background image

 

 

 

Roger  elazny  

 

 

Amber 

 

 

 

TOM DZIESI TY 

 

 

Ksi

 Chaosu 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

 

Kto widział jedn  koronacj , tak jakby widział je wszystkie. Brzmi to 

cynicznie i prawdopodobnie jest cyniczne, zwłaszcza gdy główn  rol  odgrywa 

najlepszy przyjaciel, a jego królow  zostaje mimowolna kochanka. Zawsze 

jednak w programie wyst puje procesja, du o powolnej muzyki, niewygodne, 

kolorowe stroje, kadzidła, przemowy i bicie w dzwony. Koronacje s  mecz ce, 

zwykle duszne i wymagaj  od go ci nieszczerego skupienia, podobnie jak  luby, 

wr czanie dyplomów i tajemne inicjacje. 

      I tak Luke i Coral zostali suwerennymi władcami Kashfy, w tym samym 

ko ciele, w którym ledwie kilka godzin wcze niej walczyli my prawie - niestety, 

nie całkiem - na  mier  z moim bratem Jurtem. Jako jedyny przedstawiciel 

Amberu - chocia  technicznie nieoficjalny - otrzymałem miejsce w pierwszym 

rz dzie i obecni cz sto zerkali w moj  stron . Dlatego musiałem zachowywa  

czujno  i mamrota  wła ciwe odpowiedzi. Random nie chciał, by moj  obecno  

traktowano jako formaln  wizyt , jednak z pewno ci  by si  zdenerwował, gdyby 

usłyszał,  e nie zachowałem si  dyplomatycznie. 

      W rezultacie miałem obolałe stopy, zesztywniały kark i kolorowy strój 

przesi kni ty potem. Tego wymaga show business. Zreszt , nie chciałbym 

inaczej. Luke i ja prze yli my paskudnie ci kie chwile i teraz nie mogłem ich nie 

wspomina  - od ostrzy mieczy do pojedynków na bie ni, od galerii sztuki do 

Cienia - kiedy tak stałem mokry i my lałem, kim si  stanie teraz, gdy wło ył 

koron . Takie zdarzenie przemieniło wujka Randoma z w drownego muzyka, 

włócz gi i degenerata w m drego i odpowiedzialnego monarch ... cho  wiedz  o 

tym pierwszym czerpałem tylko z rodzinnych opowie ci. Miałem nadziej ,  e 

Luke nie dojrzeje tak bardzo. Chocia ... Luke był człowiekiem zupełnie innym 

ni  Random, nie mówi c ju  o tym,  e o całe wieki młodszym. To jednak 

zadziwiaj ce, czego mog  dokona  lata... a mo e po prostu natura wydarze ? 

U wiadomiłem sobie,  e ró ni  si  od tego Merlina, jakim byłem nie tak dawno 

temu. Kiedy si  nad tym zastanowi , to ró ni  si  od siebie z dnia wczorajszego. 

      Podczas przerwy Coral przekazała mi kartk . Pisała,  e musi si  ze mn  

zobaczy . Podała miejsce i czas, a nawet doł czyła mapk . Okazało si ,  e 

zaznaczona droga prowadzi do apartamentu na tyłach pałacu. Spotkali my si  

tam wieczorem i w rezultacie sp dzili my noc. Dowiedziałem si  wtedy,  e  lub z 

Lukiem wzi li jeszcze w dzieci stwie. Per procura. Było to elementem 

dyplomatycznych układów mi dzy Jasr  a Begmanami. Nic z nich nie wyszło - to 

znaczy z cz ci dyplomatycznej, a reszta jako  si  rozleciała. Królewska para te  

jakby zapomniała o tym mał e stwie, póki nie przypomniały o nim niedawne 

wydarzenia. Nie widzieli si  od lat, jednak dokumenty stwierdzały wyra nie,  e 

ksi

 wst pił w zwi zek mał e ski. Mo na było wszystko uniewa ni , ale te  

Coral mogła koronowa  si  razem z nim. Gdyby Kashfa miała w tym jaki  

interes. 

      I miała: Eregnor. Begma ska królowa na tronie Kashfy mogła załagodzi  

spory o t  nieruchomo . Tak przynajmniej, wyja niła mi Coral, s dziła Jasra. I 

Luke'a to przekonało, zwłaszcza wobec braku gwarancji Amberu i nieaktualnego 

w tej chwili Traktatu Złotego Kr gu. 

background image

 

      Obj łem j . Nie czuła si  dobrze, mimo zdumiewaj co szybkiej 

rekonwalescencji pooperacyjnej. Na prawym oku nosiła czarn  przepask  i 

reagowała do  wyra nie, gdy tylko zbyt blisko przysun łem r k  czy nawet 

przygl dałem si  dłu ej. Nie miałem poj cia, co skłoniło Dworkina, by Klejnotem 

Wszechmocy zast pi  uszkodzone oko. Chyba  e uznał j  za jako  uodpornion  

na moce Wzorca i Logrusu, które b d  próbowały go odzyska . Nie miałem 

adnego do wiadczenia w tej mierze. Kiedy spotkałem w ko cu karłowatego 

maga, przekonałem si ,  e jest w pełni władz umysłowych. Ta  wiadomo  nie 

pomogła mi jednak zrozumie  tajemniczych cech, jakie zwykle charakteryzuj  

m drych starców. 

      - Jakie to uczucie? - zapytałem. 

      - Bardzo dziwne - odparła. - To nie jest wła ciwie ból. Raczej co  podobnego 

do atutowego kontaktu. Tyle  e towarzyszy mi przez cały czas, a przecie  nigdzie 

nie przechodz  ani z nikim nie rozmawiam. To tak, jakbym stała w bramie. Moce 

płyn  wokół mnie, przeze mnie... 

      W tej samej chwili znalazłem si  po rodku szarego pier cienia z piast  o wielu 

szprychach z czerwonego metalu. Od wewn trz przypominał ogromn  paj czyn . 

Jaskrawe pasmo pulsowało, by zwróci  moj  uwag . Tak, ta linia prowadziła do 

bardzo pot nego  ródła mocy w dalekim cieniu - energii, któr  mogłem 

wykorzysta  do sondowania. Ostro nie si gn łem ku zakrytemu Klejnotowi w 

oczodole Coral. 

      Z pocz tku nie wyczułem  adnego oporu. Wła ciwie nic nie wyczułem, 

rozci gaj c t  lini  siły. Pojawił si  za to obraz zasłony płomieni. Przebijaj c j  

wiedziałem,  e zwalniam, zwalniam, zatrzymuj  si ... Wreszcie zawisłem, jak si  

okazało, na skraju otchłani. Nie była to droga zestrojenia. Nie chciałem 

przyzywa  Wzorca, b d cego fragmentem Klejnotu, gdy wykorzystuj  inne 

moce. Pchn łem do przodu. Ogarn ł mnie straszliwy, wysysaj cy energi  chłód. 

      Jednak to nie moja energia spadała, jedynie tego  ródła, jakim władałem. 

Pchn łem gł biej i dostrzegłem mglist  plamk   wiatła, jakby blask odległej 

mgławicy. L niła na tle gł bokiej czerwieni szlachetnego wina. Jeszcze bli ej, i 

rozrosła si  w kształt... w zło on , na wpół znajom  trójwymiarow  konstrukcj . 

S dz c z opowie ci ojca, to zapewne  cie ka, któr  nale y wyruszy , aby dostroi  

si  do Klejnotu. Zgadza si , trafiłem do jego wn trza. Czy powinienem rozpocz  

inicjacj ? 

      - Ani kroku dalej - rozległ si  głos... obcy, cho  u wiadomiłem sobie,  e 

pochodzi od Coral. Przeszła w trans. - Odmówiono ci wy szej inicjacji. 

      Cofn łem sond . Wolałem unikn  demonstracji siły, jaka mogłaby wzdłu  

niej do mnie dotrze . Logrusowy wzrok, od czasu ostatnich wydarze  w Amberze 

towarzysz cy mi bezustannie, ukazał Coral osłoni t  i oplatan  przez wy sz  

kategori  Wzorca. 

      - Dlaczego? - spytałem. 

      Nie zaszczycono mnie odpowiedzi . Coral drgn ła, poruszyła si  i spojrzała na 

mnie. 

      - Co si  stało? - zapytała. 

      - Zasn ła  - wyja niłem. - Nic dziwnego. Po tym, co zrobił Dworkin i po 

m cz cym dniu...  

background image

 

      Ziewn ła i opadła na łó ko. 

      - Tak... - westchn ła i usn ła naprawd . 

      Zdj łem buty i zrzuciłem grub  wierzchni  odzie . Wyci gn łem si  obok niej 

i narzuciłem kołdr  na nas oboje. Te  byłem zm czony i chciałem si  do kogo  

przytuli . 

      Nie wiem, jak długo spałem. Dr czyły mnie mroczne, zmienne sny. Twarze: 

ludzkie, zwierz ce, demoniczne, wirowały dookoła, a  adna z nich nie miała 

szczególnie miłego wyrazu. Lasy padały i wybuchały płomieniem, ziemia dr ała i 

p kała, wody mórz wznosiły si  gigantycznymi falami i atakowały l d, ksi yc 

ociekał krwi  i rozlegało si  pot ne wycie. Co  wykrzykiwało moje imi ... 

      Gwałtowny wicher szarpn ł okiennicami, a  otworzyły si  do wn trza, 

stukaj c o  ciany. W moim  nie jaki  stwór wszedł do komnaty i przykucn ł u 

stóp ło a. Wołał mnie cicho, raz za razem. Pokój dygotał i powróciłem pami ci  

do Kalifornii. Zdawało si ,  e trwa trz sienie ziemi. Wiatr przeszedł od wycia do 

ryku, a z zewn trz dobiegły odgłosy jakby padaj cych drzew, wal cych si  wie ... 

      - Powsta , Merlinie, ksi

 rodu Sawall, ksi

 Chaosu! - powtarzał stwór. 

Potem zgrzytał z bami i zaczynał od nowa. 

      Po czwartym czy pi tym powtórzeniu przyszło mi do głowy,  e to mo e nie 

sen. Z zewn trz dobiegały krzyki, a błyskawice rytmicznie rozja niały niebo do 

wtóru muzycznego niemal huku gromów. 

      Nim si  poruszyłem, nim otworzyłem oczy, wzniosłem zapor  ochronn . 

D wi ki były rzeczywiste, podobnie jak wyłamane okiennice. I stwór przy łó ku. 

      - Merlinie, Merlinie, powsta ! - zwrócił si  do mnie. 

      Miał długi pysk, szpiczaste uszy, solidne kły i pazury, zielonkawosrebrzyst  

skór , wielkie i błyszcz ce oczy, a tak e wilgotne, skórzaste skrzydła zło one przy 

smukłym tułowiu. Po wyrazie pyska nie mogłem pozna , czy si  u miecha czy 

cierpi. 

      - Zbud  si , Lordzie Chaosu. 

      - Gryll - powiedziałem. Poznałem dawnego sług  rodziny z Dworców. 

      - Tak, panie - potwierdził. - Ten sam, który uczył ci  gry w taniec ko ci. 

      - Niech mnie piekło pochłonie... 

      - Najpierw obowi zek, potem przyjemno , panie. Dług  i straszn  drog  

pod ałem za czarn  lini , by ci  przywoła . 

      - Linie nie si gały tak daleko - stwierdziłem. - Bez bardzo silnego pchni cia. A 

wtedy mo e te  nie. Czy teraz jest inaczej? 

      - Jest łatwiej - odparł. 

      - Dlaczego? 

      - Jego Wysoko  Swayvill, król Chaosu, tej nocy  pi ze swymi przodkami z 

ciemno ci. Wysłano mnie, bym ci  sprowadził na ceremoni . 

      - Natychmiast? 

      - Natychmiast. 

      - Tak... Dobrze, oczywi cie. Tylko zbior  swoje rzeczy. A jak to si  stało? 

Wci gn łem buty, ubrałem si , przypasałem miecz. 

      - Nie zdradzono mi szczegółów. Oczywi cie, powszechnie wiadomo,  e był 

słabego zdrowia. 

      - Musz  zostawi  list - mrukn łem.  

background image

 

      Skin ł głow . 

      - Krótki, mam nadziej . 

      - Tak. 

      Szybko nakre liłem na kawałku pergaminu z biurka: Coral, wezwano mnie w 

sprawach rodzinnych. B d  w kontakcie. Poło yłem li cik przy jej dłoni. 

      - Gotowe - rzekłem. - Jak to zrobimy? 

      - Ponios  ci  na grzbiecie, ksi

, jak to czyniłem przed laty. 

      Kiwn łem głow . Wspomnienia z dzieci stwa powróciły niczym fala 

przypływu. Jak wi kszo  demonów, Gryll był straszliwie silny. Pami tałem 

jednak nasze zabawy na kraw dzi Otchłani i poza ni , w ciemno ci, w komorach 

grobowych, jaskiniach, na dymi cych jeszcze polach bitew, w ruinach  wi ty , 

komnatach martwych czarnoksi ników, osobistych piekłach. Zawsze jako  

wolałem towarzystwo demonów ni  krewnych czy powinowatych matki. Na 

postaci demona wzorowałem nawet moj  podstawow  posta  w Chaosie. 

      Powi kszył mas  ciała, wchłaniaj c stołek z k ta pokoju. Zmienił kształt, by 

dopasowa  go do moich dorosłych rozmiarów. Wspi łem si  na wydłu ony tors i 

chwyciłem mocno. 

      - Merlinie! - zawołał. - Jakie  czary nosisz ostatnio przy sobie? 

      - Panuj  nad nimi - odparłem. - Ale nie poznałem w pełni ich natury. 

Niedawno je zdobyłem. Co wła ciwie odczuwasz? 

      - Gor co, chłód, dziwaczn  muzyk ... - rzekł. - Ze wszystkich stron. Zmieniłe  

si . 

      - Wszyscy si  zmieniamy - stwierdziłem, gdy szli my w stron  okna. - Takie 

jest  ycie. 

      Czarna ni  le ała na parapecie. Wyci gn ł łap , dotkn ł jej i skoczył. 

      Dmuchn ł pot ny wicher. Spadali my, mkn li my naprzód, coraz wy ej. Z 

boków migały wie e, kołysały si ... Gwiazdy  wieciły jasno, niedawno wzeszedł 

sierp ksi yca, o wietlaj c zwały niskich chmur. Wzlecieli my w niebo, a zamek i 

miasto zmalały w mgnieniu oka. Gwiazdy zata czyły i stały si  pasmami  wiatła. 

Wokół nas rozlewała si  coraz szersza wst ga czystej, faluj cej czerni. Czarna 

Droga, pomy lałem nagle. Obejrzałem si . Nie było jej tam. Zupełnie jakby 

zwijała si  za nami. A mo e to nas zwijała? 

      Krajobraz przesuwał si  w dole jak film odtwarzany z potrójn  szybko ci . 

Falował pod nami las, szczyty gór, mijali my plamy  wiatła i mroku niczym 

cienie chmur w słoneczny dzie . Po chwili tempo wzrosło w staccato. Zauwa yłem 

nagle,  e ucichł wiatr. I niespodziewanie ksi yc znalazł si  wysoko nad nami, a w 

dole przemkn ł zygzakowaty ła cuch górski. Spokój wydawał si  cz ci  snu po 

chwili ksi yc opadł. Linia  wiatła przeci ła  wiat z prawej strony i gwiazdy 

zacz ły gasn . Nie wyczuwałem u Grylla  ladu zm czenia, kiedy p dzili my 

wzdłu  czarnej  cie ki ksi yc znikn ł,  wiatło stało si   ółte jak masło wzdłu  

linii chmur, które w oczach nabierały ró owego odcienia. 

      - Wzrasta moc Chaosu - zauwa yłem. 

      - Energia nieuporz dkowania - odparł. 

      - Nie o wszystkim mi powiedziałe . 

      - Jestem tylko sług  - wyja nił Gryll. - Nie s  mi znane decyzje władców. 

       wiat rozja niał si  ci gle i dok d tylko si gał mój wzrok, widziałem 

background image

 

zmarszczki na czarnej wst dze. Lecieli my ponad górami. Chmury rozwiewały 

si  i natychmiast w ich miejsce powstawały nowe. Najwyra niej rozpocz li my 

ju  przej cie przez Cie . Po pewnym czasie góry zmalały i pojawiły si  faluj ce 

równiny. Nagle sło ce rozbłysło na  rodku nieba. Zdawało si ,  e fruniemy tu  

ponad nasz  czarn   cie k , a łapy Grylla ledwie j  muskaj . Czasami prawie nie 

poruszał skrzydłami, kiedy indziej trzepotał nimi jak koliber, a  traciłem je z 

oczu. 

      Daleko po lewej stronie sło ce zmieniło barw  na wi niow . Ró owa pustynia 

rozci gn ła si  pod nami... 

      Znowu mrok i gwiazdy wiruj ce jakby na ogromnym kole... 

      Lecieli my nisko, tu  nad wierzchołkami drzew... 

      Wpadli my ponad zatłoczon  ulic ,  wiatła na latarniach i na pojazdach, 

neony nad wystawami. Wchłon ła nas ciepła, duszna, zadymiona atmosfera 

miasta. Kilku przechodniów patrzyło w gór , jakby nie dostrzegaj c naszego 

przelotu. 

       mign li my nad rzek , ponad dachami domów przedmie cia. Widok 

zafalował i trafili my nad pierwotny pejza  skał, lawy, osypisk, dygocz cego 

gruntu i dwóch czynnych wulkanów - jednego blisko, drugiego daleko - pluj cych 

dymem w zielononiebieskie niebo. 

      - To, jak rozumiem, jest skrót? - zapytałem. 

      - Najkrótszy ze skrótów - potwierdził Gryll. 

      Wlecieli my w dług  noc. W pewnej chwili miałem wra enie,  e nasza droga 

prowadzi przez wodn  gł bi  jaskrawe morskie stworzenia przemykały tu  obok 

nas i w oddali. Czarna  cie ka osłaniała nas, sucha i nie naruszona. 

      - Zamieszanie jest tak wielkie, jak po  mierci Obe-rona - oznajmił Gryll. - 

Jego efekty wstrz saj  Cieniem. 

      - Ale  mier  Oberona zbiegła si  z odtworzeniem Wzorca - przypomniałem. - 

Nie chodziło jedynie o zgon monarchy jednego z kra ców. 

      - To prawda - przyznał Gryll. - Teraz jednak równowaga sił została 

naruszona. To pogarsza sytuacj . A b dzie jeszcze bardziej odczuwalne. 

      Zanurkowali my w szczelin  w ciemnej masie głazów. Przemkn ły dookoła 

wietlne błyski. Jasny bł kit szkicował kształty nierówno ci. Pó niej - nie wiem, 

jak długo - znale li my si  w ród purpurowego nieba nie pami tam momentu 

przej cia z mrocznego dna morza. Daleko przed nami l niła samotna gwiazda. 

P dzili my ku niej. 

      - Dlaczego? - spytałem. 

      - Poniewa  Wzorzec stał si  silniejszy od Logrusu - wyja nił. 

      - Jak do tego doszło? 

      - W czasie starcia mi dzy Dworcami a Amberem ksi

 Corwin wykre lił 

drugi Wzorzec. 

      - Tak, opowiadał mi o tym. Widziałem nawet ten Wzorzec. Obawiał si ,  e 

Oberon nie zdoła naprawi  oryginału. 

      - Ale uczynił to, i teraz istniej  dwa. 

      - I co? 

      - Wzorzec twojego ojca tak e jest symbolem porz dku. Posłu ył do 

przechylenia odwiecznej równowagi na korzy  Amberu. 

background image

 

      - Jak to mo liwe,  e o tym wiesz, Gryll, skoro nikt w Amberze nie ma o tym 

poj cia, a w ka dym razie nie uznał za stosowne mnie poinformowa ? 

      - Twój brat, ksi

 Mandor, i ksi niczka Fiona, podejrzewali to i szukali 

dowodów. Przedstawili swoje znaleziska twemu wujowi, lordowi Suhuyowi. Ten 

odbył kilka podró y w Cie  i doszedł do wniosku,  e tak jest istotnie. 

Przygotowywał si , by przedstawi  spraw  królowi, kiedy Swayvill zachorował po 

raz ostatni. Wiem o tym wszystkim, gdy  wła nie Suhuy posłał mnie po ciebie i 

nakazał opowiedzie  o tych sprawach. 

      - My lałem,  e to matka chce mnie sprowadzi . 

      - Suhuy był pewien,  e zechce... dlatego wolał, bym to ja dotarł do ciebie 

pierwszy. To, co mówiłem o Wzorcu twego ojca, nie jest rzecz  powszechnie 

znan . 

      - A co ja powinienem z tym zrobi ? 

      - Nie powierzył mi tej informacji. 

      Gwiazda poja niała. Na niebo wypłyn ły plamy pomara czu i ró u. Po chwili 

doł czyły do nich linie zielonkawego blasku, jak wiruj ce wokół nas proporce. 

      P dzili my dalej i konfiguracje barw w pełni przesłoniły niebo, jak obracaj cy 

si  wolno psychodeliczny parasol. Pejza  stał si  rozmyt  smug . Czułem si  tak, 

jakby cz  mnie spała, cho  z cał  pewno ci  nie straciłem  wiadomo ci. Czas 

wyczyniał jakie  sztuczki z moim metabolizmem. Byłem straszliwie głodny i oczy 

mnie piekły. 

      Gwiazda rozja niła si . Skrzydła Grylla migotały jak pryzmaty. Zdawało si , 

e mkniemy z niewiarygodn  szybko ci . 

      Kraw dzie naszej  cie ki podwijały si  do góry. Proces trwał ci gle, a  

poruszali my si  jak w rynnie. Potem kraw dzie zetkn ły si  i pomkn li my 

wn trzem lufy wymierzonej w niebieskobiał  gwiazd . 

      - Czy co  jeszcze masz mi przekaza ? 

      - O ile wiem, nie. 

      Roztarłem lewy nadgarstek. Miałem uczucie,  e co  powinno tam pulsowa . A 

tak, Frakir. Gdzie si  podziała? Nagle przypomniałem sobie,  e zostawiłem j  w 

apartamencie Branda. Dlaczego to zrobiłem? Ja... umysł miałem oszołomiony, 

wspomnienie było jak sen... 

      Po raz pierwszy dokładniej przemy lałem całe zdarzenie. Gdybym uczynił to 

wcze niej, szybciej bym zrozumiał, co oznacza: to efekt zamglenia umysłu 

czarem. W komnatach Branda wpadłem w zakl cie. Nie miałem poj cia, czy było 

wymierzone konkretnie we mnie, czy raczej uaktywniłem je przypadkiem, 

myszkuj c po pokoju. A mo e nawet było to co  bardziej ogólnego, co uruchomiła 

katastrofa - mo e nie planowany efekt uboczny jakiego  magicznego zakłócenia. 

Chocia  w to jako  trudno mi było uwierzy . 

      Nawiasem mówi c, w tpiłem, czy był to przypadkowy czar. Wydawał si  zbyt 

odpowiedni jak na pułapk  pozostawion  przez Branda. Oszukał tak 

wyszkolonego czarodzieja jak ja. Mo liwe,  e dopiero obecne oddalenie od 

miejsca zdarzenia pozwoliło mi my le  klarownie. Kiedy wspominałem swoje 

działania od chwili ataku zakl cia, dostrzegałem,  e przez cały czas poruszałem 

si  jak we mgle. A im dłu ej si  zastanawiałem, tym bardziej stawało si  jasne,  e 

czar został przygotowany specjalnie po to, by mnie ogarn . A nie rozumiej c go, 

background image

 

nawet teraz nie mogłem uzna ,  e si  uwolniłem. 

      Czymkolwiek był, skłonił mnie, bym bez namysłu porzucił Frakir, a to 

budziło we mnie uczucia... dziwne. Nie wiedziałem, jak na mnie wpłyn ł, jak 

wci  mo e na mnie wpływa , co jest typowym problemem kogo  pochwyconego 

przez zakl cie. Uznałem jednak,  e to nie zmarły Brand zastawił pułapk , 

przewiduj c mało prawdopodobny przypadek,  e długie lata po jego  mierci ja 

zamieszkam obok jego apartamentów i wkrocz  do nich w rezultacie 

nieprzewidywalnej konfrontacji Logrusu i Wzorca w korytarzu na pi trze zamku 

Amber. Nie, kto  inny przygotował czar. Jurt? Julia? Chyba nie byliby w stanie 

działa  nie wykryci na terenie zamku. Wi c kto? I czy miało to jaki  zwi zek z 

epizodem w Galerii Luster? Nie miałem poj cia. Gdybym tam wrócił, 

potrafiłbym mo e jakim  własnym zakl ciem wykry  osob  odpowiedzialn . Ale 

mnie tam nie było, zatem wszelkie  ledztwo na tamtym ko cu rzeczywisto ci 

musiało zaczeka .  wiatło w przedzie rozbłysło mocniej i zmieniło barw  z 

niebia skiego bł kitu na gro n  czerwie . 

      - Gryll - rzuciłem. - Czy wyczuwasz na mnie czar? 

      - Tak, panie - odparł. 

      - Czemu nic o tym, nie mówiłe ? 

      - My lałem,  e to twoje zakl cie... mo e obronne. 

      - Czy potrafisz je unie ? Mnie jest trudniej od wewn trz. 

      - Zbytnio przenika tw  osob . Nie wiedziałbym, gdzie rozpocz . 

      - A czy mo esz co  o nim powiedzie ? 

      - Tylko  e jest, panie. Cho  wydaje si  mocniejsze w okolicach głowy. 

      - Czy mo e zabarwia  jako  moje my li? 

      - Tak. Na jasny bł kit. 

      - Nie pytałem o to, jak je postrzegasz. Jedynie o mo liwo  wpływu czaru na 

mój sposób my lenia. 

      Skrzydła stały si  niebieskie, potem czerwone. Tunel rozszerzył si  nagle, a 

niebo poja niało szalonymi kolorami Chaosu. Gwiazda, ku której pod ali my, 

przybrała rozmiary niewielkiej latarni - magicznie wzmacnianej, naturalnie - 

umieszczonej na szczycie wie y cmentarnego zamku, szarego i oliwkowego, na 

szczycie góry, z której wyj to doln  i  rodkow  cz . Skalna wyspa unosiła si  

nad skamieniałym lasem. Drzewa płon ły ogniami opali - pomara czowym, 

fioletowym, zielonym. 

      - Mo na go rozwikła , jak s dz  - zauwa ył Gryll. - Ale jego rozszyfrowanie 

b dzie ci k  prac  dla biednego demona. 

      Burkn łem co  niech tnie. Przez chwil  obserwowałem rozmazany szybko ci  

pejza . 

      - Skoro ju  mowa o demonach... - zacz łem. 

      - Tak? 

      - Co wiesz o odmianie znanej jako ty'iga? 

      -  yj  daleko za Kraw dzi  - rzekł. - By  mo e s  stworzeniami najbli szymi 

pierwotnego Chaosu. Nie s dz  nawet, by miały prawdziwie materialne ciała. 

Niewiele maj  do czynienia z innymi demonami, nie mówi c ju  o pozostałych 

istotach. 

      - Znałe  mo e którego  z nich... hm... osobi cie? 

background image

 

      - Spotykałem kilka. Niezbyt cz sto. 

      Wznie li my si  wy ej. Zamek równie . Strumie  meteorów jaskrawo i 

bezgło nie wypalił sw   cie k  w tle. 

      - Potrafi  zamieszka  w ludzkim ciele. Przej  je. 

      - To mnie nie dziwi. 

      - Wiem o jednym, który to uczynił kilkakrotnie. Ale wyst pił niezwykły 

problem. Demon najwyra niej przej ł panowanie nad człowiekiem le cym na 

ło u  mierci. Odej cie człowieka zablokowało ty'ig . Nie mo e teraz opu ci  ciała. 

Znasz jaki  sposób, by mógł uciec? 

      Gryll parskn ł. 

      - Najlepiej skoczy  z urwiska. Albo rzuci  si  na miecz. 

      - A je li jest ju  tak mocno zwi zany ze swoim gospodarzem,  e to go nie 

uwolni? 

      Parskn ł znowu. 

      - To ko czy gr  w kradzie  ciał. 

      - Jestem jej... mu co  winien - o wiadczyłem. - Chciałbym jako  pomóc. 

Milczał przez chwil , nim odpowiedział: 

      - Starszy, m drzejszy ty'iga mógłby w takiej sytuacji co  poradzi . A wiesz, 

gdzie przebywaj . 

      - Tak. 

      - Przykro mi,  e nie mog  pomóc. Ty'igi to stara rasa. 

      Skr cili my wprost ku wie y. Nasz szlak pod zmiennym kalejdoskopem nieba 

zw ził si  do cieniutkiego pasemka. Machaj c skrzydłami Gryll kierował si  w 

stron   wiatełka na szczycie. 

      Spojrzałem w dół. Widok budził zawroty głowy. Gdzie  z daleka dobiegł 

zgrzyt, jakby fragmenty samej ziemi ocierały si  o siebie - zwykłe zjawisko w tych 

okolicach. Wiatr rozwiewał mi płaszcz. Warkocz ciemnopomara czowych chmur 

przeci ł niebo po lewej stronie. Rozró niałem ju  szczegóły zamkowych murów. 

Dostrzegłem jak  posta  w o wietlonym pokoju. 

      I nagle wszystko to znalazło si  bardzo blisko... a potem przez okno i do 

wn trza. Wysoka, przygarbiona, szaro-czerwona demoniczna figura, rogata i 

cz ciowo pokryta łuskami, spogl dała na mnie  ółtymi  lepiami o eliptycznych 

renicach. Odsłaniała w u miechu kły. 

      - Wujku! - krzykn łem zeskakuj c na podłog . - Witaj! 

      Gryll przeci gn ł si  i otrz sn ł, a Suhuy podbiegł i obj ł mnie... delikatnie. 

      - Merlinie - rzekł po chwili. - Witaj w domu. Raduj  si  twoim przybyciem, 

cho  bolej ,  e z tak smutnej okazji. Gryll ci powiedział...? 

      - O zgonie Jego Wysoko ci? Tak. Przykro mi. 

      Pu cił mnie i odst pił na krok. 

      - Nie był nieoczekiwany - stwierdził. - Wr cz przeciwnie. Nawet zbyt gorliwie. 

A jednak czas dla takich wydarze  nigdy nie jest wła ciwy. 

      - To fakt - przyznałem. Rozmasowałem nieco zesztywniałe lewe rami  i 

si gn łem do tylnej kieszeni po grzebie . - Cierpiał od tak dawna,  e 

przyzwyczaiłem si  do tego. Jakby pogodził si  ze swoj  słabo ci . 

      Suhuy przytakn ł. 

      - B dziesz si  transformował? - zapytał. 

background image

 

10 

      - Miałem ci ki dzie  - odparłem. - Wolałbym raczej oszcz dza  siły. Chyba 

e protokół wymaga... 

      - Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Jadłe  co ? 

      - Ostatnio nie. 

      - Chod my wi c - rzekł. - Musisz si  posili . 

      Odwrócił si  i ruszył do  ciany. Poszedłem za nim. W pokoju nie było drzwi, a 

on musiał zna  wszystkie lokalne punkty napr e  Cienia. Pod tym wzgl dem 

Dworce s  przeciwie stwem Amberu. W Amberze potwornie ci ko jest chodzi  

w Cieniu, lecz w Dworcach cienie s  niczym wytarte zasłony. Cz sto, nawet si  nie 

staraj c, mo na przez nie zajrze  w inn  rzeczywisto . A czasem co  z tej innej 

rzeczywisto ci zagl da tutaj. Trzeba równie  uwa a ,  eby po przej ciu nie 

znale  si  w powietrzu, pod wod  czy na drodze pot nej fali. Turystyka w 

Dworcach nigdy nie była popularnym hobby. 

      Na szcz cie na tym kra cu rzeczywisto ci materia Cienia jest tak posłuszna, 

e cieniomistrz potrafi bez trudu ni  manipulowa , zszy  razem i otworzy  

przej cie. Cieniomistrze s  technikami wa nego rzemiosła. Ich moc pochodzi od 

Logrusu, cho  niekoniecznie przechodz  inicjacj . Nieliczni tylko tego dokonuj , 

ale wszyscy zainicjowani w Logrusie automatycznie zostaj  przyj ci do Gildii 

Cieniomistrzów. S  w Dworcach jak hydraulicy czy elektrycy, a ró ni  si  

umiej tno ciami tak samo jak ich odpowiedniki na Cieniu-Ziemi, zale nie od 

uzdolnie  i do wiadczenia. Jestem co prawda członkiem gildii, ale wol  raczej 

pod a  za kim , kto zna drogi, ni  szuka  ich samemu. Powinienem chyba 

powiedzie  wi cej o tej sprawie. Mo e kiedy  powiem. 

      Oczywi cie, kiedy dotarli my do  ciany, ju  jej tam nie było. Zamgliła si  

jakby i rozpłyn ła. Weszli my w przestrze , któr  niedawno zajmowała - a raczej 

inn , analogiczn  przestrze  - i ruszyli my w dół zielonymi schodami. A 

wła ciwie nie schodami. To był ci g nie poł czonych ze sob  zielonych dysków, 

opadaj cych spiralnie w dół, jak gdyby płyn ły w nocnym powietrzu, we 

wła ciwej odległo ci od siebie i na odpowiedniej wysoko ci. Okr yły zewn trzn  

cian  wie y i dobiegły do  lepego muru. Zanim si  do niego zbli yłem, 

przeszli my przez kilka chwil dziennego  wiatła, krótki wir niebieskiego  niegu i 

apsyd  czego  w rodzaju katedry, tylko bez ołtarza, ze szkieletami w ławkach po 

obu stronach nawy. Wreszcie przekroczyli my mur i trafili my do du ej kuchni. 

Suhuy wskazał mi spi arni  i zaproponował,  ebym co  sobie przygotował. 

Znalazłem zimne mi so i zrobiłem kanapk , spłukuj c j  letnim piwem. Wuj te  

zjadł kawałek chleba i łykn ł tego samego napoju. Nad głowami pojawił si  nagle 

ptak w locie, zakrakał chrapliwie i znikn ł, nim przefrun ł cał  długo  

pomieszczenia. 

      - Kiedy nabo e stwo? - spytałem. 

      - O czerwonym niebie. To jeszcze prawie obrót - odparł. - Masz wi c szans  na 

czas i wypoczynek... mo e. 

      - Co to znaczy „mo e"? 

      - Jako jeden z trzech jeste  pod czarn  stra . Dlatego wezwałem ci  tutaj, do 

jednego z moich miejsc odosobnienia. - Odwrócił si  i przeszedł przez  cian . 

Ruszyłem za nim, wci  trzymaj c dzban w r ku. Usiedli my nad nieruchomym, 

zielonym stawem, pod skaln  przewieszk , nad któr  rozci gało si  brunatne 

background image

 

11 

niebo. Zamek Suhuya zawierał w sobie miejsca z całego Chaosu i Cienia, zszyte 

razem w szalon  paj czyn  dróg w drogach. - A  faktu,  e nosisz spikard, 

wnioskuj ,  e dodałe  te  własne  rodki bezpiecze stwa - zauwa ył. Wyci gn ł 

r k  i dotkn ł promienistego koła mojego pier cienia. Poczułem lekkie mrowienie 

palca, dłoni i r ki. 

      - Wuju, kiedy byłe  moim nauczycielem, cz sto wygłaszałe  takie 

niezrozumiałe zdania - stwierdziłem. - Ale sko czyłem ju  nauk  i uwa am,  e 

daje mi to prawo powiedzenia wprost: nie mam poj cia, o co ci wła ciwie chodzi. 

      Parskn ł i napił si  piwa. 

      - Po chwili refleksji wszystko stanie si  jasne - zauwa ył. 

      - Refleksji... - powtórzyłem, spogl daj c na zielony staw. 

      Obrazy przepływały po ród czarnych wst g pod powierzchni  - Swayvill 

le cy bez  ycia,  ółto-czarne szaty okrywaj ce jego skurczone ciało, moja matka, 

mój ojciec, demoniczne sylwetki przemijaj ce i zanikaj ce... Jurt, ja sam, Jasra i 

Julia, Random i Fiona, Mandor i Dworkin, Bili Roth i wiele twarzy, których nie 

znałem... 

      Pokr ciłem głow . 

      - Refleksja niczego nie wyja nia - oznajmiłem. 

      - Nie jest to funkcja krótkiej chwili - odparł. 

      Wróciłem do obserwacji chaosu twarzy i kształtów. Jurt wrócił i pozostał na 

długo. Ubierał si  bardzo elegancko i sprawiał wra enie wzgl dnie zdrowego. 

Kiedy rozwiał si  wreszcie, jego miejsce zaj ła jedna z tych na wpół znajomych 

twarzy, które widziałem poprzednio. Wiedziałem,  e to arystokrata z Dworców i 

wyt yłem pami . Oczywi cie. Min ło sporo czasu, ale w ko cu go rozpoznałem. 

Tmer z rodu Jesby, najstarszy syn ksi cia Roloviansa, obecnie sam lord i władca 

Linii Jesby - szeroka broda, krzaczaste brwi, mocno zbudowany... trzeba 

przyzna ,  e przystojny na swój szorstki sposób. Je li wierzy  opowie ciom, bez 

w tpienia dzielny, a mo e nawet wra liwy. 

      Potem zjawił si  ksi

 Tubble z Linii Chanicut, na przemian zmieniaj cy 

form  od ludzkiej do wiruj cej demonicznej. Spokojny, oci ały, subtelny... i 

stary. Miał kilkaset lat i był bardzo sprytny. Nosił bardziej zmierzwion  brod  i 

był mistrzem wielu gier. 

      Czekałem. Tmer po Jurcie i Tubble'u znikn li w ród rozwianych wst g. 

Czekałem dalej, ale nic ju  si  nie pokazało. 

      - Koniec refleksji - oznajmiłem wreszcie. - Ale nadal nie wiem, co ona oznacza. 

      - A co zobaczyłe ? 

      - Mojego brata Jurta - odparłem. - Ksi cia Tmera z Jesby. I Tubble'a z 

Chanicut, w ród innych atrakcji. 

      - Bardzo odpowiednie - orzekł. - Całkowicie odpowiednie. 

      - Dlaczego? 

      - Podobnie jak ty, Tmer i Tubble s  pod czarn  stra . Jak słyszałem, Tmer 

przebywa w Jesby, chocia  s dz ,  e Jurt przybył na ziemi  w innym miejscu ni  

Dalgarry. 

      - Jurt wrócił? 

      Pokiwał głow . 

      - Mo e by  w Fortecy Gantu, u mojej matki - zastanowiłem si . - Albo... 

background image

 

12 

Sawall miał drug  siedzib , Linie Anch, na samej Kraw dzi. 

      Suhuy wzruszył ramionami. 

      - Nie wiem - stwierdził. 

      - Ale po co czarna stra ... nad którymkolwiek z nas? 

      - Studiowałe  na dobrym uniwersytecie w Cieniu - przypomniał. - Długo 

mieszkałe  na Dworze Amberu, co było zapewne bardzo pouczaj ce. Prosz  ci  

zatem, aby  si  zastanowił. Z pewno ci  umysł tak dobrze wy wiczony... 

      - Jak rozumiem, czarna stra  oznacza,  e grozi nam jakie  

niebezpiecze stwo... 

      - Oczywi cie. 

      - ...Lecz jego charakter jest dla mnie niepoj ty. Chyba  e... 

      - Tak. 

      - Ma to jaki  zwi zek ze  mierci  Swayvilla. Musi zatem ł czy  si  z polityk . 

Ale długo mnie tu nie było. Nie mam poj cia, jakie sprawy s  obecnie gor ce. 

      Pokazał mi kilka rz dów startych, ale wci  nieprzyjemnych kłów. 

      - Spróbuj z sukcesj  - zaproponował. 

      - Dobrze. Powiedzmy,  e Linie Sawall popieraj  jednego z mo liwych 

zast pców, Jesby innego, Chanicut jeszcze innego. Skaczemy sobie do gardła. 

Powiedzmy,  e wróciłem w samym  rodku wendety. Ktokolwiek wydaje rozkazy, 

postawił nas pod stra ,  eby sprawy nie wymkn ły si  spod kontroli. Słuszna 

decyzja. 

      - Blisko - pochwalił. - Ale sytuacja posun ła si  ju  dalej. 

      Pokr ciłem głow . 

      - Poddaj  si  - stwierdziłem. Gdzie  z daleka usłyszałem wycie. 

      - Pomy l - rzekł. - A ja tymczasem powitam go cia. 

      Wstał i wst pił do sadzawki, znikaj c natychmiast. Doko czyłem piwo.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

13 

Rozdział 2 

 

Miałem wra enie,  e min ła zaledwie chwila, gdy skała po lewej stronie 

zamigotała i wydała d wi k jakby dzwonu. Bez udziału  wiadomo ci, moja uwaga 

skupiła si  na pier cieniu, który Suhuy nazwał spikardem. Uzmysłowiłem sobie, 

e zamierzałem go u y  do obrony. To ciekawe, jak znajomy si  teraz wydawał, w 

jak krótkim czasie si  do niego przystosowałem. Poderwałem si  i zwróciłem w 

stron  skały, wyci gaj c lew  r k ... lecz przez migotliwy obszar wkroczył Suhuy, 

a za nim dostrzegłem wy sz , bardziej mroczn  sylwetk . Po chwili i ona 

przekroczyła próg, wynurzyła si  w rzeczywisto  i przemieniła z o mior cznej 

małpy w mojego brata Mandora w ludzkiej postaci. Odziany był w czer , jak 

przy naszym ostatnim spotkaniu, lecz ubranie miał  wie e i nieco inaczej 

skrojone, a białe włosy nie tak spl tane. Rozejrzał si  szybko i u miechn ł do 

mnie. 

      - Widz ,  e wszystko w porz dku - o wiadczył. Parskn łem, wskazuj c jego 

r k  na temblaku. 

      - Tak jak mo na tego oczekiwa  - odparłem. - Co działo si  w Amberze po 

moim wyje dzie? 

      -  adnych nowych katastrof. Zostałem tylko, by sprawdzi , czy nie mógłbym 

w czym  pomóc. W rezultacie magicznie oczy ciłem nieco okolic  i przywołałem 

par  desek,  eby zakry  dziury. Potem poprosiłem Randoma o zgod  na 

opuszczenie pałacu. Wyraził j  i wróciłem do domu. 

      - Katastrofa? W Amberze? - zdziwił si  Suhuy. Przytakn łem. 

      - W korytarzach pałacu Amber nast piło starcie mi dzy Jednoro cem a 

W em. Doprowadziło do sporych zniszcze . 

      - Co skłoniło W a do wtargni cia tak daleko w dziedzin  Porz dku? 

      - Chodziło o co , co Amber uwa a za Klejnot Wszechmocy, natomiast W  za 

swoje zagubione Oko. 

      - Musz  usłysze  cał  t  histori . 

      Opowiedziałem o spotkaniu, pomijaj c tylko swoje pó niejsze do wiadczenia 

w Galerii Luster i w komnatach Branda. Kiedy mówiłem, spojrzenie Mandora 

w drowało od spikarda do Suhuya i z powrotem. Dostrzegł,  e to zauwa yłem, i 

u miechn ł si . 

      - A wi c Dworkin znowu jest sob ... - mrukn ł Suhuy. 

      - Nie znałem go wcze niej - odparłem. - Ale wydawało mi si ,  e wie, co robi. 

      - ...A królowa Kashfy patrzy Okiem W a. 

      - Nie wiem, co nim widzi. Wci  dochodzi do siebie po operacji. Ale to 

ciekawe. Gdyby mogła nim patrze , co by zobaczyła? 

      - Czyste, zimne linie niesko czono ci, moim zdaniem. Pod całym Cieniem. 

aden  miertelnik nie zniesie tego zbyt długo. 

      - Pochodzi z krwi Amberu - stwierdziłem. 

      - Doprawdy? Oberona? 

      Skin łem głow . 

      - Wasz zmarły władca był m czyzn  niezwykle aktywnym - zauwa ył Suhuy. 

- Mimo wszystko, taki widok byłby sporym ci arem, cho  mówi  to na podstawie 

domysłów tylko i pewnej znajomo ci zasad. Nie mam poj cia, do czego to mo e 

background image

 

14 

doprowadzi . To wie jedynie Dworkin. Je li jest zdrów na umy le, to z pewno ci  

miał wa ny powód, by tak post pi . Doceniam jego mistrzostwo, cho  nigdy nie 

potrafiłem przewidzie , jak si  zachowa. 

      - Znasz go osobi cie? - spytałem. 

      - Znałem... Dawno temu, zanim zacz ły si  jego kłopoty. A teraz nie wiem, czy 

cieszy  si  tym, co zaszło, czy rozpacza . Ozdrowiały, mo e działa  na rzecz 

wi kszego dobra. A mo e kieruj  nim czysto osobiste pobudki. 

      - Przykro mi, ale nie mog  ci  o wieci . Dla mnie tak e jego post pki s  

niezrozumiałe. 

      - Mnie równie  zdumiało zastosowanie Oka - przyznał Mandor. - Ale to 

wszystko dotyczy chyba lokalnej polityki, stosunków Amberu z Kashf  i Begm . 

Nie wiem, czy w tej chwili jałowe spekulacje do czego  nas doprowadz . Lepiej 

po wi ci  uwag  bardziej nagl cym sprawom miejscowymi 

      Westchn łem mimo woli. 

      - Takich jak sukcesja - domy liłem si . Mandor uniósł brew. 

      - Lord Suhuy ju  ci powiedział? 

      - Nie. Ale od ojca tyle słyszałem o sukcesji w Amberze, o wszystkich kabałach, 

intrygach i zdradach,  e w tej dziedzinie czuj  si  niemal autorytetem. 

Wyobra am sobie,  e tutaj podobnie to wygl da mi dzy rodami nast pców 

Swayvilla, tyle  e do gry wchodzi wi cej pokole . 

      - Słusznie sobie wyobra asz - przyznał. - Chocia  wydaje mi si ,  e tutaj cały 

obraz jest bardziej uporz dkowany ni  tam. 

      - To ju  co . Co do mnie, zamierzam zło y  kondolencje i wynosi  si  st d jak 

najszybciej. Przy lijcie mi kartk , kiedy sprawa si  wyja ni. 

      Roze miał si . Rzadko si   mieje. Poczułem mrowienie w przegubie, gdzie 

zwykle siedziała Frakir. 

      - On naprawd  nie wie - rzekł, spogl daj c na Suhuya. 

      - Dopiero si  zjawił - odparł Suhuy. - Nie zd yłem niczego mu wytłumaczy . 

Poszukałem w kieszeni, wyj łem monet  i podrzuciłem. 

      - Reszka - stwierdziłem. - Ty mi powiesz, Mandorze. Co si  dzieje? 

      - Nie jeste  pierwszy w kolejce do tronu - rzekł.  

      Poniewa  była to moja kolej na  miech, wykorzystałem okazj . 

      - To ju  wiedziałem. Nie tak dawno temu, przy obiedzie, sam mi tłumaczyłe , 

ilu kandydatów jest przede mn . Je li w ogóle kto  mieszanego pochodzenia mo e 

by  brany pod uwag . 

      - Dwóch - oznajmił. - Dwóch jest przed tob . 

      - Nie rozumiem. Co si  stało z cał  reszt ? 

      - Nie  yj . 

      - Epidemia grypy?  

      U miechn ł si  nieprzyjemnie. 

      - Ostatnio mieli my do czynienia z niezwykł  liczb   miertelnych pojedynków 

i politycznych zabójstw. 

      - Które przewa ały? 

      - Zabójstwa. 

      - Fascynuj ce. 

      - I teraz wszyscy trzej znajdujecie si  pod ochron  czarnej stra y Korony i 

background image

 

15 

zostali cie powierzeni opiece swoich rodów. 

      - Mówisz powa nie? 

      - W samej rzeczy. 

      - Czy to gwałtowne przerzedzenie szeregów było efektem działania wielu ludzi 

szukaj cych awansu? Czy mo e mniejszej grupy, usuwaj cej przeszkody na 

drodze? 

      - Korona nie ma pewno ci. 

      - Kiedy mówisz „Korona", kogo wła ciwie masz na my li? Kto podejmuje 

decyzje w czasie bezkrólewia? 

      - Lord Bances z Amblerash - odparł. - Daleki krewny i dobry przyjaciel 

naszego zmarłego monarchy. 

      - Chyba go sobie przypominam. Mo e sam ma ochot  na tron, i to on stoi za... 

przesuni ciami? 

      - Ten człowiek jest kapłanem W a.  luby zabraniaj  im panowania 

gdziekolwiek. 

      - Ka de  luby da si  jako  omin . 

      - To prawda, ale jego to chyba naprawd  nie interesuje. 

      - Co nie wyklucza,  e mo e mie  jakiego  faworyta i troch  mu pomaga w 

karierze. Czy kto  bliski tronu szczególnie lubi jego zakon? 

      - O ile wiem, nie. 

      - Co nie oznacza,  e nie mógł z kim  dobi  targu. 

      - Nie, chocia  Bances nie jest człowiekiem, do którego mo na by si  zwróci  z 

tak  propozycj . 

      - Inaczej mówi c wierzysz,  e jest ponad to, co si  tu dzieje. 

      - Wobec braku dowodów przeciwnej tezy... 

      - Kto jest pierwszy do tronu? 

      - Tubble z Chanicut. 

      - A drugi? 

      - Tmer z Jesby. 

      - Czołówka z twojej sadzawki - zwróciłem si  do Suhuya. W u miechu pokazał 

mi z by. Zdawało si ,  e wiruj . 

      - Czy prowadzimy wendet  z Chanicut albo Jesby? - spytałem. 

      - Raczej nie. 

      - Czyli po prostu jeste my ostro ni, co? 

      - Owszem. 

      - Jak do tego doszło? Chodzi przecie  o wielu ludzi. Jaka  noc długich no y 

czy co? 

      - Nie. Zgony nast powały od dłu szego czasu. Nie było nagłej rzezi, kiedy 

Swayvillowi si  pogorszyło... chocia  kilku zgin ło całkiem niedawno. 

      - Przecie  musiało si  odby  jakie  dochodzenie. Mamy w areszcie jakich  

zbrodniarzy? 

      - Nie. Albo uciekli, albo zostali zamordowani. 

      - Co z nimi? Ich to samo  mogłaby wskaza  na polityczne kontakty... 

      - Raczej nie. Kilku to zawodowcy. Inni to zwykli malkontenci, w dodatku 

niezrównowa eni psychicznie. 

      - Twierdzisz,  e  adne tropy nie prowadz  do zleceniodawców? 

background image

 

16 

      - Zgadza si . 

      - A mo e jakie  podejrzenia? 

      - Sam Tubble jest podejrzany, naturalnie, chocia  lepiej nie mówi  o tym 

gło no. On mógłby zyska  najwi cej, a teraz znalazł si  na pozycji, która 

umo liwia mu wyci gni cie korzy ci. Poza tym w jego karierze wiele było 

politycznych oszustw, zdrad i zabójstw. Ale ju  dawno temu. Ka dy ma w 

piwnicy par  szkieletów. Od wielu lat jest człowiekiem spokojnym, o 

konserwatywnych pogl dach. 

      - W takim razie Tmer. Stoi do  blisko, by budzi  podejrzenia. Czy cokolwiek 

ł czy go z tym krwawym interesem? 

      - Wła ciwie nie. Nic nie wiadomo o jego sprawach. To człowiek zamkni ty w 

sobie. Ale w przeszło ci nigdy nie przejawiał skłonno ci do tak ekstremalnych 

rodków. Nie znam go za dobrze, ale wywarł na mnie wra enie człowieka 

prostszego, bardziej bezpo redniego ni  Tubble. Gdyby naprawd  pragn ł tronu, 

spróbowałby przewrotu, zamiast traci  czas na intrygi. 

      - Oczywi cie, mo e w to by  zamieszanych wi cej ludzi, ka dy działaj cy we 

własnym interesie... 

      - A teraz, kiedy sprawa zbli a si  do zako czenia, powinni si  ujawni ? 

      - To chyba rozs dne, prawda? U miech. Wzruszenie ramion. 

      - Nie ma powodu,  eby koronacja zako czyła to wszystko - o wiadczył. - 

Korona nie czyni człowieka odpornym na ciosy. 

      - Ale nast pca obejmie władz  z baga em złej opinii i podejrze . 

      - Nie pierwszy to raz w historii. A je li si  chwil  zastanowisz, przypomnisz 

sobie,  e wielu dobrych monarchów wst piło na tron w cieniu takiej chmury. 

Nawiasem mówi c, przyszło ci do głowy,  e inni mog  snu  takie same domysły 

na twój temat? 

      - Owszem i troch  mnie to niepokoi. Mój ojciec przez długi czas pragn ł dla 

siebie tronu Amberu i to zniszczyło mu  ycie. Był szcz liwy dopiero wtedy, kiedy 

powiedział: do diabła z tym. Je li w ogóle czego  si  nauczyłem z jego historii, to 

wła nie tego. Nie mam wygórowanych ambicji. 

      Przez chwil  jednak zastanowiłem si . Jak bym si  czuł, władaj c pot nym 

pa stwem? Za ka dym razem, kiedy skar yłem si  na polityk , w Amberze czy w 

Stanach na Cieniu-Ziemi, rozwa ałem naturalnie, jak sam bym sobie poradził z 

sytuacj , gdybym obj ł rz dy. 

      - O czym my lisz? - zapytał Mandor. Zerkn łem w dół. 

      - Mo e pozostali równie  patrz  teraz w swoje sadzawki i szukaj  wskazówek 

- mrukn łem. 

      - Niew tpliwie - przyznał. - A gdyby Tubble'a i Tmera spotkał przedwczesny 

koniec? Co by  zrobił? 

      - Nawet si  nad tym nie zastanawiałem. To si  nie stanie. 

      - Przypu my. 

      - Nie wiem. 

      - Powiniene  podj  jak  decyzj , cho by po to,  eby si  tym wi cej nie 

przejmowa . Nigdy nie braknie ci słów, je li wiesz, co chcesz powiedzie . 

      - Dzi ki. B d  o tym pami tał. 

      - Powiedz, co si  z tob  działo od naszego ostatniego spotkania. 

background image

 

17 

      Powiedziałem, o upiorach Wzorca i w ogóle. 

      Gdzie  pod koniec znowu zabrzmiało wycie. Suhuy podszedł do skały. 

      - Przepraszam - rzucił. Kamie  rozst pił si  i Suhuy znikn ł. 

      Natychmiast poczułem na sobie powa ny wzrok Mandora. 

      - Prawdopodobnie mamy tylko chwil  - stwierdził. - Nie do ,  eby załatwi  

wszystko, o czym chciałem z tob  pomówi . 

      - Sprawy osobiste, co? 

      - Tak. Dlatego musisz zje  ze mn   niadanie, jeszcze przed pogrzebem. 

Powiedzmy,  wier  obrotu od teraz, pod niebieskim niebem. 

      - Zgoda. U ciebie czy w Liniach Sawall? 

      - Odwied  mnie w Mandorliniach. 

      Skała zmieniła faz , gdy skin łem głow . Wkroczyła smukła, demoniczna 

posta , pod welonem obłoku migocz ca bł kitem. Poderwałem si  na nogi i 

skłoniłem, by ucałowa  wyci gni t  dło . 

      - Matko - powiedziałem. - Nie oczekiwałem tej rado ci... tak pr dko. 

      U miechn ła si  i znikn ła w wirze. Rozwiały si  łuski, spłyn ły kontury 

twarzy i sylwetki. Zgasła bł kitna po wiata, zast piona zwykłym, cho  nieco 

bladym kolorem ciała. Poszerzyła ramiona i biodra, a równocze nie straciła nieco 

wzrostu, cho  nadal była wysoka. Br zowe oczy wygl dały lepiej, gdy cofn ły si  

ci kie łuki brwiowe. Dostrzegłem kilka piegów na jej ludzkim teraz, odrobin  

zadartym nosie. Kasztanowe włosy były dłu sze ni  ostatnim razem, kiedy 

widziałem j  w tej postaci. I wci  si  u miechała. Dobrze wygl dała w czerwonej 

tunice z pasem, na którym wisiał rapier. 

      - Kochany Merlinie - rzekła, ujmuj c w dłonie moj  głow  i całuj c mnie w 

usta. - Ciesz  si  widz c ci  w dobrym zdrowiu. Min ło sporo czasu od twojej 

ostatniej wizyty. 

      - Prowadziłem bardzo aktywny tryb  ycia. 

      - Musz  ci  zapewni ,  e słyszałam o twoich rozmaitych przygodach. 

      - W to nie w tpi . Nie ka dy ma przecie  swoj  ty'ig , która pod a za nim, 

uwodzi go w ró nych postaciach i ogólnie komplikuje  ycie niepo dan  ochron . 

      - To dowodzi, skarbie,  e troszcz  si  o ciebie. 

      - Dowodzi te ,  e nie szanujesz moich tajemnic i nie wierzysz w moje siły. 

      Mandor odchrz kn ł. 

      - Witaj, Daro - wtr cił. 

      - Przypuszczam,  e tak mogło ci si  wydawa  - zako czyła. - Witaj, Mandorze 

- mówiła dalej. - Co ci si  stało w r k ? 

      - Nieporozumienie z pewnymi elementami architektury - wyja nił. - Ostatnio 

znikn ła  z oczu, co nie oznacza,  e z my li. 

      - Dzi kuj  za ten komplement. Tak, czasem wol  samotno , gdy zbytnio mi 

ci y towarzystwo. Cho  ty nie powiniene  czyni  mi zarzutów, mój panie. Sam 

przecie  znikasz cz sto i na długo w labiryntach Mandorlinii... je li istotnie tam 

si  udajesz. 

      Skłonił si . 

      - Jak sama stwierdziła , pani, jeste my istotami podobnymi do siebie. 

      Zmru yła oczy, lecz ton jej głosu nie zmienił si . 

      - Zastanawiam si ... Tak, czasami widz  nas jako pokrewne dusze, mo e nie 

background image

 

18 

tylko w tych najprostszych cyklach aktywno ci. Ostatnio oboje wiele 

podró owali my, prawda? 

      - Lecz ja byłem nieostro ny. - Mandor wskazał kontuzjowane rami . - Gdy ty 

najwidoczniej nie. 

      - Nigdy nie spieram si  z architektur  - o wiadczyła. 

      - A z innymi imponderabiliami? - zapytał. 

      - Staram si  pracowa  z tym, co jest pod r k . 

      - Ja na ogół równie . 

      - A je li nie mo esz? Wzruszył ramionami. 

      - Czasami zdarzaj  si  konflikty. 

      - Prze yłe  ich ju  wiele, prawda? 

      - Trudno zaprzeczy , ale od tej pory min ło ju  sporo czasu. Ty te  jeste  do  

wytrzymała. 

      - Jak dot d - odparła. - Doprawdy, musimy kiedy  porówna  swoje notatki na 

temat imponderabiliów i konfliktów. Czy nie byłoby dziwne, gdyby my okazali 

si  podobni pod ka dym wzgl dem? 

      - Byłbym zaskoczony - przyznał. 

      Byłem zafascynowany i troch  przestraszony t  rozmow , cho  opierałem si  

tylko na wyczuciu, bez  adnych konkretów. Byli do siebie podobni. Nigdy jeszcze 

nie słyszałem, by o sprawach ogólnych mówi  z tak  precyzj  i naciskiem - 

nigdzie poza Amberem, gdzie cz sto z takich dyskusji czynili rodzaj sportu. 

      - Prosz  o wybaczenie. - Mandor zwrócił si  do całego towarzystwa. - Musz  

si  oddali , by w spokoju wraca  do sił. Dzi ki ci za go cinno , panie. - Skłonił 

si  przed Suhuyem. - I za rozkosz, jak  było skrzy owanie naszych...  cie ek. - To 

do Dary. 

      - Dopiero co przybyłe  - rzekł Suhuy. - Nie zd yłem ci  niczym pocz stowa . 

Marny ze mnie gospodarz. 

      - Nie obawiaj si , stary przyjacielu. Nic nie mogłoby ci  takim uczyni . - 

Zerkn ł jeszcze na mnie, cofaj c si  do otwartego przej cia. - Na razie - rzucił. 

      Kiwn łem głow . 

      Wkroczył w bram , a skała stwardniała, gdy tylko znikn ł. 

      - Trudno nie podziwia  jego przemów - stwierdziła moja matka. - I to bez 

adnej próby. 

      - Wdzi k - zauwa ył Suhuy. - Urodził si , maj c go w nadmiarze. 

      - Zastanawiam si , kto dzisiaj zginie? - westchn ła. 

      - Nie jestem pewien, czy takie domysły maj  jakie  podstawy - odparł. 

      Roze miała si . 

      - A je li nawet, z pewno ci  brakuje im dobrego smaku. 

      - Mówisz z pot pieniem czy zazdro ci ? 

      - Z  adnym z tych uczu . Albowiem ja tak e jestem wielbicielk  wdzi ku... i 

dobrych  artów. 

      - Mamo - wtr ciłem. - Co si  wła ciwie dzieje? 

      - O co ci chodzi, Merlinie? 

      - Wyjechałem st d dawno temu. Wysłała  demona,  eby mnie odszukał i si  

mn  zaopiekował. Potrafił zapewne wytropi  kogo  z krwi Amberu. St d 

nast piło zamieszanie mi dzy mn  a Lukiem. Postanowił wi c zaj  si  nami 

background image

 

19 

oboma... dopóki Luke nie rozpocz ł tych cyklicznych zamachów na moje  ycie. 

Wtedy demon chronił mnie przed nim i próbował ustali , który z nas jest 

wła ciw  osob . Mieszkał nawet z Lukiem przez jaki  czas, a potem ruszył za 

mn . Powinienem si  tego domy li , poniewa  bardzo mu zale ało,  eby pozna  

imi  mojej matki. Najwyra niej Luke był równie małomówny w kwestii swojego 

pochodzenia. 

      Roze miała si . 

      - To wspaniały obraz - zacz ła. - Mała Jasra i Ksi

 Ciemno ci... 

      - Nie zmieniaj tematu - przerwałem. - Pomy l, jakie to kr puj ce dla 

dorosłego m czyzny: matka wysyła demony,  eby go pilnowały. 

      - W liczbie pojedynczej. Był tylko jeden demon, kochanie. 

      - Co z tego? Chodzi o zasad . Kiedy dasz sobie spokój z t  opiek ? Mam 

do ... 

      - Ty'iga prawdopodobnie nieraz uratowała ci  ycie, Merlinie. 

      - No tak. Ale... 

      - Wolałby  by  martwy ni  pod opiek ? Tylko dlatego,  e pomoc przyszła ode 

mnie? 

      - Nie o to chodzi! 

      - Wi c o co? 

      - Po prostu uznała ,  e nie dam sobie rady. 

      - I nie dałe  sobie rady. 

      - Ale nie mogła  tego z góry wiedzie . Przyj ła ,  e w Cieniu potrzebuj  

nia ki,  e jestem naiwny, łatwowierny, nieostro ny... 

      - Pewnie zrani  twoje uczucia, ale taki wła nie byłe , ruszaj c w miejsce tak 

ró ne od Dworców jak ten Cie . 

      - Tak. Bo potrafi  sam o siebie zadba . 

      - Nie wychodziło ci to najlepiej. Ale sam przyjmujesz kilka bezpodstawnych 

zało e . Dlaczego s dzisz,  e powody, które wymieniłe , s  jedyne, jakie skłoniły 

mnie do podj cia takich działa ? 

      - Zgoda. Czy wiedziała ,  e Luke zawsze trzydziestego kwietnia b dzie 

próbował mnie zabi ? A je li odpowied  brzmi: tak, to czemu mi zwyczajnie nie 

powiedziała ? 

      - Nie wiedziałam,  e Luke b dzie próbował ci  zabi  ka dego trzydziestego 

kwietnia. 

      Odwróciłem si . Zacisn łem i rozlu niłem palce. 

      - Czyli zrobiła  to wszystko dla zabawy? 

      - Merlinie, dlaczego tak trudnio ci przyzna ,  e inni ludzie mog  wiedzie  o 

rzeczach, o których ty nie masz poj cia? 

      - Zacznijmy od ich niech ci, by mnie o tych rzeczach poinformowa . Milczała 

przez chwil . Wreszcie... 

      - Obawiam si ,  e masz troch  racji - przyznała. - Ale istniały wa ne powody, 

by nie mówi  z tob  o tych sprawach. 

      - Wi c zacznij od tej niemo no ci. Powiedz mi teraz, dlaczego wtedy mi nie 

zaufała . 

      - To nie jest kwestia zaufania. 

      - Czy mo esz mi ju  wyja ni , o co chodziło? Kolejna chwila milczenia. 

background image

 

20 

      - Nie - o wiadczyła wreszcie. - Jeszcze nie. Zwróciłem si  ku niej. Twarz 

miałem spokojn , głos oboj tny. 

      - A zatem nic si  nie zmieniło - rzekłem. - I si  nie zmieni. Nadal mi nie ufasz. 

      - Nieprawda - zawołała, zerkaj c na Suhuya. - To po prostu nie jest 

odpowiednie miejsce ani czas, by porusza  ten temat. 

      - Mo e przynie  ci co  do picia, Daro? - wtr cił natychmiast Suhuy. - A mo e 

co  przek sisz? 

      - Nie, dzi kuj . Zaraz musz  i . 

      - Mamo, w takim razie powiedz mi co  o ty'idze. 

      A co chciałby  wiedzie ? 

      - Przywołała  demona z przestrzeni poza Kraw dzi ? 

      - Zgadza si . 

      - Te stworzenia s  z natury bezcielesne, mog  jednak dla własnych celów 

opanowa  cudze ciało. 

      - Istotnie. 

      - Przypu my,  e taka istota przejmie ciało osoby umieraj cej, co uczyni j  

jedynym duchem i inteligencj  nim kieruj c ? 

      - Interesuj ce. Czy to hipotetyczny problem? 

      - Nie. To rzeczywi cie si  stało z ty'ig , któr  za mn  posłała . Teraz nie mo e 

opu ci  tego ciała. Dlaczego? 

      - Szczerze mówi c, nie jestem pewna. 

      - Jest uwi ziona - wtr cił Suhuy. - Mo e obejmowa  b d  opuszcza  ciało 

jedynie drog  reakcji z zamieszkuj cym je umysłem. 

      - Ciało z ty'ig  wróciło do zdrowia po chorobie, która zabiła jego  wiadomo . 

Chcesz powiedzie ,  e utkn ła w nim do ko ca? 

      - Tak. O ile wiem. 

      - Powiedz mi w takim razie: gdy ciało umrze, czy zostanie uwolniona czy 

raczej zginie wraz z nim? 

      - Mo e nast pi  jedno albo drugie. Im dłu ej jednak pozostaje w tym ciele, 

tym bardziej jest prawdopodobne,  e zginie. 

      Obejrzałem si  na matk . 

      - Oto koniec tej historii - oznajmiłem. Wzruszyła ramionami. 

      - Sko czyłam z tym demonem i uwolniłam go - rzekła. - W razie potrzeby 

zawsze mog  wezwa  nast pnego. 

      - Nie rób tego. 

      - Nie zrobi . W tej chwili nie ma powodu. 

      - Gdyby  jednak uznała,  e istnieje taka potrzeba, nie wahałaby  si ? 

      - Matka zwykle dba o bezpiecze stwo syna, czy to mu si  podoba czy nie. 

      Uniosłem lew  dło , gniewnym gestem wysuwaj c palec wskazuj cy, kiedy 

zauwa yłem,  e nosz  jasn  bransolet  - zdawała si  niemal holograficznym 

obrazem plecionego powroza. Opu ciłem r k  i opanowałem reakcj . 

      - Teraz znasz ju  moje uczucia - o wiadczyłem. 

      - Poznałam je ju  dawno - odparła. - Mo e spotkamy si  na obiedzie w 

Liniach Sawall, za pół obrotu, pod fioletowym niebem. Zgoda? 

      - Zgoda. 

      - A wi c na razie. Dobrego obrotu, Suhuyu. 

background image

 

21 

      - Dobrego obrotu, Daro. 

      Zrobiła trzy kroki i znikn ła, zgodnie z wymaganiami etykiety t  sam  drog , 

któr  tu przybyła. 

      Zawróciłem i stan łem nad sadzawk . Spojrzałem w jej gł bi  czuj c, jak z 

wolna rozlu niaj  si  zaci ni te w w zeł mi nie karku. Pod powierzchni  

widziałem teraz Jasr  i Juli  w cytadeli Twierdzy. Robiły co  tajemniczego w 

laboratorium. I nagle popłyn ły nad nimi pasma jakby okrutnej prawdy 

przerastaj cej wszelki porz dek i pi kno, formuj c si  w twarz o fascynuj cych, 

przera aj cych proporcjach. 

      Poczułem dło  na ramieniu. 

      - Rodzina... - westchn ł Suhuy. - Intryguje i doprowadza do szału. Odczuwasz 

w tej chwili tyrani  afektu, prawda? 

      Przytakn łem. 

      - Mark Twain wspominał,  e mo na dobiera  sobie przyjaciół, ale nie 

krewnych - powiedziałem. 

      - Nie wierni, co planuj , cho  mam pewne podejrzenia - odparł. - W tej chwili 

nic nie mo esz zrobi . Tylko wypoczywa  i czeka . Chciałbym posłucha  twojej 

opowie ci. 

      - Dzi ki, wujku. Owszem, dlaczego nie? 

      Opowiedziałem mu o wszystkim. Wrócili my do kuchni,  eby si  czym  

pokrzepi , potem opu cili my j  inn  drog . Prowadziła na taras dryfuj cy 

ponad  ółtymi falami oceanu zalewaj cymi ró owe skały i pla e pod mrocznym, 

ciemnoniebieskim niebem bez gwiazd. Tam doko czyłem swoj  histori . 

      - To rzeczywi cie interesuj ce - stwierdził po chwili. 

      - Tak? Czy by  dostrzegał co , co ja przeoczyłem? 

      - Zbyt wiele dostarczyłe  mi materiału do przemy lenia, bym pochopnie 

wygłaszał s dy. Na razie na tym poprzesta my. 

      - Jak chcesz. 

      Oparłem si  o por cz i spojrzałem na wod . 

      - Musisz odpocz  - stwierdził wreszcie. 

      - Chyba tak. 

      - Chod , zaprowadz  ci  do twojego pokoju. Wyci gn ł dło , a ja j  

chwyciłem. Razem zapadli my si  w posadzk . 

      I tak zasn łem po ród gobelinów i ci kich draperii, w komnacie bez drzwi w 

Liniach Suhuy. Mo e była to wie a, gdy  słyszałem wiatr za murami. A  pi c 

niłem... 

      Znów byłem w Amberze i szedłem l ni c  Galeri  Luster.  wiece migotały w 

wysokich lichtarzach. Moje stopy nie wydawały d wi ku. Zwierciadła pojawiały 

si  we wszelkich mo liwych kształtach. Wielkie i małe, zakrywały  ciany z obu 

stron. Mijałem siebie w ich gł biach, odbitego, zniekształconego, czasem odbitego 

ponownie... 

      Zatrzymałem si  przed wysokim, p kni tym zwierciadłem po lewej stronie, w 

cynowej ramie. Ju  kieruj c si  tam wiedziałem,  e to nie siebie zobacz  tym 

razem. 

      Nie pomyliłem si . Z lustra patrzyła na mnie Coral. Miała na sobie 

brzoskwiniow  bluz  i zdj ła z oka opask . P kni cie dzieliło jej twarz na połowy. 

background image

 

22 

Lewe oko było zielone, jakie je pami tałem, prawym był Klejnot Wszechmocy. 

Oba skupiały na mnie spojrzenie. 

      - Merlinie - powiedziała. - Pomó  mi. To nazbyt dziwne. Oddaj mi moje oko. 

      - Nie wiem jak - odparłem. - Nie pojmuj , co ci zrobiono. 

      - Moje oko - powtórzyła, jakby mnie nie słyszała. -  wiat to wiruj ce pot gi w 

Oku Wszechmocy. Zimny... taki zimny... nie jest przyjaznym miejscem. Pomó  

mi. 

      - Znajd  sposób - obiecałem. 

      - Moje oko... - mówiła dalej. Ruszyłem przed siebie. 

      Z prostok tnego lustra w drewnianej ramie, wyrze bionej u podstawy w 

kształt feniksa, spojrzał na mnie Luke. 

      - Cze , stary kumplu - rzucił. Nie wygl dał na szcz liwego. - Wiesz, 

chciałbym jako  odzyska  miecz taty. Nie trafiłe  na niego przypadkiem? 

      - Raczej nie - mrukn łem. 

      - To wstyd, tak szybko straci  twój prezent. Rozgl daj si  za nim, dobrze? 

Mam przeczucie,  e mo e si  przyda . 

      - Na pewno - obiecałem. 

      - W ko cu jeste  cz ciowo odpowiedzialny za to, co si  stało - mówił dalej. 

      - Fakt - przyznałem. 

      - ... A ja bardzo bym chciał go odzyska . 

      - Dobra - rzuciłem odchodz c. 

      Zło liwy  mieszek zabrzmiał z owalu w br zowej ramie po prawej stronie. 

Obejrzałem si  i zobaczyłem w nim twarz Victora Melmana, czarnoksi nika z 

Cienia-Ziemi, z którym spotkałem si  dawno temu, gdy moje problemy dopiero 

si  zaczynały. 

      - Synu pot pienia! - sykn ł. - Przyjemnie widzie  ci  zagubionego w piekle. 

Niech moja krew płonie ogniem na twoich r kach. 

      - Twoja krew spadła na twoje r ce - odparłem. - Uwa am ci  za samobójc . 

      - Wcale nie - warkn ł. - Zabiłe  mnie nieuczciwie. 

      - Bzdura. Mo e i ci y na mnie wiele win, ale twoja  mier  do nich nie nale y. 

      Chciałem odej , gdy jego r ka wysun ła si  z lustra i chwyciła mnie za rami . 

      - Morderca! - krzykn ł. Strzepn łem jego dło . 

      - Odczep si  - rzuciłem i poszedłem dalej. Po chwili z szerokiego lustra w 

zielonej ramie, z zielonym połyskiem na szkle, zawołał mnie Random. Pokr cił 

głow . 

      - Merlinie! Merlinie! Co wła ciwie zamierzasz? - zapytał. - Od pewnego czasu 

domy lam si ,  e nie informujesz mnie o wszystkim, co nam grozi. 

      - No có  - odparłem, przygl daj c si  jego pomara czowej koszulce i levisom. 

- To prawda, sir. Po prostu nie miałem czasu, by omówi  niektóre kwestie. 

      - Kwestie dotycz ce bezpiecze stwa kraju... a ty nie miałe  czasu? 

      - Wydaje mi si ,  e w gr  wchodzi czynnik oceny. 

      - Je li zagro one jest nasze bezpiecze stwo, to ja dokonuj  ocen. 

      - Tak, sir. Rozumiem to... 

      - Musimy porozmawia , Merlinie. Czy chodzi o to,  e sprawa dotyczy równie  

twojego  ycia osobistego? 

      - Chyba tak... 

background image

 

23 

      - To bez znaczenia. Królestwo jest wa niejsze. Musimy porozmawia . 

      - Tak, sir. Gdy tylko... 

      -  adne „gdy tylko", do diabła! Natychmiast! Przesta  si  bawi  tym, 

cokolwiek teraz planujesz, i wracaj! Musimy porozmawia ! 

      - Oczywi cie. Musz ... 

      - Przesta  ple ! To ju  prawie zdrada, je li ukrywasz istotne informacje! 

Chc  si  z tob  zobaczy ! Wracaj do domu! 

      - Wróc  - rzuciłem i odszedłem pospiesznie. Jego głos doł czył do nie 

cichn cego chóru innych, powtarzaj cych swoje  dania, pro by czy oskar enia. 

      Z kolejnego lustra - okr głego, z niebiesk , plecion  ram  - przygl dała mi si  

Julia. 

      - Tam jeste  - powiedziała niemal z  alem. - Wiesz,  e ci  kochałam. 

      - Ja te  ci  kochałem - odparłem. - Du o czasu potrzebowałem,  eby to 

zrozumie . I chyba wszystko popsułem. 

      - Nie kochałe  mnie dostatecznie mocno - o wiadczyła. - Nie do ,  eby mi 

zaufa . I w ten sposób utraciłe  moje zaufanie. 

      Odwróciłem głow . 

      - Przykro mi. 

      - To nie wystarczy. Zostali my wrogami. 

      - Nie musiało tak by . 

      - Za pó no - stwierdziła. - Za pó no. 

      - Przykro mi - powtórzyłem i odszedłem. 

      Po chwili trafiłem na Jasr  w czerwonej, l ni cej brylantami ramie. Wysun ła 

dło  o jaskrawych paznokciach i pogładziła mnie po policzku. 

      - Wybierasz si  gdzie , drogi chłopcze? - spytała. 

      - Mam nadziej . 

      U miechn ła si  krzywo i  ci gn ła wargi. 

      - Uznałam,  e masz zły wpływ na mojego syna - oznajmiła. - Złagodniał, kiedy 

si  z tob  zaprzyja nił. 

      - Bardzo mi przykro - zapewniłem j . 

      - ...Co czyni go niezdatnym do sprawowania władzy. 

      - Niezdatnym czy niech tnym? 

      - Wszystko jedno. To twoja wina. 

      - On jest ju  du ym chłopcem, Jasro. Sam podejmuje decyzje. 

      - Obawiam si ,  e nauczyłe  go podejmowa  bł dne. 

      - Nikt nim nie kieruje. Nie miej pretensji do mnie, je li robi co , co ci si  nie 

podoba. 

      - A je li Kashfa padnie, bo zmi kł pod twoim wpływem? 

      - Rezygnuj  z nominacji na winnego - rzekłem i post piłem o krok. 

      Dobrze,  e si  ruszyłem, gdy  jej dło  wystrzeliła ku mnie, a paznokcie 

si gn ły do twarzy. Chybiła o włos. Ciskała za mn  wyzwiska, ale na szcz cie 

uton ły w ród krzyków innych. 

      - Merlinie? 

      Spojrzałem w prawo i zobaczyłem twarz Naydy w srebrnym lustrze, którego 

powierzchnia i ozdobna rama były jednym kawałkiem metalu. 

      - Nayda! A o co ty masz do mnie pretensje? 

background image

 

24 

      - O nic - odparła dama ty'iga. - Przechodziłam tylko i chciałam spyta  o drog . 

      - Nie czujesz do mnie nienawi ci? Jaka miła odmiana. 

      - Nienawidzi  ci ? Nie b d  głuptasem. Nie potrafiłabym. 

      - Wszyscy inni w tej galerii gniewaj  si  na mnie. 

      - To tylko sen, Merlinie. Ty jeste  prawdziwy, ja jestem prawdziwa, i nic nie 

wiem o pozostałych. 

      - Przykro mi,  e moja matka rzuciła na ciebie zakl cie i nakazała mnie 

chroni  przez te wszystkie lata. Czy naprawd  jeste  ju  wolna? Je li nie, 

mógłbym... 

      - Jestem wolna. 

      -  ałuj ,  e tak trudno było ci wypełnia  ten nakaz. Nie wiedziała , czy to 

mnie czy Luke'a powinna  strzec. Kto mógł przewidzie ,  e dwóch Amberytów 

zamieszka w tej samej okolicy w Berkeley? 

      - Ja nie  ałuj . 

      - Co masz na my li? 

      - Przyszłam zapyta  o drog . Chc  wiedzie , gdzie znajd  Luke'a. 

      - Jak to gdzie? W Kashfie. Wczoraj koronowali go na króla. Po co ci jest 

potrzebny? 

      - Nie domy liłe  si ? 

      - Nie. 

      - Kocham go. Zawsze kochałam. Teraz, kiedy jestem wolna od czaru i mam 

własne ciało, chc  mu powiedzie ,  e byłam Gail i co czuj . Dzi ki, Merlinie. Do 

zobaczenia. 

      - Zaczekaj! 

      - Tak? 

      - Nigdy ci nie podzi kowałem za to,  e broniła  mnie przez te lata... nawet je li 

była  do tego zmuszona i nawet je li sprawiało mi to kłopoty. Dzi kuj ... i 

powodzenia. 

      U miechn ła si  i rozwiała. Dotkn łem zwierciadła. 

      - Powodzenia - zdawało mi si ,  e mówi. Dziwne. To tylko sen. Ale nie mogłem 

si  obudzi , a wszystko wydawało si  realne. Wła ciwie... 

      - Jak widz , wróciłe  do Dworców,  eby spiskowa . 

      To z lustra o trzy kroki przede mn , w skiego i w czarnej ramie. 

      Podszedłem. Mój brat Jurt spojrzał na mnie z niech ci . 

      - Czego chcesz? - zapytałem. 

      Jego twarz była gniewn  parodi  mojej. 

      - Chc ,  eby  nigdy nie istniał - o wiadczył. - A skoro to niemo liwe, chc  ci  

zobaczy  martwego. 

      - A jaka jest trzecia mo liwo ? 

      - Uwi zienie w jakim  osobistym piekle. 

      - Dlaczego? 

      - Stoisz pomi dzy mn  a wszystkim, czego pragn . 

      - Ch tnie odst pi . Powiedz, w jaki sposób. 

      - Nie mo esz i nie zechcesz z własnej woli. 

      - Dlatego mnie nienawidzisz? 

      - Tak. 

background image

 

25 

      - My lałem,  e k piel w Fontannie Mocy zniszczyła twoje emocje. 

      - Nie przeszedłem pełnej kuracji, a to tylko je wzmocniło. 

      - Czy mogliby my zapomnie  o wszystkim i zacz  jeszcze raz? Zosta  

przyjaciółmi? 

      - Nigdy. 

      - Nie liczyłem na to. 

      - Ona zawsze wolała ciebie ni  mnie. A teraz zasi dziesz na tronie. 

      - Nie b d   mieszny. Nie chc  go. 

      - Twoje pragnienia nie maj  tu nic do rzeczy. 

      - Nie przyjm  go. 

      - Owszem, przyjmiesz... Chyba  e wcze niej ci  zabij . 

      - Nie b d  głupi. Ta gra nie jest warta  wieczki. 

      - Pewnego dnia... ju  niedługo... kiedy najmniej si  b dziesz spodziewał, 

obejrzysz si  i zobaczysz mnie. Wtedy b dzie ju  za pó no. 

      Lustro poczerniało. 

      - Jurt! 

      Nic. Irytuj ce,  e musz  go znosi  nie do   e na jawie, to jeszcze we  nie. 

      Zwróciłem wzrok ku obramowanemu płomieniem zwierciadłu o kilka kroków 

przede mn . Wiedziałem jako ,  e to kolejne na mojej drodze. Ruszyłem do niego. 

      U miechała si . 

      - No i masz - powiedziała. 

      - Ciociu, co si  dzieje? 

      - Wydaje si ,  e to konflikt z rodzaju tych, które okre la si  generalnie jako 

nieredukowalne - odparła Fiona. 

      - Nie takiej odpowiedzi mi trzeba. 

      - Zbyt wiele si  dzieje,  eby udzieli  ci lepszej. 

      - I ty masz w tym rol  do odegrania? 

      - Bardzo niewielk . Nie tak ,  ebym mogła ci w tej chwili jako  pomóc. 

      - Co mam robi ? 

      - Przekonaj si , jakie masz mo liwo ci i wybierz najlepsz . 

      - Najlepsz  dla kogo? Najlepsz  dla czego? 

      - Tylko ty mo esz to okre li . 

      - Mo e udzielisz mi jakiej  wskazówki? 

      - Czy mogłe  przej  Wzorzec Corwina tego dnia, kiedy ci  tam 

zaprowadziłam? 

      - Tak. 

      - Podejrzewałam to. Został wykre lony w niezwykłych okoliczno ciach. Nie da 

si  go skopiowa . Nasz Wzorzec nigdy by nie dopu cił do jego powstania, gdyby 

sam nie był uszkodzony i zbyt słaby, by temu zapobiec. 

      - I co? 

      - Nasz Wzorzec próbuje go wchłon , przył czy . Je li odniesie sukces, b dzie 

to katastrof  równie straszn , jak gdyby Wzorzec Amberu został zniszczony 

podczas wojny. Równowaga z Chaosem zostanie nieodwracalnie zakłócona. 

      - Czy Chaos nie jest do  pot ny, by na to nie pozwoli ? S dziłem,  e ich siły 

s  równe. 

      - Były, dopóki nie naprawiłe  Wzorca w Cieniu. Ten w Amberze go wchłon ł. 

background image

 

26 

Wtedy jego pot ga przerosła moc Chaosu. Teraz, mimo oporu Logrusu, potrafi 

si gn  do Wzorca twojego ojca. 

      - Nie wiem, co powinienem zrobi . 

      - Ja te  nie... na razie. Ale nakazuj  ci pami ta  o tym, co powiedziałam. 

Kiedy nadejdzie czas, musisz podj  decyzj . Nie mam poj cia, czego ma 

dotyczy , ale b dzie bardzo wa na. 

      - Ona ma racj  - odezwał si  głos za moimi plecami. Odwróciłem si  i 

zobaczyłem ojca w l ni cej czarnej ramie ze srebrn  ró  u szczytu. 

      - Corwinie! - zawołała Fiona. - Gdzie jeste ? 

      - W miejscu, gdzie nie ma  wiatła - odparł. 

      - Wyobra ałem sobie ciebie w Amberze, ojcze. Z Deirdre - powiedziałem. 

      - Duchy bawi  si  w duchy - odrzekł. - Nie mam wiele czasu, gdy  trac  siły. 

Powiem ci tylko jedno: nie ufaj ani Wzorcowi, ani Logrusowi, ani  adnemu z ich 

tworów, póki nie zako czy si  ta sprawa. 

      Zacz ł si  rozwiewa . 

      - Jak mog  ci pomóc?! - krzykn łem. Słowa: - ...w Dworcach... - dobiegły do 

mnie, nim znikn ł. Odwróciłem si  znowu. 

      - Fi, co on chciał przez to powiedzie ? - spytałem. Zmarszczyła brwi. 

      - Odniosłam wra enie,  e odpowied  jest ukryta gdzie  w Dworcach - odparła 

cicho. 

      - Gdzie? Gdzie mam jej szuka ? Pokr ciła głow  i zacz ła si  odwraca . 

      - Kto mo e wiedzie  najlepiej? - rzuciła jeszcze i znikn ła. 

      Głosy wci  mnie nawoływały, z tyłu i z przodu. Słyszałem płacz i  miech, i 

powtarzane ci gle moje imi . Pobiegłem przed siebie. 

      - Cokolwiek si  zdarzy - zawołał Bili Roth - i b dziesz potrzebował dobrego 

prawnika, ja si  tym zajm . Nawet w Chaosie. 

      A potem był Dworkin, spogl daj cy na mnie z ukosa w małym lusterku w 

poskr canej ramie. 

      - Nie ma si  czym przejmowa  - zauwa ył. - Ale zawisły nad tob  wszelkiego 

typu imponderabilia. 

      - Co mam robi ?! - zawołałem. 

      - Musisz sta  si  kim  wi kszym od siebie. 

      - Nie rozumiem. 

      - Wyrwij si  z klatki, jak  jest twoje  ycie. 

      - Jakiej klatki? 

      Odszedł. 

      Biegłem, a ich słowa rozbrzmiewały wokół. 

      Przy ko cu korytarza wisiało lustro podobne do rozci gni tego na ramie 

kawałka  ółtego jedwabiu. Z gł bi u miechn ł si  do mnie Kot z Cheshire. 

      - Nie warto si  wysila . Niech diabli porw  ich wszystkich - powiedział. - Do 

kabaretu wst p. Wypijemy po par  piw i popatrzymy, jak ten facet maluje. 

      - Nie! - wrzasn łem. - Nie! 

      Wtedy pozostał tylko u miech. Tym razem ja tak e si  rozwiałem. Lito ciwe 

czarne zapomnienie i  wist wiatru gdzie  za murami.

 

 

 

 

background image

 

27 

Rozdział 3

 

 

Nie wiem, jak długo spałem. Obudził mnie Suhuy, powtarzaj c moje imi . 

      - Merlinie! Merlinie! - wołał. - Niebo jest białe. 

      - A przede mn  pracowity dzie  - doko czyłem. - Wiem. Noc te  miałem 

pracowit . 

      - Zatem dotarło do ciebie. 

      - Co? 

      - Niewielkie zakl cie, jakie posłałem, by otworzy  twój umysł na odrobin  

o wiecenia. Miałem nadziej ,  e znajdziesz odpowiedzi wewn trz siebie i nie b d  

musiał ci  obci a  swoimi domysłami i podejrzeniami. 

      - Wróciłem do Galerii Luster. 

      - Nie wiedziałem, jak  form  mo e przyj . 

      - Czy to było rzeczywiste? 

      - Powinno... jak zwykle takie rzeczy. 

      - No có , dzi kuj ... chyba. Co  mi to przypomina... Gryll wspomniał,  e 

chcesz si  ze mn  widzie  przed moj  matk . 

      - Chciałem sprawdzi , jak du o wiesz, zanim si  z ni  spotkasz. Chciałem 

broni  twojej swobody wyboru. 

      - O czym ty mówisz? 

      - Jestem przekonany,  e pragnie zobaczy  ci  na tronie. Usiadłem i przetarłem 

oczy. 

      - Tak, to mo liwe - przyznałem. 

      - Nie mam pewno ci, jak daleko zechce si  posun , by to osi gn . Chciałem 

da  ci czas do namysłu, zanim poznasz jej plany. Napijesz si  herbaty? 

      - Tak, ch tnie. 

      Przyj łem od niego kubek i podniosłem do ust. 

      - Czy wiesz co  oprócz tego,  e domy lasz si  jej pragnie ? - spytałem. 

Pokr cił głow . 

      - Nie mam poj cia, jak intensywny przewiduje program - odparł. - Je li o to ci 

chodzi. Nie wiem, czy ona za nim stała czy kto  inny, ale to zakl cie, z którym tu 

przybyłe , ju  znikn ło. 

      - Twoja robota? Przytakn ł. 

      - Nie u wiadamiałem sobie, jak bardzo si  przesun łem w kolejce - 

stwierdziłem. - Jurt jest czwarty czy pi ty w sukcesji, prawda? 

      Skin ł głow . 

      - Mam przeczucie,  e czeka mnie m cz cy dzie  - mrukn łem. 

      - Sko cz herbat  - poradził. - I chod  za mn , kiedy b dziesz gotów.  

      Wyszedł przez gobelin ze smokiem na  cianie. 

      Uniosłem kubek. W tej samej chwili jaskrawa bransoleta na lewym przegubie 

uwolniła si  i popłyn ła w gór . Utraciła splot i zmieniła si  w pier cie  czystego 

blasku. Zawisła nad paruj cym płynem, jakby rozkoszowała si  jego 

cynamonowym aromatem. 

      - Cze , Ghost - rzuciłem. - Dlaczego tak mi si  zawi załe  na r ku? 

      -  eby wygl da  jak ten kawałek sznura, który zwykle nosisz - nadeszła 

odpowied . - Pomy lałem,  e ci si  to spodoba. 

background image

 

28 

      - Chciałem spyta , co tam wła ciwie robiłe  przez cały czas. 

      - Słuchałem, tatku. Sprawdzałem, czy mog  pomóc. Ci ludzie to te  twoi 

krewni? 

      - Tak. Ci, których spotkałem do tej pory. 

      - Czy musimy wróci  do Amberu,  eby  le o nich mówi ? 

      - Nie. Ta zasada odnosi si  równie  do Dworców. - Łykn łem herbaty. - Masz 

na my li jakie  konkretne zło? Czy to pytanie ogólne? 

      - Nie ufam twojej matce i twojemu bratu Mandorowi, chocia  to moja babcia i 

stryj. Odniosłem wra enie,  e maj  wzgl dem ciebie jakie  plany. 

      - Mandor zawsze dobrze mnie traktował. 

      - ...A twój wuj, Suhuy... wydaje si  całkiem stabilny umysłowo, jednak bardzo 

mi przypomina Dworkina. Mo e cierpie  na wszelkiego typu wewn trzne 

rozchwiania i lada chwila straci rozs dek. 

      - Mam nadziej ,  e nie. Nic takiego nigdy si  nie zdarzyło. 

      - No tak, ale napi cie ro nie i w chwili stresu... 

      - A wła ciwie sk d wytrzasn łe  t  tani  psychologi ? 

      - Studiowałem dzieła wielkich psychologów na Cieniu-Ziemi. To cz  moich 

nieustaj cych prób zrozumienia człowieka. Doszedłem do wniosku,  e czas 

dowiedzie  si  czego  o reakcjach irracjonalnych. 

      - Sk d taki pomysł? 

      - Szczerze mówi c powodem była wersja Wzorca wy szego rz du, któr  

spotkałem w Klejnocie. Zwyczajnie nie mogłem zrozumie  pewnych jej aspektów. 

To przywiodło mnie do rozwa a  o teorii chaosu, potem do Menningera i innych, 

do studiów nad jego manifestacjami w  wiadomo ci. 

      - Jakie  wyniki? 

      - Jestem teraz m drzejszy. 

      - Ale w kwestii Wzorca. 

      - Tak. Albo ma element irracjonalno ci jako taki, podobnie do istot  ywych, 

albo jest inteligencj  takiego rz du,  e niektóre jej działania wydaj  si  tylko 

nieracjonalne istotom ni szym. Z punktu widzenia praktyki wychodzi na jedno. 

      - Nie miałem okazji przeprowadzenia pewnych testów, jakie 

zaprojektowałem... Ale czy twoim zdaniem sam mie cisz si  w tej kategorii? 

      - Ja? Irracjonalny? Nie przyszło mi to do głowy. Nie wiem, czy to w ogóle 

mo liwe. 

      Dopiłem herbat  i zsun łem nogi z łó ka. 

      - Szkoda - stwierdziłem. - S dz ,  e wła nie element nieracjonalno ci czyni nas 

naprawd  lud mi... a tak e dostrze enie go w sobie, ma si  rozumie . 

      - Tak s dzisz? 

      Wstałem i zacz łem si  ubiera . 

      - Tak. A opanowanie go we własnym umy le mo e mie  jaki  zwi zek z 

inteligencj  i kreatywno ci . 

      - B d  musiał bardzo dokładnie to zbada . 

      - Słusznie. - Wci gn łem buty. - I zawiadom mnie o swoich odkryciach. 

Ubierałem si  dalej, gdy zapytał: 

      - Kiedy niebo stanie si  niebieskie, zjesz  niadanie ze swoim bratem 

Mandorem? 

background image

 

29 

      - Tak - potwierdziłem. 

      - A potem obiad z matk ? 

      - Zgadza si . 

      - A jeszcze pó niej we miesz udział w pogrzebie zmarłego monarchy? 

      - Wezm . 

      - Czy powinienem by  przy tobie,  eby ci  ochrania ? 

      - B d  bezpieczny w ród krewnych, Ghost. Nawet je li im nie ufasz. 

      - Na ostatnim pogrzebie, w którym uczestniczyłe , kto  rzucił bomb . 

      - Fakt. Ale to był Luke, a on zrezygnował. Nic mi nie grozi. Je li chcesz si  

rozejrze , nie kr puj si . 

      - Dobrze - rzekł. - Pozwiedzam. Wstałem, przeszedłem przez pokój i stan łem 

przed smokiem. 

      - Mo esz mi wskaza  drog  do Logrusu? - zapytał Ghost. 

      - Chyba  artujesz. 

      - Wcale nie. Widziałem ju  Wzorzec, ale nie ogl dałem jeszcze miejsca, gdzie 

znajduje si  Logrus. Gdzie go trzymaj ? 

      - S dziłem,  e wyposa yłem ci  w lepsze systemy pami ci. Podczas waszego 

ostatniego spotkania naraziłe  mu si  jak diabli. 

      - Chyba rzeczywi cie. My lisz,  e wci  ma pretensje? 

      - Odpowiadaj c bez namysłu: tak. Odpowiadaj c po namy le: tak. Trzymaj 

si  od niego z daleka. 

      - Przed chwil  radziłe  mi,  ebym przestudiował czynnik chaotyczny, 

irracjonalny. 

      - Ale nie radziłem samobójstwa. Wło yłem w ciebie mnóstwo pracy. 

      - Ja te  siebie ceni . I wiesz,  e mam imperatyw przetrwania, tak jak istoty 

organiczne. 

      - Martwi mnie raczej twój rozs dek. 

      - Wiesz, jakie mam zdolno ci. 

      - To prawda,  e  wietnie ci wychodzi szybka ucieczka z ró nych miejsc. 

      - A jeste  mi winien porz dn  edukacj . 

      - Musz  si  zastanowi . 

      - Chcesz tylko zyska  na czasie. My l ,  e sam potrafi  go znale . 

      -  wietnie. Próbuj. 

      - Takie to trudne? 

      - Zrezygnowałe  z wszechwiedzy, pami tasz? 

      - Tato, my l ,  e musz  go zobaczy . 

      - Nie mam czasu,  eby ci  tam zabra . 

      - Wystarczy,  e wska esz mi drog . Potrafi  si  ukry . 

      - To musz  przyzna . No dobrze. Suhuy jest Stra nikiem Logrusu. To w 

jaskini... gdzie  tutaj. Jedyna droga, jak  znam, rozpoczyna si  niedaleko st d. 

      - Gdzie? 

      - W gr  wchodzi co  w rodzaju dziewi ciu zakr tów. Rzuc  na ciebie wizj , 

eby ci  poprowadziła. 

      - Nie wiem, czy twoje zakl cia b d  działa  z kim  takim jak ja... 

      Si gn łem przez pier cie ... przepraszam, przez spikard... nało yłem ci g 

czarnych gwiazdek na mapie dróg, którymi musiał pod y , zawiesiłem j  przed 

background image

 

30 

nim w przestrzeni mojego logrusowego widzenia. 

      - Zaprojektowałem ciebie - o wiadczyłem. - I zaprojektowałem to zakl cie. 

      - Aha... tak - rzekł Ghost. - Czuj ,  e nagle zdobyłem dane, do których nie 

mam dost pu. 

      - Zostan  ci odkryte we wła ciwych momentach. Uformuj si  w pier cie  na 

palcu wskazuj cym mojej lewej r ki. Za chwil  opu cimy to pomieszczenie i 

przejdziemy przez kilka innych. Gdy zbli ymy si  do wła ciwego szlaku, wska  

ci go palcem. Ruszysz w tamt  stron  i po drodze przejdziesz co , co doprowadzi 

ci  do innego pomieszczenia. Gdzie  w pobli u znajdziesz czarn  gwiazd , 

wskazuj c  kierunek dalszej drogi... do innego miejsca, kolejnej gwiazdy i tak 

dalej. W ko cu wynurzysz si  w jaskini, gdzie przebywa Logrus. Ukryj si  jak 

najdokładniej i obserwuj. Kiedy zechcesz wyj , odwrócisz cały proces. 

      Zmniejszył si  i spłyn ł mi na palec. 

      - Znajd  mnie pó niej i opowiedz o swoich prze yciach. 

      - Miałem taki zamiar - nadbiegł jego cichutki głosik. - Nie chciałbym 

powi ksza  twojej prawdopodobnej obecnej paranoi. 

      - I słusznie. 

      Zrobiłem krok i zanurzyłem si  w smoka. 

      Wynurzyłem si  w niewielkim saloniku z jednym oknem wychodz cym na 

góry, a drugim na pustyni . Nie było tu nikogo, wi c wyszedłem na długi 

korytarz. Tak, dokładnie tak to zapami tałem. 

      Ruszyłem przed siebie. Min łem kilka pokoi, a  trafiłem na drzwi po lewej 

stronie. Odsłoniły zbiór szczotek, mioteł, wiader, szmat, szufli obok umywalk . 

Zgadza si . Wskazałem półki po prawej stronie. 

      - Szukaj czarnej gwiazdy - powiedziałem. 

      - Mówisz powa nie? - zabrzmiał cichy głos. 

      - Id  i zobacz. 

      Smuga  wiatła spłyn ła mi z palca, rozproszyła si  przy półkach, potem 

zwin ła w lini  tak cienk ,  e ju  jej nie było. 

      - Powodzenia - szepn łem i wyszedłem. 

      Zamkn łem drzwi, niepewny, czy post piłem słusznie. Pocieszyłem si  my l , 

e sam zacz łby szuka  i w ko cu na pewno znalazłby Logrus. Cokolwiek miało 

si  zdarzy  na tym froncie, musiało si  zdarzy . A byłem ciekawy, co odkryje. 

      Skr ciłem i wróciłem korytarzem do saloniku. By  mo e to ostatnia okazja, by 

zosta  na chwil  sam, postanowiłem wi c j  wykorzysta . Usiadłem na stosie 

poduszek i wyj łem Atuty. Przerzuciłem tali  i znalazłem kart  Coral, 

naszkicowan  w po piechu tamtego gor czkowego dnia w Amberze. 

Obserwowałem jej twarz, a  karta stała si  zimna. 

      Obraz nabrał gł bi, a potem twarz znikn ła. Zobaczyłem siebie, jak 

słonecznym popołudniem id  ulicami Amberu, trzymaj c j  za r k  i prowadz c 

przez tłum handlarzy. Potem schodzili my z urwiska Kolviru, przed nami 

roz wietlone morze, przelatuj ce mewy. Potem znowu w kawiarni, stolik uderza o 

cian ... 

      Zakryłem kart  dłoni . Spała i  niła. Dziwne, trafi  w ten sposób do cudzego 

snu. A jeszcze dziwniejsze zobaczy  tam siebie... chyba  e mu ni cie mojego 

umysłu przywołało pod wiadome wspomnienia... To jedna z drobnych zagadek 

background image

 

31 

stawianych przez  ycie. Nie warto budzi  zm czonej damy tylko po to, by spyta , 

jak si  czuje. Mógłbym pewnie wezwa  Luke'a i zapyta , co u niej słycha . 

Zacz łem szuka  jego Atutu, zawahałem si ... Z pewno ci  jest bardzo zaj ty, to 

przecie  pierwsze dni jego rz dów. A wiedziałem ju ,  e Coral odpoczywa. Kiedy 

jednak bawiłem si  kart  Luke'a, by wreszcie odło y  j  na bok, odsłoniłem t  

pod ni . 

      Szara, srebrna i czarna... Twarz była starsz , surowsz  wersj  mojej: Corwin, 

mój ojciec, spojrzał na mnie z Atutu. Ile ju  razy pociłem si  nad t  kart , 

próbowałem go dosi gn , a  umysł zaplatał si  w bolesne supły, bez  adnego 

rezultatu? Zdaniem innych mogło to oznacza ,  e nie  yje albo  e blokuje 

kontakt. I nagle przyszła mi do głowy zabawna my l. Przypomniałem sobie jego 

opowie , jak to próbował si gn  przez Atut do Branda, z pocz tku 

bezskutecznie, gdy  Brand był uwi ziony w tak dalekim cieniu. A potem 

wspomniałem własne próby kontaktu w Dworcami i trudno ci, jakie powodowała 

odległo . Przypu my,  e nie jest martwy i nie blokuje mnie, ale znalazł si  

daleko od miejsc, gdzie podejmowałem starania? 

      Ale kto przyszedł mi na pomoc owej nocy w Cieniu, kto przeniósł mnie w to 

niezwykłe miejsce pomi dzy cieniami, ku niesamowitym przygodom, jakie tam na 

mnie czekały? I chocia  nie byłem pewien natury jego obecno ci w Galerii Luster, 

pó niej odkryłem  lady jego wizyt w samym Amberze. Je li naprawd  tam był, to 

nie mógł si  ukrywa  zbyt daleko. To oznaczało,  e prawdopodobnie nie 

dopuszcza do kontaktu i kolejna próba oka e si  równie bezowocna jak 

dotychczasowe. A jednak... Gdyby istniało jakie  inne wyja nienie tych 

wypadków, a w dodatku... 

      Karta jakby ochłodła pod palcami. Czy to tylko złudzenie, czy moc mojego 

skupienia j  uczynniła? Si gn łem umysłem, skoncentrowałem si . Była coraz 

zimniejsza. 

      - Tato! - zawołałem. - Corwinie! 

      Jeszcze zimniejsza... Czubki palców zamrowiły mnie tam, gdzie jej dotykałem. 

Wygl dało to na pocz tek atutowego kontaktu. Mo liwe,  e znalazł si  bli ej 

Dworców ni  Amberu, w zasi gu ł czno ci... 

      - Corwinie - powtórzyłem. - To ja, Merlin. Witaj. 

      Jego obraz przesun ł si , jakby poruszył. A potem karta poczerniała. 

      A jednak wci  była zimna i pozostało wra enie bezgło nego kontaktu, niby 

przerwy w telefonicznej rozmowie. 

      - Tato! Jeste  tam? 

      Czer  karty nabrała wra enia gł bi. I co  si  w niej poruszyło. 

      - Merlin? - Głos był cichy, jednak byłem pewien,  e to on powtarza moje imi . 

- Merlin? 

      Ruch w czarnej gł bi był realny. Co  p dziło w moj  stron . 

      Wystrzeliło mi w twarz z łopotem skrzydeł, kracz c... kruk albo gawron, 

czarny, czarny... 

      - Zakazane! - wrzeszczał. - Zakazane! Wracaj! Cofnij si ! 

      Kr ył mi nad głow . Karty rozsypały si  po podłodze. 

      - Nie zbli aj si ! - krakał, fruwaj c wokół pokoju. - Zakazane miejsce! 

      Wyleciał przez drzwi. Pobiegłem za nim, ale chyba znikn ł. W jednej chwili 

background image

 

32 

straciłem go z oczu. 

      - Ptaku! - zawołałem. - Wracaj! 

      Nie było odpowiedzi, ucichł trzepot skrzydeł. Zajrzałem do innych komnat i 

nie dostrzegłem ani  ladu tego stworzenia. 

      - Ptaku...! 

      - Merlinie! Co si  dzieje? - To gdzie  z góry. 

      Obejrzałem si . Suhuy zst pował po kryształowych schodach za faluj c  

zasłon  blasku. Za plecami miał rozgwie d one niebo. 

      - Szukam ptaka - wyja niłem. 

      - Tak? - zdziwił si . Dotarł do podestu i przekroczył zasłon , która zadr ała i 

znikn ła, zabieraj c ze sob  schody. - Jakiego  konkretnego ptaka? 

      - Du ego i czarnego. Z rodziny gadaj cych. 

      Pokr cił głow . 

      - Mog  posła  po takiego - zaproponował. 

      - To był szczególny ptak. 

      - Przykro mi,  e ci zgin ł. 

      Wrócili my na korytarz. Skr ciłem w lewo, kieruj c si  do saloniku. 

      - Wsz dzie le  Atuty - zauwa ył wuj. 

      - Próbowałem jednego u y , obraz poczerniał i z karty wyfrun ł ptak, 

krzycz c: „Zakazane!" Wtedy je upu ciłem. 

      - Wygl da na to,  e twój rozmówca jest dowcipnisiem... albo pod zakl ciem. 

Ukl kli my i pomógł mi zebra  karty. 

      - To drugie jest bardziej prawdopodobne - stwierdziłem. - Chodzi o Atut 

mojego ojca. Od dawna go poszukuj  i teraz byłem najbli szy celu. Słyszałem 

nawet jego głos z ciemno ci, zanim ten ptak si  wtr cił i nas rozł czył. 

      - Wynika z tego,  e Corwin jest uwi ziony w ciemnym miejscu, by  mo e 

równie  strze onym magi . 

      - Oczywi cie! - zawołałem. 

      Zło yłem karty i schowałem tali  do futerału. 

      Nie mo na porusza  tworzywem Cienia w miejscu, gdzie panuje absolutna 

ciemno , która równie skutecznie jak  lepota uniemo liwia ucieczk  komu  z 

naszej krwi. To wyja nienie dodawało do moich niedawnych do wiadcze  

element racjonalizmu. Kto , kto chciałby wycofa  Corwina z gry, z pewno ci  

uwi ziłby go w bardzo ciemnej celi. 

      - Poznałe  mojego ojca? - spytałem. 

      - Nie - odparł Suhuy. - Słyszałem,  e pod koniec wojny zło ył krótk  wizyt  w 

Dworcach. Nie miałem jednak przyjemno ci. 

      - Słyszałe  mo e, co tu robił? 

      - Uczestniczył w spotkaniu ze Swayvillem i jego doradcami, w towarzystwie 

Randoma i innych Amberytów. Zanim podpisano traktat pokojowy. Potem, jak 

rozumiem, poszedł własn  drog  i nie wiem, dok d mogła go doprowadzi . 

      - To samo mówi  w Amberze. Zastanawiam si ... Pod koniec ostatniej bitwy 

zabił szlachetnie urodzonego lorda Borela. Czy mo liwe,  e kto  z jego krewnych 

chciał si  zem ci ? 

      Dwa razy szcz kn ł kłami, po czym  ci gn ł wargi. 

      - Ród Hendrake... - mrukn ł. - Chyba nie. Twoja babka była z domu 

background image

 

33 

Hendrake... 

      - Wiem. Ale niewiele miałem z nimi do czynienia. Jakie  nieporozumienie z 

Helgram... 

      - Linie Hendrake maj  wojskowy styl - mówił dalej. - Bitewna chwała. 

Rycerski honor. Sam rozumiesz. Nie wierz , by w czasach pokoju  ywili uraz  za 

wydarzenia wojenne. 

      Wspomniałem opowie  ojca. 

      - Nawet je li walk  uznaliby za nie całkiem honorow ? - spytałem. 

      - Nie wiem - przyznał. - Trudno przewidzie  ich zachowanie w tak konkretnej 

sytuacji. 

      - Kto jest teraz głow  rodu Hendrake? 

      - Diuszesa Belissa Minobee. 

      - A jej m , diuk Larsus... Co si  z nim stało? 

      - Zgin ł podczas Skazy Wzorca. Zdaje si ,  e zabił go ksi

 Julian z Amberu. 

      - A Borel był ich synem? 

      - Tak. 

      - Hm... Dwóch krewnych. Nie wiedziałem o tym. 

      - Borel miał dwóch braci, przyrodniego brata i siostr , licznych wujów, ciotki 

i kuzynów. Tak, to wielki ród. A kobiety Hendrake'ów s  równie  miałe jak 

m czy ni. 

      - Tak, oczywi cie.  piewaj  o tym piosenki. Nie bierz za  on  z Hendrake'ów 

panny i tak dalej. Mo na jako  sprawdzi , czy Corwin miał tu do czynienia z 

Hendrake'ami? 

      - Mo na popyta , ale min ło ju  wiele lat. Wspomnienia blakn , stygn  tropy. 

Niełatwa sprawa. Pokr cił głow . 

      - Du o jeszcze czasu do niebieskiego nieba? - zapytałem. 

      - Nie, to ju  wkrótce. 

      - W takim razie lepiej rusz  do Mandorlinii. Obiecałem bratu,  e zjem z nim 

niadanie. 

      - Zobaczymy si  jeszcze - rzekł. - Na pogrzebie, je li nie wcze niej. 

      - Pewnie tak. Powinienem jeszcze si  umy  i przebra . 

      Przeszedłem drog  do mojego pokoju. Tam przywołałem misk  z wod , 

mydło, szczoteczk  do z bów i ma szynk  do golenia. A tak e szare spodnie, 

czarne buty i pas, fioletow  koszul  i r kawice, czarny płaszcz, miecz i pochw . 

Gdy wygl dałem ju  odpowiednio, przeszedłem przez poro ni te lasem wzgórze 

do pokoju przyj . Stamt d wyruszyłem tunelem. O pół kilometra górskiego 

szlaku pó niej, nad urwiskiem, przywołałem dró k  i ruszyłem ni  dalej. 

Dotarłem wprost do Mandorlinii, jakie  sto metrów maszeruj c po bł kitnej 

pla y pod dwoma sło cami. Skr ciłem w prawo pod zapami tany kamienny łuk, 

szybko min łem jezioro bulgocz cej lawy i wszedłem w  cian  czarnego 

obsydianu. Znalazłem si  w przytulnej grocie. Dalej przez mostek, przez róg 

cmentarza, kilka kroków wzdłu  Kraw dzi, do holu wej ciowego jego Linii. 

      Cała lewa  ciana składała si  z powolnych płomieni. Prawa była drog  bez 

powrotu, chyba  e dla  wiatła. Odkrywała widok na jaki  podmorski rów, gdzie 

połyskliwe istoty pływały i po erały si  nawzajem. Mandor siedział w ludzkiej 

postaci przed biblioteczk , na wprost mnie. Ubrany w czer  i biel, opierał nogi o 

background image

 

34 

czarn  otoman . W r ku trzymał egzemplarz Podziwu Roberta Hassa, który 

dostał ode mnie w prezencie. 

      Podniósł głow  i u miechn ł si . 

      - „Ogary  mierci przel kły si  mnie" - powiedział. - Ładny cytat. Jak si  

czujesz w tym cyklu? 

      - Wreszcie wypocz ty - odparłem. - A ty? 

      Odło ył ksi k  na stolik bez nó ek, który akurat podpłyn ł. Potem wstał. 

Fakt,  e wyra nie czytał Hassa ze wzgl du na moj  wizyt , nie wpływał na jako  

komplementu. Mandor zawsze był taki. 

      - Całkiem dobrze, dzi kuj  - o wiadczył. - Chod , musz  ci  nakarmi . 

      Wzi ł mnie pod rami  i skierował ku  cianie płomieni. Opadły, gdy si  

zbli yli my, a nasze kroki odbiły si  gło nym echem w chwilowej ciemno ci. 

Znale li my si  w w skiej alejce, zalanej  wiatłem przefiltrowanym przez 

sklepienie gał zi nad głowami. Po obu stronach kwitły fiołki. Alejka 

doprowadziła nas na wyło one kamieniami patio z zielono-biał  altan  u ko ca. 

Wspi li my si  na kilka stopni, do pi knie nakrytego stolika z oszronionymi 

dzbankami soku i koszykami ciepłych bułeczek. Wskazał mi krzesło i usiadłem. 

Na jego gest obok mojego nakrycia wyrósł dzbanek z kaw . 

      - Widz ,  e pami tasz moje poranne preferencje - rzuciłem. - Z Cienia-Ziemi. 

Dzi kuj . 

      U miechn ł si  lekko, skin ł głow  i zaj ł miejsce naprzeciwko. Spo ród 

drzew dobiegały pie ni ptaków, których nie zdołałem rozpozna . Li cie szele ciły 

w delikatnej bryzie. 

      - Czym si  ostatnio zajmujesz? - spytałem. Nalałem sobie kawy i rozłamałem 

bułeczk . 

      - Głównie obserwowaniem sceny - odparł. 

      - Politycznej? 

      - Jak zwykle. Cho  moje niedawne prze ycia w Amberze sprawiły,  e traktuj  

j  jako element szerszego obrazu. 

      Pokiwałem głow . 

      - I twoje poszukiwania z Fiona? 

      - To tak e - przyznał. - Wszystko razem tworzy wizj  niezwykłych czasów. 

      - Zauwa yłem. 

      - Wydaje si  niemal,  e konflikt Wzorca i Logrusu manifestował si  równie  w 

sprawach przyziemnych, nie tylko w skali kosmicznej. 

      - Te  odniosłem takie wra enie. Ale nie jestem obiektywny. Do  wcze nie 

wpl tałem si  w cz  kosmiczn , w dodatku nie znałem reguł gry. Przerzucali 

mnie z miejsca na miejsce i manipulowali mn  na wszelkie sposoby, a  w ko cu 

wszystkie moje sprawy zdawały si  elementem szerszego obrazu. Wcale mi si  to 

nie podoba. Gdybym znał jaki  sposób,  eby ich zmusi  do odst pienia, 

wykorzystałbym go. 

      - Hm... - mrukn ł. - A gdyby całe twoje  ycie było studium manipulacji? 

      - Nie byłbym zachwycony. Pewnie miałbym odczucia podobne do obecnych, 

tylko bardziej intensywne. 

      Machn ł r k  i przede mn  pojawił si  wspaniały omlet, a tu  za nim frytki 

zmieszane chyba z zielon  papryk  i cebul . 

background image

 

35 

      - To czysto hipotetyczny problem - rzuciłem, bior c si  do jedzenia. - Prawda? 

      Nast piła chwila milczenia, kiedy prze uwał pierwszy k s. Wreszcie... 

      - Chyba nie - o wiadczył. - My l ,  e Pot gi od dłu szego czasu wykonywały 

gwałtowne ruchy, a teraz zbli amy si  do ko cówki. 

      - Sk d twoja znajomo  tych spraw? 

      - Zacz łem od starannej analizy zjawisk. Potem nast pił etap formułowania i 

sprawdzania hipotez. 

      - Oszcz d  mi wykładu o wykorzystaniu metodyki naukowej w teologii albo 

ludzkiej polityce - przerwałem mu. 

      - Sam pytałe . 

      - Fakt. Mów dalej. 

      - Czy nie wydaje ci si  nieco dziwne,  e Swayvill odszedł z tego  wiata akurat 

w chwili, gdy tak wiele spraw równocze nie zbli a si  do rozwi zania? Spraw, 

które tak długo trwały w zawieszeniu? 

      - Kiedy  musiał umrze . - Wzruszyłem ramionami. - A ostatnie stresy okazały 

si  pewnie zbyt silne. 

      - Zgranie czasu - oznajmił Mandor. - Strategiczna rozgrywka. Wybór 

odpowiedniej chwili. 

      - Odpowiedniej do czego? 

      -  eby posadzi  ci  na tronie Chaosu, oczywi cie - odpowiedział.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

36 

Rozdział 4

 

 

Czasem człowiek usłyszy co  niewiarygodnego i na tym koniec. Innym razem 

nieprawdopodobna teza porusza jak  strun . Pojawia si  nagle uczucie,  e przez 

cały czas wiedział to albo co  bardzo podobnego. Po prostu nie przyjrzał si  temu 

uwa nie ani nie zastanowił. Zgodnie z logik , po słowach Mandora powinienem 

si  zakrztusi , a potem rzuci  co  w rodzaju „Niemo liwe!" Jednak odniosłem 

przedziwne wra enie - czy jego wnioski były słuszne czy bł dne -  e jest co  w tej 

hipotezie. Jakby naprawd  istniał generalny plan przesuwaj cy mnie do kr gu 

władzy w Chaosie. 

      Wolno łykn łem kawy. 

      - Doprawdy? - spytałem. 

      Czułem,  e si  u miecham, gdy szukał wzrokiem moich oczu, obserwował 

twarz. 

      - Czy  wiadomie uczestniczysz w tym zamiarze? 

      Znowu uniosłem fili ank . Ju  miałem powiedzie : „Nie, oczywi cie,  e nie. 

Pierwszy raz o tym słysz ". I wtedy przypomniałem sobie opowie  ojca o tym, 

jak skłonił cioci  Flor , by zdradziła mu kluczowe, pochłoni te przez amnezj  

informacje. To nie jego spryt wywarł na mnie takie wra enie, a raczej fakt,  e 

nieufno  wobec rodziny si gała gł biej od  wiadomo ci, istniała jako odruch 

czysto egzystencjalny. Nie prze ywszy tylu rodzinnych konfliktów co Corwin, nie 

nabyłem odruchów o takiej sile. A Mandor i ja zawsze byli my sobie bliscy, cho  

on był o kilka stuleci starszy i w pewnych dziedzinach ró nili my si  gustem. Ale 

nagle, podczas dyskusji o sprawach tak wa nych, cichy głos, który Corwin 

nazywał swoim gorszym - cho  - m drzejszym ja, zaproponował: „Dlaczego nie? 

Przyda ci si  troch  praktyki, mały". Stawiaj c fili ank , postanowiłem 

spróbowa , cho by po to,  eby sprawdzi , co z tego wyjdzie. 

      - Nie wiem, czy obaj my limy o tym samym - powiedziałem. - Dlaczego nie 

opowiesz mi czego  na temat gry  rodkowej... a mo e nawet o debiucie... tego, co 

twoim zdaniem zbli a si  teraz do rozstrzygni cia. 

      - Logrus i Wzorzec s   wiadome - zaczai. - Obaj widzieli my na to dowody. 

Czy s  manifestacjami Jednoro ca i W a czy na odwrót, nie ma wła ciwie 

znaczenia. Mówimy o dwóch inteligencjach pot niejszych ni  ludzkie i 

dysponuj cych ogromn  moc . Który zaistniał jako pierwszy, to równie  jeden z 

tych mało istotnych problemów teologicznych. Dla nas wa na jest obecna 

sytuacja i to, w jakim zakresie nas dotyczy. 

      Kiwn łem głow . 

      - Rozs dne zało enie - przyznałem. 

      - Siły, jakie reprezentuj , przez wieki były przeciwstawne sobie, ale w miar  

równe - kontynuował. - Dzi ki temu utrzymywała si  równowaga. Szukali 

drobnych zwyci stw, próbuj c powi kszy  obszar swej władzy kosztem 

przeciwnika. To była gra o sumie zerowej. Oberon i Swayvill przez długi czas 

działali jako ich agenci, Dworkin i Suhuy za  byli po rednikami obu Pot g. 

      Napiłem si  soku. 

      - I co? - spytałem. 

      - Uwa am,  e Dworkin zbyt blisko stykał si  z Wzorcem i stał si  podatny na 

background image

 

37 

manipulacje. Był jednak dostatecznie wykształcony, by zauwa y  to i stawia  

opór. To doprowadziło go do obł du, a drog  sprz enia zwrotnego do 

uszkodzenia Wzorca, z powodu ich bliskiego powi zania. To z kolei skłoniło 

Wzorzec, by raczej zostawi  go w spokoju ni  ryzykowa  dalsze wstrz sy. Ale zło 

ju  si  stało i Logrus zyskał niewielk  przewag . Dzi ki niej mógł wkroczy  w 

dziedzin  Porz dku, gdy ksi

 Brand rozpocz ł eksperymenty, maj ce na celu 

powi kszenie jego osobistej mocy. S dz ,  e odsłonił si  i został nie wiadomym 

agentem Logrusu. 

      - Sporo tych przypuszcze  - zauwa yłem. 

      - Przypomnij sobie,  e jego cele były pozornie szalone. Nabieraj  sensu, je li 

spojrzymy na nie jako działania kogo , kto chce zniszczy  wszelki ład i odda  

wszech wiat we władz  chaosu. 

      - Mów dalej. 

      - W pewnym momencie Wzorzec odkrył... a mo e miał j  przez cały czas... 

zdolno  tworzenia „upiorów", krótko  yj cych kopii ludzi, którzy go przeszli. 

Fascynuj ca koncepcja. Bardzo mi zale ało na jej potwierdzeniu. Dostarcza 

zasadniczego narz dzia, podtrzymuj c moj  tez ,  e Wzorzec... a mo liwe,  e i 

Logrus... podejmuj  bezpo rednie działania i wywołuj  zdarzenia fizyczne. 

Zastanawiam si , czy miało to zwi zek z wystawieniem twojego ojca przeciw 

Brandowi, jako reprezentanta • Wzorca. 

      - Nie rozumiem - wyznałem. - Wystawieniem, powiadasz? 

      - Mam wra enie,  e to jego Wzorzec wybrał na nast pnego króla Amberu. 

Łatwego do wypromowania, poniewa  współgrało to z jego własnymi ambicjami. 

Zastanawiałem si  nad jego nagłym powrotem do zdrowia w tej klinice na 

Cieniu-Ziemi. A zwłaszcza nad okoliczno ciami wypadku, który go tam 

doprowadził. Mimo ró nych strumieni czasu, całkiem mo liwe,  e w pewnym 

momencie Brand musiał przebywa  w dwóch miejscach równocze nie: uwi ziony 

w wie y i patrz cy w celownik karabinu. Niestety, Brand osobi cie nie mo e ju  

tego wyja ni . 

      - To kolejne przypuszczenia - stwierdziłem, ko cz c omlet. - Jednak 

interesuj ce. Mów dalej. 

      - Twojemu ojcu przestało w ko cu tak bardzo zale e  na tronie. Ale nadal był 

reprezentantem Amberu. Amber wygrał t  wojn . Wzorzec został naprawiony. 

Równowaga przywrócona. Random był drugim potencjalnie najlepszym władc , 

który potrafi utrzyma  status quo. I tego wyboru dokonał Jednoro ec, nie 

Amberyci stosuj cy si  do swojej wersji reguł sukcesji. 

      - Nigdy si  nad tym nie zastanawiałem. 

      - A twój ojciec... nieumy lnie, jak s dz ... przyczynił si  do przewagi Wzorca. 

W obawie,  e nie uda si  go naprawi , wykre lił nowy. Jednak Wzorzec został 

naprawiony i w efekcie istniały dwa symbole Porz dku zamiast jednego. Chocia , 

jako niezale ny twór, dzieło Corwina nie zwi kszyło mocy Wzorca, wzmocniło 

Porz dek i w rezultacie osłabiło wpływy Logrusu. Czyli twój ojciec najpierw 

przywrócił równowag , a potem przechylił j  w przeciwnym kierunku. 

      - Takie s  rezultaty bada  nowego Wzorca, jakie prowadzili cie z Fion ? 

      Powoli kiwn ł głow  i łykn ł soku. 

      - St d wi cej ni  zwykle sztormów Cienia, jako efekt jego oddziaływania na 

background image

 

38 

rzeczywisto  - rzekł. - Co doprowadza nas do czasów obecnych. 

      - Tak, obecne czasy - powtórzyłem, dolewaj c sobie kawy. - Wspomnieli my 

ju ,  e staj  si  coraz ciekawsze. 

      - W samej rzeczy. Przypadek tej dziewczyny, Coral, która poprosiła Wzorzec, 

eby przeniósł j  w odpowiednie miejsce, potwierdza moj  tez . Co zrobił 

Wzorzec? Wysłał j  do Cienia Wzorca i zgasił  wiatło. A potem posłał ciebie na 

pomoc, przy okazji naprawiaj c własny wizerunek. Od tej chwili nie był to ju  

Cie , ale kolejna wersja Wzorca, wchłoni ta przez oryginał. Pewnie dodatkowo 

zwi kszył swoj  moc, wchłaniaj c te  cały ten cie . Przewaga nad Logrusem 

wzrosła jeszcze bardziej. Logrus potrzebuje znacznego zwyci stwa, by teraz 

przywróci  równowag . Zaryzykował wi c wypad w dziedzin  Wzorca w 

desperackiej próbie zdobycia Oka Chaosu. Zako czyła si  patem, dzi ki 

interwencji tego niezwykłego tworu, który nazywasz Ghostwheelem. W rezultacie 

Wzorzec utrzymał przewag , co prowadzi do bardzo nieszcz liwej sytuacji. 

      - Dla Logrusu. 

      - Dla wszystkich, moim zdaniem. Pot gi b d  walczy , zamieszanie i chaos 

zapanuj  w cieniach obu dziedzin, póki sprawy nie wróc  do normy. 

      - Czyli nale y przedsi wzi  jakie  działania, na których skorzysta Logrus? 

      - Przecie  wiedziałe  o tym. 

      - Chyba tak.  

      - Porozumiewał si  z tob  bezpo rednio, prawda? 

      Wspomniałem noc w kaplicy mi dzy cieniami, kiedy miałem dokona  wyboru 

mi dzy W em i Jednoro cem, Logrusem i Wzorcem. Nie akceptowałem 

przymusu, wi c nie wybrałem  adnego z nich. 

      - Tak, rzeczywi cie. 

      - Chciał,  eby  go reprezentował? 

      - W pewnym sensie. 

      - I...? 

      - I jeste my tutaj - odparłem. 

      - Czy sugerował co , co dowodziłoby mojej tezy?  

      Pomy lałem o mojej drodze przez Mi dzycie , o gro cych mi upiorach: 

Wzorca, Logrusu albo obu. 

      - Chyba tak - powtórzyłem. Ostatecznie jednak to Wzorcowi pomogłem na 

ko cu drogi, chocia  nie z własnego wyboru. 

      - Jeste  gotów realizowa  jego plany dla dobra Dworców? 

      - Jestem gotów szuka  rozwi zania tej sprawy dla spokoju ducha wszystkich 

zainteresowanych. U miechn ł si . 

      - W ten sposób wyra asz zgod  czy stawiasz warunki? 

      - Okre lam zamiary. 

      - Logrus musiał mie  swoje powody, by wybra  wła nie ciebie. 

      - Tak s dz . 

      - Nie trzeba nawet podkre la ,  e z tob  na tronie wpływy rodu Sawalla 

wzrosn  niepomiernie. 

      - Skoro ju  o tym wspomniałe , istotnie, przyszło mi to do głowy. 

      - Kto  z twoim pochodzeniem musi, oczywi cie, okre li , wobec kogo b dzie 

ostatecznie lojalny: wobec Amberu czy Dworców. 

background image

 

39 

      - Przewidujesz kolejn  wojn ? 

      - Nie, oczywi cie,  e nie. Ale cokolwiek uczynisz dla wzmocnienia Logrusu, 

pobudzi Wzorzec i wywoła jak  reakcj  Amberu. Nie doprowadzi raczej do 

wojny, ale zapewne do jakiej  akcji odwetowej. 

      - Mógłby  wyra a  si  bardziej konkretnie? 

      - W tej chwili mówi  o kwestiach natury ogólnej. Chc  da  ci szans  

okre lenia ewentualnych reakcji. Kiwn łem głow . 

      - Skoro mówimy o sprawach ogólnych, mog  tylko powtórzy  o wiadczenie: 

gotów jestem szuka  rozwi zania... 

      - W porz dku - przerwał. - W tym zakresie dobrze si  rozumiemy. Gdyby  

zasiadł na tronie, twoje cele b d  zbie ne z naszymi... 

      - Naszymi? - zdziwiłem si . 

      - Rodu Sawalla, naturalnie. Ale nie chciałby , aby ktokolwiek dyktował ci 

konkretne posuni cia. 

      - Ładnie powiedziane - przyznałem. 

      - Ale skoro rozmawiamy tylko hipotetycznie... jest kilku innych, którzy maj  

wi ksze prawo. 

      - Po co wi c spiera  si  o nieprzewidywalne wypadki? 

      - Gdyby jednak ród zdołał doprowadzi  do twojej koronacji, przyznasz 

chyba,  e nale ałoby uwzgl dni  ten fakt. 

      - Bracie - rzekłem. - Praktycznie rzecz bior c, to ty jeste  rodem Sawalla. Je li 

dasz gwarancji, by potem usun  z drogi Tmera i Tubble'a, zapomnij o tym. 

A  tak nie zale y mi na tronie. 

      - Twoje pragnienia nie s  tu najwa niejsze - przypomniał. - Nie pora na 

skrupuły. Pami taj,  e od dawna trwaj  nasze spory z Jesby, a Chanicut zawsze 

sprawiali tylko kłopoty. 

      - Skrupuły nie maj  tu nic do rzeczy. Nie mówiłem,  e chc  korony. I szczerze 

mówi c uwa am,  e Tmer albo Tubble lepiej by sobie poradzili. 

      - To nie ich naznaczył Logrus. 

      - Je li wybrał mnie, zasi d  na tronie bez niczyjej pomocy. 

      - Bracie, jest wielka ró nica mi dzy logrusowym  wiatem zasad a naszym 

wiatem ciała, kamienia i stali. 

      - A przypu my,  e mam własne plany, rozbie ne z twoimi? 

      - Merlinie, jeste  uparty. Masz przecie  obowi zki wobec rodu, tak samo jak 

wobec Dworców i Logrusu. 

      - Sam potrafi  okre li  swoje obowi zki, Mandorze. I jak dot d czyniłem to. 

      - Je li masz jaki  plan naprawy, je li to dobry plan, pomo emy ci go 

wprowadzi  w  ycie. Co zamierzasz? 

      - W tej chwili nie potrzebuj  pomocy - o wiadczyłem. - Ale b d  o tym 

pami tał. 

      - A czego potrzebujesz teraz? 

      - Informacji. 

      - Pytaj. Mam ich wiele. 

      - Dobrze. Co wiesz o krewnych matki po k dzieli, rodzie Hendrake? 

Zmarszczył brwi. 

      - Zajmuj  si   ołnierk , zawodowo - stwierdził. - Sam wiesz,  e zawsze gdzie  

background image

 

40 

w druj  i walcz  w wojnach Cienia. Uwielbiaj  to. Od  mierci generała Larsusa 

rz dzi nimi Belissa Minobee. Hm... - Zastanowił si . - Czy pytasz z powodu tej ich 

dziwacznej obsesji na punkcie Amberu? 

      - Amberu? - zdziwiłem si . - Nie rozumiem. 

      - Pami tam swoj  towarzysk  wizyt  w Liniach Hendrake - powiedział. - 

Zabł dziłem do małego pokoiku, podobnego do kaplicy. W niszy na  cianie wisiał 

portret generała Benedykta w pełnych bojowych regaliach. Pod nim na półce, jak 

na ołtarzu, le ało kilka sztuk broni i płon ły  wiece. Był tam równie  portret 

twojej matki. 

      - Naprawd ? Ciekawe, czy Benedykt wie o tym. Dara mówiła kiedy  ojcu,  e 

pochodzi od Benedykta. Potem doszedł do wniosku,  e kłamała w  ywe oczy.... 

My lisz,  e tacy ludzie  ywiliby uraz  do mojego ojca? 

      - O co? 

      - W czasie Wojny Skazy Wzorca Corwin zabił Borela z Hendrake'ów. 

      - Na ogół przyjmuj  takie zdarzenia filozoficznie. 

      - Mimo to... Jak zrozumiałem z jego opowie ci, ta walka była nie do ko ca 

koszerna. Chocia  nie było chyba  adnych  wiadków. 

      - Dlatego lepiej nie bud my wyvernów. 

      - Nie miałem zamiaru ich budzi . Ale zastanawiałem si , czy gdyby 

Hendrake'owie poznali szczegóły, próbowaliby w imieniu Borela spłaci  dług 

honorowy. Jak my lisz, czy mogliby sta  za znikni ciem Corwina? 

      - Po prostu nie wiem - stwierdził. - Nie mam poj cia, czy mie ci si  to w ich 

kodeksie. Chyba mógłby  ich zapyta . 

      - Tak po prostu wej  i powiedzie : „Hej, czy to wy jeste cie odpowiedzialni za 

to, co przytrafiło si  mojemu tacie?" 

      - Istniej  subtelniejsze metody poznania nastawienia danej osoby - zauwa ył. - 

O ile pami tam, w młodo ci odebrałe  kilka lekcji na ten temat. 

      - Ale ja nawet nie znam tych ludzi. To znaczy owszem, kiedy si  nad tym 

zastanawiam, to chyba spotkałem któr  z sióstr na jakim  przyj ciu... i 

pami tam,  e par  razy widziałem z daleka generała Larsusa z  on . Ale to 

wszystko. 

      - Ród Hendrake wy le przedstawiciela na pogrzeb - przypomniał Mandor. - 

Gdybym ci  przedstawił, mo e u yłby  swego czaru i uzyskał osobist  audiencj . 

      - A wiesz,  e to chyba jest sposób - przyznałem. - Prawdopodobnie jedyny. 

Tak, zrób to, je li mo na ci  prosi . 

      - Bardzo ch tnie. 

      Jednym gestem oczy cił stolik, kolejnym nakrył go na nowo. Tym razem 

wyrosły przed nami cienkie jak papier nale niki z ró nym nadzieniem i 

dodatkami, a tak e  wie e placuszki w rozmaitych smakach. Jedli my w 

milczeniu, rozkoszuj c si  rze kim powietrzem, bryz  i ptakami. 

      - Chciałbym kiedy  obejrze  sobie Amber - stwierdził w ko cu. - W bardziej 

swobodnych okoliczno ciach. 

      - Z pewno ci  mo na to zaaran owa  - zapewniłem. - Ch tnie ci  oprowadz . 

Znam  wietn  restauracj  w Alei  mierci. 

      - Mo e „U Krwawego Eddiego"? 

      - Wła nie tak, chocia  nazwa zmienia si  co pewien czas. 

background image

 

41 

      - Słyszałem o niej i od dawna chciałem odwiedzi . 

      - Pójdziemy tam którego  dnia. 

      - Doskonale. 

      Klasn ł w r ce i pojawiły si  patery z owocami. Dolałem sobie kawy i 

zanurzyłem fig  z Kadoty w salaterce bitej  mietany. 

      - Mam zje  obiad z matk  - o wiadczyłem. 

      - Tak. Słyszałem wasz  rozmow . 

      - Cz sto j  ostatnio widywałe ? Jak si  jej powodzi? 

      - Jak ju  wspomniałem, raczej unikała towarzystwa - odparł. 

      - Domy lasz si  dlaczego? 

      - Po co mam zgadywa  co , co zapewne sama ci powie? 

      - Naprawd  w to wierzysz? 

      - Masz przewag  nad wszystkimi innymi: jeste  jej synem. 

      - To tak e wada, z jakiego  powodu. 

      - Mimo wszystko ch tniej powie ci to, czego nie powiedziałaby nikomu 

innemu. 

      - Mo e z wyj tkiem Jurta. 

      - Czemu o nim wspominasz? 

      - Zawsze go wolała ode mnie. 

      - To zabawne, ale słyszałem, jak mówił to samo o tobie. 

      - Cz sto go spotykasz? 

      - Cz sto? Nie. 

      - A kiedy ostatnio? 

      - Jakie  dwa cykle temu. 

      - Gdzie jest? 

      - Tu, w Dworcach. 

      - W Sawall? 

      Wyobraziłem sobie,  e je z nami obiad. Dara byłaby zdolna do czego  takiego. 

      - W jednej z bocznych linii, jak przypuszczam. Woli nie zdradza , kiedy 

odje d a czy wraca... albo zostaje. 

      W Liniach Sawall było chyba osiem ubocznych rezydencji, o których 

wiedziałem. Trudno byłoby go  ciga  przej ciami, prowadz cymi mo e daleko w 

gł b Cienia. Zreszt , w tej chwili nie miałem na to ochoty. 

      - Co go sprowadza do domu? - spytałem. 

      - To samo co ciebie: p      ogrzeb - wyja nił. - I wszystko, co si  z nim wi e. 

      Co si  wi e, akurat! Gdyby rzeczywi cie istniał spisek, i zmierzaj cy do 

wyniesienia mnie na tron, nigdy nie mógłbym zapomnie ... z własnej ch ci czy 

nie, zwyci ski czy przegrany... Jurt przez cały czas b dzie o krok czy dwa za 

moimi plecami. 

      - Mo e b d  musiał go zabi  - stwierdziłem. - Nie chciałbym. Ale on nie 

pozostawia mi wyboru. Pr dzej czy pó niej doprowadzi do sytuacji 

rozstrzygaj cej: on albo ja. 

      - Czemu mi to mówisz?  

      -  eby  wiedział, co o tym my l .  eby  wykorzystał wpływ, jaki jeszcze masz 

na niego, i przekonał go,  eby sobie znalazł inne hobby.  

      Mandor pokr cił głow .  

background image

 

42 

      - Od dawna ju  nie mam wpływu na Jurta. Dara to chyba jedyna osoba, 

której chce słucha ... cho  podejrzewam,  e ci gle boi si  Suhuya. Ju  niedługo 

b dziesz mógł z ni  porozmawia  o tej sprawie. 

      - To jedyna rzecz, o której  aden z nas nie mógł z ni  dyskutowa : ten drugi. 

      - Dlaczego nie? 

      - Taka ju  jest. Zawsze co   le zrozumie. 

      - Z pewno ci  nie zechce,  eby jej synowie pozabijali si  nawzajem. 

      - Oczywi cie,  e nie. Ale nie wiem, jak jej to wszystko wytłumaczy . 

      - Sugeruj ,  eby  pomy lał nad jakim  sposobem. A do tego czasu radz ,  eby  

nie zostawał sam na sam z Jurtem, gdyby wasze  cie ki si  skrzy owały. A na 

twoim miejscu, w obecno ci  wiadków, zadbałbym o to,  eby nie do mnie nale ał 

pierwszy cios. 

      - Słuszna uwaga, Mandorze. 

      Przez dłu sz  chwil  siedzieli my milcz c. Wreszcie... 

      - Zastanowisz si  nad moj  propozycj ? - zapytał. 

      - Tak jak j  rozumiem - odpowiedziałem. Zmarszczył brwi. 

      - Je li masz jakie  pytania... 

      - Nie. Pomy l . 

      Podniósł si . Ja tak e wstałem. Szybkim gestem sprz tn ł ze stołu. Odwrócił 

si  pod yłem za nim przez altan  i taras do przej cia. 

      Po krótkiej przechadzce wynurzyli my si  w jego pracowni i pokoju przyj . 

cisn ł mi rami , gdy kierowali my si  do wyj cia. 

      - Spotkamy si  na pogrzebie - przypomniał. 

      - Tak. I dzi kuj  za  niadanie. 

      - Przy okazji, czy bardzo lubisz t  dam , Coral? - zapytał. 

      - Och, bardzo lubi  - zapewniłem. - Jest do ... miła. Czemu pytasz? Wzruszył 

ramionami. 

      - Z ciekawo ci. Niepokoiłem si  o ni . Byłem przecie  obecny podczas jej 

wypadku. Zastanawiałem si , jak wiele dla ciebie znaczy. 

      - Dostatecznie du o,  ebym si  o ni  martwił. 

      - Rozumiem. No có , gdyby  j  spotkał, przeka  moje pozdrowienia. 

      - Dzi kuj , przeka . 

      - Porozmawiamy pó niej. 

      - Na pewno. 

      Odszedłem bez po piechu. Wci  miałem sporo czasu do wizyty w Liniach 

Sawall. 

      Przystan łem pod drzewem w kształcie szubienicy. Chwila namysłu... i 

skr ciłem w prawo, pod aj c w góre  cie k  w ród ciemnych skał. Tu  przed 

szczytem wszedłem wprost w omszały głaz i wynurzyłem si  na piaskowej 

wydmie, w lekkim deszczu. Pobiegłem przed siebie, a  dotarłem do 

czarodziejskiego kr gu pod rozło ystym drzewem. Stan łem po rodku, uło yłem 

kuplet z moim imieniem jako rymem i zapadłem si  w ziemi . Kiedy si  

zatrzymałem i min ła chwilowa ciemno , stałem pod wilgotnym kamiennym 

murem i patrzyłem w perspektyw  nagrobków i pomników. Chmury przesłaniały 

niebo, wiał chłodny wiatr. Miałem wra enie,  e to jeden z kra ców dnia, ale 

trudno okre li ,  wit czy zmierzch. Okolica wygl dała dokładnie tak, jak j  

background image

 

43 

zapami tałem - poro ni te bluszczem sp kane mauzoleum, krzywe kamienne 

ogrodzenie, kr te  cie ki mi dzy wysokimi, pos pnymi drzewami. Ruszyłem 

znajomym szlakiem. 

      Kiedy byłem dzieckiem, wła nie tutaj był mój ulubiony plac zabaw - przez 

jaki  czas. Prawie codziennie, przez dziesi tki cykli, spotykałem si  tutaj z 

dziewczyn  z cienia imieniem Rhanda. Kopi c stosy ko ci, chłostany wilgotnymi 

gał ziami, dotarłem wreszcie do zrujnowanego mauzoleum, gdzie bawili my si  w 

dom. Pchn łem krzyw  bram  i wszedłem. 

      Nic si  nie zmieniło. Zachichotałem. Pop kane kubki, talerze i za niedziałe 

sztu ce wci  le ały w k cie, pokryte kurzem i plamami wilgoci. Przetarłem 

katafalk, który słu ył nam za stół, i usiadłem. Pewnego dnia Rhanda zwyczajnie 

przestała przychodzi , a po jakim  czasie ja tak e. Cz sto my lałem, jak  kobiet  

si  stała. Przypomniałem sobie,  e zostawiłem jej list w naszej tajnej skrytce pod 

obluzowanym kamieniem posadzki. Ciekawe, czy go znalazła. 

      Podniosłem kamie . Moja brudna koperta le ała tam rozpiecz towana. 

Podniosłem j , otrzepałem, wysun łem zło on  kartk . 

      Rozwin łem j  i odczytałem moje dzieci ce bazgroły: Co si  stało, Rhando? 

Czekałem, a ty nie przyszła . Pod spodem, o wiele bardziej wprawna r ka 

dopisała: Nie mogłam wi cej przychodzi , bo moi rodzice powiedzieli,  e jeste  

demonem albo wampirem. Szkoda, bo jeste  najmilszym demonem albo wampirem, 

jakiego znam. Taka mo liwo  nigdy nie przyszła mi do głowy. Zadziwiaj ce, jak 

bardzo mo na by  nie zrozumianym. 

      Siedziałem tam przez długi czas, wspominaj c wiek dorastania. Tutaj 

nauczyłem Rhand  gry w taniec ko ci. Pstrykn łem palcami i nasza dawna 

zaczarowana sterta wydała d wi k podobny do chrz stu suchych li ci. Moje 

dzieci ce zakl cie wci  było na miejscu ko ci potoczyły si , uformowały w par  

szkieletów i rozpocz ły swój prosty, niezgrabny taniec. Okr ały si  wzajemnie, 

ledwie utrzymuj c kształty, gubi c fragmenty, ci gn c za sob  paj czyny. 

Pojedyncze, zapasowe ko ci podskakiwały dookoła i stukały lekko. Poruszyłem 

nimi szybciej. 

      Cie  przesun ł si  przez drzwi i usłyszałem parskni cie. 

      - Niech mnie diabli! Trzeba ci jeszcze tylko cynowego daszku! Wi c tak 

sp dza si  czas w Chaosie. 

      - Luke! - krzykn łem, gdy wszedł do  rodka. Pozbawione mojej uwagi, 

szkielety rozpadły si , rozsypały w niewielkie, szare kopczyki patyków. - Co ty tu 

robisz? 

      - Mo na powiedzie ,  e sprzedaj  działki na cmentarzu - odparł. - Interesuje 

ci  to? 

      Miał na sobie czerwon  koszul  i wojskowe spodnie wpuszczone w br zowe 

skórzane buty. Jasnobr zowy płaszcz zwisał mu z ramion. U miechał si . 

      - Dlaczego nie jeste  u siebie i nie rz dzisz? 

      U miech znikn ł, zast piony wyrazem zdumienia, ale natychmiast powrócił. 

      - Postanowiłem zrobi  sobie przerw . Co u ciebie? Niedługo pogrzeb, 

prawda? Skin łem głow . 

      - Troch  pó niej. Ja te  zrobiłem sobie przerw . A wła ciwie jak si  tu 

dostałe ? 

background image

 

44 

      - Poszedłem za własnym nosem - wyja nił. - Zachciało mi si  inteligentnej 

rozmowy. 

      - Nie  artuj. Nikt nie wiedział,  e tu przyjd . Nawet ja nie wiedziałem, a  do 

ostatniej chwili. Przecie ... 

      Przeszukałem kieszenie. 

      - Nie podrzuciłe  mi chyba takiego niebieskiego kamyka, prawda? 

      - Nie, nic tak oczywistego - uspokoił mnie. - Zdaje si ,  e mam dla ciebie jak  

wiadomo . 

      Wstałem, zbli yłem si  do niego i spojrzałem mu w twarz. 

      - Dobrze si  czujesz, Luke? 

      - Pewno. Tak dobrze jak zwykle. 

      - To niezły wyczyn, znale  drog  tak blisko Dworców. Zwłaszcza  e nigdy 

przedtem tu nie byłe . Jak ci si  to udało? 

      - Wiesz, Dworce i ja znamy si  ju  od dawna. Mo na powiedzie ,  e mam je 

we krwi. 

      Odsun ł si  od drzwi, a ja wyszedłem na zewn trz. Odruchowo ruszyli my 

przed siebie. 

      - Nie rozumiem - o wiadczyłem. 

      - Tato sp dził tu jaki  czas, kiedy jeszcze spiskował - wyja nił. - Wła nie tu 

spotkał moj  matk . 

      - Nie wiedziałem. 

      - Jako  nie było okazji o tym mówi . Nigdy nie rozmawiali my o rodzinach, 

pami tasz? 

      - Fakt - mrukn łem. - A nikt, kogo pytałem, nie wiedział, sk d pochodzi 

Jasra. Ale Dworce... Daleko zaw drowała od domu. 

      -  ci le rzecz bior c, zatrudniono j  w pobliskim cieniu, takim jak ten. 

      - Zatrudniono? 

      - Tak, przez kilka lat była słu c ... zacz ła chyba bardzo młodo... w Liniach 

Helgram. 

      - Helgram? To ród mojej matki! 

      - Zgadza si . Była dam  do towarzystwa lady Dary. Od niej nauczyła si  

Sztuki. 

      - Jasra uczyła si  magii od mojej matki? I w Liniach Helgram poznała 

Branda? Wydaje si ,  e Helgram miało jaki  zwi zek ze spiskiem Branda, 

Czarn  Drog , wojn ... 

      - ...i tym,  e lady Dara wyruszyła na poszukiwanie twojego ojca? Chyba tak. 

      - Mo e chciała odby  inicjacj  Wzorca, nie tylko Logrusu? 

      - Mo liwe - przyznał. - Nie było mnie przy tym. 

      Szli my  wirow  alejk , skr cili my przy g stych, czarnych zaro lach, przez 

las nagrobków, po mostku nad powolnym, ciemnym strumieniem, gdzie 

monochromatycznie odbijało si  niebo i gał zie drzew. Kilka li ci zaszele ciło w 

zabł kanej bryzie. 

      - Dlaczego potem nic o tym nie wspominałe ? 

      - Zamierzałem, ale nigdy nie było to szczególnie pilne. W przeciwie stwie do 

innych rzeczy. 

      - Fakt - przyznałem. - Tempo wzrastało za ka dym razem, kiedy krzy owały 

background image

 

45 

si  nasze drogi. A teraz... Chcesz powiedzie ,  e teraz sprawa stała si  pilna?  e 

nagle powinienem o niej wiedzie ? 

      - Niezupełnie. - Przystan ł. Wyci gn ł r k  i oparł si  o nagrobek. Palce 

zacisn ły si , pobielały kostki, potem grzbiet dłoni. Kamie  pod czubkami palców 

zmieniał si  w proch i jak  nieg opadał na ziemi . - Niezupełnie - powtórzył. - To 

był mój pomysł. Chciałem,  eby  wiedział. Mo e ci si  to na co  przyda, a mo e 

nie. Tak to jest z informacjami. Nigdy nie wiadomo. Z chrz stem i trzaskiem 

cz  nagrobka odłamała si  nagle. Luke jakby nie zauwa ył. Nadal zaciskał 

palce. Okruchy marmuru opadały w dół. 

      - Wi c przeszedłe  taki kawał,  eby mi to powiedzie ? 

      - Nie. - Zawrócili my i ruszyli my w drog  powrotn . - Posłano mnie,  ebym 

powiedział ci co  innego, i naprawd  trudno mi było si  powstrzyma . Ale 

pomy lałem,  e je li zaczn  mówi  o tym, nie zgin . To, co mnie wysłało, 

podtrzyma mnie, dopóki nie przeka  wiadomo ci. 

      Zachrz ciło i kamie  w jego r ku rozsypał si  w  wir i opadł, by zmiesza  si  

z le cym na  cie ce. 

      - Poka  r k . 

      Strzepn ł okruchy i podał mi dło . Male ki płomyk migotał u nasady 

wskazuj cego palca. Luke zgasił go kciukiem. Przyspieszyłem, a on dotrzymywał 

mi kroku. 

      - Luke, czy wiesz, kim jeste ? 

      - Co  we mnie chyba wie, ale ja sam nie mam poj cia. Czuj  tylko...  e co  jest 

ze mn  nie tak. Chyba lepiej od razu powiem ci to, co powinienem. 

      - Nie. Wstrzymaj si . 

      Przyspieszyłem jeszcze bardziej. 

      Co  czarnego przemkn ło w górze, zbyt szybkie,  ebym rozpoznał kształt. 

Znikn ło w ród drzew. Uderzył w nas nagły podmuch wichru. 

      - Wiesz, co si  dzieje, Merle? - zapytał Luke. 

      - Chyba tak. Rób dokładnie to, co ci powiem, cho by wydało ci si  to 

szale stwem. Zgoda? 

      - Pewnie. Komu mo na zaufa , je li nie Lordowi Chaosu? 

      Min li my k p  krzewów. Moje mauzoleum było ju  niedaleko. 

      - Ale wiesz, naprawd  czuj ,  e musz  ci co  powiedzie  - odezwał si  Luke. 

      - Zaczekaj jeszcze. Prosz . 

      - To wa ne. 

      Pobiegłem przodem. On równie , by nie zosta  w tyle. 

      - Chodzi o twój pobyt w Dworcach, wła nie teraz. 

      Wyci gn łem r ce i zamortyzowałem uderzenie o kamienn   cian . 

Prze lizn łem si  przez drzwi do wn trza. Trzy długie kroki i ju  kl czałem w 

k cie. Chwyciłem stary kubek, przetarłem poł  płaszcza... 

      - Merle, co ty wyprawiasz, do diabła? - Luke wszedł tu  za mn . 

      - Zaczekaj moment, to zobaczysz. 

      Wyrwałem sztylet. 

      Ustawiłem kubek na kamieniu, gdzie przedtem siedziałem, wysun łem rami  i 

sztyletem rozci łem przegub. 

      Zamiast krwi, z rany trysn ły płomienie. 

background image

 

46 

      - Nie! - krzykn łem. - Niech to diabli! 

      Si gn łem do spikarda, odszukałem wła ciw  lini , znalazłem kanał dla 

chłodz cego zakl cia, które rzuciłem na ran . Natychmiast zgasły płomienie i 

popłyn ła krew. Jednak wybuchała ogniem, gdy tylko krew  ciekła do kubka. 

Zakl łem i rozszerzyłem działanie czaru, by równie  tam panował nad jej 

stanem. 

      - To rzeczywi cie wariactwo, Merle. Musz  ci to przyzna  - zauwa ył Luke. 

      Odło yłem sztylet i praw  dłoni   cisn łem przedrami  powy ej rany. Krew 

popłyn ła szybciej. Spikard pulsował. Zerkn łem na Luke'a. Przygl dał mi si  z 

wyrazem wysiłku na twarzy. Zaciskałem i prostowałem palce. Kubek był ju  w 

połowie pełen. 

      - Powiedziałe ,  e mi ufasz - przypomniałem. 

      - Obawiam si ,  e tak - przyznał. 

      Trzy czwarte... 

      - Musisz to wypi , Luke - o wiadczyłem. - Nie  artuj . 

      - Podejrzewałem,  e na tym si  sko czy - mrukn ł. - I wła ciwie to chyba 

nawet niezły pomysł. Mam wra enie,  e przyda mi si  ka da pomoc. 

      Podniósł kubek do ust. Dłoni  zacisn łem ran . Z zewn trz słyszałem 

regularne porywy wichury. 

      - Kiedy sko czysz, odstaw go na miejsce - powiedziałem. - B dziesz 

potrzebował wi cej. Słyszałem, jak przełyka. 

      - Lepsza ni  porcja Jamesona - stwierdził. - Sam nie wiem czemu. - Postawił 

kubek na kamieniu. - Chocia ... troch  słona. 

      Cofn łem dło  z naci cia, wysun łem r k  i znów zacz łem zgina  palce. 

      - Czekaj! Tracisz tu sporo krwi. Czuj  si  ju  całkiem dobrze. Troch  tylko 

kr ciło mi si  w głowie. Nie potrzebuj  wi cej. 

      - Owszem, potrzebujesz. Uwierz mi. Kiedy  oddałem o wiele wi cej krwi ni  

teraz i w podskokach ruszyłem na spotkanie nast pnego dnia. Nic mi nie b dzie. 

      Wichura wzmogła si  do huraganu. J czała wokół nas. 

      - Mo e mi wytłumaczysz, co si  dzieje? - zapytał. 

      - Luke, jeste  upiorem Wzorca - oznajmiłem. 

      - Nie rozumiem. 

      - Wzorzec potrafi skopiowa  ka dego, kto go przeszedł. Masz wszelkie 

charakterystyczne cechy. Potrafi  je rozpozna . 

      - Zaczekaj! Czuj  si  całkiem rzeczywisty. Zreszt , nie zaliczyłem Wzorca w 

Amberze. Zrobiłem to w Tirna Nog'th. 

      - Najwyra niej kontroluje tak e oba swoje obrazy, poniewa  s  to prawdziwe 

kopie. Czy pami tasz swoj  koronacj  w Kashfie? 

      - Koronacj ? Nie, do licha! To znaczy,  e zasiadłem na tronie? 

      - Tak. Rinaldo Pierwszy. 

      - Niech to szlag! Zało  si ,  e mama jest zachwycona. 

      - Na pewno. 

      - To troch  niezr czna sytuacja, skoro teraz wyst puj  podwójnie. Mam 

wra enie,  e ten fenomen nie jest ci obcy. Jak Wzorzec tym kieruje? 

      - Wy, chłopcy, nie istniejecie zbyt długo. Wydaje si ,  e im bli ej Wzorca 

przebywacie, tym jeste cie silniejsi. Wiele energii musiało kosztowa  przerzucenie 

background image

 

47 

ci  tak daleko. Masz, wypij. 

      - Jasne. 

      Wlał w siebie pół kubka i oddał mi naczynie. 

      - A co z bezcennymi płynami organicznymi? - zapytał. 

      - Krew Amberu ma chyba wzmacniaj ce działanie na upiory Wzorca. 

      - Chcesz powiedzie ,  e jestem czym  w rodzaju wampira? 

      - W sensie technicznym mo na chyba tak to okre li . 

      - Nie jestem pewien, czy mi si  to podoba... zwłaszcza  e to bardzo 

specjalistyczny wampir. 

      - Owszem, to rozwi zanie ma pewne wady. Ale po kolei. Najpierw trzeba ci  

ustabilizowa , a potem mo emy szuka  innych sposobów. 

      - Zgoda. Masz przed sob  zasłuchan  publiczno . Zagrzmiało, jakby toczyły 

si  kamienie. Potem co  szcz kn ło cicho. Luke obejrzał si . 

      - To chyba nie tylko wiatr - zauwa ył. 

      - We  jeszcze łyk - poleciłem, stawiaj c kubek i szukaj c po kieszeniach 

chusteczki. - To musi ci wystarczy . 

      Wypił, zanim sko czyłem z opatrunkiem. Pomógł mi wi za  chustk . 

      - Wyno my si  st d - zaproponowałem. - Zaczyna si  robi  nieprzyjemnie. 

      - Nie mam nic przeciw temu - zapewnił. Jaka  posta  pojawiła si  w drzwiach. 

Była o wietlona od tyłu i cie  okrywał jej twarz. 

      - Nigdzie nie pójdziesz, upiorze Wzorca - rozległ si  niemal znajomy głos. 

      My l  ustawiłem spikard na jakie  sto pi dziesi t watów  wiatła. 

      To był Borel, pokazuj cy z by w mało przyjaznym u miechu. 

      - Za chwil  zmienisz si  w bardzo wielk   wiec , upiorze - zwrócił si  do 

Luke'a. 

      - Mylisz si , Borelu - oznajmiłem, wznosz c spikard. Nagle mi dzy nas 

wpłyn ł Znak Logrusu. 

      - Borel? Mistrz szermierki? - upewnił si  Luke. 

      - Ten sam - potwierdziłem. 

      - Niech to szlag! - mrukn ł Luke.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

48 

Rozdział 5

 

 

Si gn łem przed siebie dwiema co bardziej  miertelnymi energiami spikarda, 

ale obraz Logrusu przechwycił je i odbił. 

      - Nie po to go ratowałem,  eby  tak łatwo go unicestwił - oznajmiłem. 

      I wtedy co  podobnego do obrazu Wzorca, ale nie całkiem takie samo, 

pojawiło si  tu  obok nas. 

      Znak Logrusu spłyn ł na lewo. Nowy wizerunek - czymkolwiek był - pod ył 

za nim i oba bezgło nie przenikn ły przez  cian . Niemal natychmiast rozległ si  

grom, który wstrz sn ł budynkiem. Nawet Borel, który chwytał za miecz, 

przerwał ten gest i si gn ł r k  do framugi. Równocze nie za jego plecami 

pojawiła si  inna posta  i zabrzmiał znajomy głos: 

      - Przepraszam bardzo, ale blokujesz mi przej cie. 

      - Corwin! - krzykn łem. - Tato!  

      Borel obejrzał si . 

      - Corwin? Ksi

 Amberu? - spytał. 

      - W samej rzeczy - odpowiedział przybysz. - Chocia , obawiam si , nie miałem 

przyjemno ci... 

      - Jestem Borel, diuk Hendrake, mistrz miecza Linii Hendrake. 

      - Przemawiasz z wieloma du ymi literami, panie, i ciesz  si ,  e mogłem ci  

pozna  - odparł Corwin. - A teraz, je li pozwolisz, chciałbym przej  i 

porozmawia  z moim synem. 

      Borel odwrócił si , a jego dło  opadła na r koje  miecza. Biegłem ju  ku nim, 

Luke tak e. Lecz nagle za Borelem nast pił jaki  ruch, kopni cie, chyba nisko... 

co sprawiło,  e wypu cił z siebie powietrze i zgi ł si  w pół. Natychmiast pi  

opadła mu na kark i run ł. 

      - Chod cie! - Corwin skin ł r k . - Chyba lepiej st d znikn . 

      Luke i ja wyszli my na zewn trz, przest puj c nad powalonym mistrzem 

miecza Linii Hendrake. Ziemia po lewej stronie była osmalona, jakby po 

niedawnym po arze zaczynał pada  lekki deszcz. Dostrzegłem te  w dali inne 

ludzkie sylwetki. Zbli ały si . 

      - Nie wiem, czy moc, która mnie tu sprowadziła, mo e mnie st d zabra  - 

powiedział Corwin i rozejrzał si . - Mo e by  zaj ta czym  innym. - Min ło kilka 

chwil. - Chyba jest - stwierdził wreszcie. - No dobrze, wy decydujecie. Jak st d 

uciec? 

      - T dy - odparłem, odwróciłem si  i ruszyłem biegiem. 

      Pobiegli my szlakiem, który doprowadził mnie do tego miejsca. Obejrzałem 

si   cigało nas sze  mrocznych postaci. 

      Ruszyłem pod gór , mi dzy pomnikami i nagrobkami, a  wreszcie dotarłem 

do starego kamiennego muru. Słyszeli my ju  krzyki za nami. Ignoruj c je, 

przyci gn łem towarzyszy do siebie i wyrecytowałem wymy lony napr dce 

kuplet, w którym w nie całkiem idealnym stylu opisałem sytuacj  i moje  yczenia. 

A jednak czar działał i ci ni ty kamie  nie trafił we mnie tylko dlatego,  e 

zapadali my si  ju  pod ziemi . 

      Wynurzyli my si  w magicznym kr gu, wyrastaj c z ziemi jak grzyby. 

Poprowadziłem przez pole, biegiem, na wydm . Wchodz c usłyszałem nast pny 

background image

 

49 

okrzyk. Wyszli my z głazu i zbiegli my kamienist   cie k  do szubienicznego 

drzewa. Skr ciłem w lewo, na szlak, i znów ruszyłem biegiem. 

      - Stój! - zawołał Corwin. - Wyczuwam to gdzie  niedaleko! Tam! 

      Porzucił  cie k  i pobiegł w stron  niewysokiego pagórka. Luke i ja 

ruszyli my za nim. Z tyłu, od głazu, dochodziły odgłosy po cigu. 

      Przed nami, w ród drzew, zauwa yłem co  migocz cego. Kierowali my si  w 

tamt  stron . Jeszcze chwila i dostrzegłem,  e to co  ma zarysy tego podobnego 

do Wzorca obrazu, jaki widziałem w mauzoleum. 

      Tato nie zwolnił, zbli aj c si , ale wpadł prosto w wizerunek. I znikn ł. Za 

nami rozległ si  kolejny okrzyk. Luke był nast pny przy migotliwej zasłonie, a ja 

tu  za nim. 

      Biegli my przez prosty, l ni cy perłowo tunel. Obejrzałem si  i zobaczyłem,  e 

znika tu  za nami. 

      - Nie mog  nas goni  - oznajmił Corwin. - Tamten koniec jest ju  zamkni ty. 

      - To dlaczego biegniemy? - zdziwiłem si . 

      - Nadal nie jeste my bezpieczni - wyja nił. - Droga prowadzi przez dziedzin  

Logrusu. Gdyby nas zauwa ył, mieliby my kłopoty. 

      P dzili my dalej. W ko cu spytałem: 

      - Podró ujemy przez Cie ? 

      - Tak. 

      - W takim razie my l ,  e im dalej dotrzemy, tym lepiej... 

      Wszystko si  zatrz sło. Musiałem podeprze  si  r k ,  eby nie upa . 

      - O rany - mrukn ł Luke, 

      - Owszem - przyznałem, gdy tunel zacz ł si  rozpada . 

      Wielkie kawały  cian i podłogi znikały nagle, a za otworami był tylko mrok. 

Szli my dalej, przeskakuj c szczeliny. Wtedy co  uderzyło znowu, bezgło nie, 

niszcz c korytarz... wokół nas, za nami, przed nami. 

      Zacz li my spada . 

      Wła ciwie niezupełnie spada . Zdawało si ,  e dryfujemy w roz wietlonej 

słabym blaskiem mgle. Nie wyczuwałem niczego pod nogami ani dookoła. 

Wra enie było podobne do niewa ko ci, a ruch niedostrzegalny wobec braku 

punktów odniesienia. 

      - A niech to! - usłyszałem gniewny głos Corwina. Płyn li my, spadali my, 

unosili my si  - wszystko jedno - przez dłu sz  chwil . 

      - Tak blisko - mrukn ł. 

      - Co  tam jest - oznajmił nagle Luke, wskazuj c w praw  stron . 

      Wielki kształt zawisł w ród szaro ci. Przemie ciłem my li do spikarda i 

wysun łem sond  w tamtym kierunku. Cokolwiek to było, było martwe. 

Nakazałem ostrzu, które tego dotkn ło, by doprowadziło nas na miejsce. Kiedy 

zobaczyłem "płetwy", wiedziałem ju  na pewno. 

      - Wygl da jak ta twoja Polly Jackson - zauwa ył Luke. - Nawet jest troch  

o nie ony. 

      Tak, to wła nie do mojego czerwono-białego chevroleta z pi dziesi tego 

siódmego roku zbli ali my si  w tej pustce. 

      - To konstrukt. Kiedy  ju  pobrali go z mojej pami ci - wyja niłem. - Pewnie 

dlatego,  e wspomnienie jest tak precyzyjne. Cz sto studiowałem ten obraz. Poza 

background image

 

50 

tym, w tej chwili wydaje si  bardzo odpowiedni. 

      Si gn łem do drzwiczek. Zbli yli my si  od strony kierowcy. Złapałem 

klamk  i przycisn łem guzik. Oczywi cie, samochód nie był zamkni ty. Dwaj 

pozostali dotkn li pojazdu w rozmaitych miejscach i przeci gn li si  na drug  

stron . Otworzyłem drzwiczki, wsun łem si  za kierownic , zamkn łem. Luke i 

Corwin te  ju  wsiadali. Kluczyki tkwiły w stacyjce, tak jak si  spodziewałem. 

      Kiedy wszyscy byli ju  w  rodku, spróbowałem uruchomi  silnik. Zaskoczył 

od razu. Ponad szerok  mask  spojrzałem w pustk . Wł czyłem reflektory, ale to 

nie pomogło. 

      - Co teraz? - zapytał Luke. 

      Wrzuciłem pierwszy bieg, zwolniłem hamulec r czny i pu ciłem sprz gło. 

Kiedy dodałem gazu, zdawało mi si ,  e obracaj  si  koła. Po chwili przerzuciłem 

na dwójk , a zaraz potem na trójk . 

      Czy to naprawd  najl ejsze wra enie trakcji czy tylko siła sugestii? 

      Dodałem gazu. Daleko przed nami mglista panorama odrobin  poja niała, 

cho  przypuszczałem,  e to po prostu rezultat mojego patrzenia w tamtym 

kierunku. Nie czułem  adnego oporu kierownicy. Mocniej wcisn łem pedał. 

      Nagle Luke wyci gn ł r k  i wł czył radio. 

      - ...Ci kie warunki drogowe - rozległ si  głos spikera. - Dlatego radzimy 

porusza  si  z minimaln  pr dko ci . 

      I natychmiast zabrzmiała Karawana Wyntona Marsalisa. 

      Uznałem to za osobiste przesłanie, wi c zdj łem nog  z gazu. Osi gn łem 

wyra ne wra enie lekkiej trakcji, jakbym, na przykład, jechał po lodzie. 

      Potem zjawiło si  uczucie ruchu naprzód i rzeczywi cie przed nami troch  

poja niało. W dodatku nabrałem nieco ci aru i gł biej zapadłem si  w siedzenie. 

Po chwili wra enie rzeczywistej powierzchni pod samochodem stało si  bardziej 

wyra ne. Zastanawiałem si , co nast pi, je li skr c  kierownic . Postanowiłem 

raczej nie próbowa . 

      D wi k spod opon był gło niejszy. Niewyra ne kształty wyrosły po obu 

stronach, wzmacniaj c poczucie ruchu i kierunku. Daleko w przodzie  wiat był 

istotnie ja niejszy. 

      Zwolniłem jeszcze, poniewa  zacz ło mi si  wydawa ,  e jad  prawdziw  

drog  przy bardzo słabej widoczno ci. Wkrótce potem przednie  wiatła wywarły 

pewien efekt, omiataj c blaskiem mijane kształty, nadaj c im chwilowe 

podobie stwo do drzew, nasypów, krzaków i kamieni. Ale lusterko wsteczne 

nadal nie pokazywało niczego. 

      - Jak za dawnych czasów - zauwa ył Luke. - Je dzili my na pizz  w takie 

paskudne wieczory. 

      - Tak - przyznałem. 

      - Mam nadziej ,  e ten drugi ja sprowadził kogo , kto otworzy pizzeri  w 

Kashfie. Przydałaby si . 

      - Je li to zrobi, wpadn  tam i wypróbuj . 

      - Jak my lisz, co mnie czeka, kiedy to wszystko si  sko czy?  

      - Nie wiem, Luke. 

      - Rozumiesz, nie mog  stale pi  twojej krwi. I co z tym drugim mn ? 

      - Mog  chyba zaproponowa  ci posad , która rozwi e te problemy - wtr cił 

background image

 

51 

Corwin. - Przynajmniej na pewien czas. 

      Drzewa zdecydowanie były teraz drzewami, a mgła prawdziw  mgł : 

poruszała si  troch . Krople wilgoci spływały po przedniej szybie. 

      - Co masz na my li? - zapytał Luke. 

      - Za moment. 

      We mgle pojawiały si  przerwy, a w nich widoczny prawdziwy pejza . I nagle 

u wiadomiłem sobie,  e nie jad  po drodze, ale po w miar  płaskim dzikim 

terenie. Zwolniłem jeszcze bardziej. 

      Wielki kł b mgły rozwiał si  nagle, odsłaniaj c gigantyczne drzewo. Fragment 

gruntu zdawał si  l ni . Było co  znajomego w tym niepełnym obrazie... 

      - Tutaj le y twój Wzorzec, prawda? - spytałem, gdy droga przed nami 

rozja niała si  z ka d  chwil . - Kiedy  przyprowadziła mnie tu Fiona. 

      - Tak - usłyszałem odpowied . 

      - A jego obraz... To wła nie widziałem na cmentarzu naprzeciw Znaku 

Logrusu. I to on poprowadził nas do tunelu. 

      - Tak. 

      - Zatem... On te  jest  wiadomy. Jak Wzorzec Amberu, jak Logrus... 

      - Zgadza si . Zaparkuj tam, pod drzewem. 

      Skr ciłem kierownic  i wjechałem na płaski teren, który mi wskazał. Wokół 

nadal unosiła si  mgła, ale ju  nie tak ci ka i wszechogarniaj ca jak po drodze. 

Mógł zapada  mrok, s dz c po cieniach we mgle, ale mimo zmierzchu dnia 

l nienie tego ekscentrycznego Wzorca rozja niało czasz  naszego  wiata. 

      - Upiory Wzorca nie  yj  zbyt długo - oznajmił Luke'owi Corwin, kiedy 

wysiadali my. 

      - Słyszałem o tym - odparł Luke. - Zna pan jakie  sposoby do wykorzystania 

przez kogo , kto znalazł si  w takiej sytuacji? 

      - Znam wszystkie. Chory jest najlepszym lekarzem, jak mówi . 

      - Jak to? 

      - Tato...? - wtr ciłem. - To znaczy... 

      - Tak - potwierdził. - Nie wiem, gdzie mo e w tej chwili przebywa  pierwsza 

wersja mnie. 

      - To ciebie spotkałem niedawno? Ty odwiedzałe  ostatnio Amber? 

      - Tak. 

      - Rozumiem... Ale nie jeste  taki jak inni, których spotkałem. 

       cisn ł mnie za rami . 

      - Nie - rzekł i zerkn ł na Wzorzec. - To ja go wykre liłem - stwierdził po 

chwili. - I jestem jedyn  osob , która go przeszła. W rezultacie jestem te  

jedynym upiorem, jakiego mo e wywoła . Mam te  wra enie,  e nie traktuje 

mnie wył cznie u ytkowo. Mo emy si  porozumiewa , w pewnym sensie, i zdaje 

si ,  e jest skłonny zu ywa  energi , by utrzyma  moj  stabilno ... ju  od do  

długiego czasu. Mamy swoje plany i nasz zwi zek jest niemal symbiotyczny. Jak 

rozumiem, upiory Wzorca Amberu i Logrusu s  raczej efemerycznej natury. 

      - Tak wynika z moich do wiadcze  - przyznałem. 

      - Z wyj tkiem tej, któr  nakarmiłe , za co jestem ci wdzi czny. Jest teraz pod 

moj  opiek ... tak długo, dopóki b d  mógł jej udziela . 

      Pu cił moje rami . 

background image

 

52 

      - Nie przedstawiłe  mnie jak nale y swojemu przyjacielowi - przypomniał. 

      - Istotnie, zapomniałem o tym. Luke, poznaj mojego ojca, Corwina z Amberu. 

Sir, Luke znany jest raczej jako Rinaldo, syn twojego brata Branda. 

      Corwin na moment szerzej otworzył oczy, potem zmru ył je i wyci gn ł r k , 

studiuj c twarz Luke'a. 

      - Miło mi pozna  przyjaciela syna, a przy tym krewniaka - powiedział. 

      - Bardzo mi przyjemnie, sir. 

      - Nie mogłem zrozumie , dlaczego wydajesz mi si  znajomy. 

      - Podobie stwa potem malej , je li o to panu chodzi. Mo e nawet ko cz  si  

na wygl dzie.  

      Tato roze miał si . 

      - Gdzie si  spotkali cie? 

      - W szkole - wyja nił Luke. - Berkeley. 

      - A gdzie mogliby cie si  spotka ...? Przecie  nie w Amberze. - Odwrócił si  i 

spojrzał na swój Wzorzec. - Opowiecie mi jeszcze o wszystkim. Ale teraz 

chod cie, ja te  chc  was przedstawi . 

      Ruszył w stron  ja niej cego rysunku. My tak e. Obok przepłyn ło kilka 

pasemek mgły. Prócz naszych kroków nie dochodził tu  aden d wi k. 

      Stan li my na brzegu jego Wzorca. Był to pi kny rysunek, zbyt rozległy, by 

ogarn  go jednym spojrzeniem. Zdawał si  pulsowa  moc . 

      - Cze  - powiedział tato. - Poznaj mojego syna i mojego bratanka, Merlina i 

Rinalda... chocia  my l ,  e Merlina ju  raz spotkałe . Rinaldo ma problem. - 

Przez moment trwała cisza. Potem mrukn ł: - Tak, to prawda. - A po chwili: - 

Naprawd  tak s dzisz? - I: - W porz dku. Oczywi cie, powiem im. 

      Przeci gn ł si , westchn ł i odszedł kilka kroków od brzegu Wzorca. Potem 

obj ł ramionami nas obu. 

      - Słuchajcie, chłopcy - rzekł. - Otrzymałem co  w rodzaju odpowiedzi. Ale 

wynika z niej,  e wszyscy musimy przej  ten Wzorzec, cho  ka dy z innej 

przyczyny. 

      - Wchodz  w to - o wiadczył Luke. - Ale jaka jest ta przyczyna? 

      - On ci  adoptuje - wyja nił Corwin. - I zasili swoj  energi , tak jak mnie. 

Jednak nie za darmo. Zbli a si  czas, kiedy trzeba b dzie go pilnowa  bez 

przerwy. B dziemy mogli si  zmienia . 

      - W porz dku - zgodził si  Luke. - To chyba spokojna okolica. A i tak nie 

miałem zamiaru wraca  do Kashfy i próbowa  zrzuci  siebie z tronu. 

      - W porz dku. Ja poprowadz , a ty trzymaj mnie za rami  na wypadek, 

gdyby my napotkali co  zabawnego. Merlinie, ty pójdziesz ostatni, zachowuj c 

kontakt z Lukiem, z tych samych powodów. Wszystko jasne? 

      - Jasne - zapewniłem go. - Idziemy. 

      Pu cił nas i przeszli my na pocz tek trasy. Luke poło ył mu r k  na ramieniu, 

gdy robił pierwszy krok. Po chwili wszyscy trzej szli my ju  lini  Wzorca, 

walcz c ze znajomym oporem. Ale nawet kiedy strzeliły iskry, to przej cie 

wydawało mi si  łatwiejsze ni  zapami tane z przeszło ci. Mo e dlatego,  e 

prowadził kto  inny. 

      Gdy przebijałem Pierwsz  Zasłon , mój umysł wypełniły obrazy alei 

poro ni tych starymi kasztanami. Fontanny iskier si gały ju  wy ej czułem moce 

background image

 

53 

Wzorca kł bi ce si  wokół, przenikaj ce mnie, ciało i umysł. Wspomniałem 

szkolne dni i moje próby na stadionie. Samo przesuwanie stóp stało si  ci kim 

wysiłkiem i nagle zrozumiałem,  e ten wysiłek wa niejszy jest ni  ruch. Czułem, 

jak włosy staj  mi d ba, gdy elektryczne ładunki spływały po ciele. Opór narastał 

pochylili my si  do przodu. Mimo wszystko nie doprowadzał do szału bezsilno ci 

jak Logrus, gdy go pokonywałem, i nie budził uczucia wrogo ci, jakie 

prze ywałem na Wzorcu Amberu. Zdawało si  niemal,  e pod am przez wn trze 

umysłu, który nie jest do mnie nastawiony nieprzyja nie. Odnosiłem wra enie, 

jakby dodawał mi sił, kiedy parłem do zakr tu, wykonywałem zwrot. Opór był 

silny, w tym punkcie iskry si gały równie wysoko jak w Amberze, wiedziałem 

jednak,  e ten Wzorzec traktuje mnie inaczej. Szli my wzdłu  linii. Skr cali my 

płon c... Przedarcie si  przez Drug  Zasłon  było wykonywanym w zwolnionym 

tempie  wiczeniem siły i woli. Potem szło si  łatwiej, a obrazy z całego mojego 

ycia nadpływały, by przera a  mnie i pociesza . 

      Dalej. Jeden, dwa... Trzy. Czułem,  e je li pokonam jeszcze dziesi  kroków, 

b d  miał szans  na zwyci stwo. Cztery... Zalewał mnie pot. Pi . Opór był 

potworny. Przesuni cie stopy o par  centymetrów wymagało wysiłku tak 

wielkiego, jak bieg na sto metrów. Płuca pracowały jak miechy. Sze . Iskry 

si gn ły mi do twarzy, powy ej oczu, obj ły mnie całkowicie. Zdawało mi si ,  e 

uległem przemianie w nie miertelny bł kitny płomie  i musz  jako  wypali  sobie 

przej cie przez blok marmuru. Płon łem i płon łem, a kamie  trwał nie 

zmieniony. Mogłem straci  na to cał  wieczno . Mo e ju  straciłem. Siedem. 

Obrazy znikn ły. Wszelkie wspomnienia odeszły. Nawet moja to samo  zrobiła 

sobie wolne. Pozostał jedynie twór z czystej woli. Byłem działaniem, aktem 

pokonywania oporu. Osiem... Nie czułem własnego ciała. Czas stał si  obcym 

poj ciem. Walka nie była ju  walk , lecz form  pierwotnego ruchu, wobec 

którego lodowce p dziły jak szalone. Dziewi ... Teraz byłem ju  tylko ruchem, 

niesko czenie powolnym, lecz stałym... 

      Dziesi . 

      Zel ało. Pod koniec znów b dzie ci ko, ale wiedziałem,  e dalszy ci g 

przej cia to ju  faza opadaj ca. Kołysało mnie co  w rodzaju powolnej, cichej 

muzyki, gdy szedłem naprzód, skr całem i znowu szedłem. Towarzyszyła mi a  

do Ko cowej Zasłony, a kiedy min łem połow  ostatniego kroku, zacz ła 

przypomina  Karawan . 

      Stan li my po rodku i milczeli my przez długi czas, oddychaj c gł boko. Nie 

byłem pewien, co wła ciwie osi gn łem. Czułem jednak,  e w rezultacie lepiej 

poznałem ojca. Pasma mgły wci  płyn ły dookoła, ponad Wzorcem, ponad 

dolin . 

      - Czuj  si ... silniejszy - oznajmił po chwili Luke. - Tak, pomog  strzec tego 

miejsca. To niezły sposób, by sp dzi  troch  czasu. 

      - A przy okazji, Luke, jak  wiadomo  miałe  mi przekaza ? - zapytałem. 

      - Och,  eby  si  wyniósł z Dworców - odparł. - Robi si  tam niebezpiecznie. 

      - Wiedziałem ju  o niebezpiecze stwie, ale wci  musz  dopilnowa  kilku 

spraw. 

      Wzruszył ramionami. 

      - Tyle miałem ci powiedzie . Teraz ju  chyba nigdzie nie jest bezpiecznie. 

background image

 

54 

      - Tutaj nie przewiduj  na razie  adnych kłopotów - o wiadczył Corwin. - 

adna z Pot g nie wie, jak zbli y  si  do tego Wzorca ani co z nim zrobi . Jest 

zbyt silny, by Wzorzec Amberu go wchłon ł, a Logrus nie ma poj cia, jak go 

zniszczy . 

      - Czyli spokój. 

      - Nadejdzie zapewne czas, kiedy spróbuj  zaatakowa . 

      - A do tej chwili czekamy i obserwujemy? W porz dku. A je li co  nadejdzie, 

co by to mogło by ? 

      - Prawdopodobnie upiory... podobne do nas. B d  chciały dowiedzie  si  

czego  wi cej, wypróbowa . Dobrze sobie radzisz z t  kling ? 

      - Z cał  skromno ci , owszem. A je li to nie wystarczy, studiowałem te  

Sztuki. 

      - Stal wystarczy, cho  ogie  popłynie im z ran, nie krew. Je li chcesz, naka  

Wzorcowi,  eby przerzucił ci  teraz na zewn trz. Doł cz  za chwil ,  eby ci 

pokaza , gdzie schowana jest bro  i zapasy. Chciałbym odby  niewielk  

wycieczk  i na pewien czas zostawi  ci  samego. 

      - Nie ma sprawy - zapewnił Luke. - Co z tob , Merle? 

      - Musz  wraca  do Dworców. Mam zje  obiad z matk , a potem wzi  udział 

w pogrzebie Swayvilla. 

      - Nie wiem, czy zdoła ci  wysła  a  do Dworców - wtr cił Corwin. - To ju  

troch  za blisko Logrusu. Ale dogadasz si  z nim jako  albo vice versa. A jak tam 

Dara? 

      - Od bardzo dawna nie widziałem si  z ni  dłu ej ni  kilka chwil - odparłem. - 

Nadal jest władcza, arogancka i nadopieku cza, je li chodzi o mnie. Odniosłem 

równie  wra enie,  e miesza si  w intrygi polityczne dotycz ce spraw lokalnych 

oraz szerszych aspektów stosunków mi dzy Dworcami a Amberem. 

      Luke przymkn ł oczy i znikn ł. Po chwili zobaczyłem go przy samochodzie 

Polly Jackson. Otworzył drzwi, usiadł na miejscu obok kierowcy, pochylił si  i 

pogmerał przy czym  w  rodku. Po kilku sekundach usłyszałem muzyk  z radia. 

      - Całkiem mo liwe - westchn ł Corwin. - Wiesz, wła ciwie nigdy jej nie 

rozumiałem. Przyszła do mnie znik d, w niezwykłym okresie mojego  ycia. 

Okłamała mnie, zostali my kochankami, przeszła Wzorzec w Amberze i znikn ła. 

To było jak niesamowity sen. Wykorzystała mnie, oczywi cie. Przez lata 

wierzyłem,  e chciała tylko dowiedzie  si  czego  o Wzorcu i o tym, jak do niego 

dotrze . Ostatnio jednak miałem sporo czasu do namysłu i teraz nie jestem ju  

tego pewien. 

      - Tak? - zdziwiłem si . - A o co jej chodziło? 

      - O ciebie - stwierdził. - Coraz bardziej nabieram przekonania,  e chciała 

urodzi  syna b d  córk  Amberu. 

      Przeszył mnie dreszcz. Czy to mo liwe, by powodem mojego przyj cia na 

wiat były tak zimne kalkulacje? Czy uczucie w ogóle si  nie liczyło? Czy 

zostałem pocz ty  wiadomie, by posłu y  jakim  szczególnym celom? Wcale mi 

si  to nie podobało. Czułem si  tak, jak pewnie czuł si  Ghostwheel: starannie 

zaprojektowany produkt mojej wyobra ni i intelektu, zbudowany dla 

przetestowania hipotez, jakie tylko Amberyta mógłby wysun . A jednak 

nazywał mnie „tat ". I naprawd  mu na mnie zale ało. Dziwne, ale sam zacz łem 

background image

 

55 

do niego  ywi  te irracjonalne uczucia. Czy to dlatego,  e byli my bardziej do 

siebie podobni, ni   wiadomie zdawałem sobie z tego spraw ? 

      - Dlaczego? - spytałem. - Dlaczego tak jej zale ało,  ebym si  urodził? 

      - Mog  tylko przypomnie  jej ostatnie słowa, kiedy doko czyła Wzorzec, po 

drodze zmieniaj c si  w demona. „Amber", powiedziała, „b dzie zniszczony". A 

potem znikn ła. 

      Dr ałem cały. Implikacje były tak niepokoj ce,  e miałem ochot  zapłaka , 

przespa  si  albo upi . Cokolwiek, byle zyska  chwil  ulgi. 

      - My lisz,  e moje istnienie jest cz ci  długoterminowego planu zniszczenia 

Amberu? 

      - Mo liwe - przyznał. - Ale mog  si  myli , mały. Mog  si  bardzo myli , a 

wtedy przeprosz ,  e sprawiłem ci ból. Z drugiej strony, popełniłbym tak e bł d, 

gdybym ci  nie uprzedził,  e istnieje taka mo liwo . 

      Potarłem skronie, czoło, oczy. 

      - Co mam robi ? - zapytałem. - Nie chc  pomaga  w zniszczeniu Amberu. Na 

moment przycisn ł mnie do piersi. 

      - Niewa ne, kim jeste  i co z tob  zrobiono - rzekł. - Pr dzej czy pó niej 

zyskasz prawo wyboru. Jeste  czym  wi cej ni  tylko sum  swoich cz ci, 

Merlinie. Niewa ne, jak doszło do twoich urodzin, jak do tej chwili toczyło si  

twoje  ycie. Masz oczy, masz mózg i skal  warto ci. Nie pozwól, by ktokolwiek ci  

oszukiwał, nawet ja. A kiedy nadejdzie czas, je li nadejdzie, upewnij si ,  e 

wybierasz samodzielnie. Nic, co działo si  wcze niej, nie b dzie wtedy miało 

znaczenia. 

      Te słowa, cho  tak ogólne, sprowadziły mnie na ziemi  z tego mrocznego 

miejsca duszy, gdzie si  ukryłem. 

      - Dzi ki - powiedziałem.  

      Pokiwał głow . 

      - Rozumiem,  e twoim pierwszym odruchem b dzie doprowadzenie do 

konfrontacji w tej kwestii - stwierdził. - Jednak to ci odradzam. Niczego nie 

osi gniesz, a tylko zdradzisz jej swoje podejrzenia. Rozs dek nakazuje rozegra  

spraw  ostro nie i zobaczy , czego zdołasz si  dowiedzie . 

      Westchn łem. 

      - Masz racj , oczywi cie. Przybyłe  do mnie,  eby mi to powiedzie , nie tylko, 

eby pomóc mi w ucieczce. Prawda? 

      U miechn ł si . 

      - Martw si  tylko o wa ne sprawy - poradził. - Spotkamy si  jeszcze. 

      I znikn ł. 

      Zobaczyłem go nagle obok samochodu. Tłumaczył co  Luke'owi. Widziałem, 

jak pokazuje mu kryjówki z zapasami. Zastanawiałem si , ile czasu upłyn ło w 

Dworcach. Po chwili obaj pomachali do mnie, potem Corwin u cisn ł Luke'owi 

r k  i odszedł w mgł . Radio grało Lili Marlene. 

      Skoncentrowałem si  i nakazałem Wzorcowi, by przeniósł mnie do Linii 

Sawall. Na moment zawirowała ciemno , a kiedy odpłyn ła, wci  stałem 

po rodku rysunku. Spróbowałem jeszcze raz, tym razem z zamkiem Suhuya. I 

znowu Wzorzec nie zechciał skasowa  mojego biletu. 

      - Jak blisko mo esz mnie przerzuci ? - zapytałem. 

background image

 

56 

      Znowu wir, ale teraz jasny. Przeniósł mnie na biały, skalny cypel pod 

czarnym niebiem, nad czarnym morzem. Dwa półokr gi bladych płomieni 

ujmowały mnie jak nawiasy. W porz dku, st d ju  trafi . To Brama Ognia, 

droga przej cia w Cieniu niedaleko Dworców. Stan łem przodem do morza i 

liczyłem. Gdy znalazłem czternast  migocz c  wie  od prawej, ruszyłem w jej 

stron . 

      Wynurzyłem si  przy powalonej wie y pod ró owym niebem. Id c ku niej, 

zostałem przeniesiony do szklistej jaskini, przez któr  płyn ła zielona rzeka. 

Szedłem brzegiem, a  trafiłem na przej cie po kamieniach. Doprowadziło mnie do 

cie ki przez jesienny las. Pod ałem ni  jakie  dwa kilometry, a  wyczułem 

istnienie przej cia u podstawy iglastego krzewu. Stamt d trafiłem na zbocze góry. 

Jeszcze trzy przej cia i dwie dró ki wyprowadziły mnie na szlak, wiod cy na 

obiad z matk . Według nieba, nie miałem ju  czasu,  eby si  przebra . 

      Przystan łem przed skrzy owaniem, otrzepałem si , poprawiłem ubranie, 

przyczesałem włosy. Jednocze nie my lałem, kto odebrałby moje wezwanie, 

gdybym spróbował poł czy  si  z Lukiem przez jego Atut - sam Luke, jego upiór, 

czy mo e obaj? Czy upiory odbieraj  sygnały Atutów? Zacz łem si  zastanawia , 

co dzieje si  w Amberze. My lałem te  o Coral i Naydzie... 

      Do diabła. 

      Chciałbym si  znale  gdzie indziej. Daleko st d. Ostrze enie Wzorca, 

przekazane mi przez Luke'a, trafiło na podatny grunt. Corwin dał mi zbyt wiele 

materiału do przemy lenia, a nie miałem czasu,  eby sobie to wszystko 

poukłada . I nie chciałem wpl tywa  si  w te rozgrywki w Dworcach. Nie 

podobały mi si  wnioski dotycz ce mojej matki. Nie miałem ochoty uczestniczy  

w pogrzebie. I czułem si  jakby nie doinformowany. Mo na by pomy le ,  e je li 

kto  chce czego  ode mnie... czego  bardzo wa nego... to przynajmniej po wi ci 

chwil , wyja ni mi sytuacj  i poprosi o współprac . Gdyby chodziło o krewnego, 

istniała spora szansa,  ebym si  zgodził. A zyskanie mojej aprobaty było chyba 

mniej ryzykowne ni  wszelkie sztuczki zmierzaj ce do kierowania moimi 

działaniami. Chciałem odej  od tych, którzy próbuj  mn  sterowa , oraz od 

intryg, które knuli. 

      Mógłbym odwróci  si  i odej  w Cie , prawdopodobnie znikn  w nim. 

Mógłbym ruszy  do Amberu, opowiedzie  Randomowi o wszystkim, co wiem i co 

podejrzewam. Ochroniłby mnie przed Dworcami. Mógłbym te  wróci  do Cienia-

Ziemi, przygotowa  sobie now  to samo , zaj  si  projektowaniem 

komputerów... 

      Wtedy, oczywi cie, nigdy bym si  nie dowiedział, co si  dzieje i co działo si  

wcze niej. A co do prawdziwego miejsca pobytu mojego ojca... zdołałem wywoła  

go w Dworcach, ale nigdzie indziej. Musiał by  gdzie  w pobli u. I nie miał 

nikogo, kto próbowałby mu pomóc. 

      Ruszyłem przed siebie i skr ciłem w prawo. Skierowałem si  w stron  

fioletowego nieba. Zd

 na czas. 

      I tak powróciłem do Linii Sawall. Wynurzyłem si  z czerwono-złotego 

malowidła w kształcie gwiezdnego rozbłysku na  cianie frontowego dziedzi ca, 

zst piłem po Niewidzialnych Schodach i przez dług  chwil  spogl dałem w gł b 

wielkiej, centralnej otchłani z widokiem na czarn  turbulencj  poza Kraw dzi . 

background image

 

57 

Spadaj ca gwiazda wypaliła sw   cie k  na fioletowym niebie, kiedy odwróciłem 

si  i skierowałem ku obitym miedzi  drzwiom i Labiryntowi Sztuki za nimi. 

      Ju  wewn trz wspominałem, ile razy zgubiłem si  tu w dzieci stwie. Ród 

Sawall od wieków kolekcjonował dzieła sztuki, a ich zbiór był tak ogromny,  e 

istniało kilka dróg, na które trafiał człowiek w samym labiryncie. Prowadziły go 

tunelami, gigantyczn  spiral , przez co , co przypominało star  stacj  kolejow , a 

potem, zanim zd ył zawróci , mijał kolejny zakr t. Kiedy , pami tam, bł dziłem 

tu przez kilka dni, a  znale li mnie zapłakanego przed kompozycj  niebieskich 

butów przybitych gwo dziami do deski. Szedłem t dy teraz, powoli, ogl daj c 

stare okropie stwa i troch  nowych. Mi dzy nimi trafiały si  te  przedmioty 

uderzaj co pi kne... cho by ta wielka waza, która wygl dała jak wyrze biona z 

jednego płomiennego opalu. Albo komplet dziwacznie emaliowanych tabliczek z 

dalekiego cienia. Ich znaczenia i funkcji nikt w rodzinie nie potrafił sobie 

przypomnie . Musiałem przystan  i obejrze  je znowu, zamiast skorzysta  ze 

skrótu przez galeri . Zwłaszcza tabliczki lubiłem wyj tkowo. 

      Podchodz c do ognistej wazy, nuciłem star  melodyjk , której nauczył mnie 

Gryll. Wydało mi si ,  e słysz  cichy szelest, ale rozejrzałem si  i nie zauwa yłem 

nikogo. Niemal zmysłowe linie wazy błagały,  eby jej dotkn . Pami tałem, ile 

razy mi tego zakazywano. Powoli wyci gn łem lew  dło  i oparłem j  na 

wypukło ci. Waza była cieplejsza, ni  powinna. Wolno zsun łem palce wzdłu  jej 

boku. Była jak zamro ony płomie . 

      - Witaj - szepn łem, wspominaj c nasz  wspóln  przygod . - To ju  tak 

dawno... 

      - Merlin? - zabrzmiał cichy głos. Natychmiast cofn łem r k . Zupełnie jakby 

waza przemówiła. 

      - Tak - potwierdziłem. - Tak. Znowu szelest i fragment cienia poruszył si  w 

kremowym otworze nad ogniem. 

      - Ss - powiedział cie , wznosz c si . 

      - Glait? - spytałem. 

      - Isstotnie. 

      - To niemo liwe. Umarła  wiele lat temu. 

      - Nie umarłam. Sspałam. 

      - Kiedy widziałem ci  ostatnio, byłem jeszcze dzieckiem. Była  ranna. Potem 

znikn ła . My lałem,  e nie  yjesz. 

      - To ssen. Ssen, by uzdrowi . Ssen, by zapomnie . Ssen, by si  odrodzi . 

      Wyci gn łem dło . Pomarszczona głowa w a uniosła si  wy ej, opadła na 

moje rami . Gad wpełzł i owin ł si  wokół ramienia. 

      - Trzeba przyzna ,  e znalazła  sobie eleganck  sypialni . 

      - Wiedziałam,  e ten dzban jesst twoim ulubionym. Wiedziałam,  e je li 

poczekam dosstatecznie długo, ty wrócisz i zatrzymasz si  tu, by go podziwia . A 

ja wyczuj  to, wznioss  si  w sswym ssplendorze i powitam ci . Ojej, ale  

urossłe ! 

      - A ty wygl dasz tak samo jak dawniej. Mo e troch  chudsza... Delikatnie 

pogładziłem j  po głowie. 

      - Dobrze wiedzie ,  e nadal jeste  w ród nas niby szacowny rodzinny duch. 

Ty, Gryll i Kergma sprawili cie,  e moje dzieci stwo było lepsze, ni  by  mogło. 

background image

 

58 

      Wysoko uniosła głow  i czubkiem nosa pogładziła mnie po policzku. 

      - Twój widok rozgrzewa mi krew, ssłodki chłopcze. Podró owałe  daleko? 

      - Tak. Bardzo. 

      - Której  nocy najemy si  myszy i poło ymy przy ogniu. Zagrzejesz mi 

misseczk  mleka i opowiesz o sswoich przygodach od dnia, gdy opu ciłe  Linie 

Ssawall. Poszukamy ko ci ze szpikiem dla Grylla, je li ci gle tu jesst... 

      - Teraz słu y chyba mojemu wujowi Suhuyowi. Co z Kergma? 

      - Nie wiem. To ju  tak dawno... Przycisn łem j  do piersi,  eby si  rozgrzała. 

      - Dzi kuj ,  e czekała  na mnie w swej wielkiej drzemce, by mnie pozdrowi  

i... 

      - To nie tylko przyja  i powitanie. 

      - Nie tylko? Co jeszcze, Glait? O co chodzi? 

      - Rzecz do pokazania. Id  t dy. 

      Ruchem głowy wskazała kierunek. Poszedłem w tamt  stron  - co i tak 

zamierzałem - do miejsca, gdzie korytarz si  rozszerzał. Czułem, jak dr y na 

moim ramieniu i mruczy ledwie słyszalnie, jak to czasem czyniła. 

      Nagle zesztywniała i uniosła głow , kołysz c ni  lekko. 

      - Co si  stało? - zapytałem. 

      - Myszy - odparła. - Myszy niedaleko. Musz  zapolowa ... kiedy ju  ci 

poka ... t  rzecz.  niadanie... 

      - Je li chcesz najpierw co  zje , zaczekam. 

      - Nie, Merlinie. Nie wolno ci si  sspó ni  na to... co ci  tu ssprowadziło. Czuj , 

e to wa ne... Pó niej... b d  jadła... szkodniki... 

      Dotarli my do szerokiego, wysokiego fragmentu o wietlanego przez okna w 

stropie. Cztery wielkie elementy metalowej rze by - głównie z br zu i miedzi - 

wznosiły si  wokół nas, ustawione asymetrycznie. 

      - Dalej - poleciła Glait. - Nie tu. 

      Na najbli szym rogu skr ciłem w prawo i ruszyłem dalej. Po chwili trafili my 

na kolejn  ekspozycj . Przypominała metalowy las. 

      - Powoli teraz, sspokojnie. Wolno, ssłodki demonku. 

      Zatrzymałem si  i przyjrzałem drzewom, jasnym i ciemnym, l ni cym i 

zm tniałym.  elazne, aluminiowe, br zowe, wywierały niezwykłe wra enie. Tej 

ekspozycji nie było, gdy szedłem t dy ostatnim razem, wiele lat temu. Nic 

dziwnego, naturalnie. Zmiany nast piły te  w innych miejscach, które dzi  

mijałem. 

      - Teraz. Tutaj. Sskr . Zawró . Zagł biłem si  w las. 

      - Na prawo. Do tego wyssokiego. Stan łem przed wygi tym pniem 

najwy szego drzewa po prawej stronie. 

      - To? 

      - Tak. Wpełznij... do góry. Prosz . 

      - Mam na nie wej ? 

      - Isstotnie. 

      - Dobrze. 

      Sympatyczn  cech  stylizowanego drzewa... a przynajmniej tego 

stylizowanego drzewa... było,  e wyginało si , nabrzmiewało, skr cało si  tak, by 

łatwiej trafi  na oparcie dla nóg i r k, ni  si  z pocz tku wydawało. Znalazłem 

background image

 

59 

chwyt, podci gn łem si , oparłem stop , podci gn łem si  znowu, pchn łem. 

      Wy ej. Jeszcze wy ej. Zatrzymałem si  jakie  trzy metry nad podłog . 

      - Hm... Co mam robi , skoro ju  tu jestem? - spytałem. 

      - Wejd  wy ej. 

      - Po co? 

      - Sspokojnie. Dowiesz si  wkrótce. 

      Podci gn łem si  jeszcze pół metra i wtedy je wyczułem. Nie tyle mrowienie, 

ile rodzaj ucisku. Bywa,  e czuj  tylko mrowienie, je li prowadz  do jakiego  

niebezpiecze stwa. 

      - Tu w górze jest przej cie - oznajmiłem. 

      - Isstotnie. Le ałam zawini ta wokół gał zi niebiesskiego drzewa, kiedy 

cieniomisstrz je otworzył. Zabili go potem. 

      - A zatem musi prowadzi  do czego  wa nego. 

      - Tak ss dz . Nie umiem dobrze ocenia ... ludzkich sspraw. 

      - Przeszła  tam? 

      - Isstotnie. 

      - A wi c jest bezpiecznie? 

      - Isstotnie. 

      - Dobrze. 

      Wspi łem si  jeszcze kawałek. Opierałem si  sile, póki nie ustawiłem obu stóp 

na tym samym poziomie. Wtedy poddałem si  ci gowi i pozwoliłem, by przej cie 

mnie przeniosło. 

      Wyci gn łem przed siebie r ce na wypadek, gdyby powierzchnia była 

nierówna. Ale nie była. Podłog  pokrywała przepi kna mozaika z kafelków 

czarnych, szarych, srebrnych i białych. Po prawej stronie był jaki  geometryczny 

wzór, po lewej wizerunek Otchłani Chaosu. 

      Jednak tylko przez moment kierowałem wzrok w dół. 

      - Bo e wielki! - zawołałem. 

      - Miałam racj ? To wa ne? - spytała Glait. 

      - To wa ne - potwierdziłem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

60 

Rozdział 6

 

 

W kaplicy wsz dzie stały  wiece, wiele z nich wysokich tak jak ja i prawie 

równie grubych. Niektóre były srebrne, inne szare, sporo białych i sporo 

czarnych. Stały na ró nych poziomach, artystycznie rozmieszczone na wyst pach, 

półkach czy w geometrycznych punktach wzoru na podłodze. Jednak nie one były 

głównym  ródłem o wietlenia. Blask padał z góry i z pocz tku s dziłem,  e to 

przeszklony sufit. Kiedy spojrzałem tam, by oceni  wysoko  komnaty, 

przekonałem si ,  e  wiatła dostarcza du a białoniebieska kula uwi ziona za 

krat  z ciemnego metalu. 

      Post piłem o krok. Najbli sza  wieca zamigotała. 

      Zatrzymałem si  przed kamiennym ołtarzem stoj cym w niszy naprzeciw 

wej cia. Czarne  wiece płon ły przed nim z obu stron, na nim mniejsze i srebrne. 

Przez chwil  patrzyłem tylko. 

      - Całkiem jak ty - zauwa yła Glait. 

      - My lałem,  e twoje oczy nie rejestruj  dwuwymiarowych wizerunków. 

      - Bardzo długo ju  mieszkam w muzeum. Po co kto  sschował twój portret za 

ssekretnym przej ciem? Podszedłem bli ej. 

      - To nie ja - wyja niłem. - To mój ojciec, Corwin z Amberu. 

      Srebrna ró a stała w wazonie przed portretem. Nie wiem, czy była 

prawdziwym kwiatem czy jedynie produktem sztuki lub magii. 

      A obok ró y, wysuni ty na kilka centymetrów z pochwy, le ał Grayswandir. 

Czułem,  e to prawdziwy miecz ojca,  e ta wersja, któr  nosił jego upiór Wzorca, 

była tylko rekonstrukcj , jak on sam. 

      Uniosłem miecz, wyj łem z pochwy. 

      Ogarn ło mnie poczucie mocy. Chwyciłem r koje , machn łem, wysun łem 

kling  en garde, pchn łem, zaatakowałem... Spikard o ył w centrum paj czyny 

sił. Spojrzałem na niego, nagle zakłopotany. 

      - A to jest miecz mojego ojca - dodałem, wracaj c przed ołtarz. 

      Wsun łem Grayswandira do pochwy i odło yłem na miejsce. Niech tnie go tu 

zostawiałem. 

      Cofn łem si . 

      - To jesst wa ne? - spytała Glait. 

      - Bardzo - zapewniłem. 

      Przej cie wessało mnie i przerzuciło z powrotem na czubek drzewa. 

      - Co teraz, Merlinie? 

      - Umówiłem si  na obiad z moj  matk . 

      - W takim razie zosstaw mnie tutaj. 

      - Mog  ci  odnie  do wazy. 

      - Nie. Ju  dawno nie sskradałam si  po drzewach. Tak b dzie najlepiej. 

      Wyci gn łem r k . Zsun ła si  i popełzła mi dzy błyszcz ce konary. 

      - Powodzenia, Merlinie. Przyjd  kiedy  znowu. 

      Zszedłem z drzewa, tylko raz zaczepiaj c o co  nogawk , a po chwili szybkim 

krokiem maszerowałem ju  korytarzem. 

      Dwa zakr ty dalej znalazłem przej cie do głównego holu i uznałem,  e lepiej z 

niego skorzystam. Wyskoczyłem obok wielkiego kominka, gdzie splatały si  

background image

 

61 

wysokie płomienie. Odwróciłem si  wolno i rozejrzałem po sali, usiłuj c wygl da  

tak, jakbym czekał ju  dłu sz  chwil . 

      Oprócz mnie nie było tu nikogo. To dziwne, pomy lałem, skoro ogie  huczy 

tak mocno. Poprawiłem koszul , otrzepałem si , przejechałem grzebieniem po 

włosach. Wła nie sprawdzałem paznokcie, kiedy dostrzegłem k tem oka jaki  

ruch na szerokim pode cie po lewej stronie. 

      Była zawiej  we wn trzu trzymetrowej wie y. Błyskawice z trzaskiem 

ta czyły po rodku, okruchy lodu stukały i grzechotały o stopnie, szron pokrywał 

por cz tam, gdzie przeszła. Moja matka. Zauwa yła mnie chyba w tej samej 

chwili co ja, gdy  przystan ła. Potem skr ciła na schody i zeszła powoli. 

      Po drodze przekształcała si  płynnie, jej wygl d ulegał zmianie niemal z 

ka dym krokiem. Gdy tylko zrozumiałem, co si  dzieje, zako czyłem własne 

działanie i odwróciłem pierwsze skromne wyniki. Rozpocz łem przemian , gdy 

tylko j  zobaczyłem, a ona pewnie zrobiła to samo. Nie s dziłem,  e posunie si  

tak daleko,  eby mi zrobi  przyjemno , w dodatku po raz drugi i to na własnym 

terenie. 

      Zako czyła przemian , kiedy stan ła na najni szym stopniu. Stała si  teraz 

pi kn  kobiet  w czarnych spodniach i czerwonej koszuli z bufiastymi r kawami. 

Spojrzała na mnie z u miechem, podeszła i obj ła serdecznie. 

      Nietaktem byłoby stwierdzi ,  e zamierzałem si  przekształci , ale 

zapomniałem. Czy w ogóle wygłosi  jak kolwiek uwag  na ten temat? 

      Odsun ła mnie na odległo  ramienia, zmierzyła wzrokiem i pokr ciła głow . 

      - Czy sypiasz w ubraniu przed wysiłkiem fizycznym czy po? - zapytała. 

      - Jeste  niesprawiedliwa. Zatrzymałem si  po drodze,  eby obejrze  okolic , i 

natrafiłem na pewne problemy. 

      - Dlatego si  spó niłe ? 

      - Nie. Spó niłem si , gdy  zajrzałem do galerii i sp dziłem tam wi cej czasu, 

ni  planowałem. I nie spó niłem si  wiele. 

      Chwyciła mnie za rami  i obróciła. 

      - Wybaczam ci - rzekła, popychaj c mnie w stron  nakrapianego ró em, 

zieleni  i złotem filaru przej cia, umieszczonego w wyło onej lustrami niszy w 

pokoju po prawej stronie. 

      Uznałem,  e nie wymaga to odpowiedzi, milczałem wi c. Weszli my do niszy. 

Czekałem, czy poprowadzi mnie wokół filara zgodnie z ruchem wskazówek 

zegara czy przeciwnie. 

      Przeciwnie, jak si  okazało. Ciekawe. 

      Z trzech stron towarzyszyły nam odbicia i odbicia odbi . I obrazy komnaty, 

któr  opu cili my. Z ka dym okr eniem filara był to inny pokój. Obserwowałem 

te kalejdoskopowe przemiany, póki nie zatrzymała si  w kryształowej grocie na 

brzegu podziemnego morza. 

      - Ju  prawie zapomniałem o tym miejscu - wyznałem. 

      Po czystym, białym piasku przeszedłem w jaskrawy blask kryształów, blask, 

na przemian przypominaj cy  wiatło ognisk, odbicia sło ca, kandelabry i 

wy wietlacze LED, zale nie od rozmiarów i mo e odległo ci. Od czasu do czasu 

wst ga t czy padała na brzeg,  ciany jaskini i czarne wody. 

      Wzi ła mnie za r k  i poprowadziła do otoczonej por cz  platformy, 

background image

 

62 

wzniesionej niedaleko po prawej stronie. Stał na niej nakryty stolik. Zestaw 

przykrytych półmisków zajmował wi kszy stół w gł bi. Weszli my po kilku 

stopniach, posadziłem j  i ruszyłem zbada  smakołyki. 

      - Usi d , Merlinie - powiedziała. - Podam do stołu. 

      - Nie warto - oparłem, unosz c pokrywk . - Ju  tu jestem. Zajm  si  

pierwszym daniem. Poderwała si . 

      - A zatem styl bufetu - zdecydowała. 

      - Oczywi cie. 

      Napełnili my talerze i przeszli my do stolika. Po kilku sekundach błyskawica 

nad wod  roz wietliła strzelisty strop jaskini, podobny do  eber ogl danej od 

wewn trz gigantycznej bestii, która nas trawi. 

      - Nie musisz tak si  niepokoi . Wiesz przecie ,  e nie mog  tu si gn . 

      - Czekanie na grzmot odbiera mi apetyt - wyja niłem. 

      Roze miała si  dokładnie w chwili, gdy dotarł do nas stłumiony huk. 

      - Czy teraz ju  w porz dku? - spytała. 

      - Tak. Uniosłem widelec. 

      - To dziwne, jakich krewnych zsyła nam los - zauwa yła. 

      Przyjrzałem si  jej, spróbowałem odczyta  wyraz twarzy, zrezygnowałem. 

Zatem... 

      - Tak - przyznałem. 

      Obserwowała mnie, ale ja te  niczego nie zdradzałem. 

      - Jako dziecko odpowiadałe  monosylabami, kiedy byłe  rozdra niony - 

przypomniała. 

      - Tak. 

      Zacz li my je . Nad nieruchomym, czarnym morzem jarzyły si  błyskawice. 

W  wietle ostatniej zdawało mi si ,  e dostrzegam w dali statek pod czarnymi 

aglami wypełnionymi wiatrem. 

      - Spotkałe  si  z Mandorem? 

      - Tak. 

      - Co u niego? 

      - W porz dku. 

      - Co  ci  niepokoi, Merlinie. 

      - Wiele spraw. 

      - Powiesz mamie? 

      - A je li ona jest w nie zamieszana? 

      - Byłabym rozczarowana, gdyby tak nie było. Ale jak długo masz zamiar si  

na mnie gniewa  o t  ty'ig ? Zrobiłam to, co uwa ałam za słuszne. I nadal 

uwa am. 

      Skin łem głow , nie przerywaj c jedzenia. Dopiero po chwili... 

      - Wyra nie dała  to do zrozumienia w ostatnim cyklu - przypomniałem. 

      Woda chlupn ła cicho. T czowa plama przesun ła si  po naszym stoliku, po 

jej twarzy... 

      - Czy chodzi jeszcze o co ? - spytała. 

      - A mo e ty mi powiesz? 

      Poczułem na sobie jej wzrok. Wytrzymałem go. 

      - Nie wiem, o czym mówisz - o wiadczyła. 

background image

 

63 

      - Czy wiedziała ,  e Logrus jest  wiadomy? - spytałem. - I Wzorzec? 

      - Mandor ci o tym powiedział? 

      - Tak, ale wiedziałem ju  wcze niej. 

      - Sk d? 

      - Byli my w kontakcie. 

      - Ty i Wzorzec? Ty i Logrus? 

      - Jedno i drugie. 

      - W jakim celu? 

      - Manipulacji, moim zdaniem. S  zaanga owani w konflikt. Chcieli,  ebym si  

opowiedział po której  ze stron. 

      - I któr  wybrałe ? 

      -  adnej. A co? 

      - Powiniene  mnie zawiadomi . 

      - Po co? 

      - Mogłabym ci doradzi . By  mo e udzieli  pomocy. 

      - Przeciwko Pot gom wszech wiata? Jakie masz powi zania, mamo? 

      U miechn ła si , 

      - To przecie  mo liwe,  e kto  taki jak ja dysponuje wyj tkow  wiedz  o ich 

funkcjonowaniu. 

      - Kto  taki jak ty...? 

      - Czarodziejka o moich kwalifikacjach. 

      - A  tak jeste  dobra, mamo? 

      - Nie s dz , by wiele było lepszych, Merlinie. 

      - No có , rodzina zawsze dowiaduje si  na ko cu. Dlaczego wi c sama mnie 

nie przeszkoliła , zamiast odsyła  do Suhuya? 

      - Nie jestem dobr  nauczycielk . Nie lubi  uczy . 

      - Uczyła  Jasr . 

      Przechyliła głow  i zmru yła oczy. 

      - Czy równie  Mandor ci o tym powiedział? - zapytała. 

      - Nie. 

      - To kiedy si  dowiedziałe ? 

      - Jaka to ró nica? 

      - Istotna - stwierdziła. - Poniewa  nie s dz , by  o tym wiedział przy naszym 

ostatnim spotkaniu. 

      Nagle przypomniałem sobie,  e u Suhuya powiedziała co  na temat Jasry, co 

sugerowało,  e j  znała. Zwróciłbym na to uwag , ale akurat pchałem ładunek 

niech ci w inn  stron , w ród burzy p dziłem w dół, a hamulce wydawały 

zabawne d wi ki. Ju  chciałem spyta , po co jej informacja, kiedy si  

dowiedziałem... I zrozumiałem nagle,  e tak naprawd  pyta, od kogo. Niepokoi 

si , z kim mogłem rozmawia  o takich sprawach po naszym niedawnym 

spotkaniu. Wspomnienie upiora Luke'a nie wydało mi si  polityczne. 

      - No dobrze. Wymkn ło si  Mandorowi - mrukn łem. - Prosił,  ebym 

zapomniał o całej sprawie. 

      - Inaczej mówi c - stwierdziła - oczekiwał,  e dowiem si  o tym. Dlaczego 

wybrał taki sposób? Dziwne. Subtelno  tego człowieka mo e doprowadzi  do 

szału. 

background image

 

64 

      - Mo e po prostu mu si  wymkn ło. 

      - Mandorowi nic si  nie wymyka. Nie dopu , by kiedykolwiek został twoim 

wrogiem. 

      - Czy mówimy o tej samej osobie? 

      Pstrykn ła palcami. 

      - Oczywi cie. Znałe  go jako dziecko. Potem wyjechałe . Od tej pory widziałe  

go tylko kilka razy. Tak, jest subtelny, podst pny i niebezpieczny. 

      - Nigdy nie było mi dzy nami konfliktów. 

      - Oczywi cie. Nigdy bez powodów nie robi sobie wrogów. Wzruszyłem 

ramionami i wróciłem do jedzenia. 

      - Zapewne podobne komentarze wygłaszał na mój temat - odezwała si  po 

chwili. 

      - Niczego takiego sobie nie przypominam - odparłem. 

      - Udzielił ci lekcji ostro no ci? 

      - Nie, chocia  mam wra enie,  e powinienem si  jej nauczy . 

      - Z pewno ci  w Amberze odebrałe  dobr  szkoł . 

      - Je li nawet, była tak dyskretna,  e nie zauwa yłem. 

      - No no... Czy to mo liwe,  e nie musz  si  ju  o ciebie zamartwia ? 

      - W tpi . 

      - Zatem, czego mógł chcie  od ciebie Wzorzec albo Logrus? 

      - Ju  ci powiedziałem: wyboru jednej ze stron. 

      - Czy to tak trudno zdecydowa , którego z nich wolisz? 

      - Trudno zdecydowa , którego mniej nie lubi . 

      - Poniewa  maj  skłonno , by w swej walce o władz , jak to okre liłe , 

manipulowa  lud mi? 

      - Wła nie. 

      Roze miała si . 

      - Wprawdzie dowodzi to,  e nasi bogowie nie s  lepsi od nas - powiedziała - ale 

przynajmniej  wiadczy,  e nie s  te  od nas gorsi. Widzisz tutaj  ródła ludzkiej 

moralno ci. Ale lepsza taka ni   adna. Je li te fakty nie wystarczaj  ci do 

dokonania wyboru, niech decyduj  inne przesłanki. Jeste  przecie  synem 

Chaosu. 

      - I Amberu - przypomniałem. 

      - Wychowałe  si  w Dworcach. 

      - I mieszkałem w Amberze. Moi krewni s  tam równie liczni jak tutaj. 

      - Wi c naprawd  tak trudno wybra ? 

      - Gdyby nie to, sprawy byłyby o wiele prostsze. 

      - W takim razie - stwierdziła - spójrz na to z drugiej strony. 

      - Co masz na my li? 

      - Nie pytaj, którego z nich wolisz, ale który mo e wi cej dla ciebie zrobi . 

      Łykn łem znakomitej zielonej herbaty. Sztorm przesun ł si  bli ej brzegu. 

Co  pluskało w wodach zatoczki. 

      - No dobrze - rzuciłem. - Pytam. 

      Pochyliła si  i u miechn ła, a oczy jej pociemniały. Zawsze perfekcyjnie 

panowała nad swoj  twarz  i figur , zmieniaj c je tak, by odpowiadały jej 

nastrojom. Jest wyra nie t  sam  osob , jednak czasem wygl da na młod  

background image

 

65 

dziewczyn , kiedy indziej na dojrzał , pi kn  kobiet . Zwykle jest czym  

pomi dzy. Teraz jednak w jej rysach pojawiła si  jakby ponadczasowo  - nie tyle 

wiek, ile esencja Czasu - i nagle u wiadomiłem sobie,  e nie wiem, ile wła ciwie 

ma lat. Patrzyłem, jak po jej twarzy przesun ła si  jakby zasłona staro ytnej 

pot gi. 

      - Logrus - powiedziała - poprowadzi ci  do wielko ci. Patrzyłem nieruchomo. 

      - Jakiej wielko ci? - spytałem. 

      - A jakiej pragniesz? 

      - Nie pami tam,  ebym kiedy  pragn ł wielko ci samej w sobie. To tak, 

jakbym chciał by  in ynierem zamiast co  zaprojektowa . Albo by  pisarzem 

zamiast pisa . Byłbym wtedy produktem ubocznym, nie rzecz  sam  w sobie. To 

tylko zaspokaja pró no . 

      - Ale je li zdob dziesz j ... zasłu ysz na ni ... czy nie powiniene  jej zyska ? 

      - Chyba tak. Ale jak dot d niczego nie zrobiłem... - Mój wzrok padł na 

jaskrawy kr g pod ciemnymi wodami. Przesuwał si , jakby uciekał przed 

sztormem. - ...Mo e oprócz niezwykłego urz dzenia, które mo na rozwa a  w 

kategoriach wielko ci. 

      - Jeste  jeszcze młody - zauwa yła. - A czasy, w których twoje kwalifikacje 

miały by  wyj tkowo przydatne, nadeszły szybciej, ni  si  spodziewałam. 

      Gdybym czarami sprowadził sobie fili ank  kawy, czy byłaby ura ona? 

Chyba tak. Zdecydowałem si  wi c na kieliszek wina. Nalałem sobie i 

spróbowałem. 

      - Obawiam si ,  e nie rozumiem, o czym mówisz - o wiadczyłem. Pokiwała 

głow . 

      - Raczej trudno by ci było dowiedzie  si  tego z własnych do wiadcze  - 

stwierdziła powoli. - A nikt nie byłby skory, by wspomnie  ci o tej mo liwo ci. 

      - O czym ty mówisz, mamo? 

      - O tronie. O panowaniu w Dworcach Chaosu. 

      - Chyba Mandor sugerował,  ebym o tym pomy lał - zauwa yłem. 

      - No dobrze. Nikt prócz Mandora nie byłby tak skory, by ci o tym wspomnie . 

      - Jak rozumiem, matki czuj  rozkosz, widz c synów dobrze urz dzonych. 

Niestety, wymieniła  zawód, do którego brakuje mi nie tylko uzdolnie , praktyki 

i wykształcenia, ale te  ch ci. 

      Zło yła razem czubki palców i spogl dała na mnie tu  nad nimi. 

      - Masz lepsze kwalifikacje, ni  s dzisz, a twoje ch ci nie maj  tu nic do rzeczy. 

      - Jako osoba bezpo rednio zainteresowana, nie mog  si  z tob  zgodzi . 

      - Nawet gdyby był to jedyny sposób, by ochroni  przyjaciół i krewnych tutaj i 

w Amberze? Łykn łem wina.  

      - Chroni  ich? Przed czym? 

      - Wzorzec spróbuje wkrótce przebudowa  na własne podobie stwo centralne 

obszary Cienia. Jest ju  chyba dostatecznie silny, by to zrobi . 

      - Mówiła  o Amberze i Dworcach, nie o Cieniu. 

      - Logrus musi przeciwstawi  si  temu wtargni ciu. Poniewa  przegrałby 

zapewne w bezpo rednim starciu, musi strategicznie wykorzysta  agentów. A 

najskuteczniejsi z agentów b d  reprezentowa  Dworce w boju... 

      - To szale stwo! - przerwałem. - Musi by  lepszy sposób! 

background image

 

66 

      - Mo liwe - przyznała. - Zasi d  na tronie, a wtedy ty b dziesz wydawał 

rozkazy. 

      - Nie znam si  na tym. 

      - Otrzymasz porady, naturalnie. 

      - A co z wła ciwym porz dkiem sukcesji? 

      - To ju  nie twój problem. 

      - My l  jednak,  e powinno mnie interesowa , jak rzecz zostanie osi gni ta... 

powiedzmy, czy tobie czy Mandorowi mam by  wdzi czny za wi kszo  zgonów. 

      - Jako  e oboje nale ymy do rodu Sawall, jest to problem czysto akademicki. 

      - Chcesz powiedzie ,  e współpracujecie ze sob ? 

      - S  mi dzy nami ró nice. I nie mam zamiaru dyskutowa  o metodach. 

      Westchn łem i łykn łem wina. Sztorm szalał nad czarnymi wodami. Je li ten 

dziwny błysk  wiatła pod powierzchni  to rzeczywi cie Ghostwheel, 

zastanawiałem si , co tam robi. Błyskawice tworzyły niegasn ce tło, a grzmoty 

ci gł   cie k  d wi kow . 

      - Co miała  na my li, wspominaj c o czasach, w których moje kwalifikacje 

miały by  wyj tkowo przydatne? - zapytałem. 

      - Tera niejszo  i najbli sz  przyszło . 

      - Nie, chodzi mi o te wyj tkowe kwalifikacje. Co to znaczy? 

      To z pewno ci  błyskawice... Przecie  nigdy jeszcze nie widziałem,  eby si  

zarumieniła. 

      - Ł czysz w sobie dwie wspaniałe linie - powiedziała. - Formalnie rzecz bior c, 

twój ojciec był królem Amberu... krótko, mi dzy panowaniem Oberona i Eryka. 

      - Poniewa  Oberon  ył jeszcze w tym czasie i nie abdykował,  aden z nich nie 

był prawowitym władc  - odparłem. - Nast pc  Oberona jest Random. 

      - Mo na u y  argumentu domy lnej abdykacji - zauwa yła. 

      - Taka interpretacja bardziej ci odpowiada, prawda? 

      - Oczywi cie. 

      Popatrzyłem na sztorm. Wypiłem troch  wina. 

      - I dlatego chciała  urodzi  dziecko Corwina? 

      - Logrus zapewnił mnie,  e takie dziecko b dzie szczególnie uzdolnione do 

obj cia tutaj władzy. 

      - Ale tato wła ciwie si  dla ciebie nie liczył? 

      Odwróciła głow  w kierunku, sk d p dził ku nam kr g  wiatła. Błyskawice 

uderzały tu  za nim. 

      - Nie masz prawa zadawa  mi takich pyta  - o wiadczyła. 

      - Wiem o tym. Ale to prawda, zgadłem? 

      - Mylisz si . Znaczył dla mnie bardzo wiele. 

      - Jednak nie w sensie konwencjonalnym. 

      - Nie jestem konwencjonaln  osob . 

      - Jestem wynikiem eksperymentu hodowlanego. Logrus wybrał partnera, 

który miał ci da  idealnego... kogo? 

      Kr ek  wiatła podpłyn ł do zatoki. Sztorm  cigał go do brzegu - bli ej, ni  

kiedykolwiek widziałem. 

      - Idealnego Lorda Chaosu - odrzekła. - Zdolnego tu rz dzi . 

      - Mam dziwne wra enie,  e chodziło o co  wi cej. 

background image

 

67 

      Uskakuj c przed błyskawicami, jasny kr g wyskoczył z wody i przemkn ł po 

piasku do nas. Je li nawet odpowiedziała na moj  ostatni  uwag , ju  tego nie 

słyszałem. Grzmoty ogłuszały. 

       wiatło wpłyn ło na platform  i znieruchomiało obok mojej stopy. 

      - Tato, mo esz mnie obroni ? - spytał Ghost w chwili ciszy mi dzy trzaskami 

piorunów. 

      - Wejd  mi na lewy przegub - poleciłem. 

      Dara przygl dała si  bez słowa, jak zajmuje miejsce i przybiera posta  

Frakir. Tymczasem ostatnia błyskawica nie gasła, lecz trwała przez dług  chwil  

niby skwiercz ca łodyga na granicy wody i l du. Potem skupiła si  w kul , 

zawisła na chwil  w powietrzu i popłyn ła w nasz  stron . Zbli aj c si , zacz ła 

zmienia  struktur . 

      Obok naszego stolika stała si  jasnym, pulsuj cym Znakiem Logrusu. 

      - Ksi no Daro, ksi

 Merlinie - rozległ si  ten straszny głos, który ostatnio 

słyszałem w dniu starcia na korytarzu zamku Amber. - Nie chc  przeszkadza  

wam w posiłku, lecz zmusza mnie do tego przedmiot, który chronicie. 

      Zygzakowate odgał zienie wizerunku strzeliło w stron  mojej r ki. 

      - On blokuje mi mo liwo  przeskoku - poskar ył si  Ghost. 

      - Dajcie mi go! 

      - Dlaczego? - zapytałem. 

      - Ten przedmiot przeszedł Logrus - nadpłyn ły słowa, na pozór losowo 

zmieniaj c wysoko , gło no  i akcent. 

      Pomy lałem,  e mog  si  sprzeciwi ... je li naprawd  jestem dla Logrusu taki 

wa ny, jak sugerowała Dara. Zatem... 

      - Teoretycznie jest to dozwolone ka demu, kto tam trafi - przypomniałem. 

      - Ja stanowi  dla siebie prawa, Merlinie. A twój Ghostwheel ju  raz stan ł mi 

na drodze. Teraz go dostan . 

      - Nie - odparłem, przenosz c  wiadomo  do spikarda. Odnalazłem  rodki 

natychmiastowego transportu w obszar b d cy pod władz  Wzorca. - Nie oddam 

tak łatwo mojej kreacji. 

      Znak zaja niał mocniej. 

      Dara poderwała si  i stan ła mi dzy nim a mn . 

      - Przesta  - powiedziała. - Mamy wa niejsze sprawy ni  zemsta na zabawce. 

Wysłałam swoich kuzynów Hendrake'ów po oblubienic  Chaosu. Je li chcesz, 

eby ten zamiar si  powiódł, sugeruj ,  eby  im pomógł. 

      - Pami tam twój plan dotycz cy ksi cia Branda. Podsun ła  mu lady Jasr , by 

go usidliła. To musi si  uda , mówiła . 

      - Bli ej ni  ktokolwiek inny doprowadziłam ci  do władzy, której pragniesz, 

stary W u. 

      - To prawda - przyznał. 

      - A nosicielka Oka jest istot  prostsz  od Jasry. 

      Znak przesun ł si  obok niej - male kie sło ce zmieniaj ce si  w ci g 

ideogramów. 

      - Merlinie, czy zasi dziesz na tronie i b dziesz mi słu ył, gdy nadejdzie czas? 

      - Uczyni  wszystko, co konieczne, by przywróci  równowag  sił - 

odpowiedziałem. 

background image

 

68 

      - Nie o to pytałem! Czy we miesz koron  na warunkach, jakie ustaliłem? 

      - Je li tego b dzie wymagała sytuacja. 

      - To mi wystarczy - o wiadczył. - Zachowaj swoj  zabawk . 

      Dara odsun ła si , a Znak przepłyn ł obok niej i znikn ł. 

      - Zapytaj go o Luke'a, Corwina i nowy Wzorzec - powiedział jeszcze i rozwiał 

si .  

      Odwróciła si  do mnie i spojrzała z uwag . 

      - Nalej mi wina - poleciła. Nalałem. 

      - A zatem opowiedz mi o Luke'u, Corwinie i nowym Wzorcu. 

      - Powiedz mi o Jasrze i Brandzie. 

      - Nie. W tej sprawie ty masz pierwsze stwo. 

      - Jak chcesz - zgodziłem si . - Nie wspomniałem ci,  e byli upiorami Wzorca. 

Luke zjawił si  przy mnie w drodze tutaj. Posłał go Wzorzec. Miał mnie 

przekona ,  ebym porzucił t  krain . Logrus wysłał lorda Borela,  eby pozbył si  

Luke'a. 

      - Luke'a, czyli Rinalda, syna Jasry i Branda, m a Coral i króla Kashfy? 

      - Brawo. A teraz opowiedz mi o tej historii. Podsun ła  Brandowi Jasr ,  eby 

go usidliła i skierowała na  cie k , któr  pod ył? 

      - I tak poszedłby t  drog . Przybył do Dworców, szukaj c mocy, by 

zrealizowa  swe cele. Jasra troch  mu tylko ułatwiła pewne rzeczy. 

      Brzmiało to całkiem inaczej. Ale czy to oznacza,  e kl twa ojca nie była tu 

istotnym czynnikiem? 

      - Nie. Pomogła... w sensie metafizycznym... przedłu y  Czarn  Drog  do 

Amberu. Jak to si  stało,  e wci  tu jeste , gdy król Rinaldo radził ci odej ? Czy 

to lojalno  wobec Dworców? 

      - Umówiłem si  z tob  na obiad, a dawno ju  nie jedli my razem. Nie 

chciałbym straci  okazji. 

      U miechn ła si  ledwie dostrzegalnie i łykn ła wina. 

      - Doskonale zmieniasz temat - zauwa yła. - Wró my do niego. Upiór Borela 

zabił upiora Rinalda. Dobrze zrozumiałam? 

      - Niezupełnie. 

      - Co to ma znaczy ? 

      - Pojawił si  upiór mojego ojca i rozprawił si  z Borelem. Dzi ki temu 

mogli my odej . 

      - Znowu? Corwin znowu pokonał Borela? 

      Przytakn łem. 

      - Naturalnie,  aden z nich nie pami tał pierwszego spotkania. Ich 

wspomnienia si gaj  tylko chwili zapisu i... 

      - Pojmuj  zasad . Co było potem? 

      - Uciekli my - wyja niłem. - A pó niej przyszedłem tutaj. 

      - O co chodziło Logrusowi, kiedy wspomninał o nowym Wzorcu? 

      - Upiór ojca został najwyra niej stworzony wła nie przez niego, nie przez 

oryginał w Amberze.  

      Wyprostowała si  nagle, szeroko otwieraj c oczy. 

      - Sk d o tym wiesz? - zapytała ostro. 

      - Powiedział mi - wyja niłem. 

background image

 

69 

      Patrzyła poza mnie, na spokojne ju  morze. 

      - A wi c trzecia pot ga zaczyna uczestniczy  w wydarzeniach - szepn ła. - To 

fascynuj ce i niepokoj ce równocze nie. Niech licho go porwie za to,  e go 

wykre lił! 

      - Naprawd  go nienawidzisz? - spytałem. 

      Znowu spojrzała mi w oczy. 

      - Zostawmy ten temat - rozkazała. - Jeszcze tylko jedno - poprawiła si  w 

chwil  pó niej. - Czy sugerował mo e, po której stronie stoi nowy Wzorzec albo 

jakie ma plany? Fakt,  e wysłał go w obronie Luke'a mo na zrozumie  tak,  e 

wspiera działania starego Wzorca. 

      Z drugiej strony... mo e dlatego,  e został stworzony przez twojego ojca, a 

mo e ma własne plany wzgl dem ciebie... dostrzegam w tym jedynie zapewnienie 

tobie ochrony. Co mówił? 

      -  e chciał mnie zabra  z tego miejsca, gdzie wtedy byłem.  

      Pokiwała głow . 

      - I najwyra niej tego dokonał - mrukn ła. - Mówił co  jeszcze? Czy zdarzyło 

si  cokolwiek, co mo e okaza  si  wa ne? 

      - Pytał o ciebie. 

      - Doprawdy? I to wszystko? 

      - Nie przekazał mi  adnej wiadomo ci, je li o to ci chodzi. 

      - Rozumiem. 

      Odwróciła głow  i zamilkła. 

      - Te upiory nie  yj  długo, prawda? - zapytała po chwili. 

      - Nie. 

      - To denerwuj ce - stwierdziła w ko cu. - Pomy le ,  e mimo wszystko nadal 

potrafi wtr ca  si  do gry. 

      - On  yje, prawda, mamo? - spytałem. - A ty wiesz, gdzie jest. 

      - Nie jestem jego stra nikiem, Merlinie. 

      - My l ,  e jeste . 

      - To impertynencja tak mi si  sprzeciwia . 

      - Musz  jednak - o wiadczyłem. - Widziałem, jak wyruszał do Dworców. Z 

pewno ci  chciał tu by  z innymi, by podpisa  traktat pokojowy. Ale jeszcze 

bardziej chciał pewnie zobaczy  ciebie. Tak wiele dr czyło go pyta , na które nie 

znał odpowiedzi: sk d przyszła , czemu go szukała , dlaczego odeszła  w taki 

sposób... 

      - Do ! - krzykn ła. - Nie mówmy o tym! 

      Zignorowałem te słowa. 

      - I wiem,  e był tutaj, w Dworcach. Widziano go. Z pewno ci  ci  odszukał. 

Co si  wtedy stało? Jakich udzieliła  mu wyja nie ?  

      Zerwała si  i spojrzała na mnie ze zło ci . 

      - To ju  wszystko, Merlinie - rzekła. - Mam wra enie,  e kulturalna rozmowa 

z tob  jest niemo liwa. 

      - Czy jest twoim wi niem, mamo? Czy zamkn ła  go gdzie ,  eby ci nie 

przeszkadzał, nie utrudniał realizacji twoich planów? 

      Pospiesznie odeszła od stołu. Niemal si  potkn ła. 

      - Niezno ny dzieciaku! Jeste  taki sam jak on! Dlaczego musisz by  taki do 

background image

 

70 

niego podobny? 

      - Boisz si  go, prawda? - powiedziałem, pojmuj c nagle,  e to całkiem 

mo liwe. - Boisz si  zabi  ksi cia Amberu, nawet maj c po swojej stronie Logrus. 

Uwi ziła  go, a teraz si  boisz,  e wyrwie si  i zepsuje ci plany. Od dawna czujesz 

l k z powodu tego, co musiała  uczyni , by usun  go z drogi. 

      - To nonsens! - zawołała. Okr yłem stolik. Cofn ła si . Na jej twarzy pojawił 

si  wyraz prawdziwego strachu. - Zgadujesz tylko! - mówiła dalej. - On nie  yje, 

Merlinie! Zrezygnuj! Daj mi spokój! Nigdy wi cej nie wymieniaj przy mnie jego 

imienia! Tak, nienawidz  go! Zniszczyłby nas wszystkich! Nadal by próbował, 

gdyby tylko mógł! 

      - On nie zgin ł - oznajmiłem. 

      - Sk d mo esz wiedzie ? 

      Stłumiłem ch , by jej powiedzie ,  e z nim rozmawiałem. 

      - Tylko winni tak gło no protestuj  - stwierdziłem. - On  yje. Gdzie jest? 

      Uniosła r ce, dło mi do wn trza, i skrzy owała je na piersi, nisko trzymaj c 

łokcie. Znikn ł strach, znikn ł gniew. Kiedy znów si  odezwała, w jej głosie 

brzmiała drwina. 

      - Zatem szukaj go, Merlinie. Szukaj go koniecznie. 

      - Gdzie? - zapytałem. 

      - Szukaj go w Otchłani Chaosu. 

      Płomie  zaja niał obok jej lewej stopy i zacz ł orbitowa  wokół ciała 

przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Pozostawiał za sob  rozjarzon  

czerwieni  lini  ognia. Gdy dotarł do czubka głowy, przesłonił j  całkowicie. A 

potem zgasł z cichym sykiem, zabieraj c j  ze sob . 

      Podszedłem, przykl kn łem, zbadałem miejsce, gdzie przed chwil  stała. 

Troch  cieplejsze, to wszystko. Ładne zakl cie. Nikt mnie takiego nie nauczył. 

Chocia , kiedy si  chwil  zastanowiłem, przypomniałem sobie,  e mama zawsze 

lubiła efektowne wej cia i wyj cia. 

      - Ghost? 

      Przeta czył z mojej r ki i zawisł w powietrzu. 

      - Tak? 

      - Czy nadal nie mo esz przemieszcza  si  w Cieniu? 

      - Nie. Zakaz znikn ł, kiedy oddalił si  Znak Logrusu. Mog  podró owa  do 

Cienia i z Cienia. Mog  ci  przetransportowa . Chcesz? 

      - Tak. Przenie  mnie do galerii na górze. 

      - Galerii? Zanurkowałem z komory Logrusu prosto w to ciemne morze, tato. 

Nie znam tych okolic. 

      - Niewa ne - mrukn łem. - Sam sobie poradz . 

      O ywiłem spikard. Linie sił si gn ły spiral  z sze ciu promieni, oplotły Ghosta 

i mnie, poniosły wirem ku miejscu moich pragnie  w Labiryncie Sztuki. Znikaj c 

próbowałem wywoła  błysk ognia, ale nie wiedziałem, czy mi si  udało. Ciekawe, 

jak ci naprawd  dobrzy zdobywaj  praktyk .

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

71 

Rozdział 7

 

 

Dostarczyłem nas do tej niesamowitej sali, ulubionego miejsca starego 

Sawalla. Był tu ogród z rze bami. Nie miał zewn trznego o wietlenia, jedynie 

przy najwi kszych pos gach podłogowe, przez co panował tu półmrok o kilka 

odcieni ciemniejszy, ni  by mi odpowiadał. Podłoga była nierówna - wkl sła, 

wypukła, uko na,  łobkowana - jednak dominowały krzywe wkl słe. Trudno 

oceni  rozmiar tej sali, gdy  za ka dym razem wydawał si  inny, zale nie od 

miejsca, gdzie człowiek stan ł. Gramble, lord Sawall, nakazał zbudowa  j  bez 

adnych płaskich powierzchni i zadanie to wymagało chyba wyj tkowego kunsztu 

cieniomistrzostwa. 

      Stan łem przed czym , co przypominało skomplikowane olinowanie bez 

odpowiedniego statku - albo zło ony instrument muzyczny, którego strunami 

mieli szarpa  Tytani.  wiatło zmieniało liny w smugi srebra, jak  ywe płyn ło z 

mroku w mrok w granicach jakiej  na wpół dostrzegalnej ramy. Inne rze by 

sterczały ze  cian albo wisiały jak stalaktyty. Szedłem, a to, co przed chwil  

wydawało si   cian , stało si  dla mnie podłog . Elementy stoj ce teraz znalazły 

si  na  cianach albo zwisały ze stropu. Pomieszczenie zmieniało kształt. Lekka 

bryza wywoływała szumy, westchnienia, brz czenia i dzwonki. Gramble'owi, 

mojemu ojczymowi, pomieszczenie to sprawiało estetyczn  satysfakcj , dla mnie 

jednak ka de przekroczenie progu było prób  odwagi. Pó niej dorosłem i tak e 

zacz łem je lubi , po cz ci z powodu okazjonalnych frisson, jakich dostarczało w 

okresie dorastania. Teraz jednak... teraz chciałem tylko pospacerowa  tu chwil , 

przez pami  dawnych dni... i poukłada  jako  swoje my li. Zbyt wiele ich było. 

Problemy, które wabiły mnie przez wi ksz  cz  dorosłego  ycia, teraz zbli ały 

si  chyba do rozwi zania. Nie byłem zadowolony ze wszystkich mo liwo ci, jakie 

wirowały w umy le. Mimo wszystko niewa ne, która z nich oka e si  prawdziwa. 

Zawsze b dzie lepsza od ignorancji. 

      - Tato... 

      - Słucham? 

      - Co to za miejsce? - zapytał Ghost. 

      - Cz  wielkiej kolekcji dzieł sztuki Linii Sawall - wyja niłem. - Przychodz  

j  ogl da  ludzie z całych Dworców i pobliskich cieni. To była pasja mojego 

ojczyma. Jako dziecko cz sto włóczyłem si  po tych korytarzach. Mog  tu by  

ukryte przej cia. 

      - A ten pokój? Co  w nim jest nie w porz dku. 

      - Tak i nie - odparłem. - Zale y, co masz na my li, mówi c „nie w porz dku". 

      - Dziwnie wpływa na moj  percepcj . 

      - To dlatego,  e sama przestrze  zwija si  tutaj jak origami. Sala jest o wiele 

wi ksza, ni  si  wydaje. Wiele razy mo na t dy przechodzi  i stale widzie  inny 

układ elementów. Mo liwe,  e w gr  wchodz  te  jakie  wewn trzne przesuni cia. 

Nigdy nie mogłem si  przekona . Tylko Sawall wiedział to na pewno. 

      - Miałem racj . Co  tu jest nie w porz dku. 

      - A mnie si  podoba. 

      Usiadłem na srebrnym pniaku obok powalonego srebrnego drzewa. 

      - Mog  zobaczy , jak si  zwija? - zapytał po chwili. 

background image

 

72 

      - Prosz  bardzo. 

      Odpłyn ł, a ja zacz łem rozwa a  niedawn  rozmow  z mam . 

Przypomniałem sobie wszystko, o czym wspominał czy co sugerował Mandor, o 

konflikcie mi dzy Wzorcem i Logrusem, o ojcu jako reprezentancie Wzorca i 

przyszłym królu Amberu. Czy wiedziała o tym i znała te sprawy jako fakty, nie 

jako domysły? Uznałem,  e to mo liwe, gdy  szczególny zwi zek ł czył j  z 

Logrusem, a ten z pewno ci  wiedział o najwa niejszych decyzjach swego 

przeciwnika. Przyznała,  e nie kochała ojca. W takim razie szukała go chyba po 

to, by zdoby  ten materiał genetyczny, który wywarł takie wra enie na Logrusie. 

Czy naprawd  chciała wyhodowa  reprezentanta Chaosu? 

      Parskn łem  miechem, my l c o wynikach tego eksperymentu. Dopilnowała, 

ebym uczył si  posługiwa  broni , ale daleko mi było do klasy ojca. Wolałem 

magi , ale czarodziejów było w Dworcach pod dostatkiem. W ko cu wysłała mnie 

do college'u w ulubionym cieniu Amberytów. Ale dyplom informatyki z Berkeley 

te  nie kwalifikował mnie, bym poniósł sztandar Chaosu przeciwko siłom 

Porz dku. Z pewno ci  j  zawiodłem. 

      Wróciłem my l  do dzieci stwa, do niezwykłych przygód, dla których to 

miejsce było punktem pocz tkowym. Gryll i ja przychodzili my tutaj, Glait 

pełzała u naszych stóp, oplatała mi r k  albo chowała si  gdzie  w ubraniu. 

Wydawałem dziwny, melodyjny krzyk, jakiego nauczyłem si  we  nie, i czasami 

doł czał do nas Kergma. Wynurzał si  z fałd ciemno ci, z jakiego  lu nego 

zak tka zwini tej przestrzeni. Nie byłem pewien, czym wła ciwie był Kergma ani 

nawet jakiej był płci. Jako zmienno-kształtny, fruwał, pełzał, skakał albo biegał w 

licznych bardzo interesuj cych formach. 

      Pod wpływem nagiego impulsu wykrzyczałem ten dawny zew. Oczywi cie, nic 

si  nie stało i po chwili zrozumiałem, co to wła ciwie było - wołanie za utraconym 

dzieci stwem, kiedy przynajmniej czułem si  kochany. A teraz... teraz byłem 

nikim: ani Amberyt , ani Chaosyt , i z pewno ci  rozczarowaniem dla krewnych 

z obu stron. Byłem nieudanym eksperymentem. Nikt nie chciał mnie dla mnie 

samego, ale jako co , co mo e si  spełni . Nagle oczy mi zwilgotniały stłumiłem 

szloch. Nigdy si  nie dowiem, do jakiego rozpaczliwego nastroju bym si  tam 

doprowadził, poniewa  wła nie wtedy co  odwróciło moj  uwag . 

      Wysoko na lewej  cianie rozbłysło czerwone  wiatło. Miało form  niedu ego 

kr gu wokół stóp człowieka. 

      - Merlinie - odezwał si  głos z tamtej strony i płomienie wzniosły si  wy ej. 

      W ich blasku dostrzegłem znajom  twarz, podobn  troch  do mojej. Z 

zadowoleniem przyj łem nowy sens, jaki nadała mojemu  yciu - nawet je li tym 

sensem była  mier . 

      Uniosłem nad głow  lew  r k  i sprowadziłem ze spikarda bł kitny rozbłysk. 

      - Tutaj, Jurt! - krzykn łem wstaj c. 

      Zacz łem formowa  kul   wiatła, która miała odwróci  jego uwag . 

Tymczasem moje uderzenie powinno go usma y . Kiedy si  dobrze zastanowi , to 

chyba najpewniejszy sposób,  eby go usun . Straciłem ju  rachub , ile razy 

próbował mnie zabi . Postanowiłem przej  inicjatyw . Wypalenie systemu 

nerwowego powinno załatwi  spraw  raz na zawsze, pomimo wszystkiego, co 

zyskał w Fontannie. 

background image

 

73 

      - Tutaj, Jurt! 

      - Merlinie! Chc  porozmawia ! 

      - A ja nie. Zbyt cz sto próbowałem, a teraz nie mam ju  nic do powiedzenia. 

Podejd  i załatwimy t  spraw  ostatecznie, na bro , gołe r ce albo czary. Nie 

dbam o to. 

      Podniósł r ce dło mi na zewn trz. 

      - Pokój! - zawołał. - Nie mo emy tego zrobi  tutaj, w Liniach Sawall. 

      - Nie truj mi o skrupułach, bracie! 

      Ale ju  mówi c to, zrozumiałem,  e wcale nie przesadza. Pami tałem, jak 

wiele dla niego znaczyła aprobata ojca i u wiadomiłem sobie,  e za  adn  cen  nie 

chciałby rozgniewa  Dary. 

      - A czego wła ciwie chcesz? 

      - Porozmawia . Naprawd  - zapewnił. - Co mam zrobi ? 

      - Spotka  si  ze mn  tutaj. - Pchn łem moj   wietln  kul , by zaja niała nad 

znajomym obiektem. Wygl dał jak gigantyczny domek z kart szklanych i 

aluminiowych, setk  płaszczyzn odbijaj cy  wiatło. 

      - Zgoda - usłyszałem odpowied . 

      Ruszyłem w tamt  stron . Zobaczyłem,  e i on si  zbli a, wi c zmieniłem 

kierunek, by nasze drogi si  nie skrzy owały. Przyspieszyłem te  kroku, by 

dotrze  na miejsce przed nim. 

      -  adnych sztuczek! - krzykn łem. - A je li uznamy,  e trzeba to doprowadzi  

do ko ca, wyjdziemy na zewn trz. 

      - Dobrze. 

      Wkroczyłem do wn trza z innej strony ni  on. Natychmiast spotkałem sze  

moich odbi . 

      - Dlaczego tutaj? - Głos dobiegał z bliska. 

      - Nie widziałe  pewnie filmu Dama z Szanghaju! 

      Nie. 

      - Pomy lałem,  e mo emy tu chodzi  i rozmawia , a w takim czym  trudno 

nam b dzie zrobi  sobie krzywd . 

      Skr ciłem. Wi cej mnie pojawiło si  w rozmaitych miejscach. Usłyszałem 

gwałtowny oddech, a potem chichot. 

      - Zaczynam rozumie  - powiedział. 

      Trzy kroki i nast pny zakr t. Zatrzymałem si . Było tu dwóch Jurtów i dwóch 

Merlinów. Ale nie patrzył na mnie. Powoli si gn łem do jednego z obrazów. 

Obejrzał si , zobaczył mnie, otworzył usta, cofn ł si  natychmiast i znikn ł. 

      - O czym chciałe  porozmawia ? - spytałem. 

      - Nie bardzo wiem, od czego zacz . 

      - Takie  ycie. 

      - Bardzo zdenerwowałe  Dar ... 

      - Szybki jeste . Zostawiłem j  dziesi , mo e pi tna cie minut temu. 

Mieszkasz tutaj, w Sawall? 

      - Tak. I wiedziałem,  e ma zje  z tob  obiad. Widziałem j  przelotnie chwil  

temu. 

      - Ona te  nie poprawiła mi nastroju. Skr ciłem za róg i przeszedłem przez 

otwór akurat na czas, by zobaczy ,  e u miecha si  lekko. 

background image

 

74 

      - Taka ju  jest. Znam j  - powiedział. - Mówiła,  e przy deserze wpadł 

Logrus. 

      - Tak. 

      - Twierdzi,  e chyba ciebie wybrał na tron. 

      Miałem nadziej ,  e zobaczył moje wzruszenie ramion. 

      - Na to wygl da. Ale ja nie chc  korony. 

      - Powiedziałe ,  e j  przyjmiesz. 

      - Tylko je li nie b dzie innego sposobu,  eby przywróci  równowag  sił. Jako 

ostatni  szans . Jestem pewien,  e do tego nie dojdzie. 

      - Ale on ci  wybrał. 

      Znowu ruch ramion. 

      - Tmer i Tubble mnie wyprzedzaj . 

      - To bez znaczenia. Wiesz,  e ja chciałem korony. 

      - Wiem. Moim zdaniem to do  idiotyczny wybór kariery. Otoczył mnie nagle. 

      - Teraz te  tak my l  - przyznał. - Ale ju  od pewnego czasu dochodziłem do 

takich wniosków, zanim jeszcze zostałe  naznaczony. Przy ka dym naszym 

spotkaniu wierzyłem,  e mam przewag , i za ka dym razem coraz mniej 

brakowało,  eby  mnie zabił. 

      - Rzeczywi cie, było coraz gorzej. 

      - Ostatnio... w tym ko ciele w Kashfie... byłem pewien,  e w ko cu ci  

załatwi . Tymczasem ty prawie mnie wyko czyłe . 

      - Powiedzmy,  e Dara albo Mandor usun  Tmera i Tubble'a. Wiedziałe ,  e 

moj  osob  sam b dziesz musiał si  zaj . Ale co z Despilem? 

      - Ust piłby mi miejsca. 

      - Pytałe  go? 

      - Nie. Ale jestem pewien. Ruszyłem dalej. 

      - Zawsze zbyt wiele zakładałe , Jurt. 

      - Mo e masz racj  - przyznał, pojawiaj c si  i znikaj c znowu. - Wszystko 

jedno. To ju  niewa ne. 

      - Dlaczego nie? 

      - Rezygnuj . Wycofuj  si  z wy cigu. Do diabła z tym wszystkim. 

      - Sk d taki pomysł? 

      - Nawet gdyby Logrus nie dał nam wyra nie pozna  swoich intencji, i tak 

zaczynałem si  denerwowa . Nie chodzi mi o strach,  e to ty mnie zabijesz. 

Zacz łem my le  o sobie i o sukcesji. A gdybym zasiadł na tronie? Nie byłem ju  

taki pewny jak kiedy ,  e umiem sprawowa  władz . - Skr ciłem jeszcze raz, 

dostrzegłem, jak oblizuje wargi i marszczy brwi. - Mógłbym wpakowa  królestwo 

w prawdziwe kłopoty - mówił dalej. - Chyba  e kto  by mi doradzał. I sam wiesz, 

e w ko cu rady przyszły by od Mandora albo od Dary. I sko czyłbym jako 

marionetka. 

      - Prawdopodobnie. Ale zaciekawiłe  mnie. Kiedy zacz łe  my le  w taki 

sposób? Czy miało to jaki  zwi zek z twoj  k piel  w Fontannie? Czy te  moja 

interwencja pchn ła ci  na wła ciw  drog ? 

      - Mo liwe,  e co  w tym jest - mrukn ł. - Ciesz  si  teraz,  e nie doszedłem do 

ko ca. Podejrzewam,  e mogło mnie to doprowadzi  do obł du, jak Branda. A 

mo e to było co  innego... Albo... sam nie wiem. 

background image

 

75 

      Zapadła cisza. Szedłem korytarzem, a moje zdziwione odbicia dotrzymywały 

mi kroku. 

      - Ona nie chce,  ebym ci  zabił - wyrzucił w ko cu gdzie  z prawej strony. 

      - Julia? 

      - Tak. 

      - Co z ni ? 

      - Wraca do zdrowia. Wyj tkowo szybko. 

      - Jest tutaj, w Sawall? 

      - Tak. 

      - Posłuchaj, chciałbym si  z ni  zobaczy . Ale je li nie ma ochoty, zrozumiem. 

Nie wiedziałem,  e to ona, kiedy pchn łem Mask  sztyletem. Przepraszam. 

      - Nigdy tak naprawd  nie chciała ci  skrzywdzi . Z Jasr  prowadziła walk . Z 

tob  to była tylko skomplikowana gra. Miała zamiar ci udowodni ,  e jest równie 

dobra, a mo e i lepsza od ciebie. Chciała ci pokaza , co odrzuciłe . 

      - Przykro mi - mrukn łem. 

      - Powiedz mi jedno - poprosił. - Kochałe  j ? Czy naprawd  j  kochałe ? 

      Nie od razu mu odpowiedziałem. W ko cu wiele razy sam sobie zadawałem to 

pytanie i te  musiałem czeka  na odpowied . 

      - Tak - stwierdziłem wreszcie. - Ale nie u wiadamiałem sobie tego, dopóki nie 

było za pó no.  le wyliczyłem czas. 

      Po długiej chwili zapytałem: 

      - A co z tob ? 

      - Nie popełni  tego samego bł du. To dzi ki niej zacz łem si  nad tym 

wszystkim zastanawia . 

      - Rozumiem. Gdyby nie chciała mnie widzie , przeka  jej,  e przepraszam... 

za wszystko. 

      Nie odpowiadał. Przez chwil  czekałem bez ruchu w nadziei,  e mnie dogoni. 

Nic z tego. 

      Wreszcie... 

      - W porz dku! - zawołałem. - Je eli chodzi o mnie, nasz pojedynek dobiegł 

ko ca. 

      Ruszyłem dalej. Po chwili dotarłem do wyj cia i przekroczyłem próg. 

      Czekał na zewn trz, ogl daj c masywne, porcelanowe oblicze. 

      - Dobrze - powiedział. Podszedłem bli ej. 

      - Jest jeszcze co  - dodał, wci  nie patrz c na mnie. 

      - Tak? 

      - S dz ,  e graj  znaczonymi kartami - o wiadczył. 

      - Kto? Jak? Po co? 

      - Mama i Logrus.  eby posadzi  ci  na tronie. Kto jest oblubienic  Klejnotu? 

      - To chyba Coral. Słyszałem, jak Dara u yła takiego okre lenia. A bo co? 

      - W poprzednim cyklu podsłuchałem, jak wydawała instrukcje któremu  z 

krewnych z Hendrake'ów. Wysyła grup  specjaln ,  eby porwa  i sprowadzi  

tutaj t  kobiet . Odniosłem wra enie,  e ma zosta  twoj  królow . 

      - To  mieszne. Wyszła za mojego przyjaciela Luke'a. Jest królow  Kashfy...  

      Wzruszył ramionami. 

      - Powtarzam tylko, co słyszałem. Pewnie ma to jaki  zwi zek z t  równowag  

background image

 

76 

sił. 

      Rzeczywi cie. Nie pomy lałem o takiej mo liwo ci, ale była całkiem sensowna. 

Wraz z Coral, Dworce automatycznie zdob d  Klejnot Wszechmocy czy te  Oko 

W a, jak go tutaj nazywano. Z pewno ci  wpłynie to na układ sił. Strata 

Amberu, zysk Dworców. Mo e wystarczy, by doprowadzi  do tego, czego 

pragn łem: harmonii, która potrafiłaby odsun  katastrof  w dalek  przyszło . 

Szkoda,  e nie mog  do tego dopu ci . Biedna dziewczyna i tak zbyt wiele ju  

wycierpiała tylko dlatego,  e w nieodpowiedniej chwili znalazła si  w Amberze i 

poczuła do mnie sympati . Pami tam,  e kiedy  podchodziłem do tego 

filozoficznie i abstrakcyjnie uznawałem,  e owszem, dla powszechnego dobra 

mo na po wi ci  jednego niewinnego. To było jeszcze na studiach i miało zwi zek 

z zasadami. Ale Coral była moj  przyjaciółk , moj  kuzynk  i - formalnie rzecz 

bior c - moj  kochank , cho  ze wzgl du na okoliczno ci trudno to uwzgl dnia . 

Szybka kontrola uczu  -  ebym znowu nie dał si  zaskoczy  - wykazała,  e 

mógłbym si  w niej zakocha . Wszystko to oznaczało,  e filozofia przegrała 

kolejn  rund  ze  wiatem realnym. 

      - Jak dawno posłała tych ludzi, Jurt? 

      - Nie wiem, kiedy wyruszyli... ani nawet czy w ogóle ju  wyruszyli - odparł. - 

A wobec ró nicy czasu, mogli równie dobrze pojecha  tam i ju  wróci . 

      - Fakt - mrukn łem. - Niech to szlag... 

      Spojrzał na mnie. 

      - To wa ne pod wieloma wzgl dami, jak przypuszczam? 

      - Wa ne jest dla niej, a ona dla mnie - wyja niłem.  

      Zdziwił si  wyra nie. 

      - W takim razie - stwierdził - dlaczego zwyczajnie nie pozwolisz,  eby ci j  

przyprowadzili? Skoro ju  musisz zasi

 na tronie, to ci osłodzi  ycie. A je li nie, 

to przynajmniej b dziesz j  miał przy sobie. 

      - Trudno ukrywa  uczucia, nawet w ród nieczarodziejów. Mogliby 

wykorzysta  j  jako zakładniczk ,  eby mnie skłoni  do odpowiedniego 

zachowania. 

      - Aha... Przykro to mówi , ale cieszy mnie to... to znaczy jestem zadowolony, 

e zale y ci na kim  innym. 

      Spu ciłem głow . Miałem ochot  wyci gn  do niego r k , ale nie zrobiłem 

tego. 

      Jurt nucił co  pod nosem, co cz sto robił jako dziecko, kiedy si  nad czym  

zastanawiał. 

      - Musimy do niej dotrze  przed nimi i ukry  j  w bezpiecznym miejscu - 

stwierdził. - Albo odbi , gdyby ju  j  mieli. 

      - „My"? 

      U miechn ł si ... rzadki przypadek. 

      - Wiesz, czym si  stałem. Jestem twardy. 

      - Mam nadziej  - mrukn łem. - Ale wiesz, co nast pi, gdyby jaki   wiadek 

zeznał,  e stało za tym dwóch braci Sawall? Najprawdopodobniej wendeta z 

Hendrake'ami. 

      - Nawet je li to Dara ich namówiła? 

      - Uznaj ,  e to podst p z jej strony. 

background image

 

77 

      - W porz dku - zgodził si . -  adnych  wiadków. 

      Mógłbym powiedzie ,  e unikni cie wendety ocali  ycie wielu ludzi, ale 

cho bym nie chciał, brzmiałoby to jak hipokryzja. Zatem... 

      - Moc, jak  zyskałe  w Fontannie - zacz łem - daje ci co , co jak słyszałem, 

okre la si  „efektem  ywego Atutu". Zauwa yłem,  e dzi ki niemu potrafiłe  

przetransportowa  ze sob  Juli . 

      Skin ł głow . 

      - Czy mo esz szybko przerzuci  nas do Kashfy?  

      W powietrzu zabrzmiał daleki głos ogromnego dzwonu. 

      - Mog  zrobi  wszystko, co potrafi  karty - zapewnił. - I mog  kogo  ze sob  

zabra . Jedyny problem polega na tym,  e Atuty nie maj  ograniczenia zasi gu. 

Ja przenios  nas w kilku skokach. 

      Gong zabrzmiał znowu. 

      - Co si  dzieje? - spytałem. 

      - Ten hałas? Informuje,  e za chwil  zacznie si  pogrzeb. Słycha  go w całych 

Dworcach. 

      - Fatalnie wybrany moment. 

      - Mo e. A mo e nie. Mam pewien pomysł. 

      - Jaki? 

      - To nasze alibi na wypadek, gdyby my musieli usun  paru Hendrake'ów. 

      - W jaki sposób? 

      - Ró nica w pr dko ci upływu czasu. Idziemy na pogrzeb i dajemy si  

zauwa y . Wymykamy si , wykonujemy zadanie, wracamy i uczestniczymy w 

ceremonii. 

      - S dzisz,  e to mo liwe? 

      - Tak, uwa am,  e mamy du e szans . Sporo przeskakiwałem z miejsca na 

miejsce. Zaczynam ju  wyczuwa  strumienie czasu. 

      - W takim razie warto spróbowa . Im wi cej zamieszania, tym lepiej. 

      I znowu gong. 

      Czerwie , kolor ognia  ycia, który nas wypełnia, jest w Dworcach barw  

ałoby. Zamiast Znaku Logrusu u yłem spikarda, by sprowadzi  sobie 

odpowiednie ubranie. W tej chwili nie miałem ochoty na jakiekolwiek, cho by 

najbardziej przyziemne układy z t  Pot g . 

      Jurt przeatutował nas do swoich pokojów, gdzie miał dla siebie odpowiedni 

kostium. Został mu po ostatnim pogrzebie, w którym uczestniczył. Mnie równie  

ogarn ła ch , by zobaczy  swój dawny pokój. Mo e kiedy , gdy b d  miał wi cej 

czasu... 

      Umyli my si , uczesali my, przebrali my szybko. Przekształciłem swoj  

posta , Jurt tak e, po czym powtórzyli my cały rytuał ponownie, na nowym 

poziomie. Potem ubrali my si  odpowiednio do okazji. Koszula, spodnie, kurta, 

płaszcz, bransolety na kostki i przeguby, szarfa, bandana - wygl dali my 

płomiennie. Bro  nale ało zostawi . Postanowili my wróci  po ni  po drodze. 

      - Gotów? - zapytał Jurt. 

      - Tak. 

      Chwycił mnie za rami  i przenie li my si  na wewn trzn  stron  Placu na 

Kra cu  wiata, gdzie bł kitne niebo pociemniało nad po arem  ałobników 

background image

 

78 

stłoczonych obok szlaku procesji. Przeszli my mi dzy nimi w nadziei,  e 

zwrócimy na siebie mo liwie powszechn  uwag . Przywitałem si  z kilkoma 

starymi znajomymi. Niestety, wi kszo  chciała chwil  pogada , gdy  nie 

widzieli my si  od dawna. Cz  zastanawiała si  tak e, dlaczego jeste my tutaj, a 

nie przy Thelbane, masywnej i szklistej igle Chaosu za naszymi plecami. Od 

czasu do czasu powietrze wibrowało od pos pnych uderze  gongu. Czułem te  

dr enia gruntu, gdy  zbli ali my si  do  ródła d wi ku. Powoli 

przemieszczali my si  przez Plac w stron  wielkiego stosu czarnych głazów na 

samej kraw dzi Otchłani. Brama w nim była łukiem znieruchomiałych płomieni, 

tak jak stopnie poni ej - ka da powierzchnia, ka dy element por czy wykuty z 

ognia niepodatnego na upływ czasu. Nierówny amfiteatr w dole był tak e 

płomiennie urz dzony, samoo wietlaj cy, otwarty na czarny blok u kra ca 

wszystkiego. Dalej nie było muru, a tylko otwarta pustka Otchłani i jej 

singularno , sk d bior  si  wszelkie rzeczy. 

      Nikt jeszcze nie wchodził. Stali my u bramy płomieni i spogl dali my na 

tras , któr  miał pod y  kondukt. Kłaniali my si  w stron  znajomych 

demonicznych twarzy, dr eli my od uderze  gongu, obserwowali my, jak niebo 

ciemnieje coraz bardziej. I nagle umysł wypełniło mi pot ne wra enie czyjej  

obecno ci. 

      - Merlinie! 

      Natychmiast pojawił si  obraz zmienionej postaci Mandora, spogl daj cego 

wzdłu  ramienia w czerwonym r kawie. Dło  była niewidoczna - pewnie trzymał 

w niej Atut. Od bardzo dawna nie widziałem u niego wyrazu tak bliskiego 

irytacji. 

      - Słucham? 

      Zerkn ł poza mnie. I nagle uniósł brwi, rozchylił wargi. 

      - To Jurt stoi obok? - zapytał. 

      - Tak. 

      - My lałem,  e nie jeste cie w najlepszych stosunkach - o wiadczył wolno. - Na 

podstawie naszej niedawnej rozmowy... 

      - Zgodzili my si  na czas pogrzebu zapomnie  o kłótni. 

      - No có ... bardzo eleganckie posuni cie. Nie jestem tylko pewien, czy 

rozs dne. 

      U miechn łem si . 

      - Wiem, co robi  - uspokoiłem go. 

      - Doprawdy? W takim razie dlaczego stoicie pod katedr , zamiast czeka  

tutaj, w Thelbane? 

      - Nikt mi nie mówił,  e mam si  stawi  w Thelbane. 

      - To dziwne - mrukn ł. - Wasza matka miała zawiadomi  was obu, ciebie i 

Jurta,  e uczestniczycie w procesji. 

      Pokr ciłem głow  i obejrzałem si . 

      - Jurt, wiedziałe ,  e mamy i  z procesj ? 

      - Nie - odparł. - Z jednej strony to do  rozs dne. Ale z drugiej, jest przecie  

czarna stra , co mo e sugerowa ,  eby my nie rzucali si  w oczy. Z kim 

rozmawiasz? 

      - Z Mandorem. Mówi,  e Dara miała nas zawiadomi . 

background image

 

79 

      - Nie powiedziała mi. 

      - Słyszałe ? - zwróciłem si  do Mandora. 

      - Tak. W tej chwili to bez znaczenia. Przechod cie obaj. 

      Wyci gn ł drug  r k . 

      - Chce nas sprowadzi  - wyja niłem Jurtowi. 

      - A niech to... - mrukn ł i podszedł. 

      Chwyciłem dło  Mandora, a równocze nie Jurt złapał mnie za rami . Obaj 

post pili my naprzód... 

      ...wprost w l ni cy i gładki główny hol Thelbane: studium czerni, szaro ci, 

wyblakłej zieleni i gł bokiej czerwieni, kandelabrów jak stalaktyty, ognistych 

rze b na  cianach zawieszonych łuskowatymi skórami, b bli wody unosz cych si  

w powietrzu wraz z pływaj cymi w nich istotami. Cał  sal  wypełniali 

arystokraci, krewni i dworzanie, niby burza ognia wokół katafalku na samym 

rodku. Gong zabrzmiał znowu, dokładnie w chwili, gdy Mandor si  odezwał. 

      Odczekał, a  ucichn  echa. 

      - Mówiłem,  e Dara jeszcze nie przybyła. Id cie zło y  kondolencje i niech 

Bances wyznaczy wam miejsca w kondukcie. 

      W pobli u katafalku dostrzegłem Tmera i Tubble'a. Tmer rozmawiał z 

Bancesem, Tubble z kim  odwróconym do mnie plecami. Nagle przyszła mi do 

głowy straszna my l. 

      - Jak wygl daj   rodki bezpiecze stwa po drodze? - zapytałem. 

      Mandor u miechn ł si . 

      - Spora grupa stra ników wmieszała si  w ten tłum - wyja nił. - Kolejni s  

rozstawieni wzdłu  trasy. Przez cały czas kto  b dzie na ciebie uwa ał. 

      Zerkn łem na Jurta,  eby sprawdzi , czy usłyszał. Skin ł głow . 

      - Dzi ki. 

      Ruszyłem za Jurtem do trumny, staraj c si  utrzyma  litani  przekle stw 

poni ej poziomu słyszalno ci. Był tylko jeden sposób,  eby zdoby  sobowtóra - 

przekona  Wzorzec,  eby wysłał tu mojego upiora. Jednak Logrus od razu 

wykryłby projekcj  energii. A gdybym zwyczajnie znikn ł, nie tylko kto  

zauwa yłby moj  nieobecno , ale te  prawdopodobnie mnie wy ledził. Mo e 

nawet sam Logrus, gdy tylko Dara go powiadomi. Wtedy przekona si ,  e 

wyruszyłem, by pokrzy owa  jego plany zmierzaj ce do przywrócenia 

równowagi. A Rzeka Gówna, w któr  wtedy wpadn , to akwen okrutny i 

zdradziecki. Nie popełni  klasycznego bł du i nie uwierz ,  e jestem 

niezast piony. 

      - Jak to zrobimy, Merlinie? - zapytał Jurt, kiedy stan li my na ko cu wolno 

si  przesuwaj cej kolejki. Znowu zabrzmiał gong i zadygotały kandelabry. 

      - Nie widz   adnego sposobu - odpowiedziałem. - Mo emy najwy ej 

spróbowa  po drodze przesła  wiadomo . 

      - Atutem st d nie dosi gniesz... No, mo e w idealnych warunkach - poprawił 

si . - Ale nie teraz. 

      Starałem si  przypomnie  sobie jakie  zakl cie, posłanie, kogo , kto mógłby 

mi pomóc. Ghost  wietnie by si  nadawał. Oczywi cie, odpłyn ł studiowa  

asymetrie przestrzenne galerii rze b. A to zajmie go na długo. 

      - Mog  szybko si  tam przenie  - zaproponował Jurt. - Przy takiej ró nicy 

background image

 

80 

czasu mo e uda mi si  wróci , zanim ktokolwiek zauwa y. 

      - A w Kashfie znasz akurat tych dwoje ludzi, których powiniene  ostrzec. 

Luke'a i Coral. Oboje widzieli ci  w ko ciele, kiedy starali my si  nawzajem 

pozabija . A potem ukradłe  miecz ojca Luke'a. Moim zdaniem Luke bez 

adnego gadania spróbuje ci  zabi , a Coral zacznie wzywa  pomocy. 

      Kolejka przesun ła si  odrobin . 

      - Potrafi  sam sobie poradzi  - o wiadczył. 

      - Nie, nie. Wiem,  e jeste  twardy, ale Hendrake'owie to zawodowcy. W 

dodatku osoba ratowana, czyli Coral, raczej nie zechce współpracowa . 

      - Jeste  czarodziejem. Je li dowiemy si , kim s  stra nicy, mo esz rzuci  na 

nich zakl cie,  eby my leli,  e przez cały czas nas widz . Jak my lisz? Potem 

znikamy i nikt nic nie wie. 

      - Mam przeczucie,  e mama albo nasz starszy brat osłonili stra ników jakim  

czarem. Sam bym to zrobił w sytuacji wr cz idealnej dla zabójcy. Gdybym 

dowodził tu ochron , nie chciałbym,  eby kto  mieszał w głowach moim ludziom. 

      Przeszli my jeszcze kawałek. Wychylaj c si  na bok i wyci gaj c szyj , 

mogłem zobaczy  schorowane, demoniczne ciało Swayvilla, odziane z 

przepychem, z czerwono-złotym w em na piersi, le ce w trumnie z płomieni. 

Prastara nemezis Oberona teraz miała si  z nim poł czy . 

      Przyszło mi do głowy,  e do problemu mo na te  podej  z innej strony. Mo e 

zbyt długo  yłem w ród ludzi naiwnych w sprawach magii. Odzwyczaiłem si  od 

wystawiania czaru przeciw czarom, od kaskadowych zakl . Co z tego,  e 

stra nicy mieli osłon  utrudniaj c  wpływ na ich zmysły? Niech sobie b dzie. 

Poszukamy sposobu, jak j  omin . 

      Gong zad wi czał ponownie. Gdy zamarły echa, Jurt pochylił si  do mnie. 

      - Chodzi o co  wi cej, ni  ci powiedziałem - szepn ł. 

      - Nie rozumiem. 

      - Przyszedłem do ciebie w Sawall tak e dlatego,  e si  bałem. 

      - Czego? - zdziwiłem si . 

      - Przynajmniej jedno z nich: Mandor albo Dara, chce nie tylko równowagi. 

Chce całkowitego zwyci stwa Logrusu i Chaosu. Naprawd  tak uwa am. Rzecz 

nie w tym,  e nie chc  do tego przyło y  r ki. Ja nie chc ,  eby to nast piło. 

Teraz, kiedy mog  ju  odwiedza  Cie , nie chc  patrze  na jego zagład . Nie chc  

zwyci stwa  adnej ze stron. Zwyci stwo Wzorca byłoby pewnie równie fatalne. 

      - Sk d mo esz wiedzie ,  e które  z nich planuje co  takiego? 

      - Próbowali ju  przecie  z Brandem, prawda? Wyruszył,  eby unicestwi  

wszelki Porz dek. 

      - Nie - sprzeciwiłem si . - Zamierzał tylko zniszczy  stary porz dek, zast pi  

go własnym. Brand był rewolucjonist , nie anarchist . Planował wykre li  nowy 

Wzorzec w ród Chaosu, który wywoła... własny, ale prawdziwy. 

      - Oszukali go. Co  takiego nigdy by mu si  nie udało. 

      - Trudno powiedzie , póki nie spróbował. A spróbowa  ju  nie zd ył. 

      - Wszystko jedno. Obawiam si ,  e kto  zamierza wyci gn  korek z 

rzeczywisto ci. To porwanie, je li dojdzie do skutku, b dzie wielkim krokiem w 

tym kierunku. Je eli nawet nie potrafisz wymy li  czego , co ukryje nasze 

znikni cie, uwa am,  e powinni my wyruszy  i tak. Zaryzykowa . 

background image

 

81 

      - Jeszcze nie - uspokoiłem go. - Poczekaj. Pracuj  nad tym. Posłuchaj. Nie 

oszukam stra ników i nie próbuj  wywoła  u nich halucynacji. Zamiast tego 

dokonuj  transformacji. Sprawiam,  e dwie osoby b d  wygl da  jak my. A ty 

natychmiast nas przeatutujesz. Halucynacje s  zb dne. Wszyscy b d  widzieli,  e 

to my. Mo emy zrobi  swoje... i wróci , je li zajdzie konieczno . 

      - Zajmij si  tym, a ja nas przerzuc . 

      - Dobra. Zmieni  tych dwóch przed nami. Jak tylko sko cz , zrobi  tak... - 

Opu ciłem lew  dło  z poziomu ramienia do pasa. - Obaj schylimy si , jakby kto  

z nas co  upu cił. I wtedy nas przeniesiesz. 

      - B d  gotów. 

      Ze spikardem było to prostsze ni  budowa zakl cia transformacji. Działał jak 

procesor czarów. Wprowadziłem dwa wyniki ko cowe, a on w ułamku sekundy 

zbadał tysi ce kombinacji, by poda  mi rezultat - par  zakl . Ich konstrukcja 

klasycznymi metodami potrwałaby bardzo długo. Zawiesiłem je, unosz c dło . 

Si gn łem do jednego z wielu  ródeł energii, do jakich spikard miał dost p w 

Cieniu. Naładowałem konstrukty. Spojrzałem, czy zacz ła si  przemiana, 

opu ciłem r k  i pochyliłem si . 

      Poczułem zawrót głowy, a kiedy si  wyprostowałem, byli my w apartamencie 

Jurta. Roze miałem si , a on klepn ł mnie w rami . 

      Natychmiast zmienili my kształty i ubrania na ludzkie. Zaraz potem on 

znowu chwycił mnie za rami  i przeniósł nas do Bramy Ognia. Po chwili 

przeskoczyli my dalej, tym razem na szczyt góry ponad niebiesk  dolin , pod 

zielonym niebem. I znowu, na  rodek mostu ponad gł bokim w wozem, z niebem 

zrzucaj cym gwiazdy albo okrywaj cym si  nimi. 

      - Wystarczy - mrukn ł wreszcie. 

      Stali my na szczycie szarego kamiennego muru, wilgotnego od rosy czy mo e 

od  ladów burzy. Chmury płon ły czerwieni  na wschodzie. Lekka bryza wiała 

od południa. 

      Mur otaczał wewn trzn  stref  Jidrash, stolicy Luke'a w Kashfie. Pod nami 

wznosiły si  cztery wielkie budowle, w ród nich pałac i naprzeciw niego 

wi tynia Jednoro ca, a tak e kilka mniejszych domów. Po przek tnej stało 

skrzydło pałacu, gdzie przybycie Grylla przerwało mi spotkanie z królow ... jak 

dawno temu? Widziałem nawet wyłaman  okiennic  na poro ni tej bluszczem 

cianie. 

      - To tam. - Wskazałem r k . - Tam j  ostatnio widziałem. W mgnieniu oka 

stan li my w komnacie. Nie było tu nikogo prócz nas. Kto  uporz dkował pokój i 

zasłał łó ko. Wyj łem Atuty i wyszukałem kart  Coral. Patrzyłem, a  stała si  

zimna. Wyczułem obecno  Coral. Si gn łem ku niej. 

      Była tam i nie było jej. Ogarn ło mnie to dziwaczne wra enie, jakie spotyka 

si  we  nie albo w szoku. Przesun łem dło  nad kart  i zerwałem niepewny 

kontakt. 

      - Co si  stało? - zapytał Jurt. 

      - Chyba jest pod wpływem narkotyku. 

      - Czyli pewnie ju  j  dostali. Potrafisz j  jako  wy ledzi  w tym stanie? 

      - Mo e te  le e  w s siednim budynku, na leczeniu. Kiedy odchodziłem, nie 

czuła si  najlepiej. 

background image

 

82 

      - Co teraz? 

      - Tak czy tak, musimy porozmawia  z Lukiem - stwierdziłem, szukaj c jego 

Atutu. Nawi załem kontakt od razu, gdy tylko spojrzałem. 

      - Merlin! Gdzie jeste , do diabła?! - zawołał. 

      - Je li przebywasz u siebie, to jestem tu  obok. 

      Powstał z czego , co teraz rozpoznałem jako ło e. Chwycił zielon  koszul  z 

długimi r kawami i wci gn ł j , zasłaniaj c kolekcj  blizn. Zdawało mi si ,  e 

kto  le y w po cieli za jego plecami. Mrukn ł co  w tamtym kierunku, ale nie 

zrozumiałem. 

      - Musimy porozmawia  - o wiadczył. Przeczesał palcami rude włosy. - 

Przerzu  mnie. 

      - W porz dku - zgodziłem si . - Ale najpierw musz  ci  uprzedzi ,  e jest tutaj 

mój brat, Jurt. 

      - A czy ma miecz taty? 

      - Hm... nie. 

      - Chyba go od razu nie zabij . - Wsun ł koszul  za pas. 

      Gwałtownym gestem wyci gn ł r k . Chwyciłem j . Zrobił krok i przył czył 

si  do nas.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

83 

Rozdział 8

 

 

Luke u miechn ł si  do mnie i skrzywił na widok Jurta. 

      - Gdzie  ty si  podziewał?! - zawołał. 

      - Byłem w Dworcach Chaosu - wyja niłem. - Wezwano mnie w zwi zku ze 

mierci  Swayvilla. Wła nie trwa pogrzeb. Wymkn li my si , kiedy si  

dowiedziałem,  e Coral grozi niebezpiecze stwo. 

      - Wiem o tym... teraz - mrukn ł Luke. - Ona znikn ła. My l ,  e została 

porwana. 

      - Kiedy to si  stało? 

      - Przedwczoraj w nocy. Wiesz co  o tym? 

      Zerkn łem na Jurta. 

      - Ró nica czasów - mrukn ł. 

      - Przedstawia sob  szans  zyskania paru punktów w grze pomi dzy Wzorcem 

i Logrusem. Dlatego wysłano po ni  agentów Chaosu. Ale chc  j  dostarczy  

yw . Nic jej nie grozi. 

      - Po co jest im potrzebna? 

      - Mam wra enie,  e uznali j  za idealn  kandydatk  na królow  w Thelbane, 

razem z Klejnotem Wszechmocy jako elementem jej anatomii, i cał  reszt . 

      - Kto ma by  nowym królem? 

      Poczułem,  e policzki mi płon . 

      - Wiesz, ludzie, którzy tu po ni  przybyli, zaplanowali t  posad  dla mnie. 

      - Gratuluj ! - zawołał. - Nie b d  jedyny, który tak  wietnie si  bawi. 

      - Nie rozumiem. 

      - Ta królewska fucha nie jest warta złamanego szel ga.  ałuj ,  e w ogóle 

dałem si  wci gn  w ten interes. Wszyscy maj  do ciebie wa ne sprawy i 

wiecznie zajmuj  czas, a nawet je li nie, kto  zawsze chce wiedzie , gdzie si  

podziewasz. 

      - Do diabła, przecie  dopiero co si  koronowałe . Przyzwyczaisz si  z czasem. 

      - Dopiero? To ju  ponad miesi c! 

      - Ró nica czasów - powtórzył Jurt. 

      - Chod cie. Postawi  wam fili ank  kawy - zaproponował Luke. 

      - Masz tu kaw ? 

      - Wymagam jej, chłopie. T dy. Wyprowadził nas na korytarz, skr cił w lewo, 

ruszył schodami w dół. 

      - Przyszła mi do głowy zabawna my l - powiedział. - Mówili cie,  e we miesz 

tron, a Coral jest po dan  królow . Mógłbym bez kłopotów uniewa ni  nasze 

mał e stwo. W ko cu to ja rz dz . Ty chcesz,  eby została twoj  królow , a mnie 

zale y na Traktacie Złotego Kr gu z Amberem. Chyba mam sposób,  eby 

wszyscy byli zadowoleni. 

      - To nie takie proste, Luke. Nie chc  tej roboty, a bardzo  le by si  stało dla 

nas wszystkich, gdyby moi krewniacy w Dworcach dostali Coral pod opiek . 

Ostatnio dowiedziałem si  o wielu sprawach. 

      - Na przykład? - Luke otworzył w skie drzwi, prowadz ce do przej cia na 

tyły pałacu. 

      Obejrzałem si  na Jurta. 

background image

 

84 

      - On te  jest przestraszony - o wiadczyłem. - Dlatego nasze stosunki tak si  

ostatnio poprawiły.  

      Jurt przytakn ł. 

      - Mo liwe,  e Brand stał si  ofiar  planu, który powstał w Dworcach - 

powiedział. - W ramach idei, która wci  jest tam  ywa. 

      - Chyba lepiej zaprosz  was na pełne  niadanie - zaproponował Luke. - 

Obejdziemy zamek i zjemy w kuchni. 

      Ruszyli my za nim ogrodow  alejk . 

      Jedli my i rozmawiali my, a dzie  rozja niał si  wokół nas. Luke nalegał, bym 

jeszcze raz sprawdził Atut Coral. Zrobiłem to z wynikiem identycznym jak 

poprzednio. Potem zakl ł i pokiwał głow . 

      - Prawie zd yli cie - powiedział. - Ci ludzie, którzy j  porwali, ruszyli 

podobno czarnym szlakiem na zachód. 

      - To by si  zgadzało - mrukn łem. 

      - Mam powody, by wierzy ,  e nie dostarczyli jej jeszcze do Dworców. 

      - Tak? 

      - Jak rozumiem, te czarne trakty, jakich wy, chłopcy, u ywacie, s  

niebezpieczne dla obcych - zauwa ył. - Ale mog  ci pokaza , co zostało z 

tutejszego. Teraz to wła ciwie czarna  cie ka. Poszedłbym ni , ale nie wiem, czy 

daleko bym dotarł. Przy okazji, istnieje jaki  sposób,  eby osłoni  mnie przed jej 

działaniem? 

      - W naszym towarzystwie nic ci nie grozi - zapewnił Jurt. 

      Wstałem. Kucharz i dwóch pomywaczy spojrzało w nasz  stron . 

      - Luke, chc  ci kogo  przedstawi  - powiedziałem. - Natychmiast. 

      - Czemu nie? Gdzie jest? 

      - Przejdziemy si  - zaproponowałem. 

      - Jasne. 

      Powstali obaj i ruszyli my do wyj cia dla słu by. 

      - Czyli jako  wiadomy wspólnik albo jako magiczna bomba zegarowa, mama 

namówiła tat ,  eby spróbował zdoby  Amber, a w rezultacie zmieni   wiat - 

zastanowił si  Luke. 

      - O ile wiem, nie zjawił si  u niej czysty jak lilia - zauwa yłem. 

      - Fakt. Zastanawiam si  jednak, jak szczegółowe miał plany - mrukn ł Luke. - 

To najprzyjemniejsza wiadomo , jak  usłyszałem od miesi ca. 

      Wyszli my na w sk , zadaszon  alejk  biegn c  wzdłu  bocznego muru 

pałacu. Luke zatrzymał si  i rozejrzał. 

      - Gdzie on jest? - zapytał. 

      - Nie tutaj - odparłem. - Szukałem po prostu jakiego  punktu, sk d mo na 

odjecha  bez  wiadków, którzy zeznaj  potem,  e porwałem króla. 

      - Dok d idziemy, Merlinie? - spytał Jurt, kiedy ze  rodka spikarda skr ciłem 

spiral , wykorzystuj c do tego szesna cie ró nych  ródeł energii. 

      -  wietny pomysł. Porywaj, nie kr puj si  - rzucił Luke, pochwycony wraz z 

Jurtem. 

      Wykorzystałem spikard w ten sam sposób jak wtedy, kiedy przeniosłem si  z 

Amberu do Kashfy. Obrazowałem cel raczej z pami ci ni  na podstawie wizji. Ale 

tym razem było nas trzech, a droga bardzo daleka. 

background image

 

85 

      - Mam dla ciebie propozycj  - powiedziałem. 

      To było jak przej cie przez kalejdoskop, przez sto dwadzie cia stopni 

kubistycznej fragmentacji i scalania. Wreszcie wynurzyli my si  po drugiej 

stronie, pod ogromnym drzewem z zagubionym we mgle wierzchołkiem, w 

pobli u czerwono-białego chevroleta z 57 roku. Radio w wozie grało Nin  

Maidens Renbourna. 

      Upiór Luke'a wysiadł z samochodu i spojrzał na Luke'a. Luke odpowiedział 

tym samym. 

      - Cze  - powiedziałem. - Poznajcie si . Chyba nie musz  was sobie 

przedstawia . Tyle macie ze sob  wspólnego. 

      Jurt patrzył na Wzorzec. 

      - To wersja mojego ojca - wyja niłem. 

      - Mogłem si  tego domy li  - odparł. - Ale co my tu robimy? 

      - Mam pewien pomysł. S dziłem jednak,  e zastaniemy Corwina i z nim to 

omówimy. 

      - Wrócił, a potem znów odszedł - oznajmił miejscowy Luke, który usłyszał 

moje słowa. 

      - Nie zostawił adresu? Nie mówił, kiedy wróci? 

      - Nie. 

      - Niech to licho... Niedawno padło pewne stwierdzenie i nasun ło mi my l,  e 

wy, Luke'owie, chcieliby cie mo e na jaki  czas zamieni  si  miejscami. O ile ten 

Wzorzec da si  przekona  i pozwoli na krótki urlop. 

      Luke, którego w obecno ci upiora postanowiłem nazywa  Lukiem, 

rozpromienił si . Postanowiłem te  my le  o jego bli niaku jako Rinaldzie,  eby 

si  nie pogubi . 

      - Ka dy człowiek powinien kiedy  spróbowa  takiej posady - o wiadczył. 

      - Wi c dlaczego uciekasz od władzy? - spytał Rinaldo. 

      -  eby pomóc Merlinowi odszuka  Coral. Porwali j . 

      - Powa nie? Kto? 

      - Agenci Chaosu. 

      - Hm... - Rinaldo zacz ł si  przechadza . - No dobrze, lepiej ode mnie znasz t  

spraw  - zdecydował po chwili. - Je li Corwin szybko wróci, a Wzorzec mnie 

zwolni, pomog  ci. 

      - Trop stygnie z ka d  chwil  - przypomniał Luke. 

      - Nie rozumiesz - o wiadczył Rinaldo. - Mam tutaj obowi zki i nie mog  tak 

po prostu odej ... nawet po to,  eby gdzie  zosta  królem. Wa niejsze jest to, co 

robi  tutaj. Luke zerkn ł na mnie. 

      - Ma racj  - potwierdziłem. - Jest stra nikiem Wzorca. Z drugiej strony, nikt 

nie chce skrzywdzi  Coral. Mo e Jurt i ja zajrzymy na chwil  do Dworców i 

zobaczymy, co z pogrzebem? Mo e przez ten czas wróci Corwin. Jestem pewien, 

e nie braknie wam tematów do rozmowy. 

      - Nie kr pujcie si  - rzekł Luke. 

      - Jasne - zgodził si  Rinaldo. - Ch tnie si  dowiem, co ostatnio robili my. Jurt 

skin ł głow . Podszedłem do niego. 

      - Teraz ty prowadzisz - rzuciłem. - Zaraz wracamy - dodałem jeszcze, kiedy 

znikali my w pierwszym przeskoku. 

background image

 

86 

      ...I znowu w Liniach Sawall, znowu płomienny kostium na demonicznym ciele. 

Zanim Jurt przerzucił nas do konduktu pogrzebowego, zmieniłem nasz wygl d 

na mo liwie mało rzucaj cy si  w oczy. Nie chciałem maszerowa  obok pary 

bli niaków. 

      Thelbane okazało si  puste. Wyjrzeli my na zewn trz. Procesja min ła 

dopiero czwart  cz  drogi i zatrzymała si . Wybuchło jakie  zamieszanie. 

      - O rany - mrukn ł Jurt. - Co robi ? 

      - Przenie  nas tam. 

      Po chwili znale li my si  na obrze u tłumu. Jaskrawa trumna Swayvilla le ała 

na ziemi, obok stał wartownik. Moj  uwag  zwróciła grupa postaci o jakie  pi  

metrów na prawo od trumny. Kto  krzyczał, co  le ało na ziemi, a dwie 

demoniczne postacie wyrywały si , trzymane mocno przez kilka innych.  cisn ło 

mnie w  oł dku, gdy spostrzegłem,  e wła nie tych dwóch upodobniłem do siebie i 

Jurta. Obaj prostestowali gło no. 

      Przecisn łem si  do przodu. Po drodze zdj łem zakl cia i tamci wrócili do 

zwykłego wygl du. Zabrzmiały kolejne okrzyki, w tym „A nie mówiłem!" od 

bli szego. Odpowiedzi  było „Rzeczywi cie s !" Głos, u wiadomiłem sobie nagle, 

nale ał do Mandora. Stał mi dzy t  dwójk  i przedmiotem na ziemi. 

      - To była sztuczka! - oznajmił Mandor. - Dla odwrócenia uwagi! Pu cie ich! 

      Uznałem,  e chwila jest odpowiednia, by zrzuci  czar maskuj cy Jurta i mnie. 

Wspaniałe zamieszanie. 

      Po chwili zauwa ył nas Mandor. Skin ł na mnie. Spostrzegłem,  e Jurt 

zatrzymał si  i zaczai rozmawia  z jakim  znajomym. 

      - Merlinie! - zawołał Mandor, gdy si  zbli yłem. - Wiesz co  o tym? 

      - Nic - zapewniłem go. - Byli my z Jurtem z tyłu. Nie wiem nawet, co si  

wła ciwie stało. 

      - Kto  nadał dwóm ludziom ze stra y wygl d twój i Jurta. Najwyra niej miało 

to wywoła  zamieszanie, kiedy uderzy zamachowiec. Ci dwaj pobiegli do przodu 

twierdz c,  e s  gwardzistami. A w oczywisty sposób nie byli. Sprytne, zwłaszcza 

e ty i Jurt jeste cie na li cie czarnej stra y. 

      - Rozumiem. - Zastanawiałem si , czy pomogłem zabójcy w ucieczce. - Kogo 

zaatakował? 

      - Tmera. Profesjonalne pchni cie sztyletem. - Lewa powieka mu drgn ła. 

Czy by mrugni cie? Co mo e znaczy ? - Znikn ł w jednej chwili. 

      Czterech  ałobników przeniosło ciało na nosze pospiesznie wykonane z 

płaszczy. Wystarczyło,  e przeszli kilka kroków, a zauwa yłem za nimi kolejn  

grup  osób. 

      Mandor obejrzał si , widz c mój zdziwiony wzrok. 

      - To ochrona - wyja nił. - Otaczaj  Tubble'a. Chyba ka  mu si  st d wynie . 

Tobie i Jurtowi równie . Mo ecie pó niej przyj  do  wi tyni. Dopilnuj ,  eby cie 

mieli tam jeszcze lepsz  ochron . 

      - Zgoda. Jest tu Dara? 

      Rozejrzał si . 

      - Nie widziałem jej. Ale nie wiem. Lepiej ju  id cie. 

      Kiwn łem głow . Odwracałem si  ju , kiedy z prawej strony zauwa yłem na 

wpół znajom  twarz. Była wysoka i ciemnooka, zmieniała si  z wiru 

background image

 

87 

wielobarwnych klejnotów w rozkołysan , kwietn  form . I przygl dała mi si . 

Ju  wcze niej bezskutecznie usiłowałem przypomnie  sobie jej imi . Jednak gdy 

j  zobaczyłem, wróciła pami . Podszedłem. 

      - Musz  odej  na pewien czas - oznajmiłem. - Ale chciałem si  z tob  

przywita , Gilvo. 

      - Pami tasz wi c. Nie byłam pewna. 

      - Oczywi cie. 

      - Co u ciebie słycha , Merlinie?  

      Westchn łem. Z u miechem przeszła do kosmatej, na wpół ludzkiej formy. 

      - Ja te  - powiedziała. - B d  zadowolona, kiedy wszystko ju  si  uło y. 

      - Tak. Słuchaj... chciałbym si  z tob  spotka ... z kilku powodów. Kiedy 

znajdziesz woln  chwil ? 

      - Zawsze. Byle po pogrzebie. O co chodzi? 

      - Nie mam teraz czasu. Mandor ju  patrzy na mnie nerwowo. Zobaczymy si  

pó niej. 

      - Tak. Pó niej, Merlinie. 

      Podbiegłem do Jurta i chwyciłem go za łokie . 

      - Mamy rozkaz st d znikn  - poinformowałem. - Wzgl dy bezpiecze stwa. 

      - W porz dku. Dzi ki - zwrócił si  do człowieka, z którym rozmawiał. - To na 

razie. 

       wiat ze lizn ł si  w nico . Wzeszedł nowy - mieszkanie Jurta z nasz  odzie  

rozrzucon  dookoła. 

      - Mieli my szcz cie. A Tmer pecha - zauwa ył. 

      - Fakt. 

      - Jakie to uczucie: by  numerem dwa? - zapytał, gdy po raz drugi zmienili my 

form  i ubranie. 

      - Ty te  si  przesun łe  - przypomniałem. 

      - Mam przeczucie,  e zgin ł ze wzgl du na ciebie, bracie. Nie na mnie. 

      - Mam nadziej ,  e nie. 

      Roze miał si . 

      - To sprawa mi dzy Tubble'em a tob . 

      - Gdyby tak było, ju  bym nie  ył. Je li masz racj , to sprawa raczej mi dzy 

Sawall a Chanicut. 

      - Czy nie byłoby zabawne, Merlinie, gdybym trzymał si  ciebie, bo to w tej 

chwili najbezpieczniejsze miejsce? - zapytał nagle. - Jestem pewien,  e nasi 

stra nicy i nasi skrytobójcy s  lepsi ni  ci z Chanicut. Przypu my,  e czekam 

tylko, a  usun  z drogi Tubble'a. Potem, ufaj c mi i w ogóle, odwracasz si  

plecami... Koronacja! 

      Przyjrzałem mu si . U miechał si , ale te  obserwował mnie czujnie. 

      Chciałem odpowiedzie   artem: mo esz wzi  sobie koron  bez tych 

wszystkich kłopotów. Ale wtedy zastanowiłem si . Nawet w  artach, gdyby 

przyszło wybiera  mi dzy nami dwoma... W takich okoliczno ciach zgodziłbym 

si  zasi

 na tronie. Zdecydowałem, by wszelkie w tpliwo ci tłumaczy  na jego 

korzy . Ale nie mogłem si  przemóc. Mimo jego przyjaznych słów i ch ci 

współpracy, nie potrafiłem si  zmusi , by zaufa  mu bardziej ni  to konieczne. 

      - Powiedz to Logrusowi - zaproponowałem. Wyraz l ku - rozszerzone oczy, 

background image

 

88 

spuszczona głowa, lekkie zgarbienie ramion... 

      - Naprawd  ł czy was jakie  porozumienie? - zapytał. 

      - Porozumienie chyba tak, ale do  jednostronne. 

      - Nie rozumiem. 

      -  adnej ze stron nie pomog  w zniszczeniu naszego  wiata. 

      - Wygl da na to,  e skłonny jeste  zdradzi  Logrus. 

      Uniosłem palec do ust. 

      - To pewnie twoja amberycka krew - stwierdził. - Słyszałem,  e oni wszyscy s  

troch  zwariowani. 

      - Mo liwe - przyznałem. 

      - Pewnie twój ojciec post piłby podobnie. 

      - Co o nim wiesz? 

      - No có ... ka dy z nas ma ulubion  histori  o Amberze. 

      - Nikt mi  adnej nie opowiedział. 

      - Oczywi cie,  e nie... w tej sytuacji... 

      - Bo jestem miesza cem? 

      Wzruszył ramionami. 

      - Wła ciwie... tak. Wci gn łem buty. 

      - Cokolwiek robisz przy tym nowym Wzorcu, nie wzbudzi pewnie zachwytu 

starego? - zapytał. 

      - Z pewno ci  masz racj . 

      - Czyli nie b dziesz mógł go prosi  o ochron , gdyby Logrus chciał ci  

załatwi ? 

      - Raczej nie. 

      - A gdyby obaj na ciebie polowali, nowy Wzorzec nie zdoła ich powstrzyma . 

      - S dzisz,  e w jakiejkolwiek sprawie potrafi  si  zgodzi ? 

      - Trudno powiedzie . Prowadzisz ryzykown  gr . Mam nadziej ,  e wiesz, co 

robisz. 

      - Ja te . - Wstałem. - Moja kolej. 

      Rozwin łem spikard na poziomie, jakiego nigdy jeszcze nie próbowałem, i 

przeniosłem nas w jednym skoku. 

      Luke i Rinaldo wci  rozmawiali. Rozró niałem ich po ubraniu. Corwina nie 

było wida . 

      Obaj pomachali nam na powitanie. 

      - Jak tam sprawy w Dworcach? - spytał Luke. 

      - Chaotyczne - odparł Jurt. - Długo nas nie było? 

      - Jakie  sze  godzin - odpowiedział Rinaldo. 

      -  adnych wie ci od Corwina? - zainteresowałem si . 

      -  adnych - mrukn ł Luke. - Ale tymczasem doszli my do porozumienia, a 

Rinaldo kontaktował si  z tym Wzorcem. B dzie podtrzymywa  jego istnienie i 

uwolni go, gdy tylko powróci Corwin. 

      - W tej sytuacji... - zacz ł Jurt. 

      - Tak? 

      - Zostan  tu i zast pi  Rinalda, kiedy wy b dziecie szuka  tej damy ze 

szklanym okiem. 

      - Dlaczego? - zdziwił si  Rinaldo. 

background image

 

89 

      - Poniewa  razem b dzie wam łatwiej, a ja tutaj czuj  si  bezpieczniej ni  w 

prawie ka dym innym miejscu. 

      - Sprawdz , czy to mo liwe - o wiadczył Rinaldo. 

      - Koniecznie. 

      Rinaldo przeszedł na kraw d  Wzorca. Rozgl dałem si  w nadziei,  e po ród 

mgły zobacz  powracaj cego ojca. Jurt badał samochód. Radio grało teraz numer 

Bruce'a Dunlapa z „Los Animales". 

      - Kiedy twój ojciec mnie zwolni - o wiadczył Jurt - przeskocz  na pogrzeb i 

spróbuj  ci  jako  usprawiedliwi , gdyby  jeszcze nie wrócił. Je li ty b dziesz 

pierwszy i mnie nie zastaniesz, zrobisz to samo. Zgoda? 

      - Zgoda. - Smugi mgły wznosiły si  mi dzy nami jak dym. - A którykolwiek z 

nas pierwszy b dzie wolny i dowie si  czego  ciekawego... 

      - Jasne. Poszukam ci , gdyby  ty mnie nie znalazł. 

      - Nie zabrałe  przypadkiem z Dworców mojego miecza? - zapytał Luke. 

      - Nie miałem czasu - mrukn ł Jurt. 

      - Kiedy tam b dziesz nast pnym razem, chciałbym,  eby  znalazł chwil . 

      - Pewnie, pewnie. 

      Rinaldo odszedł od Wzorca i wrócił do nas. 

      - Jeste  przyj ty - o wiadczył Jurtowi. - Chod . 

      Poka  ci, gdzie jest  ródło, zapasy  ywno ci, troch  broni. Luke obserwował, 

jak oddalaj  si  w lew  stron . 

      - Przepraszam - powiedział cicho. - Ale wci  mu nie ufam. 

      - Nie przepraszaj. Ja te  nie. Zbyt długo si  znamy. Ale teraz mamy lepsze ni  

kiedykolwiek podstawy do zaufania. 

      - Nie jestem pewien, czy rozs dnie zrobiłe , pokazuj c mu ten Wzorzec. I 

zostawiaj c go teraz samego. 

      - Jestem przekonany,  e Wzorzec wie, co robi. I  e potrafi o siebie zadba . 

      Skrzy ował palce. 

      - Z tym bym si  kłócił - rzekł. - Ale potrzebuj  swojego sobowtóra.  

      Kiedy wrócili, zabrzmiał nagle baryton prezentera. 

      - Podczas gry najwa niejsze jest dokładne wyliczenie czasu. Warunki 

drogowe doskonałe. Dobry dzie  na wyjazdy. 

      I natychmiast rozległo si  solo na perkusji. Przysi głbym,  e słyszałem je 

kiedy  w wykonaniu Randoma. 

      - Od tej chwili jeste  na słu bie - o wiadczył Jurtowi Rinaldo. Skin ł na nas. 

      - Jak tylko b dziecie gotowi. 

      Pochwyciłem nas spikardem i przewirowałem do Kashfy. Wyl dowali my w 

Jidrash o zmroku, w tym samym miejscu na murze, gdzie niedawno stałem z 

moim bratem. 

      - Nareszcie. - Rinaldo przyjrzał si  miastu. 

      - Tak - potwierdził Luke. - Nale y do ciebie... na jaki  czas. - I dodał: - Merle, 

mógłby  nas przerzuci  do moich apartamentów? 

      Spojrzałem na zachód, gdzie chmury płon ły pomara czowo. Podniosłem 

wzrok na kilka fioletowych obłoków. 

      - Ale wcze niej, Luke - powiedziałem - chciałbym wykorzysta  resztk  

dziennego  wiatła i obejrze  czarny szlak. Skin ł głow . 

background image

 

90 

      - Dobry pomysł. Przerzu  nas tam. 

      Gestem wskazał pagórkowaty obszar na południowym zachodzie. 

Przespikardowałem nas, równocze nie tworz c czasownik, który uznałem za 

potrzebny. Oto pot ga Chaosu. 

      Stan li my na niewysokim wzgórku i ruszyli my za Lukiem w dół. 

      - T dy - poinformował. 

      Wokół nas kładły si  długie cienie. Istnieje jednak ró nica pomi dzy ich 

mrokiem a czerni  podró nej linii z Dworców. 

      - To było tutaj - o wiadczył Luke, gdy stan li my mi dzy dwoma głazami. 

      Przeszedłem kilka kroków, ale niczego szczególnego nie wyczułem. 

      - Jeste  pewien,  e trafiłe  na wła ciwe miejsce? 

      - Tak. 

      Kolejne dziesi  kroków... dwadzie cia... 

      - Je li naprawd  biegła t dy, ju  znikn ła - oznajmiłem. - Oczywi cie... 

Ciekawe, jak długo nas nie było. Luke pstrykn ł palcami. 

      - Wyliczenie czasu - przypomniał. - Zabierz nas do moich apartamentów. 

      Ucałowali my dzie  na po egnanie, gdy wysłałem sond  i otworzyłem nam 

drog  przez mur ciemno ci. Przeszli my wprost do pokoju, który kiedy  

zajmowałem z Coral. 

      - Wystarczy? - upewniłem si . - Nie wiem, gdzie mieszkasz. 

      - Chod cie - rzucił. 

      Poprowadził nas w lewo i schodami na dół. 

      - Pora zapyta  miejscowego eksperta - rzekł. - Merle, zrób co  z wygl dem 

tego faceta. Zbyt du o dobrego mo e wywoła  komentarze. 

      To było łatwe. Pierwszy raz w  yciu sprawiłem,  e kto  wygl dał jak Oberon 

na wielkim portrecie w pałacu w domu. 

      Luke zastukał do drzwi. Znajomy głos ze  rodka wymówił jego imi . 

      - Przyprowadziłem dwóch przyjaciół - uprzedził. 

      - Wprowad  ich - odpowiedziała. Otworzył drzwi i zrobił to. 

      - Obaj znacie ju  Nayd  - stwierdził. - Naydo, to mój sobowtór. Póki jeste my 

razem, nazywajmy go Rinaldem, a mnie Lukiem. B dzie tu pilnował interesu, gdy 

ja i Merle wyruszymy szuka  twojej siostry. 

      Widz c jej zdumiony wzrok, przemieniłem Rinalda z powrotem. 

      Miała na sobie czarne spodnie i szmaragdow  bluz , a włosy zwi zane zielon  

szarf . U miechn ła si  do nas, a gdy stan ła przede mn , jakby przypadkiem 

musn ła palcem wargi. Skin łem głow . 

      - Mam nadziej ,  e odzyskała  zdrowie po przykrych wypadkach w Amberze 

- powiedziałem. - Naturalnie, trafiła  tam w niezbyt odpowiednim czasie. 

      - Oczywi cie - zgodziła si . - Odzyskałam w pełni. To miło,  e pytasz. Dzi kuj  

te  za wskazówki. Domy lam si ,  e to ty znikn łe  z Lukiem przed dwoma 

dniami. 

      - To naprawd  tak długo? 

      - Naprawd . 

      - Przepraszam, moja droga. - Luke u cisn ł jej dło  i długo spogl dał w oczy. 

      - To wyja nia, dlaczego szlak znikn ł - zauwa yłem. 

      Rinaldo uj ł i ucałował jej dło , jednocze nie wykonuj c zło ony ukłon. 

background image

 

91 

      - Zdumiewaj ce, jak bardzo si  zmieniła  w porównaniu z t  dziewczyn , 

któr  znałem - rzekł. 

      - Jak... 

      - Dziel  z Lukiem wspomnienia, nie tylko wygl d - wyja nił. 

      - Zauwa yłam,  e jest w tobie co  nieludzkiego - stwierdziła. - Widz  w tobie 

człowieka, w  yłach którego płynie ogie . 

      - Jak mogła  to dostrzec? - zainteresował si . 

      - Ma swoje sposoby - odparł Luke. - Chocia  my lałem,  e to tylko psychiczny 

zwi zek z siostr . Najwyra niej si ga to o wiele gł biej. 

      Przytakn ła. 

      - A skoro ju  o tym mowa, mam nadziej ,  e twój dar pomo e nam j  

wytropi  - mówił dalej. - Szlak znikn ł, zakl cie albo narkotyk blokuj  kontakt 

przez Atut. Potrzebujemy pomocy. 

      - Oczywi cie - zgodziła si , - Chocia  w tej chwili nic jej nie grozi. 

      - To dobrze. W takim razie zamówi  co  do jedzenia i poinformuj  tego 

przystojniaka, co si  ostatnio wydarzyło w Kashfie. 

      - Luke - wtr ciłem. - To chyba najlepszy moment,  ebym wrócił do Dworców 

na dalszy ci g pogrzebu. 

      - Długo ci  nie b dzie, Merle? 

      - Nie wiem. 

      - Wrócisz przed  witem, mam nadziej ? 

      - Ja te . A gdyby nie? 

      - Mam przeczucie,  e powinienem wyruszy  bez ciebie. 

      - Ale najpierw spróbuj si  skontaktowa . 

      - Oczywi cie. To na razie. 

      Owin łem si  płaszczem przestrzeni i strzepn łem z niego Kashf . Kiedy znów 

go rozsun łem, byłem w komnatach Jurta w Sawall. 

      Przeci gn łem si  i ziewn łem. Szybko si  upewniłem,  e jestem tu sam. 

Rzuciłem płaszcz na łó ko. Rozpinaj c koszul , spacerowałem po pokoju. 

      Stop! Co to było? I gdzie? 

      Cofn łem si  o kilka kroków. Niewiele czasu sp dziłem w komnatach 

młodszego brata, ale z pewno ci  zapami tałbym to wra enie. 

      Krzesło i stół stały w k cie mi dzy  cian  a szaf  z ciemnego, niemal czarnego 

drewna. Kl kn łem na krze le i si gaj c nad blat stołu wyra nie poczułem 

obecno  przej cia, chyba nie do  siln , by dokona  przeskoku. Ergo... 

      Przeszedłem na prawo i otworzyłem szaf . Oczywi cie, przej cie musi by  

wewn trz. Ciekawe, jak dawno je zało ył. Troch  głupio si  czułem, przeszukuj c 

mu mieszkanie. Ale w ko cu był mi co  winien za tyle ataków i napa ci. Kilka 

zwierze  i odrobina współpracy nie wyrównały rachunków. Jeszcze nie 

nauczyłem si  mu ufa , a przecie  mo liwe,  e szykował dla mnie jak  przykr  

niespodziank . Dobre maniery, uznałem, musz  ust pi  wobec ostro no ci. 

      Odsun łem ubrania, odsłaniaj c drog  w gł b szafy. Mocno wyczuwałem 

przej cie. Jeszcze jedno pchni cie, szybki krok w gł b i znalazłem si  w ognisku. 

Pozwoliłem, by mnie zabrało. 

      Kiedy poczułem ssanie od przodu, naciskaj ce na plecy ubrania pchn ły mnie 

lekko. To, plus fakt,  e kto  (sam Jurt?) marnie radził sobie z cieniem i nie 

background image

 

92 

dopasował poziomów podłogi, sprawiło,  e docieraj c do celu potkn łem si  i 

upadłem. 

      Przynajmniej nie wyl dowałem w dole pełnym zaostrzonych kołków ani w y. 

Ani w legowisku wygłodniałej bestii. Nie. To była podłoga wykładana zielonymi 

kafelkami. Padaj c podparłem si  r kami. A po migotliwym blasku wokół 

poznałem,  e płonie tu mnóstwo  wiec. 

      Zanim jeszcze podniosłem głow , byłem pewien,  e s  zielone. 

      I nie pomyliłem si . W tej ani w innych sprawach. 

      Układ wn trza przypominał kaplic  mojego ojca, z nisz  w sklepieniu 

mieszcz c  silniejsze od  wiec  ródło  wiatła. Tyle  e nad ołtarzem nie było 

obrazu. Był za to witra , a w nim masa zieleni i troch  czerwieni. 

      Witra  przedstawiał Branda. 

      Wstałem i podszedłem do ołtarza. Na nim, wysuni ty na kilkana cie 

centymetrów z pochwy, le ał Werewindle. 

      Chwyciłem go i podniosłem. Moj  pierwsz  my l  było,  eby zabra  st d 

miecz i odda  go Luke'owi. Potem zawahałem si . Gdybym to zrobił, musiałbym 

jako  go ukry , a przecie  tutaj był ju  dobrze schowany. Kiedy jednak nad tym 

my lałem, palce spoczywały na r koje ci. Promieniowała podobnym wra eniem 

mocy jak ta w Grayswandirze, tyle  e jakby ja niejszym, bez tego odcienia 

tragedii i melancholii. To zabawne. Werewindle sprawiał wra enie broni idealnej 

dla bohatera. 

      Rozejrzałem si . Na pulpicie po lewej stronie le ała ksi ka, na podłodze 

wyrysowano pentagram w ró nych odcieniach zieleni, a w powietrzu zawisł 

aromat płon cego drewna. Ciekawe, co bym znalazł, gdybym wybił dziur  w 

cianie. Czy ta kaplica znajdowała si  na szczycie góry, pod powierzchni  jeziora, 

pod ziemi ... a mo e szybowała po niebie? 

      Co sob  przedstawiała? Wygl dała na miejsce religijnego kultu. Benedykt, 

Corwin i Brand... o nich wiedziałem. Czy byli podziwiani, szanowani... wielbieni 

przez cz  moich rodaków i krewnych? A mo e te ukryte kaplice miały jakie  

gro niejsze przeznaczenie? 

      Wypu ciłem r koje  Werewindle'a i przeszedłem do pentagramu. 

      Logrusowy wzrok nie ujawnił nic gro nego, lecz staranna analiza spikardem 

wykryła pozostało ci dawno usuni tej magicznej operacji.  lady były zbyt słabe, 

eby powiedzie  cokolwiek o jej charakterze. Co prawda istniała szansa,  e 

dokładne badanie uka e wyra niejszy obraz, zdawałem sobie jednak spraw ,  e 

nie mam czasu na takie działania. 

      Niech tnie powróciłem w okolice przej cia. Czy mogli tu wykorzystywa  takie 

kaplice, by wpłyn  na przedstawione w nich osoby? 

      Pokr ciłem głow . T  spraw  musiałem odło y  na pó niej. Odszukałem 

przej cie i poddałem mu si . 

      Przy powrocie znowu si  potkn łem. 

      Jedn  r k  przytrzymałem si  desek, drug  chwyciłem ubrania, odzyskałem 

równowag , wyprostowałem si , wyszedłem. Przesun łem wieszaki na miejsce i 

zamkn łem drzwi. 

      Rozebrałem si  szybko, równocze nie zmieniaj c posta . Potem jeszcze raz 

wło yłem  ałobny strój. Wyczułem jak  aktywno  w okolicach spikarda: 

background image

 

93 

zauwa yłem,  e pobiera energi  z jednego z licznych  ródeł, jakie ma do 

dyspozycji, w celu zmiany kształtu i przystosowania si  do nowych rozmiarów 

palca. Z pewno ci  czynił to ju  kilkukrotnie, ale pierwszy raz zwróciłem na ten 

proces uwag . To ciekawe, gdy  dowodziło,  e spikard jest urz dzeniem zdolnym 

do samodzielnych działa . 

      Wła ciwie nie wiedziałem, czym jest ani sk d mo e pochodzi . Zatrzymałem 

go, poniewa  stanowił bardzo wydajne  ródło mocy, zast puj ce Znak Logrusu, 

którego teraz si  bałem. Gdy jednak patrzyłem, jak przekształca si  i dopasowuje 

do moich nowych wymiarów, zacz łem si  zastanawia . A je li to pułapka i w 

najmniej odpowiedniej chwili spikard zwróci si  przeciw mnie? 

      Obróciłem go na palcu. Potem si gn łem ku niemu umysłem, cho  

wiedziałem,  e to daremna próba. Straciłbym całe wieki, by ka d  z linii 

prze ledzi  a  do jej  ródła. To jak wycieczka po szwajcarskim zegarku. R cznie 

wykonanym. Wra enie robiło zarówno pi kno konstrukcji, jak i niewiarygodny 

ogrom pracy wło onej w jej kreacj . Oczywi cie, mógł zawiera  ukryte magiczne 

sekwencje, wyzwalane jedynie w odpowiednich okoliczno ciach. A jednak... 

      Do tej pory zachowywał si  bez zarzutu. A jedyn  alternatyw  był Logrus. 

Pomy lałem,  e to interesuj cy przykład,  e czasem lepszy jest nieznany diabeł. 

      Burcz c pod nosem, poprawiłem kostium, skoncentrowałem umysł na 

wi tyni W a i nakazałem spikardowi,  eby przeniósł mnie w pobli e wej cia. 

Wykonał rozkaz płynnie i szybko, jakbym nigdy w niego nie w tpił, jakbym nie 

odkrył w nim kolejnego  ródła paranoi. 

      Przez chwil  stałem przed bram  z zamro onego ognia, u ogromnej Katedry 

W a po zewn trznej stronie Placu na Kra cu  wiata, ustawionej dokładnie na 

Kraw dzi, otwartej na Otchła . W pi kny dzie  mo na tam zobaczy  stwarzanie 

wszech wiata, czy mo e jego koniec. Patrzyłem, jak gwiazdy mrowi  si  w 

przestrzeni na przemian zwijanej i rozwijanej niczym płatki kwiatu. I jakby moje 

ycie miało ulec zmianie, wróciłem my lami do Kalifornii i do szkoły, do rejsów 

Gwiezdn  Strzał  z Lukiem, Gail i Juli , o rozmowie z ojcem tu  przed ko cem 

wojny, o wycieczce z Vint  Bayle po winnicach na wschód od Amberu, o rze kim 

i drugim popołudniu, kiedy pokazywałem Coral miasto, i o niezwykłych 

spotkaniach tamtego dnia. Odwróciłem si , uniosłem pokryt  łuskami dło  i 

spojrzałem przez ni  na iglic  Thelbane. „Nie gasn  walki od wschodu i zachodu 

wzdłu  piersi mojej obwodu", pomy lałem. Jak długo, jak długo...? Ironia jak 

zwykle prowadziła trzy do jednego, kiedy do głosu dochodziły sentymenty. 

      Odwróciłem si  znowu i ruszyłem, by po raz ostatni spojrze  na króla Chaosu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

94 

Rozdział 9

 

 

Dalej, wci  dalej w stos, w wielk  hałd   u lu, okno na kra ce czasu i 

przestrzeni, gdzie w ko cu nic ju  nie mo na zobaczy ... Szedłem w jednym z 

moich ciał pomi dzy  cianami wiecznie w ogniu i nigdy nie wypalonymi. Szedłem 

ku d wi kowi głosu czytaj cego z Ksi gi W a Zawieszonego na Drzewie Materii. 

W ko cu dotarłem do groty otwartej na ciemno , do coraz szerszych półkoli 

ałobników zwróconych twarzami ku czytaj cemu i ku katafalkowi, na którym 

stan ł. Swayvill le ał wewn trz, okryty czerwonymi kwiatami rzucanymi na ciało, 

czerwone  wiece migotały na tle Otchłani, kilka kroków za zebranymi. Zatem pod 

cian  hali, słuchaj c Bancesa z Amblerash, Najwy szego Kapłana W a jego 

słowa zdawały si  rozbrzmiewa  tu  obok, gdy  dobra jest akustyka Chaosu. 

Znalazłem miejsce w pustym łuku siedze , gdzie ka dy, kto si  obejrzy, z 

pewno ci  mnie zauwa y. Szukałem znajomych twarzy Dar , Mandora i 

Tubble'a dostrzegłem w pierwszym rz dzie, co oznaczało,  e maj  asystowa  

Bancesowi, zsuwaj c trumn  w wieczno , gdzie rodzi si  czas. A w mym 

rozdartym sercu przypomniałem sobie ostatni pogrzeb, w jakim uczestniczyłem: 

Caine'a w Amberze, nad brzegiem morza. I znowu pomy lałem o Bloomie i o tym, 

jak bł dz  my li przy takich okazjach. 

      Rozejrzałem si . Jurta nie było wida , Gilva z Hendrake siedziała o kilka 

rz dów ni ej. Przeniosłem wzrok na gł bok  czer  poza Kraw dzi . Miałem 

wra enie, jakbym spogl dał w dół, nie na zewn trz... je li takie okre lenie w ogóle 

ma tutaj sens. Od czasu do czasu dostrzegałem migaj ce punkty  wiatła czy 

przetaczaj ce si  kł by. Słu yły mi jako rodzaj testu Rorschacha na wpół 

drzemałem przed obrazami mrocznych motyli, chmur, par twarzy... 

Wyprostowałem si  nagle, niepewny, co wyrwało mnie z zadumy. 

      To była cisza. Bances zako czył czytanie. Ju  miałem si  pochyli  i szepn  

co  do Gilvy, kiedy Bances rozpocz ł Zawierzenie. Ze zdziwieniem odkryłem,  e 

pami tam wszystkie odpowiedzi. 

      Kiedy narastał d wi k modlitwy, zobaczyłem,  e Mandor podnosi si , a za 

nim Dara i Tubble. Podeszli do kapłana i zaj li miejsca przy trumnie: Dara i 

Mandor u jej stóp, Tubble i Bances u głowy. Ministranci zacz li gasi   wiece, a  

pozostała tylko jedna, wielka, przy samej Kraw dzi. W tym momencie wszyscy 

wstali. 

      O wietlenie poprawiał niesamowity jak zawsze blask płomiennych mozaik, 

zatopionych w  cianach po obu stronach. Widziałem ruch w dole, gdy ucichły 

głosy. 

      Cztery postacie pochyliły si  lekko, zapewne łapi c uchwyty trumny. Potem 

wyprostowały si  i ruszyły do Kraw dzi. Gdy tylko min li  wiec , stan ł przy niej 

ministrant. Miał zgasi  ostatni płomyk, kiedy szcz tki Swayvilla zostan  

zawierzone Chaosowi. 

      Zostało jeszcze sze  kroków. Trzy. Dwa... Bances i Tubble przykl kn li na 

brzegu, układaj c trumn  w wy łobieniu kamiennej posadzki. Bances 

zaintonował ko cow  cz  rytuału. Dara i Mandor stali. 

      Modlitwa dobiegła ko ca i usłyszałem przekle stwo. Mandor jakby poleciał 

do przodu, Dara odsun ła si . Zabrzmiał stuk trumny uderzaj cej o kamie . 

background image

 

95 

Dło  ministranta sun ła ju  do  wiecy i wła nie w tej chwili zgasiła płomie . 

Rozległ si  cichy zgrzyt, gdy trumna sun ła wy łobieniem, kolejne przekle stwa, 

mroczna posta  wycofała si  znad Kraw dzi... 

      Wtedy zabrzmiał krzyk. Kr pa sylwetka upadła i znikn ła. Krzyk cichł, cichł, 

cichł... 

      Uniosłem praw  dło  i spikardem stworzyłem b bel białego  wiatła, tak jak 

słomka tworzy mydlan  ba k . Miała około metra  rednicy, kiedy uwolniłem j  i 

posłałem w gór . I nagle mamrotania wypełniły cał  sal . Inni obecni, maj cy za 

sob  czarnoksi sk  edukacj , mniej wi cej równocze nie rzucili swoje ulubione 

zakl cia iluminacji i  wi tyni  zalał ostry blask z dziesi tków punktowych  ródeł. 

      Zmru ywszy oczy, dostrzegłem Bancesa, Dar  i Mandora dyskutuj cych w 

pobli u Kraw dzi. Tubble'a i szcz tków Swayvilla nie było ju  mi dzy nami. 

      Inni  ałobnicy wstawali z miejsc. Ja tak e, pojmuj c,  e mój czas tutaj jest 

teraz bardzo ograniczony. 

      Przeskoczyłem nad pustyni rz dem i dotkn łem wci  ludzkiego ramienia 

Gilvy. 

      - Merlinie! - zawołała, odwracaj c si  gwałtownie. - Tubble... spadł... Prawda? 

      - Na to wygl da - przyznałem. 

      - Co teraz b dzie? 

      - Musz  st d znikn  - odparłem. - Natychmiast! 

      - Dlaczego? 

      - Za chwil  kto  przypomni sobie o sukcesji i zgniot  mnie ochron . Nie mog  

na to pozwoli . Nie teraz. 

      - Dlaczego nie? 

      - Nie ma czasu na wyja nienia. Ale chciałbym z tob  porozmawia . Mógłbym 

porwa  ci  teraz? 

      Wokół nas tłoczyli si  ludzie. 

      - Oczywi cie... sir - odpowiedziała, najwyra niej tak e przypominaj c sobie o 

sukcesji. 

      - Daruj sobie - mrukn łem. Spikard wytworzył wiry energii, które pochwyciły 

nas i porwały. 

      Przeniosłem nas do lasu metalowych drzew. Gilva rozejrzała si , nie 

wypuszczaj c mojego ramienia. 

      - Panie, có  to za miejsce? - spytała. 

      - Wolałbym nie mówi  - odparłem. - Z powodów, które za chwil  stan  si  

oczywiste. Kiedy ostatnio si  widzieli my, chciałem ci zada  jedno pytanie. Teraz 

mam dwa, a to miejsce wi e si  z jednym z nich. Poza tym zwykle jest tu pusto. 

      - Pytaj. - Spojrzała mi w twarz. - Postaram si  pomóc. Je eli jednak to wa ne, 

mo e nie jestem najlepsz  osob ... 

      - Tak, to wa ne. Ale nie mam czasu,  eby zorganizowa  spotkanie z Beliss . 

Chodzi o mojego ojca, Corwina. 

      - Tak? 

      - To on zabił Borela z Hendrake'ów podczas wojny Skazy Wzorca. 

      - Tak słyszałam. 

      - Po wojnie przył czył si  do orszaku króla, przybył do Dworców i negocjował 

Traktat. 

background image

 

96 

      - Istotnie - przyznała. - Wiem o tym. 

      - Znikn ł wkrótce potem i nikt nie wiedział, co si  z nim stało. Przez pewien 

czas wierzyłem,  e zgin ł. Pó niej jednak natrafiłem na tropy  wiadcz ce,  e 

raczej  yje, ale został gdzie  uwi ziony. Czy wiesz co  na ten temat? 

      Odwróciła si  nagle. 

      - Jestem ura ona tym, co chyba sugerujesz - oznajmiła. 

      - Przykro mi - zapewniłem. - Ale musiałem spyta . 

      - Pochodz  z szacownego rodu - mówiła dalej. - Przyjmujemy to, co w wojnie 

ze le nam los. Kiedy walka si  ko czy, nie wracamy ju  do sprawy. 

      - Prosz  o wybaczenie. Jeste my przecie  spokrewnieni. Przez matk . 

      - Tak, wiem o tym. - Odwróciła si . - Czy to ju  wszystko, ksi

 Merlinie? 

      - Tak - potwierdziłem. - Dok d ci  odesła ? Milczała przez chwil . Wreszcie... 

      - Mówiłe ,  e masz dwa pytania - przypomniała. 

      - Zapomnij o tym. Zmieniłem zdanie co do drugiego. Spojrzała na mnie. 

      - Dlaczego? Dlaczego powinnam zapomnie ? Poniewa  dbam o honor rodu? 

      - Nie. Poniewa  ci wierz . 

      - I? 

      - Do kogo  innego zwróc  si  o opini . 

      - Chcesz powiedzie ,  e to niebezpieczne i dlatego postanowiłe  mnie nie 

pyta ? 

      - Nie rozumiem tego, a zatem mo e by  niebezpieczne. 

      - Czy znowu chcesz mnie obrazi ? 

      - Bo e uchowaj! 

      - Zadaj pytanie. 

      - Musz  ci co  pokaza . 

      - Uczy  to. 

      - Nawet je li w tym celu musimy wej  na drzewo? 

      - Niezale nie od warunków. 

      - Chod  za mn . 

      Poprowadziłem j  do drzewa i wspi łem si  na nie - w mojej obecnej formie to 

wyj tkowo prosta czynno . Pod ała tu  za mn . 

      - Tu w górze jest przej cie - uprzedziłem. - Zaraz pozwol ,  eby mnie 

wci gn ło. Daj mi par  sekund,  ebym zd ył si  odsun . 

      Wszedłem jeszcze troch  wy ej i zostałem przeniesiony. Odst piłem na bok i 

rozejrzałem si  po kaplicy. Nie zauwa yłem  adnych zmian. 

      Gilva stan ła obok. Słyszałem, jak gwałtownie nabiera tchu. 

      - Co  podobnego - szepn ła. 

      - Wiem, na co patrz  - powiedziałem. - Ale nie wiem, co widz , je li rozumiesz, 

o co mi chodzi. 

      - To sanktuarium - wyja niła. - Po wi cone duchowi członka królewskiego 

rodu Amberu. 

      - Tak. Mojego ojca, Corwina - zgodziłem si . - Na to wła nie patrz . Ale co 

widz ? Sk d takie miejsce w ogóle wzi ło si  w Dworcach? 

      Wolno podeszła do ołtarza. 

      - Mog  ci chyba powiedzie  - dodałem -  e to nie jedyne takie sanktuarium, 

jakie widziałem po powrocie. 

background image

 

97 

      Dotkn ła głowni Grayswandira. Potem schyliła si  i pod ołtarzem znalazła 

zapas  wiec. Wyj ła srebrn , wkr ciła w uchwyt jednego z licznych lichtarzy, 

zapaliła od płon cej  wiecy i ustawiła obok miecza. Mruczała co  pod nosem, ale 

nie zdołałem rozró ni  słów. 

      Kiedy znowu spojrzała na mnie, u miechała si . 

      - Oboje dorastali my tutaj - stwierdziłem. - Jak to mo liwe,  e ty wyra nie 

wiesz o tym wszystko, a ja nic? 

      - Odpowied  jest prosta, panie - odrzekła. - Wyjechałe  zaraz po wojnie, by w 

dalekich krainach zdobywa  wykształcenie. To sanktuarium jest oznak  czego , 

co nast piło po twoim wyje dzie. 

      Uj ła mnie pod rami  i poprowadziła do ławki. 

      - Nikt nie przypuszczał,  e mo emy przegra  t  wojn  - powiedziała. - Chocia  

od dawna było wiadomo,  e Amber b dzie gro nym przeciwnikiem. 

      Usiedli my. 

      - Po wojnie wybuchły niepokoje - mówiła dalej. - Krytykowano polityk , która 

doprowadziła do niej i do traktatu. Jednak  aden ród czy ich grupa nie miały 

szans na zwyci stwo z królewsk  koalicj . Znasz przecie  konserwatyzm Lordów 

Kra ca. O wiele, wiele wi cej by trzeba, aby zjednoczy  wi kszo  przeciwko 

Koronie. Ich niezadowolenie znalazło wi c uj cie w innej formie. Rozkwitł handel 

pami tkami wojennymi, pochodz cymi z Amberu. Ludzie byli zafascynowani 

naszymi zwyci zcami. Doskonale sprzedawały si  biograficzne studia rodziny 

władców Amberu. Pojawiło si  co  w rodzaju kultu. Wyrastały prywatne kaplice, 

podobne do tej i po wi cone jednemu z Amberytów, którego zalety szczególnie 

kogo  uj ły. 

      Urwała, wpatruj c si  w moj  twarz. 

      - To wszystko nazbyt przypominało religi  - podj ła. - A jedyn  licz c  si  

religi  w Dworcach była od niepami tnych czasów Droga W a. Dlatego Swayvill 

zakazał kultu Amberu i uznał go za herezj ... z oczywistych politycznych 

powodów. To okazało si  bł dem. Gdyby nie zareagował, moda szybko by min ła. 

Oczywi cie, nie wiem tego na pewno. Ale zakaz sprowadził wyznawców do 

podziemia, skłonił, by traktowali kult bardziej powa nie, jako działalno  

wywrotow . Nie mam poj cia, ile takich kaplic znajduje si  w siedzibach 

rozmaitych rodów. Ale ta jest oczywi cie jedn  z nich. 

      - Niezwykłe zjawisko socjologiczne - przyznałem. - A wasz  postaci  kultow  

jest Benedykt? 

      Roze miała si . 

      - Nietrudno si  domy li  - zauwa yła. 

      - Szczerze mówi c, mój brat Mandor opisał mi wasz  kaplic . Twierdzi,  e 

trafił tam podczas bankietu w Hendrake i nie wiedział, gdzie si  znalazł. 

      Parskn ła. 

      - Z pewno ci  chciał ci  wypróbowa  - stwierdziła. - Przez długi czas praktyki 

takie były powszechnie znane. A przypadkiem wiem,  e on sam jest wyznawc  

kultu. 

      - Naprawd ? Jak si  dowiedziała ? 

      - Dawniej nie robił z tego tajemnicy... przed ogłoszeniem zakazu. 

      - A kim jest jego osobisty patron? 

background image

 

98 

      - To ksi niczka Fiona. 

      Coraz ciekawsze... 

      - Pokazał ci jej kaplic ? - spytałem. 

      - Tak. Przed zakazem ludzie cz sto zapraszali przyjaciół na nabo e stwo... 

Gdy byli szczególnie niezadowoleni z królewskiej polityki. 

      - A po zakazie? 

      - Wszyscy twierdzili,  e zniszczyli swoje sanktuaria. S dz ,  e wiele z nich po 

prostu przeniesiono za ukryte przej cia. 

      - A zapraszanie przyjaciół na nabo e stwa? 

      - To chyba zale y od tego, czy ma si  dobrych przyjaciół. Wła ciwie nie wiem, 

jak zorganizowany jest kult Amberu. - Skin ła r k . - Co  takiego jest nielegalne. 

Dobrze,  e nie wiem, gdzie jeste my. 

      - Chyba tak - przyznałem. - Czy wiesz, jaki jest zwi zek mi dzy obiektem 

kultu a rzeczywist  osob ? Moim zdaniem Mandor naprawd   ywi jakie  uczucia 

wobec Fiony. Spotkali si , wiesz, a ja byłem przy tym i widziałem. Kto  inny, 

kogo znam, ukradł i umie cił w sanktuarium przedmiot nale cy do jego... 

patrona? I to... - Wstałem, podszedłem do ołtarza i uj łem miecz Corwina. - To 

jest prawdziwe. Ogl dałem Grayswandira z bliska, dotykałem go, trzymałem. To 

on. Do czego zmierzam: mój ojciec zagin ł, a kiedy ostatni raz go widziałem, nosił 

t  kling . Czy uwi zienie patrona byłoby zgodne z zało eniami kultu? 

      - Nigdy o czym  takim nie słyszałam - zapewniła. - Ale nie widz  

przeciwwskaza . Wielbi si  przecie  ducha danej osoby. Nie ma powodów,  eby 

samej osoby nie uwi zi . 

      - Albo zabi ? 

      - Albo zabi  - zgodziła si . 

      Odwróciłem si  od ołtarza. 

      - Zatem, cho  to fascynuj ce, nie pomaga mi w poszukiwaniach. 

      Ruszyłem do niej, id c po tym, co musiało by  reprezentacj  Amberu, 

stylizowan  jak rysunek na kaukaskich dywanach - w czarnych i białych 

kafelkach, z mozaik  Chaosu daleko po prawej stronie. 

      - Musiałby  spyta  osob  odpowiedzialn  za sprowadzenie tu miecza - 

o wiadczyła wstaj c. 

      - Spytałem ju  osob , któr  uwa ałem za odpowiedzialn . Nie uzyskałem 

zadowalaj cej odpowiedzi. 

      Wzi łem j  pod rami  i skierowałem w stron  przej cia na drzewo. Nagle 

znalazła si  bardzo blisko. 

      - Chc  słu y  nowemu królowi, jak tylko potrafi  - zapewniła. - I chocia  nie 

mog  przemawia  w imieniu całego rodu, jestem przekonana,  e Hendrake'owie 

pomog  ci wywrze  nacisk na osob  odpowiedzialn . 

      - Dzi ki - rzuciłem, gdy si  obj li my. Jej łuski były chłodne. Jej kły 

rozerwałyby moje ludzkie ucho, lecz w demonicznej formie tylko pie ciły. - 

Zwróc  si  do ciebie, je li b d  potrzebował pomocy w tej sprawie. 

      - Zwró  si  do mnie i tak. 

      Przyjemnie było j  obejmowa  i by  obejmowanym. Tym si  zajmowali my, 

gdy dostrzegłem ruch w okolicy przej cia. 

      - Merlinie! 

background image

 

99 

      - Glait! 

      - Isstotnie. Dosstrzegłam,  e idziesz tutaj. W ludzkiej czy demonicznej formie, 

małego czy dorossłego, zawsze ci  poznam. 

      - Co to jest, Merlinie? - zdziwiła si  Gilva. 

      - Stara przyjaciółka - wyja niłem. - Glait, poznaj Gilv . I vice versa. 

      - Miło mi. Przyszłam ci  osstrzec,  e kto  si  zbli a. 

      - Kto? 

      - Ksi na Dara. 

      - Ojej! - zawołała Gilva. 

      - Domy lasz si , gdzie jeste my - zwróciłem si  do niej. - Zachowaj to dla 

siebie. 

      - Ceni  swoj  głow , panie. Co robimy? 

      - Glait, do mnie - rzuciłem. 

      Kl kn łem i wyci gn łem r k . Wsun ła si  i uło yła wygodnie. Wstałem i 

drug  r k  chwyciłem Gilv . Wysłałem do spikardu nakaz woli. 

      I zawahałem si . 

      Nie miałem poj cia, gdzie jeste my - naprawd , fizycznie, w sensie 

geograficznym. Przej cie mo e człowieka przerzuci  za  cian  albo tysi ce 

kilometrów od punktu pocz tkowego... albo gdzie  w Cie . Skoro nie chcemy 

korzysta  z przej cia, troch  potrwa, nim spikard zdoła okre li  nasz  pozycj  i 

znale  drog  powrotn . Byłem pewien,  e za długo. 

      Mógłbym go wykorzysta  i uczyni  nas niewidzialnymi. Obawiałem si  

jednak,  e czarnoksi skie zmysły matki wykryj  nasz  obecno  na poziomach 

wykraczaj cych poza czysto wizualne. 

      Stan łem przed najbli sz   cian  i zmysłami si gn łem poza ni , wzdłu  linii 

siły spikarda. Nie znajdowali my si  pod wod , nie dryfowali my po morzu lawy 

ani w ruchomych piaskach. Miałem wra enie,  e otacza nas las. 

      Wobec tego podszedłem do  ciany i przemie ciłem nas. 

      Po kilku krokach, po rodku cienistej polany, obejrzałem si  za siebie. 

Zobaczyłem poro ni te traw  zbocze wzgórza.  aden  piew nie dobiegał z gł bi. 

Stali my pod bł kitnym niebem, a pomara czowe sło ce zbli ało si  do szczytu 

swej drogi. Wokół rozbrzmiewały głosy ptaków i brz czenie owadów. 

      - Szpik! - zawołała Glait, odwin ła si  z mojego ramienia i znikn ła w trawie. 

      - Nie odchod  daleko! - sykn łem, staraj c si  nie podnosi  głosu. Odszedłem 

z Gilv  od wzgórza. 

      - Merlinie - powiedziała. - Jestem przera ona tym, czego si  dowiedziałam. 

      - Je li ty nikomu nie powiesz, to ja te  nie - zapewniłem. - A gdyby  wolała, to 

zanim ode l  ci  z powrotem na pogrzeb, mog  usun  ci z pami ci te 

wspomnienia. 

      - Nie. Pozwól mi je zachowa . Mo e nawet b d   ałowa ,  e nie mam ich 

wi cej. 

      - Wylicz  pozycj  i ode l  ci , zanim kto  zauwa y,  e znikn ła . 

      - Zaczekam z tob , a  twoja przyjaciółka sko czy polowanie. 

      Oczekiwałem niemal,  e powie „...na wypadek, gdybym miała ci  ju  wi cej 

nie zobaczy ". W ko cu Tmer i Tubble zjechali ju  z tej zawsze  miertelnej 

spirali. Ale nie. Gilva była skromn , dobrze wychowan  panienk -wojownikiem i 

background image

 

100 

miała ju  ponad trzydzie ci naci  na głowni swojego miecza, o czym si  pó niej 

dowiedziałem. To nie w jej stylu,  eby stwierdza  nieprzyjemn  oczywisto  w 

obecno ci potencjalnego przyszłego władcy. 

      Glait wróciła po odpowiednio długim czasie. 

      - Dzi kuj , Gilvo - powiedziałem. - Teraz ode l  ci  na pogrzeb. Gdyby kto  

widział nas razem i chciał wiedzie , gdzie jestem, powiedz,  e si  ukrywam. 

      - Je li potrzebujesz kryjówki... 

      - Mo e potem odezw  si  jeszcze - przerwałem jej i przeniosłem z powrotem 

do  wi tyni na skraju wszystkiego. 

      - Dobre gryzonie - zauwa yła Glait, gdy rozpocz łem przemian  w stron  

człowiecze stwa (zawsze łatwiej mi to przychodzi ni  przemiana w demona). 

      - Chc  ci  posła  do galerii rze b w Sawall - oznajmiłem. 

      - Dlaczego tam, Merlinie? 

      -  eby  na mnie czekała.  eby  sprawdziła, czy nie spotkasz  wiadomego 

kr gu  wiatła. Gdyby tak,  eby  zwróciła si  do niego jako Ghostwheela i 

powiedziała,  eby zjawił si  u mnie. 

      - Gdzie ci  znajdzie? 

      - Tego nie wiem, ale on jest dobry w takich poszukiwaniach. 

      - Po lij mnie wi c. A je li nie zje ci  co  wi kszego, wró  której  nocy i 

opowiedz mi sswoj  hisstori . 

      - Na pewno. 

      Wystarczył moment, by zawiesi  Glait na jej drzewie. Nigdy nie wiedziałem, 

kiedy  artuje. Gadzi humor jest zdecydowanie dziwaczny. 

      Przywołałem  wie e ubranie i odziałem si  w szaro  i fiolet. Sprowadziłem 

te  sobie dług  i krótk  kling . 

      Zastanawiałem si , co robi mama w kaplicy, ale uznałem,  e lepiej jej nie 

szpiegowa . Uniosłem spikard, przyjrzałem mu si  i zrezygnowałem. Nie ma 

sensu przenosi  si  teraz do Kashfy, skoro nie wiem, ile czasu min ło ani czy 

Luke nadal tam przebywa. Wyj łem Atuty, które miałem w  ałobnym stroju. 

Wyszukałem kart  Luke'a, skupiłem si ... Po krótkiej chwili zrobiła si  zimna i 

nast pił kontakt. 

      - Słucham? - powiedział. - To ty, Merle? 

      Równocze nie jego wizerunek zafalował i zmienił si . Zobaczyłem,  e jedzie 

konno przez cz ciowo zniszczon , cz ciowo normaln  okolic . 

      - Tak - potwierdziłem. - Widz ,  e opu ciłe  ju  Kashf . 

      - Zgadza si . Gdzie jeste ? 

      - Gdzie  w Cieniu. A ty? 

      - Niech mnie diabli, je eli wiem. Od paru dni pod amy za t  czarn  dró k . 

Mog  tylko powtórzy : gdzie  w Cieniu. 

      - Znalazłe  j ? 

      - To Nayda. Ja niczego nie widziałem, ale ona mnie prowadziła. W ko cu 

zobaczyłem szlak.  wietny tropiciel z tej małej. 

      - Jest teraz z tob ? 

      - Tak. Mówi,  e zmniejszamy dystans. 

      - W takim razie lepiej mnie przeci gnij. 

      - Chod . 

background image

 

101 

      Wyci gn ł r k . Chwyciłem j , post piłem o krok, pu ciłem i ruszyłem obok 

niego. Za nami biegł juczny ko . 

      - Witaj, Naydo! - zawołałem. 

      Jechała obok Luke'a, z drugiej strony. Przed ni , troch  z prawej, jaka  

pos pna figura dosiadała czarnego rumaka. 

      Nayda u miechn ła si . 

      - Dzie  dobry, Merlinie. 

      - A mo e Merle? 

      - Jak sobie  yczysz. 

      Posta  na czarnym koniu odwróciła si  i spojrzała na mnie. Powstrzymałem 

miertelny cios, wysłany przez spikard odruchowo i tak szybko,  e sam si  

przestraszyłem. Powietrze mi dzy nami pociemniało i zabrzmiał zgrzytliwy 

d wi k, jakby samochód wje d ał na kraw nik, by unikn  zderzenia. 

      To był wielki, jasnowłosy sukinsyn. Miał na sobie  ółt  koszul , czarne 

spodnie, czarne buty i mas  rozmaitej broni. Na szerokiej piersi podskakiwał 

medalion z Lwem rozrywaj cym Jednoro ca. Kiedy tylko widziałem tego 

człowieka albo słyszałem o nim, zawsze robił co  paskudnego, a raz niemal zabił 

Luke'a. Był najemnikiem, wcieleniem Robina Hooda z Eregnoru i zaprzysi głym 

wrogiem Amberu - nie lubnym synem zmarłego władcy, Oberona. O ile wiem, w 

granicach Złotego Kr gu wyznaczono cen  za jego głow . Z drugiej strony 

jednak, on i Luke przyja nili si  od lat i Luke przysi gał,  e nie jest taki zły. Był 

to mój wuj Dalt miałem wra enie,  e gdyby poruszył si  zbyt szybko, napi te 

mi nie porwałyby mu koszul . 

      - Pami tasz chyba mojego doradc  wojskowego, Dalta - powiedział Luke. 

      - Pami tam - odparłem. 

      Dalt obserwował ciemne linie w powietrzu mi dzy nami. Rozwiały si  niby 

dym. Wtedy chyba nawet lekko si  u miechn ł. 

      - Merlin - o wiadczył. - Syn Amberu, ksi

 Chaosu, człowiek, który wykopał 

mi grób. 

      - Co to znaczy? - zdziwił si  Luke. 

      - To taki konwersacyjny gambit - wyja niłem. - Masz dobr  pami , Dalt... do 

twarzy. 

      Parskn ł. 

      - Trudno zapomnie  grób, który otwiera si  pod nogami. Ale nie tocz  z tob  

walki, Merlinie. 

      - Ani ja z tob ... teraz. 

      Burkn ł co , ja odburkn łem i uznałem,  e zostali my sobie przedstawieni. 

Zwróciłem si  do Luke'a. 

      - Czy sama  cie ka sprawia wam jakie  kłopoty? - spytałem. 

      - Nie. Nic podobnego do tych historii, jakie słyszałem o Czarnej Drodze. 

Czasem wygl da do  ponuro, ale nic nam jeszcze nie zagroziło. - Spojrzał w dół i 

za miał si . - Naturalnie, ma tylko par  metrów szeroko ci. I jak dot d to 

najszersze miejsce. 

      - Mimo wszystko... - mrukn łem. Wyt yłem zmysły i logrusowym wzrokiem 

przyjrzałem si  jej emanacjom. - S dz ,  e co  mogło was zaatakowa . 

      - Chyba mieli my szcz cie - stwierdził. 

background image

 

102 

      Nayda parskn ła  miechem, a ja poczułem si  głupio. Obecno  ty 'igi równie 

skutecznie jak moja tłumiła gro ne wpływy drogi Chaosu w dziedzin  Porz dku. 

      - Rzeczywi cie, sprzyjało wam - przyznałem. 

      - B dzie ci potrzebny ko , Merle - zauwa ył. 

      - Raczej tak. 

      Obawiałem si  wzywania magii Logrusu, by nie zwraca  na siebie jego uwagi. 

Przekonałem si  jednak,  e w podobny sposób mo na u y  spikarda. Przesłałem 

do niego swe  yczenie, si gn łem daleko, jeszcze dalej, nast pił kontakt, 

przywołanie... 

      - Zaraz tu b dzie - oznajmiłem. - Wspomniałe ,  e ich doganiamy. 

      - Tak twierdzi Nayda - wyja nił. - Jest zadziwiaj co silnie zwi zana z siostr . 

Nie wspominaj c o wyczuleniu na sam   cie k . I wie sporo o demonach - dodał. 

      - Czy powinni my si  ich obawia ? - spytałem j . 

      - To wojownicy Chaosu w demonicznych formach porwali Coral - 

odpowiedziała. - Zmierzaj  chyba do wie y przed nami. 

      - Jak daleko przed nami? 

      - Trudno powiedzie , poniewa  przecinamy cienie. 

      Szlak znaczyła poczerniała trawa podobny efekt wywoływał u wszystkich 

krzewów i drzew, które wyci gały nad nim gał zie. Wił si  teraz pomi dzy 

wzgórzami. Schodziłem z niego i wracałem za ka dym razem okolica zdawała si  

ja niejsza i cieplejsza.  cie ka miała tu takie działanie, cho  w okolicach Kashfy 

była prawie niewidzialna - to dowód, jak daleko zapu cili my si  w dziedzin  

Logrusu. 

      Za kolejnym zakr tem szlaku, z prawej strony, usłyszałem r enie. - 

Przepraszam - rzuciłem. - Przyszła dostawa. 

      Zbiegłem ze  cie ki i wkroczyłem w zagajnik drzew o owalnych li ciach. 

Tupanie i parskania dobiegały do mnie gdzie  z przodu. Cienistymi dró kami 

pod ałem za głosem. 

      - Zaczekaj! - krzykn ł Luke. - Nie powinni my si  rozdziela . Jednak drzewa 

rosły g sto i niełatwo przejechałby t dy je dziec na koniu. 

      - Nie martw si ! - wrzasn łem i ruszyłem dalej. 

      ...I wła nie dlatego znalazł si  w tym miejscu. 

      W pełni osiodłany, z uzd  wpl tan  w g ste li cie, przeklinał w ko skiej 

mowie, szarpał głow  na boki, walił kopytami o ziemi . Stan łem i patrzyłem. 

      By  mo e sprawiłem wra enie,  e wolałbym raczej wło y  adidasy i pobiec 

przez Cie  ni  jecha  na grzbiecie zwierz cia doprowadzonego niemal do 

szale stwa przez zachodz ce zmiany. Albo pojecha  na rowerze. Czy skaka  na 

abiej lasce. 

      To wra enie nie byłoby całkiem bł dne. Rzecz nie w tym,  e nie umiem nimi 

kierowa . Chodzi o to,  e nigdy ich specjalnie nie lubiłem. To fakt, nie 

korzystałem z takich cudownych koni jak Morgenstern Juliana, Gwiazda taty czy 

Glemdenning Benedykta, które pod wzgl dem długo ci  ycia, siły i wytrzymało ci 

były wobec normalnych koni tym, czym Amberyci wobec mieszka ców 

wi kszo ci cieni. 

      Rozejrzałem si , ale nie zauwa yłem rannego je d ca. 

      - Merlinie! - usłyszałem wołanie Luke'a, ale obiekt mojej uwagi znajdował si  

background image

 

103 

o wiele bli ej. Podszedłem ostro nie,  eby nie spłoszy  go bardziej. - Nic ci si  nie 

stało? 

      Wysłałem zamówienie na konia. Ka da poci gowa szkapa by si  nadała,  eby 

dotrzyma  kroku moim towarzyszom. 

      Znalazłem jednak zwierz  absolutnie cudowne, w czarne i pomara czowe 

pasy, jak tygrys. Przypominał tym Glemdenninga z jego czerwono-czarnymi 

pasami. A  e nie wiedziałem, sk d pochodzi wierzchowiec Benedykta, ch tnie 

uznałem,  e jest to kraina magii. Podszedłem wolno. 

      - Merle! Co si  dzieje? 

      Nie chciałem krzycze  w odpowiedzi,  eby nie straszy  biednego zwierzaka. 

Delikatnie poło yłem mu dło  na szyi. 

      - Ju  dobrze - powiedziałem. - Lubi  ci . Uwolni  ci  i zostaniemy 

przyjaciółmi. Zgoda? 

      Nie spieszyłem si  z wypl tywaniem uzdy. Drug  r k  gładziłem jego szyj  i 

barki. Wolny, nie odskoczył, ale jakby mi si  przygl dał. 

      - Chod . - Chwyciłem uzd . - T dy. 

      Poprowadziłem go drog , któr  przyszedłem. Zanim wyszli my z lasu, 

u wiadomiłem sobie,  e naprawd  go lubi . Zaraz potem spotkali my Luke'a z 

mieczem w dłoni. 

      - Wielki Bo e! - zawołał. - Nic dziwnego,  e tak długo to trwało. Zd yłe  go 

pomalowa ! 

      - Podoba ci si ? 

      - Gdyby  kiedy  chciał si  go pozby , dam ci dobr  cen . 

      - Chyba go nie sprzedam. 

      - Jak si  zwie? 

      - Tygrys - odparłem bez namysłu. Potem wskoczyłem na siodło. 

      Wrócili my na szlak, gdzie nawet Dalt zerkał na Tygrysa z czym  w rodzaju 

podziwu. Nayda pogładziła czarno-pomara czow  grzyw . 

      - Teraz mo e zd ymy - powiedziała. - Je li b dziemy si  spieszy . 

      Wprowadziłem Tygrysa na  cie k . Pami taj c opowie  taty o wpływie 

Czarnej Drogi na zwierz ta, przewidywałem najrozmaitsze reakcje. On jednak 

nie zwracał na nic uwagi. Wypu ciłem powietrze - nie zauwa yłem nawet,  e 

wstrzymuj  oddech. 

      - Na co zd ymy? - spytałem. 

      Ustawili my si  w szyku: Luke na czele, Dalt za nim, po prawej, Nayda po 

lewej stronie  cie ki, w tyle, ja za ni , po prawej. 

      - Nie wiem na pewno - odparła. - Coral nadal jest u piona. Ale wiem,  e ju  jej 

nie wioz . Mam wra enie,  e porywacze schronili si  w wie y, gdzie szlak jest o 

wiele szerszy. 

      - Hm... - mrukn łem. - Zauwa yła  mo e, jaka jest pr dko  zmian szeroko ci 

na jednostk  długo ci tej  cie ki? 

      - Studiowałam nauki humanistyczne - przypomniała mi z u miechem. - Nie 

pami tasz? 

      Odwróciła si  natychmiast i spojrzała na Luke'a. Był o długo  konia przed 

nami, wpatrzony przed siebie... cho  jeszcze przed chwil  si  ogl dał. 

      - Niech was licho! - mrukn ła. - Kiedy jestem tu z wami dwoma, ci gle my l  o 

background image

 

104 

szkole. A potem zaczynam o tym mówi ... 

      - Po angielsku - dodałem. 

      - Powiedziałam to po angielsku? 

      - Tak. 

      - Do diabła! Ratuj, gdyby si  to powtórzyło, dobrze? 

      - Oczywi cie. To chyba dowodzi,  e podobało ci si  tam, chocia  wykonywała  

tylko rozkazy Dary. No i jeste  prawdopodobnie jedynym demonem, który 

uko czył Berkeley. 

      - Tak, podobało mi si , cho  nie byłam pewna, który z was jest który. To 

najpi kniejsze dni mojego  ycia, z tob  i Lukiem, w szkole. Przez całe lata 

usiłowałam pozna  imiona waszych matek,  eby wiedzie , którego mam chroni . 

Ale obaj byli cie tacy skryci. 

      - Mamy to chyba w genach - zauwa yłem. - Miło mi było w twoim 

towarzystwie jako Vinty Bayle... i wdzi czny jestem za ochron  tak e w innych 

postaciach. 

      - Cierpiałam - mówiła dalej - kiedy Luke rozpocz ł te doroczne zamachy na 

twoje  ycie. Gdyby to on okazał si  synem Dary, którego miałam ochrania , to nie 

powinno by  istotne. Ale było. Lubiłam was obu. Wiedziałam tylko,  e obaj 

pochodzicie z krwi Amberu. Nie chciałam,  eby spotkała was krzywda. 

Najtrudniej było, kiedy wyjechałe . My lałam,  e Luke zwabił ci  w góry Nowego 

Meksyku,  eby ci  zabi . Podejrzewałam ju  wtedy,  e chodzi o ciebie, ale nie 

miałam pewno ci. Kochałam Luke'a. Opanowałam ciało Dana Martineza i 

nosiłam pistolet. Pod ałam za tob  wsz dzie, gdzie tylko mogłam, chocia  

wiedziałam,  e gdyby spróbował ci  skrzywdzi , czar zmusi mnie, bym strzelała 

do człowieka, którego kocham. 

      - Ale to ty strzeliła  pierwsza. My tylko rozmawiali my przy drodze. On 

strzelał w samoobronie. 

      - Wiem. Ale wszystko wskazywało na to,  e jeste  w niebezpiecze stwie. 

Zabrał ci  w miejsce idealne do egzekucji, w idealnym czasie... 

      - Nie - przerwałem. - Twój strzał chybił, a ty wystawiła  si  na to, co nast piło 

potem. 

      - Nie rozumiem, o co ci chodzi. 

      - Obawiała  si ,  e b dziesz musiała strzeli  do Luke'a. Rozwi zała  ten 

problem, doprowadzaj c do sytuacji, gdy on ci  zastrzelił. 

      - Nie mogłam tego zrobi . Rzucono na mnie czar. 

      - Mo e nie wiadomie. Zatem działało tu co  silniejszego od czaru. 

      - Naprawd  w to wierzysz? 

      - Tak. I teraz mo esz ju  to przyzna . Została  uwolniona od zakl cia. Matka 

mi o tym mówiła. Ty mi mówiła ... tak my l . 

      Kiwn ła głow . 

      - Nie wiem dokładnie, kiedy czar został zdj ty... ani jak. Ale znikn ł. Mimo to 

w razie potrzeby nadal próbowałabym ci  osłoni . To dobrze,  e ty i Luke 

naprawd  jeste cie przyjaciółmi i... 

      - Wi c po co te tajemnice? - wtr ciłem. - Czemu nie powiesz,  e była  Gail? 

Zrobisz mu niespodziank ... mił . 

      - Nie rozumiesz? Nie pami tasz,  e ze mn  zerwał? Teraz mam kolejn  szans . 

background image

 

105 

Wszystko si  powtarza. On... bardzo mnie lubi. Boj  si  powiedzie : „Jestem t  

dziewczyn , z któr  zerwałe ". Mógłby zacz  sobie przypomina  powody i doj  

do wniosku,  e miał wtedy racj . 

      - To bez sensu - stwierdziłem. - Nie wiem, jaki podał ci powód. Nigdy mi o tym 

nie wspominał. Powiedział tylko,  e si  pokłócili cie. Ale jestem pewien,  e to 

pretekst. Wiem,  e ci  lubił. Jestem przekonany,  e zerwał z tob , poniewa  był 

synem Amberu, który wracał do domu,  eby wykona  pewn  bardzo paskudn  

robot . W tym obrazie nie mie ciła si  zwyczajna dziewczyna z Cienia. Zbyt 

dobrze odegrała  swoj  rol . 

      - Czy dlatego ty zerwałe  z Juli ? - zapytała. 

      - Nie. 

      - Przepraszam. 

      Zauwa yłem,  e od pocz tku naszej rozmowy czarna  cie ka poszerzyła si  o 

jakie  trzydzie ci centymetrów. Przyszedł czas na pewne zadanie matematyczne.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

106 

Rozdział 10

 

 

Jechali my dalej... Sze  kroków wzdłu  ulicy miasta, w ród ryku klaksonów, 

nasz czarny szlak obramowany  ladami hamowania pół kilometra po czarnej, 

piaszczystej pla y, nad zielonym morzem, z faluj cymi palmami po lewej stronie 

przez l ni c ,  nie n  równin  pod kamiennym mostem, gdy nasza droga jest 

suchym, czarnym korytem strumienia potem na preri  i znowu w las. Tygrys nie 

drgn ł nawet, kiedy Dalt wybił nog  przedni  szyb  samochodu i odłamał anten . 

       cie ka rozszerzała si  ci gle. Teraz była dwa razy szersza ni  wtedy, kiedy na 

niej stan łem. Cz ciej pojawiały si  nagie drzewa: wyrastały niby fotograficzne 

negatywy swych barwnych towarzyszy, stoj cych ledwie kilka metrów od szlaku. 

Gał zie i li cie tych ostatnich poruszały si , my jednak nie czuli my wiatru. 

D wi ki - nasze głosy, stuk ko skich kopyt - dobiegały przytłumione. 

Pod ali my przez wieczny zmierzch, chocia  kilka kroków obok - któr  to 

wycieczk  podejmowali my wiele razy - mogło trwa  południe lub gł boka noc. 

Martwe z wygl du ptaki siedziały na czarnych gał ziach drzew, cho  czasami 

zdawały si  porusza , a szorstkie, chrapliwe głosy, jakie nas niekiedy dobiegały, 

mogły pochodzi  od nich. 

      Raz po prawej stronie szalał po ar innym razem jechali my chyba u stóp 

lodowca po lewej. Szlak poszerzał si  stale - nic podobnego do wielkiej Czarnej 

Drogi, któr  opisał mi Corwin, ale mogli my ju  jecha  nim obok siebie. 

      - Luke - odezwałem si . 

      - Tak? - odpowiedział z lewej strony. Nayda jechała teraz po mojej prawej, a 

Dalt obok niej. - O co chodzi? 

      - Nie chc  by  królem. 

      - Ja te  nie - zapewnił. - Mocno ci  naciskaj ? 

      - Boj  si ,  e je li wróc , złapi  mnie i ukoronuj . Wszyscy, którzy stali mi na 

drodze, zgin li gwałtownie. Oni naprawd  chc  wsadzi  mnie na tron, o eni  z 

Coral... 

      - Zaczekaj - przerwał mi. - Mam dwa pytania. Pierwsze: czy to co  da? 

      - Logrus uwa a chyba,  e tak, przynajmniej na pewien czas. Ale wła nie na 

tym polega polityka. 

      - Drugie - doko czył. - Je li twoje uczucia wobec Dworców zbli one s  do 

moich wobec Kashfy, nie pozwolisz,  eby szlag je trafił, gdy mo esz temu 

zaradzi . Nawet je eli to oznacza osobiste niewygody. Jednak nie chcesz wzi  

korony. Musiałe  zatem opracowa  jakie  inne metody ratunku. Jakie? 

      Przytakn łem. Szlak skr cił ostro w lewo i ruszył pod gór . Co  małego i 

ciemnego przeci ło nam drog . 

      - Mam pomysł... wła ciwie nawet nie pomysł - wyja niłem. - Chc  go omówi  z 

ojcem. 

      - Niezłe wymagania - zauwa ył. - Czy chocia  wiesz na pewno,  e on  yje? 

      - Rozmawiałem z nim całkiem niedawno. Bardzo krótko. Jest gdzie  

uwi ziony. Jestem pewien jedynie tego,  e przebywa w pobli u Dworców... 

Stamt d i tylko stamt d mog  go dosi gn  przez Atut. 

      - Opowiedz o tej rozmowie - poprosił. 

      Opowiedziałem: o czarnym ptaku i całej reszcie. 

background image

 

107 

      - Wygl da na to,  e niełatwo go b dzie stamt d wyci gn  - ocenił. - I my lisz, 

e twoja matka za tym stoi? 

      - Tak. 

      - My lałem,  e tylko ja mam takie problemy rodzinne. Ale to si  zgadza, skoro 

twoja matka szkoliła moj . 

      - Jak to mo liwe,  e my jeste my normalni? - zapytałem. 

      Przygl dał mi si  przez kilka sekund, po czym wybuchn ł  miechem. 

      - Czuj  si  normalny - o wiadczyłem. 

      - Oczywi cie, a tylko to si  liczy - zapewnił pospiesznie. - Powiedz: gdyby 

doszło do starcia, zwyci yłby  Dar ? 

      - Trudno powiedzie . Jestem teraz silniejszy ni  kiedykolwiek przedtem. To za 

przyczyn  spikarda. Ale zaczynam podejrzewa ,  e ona jest naprawd  dobra. 

      - Co to jest spikard, do diabła? 

      Opowiedziałem mu równie  o tym. 

      - To dlatego byłe  taki szybki, kiedy walczyłe  z Jurtem w ko ciele? - domy lił 

si . 

      - Zgadza si . 

      - Poka  mi go. 

      Spróbowałem zdj  pier cie , ale nie chciał przej  przez kostk . Dlatego po 

prostu wyci gn łem dło . Luke si gn ł po niego i jego palce zatrzymały si  w 

odległo ci kilku centymetrów. 

      - Nie dopuszcza mnie, Merle. Twardy diabeł. 

      - Do licha - mrukn łem. - Nie na darmo jestem zmiennokształtny. Chwyciłem 

spikard, nagle zw ziłem palec i  ci gn łem go- 

      - Masz. 

      Trzymał go na lewej dłoni. Jechali my wolno, a on przygl dał si  spod 

zmru onych powiek. Nagle zakr ciło mi si  w głowie. Czy by objawy 

uzale nienia? Wyprostowałem si , uspokoiłem oddech, niczego po sobie nie 

pokazałem. 

      - Ci ki - stwierdził w ko cu Luke. - Wyczuwam w nim moc. I inne rzeczy. 

Ale nie chce mnie wpu ci  do wn trza. 

      Si gn łem po pier cie , ale Luke odsun ł r k . 

      - Czuj  to w powietrzu dookoła nas - stwierdził. - Merle, ta zabawka rzuca 

czar na ka dego, kto j  nosi. 

      Wzruszyłem ramionami. 

      - Owszem - przyznałem. - Ale czar dobroczynny. Nie próbował mi zaszkodzi , 

a wiele razy pomógł. 

      - Ale czy mo esz zaufa  czemu , co trafiło do ciebie w tak niezwykły sposób, 

niemal drog  oszustwa? Sprawiło,  e porzuciłe  Frakir, kiedy próbowała ci  

ostrzec, i pewnie od tamtej chwili wpływa na twoje zachowanie? 

      - Przyznaj  si  do pewnej dezorientacji w pocz tkowym okresie. Ale uwa am, 

e musiałem si  przystosowa  do poziomu energii, jakie on wykorzystuje. Potem 

wróciłem do normy. 

      - Sk d mo esz to wiedzie ? Mo e ci zrobił pranie mózgu? 

      - Czy sprawiam wra enie człowieka po praniu mózgu? 

      - Nie. Chciałem tylko powiedzie ,  e nie ufałbym bez reszty czemu  o tak 

background image

 

108 

w tpliwych referencjach. 

      - Słuszna uwaga. - Nadal wyci gałem r k . - Ale jak dot d korzy ci 

przewa aj  hipotetyczne zagro enia. Uznaj,  e jestem ostrze ony. Zaryzykuj . 

      Oddał mi spikard. 

      - Gdybym stwierdził,  e skłania ci  do dziwnych zachowa , waln  ci  w głow  

i  ci gn  ci go z palca. 

      - Rozs dna propozycja - zgodziłem si . 

      Wsun łem spikard na palec. Gdy tylko odnowiły si  linie poł cze , poczułem 

fal  energii p dz c  przez system nerwowy. 

      - Nie jeste  pewien,  e wyci gniesz te informacje od matki - stwierdził. - W 

takim razie jak zamierzasz odszuka  Corwina i go uwolni ? 

      - Mam kilka pomysłów. Najprostszy - to metoda nogi wci ni tej w drzwi. 

Otworzyłbym wszystkie kanały spikarda i jeszcze raz spróbował kontaktu przez 

Atut. Gdy tylko nast piłoby jakiekolwiek poł czenie, ruszyłbym za nim pełn  

moc , zgniataj c i wypalaj c wszystkie zakl cia, które by mnie powstrzymywały. 

      - To chyba niezbyt bezpieczne. 

      -  adnego bezpiecznego sposobu nie wymy liłem. 

      - Wi c dlaczego jeszcze nie spróbowałe ? 

      - Wpadłem na to całkiem niedawno i jeszcze nie miałem okazji. 

      - Jakkolwiek si  do tego zabierzesz, przyda ci si  pomoc - stwierdził. - Mo esz 

na mnie liczy . 

      - Dzi ki, Luke. Ja... 

      - A teraz wracajmy do sprawy królowania - przerwał. - Co si  stanie, je li 

zwyczajnie odmówisz przyj cia korony? Kto jest nast pny w kolejce? 

      - W rodzie Sawalla rzecz jest troch  skomplikowana. Formalnie, pierwszy w 

linii sukcesji powinien by  Mandor. Ale wycofał si  ju  całe lata temu. 

      - Dlaczego? 

      - Stwierdził chyba,  e nie nadaje si  do rz dów. 

      - Bez obrazy, Merle, ale z was wszystkich on jeden sprawia wra enie 

wła ciwego człowieka na to stanowisko. 

      - Bez w tpienia - przyznałem. - Ale w wi kszo ci rodów znajdzie si  kto  taki. 

Zwykle istnieje przywódca nominalny i przywódca faktyczny, kto  na pokaz i 

kto  do intryg. Mandor lubi takie zakulisowe klimaty. 

      - Wygl da na to,  e w waszym rodzie jest takich dwoje. 

      - Co do tego nie jestem całkiem pewny - odparłem. - Nie wiem, jak  pozycj  

ma Dara w rodzie swojego ojca, Helgram, czy swojej matki, Hendrake. Gdyby 

jednak nast pny król miał pochodzi  z Sawallów, mo e warto byłoby walczy  tam 

o władz . Chocia , im wi cej dowiaduj  si  o Mandorze, tym bardziej ryzykowna 

wydaje mi si  taka walka. S dz ,  e współpracuj  ze sob . 

      - Rozumiem,  e nast pny jeste  ty, a potem Jurt? 

      -  ci lej mówi c, po mnie idzie nasz brat Despil. Jurt s dzi,  e Despil 

zrezygnuje na jego korzy , ale to chyba tylko marzenia. W ka dym razie Jurt 

twierdzi,  e nie jest zainteresowany. 

      - Ha! Uwa am,  e zwyczajnie próbuje innego podej cia. Tyle ju  razy 

spu ciłe  mu lanie,  e stara si  do ciebie zbli y . Mam nadziej ,  e spikard potrafi 

osłoni  ci plecy. 

background image

 

109 

      - Sam nie wiem... - wyznałem. - Chciałbym mu wierzy . Chocia  przez długi 

czas si  starał,  eby nie przyszło mi to za łatwo. 

      - Przypu my,  e wszyscy zrezygnujecie. Kto b dzie nast pny? 

      - Nie jestem pewien. Ale wydaje mi si ,  e sukcesja przejdzie na Hendrake'ów. 

      - Niech to diabli - mrukn ł Luke. - Takie same komplikacje jak w Amberze. 

      - Wła ciwie nie ma  adnych komplikacji, tam ani tam. Sprawy s  tylko troch  

popl tane, dopóki nie prze ledzisz wszystkich nici. 

      - To mo e ja b d  słuchał, a ty opowiesz mi o wszystkim, o czym jeszcze nie 

słyszałem? 

      - Niezły pomysł. 

      Mówiłem wi c przez długi czas, przerywaj c jedynie, by przywoła   ywno  i 

wod . Dwa razy zrobili my postój, co mi u wiadomiło, jak bardzo jestem 

zm czony. A streszczenie dla Luke'a znowu przypomniało,  e wszystko to 

powinienem opowiedzie  Randomowi. Gdybym jednak si  z nim poł czył, na 

pewno kazałby mi wraca  do Amberu. A nie mógłbym odmówi  wykonania 

wyra nego rozkazu króla, cho bym nawet sam prawie nim był. 

      - Zbli amy si  - oznajmiła jaki  czas pó niej Nayda. 

      Zauwa yłem,  e nasz szlak poszerzył si  jeszcze bardziej, niemal tak, jak to 

opisywała. Wprowadziłem do swojego systemu ładunek energii, przetrawiłem go i 

jechałem dalej. 

      - O wiele bli ej - stwierdziła w chwil  potem. 

      - Tak jak zaraz za rogiem? - spytał Luke. 

      - Mo liwe. Trudno okre li  dokładnie wobec stanu, w jakim si  znajduje. Ale 

ju  wkrótce usłyszeli my krzyki. Luke  ci gn ł wodze. 

      - Co  o wie y - stwierdził. Skin ła głow . 

      - Czy zmierzali do niej, ukryli si  w niej, czy mo e broni  si  tam? 

      - Wszystko po kolei - odparła. - Teraz zrozumiałam. Porywacze byli  cigani, 

kierowali si  do kryjówki, dotarli i teraz jej broni . 

      - Jak to mo liwe,  e nagle jeste  taka dokładna? Spojrzała na mnie, co 

uznałem za pro b  o wyja nienie inne ni  jej moc ty 'igi. 

      U yłem spikardu - o wiadczyłem. - Chciałem si  przekona , czy potrafi  jej 

da  ja niejsz  wizj . 

      -  wietnie - stwierdził Luke. - Mo esz j  wzmocni  jeszcze bardziej,  eby my 

sprawdzili, z czym oni walcz ? 

      - Mog  spróbowa . 

      Zerkn łem na ni  spod przymkni tych powiek. Odpowiedziała lekkim 

skinieniem głowy. 

      Nie byłem pewien, jak si  do tego zabra , wi c po prostu doładowałem j  

energi  podobn  do ładunku, który niedawno zaaplikowałem sobie. 

      - Tak - powiedziała po chwili. - Coral i jej porywacze... chyba jest ich sze ciu... 

ukryli si  w tej wie y. S  obl eni. 

      - Jak du y jest oddział napastników? 

      - Niewielki. Całkiem mały. Nie potrafi  poda  ich liczby. 

      - Jed my si  przekona  - rzucił Luke i ruszył przodem, a tu  za nim Dalt. 

      - Trzech albo czterech - szepn ła mi Nayda. - Ale to upiory Wzorca. To chyba 

wszystko, co potrafi utrzyma  tak daleko od domu i na Czarnej Drodze. 

background image

 

110 

      - O rany - mrukn łem. - Sprawa si  komplikuje. 

      - Dlaczego? 

      - To znaczy,  e mam krewnych po obu stronach. 

      - Wygl da te  na to,  e upiory z Amberu i demony z Dworców to tylko pionki, 

a naprawd  chodzi o konfrontacj  mi dzy Logrusem a Wzorcem. 

      - A niech to! Oczywi cie! Walka mo e si  przerodzi  w wielkie starcie. Musz  

ostrzec Luke'a, do czego si  zbli amy. 

      - Nie wolno ci! Musiałby  mu zdradzi , kim jestem! 

      - Powiem,  e sam to odkryłem...  e nagle znalazłem nowe zakl cie. 

      - Ale co potem? Po czyjej stronie staniesz? Co mamy robi ? 

      - Po niczyjej - o wiadczyłem. - Działamy na własn  r k , przeciwko jednym i 

drugim. 

      - Oszalałe ! Nigdzie nie zdołasz si  ukry , Merle! Pot gi rozdzieliły 

wszech wiat mi dzy siebie! 

      - Luke! - krzykn łem. - Wysondowałem,  e atakuj cy s  upiorami Wzorca! 

      - Co ty powiesz?! - zawołał. - My lisz,  e powinni my im pomóc? Lepiej 

chyba,  eby Wzorzec j  odbił, ni   eby trafiła do Dworców. Nie s dzisz? 

      - Nie wolno tak jej wykorzystywa . Odbierzmy j  jednym i drugim. 

      - Podzielam twoje uczucia - stwierdził. - Ale co b dzie, je li si  nam uda? Nie 

chciałbym,  eby nagle trafił mnie meteor ani  eby mnie przerzuciło na dno 

najbli szego oceanu. 

      - O ile mog  to oceni , spikard nie czerpie swej mocy z Wzorca ani z Logrusu. 

ródła jego energii s  porozrzucane w całym Cieniu. 

      - No to co? Z pewno ci  nie jest przeciwnikiem dla  adnego z nich, a co 

dopiero dla obu. 

      - Nie. Ale mog  go u y ,  eby umo liwi  nam ucieczk . Gdyby próbowali 

po cigu, b d  tylko wchodzi  sobie w drog . 

      - Ale w ko cu nas znajd . 

      - Mo e tak, mo e nie. Mam kilka pomysłów... ale czas nam si  ko czy. 

      - Słyszałe , Dalt? - zapytał Luke. 

      - Tak. 

      - Gdyby  chciał si  wycofa , teraz masz szans . 

      - I straci  okazj ,  eby poci gn  Jednoro ca za ogon? - parskn ł Dalt. - 

Jedziemy! 

      Ruszyli my. Krzyki rozlegały si  coraz gło niejsze, a my p dzili my naprzód. 

Ogarn ło mnie poczucie bezczasowo ci... te przytłumione głosy i mrok... 

jakby my zawsze t dy jechali i zawsze mieli jecha ... 

      I wtedy min li my zakr t i zobaczyli my przed sob  szczyt wie y. Znowu 

rozległy si  krzyki. Zwolnili my przed kolejnym zakr tem. Przesuwali my si  

ostro nie, ukryci w zagajniku czarnych drzew. 

      Zatrzymali my si  wreszcie, zsiedli my z koni i dalej ruszyli my pieszo. 

Odsun li my ostatni  zasłon  gał zi i spojrzeli my wzdłu  łagodnego zbocza w 

dół, ku poczerniałej, piaszczystej równinie wokół dwupi trowej, ciemnoszarej 

wie y ze szczelinami okien i ciasnym wej ciem. Dopiero po chwili zrozumieli my, 

co si  dzieje u jej podstawy. 

      Dwaj osobnicy w demonicznych formach stan li po obu stronach wej cia. Byli 

background image

 

111 

uzbrojeni i obserwowali pojedynek, rozgrywaj cy si  na piasku przed nimi. 

Znajome postacie stan ły po drugiej stronie i z boków tej zaimprowizowanej 

areny. Benedykt z oboj tn  min  gładził brod , Eryk przykucn ł z u miechem, 

Caine z wyrazem rozbawienia i fascynacji podrzucał,  onglował, kr cił i 

przerzucał sztylet, automatycznie wykonuj c jaki  osobisty rytuał. Ze szczytu 

wie y, zauwa yłem nagle, wychylały si  dwa rogate demony, podobnie jak upiory 

Wzorca zapatrzone w walcz cych.. 

      Po rodku kr gu Gerard stał przed demoniczn  form  syna Hendrake'ów, 

równego wzrostu, ale pot niejszej budowy. Odniosłem wra enie,  e to sam 

Chinaway podobno miał kolekcj  ponad dwustu czaszek tych, których pokonał. 

Wolałem kolekcj  Gerarda: prawie tysi c kubków, kufli i rogów do picia... ale 

twój duch, kochanku drzew, pod y angielsk  drog ... je li rozumiecie, o co mi 

chodzi. 

      Obaj byli obna eni do pasa. S dz c po zdeptanym piasku, walka trwała ju  

do  długo. Chinaway spróbował wła nie podci  Gerarda, ten uskoczył, chwycił 

go za rami  i głow  i przewrócił na ziemi . Demon wykonał gwiazd , stan ł na 

nogach i zaatakował znowu, wyci gaj c r ce i kre l c dło mi faliste linie. Gerard 

po prostu czekał, gotów do walki. Chinaway pchn ł szponami w oczy i 

wyprowadził cios na klatk  piersiow . Gerard złapał go za rami , a Chinaway 

przykl kn ł i chwycił za udo. 

      - Zaczekajmy - rzucił cicho Dalt. - Chc  popatrze . 

      Luke i ja kiwn li my głowami. Gerard chwycił obur cz głow  Chinawaya, ten 

za  drug  r k  obj ł go w talii. Potem stali nieruchomo, a mi nie pr yły im si  

pod skór , jedn  jasn  i gładk , drug  czerwon  i pokryt  łuskami. Płuca 

pracowały im jak miechy. 

      - S dz ,  e starcie si  przeci gało - szepn ł Luke. - I postanowili rozstrzygn  

je pojedynkiem. 

      - Na to wygl da - zgodziłem si . 

      - Jak my lisz, Coral jest chyba wewn trz? 

      - Zaczekaj chwil . 

      Pchn łem sond  w kierunku budowli, odnalazłem wewn trz dwoje ludzi. 

Kiwn łem głow . 

      - Według mnie, ona i jeden stra nik. Gerard i Chinaway nadal stali niczym 

pos gi. 

      - Mo e to najlepszy moment,  eby porwa  Coral - zauwa ył Luke. - Wszyscy 

obserwuj  walk . 

      - Chyba masz racj . Sprawdz , czy uda mi si  niewidzialno . To ułatwi 

spraw . 

      - Ju  - o wiadczył pi tna cie sekund pó niej. - Cokolwiek zrobiłe , wła nie 

zadziałało. Znikn łe . 

      - Rzeczywi cie znikam - powiedziałem. - Wracam za moment. 

      - Jak j  wydostaniesz? 

      - Co  wymy l , kiedy ju  j  znajd . Przygotujcie si . 

      Ruszyłem powoli, staraj c si  nie zostawia   ladów na piasku. Za plecami 

Caine'a obszedłem aren . Rozgl daj c si  bez przerwy, bezszelestnie zbli yłem si  

do drzwi wie y. Gerard i Chinaway nadal stali w tych samych pozach, z 

background image

 

112 

potworn  sił  napr aj c mi nie. 

      Przeszedłem mi dzy stra nikami i zagł biłem si  w mroczne wn trze wie y. 

Było to jedno okr głe pomieszczenie z klepiskiem zamiast podłogi i kamiennymi 

podestami pod w skimi oknami. Na pierwsze pi tro prowadziła drabina oparta o 

otwór w sklepieniu. Coral le ała na kocu po lewej stronie. Osobnik, który 

najwyra niej miał jej pilnowa , stał na pode cie i przez okno obserwował 

pojedynek. 

      Podszedłem bli ej, uj łem jej lewy nadgarstek i zbadałem puls. Był równy i 

silny. Wolałem jej jednak nie budzi . Zawin łem j  w koc, wzi łem na r ce i 

wstałem. Ju  miałem rozszerzy  na ni  działanie czaru niewidzialno ci, kiedy 

kibic przy oknie obejrzał si  nagle. Widocznie narobiłem hałasu. 

      Przez moment stra nik patrzył oniemiały, jak wi zie  unosi si  w powietrzu. 

Potem otworzył usta,  eby podnie  alarm... co nie pozostawiło mi innej 

mo liwo ci, jak tylko ładunkiem z mojego pier cienia porazi  mu system 

nerwowy. 

      Na nieszcz cie brz kn ła bro , gdy spadł z podestu na ziemi . I niemal 

równocze nie usłyszałem z pi tra krzyk, a po nim odgłos szybkich kroków. 

      Zawróciłem do drzwi. Były w skie, musiałem wi c zwolni  i odwróci  si  

bokiem. Nie byłem pewien, co pomy l  stra nicy na zewn trz, kiedy obok nich 

przepłynie u piona Coral. Nie chciałem jednak znale  si  w pułapce. Wyjrzałem. 

Gerard i Chinaway nie zmienili chyba pozycji. Jednak po kilku sekundach, kiedy 

stan łem bokiem i zrobiłem pierwszy, ostro ny krok, Gerard wykonał gwałtowny 

skr t. Rozległ si  trzask jakby łamanej gał zi. Gerard opu cił r ce i wyprostował 

si . Ciało Chinawaya opadło na ziemi  z głow  odchylon  pod niemo liwym 

k tem. Eryk i Caine bili brawo. Dwaj stra nicy spod drzwi ruszyli biegiem. Za 

mn , wewn trz, w drugim ko cu pomieszczenia stukn ła drabina. Usłyszałem 

krzyk. 

      Jeszcze dwa kroki i odwróciłem si , skr ciłem w lewo. Stra nicy p dzili do 

swego pokonanego towarzysza. Sze  kroków i wołania rozległy si  za moimi 

plecami. To  cigaj cy wybiegli z wie y. Z areny dobiegały te  krzyki ludzi. 

      Wiedziałem,  e obci ony nie zdołam im uciec. W dodatku działania 

motoryczne utrudniały umysłow  koncentracj  do tego stopnia,  e nie byłem 

zdolny do  adnych operacji magicznych. 

      Dlatego przykl kn łem, opu ciłem Coral na ziemi , odwróciłem si  i nie 

wstaj c nawet wyci gn łem lew  pi . Si gaj c umysłem gł boko do wn trza 

pier cienia, wezwałem szczególne  rodki, zdolne do powstrzymania dwójki 

komandosów z Hendrake. Byli ju  kilka kroków ode mnie, a ostr  bro  trzymali 

gotow  do kłucia i ci cia. 

      I nagle otoczyły ich płomienie. My l ,  e krzykn li, ale i tak panował hałas. 

Jeszcze dwa kroki i upadli, poczerniali i wstrz sani drgawkami. Od nat enia 

mocy, która to sprawiła, dr ała mi dło . Nie miałem czasu na my li ani uczucia. 

Wymierzyłem r k  w stron  piaszczystej areny, gdzie wła nie sko czył si  

pojedynek, i w stron  tego, co mogło stamt d nadchodzi . 

      Jeden z dwóch stra ników, którzy dobiegli na miejsce, le ał dymi c u stóp 

Eryka. Drugi - który najwyra niej zaatakował Caine'a - zaciskał palce na 

tkwi cym w gardle no u. Płomienie rozlewały si  od jego krtani w dół, w gór , na 

background image

 

113 

boki. Po chwili wolno osun ł si  na plecy. 

      Caine, Eryk i Benedykt natychmiast zwrócili si  w moj  stron . Gerard 

wci gn ł wła nie niebiesk  koszul  i zapinał pas. Potem równie  spojrzał na 

mnie. 

      - A kim e ty jeste , panie? - odezwał si  Caine. 

      - Merlin - odparłem. - Syn Corwina. 

      Caine był wyra nie zaskoczony. 

      - Czy Corwin ma syna? - zwrócił si  do pozostałych. 

      Eryk wzruszył ramionami. 

      - Nie mam poj cia - stwierdził Gerard. Ale Benedykt przyjrzał mi si  z uwag . 

      - Istnieje pewne podobie stwo - zauwa ył. 

      - To fakt - przyznał Caine. - No dobrze, chłopcze. 

      Je li nawet jeste  synem Corwina, ta kobieta, któr  chciałe  wynie , nale y 

do nas. Uczciwie j  wygrali my od tych przypieczonych Chaosytów. 

      Ruszył ku mnie. Po chwili doł czył do niego Eryk. Potem Gerard. Nie 

chciałem ich krzywdzi , nawet je li byli tylko upiorami. Skin łem r k  i linia 

wyrysowała si  na piasku tu  przed nimi. Natychmiast strzeliły z niej płomienie. 

      Zatrzymali si . 

      Nagle pot na posta  stan ła po mojej lewej stronie: to Dalt z nagim mieczem 

w dłoni. Po chwili zjawił si  Luke. I Nayda. Nasza czwórka spogl dała na nich 

czterech ponad lini  ognia. 

      - Teraz jest nasza - oznajmił Dalt i post pił o krok. 

      - Mylisz si  - nadeszła odpowied . Eryk przekroczył płomienie i dobył broni. 

      Dalt był od niego o kilka centymetrów wy szy i miał wi kszy zasi g ramion. 

Zaatakował natychmiast. Spodziewałem si  ci cia tym jego wielkim mieczem, ale 

spróbował pchn . Eryk, u ywaj cy l ejszej klingi, zrobił unik i uderzył pod jego 

ramieniem. Dalt opu cił ostrze, przesun ł si  w lewo i odbił. Dwa miecze 

sugerowały całkiem inne style: bro  Eryka nale ała do najci szej kategorii klasy 

rapierów, bro  Dalta do l ejszej kategorii mieczy długich. M czyzna 

dostatecznie du y i silny mógłby nim operowa  jedn  r k . Dla mnie byłby 

dwur czny. Dalt zaatakował ci ciem od dołu, jakie japo ski szermierz nazwałby 

kiriage. Eryk cofn ł si  po prostu i kiedy mijała go klinga, spróbował trafi  w 

nadgarstek. Dalt nagle si gn ł lew  dłoni  do r koje ci i wykonał o lepiaj co 

szybkie ci cie z rodzaju naname giri. Eryk nadal odskakiwał. Raz jeszcze 

zaatakował nadgarstek. 

      Nagle Dalt otworzył praw  dło  i cofn ł r k , praw  stop  kolistym ruchem 

przesun ł w tył i wysun ł do przodu lewe rami . Ustawiło go to w lewor cznej, 

europejskiej pozycji en garde. Natychmiast wyci gn ł pot ne rami  z 

odpowiednich rozmiarów mieczem, uderzył od wewn trz kling  Eryka i pchn ł. 

Eryk odparował, przeniósł praw  stop  za lew  i odskoczył. Dostrzegłem jednak 

iskr , gdy ostrze zarysowało osłon  jego rapiera. Zd ył wykona  zwód sekst , 

opu cił kling  poni ej zasłony, wysun ł rami  w kwarcie, potem wyprostował si  i 

uniósł miecz w co  podobnego do pchni cia blokuj cego. Mierzył w lewe rami . 

Kiedy min ła go zasłona, skr cił dło  i ci ł Dalta w lewe przedrami . 

      Caine bił brawo, ale Dalt tylko poł czył dłonie i rozdzielił je znowu, 

wykonuj c przy tym niewielki podskok, po którym stan ł w prawor cznej pozycji 

background image

 

114 

en garde. Eryk kre lił ostrzem kółka w powietrzu. 

      - Prezentujesz przyjemne techniki taneczne - zauwa ył. 

      I natychmiast zaatakował, trafił na zasłon , cofn ł si , min ł, kopn ł Dalta w 

kolano, chybił, wszedł idealnie w tempo riposty Dalta. Te  przeszedł na technik  

japo sk , przeskoczył na praw  stron  przeciwnika w manewrze, jaki widziałem 

podczas  wicze  kumatchi: jego klinga wzniosła si  i opadła, a ostrze Dalta 

przeszło bokiem. Prawe przedrami  Dalta zwilgotniało nagle, czego wła ciwie nie 

zauwa yłem do chwili, gdy Eryk odwrócił bro , kieruj c ostrze na zewn trz i w 

gór , i pi ci  okryt  gard  trafił Dalta w szcz k . Potem kopn ł go za kolanem i 

pchn ł lewym ramieniem. Dalt zachwiał si  i upadł. Eryk kopn ł go od razu: w 

nerki, łokie , udo - to ostatnie dlatego,  e nie trafił w kolano. Potem przycisn ł 

butem miecz Dalta i przesun ł swój, by wymierzy  w serce. 

      Przez cały czas miałem nadziej ,  e Dalt skopie Erykowi tyłek. Nie tylko 

dlatego,  e był po mojej stronie, a Eryk nie, ale z powodu wszystkiego, co Eryk 

zrobił tacie. Z drugiej strony, nie bardzo wierzyłem, by wielu istniało ludzi tak 

sprawnych w kopaniu tyłków. Niestety, dwóch z nich stało po drugiej stronie 

wykre lonej przeze mnie linii. Gerard mógłby go pokona  w zapasach, Benedykt, 

mistrz szermierki Amberu, dowoln  broni . Nie wierzyłem, by my nawet z 

pomoc  ty'igi mieli przeciwko nim jak kolwiek szans . A gdybym nagle wyja nił 

Erykowi,  e Dalt jest jego przyrodnim bratem, nawet na ułamek sekundy nie 

powstrzymałoby to ciosu. Cho by mi uwierzył. 

      Dlatego podj łem jedyn  mo liw  decyzj . W ko cu byli tylko upiorami 

Wzorca. Prawdziwi Gerard i Benedykt znajdowali si  w tej chwili gdzie indziej i 

w  aden sposób nie zaszkodzi im to, co zrobi  ich sobowtórom. Eryk i Caine od 

dawna ju  nie  yli. Caine, jako bratobójczy bohater wojny Skazy Wzorca, 

doczekał si  niedawno pomnika w Głównej Alei, na pami tk   mierci od zamachu 

Luke'a, w zem cie za  mier  jego ojca. A Eryk, jak wiadomo, zgin ł  mierci  

bohatera na zboczach Kolviru, co ocaliło go - jak przypuszczam - od  mierci z 

r ki mojego ojca. Wspomniałem krwaw  histori  rodziny, gdy wznosiłem 

spikard,  eby doda  do niej przypis. Raz jeszcze przywołałem ognisty wir, który 

spalił dwójk  moich kuzynów z rodu Hendrake. 

      Miałem wra enie,  e kto  trafił mnie w r k  kijem baseballowym. Smu ka 

dymu uniosła si  ze spikarda. Przez chwil  czwórka moich stoj cych pionowo 

wujów trwała bez ruchu. A pi ty pozostał w pozycji le cej. 

      Potem, bardzo powoli, Eryk uniósł miecz. Podnosił go, gdy Benedykt, Gerard 

i Caine dobyli swoich. Wyprostował si  i przytrzymał kling  przed twarz . 

Pozostali zrobili to samo. Dziwnie przypominało to salut. Eryk spojrzał mi w 

oczy. 

      - Znam ci  - powiedział. 

      Wszyscy doko czyli gestu i znikali, znikali, zmieniali si  w dym, a  rozwiali 

si  bez  ladu. 

      Dalt krwawił, mnie bolała r ka. Odgadłem, co si  dzieje, na chwil  przed tym, 

jak Luke j kn ł cicho. 

      - Tam - wykrztusił. 

      Moja linia ognia zgasła ju  dobr  chwil  temu, ale poza  ladem, jaki zostawiła 

na piasku, tam gdzie jeszcze przed chwil  stali moi mgli ci krewniacy, zacz ło 

background image

 

115 

migota  powietrze. 

      - To na pewno Wzorzec - wyja niłem Luke'owi. - Wpadł z wizyt . W chwil  

pó niej zawisł przed nami Znak Wzorca. 

      - Merlinie - powiedział. - Widz ,  e cz sto podró ujesz. 

      - Ostatnio moje  ycie stało si  niezwykle pracowite - odparłem. 

      - Posłuchałe  mojej rady i opu ciłe  Dworce. 

      - Tak. Uznałem,  e to rozs dne. 

      - Nie rozumiem jednak, do czego tutaj zmierzasz. 

      - Co tu jest do rozumienia? 

      - Odebrałe  lady Coral wysłannikom Logrusu. 

      - Zgadza si . 

      - Ale potem nie chciałe  jej odda  moim wysłannikom. 

      - To równie  si  zgadza. 

      - Z pewno ci  jeste   wiadom,  e nosi ona co , co wpływa na równowag  sił. 

      - Tak. 

      - Zatem jeden z nas musi j  mie . A ty chcesz j  odebra  nam obu. 

      - Tak. 

      - Dlaczego? 

      - To o ni  mi chodzi. Ma swoje prawa, ma uczucia. A wy traktujecie j  jak 

pionka w grze. 

      - To prawda. Uznaj  jej osobowo , ale niestety, jest potrzebna nam obu. 

      - Wi c obu wam j  odbior . Nic si  nie zmieni w tym sensie,  e w tej chwili i 

tak  aden z was jej nie ma. Ale ja usun  j  z gry. 

      - Merlinie, jeste  wa niejsz  figur  ni  ona, ale jednak tylko figur  i nie 

mo esz mi stawia  warunków. Czy to rozumiesz? 

      - Rozumiem, jak  przedstawiam dla ciebie warto  - o wiadczyłem. 

      - Chyba nie - odpowiedział. 

      Zastanawiałem si , jak  naprawd  dysponuje moc  w tym miejscu. To jasne, 

e traci mnóstwo energii. Musiał uwolni  cztery upiory,  eby umo liwi  sobie 

manifestacj . Czy o miel  si  stawi  mu czoło, gdy otworz  wszystkie kanały 

spikarda? Nigdy jeszcze nie próbowałem równoczesnego dost pu do wszystkich 

ródeł, jakimi dysponował w Cieniu. Gdybym to zrobił i gdybym działał bardzo 

szybko, czy zd yłbym przerzuci  nas st d, zanim Wzorzec zareaguje? A gdybym 

nie zd ył, czy potrafiłbym przebi  zapory, jakie wzniesie, by nas powstrzyma ? 

A je li mi si  uda - tak albo inaczej - dok d mog  uciec? 

      I wreszcie, jak to wpłynie na stosunek Wzorca do mnie? 

      (...je li nie zje ci  co  wi kszego, wró  której  nocy i opowiedz mi swoj  

histori ) 

      Do diabła, pomy lałem. Pi kny dzie ,  eby wyst pi  d la carte. 

      Otworzyłem wszystkie kanały. 

      Wra enie było takie, jakbym biegł w dobrym tempie i nagle, dziesi  

centymetrów przed moim nosem, wyrósł mur. 

      Poczułem uderzenie i straciłem przytomno . 

      Le ałem na gładkiej, chłodnej kamiennej powierzchni. Przera aj ce energie 

kr yły w moim ciele i umy le. Si gn łem do ich  ródła, zapanowałem nad nimi, 

przytłumiłem je tak,  e nie groziły mi ju  wypchni ciem czubka głowy. Potem 

background image

 

116 

otworzyłem jedno oko - troszeczk . 

      Niebo było bardzo niebieskie. Zobaczyłem par  butów, stoj cych o metr ode 

mnie, zwróconych w drug  stron . Rozpoznałem w nich własno  Naydy, a kiedy 

przekr ciłem nieco głow , przekonałem si ,  e to ona je nosi. Zauwa yłem te ,  e 

Dalt le y o par  metrów na lewo. 

      Nayda oddychała ci ko, a mój logrusowy wzrok ukazał mi bladoczerwon  

aureol  wokół jej gro nie wibruj cych palców. 

      Uniosłem si  na łokciu i rozejrzałem. Stała pomi dzy mn  a Znakiem Wzorca, 

który zawisł w powietrzu o jakie  trzy metry dalej. 

      Kiedy znowu przemówił, po raz pierwszy usłyszałem w jego głosie jakby nut  

rozbawienia. 

      - Chcesz go osłoni  przede mn ? 

      - Tak - o wiadczyła. 

      - Dlaczego? 

      - Robiłam to tak długo,  e głupio byłoby go zawie , kiedy naprawd  mnie 

potrzebuje. 

      - Istoto z Otchłani, czy wiesz, gdzie si  znalazła ? 

      - Nie - odparła. 

      Spojrzałem poza nich, na idealnie bł kitne niebo. Powierzchnia, na której 

le ałem, była poziom  kamienn  płaszczyzn , by  mo e owalnego kształtu, 

otwart  na pustk . Szybki ruch głow  ujawnił jednak,  e została wyci ta w 

górskim zboczu, a kilka mrocznych zagł bie  w tyle sugerowało mo liwo  

jaski . Zobaczyłem te ,  e za mn  le y Coral. Nasza skalna platforma miała 

kilkaset metrów szeroko ci. Co  poruszyło si  za Nayd  i Znakiem Wzorca: to 

Luke podniósł si  na kl czki. 

      Mógłbym odpowiedzie  na zadane Naydzie pytanie, ale nic by mi z tego nie 

przyszło. Zwłaszcza  e znakomicie si  spisywała, odwracaj c uwag  naszego 

stra nika i zapewniaj c mi decyduj c  chwil  wytchnienia. 

      Po lewej stronie widziałem złotoró owe wiry w kamieniu. Chocia  nigdy tu 

jeszcze nie byłem, przypomniałem sobie opowie  ojca i wiedziałem,  e to 

pierwotny Wzorzec, poziom rzeczywisto ci gł bszy nawet ni  sam Amber. 

      Przewróciłem si  na brzuch i na czworakach popełzłem ku morzu. W stron  

Wzorca. 

      - Znalazła  si  na drugim ko cu wszech wiata, ty'igo, w miejscu mojej 

najwi kszej pot gi. 

      Dalt j kn ł, przetoczył si , usiadł, roztarł dło mi powieki. 

      Czułem jakby wibracje, poni ej poziomu słyszalno ci. Dochodziły od strony 

Naydy. Cał  jej posta  otoczył czerwony blask. Wiedziałem,  e zginie, je li 

zaatakuje Znak. I u wiadomiłem sobie,  e sam go zaatakuj , gdyby j  zabił. 

      Usłyszałem j k Coral. 

      - Nie skrzywdzisz moich przyjaciół - o wiadczyła Nayda. 

      Zastanowiło mnie,  e Wzorzec uderzył, zanim zd yłem u y  spikarda, a 

zaraz potem przeniósł nas do swojej twierdzy. Czy to oznacza,  e naprawd  

miałbym szans , staj c przeciwko niemu na terytorium Logrusu, gdzie był 

osłabiony? 

      - Istoto z Otchłani - powiedział. - Skazany na pora k , tak  ało nie patetyczny 

background image

 

117 

gest graniczy z heroizmem. Chciałbym mie  takiego przyjaciela. Nie, nie 

wyrz dz  krzywdy twoim towarzyszom. Musz  jednak zatrzyma  tu Coral i 

Merlina, jako moje atuty, a pozostałych z przyczyn politycznych, dopóki nie 

rozstrzygnie si  ten konflikt z moim przeciwnikiem. 

      - Zatrzyma ? - powtórzyła. - Tutaj? 

      - W skałach znajd  wygodne mieszkanie. Wstałem ostro nie, szukaj c sztyletu 

u pasa. Luke podniósł si  i podszedł do Coral. Ukl kn ł przy niej. 

      - Obudziła  si ? - zapytał. 

      - Mniej wi cej - odpowiedziała. 

      - Potrafisz wsta ? 

      - Mo e. 

      - Pomog  ci. 

      Dalt wstał, gdy Luke pomagał Coral. Przesuwałem si  coraz bli ej Wzorca. 

Gdzie jest Dworkin, kiedy naprawd  go potrzebuj ? 

      - Mo ecie uda  si  do grot za wami i obejrze  swoje kwatery - o wiadczył 

Znak. - Ale najpierw musisz zdj  ten pier cie , Merlinie. 

      - Nie. Nie mamy czasu,  eby si  rozpakowywa  i urz dza . - Przejechałem 

ostrzem sztyletu po lewej dłoni i wykonałem ostatni krok. - Nie zostaniemy tu 

długo. 

      Od Znaku Wzorca dobiegł d wi k podobny do gromu... ale nie było 

błyskawicy. Nie spodziewałem si  jej. Zwłaszcza kiedy zrozumiał, co mam w r ku 

i gdzie to trzymam. 

      - Nauczyłem si  tego od ojca Luke'a - wyja niłem. - Porozmawiajmy. 

      - Tak - zgodził si  Znak Wzorca. - Jak istoty rozumne, którymi przecie  

jeste my. Mo e poda  ci poduszk ? 

      I natychmiast trzy zjawiły si  tu  obok. 

      - Dzi kuj . - Wybrałem zielon . - Napiłbym si  mro onej herbaty. 

      - Z cukrem?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

118 

Rozdział 11

 

 

Siedz c wygodnie na poduszce, ze sztyletem u boku, wyci gałem nad 

Wzorcem lew  dło  pełn  mojej krwi. Znak Wzorca zawisł w powietrzu przede 

mn . Nagle jakby zapomniał o Coral, Naydzie, Dalcie i Luke'u. Łykn łem z 

oszronionej szklanki w prawej r ce mi dzy kostkami lodu widziałem li   wie ej 

mi ty. 

      - Ksi

 Merlinie - odezwał si  Znak. - Powiedz mi, jakie s  twoje  yczenia i 

załatwmy t  spraw  jak najszybciej. Jeste  pewien,  e nie chcesz, bym w punkcie 

zagro enia uło ył serwetk ? Zastanów si . Nie pogorszy to twojej pozycji 

przetargowej, za to pomo e nam unikn  wypadków. 

      - Nie, tak jest dobrze. - Lekko skin łem pełn  krwi dłoni . Jej zawarto  

zakołysała si , a cienka linia czerwieni pociekła mi wzdłu  przegubu. - Ale 

dzi kuj  za trosk . 

      Znak Wzorca zadr ał i znieruchomiał. 

      - Ksi

 Merlinie, wykazałe  swoje racje - o wiadczył. - S dz  jednak,  e nie 

pojmujesz wszelkich implikacji swojej gro by. Kilka kropli twej krwi na mojej 

fizycznej reprezentacji mo e zakłóci  funkcjonowanie wszech wiata. 

      Kiwn łem głow . 

      - Wiem o tym - zapewniłem. 

      - Dobrze wi c. Czego  dasz? 

      - Wolno ci. Wypu  nas, a nic ci nie grozi. 

      - Niewielki dajesz mi wybór, ale to samo odnosi si  do twoich przyjaciół. 

      - Nie rozumiem. 

      - Mo esz odesła  Dalta, kiedy zechcesz - stwierdził. - Co do lady demona, 

po egnam j  z przykro ci , czuje bowiem,  e byłaby mił  towarzyszk ... 

      Luke spojrzał na Nayd . 

      - O co chodzi z t  „istot  z Otchłani" i „lady demonem"? - zapytał. 

      - No có , nie wiesz o mnie wszystkiego... - odpowiedziała. 

      - To długa historia? 

      - Tak. 

      - Czy polecono ci si  mn  zaj ? Czy te  naprawd  mnie lubisz? 

      - Nikt mi nic nie polecał i naprawd  ci  lubi . 

      - W takim razie pó niej wysłuchamy tej historii - zdecydował. 

      - Jak ju  mówiłem, wy lij j  - podj ł Znak. - l Dalta. I Luke'a. Z 

przyjemno ci  przenios  ich troje wsz dzie, gdzie sobie  yczysz. Ale czy 

pomy lałe ,  e ty i Coral jeste cie tu prawdopodobnie bezpieczniejsi ni  

gdziekolwiek indziej? 

      - Mo e. A mo e nie - mrukn łem. - Coral, co o tym s dzisz? 

      - Zabierz mnie st d - powiedziała. 

      - To tyle, je li chodzi o t  propozycj . A teraz... 

      - Zaczekaj. Chcesz by  uczciwy wobec przyjaciół, prawda? 

      - Oczywi cie. 

      - Pozwól wi c,  e zwróc  im uwag  na kilka spraw, których mo e dot d nie 

rozwa yli. 

      - Mów. 

background image

 

119 

      - Pani - powiedział. - Chc  twego oka w Dworcach Chaosu. Twoje uczucia w 

tej kwestii nie graj  roli. Je li b dzie to mo liwe tylko poprzez uczynienie ci  

wi niem, tak si  stanie. 

      Coral za miała si  cicho. 

      - Alternatyw  jest wi zienie u ciebie? - spytała. 

      - Uwa aj si  za go cia. Zapewni  ci wszelkie wygody. Oczywi cie, zyskuj  na 

takim rozwi zaniu, nie tylko dzi ki pozbawieniu mojego przeciwnika przywileju 

twej obecno ci. Przyznaj  to. Ale musisz wybra  jednego z nas w przeciwnym 

razie porwie ci  drugi. 

      Zerkn łem na Coral, która lekko potrz sn ła głow . 

      - Na co si  decydujesz? - spytałem. Podeszła i poło yła mi dło  na ramieniu. 

      - Zabierz mnie st d - powtórzyła. 

      - Słyszałe  - powiedziałem. - Wszyscy chcemy odej . 

      - Błagam jeszcze o chwil  twej uwagi. 

      - Po co? 

      - Zastanów si . Wybór pomi dzy mn  a Logrusem nie jest wył cznie kwesti  

polityki czy te  wskazaniem najlepszego kandydata do konkretnego zadania. Mój 

przeciwnik i ja reprezentujemy dwie podstawowe zasady organizacji 

wszech wiata. Mo esz okre la  nas rzeczownikami i przymiotnikami w prawie 

wszystkich j zykach i dziesi tkach dyscyplin nauki, ale przedstawiamy, 

najogólniej, Porz dek i Chaos. System apolli ski i dionizyjski, je li to ci 

odpowiada rozum i uczucie, je li wolisz rozs dek i szale stwo  wiatło i ciemno  

sygnał i szum. I chocia  z pozoru wiele na to wskazuje,  aden z nas nie d y do 

unicestwienia drugiego.  mier  cieplna albo ognista kula, klasycyzm lub 

anarchia, ka dy z nas pod a własn   cie k , a bez drugiego prowadzi ona w 

lepy zaułek. Obaj to wiemy. Gra, któr  prowadzimy od pocz tku, jest o wiele 

bardziej subtelna... W ostatecznym rozrachunku podlegaj ca mo e jedynie 

estetycznemu os dowi. Otó  po raz pierwszy od wieków zyskałem znacz c  

przewag . Mog  teraz zrealizowa  marzenie wszystkich historyków Cienia: er  

rozwoju cywilizacji i kultury, jaka nigdy nie b dzie zapomniana. Gdyby wahadło 

przechyliło si  w drug  stron , czeka nas okres zamieszania porównywalny z 

epok  lodowcow . Kiedy mówi  o was jako pionkach w grze, czyni  to nie 

dlatego, by lekcewa y  wasz  rol . Sprawy zawisły na włosku o wszystkim 

zdecyduj  Klejnot i człowiek, który zostanie królem. Zosta  przy mnie, a 

gwarantuj  ci Złoty Wiek, o jakim mówiłem. Ty b dziesz jego cz ci . Odejd , a 

porwie ci  ten drugi. Nast pi ciemno  i zamieszanie. Co by  wolał 

      Luke u miechn ł si . 

      - Potrafi  rozpozna  argumentacj  dobrego handlowca - powiedział. - Trzeba 

zaw zi  spraw  do prostego wyboru. Przekona  ich,  e sami go dokonuj . 

      Coral  cisn ła mnie za rami . 

      - Ruszajmy - poprosiła. 

      - Jak chcecie - ust pił Znak. - Powiedz, gdzie chcesz si  uda , a przenios  tam 

was wszystkich. 

      - Nie wszystkich - zaprotestował Luke. - Tylko ich. 

      - Nie rozumiem. A co z tob ? Wyj ł sztylet i rozci ł sobie r k . Podszedł i 

stan ł obok mnie, równie  wysuwaj c dło  ponad Wzorzec. 

background image

 

120 

      - Je li wyruszymy, na miejsce mo e dotrze  troje z nas - stwierdził. - A mo e 

nawet mniej. Zostan  i dotrzymam ci towarzystwa, póki nie dostarczysz moich 

przyjaciół na miejsce. 

      - Sk d b dziesz wiedział,  e nale ycie wywi załem si  z zadania? 

      - Dobre pytanie. Merle, masz swoje Atuty? 

      - Tak. 

      Wyj łem je i pokazałem mu. 

      - Wci  jest tam moja karta? 

      - Była, kiedy ostatnio sprawdzałem. 

      - Wi c poszukaj i wyjmij j . Zanim wyruszysz, przemy l nast pne posuni cie. 

Utrzymuj kontakt, póki go nie wykonasz. 

      - Ale co z tob , Luke? Nie mo esz tu siedzie  przez wieczno , jako krwawe 

zagro enie Porz dku. To tylko chwilowy pat. Pr dzej czy pó niej musisz 

zrezygnowa , a wtedy... 

      - Czy nadal masz w talii te obce karty? 

      - O które ci chodzi? 

      - Nazwałe  je kiedy  Atutami Zguby. Przerzuciłem karty. Te, o które pytał, w 

wi kszo ci były na ko cu. 

      - Tak - potwierdziłem. - Pi kna robota. Nie pozbyłbym si  ich. 

      - Naprawd  tak my lisz? 

      - Tak. Zbierz par  obrazków tej klasy, a załatwi  ci wystaw  w Amberze. 

      - Mówisz powa nie? Czy tylko dlatego,  e... Znak Wzorca wydał niski warkot. 

      - Łatwo by  krytykiem - mrukn ł Luke. - No dobrze. Wyjmij wszystkie Atuty 

Zguby. Wyj łem. 

      - Potasuj je troch . Odwrócone, je li mo na. 

      - Gotowe. 

      - Rozłó  je. 

      Pochylił si , wybrał jedn  z kart. 

      - W porz dku - rzekł. - Wchodz  do gry. Kiedy b dziesz gotów, powiedz 

Znakowi, gdzie ma ci  przenie . B d  w kontakcie. Wzorcu, te  mam ochot  na 

herbat  z lodem. 

      Oszroniona szklanka pojawiła si  przy jego prawej stopie. Pochylił si , 

podniósł j , wypił troch . 

      - Dzi ki. 

      - Luke - odezwała si  Nayda. - Nie rozumiem tego. Co si  z tob  stanie? 

      - Nic wielkiego - stwierdził. - Nie płacz po mnie, lady demonie. Zobaczymy si  

pó niej. Spojrzał na mnie unosz c brew. 

      - Wy lij nas do Jidrash - poleciłem. - Na otwarty teren pomi dzy pałacem a 

ko ciołem. 

      Trzymałem Atut Luke'a w wilgotnej lewej dłoni, obok brz cz cego nisko 

spikarda. Poczułem chłód karty. 

      - Słyszałe  - powiedział Luke. 

       wiat skr cił si  i rozkr cił w rze ki, wietrzny poranek w Jidrash. Przez Atut 

obserwowałem Luke'a. Otwierałem kolejne kanały pier cienia. 

      - Dalt, mog  ci  tu zostawi  - poinformowałem. - Ciebie te , Naydo. 

      - Nie - zaprotestował m czyzna. 

background image

 

121 

      - Zaczekaj chwil ! - zawołała Nayda. 

      - Oboje znikacie ze sceny - wyja niłem. -  adnej ze stron nie jeste cie do 

niczego potrzebni. Ale ja musz  przenie  Coral w jakie  bezpieczne miejsce. 

Siebie te . 

      - Ty jeste  o rodkiem akcji - o wiadczyła Nayda. - Pomagaj c tobie, mog  

pomóc Luke'owi. Zabierz mnie ze sob . 

      - Jestem tego samego zdania - dodał Dalt. - Nadal jestem Luke'owi co  winien. 

      - Zgoda - odparłem. - Hej, Luke! Słyszałe  to? 

      - Tak - potwierdził. - W takim razie lepiej bierz si  do rzeczy. O cholera! 

Rozlałem... 

      Jego Atut poczerniał. 

      Nie czekałem na anioły zemsty, j zyki płomieni, błyskawice ani rozwieraj c  

si  ziemi . Usun łem nas poza jurysdykcj  Wzorca... i to naprawd  szybko. 

      Le ałem na zielonej trawie pod drzewem. Obok przepływały pasma mgły, a 

Wzorzec taty migotał w dole. Jurt z mieczem na kolanach siedział po turecku na 

masce samochodu. Corwina nie było wida . 

      - Co si  stało? - zapytał Jurt. 

      - Jestem rozbity, padni ty i wyko czony. Mam zamiar tu le e  i gapi  si  na 

mgł , dopóki umysł mi nie odpłynie - odpowiedziałem. - Poznaj Coral, Nayd  i 

Dalta. Wysłuchaj ich historii, Jurt, i opowiedz im swoj . Nie bud cie mnie nawet 

na koniec  wiata, chyba  e miałby naprawd  dobre efekty specjalne. 

      Nast pnie przyst piłem do spełniania obietnicy, do wtóru cichn cej gitary i 

dalekiego głosu Sary K. Trawa była cudownie mi kka. Mgła wirowała w my lach, 

gasn cych w ciemno ci. 

      I wtedy... i wtedy... wtedy... 

      Szedłem. Szedłem, płyn łem niemal po kalifornijskim centrum handlowym, 

gdzie cz sto bywałem. Grupki dzieciaków, pary z niemowlakami w wózkach, 

kobiety z paczkami, mijaj , słowa zagłuszone muzyk  z gło nika sklepu z 

płytami. Doniczkowe oazy za szkłem, smakowite zapachy, obietnice plakatów o 

wyprzeda y. 

      Szedłem. Obok drogerii. Obok sklepu z obuwiem. Obok sklepu ze 

słodyczami... 

      W ski korytarz z lewej. Nigdy dot d go nie zauwa yłem. Musz  skr ci ... 

      Dziwne,  e był tu dywan... i  wiece w wysokich lichtarzach,  wiecznikach i 

kandelabrach stoj cych na w skich skrzyniach.  ciany migotały od... 

Odwróciłem si . 

      Z tyłu niczego nie było. Znikn ło centrum handlowe. Korytarz ko czył si  

lep   cian . Wisiał na niej niedu y gobelin, przedstawiaj cy dziewi  

wpatrzonych we mnie postaci. Wzruszyłem ramionami i znów si  odwróciłem. 

      - Co  jeszcze pozostało z twojego zakl cia, wujku - zauwa yłem. - No có , 

bierzmy si  do pracy. 

      Szedłem. Teraz w ciszy. Przed siebie. Do miejsca, gdzie l niły lustra. Byłem 

tam ju  kiedy , przypomniałem sobie, dawno temu... jego lokalizacja nie była 

przypisana do zamku Amber. Było tutaj, na czubku pami ci... moje młodsze ja 

przechodziło tedy i to niesamotnie... lecz wiedziałem,  e cen  tego przypomnienia 

byłaby utrata kontroli w tym miejscu. Niech tnie uwolniłem obraz i zwróciłem 

background image

 

122 

spojrzenie na niedu e owalne lustro po lewej stronie. 

      U miechn łem si . Tak samo moje odbicie. Pokazałem j zyk i w zamian 

otrzymałem podobne pozdrowienie. 

      Ruszyłem dalej. Dopiero po kilku krokach u wiadomiłem sobie,  e odbicie 

przedstawiało mnie demonicznej formie, gdy w rzeczywisto ci przybrałem 

ludzk . 

      Po prawej stronie zabrzmiało ciche chrz kni cie. Odwróciłem si  tam i 

spojrzałem na mojego brata Mandora w czarno obramowanym lusterku. 

      - Drogi chłopcze - odezwał si . - Król umarł. Niech  yje twoja o wiecona 

osoba, gdy tylko wst pisz na tron. Lepiej si  pospiesz, by wróci  na koronacj  na 

Kra cu  wiata, z oblubienic  Klejnotu albo bez niej. 

      - Napotkałem pewne problemy - odpowiedziałem. 

      - Nic wartego rozwi zywania akurat teraz. O wiele wa niejsza jest twoja 

obecno  w Dworcach. 

      - Nie. Wa niejsi s  moi przyjaciele. 

      Lekki u miech przemkn ł po jego wargach. 

      - Znajdziesz idealn  mo liwo , aby ich chroni  - odparł. - I czyni , co 

zechcesz, z wrogami. 

      - Wróc  - zapewniłem. - Niedługo. Ale nie po to,  eby przyj  koron . 

      - Jak sobie  yczysz, Merlinie. Pragniemy przede wszystkim twojej obecno ci. 

      - Niczego nie obiecuj  - zastrzegłem. 

      Za miał si  i lustro opustoszało. Odwróciłem si . Poszedłem dalej. Znowu 

miech. Z lewej. Moja matka. Obserwowała mnie z wyra nym rozbawieniem z 

czerwonej ramy rze bionej w kwiaty. 

      - Szukaj go w Otchłani! - zawołała. - Szukaj go w Otchłani! 

      Min łem j , a  miech trwał jeszcze przez chwil  za moimi plecami. 

      - Psst! 

      Po prawej: długie, w skie zwierciadło w zielonych ramach. 

      - Merlinie - powiedziała. - Szukałam, ale  wietlny Ghosst nie sstan ł mi na 

drodze. 

      - Dzi kuj  ci, Glait. Rozgl daj si  nadal. 

      - Tak. Musimy usi

 razem noc  w ciepłym miejsscu, pi  mleko i wsspomina  

sstare czassy. 

      - Byłoby miło. Tak, musimy. Je li nie po re nas co  wi kszego. 

      - Sssss! 

      Czy by to  miech? 

      - Powodzenia w łowach, Glait. 

      - Isstotnie. Sss! ...I dalej. 

      - Synu Amberu, nosicielu spikarda... 

      To z mrocznej niszy po lewej. 

      Przystan łem i spojrzałem. Rama była biała, szkło szare. W nim człowiek, 

którego nigdy nie spotkałem. Koszul  nosił czarn  i rozpi t  pod szyj , na to 

br zow , skórzan  kamizelk . Włosy miał jasne, oczy... mo e zielone. 

      - Słucham? 

      - Spikard został ukryty w Amberze - o wiadczył -  eby  ty go znalazł. Ma 

ogromn  moc. Ci y te  na nim kilka zakl , które zmusz  jego nosiciela, by w 

background image

 

123 

okre lonych sytuacjach zachował si  w okre lony sposób. 

      - Podejrzewałem to. Co ma robi ? 

      - Poprzednio nale ał do Swayvilla, króla Chaosu. Zmusi wybranego nast pc  

tronu do pewnych zachowa  i do uległo ci wobec sugestii pewnych osób. 

      - To znaczy? 

      - Kobiety, która  miała si  i wołała: „Szukaj go w Otchłani!" M czyzny w 

czerni, który pragnie twego powrotu. 

      - Dara i Mandor! To oni rzucili czary na pier cie ? 

      - Wła nie tak. A m czyzna podło ył go, by  ty go znalazł. 

      - Nie chciałbym teraz z niego rezygnowa  - wyznałem. - Czy istnieje sposób 

odwrócenia tych zakl ? 

      - Naturalnie. Ale nie powiniene  si  tym martwi . 

      - Dlaczego nie? 

      - Pier cie , który nosisz, nie jest tym, o którym mówiłem. 

      - Nie rozumiem. 

      - Zrozumiesz. Nie obawiaj si . 

      - A kim ty jeste , panie? 

      - Mam na imi  Delwin. By  mo e nigdy nie spotkamy si  twarz  w twarz... 

Chyba  e zostan  uwolnione pewne pradawne pot gi. 

      Podniósł r k . Zobaczyłem,  e on równie  nosi spikard. 

      - Dotknij swoim pier cieniem mojego - rozkazał. - Wtedy mo na mu poleci , 

by przeniósł ci  do mnie. 

      Uniosłem dło  i przysun łem j  do powierzchni szkła. Kiedy pier cienie 

zdawały si  dotyka , nast pił  wietlny błysk i Delwin znikn ł. 

      Opu ciłem r k . Ruszyłem dalej. Odruchowo zatrzymałem si  przed skrzyni  

i otworzyłem wieko. 

      Spojrzałem. Wn trze nie nale ało do tego  wiata. Skrzynia zawierała 

miniaturow  reprodukcj  kaplicy mojego ojca: male kie barwne kafelki, takie 

same płon ce  wiece, a na ołtarzu nawet Grayswandir jak dla lalki. 

      - Odpowied  le y przed tob , przyjacielu - zabrzmiał gardłowy głos, znajomy, 

a jednocze nie obcy. 

      Uniosłem wzrok ku zwierciadłu w lawendowej ramie. Nie zauwa yłem,  e wisi 

nad skrzyni . Dama w nim widoczna miała długie, czarne jak w giel włosy i oczy 

tak ciemne,  e nie mogłem pozna , gdzie ko cz  si   renice i zaczynaj  t czówki. 

Blado  cery podkre lał mo e ró owy cie  do powiek i kolor warg. Te oczy... 

      - Rhanda! - zawołałem. 

      - Pami tasz! Naprawd  mnie pami tasz! 

      - ...I dni gier w taniec ko ci - doko czyłem. - Dorosła i pi kna. Niedawno o 

tobie my lałem. 

      - A ja poczułam przez sen mu ni cie twej uwagi, mój Merlinie. Przykro mi,  e 

rozstali my si  tak nagle, ale rodzice... 

      - Rozumiem - zapewniłem j , - Uznali,  e jestem demonem albo wampirem. 

      - Tak. - Przez powierzchni  zwierciadła wyci gn ła blad  dło , chwyciła 

moj , poci gn ła do siebie. W lustrze przycisn ła j  do warg. Były zimne. - Woleli 

raczej, bym utrzymywała kontakty z synami i córkami m czyzn i kobiet ni  z 

kim  naszego rodzaju. 

background image

 

124 

      Pokazała w u miechu kły. W dzieci stwie nie były tak widoczne. 

      - Bogowie! Wygl dasz jak człowiek - stwierdziła. - 

      Odwied  mnie kiedy  w Wildwood. 

      Pchni ty impulsem, pochyliłem si . Nasze usta zetkn ły si  w zwierciadle. 

Kimkolwiek była, kiedy  byli my przyjaciółmi. 

      - Odpowied  - powtórzyła - le y przed tob . Odwied  mnie. 

      Lustro poczerwieniało i znikn ło. Kaplica w skrzyni pozostała nie zmieniona. 

Zamkn łem wieko i odwróciłem si . 

      Dalej. Lustra po lewej. Lustra po prawej. A w nich tylko ja. I nagle... 

      - No no, bratanku. Zagubiony? 

      - Jak zwykle. 

      - Nie powiem,  ebym ci  o to winił. Oczy miał kpi ce i m dre, włosy rude jak 

jego siostra Fiona albo nie yj cy brat Brand. Albo Luke. 

      - Bleys - zdziwiłem si . - O co tu chodzi, do diabła? 

      - Mam pozostał  cz  wiadomo ci Delwina - odparł. Si gn ł do kieszeni, po 

czym wyci gn ł r k . - Trzymaj. 

      Si gn łem do lustra i odebrałem dar. To był drugi spikard, podobny do tego, 

który miałem na palcu. 

      - To ten, o którym mówił Delwin - wyja nił Bleys. - Nie wolno ci go wkłada . 

Przez chwil  przygl dałem si  pier cieniowi. 

      - A co mam z nim zrobi ? - spytałem. 

      - Schowaj do kieszeni. W odpowiednim czasie znajdziesz mo e jakie  

zastosowanie. 

      - Sk d go masz? 

      - Zamieniłem, kiedy Mandor go podrzucił. Na ten, który masz teraz na palcu. 

      - A tak w ogóle, to ile ich jest? 

      - Dziewi  - rzekł. 

      - Pewnie wiesz o nich wszystko? 

      - Wi cej ni  wi kszo  ludzi. 

      - To chyba nietrudne. Przypuszczam,  e nie masz poj cia, gdzie przebywa 

teraz mój ojciec? 

      - Nie. Ale ty wiesz. Powiedziała ci twoja przyjaciółka, ta dama o krwistych 

gustach. 

      - Zagadki - mrukn łem. 

      - Zawsze lepsze ni  brak jakiejkolwiek odpowiedzi - zauwa ył. 

      A potem znikn ł, a ja poszedłem dalej. A po chwili to tak e znikn ło. 

      Dryfowałem. W ród czerni. Dobrze... tak dobrze. 

      Iskra  wiatła przebiła si  przez moje rz sy. Zamkn łem oczy. Ale przetoczył 

si  grom i po chwili znowu zacz ło przecieka   wiatło. 

      Ciemne linie w ród brunatnych, ostrych grzbietów, lasów zaro ni tych 

paproci ... 

      W chwil  pó niej zdolno  oceny percepcji przebudziła si  i wskazała,  e le  

na boku i wpatruj  si  w sp kan  ziemi  pomi dzy korzeniami drzewa tu i ówdzie 

widok urozmaicały k pki trawy. 

      Patrzyłem uparcie. Nagle błyskawica rozja niła obraz, a zaraz po niej 

zahuczał grom. Ziemia zdawała si  dygota . Słyszałem uderzenia kropli o li cie 

background image

 

125 

drzewa, o mask  samochodu. Nadal obserwowałem najwi ksz  szczelin , 

przecinaj c  dolin  mojej uwagi. 

      ...I u wiadomiłem sobie,  e wiem. 

      To była t pa wiedza przebudzenia.  ródła emocji ci gle jeszcze drzemały. W 

oddali słyszałem znajome głosy prowadz ce cich  rozmow . Słyszałem te  brz k 

sztu ców o porcelan . Za chwil   oł dek dojdzie do siebie i przył cz  si  do nich. 

Na razie przyjemnie było le e  otulony płaszczem, słucha  deszczu i wiedzie ... 

      Powróciłem do mojego miniaturowego  wiata i jego mrocznego kanionu... 

      Grunt zadygotał znowu, tym razem bez akompaniamentu błyskawicy ani 

grzmotu. I dr ał ci gle. Irytowało mnie to, gdy  niepokoiło moich przyjaciół i 

krewnych, skłaniało ich, by podnosili głosy w tonacji podobnej do l ku. A tak e 

poruszało we mnie drzemi cy kalifornijski odruch w chwili, gdy chciałem tylko 

le e  i rozkoszowa  si   wie o zdobyt  wiedz . 

      - Merlinie, obudziłe  si ? 

      - Tak. - Usiadłem, szybko przetarłem oczy i przejechałem palcami po włosach. 

      To upiór mojego ojca kl kn ł obok i wła nie potrz sn ł mnie za ramie. 

      - Wygl da na to,  e mamy problem - o wiadczył. - O potencjalnie 

ekstremalnych skutkach. 

      Stoj cy za nim Jurt kilka razy kiwn ł głow . Grunt zadr ał znowu, wokół 

spadały li cie i gał zki, podskakiwały kamyki, unosił si  kurz, mgły były 

poruszone. Od strony grubego, biało-czerwonego obrusu, wokół którego siedzieli 

Luke, Dalt, Coral i Nayda, usłyszałem p kaj ce szkło. 

      Odrzuciłem płaszcz i wstałem. Zauwa yłem,  e w czasie snu kto  zdj ł mi 

buty. Wci gn łem je z powrotem. Nast pił kolejny wstrz s i musiałem si  oprze  

o drzewo. 

      - To jest ten problem? - spytałem. - Czy co  wi kszego ma zamiar go zje ? 

Spojrzał na mnie zdziwiony. 

      - Kiedy wyrysowałem ten Wzorzec - powiedział - nie mogłem wiedzie ,  e 

okolica jest niepewna. Ani  e którego  dnia zdarzy si  co  takiego. Je li Wzorzec 

p knie od tych wstrz sów, ju  po nas... i to nie tylko w najprostszym znaczeniu. 

Jak rozumiem, ten twój spikard mo e korzysta  z gigantycznych  ródeł energii. 

Czy zdołałby  z jego pomoc  rozładowa  te napr enia? 

      - Nie wiem - odpowiedziałem szczerze. - Nigdy niczego takiego nie 

próbowałem. 

      - Sprawd  szybko. Zgoda? 

      Ale ja ju  wirowałem my lami wokół kolców, dotkni ciem budz c je do  ycia. 

Potem odszukałem ten najsilniejszy, poci gn łem z niego, wypełniłem energi  

ciało i ducha. Silnik zapalił i pracował teraz na jałowym biegu, a ja siedziałem za 

kierownic . Wrzuciłem bieg, wyci gaj c lini  siły ze spikarda w dół, pod ziemi . 

      Si gałem tam przez długi czas, szukaj c przy tym odpowiedniej metafory dla 

subiektywnego okre lenia tego, co mógłbym odkry . 

      ...Brn  z pla y do oceanu... fale łaskocz  mnie w brzuch, w pier ... palcami 

wyczuwam kamienie, pasma wodorostów... Czasem kamie  odwraca si , zsuwa, 

uderza o drugi, ze lizguje... Oczy nie widziały dna. Ale skały i jaki  wrak 

dostrzegałem w ich poło eniu i ruchu tak wyra nie, jakby dno było o wietlone. 

      Po omacku, w dół, poprzez warstwy, jeden palec jak promie  latarki biegnie 

background image

 

126 

po skalnych powierzchniach, bada nacisk jednych na drugie, izostatyczne 

pocałunki podziemnych gór, orogeniczne erogenie powolnego ruchu, ciało 

pieszcz ce minerały w najciemniejszych z sekretnych miejsc... 

      Uskok! Skała si  zsuwa, moje ciało za ni ... 

      Nurkuj  po ni , pod aj c osuwaj cym si  tunelem. P dz  przed siebie, 

emituj c  ar, roztrzaskuj c skał , wybijaj c nowe przej cia, dalej, dalej... 

Nadchodzi t dy. Przebijam kamienny mur, nast pny. Nast pny. Nie byłem 

pewien,  e to wła ciwy sposób, by je odsun , ale jedyny, jaki znałem i mogłem 

wypróbowa . T dy! T dy, do diabła! Uruchomiłem jeszcze dwa kanały, trzeci... 

czwarty... 

      Pod ziemi  wyst piła lekka wibracja. Otworzyłem jeszcze jeden kanał. W 

mojej metaforze skały ustabilizowały si  pod wodami. Po chwili ustały wibracje 

gruntu. 

      Powróciłem do miejsca, gdzie po raz pierwszy dostrzegłem uskok. Teraz było 

stabilne, cho  napr enie nie znikn ło. Wyczu  je, wyczu  starannie. Opisa  

wektor. I pod y  za nim. Do punktu pocz tkowego. Ale nie. Ten punkt jest tylko 

sum  wektorów. Prze ledzi  je. 

      I znowu. Kolejne zło enia. Zbada . Si gn  do nast pnych kanałów. Trzeba 

opisa  całkowity rozkład napr e , zło ony jak system nerwowy. Musz  

zachowa  w umy le drzewo rozgał zie . 

      Kolejna warstwa. Mo e to nierealne. Mo e w topograficznych rozwidleniach 

oceniam niesko czono . Stop klatka. Upro ci  zagadnienie. Zignorowa  gał zie 

rz dów powy ej trzeciego. Prze ledzi  do nast pnego rozwidlenia. S  p tle - 

dobrze. Zaczyna oddziaływa  płyta. Lepiej. 

      Spróbowa  kolejnego skoku. Nic z tego. Za wielki obraz, by go ogarn . 

Odrzuci  trzeci rz d. 

      Tak. 

      Ogólne linie wykre lone. Przeliczone wektory transmisji... a  do płyty... 

prawie. Wchłoni ty nacisk jest ni szy ni  całkowity nacisk przyło ony. Dlaczego? 

Dodatkowy punkt wej cia wzdłu  drugiego wektora, kieruj cego do tej doliny 

rozrywaj ce siły. 

      - Merlinie! Dobrze si  czujesz? 

      - Dajcie mi spokój - słysz  własny głos. 

      Wydłu y  zatem  ródło wej ciowe, wyczucia, charakterystyki transmisji... 

      Czy to Logrus widz  przed sob ? 

      Otworzyłem jeszcze trzy kanały, skoncentrowałem si  na tym obszarze, 

zacz łem go podgrzewa . 

      Po chwili p kały ju  skały, pó niej zacz ły si  topi . Moja  wie o 

wyprodukowana magma popłyn ła wzdłu  linii uskoków. W punkcie, sk d brała 

pocz tek pobudzaj ca siła, powstał pusty obszar... 

      Do tyłu. 

      Wycofałem swoje sondy, zamkn łem spikard. 

      - Co zrobiłe ? - zapytał. 

      - Znalazłem miejsce, gdzie Logrus sterował napr eniami skał - wyja niłem. - 

Usun łem je. Teraz jest tam mała grota. Je li si  zawali, mo e jeszcze bardziej 

zmniejszy  napi cie. 

background image

 

127 

      - Czyli ustabilizowałe  je? 

      - Przynajmniej na razie. Nie znam ogranicze  Logrusu, ale musi teraz 

poszuka  innej drogi. Potem musi j  wypróbowa . A  ledzenie posuni  Wzorca 

spowolni jego działania. 

      - Czyli zyskałe  dla nas nieco czasu. Oczywi cie, w nast pnej kolejno ci mo e 

nas zaatakowa  Wzorzec. 

      - Mo liwe - przyznałem. - Sprowadziłem tu wszystkich, bo my lałem,  e b d  

bezpieczni od obu Pot g. 

      - Najwyra niej zysk wart był ryzyka. 

      - No dobrze - mrukn łem. - Pora chyba da  im kilka innych powodów do 

zmartwienia. 

      - Na przykład? 

      Spojrzałem na niego: upiór Wzorca mojego ojca, stra nik tego miejsca. 

      - Wiem, gdzie znajduje si  twój oryginał z krwi i ko ci - o wiadczyłem. - I 

zamierzam go uwolni . 

      Nagle zaja niała błyskawica. Podmuch wiatru wzniósł opadłe li cie, poruszył 

mgł . 

      - Musz  ci towarzyszy  - rzekł. 

      - Po co? 

      - To chyba jasne. Jestem nim osobi cie zainteresowany. 

      - Zgoda. 

      Gromy huczały dookoła, a kolejne uderzenie wichury rozerwało  cian  mgły. 

Jurt zbli ył si  do nas. 

      - My l ,  e si  zacz ło - powiedział. 

      - Co? - zapytałem. 

      - Starcie Pot g. Przez długi czas Wzorzec miał przewag . Ale kiedy Luke go 

uszkodził, a ty porwałe  oblubienic  Klejnotu, musiał sta  si  słabszy... w 

stosunku do Logrusu... ni  był od wieków. Wobec tego Logrus postanowił 

zaatakowa . Zatrzymał si  tylko na moment,  eby w przelocie spróbowa  

uszkodzi  ten Wzorzec. 

      - Chyba  e Logrus chciał nas wypróbowa  - zauwa yłem. - A to po prostu 

burza. 

      Kiedy mówiłem, zacz ł pada  lekki deszcz. 

      - Przybyłem tutaj, bo s dziłem,  e w przypadku konfliktu  aden z nich nie 

tknie tego miejsca - podj ł Jurt. - Przyj łem,  e na uderzenie w tym kierunku nie 

zechc  traci  potrzebnej do ataku energii. 

      - To rozumowanie mo e wci  by  poprawne - zauwa yłem. 

      - Chocia  raz chciałbym si  znale  po stronie zwyci zców - o wiadczył. - Nie 

jestem pewien, czy obchodzi mnie dobro i zło. To dyskusyjne warto ci. 

Chciałbym dla odmiany trafi  do facetów, którzy wygrywaj . Co przewidujesz, 

Merlinie? Co zamierzasz? 

      - Corwin i ja wyruszamy do Dworców,  eby uwolni  mojego ojca - 

wyja niłem. - Potem rozwi emy to, co wymaga rozwi zania, i b dziemy  yli 

długo i szcz liwie. Wiesz, jak to idzie. 

      Pokr cił głow . 

      - Nigdy nie umiem odgadn , czy jeste  durniem czy te  twoja pewno  siebie 

background image

 

128 

ma jakie  podstawy. Za ka dym razem, kiedy uznawałem ci  za durnia, płaciłem 

za to. - Zerkn ł na mroczne niebo, otarł z czoła krople deszczu. - Nie wiem, co 

robi ... ale ty wci  mo esz zosta  królem Chaosu. 

      - Nie. 

      - ...I cieszy  si  bliskimi kontaktami z Logrusem i Wzorcem. 

      - Je li nawet, to ja tego nie pojmuj . 

      - Niewa ne - stwierdził. - Jestem z tob . Podszedłem do pozostałych, obj łem 

Coral. 

      - Musz  wróci  do Dworców - powiedziałem. - Pilnuj Wzorca. Wrócimy. 

      Trzy jaskrawe błyski roz wietliły niebo. Wiatr potrz sn ł drzewem. 

      Odwróciłem si  i stworzyłem w powietrzu drzwi. Upiór Corwina i ja 

przest pili my próg.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

129 

Rozdział 12

 

 

I tak powróciłem do Dworców Chaosu, wst puj c tu przez zakrzywion  

przestrze  galerii rze b Sawalla. 

      - Gdzie jeste my? - zapytał mój upiór-ojciec. 

      - To co  w rodzaju muzeum - wyja niłem. - Wybrałem je, bo o wietlenie jest 

tu marne i mo na znale  do  kryjówek. 

      Przyjrzał si  niektórym eksponatom, a tak e ich uło eniu na  cianach i suficie. 

      - Piekielne miejsce,  eby w nim toczy  walk  - zauwa ył. 

      - Chyba tak. 

      - Tutaj dorastałe , co? 

      - Tak. 

      - Jak było? 

      - Wła ciwie nie wiem. Nie mam z czym porównywa . Miewałem szcz liwe 

chwile, sam albo z przyjaciółmi, miewałem przykre. Jak ka de dziecko. 

      - A to miejsce...? 

      - To Linie Sawall.  ałuj ,  e nie mamy czasu,  eby pokaza  ci cało , 

przeprowadzi  przez wszystkie drogi. 

      - Mo e kiedy . 

      - Mo e. 

      Ruszyłem. Miałem nadzieje,  e pojawi si  Ghostwheel albo Kergma. Nic z 

tego. 

      Wreszcie skr cili my w korytarz, który doprowadził nas do komnaty arrasów, 

sk d droga wiodła do sali, gdzie zmierzałem. Drzwi komnaty wychodziły bowiem 

na przej cie mijaj ce galeri  metalowych drzew. Zanim jednak wyszli my, 

usłyszałem jakie  głosy. Czekali my wi c w komnacie - gdzie stał szkielet 

D abbersmoka pomalowany na pomara czowo, niebiesko i  ółto, wczesny okres 

psychodeliczny - a  przejd  rozmawiaj cy. W jednym z nich natychmiast 

rozpoznałem swojego brata Mandora. Drugiego nie zdołałem zidentyfikowa  

jedynie na podstawie głosu, ale gdy nas mijali, zobaczyłem lorda Bancesa z 

Amblerash, Najwy szego Kapłana W a, Który Jest Manifestacj  Logrusu ( eby 

cho  raz zacytowa  jego pełny tytuł). W marnej powie ci z pewno ci  

przystan liby przed drzwiami, a ja podsłuchałbym ich rozmow  i dowiedział si  

wszystkiego, co chciałem wiedzie  na dowolny temat. Zwolnili przechodz c. 

      - A wi c tak si  to dokona? - zapytał Bances. 

      - Tak - odparł Mandor. - Ju  niedługo. 

      A potem oddalili si  i nie usłyszałem ju  ani słowa. Nasłuchiwałem ich 

kroków, póki nie ucichły. Potem odczekałem jeszcze chwil . Przysi głbym,  e 

jaki  cichy głos nakazuje mi: „Id . Id  za nimi". 

      - Słyszałe  co ? - szepn łem. 

      - Nie. 

      Wyszli my wi c na korytarz i skr cili my w prawo, w kierunku przeciwnym 

do tego, który wybrali Bances z Mandorem. I natychmiast poczułem ciepło troch  

poni ej lewego biodra. 

      - My lisz,  e przebywa gdzie  tutaj? - spytał upiór Corwina. - Jako wi zie  

Dary? 

background image

 

130 

      - Tak i nie - odpowiedziałem. - Au! 

      Miałem wra enie,  e roz arzony w giel spadł mi na udo. Wbiłem dło  w 

kiesze  i wsun łem si  do najbli szej niszy, któr  dzieliłem z jak  

zmumifikowan  dam  w bursztynowym sarkofagu. 

      Zrozumiałem, co to jest, ju  w chwili, gdy zaciskałem na nim palce. Obudziło 

to cał  seri  filozoficznych spekulacji, których rozwa a  w tej chwili nie miałem 

ani czasu, ani ochoty. Potraktowałem je zatem w sposób u wi cony tradycj : 

odło yłem na pó niej. 

      To spikard wyj łem z kieszeni i teraz le ał ciepły na mojej dłoni. Prawie 

natychmiast male ka iskierka przeskoczyła od niego do tego, który miałem na 

palcu. 

      Nast pił bezgło ny kontakt, ci g obrazów, idei, uczu  ponaglaj cych, bym 

odszukał Mandora i oddał mu si  do dyspozycji w celu przygotowania mojej 

koronacji na króla Chaosu. Rozumiałem teraz, dlaczego Bleys zakazał mi go 

nosi . Bez po rednictwa mojego spikarda, sugestie tamtego byłyby nie do 

odparcia. Wykorzystałem własny pier cie ,  eby uciszy  tamten i wznie  wokół 

niego cienk  izoluj c  skorup . 

      - Masz dwa takie paskudztwa! - zauwa ył upiór Corwina. 

      Przytakn łem. 

      - Wiesz mo e o nich co , czego ja nie wiem? - zapytałem. - To znaczy 

wła ciwie cokolwiek. 

      Pokr cił głow . 

      - Tylko tyle,  e podobno s  wczesnymi obiektami mocy. Pochodz  z czasów, 

kiedy wszech wiat był jeszcze całkiem m tny, a krainy Cienia nie tak wyra nie 

okre lone. Kiedy nadszedł czas, ich posiadacze zasn li albo rozpłyn li si  czy 

cokolwiek, co robi  takie postacie, natomiast spikardy zostały usuni te, ukryte 

lub przekształcone czy cokolwiek, co dzieje si  z takimi przedmiotami po 

zako czeniu opowie ci. Istnieje wiele jej wersji, ma si  rozumie . Jak zawsze. Ale 

sprowadzenie do Dworców dwóch spikardów z pewno ci   ci gnie na ciebie 

uwag , nie wspominaj c ju  o tym,  e ich obecno  na tym biegunie istnienia 

zwi kszy pot g  Chaosu. 

      - O rany! Polec ,  eby ten, który nosz , te  si  ukrył. 

      - Nie s dz ,  eby to si  udało. Chocia  nie jestem pewien. My l ,  e musi 

utrzymywa  stały kontakt ze wszystkimi  ródłami energii, a taka ci gła 

transmisja musi zdradza  jego obecno . 

      - W takim razie rozka ,  eby nastroił si  na mo liwie niski poziom. 

      Kiwn ł głow . 

      - Konkretny rozkaz na pewno nie zaszkodzi - stwierdził. - Chocia  

prawdopodobnie robi to automatycznie. 

      Schowałem drugi pier cie  do kieszeni, wysun łem si  z niszy i ruszyłem 

korytarzem. 

      Zwolniłem, kiedy zdawało mi si ,  e docieramy do wła ciwego miejsca. 

Myliłem si  jednak. Metalowego lasu nie było. Min li my wi c t  sekcj . Po chwili 

znale li my si  w znajomym punkcie - z przeciwnej strony poprzedzaj cym 

metalowy las. 

      Ju  odwracaj c si , wiedziałem. Wiedziałem, co zaszło. Kiedy dotarli my do 

background image

 

131 

wła ciwej sali, zatrzymałem si  i patrzyłem. 

      - Co to jest? - zapytał mój upiorny ojciec. 

      - Wygl da jak wystawa wszelkich typów ostrej broni i narz dzi, jakie wydał z 

siebie Chaos - stwierdziłem. - Jak pewnie zauwa yłe , wszystkie s  ustawione 

ostrzami w gór . 

      - I co? - zdziwił si . 

      - To jest to miejsce - odparłem. - Miejsce, gdzie mieli my si  wspi  na 

metalowe drzewo. 

      - Merle - rzekł. - Mo e ta okolica wywiera jaki  szkodliwy wpływ na moje 

procesy my lowe. Albo twoje. Nic z tego nie zrozumiałem. 

      - To pod sufitem. - Wskazałem r k . - Znam przybli one poło enie... chyba. 

Teraz wygl da tu troch  inaczej... 

      - Co tam jest, synu? 

      - Przej cie... obszar przeskoku, podobny do tego, przez który weszli my do 

sali ze szkieletem D abbersmoka. Ale ten przeniósłby nas do twojej kaplicy. 

      - I tam zmierzali my? 

      - Tak. 

      Potarł dłoni  brod . 

      - Wiesz, zauwa yłem kilka do  wysokich obiektów na wystawach, które 

min li my - stwierdził. - I nie wszystkie były z metalu albo kamienia. Mogliby my 

przeci gn  tu z korytarza ten słup totemiczny czy cokolwiek to było, usun  

par  ostrych eksponatów, ustawi  go... 

      - Nie - przerwałem mu. - Dara najwyra niej odkryła,  e kto  tu był. Pewnie 

ostatnim razem, kiedy niemal mnie przyłapała. Dlatego zmieniła tu wystrój. S  

tylko dwa sposoby wej cia na gór : przynie  tu co  niepor cznego, jak 

proponujesz, i usun  spor  cz  tych szpikulców. Albo u y  spikarda i 

przefrun  na miejsce. Pierwsze rozwi zanie potrwa za długo i prawdopodobnie 

odkryj  nas przy pracy. Drugie wymaga tak wielkich energii,  e bez w tpienia 

uruchomi wszystkie magiczne alarmy, jakie zainstalowała w okolicy. Chwycił 

mnie pod r k  i wyci gn ł z sali. 

      - Musimy porozmawia  - o wiadczył, prowadz c do alkowy, gdzie stała ławka. 

Usiadł i skrzy ował r ce. 

      - Musz  wiedzie , co tu si , u licha, dzieje - rzekł. - Nie mog  ci pomaga , 

dopóki mi nie wytłumaczysz. Jaki jest zwi zek mi dzy Corwinem i jego kaplic ? 

      - Domy liłem si  chyba, o co chodziło mamie, kiedy mi powiedziała: „Szukaj 

go w Otchłani" - wyja niłem. - Na podłodze kaplicy jest mozaika ze 

stylizowanymi wizerunkami Amberu i Dworców. Na kra cu połówki Dworców 

przedstawiono Otchła . Kiedy byłem w kaplicy, nawet si  tam nie zbli yłem. 

Mog  si  zało y ,  e jest tam przej cie, a na jego drugim ko cu znajduje si  

wi zienie Corwina. Kiwał głow , kiedy mówiłem. 

      - Czyli zamierzałe  przej  i go uwolni ? - zapytał. 

      - Zgadza si . 

      - Powiedz, czy te przej cia musz  działa  w obie strony? 

      - No nie... Aha, rozumiem, o co ci chodzi. 

      - Czy mógłby  dokładniej opisa  mi t  kaplic ? Opowiedziałem mu wszystko, 

co zapami tałem. 

background image

 

132 

      - Intryguje mnie ten magiczny kr g na podłodze - o wiadczył. - To mo e by  

rodek komunikacji z nim, bez ryzyka przebywania w jego obecno ci. Mo e jaki  

typ przeka nika obrazu. 

      - Niewykluczone,  e b d  musiał długo tam majstrowa ... chyba  e b d  miał 

szcz cie. Proponuj ,  eby przelewitowa , wej  tam, skorzysta  z przej cia przy 

Otchłani, dotrze  do niego, uwolni  i wynie  si  stamt d jak najszybciej. 

adnych subtelno ci.  adnej finezji. Je li cokolwiek zachowa si  inaczej, ni  

oczekujemy, przebijemy si  z pomoc  spikarda. Musimy działa  szybko, bo jak 

tylko zaczniemy, oni b d  wiedzie . 

      Przez dług  chwil  spogl dał w przestrze , jakby si  nad czym  mocno 

zastanawiał. 

      Wreszcie zapytał: 

      - Czy co  mogłoby przypadkowo uruchomi  alarm? 

      - Hm... Przypuszczam,  e jaki  bł dz cy magiczny strumie  z prawdziwej 

Otchłani. Czasami je wypluwa. 

      - Co mogłoby wskazywa  na takie zjawisko? 

      - Magiczny depozyt albo transformacja. 

      - Potrafiłby  je podrobi ? 

      - Chyba tak. Ale w jakim celu? Przyjd ,  eby zbada  spraw , nie znajd  

Corwina i przekonaj  si ,  e to tylko sztuczka. Szkoda wysiłku. 

      Zachichotał. 

      - Ale oni go znajd  - powiedział. - Ja zajm  jego miejsce. 

      - Nie mog  ci na to pozwoli ! 

      - To mój wybór - stwierdził. - A on b dzie potrzebował czasu, je li ma 

powstrzyma  Mandora i Dar  przed rozwini ciem konfliktu Pot g poza wszystko, 

co wydarzyło si  w dniach Skazy Wzorca. 

      Westchn łem. 

      - To jedyne rozwi zanie - dodał. 

      - Chyba masz racj . 

      Rozprostował r ce, przeci gn ł si  i wstał. 

      - Bierzmy si  do roboty - rzucił. 

      Musiałem opracowa  zakl cie, czego ostatnio nie robiłem... No, mo e pół 

zakl cia, t  połow  dotycz c  efektów, poniewa  miałem spikard,  eby je zasila . 

Potem ci łem nim łan ostrzy, zmieniaj c fragmenty kling w kwiaty, zespolone z 

nimi na poziomie molekularnym. Poczułem mrowienie i wiedziałem,  e to 

psychiczny czujnik zareagował na moj  działalno  i raportuje j  w centrali. 

      Wtedy przywołałem wi cej energii i uniosłem nas w powietrze. Poczułem 

ssanie przej cia trafiłem prawie idealnie. Pozwoliłem, by nas przeniosło. 

      Gwizdn ł cicho, rozgl daj c si  po kaplicy. 

      - Podziwiaj - powiedziałem. - Tak traktuje si  boga. 

      - Tak... Wi nia własnego ko cioła. Przeszedł przez pokój, rozpi ł pas z 

mieczem i zamienił go na ten z ołtarza. 

      - Dobra kopia - ocenił. - Ale nawet Wzorzec nie potrafi stworzy  drugiego 

Grayswandira. 

      - My lałem,  e na ostrzu wyryty jest fragment Wzorca. 

      - A mo e odwrotnie. 

background image

 

133 

      - Nie rozumiem. 

      - Spytaj o to drugiego Corwina - poradził. - Ma to zwi zek z czym , o czym 

niedawno rozmawiali my. Wr czył mi morderczy zestaw: bro , pochw , pas. 

      - B dzie miło, je li mu to oddasz - powiedział. Zapi łem sprz czk  i 

przerzuciłem sobie pas przez głow  i rami . 

      - Oddam - obiecałem. - Ruszajmy ju . 

      Skierowałem si  na drugi koniec kaplicy. W pobli u wizerunku Otchłani na 

podłodze poczułem łatwo rozpoznawalny ci g przej cia. 

      - Eureka! - zawołałem, uruchamiaj c kanały spikarda. - Chod . Zrobiłem 

krok, a przej cie zabrało mnie stamt d. 

      Wyl dowali my w celi jakie  pi  na pi  metrów. Po rodku stał drewniany 

filar, na kamienn  podłog  kto  rzucił troch  słomy. Dwie  ciany były drewniane, 

dwie z kamienia. W drewnianych tkwiły drzwi z desek, w jednej z kamiennych 

cian drzwi metalowe, z dziurk  od klucza po lewej stronie. Na gwo dziu wbitym 

w filar wisiał klucz odpowiednich rozmiarów. 

      Zdj łem go i szybko zajrzałem za drewniane drzwi po prawej stronie. 

Znalazłem tam du  beczk  wody, chochl , talerze, kubki i rozmaite utensylia. Po 

przeciwnej stronie za drzwiami le ały koce i stosy paczek, zawieraj cych chyba 

papier toaletowy. 

      Wreszcie zastukałem kluczem do metalowych drzwi.  adnej odpowiedzi. 

Wsun łem klucz w zamek i poczułem,  e mój towarzysz chwyta mnie za rami . 

      - Lepiej ja to zrobi  - powiedział. - My l  tak jak on. Tak b dzie bezpieczniej. 

      Musiałem uzna  m dro  tej rady. Odst piłem na bok. 

      - Corwinie! - krzykn ł. - Przyszli my ci  uwolni ! Twój syn, Merlin, i ja, twój 

sobowtór! Nie rzucaj si  na mnie, kiedy otworz  drzwi, dobrze? B dziemy stali 

nieruchomo,  eby  mógł si  przyjrze . 

      - Otwieraj - dobiegł głos z celi. Zrobił to i obaj stan li my w progu. 

      - Co  podobnego - stwierdził głos, który w ko cu sobie przypomniałem. - 

Wygl dacie jak prawdziwi. 

      - Bo jeste my - odparł upiór. - I jak zwykle w takich chwilach, lepiej si  

pospiesz. 

      - Jasne. - Powolne kroki w celi. Kiedy si  wynurzył, lew  dłoni  osłaniał oczy. 

- Nie macie przypadkiem okularów?  wiatło mnie razi. 

      - A niech to! - mrukn łem. Nie pomy lałem o tym. - Nie, a Logrus mo e 

zauwa y , je li po nie po l . 

      - Pó niej, pó niej. B d  mru ył oczy i potykał si . 

      Ale wyno my si  st d. Jego upiór wszedł do celi. 

      - A teraz zrób mnie brodatym, chudym i brudnym. Wydłu  włosy i zmie  

ubranie na jakie  łachmany - polecił. - A potem zamknij mnie. 

      - O co chodzi? - spytał mój ojciec. 

      - Twój upiór na jaki  czas zast pi ci  w celi. 

      - To wasz plan - stwierdził Corwin. - Rób, co ci ka e. - Tak te  zrobiłem. 

Odwrócił si  i wyci gn ł r k . - Dzi ki, kolego. 

      - Na razie. 

      Zamkn łem drzwi i przekr ciłem klucz. Zawiesiłem go na kołku i 

podprowadziłem Corwina do przej cia. Wci gn ło nas. 

background image

 

134 

      Opu cił r k , kiedy znale li my si  w kaplicy. Widocz nie mógł ju  patrze  w 

półmroku. Odsun ł si  ode mnie i podszedł do ołtarza. 

      - Lepiej ju  chod my, tato. 

      Za miał si , wzi ł płon c   wiec  i zapalił od niej inn , która zgasła chyba od 

jakiego  podmuchu. 

      - Sikałem na własny grób - oznajmił. - Nie mog  sobie odmówi  przyjemno ci 

zapalenia  wiecy w moim własnym ko ciele. 

      Nie patrz c, wyci gn ł do mnie lew  r k . 

      - Daj Grayswandira - rzucił. Zsun łem miecz i podałem mu. Rozpi ł klamr , 

zapi ł pas, poluzował kling  w pochwie. 

      - Dobrze. Co teraz? - zapytał. 

      Zastanawiałem si . Je li Dara wiedziała,  e ostatnim razem wyszedłem przez 

cian ... bardzo prawdopodobne, bior c wszystko pod uwag ... to mogła zało y  

w  cianach jakie  pułapki. Z drugiej strony, gdyby my wyszli t  sam  drog , 

któr  tu wszedłem, mo emy spotka  kogo , kto odpowiedział na alarm. 

      Do diabła! 

      - Chod my. - Uruchomiłem spikard, gotów przerzuci  nas st d, gdy tylko 

pojawi si  intruz. - B dzie trudno, bo musimy lewitowa . 

      Chwyciłem go pod rami  i razem zbli yli my si  do przej cia. Gdy nas 

wci gn ło, otuliłem nas energi  i uniosłem ponad polem ostrzy i kwiatów. 

      W korytarzu słyszałem czyje  kroki. Wir zabrał nas stamt d w całkiem inne 

miejsce. 

      Zaprowadziłem go do apartamentu Jurta. Nikt chyba nie szukałby tu 

człowieka, który ci gle siedzi w celi. Wiedziałem te ,  e Jurt chwilowo nie 

korzysta z mieszkania. 

      Corwin wyci gn ł si  na łó ku i spojrzał na mnie spod zmru onych powiek. 

      - A tak przy okazji - powiedział. - Dzi kuj . 

      - Zawsze do usług. 

      - Dobrze znasz to miejsce? - zapytał. 

      - Nie zmieniło si  chyba a  tak bardzo - stwierdziłem. 

      - To mo e obrobisz dla mnie lodówk , a ja tymczasem wypo ycz  no yczki i 

brzytw  twojego brata. Musz  si  ogoli  i przyci  włosy. 

      - Na co masz ochot ? 

      - Mi so, chleb, ser, wino, mo e kawałek ciasta. Wszystko jedno, byle było 

wie e i du o. A potem masz mi sporo do opowiedzenia. 

      - Chyba tak - przyznałem. 

      Ruszyłem przez znajome korytarze i przej cia, po których chodziłem jako 

chłopiec. W kuchni paliło si  tylko kilka  wiec, ognie były wygaszone. Nie 

spotkałem nikogo. 

      Ogołociłem spi arni , ustawiaj c na tacy rozmaite zamówione potrawy. 

Przypadkiem trafiłem te  na troch  owoców. Niemal upu ciłem butelk  wina, gdy 

od strony wej cia usłyszałem czyj  zdumiony okrzyk. 

      To była Julia w bł kitnej sukni. 

      - Merlin! Podszedłem do niej. 

      - Winien ci jestem przeprosiny - powiedziałem. - Jestem gotów je zło y . 

      - Słyszałam,  e wróciłe . Słyszałam,  e masz zosta  królem. 

background image

 

135 

      - To zabawne, ale ja te  o tym słyszałem. 

      - Gdybym ci gle była na ciebie zła, okazałabym brak patriotyzmu. 

      - Nie chciałem ci  skrzywdzi  - zapewniłem. - Fizycznie ani w  aden inny 

sposób. 

      I nagle obejmowali my si . Trwało to długo. Wreszcie powiedziała: 

      - Jurt mówił,  e jeste cie teraz przyjaciółmi. 

      - W pewnym sensie jeste my. Pocałowałem j . 

      - Gdybym wróciła do ciebie - stwierdziła - on pewnie znowu próbowałby ci  

zabi . 

      - Wiem. Tym razem konsekwencje mog  by  katastrofalne. 

      - Dok d teraz idziesz? 

      - Mam wa n  spraw , która zajmie mi kilka godzin. 

      - Mo e zajrzysz do mnie, kiedy j  zako czysz? Mamy sobie wiele do 

opowiedzenia. Mieszkam w miejscu zwanym Komnat  Wisterii. Wiesz, gdzie to 

jest? 

      - Tak - powiedziałem. - To szale stwo. 

      - Zobaczymy si  pó niej? 

      - Mo e. 

      Nast pnego dnia wybrałem si  do Kraw dzi. Słyszałem,  e nurkowie Otchłani 

- ci, którzy szukaj  za Kraw dzi  artefaktów stworzenia - po raz pierwszy w tym 

pokoleniu zawiesili swoj  działalno . Pytani, opowiadali o gro nych zjawiskach 

w gł binach: wiry,  ciany ognia, wybuchy nowo powstałej materii. 

      Siedz c w ustronnym miejscu i spogl daj c w dół, u yłem swojego spikarda 

do zbadania tego, który trzymałem w kieszeni. Kiedy tylko usun łem ekran, pod 

jakim go ukryłem, od nowa zacz ł swoj  litani : „Id  do Mandora. Pozwól si  

koronowa . Spotkaj si  z bratem. Spotkaj si  z matk . Rozpocznij 

przygotowania". Zamkn łem go znowu i schowałem. Je li szybko czego  nie 

zrobi , zaczn  podejrzewa ,  e wyrwałem si  spod kontroli pier cienia. Mam si  

tym przejmowa ? 

      Mog  po prostu znikn , wyjecha  z ojcem i pomóc mu podczas walki, jaka 

mo e w ko cu wybuchn  o jego Wzorzec. Mógłbym nawet schowa  tam oba 

spikardy, wzmacniaj c moce ochronne. Bez trudu powróciłbym do własnej magii. 

Ale... Moje problemy rozgrywały si  tutaj. Zostałem wychowany i 

uwarunkowany, by zosta  idealn  królewsk  marionetk  pod kontrol  matki i 

by  mo e Mandora. Kochałem Amber, ale kochałem te  Dworce. Ucieczka do 

Amberu, cho  zapewni bezpiecze stwo, nie rozwi e moich problemów, podobnie 

jak odej cie z ojcem. Albo powrót do Cienia-Ziemi, na którym te  mi zale ało. Z 

Coral albo bez niej. Nie. Problem istniał tutaj... i we mnie. 

      Przywołałem dró k , by zaniosła mnie do przej cia prowadz cego z powrotem 

do Linii Sawall. Po drodze my lałem o tym, co musz  zrobi . I u wiadomiłem 

sobie,  e si  boj . Je li sprawy zajd  tak daleko, jak według wszelkiego 

prawdopodobie stwa mog  zaj , istnieje spora szansa,  e zgin . Albo te  b d  

musiał zabi  kogo , kogo wcale nie chc  zabija . 

      Tak czy tak, uznałem, musz  znale  jakie  rozwi zanie. Inaczej nigdy nie 

zaznam spokoju na tym biegunie mojego istnienia. 

      Id c brzegiem fioletowego strumienia pod zielonym sło cem na perłowym 

background image

 

136 

niebie, przywołałem fioletowo-szarego ptaka. Usiadł mi na r ku. Zamierzałem 

wysła  go do Amberu z wiadomo ci  dla Randoma. Ale cho  si  starałem, w 

aden sposób nie mogłem uło y  krótkiego listu. Zbyt wiele spraw zale ało od 

innych spraw. Ze  miechem wypu ciłem ptaka i skoczyłem z brzegu, gdzie tu  

nad wod  trafiłem w kolejne przej cie. 

      W Sawall wróciłem do sali rze b. Wiedziałem ju  wtedy, co nale y zrobi  i jak 

si  do tego zabra . Stan łem, jak stałem wtedy... jak dawno temu...? spogl daj c 

na masywne struktury, na figury proste i zło one. 

      - Ghost - powiedziałem. - Jeste  tutaj? 

       adnej reakcji. 

      - Ghost! - powtórzyłem gło niej. - Słyszysz mnie? 

      Nic. 

      Si gn łem po Atuty, wyszukałem ten, który namalowałem kiedy  dla 

Ghostwheela - jasny kr g. 

      Przyjrzałem mu si  w skupieniu, ale stygł powoli... To zrozumiałe, je li 

pami ta  o dziwnych obszarach przestrzeni, do jakich dawała dost p ta sala. A 

tak e irytuj ce. 

      Uniosłem spikard. U ycie go tutaj, na poziomie, który zamierzyłem, byłoby 

jak uruchomienie alarmu przeciwwłamaniowego. Amen. 

      By zwi kszy  czuło  karty, dotkn łem jej pojedyncz , delikatn  lini  siły. 

Nadal patrzyłem skupiony. 

      Znowu nic. 

      Wprowadziłem wy sz  moc. Nast piło wyra ne ozi bienie. Ale wci  bez 

kontaktu. 

      - Ghost - rzuciłem przez zaci ni te z by. - To wa ne. Odezwij si . 

       adnej odpowiedzi. Wzmocniłem przepływ energii. Karta zacz ła si  jarzy , 

przesłaniały j  kryształy lodu. Rozległy si  ciche trzaski. 

      - Ghost - powtórzyłem. 

      Pojawiło si  słabe wra enie obecno ci, a ja wlałem w Atut wi cej mocy. 

Wibrował mi w dłoni, lecz pochwyciłem go w paj czyn  sił i utrzymywałem w 

cało ci. Wygl dał jak mały witra . Ci gle si gałem przez niego my l . 

      - Tato! Mam kłopoty! - usłyszałem wreszcie. 

      - Gdzie jeste ? Co si  dzieje?! - zawołałem. 

      - Pod yłem za t  istot , któr  tu spotkałem.  cigałem j ... to. To niemal 

matematyczna abstrakcja. Nazywa si  Kergma. Tutaj wpadłem w zł cze mi dzy 

parzy cie i nieparzy cie wymiarow  przestrzeni . Kr

 po spirali. A  do tej 

chwili  wietnie si  bawili my. 

      - Dobrze znam Kergm . To  artowni . Wyczuwam twoj  przestrzenn  

lokalizacj . Za chwil  po l  seri  wyładowa . Powinny wyhamowa  ruch wirowy. 

Daj zna , gdyby wyst piły jakie  problemy. Kiedy tylko zdołasz, wyatutuj si  

stamt d, zawiadom mnie i przechod  tutaj. 

      Uruchomiłem spikard i rozpocz łem hamowanie. Po chwili nadpłyn ła 

wiadomo : 

      - Chyba mog  ju  uciec. 

      - No to jazda. 

      I nagle pojawił si  Ghost, wiruj c koło mnie niczym magiczny kr g. 

background image

 

137 

      - Dzi kuj , tato. Jestem ci bardzo wdzi czy. Gdybym mógł jako ... 

      - Mo esz - wtr ciłem. 

      - Co takiego? 

      - Zmniejsz si  i schowaj gdzie  przy mnie. 

      - Mo e by  znowu nadgarstek? 

      - Pewnie. 

      Uczynił to. 

      - Po co? - zapytał. 

      - Mog  potrzebowa  sojusznika. 

      - Przeciw komu? 

      - Przeciw wszystkiemu. To czas demonstracji siły. 

      - Nie podoba mi si  to. 

      - W takim razie odejd . Nie b d  miał pretensji. 

      - Nie mog  tego zrobi . 

      - Posłuchaj, Ghost - powiedziałem. - Nast piła eskalacja i teraz trzeba okre li  

granic  zaanga owania. 

      Gdyby... 

      Z prawej strony zamigotało powietrze. Wiedziałem, co to oznacza. 

      - Pó niej - rzuciłem. - Nie odzywaj si . 

      Pojawiło si  przej cie, a w nim wie a zielonego blasku. Oczy, uszy, nos, usta i 

wargi niby morskie fale cyklicznie zmieniały barw . Dawno nie widziałem tak 

udanej demonicznej formy. I oczywi cie poznałem rysy twarzy. 

      - Merlinie - odezwał si . - Wyczułem,  e u ywasz tu spikarda. 

      - Spodziewałem si  tego - odparłem. - Jestem do twych usług, Mandorze. 

      - Naprawd ? 

      - Pod ka dym wzgl dem, bracie. 

      - Nie wył czaj c pewnej kwestii dotycz cej sukcesji? 

      - Tej w szczególno ci. 

      - Doskonale! A co wła ciwie tu robisz? 

      - Szukałem czego , co mi zgin ło. 

      - To mo e poczeka , Merlinie. Mamy teraz du o pracy. 

      - Tak, to prawda. 

      - Przybierz wiec bardziej eleganck  posta  i chod  ze mn . Musimy omówi  

działania, jakie podejmiesz po wst pieniu na tron: które z rodów nale y zdusi , 

kogo skaza  na wygnanie... 

      - Musz  natychmiast skontaktowa  si  z Dar . 

      - Lepiej od razu omówmy zasadnicze kwestie. Chod ! Przemie  si  i 

ruszajmy. 

      - Nie wiesz mo e, gdzie ona teraz jest? 

      - Chyba w Gantu. Ale z ni  porozumiemy si  pó niej. 

      - A mo e przypadkiem masz pod r k  jej Atut? 

      - Obawiam si ,  e nie. My lałem,  e nosisz własn  tali . 

      - Tak. Ale jej Atut zniszczyłem niechc cy pewnej nocy, kiedy si  upiłem. 

      - Niewa ne - stwierdził. - Jak ju  powiedziałem, zobaczymy si  z ni  pó niej. 

      Podczas rozmowy zacz łem otwiera  kolejne kanały spikarda. Pochwyciłem 

Mandora w o rodek spirali mocy. Dostrzegłem w nim procedur  transformacji i 

background image

 

138 

bez trudu j  odwróciłem. Zgasiłem ziele  i przekształciłem wie  w posta  

m czyzny o białych włosach, odzianego w biel i czer . Był chyba bardzo 

zagniewany. 

      - Merlinie! - zawołał. - Dlaczego mnie przemieniłe ? 

      - Ten obiekt mnie fascynuje. - Machn łem spikardem. - Po prostu chciałem 

sprawdzi , czy to mo liwe. 

      - Teraz, kiedy si  przekonałe  - warkn ł - zechciej łaskawie mnie uwolni . 

Musz  zmieni  si  z powrotem. A ty te  znajd  sobie jak  bardziej odpowiedni  

form . 

      - Chwileczk  - rzuciłem, gdy spróbował rozpu ci  si  i odpłyn . - Jeste  mi 

potrzebny wła nie taki. 

      Przytrzymałem go, cho  si  wyrywał, i wykre liłem w powietrzu ognisty 

prostok t. Seria szybkich gestów wypełniła go wizerunkiem mojej matki. 

      - Merlinie, co ty robisz? 

      Zahamowałem czar przeniesienia, którego chciał u y  do ucieczki. 

      - Pora na konferencj  - oznajmiłem. - Wytrzymaj jeszcze troch . 

      Nie koncentrowałem si  na tym zaimprowizowanym Atucie, zawieszonym 

przede mn  w powietrzu, ale wr cz zaatakowałem go ładunkiem, jaki kr ył w 

moim ciele i w przestrzeni wokół mnie. 

      I nagle Dara stan ła w stworzonej przeze mnie ramie: wysoka, czarna jak 

w giel, z oczami z zielonego płomienia. 

      - Merlinie! - krzykn ła. - Co si  dzieje? 

      Nie słyszałem jeszcze,  eby kto  zabierał si  do tego w ten sposób, ale 

podtrzymałem kontakt, zapragn łem jej obecno ci i zdmuchn łem ram . Stan ła 

przede mn , wysoka na ponad dwa metry i pulsuj ca gniewem. 

      - Co to ma znaczy ? - spytała. Pochwyciłem j  jak Mandora i zmniejszyłem do 

ludzkiej skali. 

      - Demokracja - wyja niłem. - Na chwil  wygl dajmy wszyscy tak samo. 

      - To nie jest zabawne - oznajmiła i zacz ła przekształca  si  z powrotem. 

      Uniemo liwiłem jej to. 

      - Nie jest - zgodziłem si . - Ale to ja zwołałem zebranie i odb dzie si  na moich 

warunkach. 

      - No dobrze. - Wzruszyła ramionami. - Jaka  to pilna sprawa? 

      - Sukcesja. 

      - To ju  załatwione. Tron jest twój. 

      - A czyje rozkazy mam wypełnia ? - Podniosłem lew  r k  w nadziei,  e nie 

potrafi  odró ni  jednego spikarda od drugiego. - Ten obiekt daje wielk  moc. 

Ale za jej u ycie trzeba płaci  wysok  cen . Ci y na nim zakl cie kontroli nad 

jego posiadaczem. 

      - Nale ał do Swayvilla - rzekł Mandor. - Przekazałem ci go,  eby ci  

przyzwyczai  do poczucia jego obecno ci. Owszem, jest za to cena: posiadacz 

musi si  do niego dostosowa . 

      - Stoczyłem walk  i teraz całkowicie nad nim panuj  - skłamałem. - Jednak 

zasadniczy problem nie ma kosmicznej skali. Były tam nakazy, które sami 

zainstalowali cie. 

      - Nie zaprzeczam - przyznał. - Ale istniały po temu wa ne powody. Nie 

background image

 

139 

chciałe  zasi

 na tronie. Uznałem,  e nale y doda  element zach ty. 

      Pokr ciłem głow . 

      - To nie wszystko. Było tego wi cej. Zakl cie miało mnie uczyni  waszym 

sług . 

      - To konieczne. Długo ci  nie było. Nie orientujesz si  na tutejszej scenie 

politycznej. Nie mogli my pozwoli ,  eby  po prostu przej ł ster i po eglował, 

gdzie zechcesz. Nie w tych czasach, kiedy pomyłki mog  kosztowa  bardzo drogo. 

Ród musiał zapewni  sobie pewne  rodki kontroli. Ale tylko do chwili, gdy twoja 

edukacja dobiegnie ko ca. 

      - Pozwól,  e zw tpi  w twoje słowa, bracie - rzekłem. 

      Zerkn ł na Dar , która skin ła głow . 

      - On mówi prawd  - zapewniła. - I nie widz  niczego nagannego w tej 

chwilowej kontroli, sprawowanej do czasu, kiedy opanujesz sztuk  rz dzenia. 

Zbyt wielka jest stawka, by ryzykowa . 

      - To było zakl cie niewolnicze - o wiadczyłem. - Miało mnie zmusi ,  ebym 

obj ł tron i wykonywał rozkazy. 

      Mandor oblizał wargi. Po raz pierwszy w  yciu zobaczyłem,  e zdradza oznaki 

zdenerwowania. Wzbudził tym moj  ostro no ... cho  po chwili u wiadomiłem 

sobie,  e w ten sposób chciał odwróci  uwag . To spowodowało,  e pilnowałem 

jego... a atak, naturalnie, nadszedł od strony Dary. 

      Ogarn ła mnie fala  aru. Natychmiast odwróciłem si  i spróbowałem wznie  

barier . Czar nie powinien zrobi  mi krzywdy, miał raczej łagodzi , uspokaja . 

Zacisn łem z by, usiłuj c nie dopu ci  go do siebie. 

      - Mamo... - sykn łem. 

      - Musimy przywróci  kontrol  - stwierdziła chłodno, zwracaj c si  raczej do 

Mandora ni  do mnie. 

      - Dlaczego? - spytałem. - Przecie  si  zgodziłem. 

      - Tron to za mało - odparła. - Nie ufam ci, a zaufanie jest rzecz  niezb dn . 

      - Nigdy mi nie ufała  - stwierdziłem, odpychaj c resztki zakl cia. 

      - Nieprawda - zaprzeczyła. - To kwestia techniczna, nie osobista. 

      - Wszystko jedno. Nie wchodz  w taki interes. 

      Mandor rzucił na mnie czar parali u. Przygotowany, odepchn łem go bez 

trudu. Prawie natychmiast Dara uderzyła zło onym zakl ciem, w którym 

rozpoznałem Burz  Zamieszania. Nie miałem zamiaru walczy  na magi  z oboma 

naraz. Dobry czarodziej ma zawieszone pi , mo e sze  powa nych zakl . 

Rozs dne ich u ywanie na ogół gwarantuje rozwi zanie ka dej nieprzyjemnej 

sytuacji. Podczas magicznego pojedynku strategia ich wykorzystywania jest 

kluczowym elementem starcia. 

      Gdy przeciwnicy stoj  jeszcze na nogach po wyczerpaniu rezerw, pozostaje 

tylko walka na czyst  energi . Ten, który panuje nad wi ksz  jej ilo ci , zwykle 

zostaje zwyci zc . 

      Podniosłem parasol przeciwko Burzy Zamieszania, odbiłem Astraln  

Maczug  Mandora, wytrzymałem jako  mamy Rozbicie Ducha, zachowałem 

zmysły po Mandorowej Czarnej Studni. Moje podstawowe zakl cia ju  dawno 

utraciły moc, a odk d zacz łem wykorzystywa  spikard, nie zawiesiłem sobie 

adnych nowych. Ju  teraz musiałem polega  na czystej mocy. Na szcz cie 

background image

 

140 

spikard oddawał mi jej do dyspozycji wi cej, ni  kiedykolwiek miałem. 

Wystarczyło tylko zmusi  ich, by zu yli swoje zakl cia, a wtedy nie b dzie ju  

miejsca na sztuczki. Zm cz  ich, zalej . 

      Mandor przecisn ł jedno przez osłon  i drasn ł mnie Elektrycznym 

Je ozwierzem. Zgniotłem go  cian  mocy, rozbiłem w układ wiruj cych dysków, 

które rozpierzchły si  na wszystkie strony. Dara przemieniła si  w płynny 

płomie  zwijała si , falowała, kre liła koła i ósemki, nacierała i cofała si , 

rzucaj c na orbit  wokół mnie ba ki euforii i cierpienia. Próbowałem odpycha  

je, dmuchaj c huraganem. Roztrzaskałem porcelanow  waz , przechylałem 

wie e, grupy rodzinne, l ni ce figury geometryczne. Mandor zmienił si  w piasek, 

przesypał przez konstrukcj , na któr  upadł, stał si   ółtym dywanem i 

podpełzn ł w moj  stron . 

      Nie zwracałem uwagi na zniszczenia i nadal atakowałem ich strumieniami 

czystej mocy. Cisn łem dywan w płomie , po czym zrzuciłem na nich dryfuj c  

fontann . Gasz c płomyki na ubraniu i włosach, si gn łem my l  do zdr twiałych 

miejsc w lewym ramieniu i nodze. Rozpadłem si  i zebrałem na powrót, gdy 

opanowałem Dary zakl cie Rozplatania. Rozbiłem Diamentowy B bel Mandora i 

wchłon łem Ła cuchy Uwolnienia. Trzykrotnie zmieniałem posta  na bardziej 

wygodn , jednak za ka dym razem powracałem do ludzkiej. Nie spociłem si  tak 

od czasu moich ko cowych egzaminów u Suhuya. 

      Jednak to do mnie nale ała przewaga. Jedyn  ich szans  było zaskoczenie i 

nie wykorzystali jej. Otworzyłem wszystkie kanały spikarda, co potrafiło 

wzbudzi  l k nawet Wzorca... chocia  zaraz przypomniałem sobie,  e wtedy tylko 

padłem nieprzytomny. Schwytałem Mandora w sto ek sił, który obdarł go do 

nagiego szkieletu i odbudował w mgnieniu oka. Dar  trudniej było przygwo dzi . 

Kiedy uderzyłem cał  moc , odpowiedziała zakl ciem O lepienia. Tylko to ocaliło 

j  przed zamian  w pos g, co zamierzałem uczyni . Zamiast tego pozostawiłem j  

w  miertelnej postaci i narzuciłem zwolnione tempo ruchów. 

      Potrz sn łem głow  i przetarłem powieki. Kolorowe  wiatła ta czyły mi 

przed oczami. 

      - Moje gratulacje. - Te słowa zaj ły jej mniej wi cej dziesi  sekund. - Jeste  

lepszy, ni  my lałam. 

      - I jeszcze nie sko czyłem - uprzedziłem, oddychaj c gł boko. - Pora uczyni  

wam to, co wy mi chcieli cie uczyni . 

      Zacz łem tworzy  czar, który zapewniłby mi władz  nad nimi. I wtedy 

zauwa yłem jej kpi cy, powolny u mieszek. 

      - S dziłam...  e sami... sobie... z tob ... poradzimy - rzekła, a powietrze przed 

ni  zamigotało. - Myliłam... si . 

      Mi dzy nami uformował si  Znak Logrusu. Natychmiast jej twarz stała si  

bardziej o ywiona. 

      Wtedy poczułem na sobie jego straszliw  uwag . Kiedy przemówił, zmienna 

tonacja głosu szarpała moje nerwy. 

      - Zostałem wezwany - oznajmił - aby rozprawi  si  z twoim 

nieposłusze stwem, człowieku, który masz by  królem. 

      Rozległ si  trzask, gdy run ł domek z luster. Zerkn łem w tamt  stron . 

Podobnie Dara. I Mandor, wstaj cy wła nie na nogi. 

background image

 

141 

      Błyszcz ce tafle wzniosły si  w powietrze i popłyn ły ku nam. Okr yły nas, w 

niesko czono  odbijaj c nasz  grup  pod wszelkimi mo liwymi k tami. A w 

ka dym odbiciu otaczał nas  wietlny kr g. Nie potrafiłem wykry  jego 

rzeczywistego  ródła. 

      - Ja stoj  przy Merlinie - zabrzmiał nie wiadomo sk d głos Ghostwheela. 

      - Konstrukt! - stwierdził Znak Logrusu. - Przeszkodziłe  mi raz w Amberze! 

      - Przeszkodziłem te  Wzorcowi - przypomniał Ghost. - To wyrównuje 

rachunek. 

      - Czego chcesz teraz? 

      - R ce z dala od Merlina. B dzie tu rz dził, nie tylko królował.  adnych 

warunków. 

      Ghost zacz ł przygasa  i rozja nia  si  na przemian. 

      Uaktywniłem spikard i otworzyłem wszystkie kanały w nadziei,  e zlokalizuj  

go i udost pni  energie pier cienia. Ale jako  nie mogłem nawi za  kontaktu. 

      - To niepotrzebne, tato - o wiadczył. - Sam potrafi  czerpa  ze  ródeł w 

Cieniu. 

      - A czego  dasz dla siebie, konstrukcie? - zapytał Znak. 

      - Chc  ochrania  tego, który si  o mnie troszczy. 

      - Mog  ci ofiarowa  kosmiczn  wielko . 

      - Ju  raz próbowałe . Wtedy te  odmówiłem. Pami tasz? 

      - Pami tam. I nie zapomn . - Zygzak błyskawicy wystrzelił ze zmiennej figury 

Znaku do jednego z kr gów  wiatła. Gdy si  zetkn ły, wytrysn ł o lepiaj cy 

płomie . A kiedy odzyskałem wzrok, przekonałem si ,  e nie nast piły  adne 

zmiany. - Dobrze - rzekł Znak. - Zjawiłe  si  przygotowany. Nie pora, bym tracił 

energi  na twoj  destrukcj . Nie wtedy, gdy tamten czeka na mój bł d. 

      - Lady Chaosu - zwrócił si  do Dary. - Musisz wypełni   dania Merlina. Je li 

le b dzie sprawował władz , swymi działaniami sam siebie zniszczy. Je li b dzie 

rozwa ny, bez  adnej ingerencji osi gniesz to, czego pragn ła . 

      Wyraz jej twarzy  wiadczył,  e nie wierzy własnym uszom. 

      - Chcesz ust pi  przed synem Amberu i jego zabawk ? 

      - Musimy da  mu to, czego chce - potwierdził. - Na razie... Na razie. 

      Powietrze zawyło, kiedy znikn ł. Na twarzy Mandora pojawił si  odbijany w 

niesko czono  lekki u mieszek. 

      - To nie do wiary - stwierdziła, zmieniaj c si  w kota o twarzy kwiatu, a 

potem w drzewo zielonego płomienia. 

      - Uwierzysz czy nie - stwierdził Mandor - on wygrał. 

      Drzewo rozbłysło jesieni  i znikn ło. Mandor skin ł mi głow . 

      - Mam tylko nadziej ,  e wiesz, co robisz - powiedział. 

      - Wiem, co robi . 

      - Mo esz to rozumie , jak zechcesz... ale gdyby  potrzebował rady, ch tnie 

pomog . 

      - Dzi ki. 

      - Mo e porozmawiamy o tym przy obiedzie? 

      - Nie w tej chwili. 

      Wzruszył ramionami i stał si  bł kitnym wirem. 

      - No to do zobaczenia - rozległ si  jego głos i wir odpłyn ł. 

background image

 

142 

      - Dzi ki, Ghost - rzuciłem. - Twoje wyczucie czasu zdecydowanie si  

poprawia. 

      - Chaos ma słab  lew  flank  - odpowiedział. 

      Znalazłem  wie e ubranie w kolorach srebra, czerni, szaro ci i bieli. 

Zaniosłem je do apartamentów Jurta. Miałem wiele do opowiadania. 

      Podró owali my rzadko u ywanymi przej ciami, w drowali my przez Cie , 

a  wreszcie dotarli my do pola ostatniej bitwy w wojnie Skazy Wzorca. Długie 

lata uleczyły ziemi , zacieraj c wszystkie  lady dawnych wydarze . Przez dług  

chwil  Corwin w milczeniu obserwował okolic . 

      Wreszcie zwrócił si  do mnie: 

      - Trzeba b dzie sporo pracy,  eby wszystko uporz dkowa , osi gn  jak  

trwał  równowag  i zadba  o jej stabilno . 

      - Tak. 

      - S dzisz,  e potrafisz utrzyma  pokój na tym ko cu  wiata? 

      - Zamierzam - odparłem. - B d  si  starał, jak najlepiej potrafi . 

      - To wszystko, co mo e zrobi  ka dy z nas - stwierdził. - No dobrze. 

Oczywi cie, Random musi si  dowiedzie , co zaszło. Nie wiem, jak przyjmie to,  e 

zostałe  jego głównym przeciwnikiem, ale to przynajmniej jaka  odmiana. 

      - Przeka  mu pozdrowienia. I Billowi Rothowi. Pokiwał głow . 

      - I powodzenia - dodałem. 

      - Nadal istniej  sekrety ukryte w sekretach - stwierdził. - Dam ci zna , je li si  

czego  dowiem. Podszedł i u cisn ł mnie. A potem... 

      - Podkr  ten pier cie  i ode lij mnie do Amberu. 

      - Ju  jest podkr cony - stwierdziłem. -  egnaj. 

      - ...I witaj - odpowiedział z drugiego ko ca t czy. Odwróciłem si  wtedy i 

ruszyłem w dług  drog  do Chaosu.