background image

James Redfield

Tajemnica Shambhali

W poszukiwaniu Jedenastego Wtajemniczenia

The Secret of Shambhala

Przekład

Dagmara Chojnacka

background image

Podziękowania

Historia   ewolucji   ludzkiej   świadomości   ma   wielu   bohaterów.   Specjalne 

podziękowania   należą   się   Larry’emu   Dosseyowi   za   jego   pionierską   pracę   w 

zakresie popularyzacji badań nad modlitwą i intencjami; także Marylin Schlitz, 

która   wciąż   dąży   do   rozwinięcia   nowych   studiów   nad   ludzkimi   intencjami   w 

Institute of Noetic Sciences. W sprawach żywienia należy uznać zasługi prac nad 

kwasowością i zasadowością prowadzonych przez Theodore’a A. Baroody’ego i 

Roberta Younga.

Osobiście muszę podziękować Albertowi Gauldenowi, Johnowi Winthropowi 

Austinowi, Johnowi Diamondowi i Claire Zioń, którzy wciąż włączają się do mej 

pracy.   Przede   wszystkim   specjalne   podziękowania   składam   Salle   Merrill 

Redfield, której intuicja i potęga wiary stale przypominają mi o Tajemnicy.

background image

Od autora

Kiedy pisałem Niebiańską przepowiednię Dziesiąte Wtajemniczenie, byłem 

głęboko przekonany, że kultura ludzkości ewoluuje poprzez ciąg wtajemniczeń w 

życie   i   duchowość,   wtajemniczeń,   które   można   opisać   i   udokumentować. 

Wszystko, co się wydarzyło od tej pory, jedynie pogłębiło tę wiarę.

Stajemy się w pełni świadomi wyższego duchowego procesu, który kieruje 

naszym   codziennym   życiem.   Dzięki   temu   odchodzimy   od   materialistycznego 

światopoglądu,   który   redukuje   życie   do   walki   o   przetrwanie,   religię   do 

kościelnych datków, który podsuwa nam zabawki i rozrywki, by odsunąć od nas 

prawdziwy zachwyt nad życiem.

Pragniemy   życia   pełnego   tajemniczych   zbiegów   okoliczności   i   nagłych 

intuicji, które wskażą nam własną, wyjątkową ścieżkę, popchną do poszukiwań 

ciekawych informacji - jakby jakieś przeznaczenie pragnęło się ujawnić. Takie 

życie przypomina udział w detektywistycznej powieści, a kolejne znaki prowadzą 

nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim.

Odkrywamy, że oczekuje nas prawdziwe przeżycie boskości w sobie i jeśli 

potrafimy odnaleźć właściwe połączenie, to w naszym życiu pojawia się jeszcze 

większa jasność i intuicja. Zaczynamy dostrzegać wizję własnego przeznaczenia, 

pewnej misji, którą możemy wypełnić,  jeśli tylko  nauczymy się przezwyciężać 

nawyki, traktować innych z należnym szacunkiem i żyć w zgodzie z własnym 

sercem.

Wraz z Dziesiątym Wtajemniczeniem ta wizja objęła także ludzką historię i 

kulturę.  Na  pewnym   poziomie  wszyscy  wiemy,   że  przybyliśmy  do  ziemskiego 

wymiaru z innego, niebiańskiego miejsca, by wypełnić jeden nadrzędny cel: by 

powoli, pokolenie za pokoleniem stworzyć na tej planecie absolutnie duchową 

kulturę. I kiedy jeszcze uczymy się pojmować to wspaniałe przesłanie, pojawia 

się kolejne, Jedenaste Wtajemniczenie. Nasze myśli i nastawienie sprawiają, że 

marzenia się spełniają. Wierzę, że jesteśmy o krok, aby w końcu zrozumieć, że 

background image

nasze intencje, modlitwy, myśli, nawet najskrytsze opinie i założenia wpływają 

nie tylko na nasz własny życiowy sukces, lecz także na sukces innych ludzi.

Opierając   się   na   własnym   doświadczeniu   i   na   tym,   co   się   dzieje   wokół, 

opisałem w tej książce następny krok w rozwoju naszej świadomości. Jestem 

przekonany,   iż   to   wtajemniczenie   już   się   objawia,   że   wibruje   w   nocnych 

rozmowach o duchowości, że ukryte jest tuż za nienawiścią i lękiem, które wciąż 

znaczą nasz czas. Tak jak wcześniej nasza jedyna odpowiedzialność polega na 

tym, by żyć zgodnie z tym, co wiemy, a potem tę wiedzę przekazać innym.

Lato 1999 

James Redfield

background image

Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie.

 Zwrócił się do swych doradców, mówiąc:

Czyż nie wrzucilśmy trzech związanych mężów do ognia? (...)

Lecz widzę czterech mężów rozwiązanych,

przechadzających się pośród ognia i nie dzieje im się nic złego;

wygląd czwartego przypomina anioła (...)

Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega,

który posłał swego anioła, by uratował swoje sługi.

W Nim pokładali swą ufność (...)

Księga Daniela

(Biblia Tyniecka, S.1037)

background image

Dla Megan i Kelly,

których pokolenie musi się rozwijać świadomie

background image

Pola intencji

Telefon  dzwonił,   a  ja   się  na  niego  po  prostu  patrzyłem.   Ostatnią  rzeczą, 

której teraz potrzebowałem, było kolejne rozproszenie. Próbowałem wypctmąć 

dźwięk   dzwonka   ze   świadomości.   Spojrzałem   przez   okno   na   drzewa   i   dzikie 

kwiaty,   starałem   się   rozpłynąć   w   jesiennych   kolorach   lasu   otaczającego   mój 

dom.

Telefon   znów   zadzwonił,   a   przed   oczyma   stanął   mi   niewyraźny,   ale 

intensywny obraz osoby, która koniecznie chce ze mną porozmawiać. Szybko 

sięgnąłem po słuchawkę.

- Halo.

- To ja, Bill - powiedział znajomy głos. Bill był specjalistą agronomem, który 

pomagał mi w ogrodzie. Mieszkał za zakrętem, kilkaset jardów ode mnie.

- Słuchaj, Bill, mogę do ciebie później oddzwonić? Mam ważną sprawę.

- Nie znasz mojej córki Natalie, prawda?

-Przepraszam...? 

Bez odpowiedzi.

- Bill?

- Słuchaj - powiedział - moja córka chce z tobą porozmawiać. Myślę, że to 

może być ważne. Nie bardzo wiem, skąd, ale ona chyba zna twoje prace. Mówi, 

że ma jakieś informacje o miejscu, które cię zainteresuje. Coś położonego na 

północy Tybetu? Mówi, że tam ludzie mają jakieś ważne informacje.

- Ile ona ma lat? - spytałem.

Bill zachichotał.

- Ma tylko czternaście, ale ostatnio opowiada dość niezwykłe rzeczy. Miała 

nadzieję, że będzie mogła pogadać z tobą dziś po południu, przed meczem piłki 

nożnej. Są jakieś szanse?

Już chciałem się wykręcić, ale wcześniejszy obraz zaczął krystalizować się 

w moich myślach. Jakbym widział młodą dziewczynę i siebie, rozmawiających 

background image

gdzieś w pobliżu źródła, które wytryska niedaleko jej domu.

- Dobrze - powiedziałem. - Może o drugiej?

- Świetnie - odparł Bill.

Idąc na spotkanie, zwróciłem uwagę na budowę nowego domu po drugiej 

stronie   doliny,   na   północnym   zboczu.   To   już   będzie   chyba   czterdziesty, 

pomyślałem. A wszystko w ciągu ostatnich dwóch lat. Wiedziałem, że zaczęło 

być głośno o tej pięknej dolinie w kształcie misy, ale jakoś nie martwiłem się tym, 

że miejsce się przeludni, albo że zostaną zniszczone wspaniałe naturalne widoki. 

Dolina sąsiadowała z parkiem narodowym, byliśmy dziesięć mil od najbliższego 

miasta - zbyt daleko dla większości ludzi. A rodzina, do której należała ziemia i 

która teraz sprzedawała wybrane działki pod zabudowę, była zdecydowana, by 

utrzymać nieskażony spokój tego miejsca. Każdy dom musiał być niski i ukryty 

wśród sosen i drzew gumowca, które znaczyły horyzont.

Bardziej martwiła mnie izolacja moich sąsiadów. Z tego, co wiedziałem, byli 

to   na   ogół   indywidualiści,   swego   rodzaju   uciekinierzy   od   karier   w   różnych 

zawodach, którzy znaleźli sposoby, by móc pracować jako niezależni konsultanci 

i podróżować na własnych warunkach. Wolność konieczna, gdy się mieszka tak 

daleko, wśród natury.

Wspólną   cechą   nas   wszystkich   zdawał   się   silny   idealizm   i   potrzeba 

rozszerzenia granic wykonywanego zawodu o pewną duchową wizję, wszystko w 

najlepszych tradycjach Dziesiątego Wtajemniczenia. A jednak niemal wszyscy 

mieszkańcy doliny trzymali się na uboczu, zadowalając się skupieniem na swoim 

własnym  poletku i nie poświęcając większej uwagi społeczności ani potrzebie 

zbudowania wspólnej wizji. Było to szczególnie widoczne wśród osób o różnych 

orientacjach   religijnych.   Z   jakiegoś   powodu   dolina   przyciągała   ludzi 

najrozmaitszych   wyznań,   od   katolickich   i   protestanckich   chrześcijan,   poprzez 

buddystów,   wyznawców   judaizmu   i   islamu.   I   choć   nie   było   między   nimi 

najmniejszej niechęci, nie było także łączności.

Ten brak poczucia wspólnoty martwił mnie, bo zauważyłem, że niektóre z 

naszych dzieci miały podobne problemy jak te mieszkające na przedmieściach: 

zbyt wiele czasu spędzanego w samotności, zbyt wiele wideo, zbyt duży nacisk 

background image

na   wszelkie   wzloty   i   upadki   w   szkole.   Zaczynałem   się   zastanawiać,   czy   nie 

brakuje w ich życiu  rodziny i społeczności, która pomogłaby odsunąć na bok 

szkolne problemy i przywrócić wszystkiemu właściwą perspektywę.

Ścieżka przede mną zwęziła się, musiałem teraz przejść pomiędzy dwoma 

wielkimi   głazami,   za  którymi   wzniesienie  opadało  ostro   w  dół  jakieś   dwieście 

stóp.   Za   nimi   usłyszałem   pierwsze   odgłosy   Źródła   Phillipsa,   nazwanego   tak 

przez łowców skór, którzy pierwsi założyli tu obóz pod koniec siedemnastego 

wieku. Woda spływała w dół po kilku skalnych półkach i zatrzymywała się leniwie 

w jeziorku o średnicy dziesięciu stóp, które kiedyś wykopano ludzkimi rękoma. 

Kolejne   pokolenia   zostawiały   tu   swoje   ślady,   takie   jak   drzewa   jabłoni   czy 

przywiezione głazy w celu wzmocnienia brzegów jeziorka. Podszedłem do wody i 

nabrałem jej trochę w dłonie. Pochylając się, odsunąłem pływający patyk. Patyk 

popłynął dalej, ale pod prąd, prześlizgnął się wzdłuż skalnego brzegu i nagle 

zniknął w jakiejś dziurze.

- Jadowity wąż wodny! - powiedziałem na głos, cofając się o krok. Na czole 

poczułem   krople   potu.   Wciąż   jeszcze   czyhały   tu   niebezpieczeństwa   dzikiej 

przyrody, choć może nie były tak wielkie jak za czasów starego Phillipsa kilka 

wieków   temu,   gdy  można   było   stanąć   nagle   oko   w   oko   z   wielkim   koguarem 

broniącym młodych, albo jeszcze gorzej, z grupą dzikich świń o trzycalowych 

kłach, którymi mogły rozorać nogę każdemu, kto dość szybko nie wdrapał się na 

drzewo. A jeśli był to szczególnie pechowy dzień, to można się było natknąć na 

wściekłego Szerokeza albo Seminola, który miał już dość kolejnych osadników 

żywiących  się na jego terenach łowieckich...  i który mógł być  przekonany,  że 

solidny   kęs   serca   białego   człowieka   raz   na   zawsze   zatrzyma   tę   europejską 

powódź. Nie, w tamtych  czasach biali tak samo jak Indianie narażeni byli na 

niebezpieczeństwa, które sprawdzały ich spryt i odwagę.

Przed naszym pokoleniem stoją zupełnie inne problemy, które łączą się z 

nastawieniem do życia i ciągłą walką między optymizmem a rozpaczą. Dzisiaj 

zewsząd dochodzą głosy o zagładzie, pokazuje się zdarzenia, które dowodzą, że 

współczesnego   zachodniego   stylu   życia   nie   da   się   utrzymać,   że   klimat   się 

ociepla,   że   zapełniają   się   arsenały   terrorystów,   lasy   umierają,   a   technologia 

background image

wymyka się spod kontroli i tworzy wirtualny świat, który doprowadza nasze dzieci 

do szaleństwa i zagraża, że poniesie nas dalej i dalej w bezcelowy surrealizm.

Temu   punktowi   widzenia   oczywiście   sprzeciwiają   się   optymiści,   którzy 

uważają, że w historii zawsze było pełno głosicieli zagłady, że wszystkie nasze 

problemy   można   rozwiązać   za   pomocą   tej   samej   technologii,   która   tworzy 

zagrożenia, i że ludzkość dopiero zaczęła osiągać swój twórczy potencjał.

Zatrzymałem się i znów spojrzałem na dolinę. Wiedziałem, że gdzieś tutaj 

obecna jest także Niebiańska Wizja. Uznawała ona rozwój technologii, ale tylko 

pod  warunkiem,   że  będzie  mu  towarzyszyło   intuicyjne   dążenie   do   świętości   i 

optymizm   oparty   na   duchowej   wizji,   w   jakim   kierunku   ma   rozwijać   się   świat. 

Jedno było  pewne.  Jeśli ci,  którzy  wierzą w  moc wizji,  mają coś  wskórać,  to 

muszą   zacząć   już   teraz,   kiedy   jeszcze   wszyscy   są   pod   wrażeniem   nowego 

tysiąclecia. Fakt, że nadeszło, wciąż mnie zadziwiał. Dlaczego akurat my mamy 

to szczęście, by żyć nie tylko podczas zmiany wieków, ale i doczekać nadejścia 

nowego tysiąclecia? Dlaczego my? Dlaczego to pokolenie? Miałem uczucie, że 

głębsze odpowiedzi są wciąż przed nami.

Przez chwilę rozglądałem się wokół źródła, jakbym oczekiwał, że gdzieś tam 

powinna być Natalie. Byłem pewien, że taką miałem intuicję. W moich myślach 

pokazała się właśnie tu, przy źródle, tylko ja jakby patrzyłem na nią przez jakieś 

okno. Wszystko to nie było zbyt jasne.

Kiedy dotarłem do jej domu, wydawało się, że nikogo tam nie ma. Wszedłem 

na   taras   i   głośno   zapukałem   do   drzwi.   Żadnej   odpowiedzi.   Potem,   kiedy 

spojrzałem na  lewą  stronę domu,  coś przyciągnęło moją  uwagę.  Zobaczyłem 

nagłą   zmianę   światła   na   łące,   jakby  słońce   skryte   za   chmurą   nagle   zza   niej 

wyszło, oświetlając akurat to miejsce. Ale na niebie nie było chmur. Poszedłem w 

kierunku polany i zobaczyłem tam dziewczynkę siedzącą na trawie. Była wysoka, 

o   ciemnych   włosach,   miała   na   sobie   niebieski   strój   do   piłki   nożnej.   Kiedy 

podszedłem, wzdrygnęła się zaskoczona.

- Nie chciałem cię wystraszyć - powiedziałem.

Przez   chwilę   patrzyła   w   bok   z   nieśmiałością   charakterystyczną   dla 

nastolatek,   więc   przykucnąłem,   by   nasze   oczy   znalazły   się   na   tym   samym 

background image

poziomie, i przedstawiłem się. Spojrzała na mnie oczyma o wiele starszymi, niż 

tego oczekiwałem.

- Nie żyjemy tu według Wtajemniczeń - powiedziała. Zaskoczyła mnie tym. - 

Proszę?

- Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich.

- Co masz na myśli?

Patrzyła na mnie surowo. - Mam na myśli to, że do końca ich nie pojęliśmy. 

Musimy dowiedzieć się o wiele więcej.

- Cóż, to nie takie proste...

Zamilkłem. Nie mogłem uwierzyć, że czternastolatka mówi do mnie w ten 

sposób.   Przez   chwilę   czułem,   jak   przepływa   przeze   mnie   fala   złości.   Wtedy 

Natalie się uśmiechnęła - nie był to szeroki uśmiech, zaledwie uniesione kąciki 

ust, ale jej twarz stała się pogodna. Rozluźniłem się i usiadłem obok niej.

- Wierzę, że Wtajemniczenia są prawdziwe - powiedziałem - ale nie są łatwe. 

To wymaga czasu.

Nie poddawała się, - Są jednak ludzie, którzy według nich żyją.

Patrzyłem na nią przez chwilę. - Gdzie? - spytałem.

- W centralnej Azji. W górach Kunlun. Widziałam to na mapie - w jej głosie 

brzmiało   podniecenie.   -   Musisz   tam   pojechać.   To   ważne.   Coś   się   zmienia. 

Musisz tam jechać natychmiast. Musisz to zobaczyć.

Kiedy   to   mówiła,   jej   twarz   była   dojrzała,   pełna   autorytetu,   jakby   miała 

czterdzieści lat. Zamrugałem, nie wierząc w to, co widzę.

- Musisz tam pojechać - powtórzyła.

- Natalie - powiedziałem. - Nie jestem pewien, o czym ty mówisz. Co to za 

miejsce?

Odwróciła wzrok.

- Powiedziałaś, że widziałaś je na mapie. Czy możesz mi pokazać?

Zignorowała moje pytanie, jakby myślała już o czymś innym. - Która... która 

godzina? - spytała powoli, jąkając się.

- Kwadrans po drugiej.

- To ja muszę iść.

background image

- Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o którym mówiłaś, ja...

- Muszę się spotkać z moją drużyną. Nie chcę się spóźnić.

Teraz mówiła bardzo szybko, a ja starałem się zatrzymać jej uwagę. - Ale co 

z tym miejscem w Azji, czy pamiętasz, gdzie to dokładnie jest?

Kiedy   odchodząc,   spojrzała   na   mnie   przez   ramię,   zobaczyłem   już   tylko 

czternastoletnią dziewczynkę zajętą myślami o meczu.

Do domu wróciłem całkiem rozkojarzony.  O co w tym  wszystkim  chodzi? 

Wbiłem wzrok  w biurko, nie mogąc się skupić.  W  końcu poszedłem na długi 

spacer i popływałem w strumieniu. Zdecydowałem, że rano zadzwonię do Billa i 

dotrę do sedna tej zagadki. Położyłem się wcześnie spać.

Około trzeciej nad ranem coś mnie obudziło. W pokoju było ciemno. Jedyne 

światło sączyło się spod żaluzji w oknach. Nasłuchiwałem uważnie, ale nie było 

nic   poza   zwykłymi   odgłosami   nocy:   chórem   cykad,   kumkaniem   żab   w   dole 

strumienia, gdzieś z oddali dochodziło szczekanie psa. Pomyślałem, aby wstać i 

zaryglować drzwi, czego prawie nigdy nie robiłem. Odrzuciłem jednak ten pomysł 

i z zadowoleniem wygodnie rozciągnąłem się na łóżku. Już miałem zapaść w 

sen, gdy rzucając na pokój ostatnie spojrzenie,  zauważyłem   coś dziwnego w 

pobliżu okna. Spod żaluzji wypływało o wiele więcej światła niż zwykle.

Usiadłem i spojrzałem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnątrz musiało być 

jaśniej.   Wciągnąłem   spodnie,   podszedłem   do   okna   i   otworzyłem   drewniane 

okiennice. Wszystko wydawało się normalne. Skąd pochodziło to światło? Nagle 

za sobą usłyszałem delikatne pukniecie. Ktoś był w domu.

- Kto tam? - spytałem, zanim zdążyłem pomyśleć.

Cisza.

Wyszedłem z sypialni do hollu prowadzącego do salonu, po drodze myśląc, 

jak dostać się do szafy i wyjąć z niej strzelbę na węże. Wtedy przypomniałem 

sobie, że klucz do szafy jest w szufladzie komody przy łóżku. Więc szedłem 

dalej.

Nagle czyjaś ręka dotknęła mego ramienia.

- Ciiiiii. To ja, Wil.

background image

Rozpoznałem głos i skinąłem głową. Kiedy jednak sięgnąłem do włącznika 

światła, powstrzymał mnie, potem przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno. 

Wtedy zdałem sobie sprawę, że coś się w nim zmieniło od czasu, gdy widziałem 

go ostatni raz. Poruszał się jakby z mniejszym wdziękiem, a jego ciało wyglądało 

zupełnie zwyczajnie, nie było ani trochę tak świetliste jak dawniej.

- Czego szukasz? - spytałem. - Co się dzieje? Wystraszyłeś mnie na śmierć.

Podszedł   do   mnie   bliżej.   -   Musiałem   się   z   tobą   zobaczyć.   Wszystko   się 

zmieniło. Wróciłem tam, gdzie byłem kiedyś.

- Co masz na myśli?

Uśmiechnął się. - Zdaje się, że tak właśnie ma być, ale faktem jest, że już 

nie potrafię mentalnie wchodzić do innych wymiarów, tak jak dotąd. Wciąż mogę 

do pewnego stopnia podnosić swoją energię, ale jestem teraz na dobre tutaj, w 

tym   świecie.   -   Przez   chwilę   patrzył   w   bok.   -   To   tak,   jakby   wszystko,   czego 

dokonaliśmy,  pojmując Dziesiąte Wtajemniczenie, było  jedynie  przedsmakiem, 

wstępem, uchyleniem rąbka tajemnicy, jak to bywa w przypadku doświadczenia 

„życia po śmierci”. A teraz się skończyło. Cokolwiek mamy teraz zrobić, musi się 

to odbyć tutaj, na Ziemi.

- Ja i tak nie potrafiłem powtórzyć tamtego doświadczenia - stwierdziłem.

Wil spojrzał mi prosto w oczy. - Wiesz, że otrzymaliśmy wiele informacji o 

ewolucji ludzkości, o tym, na co zwracać uwagę, o byciu prowadzonym przez 

intuicję   i   zbiegi   okoliczności.   Zostaliśmy   upoważnieni,   by   utrzymać   wizję,   my 

wszyscy.   Tyle,   że  nie  czynimy  tego  na  takim  poziomie,  na  jakim  jesteśmy  w 

stanie. W naszej wiedzy wciąż czegoś brakuje.

Zamilkł na chwilę, potem dodał: - Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale 

musimy pojechać do Azji... gdzieś w pobliże Tybetu. Coś się tam dzieje. Coś, o 

czym musimy wiedzieć.

Byłem zaskoczony. Natalie powiedziała to samo.

Wil znów ostrożnie podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

- Czemu ciągle patrzysz przez to okno? - spytałem. - I czemu wślizgnąłeś się 

do domu? Dlaczego po prostu nie zapukałeś? Co się dzieje?

- Prawdopodobnie nic - odparł. - Chociaż dziś wydawało mi się, że ktoś mnie 

background image

śledzi, ale nie mam pewności.

Podszedł znów blisko mnie. - Nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić. Sam 

nie jestem pewny, co się dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, które musimy 

odnaleźć. Czy możesz się ze mną spotkać szesnastego w hotelu „Himalaje” w 

Katmandu?

- Zaczekaj no chwilkę, Wil! Wil, ja tu mam robotę. Muszę...

Spojrzał na mnie z wyrazem, którego nigdy w życiu nie widziałem na niczyjej 

twarzy. Była to mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. - 

W   porządku   -   powiedział.   -   Jeśli   cię   tam   nie   będzie   szesnastego,   to   cię   nie 

będzie.   Ale   jeśli   przyjedziesz,   pamiętaj,   bądź   maksymalnie   czujny.   Coś   się 

wydarzy.

Rzeczywiście dawał mi wybór, ale równocześnie szeroko się uśmiechał.

Odwróciłem wzrok. Ja nie byłem uradowany. Nie chciałem nigdzie jechać.

Następnego ranka zdecydowałem, że nikomu poza Charlene nie powiem o 

tym, gdzie jadę. Jedyny problem był w tym, że Charlene miała teraz zlecenie za 

granicą   i   nie   mogłem   z   nią   bezpośrednio   porozmawiać.   Mogłem   jej   najwyżej 

wysłać e-maila.

Podszedłem do komputera i wysłałem wiadomość, jak zwykle zastanawiając 

się przy tym nad bezpieczeństwem Internetu.

Przecież hakerzy potrafią wchodzić do najlepiej strzeżonych systemów rządu 

i   wielkich   korporacji.   Jak   łatwe   musi   być   przejęcie   elektronicznego   listu... 

Zwłaszcza   gdy   ma   się   w   pamięci,   że   Internet   powstał   przy   Departamencie 

Obrony jako łącze z ich tajnymi grupami badawczymi na wielkich uniwersytetach. 

Czy cały Internet jest monitorowany? Odsunąłem od siebie tę myśl, stwierdzając, 

że jest głupia. Przecież mój list jest jednym z dziesiątków milionów. Kto by się 

nim interesował?

Kiedy już byłem przy komputerze, zamówiłem lot do Katmandu w Nepalu na 

szesnastego   i   pokój   w  hotelu   „Himalaje”.   Będę   musiał   wyjechać   za   dwa   dni, 

myślałem,   strasznie   mało   czasu   na   jakiekolwiek   przygotowania.   Pokręciłem 

głową.   Część   mnie   była   oczywiście   zafascynowana   pomysłem   odwiedzenia 

background image

Tybetu. Wiedziałem, że to jeden z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych 

krajów świata. Ale był  to też kraj pod kontrolą chińskiego rządu i wiedziałem 

doskonale, że może tam być niebezpiecznie. Postanowiłem, że posunę się tylko 

tak daleko, jak będzie to bezpieczne. Koniec z przygodami ponad moje siły i 

ładowaniem się w sytuacje, nad którymi nie mam kontroli.

Wil opuścił mój dom tak szybko, jak się pojawił. Nie powiedział mi nic więcej, 

a ja miałem w głowie setki pytań. Co wiedział o tym miejscu w pobliżu Tybetu? I 

dlaczego  dorastająca  dziewczynka   też  mi  kazała  tam   jechać?   Wil  był   bardzo 

ostrożny.   Dlaczego?  Nie  zamierzałem  wychylać   nosa   z  Katmandu,   zanim  się 

tego nie dowiem.

Kiedy nadszedł dzień wyjazdu, starałem się być bardzo czujny podczas lotu 

do Frankfurtu, dalej do New Dehli, a w końcu do Katmandu, ale nie zdarzyło się 

nic   specjalnego.   W   hotelu   „Himalaje”   zameldowałem   się   pod   własnym 

nazwiskiem,   zostawiłem   rzeczy   w   pokoju   i   poszedłem   się   rozejrzeć. 

Wylądowałem w hotelowym lobby. Siedziałem tam, oczekując, że w każdej chwili 

pojawi się Wil, ale nic się nie wydarzyło. Po godzinie pomyślałem, że pójdę na 

basen. Na dworze było dość chłodno, ale słońce jasno świeciło i wiedziałem, że 

świeże powietrze pomoże mi przyzwyczaić się do wysokości.

Basen   znajdował   się   pomiędzy   ułożonymi   w   kształcie   litery   L   skrzydłami 

hotelu.   Wokół   niego   siedziało   więcej   łudzi,   niż   mogłem   przypuszczać,   choć 

prawie   nikt   ze   sobą   nie   rozmawiał.   Kiedy   zająłem   krzesło   przy   jednym   ze 

stolików, zauważyłem, że ludzie siedzący wokół - w większości Azjaci, a wśród 

nich kilku Europejczyków - musieli być albo bardzo zestresowani, albo tęsknili za 

domem. Marszczyli gniewnie brwi, nieprzyjemnie warczeli na hotelową obsługę, 

zamawiając drinki i gazety, za wszelką cenę unikali wzrokowego kontaktu.

Powoli wpłynęło to i na mój nastrój. Proszę, no to jestem, myślałem, skulony 

w   kolejnym   hotelu   gdzieś   w   świecie,   bez   choćby   jednej   przyjaznej   duszy   w 

pobliżu. Wziąłem głęboki oddech i przypomniałem sobie o napomnieniu Wiła, by 

zachować czujność. Wiedziałem, że chodziło mu o subtelne znaki synchronii, o 

owe tajemnicze zbiegi okoliczności, które mogą się pojawić ni stąd, ni zowąd i w 

ciągu sekundy zmienić kierunek całego życia.

background image

Dostrzeganie tych tajemniczych znaków i postępowanie zgodnie z nimi było 

głównym   doświadczeniem   duchowym,   bezpośrednim   dowodem   na   to,   że   za 

ludzkimi   losami   kryje   się   coś   głębszego.   Problemem   była   dla   mnie   zawsze 

sporadyczna natura owych zjawisk; przez jakiś czas prowadziły nas wyraźnie, a 

potem znikały równie szybko, jak się pojawiły.

Kiedy rozglądałem się wokół, mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę o 

czarnych włosach, który właśnie pojawił się w drzwiach i szedł jakby prosto ku 

mnie. Ubrany był w luźne spodnie i stylowy biały sweter, pod pachą miał zwiniętą 

gazetę. Przeszedł wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł przy stoliku tuż po mojej prawej 

ręce. Rozkładając gazetę, rozejrzał się, skinął mi głową i uśmiechnął się szeroko. 

Potem zawołał kelnera i zamówił wodę. Wyglądał na Azjatę, ale mówił czystym 

angielskim bez śladu akcentu. Kiedy przyniesiono mu wodę, podpisał rachunek i 

zaczął   czytać.   Było   w   tym   człowieku   coś   niezwykle   atrakcyjnego,   ale   nie 

potrafiłem   określić   dokładnie   co.   Po   prostu   promieniował   dobrym 

samopoczuciem i energią. Od czasu do czasu przerywał czytanie i rozglądał się 

wokół z uśmiechem. W pewnej chwili napotkał wzrok skrzywionego dżentelmena, 

który siedział na  wprost  mnie. Spodziewałem  się, że  ten smutny natychmiast 

odwróci wzrok, ale on odwzajemnił uśmiech czarnowłosego mężczyzny i zaczęli 

ze sobą rozmawiać. Wydawało mi się, że po nepalsku. W pewnej chwili nawet 

wybuchnęli   śmiechem.   Jakby   przyciągnięci   ich   rozmową   ludzie   przy   kilku 

sąsiednich   stolikach   przyłączyli   się,   ktoś   rzucił   jakiś   dowcip,   i   teraz   już   całe 

towarzystwo śmiało się w najlepsze.

Przyglądałem się tej scenie z dużym zainteresowaniem. Coś się tu dzieje, 

myślałem. Nastrój wokół nagle uległ zmianie.

-   O   mój   Boże   -   czarnowłosy   mężczyzna   zwrócił   się   teraz   do   mnie   po 

angielsku. - Widział pan to?

Rozejrzałem się. Wszyscy wrócili już do czytania, a on pokazywał mi coś w 

swojej gazecie, równocześnie przysuwając swoje krzesło bliżej mojego.

-   Podano   wyniki   kolejnych   badań   nad   mocą   modlitwy.   To   fascynujące   - 

powiedział.

- A co odkryto? - spytałem.

background image

- Studiowano efekty, jakie przynosi modlitwa za ludzi mających problemy ze 

zdrowiem. Udowodniono, że pacjenci, za których ktoś regularnie się modli, mają 

mniej komplikacji i szybciej wracają do zdrowia, nawet wtedy, gdy nie wiedzą, że 

w ich intencji są odmawiane modlitwy. To niepodważalny dowód na to, że moc 

modlitwy jest autentyczna. Odkryto jednak coś jeszcze. Najbardziej „efektywne” 

modlitwy nie miały formy prośby, ale stwierdzenia faktu.

- Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli - powiedziałem.

Patrzył na mnie krystalicznie błękitnymi oczami. - Testy przeprowadzono w 

dwóch modlących się grupach. Pierwsza po prostu prosiła Boga, czy też boską 

moc o interwencję, o pomoc dla chorej osoby. Druga jedynie stwierdzała z wiarą, 

że Bóg pomoże choremu. Rozumie pan różnicę?

- Wciąż nie jestem pewien.

- Modlitwa, która prosi Boga o interwencję, zakłada, że Bóg może to uczynić, 

ale tylko wtedy, jeśli przychyli się do naszej prośby. Zakłada tym samym, że nie 

mamy   żadnej   innej   roli   do   odegrania,   możemy   tylko   prosić.   Ta   druga   forma 

modlitwy przyjmuje, że Bóg jest gotowy i chętny nam pomóc, ale tak ustanowił 

prawa   ludzkiej   egzystencji,   że   to,   czy   prośba   zostanie   spełniona,   w   pewnym 

stopniu zależy od siły naszej wiary, iż tale się stanie. Tak więc modlitwa powinna 

być   potwierdzeniem,   które   wyraża   owo   przekonanie   i   wiarę.   W   opisywanych 

badaniach właśnie ten rodzaj modlitwy przynosił najlepsze rezultaty.

Skinąłem głową. Zaczynałem wreszcie pojmować.

Mężczyzna   odwrócił   na   chwilę   wzrok,   jakby   się   nad   czymś   zastanawiał, 

potem znów się odezwał. - Wszystkie wielkie modlitwy w Biblii to nie prośby, lecz 

afirmacje. Proszę sobie przypomnieć Ojcze Nasz: „święć się wola Twoja jako w 

niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybacz 

nam nasze winy”. Nie mówi się „proszę, czy moglibyśmy może dostać trochę 

jedzenia”   i   nie   mówi   się   „prosimy,   byś   nam   wybaczył”.   Ta   modlitwa   jedynie 

potwierdza, że tak ma się stać, a my wierząc, iż się stanie, sprawiamy to.

Znów  zamilkł,   jakby  oczekiwał   mojego   pytania.   Wciąż  się  uśmiechał.   I   ja 

musiałem się uśmiechnąć. Jego dobry humor był zaraźliwy.

- Niektórzy naukowcy wysuwają teorie - mówił dalej - że te wyniki sugerują 

background image

coś   więcej,   coś,   co   ma   głębokie   znaczenie   dla   każdego   żyjącego   człowieka. 

Utrzymują, że jeśli to nasze oczekiwania, nasza wiara sprawia, iż modlitwy się 

„sprawdzają”, znaczy to, że każdy z nas przez cały czas wysyła w świat energię 

swoich   modlitw,   czy   sobie   z   tego   zdaje   sprawę,   czy   nie.   Czy   widzi   pan,   jak 

bardzo   jest   to   prawdziwe?   -   Tym   razem   ciągnął   dalej,   nie   czekając   na   moją 

odpowiedź. - Jeśli modlitwa jest afirmacją opartą na naszych oczekiwaniach, na 

naszej wierze, to w takim razie wszystkie nasze oczekiwania mają moc modlitwy. 

Tak naprawdę wszyscy się cały czas modlimy o jakąś przyszłość dla siebie i 

innych, tyle, że nie jesteśmy tego w pełni świadomi. - Spojrzał na mnie, jakby 

właśnie zdetonował bombę. - Wyobraża pan sobie, co to znaczy? W tej chwili 

nauka potwierdza myśli  najbardziej ezoterycznych   mistyków  wszystkich  religii. 

Oni wszyscy twierdzili, iż posiadamy mentalny i duchowy wpływ na to, co się 

dzieje   w   naszym   życiu.   Pamięta   pan   ewangeliczną   przypowieść   o   wierze 

wielkości ziarnka gorczycy, która potrafi przesunąć góry? A jeśli ta umiejętność 

to właśnie sekret prawdziwego życiowego sukcesu, sekret tworzenia prawdziwej 

wspólnoty?   -   Zmrużył   oczy,   jakby   wiedział   więcej,   niż   mógł   powiedzieć.   - 

Wszyscy musimy zrozumieć, jak to działa. Najwyższy czas.

Odwzajemniłem   jego   uśmiech   zaintrygowany   tym,   co   powiedział.   Byłem 

wciąż zdziwiony zmianą atmosfery wokół basenu. W pewnej chwili instynktownie 

spojrzałem w lewo, jak to się czasem dzieje, gdy czujemy, że ktoś na nas patrzy. 

Rzeczywiście, ktoś z obsługi basenu wpatrywał się we mnie zza wejściowych 

drzwi. Gdy nasze oczy się spotkały, mężczyzna szybko odwrócił wzrok i zaczął 

iść chodnikiem prowadzącym do windy.

- Przepraszam pana  -  usłyszałem głos tuż za  sobą. Gdy się obejrzałem, 

stwierdziłem, że to inny boy hotelowy. - Czy podać panu coś od picia?

- Nie, dziękuję - odarłem. - Jeszcze nie teraz.

Kiedy  poszukałem  wzrokiem   tego  pierwszego   człowieka,   już   go  nie  było. 

Jeszcze przez chwilę obserwowałem teren, a kiedy w końcu spojrzałem w prawo, 

gdzie siedział mój czarnowłosy rozmówca, jego też nie było. Wstałem i spytałem 

mężczyzny przy sąsiednim stoliku, czy nie widział przypadkiem, w którą stronę 

odszedł ten pan w białym swetrze z gazetą. Pokręcił głową i odwrócił wzrok.

background image

Przez resztę popołudnia nie wychodziłem z mojego pokoju. Wydarzenia przy 

basenie były niejasne. Kim był człowiek, który opowiadał mi o modlitwie? Czy z 

tą informacją związana była jakaś synchronia? 1 dlaczego ten facet z obsługi tak 

się na mnie gapił? No i gdzie jest Wil?

O   zmierzchu,   po   długiej   drzemce,   znów   wyszedłem.   Zdecydowałem   się 

pójść do oddalonej o kilka przecznic restauracji, o której wcześniej wspominał 

jeden z gości.

-   Bardzo   blisko.   Absolutnie   bezpiecznie   -   zapewnił   mnie   portier,   gdy 

spytałem go, jak się tam dostać. - Bez problemu.

Wyszedłem z hotelu, na dworze powoli zapadał zmrok. Wciąż rozglądałem 

się za Wiłem. Na ulicy był taki tłum, że musiałem się przepychać. W restauracji 

wskazano mi niewielki narożny stolik na wolnym powietrzu, tuż przy wysokim, 

żelaznym   ogrodzeniu,   które   oddzielało   lokal   od   ulicy.   Jadłem   powoli   obiad   i 

czytałem angielską gazetę, zajmując stolik przez ponad godzinę.

W pewnej chwili poczułem się nieswojo. Znów wydało mi się, że ktoś się we 

mnie wpatruje, tyle że nikogo nie dostrzegłem. Rozejrzałem się po sąsiednich 

stolikach, ale nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Wstając, wyjrzałem 

przez ogrodzenie na ludzi na ulicy.  Nic. Wciąż próbując otrząsnąć się z tego 

głupiego uczucia, zapłaciłem rachunek i ruszyłem z powrotem do hotelu.

Kiedy   zbliżałem   się   już   do   wejścia,   kątem   oka   dostrzegłem   sylwetkę 

mężczyzny ukrytego za rzędem krzewów o jakieś dwadzieścia stóp ode mnie. 

Nasze   oczy   się   spotkały,   zrobił   krok   w   moją   stronę.   Odwróciłem   głowę   i   już 

miałem iść dalej, gdy zdałem sobie sprawę, że to ten sam człowiek co wcześniej 

przy basenie, tyle że teraz był ubrany w dżinsy i gładką niebieską koszulę. Miał 

może trzydzieści lat, lecz bardzo poważne oczy. Ruszyłem przed siebie szybkim 

krokiem.

- Proszę pana! - zawołał za mną. Szedłem dalej.

- Proszę - powiedział. - Muszę z panem porozmawiać. Przeszedłem jeszcze 

kilka kroków, by znaleźć się w zasięgu wzroku portiera i obsługi hotelu, potem 

przystanąłem. - O co chodzi? - spytałem.

background image

Podszedł  bliżej,  niemal  zgiął  się  w  ukłonie.  -  Jest   pan  chyba   kimś,   kogo 

miałem tu spotkać. Czy zna pan Wilsona Jamesa?

- Wiła? Oczywiście. Gdzie on jest?

- Nie mógł przyjechać. Poprosił mnie, żebym to ja się z panem spotkał. - 

Wyciągnął rękę, którą uścisnąłem z wahaniem, podałem mu swoje imię.

- Ja jestem Yin Doloe - odpowiedział.

- Pracujesz w tym hotelu? - spytałem.

- Nie, przepraszam. Pracuje tu mój znajomy. Pożyczyłem od niego uniform, 

żeby się móc rozejrzeć. Chciałem się upewnić, że tu jesteś.

Przyjrzałem mu się bliżej. Instynkt podpowiadał mi, że mówi prawdę. Ale po 

co   ta   cała   konspiracja?   Dlaczego   po   prostu   nie   podszedł   do   mnie   tam,   przy 

basenie, i nie spytał, jak się nazywam?

- A co zatrzymało Wiła? - spytałem.

- Nie jestem pewien. Poprosił, żebym cię odnalazł i zabrał do Lhasy. Myślę, 

że planuje spotkać się z tobą właśnie tam.

Odwróciłem   wzrok.   Sprawy   znów   zaczynały   wyglądać   niewyraźnie. 

Spojrzałem na Yina i powiedziałem: - Nie jestem pewien, czy chcę tam jechać. 

Dlaczego Wil sam do mnie nie zadzwonił?

- Na pewno miał ważny powód - odparł Yin i podszedł do mnie jeszcze o 

krok. - Wil bardzo nalegał, żebym cię do niego przywiózł. On cię potrzebuje. - 

Oczy Yina błagały. - Czy możemy wyruszyć jutro?

- Tak - powiedziałem. - Może byś  wszedł do hotelu, napijemy się kawy i 

pogadamy?

Rozglądał się wokół, jakby się czegoś bał. - Proszę, przyjdę jutro rano, o 

ósmej.   Wil  już   załatwił   dla   ciebie   bilet   i   wizę   -   uśmiechnął   się   i   pospiesznie 

odszedł, zanim zdążyłem zaprotestować.

O 7.55 wyszedłem na ulicę tylko z jednym podróżnym workiem. W hotelu 

zgodzono się przechować resztę moich rzeczy. Planowałem wrócić nie dalej jak 

za   tydzień,   jeśli   oczywiście   nie   wydarzy   się   nic   nieprzewidzianego.   W   takim 

wypadku postanowiłem wracać natychmiast.

background image

Punktualnie   o   ósmej   Yin   podjechał   starą   toyotą   i   ruszyliśmy   w   stronę 

lotniska. Podczas całej drogi Yin był bardzo serdeczny, ale uparcie twierdził, że 

nie   wie   nic  więcej   o  Wilu.   Miałem  ochotę  opowiedzieć   mu  o  tym,   co   Natalie 

mówiła o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o tym, co Wil powiedział tamtej 

nocy   w   moim   domu,   choćby   po   to,   by   zobaczyć   jego   reakcję.   Jednak 

postanowiłem tego nie robić. Pomyślałem, że lepiej bacznie obserwować Yina i 

poczekać, co się będzie działo na lotnisku.

Okazało się, że rzeczywiście czekał wykupiony na moje nazwisko bilet na lot 

do   Lhasy.   Rozejrzałem   się,   chcąc   wybadać   sytuację.   Wszystko   wyglądało 

najnormalniej w świecie. Yin się uśmiechał, był w świetnym nastroju. Niestety, 

nie można było tego powiedzieć o kasjerce. Mówiła bardzo słabo po angielsku i 

miała   mnóstwo   pytań.   Kiedy   kazała   mi   po   raz   kolejny   pokazać   paszport, 

strasznie mnie zdenerwowała i coś niegrzecznie odburknąłem. Wtedy przestała 

pracować i wpatrywała się we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby miała zamiar 

w ogóle odmówić mi wydania tego biletu. W tym momencie do akcji wkroczył Yin. 

Zaczął coś do niej mówić łagodnym tonem w jej ojczystym nepalskim. Po kilku 

minutach kasjerka się rozluźniła. Co prawda nie zaszczyciła  mnie już choćby 

spojrzeniem, ale z Yinem rozmawiała bardzo miło, nawet się w pewnej chwili 

roześmiała.   Kilka   minut   później   mieliśmy   już   bilety   i   karty   pokładowe   i 

siedzieliśmy w małej kafejce w pobliżu naszego wejścia do samolotu. Wszędzie 

czuć było bardzo silny zapach papierosów.

- Masz w sobie wiele gniewu - powiedział Yin. - I nie używasz zbyt dobrze 

swojej energii.

Zaskoczył mnie. - O czym ty mówisz?

Spojrzał na mnie bardzo łagodnie. - Mam na myśli to, że nie pomogłeś tej 

kobiecie przy kasie w jej złym nastroju.

Natychmiast zrozumiałem, do czego zmierza. W Peru Ósme Wtajemniczenie 

opisywało   metodę   wspomagania   innych   i   podnoszenia   ich   energii   poprzez 

skupianie wzroku na ich twarzy w określony sposób.

- Znasz Wtajemniczenia? - spytałem.

Yin skinął głową, wciąż na mnie patrząc. - Tak - potwierdził. - Jest jednak 

background image

coś więcej.

- Pamiętanie o tym, by wysyłać energię nie jest takie proste - powiedziałem, 

broniąc się.

Yin odezwał się niezwykle delikatnym tonem: - Musisz jednak zdawać sobie 

sprawę,  że i tak na nią wpływałeś  swoją energią, czy to świadomie, czy nie. 

Ważne jest to, w jaki sposób ustawiasz swoje... pole... pole... - Yin z trudem 

szukał angielskiego słowa. - Pole intencji - powiedział w końcu. - Wiesz, swoje 

pole modlitwy.

Spojrzałem na niego zdziwiony.  Yin zdawał się opisywać  modlitwę w taki 

sam sposób, jak robił to ciemnowłosy mężczyzna przy basenie.

- A o czym dokładnie mówisz? - spytałem.

- Czy byłeś kiedyś w pokoju pełnym ludzi, gdzie energia i nastrój były bardzo 

niskie, a potem nagle wszedł ktoś i natychmiast i nastrój, i energia się podniosły? 

Tylko przez fakt, że ten ktoś wszedł. Pole energetyczne takiej osoby poprzedza 

ją i wpływa na wszystkich innych.

- Tak - potwierdziłem. - Wiem, co masz na myśli. Spojrzał na mnie poważnie. 

-   Jeśli   chcesz   znaleźć   Shambhalę,   to   musisz   się   nauczyć   właśnie   tego. 

Świadomie.

- Shambhalę? O czym ty mówisz? - wybuchnąłem.

Twarz   Yina   pobladła,   wyraźnie   się   speszył.   Potrząsnął   głową,   jakby   sam 

siebie ganił za to, że się wygadał i ujawnił coś, czego nie powinien.

- Nieważne - powiedział w końcu. - To nie moja sprawa.  To Wil musi ci 

wszystko wyjaśnić...

Zaczęła się już ustawiać kolejka do wejścia, więc Yin wstał i zabrał swoje 

rzeczy. A ja łamałem sobie głowę, starając się sobie przypomnieć, skąd znam to 

słowo. W końcu mi się udało. Shambhala to była mityczna wspólnota opisywana 

w buddyjskich księgach tybetańskich. Na tych samych legendach opierały się 

historie o krainie Shangri-La.

Spojrzałem na Yina. - To miejsce to mit... prawda? - spytałem.

Ale on tylko podał stewardowi swój bilet i poszedł dalej.

background image

Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzieliśmy w różnych sektorach samolotu, 

co   dało  mi   czas  na   myślenie.   Wiedziałem   tylko,   że  Shambhala  miała   wielkie 

znaczenie dla tybetańskich buddystów. Ich starożytne księgi opisywały ją jako 

święte miasto zbudowane z diamentów i złota, pełne mnichów, łamów i adeptów 

wiedzy, ukryte gdzieś w przepastnych, nie zamieszkanych rejonach północnego 

Tybetu   czy   Chin.   Ostatnio   jednak   większość   buddystów   mówiła   o   Shambhali 

jedynie   w   kategoriach   symbolicznych,   jako   o   czymś,   co   reprezentuje   pewien 

duchowy stan umysłu, a nie rzeczywiste miejsce. z kieszeni na oparciu siedzenia 

wyciągnąłem broszurkę o Tybecie, mając nadzieję, że dowiem się czegoś więcej 

o   jego   geografii.   Przeczytałem,   że   graniczący   z   Chinami   od   północy,   a   z 

Nepalem   od   południa   Tybet   to   wielki   płaskowyż   i   tylko   niektóre   rejony   są 

położone niżej niż sześć tysięcy stóp nad poziomem morza. Na jego południowej 

granicy leżą Himalaje, w tym Mount Everest, na granicy północnej zaś, już po 

stronie   chińskiej,   znajdują   się   rozległe   góry   Kunlun.   Między   nimi   są   głębokie 

doliny,   rwące   rzeki   i   setki   mil   kwadratowych   skalistej   tundry.   Najżyźniejszy   i 

najgęściej zaludniony musi być wschodni Tybet. Północ i zachód są górzyste i 

dzikie,   jest   tam   tylko   kilka   dróg,   wszystkie   żwirowe.   Wyglądało   na   to,   że   do 

zachodniego   Tybetu   prowadzą   tylko   dwie   główne   trasy   -   droga   północna 

używana głównie przez ciężarówki i droga południowa, która prowadzi wzdłuż 

Himalajów,   a   uczęszczana   jest   przez   pielgrzymów,   którzy   chcą   dotrzeć   do 

świętych miejsc jak Mount Everest, jezioro Manasarovar, Mount Kailash i jeszcze 

dalej, do tajemniczego Kunlunu.

Podniosłem   wzrok   znad   lektury.   Lecieliśmy   już   na   wysokości   trzydziestu 

pięciu tysięcy stóp i zaczynałem odczuwać wyraźną zmianę temperatury i energii 

na   zewnątrz.   Pode   mną   wyrastały   zamarznięte,   skaliste   szczyty   Himalajów, 

obramowane   przejrzystym  błękitem   nieba.   Przelecieliśmy  właśnie   nad  samym 

szczytem   Mount   Everestu   i   znaleźliśmy   się   nad   obszarem   Tybetu   -   krainą 

śniegu, dachem świata. Ojczyzną ludzi poszukujących duchowej prawdy. Kiedy 

patrzyłem na dół na zielone doliny i skaliste niziny otoczone górami, nie mogłem 

powstrzymać zachwytu nad pięknem i tajemniczością tej ziemi. Jaka szkoda, że 

znajduje się teraz pod brutalną okupacją totalitarnego rządu Chin. Co ja tu w 

background image

ogóle   robię?   -   zastanawiałem   się.   Odwróciłem   głowę   i   odnalazłem   wzrokiem 

Yina,  który  siedział cztery  rzędy za mną.  Niepokoiło mnie, że był  taki skryty. 

Znów postanowiłem, że będę bardzo ostrożny.  Nie wyjadę nigdzie dalej poza 

Lhasę, jeśli nie otrzymam pełnych wyjaśnień.

Kiedy wylądowaliśmy w Lhasie, Yin wciąż odmawiał jakiejkolwiek rozmowy o 

Shambhali, powtarzając uporczywie, że wkrótce spotkamy się z Wiłem i on mi 

wszystko   opowie.   Wsiedliśmy   do   taksówki   i   pojechaliśmy   do   niewielkiego 

hoteliku w pobliżu centrum, gdzie miał na nas czekać Wil. Spostrzegłem, że Yin 

mi się przypatruje.

- O co chodzi? - spytałem.

- Tylko sprawdzałem, jak sobie radzisz z wysokością - powiedział. - Lhasa 

leży dwanaście tysięcy stóp nad poziomem morza. Przez jakiś czas musisz na 

siebie uważać.

Skinąłem   głową   wdzięczny   za   jego   troskę,   ale   zwykle   łatwo   się 

przystosowywałem do dużych wysokości. Właśnie miałem to powiedzieć, kiedy 

zobaczyłem w oddali olbrzymią, przypominającą fortecę budowlę.

- To jest pałac Potala - powiedział Yin. - Chciałem, żebyś go zobaczył. To był 

dom dalajlamy, zanim udał się na wygnanie. Teraz symbolizuje walkę narodu 

tybetańskiego z chińską okupacją.

Odwrócił   głowę   i   milczał   aż   do   chwili,   gdy   taksówka   się   zatrzymała.   Nie 

przed samym hotelem, ale jakieś sto stóp dalej, w dole ulicy.

- Wil powinien już tu być - powiedział Yin, otwierając drzwi. - Poczekaj w 

samochodzie, a ja pójdę i sprawdzę.

Ale zamiast iść w stronę budynku, zatrzymał się przy taksówce i uważnie 

obserwował   drzwi   hotelu.   Dostrzegłem   jego   wzrok   i   też   spojrzałem   w   tym 

kierunku. Ulica była pełna Tybetańczyków i turystów, ale wszystko wydawało się 

w porządku. I wtedy mój wzrok padł na niskiego mężczyznę stojącego za rogiem. 

Miał przed sobą jakąś gazetę, ale nie czytał, tylko bacznie przyglądał się okolicy.

Yin spojrzał na samochody zaparkowane na zakręcie po drugiej stronie ulicy. 

Jego wzrok zatrzymał się na starym brązowym sedanie, w którym siedziało kilku 

mężczyzn   w   garniturach.   Yin   powiedział   coś   szybko   do   kierowcy   taksówki, 

background image

wsiadając   znów   do   środka,   a   ten   spojrzał   na   nas   podejrzliwie   w   lusterku   i 

podjechał   do   następnego   skrzyżowania.   Kiedy   przejeżdżaliśmy   obok 

zaparkowanego sedana, Yin pochylił się nisko, by siedzący w środku nie mogli 

go zauważyć.

- O co chodzi? - spytałem.

Yin zignorował moje pytanie i kazał kierowcy skręcić w lewo i wjechać do 

centrum.

Chwyciłem go za ramię. - Yin, powiedz mi, co się dzieje. Co to byli za faceci?

- Nie wiem - powiedział - ale Wiła by tam i tak nie było. Jest jeszcze jedno 

miejsce, gdzie mógł pójść. Odwróć się i sprawdź, czy nie jesteśmy śledzeni.

Spojrzałem w tył, a Yin dawał taksówkarzowi dalsze wskazówki. Jechało za 

nami   kilka   samochodów,   ale   w   pewnym   momencie   wszystkie   skręciły.   Nie 

zauważyłem brązowego sedana.

- I co, widzisz coś z tyłu? - spytał Yin, sam się odwracając, by sprawdzić.

- Raczej nie - odparłem.

Miałem go znów zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy zauważyłem, 

że ręce mu się trzęsą. Uważnie przyjrzałem się jego twarzy. Była blada i pokryta 

kropelkami potu. Zrozumiałem, że jest przerażony.  Natychmiast i ja poczułem 

zimny   dreszcz   strachu.   Zanim   zdążyłem   się   odezwać,   Yin   wskazał   kierowcy 

miejsce, gdzie ma się zatrzymać i dosłownie wypchnął mnie z samochodu razem 

z moim podróżnym workiem. Ruszyliśmy szybko niewielką uliczką i skręciliśmy w 

wąską alejkę. Przeszliśmy może kilkaset stóp i Yin przywarł do ściany. Ja też. 

Bez ruchu wpatrywaliśmy się w ulicę, skąd właśnie przyszliśmy. Żaden z nas nie 

powiedział słowa.

Kiedy mogliśmy być prawie pewni, że nikt za nami nie idzie, Yin poprowadził 

mnie jeszcze kawałek i zapukał do drzwi jednego z domów. Nikt się nie odezwał, 

ale w zupełnej ciszy zamek w drzwiach otworzył się od środka.

- Zaczekaj tu - rzucił Yin. - Zaraz wrócę.

Szybko wszedł do domu i bezszelestnie zamknął drzwi. Kiedy usłyszałem 

odgłos   przekręcanego   zamka,   ogarnęła   mnie   panika.   Co   teraz?   Yin   był 

przerażony. Czy mnie tu porzucił? Spojrzałem w dół alejki w kierunku hałaśliwej 

background image

ulicy. Tego właśnie najbardziej się bałem. Ktoś poszukiwał Yina, a może i Wiła. 

Nie miałem pojęcia, w co się znów pakuję! A potem pomyślałem, że może byłoby 

lepiej,  gdyby  Yin  zniknął.  Wtedy  wróciłbym  na ulicę i  wmieszał się w  tłum,  a 

potem znalazłbym drogę na lotnisko. Mógłbym jedynie wrócić prosto do domu. I 

byłbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musiałbym szukać Wiła i wdawać się w 

jakąś kolejną awanturę.

Drzwi   nagle   się   otworzyły,   Yin   wyślizgnął   się   z   nich   i   zamek   znów 

przekręcono.

- Wil zostawił wiadomość - powiedział cicho. - Idziemy.

Przeszliśmy   jeszcze   kawałek,   potem   przycupnęliśmy   między   dwoma 

pojemnikami   na   śmieci   i   Yin   otworzył   kopertę.   Wyjął   z   niej   kawałek   kartki. 

Patrzyłem, jak czyta. Zdawało mi się, że jego twarz jeszcze bardziej pobladła. 

Kiedy skończył, podał mi kartkę.

- Co tam jest? - spytałem, sięgając po nią i w tym momencie rozpoznałem 

pismo Wiła:

Yin,   jestem   przekonany,   że   zostaniemy   wpuszczeni   do   Shambhali.   Ale 

muszą   iść   pierwszy.   Jest   niezwykle   ważne,   żebyś   przywiózł   naszego 

amerykańskiego przyjaciela najszybciej, jak tylko możesz. Wiesz, że dakini będą  

cię prowadzić.

Wil

Spojrzałem na Yina, który przez chwilę wytrzymał mój wzrok, potem odwrócił 

głowę.

- Co to ma znaczyć „wpuszczeni do Shambhali?” On to rozumie dosłownie, 

tak? Chyba nie uważa, że to jest realne miejsce?!

Yin wpatrywał  się w ziemię. - Oczywiście, że Wil uważa, iż to prawdziwe 

miejsce - wyszeptał w końcu.

- A ty? - spytałem.

Odwrócił wzrok z taką miną, jakby na ramionach dźwigał cały świat.

- Tak... tak... - powiedział w końcu - tylko większości ludzi trudno sobie to 

miejsce w ogóle wyobrazić, a co dopiero, żeby próbować się tam dostać... Widać 

background image

ani ja, ani ty nie możemy... - jego szept zamarł w pół słowa.

- Yin, musisz mi powiedzieć, co się dzieje, rozumiesz? Co robi Wil? Kim są ci 

mężczyźni, których widzieliśmy przed hotelem?

Yin patrzył na mnie przez chwilę udręczonym wzrokiem, w końcu niechętnie 

powiedział: - Myślę, że to chińscy agenci służb specjalnych.

- Co?!

- Nie wiem, co tu robią. Wygląda na to, że ich uwagę zwróciły te pogłoski o 

Shambhali. Wielu tutejszych łamów ma świadomość, że w tym świętym miejscu 

zachodzą jakieś zmiany. Dużo się o tym mówi.

- Co się zmienia? Powiedz.

Yin wziął głęboki oddech. - Chciałem, żeby to Wil ci wytłumaczył... ale teraz 

to   chyba   ja   muszę   spróbować.   Musisz   zrozumieć,   czym   jest   Shambhala.   Ci, 

którzy tam mieszkają, to normalni ludzie urodzeni w tym świętym miejscu, ale są 

na wyższym stopniu ewolucyjnego rozwoju niż my. Oni pomagają utrzymywać 

wizję i energię całego świata.

Pomyślałem w tym momencie o Dziesiątym Wtajemniczeniu. - Czy oni są 

pewnego rodzaju przewodnikami duchowymi?

-   Nie   w   takim   sensie,   jak   myślisz   -   odparł   Yin.   -   Oni   nie   są   jak   zmarli 

członkowie rodziny czy inne dusze w zaświatach, które pomagają nam z innego 

wymiaru. To ludzie, którzy żyją tutaj, na Ziemi. W Shambhali istnieje niezwykła 

wspólnota, oni żyją na wyższym stopniu rozwoju. To oni modelują... wymyślają 

to, co w pewnym momencie ludzkość osiągnie w rzeczywistości.

- Gdzie jest to miejsce?

- Nie wiem.

- A znasz kogokolwiek, kto je naprawdę widział?

- Też nie. Ale jako chłopiec byłem uczniem wielkiego lamy, który pewnego 

dnia   ogłosił,   że   odchodzi   do   Shambhali   i   po   wielu   dniach   uroczystości 

rzeczywiście odszedł.

- A czy tam dotarł?

- Tego nikt nie wie. Zniknął i nigdy więcej nikt go już nie widział w Tybecie.

- W takim razie nikt nie ma dowodu na to, że miejsce naprawdę istnieje. Nikt 

background image

tego nie wie na pewno?

Yin przez chwilę milczał. - Mamy legendy... - wyszeptał w końcu.

- Kto „my”?

Patrzył na mnie wymownie, bez słowa. Zrozumiałem, że obowiązuje go jakiś 

nakaz milczenia. - Ja nie mogę ci tego wyjawić - powiedział. - Jedynie przywódca 

naszej sekty, lama Rigden, może zdecydować, czy z tobą porozmawia.

- Jakie to legendy?

- Wolno mi powiedzieć ci tylko tyle, że legendy to opowieści pozostawione 

przez tych, którzy w przeszłości usiłowali wejść do Shambhali. Legendy mają 

setki lat.

Yin   zamierzał   powiedzieć   coś   jeszcze,   gdy   naszą   uwagę   zwrócił   dziwny 

dźwięk dobiegający od strony ulicy. Patrzyliśmy uważnie, ale niczego ani nikogo 

nie dostrzegliśmy.

- Zaczekaj tu - rzucił Yin.

Znów zapukał do znajomych już drzwi i ponownie zniknął w środku. Tym 

razem wrócił bardzo szybko i poprowadził mnie do zaparkowanego z tyłu domu 

starego, zardzewiałego dżipa z podartym płóciennym dachem. Otworzył drzwi i 

dał mi znak, żebym wsiadł.

- No chodź - ponaglił. - Musimy się spieszyć.

background image

Wezwanie Shambhali

Kiedy Yin wyjeżdżał z Lhasy, siedziałem w milczeniu i zastanawiałem się, co 

Wil miał na myśli w swoim liście. Dlaczego zdecydował się jechać sam? I kim byli 

owi „dakini”? Już miałem zapytać o to Yina, gdy nagle wojskowy łazik przejechał 

skrzyżowanie   dosłownie   na   wprost   nas.   Aż   podskoczyłem   na   ten   widok. 

Poczułem, jak po plecach przebiegł mi dreszcz. Co ja wyprawiam? Przed chwilą 

widziałem   tajnych   agentów  zaczajonych   przed   hotelem,   w  którym   miałem   się 

spotkać z Wiłem. Mogą nas wciąż szukać.

- Zaczekaj, Yin - powiedziałem. - Chcę wracać na lotnisko. To wszystko jest 

zbyt niebezpieczne jak na mój gust.

Yin rzucił mi przestraszone spojrzenie. - Ale co z Wiłem? - spytał. - Czytałeś 

jego list. On cię potrzebuje.

-   No   cóż,   on   jest   przyzwyczajony   do   takich   sytuacji.   I   wcale   nie   jestem 

pewien, czy chciałby, żebym się narażał na takie niebezpieczeństwo.

- I tak już jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy się wydostać z Lhasy.

- A gdzie jedziesz? - spytałem.

- Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi się późno, zanim 

tam dotrzemy.

- A jest tam chociaż telefon?

- Tak - odparł. - Mam nadzieję, że działa.

Skinąłem głową, a Yin skupił się na prowadzeniu.

No dobrze, myślałem. Wcale nie zaszkodzi znaleźć się jak najdalej stąd. A 

potem zaplanuję, jak wrócić do domu.

Przez   wiele   godzin   podskakiwaliśmy   na   strasznie   wyboistej   drodze, 

mijaliśmy   ciężarówki   i   stare   samochody.   Krajobraz   tworzyła   mieszanka 

paskudnych placów budowy i przepięknych naturalnych widoków. Już po zmroku 

Yin wjechał na podwórko niewielkiego betonowego budynku. Ogromny kudłaty 

pies, przywiązany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczął na nas szczekać 

jak opętany.

- Czy to jest siedziba lamy Rigdena? - spytałem.

background image

- Ależ skąd, oczywiście, że nie - powiedział Yin. - Ale znam tu ludzi. Możemy 

dostać benzynę i jedzenie. Zaraz wrócę.

Patrzyłem, jak Yin wchodzi po szerokich stopniach i puka do drzwi. Pojawiła 

się w nich starsza tybetańska kobieta i natychmiast zamknęła Yina w gorącym 

uścisku. Yin wskazał na mnie, uśmiechnął się i coś powiedział. Nie rozumiałem. 

Potem skinął na mnie, więc wysiadłem i wszedłem do domu.

Po chwili usłyszeliśmy cichy odgłos hamującego na zewnątrz samochodu. 

Yin podskoczył do okna i ostrożnie wyjrzał zza zasłony. Stanąłem tuż za nim. W 

mroku mogłem dostrzec czarny, nie oznakowany samochód stojący po drugiej 

stronie drogi, jakieś sto jardów od domu.

- Kto to? - spytałem.

- Nie wiem - powiedział Yin. - Idź do samochodu i przynieś nasze rzeczy. 

Tylko pospiesz się.

Spojrzałem na niego zdziwiony.

- W porządku - uspokoił mnie. Idź po rzeczy. Szybko.

Wyszedłem w ciemność i podszedłem do naszego dżipa. Starałem się nie 

patrzeć na zaparkowany samochód. Sięgnąłem przez otwarte okno, chwyciłem 

mój worek i torbę Yina i szybkim krokiem wróciłem do domu. Yin wciąż patrzył 

przez okno.

- O rany! - krzyknął nagle. - Jadą tu!

Blask   reflektorów   oświetlił   okno   i   samochód   podjechał   niemal   pod   same 

drzwi.   Yin   błyskawicznie  wyrwał   mi swój  bagaż  i  pociągnął  mnie  za  sobą  do 

tylnego wyjścia. Wybiegliśmy w ciemność.

- Tędy, musimy iść tędy - rzucił Yin, biegnąc w górę krętą ścieżką.

Odwróciłem się i spojrzałem na dom. Ku swemu przerażeniu dostrzegłem 

agentów w cywilu, którzy już wyszli z samochodu i teraz otaczali budynek. Z 

drugiej strony pojawił się następny samochód, którego wcześniej nie widzieliśmy. 

Wyskoczyło z niego jeszcze kilku mężczyzn. Zaczęli biec w górę wzniesienia po 

naszej prawej stronie. Zrozumiałem, że jeśli nie zmienimy kierunku, to za chwilę 

przetną nam drogę.

- Yin, zaczekaj - powiedziałem głośnym szeptem. - Oni nas wyprzedzają.

background image

Zatrzymał się i w ciemności zbliżył swoją twarz do mojej.

- Na lewo - szepnął. - Obejdziemy ich.

Kiedy to mówił, dostrzegłem kolejnych agentów biegnących tam, gdzie Yin 

chciał iść. Jeśli pójdziemy w lewo, złapią nas na pewno.

Spojrzałem   w   górę,   na   najbardziej   niedostępną   część   wzniesienia.   Coś 

przykuło mój wzrok: wąziutka ścieżka pnąca się stromo w górę była wyraźnie 

oświetlona!

-   Nie.   Musimy   iść   prosto   do   góry   -   powiedziałem   niemal   instynktownie   i 

natychmiast ruszyłem w tym kierunku.

Yin przez chwilę się wahał, ale zaraz mnie dogonił. Wdrapywaliśmy się pod 

górę, a agenci z prawej strony byli coraz bliżej. Tuż przed szczytem jeden z nich 

pojawił   się   nagle   niemal   przed   nami.   Przywarliśmy   do   ziemi,   kryjąc   się   za 

wielkimi   głazami.   Wyraźnie   widziałem,   że   przestrzeń   wokół   nas   była   wciąż 

jaśniejsza niż otaczający nas mrok. Agent stał teraz nie dalej niż trzydzieści stóp 

od nas. Zrobił kilka kroków przed siebie i było pewne, że za chwilę nas zobaczy. I 

wtedy,   gdy   prawie   doszedł   na   skraj   tej   dziwnej   poświaty,   dosłownie   sekundy 

przed tym, zanim mógł nas dostrzec, nagle się zatrzymał. Po chwili ruszył i znów 

stanął, jakby przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. Nie zrobił już ani kroku do 

przodu, ale odwrócił się na pięcie i szybko zbiegł w dół zbocza.

Po   kilku  minutach  zapytałem   Yina   szeptem,   czy  myśli,   że   ten  agent   nas 

zobaczył.

- Nie - odpowiedział. - Chyba nie. Ruszamy.

Wspinaliśmy się na wzgórze przez następne dziesięć minut.

Zatrzymaliśmy się w końcu na skalistym występie, by raz jeszcze spojrzeć z 

góry na dom. Podjeżdżały następne samochody. Był wśród nich stary policyjny 

wóz   patrolowy   z   migającym   na   dachu   czerwonym   światłem.   Ten   widok   mnie 

przeraził. Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości. Ci ludzie nas ścigali.

Yin też nerwowo obserwował dom, ręce znów mu się trzęsły.

- Co oni zrobią z twoimi przyjaciółmi? - spytałem przerażony na myśl, co 

mogę usłyszeć w odpowiedzi.

Yin tylko na mnie spojrzał. W oczach miał łzy i wściekłość. Potem bez słowa 

background image

ruszył w górę.

Szliśmy   jeszcze   kilka   godzin.   Drogę   oświetlał   nam   skąpo   księżyc   w 

pierwszej   kwadrze,   który   od   czasu   do   czasu   przesłaniały   chmury.   Chciałem 

wypytać   Yina   o   legendy,   o   których   wcześniej   wspominał,   ale   był   wciąż   zły   i 

zamknięty w sobie. Na szczycie kolejnego wzgórza zatrzymał się i oznajmił, że 

musimy odpocząć. Usiadłem na ziemi plecami oparty o skałę, a Yin odszedł kilka 

kroków dalej i stał w ciemności, odwrócony do mnie tyłem.

- Dlaczego byłeś taki pewien - spytał, nie odwracając się - tam pod domem, 

że mamy się wspinać prosto na wzgórze?

Z trudem łapałem oddech. - Coś zobaczyłem... - zacząłem niepewnie. - Ta 

ścieżka była jakoś tak... jaśniejsza. Wydało mi się, że to najlepsza droga.

Odwrócił się w końcu, podszedł bliżej i usiadł na ziemi naprzeciw mnie. - Czy 

już wcześniej zdarzało ci się widzieć coś podobnego?

Starałem się opanować strach i zdenerwowanie. Serce waliło mi w piersi i 

ledwo mogłem mówić. - Tak. Widziałem. Ostatnio nawet kilka razy.

Odwrócił wzrok i znów zamilkł.

- Yin, czy ty wiesz, co się dzieje?

- Legendy by powiedziały, że otrzymujemy pomoc.

- Pomoc? Ale od kogo? Znów odwrócił wzrok.

- Yin, powiedz mi, co wiesz. Nie odezwał się.

- Czy to ci dakini, o których Wił wspominał w liście?

Cisza.

Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. - Yin! Natychmiast mi powiedz, co 

wiesz!

Wstał szybko i wbił we mnie wzrok. - O niektórych sprawach nie wolno mi 

mówić.   Nie   rozumiesz   tego?   Samo   wymienianie   ich   imienia   bez   należnego 

szacunku może sprawić, że oślepniesz albo odbierze ci mowę. To są strażnicy 

Shambhali.

Podbiegł do płaskiej skały, rozłożył na niej swoją kurtkę i położył się. Ja też 

byłem wykończony, nie mogłem zebrać myśli.

background image

-   Musimy   się   przespać   -   powiedział   Yin.   -   Proszę   cię,   jutro   dowiesz   się 

więcej.

Spoglądałem  na   niego  jeszcze  przez   chwilę,   a  potem  położyłem   się   pod 

skałą, tam, gdzie siedziałem, i natychmiast głęboko zasnąłem.

Obudziły   mnie   promienie   słońca   prześwitujące   pomiędzy   dwoma 

ośnieżonymi   szczytami   widocznymi   w   oddali.   Rozejrzałem   się   dokoła   i 

spostrzegłem,   że   Yina   nie   ma.   Skoczyłem   na   równe   nogi   i   sprawdziłem   w 

najbliższej okolicy. Bolało mnie całe ciało. Yina nigdzie nie było.

Cholera,   pomyślałem.   Nie   miałem   bladego   pojęcia,   gdzie   jestem.   Znów 

ogarnął mnie strach. Czekałem jeszcze pół godziny, przyglądając się widocznym 

w dole brązowym, skalistym wzgórzom poprzecinanym dolinkami porośniętymi 

zieloną trawą. Yin nie wrócił. Znów wstałem i wtedy po raz pierwszy zauważyłem, 

że   dosłownie   o   czterysta   stóp   poniżej   wzgórza   biegnie   kamienista   droga. 

Chwyciłem swój worek i niemal zbiegłem w dół po skałach. W końcu dotarłem do 

drogi   i  ruszyłem   na   północ.  Z   tego,   co   pamiętałem  z   mapy,   powinien  być   to 

kierunek z powrotem do Lhasy.

Nie uszedłem nawet pół mili, gdy zauważyłem, że jakieś sto kroków za mną 

w tym samym kierunku idzie czwórka czy piątka ludzi. Natychmiast zszedłem z 

drogi i wdrapałem się na zbocze między skały, tak żeby być niewidocznym, ale 

żebym   ja   mógł   ich   obserwować,   gdy  będą   mnie   mijać.   Kiedy  podeszli   bliżej, 

zobaczyłem, że to pewnie rodzina: starszy człowiek, mężczyzna w sile wieku, 

kobieta około trzydziestki i dwóch nastoletnich chłopców. Dźwigali duże tobołki, a 

młodszy   z   mężczyzn   ciągnął   wózek   załadowany   rzeczami.   Wyglądali   jak 

uchodźcy.

Pomyślałem, żeby do nich podejść i przynajmniej zorientować się, w którą 

stronę powinienem iść, ale stwierdziłem, że lepiej tego nie robić. Bałem się, że 

później mogą na mnie donieść, tak więc pozwoliłem, żeby przeszli. Odczekałem 

jeszcze dwadzieścia minut i ostrożnie ruszyłem za nimi. Przez prawie dwie mile 

droga wiła się między skalistymi wzgórzami, aż w końcu w oddali, na szczycie 

jednego   z   nich   ujrzałem   klasztor.   Zszedłem   z   drogi   i   poszedłem   na   skróty, 

background image

wdrapując   się   po   zboczu,   aż   znalazłem   się   o   jakieś   dwieście   jardów   pod 

klasztorem. Był zbudowany z piaskowożółtych cegieł, płaski dach pomalowany 

był na brązowo. Od głównego budynku odchodziły dwa skrzydła.

Nie   dostrzegłem   żadnego   ruchu   i   najpierw   pomyślałem,   że   miejsce   jest 

opustoszałe. Jednak w pewnej chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem mnicha 

ubranego   w   jasnoczerwoną   szatę.   Obserwowałem,   jak   zaczął   pracować   w 

ogrodzie położonym  na prawo od głównego budynku. Wyglądał nieszkodliwie, 

ale   wolałem   nie   ryzykować.   Wróciłem   na   drogę,   przeciąłem   ją   i   obszedłem 

klasztor   szerokim   łukiem   z   drugiej   strony.   Potem   znów   wróciłem   na   drogę. 

Zatrzymałem   się   tylko   na   chwilę,   by   zdjąć   kurtkę.   Słońce   stało   już   wysoko   i 

zrobiło się ciepło.

Po   prawie   mili,   kiedy   droga   prowadziła   na   niewielkie   wzniesienie,   coś 

usłyszałem. Ukryłem się w skałach i nasłuchiwałem. Najpierw myślałem, że to 

tylko ptak, ale po chwili rozpoznałem, że ktoś rozmawia. Ale kto?

Bardzo powoli i ostrożnie wdrapałem się wyżej na skały, żeby mieć lepszy 

punkt obserwacyjny. Widziałem teraz niewielką dolinę w dole. Serce mi zamarło. 

Zobaczyłem skrzyżowanie dróg, przy którym stały zaparkowane trzy wojskowe 

dżipy.   A   przy   nich   może   z   tuzin   żołnierzy.   Rozmawiali   i   palili   papierosy. 

Wycofałem się pochylony jak najniżej i wróciłem tą samą drogą aż do miejsca, 

gdzie znalazłem schronienie między dwiema skałami.

Ze swojej kryjówki usłyszałem coś jeszcze poza rozmowami przy drogowej 

blokadzie. Na początku był to niski dźwięk, który narastał i zmienił się w znajomy 

klekotliwy warkot. Helikopter.

Przerażony rzuciłem się biegiem przed siebie wśród skał i kamieni, byle jak 

najdalej   od   drogi.   Przeskakując   przez   niewielki   strumyk,   poślizgnąłem   się   na 

mokrym  kamieniu. Sturlałem się jak worek w dół zbocza, podarłem spodnie i 

pokaleczyłem nogę. Podniosłem się jak najszybciej i z trudem utrzymując się na 

nogach, biegłem dalej. Szukałem lepszego miejsca na kryjówkę.

Kiedy   warkot   helikoptera   zbliżył   się,   przywarłem   do   skałki.   Odwróciłem 

głowę, by sprawdzić, jak jest daleko. I wtedy ktoś chwycił mnie od tyłu i mocno 

pociągnął. Wpadłem do niewielkiej jamy. To był Yin. Leżeliśmy obok siebie bez 

background image

ruchu, a wielki helikopter przeleciał tuż nad naszymi głowami.

- To Z-9 - powiedział Yin. Twarz miał zalęknioną, ale widziałem, że jest też 

wściekły.

- Dlaczego odszedłeś z miejsca, gdzie spaliśmy? - niemal krzyknął.

- To ty mnie zostawiłeś!

- Nie było mnie dłużej niż godzinę. Powinieneś poczekać.

Moja złość i strach wybuchły równocześnie. - Poczekać?!

Dlaczego mi nie powiedziałeś, że odchodzisz?

Jeszcze nie skończyłem, gdy usłyszałem, że helikopter w oddali zawraca.

- Co teraz zrobimy? - spytałem już spokojniej. - Nie możemy tu przecież 

wiecznie leżeć?

- Zawrócimy i pójdziemy do klasztoru. Tam właśnie byłem.

Wstałem ostrożnie i rozejrzałem się co z helikopterem. Na szczęście leciał 

teraz dalej na północ. W tym samym momencie moją uwagę zwróciło coś innego. 

To   był   mnich,   którego   widziałem   wcześniej.   Szedł   w   naszym   kierunku.   Gdy 

podszedł bliżej, powiedział coś do Yina po tybetańsku, a potem spojrzał na mnie.

- Proszę, chodź - zwrócił się do mnie po angielsku, chwycił mnie za ramię i 

delikatnie pociągnął w kierunku klasztoru.

Kiedy   tam   dotarliśmy,   najpierw   przeszliśmy   przez   boczną   bramę   na 

dziedziniec.   Było   tam   wielu   Tybetańczyków   z   tobołami,   wózkami,   całym 

dobytkiem.   Większość   wyglądała   na   bardzo   biednych.   Potem   doszliśmy   do 

głównego budynku, mnich otworzył ciężkie, drewniane drzwi i poprowadził nas 

przez   przedsionek,   gdzie   siedziało   jeszcze   więcej   tubylców.   Kiedy 

przechodziliśmy, rozpoznałem rodzinę, która minęła mnie wcześniej na drodze. 

Patrzyli na mnie przyjaźnie i ciepło.

- Byli tam, żeby cię przyprowadzić do klasztoru - powiedział Yin. - Ale ty zbyt 

się bałeś, by to zauważyć i wykorzystać synchronię.

Spojrzał   na   mnie   twardo   i   znów   ruszyliśmy   za   mnichem,   który   teraz 

wprowadził nas do niewielkiego gabinetu. Były tam półki z książkami, kilka biurek 

i   młynków   modlitewnych.   Usiedliśmy   wszyscy   przy   pięknie   rzeźbionym, 

drewnianym stole. Mnich i Yin wdali się w długą rozmowę po tybetańsku.

background image

- Pozwól, że obejrzę twoją nogę - odezwał się inny mnich, który stanął za 

naszymi   plecami.   Miał   przy   sobie   koszyk   wypełniony   bandażami   i   różnej 

wielkości buteleczkami. Twarz Yina pojaśniała.

- Wy się znacie? - spytałem Yina.

- Proszę - powiedział mnich, wyciągając do mnie dłoń i składając lekki ukłon. 

- Jestem Jampa.

Yin nachylił się do mnie. - Jampa jest z lamą Rigdenem od ponad dziesięciu 

lat.

- A kim właściwie jest lama Rigden?

Obaj Yin i Jampa spojrzeli na siebie niepewnie, jakby nie wiedzieli, jak wiele 

mogą mi powiedzieć. W końcu odezwał się Yin. - Wspomniałem ci już wcześniej 

o legendach. Lama Rigden rozumie te legendy lepiej niż ktokolwiek inny. Jest 

jednym z największych ekspertów w sprawach Shambhali.

- Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło - powiedział Jampa, pochylając 

się i nakładając jakąś maść na moją poranioną nogę.

Spojrzałem na Yina, który zachęcał mnie skinieniem głowy.

- Muszę przedstawić wasz przypadek lamie - wyjaśnił Jampa.

Zacząłem   mu   opowiadać   wszystko,   co   się   działo   od   momentu   naszego 

przyjazdu do Lhasy. Kiedy skończyłem, Jampa spojrzał na mnie uważnie.

- A zanim przyjechałeś do Tybetu? Co się działo? Opowiedziałem mu więc o 

córce mojego sąsiada i o spotkaniu z Wiłem. Jampa i Yin spojrzeli na siebie 

wymownie.

- A co myślałeś? - spytał Jampa.

-   Myślę,   że   się   po   uszy   wpakowałem   w   niezłą   kabałę   -   powiedziałem 

szczerze. - Mam zamiar jak najszybciej dostać się na lotnisko.

- Nie, nie to miałem na myśli - Jampa przerwał mi szybko. - Chodziło mi o 

dzisiaj   rano,   kiedy   zobaczyłeś,   że   Yina   nie   ma.   Jak   byś   opisał   stan   twego 

umysłu...

- To jasne, byłem przerażony. Wiedziałem, że w każdej chwili mogą mnie 

dopaść Chińczycy. Starałem się wykombinować, jak wrócić do Lhasy.

Jampa zmarszczył brwi i spojrzał na Yina. - On nic nie wie

background image

0 polach modlitwy - powiedział zdziwiony.

Yin potrząsnął głową i odwrócił wzrok.

- Rozmawialiśmy o tym - wtrąciłem się. - Ale nie rozumiem, co to ma do 

rzeczy. Wiesz coś o tych helikopterach? Czy to nas szukają?

Jampa uśmiechnął się tylko i powiedział, żebym się nie martwił, że tu jestem 

bezpieczny. Przerwali nam kolejni mnisi, którzy przynieśli zupę, chleb i herbatę. 

Kiedy jadłem, umysł mi się trochę przejaśnił i mogłem trzeźwiej spojrzeć na całą 

sytuację. Powinienem dowiedzieć się wszystkiego, co się tu dzieje.

1 to natychmiast. Spojrzałem na Jampę twardo, ale on odwzajemnił moje 

spojrzenie z niezwykłym ciepłem.

- Wiem, że masz wiele pytań - powiedział. - Pozwól, że wyjaśnię ci tyle, ile 

mi wolno. Jesteśmy tu w Tybecie szczególną sektą. Nietypową. Od wielu wieków 

wierzymy, że Shambhala jest realnym miejscem na Ziemi. Przechowujemy też 

wiedzę   ze   starych   legend.   Jest   to   przekazywana   ustnie   mądrość   stara   jak 

Kalachakra,   która   poświęcona   jest   zespoleniu   wszelkiej   prawdy...   Wielu   z 

naszych   łamów   utrzymuje   kontakt   z   Shambhalą   poprzez   sny.   Kilka   miesięcy 

temu twój przyjaciel Wił zaczął

ukazywać   się   w   snach   lamy   Rigdena   o   Shambhali.   Krótko   po   tym   Wił 

osobiście pojawił się w tym właśnie klasztorze. Lama Rigden zgodził się z nim 

rozmawiać i okazało się, że Wil także ma sny o Shambhali.

- Co Wil mu powiedział? - spytałem. - I gdzie teraz jest?

Jampa pokręcił głową. - Obawiam się, że musisz zaczekać, aż się dowiemy, 

czy lama Rigden zechce udzielić ci tej informacji osobiście.

Spojrzałem na Yina. Usiłował się uśmiechnąć.

- A co z Chińczykami? - spytałem Jampy. - Co oni mają z tym wspólnego?

Wzruszył ramionami. - Nie wiemy. Może wiedzą coś o tym, co się dzieje. Ale 

jest inna ważna sprawa - dodał. - Okazało się, że we wszystkich tych snach 

pojawiała się jeszcze jedna osoba. Amerykanin. - Jampa przerwał i delikatnie się 

skłonił. - Twój przyjaciel Wil nie był pewien, ale uważał, że to mogłeś być ty.

background image

Wykąpałem   się   i   zmieniłem   ubranie   w   pokoju,   który   wskazał   mi   Jampa. 

Potem wyszedłem  na tylny dziedziniec klasztoru. Kilku mnichów pracowało w 

ogrodzie   warzywnym,   jak   gdyby   Chińczycy   w   ogóle   nie   byli   problemem. 

Spojrzałem w stronę gór i sprawdziłem niebo. Nigdzie żadnego helikoptera.

- Możemy usiąść na tamtej ławce? - usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem 

się i ujrzałem idącego w moją stronę Yina.

Skinąłem   głową   i   razem   weszliśmy   w   górę   dróżką   wzdłuż   tarasów,   na 

których kwitły ozdobne rośliny i rosły warzywa. Doszliśmy do ławki zwróconej w 

stronę   pięknego   buddyjskiego   ołtarza.   Horyzont   za   nami   wyznaczał   szczyt 

wielkiej   góry,   ale   przed   sobą,   na   południe,   mieliśmy   panoramiczny   widok 

rozciągający się na kilka mil. Widziałem, jak po kamienistych drogach idzie wielu 

ludzi, ciągnąc wózki i niosąc tobołki.

- Gdzie jest lama? - spytałem.

- Nie wiem - odparł Yin. - Jeszcze się nie zgodził z tobą spotkać.

- A to dlaczego?

Yin pokręcił głową. - Naprawdę nie wiem. - Myślisz, że on wie, gdzie jest 

Wil? Znów zaprzeczył ruchem głowy.

- Myślisz, że Chińczycy jeszcze ciągle nas szukają? - wypytywałem dalej.

Szybko wzruszył ramionami i zapatrzył się w dal. - Przepraszam, że mam 

taką niską energię - powiedział w końcu. - Proszę, nie pozwól, żeby to na ciebie 

wpłynęło. Chodzi o to, że mój gniew mnie przytłacza. Od 1954 roku Chińczycy 

systematycznie niszczą tybetańską kulturę. Spójrz na tych wszystkich ludzi na 

drogach. Wielu z nich to rolnicy, którzy muszą się przenosić w inne miejsca z 

powodu   „ekonomicznych   inicjatyw”   Chińczyków.   Inni   to   nomadzi,   którzy  teraz 

głodują,   bo   polityka   okupanta   zniszczyła   ich   życie   -   mówiąc   to,   Yin   zacisnął 

dłonie   w   pięści.   -   Chińczycy   robią   to   samo,   co   robił   Stalin   w   Mandżurii, 

sprowadzając   tysiące   imigrantów.   W   tym   wypadku   etnicznych   Chińczyków 

sprowadza   się   do   Tybetu,   żeby   zmienić   równowagę   kulturową   i   wprowadzić 

chińskie   zwyczaje.   Oni   żądają,   by  w   naszych   szkołach   uczono   wyłącznie   po 

chińsku.

-   A   ci   ludzie,   których   widzieliśmy   na   dziedzińcu,   po   co   tu   przyszli?   - 

background image

spytałem.

- Lama Rigden i mnisi próbują pomagać ubogim, którzy najgorzej znoszą te 

kulturowe   zmiany.   To   dlatego   Chińczycy   zostawili   klasztor   w   spokoju.   Lama 

pomaga rozwiązywać problemy, nie podburzając ludzi przeciw nim.

Yin  powiedział to w taki sposób, że wyczułem jego żal do lamy o to, że 

zgadza się na taką współpracę. Yin natychmiast zaczął się tłumaczyć.

- Nie zrozum mnie źle, nie chciałem sugerować, że lama jest zbyt chętny do 

współpracy. Chodzi tylko o to, że to, co robią Chińczycy, jest podłe. - Dłońmi 

zwiniętymi   w   pięści   uderzył   w   kolana.   -   Na   początku   wielu   ludzi   myślało,   że 

Chińczycy  uszanują  nasz  sposób  życia,  że   będziemy  mogli   żyć   obok   narodu 

chińskiego, nie tracąc wszystkiego. Ale ten rząd się zawziął, żeby nas zniszczyć. 

To zupełnie jasne. Musimy im to utrudnić, jak się da.

- Masz na myśli walkę z nimi? - spytałem. - Yin, wiesz doskonale, że nie 

macie szans.

- Wiem, wiem... Tylko nie mogę powstrzymać gniewu, kiedy myślę o tym, co 

robią. Pewnego dnia jeźdźcy Shambhali wyruszana nich i zniszczą to diabelskie 

nasienie.

- Co?

- To takie proroctwo wśród mojego ludu... - Spojrzał na mnie i pokiwał głową. 

-   Wiem,   że   muszę   pracować   nad   swoim   gniewem.   To   niszczy   moje   pole 

modlitwy.   -   Nagle   przerwał,   jakby   bał   się   powiedzieć   więcej.   -   Pójdę   spytać 

Jampę, czy już rozmawiał z lamą. Przepraszam na chwilę - rzucił szybko, skłonił 

się lekko i odszedł.

Przez   chwilę   patrzyłem   na   tybetański   krajobraz,   starając   się   w   pełni 

zrozumieć   spustoszenie,   jakie   zrobiła   tu   chińska   okupacja.   W   pewnej   chwili 

wydało mi się nawet, że znów słyszę helikopter, ale to było zbyt daleko, by mieć 

pewność. Wiedziałem, że gniew Yina jest całkowicie usprawiedliwiony i jeszcze 

przez   jakiś   czas   rozmyślałem   o   politycznej   sytuacji   i   losach   Tybetu. 

Przypomniałem sobie, że dotąd nie zapytałem o telefon. Zastanawiałem się, czy 

w ogóle można stąd zamówić rozmowę  międzynarodową.  Miałem już wstać  i 

wrócić   do   środka,   ale   poczułem   się   bardzo   zmęczony,   więc   wziąłem   kilka 

background image

głębokich   oddechów   i   starałem   się   skupić   na   pięknie   przyrody.   Przykryte 

śnieżnymi   czapami   szczyty   gór,   brązowo-zielone   wzgórza   były   surowe,   lecz 

malownicze,   niebo   miało   kolor   głębokiego   błękitu,   jedynie   na   zachodnim 

horyzoncie płynęło kilka chmur.

Kiedy   spojrzałem   w   dół,   zauważyłem,   że   kilku   mnichów   pracujących   na 

dolnych tarasach z uwagą patrzy w moim kierunku. Obejrzałem się za siebie, by 

sprawdzić,   czy   coś   się   tam   nie   dzieje,   ale   nie   dostrzegłem   niczego 

nadzwyczajnego.   Uśmiechnąłem   się   więc   do   nich.   Po   kilku   minutach   jeden 

wszedł   po   kamiennych   schodkach   na   mój   poziom.   W   ręku   niósł   koszyk   z 

narzędziami.   Kiedy  doszedł   do   mnie,   skłonił   się   uprzejmie   i   zaczął   spokojnie 

wyrywać chwasty z grządki jakieś dwadzieścia stóp po mojej prawej ręce. Kilka 

minut później dołączył do niego kolejny mnich, który zaczął tam kopać. Co jakiś 

czas odwracali głowy, spoglądali na mnie z zaciekawieniem i skłaniali głowy z 

szacunkiem.

Wziąłem jeszcze kilka głębokich oddechów i znów spróbowałem się skupić 

na pejzażu. Myślałem o tym, co Yin mówił o polach modlitwy. Obawiał się, że 

gniew   na   Chińczyków   obniża   jego   energię.   Co   dokładnie   miał   na   myśli? 

Zacząłem nagle bardzo wyraźnie odczuwać ciepło i blask promieni słonecznych. 

Wypełnił  mnie  absolutny spokój, jakiego nie czułem od  chwili przyjazdu  tutaj. 

Zamknąłem oczy i wziąłem kolejny głęboki oddech. Wtedy poczułem coś jeszcze 

-   niezwykły,   słodki   zapach,   jakbym   pod   nosem   miał   cały   bukiet   kwiatów.   W 

pierwszej   chwili   pomyślałem,   że   mnisi   ucięli   kilka   kwitnących   roślin   i   położyli 

gdzieś   obok   mnie.   Otworzyłem   oczy,   ale   w   pobliżu   nie   było   kwiatów. 

Pomyślałem, że to powiew wiatru przyniósł zapach z dalszych klombów, ale nie 

czułem   najlżejszego   nawet   wiatru.   Za   to   mnisi   odłożyli   swoje   narzędzia   i 

wpatrywali   się   we   mnie   z   na   wpół   otwartymi   ustami,   jakby   zobaczyli   coś 

zadziwiającego. Znów obejrzałem się za siebie, starając się odgadnąć, o co im 

chodzi. Kiedy mnisi zrozumieli, że przerwali mi medytację, szybko zebrali swoje 

rzeczy do koszyków i niemal biegiem ruszyli w dół do klasztoru. Patrzyłem przez 

chwilę, jak powiewają ich czerwone szaty, a oni odwracali co chwila głowy, jakby 

sprawdzając, czy na nich patrzę.

background image

Kiedy wróciłem do klasztoru, wyczułem dziwną atmosferę. Mnisi krzątali się 

wszędzie i poszeptywali między sobą. Przeszedłem przez dziedziniec i udałem 

się do swojego pokoju. Zamierzałem znaleźć Jampę i zapytać o telefon. Czułem 

się   lepiej,   ale   wciąż   wątpiłem   w   swój   zdrowy   rozsądek   i   instynkt 

samozachowawczy. Przecież znów pakuję się coraz dalej w kolejną awanturę, 

zamiast starać się jak najszybciej wydostać z tego kraju! Kto wie, co Chińczycy 

mogą ze mną zrobić, jeśli mnie złapią? Czy wiedzą, kim jestem? Może już być 

nawet   za   późno,   żeby   wylecieć   stąd   samolotem.   Miałem   właśnie   wstać   i   iść 

szukać Jampy, kiedy sam wpadł do mojego pokoju.

- Lama zgodził się z tobą rozmawiać! - powiedział podniecony. - To wielki 

zaszczyt. Nie martw się, on mówi płynnie po angielsku.

Skinąłem głową. Poczułem lekkie zdenerwowanie. Jampa stal w drzwiach i 

patrzył wyczekująco. - Mam cię zaprowadzić. Natychmiast - powiedział.

Wstałem i ruszyłem za Jampą, który prowadził mnie przez kilka wielkich sal 

o wysokich sufitach, potem weszliśmy do mniejszego pokoju po drugiej stronie 

klasztoru. W środku siedziało pięciu czy sześciu mnichów.  W rękach trzymali 

modlitewne   młynki,   na   szyjach   mieli   białe   szale.   Patrzyli   w   napięciu,   kiedy 

podeszliśmy na drugi koniec pokoju. Jampa wskazał, żebym usiadł. Z przeciwnej 

strony pokoju pomachał do mnie Yin.

- To pokój powitalny - powiedział Jampa.

Wnętrze wyłożone było drewnem pomalowanym  na błękitny kolor. Ściany 

zdobiły   freski   i   mandale.   Czekaliśmy   kilka   minut.   W   końcu   wszedł   lama.   Był 

wyższy niż większość mnichów, ale miał na sobie identyczną czerwoną szatę jak 

wszyscy. Spojrzał uważnie na każdą z osób po kolei. Potem gestem przywołał do 

siebie Jampę. Zetknęli się czołami, lama szepnął coś do ucha Jampy. Jampa 

natychmiast  się odwrócił i dał znak pozostałym  mnichom, by wyszli  za nim z 

pokoju.   Yin   też   zbierał   się   do   wyjścia,   ale   jeszcze   zdążył   skinąć   mi 

porozumiewawczo   głową.   Wziąłem   to   za   gest   otuchy   przed   czekającą   mnie 

rozmową. Kilku mnichów wręczyło mi swoje szale i skłoniło się z szacunkiem.

Kiedy   wszyscy   wyszli,   lama   skinął,   bym   podszedł   bliżej.   Wskazał   mi 

background image

maleńkie krzesełko z oparciem po swojej prawicy.  Podchodząc, skłoniłem się 

lekko.

- Dziękuję za przyjęcie - powiedziałem.

Skinął głową i uśmiechnął się. Przez długą chwilę przyglądał mi się uważnie, 

bez słowa.

- Czy mogę zapytać o mojego przyjaciela Wilsona Jamesa? - zacząłem w 

końcu. - Gdzie on teraz jest?

- Jakie jest twoje pojmowanie Shambhali? - lama odpowiedział pytaniem na 

pytanie.

- Myślę,  że zawsze uważałem ją za miejsce mityczne.  Fantazję. No, coś 

takiego jak Shangri-La.

Przechylił głowę i odparł z przekonaniem. - To prawdziwe miejsce na Ziemi, 

które istnieje jako część ludzkiej wspólnoty.

- To dlaczego nikt nigdy nie odkrył, gdzie jest? I dlaczego tyle autorytetów 

buddyzmu mówi o Shambhali jedynie jako o sposobie życia, kondycji umysłu?

- Dlatego, że Shambhala reprezentuje pewien sposób bycia i życia. Można 

więc o niej mówić w taki właśnie sposób. Ale jest to również rzeczywiste miejsce, 

gdzie prawdziwi ludzie osiągnęli ten właśnie poziom współistnienia.

- A pan tam był? - spytałem wprost.

- Nie, jeszcze nie zostałem wezwany.

- To jak pan może być taki pewien?

-   Ponieważ   wiele   razy   śniłem   o   Shambhali   jak   wielu   innych   adeptów   na 

Ziemi. Porównujemy nasze sny, a są one tak podobne, że wiemy, iż musi to być 

rzeczywiste, prawdziwe miejsce. Mamy też tajną wiedzę, nasze legendy, które 

tłumaczą nasz związek z tą wspólnotą.

- A jaki to związek?

-   Mamy   zachowywać   i   przekazywać   wiedzę,   czekając   na   czas,   gdy 

Shambhala ujawni się i stanie się dostępna dla wszystkich.

- Yin powiedział mi, że niektórzy wierzą, iż pewnego dnia nadejdą wojownicy 

Shambhali i pokonają Chińczyków.

- Gniew Yina jest dla niego bardzo niebezpieczny.

background image

- A więc nie ma racji?

-   On   mówi   z   punku   widzenia   ludzi,   którzy   postrzegają   zwycięstwo   w 

kategoriach   wojny   i   fizycznej   walki.   To,   w   jaki   sposób   dokona   się   ta 

przepowiednia,   wciąż   nie   jest   wiadome.   Najpierw   musimy   w   pełni   zrozumieć 

Shambhalę. Ale wiemy, że to będzie zupełnie inny rodzaj bitwy.

Ostatnie   zdanie   zabrzmiało   bardzo   niejasno,   ale   lama   był   tak   miły   i 

wyrozumiały, że czułem jedynie podziw i spokój.

- Wierzymy - mówił dalej lama Rigden - że czas, kiedy tajemnice Shambhali 

staną się znane całemu światu, jest już bardzo blisko.

- Lamo, skąd to wiesz?

- Także ze snów. Twój przyjaciel Wił był tutaj, jak już niewątpliwie słyszałeś. 

Odczytaliśmy  jego przybycie  jako niezwykle  ważny znak, bo wcześniej o nim 

śniliśmy. A on poczuł zapach i usłyszał dźwięk.

Zaskoczyło mnie to. - Jaki zapach?

Lama się uśmiechnął. - Ten sam, który i ty dzisiaj poczułeś. Teraz wszystko 

zrozumiałem. To, jak przyglądali mi się mnisi i to, że lama nagle zdecydował się 

ze mną rozmawiać.

-   Ty   też   zostałeś   wezwany   -   dodał   lama.   -   Posłanie   zapachu   to   rzecz 

niezwykle rzadka. Byłem świadkiem takiego zdarzenia tylko dwa razy w życiu. - 

Raz, gdy byłem z moim nauczycielem, a drugi raz, gdy był tu twój przyjaciel Wił. 

A   teraz   to   samo   wydarzyło   się   tobie.   Nie   wiedziałem,   czy   mam   się   z   tobą 

zobaczyć.   Mówienie   o   tych   tajemnicach   bez   poważnego   powodu   jest   bardzo 

niebezpieczne. Czy słyszałeś także krzyk?

- Nie - odparłem. - W ogóle nie wiem, o co chodzi.

- To również wezwanie z Shambhali. Po prostu czekaj na wyjątkowy dźwięk. 

Kiedy go usłyszysz, sam będziesz wiedział, co to jest.

-   Lamo,   ale   ja   nie   jestem   pewien,   czy   chcę   gdziekolwiek   iść.   To   mi   się 

wydaje   bardzo   niebezpieczne.   Chińczycy   chyba   wiedzą,   kim   jestem.   Raczej 

chciałbym   wrócić   do   Stanów   najszybciej,   jak   to   możliwe.   Czy   możesz   mi 

powiedzieć, gdzie znajdę Wiła? Czy jest gdzieś niedaleko?

Lama pokręcił głową. Był bardzo smutny. - Nie, tego nie wiem. Obawiam się, 

background image

że Wil postanowił tam iść.

Milczałem. Przez długą chwilę Lama patrzył na mnie uważnie.

- Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć - powiedział w końcu. - Ze snów 

wynika bardzo jasno, że bez ciebie Wil nie przeżyje tej próby. Żeby jemu się 

udało, ty też musisz tam być.

Przeszył mnie lęk. Odwróciłem wzrok. Nie takie wieści chciałem usłyszeć.

- Legendy mówią - ciągnął lama - że w Shambhali każde pokolenie ma swoje 

specjalne   przeznaczenie,   które   jest   tam   powszechnie   znane   i   omawiane.   To 

samo dotyczy ludzkich kultur poza Shambhalą. Czasami wielką siłę i jasność 

można uzyskać, przyglądając się odwadze i przeznaczeniu pokolenia, które było 

przed nami.

Nie rozumiałem, o czym on mówi.

- Czy twój ojciec jeszcze żyje? - spytał lama. Zaprzeczyłem ruchem głowy. - 

Nie, umarł kilka lat temu.

- A czy był na wielkiej wojnie w latach czterdziestych?

- Tak - odparłem. - Był.

- Czy brał udział w walkach?

- Tak i to przez większość wojny.

- Czy opowiadał ci o swoich najbardziej przerażających przeżyciach?

Jego   pytanie   przeniosło   mnie   w   przeszłość,   w   lata   mojej   młodości. 

Przypomniałem sobie rozmowy z ojcem.

- Tak, najbardziej wstrząsnęło nim chyba lądowanie w Normandii w 1944, na 

plaży w Omaha.

- A tak - potaknął lama - widziałem wasze amerykańskie filmy o tej bitwie. A 

ty widziałeś?

- Tak - odparłem - bardzo mnie poruszyły.

- Mówiły o strachu i o odwadze żołnierzy - ciągnął lama.

- Tak.

- Czy myślisz, że ty mógłbyś dokonać czegoś takiego?

- Nie wiem. Nie pojmuję, jak oni to zrobili.

-   Może   im   było   łatwiej,   bo   to   było   wyzwanie   dla   całego   pokolenia.   Na 

background image

pewnym   poziomie   wszyscy   to   wyczuwali:   ci,   którzy   się   bili,   i   ci,   którzy 

produkowali   broń,   ci,   którzy   dostarczali   żywność.   Ratowali   świat   w   czasie 

wielkiego zagrożenia. - Przerwał, jakby czekał, że zadam jakieś pytanie, ale ja 

tylko na niego patrzyłem. - Wyzwanie twojego pokolenia jest inne - powiedział. - 

Wy   też   musicie   ocalić   świat,   ale   musicie   to   zrobić   w   inny   sposób.   Musicie 

zrozumieć, że posiadacie w sobie ogromną moc, którą można rozwinąć, o którą 

trzeba dbać. To energia, którą zawsze nazywano modlitwą.

- Tak mi mówiono - potwierdziłem. - Ale chyba wciąż nie wiem, jak się nią 

posługiwać.

W tym momencie lama uśmiechnął się i wstał, patrząc na mnie z iskierką 

rozbawienia w oczach.

- O tak, wiem o tym, wiem. Ale się nauczysz.

Leżałem na posłaniu w swoim pokoju i myślałem o tym, co powiedział mi 

lama. Zakończył rozmowę tak nagle, że nie miałem szans zadać mu wszystkich 

pytań.

- Teraz idź i odpocznij - powiedział po prostu i dzwoneczkiem wezwał kilku 

mnichów. - Porozmawiamy znów jutro.

Później Yin  i Jampa kazali mi powtórzyć  sobie wszystko,  co mówił lama. 

Prawda była taka, że rozmowa z nim wzbudziła we mnie więcej wątpliwości, niż 

dała odpowiedzi. Wciąż nie wiedziałem, gdzie poszedł Wil, ani co tak naprawdę 

oznaczało   owo   „wezwanie   Shambhali”.   Wszystko   to   brzmiało   niejasno   i 

niebezpiecznie.

Yin i Jampa zgodnie odmówili dyskusji o nurtujących mnie pytaniach. Resztę 

wieczoru spędziliśmy na jedzeniu i oglądaniu pięknych widoków. Położyliśmy się 

wcześnie. Leżałem, wpatrując się w sufit. Nie mogłem zasnąć, w głowie wirowały 

mi myśli. Kilka razy odtworzyłem w pamięci wszystko, co się wydarzyło podczas 

mojej podróży do Tybetu i w końcu udało mi się zapaść w płytki, niespokojny 

sen.   Śniło   mi   się,   że   biegnę   po   zatłoczonych   uliczkach   Lhasy   i   próbuję   się 

schronić   w   jednym   z   klasztorów.   Jednak   mnisi   przy   bramie   rzucają   mi   tylko 

spojrzenie i bez słowa zatrzaskują drzwi przed nosem. A żołnierze są tuż za 

mną.   Biegnę   dalej   bez   tchu   po   jakichś   mrocznych   zaułkach   i   bramach   i   już 

background image

całkowicie   tracę   nadzieję.   I   nagle,   dobiegając   do   końca   kolejnej   uliczki, 

spoglądam   w   prawo   i   widzę   światło   podobne   do   tego,   jakie   widywałem 

wcześniej. Kiedy się tam zbliżam, światło niknie, ale przed sobą mam furtkę. 

Żołnierze już wybiegają zza rogu, są tuż za mną, a ja rzucam się do tej furtki i 

nagle znajduję się w środku zimowego krajobrazu...

Obudziłem się przerażony. Gdzie ja jestem? Po chwili rozpoznałem pokój, 

wstałem   i   podszedłem   do   okna.   Na   wschodzie   już   się   powoli   rozwidniało. 

Próbowałem strząsnąć z siebie ten sen. Wróciłem do łóżka, ale nie zdołałem 

zasnąć, byłem całkowicie rozbudzony.

Włożyłem   szybko   spodnie,   chwyciłem   kurtkę   i   zbiegłem   na   parter, 

przeszedłem przez dziedziniec. Minąłem ogród warzywny i usiadłem na jednej z 

ławek z giętego metalu. Kiedy patrzyłem na wschód słońca, usłyszałem za sobą 

jakiś dźwięk. Odwróciłem się i zobaczyłem sylwetkę mężczyzny, który szedł w 

moją stronę od bram klasztoru. Był to lama Rigden. Wstałem, a on głęboko się 

pokłonił.

- Wcześnie wstałeś - powiedział. - Mam nadzieję, że dobrze spałeś?

- Tak - odparłem, patrząc, jak podchodzi do niewielkiego jeziorka i sypie 

garść ziaren dla ryb. Woda zawirowała, kiedy rybki podpłynęły do jedzenia.

- A jakie były twoje sny? - spytał, nie patrząc na mnie.

Opowiedziałem mu o pościgu i o tym, jak uratowało mnie światło. Patrzył na 

mnie z nieukrywanym zdziwieniem.

-   A   czy   miałeś   podobne   doświadczenia   w   normalnym   życiu,   nie   tylko   w 

snach? - spytał.

- Już kilka razy podczas tej podróży - przyznałem. - Lamo, co się dzieje?

Uśmiechnął się i przysiadł na ławce obok mnie. - Cóż, pomagają ci dakini.

- Nie rozumiem! Kim są dakini? Wil zostawił Yinowi list, w którym wspominał 

o dakini, ale ja nigdy wcześniej o nich nie słyszałem.

- To są byty ze świata duchowego. Zwykle pojawiają się jako kobiety, ale 

mogą przybrać każdą formę, jaką chcą. Na zachodzie znane są jako anioły, ale 

są   nawet   bardziej   tajemnicze,   niż   większość   ludzi   może   sobie   wyobrazić. 

Obawiam się, że ich naturę w pełni znają tylko mieszkańcy Shambhali. Legendy 

background image

mówią, że dakini poruszają się wraz ze światłem Shambhali.

Zamilkł i spojrzał mi głęboko w oczy. - Zdecydowałeś już, czy odpowiesz na 

wezwanie?

- Nawet bym nie wiedział, od czego zacząć...

- Legendy cię poprowadzą.  Mówią, że czas, kiedy Shambhala ujawni  się 

światu,   rozpoznamy   po   tym,   iż   coraz   więcej   ludzi   zacznie   rozumieć,   w   jaki 

sposób   żyją   jej   mieszkańcy,   pojmą   też   prawdę   ukrytą   w   energii   modlitwy. 

Modlitwa nie jest siłą, która działa tylko wtedy, gdy siądziemy i zdecydujemy się 

modlić w jakiejś konkretnej sytuacji. Wtedy modlitwa też działa, oczywiście, ale 

działa także kiedy indziej.

- Lamo, czy chodzi ci o stałe pola modlitwy?

-   Tak.   Wszystko,   czego   oczekujemy,   dobre   czy   złe,   świadome   czy 

nieświadome, wszystkiemu pomagamy się stać. Nasza modlitwa to energia, czy 

też moc, która emanuje z nas we  wszystkich kierunkach. U większości ludzi, 

którzy rozumują w zwykły sposób, ta energia jest bardzo słaba i sama się znosi. 

Ale u innych, którzy zwykle wiele w życiu osiągają, którzy są bardzo twórczy, 

odnoszą   sukcesy,   to   pole   energii   jest   silne,   choć   zwykle   jest   nieświadome. 

Większość   takich   ludzi   ma   mocne   pole   energetyczne   dlatego,   że   dorastali   w 

warunkach, które nauczyły ich oczekiwać sukcesu i uważać go nawet za coś 

całkiem   oczywistego.   Mieli   silne   wzorce,   które   naśladowali.   Jednak   legendy 

mówią,   że   wkrótce   wszyscy   pojmą   istnienie   tej   energii   i   zrozumieją,   że 

umiejętność jej używania można opanować i rozwinąć. Opowiedziałem ci o tym, 

by wytłumaczyć, jak masz odpowiedzieć na wezwanie Shambhali. By odnaleźć 

to święte miejsce, musisz systematycznie podnosić swoją energię, aż będziesz 

emanował   dostateczną   twórczą   siłą,  by  móc   tam   wejść.   Legendy  opisują,   co 

należy czynić. Mówią o trzech ważnych krokach. Jest jeszcze czwarty krok, ale 

ten w pełni znany jest tylko mieszkańcom Shambhali. To dlatego odnalezienie 

Shambhali jest takie trudne. Nawet, jeśli ktoś podniesie i rozwinie swą energię 

wedle   trzech   pierwszych   kroków,   wciąż   będzie   potrzebował   pomocy,   by   móc 

znaleźć drogę do Shambhali. To dakini muszą otworzyć mu przejście.

- Nazwałeś dakini bytami duchowymi. Czy masz na myśli dusze, które są w 

background image

zaświatach i które służą nam za przewodników? - spytałem.

- Nie, dakini to inny rodzaj bytów, które mają strzec ludzi i pomagać im w 

duchowym przebudzeniu. One nie są i nigdy nie były istotami ludzkimi.

- Są tym samym co anioły?

Lama  się  uśmiechnął.   -  Są   tym,   czym   są.   Jedną  rzeczywistością.   Każda 

religia ma dla nich inne imię, tak jak każda religia ma swój sposób na opisywanie 

Boga i tego, jak ludzie powinni żyć. Ale w każdej religii doświadczenie Boga, tej 

energii miłości, jest dokładnie takie samo. Każda religia ma swoją własną historię 

relacji z Bogiem i sposób opowiadania o tym, ale boskie źródło jest tylko jedno. 

Tak samo jest z aniołami.

- To ty nie jesteś wyłącznie buddystą?

Lama o mało się nie roześmiał. - Nasza sekta i legendy, których strzeżemy, 

mają swoje podłoże w buddyzmie, ale my opowiadamy się za zjednoczeniem, za 

syntezą wszystkich religii. Wierzymy, że każda ma swoją prawdę, która powinna 

być połączona z pozostałymi. I można to zrobić, nie tracąc podstawowych prawd 

i   tradycji   swojej   religii.   Ja   na   przykład   mogę   się   równie   dobrze   nazwać 

chrześcijaninem co żydem czy muzułmaninem. Wierzymy, że ci, którzy żyją w 

Shambhali, również pracują nad połączeniem prawd wszystkich religii. Pracują 

nad   tym   w   tym   samym   duchu,   w   jakim   dalajlama   dopuszcza   do   inicjacji 

Kalachakry każdego, kto ma szczere serce.

Patrzyłem i słuchałem uważnie, starając się wszystko pojąć.

- Nie próbuj od razu zrozumieć wszystkiego - powiedział lama. - Pamiętaj 

tylko, że połączenie wszystkich religijnych prawd jest ważne, jeśli moc energii 

modlitwy   ma   wzrosnąć   na   tyle,   by   pokonać   niebezpieczeństwa   wywoływane 

przez tych, którzy się lękają. Pamiętaj też, że dakini są prawdziwe.

- A co sprawia, że nam pomagają? - spytałem.

Lama wziął głęboki oddech, zamyślił się. Wydało mi się, że to pytanie jest 

dla niego kłopotliwe.

- Pracowałem całe życie, by zrozumieć ten problem - powiedział w końcu. -■ 

Ale   muszę   przyznać,   że   nadal   nie   wiem.   Myślę,   że   to   wielka   tajemnica 

Shambhali   i   nie   zostanie   zrozumiana,   dopóki   cała   Shambhala   nie   będzie 

background image

zrozumiana.

- Czy uważasz - wtrąciłem - że dakini mi pomagają?

- Tak - odparł z przekonaniem. - I twojemu przyjacielowi Wilowi również.

- A co z Yinem? Co on w tym wszystkim robi?

- Yin poznał twojego przyjaciela tutaj, w klasztorze. Yin także śnił o tobie, ale 

w innym kontekście niż ja czy inni lamo-wie. Yin zdobył wykształcenie w Anglii i 

zna zachodni sposób życia. Ma być twoim przewodnikiem, choć się przed tym 

wzbrania, jak bez wątpienia zauważyłeś. Ale to tylko dlatego, że tak bardzo nie 

chce nikogo zawieść. Będzie twoim przewodnikiem i zaprowadzi cię tak daleko, 

jak tylko będzie mógł. Znów przerwał i patrzył na mnie wyczekująco.

-   A   co   z   chińskim   rządem?   Z   agentami?   -   spytałem.   -   Co   oni   tu   robią? 

Czemu tak się nami interesują?

Lama spuścił wzrok. - Nie wiem. Wydaje się, że wyczuwają, iż coś się dzieje 

z Shambhalą. Zawsze starali się stłumić tybetańską duchowość, ale teraz chyba 

odkryli istnienie naszej sekty. Musisz być bardzo ostrożny. Oni się nas bardzo 

boją.

Odwróciłem wzrok, wciąż myśląc o Chińczykach.

- Zdecydowałeś się? - spytał w końcu lama.

- Czy pójdę?

Uśmiechnął się wyrozumiale. - Tak.

- Nie wiem. Nie jestem pewien, czy mam odwagę ryzykować, że wszystko 

stracę.

Lama tylko patrzył na mnie i kiwał głową.

- Lamo, mówiłeś coś o wyzwaniu dla mojego pokolenia - powiedziałem po 

chwili. - Wciąż tego nie rozumiem.

-   Druga   wojna   światowa   podobnie   jak   zimna   wojna   -   zaczął   lama   -   były 

wyzwaniami,   przed   którymi   stanęło   poprzednie   pokolenie.   Ogromny   postęp 

technologii   dał   narodom   do   ręki   broń   do   masowego   zabijania.   W   swoim 

nacjonalistycznym zapamiętaniu totalitarne siły próbowały podbić demokratyczne 

kraje. I to zagrożenie nadal by istniało, gdyby zwykli ludzie nie walczyli i nie ginęli 

w obronie wolności, zapewniając światu zwycięstwo demokracji... Jednak twoje 

background image

zadanie   jest   inne   niż   zadanie   twoich   rodziców.   Misja   twojego   pokolenia   ma 

zupełnie inną naturę niż ta, którą miało pokolenie drugiej wojny. Oni walczyli z 

tyranią, używając broni i przemocy. Ty musisz walczyć z całym pojęciem wojny i 

wrogów.   To   jednak   wymaga   takiego   samego   bohaterstwa.   Rozumiesz? 

Wydawało   się,   że   to,   co   zrobili   twoi   rodzice,   było   niewykonalne.   A   jednak 

przetrwali. Ty także musisz. Siły totalitaryzmu wcale nie zniknęły; po prostu nie 

przejawiają się już w postaci narodów chcących tworzyć imperia. Moce tyranii są 

teraz międzynarodowe i działają subtelniej, wykorzystują nasze uzależnienie od 

technologii,   nasze   dążenie   i   pragnienie   wygody,   lepszego   życia.   Ze   strachu 

usiłują   skupić   postęp   techniczny   w   rękach   nielicznych   jednostek   tak,   by   ich 

ekonomiczna pozycja była niezachwiana, by mogli kontrolować rozwój świata. 

Przeciwstawienie się im za pomocą siły jest niemożliwe. Demokracji trzeba teraz 

strzec, wykorzystując następny krok w ewolucji wolności. Musimy używać mocy 

naszej wizji i siły oczekiwań, które z nas emanują jako nieprzerwana modlitwa. 

To moc silniejsza niż jakakolwiek inna znana ludzkości, musimy ją opanować i 

nauczyć się nią posługiwać, zanim będzie za późno. Są znaki, że coś się zmienia 

w   Shambhali.   Ona   się   otwiera,   przesuwa.   -   Lama   wpatrywał   się   we   mnie   z 

żelazną   determinacją.   -   Musisz   odpowiedzieć   na   wezwanie   Shambhali.   To 

jedyny sposób, by oddać cześć temu, co zrobiło pokolenie twego ojca.

Ta ostatnia uwaga napełniła mnie lękiem.

- Od czego miałbym zacząć? - spytałem.

- Uzupełnić i opanować rozszerzanie swej energii - odparł lama. - To nie 

będzie   łatwe,   bo   masz   w   sobie   wiele   gniewu   i   strachu.   Ale   jeśli   będziesz 

wytrwały, przejście się ukaże.

- Przejście?

- Tak. Legendy mówią, że istnieje kilka przejść do Shambhali: jedno jest we 

wschodnich Himalajach w Indiach, jedno na północnym  zachodzie na granicy 

Chin, a jedno na dalekiej północy, w Rosji. Znaki poprowadzą cię do właściwego 

przejścia. Kiedy wszystko wyda ci się stracone, szukaj pomocy dakini.

Kiedy lama to mówił, z klasztoru wyszedł Yin, niosąc nasze bagaże.

- No dobrze - powiedziałem, czując coraz większy strach. - Spróbuję.

background image

Kiedy to mówiłem, nie mogłem uwierzyć, że te słowa wychodzą z moich ust.

- Nie martw się - powiedział lama Rigden - Yin ci pomoże. Pamiętaj tylko, że 

zanim będziesz mógł odnaleźć Shambhalę, musisz najpierw podnieść poziom 

energii, która z ciebie emanuje i płynie w świat. Dopóki tego nie zrobisz, nie uda 

ci się. Musisz też opanować moc swoich oczekiwań.

Spojrzałem na Yina. Niepewnie się uśmiechał.

- Już czas - powiedział.

background image

Pielęgnowanie energii

Wyszliśmy   na   zewnątrz.   Zobaczyłem   starego,   brązowego,   może 

dziesięcioletniego dżipa, zaparkowanego przy drodze. Kiedy podeszliśmy bliżej, 

zauważyłem, że były w nim pudła z suchym prowiantem, śpiwory, grube kurtki. 

Do bagażnika przytroczonych było kilka zapasowych kanistrów paliwa.

- A skąd się to wszystko wzięło? - spytałem.

Yin mrugnął do mnie. - Przygotowywaliśmy się do tej wyprawy już od dawna.

Z klasztoru lamy Rigdena Yin pojechał kilka mil na północ, a potem skręcił z 

szerokiej   kamienistej   drogi   na   wąski   trakt,   niewiele   szerszy   od   ścieżki   dla 

pieszych.   Jechaliśmy   kilka   mil,   nie   mówiąc   słowa.   Prawda   była   taka,   że   nie 

wiedziałem,   co   powiedzieć.   Zgodziłem   się   na   tę   podróż   wyłącznie   z   powodu 

tego, co powiedział lama, i tego, co Wił zrobił dla mnie w przeszłości. Jednak 

teraz niepokój wywołany tą decyzją zaczynał brać górę. Próbowałem strząsnąć z 

siebie   strach   i   skupić   się   na   tym,   co   mówił   lama   Rigden.   Co   miał   na   myśli 

poprzez „opanowanie mocy moich oczekiwań”? Spojrzałem na Yina. Patrzył w 

skupieniu na drogę.

- Dokąd jedziemy? - spytałem.

Odpowiedział, nie patrząc na mnie. - To jest skrót do autostrady Przyjaźni. 

Musimy pojechać na południowy zachód, do Tingri, niedaleko Mount Everestu. 

Podróż zajmie prawie cały dzień. I znajdziemy się na znacznej wysokości.

- Czy ten teren jest bezpieczny?

Yin rzucił mi teraz szybkie spojrzenie. - Będziemy bardzo ostrożni. Musimy 

znaleźć pana Hanha.

- A kto to?

-   On   wie   najwięcej   o   Pierwszym   Rozwinięciu   energii   modlitwy,   którego 

musisz się nauczyć. Pochodzi z Tajlandii i jest bardzo wykształcony.

- Pokręciłem głową i odwróciłem wzrok. - Nie jestem pewien, czy rozumiem, 

o co chodzi w tych „rozwinięciach”. Co to właściwie jest?

- Wiesz, że masz swoje pole energetyczne. Tak? To pole modlitwy, które 

przez cały czas z ciebie emanuje.

background image

- No tak.

- I wiesz, że to pole wpływa na świat, na to, co się wydarza? Wiesz, że ono 

może być albo małe i słabe, albo rozległe i silne.

- No tak, chyba tak.

-   Są   bardzo   konkretne,   precyzyjne   metody   powiększania   i   wzmacniania 

twojego pola, tak żebyś stał się bardziej twórczy i silniejszy. Legendy mówią, że 

w końcu wszyscy ludzie będą wiedzieli, jak to robić. Ale ty musisz się nauczyć 

już teraz, jeśli chcesz odnaleźć Shambhalę i pomóc Wilowi.

- A ty umiesz już robić te „rozwinięcia”? - spytałem.

Yin zmarszczył brwi. - Tego nie powiedziałem.

Spojrzałem   na   niego   wymownie.   No   pięknie!   W   jaki   sposób   miałem 

opanować coś takiego, skoro nawet Yin miał z tym kłopoty?

Przez wiele godzin jechaliśmy w milczeniu, po drodze pojadając orzechy i 

warzywa.   Zatrzymaliśmy   się   tylko   raz,   żeby   zatankować.   Dobrze   po   zmroku 

wjechaliśmy do Tingri.

- Tu musimy być  bardzo ostrożni - powiedział Yin.  - Jesteśmy w pobliżu 

klasztoru Rongphu i bazy noclegowej Everestu. Chińczycy obserwują tu turystów 

i alpinistów. Zobaczysz tu niesamowite widoki północnej strony Everestu.

Yin skręcił kilka razy i wjechał między stare, drewniane domy. Za nimi stała 

prosta chata z glinianych cegieł. Teren wokół domku pana Hanha był pięknie 

utrzymany,   na   wypielęgnowanych   klombach   i   w   małych   skalnych   ogródkach 

kwitły kwiaty.

Kiedy podjeżdżaliśmy, przed chatą pojawił się duży mężczyzna w kolorowej, 

ręcznie   haftowanej  szacie.  Mógł   być   po   sześćdziesiątce,   ale  poruszał  się  jak 

osoba znacznie młodsza. Głowę miał ogoloną.

Yin pomachał ręką, gdy mężczyzna mrużąc oczy, próbował rozpoznać, kto 

nadjeżdża.   Poznał   Yina,   uśmiechnął   się   szeroko   i   podszedł   do   nas,   gdy 

wysiadaliśmy z dżipa. Przez chwilę rozmawiali po tybetańsku, potem Yin wskazał 

na mnie i powiedział: - To właśnie jest mój amerykański przyjaciel.

Przedstawiłem   się   Hanhowi,   a   on   skłonił   się   nieznacznie   i   uścisnął   moją 

dłoń.

background image

- Witam. Proszę, wejdźcie.

Kiedy Hanh wrócił do domu, Yin wyjął z dżipa swój plecak. - Weź swój worek 

- powiedział.

Wnętrze domku było skromne, ale pełne kolorowych tybetańskich malowideł 

i  chodników.  Weszliśmy do  niewielkiego saloniku i stąd  mogłem widzieć  inne 

pomieszczenia. Na lewo była malutka kuchnia i sypialnia, a na prawo pokój, który 

wyglądał jak gabinet przyjęć. Na środku stał tam stół do masażu, przy jednej ze 

ścian stały szafki z buteleczkami, był też niewielki zlew.

Yin   powiedział   do   Hanha   coś   po   tybetańsku,   usłyszałem,   że   kilkakrotnie 

powtórzył moje imię. Hanh pochylił się z uwagą. Rzucił mi uważne spojrzenie i 

wziął potężny oddech.

-   Jesteś   bardzo   zalękniony   -   powiedział   Hanh,   przypatrując   mi   się   teraz 

bardzo dokładnie.

- Żartuje pan? - rzuciłem z kwaśnym uśmiechem.

Hanh roześmiał się z mojego sarkazmu. - Musimy coś z tym  zrobić, jeśli 

masz wypełnić swoją misję.

Obszedł mnie dookoła, bacznie oglądając moje ciało.

- Mieszkańcy Shambhali - zaczął - żyją w inny sposób niż pozostali ludzie. 

Zawsze tak żyli. Przez wieki różnica energii między tymi w Shambhali a zwykłymi 

ludźmi była zawsze wielka. Ale w ostatnim czasie reszta ludzkości rozwinęła się i 

podniosła   swoją   świadomość,   więc   ta   różnica   się   zmniejszyła,   ale   wciąż   jest 

duża.

Kiedy Hanh mówił, spojrzałem na Yina. Wydał mi się równie zdenerwowany 

jak ja.

Hanh jakby to wyczuł. - Yin jest tak samo pełen lęku jak ty - powiedział. - Ale 

on wie, że może poskromić swój strach. Myślę, że ty jeszcze nie zdajesz sobie z 

tego   sprawy.   Musisz   zacząć   myśleć   i   działać   podobnie   jak   mieszkańcy 

Shambhali.   Musisz   się   najpierw   nauczyć   pielęgnować,   a   potem   utrzymywać 

swoją energię. - Hanh zamilkł na chwilę i znów skupił się na obserwacji mojego 

ciała. Uśmiechnął się. - Masz za sobą wiele doświadczeń - powiedział w końcu. - 

Powinieneś być silniejszy.

background image

- Może nie pojmuję energii we właściwy sposób? - spytałem.

- Ależ skąd, pojmujesz dobrze - Hanh uśmiechnął się szeroko. - Po prostu 

nie chcesz zmienić swojego sposobu życia. Podniecasz się i fascynujesz jakąś 

ideą, a potem wolisz dalej żyć nieświadomie, mniej więcej tak, jak żyłeś zawsze.

Ta   rozmowa   nie   przebiegała   tak,   jakbym   sobie   tego   życzył.   Mój   strach 

zastąpiła   teraz   narastająca   irytacja.   Stałem,   a   Hanh   obchodził   mnie   wkoło 

jeszcze kilka razy, wciąż uważnie przypatrując się całemu mojemu ciału.

- Na co pan tak patrzy? - nie wytrzymałem.

-  Kiedy oceniam poziom czyjejś   energii,  zawsze  najpierw  przyglądam  się 

postawie - powiedział rzeczowo i spokojnie. - Twoja nie jest taka najgorsza, ale 

musiałeś nad tym pracować, prawda?

Ta   uwaga   była   bardzo  trafna.   Kiedy  byłem   nastolatkiem,   urosłem   bardzo 

szybko w ciągu jednego roku i w rezultacie strasznie się garbiłem. Zawsze bolały 

mnie   plecy.   Poprawiło   mi   się   dopiero,   kiedy   zacząłem   regularnie   co   rano 

wykonywać kilka podstawowych ćwiczeń jogi.

- Energia wciąż nie płynie zbyt dobrze w górę twojego ciała - zauważył Hanh.

- Może pan to stwierdzić, jedynie na mnie patrząc? - zdziwiłem się.

- I czując cię. Ilość i siłę twojej energii można wyczuć tak samo jak stopień 

twojej obecności w pokoju. Z pewnością sam nieraz byłeś świadkiem, że ktoś 

wchodzi do pomieszczenia i od razu się czuje, że ma silną obecność, nawet 

charyzmę?

- O tak, oczywiście - mówiąc to, natychmiast pomyślałem o mężczyźnie z 

hotelu w Katmandu.

- Im więcej ktoś ma energii, tym  bardziej inni odczuwają obecność takiej 

osoby. Często jest to jednak energia, przez którą popisuje się ego, na początku 

wydaje się silna, a potem bardzo szybko się rozprasza. U niektórych osób jest to 

prawdziwa i stała energia, która pozostaje niezmienna.

Potaknąłem.

-   Na   twoją   korzyść   działa   to,   że   jesteś   otwarty   -   ciągnął   dalej   Hanh.   - 

Doświadczyłeś   mistycznego   otwarcia,   nagłego   przepływu   boskiej   energii,   coś 

takiego zdarzyło ci się w przeszłości, mam rację?

background image

-   Tak  -  potwierdziłem,   myśląc   o  swoim   przeżyciu   na  górskim   szczycie  w 

Peru.  Nawet   w  tej  chwili   wspomnienie   było   żywe   w  mej   pamięci.   Doszedłem 

wtedy   do   kresu   drogi,   byłem   pewien,   że   za   chwilę   zabiją   mnie   peruwiańscy 

żołnierze i wtedy nagle ogarnął mnie nieziemski spokój, a równocześnie euforia, 

poczucie   lekkości.   Wtedy   po   raz   pierwszy   doświadczyłem   tego,   co   mistycy 

różnych religii nazywają stanem transcendentnym.

- W jaki sposób wypełniała cię wtedy energia? - spytał Hanh. - Jak to się 

działo?

- To było jak fala spokoju, cały mój lęk zniknął.

- A jak ta energia się poruszała?

To   było   zagadnienie,   nad   którym   nigdy   się   nie   zastanawiałem,   ale   teraz 

zacząłem sobie wszystko przypominać. - Wydaje mi się, że ta fala płynęła w górę 

mojego kręgosłupa i jakby wychodziła czubkiem głowy... unosiła całe ciało do 

góry. Czułem się, jakbym płynął w powietrzu. Tak, jakby jakaś lina ciągnęła mnie 

w górę.

Hanh pokiwał głową, potem spojrzał mi w oczy.

- A jak długo to trwało?

-   Niedługo   -   przyznałem.   -   Ale   potem   nauczyłem   się   wdychać   w   siebie 

otaczające mnie piękno, żeby przywołać to uczucie.

- To, czego brakuje w twojej praktyce - powiedział Hanh

-   to   umiejętność   nie   tylko   „wdychania”   energii,   ale   świadomego 

utrzymywania jej na wysokim poziomie. To pierwszy krok, którego musisz się 

teraz nauczyć. Musisz sprawić, by energia pełniej w ciebie wpływała. To trzeba 

robić w bardzo precyzyjny sposób, biorąc pod uwagę wszystkie inne działania 

tak, żeby nie zniszczyć raz nabudowanej energii. - Zamilkł na chwilę.

- Rozumiesz mnie? Całym życiem musisz podtrzymywać  wysoką energię. 

Musisz być... spójny. - Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem. - Musisz żyć 

mądrze. No, zjedzmy coś.

Zniknął w kuchni i wrócił z półmiskiem warzyw  i miseczką jakiegoś sosu. 

Posadził mnie i Yina przy stole i rozdzielił warzywa na trzy miski. Wkrótce stało 

się jasne, że jedzenie to część nauki, której mi udzielał.

background image

Zaczęliśmy jeść, a Hanh mówił dalej. - Utrzymywanie wyższej energii w ciele 

nie jest możliwe, jeśli ktoś je martwą żywność.

Odwróciłem wzrok i westchnąłem. Jeśli ma to być lekcja zdrowego żywienia, 

to może sobie darować.

Moje podejście rozwścieczyło Hanha.

- Czyś ty zwariował? - niemal krzyknął. - Twoje życie może zależeć od tych 

informacji, a ty nie robisz najmniejszego wysiłku, żeby się czegoś nauczyć. Co ty 

sobie   wyobrażasz?   Że   możesz   żyć,   jak   ci   się   podoba   i  dokonywać   ważnych 

rzeczy?

Zamilkł i spoglądał na mnie z ukosa. Wyczułem, że choć jego gniew był 

prawdziwy, to był również częścią całej nauki. Miałem wrażenie, że przekazuje 

mi informacje na kilku poziomach. Kiedy na niego spojrzałem, nie potrafiłem się 

nie uśmiechnąć. Hanha po prostu nie sposób było nie lubić.

Poklepał mnie po ramieniu i odwzajemnił uśmiech.

-   Większość   ludzi   -   zaczął   znowu   -   jest   w   młodości   pełna   energii   i 

entuzjazmu,   a   potem   dochodzą   do   wieku   średniego   i   zaczynają   się   powoli 

zapadać i zwalniać, ale udają, że tego nie widzą. No bo przecież wszyscy ich 

przyjaciele też zwalniają, za to dzieci są aktywne, tak więc spędzają coraz więcej 

czasu,   siedząc   i   jedząc   to,   co   im   smakuje...   I   po   jakimś   czasie   zaczynają 

narzekać i mieć problemy, na przykład z trawieniem albo ze skórą. Kładą to na 

karb   wieku,   ale   pewnego   dnia   pojawia   się   poważna   choroba,   która   nie   chce 

zniknąć. Wtedy zwykle idą do lekarza, który nie zajmuje się ich stresem, tylko 

przepisuje lekarstwa. I czasem to pomaga, a czasem nie. A potem, kiedy mijają 

kolejne lata, zapadają na jakąś chorobę, która staje się coraz poważniejsza, i 

wtedy zdają sobie sprawę, że umierają. Jedynym pocieszeniem jest dla nich to, 

że   myślą,   iż   to   co   im   przytrafia   się   w   końcu   wszystkim,   że   to   nieuniknione. 

Straszne, że taki spadek energii przydarza się nawet ludziom, którzy uważają się 

za   bardzo   „uduchowionych”...   -   Pochylił   się   do   mnie   i   rozejrzał   wokół,   jakby 

sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje. - To dotyczy również niektórych bardzo 

szanowanych łamów. Chciałem się roześmiać, ale się powstrzymałem.

-   Jeśli  dążymy   do   wyższej   energii,   a  równocześnie  spożywamy   jedzenie, 

background image

które nas z tej energii okrada, to nigdzie nie dojdziemy. Musimy brać pod uwagę 

wszystkie  energie, którym  po prostu pozwalamy przeniknąć do naszego pola, 

zwłaszcza   zjedzenia,   i   wystrzegać   się   wszystkiego,   co   złe,   jeśli   nasze   pole 

energetyczne ma być silne. - Przysunął się do mnie jeszcze bliżej. - To bardzo 

trudne dla większości ludzi, bo jesteśmy uzależnieni od jedzenia, które zwykle 

spożywamy, a ogromna część tych pokarmów to prawdziwe trucizny.

Odwróciłem wzrok.

- Wiem, wiem, że na świecie krąży bardzo wiele sprzecznych informacji na 

temat jedzenia - mówił dalej Hanh. - Ale wśród nich jest też prawda. Każdy musi 

to   sam   zbadać,   zobaczyć   to   z   szerszej   perspektywy.   Jesteśmy   bytami 

duchowymi, które pojawiły się na tym świecie, by podnosić poziom swej energii. 

A   jednak   większość   rzeczy,   które   tu   znajdujemy,   służy   głównie   zmysłowym 

przyjemnościom i rozrywce, i większość żywi się naszą energią i popycha nas ku 

fizycznemu   rozkładowi.   Jeśli   ktoś   naprawdę   wierzy,   że   jest   bytem 

energetycznym, to musi zmniejszyć swój dostęp do tych pokus... Kiedy spojrzysz 

wstecz na ewolucję, zobaczysz, że od samego początku musieliśmy próbować 

różnego pożywienia metodą prób i błędów, i zrozumieć, które pokarmy są dla 

nas   dobre,   a   które   nas   zabijają.   Zjesz   tę   roślinę,   przeżyjesz,   zjesz   tamtą 

umrzesz. W tym momencie ewolucji zrozumieliśmy, co nas fizycznie zabija, ale 

dopiero   teraz   zaczynamy   zdawać   sobie   sprawę,   jakie   jedzenie   może   nam 

zapewnić   długowieczność   i   wysoki   poziom   energii,   a   jakie   nas   po   prostu 

„zużywa”.

Przerwał na chwilę, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem.

- W Shambhali to rozumieją. Wiedzą, kim naprawdę jesteśmy jako ludzie. 

Wyglądamy, jakbyśmy składali się jedynie z materii, z ciała i krwi, ale w gruncie 

rzeczy jesteśmy przecież zbiorem atomów! Czystą energią! Wasza zachodnia 

nauka   potwierdziła   ten   fakt.   Kiedy   spojrzymy   na   poziom   atomów,   najpierw 

widzimy   cząsteczki,   a   potem,   na   wyższych   poziomach,   nawet   te   cząsteczki 

znikają i zostaje czysta energia, która wibruje na pewnych częstotliwościach. I 

jeśli z tej perspektywy spojrzymy na to, co jemy, zrozumiemy że to, co wkładamy 

do   naszego   ciała,   bezpośrednio   wpływa   na   poziom   owych   wibracji.   Niektóre 

background image

pokarmy podwyższają energię i wibracje, a inne zmniejszają. Prawda jest tak 

prosta...   Wszystkie   choroby   są   skutkiem   spadku   poziomu   wibracji,   a   kiedy 

energia   spada   do   pewnego   poziomu,   istnieją   naturalne   siły,   które   są   tak 

zaprogramowane, by niszczyć nasze ciała.

Spojrzał na mnie tak, jakby powiedział coś niezwykle głębokiego.

- Masz na myśli, niszczyć fizycznie? - spytałem.

- Oczywiście. Spójrz na to znów z szerszej perspektywy. Kiedy coś umiera, 

pies potrącony przez samochód albo człowiek po długiej chorobie, poszczególne 

komórki  ciała  natychmiast   tracą  swoje  wibracje   i  chemicznie  stają  się  bardzo 

kwaśne.   Ten   poziom   zakwaszenia   jest   z   kolei   sygnałem   dla   mikrobów,   które 

mamy   na   ziemi,   dla   wirusów,   dla   bakterii   i   grzybów,   że   nadszedł   czas,   by 

zdekomponować   tę   materię.   To   jest   ich   zadanie   w   świecie   fizycznym,   po   to 

istnieją. By zwrócić fizyczne ciało ziemi. Powiedziałem wcześniej - ciągnął - że 

kiedy przez to, co jemy, spada poziom energii w naszych ciałach, to czyni nas 

podatnymi   na   choroby.   To   działa   w   ten   sposób:   kiedy   coś   jemy,   pożywienie 

zostaje   strawione,   przechodzi   przez   procesy   metabolizmu,   a   w   naszym   ciele 

pozostają   odpady.   Te   odpady   mają   albo   odczyn   zasadowy,   albo   kwaśny,   to 

zależy   od   pokarmu.   Jeśli   jest   to   odczyn   alkaliczny,   czyli   zasadowy,   nasz 

organizm   bardzo   łatwo   się   ich   pozbywa   i   zużywa   przy   tym   niewiele   energii. 

Jednak jeśli te odpady są kwaśne, to system krwionośny i limfatyczny ma wielkie 

problemy, by je usunąć, zostają więc jako złogi w naszym organizmie, przyjmują 

krystaliczne   formy   o   niskiej   wibracji,   tym   samym   tworzą   blokady   i   obniżają 

poziomy wibracji naszych komórek. Im więcej w ciele takich kwaśnych odpadów, 

tym bardziej kwaśne stają się całe tkanki. I zgadnij, co wtedy? - Rzucił mi znów 

to swoje dramatyczne spojrzenie. - Pojawia się taki czy inny mikrob i od razu 

wyczuwa ten cały kwas i mówi sobie „O! To ciało jest gotowe, żeby je rozłożyć!” 

Pojmujesz to? Kiedy jakikolwiek organizm umiera, bardzo szybko materia staje 

się wysokokwasowa i zostaje skonsumowana, rozłożona przez mikroby. Jeśli za 

życia zaczynamy przypominać taką kwaśną materię, czy też stan śmiertelny, to 

stajemy się celem ataku mikrobów. Wszystkie ludzkie choroby to właśnie skutek 

takich ataków.

background image

Musiałem przyznać, że to, co mówił Hanh, miało sens. Jakiś czas temu w 

Internecie natknąłem się na naukowe materiały o odczynie ph naszego ciała. Co 

więcej, jakby intuicyjnie sam o tym wiedziałem.

-   Twierdzisz   więc,   że   to,   co   jemy,   bezpośrednio   może   nas   narażać   na 

choroby? - spytałem.

- Tak, nieodpowiednie jedzenie może obniżyć poziom naszych wibracji do 

tego   stopnia,   że   siły   natury  rozpoczynają   proces   przywracania   naszego   ciała 

ziemi.

- A co z chorobami, których nie wywołują żadne mikroby?

-   Wszystkie   choroby   tak   czy   inaczej   pojawiają   się   poprzez   działanie 

mikrobów. To potwierdzają właśnie wasze, zachodnie badania. Odkryto rozmaite 

mikroby, które teraz kojarzy się z zatorami naczyń krwionośnych przy chorobach 

wieńcowych,   a   nawet   z   tworzeniem   złośliwych   nowotworów.   Ale   pamiętaj, 

mikroby   po   prostu   robią   to,   co   mają   do   zrobienia.   To   dieta   może   stworzyć 

kwasowe środowisko, które jest prawdziwą przyczyną choroby.

Zrobił sobie krótką przerwę, ale po chwili znów się odezwał:

- Pomyśl nad tym. Musisz to w pełni pojąć. My, ludzie, znajdujemy się albo w 

stanie zasadowym, alkalicznym, to znaczy mamy wysoką energię, albo jesteśmy 

w stanie kwasowym,  który daje sygnał żyjącym  w nas mikrobom, albo tym  w 

najbliższym otoczeniu, że jesteśmy gotowi do rozkładu. Choroba to dosłownie 

gnicie  jakiejś  części   naszego  ciała,  bo  mikroby  dostały  sygnał,   że  jest   to  już 

martwa materia.

Znów spojrzał na mnie, jakby dzielił się ważnym sekretem.

- Przepraszam, że mówię tak bez ogródek. Ale nie mamy zbyt wiele czasu. 

Jedzenie, które spożywamy, decyduje o tym, w którym z tych stanów jesteśmy. 

Zwykle pokarmy, które pozostawiają najwięcej kwasowych odpadów, są ciężkie, 

przegotowane,   zmienione   chemicznie,   słodkie.   Na   przykład   mięsa,   słodycze, 

mąki, makarony, alkohol, kawa, a nawet słodsze owoce. Pokarmy zasadowe są 

zwykle   bardziej   zielone,   świeższe   i   bardziej   „żywe”,   jak   na   przykład   świeże 

warzywa,   jarzyny,   sałaty   czy   rośliny   strączkowe,   owoce   takie   jak   awokado, 

pomidory, grejpfruty, cytryny. To bardzo proste. Jesteśmy energetycznymi bytami 

background image

w energetycznym świecie. Wy, tam na Zachodzie, mogliście dorastać, myśląc, że 

gotowane   czy   smażone   mięso,   albo   chemicznie   zmienione   i   przetworzone 

jedzenie jest dla was  dobre. Ale teraz już wiadomo,  że taka żywność  tworzy 

środowisko powolnego rozkładu, które z czasem zbiera swoje żniwo... Wszystkie 

straszne choroby, które prześladują ludzkość: arterioskleroza, wylewy, artretyzm, 

AIDS, a zwłaszcza nowotwory istnieją dlatego, że zanieczyszczamy nasze ciała, 

co z kolei sygnalizuje mikrobom, że jesteśmy gotowi do rozkładu, dekompozycji, 

do   śmierci.   Zawsze   się   zastanawiano,   dlaczego   niektórzy   ludzie   narażeni   na 

działanie tych samych mikrobów nie zapadają na takie same choroby co inni. 

Różnica polega na innym środowisku wewnątrz ich ciała. Dobra wiadomość jest 

taka, że nawet jeśli mamy wysoki odczyn kwasowości w organizmie i zaczynamy 

się rozkładać, to można ten proces odwrócić, jeśli poprawimy sposób żywienia, 

zmienimy   odczyn   na   zasadowy   i   tym   samym   podwyższymy   poziom 

energetycznych wibracji.

Teraz mówiąc, wymachiwał rękoma, wzrok mu płonął, co chwila mrugał z 

przejęcia.

- Jeśli chodzi o zasady utrzymania zdrowego, pełnego energii ciała, to ciągle 

tkwimy w średniowieczu! Istoty ludzkie powinny żyć ponad sto pięćdziesiąt lat. 

Ale   jemy   w   ten   sposób,   że   natychmiast   zaczynamy   sami   siebie   niszczyć. 

Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ludzi, którzy na twoich oczach się rozkładają! 

Jednak   wcale   nie   musi   tak   być.   -   Zatrzymał   się,   by   nabrać   powietrza.   -   W 

Shambhali jest zupełnie inaczej.

Po chwili Hanh zaczął przechadzać się wokół mnie, znów z uwagą oglądając 

moje ciało.

- No więc teraz już wiesz - zakończył. - Legendy mówią, że ludzie najpierw 

poznają prawdziwą naturę pożywienia i nauczą się, co powinni jeść. Potem, jak 

mówią   legendy,   będziemy   mogli   w   pełni   się   otworzyć   na   wewnętrzne   źródła 

energii, które jeszcze bardziej podniosą nasze wibracje. - Znów usiadł na krześle 

przy   stole   i   spojrzał   na   mnie.   -   Bardzo   dobrze   znosisz   wysokość,   na   której 

jesteśmy, ale mimo to chciałbym, żebyś teraz odpoczął.

- To by było miłe - powiedziałem. - Jestem wykończony.

background image

- Tak - przyznał Yin. - Mieliśmy bardzo długi dzień.

- Upewnij się, żeby oczekiwać snu - powiedział Hanh, prowadząc mnie do 

sypialni.

- Oczekiwać snu?

- O tak, masz więcej mocy, niż myślisz.

Roześmiałem się.

Obudziłem się nagle i spojrzałem przez okno. Słońce stało już wysoko na 

niebie. Nie miałem snów. Włożyłem buty i poszedłem do saloniku. Hanh i Yin 

siedzieli przy stole i rozmawiali.

- Jak spałeś? - spytał Hanh.

- W porządku - odparłem i opadłem na wolne krzesło. - Ale nie miałem snów, 

a przynajmniej ich nie pamiętam.

- To dlatego, że masz za mało energii - powiedział Hanh trochę nieobecnym 

głosem,   bo   znów   intensywnie   wpatrywał   się   w   moje   ciało.   Zauważyłem,   że 

skupia się szczególnie na tym, w jaki sposób siedzę.

- Na co teraz patrzysz? - spytałem.

- Czy zawsze w ten sposób wstajesz rano? - odpowiedział pytaniem.

Podniosłem się z krzesła. - O co chodzi?

- Po przebudzeniu trzeba najpierw obudzić swoje ciało i zacząć akceptować 

energię, zanim zrobi się cokolwiek innego.

Hanh   stanął   naprzeciw  mnie   w   szerokim   rozkroku   z   dłońmi   na   biodrach. 

Szybko zsunął stopy razem i uniósł ramiona. Całe jego ciało uniosło się jednym 

płynnym  ruchem, aż stał na czubkach palców z rękoma wyprostowanymi nad 

głową i złączonymi dłońmi.

Zamrugałem. W ruchu jego ciała było coś niezwykłego, ale nie mogłem sobie 

uświadomić,   co.   Wydawało   się,   jakby   unosił   się   nad   ziemią,   w   ogóle   nie 

używając mięśni. Trudno mi było skupić na nim wzrok. Kiedy znów odzyskałem 

ostrość widzenia, Hanh stał z promiennym, szerokim uśmiechem. I znów jego 

ciało wykonało kilka niezwykle płynnych ruchów, jakby szedł, a może płynął w 

moim kierunku. Znów zamrugałem.

background image

- Większość ludzi budzi się powoli - powiedział Hanh. - A potem się snują i w 

końcu dodają sobie siły filiżanką kawy lub herbaty. Idą do pracy, w której znów 

się snują, albo używają tylko niektórych partii swoich mięśni. Wzorce się ustalają, 

i tak, jak powiedziałem, na drodze, którą przez nasze ciała płynie energia, tworzą 

się blokady. Żeby pobierać całą dostępną energię, musisz się najpierw upewnić, 

że twoje ciało jest całkowicie otwarte. Robisz to, poruszając każdym mięśniem, 

co rano zaczynając od  centrum ciała. Wskazał na  punkt tuż poniżej swojego 

pępka. - Jeśli skupisz się na ruchu od tego miejsca, to twoje mięśnie będą wolne, 

by móc działać na najwyższym  poziomie koordynacji. To podstawowa zasada 

wszystkich   sztuk   walki   i   sztuki   tańca.   Możesz   nawet   stworzyć   swoje   własne 

ruchy.

To powiedziawszy, rozpoczął serię ruchów, których nie widziałem wcześniej 

nigdy w życiu. Przypominało to układy,  jakie można zaobserwować  w tai chi. 

Hahn wykonywał teraz jakąś bardzo skomplikowaną odmianę tych ruchów.

- Twoje ciało - rzucił - samo będzie wiedziało, jak się poruszać, żeby się 

rozluźnić i zlikwidować swoje blokady.

Stanął na jednej nodze, pochylił się do przodu i wykonał zamach rękoma, 

jakby gotował się do rzutu piłeczką softballową, tyle że w czasie tego ruchu jedna 

z jego dłoni omal nie dotknęła podłogi. A potem wykonał w miejscu szybki obrót 

na drugiej nodze. Nie zauważyłem, jak zmienia się jego środek ciężkości, znów 

miałem wrażenie, jakby płynął w powietrzu.

Potrząsnąłem głową i próbowałem skupić wzrok, ale on nagle znieruchomiał, 

jakby   fotograf   zatrzymał   jego   ruch   w   stop-klatce.   Wydawało   się   to   fizycznie 

niewykonalne. W następnej chwili znów szedł w moim kierunku.

- Jak ty to robisz? - spytałem.

- Zaczynałem powoli, pamiętałem o podstawowych zasadach. Jeśli twój ruch 

zaczyna się od środka ciała, a ty oczekujesz, że energia przez ciebie przepłynie, 

to będziesz się poruszać z coraz większą i większą lekkością. Oczywiście, żeby 

to opanować, musisz umieć się otwierać na całą boską energię, która w tobie 

jest.   -   Zamilkł   i   spojrzał   na   mnie.   -   Czy   dobrze   pamiętasz   swoje   mistyczne 

doświadczenie?

background image

Pomyślałem znów o Peru i przeżyciach na górskim szczycie.

- Dość dobrze, tak mi się wydaje.

- To świetnie, wyjdźmy na dwór.

Yin dołączył do nas z uśmiechem. Wyszliśmy za Hanhem do niewielkiego 

ogródka, po kilku schodach dotarliśmy na otwartą przestrzeń porośniętą brązową 

trawą. Było tu też kilka wielkich, postrzępionych głazów. Skały miały na sobie 

niezwykle ciekawy deseń czerwonych i brązowych pasków i plam. Przez dziesięć 

minut Hanh prowadził mnie przez kilka ruchów, które sam wykonywał wcześniej, 

a potem wskazał mi miejsce, żebym usiadł na ziemi. Sam usiadł po mojej prawej 

ręce. Yin przysiadł za nami. Poranne słońce obmywało ciepłym, żółtym światłem 

górskie szczyty widoczne w oddali. Uderzyło mnie ich piękno.

- Legendy mówią - zaczął Hanh - że otwieranie się na wyższą energię to 

umiejętność, którą w pewnym momencie posiądą wszyscy ludzie. To się zacznie 

od   wiedzy,   że   taki   poziom   świadomości   jest   możliwy   do   osiągnięcia.   Wtedy 

przejdziemy do zrozumienia wszystkich faktów związanych z pielęgnowaniem i 

utrzymywaniem wyższych poziomów energii. - Przerwał i spojrzał na mnie. - Ty 

już   znasz   podstawy,   ale   musisz   rozwinąć   swoje   zmysły.   Legendy   mówią,   że 

najpierw trzeba się uspokoić i rozejrzeć wokół siebie. Większość z nas rzadko się 

dokładnie przygląda temu, co nas otacza. Otoczenie jest zwykle jedynie tłem dla 

tego,   co   akurat   zaprząta   nasz   umysł.   Musimy   pamiętać,   że   wszystko   we 

wszechświecie  żyje,  jest pełne duchowej energii  i jest  częścią  Boga. Musimy 

świadomie poprosić o połączenie z tym boskim źródłem wewnątrz nas. Jak już 

wiesz, oznaką tego, że łączymy się z tą energią, jest poczucie piękna. Zadawaj 

sobie   zawsze   pytanie:   Jak   pięknie   wszystko   wygląda?   Nieważne,   jakie   się 

wydaje   na  początku,   zawsze   możemy ujrzeć  więcej   piękna,   jeśli  spróbujemy. 

Poziom piękna, które widzimy, jest miarą boskiej energii, którą otrzymujemy.

Hanh dał mi trochę czasu, bym patrzył, naprawdę patrzył na wszystko, co 

mnie otacza.

-   Kiedy   już   zaczniemy   ustanawiać   połączenie   -   powiedział   po   chwili   -   i 

doświadczać wewnątrz siebie boskiej energii, wszystko, co dostrzegamy, wydaje 

się   mieć   mocniejszą   obecność.   Zauważamy   wyjątkowe   kształty   i   kolory 

background image

poszczególnych rzeczy. Kiedy tak się stanie, możemy wdychać jeszcze więcej 

energii. Bo widzisz, w rzeczywistości ta energia pochodzi nie tylko z tego, co nas 

otacza, choć oczywiście można wchłaniać ją bezpośrednio z niektórych roślin 

czy świętych miejsc. Święta energia pochodzi głównie z połączenia się z tym, co 

boskie w nas samych. Wszystko wokół, i to, co stworzyła natura, i to, co stworzył 

człowiek, czyli kwiaty, skały, trawa, góry, sztuka, już jest majestatycznie piękne i 

obecne w sposób, którego człowiek nie jest w stanie odebrać. Kiedy otwieramy 

się na boską energię, jedynie podnosimy swoje wibracje. Dzięki temu podnosimy 

też możliwości swojej percepcji, żeby móc ujrzeć świat taki, jaki rzeczywiście 

jest.   Rozumiesz   to?   Ludzie   już   żyją   w   świecie   niebywałej   piękności,   koloru, 

formy.  Niebo jest właśnie tutaj. My tylko nie potrafiliśmy jeszcze dostatecznie 

otworzyć się na energię, by to zobaczyć.

Słuchałem   go   zafascynowany.   Teraz   było   to   dla   mnie   jaśniejsze   niż 

kiedykolwiek wcześniej.

- Skup się na pięknie - polecił Hanh - i zacznij wdychać w siebie energię.

Wziąłem głęboki oddech.

- A teraz, oddychając, zauważ, czy piękno nie staje się wyrazistsze...

Znów spojrzałem na skały i góry i ku mojemu zaskoczeniu dopiero teraz 

spostrzegłem, że najwyższy ze szczytów widocznych w oddali to Mount Everest. 

Z jakiegoś powodu wcześniej nie rozpoznałem jego kształtu.

- Tak, tak dobrze, patrz na Everest - prowadził mnie Hanh.

Kiedy   wpatrywałem   się   w   masyw,   zauważyłem   też,   że   pokryte   śniegiem 

skalne   tarasy   mają   kształt   schodów,   które   prowadzą   na   szczyt   w   kształcie 

korony.   To   jeszcze   wyostrzyło   moją   percepcję   i   w   tej   chwili   najwyższa   góra 

świata wydała mi się bardzo bliska, była jakby częścią mnie, tak jakbym mógł 

wyciągnąć rękę i jej dotknąć.

- Ciągle oddychaj - przypomniał Hanh. - Twoje wibracje i percepcja jeszcze 

się   podniosą.   Wszystko   stanie   się   jasne;   błyszczące,   jakby   rozświetlone   od 

środka.

Wziąłem  kolejny  oddech  i  zacząłem się  fizycznie   czuć  lżejszy.   Bez  trudu 

całkowicie wyprostowałem plecy. To nie do wiary, ale czułem się dokładnie tak, 

background image

jak podczas mojego doświadczenia w Peru!

Hanh kiwał głową z aprobatą. - Pamiętaj, twoja umiejętność postrzegania i 

odbierania piękna to znak, że wypełnia cię boska energia. Ale są też inne znaki... 

Poczujesz się lżejszy. Energia przepłynie przez ciebie i uniesie cię tak, jak sam 

powiedziałeś, jakby lina ciągnęła cię do góry... Poczujesz też głębszą mądrość, 

wiedzę o tym, kim jesteś i co robisz. Otrzymasz intuicje i sny o tym, co cię czeka 

na   ścieżce   życia.   -   Zamilkł   i   spojrzał   na   moje   ciało.   Siedziałem   prosto   bez 

najmniejszego   wysiłku.   -   A   teraz   przejdziemy   do   części   najważniejszej   - 

powiedział Hanh. - Musisz się nauczyć, jak utrzymywać tę energię, jak sprawić, 

by wciąż przez ciebie płynęła. Tutaj musisz użyć mocy swoich oczekiwań, mocy 

energii swojej modlitwy.

I znów pojawiło się to słowo „oczekiwanie”. Nigdy wcześniej nie słyszałem, 

by używano go w takim kontekście.

Ale jak mam to zrobić? - spytałem zbity z tropu. Moje ciało straciło energię, 

a kształty i kolory wokół pobladły.

Hanh wybuchnął głośnym śmiechem. Kilka razy próbował się powstrzymać, 

ale w końcu zatoczył się na trawę i skręcał w nie kontrolowanych spazmach. 

Parę   razy  udało   mu   się   odzyskać   powagę,   ale   kiedy  tylko   na   mnie   spojrzał, 

natychmiast   znów   zaczynał   się   śmiać.   Słyszałem   też,   jak   za   moimi   plecami 

chichocze Yin.

W końcu Hanh wziął kilka głębokich oddechów i po chwili się uspokoił.

-   Bardzo   cię   przepraszam   -   powiedział.   -   Ale   miałeś   tak   niesamowicie 

komiczną minę! Ty naprawdę nie wierzysz, że masz jakąkolwiek moc, prawda?

- Nie o to chodzi - zaprotestowałem. - Nie wiedziałem tylko, co masz na 

myśli przez „oczekiwania”.

Hanh   wciąż   się   uśmiechał.   -   Przecież   zawsze   masz   w   sobie   jakieś 

oczekiwania wobec życia, prawda? No choćby to, iż spodziewasz się, że słońce 

wzejdzie. Spodziewasz się, że twoja krew będzie krążyć, tak?

- Oczywiście.

- Cóż, ja tylko proszę, żebyś stał się świadomy swoich oczekiwań. To jedyny 

sposób, żeby utrzymać i poszerzyć ten wyższy poziom energii, którego właśnie 

background image

doświadczyłeś. Musisz się nauczyć, by oczekiwać tego poziomu w swoim życiu. 

Trzeba   to   robić   z   premedytacją,   świadomie.   To   jedyny   sposób,   by   osiągnąć 

Pierwsze Rozwinięcie energii. Chcesz znowu spróbować?

Odwzajemniłem jego uśmiech i spędziliśmy kilka minut, znów oddychając i 

nabudowując energię. Kiedy widziałem już wyższy poziom piękna, do którego 

doszedłem wcześniej, dałem Hanhowi znak skinieniem głowy.

- Teraz - powiedział - musisz oczekiwać, że energia, która cię wypełnia, dalej 

będzie cię wypełniać i wypływać z ciebie we wszystkich kierunkach. Zwizualizuj 

sobie, że tak się dzieje.

Starałem się utrzymać poziom energii tak, jak mówił Hanh.

- A to wypływanie? - spytałem. - Skąd mam wiedzieć, że to się naprawdę 

dzieje?

- Sam to poczujesz. Na razie tylko wizualizuj.

Wziąłem kolejny oddech i wyobraziłem sobie, że energia wypełnia mnie, a 

potem emanuje we wszystkie strony świata.

- Wciąż nie wiem, czy to się naprawdę dzieje - powtórzyłem. Hanh spojrzał 

na mnie z lekką niecierpliwością. - Wiesz, że energia z ciebie wypływa, bo się 

utrzymuje,   to   znaczy   kolory   i   kształty   wciąż   widzisz   wyraźniej,   czujesz,   jak 

energia cię wypełnia, a potem się przelewa i wypływa na zewnątrz.

- Ale jakie to uczucie? - spytałem.

Spojrzałem znów na góry, wyobrażając sobie, że strumień energii emanuje 

ze  mnie  w  ich   kierunku.   Nadal  były   piękne,   ale  teraz   stały  się  też   niezwykle 

pociągające.   I   wtedy   poczułem   niesamowity   przypływ   emocji,   przypomniałem 

sobie, co dokładnie czułem w Peru.

Hanh pokiwał głową.

-   Oczywiście!   -   powiedziałem.   -   Oznaką   tego,   że   energia   wypływa,   jest 

uczucie miłości!

Hanh uśmiechnął się szeroko. - Tak, miłość jest uczuciem, które pozostaje z 

tobą   tak   długo,   jak   energia   twojej   modlitwy   emanuje   na   świat.   Musisz 

pozostawać w stanie miłości.

- To raczej idealistyczne podejście dla zwykłego człowieka

background image

- powiedziałem.

Hanh zachichotał. - Ale ja cię nie uczę, jak być zwykłym człowiekiem. Ja ci 

mówię, jak być na skraju ewolucyjnego skoku. Ja ci mówię, jak być bohaterem. 

Pamiętaj, że musisz oczekiwać, iż boska energia wypełni cię i wypłynie z ciebie 

jak z naczynia, które się przelewa. Kiedy stracisz połączenie, przypomnij sobie to 

uczucie   miłości.   Staraj   się   świadomie   przywołać   ten   stan.   -   Znów   zamrugał 

oczami.   -   Twoje   oczekiwania   to   klucz   do   tego,   czy   uda   ci   się   utrzymać   to 

doświadczenie. Musisz najpierw sobie zwizualizować, że tak się dzieje. Musisz 

wierzyć,   że   będzie   ci   ono   dostępne   w   każdej   sytuacji.   To   oczekiwanie   i 

doświadczenie należy pielęgnować i powtarzać każdego dnia.

Skinąłem głową.

- A teraz - powiedział - czy rozumiesz wszystkie kroki, o których mówiłem?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, ciągnął dalej:

- Kluczem do tego jest sposób, w jaki się budzisz rano. To dlatego kazałem 

ci iść spać, żebym mógł zobaczyć, jak wstajesz. To trzeba robić świadomie, z 

dyscypliną.   Budź   swoje   ciało   na   przypływ   energii   w   taki   sposób,   jak   ci 

pokazałem. Zaczynaj ruch z centrum ciała, natychmiast czuj energię. Oczekuj jej 

natychmiast.   Poza   tym   jedz   tylko   pożywienie,   które   jest   wciąż   żywe,   a   po 

niedługim   czasie   wewnętrzna   boska   energia   z   większą   łatwością   będzie 

wypełniać twoją istotę. Codziennie poświęć czas, by nasycić się tą energią. Budź 

się   ruchem.   Pamiętaj   o   wszystkich   oznakach.   Wizualizuj,   że   przepełnia   cię 

energia, a potem, że wypływa z ciebie na świat. Rób to, a osiągniesz Pierwsze 

Rozwinięcie. Będziesz wtedy w stanie nie tylko doświadczać energii od czasu do 

czasu, ale pielęgnować ją i utrzymywać na wyższym poziomie.

Skłonił się nisko i nie mówiąc nic więcej, odszedł w kierunku domu. Yin i ja 

ruszyliśmy za nim. Kiedy weszliśmy, Hanh już szykował prowiant i układał go w 

dużym koszu.

- A co z przejściem? - spytałem.

Spojrzał na mnie uważnie. - Jest wiele przejść.

-   Chciałem   zapytać,   czy   wiesz,   gdzie   możemy   znaleźć   wejście   do 

Shambhali?

background image

- Na razie poznałeś jedno Rozwinięcie swojej energii modlitwy. Teraz musisz 

się   nauczyć,   co   robić   z   tą   energią,   która   z   ciebie   wypływa.   A   jesteś   bardzo 

uparty, do tego podatny na strach i gniew. Będziesz musiał się uporać z tymi 

emocjami, zanim dostaniesz się w ogóle w pobliże Shambhali.

background image

To mówiąc, Hahn skinął na Yina, wręczył mu koszyk, a potem wyszedł do 

drugiego pokoju. świadoma czujność

Podszedłem   do   dżipa.   Czułem   się   wspaniale.   Powietrze   było   rześkie,   a 

szczyty   górskie   widoczne   z   każdej   strony   wciąż   wydawały   się   jaśnieć.   Obaj 

wsiedliśmy do samochodu i Yin ruszył.

- Wiesz, gdzie teraz jechać? - spytałem.

- Wiem, że musimy się kierować na północny zachód Tybetu. Według legend 

tam   jest   najbliższe   przejście.   Lama   Rigden   powiedział,   że   ktoś   musi   nam   je 

wskazać.   -   Yin   zamilkł   i   spojrzał   na   mnie   uważnie.   -   Już   czas,   żebym   ci 

powiedział o moim śnie...

- Tym, o którym wspominał lama Rigden? - spytałem. - O tym śnie, który był 

o mnie?

- Tak, w tym śnie razem podróżujemy przez Tybet i szukamy przejścia, ale 

nie możemy go znaleźć. Jedziemy bardzo daleko, kręcimy się w kółko, w końcu 

się gubimy. Jednak w chwili największego zwątpienia spotykamy kogoś, kto wie, 

gdzie powinniśmy pojechać.

- I co dalej?

- Sen się skończył.

- A kim była ta osoba? Czy to był Wil?

- Nie, nie wydaje mi się.

- A jak myślisz, co ten sen oznacza?

- Oznacza, że musimy być bardzo czujni.

Przez kilka chwil jechaliśmy w milczeniu, potem spytałem: - Czy w północno-

zachodnim Tybecie stacjonuje wielu chińskich żołnierzy?

-   Zazwyczaj   nie   -   odparł   Yin.   -   Z   wyjątkiem   granicy   i   baz   wojskowych. 

Problemem   będzie   przejechanie   najbliższych   trzystu   czy   czterystu   mil,   żeby 

minąć   Mount   Kailash   i   jezioro   Manasarovar.   Tam   jest   kilka   wojskowych 

posterunków.

Cztery godziny jechaliśmy bez przeszkód, trochę po kamienistych drogach, 

trochę po ubitych traktach. Bez problemu dotarliśmy do Sagi i wjechaliśmy, jak 

background image

powiedział   Yin,   na   południową   drogę   prowadzącą   do   zachodniego   Tybetu. 

Mijaliśmy   głównie   duże   ciężarówki   transportowe   albo   miejscowych 

Tybetańczyków   w   starych   samochodach   lub   na   wozach.   Na   postojach   dla 

ciężarówek zauważyłem kilku obcokrajowców, autostopowiczów.

Po   kolejnej   godzinie   jazdy   Yin   skręcił   z   głównej   szosy   na   drogę,   która 

wyglądała   na   trakt   dla   koni.   Dżip   podskakiwał   i   przechylał   się   w   głębokich 

koleinach.

- Zwykle na szosie stoi w tym  miejscu chiński patrol - wytłumaczył  Yin. - 

Musimy go objechać.

Wjeżdżaliśmy na spore wzniesienie, a kiedy już byliśmy niemal na szczycie, 

Yin   zatrzymał   samochód   i   podprowadził   mnie   na   skraj   urwiska.   Pod   nami, 

kilkaset   stóp   w   dole   mogłem   dostrzec   dwie   duże   wojskowe   ciężarówki   z 

chińskimi znakami. Prawie tuzin żołnierzy stało przy drodze.

- Niedobrze - powiedział Yin. - Na tym  skrzyżowaniu zazwyczaj stoi tylko 

kilku żołnierzy. Być może wciąż nas szukają.

Starałem   się   nie   dopuścić   do   siebie   strachu   i   utrzymać   wysoki   poziom 

energii. Wydało mi się, że kilku żołnierzy podniosło głowy i spoglądają w naszą 

stronę, więc przywarłem nisko do ziemi.

- Coś się dzieje - szepnął Yin.

Kiedy   znów   spojrzałem   na   drogę,   wojskowi   przeszukiwali   samochód 

terenowy, który właśnie nadjechał. Jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku stał 

z boku i odpowiadał na ich pytania. W samochodzie była jeszcze jedna osoba. 

Ledwo słyszeliśmy, jak blondyn zwracał się do niej w jakimś europejskim języku, 

wydawało mi się, że w holenderskim.

- Dlaczego ich zatrzymano? - spytałem Yina.

-   Nie   wiem.   Może   nie   mają   odpowiednich   zezwoleń,   a   może   zadali 

nieodpowiednie pytanie...

Ociągałem się, żałując, że nie mogę im pomóc.

- Proszę cię - szepnął Yin - musimy jechać.

Wróciliśmy do dżipa i Yin ostrożnie zjechał w dół drugą stroną wzgórza. Tu 

wjechaliśmy   na   kolejny   wąski   trakt   i   skręciliśmy   w   prawo,   oddalając   się   od 

background image

skrzyżowania,   ale   wciąż   trzymaliśmy   się   kierunku   na   północny   zachód. 

Przejechaliśmy tą drogą kolejne pięć mil, zanim znów znaleźliśmy się na głównej 

drodze i dotarliśmy do Zongba, małego miasteczka, w którym było kilka hoteli i 

sklepów. Miasteczko było pełne ludzi. Chodzili, prowadzili jaki i inne zwierzęta, 

obok nas przejechało kilka dużych, terenowych samochodów.

- Tutaj jesteśmy tylko kolejnymi pielgrzymami, którzy jadą na Mount Kailash - 

powiedział Yin. - W tłumie będziemy mniej widoczni.

Nie   byłem   jednak   spokojny.   Rzeczywiście,   jakieś   pół   mili   dalej   chiński 

wojskowy samochód wjechał na drogę tuż za nami. Poczułem kolejne ukłucie 

strachu. Yin skręcił w boczną uliczkę, wojskowy łazik wyprzedził nas, pojechał 

prosto i zniknął nam z oczu.

-   Musisz   być   silny   -   powiedział   Yin.   -   Czas,   żebyś   się   nauczył   Drugiego 

Rozwinięcia.

Przeprowadził   mnie   kolejny   raz   przez   Pierwsze   Rozwinięcie,   aż   do 

momentu, kiedy mogłem już zwizualizować i poczuć energię emanującą ze mnie 

na zewnątrz.

- Teraz, kiedy energia z ciebie wypływa, musisz tak ustawić to pole energii, 

by wywołało konkretny efekt.

Ta uwaga mnie zafascynowała. - Ustawić pole?

- Tak. Możemy skierować swoje pole energetyczne, by wpływało na świat w 

określony   sposób.   Robimy   to,   wykorzystując   swoje   oczekiwania.   Już   raz   to 

zrobiłeś, pamiętasz? Hanh uczył cię, byś oczekiwał, że energia będzie z ciebie 

emanowała. Teraz musisz „ustawić” swoje pole na inne oczekiwania i zrobić to z 

pełną   kontrolą   i   dyscypliną.   Inaczej   cała   twoja   energia   bardzo   szybko   może 

zostać zniszczona przez strach i złość.

Spojrzał na mnie z takim smutkiem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem.

- Co się stało? - spytałem.

- Kiedy byłem mały, widziałem jak chiński żołnierz morduje mojego ojca. Od 

tego czasu bardzo się ich boję i z całego serca ich nienawidzę. I muszę ci coś 

wyznać, sam jestem w połowie Chińczykiem... To jest dla mnie najgorsze. To 

właśnie   wspomnienia   i   poczucie   winy   niszczą   moją   energię   tak,   że   zwykle 

background image

spodziewam się najgorszego. Przekonasz się, że na tych wyższych poziomach 

energetycznych   nasze   pola   modlitwy   działają   bardzo   szybko   i   sprowadzają 

dokładnie   to,   czego   oczekujemy.   Jeśli   się   boimy,   sprowadzają   to,   czego   się 

boimy.   Kiedy   nienawidzimy,   przynoszą   to,   co   jest   powodem   nienawiści...   Na 

szczęście,   kiedy   wpadniemy   w   takie   negatywne   oczekiwania,   nasze   pola 

modlitwy rozpraszają się dość szybko, bo tracimy wtedy połączenie z boskim 

źródłem energii i już nie emanuje z nas miłość. Mimo to oczekiwanie pełne lęku 

może wciąż mieć wielką moc. To dlatego musisz koniecznie kontrolować swoje 

myśli i to, czego się spodziewasz, oraz świadomie ustawiać swoje pole.

Uśmiechnął się w końcu i dodał. - Ponieważ ty nie nienawidzisz chińskiego 

wojska tak bardzo jak ja, masz przewagę. Ale i tak jest w tobie wiele strachu i 

zdaje mi się, że jesteś też zdolny do wielkiego gniewu... dokładnie jak ja. Może 

dlatego jesteśmy razem...

Ruszyliśmy. Patrzyłem wprost na drogę i rozmyślałem o tym, co powiedział 

Yin. Nie wierzyłem, że nasze myśli mogą mieć taką moc. Przerwało mi nagłe 

szarpnięcie   dżipem.   Yin   zahamował   i   stanął   przed   rzędem   zakurzonych 

budynków.

- Dlaczego stajesz? - spytałem. - Czy w ten sposób nie zwrócimy na siebie 

uwagi?

- Tak - odparł. - Ale musimy zaryzykować. Wojsko ma wszędzie szpiegów, 

nie mamy jednak wyboru. Nie jest bezpiecznie zapuszczać się do zachodniego 

Tybetu tylko jednym samochodem. Nie ma tam gdzie zrobić napraw, gdyby coś 

wysiadło. Musimy znaleźć jeszcze kogoś, kto z nami pojedzie.

- A jeśli na nas doniosą?

Yin   spojrzał   na   mnie   przerażony.   -   Tak   się   nie   stanie,   jeśli   znajdziemy 

właściwych ludzi. Uważaj na swoje myśli! Mówiłem ci, że musimy wokół siebie 

zbudować właściwe pole. To naprawdę bardzo ważne.

Chciał   już   wysiadać   z   samochodu,   ale   się   zawahał.   -   W   tym   względzie 

musisz sobie radzić  lepiej ode mnie,  bo  inaczej  nie mamy szans. Skup się i 

ustaw swoje pole na rten brel.

Przez chwilę milczałem. - Rten brel A co to takiego?

background image

- To tybetańskie słowo na określenie synchronii, jedności. Musisz ustawić 

swoje pole tak, by sprowadzić właściwe intuicje i zbiegi okoliczności, które nam 

pomogą.

Yin spojrzał szybko na budynek i wysiadł z dżipa. Ruchem dłoni pokazał, że 

ja mam się nie ruszać.

Czekałem ponad godzinę, obserwując przechodzących Tybetańczyków. Od 

czasu do czasu trafiał się ktoś, kto wyglądał na Hindusa albo Europejczyka. W 

pewnej   chwili   wydało   mi   się   nawet,   że   w   oddali   dostrzegłem   tego   Holendra, 

którego   widzieliśmy   zatrzymanego   przez   patrol   na   skrzyżowaniu.   Wytężyłem 

wzrok, ale nie miałem pewności, czy to on.

Gdzie jest Yin? - zastanawiałem się. Tylko tego brakuje, żebyśmy się znów 

rozdzielili. Wyobraziłem sobie, że muszę jechać przez to miasto sam, zagubiony, 

nie mając pojęcia co dalej. Co bym wtedy zrobił?

W końcu Yin wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się i przez chwilę ostrożnie 

rozglądał na boki, zanim podszedł do dżipa.

- Znalazłem dwie osoby, które znam - oznajmił, wdrapując się za kierownicę. 

- Myślę, że się nadają. - Starał się mówić z przekonaniem, ale ton głosu zdradzał 

jego wątpliwości.

Uruchomił   silnik   i   ruszyliśmy.   Pięć   minut   później   minęliśmy   niewielką 

restaurację skleconą z falistej blachy. Yin zaparkował samochód około dwustu 

stóp od tej konstrukcji. Znalazł świetną kryjówkę za kilkoma starymi cysternami. 

Byliśmy już teraz na przedmieściach miasteczka i ulica była prawie opustoszała. 

Restauracja składała się z jednego pomieszczenia z sześcioma chwiejącymi się 

stolikami. Wąski, wyszorowany do czysta bar dzielił nas od części kuchennej, w 

której pracowało kilka kobiet. Jedna z nich zauważyła, że siadamy i podeszła do 

stolika.

Yin powiedział coś szybko po tybetańsku, zrozumiałem słowo oznaczające 

zupę. Kobieta skinęła głową i spojrzała na mnie.

- To samo - powiedziałem do Yina. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem na oparciu 

krzesła. - A, i jeszcze wodę - dodałem.

background image

Yin przetłumaczył, kobieta uśmiechnęła się i odeszła.

Yin spoważniał. - Czy zrozumiałeś wszystko, o czym mówiłem wcześniej? 

Musisz koniecznie ustawić pole, które sprowadzi większą synchronię.

Skinąłem głową. - Dobrze, ale jak się ustawia pole?

-   Pierwsza   rzecz,   którą   musisz   zrobić,   to   upewnić   się,   że   zbudowałeś 

Pierwsze Rozwinięcie. Bądź pewien, że energia cię wypełnia i emanuje na świat. 

Sprawdź wszystkie znaki. Potem ustaw swoje oczekiwanie na to, że ta energia 

ma być stała, silna. A teraz musisz zacząć oczekiwać, że twoje pole modlitwy 

zadziała tak, że sprowadzi jedynie właściwe myśli i wydarzenia konieczne, by 

wypełniło się twoje prawdziwe przeznaczenie. Żeby ustawić wokół siebie takie 

pole, musisz się utrzymywać w stanie ciągłej czujności.

- Na co mam być czujny?

-   Na   synchronię.   Musisz   utrzymywać   się   w   stanie,   w   którym   cały   czas 

szukasz następnej wskazówki, informacji, zbiegu okoliczności, który pomoże ci 

wypełnić przeznaczenie. Czasem synchronia pojawia się niezależnie od tego, co 

robisz, ale możesz sprawić, by pojawiała się o wiele częściej, jeśli ustawisz stałe 

pole, wciąż jej oczekując.

Sięgnąłem   do   tylnej   kieszeni   spodni   po   notes.   Choć   wcześniej   tego   nie 

robiłem, teraz pomyślałem, że powinienem zapisać to, co powiedział Yin. Wtedy 

przypomniałem sobie, że zostawiłem notes w samochodzie.

-   Jest   zamknięty   -   powiedział   Yin,   wręczając   mi   kluczyki.   -   Nie   odchodź 

nigdzie dalej.

Poszedłem prosto do dżipa i znalazłem notes. Właśnie miałem wracać, gdy 

usłyszałem dźwięk samochodów podjeżdżających pod restaurację. Wycofałem 

się z powrotem za cysterny i ostrożnie wyjrzałem. Przed restauracją stały dwie 

szare ciężarówki. Wyglądały na chińskie. Wyszło z nich pięciu czy sześciu cywili. 

Weszli do środka. Ze swojego miejsca mogłem przez okna obserwować wnętrze. 

Cywile   ustawili   wszystkich,   którzy   byli   w   środku   wzdłuż   ściany   i   zaczęli   ich 

przeszukiwać. Starałem się dostrzec Yina, ale nigdzie go nie widziałem. Czyżby 

zdążył uciec?

Podjechał   kolejny   samochód   i   wysiadł   z   niego   wysoki,   szczupły   oficer   w 

background image

wojskowym mundurze. To z pewnością był dowódca. Przy drzwiach zatrzymał 

się, zajrzał tylko do środka, ale nie wchodził. Zaczął się bacznie rozglądać po 

obu stronach ulicy,  jakby coś wyczuwał.  Odwrócił się w moją stronę. Szybko 

przywarłem za cysterną, serce waliło mi w piersiach. Po chwili zaryzykowałem i 

wyjrzałem. Chińczycy wyprowadzali wszystkich na zewnątrz i kazali im wsiadać 

do samochodów. Yina między nimi nie było. Jedna z ciężarówek odjechała, a 

oficer mówił coś do pozostałych cywili. Kazał im chyba przeszukać ulicę.

Znowu   się   schowałem   i   wziąłem   głęboki   oddech.   Wiedziałem,   że   jeśli   tu 

zostanę,   to   tylko   kwestia   czasu,   zanim   mnie   znajdą.   Szukając   wyjścia, 

zauważyłem   wąską   alejkę,   która   prowadziła   za   cysternami   na   inną   ulicę. 

Wskoczyłem   do   dżipa,   wrzuciłem   luz   i   dzięki   łagodnemu   spadkowi   alejki 

wjechałem   w   nią   bez   uruchamiania   silnika.   Zaraz   za   zakrętem   skręciłem. 

Włączyłem   silnik,   ale   nie   miałem   pojęcia,   gdzie   jechać.   Chciałem   tylko   jak 

najszybciej znaleźć się jak najdalej od tych Chińczyków.

Minąłem kilka przecznic i skręciłem w lewo w wąską uliczkę, przy której stało 

już tylko kilka domów. Jeszcze trochę, a zupełnie wyjadę z miasta. Po jakiejś mili 

zjechałem   z   drogi   i   zaparkowałem   za   kilkoma   zwalistymi   głazami.   Każdy   był 

wielkości sporego domku.

I co teraz? Byłem zupełnie zagubiony,  nie miałem bladego pojęcia, gdzie 

jechać, co robić. Ogarniała mnie wściekłość i poczucie bezsilności. Yin powinien 

mnie przygotować na taką możliwość. Pewnie w mieście ktoś, kogo on zna, mógł 

mi pomóc, ale jak miałem kogokolwiek znaleźć? Na głazie na prawo ode mnie 

przysiadło   stado   wron,   a   potem   nagle   poderwały   się,   nadleciały   nad   dżipa   i 

zatoczyły kilka kółek, głośno kracząc. Wyjrzałem przez okno. Byłem pewien, że 

coś  musiało  wystraszyć  ptaki,   ale  nikogo  nie   zauważyłem.   Po   kilku  minutach 

wrony   wciąż   kracząc,   odleciały   na   zachód.   Ale   jedna   została.   Usiadła   na 

kamieniu i patrzyła w moją stronę. To dobrze, pomyślałem.

To może być znak. Może powinienem tu zostać, aż nie zdecyduję, co dalej 

robić.

Na tylnym siedzeniu znalazłem suszone owoce i kilka krakersów. Jadłem je 

bezmyślnie, popijając wodą z bukłaka. Wiedziałem, że muszę opracować jakiś 

background image

plan.   Przyszło   mi   do   głowy,   żeby   pojechać   tą   drogą   dalej   na   zachód,   ale 

zrezygnowałem z tego pomysłu. Zaczynał mnie ogarniać wielki strach i chciałem 

już tylko tego, na co byłem zdecydowany od początku: zapomnieć o całej tej 

awanturze, dostać się z powrotem do Lhasy, a potem na lotnisko. Wiedziałem, 

że pamiętam część drogi i zakrętów, ale dużej części musiałbym się domyśleć. 

Nie mogłem uwierzyć, że w klasztorze lamy Rigdena, a potem w domu Hanha 

nawet   nie   spróbowałem   zapytać   o   telefon   i   zadzwonić   do   kogoś,   żeby 

przygotować sobie plan odwrotu!

Kiedy tak rozmyślałem, serce mi nagle zamarło. Usłyszałem daleki odgłos 

samochodu nadjeżdżającego w moim kierunku. Najpierw chciałem natychmiast 

zapalić silnik, wrócić na szosę i szybko uciec, ale zdałem sobie sprawę, że ten 

pojazd zbliża się zbyt szybko. Chwyciłem więc w popłochu bukłak z wodą i torbę 

zjedzeniem, wyskoczyłem z samochodu, podbiegłem do najdalszego z głazów i 

ukryłem się w miejscu, gdzie sam byłem niewidoczny, ale mogłem obserwować 

drogę.

Pojazd   zwolnił.  Kiedy  niemal   się   ze   mną  zrównał,   rozpoznałem  terenowy 

samochód wcześniej zatrzymany przez drogowy patrol. Kierowcą był jasnowłosy 

mężczyzna,   którego   przesłuchiwali   chińscy   żołnierze.   Obok   niego   siedziała 

kobieta.   Zatrzymali   samochód   i   zaczęli   rozmawiać.   Już   chciałem   do   nich 

podejść, ale natychmiast sparaliżował mnie lęk. A jeśli żołnierze powiedzieli im o 

nas   i   kazali   dać   sobie   znać,   gdy   tylko   nas   zobaczą?   Czy   ci   ludzie   by   mnie 

wydali?

Kobieta   uchyliła   drzwi,   jakby   chciała   wysiąść.   Wciąż   rozmawiali.   Czy 

zauważyli   mojego   dżipa?   Myśli   przelatywały   mi   przez   głowę   jak   szalone. 

Zadecydowałem, że jeśli kobieta podejdzie zbyt blisko, to po prostu poderwę się i 

zacznę biec. W ten sposób zobaczą tylko dżipa, nie mnie, a ja zdążę stąd uciec, 

zanim nadjadą żołnierze. Z tą myślą raz jeszcze spojrzałem na samochód. Oboje 

patrzyli teraz w kierunku głazów, twarze mieli zafrasowane. Spojrzeli na siebie 

bez słowa, a potem kobieta zdecydowanym ruchem zatrzasnęła drzwi i szybko 

odjechali na zachód. Widziałem, jak wjeżdżają na niewielkie wzgórze i po chwili 

zniknęli mi z oczu. Poczułem nagły zawód. A może byli w stanie mi pomóc? 

background image

Chciałem już nawet pobiec do dżipa i dogonić ich, ale zrezygnowałem. Lepiej nie 

kusić losu. Bardziej roztropnie będzie trzymać się pierwszego planu i znaleźć 

drogę powrotną do Lhasy, a potem do domu.

Po   półgodzinie   wróciłem   do   dżipa   i   zapaliłem   silnik.   Wrona,   która   wciąż 

siedziała na głazie, poderwała się teraz i kracząc głośno, odleciała w kierunku, 

gdzie   zniknął   samochód   Holendrów.   A   ja   wybrałem   kierunek   przeciwny   i 

pojechałem z powrotem do miasta. Kilka razy skręcałem w małe, boczne uliczki, 

mając nadzieję ominąć główną szosę i restaurację. Przejechałem tak kilka mil i 

chyba   minąłem   miasto.   Znalazłem   się   na   niewielkim   wzgórzu,   skąd   miałem 

szerszy widok na inne drogi.

Zamarłem! Nie tylko w dole, o niecałą milę ode mnie, dwunastu żołnierzy 

blokowało   drogę,   ale   cztery   wielkie   wojskowe   ciężarówki   i   dwa   dżipy   jechały 

prosto w moim kierunku. Błyskawicznie zawróciłem i pojechałem z powrotem, 

mając   cichą   nadzieję,   że   mnie   nie   dostrzegli.   Stwierdziłem,   że   powinienem 

jechać jak najdalej na zachód, a potem skręcić na południe i dopiero potem na 

wschód.   Może   jest   tu   na   tyle   dużo   bocznych   dróg,   że   jakoś   dojadę   nimi   do 

Lhasy?

Przeciąłem teraz główną szosę i wjechałem w boczną drogę. Kierowałem się 

na południe. Jednak po kolejnym zakręcie zdałem sobie sprawę, że kompletnie 

się pogubiłem i jadę w złym kierunku. Niechcący znów znalazłem się na głównej 

szosie. I zanim zdążyłem się zatrzymać i zawrócić, byłem o jakieś sto jardów od 

chińskiego   patrolu!   Wszędzie   było   pełno   żołnierzy.   Zjechałem   szybko   na 

pobocze, zaciągnąłem ręczny hamulec, a potem opuściłem się maksymalnie w 

dół na siedzeniu.

No   i   co   teraz?   Więzienie?   Co   oni   mi   zrobią?   Czy   myślą,   że   jestem 

szpiegiem? Po chwili stwierdziłem z ulgą, że Chińczycy w ogóle nie zwracają na 

mnie uwagi, chociaż dżip był doskonale widoczny. Mijały mnie stare samochody, 

wozy, a nawet piesi, a żołnierze zatrzymywali wszystkich po kolei i kazali im się 

legitymować, sprawdzali dokumenty, czasem przeszukiwali ludzi i bagaże. A na 

mnie nie zwracali uwagi!

Spojrzałem na prawo i dopiero wtedy zobaczyłem, że w panice zatrzymałem 

background image

samochód   tuż   przy   podjeździe,   który   prowadził   do   niewielkiego   murowanego 

domu, stojącego kilkaset stóp dalej. Po lewej stronie domu był nieduży trawnik 

porośnięty bujną, niestrzyżoną trawą, a za nim biegła już inna ulica.

W tym momencie nadjechała duża ciężarówka, zatrzymała się na poboczu 

tuż przede mną i zasłoniła mi widok na patrol. Za chwilę niebieska toyota ostro 

zahamowała przed ciężarówką. Potem usłyszałem głośną rozmowę i krzyki po 

chińsku.   Toyota   cofnęła,   jakby   kierowca   chciał   zawrócić,   ale   błyskawicznie 

otoczyli ją żołnierze. Nie widziałem, co się dzieje, wciąż słyszałem ostre chińskie 

okrzyki,   przerywane   pełnymi   lęku   prośbami   po   angielsku,   ale   z   holenderskim 

akcentem.

- Proszę, nie - błagał głos. - Przykro mi. Jestem tylko turystą, tylko turystą. O, 

tu mam zezwolenie na jazdę po tej drodze.

Podjechał jeszcze jeden samochód. Serce podskoczyło mi do gardła. To był 

ten sam chiński oficer, którego wcześniej widziałem w restauracji. Zsunąłem się 

jeszcze niżej, prawie pod kierownicę, żeby mnie nie zauważył, kiedy przechodził 

obok.

- Pokaż dokumenty! - wrzasnął do Holendra czystą angielszczyzną.

W tym   momencie coś  po prawej stronie zwróciło  moją  uwagę.  Delikatnie 

wyjrzałem   przez   okno   od   strony   pasażera.   Podjazd   przed   stojącym   w   głębi 

domem zdawał się skąpany w jasnej poświacie. To było identyczne światło jak 

to, które widziałem podczas naszej pieszej ucieczki w góry. Dakini.

Dżip   stał   pochylony,   więc   tylko   zwolniłem   ręczny   hamulec,   delikatnie 

skręciłem   w   prawo   i   zjechałem   w   dół.   Wstrzymałem   oddech.   Minąłem   dom, 

przejechałem   przez   trawnik   i   dostałem   się   na   tylną   uliczkę.   Natychmiast 

skręciłem w lewo, po jakiejś mili znów w lewo. Teraz wyjeżdżałem z miasta tą 

samą   drogą,   którą   jechałem   już   wcześniej.   Dziesięć   minut   później   byłem   z 

powrotem przy wielkich głazach i znów zastanawiałem się, co robić. I wtedy w 

dole szosy,  w kierunku zachodnim, znowu usłyszałem głośne krakanie wrony. 

Tym   razem   bez   namysłu   zdecydowałem   się   ruszyć   w   tym   kierunku,   czyli 

dokładnie tam, gdzie mogłem jechać od samego początku.

Droga   prowadziła   dość   ostro   w   górę,   skręcała   łukiem   i   dalej   prosto 

background image

przecinała skalistą równinę. Jechałem tak kilka godzin, aż popołudniowe światło 

zaczęło gasnąć. Nigdzie nie było ani samochodów, ani ludzi, prawie żadnych 

domów. Pół godziny później zrobiło się zupełnie ciemno. Zacząłem się rozglądać 

za miejscem, gdzie mógłbym zjechać na noc. Zauważyłem wąską żwirową drogę 

po prawej stronie głównej szosy. Zwolniłem i lepiej się jej przyjrzałem. Tuż przy 

skręcie na tę drogę coś leżało. Wyglądało jak porzucone ubranie. Zatrzymałem 

dżipa i przez okno poświeciłem latarką. To była kurtka. Moja kurtka! Zostawiłem 

ją w restauracji tuż przed tym, zanim przyjechali Chińczycy.

Z uśmiechem zgasiłem latarkę. To Yin musiał ją tutaj zostawić. Wysiadłem z 

samochodu, podniosłem kurtkę, a potem z wyłączonymi światłami pojechałem 

dalej żwirową dróżką. Droga wiodła lekko w górę prawie pół mili i dochodziła do 

niewielkiego domku i obory. Jechałem bardzo ostrożnie. Zza płotu przyglądało mi 

się ciekawie kilka kóz. Na ganku domu zauważyłem mężczyznę siedzącego na 

stołku.   Zatrzymałem   dżipa.   On   wstał.   Rozpoznałem   sylwetkę.   To   był   Yin. 

Wyskoczyłem z wozu i podbiegłem do niego. Zamknął mnie w mocnym uścisku, 

szeroko się uśmiechał.

-   Cieszę   się,   że  jesteś   -  powiedział.  -   Widzisz,   mówiłem,   że   otrzymujesz 

pomoc.

- Prawie mnie złapali - odparłem. - Ale jak ty się im wymknąłeś?

Na jego twarz powrócił nerwowy wyraz. - Kobiety w restauracji były bardzo 

sprytne.   Pierwsze   zobaczyły   Chińczyków   i   ukryły   mnie...   w   piecu.   Tam   na 

szczęście nikt nie zajrzał.

- Czy tym kobietom coś grozi? - spytałem.

Spojrzał mi w oczy, ale przez długą chwilę nic nie mówił.

- Nie wiem - szepnął w końcu. - Wielu ludzi płaci wysoką cenę za to, że nam 

pomagają.

Odwrócił  wzrok   i  wskazał  na  samochód.   -  Pomóż   mi   przynieść   prowiant, 

przygotujemy coś do jedzenia.

Yin rozpalił ogień i dopiero wtedy opowiedział, że kiedy Chińczycy już poszli, 

wrócił   do   domu   swoich   znajomych,   a   oni   podwieźli   go   do   tego   starego 

gospodarstwa i radzili tu zaczekać, aż nie załatwią drugiego samochodu.

background image

- Wiedziałem, że możesz spanikować, poddać się lękowi i starać się dostać 

z powrotem do Lhasy - dodał Yin. - Ale wiedziałem też, że jeśli zdecydujesz się 

kontynuować   naszą   podróż,   to   w   pewnym   momencie   postanowisz   pojechać 

znów na północny zachód. To jest jedyna droga w tym kierunku, więc położyłem 

przy   niej   twoją   kurtkę,   mając   nadzieję,   że   to   ty   pierwszy   ją   zauważysz,   nie 

wojsko.

- To było spore ryzyko - powiedziałem.

Skinął   tylko   głową   i   włożył   warzywa   do   grubego,   mosiężnego   garnka,   w 

którym   było   tylko   kilka   cali   wody.   Powiesił   garnek   na   metalowym   haku   nad 

ogniem, żeby warzywa doszły na parze.

To,   że   znów   byłem   z   Yinem,   uspokoiło   mnie.   Kiedy   siedzieliśmy   przy 

palenisku   na   starych,   powyginanych   krzesłach,   powiedziałem:   -   Muszę   ci   się 

przyznać,   że rzeczywiście  chciałem stąd  zwiać.  Myślałem,  że  to moja jedyna 

szansa na przeżycie.

Opowiedziałem   mu   dokładnie   wszystko,   co   się   wydarzyło,   wszystko,   z 

wyjątkiem tego, że na podjeździe przed domem w miasteczku znów zobaczyłem 

światło. Kiedy mówiłem, jak schowałem się za wielkie głazy i nadjechał terenowy 

samochód, Yin wyprostował się na krześle.

-   Jesteś   pewien,   że   to   był   ten   sam   samochód,   który   widzieliśmy   na 

skrzyżowaniu przy blokadzie? - spytał z niedowierzaniem.

- Absolutnie, widziałem ich - potwierdziłem.

Yin miał zrozpaczoną minę. - Chcesz powiedzieć, że po raz drugi zobaczyłeś 

ludzi, których widzieliśmy wcześniej, i nie porozmawiałeś z nimi?! - Był chyba 

autentycznie zły. - Nie pamiętasz, co ci opowiadałem o moim śnie, o tym, że 

spotykamy   w   nim   kogoś,   kto   może   nam   pomóc   odnaleźć   przejście   do 

Shambhali?

-   Nie   chciałem   ryzykować,   przecież   mogli   mnie   zadenuncjować   - 

zaprotestowałem.

- Co?! - Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, a potem pochylił 

się do przodu i ukrył twarz w dłoniach.

-   Byłem   przerażony   -   tłumaczyłem.   -   Nie   mogłem   uwierzyć,   że   się   sam 

background image

wkopałem w taką sytuację. Chciałem się tylko stamtąd wydostać. I przeżyć.

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie - powiedział Yin. - Twoje szanse na 

wydostanie się z Tybetu są w tej chwili naprawdę marne. Twoją jedyną szansą 

na przetrwanie jest dążenie naprzód, a żeby móc to zrobić, musisz po prostu 

używać synchronii.

Odwróciłem głowę. Wiedziałem, że prawdopodobnie ma rację.

-   Powiedz   mi   dokładnie,   co   się   stało,   kiedy   ten   samochód   podjechał   - 

powiedział Yin cicho. - Każdą twoją myśl, każdy szczegół.

Powiedziałem mu, że gdy samochód się zatrzymał, poczułem straszny lęk. 

Opisałem, że kobieta zachowywała się tak, jakby chciała wysiąść, ale zmieniła 

zdanie i odjechali.

Yin   pokiwał   głową   ze   smutkiem.   -   Zniszczyłeś   synchronię,   niewłaściwie 

używając   swojego   pola   modlitwy.   Nastawiłeś   je   na   oczekiwania   pełne   lęku, 

spodziewałeś się najgorszego i w ten sposób wszystko zatrzymałeś.

Uciekłem wzrokiem w bok.

- Pomyśl o tym, co się działo - ciągnął dalej Yin - kiedy usłyszałeś, że coś 

nadjeżdża.   Miałeś   do   wyboru:   albo   pomyśleć   o   tym   jako   o   potencjalnym 

zagrożeniu, albo jako o nadchodzącej pomocy. I oczywiście musiałeś wziąć pod 

uwagę obie możliwości. Ale kiedy już rozpoznałeś samochód, powinno ci to coś 

podpowiedzieć.   Już   sam   fakt,   że   ten   sam   pojazd   widzieliśmy   wcześniej   na 

skrzyżowaniu, jest bardzo ważny, co więcej, to przecież ci sami ludzie stworzyli 

sytuację,   która   odwróciła   wtedy   uwagę   wojska   i   pomogła   nam   uciec.   Z   tego 

punktu   widzenia   oni   już   raz   ci   pomogli   i   oto   nadarzała   się   okazja,   by   znów 

uzyskać pomoc.

Kiwałem głową. Miał rację. Skopałem to. Yin patrzył chwilę w dal, zatopiony 

w myślach. Po chwili znów się odezwał: - Kompletnie straciłeś swoją energię i 

pozytywne   oczekiwania.   Pamiętasz,   co   ci   mówiłem   w   restauracji?   Ustawianie 

pola   na   synchronię   to   sprawa   świadomego   kontrolowania   swoich   myśli, 

oczekiwań. Bardzo łatwo dyskutować o synchronii, ale jeśli nie uzyskasz takiego 

stanu umysłu, że pole modlitwy będzie ci pomagać, to będziesz tylko od czasu 

do czasu dostrzegał przebłyski zbiegów okoliczności. Nic więcej. Oczywiście w 

background image

niektórych sytuacjach to zupełnie wystarczy i nawet przez pewien czas te zbiegi 

okoliczności   mogą   cię   prowadzić,   ale   w   pewnym   momencie   zgubisz   drogę. 

Jedynym  sposobem, by zapewnić stały poziom synchronii, jest pozostawać w 

stanie,  w  jakim  twoje  pole  modlitwy   powoduje,   że  synchronia  płynie   w  twoim 

kierunku. I to jest stan świadomej czujności.

- Wciąż nie jestem pewien, jak mam osiągnąć taki stan umysłu...

-   W   każdej   chwili   trzeba   wciąż   pamiętać,   by   być   czujnym.   Trzeba   sobie 

wizualizować, że twoja energia jak posłaniec emanuje w świat i przyciąga do 

ciebie   z   powrotem   tylko   właściwe   intuicje,   właściwe   zdarzenia.   Musisz 

oczekiwać, że w każdej chwili się wydarzą, objawią. Ustawiamy nasze pola na 

synchronię,   będąc   czujni   i   otwarci,   zawsze   spodziewamy   się   kolejnego 

znaczącego   spotkania.   Za   każdym   razem,   kiedy  zapominasz   utrzymywać   ten 

stan pozytywnego oczekiwania, musisz sam się na tym przyłapać i przypomnieć 

sobie... Ale im dłużej pozostajesz w takim stanie umysłu, tym bardziej podnosi 

się poziom synchronii. I w końcu, jeśli wciąż utrzymujesz wysoką energię, stan 

świadomej   czujności   stanie   się   twoim   naturalnym   nastawieniem   do   życia. 

Legendy mówią, że wszystkie Rozwinięcia Energii w pewnym momencie staną 

się naszą drugą naturą. Będziemy je ustawiać co rano tak automatycznie, jak 

dzisiaj się ubieramy. To jest miejsce, do którego musisz dojść: stan umysłu, w 

którym przez cały czas masz pozytywne oczekiwania.

Przerwał i patrzył na mnie dłuższą chwilę.

- Kiedy usłyszałeś nadjeżdżający samochód, natychmiast się wystraszyłeś. Z 

tego,   co   opowiadasz,   tych   dwoje   poczuło,   że   powinni   się   zatrzymać   przy 

kamieniach,   choć   prawdopodobnie   nie   mieli   pojęcia   dlaczego.   Ale   kiedy 

całkowicie poddałeś się strachowi, myśląc, że oni są niebezpieczni, twoje pole 

zadziałało na zewnątrz i oni odczuli jego skutki. Twoje pole przeniknęło do ich pól 

energetycznych i wtedy prawdopodobnie poczuli, że coś jest nie w porządku, że 

coś źle robią, więc szybko odjechali.

To, co mówił Yin, z jednej strony brzmiało nieprawdopodobnie, ale z drugiej 

czułem, że to prawda.

-   Opowiedz   więcej   o   tym,   jak   nasze   pole   wpływa   na   innych   ludzi   - 

background image

poprosiłem.

Yin  potrząsnął głową. - Za bardzo wybiegasz do przodu. Skutki działania 

naszego pola na innych to już Trzecie Rozwinięcie. Na razie skup się na tym, 

żebyś umiał ustawić swoje pole na synchronię i nie myśleć negatywnie. Masz 

tendencję do oczekiwania najgorszego. Pamiętasz, jak szliśmy do lamy Rigdena, 

a ja zostawiłem cię samego? Spotkałeś wtedy grupę uchodźców, którzy by cię 

zaprowadzili   prosto   do   klasztoru,   gdybyś   tylko   z   nimi   porozmawiał.   Ale   ty 

oczywiście wymyśliłeś sobie, że oni na pewno na ciebie doniosą. I przegapiłeś 

synchronię. Negatywne oczekiwania to już u ciebie prawie nawyk.

Patrzyłem   na   niego   bez   słowa.   Czułem   się   zmęczony.   Uśmiechnął   się   i 

więcej nie wspominał o moich błędach. Przez większość wieczoru rozmawialiśmy 

o Tybecie, wyszliśmy też na zewnątrz, żeby popatrzeć na gwiazdy. Niebo było 

czyste, ale w powietrzu czuło się przymrozek. Nad nami błyszczały najjaśniejsze 

gwiazdy, jakie w życiu widziałem. Powiedziałem o tym Yinowi.

- Oczywiście, że są wielkie i jasne - potwierdził. - Przecież stoisz na dachu 

świata.

Następnego ranka spałem długo, po przebudzeniu wykonałem z Yinem serię 

ćwiczeń tai chi. Czekaliśmy z niecierpliwością na znajomych Yina, ale się nie 

pojawili. Stwierdziliśmy, że trudno, musimy zaryzykować i mimo wszystko jechać 

jednym   samochodem.   Załadowaliśmy   dżipa   i   wyruszyliśmy   równo   w   samo 

południe.

- Coś się musiało stać - powiedział Yin, odwracając się do mnie. Starał się 

dzielnie trzymać, ale doskonale widziałem, że jest zmartwiony.

Jechaliśmy   znów   główną   szosą.   Gęsta   mgła   spowijała   wszystko   wokół   i 

zasłaniała widok na góry.

- Chińczykom będzie nas trudniej zauważyć - skomentował to Yin.

- To dobrze - potwierdziłem.

Zastanawiałem   się,   skąd   Chińczycy   wiedzieli,   że   zatrzymaliśmy   się   w   tej 

małej restauracji w Zongba. Spytałem Yina, co o tym myśli.

- Jestem pewien, że to była moja wina - powiedział od razu. - Mówiłem ci, ile 

background image

do nich czuję nienawiści i jak się ich boję. Jestem przekonany, że to moje pole 

modlitwy ściągnęło to, o co prosiłem, o czym myślałem.

Popatrzyłem na niego z niesmakiem. Tego było już za wiele.

- Chcesz powiedzieć, że dlatego, że ty się bałeś, twoja energia powędrowała 

sobie w świat i przyprowadziła do nas Chińczyków?

- Nie, nie chodzi tylko o strach - odparł Yin zupełnie poważnie. - Wszyscy się 

przecież czegoś boimy. Nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że pozwoliłem, 

by mój umysł stworzył z tego strachu wizję tego, co może się stać, co Chińczycy 

mogą   zrobić.   Od   tak   dawna   obserwuję,   co   wyprawiają   w   Tybecie,   znam 

dokładnie   ich   metody.   Wiem,   jak   zmuszają   ludzi   do   posłuszeństwa   przez 

zastraszenie. I pozwoliłem sobie w myślach zobaczyć, jak po nas przychodzą. To 

była   taka   krótka   wizja,   ale   nie   zrobiłem   nic,   by   ją   zrównoważyć   czymś 

pozytywnym...   A   powinienem   był   przyłapać   się   na   tych   myślach   i   wyobrazić 

sobie, że Chińczycy nie będą już występować przeciw nam, i potem utrzymać to 

oczekiwanie.   I   nie   chodzi   o   to,   że   mój   strach   ich   „przyprowadził”,   jak 

powiedziałeś.   W   swojej   podświadomości   utworzyłem   bardzo   wyraźny   obraz, 

bardzo konkretne oczekiwanie, że oni wejdą i nas zaaresztują. I to był problem. 

Bo jeśli zbyt długo utrzymujesz negatywną wizję, to może się ona zrealizować.

Wciąż byłem sceptycznie nastawiony do takiego myślenia. Czy to może być 

prawda? A jednak od dłuższego czasu obserwowałem, że ludziom, którzy bardzo 

się boją jakiegoś konkretnego zdarzenia - na przykład obrabowania domu albo 

zapadnięcia   na   jakąś   chorobę,   albo   utraty   ukochanej   osoby   -   wydarza   się 

dokładnie właśnie to. Czy chodzi o to samo zjawisko, które opisywał Yin?

Przypomniałem   sobie,   jak   w   Zongba,   kiedy   Yin   poszedł   załatwiać   drugi 

samochód, ja wyobraziłem sobie, co by było, gdyby on nie wrócił. Widziałem 

siebie, jak jadę sam, kompletnie zagubiony. I dokładnie tak się stało! Przebiegł 

mnie dreszcz. Robiłem te same błędy co Yin.

-  Czy  to  znaczy,   że  wszystkie   złe  rzeczy,   które  nas  spotykają,  to  skutek 

naszych własnych myśli? - spytałem.

Yin zmarszczył brwi. - Oczywiście, że nie. Wiele spraw się wydarza zupełnie 

naturalnie,   jako   normalna   kolej   rzeczy.   Żyjemy   wśród   innych   ludzi.   Ich 

background image

oczekiwania   i   działania   też   na   nas   wpływają.   Jednak   mamy   pewien   twórczy 

wpływ   na   rzeczywistość,   czy   chcemy   w   to   wierzyć,   czy   nie.   Musimy   się 

przebudzić   i   zrozumieć,   że   w   kategoriach   energii   modlitwy   oczekiwanie   jest 

oczekiwaniem niezależnie od tego, czy jego źródłem jest wiara czy strach. W 

moim wypadku po prostu nie pilnowałem się dostatecznie. Mówiłem ci już, że 

moja nienawiść do Chińczyków to poważny problem.

Odwrócił głowę, nasze oczy się spotkały.

- Pamiętaj też, co ci mówiłem - dodał - że na tych  wyższych  poziomach 

energetycznych  skutek działania twojego pola modlitwy jest bardzo szybki. W 

zwyczajnym świecie ludzie mają zwykle mieszane uczucia: pozytywne obrazy, 

obrazy powodowane strachem i obrazy sukcesu. One się w sumie nawzajem 

znoszą i ich efekt jest niewielki. Ale na wyższych poziomach możemy bardzo 

szybko wpłynąć na to, co się dzieje, mimo że taka wizja powodowana strachem i 

tak w pewnym  momencie zniszczy siłę naszego pola. Kluczem jest to, żebyś 

zawsze był pewien, iż twój umysł jest skupiony na pozytywnej ścieżce życia, a 

nie na jakichś oczekiwaniach pełnych strachu. Dlatego Drugie Rozwinięcie jest 

takie  ważne.   Bo   jedno  wynika   z   drugiego:   jeśli   cały  czas   będziemy  w  stanie 

świadomej czujności i będziemy oczekiwać kolejnej synchronii, to nasz umysł 

będzie   nastawiony   pozytywnie   i   nie   dopuści   do   siebie   lęku   ani   wątpliwości. 

Rozumiesz, co mam na myśli?

Skinąłem głową, ale nic nie odpowiedziałem.

Yin znów skupił się na prowadzeniu. - Musimy tej siły użyć właśnie teraz. 

Bądź tak czujny, jak tylko potrafisz. W tej mgle możemy nie zauważyć wozu tych 

Holendrów, a nie wolno nam ich przeoczyć. Jesteś pewien, że kierowali się w tę 

stronę?

- Tak - rzuciłem krótko.

- Więc jeśli zatrzymali się na noc tak jak my, to nie mogą być zbyt daleko.

Jechaliśmy wciąż na północny zachód. I choć starałem się, jak mogłem, nie 

potrafiłem   bez   przerwy   utrzymywać   tego   stanu   świadomej   czujności,   który 

opisywał Yin. Coś było nie tak... Yin to zauważył i od czasu do czasu spoglądał 

na mnie z uwagą. W końcu nie wytrzymał i zapytał wprost:

background image

- Jesteś pewien, że oczekujesz całego procesu synchronii?

- No tak... chyba tak - odparłem. - Tak mi się wydaje.

Lekko   zmarszczył   brwi   i   dalej   rzucał   mi   od   czasu   do   czasu   badawcze 

spojrzenia.   Wiedziałem,   o   co   mu   chodzi.   Najpierw   w   Peru,   a   potem   w 

Apallachach, podczas zdobywania Dziesiątego Wtajemniczenia doświadczyłem 

procesu   synchronii.   Każdy   z   nas,   w   każdym   momencie   życia,   ma   w   sobie 

główne, zasadnicze pytanie o swoje życie, coś, do czego zmierza, co pragnie 

zgłębić   akurat   w   danej   sytuacji.   W   naszym   przypadku   pytanie   brzmiało:   jak 

możemy odnaleźć najpierw furgonetkę Holendrów, a potem Wiła i przejście do 

Shambhali.

Idealna   sytuacja   wygląda   tak,   że   kiedy   rozpoznamy   to   główne   pytanie, 

otrzymamy pomoc, jakąś intuicję co do tego, jak na owo pytanie odpowiedzieć. 

Na przykład pojawi  się nam wizja, że gdzieś idziemy,  że coś robimy albo że 

rozmawiamy z kimś nieznajomym. I znów - w idealnej sytuacji - jeśli podążymy 

za tą intuicją, to pojawią się zbiegi okoliczności, które z kolei dostarczą nam 

informacji   dotyczących   naszego   pytania.   I   ta   synchronia   prowadzi   nas   dalej 

właściwą nam drogą... która z kolei wiedzie do kolejnego pytania.

- A co o procesie synchronii mówią legendy? - spytałem.

- Mówią, że ludzkość w końcu zrozumie, iż moc modlitwy może naprawdę 

wpłynąć   na   bieg   naszego   życia.   Używając   siły   oczekiwań,   możemy   o   wiele 

częściej   sprowadzać   proces   synchronii...   Musimy   jednak   przez   cały   czas 

zachowywać   czujność,   przez   cały   czas   oczekiwać   kolejnej   intuicji.   Czy   teraz 

świadomie oczekujesz intuicji?

- Niczego się jeszcze nie doczekałem - odparłem.

- Ale czy się jej spodziewasz? - naciskał Yin.

- Sam już nie wiem... Chyba rzeczywiście nie myślałem

0 intuicjach.

Yin   skinął   głową.   -   Musisz   pamiętać,   że   to   też   jest   częścią   ustawiania 

twojego   pola   modlitwy   na   synchronię.   Musisz   być   czujny   i   oczekiwać, 

spodziewać   się,   że   objawi   się   cały   proces:   pytanie,   intuicja   i   postępowanie 

zgodnie z nią, szukanie zbiegów okoliczności. Przypominaj sobie, żeby cały czas 

background image

oczekiwać tego wszystkiego, a kiedy to osiągniesz, twoja energia podąży przed 

tobą i pomoże sprowadzić cały nurt wydarzeń.

Błysnął   krótkim   uśmiechem,   który   chyba   miał   mnie   podnieść   na   duchu. 

Wziąłem   kilka   głębokich   oddechów.   Poczułem,   jak   powraca   moja   energia. 

Nastrój   Yina   był   zaraźliwy.   Moja   czujność   faktycznie   się   wyostrzyła. 

Odwzajemniłem jego uśmiech.

1   po   raz   pierwszy   dostrzegłem,   kim   Yin   jest   naprawdę.   Czasami   był   tak 

pełen strachu jak ja, jeszcze częściej był aż nazbyt uparty, ale całym sercem 

oddany tej misji i tak bardzo, bardzo pragnął, żeby się nam udało. Kiedy o tym 

myślałem, zapadłem w rodzaj płytkiej drzemki, czy też transu. Zobaczyłem Yina i 

siebie,   jak   idziemy   nocą   przez   piaszczysto-skaliste   wydmy,   gdzieś   w   pobliżu 

rzeki. W oddali była jakaś poświata... Tak, to było ognisko, chcieliśmy do niego 

dojść. Yin prowadził, a ja byłem szczęśliwy, że za nim idę.

Spojrzałem na Yina. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Zrozumiałem, coś się 

właśnie stało.

- Myślę, że nareszcie coś mam - powiedziałem. - Myślałem o nas, widziałem, 

jak idziemy w kierunku ogniska. Czy to może coś znaczyć?

- To tylko ty możesz wiedzieć.

- Ale nie wiem. I jak mam się dowiedzieć?

- Jeśli twoja wizja była prowadzącą intuicją, to powinna mieć coś wspólnego 

z szukaniem tego holenderskiego samochodu. Kto siedział przy ognisku? Jakie 

miałeś uczucia?

- Nie wiem, kto tam był. Ale bardzo chcieliśmy dotrzeć do tego ogniska. Czy 

tu gdzieś w pobliżu może być piaszczysta okolica?

- Przez następne sto mil są tu tylko skały i piasek - odparł Yin z uśmiechem.

Wzruszyłem ramionami. - A rzeka? Czy jest tu blisko jakaś rzeka?

Oczy   Yina   pojaśniały.   -   Tak,   tak.   Zaraz   za   następnym   miasteczkiem, 

Paryang, jakieś sto pięćdziesiąt mil stąd.

Zamilkł, ale szeroko się uśmiechał.

- Musimy być czujni - powtórzył po raz nie wiem który. - To nasz jedyny trop.

background image

Jechaliśmy ostro i już o zachodzie słońca dotarliśmy do Paryang. Minęliśmy 

miasto, nie zatrzymując się, i jechaliśmy główną drogą jeszcze około piętnastu 

mil. Potem Yin skręcił w boczny trakt. Było już prawie ciemno, ale pół mili przed 

nami widać było rzekę.

- Na głównej drodze jest tu posterunek. Musimy go objechać - wyjaśnił Yin.

W miarę jak dojeżdżaliśmy do rzeki, droga zwężała się i stała się straszliwie 

wyboista.

- A to co takiego? - spytał Yin, zatrzymując dżipa i cofając go.

Po   naszej   prawej   stronie,   między   skałami,   stał   ledwo   widoczny, 

zaparkowany samochód. Opuściłem szybę, żebyśmy mieli lepszy widok.

- To nie jest ich samochód - powiedział Yin. - To wyraźnie niebieska toyota 

Land Cruiser.

Wytężałem   wzrok.   -   Poczekaj   -   przypomniałem   sobie.   -   To   właśnie   ją 

widziałem przy blokadzie, kiedy się rozdzieliliśmy i o mało mnie nie złapali.

Yin wyłączył światła. Otuliła nas ciemność. - Podjedźmy jeszcze kawałek - 

zaproponował, włączając silnik.

Przejechaliśmy po kamienistych wybojach kolejne kilkaset stóp.

- Patrz! - wskazałem na lewo.

Stała tam furgonetka. Nikogo nie było w pobliżu. Już miałem wyskoczyć z 

dżipa,   kiedy   Yin   nagle   ruszył   i   zaparkował   dopiero   o   kilkaset   jardów  dalej   w 

miejscu niewidocznym z drogi.

-   Lepiej   ukryć   nasz   samochód   -   rzucił,   zamykając   dżipa.   Wróciliśmy   do 

miejsca, gdzie stała furgonetka i rozglądaliśmy się wokół.

-   Ślady   stóp   prowadzą   w   tym   kierunku   -   powiedział   Yin,   wskazując   na 

południe.

- Chodźmy.

Szedłem za nim pomiędzy wielkimi skałami i piaszczystymi wydmami. Drogę 

oświecał nam księżyc w trzeciej kwadrze. Po jakichś dziesięciu minutach marszu 

Yin   spojrzał   na   mnie   i   pociągnął   nosem.   Ja   też   to   poczułem;   zapach   dymu. 

Szliśmy   w   ciemnościach   kolejne   pięćdziesiąt   jardów,   zanim   zobaczyliśmy 

ognisko. Siedzieli przy nim przytuleni do siebie mężczyzna i kobieta. To była 

background image

para Holendrów, których widziałem w furgonetce. Rzeka płynęła tuż za nimi.

- I co teraz robimy? - szepnąłem.

- Musimy jakoś dać o sobie znać - powiedział Yin. - Lepiej ty to zrób, to mniej 

się przestraszą.

- Ale przecież nawet nie wiemy, kim oni są - wciąż się wzbraniałem.

- No dalej, idź i powiedz im, że tu jesteśmy - ponaglał mnie Yin.

Przyjrzałem   się   im   bardziej   uważnie.   Byli   ubrani   w   spodnie   z   demobilu   i 

grube   bawełniane   bluzy.   Wyglądali   na   zwykłych   turystów   przemierzających 

Tybet.

- Witam! - powiedziałem na cały głos. - Miło was widzieć.

Yin spojrzał na mnie spode łba.

Oboje   zerwali   się   na   równe   nogi   i   uważnie   wypatrywali,   jak   wychodzę   z 

ciemności.   Uśmiechając   się   szeroko,   wystartowałem   bez   ogródek:   - 

Potrzebujemy waszej pomocy.

Yin wyłonił się tuż za mną, lekko się skłonił i powiedział: - Przepraszamy, że 

przeszkadzamy,   ale   szukamy   naszego   przyjaciela,   Wilsona   Jamesa.   Mamy 

nadzieję, że możecie nam pomóc.

Oboje byli w szoku, chyba nie mogli uwierzyć, że tak po prostu pojawiliśmy 

się   przed   nimi.   Kobieta   pierwsza   musiała   zrozumieć,   że   jesteśmy   niegroźni   i 

zaproponowała nam miejsce przy ognisku.

-   Nie   znamy   Wilsona   Jamesa   -   powiedziała   po   chwili.   -   Ale   człowiek,   z 

którym mamy się tu w nocy spotkać, zna go. Słyszałam, jak wymieniał jego imię.

Jej towarzysz potwierdził to skinieniem głowy. Był bardzo zdenerwowany. - 

Mam nadzieję, że Jacob nas znajdzie. Jest już wiele godzin spóźniony - dodał.

Miałem   mu   właśnie   powiedzieć,   że   widzieliśmy   drugi   samo-chód 

zaparkowany   niedaleko   stąd,   kiedy   twarz   mężczyzny   nagle   zamarła   z 

przerażenia. Wzrok miał utkwiony w coś za moimi plecami. Instynktownie  się 

odwróciłem.   Wydmy   ożyły   odgłosem   samochodów,   świateł   i   głosami 

pokrzykujących po chińsku. Jechali w naszym kierunku. Mężczyzna skoczył na 

równe nogi i błyskawicznie zgasił ogień. Chwycił bagaże i wraz z kobietą pobiegli 

w ciemność.

background image

- Ruszaj! - krzyknął do mnie Yin, starając się ich dogonić.

Jednak zniknęli nam z oczu. Yin dał w końcu za wygraną.

Światła za nami zbliżały się niebezpiecznie blisko. Przycupnęliśmy nad samą 

rzeką.

- Chyba  spróbuję się przedostać do naszego dżipa - szepnął Yin. - Jeśli 

mamy szczęście, to go jeszcze nie znaleźli. A ty idź w górę rzeki jakąś milę i 

staraj się zwiększyć  dystans do tych  samochodów.  Dojdziesz do starej drogi, 

która prowadzi do brzegu rzeki. Nasłuchuj. Stamtąd cię zabiorę.

- Ale dlaczego nie mogę iść z tobą? - spytałem.

- Bo to zbyt niebezpieczne. Jeden człowiek może się przemknąć, ale dwóch 

zauważą.

Zgodziłem się, choć niechętnie. Przy blasku księżyca przyświecając sobie 

latarką   tylko   w   razie   konieczności,   zacząłem   się   przedzierać   przez   skały   i 

występy. Wiedziałem, że plan Yina jest szalony, ale to rzeczywiście była nasza 

jedyna szansa. Zastanawiałem się, czego mogliśmy się dowiedzieć, gdybyśmy 

porozmawiali dłużej z parą Holendrów albo z tym trzecim mężczyzną.

Po   dziesięciu   minutach   wytężonego   marszu   musiałem   się   na   chwilę 

zatrzymać. Byłem zziębnięty i zmęczony.

Przed   sobą   usłyszałem   chrzęst   kamyków.   Wytężyłem   słuch.   Ktoś   szedł. 

Pomyślałem, że to z pewnością Holendrzy. Powoli posuwałem się do przodu w 

ciemności, aż  niemal zrównałem się z tym  dźwiękiem.  Dwadzieścia stóp ode 

mnie, z boku, dostrzegłem sylwetkę jednej osoby. Mężczyzny. Wiedziałem, że 

muszę się odezwać albo za chwilę stracę go z oczu.

- Czy... czy jesteś Holendrem? - wyjąkałem, myśląc, że to może być facet, 

na którego czekała tamta para.

- Kto to? - padło pytanie.

- Jestem Amerykaninem. Spotkałem twoich przyjaciół.

Odwrócił się i patrzył na mnie, gdy z trudnością przedzierałem się po skałach 

w   jego   kierunku.   Był   młody,   miał   nie   więcej   niż   dwadzieścia   pięć   lat.   I   był 

przerażony.

- Gdzie widziałeś moich przyjaciół? - zapytał drżącym głosem.

background image

Dopiero kiedy się zbliżyłem,  zrozumiałem, jak bardzo się boi. Fala paniki 

przebiegła także przez moje ciało, ale starałem się jednak utrzymać energię.

- W dole rzeki - odpowiedziałem. - Powiedzieli, że na ciebie czekają.

- Czy byli tam Chińczycy? - spytał.

- Tak, ale wydaje mi się, że twoim znajomym udało się uciec.

Był coraz bardziej przerażony.

- Powiedzieli mi - rzuciłem szybko - że ty znasz człowieka, którego szukam, 

Wilsona Jamesa.

Cofnął się o kilka kroków. - Muszę się stąd wydostać - powiedział i odwrócił 

się, chcąc odejść.

- Już cię widziałem - próbowałem dalej - zatrzymał cię patrol w Zongba.

- Tak - potwierdził. - Ty też tam byłeś?

- W samochodzie niedaleko za tobą. Przesłuchiwał cię chiński oficer.

- Zgadza się - odparł, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony.

- A co z Wiłem? - spytałem znowu, ze wszystkich sił starając się zachować 

spokój. - Wilson James. Czy go znasz? Czy mówił ci cokolwiek o przejściu?

Młody   człowiek   nie   odpowiedział   ani   słowem.   Oczy   miał   zaślepione 

strachem. Odwrócił się na pięcie i pobiegł przez skały w górę rzeki. Biegłem za 

nim   przez   chwilę,   ale   wkrótce   zniknął   w   ciemnościach.   W   końcu   stanąłem   i 

spojrzałem w kierunku, gdzie była zaparkowana furgonetka i nasz dżip. Z oddali 

widziałem wciąż światła i słyszałem niewyraźne ludzkie głosy.

Zawróciłem i szedłem dalej, zdając sobie doskonale sprawę, że straciłem 

wielką szansę. Nie uzyskałem od niego informacji. Próbowałem otrząsnąć się z 

tej   porażki.   Ważniejsze   teraz   było   znalezienie   Yina   i   wydostanie   się   stąd.   W 

końcu   dotarłem   do   tej   starej   drogi   i   kilka   minut   później   usłyszałem 

nadjeżdżającego dżipa.

background image

Zaraźliwa świadomość

Próbowałem jakoś rozprostować ciało w ciasnym dżipie. Byłem kompletnie 

wykończony   i   zastanawiałem   się,   skąd   Yin   ma   jeszcze   siły,   żeby   prowadzić. 

Wiedziałem,   że   mieliśmy   prawdziwe   szczęście.   Tak,   jak   przypuszczał   Yin, 

wojsko nie było zbyt dobrze zorganizowane i nie chciało im się przykładać do 

pościgu. Przy furgonetce Holendrów postawili tylko jednego strażnika, a reszta 

rozeszła   się   na   wszystkie   strony.   W   ogóle   nie   zauważyli   naszego   dżipa.   Yin 

zdołał zapalić silnik, nie robiąc zbyt wielkiego hałasu i jakoś przejechał między 

nimi, odnalazł starą drogę i zabrał mnie znad rzeki. Jechał teraz z wyłączonymi 

światłami   i  z  nosem  niemal przyklejonym   do  szyby,   starając  się  w  ciemności 

zobaczyć drogę. Na chwilę odwrócił się do mnie.

- Ten młody Holender naprawdę nic ci nie powiedział?

- Zgadza się - potwierdziłem. - Był za bardzo przerażony. Po prostu zwiał.

Yin   potrząsał   głową   z   dezaprobatą.   -   To   znów   moja   wina,   moja   wina. 

Gdybym tylko powiedział ci o następnym Rozwinięciu Energii, o Trzecim, miałbyś 

większe szanse, żeby wydobyć od niego informacje.

Już otworzyłem usta, by zapytać, o co mu chodzi, ale niecierpliwie machnął 

ręką.   -   Pamiętaj   tylko,   w   jakim   punkcie   jesteś   -   powiedział   z   naciskiem.   - 

Doświadczyłeś Pierwszego Rozwinięcia: łączysz się z energią i pozwalasz, by 

przez ciebie płynęła, wizualizując, że tworzy pole energetyczne, które wypływa z 

ciebie   i   poprzedza   cię,   gdziekolwiek   jesteś.   Drugie   Rozwinięcie,   tak,   jak   ci 

tłumaczyłem, to ustawienie pola w ten sposób, by pomagało spełnić się biegowi 

twego   życia.   Żeby   to   zrobić,   masz   być   cały   czas   czujny   i   tego   oczekiwać. 

Natomiast   Trzecie   Rozwinięcie   to   takie   ustawienie   pola   energetycznego,   by 

działało na zewnątrz i podnosiło poziom wibracji innych ludzi. Kiedy twoje pole 

dosięga innych,  oni czują nagły przypływ  duchowej  energii, jasność, intuicję i 

wtedy jest im o wiele łatwiej udzielić ci właściwej informacji.

I   znów doskonale  wiedziałem,  o  co  mu   chodzi.   W   Peru,   pod  okiem  ojca 

Sancheza i Wiła nauczyłem się wysyłać energię innym ludziom. To była nowa 

etyczna postawa w stosunku do innych. Teraz Yin wyjaśniał, jak to robić bardziej 

background image

skutecznie.

- Wiem, co masz na myśli - powiedziałem. - Nauczono mnie, że na twarzy 

każdego   człowieka   można   ujrzeć   wyraz   jego   wyższego,   ja”.   Jeśli   będziemy 

zwracać   się   właśnie   do   tego   wyższego   „ja”   danej   osoby,   to   nasza   energia 

pomoże jej wznieść się na wyższy poziom samoświadomości.

- Tak - potwierdził Yin - ale ten efekt można pogłębić, kiedy się wie, jak 

rozszerzać swoje pole w sposób, o którym mówią legendy. Trzeba oczekiwać, że 

nasze pole wyjdzie przed nas i podniesie wibracje danej osoby na odległość, 

nawet zanim będziemy na tyle blisko, żeby w ogóle zobaczyć jej twarz.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.

-   Popatrz   na   to   w   ten   sposób:   jeśli   naprawdę   praktykujesz   Pierwsze 

Rozwinięcie, to wypełnia cię energia i dzięki temu widzisz świat bardziej zbliżony 

do tego, jaki jest naprawdę, to znaczy kolorowy, wibrujący, przepiękny, jak jakiś 

magiczny   las   albo   wielobarwna   pustynia.   A   teraz,   żeby   prawidłowo   wykonać 

Trzecie   Rozwinięcie,   musisz   sobie   świadomie   wyobrazić,   zwizualizować,   że 

twoja energia wypływa z ciebie, dosięga innych ludzi i podnosi ich wibracje tak, 

że oni także zaczynają widzieć świat taki, jaki jest. I kiedy to się stanie, oni będą 

umieli zwolnić, poczuć synchronię. Jeśli odpowiednio się ustawi swoje pole, to o 

wiele łatwiej jest zauważyć wyraz wyższego "ja" na twarzach innych ludzi.

Zamilkł i spojrzał na mnie tak, jakby coś zupełnie innego przyszło mu nagle 

do głowy.

- Pamiętaj też, że są pułapki, których trzeba unikać, kiedy kogoś „podnosisz” 

energetycznie. Każda twarz to zbiór cech, to jak... jak taki kleks atramentowy w 

testach psychologicznych, kiedy patrzysz, może ci się skojarzyć w różny sposób. 

Możesz  w czyjeś  twarzy zobaczyć  gniew ojca,  który  cię ranił, albo  beztroskę 

matki,   która   o   ciebie   nie   dbała,   albo   twarz   kogoś,   kto   ci   zagrażał.   To   jest 

projekcja  z  twojej  przeszłości,   percepcja  stworzona   przez   jakąś  traumatyczną 

sytuację, która jednak wpływa na to, jakich reakcji oczekujesz od takiej osoby 

teraz. I kiedy widzisz kogoś, kto choćby trochę przypomina ci kogoś innego, kto 

cię skrzywdził, podświadomie oczekujesz, że ta osoba zachowa się tak samo. To 

jest   bardzo   ważny   problem.   Trzeba   go   zrozumieć   i   ciągle   na   niego   uważać. 

background image

Musimy   się   wznieść   ponad   oczekiwania,   podejrzenia,   które   podpowiada   nam 

przeszłość, ponad nasze dotychczasowe doświadczenia. Rozumiesz?

Szybko skinąłem głową. Z niecierpliwością oczekiwałem dalszego ciągu.

-   A   teraz   przypomnij   sobie   dokładnie,   co   się   wydarzyło   w   hotelu   w 

Katmandu.   Musimy   się   temu   bliżej   przyjrzeć.   Czy   sam   nie   mówiłeś,   że   ten 

nieznajomy zmienił nastrój wszystkich ludzi przy basenie, kiedy tylko tam usiadł?

Znów potaknąłem, wracając myślami do tamtej chwili. Było dokładnie tak, jak 

mówił   Yin.   Ten   facet   przyniósł   ze   sobą   zupełnie   nowy   nastrój,   nawet   zanim 

jeszcze powiedział choćby słowo.

-   Tak   się   stało   -   ciągnął   Yin   -   bo   jego   pole   już   było   ustawione   tak,   by 

przeniknąć pola pozostałych ludzi i dać im dawkę dobrego nastroju. Przypomnij 

sobie, co dokładnie wtedy czułeś.

Odwróciłem wzrok, starając się odtworzyć tę chwilę. W końcu powiedziałem: 

- Wszyscy wokół przeszli jakby od irytacji i niezadowolenia do stanu umysłu, w 

którym byli bardziej otwarci i rozmowni. Trudno to wytłumaczyć...

- To jego energia otworzyła was na poznanie czegoś nowego - powiedział 

Yin   -   zamiast   pozostawania   w   nudzie,   otępieniu   czy   cokolwiek   tam   jeszcze 

czuliście.

Yin rzucił mi krótkie spojrzenie znad kierownicy.

- Ale oczywiście - mówił dalej - mogło być odwrotnie. Gdyby ten nieznajomy 

nie był na tyle silny, nie miał tak wysokiej energii, kiedy usiadł nad tym basenem, 

mógł zostać pokonany przez niską energię wszystkich pozostałych i ściągnięty 

do waszego poziomu. Tak właśnie stało się z tobą, kiedy spotkałeś tego młodego 

Holendra. On był przerażony, a jego strach wpłynął na ciebie. Pozwoliłeś, żeby 

zwyciężyły   jego   emocje...   Bo   widzisz,   pola   energetyczne   nas   wszystkich 

mieszają   się   ze   sobą,   nachodzą   na   siebie,   a   zwyciężają   najsilniejsze.   To 

podświadoma dynamika, która charakteryzuje ludzki świat. Nasza energia, nasze 

oczekiwania -  nieważne,  jakie  są - ale oddziałują na  zewnątrz  i wpływają  na 

nastrój i nastawienie innych ludzi. Poziom ludzkiej świadomości, oczekiwania, 

które są z tym związane, to wszystko jest zaraźliwe... Ten fakt wyjaśnia wielką 

tajemnicę zachowania tłumu, kiedy porządni ludzie pod wpływem  kilku takich, 

background image

którzy   czują   wielki   strach   albo   gniew,   mogą   się   stać   uczestnikami   linczów, 

zamieszek albo popełniać niegodne czyny. To tłumaczy także, dlaczego działa 

hipnoza i dlaczego filmy i telewizja mają tak wielki wpływ na ludzi o słabej woli. 

Pole modlitwy każdego człowieka nachodzi na pola innych ludzi, tworząc w ten 

sposób wszystkie normy, grupy społeczne, nacjonalizmy i nienawiści etniczne.

Yin się uśmiechnął. - Kultura jest zaraźliwa. Wystarczy pojechać do obcego 

kraju, by zobaczyć, że ludzie nie tylko inaczej tam myślą, ale też inaczej czują, 

mają inne nastroje, nastawienie. To rzeczywistość, którą musimy zrozumieć i nad 

nią zapanować. Musimy pamiętać, by świadomie używać Trzeciego Rozwinięcia. 

Kiedy na przykład rozmawiasz z ludźmi i czujesz, że zaczynasz przejmować ich 

nastrój,   że   poddajesz   się   ich   oczekiwaniom,   musisz   świadomie   napełnić   się 

energią i wizualizować jej działanie na zewnątrz aż do chwili, gdy ogólny nastrój 

się podniesie. Gdybyś umiał tak postąpić z tym młodym Holendrem, może byś 

się dowiedział czegoś o Wilu.

Byłem pod wrażeniem. Wydawało się, że Yin doskonale opanował tę wiedzę.

- Yin - powiedziałem - jesteś uczonym.

Jego uśmiech zgasł.

- Niestety, jest różnica pomiędzy wiedzą o tym, jak to wszystko działa-odparł 

smutno-a tym, czy jest się w stanie to zrobić...

Musiałem   spać   kilka   godzin,   bo   kiedy   się   obudziłem,   słońce   już   było   na 

niebie,   a   dżip   stał   zaparkowany   na   płaskim   miejscu   w   oddali   od   drogi. 

Przeciągnąłem się i znów opadłem na siedzenie. Przez kilka minut gapiłem się 

na skaliste wzgórza i widoczną w dole szosę. Szedł po niej człowiek prowadzący 

konia   i   przejechał   niewielki   wóz.   Poza   tym   droga   była   pusta.   Niebo   było 

krystalicznie czyste, gdzieś z tyłu słyszałem świergot ptaka. Wziąłem oddech. 

Napięcie z poprzedniego dnia trochę ustąpiło.

Yin  poruszył  się powoli, a potem usiadł i spojrzał na mnie z uśmiechem. 

Wysiadł   z   samochodu,   przeciągnął   się,   z   tylnego   siedzenia   wyjął   turystyczny 

palnik i postawił na nim garnek z wodą na owsiankę i herbatę. Dołączyłem do 

niego  i  tak   jak  poprzednio   starałem  się  dotrzymać   mu  kroku  w  wykonywaniu 

układu trudnych ćwiczeń tai chi.

background image

Za   sobą   usłyszeliśmy   odgłos   bardzo   szybko   jadącego   samochodu. 

Przyczailiśmy się za skałą. Minął nas niebieski Land Cruiser. Rozpoznaliśmy go 

równocześnie.

-   To   ten   młody   Holender   -   powiedział   Yin,   biegnąc   do   dżipa.   Szybko 

chwyciłem kuchenkę i wrzuciłem ją do tyłu. Wskoczyłem do wozu, kiedy Yin już 

zawracał, by wjechać na drogę.

- Przy tej prędkości trudno go będzie dogonić - jęknął Yin, ruszając pełnym 

gazem.

Wjechaliśmy   najpierw   na   niewielkie   wzniesienie,   potem   w   dół,   w   wąską 

dolinę. W końcu na moment udało nam się dostrzec ten samochód, jak pędził 

kilkaset jardów przed nami.

- Musimy go dosięgnąć naszym polem modlitwy - stwierdził Yin.

Wziąłem   głęboki   oddech.   Wyobraziłem   sobie   moje   pole   energetyczne 

wypływające   na   drogę   i   doganiające   Land   Cruisera,   a   potem   działające   na 

młodego   mężczyznę.   Wyobraziłem   sobie,   że   najpierw   zwalnia,   a   potem   się 

zatrzymuje.  Ale kiedy przesyłałem  ten  obraz, samochód  jeszcze  przyspieszył, 

zupełnie się od nas oddalając. Nie rozumiałem.

- Co ty najlepszego wyrabiasz?! - wrzasnął Yin.

- Używam mojego pola, żeby go zatrzymać.

- Nie wolno używać energii w ten sposób - powiedział szybko. - To przynosi 

odwrotny skutek.

Patrzyłem na niego zbity z tropu.

- A ty co robisz, kiedy ktoś manipulacją chce cię do czegoś zmusić? - spytał 

już spokojniej.

- Stawiam opór - odpowiedziałem bez wahania.

- No właśnie. Na poziomie podświadomości ten chłopak czuje, że ktoś chce 

mu kazać, co ma robić. Czuje, że jest manipulowany i to mu podpowiada, że 

cokolwiek jest z tyłu za nim, nie przyniesie niczego dobrego. To wzbudza w nim 

jeszcze większy lęk i dodaje mu motywacji do ucieczki. Jedyne, co wolno nam 

zrobić, to wyobrazić sobie, że nasza energia do niego dociera i podnosi poziom 

jego wibracji. To mu pozwoli przezwyciężyć strach i wejść w kontakt z intuicjami 

background image

jego wyższego ja”, a to z kolei może sprawić, że będzie się nas mniej bał i może 

nawet zaryzykuje rozmowę. Tylko tak możemy się posłużyć energią modlitwy. Bo 

gdybyśmy zrobili cokolwiek innego, to by zakładało, że wiemy, co jest dla niego 

najlepsze, a to wie tylko on sam. A może przecież być tak, że kiedy już nawet 

dodamy mu energii, jego wyższa intuicja podpowie mu, żeby nas unikał i uciekał 

z tego kraju. Na to też musimy być otwarci. I jedyne, co możemy uczynić, to 

pomóc mu podjąć własną decyzję z możliwie najwyższego poziomu energii.

Mijaliśmy szeroki zakręt, niebieski Land Cruiser zupełnie zniknął nam z oczu. 

Yin zwolnił. Z prawej strony odchodziła od szosy boczna droga, która wydała mi 

się wyjątkowo wyrazista.

- Tędy! - rzuciłem zdecydowanie.

Yin skręcił. Sto jardów dalej, u podnóża niewielkiego wzgórza było szerokie, 

ale  płytkie   rozlewisko  rzeki.  W  środku  stał  samochód  Holendra  i  buksował   w 

miejscu, rozpryskując na boki błoto. Ugrzązł. Mężczyzna dostrzegł nas i otworzył 

drzwi, gotowy do ucieczki. Ale kiedy mnie rozpoznał, zgasił silnik i wysiadł prosto 

w sięgającą kolan wodę. Kiedy podjeżdżaliśmy, Yin spojrzał na mnie znacząco. 

Zrozumiałem, że przypomina mi, żebym użył energii. Skinąłem głową.

- Możemy ci pomóc - powiedziałem do młodego człowieka.

Przez   chwilę   przyglądał   się   nam   podejrzliwie,   ale   rozluźniał   się   coraz 

bardziej, kiedy wraz z Yinem wysiedliśmy i zaczęliśmy pchać jego samochód, 

każąc mu zapalić silnik. Koła przez chwilę kręciły się w miejscu, opryskując nas 

błotem, ale w końcu samochód wydostał się z dziury i przejechał na drugą stronę 

rzeki. Pojechaliśmy za nim. Młody mężczyzna patrzył na nas przez chwilę, jakby 

zastanawiając   się,   czy   jednak   nie   odjechać,   ale   wysiadł   i   podszedł   do   nas. 

Przedstawiliśmy mu się. Powiedział, że ma na imię Jacob.

Kiedy   rozmawialiśmy,   zacząłem   szukać   na   jego   twarzy   najgłębszego 

wyrazu,   jaki   mogłem   dostrzec.   Jacob   co   chwila   potrząsał   głową,   wciąż 

przerażony, wypytywał nas kim jesteśmy i co wiemy o jego znajomych, których 

zgubił.

- Nawet nie wiem, po co przyjechałem do Tybetu - powiedział w końcu. - 

Zawsze uważałem, że to zbyt niebezpieczne. Ale moi przyjaciele nalegali, żebym 

background image

z nimi pojechał. Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłem. Mój Boże, tam było 

pełno   chińskich   żołnierzy.   Skąd   mogli   wiedzieć,   że   akurat   tam   się   mamy 

spotkać?

- A czy pytałeś o drogę kogoś nieznajomego? - przerwał mu Yin.

Spojrzał na nas zaskoczony. - No tak. Myślicie, że powiedzieli wojsku?

Yin skinął głową bez słowa, a Jacob był chyba coraz bardziej przerażony. 

Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony.

- Jacob - spytałem spokojnie. - Muszę to wiedzieć. Czy spotkałeś Wilsona 

Jamesa?

Ale on jakby nie słyszał. - Skąd wiecie, czy Chińczycy nie są teraz tuż za 

nami?

Starałem się spotkać jego wzrok i w końcu udało mi się sprawić, że na mnie 

spojrzał.   -   To   bardzo   ważne,   Jacob.   Czy   widziałeś   Wiła?   Wygląda   na 

Peruwiańczyka, ale mówi z amerykańskim akcentem.

Jacob wciąż był zdezorientowany, - A dlaczego to ważne? Ważne jest, żeby 

się stąd wydostać.

Słuchaliśmy   cierpliwie,   jak   Jacob   rzuca   różne   pomysły,   gdzie   możemy 

przeczekać, zanim Chińczycy nie opuszczą tego rejonu, albo jeszcze lepiej, jak 

powinniśmy na wariata przejechać Himalaje i uciec do Indii. Kiedy mówił, cały 

czas   wizualizowałem,   że   moja   energia   go   dosięga.   Szukałem   w   jego   twarzy 

oznak spokoju i mądrości, skupiałem się zwłaszcza na oczach. W końcu zaczął 

na mnie patrzeć.

- Czemu chcesz odnaleźć tego człowieka? - spytał nagle.

-   To   mój   przyjaciel.   Może   potrzebować   naszej   pomocy.   To   właśnie   on 

poprosił mnie, żebym przyjechał do Tybetu.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby bardzo starał się skupić.

- Tak - powiedział w końcu. - Spotkałem twojego przyjaciela. W holu hotelu w 

Lhasie.   Siedzieliśmy   naprzeciw   siebie   i   zaczęliśmy   rozmawiać   o   chińskiej 

okupacji Tybetu. Od dawna jestem o to wściekły na Chińczyków i wydaje mi się, 

że przyjechałem tu głównie po to, żeby coś zrobić, sam nie wiem co, cokolwiek. 

Wil powiedział, że widział mnie tego dnia już trzy razy w różnych miejscach w 

background image

hotelu, i że to miało coś znaczyć. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.

- A czy wspomniał ci coś o miejscu zwanym Shambhala?

- spytałem.

Jacob spojrzał na mnie z nowym zainteresowaniem. - Nie dosłownie. Coś 

powiedział przy okazji tego, że Tybet nie będzie wolny do czasu, aż Shambhala 

nie zostanie zrozumiana. Coś w tym rodzaju.

- A czy mówił coś o przejściu?

- O przejściu? Nie, nie sądzę. Nie pamiętam dobrze tej rozmowy. Zresztą, 

była bardzo krótka.

- A może wspomniał coś o tym, gdzie ma zamiar jechać?

- spytał Yin.

Jacob   myślał   chwilę   w   skupieniu.   -   Zdaje   mi   się,   że   wymienił   miejsce   o 

nazwie Dormar, tak... myślę, że to właśnie ta nazwa... i mówił coś jeszcze... a że 

są tam ruiny klasztoru.

Spojrzałem na Yina.

- Znam to miejsce - powiedział szybko. - To daleko na północnym zachodzie. 

Cztery albo i pięć dni drogi. Będzie ciężko... i zimno.

Sama myśl o tak dalekiej podróży w najdziksze zakątki Tybetu sprawiła, że 

moja energia prysnęła w mgnieniu oka.

- Chcesz jechać z nami? - Yin spytał Jacoba.

- O nie, nie. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać.

- Jesteś pewien? Akurat teraz Chińczycy są bardzo aktywni.

- Nie, nie mogę - powiedział Jacob, odwracając wzrok.

-   Jestem   ostatni,   tylko   ja   zostałem,   żeby   powiadomić   nasz   rząd   i   kazać 

szukać moich przyjaciół, oczywiście jeśli sam znajdę pomoc.

Yin napisał coś na kartce papieru i wręczył ją Jacobowi.

- Znajdź telefon i zadzwoń pod ten numer - powiedział.

-  Podaj  moje  imię  i  numer,  na  który  do  ciebie  można  będzie  zadzwonić. 

Kiedy cię sprawdzą, oddzwonią do ciebie i powiedzą ci, co masz robić.

Yin wytłumaczył jeszcze Jacobowi, jak może najbezpieczniej wrócić do Sagi. 

Odprowadziliśmy go do samochodu. Kiedy już wsiadł, odwrócił się jeszcze do 

background image

mnie: - Powodzenia... Mam nadzieję, że odnajdziesz swojego przyjaciela.

Skinąłem głową.

- Jeśli go znajdziesz - dodał Jacob - to może się okaże, że właśnie tylko po 

to przyjechałem do Tybetu, co ty na to? Żebym mógł pomóc.

Uruchomił silnik, rzucił nam ostatnie spojrzenie i odjechał. Yin i ja wróciliśmy 

szybko do dżipa. Kiedy wracaliśmy na główną drogę, zauważyłem, że Yin się 

uśmiecha.

-   Myślę,   że   teraz   zrozumiałeś   Trzecie   Rozwinięcie,   czy   tak?   -   spytał.   - 

Pomyśl o wszystkich jego aspektach.

Patrzyłem   na   niego   przez   chwilę,   zastanawiając   się   nad   tym   pytaniem. 

Kluczem   do   tego   Rozwinięcia   była   myśl,   że   nasze   pola   energetyczne   mogą 

dawać siłę innym ludziom, podnosić ich na wyższy poziom świadomości, gdzie 

mogą wejść w kontakt ze swymi intuicjami. To, co było w tym wszystkim dla mnie 

najbardziej fascynujące i wykraczało poza to, czego się dowiedziałem w Peru, to 

idea, że nasze pole niejako wychodzi przed nas, rozprzestrzenia się dokoła i że 

można   go   używać,   by   podnieść   nastrój   innych   osób,   choć   wcale   z   nimi   nie 

rozmawiamy,   nawet   nie   musimy   widzieć   ich   twarzy!   Wystarczy,   że   w   pełni 

zwizualizujemy sobie, iż tak się dzieje i że będziemy tego oczekiwać.

Oczywiście trzeba absolutnie zrezygnować z chęci kontrolowania innych, bo 

wtedy energia zadziała odwrotnie, o czym sam się najlepiej przekonałem, kiedy 

starałem się zmusić Jacoba, by zatrzymał samochód. To wszystko powiedziałem 

Yinowi.

- To, co opisałeś, to zaraźliwy aspekt ludzkiego umysłu - odparł. - W pewnym 

sensie wszyscy dzielimy umysły. Oczywiście, mamy nad sobą kontrolę i możemy 

się z takiego „wspólnego” umysłu wycofać, odciąć się, myśleć niezależnie. Ale 

jak   ci   to   już   mówiłem   wcześniej,   przeważający   wśród   ludzi   pogląd   na   świat 

tworzy   zwykle   gigantyczne   pole   przekonań   i   oczekiwań.   Kluczem   do   rozwoju 

ludzkości   jest   to,   by   była   dostateczna   liczba   osób,   które   potrafią   „nadawać” 

wyższe oczekiwania miłości, emitować je do tego wspólnego pola. Taki wysiłek 

pozwala nam budować coraz wyższe poziomy energii i inspirować się wzajemnie 

do osiągania największych możliwości.

background image

Yin zamilkł na chwilę, rozluźnił się i uśmiechnął do mnie.

- Kultura i społeczność Shambhali - powiedział w końcu - jest zbudowana 

wokół takiego właśnie pola.

Nie   mogłem   nie   odwzajemnić   jego   uśmiechu.   Ta   podróż   zaczynała   mieć 

sens, choć jeszcze nie potrafiłem ująć tego w słowa.

Dwa   kolejne   dni   minęły   gładko.   Ani   śladu   wojska.   Wciąż   trzymając   się 

południowej   szosy,   kierowaliśmy   się   na   północny   zachód,   przekroczyliśmy 

kolejną   rzekę   w  pobliżu   szczytu   Mayun-La,   na   wysokim,   górskim   przesmyku. 

Krajobraz   był   niesamowity   -   po   obu   stronach   drogi   wyrastały   pokryte   lodem 

szczyty gór. Pierwszą noc spędziliśmy w Hor Qu w opuszczonym przydrożnym 

domu,   o   którego   istnieniu   wiedział   wcześniej   Yin.   Następnego   ranka 

wyruszyliśmy w kierunku jeziora Mana-sarovar.

Kiedy zbliżaliśmy się do jeziora, Yin powiedział: - Tutaj znów musimy być 

bardzo ostrożni. Jezioro i leżąca dalej Mount Kailash to główne cele wypraw ludzi 

z   całego   regionu:   z   Indii,   Nepalu,   Chin   i   oczywiście   Tybetu.   To   miejsce   jest 

święte, jak żadne inne. Będzie tu wielu pielgrzymów i wiele chińskich patroli.

Kilka   mil   później   Yin   zjechał   na   starą   boczną   drogę   i   w   ten   sposób 

objechaliśmy jeden z posterunków. Dojrzałem w oddali jezioro. Spojrzałem na 

Yina,   a   on   się   uśmiechnął.   Widok   był   nieprawdopodobnie   pięlcny:   wśród 

brązowooliwkowych   skał   połyskiwała   turkusowa   perła.   Wszystko   otoczone 

ośnieżonymi górami. Yin wskazał jeden ze szczytów - to był Kailash.

Kiedy podjechaliśmy bliżej jeziora, widziałem wyraźnie grupy pielgrzymów 

stojące nad wodą wokół wysokich masztów udekorowanych sztandarami.

- Co to jest? - spytałem Yina.

- Flagi modlitewne - odparł. - Umieszczanie flag symbolizujących modlitwy to 

tradycja, którą mamy w Tybecie od stuleci. Flagi zostawia się, by łopotały na 

wietrze, a to wysyła zawarte w nich modlitwy prosto do Boga. Modlitewne flagi 

daje się także w prezencie.

- Ajakie to modlitwy?

- Modlitwy o to, by wśród całej ludzkości zapanowała miłość.

background image

Milczałem.

- Cóż za ironia, prawda? - spytał Yin. - Cała kultura Tybetu jest zbudowana 

wokół   życia   duchowego.   Jesteśmy   chyba   najbardziej   religijnym   z   narodów.   I 

zostaliśmy   zaatakowani   przez   najbardziej   ateistyczny   rząd   na   Ziemi,   przez 

władze   Chin.   To   idealny   kontrast,   który   świat   powinien   dostrzec.   Przetrwa   i 

zwycięży tylko jedna wizja.

Nie rozmawiając więcej, przejechaliśmy przez kolejne niewielkie miasteczko, 

a potem dotarliśmy do Darchen, miasta najbliższego Mount Kailash. Tam dwóch 

mechaników, których znał Yin, sprawdziło naszego dżipa przed dalszą podróżą. 

Rozłożyliśmy się na noc z innymi pielgrzymami tak blisko świętej góry, jak tylko 

mogliśmy bez wzbudzania podejrzeń. Nie mogłem oderwać oczu od oblodzonych 

szczytów.

- Z tego miejsca Kailash wygląda jak piramida - powiedziałem.

Yin potaknął. - A wiesz, co to oznacza? Że ma moc.

Kiedy słońce spływało za horyzont, obserwowaliśmy niewiarygodny wręcz 

widok. Cudowny zachód wypełnił niebo warstwami brzoskwiniowych chmur, a w 

tym samym momencie słońce, choć już za horyzontem, wciąż oświetlało szczyt 

Kailash, zmieniając jego ośnieżone zbocza w feerię żółci i oranży.

- Od tysięcy lat - powiedział Yin - wszyscy wielcy władcy przemierzali tysiące 

mil na koniach lub w lektykach, by podziwiać te właśnie widoki Tybetu. Uważano, 

że   pierwsze   światło   poranka   i   ostatnie   światło   dnia   mają   ogromną   moc 

odmładzania i zsyłania wizji.

Kiwałem   tylko   głową   niezdolny,   by   oderwać   wzrok   od   tego   magicznego 

światła. Czułem się pełen siły i niemal spokojny. Rozciągające się u stóp góry 

doliny   i   niskie   wzgórza   skąpane   były   w   układających   się   naprzemiennie 

warstwach cienia i ja-snobrązowych odblasków, tworząc niesamowity kontrast ze 

skąpanymi   wciąż  w słońcu wysokimi  szczytami,  które zdawały  się  świecić od 

środka. W swym pięknie ten widok był wręcz nierealny i po raz pierwszy pojąłem, 

dlaczego Tybetańczycy są tak uduchowionym narodem. Samo tylko światło tej 

ziemi wiodło ich wprost do pełniejszej świadomości.

Wczesnym   rankiem   następnego   dnia   znów   byliśmy   w   drodze   i  po   pięciu 

background image

godzinach dotarliśmy do przedmieść Ali. Niebo było zachmurzone, temperatura 

gwałtownie   spadała.   Yin   wykonał   kilka   skrętów   w   niemal   nieprzejezdne, 

wąziutkie uliczki, by ominąć centrum miasta.

- To jest teraz głównie teren Chińczyków - powiedział. - Są tu bary i kluby ze 

striptizem dla wojska. Najlepiej tak przejechać, żeby nikt nas nie zauważył.

Kiedy   znów   wjechaliśmy   na   porządną   drogę,   byliśmy   już   na   północnych 

przedmieściach.   W   pewnej   chwili   dostrzegłem   nowo   wybudowany   biurowiec, 

przed którym stało kilka nowych ciężarówek. Ale w pobliżu nikogo nie było. Yin 

zauważył budynek w tym samym momencie i szybko skręcił z drogi w jakiś stary 

podjazd. Stanął.

- To zupełnie nowy chiński budynek - powiedział. - Nie wiedziałem, że tu jest. 

Patrz   uważnie,   czy   ktokolwiek   stamtąd   nas   obserwuje,   kiedy   będziemy 

przejeżdżać.

W tym momencie zerwał się nagły wiatr i zaczął padać gęsty śnieg, co nam 

pomogło.   Kiedy   jechaliśmy,   uważnie   obserwowałem   budynek   i   podjazd. 

Większość okien była zasłonięta.

- Co tu jest? - spytałem.

- Myślę, że stacja wydobycia ropy, ale kto to wie?

- Co jest z pogodą?

- Wygląda na to, że idzie burza. To może nam pomóc.

- Myślisz, że mogą nas szukać nawet tutaj? - spytałem. Spojrzał na mnie z 

głębokim smutkiem, który w mgnieniu oka zmienił się we wściekły gniew.

- To jest miasto, gdzie zamordowano mojego ojca - powiedział tylko.

Potrząsnąłem głową. - To straszne, że musiałeś na to patrzeć...

- To doświadczenie tysięcy Tybetańczyków - rzucił, wpatrując się w drogę 

przed sobą.

Aż czułem jego nienawiść.

Po chwili się otrząsnął. - Ważne, by o tym nie myśleć. Musimy unikać takich 

obrazów. Zwłaszcza ty. Uprzedzałem cię wcześniej, że ja mogę nie dać rady, 

żeby   kontrolować   swój   gniew.   Ty   musisz   być   w   tej   kwestii   lepszy   ode   mnie, 

żebyś mógł jechać dalej nawet sam, jeśli będzie trzeba.

background image

- Co?

- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział. - Musisz dokładnie zrozumieć swoją 

pozycję.   Opanowałeś   trzy   pierwsze   rozwinięcia.   Jesteś   w   stanie   utrzymywać 

ciągły, wysoki poziom energii i tworzyć silne pole, ale tak jak ja wciąż jeszcze 

wpadasz w strach lub gniew. Jest jeszcze kilka rzeczy, które mogę ci powiedzieć 

o tym, jak ugruntować emitowanie energii.

- Co rozumiesz przez ugruntowanie?

-   Musisz   lepiej   ustabilizować   wypływającą   z   ciebie   energię,   tak   by 

emanowała na świat z całą mocą niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji. 

Kiedy to opanujesz, wszystkie trzy rozwinięcia, które już znasz, staną się dla 

ciebie stałym stanem umysłu, sposobem życia.

- Czy to jest już Czwarte Rozwinięcie? - spytałem.

- To tylko początek Czwartego. To, co ci za chwilę powiem, jest ostatnią 

informacją,   którą   jak   dotąd   mamy   o   rozwinięciach.   Reszta   Czwartego 

Rozwinięcia jest w pełni znana tylko tym,  którzy są w Shambhali. W idealnej 

sytuacji   rozwinięcia   powinny   pracować   razem   w   następujący   sposób:   twoja 

energia   modlitwy   powinna   pochodzić   z   twojego   wewnętrznego   połączenia   z 

boskim   źródłem   i   emanować   z   ciebie,   wypływać   na   zewnątrz   i   sprowadzać 

oczekiwaną przez ciebie synchronię, a także podnosić każdego, kogo dosięgnie, 

na   poziom   jego   wyższego,ja”.   W   ten   sposób   energia   potęguje   tajemniczą 

ewolucję naszego życia, podnosi naszą świadomość i pozwala wypełniać nasze 

indywidualne misje na tej planecie. Niestety, na tej drodze napotykamy wyboje, 

wyzwania, które przynoszą ze sobą strach, który z kolei sprowadza zwątpienie i 

w   ten   sposób   niszczy   nasze   pola   energetyczne.   Co   gorsza,   strach   może 

wywołać negatywne obrazy, złe oczekiwania, co z kolei może sprowadzić na nas 

dokładnie   to,   czego   się   boimy.   Teraz   musisz   się   koniecznie   nauczyć,   jak 

kotwiczyć, czyli ugruntować swą wyższą energię, żebyś częściej i dłużej umiał 

pozostawać   w   pozytywnym   nurcie.   Problem   ze   strachem   -   mówił   dalej   Yin   - 

polega na tym, że działa bardzo perfidnie i bardzo szybko się w nas wkrada. 

Widzisz,   lęk   zawsze   powoduje   powstanie   obrazu   czegoś,   czego   nie   chcemy. 

Boimy   się   porażki,   boimy   się   tego,   że   zawiedziemy   swoją   rodzinę,   że   się 

background image

ośmieszymy, że utracimy wolność albo kogoś, kogo kochamy, albo nawet własne 

życie.   Podstępne   jest   to,   że   kiedy   zaczynamy   czuć   taki   lęk,   bardzo   często 

zmienia się on w gniew czy złość i wtedy używamy tego gniewu, by zebrać siły i 

walczyć   przeciw   każdemu,   kto   w   naszym   pojęciu   stanowi   zagrożenie.   A 

kiedykolwiek   czujemy   strach   lub   gniew,   musimy   zdawać   sobie   sprawę,   że   te 

emocje pochodzą z jednego źródła: z tych aspektów naszego życia, które za 

wszelką   cenę   chcemy   utrzymać.   Legendy   mówią,   że   skoro   strach   i   gniew 

pochodzą z troski o to, że możemy coś utracić, jedynym sposobem, by uniknąć 

tych emocji, jest bycie „oderwanym”, obojętnym na wszelkie skutki wydarzeń.

Byliśmy teraz daleko na północ od miasta, a śnieg padał jeszcze mocniej. 

Yin wytężał wzrok, by widzieć drogę i tylko od czasu do czasu rzucał mi szybkie 

spojrzenia.

- Weź na przykład nasz przypadek - powiedział. - Szukamy Wiła i przejścia 

do   Shambhali.   Legendy   by   powiedziały,   że   aby   ustawić   nasze   pola   tak,   by 

oczekiwać odpowiednich intuicji i wydarzeń, które nas poprowadzą, powinniśmy 

całkowicie   odciąć   się   od   tego,   jaki   nasze   poszukiwanie   będzie   miało   skutek. 

Dokładnie to miałem na myśli, kiedy cię ostrzegałem, żebyś nie przywiązywał tak 

wielkiej  wagi   do  tego,  czy  Jacob  się  zatrzyma   czy nie.  Idea  „oderwania”  jest 

wielkim przesłaniem Buddy i darem dla ludzkości od wszystkich religii Wschodu.

Tak,   znałem  to   pojęcie,   ale  w  tej  chwili   miałem  kłopoty,   by  docenić  jego 

wartość.

- Yin - zaprotestowałem - jak można się zupełnie odciąć? To brzmi dla mnie 

jak   bajka   o   wieży   z   kości   słoniowej.   To,   czy   pomożemy   Wilowi,   może   być 

przecież sprawą życia lub śmierci. Jak możemy się o to nie martwić?

Yin zjechał na pobocze i stanął. Widoczność była w tej chwili bliska zeru.

-   Nie   powiedziałem,   że   nie   trzeba   się   martwić   -   mówił   spokojnie   dalej.   - 

Powiedziałem, by nie być przywiązanym do żadnego z możliwych rozwiązań. To, 

co w życiu dostajemy, jest i tak zawsze trochę inne niż to, czego chcemy. Bycie 

oderwanym   oznacza   zrozumienie,   że   zawsze   istnieje   jakiś   wyższy   cel,   który 

można odnaleźć w każdym wydarzeniu, w każdym rozwiązaniu. Zawsze możemy 

znaleźć ukryte dobrodziejstwo, pozytywne znaczenie, na którym można budować 

background image

dalej.

Skinąłem głową. Ten koncept znałem już z Peru.

-   Rozumiem   wartość   ogólnego   postrzegania   świata   w   ten   sposób   - 

powiedziałem - ale czy nie istnieją jednak pewne granice? A co, jeśli grozi nam 

śmierć   lub   tortury?   Bardzo   ciężko   jest   się   od   czegoś   takiego   „oderwać”   albo 

dostrzec w tym ukryte dobrodziejstwo.

Yin spojrzał na mnie twardo. - A co, jeśli owe tortury zawsze są rezultatem 

tego, że nie jesteśmy dostatecznie „oderwani” podczas zdarzeń, które prowadzą 

do takiej krytycznej sytuacji? Nasze legendy mówią, że kiedy w pełni oduczymy 

się przywiązania, nasza energia pozostanie wciąż na tyle silna, by unikać takich 

wyjątkowo negatywnych wydarzeń. Jeśli będziemy cały czas silni, jeśli zawsze 

będziemy oczekiwać tylko pozytywnych rzeczy, to niezależnie od tego, co już się 

wydarzyło, zaczynają dziać się cuda.

Nie mogłem w to uwierzyć. - Chcesz powiedzieć, że każde zło, które nas 

spotyka,   pochodzi   stąd,   że   nie   wykorzystaliśmy   jakiejś   synchronii,   jakiejś 

możliwości, by go uniknąć?

Tym   razem   Yin   spojrzał   na   mnie   z   uśmiechem.   -   Tak,   dokładnie   to 

powiedziałem.

-   Ależ   to   straszne.   Czy   to   nie   obarcza   winą   kogoś,   kto   na   przykład   jest 

śmiertelnie chory? Czy to nie znaczy, że jest chory, bo „nie wykorzystał” okazji, 

by znaleźć sposób na swoje uzdrowienie?

- Nie. Nie ma winy. Każdy robi przecież wszystko, co może. Ale to, co ci 

powiedziałem,   to   prawda,   którą   musimy   zaakceptować,   jeśli   mamy   osiągnąć 

wyższe   poziomy   energii   modlitwy.   Musimy   utrzymywać   nasze   pola   na   tak 

wysokim poziomie, jaki tylko jest możliwy, a żeby to uczynić, musimy zawsze 

wierzyć, z całą mocą, że zostaniemy ocaleni. Czasem się zdarzy, że coś nam 

umknie - kontynuował. - Ludzka wiedza jest niedoskonała, możemy nawet zginąć 

lub zostać poddani torturom z powodu braku właściwych informacji. Ale prawda 

jest   taka,   że   gdybyśmy   mieli   całą   wiedzę,   którą   ludzkość   kiedyś   w   końcu 

posiądzie, bylibyśmy zawsze wyprowadzani z groźnych sytuacji. A największą 

moc osiągamy, zakładając, że już tak się dzieje. To jest sposób na to, by być 

background image

„oderwanym”, a także otwartym i budować silne pole oczekiwań.

To wszystko zaczynało mieć sens. Yin mówił, że musimy założyć, iż proces 

synchronii zawsze uchroni nas przed złem, że zawczasu będziemy wiedzieć, jaki 

wykonać ruch, bo taka zdolność jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. Jeśli 

więc uwierzymy w to już teraz, to prędzej czy później stanie się to oczywistością 

dla wszystkich ludzi.

- Wszyscy wielcy mistycy - zaczął znów Yin - mówią, że ważne jest działanie 

z perspektywy absolutnej wiary. W waszej zachodniej Biblii apostoł Jan opisuje 

skutki takiej wiary.  Wsadzono go do kotła z wrzącym  olejem i nic mu się nie 

stało. Inni byli rzucani na pożarcie głodnym lwom, a jednak ocaleli. Czy to mogą 

być tylko mity?

- Jak silna musi być nasza wiara, by osiągnąć aż taki poziom obojętności na 

zagrożenie? - spytałem.

- Musimy osiągnąć poziom bliski temu, jaki mają mieszkańcy Shambhali - 

odparł Yin. - Czy nie widzisz, jak to wszystko doskonale do siebie pasuje? Jeśli 

energia naszych oczekiwań jest dostatecznie silna, to oczekujemy synchronii i 

równocześnie   wysyłamy   energię   innym,   tak   by   oni   także   mogli   oczekiwać 

synchronii. I ogólny poziom energii wciąż się podnosi. A poza tym nie zapominaj, 

że są jeszcze dakini...

Szybko   odwrócił   wzrok   wyraźnie  przerażony,   że  znów  wymienił   imię  tych 

istot.

- No i co z dakini? - spytałem.

Milczał.

- Yin - naciskałem. - Musisz mi powiedzieć, co miałeś na myśli. Jaką rolę 

grają w tym wszystkim dakini?

Westchnął głęboko. - Mówię tylko to, co sam rozumiem. Legendy mówią, że 

dakini są w pełni pojmowane tylko przez tych, co są w Shambhali, i że musimy 

być bardzo ostrożni. Nie mogę nic więcej powiedzieć.

Patrzyłem   na niego ze złością. - No cóż, przekonamy  się o tym   później, 

prawda, kiedy już odnajdziemy Shambhalę? - spytałem z przekąsem.

Spojrzał  na  mnie  z  wielkim  smutkiem.  -  Powtarzałem  ci  już  tyle  razy,  że 

background image

miałem  zbyt   wiele   złych  doświadczeń   z  chińskim  wojskiem.   Moja   nienawiść   i 

gniew niszczą moją energie. I jeśli w jakimkolwiek momencie zauważę, że cię 

powstrzymuję, to będę cię musiał opuścić, a ty będziesz musiał iść sam.

Przyglądałem mu się, nie chcąc nawet myśleć o takiej ewentuakiości.

- Pamiętaj - mówił dalej - co ci mówiłem o byciu oderwanym  i o tym,  że 

trzeba ufać, iż zawsze zostaniesz ocalony z każdego niebezpieczeństwa.

Milczał przez chwilę, a potem zapalił silnik i ruszył w padający śnieg.

-   Możemy   się   założyć   -   powiedział   w   końcu   -   że   twoja   wiara   zostanie 

poddana próbie.

background image

Przejście

Jechaliśmy na północ jeszcze przez czterdzieści minut, a potem Yin skręcił 

w wysłużoną drogę dla ciężarówek i skierował się w stronę wysokiego łańcucha 

górskiego   oddalonego   o   jakieś   dwadzieścia   czy   trzydzieści   mil.   Padał   coraz 

gęstszy   śnieg.   Najpierw   cicho,   a   potem   coraz   głośniej,   przez   liałas   naszego 

silnika zaczął się przebijać niski, wibrujący dźwięk.

Kiedy stał się rozpoznawalny, równocześnie spojrzeliśmy na siebie.

- Helikoptery! - krzyknął Yin, natychmiast zrobił ostry skręt, zjechał z traktu i 

wjechał między skały.  Dżip niebezpiecznie się przechylił.  - Wiedziałem. Znają 

jakiś sposób, żeby latać nawet przy takiej pogodzie.

- Co znaczy, że wiedziałeś?

W miarę, jak warkot nad nami narastał, wydało mi się, że słyszę dwa silniki. 

Jeden krążył dokładnie nad nami.

- To moja wina! - Yin przekrzykiwał hałas. - Musisz uciekać! Natychmiast!

- Co?! - wrzasnąłem. - Zwariowałeś?! Gdzie pójdę?

Teraz   łcrzyczał   mi   prosto   do   ucha:   -   Nie   zapomnij,   bądź   ciągle   czujny! 

Słyszysz?  Idź ciągle na północny zachód, do Dormaru! Musisz się dostać do 

Kunlunu!

Jednym zwinnym ruchem otworzył drzwi po mojej stronie i wypchnął mnie na 

zewnątrz. Wylądowałem na obu nogach, a potem sturlałem się kilka stóp w dół 

po śniegu. Usiadłem i próbowałem zlokalizować dżipa, ale on już odjeżdżał, a 

zamieć śnieżna utrudniała widok. Przebiegła mnie fala czystego przerażenia.

W tym momencie moją uwagę zwrócił jakiś ructi po prawej strome. Dziesięć 

stóp ode mnie poprzez padający śnieg ledwo widziałem sylwetkę mężczyzny. Był 

wysoki, ubrany w czarne spodnie ze skóry jaka, w owczą kurtkę i czapę. Stał bez 

ruchu i patrzył na mnie, ale jego twarz była częściowo zakryta wełnianą chustą. 

Rozpoznałem te oczy. Skąd je znałem? Po kilku sekundach spojrzał w górę, w 

kierunku helikoptera, który zatoczył łuk i odleciał.

Nagle z kierunku, w którym odjechał dżip, dobiegły trzy czy cztery wybuchy. 

Tak   silne,   że   posypały   się   na   mnie   odłamki   skał   i   fala   śniegu,   a   powietrze 

background image

wypełniło się duszącym dymem. Wstałem i kuśtykając, próbowałem uciekać, a 

kolejne mniejsze eksplozje odbijały się echem wokół mnie. Powietrze pełne było 

teraz jakiegoś duszącego gazu. Zaczęło mi się kręcić w głowie.

Usłyszałem muzykę, jeszcze zanim kompletnie oprzytomniałem. Klasyczny 

chiński kompozytor, którego już kiedyś słyszałem. Otrząsnąłem się i rozbudziłem. 

Stwierdziłem, że jestem w wytwornej sypialni urządzonej w chińskim tradycyjnym 

stylu.   Usiadłem   na   rzeźbionym   łożu   i   odrzuciłem   jedwabną   narzutę.   Ubrany 

byłem   tylko   w szpitalną  koszulę.  Zostałem wykąpany.   Pokój  miał  co  najmniej 

dwadzieścia stóp na dwadzieścia, a każdą ścianę zdobił inny fresk. Przez szparę 

w drzwiach spoglądała na mnie chińska kobieta.

Drzwi  otworzyły  się szeroko i do pokoju  wszedł wyprostowany  jak struna 

wysoki oficer w pełnym umundurowaniu. Przebiegł mnie dreszcz. To był ten sam, 

którego w cywilu widziałem już kilkakrotnie. Serce waliło mi w piersi. Starałem się 

podnieść swoją energię, ale widok tego oficera całkiem mnie powalił.

- Dzień dobry - powitał mnie grzecznie. - Jak się pan czuje?

- Zważywszy, że zostałem zagazowany, to całkiem nieźle - odparłem.

Uśmiecłmął się. - To szybko mija i nie ma skutków ubocz-nych, zapewniam 

pana.

- Gdzie jestem? - spytałem.

- W Ali. Lekarze pana zbadali, nic panu nie jest. Ale muszę panu zadać kilka 

pytań. Dlaczego podróżuje pan w towarzystwie Yina Doloe’a i dokąd jechaliście?

- Chcieliśmy zwiedzić niektóre ze starych klasztorów.

- Dlaczego?

Zdecydowałem nic więcej mu nie mówić. - Bo jestem turystą. Mam wizę. 

Dlaczego   zostałem   napadnięty?   Czy   amerykańska   ambasada   wie   o   tym,   że 

jestem zatrzymany?

Uśmiechnął   się   zimno   i   spojrzał   mi   głęboko   w   oczy.   -   Jestem   pułkownik 

Chang. Nikt nie wie, że pan tu jest, i jeśli złamał pan nasze prawo, nikt nie może 

panu   pomóc.   A   pan   Doloe   to   przestępca,   członek   nielegalnej   religijnej 

organizacji, która dopuszcza się oszustwa na terenie Tybetu.

background image

Jakby spełniały się moje najgorsze lęki.

- Nic o tym nie wiem - odparłem. - Chciałbym do kogoś zadzwonić.

- Dlaczego Yin Doloe i inni szukają Shambhali?

- Nie wiem, o czym pan mówi.

Zrobił krok w moim kierunku. - Kim jest Wilson James?

- To mój przyjaciel - powiedziałem.

- Czy on jest w Tybecie?

- Tak myślę, ale go nie widziałem.

Chang spojrzał na mnie z wyraźnym niesmakiem i nie mówiąc nic więcej, 

odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.

Jest   niedobrze,   myślałem,   bardzo   niedobrze.   Już   miałem   wstać   z   łóżka, 

kiedy wróciła pielęgniarka z tuzinem żołnierzy. Jeden z nich pchał przed sobą 

urządzenie,   które  wyglądało  jak  ogromne  żelazne  płuco,   tyle   że  było  o   wiele 

większe   i   stało   na   wysokich,   szerokich   nogach.   Najwyraźniej   tak   je 

skonstruowano, by można je było nasunąć na kogoś, kto leży w łóżku. Zanim 

zdołałem   cokolwiek   powiedzieć,   żołnierze   przytrzymali   mnie   i   naprowadzili 

machinę nad moje ciało. Pielęgniarka włączyła urządzenie, które wydało cichy 

pomruk.   Prosto   w   twarz   zaświeciło   mi   jasne   światło.   Nawet   z   zamkniętymi 

oczyma czułem, jak to punktowe światło porusza się od prawej do lewej strony 

mojej   głowy,   jak   skaner   w  fotokopiarce.  Kiedy  tylko   maszyna   się  zatrzymała, 

żołnierze zsunęli ją ze mnie i wywieźli z pokoju. Pielęgniarka została jeszcze 

chwilę i przyglądała mi się.

- Co... co to było? - wyjąkałem.

- To tylko encefalograf - powiedziała niepewną angiel-szczyznEi, po czym 

pochyliła się nad jedną z szuflad komody i wyjęła moje ubranie. Wszystkie rzeczy 

zostały wyprane i troskliwie złożone.

- Ale po co to było? - nalegałem.

- Żeby wszystko sprawdzić, żeby się upewnić, że nic panu nie jest.

W tej chwili drzwi znów się otworzyły i wrócił pułkownik Chang. Wziął stojące 

pod ścianą krzesło i ustawił je obok mojego łóżka.

- Może powinienem panu uświadomić, jak wygląda sytuacja - powiedział, 

background image

siadając na krześle. Wydawał się zmęczony. - W Tybecie jest wiele religijnych 

sekt i wielu z ich wyznawców stara się robić wrażenie na reszcie świata, że są 

tylko   wierzącymi   ludźmi,   prześladowanymi   przez   Chińczyków.   Sam   muszę 

przyznać,   że   nasza   wczesna   polityka   w   latach   pięćdziesiątych   i   podczas 

rewolucji   kulturalnej   była   dość   ostra,   ale   w   ostatnich   latach   to   się   radykalnie 

zmieniło. Staramy się być tak tolerancyjni, jak tylko można, biorąc pod uwagę 

fakt, że oficjalną polityką rządu chińskiego jest ateizm. Te sekty powinny jednak 

pamiętać, że zmienił się także Tybet. Mieszka tu teraz wielu Chińczyków, wielu 

mieszkało tu od zawsze, i oczywiście wielu nie jest buddystami. Musimy wszyscy 

żyć tu razem. Nie ma mowy o tym, by Tybet kiedykolwiek powrócił pod władanie 

łamów. Czy rozumie pan, o czym mówię? Świat się zmienił. Nawet gdybyśmy 

chcieli   dać   Tybetowi   wolność,   to   przecież   nie   byłoby   w   porządku   wobec 

mieszkających tu Chińczyków.

Czekał   chwilę,   aż   coś   na   to   odpowiem,   a   ja   rozważałem,   czy   nie 

przypomnieć mu o polityce Chin polegającej na osiedlaniu tu Chińczyków,  by 

osłabić kulturę Tybetu. Ale zamiast tego powiedziałem: - Myślę, że oni chcą tylko 

bez przeszkód wyznawać swoją religię.

-   Zezwoliliśmy  na  to   do  pewnego   stopnia,   ale   im  nie  można  ufać.   Kiedy 

myślimy, że wiemy, kto stoi na czele danej grupy, wszystko się zmienia. Myślę, 

że udało nam się osiągnąć całkiem dobre stosunki z częścią buddyjskiej religijnej 

hierarchii,  ale są  wciąż  tybetańscy separatyści  w Indiach,  potem  ta następna 

grupa, do której należy pan Doloe, ta sekta, która wyznaje jakiś tajemniczy ustny 

przekaz i rozpowszechnia wszystkie te informacje o Shambhali. To przeszkadza 

ludziom spokojnie żyć. W Tybecie jest wiele do zrobienia. Ludzie tu są bardzo 

biedni.   Trzeba   podnieść   jakość   życia.   -   Spojrzał   na   mnie   i   rzucił   mi   krótki 

uśmiech. - Dlaczego oni tak poważnie traktują tę legendę o Shambhali? Przecież 

to infantylne jak bajka dla dzieci.

-   Tybetańczycy   wierzą,   że   istnieje   inna,   bardziej   duchowa   rzeczywistość 

poza naszym fizycznym światem, który możemy widzieć, i że Shambhala, choć 

znajduje się tu, na Ziemi, należy do rzeczywistości duchowej. - Nie wierzyłem 

własnym uszom, że w ogóle zacząłem z nim tę rozmowę!

background image

- Jak mogą myśleć, że takie miejsce naprawdę istnieje? - pytał z uśmiechem. 

- Przeczesaliśmy każdą piędź Tybetu z powietrza za pomocą satelity i niczego 

nie znaleźliśmy.

Milczałem.

- Czy wie pan, gdzie to miejsce ma niby być? - naciskał.

- Czy to dlatego pan tu przyjechał?

- Strasznie chciałbym wiedzieć, gdzie to jest - powiedziałem - albo chociaż, 

co to jest, ale obawiam się, że niestety nie wiem. Ale też nie chcę się narażać 

chińskim władzom.

- Słuchał uważnie, więc mówiłem dalej. - Tak naprawdę, to cholernie się boję 

tej sytuacji i najchętniej bym stąd natychmiast wyjechał.

- Ależ nie, my chcemy tylko, żeby pan podzielił się z nami tym, co pan wie - 

powiedział. - Jeśli takie miejsce istnieje, jeśli to jakaś ukryta kultura, to chcemy o 

niej wiedzieć. Proszę podzielić się z nami swoją wiedzą i pozwolić, że my z kolei 

pomożemy panu. Może dojdziemy do jakiegoś kompromisu.

Patrzyłem na niego przez chwilę, a potem powiedziałem wprost: - Chcę się 

skontaktować z ambasadą amerykańską, jeśli pan pozwoli.

Starał się ukryć zniecierpliwienie, ale widziałem je wyraźnie w jego oczach. 

Wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, potem podszedł do drzwi i odwrócił 

głowę.

- To nie będzie konieczne. Jest pan wolny.

Kilka minut później szedłem uliczkami Ali, szczelnie zapinając kurtkę. Śnieg 

już nie padał, ale było bardzo zimno. Wcześniej zostałem zmuszony do ubrania 

się   w   obecności   pielęgniarki,   potem   wyprowadzono   mnie   z   budynku.   Idąc, 

sprawdzałem zawartość swoich  kieszeni. O dziwo,  wszystko  było  na miejscu: 

nóż, portfel, niewielka torebka migdałów.

Czułem się zmęczony, w głowie mi się kręciło. Czy to ze zdenerwowania? A 

może   jednak   był   to   skutek   działania   gazu?   A   może   wysokość?   Starałem   się 

otrząsnąć i wziąć w garść.

Ali było nowoczesnym miastem. Ulice były pełne zarówno Tybetańczyków, 

background image

jak i Chińczyków. Wszędzie dużo pojazdów. Dobrze utrzymane budynki i sklepy 

mogły   wprawić   w   konsternację,   jeśli   porównało   się   je   z   fatalnymi   drogami   i 

warunkami życia, które widzieliśmy, jadąc tutaj. Rozglądałem się wokół, ale na 

razie   nie   dostrzegłem   nikogo,   kto   na   oko   mógłby   mówić   po   angielsku.   Po 

przejściu kilku przecznic zacząłem się czuć coraz dziwniej, a w głowie kręciło mi 

się   mocniej.   Musiałem   przysiąść   na   skraju   chodnika   na   starym   murku. 

Narastający strach zmienił się niemal w panikę. Co mam teraz zrobić? Co się 

stało z Yinem? Dlaczego ten chiński pułkownik tak po prostu pozwolił mi odejść? 

To wszystko nie trzymało się kupy.

W tym momencie w myślach pojawił się przede mną wyraźny obraz Yina. 

Odebrałem   to   jak   upomnienie.   Pozwoliłem   sobie   na   zupełny   spadek   energii. 

Strach   mnie   przytłaczał,   a   ja   zapomniałem,   żeby   cokolwiek   z   tym   zrobić. 

Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem podnieść poziom energii.

Kilka minut później poczułem się lepiej. Mój wzrok padł na duży budynek 

stojący kilka przecznic dalej. Przy wejściu miał chiński znak, którego nie umiałem 

odczytać,   ale   kiedy   skupiłem   się   na   kształcie   budynku,   miałem   wyraźne 

wrażenie, że musi to być jakaś noclegownia albo hotel. Poczułem błysk nadziei.

Może będzie tam telefon, a może nawet inni zagraniczni turyści, z którymi 

będę się mógł porozumieć albo do nich przyłączyć?

Wstałem i ruszyłem w tym kierunku, wciąż uważnie obserwując ulice. Kilka 

minut   później   byłem   już   niedaleko   tiotelu   Słiing   Shui,   ale   poczułem   obawę. 

Rozejrzałem się ostrożnie wokół. Wyglądało na to, że jednak nikt mnie nie śledzi. 

Kiedy byłem już niemal przy drzwiach, usłyszałem hałas. Coś upadło w śnieg. 

Rozejrzałem   się.   Stałem   na   ulicy   dokładnie   naprzeciw   niewielkiego   przejścia 

między   budynkami.   Byłem   sam,   nie   licząc   kilku   starszych   osób   idących   w 

przeciwnym kierunku dość daleko ode mnie. Znów usłyszałem hałas. Dźwięk był 

teraz   bliżej   mnie.   Spojrzałem   pod   nogi   i   dostrzegłem   niewielki   kamyk,   który 

wyleciał z przejścia i wylądował w śniegu. Postąpiłem krok naprzód, by lepiej 

zajrzeć w to miejsce. Wszedłem w ciemne przejście. Starałem się przyzwyczaić 

oczy do braku światła.

- To ja - powiedział jakiś głos.

background image

Natychmiast rozpoznałem Yina. Wbiegłem głębiej. Stał przytulony do ściany.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytałem.

- Wcale nie wiedziałem - padła odpowiedź. - Po prostu zgadywałem.

Osunął się wzdłuż ściany i usiadł na ziemi. Zauważyłem, że jego kurtka ma 

spalone plecy. Kiedy poruszył ręką, na ramieniu zobaczyłem plamę krwi.

- Jesteś ranny! Co się stało?

- Nie jest tak źle. Zrzucili ładunek wybuchowy i uderzyłem o skały,  kiedy 

wyrzuciło mnie z dżipa. Ale udało mi się stamtąd odczołgać, zanim wylądowali. 

Widziałem,   jak   cię   zabierają   i   ładują   do   ciężarówki,   która   tam   podjechała. 

Pomyślałem, że jeśli się wydostaniesz, to skierujesz się do największego hotelu. 

A co się z tobą działo?

Opowiedziałem mu o przebudzeniu w chińskiej sypialni, o tym, jak pułkownik 

mnie przesłuchiwał, a potem wypuścił.

- Dlaczego wypchnąłeś mnie z dżipa? - spytałem na koniec.

- Już ci mówiłem - odparł Yin. - Nie umiem kontrolować swoich oczekiwań 

zrodzonych   ze   strachu.   Moja   nienawiść   do   Chińczyków   jest   zbyt   wielka.   Tak 

silna, że oni są w stanie mnie wyśledzić... - zamilkł na chwilę. - Ale dlaczego cię 

wypuścili?

- Nie wiem - odparłem.

Yin poruszył się lekko i natychmiast skrzywił z bólu. - Pewnie dlatego, że 

Chang czuje, iż ciebie też będzie umiał wyśledzić.

Potrząsnąłem głową. Czy to mogła być prawda?

- On oczywiście nie ma pojęcia, jak to się dzieje - mówił Yin - ale kiedy 

spodziewasz się, że nadejdą żołnierze, twoje oczekiwanie daje mu podświadomy 

znak, by udać się tam, gdzie jesteś. On pewnie uważa, że ma taką wyjątkową 

moc. - Spojrzał na mnie poważnie. - Musisz się uczyć na moich słabościach. 

Musisz zapanować nad swoimi myślami.

Yin patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem trzymając się za chore 

ramię,   wyprowadził   mnie   tym   wąskim   przejściem   na   podwórko   między 

budynkami. Doszliśmy do domu, który wyglądał na opuszczony.

- Musimy znaleźć dla ciebie lekarza - powiedziałem.

background image

- Nie - odparł zdecydowanie. - Posłuchaj. Nic mi nie będzie. Znam tu ludzi, 

którzy mi pomogą. Ale nie będę mógł jechać z tobą do ruin starego klasztoru. 

Musisz tam dotrzeć sam.

Odwróciłem wzrok. Czułem, jak puchnie we mnie strach. - Chyba nie dam 

rady - powiedziałem cicho.

Yin   wyraźnie   się   przestraszył.   -   Kontroluj   strach!   Pamiętaj   o   filozofii 

„oderwania”. Jesteś potrzebny, by pomóc odnaleźć Shambhalę. Musisz jechać 

dalej.

Z   trudem   usiadł.   Grymas   bólu   wykrzywił   jego   twarz,   kiedy   próbował   się 

przysunąć bliżej mnie. - Nie rozumiesz, jak wiele Tybetańczycy wycierpieli? A 

jednak   czekają   na   dzień,   aż   Sham-bhala   stanie   się   znana   całemu   światu.   - 

Zmrużył  oczy,   kiedy  odnalazł   mój  wzrok.   -  Pomyśl,   jak   wiele   osób  pomagało 

nam, byśmy dostali się aż tutaj. Wielu z nich ryzykowało dosłownie wszystkim. 

Niektórzy są może teraz w więzieniu albo nawet zostali zastrzeleni.

Wyciągnąłem dłoń i podsunąłem mu przed oczy. Silnie drżała. - Popatrz na 

mnie - powiedziałem. - Z trudem się mogę ruszać.

Yin przeszył mnie wzrokiem. - A nie wydaje ci się, że twój ojciec też był 

przerażony,   kiedy   desantował   się   i   biegł   po   plaży   we   Francji?   Że   nie   był 

przerażony tak jak cała reszta? Ale zrobił to! A gdyby tego nie zrobił? I gdyby 

wszyscy inni też nic nie zrobili? Wojna mogła być przegrana. Wolność wszystkich 

ludzi mogła zostać utracona. My tu, w Tybecie, utraciliśmy naszą wolność, ale to, 

co się dzieje w tej chwili dotyczy nie tylko Tybetu. Tu chodzi o coś więcej niż 

Tybet, niż ja i ty. Tu chodzi o to, co musi się wydarzyć, by wszystkie poświęcenia 

wszystkich   pokoleń   łudzi   nie   poszły   na   marne.   Zrozumienie   Shambha-li, 

nauczenie   się,   jak   używać   pól   modlitwy   właśnie   w   tym   momencie   historii   to 

następny krok w ewolucji ludzkości. To ogromne zadanie dla całego naszego 

pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to zawiedziemy wszystkich, którzy byli przed 

nami.

Yin skrzywił się z bólu i odwrócił wzrok. Jego oczy napełniły się łzami.

- Ja bym pojechał, gdybym  mógł - dodał. - Ale myślę, że teraz ty jesteś 

naszą jedyną szansą.

background image

Usłyszeliśmy   warkot   silników   i   zobaczyliśmy   przejeżdżające   dwie   duże 

ciężarówki pełne wojska.

- Nie wiem, gdzie mam iść - powiedziałem.

- Klasztor nie jest aż tak daleko - odparł Yin. - Można tam dotrzeć w ciągu 

jednego dnia. Mogę załatwić kogoś, kto cię zawiezie.

- I co miałbym tam robić? Sam wcześniej powiedziałeś, że będę poddany 

próbie. Co miałeś na myśli?

- By odnaleźć przejście, będziesz musiał w pełni pozwolić boskiej energii, 

aby przez ciebie przepływała, i ustawić swoje pole w ten sposób, jak się uczyłeś. 

I pamiętać, że to pole cię poprzedza i ma wpływ  na to, co się wydarza.  Ale 

najważniejsze,   kontroluj   swój   strach   i   zrodzone   z   niego   obrazy.   I   bądź 

„oderwany”. Wciąż boisz się tego, co nastąpi. Nie chcesz utracić życia.

- Oczywiście, że nie chcę stracić życia! - prawie krzyknąłem. - Mam po co 

żyć!

- Tak, tak, wiem - powiedział uspokajająco. - Ale to są bardzo niebezpieczne 

myśli. Musisz porzucić wszelkie myśli o porażce. Ja tego nie potrafię, ale myślę, 

że   ty   możesz   to   zrobić.   Musisz   być   pewien,   z   całą   mocą,   że   zostaniesz 

uratowany, że ci się uda.

Przerwał, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem.

- Coś jeszcze? - spytałem.

- Tak - powiedział. - Jeśli wszystko inne zawiedzie, intensywnie myśl o tym, 

że Shambhala ci pomaga. Szukaj...

Przerwał, ale wiedziałem już, co miał na myśli.

Następnego ranka siedziałem w szoferce starej ciężarówki z napędem na 

cztery koła, wciśnięty między pasterza i jego czteroletniego synka. Yin wiedział 

dokładnie,   co   zrobić.   Mimo   bólu   przeprowadził   mnie   bezpiecznie   tylnymi 

podwórkami do starego domu z palonej cegły, gdzie dano nam gorący posiłek i 

miejsce do spania. Yin długo w noc rozmawiał z kilkoma mężczyznami. Mogłem 

tylko przypuszczać, że byli to członkowie tajnej sekty Yina, ale nie zadawałem 

pytań.   Wstaliśmy   bardzo   wcześnie,   a   kilka   minut   później   stara   farmerska 

background image

ciężarówka podjechała pod dom i musiałem do niej wsiąść.

Jechaliśmy   teraz   po   pokrytej   śniegiem   żwirowej   drodze,   która   prowadziła 

coraz wyżej w góry. Samochód podskakiwał na wybojach. Mijaliśmy zakręt, skąd 

widać było miejsce, w którym  pożegnałem się z Yinem. Poprosiłem kierowcę, 

żeby zwolnił. Chciałem tam spojrzeć. Ku memu przerażeniu, cały teren w dole 

pełen był wojskowych pojazdów i żołnierzy.

-   Zaczekaj   -   powiedziałem   kierowcy.   -   Yin   może   potrzebować   naszej 

pomocy. Musimy się zatrzymać.

Stary człowiek potrząsnął głową. - Trzeba jechać! Trzeba jechać!

On i jego synek mówili coś do siebie po tybetańsku, spoglądając na mnie od 

czasu do czasu, jak gdyby wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałem. Mężczyzna 

przyspieszył, szybko minęliśmy przesmyk i teraz zjeżdżaliśmy w dół. w żołądku 

poczułem skurcz strachu. Byłem rozdarty - co robić? A jeśli Yin uciekł i teraz 

mnie potrzebuje? Z  drugiej  strony - mówiłem  sobie - wiem  doskonale, czego 

chciałby Yin. Upierałby się, żebym jechał dalej. Starałem się utrzymać energię, 

ale w duchu zastanawiałem się również, czy te wszystkie historie o przejściu i o 

Shambhali nie okażą się tylko legendą. A nawet, gdyby były prawdą, to dlaczego 

właśnie mnie, a nie komuś innemu pozwolono by tam wejść? Dlaczego ja, a nie 

ktoś taki jak Jampa, albo lama Rigden? Nic tu nie miało sensu.

Otrząsnąłem się z tych myśli i starałem się trzymać wysoki poziom energii, 

wpatrując   się   w   pokryte   śniegiem   szczyty.   Przyglądałem   się   wszystkiemu 

dokładnie,   gdy   przejeżdżaliśmy   przez   kilka   małych   miasteczek.   W   końcu,   po 

zjedzeniu zimnej zupy i suszonych pomidorów, zapadłem w długi sen. Kiedy się 

obudziłem, było już późne popołudnie, a z nieba padały znów duże płatki śniegu, 

wkrótce pokrywając drogę świeżą warstwą bieli. Teren wciąż się wznosił, czułem, 

jak powietrze robi się coraz rzadsze. Przed nami rozciągał się kolejny masyw 

wysokich szczytów.

To musi być już masyw Kunlunu, pomyślałem, ten, o którym wspominał Yin. 

Cały czas nie mogłem do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Z 

drugiej strony wiedziałem, że tak jest i że jestem teraz sam, stoję twarzą w twarz 

z całą ogromną siłą Chińczyków, z ich wojskiem i ateickim sceptycyzmem.

background image

Z tyłu usłyszałem głęboki warkot helikoptera. Serce zaczęło mi mocniej bić, 

ale utrzymałem czujność.

Kierowca zdawał się nie zwracać uwagi na to zagrożenie i jechał spokojnie 

przez następne trzydzieści minut, potem uśmiechnął się i wskazał przed siebie. 

Przez padający wciąż  śnieg  zobaczyłem  ciemniejszy zarys  wielkiej  kamiennej 

budowli stojącej niemal na szczycie jednego z pierwszych zboczy. Kilka ścian z 

lewej strony budowli było zawalonych. Za plecami klasztoru wyrastały ogromne 

włócznie   pokrytych   śniegiem   skał.   Klasztor   miał   wysokość   trzech   lub   nawet 

czterech pięter, mimo że jego dach dawno już przegnił i zapadł się. Uważnie 

wypatrywałem   jakiegokolwiek   śladu   ludzi,   jakiegoś   ruchu.   Nie   dostrzegłem 

niczego. Klasztor zdawał się zupełnie opuszczony i to od bardzo dawna.

U stóp góry, jakieś pięćset stóp pod klasztorem, furgonetka zatrzymała się i 

kierowca wskazał na zrujnowaną budowlę. Zawahałem się, patrzyłem na sypiący 

ciężko śnieg. Znów  wskazał ręką. Jego podniecona  twarz  ponaglała  mnie  do 

otworzenia drzwi.

Sięgnąłem do tyłu po plecak, który przygotował dla mnie Yin. Wysiadłem i 

ruszyłem w górę zbocza. Temperatura cały czas spadała, ale miałem nadzieję, 

że w namiocie i w śpiworze nie zamarznę na śmierć. Co jednak z wojskiem? 

Patrzyłem,   jak   furgonetka   znika   mi   z   oczu.   Nasłuchiwałem   przez   chwilę,   ale 

dochodził do mnie tylko świst wiatru.

Rozejrzałem się wokół i znalazłem stare kamienne schody prowadzące do 

klasztoru. Zacząłem wspinaczkę. Po przejściu prawie połowy drogi zatrzymałem 

się i spojrzałem na południe. Ze swego miejsca widziałem jedynie rozciągające 

się wokół białe góry.

Kiedy   dotarłem   do   klasztoru,   stwierdziłem,   że   nie   został   zbudowany   na 

odrębnym   szczycie,   lecz   stał   na   wielkim   skalnym   tarasie   przylegającym   do 

zbocza za jego tylną ścianą. Ścieżka wiodła wprost do otworu w murze, gdzie 

kiedyś były główne drzwi. Ostrożnie wszedłem do środka. Na gołej ziemi leżały 

porozrzucane ogromne, gładkie kamienie. Stałem u szczytu długiego korytarza, 

który biegł wzdłuż całej budowli.

Idąc   tym   korytarzem,   minąłem   kilka   pokoi,   które   znajdowały   się   po   obu 

background image

stronach.   W   końcu   doszedłem   do   większej   komnaty,   która   miała   drzwi 

wychodzące   na   tyły   klasztoru.   Pół   tylnej   ściany   było   zawalone,   na   zewnątrz 

leżały   ogromne   kamienie,   niektóre   wielkości   stołowych   blatów.   W   pobliżu   tej 

zawalonej   ściany  kątem  oka   dostrzegłem  jakiś  ruch.   Zamarłem.   Co  to  mogło 

być? Ostrożnie podszedłem do wyrwy w murze i rozejrzałem się na zewnątrz we 

wszystkich kierunkach. Od tylnych drzwi do litej skały było może ze sto stóp. W 

pobliżu nie było nikogo.

Kiedy tak się rozglądałem, znów kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch. Tym 

razem dalej, prawie przy samej ścianie góry. Przebiegł mnie dreszcz. Co się tu 

dzieje? Co widzę? Pomyślałem, żeby chwycić swój bagaż i uciekać w dół, ale 

postanowiłem, że zostanę. Byłem zdecydowanie przerażony, ale o dziwo, moja 

energia nadal pozostawała na wysokim poziomie.

Wytężyłem wzrok i podszedłem w kierunku, skąd pochodził ruch. Kiedy tam 

dotarłem,   niczego   nie   znalazłem.   Skalna   ściana   poorana   była   podłużnymi 

bruzdami, jedna była nawet tak duża, że wyglądała jak wejście do jaskini. Kiedy 

zbadałem ją bliżej, okazało się jednak, że miała tylko kilka stóp głębokości i była 

zbyt płytka, by ktoś mógł się w niej ukryć, do tego pełna śniegu. Szukałem wokół 

śladów stóp, ale choć śnieg był głęboki, widziałem jedynie własne ślady.

Śnieg padał teraz o wiele mocniej, więc wróciłem do klasztoru i znalazłem 

róg komnaty, który wciąż miał nad sobą kawałek dachu i mogłem się tam ukryć 

przed   śniegiem   i  wiatrem.   Poczułem   nagły  głód,   więc   pogryzając   marchewki, 

wydostałem   z   bagażu   niewielki   gazowy   palnik   i   podgrzałem   trochę   zupy   z 

suszonych   warzyw,   którą   Yin   dla   mnie   zapakował.   Kiedy   zupa   się   grzała,   ja 

rozmyślałem o swojej sytuacji. Do zmroku została jeszcze tylko godzina, a ja nie 

miałem pojęcia, co tu robię. Przeszukałem plecak i nie znalazłem w nim żadnej 

latarki. Dlaczego Yin o tym nie pomyślał? Gazu w palniku nie starczy na całą 

noc; muszę znaleźć jakieś drewno albo wyschnięte łajno jaka.

Umysł już mi płata figle, myślałem. Co się może wydarzyć, jeśli spędzę tu 

noc w całkowitych  ciemnościach? A  jeśli  te stare mury zaczną się  walić  pod 

naporem wiatru? I kiedy tylko o tym pomyślałem, usłyszałem łoskot w oddalonej 

części klasztoru. Wróciłem do korytarza i na moich oczach ogromny głaz upadł 

background image

na ziemię.

- O Jezu! - powiedziałem na głos. - Muszę stąd uciekać.

Wyłączyłem   palnik,   szybko   pozbierałem   resztę   rzeczy   i   tylnym   wyjściem 

wybiegłem w śnieżną zamieć. Szybko zrozumiałem, że muszę znaleźć kryjówkę, 

podbiegłem więc do skalnej ściany z nadzieją, że może wcześniej przeoczyłem 

jakąś   jaskinię   albo   jakiś   większy   nawis,   pod   którym   będę   mógł   się   schronić. 

Jednak   żadna   z   bruzd   nie   była   na   tyle   duża.   Wiatr   zawodził.   W   pewnym 

momencie wielka śnieżna czapa oderwała się od skały i wylądowała u moich 

stóp. Spojrzałem w górę na tony śniegu, które pokrywały zbocze nade mną. A 

jeśli tędy zejdzie lawina? W wyobraźni zobaczyłem toczący się w dół śnieg.

I znowu, kiedy tylko o tym pomyślałem, usłyszałem głuchy łoskot nad sobą, 

po   prawej   stronie.   Złapałem   plecak   i   zacząłem   biec   z   powrotem   w   kierunku 

klasztoru akurat w momencie, gdy powietrze wypełnił huk silny jak grzmot i o 

pięćdziesiąt   stóp   dalej   zwalił   się   śnieg.   Biegłem   najszybciej,   jak   mogłem.   W 

połowie drogi przerażony upadłem w zaspę. Dlaczego to wszystko się dzieje? I 

wraz   z   tym   pytaniem   na   myśl   przyszedł   mi   Yin.   Mówił:   „Na   tych   poziomach 

energii skutek twoich oczekiwań jest natychmiastowy. Będziesz poddany próbie”.

Usiadłem.   Oczywiście!   To   właśnie   był   test.   Nie   kontrolowałem   obrazów 

wywołanych   strachem.   Pobiegłem   do   klasztoru   i   zaszyłem   się   w   środku. 

Temperatura   wciąż   spadała   i   wiedziałem,   że   muszę   zaryzykować   i   zostać 

wewnątrz. Rozkładając znów rzeczy, wyobrażałem sobie, że kamienie spokojnie 

stoją na swoim miejscu.

Zadrżałem z zimna. A teraz, myślałem, muszę coś zrobić z tym  zimnem. 

Wyobraziłem sobie, że siedzę przy ciepłym ognisku. Opał. Tak, muszę znaleźć 

jakiś opał.

Wyszedłem rozejrzeć się po reszcie klasztoru. Doszedłem jednak tylko do 

połowy   korytarza,  kiedy stanąłem  jak  wryty.   Poczułem dym.  Dym   z  palonego 

drewna. Co teraz? Powoli szedłem dalej, zaglądając do wszystkich pokoi, ale nic 

nie   znalazłem.   Kiedy   został   mi   już   tylko   jeden   pokój,   ostrożnie   zajrzałem   do 

środka. W rogu paliło się ognisko i leżał stos drzewa.

Zatrzymałem   się   i   rozejrzałem   dokoła.   Nikogo   nie   było.   Ten   pokój   miał 

background image

jeszcze   jedne   drzwi   prowadzące   na   zewnątrz   i  dość  duży  kawałek   ocalałego 

dachu. Poczułem przyjemne ciepło. Kto rozpalił ognisko? Wyszedłem dziurą po 

tylnych drzwiach i wyjrzałem na dwór. Żadnych śladów na śniegu. Właśnie się 

odwracałem, żeby wrócić do środka, kiedy w cieniu drzwi dostrzegłem wysoką 

postać. Starałem się skupić na niej wzrok,  ale o dziwo,  mogłem ją zobaczyć 

jedynie,   gdy   patrzyłem   kątem   oka.   Zdałem   sobie   sprawę,   że   to   ten   sam 

mężczyzna, którego widziałem przez padający śnieg, gdy Yin wypchnął mnie z 

dżipa. Znów spróbowałem spojrzeć prosto na niego, ale zniknął. Przeszedł mnie 

dreszcz. Nie wierzyłem własnym oczom.

Ostrożnie   przeszedłem   przez   drzwi   i   rozejrzałem   się   po   obu   stronach 

korytarza, ale nic nie zobaczyłem. Znów pomyślałem o tym, by uciec z klasztoru i 

zbiec na dół, ale wiedziałem, że temperatura spada zbyt  gwałtownie i jeśli to 

zrobię,  to pewnie  zamarznę na śmierć. Jedynym   wyjściem  było  przeniesienie 

rzeczy   i   spędzenie   nocy   przy   ognisku.   Tak   też   zrobiłem,   w   czasie   tej 

przeprowadzki wciąż nerwowo zaglądając we wszystkie kąty.

Kiedy tylko usiadłem, podmuch wiatru rozwiał płomień i rozsypał wszędzie 

popiół.   Patrzyłem,   jak   ogień   wije   się   i   przygasa,   a   potem   na   nowo   się   pali. 

Wyobraziłem   sobie   ognisko   i   ono   się   zmaterializowało.   Nie   mogłem   jednak 

uwierzyć w to, by moje pole energetyczne było aż takie silne. Istniało tylko jedno 

wytłumaczenie. Otrzymałem pomoc. Postać, którą zobaczyłem, to dakini.

Choć   brzmiało   to   niesamowicie,   jednak   to   stwierdzenie   mnie   uspokoiło. 

Dorzuciłem   drew   do   ogniska   i   skończyłem   jeść   zupę,   a   potem   rozwinąłem 

śpiwór. Po chwili już leżałem i zapadałem w głęboki sen.

Kiedy się obudziłem, rozejrzałem się wokół w panice. Ognisko zgasło, na 

zewnątrz zaczynało świtać. Śnieg padał tak mocno jak poprzedniej nocy. Coś 

mnie obudziło. Ale co? Usłyszałem niski dźwięk nadlatujących w moim kierunku 

helikopterów. Podskoczyłem na równe nogi i zebrałem rzeczy. W kilka sekund 

helikoptery były tuż nade mną, ich warkot łączył się z jękiem szalejącego wiatru.

Nagle połowa klasztoru zaczęła się trząść i zapadać do środka. Wznosiły się 

tumany  przesłaniającego   widok   pyłu.   Niemal  po   omacku   dotarłem   do   tylnego 

background image

wyjścia i wybiegłem jak oszalały, porzucając sprzęt. Zamieć wciąż przesłaniała 

widok, ale wiedziałem, że jeśli będę biegł dalej w tym kierunku, to znajdę się przy 

skalnej ścianie, którą badałem wczoraj.

Nie ustawałem, aż zobaczyłem skalistą skarpę. Była dokładnie naprzeciw 

mnie, jakieś pięćdziesiąt stóp, ale wiedziałem, że

II  uu-rinni-7rt»AmM  w  nikłym   świetle   świtu   nie  powinna   być   tak  wyraźnie 

widoczna. Wyglądało to tak, jakby góra była skąpana w delikatnej bursztynowej 

poświacie, zwłaszcza w pobliżu jednej z większych szczelin, tej, którą widziałem 

wcześniej. Patrzyłem jeszcze chwilę i zrozumiałem, co to oznacza. Z nową siłą 

pobiegłem w kierunku światła, a klasztor zapadał się w gruzy za moimi plecami. 

Kiedy dotarłem do skały,  helikoptery były chyba dokładnie nade mną. Resztki 

murów klasztoru runęły z hukiem, skalna płyta, na której stał, zatrzęsła się, a ze 

szczeliny w zboczu góry posypał się śnieg i odkrył większe wejście. To jednak 

była jaskinia!

Potykając się, zrobiłem krok do środka i znalazłem się w zupełnej ciemności. 

Posuwałem się po omacku, rękoma wyczuwając skały. Dotarłem do tylnej ściany 

jaskini   i   tu   znalazłem   drugie   wyjście.   Było   niskie,   miało   mniej   niż   pięć   stóp. 

Pochyliłem się i niemal wczołgałem w nie, widząc daleko przed sobą maleńki 

promyk światła. Z trudem posuwałem się do przodu.

W pewnej chwili potknąłem się o duży kamień i runąłem jak długi, ocierając 

boleśnie   łokieć   i   ramię,   ale   oddalający   się,   lecz   wciąż   słyszalny   warkot 

helikopterów   popychał   mnie   naprzód.   Otrząsnąłem   się   z   bólu   i   dalej 

przesuwałem się w kierunku światła. Po przejściu kilkuset stóp wciąż widziałem 

maleńki   prześwit,   ale   wcale   się   do   niego   nie   zbliżyłem.   Szedłem   tak 

niestrudzenie przez ponad godzinę, wymacując rękami drogę, prowadzony przez 

wątłe, odległe światełko. W końcu światło zaczęło się zbliżać i kiedy doszedłem 

do niego na odległość może dziesięciu stóp, uderzył mnie nagle powiew ciepłego 

powietrza i słodki zapach, który czułem w klasztorze Rigdena. I gdzieś w oddali 

usłyszałem   głośny,   melodyjny   ludzki   okrzyk,   który   wibrował   w   moim   ciele, 

przynosząc wewnętrzne ciepło i uczucie euforii. Czyżby to był dźwięk, o którym 

background image

mówił lama Rigden? Wołanie Shambhali.

Wdrapałem   się   po   kilku   ostatnich   kamieniach   i   wystawiłem   głowę   przez 

otwór.   Przede   mną   rozciągał   się   zupełnie   nieprawdopodobny   widok.   To   była 

ogromna, kwitnąca dolina, a nad nią kryształowo czyste, błękitne niebo. Dolinę 

otaczały   monumentalne,   pokryte   śniegiem   górskie   szczyty.   W   jasnych 

promieniach słońca wszystko to było urzekająco piękne. Powietrze było rześkie, 

ale   nie   mroźne,   a   wszędzie   wokół   rosły   zielone   rośliny.   Przede   mną   zbocze 

wzgórza łagodnie schodziło ku dolinie.

Kiedy   wydostałem   się   z   jaskini   i   zacząłem   schodzić   w   dół,   energia   tego 

miejsca przytłoczyła mnie do tego stopnia, że miałem trudności ze skupieniem 

wzroku. W oczach wirowały mi kolory i błyski światła, opadłem na kolana. Nie 

kontrolując   własnego   ciała,   zacząłem   się   staczać   po   zboczu.   Toczyłem   się, 

toczyłem i toczyłem, niemal w półśnie, tracąc zupełnie poczucie czasu.

background image

Wejście do Shambhali

Czułem, jak ktoś mnie dotyka, jak ludzkie ręce owijają mnie w coś, a potem 

gdzieś   niosą.   Czułem   się   bezpieczny,   a   nawet   szczęśliwy.   Po   chwili   znów 

doszedł mnie  ten słodki zapach,  ale teraz był  wszechobecny,  wypełniał  moją 

świadomość.

- Postaraj się otworzyć oczy - usłyszałem kobiecy głos.

Usiłując skupić wzrok, rozpoznałem sylwetkę bardzo wysokiej kobiety, miała 

chyba sześć i pół stopy wzrostu. Przytykała do mojej twarzy czarkę.

- Proszę - powiedziała. - Wypij to.

Otworzyłem usta i skosztowałem ciepłej, smacznej zupy z pomidorów, cebuli 

i   jakiejś   odmiany   słodkich   brokułów.   Nagle   zdałem   sobie   sprawę   z   tego,   że 

wyostrzyło mi się poczucie smaku. Mogłem precyzyjnie odróżnić każdy składnik 

zupy,   każdy   posmak.   Wypiłem   prawie   całą   czarkę   i   w   ciągu   kilku   sekund   w 

głowie mi się przejaśniło i mogłem świadomie się zastanowić, gdzie jestem.

Byłem w domu albo w czymś, co służyło za dom. Było tu ciepło, leżałem na 

posłaniu   przykrytym   zielononiebieską   tkaniną.   Podłoga   była   z   gładkich, 

brązowych,   kamiennych   kafelków,   wszędzie   stały   rośliny   w   ceramicznych 

doniczkach.   A   jednak   nad   sobą   miałem   niebieskie   niebo   i   kilka   zwisających, 

dużych gałęzi drzew. Ten dom najwyraźniej nie miał dachu ani zewnętrznych 

ścian!

- Powinieneś się teraz poczuć lepiej, ale musisz oddychać - kobieta mówiła 

biegłą angielszczyzną.

Patrzyłem   na   nią   jak   urzeczony.   Wyglądała   na   Azjatkę,   była   ubrana   w 

kolorową,   haftowaną,   uroczystą   tybetańską   szatę   i   miękkie   domowe   obuwie. 

Sądząc   po   głębi   jej   spojrzenia   i   rozwagi   w   głosie,   powinna   mieć   około 

czterdziestu lat, ale jej ciało i ruchy nadawały jej o wiele młodszy wygląd. I choć 

to ciało było idealnie proporcjonalne i pięknie ukształtowane, to każda jego część 

była wyjątkowo duża.

- Musisz oddychać - powtórzyła. - Wiem, że wiesz, jak to robić, bo inaczej 

nie byłoby cię tutaj.

background image

W   końcu   zrozumiałem,   o   co   jej   chodzi   i   zacząłem   wdychać   piękno 

wszystkiego, co mnie otacza i wyobrażać sobie wypełniającą mnie energię.

- Gdzie jestem? - spytałem po chwili. - Czy to jest Shambhala?

Uśmiechnęła się potwierdzająco i nie mogłem uwierzyć,  jak jej twarz  jest 

piękna. Emanowała z niej lekka poświata.

- Tylko część - powiedziała. - To, co my nazywamy pierścieniami Shambhali. 

Dalej na północ są świątynie.

Powiedziała mi, że ma na imię Ani, ja też jej się przedstawiłem.

- Opowiedz, jak się tu dostałeś - poprosiła.

W   trochę   nieskładny   sposób   przedstawiłem   całą   historię,   począwszy   od 

rozmowy z Natalie i Wiłem, wspomniałem o Wtajemniczeniach, opowiedziałem o 

podróży do Tybetu, o tym, jak spotkałem Yina i lamę Rigdena i jak usłyszałem o 

legendach, a w końcu o tym, jak znalazłem przejście. Wspomniałem jej nawet o 

tym   dziwnym   świetle,   które   czasem   widziałem,   a   które   uważałem   za   pomoc 

dakini.

- A czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś? - spytała.

Patrzyłem   na   nią   przez   chwilę.   -   Wiem  jedynie,   że   to   Wił  poprosił   mnie, 

żebym   tu   przyjechał   i   że   znalezienie   Shambhali   było   dla   wszystkich   bardzo 

ważne. Powiedziano mi, że jest tu wiedza, która jest nam koniecznie potrzebna.

Skinęła głową i w zamyśleniu odwróciła wzrok.

- Gdzie się nauczyłaś tak wspaniale mówić po angielsku? - spytałem. Znów 

poczułem osłabienie.

Uśmiechnęła się. - Mówimy tu wieloma językami.

- A czy spotkałaś człowieka o nazwisku Wilson James?

- Nie - odparła. - Ale są inne przejścia, które prowadzą do pierścieni. Może 

gdzieś tam jest. - Mówiąc to, podeszła do doniczek i przysunęła jedną z roślin 

blisko mnie. - Myślę, że powinieneś chwilę odpocząć. Staraj się wchłonąć trochę 

energii z tych roślin. Wprowadź w swoje pole intencję, że ich energia cię zasila, a 

potem uśnij.

Zamknąłem oczy i wykonując jej polecenia, po chwili odpłynąłem w sen. Po 

jakimś czasie obudził mnie syczący dźwięk. Kobieta znów stała naprzeciw mnie. 

background image

Usiadła na brzegu posłania.

- Co to za hałas? - spytałem.

- Dochodzi tu z zewnątrz - odparła.

- Przez szkło?

- To nie jest szkło. To pole siłowe, które wygląda jak szkło, ale nie można go 

stłuc. W zewnętrznych kulturach jeszcze go nie wynaleziono.

- Jak to jest zrobione? Elektronicznie?

- Po części, ale musimy w tym procesie uczestniczyć mentalnie.

Spojrzałem   na   krajobraz   otaczający   dom.   Pośród   łagodnych   pagórków   i 

zielonych łąk, aż do płaskiej części doliny widziałem podobne „mieszkadła”, które 

miały   przezroczyste   ściany   zewnętrzne,   tak   jak   dom   Ani.   Ale   były   też   domy 

zbudowane   z   drewna   w   typowym   tybetańskim   stylu.   Wszystkie   idealnie 

wkomponowane w krajobraz.

- A te domy, o tam, mają inną architekturę?

- Wszystkie są zbudowane za pomocą pola energii - odparła. - My już nie 

używamy drewna ani metali. Za pomocą pól tworzymy to, co jest nam potrzebne.

Słuchałem zafascynowany. - A co z całym wewnętrznym wyposażaniem, a 

woda, prąd?

- Mamy wodę, ale ona powstaje bezpośrednio z pary w powietrzu, a pola 

zasilają wszystko inne, czego potrzebujemy.

Patrzyłem  na zewnątrz,  wciąż nie mogąc uwierzyć.  - Opowiedz mi o tym 

miejscu? Ile osób tu mieszka?

- Tysiące. Shambhala jest bardzo duża.

Podniosłem się i postawiłem stopę na ziemi, ale natychmiast zakręciło mi się 

w głowie, świat przed oczyma zaczął wirować. Ani sięgnęła za posłanie i podała 

mi czarkę z zupą.

- Wypij, a potem znów wdychaj energię roślin - powiedziała.

Posłuchałem   i   po   chwili   poczułem   się   lepiej.   W   miarę   jak   wdychałem 

powietrze,   wszystko   wydało   mi   się   jeszcze   wyraźniejsze   i   piękniejsze   niż 

przedtem,   nie   wyłączając   Ani.   Jej   twarz   stała   się   jeszcze   jaśniejsza,   jakby 

świeciła od środka, dokładnie tak, jak w przeszłości widywałem to u Wiła.

background image

- Mój Boże - powiedziałem, rozglądając się wokół.

-   Tutaj  jest   o   wiele   łatwiej   podnieść   swój   poziom  energii  niż   w  kulturach 

zewnętrznych   -   zauważyła.   -   Dlatego,   że   wszyscy   dają   energię   wszystkim   i 

ustawiają pole na wyższy poziom rozwoju.

Słowa   „wyższy   poziom   rozwoju”   powiedziała   z   naciskiem,   jakby   miały 

specjalne znaczenie. Nie mogłem oderwać oczu od otoczenia. Każda rzecz - od 

roślin w doniczkach, poprzez kamienną podłogę, aż po bujną zieleń na zewnątrz 

- wszystko wydawało się jaśnieć od środka.

-   To   po   prostu   niewiarygodne   -   wyjąkałem.   -   Jakbym   był   w   filmie 

fantastycznonaukowym...

Spojrzała na mnie z powagą. - Większość fantastyki naukowej jest prorocza. 

To, co widzisz, to po prostu postęp. Jesteśmy ludźmi takimi jak ty i rozwijamy się 

w taki sam sposób, w jaki wy w zewnętrznych kulturach w pewnym momencie 

będziecie się także rozwijać, jeśli przestaniecie sami siebie sabotować.

W tym momencie do pokoju wszedł młody, może czternastoletni chłopiec. 

Skinął mi głową i powiedział: - Pema znów cię wzywa.

Ani odwróciła się do niego. - Tak, słyszałam. Czy możesz przynieść moją 

kurtkę i jeszcze jedną dla naszego gościa?

Nie   mogłem   oderwać   oczu   od   chłopca.   Jego   zachowanie   było   o   wiele 

bardziej dojrzałe, niż na to wyglądał, a poza tym wydał mi się znajomy. Kogoś mi 

przypominał, ale nie pamiętałem kogo.

- Czy możesz iść z nami? - spytała Ani, przerywając moje spojrzenie. - Może 

być ważne, żebyś to zobaczył.

- Gdzie idziemy?

- Do domu sąsiadów. Tylko coś sprawdzimy. Pema myśli, że kilka dni temu 

poczęła dziecko i chce, żebym ją obejrzała.

- Jesteś lekarzem?

- Nie mamy tu właściwie lekarzy, bo już nie ma tu chorób, jakie ty znasz. 

Nauczyliśmy   się,   jak   utrzymywać   energię   ponad   poziomem   choroby.   Ja 

pomagam ludziom w sprawdzaniu zdrowia, w rozwijaniu energii i utrzymywaniu 

tego stanu.

background image

- Dlaczego powiedziałaś, że to może być dla mnie ważne?

- Dlatego, że akurat w tej chwili tu jesteś. - Spojrzała na mnie, jakbym był 

wyjątkowo tępy. - Z pewnością rozumiesz proces synchronii...?

Chłopiec wrócił i zostaliśmy sobie przedstawieni. Miał na imię Tashi. Wręczył 

mi   jasną   kurtkę.   Wyglądała   dokładnie   tak   jak   zwyczajna   kurtka,   z   wyjątkiem 

szwów. Po prostu w ogóle nie miała szwów. Tak, jakby kawałki materiału były do 

siebie przytknięte. I ku memu zdziwieniu, choć materiał w dotyku do złudzenia 

przypominał bawełnę, kurtka prawie nic nie ważyła.

- Jak one zostały zrobione? - spytałem.

- To też są pola siłowe - powiedziała Ani, po czym  ona i Tashi z lekkim 

świstem wyszli prosto przez ścianę.

Chciałem   zrobić   to   samo,   ale   odbiłem   się   jak   od   twardego   pleksiglasu. 

Chłopiec   się   roześmiał.   Z   kolejnym   świstem   Ani   wróciła   do   pokoju.   Też   się 

uśmiechała.

-   Przepraszam,   powinnam   ci   powiedzieć,   co   masz   robić.   Musisz   sobie 

wyobrazić, że pole się przed tobą otwiera. Po prostu musisz tego chcieć.

Spojrzałem na nią sceptycznie.

- W myślach zobacz, jak się otwiera i zwyczajnie przejdź.

Zrobiłem, jak kazała, i ruszyłem do przodu. I naprawdę zobaczyłem, że pole 

się otwiera. Wyglądało to jak zawirowanie, jak drganie ciepłego powietrza, które 

czasem można obserwować nad rozgrzaną słońcem asfaltową drogą. Z takim 

samym  świstem jak oni przedostałem się na drugą stronę. Ani wyszła tuż za 

mną. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Gdzie ja jestem?

Idąc za Tashim, podążaliśmy krętą ścieżką, która stopniowo schodziła w dół 

wzgórza. Kiedy się odwróciłem, zauważyłem, że dom Ani jest prawie zupełnie 

ukryty wśród drzew, a potem moją uwagę zwróciło coś innego. Obok domu stała 

kwadratowa, czarna metalowa skrzynka wielkości dużej walizki.

- Co to jest? - spytałem Ani.

-   To   nasz   zasilacz   mocy   -   powiedziała.   -   Pomaga   nam   ogrzewać   albo 

klimatyzować dom i ustawiać nasze pola.

Byłem zupełnie zbity z tropu. - Co to znaczy, że wam pomaga?

background image

Szła wciąż przede mną, schodziliśmy ze zbocza. Teraz zwolniła tak, żebym 

mógł się z nią zrównać.

-   Zasilacz   mocy   przy   domu   sam   z   siebie   niczego   nie   tworzy.   On   tylko 

podnosi   pole   modlitwy,   które   już   znasz,   na   wyższy   poziom,   żebyśmy   mogli 

stwarzać to, co jest nam potrzebne.

Spojrzałem na nią z ukosa.

- Dlaczego wydaje ci się to takie niewiarygodne? - spytała Ani z uśmiechem. 

- Mówiłam ci, że to tylko postęp.

- Sam nie wiem - odparłem. - Przez cały czas, kiedy próbowałem odnaleźć 

Shambhalę,   chyba   nie   bardzo   się   zastanawiałem   nad   tym,   jak   ona   może 

wyglądać.   Myślę,   że   wyobrażałem   sobie,   że   spotkam   grupę   wielkich   łamów 

pogrążonych w głębokiej medytacji... A to jest cała kultura z własną technologią. 

To fantastyczne...

-   To   nie   technologia   jest   ważna.   Istotne   jest   to,   w   jaki   sposób   używamy 

technologii, by pomagała rozwijać nasze umysłowe możliwości.

- Co masz na myśli?

- To wszystko nie jest aż tak niesamowite czy obce, jak ci się wydaje. My 

jedynie   odkryliśmy   lekcje,   jakich   udzieliła   historia.   Kiedy   przyjrzysz   się   bliżej 

historii człowieka, to zobaczysz, że teclmologia zawsze była tylko prekursorem 

tego, co można uzyskać jedynie za pomocą ludzkiego umysłu. Tylko pomyśl. W 

całej   historii   ludzie   tworzyli   technologie,   by   zwiększyć   możliwości   swojego 

działania i żyć wygodniej. Na początku to były tylko garnki, żeby w nich trzymać 

jedzenie,   czy   narzędzia,   by   nimi   kopać   ziemię,   potem   powstały   bardziej 

skomplikowane   domy   i   budowle.   By   te   wszystkie   rzeczy   stworzyć,   kopaliśmy 

minerały i topiliśmy je, by robić narzędzia, które wcześniej powstały w naszej 

wyobraźni. Chcieliśmy szybciej podróżować, więc wynaleźliśmy koło, a potem 

rozmaite pojazdy. Chcieliśmy latać, więc zbudowaliśmy samoloty. Chcieliśmy się 

szybciej porozumiewać na wielkie odległości, o każdej porze, więc wynaleźliśmy 

druty i telegrafy,  telefony, radia i telewizję, by widzieć, co się dzieje w innych 

miejscach.

Spojrzała   na   mnie   pytająco.   -   Widzisz   już   wzór?   Ludzie   wynaleźli 

background image

technologię, bo chcieli dotrzeć do różnych miejsc i połączyć się z innymi ludźmi, 

a   w   sercu   wiedzieli,   że   jest   to   osiągalne.   Technologia   była   zawsze   jedynie 

początkiem tego, co potrafimy zrobić sami, o czym wiedzieliśmy, że jest naszym 

prawem. Prawdziwa rola technologii polega na tym, że ona buduje w nas wiarę, 

że sami potrafimy to wszystko osiągnąć naszą wewnętrzną mocą. Tak więc już 

we wczesnej historii Shambhali zaczęliśmy tak rozwijać technologię, by służyła 

rozwojowi   ludzkiego   umysłu.   Zrozumieliśmy   prawdziwy   potencjał   naszych   pól 

modlitwy i zaczęliśmy tak dostosowywać technologię, by wzmacniała te pola. Tu, 

w   pierścieniach,   wciąż   używamy   tych   wzmacniaczy,   ale   jesteśmy   już   niemal 

gotowi   do   tego,   żeby   je   wyłączyć   i  posługiwać   się   tylko   polami   modlitwy,   by 

otrzymywać wszystko, czego potrzebujemy, lub co chcemy robić.

Chciałem zadać jej więcej pytań, ale kiedy wyszliśmy zza zakrętu, po prawej 

stronie zobaczyłem szeroki strumień. A inny dźwięk - rwącej, spadającej wody - 

odbijał się echem z oddali.

- Co to za dźwięk? - spytałem.

- Tam na górze jest wodospad. Czujesz, że powinieneś go zobaczyć?

Nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi.

- To znaczy, czy mam taką intuicję? - spytałem.

- Oczywiście, że tak - odparła z uśmiechem. - My żyjemy według intuicji.

Taslii  zatrzymał   się  i  spoglądał  na  nas.  Ani  zwróciła   się  do  niego:  -  Czy 

możesz pójść przodem i powiedzieć Pemie, że zaraz będziemy?

Uśmiechnął się i szybko pobiegł przed siebie.

My   wdrapaliśmy   się   na   skaliste   zbocze   po   prawej,   zbliżając   się   do 

strumienia. Przeszliśmy między gęstymi krzewami i drzewami, aż znaleźliśmy się 

na samym skraju wody. Strumień miał około dwudziestu pięciu stóp szerokości i 

rwący   nurt.   Przez   gałęzie   widziałem,   jak   w   oddali   woda   znika   za   skalnym 

progiem. Ani skinęła, bym szedł za nią. Szliśmy wzdłuż strumienia, minęliśmy 

kilka   większych   skał,   aż   znaleźliśmy   się   dokładnie   nad   wodospadem.   Woda 

spadała pięćdziesiąt stóp w dół do dużego jeziora.

Jakiś   ruch   przyciągnął   mój   wzrok,   więc   podszedłem   na   sam   skraj 

wodospadu i spojrzałem w dół. Ku memu zdziwieniu przez bryzgi wody i mgiełkę 

background image

unoszącą się nad jeziorem, na jego drugim brzegu zobaczyłem dwoje idących ku 

sobie   ludzi.   Oboje   otoczeni   byli   miękkim,   różowobiałym   światłem.   I   choć   to 

światło nie było zbyt jasne, to było nieprawdopodobnie gęste, zwłaszcza wokół 

ich ramion i bioder. Wytężyłem wzrok, by dokładniej zobaczyć sylwetki obojga, i 

wtedy zdałem sobie sprawę, że są nadzy.

-   A   więc   po   to   mnie   tu   sprowadziłeś?   Żebym   to   zobaczyła?   -   spytała 

rozbawiona Ani.

Aleja   nie   mogłem   oderwać   oczu   od   tego,   co   się   działo.   Wiedziałem,   że 

obserwuję pola energetyczne mężczyzny i kobiety. Kiedy zbliżyli się do siebie, 

ich pola się zlały, a oni się objęli. Aż w końcu zobaczyłem formujące się bardzo, 

bardzo   powoli   trzecie   światło,   w   połowie   wysokości   ciała   kobiety.   Po   kilku 

minutach   rozłączyli   się,   a  kobieta   położyła   dłoń   na   swoim   brzuchu.   Maleńkie 

światełko   stawało   się   coraz   jaśniejsze,   a   oni   znów   się   objęli   i   teraz   chyba 

rozmawiali, ale nic nie słyszałem przez huk wodospadu. I nagle obie postacie po 

prostu zniknęły.

- Kto to był? - spytałem.

- Nie rozpoznałam ich - powiedziała Ani. - Ale pewnie gdzieś tu mieszkają.

- To... to wyglądało, jakby poczęli dziecko. Myślisz, że tego chcieli?

Ani   zachichotała.   -   Nie   jesteś   w   zewnętrznych   kulturach.   Oczywiście,   że 

chcieli   począć.   Na   tych   poziomach   energii   i   intuicji   sprowadzanie   duszy   na 

Ziemię to bardzo świadomy i rozważny proces.

- Ale w jaki sposób tak po prostu zniknęli?

-   Przybyli   tu,   projektując   się   mentalnie   przez   pole   podróży.   Urządzenie 

wzmacniające   pozwala   nam   to   robić.   Odkryliśmy,   że   to   samo   pole 

elektromagnetyczne,   które   na   przykład   przesyła   obraz   telewizyjny,   może   być 

użyte,   by połączyć  przestrzeń  jakiegoś oddalonego miejsca z  przestrzenią,  w 

której   jesteśmy.   Kiedy   to   robimy,   możemy   zobaczyć   każde   miejsce,   które 

chcemy,   albo   wejść   do   niego,   używając   wzmocnionego   pola   modlitwy.   W 

zewnętrznych   kulturach   naukowcy,   którzy   wymyślili   teorię   tuneli 

czasoprzestrzennych, pracują tak naprawdę nad takim rozwiązaniem, tylko nie 

są jeszcze w pełni świadomi, do czego ich odkrycie może prowadzić.

background image

Słuchałem jej w napięciu, starając się ogarnąć wszystkie te informacje.

- Wydajesz się przytłoczony - powiedziała Ani. Potaknąłem i zdobyłem się na 

uśmiech.

- Chodź, zaprowadzę cię do Pemy.

Dom, do którego przyszliśmy, był taki jak dom Ani, z tą różnicą, że przylegał 

do   zbocza   wzgórza   i   był   inaczej   umeblowany.   Na   zewnątrz   zauważyłem 

identyczną   „czarną   skrzynkę”.   Weszliśmy   przez   pole   siłowe,   jak   przedtem. 

Czekał na nas Tashi i kobieta, która przedstawiła mi się jako Pema.

Pema była jeszcze wyższa od Ani i szczuplejsza. Miała kruczoczarne, długie 

włosy. Ubrana była w długą, białą suknię. Uśmiechała się, ale wyczułem, że coś 

jest  nie  tak.   Poprosiła  Ani  o  rozmowę  na  osobności  i  obie  zniknęły  w  innym 

pokoju. Ja i Tashi zostaliśmy w salonie. Już miałem go zapytać, jaki Pema ma 

problem,   gdy   w   powietrzu   tuż   za   sobą   poczułem   jakby   prąd   elektryczny. 

Odwróciłem się i zobaczyłem drgające powietrze jak przy przechodzeniu przez 

„ściany”, tyle że tym razem pole otworzyło się na środku pokoju! Zamrugałem, 

chcąc   zrozumieć,   co   się   dzieje.   Przez   ten   otwór,   zupełnie   jak   przez   okno, 

zobaczyłem   zieloną   łąkę.   Po   chwili   przez   tę   „furtkę”   do   pokoju   wszedł 

mężczyzna.

Tashi   wstał   i   przedstawił   nas   sobie.   Mężczyzna   miał   na   imię   Dorjee. 

Uprzejmie skinął mi głową i spytał, gdzie jest Pema. Tashi wskazał w stronę 

sypialni.

- Co to było? - spytałem Tashiego, kiedy Dorjee wyszedł. Patrzył na mnie z 

uśmiecham. - Mąż Pemy przybył ze swojej farmy. Czy w zewnętrznych kulturach 

nie potraficie tego?

Opowiedziałem mu pokrótce o mitach, przekazach i historiach o joginach, 

którzy potrafią się przenosić w odległe miejsca. - Osobiście nigdy czegoś takiego 

nie widziałem - dodałem, starając się przyjść do siebie po szoku. - Jak to się 

dokładnie robi?

- Wizualizujemy miejsce, do którego chcemy się przenieść, a wzmacniacz 

pomaga nam stworzyć   okno, przejście  do tego miejsca. Tworzy też przejście 

background image

powrotne w odwrotnym kierunku. Dlatego widzieliśmy, gdzie on jest, zanim się 

jeszcze pojawił.

- Wzmacniacz to ta czarna skrzynka na zewnątrz, tak?

- Zgadza się.

- I wy wszyscy potraficie to robić?

- Tak. A naszym przeznaczeniem jest, by robić to bez wzmacniacza.

Zamilkł i przyglądał mi się przez chwilę, po czym spytał: - Czy możesz mi 

opowiedzieć o kulturze, z której przybywasz, tej w zewnętrznym świecie?

Zanim   zdążyłem   otworzyć   usta,   z   pokoju   obok   usłyszeliśmy   głos,   który 

stwierdził: - To znowu się wydarzyło.

Tashi i ja spojrzeliśmy na siebie.

Po kilku minutach Ani wyprowadziła Pemę i jej męża z sypialni. Wszyscy 

usiedli w salonie razem z nami.

- Byłam pewna, że jestem w ciąży - powiedziała Pema. - Widziałam przecież 

energię, natychmiast ją poczułam, a potem, po kilku minutach, zniknęła. To musi 

być przez tę przemianę.

Tashi wpatrywał się w nią w skupieniu, widocznie zafascynowany tym, co 

ona mówi.

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem.

- Intuicja nam mówi - powiedziała Ani - że to jakiś rodzaj równoległej ciąży i 

że dziecko odeszło gdzie indziej.

Dorjee i Pema patrzyli na siebie przez długą chwilę.

- Znowu spróbujemy - powiedział Dorjee. - To niemal nigdy nie zdarza się 

dwukrotnie w jednej rodzinie.

- Musimy już iść - powiedziała Ani, wstając i obejmując kolejno każde z nich.

Tashi i ja wyszliśmy za nią przez pole siłowe.

Wciąż byłem przytłoczony nowymi wrażeniami. W pewnym sensie tutejsza 

kultura wydawała się zwyczajna; pod innymi względami - zupełnie fantastyczna, 

nierealna.   Starałem   się   to   wszystko   uporządkować   w   myślach,   kiedy   Ani 

prowadziła nas na piękny skalny taras położony jakieś dwanaście jardów dalej. 

Widać było z niego całą zieloną dolinę.

background image

-   Jak   to   możliwe,   że   w   tym   miejscu   Tybetu   jest   tak   ogromny   obszar   z 

umiarkowaną temperaturą? - wyrwało mi się.

Ani znów się uśmiechnęła. - Kontrolujemy temperaturę za pomocą naszych 

pól.   Dla   ludzi,   którzy   nie   mają   wystarczająco   wysokiej   energii,   jesteśmy 

niewidzialni, tak jak cała Shambhala. Choć legendy mówią,  że to się zacznie 

zmieniać, kiedy będzie się zbliżała przemiana.

Byłem zaszokowany.

- Wy znacie legendy? - spytałem.

Ani   potaknęła.   -   Oczywiście.   To   przede   wszystkim   w   Shambhali   są 

przechowywane,   tak zresztą jak wiele  innych  historycznych  przepowiedni.  My 

pomagamy   w   przedostaniu   się   duchowej   informacji   do   zewnętrznych   kultur. 

Wiedzieliśmy też, że to tylko kwestia czasu, zanim zaczniecie nas odnajdywać.

- Masz na myśli mnie? - spytałem.

- Nie, każdego, kto przychodzi z zewnętrznych kultur. Wiedzieliśmy, że w 

miarę,   jak   rośnie   ogólny   poziom   waszej   energii   i   świadomości,   zaczniecie 

traktować Shambhalę poważnie, jako coś realnego, i wtedy niektórzy z was będą 

w stanie tu przyjść. Tak mówią legendy. Że w czasie przemiany, czy też

„przesunięcia” Shambhali nadejdą ludzie z zewnętrznych kultur. I nie tylko 

pojedynczy adepci ze Wschodu, którzy od wieków nas odnajdywali, ale także 

ludzie z Zachodu, którzy otrzymają pomoc, by się tu dostać.

-   Mówisz,   że   legendy   przepowiadają   przemianę,   przesunięcie.   Co   to 

oznacza?

- Legendy podają że kiedy zewnętrzne kultury zaczną pojmować wszystkie 

kroki   rozwijania   pola   modlitwy,   nauczą   się,   jak   się   łączyć   z   boską   energią, 

napełniać się nią z miłością, jak ustawiać swoje pola, by sprowadzały proces 

synchronii i podnosić energię innych ludzi, i jak kotwiczyć swoje pole poprzez 

filozofię „oderwania” od doczesnych lęków. Wtedy wszystko inne, co robimy tu, w 

Shambhali, stanie się powszechnie znane.

- Czy mówisz o pozostałej części Czwartego Rozwinięcia?

Spojrzała   na   mnie   uważnie.   -   Oczywiście.   W   końcu   po   to   właśnie   tu 

przyszedłeś, prawda?

background image

- Czy możesz mi powiedzieć, co to jest?

Potrząsnęła głową. - Musisz tę wiedzę zdobywać krok po kroku. Najpierw 

musisz w pełni zdać sobie sprawę z tego, dokąd podąża ludzkość. Ale pojąć nie 

intelektualnie, lecz zobaczyć to i odczuć. Bo Shambhala to model tej przyszłości.

Słuchałem, kiwając głową.

- Już czas, aby świat się dowiedział, do czego są zdolne istoty ludzkie, w 

jakim kierunku podąża ewolucja. I kiedy już w pełni to zrozumiesz, będziesz mógł 

jeszcze mocniej rozwinąć swoje pole, staniesz się jeszcze silniejszy. - Po chwili 

dodała:   -   Musisz   jednak   pamiętać,   że   ja   też   nie   mam   pełnej   informacji   o 

Czwartym Rozwinięciu. Będę mogła przeprowadzić cię przez kilka następnych 

kroków, ale jest jeszcze wiedza dostępna tylko tym, którzy są w świątyniach.

- Czym są te świątynie? - spytałem.

- Są sercem Shambhali. Mistycznym miejscem, które sobie wyobrażałeś. To 

tam dokonuje się prawdziwa praca Shambhali.

- Gdzie one są?

Wskazała na północ, ku drugiej stronie doliny, na dziwną, okrągłą grupę gór 

widocznych w oddali.

- Tam, za tymi szczytami - powiedziała.

Kiedy   rozmawialiśmy,   Tashi   milczał,   słuchał   uważnie   każdego   naszego 

słowa. Ani spojrzała na niego i zmierzwiła mu dłonią włosy.

- Zgodnie z moją intuicją Tashi powinien już być powołany do świątyń... ale 

zdaje się, że jego bardziej interesuje życie w twoim świecie.

Obudziłem się nagle cały spocony. Śniło mi się, że idę przez świątynie z 

Tashim   i   kimś   jeszcze.   Że   jestem   na   skraju   zrozumienia   całego   Czwartego 

Rozwinięcia.  Idziemy  przez  labirynt   kamiennych   budowli,   w  większości  koloru 

piaskowego   brązu,   ale   w   oddali   widzę   świątynię,   która   ma   odcień   jakby 

niebieskawy. Przed nią stoi ktoś ubrany w oficjalny, uroczysty strój tybetański. 

Wtedy   zaczynam   uciekać   przed   tym   wysokim   chińskim   oficerem,   który   mnie 

przesłuchiwał.   On   ściga   mnie   przez   labirynt   świątyń,   które   są   niszczone, 

zmieniają się w gruzy. Nienawidzę go za to, co robi.

background image

Usiadłem i starałem się skupić myśli. Ledwo pamiętałem, jak wróciliśmy do 

domu   Ani.   Teraz   byłem   w   jednej   z   jej   sypialni.   Był   ranek.   Naprzeciw   łóżka 

siedział Tashi i patrzył na mnie w skupieniu.

Wziąłem głęboki oddech i starałem się uspokoić.

- Co się stało? - spytał Tashi.

- Tylko przerażający sen.

- Czy opowiesz mi o zewnętrznych kulturach?

- A nie możesz tam po prostu przejść przez to okno, tunel czasoprzestrzenny 

czy jak wy to nazywacie?

Potrząsnął głową. - Nie, to niemożliwe, nawet w świątyniach. Moja babcia 

miała intuicję, że to będzie kiedyś możliwe, ale na razie to się nikomu nie udało 

ze względu na różnice w poziomie energii. Ci w świątyniach potrafią widzieć to, 

co się dzieje w zewnętrznych kulturach, ale to wszystko.

- Twoja mama chyba wiele wie o zewnętrznym świecie?

- Nasze informacje pochodzą od tych, którzy przebywają w świątyniach. Oni 

często tu wracają,  zwłaszcza kiedy czują,  że ktoś jest  gotów,  by  się do nich 

przyłączyć.

- Przyłączyć?

-   Prawie   każdy   tutaj   ma   nadzieję,   że   uda   mu   się   zdobyć   miejsce   w 

świątyniach. To największy zaszczyt, a także możliwość, by wpływać na kultury 

zewnętrzne.

Kiedy Tashi mówił, jego głos i dojrzałość przypominała kogoś co najmniej 

trzydziestoletniego. Mimo że był wysoki, dziwne było tego wszystkiego słuchać, 

bo miał twarz czternastolatka.

- A ty? - spytałem. - Ty też chcesz się znaleźć w świątyniach?

Uśmiechnął się i rzucił okiem w stronę drugiego pokoju, jakby nie chciał, by 

matka   go   słyszała.   -   Nie.   Wciąż   myślę   o   tym,   by   jakoś   dostać   się   do 

zewnętrznych kultur. Czy mi o nich opowiesz?

Przez pół godziny opowiedziałem mu tyle, ile zdołałem o tym, jak w tej chwili 

wygląda świat: jak żyje większość ludzi, co zwykle jedzą, o walce, by wprowadzić 

demokrację na całym świecie, o korumpującym wpływie, jaki pieniądze mają na 

background image

rządy,   o   problemach   z   zanieczyszczeniem   środowiska.   Tashi   nie   był   ani 

zawiedziony,   ani   przerażony,   wręcz   przeciwnie,   chłonął   to   wszystko   z 

entuzjazmem.

Ani  wyczuła   zapewne,   że  toczy  się  tu  jakaś  ważna   rozmowa,   weszła   do 

sypialni   i   zatrzymała   się.   Żadne   z   nas   nie   powiedziało   słowa,   opadłem   z 

powrotem na poduszki. Spojrzała na mnie z troską.

- Trzeba ci podwyższyć energię - stwierdziła. - Chodź ze mną.

Ubrałem   się,   poszedłem   do   salonu,   gdzie   na   mnie   czekała   i   razem 

wyszliśmy na tyły domu. Rosły tu wielkie drzewa oddalone od siebie o trzydzieści 

stóp. Między nimi była gęsta trawa i tuziny jakichś roślin, które wyglądały jak 

ogromne   szparagi.   Ani   poradziła,   żebym   rozruszał   ciało,   więc   spróbowałem 

ćwiczeń, które wykonywałem z Yinem.

- A teraz usiądź tutaj - powiedziała, kiedy skończyłem. -

1 podnieś swoją energię.

Usiadła   przy   mnie,   a   ja   zacząłem   głęboko   oddychać   i   skupiać   się   na 

otaczającym mnie pięknie. Wizualizowałem, jak wypełnia mnie energia. Wlcrótce 

kształty i kolory stały się o wiele wyraźniejsze.

Spojrzałem na Ani i dostrzegłem na jej twarzy wyraz głębokiej mądrości.

-   Teraz   jest   lepiej   -   powiedziała.   -   Wczoraj,   kiedy   odwiedzaliśmy   Pemę, 

jeszcze nie całkiem byłeś tu z nami. Pamiętasz w ogóle, co się działo?

- Pewnie - odparłem. - Chyba większość...

- A pamiętasz, co się stało, kiedy Pema myślała, że zaszła w ciążę?

- Tak.

- W jednej chwili wydawało się, że dziecko już jest, a potem zniknęło.

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem.

- Nikt tak naprawdę nie wie. Te zniknięcia zdarzają się już od bardzo dawna. 

Właściwie to się zaczęło ode mnie, czternaście lat temu. W tym czasie byłam 

pewna, że jestem w ciąży z bliźniakami, dziewczynką i chłopcem. A potem w 

jednej   chwili   jedno   z   dzieci   zniknęło.   Urodziłam   Tashiego,   ale   do   dziś   mam 

uczucie, że to drugie gdzieś żyje... Od tamtej pory wielu parom przydarza się 

dokładnie to samo. Są absolutnie pewni, że poczęli, a potem stwierdzają, że łono 

background image

jest   puste.   Wszyscy   potem   szczęśliwie   mają   inne   dzieci,   ale   nigdy   nie 

zapominają, co się stało. To zjawisko powtarza się regularnie w całej Shambhali 

od czternastu lat. - Przerwała na chwilę, potem mówiła dalej:

- To ma coś wspólnego z przemianą, a może nawet z twoją obecnością tutaj.

Odwróciłem wzrok. - Nic o tym nie wiem.

- A nie masz żadnej intuicji?

Myślałem przez chwilę i wtedy przypomniał mi się dzisiejszy sen. Już miałem 

jej o nim powiedzieć, ale sam nie wiedziałem, co oznaczał, więc zdecydowałem 

się jednak nic nie mówić.

- Nie, raczej nie mam żadnych intuicji - powiedziałem.

- Tylko bardzo wiele pytań. Skinęła głową i czekała.

- Jak funkcjonuje wasza gospodarka? Co ludzie robią ze swoim czasem?

-   Jesteśmy   już   na   poziomie,   na   którym   nie   musimy   używać   pieniędzy   - 

tłumaczyła   Ani.   -  Poza   tym  nie  budujemy  ani  niczego  nie   wytwarzamy   jak  w 

zewnętrznych   kulturach.   Dziesiątki   tysięcy   lat   temu   przybyliśmy   z   cywilizacji, 

które musiały wytwarzać rzeczy potrzebne do życia, tak jak teraz wy. Ale jak już 

mówiłam, stopniowo zrozumieliśmy, że prawdziwym przeznaczeniem technologii 

jest takie jej wykorzystanie, by rozwijała nasze możliwości umysłowe i duchowe.

Dotknąłem delikatnego rękawa mojej kurtki. - To znaczy, że wszystko, co 

macie, jest w gruncie rzeczy polem siłowym?

- Dokładnie tak.

- A co sprawia, że to się nie... rozlatuje.

- Raz stworzone pola trwają tak długo, aż energia nie zostanie zaburzona 

przez jakiś negatywny wpływ.

- A jedzenie?

- Jedzenie można otrzymywać  dokładnie tak samo, ale stwierdziliśmy,  że 

najlepiej   jest   samemu   uprawiać   rośliny   w   naturalny   sposób.   Jadalne   rośliny 

odpowiadają   na   naszą   energię,   a   potem   zwracają   ją   nam   z   powrotem. 

Oczywiście,  by utrzymać  życiowe  wibracje, nie musimy dużo jeść. Większość 

tych, którzy są w świątyniach, w ogóle nie je.

- A co z zasilaniem? Skąd czerpią moc wasze wzmacniacze?

background image

- Energia jest wszędzie. Dawno temu wymyśliliśmy urządzenie działające na 

zasadzie   procesu,   który   ty   mógłbyś   nazwać   zimną   fuzją.   Ono   dało 

nieograniczoną   energię   naszej   cywilizacji,   uwolniło   nas   też   od   zatruwania 

środowiska, poza tym umożliwiło zautomatyzowanie produkcji wszystkich dóbr. I 

stopniowo   cały   nasz   czas   zaczęliśmy   poświęcać   rozwojowi   duchowemu, 

percepcji   synchronii,   odkrywaniu   nowych   prawd   naszego   istnienia   i 

przekazywaniu tych informacji innym.

Kiedy to mówiła, zdałem sobie sprawę, że opisuje przyszłość ludzkości, o 

jakiej mówiło Dziewiąte i Dziesiąte Wtajemniczenie.

- W miarę, jak rozwijaliśmy się duchowo, tutaj, w Shambhali - ciągnęła dalej 

Ani - zaczęliśmy rozumieć, że celem ludzkości jest stworzenie kultury, która jest 

duchowa we wszystkich aspektach. Wtedy też pojęliśmy, że mamy w sobie moc, 

która   pomoże   nam   w   wykonywaniu   wszystkiego.   Nauczyliśmy   się   Rozwinięć 

Energii   i   użyliśmy   ich,   by   jeszcze   bardziej   udoskonalić   technologię,   tak   by 

wspomagała naszą twórczą moc. W tej chwili żyjemy wśród natury,  a jedyną 

technologią, jaka jeszcze pozostała, są te wzmacniacze, które pomagają nam w 

mentalnym tworzeniu wszystkiego, co jest nam potrzebne.

-   Czy   cała   ta   ewolucja   odbywała   się   właśnie   tutaj,   w   tym   miejscu?   - 

spytałem.

- Ależ skąd, wcale nie. Shambhala przenosiła się wiele razy.

To stwierdzenie mnie zaszokowało. Chciałem wiedzieć więcej.

- A więc - mówiła Ani - nasze legendy są bardzo stare i pochodzą z wielu 

źródeł. Wszystkie mity o Atlantydzie czy hinduskie legendy o Meru wywodzą się 

z cywilizacji, które naprawdę istniały w przeszłości, kiedy następowała również 

wczesna ewolucja Shambhali. Najtrudniejszym krokiem był moment rozwinięcia 

naszej   technologii,   bo   żeby   w   pełni   używać   technologii   jedynie   w   celu 

duchowego rozwoju, każdy musiał dojść do takiego punktu, w którym duchowe 

poznanie jest dla niego ważniejsze od pieniędzy i kontroli nad innymi. To zabiera 

trochę czasu, bo ludzie, którzy wciąż zamknięci są w swoim lęku i myślą, że 

osobiście   muszą   manipulować   rozwojem   ludzkości,   bardzo   często   pragną 

używać zdobyczy techniki w negatywny sposób, by uzyskać kontrolę nad innymi. 

background image

W   wielu   wczesnych   cywilizacjach   kilku   takich   „kontrolerów”   starało   się 

wykorzystać maszyny wzmacniające energię po to, by śledzić i kontrolować myśli 

innych   ludzi.   Często   takie   próby   kończyły   się   wojnami   i   masową   zagładą,   i 

ludzkość   musiała   zaczynać   wszystko   od   początku.   Zewnętrzne   kultury   stoją 

przed tym problemem właśnie teraz. Są tacy, którzy chcą kontrolować wszystkich 

przy   użyciu   kamer,   satelitów,   implantów   elektronicznych   i   skanerów   fal 

mózgowych.

- Czy cokolwiek zostało po tych cywilizacjach, o których mówisz? Dlaczego 

nie odnaleziono żadnych śladów?

- Zostały pogrzebane przez ruchy płyt tektonicznych i lodowce. A poza tym, 

kiedy cywilizacja dochodzi do punktu, w którym dobra materialne są tworzone 

mentataie, to jeśli coś pójdzie nie tak i fala negatywnych myśli obniży energię, 

wszystkie te dobra po prostu znikają.

Wziąłem oddech i wzruszyłem ramionami. Wszystko, co mówiła, miało sens, 

ale równocześnie było trudne do uwierzenia. Co innego hipotetycznie myśleć o 

ludzkiej cywilizacji, która rozwija się w duchową kulturę, a co innego znaleźć się 

nagle w kulturze, która już ten poziom osiągnęła!

Ani przysunęła się bliżej mnie. - Pamiętaj proszę, że to, do czego doszliśmy, 

to naturalna kolej rzeczy, kolejny etap ewolucji. Wyprzedzamy was, to prawda, 

ale   dzięki  temu,  do  czego  my  już  doszliśmy,  wam   w  zewnętrznych   kulturach 

będzie o wiele łatwiej.

Przerwała, a mnie udało się uśmiechnąć.

- Twoja energia ma się teraz o wiele lepiej - powiedziała.

- Chyba nigdy w życiu nie czułem się tak przytomnie. Potaknęła. Tak, jak ci 

mówiłam,   to   poziom   energii,   który   utrzymują   wszyscy   w   Shambhali.   On   jest 

zaraźliwy. Jest tu tak wielu ludzi, którzy wiedzą, w jaki sposób podnosić swoją 

energię i wysyłać ją innym, że daje to zwielokrotniony efekt, gdzie każdy pobiera 

pole modlitwy od innych i wysyła  je dalej. Rozumiesz, jak ono wtedy rośnie? 

Wszystkie oczekiwania i pragnienia każdego człowieka należącego do tej kultury 

płyną razem i tworzą jedno ogromne pole modlitwy. Ogólny poziom, jaki osiągają 

poszczególne kultury,  jest prawie wyłącznie zależny od tego, w jakim stopniu 

background image

członkowie   tej   kultury  świadomi   są   po   pierwsze,   istnienia   pól   modlitwy,   a   po 

drugie,   jak   dalece   potrafią   je   rozwijać.   Kiedy   rozwinięcia   są   praktykowane, 

poziom energii wydatnie się podnosi. Gdyby wszyscy w zewnętrznych kulturach 

wiedzieli, jak budować w sobie energię i wysyłać ją na świat, gdyby rozwinięcia 

energii   potraktowali   jako   rzecz   najważniejszą,   mogliby   osiągnąć   poziom,   jaki 

mamy tu, w Shambhali, o tak! - mówiąc to, pstryknęła palcami. Po chwili dodała: 

- Nad tym właśnie pracujemy w świątyniach. Używamy naszych pól modlitwy, by 

podnieść   poziom   świadomości   w   kulturach   zewnętrznych.   Robimy   to   już   od 

tysięcy lat.

Uważnie słuchałem jej słów, po czym poprosiłem: - Powiedz mi wszystko, co 

wiesz o Czwartym Rozwinięciu.

Zamilkła na dłuższą chwilę, przypatrując mi się bardzo uważnie.

-   Wiesz,   że   musisz   postępować   krok   po   kroku   -   odparła   w   końcu.   - 

Otrzymałeś   pomoc,   ale   żeby   się   tu   dostać,   musiałeś   znać   trzy   pierwsze 

rozwinięcia i część czwartego. Teraz powinieneś się zatrzymać, by w pełni pojąć, 

jak dokładnie te rozwinięcia działają. Kiedy jedno z rozwinięć jest opanowane, 

energia takiej osoby sięga dalej i staje się silniejsza. Dzieje się tak dlatego, że 

kiedy wysyłasz energię w świat, by sprowadzić synchroniczne doświadczenia, a 

także   podnieść   poziom   innych   ludzi,   i   kiedy   kotwiczysz   tę   energię   wiarą   i 

oderwaniem od lęku, to pozwalasz, by wypełniał się boski plan, a im bardziej 

potrafisz myśleć i działać w harmonii z tym planem, tym większa staje się twoja 

siła.   Rozumiesz?   To   jak   wbudowany   system   bezpieczeństwa,   jak   już   bez 

wątpienia zauważyłeś. Bóg nie da ci mocy, jeśli nie jesteś w zgodzie z intencjami 

wszechświata.

Dotknęła mojego ramienia. - Tak więc teraz powinieneś przede wszystkim 

wyjaśnić sobie, zrozumieć, w jakim kierunku ma podążać ludzkość, w jaki sposób 

musi się rozwinąć cała ludzka kultura. Już czas, by to nastąpiło. To dlatego ty i 

inni   w   końcu   widzicie   i   rozumiecie   Shambhalę.   To   następny   krok   Czwartego 

Rozwinięcia:   prawdziwe   zrozumienie   przeznaczenia   ludzkości.   Już   wiesz,   jak 

opanowaliśmy   technologię   i   sprawih-śmy,   że   służy   naszemu   wewnętrznemu 

rozwojowi duchowemu. To doświadczenie dalej rozwija twoją energię, bo teraz ty 

background image

też już możesz ustawić swoje pole modlitwy na takie oczekiwanie. Ważne, byś 

rozumiał, jak to działa. Wiesz już, jak wysyłać swoje pole energetyczne przed 

siebie, na zewnątrz, wiesz, jak je ustawić, by podwyższyć energię i synchronię u 

siebie   i   innych.   Rozwiniesz   swoje   pole   o   kolejny   stopień,   jeśli   będziesz 

wizualizował nie tylko to, że podwyższasz energię innych, by mieli dostęp do 

wyższych   intuicji,   ale   jeśli   zrobisz   to   z   przekonaniem,   do   czego   te   wszystkie 

intuicje,   twoje   i   ich,   mają   ostatecznie   prowadzić,   a   mianowicie   do   idealnej 

duchowej kultury, takiej, jaką poznałeś w Shambhali. Kiedy to zrobisz, pomożesz 

innym odnaleźć role, jakie mają do odegrania w tej ewolucji.

Skinąłem głową, niecierpliwie oczekując dalszych informacji.

- Nie spiesz się - ostrzegła Ani. - Jeszcze nie widziałeś wszystkiego, nie 

poznałeś do końca naszego życia tutaj. Nie tylko opanowaliśmy technologię, ale 

przede wszystkim przebudowaliśmy cały nasz świat w ten sposób, by skupić się 

całkowicie na duchowej ewolucji... na tajemnicach istnienia... na samym procesie 

życia.

background image

Proces życiowy

Tuż   za   domem   Ani   i   Tasłiiego   skręciłem   w   lewą   odnogę   ścieżki,   która 

prowadziła niemal milę pod górę między drzewami i skałami. Ani nagle urwała 

naszą rozmowę, mówiąc, że musi zrobić pewne przygotowania, o których opowie 

mi później. Zdecydowałem się więc iść na samotny spacer.

Kiedy patrzyłem na zielone liście, w głowie kłębiły mi się setki pytań. Ani 

powiedziała, że muszę zrozumieć, jak Sham-bliala stworzyła kulturę skupioną na 

procesie życia. Co to znaczy?

Kiedy głowiłem się nad tym pytaniem, zobaczyłem idącego w moim kierunku 

mężczyznę.   Był   starszy,   mógł   mieć   około   pięćdziesiątki,   szedł   szybkim, 

sprężystym krokiem. Kiedy się zbliżył, jego oczy spoczęły na mnie przez chwilę, 

a potem minął mnie bez słowa. Kątem oka dostrzegłem, że raz się odwrócił i na 

mnie   popatrzył.   Poszedłem   jeszcze   trochę   dalej,   zły   na   siebie,   że   się   nie 

zatrzymałem i nie porozmawiałem z nim. W końcu zawróciłem i skierowałem się 

w jego stronę, mając nadzieję, że go dogonię. Zobaczyłem tylko, jak znika za 

kolejnym   zakrętem.   Kiedy   znalazłem   się   na   tym   zakręcie,   jego   już   nie   było. 

Byłem zawiedziony, więc wróciłem do domu i więcej o tym nie myślałem.

Ani powitała mnie „w drzwiach”, wręczając parę dżinsów i koszulę.

- Będzie ci to potrzebne - powiedziała.

- Niech zgadnę... użyłaś swojego pola, by to zrobić?

Skinęła głową. - Zaczynasz nas rozumieć. Usiadłem na krześle i spojrzałem 

na nią. Wcale nie czułem, żebym cokolwiek rozumiał.

- Przybył ojciec Tasłiiego - powiedziała.

- Gdzie jest?

- W pokoju, z synem - wskazała w kierunku sypialni.

- Skąd przybył?

- Był przez jakiś czas w świątyniach.

Aż podskoczyłem na krześle. - Czy on dopiero co tu wszedł?

■- Tak, chwilę przed tobą.

- To chyba minąłem się właśnie z nim na ścieżce za domem.

background image

Ani potaknęła. - Myślę, że jest tu, żeby nas przygotować.

- Na co?

-   Na   przemianę.   On   uważa,   że   zbliża   się   chwila,   gdy   Shambhala   się 

przemieści.

Już miałem jej zadać kolejne pytanie, gdy zauważyłem, że patrzy gdzieś w 

dal i jest głęboko pogrążona w myślach.

- A więc widziałeś ojca Tashiego na ścieżce? - spytała po chwili.

Potwierdziłem.

- W takim razie wiadomość, jaką przynosi, musi być ważna także dla ciebie. 

Musimy być nadzwyczaj świadomi całego procesu, który tu zachodzi.

Patrzyła na mnie wyczekująco.

-   Skoro   mówisz   o   procesie...   wcześniej   wspomniałaś   proces   życiowy   - 

powiedziałem. - Czy możesz mi wyjaśnić, co dokładnie mieszkańcy Shambhali 

przez to rozumieją?

- Spójrzmy na cały obraz tego, w jaki sposób społeczność może się rozwijać, 

kiedy już zacznie podnosić poziom swej energii. Pierwsze, co nastąpi, to ludzie, 

którzy tworzą technologie, zaczną tworzyć ją coraz lepszą, bardziej wydajną i 

zautomatyzowaną.   W   ten   sposób   dobra   materialne,   jakich   potrzebuje   ta 

społeczność, będą w coraz większym stopniu tworzone przez maszyny,  przez 

roboty.   To   już   się   dzieje   niemal   w   każdej   dziedzinie   przemysłu   w   kulturach 

zewnętrznych i jest to rozwój pozytywny, mimo że jest wyjątkowo niebezpieczny. 

Może bowiem umieścić zbyt wielką siłę i wpływy w rękach kilku jednostek lub 

korporacji, chyba że się go zdecentralizuje. Poza tym  powoduje utratę miejsc 

pracy i wiele osób musi się przystosować i znaleźć inne sposoby zarabiania na 

życie.   Jednak   te   zagrożenia   łagodzi   fakt,   że   kiedy   produkcja   dóbr   zostaje 

zautomatyzowana,   cała  gospodarka   zaczyna   się   zmieniać  w  kierunku  usług  i 

dostarczania   informacji,   a   to,   że   ludzie   otrzymują   właściwą   informację   we 

właściwym  czasie, sprawia, że z konieczności stają się bardziej wyczuleni na 

intuicje, bardziej czujni i skupieni na percepcji synchronii. W miarę, jak rośnie 

duchowa wiedza, a ludzie stają się bardziej świadomi swych twórczych mocy, 

które mogą osiągnąć dzięki polom modlitwy,  technologia rozwija się o kolejny 

background image

krok.  To  moment,   kiedy  w waszym   świecie  zostaną  odkryte   wzmacniacze  fal 

myślowych, tak by ludzie mentalnie mogli tworzyć wszystko, czego potrzebują. 

Kiedy to się stanie, cywilizacja będzie mogła się skupić wyłącznie na sprawach 

duchowych,   na   tym,   co   my   nazywamy   procesem   życiowym.   W   Shambhali 

znajdujemy się właśnie w tym punkcie i do niego dąży cała ludzka kultura. Całe 

nasze społeczeństwo jest świadome szerszej rzeczywistości ducha. W pewnym 

momencie każda kultura musi zrozumieć, że jesteśmy bytami duchowymi i że 

nasze ciała to jedynie atomy wibrujące w specyficzny sposób, a poziom tych 

wibracji   można   podwyższyć   w   miarę,   jak   rośnie   nasze   połączenie   z   boską 

energią i moc modlitwy. My w Shambhali w pełni pojmujemy ten fakt, rozumiemy 

też, że przyszliśmy tutaj z czysto duchowego wymiaru po to, by czegoś dokonać. 

Przyszliśmy   tu   z   misją,   by   cały   świat   doprowadzić   do   pełnej   duchowej 

świadomości, pokolenie po pokoleniu, i że musimy to czynić na tyle świadomie, 

jak tylko potrafimy. To dlatego w pełni uczestniczymy w procesie życiowym od 

samego jego początku, a tak naprawdę, jeszcze przed narodzinami.

Spojrzała na mnie, by sprawdzić, czy rozumiem, a potem mówiła dalej.

- Zawsze istnieje intuicyjny związek pomiędzy matką, ojcem a jeszcze nie 

narodzonym dzieckiem.

- Jaki związek? - spytałem.

-   Tutaj   każdy   wie,   że   dusze   zaczynają   się   kontaktować   z   przyszłymi 

rodzicami   jeszcze   przed   poczęciem   -   powiedziała   z   uśmiechem.   -   Ujawniają 

swoją obecność, zwłaszcza matce. To część procesu, który ma zdecydować o 

tym, czy przyszli rodzice będą tymi właściwymi.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

- To już się również dzieje w zewnętrznych kulturach - powiedziała Ani. - 

Tylko że dopiero teraz ludzie zaczynają o tym otwarcie mówić i rozwijać swoje 

intuicje. Spytaj kilku matek i posłuchaj, co ci powiedzą. Taka sama intuicja jest 

zaangażowana w małżeństwo. W miarę jak ludzie uczą się świadomie szukać 

życiowych   partnerów,   oczywiście   podstawową   miarą   jest   uczucie,   ale   to   nie 

jedyny czynnik. Intuicyjnie wiemy także, jak nasze życie będzie wyglądało u boku 

akurat tej osoby. Bierzemy pod uwagę to, całkiem świadomie czy nie, czy życie z 

background image

tą osobą pozwoli nam na dalszy rozwój, na wyjście poza poglądy i przekonania, 

w   jakich   wzrastaliśmy.   Czy   rozumiesz,   do   czego   zmierzam?   Wybór 

odpowiedniego   życiowego   partnera   jest   bardzo   ważny   z   punktu   widzenia 

ewolucji. Bo w miarę, jak się rozwijamy duchowo, ludzkim przeznaczeniem jest 

dobierać   się   w   pary   świadomie,   by   założyć   dom   lub   związek,   który   będzie 

reprezentował   prawdziwszy   sposób   życia   w   porównaniu   do   tego,   jaki   wiodło 

poprzednie pokolenie. Intuicyjnie wiemy, że powinniśmy zbudować życie, które 

doda   coś   do   mądrości,   jaką   zastaliśmy   w   świecie,   na   który   przyszliśmy. 

Rozumiesz? A potem, kiedy przychodzą do nas intuicje o dziecku, które chce się 

nam urodzić, zawsze przynoszą pytania: Dlaczego to dziecko chce się urodzić w 

naszej rodzinie? Kim zechce zostać, kiedy dorośnie? W jaki sposób poszerzy 

rozumienie świata, które w nas znalazło?

- Chwileczkę - przerwałem. - Czy nie powinniśmy być bardzo ostrożni, kiedy 

tak   zakładamy,   że  wiemy,   kim  nasze  dziecko   chce  być?   A  jeśli   się  mylimy  i 

staramy się przymusić dziecko do naszej własnej wizji, która wcale nie musi być 

dla   niego   dobra?   Moja   mama   uważała   na   przykład,   że   powinienem   zostać 

kaznodzieją i się myliła.

- Oczywiście, masz rację, to tylko intuicje. Rzeczywistość może co najwyżej 

być zbliżona do tego, co myślimy. Nigdy nie będzie identyczna. Przez całe wieki 

aranżowano małżeństwa i zmuszano dzieci, by wykonywały zawody wybrane dla 

nich przez rodziców. To było jedynie błędne wykorzystanie prawdziwej intuicji. 

Możemy się uczyć na ich błędach. Nie dostajemy ostatecznej wiedzy o naszych 

dzieciach, nie wolno nam też sprawować nad nimi całkowitej kontroli. My jedynie 

dostajemy   intuicje,   szerokie   obrazy   tego,   co   mogą   chcieć   uczynić   ze   swoim 

życiem. Założę się, że twoja mama wcale tak bardzo się wobec ciebie nie myliła.

Roześmiałem się. Oczywiście, Ani miała rację.

-  Widzisz więc,  do czego to  wszystko  zmierza.  Wiemy,  że kiedy  matka  i 

ojciec   starają   się   intuicyjnie   odgadnąć,   w   jaki   sposób   dziecko   wykorzysta 

mądrość,  którą wśród nich znajdzie  i rozwinie ją dalej, to z kolei  jeszcze  nie 

narodzona   dusza   robi   to   samo   i   dzięki   swej   Wizji   Narodzin   wie,   co   pragnie 

osiągnąć. Potem następuje proces zapłodnienia.

background image

Ani patrzyła na mnie przez chwilę. - Pamiętasz parę, którą widzieliśmy przy 

wodospadzie?

- Oczywiście.

- I co o tym myślisz?

- To wydawało się bardzo „celowe”.

-   Masz   rację,   tak   właśnie   było.   Kiedy   para   decyduje   się   już   spróbować 

zapłodnienia i chce sprowadzić na świat duszę, którą intuicyjnie wyczuła, sam 

fizyczny akt  jest pewnego rodzaju połączeniem  ich  pól  energetycznych,   co w 

bardzo realny sposób otwiera bramę do nieba i pozwala tej duszy przeniknąć do 

naszego wymiaru.

Myślałem o tym, co zobaczyłem przy wodospadzie. Rzeczywiście, energie 

tej pary zlały się i widziałem, jak zaczyna rosnąć nowa energia.

- W materialistycznym światopoglądzie zewnętrznych kultur - mówiła dalej 

Ani   -   akt   seksualny   został   zredukowany   do   czystej   biologii,   do   fizycznej 

czynności. Tutaj jednak znamy duchową energię tego, co się wtedy dzieje. Dwie 

osoby   łączą   swoje   pola   energetyczne   w   jedno,   a   dziecko   jest   efektem   tego 

połączenia.   Wasza   nauka   woli   myśleć   o   poczęciu   jako   o   przypadkowej 

kombinacji   genów   i   rzeczywiście   tak   to   wygląda,   jeśli   obserwować   proces   w 

laboratoryjnych warunkach, w probówce. Jednak tak naprawdę to geny matki i 

ojca łączą się w taki sposób, by powstało dziecko, które jest w jak najlepszej 

synchronii   z   przeznaczeniem   całej   trójki.   Pojmujesz?   Dziecko   ma   swoje 

zaplanowane   przeznaczenie,   które   wizualizuje   sobie   w   przedna-rodzeniowej 

wizji, a geny łączą się tak, by dać temu dziecku cechy i talenty potrzebne do 

zrealizowania   tej   wizji.   Naukowcy   w   zewnętrznych   kulturach   wkrótce   znajdą 

sposób,   by   to   potwierdzić.   To   dlatego   sztuczna   manipulacja   genami   przez 

lekarzy i naukowców jest tak niebezpieczna. Pomoc w zwalczeniu choroby to 

jedno, ale zmiana genów po to, by zwiększyć talent czy inteligencję tylko dlatego, 

że   takie   są   zachcianki   czyjegoś   ego,   może   być   fatalne.   Podobne   praktyki 

wystarczyły,   by   doprowadzić   do   zagłady   niektóre   wcześniejsze   cywilizacje. 

Chodzi o to - mówiła dalej - że tutaj, w Shambhali, traktujemy proces rodzicielski 

bardzo poważnie. W swej idealnej postaci wygląda to tak, że intuicje rodziców i 

background image

dziecka są ze sobą zgodne i dają dziecku najlepsze przygotowanie do tego, by 

osiągnęło zamierzony cel swojego życia.

Jej słowa przypomniały mi o problemie znikających w Shambhali poczęć.

- A co się dzieje z poczętymi duszami, które tu, u was, znikają? - spytałem.

Wzruszyła   bezradnie   ramionami   i   spojrzała   na   zamknięte   drzwi   sypialni 

Tashiego. - Nie wiem, ale być może dowiemy się czegoś od ojca Tashiego.

Przyszło mi do głowy kolejne pytanie. - Nie bardzo rozumiem, kto z was idzie 

do świątyń, a kto zostaje w pierścieniach?

Roześmiała się. - Tak, to może być trudne. Nasza kultura jest podzielona 

między  tych,   którzy  nauczają,   i  tych,   którzy  zostają  wezwani   do   świątyń.   Ale 

wielu z tych, którzy są w świątyniach, co kilka dni wraca tutaj, by utrzymywać 

związki,   zwłaszcza   jeśli   mają   dzieci.   I   to   może   się   zmienić   w   każdej   chwili, 

wszystko zależy od intuicji. Ci, którzy pracują w świątyniach, mogą wrócić, by 

nauczać, ci zaś, którzy dotąd nauczali, mogą iść do świątyń. To wszystko jest 

bardzo płynne, zgodne z synchronią.

Przerwała, więc skinieniem głowy poprosiłem, by mówiła dalej.

-   Następnym   krokiem   w   procesie   życiowym   jest   pomoc   dziecku   w 

przebudzeniu.   Pamiętasz   zapewne,   że   każdy   z   nas   do   pewnego   stopnia 

zapomina o tym, dlaczego przyszedł na Ziemię, o tym, co miał uczynić ze swoim 

życiem,   tak   więc   dziecko   musi   poznać   okoliczności   i   wydarzenia,   jakie 

towarzyszyły jego narodzinom. Bardzo ważne jest, aby ukazać dziecku kontekst 

jego życia, by wiedziało, co się działo przed jego pojawieniem się, i jakie jest w 

tym wszystkim jego miejsce. W to wchodzi historia całej rodziny, kilka pokoleń 

wstecz.   My   mamy   to   nagrane   na   urządzeniu   przypominającym   wasze   taśmy 

wideo, tylko że zapis jest elełctroniczny. Na przykład Taslii mógł zobaczyć, jak 

jego przodkowie do siedmiu pokoleń wstecz opowiadają o swoim życiu, o tym, co 

chcieliby zmienić, co zrobiliby inaczej. To są niezwykle ważne informacje, jakie 

młody człowiek może otrzymać od krewnych. To pomaga młodzieży wyznaczyć 

kurs   ich   własnego   życia,   kiedy   mogą   się   uczyć   na   błędach   i   budować   na 

mądrości   tych,   którzy   byli   przed   nimi.   Tashi   nauczył   się   wiele   od   swoich 

przodków, choć jego ulubioną krewną jest jego babcia.

background image

Byłem   pod   wrażeniem.   -   Nagrywanie   krewnych   to   kapitalny   pomysł. 

Ciekawe, dlaczego my nie znajdujemy na to czasu...

- Nie robicie tego, bo wy wciąż odkładacie myślenie o śmierci na ostatnią 

chwilę,   a   potem   często   jest   już   za   późno.   Poza   tym   życie   w   zewnętrznych 

kulturach wciąż jest jeszcze za bardzo skupione na aspekcie materialnym, a nie 

na procesie życiowym. Ale z czasem stanie się to łatwiejsze, w miarę jak się 

nauczycie podtrzymywać poziom wibracji i rozwijać pola modlitwy. W tej chwili 

wciąż jeszcze sprowadzacie życie do przyziemności, zwyczajności, a przecież 

jest to niezwykle tajemniczy proces zdobywania wiedzy.

Spojrzała   na   mnie   tak,   jakby  za   tym   ostatnim   zdaniem   kryło   się   głębsze 

znaczenie.

- Ty sam musisz zwalczyć to nastawienie i skupić się na samym procesie 

tego, co ci się wydarza. Odnalazłeś Shambhalę w chwili, gdy jest ona gotowa do 

zmiany. Przybył ojciec Tashiego, by porozmawiać z nim o jego przyszłości i o 

sytuacji   w   świątyniach.   A   jednak   Tashi   nie   ma   intuicji,   że   powinien   iść   do 

świątyni.   Jest   raczej   zainteresowany   dostaniem   się   do   twojego   świata.   I   w 

samym środku tej sytuacji ty się nagle pojawiasz. To wszystko coś oznacza.

Jakby na podkreślenie ostatnich słów Ani oboje usłyszeliśmy dochodzący z 

oddali, ledwo słyszalny, huczący dźwięk. Szybko ucichł.

Ani była zaskoczona. - Niczego takiego w życiu nie słyszałam.

Po   plecach   przeszedł   mi   dreszcz.   -   Myślę,   że   to   mógł   być   helikopter   - 

powiedziałem.

Już miałem jej opowiedzieć o swoim dzisiejszym śnie, ale zanim zdążyłem 

się odezwać, Ani znów zaczęła mówić.

-   Musimy   się   spieszyć   -   powiedziała.   -   Musisz   dokładnie   wiedzieć,   kim 

jesteśmy, poznać kulturę, którą stworzyliśmy. Mówiłam ci już o tym, jak ważne 

jest, by młodzi ludzie zrozumieli dziedzictwo przeszłych pokoleń, które żyły tu 

przed   nimi.   Tu,   w   zewnętrznych   pierścieniach,   dzieci   stają   się   świadome   tej 

historii   bardzo   wcześnie,   w   miarę   jak   budzi   się   w   nich   własna   duchowość   i 

zaczynają rozumieć, czego przyszły dokonać.

Ani uniosła palec. - Każdy tutaj wie, że ludzki świat ewoluuje poprzez kolejne 

background image

pokolenia.   Jedno   pokolenie   ustala   pewien   sposób   życia   i   pokonuje   swoje 

problemy, po nim przychodzi następne, które rozszerza widzenie i rozumienie 

świata. Niestety w zewnętrznych kulturach ta ewolucja dopiero od niedawna jest 

traktowana poważnie. O wiele częściej zdarza się, że rodzice chcą, by ich dzieci 

były dokładnie takie jak oni, żeby widziały świat w ten sam sposób, miały takie 

same poglądy. W pewnym  sensie takie pragnienie jest naturalne, bo wszyscy 

chcemy,   żeby   nasze   dzieci   były   potwierdzeniem   wyborów,   jakich   sami 

dokonaliśmy.   Często   jednak   proces   ewolucji   prowadzi   do   konfliktów.   Rodzice 

krytykują   zainteresowania   dzieci,   dzieci   zaś   krytykują   przestarzałe   poglądy   i 

sposób życia rodziców. I to też jest częścią procesu: dzieci patrzą na rodziców i 

myślą   „do   pewnego   stopnia   podoba   mi   się,   jak   żyją,   ale   niektóre   rzeczy 

zrobiłbym inaczej”. Wszystkie dzieci czują, czego brakuje w życiu ich rodziców. 

W końcu jest to część całego systemu: wybraliśmy naszych rodziców także po 

to, by zdać sobie sprawę z tego, czego brakuje, co trzeba dodać do ludzkiego 

rozumienia świata. A zaczynamy od tego, że jesteśmy niezadowoleni z tego, co 

znajdujemy w naszym wspólnym życiu z rodzicami. Tyle, że nie musi to wcale 

prowadzić   do   konfliktów.   Bo   kiedy   wiemy,   na   czym   polega   proces   życiowy, 

możemy w nim uczestniczyć świadomie. Rodzice mogą być otwarci na krytyczne 

uwagi dzieci i wspierać ich marzenia. Oczywiście, żeby to zrobić, sami rodzice 

muszą   stać   się   bardziej   elastyczni   w   swoim   myśleniu   i   rozwijać   się   wraz   ze 

swymi dziećmi, a to niekiedy bywa trudne.

Już to słyszałem. Ani robiła wszystko, by jak najlepiej wyjaśnić mi proces 

ewolucji.   Zadałem  jej   jeszcze  kilka   pytań,   na   które   szczegółowo   odpowiadała 

przez kolejne dziesięć minut. Wytłumaczyła mi, że kiedy już dzieci zrozumieją 

historię rodziny, następnym krokiem jest nauczenie ich, jak rozwijać twórcze pole 

modlitwy - dokładnie tak, jak ja się tego uczyłem. Potem znajdują swój własny 

sposób na uczestniczenie w ewolucji kultury - albo nauczają w zewnętrznych 

pierścieniach, albo używają swojego pola modlitwy w świątyniach.

-   W   pewnym   momencie   tak   samo   będzie   wyglądało   życie   również   w 

kulturach zewnętrznych - dodała Ani. - Niektórzy poświecą się uczeniu dzieci, a 

inni będą pracować w różnych instytucjach, które będą prowadziły ludzką kulturę 

background image

w kierunku duchowego ideału.

Chciałem ją bardziej szczegółowo wypytać o to, co się dzieje w świątyniach, 

kiedy drzwi się otworzyły. Pojawił się Tashi, a za nim jego ojciec.

- Ojciec chce z tobą rozmawiać - powiedział Tashi, patrząc na mnie.

Starszy mężczyzna skłonił się lekko, a Tashi nas sobie przedstawił. Potem 

oboje   usiedli   przy   stole.   Ojciec   Tashiego   miał   na   sobie   tradycyjne   spodnie   z 

owczej   skóry   i   kamizelkę   tybetańskiego   pasterza,   tyle   że   jego   ubranie   było 

nienagannie czyste i jaśniejsze w kolorze. Był dość niski, mocno zbudowany, 

patrzył na mnie łagodnymi oczyma z wyrazem chłopięcej ciekawości.

- Wiesz, że Shambhala będzie przechodziła przemianę? - spytał.

Spojrzałem   na   niego,   potem   na   Ani.   -   Wiem   tylko   tyle,   co   mówią   stare 

legendy.

- Legendy mówią - odparł ojciec Tashiego - że w dokładnie wyznaczonym 

momencie   ewolucji   Shambhali   i   zewnętrznych   kultur   wydarzy   się   wielka 

przemiana. Może się ona dokonać tylko pod warunkiem, że poziom świadomości 

w   zewnętrznych   kulturach   osiągnie   określony   punkt.   A   kiedy   tak   się   stanie, 

Shambhala się przesunie.

- Gdzie przesunie? - spytałem. - Czy to wiadomo?

Uśmiechnął się. - Nikt dokładnie nie wie.

Z jakiegoś powodu jego oświadczenie napełniło mnie dziwnym niepokojem, 

poczułem też lekki zawrót głowy. Przez chwilę nie mogłem skupić wzroku, nie 

widziałem wyraźnie.

- Wciąż jeszcze nie jest dość silny - skomentowała Ani.

Ojciec   Tashiego   spojrzał   na   mnie   z   uwagą.   -   Przybyłem   tu,   bo   miałem 

intuicję, że Tashi podczas przemiany powinien dołączyć do nas w świątyniach. 

Legendy   mówią,   że   będzie   to   czas   wielkich   możliwości,   ale   także   wielkiego 

niebezpieczeństwa. Na jakiś czas przerwane zostanie to, nad czym pracujemy w 

świątyniach. Nie będziemy już mogli tak bardzo pomagać. - Spojrzał teraz na 

syna.  - To stanie się wtedy,  gdy sytuacja w zewnętrznych  kulturach osiągnie 

punkt krytyczny.  W ukrytej  historii ludzkości ludzie wiele już razy rozwijali się 

duchowo do tego pimktu, a potem gubili drogę i znowu cofali się do niewiedzy. 

background image

Błędnie   wykorzystywali   technologie,   zakłócali   naturalny   bieg   ewolucji.   Na 

przykład teraz w zewnętrznych kulturach niektórzy zaburzają naturalny proces 

produkcji   żywności   i   sztucznie   manipulują   genetyką   nasion,   by   miały 

nadzwyczajne   właściwości.   A   czynią   to,   by   opanować   i   kontrolować   rynek. 

Dokładnie to samo dzieje się w przemyśle farmaceutycznym, kiedy jakiś znany 

ziołowy lek, dostępny wszystkim za darmo, jest genetycznie zmieniany, by lepiej 

się   sprzedawał.   Takie   manipulacje   mogą   mieć   fatalne   skutki   dla   zdrowia,   bo 

zaburzają energetyczny  system   ciała.  To  samo dotyczy   nasion  naświetlanych 

promieniowaniem radioaktywnym, dodawania chloru i innych substancji do wody 

pitnej,   że   już   nie   wspomnę   o   tak   zwanych   narkotykach   rekreacyjnych. 

Równocześnie   technologia   przekazu   osiągnęła   punkt,   w   którym   media   mogą 

mieć niebywały wpływ. Jeśli będą służyły jedynie interesom wielkich koncernów i 

skorumpowanych   polityków,   to   mogą   wykreować   zupełnie   wypaczony   i 

nienaturalny obraz rzeczywistości, a co za tym idzie mogą taką rzeczywistość 

stworzyć. W miarę jak koncerny się łączą, by móc kontrolować coraz większą 

część technologii i atakować ludzi coraz większą ilością reklam, tworząc za ich 

pomocą   sztuczne,   fałszywe  potrzeby,  problem  będzie  narastał.   Kluczowe   jest 

jednak to, jaką władzę i kontrolę mają rządy, nawet w krajach demokratycznych. 

Powołując się na konieczność walki z handlarzami narkotyków czy terrorystami, 

rządy coraz bardziej i bardziej ingerują w prywatność zwykłych ludzi. Już teraz 

coraz   mniej   jest   transakcji   gotówkowych,   a   płatności   kartami   czy   przelewami 

można   monitorować.   Tak   samo   jak   monitorowany   jest   Internet.   Następnym 

krokiem   będzie   wprowadzenie   społeczeństwa   „bezgotówkowego”   całkowicie 

kontrolowanego   przez   centralną   władzę.   Taki   pęd   w   kierunku   bezdusznej, 

scentralizowanej   władzy   w   wysoko   rozwiniętym   technologicznie,   niemal 

wirtualnym świecie odciętym od naturalnych procesów, gdzie żywność, woda i 

sposób życia jest trywializowany, wypaczony, prowadzi do nieszczęścia. Kiedy 

zdrowie jest narażane przez kolejny komercyjny proces technologiczny niszczący 

żywność,   przez   nowe   choroby   i   nowe   lekarstwa,   rezultatem   tego   będzie 

Armagedon. Tak się już zdarzało wielokrotnie w prehistorii ludzkości. I może się 

zdarzyć znowu, tylko że tym razem na wiele większą skalę.

background image

Uśmiechnął się do Ani. - Ale tak nie musi się stać. Jesteśmy teraz o jeden 

mały krok, który trzeba zrobić w poziomie świadomości, żeby przejść przez punkt 

krytyczny.   Gdybyśmy   tylko   mogli   w   pełni   zrozumieć,   że   jesteśmy   istotami 

duchowymi w duchowym świecie, wtedy żywność, zdrowie, technologie, media i 

rządy   -   wszystko   by   pełniło   swoją   właściwą   funkcję   w   ewolucji   i   ulepszaniu 

świata. Jednak aby tak się stało, rozwinięcie pól modlitwy musi zostać całkowicie 

zrozumiane   w   kulturach   zewnętrznych.   Ludzie   muszą   się   tam   dowiedzieć   i 

zrozumieć   to,   co   my   robimy   w   świątyniach.   Przesunięcie   się,   transformacja 

Shambhali jest częścią tego procesu, ale szansę trzeba wykorzystać.

Teraz spojrzał głęboko w oczy Tashiego. - By tak się stało, twoje pokolenie 

musi  dołączyć  do  poprzednich dwóch  i  stworzyć  zintegrowane  pole  modlitwy, 

takie, które będzie zawierało ostateczną jedność wszystkich religii.

Tashi wydawał się zakłopotany. Ojciec przysunął się bliżej niego.

-   Na   całym   świecie   pokolenie   urodzone   w   pierwszych   dekadach 

dwudziestego   wieku,   które   nasz   przyjaciel   z   Zachodu   nazwałby   pokoleniem 

drugiej wojny światowej, posłużyło się technologią i swoją odwagą, by ratować 

demokrację   i   wolność   przed   zagrożeniem   dyktatorów,   którzy   chcieli   stworzyć 

imperia.   Wygrali,   a   potencjału   technologicznego   użyli   do   dalszej   budowy 

światowej   ekonomii.   A   potem   przybyła   na   Ziemię   kolejna   generacja,   którą 

Amerykanie nazywają pokoleniem wyżu demograficznego. Ich intuicje mówiły, że 

skupianie się jedynie na materializmie, na technice, nie jest całkiem w porządku. 

Że   powstaje   zbyt   dużo   zanieczyszczeń,   że   zbyt   silny   jest   wpływ   wielkich 

korporacji na rządy, a ludzie zbyt mocno kontrolowani są przez służby specjalne. 

Ten krytycyzm był naturalnym sposobem, w jaki nowe pokolenie rozwijało się i 

szło do przodu. Wyrastali w materializmie albo w niektórych krajach w samym 

tylko   pragnieniu   dóbr   materialnych   i  zaczęli   na   to   reagować,   głośno   wyrażać 

swoje zdanie, że życie polega na czymś więcej. Że istnieje także duchowy cel 

istnienia,   który   można   prześledzić   w   historii   ludzkości.   To   właśnie   stało   za 

wszystkim,   co   się   działo   na   Zachodzie   w   latach   sześćdziesiątych   i 

siedemdziesiątych:   odrzucenie   pozycji   wyznaczonej   przez   status   materialny, 

odkrywanie   i   rozumienie   innych   religii,   popularność   filozofii,   wybuch   wolnego 

background image

myślenia w Ruchu Rozwoju Ludzkiego Potencjału. To był efekt całej serii intuicji i 

wtajemniczeń,   które   wskazywały.   że   życie   to   coś   więcej   niż   znany   nam 

materialistyczny punkt widzenia.

Spojrzał na mnie  i  lekko mrugnął, jakby wiedział doskonale  o  wszystkich 

moich doświadczeniach z Wtajemniczeniami w Peru.

- Te intuicje pokolenia wyżu były bardzo ważne - mówił dalej - bo zaczęły 

umieszczać   technologie   i   dostatek   materialny   w   pewnej   perspektywie   i 

przyczyniły się do zrozumienia, że teclmologia rozwija się po to, by wspierać 

kulturę, w której nie musimy już jedynie walczyć  o przetrwanie, lecz możemy 

także skupić się na rozwoju duchowym.

Zrobił   sobie   chwilę   przerwy.   -   A   teraz,   licząc   od   późnych   lat 

siedemdziesiątych i przez lata osiemdziesiąte pojawiła się nowa generacja, której 

zadaniem   jest   dalsze   rozwinięcie   kultury   na   Ziemi   -   wymownie   spojrzał   na 

Tashiego.   -   Ty   i   twoi   rówieśnicy   jesteście   ostatnimi   przedstawicielami   tej 

generacji. Czy rozumiesz, jaką naukę przynosicie światu?

Kiedy Tashi zastanawiał się nad odpowiedzią, i ja zacząłem rozważać  to 

pytanie.   Synów   i   córki   pokolenia   wyżu   zwykle   opisywano   jako   generację 

odreagowującą idealizm swoich rodziców poprzez o wiele bardziej praktyczne 

nastawienie   do   świata,   a   przede   wszystkim   jako   generację   ponad   wszystko 

kochającą rozwój technologiczny.

Wszyscy  troje  popatrzyli   na  mnie,  jakby  słyszeli  moje myśli.   Tashi  nawet 

kiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.

- Czuliśmy, że technologia ma duchowy cel - powiedział.

- Teraz - zaczął znów jego ojciec, patrząc na nas wszystkich - czy widzicie, 

jak te wszystkie trzy generacje się dopełniają? Ci, którzy żyli w czasie drugiej 

wojny,   walczyli   przeciw   tyranii   i   udowodnili,   że   demokracja   nie   tylko   może 

kwitnąć   w   nowoczesnym   świecie,   lecz   także   rozwinąć   się   w   wielu   krajach   i 

połączyć  światową gospodarkę. Ale właśnie w czasie, gdy gospodarka kwitła, 

nadeszło   pokolenie   wyżu,   by   powiedzieć,   że   jednak   istnieją   problemy,   że 

zanieczyszczamy   naturalne   środowisko   i   gubimy   kontakt   z   naturą,   a   także   z 

rzeczywistością   duchową,   która   istnieje,   tylko   trzeba   spojrzeć   głębiej,   poza 

background image

materialną historię. A teraz przyszła kolejna generacja, by znów się skupić na 

gospodarce, by przemienić technologie w ten sposób, żeby mogły świadomie 

wspomagać nasze umiejętności umysłowe i duchowe tak, jak to stało się tutaj, w 

Shambhali, zamiast pozwolić, by technika wpadła w ręce tych, którzy użyją jej 

wyłącznie po to, żeby ograniczyć  wolność innych ludzi i sprawować  nad nimi 

kontrolę.

-   Tyle,   że   ta   nowa   generacja   nie   jest   w   pełni   świadoma   tego,   co   robi   - 

wtrąciłem.

- Nie, jeszcze nie całkiem - odparł. - Ale ich samoświadomość i intuicja z 

każdym dniem rozwija się coraz bardziej. Musimy ustawić pole modlitwy tak, by 

niosło ich we właściwym kierunku. To musi być ogromne i mocne pole, bo młode 

pokolenie musi nam pomóc w zjednoczeniu religii... To bardzo ważne, bo zawsze 

znajdą się ludzie gotowi manipulować młodymi, by kusić ich do błędnego użycia 

technologii lub wykorzystać ich poczucie wyobcowania.

W tym momencie wszyscy usłyszeliśmy niski dźwięk heH-kopterów, jeszcze 

niezbyt głośny, gdzieś z oddali.

- Rozpoczyna się przemiana - powiedział spokojnie ojciec Tashiego, patrząc 

na   syna.   -   Trzeba   się   zająć   wieloma   przygotowaniami.   Chciałem   ci   tylko 

przypomnieć,  że pokolenie,  które reprezentujesz,  musi  teraz pomóc  światu  w 

przejściu   tego   zakrętu.   Ty   osobiście   masz   do   odegrania   ważną   rolę   w 

rozszerzaniu na zewnętrzne kultury tego, co robimy w Shambhali. Jednak sam 

musisz zadecydować o tym, co powinieneś zrobić.

Chłopak odwrócił głowę. Ojciec podszedł do niego i przez chwilę obejmował 

go ramieniem. Potem ucałował Ani i opuścił dom.

Tashi   patrzył   za   nim   przez   chwilę,   po   czym   samotnie   wrócił   do   swojego 

pokoju.

Wyszedłem za Ani do ogrodu za domem. W głowie miałem mnóstwo pytań. - 

Dokąd poszedł ojciec Tashiego? - zacząłem.

- Przygotowuje się do przemiany - odpowiedziała Ani, odwzajemniając moje 

spojrzenie. - To może nie być łatwe. Na jakiś czas możemy zostać rozdzieleni, 

background image

rozproszeni. Wiele osób powraca teraz ze świątyń, by pomóc.

Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową. - Co się właściwie może stać?

- Tego nikt nie wie - odparła. - Legendy nie podają szczegółów. Wszystko co 

wiemy, to tyle, że nastąpi przemiana.

Ta niepewność znów wpłynęła na obniżenie mojej energii. Usiadłem ciężko 

na   jednej   z   ławek.   Ani   przysiadła   obok   mnie.   -   Wiem,   co   ty   masz   robić   - 

powiedziała. - Ty musisz dalej szukać reszty Czwartego Rozwinięcia, a wszystko 

inne jakoś samo się rozwiąże.

Skinąłem głową bez przekonania.

- Skup się na tym, czego się tutaj nauczyłeś. Widziałeś, w jaki sposób musi 

się   rozwinąć   i   zmienić   technologia,   zacząłeś   już   rozumieć,   jak   nasza   kultura 

przede   wszystkim   skupia   się   na   procesie   życiowym,   na   cudzie   narodzin   i 

świadomym rozwoju. Wiesz już, że takie nastawienie jest źródłem największej 

inspiracji i daje najwięcej radości. W porównaniu z tym materialistyczne życie w 

zewnętrznych  kulturach wygląda blado. Jesteśmy istotami duchowymi  i nasze 

życie   musi   się   toczyć   wokół   tajemnic   rodziny   i   talentów,   i   poszukiwania 

osobistego   przeznaczenia.   Wiesz   już   teraz,   jak   taka   kultura   wygląda,   jak 

człowiek się w niej czuje. Legendy mówią, że jeśli ktoś wie z całą pewnością, w 

jaki sposób kultury mogą ewoluować, to niezwykle rozwija się jego pole modlitwy, 

ma większą moc. I kiedy teraz będziesz się łączył ze źródłem energii, które jest w 

tobie,   i   będziesz   sprawiał,   by   ta   energia   emanowała   na   świat,   przyciągając 

synchronię i pomagając innym ludziom być w tej synchronii, będziesz to mógł 

robić z silniejszym oczekiwaniem, bo już wiesz z całą pewnością, do czego ten 

proces prowadzi, co jest na końcu drogi, jeśli będziemy temu procesowi wierni i 

będziemy unikać lęku i nienawiści.

Miała   rację.   Wszystkie   Rozwinięcia   składały   się   teraz   dla   mnie   w  spójną 

całość.

- Ale przecież nie widziałem jeszcze wszystkiego - powiedziałem.

Spojrzała mi głęboko w oczy. - Nie. Teraz musisz starać się pojąć resztę 

Czwartego Wtajemniczenia, bo jest jeszcze więcej wiedzy. Twoje pole modlitwy 

może się stać jeszcze silniejsze.

background image

W tym  momencie znów doszedł do nas warkot helikopterów.  Ten dźwięk 

napełnił mnie złością. Wydawało się, jakby się zbliżały. Jak to możliwe? Skąd 

mogli wiedzieć, gdzie jest Shambłiala?

- Do diabła z nimi - syknąłem przez zęby i zobaczyłem wyraz przerażenia na 

twarzy Ani.

- Masz w sobie wiele gniewu - powiedziała.

-   No   cóż,   trudno   się   nie   wściekać,   kiedy   się   wie,   co   wyrabiają   chińskie 

wojska.

- Gniew to u ciebie nawyk. Jestem pewna, że ostrzegano cię, jaki przynosi 

skutek.

Przypomniało mi się wszystko, co usiłował mi wytłumaczyć Yin. - Tak, wiem, 

tylko wciąż nad tym nie panuję.

Widziałem, że jest wyraźnie zaniepokojona. - Musisz nad tym zapanować - 

powiedziała po chwili. - Ale nie miej o to do siebie pretensji, bo to tylko wysyła 

negatywną   modlitwę,   która   utrzymuje   cię   w   stanie,   w   jakim   jesteś.   Z   drugiej 

strony nie możesz ignorować swojej złości. Musisz być tego problemu świadomy, 

pamiętać o nim, być przytomnym i ustawiać swoje pole modlitwy na pozytywne 

oczekiwanie, że przełamiesz w sobie ten nawyk.

Wiedziałem doskonale, że to dla mnie nie lada zadanie i będę się musiał 

porządnie nad nim napocić.

- Co mam więc robić teraz? - spytałem.

- AjakmyśHsz?

- Mam iść do świątyń?

- A czy taka jest twoja intuicja?

Znów   pomyślałem   o   swoim   śnie   i   tym   razem   w   końcu   jej   o   nim 

opowiedziałem. Oczy Ani zrobiły się okrągłe.

- Śniłeś, że idziesz do świątyń z Tashim? - spytała.

- No tak.

- No cóż - odparła surowo - a nie wydaje ci się, że powinieneś mu o tym 

powiedzieć?

Podszedłem do pokoju Tasliiego i dotknąłem ściany.

background image

- Wejdź - powiedział i w tym momencie ukazało się przejście.

Tasłii leżał wyciągnięty na łóżku. Natychmiast się podniósł i wskazał krzesło. 

Usiadłem naprzeciw  niego.  Przez chwilę  milczał, jakby  na  ramionach dźwigał 

cały świat. W końcu powiedział z westchnieniem:

- Ciągle nie wiem, co powinienem zrobić.

- A jak myślisz?

- No nie wiem, jestem zdezorientowany. Nie mogę myśleć o niczym innym 

tylko   o   tym,   jak   się   dostać   do   zewnętrznych   kultur.   Mama   mówi,   że   muszę 

znaleźć swoją własną drogę. Szkoda, że nie ma tu mojej babci.

- A gdzie jest twoja babcia?

- Jest gdzieś w świątyniach.

Długo   patrzyliśmy   na   siebie   bez   słowa,   aż   w   końcu   Tashi   powiedział:   - 

Żebym  tylko mógł zrozumieć ten sen... Wyprostowałem się na krześle. - Jaki 

sen?

- Jestem z jakąś grupą ludzi, innych niż tutaj. Nie widzę ich twarzy, ale wiem, 

że wśród nich jest moja siostra... - przerwał na chwilę. - Widzę też jakieś miejsce 

nad wodą. Wiem, że w końcu dostałem się do zewnętrznych kultur...

- Ja też miałem sen - powiedziałem. - Byłeś w nim ze mną. Byliśmy w jednej 

ze świątyń... takiej niebieskiej... i tam spotkaliśmy jeszcze kogoś...

Przez twarz Tashiego przebiegł cień uśmiechu.

- Co chcesz powiedzieć? - spytał. - Że jednak powinienem iść do świątyń, 

zamiast starać się dostać do zewnętrznych kultur?

- Nie - odparłem. - Nie to miałem na myśli. Sam mi powiedziałeś, że wszyscy 

uważają, iż przejście do zewnętrznego świata przez świątynie jest niemożliwe. A 

jeśli to nieprawda?

Jego twarz się rozjaśniła. - To znaczy, żeby iść do świątyń i właśnie stamtąd 

próbować przedostać się do zewnętrznych kultur? Patrzyłem na niego bez słowa.

- Tak, to musi być to - powiedział w końcu, wstając. - Więc może jednak 

zostałem wezwany, mimo wszystko.

background image

Energia zła

Kiedy   tylko   wyszliśmy   z   sypialni,   dźwięk   helikopterów   się   nasilił.   Ani   ze 

schowka   wyjęła   trzy   wyładowane   plecaki.   Wręczyła   je   nam,   dodając   do   tego 

kurtki. Zauważyłem, że były „normalnie” zrobione, miały szwy, były z materiału. 

Już   miałem   o   to   zapytać,   ale   Ani   pospiesznie   wyprowadziła   nas   z   domu   i 

skierowała na ścieżkę po lewej stronie.

Kiedy szliśmy, Ani zrównała się z Tashim. Słyszałem, jak mówił jej o swojej 

decyzji   pójścia   do   świątyń.   Warkot   helikopterów   zbliżał   się   coraz   bardziej,   a 

błękitne niebo pokryła teraz gruba warstwa chmur.

W pewnej chwili spytałem Ani, dokąd idziemy.

- Do jaskiń - odparła. - Będzie ci potrzeba trochę czasu na przygotowania.

Schodziliśmy   w   dół   skalistą   ścieżką   która   przecinała   gołe   zbocze,   a 

prowadziła na drugą stronę płaskowyżu. Tu Ani skierowała nas do niewielkiego 

wąwozu.   Przykucnęliśmy,   nasłuchując.   Helikoptery   przez   chwilę   krążyły   nad 

skałami, a potem poleciały naszym śladem i w końcu znalazły się nad naszymi 

głowami.

Ani była na przerażona.

- Co się dzieje?! - wrzasnąłem.

Nie odpowiedziała, tylko wyszła z wąwozu i skinęła, żebyśmy szli za nią. 

Biegliśmy może milę przez płaskowyż aż do kolejnych wzgórz. Tu zatrzymaliśmy 

się, czekając. I znów helikoptery krążyły przez chwilę i nadleciały wprost na nas. 

Uderzył  nas powiew lodowatego powietrza. Niemal zwalił mnie z nóg. W tym 

momencie zniknęły wszystkie nasze ubrania. Zostały tylko grube kurtki.

- Myślałam, że tak właśnie może się stać - powiedziała Ani, wyciągając z 

plecaków inne rzeczy.

Ja   wciąż   miałem   na   sobie   buty,   ale   obuwie   Ani   i   Tashiego   zniknęło. 

Wręczyła   synowi   parę   skórzanych   butów,   sama   też   włożyła   podobne.   Kiedy 

skończyliśmy się ubierać, wdrapaliśmy się na zbocze, znajdując drogę między 

skałami.   Wyszliśmy   na   bardziej   płaski   teren.   Zaczął   padać   gęsty   śnieg, 

temperatura   wyraźnie   spadała.   Wydawało   się   przez   chwilę,   że   helikoptery 

background image

zgubiły nas.

Spojrzałem   na   jeszcze   przed   chwilą   zieloną   dolinę.   Śnieg   pokrywał   już 

niemal wszystko, a rośliny zaczynały więdnąć z zimna.

- To skutek energii tych żołnierzy - powiedziała Ani. - Niszczą pole naszego 

środowiska.

Spojrzałem tam, skąd dochodził warkot helikopterów i ponownie poczułem 

falę gniewu. Helikoptery natychmiast zawróciły i znów leciały na nas.

- Idziemy! - krzyknęła Ani.

Przysunąłem się bliżej niewielkiego ogniska. Czułem chłód poranka. Szliśmy 

jeszcze godzinę, a noc spędziliśmy w małej jaskini. Mimo kilku warstw grubych 

ubrań wciąż było mi zimno. Tashi siedział skulony obok mnie, Ani wyglądała na 

zamrożony świat. Śnieg padał od wielu godzin.

- Wszystko zniknęło - powiedziała Ani. - Nie ma już nic oprócz lodu.

Przysunąłem się do otworu jaskini i też wyjrzałem. Tam, gdzie była pełna 

drzew dolina z tysiącem domów, teraz nie było nic oprócz śniegu i strzępiastych 

gór.   Tu   i   ówdzie   widziałem   jeszcze   pochylone   pnie   drzew,   ale   nigdzie   nie 

dostrzegłem choćby plamki koloru. Wszystkie domy po prostu zniknęły, a rzeka, 

która płynęła środkiem doliny, zamarzła.

- Temperatura musiała spaść o kilkadziesiąt stopni - zauważyła Ani.

- Co się właściwie stało? - spytałem.

- Kiedy Chińczycy nas znaleźli, ich oczekiwania zimnego klimatu, którego się 

tu   spodziewali,   zaburzyły   stworzone   przez   nas   pole,   które   utrzymywało 

umiarkowaną temperaturę. Normalnie siła pól dostarczanych przez tych, którzy 

są w świątyniach, powinna być tak duża, by w ogóle nie dopuścić tu Chińczyków, 

ale ci ze świątyń wiedzieli, że nadszedł czas przemiany.

- Co? Wpuścili tu Chińczyków specjahiie?

- To był jedyny sposób. Skoro ty i inni, którzy przyszli przed tobą, mieli być 

wpuszczeni, nie było możliwości, by powstrzymać żołnierzy. Nie jesteś jeszcze 

dość silny, by pozbyć się z umysłu wszystkich negatywnych myśli. I Chińczycy 

przyszli tu za tobą.

background image

- To znaczy... że to moja wina? - jęknąłem.

- Ale to w porządku. To część przemiany.

Nie pocieszyła mnie. Wróciłem do ogniska, Ani za mną. Tashi przygotował 

zupę z suszonych warzyw.

- Musisz wiedzieć - powiedziała Ani - że mieszkańcom Shambhali nic się nie 

stało. Oczekiwaliśmy tego. Wszyscy, którzy tu byli, mają się dobrze. Ze świątyń 

przybyło dość osób, by przeprowadzić ich przez okna przestrzenne do nowego, 

bezpiecznego miejsca. Legendy dobrze nas przygotowały. - Wskazała dłonią na 

dolinę. - Ty musisz się skupić na tym, co robisz. Ty i Tashi musicie się dostać do 

świątyń   i  nie  dać  się  pojmać  żołnierzom.   To,   co  Shambhala  czyni   dla   reszty 

ludzkości, musi się stać znane.

Umilkła, bo oboje usłyszeliśmy odległy warkot helikoptera. Dźwięk słabł, aż 

zupełnie ucichł.

- Musisz być bardziej ostrożny. Myślałam, że wiesz o tym, by nie dopuszczać 

do umysłu negatywnych  obrazów, a szczególnie myśli pełnych nienawiści czy 

pogardy.

Wiedziałem, że Ani ma rację, ale wciąż nie byłem pewien, jak dać sobie z 

tym radę.

Spojrzała na mnie twardo. ■- Prędzej czy później będziesz musiał poradzić 

sobie z tym gniewem.

Właśnie miałem zadać jej pytanie, kiedy przez wejście do jaskini zobaczyłem 

kilka tuzinów ludzi schodzących po oblodzonym zboczu po naszej prawej stronie.

Ani wstała i spojrzała na Tashiego. - Nie mamy już czasu - powiedziała - 

Muszę iść. Muszę pomóc tym ludziom znaleźć przejście. Twój ojciec na mnie 

czeka.

- Nie możesz iść z nami? - spytał Tashi, przysuwając się do niej bliżej.

Widziałem, że chłopiec ma łzy w oczach. Ani patrzyła na niego, a potem 

znów spojrzała na idących zboczem ludzi.

-   Nie  mogę   -  odparła,   przytulając   mocno   syna.   -  Moje   miejsce   jest   tutaj, 

muszę pomagać przy przemianie. Ale nie martw się, znajdę cię, gdziekolwiek 

będziesz. - Podeszła do wyjścia jaskini i odwróciła się. - Wszystko będzie dobrze 

background image

-   powiedziała.   -   Bądźcie   jednak   ostrożni.   Nie   utrzymasz   wysokiego   poziomu 

energii,   jeśli   dasz   się   ponieść   złości.   Nie   wolno   ci   mieć   wrogów.   -   Zamilkła, 

spojrzała na mnie i powiedziała coś, co słyszałem tak wiele razy podczas tej 

podróży. - I pamiętaj - pouczyła mnie z uśmiechem - otrzymujesz pomoc.

Tashi spojrzał przez ramię i uśmiechnął się do mnie. Brnęliśmy przez gęsty 

śnieg. Robiło się coraz zimniej, walczyłem, by utrzymać energię. Żeby dostać się 

do szczytów, za którymi były świątynie, musieliśmy najpierw zejść ze zbocza, na 

którym byliśmy, przeciąć zmrożoną dolinę, potem wspiąć się niemal pionowo na 

przeciwległe zbocze. Bez większych przeszkód zeszliśmy już w dół jakieś ćwierć 

mili, ale teraz stanęliśmy na brzegu urwiska. Pod nami była ściana o wysokości 

prawie pięćdziesięciu stóp.

Tashi znów się odwrócił i spojrzał na mnie. - Musimy się ześlizgnąć. Nie ma 

innej drogi.

- To zbyt niebezpieczne - zaprotestowałem. - Tuż pod śniegiem mogą być 

ostre skały. Jeśli zaczniemy zjeżdżać, stracimy kontrolę, możemy się poranić...

Moja energia gwałtownie spadała.

Taslii uśmiecłmął się nerwowo. - Nic nie szkodzi - powiedział. - Można się 

bać.  Tylko   utrzymuj  wizualizację  pozytywnego   zakończenia.   Tak  naprawdę   to 

strach może nawet sprowadzić dakini bliżej.

- Zaczekaj - powiedziałem. - Nikt mi o tym  wcześniej nie wspominał. Co 

masz na myśli?

- Czy do tej pory nikt ci niespodziewanie, w cudowny sposób nie pomagał?

- Yin mówił, że to Shambhala mi pomaga.

- I?

- Nie rozumiem związku. Staram się dowiedzieć, co sprawia, że dakini nam 

pomagają.

-   To   wiedzą   jedynie   ci   w   świątyniach.   Ja   wiem   tylko,   że   strach   zawsze 

przybliża dakini, jeśli mimo lęku potrafimy do pewnego stopnia wciąż utrzymać 

wiarę. To nienawiść je odpycha.

Tashi delikatnie pchnął mnie na skraj urwiska i zaczęliśmy zjeżdżać w dół po 

background image

miękkim   śniegu.   Stopą   uderzyłem   w   skałę,   co   obróciło   całe   ciało.   Zacząłem 

szaleńczą jazdę głową w dół. Wiedziałem, że jeśli głową uderzę w skałę, będzie 

po mnie. Na szczęście mimo strachu udało mi się utrzymać obraz bezpiecznego 

lądowania. Wraz z tą myślą zaczęło mnie ogarniać dziwne uczucie, przepełnił 

mnie całkowity spokój. Przerażenie minęło. Po chwili uderzyłem w ziemię na dole 

urwiska   i   powoli   potur-lałem   się   już   po   płaskim,   aż   się   zatrzymałem.   Tashi 

uderzył w moje plecy. Leżałem przez chwilę z zamloiiętymi oczyma. Otwierałem 

je powoli, przypominając sobie inne groźne chwile w moim życiu, kiedy nagle 

ogarniał mnie niewytłumaczalny spokój.

Tashi gramolił się ze śnieżnej zaspy. Uśmiechnąłem się do niego.

- Co? - spytał.

- Ktoś tu był.

Tashi wstał, otrzepał śnieg z ubrania i ruszył przed siebie. - Widzisz, co się 

dzieje, kiedy myślisz pozytywnie? Siła, którą na jakiś czas może dać gniew, jest 

niczym w porównaniu z tą tajemnicą.

Potaknąłem. Miałem nadzieję, że potrafię o tym pamiętać.

Przez dwie godziny szliśmy w poprzek doliny. Przekroczyliśmy zamarzniętą 

rzekę i teraz wchodziliśmy na wzniesienie u podnóża stromych gór. Śnieg padał 

coraz mocniej.

Nagle   Tashi   stanął.   -   Tam   w   górze   przed   nami   coś   się   poruszyło   - 

powiedział.

Wytężyłem wzrok. - Co to było?

- Wyglądało jak człowiek, chodź.

Wspinaliśmy się dalej. Szczyt góry zdawał się być jakieś dwa tysiące stóp 

ponad nami.

- Gdzieś musi być przełęcz. Nie damy rady wspiąć się na sam szczyt.

Usłyszeliśmy przed sobą dźwięk spadających skał i śniegu. Spojrzeliśmy po 

sobie i powoli ruszyliśmy w górę, omijając wielkie głazy. Kiedy wyszliśmy zza 

ostatniego   z   nich,   zobaczyliśmy   mężczyznę,   który   otrząsał   z   siebie   śnieg. 

Wyglądał   na   wycieńczonego.   Jedno   kolano   miał   obwiązane   bandażem 

przesiąkniętym krwią. Nie wierzyłem własnym oczom. To był Wil.

background image

- W porządku - rzuciłem szybko Tashiemu. - Znam go.

Szybko ruszyłem w jego stronę. Wil usłyszał kroki i rzucił się w bok, gotów 

pomimo rannej nogi szybko zbiec wąską ścieżką.

- To ja! - krzyknąłem.

Wil na chwilę stanął, a potem znów upadł w śnieg. Miał na sobie grubą białą 

kurtkę i ocieplane spodnie.

-   Najwyższy   czas   -   powiedział   z   uśmiechem.   -   Spodziewałem   się   ciebie 

wcześniej.

Tashi podbiegł i patrzył na nogę Wiła. Przedstawiłem ich sobie. Tak szybko, 

jak   mogłem,   opowiedziałem   Wilowi   wszystko,   co   się   ze   mną   działo:   jak 

spotkałem Yina, uciekałem przed Chińczykami, jak się uczyłem rozwinięć energii, 

a w końcu jak odnalazłem przejście i dotarłem do pierścieni Shambhali.

- Nie wiedziałem, gdzie mam cię szukać. - Teraz wszystko zniszczone. To 

przez Chińczyków.

- Wiem - powiedział Wil. - Już się na nich natknąłem.

Wil opowiedział nam o swoich doświadczeniach. Tak jak ja rozwinął własną 

energię modlitwy, jak mógł, i został wpuszczony do Sliambliali. Był w innej części 

pierścieni, gdzie pewna rodzina przekazywała mu wiedzę o legendach.

- Do świątyń bardzo ciężko się dostać - powiedział na koniec. - Zwłaszcza 

teraz, kiedy nadchodzi chińskie wojsko. Musimy być  absolutnie pewni, że nie 

dopuszczamy do siebie negatywnej modlitwy.

- Pod tym względem nie idzie mi najlepiej - odparłem.

Spojrzał na mnie ostro, zmartwiony. - Przecież po to byłeś z Yinem. Czy on 

ci nie pokazał, co się może stać?

-■  Myślę,  że  wiem,  jak unikać ogólnych  obrazów  wywołanych   lękiem.  To 

moja złość na Chińczyków wciąż mi przeszkadza.

Wil był teraz jeszcze bardziej zaniepokojony i już miał coś powiedzieć, kiedy 

usłyszeliśmy   zbliżający   się   warkot   helikopterów.   Zaczęliśmy   wspinać   się   pod 

górę,   klucząc   pomiędzy   skałami   i   głębokimi   zaspami.   Śnieg   był   świeży, 

niestabilny. Przez dwadzieścia minut szliśmy, nic nie mówiąc. Wiatr się wzmagał, 

śnieg sypał prosto w oczy.

background image

Wil zatrzymał się i opadł na jedno kolano. - Słuchajcie - wyszeptał. - Co to?

- Znowu helikopter - powiedziałem, walcząc z irytacją.

I rzeczywiście helikopter wynurzył się z niskich chmur i leciał wprost na nas.

Lekko utykając, Wil dalej wspinał się po oblodzonym zboczu, ale ja jeszcze 

chwilę   stałem   w   miejscu,   bo   usłyszałem   coś   poza   warkotem   helikoptera.   To 

brzmiało jak pociąg towarowy.

- Uważaj! - krzyknął Wil znad mojej głowy. - To lawina!

Starałem się uskoczyć  w bok, ale było za późno. Spadający śnieg całym 

ciężarem uderzył mnie w twarz i przewrócił na plecy. Turlałem się i zjeżdżałem w 

dół   zbocza,   czasem   byłem   całkowicie   przykryty   lawiną   czasem   jechałem   na 

powierzchni   spadającej   śnieżnej   masy.   Po   czasie,   który   wydał   mi   się 

wiecznością, w końcu się zatrzymałem. Byłem całkowicie uwięziony, moje ciało 

w   wykręconej   pozycji   tkwiło   w   śniegu.   Chciałem   wziąć   oddech,   ale   nie   było 

powietrza. Wiedziałem, że za chwilę umrę.

Nagle   ktoś   pochwycił   moje   wyciągnięte   ramię   i   zaczął   mnie   odkopywać. 

Czułem, że więcej osób kopie wokół mnie i w końcu moja głowa była wolna. 

Złapałem   powietrze,   wolną   ręką   otarłem   śnieg   z   oczu.   Spodziewałem   się 

zobaczyć Wiła. Jednak zamiast niego ujrzałem tuzin chińskich żołnierzy. Jeden z 

nich   wciąż   trzymał   moją   drugą  rękę,  a  z   oddali  w  moim  kierunku  nadchodził 

pułkownik Chang. Bez słowa pokazał żołnierzom, że mają mnie przenieść do 

helikoptera.

Spuszczono   sznurową   drabinkę,   kilku   żołnierzy   zwinnie   wdrapało   się   na 

pokład, zrzucili stamtąd uprząż, w którą mnie zapięto. Pułkownik dał rozkaz i 

sprawnie wciągnięto mnie na pokład. Za mną wszedł on i pozostali żołnierze. W 

kilka minut już stamtąd odlatywaliśmy.

Stałem,   wyglądając   przez   niewielkie   okienko   dużego,   ocieplanego 

wojskowego   namiotu.   Doliczyłem   się   co   najmniej   siedmiu   dużych   namiotów   i 

trzech małych, składanych domków, które można łatwo przenieść samolotem. W 

środku   obozu   szumiał   generator   na   ropę,   a   z   lewej   strony   widziałem   kilka 

stojących helikopterów. Śnieg przestał padać, ale na ziemi leżała już warstwa 

background image

dwunastu  czy czternastu cali. Próbowałem dojrzeć, co jest na prawo.  Po linii 

górskich szczytów i ich odległości poznałem, że przywieźli mnie nie dalej jak do 

centrum doliny. Wył nocny wiatr, łopocząc zewnętrznymi połami namiotu.

Kiedy   przyjechaliśmy,   nakarmiono   mnie,   zmuszono   do   wzięcia   letniego 

prysznica. Dano mi grube wojskowe spodnie i ocieplaną bieliznę. Przynajmniej 

było mi ciepło.

Odwróciłem się i spojrzałem na uzbrojonego Chińczyka strzegącego wyjścia 

z   namiotu.   Jego   oczy   śledziły   każdy   mój   ruch   przeszywającym,   lodowatym 

spojrzeniem,   które   mroziło   mi   duszę.   Zmęczony   usiadłem   na   jednej   z 

wojskowych pryczy ustawionych w rogu. Starałem się ogarnąć swoje położenie, 

ale w ogóle nie mogłem myśleć. Byłem odrętwiały, przerażony, tak przerażony, 

że   wiedziałem,   iż   zupełnie   straciłem   czujność.   Nie   potrafiłem   zrozumieć, 

dlaczego tak się czuję. Takiego ataku paraliżującej paniki chyba dotąd jeszcze 

nigdy nie doświadczyłem.

Starałem się wziąć głęboki oddech i podnieść swoją energię, ale też się nie 

udało. Goła żarówka wisząca u sufitu namiotu dawała mdłe, mrugające światło, 

które tworzyło makabryczne cienie. Nigdzie wokół siebie nie potrafiłem dostrzec 

nic   pięknego.   Poła   namiotu   odchyliła   się,   a   wartownik   stanął   na   baczność. 

Pułkownik   Chang   wszedł   do   środka,   zdjął   grubą   kurtkę   i   skinął   żołnierzowi. 

Potem skierował się do mnie. Odwróciłem wzrok.

- Musimy porozmawiać - powiedział, przysuwając sobie składane krzesło. 

Usiadł   jakieś   cztery   stopy   ode   mnie.   -   Muszę   dostać   odpowiedzi   na   swoje 

pytania. Teraz. - Przez chwilę zimno się we mnie wpatrywał. - Co tu robisz?

Postanowiłem,   że   będę   mówił   prawdę   na   tyle,   na   ile   mogę.   -   Studiuję 

tybetańskie legendy. Już panu mówiłem.

- Nie. Ty szukasz tu Shambhali. Milczałem.

- Czy to tutaj? - spytał. - Czy to w tej dolinie? Żołądek skurczył mi się ze 

strachu. Co on zrobi, jeśli mu nie odpowiem?

- A pan tego nie wie? - spytałem.

Uśmiechnął się kwaśno. - Przypuszczam, że ty i reszta twojej nielegalnej 

sekty uważa, że to Shambhala. - Wyglądał na zdziwionego, jakby nagle coś mu 

background image

się przypomniało. - Zauważyliśmy tu innych ludzi, ale udało im się zgubić nas w 

tym śniegu. Gdzie oni są? Dokąd poszli?

- Nie wiem - odparłem. - Nie wiem nawet, gdzie my jesteśmy.

Pochylił   się   do   mnie.   -   Znaleźliśmy   też   szczątki   roślin,   które   jeszcze 

niedawno kwitły. Jak to możliwe? Jak mogły tu w ogóle rosnąć?

Patrzyłem na niego bez słowa.

Rzucił   mi   zimny,   krótki   uśmiech.   -   Ile   naprawdę   wiesz   o   tych   legendach 

Shambhali?

- Trochę - wyjąkałem.

- A ja wiem bardzo dużo. Masz pojęcie? Do tej pory zdobyłem dostęp do 

starożytnych pism i muszę przyznać, że jako mitologia są uroczo frapujące. Sam 

pomyśl: idealne społeczeństwo składające się z oświeconych ludzi, którzy są o 

wiele   bardziej   zaawansowani   umysłowo   niż   jakakolwiek   inna   kultura   na   tej 

planecie. Znam też całą resztę, ten pomysł,  że osobniki z Sliambhali w jakiś 

sposób   posiadają   sekretną   moc   dobra,   które   przenika   do   reszty   ludzkości   i 

popycha ją w tym samym kierunku. Fascynujące, prawda? Starożytne mity, które 

nawet można docenić, jeśli o to chodzi... gdyby nie były takie niebezpieczne i 

zwodnicze   dla   obywateli   Tybetu.   Nie   wydaje   ci   się,   że   gdyby   coś   takiego 

naprawdę istniało, już dawno byśmy to odkryli? Bóg, duch, to wszystko dziecinne 

mrzonki. Weź choćby tybetański mit o dakini, pomysł, że to anielskie istoty, które 

się z nami kontaktują i mogą nam pomagać.

- A w co pan wierzy? - przerwałem mu, próbując rozładować sytuację.

Wskazał   palcem   swoją   głowę.   -   Ja   wierzę   w   moc   umysłu.   To   dlatego 

powinieneś   ze   mną   rozmawiać,   pomóc   nam.   Najbardziej   interesują   nas 

zagadnienia   mocy   psychicznych,   zwiększony   zasięg   fal   mózgowych   i   to,   jak 

mogą one oddziaływać na urządzenia elektroniczne i ludzi na duże odległości. 

Ale   nie   myl   tego   z   duchowością.   Siły   umysłu   to   naturalne   zjawisko,   którego 

można dowieść i badać je metodami naukowymi.

Zakończył zdanie gniewnym ruchem ręki, który spowodował kolejny skurcz 

strachu   w   moim   żołądku.   Wiedziałem,   że   ten   człowiek   jest   niezwykle 

niebezpieczny i całkowicie bezlitosny. Patrzył na mnie, ale moją uwagę zwróciło 

background image

coś przy ścianie namiotu za jego plecami, dokładnie po przeciwnej stronie drzwi, 

przy których stał strażnik. To miejsce nagle stało się jaśniejsze. Żarówka nad 

nami słabiutko drgnęła, więc wziąłem to, co zobaczyłem, za przypływ mocy z 

generatora.

Pułkownik wstał i zrobił kilka kroków w moją stronę. Był coraz bardziej zły. - 

Myślisz,   że   uśmiecha   mi   się   podróżowanie   aż   tutaj,   na   to   pustkowie?   Nie 

pojmuję,   jak   ktokolwiek   mógł   tu   w   ogóle   przeżyć.   Ale   my   nie   odejdziemy. 

Powiększymy   obóz,   aż   będzie   tu   dość   wojska,   by   przeczesać   całą   dolinę. 

Ktokolwiek się tu ukrywa, zostanie odnaleziony, a wtedy rozprawimy się z nim 

surowo.   -   Posłał   mi   wymuszony   półuśmiech.   -   Ale   nasi   przyjaciele   zostaną 

równie hojnie nagrodzeni. Rozumiemy się?

I w tym momencie przeszyła mnie kolejna fala strachu, ale tym razem był to 

inny strach. To był lęk zmieszany z pogardą. Zaczynałem nienawidzić ogromu 

zła, jakie ten człowiek w sobie miał. Spojrzałem znów za niego, na to miejsce, 

które   wydało   mi   się   jaśniejsze,   ale   było   tam   teraz   pusto   i   ciemno.   Jasność 

zniknęła. Poczułem się całkowicie opuszczony.

- Dlaczego pan to robi? - spytałem. - Tybetańczycy mają prawo do swoich 

religijnych wierzeń. Pan chce zniszczyć ich kulturę. Jak pan może to robić? - 

Czułem, jak gniew mnie wzmacnia.

Ale mój wybuch tylko dodał mu energii.

- O! Masz nawet własne zdanie - zasyczał. - Ich strata, że są tacy naiwni. 

Wydaje ci się, że to, co robimy, jest jakieś wyjątkowe. Twój rząd też pracuje nad 

sposobami, by was kontrolować. Na przykład implanty, czipy elektroniczne, które 

można umieszczać w ciałach żołnierzy albo osób, które sprawiają kłopoty. A to 

nie wszystko - teraz już prawie krzyczał. - Wiadomo już, że kiedy człowiek myśli, 

to   na   zewnątrz   promieniuje   specyficzny   wzór   jego   fal   mózgowych.   Wszystkie 

rządy   pracują   nad   urządzeniami,   które   będą   umiały   zidentyfikować   te   fale, 

zwłaszcza złe myśli skierowane przeciw władzy.

To wyznanie całkowicie mnie zmroziło. Mówił przecież o takim niewłaściwym 

wykorzystaniu wzmocnionych fal mózgowych, przed którym ostrzegała mnie Ani, 

a które doprowadziło do zagłady wcześniejsze cywilizacje.

background image

- A wiesz, dlaczego te wasze tak zwane demokratyczne rządy to robią? - 

ciągnął dalej. - Bo boją się ludzi o wiele bardziej niż my. Nasi obywatele wiedzą, 

że rolą władzy jest rządzić. Wiedzą, że pewne wolności muszą być ograniczone. 

Wasi  ludzie  uważają,   że  mogą  sami   sobą  kierować.  Cóż,   nawet   jeśli  to   była 

prawda w przeszłości, to teraz, w technicznie rozwiniętym świecie, gdzie bomba 

wielkości   walizki   może   zniszczyć   całe   miasto,   tak   już   być   nie   może.   Z   taką 

wolnością   ludzkość   nie   przetrwa.   I   społeczeństwa   trzeba   kontrolować,   trzeba 

nimi kierować  dla ludzkiego dobra. To dlatego ta legenda Shambhali jest tak 

niebezpieczna. Opiera się na absolutnym samostanowieniu o swoim losie.

Kiedy   mówił,   wydawało   mi   się,   że   słyszę,   jak   poły   namiotu   za   mną   się 

otwierają,   ale   się   nie   odwróciłem.   Całkowicie   skupiłem   się   na   tym,   w   co   ten 

człowiek   wierzy.   Oto   wyrażał   największą   z   nowoczesnych   tyranii.   Im   dłużej 

mówił, tym bardziej rosła moja odraza do niego.

-   Nie   rozumie   pan   jednak   -   przerwałem   mu   -   że   ludzie   mogą   mieć 

wewnętrzną motywację, by tworzyć dobro.

Roześmiał   się   cynicznie.   -   Chyba   w   to   nie   wierzysz?   Nic   w   historii   nie 

wskazuje na to, by ludzie byli inni niż tylko samolubni i chciwi.

- Gdyby miał pan własną duchowość, umiałby pan dostrzec dobro - także 

podniosłem głos.

- Nie! - warknął, prawie krzycząc. - Duchowość jest problemem. Tak długo, 

jak istnieją religie, nie może być jedności między ludźmi. Nie rozumiesz tego? 

Każda instytucja religijna to jak nieusuwalna zapora na drodze rozwoju. Każda 

religia walczy z innymi. Chrześcijanie spędzają cały czas i tracą pieniądze, chcąc 

nawrócić wszystkich na swoją doktrynę. Żydzi chcą pozostać w izolacji w swoim 

marzeniu  o narodzie  wybranym.   Muzułmanie  myślą,   że  chodzi  o  braterstwo   i 

zbiorową siłę, i świętą nienawiść. A my, tu na Wschodzie, my jesteśmy najgorsi. 

My   odrzucamy   prawdziwy   świat   na   rzecz   wymyślonego   wewnętrznego   życia, 

którego nikt nie rozumie. W tym całym chaosie i metafizyce nikt nie może się 

skupić   na   rozwoju,   na   polepszeniu   sytuacji   ubogich,   na   tym,   by   każde 

tybetańskie dziecko dostało wykształcenie. Ale nie martw się - ciągnął. - Już my 

dopilnujemy, by rozwiązać ten problem. A wy nam pomogliście. Od chwili, kiedy 

background image

Wilson James odwiedził cię w Stanach, śledziliśmy każdy wasz ruch i całej tej 

holenderskiej   grupy.   Wiedziałem,   że   tu   przyjedziesz,   że   zostaniesz   w   to 

wmieszany.

Musiałem wyglądać na zaskoczonego.

- O tak, wiemy o tobie wszystko - mówił tymczasem pułkownik. - W Ameryce 

mamy o wiele większą swobodę działania, niż możesz sobie wyobrazić. Wasze 

służby umieją monitorować Internet. A myślisz, że my tego nie potrafimy? Ty i ta 

sekta nigdy mnie nie zwiedziecie. Jak myślisz, jak nam się udało wyśledzić cię 

przy   tej   pogodzie?   To   dzięki   mocy   umysłu.   Mojego   umysłu.   Samo   do   mnie 

przyszło to, gdzie jesteś. Nawet kiedy się zgubiliśmy w tej dziczy, ja wiedziałem. 

Czułem twoją obecność. Na początku mogłem lepiej iść śladem twojego kolegi 

Yina. Ale teraz twoim. To nie wszystko. Już nawet nie muszę posługiwać się 

swoim instynktem, żeby cię odnaleźć. Mam ze-skanowane twoje fale mózgowe.

Najpierw nie mogłem skojarzyć, o co mu chodzi, ale potem przypomniałem 

sobie   pobyt   w   chińskim   domu   w   Ali,   gdzie   mnie   zabrano   uśpionego   gazem. 

Żołnierze nasunęli na mnie wtedy jakąś maszynę. Poczułem nową falę strachu, 

ale natychmiast zmieniłem ją w jeszcze głębszy gniew.

- Jesteś szalony! - wrzasnąłem.

- Masz rację, dla ciebie jestem wariatem. Ale to ja jestem przyszłością. - Stał 

teraz   nade   mną   z   czerwoną   twarzą,   dosłownie   kipiał   złością.   -   Co   za   duma 

niewinność! Powiesz mi wszystko! Rozumiesz! Wszystko!

Wiedziałem,   że   nie   przekazałby   mi   tych   wszystkich   informacji,   gdyby 

planował mnie kiedykolwiek wypuścić, ale w tej chwili było mi wszystko jedno. 

Rozmawiałem   z   potworem   i   wypełniała   mnie   nieopanowana   wściekłość.   Już 

miałem   wykrzyczeć   swoją   pogardę,   kiedy   jakiś   głos   z   drugiej   strony   namiotu 

zawołał: - Nie rób tego! To cię osłabia!

Pułkownik   natychmiast   się   odwrócił,   poszedłem   za   jego   wzrokiem.   Przy 

drzwiach pojawił  się jeszcze jeden wartownik,  a u jego boku, opierając się o 

niewielki stolik, stał Yin. Strażnik popcłmął go na podłogę. Przypadłem do niego, 

a pułkownik powiedział coś do strażników i szybko wyszedł. Yin był posiniaczony 

i pokaleczony.

background image

- Yin, nic ci nie jest? - spytałem, pomagając mu wstać i przejść do pryczy.

- W porządku  -  powiedział, pociągając mnie, żebym   usiadł obok niego. - 

Przyszli po nas, jak tylko odjechałeś. - Jego oczy błyszczały z podniecenia. - 

Powiedz, co się działo? Znalazłeś Shambhalę?

Spojrzałem mu w oczy i przytknąłem palec do ust. - Pewnie nas tu posadzili 

razem, żeby się dowiedzieć, o czym mówimy - wyszeptałem. - Założę się, że 

mają tu założony pod-słuch. Nie powinniśmy mówić.

- Musimy zaryzykować. Chodź tu, bliżej grzejnika, on hałasuje. No powiedz, 

co się stało.

Przez   następne   pół   godziny   opowiadałem   mu   wszystko   o   świecie,   jaki 

odnalazłem   w   Shambhali,   a   potem,   najcichszym   szeptem,   wspomniałem   o 

świątyniach.

Oczy   mu   się   rozszerzyły.   -   Więc   nie   znalazłeś   całości   Czwartego 

Rozwinięcia?

- Jest w świątyniach - szepnąłem.

Opowiedziałem   mu   też   o   Tashim   i   Wilu,   i   o   tym,   co   Ani   mówiła   o 

konieczności poznania pracy w świątyniach.

- I co jeszcze ci powiedziała? - dopytywał Yin.

- Mówiła, że nie wolno nam mieć wrogów - odparłem.

Yin skrzywił się z bólu. - Ale ty właśnie dokładnie to robisz z pułkownikiem - 

powiedział po chwili. - Używałeś  swojego gniewu  i pogardy,  żeby poczuć się 

silniejszym. Ja popełniłem te same błędy. Miałeś szczęście, że cię od razu nie 

zabił.

Skuliłem się, wiedząc, że nie kontrolowałem swoich emocji.

-   Nie   pamiętasz   już,   jak   twoje   negatywne   oczekiwania   ode-pcłmęły   tę 

holenderską parę, a ty straciłeś ważną synchronię? Wtedy bałeś się, że może 

zrobią   ci   coś   złego.  Oni  wyczuli  twoje   negatywne   oczekiwanie   i  sami   zaczęli 

myśleć, że zostając w tamtym miejscu, robią coś niedobrego, więc odjechali.

- Tak, tak, pamiętam.

-  Każde  negatywne   założenie czy  oczekiwanie  -  mówił  Yin   - jakie  mamy 

wobec   innego   człowieka,   to   modlitwa,   która   emanuje   z   nas   i   tworzy   taką 

background image

rzeczywistość w tej osobie. Pamiętaj, że nasze umysły się łączą, nasze myśli i 

oczekiwania emanują na zewnątrz i wpływają na innych, a oni zaczynają myśleć 

w taki sam sposób jak my. I to właśnie robiłeś z pułkownikiem. Oczekiwałeś, że 

on będzie zły.

- Zaczekaj. Przecież ja go tylko widziałem takiego, jaki jest.

-   Naprawdę?   A   jaką   jego   część   widziałeś?   Jego   ego   czyjego   wyższe, 

duchowe,Ja”?

Yin   miał   rację.   Przecież   uczyłem   się   tego   w   Dziesiątym   Wtajemniczeniu. 

Tak, ale nie umiałem tej wiedzy wykorzystać.

- Kiedy przed nim uciekałem - powiedziałem - on był w stanie mnie śledzić. 

Powiedział, że umie to robić swoim umysłem i intuicją.

- A czy ty nie myślałeś o nim? Nie spodziewałeś się, że będzie cię szukał?

- Pewnie tak.

- Nie pamiętasz? Dokładnie tak samo było  wcześniej ze mną. A teraz ty 

robisz to samo. Twoje oczekiwania tworzyły w umyśle Changa obraz tego, gdzie 

jesteś. To była  myśl  na poziomie ego, ale mogła mu się pojawić,  bo ty tego 

oczekiwałeś,   tak   naprawdę   to   modliłeś   się,   by   cię   znalazł.   Jeszcze   nie 

pojmujesz? - mówił dalej Yin. - Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy. Nasze 

pole modlitwy bez przerwy oddziałuje na świat, wysyła nasze oczekiwania, a jeśli 

one dotyczą drugiej osoby, to skutek jest niemal natychmiastowy. Na szczęście, 

jak ci już tłumaczyłem, taka negatywna modlitwa nie jest tak silna jak pozytywna, 

bo   wtedy   od   razu   odcinasz   się   od   energii   wyższego,ja”,   ale   wciąż   może 

wywoływać skutki. To jest proces ukryty pod waszą złotą zasadą.

Przez chwilę patrzyłem na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Zabrało mi 

dobrą minutę, by skojarzyć, do czego się odnosił: do biblijnego nakazu, by nie 

czynić innym tego, czego nie chciałbyś, by inni czynili tobie. Nie bardzo jednak 

widziałem związek. Porosiłem, by wytłumaczył.

- Ta reguła brzmi tak - kontynuował Yin - jakby trzeba jej przestrzegać, bo 

tworzy dobre społeczeństwo. Zgadza się? W sensie etycznym. Ale prawdą jest 

też, że za tą mądrością kryje się prawdziwie duchowa, energetyczna, karmiczna 

przyczyna,   która   sięga   o   wiele   dalej.   Należy   przestrzegać   tej   reguły,   bo   ona 

background image

dotyczy   cię   osobiście,   -   Zrobił   dramatyczną   pauzę,   potem   dodał:   -   Bardziej 

rozwinięta wersja tej zasady powinna brzmieć tak: nie czyń drugiemu, czego nie 

chcesz, by czynił on tobie, bo tak, jak traktujesz innych i jak o nich myślisz, oni w 

identyczny   sposób   będą   traktować   ciebie.   Modlitwa,   którą   wysyłasz   wraz   ze 

swoim   uczuciem   czy   działaniem,   wywołuje   w   nich   dokładnie   to,   czego   się 

spodziewasz.

Skinąłem głową. Zaczynałem pojmować.

- w przypadku pułkownika, to jeśli zakładasz, że on jest zły, energia twojej 

modlitwy   emanuje   na   zewnątrz,   działa   na   jego   energię   i   wydobywa   jego 

skłonności. Tak więc zaczyna zachowywać się tak, jak ty tego oczekujesz, jest 

zły,   bezwzględny.   A   ponieważ   on   nie   ma   połączenia   z   boską   energią,   więc 

energia jego ego jest słaba i podatna na wpływy.  Gra rolę, której się po nim 

spodziewasz.  Pomyśl, jak to wygląda w szerszej skali. Ten efekt obecny jest 

wszędzie. Pamiętaj, że my, ludzie, podzielamy swoje poglądy i nastawienia. One 

są   bardzo   zaraźliwe.   Kiedy  patrzymy   na   innych   i   ferujemy   sądy,   myślimy   na 

przykład, że ktoś jest gruby albo chudy, jest nieudacznikiem czy źle się ubiera, 

albo jest brzydki, w rzeczywistości wysyłamy naszą energię tym ludziom i oni 

często zaczynają sami źle myśleć o sobie. Bierzemy udział w czymś, co można 

jedynie nazwać energią zła. To zaraza negatywnej modlitwy.

- Co więc powinniśmy robić? - zaprotestowałem. - Czy nie wolno widzieć 

rzeczy takimi, jakie są?

-   Oczywiście,   że   powinniśmy   widzieć   rzeczy   takimi,   jakie   są,   ale   potem 

musimy natychmiast zmienić swoje oczekiwania z tego co jest, na to, co może 

być.   W   przypadku   pułkownika   powinieneś   był   zdać   sobie   sprawę   z   tego,   że 

chociaż zachowuje się jak ktoś zły, odcięty całkowicie od duchowości, to jego 

wyższe,ja” może w mgnieniu oka ujrzeć światło. I takie musisz mieć oczekiwanie, 

bo wtedy naprawdę wysyłasz swoją energię modlitwy, by podnieść jego energię i 

świadomość   w   tym   właśnie   kierunku.   Musisz   utrzymywać   taką   myślową 

dyscyplinę zawsze, niezależnie od tego, co widzisz.

Znów   zrobił   dramatyczną   pauzę,   do   tego   się   uśmiechał,   co   było   dość 

dziwne, biorąc pod uwagę naszą sytuację i siniaki na jego twarzy.

background image

- Bili cię? - spytałem.

-   Nie   robili   nic,   czego   bym   sam   od   nich   nie   chciał   -   powiedział, 

przypieczętowując   tym   swoją   naukę.   -   Czy   już   rozumiesz,   jakie   to   ważne?   - 

spytał z powagą. - Nie możesz iść dalej w opanowaniu Rozwinięć Energii, aż 

tego  nie  pojmiesz.   Gniew  zawsze   będzie   pokusą.   Daje  dobre  samopoczucie. 

Twoje   ego   myśli   wtedy,   że   stajesz   się   silniejszy.   Ale   musisz   być   od   niego 

sprytniejszy. Nie osiągniesz najwyższych poziomów twórczej energii tak długo, 

aż nie nauczysz się unikać wszelkiej negatywnej modlitwy. Tam na zewnątrz jest 

już dostatecznie wiele zła, nie trzeba się do niego świadomie dokładać. I to jest 

wielka prawda, która stoi za tybetańską zasadą współczucia.

Odwróciłem   wzrok,   wiedząc,   że   to,   co   mówił   Yin,   jest   prawdą.   Znów 

poddałem się nawykowi złości. Dlaczego wciąż od nowa to robię?

Yin spojrzał mi w oczy.

-  A  oto  zwieńczenie  tej  myśli.   Korygując   jakiś  szkodliwy  nawyk,  w  twoim 

przypadku   gniew   i   pogardę,   konieczne   jest,   żeby   nie   wysyłać   negatywnej 

modlitwy na temat własnych możliwości. Rozumiesz, co mam na myśli? Kiedy 

krytykujmy samych siebie, mówiąc na przykład „nie umiem sobie dać rady z tym 

problemem”, albo,Już zawsze taki będę”, tak naprawdę modlimy się o to, by się 

nie   zmienić.   Musimy   utrzymywać   wizję,   że   znajdziemy   wyższą   energię   i 

zwalczymy   swoje   nawyki.   Musimy   sami   siebie   podnieść   na   wyższy   poziom 

własną energią modlitwy. - Położył się znów na pryczy. - To jest lekcja, której ja 

sam musiałem się nauczyć. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej wyrozumiałości i 

spokoju, z jakim lama Rigden traktował chiński rząd. Oni niszczyli nasz kraj i 

chciałem po prostu, żeby zniknęli. Nigdy nie znałem bliżej żadnego żołnierza, by 

móc   spojrzeć   mu   w   oczy,   żeby   zobaczyć   w   Chińczykach   ludzi   spętanych 

systemem   tyranii.   Kiedy   w   końcu   spojrzałem   ponad   ich   ego,   ponad   ich 

warunkowanie, mogłem nareszcie się nauczyć nie dodawać już do energii zła 

swoimi negatywnymi myślami. W końcu mogłem utrzymać wyższą wizję dla nich 

i dla siebie samego. Być może dlatego, że mnie się udało, mogę teraz utrzymać 

wizję, że tobie też się uda.

background image

Obudziłem się wraz z pierwszymi odgłosami obozu. Ktoś przetaczał beczki 

albo duże pojemniki. Wstałem szybko, ubrałem się i spojrzałem w stronę drzwi. 

Poprzednich   strażników   zastąpiło   dwóch   nowych   żołnierzy.   Patrzyli   na   mnie 

zaspanym   wzrokiem.   Podszedłem   do   okna.   Dzień   był   ciemny,   zacłmiurzony, 

wiatr wył nieustannie. W jednym z namiotów zauważyłem jakiś ruch. Wyszedł z 

niego pułkownik. Kierował się w naszą stronę.

Podszedłem do pryczy, na której spał Yin. Był odwrócony plecami, próbował 

dalej spać. Twarz miał spuchniętą, zmrużył oczy, kiedy chciał na mnie spojrzeć.

- Wraca pułkownik - powiedziałem.

- Pomogę na tyle, na ile będę mógł - obiecał. - Ale to ty musisz teraz wysłać 

mu zupełnie inne pole modlitwy. To twoja jedyna szansa.

Poły namiotu otwarły się, żołnierze stanęli na baczność. Pułkownik wszedł i 

gestem kazał im czekać na zewnątrz. Spojrzał na Yina tylko raz, a potem zbliżył 

się do mnie.

Oddychałem   głęboko   i   starałem   się   rozwinąć   swoje   pole   najbardziej,   jak 

mogłem. Wizualizowałem, że energia wypływa ze mnie i skupiłem się na tym, 

żeby widzieć w nim nie oprawcę, ale zalęknioną duszę.

- Chcę wiedzieć, gdzie są te świątynie - powiedział cichym, złowieszczym 

głosem, zdejmując płaszcz.

- Może je pan zobaczyć tylko wtedy, kiedy pana energia będzie dostatecznie 

wysoka - wypowiedziałem głośno pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.

Wydawał się zbity z tropu. - O czym ty mówisz?

- Mówił mi pan, że wierzy w moc umysłu. A jeśli jedną z jego możliwości jest 

podnoszenie poziomu energii?

- Jakiej energii?

-   Powiedział   pan,   że   fale   mózgowe   są   prawdziwe   i   że   można   nimi 

manipulować   za   pomocą   różnych   urządzeń.   A   co   jeśli   można   nimi   także 

manipulować   od   wewnątrz   poprzez   intencje,   można   je   wzmocnić,   podnosząc 

poziom swojej energii?

- Ale jak to możliwe? - spytał. - Nic podobnego nie zostało nigdy wykazane 

przez naukę.

background image

Nie mogłem uwierzyć. Wydawało się, że zaczął otwierać umysł. Skupiłem się 

na wyrazie jego twarzy, który świadczył, że poważnie zastanawia się nad tym, co 

powiedziałem.

- To naprawdę jest możliwe - kontynuowałem. - Fale mózgowe, a może jakiś 

inny rodzaj fal, które mają większy zasięg, mogą zostać wzmocnione do takiego 

poziomu, że można wpływać na to, co się dzieje.

Ożywił się. - Chcesz powiedzieć, że wiesz, jak używać fal mózgowych, by 

sprawić, że coś się stanie?

Kiedy   to   mówił,   znów   zobaczyłem   poświatę   za   jego   plecami,   przy   tylnej 

ścianie namiotu.

- Tak - odpowiedziałem - ale można sprowadzić  tylko  takie rzeczy,  które 

zgadzają się z kierunkiem, w jakim ma podążać nasze życie. Inaczej energia w 

pewnym momencie zanika.

- W jakim „życie ma podążać”? - spytał, mrużąc oczy.

Obszar   z   tyłu   namiotu   stawał   się   coraz   jaśniejszy,   nie   mogłem   się 

powstrzymać, by nie spoglądać w tamtą stronę. Odwrócił się i też tam popatrzył.

- Na co tak patrzysz? - zapytał. - Powiedz, co miałeś na myśli, mówiąc że 

życie „ma podążać w jakimś kierunku”. Uważam się za człowieka wolnego. Mogę 

zrobić ze swoim życiem, co chcę.

- Tak, to oczywiście prawda, ale zawsze jest taki kierunek, który wydaje się 

najlepszy, który daje więcej satysfakcji niż inne, bardziej inspiruje, prawda?

Nie   wierzyłem   własnym   oczom,   jak   bardzo   przestrzeń   za   jego   plecami 

jaśniała, ale nie ważyłem się patrzeć wprost na nią.

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedział.

Był zbity z tropu, ale ja skupiałem się cały czas na tej części jego twarzy, 

która wciąż słuchała.

- Jesteśmy wolni - powiedziałem - ale jesteśmy również częścią planu, który 

pochodzi z wyższej części nas samych, z którą możemy się połączyć. Nasze 

prawdziwe, ja” jest o wiele większe, niż myślimy.

Patrzył   na   mnie   bez   słowa.   Gdzieś   głęboko   w   świadomości   chyba   mnie 

rozumiał.

background image

Strażnicy   stojący   na   dworze   załomotali   w   poły   namiotu.   Dopiero   wtedy 

zdałem   sobie   sprawę,   że   wiatr   zmienił   się   w   zamieć.   Słychać   było   łoskot 

przewracanego   w   całym   obozie   sprzętu.   Jeden   z   żołnierzy   otworzył   namiot   i 

krzyczał coś głośno po chińsku. Pułkownik pobiegł w jego stronę. Zobaczyłem, 

że wichura wyrywa z ziemi kolejne namioty. Pułkownik odwrócił się. spojrzał na 

mnie i Yina i wtedy potężny podmuch wiatru uniósł lewą cześć naszego namiotu i 

rozdarł  ją  na  pół,  przykrywając  pułkownika   i strażników  masztami  i  płótnem  i 

powalając ich na ziemię.

We mnie i Yina też uderzył wiatr.

- Yin! - krzyknąłem. - To dakini!

Yin podniósł się z trudem. - To twoja szansa! Uciekaj!

- Chodź - powiedziałem, łapiąc go za ramię. - Przecież możemy iść razem.

Odepchnął mnie. - Ja nie dam rady. Tylko bym cię opóźniał.

- Uda nam się - błagałem.

Krzyczał   przez   wyjący   wiatr.   -   Zrobiłem,   co   do   mnie   należało.   Teraz   ty 

musisz zrobić swoje. Wciąż nie znamy reszty Czwartego Rozwinięcia.

Skinąłem   głową,   uścisnąłem   go   szybko,   chwyciłem   gruby   płaszcz 

pułkownika i wybiegłem przez dziurę w namiocie w szalejącą zamieć.

background image

Uznając światło

Odbiegłem na północ jakieś sto stóp i dopiero wtedy się zatrzymałem, żeby 

spojrzeć   w   kierunku   obozu.   Wciąż   słyszałem   dźwięk   rozrzucanego   sprzętu 

miotanego wiatrem oraz odgłosy krzyków.

Przede mną rozciągała się czysta, niezmącona biel. Z trudem brnąłem w 

kierunku gór, gdy nagle usłyszałem za sobą wrzask pułkownika.

- Znajdę cię! - Jego wściekły głos przenosił się ponad wiatrem. - Nie uda ci 

się!

Szedłem dalej, najszybciej jak mogłem w tym głębokim śniegu. Pokonanie 

stu   jardów   zabrało   mi   piętnaście   minut.   Na   szczęście   wiatr   nie   ustawał, 

wiedziałem,   że   minie   trochę   czasu,   zanim   Chińczycy   będą   mogli   uruchomić 

helikoptery.

Usłyszałem   cichy   dźwięk.   Najpierw   pomyślałem,   że   to   wiatr,   ale   dźwięk 

stopniowo narastał. Pochyliłem się. Ktoś wołał moje imię! W końcu zobaczyłem 

sylwetkę brnącą przez śnieżną zamieć. To był Wil.

Uścisnęliśmy się. - Boże, jak się cieszę, że cię widzę. Jak mnie znalazłeś?

-   Obserwowałem,   w   którym   kierunku   odleciał   helikopter.   I   szedłem   w   tą 

stronę tak długo, aż zobaczyłem obóz. Byłem tu całą noc. Gdybym nie miał ze 

sobą   swojej   turystycznej   kuchenki,   zamarzłbym   na   śmierć.   Starałem   się 

wykombinować,   jak   cię   stamtąd   wydostać.   Na   szczęście   zamieć   rozwiązała 

problem. Chodź, musimy znów próbować dotrzeć do świątyń.

Zawahałem się.

- O co chodzi? - spytał Wił.

- Tam został Yin - odparłem. - Jest ranny.

Wil myślał przez chwilę, kiedy obaj patrzyliśmy na obóz. - Zorganizują pościg 

- powiedział w końcu. - Nie możemy tam wrócić. Będziemy musieli postarać się 

pomóc mu później. Jeśli stąd nie uciekniemy i nie znajdziemy świątyń, zanim 

zrobi to pułkownik, to wszystko stracone.

- A co się stało z Tashim? - spytałem.

- Rozdzieliła nas  lawina.  Ale widziałem go potem  z  daleka, jak  samotnie 

background image

wspinał się na górę.

Szliśmy   dwie   godziny,   i   co   dziwne,   kiedy   tylko   oddaliliśmy   się   od   obozu 

Chińczyków,   wiatr   zaczął   słabnąć,   choć   śnieg   wciąż   mocno   padał.   W   czasie 

marszu powtórzyłem Wilowi wszystko, co Yin mówił w namiocie i co się stało 

podczas rozmowy z pułkownikiem.

W   końcu   doszliśmy   do   tego   samego   miejsca,   gdzie   złapała   nas   lawina. 

Obeszliśmy je i wspinaliśmy się coraz wyżej po zboczu. Nie rozmawialiśmy. Wil 

prowadził w górę przez kolejne dwie godziny.  W końcu zatrzymaliśmy się na 

odpoczynek. Usiedliśmy za wielką śnieżną zaspą. Patrzyliśmy na siebie przez 

chwilę, obaj ciężko oddychając. Wil uśmiechnął się i zapytał:

-  Czy  teraz  wreszcie   rozumiesz,  o  czym  mówił   Yin?   Milczałem.  Choć  na 

własne oczy widziałem, jak to zadziałało w przypadku pułkownika, wciąż trudno 

było mi w to uwierzyć.

-   Pozwalałem   sobie   na   negatywną   modlitwę   -   powiedziałem   w   końcu.   - 

Dzięki temu pułkownik mógł mnie śledzić.

- Nie możemy iść dalej, aż obaj nie będziemy absolutnie pewni, że umiemy 

tego uniknąć - powiedział Wil. - Nasza energia musi być na niezmiennie wysokim 

poziomie,   jeśli   mamy   przejść   przez   pozostałą   część   Czwartego   Rozwinięcia. 

Musimy  bardzo  uważać,   by  nie   wizualizować   zła  w  ludziach,   którzy  się  boją. 

Musimy   patrzeć   na   nich   realistycznie   i   zachować   ostrożność,   ale   jeśli 

zatrzymamy się na ich zachowaniu albo wyobrazimy sobie, że mają zamiar nas 

skrzywdzić,  to tylko doda energii ich paranoi i naprawdę może im przyjść do 

głowy zrobienie tego, czego się spodziewamy. To dlatego tak bardzo jest ważne. 

by   nie   pozwolić   swojemu   umysłowi   wyobrażać   sobie   złych   rzeczy,   które 

ewentualnie mogą się nam przytrafić. Bo to modlitwa, która rzeczywiście tworzy 

takie wydarzenia.

Kiwałem głową, wiedząc jednak, że w duchu wciąż opieram się tej koncepcji. 

Bo jeśli to prawda, to składa na nas wielki ciężar pilnowania każdej swojej myśli. 

Powiedziałem Wilowi o swoich obawach.

Niemal się roześmiał. - Oczywiście, że musimy kontrolować każdą myśl. I 

trzeba   to   tak   robić,   żeby   nie   pominąć   jakiejś   ważnej   intuicji.   Wystarczy   więc 

background image

pamiętać o świadomej czujności i zawsze wizualizować, że podnosi się nasza 

świadomość.   Legendy   mówią   o   tym   bardzo   wyraźnie.   By   jak   najlepiej 

utrzymywać   rozwinięcia   swojej   energii   modlitwy,   nigdy   nie   wolno   używać   tej 

energii   w   sposób   negatywny.   Nie   możemy   posunąć   się   dalej,   zanim   nie 

nauczymy się całkowicie unikać tego problemu.

- Ile legend ci opowiedziano? - spytałem.

Odpowiadając na moje pytanie. Wił zaczął opisywać swoje doświadczenia i 

przygody bardziej szczegółowo, niż mógł to zrobić kiedykolwiek wcześniej.

- Kiedy się pojawiłem w twoim domu - zaczął - byłem oszołomiony tym, że 

moja   energia   spadła   tak   nisko   w   porównaniu   do   poziomu,   jaki   miała,   kiedy 

zdobywaliśmy Dziesiąte  Wtajemniczenie.  Zacząłem mieć powracające  myśli  o 

Tybecie, aż w końcu znalazłem się w klasztorze lamy Rigdena, gdzie poznałem 

Yina   i   usłyszałem   o   ich   snach.   Nie   wszystko   rozumiałem,   ale   sam   miałem 

podobne  sny.   Wiedziałem,  że   ty  też   jesteś  tego   częścią   i  masz   tutaj   coś  do 

zrobienia.   Wtedy  właśnie   zacząłem   studiować   legendy   i   uczyć   się   Rozwinięć 

energii modlitwy. Byłem przygotowany, by spotkać się z tobą w Katmandu, ale 

zauważyłem, że Chińczycy mnie śledzą, więc wysłałem po ciebie Yina. Musiałem 

wierzyć, że w końcu jakoś się odnajdziemy.

Wil   przerwał   na   chwilę,   wyciągnął   z   plecaka   biały   podkoszulek   i   zaczął 

zmieniać opatrunek na kolanie. Patrzyłem  na nie kończące  się białe szczyty, 

które wznosiły się za nami. Na chwilę chmury się rozstąpiły i poranne słońce 

stworzyło   zapierający   dech   obraz   błyszczących   wierzchołków   gór   i   cienistych 

przełęczy. Ten widok napawał zachwytem i w jakiś dziwny sposób zacząłem się 

tutaj  czuć   jak  w  domu,  jakby  jakaś  część  mojego,Ja”  w  końcu  zrozumiała   tę 

ziemię.

Kiedy znów spojrzałem na Wiła, wpatrywał się we mnie intensywnie.

- A może - powiedział - powinniśmy powtórzyć sobie wszystko, co legendy 

mówią o polu modlitwy? Musimy zrozumieć, jak to wszystko się ze sobą łączy.

Potaknąłem.

- Zaczyna się od tego - mówił dalej Wil - że zdajemy sobie w pełni sprawę z 

tego, iż energia naszej modlitwy jest rzeczywista, że emanuje z nas i wpływa na 

background image

świat.   Kiedy   to   już   pojmiemy,   możemy   zrozumieć,   że   to   pole,   ten   efekt,   jaki 

wywołujemy   w   świecie,   może   zostać   rozszerzone.   I   wtedy   zaczynamy   od 

Pierwszego   Rozwinięcia.   Najpierw   musimy   polepszyć,jakość”   energii,   którą 

fizycznie pobieramy. Ciężkie i sztucznie przetworzone pokarmy budują w naszym 

ciele kwasowe złogi w strukturach komórkowych, co obniża nasze wibracje i w 

końcu powoduje choroby. Żywe pokarmy mają natomiast odczyn zasadowy i tym 

samym podwyższają nasze wibracje. Im czyściej wibrujemy, tym łatwiej jest się 

nam połączyć z subtelnymi energiami, które są nam dostępne. Legendy mówią, 

że nauczymy się nieustannie wdychać, pobierać ten wyższy rodzaj energii, gdy 

jako wyznacznik potraktujemy podwyższoną wrażliwość na piękno. Im wyższy 

jest poziom naszej energii, tym więcej piękna postrzegamy. Możemy się nauczyć 

wizualizować, jak ta energia po wypełnieniu nas „przelewa” się na zewnątrz i 

emanuje   na   świat.   Znakiem,   że   tak   się   naprawdę   dzieje,   jest   z   kolei   to,   że 

odczuwamy   stan   bezwarunkowej   miłości.   Jesteśmy   więc   połączeni   z 

wewnętrznym źródłem energii, jak się tego nauczyliśmy w Peru. Ale teraz wiemy 

również, że wizualizując, iż ta energia jest polem, które wykracza poza nasze 

ciało, poprzedza nas, gdziekolwiek pójdziemy, możemy ją wciąż utrzymywać na 

wysokim poziomie. Drugie Rozwinięcie zaczyna się od tego, że ustawiamy owo 

rozszerzone   pole   modlitwy   tak,   by   wzmocniło   działanie   synchronii   w   naszym 

życiu. Czynimy to, pozostając wciąż w stanie świadomej czujności i oczekiwania 

na kolejną intuicję czy zbieg okoliczności, które skieruje nasze życie we właściwą 

stronę. To oczekiwanie pozwala na wysyłanie naszej energii jeszcze dalej i czyni 

ją   jeszcze   silniejszą,   bo   teraz   łączymy   swoje   intencje   z   wyższym   procesem 

rozwoju   i   ewolucji   wpisanym   w   wszechświat.   Trzecie   Rozwinięcie   wymaga 

kolejnego   oczekiwania,   a   mianowicie   że   nasze   pole   modlitwy   działając   na 

zewnątrz, podnosi poziom energii innych ludzi, pomaga im połączyć się z boskim 

pierwiastkiem w sobie i z intuicjami ich wyższego,ja”. To oczywiście zwiększa 

prawdopodobieństwo, że otrzymamy od nich intuicyjne informacje, które pozwolą 

nam jeszcze bardziej podnieść poziom naszej synchronii. To jest właśnie etyka 

międzyludzka, o której uczyliśmy się w Peru, ale teraz wiemy już, w jaki sposób 

używać pola modlitwy, by była silniejsza. Czwarte Rozwinięcie zaczyna się od 

background image

tego,   że   uczymy   się,   jak   ważne   jest   kotwiczenie   i   utrzymywanie   poziomu 

emanacji naszej energii, mimo sytuacji wywołujących gniew czy strach. Żeby to 

osiągnąć,   musimy   zawsze   utrzymywać   odpowiednie   nastawienie,   być   niejako 

oderwanym od skutków zdarzeń, które następują, mimo że oczekujemy, by cały 

proces trwał  dalej. Musimy  zawsze  szukać pozytywnego  znaczenia  i zawsze, 

zawsze   oczekiwać,   że   zostaniemy   ocaleni   bez   względu   na   to,   co   się   akurat 

dzieje. Taka postawa pozwala się skupiać na przepływie energii i chroni przed 

zatrzymywaniem się na negatywnych obrazach tego, co może się stać, jeśli się 

nam nie uda. Mówiąc ogólnie, kiedy zauważymy, że do głowy przychodzi nam 

negatywny   obraz   czy   myśl,   musimy   rozstrzygnąć,   czy   jest   to   intuicyjne 

ostrzeżenie,   a  jeśli  tak,   to  musimy  podjąć   odpowiednie   kroki.  Zawsze   jednak 

powinniśmy powracać do oczekiwania, że wyższa synchronia przeprowadzi nas 

przez   ten   problem.   To   kotwiczy   nasze   pole,   nasz   przepływ   energii,   silnym 

oczekiwaniem,   które   zawsze   nazywane   było   wiarą.   Reasumując,   w   pierwszej 

części Czwartego Rozwinięcia chodzi o to, jak przez cały czas utrzymywać silną 

energię.  Kiedy  to  opanujemy,   możemy  iść  dalej  i  jeszcze  bardziej  tę  energię 

rozszerzyć.   Następny   krok   Czwartego   Rozwinięcia   zaczyna   się   wtedy,   gdy 

rzeczywiście oczekujemy, iż ludzki świat może się rozwinąć w kierunku ideału 

opisanego przez Dziesiąte Wtajemniczenie, a zrealizowanego w Shambhali. By 

w tym kierunku wysyłać i umacniać swoją energię, trzeba w to naprawdę mocno 

wierzyć. To dlatego zrozumienie Shambhali jest tak ważne. Wiedza o tym, że w 

Shambhali osiągnięto ten poziom, wzmacnia naszą wiarę, nasze oczekiwanie, że 

reszta ludzkości też może to uczynić. Możemy się spodziewać, że ludzie opanują 

technologie i użyją ich w służbie naszego duchowego rozwoju, a potem zaczną 

się   skupiać   na   samym   procesie   życiowym,   na   prawdziwym   celu   naszej 

obecności tutaj, na tej planecie, a jest nim stworzenie na Ziemi kuhury, która jest 

świadoma naszej roli w duchowej ewolucji i uczy tego swoje dzieci. Przerwał i 

patrzył na mnie przez chwilę.

-   A   teraz  nadchodzi  część   najtrudniejsza  -  powiedział.   -   By  rozwinąć   się 

jeszcze   bardziej,   musimy   uczynić   coś   więcej,   niż   tylko   myśleć   pozytywnie   i 

unikać  obrazów  negatywnych  wydarzeń.   Musimy także  powstrzymać  wszelkie 

background image

negatywne  myśli   dotyczące  innych   ludzi. Jak sam się niedawno  przekonałeś, 

kiedy strach zmienia się w gniew i zaczynasz myśleć  o innych  jak najgorzej, 

emanuje z ciebie negatywna modlitwa, która może wywołać u tych ludzi właśnie 

takie zachowania, jakich się po nich spodziewasz. To dlatego, kiedy nauczyciele 

oczekują od swoich uczniów świetnych wyników, zwykle je otrzymują, ale kiedy 

oczekują złych, to też staje się prawdą. Większość ludzi wierzy, że niedobrze jest 

mówić źle o innych, ale myśleć, owszem, można. Teraz już wiemy, że tak nie 

jest, myśli też mają znaczenie.

Kiedy Wil to powiedział, przypomniałem sobie niedawne wypadki strzelaniny 

w szkołach w Stanach. Powiedziałem o tym Wilowi.

- Dzieciaki wszędzie na Ziemi mają w tej chwili większą moc niż kiedykolwiek 

przedtem   -   odparł.   -   Nauczycielom   nie   wolno   ignorować   sprzeczek   czy 

konfliktów,   jakie   zawsze   zdarzały   się   w   szkołach.   Kiedy   niektóre   dzieci 

wyszydzają   inne,   robią   z   nich   kozły   ofiarne,   to   te   „ofiary”   podatne   są   na 

negatywną modlitwę bardziej niż przedtem. I czasem gwałtownie wybuchają. To 

nie   dotyczy   jedynie   dzieci;   tak   się   dzieje   w   całej   ludzkiej   kulturze.   Jedynie 

rozumiejąc skutek wywoływany przez pola modlitwy, możemy ogarnąć to, co się 

dzieje. Wszyscy stajemy się stopniowo coraz silniejsi i jeśli nie nauczymy się 

kontrolować swoich oczekiwań, możemy niechcący robić innym krzywdę.

Wil przestał mówić i uniósł brew. - I tak chyba doszliśmy do punktu, w którym 

teraz jesteśmy - zakończył.

Skinąłem głową. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało.

- A jaki według legend jest kolejny etap? - zapytałem.

- To coś, co mnie osobiście najbardziej fascynuje - odparł. - Legendy mówią, 

że nie możemy dalej rozwijać swoich pól, jeśli w pełni nie pojmiemy i nie uznamy 

istnienia dakini.

Szybko   opowiedziałem   mu   o   wszystkich   swoich   doświadczeniach   z 

tajemniczymi postaciami i pojawianiem się światła, które przydarzały mi się od 

chwili przyjazdu do Tybetu.

- Miałeś takie przygody już przed Tybetem - stwierdził Wil.

Miał rację. Podczas poszukiwań Dziesiątego Wtajemniczenia pomagały mi 

background image

dziwne zjawiska świetlne.

- Zgadza się - potwierdziłem. - Kiedy razem byliśmy w Apallachach.

- W Peru też.

Wytężyłem pamięć, ale nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć.

- Sam mi opowiadałeś, jak stałeś na rozstaju dróg i nie wiedziałeś, którą 

wybrać - powiedział. - I wtedy jedna z nich wydała ci się jakby rozświetlona, 

błyszcząca, i to ją wybrałeś.

- A tak, rzeczywiście - odparłem. Teraz wyraźnie to widziałem. - Myślisz, że 

to były dakini?

Wil wstał i zaczął zakładać plecak.

- O tak - odparł. - To te świetlne zjawiska, które nas prowadzą.

Byłem   zaszokowany.   To   by   znaczyło,   że   kiedykolwiek   zdarza   nam   się 

widzieć   jakieś   rozświetlone   miejsce,   obiekt   albo   drogę,   która   wydaje   się 

jaśniejsza   i   bardziej   pociągająca,   albo   książkę,   która   nagle   przyciąga   naszą 

uwagę, to działanie tych istot.

- Co jeszcze legendy mówią o dakini? - spytałem.

- że są takie same w każdej kulturze, w każdej religii, niezależnie od tego, 

jak je nazywamy.

Rzuciłem mu pytające spojrzenie.

- Możemy je zwać aniołami - mówił dalej Wil - ale nieważne, czy są nazwane 

aniołami czy dakini, są to te same istoty... i dokładnie tak samo działają.

Chciałem   mu   zadać   następne   pytanie,   ale   Wil   szybko   ruszył   pod   górę, 

szukając przejścia tam, gdzie leżało mniej śniegu. Poszedłem za nim, a do głowy 

przychodziły mi tuziny pytań. Nie chciałem kończyć tej rozmowy.

W pewnej chwili Wil odwrócił się przez ramię i spojrzał na mnie. - Legendy 

mówią, że te istoty pomagały ludziom od początku świata, i jest o nich mowa w 

mistycznych tekstach wszystkich religii. Zgodnie z tym, co mówią legendy, każdy 

z nas zacznie je stopniowo postrzegać. Jeśli rzeczywiście uznamy ich istnienie, 

to dakini dadzą się lepiej poznać.

Wypowiedział   słowo   „uznamy”   w   taki   sposób,   jakby   miało   ono   specjalne 

znaczenie.

background image

- Jak mamy to zrobić? - spytałem, wspinając się na skałkę, która przecinała 

drogę.

Wil przystanął, żebym mógł się z nim zrównać. - Według legend musimy w 

pełni uznać, że one są obecne. A to jest bardzo trudne zadanie dla naszych 

racjonalnych,   nowoczesnych   umysłów.   Co   innego   myśleć,   że   dakini,   czy   też 

anioły,   to   fascynujący   temat,   a   zupełnie   co   innego   spodziewać   się,   że   będą 

naprawdę postrzegane w naszym życiu.

- I co w związku z tym mamy robić?

- Być bardzo wyczulonym na każdy najmniejszy błysk jasności.

-   A   więc   jeśli   utrzymamy   wysoką   energię   i   uznamy   dakini,   to   będziemy 

zauważać więcej takich świetlnych zjawisk?

-   Masz   rację   -   potwierdził.   -   Trudno   jest   przede   wszystkim   nauczyć   się 

dostrzegać subtelne, delikatne zmiany w natężeniu światła wokół nas. Ale im 

bardziej to ćwiczymy, tym więcej widzimy.

Myślałem o tym, co właśnie powiedział, i jak dotąd wszystko rozumiałem, ale 

wciąż miałem pytania. - A co w przypadkach

- spytałem - kiedy dakini czy anioły interweniują, pomagają nam, mimo że 

ani się ich nie spodziewamy, ani ich nie „uznajemy”? Bo tak właśnie mnie się 

zdarzyło.

Opowiedziałem Wilowi o postaci, która pojawiła się u mego boku, kiedy Yin 

wypchnął mnie z dżipa na północ od Ali, a potem znów, kiedy w cudowny sposób 

pojawiło się ognisko w ruinach klasztoru, zanim wszedłem do Shambhali.

Wil kiwał głową. - Wygląda na to, że twój anioł stróż się ukazał. Legendy 

mówią że każdy z nas ma własnego.

Spojrzałem na niego wymownie.

- A więc to prawda - powiedziałem w końcu. - Każdy z nas ma swojego 

anioła stróża.

Tysiąc myśli naraz kołatało mi po głowie. Prawdziwość tych istot nigdy nie 

była dla mnie jaśniejsza.

- Co jednak sprawia - pytałem dalej - że czasami nam pomagają, a innym 

razem nie?

background image

Wil znów uniósł brew. - To - powiedział - jest tajemnica, którą mamy tutaj 

odkryć.

Dochodziliśmy   już   niemal   do   szczytu.   Za   naszymi   plecami   słońce 

przedzierało się przez grubą warstwę chmur. Robiło się cieplej.

-   Powiedziano   mi   -   zaczął   Wil,   zatrzymując   się   niedaleko   szczytu   -   że 

świątynie są po drugiej stronie tego grzbietu. - Milczał przez chwilę, potem dodał: 

- To może być najtrudniejsze zadanie.

Jego słowa zabrzmiały groźnie.

- Dlaczego? Co masz na myśli?

- Musimy połączyć wszystkie Rozwinięcia i utrzymywać  naszą energię na 

najwyższym   możliwym   poziomie.   Legendy   mówią   że   tylko   przy   odpowiednio 

wysokim poziomie energii można zobaczyć świątynie.

Dokładnie w tym momencie usłyszeliśmy w oddali dźwięk helikopterów.

- I nie zapominaj, czego się właśnie nauczyłeś  - przypomniał Wil. - Jeśli 

zaczniesz myśleć o tym, jakie złe jest chińskie wojsko, jeśli poczujesz gniew albo 

odrazę,   to   natycłuniast   musisz   skupić   swoją   uwagę   na   duszy   każdego 

indywidualnego   żołnierza.   Wizualizuj,   że   twoja   energia   emanuje   z   ciebie   i 

dosięga ich pól energetycznych, że podwyższa poziom ich energii i umożliwia 

łączność z wewnętrznym światłem, tak by mogli odkryć swoje wyższe intuicje. 

Jeśli zrobisz inaczej, to wyślesz do nich modlitwę, która da im więcej energii do 

czynienia zła.

Potaknąłem i spuściłem głowę. Tym razem byłem zdecydowany utrzymać 

swoje pozytywne pole.

- A teraz idź dalej, uznaj dakini i oczekuj światła.

Spojrzałem w górę na leżący wprost przed nami szczyt. Wil skinął głową i 

ruszył. Kiedy weszliśmy na grzbiet, po drugiej stronie nie zobaczyliśmy niczego, 

poza kolejnymi ośnieżonymi górami i dolinami. Dokładnie rozglądaliśmy się po 

okolicy.

- Tam! - wrzasnął radośnie Wil, wskazując na lewo.

Wytężyłem   wzrok.   Coś   zdawało   się   świecić   na   krawędzi   grzbietu.   Kiedy 

background image

jednak próbowałem skupić na tym wzrok, wszystko, co mogłem dostrzec, to tyle, 

że tamten obszar wydawał się jaśniejszy. Ale kiedy znów spojrzałem, tym razem 

kątem oka, byłem pewien, że całe to miejsce wydziela światło, drga i błyszczy.

- Idziemy - zakomenderował Wil.

Podał mi rękę, kiedy przedzieraliśmy się przez gęsty śnieg, idąc do miejsca, 

które spostrzegł. W miarę, jak podchodziliśmy bliżej, światło się nasilało. Przed 

nami wyrastał  rząd  ogromnych,   postrzępionych   skalnych  wież,   które z daleka 

wyglądały   tak,   jakby   do   siebie   przylegały.   Kiedy   jednak   podeszliśmy   bliżej, 

stwierdziliśmy,   że   jedna   z   nich   jest   lekko   odsunięta,   co   pozostawia   wąskie 

przejście,   którym   można   się   dostać   na   drugą   stronę   grzbietu.   Kiedy   się   tam 

znaleźliśmy, okazało się, że są tam kamienne schodki, wykute w skale, które 

prowadzą w dół góry. Schody także zdawały się jaśnieć i nie było na nich śniegu!

- Dakini pokazują nam, którędy mamy iść - powiedział Wil i zdecydowanie 

pociągnął mnie za sobą.

Przecisnęliśmy   się   przez   przesmyk   i   zaczęliśmy   schodzić   w   dół.   Po   obu 

stronach   schodków   wznosiły   się   ogromne,   nagie   skalne   ściany.   Przesłaniały 

niemal całe światło. Schodziliśmy ponad godzinę, aż ostatnie skały rozstąpiły się 

ponad naszymi głowami.

Kilka jardów dalej podłoże się wyrównało, a schody się skończyły. Mieliśmy 

przed sobą płaski taras, który otaczał skalną ścianę po lewej stronie.

- Tędy - powiedział Wił i wskazał ręką.

Dwieście jardów przed nami stał klasztor, całkowicie zrujnowany, jakby miał 

tysiące lat. W miarę, jak do niego podchodziliśmy, robiło się coraz cieplej, a nad 

skałami podnosiła się mgła. Tuż przed klasztorem taras zmieniał się w szeroką 

skalną półkę, która wcinała się w zbocze góry. Weszliśmy w ruiny i ostrożnie 

szukaliśmy   drogi   wśród   zwalonych   ścian   i   wielkich   kamieni,   aż   w   końcu 

wyszliśmy po drugiej stronie budowli.

I tu stanęliśmy jak wryci. Skaliste podłoże, po którym szliśmy, zmieniło się w 

podłogę z gładkich, precyzyjnie ułożonych kamieni w kolorze jasnego bursztynu. 

Spojrzałem   na   Wiła,   ale   on   patrzył   prosto   przed   siebie.   Przed   nami   stała 

nienaruszona, ogromna świątynia wysoka  na pięćdziesiąt stóp i dwa razy tak 

background image

szeroka. Była koloru rdzawego brązu, tylko w miejscach, gdzie stykały się ze 

sobą  ogromne  kamienie,   z  których  była   zbudowana,   przeświecała   szarość.   Z 

przodu miała gigantyczne, dwuskrzydłowe drzwi, wysokie na prawie piętnaście 

stóp.

We mgle otaczającej świątynię coś się poruszyło. Spojrzałem na Wiła, ale 

tylko skinął głową, żebym szedł za nim. Zatrzymaliśmy się jakieś dwadzieścia 

jardów od budowli.

- Co to był za ruch? - spytałem.

Wskazał  głową  przed siebie.  Niecałe dziesięć stóp przed nami jakby coś 

stało. Wytężyłem wzrok i w końcu byłem w stanie rozróżnić bardzo niewyraźny 

zarys ludzkiej sylwetki.

- To musi być jeden z adeptów, którzy mieszkają w świątyniach - powiedział 

spokojnie   Wił.   -   Ta   osoba   wibruje   wyżej   od   nas,   to   dlatego   widzimy   tylko 

zamazany kształt.

W   tym   momencie   kształt   ten   zbliżył   się   do   drzwi   świątyni   i   zniknął.   Wił 

pierwszy ruszył do drzwi. Wyglądały na zrobione z jakiegoś kamienia, ale kiedy 

Wił pociągnął za rzeźbioną gałkę, otworzyły się płynnie, jakby nic nie ważyły. w 

środku była wielka, okrągła sala. Kamienne schody schodziły tarasowo w dół, 

otaczając płaski okrąg na samym jej środku, jakby scenę. W połowie odległości 

od tej sceny zobaczyłem kolejną postać, ale tym razem widziałem ją wyraźnie. 

Odwróciła się, żebyśmy mogli zobaczyć twarz. To był Tashi. Wil już do niego 

szedł. Zanim jednak dotarłem do Tashiego, w powietrzu,  tuż ponad środkiem 

sali,   otworzyło   się   przestrzenne   okno.   Obraz   w   nim   powoli   nabierał   ostrości, 

całkowicie   skupiając   naszą   uwagę.   Stał   się   tak   jasny,   że   już   nie   widzieliśmy 

Tashiego,   który   był   po   drugiej   stronie   sali.   Był   to   obraz   Ziemi   widzianej   z 

kosmosu.

Scena  zmieniała  się  w  krótkich   migawkach  -   zobaczyliśmy   jakieś  miasto, 

gdzieś   w   Europie,   potem   wielkie   centrum   miejskie   w   Stanach,   a   w   końcu 

podobne   w   Azji.   W   każdej   scenie   wyraźnie   widać   było   ludzi   idących   po 

zatłoczonych   ulicach,   a   nawet   kilka   wnętrz   biur   i   innych   miejsc   pracy.   Kiedy 

sceny pokazywały kolejne miasta w różnych zakątkach Ziemi, widoczne było, że 

background image

rozmawiający   ze   sobą   czy   pracujący   ludzie   powoli   podnoszą   poziom   swojej 

energii.

Oglądaliśmy   i   słyszeliśmy   sytuacje,   w   których   ludzie   idąc   za   swoimi 

intuicjami,   zmieniali   wykonywane   zawody,   a   w   rezultacie   stawali   się   silniejsi, 

tworzyli   nowe,   efektywniejsze   technologie   i   sprawniejsze   usługi. 

Obserwowaliśmy też sceny z ludźmi, którzy wciąż żyją w strachu, opierają się 

zmianom i starają się zdobyć oraz zachować kontrolę.

Potem ukazała się sala konferencyjna jakiegoś instytutu badawczego. Grupa 

kobiet   i   mężczyzn   prowadziła   zajadłą   dyskusję.   W   miarę,   jak   to   oglądaliśmy, 

zaczynało być jasne, o co chodzi. Większość z tych ludzi była za połączeniem 

się   wielkich   koncernów   komputerowych   i   komunikacyjnych   oraz 

międzynarodowej grupy służb specjalnych. Przedstawiciele tych służb tłumaczyli, 

że walka z terroryzmem wymaga dostępu do każdego połączenia telefonicznego, 

włączając   w   to   komunikację   internetową,   a   w   każdym   komputerze   powinny 

zostać zamontowane tajne urządzenia identyfikacyjne tak, aby można było do 

nich wejść i monitorować osobiste pliki.

Ale   to   jeszcze   nie   było   wszystko.   Chcieli   zwiększenia   systemów   kontroli. 

Kilkoro   z   tych   ludzi   zastanawiało   się   nawet,   że   jeśli   problem   wirusów 

komputerowych się nasili, to trzeba będzie objąć kontrolą cały Internet, włączając 

wszystkie   połączone   z   nim   usługi   i   gospodarkę.   Dostęp   powinien   być 

monitorowany   dzięki   specjalnym   numerom   identyfikacyjnym,   które   byłyby 

konieczne przy wszelkich transakcjach i handlu elektronicznym.

Ktoś   rzucił   pomysł,   że   taki   nowy   system   identyfikacyjny   mógłby   być 

bezpieczny, jeśli opierałby się na skanerach źrenicy oka albo linii papilarnych, a 

może   nawet   na   jakimś   urządzeniu   odczytującym   wprost   fale   mózgowe.   Dwie 

inne osoby, kobieta i mężczyzna, zaczęli z zapałem agitować przeciwko takim 

systemom. Jedno z nich przytoczyło nawet księgę Apokalipsy i wspomniany w 

niej znak bestii. Kiedy tak słuchaliśmy i oglądaliśmy to wszystko, zauważyłem, że 

widzę   też   to,   co   jest   za   oknem   owej   sali   konferencyjnej.   Jakiś   samochód 

przejeżdżał ulicą. W dali widziałem kaktusy i ciągnącą się po horyzont pustynię.

Spojrzałem na Wiła.

background image

- Ta dyskusja odbywa się dokładnie w tej chwili gdzieś na Ziemi - powiedział. 

- Wygląda mi to na południowo-zachodnie Stany.

Tuż za stołem, przy którym  siedziała dyskutująca grupa, dostrzegłem coś 

jeszcze. Przestrzeń stawała się jakby większa... nie - stawała się jaśniejsza.

- Dakini! - powiedziałem do Wiła.

Obserwowaliśmy,   jak   rozmowa   zaczyna   się  zmieniać.   Tych   dwoje,   którzy 

wytaczali argumenty przeciw nowym systemom kontroli, skupiało teraz większą 

uwagę całej grupy. Ich przeciwnicy zaczęli się zastanawiać.

Nagle   przerwała   nam   nagła   wibracja,   która   zatrzęsła   ścianami   i   podłogą 

świątyni. Pobiegliśmy z Wiłem w kierunku drugich drzwi, po przeciwnej stronie 

sali. W tumanach kurzu i pyłu z trudem widać było drogę. Za sobą słyszeliśmy 

odgłos walących się ścian, spadających kamieni. Kiedy byliśmy jakieś trzydzieści 

stóp   od   drzwi,   te   otwarły   się   i   przeszła   przez   nie   postać,   której   jednak   nie 

widzieliśmy wyraźnie.

- To pewnie był Tashi - powiedział Wil, podbiegając do drzwi.

Ledwo zdążyliśmy przez nie wybiec, kiedy kolejny potężny wstrząs wypełnił 

powietrze. To stary zrujnowany klasztor, przez który tu przyszliśmy, zapadał się, 

tworząc   lawinę   pyłu   i   kamieni.   A   ponad   tym   wszystkim   słychać   było   warkot 

helikopterów.

- Pułkownik chyba znów nas ściga - powiedziałem. - Tym  razem mam w 

myślach tylko pozytywne obrazy, więc jak on to robi?

Wil spojrzał na mnie zdziwiony, a ja przypomniałem sobie, że przecież sam 

Chang   mówił   mi,   iż   dysponuje   taką   techniką,   przed   którą   nigdy   nie   ucieknę. 

Zeskanował mój mózg.

Szybko   opowiedziałem   o   tym   Wilowi   i   zakończyłem   propozycją:   -   Może 

powinienem iść w innym kierunku, odciągnąć żołnierzy od świątyń.

- Nie - powiedział Wil. - Ty musisz być tutaj. Będziesz potrzebny. Musimy 

tylko trzymać się przed wojskiem i odnaleźć Tashiego.

Biegliśmy kamienną dróżką, minęliśmy kilka kolejnych świątyń, w pewnym 

momencie mój wzrok zatrzymał się na drzwiach po lewej stronie.

Wil odwrócił się i to zauważył.

background image

- Dlaczego tak patrzysz na te drzwi? - spytał.

- Sam nie wiem - odparłem. - Zwróciły moją uwagę. Rzucił mi wymowne 

spojrzenie.

- No dobra, dobra - powiedziałem. - Lepiej to sprawdźmy. Wbiegliśmy do 

środka. Była tu kolejna okrągła sala, tym razem jeszcze większa, mogła mieć 

nawet sto stóp średnicy. I znów ponad pustym okręgiem pośrodku unosiło się 

okno   przestrzenne.   Natychmiast   zobaczyłem   Tashiego,   siedział   po   prawej 

stronie o kilka jardów dalej. Skinąłem na Wiła.

- Widzę go - powiedział i ruszył w niemal całkowitej ciemności w kierunku 

chłopca.

Tashi odwrócił się i zobaczył nas. Uśmiechnął się z ulgą i ponownie skupił 

się na oglądaniu sceny widocznej przez okno. Tym  razem widać było typowy 

pokój nastolatka: plakaty,  piłki, różne gry,  porozrzucane ubrania. W kącie nie 

pościelone łóżko. na stole nie dojedzona pizza na zamówienie, wciąż w pudełku. 

Po drugiej stronie stołu około piętnastoletni chłopak pracował nad czymś, nad 

jakimś aparatem, z którego wystawały przewody. Miał na sobie tylko szorty, był 

bez koszuli. Twarz miał zagniewaną i zaciętą.

Teraz   scena   w   oknie   przestrzennym   ukazała   inny   pokój,   gdzie   inny 

nastolatek, ubrany w bawełnianą bluzę i dżinsy,  siedział na łóżku i patrzył na 

telefon. Wstał i kilka razy przeszedł po pokoju, a potem znów usiadł. Miałem 

wrażenie, że walczy z podjęciem jakiejś decyzji. W końcu chwycił słuchawkę i 

wybrał numer.

W tym momencie okno poszerzyło się tak, że mogliśmy widzieć obie sceny 

naraz. Ten pierwszy chłopak, bez koszuli, odebrał telefon. Rozmawiali. Ten w 

bluzie o coś błagał, przekonywał, a ten pierwszy robił się coraz bardziej zły. W 

końcu ten bez koszuli rzucił słuchawką, wrócił do stołu i znów zaczął majstrować 

przy swoim urządzeniu. Ten w bluzie narzucił płaszcz i pospiesznie wybiegł z 

pokoju. Po kilku minutach chłopak przy stole usłyszał pukanie do drzwi, podszedł 

do   nich   i   otworzył.   Za   drzwiami   stał   ten,   z   którym   rozmawiał   przez   telefon. 

Gospodarz chciał przed nim zatrzasnąć drzwi, ale tamten zdołał wejść do środka. 

Cały czas mówił coś do niego, jakby prosił, i pokazywał na urządzenie na stole. 

background image

Drugi chłopak odepclmął go od stołu, wyciągnął z szuflady broń i wymierzył w 

gościa. Ten cofhął się o krok, ale nie przestał prosić. Ten z bronią wybucłmął 

gniewem, mocno pchnął kolegę na ścianę i przyłożył mu lufę pistoletu do skroni.

W   tym   momencie   w   przestrzeni   za   nimi   oboma   zauważyłem   wyraźną 

zmianę. Zaczynało się tam robić coraz jaśniej. Spojrzałem na Tashiego, nasze 

oczy   przez   moment   się   spotkały,   potem   obaj   wróciliśmy   do   sceny.   Obaj 

wiedzieliśmy, że znów jesteśmy świadkami działania dakini.

Teraz   jeden   z   chłopców   wciąż   o   coś   błagał,   a   ten   drugi   trzymał   go 

przypartego do ściany. Chłopak z bronią zaczął się powoli rozluźniać. W końcu 

rzucił pistolet, puścił kolegę i opadł ciężko na brzeg łóżka. Ten drugi usiadł na 

krześle naprzeciw niego.

Teraz mogliśmy już słyszeć szczegóły rozmowy. Stało się jasne, że chłopiec, 

który miał broń, bardzo chciał być zaakceptowany przez rówieśników w szkole, a 

nie   był.   Wielu  uczniów   chodziło   na   zajęcia   pozalekcyjne,   należało   do   drużyn 

sportowych,  rozwijało swoje  zdolności, ale on  nie miał  dość pewności  siebie, 

żeby dotrzymać im kroku. Żartowali sobie z niego, nazywali go nieudacznikiem, a 

on naprawdę czuł, że jest nikim... Ta sytuacja przepełniła go złością i fałszywym 

poczuciem   siły.   I   zdecydował,   że   się   zemści.   To   urządzenie,   nad   którym 

pracował, to była bomba.

I znów, podobnie jak przedtem, podskoczyliśmy, cała budowla się zatrzęsła. 

Rzuciliśmy się do drzwi i ledwo przez nie przebiegliśmy, połowa świątyni zawaliła 

się tuż za naszymi plecami.

Tashi  dał   znak,   żeby  biec  za  nim.  Zatrzymaliśmy  się  dopiero   po  kilkuset 

jardach przyjakiejś ścianie.

- Czy widzieliście ludzi w świątyni? - spytał Tashi.

-   Tych,   którzy   wysyłali   chłopcom   energię   modlitwy?   Obaj   z   Wiłem 

zaprzeczyliśmy.

- Były ich tam setki - powiedział Tashi. - Pracowali nad problemem gniewu 

młodzieży.

- Co dokładnie robili? - spytałem.

Tashi   przysunął   się   bliżej.   -   Rozszerzali   swoją   energię,   wizualizowali,   że 

background image

chłopcy, których widzieliście, wznoszą się na poziom wyższych wibracji, by móc 

pokonać strach i złość i znaleźć swoje wyższe intuicje do rozwiązania sytuacji. 

To energia ze świątyni pomogła jednemu z tych  chłopców znaleźć najlepsze, 

najbardziej przekonujące słowa. W przypadku tego drugiego dodatkowa energia 

modlitwy podniosła go do poziomu tożsamości ponad i poza owo społeczne,ja” 

odrzucone   przez   kolegów.   Przestał   czuć,   że   aby   być   kimś,   potrzebuje   ich 

akceptacji. To złagodziło jego gniew.

- I to samo robiono w tej pierwszej świątyni? - zapytałem.

- Pomagano przeciwstawić się tym, którzy chcieli wszystko kontrolować?

Wil   spojrzał   na   mnie.   -   Ludzie   w   świątyniach   wysyłają   pole   modlitwy 

skierowane na pomoc wszystkim: w tym wypadku zmniejszało ono poziom lęku 

tych, którzy naciskali na zwiększenie systemów kontroli i pomogło tym, którzy się 

temu   opierali,   by   znaleźli   odwagę   sprzeciwienia   się   nawet   tak   ogromnej 

organizacji.

Tashi   potakiwał.   -   Powinniśmy   byli   to   zobaczyć,   bo   to   są   niektóre   z 

kluczowych sytuacji, które trzeba wygrać, jeśli duchowa ewolucja ma się dalej 

toczyć, jeśli mamy przejść przez ten krytyczny punkt w historii.

- A co z dakini? - spytałem. - Co one robiły?

- Także pomagały podnosić poziom energii - powiedział Tashi.

-   No   tak   -   nalegałem   -   ale   wciąż   nie   wiemy,   co   sprawia,   że   spieszą   z 

pomocą. Ci w świątyniach robili coś innego, czego też jeszcze nie znamy.

W   tym   momencie   kolejny   hałas   wypełnił   powietrze   i   zawaliła   się   druga 

połowa świątyni.

Tashi aż mimowolnie podskoczył i natychmiast ruszył z miejsca.

- Chodźmy - powiedział. - Musimy znaleźć moją babcię.

background image

Tajemnica Shambhali

Przez wiele godzin chodziliśmy po świątyniach, szukając babci Tashiego i 

wciąż   starając   się   wyprzedzać   chińskie   wojska.   Obserwowaliśmy   pracę   w 

świątyniach. W każdej z nich przyglądano się jakimś krytycznym  sytuacjom w 

kulturach zewnętrznych.

Jedna   ze   świątyń   skupiała   się   na   innych   problemach   związanych   z 

młodzieżą   -   z   gwałtownym   wzrostem   przemocy   spowodowanej   filmami   i 

brutalnymi grami wideo, które tworzą złudzenie, że w gniewie można popełniać 

akty przemocy, a potem je po prostu wymazywać bez żadnych konsekwencji. Ta 

fałszywa rzeczywistość leżała u źródeł używania broni w szkołach.

Widzieliśmy,   jak   każdemu   z   twórców   takich   gier   wysyłano   energię,   która 

pozwalała   im   spojrzeć   na   wszystko   z   wyższej   perspektywy,   tak   że   mogli 

przemyśleć, jaki wpływ ich gry mają na dzieci. W tym samym czasie podnoszono 

też  poziom  energii  rodziców,   by mogli  dostrzec,  co robią  ich dzieci  i  znaleźć 

więcej czasu, by stworzyć im inną rzeczywistość.

W innej świątyni skupiano się nad trwającą aktualnie dyskusją w medycynie 

nad podejściem prewencyjnym, alternatywnym

- podejściem, które okazało się skuteczne w walce z wieloma chorobami i w 

przedłużaniu życia. Jednak „strażnicy medycyny”, czyli rozmaite organizacje w 

różnych   krajach,   szefowie   instytutów   badawczych   i   klinik,   agencje   rządowe 

przyznające ogromne finansowe dotacje, a także koncerny farmaceutyczne

-   wszyscy   oni   wciąż   opierali   się   na   osiemnastowiecznym   założeniu,   że 

należy leczyć symptomy choroby, niewiele uwagi poświęcając jej zapobieganiu. 

Atakowali więc przeróżne mikroby, uszkodzone geny i komórki nowotworowe - a 

i tak większość twierdziła, że te problemy są nieodwracalnym skutkiem procesu 

starzenia.   Zgodnie   z   tą   tezą   ogromna   większość   dotacji   trafiała   do   wielkich 

instytucji   badawczych,   które   szukały   „magicznych   kul”:   leków,   które   można 

opatentować i sprzedawać, a które zabijają mikroby, niszczą złośliwe komórki 

albo   prze-programowujągeny.   Prawie   w   ogóle   nie   kierowano   pieniędzy   na 

badania, które odkryłyby, jak wzmocnić system odpornościowy i zapobiec takim 

background image

chorobom.

W   jednej   ze   scen   obserwowaliśmy   ogromną   konferencję,   na   której   byli 

przedstawiciele wielu dziedzin medycyny. Niektórzy naukowcy dowodzili, że jeśli 

kiedykolwiek   mamy   rozwiązać   zagadkę   ludzkich   chorób,   włączając   w   to 

problemy z krążeniem, nowotwory czy przewlekłe choroby, takie jak artretyzm 

lub stwardnienie rozsiane, to cała medycyna musi zmienić swoje podejście. Ci 

naukowcy tłumaczyli - tak jak Hanh tłumaczył to mnie i Yinowi - że prawdziwą 

przyczyną   wszelkich   chorób   jest   zanieczyszczanie   naturalnego   środowiska 

ludzkiego   organizmu   przez   pokarm   i   inne   toksyny,   które   zmieniają   ciało   ze 

zdrowego, pełnego energii, zasadowego stanu młodości w ociężały, pozbawiony 

energii   stan   kwasowy,   co   z   kolei   tworzy   środowisko,   w   którym   doskonale 

rozwijają   się   mikroby   i   zaczynają   proces   dekompozycji.   Każde   schorzenie   - 

mówili - jest skutkiem tego powolnego rozkładu naszych komórek przez mikroby, 

ale one nie atakują nas bez przyczyny. To pokarmy, które spożywamy, sprzyjają 

takiej sytuacji.

Inni uczestnicy konferencji z trudem przyjmowali takie tezy. Uważali, że to 

coś   bardziej   poważnego   musi   być   przyczyną   choroby.   Bo   jakże   ludzkie 

dolegliwości   mogłyby   mieć   taki   prosty   powód?   Byli   związani   z   „przemysłem 

ochrony   zdrowia”,   gdzie   miliony   ludzi   wydaje   miliardy   dolarów   na   kosztowne 

lekarstwa   i   skomplikowane   operacje.   Wysokiej   rangi   urzędnicy   obecni   w   sali 

obrad   musieli   mieć   pewność,   że   te   wydatki   są   konieczne.   Niektórzy   nawet 

bardzo   mocno   popierali   propozycję,   która   w   wielu   krajach   była   już   bliska 

akceptacji,   by  w  ciele   każdego  człowieka   zainstalować   czip  elektroniczny,   na 

którym zapisywano by wszelkie informacje o stanie zdrowia. Chodziło o ten sam 

patent   kontroli   i   identyfikacji,   którego   pragnęły   również   służby   specjalne.   Byli 

oddani temu programowi. Od jego powodzenia zależały ich pozycje i kariery. W 

grę wchodziło ich własne życie. A poza tym osobiście uwielbiali to, co jedzą. Jak 

mogliby   zalecać,   żeby  ludzie   zmieniali   dietę   w   taki   sposób,   jakiego   sami   nie 

mogli sobie wyobrazić? Nie, nie, nie mogą tego zaakceptować.

Mimo to lekarze i naukowcy optujący za nowym podejściem wciąż dowodzili 

swoich racji. Wiedzieli, że ogólny klimat sprzyja zmianie poglądów. Zobaczcie, 

background image

jak   zniszczono   lasy  zwrotnikowe   po   to,   by  wypasać   tam   bydło   na   mięso   dla 

zachodnich krajów - mówili - dopiero teraz ludzie uświadamiają sobie, co zrobili. 

Wykorzystywali także fakt, że pokolenie wyżu demograficznego osiągało właśnie 

wiek,   w   którym   zaczynają   atakować   choroby,   a   widzieli   już,   jak   medycyna 

zawiodła ich rodziców. Szukali nowych rozwiązań. Widzieliśmy, jak konflikt w sali 

konferencyjnej powoli słabnie. Ci, którzy namawiali do podejścia alternatywnego, 

zdobywali słuchaczy.

W innej świątyni byliśmy świadkami podobnej debaty, ale wśród prawników. 

Grupa adwokatów ponaglała, by przedstawiciele ich zawodu zaczęli wymagać od 

siebie przestrzegania etyki. Przez lata wielu uczciwych prawników przyglądało 

się   z   boku,   jak   ich   koledzy   prokurowali   sprawy,   namawiali   świadków   do 

ukrywania   prawdy,   manipulowali   dowodami   i   omoty-wali   przysięgłych.   Teraz 

powstał   ruch   na   rzecz   podwyższenia   zawodowych   standardów.   Niektórzy 

prawnicy dowodzili, iż trzeba zrozumieć szerszą wizję tego, co robią, że trzeba 

zrozumieć   prawdziwą   rolę   prawników:   zmniejszanie   konfliktów,   a   nie 

wywoływanie ich.

W podobny sposób w innych świątyniach rozpatrywano korupcję polityczną 

w   różnych   krajach.   Widzieliśmy   sceny,   w   których   urzędnicy   państwowi   w 

Waszyngtonie   debatowali   za   zamkniętymi   drzwiami   nad   tym,   czy   popierać 

reformę finansowania kampanii wyborczych. Dyskutowano, czy partie polityczne 

powinny mieć możliwość otrzymywania nieograniczonych darowizn od różnych 

grup   interesów,   a   potem   wykorzystywania   tych   pieniędzy   na   produkcję 

politycznych   reklam   telewizyjnych,   które   wypaczają   prawdę.   Taka   finansowa 

zależność od wielkich korporacji oczywiście zobowiązuje polityków danej partii 

do późniejszych „przysług”. I o tym wiedzą wszyscy. Politycy nie zgadzali się z 

argumentami reformatorów, iż demokracja nigdy nie osiągnie swego ideahi, jeśli 

będzie się opierała na zmanipulowanych telewizyjnych reklamach wyborczych, a 

nie na publicznych debatach, podczas których obywatele sami mogą osądzać 

prawdomówność,   szczerość   oraz   sprawność   kandydata   i   kierując   się   intuicją, 

oddać na niego głos.

W miarę jak przechodziliśmy do kolejnych świątyń, stało się dla mnie jasne, 

background image

że każda z nich skupia się na jakiejś dziedzinie życia. Widzieliśmy,  jak wielu 

światowych   przywódców   pełnych   lęku,   w   tym   także   ci   z   chińskiego   rządu, 

otrzymują ze świątyń pomoc, by móc przyłączyć się do globalnej społeczności, 

wprowadzić   zmiany  socjalne   i   gospodarcze.   W   każdym   przypadku   obszar   za 

plecami obserwowanych przez nas ludzi zaczynał w pewnej chwili jaśnieć, a ci 

najbardziej   zalęknieni,   którzy   działali   tak,   by   manipulacją   i   kontrolą   zapewnić 

sobie zyski czy władzę, zaczynali być bardziej otwarci na dyskusję.

Kiedy tak przemierzaliśmy labirynt świątyń w poszukiwaniu babci Tashiego, 

cały czas powracały do mnie te same pytania. Co tu się tak naprawdę dzieje? 

Jaki jest z związek pomiędzy dakini, czy też aniołami, a działaniem Rozwinięć pól 

modlitwy? Co wiedzą ci w świątyniach, czego my nie wiemy?

W pewnym momencie staliśmy w takim punkcie, że przed nami świątynie 

ciągnęły się  całymi   kilometrami,  jak  okiem  sięgnąć.  Ścieżki rozchodziły  się  w 

każdą stronę, a w tle wciąż słychać było helikoptery. Kiedy tam staliśmy, kolejna 

świątynia, jakieś pięćset stóp za nami, legła w gruzach.

- Co się dzieje z ludźmi w świątyniach, kiedy one się zawalają? - spytałem 

Tashiego.

Patrzył na tuman pyłu unoszący się ponad ruiną. - Nie martw się, nic im nie 

jest. Potrafią się przenosić w inne miejsca i są niewidoczni. Problem jest w tym, 

że ich praca wysyłania energii zostaje przerwana.

Spojrzał na nas obu. - Jeśli oni nie będą mogli pomagać, to kto to zrobi?

Wil   podszedł   do   Tashiego.   -   Musimy   się   zdecydować,   w   którą   stronę 

idziemy. Nie mamy wiele czasu.

- Moja babcia gdzieś tu jest - odparł spokojnie Tashi. - Ojciec mi mówił, że 

jest w jednej z centralnych świątyń.

Spojrzałem   na   ogrom   kamiennych   budowli.   -   Ale   tu   nie   ma   fizycznego 

środka, centrum, przynajmniej ja nie widzę.

- Ojciec nie to miał na myśli - powiedział Tashi. - Chodziło mu o to, że babcia 

jest   w   świątyni,   która   skupia   się   na   centralnych,   kluczowych   zagadnieniach 

ludzkiej ewolucji. - Mówiąc to, Tashi ogarniał wzrokiem bezmiar świątyń.

background image

- Ty widzisz tutejszych ludzi lepiej od nas - powiedziałem. - Czy nie możesz 

kogoś zapytać, gdzie mamy iść?

- Próbowałem już z nimi rozmawiać, ale moja energia jest zbyt słaba. Może 

gdybym mógł tu pobyć trochę dłużej...

Tashi nie zdążył dokończyć zdania, bo właśnie runęła kolejna świątynia, tym 

razem o wiele bliżej.

- Musimy wyprzedzać energię wojska - przypomniał Wil.

- Zaczekaj chwilkę - powiedział Tashi - chyba coś widzę.

Wciąż   patrzył   na   labirynt   świątyń.   Ja   też   je   obserwowałem,   ale   niczego 

nowego nie dostrzegłem. Kiedy spojrzałem na Wiła, tylko wzruszył ramionami.

- Gdzie? - spytałem Tashiego.

Ale on już ruszył ścieżką odchodzącą w prawo, kiwnął tylko na nas, byśmy 

szli za nim.

Szliśmy szybkim krokiem przez dwadzieścia minut i zatrzymaliśmy się przed 

świątynią, której architektura przypominała pozostałe, tyle że ta była znacznie 

większa, a ciemnobrązowe kamienie miały lekko błękitny odblask.

Tashi stał bez ruchu i wpatrywał się w wielkie, masywne drzwi.

- Tashi, o co chodzi? - spytał Wil.

Daleko za nami znów usłyszeliśmy liuk i runęła kolejna świątynia.

Tashi odwrócił się do mnie. - Ta świątynia w twoim śnie, ta, w której kogoś 

spotykasz... Czy nie mówiłeś, że była niebieska?

Spojrzałem ponownie na budowlę. - Tak. Taka właśnie była!

Wil podszedł do drzwi i popatrzył na nas pytająco. Tashi skinął głową i Wil 

pchnął ogromne skrzydło drzwi. Świątynia była pełna ludzi. Oczywiście, tak jak 

wcześniej, widziałem zaledwie nikłe zarysy postaci. Jednak tym razem wszyscy 

byli w ruchu, otaczali nas, i poczułem się skąpany w uczuciu czystej radości. 

Teraz miałem wrażenie, że zgromadzeni zwracają się ku środkowi świątyni. Ja 

też   skierowałem   tam   wzrok.   Zobaczyłem,   jak   przedtem,   otwierające   się   okno 

przestrzenne. Zaczęliśmy oglądać różne sceny ze środkowego wschodu Stanów, 

potem z Watykanu i z Azji. Wszystkie ukazywały rozwijający się dialog pomiędzy 

background image

największymi   religiami.   Oglądaliśmy   sytuacje,   które   pokazywały,   jak   rośnie 

tolerancja. W chrześcijaństwie, zarówno w tradycji katolickiej, jak i protestanckiej 

zaczynano   rozumieć,   że   prawdziwe   jądro   doświadczenia   religijnego   i   w 

chrześcijaństwie,   i   w   religiach   Wschodu,   w   judaizmie   i   w   islamie,   polega 

dokładnie   na   tym   samym.   Tyle   tylko,   że   każda   religia   podkreśla   inny   aspekt 

mistycznego kontaktu z Bogiem.

Religie Wschodu koncentrują się na świadomości, na doświadczeniu światła, 

poczuciu   jedności   ze   wszechświatem,   uwolnieniu   się   od   pożądań   ego   i   na 

szczególnym „oderwaniu”. Islam akcentuje uczucie jedności, które pochodzi ze 

wspólnego doświadczania religii i z mocy, jaką daje zbiorowe działanie. Judaizm 

podkreśla wagę tradycji opartej na szczególnym związku z Bogiem, który bierze 

się   z   doświadczenia   bycia   wybranym,   i   to,   że   każda   żywa   istota   jest 

odpowiedzialna za postęp w ewolucji ludzkiej duchowości.

Chrześcijaństwo kładzie nacisk na ideę, że duch manifestuje się w istotach 

ludzkich nie tylko jako stan podwyższonej świadomości bycia częścią Boga, lecz 

także jako wyższe,Ja”

- jakbyśmy się stawali rozszerzoną wersją tego, kim jesteśmy, bardziej pełni, 

zdolni,  wiedzeni wewnętrzną   mądrością,  która prowadzi  nas  do działania,  tak 

jakby poprzez nasze oczy patrzyła ludzka osoba Boga - Chrystus.

W scenie przed sobą widzieliśmy skutki tej nowej tolerancji i jedności. Coraz 

więcej wagi przykładano do samego doświadczenia połączenia z Bogiem, a nie 

do różnic w ideach. Widoczna była rosnąca wola, by rozwikłać konflikty etniczne i 

religijne,   osiągnąć   lepsze   porozumienie   pomiędzy   przywódcami   religijnymi   i 

nowe   zrozumienie   tego,   jak   wielką   moc   może   mieć   modlitwa,   jeśli   wszystkie 

religie połączą swoje pola.

Patrząc   na   to,   zrozumiałem   w   pełni,   co   lama   Rigden   i   Ani   mówili   o 

połączeniu się religii, że będzie to znak, iż tajemnice Shambhali stają się znane. 

W tym momencie scena w oknie przestrzennym uległa zmianie. Widać było teraz 

grupę ludzi, którzy rozmawiali i radośnie świętowali narodziny dziecka. Wszyscy 

się uśmiechali i podawali sobie noworodka z rąk do rąk. Ludzie ci bardzo się od 

siebie różnili, jakby każdy był innej narodowości. Miałem wrażenie, że mają także 

background image

różne   pochodzenie   religijne.   Kiedy   przyjrzałem   się   uważniej,   rozpoznałem 

rodziców dziecka. Wydali mi się znajomi. Wiedziałem, że to nie mogą być oni, ale 

twarze   tej   pary  bardzo  przypominały  Pemę  i  jej   męża.  Wytężałem   wzrok,   bo 

miałem   uczucie,   że   to,   co   w   tej   chwili   widzimy,   ma   ogromną   wagę.   O   co 

chodziło?

Scena   znów   się   zmieniła.   Teraz   widać   było   typowy   tropikalny   rejon 

południowo-wschodniej   Azji,   a   może   były   to   Chiny.   Tak   jak   przedtem   widok 

przeszedł do sceny w domu, gdzie kilka osób, różniących się wyglądem, po kolei 

brało na ręce nowo narodzone dziecko i gratulowało rodzicom.

- Nie rozumiesz, co teraz widzimy? - spytał Tashi. - To tam właśnie wędrują 

zaginione poczęcia. Przechodzą do różnych rodzin na całym świecie. To musi 

być proces channelingu. W jakiś sposób te dzieci najpierw zdobywają wyższą 

genetycznie energię Shambhali, a potem przechodzą dalej.

Wił stał zamyślony, po chwili odwrócił się do nas.

-   To   jest   ta   przemiana,   transformacja   -   powiedział.   -   To   o   tym   mówiły 

legendy. Shambhala nie przenosi się do jakiegoś jednego miejsca; jej energia 

przemieszcza się do wielu różnych miejsc na całym globie.

- Co? - zapytałem.

Tashi   spojrzał   na   mnie   z   uśmiechem.   -   Znasz   legendę,   która   mówi,   że 

pewnego dnia wojownicy Shambhali przybędą ze wschodu i zwyciężą moce zła, i 

stworzą idealne społeczeństwo? To nie dzieje się za pomocą mieczy i koni. To 

się   dzieje   dzięki   naszym   rozwiniętym   polom   energii,   w   ten   sposób   wiedza 

Shambhali   dociera   do   świata.   I   jeśli   wszyscy   ludzie   wszystkich   religii,   którzy 

mocno wierzą w połączenie z boskim źródłem, będą unikać negatywnej modlitwy 

i pracować razem, to możemy użyć  rozwinięć modlitwy,  by przejąć rolę, jaką 

teraz odgrywa Sham-bhala.

-   Ależ  my  nie   znamy  wszystkiego,   co   oni   tu   robią   -  powiedziałem.   -   Nie 

znamy reszty tajemnicy!

W  chwili,   kiedy  to  powiedziałem,  scena  w  oknie  przestrzennym  znów się 

zmieniła.   Teraz   widzieliśmy   ogrom   ośnieżonych   gór   i   grupę   chińskich 

helikopterów   lecących   w   naszą   stronę.   Kiedy   helikoptery   się   zbliżały,   kolejne 

background image

świątynie waliły się w gruzy, i najpierw przybierały postać starych ruin, a potem 

całkowicie zmieniały się w pył. Scena pokazywała teraz na zewnątrz budowlę, w 

której byliśmy, po chwili przeniosła się do środka. Zobaczyliśmy samych siebie 

stojących   w   świątyni,   a   wokół   nas   były   już   nie   mgliste   zarysy   postaci,   ale 

wyraźne   obrazy   ludzi.   Wielu   z   nich   miało   na   sobie   bogate,   uroczyste   szaty 

tybetańskich  mnichów,  ale wielu  było   ubranych  inaczej.  Niektórzy  nosili szaty 

różnych wschodnich religii, inni byli w tradycyjnych strojach hasydzkich żydów, a 

jeszcze inni byli w sutannach i mieli krzyże chrześcijaństwa. Również wielu było 

ubranych jak muzułmańscy mułłowie. Co ciekawe, jedna z kobiet przypominała 

mi moją sąsiadkę z doliny, gdzie mieszkam. Zatrzymałem na niej dłużej wzrok. 

Nagle   w   moich   myślach   pojawił   się   obraz   domu.   Był   bardzo   wyraźny:   góry 

widziane z frontowego okna domu, a potem ten sam widok od strony strumienia. 

Pomyślałem   o   smaku   jego   wody.   Wyobraziłem   sobie,   że   pochylam   się   nad 

strumieniem i piję.

Znów usłyszeliśmy warkot helikopterów, bardzo blisko, i dźwięk rozpadania 

się   innej   świątyni.   Tasłii   odwrócił   się   do   nas   i   podszedł   na   prawo.   W 

przestrzennym   oknie   mogliśmy  obserwować,   co  robi.  Stał  naprzeciw  jednej  z 

tybetańskich mniszek.

- Kto to jest? - spytałem Wiła.

- To pewnie jego babcia - powiedział.

Najwyraźniej rozmawiali ze sobą, ale nie słyszałem słów. W końcu uściskali 

się i Tashi pospiesznie wrócił do nas.

Wciąż   obserwowałem   go   w   „oknie”,   ale   kiedy   znalazł   się   z   nami,   scena 

zniknęła. Okno wciąż tam było, ale obraz stał się zamazany, jak w telewizorze 

nastawionym na nie istniejący kanał.

Tashi promieniał. - Nie rozumiesz? - spytał. - To jest właśnie świątynia, w 

której obserwowano ciebie i Wiła przez cały czas, kiedy próbowaliście odnaleźć 

Shambhalę. To ci ludzie używali swoich pól modlitwy, by wam pomóc. Bez nich 

nikogo z nas by tu nie było.

Rozejrzałem  się i  stwierdziłem,  że  nie  mogę  już  dostrzec  nawet   zarysów 

postaci.

background image

- Gdzie oni poszli!? - wrzasnąłem.

- Musieli odejść - powiedział Tashi, który teraz wpatrywał się w puste okno 

unoszące się nad środkiem sali. - Teraz nasza kolej.

W tym momencie potężny huk zatrząsł świątynią i kilka kamieni potoczyło się 

ze ścian na zewnątrz.

- To żołnierze - stwierdził Tashi. - Są już tutaj.

Spoglądał w stronę, skąd dochodził warkot helikopterów.

Nagle   okno   przestrzenne   rozjaśniło   się   i   widzieliśmy   w   nim   teraz,   jak 

Chińczycy   wysiadają   z   helikopterów   przed   świątynią.   Na   przodzie   szedł 

pułkownik Chang i wydawał polecenia. Wyraźnie widać było jego twarz.

- Musimy podnieść jego energię za pomocą naszych pól - powiedział Wil.

Tashi skinął głową i szybko przeprowadził nas przez kolejne Rozwinięcia. 

Wizualizowaliśmy, że nasza energia wypełnia nas, potem wypływa na zewnątrz i 

dosięga pól chińskich żołnierzy, zwłaszcza Changa, podnosząc ich na poziom 

wyższej świadomości i intuicji. Obserwowałem w ołcnie twarz Changa. Zatrzymał 

się   i   spojrzał   w   górę,   jakby   czuł   energię.   Szukałem   na   jego   twarzy   wyrazu 

wyższego,ja”   i   dostrzegłem   lekką   zmianę   w   jego   oczach,   a   może   nawet   i 

półuśmiech. Rozglądał się po swoich oddziałach.

- Skupcie się na jego twarzy - powiedziałem. - Na jego twarzy.

Kiedy   to   zrobiliśmy,   znów   się   zatrzymał.   Jeden   z   żołnierzy,   najwyraźniej 

zastępca, podszedł do niego i zaczął o coś pytać. Przez chwilę Chang ignorował 

młodszego oficera,  ale powoli  podwładnemu  udało  się pozyskać  jego uwagę. 

Wskazywał   teraz   na   świątynię,   w   której   byliśmy.   Na   twarz   Changa   powrócił 

zacięty wyraz. Kazał żołnierzom iść za sobą, a sam ruszył w naszym kierunku.

- Nie działa - powiedziałem.

Wil spojrzał na mnie. - Nie ma tu dakini.

- Musimy już iść! - krzyknął Tashi.

- Ale jak? Gdzie? - spytał Wil.

Tashi   odwrócił   się   do   nas.   -   Musimy   przejść   przez   okno   przestrzenne. 

Babcia powiedziała, że tak możemy się przedostać do zewnętrznych kultur. Uda 

nam się tylko wtedy, jeśli otrzymamy pomoc z tego miejsca, gdzie idziemy, gdy 

background image

tam, po drugiej stronie, podniesie się poziom energii.

- Co miała na myśli, mówiąc „pomoc”? - spytałem. - Kto ma pomóc?

Tashi potrząsnął głową. - Nie wiem.

- No cóż, musimy spróbować - krzyknął Wil. - Teraz!

Tashi wyglądał na zdezorientowanego.

- W jaki sposób przechodziliście przez te okna u siebie, w pierścieniach? - 

zapytałem.

-   Tam   mieliśmy   wzmacniacze   energii   -   odparł.   -   Nie   jestem   pewien,   czy 

potrafię to zrobić bez nich.

Dotłaiąłem jego ramienia. - Ani mówiła, że wszyscy  w pierścieniach są u 

progu radzenia sobie bez technologii. Myśl. Jak to zrobić?

Tashi   wciąż   się   wahał.   -   Nie   wiem,   naprawdę.   To   było   takie,   no, 

automatyczne... - zastanawiał się chwilę. - Myślę, że po prostu oczekiwaliśmy, że 

to się stanie, i po prostu to się natychmiast działo.

- Zrób tak, Tashi - powiedział Wil, wskazując na okno. - Zrób to teraz.

Widziałem, że Tashi całkowicie się koncentruje. Po chwili spojrzał na mnie. - 

Muszę wiedzieć, gdzie chcę się przenieść, żebym mógł to zwizualizować. Gdzie 

mamy iść?

- Zaczekaj - powiedziałem. - A ten sen, który miałeś? Czy nie było w nim 

wody?

Tashi   myślał   przez   chwilę.   -   Tak,   to   było   miejsce,   z   którego   wypływała 

woda... może to była studnia albo...

- Źródło?! - krzyknąłem. - Źródło z otoczonym kamieniami jeziorkiem?

Wpatrywał się we mnie intensywnie. - Tak myślę.

Spojrzałem na Wiła. - Wiem, gdzie to jest. To źródło na północnym zboczu 

doliny, tam gdzie mieszkam. To tam musimy iść.

W   tym   momencie   świątynia   znów   się   gwałtowanie   zatrzęsła.   Moje   myśli 

zapełniły obrazy walących się ścian i wybuchy, i musiałem całą siłą woli wyrzucić 

je z umysłu, a zamiast tego wyobrazić sobie, że udaje nam się uciec. Czułem się 

jak mój ojciec walczący w bitwie, na którą wcale nie chciał iść, ale której nie mógł 

uniknąć, bo stawka była zbyt wysoka. Tyle że teraz była to bitwa umysłu.

background image

- Skupcie się! - wrzasnąłem przez huk. - Co robimy?

- Najpierw wizualizujemy, dokąd chcemy iść - powiedział Tashi. - Opisz nam 

to miejsce.

Jak  najszybciej   przekazałem  im  każdy  szczegół:   górską  ścieżkę,  drzewa, 

sposób,   w   jaki   płynie   woda,   kolor   liści   o   tej   porze   roku.   Potem   wszyscy 

próbowaliśmy   pomóc   Tashiemu,   który   koncentrował   się   na   tym   obrazie.   W 

pewnej   chwili   scena   w   oknie   pokazała   dokładnie   miejsce,   które   opisałem. 

Wyraźnie widzieliśmy źródło.

- Jest! To jest to! - krzyknąłem uradowany.

Wil   zwrócił   się   do   Tashiego.   -   I   co   teraz?   Twoja   babcia   mówiła,   że 

potrzebujemy pomocy.

Przez okno zobaczyliśmy niewyraźnie jakąś postać, wszyscy skupiliśmy się 

na tym  zamazanym  obrazie. Starałem się rozpoznać, kto to jest.  To był  ktoś 

młody, może w wieku Tashiego. W końcu obraz zrobił się wyraźny i poznałem, 

kto to.

- To Natalie, córka mojego sąsiada! - krzyknąłem, przypominając sobie moją 

pierwszą intuicję o niej. To był obraz tej sceny!

Tashi uśmiecłmął się szeroko. - To moja siostra! Kolejny ogromny fragment 

świątyni spadł z liukiem na ziemię.

- Ona nam pomaga! - krzyknął Wil, popychając nas wszystkich w kierunku 

okna. - Idziemy!

Z charakterystycznym świstem Tashi wszedł do środka, Wil za nim. Kiedy ja 

podchodziłem do przestrzennego okna, zawaliła się tylna ściana budowli, a po 

drugiej stronie stał pułkownik Chang. Odwróciłem się, spojrzałem na niego, a 

potem wszedłem w okno.

Jego   twarz   wciąż   miała   ten   zacięty   wyraz.   Wyciągnął   zza   pasa 

krótkofalówkę.

-   Wiem,   gdzie  idziesz!  -  krzyknął   za   mną,  a  reszta   świątyni   waliła  się   w 

gruzy. - Wiem!

Kiedy przeszedłem przez okno, moje stopy wylądowały na znajomej ziemi, 

background image

na twarzy poczułem ciepłe powietrze. Wróciłem do domu.

Rozejrzałem się wokół. Tashi i Natalie stali razem, patrzyli sobie w oczy i 

bardzo szybko rozmawiali. Ich twarze jaśniały, jakby właśnie coś odkryli. Wil stał 

obok nich. Był tu też Bill, ojciec Natalie, i kilku innych sąsiadów, w tym ojciec 

Brannigan   i  Sri   Devo,   i  Julie   Carmichael,   i   protestancki   pastor.   Wszyscy   byli 

lekko zszokowani.

Pierwszy podszedł do mnie Bill.

- Nie mam pojęcia, skąd się wziąłeś, ale dzięki Bogu, że jesteś.

Wskazałem na duchownych. - Co oni tu robią?

- Natalie kazała im przyjść. Mówiła o legendach i uczyła nas, jak tworzyć 

pola modlitwy, takie różne rzeczy. Twierdziła, że to wszystko po prostu jej się 

zjawiło. Mówiła, że widzi, co się z tobą dzieje. Poza tym zauważyliśmy, że ktoś 

obserwuje twój dom.

Spojrzałem w górę zbocza i już miałem coś powiedzieć, ale Bill był szybszy. 

- Natalie powiedziała też coś strasznie dziwnego. Powiedziała, że ma brata. Co 

to za dzieciak, z którym teraz rozmawia?

- Później ci wytłumaczę - powiedziałem. - A kto obserwuje mój dom?

Bill nie odpowiedział, bo patrzył, jak Wil i cała reszta idą w naszą stronę. 

Wtedy   usłyszeliśmy   odgłos   samochodów.   Pod   mój   dom   zajechała   niebieska 

furgonetka.   Wysiadło   z   niej   dwóch   ludzi,   zauważyli   nas   i   podeszli   do   skraju 

skarpy jakieś sto stóp nad nami.

-   To   chińskie   służby   specjalne   -   powiedział   Wil.   -   Chang   ich   pewnie 

zawiadomił. Musimy stworzyć pole.

Spodziewałem   się,   że  duchowni   zapytają,   o  co   chodzi,   ale   tylko   zgodnie 

skinęli głowami. Natalie prowadziła nas przez Rozwinięcia. Tashi stał u jej boku.

- Zacznij od energii stwórcy - mówiła. - Poczuj ją w sobie, niech napełni twoje 

ciało. Pozwól, by wypłynęła przez czubek twojej głowy i przez twoje oczy. Niech 

emanuje na świat jako ciągłe pole modlitwy, aż będziesz widzieć jedynie piękno i 

czuć tylko miłość. W stanie podwyższonej czujności oczekuj, że pole to zasili 

duchowe   pole   tych   stojących   na  skarpie  ludzi,   dając   im  dostęp  do   wyższych 

intuicji.

background image

Mężczyźni   na   skarpie   patrzyli   złowieszczo   i   zaczęli   schodzić   ścieżką   w 

naszą stronę.

Tashi spojrzał na Natalie i skinął głową.

- Teraz - powiedziała - możemy dać moc aniołom.

Spojrzałem na Wiła. - Co?

-   Najpierw   -   ciągnęła   Natalie   -   musisz   się   upewnić,   że   twoje   pole   jest 

całkowicie ustawione na to, by wejść w pola tych mężczyzn. Zobacz, jak to się 

dzieje. To nie są wrogowie, to są ludzie, dusze, które się boją. Teraz musisz w 

pełni   uznać   anioły   i   bardzo   wyraźnie   zwizualizować,   że   podchodzą   do   tych 

mężczyzn.   Teraz,   z   całą   mocą   swojego   oczekiwania,   wizualizuj,   że   anioły 

wzmacniają twoje pole modlitwy. Poproś, aby dodały energii wyższemu „ja” tych 

mężczyzn daleko mocniej, niż my jesteśmy w stanie sami to zrobić, aby wzniosły 

tych mężczyzn do poziomu świadomości, w którym zło jest niemożliwe.

Wpatrywałem się w tych dwóch na zboczu, szukałem jaśniejszego miejsca, 

które   wskazywałoby   na   obecność   dakini.   Wytężałem   wzrok,   ale   niczego   nie 

widziałem.

- To nie działa - powiedziałem do Wiła.

- Patrz! - krzyknął cicho. - Tam w górze, na prawo. Teraz powoli dostrzegłem 

zbliżające się światło, po chwili zrozumiałem, że otacza ono postać, która idzie w 

stronę   mężczyzn.   Człowiek   otoczony   światłem   miał   na   sobie...   mundur 

okręgowego szeryfa.

- Kim jest ten facet? - spytałem Bila. - Wygląda znajomo.

- Poczekaj - rzucił Wil. - To nie jest człowiek.

Z zapartym tchem patrzyłem, jak szeryf rozmawia z tamtymi dwoma. Światło 

otoczyło ich i w końcu odwrócili się i zaczęli iść w kierunku swojego samochodu. 

I choć szeryf nie ruszył się z miejsca, to światło rozciągnęło się i cały czas ich 

otaczało, aż dosięgło także samochodu. Szybko odjechali.

- Rozwinięcia zadziałały - stwierdził Wil.

Nie   słuchałem   go   jednak,   wzrok   miałem   utkwiony   w   szeryfie,   który   teraz 

odwrócił   się   twarzą   do   nas.   Był   wysoki,   miał   czarne   włosy.   Gdzie   ja   go   już 

wcześniej widziałem?

background image

Dotarło to do mnie dopiero, gdy znów się odwrócił i odszedł. To był ten sam 

człowiek,   którego   spotkałem   nad   basenem   w   hotelu   w   Katmandu,   ten,   który 

pierwszy   opowiedział   mi   o   badaniach   nad   modlitwą,   i   ten   sam,   którego 

widywałem chwilami przy kilku innych okazjach, ten, którego Wil nazwał moim 

aniołem stróżem.

-   One   zawsze   występują   jako   ludzie,   jeśli   jest   to   konieczne   -   powiedział 

Tashi, który podszedł teraz do mnie razem z Natalie.

-   Właśnie   ukończyliśmy   Czwarte   Rozwinięcie   -   dodał   Tashi.   -   Nareszcie 

znamy tajemnicę Shambhali. Teraz możemy zacząć robić to samo, co robiono w 

Shambhali. Oni przyglądali się światu, znajdowali kluczowe sytuacje i pomagali 

im nie tylko mocą własnych pól modlitwy, lecz także mocą sfer anielskich. Taka 

jest rola aniołów, wzmacnianie mocy.

-   Nie   rozumiem   -   powiedziałem.   -   Dlaczego   to   nie   podziałało,   kiedy 

usiłowaliśmy zatrzymać Changa, tuż przed tym, zanim przeszliśmy przez okno?

-   Bo   nie  znałem  ostatniego   kroku  -   przyznał   Tashi.  -   Nie  rozumiałem   do 

końca,   co   robiono   w   świątyniach,   zanim   nie   porozmawiałem   z   Natalie. 

Dawaliśmy Changowi energię, co było konieczne, ale nie wiedzieliśmy, że mamy 

przywołać anioły, by wzmocniły naszą energię i zainterweniowały. Trzeba zacząć 

od   pełnego   uznania   aniołów,   ale   potem,   na   tych   poziomach   energii,   musimy 

upoważnić je do działania. Musimy to zrobić z pełną świadomością i intencją. 

Poprosić je, by przyszły.

Tashi zamilkł i w zamyśleniu spoglądał na horyzont. Na jego twarzy błąkał 

się uśmiech.

- O co chodzi, Tashi? - spytałem.

- To Ani i reszta tych z Shambhali - powiedział. - Łączą się z nami. Czuję ich. 

- Poprosił wszystkich o uwagę. - Jest jeszcze coś, co możemy zrobić. Możemy 

poprosić anioły, by cały czas strzegły tej doliny.

Znów podążaliśmy za Natalie, która prowadziła nas przez proces ustawiania 

specjalnego pola, które miało sięgać we wszystkich kierunkach aż po szczyty 

porośniętych drzewami grzbietów, obejmować całą dolinę. Następnie prowadziła 

nas przez proces „upoważniania”, proszenia aniołów, by nas chroniły.

background image

- Zwizualizujcie anioła, który stoi na każdym z tych szczytów - powiedziała. - 

Shambhala zawsze była strzeżona. My też możemy być chronieni.

Przez kilka minut wszyscy skupialiśmy się na górach. Potem Tashi i Natalie 

zaczęli z ożywieniem rozmawiać. Przysłuchiwaliśmy się temu. Mówili o innych 

dzieciach,   które   przeszły   przez   Shambhalę   przed   narodzeniem,   i   o   tym,   że 

muszą   się   obudzić,   gdziekolwiek   są.   Powiedzieli,   że   dzieci,   które   teraz 

przychodzą na świat, mają większą moc niż kiedykolwiek przedtem. Są większe, 

mocniejsze,   bardziej   inteligentne   w   zupełnie   nowy   sposób.   Śpiewają,   tańczą, 

uprawiają więcej sportowych dyscyplin, komponują, piszą. Coraz więcej z nich 

rozwija swe talenty w o wiele młodszym wieku, niż to się działo w poprzednich 

pokoleniach. Jest tylko jeden problem. Siła ich oczekiwań jest o wiele większa, 

jednak   nie   umieją   w   pełni   kontrolować   skutków   swoich   myśli,   ale   mogą   się 

nauczyć, w jaki sposób działają pola modlitwy. A my możemy im pomóc.

Duchowni wraz z Tashim i Natalie skierowali się w stronę domu jej ojca, 

Billa. Młodzi wciąż z ożywieniem rozmawiali.

Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości. Mimo tego wszystkiego, czego się 

nauczyłem, wciąż nie mogłem uwierzyć, że ludzie mogą „upoważniać” anioły do 

działania.

- Naprawdę myślisz, że możemy wzywać anioły, by pomagały nam i innym? 

- spytałem Wiła. - Czy to możliwe, byśmy mieli aż taką moc?

- To nie takie proste - odparł. - Ktoś, kto ma negatywne intencje, nawet nie 

ma co próbować. To w ogóle nie działa, jeśli nie jesteśmy w pełni połączeni z 

energią stwórcy i nie wysyłamy swojej energii, by pomagała innym. Jeśli w grę 

wchodzi choćby najmniejszy cień ego albo gniew, to cała energia znika i anioły 

nie   mogą   odpowiedzieć.   Rozumiesz,   o  czym   mówię?   Jesteśmy   wysłannikami 

Boga. Możemy uznawać i utrzymywać wizję boskich zamiarów i jeżeli naprawdę 

jesteśmy w zgodzie z jego wolą, to będziemy mieć dość energii modlitwy,  by 

skierować anioły do działania.

Potaknąłem. Wiedziałem, że ma rację.

- Rozumiesz, co my tu mamy? - spytał. - Wszystkie te informacje, to przecież 

Jedenaste Wtajemniczenie. Wiedza o polach modlitwy posuwa ludzką kulturę o 

background image

krok naprzód. Kiedy zrozumieliśmy Dziesiąte, że celem naszego istnienia na tej 

planecie jest stworzenie idealnej duchowej kultury dzięki urzeczywistnieniu wizji, 

wciąż   czegoś   jeszcze   brakowało.   Nie   wiedziehśmy,   w   jaki   sposób   tę   wizję 

utrzymać.   Nie  znaliśmy  szczegółów,  jak  używać   naszej wiary  i  oczekiwań   na 

poziomie energetycznym. Teraz wiemy. Dała nam to rzeczywistość Shambhali, 

tajemnica  pól   modlitwy.   Możemy  teraz  utrzymywać   wizję   duchowego  świata   i 

działać   tak,   by   przez   naszą   twórczą   energię   tę   wizję   urzeczywistnić.   Ludzka 

kultura nie rozwinie się dalej, dopóki świadomie nie użyjemy tej mocy w służbie 

duchowej   ewolucji.   Musimy   robić   to,   co   czyniono   w   świątyniach,   czyli 

metodycznie  ustawiać  swoje pola modlitwy na wszelkie te kluczowe sytuacje, 

które  mogą  wprowadzić  zmiany.   Prawdziwa   rola  mediów,   zwłaszcza   telewizji, 

polega   na   wskazywaniu   głównych   problemów.   Musimy   zauważyć   każdą 

dyskusję,   każdą   naukową   debatę,   każdą   walkę,   która   toczy   się   pomiędzy 

mrokiem i światłem, i poświęcić czas, by użyć swojego pola.

Rozejrzał   się   wokół.   -   Możemy   to   robić   w   małych   społecznościach,   w 

kościołach, w grupach przyjaciół, na całym świecie. A gdyby tak moc wszystkich 

religii połączyć w jedno gigantyczne, jednorodne pole modlitwy? W tej chwili to 

pole jest podzielone, a nawet niszczone przez nienawiść i negatywną modlitwę. 

Dobrzy   ludzie   pozwalają,   by   ich   myśli   zasilały   zło,   myśląc,   że   to   nie   ma 

znaczenia. Ale gdyby to się zmieniło? Gdybyśmy ustawili pole większe, niż świat 

to dotąd widział, pole ogarniające całą planetę, by podnieść na wyższy poziom 

tych wszystkich, którzy chcą mieć władzę i kontrolę nad innymi? Gdyby grupa 

reformatorów w każdej profesji, w każdym zawodzie, umiała to zrobić? Gdyby 

świadomość tego pola miała taki ogromny zasięg?

Wil  zatrzymał   się   na   chwilę.   -   I   gdybyśmy   wszyscy   naprawdę   wierzyli   w 

anielskie istoty - ciągnął dalej - i wiedzieli, że mamy naturalne prawo, by je prosić 

o interwencję? Nie ma takiej sytuacji, na którą wtedy nie moglibyśmy wpłynąć. 

Nowe   milenium   może   wyglądać   całkiem   inaczej   od   mijającego.   Bylibyśmy 

prawdziwymi   wojownikami   Shambhali   wygrywającymi   bitwę   o   to,   jak   ma 

wyglądać przyszłość.

Przestał mówić i spojrzał na mnie poważnie. - To prawdziwe wyzwanie tego 

background image

pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to wszystkie poświęcenia poprzednich pokoleń 

pójdą na marne. Możemy nie przetrwać skutków wyniszczenia środowiska albo 

zdradzieckich działań „kontrolerów”.  Ważne jest - mówił dalej - by zacząć od 

stworzenia „sieci” świadomego myślenia. Od połączenia ze sobą wojowników... 

Każda osoba,   która  wie,  powinna  się  połączyć  ze  wszystkimi,  których   zna,  a 

którzy chcą wiedzieć.

Milczałem. Słowa Wiła sprawiły, że pomyślałem o Yinie i wszystkich ludziach 

żyjących  pod chińską tyranią.  Co się z nim stało? Nie dałbym  rady bez jego 

pomocy. Powiedziałem Wilowi, o czym myślę.

- Wciąż jeszcze możemy go odnaleźć - odparł. - Pamiętaj, że telewizja to 

tylko  pierwszy   krok   w  doskonaleniu  oka  umysłu.   Postaraj   się  odnaleźć  obraz 

tego, gdzie jest Yin.

Potaknąłem. Starałem się, by zupełnie wyciszyć swój umysł, i myśleć tylko o 

Yinie. Zamiast niego pojawiła mi się twarz pułkownika Changa. Wzdrygnąłem 

się. Powiedziałem Wilowi, co się stało.

- Przypomnij sobie, jak pułkownik wyglądał tam w górach, kiedy zaczynał się 

budzić. Znajdź ten wyraz w obrazie jego twarzy.

Odnalazłem   to   w   umyśle   i   nagle   obraz   zmienił   się   i   zobaczyłem   Yina   w 

więziennej celi, otoczonego przez straże.

-   Widzę  Yina   -   powiedziałem,   rozwijając   energię  modlitwy   i  wzywając   na 

pomoc   wyższe   sfery,   aż   obszar   wokół   Yina   stał   się   jaśniejszy.   Wtedy 

zwizualizowałem,   że   światło   się   rozszerza   i   obejmuje   wszystkich,   którzy   go 

trzymają w więzieniu.

- Ujrzyj anioła u boku Yina - podpowiedział Wil - i u boku pułkownika.

Skinąłem   głową.   Myślałem   o   tybetańskiej   regule   współczucia.   Wil   uniósł 

brew   i   uśmiechnął   się,   gdy   wciąż   skupiałem   się   na   obrazach.   Yin   będzie 

bezpieczny. Tybet w końcu będzie wolny. Tym razem nie miałem wątpliwości.