background image
background image

Rozdział 1 

Daję Jessemu buziaka i zostawiam go z niepokojem na jego pięknej twarzy. 
– Zadzwonię. 
Zatrzaskuję drzwi samochodu i nie oglądając się za siebie, biegnę ścieżką do 

domu Kate. Szybko zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie plecami. 

– Hej! – Na szczycie schodów staje Kate owinięta ręcznikiem. – Wszystko w 

porządku? 

Nie udaje mi się przykleić do twarzy sztucznego uśmiechu. 
– Nie. 
Kate patrzy na mnie z mieszaniną konsternacji i współczucia. 
– Herbaty? 
Kiwam  głową  i  odklejam  się  od  drzwi.  Wiedziałam,  że  do  tego  dojdzie. 

Może nie tak prędko, ale ten paskudny ból serca był nieunikniony. Wlokę się na 
górę po schodach i opadam na krzesło. Kate parzy herbatę. 

– Sam już poszedł? 
Kate  wsypuje  do  swojego  kubka  trzy  łyżeczki cukru; choć  stoi  plecami  do 

mnie, wiem, że się uśmiecha. 

– Tak – odpowiada zdawkowo. 
– Udana noc? 
Odwraca  się,  mrużąc  jasnoniebieskie  oczy,  po  czym  wyszczerza  zęby  w 

uśmiechu. 

– Ten facet to zwierzak! 
Prycham drwiąco. Jest ktoś jeszcze, do kogo pasuje ten opis. 
– Niezły jest? 
Nalewa do kubków wrzątku i dodaje mleko. 
– Jest w porządku. – Wzrusza ramionami. – Dość gadania o mnie. Dlaczego 

wyszłaś dziś rano z domu cała w skowronkach, a wracasz kilka godzin później z 
taką  miną,  jak  gdybyś  dostała  w  twarz?  –  Siada  i  podaje  mi  moją  herbatę. 
Wzdycham. 

– Więcej się z nim nie spotkam. 
– Dlaczego? 
–  Dlatego,  Kate,  że  nie  mam  nawet  cienia  wątpliwości,  że  paskudnie  się 

sparzę. Ten facet jest bardzo niebezpieczny. 

– Skąd wiesz? 
– Jest dojrzałym biznesmenem, bajecznie bogatym i pewnym siebie. Jestem 

dla  niego tylko zabawką. Gdy się znudzi, wyrzuci  mnie  i znajdzie sobie kogoś 
innego.  –  Wzdycham  z  przygnębieniem.  –  Uwierz  mi,  nie  zabraknie  kobiet 

background image

gotowych rzucić  mu się do stóp. Widziałam, jakie wzbudza reakcje, sama tego 
doświadczyłam. W sypialni jest niesamowicie gwałtowny i cholernie dobry w te 
klocki,  o  czym  świadczą  jego  liczne  podboje.  –  Nabieram  powierza,  a  Kate 
patrzy  na  mnie  z  otwartymi  ustami.  –  Działa  na  kobiety  jak  magnes,  pewnie 
miał ich na pęczki. Już zdążyłam spiąć się z Sarą, kobietą, którą wzięłam za jego 
dziewczynę. – Osuwam się na oparcie krzesła i biorę swój kubek herbaty. 

–  Chyba  nie  myślisz  poważnie  o  zerwaniu z  powodu  kilku  wrednych  słów 

wzgardzonej kobiety? Każ jej się odwalić! 

– Nie, nie chodzi tylko o to, choć gdyby mogła, wbiłaby mi nóż w plecy. 
Kate przewraca oczami. 
– Kochana, jesteś ślepa! 
– Nieprawda. Jestem rozsądna – bronię się. – Dlaczego tak go lubisz? 
– Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ma w sobie coś, zgodzisz się? 
– Tak, coś groźnego. 
–  Nie,  chodzi  mi  o  to,  jak  na  ciebie  patrzy,  jak  gdybyś  była  centrum  jego 

wszechświata. 

– Nie bądź głupia! Jestem centrum jego życia seksualnego – poprawiam ją, 

uświadamiając  sobie  nagle,  że  być  może  jestem  tylko  jedną  z  wielu  kobiet,  z 
którymi dobrze się bawi. To bolesna myśl i kolejny powód, żeby odejść, dopóki 
jeszcze  się  jakoś  trzymam.  Kogo  chcę  oszukać?  Już  jestem  w  rozsypce,  ale 
będzie jeszcze gorzej, jeśli tego nie przerwę. 

– Avo, jesteś mistrzynią wyparcia – drwi Kate. 
– Niczego nie wypieram. 
– Owszem – oświadcza stanowczo Kate. – Zakochałaś się w nim. To widać 

na pierwszy rzut oka. 

Czy  to  takie  oczywiste?  Powinnam  zaprzeczyć,  ale  nie  będę  obrażać  jej 

inteligencji. 

–  Idę  się  położyć.  –  Odsuwam  do  tyłu  krzesło  i  aż  się  wzdrygam  od 

świdrującego  uszy zgrzytu, z jakim przesuwa się po drewnianej podłodze. Kac 
wrócił ze zdwojoną siłą. 

– Okej – wzdycha Kate. 
Zostawiam ją w kuchni i idę się zaszyć w swoim pokoju. Padam na łóżko i 

naciągam poduszkę na głowę. 

Z niechęcią przyznaję, że zdzira o odętych usteczkach miała rację. Nie mogę 

wiązać swoich marzeń z Jessem Wardem i ta myśl jest jak nóż wbijający się w 
moje rozdarte serce. 

Rozpoczynam  nowy  tydzień  pracy,  ale  nie  czuję  się  wcale  jak  nowo 

narodzona. 

– Dzień dobry, kwiatuszku! – woła ze swojego gabinetu Patrick. 
– Dzień dobry. – Silę się na radosny ton, ale próba wypada żałośnie. Rzucam 

torbę  obok  biurka  i siadam,  żeby  odpalić  komputer.  Pięć  sekund  później  moje 

background image

biurko skrzypi na znak protestu pod ciężarem Patricka. 

– Jak sytuacja z Van Der Hausem? 
Sięgam  pod  biurko,  żeby  wydobyć  pudełko  z  próbkami  materiałów,  które 

zostawiłam tu w piątek. 

– Przyszły w piątek – mówię, rozkładając część z nich na biurku. – Wysłał 

mi mejlem wytyczne i rysunki. 

Patrick  przegląda  stertę  próbek  –  wszystkie  są  w  neutralnych  odcieniach 

beżu i kremowego, niektóre wzorzyste, inne nie, 

– Trochę nudne, co? – burczy z dezaprobatą. 
– Nie zgadzam się. – Wyciągam skrawek pięknego materiału w grube pasy. 

— Spójrz. 

Kręci nosem. 
– Nie w moim guście. 
–  Nie  musi  ci  się  podobać  –  przypominam  mu.  To  nie  on  będzie  kupował 

ekskluzywny  apartament  w  Life  Building.  –  Pan  Van  Der  Haus  wraca  dziś  z 
Danii. Powiedział, że zadzwoni w sprawie mojej wizyty na budowie. Wezmę się 
do pracy, jeśli nie masz nic przeciwko temu. 

Patrick wstaje, a ja jak zwykle krzywię się, gdy biurko skrzypi. 
– Tak, oczywiście. –  Przygląda  mi się  podejrzliwie.  –  To  nie  moja sprawa, 

ale chyba jesteś dziś nie w sosie. Czy coś się stało? 

– Nic mi nie jest, daję słowo. 
–  Jesteś pewna? 
– Tak, Patricku. –  Nie zabrzmiało to przekonująco. Moja komórka zaczyna 

skakać  po  biurku,  wygrywając  na  całe  biuro  Black  and  Gold  Sama  Sparro. 
Marszczę  brwi,  bo  wyświetlacz  pokazuje  imię  Jessego.  Znów  majstrował  przy 
moim  telefonie.  Serce  trzepocze  mi  w  piersi,  ale  nie  jest  to  miłe  uczucie.  Nie 
mogę z nim rozmawiać. Dźwięk jego głosu sprawi, że wrócę do punktu wyjścia. 

– Pozwolę ci odebrać, kwiatuszku. Uszy do góry. To polecenie służbowe! 
Patrick  odchodzi,  a  ja  ściszam  telefon,  ale  chwilę  później  znów  zaczyna 

podskakiwać. Odrzucam połączenie, kładę komórkę na biurku i zabieram się do 
roboty.  Odnajduję  mejl  od  Mikaela  –  jest  krótki,  ale  zawiera  dość  informacji, 
żebym mogła rozpocząć projektowanie. 

Piętnaście  minut  później  mój  telefon  wciąż  dzwoni,  słyszę  też  sygnał 

przychodzącej  wiadomości,  ale  zamiast  ją  skasować,  jak  nakazywałby  zdrowy 
rozsądek, otwieram ją. 

„Odbierz telefon!‖ 
Znowu rozlega się Sam Sparro, a ja po raz kolejny odrzucam połączenie. W 

takim tempie nie uda mi się nic zrobić. Zaraz potem dostaję kolejną wiadomość. 

„Avo, porozmawiaj ze mną, proszę. Co ja takiego zrobiłem?‖ 
Wyciszam telefon i próbuję o nim zapomnieć. Co takiego zrobił? Właściwie 

nic,  ale  jestem  pewna,  że  coś  zrobi,  jeśli  tylko  dam  mu  szansę.  A  może  nie? 

background image

Och, nie wiem. Ale instynkt każe mi odejść. 

–  Sal,  gdyby  ktoś  chciał  się  ze  mną  skontaktować,  niech  dzwoni  na  moją 

komórkę, okej? – Wiem, że to będzie jego kolejny ruch. 

– Okej, Avo. 
Zabieram  się  do  planszy  z  inspiracjami  i  rysunków  dla  Mikaela.  Nie 

widziałam  jeszcze  apartamentów,  ale  wiem  dobrze,  co  chcę  osiągnąć,  i  ku 
własnemu zaskoczeniu jestem podekscytowana tym projektem. 

W  porze  lunchu  wyskakuję  do  delikatesów  po  kanapkę  i  wracam  do  biura, 

żeby  ją  zjeść.  Sally  informuje  mnie,  że  pod  moją  nieobecność  dzwonił  jakiś 
mężczyzna, ale nie zostawił wiadomości. Oczywiście wiem, kto to był. 

Uparcie  ignoruję  swój  telefon,  robię  wyjątek  tylko  dla  Mikaela,  który 

dzwoni, żeby  umówić się  na jutro. Zostaje w Danii do końca tygodnia, więc o 
dziewiątej  rano  mam  się  spotkać  w  Life  Building  z  jego  osobistą  asystentką. 
Gdy  wybija  szósta,  jestem  zadowolona  z  pracowicie  spędzonego  dnia  i 
poczynionych postępów. Dzień minął mi jak z bicza strzelił. 

Następnego  dnia  wchodzę  do  Life  Building  punktualnie  o  umówionej 

godzinie, choć jestem  nieco zdyszana, bo rano zaspałam. Niepotrzebnie się tak 
spieszyłam.  Asystentka  Mikaela  jest  spóźniona,  więc  siadam  i  korzystam  z 
okazji,  żeby  zadzwonić  do  mamy  i  sprawdzić,  czy  w  Newquay  wszystko  w 
porządku.  Dowiaduję  się,  że  Dan  przylatuje  w  poniedziałek,  co  poprawia  mi 
humor. Po rozmowie z mamą wreszcie zdobywam się na odwagę, żeby przejrzeć 
wszystkie nieodebrane połączenia i wiadomości – wszystkie od Jessego, jeśli nie 
liczyć esemesa od Kate, która napisała wczoraj wieczorem, że zostaje na noc u 
Sama. Rano tak się spieszyłam, że nawet nie zauważyłam, że jej nie ma. Szybko 
odpisuję,  wyjaśniając,  że  spałam  jak  zabita.  Ale  w  myślach  wciąż  słyszę  jego 
uporczywe  łomotanie  do  drzwi,  gdy  chowałam  się  pod  kołdrą  jak  wystraszone 
dziecko. 

– Panna O’Shea? – Podnoszę wzrok i widzę drobną blondynkę, wyciąga do 

mnie  rękę.  –  Jestem  Ingrid.  Mikael  uprzedził  panią,  że  się  pojawię,  tak?  –  Ma 
bardzo silny duński akcent. 

– Ingrid, proszę, mów mi po imieniu. – Wstaję i potrząsam lekko jej dłonią. 

Wygląda tak krucho. Ingrid uśmiecha się i kiwa głową. 

– Oczywiście, Avo. 
– Mikael dzwonił do mnie wczoraj, mówił, że coś go zatrzymało w Danii. 
–  Tak,  to  prawda.  Oprowadzę  cię.  Budynek  nie  jest  jeszcze  wykończony, 

więc  musisz  to  włożyć.  –  Wręcza  mi  żółty  kask  i  odblaskową  kamizelkę. 
Zakładam  odzież  ochronną,  a  ona  wciska  guzik,  żeby  przywołać  windę.  – 
Zaczniemy od penthousea. Rozkładem  przypomina ten w  Lusso.  – Wchodzimy 
do windy. – Znasz, oczywiście, Lusso – mówi z uśmiechem. 

–  Tak,  znam  Lusso.  –  I  to  lepiej  niż  sądzisz!  –  dodaję  w  myślach, 

odwzajemniając  jej  przyjazny  uśmiech.  Natychmiast  przywołuję  się  do 

background image

porządku i szukam w torebce teczki. 

–  Jesteśmy  na  miejscu.  –  Drzwi  windy  otwierają  się  bezpośrednio  w 

penthousie. – Zapraszam do środka, Avo. 

–  Dziękuję.  –  Wychodzę  na  otwartą  przestrzeń  i  od  razu  zauważam,  że 

penthouse musi być zbliżony rozmiarami do tego w Lusso. 

–  Jak  widzisz,  użyliśmy  dębu.  Wszystkie  okna  i  drzwi  były  robione  na 

zamówienie z ekologicznego drewna. Jestem pewna, że Mikael wspomniał ci o 
tym  w  mejlu  z  wytycznymi.  –  Zerkam  na  nią,  a  ona  zauważa  moje  puste 
spojrzenie,  bo  wybucha  śmiechem  i  kręci  głową.  –  Nie  wspomniał  o  tym  w 
mejlu? 

– Nie. – Mam nadzieję, że czegoś nie przeoczyłam. 
– Musisz mu wybaczyć. Jest trochę rozkojarzony z powodu rozwodu. 
Rozwodu?  A  więc  to  go  zatrzymało  w  Danii?  Moim  zdaniem  to  trochę 

niestosowne, że wtajemnicza mnie w życie osobiste Mikaela. 

– Wezmę to pod uwagę – zapewniam z uśmiechem. 
Przez  kilka  następnych  godzin  Ingrid  oprowadza  mnie  po  całym  budynku. 

Po drodze robię zdjęcia i notatki. Mikael i jego partner bez wątpienia znają się 
na nowoczesnym, luksusowym budownictwie. Widoki na Holland Park i miasto 
zapierają dech w piersi. 

– Dziękuję za wycieczkę, Ingrid. – Zdejmuję szykowną kamizelkę i kask. 
– Nie ma za co, Avo. Wiesz już wszystko, co trzeba? 
– Tak. Będę czekała na telefon od Mikaela. 
– Powiedział, że zadzwoni do ciebie w poniedziałek – mówi Ingrid, podając 

mi rękę. 

Żegnamy się i ruszam do biura. Po drodze dzwonię do swojego ginekologa, 

potrzebuję recepty na nowe pigułki. Udaje mi się umówić wizytę o czwartej po 
południu, co za  ulga. Nie żebym w  najbliższej przyszłości planowała  uprawiać 
seks. Kilka ostatnich dni wystarczy mi na długo. 

– Cześć! – wołam do Toma i Victorii, wchodząc do biura. 
Tom marszczy brwi i zerka na zegar. 
–  Ojej!  Spóźnię  się  do  pani  Baines.  Będzie  miała  kocięta!  Wrócę,  jak 

spacyfikuję  tę starą  wariatkę  –  trajkocze, pakując swoją  męską torbę, po czym 
opuszcza biuro tanecznym krokiem. 

–  Wszystko  gra,  Yictorio?  –  pytam,  siadając  za  biurkiem.  Vietoria  buja 

myślami w obłokach. – Halo?! – wołam. 

– Hę? O przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś? 
– Wszystko gra? 
Victoria uśmiecha się promiennie i odrzuca przez ramię blond loki. 
– Lepiej być nie może. 
– A to czemu? – pytam, unosząc brew. 
Victoria chichocze jak mała dziewczynka. 

background image

– Umówiłam się z Drew na randkę w piątek wieczorem. 
Wiem o tym, ale ta trzpiotka nadał nie pasuje mi do poważnego Drew. 
– W jakimś fajnym miejscu? 
Wzrusza ramionami. 
–  Nie  powiedział  mi.  Zapytał  tylko,  czy  może  mnie  gdzieś  zaprosić.  – 

Dzwoni  jej  komórka,  więc  Victoria  kończy  rozmowę  i  w  tej  samej chwili  mój 
telefon obwieszcza nadejście wiadomości. Od Kate. 

„Właśnie włączyliśmy komórki. Byliśmy... zajęci. Widziałaś się z Jessem?‖ 
Zajęci? W ich przypadku bycie „zajętym‖ to pewne niedopowiedzenie. 
„Nie‖. 
Nie  muszę  pisać  nic  więcej  i  mam  nadzieję,  że  Kate  nie  odpisze,  bo  i  tak 

wiem, co chce mi powiedzieć. Marzenie ściętej głowy. 

„OK. Łapię. Ale tak między nami... 30 nieodebranych połączeń. Sam z nim 

rozmawiał. Nie jest zachwycony, ale przynajmniej wie, że żyjesz.:)‖ 

A  co  jego  zdaniem  mogło  mi się  stać?  Spoglądam  na  ekran  komputera,  po 

raz  kolejny  ściszając  telefon,  który  znów  wygrywa  Black  and  Gold,  ale  po 
trzech kolejnych dzwonkach zupełnie go wyciszam. Co za upierdliwy dupek. 

– Wychodzę! – woła Victoria, wstając zza biurka. 
Macham  jej  na  pożegnanie  i  zaczynam  przeglądać  pocztę,  a  potem  kopiuję 

kilka rysunków, które mam wysłać kontrahentom. 

Równo o trzeciej idę zrobić sobie kawę. 
–  Avo?  –  słyszę  głos  Sally.  Wystawiam  głowę  zza  kuchennych  drzwi  i 

widzę,  jak  macha  do  mnie  ze  słuchawką  przy  uchu.  –  Dzwoni  do  ciebie  jakiś 
mężczyzna, ale nie chce się przedstawić. 

Serce podchodzi mi do gardła. Doskonale wiem kto to. 
– Prosiłaś, żeby zaczekał? 
– Tak. Mam go przełączyć? 
–  Nie!  –  wrzeszczę,  aż  biedna  Sally  podskakuje.  –  Przepraszam.  Powiedz 

mu, że wyszłam z biura. 

–  Aha,  okej.  –  Sprawia  wrażenie  zdezorientowanej,  kiedy  wciska  guzik, 

wznawiając połączenie z Jessem. – Przykro mi, proszę pana. Ava wyszła z biu... 
–  Podskakuje  na  metr  w  górę,  z  hukiem  upuszczając  telefon  na  biurko. 
Niezdarnie podnosi go do ucha. – Przy...przy...przykro mi, pro... proszę pana. – 
Biedna  Sal  jąka  się  okropnie,  co  oznacza,  że  Jesse  ochrzania  ją  przez  telefon. 
Czuję się winna, że ją na to naraziłam. – Proszę pana...zapewniam... pana.. .że.. 
.że jej tu nie ma. 

Spanikowana  i  oszołomiona,  patrzy  na  mnie  wielkimi  oczami,  znosząc 

werbalny atak tego neurotyka. Uśmiecham się przepraszająco. Kupię jej kwiaty. 

Odkłada telefon na podstawkę i spogląda na mnie w szoku. 
– Kto to był? – Jest bliska łez. 
–  Sally,  tak  mi  przykro.  –  Łapię  stojące  w  kuchni  kawy  i  w  geście 

background image

pojednania zanoszę jedną z nich na jej biurko. 

Sally wzdycha z irytacją. 
– Ktoś powinien go przytulić! – oświadcza i zaczyna chichotać. 
Staję jak wryta. Spodziewałam się łez i załamania nerwowego, ale nudna jak 

flaki z olejem Sally właśnie zażartowała. Patrzę, jak ta szara myszka chichocze, 
i  sama  zaczynam  się  śmiać  –  zginam  się  wpół  i  zanoszę  śmiechem,  aż  łzy  mi 
stają w oczach. Sally wtóruje mi histerycznie, obie dosłownie pokładamy się ze 
śmiechu. 

– Co tu się dzieje?! – woła zza swojego biurka Patrick. 
Macham  mu  ręką,  a  on  przewraca  oczami,  z  irytacją  kręci  głową  i  z 

powrotem wbija wzrok w ekran komputera. I tak nie mogłabym mu powiedzieć, 
nawet  gdybym  była  w  stanie  wykrztusić  choć  słowo.  Zostawiam  zapłakaną  ze 
śmiechu  Sally  i  idę  do  łazienki,  żeby  doprowadzić  się  do  porządku.  Mam 
doskonały humor. Zobaczyłam Sally w całkiem nowym świetle. Podoba mi się, 
że potrafi być sarkastyczna. 

Kiedy  już  się  opanowałam  i  otarłam  rozmazany  tusz  do  rzęs,  mówię 

Patrickowi, że wychodzę do lekarza. 

–  Przepraszam,  Sally,  nie  mogę  na  ciebie  spojrzeć!  –  parskam,  mijając  jej 

biurko, i wychodzę z biura odprowadzana jej śmiechem. Poważnieję i ruszam w 
stronę metra. 

Rozdział 2 

Po  wysłuchaniu  wykładu  na  temat  niefrasobliwości,  udzielonego  mi  przez 

doktora  Monroe,  naszego  wieloletniego  lekarza  rodzinnego,  odbieram  receptę  i 
idę  do  apteki,  żeby  wykupić  pigułki.  Docieram  do  domu  tuż  przed  szóstą  i 
jestem zaskoczona, że Kate wciąż nie ma. 

Biorę  prysznic,  przebieram  się,  wyjmuję  telefon  z  torebki  i  przewracam 

oczami  na widok dwudziestu  nieodebranych  połączeń. Usuwam  pięć kolejnych 
esemesów,  których  na  wszelki  wypadek  nawet  nie  czytam.  Gdy  wchodzę  do 
kuchni, wyświetlacz komórki znów zaczyna migać. 

Otwieram  lodówkę,  wyjmuję  wino  i  dochodzę  do  wniosku,  że  brakuje  mi 

odwagi i hartu ducha. Co za idiotyczna sytuacja. Odbieram telefon. 

– Halo. 
– Ava? – Głos ma spięty i zdyszany. 
– Jesse. – Biorę głęboki oddech dla dodania sobie animuszu. – Nie mogę się 

z tobą spotykać. 

– Nie! Avo, posłuchaj... 
Odwaga  szybko  mnie  opuszcza.  Rozłączam  się  i  oddychając  głęboko, 

background image

nalewam sobie wina. Butelka stuka o kieliszek, gdy rozlega się głośne łomotanie 
do drzwi. 

– Avo! 
Zamykam  oczy,  zbierając  siły.  Ubiegłej  nocy  jego  uporczywe  dobijanie  się 

do drzwi było istną torturą. Sąsiedzi gotowi jeszcze zadzwonić na policję. 

– Avo! – ryczy Jesse, waląc w drzwi. 
Spokojnie  idę do salonu  i  wyglądam  przez żaluzje. Jesse patrzy w okno  na 

piętrze.  Jest  zdesperowany,  ale  nie  zamierzam  mu  otworzyć.  Stanąć  z  nim 
twarzą  w  twarz  byłoby  poważnym  błędem.  Widzę,  jak  przykłada  komórkę  do 
ucha, i mój telefon znów zaczyna błyskać. Odrzucam połączenie, Jesse spogląda 
z niedowierzaniem na swoją komórkę. 

– Avo, otwórz te pieprzone drzwi! 
– Nie – szepczę, jak gdyby  mógł  mnie  usłyszeć. Jestem bliska zawału, gdy 

przed  domem  zatrzymuje  się  porsche  Sama.  Kate  wysiada  i  podchodzi  do 
Jessego,  który  wymachuje  rękami  jak  jakiś  świr.  Sam  dołącza  do  nich  i  klepie 
go  pokrzepiająco  po  ramieniu.  Rozmawiają  jeszcze  kilka  minut,  a  potem  Kate 
prowadzi ich oboje do domu. 

–  O  Boże,  Kate!  –  Sterczę  jak  kołek  na  środku  salonu  i  słyszę,  że  drzwi 

frontowe walą z hukiem o ścianę, a potem ktoś pędzi na górę po schodach. Jesse 
wpada  do  salonu,  gniew  na  jego  twarzy  ustępuje  uldze,  a  potem  przechodzi  w 
czystą  furię.  Jego  szary  garnitur  wygląda  nienagannie,  czego  nie  można 
powiedzieć o zmierzwionych włosach i spoconym czole. 

–  Gdzie  się,  kurwa,  podziewałaś?!  —  wrzeszczy  na  mnie,  jego  oddech 

dosłownie świszczy mi koło uszu. – Włosy sobie rwałem z głowy! 

Stoję i gapię się na niego, nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Czy on uległ 

złudzeniu,  że  powinnam  się  przed  nim  tłumaczyć?  Kate  i  Sam  stają  za  jego 
plecami, milczący i zaniepokojeni. Patrzę na Kate i kręcę głową, mam ogromną 
ochotą zapytać, czy podoba jej się to wcielenie Jessego. 

– Pójdziemy do The Cock na drinka – mówi cicho Sam, łapie Kate za rękę i 

ciągnie ją po schodach w dół. Kate nie próbuje go powstrzymać. Odprowadzam 
ich wzrokiem, przeklinając w duchu tchórzy, którzy zostawili mnie samą z tym 
szaleńcem. 

Jesse  spogląda  ze  znużeniem  na  sufit,  próbując  uspokoić  oddech,  a  potem 

znów wbija we mnie płomienne spojrzenie. Przenika mnie nim na wskroś. 

– Czy mam ci odświeżyć pamięć? 
Co  takiego?  Chyba  dywan  odcisnął  mi  się  na  brodzie,  bo  moja  szczęka 

uderzyła właśnie o ziemię. 

– Nie! – krzyczę, wymijam go i zbiegam do kuchni. Muszę się napić! Jesse 

idzie  za  mną,  patrzy,  jak  rzucam  komórkę  na  blat  kuchenny  i  łapię  butelkę  z 
winem.  –  Jesteś  skończonym  draniem!  –  wrzeszczę,  nalewając  sobie  wino 
drżącymi  rękami.  Gotuję  się  z  wściekłości.  Obracam  się  i  rzucam  mu  moje 

background image

najbardziej  wredne  spojrzenie.  Jesse  wzdryga  się  lekko,  co  napełnia  mnie 
ogromną  satysfakcją.  –  Dostałeś  to,  czego  chciałeś.  Ja  też.  Więc  przestańmy 
marnować swój czas, do jasnej cholery. – Wcale nie dostałam tego, co chciałam, 
ale ignoruję głos w głowie, który przypomina mi o tym. Muszę z tym skończyć, 
zanim wir namiętności o imieniu Jesse Ward wciągnie mnie głębiej. 

– Licz się ze słowami! – krzyczy. – O czym ty mówisz? Nie dostałem tego, 

co chciałem. 

–  Chcesz  więcej?  –  Upijam  trochę  wina.  –  Ale  ja  nie,  więc  przestań  mnie 

napastować, Jesse. I przestań na mnie krzyczeć! – Miało to zabrzmieć brutalnie, 
ale  obawiam  się,  że  wypadło  dość  żałośnie.  Coś  musi  w  końcu  zadziałać. 
Upijam kolejny łyk wina i podskakuję, gdy Jesse wyrywa mi kieliszek z dłoni i 
wrzuca go do zlewu. Krzywię się, słysząc odgłos tłuczonego szkła. 

– Nie musisz pić jak jakaś pieprzona piętnastka! – wrzeszczy. 
Zaciskam dłonie w pięści, muszę użyć całej siły woli, żeby się uspokoić. 
–  Wynoś  się!  –  krzyczę.  Moje  próby  pozbycia  się  go  spełzają  na  niczym. 

Ogarnia mnie coraz większa desperacja. 

Kulę się w sobie, gdy Jesse wydaje z siebie ryk wściekłości i wali pięścią w 

kuchenne drzwi, pozostawiając w drewnie spore zagłębienie. 

Wytrzeszczam oczy i zaciskam usta, oszołomiona jego gwałtowną reakcję na 

odrzucenie. Ręka trochę mu się trzęsie, gdy odwraca się w moją stronę i patrzy 
mi prosto w oczy, świdrując mnie zielonym spojrzeniem. 

A  niech  mnie, to musiało boleć. Mam już  ruszyć do zamrażarki po  lód, ale 

on zaczyna iść powoli w moją stronę. Zapieram się dłońmi o brzeg kuchennego 
blatu  i  patrzę,  jak  się  zbliża.  Staje  naprzeciw  mnie  i  kładzie  dłonie  na  moich. 
Znalazłam się w pułapce. 

Dysząc  mi  w  twarz,  mierzy  mnie  gniewnym  spojrzeniem,  po  czym 

przywiera  ustami  do  moich  warg,  pozbawiając  mnie  tchu.  Wiję  się  pod  nim, 
usiłując się uwolnić. Co on wyprawia? Prawdę mówiąc, znam odpowiedź na to 
pytanie. Chce odświeżyć mi pamięć. Mam przechlapane. 

Przyciska  usta  jeszcze  mocniej,  ale  nie  odwzajemniam  pocałunku. 

Powtarzam wciąż sobie, że to nie w porządku, cholernie nie w porządku. Wiem, 
że jeśli ulegnę, będę cierpieć jeszcze bardziej. Próbuję się uwolnić, ale on war-
czy  i  przytrzymuje  moje  dłonie.  Nigdzie  mnie  nie  puści.  Moje  rozpaczliwe 
próby powstrzymania go rozbijają się o jego determinację. 

Przesuwa  językiem  po  mojej  dolnej  wardze,  ale  wciąż  odmawiam  mu 

dostępu. Dygoczę, usiłując zapanować nad reakcjami własnego ciała. Wiem, że 
jeśli złamie mój opór, będę zgubiona, więc uparcie zaciskam usta, modląc się w 
duchu, by dał za wygraną. 

Kiedy puszcza moją rękę, natychmiast próbuję go odepchnąć, ale to na nic. 

Ten facet jest jak czołg. Moje nędzne próby wyswobodzenia się nie robią na nim 
żadnego wrażenia. 

background image

Łapie mnie za biodro, a ja podrywam się, ale wciska mnie w blat. Tkwię w 

potrzasku,  lecz  wciąż  bronię  się  przed  pocałunkiem,  zaciskając  mocno  wargi. 
Odwracam głowę w bok, gdy odrobinę odpuszcza. 

– Uparciucha – mruczy, przyciskając wargi do mojej szyi. Liże i podskubuje 

skórę  aż  do  zagłębienia  nad  obojczykiem,  zatacza  językiem  kółka  i  długimi 
pociągnięciami wytycza szlak aż do ucha i podgryza małżowinę. 

Zaciskam  powieki,  modląc  się  w  duchu,  żebym  dała  radę  oprzeć  się 

przemożnej sile jego dotyku. Wbijam mu paznokcie w ramię i zaciskam usta w 
obawie, że wyrwie się z nich jęk rozkoszy. 

Puszcza  moje  biodro,  powoli  przesuwa  dłonią  po  moim  brzuchu  i  zaczepia 

palce za pasek szortów. 

– Proszę. Proszę, przestań. 
– To ty przestań,  Avo. Po  prostu przestań.  – Wsuwa palec wskazujący pod 

materiał  i  powoli  porusza  nim  z  lewa  na  prawo  delikatnymi,  miarowymi 
ruchami, cały czas nie przerywając ataku na moje ucho i szyję. Chce mi się wyć 
z frustracji. 

Od tego ciepłego dotyku uginają się pode mną kolana, całe  moje ciało drży 

gwałtownie.  Jesse  śmieje  się  cicho,  gardłowo,  aż  dreszcz  przebiega  mi  wzdłuż 
kręgosłupa,  a  moja  łechtaczka  zaczyna  wolno,  miarowo  pulsować.  Zaciskam 
uda, kładę mu rękę na piersi, żeby go odepchnąć, ale to na nic. Nawet nie wiem, 
po  co  się  w  ogóle  staram.  Jeszcze,  jedno  uderzenie  serca  i  mu  ulegnę.  Głowa 
zaraz  mi  eksploduje,  ale  nie  jestem  pewna,  czy  z  rozkoszy,  czy  pomieszania 
zmysłów. 

A  potem  jego  dłoń  zapuszcza  się  w  moje  figi  i  rozdziela  palcami  wargi,  a 

mnie  jakby  prąd  przeszył.  Bardzo  delikatnie  muska  łechtaczkę,  a  ja  drżę  i 
otwieram  usta,  z  których  wyrywa  się  okrzyk  rozkoszy.  Jesse  wykorzystuje 
bezwzględnie moją słabość i wciska mi język do ust, badając każdy ich zakątek. 
Jego kciuk zatacza powoli kółka wokół mojej rozpalonej łechtaczki. 

Odwzajemniam pocałunek. 
– Puść moją rękę – dyszę, napinając mięśnie ramienia, 
Musi  wiedzieć,  że  mnie  ma,  bo  z  jękiem  wypuszcza  moją  drugą  dłoń  i  od 

razu łapie mnie za kark. Zarzucam mu ramiona na szyję, żeby przyciągnąć go do 
siebie  –  tak  po  prostu.  Dochodzę  z  okrzykiem  będącym  mieszanką  czystego 
upojenia i irytującej frustracji. 

–  Przypomniało  ci  się  już?  –  szepcze  miękko,  wysuwając  rękę  z  moich 

szortów.  Wzdycham  i  podnoszę  ciężkie  powieki,  żeby  spojrzeć  w  jego  zielone 
oczy. Nie odpowiadam, a on nie domaga się tego. Pochyla się tylko i składa na 
moich wargach delikatny pocałunek. 

Sadza mnie na blacie. 
–  Dlaczego  wciąż  przede  mną  uciekasz?  –  pyta,  wpatrując  się  we  mnie 

badawczo. Opiera dłonie po obu stronach moich ud i pochyla się, napierając na 

background image

mnie. 

Spuszczam  wzrok.  Nie  potrafię  spojrzeć  mu  w  oczy.  Co  mogę  mu 

odpowiedzieć?  Że  się  w  nim  zakochałam?  Nie,  więc  wzruszam  tylko 
ramionami. 

Wsuwa mi palec wskazujący pod brodę i odchyla głowę do tyłu, zmuszając 

mnie, żebym spojrzała w jego przystojną twarz. Unosi wyczekująco brwi. 

– Porozmawiaj ze mną, skarbie. 
Wzdycham. 
– Rozpraszasz mnie. Nie chcę cierpieć. 
Zagryza dolną wargę, trybiki w jego  głowie kręcą się jak szalone. Nie wie, 

co odpowiedzieć. 

– Rozpraszam cię? 
– Tak. 
– Co to znaczy? 
–  Zagłuszasz  mój  zdrowy  rozsądek  –    odpowiadam  cicho.  Odurzający 

wpływ,  jaki  ma  na  moje  ciało,  jest  coraz  silniejszy.  Uprzedzał,  że  będę  go 
potrzebować, i jak na razie dotrzymuje słowa. 

– Avo, wiedz jedno.  Zrobię wszystko, żeby cię  nie skrzywdzić.  Proszę,  nie 

uciekaj przede mną. – Nachyla się i całuje mnie w usta. – A teraz zamierzam cię 
jeszcze trochę porozpraszać. Musimy się pogodzić. – Jego niski głos znów budzi 
we  mnie  pożądanie,  jego  słowa  napawają  otuchą,  gdy  łapie  mnie  za  pupę  i 
zsuwa z blatu, żebym oplotła go nogami w pasie. 

Wychodzi z kuchni, idzie do mojego pokoju, nogą zamyka za sobą drzwi, po 

czym  sadza  mnie  w  nogach  łóżka  i ściąga  mi podkoszulek  przez  głowę.  Moje 
nagie  piersi  wydostają  się  na  wolność,  Jesse  uśmiecha  się,  zaglądając  mi 
głęboko  w  oczy.  Rzuca  podkoszulek  na  podłogę,  łapie  za  moje  szorty, 
zachęcając mnie do podniesienia pupy, i ściąga je razem z figami. 

–  Nie  ruszaj  się  –  rozkazuje,  zdejmując  krawat.  Dreszczyk  oczekiwania 

przenika  całe  moje  ciało,  gdy  powoli  rozbiera  się  przede  mną.  Mój  wzrok 
natychmiast przyciąga blizna na brzuchu. Tak bardzo chciałabym wiedzieć, skąd 
się wzięła. 

– Spójrz na mnie, Avo – nakazuje. 
Patrzę  mu  w  oczy,  kiedy  zsuwa  bokserki.  Jego  członek  wypręża  się  na 

wysokości  mojej  twarzy.  Jeśli  po  niego  sięgnę  i  otworzę  usta,  będę  miała 
przewagę. Byłaby to  miła odmiana. Jesse uśmiecha się sprośnie,  mierząc  mnie 
płomiennym spojrzeniem. 

–  Muszę  się  w  tobie  znaleźć  –  mówi  mrocznym  tonem.  –  Twoje  usta  z 

przyjemnością przelecę później. Jesteś mi to winna. 

Potężny wstrząs targa moim wnętrzem, gdy pochyla się, oplata mnie w talii 

ramionami,  po  czym  wpełza  na  łóżko  i  delikatnie  kładzie  mnie  pod  sobą. 
Rozsuwa mi uda kolanem i mości się między nimi, oparty na przedramionach po 

background image

obu stronach mojej głowy. Patrzy na mnie z czułością. Zaraz się rozpłaczę. 

– Już nie uciekamy, Avo – mówi i patrząc mi w oczy, powoli odsuwa się i 

naciera,  wbijając  się  głęboko.  Jęcząc,  łapię  go  mocniej  za  ramiona  i  poruszam 
biodrami.  Poczucie  wypełnienia  jest  niesamowite.  Robi  długi,  kontrolowany 
wydech, na jego zmarszczonym, lśniącym od potu czole rysuje się skupienie. 

Opieram się pokusie i nie zaciskam mięśni wokół jego członka – potrzebuje 

teraz  chwili  przerwy.  Zamyka  oczy  i  ze  zwieszoną  głową  usiłuje  uspokoić 
nierówny oddech, długie rzęsy rzucają cień na jego policzki. Czekam cierpliwie, 
przesuwając dłońmi w górę i w dół jego twardych ramion, szczęśliwa, że mogę 
się przyglądać temu pięknemu mężczyźnie z bliska. Wie, że teraz potrzebuję de-
likatnego Jessego. 

Po chwili zbiera się w sobie, podnosi głowę i patrzy mi w oczy. Serce ściska 

mi się w piersi. Jestem taka zakochana w tym mężczyźnie. 

Unosi  tułów  na  rękach,  a  potem  wycofuje  się  i  stopniowo  wsuwa  z 

powrotem. 

Mruczę. Och, dobry Boże. Powtarza ten rozkoszny manewr raz po raz, przez 

cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. 

–  Avo,  jeśli  najdzie  cię  pokusa,  żeby  znowu  uciec,  pomyśl  o  tym,  jak  się 

teraz czujesz. Pomyśl o mnie. 

– Tak – dyszę, usiłując wyhamować narastające szybko napięcie. Ale myślę 

o  nim.  Na  tym  właśnie  polega  problem,  przed  którym  nie  sposób  uciec.  Jesse 
wdziera się w każdy zakątek mojego umysłu. 

Kołyszę  biodrami,  wychodząc  na  spotkanie  jego  pchnięciom.  Opuszcza 

głowę i całuje mnie leniwie, niespiesznie, naśladując językiem rytm bioder. 

Jęczę,  wpijając  mu  się  paznokciami  w  ramiona,  gdy  zadaje  powolne 

pchnięcie, zatacza biodrami koło i odsuwa się leniwie, raz za razem. Dłużej tego 
nie wytrzymam. Jak on to robi? 

– Dobrze ci? – szepcze. 
– Za dobrze – dyszę przy kolejnym leniwym pchnięciu. 
– Jesteś już blisko? – pyta, całując mnie. 
– Tak. 
– Jestem przy tobie, skarbie. Teraz. 
Całe  moje  ciało  przeszywa  dreszcz,  zaciskam  mięśnie  wokół  członka 

Jessego i dygocząc gwałtownie, wykrzykuję mu w usta swój orgazm. Ostatnie, 
głębokie pchnięcie, a potem szarpnięcie i czuję, jak zalewa mnie uczucie gorąca, 
gdy i on dochodzi. Wciąż zanurzony we mnie, zaciska powieki i całuje mnie z 
uczuciem,  jęcząc  nisko.  Moje  mięśnie  zaciskają  się  w  zgodnym  rytmie  wokół 
pulsującego członka, opróżniając go do cna. 

– Boże, ależ  mi ciebie brakowało  – szepcze, chowając  twarz w  mojej szyi, 

po czym przewraca się na plecy. Unosi ramię, a ja przytulam policzek do jego 
ciepłej, twardej klatki piersiowej. 

background image

Uwielbiam leniwy seks z tobą – mówię sennie. 
To nie był leniwy seks, skarbie. – Wolną ręką odgarnia mi włosy z twarzy. 
Więc co to było? 
Delikatnie całuje mnie w czoło. 
– To był seks po przerwie. 
O, nowy rodzaj. 
– Lubię seks po przerwie. 
– Nie polub go za bardzo. Nie będzie się często zdarzał. 
Czuję ukłucie rozczarowania. 
– Dlaczego? 
– Dlatego że już więcej mi nie uciekniesz, a ja nie zamierzam zbyt często się 

z tobą rozstawać. – Wciąga w nozdrza zapach moich włosów. – Jeśli w ogóle. 

Uśmiecham się sama do siebie i przerzucam mu nogę przez udo. Ściska moje 

kolano  i  kciukiem  rysuje  na  skórze  kółka,  a  ja  muskam  palcami  powierzchnię 
blizny. 

– Jak to się stało? – pytam, przesuwając palcami wzdłuż igramy, aż do boku. 
Wzdycha ze znużeniem. 
– Jak co się stało, Avo? – Nie zostawia mi żadnego pola manewru. Nie chce 

o tym rozmawiać. 

– Nic – szepczę cichutko, notując w pamięci, żeby więcej o to nie pytać. 
– Co robisz jutro? 
– Jutro jest środa. Pracuję. 
– Zrób sobie wolne. 
– Tak po prostu? 
Wzrusza ramionami. 
– Tak. Jesteś mi winna dwa dni. 
Dla  niego  wszystko  jest  takie  proste.  On  może  sobie  na  to  pozwolić, 

prowadzi  własny  biznes  i  nie  musi  się  przed  nikim  tłumaczyć.  Za  to  ja  mam 
klientów, szefa i masę roboty do wykonania. 

–  Mam  za  dużo  pracy.  Poza  tym  ty  zostawiłeś  mnie  na  cztery  dni  – 

przypominam mu. 

– Więc jedź ze mną teraz. – Ściska mnie trochę mocniej. 
– Dokąd? 
– Muszę jechać do Rezydencji, omówić kilka spraw z Johnem. Możesz zjeść 

kolację, kiedy będziesz na mnie czekać. 

Mowy nie ma. Nie pojadę do Rezydencji, nie chcę znów spotkać tej zdziry o 

odętych wargach. 

– Raczej zostanę tutaj. Nie chcę ci przeszkadzać – mówię cicho w nadziei, że 

nie będzie się upierał. Nie chciałabym zakończyć dnia kolejnym starciem z Sarą. 

Jesse  przewraca  mnie  na  plecy  i  nachyla  się  nade  mną,  przyciskając  mi 

nadgarstki do materaca. 

background image

–  Nigdy  mi  nie  przeszkadzasz.  –  Całuje  mnie  między  piersiami  i  wędruje 

ustami aż do sutka. – Pojedziesz. 

Sutek twardnieje pod delikatną pieszczotą jego wijącego się języka, oddech 

więźnie mi w gardle. 

– Zobaczymy się jutro – udaje mi się wydyszeć. 
Lekko zaciska zęby na brodawce i spogląda na mnie z szerokim uśmiechem. 
–  Hm, mam ci przemówić do rozsądku? – pyta z piersią w ustach. 
Słyszę,  że  drzwi  wejściowe  się  otwierają,  na  schodach  rozlega  się  śmiech 

Kate  i  Sama.  Spoglądam  na  Jessego,  który  wciąż  trzyma  w  ustach  mój  sutek, 
frustracja na jego twarzy sprawia mi skrytą satysfakcję. Nie mam nic przeciwko 
temu, żeby mnie przeleciał, ale tym razem przymawianie mi do rozsądku kłóci 
się ze zdrowym rozsądkiem. Po co miałabym się narażać na potyczkę słowną z 
Sarą? 

Jesse, nadąsany jak dzieciak, uwalnia mój sutek. 
–  Raczej  nie  jesteś  w  stanie  być  cicho,  kiedy  będę  ci  przemawiał  do 

rozsądku. 

Unoszę znacząco brwi. Wie, że to niemożliwe. 
– Niech to szlag – burczy i dźwiga się z łóżka w taki sposób, żeby przesunąć 

kolanem  po  wewnętrznej  stronie  mojego  uda  i  przez  środek  wilgotnej  dolinki. 
Tarcie sprawia, że mam ochotę przyciągnąć go z powrotem do siebie. Nie chcę, 
żeby  odchodził.  Pochyla  się  i  całuje  mnie  mocno,  z  namaszczeniem.  –  Muszę 
iść. Kiedy zadzwonię jutro, odbierzesz. 

– Tak jest – odpowiadam posłusznie. 
Jesse  uśmiecha  się  mrocznie  i  łapie  mnie  za  biodro,  a  ja  piszczę  jak  mała 

dziewczynka  i  przewracam  się  na  brzuch.  Czuję  pieczenie,  gdy  wymierza  mi 
klapsa. 

– Au! 
–  Sarkazm  do  ciebie  nie  pasuje,  moja  droga.  –  Łóżko  ugina  się  pod  jego 

ciężarem, gdy wstaje. 

Kiedy się odwracam, ma już na sobie koszulę i zapina guziki. 
–  Czy  Sara  będzie  w  Rezydencji?  –  wypalam,  zanim  zdążę  ugryźć  się  w 

język. Jesse zastyga na sekundę, potem podnosi i zakłada bokserki. 

– Mam nadzieję. Pracuje dla mnie. 
Co takiego? 
–  Mówiłeś,  że  to twoja  przyjaciółka.  –  Mój głos  brzmi  płaczliwie,  za  co  w 

myślach wymierzam sobie policzek, Jesse marszczy brwi. 

– Tak, jest moją przyjaciółką i pracuje dla mnie. 
Cudownie.  Wytaczam  się  z  łóżka,  odnajduję  podkoszulek  i  szorty.  Nic 

dziwnego,  że  ciągle  się  tam  kręci.  Boże,  nienawidzę  tej  baby.  Wkładam 
koszulkę  i  szorty,  gdy  się  odwracam,  Jesse  narzuca  właśnie  marynarkę. 
Przygląda mi się z zadumą. Czy wie, o czym myślę? 

background image

– Ubierzesz się? – pyta, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. 
Zerkam na zestaw, który mam na sobie, a potem znów na niego. Unosi brwi. 
–  Jestem w domu. 
– Tak, kręci się po nim Sam. 
– Sam chodzi po domu w samych spodniach. Ja się przynajmniej okryłam. 
–  Sam  to  ekshibicjonista  –  burczy  Jesse.  Podchodzi  do  mojej  szafy  i 

przegląda  jej  zawartość.  –  Masz,  włóż  to.  –  Wręcza  mi  ogromny,  kremowy 
sweter o grubym splocie. 

– Nie! – parskam z obrzydzeniem. Zemdleję z przegrzania! 
Podsuwa mi go pod nos z zaciętą miną. 
– Włóż sweter. 
– Nie – odpowiadam powoli i zwięźle. Nie będzie  mi dyktował, w co  mam 

się ubrać, a już na pewno nie w moim domu. Wyrywam mu sweter i rzucam go 
na  łóżko, a on obserwuje tor jego  lotu. Potem powoli przenosi wzrok  na  mnie. 
Zgrzyta zębami i zagryza dolną wargę. 

– Trzy – cedzi przez zęby. 
Robię wielkie oczy. 
– Chcesz mnie wkurzyć? 
Ignoruje pytanie. 
– Dwa. 
– Nie założę tego swetra. 
– Jeden. –  Z niezadowoleniem ściąga usta w kreskę. 
– Rób, co chcesz, Jesse. Nie włożę tego swetra. 
Mruży oczy. 
– Zero. 
Stoimy  naprzeciwko  siebie,  na  jego  twarzy  maluje  się  istna  furia 

przemieszana z odrobiną uciechy, a ja zastanawiam się, co, u licha, teraz zrobi. 

Kręci  głową,  powoli  wypuszcza  powietrze  z  płuc,  a  potem  rusza  w  moją 

stroną. Wskakuję na łóżko, żeby mu uciec, ale zaplątuję się w górze skotłowanej 
pościeli. Piszczę, gdy jego ciepła dłoń zaciska mi się wokół kostki. Rzuca mnie 
na łóżko. 

–  Jesse!  –  krzyczę,  gdy  obraca  mnie  na  plecy  i  siada  na  mnie  okrakiem, 

kolanami przyciskając ręce do  materaca. – Złaź! –  Zdmuchuję włosy z twarzy, 
Jesse patrzy na mnie ze śmiertelnie poważną miną. 

–  Wyjaśnijmy  sobie  coś.  –  Ściąga  marynarkę,  ciska  ją  na  łóżko  i  bierze 

sweter. – Jeśli będziesz robić, co ci każę, nasze życie stanie się o wiele prostsze. 
To  wszystko...  –  przesuwa  palcami  po  mojej  klatce  piersiowej  i  skubie  sutki 
przez podkoszulek –  .. .mogę oglądać tylko ja. – Sięga za siebie i wbija palce w 
zagłębienie nad moim biodrem. 

–  Nie!  –  wrzeszczę.  –  Proszę,  nie!  –  Wybucham  śmiechem.  O  Boże,  zaraz 

się posikam! 

background image

Szarpię  się  dziko,  ale  on  nie  przestaje  dźgać  i  poszturchiwać.  Nie  mogę 

złapać tchu. Te tortury sprawiają, że chce mi się jednocześnie śmiać i płakać. 

– Tak lepiej – mówi, a ja wiję się jak szalona. Czuję, że odgarnia mi włosy z 

twarzy, a potem  mocno przyciska usta do moich. – Oszczędziłabyś nam obojgu 
mnóstwa zachodu, gdybyś tylko włożyła... ten... pieprzony... sweter. 

Podnoszę  na  niego  wściekły  wzrok,  gdy  wstaje  i  wkłada  z  powrotem 

marynarkę. Siadam i odkrywam, że mam na sobie ten kretyński sweter. Jak mu 
się  to  udało?  Przygląda  mi  się  uważnie,  na  jego  twarzy  nie  ma  nawet  cienia 
rozbawienia. 

– Po prostu go zdejmę –  prycham. 
– Nie, nie zdejmiesz – zapewnia mnie z uśmiechem. 
Wstaję z łóżka i idę do łazienki w tym idiotycznym swetrze. 
–  Jesteś  nieprawdopodobnym  dupkiem  –  mamroczę,  zatrzaskując  za  sobą 

drzwi. 

Robię  siku,  notując  w  pamięci,  żeby  już  nigdy  nie  pozwolić  mu  dojść  do 

zera.  Spełnił  się  mój  najgorszy  koszmar.  Rozcieram  swoje  biedne, 
zmaltretowane biodra, wrażliwa skóra nad miednicą wciąż mrowi. 

Gdy wychodzę z pokoju, Jesse jest w kuchni z Samem i Kate, którzy mierzą 

zdziwionym  wzrokiem  moją  okutaną  swetrem  osobę.  Wzruszam  ramionami  i 
nalewam sobie kolejny kieliszek wina. 

–  Pogodziliście  się?  –  pyta  Kate,  sadowiąc  się  na  kolanach  Sama.  Ten 

rozsuwa uda i Kate z piskiem ześlizguje mu się między nogi. Daje mu klapsa na 
niby i spogląda na mnie, czekając na odpowiedź. 

–  Nie  –  mamroczę,  rzucając  Jessemu  niezadowolone  spojrzenie.  –  A  jeśli 

jesteś  ciekawa,  kto  zrobił  dziurę  w  twoich  drzwiach  kuchennych,  nie  musisz 
daleko  szukać,  –  Wskazuję  Jessego  kieliszkiem.  –  Stłukł  też  twój  kieliszek  do 
wina – dodaję jak jakiś żałosny kapuś. 

Patrzę,  jak  Jesse  sięga  do  kieszeni,  wyciąga  plik  banknotów 

dwudziestofuntowych i kładzie je na stole przed Kate. 

–  Daj  znać,  gdyby  to  nie  wystarczyło  –  mówi,  wpatrując  się  we  mnie. 

Wbijam wzrok w blat stołu. To  musi być  co najmniej pięć stówek. W dodatku 
nie przeprosił, arogancki dupek. 

Kate wzrusza ramionami i zabiera pieniądze. 
– To powinno wystarczyć. 
Jesse wciska ręce do kieszeni, podchodzi do mnie wolnym krokiem i nachyla 

się ku mojej twarzy. 

– Ładny sweterek. 
– Odwal się – mówię bezgłośnie i upijam wielki łyk wina. 
Uśmiecha się szeroko i cmoka mnie w nos, 
–  Nie  wyrażaj  się  –  ostrzega,  kładzie  mi  dłoń  na  potylicy,  łapie  włosy  w 

garść  i  przyciąga  mnie  do  siebie,  tak  że  patrzymy  sobie  w  oczy.  –  Nie  pij  za 

background image

dużo  –  rozkazuje  i  całuje  mnie  namiętnie.  Próbuję  mu  się  opierać...  odrobinę. 
Wcale się nie opieram. 

–  Chyba  będziesz  musiał  odświeżyć  mi  pamięć  –  żartuję,  nie  przerywając 

pocałunku, a on śmieje się cicho. 

Kiedy jestem już wolna  i odzyskałam zmysły, wychylam kolejny  łyk  wina, 

obserwując go znad brzegu kieliszka. Kręci lekko głową, bierze głęboki oddech 
i odwraca się do wyjścia. 

– Zrobiłem, co do mnie należało – oświadcza z satysfakcją i wychodzi. 
– Pa! – woła ze śmiechem Kate. 
–  Dobra  robota.  –  Uśmiechnięty  Sam  unosi  rękę  w  geście  pożegnania.  – 

Avo, co tak oschle? 

–  Chrzanić  to  –  mamroczę  pod  nosem,  odstawiam  kieliszek,  zabieram 

komórkę  i  wracam  do  swojego  pokoju.  Słyszę  śmiech  Kate  i  Sama,  gdy 
wpełzam w swetrze do łóżka. 

Rozdział 3 

Siedzę  przy  biurku,  bujając  myślami  w  obłokach,  przez  głowę  przemykają 

mi  słowa  pocieszenia  i  najróżniejsze  odmiany  seksu.  Jeśli  –  w  moim  małym 
idealnym światku – zostaniemy  parą, czy  już zawsze będzie to tak wyglądało? 
Jesse będzie wydawał polecenia, a ja będę je spełniać? W przeciwnym wypadku 
czeka mnie rżnięcie, odliczanie lub jakieś tortury albo będzie mnie maltretował, 
dopóki mu nie ulegnę. Nie zaprzeczam, ta część ze rżnięciem bywa przyjemna, 
ale  musi  być  jakaś  równowaga  między  dawaniem  i  braniem.  A  ja  nie  jestem 
pewna,  czy  Jesse  potrafi  dawać  –  chyba  że  w  grę  wchodzi  pieprzenie  w  jego 
stylu. Czy ja i ten mężczyzna jesteśmy już parą? 

– Wcześnie dziś przyszłaś, Avo. – Sally wchodzi do biura, a ja natychmiast 

zaczynam chichotać. Wczoraj zobaczyłam Sally w zupełnie nowym świetle. 

– Tak, wcześnie się dziś obudziłam – mówię, mając ochotę dodać, że pewien 

neurotyczny dupek zmusił mnie do włożenia na noc zimowego swetra, przez co 
obudziłam się w kałuży potu. Sally siada za swoim biurkiem. 

– Próbowałam się do ciebie dodzwonić zaraz po tym, jak wyszłaś. 
– Tak? 
– Tak, ten wściekły gość przyszedł do biura zaraz po twoim wyjściu. 
– Naprawdę? – Powinnam się była domyślić. 
– Naprawdę. Wcale nie był w lepszym humorze – mówi oschle Sally. 
Wyobrażam sobie. Uśmiecham się. 
– I co, przytuliłaś go? 
Sally parska i opada na fotel, zaśmiewając się do rozpuku. Ja też nie jestem 

background image

w stanie opanować śmiechu. 

Wchodzi Patrick, patrzy na nas obie z irytacją, po czym zamyka się w swoim 

gabinecie. 

O cholera! 
– Patrick był przy tym? – pytam. 
Sally  zdejmuje  okulary  i  wyciera  szkła  rąbkiem  brązowej,  poliestrowej 

bluzki. 

– Co takiego? Kiedy przyszedł ten wariat? Nie, odbierał Irene z dworca. 
Oddycham z ulgą. Co on sobie wyobraża? Jest naszym klientem. Nie może 

przychodzić do mnie do pracy i rozstawiać wszystkich po kątach. Trudno by mi 
było podciągnąć jego zachowanie pod typową skargę niezadowolonego klienta. 
Już raz wyniósł mnie z biura przerzuconą przez ramię. 

Drzwi biura otwierają się i do środka wchodzi kurierka – ta sama co w Lusso 

– z dwoma ogromnymi bukietami. 

– Kwiaty dla Avy i Sally? 
Sally  prawie  osuwa  się  pod  biurko.  Idę  o  zakład,  że  jeszcze  nigdy  nie 

dostarczono jej kwiatów. Ale ja już wiem, od kogo są. Podstępny drań. 

– Dla mnie?! – wybucha Sally, odbierając kolorowy bukiet od dziewczyny i 

popychając ją w stronę mojego biurka. 

– Dziękuję. – Z uśmiechem odbieram prosty bukiet kalli, a potem podpisuję 

pokwitowanie  w  imieniu  Sally  i  swoim.  –  Co  jest  napisane  w  bileciku,  Sal?!  – 
wołam,  patrząc,  jak  przebiega  wzrokiem  wiadomość.  Odchyla  się  na  oparcie 
krzesła, przyciskając dłoń do serca. 

–  „Proszę  przyjąć  moje  przeprosiny.  Ta  kobieta  doprowadza  mnie  do 

szaleństwa‖.  –  Och,  Avo!  –  Spogląda  na  mnie  z  rozczuleniem.  –  Chciałabym, 
żeby ktoś tak za mną szalał! 

Przewracam oczami i wyjmuję bilecik spomiędzy kwiatów. Założę się, że ja 

nie  dostałam  przeprosin.  Sally  nie  mówiłaby  tak,  gdyby  to  ona  musiała  znosić 
nierozsądne,  neurotyczne  zachowanie  Jessego.  Ja  go  doprowadzam  do 
szaleństwa? Dobre sobie. 

Otwieram bilecik. 
Jesteś tą jedyną, na którą czekam od dawna... 
/. 
Ckliwa  część  mojej  natury  czuje  się  mile  połechtana,  ale  zaraz  ta  rozsądna 

część  –  ta  część,  która  nie  jest całkowicie  pochłonięta  Jessem  –  krzyczy,  że  ta 
jedyna  jest  w  rzeczywistości  kimś,  kto  pada  na  kolana  i  spełnia  każdy  jego 
rozkaz,  żądanie  i  instrukcję.  Mam  pełną  świadomość,  że  dokładnie  tak  się 
zachowywałam,  i  to  nie  raz.  Nie  mogę  stracić  swojej  tożsamości  i  zdrowego 
rozsądku.  Jest  to  cholernie  trudne,  kiedy  ten  mężczyzna  tak  na  mnie  działa. 
Jestem  Tą  Jedyną.  Czy  on  jest  Tym  Jedynym?  Do  licha,  bardzo  bym  chciała, 
żeby nim był. 

background image

Wychodzę  z  pracy  późno  i  spacerkiem  wracam  do  domu.  W  oddali  widzę 

Kate,  która  podskakuje  na  środku  ulicy.  Rudowłosa  wariatka.  Gdy  podchodzę 
bliżej, dostrzegam z niedowierzaniem jaskraworóżową furgonetkę zaparkowaną 
obok  Margo,  ale  ten  wóz  wygląda  jak  spod  igły.  A  więc  Kate  wreszcie 
zainwestowała w nowe cztery kółka. 

– Niezła bryka – mówię. 
Kate obraca się w moją stronę, jej niebieskie oczy się śmieją, zwykle blade 

policzki ma zarumienione. 

– Wiesz coś o tym? 
Kręcę głową. 
– A powinnam? 
–  Właśnie  wróciłam  do  domu  i  zastałam  ją  tutaj.  Pozachwycałam  się  nią 

przez chwilę, weszłam do domu i wdepnęłam w klucze. Patrz. 

Podtyka mi klucze pod nos, pokazując karteczkę przywiązaną sznurkiem do 

breloczka. 

Koniec z siniakami na pupie. 
Nie! Chyba  nie zrobiłby  tego?  Przypominam sobie  jego  gwałtowną reakcję 

na moje posiniaczone pośladki. 

– Rozmawiałaś z Samem? – pytam. 
– Tak. Powiedział, że powinnam pogadać z Jessem. 
– Dlaczego tak powiedział? 
–  Najwyraźniej  uważa,  że  to  Jesse  jest  tajemniczym  nabywcą  furgonetki. 

Skoro Lord kupił mi furgonetkę, żebyś ty nie posiniaczyła sobie tyłka, to... cóż, 
cieszę się bardzo, że jesteś tak delikatna! 

– Kate, nie możesz jej przyjąć. 
Kate rzuca mi zdegustowane spojrzenie i od razu wiem, że nie ma takiej siły, 

która kazałaby jej zwrócić furgonetkę. Widzę to po jej zachwyconej minie. 

– Mowy nie ma! Nie zmuszaj mnie, żebym ją oddała. Już nadałam jej imię. 
– Słucham? 
Rozczapierza długie, blade palce na masce. 
– Poznaj Margo Juniorkę. – Kładzie się całym tułowiem na różowej blasze. 
Kręcę głową z irytacją i ruszam ścieżką do domu. 
– Jadę się przejechać! – krzyczy Kate. 
Nie  odpowiadam.  Wbiegam  po  schodach  na  górę  i  wchodzę  pod  prysznic, 

niespiesznie  zmywam  z  siebie  brud  i  zmęczenie  z  całego  dnia.  Gdy  zakręcam 
wodę,  słyszę  kawałek  Stone  Roses  The  One,  więc  wyskakuję  spod  prysznica  i 
pędzę  do  pokoju.  Znów  majstrował  przy  mojej  komórce,  ale  nie  dbam  o  to. 
Sygnał urywa się, wyświetlacz pokazuje osiem nieodebranych połączeń. 

O  nie,  będzie  rwał  sobie  włosy  z  głowy.  Wybieram  jego  numer,  idę  do 

salonu i wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, czy Kate już wróciła. 

Nie  wróciła,  ale  Jesse  chodzi  ścieżką  tam  i  z  powrotem,  w  dżinsach  i 

background image

cienkim  granatowym  swetrze  jak  zwykle  wygląda  bosko.  Uśmiecham  się  na 
jego  widok,  czując  mrowienie  w  całym  ciele.  Wściekle  wciska  klawisze  ko-
mórki i mój telefon znów zaczyna dzwonić. 

– Halo? – mówię, spokojna i opanowana. 
– Gdzie jesteś, do diabła? – warczy do telefonu. 
–  A  ty?  –  odparowuję.  Oczywiście  znam  odpowiedź.  Widzę  z  okna,  jak 

przeczesuje  włosy  dłonią,  ale  zaraz  znika  pod  zadaszeniem  nad  drzwiami 
wejściowymi. 

–  Jestem  pod  domem  Kate  i  zaraz  wyważę  drzwi.  Czy  naprawdę  za  dużo 

wymagam, prosząc, żebyś odbierała telefon za pierwszym razem? 

– Brałam prysznic – tłumaczę, schodząc na dół. 
–  Zabieraj  ze  sobą  telefon!  –  Jest  totalnie  wytrącony  z  równowagi,  co 

wywołuje u mnie uśmiech. Uwielbiam każdą szaloną cząstkę jego osoby. 

–  Nie  musisz  na  mnie  krzyczeć.  –  Wyglądam  przez  wizjer  i  z  miejsca 

rozpływam się na jego widok. Stoi na ganku oparty plecami o ścianę. 

– Przepraszam – mówi miękko. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Gdzie 

jesteś? 

Patrzę,  jak  zsuwa  się  po  ścianie  i  siada  na  ziemi  z  nogi  i  mi  ugiętymi  w 

kolanach  i  spuszczoną  głową.  Och,  nie  mogę  na  niego  patrzeć,  kiedy  jest  w 
takim stanie. Otwieram drzwi. 

– Tutaj. 
Podnosi  głowę  i  odsuwa  komórkę  od  ucha,  ale  nie  próbuje  wstać.  Na  jego 

przystojnej  twarzy  odmalowuje  się  ulga.  Wychodzę  na  zewnątrz  i osuwam  się 
na ziemię, tak że siedzimy naprzeciw siebie, stykając się kolanami. Boję się, że 
wepchnie  mnie do środka, bo jestem  na wpół  naga, ale  nie  robi tego. Wyciąga 
rękę  i  kładzie  wielką  dłoń  na  moim  odsłoniętym  kolanie,  a  ja  nie  jestem 
specjalnie zaskoczona, gdy tryska spod niej snop iskier. 

– Myślałem... 
– Że znów uciekłam – dokańczam za niego, nakrywając jego dłoń swoją. – 

Brałam prysznic. 

– Gdzie twoje ubranie? – Przesuwa zielonymi oczami po moim zawiniętym 

w ręcznik ciele. 

– W szafie – odpowiadam oschle. 
Jego  dłoń  znika  pod  ręcznikiem  i  ściska  mnie  tuż  nad  biodrem,  wzdrygam 

się, przez co ręcznik lekko się rozsuwa. 

– Sarkazm nie pasuje do ciebie, moja droga. 
– Przepraszam! – prycham i rozluźniam się, gdy zabiera rękę. – Sally bardzo 

podobał się bukiet. 

–  A tobie? 
– Też. Dziękuję. 
– Stary! 

background image

Ścieżką nadchodzi Sam, ale kiedy patrzę na Jessego, ten wygląda, jakby miał 

zaraz  dostać  ataku.  Z  wybałuszonymi  oczami  zrywa  się  na  równe  nogi  i 
podrywa mnie z ziemi, robiąc, co w jego mocy, żeby osłonić mnie ręcznikiem. 

–  Sam,  nie  ruszaj  się,  do  cholery!  –  wrzeszczy.  Bierze  mnie  na  ręce  i  na 

złamanie  karku  wbiega  do  środka.  Słyszę  za  plecami  śmiech  Sama,  gdy  Jesse 
wnosi mnie po schodach, mamrocząc pod nosem coś o wydłubaniu wścibskich 
oczu. Zostaję ciśnięta na łóżko. 

– Ubierz się. Wychodzimy. 
Podrywam głowę do góry. Nie jadę do Rezydencji, myślę w duchu, wstaję z 

łóżka i bez ręcznika podchodzę do toaletki. 

– Dokąd? 
Wędruje wzrokiem po moim nagim ciele, 
– Kiedy biegałem, uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie zabrałem cię na 

kolację.  Masz  niewiarygodne  nogi.  Ubieraj  się.  –  Ruchem  głowy  wskazuje 
szafę. 

Jeśli  ma  na  myśli  kolację  w  Rezydencji,  nie  jestem  zainteresowana, 

Zamierzam unikać tego miejsca za wszelką cenę, jeśli ona tam jest. A ponieważ 
pracuje dla niego, jest to bardzo prawdopodobne. 

– Dokąd? – ponawiam pytanie i zaczynam nacierać nogi masłem kakaowym. 
– Znam taką jedną włoską knajpkę. Ubieraj się, zanim zażądam spłaty długu. 
Powoli wmasowuję krem. 
– Długu? 
Unosi brwi. 
– Jesteś mi coś winna. 
– Doprawdy? – Marszczę brwi, ale wiem doskonałe, co ma na myśli. 
–  Owszem.  Zaczekam  na  zewnątrz,  bo  istnieje  ryzyko,  że  upomnę  się  o 

spłatę  wcześniej.  –  Obdarza  mnie  tym  swoim  szelmowskim  uśmiechem.  –  Nie 
chciałbym, żebyś myślała, że chodzi mi wyłącznie o seks. – To powiedziawszy, 
wychodzi z pokoju. 

Tych  kilka  słów  poprawiło  mi  humor  na  resztę  dnia.  Może  dziś  wieczór 

dowiem  się  wreszcie,  jakie  sekrety  kryje  ten  jego  piękny,  skomplikowany 
umysł. 

Parkujemy  przed  małą  włoską  restauracją  na  West  Endzie.  Wysiadam  z 

samochodu,  Jesse  podchodzi,  bierze  mnie  za  rękę  i  wciąga  do  pomieszczenia, 
które  przypomina  pokój  w  prywatnym  domu.  Przytłumione  oświetlenie  oraz 
włoskie drobiazgi w każdym  kącie sprawiają, że czuję się, jak  gdybym cofnęła 
się w czasie do lat osiemdziesiątych we Włoszech. 

– Sir Jesse, jak miło znów pana widzieć. – Podchodzi do nas niski Włoch o 

sympatycznej twarzy. Jesse ściska mu dłoń. 

– Luigi, ja też cieszę się, że cię widzę. 
–  Proszę,  proszę.  –  Luigi  zaprasza  nas  do  środka.  Sadza  nas  przy  małym 

background image

stoliku w kącie. Obrus jest kremowy, z wyhaftowanym motywem Italia Turrita. 
Jest bardzo ładny. 

– Luigi, to Ava – przedstawia nas sobie Jesse. 
Luigi kłania mi się. 
–  Ach,  piękne  imię  dla  pięknej  damy,  tak?  –  Uśmiecham  się,  nieco 

zawstydzona jego bezpośredniością. – Na co ma pan ochotę, sir Jesse? 

– Mogę? – pyta Jesse, wskazując ruchem głowy menu. 
To było pytanie do mnie? 
– Zwykle nie pytasz mnie o zdanie. 
Unosi  brew,  wydymając  lekko  usta,  to znak,  żebym  nie  przeciągała  struny. 

Nie protestuję. Najwyraźniej wie, co tu warto zjeść. 

–  Okej,  Luigi.  Zamówimy  dwa  razy  fettuccine  z  żółtymi  kabaczkami, 

parmezanem  i  sosem  śmietanowo-cytrynowym,  butelkę  Famiglia  Anselma 
Barolo, rocznik dwa tysiące, i wodę. 

Luigi skrobie coś zapamiętale w notesie. 
– Tak, tak, sir Jesse. 
Jesse uśmiecha się przyjaźnie. 
– Dziękuję, Luigi. 
Włoch  oddala  się  pospiesznie,  zostajemy  sami  w  zacisznym  kącie 

restauracji. 

– Często tu bywasz? – pytam. 
Obdarza mnie uśmiechem, od którego miękną kolana. 
– Próbujesz skłonić mnie do zwierzeń? 
– Oczywiście – odpowiadam z uśmiechem. 
– Mario, główny barman w Rezydencji, nalegał, żebym sprawdził to miejsce. 

Luigi to jego brat. 

–  Luigi  i  Mario?  –  parskam  dość  niegrzecznie.  Jesse  unosi  brwi.  – 

Przepraszam, to mnie naprawdę rozbawiło! 

–  Widzę.  –  Marszczy  brwi,  a  tymczasem  Luigi  wraca  z  napojami.  Jesse 

nalewa mi wina, a sobie wody. 

– Chyba nie zamówiłeś dla mnie całej butelki? Sam niczego się nie napijesz? 

– Chryste, nie będę w stanie ustać na nogach. 

– Nie mogę, prowadzę. 
– A mnie wolno? 
Zaciska usta w cienką linię, ale widzę, że rozbawiła go moja zuchwałość. 
– Wolno. 
Z  uśmiechem  biorę  kieliszek  do  ręki  i  zaczynam  popijać  wino,  a  on  mi  się 

przygląda. Jest cudownie. 

– Kupiłeś Kate furgonetkę. 
– Kupiłem. 
– Dlaczego? 

background image

– Bo nie chcę, żebyś się znów poobijała na pace tego gruchota. 
Kręcę  głową,  zaskoczona  jego  szczerością,  i  gdy  tak  patrzę  na  tego 

pięknego,  neurotycznego  mężczyznę  naprzeciw  mnie,  nasuwa  mi  się  mnóstwo 
pytań. 

–  Chcę  wiedzieć,  ile  masz  łat  –  oświadczam  stanowczo.  To  naprawdę 

niemądre, że nadal ukrywa przede mną swój wiek. 

Wodzi opuszką palca po brzegu szklanki, nie spuszczając ze mnie wzroku. 
– Dwadzieścia osiem. Opowiedz mi o swojej rodzinie. 
– Ja pierwsza zapytałam. 
– A ja odpowiedziałem. Opowiedz mi o swojej rodzinie. 
Kręcę głową z rozpaczą. 
– Przenieśli się do Newquay kilka lat temu. – Wzdycham. – Tato prowadził 

firmę  budowlaną,  mama  zajmowała  się  domem.  Tata  miał zawał,  więc  odeszli 
na  wcześniejszą  emeryturę  i  przenieśli  się  do  Kornwalii.  Mój  brat  wyjechał 
szukać szczęścia w Australii. Dlaczego nie rozmawiasz ze swoimi rodzicami? – 
Bacznie, a nawet z lekkim niepokojem obserwuję jego reakcję. 

Wypija łyk wody, a ja jestem naprawdę zaskoczona, gdy odpowiada. 
– Mieszkają w Marbelli. Razem z moją siostrą. Nie rozmawiałem z nimi od 

lat.  Nie  pochwalali  decyzji  Carmichaela,  który  zostawił  mi  Rezydencję  i  całą 
swoją posiadłość. 

– Cały spadek przypadł tobie? 
–  Tak.  Byliśmy  sobie  bliscy,  ale  on  nie  utrzymywał  kontaktu  z  moimi 

rodzicami. Nie pochwalali tego. 

– Nie pochwalali waszej przyjaźni? 
– Nie. – Zagryza wargę. 
–  Więc  czego  właściwie  nie  pochwalali?  –  Teraz  naprawdę  mnie 

zaintrygował. 

Jesse wzdycha. Widzę, że nie jest to dla niego łatwy temat. 
– Po ukończeniu szkoły średniej cały swój czas spędzałem z Carmichaelem. 

Mama, tata i Amalie przeprowadzili się do Hiszpanii, ale ja nie chciałem jechać. 
Miałem  osiemnaście  lat  i  chciałem  się  wyszumieć.  Zostałem  z  Carmichaelem, 
gdy  wyjechali.  Nie  byli  tym  zachwyceni.  –  Wzrusza  ramionami.  –  Trzy  lata 
później  Carmichael  zmarł,  a  mnie  zostawił  prowadzenie  Rezydencji.  – 
Opowiada tę historię zupełnie beznamiętnie. – Po jego śmierci moje stosunki z 
rodzicami  pozostały  napięte.  Zażądali,  żebym  sprzedał  Rezydencję,  ale  nie 
mogłem tego zrobić. To było oczko w głowie Carmichaela. 

Jestem  w  szoku.  Przez  pięć  minut  dowiedziałam  się  o  tym  mężczyźnie 

więcej,  niż  przez  całą  naszą  dotychczasową  znajomość.  Dlaczego  jest  dzisiaj 
taki  rozmowny?  Postanawiam  to  wykorzystać  –  nie  wiem,  kiedy  będę  miała 
kolejną szansę. 

– Co robisz dla rozrywki? 

background image

Jego zielone oczy ciemnieją, uśmiecha się szelmowsko. 
– Pieprzę cię. 
Wytrzeszczam  oczy,  słysząc  tę  prostacką  odpowiedź,  ale  zachowuję  zimną 

krew, choć w środku aż mną zatrzęsło. 

– Lubisz mieć władzę w sypialni – oznajmiam bez śladu rumieńca na twarzy. 

Jestem z siebie dumna. 

– Lubię – odpowiada z kamienną twarzą. 
– Jesteś domem? – wypalam, a w  myślach dźgam się eleganckim srebrnym 

widelcem, który leży przy moim nakryciu. Skąd on się tu wziął? 

Jesse zanosi się kaszlem, prawie opluwając mnie wodą. Odstawia szklankę, 

bierze serwetkę, żeby wytrzeć usta, i kręci głową, uśmiechając się półgębkiem. 

–  Avo,  nie  muszę  wchodzić  w  taki  układ,  żeby  skłonić  kobietę  do 

posłuszeństwa w sypialni. 

–  Lubisz  mieć  wszystko  pod  kontrolą  –  oświadczam  spokojnie,  kołysząc 

winem w kieliszku. To też z niego wyciągnę. 

–  Spójrz  na  mnie  –  mówi  cicho,  a  ja  podnoszę  na  niego  wzrok.  Siedzi 

rozparty wygodnie na krześle, spojrzenie jego zielonych oczu złagodniało. 

– Tylko przy tobie. 
– Dlaczego? 
– Nie wiem. – Zagryza wargę. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. 
Wzdycham  ze  znużeniem,  wpatrując  się  w  swój  kieliszek.  Ja  go 

doprowadzam do szaleństwa? To samo mogę powiedzieć o tobie, Ward! 

– Państwa makaron. – Podnoszę wzrok i widzę zbliżającego się Luigiego. – 

Piękna para. – Stawia przed nami dwa głębokie talerze pokaźnych rozmiarów. – 
Buon appetito! 

– Dziękujemy, Luigi. – Jesse uśmiecha się uprzejmie. 
Mieszam makaron widelcem i bawię się nim przez chwilę, a potem kosztuję. 
– Smakuje? – pyta Jesse. 
Kiwam głową i przez dłuższy czas jemy w milczeniu, raz po raz spoglądając 

na siebie. 

– Kiedy kupiłeś penthouse? – pytam. 
Zastyga z widelcem w powietrzu. 
– W marcu – odpowiada, nabiera ostatni kęs, po czym odsuwa talerz i bierze 

do ręki szklankę wody. 

–  Nigdy  mi  nie  powiedziałeś,  dlaczego  to  właśnie  mnie  zleciłeś  projekt 

wystroju nowych pokoi w Rezydencji. – Poddaję się i odsuwam makaron. 

Jesse spogląda na niedokończoną potrawę, a potem znów patrzy mi w oczy. 
– Kupiłem penthouse  i zakochałem się w  twoim projekcie. Zapewniam cię, 

że  nie  spodziewałem  się  kogoś  takiego  ja  ty,  z  twoją  idealną  figurą,  oliwkową 
cerą i wielkimi brązowymi oczami. – Kręci głową, jak gdyby chciał odpędzić to 
wspomnienie.  Świadomość,  że  zaskoczyłam  go  równie  mocno,  jak  on  mnie, 

background image

podnosi mnie na duchu. 

– Ty też nie przypominałeś pana na włościach, jakiego sobie wyobraziłam. – 

Przeszywa mnie dreszcz na wspomnienie wrażenia, jakie na  mnie zrobił... jakie 
wciąż na mnie robi. – Skąd wiedziałeś, gdzie będę w tamten poniedziałek, kiedy 
wpadłam na ciebie w barze? 

Wzrusza ramionami. 
– Szczęśliwy traf. 
–  Jasne  –  prycham.  Raczej  mnie  śledził.  Podnoszę  wzrok  i  widzę,  że  w 

kącikach jego ponętnych ust czai się uśmiech. 

–  Kiedy  odjechałaś  z  Rezydencji,  nie  byłem  w  stanie  myśleć  o  niczym 

innym. Musiałem cię mieć. 

– Zawsze bierzesz to, czego chcesz? 
Jego twarz nie wyraża żadnych mocji, gdy nachyla się w moją stronę. 
–  Nie  mogę  odpowiedzieć  na  to  pytanie,  Avo,  bo  jeszcze  nigdy  nie 

pragnąłem  czegoś  tak  mocno,  żeby  uganiać  się  za  tym  z  taką  determinacją. 
Nigdy nie pragnąłem niczego tak jak ciebie. 

– A teraz mnie masz. – Urywam, a potem zadaję pytanie, które nie daje mi 

spokoju. – Wciąż mnie pragniesz? 

Odchyla  się  na  oparcie  krzesła  i  przygląda  mi  się,  muskając  palcem  bok 

szklanki. 

– Niczego nie pragnę bardziej. 
Z moich ust wyrywa się ciche westchnienie. Nie jestem pewna, czy to wyraz 

ulgi, czy pożądania. 

– Więc jestem twoja. 
Powoli przesuwa językiem po dolnej wardze. 
– Avo, jesteś moja, odkąd pojawiłaś się w Rezydencji. 
– Czyżby? 
– Tak. Spędzisz ze mną noc? 
– Pytasz czy żądasz? 
– Pytam, ale jeśli udzielisz złej odpowiedzi, na pewno zdołam skłonić cię do 

zmiany zdania. 

– Spędzę z tobą noc. 
Kiwa głową z aprobatą. 
– Jutro? 
– Tak. 
– Weź w pracy wolne – żąda. 
– Nie. 
Mruży oczy. 
– A w piątek wieczorem? 
– Umówiłam się już z Kate – informuję go, walcząc /. pokusą, żeby pobawić 

się  włosami.  Nie  może  zakładać,  że  będę  na  każde  jego  skinienie.  Mam 

background image

nadzieję, że Kate nie ma żadnych planów na ten wieczór. 

Zmrużone oczy natychmiast ciemnieją. 
– Odwołaj spotkanie. 
A  to  jest  kwestia,  którą  muszę  wyjaśnić  tu  i  teraz  –  jego  neurotyczne, 

niedorzeczne zagrywki. 

– Wychodzimy do miasta na kilka drinków. Nie możesz zabronić mi spotkań 

z przyjaciółmi, Jesse. 

– Ile to jest kilka drinków? 
Na moim czole pojawiają się zmarszczki. 
–  Nie  wiem.  To  zależy,  w  jakim  będę  humorze.  –  Spoglądam  na  niego 

oskarżycielsko. 

Znów  zagryza  dolną  wargę,  trybiki  w  jego  głowie  działają  na  najwyższych 

obrotach.  Zastanawia  się,  jak  to  rozgryźć.  Trochę  ułatwiłam  mu  zadanie, 
doprowadzając się do takiego stanu w ubiegłą sobotę. 

– Nie chcę, żebyś piła alkohol beze mnie – stwierdza stanowczo. 
– To się źle składa. – Boże, ależ jestem odważna. 
– Zobaczymy – mówi sam do siebie. 
W  milczeniu  mierzymy  się  wzrokiem,  on  skrzywiony,  ja  rozbawiona.  Po 

chwili odchyla się swobodnie na oparcie krzesła i spogląda na mnie z żarem w 
oczach. Nie tchórzę przed tym skupionym spojrzeniem. Wpatruję się w niego z 
równą  żarliwością,  rzucając  mu  zuchwałe  wyzwanie.  Rozpaczliwie  go  pragnę, 
choć czasem trudno z nim wytrzymać. 

Luigi podchodzi sprzątnąć ze stołu i przerywa tę konfrontację. 
– Smakowało państwu? – pyta. 
Jesse nie odrywa ode mnie wzroku. 
– Było pyszne, Luigi. Dziękujemy  – odpowiada chrapliwie, stukając w blat 

stołu środkowym palcem. Czuję, że jego noga ociera się o moją i to wystarcza, 
żebym  zaczęła  szybciej oddychać.  Moje  zakończenia  nerwowe  ożywają,  płonę 
od stóp do głów... a on o tym wie. 

– Poproszę rachunek, Luigi – mówi, a w jego przyjaznym dotychczas tonie 

słychać  ponaglenie.  Luigi  chyba  to  wyłapał,  bo  nie  proponuje  nam  deseru. 
Oddala  się,  a  zaraz  potem  wraca,  niosąc  czarny  talerzyk  z  miętówkami  i 
rachunek. Jesse nawet na niego nie patrzy – wstaje, wyjmuje z kieszeni dżinsów 
zwitek banknotów i kładzie część z nich na stole. Łapie mnie za rękę. – Idziemy. 

Podrywa mnie z krzesła i ciągnie w stronę drzwi. 
–  Spieszy  ci  się  gdzieś?  –  pytam,  gdy  trzymając  mnie  za  łokieć,  idzie  w 

stronę samochodu. Nawet nie próbuje zwolnić. 

– Tak. 
Kiedy docieramy do samochodu, okręca mnie i przypiera do drzwi. Dotyka 

czołem mojego czoła, nasze ciężkie oddechy mieszają się ze sobą. Jego twardy 
członek wbija się boleśnie w moje podbrzusze. 

background image

O Boże, chcę, żeby wziął mnie tu i teraz. Pal licho wszystkich, którzy mają 

ochotę patrzeć. 

–  Będę  cię  pieprzył,  aż  zobaczysz  gwiazdy,  Avo  –  mówi  chrapliwie, 

nacierając  na  mnie  biodrami.  Kwilę.  –  Nie  pójdziesz  jutro  do  pracy,  bo  nie 
będziesz w stanie chodzić. Wsiadaj do samochodu. 

Chciałabym,  ale  nogi  już  odmówiły  mi  posłuszeństwa.  Obezwładnia  mnie 

pożądanie. 

Gdy  przez  kilka  sekund  wciąż  nie  udaje  mi  się  poruszyć  nogami,  Jesse 

odsuwa  mnie  na  bok,  otwiera  drzwi

  i 

delikatnie  popycha  mnie  na  siedzenie 

pasażera. 

Rozdział 4 

Droga do Lusso jeszcze nigdy mi się tak nie dłużyła. Napięcie seksualne w 

samochodzie sięga zenitu, a Jesse jest bliski rękoczynów, gdy  musi przez jakiś 
czas jechać za niedzielnym kierowcą. 

Hamuje gwałtownie przed elektronicznie sterowaną bramą apartamentowca i 

wciska przycisk pilota. Niecierpliwie bębni palcami w kierownicę, czekając, aż 
brama się otworzy. Uśmiecham się. 

– Uspokój się, bo będziesz miał atak. 
Jesse przestaje bębnić palcami i spogląda na mnie mrocznym wzrokiem. 
– Avo, mam pieprzony atak codziennie, odkąd cię poznałem. 
–  Strasznie  przeklinasz  –  zauważam  i  w  tej samej chwili  brama  kończy  się 

otwierać, a on wjeżdża na parking, szybko i nieostrożnie. 

– A ty będziesz strasznie krzyczeć. Wysiadaj – rozkazuje. 
Nie  mam  co  do  tego  żadnych  wątpliwości,  ale  uwielbiam,  gdy  ogarnia  go 

takie szaleństwo. Specjalnie nie spieszę się przy wysiadaniu z samochodu, a gdy 
już wreszcie staję obok niego, na jego twarzy maluje się rozdrażnienie. 

– Co ty wyprawiasz? – pyta z niedowierzaniem. 
Spoglądam  w  czarne  nocne  niebo  i  w  stronę  nabrzeża,  a  potem  znów  na 

niego. 

– Masz ochotę na spacer? 
Jesse rozdziawia usta. 
– Czy mam ochotę na spacer? 
–  Tak,  wieczór  taki  piękny.  –    Nieudolnie  staram  się  ukryć  uśmieszek 

satysfakcji. 

–  Nie,  Avo,  mam  ochotę  pieprzyć  cię,  dopóki  nie  zaczniesz  błagać,  żebym 

przestał. – Nachyla się, obejmuje  moje  nogi  na wysokości  ud i przerzuca  mnie 
sobie  przez  ramię,  kopniakiem  zamykając  drzwi  swojego  absurdalnie  drogiego 

background image

samochodu. 

– Jesse! – Przy tak nagłej zmianie pozycji żołądek podchodzi mi do gardła. 
Jesse zdecydowanym krokiem wkracza do holu Lusso. 
– Za wolno. Dobry wieczór, Clive. 
Zapieram się rękami o krzyż Jessego i zadzieram głowę. Clive przygląda się 

mojej osobie  przewieszonej przez ramię Jessego. Co on sobie o  mnie pomyśli? 
Poprzednim razem też nie weszłam o własnych siłach. 

– Nie jestem pijana! – krzyczę, ale Clive znika mi z oczu. Jesse wnosi mnie 

do windy i szybko wstukuje kod. Jestem w tak zadziornym nastroju, że wsuwam 
mu  dłonie  w  dżinsy  i  obłapiam  jego  fantastyczny,  jędrny  tyłek,  chcąc  poczuć 
naprężone mięśnie i gładką, ciepłą skórę. 

–  Dość  tych  gierek.  Chcę  być  w  tobie.  Jak  zaczniesz  coś  kombinować, 

przysięgam na Boga... 

– Ależ z ciebie romantyk. 
– Na romans mamy tyle czasu, ile tylko dusza zapragnie, moja droga. 
Uśmiecham się do siebie,  gdy wpada do penthouse  u  i zatrzaskuje za  nami 

drzwi.  Jestem  odrobinę  zdezorientowana,  gdy  opuszcza  mnie  na  ziemię  w 
kuchni. Stoję przed nim, z dłońmi na jego ramionach, usiłując zorientować się w 
sytuacji. 

–  Wiesz  co,  jutro  naprawdę  nie  będziesz  się  nadawała  do  pracy.  –  Jego 

gorący oddech skrapla się na mojej twarzy. – Rozbieraj się. 

Cała dygoczę. Usiłuję wziąć się w garść, ale to niemożliwe, gdy on patrzy na 

mnie  w  taki  sposób.  Nakrywa  moje  dłonie  swoimi  i  odrywa  je  od  swoich 
barków. Kładzie mi je na brzuchu. 

– Zacznij od koszuli. – Głos ma gardłowy, słuchać w nim nutkę desperacji. 
Poradzę sobie. Potrafię być wyzywająca. 
– Więc to ja kontroluję sytuację? – pytam, spodziewając się drwiny. 
Jesse  patrzy  na  mnie,  widać,  że  jest  lekko  zaskoczony  moim  pytaniem,  ale 

się nie śmieje. Nie może mieć wszystkiego pod kontrolą przez cały czas. 

– Jeśli cię to uszczęśliwi. – Odpina roleksa i kładzie go na kuchennej wyspie. 
Biorę głęboki oddech i sięgam do guzika na samej górze, zmuszając palce do 

współdziałania. Przy każdym odpiętym guziku wyraz jego twarzy robi się coraz 
bardziej napięty, a ja robię się coraz śmielsza. Jeśli to nie są gierki, to nie wiem, 
jak to nazwać. 

Rozchylam  koszulę,  patrząc,  jak  przesuwa  wzrokiem  po  mojej  klatce 

piersiowej, a językiem po dolnej wardze. Potem kładę dłonie  na obojczykach  i 
zdejmuję koszulę – powoli wypinam pierś do przodu, zsuwam koszulę z ramion 
i jak jakaś rozwiązła uwodzicielka przez kilka sekund trzymam ją w powietrzu. 
Gdy nasze spojrzenia znów się spotykają, teatralnym gestem rozwieram palce i 
pozwalam  koszuli  opaść  na  podłogę,  przez  kilka  sekund  trzymając 
wyprostowaną rękę w powietrzu. Oczy mu płoną, czoło ma wilgotne. 

background image

– Kocham cię w koronkach – szepcze. 
Z  uśmiechem  opuszczam  dłonie  na  rozporek  spodni  i  leniwie  rozpinam 

guzik  za  guzikiem,  a  on  przygląda  mi  się,  z  każdą  sekundą  oddychając  coraz 
szybciej. Brak kontroli nad sytuacją sprawia, że zagryza wargę prawie do krwi. 

Gdy wszystkie guziki są już odpięte, a rozporek rozchylony, stoję z dłońmi 

wsuniętymi w spodnie, gotowa ściągnąć je w dół, ale nie robię tego. Jestem zbyt 
zachwycona jego reakcją na mój bezwstydny striptiz. 

Podnosi na mnie wzrok, w jego płomiennym spojrzeniu czai się rozpacz. 
– Mógłbym je z ciebie zerwać w dwie sekundy. 
–  Ale  nie  zrobisz  tego.  –  Mój  głos  jest  niski  i  uwodzicielski.  Jestem 

zdumiona własną bezczelnością. – Zaczekasz. – Zrzucam buty, które przelatują 
kilka metrów przez kuchnię. 

Odprowadza  je  wzrokiem,  po  czym  spogląda  na  mnie  spod  uniesionych 

brwi, 

– Chyba trochę przesadziłaś? 
Uśmiecham  się  słodko  i  kawałek  po  kawałku,  centymetr  za  centymetrem, 

zsuwam rybaczki na ziemię, stając w koralowym koronkowym komplecie przed 
tym cudownym mężczyzną. Wyzbyłam się wszelkich zahamowań. Sama jestem 
tym zaskoczona. 

Unosi rękę, żeby pogłaskać moją pierś. 
–  Nie  –  mówię  stanowczo  i  jego  dłoń  zatrzymuje  się  nad  moim  mostkiem. 

Nie  dotyka  mnie,  ale  bijące  z  niej  ciepło  sprawia,  że  mój  oddech  przyspiesza. 
Jestem  bliska  utraty  panowania  nad  sobą,  ale  zachwyca  mnie  władza,  jaką  nad 
nim mam. 

– Pieprzę cię – cedzi przez zęby, opuszczając rękę. 
– Bardzo proszę. 
Unosi  mnie,  podchodzi  do  wyspy  i  sadza  mnie  na  zimnym  marmurze. 

Rozchyla  mi  uda,  staje  między  nimi  i  trzymając  mnie  w  talii,  przyciąga  do 
swojego krocza, tak że jego wzwód pociera mnie dokładnie w tym miejscu, co 
trzeba. Jęcząc, zarzucam mu ręce na szyję. 

– Myślałam, że to ja kontroluję sytuację. 
– Błąd. – Odsuwa się  na tyle, żeby ściągnąć przez głowę sweter, skopuje z 

nóg  grensony,  a  potem  szybko  pozbywa  się  dżinsów  i  bokserek.  Czekam 
cierpliwie,  obserwując  z  zadowoleniem,  jak  się  rozbiera.  Ten  mężczyzna  jest 
bogiem.  Przeciągam  spojrzeniem  po  jego  cudownej  postaci,  mój  wzrok 
zatrzymuje się nieco dłużej na bliźnie i w końcu spoczywa na grubej, pulsującej 
erekcji. 

– To niegrzecznie tak się gapić – mówi miękko Jesse. 
Zaglądam  mu  w  oczy,  niepewna,  czy  ma  na  myśli  bliznę,  czy  swoją 

wspaniałą męskość. Nie precyzuje. Znów staje między moimi nogami, sięga za 
plecy,  żeby  rozpiąć  stanik,  powoli  zsuwa  ramiączka  i  rzuca  stanik  za  siebie. 

background image

Opiera dłonie o brzeg blatu, pochyla się i patrząc mi w oczy, bierze sutek do ust 
i  powoli  obwodzi  go  językiem.  Wzdycham  z  czystej,  bezwstydnej  rozkoszy  i 
wplatam mu palce we włosy, gdy na zmianę pieści obie piersi. Głowa opada mi 
do tyłu, zamykam oczy i napawam się dotykiem jego uważnych ust. 

Jego  język  rozpoczyna  leniwą  wędrówkę  w  górę  mojego  ciała,  zakończoną 

miękkim pocałunkiem w podbródek. 

– Do góry – rozkazuje, łapiąc moje majtki. Unoszę się na rękach nad blatem, 

pozwalając mu je ściągnąć. – Zaraz wrócę. Trochę zgłodniałem. 

Zupełnie  nagi  podchodzi  z  gracją  do  lodówki.  Siedzę  jak  urzeczona 

niesamowitym  widokiem  jego  niewiarygodnie  jędrnego  tyłka,  długich, 
umięśnionych nóg i potężnych, gładkich pleców. Jego chód robi jeszcze większe 
wrażenie, gdy jest goły. 

– Podziwiasz widoki? 
Podnoszę wzrok i widzę, że mi się przygląda. Nie wiem, jak długo bujałam 

w obłokach. Mogłabym mu się tak przyglądać całą wieczność. Jesse z szerokim 
uśmiechem  pokazuje  mi  opakowanie  bitej  śmietany  w  sprayu,  zdejmuje 
nakrętkę,  potrząsa  i  wyciska  sobie  trochę  śmietany  do  ust.  Obserwuję  go 
uważnie. Wygląda na bardzo zadowolonego z siebie. 

– To podstawa diety w twoim świecie? – pytam. 
Wolnym krokiem podchodzi do mnie, potrząsając opakowaniem. 
–  Jak  najbardziej  –  odpowiada  z  powagą.  Staje  między  moimi  nogami  i 

koniuszkiem palca unosi mi brodę do góry. – Otwórz. 

Otwieram usta, a on opiera końcówkę na moim języku i wyciska z niej kulkę 

bitej śmietany. Oblizuję wargi i śmietana błyskawicznie się rozpuszcza. 

Opieram ręce za plecami i odchylam się do tyłu, a on omiata wzrokiem moją 

klatkę piersiową. 

– Jestem przygotowana na najgorsze, panie Ward – droczę się. 
W  jego  oczach  zapalają  się  iskierki,  znów  serwuje  mi  ten  szelmowski 

uśmiech. 

–  Może  być  trochę  zimna  –  ostrzega,  wyciskając  długi  pas  śmietany  na 

środek  mojej  klatki  piersiowej.  Wciągam  gwałtownie  powietrze,  oszołomiona 
lodowatym  dotykiem  bitej śmietany, która biegnie od  wgłębienia  nad obojczy-
kami  aż  do  miejsca,  gdzie  łączą  się  uda.  Jesse  uśmiecha  się  kpiąco  i  wyciska 
jeszcze  odrobinę  w  strategicznym  punkcie.  Spoglądam  wzdłuż  długiej,  białej 
smugi,  sutki  twardnieją  mi  z  zimna.  Jesse  odsuwa  się  i  przygląda  mi  z 
zachwytem. 

– Trochę mało oryginalne, co? – Uśmiecham się. 
Wyciska sobie trochę śmietany do ust. 
– Nie ma jak sprawdzone pomysły. – Znów mnie zostawia. Dokąd on idzie? 

Siedzę na blacie pokryta bitą śmietaną, a Jesse przegląda kuchenne szafki.  – O, 
tutaj jest. 

background image

Co  on  tam  ma?  Otwiera  szufladę,  wyciąga  z  niej  łopatkę  i  wraca  do  mnie, 

stukając nią złowieszczo w słoik kremu czekoladowego. Gdy znów staje między 
moimi nogami, odkręca wieczko i rzuca je na marmurowy blat. 

Unoszę  brew  w  niemym  pytaniu,  choć  wiem  doskonale,  co  zamierza. 

Zanurza  łopatkę w słoiku, wyjmuje dużą  porcję  i  nagłym ruchem rozmazuje ją 
na mojej piersi. 

– Au! – wołam, bo zapiekła mnie skóra. 
Z kpiącym uśmiechem zaczyna rozsmarowywać czekoladę wokół brodawki, 

pieczenie  w  połączeniu  z  rytmicznymi  ruchami  łopatki  sprawia,  że  z  głębi 
mojego  gardła  wydobywa  się  pomruk.  Kiedy  słoik  jest  już  zupełnie  pusty,  a 
moja  klatka  piersiowa  w  całości  pokryta  kremem,  Jesse  odkłada  łopatkę  i 
odsuwa  się,  żeby  podziwiać  swoje  dzieło.  Uśmiech,  jaki  maluje  się  na  jego 
przystojnej twarzy, sprawia, że mam ochotę rzucić się na niego i powalić go na 
podłogę. Wygląda na cholernie zadowolonego z siebie. 

– Moja własna ekierka – oświadcza, oblizując wargi. 
Spoglądam  w  dół  na  swoje  nasmarowane  ciało  i  z  powrotem  w  jego 

rozbawione oczy. 

–  Skoro  już  się  zabawiłeś,  powinnam  pójść  pod  prysznic.  –  Udaję,  że  chcę 

zeskoczyć, ale on w mgnieniu oka bierze mnie w ramiona, dokładnie tak, jak się 
spodziewałam.  Tkwię  przyciśnięta  do  jego  piersi,  śliska  jak  piskorz.  Ze 
śmiechem poruszam całym ciałem, żeby wetrzeć w niego krem. 

–  Ty  spryciaro  –  mruczy  Jesse,  odsuwając  się,  nitki  czekolady  i  bitej 

śmietany rozciągają się między naszymi ciałami. Łapie mnie za ręce i delikatnie 
popycha do tyłu, tak że leżę płasko na plecach, patrząc na niego.  – Jeszcze nie 
zacząłem się dobrze bawić, moja droga. 

Uśmiecham się szeroko. 
– Jestem brudna. 
– Och, kocham ten uśmiech. Zaraz będziesz czysta. – Pochyla się nade mną, 

ocierając  się  członkiem  o  moje  podbrzusze,  palcem  wskazującym  zbiera 
czekoladę  z  mojego  sutka  i  wpatrując  mi  się  w  oczy,  wsuwa  go  sobie  do  ust  i 
oblizuje sugestywnie. – Hm, czekolada, bita śmietana i pot. 

Drżę  pod  jego  przenikliwym  spojrzeniem.  Lekkie  pulsowanie  w  moim 

podbrzuszu przybiera na sile, gdy zaczynam wić się na blacie, przyszpilona jego 
wzrokiem.  Wyciągam  ręce,  żeby  przyciągnąć  go  do  siebie.  Potrzebuję 
fizycznego  kontaktu.  Pochyla  się,  odnajduje  moje  usta  i  przywiera  do  mnie 
torsem, tak że znów zaczynamy się ślizgać. Ciepło jego ciała posyła mnie prosto 
do Siódmego Nieba Jessego. 

Lekkim  trzepotaniem  języka  zachęcam  go,  by  wysunął  swój,  i  uśmiecham 

się, gdy z jękiem oplata mnie ramieniem w talii i podrywa z blatu. Zarzucam mu 
ręce na szyję i przeczesuję włosy palcami, nie przestając się wić. 

Odrywa  usta  od  moich  warg  i  pocałunkami  wytycza  szlak  od  policzka  do 

background image

ucha,  cały  czas  napierając  na  mnie  biodrami.  Czuję  znajomy  ucisk  w  kroczu. 
Jęczę, wczepiając  mu  się palcami we włosy, a on  gryzie  mnie  w płatek  ucha  i 
powoli przeciąga po nim zębami. 

– Jesse – dyszę, wyginając się w łuk. 
– Wiem – szepcze mi do ucha. – Chcesz, żebym się tym zajął? 
– Tak! 
Całuje delikatnie wgłębienie pod moim uchem i układa mnie z powrotem na 

plecach.  Opierając  się  jedną  ręką  o  blat,  drugą  delikatnie  odgarnia  mi włosy  z 
twarzy. Przygląda  mi się z  namysłem, zielone oczy  ma szkliste, trybiki  w jego 
głowie kręcą się jak szalone. 

–  Kiedy  jesteś  przy  mnie,  Avo,  wszystko  wydaje  się  znacznie  bardziej 

znośne – mówi cicho, zaglądając mi w oczy. 

Chłonę  jego  słowa  całą  sobą.  Co  jest  bardziej  znośne?  Nie  potrafię  nadać 

sensu tej niejasnej wypowiedzi, zwłaszcza teraz. Ten  mężczyzna kryje w sobie 
jakąś tajemnicę. Pragnę poznać odpowiedzi, ale gdy próbuję się odezwać, Jesse 
opuszcza głowę na moją pierś i smaga językiem mój wyprężony sutek, zlizując 
czekoladę. Drżę, gdy zaciska zęby na napiętym guziczku, ostre ukłucie każe mi 
wyprężyć plecy i wypiąć pierś do przodu, przez co on jest zmuszony odsunąć się 
nieco. 

– Przyjemnie? 
– Tak! 
– Chcesz jeszcze? 
– Jezu, Jesse! 
Mruczy z satysfakcją i pieszcząc na zmianę obie piersi, starannie zlizuje ze 

mnie czekoladę. 

Jęczę.  Jestem  w  kompletnej  rozsypce.  Spocona,  wczepiona  palcami w  jego 

włosy, wiję się pod wprawnymi ruchami jego języka. Jeśli tylko dotknie mojego 
łona, wpadnę w rozpaczliwy stupor. 

– Do czysta – mówi, przeciągając sylaby, podnosi się i spogląda mi prosto w 

oczy. – Ale ktoś nie ma jeszcze dosyć moich ust. –  Oblizuje wargi i odsuwa się, 
a mój żołądek wywija salto. 

O Chryste, nie wytrzymam nawet sekundy. 
Nachyla  się  nade  mną  ze  wzrokiem  wbitym  w  zwieńczenie  moich  ud,  a 

potem łapie mnie za nogi i powoli rozsuwa je szerzej. 

– Cholera, Avo, jesteś cała mokra. – Bierze głęboki oddech, jego pierś unosi 

się  i  opada  coraz  szybciej,  gdy  rzuca  mi  ostatnie  spojrzenie  i opuszcza  głowę, 
powoli i prowokacyjnie. Zaciskam powieki, całe moje ciało tężeje, czekając na 
jego dotyk. 

I  oto  nadchodzi  –  długie  pociągnięcie  językiem,  przez  sam  środek  mojej 

szparki, zakończone krótkim pląsem wokół łechtaczki. 

– Och... Boże! – jęczę i zostaję nagrodzona wepchnięciem dwóch palców aż 

background image

po nasadę. Przeszywa mnie dreszcz, a on kładzie mi rękę na brzuchu, żeby mnie 
przytrzymać. 

–  Chcesz,  żebym  przestał?  –  pyta  chrapliwym  głosem.  Protestuję 

gwałtownie,  więc  zajmuje  się  na  powrót  moją  cipką,  zanurza  głęboko  palce, 
jednocześnie delikatnie muskając łechtaczkę językiem. 

Kilka  sekund  później  czuję  zbliżającą  się  eksplozję  i  wystarcza  jedno 

pociągnięcie  językiem  przez  środek  najwrażliwszego  miejsca  na  moim  ciele, 
żebym  rozpadła  się  pod  nim  na  kawałki.  Całkowicie  się  zatracam.  Rzucam 
głową  z  boku  na  bok,  z  moich  rozpalonych  płuc  wyrywa  się  długie,  spokojne 
westchnienie,  łomoczące  serce  uspokaja  się  i  wraca  do  miarowego, 
bezpiecznego rytmu. 

Jesse  liże  delikatnie  łechtaczkę,  pomagając  mi  przetrwać  ostatnie  skurcze. 

Jest mi tak błogo. Ma naprawdę niezwykłe usta. 

Jesse prostuje się między moimi nogami. 
– Jesteś niesamowita. Muszę się w tobie znaleźć. 
Jednym szybkim, precyzyjnym ruchem przyciąga mnie do siebie i nadziewa 

na  oczekujący  członek.  Krzyczę,  zszokowana  tym  wtargnięciem,  mój  gasnący 
orgazm znów się budzi. 

–  Moja  kolej  –  sapie  Jesse,  wysuwa  się  i  znów  napiera.  Z  okrzykiem 

odrzucam ręce za siebie, gdy wczepia się dłońmi w moje uda, przesuwając mną 
po  marmurowym  blacie  w  rytmie  pchnięć.  Otwieram  oczy  i  widzę,  że  jest 
spocony, zęby ma zaciśnięte. 

Resztki  czekolady  i  bitej  śmietany  sprawiają,  że  ślizgam  się  po  blacie, 

między  udami czuję  mrowienie, a  od jego potężnych pchnięć zaraz eksploduje 
mi mózg. 

– Dobrze ci, Avo?! – woła, przekrzykując moje jęki. 
– O Boże, tak! 
– Nie będziesz już przede mną uciekać? 
– Nie! – Nigdy! 
Podrywa mnie do góry, obraca i przypiera do ściany, tak że uderzam w nią 

plecami.  Z  moich  ust  wyrywa  się  okrzyk  zaskoczenia.  Kłamałam.  Nie 
przywykłam  do  niego.  I  nie  jestem  pewna,  czy  kiedykolwiek  do  niego  przy-
wyknę.  Jest  tak  niewiarygodnie  silny,  potężny  i  wielki.  Znoszę  jego 
zdecydowane,  niezmordowane  pchnięcia,  gdy  przyciska  mnie  do  ściany. 
Rozpaczliwie pragnąc zapanować nad nadciągającym orgazmem, odnajduję jego 
bark i wbijam w niego zęby. 

– Szlag! – ryczy Jesse. Słyszę, jak wali czołem w ścianę za moimi plecami, 

wyrzucając biodra do przodu. 

I już. 
Wypuszczam z ust jego bark, odrzucam głowę w tył i z ochrypłym krzykiem 

rozpadam się na milion kawałków w kolejnym obezwładniającym orgazmie. 

background image

Jesse nieruchomieje nagle, a potem zadaje ostatnie, potężne pchnięcie. 
–  Jezu!  –  woła,  dygocząc  na  całym  ciele.  Mną  też  targają  konwulsje,  z 

trudem łapię cenne powietrze w przemęczone płuca. 

Mocniej oplatam go rękami i nogami, zamykam oczy i wtulam się w niego. 
Jak  przez  mgłę  rejestruję,  że  zanosi  mnie  z  powrotem  na  kuchenną  wyspę, 

gdy  się  rusza,  jego  członek  ociera  się  o  ścianki pochwy.  Wtulam  się  w  niego, 
rozkoszując się ciepłem  jego ciała.  Kładzie  mnie  na plecach  i przyciska się do 
mnie, czuję przyjemny ciężar jego torsu i instynktownie opasuję go ramionami, 
a on zasypuje moją twarz czułymi pocałunkami. 

O  Boże,  czuję  się  taka  przytłoczona.  Jeszcze  nigdy  nie  czułam  się  taka 

potrzebna  ani  pożądana.  Chwile  spędzone  z  Jessem,  te  dobre  i  te  złe,  napady 
wściekłości i czułości, zepchnęły w cień wszystkie inne uczucia. 

Otwieram oczy, wiem, że na mnie patrzy. 
– Ty i ja – szepcze, spoglądając na mnie. 
Opuszczam  ciężkie  powieki  i  przyciągam  jego  głowę,  ukrywam  twarz  w 

jego szyi, całkowicie się w nim zatracam. 

– Musimy wziąć prysznic. 
Z trudem unoszę powieki, gdy podnosi mnie z blatu. Wczepiłam się w niego 

całym ciałem i nie zamierzam go wypuścić. 

– Zostańmy – mamroczę sennie. Jestem taka zmęczona. 
Jesse chichocze. 
– Tylko się trzymaj. Umyję cię. 
Więc się trzymam.  Trzymam się  mocno,  oplatając  go  nogami w pasie,  gdy 

niesie mnie po schodach do łazienki. 

–  Połóż  mnie  do  łóżka  –  marudzę,  gdy  sadza  mnie  na  blacie  między 

umywalkami. 

–  Lepisz  się,  ja  też  się  lepię.  Pozwól  mi  nas  umyć,  a  potem  możemy  się 

położyć  do  łóżka  i  poprzytulać.  Umowa  stoi?  –  Odchodzi,  żeby  włączyć 
prysznic. 

Podnoszę na niego senne oczy. 
– Nie, zanieś mnie do łóżka. 
–  Avo,  jesteś  urocza,  kiedy  jesteś  śpiąca.  –  Podrywa  mnie  z  blatu  i  zanosi 

pod  prysznic.  Opieram  głowę  w  zagłębieniu  jego  szyi,  nawet  nie  próbuję  się 
odkleić od jego ciepłego ciała. Woda przynosi ukojenie. – Teraz cię postawię – 
mówi, a ja obejmuję go jeszcze mocniej. Śmieje się. – Nie mogę cię umyć, jeśli 
będę miał obie ręce zajęte. 

– Chcę zostać przyklejona do ciebie. 
Obraca głowę w moją stronę i składa na moim czole czuły pocałunek, nucąc 

cicho. Uwalnia jedną rękę i unosi kolano, którym podpiera moją pupę, schyla się 
i  zdejmuje  z  półki  żel  pod  prysznic,  upuszcza  go  na  ziemię,  a  potem  robi  to 
samo z szamponem. Opuszcza kolano, z powrotem wsuwa rękę pod moje zgięte 

background image

nogi i trzymając mnie mocno, powoli osuwa się po ścianie, dopóki nie poczuję 
pod sobą twardej posadzki. 

Wiem,  że  uwieszona  na  jego  szyi  ograniczam  mu  swobodę  ruchów,  ale 

staram się nie ruszać rękami, a on nie narzeka. Przytrzymuje mnie jedną ręką, a 
drugą  myje  i  płucze  mi  włosy.  Bez  pośpiechu  zmywa  resztki  śmietany  i 
czekolady  z  mojego  ciała,  jego  ręka  masuje  mnie  czule  wolnymi,  kolistymi 
ruchami, a ja jestem coraz bardziej senna. Wciąż się  go trzymam. Nie chcę  go 
nigdy wypuścić. 

–  Już  zawsze  chcę  się  tobą  opiekować  –  szepcze,  przyciskając  wargi  do 

moich skroni. 

Zdejmuję  jedną  rękę  z  jego  szyi,  przesuwam  ją  w  dół  jego  torsu,  powoli 

okrążam pępek. 

– Dobrze – zgadzam się. Uszczęśliwia mnie to. Nie potrafię wyobrazić sobie 

nic bardziej naturalnego i wątpię, by mogło się to zmienić. 

Jesse oddycha głęboko, ze znużeniem. 
– Wychodzimy. 
Nachylam  się  i  całuję  go  w  środek  torsu.  Gdy  spoglądam  w  górę,  powieki 

ma zaciśnięte, twarz zwróconą do sufitu. Wyciągam się na palcach i całuję go w 
szyję,  żeby  zwrócić  na  siebie  jego  uwagę,  ale  dopiero  po  kilku  sekundach 
opuszcza głowę. 

Uśmiecham się do  niego, a on próbuje odwzajemnić  mój uśmiech. Nie jest 

zbyt przekonywający, a ja zastanawiam się, co jest powodem tego bólu. 

– Co się stało? – pytam nerwowo. 
–  Nic  się  nie  stało.  Wszystko  w  porządku.  –  Ujmuje  moją  twarz  w  dłonie, 

uśmiecha się blado, a potem wyłącza wodę, podnosi nas z posadzki i owija się 
ręcznikiem w pasie. 

Wychodzę  za  nim  i  natychmiast  zostaję  owinięta  miękkim  prześcieradłem 

kąpielowym. Wyciera mnie od stóp do głów, odsączając wodę z włosów. 

– Chcesz, żebym cię zaniósł? – pyta. 
Kiwam  głową,  a  on  uśmiecha  się  z  aprobatą,  bierze  moje  nagie  ciało  w 

ramiona i zanosi mnie do łóżka. Wpełzam pod kołdrę, kładę głowę na poduszce 
i zaciągam się głęboko. Delikatny zapach Jessego upaja moje zmysły. Będzie mi 
się tu dobrze spało. 

Gdy tylko zdejmuje ręcznik i kładzie się obok mnie, wtulam się w jego pierś 

i chowam twarz pod jego brodą. Leżymy tak blisko, że czuję na twarzy własny 
gorący oddech. Podciągam nogę do góry i wsuwam mu ją między uda. Zatapiam 
się w nim i jest to najbardziej kojące miejsce na świecie. 

– Śpij, skarbie. – Całuje mnie w głowę i przyciska do siebie. 
Nie chcemy, żeby cokolwiek nas rozdzieliło. 

background image

Rozdział 5 

Gdy  odzyskuję  świadomość,  Jesse  leży  między  moimi  udami  i  pociera 

nosem o mój nos. 

– Dzień dobry, moja droga. 
Stękam  i  przeciągam  się  z  zadowoleniem.  Czuję  między  udami  poranną 

stójkę  Jessego,  w  kącikach  jego  ust  czai  się  uśmiech.  Kołyszę  sugestywnie 
biodrami. 

– Dzień dobry. 
Jednym  szybkim  ruchem  wbija  się  głęboko  we  mnie.  Jaki  miły  początek 

dnia!  Trzymam  się  jego  twardych  bicepsów,  gdy  oparty  na  przedramionach 
wypracowuje stały, mocny rytm. Otwiera oczy. 

– Uwielbiam leniwy seks z tobą. 
Wpatruję się w jego spokojną twarz i pozwalam, by zabrał mnie do raju, ale 

Jesse wyrywa mnie gwałtownie z tego sennego stanu, obracając nas tak, że teraz 
siedzę  na  nim  okrakiem.  Siła  ciążenia  sprawia,  że  czuję  go  w  sobie  jeszcze 
wyraźniej. 

– Do dzieła, Avo. – Głos ma ochrypły, pełne pożądania oczy lśnią w blasku 

poranka. Łapie mnie za uda, a ja opieram dłonie na jego torsie. 

– Ja dowodzę? 
– Jestem przygotowany na najgorsze. – Podrzuca biodrami, zachęcając mnie 

do przejęcia inicjatywy, więc powoli, ostrożnie unoszę się nad nim i zatrzymuję 
w  górze  na  kilka  sekund,  drażniąc  się  z  nim  i  obserwując  jego  twarz 
rozpłomienioną  żądzą.  A  potem  opadam  w  dół  z  równą  precyzją,  nabijając  się 
na niego najmocniej, jak się da. 

Kompletnie  traci  panowanie  nad  sobą.  Odrzuca  głowę  do  tyłu,  jęcząc  tak 

głośno, że aż się niesie po sypialni. 

– Jeszcze raz? 
– O tak, kurwa! 
–  Licz  się  ze  słowami,  proszę  –  drwię.  Powoli  unoszę  się  i  opadam, 

napierając  mocno  biodrami.  Powtarzam  tę  torturę  raz  za  razem,  patrząc,  jak 
rozsypuje się pode mną. 

Ujmuje  moje  piersi  w  dłonie,  kciukami  zatacza  małe  kółeczka  wokół 

sterczących  sutków.  Znów  unoszę  się  i  zatrzymuję  w  najwyższym  punkcie. 
Oczy ma rozbiegane, usta otwarte. Z trudem zachowuję panowanie nad sytuacją. 

– W dół? 
– O Boże, tak. 
Gdy opadam, jego twarz wykrzywia się spazmatycznie. Nie wytrzyma tego 

dłużej.  W  zaciśniętej  szczęce  i  pokrytym  zmarszczkami  czole  rysuje  się 
napięcie. Stęka,  mocniej zaciskając dłoń  na  mojej piersi, ostry ból  promieniuje 

background image

aż  do  mojego  podbrzusza.  Mnie  też  niewiele  już  trzeba.  Znajduję  się  na 
krawędzi spełnienia i chcę, żeby był przy mnie, kiedy runę w przepaść. 

Unoszę się, wiedząc, że oczekuje, iż powoli opadnę w dół, ale nie robię tego. 

Opadam od razu i nadziewam się na niego z całym impetem. Napieram  mocno 
biodrami. 

–  Jezu  Chryste!  –  ryczy,  na  czoło  występują  mu  kropelki  potu.  Kołyszę 

biodrami,  zapewniając  optymalną  penetrację.  –  Niech  to  szlag!  Avo,  zaraz 
dojdę! 

– Zaczekaj – żądam. 
Zszokowany, otwiera szeroko oczy, wyziera z nich desperacja. Znów faluję 

biodrami,  obserwując,  jak  zaciska  powieki,  jeszcze  nigdy  nie  widziałam  tak 
głębokiej  zmarszczki  na  jego  czole.  Jest  u  kresu  wytrzymałości.  Jeszcze  tylko 
raz... 

– Avo, nie dam rady... 
– Cholera. Zaczekaj. 
– Nie przeklinaj! – krzyczy. Oczy ma wciąż zamknięte w skupieniu. Dobija 

go to. 

– Pieprz się, Jesse! 
Zielone  oczy  otwierają  się  ostrzegawczo,  ale  nie  dbam  o  to.  Ściskam  jego 

dłonie i spinając mięśnie, znów unoszę się na nogach, zawisam w powietrzu, po 
czym spadam w dół, nadziewając się na niego. 

Znów się unoszę. 
–  Teraz!  –  krzyczę,  lecąc  w  dół.  Moje  ciało  eksploduje,  wysyłając  mnie 

prosto na orbitę. Zduszone jęki Jessego docierają do mnie jak przez mgłę, czuję 
w  sobie  gorący  wytrysk,  który  ogrzewa  całe  moje  ciało.  Zwalam  się  na  niego, 
kompletnie wycieńczona. Zadanie wykonane. 

Leżę  na  nim,  rozkoszując  się  leniwym  rytmem,  w  jakim  rysuje  koła  na 

moich plecach, jego zwiotczały członek pulsuje we mnie, nasze łomoczące serca 
zderzają się ze sobą, gdy próbujemy  uspokoić oddech. Oboje jesteśmy w pełni 
zaspokojeni. 

– Uwielbiam leniwy seks z tobą. 
Całuje mnie w czubek głowy. 
– Gdybyś tylko tak nie przeklinała – mówi z drwiną. 
Ze  śmiechem  spoglądam  mu  w  twarz,  przesuwam  palcami  po  jego 

chropowatym policzku. Uwielbiam ten cień zarostu. Pochyla głowę, całuje moje 
palce i odwzajemnia uśmiech. 

– Chyba nie możemy tego nazwać leniwym seksem, skarbie. 
– Nie? 
– Nie. Wymyślimy jakąś nową nazwę. 
–  Dobrze  –  zgadzam  się,  w  pełni  usatysfakcjonowana.  Opieram  się 

policzkiem o jego tors i wodzę palcem wokół złotej brodawki. 

background image

– Ile masz lat, Jesse? 
– Dwadzieścia dziewięć. 
Prycham, ale nagle przychodzi mi do głowy, że kiedy wreszcie dojdziemy do 

jego  prawdziwego  wieku,  nawet  nie  będę  o  tym  wiedziała.  Stawiam  na 
trzydzieści cztery.  To  osiem  lat więcej ode  mnie  – jestem w stanie to przeżyć. 
Wzdycham. 

– Która godzina? – Pospałabym jeszcze z godzinkę. 
Zsuwa mnie z siebie. 
– Zostawiłem zegarek na dole. Pójdę sprawdzić. 
–  Powinieneś  mieć  zegar  w  sypialni  –  marudzę.  Gdy  wstaje  z  łóżka,  moje 

nagie ciało ogarnia chłód. 

– Złożę skargę u projektantki – odpowiada sucho. 
Ignoruję  przytyk  i  wtulam  się  w  poduszkę.  To  najwygodniejsze  łóżko,  w 

jakim spałam. 

– Siódma trzydzieści! – woła z dołu. 
Siadam jak oparzona. 
–  Cholera!  –  Wyskakuję  z  łóżka  i  zbiegam  do  kuchni.  –  Będziesz  musiał 

podrzucić mnie do domu. 

Jesse, goły jak święty turecki, siedzi spokojnie na stołku przy barze i wyjada 

palcem masło orzechowe ze słoika. 

– Dzisiaj rano jestem trochę zajęty – oznajmia, nie patrząc na mnie. 
Och,  co  za  wkurzająca  Świnia!  To  na  pewno  jakiś  podstęp,  żeby  mnie  tu 

zatrzymać.  Pojadę  metrem,  nie  ma  sprawy.  Omiatam  wzrokiem  podłogę,  na 
którą rzuciłam ubranie – nie ma. 

– Gdzie moje ciuchy, Jesse? 
Wkłada  umazany  masłem  orzechowym  palec  do  ust,  oblizuje  go  i  powoli 

wysuwa z lekkim mlaśnięciem. 

–  Nie mam pojęcia. 
Gdzie  ten  gnojek  je  schował?  Muszą  tu  gdzieś  być.  Obchodzę  apartament, 

sapiąc  i parskając, otwieram drzwiczki szafek  i zaglądam za  meble, ale  nic  nie 
znajduję.  Maszeruję  z  powrotem  do  kuchni.  Jesse  wciąż  tam  siedzi,  irytująco 
nagi i przystojny, i zupełnie nic sobie nie robi z mojej furii. 

Och, nie mam na to czasu. Nie mogę się spóźnić. 
– Gdzie moje cholerne ciuchy?! – krzyczę. 
– Nie wyrażaj się, do cholery! 
Kręcę głową. Niedługo namydli mi język. 
–  Jesse,  zanim  cię  poznałam,  nigdy  nie  przeklinałam  na  głos...  Zabawne, 

prawda? Muszę wrócić do domu, żeby wyszykować się do pracy. 

– Wiem. – Kolejna porcja masła orzechowego znika w jego ustach. 
–  Więc  gdzie  są  moje  ubrania?  –  Próbuję  zachować  spokój,  ale  jeśli  w  tej 

chwili nie odda mi moich ciuchów, wpadnę w szał. Nie mogę się spóźnić. 

background image

– Są... gdzieś. – Uśmiecha się z palcem w ustach. 
– Gdzieś, czyli gdzie? – pytam, a w duchu myślę, jak bardzo nie cierpię tego 

dzisiejszego, łajdackiego wydania Jessego. 

– Jeśli ci powiem, musisz dać mi coś w zamian. 
Czuję, że zaraz ogarnie mnie szaleństwo. 
– Co takiego? 
– Nie pij jutro wieczorem – mówi ze śmiertelną powagą. 
Mierzę  go  wściekłym  wzrokiem,  a  on  bezskutecznie  próbuje  powściągnąć 

kpiący  uśmieszek.  Podstępna  Świnia.  Zapędził  mnie  w  kozi  róg:  jestem  naga, 
spóźniona do pracy i potrzebuję, żeby mnie podwiózł. 

Rozważam  jego  propozycję.  Jeśli  mam  być  szczera,  nie  planowałam  się 

wcale  upić,  zwłaszcza  po  moim  sobotnim  występie.  Nawet  nie  zapytałam 
jeszcze  Kate,  czy  ma  wolny  wieczór,  ale  nie  chcę,  żeby  ten  maniak  kontroli 
pomyślał, że może mi dyktować każdy mój krok. Daj palec i tak dalej. 

– Dobrze. –  Zresztą skąd będzie wiedział, czy coś wypiłam? 
Sprawia wrażenie zaskoczonego. 
– Poszło łatwiej, niż myślałem. Co powiesz na lunch? 
– Dobrze, oddaj mi ubranie. 
– Kto jest panem sytuacji, Avo? – pyta. 
Nie mam czasu się z nim spierać. 
– Ty. Przynieś moje ubranie! 
–  Zgadza  się.  –  Podchodzi  do  lodówki,  specjalnie  dla  mnie  kręcąc  lekko 

tyłkiem, i otwiera drzwiczki. – Proszę, moja droga. 

Były  w  lodówce?  Wyrywam  mu  je  z  ręki,  a  on  unosi  ostrzegawczo  brew. 

Mam  to  w  nosie.  Jestem  już  strasznie  spóźniona.  Patrzy,  jak  gorączkowo 
wciągam  rybaczki  i  wybucha  śmiechem,  bo  aż  podskakuję,  zachłystując  się 
powietrzem, gdy lodowaty materiał dotyka skóry. 

– Masz czas wziąć prysznic? – pyta poważnie. 
– Nie! 
Śmieje się, klepie mnie w pupę i wychodzi niespiesznie z kuchni. 
Jesse  podwozi  mnie  do  domu  w  swoim  stylu  –  przerażająco  szybko  i 

niecierpliwie,  ale  dziś  jestem  mu  za  to  wdzięczna.  Czekając  na  mnie  w 
samochodzie, wykonuje kilka telefonów, a ja tymczasem biorę prysznic i szyku-
ję  się  w  rekordowym  tempie.  Wciągam  na  siebie  czarne  rurki,  białą  koszulę  i 
czerwone baletki. Dziś zależy mi na wygodzie. Na głowie mam istną szopę, bo 
nie  wysuszyłam  wczoraj  włosów  suszarką,  więc  upinam  je  niedbale  do  góry. 
Umaluję się w samochodzie. 

Wybiegam  z  pokoju  i  wpadam  na  półnagiego  Sama.  Czy  on  się  do  nas 

wprowadził? 

– Zawsze gdzieś pędzisz, laska. –  Śmieje się, gdy go wymijam i wpadam do 

kuchni po szklankę wody, żeby połknąć pigułkę. – Udana noc? 

background image

Kiwam głową znad szklanki, a on stoi bezwstydnie w kuchennych drzwiach, 

rozmemłany  i  rozczochrany.  Nie  zapytam  go,  jak  spędził  noc.  To  aż  nadto 
oczywiste. 

– Gdzie Kate? – pytam. 
Sam wyszczerza zęby w uśmiechu. 
– Przywiązałem ją do łóżka. 
Robię wielkie oczy. Nie mam pojęcia, czy mówi serio, czy żartuje. To mistrz 

blefu. 

– Przekaż jej, że zadzwonię później. – Czekam, aż mnie wypuści. – Na razie! 

– krzyczę, zbiegając po schodach. 

– Hej, powiedz Jessemu, że nie idę dziś biegać! – woła za mną. 
Wypadam  z  domu  na  ulicę.  Jesse  zaparkował  niezgodnie  z  przepisami  i 

właśnie  pokazuje  środkowy  palec  stróżowi  prawa.  Czekam,  aż  funkcjonariusz 
przestanie go pouczać, ale wygląda na to, że dopiero zaczyna się rozkręcać. 

–  Przesuń  się,  żeby  pani  mogła  wsiąść  –  warczy  Jesse,  ale  funkcjonariusz 

kontynuuje  pogadankę  o  napaści  słownej  i  lekceważeniu  pozostałych 
użytkowników drogi. 

–  Przepraszam  –  próbuję  być  uprzejma,  ale  zostaję  zignorowana.  Cholera, 

strasznie się spóźnię. 

– Do ciężkie] cholery! – Jesse otwiera drzwi, wysiada i obchodzi samochód, 

żeby spotkać się z  funkcjonariuszem  na chodniku.  Biedny człowiek aż się  kuli 
nad widok jego potężnej postaci i natychmiast mnie przepuszcza. Jesse otwiera 
drzwi,  pomaga  mi  wsiąść,  zatrzaskuje  je  z  hukiem  i  mnąc  pod  nosem 
przekleństwa,  siada  z  powrotem  za  kierownicą.  Odjeżdżamy  z  rykiem  silnika, 
zdecydowanie za szybko. 

–  Po  prostu  wykonuje  swoje  obowiązki.  –  Otwieram  daszek  z  lusterkiem, 

żeby się umalować. 

– Żądni władzy nieudacznicy, którzy nie zostali glinami – gdera Jesse. Zerka 

na mnie z uśmiechem. – Wyglądasz uroczo. 

Prycham. 
– Patrz na drogę. Aha, Sam mówił, że nie idzie dziś biegać. 
– Leniwy drań. Więc wciąż jest u was? – pyta Jesse, wyprzedzając taksówkę. 

Łapię się siedzenia. Będę umalowana jak klaun. 

– Przywiązał Kate do łóżka – mruczę, pociągając rzęsy tuszem. 
– Możliwe. 
Zastygam z ręką w powietrzu. 
– Nie brzmisz na zszokowanego. 
– Bo nie jestem. – Zerka na mnie kątem oka. 
Nie jest? Sam lubi perwersję? 
–  Nie  chcę  nic  więcej  wiedzieć  –  mamroczę,  spoglądając  z  powrotem  w 

lusterko. 

background image

– Nie chcesz – mówi spokojnie Jesse. 
Zatrzymujemy się w pobliżu mojego biura, ale na tyle daleko, żeby nikt nie 

zauważył, jak wysiadam z samochodu Jessego. Obawiam się reakcji Patricka na 
tę całą sytuację. 

Jesse  od  niedzieli  nie  wspomniał  nawet słowem  o  dobudówce,  a  ja  wątpię, 

by mój szef zareagował entuzjazmem na wiadomość, że zamiast projektować dla 
pana Warda, chodzę z nim na randki. 

– O której wychodzisz na lunch? – pyta i głaszcze moje udo, wyzwalając we 

mnie znajomy dreszcz rozkoszy. To nie jest dobry moment, żeby się napalać, ale 
jego dotyk strasznie mnie kręci. 

– O pierwszej – piszczę. 
Rysuje kółka na moim udzie. Tężeję. 
– Więc będę tu czekał o pierwszej. 
– Dokładnie w tym miejscu? – dyszę. 
– Tak, dokładnie tutaj. – Wsuwa mi rękę między nogi. 
– Jesse, przestań. – Zamykam oczy, walcząc z narastającą błogością. 
Przejeżdża dłonią przez sam środek krocza, po materiale spodni. 
Jęczę. 
– Nie potrafię utrzymać rąk przy sobie – mówi tym niskim, hipnotyzującym 

głosem, który sprawia, że kompletnie tracę głowę – a ty mnie nie powstrzymasz, 
prawda? 

Nachyla  się,  kładzie  mi  rękę  na  karku  i  przyciąga  mnie  do  siebie, 

zwiększając  nacisk  na  krocze.  Kiedy  jego  usta  odnajdują  wreszcie  moje, 
wyrywa  się  z  nich  jęk.  Pozwalam,  by  zawładnął  mną  rozkoszny  rytm,  kiedy 
powoli  i  pewnie  pieści  językiem  mój  język,  dając  mi  optymalną  przyjemność. 
Nie mogę uwierzyć, że pozwalam  mu na to w samochodzie, w biały dzień, ale 
rozpalił  mnie  do  tego  stopnia,  że  nie  mogę  teraz  pójść  do  pracy.  Potrzebuję 
ukojenia, inaczej przez cały dzień nie będę mogła się skupić. 

Macki  narastającego  pożądania  ogarniają  całe  moje  ciało,  przestaję  się 

przejmować, że ktoś może nas nakryć. 

Cała jestem jego. Podnieca mnie na tyle obezwładniających sposobów. 
– Daj się ponieść, Avo – szepcze mi w usta. – Chcę, żebyś w pracy myślała o 

tym, co potrafię z tobą zrobić. 

Dochodzę z okrzykiem, a on  mocniej przyciska  usta do  moich, zagłuszając 

moje jęki. Osłabia nacisk dłoni, pozwalając mi się uspokoić. 

– Lepiej? – pyta, całując mnie raz po raz w usta. 
– Będę mogła spokojnie pracować. – Wzdycham. 
Wypuszcza mnie ze śmiechem z objęć. 
–  Cóż,  ja  po  powrocie  będę  musiał  coś  z  tym  zrobić.  –  Nakrywa  dłonią 

wybrzuszenie w szortach. 

Uśmiecham się, wtulam w niego i daję mu buziaka. 

background image

–  Mogłabym  ci  jakoś  pomóc  –  proponuję,  przesuwając  dłonią  po 

wybrzuszeniu.  Jesse  otwiera  szerzej  oczy,  które  skrzą  się  z  zadowolenia,  gdy 
wkładam  mu  rękę  w  szorty,  uwalniam  z  nich  pulsujący  członek,  ściskam  go  u 
nasady i kilka razy przesuwam po nim ręką. 

Odrzuca: głowę na podgłówek. 
– O cholera, Avo. Jak mi dobrze. 
Z  pewnością  jest  mu  dobrze,  ale  w  moich  ustach  będzie  mu  jeszcze  lepiej. 

Przesuwam  ręką  jeszcze  kilka  razy,  Jesse  porusza  się  na  siedzeniu  i  jęczy. 
Widzę  na  czubku  członka  kropelkę  wilgoci.  Musi  być  blisko,  więc  opuszczam 
głowę  i  muskam  językiem  pulsującą  żołądź,  powoli  zataczam  kółka  wokół 
wilgotnego koniuszka. Jesse podrywa biodra w górę,  łapie kierownicę i wydaje 
z siebie niski, głęboki, przeciągły jęk. 

Uśmiechając  się  pod  nosem,  leniwie  przesuwam  mokrym  językiem  w  dół 

trzonu,  a  on  znów  podrywa  biodra  w  górę.  Potem  obejmuję  główkę  ustami  i 
powoli wciągam go do ust aż po nasadę. 

Jesse sapie. 
– O tak, kotku. Weź go całego. 
Zastygam,  czując  na  języku  pulsowanie,  i  na  wolnym  wydechu  powoli 

przesuwam usta w górę. Jesse wzdycha z wdzięcznością. 

–  Właśnie tak, nie przestawaj – zachęca mnie, masując mi dłonią kark. 
Uśmiecham  się  i  wypuszczam  z  ust wzwiedziony  członek,  który  odbija  się 

od twardego brzucha. Jesse wytrzeszcza oczy, gdy prostuję się i ocieram usta. 

–  Bardzo  bym  chciała,  ale  przez  ciebie  już  i  tak  jestem  spóźniona.  – 

Wyskakuję z samochodu i piszczę, gdy usiłuje mnie złapać. 

– Co jest, do cholery? Avo! 
Szybko przechodzę na drugą stronę ulicy, zdjęta nagłą obawą, że może mnie 

dopaść i przerzucić sobie przez ramię. 

Docieram na chodnik i się odwracam. Stoi obok samochodu i pociera krocze 

z ponurym uśmiechem na twarzy. Czuję niewypowiedzianą ulgę. 

– Ile masz lat, Jesse?! – krzyczę przez ulicę. 
– Trzydzieści. To nie było miłe, ty mała ladacznico. 
Posyłam  mu  ręką  całusa  i  słodko  dygam,  a  Jesse  wyciąga  rękę,  żeby  go 

złapać.  Ponury  uśmiech  nie  schodzi  mu  z  twarzy.  Nawet  stąd  widzę  trybiki 
obracające  się  w  jego  głowie.  Okręcam  się  na  pięcie  i  rozkołysanym  krokiem 
ruszam  ulicą,  bardzo  z  siebie  zadowolona  –  przynajmniej  na  razie.  Koniec 
końców, to on ma władzę. 

– Zebranie o dwunastej! – woła Victoria, wychodząc z gabinetu Patricka. 
Przeglądam spis aktualnych klientów. 
– Sally?! – wołam w głąb biura. Sally odrywa wzrok od ekranu komputera i 

zdejmuje okulary. – Mogę dostać wykaz należności? 

– Oczywiście, Avo. 

background image

– O, ja też poproszę! – krzyczy Victoria. 
Sally  spogląda  na  Toma,  który  też  kiwa  głową.  Rzadko  zdarza  nam  się 

dopominać  o  uregulowanie  rachunków,  ale  zawsze  jest  to  strasznie  żenujące. 
Patrick bardzo dba o przestrzeganie terminów płatności. 

Poranek  mija  szybko  i  tuż  przed  dwunastą  Sally  kładzie  na  moim  biurku 

pudełko. 

– To dla ciebie. 
– Dzięki, Sal. – Spoglądam na biały pakunek. Wiem, kto go przysłał, rzecz 

jasna. Podekscytowana, otwieram pudełko, rozglądając się ukradkiem po biurze, 
ale  nikt  mi się  nie przygląda. W środku znajduję czekoladową ekierkę. Śmieję 
się w głos, aż Tom podrywa głowę znad biurka. Zbywam go machnięciem ręki, 
a on przewraca oczami i wraca do swoich szkiców. 

Otwieram bilecik. 
Zemsta jest słodka. b 
Uśmiecham się i zatapiam zęby w ekierce, drugą ręką łapię teczkę i ruszam 

do biura Patricka. Sally idzie zaraz za mną z tacą pełną ciastek i herbaty. 

Victoria  i  Tom  dołączają  do  nas,  a  tymczasem  Sally  rozdaje  arkusze  z 

wykazem  należności,  nalewa  nam  herbatę  i  siada.  Przeglądam  listę  faktur  – 
wszystkie  są  „zapłacone‖  lub  „nienależne‖.  Przesuwam  palcem  w  dół  strony  i 
natrafiam na rubrykę „zaległe‖. Figuruje w niej tylko jeden klient. 

Rozdział 6 

Co takiego? 
Kulę się w sobie. Jeśli  miałam jakąkolwiek nadzieję, że uda mi się uniknąć 

rozmowy o Rezydencji  i panu Wardzie, to właśnie  legła w gruzach. Ten  idiota 
nie  uiścił  opłaty  za  wstępną  konsultację.  Co  on  sobie  wyobraża?  Widzę,  że 
Patrick  przegląda  ten  sam  wykaz,  podobnie  jak  Victoria  i  Tom,  którzy 
jednocześnie  podnoszą  głowę  i  patrzą  na  mnie  z  identycznymi  minami,  jak 
gdyby chcieli powiedzieć „ojej‖. Obwisam na krześle. 

–  Avo,  musisz  się  skontaktować  z  panem  Wardem  i  delikatnie  mu  to 

zasygnalizować. Na jakim jesteś etapie? 

O  rety.  Nie  wypełniłam  żadnych  formularzy  –  jeśli  nie  liczyć  arkusza 

informacyjnego  –  ani  nie  wysłałam  oferty,  nie  ustaliłam,  jaką  funkcję  mam 
pełnić,  czy  odpowiadam  za  sam  projekt,  czy  za  projekt  i  wykonanie.  Nic  nie 
zrobiłam.  A w każdym  razie  nic, co  miałoby jakiś związek z pracą. Nawet nie 
wystawiłam  faktury  za  drugie  „spotkanie‖,  z  którego  uciekłam  bez  stanika. 
Gdzie się podział ten stanik? 

Jasny gwint. Odchrząkuję. 

background image

– Właśnie przygotowuję sprawozdanie i ofertę. 
Patrick patrzy na mnie, marszcząc brwi z dezaprobatą. 
– Pierwsze spotkanie miałaś prawie dwa tygodnie temu, zdążyłaś już odbyć 

drugie. Dlaczego to tyle trwa, Avo? 

Oblewam  się  zimnym  potem.  Przygotowanie  oferty  dla  poszczególnych 

klientów jest prostą sprawą, zwykle robię to przed drugim spotkaniem. Nie mam 
żadnej wymówki. Czuję na sobie wzrok Toma i Victorii. 

–  Pan  Ward  wyjechał  –  wypalam.  –  Prosił,  że  wstrzymać  się  z 

korespondencją. 

– Kiedy rozmawiałem z nim w ubiegły poniedziałek, bardzo zależało mu na 

czasie  –  odpowiada  Patrick,  sprawdzając  coś  w  kalendarzu.  A  niech  go,  że  też 
musi wszystko w nim notować! 

Wzruszam ramionami. 
– Chyba wyjechał nagle w interesach. Zadzwonię do niego. 
–  Koniecznie.  I  nie  chcę,  żebyś  zajmowała  się  tym  projektem,  dopóki  nie 

zapłaci. A jak sytuacja z Van Der Hausem? 

Oddycham z ulgą i entuzjastycznie opowiadam o Life Building, szczęśliwa, 

że zakończyliśmy temat pana na włościach. Zabiję go! 

Wychodzę  z  pracy  i  idę  ulicą  w  stronę  miejsca,  gdzie  wysadził  mnie  rano 

Jesse. Gdy zbliżam się do Berkeley Square, prawie wyskakuję ze skóry, bo jakiś 
palant  na  motorze  mija  mnie  z  piskiem  opon.  Uspokajam  kołatanie  serca, 
zatrzymuję  się,  opieram  o  mur  i  wyciągam  z  torby  komórkę,  żeby  sprawdzić, 
czy mam jakieś nowe wiadomości. Są dwie od Kate. 

„Pomocy. Możesz wpaść do domu i mnie odwiązać?‖ 
Gapię  się  na  wyświetlacz  i  sprawdzam  szczegóły  wiadomości,  została 

wysłana o jedenastej. Czy Kate wciąż tam jest? Otwieram kolejny esemes. 

„Bez paniki! Sam robi sobie żarty. Tęsknię. Buziaki‖. 
No  tak,  Sam  żartowniś.  Ale  w  głębi  ducha  zastanawiam  się,  czy  w  tym 

żarcie nie jest ukryte ziarnko prawdy. Jesse wcale nie był zaskoczony, kiedy mu 
o  tym  wspomniałam.  „Po  prostu  dobrze  się  bawię‖,  powiedziała  Kate.  Hm. 
Właśnie widzę. 

Zerkam  na  zegarek,  jest pięć  po  pierwszej.  Jesse  jest spóźniony,  a  ja  czuję 

się  urażona.  Zastanawiam  się  właśnie,  jak  długo  powinnam  poczekać,  gdy 
pojawia  się  przede  mną  ta  przystojna  twarz,  którą  tak  bardzo  kocham.  Jesse 
siedzi  na  ryczącym  motorze,  który  wcześniej  prawie  zwalił  mnie  z  nóg. 
Uśmiecham się półgębkiem i ruszam w jego stronę. Wygląda megaseksownie na 
tej niebezpiecznej maszynie. 

– Witam panią. – Siedzi  na  motorze z kaskiem  między  udami,  ma  na sobie 

dżinsy i biały T-shirt, a nie skórzany kombinezon. Cóż za nieodpowiedzialność. 
Ale niezłe z niego ciacho, muszę mu to przyznać. 

– Stanowisz zagrożenie na drodze – kpię, stając przed nim. 

background image

– Wystraszyłem cię? – Zawiesza kask na kierownicy. 
– Tak. To coś strasznie hałasuje – narzekam. 
– To coś to ducati 1098. – Obejmuje mnie w talii i sadza sobie na kolanach. 

–  Pocałuj  mnie  –  szepcze  i  wpija  mi  się  w  usta.  Słyszę  docinki  i  drwiny 
przechodniów, ale nie dbam o to. Zarzucam mu ręce na szyję i pozwalam, żeby 
mną  zawładnął.  Minęło  zaledwie  kilka  godzin,  a  ja  już  zdążyłam  się  za  nim 
stęsknić. 

Nagle zdaję sobie sprawę, że stoimy sto metrów od  mojej pracy  i w każdej 

chwili może z niej wypaść Patrick. 

Jeśli  nakryje  mnie  na  igraszkach  z  panem  Wardem,  wyciągnie  oczywiste 

wnioski: Jesse może liczyć na specjalne traktowanie, a on na tym traci. 

Usiłuję się wyswobodzić, ale Jesse przytrzymuje mnie i pogłębia pocałunek, 

tak  że  moje  próby  ucieczki  stają  się  coraz  bardziej  rozpaczliwe.  Zapieram  się 
rękami  o  jego  pierś  i  odpycham,  aż  w  końcu  przerywa  pocałunek,  ale  wciąż 
mnie obejmuje. 

Obrzuca mnie gniewnym wzrokiem. 
– Co ty wyprawiasz? 
– Puść mnie – mówię, próbując się uwolnić. 
– Hej. Wyjaśnijmy coś sobie, moja droga. Nie będziesz mi dyktować, kiedy i 

gdzie cię całuję ani jak długo. – Jest śmiertelnie poważny. 

–  Jesse,  jeśli  Patrick  zobaczy  mnie  z  tobą,  będę  miała  przesrane.  Wypuść 

mnie!  –  Ku  mojemu  zaskoczeniu  puszcza  mnie,  a  ja  zeskakuję  na  chodnik. 
Próbuję  doprowadzić  się  do  porządku.  Kiedy  spoglądam  na  niego,  krzywi  się 
paskudnie. 

– O czym ty mówisz, do cholery?! – krzyczy. – I nie przeklinaj! 
– Ty – zaczynam oskarżycielskim tonem – nie zapłaciłeś rachunku, a teraz ja 

powinnam  przypomnieć  ci  o  tym  w  uprzejmy  sposób.  Byłam  zmuszona 
nazmyślać, że wyjechałeś. – Czy namiętny pocałunek można uznać za uprzejme 
upomnienie? Jesse pewnie by się z tym zgodził. 

– Uznajmy, że już mi przypomniałaś. A teraz chodź tutaj. 
– Nie! – mówię z niedowierzaniem. Nie będę ryzykować utraty pracy tylko 

po to, żeby nie urazić tego maniaka kontroli. 

Patrzy  na  mnie,  jak  gdyby  nie  wierzył  własnym  uszom,  a  potem  zsiada  z 

motoru.  Materiał  dżinsów  opina  w  spektakularny  sposób  jego  wspaniałe  uda. 
Przestępuję z nogi na nogę. Ten facet za mocno na mnie działa. Patrzy na mnie 
wściekle. 

– Trzy... 
Wytrzeszczam  na  niego  oczy.  Nie  zrobiłby  tego.  Nie  na  środku  Berkeley 

Square. To wyglądałoby jak jednoczesne porwanie, gwałt i morderstwo! 

Jego usta układają się w grymas dezaprobaty. 
– Dwa. 

background image

Myśl, myśl, myśl. 
– Nie będę się z tobą kłócić na środku Berkeley Square. Czasami jesteś jak 

dziecko!  –  Okręcam  się  na  pięcie  i  odchodzę.  Nie  wiem,  dlaczego  tak  się 
zachowuję  –  jest  jak  tykająca  bomba,  ale  ja  nie  mogę  dać  się  stłamsić.  Za-
chowuje się niedorzecznie, a ja muszę mu się postawić. 

Czuję,  że  idzie  za  mną,  gdy  maszeruję  w  stronę  Bond  Street,  ale  nie 

zatrzymuję się. Zaraz dojdę do sympatycznego butiku. Tam się schowam. 

– Jeden! – krzyczy. 
Idę dalej. 
– Odwal się. Jesteś nierozsądny  i  niesprawiedliwy.  – Wiem, że przeciągam 

strunę. 

– Nie wyrażaj się! Co jest nierozsądnego w chęci pocałowania cię? 
– Sam doskonale wiesz co. To nie fair, bo chcesz mnie wpędzić w poczucie 

winy. – Wchodzę do sklepu, a on zostaje na chodniku. Chodzi nerwowo tam i z 
powrotem,  co  chwilę  zaglądając  przez  okno.  Wiedziałam,  że  nie  wejdzie  do 
środka,  ale  sprawia  wrażenie  rozjuszonego,  a  ja  będę  w  końcu  musiała  stąd 
wyjść. Potrzebuję jednak  kilku  minut  na osobności, żeby  dojść do siebie, więc 
zaczynam się rozglądać. 

Podchodzi do mnie wystrojona, mocno umalowana dziewczyna. 
– Mogę w czymś pomóc? 
– Tylko się rozglądam, dziękuję. 
–  Tutaj  mamy  już  nową  kolekcję.  –  Przesuwa  ręką  wzdłuż  wieszaka  z 

sukienkami.  –  Mamy  naprawdę  piękne  sukienki.  Proszę  mnie  zawołać,  gdyby 
nie znalazła pani odpowiedniego rozmiaru. – Uśmiecha się. 

– Dziękuję. 
Zaczynam przeglądać ubrania, są wśród nich naprawdę fantastyczne kiecki – 

absurdalnie  drogie,  niemniej  jednak  fantastyczne.  Zdejmuję  z  wieszaka 
dopasowaną sukienkę  na  grubych ramiączkach,  uszytą z kremowego jedwabiu. 
Jest krótsza niż sukienki, które zwykle noszę, ale urocza. 

– Nie włożysz tego! 
Podnoszę  głowę,  Jesse  stoi  w  drzwiach  i  patrzy  na  trzymaną  przeze  mnie 

sukienkę,  jak  gdyby  była  toksyczna.  Oszołomiona  ekspedientka  wodzi 
wzrokiem  od  Jesego  do  mnie,  a  ja  uśmiecham  się  do  niej  blado.  Jestem 
przerażona.  Co  on  sobie,  do  cholery,  wyobraża?  Rzucam  mu  moje  najbardziej 
jadowite  spojrzenie  i  bezgłośnie  każę  mu  się  odpieprzyć.  Z  jego  uszu  bucha 
przysłowiowa para. 

Odwracam się do ekspedientki: 
– Ma pani coś krótszego? – pytam słodko. 
– Avo! – warczy Jesse. – Nie drażnij się ze mną. 
Ignoruję  go,  wpatrzona  wyczekująco  w  ekspedientkę.  Biedna  dziewczyna 

wygląda,  jakby  miała  zaraz  dostać  ataku  paniki,  jej  oczy  latają  nerwowo  ode 

background image

mnie do Jessego i z powrotem. 

– Nie, chyba nie – odpowiada cicho. 
Teraz  jest  mi  jej  naprawdę  żal.  Nie  powinnam  jej  wciągać  w  tę  żałosną 

kłótnię. 

– Dobrze, wezmę tę. – Uśmiecham się, wręczając jej sukienkę. 
Patrzy na mnie, a potem na Jessego. 
– Eee... czy to odpowiedni rozmiar? 
–  To  trzydzieści  osiem?  –  pytam.  Czuję,  że  sklep  dosłownie  trzęsie  się  od 

jego złości. 

–  Tak,  ale  proponowałabym,  żeby  ją  pani  przymierzyła,  bo  nie  uznajemy 

zwrotów. 

Cóż,  chciałam  zaryzykować,  ale  sukienka  jest  za  droga.  Ekspedientka 

prowadzi mnie do przymierzalni i zawiesza sukienkę na fikuśnym haczyku. 

– Proszę  mnie zawołać, gdyby potrzebowała pani pomocy.  – Uśmiecha się, 

zaciąga aksamitną zasłonę i zostawia mnie sam na sam z sukienką. 

Zachowuję  się  równie  żałośnie  jak  Jesse:  z  premedytacją  próbuję 

doprowadzić  go  do  ostateczności.  Mówimy  o  facecie,  który  zmusił  mnie  do 
spania w zimowym swetrze w połowie wiosny, bo w  mieszkaniu  nocował  inny 
mężczyzna. Czy to konieczne? Uznaję, że tak – nie może zachowywać się w ten 
sposób. 

Wciskam się w sukienkę, walcząc z suwakiem, który zacina się na szwie na 

wysokości biustu. Nie poddam się. Wiem, że gdy tylko przejdzie przez ten szew, 
zasunę go do końca. Wygładzam przód sukienki. Czuję się w niej cudownie. 

Odsuwam  kotarę  i  odchodzę  kilka  kroków  od  lustra,  żeby  móc  się  sobie 

dobrze przyjrzeć. To, co widzę, sprawia, że się uśmiecham. 

– Jezusie Nazareński! 
Okręcam  się  na  pięcie.  Jesse  chodzi  po  sklepie,  targając  włosy  na  głowie. 

Zatrzymuje  się,  spogląda  na  mnie,  otwiera  usta,  zamyka  je  i  znów  zaczyna 
chodzić. To nawet zabawne. 

W końcu staje  i  gapi się na  mnie wytrzeszczonymi oczami, wygląda, jakby 

doznał traumy. 

–  Nie  włożysz...  nie  możesz...  Ava...  kotku...  och,  nie  mogę  na  ciebie 

patrzeć!  –  Wychodzi  z  przymierzalni,  poprawiając  coś  w  kroku  i  mamrocząc 
pod nosem jakieś bzdury o nieznośnej babie i ataku serca. Znów zostaję sam na 
sam z sukienką. 

Ekspedientka podchodzi do mnie ostrożnie. 
–  Wygląda  w  niej  pani  niesamowicie  –  mówi  cicho,  zerkając  przez  ramię, 

żeby sprawdzić, gdzie jest Jesse. 

– Dziękuję. Wezmę ją. 
Gdy  wychodzę  z  przymierzalni,  Jesse  ogląda  parę  szpilek  na  bardzo 

wysokich  obcasach.  Zdumienie  malujące  się  na  jego  twarzy  sprawia,  że  mój 

background image

gniew nieco słabnie, ale zaraz mnie zauważa, upycha je z powrotem na półce i 
pochmurnieje. A ja przypominam sobie... że jestem na niego wściekła. Wyjmuję 
z  torebki  portfel  i  podaję  ekspedientce  kartę,  krzywiąc  się  na  myśl  o  wydaniu 
pięciu  stówek  na  sukienkę.  Jest  zdecydowanie  za  droga,  ale  muszę  mu  się 
postawić. 

Ekspedientka zaczyna pakować sukienkę  w kilka warstw  kolorowej bibuły. 

Mam ochotę kazać jej wrzucić sukienkę do torebki, zanim Jesse rozszarpie ją na 
kawałki, ale boję się, że biedaczkę mogliby wyrzucić z pracy, gdyby zrobiła coś 
równie  pospolitego,  więc  trzymam  buzię  na  kłódkę  i  czekam  cierpliwie,  aż 
zrobi, co do niej należy. 

Pakowanie,  zawijanie,  upychanie  i  wstukiwanie  pinu wydaje  się  trwać  całą 

wieczność, ale w końcu ekspedientka wręcza mi torebkę. 

–  Niech się pani  dobrze  nosi. Wyglądała  w niej pani zjawiskowo.  –  Zerka 

ostrożnie na Jessego. 

–  Dziękuję – mówię z uśmiechem. Jak mam się teraz stąd wydostać? Jesse 

wciąż stoi w drzwiach, naburmuszony i ponury. Ruszam pewnym krokiem, choć 
wcale  nie  czuję  się  pewnie,  i  zatrzymuję  się  przed  nim.  Tak  naprawdę  sram  w 
gacie, ale nie daję po sobie nic poznać. 

– Przepraszam, chcę przejść. 
Spogląda na mnie, a potem na torebkę. 
–  Właśnie  wyrzuciłaś  w  błoto  kilkaset  funtów.  Nie  będziesz  nosić  tej 

sukienki – mówi z naciskiem. 

–  Przepuść  mnie,  proszę.  –  Akcentuję  wyraz „proszę‖,  a  on  zaciska  usta  w 

wąską  kreskę  i  przesuwa  swoje  wysokie,  szczupłe  ciało  na  bok,  robiąc  mi 
przejście. 

Wychodzę na ulicę i ruszam w stronę biura. Minęło tylko czterdzieści minut, 

ale  nie  zamierzam  przez  resztę  przerwy  na  lunch  kłócić  się  o  pieszczoty  w 
miejscach  publicznych  i  mój  wybór  garderoby.  Dzisiejszy  dzień  zaczął  się  tak 
dobrze... kiedy byłam posłuszna. 

Czuję na karku jego gorący oddech. 
– Zero. 
Piszczę, gdy zaciąga  mnie w boczną alejkę i przypiera do  muru. Rozgniata 

ustami  moje  wargi  i  przyciska  biodra  do  mojego  podbrzusza,  pod  materiałem 
rozporka  czuję  wyraźnie  jego  nabrzmiałą  męskość.  Kręci  go  sprzeczka  o 
sukienkę? Próbuję powstrzymać jego język, wdzierający mi się do ust, ale robię 
to bez większego przekonania 

Cholera, to na nic! Pochłania mnie żądza i przemożna chęć znalezienia się w 

jego  ramionach.  Zarzucam  mu  ręce  na  szyję,  otwieram  usta  i  wychodzę  na 
spotkanie jego językowi, odpowiadając ciosem na cios. 

– Nie pozwolę ci włożyć tej sukienki – jęczy mi w usta. 
– Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie mogę nosić. 

background image

– Powstrzymaj mnie – rzuca mi wyzwanie. 
– To tylko sukienka. 
–    Na  tobie  to  nie  jest  tylko  sukienka,  Avo.  Nie  włożysz  jej.  –  Przyciska 

krocze  do  mojego  podbrzusza,  demonstrując,  jak  działa  na  niego  rzeczona 
sukienka, a ja wiem, że obawia się reakcji innych mężczyzn. 

Wariat. 
Wzdycham ze znużeniem. Kupno sukienki to jedno. Założenie jej i dotarcie 

do klubu to wyzwanie zupełnie innego rodzaju. Mam dwadzieścia sześć lat, on 
sam  powiedział  mi,  że  mam  świetne  nogi.  Dochodzę  do  wniosku,  że  nic  w  ten 
sposób nie osiągnę. A w każdym razie nie teraz. Zamierzam jednak pozbawić go 
złudzeń,  że  ma  jakikolwiek  wpływ  na  to,  w  co  się  ubieram.  Prawdę  mówiąc, 
musimy porozmawiać o jego niedorzecznym zachowaniu, kropka. Ale nie teraz. 
Do  końca  przerwy  na  lunch  zostało  tylko  dwadzieścia  minut,  a  ja  mam 
uzasadnione podejrzenia, że taka dyskusja potrwa znacznie dłużej. 

– Dziękuję za ciastko – mówię, gdy obsypuje pocałunkami każdy centymetr 

mojej twarzy. 

– Proszę bardzo. Zjadłaś je? 
–  Tak,  było  pyszne.  –  Całuję  kącik  jego  ust,  ocierając  się  policzkiem  o 

chropowaty zarost. Z jego  ust wyrywa się niski pomruk. Mruczę  mu do  ucha  i 
wtulam  mu  się  w  szyję,  wdychając  cudowny,  świeży  zapach  jego  wody.  Mam 
ochotę cała się w nim skryć. – Nie powinnam spędzać z tobą czasu, dopóki nie 
uregulujesz  rachunku.  –  Obejmuję  go  trochę  mocniej,  gdy  podskubuje  płatek 
mojego ucha. 

– Stratuję każdego, kto spróbuje mnie powstrzymać. 
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ten człowiek to szaleniec. 
– Dlaczego zachowujesz się tak nierozsądnie? 
Odsuwa się, żeby popatrzeć  na  mnie, zaskoczenie tym pytaniem  maluje się 

wyraźnie na jego pięknej twarzy z cieniem zarostu. 

– Mogę zadać ci to samo pytanie? 
Ze  zdziwienia  aż  otwieram  usta.  Mnie?  Ten  facet  ma  omamy.  Lista  jego 

występków nie ma końca. Kręcę głową, pochmurniejąc. 

– Lepiej wrócę do pracy. 
Wzdycha. 
– Odprowadzę cię. 
– Tylko do połowy drogi. Nie mogę spotykać się na lunchu z klientami bez 

wiedzy Patricka, zwłaszcza tych zadłużonych – gderam. – Zapłać rachunek! 

Przewraca oczami. 
–  Niech  Bóg  broni,  żeby  Patrick  dowiedział  się,  że  pieprzysz  się  do 

nieprzytomności  z  niepłacącym  klientem.  –  W  kąciku  jego  ust  igra  uśmieszek, 
gdy  wydaję  zduszony  okrzyk,  słysząc  to  brutalne  podsumowanie  naszego 
związku. To już drugi raz. 

background image

Idziemy w stronę mojego biura w krępującym milczeniu – a przynajmniej ja 

jestem  skrępowana.  Czy  właśnie  tak  mnie  postrzega?  Jak  zabaweczkę,  którą 
może pieprzyć i kontrolować? Zgnębiona, zadaję sobie pytanie, po co narażam 
się na taką udrękę. Sama myśl o cierpieniu, jakie może mi zadać, jest bolesna. 

Muska  ręką  moją  dłoń,  a  ja  automatycznie  ją  odsuwam.  Z  lekkim 

pomrukiem  próbuje  jeszcze  raz.  Bez  słowa  odsuwam  dłoń.  Nie  jestem  w 
nastroju i chcę, żeby o tym wiedział. Kiedy już myślę, że do niego dotarło, znów 
łapie  mnie  za  rękę  i  miażdży  ją  w  uścisku.  Mogłam  się  tego  spodziewać. 
Zaczynam czytać w nim jak w otwartej księdze. Poruszam palcami i zerkam na 
niego,  grymas  niezadowolenia  znika  z  jego  twarzy,  gdy  przestaję  walczyć  i 
pozwalam mu trzymać się za rękę. Pozwalam? Jak gdybym miała jakiś wybór. 

Gdy jesteśmy już blisko, przystaje i delikatnie przyciska mnie całym ciałem 

do ściany. Pochyla się, czuję na policzkach jego ciepły, miętowy oddech. 

– Dlaczego się dąsasz? 
– Bez powodu – odpowiadam cicho. 
Łapie mnie za nadgarstek, żeby odciągnąć moją dłoń od włosów. 
– Powiedz mi prawdę. 
Jak udało mu się tak szybko przejrzeć mój paskudny nawyk? 
– Odpowiedz, Avo. 
Nie odpowiadam. Milczę i patrzę w ziemię. 
– Jeśli chodzi ci o tę sukienkę, to lepiej się przyzwyczaj. Tylko ja  mogę ją 

oglądać, Avo. 

Podczas  przerwy  na  lunchu  przejrzałam  na  oczy.  Chce  mieć  nade  mną 

całkowitą kontrolę, a ja nie będę miała nic do powiedzenia, absolutnie nic. Czy 
tego  właśnie  chcę?  W  głowie  mam  istny  mętlik.  Dlaczego  musiałam  się 
zakochać w takim nierozsądnym, bezczelnym maniaku kontroli? 

Zdecydowanym ruchem odpycham się od ściany. 
–  A  co  cię  to  obchodzi?  Przecież  tylko  mnie  pieprzysz.  –  Nie  czekam  na 

odpowiedź. Zostawiam go na chodniku i wracam do biura tak szybko, jak tylko 
moje trzęsące się nogi na to pozwalają. 

Wchodzę do biura, gdzie napotykam zaciekawione twarze Victorii i Toma. Z 

pewnością  wyglądam  równie  okropnie,  jak  się  czuję.  Mam  nadzieję,  że  nie 
zaczną  się  dopytywać  o  pana  Warda.  Zaraz  się  rozkleję.  Kręcę  głową  i  idę  do 
swojego biurka. 

Sally wychodzi z kuchni z tacą pełną filiżanek kawy. 
– Avo, nie wiedziałam, że już wróciłaś. Napijesz się kawy czy herbaty? 
Mam ochotę zapytać ją, czy nie ukrywa gdzieś w kuchni wina, ale gryzę się 

w język. 

– Nie, dziękuję, Sal – mruczę. 
Całą swoją uwagę skupiam na monitorze komputera, usiłuję zignorować ból, 

który  trawi  mnie  od  środka.  Jesse  ma  poważne  problemy  z  obsesją  kontroli  – 

background image

czy  władzy,  jak  on  to  nazywa  –  ale  jestem  gotowa  się  z  tym  pogodzić,  o  ile 
dostanę go całego, a nie tylko jego ciało. Jestem uzależniona od każdej szalonej 
cząstki jego osoby. I jest to tyleż irytujące, co niepokojące. 

Dzwoni  moja  komórka,  a  ja  cieszę  się,  że  mogę  się  na  chwilę  oderwać  od 

trapiących mnie rozterek. To pan Van Der Haus. 

– Halo? 
W słuchawce odzywa się głos mówiący z lekkim duńskim akcentem: 
– Witam, Avo. Jak ci się podobało w Life Building? Ingrid powiedziała mi, 

że wasze spotkanie było bardzo udane. 

– Tak, bardzo udane. 
–  Mam  nadzieję,  że  twoja  urocza  główka  aż  kipi  od  pomysłów.  Z 

niecierpliwością  czekam  na  spotkanie  z  tobą  po  moim  powrocie  do  Wielkiej 
Brytanii. 

– Tak, dostałam  mejl  od pana.  Przygotowałam  już  kilka szkiców.  –  Prawie 

skończyłam już plansze z inspiracjami i rysunki. Doznałam nagłego przypływu 
natchnienia w chwili, gdy moich myśli nie zaprzątał pewien inny klient. 

– Doskonale! Wracam do Londynu w przyszły piątek. Możemy się spotkać? 
– Tak, oczywiście. Jaki dzień panu odpowiada? 
– Ingrid się z tobą skontaktuje. To ona pilnuje mojego terminarza. 
– Dobrze, panie Van Der Haus. 
Słyszę, że cmoka z dezaprobatą. 
– Avo, proszę. Mówi mi po imieniu. Do widzenia. 
– Do widzenia, Mikaelu. – Rozłączam się, wyjmuję rysunki Life Building i 

rozkładam je na biurku. Syszę, jak gdzieś w oddali otwierają się drzwi biura, ale 
nie  podnoszę  głowy.  Mam  w  głowie  mnóstwo  nowych  pomysłów.  Dobrze,  że 
mogę się czymś zająć, potrzebowałam tego. 

– Avo! – woła Tom. – Ktoś do ciebie! 
Podnoszę  wzrok  i  prawie  spadam  z  krzesła  na  widok  Jessego,  który  stoi 

bezczelnie przy wejściu do biura. Dobry Boże, co on tu robi? 

Pewnym  krokiem  podchodzi  do  mojego  biurka,  wygląda  bosko  w 

spłowiałych  dżinsach,  białej  koszulce  i  ze  zmierzwionymi  włosami.  Tom  i 
Victoria  obserwują  go,  jakby  od  niechcenia  stukając  długopisami  w  biurka,  i 
nawet  Sal  przerwała  na  chwilę  faksowanie  i  sprawia  wrażenie  nieco 
zdezorientowanej.  Gdy  staje  przede  mną,  podnoszę  wzrok  i  napotykam  jego 
zielone spojrzenie. W kącikach jego ust czai się zadowolony uśmieszek. 

– Panno O’Shea – mówi cicho. 
–  Panie  Ward  –  witam  się  z  nim  niepewnie.  Rozglądam  się  po  biurze  i 

zauważam trzy pary oczu, które co rusz zerkają w naszą stronę. 

– Nie zaproponuje pani, żebym usiadł? 
– Proszę. – Wskazuję jeden z czarnych foteli po drugiej stronie biurka, a on 

odsuwa jeden z nich i siada powoli. 

background image

– Co ty wyprawiasz? – szepczę, nachylając się nad biurkiem. 
Obdarza  mnie  pewnym  siebie  uśmiechem,  który  sprawia,  że  miękną  mi 

kolana. 

– Przyszedłem zapłacić fakturę, panno O’Shea. 
–  O.  –  Odchylam  się  na  oparcie.  –  Sally!  –  wołam.  –  Zajmiesz  się  panem 

Wardem?  Chciałby  uregulować  niezapłacony  rachunek.  –  Patrzę,  jak  Jesse 
porusza się nieznacznie na krześle, rzucając mi krytyczne spojrzenie. Nie jestem 
krnąbrna.  Przyjmowanie  opłat  nie  należy  do  moich  obowiązków  –  nawet  nie 
wiedziałabym, od czego zacząć. 

– Oczywiście! – woła Sally. Widzę, jak nagle doznaje olśnienia. Tak! To ten 

sam  facet,  który  nawrzeszczał  na  ciebie  przez  telefon,  wdarł  się  do  biura,  a 
potem wysłał ci kwiaty. Rzucam jej spojrzenie oznaczające: „nie pytaj, rób, co 
mówię‖, i Sally szybko rusza po segregator. 

– Sally zajmie się panem. – Uśmiecham się uprzejmie. 
Brwi  Jessego  wędrują  do  góry,  na  czole  znów  pojawia  się  głęboka 

zmarszczka. 

– Tylko ty – mówi cicho, tak żebym tylko ja usłyszała. 
Znajome dudnienie obwieszcza  nadejście  Patricka, prawie  łamię ołówek  na 

pół. Robi się coraz ciekawiej. 

– Avo? 
Nerwowo  podnoszę  wzrok  i  widzę  obok  biurka  mojego  szefa,  który  patrzy 

na mnie wyczekująco, więc wskazuję ołówkiem Jessego. 

– Patricku, to pan Ward. Jest właścicielem  Rezydencji. Panie Ward, to pan 

Patrick Peterson, mój szef. – Rzucam Jessemu błagalne spojrzenie. 

– Ach, pan Ward, poznaję pana. – Patrick wyciąga rękę. 
– Spotkaliśmy się w Lusso – mówi Jesse, wstając, żeby uścisnąć Patrickowi 

dłoń. 

Zachwycone, niebieskie oczy Patricka zapalają się chciwością. 
– Tak, kupił pan penthouse – ćwierka, a Jesse potwierdza skinieniem głowy. 

Zauważam,  że  Patrick  przestał  się  już  przejmować  jego  niezapłaconym 
rachunkiem. Sally podchodzi z kopią faktury i podskakuje na metr w górę, gdy 
Patrick wyrywa ją z jej filigranowej, bladej dłoni. 

–  Czy  zaproponowałaś  panu  Wardowi  coś  do  picia?  –  pyta  oszołomioną 

Sally. 

– Dziękuję, nie trzeba. Przyszedłem uregulować rachunek. – Chrapliwy głos 

Jessego wibruje w moim ciele, gdy siedzę przyklejona do krzesła, obserwując tę 
uprzejmą wymianę zdań rozgrywającą się na moich oczach. 

Jak  udaje  mu  się  zachować  taki  spokój  i  pewność  siebie?  Ja  siedzę  napięta 

jak  struna,  nerwowo  bawię  się  ołówkiem  i  trzymam  język  za  zębami.  Widać 
chyba, że jestem skrępowana, ale Patrick wydaje się tego nie zauważać. 

Patrick odsyła Sally machnięciem ręki. 

background image

–  Nie  powinnaś  była  przychodzić  tylko  z  tym.  –  Macha  zaległym 

rachunkiem w powietrzu. 

Parskam,  co  natychmiast  staram  się  pokryć  kaszlem.  Bawi  mnie  obecny 

stosunek Patricka do faktury, o którą tak się pienił zaledwie kilka godzin temu. 

–  Wyjechałem.  Moi  pracownicy  musieli  go  przeoczyć  –  wyjaśnia  Jesse.  Z 

ulgą wypuszczam powietrze. 

–  Wiedziałem,  że  musi  być  jakieś  rozsądne  wytłumaczenie.  Interesy  czy 

przyjemność? – Patrick sprawia wrażenie szczerze zainteresowanego. Wiem, że 
to  nieprawda.  W  myślach  oblicza  już,  ile  uda  mu  się  zarobić  na  Jessem.  To 
dobry człowiek, ale ma fioła na punkcie obrotów. 

Jesse spogląda na mnie. 
– O... zdecydowanie przyjemność. 
Kulę  się  jeszcze  bardziej  na  obrotowym  krześle,  moja  twarz  oblewa  się 

tysiącem odcieni szkarłatu. Nie jestem nawet w stanie spojrzeć mu w oczy. Co 
on próbuje osiągnąć? 

–  Skoro  już  tu  jestem,  chciałbym  umówić  kilka  spotkań  z  panną  O’Shea. 

Zależy mi na czasie. 

Ha! Jestem bliska wypomnienia mu, że podobno nie umawia się ze mną na 

seks. Ale gdybym to zrobiła, najpierw wyleciałabym z pracy, a potem musiałby 
mnie  przelecieć,  żeby  przemówić  mi  do  rozumu.  Trzymam  więc  buzię  na 
kłódkę. 

–  Oczywiście  –  grzmi  Patrick.  –  Chce  pan  zamówić  projekt  czy  projekt  i 

wykonanie? 

Przewracam  oczami.  Znam  odpowiedź  na  to  pytanie.  Gdy  już 

zademonstrowałam  dobitnie  swoją  irytację,  spoglądam  na  Jessego,  który  z 
trudem zachowuje powagę. 

– Cały pakiet – odpowiada. 
– Świetnie! – Patrick klaszcze w dłonie. – Zostawię pana z Avą. Jest pan w 

dobrych  rękach.  –  Patrick  wyciąga  dłoń  i  Jesse  ściska  ją,  nie  odrywając  ode 
mnie oczu. 

– Jestem tego pewien. – Uśmiecha się, po czym wbija wzrok w Patricka. – 

Jeśli poda mi pan numer konta, niezwłocznie dokonam przelewu. Zapłacę też z 
góry za następny etap. To pozwoli nam uniknąć ewentualnych opóźnień. 

– Powiem Sally, żeby zaraz wszystko panu zapisała. – Parick zostawia nas, 

ale ja wciąż jestem spięta. 

Jesse siada  na wprost mnie, na jego  irytująco przystojnej twarzy  maluje się 

rozbawienie. Cały pakiet? 

Zdecydowanie  przyjemność?  Powinnam  zdzielić  go  w  łeb  przyciskiem  do 

papieru! 

Otrząsam  się  z  osłupienia,  przesuwam  rysunki  zaśmiecające  moje  biurko  i 

wyciągam swój kalendarz. 

background image

– Kiedy masz wolne? – Wiem, że zabrzmiało to cholernie nieprofesjonalnie i 

obcesowo,  ale  mam  to  w  nosie.  Zdecydowanie  przesadził  z  tą  swoją  obsesją 
kontroli. 

– A ty? 
Podnoszę  wzrok  i  widzę  zadowolone  spojrzenie  zielonych  oczu.  Nachylam 

się ku niemu. 

– Nie rozmawiam z tobą – prycham dziecinnie. 
– A może pokrzyczysz dla mnie? 
Robię wielkie oczy. 
– Też nie. 
–  To  może  zaszkodzić  moim  interesom.  –  Wydyma  usta,  ale  ich  kąciki 

drgają. 

– Interesom, panie Ward, czy przyjemności? 
– Przyjemności, tylko i jedynie – odpowiada mrocznym tonem. 
– Zdajesz sobie sprawę, że płacisz mi za uprawianie z tobą seksu – syczę. – 

Co, w rezultacie, czyni ze mnie dziwkę. 

Patrzę,  jak  przez  jego  twarz  przemyka  grymas  wściekłości,  gwałtownie 

nachyla się w moją stronę. 

–  Zamknij  się,  Avo  –  ostrzega.  –  A  tak  dla  twojej  wiadomości,  będziesz 

krzyczeć później – znów odchyla się na oparcie – kiedy będziemy się godzić. 

Wzdycham  ciężko.  Byłoby  lepiej  dla  wszystkich,  gdybym  zrezygnowała 

teraz z tego zlecenia. Patricka trafiłby szlag, ale tak czy inaczej mam kompletnie 
przechlapane. Tracę kontrolę. Tracę kontrolę? Śmieję się w duchu. Czy w ogóle 
mam nad czymś kontrolę, odkąd ten piękny mężczyzna wdarł się w moje życie? 

– Coś cię bawi? – pyta poważnie. 
Ostentacyjnie kartkuję kalendarz. 
– Tak, moje życie – mamroczę pod nosem. – Gdzie mam cię wpisać? 
–  Nie  wpisuj  mnie  ołówkiem.  Ołówek  można  wymazać.  –  Mówi  pewnym 

siebie tonem, a gdy podnoszę wzrok, macha mi przed nosem wielkim, czarnym 
markerem. – Codziennie – oznajmia spokojnie. 

– Codziennie? Nie bądź niemądry! – wypalam odrobinę za głośno. 
Z  szelmowskim  uśmiechem  zdejmuje  skuwkę  z  markera,  wyciąga  rękę  i 

specjalnie  muskając palcami  moją  dłoń, zabiera  mi kalendarz. Drżę,  gdy rzuca 
mi  znaczące  spojrzenie.  Odnajduje  w  kalendarzu  jutrzejszy  dzień,  spokojnie 
rysuje  przez  środek  kreskę  i  pisze  wielkimi,  czarnymi  literami  „pan  Ward‖. 
Przerzuca kartki z weekendem. 

– Wtedy i tak jesteś moja – mówi sam do siebie. 
Marszczę brwi, ale nie śmiem się odezwać, głównie ze względu na to, gdzie 

jesteśmy,  i  fakt,  że  nie  robi  to  na  nim  żadnego  wrażenia.  Dociera  do 
poniedziałku i natrafia na moje spotkanie z panią Kent. Odnajduje w przyborni-
ku  gumkę  i  wymazuje  je  powoli,  po  czym  ze  wzrokiem  wbitym  we  mnie 

background image

nachyla się, żeby zdmuchnąć resztki gumki z kartki. Naprawdę dobrze się bawi, 
podczas  gdy  ja  siedzę  jak  na  szpilkach  i  obserwuję,  jak  pastwi  się  nad  moim 
kalendarzem. Zastanawiam się, czy robi to na poważnie. Obawiam się, że tak. 

Poniedziałek  również  przekreśla  grubą,  czarną  kreską.  Co  on  robi? 

Rozglądam się po biurze –  moi koledzy znudzili się już przedstawieniem z Avą 
i Jessem w rolach głównych i wzięli się z powrotem do pracy. 

– Co robisz? – pytam ze spokojem. 
Przerywa to, co robi, i podnosi na mnie wzrok. 
– Zaznaczam spotkania ze mną. 
–  Nie  wystarczy  ci  kontrolowanie  społecznych  aspektów  mojego  życia?  – 

Jestem  zaskoczona  swoim  spokojem.  Czuję  się  tak,  jak  gdyby  rozjechał  mnie 
walec.  Zadufanie  w  sobie  i  tupet  tego  faceta  nie  mieści  się  w  głowie.  –  My-
ślałam, że nie umawiasz się na pieprzenie mnie? 

– Nie wyrażaj się – ostrzega. – Już ci mówiłem, Avo, zrobię wszystko. 
– Po co? – pytam prawie szeptem. 
– Żeby cię zatrzymać. 
Chce mnie zatrzymać? Po co, żeby mnie pieprzyć? Ale zachowuję to pytanie 

dla siebie. 

– A jeśli nie chcę, żebyś mnie zatrzymał? – chcę wiedzieć zamiast tego. 
–  Ale  chcesz.  Dlatego  tak  trudno  mi  zrozumieć,  dlaczego  wciąż  starasz  się 

mnie  odepchnąć.  –  Wraca  do  przerwanego  zajęcia  i  zaczyna  wykreślać  każdy 
dzień aż do końca roku kalendarzowego. 

Kończy, zatrzaskuje kalendarz i wstaje. Jego pewność siebie nie zna granic. I 

skąd  on  wie,  że  chcę,  żeby  mnie  zatrzymał?  Może  nie  chcę.  Chryste,  sama 
próbuję się okłamywać. Będę musiała kupić nowy kalendarz. W duchu gratuluję 
sobie  prowadzenia  kalendarza  mejlowego,  co  robię  na  wypadek,  gdybym 
zgubiła  papierowy,  a  nie  dlatego,  że  jakiś  nierozsądny  maniak  kontroli  może 
wymazać z niego wszystkie spotkania. 

– O której kończysz pracę? 
– Około szóstej. – Nie mogę uwierzyć, że odpowiedziałam na to pytanie bez 

nawet sekundy wahania. 

– Około – powtarza Jesse, wyciągając rękę nad biurkiem. Mam ją uścisnąć? 

Wyciągam rękę, modląc się w duchu, żeby nie drżała, i wkładam ją w jego dłoń. 
Znajomy  prąd  przeszywa  mnie,  gdy  nasze  ręce  się  stykają,  Jesse  powoli 
głaszcze wierzch mojej dłoni, delikatnie muska palcami nadgarstek. 

Szukam jego wzroku. 
– Widzisz? –   szepcze, po czym puszcza  moją dłoń  i wychodzi z biura, po 

drodze wyjmując kopertę z wyciągniętej ręki Sally. 

Osuwam  się  na  krzesło,  moje  serce  bije  jak  szalone.  Oblewam  się  potem  i 

gorączkowo wachluję rozognioną twarz podstawką pod kubek. Dlaczego on tak 
na  mnie  działa?  Tom  spogląda  na  mnie  wielkimi  oczami,  a  ja  wypuszczam 

background image

powietrze  z  płuc,  próbując  uspokoić  walące  serce.  Chce  mnie  zatrzymać?  Co 
takiego? Zatrzymać  mnie, żeby  mnie kontrolować, zatrzymać  mnie, żeby  mnie 
kochać,  czy  może  po  to,  żeby  pieprzyć  mnie  do  nieprzytomności?  To  ostatnie 
chyba już mu się nawet udało, bo wciąż wracam po więcej. 

Składam rysunki  Life  Building, a potem otwieram w komputerze kalendarz 

mejlowy, żeby poprzenosić moje spotkania z powrotem do terminarza. 

Wpadłam  po  uszy.  Ale  on  ma  rację...  chcę,  żeby  mnie  zatrzymał.  Jestem 

totalnie uzależniona. 

Potrzebuję go. 

Rozdział 7 

Wychodzę z biura ostatnia. Włączam alarm, zamykam za sobą drzwi biura i 

prawie wyskakuję ze skóry, słysząc znajomy ryk potężnego silnika. Odwracam 
się i widzę Jessego, który podjeżdża do krawężnika na motorze. Zdejmuje kask, 
zsiada i podchodzi do mnie jak gdyby nigdy nic. 

– W pracy wszystko w porządku? 
Wytrzeszczam na niego oczy. 
– Oczywiście. – Mój głos ocieka sarkazmem. 
Przygląda  mi  się  przez  chwilę,  żując  dolną  wargę,  trybiki  w  jego  głowie 

kręcą  się  jak  szalone.  Mam  nadzieję,  że  zastanawia  się  nad  swoim 
niedorzecznym zachowaniem. 

– Mogę ci jakoś poprawie humor? – Łapie mnie za ramię, zsuwa po nim swą 

ciepłą dłoń i splata palce z moimi. 

– Nie wiem, a potrafisz? 
– Oczywiście. – Uśmiecha się, a ja spuszczam głowę. – W tej kwestii zawsze 

możesz na mnie liczyć, zapamiętaj to sobie – dodaje z przekonaniem. 

Podrywam głowę do góry. 
– Przecież to ty mi go zepsułeś! 
Zwiesza głowę z nadąsaną miną. Chyba się wstydzi. To dobrze. Powinien się 

wstydzić. 

– To silniejsze ode mnie. – Wzrusza ramionami ze skruchą. 
– Nieprawda! 
– Przy tobie nie potrafię się powstrzymać – stwierdza rzeczowym tonem, jak 

gdyby  to  było  jasne  jak  słońce.  Szkoda,  że  nie  dla  mnie.  –  Chodź  tutaj.  – 
Ciągnie mnie w stronę motoru i wręcza mi dużą papierową torbę. 

– Co to? – Zaglądam do torby. 
– Musisz to włożyć. – Wkłada rękę do środka i wyjmuje kłąb czarnej skóry. 
O nie! 

background image

– Jesse, nie wsiądę na to coś. 
Nic sobie z tego nie robiąc, rozwija spodnie i klęka przede mną. Klepie mnie 

po kostce. 

– Wkładaj. 
– Nie! 
Może próbować przemówić do rozumu albo odliczać, ile chce, ale na to się 

nie zgodzę. Prędzej piekło zamarznie.  Zepsuł  mi cały dzień, a teraz chce  mnie 
zabić na tej śmiercionośnej maszynie? 

Jesse wzdycha ciężko i wstaje. 
–  Posłuchaj  mnie.  –  Kładzie  mi  dłoń  na  policzku.  –  Naprawdę  myślisz,  że 

pozwoliłbym, żeby stała ci się krzywda? 

Patrzę  w  jego  łagodne  oczy  i  widzę,  że  stara  się  mnie  uspokoić.  Nie,  nie 

sądzę, żeby na to pozwolił. Ale co z resztą użytkowników drogi? W nosie mają 
moją  osobę  na  siedzeniu  tej  śmiertelnej  pułapki.  Spadnę  z  niej,  jestem  tego 
pewna. 

– Boję się. 
Pochyla  się,  tak  że  nasze  twarze  znajdują  się  na  tej  samej  wysokości,  jego 

miętowy oddech działa na mnie kojąco. 

– Ufasz mi? 
–  Tak  –  odpowiadam  natychmiast.  Powierzyłabym  mu życie.  Obawiam  się 

tylko o swoje zdrowie psychiczne. 

Kiwa głową, całuje mnie w czubek nosa i znów klęka przede mną. Zdejmuje 

mi  baletki,  wkłada  stopy  w  nogawki,  podciąga  skórzane  spodnie  do  góry  i 
szybko  je  zapina.  Wyjmuje  z  papierowej  torby  dopasowaną  skórzaną  kurtkę, 
odbiera ode mnie torebkę, wkłada mi kurtkę, a potem parę wysokich butów. 

– Wyjmij wsuwki z włosów –  rozkazuje, chowając baletki i nową sukienkę 

do  mojej  przepastnej  torebki.  Jestem  zaskoczona,  że  nie  cisnął  sukienki  na 
ziemię i nie podeptał. 

Zaczynam wyjmować wsuwki. 
– A ty? 
– Nie potrzebuję kombinezonu. 
– Jesteś niezniszczalny? 
Trzyma kask nad moją głową. 
– Nie, moja droga, samozniszczalny. 
– Co to znaczy? 
– Nic. 
Zakłada  mi  kask,  skutecznie  zamykając  mi  usta.  Dopasowuje  zapięcie  pod 

brodą,  a  ja  czuję  się  tak,  jak  gdyby  ktoś  wcisnął  mi  na  głowę  prezerwatywę. 
Przekrzywiam głowę z boku na bok, a on podnosi szybkę. 

–  Powinieneś  założyć  kombinezon  –  karcę  go.  –  Mnie  zmusiłeś,  żebym  go 

włożyła, 

background image

– Nie mogę ryzykować twojego zdrowia. A zreszt ą . –   klepie mnie w pupę 

–  wyglądasz  wyjątkowo  seksownie.  –  Wydłuża  pasek  mojej  torebki,  przekłada 
mi  ją  przez  głowę  i  przesuwa  na  plecy.  –  Kiedy  wsiądę,  połóż  lewą  stopę  na 
podnóżku i przerzuć prawą nad siedzeniem, okej? 

Kiwam  głową  i  patrzę z podziwem,  jak wkłada kask, przerzuca długą  nogę 

nad motorem i zapala. Trzymając motor między potężnymi udami, spogląda na 
mnie  i  kiwa  głową  na  znak,  żebym  wsiadła,  więc  niechętnie  podchodzę,  kładę 
mu dłoń na ramieniu, przerzucam prawą nogę nad siedzeniem i obejmuję go w 
pasie. 

– Siedzę za wysoko. 
Odwraca głowę. 
–  Dobrze  jest.  Złap  mnie  w  pasie,  ale  nie  za  mocno.  Kiedy  się  przechylę, 

przechyl  się  delikatnie  razem  ze  mną  i  nie  stawiaj  nóg  na  ziemi,  gdy  się 
zatrzymam. Trzymaj je na podnóżkach. Jasne? 

Kiwam głową. 
– Opuść szybkę – rozkazuje. 
Spełniam  polecenie,  nachylam  się  do  przodu,  oplatam  rękami  jego  pierś  i 

zaciskam kolana z obu stron jego bioder. 

Wibracje  silnika  rozchodzą  się  po  całym  moim  ciele,  gdy  Jesse  zwiększa 

obroty  i  wycofuje  motor  z  chodnika.  A  potem  powoli  i  płynnie  włącza  się  do 
ruchu.  Serce  wali  mi  w  piersi  jak  młotem,  mocno  zaciskam  kolana  na  jego 
udach,  ale  najwyraźniej  ze  mną  stara  się  nie  szarżować,  a  ja  kocham  go  za  to 
jeszcze  bardziej.  Hamuje  delikatnie,  gładko  wchodzi  w  zakręty,  a  ja 
instynktownie  naśladuję  ruchy  motoru.  Nie  mam  pojęcia,  dokąd  jedziemy,  ale 
nie  dbam  o  to.  Gdy  tak  jadę,  obejmując  rękami  i  nogami  mój  kawał  faceta, 
ogarnia mnie uniesienie. Dopóki nie rozpoznaję drogi do Rezydencji. Mój dobry 
nastrój pryska. Spotkanie z tym babskiem o silikonowych ustach będzie wprost 
idealnym  zakończeniem  dzisiejszego  dnia.  Besztam  się  w  duchu,  powinnam 
olać  jej  ewidentną  zazdrość  i  jawne  zgorzknienie.  Ale  przede  wszystkim 
chciałabym się dowiedzieć, dlaczego zachowuje się w taki sposób. 

Żelazna brama wjazdowa otwiera się, Jesse zjeżdża z głównej drogi  i rusza 

żwirowym  podjazdem  w  stronę  Rezydencji,  hamuje  delikatnie  i  się 
zatrzymujemy. 

Podnosi szybkę. 
– Zsiadaj. 
Z  gracją  przerzucam  nogę  nad  siedzeniem  i  ląduję  z  boku  motoru.  Jesse 

kopniakiem opuszcza podpórkę, wyłącza silnik i zeskakuje na ziemię. Zdejmuje 
kask, spod którego wyłaniają się potargane włosy, Jesse przeczesuje je palcami, 
kładzie kask na siedzeniu, a potem zdejmuje mój. 

Idealne  rysy  jego  twarzy  wyrażają  niepewność.  Boi  się,  że  mi  się  nie 

podobało.  Uśmiecham  się  szeroko  i  rzucam  się  na  niego.  Oplatam  go  w  pasie 

background image

nogami i zarzucam mu ręce na szyję. Śmieje się. 

–  Na  taki  uśmiech  czekałem.  Podobało  ci  się?  –  Podtrzymując  mnie  jedną 

ręką, kładzie mój kask obok swojego, a potem obejmuje mnie obiema rękami. 

Odchylam się do tyłu, żeby zobaczyć jego twarz. 
– Chcę mieć własny motor. 
– Zapomnij. Mowy nie ma. Po  moim trupie. – Kręci głową, na jego twarzy 

maluje się niekłamane przerażenie. – Możesz jeździć wyłącznie ze mną. 

– Było wspaniale. – Mocniej zaciskam ręce wokół jego szyi i wtulam się w 

niego,  szukając  jego  ust.  Jęczy  z  zadowoleniem,  gdy  obdarzam  go  głębokim, 
wilgotnym i namiętnym pocałunkiem. – Dziękuję. 

Lekko przygryza moją dolną wargę. 
– Hm. Naprawdę nie ma za co, skarbie. 
Kompletnie  zapominam  o  targających  mną  wątpliwościach.  Kiedy 

zachowuje  się  w  taki  sposób,  jego  nierozsądny,  kontrolujący  sposób  bycia 
schodzi na drugi plan. Istne szaleństwo. 

– Po co tu przyjechaliśmy? – pytam. Nic  nie poradzę, że poczułam  ukłucie 

rozczarowania,  gdy  nasza  niesamowita  przejażdżka  zakończyła  się  w 
Rezydencji. 

– Muszę załatwić kilka spraw. Możesz w tym czasie coś zjeść.  – Opuszcza 

mnie na ziemię. – A potem zabieram cię do siebie,  moja droga. – Odgarnia  mi 
włosy z twarzy. 

– Nie spakowałam się. – Muszę podskoczyć do domu i zabrać kilka rzeczy. 
– Sam tu jest. Przywiózł trochę twoich ubrań od Kate. – Jesse łapie mnie za 

rękę  i  ciągnie  w  stronę  Rezydencji.  Sam  przywiózł  moje  rzeczy?  Cóż  za 
przezorność z jego strony. Błagam, niech powie, że to Kate mnie spakowała! Na 
myśl o  łobuzerskim  uśmiechu Sama buszującego w  mojej szufladzie z bielizną 
oblewam się rumieńcem. 

Jesse  prowadzi  mnie  do  holu  wejściowego.  Dziś  wieczór  panuje  tu  duży 

ruch, z restauracji  i baru  dobiegają  nas śmiechy  i rozmowy, ale  nie zaglądamy 
tam, idziemy prosto do gabinetu Jessego. Odczuwam ulgę. Uniknięcie spotkania 
z  pewną  damulką  o  ciętym  języczku  figuruje  na  samym  szczycie  listy  moich 
priorytetów na dzisiejszy wieczór. 

Przechodzimy  przez  ogród  zimowy,  gdzie  grupki  gości  relaksują  się  na 

pluszowych sofach, popijając drinki. Na nasz widok wszystkie rozmowy cichną 
jak nożem uciął. Mężczyźni wznoszą szklanki w toaście, a kobiety przygładzają 
włosy, prostują plecy i przyklejają do ust idiotyczne uśmiechy, które gasną, gdy 
tylko ich wzrok pada na mnie, całą w skórze, ściskającą dłoń Jessego. 

– Dobry wieczór. – Jesse kiwa im głową i ruszamy dalej. 
Rozlega  się  chór  powitań,  wszyscy  mężczyźni  uśmiechają  się  do  mnie  lub 

pochylają  głowy,  wszystkie  kobiety  rzucają  mi  podejrzliwe  spojrzenia.  Idę  o 
zakład, że luksusowe pokoje  i otoczenie  posiadłości to nie jedyne powody, dla 

background image

których kobiety lubią Rezydencję. 

–  Jesse  –  słyszę  głos  Dużego  Johna.  Odrywam  wzrok  od  tłumu  gniewnych 

kobiet  i  widzę  go,  jak  wychodzi  z  gabinetu  Jessego.  Kiwa  mi  głową,  a  ja 
odpowiadam tym samym. 

– Jakieś problemy? – pyta Jesse, prowadząc mnie do gabinetu. 
John wchodzi za nami i zamyka za sobą drzwi. 
–  Drobny  problem  w  Sali  Wspólnej,  już  został  rozwiązany  –  odpowiada 

monotonnym, głębokim głosem. – Ktoś za bardzo się gorączkował. 

Marszczę brwi, spoglądając na Jessego. Co to jest Sala Wspólna? Widzę, jak 

Jesse kręci nieznacznie głową, po czym zerka na mnie z obawą. 

– Wszystko w porządku. Będę w pomieszczeniu ochrony. 
– Co to jest Sala Wspólna? – W moim głosie słychać zainteresowanie. Nigdy 

o czymś takim nie słyszałam. 

Przyciąga  mnie  do  siebie  za  kołnierz  skórzanej  kurtki,  zdejmuje  torebkę  i 

całuje z taką zaborczością, że zapominam, o co pytałam. 

–  Lubię  cię  w  skórze  –  mówi,  rozpinając  kurtkę,  powoli  zsuwa  mi  ją  z 

ramion  i  ciska  na  sofę.  –  Ale  kocham  cię  w  koronkach.  –  Rozpina  rozporek 
skórzanych  spodni,  zataczając  nosem  kółko  wokół  mojego  nosa.  –  Zawsze  w 
koronkach. 

Obserwuję jego dłonie, gdy odpina klamerkę, mój puls przyspiesza. 
– Myślałam, że masz pracę – szepczę. 
Podnosi  mnie,  podchodzi  do  wielkiego  biurka  i  sadza  mnie  na  krawędzi 

blatu. Zdejmuje oba buty i rzuca je na sofę, po czym pochyla się, zapiera dłońmi 
o  blat  i  zbliża  twarz  do  mojej.  Przewierca  mnie  spojrzeniem  zielonych, 
pożądliwych oczu. 

–  Praca  może  zaczekać.  –  Przesuwa  dłonią  po  mojej  talii  i  opuszcza  moje 

ciało na blat. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, moja droga – mówi i stojąc 
między  moimi  rozsuniętymi  udami,  zaczyna  rozpinać  guziki  mojej  białej 
koszuli. 

– To ty  mnie doprowadzasz do szaleństwa  – dyszę i wyginam plecy w  łuk, 

gdy muska mój mostek gorącym oddechem. 

Obdarza mnie mrocznym uśmiechem. 
–  Więc  jesteśmy  dla  siebie  stworzeni.  –  Ściąga  w  dół  miseczki  stanika, 

obwodzi kciukami sutki. Rozkosz przenika całe moje ciało. 

Nasze spojrzenia się spotykają. 
– Pewnie tak – przyznaję mu rację. Naprawdę chcę być dla niego stworzona. 
–  Na  pewno.  –  Wsuwa  rękę  pod  mój  tułów  i  podrywa  mnie  do  góry,  by 

pocałować  mnie  w  szyję.  Potem,  zataczając  językiem  kółka,  wędruje  w  górę 
żuchwy, a ja wplatam palce w jego miękkie włosy i oddycham z zadowoleniem. 
Doskonale. Godzimy się. 

Drzwi do gabinetu otwierają się gwałtownie, Jesse przyciska mnie obronnym 

background image

gestem do klatki piersiowej, pewnie chce mnie osłonić. 

– O przepraszam. 
–  Do  ciężkiej  cholery,  Saro!  Pukaj!  –  wrzeszczy  Jesse.  W  skrytości  ducha 

jestem zachwycona tonem, jakim się do niej zwrócił. Może leżę na wpół naga na 
jego  biurku,  ale  Jesse  osłonił  mnie  własną  piersią.  Nie  wypuszcza  mnie  z 
uścisku,  gdy  odwraca  się  lekko,  żeby  spiorunować  Sarę  wzrokiem.  Widzę  ją 
kątem  oka,  stoi  w  drzwiach  w  czerwonej  sukience  i  z  czerwoną  szminką  na 
ustach. Jej irytacja jest równie oczywista jak to, że poprawiła sobie cycki. 

–  Więc  wreszcie  udało  ci  się  ubrać  ją  w  skórę  –  mówi  z  przebiegłym 

uśmieszkiem, odwraca się na pięcie  i wychodzi. Drzwi zatrzaskują się za nią z 
hukiem. Jesse przewraca oczami z irytacją. Chyba jeszcze nigdy nikt nie budził 
we mnie takiej niechęci jak ona. 

– Co ona miała na myśli? – pytam, czując, że to jakiś żart zrozumiały tylko 

dla nich. 

–  Nic.  Nie  zwracaj  na  nią  uwagi.  Próbuje  być  zabawna  –  odburkuje  Jesse. 

Skąd ta dramatyczna zmiana nastroju? 

Cóż, mnie w ogóle nie rozbawiła, ale jego krótka, opryskliwa odpowiedź nie 

zachęca  mnie  do  kontynuowania  tematu.  Cholera,  mógłby  skończyć  to,  co 
zaczął. 

Unosi mnie z biurka i stawia na ziemi, z powrotem zasłania piersi stanikiem, 

a  potem  zaczyna  zapinać  guziki  koszuli  i  ściągać  ze  mnie  skórzane  spodnie. 
Będę  cała  wymięta.  Podnosi  z  podłogi  moją  torebkę  i  ustawia  na  podłodze 
baletki.  Wkładam  je,  jednocześnie  upychając  koszulę  w  spodniach,  żeby 
wyglądać  w  miarę  przyzwoicie.  Patrzę,  jak  Jesse  siada  w  wielkim  obrotowym 
fotelu ze skóry. Milczy. Z  łokciami na podłokietnikach  i  palcami złożonymi w 
wieżyczkę  na  wysokości  ust  obserwuje,  jak  kończę  doprowadzać  się  do 
porządku. 

– Co takiego? – pytam. Sprawia wrażenie zamyślonego. 
– Nic. Jesteś głodna? 
Wzruszam ramionami. 
– Troszeczkę. 
W kącik jego ust czai się uśmiech. 
–    Troszeczkę  –  powtarza.  –  Stek  jest  smaczny.  Masz  ochotę?  –  Kiwam 

głową. Tak, zjadłabym stek. Jesse podnosi słuchawkę telefonu i wykręca numer. 
– Ava ma ochotę na stek. – Przyciska telefon do barku. – Jaki stek lubisz? 

– Poproszę średnio wysmażony. 
Z powrotem przykłada słuchawkę do ucha. 
–    Średnio  wysmażony,  z  młodymi  ziemniakami  i  sałatką.  –  Spogląda  na 

mnie  spod  uniesionych  brwi.  Znów  kiwam  głową.  –  W  moim  gabinecie...  i 
przynieś  wino...  zinfandel.  To  wszystko...  tak...  dziękuję.  –  Rozłącza  się  i 
wykręca nowy numer. – John... tak... będę zaraz gotowy. – Rozłącza się i znów 

background image

gdzieś dzwoni. – Sara... w porządku, nie przejmuj się. Przynieś mi ostatni wykaz 
frekwencji. – Odkłada słuchawkę. – Usiądź – mówi, wskazując sofę pod oknem. 

Zaczynam się czuć niezręcznie, zaraz stracę apetyt. A niech to, nie cierpię tu 

przyjeżdżać. 

– Mogę sobie pójść, jeśli jesteś zajęty. 
Jesse marszczy brwi i rzuca mi pytające spojrzenie. 
– Nie, usiądź. 
Podchodzę do sofy i sadowię się na miękkiej brązowej skórze. Czuję się jak 

niepotrzebna rzecz, niezręcznie i nieswojo, a że nie mam nic lepszego do roboty, 
wyjmuję  z  torebki  notes  i  zaczynam  robić  notatki  dotyczące  projektu  nowych 
pokoi  w  Rezydencji.  Od  czasu  do  czasu  podnoszę  wzrok  i  przyłapuję  go  na 
zerkaniu w moją stronę. Za każdym razem rzuca mi pokrzepiający uśmiech, lecz 
mimo to wciąż czuję się nieswojo. 

Po jakichś dwudziestu  minutach rozlega się pukanie do drzwi. Do  gabinetu 

wchodzi Pete z tacą i Jesse wskazuje mu mnie piórem. 

–  Dziękuję,  Pete.  –  Uśmiecham  się,  gdy  Pete  stawia  przede  mną  tacę  i 

wręcza mi sztućce zawinięte w białą serwetkę. 

– Cała przyjemność po mojej stronie. Mogę otworzyć wino? 
– Nie – kręcę głową. – Poradzę sobie. 
Kiwa głową i po cichu wychodzi z gabinetu. 
Unoszę  pokrywkę  i  w  nozdrza  uderza  mnie  smakowita  woń,  przywracając 

mi  apetyt.  Odwinąwszy  nóż  i  widelec,  zabieram  się  do  sałatki,  najbardziej 
kolorowej,  jaką  w  życiu  widziałam  –  są  w  niej  papryka,  czerwona  cebula  i  z 
tuzin odmian sałaty, całość została zalana smakową oliwą. Mogłabym się najeść 
nią samą. Jest przepyszna. 

Krzyżuję  nogi,  kładę  sobie  tacę  na  kolanach  i  odkrawam  kawałek  steku, 

pomrukując z zadowoleniem. W Rezydencji bardzo dobrze gotują. 

– Smakuje? 
Czuję na ramieniu podbródek Jessego. 
– Bardzo – bąkam ze stekiem w ustach. – Chcesz spróbować? 
Kiwa głową i otwiera usta. Odkrawam plaster mięsa i podaję mu przez ramię 

na widelcu. 

– Hm, bardzo dobry – mówi, przeżuwając. 
–  Jeszcze?  –  pytam.  Oczy  rozszerzają  mu  się  z  uznaniem,  więc  odkrawam 

mu następny kęs i znów podaję go nad ramieniem. Jesse zamyka swoje ponętne 
usta  wokół  widelca  i  powoli  ściąga  z  niego  stek.  Nie  jestem  w  stanie 
powstrzymać  szerokiego  uśmiechu.  Jego  oczy  skrzą  się  satysfakcją,  ale  sam 
powściąga  uśmiech.  Gryząc,  zaciska  mi  dłonie  na  barkach  i  przytula  twarz  do 
mojego karku. Żartobliwe skubie mnie w szyję. 

– Ty smakujesz lepiej. 
Uśmiecham  się  jeszcze  szerzej,  gdy  udaje,  że  wgryza  mi  się  w  gardło, 

background image

powarkując  i wtulając się w  nie  nosem. Śmieję się  i  unoszę bark,  gdy wczepia 
mi  się  w  ucho,  jego  gorący  oddech  przyprawia  mnie  o  dreszcze.  Wyzwala  we 
mnie  tyle  skrajnych  uczuć  –  skrajna  frustracja,  skrajne  pożądanie  i  skrajna 
radość to tylko kilka z nich. 

–  Jedz  –  zachęca,  całując  mnie  czule  w  skroń.  Zatacza  kciukami  kółka  na 

wysokości moich łopatek. – Jesteś spięta. Dlaczego jesteś spięta? 

Z wdzięcznością poruszam szyją. Jestem spięta, bo jestem tutaj – to jedyny 

powód. Jak jedna kobieta może sprawić, żebym czuła się tak nieswojo? Rozlega 
się pukanie do drzwi. 

– Tak? – Jesse nie przestaje ugniatać moich barków, gdy do środka wchodzi 

Sara. 

O  wilku  mowa.  Atmosfera  natychmiast  się  ochładza,  na  widok  Jessego 

masującego mi plecy wyraz jej twarzy wyraźnie się zmienia. Zauważam to, ale 
Jesse  wydaje  się  nie  dostrzegać  chłodu,  jaki  od  niej  bije.  Spinam  się  jeszcze 
mocniej, wolałabym, żeby Jesse przestał mnie dotykać. 

–  Statystyki  –  rzuca  Sara,  machając  folderem.  Swobodnym  krokiem 

podchodzi do biurka i kładzie go na wprost krzesła. Odwraca się w naszą stronę 
i sztyletuje mnie wzrokiem. 

–  Dziękuję,  Saro.  –  Jesse  nachyla  się  i  muska  wargami  mój  policzek, 

zaciągając  się  głęboko  moim  zapachem.  –  Muszę  teraz  popracować,  skarbie. 
Zjedz kolację. – Widzę, jak Sara się krzywi, ale gdy tylko Jesse obraca się w jej 
stronę,  jej  wydęte  wargi  układają  się  w  sztuczny  uśmiech.  Jesse  sięga  do 
kieszeni  dżinsów.  –  Zleć  przelew  na  sto  tysięcy  funtów  na  ten  rachunek,  jak 
najszybciej – prosi, podając jej kopertę. 

– Sto tysięcy? – wyrywa się Sarze. 
– Tak. Teraz, proszę. – Zostawia ją wpatrzoną w kopertę i wraca za biurko, 

zupełnie  nie  zwracając  uwagi  na  jej  zdumioną  minę.  Sara  rzuca  mi  mordercze 
spojrzenie. 

W tej samej chwili dociera do mnie, że to koperta, którą dostał od Sally. 
Sto  tysięcy?  To  o  wiele  za  dużo!  Co  on  sobie  wyobraża?  Powinnam  coś 

powiedzieć? Spoglądam na Sarę, która przygląda mi się badawczo, wydymając 
czerwone  usta.  Nie  winię  jej  za  to.  Chryste,  myśli  sobie,  że  zależy  mi  na  jego 
forsie. 

–  To  wszystko,  Saro.  –  Jesse  odprawia  Sarę,  która  odwraca  się  w  stronę 

drzwi, ale najpierw rzuca mi pogardliwe spojrzenie. 

Kołysząc biodrami, rusza do drzwi, w progu spotyka Johna. Wielkolud wita 

ją skinieniem, po czym odsuwa się na bok, żeby pozwolić jej przejść, i zamyka 
za  nią  drzwi.  Potem  kiwa  mi  głową,  a  ja  odpowiadam  uśmiechem.  Jem  bez 
przekonania stek i sałatkę. Kompletnie straciłam apetyt. Sto tysięcy? Odstawiam 
tacę na stolik do kawy, żeby rozlać wino, ale zauważam, że Pete przyniósł tylko 
jeden kieliszek, więc podchodzę do kredensu, biorę dla siebie szklankę i wracam 

background image

na  sofę.  Kiedy  stawiam  kieliszek  na  biurku  Jessego,  John  milknie  i  obaj 
mężczyźni spoglądają na kieliszek, a potem na mnie. 

Jesse podnosi kieliszek i oddaje mi go. 
– Dziękuję, skarbie. – Uśmiecha się. – Prowadzę. 
– Och. – Odbieram kieliszek. –  Przepraszam. 
– Nie przepraszaj, napij się sama. Zamówiłem je dla ciebie. 
Wracam na swoje miejsce na kanapie i biorę do ręki magazyn „Supermotor‖. 

Jest tylko ten jeden, więc musi mi wystarczyć. 

Nie  mam  pojęcia,  ile  czasu  minęło.  Jestem  całkowicie  pochłonięta 

szczegółowymi  opisami  silników  czterosuwowych,  rankingami  ich  mocy  i 
zbliżającym się Milan 

Motorcycle Show, gdy czuję czyjąś dłoń na karku. Opuszczam głowę do tyłu 

i patrzę w jego odwróconą do góry nogami twarz. 

– Widzę, że cię wzięło, co? – Pochyla się i całuje mnie w czoło. 
– Dlaczego nie przerzuciłeś się na model 1198? 
Uśmiecha się. 
– Kupiłem go, ale wolę 1098. 
– Och. Ile ich masz? 
– Dwanaście. 
– Dwanaście? – pytam zduszonym głosem. – Czy wszystkie to supermotory? 
Śmieje się beztrosko. 
– Tak, Avo, wszystkie. Chodź, zabiorę cię do domu. 
Odkładam magazyn na stolik i rozprostowuję zesztywniałe kości. 
–  Wiesz,  że  powinieneś  wkładać  odzież  ochronną  –  mówię 

niezobowiązującym tonem. 

– Wiem o tym. – Bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi. 
– Więc czemu tego nie robisz? 
– Jeżdżę na motorze od... – urywa w pół zdania i spogląda na mnie – .. .od 

wielu lat. 

– Kiedyś będziesz musiał zdradzić mi swój wiek. 
Uśmiecham się promiennie, a Jesse odwzajemnia mój uśmiech. 
– Może – mówi cicho. 
Przy  barze  natykamy  się  na  Sama  i  Drew.  Najwyraźniej  Sam  nie  spędza 

wieczoru  z  Kate.  Podobnie  jak  Drew  wygląda  jak  zwykle,  ma  na  sobie  czarny 
garnitur, jego czarne włosy są perfekcyjnie ułożone. 

– Stary! – wita nas Sam. – Avo, uwielbiam twoje figi z Little Miss. – Wręcza 

mi znajomą sportową torbę. 

Mam  ochotę  umrzeć  ze  wstydu,  moja  twarz  oblewa  się  płomiennym 

rumieńcem. Zerkam na Jessego i widzę, że aż gotuje się ze złości. 

–  Nie  przeginaj,  Sam  –  ostrzega  poważnym  tonem.  Sam  przestaje  się 

uśmiechać  i  unosi  ręce  w  poddańczym  geście,  a  Drew  robi  wydech  i  kręcąc 

background image

głową, odstawia piwo na kontuar. 

– Są pewne granice, Sam – popiera Jessego. 
– Hej, przepraszam – mamrocze Sam, z trudem powściągając uśmieszek. 
Rozglądam  się  po  zatłoczonym  barze,  w  którym  kręci  się  mnóstwo  osób, 

wszyscy rozmawiają, wielu wita się z Jessem, ale nikt do niego nie podchodzi. 
Od  kobiet  bije  taka  sama  niechęć  do  mnie,  jak  od  tych  w  ogrodzie  zimowym. 
Czy  Jesse  zdaje  sobie  sprawę,  że  ma  tyle  wielbicielek?  Czuję  się  jak 
kłusowniczka i mam już pewność, że ich celem jest obłędnie przystojny pan na 
włościach. 

–  Zabieram  Avę  do  domu.  –  Jesse  odbiera  ode  mnie  sportową  torbę.  – 

Idziesz jutro biegać? – pyta Sama. 

– Nie, będę uwiązany. – Wyszczerza do mnie zęby. 
Czerwienieję jeszcze bardziej. Nigdy  nie  przywyknę do  jego bezczelności  i 

szokujących uwag. 

– Gdzie Kate? – pytam. Powinnam do niej zadzwonić. 
–  Musiała  rozwieźć  kilka  zamówień.  Nie  mogła  się  już  doczekać,  żeby 

zabrać  Margo  Juniorkę  w  dziewiczą  podróż.  Rzuciła  mnie  dla  różowej 
furgonetki. – Upija łyk piwa. – Pojadę do niej, jak skończę. 

– Co skończysz? – pyta Drew, unosząc brew. 
– Pieprz się – prycha Sam. 
Marszczę brwi, ale Jesse już wyciąga mnie z baru. 
– Cześć, chłopaki. Powiedzcie Kate, że Ava jest u mnie! – woła przez ramię. 

Macham  do  nich  wolną  ręką,  a  oni  wznoszą  butelki  w  pożegnalnym  geście, 
uśmiechając się szeroko. 

Jesse  szybko  wychodzi  z  Rezydencji  i  prowadzi  mnie  do  swojego  astona 

martina. Otwiera mi drzwi od strony pasażera. 

– Chcę pojechać motorem – marudzę. Uzależniłam się. 
–  W  tej  chwili  wolę  cię  w  koronkach  niż  w  skórze.  Wsiadaj.  –  Jego 

pociemniałe oczy lśnią obiecująco. Skąd ta zmiana? 

Wsiadam  do  samochodu,  zaciskając  uda,  i  czekam,  aż  wsunie  się  na 

siedzenie  obok  mnie.  Pędzi  podjazdem  w  stronę  bramy,  wyraźnie  dokądś  się 
spieszy. Zerkam na wspaniały profil siedzącego obok mnie mężczyzny, który co 
rusz spogląda na mnie. Widzę, że z ogromnym trudem powstrzymuje uśmiech. 

– Sto tysięcy funtów to ogromna nadpłata – mówię spokojnie. 
– Naprawdę? 
– Dobrze  wiesz, że tak.  – Spoglądam  na  niego wyzywająco, a on walczy z 

uśmiechem, który zaraz rozleje się po tej uroczej twarzy. 

– Za nisko się cenisz. 
–  Muszę  być  najdroższą  prostytutką  świata  –  odcinam  się,  patrząc,  jak 

zaciska usta w wąską linię. 

–  Avo, jeśli jeszcze raz nazwiesz się w ten sposób... 

background image

– Żartowałam. 
– Zauważyłaś, żebym się śmiał? 
–  Mam  jeszcze  innych  klientów  –  informuję  go  odważnie.  Nie  może 

oczekiwać, że poświęcę cały swój czas jego posiadłości i jego osobie. Szczerze 
wątpię,  by  powstrzymał  się  od  przeszkadzania  mi  w  obowiązkach,  ale  Patrick 
nabierze podejrzeń, jeśli przestanę przychodzić do biura. 

–  Wiem,  ale  ja  jestem  wyjątkowym  klientem.  –  Ściska  moje  kolano, 

obdarzając mnie mrocznym uśmiechem. 

– Bez dwóch zdań. – Śmieję się, za co zostaję ukarana dźgnięciem w dołek 

nad biodrem. 

Podgłaśnia  muzykę,  a  ja  zatapiam  się  w  fotelu  i  zasłuchana  w  Elbow 

oglądam przesuwający się za oknem świat. W tej chwili jestem w nim naprawdę 
zakochana,  w  odróżnieniu  od  bycia  po  prostu  zakochaną.  Mimo  incydentu  z 
sukienką to był naprawdę piękny dzień.

Rozdział 8 

Brama  Lusso  otwiera  się  powoli,  Jesse  wjeżdża  do  środka,  szybko  i 

precyzyjnie  zajmuje  miejsce  postojowe.  Nie  tracąc  czasu,  wyciąga  mnie  z 
samochodu i wlecze przez foyer w stronę windy. 

– Dobry wieczór, Clive! –  wołam, ale Jesse już wpycha  mnie do windy. – 

Spieszy ci się gdzieś? 

–  Tak  –  odpowiada  zdecydowanym  tonem,  wstukując  kod.  Drzwi  windy 

zamykają się i od razu zostaję przyparta do pokrytej lustrem ściany. – Jesteś mi 
winna seks na przeprosiny – warczy, atakując moje usta. 

–  Co  to jest seks  na  przeprosiny?  –  dyszę,  a  on  wpycha  mi kolano  między 

uda  i  wpija  się  ustami  w  moje  ucho.  Mogłabym  sporządzić  długaśną  listę 
przeprosin,  które  on  jest  mi  winien.  Nie  przechodzi  mi do  głowy  nic,  za  co  ja 
powinnam przepraszać. 

– Wymaga użycia ust. 
Wstrząsa mną dreszcz. Jesse odpycha się ode mnie i zostawia mnie opartą o 

ścianę, zdyszaną i nabuzowaną hormonami. 

Cofa się, opiera plecami o przeciwległą ścianę windy, a potem, obserwując 

mnie  spod  na  wpół  przymkniętych  powiek,  zdejmuje  koszulkę  i  zaczyna 
rozpinać  guziki  rozporka.  Otwieram  usta,  by  dostarczyć  płucom  powietrza,  i 
czekam  na  instrukcje.  Cała  się  trzęsę.  Jest  ucieleśnieniem  ideału,  każdy 
wyraźnie zarysowany mięsień na jego ciele napina się i faluje. 

Rozchyla  dżinsy,  ukazując  owłosienie,  wzwiedziony  członek  wypada  w 

oczekującą  nań  dłoń.  Nie  ma  na  sobie  bokserek.  Żadnych  przeszkód.  Chcę 

background image

spojrzeć mu w oczy, ale patrzy w dół. 

Podążam  za  jego  wzrokiem.  Powoli  przesuwa  dłonią  wzdłuż  członka,  przy 

każdym  pociągnięciu  oddech  więźnie  mu  w  gardle.  Czuję  mrowienie  w 
podbrzuszu, ogarnia  mnie fala gorąca. Dobry Boże, ideał to mało powiedziane. 
Omiatam  wzrokiem  jego  ciało  i  jest  to  najbardziej  zmysłowy  widok,  jaki 
kiedykolwiek  miałam  okazję  oglądać.  Mięśnie  brzucha  ma  napięte,  oczy 
przymknięte i pełne pożądliwości, pełna dolna warga jest rozchylona i wilgotna. 

Wbija we mnie wzrok i przygląda mi się uważnie. 
– Chodź tutaj. – Głos ma chrapliwy, oczy pociemniałe. Idę powoli ku niemu. 

– Uklęknij. 

Uspokajam oddech, powoli klękam na podłodze i przesuwam dłońmi w górę 

jego  ud,  cały  czas  utrzymując  kontakt  wzrokowy.  Spogląda  na  mnie,  nie 
przestając masować nabrzmiałego członka. Jestem jak urzeczona widokiem tego 
pięknego mężczyzny, który sam się zadowala. 

Wolną dłonią pieści bok mojej twarzy, dysząc z wysiłkiem przez rozchylone 

usta, a potem stuka mnie palcem wskazującym w policzek. 

– Otwórz. 
Rozchylam  wargi,  obłapiając  go  od  tyłu  za  uda,  Jesse  głaszcze  mnie  po 

twarzy i ustawia członek na wprost moich ust. 

–  Weźmiesz  go  aż  po  nasadę,  a  ja  dojdę  w  twoich  ustach.  –  Przesuwa 

wilgotną główką po mojej dolnej wardze, wysuwam język, żeby zlizać z czubka 
kropelkę kremowego nasienia. — Połkniesz. 

Żołądek zwija mi się w supeł, a oddech więźnie w gardle, gdy cofa członek, 

a potem powoli zanurza go w moich ustach. Zaciska powieki, zwierając szczęki 
tak  mocno,  że  boję  się,  że  zaraz  pęknie  mu  żyłka  na  skroni.  Podniecona, 
zaciskam dłonie na jego udach i przyciągam do siebie. 

–  O kuurwa – wzdycha. Rękę ma wciąż zaciśniętą na nasadzie, przez co nie 

mogę  wziąć  go  w  całości  do  ust.  Drugą  rękę  kładzie  mi  na  potylicy  i 
nieruchomieje, łapiąc gwałtownie powietrze. Czuję, jak uciska swoją nabrzmiałą 
męskość, żeby odwlec orgazm. 

Po  chwili  odzyskuje  panowanie  nad  sobą,  powoli  odkleja  dłoń  od  nasady  i 

kładzie  mi  ją  na  potylicy.  Oddycha  ciężko,  przygotowując  się  psychicznie  na 
ciąg dalszy. Nie mogę go zawieść. 

Wypuszczam  członek  z  ust,  przesuwam  dłoń  na  przód  uda  i  między  nogi, 

muskam ciężką  mosznę. Jestem zachwycona, gdy  mocniej ściska  moją głowę i 
jęczy w sufit w niemej modlitwie. Usiłuje zapanować nad sobą. 

Ośmielona, bardzo delikatnie przesuwam  palcem  tam  i z powrotem wzdłuż 

szwu  na  mosznie.  Żyły  na  jego  szyi  naprężają  się  jak  postronki.  Sprawia  mi  to 
przyjemność.  Jest  bezbronny,  bezradny,  a  ja  mam  nad  nim  władzę.  Choć 
wcześniej kazał mi klęknąć i otworzyć usta, teraz jest całkowicie zdany na moją 
łaskę. To miła odmiana, a ja chcę go zadowolić. 

background image

Drzwi windy otwierają się, ale ignoruję ten fakt, całkowicie pochłonięta tym, 

co  robię.  Przesuwam  dłoń  na  nasadę  członka  i  mocno  trzymając,  zataczam 
językiem  kółko  wokół  żołędzi  i  całuję  go  lekko  w  sam  koniuszek.  Podnoszę 
wzrok  i  widzę,  jak  opuszcza  głowę,  szukając  mojego  spojrzenia.  Gdy  je 
odnajduje, zaczyna  masować  mi głowę, rysując dłońmi kółka we włosach, a ja 
liżę go na całej długości, poświęcając szczególną uwagę spodniej stronie. Jestem 
zachwycona,  gdy  dygocze  spazmatycznie,  gwałtownie  wciągając  powietrze 
przez zęby. 

Nie chce zamknąć oczu, zdecydowany obserwować moje zabiegi. Patrzy, jak 

przesuwam językiem wzdłuż trzonu i wpycham koniuszek w rowek na szczycie 
żołędzi.  Uśmiecha  się  szelmowsko,  ale  uśmiech  zaraz  znika  mu  z  twarzy,  a 
oddech  więźnie  w  gardle,  bo  znów  łapię  go  za  tył  ud  i  wpycham  członek  w 
całości do ust. 

– O Jezu, Avo! – woła. 
Czuję, że ociera się o tylną ścianę gardła i tylko z wielkim trudem udaje mi 

się powstrzymać odruch wymiotny. Jest taki gruby.  Zaczynam się wycofywać, 
ale tym razem to on odbiera  mi dech silnym pchnięciem do przodu. Wplata mi 
palce  we  włosy,  wycofuje  się  i  znów  pcha,  wydając  z  siebie  przeciągły  jęk 
czystej rozkoszy. Dawno pozbyłam się złudzeń, że mam nad nim jakąś władzę. 
Jesse wie, czego chce, i wie, jak chce to dostać. Znów jest panem sytuacji. 

– Masz niewiarygodne usta, Avo. – Zadaje kolejne pchnięcie, przytrzymując 

mnie silnymi dłońmi, jednocześnie spokojnie pieści i głaszcze mnie po włosach. 
– Chciałem je przelecieć od chwili, gdy cię zobaczyłem. 

Nie  jestem  pewna,  czy  powinnam  czuć  się  urażona,  czy  zachwycona  tym 

wyznaniem, więc zamiast się nad tym zastanawiać, odsłaniam zęby i przeciągam 
nimi po naprężonej skórze, wysuwając członek z ust. 

–    Chryste,  Avo.  Weź  go  głęboko!  –  krzyczy,  napierając  na  mnie.  – 

Rozluźnij się. 

Zamykam oczy, pozwalając mu przypuścić atak na moje usta. Byłby on dość 

brutalny,  gdyby  nie  był  tak  zmysłowy.  Zachowuje  się  agresywnie,  ale  jego 
dłonie są czułe. Ma nade mną całkowitą władzę. 

Po  kilku  kolejnych  pchnięciach  czuję,  jak  jego  męskość  nabrzmiewa  i 

pulsuje  mi  w  ustach.  Jest  na  krawędzi.  Kładzie  jedną  dłoń  z  powrotem  na 
nasadzie  i  wysunąwszy  się  nieco  z  moich  ust,  szybko  przesuwa  nią  tam  i  z 
powrotem. Liżę i ssę nabrzmiewającą żołądź, a on wciąga gwałtownie powietrze 
w płuca. 

–  Weź  go  do  ust,  Avo!  –    krzyczy  rozpaczliwie,  a  ja  posłusznie  obejmuję 

wargami drgający  członek  i  nakrywam  dłonią  jego  dłoń,  gdy  tryska  mi  w  usta 
kremowym nasieniem. Przyjmuję je do ostatniej kropelki. Przełykam i podnoszę 
wzrok,  patrząc,  jak  z  odrzuconą  w  tył  głową  wydaje  z  siebie  gardłowy  okrzyk 
satysfakcji.  Coraz  wolniej,  coraz  leniwiej  porusza  biodrami  w  ostatnich 

background image

spazmach  orgazmu,  a  ja  zlizuję  i wysysam  z  niego  resztki  napięcia.  Spłaciłam 
swój dług. 

Pierś  mu  faluje,  gdy  spogląda  na  mnie  zamglonym  wzrokiem,  pochyla  się, 

przyciąga mnie do siebie i całuje z uznaniem. 

– Jesteś niesamowita. Zatrzymam cię na zawsze – oznajmia, obsypując moją 

twarz pocałunkami. 

– Dobrze wiedzieć – odpowiadam sarkastycznie. 
– Nawet nie próbuj wyprowadzić  mnie z równowagi,  moja droga. – Opiera 

się czołem o moje czoło. – Zostawiłaś mnie rano w potrzebie – mówi cicho. 

Ach tak, a więc za to należały mu się przeprosiny. Całkiem logiczne, ale jak 

on zamierza mi odpłacić za wszystkie swoje występki? 

Kładę mu dłonie na torsie, gładzę rysujące się na nim mięśnie. 
– Przepraszam – mamroczę, nachylam się i biorę w usta jego sutek. 
–  Masz  na  sobie  koronkową  bieliznę.  –  Obejmuje  mnie  mocno.  –  Kocham 

cię w koronkach. – Podrywa  mnie z ziemi, a ja automatycznie oplatam nogami 
jego  wąską  talię.  Schyla  się  po  moje  torby  i  swoją  koszulkę  i  wynosi  mnie  z 
windy. 

– Dlaczego w koronkach? 
– Nie wiem, ale zawsze noś koronkową bieliznę. Klucze, w tylnej kieszeni. 
Wsuwam  mu  rękę  pod  pachę  i  macam  kieszeń,  z  której  wyciągam  klucze. 

Jesse przechyla się  lekko, żebym  mogła otworzyć zamek. Otwiera je  i zamyka 
za nami nogą, rzuca torby na ziemię i wnosi mnie na piętro. Mogłabym tak już 
zawsze. Nosi mnie z taką swobodą, jak gdybym była koszulką na jego plecach. 
Czuję się lekka jak piórko i zupełnie bezpieczna. 

Stawia mnie na ziemi. 
– A teraz zabieram cię do łóżka – szepcze cicho. 
Do  moich  uszu  docierają  niskie  dźwięki  Angel  Massive  Attack.  Moje  ciało 

sztywnieje.  To  muzyka  wprost  stworzona  do  miłości.  Ogarnia  mnie  żar.  Jesse 
zaczyna  mnie  powoli  rozbierać,  nie  spuszczając  ze  mnie  łagodnego  spojrzenia 
zielonych oczu. 

Zadziwiają  mnie  skrajnie  odmienne  wcielenia  tego  mężczyzny.  W  jednej 

chwili  jest  brutalnym,  wymagającym  władcą  seksu,  a  w  następnej  czułym, 
delikatnym  kochankiem.  Kocham  wszystkie  jego  wcielenia  i  każde  z  nich  z 
osobna. No, prawie każde. 

–  Dlaczego  próbujesz  mnie  kontrolować?  –  To  jedyny  element  jego 

osobowości,  z  którym  nie  potrafię  sobie  poradzić.  Zachowuje  się  czasem 
zupełnie niedorzecznie. 

Ściąga ze mnie koszulę. 
– Nie wiem –  mówi,  marszcząc brwi, a skonsternowany wyraz jego twarzy 

przekonuje  mnie,  że  to  prawda,  co  wcale  nie  pomaga  mi  zrozumieć,  dlaczego 
tak  się  wobec  mnie  zachowuje.  Zna  mnie  od  kilku  tygodni.  To  jakieś 

background image

szaleństwo.  –  Czuję,  że  tak  właśnie  trzeba.  –  Mówi  to  tak,  jak  gdyby  to 
wszystko tłumaczyło. 

Rozpina  suwak  moich  spodni  i  zsuwa  je  w  dół,  unosi  mnie  i  stawia  przed 

sobą w samej bieliźnie. Cofa się o krok i przyglądając mi się uważnie, zdejmuje 
dżinsy i buty, które odrzuca na bok. 

Znów  ma erekcję. Omiatam wzrokiem  jego cudowną postać  i spoglądam  w 

migoczące, zielone oczy. Jest ucieleśnieniem doskonałości, boskim arcydziełem. 
Moim arcydziełem. Chcę, żeby należał tylko do mnie. 

Wyciąga ręce i ściąga w dół miseczki mojego stanika, najpierw jedną, potem 

drugą,  muska  wierzchem  dłoni  oba  sutki,  które  twardnieją  jeszcze  bardziej. 
Brakuje mi tchu. Jesse spogląda mi w oczy. 

–  Doprowadzasz  mnie  do  szaleństwa  –  stwierdza,  ale  twarz  ma  wypraną  z 

emocji.  Mam  ochotę  nawrzeszczeć  na  niego  za  tę  gruboskórność.  Wciąż  to 
powtarza. 

–  Nie,  to  ty  doprowadzasz  mnie  do  szaleństwa  –  mówię  chrapliwym 

szeptem. W duchu błagam  go, żeby przyznał, że jest nierozsądnym  maniakiem 
kontroli. Nie może uważać tego za normalne zachowanie. 

Jego usta układają się w uśmiech, w oczach ma iskierki. 
– Do szaleństwa – powtarza. 
Unosi mnie, przyciska do piersi i kładzie na łóżku, a potem sam kładzie się 

na mnie. Gdy już otula mnie całym swoim ciałem, odnajduje moje wargi i całuje 
mnie z czcią, delikatnie, powoli poruszając językiem w moich ustach. 

O  Boże.  Kocham  cię.  Jestem  bliska  łez.  Powinnam  mu  powiedzieć,  jak  się 

czuję?  Dlaczego  nie  potrafię  wyrzucić  tego  z  siebie?  Po  jego  dzisiejszych 
występach  powinnam  uciekać  czym  prędzej,  gdzie  pieprz  rośnie.  Nie  potrafię, 
po prostu nie potrafię. 

Ściąga  ze  mnie  figi  i  moje  myśli  się  rozpierzchają.  Siada  na  piętach  i 

przyciąga  mnie do siebie, tak że siedzę na nim okrakiem. Wkłada rękę  między 
nasze nogi, aby jego członek znalazł się naprzeciw mojej szparki. 

–  Oprzyj  się  na  rękach  –  rozkazuje  chrapliwym  głosem,  wpatrując  się  we 

mnie. Spełniam jego polecenie, a on oplata mnie w talii ramieniem, żeby mnie 
podtrzymać. 

Wchodzi we mnie powoli, na wydechu, usta ma rozchylone i wilgotne. Jęczę 

z  czystej,  niekłamanej  rozkoszy,  gdy  wypełnia  całkowicie  moje  wnętrze. 
Zmieniam  ułożenie  rąk  i  opasuję  go  nogami.  Tak  mi  dobrze  z  nim  w  środku. 
Jestem  taka  szczęśliwa,  że  mogłabym  teraz  umrzeć.  Kładzie  mi  drugą  rękę  w 
talii,  jego  wielkie  dłonie  obejmują  ją  prawie  w  całości,  i  zaczyna  poruszać 
moimi  biodrami,  zataczając  nimi  leniwe  koła,  unosząc  mnie  powoli,  a  potem 
ściągając  z  powrotem  w  dół.  Porusza  się  dokładnie  w  rytm  muzyki.  Chryste, 
niezły jest.  Wzdycham  przeciągle  i  ochryple,  tak  cudowne  są  doznania,  jakich 
mi  dostarcza,  gdy  unosi  mnie,  ściąga  w  dół  i  znów  zatacza  krąg,  dopasowując 

background image

ruchy swoich bioder do moich, nad którymi ma pełną kontrolę. 

–  Gdzie  się  podziewałaś  całe  moje  życie,  Avo?  –  jęczy,  zataczając  powoli 

koło i napierając na mnie. 

Z  mojego  gardła  wyrywa  się  zduszony  okrzyk,  gdy  znów  unosi  mnie  i 

opuszcza,  a  powoli  narastający,  satysfakcjonujący  orgazm  majaczy  już  na 
horyzoncie.  Jestem  jak  zahipnotyzowana,  jak  w  transie  obserwuję  jego  twarz 
rozpłomienioną  pożądaniem,  mięśnie  klatki  piersiowej  falujące,  gdy  kieruje 
naszymi  ciałami.  To  powolne,  staranne  kochanie  się  nie  ułatwia  mi  w  żaden 
sposób tego, co czuję. Jestem uzależniona od delikatnego Jessego równie mocno 
jak od dominującego Jessego. 

Oblizuje  wilgotną  dolną  wargę  i  mruga,  na  jego  czole  pojawia  się 

zmarszczka. 

–  Obiecaj  mi  coś  –  mówi  cicho,  zataczając  biodrami  kolejny,  paraliżujący 

umysł krąg. 

Jęczę.  Chce  wykorzystać  mój  stan  zahipnotyzowania.  Z  drugiej  strony  to 

było raczej żądanie niż pytanie. Przyglądam mu się, ciekawa, o co poprosi. 

– Zostaniesz ze mną. 
Co takiego? Dziś? Na zawsze? Sprecyzuj, do cholery! To zdecydowanie nie 

było  pytanie,  to  był  rozkaz.  Kiwam  głową,  gdy  znów  mnie  opuszcza, 
mamrocząc coś niezrozumiale. 

– Chcę to usłyszeć, Avo – mówi, zataczając biodrami krąg i wbijając się we 

mnie najgłębiej, jak się da. 

–  O  Boże,  zostanę.  –  Wypuszczam  powietrze  z  płuc,  głos  trzęsie  mi  się  z 

rozkoszy i emocji, a pulsowanie w podbrzuszu przybiera na sile. Drżę na całym 
ciele w jego objęciach. 

– Zaraz dojdziesz – dyszy. 
– Tak! 
– Jezu, kocham patrzeć na ciebie w takim stanie. Wytrzymaj jeszcze chwilę. 
Ręce  zaczynają  się  pode  mną  załamywać,  więc  przesuwa  dłonie  na  środek 

moich  pleców  i  przyciąga  do  siebie.  Krzyczę,  gdy  nasze  klatki  piersiowe  się 
zderzają,  nowa  pozycja  sprawia,  że  wbija  się  we  mnie  jeszcze  głębiej. 
Odpycham się rękami i obłapiam go za plecy. 

Patrzy mi badawczo w oczy. 
– Jesteś tak piękna, że aż boli. I cała moja. Pocałuj mnie. 
Posłusznie  ujmuję  jego  przystojną  twarz  w  dłonie,  odnajduję  jego  usta  i 

wpycham w nie język, zagłuszając jego jęki. 

– Jesse – błagam. Zaraz dojdę. 
– Zapanuj nad tym, skarbie. 
–  Nie  potrafię  –  dyszę  mu  w  usta.  Bezradna  wobec  tego  szturmu  na  moje 

ciało  i  mój  umysł,  naprężam  uda  i  rozpadam  się  na  kawałki.  Z  krzykiem 
zaciskam zęby na jego dolnej wardze. 

background image

Jesse  wrzeszczy,  unosi  się  na  kolanach,  wycofuje  i  wbija  się  we  mnie. 

Przyciskając mnie do piersi, zadaje ostatnie, potężne pchnięcie i wlewa we mnie 
swoje nasienie. Krzyczę. 

– Jezu, Avo! Co ja mam z tobą zrobić? 
Chowa  twarz  w  mojej  szyi  i  powoli  porusza  biodrami  w  przód  i  w  tył, 

wyciskając ze mnie ostatnie skurcze rozkoszy. Kręci mi się w głowie, jestem jak 
otumaniona, jego ciężki, gorący oddech owiewa mi szyję i wędruje w dół klatki 
piersiowej. Każdy mięsień w moim wnętrzu zaciska się na pulsującym członku. 
Jesse dygocze jak liść. Obejmuję go i przyciskam do siebie. 

– Trzęsiesz się – mamroczę mu w ramię. 
– Jestem z tobą taki szczęśliwy. 
– Myślałam, że doprowadzam cię do szaleństwa. 
Odchyla się, by spojrzeć mi w oczy, na jego czole perli się pot. 
–  Jestem  z  tobą  szaleńczo  szczęśliwy.  –  Całuje  mnie  w  nos  i  odgarnia  mi 

włosy  z  twarzy.  –  A  czasem  szaleję  z  wściekłości.  –  Patrzy  na  mnie 
oskarżycielsko. Nie wiem czemu. Winne jest jego niedorzeczne, neurotyczne za-
chowanie, nie ja. 

– Wolę, kiedy jesteś szaleńczo szczęśliwy; jesteś straszny, kiedy szalejesz z 

wściekłości. 

Usta mu drgają. 
– Więc przestań robić rzeczy, które doprowadzają mnie do szaleństwa. 
Robię  wielkie  oczy,  ale  przyciska  usta  do  moich,  zanim  zdążę 

zaprotestować. Ten facet ma na dodatek urojenia. 

Opada na pięty. 
–  Nigdy  nie  skrzywdziłbym  cię  specjalnie,  Avo  –  mówi,  odgarniając  mi  z 

twarzy niesforny kosmyk, w jego głosie słychać wahanie. 

Jestem  tego  zupełnie  pewna,  ale  tylko  w  sensie  fizycznym.  To  poziom 

emocjonalny  śmiertelnie  mnie  przeraża.  Niepokoi  mnie  też  to,  że  dodał  słowo 
„specjalnie‖. 

Spoglądam w przymglone zielone oczy tego pięknego mężczyzny. 
– Wiem – szepczę, ale to nieprawda. I śmiertelnie mnie to przeraża. 
Jesse  przewraca  się  na  plecy  i  pociąga  mnie  na  siebie,  tak  że  leżę  na  jego 

piersi.  Zsuwam  się  lekko  w  bok,  by  narysować  mu  na  brzuchu  ósemkę,  moje 
palce zatrzymują się nieco dłużej na bliźnie. 

Na pewno  nie jest to rana wojenna powstała w wyniku operacji,  nie jest to 

też  rana  kłuta  ani  nacięcie.  Wygląda  znacznie  bardziej  złowieszczo.  Gruba, 
poszarpana  linia wygląda tak, jak gdyby ktoś wbił  mu  nóż w podbrzusze  i roz-
ciął  je  aż  do  boku.  Wzdrygam  się.  Nie  sądziłam,  że  można  przeżyć  takie 
obrażenia. Musiał stracić mnóstwo krwi. 

– Służyłeś w wojsku? – pytam cicho. To by wiele wyjaśniało, a uniknęłabym 

pytania wprost. 

background image

Na chwilę przestaje głaskać mnie po włosach, ale tylko na chwilę. 
– Nie – odpowiada. Nie pyta, skąd mi to przyszło do głowy. Wie, do czego 

zmierzam.  –  Daj  spokój,  Avo  –  dodaje  tonem,  który  sprawia,  że  kulę  się  w 
sobie. 

– Dlaczego zniknąłeś? – pytam z lekkim niepokojem. Muszę to wiedzieć. 
– Mówiłem ci już. Byłem w rozsypce, a ty prosiłaś o więcej czasu. 
– Dlaczego? – naciskam. Czuję, jak tężeje pode mną. 
– Budzisz we mnie uczucia –  odpowiada cicho. 
– Jakiego rodzaju uczucia? 
– Najróżniejsze, Avo. – Teraz w jego głosie słychać irytację. 
– To coś złego? 
–  Tak,  bo  nie  umiem  sobie  z  nimi  poradzić.  –  Oddycha  głęboko,  ze 

znużeniem,  więc  przerywam  pieszczoty.  Nie  umie  sobie  poradzić  z  własnymi 
uczuciami, więc próbuje mnie kontrolować? Jaki to ma sens? 

–  Uważasz,  że  należę  do  ciebie.  –  Znów  zaczynam  wodzić  palcem  po  jego 

brzuchu, mam nadzieję, że potwierdzi. 

–  Nie. Ja to wiem. 
Jestem obłąkańczo szczęśliwa. 
– Kiedy doszedłeś do tego wniosku? 
– Kiedy przez cztery dni próbowałem o tobie zapomnieć. 
– Nie udało się? 
– Nie. Było jeszcze gorzej. Idź spać – rozkazuje. 
– Co robiłeś, żeby o mnie zapomnieć? 
– To bez znaczenia. Nie udało się, koniec kropka. Idź spać. 
Dąsam się w duchu, ale wiem, że więcej nie uda mi się z niego wyciągnąć. 

Jeszcze  gorzej?  Tamtego  mężczyzny  chyba  nie  chciałabym  spotkać. 
Najróżniejsze? Podoba mi się brzmienie tego słowa. 

Rysuję  koliste  wzory  na  jego  torsie,  a  on  głaszcze  mnie  po  włosach  i  od 

czasu  do  czasu  całuje  w  głowę.  Leżymy  w  milczeniu,  moje  powieki  robią  się 
ciężkie. 

Wtulam się w niego mocniej i zarzucam mu nogę na udo. 
– Powiedz mi, ile masz lat – mamroczę. 
– Nie – odpowiada krótko. 
Krzywię  się  z  dezaprobatą.  Nawet  nie  zadał  sobie  trudu,  żeby  skłamać. 

Zapadam w spokojną drzemkę, śniąc o wszystkim, co szalone.

Rozdział 9 

Budzę się zmarznięta i od razu wiem, co jest powodem. Siadam i zdmuchuję 

background image

włosy z twarzy, Jesse siedzi pochylony na szezlongu. 

– Co robisz? – pytam z poranną chrypką. 
Jesse  podnosi  głowę  i  serwuje  mi  swój  olśniewający  uśmiech 

zarezerwowany wyłącznie dla kobiet. Jakim cudem jest taki rześki i radosny jak 
skowronek? 

– Idę pobiegać. – Znów się pochyla i zauważam, że wiąże buty do biegania. 

Gdy  wstaje,  mogę  podziwiać  całe  sto  dziewięćdziesiąt  centymetrów  jego 
szczupłej  sylwetki,  która  w  luźnych  czarnych  szortach  do  biegania  i  szarej 
koszulce na ramiączkach wygląda jeszcze cudowniej. Oblizuję się i uśmiecham 
z  zachwytem.  Na  twarzy  ma  cień  zarostu.  Mogłabym  go  schrupać.  –  Też 
podziwiam widoki – oznajmia radośnie, gapiąc się spod uniesionej brwi na moją 
klatkę  piersiową  i  uśmiechając  się  półgębkiem.  Podążam  za  jego  wzrokiem  i 
odkrywam,  że  miseczki  stanika  wciąż  tkwią  pod  moim  piersiami.  Przewracam 
oczami, nic sobie z tego nie robiąc. 

– Która godzina? – Ogarnia mnie panika. 
– Piąta. 
Gapię się na niego przez chwilę, a potem padam z powrotem na łóżko. Piąta? 

Została  mi  jeszcze  co  najmniej  godzina  snu.  Naciągam  pościel  na  głowę  i 
zamykam oczy, ale po trzech sekundach pościel zostaje ze mnie zerwana i widzę 
nad sobą twarz Jessego, który uśmiecha się szelmowsko. Zarzucam mu ręce na 
szyję,  próbując  przyciągnąć  go  do  siebie,  ale  stawia  opór  i  zanim  się  obejrzę, 
znajduję się w pozycji stojącej. 

– Idziesz ze  mną – oświadcza, poprawiając  mi stanik. – Chodź. – Odwraca 

się i rusza do łazienki. 

Prycham z oburzeniem. 
– Nie idę, do cholery. – Chyba oszalał. Nie mam nic przeciwko bieganiu, ale 

nie  o  piątej  rano.  –  Biegam  wieczorami  –  informuję  jego  plecy  i  opadam  z 
powrotem na łóżko. Podpełzam do góry, wyszukuję poduszkę, która najmocniej 
pachnie świeżą wodą i miętą i wtulam się w nią, ale Jesse łapie mnie za kostkę i 
brutalnie  ściąga  w  dół  łóżka.  Nachyla  się  nade  mną,  zabiera  mi  poduszkę  i 
mruży oczy. 

–  Owszem,  idziesz.  Rano  lepiej  się  biega.  Szykuj  się.  –  Obraca  mnie  na 

brzuch i daje mi klapsa. 

– Nie mam stroju do biegania – mówię chytrze i w tej samej chwili na łóżku 

obok  mnie  ląduje  sportowa  torba.  –  Kupiłeś  to  dla  mnie?  –  pytam  z 
niedowierzaniem, siadając. Czy on  nie pozwała sobie  na zbyt wiele? Może  nie 
lubię biegać. 

– Widziałem  buty do biegania w twoim pokoju. Są zniszczone. Uszkodzisz 

sobie kolana, jeśli będziesz w nich dalej biegać. – Zakłada ręce na piersi i czeka, 
aż się przebiorę. 

Dopiero  świta.  Jeszcze  się  na  dobre  nie  obudziłam,  a  on  chce,  żebym 

background image

zasuwała ulicami Lodnynu. 

To niedorzeczne! 
Jesse  wzdycha,  podchodzi  do  torby  i  zaczyna  wyjmować  jej  zawartość.  Z 

kpiącym  uśmieszkiem  podaje  mi  sportowy  biustonosz.  Naprawdę  pomyślał  o 
wszystkim.  Wyrywam  mu  go  i  zdejmuję  koronkowy  stanik,  który  zastępuję 
wzmocnionym  shock  absorberem.  Potem  podaje  mi  czarne  szorty  –  takie  same 
jak  te,  które  ma  na  sobie,  ale  w  wersji damskiej  –  i dopasowany,  różowy  top. 
Zakładam to wszystko pod jego czujnym spojrzeniem. 

– Siadaj. – Wskazuje łóżko, a ja z teatralnym westchnieniem opadam na sam 

jego koniec. –  Uznam, że tego nie widziałem – burczy, klękając przede mną, a 
potem  jedną  po  drugiej  unosi  moje  stopy  i  zakłada  mi  oddychające  skarpety  i 
dość bajeranckie buty do biegania Nike. Może mnie ignorować ile chce. Jestem 
niezadowolona i chcę, żeby o tym wiedział. 

Pomaga  mi  wstać,  odsuwa  się  i  omiata  wzrokiem  moje  sportowe  wydanie. 

Kiwa  głową  z  aprobatą.  Tak,  bez  wątpienia  wyglądam  profesjonalnie,  ale 
zwykle  wciągałam  workowate  spodnie  dresowe  i  za  duży  T-shirt.  Nie  chcę 
wyglądać jak przebrana. 

– No to w drogę. Rozpoczniemy  dzień tak, jak zamierzamy  go skończyć. – 

Łapie mnie za rękę i prowadzi na dół, 

– Nie pójdę biegać jeszcze raz! – parskam. Ten facet naprawdę oszalał. 
Jesse się śmieje. 
– Nie to miałem na myśli. 
– A co? 
Na jego wargi wypełza mroczny uśmiech. 
– Spoceni i bez tchu. 
Z gardła wyrywa mi się zduszony okrzyk. Wiem, w jaki sposób chciałabym 

się pocić i tracić oddech, i nie jest mi do tego potrzebny ten strój. 

– Dziś wieczór się nie zobaczymy – przypominam mu. Jesse mocniej ściska 

moją  dłoń  i  burczy  coś  pod  nosem.  –  Potrzebuję  gumki  do  włosów  –  mówię, 
zauważając na podłodze swoją torebkę. 

Jesse puszcza moją rękę i idzie do kuchni, a ja zostaję, żeby wyjąć gumkę z 

torby.  Zbieram  włosy  w  wysoki  kucyk,  a  on  wraca  po  mnie.  Zjeżdżamy  do 
foyer, gdzie z głową opartą na dłoniach siedzi Clive. 

–  Dzień  dobry,  Clive.  –  Jesse  kiwa  mu  sztywno  głową,  jest  zdecydowanie 

zbyt rześki jak na tę porę dnia. 

Clive  mamrocze  coś  pod  nosem  i  macha  nam  nieprzytomnie.  Chyba  nawet 

nie zauważył, jak się odstawiliśmy. 

Jesse zatrzymuje się na parkingu. 
–  Rozciągnij  się  –  instruuje  mnie,  puszcza  moją  dłoń  i  przyciąga  łydkę  do 

pośladków, żeby rozciągnąć mięsień udowy. Patrzę, jak się napina pod szortami, 
i  przekrzywiam  głowę,  zachwycona,  że  mogę  oglądać  Jessego  w  takich 

background image

okolicznościach. – Avo, rozciągnij się – rozkazuje. 

Rzucam  mu zdegustowane spojrzenie. Nigdy w życiu się nie rozciągałam  – 

co  najwyżej  przeciągałam  –  i  nigdy  mi  to  nie  zaszkodziło.  Z  teatralnym 
westchnieniem  odwracam  się  do  niego  plecami,  spektakularnie  i  baaardzo 
powoli staję w rozkroku i schylam się, by dotknąć pakami stóp, podsuwając mu 
pupę pod sam nos. 

– Au! 
Czuję, jak zatapia zęby w moim pośladku, a zaraz potem jego dłoń zderza się 

z  moją  pupą,  powodując  dotkliwe  pieczenie.  Odwracam  się  i  widzę  uniesione 
brwi i gniewną minę. Ten facet biega na poważnie, podczas gdy ja przebiegam 
od czasu do czasu kilka kilometrów, żeby wino i ciastka nie odłożyły mi się na 
biodrach. 

– Gdzie będziemy biegać? – pytam, naśladując jego ruchy. 
– Royal Parks – odpowiada. 
Dam radę. Ta pętla ma mniej więcej dziesięć kilometrów, często nią biegam. 

Łatwizna. 

– Gotowa? – pyta. 
Kiwam głową i idę w stronę jego samochodu, ale Jesse rusza w stronę furtki. 
– Dokąd idziesz?! – wołam do niego. 
– Pobiegać – odpowiada spokojnie. 
Prawda  zaczyna  docierać  do  mojego  zaspanego  umysłu.  Chce,  żebym 

przebiegła całą drogę do parków, obiegła je i wróciła? Nie dam rady! Chce mnie 
wykończyć? 

–  Eee...  Jak  daleko  jest  stąd  do  parków?  –  Próbuję  nadać  mojemu  głosowi 

zblazowany ton, ale chyba mi się to nie udało. 

– Sześć kilometrów. – Jego oczy skrzą się z uciechy. 
Tam  i  z  powrotem  to  będzie  dwadzieścia  dwa  kilometry!  Nie  może 

przebiegać  regularnie  takiej  trasy,  to  cholerny  półmaraton.  Krztuszę  się  lekko, 
co  staram  się  pokryć  kaszlem:  nie  chcę,  żeby  wiedział,  że  wytrącił  mnie  z 
równowagi, nie dam mu tej satysfakcji. Obciągam koszulkę i podchodzę do tego 
zuchwałego, zadowolonego z siebie adonisa, który zawrócił mi w głowie. 

Wprowadza kod. 
–  Jedenaście,  dwadzieścia  siedem,  piętnaście.  –  Zerka  na  mnie  z  kpiącym 

uśmieszkiem. – Może kiedyś ci się przyda. – Otwiera mi furtkę. 

– Nigdy tego  nie zapamiętam! – wołam  przez ramię,  mijam  go  i  ruszam w 

stronę  Tamizy.  „Dam  radę,  dam  radę",  powtarzam  w  myślach  tę  mantrę  oraz 
kod. Nie biegałam od trzech tygodni, ale nie pozwolę, żeby znów był górą. 

Dogonił  mnie  i  biegnie  teraz  kilka  metrów  obok.  Patrzę  na  tę  cudowną 

sylwetkę  i  zastanawiam  się,  czy  jest  coś,  czego  ten  mężczyzna  nie  potrafi. 
Biegnie  tak,  jak  gdyby  górna  połowa  ciała  była  odłączona  od  dolnej,  nogi  z 
łatwością niosą wysoką, szczupłą postać. 

background image

Odnajduję  swój  rytm  i  biegniemy  w  milczeniu  wzdłuż  rzeki,  od  czasu  do 

czasu zerkając  na siebie. Jesse  ma  rację – bieganie o poranku działa  naprawdę 
relaksująco.  Miasto  jeszcze  się  nie  obudziło,  po  ulicach  jeżdżą  głównie 
samochody  dostawcze,  nie  słychać  klaksonów  ani  syren.  Powietrze  jest 
zaskakująco świeże i chłodne. 

Pół  godziny  później  docieramy  do  St.  James  Park  i  biegniemy  równym 

tempem  wśród  bujnej  zieleni.  Czuję  się  zaskakująco  dobrze,  choć  przebiegłam 
już prawie sześć kilometrów. Spoglądam na Jessego, który wita uniesieniem ręki 
każdego  mijanego  biegacza  —  same  kobiety,  które  uśmiechają  się  do  niego 
promiennie,  a  mnie  przyglądają  podejrzliwie.  Przewracam  oczami  i  zerkam  na 
niego,  ale  ani  kobiety,  ani  przebyta  odległość  nie  wydają  się  robić  na  nim 
żadnego wrażenia. Zapewne była to dopiero rozgrzewka. 

– W porządku? – pyta Jesse, zerkając na mnie i uśmiechając się półgębkiem. 
Nie odzywam się. Nie chcę dostać zadyszki i jak na razie świetnie  mi idzie. 

Kiwam  głową  i  skupiam  się  na  drodze  przed  sobą,  zmuszając  mięśnie  do 
wysiłku. Muszę mu coś udowodnić. 

Utrzymując  równe  tempo,  okrążamy  St.  James  Park  i  docieramy  do  Green 

Park.  Gdy  zerkam  w  bok,  wciąż  widzę  zupełnie  niewzruszoną,  w  zasadzie 
wypoczętą  twarz  Jessego.  Nie  wiem,  czy  to  zmęczenie,  czy  ten  szaleniec 
zwiększył tempo, ale zaczynam mieć kłopoty z dotrzymaniem mu kroku. Zaraz 
zrobimy czternaście kilometrów. 

Jeszcze  nigdy  w  życiu  nie  przebiegłam  czternastu  kilometrów.  Gdybym 

miała  przy  sobie  swojego  iPoda,  właśnie  odpalałabym  playlistę  z  najbardziej 
energetyzującymi kawałkami. 

Gdy docieramy do Piccadilly, płuca zaczynają mi płonąć, z coraz większym 

trudem łapię oddech. Chyba dotarłam do osławionej ściany. Nigdy wcześniej nie 
przebiegłam  na  tyle  długiego  dystansu,  żeby  do  niej  dotrzeć,  ale  teraz  już 
rozumiem,  co  to  znaczy.  Czuję  się  tak,  jak  gdybym  usiłowała  popchnąć  tonę 
cegieł zakopanych w piachu. 

Nie mogę się poddać. 
Och,  nic  z  tego.  Jestem  wykończona.  Zbaczam  z  drogi,  wbiegam  do  Green 

Park  i  bez  żenady  zwalam  się  na  trawnik,  spocona  i  przegrzana.  Leżę  z 
rozrzuconymi na boki rękami i nogami, wciągając cenne powietrze w przepra-
cowane  płuca.  W  nosie  mam  to,  że  się  poddałam.  To  i  tak  moje  największe 
osiągnięcie. Jasny gwint, ależ on biega. 

Zamykam oczy i oddycham głęboko. Niedobrze mi. Rozciągnięta na trawie, 

chciwie łykam chłodne poranne powietrze, dopóki jego dopływu nie odcina mi 
jakaś szczupła postać, która nachyla się nade mną. Otwieram oczy i napotykam 
spojrzenie tak zielone, że śmiało  mogłoby rywalizować z zielenią otaczających 
nas drzew. 

– Skarbie, czyżbyś się zmęczyła? – pyta z uśmiechem. 

background image

Jezu,  nawet  się  nie  spocił.  Za  to  ja  nie  jestem  w  stanie  wydobyć  z  siebie 

słowa.  Dyszę  jak  frajerka,  pozwalając,  by  zasypał  moją  twarz  pocałunkami. 
Muszę smakować paskudnie. 

– Hm, pot i seks. – Oblizuje mój policzek i przewraca nas, tak że teraz leżę 

mu na brzuchu, dysząc i sapiąc, a on masuje silnymi dłońmi całe moje spocone 
plecy.  Czuję  ucisk  w  klatce  piersiowej.  Czy  można  dostać  zawału  w  wieku 
dwudziestu sześciu lat? 

Gdy  wreszcie  udaje  mi  się  uspokoić  oddech,  odpycham  się  rękami  od  jego 

piersi i siadam na nim okrakiem. 

–  Proszę,  nie  każ  mi  biec  do  domu  –  błagam.  Mogłabym  tego  nie  przeżyć. 

Jesse  zakłada  ręce  za  głowę,  rozbawiony  moją  zadyszką  i  spoconą  twarzą. 
Mogłabym schrupać te jego muskularne ramiona. Chyba mam jeszcze dość siły, 
żeby pochylić się i odgryźć kawałek. 

– Poszło ci lepiej, niż myślałem – mówi, unosząc brew. 
– Wolę leniwy seks – marudzę, padając na niego. 
Oplata mnie ramionami, 
– Ja też. 
Dzisiaj  naprawdę,  naprawdę  go  kocham.  A  jest  dopiero  szósta  trzydzieści 

rano.  Nie  wolno  mi  jednak  zapominać,  że  w  towarzystwie  Jessego  Warda 
sytuacja  może  w  jednej  chwili  zmienić  się  o  sto  osiemdziesiąt  stopni. 
Wystarczy,  żebym  wykazała  się  nieposłuszeństwem,  a  wtedy,  zupełnie 
znienacka, będę  musiała  dać sobie  radę z  szalejącym z wściekłości  maniakiem 
kontroli,  a  stając  przed  wyborem  odliczanie  czy  seks  mający  na  celu 
przemówienie mi do rozumu, wybiorę to drugie. 

– Chodź, moja droga. Nie  możemy baraszkować w trawie przez cały dzień, 

masz pracę do wykonania. 

To prawda.  A od  Lusso dzieli  nas wiele kilometrów. Dźwigam się z ziemi. 

Trochę trzęsą mi się nogi, ale Jesse porusza się niczym delfin sunący po gładkiej 
tafli oceanu. Rzygać mi się chce na jego widok. 

Obejmuje  mnie  ramieniem  i  dochodzimy  do  Piccadilly,  gdzie  przywołuje 

taksówkę i wsadza mnie do środka. 

– Wziąłeś pieniądze na taksówkę? – Wiedział, że nie dam rady? 
Nie odpowiada. Wzrusza tylko ramionami i przyciąga mnie do siebie. 
Czuję się trochę winna, że przeze mnie musiał skrócić trasę, ale jestem zbyt 

wyczerpana, żeby zawracać sobie tym głowę. 

Zostaję  zawleczona,  całkiem  dosłownie,  do  windy  w  Lusso.  Czuję  się  tak, 

jak  gdybym  obudziła  się  miesiąc  temu,  a  tak  naprawdę  minęły  dopiero  dwie 
godziny. Nie mam pojęcia, jak przetrwam dzisiejszy dzień. 

Gdy  docieramy  do  penthouseu,  padam  na  stołek  barowy  i  kładę  tułów  na 

blacie. Dopiero teraz zaczynam normalnie oddychać. 

– Tutaj. 

background image

Podnoszę  wzrok  i  widzę,  że  macha  mi  przed  nosem  butelką  wody,  którą 

biorę  od  niego  z  wdzięcznością.  Wypijam  cudowny  lodowaty  płyn  i  ocieram 
usta wierzchem dłoni. 

– Napuszczę wody do wanny. – Patrzy na mnie ze współczuciem, ale w jego 

oczach  dostrzegam  też  nutkę  satysfakcji.  Zadowolony  z  siebie  drań!  Podrywa 
mnie ze stołka i zanosi na piętro, wczepioną w niego jak szympans. 

– Nie mam czasu na kąpiel. Wezmę prysznic – mówię, gdy kładzie mnie na 

łóżku. Co bym dała, żeby wczołgać się pod kołdrę i wyjść spod niej dopiero w 
przyszłym tygodniu. 

– Masz mnóstwo czasu. Zjemy śniadanie  i przed południem pojedziemy do 

Rezydencji. A teraz rozciąganie. – Daje mi buziaka w spocone czoło i idzie do 
łazienki. 

Pojedziemy do Rezydencji? Do jasnej cholery! Nie żartował, gdy wykreślił z 

mojego kalendarza wszystkie inne spotkania do końca roku? Sto tysięcy funtów 
ma  uciszyć  Patricka,  żeby  Jesse  mógł  się  mną  cieszyć  w  świątek,  piątek  i 
niedzielę. A co z moimi pozostałymi klientami z Van Der Hausem na czele? On 
jeden jest w stanie zwiększyć dziesięciokrotnie obroty Patricka. O Boże, chyba 
nie uda się uniknąć tej sprzeczki. 

–  Jesse,  muszę  pojechać  do  biura  –  zaczynam  spokojnym  i  rozsądnym 

tonem. 

– Nie, nie musisz. Rozciągnij się – rzuca z łazienki. 
Co ja mam zrobić? Jestem zbyt wyczerpana, żeby rzucić się do ucieczki, gdy 

zacznie odliczanie, zresztą i tak nie uciekłabym daleko, nawet gdybym odpaliła 
pełny  gaz.  A  seks  mający  przemówić  mi  do  rozumu  z  pewnością  wykończy 
moje nadwątlone serce. 

–  Zostawiłam  w  biurze  wszystkie  swoje  rzeczy.  Programy  komputerowe, 

książki, wszystko – mówię cicho. 

Jesse staje w drzwiach łazienki, gryząc wargę. 
– To wszystko jest ci potrzebne? 
– Tak, do pracy. 
–  Okej,  podjedziemy  do  twojego  biura.  –  Wzrusza  ramionami  i  wraca  do 

łazienki. 

Poirytowana,  rzucam  się  z  powrotem  na  łóżko.  Co,  na  Boga,  mam 

powiedzieć  Patrickowi?  Wzdycham  ze  znużeniem.  Uśpił  moją  czujność, 
zawożąc  mnie  do  domu  taksówką  i  wnosząc  po  schodach  moje  znużone  ciało, 
kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Jestem równie obłąkana jak on. Nigdy 
nie odzyskam kontroli. 

– Kąpiel gotowa – szepcze mi do ucha, wyrywając z zamyślenia. 
–  Mówiłeś  serio,  prawda?  –  pytam,  gdy  dźwiga  mnie  z  łóżka  i  niesie  do 

łazienki.  Ogromna  wanna  zajmująca  pół  pomieszczenia  jest  tylko  do  połowy 
pełna. 

background image

–  Kiedy?  –  Stawia  mnie  na  posadzce  i  zaczyna  zdejmować  ze  mnie 

przepocone ciuchy. 

– Kiedy powiedziałeś, że nie będziesz się mną dzielić. 
– Tak. 
– A co resztą moich klientów? 
–  Powiedziałem,  że  nie  chcę  się  tobą  dzielić.  –  Ściąga  w  dół  szorty  i  puka 

mnie w kostkę. Posłusznie unoszę stopy jedną po drugiej. 

– Nie muszę jechać do Rezydencji, żeby przygotować projekty, Jesse. 
Wstawia mnie do wanny i sam zaczyna się rozbierać. 
– Owszem, musisz. 
Woda  przynosi  ukojenie  moim  obolałym  mięśniom.  Szkoda,  że  nie  może 

ulżyć mojej obolałej mózgownicy. 

– Nie, nie muszę – upieram się. Znów próbuję postawić na swoim. 
Z bardzo niezadowoloną miną wchodzi do wanny, siada za moimi plecami i 

przyciąga mnie do siebie. Milczy przez chwilę, po czym bierze głęboki oddech. 

– Jeśli pozwolę ci pójść do biura, musisz dla mnie coś zrobić. 
Jeśli  mi  pozwoli?  Pewny  siebie  i  arogancki  to  mało  powiedziane.  Ale 

negocjuje  ze  mną,  a  to  i  tak  postęp  w  stosunku  do  wysuwania  żądań  lub 
stosowania przymusu. 

– Dobrze. O co chodzi? 
– Przyjdziesz na przyjęcie rocznicowe Rezydencji. 
– Masz na myśli imprezę towarzyską? 
– Tak. 
Cieszę  się,  że  nie  widzi  mojej  twarzy,  bo  wykrzywia  ją  grymas 

niezadowolenia.  Znalazłam  się  między  młotem  a  kowadłem.  Nie  będę  musiała 
jechać dziś do Rezydencji, ale tylko odwlekę ten przykry obowiązek, zamiast w 
ogóle go uniknąć. Impreza towarzyska? Wolałabym rzucić się z mostu! 

– Kiedy? – pytam bez specjalnego entuzjazmu. 
–  Za  dwa  tygodnie.  –  Obejmuje  mnie  ramionami  i  ukrywa  twarz  w  mojej 

szyi. 

Powinnam  tańczyć  z  radości.  Chce  mnie  zaprosić  na  randkę.  Nieważne,  że 

chce mnie zaprosić do eleganckiego hotelu, który jest jego własnością, liczy się 
tylko  to,  że  chce,  żebym  tam  była.  Ale  ja  nie  jestem  pewna,  czy  mam  ochotę 
spędzić wieczór pod bacznym, nieprzyjaznym okiem Sary. A ona będzie tam na 
bank. 

–  Przyjdziesz.  –  Wtyka  mi  język  do  ucha,  kilka  razy  omiata  nim  wnętrze 

małżowiny i całuje sam płatek, po czym znów wpycha język do środka. Wiję się 
pod tym gorącym dotykiem, ocierając się o jego śliskie ciało. 

– Przestań! – Wzdrygam się. 
–  Nie.  –  Przyciska  mnie  do  siebie,  a  ja  miotam  się,  rozbryzgując  wodę.  – 

Powiedz, że przyjdziesz. 

background image

– Nie! – wołam ze śmiechem. Jego ręka sunie ku mojemu biodru. – Przestań! 
– Proszę –  mruczy mi do ucha. 
Przestaję  stawiać  opór.  Proszę?  Czy  ja  się  przypadkiem  nie  przesłyszałam? 

Po postu odjęło  mi  mowę. Jesse Ward powiedział „proszę‖?  A  więc  negocjuje 
warunki i powiedział „proszę‖. 

– W porządku, przyjdę – wzdycham, za co zostaję nagrodzona supermocnym 

uściskiem. Uszczęśliwiłam go, a to z kolei czyni mnie bardzo szczęśliwą. 

A  więc  wybiera  się  na  rocznicę  ze  mną.  To  z  pewnością  ucieszy  Sarę. 

Właściwie  mam  ochotę  tam  pójść,  a  nawet  cieszy  mnie  ta  perspektywa.  Nie 
potrafię  powściągnąć  uśmieszku.  Nie  przepadam  za  rywalizacją,  ale  naprawdę 
nie  cierpię  Sary  i  naprawdę  lubię  Jessego,  więc  nie  ma  się  nad  czym 
zastanawiać. 

– Jeszcze nigdy nie kąpałem się w wannie – mówi cicho Jesse. 
– Nigdy? 
– Nie, nigdy. Wolę prysznic. Ale możliwe, że teraz polubię kąpiele. 
– Ja uwielbiam kąpiele w wannie. 
–  Ja  też,  ale  tylko  razem  z  tobą.  –  Ściska  mnie.  –  Świetnie  się  składa,  że 

projektantka tej łazienki uwzględniła wielką wannę. 

Wybucham śmiechem. 
– Świetnie się spisała. 
–  Ciekawe,  czy  przypuszczała,  że  się  w  niej  znajdzie?  –  zastanawia  się  na 

głos Jesse. 

– Nie przypuszczała. 
– W takim razie cieszę się, że stało się inaczej. – Skubie zębami moje ucho, 

przesuwa stopy wzdłuż moich łydek i pociera nimi wystające z piany wierzchy 
moich stóp. Zamykam oczy i opieram mu głowę na piersi. Może powinnam olać 
pracę i zostać z nim cały dzień. 

Przysypiając  w  wannie,  dochodzę  do  wniosku,  że  pogaduszki  z  Jessem  w 

wannie to jedno z moich ulubionych nowych zajęć. I może nawet zacznę biegać 
rankiem.  Bez  żadnych  szaleństw,  pętla  wokół  Royal  Parks  co  drugi  dzień. 
Muszę pamiętać o rozciąganiu. 

– Spóźnisz się do pracy – mówi mi cicho do ucha. Naburmuszam się. Tak mi 

tu  dobrze.  –  Pomyśl  tylko...  gdybyś  nie  szła  do  biura,  moglibyśmy  posiedzieć 
tak dłużej. – Całuje mnie w skroń, wstaje i wychodzi z wanny, a ja żałuję, że nie 
zgodziłam się zostać z nim cały dzień. 

Rozdział 10 

Już  ubrana  schodzę  na  dół.  Jesse  stoi  przy  kuchennej  wyspie  i  rozmawia 

background image

przez  telefon  z  palcem  w  słoiku  masła  orzechowego.  Podnosi  na  mnie  wzrok, 
prawie zwalając mnie z nóg swoim łobuzerskim uśmiechem. 

Omiatam  wzrokiem  postać  w  szarym  garniturze  i  czarnej  koszuli  i 

wzdycham  z  podziwem.  Zmierzwione  blond  włosy  wymodelował  woskiem  i 
zaczesał na jedną stronę, a ja cieszę się jak głupia, że się nie ogolił. Wygląda na 
luzie i jest obłędnie przystojny. 

–  Przyjadę,  tylko  podrzucę  Avę  do  pracy.  –  Obraca  się  na  stołku, 

przekrzywiając głowę na bok. –  Tak, powiedz Sarze, że chcę to mieć na biurku, 
gdy przyjadę. – Poklepuje się po kolanie, więc podchodzę, powściągając grymas 
złości na dźwięk jej imienia.  – Skreślimy  go z listy klientów, proste. – Siadam 
mu  na  kolanie  i  uśmiecham  się,  gdy  muska  nosem  moją  szyję  i  zaciąga  się 
głęboko  moim  zapachem.  –  A  niech  się  rzuca,  to  koniec  –  rzuca  szorstko.  O 
czym on mówi? – Niech Sara odwoła... tak... okej... Do zobaczenia. 

Rozłącza  się,  rzuca  telefon  na  blat,  wsuwa  mi  ręce  pod  kolana  i  podrywa 

mnie z podłogi, witając zachłannym, namiętnym pocałunkiem. 

– Śniadanie? – pyta. 
Zerkam na zegar na piekarniku. 
– Zjem coś w biurze. – Nie mogę się spóźnić. – Wywijam się z jego objęć i 

biorę torebkę, żeby wyjąć pigułki. – Mogę się napić wody? 

– Proszę bardzo, skarbie. – Zabiera się z powrotem do masła orzechowego. 
Podchodzę do wielkiej lodówki, stawiam torebkę na blacie i wyjmuję całą jej 

zawartość, ale pigułek nie znajduję. Nigdzie. 

– O co chodzi? – pyta Jesse. 
–  Nic,  nic  –  mamroczę,  wrzucając  wszystko  z  powrotem  do  torebki.  – 

Cholera  –  przeklinam  pod  nosem,  ale  zaraz  gratuluję  sobie  przezorności: 
podzieliłam opakowanie i zostawiłam jeden listek w szufladzie z bielizną. 

– Nie wyrażaj się, Avo – strofuje mnie Jesse. – Chodź, bo się spóźnisz. 
–  Przepraszam  –  burczę.  –  To  twoja  wina,  Ward.  –  Zarzucam  torebkę  na 

ramię. 

–  Moja?  –  pyta  podniesionym  głosem,  robiąc  wielkie  oczy.  –  Co  jest  niby 

moją winą i dlaczego? 

–  Nic,  ale  to  twoja  wina,  bo  mnie  rozpraszasz  –  mówię  oskarżycielskim 

tonem. 

Patrzy na mnie z góry, powstrzymując uśmiech. 
– Kochasz to. 
Nie mogę zaprzeczyć. Więc tego nie robię. 
Dowozi  mnie  na  Berkeley  Square  w  rekordowym  tempie.  Naprawdę  jeździ 

jak  wariat  tym  swoim  absurdalnie  drogim  samochodem.  Parkuje  w 
niedozwolonym miejscu i odwraca się do mnie. 

– Kocham budzić się obok ciebie – mówi łagodnie i przesuwa kciukiem po 

mojej dolnej wardze. 

background image

– Ja też kocham budzić się obok ciebie. Ale nie lubię biegać do upadłego o 

piątej  rano.  –  Naprawdę  czuję  w  nogach  przebiegnięte  kilometry,  a  wiem,  że 
będą bolały jeszcze gorzej. 

–  Wolisz  pieprzyć  się  do  upadłego?  –  Serwuje  mi  ten  swój  szelmowski 

uśmiech, zsuwając dłoń po przodzie sukienki. 

Mowy nie ma! 
–  Nie,  wolę  leniwy  seks  –  poprawiam  go,  nachylam  się  i  daję  mu  buziaka. 

Wysiadam  z samochodu, zostawiając  go z grymasem  na twarzy.  – Zobaczymy 
się  jutro.  Dziękuję,  że  dałeś  mi  w  kość  przed  pójściem  do  pracy.  –  Zamykam 
drzwi  i  odchodzę  na  obolałych  nogach  w  najbardziej  niewygodnych  butach, 
jakie mam. 

Przez cały  poranek dzwonię do klientów  i sprawdzam  postępy prac. Cieszę 

się,  że  wszystko  przebiega  zgodnie  z  planem.  Zaznaczam  w  kalendarzu  kilka 
wyjazdów  w  teren  w  przyszłym  tygodniu,  z  uśmiechem  zapisuję  je  ołówkiem 
między  skośnymi  liniami  markera.  Muszę  wymienić  kalendarz,  zanim  Patrick 
wykryje moje codzienne spotkania z panem na włościach. 

Z  wdzięcznością  przyjmuję  cappuccino  i  muffina,  które  trafiają  na  moje 

biurko dzięki Sally, ale zaraz potem  marszczę brwi, słysząc zza okna trąbienie. 
Wyglądam  na  zewnątrz  i  widzę  zaparkowaną  na  ulicy  różową  furgonetkę,  a  w 
niej Kate, która macha jak szalona, usiłując przyciągnąć moją uwagę. Dźwigam 
się  z  krzesła  ze  stęknięciem,  bo  moje  mięśnie  protestują  z  bólu,  i  wychodzę  z 
biura,  sycząc  przy  każdym  kroku.  W  końcu  staję  obok  Margo  Juniorki  i 
uśmiecham się ciepło do mojej podekscytowanej rudowłosej przyjaciółki. 

– Czyż nie jest śliczna? – Kate czule głaszcze kierownicę Margo Juniorki. 
–  Jest  piękna  –  przyznaję  jej  rację,  ale  zaraz  coś  mi  się  przypomina.  – 

Dlaczego pozwoliłaś Samowi buszować w mojej szufladzie z bielizną? 

–  Nie  mogłam  go  powstrzymać!  –  broni  się  Kate.  –  Bezczelny  prosiak  – 

dodaje z uśmiechem. 

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Od razu przypominają mi się jego 

aluzje do krępowania. Kusi mnie, żeby zapytać o to Kate, ale szybko dochodzę 
do wniosku, że tak naprawdę nie chcę tego wiedzieć. 

–  Jak  się  ma  Jesse?  –  Kate  uśmiecha  się  jeszcze  szerzej.  –  Dobrze  się 

bawicie? 

–  Odbyłam  szaloną  przejażdżkę  ducati  1098,  zostałam  zasztyletowana 

wzrokiem przez Sarę i przebiegłam dziś rano czternaście kilometrów. – Schylam 
się, żeby rozmasować obolałe uda. 

–  Cholera,  jeszcze  jej  nie  przeszło?  Każ  jej  spadać  na  drzewo.  –  Kate 

marszczy  brwi.  –  Przebiegłaś  czternaście  kilometrów?  Współczuję.  I  co  to  jest 
ducati coś tam? 

– Supermotor. – Wzruszam ramionami. Jeszcze kilka dni temu też bym tego 

nie wiedziała. – Jesse przelał na konto Rococo Union sto patyków. 

background image

– Co takiego?! – krzyczy Kate, 
– Słyszałaś. 
– Dlaczego? 
Wzruszam ramionami. 
– Żeby Patrick siedział cicho, kiedy on zagarnia mnie dla siebie. Nie chce się 

mną dzielić. 

– Rany! Ten facet jest szalony. 
Wybucham  śmiechem.  Tak,  Jesse  to  szaleniec...  jest  szalenie  obłąkany, 

szalenie bogaty, szalenie wymagający, szalenie kochany... 

–  Wychodzimy  gdzieś  wieczorem?  –  pytam.  Spławiłam  szaleńca,  bo 

liczyłam na Kate. 

– No jasne! 
Oddycham z ulgą. 
–  Nie  spotykasz  się  dziś  z  Samem?  Zdążył  się  już  u  ciebie  zadomowić.  – 

Unoszę  znacząco  brew.  Zadomowił  się  do  tego  stopnia,  że  chodzi  po  domu 
półnagi, ale nie mówię tego na głos. 

– Po prostu dobrze się razem bawimy – odpowiada wyniośle Kate. 
Śmieję  się  z  jej  nonszalancji.  Wiem,  że  to  nie  jest  cała  prawda.  Ta 

dziewczyna  od  lat  nie  była  nawet  na  drugiej  randce.  Sam  jest  uroczy. 
Rozumiem, co może się w nim podobać. 

Jakiś samochód za Margo Juniorką zaczyna trąbić. 
– Och, odwal się! – wrzeszczy  Kate. – Spadam. Spotkamy się w domu.  Ty 

kupujesz  wino.  –  Podnosi  szybę,  uśmiechając  się  od  ucha  do  ucha.  Wciąż  nie 
mogę uwierzyć, że Jesse kupił jej furgonetkę. 

Nagle  przypomina  mi  się  umowa,  jaką  zawarłam  w  zamian  za  oddanie  mi 

ciuchów... żadnego alkoholu dziś wieczór. Uśmiecham się w duchu. I tak się o 
niczym nie dowie. 

Kate odjeżdża, a ja wracam do biura i przystępuję do rozciągania. Tak, teraz 

naprawdę  czuję  przebiegnięte  kilometry.  Prostuję  się,  przyciągam  piętę  do 
pośladka  i robię długi, zadowolony wydech. Moja komórka zaczyna skakać po 
biurku,  a  Placebo  zaczyna  zawodzić  Running  Up  that  Hill.  Nawet  nie  muszę 
patrzeć  na  wyświetlacz,  żeby  wiedzieć,  kto  dzwoni.  Ma  niesamowity  gust 
muzyczny. 

– Fajny kawałek – mówię w ramach powitania. 
– Mnie też się podoba. Później będziemy się do niego kochać. 
– Nie widzimy się dziś wieczór – przypominam mu po raz kolejny. Robi to 

specjalnie. 

– Tęsknię za tobą. 
Nie  widzę  go,  ale  wiem,  że  się  nadąsał.  A  jeśli  chodzi  o  „kochanie  się‖... 

cóż,  to  ogromny  postęp  w  stosunku  do  „pieprzenia‖.  Uśmiecham  się,  a  moje 
serce wywija w piersi salta. 

background image

– Tęsknisz za mną? 
– Tak, tęsknię –  mruczy. Zerkam  na  monitor komputera. Jest pierwsza. Od 

naszego rozstania nie minęło nawet pięć godzin. – Nie wychodź dziś wieczór. – 
To nie jest prośba, lecz żądanie. 

Opadam na krzesło. Wiedziałam, że tak będzie. 
– Przestań – ostrzegam go najbardziej stanowczym tonem, na jaki mnie stać. 

– Mam już plany na wieczór. 

–  Możesz  sobie  siedzieć  w  pracy,  ale  nie  myśl,  że  tam  nie  przyjdę,  żeby 

przemówić  ci  do  rozumu.  –  Jego  głos  jest  śmiertelnie  poważny,  a  nawet 
odrobinę gniewny. 

Nie zrobiłby tego, nie jest do tego zdolny. A może jest? Cholera jasna, nawet 

tego nie jestem pewna. 

– Proszę bardzo – odpowiadam lekko. 
Śmieje się. 
– Mówiłem poważnie, moja droga. 
– Wiem o tym. – Nie mam co do tego wątpliwości, ale z pieprzeniem będzie 

się musiał wstrzymać do jutra. 

– Bolą cię nogi? – pyta, gdy właśnie rozciągam je pod biurkiem. 
–  Troszeczkę.  –  Nie  dam  mu  tej  satysfakcji,  nie  może  się  dowiedzieć,  jaka 

jestem obolała. Wezmę relaksującą kąpiel. Chwileczkę... Czy on próbował mnie 
okulawić, żebym nigdzie nie szła? 

– .. .troszeczkę – powtarza, w jego chrapliwym głosie słychać rozbawienie. – 

Pamiętasz naszą umowę? 

Przewracam  oczami.  Łudziłam  się,  że  o  niej  zapomni.  Ale  teraz  mam 

pewność,  że  zmusił  mnie  do  przebiegnięcia  maratonu  bladym  świtem,  żeby 
mnie unieruchomić. Maniak kontroli! 

–  Rżnięcie  na  odświeżenie  pamięci  nie  jest  konieczne  –  odpowiadam, 

wstając  i  przyciągając  piętę  do  pupy.  I  tak  nigdy  się  nie  dowie.  Nie  upiję  się 
przecież  tak,  żeby  mieć  straszliwego  kaca  –  od  mojego  ostatniego  występu 
minęło zbyt mało czasu. 

– Nie wyrażaj się, Avo. – Wzdycha ze znużeniem. – I to ja zdecyduję, kiedy 

i czy w ogóle rżnięcie na odświeżenie pamięci jest konieczne. 

– Przyjęłam – odpowiadam z całym sarkazmem, na jaki zasługuje jego tekst. 
– Kiedy się zobaczymy? – pyta, wzdychając. 
– Jutro? – Naprawdę chcę się z nim zobaczyć. 
– Będę u ciebie o ósmej. 
O ósmej? W sobotę chcę się wyspać. O ósmej? Naprawdę nie będę mogła się 

upić, jeśli Jesse ma zamiar wpaść po mnie o ósmej. 

– Nie – odpowiadam. 
– Ósma. 
– Jedenasta. 

background image

– Ósma! – warczy. 
– Powinniśmy dojść do jakiegoś kompromisu! – Ten facet jest niemożliwy. 
– Do zobaczenia o ósmej. 
Rozłącza się, a ja stoję na jednej nodze, z telefonem przy uchu. Niech sobie 

przyjeżdża o ósmej, proszę bardzo, ja będę jeszcze spała, więc mu nie otworzę, 
na Kate też raczej nie ma co liczyć. Osuwam się z powrotem na krzesło, łapiąc 
gwałtownie powietrze. Już nigdy nie pójdę biegać. 

–  Tom!  –  wołam.  –  Wychodzimy  dziś  wieczór,  idziesz  z  nami?  –  Victorii 

nawet nie pytam, bo wiem, że idzie dziś na randkę z Drew. 

Tom podnosi wzrok, na jego dziecinnej twarzy pojawia się szeroki, sprośny 

uśmiech. 

– Grzecznie odmówię. – Kłania  mi się jak dżentelmen, choć wcale nim  nie 

jest. – Mam randkę! 

– Znowu? 
–  Tak!  Tym  razem  na  jednej  się  nie  skończy  –  zapewnia  z  szerokim 

uśmiechem. 

Zostawiam  uśmiechniętego Toma  i biorę się z  powrotem do pracy.  Zawsze 

tak mówi. 

Wychodzę z biura o szóstej i idę prosto do sklepu, żeby kupić płyn do kąpieli 

i butelkę wina, a potem ruszam do metra. Walczę z pokusą, żeby otworzyć wino 
tu i teraz. Jest piątek, wieczorem wychodzę do klubu z Kate, a jutro spędzę cały 
dzień z moim wymagającym maniakiem kontroli. Doskonale. 

Wchodzę do domu i wpadam na półnagiego Sama, który właśnie wychodzi z 

pracowni  Kate.  Zaraz  za  nim  pojawia  się  w  pełni  ubrana  Kate  z  bardzo 
zadowolonym uśmiechem na twarzy. 

– Serio? – prycham, nie wiedząc, gdzie oczy podziać. 
Sam  obdarza  mnie  swoim  najzuchwalszym  uśmiechem  i  odwraca  się  do 

Kate,  dzięki  czemu  mogę  podziwiać  jego  nagie  plecy  i  tyłek  w  luźnych 
dżinsach. Właśnie wtedy zauważam grudkę ciasta na jego karku. 

– Coś przegapiłaś. – Wskazuję podejrzaną smugę ciasta. 
Kate obraca Sama twarzą do  mnie  i przesuwa językiem od  łopatek ku szyi. 

Sam  uśmiecha  się  do  mnie  kpiąco,  a  ja  wybucham  śmiechem.  Para 
ekshibicjonistów. 

Wchodzę na górę, sycząc z bólu przy każdym kroku. Idę prosto do łazienki, 

żeby napuścić wody do wanny i wlewam do niej pół butelki relaksującego płynu 
do  kąpieli.  Potem  idę  do  kuchni,  żeby  zaspokoić  palącą  potrzebę  numer  dwa: 
nalewam  sobie  i  Kate  po  kieliszku  wina  i  wzdycham  z  uznaniem,  wypijając 
pierwszy łyk. 

Pięć minut później w panice wyrzucam na podłogę całą zawartość szuflady z 

bielizną. 

– Kate! – Wiem, że je tu wkładałam, więc gdzie się podziały, do licha? Jeśli 

background image

to jakiś żart Sama, skręcę mu kark! 

Kate wpada do mojego pokoju. 
– Zakręciłam wodę w łazience. Co się dzieje? 
– Moje pigułki. 
– Co z nimi? 
– Nie ma ich. – Spoglądam na nią oskarży cielsko. – Nie mogę uwierzyć, że 

wpuściłaś tu Sama. 

Kate robi wielkie oczy. 
–  Wcale  nie  pytał  mnie  o  pozwolenie.  Poza  tym  pigułek  nie  było  w 

szufladzie. Zauważyłabym je. 

Wydaję  z  siebie  okrzyk  frustracji  i  zaczynam  wywalać  zawartość 

pozostałych szuflad. Wiem, że je tu włożyłam. 

– Cholera! 
– Wyluzuj, kupisz nowe. Tom i Victoria przyjdą? 
Zbieram z podłogi bieliznę i wciskam ją z powrotem do szuflady. 
– Już to zrobiłam. Nie, oboje idą na randki. 
–  Twoje  zdolności  organizacyjne  wprost  powalają  –  jęczy  ze  znużeniem 

Kate.  –  Och,  czy  to  dziś  Victoria  idzie  na  randkę  z  Drew?  –  Kate  wpatruje  się 
we mnie wielkimi, niebieskimi oczami. 

– Tak! – Ja też wytrzeszczam oczy. 
– Nic z tego nie będzie. Pospiesz się z tą kąpielą, muszę wziąć prysznic. 
Biorę kieliszek z winem i ruszam do łazienki. 
Woda  jest  cudowna.  Myję  głowę,  golę  strategiczne  miejsca  i  niechętnie 

wychodzę z wanny, po czym dopijam wino i szczotkuję zęby. 

Godzinę później zdążyłam już wysuszyć i zakręcić włosy, nałożyć balsam i 

wykonać połowę makijażu. Drzwi otwierają się i Kate wsadza do środka głowę. 

– Ile jeszcze? – pyta. Ognistorude włosy zakręciła na wałki i wygląda na to, 

że jest na tym samym etapie przygotowań co ja. 

– Pół godziny – mówię, otwierając szufladę z bielizną. 
– Super. – Zamyka drzwi. 
Drzwi znów się otwierają. 
– Co znowu? – pytam, szukając odpowiedniego kompletu. 
W  ciągu  dwóch  sekund  ktoś  łapie  mnie,  zrywa  ze  mnie  ręcznik  i  rzuca  na 

łóżko. Nade mną pochyla się postawny mężczyzna. 

Rany!  Jestem  kompletnie  zdezorientowana  i  wciąż  ściskam  w  dłoni  figi, 

które miałam włożyć. Nawet nie przyjrzałam się jego twarzy. Rozgniata mi usta 
pocałunkiem, wpijając się chciwie w moje wargi. Co jest grane, do diabła? Nie 
mam  szans  się  obronić  ani  zapytać,  co  tu  robi.  Przewraca  mnie  na  czworaki, 
przesuwa  palcami  po  wejściu  –  pewnie  chce  sprawdzić  moją  gotowość  –  po 
czym rozpina rozporek i wbija się we mnie ze zduszonym okrzykiem. 

Gdy z gardła wyrywa mi się wrzask, przyciska mi rękę do ust. 

background image

– Cisza! – zgrzyta przez zęby, nacierając bezlitośnie. 
Jasny  gwint!  Jestem  kompletnie  bezbronna,  gdy  posuwa  mnie  z  pełną 

determinacją  i  stanowczością.  Wbija  się  tak  głęboko,  że  wkrótce  świat 
rozmazuje  mi  się  w  oczach,  a  w  głowie  kręci  się  z  rozpaczy  i  rozkoszy. 
Zdejmuje  dłoń  z  moich  ust  i  łapie  mnie  za  biodra,  przyciągając  do  siebie  przy 
każdym potężnym pchnięciu. 

– Jesse! – krzyczę zdesperowana. Jest bezlitosny. 
– Powiedziałem cisza! – warczy. 
W miarę jak narasta we mnie uczucie rozkoszy, zaczynam napierać na niego 

pośladkami. Stęka przy każdym pchnięciu, w oszałamiającym tempie zderzając 
się  z  moim  łonem  i  wprawiając  mnie  w  euforyczne  oszołomienie.  Próbuję 
złapać  poduszkę,  ale  jestem  tak  zdezorientowana,  że  chwytam  w  garść 
prześcieradło – nie mam dość sił, żeby podnieść głowę i poszukać jej wzrokiem. 
Jestem kompletnie bezradna. 

Czuję, że mocniej zaciska dłonie, nabrzmiały członek wdziera się we  mnie, 

rozciągając  mnie  do  granic  wytrzymałości.  To  zaborczy  seks.  Ot  co.  Nie  żeby 
mi  to  przeszkadzało.  Może  i  jestem  bezbronna  i  zdana  na  jego  łaskę,  ale  zaraz 
doznam oszałamiającego orgazmu. 

Jego  ruchy  stają  się  coraz  bardziej  gwałtowne,  w  końcu  zadaje  ostatnie 

pchnięcie i powoli wbija się głęboko, rozdzierając mnie na pół. Chowam głowę 
w  materac,  żeby  zdusić  okrzyk  rozkoszy,  targana  niesamowitym  orgazmem. 
Jego ochrypły okrzyk niesie się po pokoju, gdy wraz ze mną doznaje szalonego 
spełnienia. Zwala się na  mnie, dysząc mi głośno do ucha. Trzęsie się i drży na 
całym ciele. 

Nie  mogę wyjść z szoku. Jestem kompletnie wyczerpana, z trudem  łapię w 

płuca cenne powietrze. To był dla nich naprawdę ciężki dzień. 

– Proszę, powiedz, że to ty – sapię, zamykając oczy i chłonąc przez garnitur 

ciepło jego ciała. Nawet nie zdjął marynarki. 

– To ja – szepcze, odgarnia mi włosy z pleców i muska językiem nagą skórę. 
Wzdycham z zadowoleniem, gdy liże i skubie zębami moje plecy. 
– Nie bierz prysznica – rozkazuje między liźnięciami. 
– Dlaczego? – Marszczę brwi. I tak nie mam już na to czasu. 
Odsuwa  się,  przewraca  mnie  na  wznak  i  przyciska  mi  ręce  do  materaca  po 

obu  stronach  głowy.  Patrzy  na  mnie  z  góry,  wystylizowane  rano  włosy  ma 
zmierzwione, ale wcale nie wygląda przez to gorzej. 

– Bo kiedy wyjdziesz wieczorem, chcę, żebyś cała była we mnie. 
Odnajduje  moje usta, ale tym razem obiera zupełnie inną taktykę – porusza 

językiem,  mruczy  mi  w  usta  i  podskubuje  wargi.  Totalna  odmiana  po  dzikim 
ataku, jaki przypuścił na mnie przed chwilą. 

–  Czy  mężczyźni  instynktownie  wyczuwają  kobiety,  które  niedawno  się 

pieprzyły? – pytam. 

background image

–  Nie  przeklinaj.  –  Odsuwa  głowę,  mierząc  mnie  wzrokiem  pełnym 

dezaprobaty. – Piłaś. 

– Nie – odpowiadam ze skruchą. 
Zerka  na  moje  nadgarstki,  gdy  naprężam  mięśnie,  by  odruchowo  dotknąć 

włosów, a potem znów patrzy na mnie spod uniesionej brwi. 

–  Nie  pij  więcej  –  rozkazuje  cicho  i  obdarza  mnie  kolejnym  szczodrym 

pocałunkiem. – Miałem nadzieję, że będziesz mieć na sobie koronki – mruczy w 
nasze złączone usta. 

Wypuszcza  jeden  nadgarstek  i  zsuwa  palec  po  moim  boku,  wrażliwym 

biodrze, aż do zwieńczenia ud. 

–  Zniszczyłbyś  je  –  dyszę,  gdy  zanurza  we  mnie  dwa  palce.  Jeszcze  nie 

doszłam do siebie po ostatnim obłędnym  orgazmie, a on już chce doprowadzić 
mnie do kolejnego. 

– Możliwe – potwierdza, okrężnym ruchem wpychając pałce najgłębiej, jak 

potrafi. 

– Hm. – Wzdycham błogo, mocno naprężając pod nim nogi. 
– I ubierz się przyzwoicie. 
Łapię  go  za  ramię,  żeby  przyciągnąć  jego  usta  do  moich,  ale  ani  drgnie. 

Patrzy na mnie wyczekująco, a ja uświadamiam sobie... że czeka, aż potwierdzę, 
że zrozumiałam jego polecenie. 

– Dobrze! – krzyczę rozpaczliwie, gdy muska kciukiem łechtaczkę. 
– Jesteś blisko, Avo? 
–  Tak!  –  krzyczę  mu  w  twarz.  Zaraz  przeżyję  powtórkę  poprzedniego 

orgazmu i będzie ona równie satysfakcjonująca i obezwładniająca. – Proszę! 

Przysuwa twarz do mojej, tak że nasze usta prawie się stykają. 
–  Hm,  przyjemnie,  skarbie?  –  Wpycha  palce  głębiej  i  pociera  przednią 

ściankę. 

– O Boże! – krzyczę. – Jesse, proszę. – Unoszę głowę, żeby dosięgnąć jego 

ust, ale on się odsuwa. 

– Pragniesz mnie? 
Gładzi moje nabrzmiewające wargi, a ja wyprężam nogi. Cała płonę. 
– Tak. 
– Chcesz mnie zadowolić, Avo? 
– Tak, Jesse, proszę! – krzyczę. 
Czuję się jak ogłuszona, gdy wysuwa palce i wstaje z łóżka. 
Co takiego? Nie! 
Byłam  już  na samej krawędzi  i ot tak, po  prostu,  mój nadciągający  orgazm 

wyparował, przez co czuję się jak tykająca bomba. 

– Co ty wyprawiasz? – pytam oszołomiona. 
– Chcesz, żebym skończył? – Przekrzywia głowę, zapinając rozporek. 
– Tak! 

background image

Wbija we mnie wzrok. 
– Więc nie wychodź. 
– Nie! 
Wzrusza ramionami. 
– Zrobiłem, co do mnie należało. – Posyła mi całusa, wpatrując się we mnie 

zielonymi oczami, a potem odwraca się i wychodzi. 

Leżę  na  plecach,  naga,  naznaczona,  i  rozpaczliwie  pragnę  spełnienia.  Nie 

mogę uwierzyć, że mi to zrobił. Wiem, co to było. To była nieskuteczna próba 
przemówienia mi do rozumu, po której nastąpiła nieskuteczna palcówka. 

–  Więc  sama  się  sobą  zajmę!  –  krzyczę,  gdy  drzwi zatrzaskują  się  za  nim. 

Nie zrobię tego. Orgazm nie będzie nawet w połowie tak satysfakcjonujący, jeśli 
sama się do niego doprowadzę. 

Prycham  i podchodzę nago do szuflady z bielizną, żeby wybrać  najbardziej 

wyzywający  komplet.  Różowa  koronka  powinna  spełnić  swoje  zadanie. 
Zakładam  bieliznę,  odnajduję  elegancką  papierową  torbę  i  z  uśmiechem 
odwijam  z  bibuły  kategorycznie  zabronioną  sukienkę  za  pięćset  funtów. 
Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni, panie Ward! 

Znów  staczam  bitwę  z  suwakiem,  dokańczam  makijaż  i  oglądam  się  w 

lustrze.  Jestem  z  siebie  bardzo  zadowolona.  Kremowa,  jedwabna  kiecka 
wygląda  rewelacyjnie,  moja  skóra  wygląda  jak  muśnięta  słońcem,  oczy  są 
ciemne  i  przydymione,  a  włosy  układają  się  w  czekoladowe  fale.  Wsuwam 
stopy w kremowe szpilki Carvela i spryskuję się Eternity Calvina Kleina. 

– Jasny gwint! – piszczy Kate. Odwracam się do niej i widzę, że lustruje od 

stóp do głów moje sprężyste, opięte jedwabiem ciało. – Szlag go trafi! 

Prycham. 
– Pan na włościach może się ode mnie odwalić! 
Kate wybucha śmiechem. 
–  Widzę,  że  poczułaś  przypływ  odwagi.  Wspaniale!  –  Jak  zwykle  wygląda 

oszałamiająco  w  intensywnie  zielonej  sukience  i  granatowych  szpilkach.  – 
Czym sobie na to zasłużył? 

–  Nie  udało  mu  się  przemówić  mi  do  rozumu,  więc  zostawił  mnie  na 

krawędzi orgazmu – rzucam od niechcenia, a Kate pada na łóżko, zaśmiewając 
się  do  łez.  Nie  mogę  się  opanować  i  dołączam  do  niej.  To  musi  brzmieć  dość 
zabawnie. 

–  A  niech  go  –  parska  Kate,  śmiejąc  się  histerycznie.  –  Cieszę  się,  że  nie 

tylko ja uprawiam seks wszech czasów. – Ociera załzawione oczy. 

Wcale  nie  jestem  zaskoczona  tym  wyznaniem.  Sam  nie  chodzi  po  jej 

mieszkaniu na wpół nagi, z tym lubieżnym uśmieszkiem na ustach, bo smakują 
mu jej torty. 

– Nie wiem, co o tym myśleć. – Kręcąc głową, odwracam się do lustra, żeby 

nałożyć jasnobeżową szminkę. 

background image

–  Ustaliłaś  już,  ile  ma  lat?  –  Kate  ponosi  pędzelek,  żeby  nałożyć  na  blade 

policzki jeszcze jedną warstwę bronzera. 

– Nie mam pojęcia. To temat tabu, tak samo jak blizna na brzuchu. 
Kate szczypie się w policzki. 
– Czy to ma jakieś znaczenie? I co znowu za blizna? 
–  Nie,  nie  ma.  A  bliznę  ma  paskudną,  stąd  dotąd.  –  Przesuwam  palcem  od 

środka podbrzusza do kości biodrowej. 

Kate patrzy na moje odbicie w lustrze. 
– Zakochałaś się w nim. 
– Szaleńczo – przyznaję w końcu na głos.

Rozdział 11 

Rozchichotane,  mijamy  bramkarzy  przy  wejściu  do  Baroque.  Nie  jesteśmy 

ani trochę wstawione, po prostu dzisiaj wszystko nas bawi. 

– Co zamawiasz? – pyta Kate, gdy barman rusza w naszą stronę. 
– Wino – odpowiadam, uśmiechając się sama do siebie. To było proste. 
Kate zostaje obsłużona i przeciskamy się przez piątkowy tłum do ostatniego 

wolnego Stolika na tyłach sali. Ostrożnie wspinam się na wysoki stołek, mocno 
przytrzymując dół sukienki. 

– No to gadaj. Co z Samem? – Pytam z głupia frant, wiedząc, że chodzi tu o 

coś  więcej  niż  seks.  Nie  znam  Sama,  ale  bardzo  dobrze  znam  Kate  –  jeśli 
poświęca mężczyźnie tyle czasu, to musi on być kimś wyjątkowym. Nie spędza-
ła z nikim tyle czasu, odkąd rozstała się z moim bratem. Uśmiecham się na myśl 
o jego rychłym przyjeździe. Nie mogę się już doczekać spotkania z nim, ale dziś 
wieczór nie będę rozmawiać o Donie, nie z Kate. 

Wzrusza ramionami. 
– To nic poważnego. 
–  No  nie  bądź  taka!  –  wołam.  –  Ja  już  i  tak  za  dużo  opowiedziałam  ci  o 

Jessem. Zdradź coś! 

Kate upija łyk wina i odstawia kieliszek na blat. 
–  Avo,  to  nie  jest  facet,  z  którym  można  się  ustatkować.  Zamierzam 

korzystać, dopóki dobrze się bawimy, ale nie chcę się przywiązywać. 

Słowa Kate przypominają mi, co mówiła Sara o wiązaniu z kimś marzeń. 
– Skąd wiesz? – pytam, starając się zebrać rozbiegane myśli. 
– Po prostu wiem – odpowiada Kate, uśmiechając się półgębkiem. 
Jestem  trochę  rozczarowana.  Kate  jest  pełna  życia,  niesamowicie 

wyluzowana i całkowicie pozbawiona zahamowań, zupełnie tak jak Sam. Więc 
w czym problem? 

background image

– Lubię go – przyznaję. Może i jest ekshibicjonistą i działa mi na nerwy, ale 

jest przy tym naprawdę czarujący. 

– A ja lubię Jessego. 
Śmieję się. Wcale mnie to nie dziwi. Kupił jej furgonetkę. Ale zaraz aż mnie 

cofa. 

– Ale tylko go lubisz, prawda? – O Boże, nawet mi nie przyszło do głowy, 

że  Kate  może  na  niego  lecieć.  Cóż,  wszystkie  kobiety  na  niego  lecą,  jego 
wielbicielki  wielokrotnie  częstowały  mnie  pogardliwymi  uśmieszkami,  ale 
nigdy nie przeszło mi przez myśl, nawet przez chwilę, że Kate mogła się w nim 
zadurzyć. 

– No co ty! – Patrzy na mnie obrażona. – Lubię go, bo widać, że cię kocha. 
–  Co  takiego?  On  mnie  nie  kocha,  Kate.  On  kocha  mnie  pieprzyć.  – 

Wychylam  duży  łyk  wina,  żeby  złagodzić  wrażenie,  jakie  wywarły  na  mnie 
słowa Kate. A może moje własne? Kocha mnie czy kocha mnie kontrolować? 

– Avo, powtórzę się: jesteś mistrzynią wyparcia. 
– Jak myślisz, ile ma lat? – pytam. 
Kate wzrusza ramionami. 
– Trzydzieści kilka. 
–  Mogłabyś  zapytać  Sama.  —  Nie  wiem  czemu  wcześniej  na  to  nie 

wpadłam. Czy Sam w ogóle to wie? 

–  Już  próbowałam.  –  Uśmiecha  się,  a  mnie  ogarnia  rozczarowanie.  –  Idę 

zapalić. – Zsuwa się ze stołka i wyjmuje papierosy z torebki. – Zaczekaj tu. Nie 
chcemy, żeby ktoś nam zajął stolik. 

Rusza w stronę strefy dla palaczy, a ja analizuję swoją paranoiczną sytuację. 

Zakochałam  się  w  bezwzględnym,  nierozsądnym  maniaku  kontroli  i  nawet  nie 
wiem, ile ma lat. Wiedziałam, że powinnam trzymać się od niego z daleka. Nie 
daje  mi  spokoju  myśl,  że  z  łatwością  mogłabym  spławić,  odtrącić  i  odejść  od 
każdego innego mężczyzny, ale Jesse to zupełnie inna historia. Jestem od niego 
uzależniona, to nie może być zdrowe. 

– Ava? 
Z  zadumy  wyrywa  mnie  znajomy  głos.  Głos  bardzo  mi  niemiły.  Obracam 

opiętą jedwabiem pupę na stołku. 

– Matt. – W moim głosie słychać niekłamane zaskoczenie. 
–  Cholera,  Avo,  wyglądasz  świetnie.  –  Obrzuca  mnie  pożądliwym 

spojrzeniem,  przez  co  czuję  się  zażenowana  i  skrępowana.  Jak  to  możliwe,  że 
przyprawia  mnie  o  gęsią  skórkę?  Kochałam  go  przez  cztery  lata.  A  może  nie? 
To, co czułam do Matta, blednie w porównaniu z tym, co czuję do Jessego. 

–  Dziękuję  –  mówię  uprzejmie.  Ma  na  sobie  koszulę  i  czarne  dżinsy.  Nie 

cierpię tych dżinsów. Czego on chce? 

–  Co  ostatnio  porabiasz?  –  Rozgląda  się  nerwowo  dookoła,  a  ja  wiem 

dlaczego. 

background image

Pieprzę się. Oto co ostatnio porabiam – pieprzę się na okrągło! 
–  Niewiele.  Mam  masę  pracy,  szukam  nowego  mieszkania.  –  Matt  nie 

zauważył, że nawijam włosy na palec. Nigdy nie rozgryzł tego mojego nawyku 
– może to znak? Mimo to wie, że w moim życiu pojawił się inny mężczyzna, bo 
miał wątpliwą przyjemność zostania przez niego zgnojonym. 

–  Niewiele  –  powtarza  z  namysłem,  patrząc  na  mnie  oskarżycielsko.  Cała 

jestem  napięta,  choć  sama  nie  wiem  czemu.  Nic  mu  nie  jestem  winna  –  nie 
muszę się przed nim tłumaczyć, jeśli już, to raczej on przede mną. – Szybko się 
zakręciłaś, co? 

Podrywam wzrok. 
–  Przynajmniej  zaczekałam,  aż  ze  sobą  zerwiemy  –  rzucam,  zszokowana 

jego tupetem. 

Opiera łokcie na brzegu stolika, naruszając moją przestrzeń osobistą. 
– Byłem palantem. 
– To fakt. Do czego zmierzasz? 
Uśmiecha się promiennie... i sztucznie. 
– Chciałem cię tylko jeszcze raz przeprosić. Nie miałbym do ciebie pretensji, 

gdybyś kazała mi się odpieprzyć. 

Uśmiecham się słodko. 
– Odpieprz się. 
– Nie bądź taka. Mogę postawić ci drinka przez wzgląd na dawne czasy?  – 

proponuje. 

Przez wzgląd na dawne czasy? Żeby uczcić to, jakim był fiutem? No proszę 

was! Ostrożnie zmieniam pozycję na stołku. Ta kiecka jest idiotycznie krótka  i 
choć  czułam  się  w  niej  zupełnie  swobodnie  aż  do  chwili,  gdy  Matt  mnie 
wypatrzył,  teraz  czuję  się  bezbronna  i  wystawiona  na  nicujące  spojrzenie 
mojego eksa. 

– Nie, dziękuję. 
– Kim był tamten facet? 
–  Nie  twój  interes  –  odpowiadam  szorstko,  rozglądając  się  nerwowo  po 

barze. 

– Jest trochę narwany, co? – Matt się śmieje. 
– Opiekuńczy. –  Teraz bronię  niedorzecznego zachowania Jessego, ale  nie 

pozwolę, żeby mój złośliwy eks go oceniał, nawet jeśli ma trochę racji. 

– Co ty tu robisz, do cholery? 
Napinam  ramiona.  Chłód,  jaki  zaczął  od  niego  bić  na  dźwięk  głosu  Kate, 

zmroził mnie do szpiku kości. 

– Właśnie się żegnałem – syczy Matt. 
– Więc spierdalaj! 
Matt spogląda na mnie. 
– Miło było cię spotkać, Avo. 

background image

Zostawia mnie w spokoju, a wtedy Kate wybucha. 
– Dlaczego rozmawiałaś z tą żmiją? – wypala, sadowiąc się na stołku. 
– Próbowałam go spławić – bronię się. 
– Czego chciał? 
–  Nie wiem – odpowiadam. To kłamstwo, ale lepiej nic jej nie mówić. Kate 

fuka przez chwilę, a potem bierze do ręki kieliszek. Dołączam do niej i dopijam 
swoje wino. 

–  Pójdę  po  następną  kolejkę.  –  Wyjmuję  pieniądze  z  kopertówki.  –  Pilnuj 

mojej  torebki.  –  Podchodzę  do  baru,  żeby  zamówić  następną  kolejkę  i  czekam 
cierpliwie, aż barman zrealizuje zamówienie. 

To  mój trzeci kieliszek. Jestem w buntowniczym  nastroju, ale po występie, 

jaki Jesse dał w domu, zrobię wszystko, żeby postawić na swoim. 

Kilka godzin później tłum w barze się przerzedza, a my pijemy chyba trzecią 

butelkę wina. Chichoczemy jak dwie nastolatki, a ja zadaję coraz odważniejsze 
pytania. 

– Naprawdę przywiązał cię do łóżka? – pytam śmiało. Szeroki uśmiech, jaki 

odmalowuje się na twarzy Kate, mówi mi, że to wcale nie były żarty. Nawet nie 
jestem  jakoś  specjalnie  zaszokowana.  To  musi  być  wpływ  alkoholu,  a  może 
powodem  jest  namiętny  seks,  jaki  sama  ostatnio  uprawiam.  –  Wiedziałam.  – 
Śmieję się. – Musisz mu powiedzieć, żeby coś na siebie zarzucał, kiedy chodzi 
po domu. Nie wiem, gdzie oczy podziać. 

– Oszalałaś? – Wytrzeszcza na mnie oczy. – Takie ciało ma się marnować? 
– Czym on się w ogóle zajmuje? – pytam. Jeździ porsche i chyba nigdy nie 

jest w pracy. 

Kate wzrusza ramionami. 
– Bogaty sierota. 
– Sierota? 
–  Ponoć  –  zaczyna  z  namysłem  –  jego  rodzice  zginęli  w  wypadku,  kiedy 

miał dziewiętnaście lat. Nie ma rodzeństwa, żadnej rodziny, nic. Żyje ze spadku 
i ostro imprezuje. – Znów uśmiecha się kpiąco. 

Sam  jest  sierotą?  Nie  potrafię  wyobrazić  sobie  utraty  rodziców  w  takim 

wieku – w jakimkolwiek wieku, prawdę mówiąc. Nagle widzę tego bezczelnego 
typka  w  zupełnie  innym  świetle.  Nigdy  bym  się  nie  domyśliła,  że  przydarzyło 
mu się coś tak okropnego. 

– Ile ma lat? – pytam. 
– Trzydzieści – odpowiada Kate z wahaniem, jak gdyby czuła się winna, że 

zna wiek faceta, z którym się pieprzy. Nie komentuję tego. To nie wina Kate, że 
sama żyję w nieświadomości. 

– Co sądzisz o Drew? 
Jej brwi wędrują do góry. 
– Jest trochę sztywny i wyniosły, nie uważasz? 

background image

– Tak! – przytakuję. Cieszę się, że nie tylko ja odniosłam takie wrażenie. W 

ogóle nie jest w typie Victorii. 

–  Daję  im  maksymalnie  dwie  randki.  –  Kate  celuje  we  mnie  kieliszkiem, 

wylewając trochę wina  na blat.  – Zanudzi go  na śmierć drobiazgowym opisem 
swojej  ostatniej  wizyty  w  solarium.  –  Kiwa  głową  i  upija  łyk  wina.  –  Hej,  czy 
Jesse wspominał coś o imprezie w Rezydencji? 

– Tak! – wołam. – Przyjdziesz? 
–  No  jasne!  Nie  mogę  się  już  doczekać,  żeby  zobaczyć  to  miejsce.  –  Cała 

jest podekscytowana. – Chyba powinnyśmy się wybrać na zakupy. 

–  Raczej  pójdę  w  czymś,  co  mam.  –  Wzruszam  ramionami.  Właśnie 

wydałam pięć stów  na  tę kretyńską, kusą  kieckę. Odchylam się do tyłu i zaraz 
przypominam  sobie,  że  stołek  nie  ma  oparcia,  więc  chwytam  się  blatu, 
wychlapując wino z kieliszka. – Cholera! – wołam, cudem unikając zderzenia z 
podłogą. 

Obie  dostajemy  ataku  głupawki  i  wymachujemy  kieliszkami,  rozlewając 

wino  i  chichocząc.  Nie  mogę  już  więcej  pić.  Teraz  jest  mi  wesoło,  ale  zaraz 
zacznę się zataczać i bełkotać, a skoro mój nierozsądny pan na włościach ma się 
pojawić o ósmej rano, nie mogę mieć kaca. 

– Na nas chyba już czas – oznajmiam najbardziej dyplomatycznie jak się da. 
Kate kiwa głową znad brzegu kieliszka. 
– Tak, mnie już wystarczy. – Zsuwa się ze stołka i zatacza w moją stronę. – 

Och,  uwielbiam  ten  kawałek.  Chodźmy  potańczyć!  –  piszczy,  ciągnąc  mnie  na 
parkiet. 

– Kate, nikt nie tańczy! – narzekam. W knajpie też już prawie nikogo nie ma. 
– Nieważne – upiera się Kate i potykając się, idzie w stronę muzyki i ciągnie 

mnie  za  sobą.  –  Wyjdziemy  po  tym...  och!  –  krzyczy  i  pada  jak  długa, 
pociągając mnie za sobą. – Przepraszam! – Wybucha śmiechem. 

Leżymy na plecach, chichocząc i wpatrując się w przytłumione światła baru. 

Byłabym zawstydzona... gdybym nie była tak wstawiona. 

– Myślisz, że bramkarze podejdą nam pomóc? – rechoczę. 
Kate ociera łzę. 
– Nie wiem. Zawołać  ich? – Łapie  mnie za rękę, próbując dźwignąć się do 

pozycji siedzącej. – O cholera – przeklina, a jej rozbawiony głos poważnieje. 

–  Co?  –  Siadam,  żeby  zobaczyć,  czemu  klnie,  i  widzę  nad  sobą  Jessego, 

który stoi z rękoma założonymi na piersi z bardzo poirytowaną miną. 

O  cholera,  w  rzeczy  samej.  Zaciskam  usta,  bo  boję  się,  że  jeśli  wybuchnę 

śmiechem, wkurzę go jeszcze bardziej. 

– O nie, dostanę szlaban na miesiąc. – Chichoczę cichutko, żeby tylko Kate 

mnie usłyszała. Kate parska głośno, usiłując zapanować nad wesołością. 

Siedzimy obie na podłodze klubu, zaśmiewając się jak dwie pijane hieny, a 

Jesse robi się z każdą sekundą coraz bardziej czerwony. Kate śmieje się jeszcze 

background image

głośniej, gdy u boku Jessego pojawia się Sam, który przewraca oczami na nasz 
widok.  Dlaczego  mój  mężczyzna  nie  może  po  prostu  przewrócić  oczami, 
zamiast stać  tak, jak  gdyby  miał zaraz  ulec samozapłonowi? Nie jestem aż  tak 
pijana.  Swoją  obecną  pozycję  zawdzięczam  występnej  przyjaciółce,  która 
sprowadziła mnie na manowce. 

Przysadzisty,  łysy  bramkarz  zbliża  się  w  naszą  stronę,  więc  trącam  Kate 

łokciem, żeby zasygnalizować jej, że zaraz wyrzucą nas z klubu. 

– Kate, jeśli nie wpuszczą nas tu więcej na lunch, chyba mnie krew zaleje. – 

Uwielbiam kanapkę z sałatą, pomidorem i bekonem, którą podają w Baroque. 

– Ty już jesteś zalana – prycha Kate, opierając się na mnie i po raz kolejny 

próbując wstać. 

–  Jesse,  zajmij  się  swoją  kobietą  –  mówi  bramkarz,  przeciągając  sylaby,  i 

ściska dłoń Jessego na powitanie. 

– Nie przejmuj się. – Rzuca mi swoje najgroźniejsze spojrzenie. – Zaraz się 

nią zajmę. Dzięki za telefon, Jay. 

Co takiego? 
– Chodź, zarazo – drwi Sam, dźwigając Kate z podłogi. Ta zarzuca mu ręce 

na szyję, chichocząc. 

– Zabierz mnie do łóżka, Samuelu. Możesz mnie znowu związać. 
Widzę, że Sam powstrzymuje śmiech, ale nie dlatego, że jest zły na Kate. O 

nie, powściąga wesołość z powodu Jessego. Znów zepsuł mi wieczór. Mieliśmy 
się zobaczyć dopiero o ósmej rano, żeby się nie zorientował, że trochę wypiłam. 
I o co chodzi z tym telefonem od bramkarza? 

Przenoszę  nietrzeźwy  wzrok  na  pana  Niedorzecznego  i  robię  groźną  minę. 

Oczy  wychodzą  mu  z  orbit,  a  ja  podążam  wzrokiem  w  dół  mojej  sukienki.  O 
rety,  złamałam  dwa  zakazy.  Naprawdę  dostanę  szlaban.  Znów  zaczynam 
chichotać. 

– Wstawaj – warczy przez zaciśnięte zęby. 
–    Och,  rozchmurz  się,  ty  nudziarzu!  –  besztam  go  pewnym  siebie  tonem, 

choć  wcale  nie  czuję  się  pewnie.  Wyciągam  do  niego  rękę,  wiedząc,  że  nie 
odmówi mi pomocy. 

Wzdycha,  kręci  głową,  demonstrując  swoje  rozdrażnienie,  i  pomaga  mi 

wstać.  Jego  oczy  robią  się  jeszcze  większe,  gdy  może  podziwiać  sukienkę  w 
pełnej krasie. 

Znów zaczynam chichotać, ale szybko się uspokajam. 
–  Gniewasz  się  na  mnie?  –  Podnoszę  na  niego  zamroczony  wzrok  i 

trzepocząc rzęsami, łapię go za przód szarego garnituru. 

–  Szalenie,  Avo  –  rzuca  groźnie,  chwyta  mnie  za  łokieć  i  wyprowadza  z 

baru. 

Przed  wejściem  Sam  pomaga  Kate  wsiąść  na  przednie  siedzenie  porsche, 

osłaniając  przy  tym  jej  głowę.  Kate  nadal  chichocze,  więc  zaczynam  jej 

background image

wtórować. 

– Samuelu, dziś jest twoja szczęśliwa noc! – woła, gdy Sam zamyka drzwi. 
Jesse i Sam żegnają się, Jesse przez cały czas trzyma mocno mój łokieć. 
–  Na  razie,  laska!  –  Sam  całuje  mnie  w  policzek,  posyłając  mi  ukradkiem 

uśmieszek  przeznaczony  tylko  dla  mnie,  który  odwzajemniam,  cały  czas 
powstrzymując wybuch śmiechu, żeby nie wkurzyć mojego mężczyzny bardziej 
niż to konieczne. 

Jesse  prowadzi  mnie  do  samochodu  i  sadza  na  przednim  siedzeniu, 

delikatnie,  acz  stanowczo,  wszystko  w  całkowitym  milczeniu.  Wygląda  na 
rozjuszonego, ale jestem pijana i zuchwała, więc nie dbam o to. 

Sięga po mój pas, ale bezczelnie odpycham jego rękę. 
–  Potrafię  zapiąć  pasy  –  gderam,  ale  posyła  mi  spojrzenie  z  serii  „nie 

doprowadzaj  mnie  do  ostateczności‖,  więc  grzecznie  kładę  ręce  na  kolanach, 
żeby  mógł  się  nachylić  i  zapiąć  pas.  Korzystam  z  okazji  i  zaciągam  się  jego 
zapachem. 

– Smakowicie pachniesz – mówię cicho. 
Odsuwa  się,  wciąż  poważny,  w  jego  oczach  wciąż  tli  się  niezadowolenie. 

Ale  nie  odzywa  się  nawet  słowem.  Postanowił  ukarać  mnie  milczeniem. 
Zatrzaskuje  moje  drzwi,  wślizguje  się  za  kierownicę  i  niedbale  włącza  się  do 
ruchu, kompletnie olewając innych kierowców. 

– Do Kate jedzie się tamtędy – zauważam, gdy skręca w złym kierunku. 
– I? – rzuca cierpko. 
–  I...  tam  mieszkam  –  oświadczam  stanowczo.  Nie  pozwolę,  żeby  zupełnie 

zepsuł mi wieczór. Najciekawsze rozmowy prowadzimy z Kate przy herbacie po 
naszych alkoholowych ekscesach. 

– Prześpisz się u mnie. – Nawet na mnie nie patrzy. 
– Nie tak się umawialiśmy – przypominam mu, – Mam czas do ósmej rano, 

potem znów możesz zacząć mnie rozpraszać. 

– Zmieniłem umowę. 
– Nie można zmieniać umowy! 
Powoli odwraca się w moją stronę. 
– Ty to zrobiłaś. 
Odsuwam  się,  rzucając  mu  najbardziej  zdegustowane  spojrzenie,  na  jakie 

mnie  stać,  ale  nie  wiem,  co  powiedzieć.  Ma  rację  –  rzeczywiście  nie 
wywiązałam  się  z  umowy,  ale  wyłącznie  dlatego,  że  warunki,  jakie  postawił, 
były kompletnie  niedorzeczne.  Zapadam  się  w  miękki skórzany  fotel  i  daję  za 
wygraną. Zresztą zostało jeszcze tylko trochę ponad osiem godzin do ósmej. 

Gdy  parkujemy  przed  Lusso,  z  mojej  piersi  wyrywa  się  jęk.  Za  każdym 

razem, gdy Clive mnie widzi, jestem pijana albo tak wyczerpana, że trzeba mnie 
nieść.  Otwieram  drzwi,  prostuję  się  i  robię  kilka  ostrożnych  kroków.  Jesse 
obserwuje  mnie  uważnie,  pewnie  czeka,  aż  się  potknę,  aby  mógł  mnie  porwać 

background image

na ręce i zademonstrować Clive’owi, że znów urwał mi się film. 

Cicho  zamykam  drzwi  samochodu  i  ruszam  w  stronę  foyer.  Nie  mogę  się 

potknąć,  nie  mogę  się  potknąć.  Docieram  do  recepcji,  wciąż  w  pozycji 
wyprostowanej,  uprzejmie  kiwam  głową  Clive’owi,  ale  on  nie  odzywa  się  ani 
słowem.  Odpowiada  mi  skinieniem  głowy,  a  potem  zerka  na  Jessego.  Kiedy 
opuszcza z powrotem  głowę, nie witając się z  nim, wiem, że  musiał zauważyć 
jego wściekłą minę. Fukam pod nosem, wchodzę do windy i czekam grzecznie 
na Jessego. 

– Musisz zmienić ten kod – mamroczę, wbijając kod fabryczny. Musi tylko 

powiadomić ochronę i natychmiast się tym zajmą. 

Nie odzywa się. Karanie mnie milczeniem świetnie mu wychodzi. Podnoszę 

głowę i widzę, że przygląda mi się z kamienną twarzą. Jestem pewna, że zaraz 
się na  mnie rzuci i przeleci mnie w swoim stylu. Czy będzie chciał przemówić 
mi do rozumu, czy może odświeżyć  mi pamięć? Och, to na pewno będzie seks 
na  zgodę!  Mój  wstawiony  mózg  rozkoszuje  się  tą  myślą,  ale  drzwi  windy 
otwierają  się  i  Jesse  wychodzi,  zostawiając  mnie  w  środku.  Jestem  w  szoku. 
Dałabym głowę, że się na mnie rzuci. 

Otwiera  drzwi  apartamentu  i  wchodzi  do  środka,  nie  zaszczycając  mnie 

nawet  spojrzeniem,  sama  muszę  zamknąć  drzwi.  Idę  za  nim  do  kuchni,  gdzie 
wyjmuje  z  lodówki  butelkę  wody.  Wypija  kilka  łyków  i  wyciąga  butelkę  do 
mnie. 

Nie odpycham jej, bo chce mi się pić, nie dlatego, że chcę być uprzejma. Piję 

wodę pod jego czujnym okiem, a pustą butelkę odstawiam na blat. 

– Odwróć się – rozkazuje. 
Wstrzymuję oddech, w moim ciele rozbłyska milion fajerwerków. Wykonuję 

jego polecenie i odwracam się do niego plecami, moje libido krzyczy, na skórze 
mam  gęsią  skórkę.  Dotyk  jego  ciepłych  dłoni  sunących  po  moich  ramionach 
sprawia, że wzdycham przez zaciśnięte zęby. Chwyta suwak sukienki i rozpina 
go powoli, a potem przesuwając dłońmi wzdłuż moich boków, zsuwa ją ze mnie 
i  opada  na  kolana.  Klepie  mnie  w  kostkę,  więc  wychodzę  ze  skłębionego 
materiału i odwracam się przodem do klęczącego przede mną mężczyzny. 

Podnosi na mnie wzrok i wstaje powoli, sunąc nosem wzdłuż rowka między 

moimi  piersiami,  aż  dociera  do  szyi.  W  myślach  błagam  go,  żeby  mnie  wziął. 
Moja spragniona dotyku skóra płonie, pragnę go przyciągnąć, ale wiem, że tym 
razem to on dyktuje warunki. 

– Chcesz poczuć na sobie moje usta, Avo? – pyta cicho. 
Oddech  więźnie  mi  w  gardle,  gdy  jego  głos  wibruje  mi  tuż  przy  uchu, 

wzdycham przeciągle i chrapliwie. 

– Powiedz to, Avo. – Muska wargami moje ucho. Trzęsą mi się kolana. 
– Tak – jęczę na wydechu. 
– Chcesz, żebym cię przeleciał, skarbie? 

background image

– Jesse. – Drżę, gdy dotyka mnie między nogami. 
–  Wiem.  Pragniesz  mnie.  –  Nagryza  płatek  mojego  ucha,  metal  srebrnych 

kolczyków  dzwoni  o  jego  zęby.  Dygoczę  i  dyszę,  trawiona  pożądaniem.  Ale 
wtedy on się odsuwa, zostawiając mnie na pastwę buzujących hormonów. – Nie 
ruszaj się – rozkazuje stanowczo. 

Wciąż  ma  na  sobie  szary  garnitur.  Odchodzi  i  otwiera  szafkę,  z  której  coś 

wyjmuje. Masło czekoladowe? Mój puls przyspiesza. 

Spokojnie  rusza  w  moją  stronę,  a  ja  omiatam  wzrokiem  jego  szczupłą 

sylwetkę,  zachwycona  widokiem  wypukłości  w  rozporku.  Czekam  cierpliwie, 
nie  ponaglam  go.  Wreszcie  staje  tuż  przede  mną,  tak  że  czuję  na  sobie  jego 
gorący,  miętowy  oddech,  i  muska  ustami  moje  policzki,  moje  oczy,  mój 
podbródek, by wreszcie pocałować delikatnie moje wargi. 

Mruczę błogo i otwieram usta, ale on przerywa pocałunek i zaczyna zsuwać 

się w dół  po  moim ciele.  Zalewa  mnie  fala gorąca,  mój skrócony oddech staje 
się  zduszony  i  urywany.  Nie  spuszczając  wzroku  z  mojej  twarzy,  trąca  nosem 
moje  koronkowe  figi.  Muszę  przytrzymać  się  jego  barków,  żeby  nie  upaść. 
Rzuca  mi  ten  znaczący  uśmiech  i  zaczyna  wstawać,  przyciskając  się  do  mnie 
całym ciałem. 

– Tak mocno na ciebie działam – dyszy mi do ucha. 
Dygoczę, z trudem łapiąc oddech. 
– Tak. 
–  Wiem  o  tym.  To...  mnie...  cholernie...  kręci.  –  To  powiedziawszy,  robi 

krok  w  tył.  Co  on  wyprawia?  Unosi  ręce  i  widzę,  że  w  jednej  trzyma  moją 
sukienkę, a w drugiej... nożyczki. 

Nie  odważy  się!  Ze  spokojem  rozwiera  nożyczki  i  przystawia  je  do  brzegu 

sukienki.  Potem,  bardzo  powoli,  rozcina  materiał,  a  ja  przyglądam  się  temu  z 
rozdziawionymi ustami. A jednak się odważył. Sukienkę za pięćset funtów? Nie 
jestem w stanie go powstrzymać, ani nawet wrzasnąć na niego. Stoję kompletnie 
osłupiała. 

Nieusatysfakcjonowany  przecięciem sukienki za pięć stówek  na pół, tnie ją 

na  kilka  mniejszych  kawałków,  po  czym  spokojnie  i  precyzyjnie  układa 
zmasakrowany materiał wraz z nożyczkami na wyspie kuchennej, nie zdradzając 
przy tym żadnych emocji. Odwraca się w moją stronę. 

Wreszcie odnajduję głos. 
– Nie wierzę, że to zrobiłeś. 
– Dość tych gierek, Avo – ostrzega ze spokojem. Wsuwa dłonie w kieszenie 

spodni  i  przygląda  mi  się  uważnie.  Stoję  przed  nim,  kompletnie  wytrącona  z 
równowagi.  Cały  alkohol  wyparował  mi  z  głowy.  Myślę  zupełnie  trzeźwo  i 
jestem totalnie oszołomiona tą demonstracją władzy. 

– Jesteś... – celuję palcem w jego twarz – szalony! 
Ściąga usta w wąską linię. 

background image

– Tak się właśnie czuję. Do łóżka, ale już! 
Słucham? Do łóżka? Ten facet przekroczył granice niedorzeczności – on jest 

kompletnie niemożliwy! Marszczę czoło. Jeśli spędzę z nim więcej czasu, będę 
musiała zrobić sobie botoks przed dwudziestymi siódmymi urodzinami. 

–    Nie  idę  z  tobą  do  łóżka!  –  Okręcam  się  na  pięcie  i  wychodzę  z  kuchni, 

zostawiając w niej mojego gotującego się z wściekłości maniaka kontroli. 

Ruszam po schodach w górę, tupiąc i fukając przez całą drogę. Chce mi się 

wrzeszczeć! Ten gość to pieprzony czubek! 

Wpadam jak pocisk do ostatniej sypialni gościnnej. Jest kilka innych, ale tę 

lubię  najbardziej i jest położona  najdalej od jego sypialni. Z  hukiem zamykam 
za sobą drzwi  i wpełzam do przepięknie zasłanego  łóżka, które wciąż wygląda 
jak  w  noc  otwarcia.  Zrzucam  na  podłogę  wszystkie  dekoracyjne  poduchy  i 
opuszczam  moją  sfrustrowaną  głowę  na  poduszkę.  Natychmiast  żałuję,  że  nie 
pachnie świeżą wodą i miętą i że nie jest tu tak wygodnie jak w łóżku Jessego, 
ale  dziś  musi  mi  to  wystarczyć.  Jutro  stąd  spadam.  Ten  facet  jest  pomylony! 
Nawet nie ma sensu próbować postawić na swoim, bo nawet jeśli będzie na tyle 
uprzejmy, żeby przyznać mi rację, później i tak wdepcze mnie w ziemię. 

– Dupek – mamroczę pod nosem. 
Drzwi  otwierają  się  szeroko,  do  środka  wpada  światło  z  korytarza  i  widzę 

jego  sylwetkę,  która  rośnie,  w  miarę  jak  się  do  mnie  zbliża.  Co  zamierza  mi 
teraz zrobić? Płukanie żołądka? 

Schyla  się  i  bez  słowa  bierze  mnie  na  ręce.  Gdyby  mogło  to  coś  dać, 

opierałabym się. Ale to na nic. Pozwalam, żeby zaniósł mnie do swojej sypialni 
i położył na łóżku. 

Przewracam się na brzuch, zanurzam twarz w poduszce i zaciskam powieki, 

ukradkiem  wdychając  jego  zapach,  którym  przesiąknięta  jest  cała  pościel. 
Jestem wyczerpana psychicznie i cieszę się, że jutro weekend. Najchętniej cały 
prześpię. 

Słyszę, jak się rozbiera, po chwili łóżko ugina się pod jego ciężarem. Łapie 

mnie w pasie i bez większego wysiłku przyciąga do twardego torsu. Próbuję go 
odepchnąć, ignorując jego ostrzegawczy pomruk. 

– Puść mnie! – prycham, usiłując oderwać jego palce od mojego brzucha. 
–  Ava. – W tonie jego głosu wyraźnie słychać zniecierpliwienie, co wkurza 

mnie jeszcze bardziej. 

– Jutro.., stąd spadam – warczę, odsuwając się od niego. 
–  Zobaczymy  –  mówi  z  wyraźnym  rozbawieniem,  przyciąga  mnie  z 

powrotem i przyciska do siebie. 

Przestaję walczyć. To na nic. Poza tym ogarnia mnie ogromne zadowolenie, 

gdy oplata mnie ciasno ramionami i czuję we włosach jego gorący oddech. 

Ale nadal gotuję się ze złości.

background image

Rozdział 12 

Wstawaj, moja droga. – Trąca mnie nosem, a ja otwieram oczy. 
Daję  mojemu  mózgowi kilka chwil  na rozruch, a oczom czas  na oswojenie 

się ze światłem. Gdy wreszcie udaje mi się skupić wzrok, patrzy na mnie z góry 
tymi  jasnozielonymi,  błyszczącymi  oczami.  Ale  ja  chciałabym  pospać  dłużej. 
Jest  sobota  i  nic,  nawet  chęć  nawrzucania  mu,  nie  wyciągnie  mnie  w 
najbliższym czasie z łóżka. 

Odpycham go i przewracam się na drugi bok. 
–  Nie  rozmawiam  z  tobą  –  burczę,  wtulając  się  z  powrotem  w  poduszkę. 

Daje  mi klapsa w pupę, przewraca  mnie  na plecy  i przytrzymuje za ręce.  – To 
bolało!  – wołam,  piorunując  go wzrokiem. Kąciki ust mu  drgają, ale dziś  rano 
nie jestem w nastroju na szelmowskie wcielenie Jessego. 

Przywiera do  mnie całym ciałem, omiata  wzrokiem  moją twarz. Powinnam 

walnąć go kolanem między nogi! 

– Mamy dzisiaj dwa wyjścia – oznajmia. – Możesz przestać zachowywać się 

niedorzecznie  i  spędzimy  razem  cudowny  dzień  albo  możesz  dalej  zgrywać 
krnąbrną  podpuszczalską,  a  wtedy  będę  zmuszony  przykuć  cię  kajdankami  do 
łóżka i łaskotać do nieprzytomności. Więc jak będzie, skarbie? 

Ja?  Niedorzecznie?  Rozdziawiam  buzię,  a  on  przygląda  mi  się  z 

zainteresowaniem. Czy on naprawdę sądzi, że zgodzę się na to ultimatum? 

Unoszę  głowę  i  zbliżam  ją  do  tej  jego  nieogolonej,  irytująco  przystojnej 

twarzy. 

–  Odwal  się  –  mówię,  powoli  i  wyraźnie,  a  on  wytrzeszcza  oczy  i  odsuwa 

się, zaskoczony moją bezczelnością. 

– Licz się ze słowami, do cholery! 
– Nie! Do diabła, co ty sobie wyobrażasz, kazałeś mnie śledzić bramkarzom? 

–  Mój  zaspany  mózg  właśnie  sobie  o  tym  przypomniał.  Jeśli  mam  rację,  jeśli 
naprawdę kazał bramkarzom mieć na mnie oko, chyba wyjdę z siebie. 

–  Avo,  chciałem  mieć  pewność,  że  jesteś  bezpieczna.  –  Spuszcza  głowę  i 

zagryza dolną wargę. – Martwię się, to wszystko. 

On się martwi? Zna mnie krócej niż miesiąc, a już zrobił się taki opiekuńczy 

i  zaborczy?  Wtyka  nos  w  nie  swoje  sprawy,  krzyżuje  mi  plany,  tnie  moje 
sukienki na kawałki i zabrania mi pić alkohol. 

– Mam dwadzieścia sześć lat, Jesse. 
Wbija we mnie wzrok. Oczy znów mu pociemniały. 
– Dlaczego włożyłaś tamtą sukienkę? 
–  Żeby  cię  wkurzyć  –  odpowiadam  szczerze,  bezskutecznie  próbując  się 

background image

uwolnić. Nic z tego. 

–  Przecież  nie  byliśmy  umówieni.  –  Marszczy  brwi.  Czy  on  myśli,  że 

włożyłam ją dla kogoś innego? 

– Zrobiłam to dla zasady – mamroczę. Chciałam mieć ostatnie słowo, nawet 

gdyby miał się o tym nie dowiedzieć. – Jesteś mi winien sukienkę. 

Jego uśmiech prawie mnie oślepia. 
– Wpiszemy to na listę rzeczy do zrobienia dzisiaj. 
A  co  to  za  lista?  W  tej  chwili  mam  ochotę  pójść  z  powrotem  spać.  Albo 

mógłby  mnie obudzić w inny sposób. Poruszam się pod nim sugestywnie, a on 
unosi brwi, zaskoczony. 

– O co chodzi? – pyta, wyraźnie starając się powściągnąć uśmiech. 
Okej, już wiem, co jest grane. Zamierza mi odmawiać, tak jak ubiegłej nocy 

i przed moim wyjściem z Kate. To ma być kara za mój sprzeciw. Jest uroczy. To 
najgorsze, co mógłby zrobić. 

–  Nie  musisz  dbać  o  moje  bezpieczeństwo  –  gderam,  wyślizgując  się  spod 

niego. Podejmę rzucone mi wyzwanie. 

– Robię to, bo bardzo mi na tobie zależy! – woła z łóżka do moich pleców. 
Zależy mu na mnie? Ja chcę, żeby mnie kochał. Idę do łazienki i zamykam 

za sobą drzwi, serce pęka mi w piersi. 

Myję  twarz  i  sięgam  po  szczoteczkę  Jessego,  ale  w  uchwycie  obok  niej 

znajduję własną szczotkę do zębów. Hę? Nakładam pastę i zaczynam szorować 
zęby, zerkając w lustrze na kabinę prysznicową, gdzie zauważam na półce mój 
szampon  i  odżywkę  oraz  maszynkę  do  golenia  i  żel  do  ciała.  Przeniósł  moje 
rzeczy? Nie przerywając mycia zębów, otwieram drzwi do sypialni – Jesse leży 
na  brzuchu  z  twarzą  ukrytą  w  poduszce.  Podchodzę  do  garderoby  i  prawie 
dławię się pastą na widok swoich ubrań. 

Naprawdę to zrobił! Czy ja nie mam nic do gadania? Może i kocham go, ale 

znam  go  dopiero  od  kilku  tygodni.  Przeprowadzka?  Co  to  oznacza?  Chce 
zamieszkać ze mną, żeby o mnie dbać? Jeśli tak, może się od razu odwalić. Ten 
gość chce mnie kontrolować. 

– Jakiś problem? 
Odwracam  się  ze  szczoteczką  w  ustach  i  widzę  w  drzwiach  garderoby 

Jessego, który sprawia wrażenie lekko zaniepokojonego. Pierwszy raz widzę go 
w  takim  stanie.  Mój  wzrok  ześlizguje  się  na  jego  tors,  podziwiam  falujące 
mięśnie,  gdy  zapiera  się  obiema  dłońmi  o  framugę.  Ale  zaraz  przypomina  mi 
się,  po  co  weszłam  do  garderoby.  Bełkoczę  coś  niezrozumiale  przez  pianę  i 
tkwiącą w moich ustach szczoteczkę. 

–  Przepraszam,  ale  nie  zrozumiałem  –  mówi,  powstrzymując  uśmieszek. 

Wyciągam szczoteczkę z buzi. Doskonale wie, o co mi chodzi. Znów bełkoczę, 
trochę  wyraźniej,  ale  pasta  nadal  utrudnia  mi  normalną  artykulację.  Jesse 
przewraca oczami, bierze mnie na ręce i zanosi do łazienki. 

background image

– Wypluj! – rozkazuje, stawiając mnie na ziemi. 
Wypluwam  całą  pastę  i  odwracam  się  do  mojego  niedorzecznego  maniaka 

kontroli. 

– Co to ma znaczyć? – pytam, machając ręką w nieokreślonym kierunku. 
Zaciska  usta,  powstrzymując  uśmiech,  pochyla  się  do  przodu  i  zlizuje  z 

moich ust resztki pasty, powoli przeciągając gorącym językiem po mojej dolnej 
wardze. 

– Już. Co to jest „to‖? – Przesuwa językiem do mojej skroni, dmuchając mi 

w  ucho  gorącym  oddechem.  Tężeję,  kiedy  przykrywa  dłonią  mój  wzgórek, 
przyprawiając mnie o rozkoszny dreszcz. 

– Nie! – odpycham go. – Nie będziesz mną manipulował za pomocą swojej 

cudownej boskości! 

Jesse uśmiecha się szelmowsko. 
– Uważasz mnie za boga? 
Prychając,  odwracam  się  z  powrotem  do  lustra.  Jego  ego  rośnie  w  takim 

tempie, że zaraz będę musiała wyskoczyć przez okno, żeby nie przygniotło mnie 
do ściany. 

Oplata  mnie  ramieniem w pasie, przyciąga do siebie  i opiera  podbródek  na 

moim  barku.  Wpatrzony  w  moje  odbicie,  wpycha  mi  wzwiedziony  członek 
między  uda  i  zatacza  biodrami  koło,  aż  muszę  się  przytrzymać  rękami  boków 
szafki. 

– Nie mam nic przeciwko byciu twoim bogiem – szepcze chrapliwie. 
–  Skąd  tu  się  wzięły  moje  rzeczy?  –  pytam  jego  odbicie,  nakazując 

własnemu  ciału,  by  zachowywało  się  przyzwoicie  i  nie  dało  się  uwieść  jego 
boskim zabiegom. 

– Przywiozłem je od Kate. Myślałem, że zostaniesz u mnie kilka dni. 
– Czy ja mam w ogóle coś do powiedzenia? 
Znowu  zatacza  krąg  tymi  przeklętymi  biodrami,  wyrywając  mi  z  gardła 

cichy okrzyk. 

– A masz? 
Kręcę głową, a on znów porusza biodrami, unosząc kącik ust w łobuzerskim 

uśmiechu.  Nie  zamierzam  zareagować  na  te  przeklęte  podrygi,  bo  wiem,  że 
znów  zostawi  mnie  na  lodzie.  I  dlaczego  Kate  pozwoliła  tym  dwóm  facetom 
grzebać  w  moich  rzeczach,  o  co  jej chodzi?  W  garderobie  wiszą  przynajmniej 
dwie zmiany ubrań. Co on chce osiągnąć? 

– Szykuj się, moja droga. – Całuje mnie w szyję i klepie w pupę. – Zabieram 

cię do miasta. Dokąd chciałabyś się wybrać? 

Patrzę na niego w osłupieniu. 
– Mogę zdecydować? 
Wzrusza ramionami. 
– Czasem muszę ci pozwolić postawić na swoim – mówi z kamienną twarzą. 

background image

Jest zupełnie poważny. 

Powinnam  uczepić  się  tej  propozycji,  dopóki  jest  taki  rozsądny,  ale  jestem 

podejrzliwa. Po tym, jak się zachował ubiegłej nocy, gdy zmasakrował zakazaną 
sukienkę i postanowił się do mnie nie odzywać, nie pojmuję, czemu obudził się 
taki spokojny i zrównoważony. 

– Więc na co masz ochotę? – pyta. 
–  Jedźmy  do  Camden  –  proponuję,  przygotowana  na  odmowę.  Mężczyźni 

nie cierpię tłumu, zgiełku i szwendania się między straganami. 

– Dobrze. – Odwraca się i wchodzi pod prysznic, a ja stoję nad umywalką i 

zadaję sobie pytanie, gdzie się podział mój maniak kontroli. 

Po  zejściu  na  dół  słyszę,  że  Jesse  rozmawia  przez  telefon.  Wchodzę  do 

kuchni i ślinka napływa mi do ust. Wygląda obłędnie w znoszonych dżinsach i 
granatowej  koszulce  polo  z  podniesionym  kołnierzykiem.  Ogolił  się  i  wtarł 
trochę  wosku  we  włosy.  Naprawdę  jest  niedorzecznie  przystojny,  w  zasadzie 
wszystko jest w nim niedorzeczne 

–  Przyjadę  jutro.  Wszystko  w  porządku?  –  Obraca  się  na  stołku  i  omiata 

mnie  wzrokiem.  –  Dziękuję,  John.  Zadzwoń,  gdybyś  mnie  potrzebował.  –  Nie 
odrywając ode mnie wzroku, odkłada telefon i zakłada ręce na piersi. – Podoba 
mi się twoja sukienka. – Głos ma niski i chrapliwy. 

Zerkam na swoją zwiewną sukienkę w kwiaty. Sięga kolan, więc długość nie 

powinna  wzbudzić  jego  sprzeciwu.  Jestem  zaskoczona,  że  Kate  ją  spakowała. 
Nie ma pleców ani rękawów, nadaje się raczej na lato. Uśmiecham się w duchu. 
Jeszcze nie widział tyłu, a ja mu go nie pokażę. Kazałby mi się przebrać. Jestem 
tego pewna. 

Wkładam  cienki  kremowy  kardigan,  a  potem  przekładam  przez  głowę 

zamszową torbę. 

– Gotowy? – pytam. 
Jesse  zeskakuje  ze  stołka  i  rusza  w  moją  stronę.  Spodziewałam  się 

głębokiego pocałunku, ale nic z tego. Zakłada okulary przeciwsłoneczne, bierze 
mnie  za  rękę  i  ciągnie  w  stronę  drzwi.  Mam  spędzić  z  nim  cały  dzień,  a  on 
nawet mnie nie pocałuje? 

– Przez cały dzień nie będziesz mnie dotykał? 
Patrzy na nasze złączone dłonie. 
– Przecież cię dotykam. 
– Wiesz, o co mi chodzi. Karzesz mnie. 
–  Dlaczego  miałbym  cię  karać,  Avo?  –  pyta,  wciągając  mnie  do  windy. 

Dobrze wie, o co mi chodzi. 

Podnoszę na niego wzrok. 
– Chcę, żebyś mnie dotknął. 
– Wiem. – Wstukuje kod. 
– Ale nie zrobisz tego? 

background image

– Najpierw musisz coś zrobić. – Nie patrzy na mnie. 
Nie wierzę własnym uszom. 
– Chcesz, żebym cię przeprosiła? 
–  Nie  wiem,  Avo.  A  powinnaś  przeprosić?  –  Wciąż  patrzy  prosto  przed 

siebie. Nawet mojemu lustrzanemu odbiciu nie chce spojrzeć w oczy. 

–  Przepraszam  –  syczę.  Nie  mogę  uwierzyć,  że  mi  to  robi.  I  nie  mogę 

uwierzyć, że tak rozpaczliwie pragnę jego dotyku. 

–  Skoro  masz  już  zamiar  przepraszać,  mogłabyś  przynajmniej  wykrzesać  z 

siebie trochę skruchy. 

– Przepraszam. 
Patrzy w oczy mojemu odbiciu. 
– Szczerze? 
– Tak. 
– Chcesz, żebym cię dotknął? 
– Tak. 
W  mgnieniu  oka  odwraca  się  i  przyciska  mnie  do  lustra,  przywierając  do 

mnie całym ciałem. Od razu czuję się lepiej. To wcale nie było takie trudne. 

–  Zaczynasz  rozumieć,  prawda?  –  Zawisa  ustami  tuż  przed  moją  twarzą, 

wciskając mi biodra w podbrzusze. 

– Rozumiem – dyszę. 
Całuje  mnie,  a  ja  odnajduję  dłońmi  jego  barki  i  wbijam  mu  paznokcie  w 

mięśnie. Tak, czuję się znacznie lepiej. Nasze języki splatają się, rozpływam się 
w jego objęciach. 

– Szczęśliwa? – pyta, przerywając pocałunek. 
– Tak. 
– Ja też. Chodźmy. 
Zatrzymujemy się w Camden na śniadanie. Dzień jest piękny i już teraz jest 

mi za ciepło w kardiganie, ale pocierpię jeszcze trochę. Mógłby zabrać mnie do 
domu i kazać się przebrać. 

Jesse  bierze  mnie  za  rękę  i  przeprowadza  przez  jezdnię  do  uroczej, 

przytulnej kafejki. 

–  Spodoba  ci  się  tu.  Siądziemy  na  zewnątrz.  –  Wysuwa  dla  mnie  duży 

wiklinowy fotel. 

– Skąd wiesz? – pytam, siadając na poduszce w grochy. 
–  Podają  przepyszne  jajka  po  benedyktyńsku.  –  Uśmiecha  się  promiennie, 

widząc błysk w moich oczach. 

Kelnerka,  na  widok  tak  boskiego  faceta  jak  Jesse,  natychmiast  do  nas 

podchodzi, ale on nie zwraca na nią uwagi. 

–  Poprosimy  dwa  razy  jaja  po  benedyktyńsku,  mocną  czarną  kawę  i 

cappuccino  z  dodatkowym  espresso,  bez  czekolady  i  bez  cukru.  –  Podnosi 
wzrok  na  kelnerkę  i  obdarza  ją  jednym  ze  swoich  powalających  uśmiechów 

background image

zarezerwowanych wyłącznie dla kobiet. – Dziękuję. 

Kelnerka  chyba  lekko  się  słania,  a  ja  śmieję  się  w  duchu.  Tak,  na  mnie  też 

tak działał. W końcu kelnerka odzyskuje głos. 

– Życzą sobie państwo jaja z bekonem czy z łososiem? 
Jesse  oddaje  jej  menu  i  zdejmuje  okulary,  aby  mogła  podziwiać  jego 

zabójczo przystojną twarz w pełnej krasie. 

– Z łososiem. 
Kręcę  głową  ze  zgrozą  i  wyjmuję  komórkę,  a  tymczasem  kelnerka  spisuje 

pieczołowicie nasze krótkie zamówienie. 

– Pieczywo jasne czy ciemne? 
– Słucham? – Odrywam wzrok od komórki  i odkrywam, że kelnerka wciąż 

nad nami stoi. 

–  Chcesz  pieczywo  jasne  czy  ciemne?  –  powtarza  Jesse  z  lekkim 

uśmiechem. 

– A, ciemne. 
Jesse wbija swoje cudowne zielone spojrzenie w omdlewającą kelnerkę. 
– Oboje poprosimy ciemne. 
Kelnerka  posyła  mu  swój  najbardziej  entuzjastyczny  uśmiech  i  wreszcie 

zostawia nas samych. 

–  Jak  twoje  nogi?  –  pyta  Jesse,  ale  wiem,  że  nie  dlatego  zagryza  dolną 

wargę. 

–  W  porządku.  Często biegasz?  –  Znam  już  odpowiedź  na  to pytanie.  Nikt 

nie  wstaje  bladym  świtem,  żeby  przebiec  dwadzieścia  kilometrów,  jeśli  nie 
traktuje biegania poważnie. 

!

 

–  Pozwala  mi  się  oderwać.  –  Wzrusza  ramionami  i  odchyla  się  na  oparcie 

fotela z zamyśloną miną. 

– Od czego? 
Spogląda na mnie. 
– Od ciebie. 
Prycham. W takim razie ostatnio chyba nieczęsto biega, bo większość czasu 

spędza na poniewieraniu mojej osoby. 

– Dlaczego potrzebujesz się ode mnie oderwać? 
– Ponieważ,  Avo... – wzdycha. – Nie potrafię zostawić cię w spokoju  i, co 

jeszcze bardziej mnie martwi, wcale nie chcę. – W jego głosie słychać frustrację. 
Jest zły na mnie czy na siebie? 

Kelnerka stawia nasze kawy na stoliku i zwleka z odejściem, ale tym razem 

nie zostaje obdarzona zniewalającym uśmiechem. Jesse jest skupiony wyłącznie 
na  mnie.  To  było słodko-gorzkie  wyznanie.  Jestem  zachwycona,  że  nie  potrafi 
zostawić mnie w spokoju, ale i nieco urażona tym, że najwyraźniej go to irytuje. 

–  Dlaczego  cię  to  martwi?  –  pytam  nonszalancko,  mieszając  cappuccino  i 

modląc  się  w  duchu  o  zadowalającą  odpowiedź.  Ale  gdy  milczenie  się 

background image

przedłuża, podnoszę wzrok i widzę, że gryzie dolną wargę, a trybiki w jego gło-
wie  obracają  się  z  prędkością  stu  kilometrów  na  godzinę.  W  końcu  Jesse 
wzdycha i spuszcza wzrok. 

–  Martwi  mnie  to,  bo  czuję,  że  straciłem  kontrolę.  –  Podnosi  głowę  i 

przeszywa  mnie  spojrzeniem  zielonych  oczu.  –  Utrata  kontroli  to  coś,  z  czym 
niezbyt dobrze sobie radzę, Avo. Nie gdy chodzi o ciebie. 

Czy on właśnie przyznał, że jest kompletnie niezrównoważonym maniakiem 

kontroli? To  jasne  jak słońce, że nie  radzi sobie z odmową, przekonałam się o 
tym na własnej skórze. 

– Gdybyś posłuchał czasem głosu rozsądku, nie miałbyś poczucia, że tracisz 

kontrolę. Czy zachowujesz się tak w stosunku do wszystkich swoich kobiet? 

Wytrzeszcza oczy, a potem je mruży. 
–  Nigdy  nie  zależało  mi  na  żadnej  aż  tak  jak  na  tobie.  –  Bierze  do  ręki 

filiżankę z kawą, – Jak na złość musiałem znaleźć najbardziej krnąbrną kobietę 
na Ziemi,., 

– Żeby ją kontrolować? – Unoszę brwi, a on pochmurnieje. – A co z innymi 

związkami? 

– Nie angażuję się w związki. Nie jestem tym zainteresowany, Poza tym nie 

mam na to czasu. 

–  Jakoś  nie  szkoda  ci  było  czasu  na  pomiatanie  mną!  –  prycham  znad 

filiżanki. Jeśli to nie jest zaangażowanie, to ja nie wiem, co nim jest. 

Jesse kręci głową, 
– Ty jesteś inna. Mówiłem ci, Avo, wdepczę w ziemię każdego, kto spróbuje 

stanąć mi na drodze. Nawet ciebie. 

Nasze  śniadanie  pojawia  się  na  stoliku,  pachnie  bosko.  Zabieram  się  do 

jedzenia, rozważając jego słowa. 

– Dlaczego ja jestem inna? – pytam cicho. 
– Nie wiem, Avo – odpowiada równie cicho, krojąc łososia. 
–  Niewiele  wiesz,  co?  –  Cholera,  zawsze  słyszę  to  samo,  kiedy  próbuję 

znaleźć  powód  jego  obsesyjnej  potrzeby  kontroli.  Wyzwalam  „najróżniejsze 
uczucia‖. – Co ja mam o tym wszystkim myśleć? 

– Wiem, że nigdy nie miałem ochoty zerżnąć żadnej kobiety więcej niż raz. 

Ciebie to nie dotyczy. 

Odsuwam  się  z  przerażeniem,  prawie  dławiąc  się  kawałkiem  tostu.  Ma 

przynajmniej dość przyzwoitości, żeby wyglądać na skruszonego. / 

–  To  źle  zabrzmiało.  –  Odkłada  widelec,  zamyka  oczy  i  pociera  skronie.  – 

Próbuję  powiedzieć,  że...  nigdy  żadna  kobieta  nie  obchodziła  mnie  na  tyle, 
żebym  chciał czegoś więcej niż seksu. Dopóki  nie spotkałam ciebie.  – Pociera 
skronie  coraz  mocniej.  –  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć,  ale  poczułaś  to, 
prawda? – Spogląda  na  mnie  i wydaje  mi  się, że rozpaczliwie pragnie  usłyszeć 
potwierdzenie. – Kiedy się poznaliśmy, poczułaś to. 

background image

Uśmiecham się blado. 
– Tak, poczułam, – Nigdy tego nie zapomnę. 
Wyraz  jego  twarzy  zmienia  się  błyskawicznie  –  znów  rozpromienia  ją 

uśmiech. 

– Jedz śniadanie. – Wskazuje widelcem mój talerz, a ja godzę się z tym, że 

nie  zdobędę  informacji,  której  tak  rozpaczliwie  pragnę.  Jeśli  on  sam  tego  nie 
wie,  marne  szanse,  żebym  ja  się  kiedykolwiek  dowiedziała.  Czy  łatwiej by  mi 
było znosić jego dziwactwa, gdybym wiedziała, jak działa jego skomplikowany 
umysł? Może nigdy się tego nie dowiem, niemniej jednak właśnie przyznał – nie 
wprost – że chce czegoś więcej niż seksu, prawda? A więc go obchodzę. Czy to 
jest równoznaczne z chęcią kontrolowania mnie? Nigdy nie był w związku? Nie 
wierzę  w  to  nawet  przez  sekundę.  Wszystkie  kobiety  na  niego  lecą.  To 
niemożliwe, żeby pieprzył się z nimi tylko raz. Chryste, skoro nigdy nie zerżnął 
kobiety więcej niż raz, to ile ich było? Już mam go o to zapytać, ale rezygnuję. 
Czy naprawdę chcę to wiedzieć? 

– Musimy kupić ci sukienkę na imprezę rocznicową Rezydencji – oznajmia, 

żeby odwrócić  moją uwagę od cisnących mi się na język pytań. Jestem pewna, 
że wie, o czym myślę. 

–  Mam  masę  sukienek  –  mówię  bez  specjalnego  entuzjazmu.  Nie  pociesza 

mnie  nawet  perspektywa  obecności  Kate,  która  pomoże  mi  przetrwać  wieczór 
pełny nieprzychylnych spojrzeń Sary i jej złośliwych uwag. Czy Jesse pieprzył 
się  z  Sarą?  To  chyba  możliwe,  skoro  pieprzy  kobiety  tylko  raz.  Ta  myśl 
powoduje, że trochę zbyt gwałtownie dźgam widelcem zawartość talerza. 

Jesse marszczy brwi. 
–  Potrzebujesz  nowej  –  mówi  właśnie  tym  tonem,  który  sprawia,  że  mam 

ochotę mu się sprzeciwić. 

Wzdycham na myśl o kolejnej kłótni o strój. Mam z czego wybierać, nawet 

jeśli  nie  kupię  nowej  sukienki.  A  nawet  gdybym  nie  miała,  włożyłabym 
cokolwiek, byle tylko uniknąć chodzenia po sklepach z Jessem. 

– Zresztą jestem ci ją winny. – Wyciąga rękę nad stołem, żeby założyć mi za 

ucho niesforny kosmyk. 

Tak,  to  prawda,  ale  nie  chcę  jej,  bo  wątpię,  czy  będę  miała  coś  do 

powiedzenia przy jej wyborze. 

– Będę mogła ją wybrać? 
– Oczywiście. – Układa nóż i widelec na talerzu. – Nie jestem kompletnym 

maniakiem kontroli. 

Prawie upuszczam sztućce. 
– Jesse, jesteś naprawdę wyjątkowy.  – Mój głos wprost ocieka słodyczą, to 

stwierdzenie w pełni na to zasługuje. 

– Nie tak wyjątkowy jak ty. – Puszcza do mnie oko. – Gotowa na wycieczkę 

po Camden, skarbie? 

background image

Kiwam  głową  i  wyławiam  z  torebki  portfel,  Jesse  obserwuje  mnie 

skonsternowany.  Wsuwam  banknot  dwudziestofuntowy  pod  solniczkę  i  patrzę, 
jak wstaje, prycha teatralnie, wciska ręce do kieszeni, wymienia mój banknot na 
swój, wyrywa mi portmonetkę i wpycha go do niej z powrotem. 

Maniak kontroli! 
Mój  telefon  zaczyna  tańczyć  na  stoliku,  ale  zanim  zdążę  odebrać,  Jesse 

zabiera mi go sprzed nosa. 

– Halo? – wita tajemniczego rozmówcę. 
Patrzę  na  niego  z  niedowierzaniem.  Gdy  w  grę  wchodzi  obsługa  komórki, 

naprawdę brakuje mu dobrych manier. I kto w ogóle dzwoni? 

– Pani O’Shea? – mówi ze spokojem. 
Rozdziawiam buzię. Nie! Tylko nie moja matka! Usiłuję wyrwać mu telefon, 

ale ucieka przede mną z niecnym uśmieszkiem na obłędnie przystojnej twarzy. 

–  Mam  przyjemność  przebywać  z  pani  piękną  córką  –  informuje  moją 

matkę. Okrążam stolik, a on rusza w przeciwną stronę. 

Zaciskam  zęby  i  macham  na  niego  jak  szalona,  ale  on  tylko  unosi  brwi  i 

powoli kręci głową. 

– Tak, Ava wiele mi o pani opowiadała. Miło mi będzie panią poznać. 
Och,  co  za  wkurzający  palant!  Wcale  nie  opowiadałam  mu  wiele  o  moich 

rodzicach, a już z pewnością nie wspomniałam im o nim. O Boże, tylko tego mi 
jeszcze trzeba. Piorunuję go wzrokiem i sięgam po telefon, ale odskakuje w tył. 

– Tak, podam jej telefon. Cieszę się, że mogłem z panią porozmawiać. 
Podaje mi komórkę, a ja wyrywam mu ją z dłoni gwałtownym ruchem. 
– Mamo? 
– Avo, kto to był? – Moja mama wydaje się zaskoczona, co wcale mnie nie 

dziwi.  Uchodzę  za  młodą  singielkę  w  Londynie,  a  tu  nagle  jacyś  obcy 
mężczyźni odbierają  mój telefon. Mrużę gniewnie oczy, ale Jesse sprawia wra-
żenie zadowolonego z siebie. 

– To tylko przyjaciel, mamo. Co słychać? 
Jesse łapie się za serce, udając rannego żołnierza, ale jego poirytowana mina 

psuje cały efekt. Słyszę, jak mama mruczy z dezaprobatą. 

– Matt do mnie dzwonił – oświadcza prosto z mostu. 
Odwracam  się  plecami  do  Jessego,  próbując  ukryć  zaskoczenie.  Dlaczego 

Matt zadzwonił do mojej matki? Cholera! Nie mogę o tym teraz rozmawiać, nie 
przy Jessem. 

―  Mamo,  mogę  oddzwonić?  Jestem  w  Camden,  strasznie  tu  głośno.  –  Kulę 

się, czując na plecach świdrujący wzrok Jessego. 

–  W  porządku,  chciałam  tylko,  żebyś  wiedziała.  Był  bardzo  uprzejmy.  To 

niestosowne. – Mama jest wściekła. 

– Okej, zadzwonię później. 
– Dobrze. I pamiętaj: beztroska zabawa. – To ostatnie to czytelna aluzja do 

background image

mojego życia uczuciowego. 

Odwracam  się  do  Jessego,  który,  dokładnie  tak  jak  się  spodziewałam,  ma 

bardzo niezadowoloną minę. 

– Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyczę. 
–  „To  tylko  przyjaciel?‖  Często  pozwalasz  przyjaciołom  pieprzyć  cię  do 

nieprzytomności? 

Pokonana,  zwieszam  ramiona.  Od  tych  ciągłych  zmian  w  jego  nastawieniu 

do  mnie  mózg  mi  się  lasuje.  Pieprzy  mnie,  zależy  mu  na  mnie,  kontroluje 
mnie... 

– Czy ty masz na celu jak najbardziej utrudnić mi życie? 
Wyraz jego oczu łagodnieje. 
– Nie – mówi cicho. – Przepraszam. 
Dobry Boże, czyżby przełom? Czy on właśnie przeprosił za bycie dupkiem? 

Jestem bardziej oszołomiona  niż wtedy,  gdy zabrał  mi  telefon  i przywitał się z 
moją matką jak ze starą znajomą. 

–  Nie  przejmuj  się  tym  –  wzdycham,  wpychając  telefon  do  torby.  Gdy 

ruszam  ulicą  w  stronę  kanału,  natychmiast  obejmuje  mnie  ramieniem.  Moja 
biedna  matka  pewnie  suszy  właśnie  głowę  mojemu  biednemu  ojcu.  Wiem,  że 
później  zasypie  mnie  lawiną  pytań.  A  co  do  Matta...  wiem,  o  co  mu  chodzi. 
Próbuje  zmiękczyć  moich  rodziców...  wstrętny  padalec.  Srogo  się  rozczaruje. 
Moi rodzice, odkąd nie muszą go znosić ze względu na mnie, nie starają się już 
ukrywać niechęci, jaką w nich wzbudza. 

Do późnych godzin popołudniowych spacerujemy po Camden. Uwielbiam tu 

być  –  żadne  inne  miejsce  w  Londynie  nie  może  się  pochwalić  taką 
różnorodnością. Mogłabym godzinami szwendać się po brukowanych uliczkach 
targowisk i dawnych stajni. Szperam na różnych stoiskach, a Jesse nie odstępuje 
mnie  nawet  na  krok  i  bez  przerwy  mnie  dotyka.  Tak  się  cieszę,  że  go 
przeprosiłam. 

Przechodzimy  między straganami z jedzeniem i nie mogę już znieść gorąca. 

Nie  jest  jakoś  bardzo  upalnie,  ale  w  tłumie  turystów  jest  mi  duszno.  Ściągam 
torbę przez głowę i zdejmuję kardigan. 

– Avo, twoja sukienka jest niekompletna! 
Odwracam  się  z  uśmiechem  i  odkrywam,  że  gapi  się  z  rozdziawionymi 

ustami  na  dekolt  na  moich  plecach.  Co  teraz  zrobi?  Rozbierze  mnie  i  potnie 
sukienkę? 

–  To  taki  fason  –  informuję  go,  zawiązując  kardigan  w  pasie  i  przekładam 

torbę z powrotem przez ramię. Obraca mnie tyłem do siebie i podciąga kardigan 
w górę, próbując zasłonić obnażone ciało. – Przestaniesz? – Chichoczę. 

–  Robisz  to  specjalnie?  –  pyta  ostro,  kładąc  wielką  dłoń  na  środku  moich 

pleców. 

–  Jeśli  gustujesz  w  spódnicach  do  kostek  i  swetrach  z  golfem,  proponuję, 

background image

żebyś znalazł sobie kogoś w swoim wieku – mamroczę, gdy z ręką przyklejoną 
do  moich  pleców  toruje  mi  drogę  w  tłumie.  Zostaję  ukarana  kuksańcem  pod 
żebra. Następnym razem ubierze mnie w burkę. 

– Ile mam lat twoim zdaniem? – pyta z niedowierzaniem. 
–  Skąd  mam  wiedzieć?  –  odpalam.  –  Chcesz  mnie  uwolnić  od  mąk 

niepewności? 

Jesse prycha. 
– Nie. 
– Tak właśnie myślałam. 
Nagle coś przykuwa moją uwagę. Szybkim krokiem ruszam w stronę stoiska 

z  zapachowymi  świecami  i  hipisowskimi  drobiazgami.  Słyszę,  jak  Jesse 
przeklina  pod  nosem  i  przedziera  się  przez  tłum,  żeby  za  mną  nadążyć.  Przy 
straganie wita  mnie koleś z dzikimi dredami i masą kolczyków na całym ciele, 
najwyraźniej jakiś wielbiciel New Age. 

– Dzień dobry! – mówię z uśmiechem i sięgam po szmacianą torbę na półce. 
–  Witam  –  odpowiada  sprzedawca.  –  Mogę  pomóc?  Staje  obok  mnie  i 

pomaga mi zdjąć torbę z regału. 

– Dziękuję. – Gdy otwieram szmacianą torbę i wyjmuję jej zawartość, znów 

czuję na plecach ciepłą dłoń Jessego. 

– Co to? – pyta Jesse, zaglądając mi przez ramię. 
– To... – rozpościeram materiał – . ..są tradycyjne tajskie spodnie. 
–  Chyba  potrzebujesz  mniejszego  rozmiaru.  –  Jesse  marszczy  brwi, 

oglądając płachtę czarnego materiału, którą trzymam rozpostartą przed sobą. 

– To rozmiar uniwersalny, 
Jesse wybucha śmiechem. 
– Avo, zmieściłabyś się w nich dziesięć razy. 
–  Trzeba  się  nimi  owinąć.  Jeden  rozmiar  pasuje  na  wszystkich.  –  Od 

miesięcy chciałam wymienić moją znoszoną parę na nową. 

Z  dłonią  przyciśniętą  do  moich  pleców  odsuwa  się  w  bok  i  przygląda 

spodniom  z  powątpiewaniem.  Faktycznie  wyglądają  jak  spodnie  dla 
największego  tłuściocha  na  ś  wiecie,  ale  kiedy  prawidłowo  je  założyć,  są 
superwygodne i świetnie nadają się do chodzenie po domu w leniwy dzień. 

–  Zademonstruję.  –  Właściciel  stoiska  wyjmuje  mi  spodnie  z  rąk  i  klęka 

przede mną. 

Dłoń Jessego na moich plecach sztywnieje. 
– Weźmiemy je – mówi szybko. 
Zaraz będzie się działo! 
–  Trzeba  przymierzyć  –  mówi  wesoło  koleś  z  dredami,  potrząsając 

spodniami przy moich kostkach. 

Unoszę  stopę,  żeby  włożyć  ją  w  otwór,  ale  Jesse  odciąga  mnie  do  tylu. 

Rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. Zachowuje się idiotycznie. 

background image

– Ma pani świetne nogi – oznajmia z zadowoleniem właściciel dredów. 
Kulę się w sobie. 
– Dzięki. 
–  Daj  mi  to.  –  Jesse  wyrywa  kolesiowi  spodnie  i  ustawia  mnie  tyłem  do 

regału  ze  świecami.  Kręcąc  głową  i  mamrocząc  pod  nosem,  klęka  na  jedno 
kolano i rozpościera je przede mną. Uśmiecham się słodko do sprzedawcy, który 
chyba  nawet  nie  zwrócił  uwagi  na  zachowanie  Jessego,  bo  buja  myślami  w 
obłokach. Wkładam stopy w nogawki i podciągam spodnie, a Jesse podtrzymuje 
luźne boki. Na jego czole rysuje się głęboka zmarszczka. Biedaczek! 

Szybko przejmuję motanie w obawie, że gość z dredami zechce mi pomóc. 
– W ten sposób, widzisz? – Składam materiał na pół i zawiązuję z boku. 
–  Cudownie  –    kpi  Jesse,  przyglądając  się  spodniom  z  konsternacją. 

Odnajduje  moje spojrzenie, a ja  uśmiecham się od  ucha  do  ucha.  Kręci  głową, 
ale oczy mu się śmieją. – Chcesz je kupić? 

Rozwiązuję i zdejmuję spodnie pod bacznym okiem Jessego. 
– Ja płacę – oświadczam. 
Przewraca  oczami,  prychając  z  niesmakiem,  i  wyjmuje  z  kieszeni  zwitek 

banknotów. 

– Ile za te gigantyczne spodnie? – pyta gościa z dredami, 
– Tylko dziesiątaka, przyjacielu. 
Składam spodnie i chowam je do torby. 
– Ja zapłacę za spodnie, Jesse. 
– Tak? – Jesse wzrusza ramionami, wpychając banknot sprzedawcy. 
– Dzięki. – Koleś wciska go do torebki na biodrach. 
– Chodź. 
– Nie  musiałeś tak potraktować tego biedaka  – jęczę. – Poza tym chciałam 

sama zapłacić za spodnie. 

Przyciąga mnie do siebie i całuje w skroń. 
– Zamknij się. 
– Jesteś niemożliwy! 
– Jesteś piękna. Mogę cię już zabrać do domu? 
Kiwam głową z rezygnacją. 
– Tak. – Bolą mnie nogi, a poza tym muszę go pochwalić za spokój, z jakim 

znosił moją niespieszną wędrówkę. Zachowywał się dziś całkiem rozsądnie. 

Pozwalam  mu prowadzić się przez tłum, wychodzimy z zatłoczonej alejki  i 

moje  uszy  atakuje  głośna,  dudniąca  muzyka  techno.  Rozglądam  się  i  widzę 
światła neonów majaczące z mrocznego wnętrza budynku dawnej fabryki i tłum 
ludzi  zbierających  się  przy  wejściu.  Nigdy  wcześniej  nie  byłam  w  tym  klubie, 
ale słynie z szokujących strojów i ekstrawaganckich akcesoriów. 

– Chcesz zajrzeć? 
Jesse tak jak ja patrzy na wejście do fabryki. 

background image

– Myślałam, że chcesz wracać do domu. 
–  Tylko  się  rozejrzymy.  –  Rusza  ku  wejściu  i  prowadzi  mnie  do  słabo 

oświetlonego pomieszczenia. 

Muzyka dudni mi w uszach, pierwszą rzeczą, jaką zauważam po wejściu, są 

dwie  tancerki,  ubrane  w  odblaskową  bieliznę,  wyginające  się  wyzywająco  na 
metalowym pomoście. Nie mogę oderwać od nich oczu. Można by pomyśleć, że 
jesteśmy w nocnym klubie. Jesse wchodzi do windy, która zabiera nas w trzewia 
fabryki. Gdy docieramy na sam dół, biją nas po oczach fluorescencyjne stroje w 
najróżniejszych kolorach i fasonach. 

–  To  nie  koronka  –  zauważa  Jesse,  przyłapując  mnie  na  gapieniu  się  na 

jaskrawożółtą miniówę wysadzaną metalowymi kolcami. 

– Oj nie – przyznaję. – Ktoś w tym chodzi? 
Jesse  śmieje  się  i  wskazuje  grupkę  osób,  które  wyglądają,  jak  gdyby  miały 

zaraz zejść z ekscytacji. Każda z nich ma chyba z milion kolczyków. Rozglądam 
się  z  zapartym  tchem,  gdy  wędrujemy  przez  metalowy  labirynt  stalowych 
korytarzy  i  schodzimy  po  schodach  do  pomieszczenia,  gdzie  z  każdej  strony 
atakują  nas...  erotyczne  zabawki.  Wzdrygam  się.  Muzyka  jest  jeszcze 
głośniejsza i strasznie wulgarna. Patrzę z rozdziawioną buzią na jakąś wariatkę, 
która  krzyczy  coś  o  obciąganiu  na  parkiecie;  inna,  typ  dominy  w  skórzanym 
stroju, pociera kroczem o czarny metalowy słup. Nie jestem pruderyjna, ale tego 
nie jestem w stanie pojąć. Okej, to strefa dla dorosłych, a ja czuję się strasznie 
skrępowana. Zerkam nerwowo na Jessego. 

Oczy mu się skrzą, widać, że doskonale się bawi. 
– Zszokowana? – pyta. 
– Troszeczkę – przyznaję. Nawet nie chodzi o wystawiony towar –  to widok 

poprzekłuwanej, 

wytatuowanej, 

prawie 

nagiej 

laski 

na 

dwudziestocentymetrowych  platformach,  która  wykonuje  w  kącie  wysoce 
niemoralne ruchy, sprawia, że zbieram szczękę z podłogi. 

Czy jego to kręci? 
– Trochę przesada, co? – zastanawia się na głos Jesse, ciągnąc mnie w stronę 

szklanej gabloty. Oddycham z ulgą. 

–  Ojej!  –  wyrywa  mi  się,  gdy  staję  naprzeciw  wielkiego,  wysadzanego 

diamentami wibratora. 

–  Nie  podniecaj  się  za  bardzo  –  szepcze  mi  do  ucha  Jesse.  –  Nie  jest  ci 

potrzebny. 

Z piersi wyrywa mi się zduszony okrzyk, a on śmieje mi się cicho do ucha. 
– No nie wiem. To może być przyjemne – odpowiadam z namysłem. 
Tym razem to on jest w szoku. 
–  Avo,  prędzej  umrę,  niż  pozwolę  ci  użyć  czegoś  takiego.  –  Patrzy  z 

niesmakiem  na  gorszący  przedmiot.  –  Nie  zamierzam  dzielić  się  tobą  z  nikim 
ani z niczym, nawet jeśli jest to urządzenie na baterie. 

background image

Śmieję się. Byłby w stanie wdeptać w ziemię wibrator? Jego niedorzeczność 

nie zna granic. Spogląda na mnie, uśmiechając się szelmowsko. 

– Mógłbym ewentualnie zrobić ustępstwo dla kajdanek – dodaje cicho. 
–  To  cię  nie  kręci,  prawda?  –  zataczam  gestem  po  pokoju  i  podnoszę  na 

niego wzrok. 

Spogląda na mnie ciepło, przyciąga mocniej i całuje czule w czoło. 
–  Jest  tylko  jedna  rzecz  na  świecie,  która  mnie  kręci.  I  kocham  ją  w 

koronkach. 

Z ulgą patrzę w oczy mężczyźnie, którego kocham tak mocno, że aż boli. 
– Zabierz mnie do domu. 
Uśmiecha się lekko i z czcią całuje mnie w usta. 
–  Czyżbyś stawiała żądania? – pyta, nie przerywając pocałunku. 
– Tak. Już zbyt długo nie byłeś we mnie. To niedopuszczalne. 
Odsuwa się i obserwuje mnie uważnie; trybiki pracują, zęby zagryzają dolną 

wargę. 

–  Masz  rację,  to niedopuszczalne.  –  Nie  przestając  żuć  wargi,  wbija  wzrok 

przed siebie i wyprowadza mnie z podziemi.

Rozdział 13 

Wpadamy  do  penthouse’u  splątani  w  uścisku.  Cały  dzień  na  to  czekałam. 

Zaraz eksploduję z pożądania. Chcę poczuć go na całym ciele, teraz, zaraz. 

Podrywa  mnie  z  ziemi,  tak  że  oplatam  go  nogami  w  pasie,  i  wchodzi  do 

kuchni,  gdzie  wciska  kilka  guzików  na  pilocie.  Rozlega  się  Running  Up  That 
Hill
 Placebo. To jeszcze bardziej podsyca moją żądzę. Dotrzymał słowa. 

–  Chcę  cię  mieć  w  łóżku  –  mówi  niecierpliwie  i  w  zastraszającym  tempie 

wbiega po schodach. Otwiera kopniakiem drzwi głównej sypialni i stawia  mnie 
na ziemi w nogach łóżka. – Odwróć się – mówi cicho. Spełniam jego polecenie, 
dzięki  czemu  ma  dostęp  do  zapięcia  sukienki.  –  Proszę,  powiedz,  że  masz  na 
sobie  koronkową  bieliznę  –  błaga,  odpinając  guziki.  –  Potrzebuję  cię  w  koron-
kach. 

Słyszę  przeciągłe,  zadowolone  westchnienie,  gdy  zdejmuje  mi  sukienkę 

przez głowę i pozwala jej opaść na podłogę. 

Zrzucam buty i odwracam się do niego, oczy ma na wpół przymknięte, usta 

rozchylone.  Pragnie  mnie  równie  rozpaczliwie  jak  ja  jego.  Wyciąga  rękę  i 
powoli  zsuwa  w  dół  miseczkę  stanika,  muskając  knykciami  sutki.  Moje  serce 
usiłuje wyrwać się z piersi. Jest dziś delikatny – uwielbiam delikatnego Jessego. 

Sięga ręką na plecy i ściąga koszulkę przez głowę. Jego muskulatura chyba 

nigdy  nie przestanie przyprawiać  mnie o zadyszkę. Ten  mężczyzna  nie  ma ani 

background image

grama tłuszczu. 

–  Miło  spędziłaś  dzień?  –  pyta  miękko,  ale  nie  dotyka  mnie.  Stojąc  przede 

mną, zdejmuje buty i skarpetki, a ja błagam go w myślach, żeby się pospieszył. 

– Spędziłam cudowny dzień – odpowiadam, próbując nie zwracać uwagi na 

namiętne pulsowanie muzyki. 

–  Ja  też.  –  Jest  poważny  i  zadumany.  Nie  wiem,  co  o  tym  myśleć.  – 

Postaramy się, żeby był jeszcze lepszy? 

O Boże. 
– Tak – szepczę. 
– Chodź tutaj. 
Tym  razem  odliczanie  nie  będzie  konieczne.  Robię  krok  naprzód,  kładę 

dłonie  na  jego  masywnej  klatce  piersiowej  i  spoglądam  mu  w  oczy.  Przez 
chwilę wpatrujemy się w siebie w milczeniu, a potem jego usta odnajdują moje i 
natychmiast  przenoszę  się  do  Siódmego  Nieba  Jessego  –  mojego  ulubionego 
miejsca we wszechświecie. 

Jęcząc, wczepiam mu się palcami we włosy, a on unosi mnie i przyciska do 

swego  ciała,  nasze  języki  splatają  się  i  krążą  powoli.  Zanosi  mnie  na  łóżko, 
kładzie się na mnie i unosi mi ręce nad głowę. Nie przytrzymuje ich, ale wiem, 
że mają tam zostać. 

Przerywa pocałunek i siada wyprostowany, a ja leżę napalona i oszołomiona, 

z  trudem  łapiąc  oddech.  Gdy  na  mnie  patrzy,  trybiki  w  tym  jego  pięknym 
umyśle pracują na przyspieszonych obrotach. Chcę wiedzieć, o czym myśli. Już 
od wielu dni popada w nagłą zadumę. 

– Mógłbym tak przez cały dzień siedzieć i patrzeć, jak wijesz się pod moim 

dotykiem  –  mruczy,  bawiąc  się  moją  piersią,  po  czym  zdziera  miseczkę  z 
drugiej,  by  poświęcić  jej  równą  uwagę.  Czuję  mrowienie  w  sutkach,  gdy 
wyciąga je palcami, obserwując, jak zamieniam się w oszalały wrak człowieka. 
Usta  ma  rozchylone  i  wilgotne.  Pragnę  poczuć  je  na  swoim  ciele.  –  Nie  ruszaj 
się.  –  Wstaje  z  łóżka  i  zdejmuje  ze  mnie  figi,  a  mnie,  uwolnionej  spod  jego 
ciężaru,  wyrywa  się  z  gardła  kwilenie.  Patrzę,  jak  powoli  odpina  guziki 
rozporka, ściąga dżinsy w dół ud i spokojnie rzuca je na ziemię, a potem zsuwa 
bokserki. Zaciskam uda, aby zapanować nad tępym pulsowaniem w podbrzuszu, 
które przechodzi w miarowe tętnienie na widok jego nagiej, oszałamiającej syl-
wetki. Wdrapuje się z powrotem na łóżko, rozsuwa mi uda i przesuwa językiem 
dokładnie przez środek mojej cipki. 

– O Boże, Boże, Boże! – Zasłaniam twarz rękami i wbijam zęby we własną 

dłoń,  gdy  zanurza  we  mnie  język,  wycofuje  się,  zatacza  nim  powoli  kółko,  po 
czym znów wtyka go do środka. Zaraz stracę przytomność. 

Naśladuję biodrami rytm jego języka, aby wzmocnić siłę tarcia, a on trzyma 

mi  rękę  na  brzuchu,  żebym  się  nie  wyrwała.  Po  co  w  ogóle  uciekałam?  Ze 
wszystkich  głupich  rzeczy,  jakie  mogłabym  zrobić,  ucieczka  przed  tym 

background image

mężczyzną zasługiwałaby na złoty medal. 

Odrywa  usta  od  mojej  szparki  i  dmucha  na  nią  strumieniem  zimnego 

powietrza,  po  czym  wznawia  swoją  rozkoszną  torturę.  Gdy  zaczynam  miotać 
głową i próbuję złapać go za włosy, zwiększa siłę nacisku, a ja z rozpaczliwym 
okrzykiem  wybucham  wokół  niego,  instynktownie  wypychając  biodra  w  górę. 
Otacza ustami moją łechtaczkę, jak gdyby chciał wyssać z niej całe pulsowanie, 
a ja trzęsę się jak liść i wyginam plecy w łuk tak, że zaraz pęknie mi kręgosłup. 

Jesse jęczy. 
– Hm, czuję na języku, jak szczytujesz, skarbie. 
Nie  jestem  w  stanie  wydusić  z  siebie  słowa.  To  niesamowite,  jak  na  mnie 

działa. Nie uważam się za słabą, to on jest zbyt potężny – to on ma władzę. 

Moje  przepracowane  serce  zaczyna  bić  spokojniej,  wplatam  mu  palce  we 

włosy,  rozkoszując  się  czułymi  pocałunkami,  jakimi  pieczołowicie  obsypuje 
wnętrze  moich  ud. Jest w  nastroju  na czuły seks, ale  ile to jeszcze potrwa,  nie 
wiadomo.  Nie  zamierzam  się  oszukiwać,  że  nie  będzie  już  nigdy  wracał  do 
występków,  jakie  popełniłam  ubiegłej  nocy,  ale  cieszę  się,  mogąc  leżeć  z  jego 
twarzą między nogami tak długo, jak tylko pozwoli. 

Zaciska  lekko  zęby  na  łechtaczce,  przyprawiając  mnie  tym  o  dreszcz. 

Śmiejąc się cicho, obsypuje mnie pocałunkami, odnajduje moje usta i muska je 
lekko,  dzieląc  ze  mną  spełnienie.  Obejmuję  go,  przyjmuję  jego  ciężar,  a  on 
zatapia twarz w mojej szyi i wzdycha, jego potężna erekcja uderza mnie lekko w 
udo. Przesuwam biodra, tak by znalazł się dokładnie naprzeciw wejścia. 

–  Doprowadzasz  mnie  do  szału  –  szepcze  mi  w  szyję,  unosi  się  i  powoli 

wbija  we  mnie  ze  zduszonym  jękiem.  Kwilę,  zaciskając  każdy  mięsień  wokół 
jego  członka.  –  Proszę,  nie  rób  tego  więcej.  –  Wsuwa  mi  rękę  pod  kolano, 
zakłada je sobie na ramię i opiera tułów na przedramionach. Nie odrywając ode 
mnie wzroku, wycofuje się powoli i leniwie wbija się z powrotem. 

– Przepraszam – mamroczę, rysując kółka w jego włosach. 
Wysuwa się i napiera ponownie, stękając. 
–  Avo>  wszystko,  co  robię,  robię  po  to,  żeby  chronić  cię  i  nie  zwariować. 

Proszę, posłuchaj mnie. 

Kwilę przy kolejnym, cudownym pchnięciu. 
–  Dobrze  –  potwierdzam,  ale  zdaję  sobie  sprawę,  że  jestem  oszalała  z 

rozkoszy  i  po  raz  kolejny  jest  w  stanie  zmusić  mnie,  żebym  powiedziała 
wszystko, co tylko zechce. Nie potrzebuję ochrony – chyba że przed nim. 

–  Potrzebuję  cię.  –  Sprawia  wrażenie  przybitego,  co  kompletnie  wytrąca 

mnie z równowagi. – Naprawdę cię potrzebuję, skarbie. 

Rozkosz odbiera mi rozum, całkowicie się w nim zatracam, ale on nie może 

mówić  mi  takich  rzeczy,  a  przynajmniej  nie  bez  wyjaśnienia.  W  głowie  mam 
mętlik. Czy on nie widzi różnicy między potrzebować a pragnąć? Ja już dawno 
mam  za  sobą  etap,  gdy  tylko  go  pragnęłam,  i  boję  się,  że  teraz  bardzo  go 

background image

potrzebuję. 

– Dlaczego mnie potrzebujesz? – pytam chrapliwym, łamiącym się głosem. 
–  Tak  po  prostu.  Proszę,  nigdy  mnie  nie  zostawiaj.  –  Zadaje  kolejne 

pchnięcie, z obu naszych piersi wyrywa się jęk. 

–  Powiedz  mi  –  dyszę,  zaciskając  dłonie  na  jego  barkach,  przez  cały  czas 

patrzę mu w oczy. Potrzebuję czegoś więcej niż jego zagadki. Te płytkie wody 
zaczynają się robić mętne. 

– Po prostu przyjmij to do wiadomości i pocałuj mnie. 
Podnoszę na niego wzrok, rozdarta między pragnieniem ciała a pragnieniem 

zdobycia  informacji.  Porusza  się  w  powolnym,  leniwym  rytmie,  a  we  mnie 
znów zaczyna narastać orgazm. Nie jestem w stanie nad tym zapanować. 

– Avo, pocałuj mnie. 
Moje ciało wygrywa. Przyciągam jego twarz do swojej  i oddaję cześć jego 

cudownym  ustom,  gdy  zanurza  się  we  mnie  raz  po  raz,  kołysząc  wąskimi 
biodrami. Cała sztywnieję na krawędzi spełnienia, mój oddech staje się krótki i 
urywany, gdy usiłuję powstrzymać nadciągający orgazm. 

–  Jeszcze  nie,  skarbie  –  ostrzega  cicho,  napierając  mocno  przy  kolejnym 

pchnięciu. 

Skąd  on  to  wie?  Usiłuję  się  skupić,  ale  ta  muzyka  i  delikatne  pocałunki 

Jessego  sprawiają,  że  przychodzi  mi  to  z  ogromnym  trudem.  Wpijam  mu  się 
palcami  w  bark,  co  jest  niemym  sygnałem,  że  zbliżam  się  do  krawędzi,  a  on 
jęczy, gryzie moją wargę i rzuca się naprzód. 

– Razem – mruczy mi w usta. 
Kiwam  głową  na  znak  zgody,  a  on  zwiększa  tempo  i  dokładnymi, 

precyzyjnymi pchnięciami niesie nas ku ostatecznej ekstazie, 

– Już prawie, skarbie. 
– Jesse! 
–  Wytrzymaj,  jeszcze  chwilę  –  mówi  spokojnie  i  znów  napiera  na  mnie, 

zatacza  biodrami  boleśnie  rozkoszny  krąg,  wdziera  się  we  mnie  najgłębiej,  jak 
może. 

Krzyczymy jednym głosem. 
– Teraz, Avo. – Odsuwa się i znów naciera, jeszcze mocniej. 
Przestaję się hamować. Czuję, jak pulsuje i dygocze we mnie, gdy połykamy 

nawzajem  swoje  jęki  i  dochodzimy,  spokojnie  i  niespiesznie  osuwając  się  w 
niebyt. Moje ciało drży wokół jego pulsującego członka, serce wali mi w piersi 
jak młotem. 

Całuję  go z uwielbieniem, a on rozluźnia  się  i przytrzymując  moją  nogę  na 

ramieniu,  zanurza  się  we  mnie  jeszcze  głębiej  i  oddaje  mi  wszystko,  co  ma, 
jęcząc  z  czystej,  niekłamanej  rozkoszy.  Czuję  pod  powiekami  wilgoć  i  ze 
wszystkich  sił  staram  się  powstrzymać  łzy,  które  mogłyby  zepsuć  tę  chwilę. 
Jesse odwzajemnia mój czuły pocałunek, naśladując powolne, zamaszyste ruchy 

background image

mojego  języka.  Próbuję  mu  coś  powiedzieć  tym  pocałunkiem.  Rozpaczliwie 
pragnę, by mnie zrozumiał. 

Kocham cię! 
Odsuwa  się,  przerywając  pocałunek,  i  patrzy  na  mnie  spod  zmarszczonych 

brwi. 

– Co się dzieje? – pyta miękko zatroskanym głosem. 
–  Nic – odpowiadam zbyt szybko, przeklinając w duchu swoją nieszczęsną 

rękę, która drgnęła właśnie na jego potylicy. Wpatruje mi się badawczo w oczy, 
a ja poddaję się z westchnieniem. – Co to ma być? – pytam. 

–  Co  ma  być  czym?  –  pyta,  nie  rozumiejąc.  W  myślach  wymierzam  sobie 

kopniaka, ależ ze mnie papla. 

– Ty i ja. – Nagle czuję się jak idiotka i mam ochotę schować się pod kołdrą. 
Jego spojrzenie mięknie, porusza powoli biodrami. 
– Ty i ja to ty i ja – mówi, jak gdyby to naprawdę było takie proste. Całuje 

mnie delikatnie i puszcza moją nogę. – Wszystko w porządku? 

–  Tak  –  odpowiadam  ostrzej,  niż  chciałam.  Czy  ten  mężczyzna  jest  tak 

gruboskórny, że nie widzi zakochanej kobiety, kiedy ta pod nim leży? 

Ty  i  ja,  ja  i  ty.  To  dość  oczywiste,  do  cholery.  Nie  widzę  w  łóżku  nikogo 

oprócz nas. Wiercę się lekko pod nim, a on mruży zielone oczy. 

–    Muszę  zrobić  siku  –  mówię  moim  najbardziej  przekonującym  tonem, 

usiłując ukryć irytację. Poniosłam sromotną porażkę. 

Przygryza dolną wargę, przyglądając mi się podejrzliwie, ale wysuwa się ze 

mnie i uwalnia mnie spod siebie. Sięgam ręką na plecy, żeby rozpiąć stanik, idę 
do łazienki i zamykam za sobą drzwi. 

Dlaczego  nie  potrafię  po  prostu  tego  powiedzieć?  Muszę  uwolnić  się  od 

słów, które przyprawiają mnie o nieznośny ból. On musi wiedzieć, co czuję. Na 
jedno jego skinienie rzucam mu się do stóp jak jakaś niewolnica, oddaję mu się 
duszą  i  ciałem.  Nie  wierzę,  nawet  przez  sekundę,  że  nie  dostrzega  tych 
wszystkich oznak. 

Zapieram  się  rękami  o  blat  i  wzdycham  przeciągle.  Nie  chciałam  tego,  ale 

stało się i  mogę za to zapłacić złamanym sercem. Na myśl o życiu bez niego... 
unoszę dłoń i pocieram nią klatkę piersiową. Na samą myśl o tym serce ściska 
mi się z bólu. 

Podskakuję, gdy drzwi się otwierają i do środka wchodzi Jesse, zupełnie nagi 

i  oszałamiająco  wspaniały.  Staje  za  moimi  plecami,  łapie  mnie  w  talii  i  opiera 
brodę na moim ramieniu. Mierzymy się wzrokiem przez bardzo długą chwilę. 

– Myślałem, że się pogodziliśmy? – pyta, ściągając lekko brwi. 
–  Bo  to  prawda.  –  Wzruszam  ramionami.  Spodziewałam  się  znacznie 

surowszej  kary.  Wprawdzie  pociął  na  kawałki  zakazaną  sukienkę,  ale  w 
ogólnym rozrachunku zachowywał się dzisiaj całkiem rozsądnie. 

– Więc dlaczego się dąsasz? 

background image

– Nie dąsam się – mówię z rozdrażnieniem. Dąsam się, to jasne jak słońce. 
Kręci  głową  z  przeciągłym,  znużonym  westchnieniem  i  porusza  biodrami, 

napierając  na  mój  krzyż.  Znów  ma  erekcję.  Zamierza  przerwać  moje  dąsy 
swoimi niedorzecznymi, seksualnymi gierkami. 

– Avo, jesteś najbardziej wkurzającą kobietą, jaką znam. 
Robię  wielkie  oczy  na  tę  bezczelność.  Uważa,  że  jestem  wkurzająca? 

Przyciska usta do mojej szyi, a mnie ogarnia fala gorąca. 

– Ukrywasz coś przede mną, moja droga? 
– Nie – szepczę. Nigdy nic przed nim nie ukrywam. Oddaję mu się chętnie i 

bezwarunkowo,  za  każdym  razem.  Czasem  potrzebna  jest  odrobina  delikatnej 
perswazji, ale w końcu zawsze dostaje to, czego chce. 

Opuszcza  rękę  i  zaczyna  pocierać  mnie  między  udami  z  idealną  siłą  i  w 

idealnym  tempie.  Wytrzymuję  jego  spojrzenie  w  lustrze.  Jasny  gwint,  znów 
dławi  mnie  pożądanie.  Odrzucam  głowę  do  tyłu,  dzięki  czemu  ma  doskonały 
dostęp  do  mojej  szyi,  jego  język  wędruje  po  niej  w  górę,  kreśli  kółka  we 
wrażliwym zagłębieniu pod uchem. 

– Jeszcze raz? – szepcze mi do ucha, pieszcząc łechtaczkę. 
– Potrzebuję cię. 
– Skarbie, jestem taki szczęśliwy, gdy to mówisz. Zawsze? 
– Zawsze – potwierdzam. 
Z jego gardła wyrywa się pomruk uznania. 
–  Cholera,  muszę  się  w  tobie  znaleźć.  –  Gwałtownie  przyciąga  mnie  za 

biodra i ustawia się przy wejściu, po czym wbija się we mnie z przeszywającym 
krzykiem, który odbija się echem w przestronnej łazience. 

– O cholera, Jesse! – Opieram się o blat, przygotowana na jego atak. 
Rzuca się naprzód. 
– Nie... wyrażaj... się! 
Zostaję  poddana  niezmordowanej,  rozpaczliwej  rundzie  karzących  pchnięć, 

Jesse  wrzeszczy  jak  opętany,  szarpie  mną  do  tyłu  i  wbija  się  przeraźliwie 
głęboko.  Kręci  mi  się  w  głowie,  zmaltretowana  i  sponiewierana  tracę  zmysły 
pod 

wpływem 

najintensywniejszego, 

najbardziej 

bolesnego 

najrozkoszniejszego narkotyku, czyli pana Wymagającego we własnej osobie. 

Zwieszam bezwładnie głowę, Jesse kładzie mi ręce na ramionach. 
–  Spójrz  na  mnie!  –  krzyczy,  akcentując  każde  słowo  zdecydowanym 

pchnięciem. Wciągam gwałtownie powietrze, ociężale unoszę głowę i odnajduję 
w  lustrze  jego  odbicie,  ale  trudno  mi  skupić  wzrok.  Usiłuję  przytrzymać  się 
blatu, gdy zderza się z  moimi pośladkami, postękując. Na jego czole rysuje się 
głęboka  zmarszczka,  mięśnie  szyi  ma  napięte.  Wymagający,  brutalny  władca 
seksu powrócił. – Nigdy nie będziesz nic przede mną ukrywać, prawda, Avo? – 
warczy pomiędzy wysilonymi stęknięciami. 

– Nie! 

background image

– Bo nigdy mnie nie opuścisz, prawda? 
Znowu  się  zaczyna.  Cała  to  pokręcona  gadka  w  trakcie  seksu  robi  mi  z 

mózgu większą sieczkę niż ten potężny szturm na moje ciało. 

–  Dokąd,  do  cholery,  miałabym  odejść?!  –  krzyczę  z  frustracji  przy 

następnym bezlitosnym pchnięciu. 

– Nie przeklinaj! – ryczy. – Powiedz to, Avo! 
–  O  Boże!  –  krzyczę.  Kolana  załamują  się  pode  mną,  Jesse  łapie  mnie 

szybko w pasie i podtrzymuje. W moim świecie zapada głucha cisza, targa mną 
fala spazmów tak gwałtownych, że mam wrażenie, że serce stanęło mi w piersi. 

– Jezu! – Jesse osuwa się na podłogę, przewraca na plecy i rozrzuca ręce na 

boki, tak że leżę na nim, plecami do niego, kołysana jego oddechem. Mój umysł 
spowija  mgła,  moje  biedne  ciało  zastanawia  się,  co  się  właściwie  stało.  To 
rżnięcie miało przemówić mi do rozumu. Ale w jakim celu? 

– Do cho... – Zaciskam usta, zanim wyrwie się z nich kolejne przekleństwo, 

ale  on  i  tak  odnajduje  moje  biodro  i  daje  mi  kuksańca.  –  Hej  –  skarżę  się. 
Powstrzymałam się. To już postęp. 

Otacza mnie ramionami i zaciąga się moim zapachem. 
– Nie powiedziałaś tego, co chciałem. 
– Że cię nie opuszczę? Nie opuszczę cię. Zadowolony? 
– Tak, ale nie o to mi chodziło. 
– Więc o co? 
Wzdycha głęboko, prosto w moje ucho. 
– Nieważne, chcesz jeszcze raz? 
Prycham. Wiem, że nie będę w stanie mu odmówić – przede wszystkim nie 

pozwoli mi na to. Jesse chichocze pode mną. 

– Oczywiście. Nie mogę się tobą nasycić – odpowiadam z powagą. 
Zastyga pode mną, ale zaraz obejmuje mnie jeszcze mocniej. 
–  To  dobrze.  Czuję  dokładnie  to samo.  Ale  z  powodu  twojej krnąbrności  i 

nieposłuszeństwa moje serce wystarczająco dużo już przeszło w ciągu ostatnich 
dwudziestu czterech godzin. Nie wiem, ile jeszcze jest w stanie znieść. 

– Musi być równie stare jak ty. 
–  Hola,  moja  droga.  –  W  jednej  chwili  znajduję  się  pod  nim,  twarzą  do 

łazienkowej podłogi. Gryzie mnie w ucho, dysząc w nie gorącym oddechem. – 
Mój wiek  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy.  –  Podskubuje  moje  ucho,  a  ja  wiję  się  pod 
nim i skręcam. – To twoja wina! – mówi oskarżycielsko, łapiąc mnie za biodro. 

–  Nie!  –  wrzeszczę,  bezskutecznie  próbując  się  uwolnić.  –  W  porządku, 

poddaję się! 

– Najwyższy czas, do cholery – zrzędzi, wypuszczając mnie z objęć. 
– Stary piernik – mruczę z uśmiechem. 
Błyskawicznie podrywa mnie z podłogi i przypiera do ściany, przytrzymując 

mi ręce nad głową. Wydymam usta, żeby powstrzymać śmiech. 

background image

–  Wolałem  boga  –  oznajmia  i  całuje  mnie  tak,  że  serce  staje  mi  w  piersi, 

napiera na  mnie całym ciałem  i popycha  w górę ściany. – Naprawdę  nie  mogę 
się tobą nasycić. 

Uśmiecham się. 
–  Jesteś  moją  kusicielką.  –  Muska  wargami  moją  twarz,  a  ja  wzdycham.  – 

Jesteś głodna? – pyta. 

– Tak. – Prawdę mówiąc, umieram z głodu. 
–  To  dobrze.  –  Odwzajemnia  mój  uśmiech.  –  Przeleciałem  cię,  a  teraz 

zamierzam  cię  nakarmić.  –  Obejmuje  mnie  ramieniem  i  rusza  do  sypialni.  – 
Włóż koronkową bieliznę – mówi miękko i znika w garderobie, skąd wychodzi 
kilka  minut później w zielonych, pasiastych spodniach od piżamy. Uśmiecham 
się.  Uwielbiam  go  w  zgniłym  odcieniu  zieleni.  –  Spotkamy  się  w  kuchni. 
Umowa stoi? 

–  Stoi  –  odpowiadam  cicho.  Mruga  do  mnie  i  wychodzi  z  sypialni,  a  ja 

zaczynam szukać bielizny. 

Rozglądam  się  po  pokoju,  ale  nie  widzę  ani  śladu  moich  toreb,  więc 

wchodzę  do  garderoby,  gdzie  odnajduję  tylko  sukienki  i  buty.  Mówił  coś  o 
ubraniach na kilka dni. Jest ich tu znacznie więcej, wszystkie wiszą równiutko w 
jednym miejscu. Uśmiecham się na myśl, że Jesse wydzielił dla mnie niewielką 
część swojej ogromnej garderoby. 

Wciąż owinięta ręcznikiem, schodzę do kuchni  i zastaję Jessego z głową w 

lodówce. 

– Nie mogę znaleźć moich rzeczy – informuję drzwi lodówki. 
Jesse wystawia zza nich głowę i omiata mnie wzrokiem. 
–  Możesz  zostać  nago  –  mówi,  zamyka  lodówkę  i  podchodzi  do  mnie  ze 

słoikiem masła orzechowego w dłoni. – Cathy ma wolne, więc w lodówce pusto. 
Zamówię coś. Na co masz ochotę? 

– Na ciebie – odpowiadam z szerokim uśmiechem. 
Uśmiecha  się,  zrywa  ze  mnie  ręcznik,  odrzuca  go  na  bok  i  z  uznaniem 

przesuwa wzrokiem po moim nagim ciele. 

–  Twój  bóg  musi  nakarmić  swoją  kusicielkę.  –  Patrzy  na  mnie  z 

rozbawieniem. – Co byś zjadła? 

Wzruszam ramionami. Wszystko mi jedno. 
– Łatwo mi dogodzić. 
– To wiem, ale co byś zjadła? 
– Tylko tobie przychodzi to z taką łatwością. 
– I tak ma być. A teraz powiedz, co byś zjadła? 
–  Wszystko  mi jedno.  Ty  wybierz.  A  tak  w  ogóle,  to która  jest godzina?  – 

Kompletnie straciłam poczucie czasu. Prawdę mówiąc, kiedy z nim przebywam, 
tracę poczucie wszystkiego. 

–  Siódma.  Idź  pod  prysznic,  bo  zrezygnuję  z  kolacji,  żeby  znów  cię 

background image

przelecieć. – Obraca mnie i klapsem w pupę odsyła na górę. 

Ruszam  nago  na  piętro,  żeby  wykonać  jego  polecenie.  Kiedy  docieram  na 

szczyt schodów, zerkam w dół i widzę go, jak stoi w wykuszu prowadzącym do 
kuchni  i  obserwuje  mnie  w  milczeniu.  Posyłam  mu  całusa  i  wchodzę  do 
sypialni,  tylko  kątem  oka  łowię  uśmiech,  od  którego  miękną  kolana,  potem 
znika mi z oczu. 

– Właśnie miałem iść cię szukać. – Przerywa nakładanie różnych potraw na 

dwa talerze. – Ładna koszula. 

Zerkam na białą koszulę, którą znalazłam w jego szafie. 
– Kate nie spakowała mi żadnych ciuchów do chodzenia po domu. 
– Czyżby? – Jesse unosi brew, a ja natychmiast orientuję się, że Kate jednak 

je  spakowała.  Albo  w  ogóle  mnie  nie  pakowała,  podejrzewam,  że  ta  druga 
wersja jest prawdziwa. – Gdzie chcesz zjeść? 

– Łatwo mi... – Urywam i wzruszam ramionami. 
– Ale tylko mnie przychodzi to bez trudu? – Uśmiecha się, wtyka pod pachę 

butelkę  wody  i  bierze  talerze.  –  Zjemy  na  kanapie.  –  Prowadzi  mnie  do 
otwartego salonu i ruchem głowy wskazuje gigantyczną sofę. Siadam w jej rogu 
i odbieram od niego talerz. Pachnie cudownie, to chińszczyzna. Doskonale. 

Drzwiczki  wielkiej  szafki  na  telewizor  rozsuwają  się,  ukazując  największy 

bezramkowy ekran, jaki w życiu widziałam. 

– Chcesz oglądać telewizję, czy wolisz porozmawiać przy muzyce? – Patrzy 

z rozbawieniem na widelec sterczący mi ust. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka 
jestem głodna. 

Szybko przeżuwam i połykam. 
–  Rozmawiać  przy  muzyce.  –  To  był  prosty  wybór.  Jesse  kiwa  głową  i 

chwilę później pokój zalewają kojące dźwięki Mumford and Sons. 

– Podoba ci się? 
Zerkam na niego – siedzi naprzeciwko mnie, z kolanem uniesionym do góry, 

jedną rękę, tę z talerzem, trzyma na oparciu sofy. 

– Bardzo. Nie gotujesz? 
– Nie. 
Uśmiecham się z widelcem w ustach. 
– Ależ dlaczego, panie Ward, czyżby to było coś, czego nie potrafisz? 
–  Nie  można  być  doskonałym  we  wszystkim  –  odpowiada  z  kamienną 

twarzą, przyglądając mi się uważnie. Naprawdę jest zarozumiałym dupkiem. 

– Gotuje ci gospodyni? 
– Jeśli ją o to poproszę, ale zazwyczaj jadam w Rezydencji. 
To chyba całkiem rozsądne, skoro ma do dyspozycji tak pyszne jedzenie. Ja 

na pewno bym tak zrobiła. 

– Ile masz lat? 
Zastyga z widelcem w powietrzu. 

background image

– Troszeczkę więcej niż trzydzieści. – Wkłada widelec do ust i przygląda mi 

się, przeżuwając. 

–  Troszeczkę – powtarzam. 
– Tak, troszeczkę – potwierdza, a w kącikach jego ust czai się uśmiech. 
Zabieram  się  znów  do  jedzenia,  nie  przejmując  się  wcale  tą  niejasną 

odpowiedzią.  Ja  nie  przestanę  pytać,  a  on  nie  przestanie  mnie  zwodzić.  Może 
powinnam zastosować własne metody perswazji – wyciągnąć z niego prawdę za 
pomocą  seksu  albo  odliczania?  Co  mogłabym  mu  zrobić,  gdy  dojdę  do  zera? 
Zastanawiam  się  nad  tym  między  kęsami  chińszczyzny.  Do  głowy  przychodzi 
mi  mnóstwo  pomysłów,  ale  żadnego  nie  jestem  w  stanie  zrealizować.  Z 
łatwością  mnie  obezwładni.  Odliczanie  odpada,  a  więc  zostaje  seks.  Muszę 
wymyślić,  jak  wyciągnąć  z  niego  prawdę  za  pomocą  seksu.  Co  mogłabym 
zrobić? 

– Ava? 
Podnoszę wzrok i widzę, że Jesse przygląda mi się, marszcząc czoło. 
– Tak? 
– Bujasz w obłokach? – pyta zatroskanym tonem. 
– Przepraszam. – Odkładam widelec. – Zamyśliłam się. 
– To prawda. – Odbiera ode mnie talerz i kładzie go na stoliku kawowym. – 

Gdzie byłaś? – Przyciąga mnie i sadza sobie na kolanach. Wtulam się w niego, 
uszczęśliwiona. 

– Nigdzie. 
Jesse  zajmuje  moje  miejsce  w  rogu  kanapy  i  obejmuje  mnie  ramieniem. 

Opieram  policzek  na  jego  nagim  torsie,  przerzucam  mu  nogę  przez  krocze  i 
zaciągam  się  jego  cudownym,  świeżym  zapachem.  Pozwalam,  by  ukoiła  mnie 
jego bliskość i przyciszone dźwięki muzyki. 

– Uwielbiam, gdy tu jesteś – stwierdza cicho, bawiąc się kosmykiem moich 

włosów. 

Ja też uwielbiam tu być, ale nie lubię, gdy traktuje mnie jak marionetkę. Czy 

już zawsze tak będzie? Mogłabym spędzać w ten sposób każdy dzień – ten był 
cudowny.  Ale  czy  byłabym  w  stanie  znieść  tę  kontrolującą,  nierozsądną  stronę 
jego osobowości? 

Przesuwam palcem wzdłuż blizny. 
– Ja też uwielbiam tu być – szepczę. 
– To dobrze. Więc zostaniesz? 
– Tak. Powiedz mi, skąd ją masz? 
Chwyta mnie za rękę, żebym nie mogła go tam dotknąć. 
– Avo, naprawdę nie lubię o tym rozmawiać. 
O? 
– Przepraszam. – Jest mi głupio. To było błaganie. Musiało mu się przytrafić 

coś okropnego, a mnie robi się niedobrze na myśl, że został zraniony, 

background image

Podnosi moją dłoń do twarzy i całuje jej wnętrze. 
–  Nie  ma  za  co.  Teraz  to  bez  znaczenia.  Wywlekanie  mojej  przeszłości 

niczemu nie służy, tylko mi o niej przypomina. 

Jego  przeszłości?  A  więc  ma  jakąś  przeszłość?  No  cóż,  każdy  ma  jakąś 

przeszłość, ale sposób, w jaki to powiedział, i fakt, że rozmawiamy o paskudnej 
bliźnie, sprawia, że robię się nerwowa. Podnoszę na niego wzrok. 

– Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że wszystko jest bardziej znośne, 

kiedy tu jestem? 

Jesse kładzie mi dłoń z tyłu głowy i przyciska mój policzek do swojej piersi. 
– To znaczy, że lubię, gdy tu jesteś – mówi, jak gdyby chciał mnie zbyć. Nie 

wierzę mu nawet przez sekundę, ale nie drążę tematu. Co to ma za znaczenie? 

Wciskam usta w rowek na jego torsie i wtulam się w niego. Rozkoszuję się 

każdą  cudowną  minutą  pobytu  w  Siódmym  Niebie  Jessego,  dopóki  znów  nie 
będzie musiał przemówić mi do rozumu albo zdyscyplinować mnie odliczaniem. 

A będzie musiał – nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Rozdział 14 

Budzę się gwałtownie i siadam na łóżku. Czuję się odświeżona, pokrzepiona 

i wypoczęta. Brakuje mi tylko Jessego. 

Zapuszczam  żurawia  pod  kołdrę  i  odkrywam,  że  wciąż  jestem  w  bieliźnie, 

choć koszulę ktoś ze mnie zdjął. Nie pamiętam, jak znalazłam się w łóżku. Przez 
chwilę  siedzę  cicho,  wsłuchując  się  w  ciągły  szum,  któremu  towarzyszy 
miarowe łup, łup, łup. 

Co to? 
Niechętnie  zwlekam  się  z  łóżka  i  wychodzę  na  korytarz,  gdzie  dźwięki  są 

nieco  głośniejsze,  ale  nadal  przytłumione.  Rozglądam  się  po  salonie,  ale  nie 
widzę  nigdzie  Jessego.  Stwierdzam,  że  musi  być  w  kuchni,  i  ruszam  po 
schodach na dół. 

Gdy  jestem  już  prawie  w  kuchni,  zatrzymuję  się,  cofam  i  zaglądam  przez 

szklane  drzwi  do  siłowni.  Widzę  w  środku  ubranego  w  szorty  Jessego,  który 
pędzi po ruchomej bieżni. Patrzę, jak biegnie, odwrócony do mnie plecami, jego 
skóra  błyszczy  od  potu.  Ogląda  wiadomości  sportowe  na  zawieszonym  pod 
sufitem telewizorze. 

Zostawiam go. Przerwałam mu już jeden bieg, więc idę do kuchni nastawić 

wodę i zrobić sobie kawę. 

Kuchnię wypełnia znajomy dźwięk mojej komórki, rozglądam się i widzę, że 

telefon  ładuje  się  na  blacie.  Podnoszę  go  i  odłączam  od  ładowarki.  To  moja 
matka.  Natychmiast  przypomina  mi  się  nasza  wczorajsza  rozmowa,  ta,  którą 

background image

miałyśmy dokończyć, na co wcale, ale to wcale nie mam ochoty. Dobry humor, 
w jakim się obudziłam, natychmiast pryska. 

–  Cześć,  mamo  –  witam  ją  wesoło,  pełna  najgorszych  przeczuć.  Zaraz 

nastąpi sto pytań do. 

– O, żyjesz. Joseph, odwołaj ekipę ratowniczą. Znalazłam ją! 
Przewracam oczami, żarty mamy niespecjalnie mnie bawią. 
– Dotarło. Czego chciał Matt? 
– Nie mam pojęcia. Ten facet nigdy do nas nie dzwonił, kiedy byliście parą. 

Pytał,  co  u  nas  słychać,  taka  tam  gadka-szmatka.  Dlaczego  on  do  nas 
wydzwania, Avo? 

– Nie wiem, mamo – jęczę ze znużeniem. 
– Wspominał o innym mężczyźnie. 
– Naprawdę? – pytam piskliwym głosem, który zdradza moje zaskoczenie i 

poczucie  winy.  Przeklęty  Jesse  Ward.  Łatwiej  by  mi  było  zbagatelizować 
opowieści  Matta,  gdybym  nie  musiała  tłumaczyć,  kim  jest  tajemniczy 
mężczyzna, który odebrał wczoraj mój telefon. 

– Tak, mówił, że się z kimś spotykasz. Tak szybko, Avo. Naprawdę? 
– Mamo, z nikim się nie spotykam. – Zerkam przez ramię, żeby upewnić się, 

że wciąż jestem sama. Nie tylko się z kimś spotykam. Jestem w kimś zakochana. 

– Kim był mężczyzna, który odebrał twój telefon? 
– Mówiłam ci, to tylko przyjaciel. 
– To dobrze. Masz dwadzieścia kilka lat, mieszkasz w Londynie i dopiero co 

zakończyłaś beznadziejny związek. 

Nie  rzucaj  się  w  ramiona  pierwszego  lepszego  faceta,  który  okaże  ci 

odrobinę zainteresowania. 

Z miejsca oblewam się szkarłatem, choć mama wcale mnie nie widzi. To, co 

okazuje  mi ten  mężczyzna,  trudno  określić  „odrobiną  zainteresowania‖.  Mama 
ma dopiero czterdzieści siedem lat, urodziła Dana, kiedy miała lat osiemnaście, 
a mnie – dwadzieścia jeden, i ominęły ją wszystkie dobrodziejstwa bycia młodą 
dziewczyną  w  Londynie.  Wiem,  że  nie  będzie  zachwycona,  gdy  dowie  się,  że 
powoduje mną żądza. 

– Dobrze, mamo. Po prostu świetnie się bawię – zapewniam ją. To prawda, 

bawię się świetnie. Tyle że inaczej, niż przypuszcza. – Jak się czuje tata? 

–  Och,  sama  wiesz.  Ma  bzika  na  punkcie  golfa,  bzika  na  punkcie 

badmintona, bzika na punkcie krykieta. Musi być w ciągłym ruchu, inaczej sam 
zbzikuje. 

– Lepsze to, niż gdyby miał siedzieć cały dzień na czterech literach – mówię, 

wyjmując kubek z szafki i podchodzę do lodówki. 

– Bronił się zębami i pazurami przed wyprowadzką z miasta, ale wiedziałam, 

że  nie  pociągnie  długo,  jeśli  nie  wyjedziemy.  Teraz  nie  może  usiedzieć  na 
miejscu. Zawsze znajdzie sobie coś do roboty. 

background image

Otwieram lodówkę. Nie ma mleka. 
– To chyba dobrze? Że jest aktywny? – Siadam na stołku z upragnioną kawą 

w dłoni. 

– O, nie narzekam. Schudł nawet parę kilogramów. 
– Ile? – To dobre wieści. Wszyscy zawsze powtarzali, że tato ze swoją wagą, 

umiłowaniem piwa i stresującą pracą to idealny kandydat na zawałowca. Jak się 
okazało, mieli rację. 

– Ponad sześć. 
– Rety, jestem pod wrażeniem. 
– Ja też, Avo. Więc co u ciebie słychać? 
Oj, dzieje się! 
–  Niewiele,  Jestem  zawalona  pracą.  Deweloper  Lusso  zlecił  mi  nowy 

projekt,  –  Muszę  trzymać  się  tematów  zawodowych.  Osiwieję,  jeśli  zacznie 
wtykać nos w moje życie osobiste, 

– Cudownie! Pokazywałam Sue zdjęcia w Internecie. Ten penthouse! – woła 

mama. 

– Taak. – Nie potrzebuję kawy. Potrzebuję napić się wina. 
– Wyobrażasz sobie życie w takim luksusie? Twojemu ojcu i mnie niczego 

nie brakuje, ale to zupełnie inny poziom zamożności. 

– To prawda – przyznaję jej  rację. No cóż, rozmowa o pracy  nie potoczyła 

się  zgodnie  z  planem.  –  O  której przylatuje  jutro  Dan?  –  pytam,  żeby  zmienić 
temat. 

– O dziewiątej rano. Przyjedziesz się z nim zobaczyć? 
Padam  na  blat.  Przez  to  całe  szaleństwo  kompletnie  zapomniałam  o 

przyjeździe Dana. 

–  Raczej nie,  mamo.  Jestem  taka  zajęta  –  jęczę,  błagając  ją  w  duchu,  żeby 

zrozumiała. 

–  Wielka  szkoda,  ale  rozumiem.  Może  moglibyśmy  cię  odwiedzić,  kiedy 

znajdziesz  już  własne  lokum?  –  Mama  sugeruje,  że  powinnam  się 
usamodzielnić. Ta sfera mojego życia mocno kuleje. 

– Byłoby wspaniale. – Nie muszę udawać entuzjazmu. Bardzo bym chciała, 

żeby mama i tato odwiedzili mnie w Londynie. 

– Cudownie. Pogadam z tatą. Muszę kończyć. Pozdrów ode mnie Kate. 
– Pozdrowię. Zadzwonię w  przyszłym  tygodniu,  kiedy będzie  u was Dan – 

dodaję szybko, zanim się rozłączy. 

– Cudownie, Dbaj o siebie, skarbie. 
– Pa, mamo. – Przesuwam komórkę po blacie i chowam głowę w dłoniach. 
Gdyby  tylko  wiedziała.  Ojciec  dostałby  pewnie  kolejnego  zawału,  a  mama 

wywiozłaby  mnie  do  Newąuay.  Kiedy  rozstałam  się  z  Mattem,  tata  nie 
przyjechał  po  mnie  wyłącznie  dlatego,  że  mama  zadzwoniła  do  Kate,  żeby 
upewnić  się,  czy  naprawdę  nic  mi  nie  jest.  Co  by  sobie  pomyśleli,  gdyby 

background image

wiedzieli,  że  zadałam  się  z  neurotycznym,  zarozumiałym  maniakiem  kontroli, 
który,  jak  sam  to  ujął,  pieprzy  mnie  do  nieprzytomności?  To  że  jest  obłędnie 
bogaty  i  posiada  penthouse,  nie  złagodziłoby  ciosu.  Chryste,  pewnie  bliżej  mu 
wiekiem do mojej mamy niż do mnie. 

Obracam się  na stołku, słysząc jakieś poruszenie. Wstaję, żeby to zbadać,  i 

nagle wyrasta przede mną nagi tors Jessego, prawie zwalając mnie z nóg. 

Rany! 
–  Cholera  jasna,  tu  jesteś.  –  Łapie  mnie,  unosi  i  przyciska  do  spoconego 

ciała. – Nie było cię w łóżku. 

– Siedziałam w kuchni – bełkoczę oszołomiona. Ściska mnie tak mocno, że z 

trudem łapię oddech. – Widziałam, że biegasz. Nie chciałam ci przeszkadzać. – 
Wykręcam  się  lekko,  żeby  dać  mu  do  zrozumienia,  że  zaraz  zadusi  mnie  na 
śmierć.  Opuszcza  mnie  z  powrotem  na  podłogę  i  trzyma  przed  sobą  za 
przedramiona,  panika  malująca  się  na  jego  spoconej,  nieogolonej  twarzy, 
ustępuje nieco. – Byłam w kuchni – powtarzam. Wygląda, jak gdyby miał zaraz 
zemdleć. Co mu jest? 

Kręci  lekko  głową,  jak  gdyby  chciał  odpędzić  jakąś  przykrą  myśl,  a  potem 

unosi mnie  i sadza  na zimnym  marmurowym blacie. Wpycha się  między  moje 
uda. 

– Dobrze spałaś? 
– Wspaniale. – Dlaczego wygląda tak, jak gdyby właśnie dostał jakąś fatalną 

wiadomość? – Nic ci nie jest? 

Obdarza mnie powalającym uśmiechem. Od razu się rozluźniam. 
–  Obudziłem  się,  a  ty  leżałaś  obok  w  koronkowej  bieliźnie.  Jest  dziesiąta 

trzydzieści  w  niedzielny  poranek,  a  ty  jesteś  w  mojej  kuchni...  –  przesuwa 
wzrokiem po moim ciele – .. .w koronkowej bieliźnie. To fantastyczne. 

– Tak? 
– O tak. – Unosi moją twarz do góry i całuje mnie lekko w usta. Mogłabym 

się tak budzić co rano. – Jesteś zbyt piękna, moja droga. 

– Ty też. 
Odgarnia mi włosy z twarzy, patrząc na mnie z czułością. 
– Pocałuj mnie. 
Natychmiast spełniam jego prośbę: przywieram do jego ust i odpowiadam na 

powolne, delikatne ruchy jego języka. Oboje mruczymy jednym głosem, ale ten 
intymny moment zakłóca piskliwy dzwonek komórki Jessego. 

Jesse  sięga  za  moje  plecy  i  zerka  na  wyświetlacz  trzymanego  nad  moją 

głową telefonu. 

–  No  nie  –  burczy  mi  w  usta.  –  Skarbie,  muszę  odebrać.  –  Przerywa 

pocałunek, ale wciąż stoi  między  moimi udami, wolną ręką obejmując  mnie w 
talii. – O co chodzi, John? – Zagryza wargę. – Co on tam robi? – pyta, dając mi 
buziaka.  –  Nie,  przyjadę...  tak...  do  zobaczenia.  –  Rozłącza  się  i  przez  kilka 

background image

sekund przygląda mi się z namysłem. – Muszę jechać do Rezydencji. Pojedziesz 
ze mną. 

Aż mnie odrzuca. 
–  Nie!  –  wołam.  Nie  pozwolę,  żeby  ta  baba  ściągnęła  mnie  z  Siódmego 

Nieba Jessego! 

Jesse marszczy brwi. 
– Ale ja chcę, żebyś pojechała. 
Wykluczone! Jest niedziela, nie pracuję i nie jadę do Rezydencji. 
– Będziesz pracował. – Szukam w myślach sensownej wymówki. – Zrób, co 

masz do zrobienia, i zobaczymy się później – próbuję go przekonać. 

– Pojedziesz – nalega stanowczo. 
– Nie pojadę. – Usiłuję uwolnić się z jego objęć, lecz na próżno. 
– Dlaczego? 
– Dlatego – odpalam, czym narażam się na gniewny grymas. Nie zamierzam 

uskarżać się na Sarę i obarczać go swoją małostkową zazdrością. 

Zagląda mi w oczy. 
– Proszę, Avo. Czy możesz zrobić, jak mówię? 
– Nie! – krzyczę. 
Patrzę,  jak  zamyka  oczy,  wyraźnie  brakuje  mu  cierpliwości,  ale  mam  to w 

nosie.  Może  zmuszać  mnie  do  wielu  rzeczy,  ale  nie  pojadę  do  Rezydencji. 
Siedzę na blacie i czekam, aż straci panowanie nad sobą. 

– Avo, dlaczego ciągle musisz wszystko utrudniać? 
–  Ja  wszystko  utrudniam?  –  Robię  wielkie  oczy.  To  jemu  należałoby 

przemówić do rozumu. 

– Tak, ty. Naprawdę bardzo się staram. 
–  Starasz  się  co  osiągnąć?  Doprowadzić  mnie  do  szaleństwa?  Świetnie  ci 

idzie!  –  Odpycham  go  i  wzburzona  wychodzę  z  kuchni.  Słyszę,  jak  przeklina, 
idąc za mną po schodach, 

– Okej! – wrzeszczy zza moich pleców. – Zaczekasz tutaj. Postaram się jak 

najszybciej wrócić. 

–  Pojadę  do  domu!  –  krzyczę  przez  ramię  i  zamykam  się  w  łazience.  Nie 

będę  czekać,  aż  wróci.  Wykazał  się  rozsądkiem,  przyjmując  do  wiadomości 
moją odmowę, ale wszystko to przekreśliło jego kategoryczne „zaczekasz tutaj‖. 
Mowy  nie  ma!  Ochlapuję  twarz  zimną  wodą,  próbując  opanować  wzburzenie. 
Dlaczego  nie  zaczął  odliczać?  Zwykle  to  robi,  gdy  nie  chcę  mu  się  podpo-
rządkować. 

Słyszę,  że  rozmawia  w  sypialni  przez  telefon,  zaciekawiona,  otwieram 

drzwi. 

–  Do  zobaczenia.  –  Rozłącza  się  i  rzuca  komórkę  na  łóżko.  Z  kim  się 

umówił? Przez dłuższą chwilę stoi odwrócony do mnie plecami, ze spuszczoną 
głową. Zastanawia się, a ja nagle czuję się jak oszustka. 

background image

W  końcu  wzdycha  ciężko  i  odwraca  się  w  moją  stronę.  Przygląda  mi  się 

krótką  chwilę,  po  czym  rusza  pod  prysznic,  a  ja  zostaję  na  środku  sypialni  i 
zastanawiam się, co robić. Dziwnie się zachowuje. Żadnego odliczania, żadnego 
maltretowania.  Co  jest  grane?  Wczorajszy  dzień  był  taki  doskonały,  a  teraz 
znów  mi  się  mózg  lasuje.  Wygląda  na  to,  że  Sara  wcale  nie  musiała  ściągać 
mnie na ziemię. Samej mi się to udało. 

Dziesięć  minut  później  wciąż  stoję  w  tym  samym  miejscu  i  kręcę  młynka 

kciukami,  nie  mogąc  zdecydować,  co  ze  sobą  zrobić.  Słyszę  odgłos 
wyłączanego  prysznica,  Jesse  wychodzi  z  łazienki  i  bez  słowa  idzie  do 
garderoby. Niepokoi  mnie jego przygnębiona  mina, przez którą przebija  lekkie 
rozżalenie.  Wolałabym  już,  żeby  wybuchnął  albo  zaczął  odliczanie.  Nie  mam 
pojęcia, co sobie myśli, i jest to najbardziej frustrujące uczucie pod słońcem. 

Staje w drzwiach garderoby. 
–  Muszę  iść  –  mówi  z  ubolewaniem.  Sprawia  wrażenie  kompletnie 

rozdartego. – Kate już tu jedzie. 

Marszczę brwi. 
– Po co? 
– Żebyś tu została. – Wraca do garderoby, a ja wpadam tam zaraz za nim. 
Wciągając  dżinsy,  podnosi  na  mnie  wzrok,  ale  z  niczym  się  nie  zdradza. 

Zdejmuje z wieszaka czarną koszulkę, szybko wciąga ją przez głowę i zakłada 
conversy. 

– Wracam do domu – powtarzam, ale on nadal unika mojego wzroku. Co mu 

jest?  Ten  brak  reakcji  doprowadza  mnie  do  szewskiej  pasji,  a  że  nie  wiem,  co 
innego  mogłabym  zrobić,  zaczynam  zrywać  z  wieszaków  swoje  ubrania  i 
przerzucać je przez ramię. 

– Co ty wyprawiasz? – Odbiera je ode mnie i odwiesza na miejsce. – Nigdzie 

nie wracasz – warczy. 

– Wracam! – krzyczę, zrywając je z powrotem. 
– Odwieś te pieprzone ciuchy, Avo! 
Słyszę odgłos rozdzieranego  materiału i kilka sekund później ręce mam już 

puste  i zostaję wyniesiona z garderoby. Przygważdża  mnie do  łóżka, lecz choć 
miotam  się  i  szamoczę,  nie  udaje  mi  się  wyrwać.  Jeśli  spróbuje  mnie 
wypieprzyć, będę krzyczeć! 

– Uspokój się, do cholery! – wrzeszczy Jesse, łapiąc mnie za brodę, żebym 

musiała  na  niego  spojrzeć.  Zaciskam  powieki,  sapię  i  dyszę  jak  wyczerpany 
chart.  Nie  pozwolę,  żeby  zmanipulował  mnie  seksem.  –  Otwórz!  –  Potrząsa 
lekko moją brodą. 

– Nie! 
–  W  porządku!  –  krzyczy,  a  ja  znów  zaczynam  się  szamotać.  –  Posłuchaj 

mnie,  moja  droga.  Nigdzie  się  nie  wybierasz.  Mówiłem  ci  to  kilka  razy,  więc 
przyjmij to do wiadomości! – Zmienia pozycję, żeby  mocniej  mnie chwycić. – 

background image

Jadę do Rezydencji, a kiedy wrócę, usiądziemy i porozmawiamy. 

Przestaję  stawiać  opór.  Porozmawiamy  o  nas?  Co  takiego?  Odbędziemy 

normalną  rozmowę  o  tym,  co  tu  się  dzieje?  Bardzo  chciałabym  się  tego 
dowiedzieć. 

– Karty na stół, Avo. Koniec wykrętów, koniec wyznań po pijanemu, koniec 

przemilczeń.  Rozumiesz?  –  Oddycha  ciężko,  w  jego  głosie  słychać 
determinację. 

Właśnie  tego  przez  cały  czas  chciałam  –  jasności  w  kwestii  naszego 

związku.  Mam  w  głowie  straszny  mętlik.  Muszę  wiedzieć,  co  nas  właściwie 
łączy,  a  wtedy  może  uda  mi  się  stwierdzić,  czy  powinnam  z  nim  zerwać.  I  o 
jakie wyznania po pijanemu i przemilczenia mu chodzi? 

Otwieram  powieki  i  widzę  nad  sobą  jego  zielone  oczy.  Wypuszcza  moją 

szczękę z uścisku. 

– Pojedź ze mną, potrzebuję cię – prosi błagalnym tonem. 
– Dlaczego? 
– Po prostu cię potrzebuję. Dlaczego nie chcesz jechać? 
Biorę głęboki oddech. 
– Źle się tam czuję. 
– Dlaczego? 
– Bo tak. 
Marszczy brwi i zagryza wargę. 
– Proszę, Avo. 
Kręcę głową. 
– Nie jadę. 
Jesse wzdycha. 
–  W  takim  razie  obiecaj  mi,  że  tu  będziesz,  kiedy  wrócę.  Musimy 

uporządkować nasze sprawy. 

– Obiecuję – zapewniam go. Ja też rozpaczliwie pragnę uporządkować nasze 

sprawy. Nigdzie się nie wybieram. 

– Dziękuję – szepcze, opierając się czołem o moje czoło, i zaciska powieki. 

Jego determinacja, żeby „uporządkować nasze sprawy‖, sprawia, że kiełkuje we 
mnie nadzieja. 

Jesse wstaje, podnosi komórkę i wychodzi z pokoju. 
Leżę na łóżku i dochodzę do siebie po bezcelowej szarpaninie. Zastanawiam 

się,  co  zostanie  ustalone,  kiedy  już  wyłożymy  karty  na  stół.  Jestem  rozdarta 
między chęcią wyznania  mu, co czuję, a chęcią zaczekania na to, co on ma mi 
do  powiedzenia.  Co  powie?  Tyle  spraw  należałoby  wyjaśnić.  Co  nas  łączy? 
Namiętny romans czy coś więcej? Chciałabym, żeby to było coś więcej, ale nie 
mogę  się  pogodzić  z  jego  apodyktycznym  i  niedorzecznym  zachowaniem. 
Jestem wyczerpana. 

Na  jego  przystojnej  twarzy  bez  wątpienia  malowało  się  cierpienie.  Co  się 

background image

dzieje  w  tym  jego  skomplikowanym  umyśle?  Dlaczego  mnie  potrzebuje?  Tyle 
pytań... 

Zamykam  oczy,  starając  się  uspokoić  oddech.  Jestem  tak  wyczerpana,  że 

zaczynam przysypiać, ale otwieram gwałtownie powieki, gdy telefon obok łóżka 
zaczyna dzwonić. 

Kate! Zrywam się z łóżka i odbieram. 
– Wpuść ją, Clive. – Narzucam koszulkę, zbiegam  po schodach  i otwieram 

na oścież drzwi w tej samej chwili, w której Kate wychodzi z windy. Strasznie 
się  cieszę  na  jej  widok,  ale  nie  pojmuję,  dlaczego  jego  zdaniem  potrzebna  mi 
niańka. Podbiegam do niej i obejmuję ją mocno. 

– Ho, ho! Ktoś tu się chyba ucieszył na mój widok? – Kate odwzajemnia mój 

gwałtowny uścisk, a ja chowam twarz w jej rudych lokach. Nie zdawałam sobie 
sprawy,  jak  bardzo  jej  potrzebuję.  –  Zaprosisz  mnie  do  wieży  czy  zostajemy 
tutaj? 

Odsuwam się. 
– Przepraszam. – Zdmuchuję włosy z twarzy. – Jestem w rozsypce, Kate. A 

ty znowu pozwoliłaś facetom grzebać w moich rzeczach – dodaję gniewnie. 

– Avo, pojawił się o szóstej rano i dobijał się do drzwi, dopóki Sam mu nie 

otworzył.  Pozwoliłam  mu  tylko  zrobić  swoje.  Jak  gdyby  można  go  było 
powstrzymać. Ten facet jest jak nosorożec. 

– Żeby tylko. 
Kate  spogląda  na  mnie  z  żalem,  bierze  mnie  za  rękę  i  prowadzi  w  głąb 

apartamentu. 

– Nie  mogę  uwierzyć, że tu  mieszka  –  mruczy,  idąc do  kuchni. –  Siadaj. – 

Wskazuje stołek barowy. 

Siadam i obserwuję ją, jak rozgląda się po imponującej kuchni. 
– Nie mogę zrobić ci herbaty, bo nie ma mleka. Jego gospodyni ma wolne. 
–  Ma  gospodynię  –  mówi  pod  nosem  Kate.  –  No  jasne.  –  Kręci  głową  i 

podchodzi  do  lodówki,  skąd  wyjmuje  dwie  butelki  wody  i  siada  obok  mnie.  – 
Co jest grane? 

–  Co  ja  mam  robić,  Kate?  –  Opieram  głowę  na  dłoniach.  –  Nie  mogę 

uwierzyć, że zadzwonił po ciebie, żebym się stąd nie ruszała. 

– Czy to o czymś nie świadczy? 
– Tak, że jest maniakiem kontroli. Jest taki gwałtowny. – Podnoszę wzrok na 

Kate,  która  uśmiecha  się  blado.  Co  oznacza  ten  uśmiech?  Ja  tu  przeżywam 
poważne rozterki. – Nie wiem, na czym stoimy. 

– Powiedziałaś mu to? – pyta Kate, unosząc idealnie wyregulowaną brew. 
– Nie. Nie potrafię. 
– Dlaczego? 
– Kate, nie wiem, kim dla niego jestem. Potrafi być taki łagodny i kochający, 

mówić rzeczy, od których kręci mi się w głowie, a chwilę potem jest brutalny, 

background image

nierozsądny i kontrolujący. On próbuje mnie kontrolować! – Otwieram butelkę i 
popijam  wodę,  bo  zaschło  mi  w  gardle.  –  Manipuluje  mną  za  pomocą  seksu, 
kiedy  nie  chcę  mu  się  podporządkować.  Tratuje  wszystkich,  nie  wyłączając 
mnie, którzy staną mu na drodze. Jest po prostu niemożliwy. 

W jasnoniebieskich oczach Kate maluje się współczucie. 
– Sam  mówił  mi, że jeszcze nigdy  nie  widział  go w takim stanie. Podobno 

jest bardzo wyluzowany. 

Wybucham  śmiechem.  Mogłabym  opisać  Jessego  wieloma  słowami. 

„Wyluzowany‖ nie znalazłoby się na tej liście. 

– Kate, on nie jest wyluzowany, uwierz mi. 
– Najwyraźniej wyzwalasz w nim najgorsze instynkty – mówi z uśmiechem 

Kate. 

–  Najwyraźniej  –  zgadzam  się.  –  A  on  we  mnie.  Nie  cierpi,  kiedy 

przeklinam,  więc  robię  to  częściej.  Nie  może  znieść,  gdy  obnażam  się  przed 
kimkolwiek innym niż on, więc zakładam krótsze kiecki. Zabrania mi się upijać, 
więc  to  robię.  To  nie  jest  zdrowe,  Kate.  Mówi  mi,  że  uwielbia  moje 
towarzystwo, a zaraz potem jestem tylko kolejną panienką do zaliczenia. Co ja 
mam o tym myśleć? 

–  Jednak  wciąż  tu  jesteś  –  mówi  Kate  z  namysłem.  –  I  nie  otrzymasz 

odpowiedzi, jeśli nie zaczniesz zadawać pytań. 

– Zadaję pytania. 
– Te właściwe? 
A jak brzmią właściwe pytania? Wpatruję się w moją najlepszą przyjaciółkę 

i  zastanawiam  się,  dlaczego  nie  porwie  mnie  z  tej  wieży  i  nie  ukryje  przed 
Jessem.  Widziała  go  w  akcji,  to  powinno  wystarczyć,  żeby  najlepsza 
przyjaciółka wkroczyła z interwencją. 

–  Dlaczego  nie  namawiasz  mnie,  żebym  dała  nogę?  Dlatego  że  kupił  cię 

furgonetkę? 

–  Nie  bądź  głupia,  Avo.  Zwróciłabym  mu  ją,  gdybyś  tylko  chciała.  Jesteś 

ważniejsza.  Nie  namawiam  cię  do  ucieczki,  bo  wiem,  że  tego  nie  chcesz. 
Powinnaś powiedzieć mu, jak się czujesz, wynegocjować akceptowalny poziom 
intensywności w związku. – Wyszczerza zęby. – W sypialni wszystko gra? 

Uśmiecham się. 
–  Powiedział, że dopilnuje, żebym zawsze go potrzebowała. I dopiął swego. 

Naprawdę go potrzebuję, Kate. 

– Pogadaj z nim, Avo. – Szturcha mnie lekko w ramię. – Nie możesz się tak 

zadręczać. – Kręci głową. 

Nie mogę się tak zadręczać, bo przed końcem miesiąca trafię do wariatkowa. 

Moim  sercem  i  umysłem  nieustannie  targają  sprzeczne  emocje.  Jeśli  mam 
otworzyć  przed  nim  serce,  żeby  mógł  je  podeptać,  niech  tak  będzie.  Przynaj-
mniej będę wiedziała, na czym stoję. Dojdę do siebie... kiedyś... chyba. 

background image

Wstaję. 
–  Zabierzesz  mnie  do  Rezydencji?  –  pytam.  Muszę  to  zrobić  teraz,  zanim 

znów zamknę się w sobie. Muszę mu powiedzieć, co czuję. 

Kate zeskakuje ze stołka. 
– Tak! – woła entuzjastycznie. – Strasznie chciałam ją zobaczyć. 
–    To  hotel,  Kate.  –  Przewracam  oczami,  ale  pozwalam  się  jej  nacieszyć. 

Mój samochód stoi pod jej domem, więc jestem  na  nią skazana.  – Daj mi pięć 
minut. – Biegnę na górę, żeby włożyć dżinsy i baletki, i w ekspresowym tempie 
spotykam  się  z  Kate  pod  drzwiami  wejściowymi.  Wysyłam  Jessemu  esemes, 
żeby dać mu znać, że jadę. 

Czas wyłożyć karty na stół. 

Rozdział 15 

Wychodzimy  na  popołudniowe  słońce,  ale  nie  widzę  nigdzie  Margo 

Juniorki.  Rozglądam  się  po  parkingu  za  wielką,  różową  furgonetką,  ale  trudno 
przeoczyć taką wielką kupę metalu. 

–  Och,  mam  nadzieję,  że  nie  będziesz  się  gniewać.  –  Kate  śmieje  się 

nerwowo,  gdy  zauważam  swojego  mini  coopera,  który  stoi  z  opuszczonym 
dachem na jednym z miejsc Jessego. 

– Bezczelna krowa! 
Kate zbywa tę obelgę machnięciem ręki. 
–  Nie  patrz  na  mnie  tak  groźnie  tymi  wielkimi  brązowymi  oczami,  Avo 

O’Shea.  Gdybym  nim  nie  przyjechała,  stałby  przed  domem  całą  wieczność. 
Marnuje się. 

Jedziemy  w  stronę  Surrey  Hills,  dyskutując  o  zaletach  dominujących 

mężczyzn.  Obie  dochodzimy  do  tego  samego  wniosku  –  tak  dla  seksu,  nie  dla 
wszystkich  pozostałych  aspektów  związku.  Problem  polega  na  tym,  że  Jesse 
wciąga seks do wszystkich aspektów naszego związku, używa go, żeby postawić 
na swoim. Za godzinę może już być po wszystkim i choć trudno mi się pogodzić 
z  jego  apodyktycznym  sposobem  bycia,  ta  myśl  sprawia,  że  mój  żołądek 
przeszywa  nieznośny  ból.  Ale  muszę  zachować  rozsądek.  Sprawy  już  i  tak 
zaszły za daleko. 

Zjeżdżam  z  głównej  drogi  i  docieram  do  bramy  wjazdowej,  która 

natychmiast się przed nami otwiera. 

–  Jasny  gwint!  –  woła  Kate,  gdy  jedziemy  długim  żwirowym  podjazdem 

obsadzonym  drzewami.  Już  jest  pod  wrażeniem,  a  nawet  nie  widziała  jeszcze 
samego budynku. W końcu wjeżdżamy na dziedziniec. – Jasna cholera! – Kate 
gapi  się  na  imponującą  posiadłość,  wychylając  się  ze  swojego  siedzenia.  – 

background image

Należy do Jessego? 

– Tak. Tam stoi samochód Sama. – Parkuję obok porsche. 
– Nie mogę uwierzyć, że przyjeżdża tu na lunch – gdera Kate, wysiadając z 

samochodu. – Jasna cholera! 

Śmieję  się  z  jej  zdumienia,  bo  niełatwo  ją  zaszokować.  Prowadzę  ją  ku 

schodom,  spodziewając  się,  że  John  wyjdzie  nas  powitać,  ale  nie  pojawia  się. 
Podwójne  drzwi  są  otwarte,  więc  wchodzę  do  środka,  oglądając  się  na 
przyjaciółkę. Rozgląda się dookoła z rozdziawioną buzią i oczami jak spodki. 

– Kate, zamknij buzię – pokpiwam sobie z niej. 
–  Przepraszam. – Zamyka usta. – Elegancka miejscówka. 
– Wiem. 
–  Chcę,  żebyś  mnie  oprowadziła  –  mówi,  wyciągając  szyję,  żeby  przyjrzeć 

się schodom. 

–  Poproś  Sama  –  odpowiadam.  –  Muszę  się  zobaczyć  z  Jessem.  –  Mijam 

restaurację i idę w stronę baru, gdzie od razu namierzam Sama i Drew. 

Sam, który popija piwo, posyła mi szeroki, zuchwały uśmiech, ale wypluwa 

je na widok Kate. 

– O cholera! Co ty tu robisz? – bełkocze. 
Drew  odwraca  się,  zauważa  Kate  i wybucha  niekontrolowanym  śmiechem. 

Marszczę brwi, ale Kate nie wygląda na zachwyconą. 

–  Ja  też  się  cieszę,  że  cię  widzę,  palancie!  –    woła  z  oburzeniem  do 

osłupiałego  Sama.  Ten  szybko  odstawia  piwo  na  kontuar  i  przyciąga  do  siebie 
pusty stołek. 

– Siadaj! – Wali dłonią w stołek, rzucając Drew zaniepokojone spojrzenie. 
–  Nie  rozkazuj  mi,  Samuelu!  –  Na  twarzy  Kate  maluje  się  skrajna  odraza. 

Jeszcze  nigdy  nie  widziałam,  żeby  Sam  był  tak  rozedrgany.  Jeszcze  raz 
poklepuje stołek, uśmiechając się do niej nerwowo. 

– Proszę. 
Kate  podchodzi,  siada  na  stołku,  a  Sam  przyciąga  ją  do  siebie.  Zaraz 

wyląduje mu na kolanach. 

– Kup mi drinka – żąda Kate, uśmiechając się półgębkiem. 
– Tylko jednego. – Sam daje znak Mario. Jezu, zaczyna się pocić. – Avo? 
–  Nie,  dziękuję.  Idę  poszukać  Jessego  –  oznajmiam,  wskazując  za  siebie 

kciukiem. 

– Jesse wie, że tu jesteś? – Pyta Sam, wytrzeszczając oczy. 
Co się z nim dzieje? 
–  Wysłałam  mu  esemes.  –  Rozglądam  się  po  barze  i  rozpoznaję  wiele 

znajomych  twarzy,  które  widziałam  już  podczas  moim  poprzednich  wizyt  w 
Rezydencji. Cieszę się, że nie ma tu Sary, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. 
Może być wszędzie w tym wielkim budynku. – Ale nie odpowiedział – dodaję. 
Dopiero teraz dociera do mnie, jakie to dziwne. 

background image

Sam rzuca Drew nerwowe spojrzenie, a ten śmieje się jeszcze głośniej. 
– Zaczekaj tu, przyprowadzę go. 
– Wiem, jak trafić do jego gabinetu – mówię, marszcząc brwi. 
– Avo, zaczekaj tu, dobrze? – Na twarzy Sama maluje się panika. Zaczynam 

nabierać  podejrzeń.  Sam  wstaje,  mierząc  Kate  surowym  spojrzeniem.  –  Nie 
ruszaj się. 

– Ile wypiłeś? – pyta Kate, przyglądając się jego butelce z piwem. Czy ona 

też wyczuła jego niepokój? 

–  To  pierwsze  i  ostatnie  piwo,  uwierz  mi.  Idę  po  Jessego,  a  potem 

wychodzimy. – Rozgląda się nerwowo po barze. Jestem przekonana, że coś lub 
kogoś  ukrywa.  Zaczynam  żałować,  że  nie  ma  tu  Sary,  bo  wtedy  miałabym 
pewność, że nie jest z Jessem. 

Sam oddala się truchtem, a ja i Kate wymieniamy zdziwione spojrzenia. 
–  Wybaczcie,  drogie  panie  –  mówi  Drew,  wstając.  –  Natura  wzywa.  – 

Zostawia nas przy barze jak niepotrzebne części. 

–  Chrzanić  to!  –  woła  Kate,  łapiąc  mnie  za  rękę.  –  Oprowadź  mnie.  – 

Ciągnie mnie z powrotem do holu wejściowego. 

– Ale szybko – zgadzam się i prowadzę ją w stronę ogromnych schodów. – 

Pokażę ci pokoje, nad którymi pracuję. 

Gdy  docieramy  na  galerię,  Kate  wzdycha  z  podziwem,  chłonąc  cały 

przepych i splendor Rezydencji, 

– Niezły wypas, nie ma co – mamrocze, rozglądając się z zachwytem. 
– Wiem. Odziedziczył ten dom po wuju, kiedy miał dwadzieścia jeden lat. 
– Dwadzieścia jeden? 
– Yhm. 
–  O  rany!  –  woła  Kate.  Odwracam  się  i  widzę,  że  gapi  się  na  ogromne 

witrażowe okno u stóp schodów wiodących na trzecie piętro. 

–  Tędy.  –  Wskazuję  i  ruszam  korytarzem,  który  prowadzi  do  pokojów  w 

dobudówce, Kate podąża za mną. – Jest ich dziesięć. 

Wchodzi za  mną do ostatniego pokoju  i rozgląda się wokoło. Nawet puste, 

pokoje robią ogromne wrażenie. Kiedy już je urządzę, będą wyglądać naprawdę 
królewsko.  Ale  czy  dotrwam  do  tej  chwili?  Kiedy  już  uporządkujemy  nasze 
sprawy,  mogę  już  nigdy  nie  zobaczyć  tego  miejsca.  Nie  sprawiłoby  mi  to 
przykrości. Nie lubię tu przyjeżdżać. 

Wchodzę  dalej  i  podążam  za  wzrokiem  Kate,  która  przygląda  się  jednej ze 

ścian. 

– Co to? – wypowiada na głos pytanie, które kołacze mi się po głowie. 
– Nie wiem. Wcześniej tu tego nie było. – Przesuwam wzrokiem po wielkim, 

drewnianym  krzyżu  opartym  o  ścianę.  Gigantyczne,  czarne,  żelazne  wkręty 
osadzone  na  jego  końcach  nadają  mu  przytłaczający  wygląd,  ale  wciąż  jest  to 
dzieło sztuki. – To musi być jedna z dekoracji ściennych, o których wspominał 

background image

Jesse.  –  Podchodzę  do  krzyża  i  muskam  dłonią  wypolerowane  drewno.  Robi 
wrażenie, nawet jeśli odrobinę przerażający. 

–  Och.  Bardzo  przepraszam.  –  Obie  odwracamy  się,  w  drzwiach  stoi 

mężczyzna  w  średnim  wieku,  ubrany  w  kombinezon  roboczy,  ze  szlifierką  w 
jednej  i  kawą  w  drugiej  ręce.  –  Niezły,  co?  –  Wskazuje  krzyż  szlifierką, 
popijając kawę. – Sprawdzam wymiary, zanim zabiorę się do kolejnych. 

– Pan to zrobił? – pytam z niedowierzaniem. 
– No jasne. – Śmiejąc się, staje obok mnie. 
–  Jest  niesamowity.  –  Będzie  doskonale  pasował  do  łóżka,  które 

zaprojektowałam i które tak się spodobało Jessemu. 

–  Dziękuję,  panienko  –  odpowiada  z  dumą  mężczyzna.  Odwracam  się  i 

widzę, że Kate przygląda się dekoracji, marszcząc brwi. 

–  Zostawimy  pana.  –  Głową  daję  Kate  znak,  że  na  nas  już  czas,  a  ona 

uśmiecha się do robotnika i wychodzi za mną z pokoju. Ruszamy wzdłuż galerii. 

– Nie przemawia to do mnie – burczy. 
– To sztuka, Kate. – Śmieję się. 
– A tam co jest? 
Podążam  za  jej  wzrokiem  na  najwyższe  piętro.  Onieśmielające  drzwi  są 

lekko uchylone. 

– Nie wiem. Może sala bankietowa. 
Kate rusza schodami w górę. 
– Zajrzyjmy tam. 
– Kate! – Ruszam za nią. – Kate, wracaj. 
–  Tylko  zerknę  –  mówi,  popychając  drzwi.  –  O  cholera!  –  piszczy.  –  Avo, 

spójrz na to. 

No dobrze, naprawdę udało jej się wzbudzić moją ciekawość. Resztę stopni 

pokonuję  biegiem,  wpadam  do  sali  bankietowej  i  zatrzymuję  się  gwałtownie 
obok Kate. 

Jasny gwint! 
– Przepraszam! 
Obie spoglądamy tam, skąd dobiegł głos o obcym akcencie. W naszą stronę, 

kołysząc  się  jak  kaczka,  idzie  krępa  kobieta  ze  szmatką  i  antybakteryjnym 
sprejem w ręku. 

– Nie, nie, nie, ja sprzątać. Sala zamknięta na sprzątanie. – Gestem wygania 

nas w stronę drzwi. 

–  Wyluzuj,  seńorita  –  mówi  ze  śmiechem  Kate.  –  Jej  chłopak  jest 

właścicielem hotelu. 

Obcesowość  Kate  sprawia,  że  biedna  kobiecina  aż  się  cofa.  Mierzy  mnie 

wzrokiem, a potem się nam kłania. 

– Bardzo przepraszam. – Wtyka sprej do kieszeni fartucha i łapie moją dłoń 

opalonymi, pomarszczonymi palcami. – Pan Ward nie uprzedzić, że wy przyjść. 

background image

Czuję  się  skrępowana  paniczną  reakcją  tej  kobiety,  rzucam  Kate 

zdegustowane  spojrzenie,  ale  ona  nie  zwraca  na  mnie  uwagi.  Jest  zbyt  zajęta 
rozglądaniem  się  po  gigantycznym  pomieszczeniu,  w  którym  stoimy. 
Uśmiecham  się  pocieszająco  do  hiszpańskiej  sprzątaczki,  która  jest  wyraźnie 
zakłopotana moją obecnością. 

–  Wszystko  w  porządku,  naprawdę  –  zapewniam  ją.  Znów  się  kłania  i 

odchodzi na bok, a ja i Kate usiłujemy zrozumieć, gdzie się znalazłyśmy. 

Rozglądam  się  wokoło  i  od  razu  uderza  mnie  piękno  tego  pomieszczenia. 

Podobnie  jak  resztę  budynku,  salę  urządzono  z  wielkim  przepychem.  Jest 
ogromna,  z  pewnością  zajmuje  połowę  powierzchni  całego  piętra,  a  gdy  się 
rozglądam,  dociera  do  mnie,  że  zakręca  i  otacza  całą  klatkę  schodową. 
Weszłyśmy  drzwiami  na  środku  pomieszczenia.  Sufit  jest  wysoki  i  sklepiony, 
poprzecinany  drewnianymi  belkami,  pomiędzy  którymi  wiszą  misternie  kute 
złote żyrandole, dające przytłumione światło. W sali dominują trzy zwieńczone 
łukowato  okna  w  stylu  georgiańskim,  na  nich  wiszą  szkarłatne  rolety  obszyte 
złotą  plecionką.  Istne  kilometry  złotego  jedwabiu,  oblamowane  szkarłatną 
taśmą,  są  zebrane  z  boku  prostymi  złotymi  podpinkami,  a  ściany  barwy 
głębokiej  czerwieni  stanowią  dramatyczne  tło  dla  wykwintnie  zasłanych  łóżek 
ustawionych w całym pokoju. 

Łóżek? 
– Avo, coś mi mówi, że to nie jest sala bankietowa – szepcze Kate. 
Rusza  w  prawo,  a  ja  stoję  jak  wryta,  usiłując  zrozumieć,  na  co  patrzę.  To 

ogromna, superluksusowa, wspólna sypialnia – Sala Wspólna. 

Na ścianach nie ma obrazów, dzięki czemu jest na nich miejsce dla różnych 

metalowych  ram,  haków  i  wyciągów,  które  wyglądają  jak  ekstrawaganckie 
dekoracje  ścienne,  ale  kiedy  otrząsam  się  z  początkowego  szoku,  zaczyna  do 
mnie docierać, jakie jest przeznaczenie sali i jej wyposażenia. Tysiąc myśli stara 
się  odwieść  mnie  od  wyciągnięcia  oczywistych  wniosków,  ale  nie  ma  innego 
wytłumaczenia dla sprzętów i urządzeń, które mnie otaczają. 

Spóźniona reakcja dochodzi wreszcie do głosu. 
– O cholera – szepczę pod nosem. 
– Nie wyrażaj się. – Na dźwięk jego miękkiego głosu obracam się na pięcie i 

widzę,  że  przygląda  mi  się  spokojnie  z  rękami  w  kieszeniach  dżinsów  i 
kamiennym  wyrazem  twarzy.  Język  skołowaciał  mi  w  ustach,  rozpaczliwie 
zastanawiam  się,  co  powiedzieć.  Co  mogę  powiedzieć?  Mój  umysł  zalewają 
setki  wspomnień  z  kilku  ostatnich  tygodni,  przypominają  mi  się  wszystkie  te 
sytuacje, gdy lekceważyłam różne rzeczy, bo moją uwagę zaprzątało coś innego. 
Rzeczy,  które  mówił,  rzeczy,  które  mówili  inni,  rzeczy,  które  wydały  mi  się 
dziwne, ale  nie drążyłam  tematu, bo on  odwracał  moją  uwagę. Odwracał  moją 
uwagę  przez  cały  ten  czas.  Stawał  na  głowie,  żeby  to  przede  mną  ukryć.  Co 
jeszcze przede mną ukrywa? 

background image

Kątem oka dostrzegam Kate. Domyślam się, że ma podobną minę do mojej, 

ale nie mogę oderwać oczu od Jessego. Jesse zerka w stronę Kate i uśmiecha się 
do niej nerwowo, w tej samej chwili do sali wpada Sam. 

–  Cholera  jasna!  Mówiłem  ci  przecież,  żebyś  nigdzie  się  nie  ruszała!  – 

krzyczy, mierząc Kate wściekłym wzrokiem. – Szlag by to trafił! 

–  Chyba  powinniśmy  sobie  pójść  –  mówi  cicho  Kate,  łapie  Sama  za  rękę  i 

wyprowadza go z pomieszczenia. 

–  Dziękuję.  –  Jesse  kiwa  im  głową,  a  potem  znów  wbija  wzrok  we  mnie. 

Jego  lekko  uniesione  barki  sygnalizują  napięcie.  Wygląda  na  naprawdę 
zmartwionego. I słusznie. 

Słyszę stłumione, gniewne szepty Kate i Sama, którzy schodzą po schodach, 

zostajemy sami w Sali Wspólnej. 

Sala  Wspólna.  Teraz  wszystko  nabiera  sensu.  Krzyż  piętro  niżej  nie  jest 

żadnym  dziełem  sztuki.  Dziwna  kratownica  w  apartamencie  nie  była  wcale 
zabytkowa. Kobiety przechadzające się po budynku, jak gdyby tu mieszkały, nie 
są kobietami biznesu. A może i są, ale nie podczas pobytu tutaj. 

Boże, dopomóż. 
Jesse zaczyna się znęcać nad swoją dolną wargą. Moje biedne serce łomocze 

coraz szybciej. To wyjaśnia chwile zadumy, w jaką popadał w ostatnich dniach. 
Wiedział, że w końcu się dowiem. Czy miał w ogóle zamiar mi powiedzieć? 

Jesse wbija wzrok na ziemię. 
– Avo, dlaczego nie zaczekałaś na mnie w domu? 
Mój szok  zaczyna  przeradzać  się  w  złość,  w  miarę  jak  wszystkie  elementy 

łamigłówki trafiają na swoje miejsce. 

– Chciałeś, żebym przyjechała – przypominam mu. 
– Ale nie w ten sposób. 
– Wysłałam ci esemes. Napisałam, że jadę. 
Marszczy brwi. 
– Avo, nie dostałem od ciebie żadnej wiadomości. 
– Gdzie twój telefon? 
– W moim gabinecie. 
Szukam  swojej  komórki,  ale  wtedy  przypomina  mi  się  nasza  poranna 

wymiana zdań. 

– Czy właśnie o tym chciałeś porozmawiać? 
Podnosi  na  mnie wzrok, w  jego oczach wyraźnie  maluje się żal. Wcale  nie 

chciał rozmawiać o nas. Chciał porozmawiać o tym całym gównie. 

– Nadszedł czas, żebyś się dowiedziała. 
Wytrzeszczam na niego oczy. 
– O nie, powinnam się była dowiedzieć dawno temu, Jesse. Cholera jasna! 
– Nie przeklinaj, Avo – karci mnie łagodnie. 
–  Nawet się  nie  waż!  –  krzyczę,  uderzając  się  wierzchem  dłoni  w  czoło.  – 

background image

Kurwa, kurwa, kurwa! 

– Nie... 
–  Przestań!  –  Piorunuję  go  wzrokiem.  –  Jesse,  nie  waż  się  zabraniać  mi 

przeklinać! – Zataczam ręką dookoła. – Spójrz! 

–  Widzę,  Avo  –  mówi  miękkim,  uspokajającym  tonem,  ale  nie  zdoła  mnie 

udobruchać. 

–  Dlaczego  mi  nie  powiedziałeś?  –  O  mój  Boże,  Jesse  jest  luksusowym 

alfonsem. 

–  Myślałem,  że  domyśliłaś  się,  czym  jest  Rezydencja,  podczas  naszego 

pierwszego  spotkania,  Avo.  Gdy  stało  się  jasne,  że  jest  inaczej,  było  mi  coraz 
trudniej ci o tym powiedzieć. 

Boli  mnie  głowa.  Czuję  się  tak,  jak  gdyby  tysiąc  elementów  układanki 

powoli  wskakiwało  na  swoje  miejsce.  Jego  aluzje  podczas  omawiania 
wymogów  projektu  były  aż  nadto  czytelne,  ale  ja  byłam  tak  pochłonięta  jego 
osobą,  że  kompletnie  mi  umknęły.  Jest  właścicielem  seksklubu?  To  jakiś 
koszmar.  A  seks?  O  Boże,  cholerny  seks.  Jest  w  tej  dziedzinie  prawdziwym 
ekspertem,  ale  nie  dzięki  poprzednim  związkom.  Sam  mówił,  że  nie  ma  czasu 
na związki. Teraz już wiem dlaczego. 

– Zostawię cię teraz, a ty pozwolisz mi odejść – mówię z całą determinacją, 

jaką  czuję.  Byłam  dla  niego  zabawką.  Tępa  to  za  mało  powiedziane  –  jestem 
totalnym bezmózgiem. 

Wciąż  żuje  gorączkowo  wargę,  gdy  mijam  go  i  jak  otumaniona  ruszam 

schodami w dół. 

– Avo, zaczekaj – błaga, idąc za mną. 
Nagle  przypomina  mi  się  moja  ostatnia  ucieczka  z  tego  miejsca.  Nie 

powinnam  była  wracać.  Głucha  na  jego  głos,  usiłuję  dotrzeć  do  holu 
wejściowego  bez  połamania  nóg.  Gdy  mijam  sypialnie  na  pierwszym  piętrze, 
wymierzam sobie w duchu kolejny policzek. 

– Avo, skarbie, proszę. 
Docieram do stóp schodów i obracam się twarzą do niego. 
– Nawet o tym nie myśl! – wrzeszczę. Cofa się, zszokowany. – Pozwolisz mi 

odejść. 

–    Nawet  nie  dałaś  mi  szansy  się  wytłumaczyć.  –  Jego  oczy  są  wielkie  ze 

strachu. Pierwszy raz widzę go w takim stanie. – Proszę, pozwól mi wyjaśnić. 

–  Co  wyjaśnić?  Widziałam  już  wszystko,  co  trzeba!  –  krzyczę.  – 

Wyjaśnienia nie są konieczne! 

Idzie w moją stronę, wyciągając do mnie ręce. 
– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w taki sposób. 
Nagle zdaję sobie sprawę z widowni, która obserwuje naszą wymianę zdań. 

Sam,  Drew  i  Kate  stoją  przy  wejściu  do  baru  i  sprawiają  wrażenie 
zażenowanych... a nawet pełnych współczucia. John przygląda się Jessemu z po-

background image

wagą.  Jest  też  Sara.  Wygląda  na  wyjątkowo  zadowoloną  z  siebie.  Teraz  już 
wiem, że musiała odczytać z komórki Jessego wiadomość ode mnie. Otworzyła 
bramę i drzwi wejściowe. Postawiła na swoim. Może go sobie wziąć. 

Nie rozpoznaję zuchwale wyglądającego typka, który stoi obok niej i mierzy 

mnie wrogim spojrzeniem. Widzę, jak z szyderczym uśmiechem przenosi wzrok 
na Jessego. 

–  Wszystko  potrafisz  spierdolić  –  wypluwa  z  siebie  nienawistnym  tonem. 

Kim on jest, u diabła? 

Patrzę, jak John łapie faceta za kark i potrząsa nim lekko. 
– Nie jesteś już członkiem, skurwielu. Wyprowadzę cię poza teren posesji. 
Zuchwały typek wybucha zimnym, ponurym śmiechem. 
–  Proszę  bardzo.  Wygląda  na  to,  że  dziwka  przejrzała  wreszcie  na  oczy, 

Ward – syczy. 

Oczy Jessego w ułamku sekundy robią się czarne. 
– Zamknij się – warczy John. 
– Usunięty z listy członków – szepczę. – Za bardzo się gorączkował. 
Typek znów wlepia we mnie zimne spojrzenie. 
– Bierze, co chce, i zostawia za sobą smugę gówna – prycha, a mnie odbiera 

dech.  Widzę,  że  Jesse  sztywnieje  od  stóp  do  głów.  –  Najpierw  je  wszystkie 
pieprzy, a potem każe im spieprzać. 

Gdy przenoszę wzrok z powrotem na Jessego, jego oczy są wciąż czarne, na 

czole rysuje się głęboka zmarszczka. 

–  Dlaczego?  –  pytam.  Nie  wiem,  po  co  pytam.  Absolutnie  niczego  to  nie 

zmieni.  Ale  czuję,  że  zasługuję  na  jakieś  wyjaśnienie.  Pieprzy  je  wszystkie  – 
jeden raz – i każe im spieprzać. 

–  Nie  słuchaj  go,  Avo.  –  Jesse  robi  krok  naprzód,  szczękę  ma  napiętą  do 

granic możliwości. 

–  Zapytaj  go,  jak  się  czuje  moja  żona  –  prycha  paskudny  typek.  – 

Potraktował  ją  tak  samo  jak  całą  resztę.  Mężowie  i  sumienie  nie  stanowią  dla 
niego żadnej przeszkody. 

To wystarcza, żeby Jesse stracił panowanie nad sobą. Odwraca się, wyrywa 

typka z uścisku Johna, z głośnym hukiem obala na podłogę i zaczyna kopać przy 
wtórze kilku zduszonych okrzyków. Sam odciąga Kate na bok. 

Nie  krzyczę,  żeby  przestał,  nie  czuję  takiej  potrzeby,  choć  wygląda,  jakby 

był  w  stanie  go  zabić.  Wychodzę  z  Rezydencji,  wsiadam  do  samochodu  i 
czekam na Kate, która właśnie zbiega po schodach. Wskakuje do środka, ale nie 
odzywa się ani słowem. 

Gdy  docieramy do bramy, ta otwiera się sama. Jestem zaskoczona  –  byłam 

gotowa ją staranować. 

– Sam –  mówi Kate, kiedy  na  nią patrzę  – powiedział, żebyśmy  lepiej stąd 

znikały. 

background image

Aż do tej pory nie przyszło mi do głowy, że dla Kate to też jest zaskoczenie. 

Jak zwykle sprawia wrażenie spokojnej i opanowanej. 

Za to ja czuję się tak, jak gdybym spadała w piekielną otchłań.

Rozdział 16 

Przekraczam próg domu i ruszam prosto na górę jak zombi. 
Kate  nawet  nie  próbuje  wydusić  ze  mnie  nic  więcej,  gdy  zwalam  się  na 

kanapę, zalewając łzami. 

Otwieram  szeroko  oczy,  gdy  słychać  trzaśnięcie  drzwi  wejściowych,  Kate 

podbiega do barierki. 

– To tylko Sam — uspokaja mnie po powrocie do salonu. 
– Ma klucze? – pytam. Kate wzrusza ramionami, ale ta informacja sprawia, 

że  uśmiecham  się  w  duchu.  Czy  w  świetle  nowo  zdobytej  wiedzy  każe  mu  je 
oddać? 

Mój telefon dzwoni po raz kolejny, a ja po raz kolejny odrzucam połączenie. 
Do  salonu  wpada  Sam,  jest  równie  zdenerwowany  jak  w  Rezydencji. 

Spoglądamy  na  niego,  a  on  przez  chwilę  zachowuje  się  jak  kibic  na  meczu 
tenisa  –  wodzi  wzrokiem  ode  mnie  do  Kate  i  z  powrotem,  w  końcu  podchodzi 
do Kate i wyciąga ją z pokoju za łokieć. 

– Musimy porozmawiać – mówi niecierpliwie. 
Wykręcam szyję, żeby zobaczyć, jak wpycha ją do sypialni i zatrzaskuje za 

nimi drzwi. 

Leżę na sofie z filiżanką herbaty na brzuchu i zamykam oczy. Nie na długo. 

Obrazy  Jessego  odcisnęły  mi  się  pod  powiekami.  Już  nigdy  nie  będę  w  stanie 
zasnąć. 

Moja  komórka  znów  zaczyna  dzwonić,  wyciągam  rękę  i  dźgam  klawisz 

„odrzuć‖, wpatrując się w ozdobny tynk na suficie salonu. 

Jeszcze  nigdy  się  tak  nie  czułam.  Ból  jest  dojmujący  i  nie  sposób  go 

uśmierzyć.  Jest  właścicielem  pieprzonego  seksklubu?  Dlaczego  nie  może  być 
bankierem albo doradcą finansowym? Albo... właścicielem hotelu. 

Wiedziałam,  że  coś  jest  nie  tak,  zwietrzyłam  niebezpieczeństwo.  Dlaczego 

nie zatrzymałam się na chwilę, żeby pójść po rozum do głowy? Doskonale wiem 
dlaczego – bo mi na to nie pozwolił, nie dał mi takiej szansy. 

Siadam wyprostowana, słysząc piskliwy  głos  Kate dobiegający z korytarza, 

wtóruje  mu  łagodzący  głos Sama, który stara się  ją  udobruchać. Kate wylatuje 
ze swojego pokoju, a Sam za nią, próbuje ją zatrzymać. 

– Trzymaj łapska przy sobie, Samuelu. Ona musi wiedzieć. 
–  Zaczekaj  chwilę...  Kate...  auuu!  Dlaczego  to  zrobiłaś?  –  Kate  opuszcza 

background image

kolano,  zostawia  stękającego,  zwijającego  się  z  bólu  Sama  na  korytarzu,  po 
czym wpada jak burza do salonu i wbija we mnie niebieskie spojrzenie. 

– Co takiego? – pytam z niepokojem. – Co jeszcze muszę wiedzieć? 
Kate  patrzy  z  odrazą  na  Sama,  który  staje  w  drzwiach,  trzymając  się  za 

krocze, a potem agresywnym gestem wskazuje krzesło, każąc mu na nim usiąść. 

–  Avo,  on  tu  jedzie  –  oznajmia  ze  spokojem.  Nie  wiem,  dlaczego  użyła 

takiego tonu. Nie uspokoi mnie w ten sposób. 

Z  gardła  wyrywa  mi  się  zduszony  okrzyk,  patrzę  na  skulonego  na  krześle 

Sama, który unika mojego wzroku. 

Nie  zamierzał  mi  powiedzieć?  Byłam  idiotką,  jeśli  myślałam,  że  Jesse 

pozwoli mi tak łatwo odejść. 

– Muszę wyjść – wyję, gdy  mój cholerny telefon znów zaczyna dzwonić.  – 

Odpierdol się! – wrzeszczę na głupią komórkę. 

– Zabierz ją. – Kate odwraca się do Sama. – Nie powinna prowadzić w takim 

stanie. 

–  O  nie,  tylko  nie  ja.  –  Unosi  dłonie  obronnym  gestem  i  kręci  głową.  – 

Jeszcze mi życie miłe. Poza tym muszę z tobą porozmawiać. 

Wszyscy  podskakujemy,  słysząc  potężne  uderzenie  w  drzwi.  Z  sercem 

podchodzącym  do  gardła  zerkam  na  Kate.  Sam  jęczy,  ale  nie  z  powodu  bólu, 
który zadała mu Kate. 

–  Ty  wredny  zdrajco  –  mamrocze  z  wściekłością  Kate,  świdrując  Sama 

przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu. 

– Hej, nie pisnąłem ani słowa! – broni się Sam. – Nie trzeba być pieprzonym 

orłem intelektu, żeby domyślić się, gdzie jej szukać. 

– Nie otwieraj, Kate – błagam. 
Znowu  słychać  dobijanie  się  do  drzwi.  Boże,  nie  chcę  go  widzieć.  W  tej 

chwili nie jestem wystarczająco silna. Podskakuję, gdy znów rozlega się łomot, 
a zaraz potem trąbienie klaksonów. 

–  Cholera  jasna!  –  krzyczy  Kate,  podbiegając  do  okna.  Podnosi  roletę  i 

przytyka nos do szyby. 

–  Co  się  dzieje?  –  Staję  w  oknie  obok  niej.  Wiem,  że  to  on,  ale  skąd  ten 

hałas? 

–  Patrz!  –  krzyczy,  wskazując  palcem.  Podążam  wzrokiem  we  wskazanym 

kierunku i widzę na środku ulicy porzucony samochód Jessego, drzwi od strony 
kierowcy  są  otwarte,  a  za  samochodem  zaczyna  się  już  tworzyć  korek.  Nie 
zostawił dość  miejsca, żeby  można  go było wyminąć, więc wkurzeni kierowcy 
trąbią na potęgę. Wszystko doskonale słyszymy. 

– Ayo! – ryczy z dołu Jesse, po czym wali w drzwi jeszcze kilka razy. 
– Do cholery jasnej, Avo – gdera Kate. – Ten facet to chodzący detonator, a 

ty właśnie wcisnęłaś guzik! – Wybiega z salonu, a ja za nią. 

– Niczego  nie wciskałam,  Kate. Nie otwieraj drzwi!  – Wychylam się przez 

background image

balustradę schodów, Kate właśnie dopada drzwi wejściowych. 

– Nie mogę pozwolić, żeby na ulicy wybuchły zamieszki. 
Spanikowana,  biegnę  z  powrotem  do  salonu.  Sam  wciąż  siedzi  na  krześle, 

rozciera czułe miejsce i mamrocze coś niezrozumiale pod nosem. 

– Dlaczego  nie powiedziałeś  Kate?  – pytam ostro, podbiegając z powrotem 

do okna. 

– Przepraszam, Avo. 
–  Powinieneś  przepraszać  Kate,  nie  mnie.  –  Odwracam  się,  ale  po 

rozrywkowym,  zawadiackim  kolesiu,  którego  tak  polubiłam,  nie  zostało  ani 
śladu. Przede mną siedzi spięty, skrępowany, spłoszony facet. 

–  Przeprosiłem.  Zresztą  nie  mogłem  jej  powiedzieć,  dopóki  Jesse  nie 

powiedział tobie. Powinnaś wiedzieć, że gryzło go to, odkąd cię poznał. 

Kwituję  śmiechem  tę  próbę  obrony  przyjaciela  i  znów  wyglądam  przez 

okno. Jesse wciąż chodzi tam i z powrotem, z desperacją wciska guziki telefonu. 
Wiem,  do  kogo  dzwoni,  i  zgodnie  z  oczekiwaniem  moja  komórka  zaczyna 
wibrować mi w dłoni. Wpatruję się w ulicę w dole, czując przypływ paniki, gdy 
jeden z kierowców wysiada z zatrzymanego samochodu. 

Z  domu  wychodzi  Kate,  macha  do  Jessego.  Ten  ignoruje  podchodzącego 

kierowcę  i  odwraca  się  do  niej.  Rozmawiają,  gestykulując  gwałtownie,  i  po 
kilku minutach Jesse wsiada do swojego samochodu. Ulga rozlewa się po całym 
moim  ciele,  ale  on  tylko  przestawia  samochód,  żeby  pozostali  kierowcy  mogli 
go wreszcie wyminąć. 

– O Boże, Kate! Co ty narobiłaś?! – krzyczę przez okno. 
– Co się dzieje? – pyta Sam ze swojego krzesła. Nie odpowiadam. 
Stoję  i  patrzę,  jak  Jesse  opiera  się  o  mój  samochód,  pokonany  spuszcza 

głowę i zwiesza ramiona. Spogląda na Kate i nawet stąd widzę udrękę malującą 
się  na  jego  twarzy.  Kate  wyciąga  rękę  i  pociera  dłonią  jego  ramię.  Chce  go 
pocieszyć. Dobija mnie to. 

Mam wrażenie, że przyglądam im się całą wieczność, w końcu Kate odwraca 

się i rusza w stronę domu, ale ku mojemu przerażeniu Jesse rusza za nią, a ona 
wcale nie próbuje go powstrzymać. 

– Cholera, nie! – wołam, łapiąc się za głowę. 
– Co?! – woła zaniepokojony Sam. – Avo, co się dzieje? 
Szybko rozważam  możliwości, ale długo to nie trwa, bo  nie  mam żadnych, 

muszę tu stać i czekać na konfrontację. Wejść i wyjść z mieszkania można tylko 
jedną  drogą,  a  ponieważ  Jesse  właśnie  wchodzi  do  domu,  wszelkie  plany 
ucieczki przed nieuniknioną awanturą zostają zniweczone. 

Do  salonu  nieśmiało  wchodzi  Kate.  Jestem  na  nią  wściekła  i  ona  dobrze  o 

tym  wie.  Rzucam  jej  moje  najbardziej  zjadliwe  spojrzenie,  a  ona  uśmiecha  się 
nerwowo. 

– Tylko go wysłuchaj, Avo. Kompletnie się załamał. – Kręci głową z żalem, 

background image

a potem spogląda na Sama i wyraz jej twarzy zmienia się błyskawicznie. – Ty, 
marsz do kuchni! 

Sam się krzywi. 
– Nie mogę się ruszać, wredna krowo! – Znów masuje krocze, kręcąc głową 

na  boki.  Kate  prycha  i  pomaga  mu  wstać  z  fotela,  a  on  stęka,  zamyka  oczy  i 
ostrożnie kuśtyka na korytarz. 

Nie  mogę  w  to  uwierzyć.  Kate  też  się  wycofuje,  spoglądając  na  mnie  ze 

współczuciem. Nie musiałaby zgrywać takiej skruszonej, gdyby go nie wpuściła 
–  idiotka,  skończona  idiotka.  Odwracam  się  do  okna.  Nie  mogę  na  niego 
spojrzeć, bo od razu zaleję się łzami, a nie chcę, żeby miał jakikolwiek pretekst 
do  pocieszania  mnie  albo  porwania  w  te  swoje  wielkie,  ciepłe  ramiona. 
Zamieram,  czekając,  aż  się  odezwie,  każde  zszargane  zakończenie  nerwowe 
iskrzy, każdy mięsień jest napięty. 

Przez  chwilę  nie  słyszę  nic,  ale  kiedy  każdy  włosek  na  moim  karku  staje 

dęba, wiem, że jest już blisko. Zamykam oczy, biorę głęboki oddech i modlę się 
o siłę. 

– Proszę, spójrz na  mnie, Avo. – Jego głos, przepełniony uczuciem, drży, a 

ja  przełykam  gulę  wielkości  piłki  tenisowej,  walcząc  z  potopem  łez,  które 
zbierają się pod powiekami. – Avo, proszę. – Muska dłonią tył mojej ręki. 

Wzdrygam się. 
– Proszę, nie dotykaj mnie. – Odnajduję w sobie dość odwagi, by odwrócić 

się i stanąć z nim twarzą w twarz. 

Głowę trzyma spuszczoną, ramiona zwieszone. Wygląda żałośnie, ale to nie 

skłoni  mnie  do  zmiany  decyzji.  Zbyt  wiele  razy  pozwoliłam  mu  sobą 
manipulować,  a  to...  to  jest  tylko  inna  forma  manipulacji...  w  stylu  Jessego. 
Pożądanie  zaślepiało  mnie  do  tego  stopnia,  że  nie  byłam  w  stanie  trzeźwo 
myśleć. 

Odrywa zaszklone oczy od podłogi i napotyka moje spojrzenie. 
– Dlaczego mnie tam w ogóle zabrałeś? – pytam. 
– Bo chciałem być z tobą przez cały czas. Nie potrafię bez ciebie żyć. 
– Lepiej się do tego przyzwyczaj, bo nie chcę cię więcej znać. – Głos mam 

spokojny  i  opanowany,  ale  ból,  jaki  przeszywa  mi  serce,  kiedy  to  mówię,  jest 
obezwładniający. 

Oczy nabiegają mu łzami. 
– Nie myślisz tak. Wiem, że tak nie myślisz. 
– Jesteś w błędzie. 
Jego pierś unosi się przy każdym głębokim wdechu, włosy ma w nieładzie, 

zmarszczka  na  jego  czole  przypomina  wąwóz.  Udręka  na  jego  twarzy  jest  jak 
lodowata włócznia przeszywająca moje serce. 

– Nigdy nie chciałem cię zranić – szepcze. 
–  Ale  zraniłeś.  Wdarłeś  się  w  moje  życie  i  podeptałeś  moje  serce. 

background image

Próbowałam  odejść.  Wiedziałam,  że  coś  przede  mną  ukrywasz.  Dlaczego  nie 
pozwoliłeś  mi  odejść?  –  Głos  mi  się  rwie,  czuję,  że  przegrywam  walkę  z 
suchością w gardle, pod powiekami czuję pieczenie. Cholera jasna, trzeba było 
zaufać intuicji. 

Zagryza dolną wargę. 
– Nigdy tak naprawdę nie chciałaś odejść – mówi ledwie słyszalnym głosem. 
– Chciałam! – wołam, pociągając nosem. – Walczyłam z tobą. Wiedziałam, 

że proszę się o kłopoty, ale ty  nie dawałeś za wygraną. Co się stało? Nie było 
więcej mężatek, które mógłbyś wypieprzyć? 

Kręci głową. 
– Znalazłem ciebie. – Robi krok naprzód, a ja odsuwam się poza jego zasięg. 
–  Wyjdź  –  proszę  spokojnie,  ale  daleko  mi  do  bycia  spokojną.  Moje  ciało 

dygocze, oddech się rwie. Rzucam się naprzód i próbuję go wyminąć. 

–  Nie  mogę.  Potrzebuję  cię,  Avo.  –  Jego  błagalny  głos  będzie  mnie 

prześladował do końca moich dni. 

Odwracam się gwałtownie. 
–  Nie  potrzebujesz  mnie!  –  Próbuję  zapanować  nad  głosem.  –  Pragniesz 

mnie.  O  Boże,  jednak  jesteś  domem,  prawda?  –  Migawki  wszystkich  naszych 
zbliżeń przemykają mi przez głowę z prędkością stu kilometrów na godzinę. W 
sypialni jest naprawę nieokiełznany, poza nią również. 

– Nie! 
– Więc skąd ta potrzeba kontroli? I rozkazy? 
–  Seks  to  tylko  seks.  Nie  potrafię  się  do  ciebie  zbliżyć.  Próbuję  cię 

kontrolować,  bo  śmiertelnie  się  boję,  że  coś  ci  się  stanie...  że  ktoś  mi  ciebie 
odbierze.  Zbyt  długo  na  ciebie  czekałem,  Avo.  Zrobię  wszystko,  żebyś  była 
bezpieczna.  Prowadziłem  beztroskie,  swawolne  życie.  Uwierz  mi,  potrzebuję 
cię... proszę... proszę, nie zostawiaj mnie. – Rusza w moją stronę, ale cofam się, 
walcząc  z  chęcią  rzucenia  mu  się  w  ramiona.  Przystaje.  –  Już  nigdy  się  nie 
pozbieram. 

Nie!  Nie  mogę  uwierzyć,  że  jest  tak  okrutny,  by  posunąć  się  do  szantażu 

emocjonalnego. 

– Myślisz, że mnie będzie łatwiej?! – krzyczę, zalewając się łzami. 
Na moich oczach resztki koloru odpływają mu z twarzy, zwiesza głowę. Nie 

znajduje na to odpowiedzi. Co może powiedzieć? Wie, co mi zrobił. Sprawił, że 
zaczęłam go potrzebować. 

– Gdybym teraz mógł postąpić inaczej, zrobiłbym to – szepcze. 
– Ale nie możesz. Stało się. – Mój głos ocieka pogardą. 
Podnosi na mnie wzrok. 
– Jeśli mnie teraz zostawisz, wyrządzisz mi jeszcze większą krzywdę. 
O Boże. 
– Wyjdź! 

background image

– Nie. – Kręci gorączkowo głową i robi krok w moją stronę. – Avo> proszę, 

błagam cię. 

Odsuwam  się  z  najbardziej  stanowczą  miną,  na  jaką  mnie  stać,  raz  po  raz 

przełykam ślinę z powodu guli w gardle. Czuję dojmujący ból. Właśnie dlatego 
nie  chciałam  go  widzieć.  Jestem  na  niego  wściekła,  ale  widok  jego  białej  jak 
papier  twarzy  łamie  mi  serce.  Muszę  sobie  przypominać,  że  zawiódł  mnie  w 
najokrutniejszy możliwy sposób. Wprowadził mnie w błąd, oszukał i w zasadzie 
siłą zaciągnął do łóżka. 

Pozwoliłeś, żebym się w tobie zakochała! 
Wpatruje  się  we  mnie  z  udręką  w  zielonych  oczach.  Ugnę  się,  jeśli  nie 

odwrócę  wzroku,  więc  wbijam  oczy  w  podłogę  i  w  duchu  błagam  go,  żeby 
wyszedł, zanim kompletnie się rozkleję i pozwolę, by przyniósł mi ukojenie. 

– Avo, spójrz na mnie. 
Biorę głęboki oddech i spoglądam mu w oczy. 
– Żegnaj, Jesse. 
– Proszę – szepcze. 
– Powiedziałam: żegnaj. – W moich słowach pobrzmiewa ostateczność, choć 

wcale tego nie chciałam. 

Jesse długo bada  moją twarz, próbując odnaleźć w  moich oczach choć cień 

nadziei, ale w końcu rezygnuje. Odwraca się i wychodzi bez słowa. 

Rozpaczliwie  łapię  powietrze  w  płuca  i  na  miękkich  nogach  podchodzę  do 

okna.  Drzwi  wejściowe  trzaskają  tak,  że  niesie  się  po  całym  domu,  na  dole 
pojawia  się  Jesse,  który  wlecze  się  do  swojego  porzuconego  samochodu. 
Wzdrygam się, a z gardła wyrywa mi się szloch, gdy rozbija pięścią okno wozu, 
rozrzucając odłamki szkła po całej jezdni. Potem wsiada do środka i kilkakrotnie 
wali dłonią w kierownicę. Mam wrażenie, że przyglądam mu się całą wieczność, 
ale w końcu przestaje się wyżywać na swoim samochodzie i odjeżdża z piskiem 
opon, trąbiąc głośno. 

Wychodzę spod prysznica, suszę włosy i z powrotem zwijam się na łóżku w 

kłębek. Jestem kompletnie odrętwiała. Czuję się tak, jak gdyby ktoś wyrwał mi 
serce,  podeptał  je  na  miazgę  i  wepchnął  z  powrotem  do  piersi.  Czuję  coś 
pomiędzy  smutkiem  a  zdruzgotaniem  i  jest  to  najbardziej  bolesne  uczucie, 
jakiego  kiedykolwiek  doświadczyłam.  Moje  życie  legło  w  gruzach.  Czuję  się 
pusta, zdradzona, osamotniona  i zagubiona. Jedyna osoba, która  mogłaby temu 
zaradzić,  jest  tą  osobą,  która  to  wszystko  spowodowała.  Wątpię,  bym 
kiedykolwiek doszła do siebie. 

– Ava? 
Unoszę obolałą głowę z poduszki i widzę w drzwiach Kate. Współczucie na 

jej twarzy tylko podsyca mój ból. Przysiada na skraju łóżka i głaszcze mnie po 
policzku. 

– Wcale nie musi tak być – mówi miękko. 

background image

Jak  to?  Jak  może  być  inaczej?  Muszę  poddać  się  temu bólowi  i  przekonać 

się,  czy  mam  dość  sił,  aby  zacząć  wszystko  od  nowa.  Ale  w  tej  chwili  mam 
ochotę leżeć i użalać się nad sobą. 

– Musi – odpowiadam szeptem. 
– Nie, nie musi. – Tym razem jest bardziej stanowcza. – Wciąż go kochasz. 

Przyznaj, że wciąż go kochasz. Powiedziałaś mu to? 

Nie  mogę  zaprzeczyć.  Kocham  go  –  tak  bardzo,  że  aż  boli.  Ale  nie 

powinnam. Wiem, że nie powinnam. 

– Nie mogę. – Chowam głowę w poduszce. 
– Dlaczego? 
– Jest właścicielem sekskłubu, Kate. 
– Nie wiedział, jak ci o tym powiedzieć. Bał się, że odejdziesz. 
Spoglądam na Kate. 
–  Nie  powiedział  mi,  a  ja  i tak  odeszłam.  –  Układam  się  na  mokrej od  łez 

poduszce.  –  Słyszałaś  tamtego  faceta.  Rozbija  małżeństwa.  Pieprzy  się  dla 
zabawy.  Dlaczego  nie  jesteś  zszokowana?  –  mamroczę  w  poduszkę.  Wiem,  że 
jest wyluzowana, ale bez przesady. 

– Jestem... trochę. 
– Mogłabym się nabrać. 
– Avo, Jesse szaleje za tobą. Sam był pewien, że nie dożyje tego dnia. 
–  Sam  może  sobie  opowiadać,  co  chce.  Nie  zmienia  to  faktu,  że  Jesse  jest 

właścicielem  miejsca,  gdzie  ludzie  przychodzą  uprawiać  seks,  a  on  czasem  do 
nich dołącza. – Wzdrygam się, robi mi się niedobrze na samą myśl o tym. 

–  Nie możesz go karać za jego przeszłość. 
– Ale to nie jest przeszłość. Wciąż jest właścicielem tego miejsca. 
– To jego praca. 
– Zostaw mnie, Kate – proszę. Wkurza mnie, że próbuje go bronić. Powinna 

wspierać mnie, a nie próbować usprawiedliwić Jessego. 

Czuję, jak z westchnieniem wstaje z łóżka. 
–  To  wciąż  jest  Jesse  –  mówi  i  wychodzi  z  sypialni,  a  ja  zostaję  sama  ze 

swoją stratą. 

Leżę w ciszy, usiłując odpędzić wszystkie niechciane myśli. Na próżno. Mój 

umysł  atakują  wspomnienia  kilku  ostatnich  tygodni:  naszego  pierwszego 
spotkania,  kiedy  dosłownie  zwalił  mnie  z  nóg,  esemesów,  rozmów  telefo-
nicznych. .. i seksu. Przewracam się na brzuch i chowam głowę w poduszce. 

Słowa Kate rozbrzmiewają mi echem w głowie. „To wciąż jest Jesse‖. Czy 

ja  w  ogóle  wiem,  kim  jest  Jesse?  Znam  tylko  mężczyznę,  który  porwał  mnie 
swoją charyzmą i obezwładnił swoją fizycznością. 

Kolejny  element  układanki  trafia  na  miejsce,  gdy  przypominam  sobie,  jak 

mówił mi, że nie ma kontaktu z rodzicami. Wydziedziczyli go po śmierci wuja, 
gdy Jesse nie zgodził się na sprzedaż Rezydencji. Teraz wszystko nabiera sensu. 

background image

Nie  miało  to  nic  wspólnego  z  podziałem  spadku,  powodem  był  fakt,  że  ich 
dwudziestojednoletni syn miał prowadzić snobistyczny seksklub. Nic dziwnego, 
że  byli  zaniepokojeni.  Mieli  uzasadnione  powody,  by  nie  pochwalać  zażyłości 
Jessego i Carmichaela. Powiedział, że chciał się wyszumieć. A jaki inny młody 
mężczyzna  nie  chciałby  się  znaleźć  w  miejscu,  gdzie  wszystko  wolno?  Miał 
gdzie  zdobywać  doświadczenia  i  jest  bardzo  prawdopodobne,  że  rzeczywiście 
nigdy nie przeleciał żadnej kobiety więcej niż raz – nie licząc mnie. 

Nietrudno  się  domyślić,  dlaczego  te  wszystkie  kobiety  w  Rezydencji 

przyglądały  mi  się  z  takim  zainteresowaniem.  Wszystkie  pragną  go  mieć.  Nie, 
wszystkie pragną go mieć jeszcze raz. 

Wiele  ryzykował, zabierając  mnie tam, ale kiedy się  nad tym zastanawiam, 

dociera do  mnie, że  nikt  mnie  nigdy  nie zaczepiał,  nigdy  nie byłam tam sama, 
nie mogłam poruszać się swobodnie po budynku. Czy wszyscy wiedzieli, że nie 
mam pojęcia, co to za miejsce? Mieli instrukcje, by siedzieć cicho, trzymać się 
ode  mnie  z  daleka?  Naprawdę  dołożył  wszelkich  starań,  by  utrzymać  mnie  w 
niewiedzy.  Myślał,  że  ujdzie  mu  to  na  sucho?  Uwagi  Sary  na  temat  skóry... 
chowam twarz w poduszce, pogrążając się w rozpaczy. 

– Ava? 
Podnoszę głowę i widzę w drzwiach Sama. Wciąż wygląda, jak gdyby uszło 

z niego całe powietrze. 

–  Całymi  dniami  zamartwiał  się,  jak  ci  o  tym  powiedzieć.  Nigdy  nie 

widziałem go w takim stanie. 

–  Chcesz  powiedzieć,  że  poczuł  się  odrzucony?  –  pytam  z  sarkazmem.  – 

Tak, przypuszczam, że Jesse Ward nie spotkał się nigdy z odmową. 

– Nie, nigdy nie oszalał dla kobiety. 
–  On po prostu oszalał, Sam. 
Sam marszczy brwi, kręcąc głową. 
– Tak, na twoim punkcie. Mogę? – pyta, stając nad moim łóżkiem. 
– Jak chcesz – odburkuję niegrzecznie. 
Przysiada na brzegu łóżka. Jeszcze nigdy nie był taki poważny. 
–  Avo,  znam  Jessego  od  ośmiu  lat.  Jeszcze  nigdy  nie  widziałem,  żeby 

zachowywał się w taki sposób z powodu kobiety. Jego relacje z kobietami nigdy 
nie  wykraczały  poza  seks,  ale  kiedy  pojawiłaś  się  ty,  jak  by  odnalazł  cel  w 
życiu. Jest innym człowiekiem i choć jego opiekuńczość mogła ci się wydawać 
frustrująca,  byłem  szczęśliwy,  że  zależy  mu  na  kimś  do  tego  stopnia,  żeby  się 
tak zachowywać. Proszę, daj mu szansę. 

– Opiekuńczy to mało powiedziane, Sam. – Opiekuńczość to tylko pierwsza 

pozycja na długiej liście jego niedorzecznych zachowań. 

–  To  wciąż  jest  Jesse.  –  Sam  powtarza  słowa  Kate,  patrząc  na  mnie 

błagalnie.  –  Rezydencja  to  interesy.  Owszem,  łączył  interesy  z  przyjemnością, 
ale nie miał nic innego. – Uśmiecha się i bierze moją dłoń. – Jeśli mi powiesz, 

background image

że  jesteś  w  stanie  od  niego  odejść  bez  żalu  i wątpliwości  zamknę  się  i  wyjdę. 
Jeśli mi powiesz, że go nie kochasz, odejdę. Ale wydaje mi się, że nie potrafisz. 
Jesteś  w  szoku,  zdaję  sobie  z  tego  sprawę.  To  prawda,  Jesse  ma  burzliwą 
przeszłość,  ale  nie  możesz  ignorować  faktu,  że  on  cię  uwielbia,  Avo.  Ma  to 
wypisane  na  twarzy,  wyraża  to  we  wszystkim,  co  robi.  Proszę,  daj  mu  szansę. 
On zasługuje na szansę. 

Próbuję  coś  zrozumieć,  choć  pewnie  nigdy  mi  się  to  nie  uda.  Jesse  jest 

właścicielem  seksklubu.  Moja  wizja  normalnego,  szczęśliwego  życia  nie 
obejmowała takich rewelacji. Zależy mu na mnie na tyle, żeby zachowywać się 
w  ten  sposób?  Uwielbia  mnie?  Czy  uwielbiać  to  to  samo  co  kochać? 
Początkowo  lekceważyłam  łóżkowe wyznania Jessego  – te wszystkie  głupstwa 
w  rodzaju  „jesteś  moja‖  i  „nigdy  nie  pozwolę  ci  odejść‖.  Słowo  „kocham‖ 
wypowiadał  wielokrotnie,  ale  nie  w  kontekście,  który  tak  rozpaczliwie 
pragnęłam usłyszeć. „Kocham cię w koronkach‖, „Kocham leniwy seks z tobą‖. 
Czy powinnam była doszukiwać się w nich drugiego dna? Czy mówił mi to, co 
chciałam  usłyszeć,  ale  w  jakiś  pokrętny  sposób?  Uparcie  domagał  się 
zapewnień,  że  z  nim  zostanę.  Jeśli  chciał  się  tylko  upewnić,  że  nigdzie  się  nie 
mszę, to zapewniałam go o tym wiele razy. Zawsze odpowiadałam, że zostanę. 
Ale wtedy nie wiedziałam o Rezydencji. A teraz wiem i odeszłam. 

Zawsze chciał mnie widzieć w koronkach, nie w skórze. Twierdził, że należę 

do niego. Był okropnie, wręcz  niedorzecznie zaborczy. Zawsze próbował  mnie 
osłonić, żebym nie obnażała się przed nikim oprócz niego. Skóra, dzielenie się 
partnerkami  i  obnażone  kobiece  ciała  muszą  być  w  Rezydencji  na  porządku 
dziennym.  Czy  próbował  uczynić  mnie  dokładnym  przeciwieństwem 
wszystkiego, co znał? Wszystkiego, do czego przywykł? 

Siadam  na  łóżku.  Muszę  z  nim  porozmawiać.  Chyba  jestem  w  stanie 

przeboleć  Rezydencję,  ale  jestem  absolutnie  pewna,  że  nigdy  nie  przeboleję 
rozstania z Jessem. Wyglądał na tak przybitego i zrozpaczonego, że chyba musi 
cierpieć.  Nie  zachowywałby  się  tak,  gdybym  nic  dla  niego  nie  znaczyła, 
prawda? Tyle pytań. I tylko w jednym miejscu uzyskam odpowiedzi. Należą mi 
się. 

Spoglądam  na  Sama  i  na  jego  łobuzerskiej  twarzy  pojawia  się  blady 

uśmiech. 

– Zrobiłem, co do mnie należało – papuguje słowa Jessego, po czym wstaje, 

krzywiąc się lekko. – Wredna krowa. 

Uśmiecham się w duchu. Sensacyjna wiadomość nie wstrząsnęła Kate aż tak 

mocno  jak  mną.  Zakładam  pierwsze  ciuchy,  jakie  wpadną  mi  w  ręce  i  biorę 
kluczyki do auta. Łzy zalewają mi oczy, a poczucie winy żłobi wielką dziurę w 
żołądku.  To  on  chciał  wyłożyć  karty  na  stół.  Miał  zamiar  powiedzieć  mi  o 
Rezydencji, ale czy chciał powiedzieć  mi coś jeszcze? Mam nadzieję, bo zaraz 
się o tym przekonam. Gdy biegnę do samochodu, przypomina mi się ostrzeżenie 

background image

Sary, by nie wiązać z Jessem marzeń. Może ma rację, ale nie mogę żyć bez tej 
informacji.

Rozdział 17 

Jadę  do  Lusso  jak  wariatka.  Wyprzedzam,  trąbię  niecierpliwie  i  kilka  razy 

przejeżdżam na czerwonym świetle. Kiedy zatrzymuję się przy nabrzeżu, widzę 
samochód Jessego zaparkowany w poprzek dwóch należących do niego miejsc. 
Zostawiam mini na jezdni, otwieram furtkę dla pieszych – dziękując niebiosom, 
że  zapamiętałam  kod  –  i  wbiegam  do  holu,  gdzie  zastaję  w  recepcji  Clive’a, 
który jest w jeszcze lepszym humorze niż zwykle. 

–  Avo,  wreszcie  rozgryzłem,  jak  to  wszystko  działa  –  oznajmia 

uszczęśliwiony. 

Opieram się o wysoki, marmurowy kontuar, żeby złapać oddech. 
– Wspaniale, Clive. Mówiłam ci, że sobie poradzisz. 
– Wszystko w porządku? 
– Tak. Jadę na górę do Jessego. 
Telefon  na  biurku  zaczyna  dzwonić  i  Clive  unosi  palec  na  znak,  żebym 

moment zaczekała. 

– Panie Holland? Tak, oczywiście, proszę pana. – Rozłącza się i zapisuje coś 

w notesie. – Przepraszam. 

– Nie ma za co. To ja już pójdę. 
–  Ach,  Avo.  Pan  Ward  nie  uprzedził  mnie  o  twojej  wizycie.  –  Przebiega 

wzrokiem  ekran  komputera,  a  ja  patrzę  na  niego  ze  zdziwieniem.  Żarty  sobie 
robi? Tyle razy widział, jak Jesse wnosi mnie i wynosi z apartamentu. O co mu 
chodzi? 

Uśmiecham się słodko. 
– Jak ci się podoba twoja nowa praca, Clive? 
Natychmiast robi się skory do rozmowy. 
–  W  zasadzie  jestem  osobistym  asystentem  trzynastu  obrzydliwie  bogatych 

rezydentów,  ale  uwielbiam  to.  Żebyś  tylko  wiedziała,  jakie  mają  czasem 
zachcianki.  Wczoraj  pan  Daniels  prosił  mnie,  żebym  zorganizował  lot 
helikopterem  dla  jego  córki  i  trójki  jej  przyjaciół,  a...  –  nachyla  się  nad 
kontuarem,  zniżając  głos  –  pan  Gomez  z  czwartego  piętra  ma  codziennie  inną 
kobietę. Zaś pan Holland wydaje się gustować w Tajkach. Ale zachowaj to dla 
siebie. To wszystko tajne. – Mruga do mnie. 

– No, no, brzmi bardzo interesująco. Cieszę się, że jesteś zadowolony, CIive. 

– Uśmiecham się szerzej. – Mogę jechać na górę? 

– Muszę najpierw zadzwonić, Avo. 

background image

–  Więc  zadzwoń!  –  prycham  zniecierpliwona,  przestępując  z  nogi  na  nogi. 

Clive dzwoni do penthouseu. Po chwili rozłącza się i znów wybiera numer. 

– Jestem pewien, że widziałem, jak wjeżdżał na górę – mruczy, strapiony. – 

Może mi się przewidziało. 

–  Jego  samochód  stoi  na  zewnątrz,  musi  tu  być  –  upieram  się.  –  Spróbuj 

jeszcze raz. – Wskazuję telefon i Clive znów wciska guziki. 

Znów się rozłącza, kręcąc głową. 
– Nie, na pewno go tam nie ma. Nie włączył funkcji DND, więc nie śpi ani 

nie jest zajęty. Musiał wyjść. 

Marszczę brwi. 
– DND? 
– Nie przeszkadzać. 
– Aha. Clive, ja wiem, że jest u siebie. Proszę, mogę wejść?  – błagam. Nie 

mogę uwierzyć, że jest taki oporny. 

Clive  nachyla  się  nad  biurkiem,  mruży  oczy  i  zerka  na  boki,  sprawdzając, 

czy nikt nas nie obserwuje. 

–  Mogę  mieć  poważne  kłopoty  za  postępowanie  niezgodne  z  procedurami, 

ale ponieważ chodzi o ciebie, Avo... – mruga do mnie – .. .no idź. – Wskazuje 
kciukiem windę za swoimi plecami i poprawia zieloną czapkę. 

– Dzięki, Clive. 
Wskakuję  do  windy,  wbijam  kod,  modląc  się  w  duchu,  by  nie 

przeprogramował  go  w  trakcie  mojej  krótkiej  nieobecności.  Oddycham  z  ulgą, 
gdy  drzwi zamykają  się  za  mną,  i rozpoczynam  podróż  do  penthouseHi.  Musi 
mi jeszcze otworzyć drzwi, bo nie mam kluczy. 

Żołądek  podchodzi  mi  do  gardła,  gdy  winda  się  zatrzymuje  i  staję  przed 

podwójnymi drzwiami prowadzącymi  do  apartamentu  Jessego.  Marszczę  brwi, 
widząc, że są już uchylone. Dobiega zza nich muzyka – bardzo głośna muzyka. 

Podchodzę  do  drzwi,  popycham  je  delikatnie  i  moje  uszy  atakują  ze 

wszystkich  stron  dźwięki  Angel.  Słowa  utworu  działają  na  mnie  jak  rażenie 
piorunem,  od  razu  mam  się  na  baczności.  W  tej  chwili  muzyka  jest  głośna  i 
przygnębiająca, a nie łagodna i żarliwa jak wtedy, gdy się kochaliśmy. Muszę ją 
ściszyć  albo  wyłączyć.  Za  mocno  na  mnie  działa.  A  ponieważ  dobiega  ze 
wszystkich  głośników,  nie  ma  przed  nią  ucieczki.  Może  Jessego  tu  nie  ma. 
Może  to awaria  odtwarzacza,  bo  chyba  nie  wytrzymałby  długo takiego  hałasu. 
Zakrywam  uszy dłońmi i rozglądam się po ogromnym  pomieszczeniu,  usiłując 
zlokalizować  pilota.  Potem  biegnę  do  kuchni,  gdzie  zauważam  go  na  wyspie 
kuchennej.  Szybko  odnajduję  odpowiedni  guzik  i  ściszam  muzykę  prawie  do 
zera. 

Gdy  zadbałam  już  o  poziom  hałasu,  idę  szukać  Jessego.  U  stóp  schodów 

trącam  nogą  coś,  co  toczy  się  z  brzękiem  po  podłodze.  Szybko  podnoszę 
butelkę,  odstawiam  ją  na  konsolkę  pod  schodami  i  wbiegam  na  górę, 

background image

przeskakując po dwa stopnie naraz. 

Idę  prosto  do  głównej  sypialni,  ale  nie  ma  go  tam,  więc  gorączkowo 

przeszukuję  wszystkie  pozostałe  pokoje  na  piętrze.  Nigdzie  go  nie  ma. 
Zawracam  i  jestem  już  w  połowie  schodów,  gdy  mój  wzrok  pada  na  pustą 
butelkę,  którą  podniosłam.  To  wódka,  a  w  każdym  razie  była  w  niej  wódka. 
Została opróżniona do cna. 

Ogarnia mnie niepokój, myśli kotłują się w mojej głowie jak szalone. Nigdy 

nie widziałam Jessego pijącego alkohol, nigdy. Za każdym razem, gdy ktoś mu 
go  proponował,  odmawiał  i  zamawiał  wodę.  Nigdy  się  nad  tym  nie 
zastanawiałam. Ale teraz, gdy myślę o tej butelce rzuconej niedbale na podłogę, 
uświadamiam sobie, że coś jest nie tak. 

Zalewa mnie fala wspomnień – upór, z jakim chciał mnie odwieść od picia w 

piątek, wieczór w Blue Bar, kiedy koniecznie chciał mnie napoić wodą, nagle to 
wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. 

Słysząc  huk,  odrywam  wzrok  od  pustej  butelki  i  wyglądam  na  zewnętrzny 

taras. 

– Proszę, nie – szepczę do siebie. 
Wielkie  szklane  drzwi  są  otwarte.  Sprintem  pokonuję  resztę  schodów, 

przecinam  salon  i  raptownie  przystaję  w  drzwiach  na  widok  Jessego,  który 
próbuje podnieść się z leżaka. Czy ja byłam ślepa przez kilka ostatnich tygodni? 
Tyle mi umknęło. 

Owinięty w pasie ręcznikiem, w jednej ręce ściska  mocno butelkę wódki, a 

drugą próbuje się odepchnąć, przeklinając szpetnie. 

Stoję jak skamieniała, patrząc, jak ten mężczyzna, w którym się zakochałam, 

silny fizycznie, namiętny i porywający  mężczyzna, zamienia się w zapijaczony 
strzęp  człowieka.  Jak  mogło  mi  to  umknąć?  Jeszcze  nie  zdążyłam  przetrawić 
tego wszystkiego, co na mnie dzisiaj spadło. A teraz jeszcze to? 

Kiedy wreszcie udaje mu się podźwignąć, odwraca się w moją stronę. Oczy 

ma zapadnięte, twarz bladą. Wygląda jak nie on. 

–  Spóźniłaś  się,  moja  droga  –  cedzi  zjadliwie,  mierząc  mnie  wściekłym 

wzrokiem. Nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył. Nigdy wcześniej tak się do 
mnie nie odzywał, nawet gdy doprowadziłam go do szewskiej pasji. 

–  Jesteś  pijany  –  wypalam,  choć  to  oczywiste,  ale  wszystkie  inne  słowa 

uciekły  mi  z  krzykiem  z  głowy.  Zostałam  już  dziś  narażona  na  zbyt  wiele 
drastycznych widoków. 

–  Cóż  za  spostrzegawczość.  –  Podnosi  butelkę,  wychyla  resztkę  wódki  i 

ociera  usta  wierzchem  dłoni.  –  Ale  nie  dość  pijany.  –  Rusza  przed  siebie,  a  ja 
instynktownie  schodzę  mu  z  drogi,  wiedząc,  że  zderzenie  źle  by  się  dla  mnie 
skończyło. 

– Dokąd idziesz? – pytam, gdy mnie mija. 
– A co cię to obchodzi? – prycha, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. 

background image

Idę  za  nim  do  kuchni  i  patrzę,  jak  wyciąga  z  zamrażarki  następną  butelkę,  a 
pustą  wrzuca  do  zlewu.  Zaczyna  odkręcać  zakrętkę.  –  Cholera!  –  syczy,  po-
trząsając  ręką,  a  ja  dopiero  teraz  zauważam,  że  jest  opuchnięta  i  poraniona. 
Jednak  nie  poddaje  się  i  w  końcu  udaje  mu  się  ściągnąć  zakrętkę.  Pociąga  z 
butelki potężny łyk. 

– Jesse, trzeba obejrzeć tę rękę. 
Wyciąga rękę przed siebie, znów pociągając z butelki. 
–  Więc  oglądaj.  To  też  twoja  wina  –  warczy.  Moja  wina?  –  Tak,  możesz 

sobie  tak  stać,  oszołomiona  i...  i...  zdezorientowana.  Mówiłem  ci,  kurwa!  – 
wrzeszczy. – Nie ostrzegałem cię? Ostrzegałem! – To już histeria. 

– Przed czym? – pytam cicho, starając się obliczyć, ile już wypił. To trzecia 

butelka, którą widziałam. Czy da się w ogóle tyle wypić? 

– Typowe, kurwa! – krzyczy do sufitu. 
– Nie wiedziałam – szepczę. 
Wybucha śmiechem. 
–  Nie  wiedziałaś?  –  Celuje  we  mnie  butelką.  –  Powiedziałem  ci,  że  jeśli 

mnie  zostawisz,  wyrządzisz  mi  jeszcze  większą  krzywdę,  ale  i  tak  odeszłaś. 
Patrz, w jakim jestem stanie. 

Wzdrygam  się  na  te  słowa.  Mam  ochotę  się  rozpłakać,  ale  jestem  w  zbyt 

wielkim  szoku.  To  nie  jest  Jesse,  którego  znam.  Ten  mężczyzna  jest  kimś 
obcym  –  mściwym,  okrutnym  i  bezlitosnym  nieznajomym,  którego  wcale  nie 
kocham. Nie potrzebuję tego mężczyzny. 

Rusza w moją stronę, a ja zaczynam się wycofywać. 
–  Jasne,  uciekaj  sobie.  –  Wciąż  idzie  naprzód,  zbliżając  się  do  mnie  z 

każdym  krokiem.  –    Pieprzona  podpuszczalska.  Mogę  cię  mieć,  potem  nie 
mogę, a potem znowu mogę. Zdecyduj się, kurwa! 

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś alkoholikiem? – pytam, uderzając 

plecami w ścianę. Nie mam się już dokąd cofać. Dlaczego nie powiedziałeś mi o 
wszystkim? 

–  Żebyś  miała  kolejny  powód,  żeby  mnie  odrzucić?  –  prycha.  Wydaje  się 

nad czymś zastanawiać. – Nie jestem alkoholikiem! 

Staje  nade  mną.  Z  tak  bliska  jego  oczy  wydają  się  jeszcze  ciemniejsze  i 

jeszcze bardziej zapadnięte. 

– Potrzebujesz pomocy – mówię łamiącym się głosem. Mnie ona też będzie 

potrzebna. 

–  Potrzebowałem  ciebie...  a  ty...  ty  mnie  zostawiłaś.  –  Jego  oddech  jest 

gorący,  ale  nie  pachnie  jak  zwykle  miętą.  Czuję  tylko  odór  alkoholu,  więc 
ktokolwiek twierdzi, że wódka nie ma zapachu, kłamie. 

Kładę dłonie na jego nagiej klatce piersiowej, chcąc go odepchnąć, ale robię 

to  lekko,  bo  mógłby  się  wywrócić.  Śmiechu  warte.  To  wysoki,  postawny 
mężczyzna, ale ledwo się trzyma na nogach. Jego tors jest w dotyku taki sam jak 

background image

zawsze, ale w tej chwili jest to jedyna rzecz, jaką w nim rozpoznaję. 

Robi krok w tył, znów przykłada butelkę do ust. Mam ochotę mu ją wyrwać 

i rozbić o podłogę. 

– Przepraszam, naruszyłem twoją osobistą przestrzeń? – Śmieje się. – Nigdy 

wcześniej ci to nie przeszkadzało. 

– Wcześniej nie byłeś pijany – odparowuję. 
– Nie... nie byłem. Byłem zbyt zajęty pieprzeniem ciebie. – Patrzy na mnie z 

odrazą, nachylając się do przodu. – A ty to uwielbiałaś. – Uśmiecha się drwiąco. 
– Dobra byłaś. Najlepsza, jaką miałem. A miałem wiele dup. 

Ogarnia  mnie  wściekłość.  Moja  dłoń  podrywa  się  w  górę  i  wymierza  mu 

policzek tak szybko, że zauważam to dopiero, gdy ręka zaczyna piec i pulsować. 

Stoi z głową przechyloną w bok od siły ciosu, a potem powoli odwraca ją w 

moją stronę. Śmieje się. 

– Przyjemne, co? 
Patrzę  na  niego  z  obrzydzeniem,  kręcąc  głową.  Czuję  się  jak  na  planie 

jakiegoś  odjechanego  filmu.  Takie  rzeczy  nie  zdarzają  się  naprawdę,  a  już  na 
pewno nie mnie. 

Sekskluby,  napady  szału  i  pijani  palanci.  Jak  wplątałam  się  w  to  całe 

wariactwo? 

– Jesteś żałosnym popaprańcem. 
– Nie wyrażaj się – bełkocze. 
–  Nie  będziesz  mi dyktował,  co  wolno  mi  mówić!  –  wrzeszczę.  –  Niczego 

już mi nie będziesz dyktował! 

–  Jestem.  Żałosnym.  Popaprańcem.  A.  Wszystko.  To.  Przez.  Ciebie.  – 

Podkreśla każde słowo, dźgając palcem powietrze przed moją twarzą. Boję się, 
że  jeśli  zaraz  stąd  nie  wyjdę,  naprawdę  wyrżnę  go  pięścią  w  tę  zapijaczoną 
twarz. Ale są tu moje rzeczy, a ja muszę po nie pójść. Nie chcę tu nigdy wracać. 

Mijam  go  i  pędzę  w  stronę  schodów.  Przy  odrobinie  szczęścia  nie  wdrapie 

się na nie po pijaku, a mnie uda się uniknąć kolejnej raniącej wymiany zdań. 

Szybko wbiegam po schodach, wpadam do sypialni i staję, zastanawiając się, 

gdzie mógł schować moją torbę. 

Odnajduję swoją walizkę w garderobie, upchniętą schludnie za pudełkami z 

butami,  wyciągam  ją  i  zaczynam  zrywać  ciuchy  z  wieszaków,  jednocześnie 
zbierając swoje rzeczy z podłogi. Gdy wbiegam z powrotem  do sypialni, Jesse 
stoi  w  drzwiach.  Zajęło  mu  to  znacznie  więcej  czasu  niż  zwykle,  ale  zdołał 
dotrzeć na piętro. Nie zwracając na niego uwagi, biegnę do łazienki i wrzucam 
kosmetyki do torby. 

– Czy to budzi jakieś wspomnienia, Avo? 
Podnoszę  wzrok  i  widzę,  że  z  beznamiętną  miną  gładzi  dłonią  marmurowy 

blat.  Próbuję  nie  dopuścić  do  siebie  wspomnień  naszego  zbliżenia  w  wieczór 
otwarcia  Lusso.  To  właśnie  tutaj  uległam  wreszcie  temu  mężczyźnie.  W  tej 

background image

łazience kochaliśmy się po raz pierwszy. Nie, pieprzyliśmy się po raz pierwszy. 
A teraz wszystko się tutaj kończy. 

Jego wysoka, chwiejąca się postać blokuje mi drogę odwrotu, zauważam, że 

porzucił  gdzieś  butelkę,  a  ręcznik  zaraz  zsunie  mu  się  z  bioder.  Próbuję  go 
wyminąć, ale zastępuje mi drogę. 

– Naprawdę odchodzisz? – pyta cicho, przeciągając głoski. 
–  Myślałeś,  że  mogłabym  zostać?  –  odpowiadam  pytaniem  z 

rozdrażnieniem. Sądziłam, że mogę jakoś przeboleć Rezydencję i wszystko, co z 
nią  związane,  ale  to  sprawiło,  że  mój  świat,  który  dopiero  co  legł  w  gruzach, 
został  unicestwiony. Żadna  miłość ani  uczucie  nie jest w stanie tego  naprawić. 
Przez  cały  czas  wodził  mnie  za  nos.  Z  premedytacją  oszukał  mnie  i 
zmanipulował. 

–  Więc  to koniec?  Wywróciłaś  moje  życie  do  góry  nogami,  doprowadziłaś 

mnie do takiego stanu, a teraz odchodzisz? 

Patrzę  na  niego,  zszokowana.  Czy  on  myśli,  że  tylko  on  poniósł 

konsekwencje? Ja przewróciłam jego świat do góry nogami? Ten facet nawet w 
stanie nietrzeźwym ma urojenia. 

–  Żegnaj,  Jesse.  –  Wymijam  go  i  ruszam  w  stronę  schodów,  wałcząc  z 

pokusą  obejrzenia  się  za  siebie.  Oszałamiającego  mężczyznę,  w  którym  się 
zakochałam,  mężczyznę, którego obraz  miałam nosić pod powiekami do końca 
życia, zastąpił ten odrażający, zapijaczony typek. 

– Chciałem ci powiedzieć, ale jak zwykle musiałaś robić problemy! – ryczy 

zza moich pleców. – Jak możesz odchodzić? – Wzdrygam się na te ostre słowa, 
ale idę dalej. – Avo, skarbie, proszę! 

W  połowie  drogi  na  dół  słyszę  głośny  łoskot,  a  potem  serię  huków  i 

trzasków.  Przyspieszam  kroku.  Wszystkie  marzenia  o  padnięciu  w  jego  silne, 
kochające  ramiona  prysły  niczym  bańka  mydlana.  Szczęśliwe  zakończenie  z 
moim uroczym szelmą rozwiało się jak sen. Mogłam związać się z Jessem, nie 
mając  pojęcia  o  jego  mrocznych  sekretach.  Kiedy  bym  się  w  końcu 
dowiedziała? 

Powinnam  się  cieszyć.  Przynajmniej  wiem  o  wszystkim,  zanim  będzie  za 

późno. 

Zanim będzie za późno? 
Już jest o wiele za późno. 
Otumaniona,  docieram  do  drzwi  Kate,  które  otwierają  się,  zanim  zdążę 

włożyć klucz w zamek. 

– Co się stało? – pyta Kate ze zdumieniem i troską w oczach. Za jej plecami 

pojawia się Sam. Jedno spojrzenie na jego twarz mówi mi, że wie doskonale, co 
się wydarzyło. 

Każdy  obolały  mięsień,  łącznie  z  moim  sercem,  daje  w  końcu  za  wygraną. 

Zwalam  się  na  podłogę  i  zanoszę  szlochem.  Jak  przez  mgłę  czuję  obejmujące 

background image

mnie ramiona, które kołyszą mnie w przód i w tył. 

Ale nie przynoszą mi ukojenia. 
To nie są ramiona Jessego... ciąg dalszy nastąpi...