 

-  Wstydzić  się?  -  spytał  głośno,  jakby  zapomniał,  że  nie  są  sami.  -  Wstydzę 

się tylko tego, że zabrałem ci dziewictwo. 

- Nie zabrałeś, bo sama ci dałam.   

Wyprostował się i wyciągnął rękę. 

- Idziemy. 

Przez  moment  wpatrywała  się  w  niego,  po  czym  podała  mu  rękę.  Tair  za-

mknął  jej dłoń  w  gorącym  uścisku. Molly  odwróciła  się i jej  wzrok  padł  na  stoją-

cego nieopodal gościa. Zupełnie o nim zapomniała! Uśmiechnęła się zażenowana i 

pytająco zerknęła na Taira. 

R  S

background image

- To mój dziadek, szejk Raszid bin-Rafik... Pozwól, dziadku, to jest... 

Szejk nie pozwolił mu dokończyć. 

-  Wiem,  kim  ona  jest.  -  Obrzucił Molly  bacznym  spojrzeniem  i popatrzył  na 

wnuka. - Ale to twoje zachowanie budzi moje wątpliwości. - Pokręcił głową z dez-

aprobatą. - Jestem bardzo niezadowolony. 

Tair przesadnie nisko się ukłonił. 

- Przykro mi, że naraziłem się na twoją dezaprobatę, ale nie mam nic na swoje 

usprawiedliwienie. 

Szejk  Raszid  bin-Rafik  gniewnie  prychnął,  zerknął  w  stronę  samochodów  i 

półgłosem zapytał: 

- Straciłeś rozum? 

Tair uśmiechnął się krzywo. 

- To całkiem prawdopodobne.   

Szejk rozłożył ręce. 

- Nie mam do ciebie cierpliwości. 

Widocznie  nie  tylko  on  stracił  cierpliwość,  bo  gdy  to  mówił,  otworzyły  się 

drzwi drugiego samochodu i wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden wysiadł spokojnie, 

ale drugi wyskoczył jak z procy. Molly od razu rozpoznała swoich dwóch przyrod-

nich braci. 

Szejk odwrócił głowę i poirytowany zawołał: 

- Zapomnieliście o umowie? 

- Próbowałem go powstrzymać - tłumaczył się Khalid.   

Był zasapany, ponieważ nie mógł nadążyć za pędzącym Tarikiem. 

Dzień  wcześniej  Molly  szczerze  ucieszyłaby  się  na  widok  braci,  ale  teraz 

ogarnęły ją mieszane uczucia. Szejk był wyraźnie zagniewany. 

- Umówiliśmy się, że zaczekacie, aż Tair wytłumaczy mi, co wyprawia. 

- Przecież widać to gołym okiem - wycedził Tarik przez zaciśnięte zęby. - Co 

tu wyjaśniać? - Groźnie popatrzył na kuzyna, który spokojnie wytrzymał jego spoj-

R  S

background image

rzenie. 

Molly  zamknęła  oczy.  To  chyba  jakiś  straszny  sen!  A  jeśli  to  jawa,  trzeba 

szybko zażegnać niebezpieczeństwo. Dlatego odezwała się tonem łagodnej perswa-

zji. 

- Jest inaczej, niż wam się wydaje -  powiedziała. - Niepotrzebnie się fatygo-

waliście... 

- To prawda - wtrącił Tair. 

- Zamknij się i natychmiast ją puść - warknął Tarik. 

- Braciszku, uspokój się. Dlaczego zostawiłeś Beatrice? Wczoraj była chora. - 

Molly za wszelką cenę próbowała rozładować napięcie. 

-  Czuje  się  już  lepiej.  -  Tarik  popatrzył  na  nią  z  niepokojem.  -  A  jak  ty  się 

czujesz? 

Zmrużył oczy i spojrzał na Taira. Jego gniewny wzrok jednoznacznie mówił, 

kto jest wszystkiemu winien. 

- Czuję się bardzo dobrze. 

Nie wypadało przyznać się, że wcale nie chce rozstać się z Tairem. Serdecz-

nie uśmiechnięta podeszła do braci. Czuła, że lada moment grozi wybuch, bo kuzy-

ni wpatrywali się w siebie gniewnym wzrokiem. 

Milczenie przerwał Tair. Rozmowa potoczyła się w języku, którego Molly nie 

znała. 

Khalid przyglądał się jej, kręcąc głową. 

- Czy to na pewno ty? - spytał. - Własnym oczom nie wierzę. Ślicznie wyglą-

dasz. 

- Dziękuję. - Odwróciła się do zaperzonych kuzynów. - Przestańcie robić wo-

jownicze miny z powodu drobnego nieporozumienia... 

- Zabieram Molly - oświadczył Tarik 

- Nie pozwolę - rzekł Tair. 

Khalid odważnie stanął między kuzynami, czym zaimponował Molly. 

R  S

background image

- Bądźcie rozsądni. Nikt nie... 

W tym momencie Tarik zamachnął się i pięścią uderzył Taira w szczękę, ten 

zachwiał się, cofnął, ale nie szykował się do oddania ciosu. Stał spokojnie. 

Tarik był rozczarowany taką reakcją. 

Molly krzyknęła przeraźliwie, gdy dostrzegła krew cieknącą z nosa Taira. 

- Leci ci krew! - Spojrzała na brata. - Widzisz, co zrobiłeś? 

- Odsuń się! - zawołał Tarik. 

Molly zacisnęła pięści; miała dość rozkazujących jej mężczyzn. 

-  Nie  denerwuj  się  z  powodu  drobiazgu  -  powiedział  Tair.  -  Zasłużyłem  na 

karę. - Zwrócił się do Tarika. - Nic nie mam na swoje usprawiedliwienie poza tym, 

że nie wiedziałem... 

- Że porwałeś moją siostrę - dokończył Tarik. 

Tair  zaczerwienił  się,  skinął  głową  i  przeszedł  na  arabski.  Z  reakcji  brata 

Molly domyśliła się, co Tair wyjaśnia. Gdy umilkł, Tarik zwrócił się do niej. 

- Dlaczego się nie przyznałaś? 

- Bo Khalid powiedział mu, że jestem przyjaciółką Beatrice, a ty prosiłeś, że-

bym  miała  wzgląd  na  uczucia  waszego  ojca  i  nie  rozgłaszała,  czyją  jestem  córką. 

Dotrzymałam  danego  ci  słowa,  że  nie  powiem,  kim jestem.  Gdybym  powiedziała, 

Tair nie posądzałby mnie o romans z tobą... 

Tarik spojrzał na Taira spode łba. 

- Zwariowałeś? Jak mogłeś posądzać mnie o romans?   

Khalid uznał, że musi się wtrącić. 

-  Nim  zaczniesz  robić  mu  wyrzuty,  przypomnij  sobie,  jak  ty  mnie  podejrze-

wałeś o podkochiwanie się w Beatrice. 

- Molly próbowała powiedzieć mi prawdę - rzekł Tair - ale jej nie wierzyłem. 

Przepraszam cię, Molly. Błagam o wybaczenie. Niesłusznie posądziłem cię o uwo-

dzenie Tarika. Postąpiłem wobec ciebie karygodnie. 

 

R  S

background image

W tym momencie odezwał się szejk Raszid bin-Rafik, który słuchał ich zde-

gustowany. 

- Wyjaśnijmy tę kwestię bez świadków - zarządził.   

Wszyscy posłusznie zamilkli. 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

Dziadek Taira usiadł na jedwabnych poduszkach, niecierpliwym gestem kazał 

służącym  wynieść  pełne  tace  i  czekał,  aby  Molly  oraz  mężczyźni  zajęli  miejsca. 

Gdy  uznał,  że  wszyscy  w  skupieniu  czekają  na  to,  co  powie,  surowo  spojrzał  na 

wnuka. 

- Ożenisz się z nią. 

Było to stwierdzenie kategoryczne, bez cienia wątpliwości. 

Tair skinął głową. 

- Już o tym rozmawialiśmy. 

Molly  pomyślała,  że  powietrze  przesycone  zapachem  kadzidła  będzie  odtąd 

zawsze  kojarzyło  się  jej  z  absurdem.  Co  prawda  mało  prawdopodobne,  aby  jakie-

kolwiek  wydarzenia  w  jej  przyszłej  egzystencji  skromnej  nauczycielki  wymagały 

kadzidła... choć nie miałaby nic przeciwko temu, bo to wcale nie byłoby takie złe. 

Dlaczego jej serce tak boleśnie kurczy się na myśl o powrocie do szkoły i do-

tychczasowego trybu życia? Jaki będzie ten powrót: łatwy czy trudny? Zarezerwo-

wanie biletu i zajęcie miejsca w samolocie przebiegnie bez kłopotu, ale czy dystans 

w  czasie  i  w  kilometrach  zatrze  wspomnienia  i  obrazy,  które  będą  pojawiać  się 

przed oczami w najbardziej nieodpowiednich momentach?  I czy  złagodzi tępy ból 

serca? 

Drgnęła i wróciła do rzeczywistości, gdy usłyszała: 

- Najlepiej od razu ustalić datę ślubu. 

Z szacunku dla szejka mocno zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć histerycznym 

R  S

background image

śmiechem. Jej bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Khalid wyglądał tak, 

jakby  pragnął  stać  się  niewidzialny.  Rozumiała  go,  ponieważ  sama  marzyła  o 

czapce-niewidce. 

Tarik patrzył na obecnych ponurym wzrokiem. 

- Wuj będzie miał zastrzeżenia do tego związku - rzekł, nie patrząc na nikogo. 

Molly z trudem nad sobą panowała. Bardzo ją irytowało to, że mężczyźni za-

chowują się tak, jakby była nieobecna. Szejk kwaśno się uśmiechnął. 

- Zostaw mojego zięcia mnie. Użyję swoich wypróbowanych sposobów. 

Tarik ze zrozumieniem pokiwał głową. 

- Wobec tego możemy ustalać szczegóły. Ślub odbędzie się w naszym pałacu. 

Molly  była  przekonana,  że  się  przesłyszała.  To  jakiś  okropny  żart  i  wszyscy 

zaraz  wybuchną  śmiechem.  Pytająco  popatrzyła  na  czterech  mężczyzn,  lecz  żad-

nemu nawet nie drgnęły kąciki ust. 

- Czyście powariowali? - wykrztusiła. 

Mężczyźni  wreszcie  raczyli  zauważyć  jej  obecność,  a  Tarik  poklepał  ją  po 

dłoni gestem, jakim uspokaja się kapryśne dziecko. 

- Wiem, że to nie jest dla ciebie idealna sytuacja, ale...   

Molly cofnęła rękę i krzyknęła: 

-  Nie  idealna!?  Jest  wręcz  absurdalna!  -  Roześmiała  się.  -  Wyglądacie  nor-

malnie, ale chyba straciliście rozum. - Groźnie łypnęła okiem na braci. - Myślałam, 

że  przynajmniej  wy  jesteście  cywilizowani.  Ślubu  nie  będzie,  bo  Tair  wcale  nie 

zamierza żenić się ze mną z własnej nieprzymuszonej woli. 

Zapadło  głuche  milczenie.  Według  Molly  był  to  odpowiedni  moment,  aby 

Tair  oświadczył,  że  jest  inaczej,  że  bardzo  pragnie  pojąć  ją  za  żonę.  Niestety  nie 

odezwał się ani słowem. 

- Jego niechęć do poślubienia ciebie jest bez znaczenia - oświadczył  Tarik. - 

On zna swoje obowiązki. 

Stary szejk wyglądał tak, jakby współczuł Molly, lecz wrażenie to okazało się 

R  S

background image

mylące. Dziadek Taira był równie nieugięty. 

- Mój wnuk obraził ciebie i całą twoją rodzinę - rzekł oschle. - Dlatego musi 

zrobić to, co należy. Postąpi tak, jak w takiej sytuacji postępuje człowiek honoru. 

Molly zacisnęła pięści. 

- Nikt nie zmusi mnie do zawarcia małżeństwa. Ja też mam coś do powiedze-

nia, nie jestem pozbawioną głosu niewolnicą. Ludzie nie pobierają się tylko dlate-

go, że uprawiali seks dla zdrowia. 

Po raz pierwszy od początku tej nerwowej wymiany zdań Tair odrzucił maskę 

stoickiego  spokoju i  spojrzał  na Molly,  jakby  chciał ją udusić.  Wiedział,  że  powi-

nien panować nad sobą, ale ogarnęła go wściekłość. Nie pojmował, dlaczego Molly 

sprowadziła  ich  wyjątkowe  przeżycia  do  tak  niskiego  poziomu.  Odczuł  jej  słowa 

jako  zdradę,  przecież  tej  nocy  pierwszy  raz  w  życiu  doświadczył  niewiarygodnie 

intensywnych przeżyć. 

- Zabraniam ci tak mówić - syknął. 

Molly wyżej uniosła głowę. 

-  Będę  mówić,  jak  mi  się  podoba.  A  według  ciebie  to  nie  był  seks  dla  zdro-

wia?  -  spytała,  patrząc  na  niego  wyzywająco.  -  Może  powiesz,  że  to  prawdziwa 

miłość? 

Nim Tair zdołał odpowiedzieć na szyderstwo, wtrącił się Tarik. 

- Dziewczyno, bądźże rozsądna. 

Molly  na  moment  oniemiała.  Jej  brat  stanął  po  stronie  Taira!  Dlaczego  wła-

śnie on? Skąd ta męska solidarność? 

- Czemu wszyscy oprócz mnie mogą omawiać moje życie seksualne? - spyta-

ła ostrym tonem. 

Tarik zerknął na szejka, którego wybuch Molly wyraźnie zgorszył. 

- Proszę wybaczyć mojej siostrze. Ona nie rozumie...   

Molly przeszyła go morderczym wzrokiem. 

- Zabraniam ci mówić w moim imieniu! - Nieco się opanowała i zwróciła do 

R  S

background image

dziadka Taira. - Przepraszam, nie chciałam pana obrazić. 

Szejk Raszid bin-Rank dostrzegł w jej oczach szczery żal, więc łaskawie ski-

nął głową. 

- Jest pani bardzo wybuchowa.   

Molly uśmiechnęła się przepraszająco. 

-  Ja  naprawdę  szanuję  tutejsze  zwyczaje,  przekonania,  lecz  proszę  mnie  zro-

zumieć. Jestem cudzoziemką, u nas panują inne obyczaje, nie mogę podporządko-

wać się tutejszym. 

Szejk znowu łaskawie skinął głową, więc potraktowała to jako zachętę. 

-  Co  cudzoziemkę  może  łączyć  z  tym...?  -  Urwała  i  rozejrzała  się  po  egzo-

tycznym,  zupełnie  obcym  otoczeniu. -  Jedyną  więzią  jest  fakt,  że  moja  matka po-

ślubiła  króla  sąsiedniego  kraju.  Nie  mogła  jednak  tam  wytrzymać  i  uciekła.  Jej 

córka jest najmniej odpowiednią kandydatką na żonę następcy tronu w Zabranii. 

-  Proszę  pamiętać,  że  pani  brat  będzie  królem  Zarhatu.  Jest  pani  pod  jego 

opieką. 

- Nie potrzebuję niczyjej opieki. 

Czuła, że przegrywa, a mimo to usiłowała wytłumaczyć swoje stanowisko. 

- Pani poglądy i potrzeby nie mają tu nic do rzeczy. 

- Nie pochodzę z królewskiego rodu, nie urodziłam się w pałacu, nie jadam na 

złotych  talerzach  -  argumentowała  zdesperowana.  -  Jestem  podobna  do  tysięcy 

zwykłych  kobiet;  mieszkam  i  odżywiam  się  skromnie,  lubię  oglądać  seriale,  do 

pracy jeżdżę rowerem... 

Szejk patrzył na nią ze zrozumieniem, lecz pozostał niewzruszony. 

- Mój wnuk porwał panią i uwiódł. Honor wymaga...   

Molly  zamknęła  oczy,  zatkała  uszy.  Poczuła  czyjąś  rękę;  bez  patrzenia  wie-

działa, że to ręka Taira. 

- Zostaw mnie - szepnęła. 

Nawet  zwyczajny dotyk sprawiał, że  traciła głowę, opuszczał ją zdrowy roz-

R  S

background image

sądek,  mówiła  rzeczy  szokujące  dla  innych,  co  powodowało  kłopoty.  Pokochała 

Taira, więc dlaczego twierdzi, że za niego nie wyjdzie? Chciała słuchać głosu roz-

sądku, aby nie ulec swej marzycielskiej naturze. Przeczytała za dużo romansów i w 

głębi  duszy  miała  nadzieję,  że  Tair  się  w  niej  zakocha.  Chciałaby  przyjąć  jego 

oświadczyny, ale... 

- Uspokój się i posłuchaj.   

Molly zirytowała się. 

- Dość długo słuchałam. Wszyscy zwariowaliście! - Popatrzyła na nich kolej-

no i wyciągnęła palec w stronę Taira. - Przyjrzyj się sobie w lustrze. 

Na  jego  twarzy  malowało  się  wystudiowane  opanowanie,  które  nikogo  nie 

zmyliło, a najmniej Molly. 

-  Nie  warto  brać  ślubu  z  panem  młodym,  który  wygląda  jakby  szedł  na  po-

grzeb. Nie chcę być dla męża dozgonną pokutą, chcę być jego największą miłością. 

- Pociągnęła nosem i z goryczą dodała: - Nie jestem w ciąży, więc trudno mi uwie-

rzyć, że proponujesz mi małżeństwo. 

- Romantyczna miłość jest piękna, ale małżeństwa z rozsądku sprawdzają się 

od wieków - powiedział Tarik. 

- Czy twoje jest takie? Ożeniłeś się z Beatrice wyłącznie z rozsądku? 

- Nie - niechętnie odparł Tarik. 

-  Mówiliście  dużo  o  honorze,  a  nic  o  zdrowym  rozsądku.  Poza  tym  zapew-

niam wszystkich tu obecnych, że Tair mnie nie porwał ani mnie nie uwiódł. 

Tarik zmarszczył brwi. 

- Jak to? Przecież on mówił... 

- Powiedział tak, żeby wziąć winę na siebie.   

Kątem oka dostrzegła, że Tair drgnął. 

- Prosiłam go, żeby mnie zabrał. 

- Nie prosiłaś - zaprzeczył Tair. 

Molly sapnęła poirytowana. Czy on nie rozumie, że próbuje go ratować? Po-

R  S

background image

patrzyła  na  niego  wymownie,  lecz  nie  zrozumiał  jej  spojrzenia  albo  świadomie  je 

zlekceważył. 

- Wywiozłem cię wbrew twojej woli.   

Zniecierpliwiony szejk machnął upierścienioną dłonią. 

- Nieważne, czy on cię uprowadził, czy nie. Istotne, że cię uwiódł, a ty byłaś 

niewinna. 

Zdenerwowana zerwała się z miejsca. 

- Nie byłam pod opieką królewskiej rodziny i Tair mnie nie uwiódł. To był też 

mój wybór, więc nie popełniono żadnej zbrodni na honorze. Wasza dyskusja na ten 

temat od początku była jałowa. 

Mężczyźni patrzyli na nią zaskoczeni. 

- Jak chcecie, to sobie planujcie wesele. Do tego, aby ślub się odbył, potrzeb-

na jest panna młoda, ale na mnie nie liczcie, bo ja nie wybieram się za mąż. - Spoj-

rzała na Taira z gniewem. - Szczególnie za ciebie. 

- Na pewno się pobierzemy. 

-  Ten  znowu  swoje.  Myślisz,  że  coś  się  zdarzy,  bo  ty  tak  chcesz.  Może  do-

tychczas  zawsze  stawiałeś  na  swoim,  ale  nie  w  moim  przypadku.  Jeśli  wyjdę  za 

mąż, to tylko za człowieka, dla którego będę najważniejsza na świecie. Wprawdzie 

mało prawdopodobne, żebym takiego spotkała, ale będę cierpliwie czekać. Choćby 

do końca życia... Wystarczy mi seks dla zdrowia. 

Tair  przestał  ją  słyszeć,  ponieważ  mocno  szumiało  mu  w  uszach.  Tracił  pa-

nowanie  nad  sobą  na  samą  myśl  o  Molly  całującej  się  z  innym  mężczyzną,  a  ona 

opowiada o seksie dla zdrowia! 

-  Nie  zgodzę  się  na  małżeństwo  z  rozsądku,  żeby  zadośćuczynić  waszemu 

przestarzałemu  poczuciu  honoru  -  oświadczyła  bezapelacyjnym  tonem.  -  Przykro 

mi, że wam się to nie podoba, ale tak sprawa wygląda. 

Wybiegła  przed  namiot.  Zapadał  zmierzch.  O  tej  porze  poprzedniego  dnia 

przyjechała do obozowiska. Nie mogła uwierzyć, że tak dużo wydarzyło się w cią-

R  S

background image

gu jednej doby. 

Podeszła do najbliższego ogniska i zapatrzyła się w strzelające iskry. 

- To było efektowne wyjście. 

Udała, że nie słyszy Taira i opanowała chęć rzucenia mu się w ramiona. 

- Pustynia jest piękna - mruknęła, aby coś powiedzieć. 

- Myślałem, że się jej boisz. 

- Mama nienawidziła pustyni... przerażały ją bezkresne piaski. 

- Ciebie nie przerażają? 

- Nie. 

- Zostań moją żoną. 

- Dlaczego? 

- Istnieje coś takiego jak przyzwoitość, obowiązek, służba, chociaż tak zwane 

nowoczesne społeczeństwa temu zaprzeczają. 

Istnieje też miłość, dodała Molly w duchu. 

- Zostań moją żoną - powtórzył Tair. 

- Hm, kusząca propozycja. 

- Dla niektórych kobiet bardzo. 

- To się z nimi ożeń. 

- Dlaczego jesteś taka uparta?   

Molly schwyciła go za ręce. 

- Proponuję powrót do stanu wyjściowego. Będę twoją kochanką. Początkowo 

tylko tego chciałeś. 

Tair patrzył na nią z miną, która w innej sytuacji byłaby komiczna. 

- Zgodzisz się być kochanką, ale nie zgadzasz się być żoną? Czy dobrze zro-

zumiałem? 

- Tak. 

-  Teraz  romans  odpada.  Jest  absolutnie  niemożliwe,  żeby  siostra  przyszłego 

króla była moją kochanką. 

R  S

background image

- Zdawało mi się, że starasz się pomijać absurdy, kiedy tylko się da. Jak to u 

was  jest?  Trzeba  poślubić kobietę,  której  się  nie  kocha,  ale  nie  wolno  się  z  tą  ko-

bietą przespać? 

- Wcale nie o to chodzi. 

- Czy mam rozumieć, że jeśli za ciebie nie wyjdę... 

- Małżeństwo albo nic. 

- Och, ty i te twoje zasady! 

- Wybieraj. 

- Wobec tego wybieram nic. 

Tair bez słowa odwrócił się i odszedł. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

 

Molly  wróciła  do  kraju  i  wynajmowała  skromne  mieszkanie  w  wiosce  poło-

żonej kilka kilometrów od szkoły, w której pracowała. We wsi znajdował się sklep, 

pub oraz kawiarnia. 

Malownicza okolica zachowała sielski charakter. Nie szpeciła jej nowa zabu-

dowa,  jaka  na  niekorzyść  zmieniła  wiele  innych  wiosek.  Stało  się  tak  dzięki  mą-

dremu właścicielowi majątku, który zapisując park oraz lasy lokalnej społeczności, 

w akcie darowizny zastrzegł, że tereny mają być zachowane w nienaruszonym sta-

nie. 

Molly  zwykle  w  sobotni  poranek  biegała  w  parku,  lecz  po  wakacjach  to  się 

zmieniło. Mijał już trzeci tydzień, a ona zamiast biegać, wstępowała do kawiarni na 

herbatę i ciastko. 

Tego ranka szła zatopiona w myślach, gdy ktoś pociągnął ją za rękę. Obejrza-

ła się i zdumiona zawołała: 

- Beatrice? Ty tutaj? Co tu robisz? Czy...?   

Rozejrzała się w poszukiwaniu Tarika. 

- Jestem sama. No, tylko z Sayedem. Ochroniarz usłyszał swe imię, więc wy-

szedł z cienia. - Amid został w samochodzie, stoi za zakrętem - dodała Beatrice. 

- Teraz zawsze i wszędzie masz obstawę. Czy to cię nie krępuje? 

- Czasem irytuje, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. 

Molly  wątpiła,  aby  zdołała  przyzwyczaić  się  do  nieodstępnego  cienia.  Lecz 

zaraz pomyślała, że jeszcze niedawno wątpiła w miłość od pierwszego wejrzenia. A 

zakochała się bez pamięci i niestety cierpiała. 

Od  ponad  tygodnia  usiłowała  zapomnieć  o  tym,  jak  zareagowała,  gdy  zoba-

czyła  wyniki  testu  ciążowego.  Stale  powtarzała  sobie,  że  właściwie  nic  się  nie 

zmieniło. 

Odrzuciła oświadczyny Taira, ponieważ jej nie kochał, ale w obecnej sytuacji 

R  S

background image

trzeba  poważnie  myśleć  o  przyszłości.  Jeżeli  zdecyduje  się  na  małżeństwo  z  roz-

sądku, nie będzie odwrotu. Wiedziała, że w przeciwieństwie do swej matki nie po-

rzuci dziecka, żeby w obcym kraju chowało się bez niej. 

Była  pewna,  że  Tair  jest  jedyną  miłością  jej  życia,  przysłowiową  drugą  po-

łówką. Z żadnym innym mężczyzną nie zazna tego, co z nim przeżyła. 

Przykleiła do ust spóźniony uśmiech powitalny i powiedziała: 

- Jesteś coraz piękniejsza.   

Rzeczywiście. Młoda matka promieniała. 

Beatrice nie zrewanżowała się żadnym komplementem. Molly to nie zdziwiło, 

bo wiedziała, że kiepsko wygląda. 

Bywały poranki, gdy  wstanie z łóżka wymagało sporo  wysiłku. Koleżankom 

powiedziała,  że  podczas  wakacji  zatruła  się  i  nie  może  wyleczyć  żołądka.  Uwie-

rzono w zmyśloną historyjkę, lecz prawda niebawem wyjdzie na jaw. 

-  Do  twarzy  ci  z  macierzyństwem  -  dodała  Molly.  -  Mogłabyś  reklamować 

rozkosze płynące z posiadania dzieci. 

- Musiałabyś zobaczyć mnie rano po nieprzespanej nocy. Kilka razy zrywam 

się, żeby karmić i stale jestem niewyspana. 

- Nie widać tego po tobie. Jak Rayhan? 

- Jest zdrowy, pogodny. Mam nadzieję, że będzie cudownym dzieckiem... 

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co tutaj robisz? I gdzie podziałaś syn-

ka? 

- Został z Tarikiem w Londynie. Pierwszy raz rozstałam się z dzieckiem i ja-

koś mi dziwnie. Chciałabym pomówić z tobą na osobności. 

- Dlaczego? 

- Najpierw powiedz, jak czuje się twój ojciec. 

- Dziękuję, bardzo dobrze. 

Po  powrocie  z  Zabranii  dowiedziała się,  że  ojciec  jest  już  po  operacji.  Ucie-

szyła się, ale jednocześnie zdziwiła, że wyznaczono tak krótki termin operacji. Za-

R  S

background image

intrygowana chciała wiedzieć, dlaczego skrócono listę pacjentów oczekujących na 

operację.  Siostry  nie  potrafiły  jej  tego  wytłumaczyć.  One  też  były  zaskoczone,  że 

ojciec nagle znalazł się na początku listy. Molly dopytywała się coraz natarczywiej, 

więc Rosie powiedziała, że była to jakaś inicjatywa rządowa, ale nie pamiętała, kto 

firmuje ją swym nazwiskiem. 

Zaraz  następnego  dnia po przyjeździe  do kraju Molly  odwiedziła  ojca.  Leżał 

w  niedawno  otwartej  prywatnej  klinice,  usytuowanej  na  skraju  lasu.  Luksusowa 

klinika  przypominała  pięciogwiazdkowy  hotel.  Przed  wizytą  u  ojca  trochę  powąt-

piewała w inicjatywę rządową, a gdy ujrzała szpital, domyśliła się prawdy. Nikt nie 

słyszał  o  inicjatywie  rządowej.  Jej  ojciec  był  po  prostu  prywatnym  pacjentem. 

Więcej jej nie powiedziano, ponieważ osoba pokrywająca koszty operacji i leczenia 

chciała pozostać anonimowa. Molly bez trudu odgadła, kto się za tym kryje. 

- Będę wam wdzięczna do grobowej deski - powiedziała, ściskając Beatrice. - 

To prawdziwie królewski gest. Podziękuj Tarikowi za wszystko, co zrobił dla mo-

jego  ojca.  Na pewno  operacja  w  normalnym  trybie  też  by  się  udała, ale  najgorsze 

jest czekanie, niepewność. - W jej oczach zalśniły łzy; ostatnio płakała często i bez 

powodu.  -  Wiem,  że  dobroczyńca  chciał  pozostać  anonimowy,  ale  ja  domyśliłam 

się, że to Tarik. Przekaż mu wyrazy mojej dozgonnej wdzięczności. 

Beatrice patrzyła na nią zdziwiona. 

- Sądzisz, że to on załatwił szpital? 

- Oczywiście. A jest inaczej? 

- Na pewno by to zrobił, ale ostatnio miał na głowie sporo kłopotów. Przede 

wszystkim martwiło go to, że dziecko urodziło się o miesiąc za wcześnie. 

Zdezorientowana Molly pokręciła głową. 

- Nic nie rozumiem... Jeśli nie on, to kto? 

Beatrice  milczała,  a  Molly  oblała  się  szkarłatnym  rumieńcem,  bo  nagle 

uświadomiła sobie, kto to mógł być. 

- Tair? - szepnęła. 

R  S

background image

-  A  masz  innego  kandydata  na  dobroczyńcę?  Czy  on  wiedział  o  chorobie 

twojego ojca i czekającej go operacji? 

- Wiedział, ale jeśli to on, to okropne. 

- Dlaczego? 

- Nie mogę mieć wobec niego takiego długu. 

- Z jakiego powodu? 

- Bo... - Urwała skonsternowana. - Będę musiała mu podziękować. 

- Chyba nie liczy na twoją wdzięczność.   

Molly zirytowała się. 

- On nie powinien bez mojej wiedzy wtrącać się w moje sprawy. 

Beatrice przewróciła oczami. 

- Nie chciałam wierzyć, gdy Tarik opowiadał mi, jak usiłowali zmusić cię do 

poślubienia Taira. 

- O, widzę, że ty też uważasz takie małżeństwo za katastrofę. 

-  Wcale  tego  nie  powiedziałam.  Moim  zdaniem  bylibyście  dobraną  parą  - 

oświadczyła Beatrice z przekonaniem. 

- Jak cholera - zaklęła pod nosem Molly. 

-  Słucham?  -  Przyszła  królowa  Zarhatu  wysoko  uniosła  brwi  i  w  jej  oczach 

mignęły wesołe iskierki. - Od razu zauważyłam, co się między wami dzieje. Wierzę 

w miłość od pierwszego wejrzenia, a ty? 

Molly poczuła, że się czerwieni. 

- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Tair od razu mi się spodobał. 

Owszem, pierwszego dnia nie podobał się, ale już drugiego zachwycił, a teraz 

kocha  go,  źle  się  bez  niego  czuje.  Było  jej  wstyd  przed  sobą,  bo  od  powrotu  do 

kraju straciła prawie wszystkie swoje zainteresowania. Myślała tylko o nim. Iryto-

wało ją, że jest podobna do zaślepionych miłością kobiet, o których dawniej wyra-

żała się lekceważąco. 

-  Tarik  często  mnie  irytuje  -  wyznała  Beatrice  -  a  mimo  to  świata  poza  nim 

R  S

background image

nie widzę. 

- Między tobą i Tarikiem a mną i Tairem jest wielka różnica. Tarik też świata 

poza tobą nie widzi. 

- Rzeczywiście nasza sytuacja jest inna - przyznała Beatrice. - Ostatnio w Za-

branii sprawy przybrały zły obrót. Chyba miałaś rację, nie zgadzając się na małżeń-

stwo z Tairem. Zresztą sama wiesz najlepiej, prawda? 

- Ja? - Molly chrząknęła. - Chyba tak. 

Po  powrocie,  rozmyślając  w  bezsenne  noce,  wcale  nie była  pewna,  czy  pod-

jęła słuszną decyzję. A do reszty straciła pewność, gdy dowiedziała się, że przygo-

da  z  Tairem  będzie  miała  długotrwałe  konsekwencje.  Na  całe  życie...  Dotychczas 

nikomu się nie zwierzyła, że jest w ciąży. Korciło ją, by zrzucić ten ciężar z serca i 

powiedzieć o tym Beatrice. Obawiała się jednak, że wiadomość ta dotrze do Tarika. 

Beatrice  na  pewno  mówi  mężowi  o  wszystkim,  a  przecież  to  nie  Tarik  powinien 

być pierwszym mężczyzną, który się o tym dowie. 

- Wygląda na to - odezwała się Beatrice - że uniknęłaś nieszczęścia. 

Molly zmarszczyła brwi. 

- Dlaczego tak uważasz? 

- To, co powiem, jest przykre, ale trzeba myśleć rozsądnie, nawet jeśli kocha 

się kogoś do szaleństwa. 

Molly zamarła, spodziewając się najgorszego. 

-  Na  szczęście  nie  oszalałaś  na  punkcie  Taira  -  ciągnęła  Beatrice.  -  Nawet 

mocno  zakochana  kobieta  powinna  dobrze  się  zastanowić,  zanim  podejmie  się 

dźwigania takiego ciężaru. 

Molly głośno przełknęła ślinę. 

- O jakim ciężarze mówisz? - spytała głucho. 

- Przyszłość Taira jest niepewna. Z kilku powodów. 

Wystraszona Molly pobladła. Starała się nie myśleć o najgorszym, zresztą nie 

wiedziała, co dla Taira byłoby najgorsze. 

R  S

background image

- Nie dotarły do ciebie żadne wiadomości? - zdziwiła się Beatrice. 

- O czym? 

-  Tuż  po  twoim  wyjeździe  król  Malik  miał  wylew.  Był  już  jedną  nogą  na 

tamtym świecie, ale żyje. Jest nieprzytomny, bezwładny. Może lada dzień umrzeć, 

choć może także jeszcze długo się męczyć. 

- A Tair? 

- Przejął wszystkie jego obowiązki. 

- Dlaczego jego przyszłość jest niepewna? 

-  Bo  ostro  zabrał  się  do  rządzenia.  Nie  zwlekając,  przeprowadził  parę  grun-

townych  reform.  Ludzie,  którzy  za  rządów  jego  ojca porośli  w  piórka,  oczywiście 

są niezadowoleni. Kilku z nich zaczyna intrygować... Krążą plotki, że Tair nie jest 

odpowiednim kandydatem na władcę. 

- Przecież to nieprawda! -  zawołała oburzona Molly. - Ale ci jego  wrogowie 

nie mogą go usunąć siłą, prawda? 

Beatrice wzruszyła ramionami. 

- Nigdy nic nie wiadomo... 

Molly szczerze lubiła bratową, ale nie rozumiała jej obojętności w tej sprawie. 

-  Tair  nie działa  w  próżni, prawda? Chyba są  ludzie, którzy  w  niego  wierzą, 

popierają jego reformy? 

- Owszem, ma duże poparcie - przyznała Beatrice - ale nie ma męskiego po-

tomka.  Przeciwnicy  chcieliby  widzieć  na  tronie  jego  kuzyna,  który  jest  ojcem 

trzech chłopców. 

Molly nie mogła pozbierać myśli. 

- Sądzisz, że Tair będzie musiał się ożenić, żeby umocnić swoją pozycję? 

Beatrice lekko wzruszyła ramionami. 

- Słyszałam o naciskach z wielu stron, żeby to zrobił. 

Molly przeraziła się, a jednocześnie ogarnęła ją zazdrość. Zrobiło się jej słabo 

na myśl, że Tair wkrótce poślubi jakąś kobietę tylko po to, aby mieć dzieci. Poczuła 

R  S

background image

żywiołową niechęć do nieznanej rywalki. 

-  Nie!  -  krzyknęła.  -  On  tego  nie  może  zrobić!  -  Spostrzegła  zdumienie  Be-

atrice,  więc  dodała:  -  Nie  wolno  zmuszać  do  małżeństwa  ze  względów  politycz-

nych. 

- Wiem, ale Tair ma ogromne poczucie obowiązku. Według Tarika człowiek 

tego pokroju przedkłada dobro ojczyzny nad osobiste szczęście. Ale dość o polity-

ce.  -  Beatrice  ujęła  Molly  pod  rękę  i  uśmiechnęła  się  przymilnie.  -  Przyjechałam 

specjalnie po to, żeby zaprosić cię do nas na uroczyste przyjęcie. 

Molly  miała  myśli  zaprzątnięte  tym,  co  przed  chwilą  usłyszała  i  nie  od  razu 

dotarło do niej to, co mówi Beatrice. 

- Przyjęcie? Jakie? Kiedy? 

-  Bal  urodzinowy.  Obiecuję  ci,  że  tym  razem  nie  będzie  porwania.  -  Roze-

śmiała  się,  jakby  to  był  dobry  żart.  -  Przyjedź,  bardzo  cię  proszę.  To  podwójna 

uroczystość:  moje  urodziny  i  jednocześnie  pierwszy  publiczny  występ  mojego  sy-

na. Chcę  wszystkim pokazać  Rayhana, jest  naprawdę  uroczy  -  oświadczyła  młoda 

matka  z  dumą.  -  Nie  odmawiaj.  Tarik  i  Khalid  bardzo  liczą  na  spotkanie  z  tobą. 

Obaj martwią się, że jesteś na nich zła. 

- Nie jestem. A Tair też będzie? 

- Nie zaproszę go, jeśli sobie tego nie życzysz. 

- Nie wykluczaj go z mojego powodu. Byłoby mu przykro.   

- Podziwiam twoją postawę. 

- Wszyscy kiedyś dojrzewamy.   

Beatrice wybuchnęła perlistym śmiechem. 

- Tak, ale to nie dotyczy  większości mężczyzn. Chodźmy, chętnie się czegoś 

napiję, a niedaleko stąd widziałam kawiarnię. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

 

Molly obejrzała się w lustrze. 

-  Od dawna podoba  mi  się  moda  z  lat pięćdziesiątych.  Tę  suknię kupiłam  w 

ubiegłym roku. Wtedy była idealna, ale niestety przytyłam. 

- Tylko tam, gdzie trzeba - pocieszył ją Khalid. 

Molly rzuciła ostatnie niepewne spojrzenie na swe odbicie w lustrze. Bracia z 

żonami już szli na salę balową, a ona wciąż się ociągała, ponieważ bała się spotka-

nia z licznym gronem egzotycznych gości. 

Dekoratorzy  prześcignęli  sami  siebie.  Olbrzymia  sala  balowa  z  mozaikową 

posadzką  oraz  wysokim  sklepieniem  ozdobionym  złotem  wyglądała  jeszcze  pięk-

niej  niż  zwykle.  Molly  przystanęła  na  progu,  bo  zachwyciły  ją  bukiety  białych, 

upojnie  pachnących  lilii.  Dopiero  po  chwili  odważyła  się  popatrzyć  na  gości.  Ko-

biety  były  w  pięknych  strojach,  obwieszone  drogocenną  biżuterią.  Molly  poczuła 

się jak Kopciuszek, do reszty straciła pewność siebie, starała się ukryć za bratowy-

mi. 

Wiele osób odwróciło się w ich stronę. Molly wiedziała, że wszyscy patrzą na 

solenizantkę, a mimo to była bardzo speszona. 

Beatrice odwróciła się do Molly. 

- Ja muszę czynić honory domu. Tobą zajmie się pan Jean Paul Dupont. 

Obok stał młody mężczyzna, którego Molly wcześniej nie zauważyła. 

- To zaszczyt dla mnie - rzekł, kłaniając się.   

Beatrice i Tarik przeprosili ich i odeszli. 

- Pan jest Francuzem, prawda? - spytała Molly. 

- Tak. A pani Angielką?   

Molly potakująco skinęła głową. 

- Prawdziwa angielska róża. Czy mogę prosić panią do tańca? 

- Na razie nie. - Rozejrzała się. - Ale jeśli pan ma ochotę tańczyć, proszę się 

R  S

background image

mną nie krępować. 

- Czy słusznie podejrzewam, że chciałaby pani tańczyć, ale nie ze mną? 

Molly zrobiła skruszoną minę. 

-  Przepraszam  za  nietakt.  Przyznam  się,  że  nie  bardzo  wiem,  jak  należy  za-

chować się na balu w pałacu. 

-  Och,  zwyczajnie.  Ja  w  pałacach  czuję  się  jak  ryba  w  wodzie.  Po  ojcu  oraz 

dziadku,  którzy  byli  dyplomatami,  odziedziczyłem  nieskazitelne  maniery,  więc 

mogę być wzorem... 

- Skromności - podpowiedziała Molly. 

- O, nie. W mojej rodzinie skromność nie jest cechą dziedziczną. 

Molly wyciągnęła rękę. 

- Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku, bez uszczypliwości. Jestem Molly 

Jones. 

- Jean Paul Dupont. 

Zamiast ograniczyć się do uścisku dłoni, potomek dyplomatów złożył dworski 

ukłon i pocałował Molly w rękę. Wyprostował się i wymownie uśmiechnął. 

- Kontynentalny zwyczaj - mruknęła. 

Francuz  zapewne  spodziewał  się,  że  będzie  nim  oczarowana.  Jako  osoba  o 

dobrym sercu chętnie sprawiała ludziom przyjemność, ale nie lubiła fircyków. 

-  Pod  płaszczykiem  pięknych  manier  kryje  się  niebezpieczny  uwodziciel  - 

ostrzegł ją Jean Paul. 

Molly z trudem zachowała powagę. 

-  Lecz  dziś  jestem  niegroźny,  bo  piękna  solenizantka  kazała  mi  przyzwoicie 

się zachowywać. Pani szuka kogoś wśród gości, prawda? 

- Tak. Muszę z kimś porozmawiać. 

- Tym kimś jest mężczyzna - rzekł domyślny Francuz. - Szkoda, że nie ja, ale 

służę  pomocą,  bo  znam  tu  prawie  wszystkich.  Czy  nim  znajdzie  się  poszukiwany 

dżentelmen, pozwoli pani, żebym zabawiał ją rozmową? 

R  S

background image

Molly drgnęły kąciki ust. 

- Pozwalam. 

Francuz  lekko  ją  objął  i  gdy  nie  zaprotestowała,  przesunął  dłoń  niżej.  Bez 

komentarza popchnęła jego rękę wyżej. 

- Jak pan zamierza mnie bawić? 

- Znam wszystkich tu obecnych i ich tajemnice.   

Molly  pomyślała,  że  oprócz  jej  tajemnicy.  Zarozumialec  coraz  mniej  się  jej 

podobał. 

- Chętnie opowiem, o kim pani zechce. 

- O, czyżby był pan zawodowym plotkarzem?   

Francuz bynajmniej się nie obraził. 

- Zawodowymi plotkarzami są dziennikarze. A ja, jako wytrawny dyplomata, 

staram się wiedzieć, kto z kim śpi dla siebie, a nie dla prasy. - Wskazał czarnowłosą 

piękność  w  sukni  niby  skromnej,  ale  ściśle  opinającej pełne  kształty.  -  Mało  osób 

wie, że ta dama niebawem zostanie żoną bardzo ważnego człowieka, następcy tro-

nu jednego z bardzo ważnych księstw w tym regionie. 

- Doprawdy? 

Molly udawała zainteresowanie, ale zastanawiała się, co zrobi, jeżeli Tair się 

nie pojawi. I co zrobi, jeżeli się zjawi. Nie wiedziała, czego bardziej pragnie. A ra-

czej wiedziała doskonale, lecz to było nierealne. Pragnęła, aby Tair ją pokochał! 

- Warto znać przyszłą żonę Taira Al Szarifa - dodał nieco poufale Jean Paul. 

Molly pobladła i stanęła jak wryta. 

- Słucham? 

- Mówiłem, że... 

Molly bezceremonialnie mu przerwała. 

- Ta kobieta jest narzeczoną Taira Al Szarifa? 

Spojrzała  tam,  gdzie  stała  brunetka  w  gronie  zachwyconych  nią  mężczyzn. 

Poprzednio  nie  zwróciła  na  brunetkę  uwagi,  ale  teraz  dokładnie  się  jej  przyjrzała. 

R  S

background image

Uświadomiła sobie, że szuka skazy u kobiety, która w powszechnej opinii zapewne 

uchodzi za idealnie piękną. 

- Nie są oficjalnie zaręczeni - rzekł Jean Paul - ale według mnie to tylko kwe-

stia czasu. Czy pani zna następcę tronu Zabranii? 

Molly zdobyła się na obojętne wzruszenie ramion. 

- Owszem. Spotkaliśmy się. 

- Trudny człowiek, prawda? 

- Słyszałam, że bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki - rzekła chłodno. 

- Może i tak, ale naraził się wielu ludziom. 

- Dobry wieczór, Molly.   

Odwróciła się gwałtownie. 

- Och! - Nie przewidziała, co poczuje, gdy usłyszy głos Taira.   

Są  rzeczy,  na  które  człowiek  nigdy  nie  jest  przygotowany.  Ogarnęło  ją  pod-

niecenie,  nogi  się  pod  nią  ugięły.  W  tradycyjnym  arabskim  stroju  Tair  wyglądał 

wspaniale; wysoki, przystojny, tajemniczy. 

Francuski  dyplomata,  któremu  zrzedła  mina,  gdy  przedmiot  jego  spekulacji 

nagle się zmaterializował, opanował się i wyciągnął rękę na powitanie. 

Tair zignorował młodego człowieka, co według Molly było karygodne. 

- To pan Jean Paul Dupont - powiedziała. 

Tair przelotnie spojrzał na Francuza i niedbale skinął głową. 

-  Znam  go.  -  Uśmiechnął  się  lekceważąco.  -  Jeśli  zależy  ci,  żebym  był  za-

zdrosny, wybierz kogoś lepszego. 

Molly zarumieniła się. 

- Jesteś okropnie arogancki. 

Zerknęła  na  Francuza,  który  teraz  wcale  nie  wyglądał  jak  wytrawny  dyplo-

mata. Miał zbyt zalęknioną minę. 

- Spotkaliśmy się przypadkowo - zaczęła wyjaśniać Francuzowi, lecz Tair jej 

przerwał. 

R  S

background image

- On i tak nie uwierzy ani jednemu twojemu słowu. Nie wysilaj się. 

Molly poczerwieniała z gniewu. 

- To ty się nie wysilaj! Arogant! 

W ciszy, która na chwilę zapadła, najbliżej stojące osoby musiały usłyszeć jej 

ostre  słowa.  Francuz na  pewno  będzie  opowiadał  o  jej  wybuchu przez  następnych 

dziesięć lat! 

-  Dyplomata nikomu  nie  piśnie  ani  słowa  -  odezwał  się  Tair,  jakby  czytał  w 

jej myślach. - Prawda? 

- Ja nie mam nic do opowiadania - szybko zapewnił go Jean Paul. 

- Uwolnię pana od towarzystwa pani Jones. 

- Co cię napadło? - syknęła Molly. - Nie zdajesz sobie sprawy z konsekwen-

cji. Jean Paul opacznie zrozumie twoje zachowanie i będzie roznosił plotki. 

Tair  milczał.  Według  Molly  znajdował  się  w  sytuacji,  w  której  powinien 

uważać na to, co ludzie o nim mówią, a tego nie robił! 

- Wszyscy nas obserwują - dodała. 

Tair bez słowa podniósł ciężką aksamitną zasłonę, otworzył rzeźbione drzwi i 

przepuścił Molly. 

Znalazła się w półmroku i w pierwszej chwili nic nie widziała. Cofnęła się, aż 

poczuła ścianę za plecami. Drgnęła nerwowo, gdy usłyszała, że Tair zamyka drzwi 

na klucz. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

 

Molly chciała pomówić z nim bez świadków, ale nie zamknięta na klucz. 

Tair  uważnie  się  jej  przyjrzał.  Miała  twarz  jakby  z  białej  porcelany  i  w  nie-

bieskawym świetle sprawiała wrażenie, jakby była nie z tego świata. Piękna kobie-

ta, wymarzony ideał. 

Czuł,  że  ogarnia  go  pożądanie,  krew  robi  się  podobna  do  lawy.  Przez  dwa 

miesiące  całkowicie  pochłaniały  go  obowiązki  oraz  służba  dla  kraju.  W  najtrud-

niejszych  sytuacjach  nie  poddawał  się,  ponieważ  miał  przed  oczyma  Molly.  Wie-

dział,  że  po  uporządkowaniu  bałaganu  w  kraju  będzie  wolniejszy.  I  wtedy  będzie 

mógł  powiedzieć  Molly  o  miłości  przepełniającej  mu  serce.  Jeszcze  niedawno  nie 

przypuszczał, że jest zdolny do tak głębokich uczuć. 

Nie miał nastroju do zabawy, więc początkowo zamierzał odrzucić zaprosze-

nie na bal. Zmienił zdanie, gdy usłyszał o przyjeździe Molly. 

- Co ty wyprawiasz? - spytała. - Dlaczego zamknąłeś drzwi na klucz? 

- Muszę mieć pewność, że nikt nam nie przeszkodzi. 

- Dlaczego tak obcesowo potraktowałeś Jeana Paula? 

- Ja byłem obcesowy? - zdziwił się Tair. - Przeproszę go, jeśli ci na tym zale-

ży. Bardzo za tobą tęskniłem. 

Wzruszona, natychmiast wybaczyła mu grubiańskie zachowanie. 

- Czy tęskniłaś za mną choć trochę? - zapytał przytłumionym głosem. - Och, 

też bardzo tęskniłaś. Nie mów mi, że było inaczej. 

- Wcale nie zamierzam zaprzeczać. 

- Uwielbiam na ciebie patrzeć. - Zmrużył oczy. - Jean Paul jest nieszkodliwy, 

ale obejmował cię, a to mi się nie podobało. - Westchnął, oczy mu rozgorzały. 

Molly zastanawiała się, jak zareaguje, gdy usłyszy o dziecku. Pamiętała swoją 

konsternację sprzed miesiąca. Nie mogła, nie chciała uwierzyć, że jest w ciąży. 

Czy Tair też będzie zaszokowany? Rozgniewa się, zasmuci czy ucieszy? Ona 

R  S

background image

po początkowym wstrząsie była uszczęśliwiona. 

-  Pięknie  wyglądasz  -  powiedział  Tair.  -  Nie  zostawiłbym  cię  pod  opieką 

żadnego mężczyzny. Nawet nieszkodliwego Duponta. 

Molly starała się skupić, aby spokojnym głosem powiedzieć to, co musi wy-

znać.  Lecz  myśli  się  jej  mąciły,  gdy  Tair  patrzył  na  nią  takim  rozpalonym  wzro-

kiem. 

- Chwilami nic nie wiem... Nie byłam pewna, czy przyjmiesz zaproszenie. 

-  Miałem  zamiar  się  wymówić,  ale  Beatrice  powiedziała,  że  ty  przyjedziesz. 

Bardzo się ucieszyłem. 

Molly  zrobiła wielkie oczy. Zdumiało ją takie oświadczenie z ust człowieka, 

który  niebawem  ożeni  się  z  posągową  brunetką.  Czyżby  francuski  dyplomata  był 

źle poinformowany?  Lepiej nie domyślać się, lecz ustalić fakty. Trzeba to zrobić, 

póki jako tako nad sobą panuje. 

- Zależało ci na spotkaniu ze mną? - zapytała, udając zdziwienie. 

- Chciałem... - Tair urwał, umknął wzrokiem i zaklął po francusku. - Rozsta-

liśmy  się...  -  Niecierpliwie  machnął  ręką.  -  Za  prędko  odjechałaś...  Było  coś,  co 

powinienem ci powiedzieć... Należało to zrobić, bo pewno myślałaś, że skoro mil-

czę,  to  po  naszym  rozstaniu  zaraz  o  tobie  zapomniałem.  A  to  nieprawda.  Niespo-

dziewane wydarzenia wymagały... 

- Wiem. Beatrice mówiła mi o twoim ojcu. Serdecznie ci współczuję. Wiem, 

co zrobiłeś dla mojego ojca... 

- Ja dla twojego ojca? - Udawał niewiniątko, ale jej nie zwiódł. 

- Dziękuję ci z całego serca. To było wspaniałomyślne z twojej strony. 

Niedbale wzruszył ramionami. 

- Załatwienie szpitala to drobiazg. 

- Bardzo kosztowny drobiazg. 

-  Tylko  tyle  mogłem  uczynić,  a  to  bardzo  mało  w  porównaniu  z  tym,  co 

chciałem zrobić. - Wpatrywał się w nią rozognionym wzrokiem. 

R  S

background image

Molly  zastanawiała  się,  czy  w  jego  oczach  widzi  to,  co  chciałaby  zobaczyć. 

Dlaczego  tak  na  nią  patrzy,  skoro  ma  zamiar  poślubić  inną  kobietę?  Zażenowana 

odwróciła wzrok. 

- Nie miałeś ochoty żenić się ze mną - szepnęła z wyrzutem. - Ale uważałeś, 

że musisz to zrobić ze względu na przestarzałe pojęcie honoru. 

- Honor zawsze jest aktualny. 

- Dużo ludzi uważa małżeństwo za przestarzałą instytucję. 

- A ty? 

-  Jeszcze  nie  przemyślałam  tej  kwestii  do  końca  -  skłamała.  -  Jestem  ci  do-

zgonnie wdzięczna za to, co zrobiłeś dla mojego ojca. 

- Nie chcę twojej  wdzięczności! - Pragnął jej ciała i duszy, jej miłości, a nie 

wdzięczności. 

- Zmartwiła mnie wiadomość o twoim ojcu.   

Tair obojętnie wzruszył ramionami. 

- Nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Lekarze od dawna mówili mu, co go czeka, 

jeśli nie zmieni trybu życia. 

- Twój ojciec też wszystko wie najlepiej, prawda?   

Tair skrzywił się z niesmakiem. 

- Nie jestem do niego podobny. 

- Przepraszam, nie chciałam... Wiem, że jesteś inny. Wyobrażam sobie twoją 

trudną sytuację. Mimo kłopotów dobrze wyglądasz. 

- A ty wyglądasz... - Tęsknie westchnął. - Jak zawsze pięknie. Uwielbiam na 

ciebie patrzeć. 

- Nie masz mi za złe, że przyjechałam? 

- Przecież odwiedzasz swoją rodzinę, braci. To raczej ja jestem tutaj zbędnym 

gościem. 

- Tairze... 

- Podoba mi się, jak wymawiasz moje imię. Powiedz jeszcze raz. 

R  S

background image

Molly przez chwilę patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. 

- Tairze - szepnęła, zamrugała szybko powiekami i głośniej dodała: - Podobno 

się żenisz. 

Tair bacznie się jej przyjrzał. 

- To całkiem prawdopodobne. 

Molly usiłowała uśmiechnąć się, ale wargi jej zesztywniały. 

- Może niedługo ogłoszę swój zamiar - dodał Tair. 

-  Małżeństwo  nie  dojdzie  do  skutku...  nic  z  tego  nie  będzie...  jeśli  twoja  na-

rzeczona  widziała...  jak  wyciągałeś  mnie  z  sali  balowej  -  jąkała  się  Molly.  -  Nie 

chciałabym,  żeby  mój  przyszły  mąż  tak  postępował.  -  Chciała  być  szlachetna,  ale 

czuła mało szlachetną zazdrość. - Widziałam ją, Jean Paul mi pokazał. Jest piękna. 

Tair pogardliwie wydął usta. 

- Zara nie jest w moim guście. Zbyt wyzywająca. 

- Więc dlaczego się z nią żenisz? 

- Wcale się z nią nie żenię. 

- A Jean Paul mówił... 

-  No,  skoro  on  powiedział,  to  Zara  musi  zostać  moją  żoną  -  rzekł  Tair,  iro-

nicznie wykrzywiając usta. 

Molly poczuła, że coś się w niej załamało. 

- Bardzo martwiłam się o ciebie... od czasu gdy Beatrice mi powiedziała... 

- Co konkretnie mówiła? 

- Że grozi ci niebezpieczeństwo. 

- Doprawdy? Pamiętam, że twoim zdaniem groziło mi szaleństwo. 

-  To  nie  żarty  -  zawołała  poirytowana  jego  obojętnością.  -  Zawsze  lekcewa-

żyłeś swoje bezpieczeństwo, a teraz... Czy nosisz kamizelkę kuloodporną? 

Tair dość długo wpatrywał się w jej bladą twarz, po czym cicho zapytał: 

- Co Beatrice ci naopowiadała? Usiądźmy. 

- Beatrice nie powiedziała wyraźnie, że chodzi o fizyczne zagrożenie, ale z jej 

R  S

background image

słów wynikało, że masz niebezpiecznych wrogów. Gra idzie o dużą stawkę i dlate-

go przeciwnicy chcą usunąć cię... w jakikolwiek sposób. 

- Chodzi o przeciwników politycznych w Zabranii? 

- Tak. Beatrice mówiła, że chcieliby osadzić na tronie twojego kuzyna. On ma 

już następcę... kilkoro dzieci i... Rozumiem, że w tej sytuacji musisz myśleć o mał-

żeństwie... 

- Akurat teraz wcale nie myślę o posiadaniu następcy. 

- Szkoda, bo widzisz... - Molly wyżej uniosła głowę. - Ty też masz następcę... 

a raczej będziesz miał za siedem miesięcy. Wiem, że to dla ciebie szok. Gorzej się 

czujesz? - spytała zaniepokojona. 

- Jesteś w ciąży? - Spojrzał na jej brzuch. - Boże! - zawołał. - Dziecko! Jesteś 

w ciąży? To nasze dziecko? 

- Tak. Przepraszam cię. 

Tair zamrugał, aby usunąć sprzed oczu obraz Molly z dzieckiem w ramionach 

i z niedowierzaniem patrzył na jej nieszczęśliwą minę. 

- Ty mnie przepraszasz? Przecież to ja jestem winien. Przeze mnie zaszłaś w 

ciążę. I zostawiłem cię samą... - Tair obrzucił ją badawczym spojrzeniem. - Jak się 

czujesz? 

- Bardzo dobrze. Chcę urodzić to dziecko. 

- Nie to dziecko, ale nasze dziecko - poprawił. 

- Dziecko potrzebuje obojga rodziców - szepnęła Molly. 

- Dobrze o tym wiem. 

- Pozwól mi dokończyć - poprosiła. - Dziecko potrzebuje ojca, a twoja pozy-

cja chyba będzie pewniejsza, jeśli się ożenisz. 

- Oświadczasz mi się? 

Molly spąsowiała, ale wytrzymała jego spojrzenie. 

- Tak... nie... tak... Przemyślałam wszystko, co mówiłeś o małżeństwie z roz-

sądku. To dobre rozwiązanie. 

R  S

background image

Tair  wyprostował  się,  jakby  zrzucił  z  ramion  ogromny  ciężar.  Molly  rozpła-

kała się i dlatego nie zauważyła błysku triumfu w jego błękitnych oczach. Jej roz-

paczliwy szloch zmartwił Taira. 

-  Moja piękna,  wojownicza,  kochana...  -  szeptał,  biorąc ją  w  ramiona.  -  Czy 

tak przykro mnie kochać? 

Molly uniosła zapłakaną twarz i przygryzła drżące wargi. 

- Okropnie przykro. 

Tair mocniej ją objął i pocałował. 

- Czy teraz mniej okropnie? 

- Odrobinę. Jestem płaczliwa, bo... w moim stanie... te hormony i... 

- Naprawdę bałaś się o mnie? 

-  Widziałam,  jaki  z  ciebie  szaleniec...  I  wiem,  że  masz  wrogów,  którzy  roz-

siewają plotki. Beatrice mówiła... 

Tair stracił cierpliwość. 

-  Coś  mi  się  zdaje,  że  żona  mojego  kuzyna  stanowczo  za  dużo  mówi.  Przez 

nią niepotrzebnie martwiłaś się o mnie. 

- Dobrze, że mi powiedziała. Mam prawo wiedzieć. 

- Nic mi nie grozi. 

Molly stanęła w obronie bratowej. 

- Beatrice nie kłamie. 

-  Oczywiście  -  zgodził  się  Tair.  -  Lecz  potrafi  naginać  prawdę.  Faktycznie 

naraziłem  się  paru  wpływowym  osobnikom,  których  odsunąłem  od  władzy.  - 

Uśmiechnął się uspokajająco. - Wierzę, że oni byliby szczęśliwi, gdybym zniknął z 

horyzontu, ale nie mają możliwości do tego doprowadzić. 

Molly odetchnęła z ulgą. 

- Na pewno? 

- Tak. Moi przeciwnicy są w mniejszości, a poza tym przez te lata, gdy bez-

wstydnie korzystali z przywilejów, narobili sobie wrogów, a ci teraz są potężni. Ich 

R  S

background image

wrogowie  są  moimi  sprzymierzeńcami.  Moi  krytycy  nie  mają  poparcia  ani  wśród 

zwykłych ludzi, ani wśród elity rządzącej. 

- Czyli nic ci nie grozi? 

-  Nie.  Jedynym  zagrożeniem  dla  mojego  autorytetu...  jedyną  osobą,  która 

buntowała się przeciwko mnie byłaś ty. 

-  A  ja  zamartwiałam  się  o  ciebie.  -  Patrzyła  na  niego  uszczęśliwiona.  -  Nie 

rozumiem, dlaczego Beatrice tak mnie nastraszyła... 

Tair uśmiechnął się i zrobił kpiarską minę. 

- Moim zdaniem zabawiła się w swatkę. 

Molly pokręciła głową, ponieważ takie tłumaczenie zdawało się niedorzeczne. 

Po namyśle jednak zgodziła się z Tairem. 

-  Masz  rację.  Nie  powiedziałam  jej  o  ciąży,  więc  będzie  przekonana,  że  jej 

interwencja przyniosła pożądany skutek. 

Tair mruknął coś pod nosem, schwycił Molly i odwrócił ku sobie. 

- Sądzisz, że ożenię się z tobą, bo jesteś w ciąży? - spytał z niedowierzaniem. 

- Chyba nie jesteś taka głupia? 

- Nigdy nie byłam głupia. - Serce zaczęło jej gwałtownie bić, gdy zrozumiała, 

co  znaczy  wyraz  jego  oczu.  -  Nie  wierzę...  niemożliwe,  żebyś  chciał  się  ze  mną 

ożenić, bo mnie... - wyjąkała. 

Tair zamknął jej usta pocałunkiem. 

- Nie podpowiadaj mi, co mam myśleć i robić. Potrafię mówić sam za siebie. 

Przez te dwa miesiące sił do działania dodawała mi pewność, że się pobierzemy. - 

Delikatnie otarł łzy z jej policzków. - Ciąża stanowi dodatkowy plus. 

- Jesteś zadowolony, że będziemy mieć dziecko?   

Tair poczuł się dotknięty jej pytaniem. 

-  Nie  posiadam  się  z  radości.  -  Położył  dłoń  na  jej  brzuchu.  -  Pragnę  tego 

dziecka, bo jest nasze... twoje i moje... poczęte z miłością. Chcę ożenić się z tobą, 

bo życie bez ciebie jest puste. Kocham cię, Molly Mouse Jones. Kocham twoje zło-

R  S

background image

ciste  oczy,  twój  ostry  język...  kocham  moją  piękną,  nieodparcie  pociągającą  szarą 

myszkę. - Mocno ją objął. - Bez ciebie nie będę szczęśliwym człowiekiem. 

W oczach Molly zalśniły łzy. 

-  Ja  chyba  śnię...  Pokochałam  cię  od  pierwszego  wejrzenia...  no,  może  od 

drugiego... 

- Ale odrzuciłaś moje oświadczyny! Nie masz pojęcia, jak to bolało. 

- Dostałeś kosza, bo nie chciałam, żebyś ożenił się ze mną z obowiązku. 

Tair pocałował ją w rękę. 

- Teraz już o tym wiem. 

- Chciałam, żebyśmy pobrali się z miłości - szepnęła Molly. 

- A ja byłem taki głupi, że nawet przed sobą nie przyznawałem się do tego, że 

jestem zakochany. Trudno zliczyć, ile razy tego żałowałem. 

- Ja też żałowałam, że nie zgodziłam się zostać twoją żoną. Bez ciebie czułam 

się jak sierota. 

- I dobrze ci tak. 

- Nie bądź niemiły - zawołała. 

- Uprzedzałem cię, że czasami bywam niemiły. 

- Wiem, ale jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę. 

-  I  jedynym,  jakiego  miałaś.  Nawet  nie  wiesz,  jaki  byłem  wzruszony,  że  je-

stem  pierwszy.  Powinienem  z  tego  powodu  mieć  wyrzuty  sumienia,  ale  nie  mam, 

wcale nie żałuję, że cię uwiodłem. 

- Ja też nie. 

- Tarik jest moim kuzynem i serdecznym przyjacielem, ale gdy pomyślałem, 

że ty i on, że wy... 

Molly pieszczotliwie pogładziła go po policzku. 

- Chciałam mieć cię wyłącznie dla siebie, liczyłam, że znajdę okazję, by wy-

znać ci miłość. Byłam niezadowolona, że bracia po mnie przyjechali. Przez długie 

lata nie chcieli się do mnie przyznać... 

R  S

background image

- Ich strata - szepnął Tair, czule gładząc ją po głowie.   

Molly zarzuciła mu ręce na szyję, więc objął ją i zaczął namiętnie całować. 

Rozległo się stukanie do drzwi. 

- Udajemy, że nas nie ma - szepnął Tair.   

Zignorowali głośniejsze stukanie, ale trudno było dłużej milczeć, gdy Khalid 

zawołał: 

- Tairze! Molly! 

- Wie, że tu jesteśmy - szepnęła. - Chyba musimy się odezwać. 

- Nie widzę powodu. 

- On nie odejdzie. 

Jakby na potwierdzenie jej słów Khalid pukał coraz natarczywiej. 

- Tairze! 

- Ale uparty. - Tair niechętnie otworzył drzwi. - O co chodzi? 

- Beatrice prosi, żebyście przyszli. To pilna sprawa. Pospieszcie się. 

Nic więcej nie chciał wyjaśnić. 

Pięć minut później Tair niecierpliwie rozglądał się po sali. 

- Pilna sprawa! Jaka pilna? - mruczał poirytowany. - Nie widzę ani Beatrice, 

ani powodu, dla którego nas zawołano. Znikamy. 

Molly rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. 

- Nie wypada. Beatrice nie rzuca słów na wiatr. 

W sali nagle zrobiło się cicho i usłyszała głos króla Hakima. Spojrzała pyta-

jąco na Taira, który nieznacznie wzruszył ramionami. 

- Nie przejmuj się. Pamiętaj, że cię kocham - szepnął czule. 

Rozmarzona  tylko  jednym  uchem  słuchała  siwowłosego  monarchy,  który 

składał życzenia urodzinowe swej synowej oraz witał gości. 

- Jest jedna osoba, którą chciałbym osobno powitać - rzekł król Hakim. - To 

Molly Jones, przyrodnia siostra moich synów. 

Molly  zmartwiała,  gdy  goście  rozstąpili  się,  tworząc  przejście  dla  jej  braci. 

R  S

background image

Tair lekko popchnął ją do przodu. 

Wśród oklasków bracia podprowadzili ją do króla Hakima, który pocałował ją 

w policzek. 

Oklaski  przycichły,  gdy  podszedł  Tair,  złożył  królowi  dworski  ukłon,  wziął 

Molly za rękę i popatrzył na zaciekawione twarze stojących naokoło gości. 

- Co ty robisz? - szepnęła Molly. 

- Wuju, chciałbym oficjalnie prosić o rękę panny Molly Jones. 

Król Hakim lekko uniósł jedną brew. 

- Nie mam obiekcji, chociaż sądzę, że Molly zasługuje na lepszą partię. 

Tair przyklęknął przed Molly. 

- Już raz się tobie oświadczyłem, ale mnie nie przyjęłaś. Ponownie pytam, czy 

zrobisz mi wielki zaszczyt i zostaniesz moją żoną? 

Zażenowana odparła ledwo dosłyszalnie. 

- Tak. 

Tair pocałował ją w rękę, wstał i odwrócił się do gości. 

- Oto moja przyszła żona - oświadczył z dumą.   

Rozległy się wiwaty i oklaski. 

- Nie wybaczę ci, że mnie nie uprzedziłeś - szepnęła Molly. 

Tair pochylił się do jej ucha. 

- Chciałem, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.   

Widząc w jego oczach miłość i dumę, Molly pomyślała, że jest najszczęśliw-

szą  kobietą  na  ziemi.  Ujęła  jego  twarz  w  dłonie  i  pocałowała  go  w  usta.  Gdy  się 

odsunęła, Tair szepnął: 

- Jak na kobietę, która rzekomo dba o dyskrecję... 

- Ja też chcę, żeby wszyscy widzieli, do kogo należysz. 

- Obawiam się, że ci dalej stojący nie widzą... 

- W takim razie... 

 

R  S

background image

Nie  dokończyła,  ponieważ  Tair  pocałował  ją,  aby  nikt  nie  miał  wątpliwości, 

kto do kogo należy. 

 

 

R  S


Document Outline