background image
background image
background image

RICHARD PAUL

EVANS

Podarunek

Z  języka  angielskiego  przełożyła  Katarzyna  Procner-
Chlebowska Podziękowania

W  pierwszej  kolejności  pragnę  podziękować  moim
wiernym czytelnikom, bez których nic nie byłoby możliwe.

Jak  zwykle  dziękuję  moim  współpracownikom:  agentce
Laurie  Liss  za  wszystko,  co  musiała  przeze  mnie
wycierpieć;  redaktorce  Sydny  Miner  za  ogromną  wiedzę,
którą  mnie  wspierała,  oraz  za  nieustającą  zachętę;
korektorce Gypsy de Silva za wprawne oko; a także moim
wydawcom - Davidowi Rosen-thalowi i Carolyn Reidy -

background image

za  ich  błyskotliwość  i  wsparcie,  którego  stale  mi
udzielają. Podziękowania składam też moim asystentkom:
Miche Barbosa i Chrystal Checketts Hodges oraz Heather
McVey  i  Barry’emu  Evan-  sowi.  Mam  prawdziwe
szczęście, że otaczają mnie tak wspaniali ludzie.

Specjalne  wyrazy  wdzięczności  należą  się  mojej
asystentce  Karen  Roylance  za  jej  ciężką  pracę,
wnikliwość,  entuzjazm  i  nieustające  wsparcie  (i  za
dostarczanie coca-coli o północy), oraz Paulowi i Lynette
Cardall  (PaulCardall.  com),  Cour-towi  Williamsowi  z
biura  szeryfa  w  Santa  Barbara,  notariuszowi  A’lynnowi
Bergowi i prawnikowi Stevenowi Wardowi.

Chciałbym  również  podziękować  mojemu  wspólnikowi,
twórcy bestsellerów, TLR

pisarzowi 

Robertowi 

G. 

Allenowi, 

pozostałym

założycielom 

BookWise: 

An-dy’emu 

Compasowi,

Markowi  Hurstowi,  Dennisowi  Webbowi  i  Blairemu
Williamsowi  oraz  wszystkim  członkom  tej  organizacji  na
całym świecie.

Najwięcej  jednak  zawdzięczam  Keri.  Ciągle  jesteś  moją
ostoją i dodajesz mi sił.

Michaelowi

background image

TLR

OD AUTORA

Bohater niniejszej książki, Natan Hurst, cierpi na syndrom
Tourette’a  i  tiki  przewlekle.  Syndrom  Tourette’a  to
dziedziczne  schorzenie  neurologiczne,  objawiające  się
tikami  ruchowymi  bądź  mimowolnym  wydawaniem
dźwięków.

Ponieważ  i  ja  cierpię  na  tę  chorobę,  jej  objawy
opisywałem na podstawie własnego doświadczenia.

TLR

Każde dobro, jakie otrzymujemy,

i wszelki dar doskonały zstępują z góry...*1

TLR Jk 1,17

1  IV  wyd.  Biblii  Tysiąclecia  (wszystkie  przypisy
podtod&t od dwnacza).

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA 2006

Zapadła  świąteczna  noc.  Wszyscy  w  domu  śpią  oprócz
mnie. Przez okno gabinetu obserwuję lecący z nieba biały
puch. Śnieżyca jeszcze na dobre się nie zaczęła, ale białe

background image

płatki zdają się opadać niczym kurtyna zwiastująca koniec
dnia.

Moje myśli przepełnia spokój. Siedzę nad kartką papieru z
ołówkiem  w  dłoni  gotowy,  by  spisać  swoją  historię.  Nie
będzie  to  świąteczna  opowieść.  Święta  chylą  się  już  ku
końcowi  niczym  przygasający  w  moim  kominku  płomień,
od-dający  otoczeniu  resztki  ciepła  i  światła.  Jutro
ściągniemy  ozdoby,  dekoracje  i  zamkniemy  święta  w
pudłach  i  kartonach.  Ale  wcześniej  całą  rodziną  wybie-
rzemy się na krótką przejażdżkę na pobliski cmentarz. Na
grobie  będą  już  dwa  bukiety.  Odgarnę  śnieg  z  płyty  i  na
marmurze postawię gwiazdę betlejemską.

Moja  żona,  córka  i  ja  weźmiemy  się  za  ręce,  by  w  ciszy
powspominać małego chłopca.

Ani  nasze  ślady  na  śniegu,  ani  kwiaty  nie  będą
pierwszymi.  Dwa  bukiety  będą  tam  wcześniej.  Jak  co
roku. TLR

Może  wam  się  wydawać,  że  coś  już  gdzieś  na  ten  temat
słyszeliście.  Swego  czasu  to  była  głośna  historia.  Ale  to,
co mówili, to jak kilka pierwszych taktów piosenki i to w
dodatku  kiepsko  zagranych.  Męczy  mnie  to,  bo  myślę,  że
nadszedł

czas, by świat poznał prawdziwą historię, a przynajmniej

background image

tę część, którą ja mogę wam opowiedzieć. Dlatego od dziś
zaczynam  spisywać  ją  dla  przyszłych  poko-leń.  Już  teraz
wiem, że nie wszyscy zechcą mi uwierzyć. Tyczy się to i
was, drodzy czytelnicy. Nie szkodzi. Ja tam byłem. Znałem
tego  chłopca,  widziałem,  co  potrafi.  I  niektóre  rzeczy  są
prawdziwe,  bez  względu  na  to,  czy  zechcecie  w  nie
uwierzyć czy nie.

ROZDZIAŁ 1

TLR

Nie wierzę w to, że społeczeństwo staje się

bardziej tolerancyjne.

Po prostu zmienia obiekty

swoich ataków.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Od  urodzenia  cierpię  na  syndrom  Tourette’a.  Większość
ludzi nie ma pojęcia, czym jest ta choroba - kojarzy im się
jedynie  z  wykrzykiwaniem  sprośnych  uwag  w  miejscach
publicznych.  Cóż,  rację  mają  zaledwie  w  dziesięciu
procentach.

background image

Zespół  Tourette’a  jest  schorzeniem  neurologicznym
objawiającym 

się 

całą 

serią 

niekontrolowanych

odruchów,  które  „normalnych”  ludzi  mogą  wprawiać  w
zakłopotanie.  Niektórzy  z  nas,  jakieś  dziesięć  procent,
przeklinają w miejscach publicznych. Niektórzy szczekają
lub wydają inne zwierzęce odgłosy. Mnie mę-

czą  tiki,  przynajmniej  dwadzieścia  rodzajów,  zaczynając
od  głosowych,  takich  jak  chrząkanie,  przez  głośne
przełykanie  śliny,  po  mruganie  oczami,  potrząsanie
ramionami,  głową  czy  wykrzywianie  ust.  I  wreszcie  tiki
dłoni,  które  choć  bolesne,  w  zasadzie  są  najmniej
kłopotliwe,  bo  ręce,  w  przeciwieństwie  do  twarzy,
zawsze można schować w kieszeniach.

Miewam  też  ogromną  ochotę  napluć  w  twarz  jakiejś
znanej  osobie.  Nigdy  mi  się  to  oczywiście  nie  zdarzyło,
może  dlatego,  że  nie  znam  nikogo  sławnego,  niemniej
jednak ochota pozostaje. Dlatego gdy natknąłem się kiedyś
w restauracji TLR

na aktora Tony'ego Danzę, przezornie wolałem zaktyć usta
dłonią.

Najdziwniejszym  z  objawów  jest  nieodparta  potrzeba
dotykania  ostrych  krawędzi.  Gdyby  ktoś  przeszukał  moje
kieszenie, natknąłby się na banknoty po-składane tak, aby
można  było  dotykać  ich  krawędzi.  Papierowe  pieniądze

background image

mają  to  do  siebie,  że  po  złożeniu  ich  krawędzie  są
naprawdę  ostre.  To  mnie  rozluźnia.  Na  biurku  w  pracy
zawsze 

czeka 

gotowości 

kilkanaście 

dobrze

zaostrzonych ołówków.

Ludzie  pytają  mnie  czasem,  czy  moje  tiki  są  bolesne.
Zachęcam,  by  sami  się  przekonali  -  wystarczy  mrugnąć
sześćdziesiąt  razy  na  minutę  i  zobaczyć,  co  wówczas  się
dzieje  z  oczami.  A  później  spróbować  powtarzać  tę
czynność  przez  kolejne  szesnaście  godzin.  Pamiętam,  gdy
jako  dziecko  pewnej  nocy  trzymałem  głowę  obiema
rękami,  bo  nie  umiałem  się  powstrzymać,  by  nią  nie
ruszać. To naprawdę bolało.

Ból  fizyczny  nie  był  jednak  najgorszy.  Dużo  gorsze  było
samotne siedzenie w szkolnej kafejce, bo przecież nikt nie
chciał  się  przysiąść  do  kogoś,  kto  wydaje  takie  dziwne
odgłosy. Panika na obliczu dziewczyny, którą próbowałem
zaprosić na randkę, gdy wpatrywała się w szalony aerobik
mięśni  mojej  twarzy  (tiki  przybierają  na  sile  w
stresujących  sytuacjach,  a  cóż  może  być  bardziej
stresujące  od  zapraszania  dziewczyny  na  randkę).  Albo
dzieciaki na szkolnym obozie, które podchodziły do mnie
tylko po to, by się przekonać, co też ten świrus za chwilę
zrobi. Nic dziwnego, że zamknąłem się w sobie.

Zatopiłem  się  w  świecie  książek,  to  przecież  najbardziej
tolerancyjni  przyjaciele.  W  tamtych  czasach  ukazało  się

background image

wiele  naprawdę  dobiych  tytułów.  Żółte  psisko,  Andy
Buckram’s  Tin  men
,  Where  the  Red  Fem  Grows,  The
Flying  Hockey
  Stick.  Moją  największą  miłością  były
jednak  komiksy.  Nie  jakieś  szmatławce  typu  Archie  and
Jughead,  
ale  te  z  prawdziwego  zdarzenia,  których
bohaterowie 

za-chwycali 

imponującą 

muskulaturą,

doskonale  widoczną  pod  przyciasnymi  ko-stiumami.  Był
wśród  nich  Spiderman,  Kapitan  Ameryka,  Ironman  i
Niewiary-TLR

godny 

Hulk. 

Zaczytywałem 

się 

kolorowych

książeczkach  przed  wyjściem  do  szkoły  i  po  powrocie  z
niej  -  przy  ich  lekturze  zastawała  mnie  ciemna  noc.  Gdy
przy  zapalonym  świetle  zapadałem  w  końcu  w  sen,
śniłem,  że  i  ja  jestem  kimś  wyjątkowym:  że  potrafię
przenikać  przez  ściany  (albo  burzyć  je,  ciskając  w  nie  z
całą  siłą  przeciwników),  latać,  przemieniać  się  na
zawołanie  w  żywą  pochodnię  lub  zamykać  w  polu
siłowym  -  tak  by  nie  mogły  mnie  dosięgnąć  pociski
wroga.

Choć  tak  naprawdę  marzyłem  tylko  o  jednym:  aby
opanować sztukę stawania się niewidzialnym.

Gdy skończyłem osiem lat, w pewnym sensie nawet mi się
to udało. Stałem się niewidzialny. Nie dla wszystkich. Ale
dla  tych,  przed  których  wzrokiem  najbardziej  chciałem
uciec.

background image

*

Syndrom  Tourette’a  nie  był  najgorszy  w  moim
dzieciństwie.  Pięć  tygodni  po  tym,  jak  skończyłem  osiem
lat,  w  święta,  moją  rodzinę  spotkała  tragedia.  Dziesięć
miesięcy  później  rodzice  złożyli  pozwy  rozwodowe.  Nie
zdążyli  się  rozwieść.  Rok  później,  dwudziestego  piątego
grudnia, ojciec odebrał sobie życie.

Matka  już  się  nie  podniosła,  ani  fizycznie,  ani
emocjonalnie.  Większość  czasu  spędzała  w  łóżku.  Nie
przytulała  mnie  już,  nie  całowała.  To  właśnie  wtedy
zaczęły się moje tiki.

Gdy tylko skończyłem szesnaście lat, wyprowadziłem się.
Rzuciłem szkołę, cały swój dobytek upchnąłem na tylnym
siedzeniu  musztardowego  forda  pinto  i  wyruszyłem  do
stanu Utah, by zamieszkać z dawnym znajomym ze szkoły.
Matce  nawet  nie  powiedziałem,  że  wyjeżdżam.  Nie  było
takiej potrzeby. Rzadko bywa-

łem  w  domu,  a  i  wtedy  praktycznie  ze  sobą  nie
rozmawialiśmy.

Myśląc,  że  byłem  jedynie  ofiarą  tamtych  wydarzeń,  nie
macie  racji.  Tak  naprawdę  przyczyną  wszystkiego  było
coś,  co  właśnie  ja  zrobiłem.  Dlatego  też  nigdy  nie
obwiniałem matki za to, jak mnie traktowała. Ani ojca, że

background image

tylnymi drzwiami TLR

wymknął się z mojego życia. Sam byłem sobie winien. A
święta  były  tylko  jedną  z  wielu  dat  w  kalendarzu.  I
gdybym  nie  spotkał  Addison,  Elizabeth  i  Collina,  nigdy
bym nie uwierzył, że może być inaczej.

*

Biblia  mówi,  że  Bóg  wybiera  to,  co  niemocne,  aby
mocnych  poniżyć.  O  tym  opowiada  moja  historia,  o
niezwykłym,  choć  chorowitym  chłopcu  imieniem  Collin,
który posiadał wyjątkowy dar.

ROZDZIAŁ 2

TLR

Zeszłej nocy miałem dziwny sen.

Wałęsałem  się  po  opustoszałych  bagnach  pełnych
konarów  wysuszonych  na
  wiór  drzew.  W  ciemnościach
doszły  mnie  odgłosy  chrząkania  i  warczenia  dzi-kich
stworzeń, a gdzieś z oddali płacz dziecka. Ogarnęło mnie
przerażenie.

Nagle  poczułem  kobiecą  dłoń  w  swojej  i  choć  była
mniejsza  i  delikatniejsza
  od  mojej,  pod  wpływem  jej

background image

dotyku  przestałem  się  bać  wszystkiego,  czego  nie
mogłem zobaczyć.

W  tamtym  wymiarze  nie  istniało  coś  takiego  jak  słowa,
ale bez problemu
 czytaliśmy sobie nawzajem w myślach.

„Wszystko  w  porządku,  Natanie”,  usłyszałem.  „Jestem
tu”.  Twarz  kobiety
  spowijał  mrok,  spytałem  więc,  kiedy
będę  mógł  ją  zobaczyć.  „Wkrótce”,
  usłyszałem  jej
odpowiedź.  „Kiedy  tylko  on  cię  uratuje”.  Zaraz  potem
zniknęła.

„Kto  mnie  uratuje?”,  spytałem  w  myślach.  „Kim  jest
ON?”.  Nie  odpowiedziała,  a  mnie  na  powrót  ogarnęło
uczucie  osamotnienia.  Więc  tym  razem  na
  głos
zapytałem:  „Jak  cię  rozpoznam,  skoro  nie  widziałem
twojej  twarzy?”Słowa  odbiły  się  echem  wśród
wszechogarniającej pustki, ale po chwili
  usłyszałem  ten
sam spokojny głos: „Poznasz mojego syna”.

Wtedy  go  zobaczyłem.  Był  łysy  i  momentalnie  skojarzył
mi się z buddyjskimi
 TLR

mnichami.  Miał  bladą  twarz  i  rysy  tak  delikatne,  że
niemal kobiece. Najbardziej utkwiły mi jednak w pamięci
jego jasne oczy i świdrujące spojrzenie.

Zanim zniknął, przez głowę przeszła mi jeszcze myśl, że

background image

nie  ma  takiego  cierpienia,  którego  miłość  nie  byłaby  w
stanie uleczyć. Czy rzeczywiście?

Z dziennika Natana Hursta

15 LISTOPADA 2002

Wszystko  zaczęło  się  na  tydzień  przed  Świętem
Dziękczynienia.  Złapałem  wówczas  paskudne  zapalenie
oskrzeli.  To  była  jedna  z  tych  infekcji,  gdy  ma  się
wrażenie, że za moment z kolejnym kaszlnięciem wypluje
się  całe  płuca.  Moja  praca  wymaga  ciągłych  podróży,  a
święta to w zasadzie najbardziej pracowity okres, dlatego
odwlekałem wizytę u lekarza i przemierzając kraj wzdłuż
i  wszerz,  aplikowałem  sobie  jedynie  kolejne  cytrynowo-
miodowe tabletki do ssania.

Mam  dosyć  nietypową  pracę.  W  dobie  Internetu  pracuję
jako  Wielki  Brat,  a  konkretnie  jako  detektyw  w  sieci
sklepów muzycznych MusicWorld. To ja pilnuję, żeby nasi
pracownicy  nas  nie  okradali  albo  żeby  chociaż  nie
uchodziło im to na sucho. Urzęduję w maleńkim gabinecie
bez  okien  w  Salt  Lake  City  i  obserwuję  transakcje  z
trzystu  dwudziestu  sześciu  sklepów  w  całym  kraju.
Zdziwilibyście się, ile jestem w stanie dojrzeć na swoim
monitorze,  ile  nieuchwytnych  dla  zwykłego  człowieka
szczegółów wypatrzyć. Znam setki sposobów kradzieży w
naszych  sklepach,  mimo  to  tydzień  w  tydzień  kolejny

background image

nieszczęśnik  próbuje  jednego  z  nich,  święcie  przekonany,
że jako pierwszy wpadł na ten genialny pomysł.

TLR

Moja praca przypomina łowienie ryb (w naszym żargonie
potencjalni  złodzieje  są  nazywani  właśnie  „rybkami”).
Obserwuję  rybki,  dopóki  któraś  nie  połknie  haczyka.
Pozwalam jej jeszcze trochę popływać na żyłce, by zebrać
wystarczająco  dużo  dowodów,  a  potem  lecę  na  miejsce,
by doprowadzić do aresztowania.

Schemat  się  prawie  nie  zmienia.  Pojawiam  się
niespodziewanie 

sklepie 

towarzystwie

mundurowych.  Podchodzę  do  pracownika  i  zabieram  go
na  zaplecze,  gdzie  przeprowadzam  kolejne  emocjonujące
przesłuchanie.

Miałem  już  do  czynienia  z  przeróżnymi  złodziejami,
poczynając  od  bandytów  i  wyrzuconych  ze  szkoły
licealistów,  na  najlepszych  studentach  i  wzorowych  har-
cerzach  kończąc.  Raz  nawet  złodziejką  okazała  się
siwiuteńka 

staruszka, 

która 

wyglądała 

jak 

Pani

Mikołajowa.

Z  reguły  nie  budzą  we  mnie  współczucia,  ale  czasem
przykro mi, że wystarczył

background image

chwilowy brak trzeźwej oceny sytuacji, że coś na moment
zagłuszyło ich sumienie i zbłądzili. W wielu przypadkach
powodem  jest  nałóg  albo  długi.  Wkurzają  mnie  jedynie
socjopaci,  w  ogóle  nie  odczuwający  wyrzutów  sumienia,
ci, którzy świę-

cie wierzą, że po prostu biorą to, co im się należy. Oni nie
znają poczucia winy -

jedyne co odczuwają to wściekłość, że śmiałem stanąć im
na  drodze.  Co  śmieszniejsze,  to  właśnie  mnie  obwiniają
za  wszystkie  swoje  niepowodzenia.  Ich  nieco  pokrętna
logika  każe  im  wierzyć,  że  dopóki  nie  pojawiłem  się  na
horyzoncie, wszystko w ich życiu szło idealnie.

W  ciągu  czterech  lat  na  tym  stanowisku  wypracowałem
sobie  własny,  bardzo  efektywny  sposób  przesłuchań.  Nie
mówię  wiele.  Im  mniej,  tym  lepiej.  Rzucam  oskarżonym
jedynie  te  kilka  szczegółów  ich  występku,  które  znam,
udając  jednocześnie,  że  wiem  o  wiele  więcej.  Potem
siadam z notesem w dłoni i czekam, aż się odezwą. Daję
im szansę na wyznanie wszystkiego, co mogłoby sprawić,
że  zarówno  my,  jak  i  sąd  spojrzymy  na  nich  łaskawszym
okiem.  I  w  moim  przypadku  nie  wynika  to  bynajmniej  z
dobroci serca. Po prostu nie zawsze mi się udaje na-TLR

mierzyć  wszystko,  co  wynoszą  -  oni  jednak  tego  nie
wiedzą.  Kiedyś  jedna  kobieta  przyznała  się  do  kradzieży

background image

na  sumę  dwudziestu  tysięcy  dolarów,  która  uszła  mojej
uwadze.

Po  przesłuchaniu  policjanci  zakuwają  ich  w  kajdanki  i
rewidują.  Później  na  oczach  wszystkich  pracowników
wyprowadzamy  winnego  do  czekającego  na  zewnątrz
radiowozu. Tę krótką przechadzkę nazywamy „publicznym
upokarza-niem”.  Jak  się  łatwo  domyślić,  poziom
przestępczości  w  tych  sklepach  znacznie  spada.
Oszczędzam firmie jakiś milion dolarów rocznie i to tylko
na  towarze,  który  udaje  się  odzyskać.  Jak  sami  widzicie,
moja praca jest dość nietypowa.

Okres  świąteczny  to  nie  tylko  czas  obdarowywania
najbliższych,  dla  nas  to  przede  wszystkim  okres
wzmożonych  kradzieży.  W  czwartek,  na  tydzień  przed
Świętem  Dziękczynienia,  musiałem  wyskoczyć  do
Bostonu,  gdzie  dwójka  pracowników  sezonowych,
studentów  zresztą,  kradła  gitary.  Ich  koledzy  potem
spieniężali  towar  -  w  ten  sposób  zarabiali  ponad  trzy
tysiące dolarów dziennie.

Pieniądze  te,  jak  sami  twierdzili,  odkładali  na
„niezapomnianą”  imprezę  sylwestrową.  Zakładam,  że
akurat  to  ich  marzenie  się  spełniło.  Pewnie  długo  nie
zapomną  sylwestra  spędzonego  za  kratkami.  Kolejny
przystanek miałem w Filadelfii.

background image

Złodziejem  okazała  się  dwudziestopięcioletnia  Jenifer  -
przez  jedno  „n”,  która  wyniosła  towar  wart  jakieś  sześć
tysięcy dolarów.

Na zaplecze sklepu wszedłem w towarzystwie policjanta,
kierownika  i  jego  asystenta.  Kierownik  był  o  wiele
starszy  niż  większość  jego  odpowiedników,  z  którymi
przez te kilka lat miałem do czynienia. Długie siwe włosy
spięte w kucyk a la Jerry Garda sprawiały, że wyglądał na
stałego  bywalca  festiwali  typu  Wood-stock.  Za  to  jego
dwudziestokilkuletni  asystent  był  niemiłosiernie  spięty.
Zerkał

na  kobietę  z  taką  agresją,  że  oczami  wyobraźni
zobaczyłem scenę, w której ta dwójka znajduje się sam na
sam w ciemnym pokoju, asystent świeci kobiecie la-tarką
prosto  w  twarz  i  uderzając  pałką  w  stół,  żąda,  by
przyznała się do winy.

TLR

Młoda  kobieta  nie  próbowała  nawiązać  kontaktu
wzrokowego z żadnym z nas.

Spuściwszy głowę, drżała ze strachu.

Wyglądałem  i  czułem  się  jak  siedem  nieszczęść.  Miałem
gorączkę,  dreszcze  i  właśnie  wróciłem  z  łazienki,  gdzie

background image

atak kaszlu niemal powalił mnie na kolana.

Gdybym  nie 

wezwał 

wcześniej 

policji, 

pewnie

darowałbym  sobie  przesłuchanie  i  pojechał  prosto  do
jakiejś  przychodni.  Po  dziesięciu  minutach  głównie
naszych  monologów  młoda  kobieta  podniosła  na  mnie
wzrok i cicho zapytała:

- Moglibyśmy porozmawiać na osobności?

Zgoda oznaczała nie tylko pogwałcenie regulaminu firmy,
ale także zapo-mnienie na moment, że istnieje coś takiego
jak  zdrowy  rozsądek.  Przebywanie  sam  na  sam  z
podejrzanym  zawsze  grozi  ewentualnymi  oskarżeniami  o
stosowa-nie gróźb czy wzięcie łapówki. Przeprowadziłem
ponad  dwieście  przesłuchań,  w  tym  wypadku  jednak
uważałem,  że  sytuacja  różni  się  od  innych.  Czegoś  mi
brakowało  we  wcześniejszych  zeznaniach  kobiety.  Po
chwili  dałem  znak  pozostałym  mężczyznom,  i  choć
wyglądali  na  nieźle  wkurzonych,  posłusznie  opuścili
pokój.

Kiedy  drzwi  się  za  nimi  zamknęły,  kobieta  podniosła  na
mnie czerwone od łez oczy.

Wyciągnąłem dyktafon i włączyłem nagrywanie.

-  Nagram  wszystko,  co  pani  powie,  więc  radzę  nie

background image

proponować łapówki ani nie grozić.

- To nie po to... - pokręciła głową.

- Co chciała mi pani powiedzieć? - spytałem.

- Tak, ukradłam te rzeczy.

- To już ustaliliśmy.

Znów spuściła głowę.

-  Nigdy  wcześniej  mi  się  to  nie  zdarzyło.  Chcę  zostawić
męża.  -  Mówiąc  to,  odgarnęła  kosmyk  włosów  z  ucha,
odkrywając  czarno-fioletowego  siniaka.  -  Zabiera  mi
wypłatę. Pomyślałam więc, że gdyby udało mi się odłożyć
trochę pie-TLR

niędzy  na  boku...  -  starała  się  odzyskać  panowanie  nad
sobą.  -  Nie  byłam  w  stanie  tego  zrobić.  Przywiozłam
wszystko  z  powrotem,  ale  nie  wiedziałam,  jak  to  pod-
rzucić, tak by nikt nie zauważył i abym nie straciła pracy.
Czy  możecie  ukarać  mnie  tak,  by  nikt  się  o  tym  nie
dowiedział?

-  Ma  pani  na  myśli  męża?  -  spytałem  i  od  razu
dostrzegłem,  jakie  przerażenie  na  jej  twarzy  wywołałem
tym jednym pytaniem.

background image

-  Nie  wiem,  co  mógłby  zrobić  wtedy  mnie...  i  moim
małym córeczkom...

Wówczas do mnie dotarło, że ona nie obawiała się mnie,
policji czy więzienia, ona się bała jego.

Spojrzałem  na  nią,  nie  wiedząc,  co  dalej  robić.
Wierzyłem,  że  grozi  jej  nie-bezpieczeństwo,  ale  nigdy
wcześniej  nie  byłem  w  podobnej  sytuacji  i  nie
wiedziałem, jak się zachować.

Złapał  mnie  kolejny  atak  kaszlu.  Kiedy  się  skończył,
usłyszałem jej cichutkie łkanie. Ukryła twarz w dłoniach.

- Wszystko pani przywiozła z powrotem?

- Tak, jest w bagażniku samochodu.

- Na pewno ws z y s t ko ?

Skinęła głową.

Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze z
płuc.

- Gdzie stoi pani samochód?

- Na tyłach sklepu. Biała corona.

background image

- Proszę dać mi kluczyki.

Podała  mi  pokaźnych  rozmiarów  breloczek,  do  którego
było doczepione zdję-

cie 

akrylowej 

ramce 

przedstawiające 

dwie

uśmiechnięte dziewczynki.

- Proszę za mną - powiedziałem.

Razem  opuściliśmy  pokój  i  mijając  czekających  na
zewnątrz  mężczyzn,  poszliśmy  na  parking.  Kierownik
odprowadził  nas  do  samych  drzwi,  najwyraźniej  się
obawiając, że spróbujemy uciec. Reszta obserwowała nas
z zaciekawieniem.

TLR

Samochód  okazał  się  kupą  złomu.  Przednia  szyba  była
pęknięta,  tylna  blacha  zardzewiała,  a  ze  zniszczonych
winylowych siedzeń wystawały sprężyny i pianka.

Otwarłem bagażnik.

W środku było wszystko, razem z metkami i instrukcjami.
Nachyliłem się nad samochodem i kaszlnąłem.

- Proszę mi pomóc wnieść to do środka.

background image

Chwyciłem  wzmacniacz,  a  ona  wzięła  dwie  gitary.
Wróciliśmy do pokoju przesłuchań i położywszy sprzęt w
rogu,  usiedliśmy.  Patrzyła  na  mnie  wyczekująco  do
momentu, gdy weszli policjant, kierownik i jego asystent.
Wówczas na po-wrót zamknęła się w sobie.

- I jak? - spytał asystent, najwyraźniej wciąż wściekły, że
wyproszono go z pokoju.

- Uważam, że powinniśmy ją puścić - odpowiedziałem. -
Ona  tylko  pożyczała  sprzęt  na  imprezę.  Wszystko
przywiozła  z  powrotem,  sami  zobaczcie,  nic  nie  zostało
zniszczone.

Policjant  z  asystentem  kierownika  wpatrywali  się  we
mnie, jakbym postradał

zmysły.

Zwróciłem się bezpośrednio do kierownika:

-  To  był  kretyński  pomysł,  ale  nie  była  to  kradzież.  A
przynajmniej nieza-mierzona. Sugeruję, żeby podliczyć ją
za wynajem sprzętu i zostawić na okres próbny.

Asystent nie potrafił dłużej opanować wściekłości:

- Pan jej wierzy? Proszę na nią popatrzeć. Od razu widać,

background image

że kłamie! Powinniśmy ją aresztować.

Kierownik  zignorował  jego  wybuch.  Skierował  swoje
pytanie do kobiety:

- To prawda? Chciałaś to tylko pożyczyć?

Nie podnosząc wzroku, skinęła głową.

Asystenta znów poniosło.

-  To  najgłupsze  wytłumaczenie,  jakie  słyszałem.  Przecież
to  złodziejka!  -  Teraz  zwracał  się  do  mnie.  -  Co  takiego
powiedziała, jak wyszliśmy? Co zaoferowała w zamian?

Zakryłem 

usta 

ponownie 

kaszlnąłem, 

potem

przewróciłem kartkę z notesu i na czystej stronie zacząłem
pisać.

Kiedy 

skończyłem, 

wydarłem 

kartkę 

podałem

asystentowi.  Wziął  ją  i  w  miarę,  jak  czytał,  zmieniał  się
wyraz  jego  twarzy.  Ukradkiem  zerknął  w  moją  stronę,
wyprostował się i wyszedł z pokoju.

Zwróciłem się do kierownika.

- Pana decyzja.

Kiedy przyglądał się kobiecie, dostrzegłem w jego oczach

background image

ten rodzaj współ-

czucia,  do  którego  zdolni  są  jedynie  ci,  którym  życie  nie
raz dało popalić.

- Tak w ogóle to od początku wiedziałem, że Jen by tego
nie zrobiła - odpowiedział cicho.

Chwycił  obie  gitary  za  gryfy  i  odwrócił  się  w  stronę
kobiety.

-  Odłóż  wzmacniacz  i  wracaj  za  ladę.  Mamy  mnóstwo
pracy,  a  pan  powinien  pójść  do  jakiegoś  lekarza  z  tym
kaszlem - dodał, wychodząc z pokoju.

-  Rozumiem,  że  sprawa  załatwiona  -  skomentował
policjant  i  kręcąc  głową,  również  opuścił  pokój,
zostawiając nas samych.

Po chwili młoda kobieta odezwała się szeptem.

- Dziękuję.

- Będę musiał zgłosić ten incydent.

- Zdaję sobie sprawę.

-  Odejdź  od  niego.  Zabierz  dziewczynki  i  idź  do
schroniska  dla  kobiet,  jeśli  nie  będziesz  miała  wyjścia.

background image

Ale nie kradnij więcej.

- Proszę pana...

-Tak?

- Co pan takiego napisał, że on wyszedł z pokoju?

TLR

Uśmiechnąłem się lekko.

- Nie tylko na ciebie miałem oko w tym sklepie.

ROZDZIAŁ 3

TLR

Cóż za paskudna pogoda

A ja jestem uziemiony na lotnisku w Denver

Wszystkie loty odwołane

Pada śnieg, dużo śniegu, całe miasto zasypane.

(Chyba zaczyna mi odbijać).

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Był  to  dzień  moich  urodzin.  Nic  nieznacząca  data,  nad
którą  co  roku  szybko  przechodziłem  do  porządku
dziennego. Ot, kolejna kartka z kalen-darza do wyrwania.
W drodze powrotnej do Salt Lake City przesiadkę miałem
w  Denver,  a  tam  dwie  godziny  przerwy  przed  kolejnym
lotem.  Za-tęchłe  powietrze  z  zamkniętego  obiegu
wentylacyjnego  dało  się  we  znaki  moim  drogom
oddechowym,  potęgując  kaszel.  Marzyłem  jedynie  o
swoim  łóżku  i  wdychaniu  gorącej  prysznicowej  pary.
Niestety moje plany po-krzyżowała pogoda.

Padało  już  od  ponad  sześciu  godzin,  a  prawdziwa
śnieżyca  dopiero  nad-ciągała.  Z  mojego  miejsca  przy
oknie widać było miasto bielutkie niczym tort weselny.

Kilka  minut  po  lądowaniu  włączyłem  komórkę.  Moja
asystentka,  Miche,  zostawiła  mi  wiadomość  na  poczcie
głosowej - poinformowała, że w razie gdyby lotnisko było
zamknięte, zarezerwowała mi pokój w lotniskowym TLR

hotelu,  a  konkretniej  apartament  prezydencki,  gdyż  jako
jedyny był jeszcze wolny.

„Musiałam to jakoś wyjaśnić w księgowości”, stwierdziła
z  nutką  triumfu  w  głosie,  a  ja  od  razu  wiedziałem,  że  jej
walka  z  urzędasami  z  księgowości  musiała  być  zażarta.

background image

„Radzą,  żebyś  się  za  bardzo  nie  przy-zwyczajał  do
luksusów.  Mam  na  dzieję,  że  lepiej  się  już  czujesz.
Umówiłam  cię  na  jutro  w  klinice  Midvalley.  Odpocznij
trochę. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego, szefie”.

Kocham  tę  kobietę.  Wsadziłem  telefon  do  kieszeni
marynarki.  Samolot  wreszcie  podkołował  do  rękawa,
chwyciłem  więc  teczkę  i  wraz  z  resztą  pasażerów
skierowałem się w stronę wyjścia.

Wewnątrz terminala roiło się od koczujących podróżnych.
Część  zajmowała  siedzenia,  reszta  wykładzinę,  a
pozostali rozsiedli się na kafelkach.

Terminal  przypominał  drogę  okupowaną  po  obu  stronach
przez handlarzy na dzień przed odpustem. Podziękowałem
w  myślach  Miche.  Minąłem  sklep  ze  słodyczami  z
postanowieniem, że kupię jej później jakieś czekoladki.

Z  głośników  dobiegała  świąteczna  muzyka  -  w  całym
terminalu  rozbrzmiewały  słowa  refrenu:  Letitsnow,  let
itsnow,  let  it  snow.  
Za  oknami  jasno  oświetlonego
korytarza  nic  nie  wskazywało  na  to,  by  szalejąca  zamieć
miała  się  wkrótce  choć  trochę  uspokoić.  Zerknąłem  na
tablicę  lotów,  przy  każdym  widniała  informacja:
ODWOŁANY.  I  nic  się  w  tej  kwestii  nie  zmieni  w
najbliższym czasie, tego byłem pewien.

background image

Niewielkie punkty gastronomiczne nie były przygotowane
na  wykar-mienie  takich  tłumów.  Większość  z  nich  już
zamknięto - przez szpary za-słoniętych żaluzji widać było
jedynie stłoczonych w środku uziemionych pracowników z
minami 

skazańców. 

Nawet 

sklepikach

wielobranżowych  wymiotło  cały  towar  w  postaci
cukierków  i  orzeszków,  a  puste  półki  przypominały
supermarkety  na  Florydzie  po  niedawnych  huraganach.
Stanąłem TLR

w kolejce do informacji linii lotniczych Delta.

To tam poznałem Addison.

Była piękna, może nie w typie modelki z pierwszych stron
pism  kobie-cych,  ale  w  mojej  prywatnej  ocenie  nawet
piękniejsza.  Niższa  o  głowę,  z  włosami  w  kolorze
cappuccino sięgającymi do ramion, wyglądała na kilka lat
młodszą  ode  mnie.  Stała  obładowała  przewieszonymi
przez oba ramiona torbami i z czarną walizką na kółkach
przy boku.

Jej  córeczka  -  jedyna  istota  dająca  jeszcze  jakieś  oznaki
życia  -  skacząc  wokół  i  udając,  że  gra  w  klasy,  nagle
niechcący  wpadła  na  stojącego  przed  matką  biznesmena.
Atmosfera była bardzo napięta: elegancik w dwurzę-

dowym  prążkowanym  garniturze  wreszcie  znalazł  kogoś,

background image

na kim mógł wy-

ładować  frustrację,  więc  obrócił  się  gwałtownie  i  z
wyraźnie  widoczną  pulsującą  na  szyi  żyłą  i  czerwoną  z
wściekłości twarzą krzyknął:

- Uważaj!

Kobieta chwyciła dziewczynkę za ramiona i przyciągnęła
do siebie.

- Przepraszam - powiedziała.

Niemal  wszyscy  podróżni  nadstawili  uszu,  ciekawi,  co
sprowokowało taki wybuch wściekłości.

- Proszę jej pilnować!

Twarz kobiety spłonęła rumieńcem.

- Naprawdę mi przykro. Wszystko przez to, że cały dzień
nie miała gdzie rozprostować kości.

- To proszę jej nie brać ze sobą w podróż, jeśli nie potrafi
się odpowiednio zachować.

Właśnie  wtedy  zauważyłem  przytulonego  do  jej  ramienia
chłopca. Był

background image

niski,  szczuplutki,  drobnej  budowy,  mógł  mieć  osiem,
może dziewięć lat.

Jego  czaszka  pod  czapeczką  bejsbolową  Utah  Jazz  była
zupełnie łysa, chłopiec nie miał też rzęs ani brwi, a twarz
zasłaniała mu maska chirur-TLR

giczna. Puszczając rękę matki, zacisnął dłonie w piąstki i
stanął naprzeciw mężczyzny.

- Proszę tak nie mówić do mojej mamy!

Mężczyzna wycelował w niego palec.

- Uważaj, co mówisz, smarkaczu...

W tym momencie coś we mnie pękło. Zanim zdałem sobie
z tego sprawę, stałem już naprzeciw mężczyzny.

-  O  co  panu  chodzi?  Mała  dziewczynka  wpada  na  pana
niechcący,  a  pan  zachowuje  się  jak  skończony  idiota.
Przecież  ta  pani  przeprosiła.  Proszę  więc  się  odwrócić  i
zostawić tę rodzinę w spokoju.

Ludzie  wokół  nas  zaczęli  chichotać,  część  szeptem
przekazywała  moje  słowa  tym,  którzy  nie  dosłyszeli.
Mężczyzna  był  w  kropce,  z  jednej  strony  ja,  z  drugiej
publiczne  poniżenie.  Mam  metr  dziewięćdziesiąt  i  ponad

background image

stówę w klacie. W wolnych chwilach ćwiczę podnoszenie
ciężarów,  więc  jeśli  chcę,  mogę  wyglądać  naprawdę
groźnie.  Nie  zdziwiłbym  się  też,  gdyby  wzięli  mnie  za
szaleńca, biorąc pod uwagę tiki rąk i twarzy oraz pot, jaki
oblewał  mnie  na  skutek  gorączki.  Mężczyzna  był  co
najmniej  dziesięć  centymetrów  niższy  ode  mnie  i
zbudowany, że pożal się Boże.

Strach  przechylił  szalę.  Odwrócił  się,  burcząc  coś  cicho
pod nosem.

Kobieta  zerknęła  na  mnie  ukradkiem,  ale  się  nie
odezwała.  Wydawała  się  zażenowana  zarówno  moją
reakcją, jak i wcześniejszym wybuchem męż-

czyzny. Przyciągnęła do siebie córeczkę.

- Tylko żadnego biegania.

- Ale ja się nudzę.

- Wiem, kochanie. Ale wytrzymaj jeszcze kilka minut.

Chłopiec  odwrócił  się  i  spojrzał  na  mnie.  Przez  moment
wydawało  mi  się,  że  skądś  go  znam.  Złapał  mnie  jednak
kolejny atak kaszlu i musiałem odejść na bok.

TLR

background image

Dopiero  pół  godziny  później  kobieta  podała  swój  bilet
pracownikowi  linii  lotniczych,  zniecierpliwionemu  i
opryskliwemu Arabowi.

- Podróżuję lotem 2274 do Salt Lake - zaczęła.

-  Został  odwołany  -  poinformował  krótko  przedstawiciel
przewoźnika.

Zignorowała dość oczywistą informację.

- Czy wiadomo już, kiedy będziemy mogli wylecieć?

Popatrzył na jej bilet i pokręcił głową.

-  Jest  pani  na  liście  rezerwowej?  Biorąc  pod  uwagę
obecną sytuację, może na wiosnę?

Westchnęła głośno.

- Mamusiu, jestem g ł o dn a - odezwała się dziewczynka.

-  Jak  tylko  tu  skończę,  znajdziemy  coś.  -  Znów  zwróciła
się do męż-

czyzny. - Czy zapewniacie vouchery?

- Vouchery?

background image

- Na darmowy pokój hotelowy.

-  Tylko  w  przypadkach,  gdy  za  opóźnienia  odpowiadają
linie lotnicze, a nie wypadki losowe.

- A macie jakieś zniżki w hotelach?

- Nie. Ale nawet gdybyśmy mieli, nic by to pani nie dało.
Wszystkie  drogi  dojazdowe  do  lotniska  są  zamknięte.  A
gdyby  udało  się  pani  znaleźć  miejsce  w  lotniskowym
hotelu,  uznałbym  to  za  cud.  Musi  pani  przeczekać  tu  jak
cała reszta.

Po  jej  twarzy  przemknął  grymas  bólu.  Delikatnie
pogłaskała synka po głowie.

- Dziękuję - odpowiedziała cicho. - Chodźcie, dzieci.

Mężczyzna od razu zwrócił się do mnie, wyciągając rękę
po bilet.

- Następny.

Patrzyłem,  jak  cała  rodzina  oddala  się  od  punktu
informacyjnego.

TLR

- Następny.

background image

Podszedłem bliżej i podałem mu bilet.

-  Podróżuję  tym  samym  lotem  do  Salt  Lake  -
poinformowałem. -

Chciałem  się  tylko  upewnić,  że  będę  miał  miejsce  w
pierwszym rannym samolocie.

Przyjrzał się biletowi.

-  Jest  pan  pasażerem  pierwszej  klasy  oraz  posiadaczem
naszej 

platyno-wej 

karty. 

Zajmiemy 

się 

panem

odpowiednio.

- Gdzie jest hotel?

- W pobliżu wyjścia C23.

- Dziękuję.

Wziąłem swoją torbę i wróciłem do sklepu ze słodyczami
o  nazwie  Rocky  Mountain  Chocolates.  Wybór  był  już
niewielki.  Kupiłem  dla  Miche  olbrzymią  bombonierkę
nadziewanych  czekoladek,  choć  wiedziałem,  że  przez
ostatnie  pół  roku  bezskutecznie  próbuje  zrzucić  trzy
kilogramy i bę-

dzie mi suszyć głowę, że wybrałem największą.

background image

Mój  kaszel  musiał  przybrać  na  sile,  bo  kobieta  za  ladą
zasłoniła  usta  chusteczką.  Poprosiła  też,  żebym  sam
przejechał kartą kredytową przez czytnik - dzięki temu nie
musiała jej dotykać.

Spakowałem  czekoladki  do  teczki  i  skierowałem  się  w
stronę hotelu. Po drodze zauważyłem kobietę i jej dzieci.
Cała  trójka  siedziała  na  podłodze  z  bagażami  opartymi  o
ścianę.  Dziewczynka,  położywszy  głowę  na  kolanach
mamy,  wcinała  czerwoną  lukrecję,  chłopczyk  się  do  niej
przytulał.  Kobieta  robiła  na  drutach.  Widok  całej  trójki,
przytulonych  jedno  do  drugiego,  od  razu  przywoływał  na
myśl  słynne  zdjęcie  autorstwa  Dorothei  Lange  zaty-
tułowane Migrant Mother*2, tyle że obraz, który miałem
przed  oczami,  nie  był  aż  tak  żałosny.  Zatrzymałem  się
jakieś dwa metry przed nimi.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

Podniosła  na  mnie  wzrok  i  odłożyła  druty.  Miała
niesamowite oczy, głębokie, w kształcie migdałów.

- Tak, dziękuję.

-  Nie  chciałem  pani  wprawić  w  zakłopotanie,  ale
facetowi puściły nerwy.

- Był zdenerwowany - odpowiedziała. - Jak my wszyscy.

background image

Mimo to dziękuję. Zrobiłem krok w ich kierunku.

- Nazywam się Nate Hurst.

- A ja Addison Park.

2  Migrant  Mother  -  słynne  zdjęcie  autorstwa  Dorothei
Lange przedstawiające nędzarkę, matkę sió-

demki  dzieci,  żyjącą  w  jednym  z  wielu  namiotów
imigrantów w czasie Wielkiego Kryzysu w USA.

-  Miło  mi  panią  poznać,  pani  Park.  Może  jestem  zbyt
bezpośredni, 

ale 

niechcący 

podsłuchałem... 

Mam

zarezerwowany pokój w hotelu. Właściwie to apartament
z dwoma pokojami. Moglibyście zająć jeden z nich.

Nie 

potrafiłem 

rozgryźć 

jej 

miny. 

Pewnie 

się

zastanawiała, cóż takiego mógłbym chcieć w zamian.

-  Dziękuję,  ale  damy  sobie  radę  -  co  było  oczywistą
wymówką,  rzuconą  tym  samym  tonem,  jakim  dziecko
niechętnie  odmawia  przyjęcia  smakołyka,  który  oferuje
nieznajomy.

- Wiem, że to nic nie zmieni, jeśli zapewnię panią, że nie
jestem  jakimś  świrem  ani  seryjnym  mordercą,  bo  pewnie
gdybym  był,  powiedziałbym  dokładnie  to  samo...  ale

background image

proszę mi uwierzyć... nie jestem. A pani jest tu z dziećmi.
Wyglądacie na zmęczonych.

Odgarnęła  z  twarzy  kosmyk  włosów.  Ton  jej  głosu
złagodniał.

- Nasza podróż trwa już kilka dni, a mój syn nie czuje się
najlepiej.

Niedawno  przeszedł  chemioterapię  i  jego  system
odpornościowy jest bardzo słaby.

Ciekawe,  co  też  zmusiło  ją  do  podróży  z  chłopcem  w
takim stanie?

- A mnie znów zaraz złapie atak kaszlu - odpowiedziałem.
- Jeśli to panią TLR

przekona,  to  oddam  wam  cały  apartament.  Ja  mam
platynową  kartę  linii  Delta  i  mogę  przesiedzieć  w
poczekalni dla VIP-ów.

Na te słowa na jej twarzy zagościło ogromne zdziwienie.
Myślę,  że  nie  mogła  uwierzyć,  że  właśnie  oddałem  jej
własny  apartament;  sam  nie  mo-głem  uwierzyć,  że  jej  to
zaproponowałem.

- Proszę się zgodzić - nalegałem. - Ze względu na dzieci.

background image

Za  godzinę  wszyscy  tutaj  pewnie  zaczną  się  nawzajem
zjadać.

Roześmiała  się  i  choć  pozostała  spięta,  jej  śmiech  był
ciepły i urokliwy.

Po chwili trochę się rozluźniła.

- Dziękuję. To bardzo miło z pana strony.

Znów dopadł mnie atak kaszlu.

- Chodźmy. Zamelduję was.

Delikatnie podniosła główkę dziewczynki.

- Chodź, kochanie. Idziemy do hotelu.

Dziewczynka popatrzyła na mnie zaciekawiona.

- Czemu ten pan tak śmiesznie mruga? - spytała. Jak koń?

Twarz Addison spłonęła rumieńcem.

- Lizzy, jesteś niegrzeczna.

-

Cierpię  na  syndrom  Tourette’a  -  odpowiedziałem.  -

background image

Dlatego moje oczy czasem dziwnie się zachowują.

- Nie może pan przestać?

-  Czasem.  Ale  to  tak,  jakbyś  ty  próbowała  nie  oddychać.
Da  się  przez  chwilę,  ale  w  końcu  trzeba  zaczerpnąć
powietrza.

- Czy to dlatego pan kaszle? - spytał chłopiec.

- Nie, to z innego powodu.

Addison stanęła tuż obok mnie.

- Przepraszam.

- Nie ma problemu.

TLR

Wziąłem  jedną  z  jej  toreb,  Addison  przewiesiła  drugą
przez ramię i wzięła dzieci za ręce.

- Mam na imię Elizabeth - przedstawiła się dziewczynka.
-  Ale  mama  mówi  do  mnie  Lizzy.  To  zdrobnienie  od
Elizabeth. A to mój brat, Collin.

- Mam na imię Nate. Miło cię poznać.

background image

- Mnie też miło pana poznać - odpowiedział Collin.

Spodobał mi się. Polubiłem go w chwili, gdy się wstawił
za matką.

- Ciebie również - zwróciłem się do chłopca, wyciągając
dłoń w jego kierunku. On jednak nie wyciągnął swojej.

- Nie wolno mi podawać ręki.

- W porządku. Przepraszam.

- Jest pan żonaty? - spytała dziewczynka.

Addison rzuciła jej spojrzenie pełne dezaprobaty.

- Nasz tatuś nas zostawił. Straszny z niego drań.

-  Wystarczy,  Elizabeth  -  przerwała  jej  Addison  i  z
rumieńcami  na  twarzy  zwróciła  się  do  mnie.  -
Przepraszam.  Chyba  będzie  pan  żałował  swojej
propozycji. Zresztą, pewnie już pan żałuje.

W odpowiedzi tylko się uśmiechnąłem.

Gdy doszliśmy do hotelu, stanąłem w kolejce do recepcji,
ale  zameldować  udało  mi  się  dopiero  po  czterdziestu
pięciu  minutach.  Addison  tym-czasem  wróciła  do  swojej
robótki.

background image

- Przykro mi, że tyle to trwało. Pomogę wam z bagażami.

-  Nie  trzeba.  Poradzimy  sobie.  I  tak  poświęcił  nam  pan
tyle czasu.

- Akurat czasu mam pod dostatkiem.

Pojechaliśmy  windą  na  siódme  piętro  i  dotarliśmy
wreszcie do apartamentu na końcu korytarza. Otwarłem na
oścież drzwi i cofnąłem się, puszczając ich przodem.

- O mój Boże - westchnęła Addison, wchodząc do środka.

TLR

-  Jest  większy  od  naszego  domu  -  krzyczała  radośnie
Elizabeth,  biegając  z  rozpostartymi  ramionami  po  całym
pokoju.

- To apartament prezydencki - zdążyłem odpowiedzieć, bo
po chwili znów chwycił mnie atak kaszlu.

- Musi pan być kimś ważnym - odezwał się Collin.

- Nie. Po prostu nie mieli już nic wolnego.

Wszedłem za nimi do środka, ale stanąłem tuż za progiem,
jak portier.

background image

Addison odwróciła się do mnie.

-  Nie  ma  pan  pojęcia,  jak  bardzo  jestem  wdzięczna.  Od
trzech dni pró-

bujemy wrócić do domu. Moja znajoma pracuje w liniach
Delta  i  dała  nam  karnety  dla  pracowników,  które
gwarantują lot tylko wówczas, gdy w samolocie są wolne
miejsca, dlatego ciągle się przesiadamy.

-  Pani  znajoma  powinna  była  przewidzieć,  jak  będzie
wyglądać  podróż  z  takim  karnetem  na  tydzień  przed
Świętem Dziękczynienia.

-  Ostrzegała  mnie.  Tylko  że  nie  miałam  zbyt  wielkiego
wyboru. - Nagle zerknęła na zegarek. - Och, zapomniałam
przestawić czas. Collin, musisz wziąć swoje lekarstwa.

Odpięła  największą  z  toreb  i  wyciągnęła  dwie  szklane
buteleczki  z  le-kami.  Z  każdej  wytrząsnęła  po  jednej
tabletce i podała je wraz ze szklanką wody Collinowi.

- Dziękuję.

-  Zobaczcie,  czekoladki!  -  krzyknęła  Elizabeth  i  dopadła
stołu,  na  którym  pięknie  przyozdobiony  talerz  tonął  w
ciemnych i białych czekoladkach.

background image

- Lizz, to nie twoje.

Podniosła ze stołu karteczkę.

-  Wszystkiego  najlepszego  z  okazji  urodzin?  A  kto  ma
urodziny?

- Ja - odpowiedziałem.

- To wszystkiego najlepszego - odezwała się Lizzy.

TLR

- Dzięki.

-  I  akurat  dziś  musiał  pan  utknąć  na  lotnisku  -  dodała
Addison.

- Takie już mam szczęście - odparłem, czując, że czeka na
jakiś komentarz.

-  Wszyscy  w  domu  na  pewno  się  martwią,  że  przegapią
pana urodziny -

stwierdziła.

- Możemy urządzić przyjęcie urodzinowe, mamusiu?

- Dzięki, ale lepiej już pójdę, żebyście mogli odpocząć.

background image

- Niech pan poczeka. Proszę. - Addison pochyliła się nad
synkiem i szepnęła mu coś do ucha. Chłopiec popatrzył na
mnie  z  wnikliwością  zu-pełnie  niespotykaną  u  dzieci  w
jego  wieku,  potem  odwrócił  się  w  stronę  mamy  i  kiwnął
głową.  Ta  ich  wymiana  spojrzeń  wydała  mi  się  co
najmniej dziwna.

-  Głupio  mi,  że  wyrzuciłam  pana  z  własnego  pokoju.  Ma
pan dziś urodziny, poza tym jest pan chory, a my spokojnie
zmieścimy się na kanapie.

Jej  nagła  zmiana  zdania  zaskoczyła  mnie,  ale  i  ucieszyła,
bo  nie  uśmiechała  mi  się  noc  w  lotniskowej  poczekalni
dla VTP-ów.

.

- Jest pani pewna?

- Tak, będzie nam tu wygodnie.

-  Nie,  wy  weźcie  sypialnię.  Możecie  spać  we  trójkę  na
dużym łożu.

- Dziękuję.

Wniosłem swoją walizkę i zamknąłem drzwi.

- Jedliście coś?

background image

- Niewiele. Już nie serwują posiłków podczas lotów.

-  Tak,  te  czasy  już  minęły  -  podniosłem  ze  stołu  menu  z
hotelowej restauracji. - Lubicie pizzę? - spytałem Collina.

- Tak, proszę pana.

- Pepperoni?

TLR

- Tak, proszę pana.

- Napój korzenny? Sprite?

- Napój korzenny - odpowiedziała Elizabeth. - Collin też
go lubi - dodała i wybiegła z pokoju.

Podniosłem  słuchawkę  i  wybrałem  numer  restauracji
hotelowej. Zamó-

wiłem  dużą  pizzę  pepperoni,  kilka  napojów  korzennych,
talerz  frytek,  a  na  deser  dwa  kawałki  ciasta
czekoladowego. Dzienna dieta, jaką zapewniała mi firma,
była  dość  wysoka  i  rzadko  ją  wykorzystywałem.  Może
choć  dziś  zaszaleję.  Odwróciłem  się  w  stronę  Addison,
zasłaniając dłonią słuchawkę.

- Na co ma pani ochotę?

background image

- Zjem razem z dzieciakami - odpowiedziała.

- Dlaczego pani tak uparcie wszystkiego odmawia?

Uśmiechnęła się.

- Chyba muszę nad tym popracować.

- A może tak zaczniemy od sałatki? Jest Cobb i cesarska z
kurczakiem.

- Cesarska.

-  I  dwie  sałatki  cesarskie  -  dodałem  do  zamówienia.
Rozłączyłem  się  i  zadzwoniłem  jeszcze  do  recepcji,
prosząc o kilka dodatkowych poduszek i koc.

- Będzie pan miał coś przeciwko, jeśli wezmę prysznic?

-  Przecież  to  pani  pokój  -  odpowiedziałem  i  znów
zacząłem  kaszleć.  Tym  razem  atak  był  naprawdę  silny;
myślałem, że wypluję płuca. Kiedy się skończył, Addison
patrzyła na mnie ze współczuciem.

-  Naprawdę  nie  powinienem  przebywać  w  pobliżu
Collina.

-  Cóż,  albo  pan,  albo  jakiś  tysiąc  chorych  osób  w
terminalu - odpowiedziała. - Jak długo to pana męczy?

background image

-  Około  dwóch  tygodni.  To  zapalenie  oskrzeli,  czy  coś
takiego.

Collin  nagle  ruszył  w  moją  stronę.  Popatrzył  na  mnie  z
troską.

TLR

- Boli? - spytał.

- Nie bardzo. Tylko jeśli mocno kaszlę.

- Jak ja chodzę, to boli.

Nagle  na  widok  tego  małego  chłopca  w  białej
chirurgicznej masce ogarnęło mnie ogromne współczucie.

- Myślę, że z nas dwóch to ty jesteś dużo dzielniejszy.

Wtedy do pokoju wbiegła Elizabeth.

- Mamusiu, tam są dwa telewizory. Możemy oglądać dwa
programy naraz.

Znienacka  chwycił  mnie  kolejny  atak  kaszlu.  Kiedy  się
pochyliłem,  Collin  dotknął  mojego  ramienia.  Ciężko
wytłumaczyć,  co  się  wówczas  wydarzyło,  bo  nie  da  się
tego  porównać  do  niczego,  co  dotychczas  mi  się  w  życiu
przytrafiło.  Wraz  z  jego  dotykiem  poczułem  strumień

background image

energii  przepływający  przez  całe  ciało.  Ale  nie  tylko.
Poczułem  też  jakieś  ogromne  wewnętrzne  poruszenie,
takie, 

którego 

się 

doznaje, 

czytając 

wyjątkowo

emocjonujący fragment książki albo słuchając magicznego
utworu mu-zycznego. Collin cofnął się i spojrzał na mnie,
jakby  czekając  na  moją  reakcję,  potem  się  odwrócił  i
poszedł  z  powrotem  do  sypialni,  utykając  lekko  przy
każdym kroku.

Popatrzyłem  za  nim,  nie  bardzo  rozumiejąc,  co  tak
naprawdę się stało.

Chciałem  zobaczyć  reakcję  Addison,  ale  ona  wciąż
rozmawiała z Elizabeth.

Odwróciła się dopiero po chwili.

- Chyba weźmiemy prysznic. Chodź, Lizzy.

Wyszły  z  pokoju,  a  ja  ze  zdziwieniem  dotknąłem
chłodnego,  choć  wciąż  jeszcze  mokrego  czoła.  Wziąłem
głęboki  wdech,  który  jeszcze  chwilę  temu  przyprawiłby
mnie o okropny kaszel. Usiadłem na kanapie zupełnie sko-

łowany.  Słyszałem  o  czymś  takim  jak  dar  uzdrawiania.
Widziałem  nawet  tak  zwanych  uzdrawiaczy  w  telewizji,
ich efekciarskie przedstawienia, podczas TLR

background image

których wyganiali demony z serc i dusz wiernych, a potem
wzywali  widzów,  by  dotykali  telewizora  w  oczekiwaniu
na cud uzdrowienia (i wysyłali stówki w podziękowaniu).

Ale  to,  co  zrobił  ten  chłopiec,  było  zupełnie  inne.  Jeśli
miało coś wspólnego z wiarą, to raczej Collina, nie moją,
bo  ja  nawet  nie  wiedziałem,  co  on  zamierza  zrobić.  Nie
mogę  jednak  zaprzeczyć,  że  coś  poczułem.  No  i  zniknął
kaszel. Po chwili zdałem sobie sprawę, że tiki również.

ROZDZIAŁ 4

TLR

Dzisiejszą noc spędziłem w pokoju

hotelowym w towarzystwie pewnej kobiety

i jej dwójki dzieci. Wydaje mi się, że

jej synek wyleczył mnie z syndromu Tourette’a.

Co dziwne, o kobiecie nie mogę

od tamtej pory przestać myśleć.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Przez  kilka  kolejnych  minut  siedziałem  na  kanapie,
próbując  zrozumieć,  co  tak  właściwie  przed  chwilą  się
wydarzyło.  Zupełnie  odruchowo  zająłem  się  tym,  co  mi
zawsze  pomagało,  gdy  byłem  skołowany:  wyciągnąłem  z
portfela banknot dwudziestodolarowy i poskładałem go w
trójkąt. Dzięki dwudziestoletniej praktyce dziś potrafię to
zrobić  jedną  ręką.  Najpierw  przejechałem  ostrą
krawędzią po ręce, potem obrysowałem nią usta.

Obsługa  hotelowa  przyniosła  koc  i  poduszki.  Chwilę
później  podano  jedzenie.  Podpisałem  rachunek,  nie
mówiąc  ani  słowa  do  kelnera.  Minęło  jeszcze  piętnaście
minut, nim pojawiła się Addison. Otwarła drzwi, a potem
jeszcze zapukała, żeby zwrócić na siebie moją uwagę.

- Zapraszam - powiedziałem.

Weszła  odświeżona.  Zaczesane  do  tyłu  włosy,  delikatny
makijaż.

-  Właśnie  zmyłam  z  siebie  trzydniowy  brud  lotniskowy  -
oznajmiła radośnie.

- Och, przynieśli jedzenie.

Do pokoju z krzykiem wbiegła Elizabeth.

TLR

background image

- Pizza! Collin, jest już pizza.

Za nią wszedł Collin. Nie miał na twarzy maski.

- Mamo, możemy obejrzeć jakiś film?

- Kochanie, to kosztuje. Pooglądajcie telewizję.

-  Nie  ma  problemu  -  zwróciłem  się  do  Addison.  -  Jeśli
oczywiście nie ma pani nic przeciw.

- Możemy? - prosiła mała. - Możemy?

- Dobrze. Ale tylko jeden. Potem idziecie spać.

- Mamusiu, możemy zjeść w łóżku? - spytał Collin.

- Nie.

- A przed telewizorem?

- Tak.

- Dobra, chodź, Lizzy.

Addison  przełożyła  nasze  sałatki  na  stół  i  odjechała
stolikiem na kółkach do drugiego pokoju. Zamknęła drzwi,
usiadła koło mnie i otwarła sałatki. W głowie nie było mi
jednak  jedzenie.  Wolałbym  porozmawiać  o  cudzie,

background image

jakiego  właśnie  doświadczyłem,  nie  miałem  jednak
pojęcia, jak zacząć rozmowę, by nie pomy-

ślała, że postradałem zmysły.

-  Wyglądają  apetycznie  -  stwierdziła,  podając  mi  nóż  i
widelec. - Pewnie ma pan dzieci, bo doskonale wie pan,
jak sprawić im frajdę.

- Nie mam. Ale moja asystentka wciąż się upiera, że sam
jestem  dużym  dzieckiem  -  odpowiedziałem,  przysuwając
bliżej moją urodzinową tacę z cze-koladkami.

- Mogę się poczęstować? - spytała Addison.

- Proszę.

Wybrała tę z białą czekoladą w kształcie truskawki.

- Pyszne.

-  To  prezent  od  mojej  asystentki,  Miche.  To  ona
zarezerwowała dla mnie ten TLR

pokój.

-Już ją lubię.

Podszedłem do barku.

background image

- Napije się pani czegoś?

Już  chciała  odruchowo  podziękować,  ale  ugryzła  się  w
język

- Z przyjemnością. Mają piwo imbirowe?

Zanurkowałem do środka i po chwili znalazłem jedno.

- Canada Dry.

Wyjąłem sok żurawinowy dla siebie i wróciłem do stołu.
Podałem jej piwo i szklankę. Przelała napój.

- Powinniśmy odśpiewać Sto lat - stwierdziła.

- Nie obrażę się, jeśli sobie to odpuścimy.

- No to przynajmniej wznieśmy toast - podniosła szklankę
- i zacznijmy sobie mówić po imieniu. Za twoje urodziny.
I hojność.

Stuknęliśmy  się  i  upiliśmy  po  łyku.  Odstawiłem  swoją
szklankę na brzeg stołu i spytałem:

- To skąd tak właściwie jedziesz?

- Z Wirginii. Właśnie zmarł mój ojciec.

background image

- Przykro mi.

-  Mnie  również.  Był  wspaniałym  człowiekiem.  Godnie
przeżył dany mu czas... A ty? Skąd jedziesz?

- Byłem służbowo w Bostonie, potem w Filadelfii.

- A czym się zajmujesz?

-  Systemami  zabezpieczeń  w  sieci  MusicWorld  -
nauczyłem  się  dawać  krótkie  odpowiedzi.  Nie  wszyscy
dobrze  reagują,  gdy  opowiadam,  jak  aresztuję  ludzi.  -  A
ty?

- Ze względu na stan Collina, stale muszę być w domu. Na
szczęście  dostaję  alimenty.  Utrzymywałam  męża  przez
całe studia prawnicze, więc coś mi się TLR

chyba teraz należy. Czasem trzeba zacisnąć pasa, ale mam
też swój mały biznes w domu. - Nabrała porcję sałatki.

- Opowiedz mi o Collinie - poprosiłem.

Westchnęła.

-  Ma  białaczkę.  Właśnie  przeszedł  ostatnią  serię
chemioterapii.  Czuje  się  lepiej,  lekarze  mówią,  że
choroba  przechodzi  w  stadium  remisji.  Nie  myślimy  za
dużo  o  przyszłości,  staramy  się  żyć  dniem  dzisiejszym.  -

background image

Zmusiła  się  do  słabego  uśmiechu,  dając  mi  do
zrozumienia,  że  chętnie  zmieniłaby  temat.  -  A  ty  skąd
jesteś?

- Salt Lake. Dzielnica Sugarhouse. Miałem lecieć tą samą
linią co wy.

- Myślisz, że kiedykolwiek dotrzemy do domu?

- Kiedyś pewnie tak.

- Pewnie tak - powtórzyła.

Jedliśmy przez chwilę w milczeniu, a potem popatrzyła na
mnie jakoś tak dziwnie.

- Przestałeś kaszleć - zauważyła.

Wzruszyłem ramionami.

- Przeszło mi.

- Tak po prostu?

-  Myślę,  że  to  zasługa  twojego  syna  -  stwierdziłem  z
poważnym wyrazem twarzy.

Uśmiech  momentalnie  znikł  z  jej  twarzy.  Zerknęła  na
zegarek.

background image

-  Robi  się  późno.  Powinieneś  się  położyć.  -  Odłożyła
sztućce,  pozbierała  naczynia.  -  Jeszcze  raz  za  wszystko
dziękuję.

- Do zobaczenia rano.

Gdy była już na wysokości drzwi do sypialni, spytałem:

- Mogę ci zadać pytanie?

Odwróciła się, na jej twarzy widoczny był niepokój.

TLR

- Dlaczego, tak naprawdę, zmieniłaś zdanie co do mojego
pobytu w hotelu?

- Collin powiedział, że jesteś dobrym człowiekiem.

Kiwnąłem  głową,  choć  nie  do  końca  rozumiałem  jej
odpowiedź.  Która  kobieta  ocenia  mężczyzn  na  podstawie
opinii, jaką na ich temat wydaje dziewię-

ciolatek?

- A dlaczego ty zaoferowałeś nam swój pokój?

- Wasza sytuacja wydawała się rozpaczliwa.

background image

-  Zawsze  proponujesz  kobietom  w  rozpaczliwej  sytuacji,
by dzieliły z tobą pokój hotelowy?

-  Nie,  jesteś  pierwszą.  Ale  kto  wie,  może  i  wpadnę  w
rutynę, bo było bardzo miło.

- Nam również. Dobranoc.

-  Dobranoc  -  odpowiedziałem,  gdy  zamykała  za  sobą
drzwi sypialni.

Zrzuciwszy  poduszki  z  kanapy,  rozłożyłem  ją,  zgasiłem
światło i położyłem się, aby pomyśleć. Wciąż nie miałem
żadnych tików. Ciekawe jak długo.

ROZDZIAŁ 5

TLR

W końcu dotarłem do domu.

Choć podróż trochę się wydłużyła,

moja rybka o imieniu Earl wciąż żyje.

Chyba będzie żyć wiecznie.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Na  dworze  było  jeszcze  ciemno,  kiedy  cicho  zapukałem
do  sypialni.  Po  chwili  zza  lekko  uchylonych  drzwi
wyłoniła  się  tonąca  w  burzy  rozczochranych  włosów,
wciąż  zaspana  kobieca  twarz.  Addison  oparła  się  o
futrynę, nie do końca jeszcze obudzona.

- Cześć - przywitała się szeptem. - Wychodzisz?

- Tak, wznowili loty. Chciałem się pożegnać.

-  Dziękuję  za  wszystko  -  odgarnęła  włosy  z  czoła  i
zaczesała je do tyłu. - Czy my też musimy się już zbierać?

-

Nie, dzwoniłem na lotnisko. Macie miejsca na lot o wpół
do drugiej.

- Jak udało ci się to załatwić?

- Wytłumaczyłem im, w jakim stanie jest twój syn i jakoś
udało  się  umieścić  cię  na  samym  początku  listy.
Załatwiłem też późniejszą odprawę, więc możecie zostać
w  pokoju  do  pierwszej.  Tylko  nie  spóźnijcie  się  na
samolot.

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

background image

TLR

- Nie ma takiej potrzeby - sięgnąłem do kieszeni płaszcza
i  wyjąłem  wizytówkę.  -  A  to  tak  na  wszelki  wypadek,
gdybyś chciała kupić gitarę w promocyjnej cenie.

Uśmiechnęła się.

- Kochany jesteś. Dzięki, że nas uratowałeś.

- Nie ma za co - rzuciłem na odchodnym.

- Natanie.

Odwróciłem się.

- Na świecie mogłoby być więcej facetów takich jak ty.

Uśmiechnąłem się i wyszedłem. Cóż ona mogła wiedzieć
o tym, kim naprawdę byłem.

*

Wylądowałem  w  Salt  Lake  City  około  dziesiątej.  Niebo
nad otulonym białą puchową kołdrą miastem było błękitne
i bezchmurne. Odebrawszy bagaż, podjechałem pociągiem
na  długoterminowy  parking,  na  którym  zostawiłem
samochód. 

Po 

odgarnięciu 

niego

dziesięciocentymetrowej  warstwy  śniegu  ruszyłem  do

background image

pracy.  Miche  zdziwiła  się,  ale  i  ucieszyła  na  mój  widok.
Miche to niska - jakiś metr pięćdziesiąt

-  blondynka  o  zaraźliwym  uśmiechu.  Tego  dnia  miała  na
sobie  czarny  golf,  zamszową  spódnicę  w  tym  samym
kolorze,  turkusowy  naszyjnik,  a  na  nogach  różowe
kowbojki.

-  Witamy  po  powrocie  -  zmierzyła  mnie  krytycznym
spojrzeniem. - Spałeś w ciuchach?

- Moja walizka została w luku bagażowym.

-  Ale  ty  na  wypadek  podobnych  okoliczności  zawsze
bierzesz coś na zmianę do bagażu podręcznego.

-  Przez  ostatnie  cztery  lata  brałem.  Tym  razem  nie
wziąłem.

TLR

-  Prawo  Murphy’ego  -  stwierdziła  z  przekonaniem,  po
czym  jej  wzrok  padł  na  czekoladki,  które  trzymałem  w
dłoni.

- Dla kogoś konkretnego? - spytała.

Podałem jej pudełko.

background image

- Dzięki za pokój w hotelu. Uratował mi życie.

- Czuwam nad tobą, szefie.

- I za prezent.

- Nie ma za co.

Z  kieszeni  wydobyłem  zwitek  rachunków  i  banknotów.
Banknoty  rozprostowała  i  odłożyła  na  brzeg  biurka,
zabierając  się  za  rachunki.  Kiedyś  przez  sześć  miesięcy
próbowała  swoim  gderaniem  oduczyć  mnie  wpychania
rachunków  do  kieszeni,  ale  w  końcu,  widząc  daremność
swoich  starań,  odpuściła.  Już  nawet  nie  przygotowywała
mi  przed  wyjazdami  specjalnej  koperty.  Przejrzała
wszystkie rachunki, kiwając głową. Zatrzymała się dłużej
na  kwitku  hotelowym.  Prześledziła  wydatki,  wyciągając
jedną  z  czekoladek  i  wbijając  paznokieć  w  sam  jej
środek, żeby sprawdzić, jakie ma nadzienie.

-  Mogłem  przekroczyć  budżet  żywieniowy  -  uprzedziłem
jej pytanie.

-  Tak  -  odpowiedziała.  -  Ja  też  z  nudów  potrafię  dużo
zjeść.

Zerknęła ponownie na rachunek.

background image

-  Ale  ty  się  musiałeś  c  h  o  l  e  r  n  i  e  nudzić  -  odłożyła
czekoladkę na bok i wy-ciągnęła kolejną.

- Sam tego nie zjadłem. Miałem gości.

- Gości?

.

- Kobietę, która utknęła na lotnisku.

- Podobnie jak cała reszta podróżnych? - spytała figlarnie.
- Musiała być ładna.

Była  ładna?  -  zapytała,  wrzucając  do  ust  czekoladkę  z
likierem.

- To nie tak, jak myślisz. Ona była z dziećmi.

I co z tego? To już ładna kobieta nie może mieć dzieci?

TLR

- Chodziło mi o to, że to nie był podryw.

Wyglądała na lekko rozczarowaną.

- Szkoda.

background image

- Dlaczego szkoda?

- Nieważne - odparła, zaciskając usta. - Stayner chce cię
widzieć w swoim gabinecie.

- Kiedy?

- Jak tylko się Natan pojawi - odpowiedziała, parodiując
niski głos Staynera.

Wyszczerzyłem  zęby  w  uśmiechu.  Nieźle  jej  to
wychodziło.

-  Kiedyś  w  końcu  cię  na  tym  przyłapie.  Nagle  się  okaże,
że cały czas stał za twoimi plecami.

- Nie ma mowy.

- Skąd ta pewność.

- Bo ty nade mną czuwasz, szefie.

Uśmiechnąłem  się  i  czekałem.  Doskonale  wiedziałem,  że
Miche należy do tych osób, którym zawsze coś jeszcze się
przypomina  dokładnie  w  momencie,  kiedy  chce  się  już
odejść.

I tym razem nie było inaczej.

background image

-  Poczekaj!  Pamiętaj,  że  umówiłam  cię  do  lekarza  na
jedenastą.

- Już nie potrzebuję lekarza.

Popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Dziwne. Ani razu nie kaszlnąłeś.

- Przeszło mi.

-  Zapalenie  oskrzeli  nie  przechodzi  tak  samo  z  siebie.
Wczoraj nie mogłeś wymówić zdania bez kaszlu.

- A jednak przeszło.

- Chciałabym mieć twój system odpornościowy.

- Fajnie by było. Nie chodziłabyś na zwolnienia.

TLR

- Oczywiście, że chodziłabym, tylko nie musiałabym całe
dnie leżeć w łóżku, oglądając talk show Oprah Winfrey -
uśmiechnęła  się.  -  Zmieniłeś  zdanie  co  do  podróży  do
Pocatello? Są jeszcze wolne miejsca w samolocie.

- Pojadę autem. I mam dla ciebie zadanie.

background image

- Jakież to zadanie?

-  Sprawdź,  czy  w  książce  telefonicznej  jest  adres  Addi-
son Park.

-  Addison?  Piękne  imię.  Czyżby  to  Addison  była  twoim
tajemniczym gościem?

- Nie twoja sprawa - rzuciłem, wychodząc na korytarz. - I
miałaś rację -

krzyknąłem przez ramię. - Była ładna.

*

Larry  Stayner,  dyrektor  działu  ochrony  MusicWorld,  miał
swój gabinet na piątym piętrze w południowo-wschodniej
części budynku. Był szczupłym wyso-kim mężczyzną przed
pięćdziesiątką,  byłym  triatłonistą,  któremu  karierę
człowieka  z  żelaza  przerwał  uszkodzony  dysk.  Zawsze
elegancko  ubrany,  arogancki  i  pewny  siebie.  Na  głowie
świeżo  zafarbowane  włosy,  a  na  nosie  grube  okulary
przypominające  denka  od  słoika.  Choć  nigdyjakoś  nie
przepadałem za tym go-

ściem, współpraca układała nam się nieźle, a na pewno o
niebo  lepiej  niż  między  nim  a  pracującymi  u  nas
kobietami, które nadały mu przezwisko „Rączki”. Miewał

background image

zmienne nastroje: czasami bywał hojny

i zabawny, innym razem groźny i mściwy. Nie wiedząc, co
mnie  danego  dnia  czeka,  podchodziłem  do  niego  równie
ostrożnie jak do bezdomnego psa. Podejrzewałem, że jego
wybuchy złości były wynikiem uporczywego bólu pleców,
choć  równie  dobrze  przyczyn  można  by  szukać  w
problemach  małżeńskich,  które  z  tego  co  słyszałem,  były
równie uciążliwe.

Zapukałem  i  pchnąłem  drzwi.  Rozmawiał  właśnie  przez
telefon, ale pokiwał

mi, żebym wszedł. Czekałem tuż za progiem, podczas gdy
on kończył rozmowę z żoną.

TLR

- Muszę kończyć - rzucił krótko, zerkając na mnie i kręcąc
głową.  -  Pracownicy  już  tu  czekają.  -  Pauza.  -  Przecież
powiedziałem, że zadzwonię do kierownika firmy.

Z udręczoną miną odłożył słuchawkę.

-  Ta  kobieta  ma  prawdziwy  dar  do  wiercenia  dziur  w
brzuchu.  Zazrzędzi  się  kiedyś  na  śmierć  -  wybrał  jeden  z
klawiszy  na  telefonie  -  Martsie,  zadzwoń  do  Woodena  i
przekaż  mu,  że  facet,  którego  podesłał  do  naprawy  półek

background image

w  piwnicy,  porysował  ścianę  na  klatce  schodowej  i  że
trzeba to naprawić. - Zwrócił się do mnie. - Wróciłeś już.

- Tak, proszę pana.

- Słyszałem, że jesteś chory.

- Już mi przeszło.

- To dobrze. Usiądź.

Najwyraźniej nie był to jeden z tych dni, kiedy jest hojny i
zabawny.

-  Byłeś  więc  w  Bostonie  i  w  Filadelfii.  Cóż  tam  się
takiego działo?

-  Paru  studentów  wpadło  na  pomysł,  że  sfinansujemy
imprezę sylwestrową ich stowarzyszenia.

- Pytałem o Filadelfię.

- Rutynowa sprawa. A o co chodzi?

-  Nie  nazwałbym  jej  rutynową,  zwłaszcza  że  nikogo  nie
aresztowano,  a  kierownik  doniósł  mi,  że  przesłuchiwałeś
podejrzaną sam na sam. To prawda?

- Tak. Ale...

background image

-  Musiałeś  być  chory.  Zdajesz  sobie  sprawę,  w  jakim
świetle stawia to naszą firmę, nie mówiąc już o tobie?

- Ze względów bezpieczeństwa nagrałem całą rozmowę.

-  A  potem  poszedłeś  z  tą  kobietą  do  samochodu  i  tak  po
prostu  przyniosłeś  dwie  gitary  Martina,  wzmacniacz
Thomsona,  a  potem  postanowiłeś,  że  to  wszystko  ma  jej
ujść płazem.

TLR

- Pomogła mi.

- Słucham?

- Sam nie wniosłem sprzętu. Pomogła mi.

- A ty jej nie aresztowałeś.

- Nie była złodziejką.

Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

- No to jak te dwie gitary i wzmacniacz znalazły się w jej
samochodzie?

- Pożyczyła je.

background image

-  Pożyczyła?  -  Tym  razem  wyraz  jego  twarzy  był
zdecydowanie groźniejszy. -

Wiesz, jak to wygląda?

-  Przywiozła  wszystko  z  powrotem.  Miała  cały  sprzęt  w
samochodzie.

- Może zamierzała zawieźć wszystko do lombardu?

- Może - odpowiedziałem.

- O co tak naprawdę chodziło?

-  Mąż  ją  bije.  Chciała  zdobyć  trochę  pieniędzy,  żeby  od
niego  odejść,  ale  nie  potrafiła  zrobić  tego  w  ten  sposób,
dlatego przywiozła wszystko z powrotem.

- I ty jej uwierzyłeś?

- Nie na słowo. Widziałem siniaki. - Przeczesałem dłonią
włosy  i  obaj  milcze-liśmy  przez  chwilę.  -  Wiem,  że
nawaliłem.  Po  prostu  wydawało  mi  się,  że  właśnie  tak
powinienem postąpić.

-  Twoja  praca  nie  polega  na  dawaniu  ludziom  drugiej
szansy,  tylko  na  upew-nieniu  się,  że  nie  będą  nas  więcej
okradać.  Skąd  mam  mieć  pewność,  że  to  się  więcej  nie
powtórzy?

background image

- Nie może mieć pan takiej pewności.

Jego  twarz  nie  wyrażała  żadnych  emocji.  Po  chwili
rozsiadł się wygodnie w fotelu.

- Nie mogę cię zwolnić. Za dobry jesteś. Muszę tylko się
upewnić, że nie miękniesz. I że nie gryzie cię sumienie.

TLR

- Trochę na to za późno.

Siedział  z  posępną  miną  przez,  jak  mi  się  zdawało,  całą
wieczność.

- W porządku. Możesz iść.

Podniosłem się i skierowałem w stronę drzwi.

- Natanie.

- Tak, proszę pana?

- Zgłosiłeś wykroczenie?

- Oczywiście.

Wróciłem  do  swojego  biura.  Miche  poukładała  właśnie
wszystkie  rachunki  na  jednej  kupce  i  za  pomocą  dwóch

background image

słowników i swojej niewielkiej masy ciała pró-

bowała je rozprostować. Podniosła na mnie wzrok.

-  Czego  chciał  pan  Rączki?  Czepiał  się,  że  uwolniłeś
rybkę z haczyka?

- A ty jesteś jasnowidzem czy co?

-  Byłam  na  lunchu  z  Martsie.  -  Spojrzała  na  mnie  i
zacisnęła usta. - Coś się w tobie zmieniło, ale za Boga nie
potrafię powiedzieć co. Może coś zgoliłeś?

- Chyba włosy na nogach.

Roześmiała się, dalej uważnie mi się przyglądając.

- Dojdę do tego. Potrzebujesz czegoś?

-  Nie.  Ale  chyba  dzisiaj  wyjdę  wcześniej  z  pracy.  Nie
wyspałem się zeszłej nocy.

- Twój gość nie dał ci pospać?

- Pośrednio.

-

Nie  wiem,  co  masz  na  myśli,  ale  tu  masz  jej  adres  -

background image

podała 

mi 

różową 

samoprzylepną 

karteczkę 

z

nabazgranym  czarnym  piórem  adresem.  -  Mieszka  w
Murray.  -  Znałem  tamte  okolice.  Jakieś  piętnaście  minut
jazdy od mojego domu. -

I  dzięki  za  megapakę  czekoladek.  Nie  żebym  jej
potrzebowała.

-  Wszyscy  potrzebujmy  czekolady  -  odpowiedziałem.
Zwinąwszy  karteczkę,  wcisnąłem  ją  do  kieszeni,  a  potem
zamknąłem za sobą drzwi. Wybierałem się na TLR

połów.

ROZDZIAŁ 6

TLR

Stayner na mnie naskoczył za to,

że odpuściłem tej kobiecie w Filadelfii.

Ciekawe, co sam by zrobił na moim miejscu.

Co innego wydać rozkaz egzekucji,

a co innego samemu wziąć topór w dłoń.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Nie mogłem przestać myśleć o Addison. Bardzo chciałem
znów ją zobaczyć.

Jej  synka  również.  Cały  dzień  czekałem  w  pełnej
gotowości na powrót tików.

Spróbowałem  nawet  jeden  wymusić.  Nic.  Wyglądało  na
to, że dzieciak dokonał

jakiegoś  cudu.  Wyciągnąłem  z  kieszeni  karteczkę,
ponownie  zerknąłem  na  adres  i  zanim  zdołałem  się
powstrzymać, byłem już w drodze do jej domu.

Addison mieszkała na przedmieściach Salt Lake Valley, w
miasteczku  Murray  (mieszkańcy  zwykli  je  nazywać
„pępkiem  Salt  Lake”,  bo  choć  porównanie  nie  było  zbyt
chlubne,  dzięki  niemu  czuli  się  ważniejsi).  Jej  niewielki
jednopozio-mowy  domek  z  czerwonej  cegły  stał  wśród
sześciu  innych  przy  ślepej  uliczce,  zaledwie  pięć
przecznic na zachód od State Street. Ogród przed domem
był

odrobinę  zarośnięty  przez  częściowo  teraz  przygniecione
warstwą  śniegu  krzewy  ognika,  które  rozrastały  się  w
stronę domu. Z frontowej rynny zwisały imponujące sople
lodu.  Na  podjeździe  nie  było  samochodu,  ale  w  środku

background image

paliło się światło.

Zaparkowałem  po  drugiej  stronie  ulicy  i  momentalnie
poczułem się nieswojo.

TLR

W  żaden  sposób  nie  dała  mi  przecież  do  zrozumienia,  że
chciałaby  mnie  jeszcze  kiedyś  zobaczyć.  Wiedziałem  co
prawda,  że  się  rozwiodła,  ale  od  tamtego  czasu  minęło
ładnych kilka lat i nie wydawało mi się, żeby taka kobieta
nikogo sobie nie znalazła. Znaki na niebie i ziemi mówiły,
że musi kogoś mieć.

Jakby  na  potwierdzenie  tego  pod  dom  podjechał  biały
sportowy lexus. Wysiadł

z niego ubrany w elegancki garnitur mężczyzna. Wszedł na
werandę i zadzwonił

do drzwi. Choć byłem ciekaw, jak się sprawy potoczą, nie
zamierzałem  bawić  się  w  podglądacza.  Zanim  jednak
zdążyłem  zapalić  silnik,  drzwi  się  otwarły  i  zobaczyłem
ją. Nawet z tej odległości wyglądała przepięknie.

Tak  jak  się  obawiałem,  mężczyzna  sprawiał  wrażenie  jej
bliskiego znajomego.

background image

Uściskała  go  i  wpuściła  do  środka.  Kiedy  drzwi  się  za
nimi  zamknęły,  odpaliłem  samochód  i  ruszyłem  w
kierunku siłowni.

Ludzie różnie reagują na kłopoty. Niektórzy lubią się nimi
dzielić,  są  nawet  gotowi  ich  szukać,  byle  tylko  móc  się
przed kimś wygadać. Ja do nich nie należę.

Jeśli dopada mnie stres, jadę prosto na siłownię. Pewnie
dlatego wyciskam prawie sto czterdzieści kilo.

Moje rozczarowanie i tym razem przełożyło się na udany
trening.  Prawie  półtorej  godziny  biegałem  na  bieżni,  a
potem  znalazłem  wolne  ciężarki  i  podnosiłem  je,  dopóki
nie  poczułem,  że  bolą  mnie  mięśnie.  Po  tak  długiej
chorobie przyjemnie było wreszcie poćwiczyć.

Zazwyczaj  biorę  prysznic  na  siłowni,  dziś  wróciłem
jednak  do  mieszkania  w  przepoconej  koszulce  i  krótkich
spodenkach. Na dworze było zimno i moje ciało parowało
w  drodze  z  parkingu  do  mieszkania.  Wziąłem  prysznic,
założyłem  świeży  podkoszulek,  bokserki  i  rozsiadłem  się
w salonie, żeby poczytać.

Kilka  minut  po  dziesiątej  usłyszałem  pukanie  do  drzwi.
Uchyliłem je lekko. Na korytarzu stała Addison.

- Chwilkę - rzuciłem - tylko się ubiorę.

background image

Wskoczyłem  szybko  w  krótkie  spodenki  i  pospiesznie
otwarłem drzwi.

TLR

Trzymała w dłoniach owinięty w celofan talerz ciasteczek,
do którego była przyczepiona biała koperta.

- Przepraszam za późną porę. Wyciągnęłam cię z łóżka?

- Nie. Czytałem. Wejdź, proszę.

-  Dzięki.  -  Wytarła  buty  w  wycieraczkę  z  napisem:
„Witaj!” i weszła do środka.

Zamknąłem za nią drzwi.

- Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam?

-  Dałeś  mi  wizytówkę.  Zadzwoniłam  do  biura  i  twoja
asystentka, Miche, po-dała mi twój adres. Mam nadzieję,
że się nie gniewasz. Chciała pomóc.

- W to akurat nie wątpię.

Uniosła talerz.

- Upiekłam ci ciasteczka. Przyniosłabym je wcześniej, ale
pracowałam.

background image

Przypomniawszy  sobie  mężczyznę  na  progu  jej  domu,
wcale nie byłem pewien, czy mówi prawdę.

-  Dziękuję  -  odpowiedziałem,  biorąc  od  niej  talerz  i
stawiając go na kuchennym blacie.

- To nic wielkiego, ale chciałam jakoś podziękować za to,
co dla nas zrobiłeś.

- Nie ma o czym mówić. Możesz zostać chwilę?

- Jasne. Dzięki.

Usiadła  naprzeciw  mnie  i  zaczęła  się  rozglądać  po
zastawionej regałami na książki kawalerce.

- Masz mnóstwo książek.

- Mam świra na ich punkcie.

- Ja też lubię czytać, ale często zasypiam. Moja doba jest
za  krótka.  -  Zerknęła  na  książkę  leżącą  koło  mnie.  -  A
teraz co czytasz?

Rzeźnię numer pięć.

- To o bombardowaniu Drezna?

- Tak.

background image

TLR

- Musi być przygnębiająca.

-  Tak  naprawdę  jest  dość  zabawna.  To  niesamowite,  jak
odpowiednia  doza  ironii  może  zmienić  postrzeganie
tragedii.

- Obawiam się, że ostatnimi czasy moją jedyną lekturą są
książeczki dla dzieci.

Ciągle męczył mnie ten facet, który ją odwiedził.

- Mówiłaś, że byłaś w pracy?

-  Tak,  jestem  terapeutką,  masażystką.  Daje  mi  to  trochę
grosza,  a  jednocześnie  pozwala  być  z  dziećmi  w  domu.
Moje ręce pewnie dalej pachną olejkiem.

Bardzo mnie ucieszyło to wyznanie.

- Pracujesz więc w domu?

- Tak. Urządziłam w piwnicy mały pokoik do masażu.

- I twoi klienci odwiedzają cię w domu?

- Tak. - Spojrzała na mnie zdziwiona.

background image

- To dobrze - odpowiedziałem.

Roześmiała się na te słowa.

-  Jasne,  że  dobrze.  Tym  sposobem  mogę  być  w  domu.
Lubisz masaże?

- Nikt nigdy nie robił mi masażu.

- Nigdy?

- Nie bardzo lubię, gdy ktoś mnie dotyka. - Nie było to do
końca  prawdą,  bo  myśl  o  tym,  że  to  ona  miałaby  mnie
dotykać, była całkiem przyjemna.

Na  moment  zapanowała  cisza,  po  chwili  Addison
uśmiechnęła się promiennie.

Chciałem ją zapytać o Collina, ale wciąż nie wiedziałem,
jak poruszyć ten temat, nie wychodząc na kogoś niespełna
rozumu.

- Tak sobie pomyślałam... - odezwała się pierwsza. - Jeśli
nie  masz  oczywiście  innych  planów,  może  wpadłbyś  do
nas na Święto Dziękczynienia? Będziemy sami, ja, Collin
i Lizzy.

Jej zaproszenie zupełnie mnie zaskoczyło.

background image

- Dziękuję. Niestety wyjeżdżam.

TLR

-  Och  -  odpowiedziała  wyraźnie  rozczarowana.  -  Musisz
pracować?

- Jadę na Święto Dziękczynienia do matki.

- To miłe - odpowiedziała.

Przytaknąłem, choć nie była to prawda.

- Często ją widujesz?

- Nie widzieliśmy się od kilku lat.

- Na pewno bardzo się cieszy na twój przyjazd.

Nie  odpowiedziałem.  Kiedy  cisza  zaczęła  się  stawać
niezręczna, Addison wstała.

- Lepiej wrócę do dzieci, zanim moja niania się zbuntuje.

- Dzięki raz jeszcze za ciasteczka.

- To ja jeszcze raz dziękuję za to, co dla nas zrobiłeś.

Odprowadziłem  ją  do  drzwi.  Za  progiem  przystanęła

background image

jeszcze na chwilę.

- Jeśli twoje plany uległyby zmianie, nasz adres zapisałam
na tyle wizytówki.

Obiad przygotowujemy gdzieś na drugą. - Zawahała się. -
Albo gdybyś chciał

kiedyś wpaść do nas tak po prostu.

- Chciałbym - odpowiedziałem nie do końca pewien, czy
mi uwierzyła.

- Do widzenia, Natanie.

- Dobranoc.

Wahała  się  przez  moment,  ale  w  końcu  zarzuciła  mi  ręce
na szyję. Biło od niej ciepło i słodycz.

- Cześć.

Zeszła  w  dół  korytarzem  i  zniknęła  za  rogiem.  Wróciłem
do  mieszkania,  od-pakowałem  talerzyk  z  ciastkami,
wziąłem  jedno  i  ugryzłem.  Wracając  do  książki,
zastanawiałem  się,  dlaczego  nie  zmieniłem  swoich
planów na Święto Dziękczynienia.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 7

TLR

Postanowiłem spotkać się z matką

w Święto Dziękczynienia. Sam nie wiem,

co mnie do tego skłoniło. Być może ta sama

niezdrowa i trudna do odparcia siła, która każe mi gapić
się na mijany po drodze wypadek.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nie  widziałem  matki  od  ponad  trzech  lat.  W  sumie,  to
odkąd wyprowadzi-

łem się z domu, odwiedziłem ją zaledwie dwa razy. Na tę
wizytę zdecydowa-

łem  się  jakiś  miesiąc  temu  i  nie  wiem,  co  mnie  do  tego
skłoniło.  Pewnie  tylko  psychoterapia  albo  głęboka
hipnoza  pomogłyby  mi  znaleźć  odpowiedź  na  to  pytanie.
Spieszno  mi  było  do  spotkania  niczym  do  dentysty  na
leczenie kana-

background image

łowe.

Trzygodzinna podróż do Pocatello dawała sporo okazji do
zawrócenia. W

pewnym  momencie,  na  stacji  benzynowej  gdzieś  przy
granicy Utah-Idaho, byłem naprawdę bliski ucieczki. Zbyt
wiele czasu na rozmyślania o przeszłości.

Dla  mnie  powroty  do  domu  były  powrotami  na  miejsce
zbrodni.

Całą  drogę  myślałem  o  Addison.  To  z  nią  wolałbym
spędzić Święto Dziękczynienia. Cóż takiego ona miała w
sobie?

Tabliczka  „Centrum  Rehabilitacji:  Złoty  Wiek  Życia”  na
budynku wyglą-

dała na tak starą, jak jego mieszkańcy. Nienawidziłem tej
nazwy  równie  mocno  jak  tego  miejsca.  Pamiętam,  jak
nieraz tędy przejeżdżaliśmy, gdy byłem TLR

dzieckiem. 

Przez 

szybę 

obserwowałem 

wówczas

zgromadzonych na zewnątrz ludzi. Niektórzy wspierali się
laskami,  inni  balkonikami,  których  nogi  zabez-pieczono
jaskrawozielonymi  piłkami  tenisowymi,  wielu  siedziało
na  wózkach  inwalidzkich.  Nijak  miał  się  ten  widok  do

background image

nazwy: „Złoty Wiek Życia”. W

rzeczywistości  był  to  stary  śmierdzący  zakład  opieki  nad
osobami starszymi, których nie było stać na nic lepszego.
Jego wygląd jak nic innego przekonywał, że lepiej umrzeć
młodo.

Na parkingu nie było żadnego samochodu - zastanawiałem
się, czy w innych domach opieki w Święto Dziękczynienia
jest  tak  samo.  Zaparkowałem  tuż  obok  miejsc  dla
niepełnosprawnych  i  wszedłem  do  środka.  Echo  moich
kroków  niosło  się  po  długim,  wyłożonym  kafelkami
korytarzu.  Woń  tego  miejsca  napawała  mnie  lękiem.
Nawet  nie  umiałem  jej  dokładnie  określić  -  mieszanka
maści  Ben-gay,  owsianki,  środków  dezynfekujących,
przypalonych  tostów,  kulek  naftaliny  i  pieluch:  bukiet
zapachów oddziału geriatrycznego.

Jakby 

na 

przekór 

temu 

zapachowi 

wyraźnie

wyczuwalnemu przygnębieniu z głośników rozbrzmiewała
wesoła świąteczna muzyka. Niewiele mogła zdziałać - to
tak  jakby  cienką  warstwą  farby  próbować  pokryć
widoczną rdzę.

Podszedłem  do  stanowiska  pielęgniarek  przy  końcu
korytarza.  Tęga  kobieta  z  włosami  w  trzech  odcieniach
czerwieni  i  kolczykiem  w  nosie  z  kwaśną  miną
rozmawiała  przez  telefon.  Jej  zachowanie  i  fragmenty

background image

rozmowy  nie  pozosta-wiały  złudzeń,  że  nie  była
zachwycona świątecznym dyżurem. Nie miałem prawa jej
potępiać.  Też  nie  byłem  zachwycony  pobytem  w  tym
miejscu. Po chwili rzuciła do słuchawki:

- Muszę lecieć. Ktoś tu czeka. Zostaw mi trochę indyka.

- Odłożyła słuchawkę i spojrzała na mnie. - W czym mogę
pomóc?

- Szukam matki, Candace Hurst.

- Znajdzie ją pan w jadalni. - Przyjrzała mi się uważniej.

- Nie jest pan jej synem? Wygląda pan na jej syna.

TLR

- Może dlatego, że jednak jestem.

- Mówiła, że pan umarł.

- Póki co, nie - odpowiedziałem. W jadalni było zaledwie
sześć osób. Mama siedziała samotnie przy długim, gołym
drewnianym  stole.  Przed  sobą  miała  plastikową  tackę  ze
świątecznym  posiłkiem,  czyli  pokrojoną  w  kostkę  piersią
indyka,  kulką  ziemniaków,  idealnie  okrągłą  niczym  gałka
lodów,  polaną  rzad-kim  ciemnym  sosem,  batatami,
odrobiną  sosu  żurawinowego  i  małą  porcją  czerwonej

background image

galaretki z posypką.

Kiedy znalazłem się na wyciągnięcie ręki, odwróciła się i
spojrzała na mnie.

Jej  twarz  była  bez  wyrazu.  Miałem  wrażenie,  że
widziałem ją po raz ostatni nie lata, ale całe wieki temu.
Wyglądała na starszą i niższą, niż zapamiętałem, zu-pełnie
jakby  szyja  jej  się  skurczyła,  zmniejszając  odległość
między głową a ramionami.

- Cześć, mamo.

Wpatrywała  się  we  mnie.  Na  ustach  wciąż  miała  resztkę
ziemniaków.

Upłynęła dobra minuta, nim spytała:

- Kim jesteś?

- - Natan, twój syn. - Usiadłem na krześle obok. - Nate.

- Tommy?

- Nie Tommy, tylko Nate

- Gdzie się podziewałeś?

- Przeprowadziłem się do Utah.

background image

- Dlaczego mnie opuściłeś, Tommy?

Nie jestem Tommym, mamo.

Wpatrywała się we mnie z otwartymi ustalał. Odezwałem
się po minucie.

-  Jedz  obiad.  -  Nabiłem  kawałek  indyka  na  widelec  i  jej
podałem. Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale wzięła go i
powoli podniosła do ust.

- Powiedz, jak cię tu traktują?

TLR

Przeżuwała  powoli,  wpatrując  się  gdzieś  w  dal,  jakby  w
ogóle mnie tu nie było. Splotłem palce.

- Podoba ci się tu?

Żadnej odpowiedzi.

-  Już  nie  mam  syndromu  Tourette’a  -  po  raz  pierwszy
wypowiedziałem te słowa na głos od chwili, gdy zostałem
wyleczony. - To prawdziwy cud.

W dalszym ciągu brak reakcji.

-  Zrezygnowano  z  wyborów  prezydenckich.  Kandydatów

background image

będą  od  tej  pory  zamykać  w  klatkach  i  poprzez
mordobicie  wyłaniać  zwycięzców.  Każdy,  kto  zechce
zapłacić, będzie mógł to obejrzeć w telewizji.

A  potem  siedzieliśmy  w  ciszy.  Po  około  półgodzinie
skończyła  jeść.  Spojrzała  na  mnie,  mrużąc  oczy,  jakby
próbowała przebić się wzrokiem przez własną demencję.

- Brakuje mi ciebie, Tommy.

Głośno wypuściłem powietrze.

- Dobra. Zbieram się.

Czym  prędzej  opuściłem  budynek,  szczęśliwy,  że
uwolniłem  się  od  jego  zapachów  i  wspomnień,  które
przywoływał.  Wsiadłem  do  samochodu  i  przez  chwilę  w
nim  siedziałem.  Włączyłem  odtwarzacz  płyt,  żeby
zagłuszyć myśli, ale muzyka nie pomogła.

Sam  siebie  nienawidziłem  za  przyjazd  tutaj.  Co  mnie
podkusiło? 

Czyżbym 

chciał 

sam 

siebie 

ukarać?

Udowodnić, że nie może być tak źle, jak zapamię-

tałem?

Czytałem kiedyś o muzułmaninie, który pielgrzymował do
Mekki  na  kolanach.  Czołgał  się  setki  kilometrów,

background image

zdzierając  skórę  do  krwi.  Może  to  wynika  z  ludzkiej
natury,  że  odczuwamy  potrzebę,  by  cierpieć  za  swoje
błędy. Albo po prostu mi odbiło.

Einstein  szaleństwem  nazwał  kiedyś  ciągłe  robienie  tego
samego i spo-TLR

dziewanie  się  innego  rezultatu.  Może  właśnie  tak  się
zachowuję.  Czego  oczekiwałem?  Czegoś  innego?  Na  co
liczyłem? Na przebaczenie? Dobre sobie.

Mogę  na  to  czekać,  jak  o  północy  na  popołudniowy
autobus.  Włożyłem  kluczyk  do  stacyjki.  Po  chwili
zapaliłem silnik i raz jeszcze spojrzałem na zakład.

- Mnie też ciebie brakuje, Tommy.

ROZDZIAŁ 8

TLR

Czuję się, jakby ktoś podarował

mi  przepięknego  storczyka.  Tyle  że  ja  nie  umiem  się
obchodzić z kwiatami.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Może  to  ból,  jaki  odczuwałem  po  tej  wizycie,  a  może
ogołocony  krajobraz  za  szybą  samochodu,  nie  wiem,  ale
coś sprawiło, że dopadło mnie ogromne poczucie pustki i
bezsensu.  To  żałosne,  że  nic  od  lat  nie  zmieniło  się  w
moim  życiu.  Te  same  odwiedziny  u  matki,  ta  sama
codzienność w mieście, które też pozostało bez zmian. Ta
sama droga do tej samej pracy. To samo puste mieszkanie.
Włączyłem  radio.  Nie,  pomyślałem,  coś  się  jednak
zmieniło.  Zostałem  wyleczony  z  syndromu  Tourette’a.
Niestety uświadomiłem sobie, że utraciłem coś więcej niż
tiki, utraciłem też część kogoś, kim myślałem, że jestem.

Zabrałem  ze  sobą  adres  Addison,  na  wypadek  gdybym
zmienił  zdanie  co  do  wizyty  u  matki.  Żałowałem,  że  tego
nie  zrobiłem.  Zerknąłem  na  zegar  na  desce  rozdzielczej.
Zanim  dotrę  do  Salt  Lake  City,  będzie  wpół  do  szóstej.
Jeszcze  wypada  złożyć  im  wizytę,  zdecydowałem.  Lepiej
późno niż wcale.

*

Było  już  ciemno,  kiedy  podjechałem  pod  dom  Addison.
Zaparkowałem na TLR

podjeździe i betonowymi schodami wszedłem na ganek. Z
zamarzniętych  szyb  drzwi  wejściowych  gości  witały
narysowane 

kredkami 

świecowymi 

obrazki

przedstawiające  renifery  i  Mikołaja.  Ktoś  w  środku

background image

wygrywał 

na 

pianinie 

proste 

melodyjki. 

Kiedy

zadzwoniłem  do  drzwi,  muzyka  ucichła,  a  jej  miejsce
zajęło wściekłe ujadanie psa.

Po kilku sekundach drzwi się otwarły. W progu stała mała
Elizabeth.  Na  mój  widok  wydała  z  siebie  jedynie  pisk  i
uciekła, zostawiając mnie na ganku.

- To ten pan - krzyczała. - Przyszedł do nas do domu.

Pies  nie  przestawał  szczekać.  Po  chwili  usłyszałem  głos
Addison.

- Cicho, Goldie. Już spokój.

Ujadanie nagle ustało. W drzwiach pojawiła się Addison
z miniaturowym szpicem pod pachą.

Uśmiechnęła się na mój widok.

-  Jednak  wpadłeś  -  powitała  mnie  radośnie.  -  Wejdź,
proszę.

-  Spóźniłem  się  na  obiad  -  odpowiedziałem,  choć
zapewne zdążyła to zauwa-

żyć.

-  Cieszę  się,  że  przyszedłeś,  i  przepraszam,  że  Lizzy

background image

zostawiła cię na zewnątrz.

- Nie ma problemu.

Elizabeth  wróciła  do  pokoju  i  wpatrywała  się  we  mnie
przytulona  do  prze-ciwległej  ściany.  Collin  siedział  na
ustawionym tyłem do pianina krześle i też nie spuszczał ze
mnie  wzroku.  Nie  miał  czapki  ani  maski  zasłaniającej
twarz,  a  żółte  światło  z  sufitowej  lampy  odbijało  się  od
jego gładkiej czaszki.

Addison  postawiła  psa  na  ziemi.  Powąchał  moją  nogę  i
uciekł.

- Wezmę twój płaszcz.

Podziękowałem,  a  ona  wzięła  go  i  zaniosła  do  drugiego
pokoju.  Uśmiechnąłem  się  w  stronę  dzieciaków,  ale  one
zamiast  odwzajemnić  uśmiech,  w  dalszym  ciągu
przyglądały mi się uważnie.

- Nie pojechałeś w końcu do matki - stwierdziła Addison,
wracając do pokoju.

TLR

-  Pojechałem.  Nie  zostałem  po  prostu  tak  długo,  jak
początkowo zakładałem.

background image

Nie czuła się najlepiej.

- Myślałam, że mieszka w innym mieście?

- W Pocatello.

- To jakieś cztery godziny jazdy?

- Trzy i pół. Szybko jeżdżę.

Uśmiechnęła się.

-  Zostało  mnóstwo  jedzenia.  Już  daję  ci  talerz.  Mam
indyka,  sos  i  bułeczki  Parker  House.  Co  powiesz  na
grubaśną kanapkę z indykiem?

- Nie, dziękuję.

- Dlaczego tak uparcie wszystkiego odmawiasz? - spytała.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Niech będzie kanapka.

-  W  porządku.  Usiądź,  jestem  pewna,  że  dzieciaki  zaraz
umilą ci czas oczeki-wania.

Wyszła z pokoju, one w dalszym ciągu wpatrywały się we
mnie bez słowa.

background image

Usiadłem na wygodnej, obitej materiałem kanapie.

- I co, udał się obiad? - spytałem.

Elizabeth wybiegła z pokoju. Collin skinął głową.

- Dużo zjedliście?

Ponownie skinął głową i też wyszedł z pokoju.

Po  kilku  minutach  wróciła  Addison  z  jedzeniem  i
szklanką.

- Bardzo proszę. - Podała mi talerz, który położyłem sobie
na kolanach. -

Przyniosłam  ci  napój  jabłkowy,  ale  mam  też  wodę
sodową, coca-colę, sprite i napój shasta cream.

Usiadła obok.

- Widzę, że wystraszyłeś mi dzieci.

- Cóż, tak już na nie działam.

TLR

-  Zazwyczaj  nie  mogę  uciszyć  Lizzy,  kiedy  przychodzą
klienci. Pewnie nie przywykły do sytuacji, gdy jakiś obcy

background image

mężczyzna przychodzi do nas nie na masaż.

- Uśmiechnęła się. - Nie żebyś był dla nas kimś obcym.

- Nie mów takich rzeczy pochopnie.

- Przepraszam na chwilę, sprawdzę tylko, co oni tam knują
i zaraz wracam.

Wziąłem  kolejny  kęs,  rozglądając  się  po  pokoju.  Był
skromnie urządzony i bardzo jasny. Ściany i meble zdobiło
mnóstwo zdjęć dzieci. Zauważyłem, że na żadnym nie było
z  nimi  ojca.  Jedna  z  fotografii  Collina  wyglądała  na
zrobioną  całkiem  niedawno  -  jeszcze  miał  wtedy  włosy.
Były w takim samym kolorze jak włosy Addison.

Po chwili Addison wróciła do pokoju.

- Grają na Nintendo - oznajmiła i usadowiła się na drugim
końcu  kanapy.  -  To  opowiedz  mi  coś  o  sobie,  kim  jest
Natan Hurst?

- Tego nie wie nikt.

- Czyli zadałam dobre pytanie.

-  To  się  okaże.  Historia  Natana  Hursta  to  historia
zmarnowanych okazji i utraconej miłości.

background image

- Brzmi obiecująco. Opowiadaj.

-  Urodziłem  się  w  świetnie  się  rozwijającej  metropolii
Pocatello, w Idaho, pod rządami ziemniaczanego króla*3.
Przeprowadziłem się do Utah z chwilą ukoń-

czenia  szesnastu  lat,  jeszcze  w  tym  samym  tygodniu
dostałem pracę w Music-World i tak już zostało.

Patrzyła na mnie wyczekująco.

-I?

-  I  spotkałem  kiedyś  Tony’ego  Danzę  w  restauracji.  No,
może  nie  spotkałem,  ale  widziałem.  Był  w  towarzystwie
sporej grupki ludzi.

- I to wszystko?

Skinąłem głową.

TLR

- Danza jest dość znanym aktorem.

- Mam na myśli twoje życie.

- To świetnie podsumowuje moje życie.

background image

- To najgorsza skrócona historia życia, jaką kiedykolwiek
słyszałam. Będę więc musiała trochę podrążyć temat.

- Zaczynaj. - Ugryzłem kawałek kanapki.

- Twoja matka żyje, a co z twoim ojcem?

Musiałem skończyć przeżuwać, zanim odpowiedziałem.

3  W  Stanach  Zjednoczonych  ziemniaczanym  królem
nazywa się J.R. Simplota, niegdyś jednego z największych
dostawców  ziemniaków  w  kraju,  właściciela  olbrzymiej
korporacji wywodzącej się z Idaho.

- Zmarł, kiedy miałem dziewięć lat.

Zmarszczyła czoło.

- Przykro mi. Masz jakieś rodzeństwo? ;

- Brata.

- Dalej mieszka w Pocatello?

- Zmarł rok przed ojcem.

Pokręciła głową.

- Ciągle wchodzę na miny, prawda?

background image

-  Cóż,  moje  życie  jest  jednym  wielkim  polem  minowym.
Została  mi  tylko  mama,  a  ona  jest  od...  właściwie  od
zawsze  w  domu  opieki,  do  tego  cierpi  na  demencję.  Tak
prawdę mówiąc, to nawet mnie nie poznaje. - Oparłem się
i  westchnąłem.  -  Widzisz,  skrócona  wersja  była
zdecydowanie lepsza.

Popatrzyła na mnie ze współczuciem.

- Cieszę się, że wpadłeś. I nie chciałabym się chwalić, ale
robię doskonałą szarlotkę. Może się skusisz na kawałek?

- Z przyjemnością.

- Chodźmy do kuchni, tam jest cieplej.

Poszedłem  za  nią  do  niewielkiej,  wyłożonej  linoleum
kuchni, w której stał

TLR

żółty drewniany stolik z czterema krzesłami.

- Z bitą śmietaną?

- Pewnie.

Po  naciśnięciu  z  pojemnika  wyleciała  tylko  resztka
powietrza. Westchnęła.

background image

-  Przykro  mi.  Właśnie  się  skończyła.  Elizabeth  ma
zwyczaj podjadania prosto z pojemnika.

Przyniosła kawałek ciasta i położyła przede mną razem z
widelczykiem.

- Może masz ochotę na kawę?

- A masz bezkofeinową?

- Tak, prawdę mówiąc, mam tylko bezkofeinową.

- No to mam szczęście.

Podeszła  do  blatu  kuchennego,  a  po  chwili  wrócili  z
dwiema filiżankami i usiadła naprzeciw mnie.

- Bardzo dobre ciasto - pochwaliłem.

-  Pieczenie  to  jeden  z  moich  nielicznych  talentów.
Uwielbiam  to.  I  jestem  uzależniona  od  programów
kulinarnych.

-  Skoro  ja  już  się  podzieliłem  najbardziej  obrzydliwymi
szczegółami ze swojego życia, czas na ciebie.

- Urodziłam się w Arkadii w Kalifornii. Nie znajdziesz na
przedmieściach  niczego  równie  rajskiego.  Mieszkaliśmy
jakieś  trzy  kilometry  od  toru  wyścigowego  Santa  Anita.

background image

Wszystko  jest  tam  porośnięte  bluszczem,  a  wokół  pełno
palm. Ojciec był inżynierem. Kiedy miałam dwanaście lat,
dostał  ofertę  pracy  w  Wirginii  i  tam  się  przenieśliśmy.
Tam  też  poznałam  swojego  byłego.  Wzięliśmy  ślub  i
jakieś dziesięć lat temu przenieśliśmy się do Utah. Byłam
wtedy w ciąży z Collinem.

Rozwiedliśmy  się  ponad  dwa  lata  temu.  -  Westchnęła.  -
Wiele straciłam w ostatnich latach. Mama umarła prawie
rok temu, a ojciec przed dziesięcioma dniami.

Zmarł w jej urodziny. W pojedynkę nie miał nic do roboty
na tym świecie.

- Jak długo byli małżeństwem?

TLR

-  Czterdzieści  jeden  lat  -  uśmiechnęła  się.  -  Wszyscy
powinni mieć taki staż.

Tata  zwykł  mawiać,  że  udało  im  się  przeżyć  ze  sobą  tak
długi  czas  tylko  dlatego,  że  to  on  podejmował  wszystkie
ważne decyzje, mamie zostawiając te drobne.

Potem  dodawał,  że  w  czasie  tych  czterdziestu  lat  jakoś
nigdy  nie  trafiła  się  żadna  ważna  decyzja.  -  Roześmiała
się,  a  potem  już  dużo  ciszej  dodała:  -  Po  śmierci  mamy

background image

przypominał  cień  samego  siebie.  Bardzo  ją  kochał.  Był
takim  dobrym  człowiekiem.  Na  szczęście  udało  mi  się  z
nim  zobaczyć  przed  śmiercią.  -  Na  jej  ustach  zagościł  na
moment  delikatny,  pełen  słodyczy  uśmiech.  -  Był
prawdziwym  romantykiem.  Śpiewał  mi  i  mamie  piosenki
Andrei Bocellego. Może nie miał

wielkiego  talentu,  ale  braki  nadrabiał  sercem,  jakie  w  to
wkładał. Albo siłą głosu.

Naszą  ulubioną  piosenką  było  „Con  te  Partiró”,  czyli
„Czas  się  pożegnać”.  Prze-gadaliśmy  całą  ostatnią  noc.
Strasznie cierpiał, choć starał się to przede mną ukryć.

Gdzieś  o  piątej  nad  ranem  przycichł.  Wiedziałam,  że  ta
chwila się zbliża. Wtedy na mnie popatrzył... - Przerwała,
by  po  chwili  dodać  ze  łzami  w  oczach:  -  Znasz  to
spojrzenie,  kiedy  wiesz,  że  już  tej  osoby  nigdy  nie
zobaczysz?  Po  prostu  na  siebie  patrzyliśmy.  Potem
powiedział,  że  czas  się  pożegnać.  I  odszedł.  -  Schyliła
głowę,  a  ja  pozwoliłem,  by  w  ciszy  powoli  opadły
emocje.

Odezwałem się dopiero po kilku minutach.

- Jesteś szczęściarą.

-  Wiem  -  wytarła  oczy.  -  Wydawałoby  się,  że  ktoś,  kto

background image

miał taką rodzinę, lepiej wybierze swoją drugą połówkę.
Najwyraźniej  nie  odziedziczyłam  po  rodzicach  tego
talentu.

- Czy twój były ma jakieś imię?

-  Zazwyczaj  nazywam  go  Darth  Vader,  ale  na  imię  ma
Steve.

- Elizabeth powiedziała, że was zostawił. Mówiła też, że
był draniem.

Skrzywiła  się  na  te  słowa,  jakby  właśnie  skosztowała
czegoś wyjątkowo niesmacznego.

-  Strasznie  mnie  to  krępuje.  Nigdy  przy  dzieciach  nie
mówiłam o nim źle.

TLR

Musiała mnie podsłuchać, jak rozmawiałam przez telefon.

- To jest draniem czy nie?

- Oznajmił mi, że odchodzi, w dzień naszej rocznicy.

- To rzeczywiście kawał drania.

-  To  nie  wszystko.  Byliśmy  wtedy  na  wspaniałych

background image

wakacjach  w  Mazatlanie,  jedliśmy  smaczną  kolację,
nastrój  był  niezwykle  romantyczny,  a  on  tak  po  prostu
wyskoczył z tekstem: „Jak tam twój łosoś? Zostawiam cię
dla innej”. Nie potrafił

zrozumieć,  dlaczego  nie  zostałam  i  nie  dokończyłam
kolacji.  Zamienił  dwójkę  dzieci  i  dziesięcioletni  staż
małżeński na dwudziestotrzyletnią blond modelkę z Venice
Beach reklamującą biustonosze.

- Modelkę reklamującą biustonosze?

-  O  tak.  Nie  omieszkał  się  pochwalić,  czym  zajmuje  się
jego nowa wybranka.

To chyba miał być dla mnie jakiś powód do dumy.

- Gościowi chyba przepaliły się w mózgu jakieś kabelki.

Uśmiechnęła się drwiąco.

-  Kiedy  chcesz  kupić  dom,  znajdujesz  agenta,  żeby
wszystko  posprawdzał,  zanim  podejmiesz  decyzję.  Z
mężami powinno być tak samo. Zanim weźmiesz ślub, ktoś
powinien zbadać, co jest zepsute, czy da się to naprawić i
ile to będzie kosztować.

Roześmiałem się na te słowa.

background image

-  Masz  rację,  tylko  że  ludziom  zazwyczaj  bardziej  zależy
na  ślubie  niż  na  pewności,  że  podjęli  dobrą  decyzję.
Dlatego  na  początku  przymykają  oczy  na  wiele  spraw  i
otwierają  je  dopiero  po  ślubie.  Powiedziałem  kiedyś
znajomej, że popełni błąd, wychodząc za faceta, z którym
planowała ślub. Odpowiedziała, że skoro już jesteśmy ze
sobą  szczerzy,  to  mój  bagaż  doświadczeń  jest  za  ciężki,
bym  mógł  kiedykolwiek  się  ożenić  i  że  powinienem
zmienić dezodorant.

- Auć.

- Wiem. Darowałem sobie komentarz. Jej małżeństwo nie
przetrwało nawet TLR

roku.  Miałem  ochotę  na:  „A  nie  mówiłem”,  ale  co  by  to
dało. Przynajmniej zmieniłem dezodorant.

Roześmiała się.

-  Ale  nie  stałam  się  po  tym  wszystkim  zgorzkniała?  -
spytała.

- Pomijając złośliwości typu Darth Vader, to nie.

-  Ostatnio  strasznie  mi  podpadł.  Collin  przeszedł
naprawdę  ciężką  chemioterapię,  a  Steve  ani  razu  go  nie
odwiedził.  Ciągle  wymyślam  dla  niego  wymówki,  żeby

background image

mój syn nie stracił poczucia własnej wartości. - Pokręciła
głową.  -  A  może  zmienilibyśmy  temat?  Opowiedz  mi  o
swojej pracy.

-  Siedzę  cały  dzień  przed  komputerem  i  łapię  złodziei.
Prawie  jak  w  grach  komputerowych,  tylko  bez
wojowników ninja, no i nikogo nie zabijam.

-  Jak  patrząc  w  monitor  komputera,  można  stwierdzić,  że
ktoś jest złodziejem?

-  Mam  swoje  sztuczki.  Jasne,  jak  ktoś  wynosi  coś  ze
sklepu,  nic  nie  da  się  zrobić.  Ale  zazwyczaj  próbują
potem  spieniężyć  swoją  zdobycz,  podrabiają  do-kumenty
zwrotu,  takie  tam.  Kasa  sklepowa  jest  niczym  ser  w
pułapce  na  myszy  i  jak  ktoś  się  na  niego  skusi,  zawsze
zostawi ślady.

Upiła łyk kawy.

- Zawsze chciałeś być detektywem sklepowym?

-  Nie,  początkowo  chciałem  zostać  prawnikiem,  ale
zacząłem  pracę  w  MusicWorld,  jeszcze  zanim  zdałem
maturę, i wkrótce wylądowałem w dziale ochrony. Nieźle
mi płacą, mam swoje biuro i asystentkę.

- Miche.

background image

Kiwnąłem głową.

- Miche bardzo ułatwia mi życie. Na przykład rezerwując
hotele w Denver.

-  Polubiłam  ją  -  stwierdziła  Addison  i  zerknęła  na  mój
pusty talerzyk. - Masz ochotę na jeszcze?

- Nie, dziękuję. Było naprawdę pyszne.

Przez  chwilę  siedzieliśmy  w  ciszy,  w  końcu  popatrzyłem
jej w oczy i odwa-TLR

żyłem się spytać:

- Mogę ci zadać kłopotliwe pytanie?

Na jej twarzy momentalnie pojawił się niepokój.

- Nie wiem. Jak bardzo kłopotliwe?

Zdecydowałem,  nie  wiedzieć  czemu,  że  jej  panika  jest
dobrym znakiem. Wziąłem głęboki oddech.

- Coś się wtedy wydarzyło w pokoju hotelowym.

- Między nami?

Robiło się coraz trudniej.

background image

- Nie to miałem na myśli... - odpowiedziałem, czując się
jak skończony idiota.

- To nic ważnego.

Na chwilę spuściła głowę, a potem odpowiedziała:

- Collin cię wyleczył.

- Wiedziałaś?

- Byłam tego pewna.

- Jak on to zrobił?

Wpatrywała  się  przez  chwilę  w  stół,  potem  wzięła
głęboki  wdech,  jakby  go-dząc  się  z  tym,  że  za  chwilę
wszystko mi opowie.

-  Collin  urodził  się  z  atrezją  zastawki  trójdzielnej.  To
znaczy,  że  jedna  z  jego  zastawek  nie  wykształciła  się  na
tyle,  by  prawidłowo  funkcjonować.  W  praktyce  wygląda
to  tak,  że  pracuje  tylko  połowa  jego  serca.  Zaraz  po
porodzie musiał

przejść  operację  zespolenia  sztucznym  naczyniem  aorty  z
tętnicą  płucną.  Dawali  mu  czterdzieści  procent  szans  na
przeżycie.  Ale  Collin  umie  walczyć,  niestraszne  mu
statystyki.  Powiedzieli  mi,  że  jeśli  przeżyje,  będzie

background image

potrzebował  przeszczepu  serca.  Na  początku  jednak
wszystko  było  w  porządku.  Dopiero  jakiś  rok  temu
wywiązało  się  zapalenie  wsierdzia  -  tętniak  w  sercu
wielkości orzecha i infekcja.

Wymagał naprawdę skomplikowanej operacji. Pościłam i
modliłam  się,  ale  w  trakcie  operacji  sprawy  przyjęły  zły
obrót. - Przełknęła ślinę. - Collin zmarł na TLR

stole  operacyjnym.  Udało  się  go  ściągnąć  z  powrotem
dopiero  po  sześciu  minutach.  Dowiedziałam  się  o
wszystkim  od  lekarza  już  po  przewiezieniu  go  na  salę
pooperacyjną.  Nie  wiedzieli,  czy  nie  ma  uszkodzeń
mózgu. Nie było, na szczęście, ale kilka dni potem Collin
powiedział mi, że kiedy umarł, opuścił swoje ciało.

- Uwierzyłaś mu?

-  Szczerze?  Początkowo  nie.  Myślałam,  że  coś  mu  się
może  przyśniło.  Jakiś  tydzień  później  robiłam  na  drutach
czapkę, kiedy powiedział, że nie powinnam była wyrzucać
tamtej,  bo  jemu  się  podobała.  Zapytałam  której.
Odpowiedział,  że  tej,  którą  wyrzuciłam  w  szpitalu.
Rzeczywiście,  wtedy  w  szpitalu  zaczęłam  mu  robić  na
drutach  czapkę  z  pomponem.  Ale  operacja  przeciągnęła
się  o  dwie  godziny  i  choć  miałam  już  zrobioną  połowę,
byłam  tak  zdenerwowana  czekaniem  na  jakiekolwiek
wieści,  że  zaczęłam  ją  pruć.  W  końcu  wyrzuciłam

background image

wszystko,  razem  z  drutami.  Spytałam,  skąd  o  niej  wie,  a
on  odparł,  że  kiedy  wyrzucałam  ją  do  kosza,  stał  koło
mnie.  Zaczęłam  go  wtedy  pytać  o  inne  rzeczy.  Tamtego
dnia poczekalnia była zatłoczona, ale zapamiętałam młodą
parę  Azjatów  siedzącą  w  rogu.  Byli  z  dzieckiem,  które
cały czas płakało. Collin powiedział mi, że była tam para
Chiń-

czyków  z  płaczącym  niemowlakiem.  Nie  mógł  tego
wiedzieć. Opisał nawet kwiaty w poczekalni.

- Niesamowite.

-  Naprawdę  niesamowite  jest  to,  że  opisał  też  rzeczy
zupełnie nie z tego świata.

Był  w  innym,  pięknym,  jak  twierdzi,  miejscu.  Myślę,  że
mogło to być niebo.

- Kiedy się dowiedziałaś, że ma dar uzdrawiania?

-  Kilka  tygodni  po  operacji.  Lizzy  zerwała  kilka  róż,
włożyła je do wazonu, ale zapomniała nalać wody. Kiedy
sobie  wreszcie  o  tym  przypomniała,  kwiatki  już  dawno
zwiędły, a ona wpadła w rozpacz. Collin wziął je do ręki
i podał mi. Na moich oczach odzyskały kolory. Nigdy nie
widziałam czegoś równie pięknego.

background image

-  To  najbardziej  niezwykła  rzecz,  o  jakiej  słyszałem.
Powinnaś  opowiedzieć  o  tym  innym.  Wyobraź  sobie,  do
czego Collin jest zdolny. Mógłby zmienić świat.

TLR

Na te słowa cała zesztywniała.

- Nie. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

- Dlaczego?

-  Takie  rzeczy  wiele  go  kosztują.  Za  każdym  razem  jego
zdrowie się pogarsza.

Nie  wiem,  czy  na  stałe,  ale  w  jego  obecnym  stanie...
Obawiam się, że to go zabija

-  dodała  z  ogromnym  bólem  w  oczach.  -  Każdego  ranka
budzę  się  z  pytaniem,  ile  jeszcze  przede  mną  dni  z
Collinem. Za każdym razem, gdy kogoś uleczy, sam czuje
się  jeszcze  gorzej.  Wyobrażasz  sobie,  co  by  się  działo,
gdyby  ludzie  do-wiedzieli  się  o  jego  darze?  -  Spojrzała
mi głęboko w oczy. - Zabraliby mi go.

Odezwałem się dopiero po chwili.

- Oczywiście nie powiem nikomu ani słowa.

background image

Sięgnęła ponad stołem po moją dłoń.

- Wiem, Collin powiedział mi, że będziesz nas chronił.

Podniosłem głowę.

- Tak powiedział?

-  Jedną  z  jego  zdolności  jest  odczytywanie  ludzkiej  aury.
Wie takie rzeczy, z których sami zainteresowani nie zdają
sobie sprawy. Wiele wiedział o moim by-

łym.

Wszystko zaczynało się nagle układać w logiczną całość.

- Dlatego pozwoliłaś mi zostać z wami w hotelu.

- Collin uznał, że jesteś dobrym człowiekiem.

Po  tych  słowach  nie  byłem  już  wcale  przekonany,  czy
Collin posiada jakiś cudowny dar. Jeśli naprawdę znałby
moją przeszłość, na pewno by tak nie powiedział.

- Taki dar ma też swoje minusy - ciągnęła. - Choćbym nie
wiem jak próbowała, nie potrafię ukryć przed nim smutku.
A ostatnimi czasy stale mi towarzyszy.

W tym momencie do pokoju wszedł Collin, co w świetle

background image

naszej rozmowy było niemal surrealistycznym doznaniem.

TLR

- Mamo, możemy dostać jeszcze ciasta?

- Jasne. - Wstała i odkroiwszy kawałek ciasta, podała mu
go na papierowym talerzyku. - A Lizzy?

- Ona chce tylko bitej śmietany.

- Zjadła już całą.

- Mówiłem jej.

Addison  ukroiła  jeszcze  jeden  kawałek  i  położyła  go  na
osobnym talerzyku.

-  Jak  skończycie,  czas  do  łóżka.  I  nie  zapomnijcie  o
umyciu zębów.

- Ale mamo, doszliśmy już do siódmego poziomu.

- Nie interesowałoby mnie to, nawet gdybyście doszli do
siedemdziesiątego.

-  W  Mario  nie  ma  siedemdziesięciu  poziomów.  Nigdy
wcześniej nie doszedłem do siódmego.

background image

- Macie jeszcze dziesięć minut, potem spać.

- Dobrze - zabrał ciastka i wyszedł z pokoju.

Odwróciła się do mnie z uśmiechem.

- Ciężko być mamą i zawsze wszystko niszczyć.

- Świetnie sobie radzisz, chodzi mi o bycie mamą.

Oparła  się  i  patrzyła  na  mnie,  jakby  czekając  na  kolejne
pytanie.

- Ma jeszcze jakieś inne dary?

-  Jeden,  z  którym  nie  wiem,  jak  sobie  poradzić.  Czasami
twierdzi, że widzi postacie z zaświatów. Nie wiem, co o
tym  myśleć.  Przeraża  mnie  to,  więc  nigdy  nie  drążę
tematu.  To  tak,  jakby  odkąd  przeszedł  na  tamtą  stronę,
każdą  nogą  stał  w  innym  świecie.  Nie  sposób
przygotować  się  na  coś  takiego.  Jestem  pewna,  że  ktoś
inny poradziłby sobie z tym lepiej.

- Wątpię.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Jak taki mały chłopiec daje sobie z tym radę?

background image

-  Dla  niego  to  coś  zupełnie  normalnego.  Trzyma  to  w
tajemnicy tylko dlatego, TLR

że  go  o  to  prosiłam.  Ale  od  czasu  do  czasu  robi  coś  po
swojemu. Jak w twoim przypadku.

- Nie wiedziałaś, że chce mnie wyleczyć?

- Nie.

- A gdybyś wiedziała, powstrzymałabyś go?

- Pewnie tak - odpowiedziała zawstydzona.

- Jest dobrym dzieciakiem, prawda?

- Nie znam nikogo o równie dobrym sercu, a Collin, jak na
ironię, tak naprawdę ma zaledwie jego połowę.

Zamyślony  nad  jej  słowami,  nagle  na  zegarze  nad
kuchenką zobaczyłem, która godzina.

-  Robi  się  późno.  Lepiej  już  pójdę,  żebyś  mogła  położyć
dzieci do łóżek.

Wyglądała na rozczarowaną.

- Przyniosę ci płaszcz.

background image

Spotkaliśmy  się  przy  drzwiach.  Wyszedłem  na  ganek,  a
ona  podążyła  za  mną,  zamykając  za  sobą  drzwi.  Stała
bardzo blisko, z jej oczu bił niesamowity blask.

- Nie masz pojęcia, jak długo chciałam powiedzieć komuś
o Collinie. Kamień spadł mi z serca.

- Cieszę się, że mi ufasz.

Przysunęła  się  jeszcze  bliżej,  tak  że  nasze  ciała  się
stykały.

-  Kiedy  mówiłam  o  tym,  że  często  ostatnio  bywałam
smutna, nie powiedzia-

łam, że to się zmieniło, odkąd cię poznałam.

Spojrzałem jej w oczy.

- Skoro już jesteśmy przy zwierzeniach, to od spotkania w
hotelu, nie mogłem przestać o tobie myśleć.

Na  jej  ustach  rozkwitł  szeroki  uśmiech.  Pochyliłem  się  i
pocałowałem  ją,  a  potem  staliśmy  tak  przez  chwilę,
wpatrując  się  w  siebie  nawzajem  i  ogrzewając  mroźne
powietrze naszymi ciepłymi oddechami.

TLR

background image

- Wiesz, ranek nie należał do przyjemnych. Ale pozostała
część dnia okazała się bardzo udana.

- Dla mnie również.

- Masz jakieś plany na jutro?

- Obiecałam dzieciakom, że obejrzymy bożonarodzeniowe
lampki w centrum.

Masz ochotę wybrać się z nami?

- Mogę was zabrać potem na obiad?

-  Byłoby  super.  Dzieciaki  uwielbiają  jeść  na  mieście,  a
nasz skromny budżet nieczęsto na to pozwala.

- Jaka jest ich ulubiona knajpka?

-  Którakolwiek,  jeśli  tylko  serwują  tam  pizzę,  spaghetti
albo nad drzwiami wisi znaczek McDonald’s.

- To może Old Spaghetti Factory?

-  Zostaniesz  ich  bohaterem.  -  Przechyliła  głowę.  -
Właściwie to już nim jesteś.

Już  raz  mnie  uratowałeś.  -  Przytuliła  się  i  pocałowała
mnie raz jeszcze.

background image

- O której godzinie?

-  Hm?  -  spytała,  ciągle  jeszcze  zatopiona  w  ostatnim
pocałunku.

- O której po was przyjechać?

-  Ach.  Najpierw  musielibyśmy  zjeść.  Dzieciaki  chodzą
spać przed dziewiątą.

Wpół do szóstej to za wcześnie?

- Będę o wpół do szóstej. Do zobaczenia jutro.

Czekała na ganku ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma,
dopóki nie odpali-

łem  silnika.  Machała,  gdy  wyjeżdżałem  na  ulicę.  Miałem
wrażenie,  jakbym  wkroczył  właśnie  w  zupełnie  inną
rzeczywistość, niczym we śnie, z którego przyjdzie mi się
rano obudzić. Piękna samotna matka, która wielbiła mnie,
jakbym umiał chodzić po wodzie, i mały chłopczyk, który
być  może  posiadł  tę  umiejęt-ność.  Sam  już  nie
wiedziałem, która z tych rzeczy zdumiewa mnie bardziej.

TLR

ROZDZIAŁ 9

background image

TLR

Czasem wydaje mi się, że moje relacje

z kobietami przypominały

takie McZwiązki: krótkie, nic nieznaczące,

konsumowane w pośpiechu.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nie  mogłem  zrozumieć,  co  też  Addison  we  mnie  widzi.
Istniała  wprawdzie  możliwość,  że  to  los  postanowił  mi
wynagrodzić  wszystkie  te  lata,  gdy  nikt  nie  okazywał  mi
uczuć, ale że z reguły mu nie ufam, jakoś nie byłem do tej
teorii  przekonany.  Już  raczej  skłonny  byłem  uwierzyć,  że
sobie ze mną pogrywa, że zabawia się, jak kotek myszką,
zanim  ją  na  dobre  wykończy.  Nie  chodzi  o  to,  że  przed
Addison  kobiety  się  mną  nie  interesowały.  Wręcz
przeciwnie,  zawsze  kogoś  miałem.  Słyszałem  gdzieś,  że
wszyscy  potrzebujemy  miłości  -  i  jeśli  nikt  nam  jej  nie
zapewni, sami znajdujemy jak nie uczucie, to przynajmniej
jego substytut.

Odtrącony  przez  matkę,  całe  życie  polowałem  na  miłość.

background image

Podrywanie kobiet jest sztuką i pomimo moich tików, szło
mi  całkiem  nieźle.  Jeszcze  niecałe  trzy  miesiące  temu
byłem  w  poważnym  związku.  Problem  w  tym,  że  żaden  z
nich  jakoś  nie  przetrwał.  Każdy,  niczym  kartonik  mleka,
miał swoją datę ważności.

Addison wyróżniała się na tle dotychczasowych kobiet w
moim  życiu.  Najważniejszą  różnicą  było  to,  że  miała
dzieci. Instynkt macierzyński jest chyba naj-silniejszą siłą
świata.  Zazwyczaj  przyciągałem  zupełnie  inny  typ,
podobnie jak ja TLR

unikający zobowiązań.

*

Związki  jednorazowego  użytku,  które  stały  się  już  moim
charakterystycznym  modus  operandi,  zaczynały  mnie
jednak  powoli  nużyć.  Addison  na  pewno  była  kobietą,  z
którą można budować przyszłość. Problem w tym, że to ja
nie byłem odpowiednim do tego typem faceta.

Ta  myśl  napełniała  moje  serce  strachem.  Nasz  związek,
który  jeszcze  się  na  dobre  nie  zaczął,  z  góry  skazany  był
na niepowodzenie.

ROZDZIAŁ 10

background image

TLR

Addison zabrała mnie do miejsca,

o którym myślałem, że nie będzie

mi już dane go oglądać.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Kiedy  zajechałem  na  podjazd,  Collin  i  Elizabeth  czekali
już ubrani na ganku.

Elizabeth  wbiegła  do  domu,  kiedy  zacząłem  wysiadać  z
samochodu,  a  Collin  został  na  miejscu,  przyglądając  mi
się uważnie. Ubrany był w idealnie dopasowaną czapkę z
pomponem i nieco za duży jak na jego posturę płaszczyk,
który odstawał

na  ramionach  i  sprawiał  wrażenie,  jakby  był  podszyty
sportowymi ochraniaczami.

- Cześć, Collin, macie ochotę się trochę rozerwać?

- Jasne.

Drzwi frontowe otwarły się i wypadła z nich Elizabeth.

background image

- Collin, jedziemy do Old Spaghetti Factory.

- Super.

Zza  Elizabeth  wyłoniła  się  Addison.  Uśmiechnęła  się  w
moją stronę.

- Cześć.

Spotkaliśmy  się  na  najniższych  stopniach  schodów.
Chciałem  ją  pocałować,  ale  przytuliła  mnie  tylko  lekko  i
natychmiast się odwróciła. Dziwne.

- Jak minął dzień? - spytałem.

- W porządku. Bierzemy mój samochód?

TLR

- Możemy pojechać moim.

- Dzieciaki, wskakiwać do samochodu pana Hursta.

Pobiegły do mojego auta, a kiedy zaczęły się gramolić do
środka, Addison odwróciła się i mnie pocałowała.

-  Przepraszam,  że  wcześniej  nadstawiłam  policzek.  Nie
chcę póki co stresować dzieci.

background image

Ten  wieczór  był  dla  mnie  czymś  zupełnie  nowym.  Po  raz
pierwszy,  odkąd  skończyłem  osiem  lat,  znów  czułem,  że
należę  do  rodziny.  Gdy  wchodziliśmy  do  restauracji,
Elizabeth wzięła mnie za rękę.

Kilka  minut  po  tym,  jak  złożyliśmy  zamówienie,  Collin
spytał:

- Ma pan żonę?

Addison zasłoniła dłońmi oczy.

- Nie.

- Rozwiódł się pan?

- Nie. Nigdy nie miałem żony.

- I nie ma pan i nie zna żadnych innych dzieci

- Nie. Tylko was.

Oparł się na krześle.

- Super.

Dzieci  zamówiły  włoską  wodę  sodową  i  piszczały  z
zachwytu,  kiedy  się  dowiedziały,  że  mogą  zatrzymać
szklanki.  Addison  uśmiechała  się  radośnie,  obserwując,

background image

jaką  mają  frajdę.  Cała  promieniała  i  ilekroć  na  nią
zerkałem, wydawała mi się coraz piękniejsza.

Po  obiedzie  pojechaliśmy  do  centrum.  Kilka  przecznic
było  zupełnie  zakor-kowanych  i  trochę  nam  zajęło
dotarcie  do  Temple  Square.  Im  bliżej  centrum,  tym
chodniki  i  przejścia  dla  pieszych  stawały  się  bardziej
zatłoczone.

-  Spójrzcie  na  te  tłumy  -  powiedziałem,  starając  się  nie
zdradzić  tonem  głosu  swojej  niechęci  do  większych  grup
ludzi.

TLR

Addison jęknęła.

- No jasne. To właśnie dzisiaj zapalają wszystkie lampki i
dlatego  jest  tu  teraz  połowa  miasta.  Myślałam,  że  zrobili
to  już  kilka  dni  temu.  -  Odwróciła  się  do  dzieciaków.  -
Będziemy musieli przyjechać innym razem.

- Uuu - jęknęła Elizabeth.

Collin siedział cicho. Już pod koniec obiadu wyglądał na
zmęczonego  i  od  wyjścia  z  restauracji  prawie  się  nie
odzywał.

background image

-  Tak  czy  siak  nie  mamy  teraz  jak  zawrócić  -
odpowiedziałem.  -  Możemy  ob-jechać  rynek  dookoła  i
będziecie  mogli  pooglądać  lampki  z  samochodu.  -
Zerknąłem w lusterko na Collina. - Jak się czujesz, szefie?

- W porządku - odpowiedział.

Objechanie  placu  zajęło  nam  prawie  pół  godziny.
Wróciliśmy  do  domu  przed  ósmą.  Addison  podała
Collinowi swoje klucze.

- Pomożesz Lizzy przygotować się do spania?

- Jasne. - Popatrzył na nas podejrzliwie. - A wy się gdzieś
wybieracie?

-  Zaraz  przyjdę  -  odpowiedziała  Addison.  -  I  nie
zapomnieliście o czymś przypadkiem?

- Dziękujemy, panie Hurst - odezwał się Collin.

- Dziękujemy za szklanki - dodała Elizabeth.

- Polecam się na przyszłość.

-  A  teraz  marsz  umyć  zęby  i  wskakiwać  w  piżamy.  I
sprawdźcie,  czy  Goldie  ma  wodę  w  misce.  Będę  za
chwilkę.

background image

Pobiegli w stronę drzwi, dzierżąc w dłoniach swoje cenne
szklanki na wodę sodową z Old Spaghetti Factory.

- Pracujesz jutro?

- Lecę do Oklahomy.

- Więc pewnie musisz już jechać?

- Niekoniecznie.

TLR

-  To  dobrze.  Bo  mam  dla  ciebie  spóźniony  prezent
urodzinowy.  Ale  jeśli  chcesz  go  dostać,  musisz  wejść  do
środka.

Kiedy weszliśmy do domu, wzięła mój płaszcz i razem ze
swoim  położyła  na  kanapie.  Chcesz  dostać  swój  prezent
od razu?

- Jasne.

- Wracam za minutkę - powiedziała i przechyliwszy lekko
głowę, dodała: -

Muszę przygotować parę rzeczy.

Zamknęła  Goldie  w  kuchni,  sprawdziła,  czy  dzieci  są  w

background image

łóżkach,  i  zbiegła  na  dół.  Wróciła  dopiero  po  dziesięciu
minutach. Jej oczy płonęły z podekscytowania.

-  Chodź  -  powiedziała,  biorąc  mnie  za  rękę  i  prowadząc
w dół do niewykoń-

czonej  piwnicy.  Zatrzymaliśmy  się  przed  pierwszymi
drzwiami.

- Dobra. Zamknij oczy.

- Co jest za tymi drzwiami?

- Zobaczysz. Zamknij oczy albo zepsujesz niespodziankę.

Posłuchałem  jej  prośby.  Wzięła  mnie  za  rękę  i
wprowadziła do środka.

- W porządku. Możesz już otworzyć.

Kiedy  otwarłem  oczy,  znalazłem  się  nagle  w  czymś,  co
przypominało egzo-tyczny arabski namiot. Niewykończone
ściany  pokrywały  pofałdowane  złote  prześcieradła  z
satyny,  sięgały  aż  do  przykrytej  dywanem  podłogi.
Zawieszone w rogach lampiony rzucały przyćmione snopy
złotego  i  różowego  światła,  które  odbijało  się  od
ciemniejszego złota zasłon. Było tu znacznie cieplej niż w
pozostałej  części  domu.  Przez  rozlegające  się  wokół

background image

odgłosy  fal  z  hukiem  uderzających  o  brzeg  przebijał  się
cichutki szum przenośnego grzejnika. Powietrze było prze-
sycone  bogactwem  aromatów,  co  w  połączeniu  z
podkładem  dźwiękowym  i  oświetleniem  sprawiało,  że
czułem się, jakbym przekroczył bramy innego świata.

Przy  jednej  ze  ścian  na  wąskim  stoliku  stało  kilka
niebieskich  buteleczek,  małych  i  nieco  większych,  oraz
gliniany świecznik z delikatnie migoczącym płomykiem.

TLR

Centralną  cześć  pokoju  zajmował  najważniejszy  mebel  -
pokryte złotymi prześcieradłami łóżko do masażu.

-  O  rany!  -  Byłem  kompletnie  zaskoczony.  -  Nie
spodziewałem się czegoś takiego. Takich... luksusów.

-  To  jest  mój  pokój  do  masażu  -  odpowiedziała  z
uśmiechem. 

Wiem, 

że 

odrobinę 

krzykliwy.

Udekorowałam  go  rano  specjalnie  dla  ciebie.  Ale  chyba
trochę przesadziłam. Przypomina teraz dom schadzek.

Roześmiałem  się  zadowolony,  że  dla  mnie  zadała  sobie
tyle trudu.

- Mnie się podoba. I ładnie pachnie.

background image

-  Olejek  ylangowy,  drzewo  sandałowe,  lawenda  i
rozmaryn.  A  moim  prezen-tem  dla  ciebie  będzie  masaż.  -
Zawahała się przez moment. - Wiem, że jesteś sceptycznie
nastawiony  do  masażu,  ale  mam  przeczucie,  że  ci  się
spodoba.

Wcale  nie  byłem  tego  taki  pewien,  ale  nie  zamierzałem
odrzucać jej prezentu.

- To od czego zaczynamy?

- Najpierw musisz się rozebrać. Jeśli oczywiście nie masz
nic przeciw. Bę-

dziesz  przykryty  przez  cały  czas  -  wyjaśniła  i  dodała:  -
Jestem w końcu profe-sjonalistką.

Zacząłem rozpinać koszulę.

-  Poczekam  na  zewnątrz.  Jak  skończysz,  połóż  się  na
brzuchu, głowę oprzyj na zagłówku i cały się nakryj.

Gdy  wyszła,  zdjąłem  ubranie  i  ułożyłem  je  na  kupce  w
rogu pokoju. Wdrapa-

łem  się  na  łóżko,  oparłem  głowę  na  poduszce,  jak
poleciła, i przykryłem się prześcieradłem od pasa w dół.
Materac był twardy, ale wygodny - to i muzyka sprawiły,

background image

że  natychmiast  poczułem  się  rozluźniony.  Minutę  później
zawołała cicho:

- Gotów?

-Tak.

Usłyszałem, jak wraca do pokoju. Położyła dłoń na moich
plecach.

TLR

- Wiem, że to twój pierwszy raz, więc jeśli coś nie będzie
ci się podobać, po prostu mi o tym powiedz, a ja zwolnię
tempo,  zmniejszę  siłę,  zwiększę  ją,  albo  zupełnie
przestanę. Chcę, żebyś się czuł swobodnie i mówił mi, co
sprawia  ci  przyjemność.  To  ty  dyktujesz  warunki.  Jasne?
Przez kolejną godzinę wszystko ma się kręcić tylko wokół
ciebie.

- Podoba mi się taki układ.

- Wiedziałam, że ci się spodoba.

Ściągnęła prześcieradło trochę poniżej talii i wylała mi na
plecy ciepły olejek.

Zamknąłem  oczy,  wsłuchując  się,  jak  szybko,  w  równym
tempie rozciera go w dłoniach.

background image

Zaczęła  od  delikatnego  masażu  dołu  pleców.  Jej  ruchy
były  wolne,  rytmiczne  i  delikatne.  Ręce  wędrowały  w
górę pleców, zataczając koła wokół linii szyi i ramion, a
potem tą samą drogą przesuwały się w dół.

- Jesteś świetnie zbudowany - wyszeptała.

Słyszałem jej oddech, równie wolny jak mój. Mięsień po
mięśniu,  moje  ciało  uspokajało  się  pod  jej  dotykiem,  aż
poczułem  się  zupełnie  rozluźniony.  Nie  będzie  wielką
przesadą, jeśli dodam, że nigdy w życiu nie byłem równie
zrelaksowany.

Jej dłonie stawały się cieplejsze w miarę, jak zwiększała
siłę  i  tempo  swoich  ruchów.  W  jej  dotyku  było  coś
krzepiącego i przeszła mi przez głowę myśl, że może dar
uzdrawiania  jest  u  nich  rodzinny.  Teraz  oprócz
wewnętrznej  strony  dłoni  czułem  też  jej  palce  i
przedramiona,  którymi  uciskała  plecy.  Zaczynałem
zasypiać.

Traciłem świadomość kilka razy, nie zdając sobie sprawy,
że śpię, dopóki nie wyszeptała cicho:

- A teraz odwróć się na plecy.

Przytrzymała  prześcieradło,  żeby  mnie  zasłonić,  ale  mnie
było  już  wszystko  jedno.  Zaczęła  od  masażu  klatki

background image

piersiowej, ale kiedy doszła do splotu słonecznego, nagle
wszystko się zmieniło.

W  moim  żołądku  zaczęła  pęcznieć  olbrzymia  pulsująca
kula. Ciało zdawało się TLR

zamykać w sobie. Przed oczami przelatywały mi potworne
obrazy  i  z  trudem  ła-pałem  powietrze.  Całym  ciałem
wstrząsał  ogromny  szloch.  Miałem  wrażenie,  jakbym  się
rozdwoił.  Jedna  część  mnie,  ta  racjonalna,  była
zdezorientowana 

zażenowana 

niekontrolowanym

wybuchem,  druga  zaś  łkała  bez  opanowania,  zraniona  i
przerażona. Spodziewałem się, że Addison odsunie się na
bok, ale ona położyła mi dłonie na ramionach i przyklękła
przy mnie z twarzą tuż obok mojej.

- Już w porządku, Natanie - powiedziała łagodnie.- Jestem
tu.

Stała  tak  obok  mnie  przez  kilka  minut,  z  jedną  ręką  na
mojej  głowie,  drugą  głaszcząc  mnie  delikatnie  po  szyi  i
ramionach.

Kiedy  odzyskałem  panowanie  nad  sobą,  odwróciłem  się
na bok i spojrzałem jej głęboko w oczy.

- Nie wiem, co się stało.

background image

Przesunęła  dłonią  w  dół  moich  pleców,  lekko  mnie
łaskocząc.

- Czasem podczas masażu uwalniane są głęboko skrywane
emocje.  Nie  tyko  mózg  przechowuje  wspomnienia  i
emocje,  ciało  również.  Dlatego  ludzie  po  przeszczepach
często  twierdzą,  że  przejęli  wspomnienia  dawcy.
Zjawisko  to  nazywa  się  pamięcią  komórkową.  Grzebanie
wspomnień  gdzieś  na  poziomie  ko-mórkowym  to
mechanizm,  którego  używają  nasze  ciała,  by  chronić  nas
przed  bólem.  Ale  na  dłuższą  metę,  te  uczucia  przybierają
tylko na sile - a to generuje jeszcze więcej bólu i chorób.
Masaż  pomaga  uwolnić  te  emocje.  Pamiętasz,  jak
porównałeś  swoje  życie  do  pola  minowego?  Nawet  nie
wiesz,  ile  było  w  tym  prawdy,  z  tą  różnicą,  że  to  twoje
ciało,  a  nie  życie  jest  polem  minowym.  Czasem  wracają
też wspomnienia z przeszłości.

Przedramieniem przetarłem sobie oczy.

- Jakiego typu wspomnienia?

-  Wizje  wydarzeń  sprzed  wielu  lat.  Czasem  są  to  rzeczy,
których człowiek świadomie nie jest w stanie przywołać.
Albo które celowo stłumił.

-  Właśnie  coś  takiego  się  wydarzyło.  Zobaczyłem  coś.
Coś okropnego.

background image

TLR

- Co takiego zobaczyłeś?

- Mojego brata.

ROZDZIAŁ 11

TLR

Najważniejszą historią, jaką

w życiu piszemy, jest nasza własna –

nie jest pisana atramentem,

ale codziennymi wyborami.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Przeturlałem  się  z  powrotem  na  brzuch,  chowając  głowę
w zagłówek.

- Lepiej już pójdę.

-  Rozumiem  -  odpowiedziała,  cofając  dłoń.  -  Zostawię
cię, żebyś mógł się ubrać.

background image

Wyszła  z  pokoju.  Było  mi  przykro,  że  zepsułem  jej
prezent,  ale  ona  wydawała  się  lepiej  niż  ja  rozumieć  to,
co  się  przed  chwilą  wydarzyło.  Szybko  wskoczyłem  w
ubranie  i  wróciłem  na  górę.  W  dalszym  ciągu  byłem
roztrzęsiony.  Czekała  na  mnie  w  salonie  z  płaszczem  w
dłoni.  Widać  było,  że  jest  przybita;  pewnie  się
zastanawia, 

czy 

mnie 

jeszcze 

kiedyś 

zobaczy.

Odprowadziła  mnie  na  ganek  i  dopiero  tam  zarzuciła  mi
ramiona na szyję.

- Strasznie mi przykro.

-  Nie  myśl  już  o  tym  -  odpowiedziałem.  -  Zadzwonię  w
niedzielę po powrocie.

-  Mam  nadzieję  -  dodała,  ale  wyczułem  w  jej  głosie
rozczarowanie.

- Oczywiście, że zadzwonię. Obiecuję.

Zmusiła  się  do  uśmiechu.  Zanim  puściła  moją  rękę,
powiedziała cicho, niemal TLR

szeptem:

-  Pamiętaj,  że  nie  ma  takiego  cierpienia,  którego  miłość
nie  byłaby  w  stanie  uleczyć.  Na  te  słowa  na  dłużej
zatrzymałem  wzrok  na  jej  twarzy.  Po  chwili  po-

background image

całowałem  ją  w  policzek  i  poszedłem  do  samochodu.
Kiedy  wyjeżdżałem  z  podjazdu,  zerknąłem  jeszcze  w
stronę werandy, ale jej już nie było.

*

Zacząłem  prowadzić  dziennik,  kiedy  miałem  dziesięć  lat.
Dostaliśmy  w  piątej  klasie  takie  zadanie  domowe  od
naszej  nauczycielki,  pani  Domgaard.  Aby  zali-czyć
semestr,  trzeba  było  przez  trzydzieści  dni  prowadzić
skrupulatne  zapiski  o  wszystkim,  co  się  w  tym  czasie
wydarzyło,  oraz  tego,  co  kotłowało  się  wówczas  w
naszych  głowach.  Osiemnaście  lat  później  wciąż
prowadziłem  dziennik.  Miałem  całą  półkę  zapisanych
zeszytów.  Od  czasów  szkolnych  jego  forma  stała  się
bardziej  wyszukana.  Używam  teraz  trzech  kolorów
atramentu.  O  codziennych  zda-rzeniach  piszę  kolorem
czarnym. Niebieskim notuję różnego rodzaju przemyślenia
i refleksje, a czerwonym czasem uwieczniam sny.

Tamtej  nocy  po  powrocie  do  domu  natychmiast
przekartkowałem  dziennik  w  poszukiwaniu  czerwonego
atramentu i opisu snu na pustkowiu. Nie pomyliłem się. To
niesamowite. Addison zacytowała fragment mojego snu.

TLR

ROZDZIAŁ 12

background image

TLR

Pragnę przejść przez życie w taki

sposób, by moja historia nie była

kiedyś opowiadana ku przestrodze.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

W  Oklahomie  czekała  mnie  rutynowa,  choć  na  swój
sposób tragiczna sprawa.

Facet,  którego  nakryłem,  był  wzorowym  pracownikiem
MusicWorld  z  ośmioletnim  stażem,  co  w  tej  branży  jest
niemalże  wiecznością.  Dwanaście  razy  był  wy-bierany
pracownikiem 

miesiąca. 

Zaledwie 

dwa 

miesiące

wcześniej  kumpel  z  pracy  doradził  mu,  by  na  kłopoty  z
nadwagą  „spróbował”  metamfetaminy.  Już  po  drugiej
„próbie”  był  uzależniony.  Strasznie  mnie  denerwują
tłumaczenia typu

„tylko  próbowałem”.  Jeśli  ktoś  mówi  ci,  że  zamierza
wejść do klatki z lwami w zoo w Bronksie tak „na próbę”,
jest po prostu skończonym idiotą.

Darrin  (bo  tak  miał  na  imię,  choć  ja  ciągle  omyłkowo

background image

zwracałem się do niego:

„Sam”, 

pewnie 

przez 

podkręcone 

wąsy, 

które

przypominały mi bohatera jednej z kreskówek

- Yosemite Sama) szybko zaczął kraść, by zdobyć fundusze
na zaspokojenie głodu narkotykowego. Wpadł od razu, co
było  zaskakujące,  gdyż  pracownik  z  ośmioletnim  stażem
powinien  był  sprytniej  zatrzeć  po  sobie  ślady.  Myślę,  że
on podświadomie chciał zostać przyłapany. Często tak się
dzieje.

TLR

Już  po  dwóch  minutach  przesłuchania  wiedziałem
dokładnie, jak wygląda sprawa. Siedział ze mną w słabo
oświetlonym  pokoju  w  okularach  przeciwsło-necznych  i
trząsł się niczym w febrze.

Przesłuchanie  było  krótkie,  co  w  tym  stanie  musiało  mu
być  na  rękę,  przynajmniej  dopóki  nie  zakuto  go  w
kajdanki.  Ja  zaś  chciałem  szybko  wrócić  do  hotelu  i
zatopić  się  w  lekturze  lub  oglądnąć  film.  Ciągle
wspominałem  Addison  i  wydarzenia  poprzedniej  nocy.
Miałem  tylko  nadzieję,  że  nie  wyrządziłem  żadnej
nieodwracalnej szkody naszemu świeżemu związkowi.

Hotelowy  korytarz  był  świątecznie  udekorowany,  trwało

background image

właśnie  jakieś  wy-stawne  firmowe  przyjęcie,  wokół
kręcili się wystrojeni w suknie i smokingi go-

ście. 

Przemknąłem 

pośród 

nich 

niczym 

duch,

niezauważony,  przeoczony.  Niewidzialny.  Chyba  nie
zdawałem  sobie  sprawy  z  mojej  samotności,  dopóki  nie
pojawił  się  ktoś,  kto  tę  pustkę  wypełnił.  Strasznie
żałowałem, że nie ma ze mną Addison.

Zamówiłem  z  hotelowego  baru  skrzydełka  z  kurczaka  w
sosie  śmietanowo-czosnkowym  oraz  łodygi  selera  i
pochłonąłem  posiłek,  oglądając  dokument  o  życiu
Vincenta  Furniera,  znanego  szerzej  jako  Alice  Cooper.
Gdzieś  za  piętnaście  jedenasta  nie  mogłem  już  dłużej
znieść samotności i zadzwoniłem do Addison. U

niej 

dochodziła 

dopiero 

dziesiąta. 

Głos 

miała

zachrypnięty, jakbym wyrwał ją ze snu.

-Cześć.

-Nie śpisz?

Roześmiała się na to pytanie.

-Nie śpię.

-

background image

Jak minął ci dzień?

-

W porządku. A jak u ciebie?

-

Ok. Po prostu o tobie myślałem.

-

To dobrze. A co konkretnie myślałeś?

TLR

-

Tak  sobie  myślałem,  że  chętnie  zabrałbym  cię  po
powrocie na randkę.

Prawdziwą randkę. Z kolacją i może jakimś kinem.

Odetchnęła  z  wyraźną  radością,  choć  równie  dobrze
mogła to być ulga.

- Nie masz pojęcia, jak dawno nikt nie złożył mi podobnej
propozycji.

background image

-  No  to  masz  spore  zaległości.  Będziesz  miała  z  kim
zostawić dzieci?

- Tak. Cieszę się bardzo, że zadzwoniłeś. Martwiłam się,
że cię straciłam.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

- Kiedy wracasz?

- Jutro po południu. Przyjadę po ciebie o szóstej.

- Będę gotowa. Dobranoc.

Położyłem  się  do  łóżka  zadowolony  z  siebie.  Znów
poczułem się dobrze.

*

Mój  samolot  wylądował  o  trzeciej.  Po  szybkim  treningu
na  siłowni  przygotowałem  się  do  wyjścia  i  o  szóstej
podjechałem po Addison. Nie miałem okazji poznać niani,
bo cała trójka była zajęta graniem na Nintendo, a Addison
wyko-rzystała 

ten 

moment 

nieuwagi 

dzieciaków,

wypychając mnie na zewnątrz.

- Uwierz mi - stwierdziła - tak będzie lepiej.

Zabrałem  ją  do  małej  przytulnej  restauracji  o  nazwie

background image

„Pięć  razy  wszystko”,  która  ze  swoimi  pokrytymi
sztukaterią  ścianami,  ozdobami  z  metaloplastyki  i
wszechobecnym  ciemnym  drewnem  przypominała  trochę
stary  angielski  pub.  Na  stołach  stały  świece,  kieliszki  z
grubego  szkła  i  porcelanowa  zastawa  na  cynowych
podstawkach. Z głośników płynęła muzyka klasyczna.

- Nie jestem odpowiednio ubrana. Mogłeś mnie uprzedzić,
że idziemy do tak eleganckiej knajpki.

-  Nie  musisz  być  nie  wiem  jak  wystrojona.  Popatrz  na
tamtego gościa. Jest w dżinsach.

Spojrzała na faceta, ale na niewiele się to zdało, gdyż był
to bądź co bądź

TLR

mężczyzna.  Na  szczęście  podeszła  do  nas  kelnerka  i
Addison  najwyraźniej  przestała  się  stresować  swoją
garderobą.  Zamówiła  nadziewanego  kurczaka,  a  ja
poprosiłem o polędwicę wołową.

-  Nie  musisz  zamawiać  najtańszego  dania  w  karcie  -
skomentowałem jej wy-bór.

- Kurczak był najtańszy? - zapytała szczerze zdziwiona. -
Wiesz, przejeżdża-

background image

łam w pobliżu milion razy, ale do głowy mi nie przyszło,
że w środku jest re-stauracja. I to tak oryginalna.

-  To  najpilniej  strzeżony  sekret  Salt  Lake.  Nie  trafisz  tu
sama, jeśli ktoś cię wcześniej nie pokieruje.

- A ty jak ją znalazłeś?

-  Podczas  pierwszego  roku  mojego  pobytu  w  Utah
umawiałem  się  z  pewną  licealistką.  Byliśmy  tu  kiedyś  z
jej znajomymi.

- A skąd się wzięła nazwa „Pięć razy wszystko”?

-  Od  pewnego  starego  angielskiego  powiedzenia.  -
Wskazałem na najdalszą ścianę. - Widzisz te witraże? Na
pierwszym  jest  żołnierz  i  napis:  „Walczę  za  wszystkich”.
Na drugim kaznodzieja, który „Modli się za wszystkich”, a
na  kolejnych:  adwokat  „Broniący  wszystkich”  i  król
„Rządzący  wszystkimi”.  A  tam,  na  największym  oknie
widać podatnika, który „Płaci za wszystkich”.

Uśmiechnęła się.

- Ciekawe.

Cały  posiłek  składał  się  z  pięciu  dań.  Zaczęliśmy  od
włoskich  paluszków  grissini  z  małżami  w  sosie

background image

śmietanowym,  a  skończyliśmy  na  deserze  crème  de
menthe parfaits.

Potem  było  kino.  Już  w  czasie  reklam  Addison
ostentacyjnie wyłączyła telefon.

Przysunęła się do mnie, chowając go do torebki.

-  Nie  masz  pojęcia,  jaką  sprawia  mi  to  przyjemność.
Każda matka powinna od TLR

czasu do czasu odciąć na chwilę pępowinę.

-  Gdybym  to  ja  chciał  zniknąć  na  chwilę,  nikt  by  tego
nawet nie zauważył -

odpowiedziałem.  -  No,  może  z  wyjątkiem  mojego  szefa.
Ale i jemu zajęłoby to kilka dni.

- Ja bym zauważyła.

Objąłem ją ramieniem. Wyświetlali komedię romantyczną,
która  nie  należała  do  moich  ulubionych  filmowych
gatunków,  ale  że  była  dość  zabawna,  zapewniła  mi
doskonalą  roz-  rywkę,  polegającą  na  obserwowaniu
śmiejącej się Addison.

Robiła  to  w  bardzo  specyficzny  sposób.  Wybuchała
krótkim, szybko tłumionym śmiechem, jaki czasami można

background image

usłyszeć  w  kościele  czy  na  pogrzebie  -  sekundę  później
ten,  komu  się  to  przydarzyło,  zatyka  szybko  usta,
uświadamiając sobie niestosowność swojego zachowania.

Wyszliśmy z kina, trzymając się za ręce. W połowie drogi
do samochodu znów wybuchła śmiechem.

- Dalej się śmiejesz z filmu?

-  Nie.  Po  prostu  sobie  uświadomiłam,  jak  bardzo  jestem
szczęśliwa.

Otwarłem jej drzwi od strony pasażera.

-  Dziękuję  ci.  Nie  masz  pojęcia,  ile  czasu  minęło,  odkąd
ktoś  tak  mnie  uszczęśliwił.  I  sprawił,  że  poczułam  się
piękna.

-  O  czym  ty  mówisz?  Ilekroć  jesteśmy  razem,  faceci
pożerają cię wzrokiem.

- Nieprawda.

-  Nie  zauważyłaś,  jak  gapił  się  na  ciebie  koleś  w  holu
restauracji?

-  Zauważyłam.  -  Roześmiała  się.  -  Dzięki  tobie  czuję  się
jak księżniczka.

background image

- Bo nigdy nie spotkałem równie wyjątkowej kobiety.

Zdążyłem  dostrzec  zaskoczenie  na  jej  twarzy,  nim
zawstydzona uciekła wzrokiem.

- Dziękuję - zaczęła cicho. - Muszę raz jeszcze przeprosić
cię  za  tamten  wieczór.  Uprzedzałeś,  że  nie  jesteś
miłośnikiem masażu, ale przez to, że ja się upar-TLR

łam, czułeś się zobowiązany do poddania się zabiegowi.

-  Nie  musisz  ciągle  mnie  za  to  przepraszać.  Żadne  z  nas
nie  wiedziało,  co  się  wydarzy.  I  bardzo  mi  się  podobało
do momentu... - Nie musiałem kończyć.

Addison milczała przez chwilę. Potem wyłowiła z torebki
telefon komórkowy.

-  Zbieram  zakłady,  ile  razy  dzwoniła  Elizabeth.  -
Włączyła  telefon  i  wyraz  jej  twarzy  momentalnie  się
zmienił.

- O nie!

Wybrała oddzwanianie, rzucając mi krótkie:

- Laurie dzwoniła.

Odwróciła się do mnie plecami.

background image

-Tak?

Obserwując,  jak  zmienia  się  jej  wyraz  twarzy,  słyszałem
krótkie, szybkie zdania na drugim końcu linii.

- Który? Zaraz tam będę.

Blada jak kreda zwróciła się do mnie.

- Wiesz, jak dojechać do szpitala Cottonwood?

*

Jechałem  do  szpitala  na  pełnym  gazie.  Wysadziłem  ją
przed  izbą  przyjęć  i  odjechałem  poszukać  miejsca  do
zaparkowania.  Kiedy  wchodziłem  do  środka,  jej  już  tam
nie było.

TLR

ROZDZIAŁ 1 3

TLR

Czasem jedna złotówka może odmienić

czyjeś życie, ja zaś za wszystko,

co mnie do tej pory spotkało,

background image

nie dałbym ani grosza.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Około  północy  w  wahadłowych  drzwiach  izby  przyjęć
pojawiła  się  ruda  tęga  kobieta.  Omiotła  spojrzeniem
poczekalnię i spojrzała na mnie.

- Pan Natan?

-Tak?

- Mam na imię Laurie. Jestem nianią Elizabeth i Collina.

- I co z Collinem?

- Już lepiej. Addison prosiła, by przekazać panu, że trochę
to potrwa, więc zrozumie, jeśli będzie pan musiał iść. Ona
zostanie na noc w szpitalu.

- Co się właściwie stało?

- Reakcja alergiczna na jeden z leków. Miał atak.

- Groźny?

-  Bardzo.  Sanitariusze  musieli  go  reanimować.  Niewiele

background image

brakowało.  Naprawdę  niewiele.  -  Pokręciła  głową.  -
Muszę lecieć. Rano wstaję do pracy.

TLR

Czekałem  kolejną  godzinę,  nim  wyszła  Addison.  Była
teraz  zupełnie  inna  niż  wtedy,  gdy  chichotała  i  flirtowała
ze mną.

-I co z nim?

-Jego stan jest stabilny.

- Co się stało?

- Dziś rano zaczął brać nowy lek. Brał go co prawda już
wcześniej, ale nigdy w formie tabletek. To wywołało szok
anafilaktyczny.  -  Jej  oczy  zaszły  łzami,  ale  spojrzenie
pozostało  twarde.  -  Omal  nie  umarł.  Omal  nie  umarł,  a
mnie  przy  nim  nie  było.  Nie  powinnam  była  dzisiaj  go
zostawiać.

- Nie zawsze możesz przy nim być.

-  Nieprawda,  mogę.  -  Pokręciła  głową,  najwyraźniej
gryzło ją sumienie. -

Przykro mi, Natanie, ale teraz nie czas na to.

background image

- Na co?

Popatrzyła  mi  w  oczy;  nie  spodobał  mi  się  wyraz  jej
twarzy.

- Byłeś taki dobry dla mnie i dla dzieci. Ale to chyba nie
najlepsza chwila, żebym się w coś angażowała.

Nie  mogłem  uwierzyć  własnym  uszom.  Znów  przygniatał
mnie  ciężar  odrzu-cenia,  a  przecież  dawno  temu
powinienem był się na to uodpornić.

-  Addison,  wiem,  że  przez  moment  umierałaś  ze  strachu.
Ale  nie  ma  niczego  złego  w  posiadaniu  przyjaciela,  na
którego ramieniu możesz się wesprzeć. Chcę ci pomóc.

Wytarła  oczy,  ale  w  dalszym  ciągu  stała  w  bezpiecznej
odległości.

- Nie chcę cię zranić. Rozumiesz, prawda?

-  Ale  ja  o  nic  cię  nie  proszę...  tylko  żebyś  pozwoliła  mi
sobie pomóc.

Stała  tak  przez  chwilę,  łkając.  Po  kilku  minutach
powiedziała:

- Muszę wracać. Przykro mi, Natanie.

background image

Pocałowała  mnie  i  zniknęła  za  wahadłowymi  drzwiami.
Stałem  oniemiały  przez  dobrą  chwilę,  nie  mogąc
uwierzyć, że raj potrafi się zmienić w piekło w TLR

ułamku  sekundy.  Właśnie  zakończyła  najwspanialszy
związek,  jaki  mi  się  w  życiu  przytrafił.  Stałem  tam
zapewne  jeszcze  dobrą  minutę,  nim  wróciłem  do
samochodu. Sam nie wiem, czemu tak mnie to zaskoczyło.
Przecież  spodziewałem  się  tego  prędzej  czy  później.
Kolejny kartonik mleka.

*

Elizabeth  leżała  na  polowym  łóżeczku  dziecięcym
ustawionym  obok  łóżka  Collina.  Kiedy  otwarł  oczy,
zobaczył ją opartą o poduszkę i wpatrującą się w niego.

- Cześć - przywitał się.

- Mamusia mówi, że będziemy tu dzisiaj spali.

Wstała, podeszła do jego łóżka i chwyciła się metalowych
barierek,  między  którymi  jej  mała  główka  mieściła  się
niemal  cała.  Collin  pomyślał,  że  wygląda  jak  więzień  w
starym  więzieniu  gdzieś  na  Dzikim  Zachodzie.  Zauważył
też, że pła-kała, a nie znosił, kiedy dziewczęta to robią.

- Co się stało?

background image

- Oni mówią, że prawie umarłeś.

-  Ach,  o  to  chodzi.  -  Przez  chwilę  milczał,  a  Elizabeth
wdrapała się w tym czasie na jego łóżko i położyła obok.

-Umrzesz?

- Wszyscy kiedyś umrą.

- Nie. Mama nie umrze.

-  No,  wszyscy  oprócz  mamy  —  odpowiedział,  widząc
przerażenie na jej twa rzyczce.

Wytarła oczy.

-Czy ja też będę miała raka?

-Nie.

- A co jeśli się od ciebie zarażę?

TLR

- Rak nie jest chorobą zakaźną.

- Co to znaczy za-kra-śną?

-  To  takie  choroby,  którymi  można  się  zarazić  od  kogoś

background image

innego.

- Jak kurzajki, bo można je złapać od żaby.

- Coś w tym rodzaju.

- Och - odpowiedziała, drapiąc się po łokciu - a co jeśli i
tak dostanę raka?

- Wtedy cię dotknę i wyzdrowiejesz. Usatysfakcjonowana
tą  odpowiedzią  przytuliła  się  do  brata.  Jej  twarz
pojaśniała  i  cała  się  ożywiła,  gdy  w  jej  główce  zaświtał
pewien pomysł.

-  Już  wiem.  A  czemu  nie  dotkniesz  siebie?  Wtedy  na
pewno poczujesz się lepiej.

Collin zmarszczył czoło.

- To tak nie działa.

- Dlaczego?

- Nie wiem, po prostu nie działa.

Położyła się na powrót zasmucona.

Collin przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.

background image

- Nie martw się. Kiedy ludzie umierają, to nie na zawsze.
Przez  jakiś  czas  cię  nie  ma,  ale  potem  wracasz.  Tak  jak
mama  i  tata,  kiedy  pojechali  do  Meksyku.  A  potem
wrócili.

- Tata nie wrócił.

- To co innego.

Zastanowiła się chwilę.

-Jesteś pewien, że ludzie wracają?

- Widziałem dziadka.

- Widziałeś dziadka?

- Widziałem go dzisiaj.

- A czemu ja go nie widziałam?

TLR

- Bo nie wiesz, jak to robić.

- Co mówił?

Popatrzył  na  nią  przez  chwilę,  potem  pogłaskał  ją  po
głowie i odpowiedział:

background image

- Powiedział, żebym ci przekazał, że masz tyle nie płakać.
Przysunęła się do niego.

- Cieszę się, że jesteś moim bratem.

Przytulił ją mocniej.

- Ja też się cieszę, że jesteś moją siostrą.

ROZDZIAŁ 14

TLR

Miałem problem, by zwlec się rano z łóżka.

Najwyraźniej mam emocjonalnego kaca.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Skłamałem,  mówiąc  Addison,  że  niczego  nie  chcę.
Oczywiście, że chciałem.

Chciałem jej. Dopiero kiedy dała mi kosza, zdałem sobie
sprawę, że wpadłem po same uszy.

Zaspałem  następnego  ranka.  Miałem  właśnie  dzwonić  do
pracy  i  wymówić  się  chorobą,  kiedy  zadzwoniła  Miche,

background image

przypominając  mi,  że  z  okazji  naszej  rocznicy  jesteśmy
umówieni na lunch.

Dziś mijały trzy lata, odkąd została moją asystentką. Gdy
zaczynała  pracę  w  MusicWorld,  była  zaledwie  dwa
tygodnie  po  ślubie  z  księgowym  o  imieniu  Dane.  Nigdy
bym  nie  dał  większych  szans  tej  parze.  Dane  był
pozbawionym  poczucia  humoru  ponurakiem,  który  nosił
sztywne,  wykrochmalone  koszule,  muszki  a  la  George
Will, a do łóżka zakładał skarpetki ze złotymi palcami (tak
przynajmniej  doniosły  moje  źródła).  Miche  była  w  tym
związku  siłą  jang:  wolnym  duchem.  Gotowa  do  zabawy
wszędzie i o każdej porze.

Doskonale do mnie pasowała jako asystentka. Była pełna
sprzeczności:  pra-cowita,  ale  skłonna  do  figli,  poważna,
ale z ogromnym poczuciem humoru, TLR

dziecinna,  a  jednocześnie  obdarzona  silnym  matczynym
instynktem.  A  co  najważniejsze,  naprawdę  się  o  mnie
troszczyła.  Nigdy  wcześniej  związek  z  kobietą  nie  dawał
mi tyle zadowolenia. Kiedy mówiła, że czuwa nade mną,
nie  rzucała  słów  na  wiatr.  Rezerwacja  tamtego  hotelu  w
Denver była jedną z miliona podobnych spraw, którymi to
udowadniała.

Wiem, że to żałosne, kiedy najbliższą ci osobą jest twoja
sekretarka,  ale  cóż,  chwytasz  uczucie,  gdziekolwiek  je

background image

napotkasz.  Najbardziej  bałem  się,  że  pewnego  dnia
zrezygnuje  z  pracy,  by  założyć  rodzinę,  o  której  co  jakiś
czas wspominała.

Moje  serce  zalewała  fala  ogromnego  bólu,  ilekroć
podejmowała ten temat.

*

Przez  ostatnie  trzy  lata  świętowaliśmy  nasze  rocznice  w
The  Golden  Phoenix,  tej  samej  niewielkiej  chińskiej
restauracji  na  State  Street,  w  pobliżu  Jedenastej
Południowej.  Serwowali  tam  najlepsze  chińskie  pierożki
po  naszej  stronie  Pacy-fiku.  Miche  zwolniła  się  rano  z
pracy, bo miała wizytę u lekarza, więc spotka-liśmy się na
miejscu.  Gdy  tylko  zamówiłem,  już  tradycyjnie  krewetki
kung pao, kelnerka zebrała menu i zostawiła nas samych.

- Trzy lata - odezwałem się. - Nie mogę uwierzyć, że cię
nie wypłoszyłem.

-  Tak  naprawdę  jesteś  kociaczkiem,  który  tylko  próbuje
straszyć jak lew.

- Czyli wiedziałaś od początku.

-  Przejrzałam  cię  na  wylot  już  pierwszego  dnia.  -  Choć
przekomarzała się ze mną, wyczuwałem, że coś ją gryzie.

background image

Nie  pytałem.  Znałem  ją  wystarczająco  dobrze,  żeby
wiedzieć,  że  prędzej  czy  później  i  tak  powie  mi,  o  co
chodzi.

-  Zmieniłeś  więc  zdanie  co  do  wyjazdu  do  Phoenix?  -
spytała.

-  Tak.  Myślę,  że  rybka  w  sklepie  248  szykuje  się  do
wypłynięcia na pełne morze jeszcze przed świętami. Poza
tym czas najwyższy zmienić trochę klimat.

Ileż można oddychać tym brudnym powietrzem?

TLR

- Może Addison pojechałaby z tobą - dodała z nadzieją w
głosie.

- Nie może zostawić dzieci.

-  Powinieneś  przynajmniej  ją  spytać,  a  nie  z  góry
zakładać...

Nie dałem jej dokończyć.

- Już się nie spotykamy.

- Jak to?

background image

- Tak to. Skończyliśmy to wczoraj.

-  Tak  mi  przykro,  szefie  -  odpowiedziała  i  na  chwilę
zapadło milczenie. -

Wiesz, że nie mieszam się w twoje życie prywatne...

-  Pierwsze  słyszę,  nikt  nie  jest  lepiej  zorientowany  w
moim życiu prywatnym.

- Nieważne - ucięła krótko. - Rzecz w tym, że uważam, iż
popełniasz  ogromny  błąd.  Ogromny,  na  miarę  wojny
lądowej w Azji.

- To nie z mojej inicjatywy się rozstaliśmy.

- Och. A co się stało?

-  Jej  syn  ma  białaczkę  i  problemy  z  sercem.  Zabrali  go
wczoraj  do  szpitala,  omal  nie  umarł.  Uważa,  że  to  nim
powinna się teraz zająć.

- A kto zajmie się nią?

- O to samo ją spytałem.

Wróciła  kelnerka  z  tacą  pierożków.  Miche  wymieszała
swój  olej  chilli  z  moim  sosem  sojowym  i  podsunęła  mi
miseczkę. Zawsze się o mnie troszczyła. Pa-

background image

łeczkami podniosłem jeden z pierożków.

- Może to ty powinnaś z nią porozmawiać.

- W każdej chwili. Powiedz tylko słowo.

Zanurzyłem pierożka w sosie.

- Po co byłaś u lekarza?

- Kobiece sprawy - odpowiedziała ze smutkiem w oczach.

- Coś nie tak?

- Nic takiego.

TLR

- No dalej, Miche.

Ból na jej twarzy stawał się coraz bardziej widoczny.

-  Wiesz,  jak  lubię  cię  straszyć,  że  zajdę  w  ciążę?  Otóż
staramy się z Danem o dziecko już ponad rok.

Choć  ta  wiadomość  spadła  na  mnie  jak  grom  z  jasnego
nieba,  nie  dałem  tego  po  sobie  poznać,  czując,  że  to
jeszcze  nie  koniec  rewelacji.  Jej  oczy  zaszły  łzami  i
widać  było,  że  opowiadanie  mi  o  tym  nie  należało  do

background image

najłatwiejszych zadań.

- Lekarz mówi, że być może nigdy nie będę miała dzieci.

Nie  znałem  nikogo,  kto  pragnąłby  zostać  matką  równie
gorąco jak Miche.

Przykryłem jej dłoń swoją.

- Przykro mi.

Nie  odpowiedziała,  uciekając  wzrokiem  i  próbując
opanować emocje.

- Nic nie da się zrobić?

Pokręciła głową.

-  To  skomplikowane.  Nawet  jeśli  jakimś  cudem  udałoby
mi się zajść w ciążę, jest spora szansa, że jej nie donoszę.

- Przykro mi - powtórzyłem.

Podeszła  kelnerka  i  położyła  przed  nami  półmiski  z
jedzeniem.

- Życzą sobie państwo czegoś jeszcze?

- Nie. Jak będzie pani wolna, proszę przynieść rachunek.

background image

- Oczywiście.

-  Nie  zamierzałam  mówić  nic  więcej  -  odezwała  się
Miche. - No i zepsułam nasz lunch.

- Cieszę się, że mi powiedziałaś.

Uśmiechnęła się.

-  Zawsze  mam  ciebie...  traktuję  cię  przecież  jak  swoje
dziecko.

Odwzajemniłem uśmiech.

- I przykro mi z powodu Addison. Nie wie, co traci.

TLR

- Dzięki - westchnąłem. - Tak bywa.

Po chwili i ona westchnęła.

- Tak bywa.

*

Nie potrafiłem przestać myśleć o Addison. Choć strasznie
chciałem  do  niej  zadzwonić,  nie  zrobiłem  tego.  Miałem
nadzieję, że wkrótce zmieni zdanie. W

background image

międzyczasie  cieszyłem  się,  że  jestem  w  Phoenix.  Niebo
było  przejrzyste,  tem-peratura  wysoka,  co  stanowiło
świetną odmianę po zimnej i szarej aurze Utah.

MusicWorld ma w Phoenix dwa sklepy: w Mesa i Tempe.
Aresztowałem  pracownika  sklepu  w  Tempe.  Był
studentem  dziennikarstwa  na  uniwersytecie  w  Arizonie  i
redaktorem  uczelnianej  gazety.  Ciągle  powtarzał:  „Aleja
mani oddać pracę zaliczeniową do jutra”.

- Ale pomyśl, jaki będziesz miał temat - odpowiedziałem
w końcu.

TLR

ROZDZIAŁ 15

TLR

Najważniejsze dla nas wydarzenia zdają

się mieć miejsce wtedy,

gdy zamartwiamy się z zupełnie

innych powodów.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Największą  mordęgą  zawsze  były  poranki.  Addison
włożyła  białe  rzeczy  do  pralki  i  poszła  do  kuchni,
sprawdzić,  czy  Elizabeth  skończyła  śniadanie.  Tak  jak
przypuszczała,  talerz  z  niedojedzonymi  płatkami  stał
samotnie na stole.

-  Lizzy,  wracaj  tu  i  dokończ  śniadanie,  nim  płatki
rozmiękną.  Za  dziesięć  minut  musimy  wychodzić  na
przystanek.

- Goldie wyszła na zewnątrz. - Głos Elizabeth dobiegał z
salonu.

Addison jęknęła.

- Jak to się stało?

- Ktoś zostawił drzwi otwarte.

Przewróciła oczami. Ktoś?

- Idź po nią. I pospiesz się, bo się spóźnimy.

-  Dobrze,  mamo.  -  Elizabeth  otwarła  drzwi  i  wyszła  na
ganek.  Zwinęła  dłonie  w  trąbkę  i  zaczęła  wołać  psa,
puszczając na zimnym powietrzu obłoki pary.

background image

- Chodź, Goldie. Wracaj do domu. Chodź, piesku.

Do kuchni wszedł Collin.

TLR

- Cześć, mamo.

- Nasypię ci płatków. Sprawdzisz, co z siostrą? Wyszła na
zewnątrz, zawołać Goldie.

- Dobrze.

- Gdzie jest Goldie? - Collin spytał Elizabeth, wychodząc
na ganek.

- Nie chce przyjść. Bawi się u Marcii.

- Chodź, Goldie - zawołał Collin. - Chodź, piesku.

Kula miodowego futra ruszyła zza drogi w ich kierunku.

Pędząc  na  łeb  na  szyję  przez  półtorametrowe  zaspy,
niemal  znikała  w  śniegu  między  jednym  podskokiem  a
drugim.

Elizabeth znów zaczęła ją wołać.

- No chodź, Goldie - zeszła z ganku i kierowała się teraz

background image

w stronę ulicy. -

Chodź,  piesku.  -  Muszę  iść  do  szkoły.  Mama  będzie  się
denerwować.

Ze śniegu wyłoniła się kudłata głowa z upstrzonym białym
puchem  pyszcz-kiem.  Goldie  zobaczywszy  Elizabeth,
ruszyła w jej kierunku.

Po  chwili  na  ulicy  rozległ  się  pisk  hamulców  i  odgłos
wpadających  w  poślizg  opon.  Złotym  mercedesem
zarzuciło,  kiedy  próbował  ominąć  psa.  Na  początku
Goldie biegła przy samochodzie, ale po chwili dostała się
pod koła, przekozioł-

kowała kilka razy, przyciśnięta do ziemi.

Biegnąc w stronę psa, Elizabeth zaczęła krzyczeć.

- Nie wybiegaj na ulicę - krzyczał za nią Collin.

Ciałem  psa  wstrząsnęły  spazmy.  Elizabeth  przykucnęła
przy nim i podniosła go z ziemi.

- Goldie!

Pies się nie ruszał.

- Goldie - jęknęła znów Elizabeth. - Goldie.

background image

Collin  podbiegi  do  dziewczynki,  przytulił  ją  i  razem
przycupnęli z nierucho-mym zwierzęciem na rękach.

TLR

- Ona nie żyje - krzyczała Elizabeth.

Od strony kierowcy wysiadła kobieta, podeszła do dzieci
i przystanęła w bezpiecznej odległości.

Elizabeth spojrzała na nią.

- Zabiłaś Goldie.

- Przepraszam - odpowiedziała. - Wyskoczyła na drogę...
Nie miałam jak za-hamować.

Addison  wybiegła  na  zewnątrz,  gdy  tylko  usłyszała  pisk.
Zamarła  na  ganku,  obserwując  całą  scenę:  wbity  bokiem
w  zaspę  śnieżną  samochód,  jej  dzieci,  jedno  obok
drugiego,  na  środku  drogi.  Gdy  dojrzała  niewielką  kupkę
futra  w  ramionach  Elizabeth,  już  wiedziała,  co  się  stało.
Co jeszcze musi stracić?

-  Dotknij  jej,  Collin,  możesz  ją  wyleczyć  -  Elizabeth
prosiła brata.

- Ale mama mówiła...

background image

Popatrzyła na niego twarzyczką zalaną łzami.

- Proszę, Collin, proszę, pomóż jej.

-  Dobrze  -  Collin  pochylił  się  i  położył  dłoń  na  czubku
głowy zwierzęcia. Kobieta przyglądała się całej scenie ze
zdziwieniem.  Addison  zdążyła  dojść  na  skraj  ulicy,  gdy
zdała sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy.

- Collin...

Nagle tylna łapa Goldie drgnęła. Po chwili suka tuliła się
do Elizabeth, liżąc ją po twarzy.

-  Goldie!  -  krzyczała  uradowana  dziewczynka.  -  Kocham
cię,  Goldie!  Nigdy  więcej  nie  rób  takich  rzeczy.  -
Odwróciła się do brata. - Dziękuję, Collin.

Kobieta  wpatrywała  się  w  Collina  szeroko  otwartymi  ze
zdziwienia oczyma.

- Jak to zrobiłeś?

Collin  zerknął  na  nią  zaniepokojony  i  skwitował  jej
pytanie milczeniem.

-  Mój  brat  umie  naprawić  różne  rzeczy  -  odpowiedziała
Elizabeth.

background image

- Elizabeth - krzyknęła Addison.

TLR

Z  psem  w  ramionach  dziewczynka  biegiem  wróciła  do
domu. Kobieta odwró-

ciła się w stronę Addison ze zdumieniem w oczach.

- Widziała to pani?

Addison uciekła wzrokiem.

-  Dzięki  Bogu  udało  się  pani  ominąć  psa.  -  Objęła  syna
ramieniem.  -  Chodź,  Collin.  Lizzy  spóźniła  się  już  na
autobus i muszę ją odwieźć do szkoły samochodem.

ROZDZIAŁ 16

TLR

Wyrzuty sumienia to najbardziej

męczący z towarzyszy.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Addison  siadała  z  dziećmi  do  obiadu,  kiedy  rozległ  się
dzwonek. Gdy otwarła drzwi, ujrzała na ganku elegancką,
ubraną w niebieski zamszowy płaszcz kobietę. Wyglądała
znajomo,  ale  Addison  nie  potrafiła  sobie  przypomnieć,
gdzie już ją widziała.

- W czym mogę pomóc? - spytała.

Kobieta  wyglądała  na  zdenerwowaną,  przypominała
aktorkę, która nagle na scenie zapomniała tekstu.

-  Ja...  -  zacięła  się  na  moment  -  nazywam  się  Monika
Pyranovich.  To  ja  potrąciłam  rano  pani  psa.  Wiem,  że
mogło  to  być  bolesne  wydarzenie  dla  pani  córeczki,
dlatego  przyniosłam  jej  drobny  podarunek  -  wyjaśniła,
podając  pakunek  wielkości  kartonu  na  buty,  ozdobiony
jedwabnymi kwiatkami. -

To serwis do herbaty.

Addison wzięła prezent.

-  Dziękuję,  ale  nie  trzeba  było.  Na  szczęście  jakoś  udało
się  pani  ominąć  psa  i  wszystko  dobrze  się  skończyło.  To
bardzo miły gest z pani strony.

Kobieta zaczęła nerwowo dreptać w miejscu.

background image

TLR

- Właśnie o tym chciałam z panią porozmawiać. O tym, co
zrobił pani syn...

- Mój syn? - spytała niewinnie Addison.

- Pani syn uzdrowił psa.

-  Tak?  -  Addison  ze  wszystkich  sił  starała  się,  by  w  jej
głosie słychać było niedowierzanie.

- Widziałam, jak to zrobił.

- Twierdzi pani, że pies zdechł, a mój syn przywrócił mu
życie?

- Nie wiem, co zrobił, ani jak to zrobił, ale wiem, że pies
nie  żył.  Widziałam  to  na  własne  oczy.  Dlaczego  pani
córeczka tak bardzo go prosiła, żeby dotknął psa? Błagała,
żeby go dotknął i wyleczył.

- Przecież wie pani, jak bujną wyobraźnię mają dzieci.

-  Ale  ona  powiedziała,  że  jej  brat  umie  naprawiać  różne
rzeczy.

Addison cofnęła się o krok.

background image

-  Dziękuję  za  prezent.  Naprawdę  nie  mam  już  czasu.
Właśnie  siadaliśmy  do  obiadu  -  powiedziała  i  zaczęła
zamykać drzwi.

Kobieta próbowała ją powstrzymać, blokując drzwi ręką.

-  Proszę,  wiem,  że  zachowuję  się  jak  wariatka.  Ale  mój
syn umiera... Ma guza mózgu. Nie zostało mu wiele czasu.

Addison się zawahała.

- Naprawdę nie mam już czasu.

Oczy kobiety wypełniły się łzami.

- Bardzo proszę, niech mi pani pomoże.

- Żałuję, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

-  Czy  potrafi  pani  sobie  wyobrazić,  jak  to  jest
obserwować własne dziecko znikające po trochu każdego
dnia?

To pytanie boleśnie zakłuło Addison.

-Wiem, jak to jest.

TLR

background image

-  Czy  nie  zrobiłaby  pani  wszystkiego,  co  w  pani  mocy,
żeby je uratować?

- Właśnie to robię.

Monika Pyranovich sięgnęła do torebki.

-  Zapłacę  każdą  cenę.  Mój  mąż  jest  lekarzem.  Mamy
pieniądze.  Cze-gokolwiek  sobie  zażyczycie.  Spłacimy
wasz dom...

- Nie chcę waszych pieniędzy.

-  Proszę.  Próbowaliśmy  już  wszystkiego  -  wybuchła
płaczem,  wciskając  Addison  portfel.  -  Proszę  to  wziąć.
Mogę panią błagać, jeśli tego pani chce.

Padnę na kolana i będę błagać.

- Zaczęła klękać. - Jest moim jedynym dzieckiem.

Addison powstrzymała ją, chwytając za ramię.

- Proszę, niech pani tego nie robi.

Oczy  kobiety  były  ciemne,  pełne  desperacji.  Addison
dokładnie wiedziała, co w takich chwilach czuje matka.

- Proszę, jeśli pani syn potrafi uzdrawiać, proszę się nad

background image

nami zlitować.

Przez  kilka  minut  Addison  po  prostu  przyglądała  się
kobiecie.  Ból  i  strach,  jakie  malowały  się  na  jej  twarzy,
były takie znajome.

- Gdzie pani mieszka?

-  W  części  wschodniej,  niedaleko  drogi  południowej
6200. Dam pani swoją wizytówkę.

- Nie mogę niczego obiecać. To zależy od Collina. Ja nie
mogę go do niczego zmusić.

Kobieta  chwyciła  dłoń  Addison  i  przytuliła  do  swojego
policzka.

-  Niech  Bóg  panią  błogosławi.  Dziękuję.  Bardzo  pani
dziękuję.

-  Proszę  mi  jeszcze  nie  dziękować.  Wszystko  zależy  od
mojego syna.

- Oczywiście.

-  A  jeśli  zdecyduje  się  pomóc,  musi  pani  obiecać,  że
nikomu pani o tym nie powie. Rozumie pani?

TLR

background image

- Nawet mężowi?

- Nawet mężowi.

-  Ma  pani  moje  słowo.  Nikt  się  nie  dowie.  -  Pogrzebała
chwilę  w  torebce  i  wydobywszy  wreszcie  wizytówkę,
podała  ją  Addison.  -  Mam  nadzieję,  że  wkrótce  się
zobaczymy.

- Niczego nie obiecuję.

- Niech Bóg panią błogosławi.

Addison zamknęła drzwi. Cóż ja narobiłam najlepszego?,
zastanawiała  się.  Kiedy  się  w  końcu  uspokoiła,  wróciła
do  kuchni.  Collin  siedział  sam  przy  stole  nad  kromką  z
masłem i miodem, zajęty czytaniem etykiety na słoiczku z
miodem.

- Gdzie Lizzy?

- Ogląda telewizję. Powiedziała, że już skończyła jeść.

Addison położyła podarek na stole i opadła na krzesło.

- Co to jest, mamo?

-  Prezent  dla  Elizabeth.  To  od  pani,  która  rano  potrąciła
Goldie.  -  Addison  podniosła  łyżeczkę,  po  chwili  ją

background image

odłożyła i spojrzała na Collina. - Jej syn ma raka.

- Jak ja.

- To inny rodzaj raka, ale tak, jak ty. - Addison spojrzała
na niego z troską.

- Widziała, jak uzdrowiłeś Goldie.

Collin się skrzywił.

- Przepraszam, mamo.

-  Nie,  skarbie.  Nie  przepraszaj  mnie  za  takie  rzeczy.  Ja
tylko  się  martwię  o  ciebie.  Ta  kobieta  chciałaby,  żebyś
wyleczył jej synka... - zawahała się. -

Tylko czy ty tego chcesz?

- Mówiłaś, że nie powinienem.

- Wiem. Ale pytam o to, czy chciałbyś.

TLR

Collin zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział:

-  Gdybym  ja  był  na  miejscu  tego  chłopca,  też  chciałbym,
żeby ktoś mnie wyleczył.

background image

Addison dłonią zasłoniła pełne łez oczy.

- Przepraszam, mamo. Powiedziałem coś nie tak?

- Nie, skarbie. - Nakryła jego dłoń swoją.

- Gdzie jest ten chłopak?

- U siebie w domu.

- Jedziemy tam dzisiaj?

- Jeśli chcesz.

- Chcę.

Po  umyciu  naczyń  Addison  poleciła  dzieciakom  ubrać
płaszcze i wsiąść do samochodu. Lizzy bawiła się właśnie
nowym serwisem i chciała wiedzieć, gdzie się wybierają.

- Collin ma się spotkać z pewnym chłopcem.

- Jakim chłopcem?

-Takim jak on.

- Takim, co też umie leczyć innych?

- Nie, skarbie. Takim, który też choruje.

background image

Pyranovichowie  mieszkali  w  luksusowej  dzielnicy
oddalonej  o  jakąś  milę  na  zachód  od  pasma  Wasatch,
zaledwie  dwadzieścia  minut  jazdy  od  ich  domu.  Addison
nienawidziła samej siebie za narażanie zdrowia Collina, a
z  każdym  mijanym  kilometrem  również  za  to,  że  nie
zawróciła.  Żałowała,  że  jej  syn  nie  odmówił,  a  jeszcze
bardziej, że w ogóle dała mu wybór. Stanęła przed bramą
z  kutego  żelaza  i  nacisnęła  dzwonek  domofonu.  Kobiecy
glos spytał:

- Kto tam?

TLR

- Addison Park.

Głos, dużo łagodniej tym razem, odpowiedział:

- Otwieram bramę. Nasz dom to ten trzeci po lewej. Coś
kliknęło, zafur-czało i brama zaczęła się otwierać.

Addison  -wjechała  na  teren  posesji  i  zaparkowała  pod
stylową willą.

Mrugające  lampy  gazowe  oświetlały  front  domu.
Wysiadła, zabierając kluczyki.

-  Poczekajcie  chwilkę.  Upewnię  się  tylko,  czy  to

background image

właściwy adres.

Kamienna ścieżka prowadziła przez portyk do olbrzymich
szkla-no-metalowych drzwi. Monika już na nich czekała.

- Dziękuję, że przyjechaliście. - Rozglądając się nerwowo
za Collinem, spytała: - On jest z wami?

-  Muszę  się  najpierw  upewnić,  że  nie  ma  tu  osób
postronnych.

-  Jestem  sama  z  Tylerem.  Mój  mąż  jest  w  szpitalu.
Obiecuję,  że  nikt  się  o  tym  nie  dowie.  -  Gdy  Monika
wypowiadała  te  słowa,  Addison  zdała  sobie  sprawę,  jak
absurdalna  była  jej  wcześniejsza  prośba.  Jakim  cudem
nikt  miałby  się  o  tym  nie  dowiedzieć.  Jej  mąż,  sąsiedzi,
przyjaciele,  onkolog,  jakim  sposobem  mieliby  nie
zauważyć cudownego ozdrowienia Tylera?

Odepchnęła  tę  myśl  od  siebie.  Nie  czas  o  tym  myśleć.
Poza tym nie chodziło jej o to, by nie zauważyli, że c o ś
się  wydarzyło,  ale  żeby  ukryć  fakt,  kto  się  do  tego
przyczynił.

Wróciła  do  samochodu.  Collin  śledził  ją  wzrokiem  z
tylnego siedzenia.

Otwarła drzwi.

background image

- Jesteś pewien?

-Tak.

- Czego pewien, mamusiu? - spytała Elizabeth.

-  Niczego,  o  czym  musiałabyś  wiedzieć.  Wejdźmy  do
środka.

TLR

Dzieciaki  wygramoliły  się  z  samochodu.  Addison  w
drodze do drzwi wejściowych chwyciła Elizabeth za rękę.

-

Ale duży dom, mamusiu - zachwycała się Elizabeth.

- Czy to tu mieszka prezydent?

- Nie, kochanie, prezydent nie mieszka w Utah.

Kobieta wpatrywała się w Collina zmierzającego ścieżką
w stronę domu. Pod jej spojrzeniem czuł się nieswojo.

-  Wejdźcie  -  zaprosiła  ich  gestem.  -  Czujcie  się  jak  u
siebie w domu.

- Czy mamy zdjąć buty? - spytała Addison. ;

background image

- Nie, nie trzeba.

Otrzepawszy  buty  ze  śniegu,  weszli  do  przestronnego
przedpokoju,  przyglądając  się  wyłożonym  marmurem
podłogom, 

zwisającemu 

sufitu 

masywnemu

kryształowemu 

żyrandolowi 

schowanym 

głębiej

okrężnym, prowadzącym na piętro schodom.

- Musi mieć pani dużą rodzinę - odezwała się do kobiety
Elizabeth.

- Dlaczego tak myślisz, kochanie?

- Bo w tym domu zmieściłby się milion ludzi.

Kobieta się uśmiechnęła.

-  Pamiętasz,  co  miałaś  powiedzieć  -  przypomniała  jej
Addison.

Elizabeth  spojrzała  pytająco  na  matkę,  ale  po  krótkiej
chwili sobie przypomniała.

- Och, tak. - Odwróciła się do pani Pyranovich. - Dziękuję
za serwis do herbaty.

- Bardzo proszę, kochanie.

Monika zamknęła i zaryglowała drzwi.

background image

-  Tyler  leży  w  pokoju  na  końcu  korytarza.  Przerobiliśmy
bibliotekę  na  sypialnię,  kiedy  chodzenie  po  schodach
zaczęło mu sprawiać trudności.

- Czy on się nas spodziewa? - spytała Addison.

TLR

-  Nie,  nic  mu  nie  mówiłam.  Na  wypadek,  gdybyście
jednak nie przyjechali.

- Czy moja córka może gdzieś poczekać?

-  Oczywiście.  Może  pooglądać  telewizję  w  salonie.
Chciałabyś pooglądać telewizję? - spytała dziewczynkę.

- Tak, proszę pani.

- To chodźcie za mną. - Poprowadziła Elizabeth i Addison
do  pięknego  wysokiego  pokoju,  z  płaskim  plazmowym
telewizorem  zawieszonym  nad  kominkiem.  Na  jednym  z
końców kanapy leżał zwinięty biały shih tzu.

-  Macie  pieska  -  zauważyła  Elizabeth,  trzymając  się  w
bezpiecznej odległości od zwierzęcia.

- To Max. Możesz go pogłaskać. To dobry piesek.

Elizabeth usiadła obok psa i go pogłaskała. Ten podniósł

background image

głowę i zaczął ją obwąchiwać.

- Pewnie czuje waszego psiaka - stwierdziła Monika.

-  Naszego  pieska  przejechał  samochód  -  odpowiedziała
mała.

Monika spojrzała na Addison.

- Tak wiem. Chciałabyś pooglądać bajki?

- Tak, proszę pani.

Monika włączyła pilotem telewizor i skakała po kanałach,
dopóki Elizabeth nie krzyknęła:

„Sponge Bob”, na co szybko wróciła na poprzedni kanał.

- Proszę, już jest, Sponge Bob. Miałabyś ochotę na lody?

- Tak, proszę.

- Z polewą czekoladową?

- Tak. Czy Collin też może dostać?

-  Oczywiście,  że  tak.  Może  dostać  cokolwiek,  na  co  ma
ochotę.

background image

- Podoba mi się tu - poinformowała mamę Elizabeth.

TLR

Monika otwarła lodówkę.

- Mamy lody karmelkowe i o smaku ciasteczek.

- O smaku ciasteczek. To nasze ulubione, moje i Collina.

Monika  nałożyła  lody  do  miseczki,  oblała  je  szczodrze
polewą czekoladową i wraz z łyżeczką podała Elizabeth.

- Zostaniesz sama przez kilka minut? - spytała Addison.

- Taa.

- Nie ubrudź niczego. I nie karm psa. Zaraz wrócimy.

Addison  wróciła  z  Moniką  do  przedpokoju,  gdzie  z
rękami  w  kieszeniach  czekał  Collin.  Wpatrywał  się  w
żyrandol.

- To co, jesteśmy gotowi? - spytała Monika.

- Tak, proszę pani.

-  Mój  syn  leży  tam.  -  Poprowadziła  ich  na  drugi  koniec
wyłożonego  drewnem  korytarza,  którego  ściany  zdobiły

background image

olejne  obrazy.  Powoli  otworzyła  drzwi  i  weszła  do
środka. - Cześć, Tyler. To ja.

Addison opierając ręce na ramionach Collina, weszła tuż
za  nią.  W  pokoju  panował  półmrok,  jedynym  źródłem
światła była lampka na biurku. Ze ścian wystawały rzędy
oprawionych  w  skórę  książek.  Łóżko  szpitalne  stało  na
środku  pokoju,  a  przystawiony  do  niego  okrągły
drewniany  stolik  wy-pełniały  buteleczki  po  lekach.  Syn
Moniki  był  nastolatkiem,  miał  może  osiemnaście,  może
dziewiętnaście  lat,  choć  trudno  było  to  stwierdzić  jed-
noznacznie  ze  względu  na  zaawansowanie  choroby.
Głowę  miał  łysą  i  spuchniętą  od  przyjmowanych
sterydów,  od  ucha  do  ucha  biegła  przez  nią  ogromna
blizna.  Oddychał  płytko  i  z  wysiłkiem.  Monika  podeszła
do niego, pochyliła się i pocałowała go w czoło.

- Tyler, masz gościa.

Collin  minął  Addison  i  podszedł  do  łóżka.  Monika  się
odsunęła.  Chłopcy  spojrzeli  na  siebie.  Głowa  Tylera
leżała na poduszce, był w stanie odwrócić TLR

ją jedynie odrobinę.

- Cześć - odezwał się słabym głosem.

- Cześć. - Collin wpatrywał się w jego bliznę na głowie.

background image

- Obrzydliwa, no nie?

Collin nie odpowiedział

Tyler oblizał usta.

-  Jak  się...  nazywasz?  -  spytał,  wkładając  ogromny
wysiłek w wypowie-dzenie każdego słowa.

- Collin.

- Co... się... stało... z twoimi... włosami, Collin?

- Wypadły. Tak jak twoje.

- Tak... do bani. - Przerwał na chwilę. - Ale... i tak... nie
będą mi... już chyba... potrzebne.

Monika  Pyranovich  odwróciła  się,  zasłaniając  dłońmi
twarz.

- Wyglądam... jak... Franken... stein.

- Nie jest tak źle - odparł Collin i odwrócił się do kobiet.

- O co chodzi, kochanie? - spytała Addison.

Kiedy jego spojrzenie zaczęło wędrować między Moniką
a nią, już wiedziała. Chcesz, żebyśmy wyszły?

background image

Skinął głową.

-  Czego  tylko  sobie  życzysz  -  odpowiedziała  Monika  i
wraz z Addison opuściły pokój.

Kiedy drzwi się zamknęły, Tyler oblizał usta.

-  To  po  co...  cię  tu...  gościu...  ściągnęli?  Odwiedzanie
mnie to żadna ra-docha.

Collin  bez  słowa  podszedł  i  dotknął  jego  blizny.  Tyler
zdążył  spojrzeć  na  niego  zdezorientowany,  zanim  fala
energii popłynęła przez jego ciało. Zamknął oczy i zaczął
głęboko oddychać. Collin trzymał rękę na głowie TLR

chłopca, dopóki kolana nie zaczęły mu drżeć i nie osunął
się  w  końcu  na  podłogę.  Na  odgłos  upadku  do  pokoju
wpadła  Addison.  Znalazła  Collina  leżącego  twarzą  do
podłogi.

-  Collin!  -  Rzuciła  się  na  podłogę,  chwytając  syna  w
ramiona. — Collin, przepraszam, kochanie.

Monika również przyklękła.

- Co się stało? Wszystko w porządku?

Wówczas odezwał się Tyler.

background image

- Mamo?

Kobieta wstała.

- Tyler?

Jego oczy już były jaśniejsze. Podniósł głowę z poduszki i
rozejrzał  się  po  pokoju,  jakby  dopiero  co  się  obudził.
Monika wpatrywała się w niego oszołomiona.

- Jak długo tu jestem?

- Jak się czujesz? - zapytała drżącym głosem.

Tyler spojrzał na matkę.

- Czy ja śnię?

- Nie, Tyler. To dzieje się naprawdę. - Zarzuciła mu ręce
na szyję i zaczęła łkać.

Tyler  odwrócił  się  i  spojrzał  na  Addison  i  Collina
przytulonych na pod-

łodze.  Collin  był  przytomny,  ale  leżał  nieruchomo  w
ramionach matki.

- To ten mały chłopiec. On to zrobił.

background image

Addison  przytuliła  głowę  Collina  do  piersi  i  potrząsnęła
nią delikatnie.

- Kiedy mnie dotknął, zobaczyłem coś - powiedział Tyler.

-Co?

Nie odpowiedział, tylko poprosił:

- Pomóżcie mu.

TLR

Kobieta przyklękła przy Addison.

- Jak mogę pomóc?

Addison zalała fala gniewu.

-  Proszę  pamiętać,  że  obiecała  pani  nikomu  o  tym  nie
mówić.

- Obiecuję. Nikomu ani słowa.

ROZDZIAŁ 1 7

TLR

Wprost ze słonecznej Arizony ponownie

background image

trafiłem w szaro-zimowe krajobrazy Utah.

Dokładnie odwrotnie niż w

Czarnoksiężniku z Krainy Oz

-z technikoloru do czerni i bieli.

Wróciłem do Kansas.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Doktor  Elizabeth  Kubler  Ross,  światowej  sławy
psychiatra,  wyszczególniła  kiedyś  pięć  etapów  radzenia
sobie  ze  stratą  i  smutkiem:  zaprzeczanie,  gniew,
targowanie  się,  depresję  i  pogodzenie  się.  Choć
najczęściej  wspominamy  o  nich,  rozmawiając  o  śmierci,
to  tak  naprawdę  dotyczą  każdego  rodzaju  straty.  Po  ze-
rwaniu  z  Addison  bardzo  szybko  przechodziłem
poszczególne  fazy.  Początkowo  nie  mogłem  uwierzyć,  że
to naprawdę koniec. Przecież dopiero coś się między nami
zaczęło.  Byłem  przekonany,  że  odezwie  się  po  kilku
dniach, gdy w jej życiu wszystko wróci do normy. Kiedy
minął  tydzień,  a  ona  nie  zadzwoniła,  zrozumiałem,  że  nic
już  z  tego  nie  będzie  i  przeszedłem  do  fazy  drugiej:
gniewu, choć muszę przyznać, że trwała ona dość krótko.

background image

Znając powody Addison, ciężko się było na nią złościć.

Etap  trzeci  okazał  się  równie  krótki  co  drugi.  Niewiele
miałem  kart  przetar-gowych.  Moją  miłość,  którą
odrzuciła,  i  sekret  jej  syna,  którego  niezależnie  od  tego,
jak  bardzo  byłbym  zdesperowany,  nigdy  nie  zamierzałem
zdradzać. Tak więc w ciągu kilku dni wszedłem w kolejną
fazę: depresja.

TLR

Wprost ze słonecznej Arizony ponownie trafiłem w szaro-
zimowe  krajobrazy  Utah.  Świetnie  odzwierciedlały  mój
nastrój. Nie wiem tylko, dlaczego nie mogłem przeskoczyć
do  ostatniego  etapu:  pogodzenia  się.  Choć  bardzo
chciałem, by nam się udało, sam od początku nie dawałem
temu  wielkiej  szansy.  Stawiałem  raczej  na  kolejny
kartonik z mlekiem z określoną datą ważności.

Według 

filozofii 

egzystencjalnej 

najgorszym

nieszczęściem  z  puszki  Pandory  była  nadzieja.  Bywały
momenty, gdy wierzyłem, że to samo można powiedzieć o
ludzkim sercu. Teraz jednak zmieniłem zdanie. Patrząc na
synka  Addison,  dostrzegłem  cud,  doświadczyłem  go  na
własnej  skórze.  Jeśli  kiedykolwiek  miał  w  moim  życiu
nadejść czas nadziei, to tylko teraz. Łapałem się na tym, że
myślę o Addison, zastanawiam się, co u nich słychać.

background image

Żadne  z  nas  nie  wiedziało  wówczas,  że  trybiki  maszyny,
która miała nas na nowo zbliżyć, już się kręciły.

TLR

ROZDZIAŁ 18

TLR

Czasem mam wrażenie, że problemem

nie jest to, że zamierzamy zrobić komuś

krzywdę, ale to, że nie zamierzamy

tego nie czynić.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Po  uzdrowieniu  Tylera  Pyranovicha  Collin  przespał
osiemnaście godzin.

Cztery  dni  później  wciąż  nie  miał  sił,  by  wstać  z  łóżka.
Piątego dnia Addison zadzwoniła do kardiologa. Nie była
pewna,  co  powinna  odpowiedzieć,  gdy  spytał,  co  mogło
spowodować  taką  zapaść.  Oprócz  wyczerpania,  które  u
pacjentów  z  białaczką  jest  na  porządku  dziennym,  Collin

background image

nie miał żadnych innych objawów.

Addison  umówiła  go  na  wizytę  w  następnym  tygodniu,
obiecując przywieźć go natychmiast, gdyby tylko jego stan
się pogorszył.

Położyła  go  w  swoim  łóżku,  by  stale  mieć  na  niego  oko.
Przez  cały  ten  czas  wyrzucała  sobie,  że  to  ona
przysporzyła  mu  tyle  cierpienia.  Na  szczęście  rankiem
szóstego  dnia  pojawiły  się  pierwsze  symptomy  poprawy,
jego twarz na nowo na-brała kolorów.

Wczesnym  popołudniem  na  progu  domu  zjawił  się  niski
łysiejący mężczyzna.

- Pani Park. Nazywam się Pyranovich.

Addison dopiero po chwili skojarzyła nazwisko.

TLR

- Czego pan chce? - spytała oschle.

- Pani syn uleczył mojego.

Addison wbiła w niego piorunujące spojrzenie.

- Moja żona mówiła, że kazała jej pani obiecać, że nikomu
o tym nie powie.

background image

- Jak widzę, nie dotrzymała słowa.

- Przykro mi. Ma pani na imię Addison?

Nie  odpowiedziała  na  pytanie.  Chciała  tylko,  żeby  już
sobie poszedł.

-  Pomyślałem  sobie,  że  chciałaby  pani  wiedzieć,  że  mój
syn  grał  dzisiaj  w  golfa.  Jeszcze  tydzień  temu
szykowaliśmy się do pochówku. - Popatrzył na nią. -

Mój syn jest zdrowy. To jakiś cud.

- Bardzo się cieszę. Ale to zasługa mojego syna, nie moja.

- Zaczęła zamykać drzwi.

-  Proszę  poczekać.  Rozumiem,  że  może  pani  być
zdenerwowana. Przyszedłem tu tylko po to, by spytać, czy
mógłbym w czymś pomóc.

- Mój syn jest tak słaby, że nie jest w stanie wstać z łóżka.
Ma  wrodzoną  wadę  serca  i  choruje  na  białaczkę.
Zaryzykowałam,  pomagając  pańskiemu  synowi,  a  teraz
mogę  stracić  własnego.  A  w  podziękowaniu  pańska  żona
złamała dane mi słowo. Jeśli naprawdę odczuwa pan taką
wdzięczność,  proszę  zostawić  nas  w  spokoju  i
dopilnować, by nikt inny się o tym nie dowiedział.

background image

- Przykro mi. Oczywiście - zawahał się. - Proszę mnie źle
nie zrozumieć, ale nie wiem, jakim sposobem mogłoby się
to  udać.  Moim  synem  zajmowało  się  mnóstwo  ludzi.  Ma
wielu  przyjaciół.  Cały  szpitalny  personel  nie  mówi  o
niczym innym, tylko o jego cudownym wyzdrowieniu.

- Nie rozumie pan? - przerwała mu Addison. - Uleczenie
pańskiego  syna  niemal  kosztowało  życie  mojego.  Jeśli
wszyscy się dowiedzą, co potrafi, nie od-puszczą mu, tak
jak  pańska  żona.  Następnym  razem  taka  pomoc  może  się
skoń-

czyć jego śmiercią. Niech pan powie swoim znajomym, że
odkrył  pan  jakieś  nowe  lekarstwo  na  raka,  lub
jakąkolwiek inną bajeczkę, jest mi wszystko jedno. Tylko
TLR

niech pan nikomu nie mówi o moim synu.

-  Rozumiem  -  powiedział.  -  Przykro  mi.  Naprawdę.  -
Spuścił wzrok i dodał: -

Naprawdę  doceniam  pani  poświęcenie.  I  Collina.
Chciałem,  żeby  pani  wiedziała,  że  utworzyłem  dzisiaj
fundusz  powierniczy  na  nazwisko  pani  syna.  Chciałbym
zapłacić  za  jego  college.  To  nic  w  porównaniu  z  tym,  co
on dla nas zrobił. To wyraz naszej wdzięczności.

background image

Addison  zaskoczyła  szczodrość  tego  gestu.  Jej  głos
złagodniał.

- Módlmy się, by dożył chwili, kiedy będzie mógł z niego
skorzystać.

-  Bardzo  mi  przykro,  że  pani  syn  jest  chory.  I  tak  gwoli
ścisłości, to nie moja żona mi powiedziała. Tylko syn. To
naturalne, 

że 

jest 

tym 

wszystkim 

ogromnie

podekscytowany.  Porozmawiam  z  nim.  Zrobimy  co  w
naszej mocy, żeby sprawę wyciszyć. Ale gdy ktoś sprawia
nagle, że morze się rozstępuje na dwie części, znajdzie się
wielu  rybaków,  którzy  zrobią  wszystko,  by  poznać
szczegóły.

Addison nie odpowiedziała.

- Niech Bóg błogosławi panią i pani wspaniałego syna. I
dziękuję,  że  przywróciliście  mi  mojego.  Nigdy  wam  tego
nie  zapomnę.  -  Odwrócił  się  i  zaśnieżonym  chodnikiem
odszedł  powoli  w  stronę  swojego  samochodu.  Addison
zamknęła za nim drzwi i poszła sprawdzić, co z Collinem.

TLR

ROZDZIAŁ 19

TLR

background image

Zachody słońca i wspomnienia z dzieciństwa

łączy ten sam rodzaj magii.

I nie bierze się ona z ich piękna,

ale z ulotności.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Addison  przyglądała  się  swojemu  synkowi,  siedząc
cichutko  na  skraju  jego  łóżka.  Znów  spał.  Z  jego  twarzy
bił spokój, który i jej się udzielał. Gdy był mały, potrafiła
przytulać  go  godzinami.  Wciąż  nie  mogła  się  nacieszyć
trzymanym w ramionach cudem, zastanawiając się, na jak
długo Bóg jej go wypożyczył.

Po półgodzinie chłopiec zamrugał kilka razy i spojrzał na
matkę.

Uśmiechnęła się do niego.

-  Cześć,  kochanie.  -  Pogłaskała  go  po  policzku.  -  Jak  się
czujesz?

- W porządku.

background image

- Jakiś czas temu był tu tata Tylera, żeby ci podziękować.
Mówi,  że  Tyler  czuje  się  dużo  lepiej.  Uratowałeś  mu
życie.

- To dobrze.

Addison wpatrywała się w niego z podziwem.

-  Tak,  to  dobrze.  -  Pocałowała  go  w  czoło.  -  Muszę
odebrać Lizzy z przystanku.

Zostaniesz sam przez kilka minut?

-Tak.

TLR

- Zaraz wracam.

Autobus miał kilka minut spóźnienia i wyłonił się zza rogu
dopiero gdy Addison po raz piąty zerknęła na zegarek.

Gdy  przebił  się  przez  chlapę  i  wreszcie  stanął  na
przystanku,  Elizabeth  jako  pierwsza  wyskoczyła  z
autobusu, jak zawsze pełna energii.

- Cześć, mamo.

- Cześć, skarbie.

background image

- Czy Collin może się bawić?

- Nie, kochanie, jest jeszcze bardzo chory.

Skrzywiła  się  na  tę  wiadomość.  W  połowie  drogi  do
domu spytała:

- Kiedy przyjdzie do nas pan Hurst?

- Nie wiem.

- Jest fajny.

- Tak, jest fajny.

- Zostawił nas jak tatuś?

- Nie, kochanie.

- To ty mu powiedziałaś, żeby nas zostawił?

- Nie twoja sprawa.

- Czyli to ty?

-  Czyli  to  nie  twoja  sprawa.  A  jak  tylko  będziemy  w
domu, poćwiczysz na pianinie. Jutro masz lekcję.

- Ble.

background image

Kiedy  weszły  do  domu,  zadzwonił  telefon.  Addison
czekała  na  wiadomość  z  apteki,  więc  rzuciła  się  do
aparatu.

- Słucham.

Na drugim końcu linii odezwał się młody kobiecy głos:

- Chciałabym rozmawiać z panią Park.

- Przy telefonie.

TLR

- Pani Park. Nazywam się Gretchen Anderson i dzwonię z
„Salt Lake Tribune”.

-  Przykro  mi,  że  zrezygnowałam  z  prenumeraty,  ale  po
prostu nigdy nie mam czasu, żeby poczytać.

Kobieta zachichotała.

- Nie dzwonię z powodu prenumeraty. Jestem reporterką.
Mój  znajomy  jest  onkologiem  w  szpitalu  Salt  Lake
Regional. U jednego z jego pacjentów nastąpiła cudowna
remisja, 

jakiej 

nie 

widział 

całej 

swojej

trzydziestoletniej praktyce.

- A co to ma wspólnego ze mną?

background image

- Według lekarza to pani syn wyleczył tamtego chłopca.

- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi.

-  Pani  Park,  przeprowadziłam  już  wywiad  z  Tylerem
Pyranovichem.  Wiem  już  wszystko  o  pani  synu  i  jego
nadzwyczajnym  darze.  Materiał  jest  już  prawie  gotowy.
Mam zdjęcia Tylera chorego i po wyzdrowieniu. Dzwonię
tylko,  żeby  potwierdzić  pewne  fakty.  I  jeśli  to  możliwe,
przeprowadzić wywiad z pani synem.

-  Nie,  nie  jest  to  możliwe.  Nie  wolno  też  pani  o  nim
napisać.

-  Pani  Park,  to  naprawdę  ważny  artykuł.  To,  co  się
wydarzyło...

- Chcemy jedynie, by zostawiono nas w spokoju.

Addison  odłożyła  słuchawkę.  Czuła  już  nadchodzący  na
skutek stresu ból głowy. Palcami dotknęła skroni i zaczęła
je  delikatnie  masować.  Poczekała,  aż  zdenerwowanie
minie,  nalała  sobie  szklankę  wody  i  poszła  do  pokoju
Collina.

-  Cześć,  mały  mężczyzno,  czas  na  lekarstwa.  -  Wzięła  z
komody  słoiczek  z  tabletkami  i  wysypała  trzy  z  nich  na
dłoń. - Proszę.

background image

Collin połknął tabletki i spojrzał na nią zdziwiony.

- Dlaczego się boisz?

- Wcale się nie boję.

Nie odpowiedział, w dalszym ciągu się jej przyglądając.

- W porządku. Trochę się martwię.

- Czym?

TLR

Na  twarzy  syna  niczym  w  lustrze  odbijało  się  jej  własne
zdenerwowanie.

- Niczym ważnym, kochanie. Niczym ważnym.

ROZDZIAŁ 20

TLR

Bywają takie momenty - dzwonek telefonu,

pukanie do drzwi - gdy nasze życie nagle,

w ułamku sekundy, zupełnie zmienia tor,

background image

przybliżając nas do czegoś nieuchronnego,

czego wolelibyśmy uniknąć.

Z dziennika Natana Hursta

/

TLR

background image

Addison obudził dzwonek do drzwi. Pierwszą myślą było
to,  że  zaspała,  ale  po  chwili  zauważyła,  że  przez  żaluzje
nie przebijają się jeszcze promienie słońca.

Zerknęła  na  radio-  budzik,  ale  nie  było  jeszcze  nawet
wpół  do  szóstej.  Gdzieś  na  granicy  świadomości  i
sennych majaków doszła do wniosku, że dzwonek musiał

jej  się  po  prostu  przyśnić.  Odwróciła  się  na  drugi  bok,
układając się na powrót do snu, kiedy dzwonek zadzwonił
po  raz  drugi.  Goldie  zaczęła  wściekle  ujadać.  Addison
usiadła, przetarła oczy. Kto może się do nas dobijać o tej
godzinie?

Zarzuciła  szlafrok,  zapaliła  światło  na  korytarzu  i
skierowała  się  w  stronę  drzwi.  Szła  szybkim  krokiem,
mając  nadzieję,  że  ktokolwiek  tam  jest,  nie  zdąży
zadzwonić raz jeszcze i nie pobudzi dzieci.

Goldie warcząc, kręciła się w kółko pod drzwiami.

- Cicho, Goldie.

Przekręciła zamek, zostawiając łańcuch, i powoli zaczęła
otwierać drzwi.

Ledwo  je  uchyliła,  ktoś  naparł  na  nie  z  taką  siłą,  że

background image

zatrzymał je dopiero łańcuch.

Krzyknęła. Czyjaś ręka wdarła się do środka i rozległ się
kobiecy krzyk: TLR

- Proszę nam pomóc. Musi nam pani pomóc.

Kobieta  wetknęła  rękę  w  szparę  między  futryną  a
drzwiami.

- Moja córka jest chora. Pani syn może ją uleczyć. Proszę
nam pomóc.

Addison odsunęła się od drzwi. Na zewnątrz ktoś zapalił
samochodowe re-flektory, oświetlając pokój.

-  Proszę,  niech  tylko  wysunie  rękę  przez  drzwi  i  dotknie
jej.

- Wynocha - krzyczała Addison, próbując zamknąć drzwi,
co uniemożliwiła jej tkwiąca w szparze ręka kobiety.

Na zasłony w salonie padł nagle cień sporej grupki ludzi -
podciągnęła jedną i zobaczyła zgromadzony przed domem
tłum. Do pokoju weszła trąca oczy Elizabeth z misiem pod
pachą.

- Mamo, jacyś ludzie rozmawiają na zewnątrz.

background image

Addison wzięła ją w ramiona.

- Chodź do mnie, kochanie.

Zaniosła  Elizabeth  do  jej  pokoju.  Collin  dalej  spał.
Zamknęła drzwi i zadzwoniła do mnie.

TLR

ROZDZIAŁ 21

TLR

Collin właśnie został odkryty.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Ustawiłem  budzik  na  wpół  do  siódmej,  bo  już  przed
dziewiątą  miałem  być  w  samolocie  do  Louisville.  Dosyć
późno skończyłem czytać książkę, potem długo jeszcze nie
mogłem przestać o niej myśleć - w efekcie zasną-

łem  dopiero  o  drugiej  i  spałem  tylko  parę  godzin,  kiedy
zadzwonił telefon.

Ładował  się  przy  łóżku,  więc  pociągnąłem  za  kabel
ładowarki, by go do-sięgnąć.

background image

-Tak?

-  Natanie,  tu  Addison  -  usłyszałem  w  słuchawce  pełen
paniki głos Addison.

- Addison?

- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie. Nie wiedziałam,
do kogo się zwrócić. Potrzebuję twojej pomocy.

Momentalnie się ocknąłem.

- Co się stało?

-  Przed  moim  domem  są  ludzie.  Próbują  się  wedrzeć  do
środka.

Nie rozumiałem, o co jej chodzi.

TLR

- Jacy ludzie?

- Musiał się już ukazać artykuł o Collinie.

- Ilu ich tam jest?

- Nie wiem. Może tuzin. Może więcej. Nie mam  pojęcia,
co robić.

background image

- Dzwoniłaś na policję?

-  Nie.  Jeszcze  nie.  Przepraszam,  że  cię  budzę.  Jesteś  w
Utah?

-  Tak.  Zaraz  przyjadę.  Po  drodze  zadzwonię  na  policję.
Upewnij  się,  czy  wszystkie  drzwi  są  pozamykane  i  nie
podchodź do okien.

- Proszę, pospiesz się - poprosiła drżącym głosem.

-  Już  jadę.  Staraj  się  nie  wpadać  w  panikę.  Zachowaj
zimną krew, zrób to dla Collina i Elizabeth.

-  Dobrze  -  obiecała,  głośno  wydychając  powietrze.  -
Dobrze, to mogę zrobić.

-  Rozłączam  się  teraz,  żeby  zadzwonić  na  policję.  Jeśli
coś się wydarzy, dzwoń do mnie natychmiast.

*

Szybko naciągnąłem dżinsy i bluzę. Wyszedłem na chłodne
poranne  powietrze  i  szybko  ruszyłem  w  kierunku
samochodu.  Przednią  szybę  pokrywała  warstwa  lodu  -
zeskrobałem  tylko  tyle,  by  coś  widzieć,  wskoczyłem  do
auta  i  odpaliłem  silnik.  Czekając,  aż  reszta  szyby  odtaje,
zadzwoniłem na 911.

background image

- Chciałbym wezwać policję.

- Co się stało?

- Dom mojej znajomej jest otoczony przez tłum ludzi. Boję
się, że będą próbowali wedrzeć się do środka.

- Ilu ich jest?

- Przynajmniej tuzin, a może i więcej. Nie była pewna.

TLR

- Czy są uzbrojeni?

- Nie wiem.

- Proszę mi podać adres.

-  Murray.  Wydaje  mi  się,  że  Walden  5412.  Właścicielką
domu jest Addison Park.

- Czy pan jest teraz na miejscu zdarzenia?

-  Nie,  dopiero  w  drodze.  Zadzwoniła  do  mnie  przed
chwilą.

- Proszę podać swoje imię i nazwisko.

background image

- Natan Hurst. Tylko wyślijcie tam radiowóz.

- Już jest w drodze. Dlaczego ci ludzie otoczyli dom?

- W gazecie ukazał się artykuł... Po prostu pospieszcie się
-  poprosiłem  i  rozłączyłem  się.  Co  niby  miałem  im
powiedzieć? Jej syn ma cudowny dar uzdrawiania ludzi i
każdy  chce  dostać  kawałek  chłopca  dla  siebie?  Jasne,  i
zabarykadował 

się 

Elvisem 

wielkanocnym

króliczkiem.

Kiedy zajechałem pod ich dom, zza gór już się przebijały
pierwsze  promienie  słońca.  Najwidoczniej  Addison  źle
oszacowała  tłum,  gdyż  zobaczyłem  jakieś  sześćdziesiąt
osób.  Po  obu  stronach  drogi  stały  zaparkowane
samochody.  Na  miejscu  była  też  już  policja  odganiająca
ludzi od domu.

- Proszę cofnąć samochód z podjazdu - krzyknął do mnie
jeden  z  policjantów,  trzymając  rękę  na  wystającej  z
kabury pałce.

Zbyt  często  współpracowałem  z  policją,  by  robiło  to  na
mnie jakieś wrażenie. Otwarłem okno.

- Nazywam się Nate Hurst. Jestem przyjacielem rodziny.

- Będzie pan musiał wycofać z podjazdu.

background image

Zaparkowałem samochód, zamknąłem go i zerknąwszy na
odznakę policjanta, wyjaśniłem:

- Kapitanie Johnson, to ja dzwoniłem na 911.

TLR

-  Poszliśmy  na  ganek,  a  w  ślad  za  nami  ruszyła  grupka
gapiów.

- Wynocha - krzyknąłem głośno w ich stronę, wyrzucając z
siebie kłę-

biące się w mroźnym powietrzu obłoki pary.

Drzwi  pilnował  policjant  ze  skrzyżowanymi  na  piersiach
rękami.

-

Jestem przyjacielem rodziny - poinformowałem go.

- Pani Park na mnie czeka.

- Będę to musiał potwierdzić. Jak się pan nazywa?

- -Natan.

- Natan, a nazwisko?

background image

- Natan Hurst.

Czekałem na ganku, zastanawiając się, czemu nie wziąłem
płaszcza.

Wrócił po chwili.

- Może pan wejść.

Addison  otaczała  grupka  funkcjonariuszy.  Kiedy  mnie
zobaczyła, cień ulgi przemknął po jej twarzy.

- Natan.

W połowie korytarza padliśmy sobie w ramiona.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

- Tak się cieszę, że już jesteś.

Przez chwilę po prostu ją przytulałem.

-  To  jakieś  wariactwo  -  żaliła  się.  -  Nie  mogę  wto
uwierzyć.

- Jak do tego doszło?

- Collin wyleczył nastolatka z raka mózgu i to przeciekło
do prasy. Jego matka obiecała, że nikt się o tym nie dowie,

background image

ale...  Nie  powinnam  mu  była  na  to  pozwolić...  Tak
strasznie to odchorował.

- Co na to policja?

-  Mówią,  że  muszę  zabrać  stąd  Collina,  ale  ja  nie  mam
pojęcia, dokąd iść.

Zastanowiłem się chwilę.

TLR

-  Moje  mieszkanie  jest  za  małe.  Ale  w  pobliżu  mojego
domu jest hotel, w którym wynajmują apartamenty.

Podszedłem  do  okna  i  wyjrzałem  na  dwór.  Samochody
przejeżdżały  wolno  w  jedną  i  drugą  stronę.  Żółta
policyjna taśma, którą otoczono ogród, sprawiała, że dom
Addison  wyglądał  teraz  jak  miejsce  zbrodni.  Przy  tele-
wizyjnej  furgonetce  zaparkowanej  nieopodal  reporterka
rozmawiała ze świadkami zdarzenia.

- Wygląda na to, że jest już telewizja.

Podszedł do nas jeden z policjantów.

- Pani Park, robimy co w naszej mocy, żeby tłum się roz-
szedł,  ale  przybywa  coraz  więcej  ludzi.  Chyba  będzie
lepiej, jeśli jak najszybciej za-bierze pani stąd dzieci.

background image

- Właśnie rozważaliśmy możliwość zamieszkania na jakiś
czas w hotelu -

poinformowałem.

- Czy ktoś tu zostanie pilnować domu? - spytała Addison
policjanta.

-  Tak,  proszę  pani.  Zostawimy  patrol  na  dzień  lub  dwa.
Ludzie  mają  świra  na  punkcie  takich  historii.  Mogą
próbować  włamać  się  do  środka,  żeby  ukraść  którąś  z
jego  rzeczy,  przespać  się  w  jego  łóżku  lub  zrealizować
jakiś  inny  szalony  pomysł.  Jutro  ma  padać  śnieg,  więc
może to trochę przerzedzi szeregi ciekawskich.

Addison się skrzywiła.

- Myśli pan, że jutro też przyjdą?

-  Tego  nie  da  się  przewidzieć.  Ale  jeśli  pani  syna  tu  nie
będzie, nie będą mieli powodu, by tu przesiadywać.

- Jak najlepiej to załatwić? - spytała.

-  Najlepiej  najpierw  go  stąd  zabrać,  a  potem
poinformować tłum, że opuścił dom.

-  Tylne  siedzenia  mojego  samochodu  składają  się,  dzięki
czemu po-TLR

background image

większa  się  bagażnik  -  powiedziałem.  -  Collin  może  się
tam położyć, zanim nie odjedziemy wystarczająco daleko.
Pokrążę  trochę  po  okolicy,  upew-niając  się,  czy  nikt  nas
nie  śledzi,  a  potem  zawiozę  go  do  hotelu.  Ty  i  Elizabeth
możecie w tym czasie spakować rzeczy. Spotkamy się po
południu.

- Bagażnik?

- Nie martw się. Nic mu nie będzie.

- Całkiem rozsądny plan - stwierdził jeden z policjantów.

Addison głęboko odetchnęła.

-  Spakuję  mu  jakieś  rzeczy.  -  Już  miała  odejść,  ale
przystanęła,  odwróciła  się  w  moją  stronę  i  spojrzała  mi
prosto w oczy. - Dziękuję, że przyjechałeś.

Tęskniłam za tobą.

Cieszyłem  się,  że  wróciłem  do  łask,  nieważne,  z  jakiego
powodu.

TLR

ROZDZIAŁ 22

TLR

background image

Dziś Addison powiedziała mi, że mnie kocha.

Nie wiedziałem, jak zareagować.

Nie mam dużego doświadczenia w tych sprawach.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wjechałem  autem  do  garażu,  zaparkowałem  tuż  obok
samochodu 

Addison 

drzwiami 

prowadzącymi

bezpośrednio do domu wróciłem do środka. Collin leżał

w  swoim  pokoju  i  grał  na  Nintendo.  Elizabeth  siedziała
przy  nim  na  podłodze  i  mu  kibicowała.  Ucieszyła  się  na
mój widok.

- Panie Hurst, nie muszę iść dzisiaj do szkoły.

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

- Co to znaczy?

Puściłem do niej oko.

-  To  znaczy,  że  nie  musisz  iść  dzisiaj  do  szkoły  -
odparłem,  po  czym  zwróciłem  się  do  Collina:  -  Mama
mówiła ci, że zaraz wyjeżdżamy?

background image

- Tak. Mogę wziąć Nintendo?

- Nigdzie się nie ruszamy bez Nintendo - odpowiedziałem.

Uśmiechnął się i wyłączył grę. Do pokoju weszła Addison
z niewielką wali-zeczką w ręce.

-  Tu  jest  trochę  rzeczy  Collina.  Spakowałam  też
lekarstwa. Niektóre trzeba TLR

brać  po  jedzeniu.  Ważne  też,  by  każdy  z  leków  dostał  o
odpowiedniej porze.

Przygotowałam  rozpiskę,  ale  jeszcze  zadzwonię,  żeby  ci
przypomnieć.

Otwarłem  walizkę,  by  sprawdzić,  co  jeszcze  jest  w
środku.  Była  tam  bielizna  na  zmianę,  kilka  książek  i
pojemniczek  na  leki  z  przegródkami  na  każdy  dzień
tygodnia.  Do  woreczka  Addison  włożyła  plastikowe
pojemniczki na leki oraz kartkę, która jak zakładałem, była
ową  rozpiską.  Naliczyłem  dwanaście  różnych  leków.
Więcej, niż się spodziewałem.

- Jak myślisz, za ile będziecie? - spytałem.

-  Kilka  godzin  zajmie  mi  spakowanie  wszystkich
niezbędnych rzeczy. I muszę jeszcze znaleźć kogoś, kto się

background image

zaopiekuje  Goldie.  -  Na  rękę  wysypała  dwie  tabletki  z
jednej  z  buteleczek.  -  Te  musi  wziąć  przed  dziewiątą.
Powinien je dostać razem ze śniadaniem.

Włożyłem proszki do kieszeni.

- No dobra, zamelduję was i do zobaczenia wkrótce.

Addison  zbliżyła  się  do  mnie  i  cicho,  niemal  szeptem,
poprosiła:

-  Uważaj  na  niego.  Dopiero  wczoraj  po  raz  pierwszy
wstał z łóżka. Nie powinien chodzić po schodach.

- Zajmę się nim.

Pocałowała mnie w policzek i podeszła do Collina.

-  Niedługo  się  zobaczymy,  a  do  tej  pory  słuchaj  pana
Hursta.

-  Dobrze,  pa,  mamo  -  odpowiedział,  przytulając  się  do
niej.

- Kocham cię.

- Ja też cię kocham.

Odprowadziła nas do drzwi. Wzięła mnie za rękę.

background image

- I ciebie kocham, Natanie.

Usłyszałem  te  słowa  po  raz  pierwszy,  odkąd  skończyłem
osiem lat.

TLR

ROZDZIAŁ 23

TLR

Wiadomo, że minuta po tamtej stronie byłaby

warta więcej aniżeli wszystkie religijne

i filozoficzne księgi razem wzięte.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Policjanci  podnieśli  żółtą  taśmę,  umożliwiając  nam
wyjazd. Kilka osób pró-

bowało  zajrzeć  do  środka  samochodu,  ale  dzięki
przyciemnianym  szybom  nic  nie  mogli  zobaczyć.  Gdy
odjechałem  kawałek  od  domu,  zerknąłem  w  lusterko,
sprawdzając,  czy  nikt  nas  nie  śledzi.  Cadillac  escalade
ruszył za nami, ale wy-glądało to raczej na przypadek niż

background image

celowe  działanie.  Jechał  w  tym  samym  kierunku  co  my
jeszcze  jakieś  sześć  przecznic,  w  końcu  skręcił  w  State
Street.  Po  około  dziesięciu  minutach  jazdy  skręciłem  na
stację benzynową.

-  Chyba  jesteśmy  bezpieczni  -  stwierdziłem.  -  Jak  się
czujesz? - spytałem, zerkając w lusterko.

Spod koca wyłoniła się blada twarz Collina.

- W porządku?

-Tak.

-  Podnieśmy  siedzenia.  -  Wysiadłem  i  podszedłem  do
tylnych  drzwi  samochodu.  Collin  w  tym  czasie  także
powoli wysiadł. - Gotowe.

TLR

W  tym  momencie  Collin  zgiął  się  wpół  i  zaczął
wymiotować.  Podszedłem  do  niego  i  położyłem  mu  rękę
na  plecach  -  zwymiotował  jeszcze  kilka  razy.  Wyjąłem
chusteczki ze schowka i mu je podałem. Gdy wytarł usta,
spytałem:

- Już lepiej?

Kiwnął  głową,  uciekając  wzrokiem.  Widać  było,  że  się

background image

wstydzi.

-  Nie  przejmuj  się.  Kiedyś  dużo  piłem  i  ciągle  mi  się  to
zdarzało.

Otworzyłem  mu  drzwi,  po  czym  wróciłem  na  swoje
miejsce i zapaliłem silnik.

- No to kolego, zostaliśmy banitami.

- Bandytami?

- B-a-n-i-t-a-m-i. To znaczy, że jesteśmy uciekinierami.

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

- Kiedy przyjedzie mama?

- Po południu.

Siedział bez słowa przez kilka minut, a potem spytał.

- Czy mam jakieś kłopoty?

- Nie, oczywiście, że nie.

- To czego chcieli ci ludzie?

Dopiero  wtedy  do  mnie  dotarło,  że  on  nie  zdawał  sobie

background image

sprawy z tego, co się wokół niego działo.

- Dziś rano ukazał się w gazecie artykuł o tobie.

Na 

jego 

twarzy 

równocześnie 

pojawiły 

się

podekscytowanie i niepewność.

- Serio?

- Ten nastolatek, którego wyleczyłeś, opowiedział o tobie.
Stąd ci ludzie przed twoim domem. Oni też chcieli, żebyś
ich wyleczył.

- Oni wszyscy byli chorzy?

-  Tylko  niektórzy.  Większość  cierpi  z  powodu  choroby
kogoś bliskiego. Tak jak twoja mama.

- To czemu moja mama tak się ich bała?

TLR

-  Bała  się,  że  przez  nich  możesz  się  jeszcze  bardziej
rozchorować.

Długo myślał nad moimi słowami, nim znów się odezwał:

- Chciałbym, żeby była już z nami.

background image

- Ja też, kolego.

Jechałem  jeszcze  przez  chwilę,  ciągle  zerkając  w  tylne
lusterko.  W  końcu  podjechałem  do  Starbucksa  pod
okienko 

dla 

kierowców. 

Czekając 

kolejce,

zadzwoniłem  do  Miche.  Złapałem  ją,  gdy  wychodziła  z
pracy.

- Miche, tu Nate.

Na drugim końcu linii przez moment zapanowała cisza.

- Mam nadzieję, że dzwonisz z lotniska - odezwała się w
końcu.

- Cóż, nastąpiła mała zmiana planów. Coś mi wyskoczyło.

- Że jak?

Nie  zdziwiła  mnie  jej  reakcja.  Przez  cały  czas,  gdy
pracowaliśmy razem, nie zdarzyło mi się zawalić żadnego
zadania.

- Musisz coś dla mnie zrobić.

-Co?

-  Gdzieś  przy  Dwudziestej  Pierwszej  i  Highland  Drive
jest  jeden  z  tych  hoteli,  gdzie  można  wynająć  cały

background image

apartament.  Nie  pamiętam  nazwy.  Wiesz,  o  którym
mówię?

- Tak. O tym przy restauracji podającej steki.

-  Właśnie.  Przepraszam  cię  na  moment.  -  Samochód
przede mną podjechał

kawałek i znalazłem się przy głośniku.

-  Dużą  czarną  kawę.  -  Odwróciłem  się  do  Collina.  -
Chcesz gorącej czekolady?

-  Pokręcił  głową.  -  A  może  wody?  -  skinął.  -  I  butelkę
wody.

Znów przyłożyłem słuchawkę do ucha.

-  Już  jestem.  Chciałbym,  żebyś  poszła  do  tego  hotelu  i
zarezerwowała  dwa  apartamenty  na  moje  nazwisko.
Upewnij  się,  że  przylegają  do  siebie,  i  najlepiej,  żeby
były na parterze.

TLR

- Na jak długo?

- Na tydzień. Zapłać moją kartą kredytową.

background image

-Służbową?

- Nie, prywatną. Czekaj chwilkę.

Wychyliłem  się  z  samochodu,  by  zapłacić  i  odebrać
napoje. Kawę włoży-

łem w uchwyt, wodę podałem Collinowi.

- Przepraszam, na czym skończyliśmy?

- Na zarezerwowaniu na tydzień dwóch przylegających do
siebie  apartamentów  na  parterze  i  na  zapłaceniu  za  nie
twoją kartą kredytową.

-  Właśnie.  Odbierz  klucze.  I  nikomu  nie  mów,  gdzie
jestem.

-  Teraz  to  dopiero  mnie  zaintrygowałeś.  Czy  to  ma  może
coś wspólnego z synem Addison?

- Skąd wiedziałaś?

- Czytałam artykuł w „Tribune”.

- Nie ty jedna.

- To prawda? Naprawdę leczy ludzi?

background image

-  Pamiętasz,  jak  wróciłem  z  Denver  bez  zapalenia
oskrzeli?

- Już wt e d y coś mi nie pasowało. Rany, to niesamowite.
Mam poczekać na ciebie w hotelu?

-  Nie.  Spotkajmy  się  gdzie  indziej,  tak  na  wszelki
wypadek,  gdyby  ktoś  mnie  śledził.  Kojarzysz  market
budowlany Home Depot na rogu Dwudziestej Pierwszej i
Dwudziestej Trzeciej? Tam się spotkamy.

- Masz jakieś kłopoty?

-  Nie  do  końca.  Po  prostu  sprawy  się  trochę
skomplikowały.  Aha  i  kup  po  drodze  jeden  egzemplarz
gazety, chciałbym przeczytać ten artykuł.

- Wezmę swoją. Co mam powiedzieć Staynerowi?

- Powiedz mu, że jestem chory i biorę kilka dni wolnego.

-  Rozumiem.  Zadzwonię,  jak  będę  wychodzić  z  hotelu.
Włożyłem telefon w TLR

drugi, pusty uchwyt na napoje.

- Popatrz, Collin, McDonald’s. Masz ochotę?

- Tak. Możemy wejść do środka? Tam jest plac zabaw.

background image

-  Przykro  mi,  ale  to  chyba  nie  jest  najlepszy  pomysł  -
odpowiedziałem, 

za-jeżdżając 

pod 

okienko 

dla

kierowców. - Na co masz ochotę?

- Zestaw Happy Meal z kawałkami kurczaka.

-  Chyba  mają  tylko  zestawy  śniadaniowe.  Może  ten  z
naleśnikiem?

- Ok.

Odebrałem  jedzenie  i  egzemplarz  „USA  Today”.
Odjeżdżając,  zerknąłem  do  środka  McDonalda,  gdzie
siedziało  zaledwie  kilka  osób.  Miałem  ochotę  pozwolić
Collinowi  trochę  się  pobawić,  ale  zauważyłem,  że  ktoś
czyta  gazetę  i  zrezygnowałem.  Nie  wiedziałem,  czy  przy
artykule zamieszczono jakieś zdjęcia.

Zaparkowałem na pustym końcu parkingu, przy usypanych
przez  pługi  półto-rametrowych  zaspach.  Temperatura  na
zewnątrz wciąż utrzymywała się poniżej zera, zostawiłem
więc  włączony  silnik  i  ogrzewanie.  Jedząc  kanapkę,
zacząłem wertować gazetę. Na pierwszych stronach bil w
oczy  artykuł  o  fatalnym  stanie  amerykańskiej  służby
zdrowia,  opatrzony  wykresem  prezentującym  ogromną
liczbę  obywateli,  którzy  nie  mogli  sobie  pozwolić  na
odpowiedni poziom opieki medycznej. Gdyby tak dało się
sklonować  Collina,  
przeszło  mi  przez  myśl.  Wielu

background image

podjęłoby  wyzwanie.  Collin  siedział  cichutko  na  tylnym
siedzeniu, maczając na-leśniki w pojemniczku z syropem.
Przypomniało  mi  się,  że  miał  wziąć  tabletki,  sięgnąłem
więc do kieszeni.

- Mama mówiła, żebyś je połknął przy śniadaniu.

Wziął  obie  do  ust  i  połknął,  popijając  sokiem
pomarańczowym.

-  Kiedy  byłem  w  twoim  wieku,  nawet  nie  umiałem
połknąć tabletek.

On tylko odkroił kolejny kawałek naleśnika.

- Jak to jest leczyć innych? - spytałem.

W odpowiedzi wzruszył ramionami.

TLR

- Czy to cię męczy?

- Tak. - Spojrzał na swoje śniadanie. - Ale każdy mógłby
to robić.

- Chyba jednak nie. Ty jesteś wyjątkowy.

- Ludzie po prostu nie wiedzą, że potrafią. Jak przetniesz

background image

sobie palec, a mama go ucałuje, od razu czujesz się lepiej,
prawda? To działa dokładnie tak samo.

-  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  to  było  takie  proste  -
odpowiedziałem.  -  Myślę,  że  jest  na  świecie  mnóstwo
rodziców,  którzy  oddaliby  wszystko,  byle  uleczyć  swoje
dzieci.

Collin nie odpowiedział.

- Kiedy się dowiedziałeś, że możesz leczyć?

- Kiedy byłem po tamtej stronie, tam mi powiedzieli.

- Jakiej tamtej stronie?

- No wiesz, kiedy umarłem.

- Kto ci powiedział?

- Ludzie.

- Ludzie? To znaczy mówisz o... aniołach.

- To po prostu ludzie. Oni nie mają skrzydeł.

Nagle  zdałem  sobie  sprawę,  przed  jaką  niesamowitą
okazją właśnie stoję.

background image

Przez wieki ludzkość się zastanawiała, czy coś, a jeśli tak,
to  co,  czeka  nas  po  śmierci.  Na  tylnym  siedzeniu  mojego
subaru  siedział  ktoś,  kto  był  po  tamtej  stronie,
współczesny Marco Polo życia pozagrobowego.

- Jak tam jest?

Zastanowił się przez chwilę.

- Ciężko opisać. Tam jest niesamowite bogactwo kolorów.
Tak jakby wszystko żyło, drzewa, krzewy i wszystko inne.

- Tu też drzewa żyją.

- Wiem. Ale nie można z nimi porozmawiać.

- A tam można?

TLR

Spojrzał na mnie, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć.

-  To  raczej  nie  rozmowa,  po  prostu  wie  się,  o  czym  one
myślą.

Drzewa myślą?

Addison słusznie się obawiała o bezpieczeństwo Collina.
Jeden  występ  w  The  Today  Show  i  mógłby  sprzedać

background image

milion książek. Mógłby stworzyć własną religię, poszłyby
za nim tysiące. Setki tysięcy. W krainie ślepców jednooki
jest królem.

- Czy to po drugiej stronie to było niebo?

- Nie wiem.

- A piekło istnieje?

Wtedy  powiedział  coś,  co  miało  się  jeszcze  wiele  razy
odbijać echem w mojej głowie.

- Nie wiem. Może właśnie tu jest piekło.

TLR

ROZDZIAŁ 24

TLR

Collin to mały chłopiec stojący każdą nogą

w innym świecie.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Siedziałem,  sącząc  kawę  i  zastanawiając  się  nad  tym,  co
mi  powiedział,  kiedy  nagle  rozległ  się  dźwięk  telefonu.
Zerknąłem na wyświetlacz, dzwoniła Miche.

-  Misja  zakończona,  szefie.  Udaję  się  na  miejsce
spotkania.

- Dobrze się bawisz, co?

- Skąd wiesz?

-  Jesteśmy  w  drodze.  Stanęliśmy,  żeby  coś  zjeść.
Będziemy za dziesięć minut.

Wyjechałem na drogę. Collin wciąż kończył śniadanie.

-  Do  świąt  zostało  już  mniej  niż  dwa  tygodnie.
Zdecydowałeś już, co chcesz dostać pod choinkę?

- Lalkę Samantę.

Nie tego się spodziewałem.

-  Myślałem,  że  będziesz  chciał  nową  grę  na  Nintendo.
Wielu chłopców bawi się lalkami w dzisiejszych czasach?

- To nie dla mnie. Dla Lizzy.

TLR

background image

-  Aha.  -  Przyznaję,  że  trochę  mi  ulżyło.  -  Ale  co  ty
chciałbyś dostać?

Schował  styropianowy  talerz  z  powrotem  do  torebki  i
odsunął ją daleko na drugie siedzenie.

- Ja niczego nie chcę.

- Musisz coś chcieć.

- Dlaczego?

- Bo dzieci zawsze czegoś chcą.

- Ja nie. Ale Lizzy przyda się ta lalka, kiedy mnie już nie
będzie.

Spojrzałem na jego odbicie w lusterku wstecznym.

- A gdzie się wybierasz?

Wyglądał na zakłopotanego moim pytaniem.

- Z powrotem.

- Z powrotem gdzie?

-  Na  tamtą  stronę  -  odpowiedział  tak  swobodnie,  jakby
mówił o wakacyjnych planach.

background image

-  Nie  powinieneś  tak  mówić  -  zaoponowałem.  -
Wyzdrowiejesz.

- Dziadek powiedział, że nie wyzdrowieję.

-  Dziadek?  Ale  przecież  twój  dziadek...  -  urwałem.  -
Widziałeś się z dziad-kiem?

- Tak.

- Kiedy?

- Wiele razy

- A ostatni raz?

-  Wczoraj  w  nocy.  Przyszedł  mi  powiedzieć  o  tych
wszystkich ludziach, którzy będą stać pod naszym domem.
Powiedział, że będę coraz bardziej chory, ale nie potrwa
to długo, a potem dołączę do niego i do babci i już nigdy
nie  będę  chorował.  Powiedział,  że  na  mamę  i  Lizzy
będziemy  musieli  trochę  poczekać,  ale  żebym  się  nie
martwił,  bo  będę  mógł  je  widywać,  kiedy  tylko  będę
chciał.

TLR

Serce  tak  mi  łomotało,  że  miałem  wrażenie,  iż  zaraz
wyskoczy z piersi.

background image

- Powiedział, kiedy do nich dołączysz?

- Tak.

- A możesz mi powiedzieć?

- Nie mogę.

- Jeszcze przed świętami?

-Tak.

Ogromny ból rozdarł moją pierś.

- Mówiłeś o tym mamie?

- Nie.

- Zamierzasz jej powiedzieć?

Wyglądał na zakłopotanego tym pytaniem.

- Dziadek mówi, żeby lepiej jej nie mówić.

- Nie myślisz, że powinna wiedzieć?

-  Obiecałem,  że  nie  powiem.  Proszę,  niech  pan  jej  nie
mówi. - Popatrzył na mnie przestraszony. - Proszę.

background image

Po minucie ze świstem wypuściłem powietrze.

- Dobrze, nie powiem.

- Obiecuje pan?

Z ogromnym bólem odpowiedziałem:

- Obiecuję.

TLR

ROZDZIAŁ 25

TLR

Złodziejowi się wydaje, że wszyscy wokół to

rabusie. Kłamcy, że wszyscy wokół to oszuści.

Przekleństwem każdego grzechu jest to,

że zamyka nas w kręgu fałszywych wyobrażeń.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

- Elizabeth, odejdź od okna.

background image

- Ale ci ludzie do mnie machają.

- Skończ jedzenie, żebyśmy mogły się zbierać.

Elizabeth wróciła do swojej miski płatków.

- Mamusiu, kiedy ci ludzie sobie pójdą?

Addison kucała na podłodze, pakując jedzenie do walizki
na kółkach.

- Nie wiem. Dobrze by było, gdyby już sobie poszli.

- Dlaczego ich nie wpuścimy?

- Bo nie chcemy, żeby wchodzili do naszego domu.

- Ale na mnie się złościsz, kiedy nie wpuszczam gości do
środka.

- Ale my ich nie zapraszaliśmy. Nie chcemy ich tutaj.

- Mnie też?

Addison się odwróciła.

- Tatuś! - krzyknęła Elizabeth.

W drzwiach do kuchni stał Steve. Był ubrany w skrojony

background image

w europejskim stylu TLR

ciemny garnitur ze starannie złożoną chusteczką wystającą
z przedniej kieszonki i jaskrawożółtym krawatem.

-  Niezły  tu  macie  cyrk,  Addy.  Powinniście  sprzedawać
bilety.  Musiałem  się  wylegitymować,  żeby  w  ogóle  się
dostać do środka.

- Co tu robisz?

Elizabeth pobiegła w jego stronę.

- Tatusiu. Masz coś dla mnie?

- Nie tym razem principessa. Ale wynagrodzę ci to, kiedy
pojedziemy do Disneylandu.

- Pojedziemy do Disneylandu?

- W te święta. Jeśli mama was puści.

- Mamo! Możemy jechać, proszę?

Addison głośno westchnęła z irytacją.

-  Steve,  dlaczego  składasz  takie  obietnice?  Najpierw
rozbudzasz  ich  nadzieje,  a  potem  to  ja  muszę  sobie  ze
wszystkim radzić, kiedy nawalasz.

background image

-

Zawsze tylko ty i ty. - Zbliżył się do Elizabeth i kucnął.

-  Planuję  zabrać  w  te  święta  dwójkę  moich  ulubionych
dzieciaków do Disneylandu. - Uśmiechnął się do małej. -
Chcesz zobaczyć Myszkę Miki?

- Tak! Mamo, możemy? Chcę zobaczyć Myszkę Miki.

- Co ty tu robisz, Steve?

Wstał.

-  Ostatnio  nie  dałem  rady  przyjechać,  więc  pomyślałem,
że teraz to nadrobię.

- To było trzy tygodnie temu.

- Byłem zajęty.

- I nie ma to nic wspólnego z artykułem w gazecie?

-  Nie,  nie  czytałem  dzisiejszych  gazet.  Ale  słyszałem
niezwykle  intrygujący  wywiad  w  radiu.  Rozmawiali  z
nastolatkiem,  któremu  jeszcze  niedawno  lekarze  dawali
kilka dni życia, a który nagle został cudownie wyleczony z
guza mózgu TLR

background image

przez  małego  chłopca.  Już  miałem  zmienić  stację,  kiedy
podali  nazwisko:  Collin  Park.  Prawie  się  zadławiłem
swoją latte.

- I teraz, gdy jest sławny, chcesz się z nim zobaczyć.

-  A  teraz,  gdy  jest  sławny,  nie  chcesz,  żebym  się  z  nim
widywał?

-  Jedyną  osobą,  która  od  zawsze  stała  na  przeszkodzie
twoich spotkań z synem, jesteś ty sam. Nie odwiedziłeś go
ani  razu,  kiedy  przechodził  chemioterapię,  raczej  nie
miałbyś szans w konkursie na „Ojca Roku”. Teraz i tak się
z nim nie zobaczysz, więc idź już sobie, proszę. Jesteśmy
zajęte.

- Nie możesz trzymać mnie z dala od mojego dziecka.

- Dzieci. Masz dwójkę.

- Wyluzuj, Addy, zanim nam obojgu puszczą nerwy. Czemu
zawsze tak się spinasz?

- Collina tu nie ma.

- Niezła ścierna.

- W porządku, sprawdź sam.

background image

Steve przyglądał się jej podejrzliwie.

-  Sprawdzę.  -  Poszedł  do  pokoju  dzieci,  następnie  do
sypialni,  po  czym  wrócił  z  grymasem  niezadowolenia  na
twarzy. - Lizzy, gdzie jest Collin?

- Pojechał z panem Hurstem

Steve spojrzał na Addison.

-  Kim  jest  pan  Hurst?  -  Podszedł  bliżej,  dopiero  teraz
zauważając, że Addison pakuje rzeczy. - Co ty robisz?

-  Wynoszę  się  stąd.  Policja  radzi,  żebyśmy  się
wyprowadzili.

- Nie mogą cię do tego zmusić.

- Pomagają nam.

- Gdzie się przenosicie?

- Nie twoja sprawa.

- Ależ owszem.

TLR

Addison  przykucnęła,  wyciągając  butelkę  z  wodą  z

background image

zamrażalnika.

- O co tak naprawdę ci chodzi, Steve?

- Po tylu latach ciągle mi nie ufasz?

- Nauczyłam się ci nie ufać. Jak tam twoja modelka?

Uśmiechnął się.

-  Mia?  Jest  naprawdę  miła,  nie  ocenia  ludzi  pochopnie.
Mogłabyś  się  wiele  od  niej  nauczyć.  Powinnyście  zjeść
kiedyś razem lunch.

- Już dziś zarezerwuję sobie któryś dzień na tę okazję.

- Rany, Addy. Wyrobiłaś się. Kiedyś skuliłabyś ogon pod
siebie.

Addison  z  trudem  się  powstrzymała,  żeby  nie  rzucić  w
Steve’a trzymaną w dłoniach puszką.

- Elizabeth, idź do swojego pokoju i poczytaj.

- Chcę zostać z tatusiem.

Steve uśmiechnął się zwycięsko.

- Ja nie żartuję, uciekaj.

background image

Elizabeth  spojrzała  na  ojca,  który  przewrócił  oczami  i
zrobił śmieszną minę.

-  Wiesz,  jak  się  mamusia  potrafi  zdenerwować.  Lepiej
idź, zanim wybuchnie.

Elizabeth  wypadła  z  pokoju  jak  burza,  głośno  tupiąc,  by
wyrazić swój protest.

Steve podszedł do drugiego końca kuchennego blatu.

-  Chcesz  wiedzieć,  o  co  tak  naprawdę  chodzi?  Co
powiesz na to, że system opieki zdrowotnej to bilionowy
interes.  Masz  pojęcie,  ile  ludzie  są  w  stanie  za-płacić,
żeby przedłużyć sobie życie? Zastanów się, co warte jest
sto  milionów  dolarów,  kiedy  się  umiera?  Nie  da  się  ich
zabrać ze sobą do grobu. Oddasz wówczas wszystko, byle
żyć.  Jeśli  dobrze  to  rozegramy,  będziemy  bogatsi  od
samego Boga.

-  Brawo,  Steve.  Znalazłeś  sposób,  by  sprzedać  własne
dziecko.

- W twoich ustach brzmi to jak coś brudnego.

- Może dlatego, że takie właśnie jest.

TLR

background image

-  Tu  nie  chodzi  tylko  o  pieniądze.  Chodzi  o  dobro  jako
najwyższą wartość.

Pomyśl o wszystkich ludziach, którym moglibyśmy pomóc.

Addison zapięła walizkę i wstała.

- Chcesz pomagać ludziom? Otwórz darmową klinikę dla
wszystkich,  który  nie  jeżdżą  cadillacami  i  nie  stać  ich  na
opiekę medyczną.

- Ta sama stara Addy. Zero wyobraźni. Żadnych marzeń.

Właśnie w tym momencie jakiś mężczyzna przykleił twarz
do kuchennego okna.

Addison uderzyła dłonią w szybę.

- Wynocha - krzyknęła, zasłaniając zasłony.

- Niesamowite, do czego są zdolni desperaci, prawda?

-  Nic  z  tego,  Steve.  To  nie  jest  tak,  że  Collina  to  nic  nie
kosztuje. Za każdym razem, gdy kogoś wyleczy, sam czuje
się  znacznie  gorzej.  Gdybyś  go  odwiedzał,  wiedziałbyś,
że ostatnio nie jest w najlepszej formie.

Po raz pierwszy Steve wyglądał na zmartwionego.

background image

- Ale może to robić od czasu do czasu... prawda?

- Nie, nie może.

Steve skrzyżował ręce na piersiach.

-  Ale  zdecydowałaś,  że  czuje  się  wystarczająco  dobrze,
by pomóc tamtemu nastolatkowi.

- To był błąd.

-  Posłuchaj  samej  siebie.  Ocaliłaś  życie  młodemu
mężczyźnie  i  nazywasz  to  błędem.  -  Wyraz  jego  twarzy
momentalnie  się  zmienił.  -  Sama  chyba  dosyć  dobrze  się
czujesz ostatnio? Toczeń ci jakoś specjalnie nie dokucza?

Zawahała się.

- Po prostu wyjdź.

Zacisnął wargi.

- Teraz wiem, o co ci chodzi. Dostałaś, co chciałaś, i masz
gdzieś całą resztę. -

TLR

Zbliżył się do niej z groźnym wyrazem twarzy. - Pozwól,
że  postawię  sprawę  jasno.  Nie  jesteś  w  stanie  legalnie

background image

pozbawić  mnie  prawa  do  widywania  własnego  syna.  -
Wyraz jego twarzy odrobinę złagodniał. - Poza tym, mowa
tu tylko o wy-cieczce do Disneylandu, spotkaniu z jednym
z moich klientów, uścisku dłoni by Collin mógł zrobić to,
co  on  tam  robi.  Ot,  cała  filozofia.  Odpalę  ci  nawet
dziesięć procent.

- Wiesz, kiedyś nawet ci współczułam. Ale teraz na twój
widok po prostu robi mi się niedobrze.

-  Niedobrze,  tak?  Znam  kogoś,  kto  może  coś  poradzić  na
nudności. - Zatrzymał

się  przy  drzwiach  do  kuchni.  -  Z  tobą  czy  bez  ciebie,
zamierzam  zrobić  to,  co  słuszne.  Chcesz  trzymać  Collina
dla  siebie,  cóż,  są  na  świecie  ludzie,  którzy  walczą,  by
żyć, i my im pomożemy. Będziemy ich zbawcami.

-  Tak  to  sobie  tłumacz,  Steve.  Jedyną  osobą,  którą
kiedykolwiek się przejmo-wałeś, jesteś ty sam.

- No to jesteśmy do siebie podobni bardziej, niż mogłoby
ci się wydawać -

rzucił, zatrzaskując za sobą drzwi.

Gdy wyszedł, Addison jęknęła.

background image

- Elizabeth!

Z pokoju wyszła Elizabeth, która już zdążyła zapomnieć o
niedawnej złości.

- Tak, mamo?

- Wynosimy się stąd.

TLR

ROZDZIAŁ 26

TLR

Prawdziwi  bohaterowie  niewiele  mają  wspólnego  z
naszymi  wyobrażeniami  o  nich.  Niekoniecznie  są
atrakcyjni i zachwycają imponującą posturą,

mocno zarysowaną szczęką czy doskonale

widoczną  muskulaturą.  Bohatera  nie  przekreśla  niski
wzrost  lub  niedoskonałości  fizyczne,  bo
  pięknem  i  siłą
emanuje jego wnętrze.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Kiedy  z  Collinem  zajechaliśmy  na  parking  Home  Depot,
żółty  Volkswagen  cabrio  Miche  czekał  już  schowany  w
cieniu  dużej  przyczepy.  Podjechałem  bliżej,  oboje
równocześnie  zgasiliśmy  silniki  i  wysiedliśmy  z
samochodów.  Musiało  to  wyglądać  co  najmniej
podejrzanie.

- Gdzie masz płaszcz? - spytała.

- Zapomniałem wziąć z domu.

- Mogę skoczyć do ciebie i przywieźć ci go.

- Dam sobie radę.

- Nie chcę, żebyś się znów rozchorował, choć rozumiem,
że nie stanowiłoby to teraz większego problemu.

Podała mi gazetę i dwie hotelowe koperty.

-  Tu  masz  gazetę  i  karty  do  pokoi.  Przykro  mi,  ale  są  na
drugim 

piętrze. 

Na 

parterze 

nie 

mieli 

dwóch

przylegających do siebie.

-  W  porządku.  Zaniosę  go.  -  Wsunąłem  koperty  do
kieszeni spodni. - Na której TLR

stronie jest ten artykuł?

background image

- Tutaj. Zagięłam ci.

Jak  na  całe  to  zamieszanie,  artykuł  był  dość  lakoniczny.
Wywiadowi  z  Tylerem  Pyranovichem  towarzyszyły
zdjęcia  sprzed  uzdrowienia  i  po  nim.  To  właśnie  one
najdobitniej przemawiały do czytelników. Na pierwszym z
nich  Tyler  był  spuchnięty  i  posiniaczony,  niczym  Rocky
Balboa  po  decydującej  walce.  Drugie  wy-glądało  jak
katalogowa  fotka  z  agencji  modeli.  Mówiły  więcej  niż
tysiąc słów.

- No, to teraz wszystko jasne - podsumowałem.

- Czy on jest w samochodzie? - spytała Miche.

Podniosłem wzrok znad gazety.

- Na tylnym siedzeniu. Na imię ma Collin.

- Mogłabym go poznać?

Zwinąłem  gazetę  i  poszedłem  otworzyć  tylne  drzwi.
Collin leżał na boku i grał

na swoim Nintendo DS.

- Collinie, to Miche, moja asystentka.

Podniósł głowę.

background image

- Dzień dobry - powiedział nieśmiało.

- Cześć. Miło cię poznać. Czy to Nintendo DS?

- Tak.

- Mój mąż też ma taką.

- Dorosły facet?

Roześmiała się.

-  Mówię  mu  dokładnie  to  samo.  Dorosłym  facetom  nie
wypada.  Ale  on  już  tak  ma.  Fajnie  było  cię  poznać,
Collinie.

- Dzięki.

Zamknęła drzwi i zrobiła kilka kroków w moim kierunku.

- To tylko mały chłopiec.

- A czego się spodziewałaś?

TLR

- Nie wiem. Mojżesza?

Uśmiechnąłem się szeroko.

background image

-  Zadzwoniłam  do  kierownika  sklepu  w  Louisville.
Zdałam  mu  krótką  relację  z  kradzieży,  powinien
wszystkim się zająć.

- Dzięki.

- Co dalej, szefie?

-  Ukryjemy  się  na  parę  dni  i  będziemy  trzymać  kciuki,
żeby sprawa przycichła.

Zbliża się kolejna śnieżyca, to może nam pomóc.

- A ja w międzyczasie wrócę do pracy. - Uśmiechnęła się.
-  Hej,  i  ja  złowiłam  rybkę.  Dzieciaka  w  Nashville,  który
specjalizuje się w podwędzaniu banjo.

- Sama go wytropiłaś?

Wyglądała na zadowoloną z siebie.

- Sama.

- Dobra robota. Już wiem, kto będzie moim następcą.

- O nie, ty odchodzisz, to i ja odchodzę. - Otwarła drzwi
do swojego samochodu.

- Co robisz w czwartek wieczór? - spytałem.

background image

-  Nic.  Dan  gra  ze  swoimi  głupkowatymi  kumplami  w
Ryzyko.

- Niańczyłaś kiedyś dzieci?

- A ty myślisz, że na czym niby polega moja praca?

- Dzięki. To może zajęłabyś się Collinem i Elizabeth, a ja
bym zabrał gdzieś Addison? Hojnie ci to wynagrodzę.

- Nie musisz mi płacić. Coś jeszcze?

- Na razie nie. Ale trzymaj telefon przy sobie.

-  Zawsze  trzymam.  Wasze  pokoje  są  we  wschodnim
skrzydle. Ciao.

Popatrzyła na Collina i pomachała mu. Odmachał jej.

- To tylko dzieciak - powtórzyła zdziwiona.

TLR

ROZDZIAŁ 27

TLR

Dziś rozmawiałem z bratem.

background image

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Collin zdążył zasnąć w ciągu kilku minut, jakie zajęło nam
dojechanie  do  hotelu.  Zaparkowałem  od  wschodniej
strony  i  pochyliłem  się  nad  nim,  próbując  go  delikatnie
obudzić.

- Hej, kolego. Jesteśmy na miejscu.

Powoli otwarł oczy.

- Gdzie?

-  W  hotelu.  Sprawdzę  tylko  szybko  nasz  pokój  -
odpowiedziałem.

Pobiegłem na górę, otwarłem jeden z pokoi i zostawiwszy
uchylone drzwi, wróciłem z powrotem na dół.

- Wezmę cię na ręce, dobrze?

- Jasne.

Nie mógł ważyć więcej niż czterdzieści kilogramów, więc
bez  problemu  wniosłem  go  po  schodach,  położyłem  na
kanapie i wróciłem do samochodu po TLR

background image

walizkę. Potem usiadłem na krześle obok niego.

- Dobrze się czujesz? - spytałem.

Kiwnął  głową  potakująco,  choć  wyglądał,  jakby  go  coś
bolało.

- Wciąż ci niedobrze?

-Już nie.

- Włączyć telewizor?

Pokręcił głową. Jego twarz była zupełnie bez wyrazu.

- Kim jest Tommy? - spytał nagle cicho.

- Skąd znasz to imię? - krzyknąłem.

Moja gwałtowna reakcja przestraszyła go.

-  Przepraszam  -  dodałem  już  spokojniej.  -  Skąd  znasz  to
imię?

-  On  ma  tak  na  imię.  -  Wskazał  palcem  za  mnie.  Po
kręgosłupie  przebiegły  mi  dreszcze.  Odwróciłem  się,  ale
nikogo tam nie było. Przyklęknąłem obok Collina.

- Widzisz Tommy’ego?

background image

Przytaknął.

Odwróciłem  się  ponownie  w  stronę,  którą  wskazywał
palcem.

- Nikogo tam nie ma - powiedziałem, próbując przekonać
do  tego  faktu  samego  siebie.  Nie  chciałem  mu  wierzyć.
Serce  biło  mi  w  piersiach  jak  oszalałe.  Skąd  mógł
wiedzieć  o  Tommym?  Nawet  Addison  o  nim  nie
wiedziała. - Jeśli on tu jest -

dodałem - będzie to musiał udowodnić.

- Jest tam - odpowiedział Collin, wskazując jakiś metr na
lewo ode mnie.

-  Tamtego  ranka,  kiedy...  w  tamten  świąteczny  poranek
bawiliśmy się w my-

śliwych.  Polowaliśmy  na  tygrysa.  Jak  się  ten  tygrys
nazywał?

Nie wiem, czy spodziewałem się coś usłyszeć, poczuć, ale
nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili zwróciłem się do
Collina.

- Nic nie słyszałem.

Collin podrapał się po twarzy.

background image

- On mówi, że ten tygrys nazywał się Sandy Pazur.

TLR

Wstrząsnęły mną dreszcze, choć w pokoju nie było wcale
zimno. Mój brat był

tu ze mną. Poczułem, że zbiera mi się na wymioty. Kiedy
odzyskałem mowę, poprosiłem:

-  Collinie,  powiedz  mu,  że  przepraszam  i  że  jest  mi
strasznie przykro.

- On cię słyszy.

Spojrzałem na pustą przestrzeń, która była moim bratem.

-  Dlaczego  ja  nie  mogę  cię  zobaczyć?  -  Wyciągnąłem
rękę. Drżała. - Tommy, dotknij mojej ręki.

Nic nie poczułem.

- Collin?

-  Mówi,  że  nie  możesz  go  poczuć  -  rzeczowo  wyjaśnił
Collin.

- Czy on wie, że jest mi przykro?

background image

Collin odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

-  On  mówi,  że  czas  już,  abyś  przestał  mieć  wyrzuty
sumienia.

Moje oczy wypełniły się łzami.

-  Jak  mam  to  zrobić,  Tommy?  Jak  mogę  zapomnieć  o
winie?

Kiedy  Collin  odpowiedział,  wiedziałem,  że  to  ktoś  inny
przemawia jego ustami:

- Uratuj mamę. Uratuj samego siebie.

TLR

ROZDZIAŁ 28

TLR

Według mnie różnica między piekłem a niebem

polega nie na klimacie, lecz na towarzystwie.

Przebywanie wśród ludzi podobnych do nas

samych dla niektórych będzie niebem, dla innych  istnym
piekłem.

background image

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Po  wyjściu  od  Addison  Steve  zatrzymał  się  przy
pierwszym mijanym po drodze sklepie. Zostawiając dwie
ćwierćdolarówki,  zabrał  wszystkie  wystawione  gazety.
Kiedy  dotarł  do  biura,  jeden  z  egzemplarzy  rzucił  na
biurko  swojej  se-kretarce  z  poleceniem,  by  zrobiła
dwieście kolorowych kopii i nie łączyła do niego żadnych
rozmów.  Następne  cztery  godziny  spędził  przy  telefonie,
umawiając  wywiady  z  przeróżnymi  gazetami  i  stacjami
radiowymi. Proste prawo ekonomii:

„Im większy popyt, tym wyższa cena”.

Około czwartej zadzwonił do Rileya Franzena, jednego z
największych  klientów  firmy.  Dom  Franzena,  warta
siedem  milionów  rezydencja  w  stylu  kolo-nialnym,  stał  u
podnóża  Capitol  Hill.  Powierzchnia  tego  giganta  sięgała
niemal 4,5

tysiąca metrów kwadratowych, do tego dochodziły jeszcze
dwa domki dla gości.

Riley  Franzen  dorobił  się  na  nieruchomościach,  budując
ekskluzywne  centra  handlowe  i  kompleksy  sklepowo-
usługowe.  Miał  siedemdziesiąt  sześć  lat,  ale  przez

background image

wyniszczone  przyjemnościami  ciało  wyglądał  raczej  na
dziewięćdziesiątkę.

Od  chwili  gdy  zarobił  pierwszy  milion,  czerpał  z  życia
ponad miarę: drogie ko-TLR

biety,  trunki  i  cygara.  W  rezultacie  nabawił  się  rozedmy
płuc,  choroby  serca  i  co  najgorsze:  niewydolności
wątroby w czwartym stadium.

W  ciągu  ostatnich  kilku  miesięcy  doprowadziło  to  do
wodobrzusza  i  nagro-madzone  płyny  sprawiły,  że
wyglądał  jakby  był  w  dziewiątym  miesiącu  bliźnia-czej
ciąży. Otyłość, zły stan serca i płuc powodowały, że mimo
bogactwa i olbrzymich wpływów, nie miał wielkich szans
na  przeszczep.  Lekarze  uważali,  że  mógłby  nie  przeżyć
operacji  lub  źle  zareagować  na  terapię  lekową  po
zabiegu, nie mogli więc z przyczyn etycznych ryzykować,
a  poza  tym  nie  chcieli  stracić  zdrowego  narządu,  który
mógł ocalić kogoś innego.

Franzen  znalazł  dyskretną  klinikę  w  Szwajcarii,  która  za
odpowiednią  cenę  dla  swoich  zamożnych  pacjentów
zdobywała  narządy  -  ich  pochodzenie  w  najlepszym
wypadku  określano  jako  „nieznane”.  Poczynił  już
odpowiednie przygotowania do podróży. W międzyczasie
na wszelki wypadek zlecił firmie prawniczej sporzą-

background image

dzenie  testamentu.  W  zasadzie  nie  po  to,  by  kogoś
zabezpieczyć finansowo, ale dlatego, żeby mieć pewność,
że odpowiednie osoby nie dostaną ani grosza.

Pielęgniarka  Franzena  zaprowadziła  Steve’a  na  oszkloną
werandę.  Ostatni  raz  Steve  spotkał  Franzena  zaledwie
kilka  tygodni  wcześniej,  był  więc  zszokowany,  widząc,
jak  szybko  jego  stan  się  pogarszał.  Pierwszą  myślą,  jaka
przyszła mu do głowy, było to, że z niezapalonym cygarem
w ustach i długą siwą brodą Franzen wygląda jak ciężarny
Hemingway.  Rytmiczny  odgłos  pracującej  butli  tlenowej
odbijał  się  echem  w  wykafelkowanym  pomieszczeniu.
Bogacz  siedział  przy  szklanym  stoliku  i  rozwiązywał
krzyżówkę.  Obok  siebie  miał  filiżankę  i  dzbanek  z
herbatą.

- Dzień dobry, panie Franzen - przywitał się Steve, kładąc
na stole swą skó-

rzaną aktówkę.

Franzen odpowiedział, nie wyjmując z ust cygara:

- Dla niektórych.

TLR

Z  natury  był  zrzędliwy,  a  jego  zły  stan  zdrowia  z  czasem

background image

tylko pogorszył

sprawę.

- Proszę mi wierzyć, mój nie był wiele lepszy. Konam.

Franzen wyjął z ust cygaro i spojrzał na Steve’a.

- Nie mam pojęcia, co masz na myśli, ale jeśli umierając,
zdecydujesz  się  podarować  mi  swoją  wątrobę,  nie  będę
oponował.

Steve przysunął sobie krzesło i usiadł. Franzen wrócił do
krzyżówki.

-  Zakładam,  że  mój  testament  jest  już  w  końcu  gotowy  -
stwierdził oschle. -

Potrzebuję synonimu słowa „płonący”, na sześć liter.

- Nie wiem. Nie jestem dobry w te klocki.

-  To  samo  można  chyba  powiedzieć  o  klockach
prawniczych.  Papiery  miały  być  gotowe  kilka  tygodni
temu.

- Jest już na ukończeniu.

Franzen podniósł wzrok, jego oczy płonęły wściekłością.

background image

- Nadal nie jest gotowy? To po co marnujesz mój czas?

- Natrafiłem na coś, co z pewnością pana zainteresuje

- odpowiedział Steve, podając Franzenowi gazetę złożoną
w  ten  sposób,  by  na  wierzchu  był  artykuł  o  Collinie.  -
Czytał pan ten artykuł?

- Od lat czytam jedynie „The Wall Street Journal”.

-  Ale  ten  artykuł  będzie  pan  chciał  przeczytać  -  dodał
Steve, palcem wymownie stukając w gazetę.

Fotografie  przykuły  uwagę  Franzena.  Wsunął  okulary
głębiej na nos i zabrał

się za czytanie. Kiedy skończył, spojrzał na Steve’a:

- Znasz tego chłopca?

Steve się uśmiechnął.

- To mój syn.

Franzen  mocniej  się  opał;  zębami  trzonowymi  gryzł
końcówkę cygara.

- Naprawdę?

background image

TLR

- Collin mieszka z moją byłą żoną. Gdyby pan widział, co
się dzieje wokół

domu. Wygląda jak podczas Rose Paradę, z tą różnicą, że
platforma  jest  nieru-choma,  a  przemieszczają  się  tłumy
ludzi.  Zjeżdżają  się  z  całego  świata.  -  Steve  pochylił  się
w  stronę  Franzena  i  zniżył  głos,  by  dodać  słowom
dramatyzmu. - Ludzie są skłonni oddać całe majątki, byle
ich dotknął.

- I wszystko przez artykuł w porannym wydaniu „Salt Lake
Tribune”? -

sceptycznym tonem spytał Franzen.

- Oczywiście, że nie tylko. Wszystko jest też w Internecie.

Franzen raz jeszcze spojrzał na gazetę.

- Czy możesz go do mnie przywieźć?

Steve  dojrzał  desperację  w  oczach  starca  i  poczuł
dreszczyk emocji.

-

Właśnie po to tu przyszedłem, żeby ponegocjować

background image

-  wyjaśnił,  podgrzewając  atmosferę.  -  Myślę,  że  przy
odpowiedniej zachęcie, wszystko jest możliwe.

Zuchwalstwo prawnika rozwścieczyło Franzena.

-  Jestem  jednym  z  pierwszych  klientów  kancelarii  Hardy
Nelsen.  Byłem  z  wami,  kiedy  byliście  jeszcze  w
pieluchach.

- A teraz ty nosisz pieluchy.

Jego twarz poczerwieniała.

- Ty bezczelny sukin...

Steve znów mu przerwał.

- Nic z tego, Franzen. Nie jestem teraz w pracy. I nie mam
zamiaru  płaszczyć  się  przed  tobą  ani  kimkolwiek  innym.
Znam  wartość  tego,  co  posiadam.  Mogę  zarobić  w
godzinę  tyle,  ile  cała  firma  przez  rok,  a  to  oznacza,  że
przed godziną piętnastą jutrzejszego dnia mogę przejść na
emeryturę  z  zapierającą  dech  w  piersiach  sumką  na
koncie.  Ale  rozumiem,  że  nie  jesteś  zainteresowany.  -
Wstał,  podnosząc  swoją  walizkę.  -  W  końcu  to  twój
pogrzeb.

Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.

background image

TLR

Franzen wyjął cygaro z ust i odłożył je na stół.

- Zaczekaj, Park. Pogadajmy.

Steve  zatrzymał  się  w  pół  kroku  -  prawie  niezauważalny
uśmiech przemknął

po jego twarzy. Odwrócił się i spojrzał na starca.

- Szczerze, Riley, to tylko ze względu na naszą długoletnią
znajomość zaczą-

łem  od  ciebie.  -  Steve  wrócił  do  stolika,  świetnie  nad
sobą  panując.  -  Żeby  ci  uświadomić  skalę  tego
wszystkiego, 

powiem, 

że 

nawet 

szejkowie 

ze

Zjednoczonych  Emiratów  Arabskich  gotowi  są  przysłać
prywatne odrzutowce po mojego syna. To poważni rywale
nawet  dla  ciebie.  Wszystko  kręci  się  wokół  towaru  i
zapotrzebowania  na  niego.  Miliony  ludzi  szukają
lekarstwa,  a  jest  tylko  jedno  źródło.  -  Usiadł,  kładąc
między  nimi  swą  teczkę.  -  Niestety  mój  syn  jest  w  stanie
uleczyć konkretną liczbę przypadków rocznie, a ty, lepiej
niż  ktokolwiek  inny,  zdajesz  sobie  sprawę,  jak  niedobór
towaru  podnosi  jego  wartość.  Odkąd  sprawa  stała  się
głośna,  napływają  wciąż  nowe,  coraz  wyższe  oferty.
Wygra  ten,  kto  da  najwięcej.  Ja  ci  proponuję  ominięcie

background image

całej kolejki.

- Królestwo za konia - cicho odpowiedział Franzen.

- Nie proszę od razu o całe królestwo. Wystarczy szczypta
tego,  co  chciałeś  porozdzielać.  -  Steve  otwarł  walizkę.  -
Przez  ostatnie  trzy  tygodnie  przyglądałem  się  kwotom,
jakie 

chcesz 

zostawić 

niewdzięcznym, 

leniwym

pasierbom, na któ-

rych  wcale  ci  nie  zależy,  byłym  żonom,  których  nie
znosisz,  i  chytrym  instytucjom  charytatywnym,  które  masz
głęboko gdzieś. To twoje pieniądze. Powinieneś je wydać
na  siebie.-  Steve  podniósł  ze  stołu  cygaro.  -  Zawsze
wybierałeś  to,  co  najlepsze.  Zwłaszcza  cygara.  Wyobraź
sobie, że znów będziesz mógł zapalić. -

Spojrzał Franzenowi w oczy. - Pytanie, co jest dla ciebie
najważniejsze?

TLR

ROZDZIAŁ 29

TLR

Radość  z  sukcesów  dziecka  jest  czymś  zupełnie
naturalnym,  problem  zaczyna  się,  gdy  próbujemy
  się

background image

bogacić  na  ich  dokonaniach.  Czerpanie  zysków  z
osiągnięć własnego dziecka to rodzaj

emocjonalnego kazirodztwa.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Kiedy stanęły w drzwiach, Addison obładowana torbami,
Elizabeth  z  pleca-kiem  na  ramionach  i  wypchaną  żyrafą
pod pachą, jeszcze nie do końca otrzą-

snąłem się po zajściu z Tommym.

- Pomogę ci - zaoferowałem, biorąc bagaże od Addison.

- Dzięki. - Dostałem całusa w policzek. - Gdzie Collin?

- W sypialni, śpi. Masz coś jeszcze w samochodzie?

- Jeszcze kilka walizek. Ciężkich, przynajmniej dla mnie.

Zszedłem  do  samochodu  i  wniosłem  na  górę  resztę
bagażu. Kiedy wróciłem, stała w kuchni, przyglądając się
niewielkiej szafce wiszącej przy lodówce.

- Co ty tam masz w tej walizce? Ołów? - spytałem.

background image

- Przepraszam, to jedzenie. Połóż ją tutaj. Nie wiedziałam,
na  ile  wyjeżdżamy,  więc  opróżniłam  szafki.  -  Otwarła
walizkę i zaczęła ją wypakowywać, wkładając rzeczy od
razu do spiżarki. Przykucnąłem, żeby jej pomóc.

- Dzięki.

TLR

-  Patrząc  na  ilość  jedzenia,  jaką  zabrałaś,  wnioskuję,  że
tłum wciąż okupuje dom.

- I stale rośnie.

- Jak wam się udało wymknąć?

- To dopiero ekscytujące. Śledziło mnie co najmniej sześć
osób. Kiedy stanęłam na światłach przy zjeździe 72, jeden
facet  normalnie  wysiadł  ze  swojego  samochodu  i  zaczął
zaglądać do naszego. Kiedy się zapaliło zielone, pozostali
zaczęli  trąbić  na  niego  i  krzyczeć,  a  mnie  udało  się  ich
zgubić. Czuję się jak zbieg. - Wypuściła głośno powietrze.
- Collin zażył swoje tabletki?

- Tak.

- Dziękuję.

Podeszła do nas Elizabeth.

background image

- Mogę pooglądać telewizję, mamo?

- Nie, kochanie. Collin śpi.

- Możesz pooglądać w moim pokoju.

- Twoim pokoju? - zdziwiła się Addison.

- Zaraz za tymi drzwiami. Mam zamiar was pilnować.

Addison się uśmiechnęła.

- Mój ty bohaterze.

Zaprowadziłem  Elizabeth  do  swojego  apartamentu  i
włączyłem telewizor.

Kiedy wróciłem, Addison zdążyła już poukładać jedzenie
i czekała na mnie przy stole.

-  Zapomniałam  ci  powiedzieć,  że  mój  były  zjawił  się  u
nas rano.

- Zbieg okoliczności? - spytałem, siadając obok.

-  Tak,  oczywiście.  Ma  już  plan,  jak  dorobić  się  majątku
większego, niż posiada Warren Buffett*4.

- Dzięki Collinowi?

background image

-  A  jakżeby  inaczej.  Martwi  mnie  tylko,  że  nie  mogę
zabronić mu widywać się TLR

z dziećmi. Ma przyznane przez sąd prawo do odwiedzin.

-  Ale  wie,  że  leczenie  ludzi  pogarsza  stan  Collina,
prawda?

-  Mówiłam  mu,  ale  pamiętaj,  że  rozmawiamy  o  facecie,
który  nie  mógł  odwiedzić  Collina  w  szpitalu,  bo  musiał
wspierać  swoją  nową  żonę,  która  bardzo  się  stresowała
zbliżającą  się  sesją  zdjęciową.  On  na  wszystko  ma
wytłumaczenie.

Pokręciłem głową.

- Jak taka inteligentna kobieta jak ty mogła się zakochać w
takim facecie?

- Kiedyś był uroczy.

4

Warren Edward Buffett - amerykański inwestor giełdowy,
należący do ścisłej czołówki najbogat-szych ludzi świata.

- Tak, z tego co słyszę, przyjemniaczek pełną gębą.

-  Nie,  naprawdę,  na  początku  był  miły.  Słodki  jak  nie

background image

wiem  co.  Wszyscy  wokoło  powtarzali,  jaką  jestem
szczęściarą, że udało mi się go usidlić. A ja im wierzyłam.
Omamił  wszystkich  z  wyjątkiem  mojego  ojca.  Tata  go
przejrzał.

Pytał mnie ciągle, czy jestem pewna, że chcę go poślubić.
Prawda  jest  taka,  że  bałam  się,  że  nikt  inny  mnie  nie
zechce.

- Że nikt cię nie zechce?

Uśmiechnęła się.

- Wiem, że ty uważasz, że jestem piękna. To urocze. Ale ja
wyładniałam  bardzo  późno.  Jako  nastolatka  byłam  płaska
jak  deska,  nosiłam  aparat  ortodon-tyczny  na  zębach  i
miałam  trądzik  młodzieńczy.  Nikt  mnie  nie  zapraszał  na
bale.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

- Mogę pokazać ci zdjęcia - uśmiechnęła się nieśmiało. -
Ale dziękuję.

- Kiedy się zorientowałaś, że Eden zamieszkują węże?

-

W  dniu  ślubu.  Dojrzałam  jego  drugą  naturę.  Chodziło  o

background image

drobnostkę.  Na  policzku  wyskoczył  mi  pryszcz.
Oczywiście  wpadłam  w  panikę  i  nałożyłam  na  twarz
chyba  tonę  pudru,  żeby  go  przykryć.  Powiedziałam  o  tym
Steve’owi z nadzieją, że jakoś podtrzyma mnie na duchu.
Wiesz, że powie coś w stylu: „nie TLR

przejmuj  się”  albo  „nic  nie  widać”.  Ale  on  się  na  mnie
wkurzył.  Szybko  się  zorientowałam,  że  w  życiu  ze
Steve’em liczyć się będą głównie pozory. Chyba właśnie
dlatego  nigdy  nie  zbliżył  się  do  naszego  syna.  Collin  nie
miał  mu  nic  do  za  oferowania.  Mój  mąż  nie  pragnął
małego dobrego chłopczyka, ale małego chłopczyka, który
byłby  w  czymś  dobry.  Kogoś,  kto  jego  samego  stawiałby
w  jak  najlepszym  świetle.  Collin  nie  mógł  sprostać  temu
zadaniu.  -  Jej  oczy  zwilgot-niały.  -  Ale  najbardziej  bolał
mnie  fakt,  że  wciąż  próbował.  Próbował  robić  rzeczy,  z
których  ojciec  mógłby  być  dumny.  Rysował,  rzeźbił  z
gliny. Naprawdę chciał go zadowolić. Ale nigdy mu się to
nie udało.

- Aż do teraz.

- Aż do teraz. Teraz tatuś jest z niego dumny, jakby został
co  najmniej  kolejnym  Babe’em  Ruthem*5  -  przyznała,
potrząsając  głową.  -  Jakiś  miesiąc  po  tym,  jak  nas
zostawił,  znajomy  dał  mi  książkę  o  chorobach
psychicznych.  Jeden  z  opisanych  przypadków  jak  ulał
pasował do Steve’a. Naprawdę, kropka w kropkę.

background image

Można by spokojnie zamienić nazwiska.

- Natknąłem się w życiu na zdecydowanie zbyt wiele osób
z  zaburzeniami  psychicznymi  -  zauważyłem.  -  Umiejętnie
roztaczają wokół siebie swój urok, do momentu aż dostają
to,  co  chcą.  Jeśli  nie,  wychodzi  z  nich  Ted  Bundy.
Przesłuchiwałem  kiedyś  gościa:  bez  dwóch  zdań,  nie
wszystko było z nim w po-rządku - wstał nagle w środku
rozmowy i chciał tak po prostu wyjść.

-I pozwoliłeś mu?

-  O  nie.  Powaliłem  go  na  podłogę,  nim  doszedł  do  holu.
Policjanci zakuli go w kajdanki i zawlekli do radiowozu.
Swoją  drogą  szkoda,  że  się  na  mnie  nie  za-machnął,
miałem  go  naprawdę  dość  i  chętnie  bym  mu  dołożył.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele niepoczytalnych
osób żyje obok nich.

A  ja  popełniłam  błąd  i  zakochałam  się  w  takiej  osobie.
Tylko  dlaczego  ciągle  musimy  płacić  za  stare  błędy?
Czemu muszą za nie płacić nawet nasze dzieci?

- Cóż, ja też przez cale życie za coś pokutuję.

TLR

- Muszę ci powiedzieć, że Collin zwymiotował kilka razy

background image

po tym, jak wyjechaliśmy z domu.

Ukryła twarz w dłoniach.

- Gdyby tylko mógł uleczyć sam siebie - westchnęła cicho
i spojrzała na mnie.

- A ty jak się czujesz? Wyglądasz na zdenerwowanego.

- Jestem zmęczony. Spałem tylko kilka godzin.

- A ja wyciągnęłam cię z łóżka. Przepraszam, że cię w to
wszystko wcią-

gnęłam.

5 Pseudonim George’a Hermana Rutha Juniora - słynnego
pałkarza Boston Red Sox, który u szczytu kariery zarabiał
więcej pieniędzy niż prezydent USA.

- Nie przepraszaj.

- Rozmasować ci plecy?

Zadanie tego pytania wymagało sporo odwagi.

- Tak, przydałby mi się masaż.

-  Pójdziemy  do  twojego  pokoju.  -  Wzięła  mnie  za  rękę  i

background image

mijając  Elizabeth,  poprowadziła  do  sypialni  w  moim
apartamencie.

-  Lizzy,  będę  teraz  masować  pana  Hursta,  więc  nie
przeszkadzaj nam, jeśli nie będzie to konieczne.

- Dobrze, mamo.

Gdy  weszliśmy  do  sypialni,  pomogła  mi  zdjąć  koszulę.
Położyłem  się  na  łóżku,  a  ona  przyklękła  i  zaczęła
ugniatać  kolejne  partie  moich  pleców,  kierując  się  w
stronę szyi.

-  To  ja  powinienem  zrobić  masaż  tobie  -  stwierdziłem.  -
To ty jesteś bardziej zestresowana.

-  Właśnie  tak  sobie  radzę  ze  stresem.  Najlepszym
sposobem na wyleczenie siebie jest leczenie innych.

- Chyba że jest się Collinem.

Na te słowa nacisk jej rąk nieco złagodniał. Odwróciłem
się, by spojrzeć w jej TLR

twarz, i zobaczyłem na niej ogromny ból.

- Przepraszam. - Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
Zasnąłem, tuląc ją w ramionach.

background image

ROZDZIAŁ 30

TLR

A Earl dalej sobie pływa i pływa, i pływa.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Gdy  się  obudziłem,  byłem  sam.  Naciągnąłem  koszulę  i
podszedłem  do  drzwi  oddzielających  nasze  pokoje.
Zapukawszy  raz,  otwarłem  je.  Addison  kroiła  w  kuchni
ser.

- I jak tam drzemka?

Ziewnąłem.

- Super. Długo spałem?

- Prawie cztery godziny.

- O kurczę.

-  Należał  ci  się  odpoczynek.  Miche  dzwoniła  jakąś
godzinę  temu,  żeby  sprawdzić,  czy  wszystko  gra.  Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciw, że odebra-

background image

łam twój telefon.

-  Nie  mam.  -  Znów  ziewnąłem.  -  Skoczę  na  siłownię,  a
potem  do  siebie  po  parę  rzeczy  i  przy  okazji  nakarmię
Earla.

- Kim jest Earl?

- To moja rybka.

Uśmiechnęła się.

TLR

- Zabierałam się właśnie za grillowane kanapki z seiflDfr
i zupę pomidorową.

Zostawić ci?

-  Dzięki,  ale  zajmie  mi  to  trochę  czasu,  więc  przekąszę
coś po drodze.

Dobrze  było  znowu  poćwiczyć.  Spędziłem  na  siłowni
kilka  dobrych  godzin,  głównie  podnosząc  ciężary.  W
drodze do domu na szybko wsunąłem hamburgera.

Gdy dotarłem do mieszkania, wziąłem prysznic, ogoliłem
się  i  spakowałem  do  torby  ciuchy  oraz  przybory
toaletowe. Tym razem pamiętałem również o płaszczu.

background image

Wychodząc, wrzuciłem do akwarium szczyptę jedzenia dla
rybek. Wróciłem do hotelu koło dziewiątej. Dzieciaki już
spały. Wtulona w kanapę Addison robiła na drutach.

- Wszystko w porządku w domu?

- Jak zawsze.

- A Earl?

- Earl ma się dobrze.

- Co to za rybka?

- Nie wiem. Pomarańczowa. Kosztowała trzy dolary.

- Kto opiekuje się Earlem, kiedy wyjeżdżasz?

- Nikt. Earl nie zdechnie. Wszystkie inne rybki mi zdechły.
Zdechł  nawet  skalar,  za  którego  dałem  dwadzieścia  pięć
dolarów. Ale Earl nie zdechnie. Chociaż na to czekam, bo
nie  mam  serca  spuścić  go  w  toalecie,  a  chcę  się  pozbyć
akwarium.

Roześmiała się.

- Jak można nazwać rybkę Earl?

- Wziąłem to imię z piosenki Dixie Chicks „Żegnaj, Earl”.

background image

Ale  Earl  nie  zdechnie.  My  zdążymy  poumierać,  a  Earl
będzie  sobie  pływał.  To  taka  wodna  wersja  króliczka  z
reklamy baterii Duracel.

- Jesteś okrutny.

-No coś ty.

TLR

-  Wyjdźmy  na  zewnątrz  pogadać  -  zaproponowała,
odkładając na bok druty.

Usiedliśmy  na  schodach.  Zostawiła  uchylone  drzwi,  tak
żeby  słyszeć,  gdyby  któreś  z  dzieci  się  obudziło.
Powietrze  było  słodkie  i  wilgotne,  co  zapowiadało
nadchodzącą śnieżycę. Addison spojrzała w górę.

- Lubię takie powietrze. Co zapowiadają na jutro?

- Zdaje się, że jakieś dwadzieścia centymetrów śniegu. To
powinno przegonić fanów Collina.

-  Mam  nadzieję  -  westchnęła,  opierając  głowę  na  moim
ramieniu.  Objąłem  ją  i  siedzieliśmy  tak  w  ciszy  przez
chwilę.

- Będę chyba musiała pogodzić się z tym, że z Colli- nem
wcale nie jest lepiej.

background image

Mam  przeczucie,  że  wydarzy  się  coś  strasznego  -
spojrzała na mnie. - Ale nic mu nie będzie, prawda?

Nie chciałem odpowiadać na to pytanie.

- Będzie, co ma być.

- Niezbyt to pocieszające.

Przytuliłem ją mocniej.

- Pamiętasz, jak spytałeś, kiedy po raz pierwszy odkryłam,
że Collin ma dar uzdrawiania? Nie powiedziałam ci całej
prawdy. - Potarła dłonią moje kolano. -

To  mnie  pierwszą  wyleczył.  Jeszcze  kilka  lat  przed  jego
operacją  serca  zachoro-wałam  na  toczeń,  którego  lekarze
długo  nie  potrafili  zdiagnozować.  Początkowo  objawiał
się  głównie  ogromnym  zmęczeniem,  stawiano  więc  na
mononukleozę, wirus Epsteina-Barr i zespół chronicznego
zmęczenia.  Steve  wiecznie  wtedy  na  mnie  krzyczał,
twierdząc, że to po prostu moje lenistwo. Potem na mojej
twarzy  pojawił  się  ogromny  rumień  w  kształcie  motyla.
Dopiero wtedy mój lekarz się zorientował, co to takiego.
Kiedy  powiedziałam  Steve’owi  o  diagnozie,  zapytał,  czy
to śmiertelna choroba. - Spuściła wzrok. - Sposób, w jaki
zadał to pytanie...

background image

Masz pojęcie, jak boli świadomość, że małżonek pragnie
twojej śmierci? Po czasie dowiedziałam się, że już wtedy
miał romans. Zostawił mnie parę miesięcy później.

TLR

Kilka tygodni po operacji serca, kiedy kładąc go do łóżka,
łaskotałam  go  po  plecach,  Collin  nagle  się  odwrócił  i
dotknął  mojej  twarzy.  Całym  moim  ciałem  wstrząsnęła
ogromna  fala  energii.  Sam  tego  doświadczyłeś,  więc
wiesz,  jaką  ma  siłę.  Nie  miałam  pojęcia,  co  się
wydarzyło, myślałam, że to jakieś uderzenie go-rąca. Ale
nazajutrz  zniknęła  opuchlizna,  wykwity  na  twarzy  i  znów
poczułam się sobą.

- Rewelacja.

-  Początkowo  też  tak  myślałam.  Ale  następnego  dnia
Collin  był  tak  słaby,  że  nie  umiał  wstać  z  łóżka.  Niecały
miesiąc później okazało się, że ma białaczkę.

Myślę, że moje uzdrowienie miało bezpośredni wpływ na
jego nowotwór.

- Tego nie możesz wiedzieć.

- Pewności nie mam. A jeśli rzeczywiście tak było?

background image

-  Myślę,  że  Collin  dokonał  wyboru  i  gdyby  raz  jeszcze
miał wybierać, i tak by cię uleczył.

Wzięła mnie za rękę i przytuliła się. Siedzieliśmy w ciszy.
Po dziesięciu minutach zaczął padać śnieg.

TLR

ROZDZIAŁ 31

TLR

Nasze czyny nie są strzałami, które

wypuszczone znikną gdzieś w kosmosie,

są raczej bumerangami, które wrócą do nas

prędzej czy później.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wczesnym niedzielnym porankiem odśnieżarki pracowały
pełną  parą.  Ich  buczenie  obudziło  mnie  jeszcze  przed
świtem. Poleżałem chwilę, wpatrując się w sufit, a potem
odsunąłem  zasłony  i  wyjrzałem  na  tyły  hotelu  i  pobliski
sklep  wielobranżowy.  Na  ulicach  leżało  chyba  z

background image

trzydzieści centymetrów śniegu.

Chwyciłem 

książkę, 

najnowszy 

thriller 

Davida

Baldacciego,  i  czytałem,  dopóki  gdzieś  koło  siódmej  nie
usłyszałem  dźwięków  telewizora  dochodzących  z
apartamentu  obok.  Szybko  się  ubrałem  i  delikatnie
zapukałem  do  drzwi  łączących  nasze  pokoje.  Otwarła  mi
Addison,  z  rozczochranymi  włosami  i  we  frotowym,
sięgającym kostek szlafroku.

- W samą porę na filiżankę kawy - powitała mnie.

Wszedłem do środka. Elizabeth siedziała po turecku przed
telewizorem  i  oglądała  kreskówkę  z  Królikiem  Bugsem.
Usiadłem przy kuchennym stole.

- Collin ciągle śpi?

-  Tak.  Wiercił  się  i  przewracał  z  boku  na  bok  całą  noc.
Jestem wykończona.

Chcesz cukru czy słodziku? TLR

- Dwie saszetki słodziku.

Wsypała je do kawy i postawiła przede mną filiżankę.

- Jakie masz plany na dzisiaj?

background image

-  Pomyślałem,  że  przejadę  koło  waszego  domu  i
sprawdzę,  jak  wygląda  sytuacja.  -  Upiłem  łyk  kawy.  -
Miche  obiecała,  że  zajmie  się  dzisiaj  dziećmi,  jeśli  dasz
się  zaprosić  na  kolację.  Tym  razem  nie  będziemy
wyłączać telefonów.

- Wspaniale.

Zamieszała śmietankę w swojej kawie, podeszła do mnie i
usadowiła  się  na  moich  kolanach.  Objąłem  ją  w  talii  i
pocałowałem.

- Fuj - skomentowała Elizabeth.

-  Przyzwyczajaj  się  lepiej,  koleżanko  -  odpowiedziała
Addison i patrząc mi w oczy, dodała: - Ty też.

Po kolejnym pocałunku spytała:

- Czy to nie zabawne? I oto jesteśmy w punkcie wyjścia,
uwięzieni w zasy-panym śniegiem hotelu.

- Biorąc pod uwagę towarzystwo, znów nie ma powodów
do narzekań - odpowiedziałem.

-Najmniejszych.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 32

TLR

W Biblii jest taka jedna historia

o sadzawce Betesda.

„Wśród nich leżało mnóstwo chorych:

niewidomych, chromych, sparaliżowanych,

którzy czekali na poruszenie się wody. Anioł

bowiem zstępował w stosownym czasie

i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził

po poruszeniu się wody, doznawał

uzdrowienia niezależnie od tego,

na jaką cierpiał chorobę”.'6

Ta historia w jakiś sposób

się powtarza w przypadku Collina.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

6 J 5, 3-4, IV wyd. Biblii Tysiąclecia

Naiwnie  wierzyłem,  że  nocna  zamieć  przerzedzi  trochę
szeregi  zdesperowa-nych  koczowników  pod  domem
Addison.  Nie  mogłem  się  bardziej  pomylić.  Jeśli  już,  to
tłum raczej pęczniał, aniżeli topniał. Po obu stronach ulicy
ciągnął  się  sznur  samochodów  kempingowych,  przyczep,
większość z tablicami rejestra-cyjnymi z innych stanów.

Kiedy podszedłem bliżej domu, zamurowało mnie. Taśma
policyjna była co prawda nietknięta, ale tuż za nią ponad
dwadzieścia  osób  wyciągało  ręce  w  stronę  domu,
zapewne  próbując  wchłonąć  uzdrawiającą  moc,  jaka
miała  z  niego  ema-nować.  Ludzie  sprzedawali  świece  i
różańce.  Jeden  mężczyzna  oferował  kar-teczki  z
modlitwami,  na  których  widniało  zdjęcie  Collina,
najwidoczniej  wycięte  z  jakiejś  szkolnej  grupowej
fotografii.

Kiedy  próbowałem  wjechać  na  podjazd,  jeden  z
funkcjonariuszy  natychmiast  ruszył,  by  mnie  zatrzymać.
Rozpoznałem kapitana Johnsona i pomachałem mu.

Podszedł do mnie.

-  Pomyślałby  pan?  Zakładaliśmy,  że  dawno  już  ich  tu  nie

background image

będzie. Tymczasem TLR

tu się zrobił jakiś festyn.

- Brakuje tylko budek z hot dogami i brodatych kobiet.

- Wcale nie - odpowiedział Johnson. - Koło południa ma
tu przyjechać cię-

żarówka, z której będą sprzedawać hot dogi i inne szybkie
dania.  A  kobietę  z  brodą  zdaje  się  widziałem  rano,  no
chyba że był to najbrzydszy facet na święcie.

Szczerze się uśmiechnąłem.

- Wydarzyło się coś szczególnego?

-  Zeszłej  nocy  ich  śpiewy  doprowadzały  do  szału
sąsiadów.  Około  pierwszej  facet  włamał  się  do  piwnicy,
musieliśmy go zakuć i siłą wywlec na zewnątrz.

Przypuszczam, że na dole jest jakiś pokój. Gość krzyczał,
że w piwnicy urzą-

dzono świątynię.

-  To  jej  pokój  do  masażu  -  odpowiedziałem.  -  Addison
jest masażystką.

background image

-  Po  całej  tej  aferze  nie  powinna  narzekać  na  brak
klientów.  Atak  poza  tym,  było  całkiem  spokojnie.  Wie
pan, co jest najśmieszniejsze? Niektórzy lekarze złożyli na
chłopca  skargi  w  prokuraturze,  zarzucając  mu,  że  bez
dyplomu prak-tykuje medycynę.

- I co niby chcą zrobić? Pozwać go? - spytałem.

-  Pewnie  znajdą  się  i  tacy.  Niech  Bóg  błogosławi
Amerykę, kraj procesów sądowych.

Pokiwałem głową.

- Addison zostawiła część lekarstw Collina. Mogę wejść
do środka?

-  Jasne,  proszę  powiedzieć  McClowsky’emu,  że  ma  pan
moje pozwolenie.

- Dzięki.

Siedzący  na  kanapie  przed  drzwiami  funkcjonariusz,  za-
czytany  w  należącym  do  Addison  „Cosmopolitanie”,
podniósł głowę, gdy zbliżyłem się do drzwi.

- Posterunkowy McClowsky? Johnson mnie wpuścił.

- W porządku.

background image

W szafce w łazience odnalazłem tabletki, potem podlałem
kwiatki na para-TLR

pecie w kuchni i wróciłem do samochodu.

Nim  wsiadłem  do  środka,  zauważyłem  mężczyznę
stojącego  przy  olbrzymim  pudle,  na  którym  czarnym
markerem było nabazgrane: PRZEDMIOTY, KTÓRE

MAJĄ MOC UZDRAWIANIA. Podszedłem do niego.

- Co Pan tu ma?

- Sprzedaję osobiste rzeczy tego chłopca. One mają moc.

- Naprawdę? A skąd pan je wziął?

- Jestem przyjacielem rodziny.

- Czyżby?

- Jasne, znamy się z Allison od lat.

- Z Allison?

-  Tak  ma  na  imię  matka  chłopca.  Wiedziałem  od  samego
początku,  że  dzieciak  jest  wyjątkowy.  Kiedyś  na
garażowej 

wyprzedaży 

kupiłem 

jego 

czapkę,

podarowałem  ją  siostrzenicy,  która  cierpiała  na  autyzm.

background image

Dziś jest zupełnie zdrowa.

- Czapka?

-  Nie,  siostrzenica.  Lekarze  mówią,  że  to  cud.  Po
trzydzieści  lat  w  zawodzie  i  nigdy  czegoś  takiego  nie
widzieli.  Wczoraj  sprzedałem  parę  skarpetek  facetowi,
który  cierpiał  na  artretyzm.  Od  razu  założył  je  sobie  na
dłonie.  Był  u  mnie  dziś  rano,  twierdził,  że  już  czuje  się
lepiej.

- Za ile sprzedał pan te skarpetki?

- Sto dolarów. Zaczęły działać od razu.

- Niesamowite.

-  Jeszcze  jak,  mają  moc  uzdrawiania.  A  mam  tu  rzeczy,
których moc jest o wiele większa. Proszę tylko spojrzeć.

-  Niesamowite  jest  to,  że  udało  się  panu  wydębić  od
jakiegoś  frajera  sto  dolarów  za  czyjeś  zużyte  skarpetki.  -
Sięgnąłem do kartonu i wyciągnąłem T-shirt.

-  Nie  pozwoliłem  panu  dotykać.  Nie  chcę,  by  te
przedmioty utraciły cokolwiek ze swojej mocy.

TLR

background image

Koszulka  była  ewidentnie  zbyt  duża  jak  na  Collina.
Wrzuciłem ją z powrotem do kartonu.

- A co gdy wszystko pan wyprzeda?

-  W  garażu  mam  jeszcze  cały  wagon  jego  rzeczy.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

- Och, nie wątpię.

ROZDZIAŁ 33

TLR

To  drobne  bezinteresowne  przysługi  oddane  komuś
procentują najbardziej.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Addison  zmartwiła  się  na  wieść  o  tym,  że  tłum  przed  jej
domem jeszcze się powiększył. Nadzieja na szybki powrót
do normalnego życia powoli się ulatniała.

Cieszyłem  się,  że  wychodzimy  wieczorem  -  dobrze  jej
zrobi kolacja na mieście.

Miche 

przyjechała 

pół 

godziny 

wcześniej,

background image

podekscytowana możliwością spę-

dzenia czasu z Collinem i Elizabeth i obładowana bajkami
dla dzieci, które po-

życzyła  po  drodze  od  koleżanki.  Cieszyła  się,  że  znów
widzi nas razem.

-  Dobra,  Miche  -  zacząłem  ją  instruować.  -  Idziemy  na
kolację.  Możesz  dzwonić  na  moją  komórkę.  Przez  cały
czas będę miał ją włączoną.

- Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Bawcie się
dobrze.

Miche  zrobiła  dzieciakom  makaron  z  serem  na  kolację,  a
kiedy  skończyły  jeść,  wysłała  je  do  pokoju  Collina,  by
pooglądały  telewizję.  Sama  w  tym  czasie  po-zmywała
naczynia, zrobiła popcorn, a potem do nich dołączyła.

- Macie tu popcorn, tylko nie porozsypujcie.

- A jeśli rozsypiemy? - spytała Elizabeth.

- To będziecie pomagać mi sprzątać.

- Ma pani swoje dzieci? - spytał Collin.

TLR

background image

- Nie.

Elizabeth przyjrzała jej się uważniej.

- Ale przecież ma pani już tyle lat, że mogłaby pani mieć?

- Dziękuję ci bardzo, Elizabeth - odpowiedziała. - Należy
ci  się  za  to  dodatkowy  popcorn.  Tak  prawdę  mówiąc,  to
oboje  z  mężem  bardzo  chcielibyśmy  mieć  dzieci,  ale
lekarze mówią, że nie możemy.

- Dlaczego? - spytał Collin.

- Coś w moim organizmie nie pracuje jak należy.

- Jest zepsute? - spytała Elizabeth.

- Właśnie.

- Szkoda - odpowiedziała Elizabeth. - Byłaby pani dobrą
mamą.

-  Dziękuję  ci,  kochanie,  ale  nie  jest  tak  źle.  Adoptujemy
dziecko.  Na  świecie  jest  mnóstwo  dzieci,  które  nie  mają
rodziców,  więc  może  to  Bóg  chce,  abyśmy  właśnie  tak
zrobili.

- I to Bóg zdecydował, że nie może pani mieć dzieci? - z
niedowierzaniem spytał Collin.

background image

- Nie, myślę, że czasami coś się dzieje po prostu tak, a nie
inaczej - zmusiła się do uśmiechu, licząc na szybką zmianę
tematu. - No dobra. Zobaczmy, co my tu mamy. - Zaczęła
grzebać  w  plecaku  pełnym  bajek  i  gier  wideo.  -  Sponge
Bob  Kanciastoporty,  Tom  i  Jerry,  Aladyn,  Scooby  Doo  i
stary dobry Shaggy Dog.

- Scooby Doo - zadecydował Collin.

- Scooby Doo - zawtórowała mu Elizabeth.

Miche włączyła film i rozsiadła się na łóżku, opierając się
o poduszki. Elizabeth wdrapała się na jej kolana, prosząc,
by  zaplotła  jej  włosy.  Potem  Collin  poprosił,  by
podrapała go po plecach.

Nim  film  się  skończył,  oboje  smacznie  już  spali.  Miche
zaniosła  Elizabeth  do  salonu,  ułożyła  ją  na  kanapie  i
wróciła do sypialni. Collin właśnie się obudził.

-  Wszystko  w  porządku,  kolego?  -  Zasnąłeś.  -  Miche
przykryła go po samą TLR

szyję,  potem  zgasiła  wszystkie  światła  z  wyjątkiem
jednego w podłodze.

- Nie za jasno?

background image

- Lubię zapalone światło.

- W porządku.

- Kiedy moja mama wróci?

- Niedługo. Ale będę tu z wami do tej pory.

- Pani Miche?

-Tak?

- Jest pani bardzo miła.

- Dziękuję, Collinie. Ty również.

- Mogę panią uściskać?

Miche się uśmiechnęła.

- Dziękuję. Będzie mi miło.

Pochyliła  się  nad  chłopcem,  a  ten  objął  ją  ramionami.
Poczuła  wówczas  coś  niewyobrażalnie  pięknego,  coś,  co
nie wiedzieć czemu, wzruszyło ją do łez.

- Naprawdę jesteś wyjątkowym chłopcem, wiesz?

Nie odpowiedział, tylko opadł z powrotem na poduszkę I

background image

zamknął oczy.

Miche pocałowała go w czoło.

- Dobranoc, mały mężczyzno.

TLR

ROZDZIAŁ 34

TLR

Wszyscy  jesteśmy  księżycami.  Niektórzy  tylko  lepiej
ukrywają swoją ciemną stronę
.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Zjedliśmy  kolację  w  mieszczącej  się  w  piwnicach
budynku włoskiej restauracji o nazwie Michelangelo’s. W
tej  prawdziwej  włoskiej  knajpce  wszyscy  pracownicy
byli  imigrantami  z  Lukii,  szczęśliwymi  posiadaczami
Zielonej  Karty.  Ob-sługujący  nas  kelner  bez  słowa
przeprosin  wyjaśnił,  że  ich  niewielka  kuchnia  dysponuje
jedną  kuchenką  z  czterema  palnikami,  tak  więc  będziemy
musieli  za-mówić  to  samo  danie.  Wybraliśmy  ravioli  z
dynią w szafranowym sosie.

background image

Po  kolacji  pojechaliśmy  na  wzgórze,  by  po  zmierzchu  z
góry popatrzeć na do-linę. Niebo było czyste z wyjątkiem
paru  pasm  chmur,  które  wyglądały  jak  smugi  rozlanego
mleka.

-

Zdajesz sobie sprawę z tego, jaki jesteś wspaniały?

- spytała Addison.

- Dałaś się omamić.

Skrzywiła się.

- Za każdym razem, gdy mówię, że jesteś wspaniały, ty się
odgryzasz.

- Tak naprawdę to mnie nie znasz.

TLR

- Czyżby? Czyli nie jesteś gościem, który mając zapalenie
oskrzeli, chciał

oddać zupełnie obcej osobie swój pokój? Ani mężczyzną,
który  pospieszył  na  ratunek  mojej  rodzinie  po  tym,  jak
bezmyślnie wyrzuciłam go ze swojego życia?

background image

Ani  facetem,  który  traktuje  mnie  jak  królową?  To  też  nie
ty?

Spuściłem wzrok.

-  Natanie,  każdy  ma  jakąś  tajemnicę.  I  wszystkim  się
wydaje,  że  ukochana  osoba  przestanie  ich  kochać,  gdy
pozna  prawdziwą,  ukrytą  pod  maską  twarz.  Nie  jesteś
wyjątkiem.  Aleja  dostrzegam  prawdziwego  ciebie.
Szkoda, że ty tego nie widzisz. - Delikatnie potarła swoją
dłonią  o  moją.  -  To  ma  coś  wspólnego  z  tym,  co
zobaczyłeś podczas masażu, prawda? Z twoim bratem?

Gdybym wciąż cierpiał na syndrom Tourette’a moje ciało
szalałoby zapewne jak nakręcana kluczykiem małpka. Nie
spojrzałem jej w twarz, jedynie skinąłem głową.

- Cokolwiek mi powiesz, nie sprawi to, że będę cię mniej
kochać - oświadczyła.

Ciężko było mi w to uwierzyć. Jednak bywają chwile, gdy
utrzymywanie czegoś w sekrecie staje się boleśniejsze od
powiedzenia  prawdy.  Byłem  już  zmęczony  czekaniem  na
moment, gdy mój wreszcie eksploduje z pełną siłą.

Spuściłem wzrok na kierownicę.

- Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłem.

background image

- Wszystko zostanie między nami.

Minęła kolejna minuta ciszy, nim się odezwałem.

- Zabiłem swojego brata.

Spojrzałem na nią, spodziewając się ujrzeć na jej twarzy
przerażenie. Ale ona wyglądała na zamyśloną. W każdym
razie na pewno nie tak, jak ktoś szykujący się do ucieczki.

- Opowiedz mi o tym.

- Miałem jakieś osiem lat, a mój brat Tommy dwanaście.
Był  pierwszy  dzień  świąt.  Tata  podarował  Tommy’emu
strzelbę kaliber 22. Ojciec uważał, że każdy TLR

mężczyzna powinien mieć swoją broń, jej kupno traktował
jak  swego  rodzaju  inicjację.  Matka  ostro  protestowała,
ale i tak postawił na swoim. Bawiliśmy się z Tommym w
myśliwych.  -  Przerwałem  na  chwilę.  -  Nawet  nie
pamiętam  momentu,  kiedy  pociągnąłem  za  spust.  Tylko
samą  eksplozję.  I  krew  wszędzie  dookoła.  I  wzrok,
którego nie spuścił ze mnie ani na moment. Nawet gdy już
nie żył, jego oczy pozostały szeroko otwarte i w dalszym
ciągu  wpatrywały  się  we  mnie.  To  właśnie  te  oczy
zobaczyłem podczas twojego masażu.

Addison objęła mnie, przyciągnęła moją głowę do swojej

background image

piersi i mocno przytuliła.

Wtulony w jej rytmicznie unoszącą się i opadającą klatkę
piersiową,  słyszałem  bicie  jej  serca.  To  było  uczucie,  za
którym tęskniłem prawie dwadzieścia lat. W tej chwili po
prostu  chciałem  się  zatracić  w  tej  wspaniałej  kobiecie.
Przeczesała  palcami  moje  włosy  i  pocałowała  mnie  w
czoło.

-  Mama  obwiniała  mnie  o  śmierć  Tommy’ego.  Do  ojca
miała żal za to, że kupił

broń.  Obaj  czuliśmy  się  winni.  Kiedy  przyszły  kolejne
święta,  ojciec  zastrzelił  się  ze  strzelby,  którą  kupił
mojemu bratu.

- Przykro mi.

-  Moja  matka  nigdy  nie  wybaczyła  mi  śmierci  żadnego  z
nich,  zresztą  ja  też  nie  potrafiłem  wybaczyć  samemu
sobie. I nagle wczoraj... - Podniosłem głowę, by spojrzeć
jej  w  oczy.  -  Wczoraj  Collin  widział  Tommy’ego.
Przekazał mi jego słowa.

-  I  co  powiedział?  -  spytała  po  chwili,  zupełnie
zaskoczona.

- Że już czas, abym przestał mieć wyrzuty sumienia. I żeby

background image

się  uwolnić,  najpierw  muszę  uwolnić  moją  matkę.  -
Głośno  przełknąłem  ślinę.  -  Muszę  się  z  nią  zobaczyć.
Dasz sobie jutro radę sama?

- Jasne.

- Pomyślałem, że pojadę do niej po pracy.

Pogłaskała  mnie  po  plecach  i  na  powrót  przyciągnęła  do
siebie.

TLR

- Ogromny ciężar spadł mi z serca, gdy powiedziałem ci,
kim naprawdę jestem.

Nigdy  bym  nie  przypuszczał,  że  będziesz  mnie  po  tym
kochać.

Pocałowała mnie w czoło.

-  Kocham  cię  teraz  bardziej,  bo  lepiej  cię  poznałam.
Chcę, żebyś i ty dostrzegł

coś,  co  dla  mnie  jest  zupełnie  oczywiste.  To,  jaki  jesteś
wspaniały.

Zamknąłem oczy i pozwoliłem sobie zatopić się w cieple
jej miłości.

background image

ROZDZIAŁ 35

TLR

Miłość  i  przebaczenie  często  znajdujemy  dopiero  w
chwili, gdy umiemy o nich głośno powiedzieć.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wróciliśmy do hotelu krótko po północy. Miche siedziała
na kanapie zagłę-

biona w lekturze.

-I jak się spisywały? - spytała Addison.

- Świetnie. Masz wspaniałe dzieciaki.

- Dziękuję za opiekę.

-  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  No  i  uniknęłam
wieczoru  z  mężem  i  jego  kumplami  walczącymi  o
dominację  na  świecie.  Same  plusy.  -  Po  chwili  zwróciła
się do mnie, pytając: - Będziesz jutro w pracy?

- Taki mam plan. Jak tam Stayner?

background image

- Szaleje. Już dwa razy pytał mnie, co ci dokładnie jest.

- Czyli wszystko po staremu. Odprowadzę cię.

Idąc po oblodzonym parkingu, chwyciłem ją pod ramię.

- I co ona teraz zrobi? - spytała Miche.

-  Nie  jestem  pewien.  Ale  mam  wrażenie,  że  wszystko
zmierza ku jakiemuś finałowi.

- To dobrze czy źle?

TLR

- Miejmy nadzieję, że dobrze.

Zatrzymaliśmy się przy aucie.

- To co, zakochałeś się? - spytała.

- Tak.

- To widać. Masz w sobie zupełnie nowe pokłady energii.

Otwarłem drzwi.

- Podaj skrobaczkę, to oczyszczę ci z lodu szyby.

background image

Z  wnętrza  samochodu  wydobyła  plastikową  skrobaczkę.
Kiedy zająłem się szybami, włączyła silnik i ogrzewanie.
Skończywszy,  wrzuciłem  skrobaczkę  na  tyle  siedzenie  i
pożegnałem się:

- Do jutra.

- Jest szczęściarą, że ma ciebie, wiesz?

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.

- Dobranoc, Miche.

- Dobranoc, szefie.

TLR

ROZDZIAŁ 36

TLR

Stayner wylał mnie z pracy. A może tylko

zaprowadził na skraj przepaści, a ja sam

zdecydowałem, że czas skoczyć.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Kiedy  nazajutrz  się  obudziłem,  tylko  Elizabeth  była  na
nogach.  Siedziała  przy  stole  w  kuchni  i  czytała  podpisy
pod  obrazkami  na  kartoniku  płatków  Cap’n  Crunch.  Oto
jak wyglądała nasza rozmowa:

- Dzień dobry, panie Hurst.

- Dzień dobry, Elizabeth.

- Wyspał się pan?

- Tak, dziękuję. A ty?

- Ja też. Collin i mama jeszcze śpią. Zabierze mnie pan na
sanki?

- Muszę iść dzisiaj do pracy.

- No to zrobi mi pan tosta z cynamonem?

- Z tym nie będzie problemu.

- Dużo cynamonu proszę.

Dopiero  po  trzech  nieudanych  próbach  tost  był
odpowiednio  wypieczony,  do  pracy  wyszedłem  więc
piętnaście minut później niż zazwyczaj.

background image

Kiedy byłem w drodze, zadzwoniła Miche.

TLR

-  Ostrzeżenie:  Stayner  ciska  piorunami.  Powiedział,  że
natychmiast, jak przy-jedziesz, nie po minucie czy dwóch,
ale  natychmiast,  masz  się  zameldować  u  niego  w
gabinecie.

- Dzięki za cynk.

- Czuwam nad tobą.

Zastanawiałem  się,  cóż  go  tak  mogło  rozwścieczyć.  Nie
dojechałem co prawda do Louisville, ale kierownik został
dokładnie  poinstruowany,  co  ma  robić,  i  cała  sprawa
zakończyła się aresztowaniem. Poza tym w ciągu czterech
lat była to pierwsza tego typu wpadka.

Zaparkowałem  samochód  i  popędziłem  w  kierunku  jego
biura.

Miche skrzywiła się na mój widok.

- Powodzenia - rzuciła poważnym tonem.

- Będzie mi potrzebne?

Doszedłem  korytarzem  do  biura  Staynera.  Martsie

background image

uśmiechnęła  się  do  mnie,  ale  było  coś  nieprzyjemnego  w
tym uśmiechu.

- Jest szef?

- Tak. Poprosi cię za minutkę.

Usiadłem  przed  gabinetem  i  wziąłem  do  ręki  wydawaną
przez  MusicWorld  gazetę.  Jeszcze  zanim  na  dobre
wczytałem się w jeden z artykułów, zadzwonił

telefon Martsie.

- Tak, proszę pana - odpowiedziała i odłożyła słuchawkę.
Uśmiech  natychmiast  znikł  z  jej  twarzy  i  poczułem  się
nagle jak oskarżony prowadzony na salę sądową.

- Pan Stayner może pana przyjąć.

Stayner  był  najwyraźniej  w  złym  humorze.  Naskoczył  na
mnie, jeszcze nim zdążyłem usiąść.

- Gdzieś ty się podziewał?

- Przepraszam. Miałem pewne problemy osobiste.

-  Cóż,  ja  również  miałem  problemy  przez  twoje  ostatnie
zaniedbania. Dwa TLR

background image

tygodnie temu złodzieja w Filadelfii, którego mieliśmy już
na  haczyku,  puściłeś  wolno.  Zawaliłeś  aresztowanie  w
Louisville i nie pojawiłeś się w pracy przez tydzień, choć
wiesz, że to nasz najgorętszy okres. Teraz dochodzą mnie
słuchy, że wykorzystujesz swoją asystentkę do prywatnych
spraw.  I  na  usprawiedliwienie  masz  tylko:  „Miałem
problemy osobiste”? - Spojrzał na mnie znad okularów. -

Takich  rzeczy  nie  tolerujemy.  Obawiam  się,  że  będę
musiał cię zwolnić.

- Żartuje pan?

- Wyglądam, jakbym żartował?

Teraz to mnie ogarnęła wściekłość.

-  Zdaje  pan  sobie  sprawę,  jaką  ilość  niezapłaconych
nadgodzin przepracowa-

łem  w  tej  firmie?  I  nawet  biorąc  pod  uwagę  moje
„ostatnie  zaniedbania”,  średnia  odzyskiwanych  dzięki
mnie produktów jest w dalszym ciągu najwyższa w firmie.

I nagle, gdy potrzebuję raptem kilku dni wolnego, zwalnia
mnie pan?

- Co robiłeś w tym czasie?

background image

- Musiałem się zająć pewnymi sprawami osobistymi.

-  Słyszałem,  że  zajmowałeś  się  tym  chłopcem,  którego
pokazywali w wiadomościach. To prawda?

- Tak. Pomagałem jego matce.

- Czy on naprawdę potrafi uleczać?

Zaczynałem się domyślać, do czego zmierza.

- A dlaczego pan pyta?

-  Możemy  się  umówić,  że  jeżeli  go  tu  przywieziesz,
zastanowię się, czy pozwolić ci zostać.

-  Przywieźć  tak  po  prostu,  czy  przywieźć,  żeby  wyleczył
pana kręgosłup?

Nie odpowiedział od razu. Nie wiem, jak mógł myśleć, że
go nie rozgryzę.

- No skoro już tu będzie...

- To nie działa w ten sposób. On jest bardzo chory. Ilekroć
kogoś uzdrowi, jego stan się pogarsza.

TLR

background image

- No to chyba masz problem.

Wstałem.

-  Jeśli  myślał  pan,  że  będę  ryzykować  życiem  małego
chłopca, żeby zatrzymać pracę, to najwyraźniej nie ja mam
tu jakiś problem.

Cieszyłem się, że Miche nie było przy biurku. Nie miałem
nastroju,  by  streszczać  jej  całe  zajście.  Natychmiast
zacząłem  opróżniać  szuflady,  wrzucając  wszystko  do
kartonowego pudła. Do gabinetu weszła po jakichś pięciu
minutach.

- Co ty robisz?

- Odchodzę.

-Skąd?

- Z pracy.

Podeszła do mnie i odsunęła na bok karton.

- Jesteśmy drużyną.

- Stayner postawił mnie pod ścianą. Albo Collin wyleczy
jego plecy, albo mnie zwolni. Tak więc odchodzę.

background image

Twarz Miche poczerwieniała z wściekłości.

- Gad jeden. Zaraz do niego idę i...

-  Nic  nie  zrobisz.  Nie  ma  powodu,  żebyś  i  ty  straciła
pracę.

- Nie możesz odejść.

- Nie mam wyboru.

-  To  nie  w  porządku.  Firma  wiele  ci  zawdzięcza.  -  I  już
łagodniejszym  tonem  dodała:  -  Ja  nie  chcę,  żebyś
odchodził.

Podszedłem do niej i mocno ją uściskałem.

- Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie w tej pracy spotkała. I
nic tego nie zmieni.

A jeśli kiedyś się ożenię, będziesz naszą druhną, czy jak to
się tam nazywa.

Jej smutek zamienił się powoli we wściekłość.

- To jeszcze nie koniec - rzuciła. - Odzyskam dla ciebie to
stanowisko.

- W jaki sposób?

background image

TLR

- Mam swoje argumenty.

-  Argumenty  -  powtórzyłem,  kiwając  głową.  -  Mogę
dostać moje pudło? -

Miche puściła je, a ja wróciłem do pakowania. - Jadę do
Pocatello zobaczyć się z matką. Zadzwonię po powrocie.

- Jeśli wszystko odkręcę, zostaniesz?

- Co masz na myśli?

-  Jeśli  skłonię  Staynera,  żeby  przeprosił  cię  za  to,  że  był
takim  skończonym  kretynem,  i  zaoferował  ci  na  powrót
twoje stanowisko, zostaniesz?

Jej  oddanie  mnie  ujęło,  nawet  jeśli  było  w  nim  sporo
naiwności. Przerwałam na chwilę pakowanie.

- Jeśli zmusisz Staynera, żeby mnie o to poprosił, zostanę.

- Trzymam cię za słowo - odpowiedziała Miche i opuściła
biuro.

TLR

ROZDZIAŁ 37

background image

TLR

Strach wymierza większą karę, niż kiedykolwiek zdoła to
uczynić sprawiedliwość.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nawet  moja  szczegółowa  relacja  z  tego,  co  się  dzieje
przed ich domem, nie była w stanie przygotować Addison
na ten widok. Tłum wokół jeszcze zgęstniał.

Na podjeździe stał zaparkowany tyłem do ulicy policyjny
radiowóz.  Na  nasz  widok  jeden  z  policjantów  wysiadł  z
auta i podniósł taśmę, żebyśmy mogli wjechać.

Zauważyłem, że do tłumu koczowników dołączyła kolejna
grupa: paparazzi.

Gdy  zajeżdżaliśmy  pod  dom,  kilku  fotografów  i
operatorów  kamer  pędziło  już  za  samochodem.  Addison
pilotem otwarła drzwi garażowe i wjechała do środka -

wysiadła dopiero wtedy, gdy drzwi się za nami zamknęły.

- Posterunkowy Robertson - przedstawił się policjant.

Addison pamiętała go z pierwszego dnia oblężenia.

background image

- Dziękuję za pilnowanie domu.

Uśmiechnął się szeroko.

-  Widzi  pani,  co  tu  się  dzieje.  Wystarczy  popatrzeć  na  te
wszystkie puszki z keksem na zewnątrz i człowiek od razu
wie,  że  idą  święta.  -  Roześmiał  się  z  własnych  słów.  -
Myślałem, że do tej pory nikogo tu nie będzie. A tu ciągle
na-TLR

pływają nowi.

- Nie można ich stąd przegonić? - spytała Addison.

-  Konstytucja  gwarantuje  im  prawo  do  pokojowych
zgromadzeń. Dopóki nie wkraczają na prywatny teren albo
nie  stanowią  bezpośredniego  zagrożenia,  nic  nie  możemy
zrobić.

- A ja nie mam prawa do prywatności?

-  Stała  się  pani  osobą  publiczną.  Pod  domami  gwiazd
stale gromadzą się tłumy.

Ludzie  sprzedają  pamiątki,  mapki,  bublowate  figurki.
Interes się kręci.

Usiadła na kanapie, potarła dłońmi skronie i westchnęła:

background image

- Chcielibyśmy jedynie, by wszystko było jak dawniej.

-  Ach,  zapomniałbym,  pani  były  mąż  był  tu  wczoraj.
Mówił,  że  przyszedł  się  zobaczyć  z  dziećmi.  Mam
nadzieję,  że  nie  ma  pani  nic  przeciw,  że  dałem  mu  wasz
adres.

Addison jęknęła.

Wtedy do środka wszedł drugi policjant.

-  Pani  Park,  jest  tu  jeden  pan,  który  twierdzi,  że  jest
waszym pastorem. Niejaki pastor Tim.

- Och, dzięki Bogu. Proszę go wpuścić.

Policjant otworzył szerzej drzwi.

- Proszę wejść, pastorze.

Do  środka  wszedł  siwy  mężczyzna  w  średnim  wieku,
ubrany w tweedowy płaszcz i brązowy filcowy kapelusz.
W rękach miał złotą puszkę z keksem.

Posterunkowy Robertson zachichotał na jej widok.

- Zostawię was samych - rzucił na odchodnym.

Mężczyzna uśmiechnął się do Addison.

background image

- Cześć, Addy.

-  Pastorze  Tim,  tak  się  cieszę,  że  pastor  przyszedł.
Wstąpiłam właśnie po kilka rzeczy.

TLR

-  To  Bóg  tak  trafia,  kochanie.  -  Uściskał  ją.  -  Jak  sobie
radzisz?

- Jakoś się trzymamy.

-

Dobrze to słyszeć. - Podał Addison swój podarek.

-  Denise  przesyła  swój  słynny  keks.  Bardzo  dosłownie
bierze obowiązek

„czuwania nad stadem owieczek”: przede wszystkim dba,
aby nie były głodne.

- Niech jej pastor podziękuje. Usiądzie pastor na chwilę?

- Z przyjemnością. - Siadając na jednym z końców kanapy,
zdjął kapelusz i położył go sobie na udach.

Addison usiadła na drugim końcu kanapy.

background image

- Napije się pastor czegoś?

- Nie, nie trzeba, dziękuję.

-  Przykro  mi,  że  nie  byliśmy  na  ostatnim  niedzielnym
nabożeństwie. Woleli-

śmy nie pokazywać się publicznie.

- Nie przejmuj się. Może to i lepiej.

- Dlaczego?

- Nie uwierzyłabyś, ile ludzi do mnie wydzwania, pytając
o Collina.

- O Collina? Dlaczego?

-  Oczywiście  większość  z  nich  dopytuje  się,  w  jaki
sposób mogliby pomóc. Ale są też tacy, którzy się boją.

Addison się zjeżyła.

- To śmieszne. Dlaczego ktoś miałby się bać Collina?

- Niektórzy sądzą, że jego moc może pochodzić od diabła.

- Jak można wierzyć w coś takiego?

background image

-  Zdziwiłabyś  się,  Addy.  Ludzie  w  zaskakujący  sposób
reagują na doświadczenia duchowe. Będą się ekscytować
cudami,  dopóki  o  nich  tylko  czytają,  a  spróbuj  postawić
przed  nimi  dzisiaj  krzew  gorejący,  a  zaraz  pobiegną  po
gaśnicę.

Ale  tak  szczerze  mówiąc,  nie  oni  martwią  mnie
najbardziej.

Addison spojrzała na niego zdziwiona.

TLR

-  Nie  wiem,  jak  to  wytłumaczyć.  -  Jego  głos  zaczął
brzmieć  jak  podczas  co-niedzielnych  kazań.  -  Ludzie
czasem  zapominają,  że  aby  zdarzył  się  cud,  trzeba
wierzyć.  Mówią:  „Dajcie  mi  ogień,  a  podpalę  drewno”.
Mówię  o  tych,  którzy  nie  wierzą,  ale  ciągle  szukają
znaków.  Takim  znakiem  jest  właśnie  Collin.  Nawet  w
naszym  kościele  znajdą  się  ludzie  gotowi  czcić  twojego
syna.

- Czcić? Ale przecież on jest tylko małym chłopcem.

- Takim jak Jezus kiedyś. - Splótł palce. - Jeśli to, o czym
czytałem, jest prawdą, Collin ma niesamowity dar - jeden

darów, 

które 

posiadał 

Jezus. 

To 

ogromna

odpowiedzialność,  zwłaszcza  dla  małego  chłopca.  Jezus

background image

nie  bez  powodu  prosił  każdego  uleczonego,  by  nie
rozpowiadał o tym dalej, nie chciał, by ludzie podążali za
nim z niewłaściwego powodu. Wiedział, że natura ludzka
każe  im  podążać  za  nim  w  nadziei  uzdrowienia,  a  nie  z
myślą  o  jego  prawości  i  naukach,  a  Bóg  chciał  wyleczyć
przede  wszystkim  ich  dusze.  -  Zmarszczył  brwi.  -  Boję
się, jak mogliby się zachować w stosunku do Collina.

- To co powinniśmy zrobić?

- Chciałbym to wiedzieć. Na razie lepiej nie przychodźcie
do kościoła przez jakiś czas. Przynajmniej dopóki sprawa
nie przycichnie.

- Ale on uwielbia chodzić do kościoła.

-  Wiem.  Jest  dobrym  chłopcem.  Nie  chcę  po  prostu,  aby
przydarzyło mu się coś przykrego.

-  A  jeśli  sprawa  nigdy  nie  ucichnie?  Jeśli  będzie  tylko
gorzej?

-  Nie  wiem.  Będziemy  się  wówczas  martwić.
Przepraszam, Addy. Nie chcia-

łem  dokładać  ci  cierpienia.  Jak  mogę  pomóc?  Macie  się
gdzie zatrzymać?

background image

-  To  miłe  ze  strony  pastora,  ale  damy  sobie  radę.
Dziękuję.

- Nie dziękuj. Nic nie zrobiłem poza dostarczeniem keksa.
A i to wielu ludzi błędnie by odebrało. - Wstał. - Będę się
zbierał. Masz numer mojej komórki?

- Tak.

-  Jeśli  zdecydujesz  się  przyjść  do  kościoła,  będę  was
wspierał.

TLR

- Wiem.

Addison odprowadziła go do drzwi i uściskała.

- Dziękuję, że pastor przyszedł.

- Trzymaj się.

Addison zamknęła za nim drzwi i wybuchła płaczem.

ROZDZIAŁ 38

TLR

Tak  mocno  krytykujemy  egoizm,  ale  któż  z  nas  nie  jest

background image

choć w niewielkim stopniu egoistą?

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Miche niezapowiedziana wkroczyła do gabinetu Staynera.
Rozmawiał właśnie przez telefon, ujrzawszy ją, przeprosił
swojego rozmówcę i zasłonił słuchawkę.

Miche jednak nie zamierzała dać się spławić.

Stayner patrzył na nią rozbawiony jej zuchwalstwem.

-

Oddzwonię - rzucił do słuchawki i w końcu ją odłożył.

- To jak, pani Checketts, rozumiem, że przyszła mnie pani
poinformować, że odchodzi razem z panem Hurstem.

-  Jak  śmiał  pan  wylać  Natana?  Jest  najlepszym
pracownikiem. Nie bierze wolnego i łapie więcej złodziei
niż ktokolwiek wcześniej na tym stanowisku.

Zwalnia  go  pan,  bo  on  nie  chce  narażać  chłopca,  którym
się opiekuje. Dopilnuję, żeby góra się o tym dowiedziała.

-  Zwalniam  go  z  powodu  nadużyć  i  wykroczeń

background image

służbowych,  które  udoku-mentowałem  i  przekazałem
kadrom. I pani rezygnację również przyjmuję.

-  Powinien  pan  więc  wiedzieć,  że  wnoszę  przeciw  panu
pozew o molestowanie seksualne.

Z pełną cynizmu miną pokręcił głową.

-  I  tym  chce  mnie  pani  szantażować?  Nic  lepszego  nie
przyszło pani do głowy?

- Mam dowody pańskich występków. Mnóstwo.

TLR

- Dowody? - spytał. - Mocne słowo, nieprawdaż?

Miche podeszła do drzwi i poprosiła do środka Martsie.

Stayner rzucił swej asystentce piorunujące spojrzenie.

-  Powinna  pani  wiedzieć,  że  właśnie  wylałem  panią
Checketts i zwolnię każ-

dego,  kto  uczestniczy  w  tym  spisku.  Daję  pani  szansę  na
wycofanie się, proszę się odwrócić i opuścić pokój.

Martsie skrzyżowała ręce na piersiach.

background image

-  Panie  Stayner,  mogę  zagwarantować,  że  gdy  w  kadrach
dowiedzą  się  o  de-legacji,  na  którą  mnie  pan  zapraszał,
albo o komplecie bielizny, który podarował

mi  pan  z  okazji  Dnia  Asystentek  Kierowników,  to  pan
będzie zmuszony poszukać sobie nowej pracy.

- To oszczerstwo.

-  Oszczerstwo,  mocne  słowo,  nieprawdaż?  -  wtrąciła
Miche.

-  Wszystko  zapisywałam  -  ciągnęła  Martsie.  -  Podobnie
jak  inne  kobiety  w  biurze.  Nie  bez  powodu  nadano  panu
przezwisko „Rączki”. Razem udokumen-towałyśmy ponad
czterdzieści przypadków molestowania. Powinien pan też
wiedzieć, że zapisałam jeden z naprawdę wyjątkowych e-
maili,  który  zapewne  zainteresowałby  prawników  firmy.
Pana żonę zresztą też. Wystarczy kliknąć

„Wyślij” i dopiero zacznie się zabawa.

- Pamięta pan, co się działo, gdy Quinnowi z zaopatrzenia
postawiono zarzuty?

-  spytała  Miche.  -  A  przy  panu  mógłby  uchodzić  za
świętego.

background image

- To szantaż.

- Bo my pana szantażujemy, prawda, Martsie? Ja jestem za
tym,  żeby  jednak  na  niego  donieść,  i  niech  się  dzieje,  co
chce.  Założę  się,  że  Nate  i  tak  dostanie  stanowisko
kierownika.  -  Odwróciła  się  do  Staynera  i  dodała:  -  Tak
czy inaczej pan stąd na pewno wyleci. Życzę powodzenia
w szukaniu kierowniczego stanowiska z takimi papierami.
Stayner gapił się na nie z miną zdradzającą, że targają nim
uczucia złości i strachu.

TLR

- Czego chcecie?

-  Po  pierwsze  molestowanie  ma  się  skończyć  raz  na
zawsze  -  odpowiedziała  Miche.  -  Jeśli  tylko  nawet
przypadkiem  wpadnie  pan  na  którąś  z  nas,  zrywamy
umowę. Po drugie wystosuje pan do Natana oficjalny list z
przeprosinami.  Po  trzecie  przeprosi  go  pan  osobiście,
przyjmie  z  powrotem  do  pracy,  udzielając  mu
dodatkowego  urlopu  w  uznaniu  za  przykładną  pracę.  I
radzę,  żeby  był  pan  przekonujący,  bo  jeśli  Natan  nie
zgodzi się przyjąć oferty, umowa jest nieważna.

- Nie mogę go zmusić, żeby wrócił do pracy.

-  Pozostaje  mieć  nadzieję,  że  będzie  pan  naprawdę

background image

przekonujący.

- Ile wolnego? - spytał.

- Do Nowego Roku.

- Święta i tak mamy wolne - rzuciła Martsie.

- Masz rację - odpowiedziała Miche. - W takim razie do
siódmego stycznia.

Spoglądał  to  na  jedną  kobietę,  to  na  drugą,  w  końcu
zatrzymał wzrok na Martsie.

- Nie wierzę, że mogłabyś to zrobić.

- Nie zamierzam więcej okłamywać twojej żony, Larry. A
na  środowe  roz-grywki  w  tenisa  już  nikogo  pan  nie
nabierze. Wszyscy wiedzą o Cheryl z księ-

gowości.

- To jak będzie? - spytała Miche. - Pański wybór.

Stayner opadł na fotel.

- Chyba nie dajecie mi wielkiego wyboru.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 39

TLR

Przebaczenie nie wymaga od nas,

abyśmy przymknęli na coś oczy, a raczej

abyśmy je tak naprawdę otwarli.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Tym  razem  podróż  do  Pocatello  była  zupełnie  inna.
Jeszcze dwa tygodnie wcześniej, jadąc tą samą autostradą,
użalałem się nad tym, jak przewidywalne było moje życie.
Dziś  w  drodze  do  Idaho  myślałem,  jak  wiele  ostatnimi
czasy  się  zmieniło.  I  to  nawet  pomijając  pracę.
Odczuwałem  jakąś  dziwną  mieszankę  przerażenia  i
nadziei.  Najdziwniejsze  jednak  było  to,  że  odnosiłem
wrażenie,  że  w  samochodzie  oprócz  mnie  jest  ktoś
jeszcze. Zastanawiałem się, czy to Tommy siedzi obok na
siedzeniu  pasażera.  Powiedziałem  mu,  że  jeśli  to  on,  to
bardzo  się  cieszę  z  jego  towarzystwa.  Będę  potrzebował
pomocy

-  nie  wiedziałem,  czy  zdołam  zrobić  to,  co  planowałem,

background image

kiedy przyjdzie co do czego. Jeśli przyjdzie co do czego.
Mama  od  lat  żyła  w  swoim  świecie.  A  co,  jeśli  się
spóźniłem?

Odnalazłem matkę w świetlicy. Siedziała w swoim wózku
i  w  towarzystwie  szóstki  innych  pensjonariuszy  oglądała
Koło fortuny. Kucnąłem przy jej fotelu.

- Mamo, to ja, Natan.

Wzrok wciąż miała utkwiony w telewizorze.

- Pat, czy tam nie brakuje „B”?

- Mamo, muszę z tobą porozmawiać.

Pustym wzrokiem spojrzała na mnie.

TLR

- Gdzie się podziewałeś, Tommy?

-  Zabieram  cię  do  twojego  pokoju,  żeby  spokojnie
porozmawiać.  -  Chwyciłem  za  wózek,  ale  gdy  tylko
zacząłem  go  pchać,  moja  matka  wydała  z  siebie  serię
przerażających,  wysokich  dźwięków,  przypominających
wycie.

- Dobrze - odpowiedziałem. - Zaczekam.

background image

-

Zamknąć się tam - odezwał się jeden z mężczyzn.

- Nie słyszę Sajacka7.

Usiadłem obok niej na poręczy obitego winylem krzesła.

- Chcę zakręcić kołem - odezwała się mama.

7Pat  Sajack  -  prezenter  od  1981  roku  prowadzący
amerykańskie Koło fortuny.

Obserwowanie  pensjonariuszy  było  dużo  ciekawsze
aniżeli sam teleturniej.

Pacjenci wczuwali się w rolę bardziej niż gracze. Jeden z
mężczyzn  ciągle  powtarzał:  „No,  odsłaniaj  te  litery,
Vanno*8 i „A co się stało z Chuckiem Woole-rym*9?”.

Jedna z kobiet, ilekroć odkrywano nową literę, dodawała:

- Ależ ta Vanna jest urocza.

Kiedy  teleturniej  dobiegał  końca,  do  matki  podeszła
pielęgniarka.

- Candace, czas na twoje leki na ciśnienie.

background image

Włożyła  jej  do  ust  tabletkę  i  przystawiła  plastikowy
kubek. Mama przełykając, lekko się zakrztusiła.

-  Dobra  robota,  Candace  -  pochwaliła  ją  pielęgniarka  i
wyszła z pokoju.

Wówczas  jeden  z  pensjonariuszy  w  ułamku  sekundy
przechwycił pilota i przełą-

czył na Słoneczny patrol.

Rozległy  się  głośne  protesty,  skorzystałem  więc  z
zamieszania, szybko opuszczając wraz z matką świetlicę.

Pchając  jej  wózek  korytarzem,  przelatywałem  wzrokiem
mosiężne numerki przybite do kolejnych drzwi, dopóki nie
dojechaliśmy  do  jej  pokoju,  a  raczej  ciasnej  klitki
wypełnionej  dębowymi  meblami,  równie  wiekowymi,  co
miesz-TLR

kańcy  ośrodka.  W  pokoju  głośno  chrapała  kobieta,
zapewne współlokatorka mamy. Zaciągnąłem kotarę, która
dzieliła  pokój  na  dwie  części,  i  usiadłem  na  krawędzi
łóżka.  Mama  chyba  nie  była  do  końca  świadoma  zmiany
scenerii.

- Mamo, to ja, Natan.

background image

Odpowiedziała dopiero po dobrej minucie:

- A gdzie Tommy?

Pochyliłem  się  nad  nią  i  patrząc  jej  prosto  w  oczy,
odpowiedziałem:

- Mamo, Tommy nie żyje.

8  Vanna  White  -  hostessa  odsłaniająca  litery  w
amerykańskim Kole fortuny.

9 Chuck Woolery - pierwszy prowadzący Koło fortuny.

Żadnej reakcji.

-  Tommy  nie  żyje.  Rozumiesz?  Tommy  nie  żyje  od
dwudziestu lat.

Matka  tkwiła  w  bezruchu,  zgrzytając  jedynie  protezą
dentystyczną.

- W święta bawiliśmy się z Tommym jego nową strzelbą,
która nagle wystrze-liła. Obwiniałaś ojca i mnie za to, co
się stało. Choć ja myślę, że to do siebie miałaś największe
pretensje. Myślę też, że obwiniałaś się za śmierć taty. Ale
to  był  jego  wybór,  nie  twój.  Czas  już,  byśmy  przestali
nawzajem się obwiniać. - Przysunąłem swoją twarz do jej
twarzy.  -  Mamo,  Tommy  przyszedł  do  mnie.  Powiedział,

background image

że czas już przestać mieć wyrzuty sumienia.

Spojrzałem  na  nią,  ale  jej  twarz  w  dalszym  ciągu  nie
wyrażała żadnych emocji.

Może  rzeczywiście  było  już  za  późno.  Może  tylko  mnie
miało to coś dać. Jeśli tak, pewne rzeczy powinny zostać
powiedziane:

-  Wiesz,  ile  razy  pragnąłem,  byś  powiedziała,  że  mnie
kochasz.  Dorastałem,  nienawidząc  cię  za  to,  że  mi  tego
odmawiasz. Ale jestem już zmęczony, mamo.

Jestem  zmęczony  wiecznym  rozżaleniem.  Chcę,  żebyś
wiedziała,  że  ci  przeba-czam.  I  mam  nadzieję,  że  i  ty  mi
wybaczysz.

Spuściła wzrok.

- Chciałabym kupić samogłoskę - odpowiedziała.

TLR

- W porządku, mamo. Wszystko już dobrze. - Objąłem ją i
położyłem  głowę  na  jej  ramieniu.  -  Przepraszam,  mamo.
Za wszystko, co utraciliśmy. Nawet jeśli jest już za późno.

Jej  usta  się  poruszyły,  ale  nie  wydobył  się  z  nich  żaden
dźwięk.  Jej  wzrok  spoczął  na  mnie.  Wymamrotała  coś

background image

niewyraźnie.

- Mówiłaś coś, mamo?

Przyłożyłem ucho do jej ust, czując je przy twarzy po raz
pierwszy,  odkąd  byłem  małym  chłopcem.  I  wtedy
usłyszałem  jak  mówi,  wolno  i  wyraźnie,  na  tyle,  by  dało
się zrozumieć:

- Przepraszam, Natie.

ROZDZIAŁ 40

TLR

Wszystkie cuda są wyrazem miłości.

Kurs cudów.*10

Z dziennika Natana Hursta

TLR

10  Publikacja  wydana  po  raz  pierwszy  22  VII  1976  r.  w
USA przez Foundation for Inner Peace, zawie-rająca zapis
tekstu dyktowanego w okresie siedmiu lat psycholożce dr
Helen Schucman przez we-wnętrzny głos, przedstawiający
się jako Jezus Chrystus.

background image

Addison myła zęby, gdy usłyszała pukanie. Wypłukała usta
i poszła otworzyć drzwi.

W progu stał Steve.

- Dzień dobry, Addy.

- Co ty tu robisz?

- Przyszedłem odwiedzić dzieci.

Addison  zerknęła 

mu 

przez 

ramię, 

dostrzegając

dźwigającego butlę tlenową Franzena.

- O nie, on nie wchodzi.

Steve  odwrócił  się,  posyłając  Franzenowi  uspokajający
uśmiech.

-  My  tylko  na  chwilkę.  -  Wszedł  do  środka,  odpychając
Addison na bok. -

Wyluzuj, Addy.

- Nie wolno ci tu wchodzić.

Steve  chwycił  ją  za  ramię  i  odciągnął  w  stronę  kuchni.
Próbując się uwolnić z jego uchwytu, krzyknęła:

background image

- Puszczaj!

- Dopiero jak się uspokoisz.

- Nie, Steve, to jest mój apartament i ten mężczyzna tu nie
wejdzie.

TLR

-Ciszej.

- Nie.

- Nie zabronisz mi widywania się z synem.

-  Nie  zabraniam  widywania  się  z  nim  tobie,  tylko  temu
mężczyźnie.  On  nie  wejdzie,  z  Collinem  jest  naprawdę
źle.

- Nie powstrzymasz mnie, Addy.

- Zadzwonię na policję.

-  To  policja  dała  mi  twój  nowy  adres.  -  Popchnął  ją  w
stronę otwartej spiżami. - A teraz się uspokój.

- Przestań, to boli.

Przycisnął ją do półek na tylnej ścianie.

background image

- Powiedziałem, żebyś się uspokoiła.

- Steve, nie rób tego, proszę.

Twarz  miała  spiętą,  na  jej  policzkach  pojawiły  się
wypieki.

-  Czy  ty  masz  pojęcie,  co  to  oznacza?  Trzy  miliony
dolarów.  Wystarczy  na  wiele  przeszczepów  serca,
kochanie. A skąd zamierzałaś wziąć pieniądze?

- Mam to gdzieś, nawet gdyby to były trzy miliardy.

-  Oczywiście,  że  masz  to  gdzieś.  To  nie  ty  za  wszystko
płacisz. W ogóle nie ma takiej możliwości, żeby mój plan
się nie powiódł. Postawiłem wszystko na jedną kartę.

-  Leczenie  ludzi  powoduje,  że  ulatuje  z  niego  życie.  Nie
wymyśliłam sobie tego, Steve. On jest naprawdę chory. To
go może zabić.

- Chyba że chodzi o kogoś, kogo ty chcesz wyleczyć. Nie
opowiedziałaś  mi,  Addy,  co  się  stało  z  twoim  toczniem.
Boisz  się,  że  już  mu  nie  starczy  mocy  dla  ciebie?  Czy  to
nie ty zabijasz naszego syna?

-  Nie  prosiłam  go,  żeby  mnie  wyleczył.  Nie  wiedziałam,
że mu to zaszkodzi.

background image

-  Uważasz,  że  mógłbym  skrzywdzić  własnego  syna?  -
spytał Steve.

TLR

- Już to zrobiłeś.

Uśmiechnął się szyderczo.

-  Zrobiłabyś  wszystko  byleby  się  na  mnie  odegrać,
prawda? Ale w tym mi nie przeszkodzisz.

- Mówię prawdę.

Znów  ją  popchnął,  tym  razem  mocniej,  tak  że  uderzając
głową  o  szafkę,  rozcięła  sobie  ucho.  Po  policzku  zaczęła
spływać  strużka  krwi.  Kiedy  ręką  spróbowała  dotknąć
ucha, drzwi do spiżarni się zatrzasnęły. Steve podstawił

pod klamkę metalowe krzesło kuchenne, tak by nie mogła
ich otworzyć.

- Wypuść mnie. Steve, wypuść mnie.

- Jak skończymy.

Steve przeszedł do pokoju. Franzen, który wśliznął się do
środka  podczas  całego  zamieszania,  zdążył  się  już
usadowić na kanapie. Spojrzał złowrogo na Steve’a.

background image

- Problemy?

Steve pokręcił głową.

- Byłe żony. Nie da się z nimi żyć, a nie można ich zabić i
zwłok rzucić na pożarcie szczurom.

Franzen wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Znam to uczucie.

- Mój syn jest chyba tam. - Oboje słyszeli Addison walącą
wściekle  w  drzwi.  -  To  powinno  pomóc  -  stwierdził
Steve,  pogłaśniając  telewizor,  tak  by  zagłuszyć  jej
wrzaski.

- Zamknąłeś j ą w spiżarce?

- Miejsce w sam raz dla niej.

Franzen się roześmiał.

- To mi się podoba.

Steve  poprowadził  Franzena  do  sypialni.  Światło  w
pokoju było zgaszone, TLR

ale  częściowo  odsłonięte  żaluzje  wpuszczały  do  środka
promienie  zimowego  słońca.  Collin  leżał  w  łóżku  z

background image

otwartymi oczami.

- Cześć, koleś, to ja.

Collin podniósł wzrok.

- Tata?

- Tak. Jak się czujesz?

- Gdzie byłeś?

- Dużo podróżowałem. Mama ci nie mówiła?

- Nie.

- Na pewno wyleciało jej z głowy - odpowiedział Steve.
Collin niepewnie zerknął na obcego mężczyznę.

-  Collin,  chcę,  żebyś  kogoś  poznał.  To  jest  pan  Franzen.
Jest  moim  przyjacielem  i  jest  bardzo  chory.  Chcę,  byś
pomógł mu poczuć się lepiej.

Collin patrzał to na jednego, to na drugiego mężczyznę.

- A gdzie jest mama?

-  Jest  w  kuchni.  Za  chwilę  przyjdzie.  A  ty  w  tym  czasie
zajmij się tym panem.

background image

- Muszę spytać mamy.

-  Nie  musisz  jej  pytać.  Jestem  twoim  tatą,  więc  jeśli
mówię, że możesz, to możesz.

*

- Collin - krzyczała Addison.

Wzięła  rozpęd  i  uderzyła  w  drzwi,  ale  poza  ogromnym
bólem, jaki przeszył jej ramię, nic to nie dało. Drzwi ani
drgnęły.

- Collin! Nie dotykaj tego mężczyzny! Nie dotykaj go!

*

TLR

Collin  nie  słyszał  matki,  ale  czuł,  że  coś  jest  nie  w
porządku. Obu męż-

czyzn  otaczała  aura  ciemnych  i  brudnych  kolorów,  które
napawały  go  przerażeniem.  Zupełnie  nie  pasował  do  niej
pozornie łagodny ton głosu ojca.

- No dalej, synu. Wszystko w porządku.

Starzec  przykuśtykał  do  łóżka,  ciągnąc  za  sobą  butlę  z

background image

tlenem.

-  Cześć,  mały.  Mam  na  imię  Riley.  -  Usiadł  na  poręczy
krzesła  tuż  przy  łóżku  Collina.  -  Ile  masz  lat,  synu?
Dziewięć, dziesięć?

- Dziewięć.

-  Wspaniały  wiek.  Chciałbym  znów  mieć  dziewięć  lat.
Mam  wnuka  w  twoim  wieku.  Dużo  gra  w  baseball.  A  ty
lubisz baseball?

- Nie mogę szybko biegać.

- To żaden problem. Możesz robić znacznie lepsze rzeczy.
Bardziej wy-jątkowe. Twój tata mówi, że potrafisz leczyć
ludzi. To prawda?

Collin wyczuwał podstęp w pytaniu.

- Odpowiedz panu - ostrym tonem nakazał Steve.

Collin aż podskoczył, wystraszony jego głosem.

- Tak, proszę pana.

Franzen spojrzał na Steve’a.

-

background image

Wystarczy - warknął i zwrócił się ponownie do Collina.

-  Przepraszam,  to  się  więcej  nie  powtórzy.  -  Uśmiechnął
się  niespodziewanie.  -  Idą  święta.  Założę  się,  że  nie
możesz się doczekać.

Collin tępo się w niego wpatrywał.

-  Gdybyś  mógł  dostać,  co  tylko  sobie  wymarzysz,
cokolwiek,  Xboksa,  gokarta,  basen  do  ogródka,  gdyby
wystarczyło  poprosić,  a  ktoś  dałby  ci  to  wszystko,  o  co
byś poprosił?

- Nie chcę niczego - odpowiedział Collin.

Początkowo  Franzen  wyglądał  na  poirytowanego,  ale  po
chwili zaczął

kiwać ze zrozumieniem głową.

TLR

-  Już  chyba  wiem,  w  czym  leży  problem.  -  Zatroskany
zmarszczył czoło. -

Pozwól,  że  cię  o  coś  spytam.  Z  góry  przepraszam,  bo
dzieci  nie  powinny  sobie  zawracać  głowy  takimi
rzeczami,  ale  czy  twoja  mama  martwi  się  czasem  o
pieniądze?

background image

Collin skinął głową.

- Często martwi się o pieniądze? Jak dostajecie rachunek i
trzeba go za-płacić?

Collin znów skinął głową.

- Czasami, kiedy chcemy czegoś, ale to za dużo kosztuje.

- Paskudne uczucie, prawda? Wiem dokładnie, jak to jest.
Moja  mama  też  się  kiedyś  martwiła.  Czułem  się  wtedy
fatalnie,  tam  w  środku.  Czasem  to  nawet  bolał  mnie
żołądek. Czy ty też czasem czujesz się fatalnie?

- Tak, proszę pana.

-  Wiesz,  Collinie,  wychowanie  dzieci  dużo  kosztuje.
Jedzenie,  ubrania,  szkoła,  lekcje.  Oczywiście  najdroższe
są  rzeczy  związane  ze  zdrowiem,  lekarze,  szpitale,
lekarstwa. 

Uwierz 

mi, 

kosztują 

kupę 

pieniędzy.

Wiedziałeś o tym?

Collin  pokręcił  głową,  uciekając  spojrzeniem  ze  wstydu.
Podejrzewał,  że  tak  może  być,  ale  mama  nigdy  o  tym  nie
wspominała.

- Jestem pewien, że mama nie mówi ci takich rzeczy. Nie
chce  cię  martwić.  Takie  już  są  mamy,  zawsze  się  o  nas

background image

troszczą, prawda?

- Tak, proszę pana.

-  Ale  mówię  ci,  lekarze  i  szpitale  potrafią  dać  w  kość.
Wiedziałeś,  że  jedna  tabletka  może  kosztować  nawet
ponad  sto  dolarów?  Wiem,  że  to  nie  twoja  wina,  ale
mamie musi być czasem przykro z tego powodu.

Collin poczuł, jak coś ściska go w gardle. Miał ochotę się
rozpłakać.

Franzen patrzył na niego ze współczuciem.

- Collin, widzę, że jesteś dobrym chłopcem. Założę się, że
bardzo kochasz TLR

swoją mamę, prawda?

- Tak, proszę pana.

-  Wiesz  co,  mogę  pomóc  twojej  mamie.  Zdradzę  ci  małą
tajemnicę. -

Nagle  Franzen  przysunął  się  bliżej,  co  tylko  wzmogło
niepokój  Collina,  bo  nie  podobał  mu  się  zapach  tego
mężczyzny. - Collinie, jestem bardzo bogaty.

Mam  mnóstwo  pieniędzy.  I  mogę  pomóc  twojej  mamie.

background image

Chciałbyś tego, prawda?

Collin skinął głową.

-  Ale  nie  mogę  tego  zrobić,  gdy  jestem  bardzo  chory,
prawda? A jeśli umrę, cóż, inni ludzie wezmą sobie moje
pieniądze. To jak, chcesz jej pomóc?

- Tak, proszę pana.

- Tak myślałem. Więc ci to umożliwię. Posiedzę tu sobie i
pozwolę, byś mnie uleczył. Potem dopilnuję, by zajęto się
twoją mamą. Obiecuję. Pasuje ci taka umowa?

Collin kiwnął głową, ale dalej leżał nieruchomo.

- Nawet nie wiem, jak to się odbywa. Ty lepiej się na tym
znasz.  Musisz  mnie  dotknąć?  Czy  może  to  jakiś  rodzaj
magii  i  będziesz  wypowiadał  jakieś  zaklęcia,  jak  Harry
Potter?

- Tylko dotykam.

- Obojętnie gdzie?

- Obojętnie.

-  Dobrze.  Usiądę  tu,  żebyś  mógł  mnie  dosięgnąć,  *  Fisa-
zen przysunął się do łóżka.

background image

Collin spojrzał na niego i przełknął ślinę.

- Przecież chcesz to zrobić dla mamy, prawda?

- Tak, proszę pana. - Collin powoli się wychylił i dotknął
ramienia  Franzena.  Ten  wziął  głęboki  oddech  i  zamknął
oczy. Po kilku sekundach Collin cofnął rękę.

TLR

Steve wyczekująco wpatrywał się we Franzena.

-Ijak się czujesz?

- Tak samo.

- Może potrzeba czasu, żeby zaczęło działać. - Zerknął na
Collina. - Potrzeba?

Collin spuścił wzrok.

- Potrzeba?

- Nie, proszę pana.

- Wyleczyłeś go?

Collin pokręcił głową

background image

- Nie.

- Collin, wylecz go, każę ci to zrobić.

- Collin zaczął płakać.

- Próbowałem.

- Nie próbuj, tylko z r ó b t o.

*

Elizabeth w drugim apartamencie oglądała telewizję, gdy
przez  ścianę  sypialni  usłyszała  nagle  krzyki  Addison.
Wybiegła, by jej poszukać.

-  Mamo  -  krzyknęła,  wchodząc  do  kuchni.  -  Mamo!
Addison naparła na drzwi.

- Elizabeth, to ja. Jestem tutaj. Otwórz drzwi.

-  Mama?  -  Dziewczynka  przyklękła,  opierając  się  na
rękach  i  próbując  dostrzec  coś  przez  szparę  między
drzwiami a podłogą. Wcisnęła tam palce. -

Czemu się tu schowałaś?

Addison  przykucnęła  i  nagle  zakręciło  jej  się  w  głowie.
Ucho przeszył ból.

background image

- Lizzy. Nie mogę wyjść. Co stoi pod drzwiami?

- Krzesło.

- Możesz je odsunąć?

TLR

Elizabeth wstała i spróbowała odsunąć krzesło.

- Nie.

Addison  zastanowiła  się  chwilę  nad  tym,  w  jaki  sposób
może być usta-wione krzesło.

- Lizzy, czy przednie nogi krzesła są w powietrzu?

- Mhm.

-  Chwyć  przednie  nogi  i  podnieś  tak  wysoko,  jak
potrafisz.

- Ale wtedy krzesło upadnie.

- To dobrze, kochanie. Nie będę się złościć.

- Obiecujesz?

- Obiecuję, Lizzy. Dalej. Teraz.

background image

*

W  sypialni  Collin  pochylił  się  i  dotknął  mężczyzny  raz
jeszcze. I znów bez efektu.

- O co tu chodzi? - spytał niezadowolony Franzen.

- O co chodzi, Collin? — spytał Steve.

- Nie wiem - odpowiedział chłopiec.

-  Robisz  to  specjalnie  -  podniesionym  głosem
skomentował Steve.

- Nieprawda.

W tym momencie do pokoju wpadła Addison.

- Odsuńcie się od mojego syna!

Podbiegła  do  Collina,  stanęła  przed  nim  i  odepchnęła  na
bok Franzena.

Steve rzucił się w jej kierunku.

- Zapłacisz mi za to.

- Już wezwałam policję. Są w drodze.

background image

- I co im powiesz? - z drwiną w głosie zapytał Steve. - Że
odwiedzam syna?

TLR

- Powiedziałam im, co zrobiłeś. Jesteś prawnikiem, więc
zdajesz  sobie  sprawę,  ile  przepisów  złamałeś.  Pobicie.
Nielegalne przetrzymywanie.

- Ja nie miałem z tym nic wspólnego - wtrącił Franzen.

-  Działaliście  razem.  Policja  aresztuje  was  obu.  Franzen
chwycił  swoją  butlę  i  zaczął  się  cofać  w  stronę  drzwi.
Jego  spojrzenie  spotkało  się  w  końcu  ze  spojrzeniem
Steve’a.

-  W  drodze  powrotnej  zadzwonię  do  kancelarii.  -  I
zwracając się do Collina, dodał: - Jesteś oszustem.

- Wynocha - zażądała Addison.

Steve stanął w drzwiach, blokując Franzenowi drzwi.

-  Panie  Franzen,  to  tylko  drobny  problem  techniczny.
Ciągle jeszcze mo-

żemy to załatwić.

- Z drogi - Franzen odepchnął go i pokuśtykał na zewnątrz.

background image

Steve odwrócił się do Addison.

-  Nastawiłaś  go  przeciwko  mnie.  -  A  potem  palcem
wskazując na Collina, dodał: - Przez ciebie stracę pracę.

Oczy Addison wyrażały wściekłość.

-  Policja  jest  w  drodze,  a  ja  w  dalszym  ciągu  krwawię.
Więc  jeśli  nie  chcesz,  by  wyprowadzono  cię  w
kajdankach, zrób to, co wychodzi ci najlepiej, i zwiewaj.

- Jeszcze tego pożałujesz - zagroził, po czym odwrócił się
na pięcie i wyszedł.

Collin  rzucił  się  w  stronę  matki.  Addison  mocno  go
objęła.

- Jak się czujesz?

Wtedy  wybuchł  płaczem,  a  ona  przytuliła  go  jeszcze
mocniej.

- Przepraszam, mamo, próbowałem.

-  Nie  masz  za  co  przepraszać.  Zrobiłeś  wszystko,  jak
należy.

Odsunął  się  na  moment,  przyglądając  się  swojej
czerwonej od krwi ręce.

background image

TLR

- Co ci się stało w ucho?

- Uderzyłam się o półkę.

- Czy tata ci to zrobił?

Addison chciała skłamać, ale wiedziała, że to na nic.

-Tak.

Collin  sięgnął  ręką  do  jej  ucha.  Ból  natychmiast  ustał,  a
krew przestała kapać.

Addison oparła podbródek na jego głowie.

- Kochanie, proszę, nie lecz mnie już więcej.

- Nic na to nie poradzę.

Przytuliła go.

-  Dobrze  zrobiłeś,  kochanie.  Nie  powinieneś  pomagać
temu złemu czło-wiekowi.

-  Próbowałem,  mamo.  Mówił,  że  ci  pomoże.  Ale  nie
potrafiłem.

background image

- Nie potrafiłeś?

- Nie. Nie polubiłem go.

TLR

ROZDZIAŁ 41

TLR

Czasem, by zrobić krok naprzód,

musimy być gotowi spojrzeć za siebie.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Spędziłem  z  mamą  jeszcze  kilka  minut,  po  czym
odwiozłem ją z powrotem do świetlicy.

Próba  przeforsowania  oglądania  Słonecznego  patrolu
spaliła  na  panewce  i  pensjonariusze  zapatrzeni  byli  w
kolejny teleturniej, tym razem Va Banque.

Przed  wyjściem  obiecałem  mamie,  że  wrócę  za  kilka
tygodni.  Nie  wiem  nawet,  czy  to  do  niej  dotarło,  ale
miałem nadzieję, że tak. Wychodząc słyszałem, jak jedna z
kobiet mówi:

background image

- Ale przystojniaczek z tego Trebeka11.

Opuszczając szpitalny parking, wpadłem nagle na pomysł,
żeby odwiedzić swój dom rodzinny. Widziałem go po raz
ostatni,  gdy  wyjeżdżałem  do  Idaho  niemal  dekadę
wcześniej. Wówczas przysięgałem sobie już nigdy tam nie
wracać.

Dom był oddalony o zaledwie pięć kilometrów od zakładu
opieki.  Początkowo  go  nie  poznałem.  Moja  mama  z
pedantyczną  wręcz  dokładnością  dbała  o  zdobiące  ogród
imponujące  klomby  i  starannie  przycięte  krzaczki  i
drzewa.  Ogród,  nawet  pogrążony  w  zimowym  śnie,
zawsze  wyglądał  na  zadbany.  Kiedy  miałem  sześć  lat,
mama  wygrała  konkurs  na  najładniejszą  ogrodową
aranżację,  organizowany  przez  lokalny  brukowiec.  W
gazecie ukazało się jej zdjęcie, nagrodą była też ko-TLR

lacja dla dwojga w miejscowym barze. Wszyscy byliśmy
wtedy z niej dumni.

Dziś  na  samym  środku  ogródka  w  kupkę  pokrytego
śniegiem ostu wbita była ręcznie wypisana tabliczka: „Na
sprzedaż”. Spod brudnego śniegu przebijały się chwasty.

Z  zewnętrznych  desek  odchodziła  farba,  a  stare  stalowe
okucia okienne pokrywała rdza. Jedynie rosnący na środku
podwórza jawor wyglądał znajomo.

background image

Wciąż  były  na  nim  deski,  które  przybił  Tommy,  abyśmy
mogli łatwiej się na niego wspinać.

11  Alex  Trebek  -  gospodarz  amerykańskiego  teleturnieju
Jeopardy, którego polskim odpowiednikiem był

Va Banque.

Zaparkowałem  samochód  i  z  rękami  w  kieszeniach
zacząłem  przechadzać  się  wokół  domu.  Wszystko  z
wyjątkiem jaworu było dużo mniejsze, niż zapamięta-

łem.  Mój  pałac  z  dzieciństwa  wyglądał  teraz  na  ciasną
klitkę. Na Eastside niektóre garaże miały większy metraż.
Kiedy  jest  się  dzieckiem,  wszystko  wydaje  się  o  wiele
większe.  Tyczy  się  to  zarówno  miejsc,  jak  i  wagi
niektórych zdarzeń.

-  Spójrz,  Tommy,  co  się  stało  z  tym  miejscem  -
powiedziałem na głos.

Nagle w progu pojawiła się nieładna kobieta o oczach bez
wyrazu. Chowała się za aluminiowymi drzwiami werandy
niczym za tarczą.

- Mogę panu w czymś pomóc?

Zatrzymałem się.

background image

- Przepraszam. Kiedyś tu mieszkałem.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Pewnie nie pozwoliłaby mi pani zerknąć do środka?

- Nie.

-  Jasne.  Nie  będzie  pani  miała  nic  przeciw,  jeśli  się
jeszcze trochę tu pokręcę?

Przez wzgląd na stare dobre czasy.

Schowała się głębiej za drzwiami.

- Wolałabym, żeby pan tego nie robił.

TLR

Jakby było co ukraść.

-  Nazywam  się  Natan  Hurst.  Urodziłem  się  w  tym  domu.
Przyjechałem  do  miasta  odwiedzić  matkę  i  pomyślałem,
że tu wpadnę.

-  Mieszkamy  tu  dopiero  trzy  lata.  -  Zacisnęła  usta,
wskazując  na  drugą  stronę  ulicy.  -  Facet  z  niebieskiego
domu powiedział nam, że ktoś w tym domu został

background image

zabity. Mówił, że chłopiec postrzelił swojego brata.

- Jak długo dom był na sprzedaż?

- Kilka lat.

- Na pani miejscu nie mówiłbym potencjalnym klientom o
takich szczegółach.

Ludzie są przewrażliwieni na punkcie tego typu historii.

Wpatrywała  się  we  mnie  bez  słowa,  niepewna,  jak
zareagować.

- Żegnam - rzuciłem w jej stronę. Już się napatrzyłem.

Kobieta znikła za drzwiami.

Pierwsze  co  zrobiłem  po  powrocie  do  samochodu,  było
zadzwonienie  do  Addison.  Nie  odebrała;  nie  miałem
pojęcia, że siedziała wówczas zamknięta w spi-

żarni.  Odpaliłem  samochód  i  ruszyłem  do  domu.
Zbliżałem  się  właśnie  do  granicy  Idaho  -  Utah,  kiedy
zadzwonił  Stayner.  Miałem  ochotę  nie  odbierać,  ale
ciekawość  zwyciężyła.  Gdyby  nie  wyświetliło  się  jego
nazwisko,  w  życiu  nie  zgadłbym,  że  to  on  -  jego  głos
brzmiał jakoś inaczej.

background image

- Cześć, Nate, co słychać?

Jedyną  rzeczą,  która  mogła  zdziwić  mnie  bardziej  niż  to
pytanie, był jego przyjacielski ton głosu.

- Wylał mnie pan.

- No tak, musimy o tym pogadać. Nie byłem wtedy sobą.

- Oj, a ja powiedziałbym, że wręcz odwrotnie.

-  To  na  skutek  lekarstw.  No  i  chwilę  wcześniej
rozmawiałem  z  żoną.  Wiesz,  jak  ona  na  mnie  działa.  Ale
teraz  do  rzeczy.  Chciałem  powiedzieć,  że  nie  zostałeś
zwolniony.  Wszystko,  co  mówiłeś,  to  prawda.  Jesteś
naszym najlepszym pra-TLR

cownikiem.  Jesteś  Tigerem  Woodsem  systemu  ochrony
MusicWorld.

-I nie chce pan, żebym przywoził Collina?

-  Nie,  oczywiście,  że  nie.  Byłoby  miło,  gdybyście  byli
gdzieś w pobliżu, ale nie, nie, jeśli ma mu to zaszkodzić.
Podziwiam to, co robisz dla tego dzieciaka. I tak w ogóle
chciałbym  wam  jakoś  pomóc.  Dlatego  daję  ci  trochę
urlopu. Płatnego.

Możesz  do  siódmego  stycznia  odpocząć  i  wszystkim  się

background image

zająć.

- I zapłacicie mi za to?

- Oczywiście.

- I to wszystko pana pomysł?

- A kogo innego?

Nie odpowiedziałem na to pytanie.

- To bardo hojna propozycja z pana strony.

-  Jestem  hojnym  facetem.  Rozumiem,  że  się  zgadzasz,  i
widzimy  się  siódmego  stycznia.  Wesołych  świąt  i
szczęśliwego Nowego Roku.

Rozłączył  się.  Umierałem  z  ciekawości,  jak  Miche  tego
dokonała. Natychmiast do niej zadzwoniłem.

- Zgaduję, że dzwonił pan „Rączki”.

- Nowy, ulepszony model pana „Rączki”.

Roześmiała się.

- To co, zostajesz?

background image

- Zawarliśmy umowę.

-Świetnie.

- Ale musisz mi powiedzieć, jak tego dokonałaś.

- Nie, to moja tajemnica.

- Nie przekupiłaś go, co?

-  O  Boże,  nie.  Zaszantażowałam,  może,  ale  nie
przekupiłam. Powiedziałam ci, że mam mocne argumenty.

- Miche, dziękuję.

TLR

- Czuwam nad tobą, szefie.

*

Wróciłem  do  hotelu  po  dziewiątej.  Zdziwiłem  się,
zastawszy  w  salonie  samą  Elizabeth.  Leżąc  na  brzuchu,
układała puzzle.

- Dzień dobry, panie Hurst.

- A gdzie masz mamę?

background image

- Płacze w pana pokoju.

Addison  łkała,  skulona  na  podłodze  w  pozycji
embrionalnej.  Przyklęknąłem  przy  niej  i  wziąłem  ją  w
ramiona.

- Co się stało?

Wciąż zanosząc się płaczem, zdołała odpowiedzieć:

-  Steve  tu  był.  Próbował  zmusić  Collina,  żeby  kogoś
wyleczył.

- Masz krew na bluzie.

- Popchnął mnie na szafki w spiżarni.

Odgarnąłem  jej  włosy,  szukając  rany,  ale  nic  nie
znalazłem.

- Gdzie masz ranę?

- Collin ją wyleczył.

- Wszystko z nim w porządku?

- Śpi. Nie uzdrowił tego mężczyzny.

- Gdzie znajdę Steve’a?

background image

-  Nie,  proszę,  zostaw  go.  Już  dzwoniłam  na  policję.  -
Mocniej  się  we  mnie  wtuliła.  -  Proszę,  nie  zostawiaj
mnie. Dłużej już sama nie dam rady.

Pocałowałem ją w głowę.

- Nie zostawię cię. Nigdy. Obiecuję.

TLR

ROZDZIAŁ 42

TLR

Słyszałem kiedyś, że musimy się upodobnić

do dzieci, by wejść do nieba. Dopiero dziś

zrozumiałem te słowa.

Z dzienników Natana Hursta

TLR

Addison  zaczęła  się  uspokajać  dopiero  po  półgodzinie.
Leżeliśmy  wciąż  na  podłodze,  kiedy  do  pokoju  weszła
Elizabeth.

- Collin dziwnie oddycha.

background image

W  ciągu  tych  kilku  sekund,  które  zajęło  nam  dojście  do
drugiego  apartamentu,  Collin  przestał  oddychać.  Addison
przyłożyła ucho do jego piersi i spojrzała na mnie szeroko
otwartymi z przerażenia oczami.

-  Dzwoń  na  911  -  krzyknęła,  natychmiast  rozpoczynając
sztuczne oddychanie.

Nim  na  miejsce  dotarli  sanitariusze,  Addison  udało  się
przywrócić  Collinowi  akcję  serca.  Pojechała  z  nim
karetką,  a  ja,  z  modlącą  się  po  cichutku  Elizabeth,
ruszyłem za nimi.

-  Czy  Collin  umrze?  -  spytała  Elizabeth  przestraszonym
głosikiem.

-  Nie  wiem,  kochanie  -  odpowiedziałem,  zastanawiając
się, czy to właśnie ten dzień miał na myśli ich dziadek.

Kiedy  karetka  dojechała  do  szpitala  Salt  Lake  Regional,
skóra Collina miała siny odcień. Był już zacewnikowany,
podpięty do oksymetru, ciśnieniomierza, z TLR

szyi sterczał mu wenflon połączony z kroplówką, do gołej
piersi  miał  przyklejone  elektrody,  podłączono  mu  też
sondę  nosowo-żołądkową.  Pod  tą  całą  aparaturą  trudno
było dostrzec małego chłopca.

background image

Zabrano  go  od  razu  na  OIOM.  Dołączyliśmy  z  Elizabeth
do  Addison  w  poczekalni.  W  drodze  zadzwoniłem  do
Miche  i  choć  była  już  w  łóżku,  przyjechała  w  ciągu
godziny. Na jej twarzy malowało się to samo przerażenie,
co na naszych.

- Jak mogę pomóc?

- Zajęłabyś się Elizabeth?

- Jasne. Chcecie, żebym zabrała ją do domu?

Elizabeth  przeglądała  w  rogu  pomieszczenia  bajeczki  Dr.
Seussa.  Choć  była  poza  zasięgiem  naszych  głosów,
odpowiedziałem dużo ciszej:

-  Jeszcze  nie...  Tak  na  wszelki  wypadek...  -  nie
dokończyłem. - Może zabra-

łabyś ją na spacer? Albo czymś zajęła?

-  Nie  ma  problemu.  -  Podeszła  do  Elizabeth.  -  Cześć,
Lizzy, masz ochotę na mały spacer?

- Możemy kupić Collinowi misia?

- Możemy sprawdzić, czy jakieś sklepy z misiami są o tej
godzinie otwarte.

background image

Miche wzięła ją za rękę i wyszły z pokoju.

Addison  siedziała  w  milczeniu  ze  spuszczoną  głową,
modliła  się.  Minęła  północ,  nim  w  końcu  pojawiła  się
lekarka, młoda Chinka w zielonym fartuchu i spuszczonej
poniżej brody masce chirurgicznej.

- Pani Park?

Addison wstała.

-Tak?

-  Jestem  doktor  Berg.  Stan  pani  syna  jest  stabilny.  Udało
nam się poprawić utlenowanie. Musieliśmy przetoczyć mu
krew, bo przez chemioterapię nie miał

wystarczającej ilości krwinek do transportu tlenu.

- Ale teraz jest już w porządku?

TLR

-  W  tej  chwili  tak,  ale  to  tylko  stan  przejściowy.  Jego
serce długo nie wytrzyma.

- A co z przeszczepem?

Lekarka wyglądała na zakłopotaną.

background image

.

- Pani Park, pani syn nie jest już na liście oczekujących na
przeszczep, został z niej skreślony.

- Słucham?

- Wasz onkolog nie poinformował pani o tym?

Addison zbladła.

- To co zamierzacie zrobić? Pozwolicie mu umrzeć?

- Pani Park...

-  Mój  syn  ryzykował  życiem,  pomagając  innym,  a  kiedy
sam  czegoś  potrzebuje,  wy  umiecie  tylko  powiedzieć,  że
nie ma go na liście.

- Przykro mi. Wiem, jak musi się pani czuć.

- Straciła pani dziecko?

Lekarka się skrzywiła.

- Nie, ale...

- To proszę nie mówić, że wie pani, jak ja się teraz czuję.

background image

-  Przykro  mi,  ale  nie  mam  na  to  wpływu,  musimy  ściśle
przestrzegać  ustalo-nych  zasad.  -  Wciągnęła  głęboko
powietrze.  -  Muszę  panią  spytać,  czy  zechce  pani
podpisać zgodę na niepodejmowanie resuscytacji.

Addison wybuchła płaczem.

- Co to takiego? - spytałem.

-  To  zgoda,  aby  w  razie  ustania  akcji  serca  nie
podejmować prób reanimacji.

- A co jeśli tego nie podpisze?

-  Za  każdym  razem,  gdy  ustanie  akcja  serca,  będziemy
podejmować  nadludz-kie  wysiłki,  aby  ją  przywrócić,  aż
do  momentu  kiedy  i  one  na  nic  się  zdadzą.  To  tylko
przedłuży jego cierpienia.

TLR

- Chcę się zobaczyć z synem - zakomunikowała Addison.

Lekarka spojrzała na nią.

-  Zaprowadzę  panią.  Jest  pod  wpływem  środków
uspokajających. Trochę potrwa, nim odzyska przytomność.

W  kompletnej  ciszy  zajechaliśmy  windą  na  ósme  piętro  i

background image

podążyliśmy za lekarką na OIOM.

Collin  był  podpięty  do  skomplikowanej  aparatury
kontrolującej szereg funkcji życiowych. Addison podeszła
do brzegu łóżka i dotknęła syna.

- Collin. - Nie odpowiedział, a ona zasłoniła ręką oczy.

Siedzieliśmy  w  sali,  obserwując,  jak  śpi.  Gdzieś  po
godzinie  poszedłem  sprawdzić,  co  z  Miche.  Elizabeth
spała na jej kolanach.

- I jak tam? - spytała Miche z nadzieją w głosie.

- Niedobrze.

- Co mu jest?

- Potrzebuje przeszczepu serca, ale skreślono go z listy.

- Jak mogli to zrobić?

- Z powodu nowotworu.

- Tak mi przykro.

- Czekamy, aż się obudzi.

- A ja co mam robić ?

background image

-  Możesz  zostać  jeszcze  trochę?  To  może  być  ostatnia
okazja Lizzy do rozmowy z bratem.

Jej oczy zaszły łzami.

- Jasne.

Wróciłem  na  OIOM.  Po  czterdziestu  pięciu  minutach
weszła doktor Berg.

Sprawdziwszy  wskazania  aparatury  monitorującej  puls  i
akcję serca, podeszła do nas.

- Pani Park, stało się coś nadzwyczajnego.

TLR

- Co takiego?

-  Nigdy  wcześniej  nie  spotkałam  się  z  czymś  podobnym.
Pani  syn  ponownie  znalazł  się  na  liście  do  przeszczepu.
Jeśli  tylko  znajdzie  się  odpowiednie  dla  niego  serce,
dostanie je.

Addison wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.

- Jak to się stało?

-  Tego  typu  decyzje  podejmowane  są  na  wyższym

background image

szczeblu.  Nie  wiem,  jak  to  się  stało,  wiem  tylko,  że  nasz
szef podpisał papiery.

- Niby czemu miałby to zrobić?

- Myślę, że ktoś tam wyżej się do was uśmiechnął.

- Jak się nazywa? - spytałem. Pani szef?

- Doktor Lawrence Pyranovich.

Zerknąłem na Addison.

-  Proszę  podziękować  w  naszym  imieniu  doktorowi
Pyranovichowi - odpowiedziała Addison.

- Oczywiście, pozostaje nam tylko czekać na odpowiednie
serce.

- Ile jeszcze Collin wytrzyma?

-  Wytrzymałość  dzieci  jest  zadziwiająca,  pod  tym
względem  biją  dorosłych  na  głowę.  Widziałam  takie,
które  w  takim  jak  on  stanie  wytrzymały  jeszcze  ponad
tydzień. Myślę, że ma spore szanse.

Po wyjściu lekarki Addison rzuciła się z płaczem w moje
ramiona.

background image

- Jest szansa.

Nie potrafiłem dzielić jej radości. Spojrzała na mnie.

- Co jest, dlaczego się nie cieszysz?

- Muszę ci coś powiedzieć, choć bardzo tego nie chcę.

W jej oczach pojawił się strach.

-  Tamtego  dnia,  gdy  wyjechaliśmy  z  Collinem  od  was  z
domu, powiedział mi...

-  zawahałem  się  -  powiedział  mi,  że  umrze  przed
świętami.

TLR

Wpatrywała się we mnie.

- Dlaczego tak powiedział?

- Twierdził, że twój ojciec przyszedł do niego i go  o  tym
poinformował.

Zakryła dłonią oczy i zaczęła płakać.

-  Przepraszam,  że  nie  powiedziałem  ci  wcześniej.  Collin
kazał mi obiecać, że ci nie powiem.

background image

Łkała  chwilę,  a  gdy  na  powrót  zebrała  się  w  sobie,
odpowiedziała:

-Wiedziałam. Wiedziałam wcześniej. Ale nie chciałam w
to  wierzyć.  -  Spojrzała  mi  w  oczy.  -  Muszę  to  jednak
usłyszeć od niego.

Pielęgniarki  doglądały  Collina  co  dziesięć  minut  przez
całą noc. Około wpół

do trzeciej nad ranem zdjęły mu maskę tlenową, w zamian
wprowadzając  do  nosa  kaniulę.  Ocknął  się  gdzieś  koło
czwartej.  Addison  przysnęła,  więc  delikatnie  ją
obudziłem. Spojrzała na mnie.

- Obudził się - wyszeptałem.

Podeszła do łóżka. Matka i syn popatrzyli sobie w oczy.

- Hej, młody mężczyzno.

Collin  nie  odpowiedział.  Po  dziesięciu  minutach  znów
zamknął  oczy.  Przysunąłem  krzesło  do  łóżka  -  Addison
usiadła  i  go  obserwowała.  Po  dwudziestu  minutach
ponownie otwarł oczy. Tym razem wstała, ściskając go za
rękę.

- Collin, muszę cię o coś spytać.

background image

Spojrzał na nią.

- Słyszysz mnie?

Skinął powoli głową.

Addison przełknęła ślinę.

- Czy tu umrzesz?

Mrugnął  kilka  razy.  Addison  przymknęła  oczy  i  wzięła
głęboki oddech.

- Jesteś pewien?

Znów skinął głową.

TLR

- Chcesz iść n a t a mt ą s t r on ę ?

Jego oczy wypełniły się łzami. Kiwnął głową.

- Och, kochanie. - Pogłaskała go po policzku

Pochyliłem głowę.

-  W  porządku.  -  Addison  wyprostowała  ramiona  i
zwróciła się do mnie: -

background image

Powiedz doktor Berg, że podpiszę tę zgodę.

- Mam zawołać Elizabeth?

Kiwnęła głową.

Znalazłem  doktor  Berg  i  poinformowałem  ją  o  zmianie
decyzji.  Nie  mogła  zrozumieć,  co  Addison  do  tego
skłoniło.  Potem  wróciłem  do  poczekalni.  Elizabeth  spała
rozciągnięta na krzesłach z głową na kolanach drzemiącej
Miche. Obudziłem ją delikatnie.

- Przyszedłem po Elizabeth.

- Czy to już?

- Nie wiem.

Wziąłem małą na ręce. Obudziła się w windzie.

- Czy Collin może już iść do domu?

Nie potrafiłem jej na to odpowiedzieć.

Postawiłem ją na ziemi przed wejściem na OIOM i razem
podeszliśmy  do  jego  łóżka.  Addison  odwróciła  się  w
naszą stronę.

- Chodź tu do nas, Lizzy.

background image

Elizabeth  rozumiała  dużo  więcej,  niż  myśleliśmy.
Podeszła do łóżka brata i sięgnęła w stronę poręczy, żeby
go dotknąć.

- Cześć, Collin.

Patrzyli na siebie w milczeniu.

- Kocham cię - powiedziała tylko, przyciskając głowę do
poręczy.

Położyłem dłoń na ramieniu Addison.

- Była tu doktor Berg? TLR

Kiwnęła głową.

Nie pozostawało nic innego, jak czekać.

*

Jakieś  dwadzieścia  minut  później  do  sali  wszedł
ciemnowłosy  lekarz  w  wy-miętym  fartuchu.  Przykucnął
przy Addison.

-  Pani  Park?  W  pokoju  obok  pani  syna  leży  kobieta
przywieziona z wypadku samochodowego. Jej mąż zginął
na miejscu, a ona ma krwotok wewnętrzny, któ-

background image

rego nie potrafimy zatamować. Osieroci czwórkę dzieci.

Addison zdziwiona podniosła wzrok.

- Dlaczego pan mi o tym mówi?

- Wiem, kim jest pani syn.

Addison  na  moment  spuściła  wzrok,  potem  popatrzyła  na
swoje dzieci.

-  Chodź  tu,  Lizzy  -  zawołała  małą.  Kiedy  ta  podeszła,
zwróciła się do mnie: -

Potrzymasz ją?

Posadziłem  Elizabeth  na  kolanach.  Addison  wstała  i
podeszła do Collina.

- Collin, słyszałeś, o co prosił ten lekarz?

Kiwnął głową.

Jej oczy znów wypełniły się łzami.

- Zrobię to, czego sobie życzysz.

Collin  intensywnie  się  w  nią  wpatrywał.  Nie  widziałem
ani nie słyszałem, żeby coś mówił, ale po chwili Addison

background image

wzięła głęboki oddech.

-  Dobrze,  kochanie  -  odpowiedziała  i  zwróciła  się  do
lekarza: - Może ją pan tu przywieźć?

-  Tak  -  odpowiedział  i  opuścił  pokój,  by  po  chwili
pojawić się w towarzystwie pielęgniarki pchającej nosze
na kółkach. Na nich leżała nieprzytomna kobieta. Jej skóra
była  woskowobiała.  Lekarz  i  pielęgniarka  przystawili
nosze do łóżka Collina.

TLR

- Proszę mówić, co mamy robić.

- Musi jej tylko dotknąć.

Addison  przeszła  na  drugą  stronę  łóżka.  Lekarz  opuścił
poręcze  najpierw  no-szy,  na  których  leżała  kobieta,  a
potem łóżka Collina. Wziął dłoń kobiety i ułożył

ją  pod  dłonią  chłopca.  Ten  zamknął  oczy  i  przez  moment
nic  się  nie  działo.  Po  chwili  kobietą  zaczęły  targać  tak
gwałtowne drgawki, że aż nosze pobrzękiwały.

Pielęgniarka się przeżegnała. Umierająca kobieta otwarła
oczy,  a  z  jej  piersi  wydarł  się  głośny  jęk.  Popatrzyła
najpierw w sufit, a potem na Collina.

background image

- To ty.

Collin  w  dalszym  ciągu  miał  zamknięte  oczy,  oddychał  z
wysiłkiem.

-  Ten  chłopak,  on...  -  Popatrzyła  na  niego,  walcząc  o
oddech.  -  Siebie  nie  potrafisz  ocalić?  -  Po  czym  spytała
Addison: - Pani jest jego matką?

Addison nie była w stanie wykrztusić ani słowa, jej pełne
łez oczy mówiły same za siebie.

- Widziałam go. Znad tego pokoju. Był cudowny. Światło
wokół  niego  było  cudowne.  -  Jej  oczy  też  wypełniły  się
łzami.  Rozejrzała  się  po  pokoju.  -  Nikt  z  was  tego  nie
widział,  prawda?  -  Zwracając  się  do  Addison,  dodała:  -
Przepraszam.

Zdaję sobie sprawę, co on zrobił. Tak mi przykro.

-  Dla  nas  i  tak  było  już  za  późno  -  odpowiedziała
Addison.

Po  minucie  maszyny  wokół  łóżka  Collina  podniosły
wściekły  alarm.  Nagle  chłopiec  popatrzył  w  róg  pokoju.
Poruszył wargami. Addison nachyliła się nad łóżkiem.

- Dziadek tu jest?

background image

Podążyła za spojrzeniem Collina i już wiedziała.

- Proszę, tato... nie zabieraj go.

Potem  znów  spojrzała  na  swoje  dziecko,  wzrokiem
pieszcząc  kontury  jego  twarzy,  zachłannie  zapisując  w
pamięci  ten  obraz,  który  miała  przywoływać  do  końca
życia.

TLR

Później przytuliła swój policzek do jego i wyszeptała:

-  Dziękuję,  że  mogłam  być  twoją  matką.  Kocham  cię.
Zawsze będę cię kochać.

-  Potem  zerknęła  jeszcze  w  róg  pokoju.  -  Opiekuj  się
moim małym chłopcem.

*

I  nic  już  więcej  nie  mówiliśmy.  W  którejś  przepełnionej
miłością i smutkiem chwili Collin cichutko nas opuścił.

EPILOG

Pochowaliśmy 

Collina 

dzień 

po 

świętach. 

Bez

reporterów, błysku fleszy i tłumów zebraliśmy się w kilka
osób wokół niewielkiej trumienki.

background image

Od  tamtych  świąt  minęły  cztery  lata.  Tysiąc  zachodów
słońca.  I  z  każdym  dniem  świat  odrobinę  się  zmieniał.
Pobraliśmy  się  z  Addison  na  wiosnę.  Jest  moją  ostoją  i
dodaje  mi  sił.  Wszyscy  ogromnie  boleliśmy  nad  stratą,
jaką  ponieśliśmy,  ale  to  tylko  zbliżyło  naszą  rodzinę  i
wyniosło  ją  na  wyżyny  akceptacji,  a  może  nawet
zrozumienia.

*

Siódmego  stycznia  wróciłem  do  pracy  w  MusicWorld
jako nowy szef działu TLR

ochrony.  Choć  Miche  i  Martsie  dotrzymały  słowa,
pozostałe  kobiety  nie  okazały  się  równie  pobłażliwe.  Na
tydzień  przed  świętami  Staynera  zawieszono,  a  później
zwolniono. Niedługo potem zwolniła go również żona.

Teraz,  gdy  nie  muszę  już  podróżować,  stałem  się
domatorem.  Mam  nawet  ogród.  W  końcu  zdecydowałem
też,  że  Earl  nigdzie  się  nie  wybiera  i  kupiłem  mu  nowe
akwarium. Tydzień później zdechł.

W pracy mam nową asystentkę. Miche mnie opuściła, żeby
zająć się dzieckiem

-  ślicznym  małym  chłopczykiem,  któremu  dała  na  imię
Collin.  Po  raz  kolejny  okazało  się,  że  potrzeba

background image

uzdrawiania tych, których kochał, była u Collina tak duża,
że walka z nią nie miała sensu. Miche mniej więcej raz w
tygodniu podrzuca nam dziecko do niańczenia. Za kilka lat
Elizabeth  będzie  wystarczająco  duża,  by  się  nim  zająć.
Życie zatoczyło pełen krąg.

Jak  się  łatwo  domyślić,  Steve  stracił  posadę  w  swojej
firmie prawniczej.

Przeniósł  się  na  wschód,  choć  ja  powiedziałbym  raczej,
że  zwiał.  Zajmuje  się  teraz  namawianiem  ofiar  różnych
wypadków  do  wnoszenia  pozwów.  Jest  twarzą  firmy,
która  obiecuje  fortuną  wynagrodzić  tym  ludziom  ból  i
cierpienia.  Ciągle  jeszcze  nie  zabrał  Elizabeth  do
Disneylandu.

Kilka tygodni po Nowym Roku na poświęconej biznesowi
stronie  „Tribune”  natknąłem  się  na  nekrolog  Rileya
Franzena. Cóż, tak bywa.

Odwiedzam  teraz  mamę  raz  w  miesiącu.  Chciałbym  móc
powiedzieć, że na-stąpiło jakieś cudowne wyzdrowienie,
które  wyrwało  ją  ze  szponów  demencji.  Ale  takie  rzeczy
się  nie  zdarzają,  przynajmniej  odkąd  nie  ma  z  nami
Collina.  Zmieniłem  jednak  swój  stosunek  do  niej.  A  to  i
tak więcej, niż oczekiwałem.

Analizowałem  wydarzenia  tamtego  przedświątecznego

background image

okresu wiele razy w ciągu tych czterech lat i oto, do jakich
doszedłem  wniosków.  Przez  karty  historii  przewinęli  się
niezwykli  ludzie,  którzy  zdawali  się  nie  należeć  do
naszego świata.

Ludzie  tacy  jak  Gandhi,  Sokrates  czy  Jezus.  Świat  nigdy
nie wie, jak takich ludzi przyjąć. Zazwyczaj zabijamy ich i
dopiero lata lub całe wieki po ich odejściu za-TLR

czynamy  ich  rozumieć  i  uczyć  się  od  nich.  Cóż,  jesteśmy
dosyć 

dziwnymi 

isto-tami. 

Kamienujemy 

naszych

proroków, by po ich śmierci stawiać im pomniki.

Wierzę,  że  Collin  był  jednym  z  nich.  I  nawet  jeśli  nie
działał na taką skalę jak Gandhi, to nieważne. I tak zmienił
świat.

Tyle moglibyśmy się od Collina nauczyć o tym drugim ze
światów,  a  także  o  potencjale  tego,  w  którym  żyjemy.  W
pewien  sposób  Collin  stał  się  płótnem,  na  którym
wymalowaliśmy  własne  dusze:  jasnymi  bądź  ciemnymi
barwami  wybra-nymi  z  palety  pragnień.  Teraz  już  wiem,
że to, czego pragniemy, świadczy o tym, kim jesteśmy.

Wszyscy  odczuwamy  potrzebę  uleczania.  I  choć  nasz
świat  co  roku  wydaje  miliardy  dolarów  na  tabletki,
mikstury i zabiegi, tak naprawdę to zaledwie ułamek tego,
czego  najbardziej  potrzebujemy.  Czy  warto  przedłużać

background image

życie  pełne  tchórzo-stwa  i  grzechu?  Po  co  dawać  komuś
nowe serce, by wypełnił je na nowo nienawiścią i żalem,
albo  nowe  oczy,  by  oglądały  fale  krytyki  albo  brak
tolerancji?

Wszyscy  powinniśmy  sobie  zadać  te  pytania.  Być  może
sztuczne serce jest najlepszą metaforą naszych czasów.

Życie  toczy  się  dalej.  Addison  i  ja  zmagamy  się  z
codziennością,  wychowując  naszą  małą  dziewczynkę.
Elizabeth skończyła już dziewięć lat, tyle samo, ile miał

Collin,  kiedy  nas  opuścił.  Jego  śmierć  zostawiła  rany  w
wielu  sercach,  ale  w  jej  chyba  najboleśniejszą.  Był  jej
najlepszym przyjacielem, jej bohaterem, jej bratem.

Nic  nie  zostało  z  jej  żywiołowej  natury,  utraciła  dawną
beztroskę.  Dopiero  sześć  miesięcy  po  jego  śmierci
ponownie  usłyszałem  jej  śmiech.  Dziś  jest  poważną  i
wrażliwą dziewczynką.

Na  początku  zaznaczyłem,  że  nie  będzie  to  opowieść
świąteczna.  Ale  może  nie  miałem  racji.  Którejś  nocy,
jakieś  pół  roku  temu,  kiedy  układałem  Elizabeth  do  snu,
powiedziała  mi,  że  Collin  odwiedził  ją  we  śnie.
Powiedział: „Nie płacz tak dużo. I tak w końcu zwycięża
miłość”.

background image

Nie ma chyba wspanialszego świątecznego przesłania.

TLR

Od Autora

Kiedy  Richard  Paul  Evans  zabierał  się  za  pisanie  The
Christmas Box, 
nie przypuszczał nawet, że powieść stanie
się  bestsellerem.  Ta  ciepła  historia  o  ro-dzicielskiej
miłości  i  prawdziwym  znaczeniu  Świąt  przeszła  do
historii,  gdy  szturmem  zdobyła  szczyty  listy  bestsellerów.
Od  tamtej  pory  napisał  jedenaście  powieści,  z  których
wszystkie  trafiały  na  listę  bestsellerów  „The  New  York
Times”.  Należy  też  do  nielicznych  autorów,  którym  udało
się  trafić  na  listy  bestsellerów  zarówno  książek
popularnonaukowych,  jak  i  beletrystycznych.  Jest  lau-
reatem  wielu  nagród,  w  tym  American  Mothers  Book
Award  (1998),  Storytelling  World  Award  oraz  Romantic
Times Best Women’s Novel of the Year (2005).

Cztery  z  jego  powieści  doczekały  się  ekranizacji  z
niezwykle doborową ob-sadą. Wśród aktorów znaleźli się
m.  in.:  Maureen  O’Hara,  James  Earl  Jones,  Richard
Thomas,  Ellen  Burstyn,  Naomi  Watts,  Vanessa  Redgrave,
Christopher Lloyd oraz Rob Lowe.

Na  wiosnę  1997  roku  Evans  założył  The  Christmas  Box
House  International,  organizację  charytatywną,  która

background image

buduje pogotowia opiekuńcze, a także pomaga TLR

dzieciom zaniedbywanym i wykorzystywanym. Pogotowia
powstały  dotychczas  w  Moa,  Vernal,  Ogden  i  Salt  Lake
City  w  stanie  Utah.  Pomogły  już  trzynastu  ty-siącom
dzieci.  Jego  powieść  Słonecznik  (Wydawnictwo  Sonia
Draga,  2006)  również  przyczyniła  się  do  powstania
sierocińca  w  Peru.  Za  pracę  charytatywną  Evansowi
przyznano Washington Times Humanitarian of the Century
Award  oraz  Volunteers  of  America  National  Empathy
Award.

Jako  utalentowany  mówca  Richard  Paul  Evans  dzielił
podium  z  takimi  osobistościami  jak  prezydent  George  W.
Bush,  George  i  Barbara  Bush,  były  premier  Wielkiej
Brytanii  John  Major,  Ron  Howard,  Elizabeth  Dole,
Deepak Chopra, Steven Allen czy Bob Hope. Zapraszano
go  do  licznych  programów:  The  Today  Show  czy
Entertainment Tonight, pojawiał się też na łamach “Time”,

“Newsweek”,  “People”,  “The  New  York  Times”,
“Washington Post”, “Good Housekeeping”, “USA Today”,
“TV  Guide”,  “Reader’s  Digest”  czy  “Family  Circle”.
Evans  mieszka  w  Salt  Lake  City,  w  stanie  Utah  z  żoną
Keri i piątką dzieci.

Zapraszamy do odwiedzenia strony autora:

background image

www.richardpaulevans.com

TLR

background image

Document Outline

 

��
��Z
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��

background image

��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��