background image

LISA JANE SMITH

POWRÓT O ZMIERZCHU

Pami tniki wampirów

ę

TOM 05

background image

PROLOG

Stefano.

Elena była sfrustrowana. Nie potrafiła pomyśleć jego imienia, by zabrzmiało 

tak, jak chciała.

- Stefano - powtórzył raz jeszcze. - Czy możesz wypowiedzieć moje imię, 

najukochańsza?

Elena przyjrzała mu się z namysłem. Złamał jej serce swoją urodą, rzymskimi 

rysami i ciemnymi włosami opadającymi niesfornie na czoło. Chciała ująć w 

słowa uczucia, jakimi darzyła Stefano, ale zaćmiony umysł nie pozwalał.

O tak wiele spraw pragnęła go zapytać... i tyle mu powiedzieć. Ale nie mogła 

znaleźć   właściwych   słów.   Nawet   nie   mogła   mu   przesłać   myśli.   Stefano 

odbierał tylko chaotyczne, pojedyncze obrazy.

Ale przecież to był dopiero siódmy dzień jej nowego życia.

Stefano opowiedział Elenie, że kiedy po raz pierwszy się obudziła po tym, 

gdy umarła jako wampirzyca, potrafiła chodzić, mówić i robić wiele rzeczy, 

których teraz nie pamiętała. Nie wiedział, dlaczego tak było - nie słyszał 

nigdy o nikim, poza wampirami, kto wróciłby po śmierci.

Elena była wampirzycą, gdy umierała, ale z pewnością nie teraz.

Stefano   powiedział   jej   też,   że   bardzo   szybko   się   uczyła.   Przesyłała   mu 

telepatycznie nowe obrazy, nowe słowa.

background image

Chociaż   łatwiej   było   się   z   nią   porozumieć,   raz   trudniej,   był   pewien,   że 

któregoś dnia Elena znów będzie sobą i zacznie zachowywać się jak młoda 

dziewczyna, którą jest. Nie będzie już osiemnastolatką z umysłem dziecka. 

Duchy   najwidoczniej   chciały,   żeby   dorastała   jeszcze   raz,   poznając   świat 

oczami dziecka.

Elena uważała, że nie było to miłe ze strony duchów.

A jeśli Stefano w tym czasie znajdzie sobie inną dziewczynę? Obawiała się 

tego.

To dlatego pewnej nocy, gdy Stefano się obudził, Eleny nie było w łóżku. 

Znalazł   ją   w   łazience,   nachyloną   nad   gazetą.   Z   wielkim   przejęciem 

wpatrywała się w tekst, próbując zrozumieć coś ze znaków na papierze, o 

których wiedziała, że są literami, które układają się w wyrazy, które kiedyś 

znała. Papier był wilgotny od jej łez. Nie potrafiła przeczytać żadnego słowa.

- Nie płacz, kochana. Nauczysz się znowu czytać. Po co ten pośpiech?

Powiedział to, zanim zobaczył, że połamała ołówek, zaciskając na nim dłoń 

zbyt mocno, i podarte papierowe serwetki. Próbowała przerysować litery i 

słowa. Może gdyby umiała pisać jak inni ludzie, Stefano przestałby sypiać w 

fotelu. Wiedziałby, że Elena jest dorosła, i kładłby się spać u jej boku.

Patrzyła,   jak   oczy   Stefano   napełniają   się   łzami.   On   jednak   uważał,   że 

mężczyźnie   nie   wolno   płakać,   więc   obrócił   się   do   niej   plecami,   by   nie 

widziała jego łez.

A potem wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

background image

- Eleno,   powiedz   mi,   co   mam   zrobić.   Zrobię   to,   nawet   jeśli   wydaje   się 

niemożliwe. Przysięgam. Tylko mi powiedz.

Wszystkie słowa, które chciała powiedzieć, tkwiły w jej głowie zaklinowane. 

Zaczęła płakać. Stefano bardzo delikatnie otarł jej łzy, jakby obawiał się, że 

może jej zrobić krzywdę.

Wtedy Elena uniosła twarz, zamknęła oczy i ułożyła usta do pocałunku. Ale...

- Masz umysł dziecka - powiedział Stefano łamiącym się głosem. - Ni mogę 

tego zrobić.

Dawniej   porozumiewali   się   za   pomocą   znaków,   które   Elena   pamiętała. 

Uderzyła palcami w szyję: raz, dwa, trzy razy.

To znaczyło, że czuła się źle. To znaczyło, że chce...

Stefano jęknął.

- Nie mogę...

Znów uderzyła trzy razy.

- Nie jesteś jeszcze sobą...

Jeszcze trzy razy...

- Kochanie, posłuchaj...

Kolejne   trzy   uderzenia.   Spojrzała   na   niego   błagalnym   wzrokiem.   Gdyby 

mogła mówić, powiedziała by: „Proszę, zaufaj mi choć trochę - nie jestem 

dzieckiem. Proszę, posłuchaj tego, czego nie mogę ci powiedzieć”.

background image

- Cierpisz. Bardzo cierpisz - szepnął czule Stefano. - Gdybym... tylko trochę...

I   nagle  pewnym ruchem  uniósł   jej  głowę  i  obrócił   pod  takim  kątem,   jak 

trzeba, a potem Elena poczuła ukąszenie, które bardziej niż cokolwiek innego 

przekonało ją, że żyje i że nie jest już duchem.

Przekonało ją też, że Stefano kocha ją i nikogo innego, i że w końcu może się 

z   nim   porozumieć.   Powiedziała,   co   czuje   za   pomocą   okrzyków.   Stefano 

słuchał oniemiały.

Elena uznała, że tak jest sprawiedliwie. Potem już zawsze spał obok niej, a 

ona zawsze była szczęśliwa.

background image

ROZDZIAŁ 1

Damon Salvatore właściwie wisiał w powietrzu, lekko tylko przytrzymywał 

się gałęzi...

Kto zna nazwy drzew? Kogo obchodzi, co to za drzewo? Było wystarczająco 

wysokie, żeby zaglądać z niego do sypialni Caroline Forbes na piętrze, a o 

szeroki pień mógł oprzeć plecy. Ułożył się wygodnie, z rękami założonymi za 

głowę. Jak polujący kot czuwał z przymkniętymi oczami.

Czekał na magiczną godzinę czwartą czterdzieści cztery, tuż przed świtem, 

kiedy Caroline odda się swojemu rytuałowi. Widział to już dwa razy i był 

podekscytowany Nagle ukąsił go komar.

To absurdalne, komary nie kąsają wampirów - ich krew nie jest tak pożywna 

jak ludzka. Ale to, co poczuł na karku, z pewnością przypominało ukąszenie 

komara.

Rozejrzał się, ale niczego nie zobaczył.

Igły sosny. Nic latającego. Żadnego owada przycupniętego na gałęzi.

W porządku zatem. To musiała być igła. Tak czy owak, ukłucie bolało coraz 

bardziej.

Pszczoła   samobójca?   Damon   ostrożnie   dotknął   dłonią   karku.   Nie   wyczuł 

żądła. Tylko mały pęcherzyk, który coraz bardziej bolał.

Przestał zwracać uwagę na ból, bo w sypialni Caroline coś się działo. Nie był 

pewien co, ale poczuł nagły przypływ mory wokół śpiącej dziewczyny, jakby 

buczenie   kabli   wysokiego   napięcia.   Kilka   dni   temu   właśnie   to   odczucie 

background image

przyprowadziło go pod jej okno. Nie potrafił jednak ustalić jego źródła. O 

czwartej czterdzieści zadzwonił budzik. Caroline obudziła się, chwyciła zegar 

i rzuciła w kąt pokoju. Masz dziewczyno szczęście, pomyślał Damon z pewną 

przekorą.   Gdybym   był   zwykłym   włamywaczem,   a   nie   wampirem, 

nastawałbym na twoją cnotę - zakładając, że jeszcze jej nie straciłaś: Aleja 

odpuściłem sobie dybanie na dziewice . pięćset lat temu.

Na ułamek sekundy uśmiechnął się, a potem jego czarne oczy znów stały się 

zimne jak lód. Spojrzał w otwarte okno.

Tak...   Zawsze   uważał,   że   jego   młodszy   brat   idiota,   Stefano,   nie   doceniał 

Caroline Forbes. Dziewczyna była niezłym ciachem: długie, opalone na złoto 

nogi, wąska talia, kasztanowe loki. No i jej umysł. Wynaturzony, spaczony. 

Po prostu wspaniały. Na przykład, jeżeli się nie mylił, nakłuwała laleczki 

wudu. Fantastycznie.

Damon lubił obserwować artystów przy pracy.

Jakaś moc wciąż pulsowała w pokoju Caroline, a on nie mógł jej rozgryźć. 

Czy dziewczyna była nią obdarzona? Na pewno me.

Caroline w pośpiechu sięgnęła po coś, co wyglądało jak garść jedwabnych 

pajęczyn w kolorze zielonym. Zdjęła koszulę nocną i - niemal zbyt szybko, 

by   Damon   to   zauważył   -   włożyła   seksowną   bieliznę.   Na   co   czekasz, 

dziewczyno? - zastanawiał się Damon.

Właściwie powinien zachować większą ostrożność. Nagle rozległ się trzepot 

skrzydeł;   na   ziemię   upadło   jedno   hebanowe   pióro,   a   na   gałęzi   siedział 

niezwykłych rozmiarów czarny kruk.

background image

Ptak uważnie przyglądał się jednym okiem Caroline, która zrobiła krok do 

przodu, jakby kopnął ją prąd, z rozchylonymi ustami i wzrokiem wpatrzonym 

we własne odbicie.

Potem uśmiechnęła się, jakby z kimś się witała.

Damon   zlokalizował   źródło   mocy.   Było   w   lustrze.   Nie   w   tym   samym 

wymiarze co lustro, ale wewnątrz niego. Caroline zachowywała się... dziwnie. 

Odrzuciła do tyłu długie, kasztanowe włosy. Opadały na plecy, stanowiąc 

wspaniały widok. Zwilżyła językiem wargi i uśmiechnęła się znowu - scena 

przypominała spotkanie kochanków Kiedy dziewczyna przemówiła, Damon 

słyszał ją bardzo wyraźnie.

- Dziękuję. Ale spóźniłeś się dzisiaj.

W sypialni Damon nie widział nikogo oprócz Caroline i nie słyszał, żeby ktoś 

jej odpowiedział. Ale odbite w lustrze usta Caroline otwierały się, mimo że 

dziewczyna miała je zamknięte.

Brawo!   -   pomyślał,   zawsze   doceniając   każdego,   kto   robił   ludziom   takie 

psikusy.

Dobra robota, kimkolwiek jesteś! Czytając z warg w lustrze, wyłapał coś 

jakby „przepraszam” i „uroczo'' .Pokiwał głową.

- ...nie musisz... po dzisiaj.. - mówiło dalej odbicie Caroline.

- A jeśli nie uda mi się ich oszukać? - zapytała Caroline.

- ...miała pomoc. Nie przejmuj się, odpocznij...

background image

- Dobrze. I nikomu nie stanie się krzywda, tak? To znaczy nikt nie umrze?

- Dlaczego mielibyśmy..?

Damon uśmiechnął się w duchu. Ile razy słyszał już takie rozmowy? Sam 

doskonale znał tę strategię: najpierw osacza się ofiarę, potem uspokaja się ją 

Zanim się zorientuje, można skłonić ją do wszystkiego, aż nie będzie więcej 

potrzebna.   .   A   wtedy   -   oczy   mu   zabłysły   -   szuka   się   kolejnej.   Caroline 

nerwowo wyłamywała palce.

- Ale tylko dopóki... wiesz. Obiecałeś. Naprawdę mnie kochasz?

- ...zaufaj mi. Zajmę się tobą... i twoimi wrogami też. Już się nimi zajmuję. 

Dziewczyna przeciągnęła się -  chłopcy  z Liceum imienia Roberta  E. Lee 

zapłaciliby dużo za ten widok.

- Chcę to zobaczyć - powiedziała: - Mam już dość słuchania o tym, że Elena 

to, Stefano tamto... Teraz wszystko zacznie się od początku. .

Przerwała, jakby, uświadomiła sobie; że ktoś na drugim końcu linii odłożył 

słuchawkę.. Zmrużyła. oczy i zacisnęła wargi. Po chwili jednak się uspokoiła. 

Wciąż patrzyła w lustro. Jedną dłoń położyła delikatnie na brzuchu. Spojrzała 

na nią i jej twarz rozjaśniła się na moment. Potem pojawił się na niej wyraz 

zrozumienia i niepokoju zarazem.

Damon ani na chwilę nie oderwał wzroku od lustra. Zwykłe lustro. I nagle, 

kiedy Caroline się odwracała, zauważył czerwony błysk.

Płomień?   Co   tu.   się   dzieje?   -   pomyślał,   przyjmując   z   powrotem   postać 

zabójczo przystojnego faceta leżącego na gałęzi drzewa. Istota z lustra na 

background image

pewno nie pochodziła stąd. Ale zdaje się, że zamierzała sprawić kłopot jego 

bratu. Uśmiech zadowolenia pojawił się na ustach Damona.

Nic   nie   sprawiało   mu   takiej   przyjemności,   jak   widok   przemądrzałego, 

świętoszkowatego Stefano „jestem lepszy od ciebie, bo nie piję ludzkiej krwi” 

Salvatore w tarapatach.

Nastolatki z Fell's Church - i niektórzy dorośli - uważali opowieść o Stefano 

Salvatore   i   miejscowej   piękności   Elenie   Gilbert   za   współczesną   wersję 

Romea   i   Julii.   Ona   oddała   życie,   żeby   go   uratować,   kiedy   oboje   zostali 

porwani przez psychopatkę, a potem on umarł  z tęsknoty. Krążyły nawet 

plotki,   że   Stefano   nie   był   zwykłym   człowiekiem,   ale   czymś   innym. 

Demonem, dla którego odkupienia Elena się poświęciła.

Damon znał prawdę. Stefano rzeczywiście umarł, ale to było setki lat temu.

Naprawdę był wampirem, ale nazywanie go demonem to jakby powiedzieć o 

Sierotce Marysi, że jest uzbrojona i niebezpieczna:

Tymczasem Caroline wciąż mówiła do pustego pokoju.

- Tylko   poczekaj   -   wyszeptała,   podchodząc   do   biurka.   Długo   grzebała   w 

stercie papierów i książek, aż znalazła miniaturową kamerę wideo. Zielone 

światełko wyglądało jak oko. Ostrożnie podłączyła kamerę do komputera i 

wpisała hasło.

Wzrok   Damona   był  dużo   lepszy   niż   jakiegokolwiek   człowieka.   Wyraźnie 

widział,   jak   opalone   palce   z   długimi   paznokciami   wstukują   „o   bogini”. 

Bogini Caroline Forbes, pomyślał. Żałosne.

background image

Dziewczyna obróciła się i Damon zobaczył łzy w jej oczach. Nagle zaczęła 

szlochać. Opadła na łóżko, chlipiąc i kiwając się w tył i w przód. Uderzała 

pięścią w materac, ale cały czas płakała. i płakała. Jej zachowanie zaskoczyło 

Damona. Po chwili obudził. się w nim instynkt.

- Caroline? Caroline, mogę wejść?

- Co? Kto tu jest? - rozejrzała się nerwowo.

- Damon: Mogę wejść? - zapytał z fałszywym współczuciem, jednocześnie 

wywierając na nią nacisk telepatycznie.

Wampiry mogą kontrolować ludzkie umysły Do jakiego stopnia, zależy od 

wielu czynników: diety (jeśli żywią się ludzką krwią zyskują potężną moc), 

siły woli ofiary, relacji między obojgiem, pory doby i tylu innych rzeczy, że 

Damon nawet nie próbował tego zrozumieć. Wiedział tylko, kiedy był bardzo 

silny. Teraz był.

- Mogę wejść? - powtórzył czarującym głosem. W tej samej chwili złamał 

wolę Caroline, bo jego była o wiele silniejsza.

- Tak   -   odpowiedziała,   ocierając   łzy.   Najwidoczniej   nie   widziała   nic 

niezwykłego w tym, że wchodzi do niej przez okno. - Wejdź, Damonie.

W ten sposób zaprosiła go. Jednym zgrabnym ruchem wampir znalazł się w 

środku. W pokoju pachniało perfumami; mocnymi perfumami. Poczuł zew 

krwi. Jego górne kły zrobiły się dwa razy większe, a ich brzegi stały się ostre 

jak   brzytwa   To   nie   była   właściwa   pora   na   pogaduszki,   chociaż   zwykle 

gawędził z ofiarami - czekanie na deser stanowi połowę przyjemności, jaką 

background image

sprawia zjedzenie go. Teraz jednak odczuwał silny głód. Użył maksimum 

mocy, by zawładnąć umysłem Caroline i uśmiechnął się do niej promiennie. 

Podziałało.

Caroline otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Jej źrenice rozszerzyły 

się, a potem zwęziły.

- Ja... ja... - wykrztusiła. - Och... I była jego. Łatwo poszło:

Kły   Damona   wibrowały.   Odczuwał   ból,   który   sprawił,   że   zaatakował   z 

prędkością kobry - zanurzył zęby w pulsującej żyle. Był głodny, piekielnie 

głodny.  Jego   ciało   Ostrożnie,   nie   przestając   patrzeć   dziewczynie   w   oczy, 

uniósł   jej   głowę,   aby   odsłonić   szyję.   Pulsowanie   krwi,   ciepłej   i   słodkiej, 

odbierał wszystkimi zmysłami: czuł uderzenia jej serca i zapach krwi tuż pod 

powierzchnią gładkiej skóry Nachylił się.

Nigdy jeszcze nie był tak podekscytowany, tak spragniony...

Tak spragniony, że aż go to zdziwiło. Zastygł bez ruchu. W końcu każda 

dziewczyna smakuje równie dobrze. Co sprawiało, że Caroline wzbudzała w 

nim takie pragnienie? Co się z nim działo?

Nagle zrozumiał.

Odzyskałem kontrolę nad swoim umysłem, dziękuję. Myślał jasno i logicznie.

Zmysłowa   aura,   której   uległ,   zniknęła.   Puścił   podbródek   Caroline   i   się 

wyprostował.

Istota, która nawiedzała dziewczynę, o mało nie przejęła nad nim kontroli. 

Próbowała zmusić go do złamania obietnicy, którą dał Elenie.

background image

Kątem   oka   znów   dostrzegł   czerwoną   iskrę   na   lustrze.   Tę   istotę   musiało 

przyciągnąć epicentrum mocy, które znajdowało się w Fell's Church - był 

tego pewien. Na krótko zawładnęła jego umysłem, chciała, by wysuszył żyły 

Caroline. By wypił całą jej krew, by zabił człowieka - czego nie zrobił, odkąd 

złożył obietnicę Elenie.

Dlaczego? Wściekły, szukał umysłem intruza. Powinien wciąż tu być, lustro 

było   portalem   pozwalającym   jedynie   na   przemierzanie   niewielkich 

odległości. W dodatku nieznajomy na chwilę przejął nad nim kontrolę, nad 

Damonem Salvatore, więc musiał być bardzo blisko.

Damon   nikogo   nie   znalazł.   To   rozwścieczyło   go   jeszcze   bardziej. 

Nieświadomie przykładając dłoń do karku, posłał w przestrzeń wiadomość: 

Ostrzegam cię tylko raz.

Trzymaj się ode mnie z daleka!

Wiadomość wysłał z mocą; która w jego umyśle zajaśniała jak błyskawica. 

To   uderzenie   mocy   powinno   zabić   kogoś   na   dachu,   w   powietrzu,   na 

drzewie... może w domu obok. Gdziekolwiek był.

Tajemnicza istota powinna upaść na ziemię, a on powinien ją wyczuć.

Ale chociaż ciemne chmury zebrały się nad nim; a wiatr wyginał gałęzie, nikt 

nie upadł, nikt nie próbował go zaatakować.

Nie wyczuwał nikogo, kto byłby na tyle blisko, żeby wedrzeć się do jego 

umysłu, a ktoś znajdujący się daleko nie - mógł oddziaływać na Damona z tak 

potężną mocą:

background image

Starszy brat Stefano bywał czasem próżny, ale w gruncie rzeczy miał trzeźwy 

osąd własnej osoby Był silny i wiedział o tym. Tak długo, jak długo dobrze 

się odżywiał i nie ulegał sentymentom, niewiele było istot, które mogły się z 

nim równać.

Dwie zjawiły się tutaj w Fell's Church, pomyślał, ale zaraz stwierdził, że z 

pewnością w okolicy nie było innych starych, potężnych wampirów jak on, 

bo wiedziałby o tym.

Być może były tu całe stada wampirów, ale żaden nie miał takiej mocy, by 

opanować jego myśli.

Damon był też pewien, że nie było tu nikogo innego, kto mógłby go pokonać.

Wyczułby   go;   tak   jak   wyczuwał   strumienie   dziwnych   mocy,   które 

krzyżowały się pod miasteczkiem.

Spojrzał   jeszcze   raz   na   Caroline,   wciąż   w   transie,   w   który   ją   wprawił. 

Wyjdzie z niego powoli.

Potem obrócił się i ze zwinnością pantery wyskoczył przez okno na gałąź 

drzewa; a potem zgrabnie zeskoczył na ziemię.

background image

ROZDZIAŁ 2

Damon musiał poczekać kilka godzin, by się pożywić - dziewczyny spały tak 

mocno, że nie mógł ich obudzić i nakłonić, by go zaprosiły do sypialni. Był 

wściekły. Głód, który wzbudziła w nim tajemnicza istota, był realny, nawet 

jeżeli Damonowi szybko udało się odzyskać kontrolę nad swoim umysłem. 

Potrzebował krwi i potrzebował jej już.

Dopiero potem pomyślał o dziwnym gościu Caroline: demonie, który oddał 

mu dziewczynę na pewną śmierć zaraz po tym, kiedy zawarł z nią układ.

Ranek   zastał   Damona   przejeżdżającego   główną   ulicą   miasta,   obok 

antykwariatu, restauracji i sklepiku z pocztówkami.

Chwileczkę, tutaj otworzono nowy sklep z okularami przeciwsłonecznymi. 

Damon   zaparkował   i   wysiadł   z   samochodu   z   gracją   wyćwiczoną   przez 

stulecia. Spojrzał w przyciemnianą szybę wystawową i uśmiechnął się do 

swojego odbicia. Świetnie wyglądam, pomyślał z zadowoleniem.

Gdy stanął w drzwiach sklepu, zaanonsował go dzwonek wiszący nad nimi. 

Za   ladą   stała   bardzo   ładna   dziewczyna   o   zaokrąglonych   kształtach,   z 

brązowymi włosami zebranymi w kucyk i dużymi niebieskimi oczami.

Spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się nieśmiało.

- Dzień   dobry   -   przywitała   go.   -   Jestem   Page.   Damon   patrzył   na   nią 

uwodzicielsko, po czym posłał jej czarujący uśmiech.

- Dzień dobry, Page - powiedział, przeciągając nieco sylaby.

Dziewczyna przełknęła ślinę.

background image

- Czy mogę w czymś pomóc?

- O tak - przytaknął, nie pozwalając jej odwrócić wzroku. - Tak sądzę.

Znowu   obrzucił   dziewczynę   taksującym   wzrokiem   i   z   poważną   miną 

stwierdził:

- Powinnaś być damą dworu w jakimś średniowiecznym królestwie.

Page zbladła, po czym zarumieniła się - wyglądała jeszcze ładniej.

- Ja...  ja zawsze  o  tym  marzyłam.  Ale  skąd  wiedziałeś?  Damon   tylko  się 

uśmiechnął.

Elena spojrzała na Stefano szeroko otwartymi oczami w kolorze lapis - lazuli. 

Właśnie powiedział jej, że będzie miała gości! Odkąd wróciła z zaświatów, 

nie miała gościa.

Musiała się dowiedzieć, co to jest gość.

Damon   spędził   w   sklepie   z   okularami   piętnaście   minut.   Teraz   szedł 

chodnikiem, pogwizdując, w nowych ray banach.

Page drzemała na podłodze. Później szef zażąda, żeby zapłaciła za skradzione 

okulary,   ale   teraz   czuła   się   obłędnie   szczęśliwa.   Do   końca   życia   -   miała 

zapamiętać ekstazę, którą przeżyła.

Damon zaglądał przez szyby do sklepów, choć niezupełnie w takim celu, w 

jakim   zwykle   robią   to   ludzie.   Urocza   starsza   pani   w   sklepiku   z 

pocztówkami... nie. Facet w elektronicznym... nie.

background image

Ale... coś ciągnęło go z powrotem do sklepu z elektroniką. Jakie wspaniałe 

urządzenia   się   teraz   produkuje.   Zapragnął   mieć   małą   kamerę   wideo.   A 

Damon   nie   miał   w   zwyczaju   odkładać   zaspokojenia   swoich   pragnień. 

Podobnie jak wybrzydzać, gdy był głodny. Krew to krew nieważne, w czyich 

żyłach krąży.

Chwilę   po   tym,   gdy   sprzedawca   zademonstrował   mu   działanie   kamery, 

Damon wyszedł ze sklepu z tym cackiem w kieszeni.

Spacer   sprawiał   mu   przyjemność,   chociaż   kły   znów   zaczęły   boleć.   To 

dziwne,   powinien   już   być   nasycony.   Ale   z   drugiej   strony   nie   pił   krwi 

poprzedniego dnia. To pewnie dlatego wciąż jest głodny. Poza tym zużył 

dużo mocy na uwolnienie się od demona w pokoju Caroline. Tymczasem 

napawał się tym, że odzyskał siły, a jego organizm funkcjonuje jak dobrze 

naoliwiony mechanizm, że każdy ruch sprawia mu rozkosz.

Przeciągnął się dla czystej zwierzęcej przyjemności, a potem przystanął, żeby 

przyjrzeć się swojemu odbiciu w witrynie antykwariatu. Trochę potargany, 

ale   zabójczo   przystojny.   No   i   dokonał   dobrego   wyboru:   nowe   okulary 

podkreślały jego urodę.

Właścicielką antykwariatu, wiedział o tym, była pewna wdowa, która miała 

bardzo, bardzo ładną siostrzenicę.

W środku sklepu panował półmrok i było chłodno.

- Czy wiesz - zapytał dziewczynę, gdy podeszła do niego - że wyglądasz, 

jakbyś marzyła o zwiedzaniu egzotycznych krajów?

background image

Stefano wyjaśnił Elenie, że goście to jej przyjaciele, jej dobrzy przyjaciele. 

Powiedział też, że powinna chodzić ubrana. Nie rozumiała dlaczego. Było 

gorąco. Zgodziła się nosić koszulę nocną, ale w dzień było gorąco, no i nie 

miała koszuli dziennej.

Poza   tym   ubrania,   które   Stefano   jej   podał   -   jego   dżinsy   z   podwiniętymi 

nogawkami   i   zdecydowanie   za   duża   koszulka   polo   -   były...   złe.   Kiedy 

dotknęła   koszulki,   zobaczyła   obrazy   kobiet   w   małych,   ciemnych   salach, 

pochylonych nad maszynami do szycia.

- Ze sweat shopu*

1

? - zapytał zdumiony Stefano, kiedy Elena przesłała mu 

telepatycznie te obrazy. - To? - Rzucił ubrania na podłogę.

- A to? - Dał jej inną koszulkę.

Elena przyjrzała jej się uważnie, dotknęła ją policzkiem. Żadnego cierpienia, 

żadnej niewolniczej pracy.

- W porządku? - dopytywał się Stefano. Ale Elena nie słuchała. Podeszła do 

okna i wyjrzała przez nie.

- Co się stało?

Tym razem przesłała mu tylko jeden obraz. Rozpoznał go od razu.

Damon.

Stefano poczuł skurcz serca. Jego starszy brat utrudniał mu życie, jak mógł, 

od prawie pięciu wieków Za każdym razem, gdy Stefano udało się uciec, 

1

 Sweat shopy to zakłady produkcyjne w krajach Trzeciego Świata, w których panują ciężkie warunki pracy. 

Zatrudniane w nich kobiety i dzieci są zmuszane do pracy przez wiele godzin za skandalicznie niską płacę, nie mają 
żadnych praw pracowniczych (przyp. red.).

background image

Damon znajdował go... Po co? Dla zemsty? Satysfakcji? Dawno temu, we 

Włoszech   ery   renesansu,   zabili   się   nawzajem,   gdy   ich   szpady   niemal 

jednocześnie przebiły ich serca. Pojedynkowali się o wampirzycę, którą obaj 

kochali. Od tamtej pory było między nimi tylko gorzej.

Ale też kilka razy ocalił mi życie, pomyślał Stefano, sam zbijając się z tropu. 

I daliśmy słowo, że będziemy się o siebie troszczyć....

Spojrzał   na   Elenę.   To   ona   zmusiła   ich   do   złożenia   tej   obietnicy,   kiedy 

umierała.   Dziewczyna   odwzajemniła   spojrzenie.   Patrzyła   na   Stefano 

niewinnymi niebieskimi oczami.

Musiał jakoś poradzić sobie z Damonem, który właśnie zaparkował swoje 

ferrari obok jego porsche przed pensjonatem.

- Zostań tu i nie podchodź do okna. Błagam - powiedział zdenerwowany do 

Eleny. Wybiegł z pokoju, zatrzasnął drzwi i zbiegł po schodach na dół.

Damon stał przy samochodzie i gapił się na zniszczoną fasadę budynku - 

najpierw   przez   ciemne   okulary,   potem   bez   nich.   Wyraz   jego   twarzy 

sugerował, że widok był tak samo okropny.

Ale tym Stefano się nie przejmował, zaniepokoiło go co innego - aura wokół 

Damona i różnorodność zapachów, których człowiek by nie wyczuł, a co 

dopiero rozróżnił.

- Coś   ty   robił?   -   zapytał,   zbyt   zdenerwowany,   by   zdobyć   się   chociaż   na 

zdawkowe powitanie.

Damon odpowiedział promiennym uśmiechem.

background image

- Byłem na zakupach. Kupiłem kilka rzeczy. - Wskazał na skórzany pasek i 

okulary, po czym położył rękę na kieszeni z kamerą. - Nie uwierzyłbyś, ale w 

tej mieścinie trafiają się świetne okazje. Uwielbiam zakupy.

- Chcesz powiedzieć, że uwielbiasz kraść? Ale to i tak nie tłumaczy nawet 

połowy  zapachów, które cię otaczają. Umierasz czy ci odbiło? - Czasem, 

kiedy wampir zostanie zatruty albo zaatakuje go jedna z tajemniczych chorób, 

na które zapadają wampiry, poluje jak szalony, bez opamiętania, na wszystko 

- wszystkich - w okolicy.

- Byłem po prostu głodny - wyjaśnił Damon uprzejmym tonem. - A co się 

stało z twoim dobrym wychowaniem? Przejechałem taki kawał drogi, a ty ani 

„Cześć, Damonie”, ani „Jak miło cię widzieć”. Zamiast tego słyszę „Coś ty 

robił?” Co by na to powiedział signore Marino, braciszku?

- Signore   Marino   -   wycedził   przez   zęby   Stefano,   zastanawiając   się,   jak 

Damonowi udaje się za każdym razem wyprowadzić go z równowagi (tym 

razem   przypominając   mu   ich   dawnego   nauczyciela   etykiety   i   tańca)   - 

zamienił się w proch setki lat temu, tak jak i my powinniśmy. Ale to nie ma 

nic   wspólnego   z   naszą   rozmową,   bracie.   Pytałem,   co   robiłeś,   i   wiesz,   co 

miałem na myśli. Musiałeś wypić krew połowy dziewczyn w mieście.

- Dziewczyn i kobiet. - Damon, znacząco uniósł palec.

- Nie   powinniśmy   dyskryminować   kobiet,   to   niepoprawne   politycznie.   A 

może ty powinieneś zmienić dietę. Gdybyś pił więcej ludzkiej krwi, może 

wreszcie byś zmężniał.

background image

- Gdybym pił więcej...? - Stefano przyszło do głowy kilka zakończeń tego 

zdania, ale żadne dobre. - Co za szkoda - wycedził do niższego od niego 

Damona - że ty nie urośniesz już ani milimetra, choćbyś nie wiem jak długo 

żył i jak dużo krwi wypił. A teraz może powiesz mi, co tu robisz. Jak cię 

znam, narobiłeś w mieście strasznego zamieszania.

- Przyjechałem po swoją skórzaną kurtkę.

- A czemu po prostu nie ukradniesz nowej... - Stefano przerwał, ponieważ 

nagle poleciał do tyłu, a potem uderzył o ścianę pensjonatu.

- Nie   ukradłem   tych   rzeczy,   chłoptasiu.   Zapłaciłem   za   nie,   moją   własną 

walutą.   Snami,   fantazjami   i   rozkoszą   nie   z   tego   świata.   -   Ostatnie   słowa 

wypowiedział z naciskiem, bo wiedział, że najbardziej rozwścieczą Stefano.

Nie   mylił   się.   Stefano   miał   jednak   poważniejszy   problem.   Wiedział,   że 

Damon był Ciekaw, co dzieje się z Eleną. To był powód do niepokoju. W 

dodatku dostrzegł dziwny  błysk w oczach brata. Jego źrenice na moment 

zapłonęły   czerwonym   płomieniem.   To,   co   Damon   dzisiaj   robił,   nie   było 

normalne. Stefano nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że Damona nic nie 

powstrzyma.

- Wampir   nie   powinien   płacić   -   wyzłośliwiał   się   Damon.   -   Jesteśmy 

uosobieniem zła, powinniśmy zamienić się w proch. Czy nie tak, braciszku? - 

Uniósł dłoń, na której nosił pierścień z błękitnym kamieniem. Ten talizman 

chronił go przed spłonięciem w świetle słońca.

Kiedy Stefano spróbował się poruszyć, dłonią z pierścieniem przygwoździł 

go do ściany. Stefano próbował się wyrwać, ale Damon był szybki jak kobra, 

background image

nie, szybszy. Dużo szybszy niż zwykle i silniejszy dzięki ludzkiej krwi, którą 

wypił tego dnia.

- Damon, ty... - Stefano był tak wściekły, że na chwilę stracił panowanie nad 

sobą i próbował podciąć bratu nogi.

- Tak, to ja, Damon - syknął tamten jadowicie. - I nie płacę, kiedy nie mam na 

to ochoty. Po prostu biorę. Biorę, co chcę, i nie daję nic w zamian.

Stefano   wpatrywał   się   w   czarne   jak   węgiel   oczy.   Znów   zobaczył   błysk 

płomienia.   Próbował   myśleć.   Damon   zawsze   szybko   atakował,   nie   dawał 

ofierze   szans.   Ale   nie   aż   tak   szybko.   Stefano   znał   go   na   tyle,   żeby 

zorientować się, że dzieje się coś niedobrego. Wydawało się, że Damona 

trawi   gorączka.   Stefano   użył   swojej   mocy   jak   radaru,   próbując   znaleźć 

przyczynę, która doprowadziła jego brata do takiego stanu.

- Zaczynasz coś rozumieć. - Damon uśmiechnął się z przekąsem. I zaatakował 

brata potężną falą mocy. Stefano miał wrażenie, że płonie.

Mimo okropnego bólu musiał zachować zimną krew. Musiał myśleć, a nie 

tylko reagować odruchowo. Poruszył się nieznacznie, obracając głowę w bok 

i spoglądając w stronę drzwi do pensjonatu. Oby tylko Elena go posłuchała i 

została w pokoju...

Stefano   wciąż   czuł   uderzenia   mocy   Damona   niby   smaganie   biczem. 

Oddychał szybko i ciężko.

- Tak jest - prychnął Damon. - My, wampiry, bierzemy to, co chcemy. To 

lekcja, której musisz się nauczyć.

background image

- Damonie, obiecywaliśmy opiekować się sobą nawzajem...

- O, tak, teraz się tobą zaopiekuję. I Damon ugryzł brata.

I zaczął pić jego krew.

To   bolało   bardziej   niż   uderzenia   mocy.   Ugryzienie   ostrymi   jak   brzytwa 

zębami nie powinno sprawiać mu aż takiego bólu, Damon jednak wykręcił 

szyję Stefano - trzymając go za włosy - w taki sposób, by zadać bratu jak 

największy ból.

A potem ból stał się nie do wytrzymania. Gdy wampir pije twoją krew wbrew 

twojej woli, cierpisz tortury. Czujesz, jakby wyrywano ci z ciała duszę. Było 

to największe fizyczne cierpienie, jakiego Stefano kiedykolwiek doświadczył. 

Po chwili łzy napłynęły mu do oczu i spłynęły po policzkach.

Dla wampira jeszcze gorsze od bólu było upokorzenie - to, że inny wampir 

traktuje cię jak człowieka, jak pożywienie. Stefano słyszał walenie swojego 

serca, kiedy wyrywał się, próbując uniknąć kłów Damona. Przynajmniej - 

dzięki Bogu - Elena posłuchała go i została w pokoju.

Zaczynał  się   zastanawiać,   czy   Damon   rzeczywiście   oszalał   i   zamierza   go 

zabić,   kiedy   tamten   puścił   go   i   odepchnął.   Stefano   potknął   się,   upadł, 

przewrócił   na   plecy   i   spojrzał   w   górę   na   stojącego   nad   nim   Damona. 

Przycisnął palce do ran na szyi.

- A   teraz   -   powiedział   lodowatym   tonem   Damon   -   pójdziesz   na   górę   i 

przyniesiesz mi moją kurtkę.

background image

Stefano   podniósł   się   powoli.   Wiedział,   że   Damon   rozkoszuje   się   jego 

upokorzeniem i opłakanym wyglądem - jego ubranie było pomięte i brudne. 

Usiłował je otrzepać z trawy i ziemi jedną ręką, podczas gdy drugą przyciskał 

ranę na szyi.

- Milczysz - zauważył Damon, oblizując wargi i mrużąc oczy z radości. - 

Żadnej ciętej riposty? Nawet słówka? Myślę, że powinienem częściej dawać 

ci taką lekcję.

Stefano z trudem zrobił krok w stronę wejścia do pensjonatu. Nagle zatrzymał 

się przerażony.

Elena wychylała się przez otwarte okno, trzymając w ręce kurtkę Damona. 

Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że wszystko widziała.

To był szok dla Stefano, ale podejrzewał, że dla Damona również.

Elena zakręciła kurtką w powietrzu i rzuciła ją pod stopy Damona.

Ku zdumieniu Stefano jego brat pobladł. Podniósł kurtkę z miną, jakby wcale 

nie chciał jej dotykać. Cały czas wpatrywał się w Elenę, aż w końcu wsiadł 

do samochodu.

- Do widzenia, Damonie. Nie mogę powiedzieć, że miło było...

Bez   słowa,   z   miną   niegrzecznego   dziecka,   które   dostało   lanie,   Damon 

przekręcił kluczyk w stacyjce.

- Zostawcie mnie w spokoju - powiedział beznamiętnym tonem i odjechał.

Kiedy Stefano zamknął za sobą drzwi, oczy Eleny błyszczały.

background image

- On cię skrzywdził.

- On krzywdzi wszystkich. Chyba nic nie może na to poradzić. Ale dzisiaj 

było w nim coś dziwnego. Nie wiem co. Ale teraz mam to gdzieś. Proszę, ty 

układasz zdania!

On   jest...   Elena   przerwała   i   po   raz   pierwszy,   odkąd   otworzyła   oczy   na 

polanie, na której została wskrzeszona, na jej czole pojawiła się zmarszczka. 

Nie mogła znaleźć odpowiedniego obrazu. Nie znała odpowiednich słów. Coś 

w   nim.   Rośnie   w   nim.   Jak...   zimny   ogień,   ciemne   światło   -   wreszcie 

sformułowała myśl. - Ale ukryte. Ogień, który pali od środka.

Stefano próbował skojarzyć to z czymkolwiek, co znał, ale bez skutku. Wciąż 

czuł się upokorzony tym, co się stało, i tym, że Elena to widziała.

- Ja wiem tylko, że wypił moją krew. I krew połowy dziewczyn w mieście.

Elena zamknęła oczy i pokręciła głową. A potem wskazała Stefano miejsce 

na łóżku obok siebie.

- Chodź - zażądała. Jej oczy wydawały się wyjątkowo piękne. - Pozwól mi... 

usunąć... ból.

Stefano stał bez ruchu, więc wyciągnęła do niego ramiona.

Podszedł do Eleny i musnął wargami jej włosy.

background image

ROZDZIAŁ 3

Caroline, Matt Honeycutt, Meredith Sulez i Bonnie McCullough rozmawiali 

ze Stefano przez komórkę Bonnie.

- Lepiej przyjdźcie późnym popołudniem - mówił Stefano. - Po lunchu Elena 

zwykle   ucina   sobie   drzemkę.   Uprzedziłem   ją,   że   wpadniecie.   Jest   bardzo 

podekscytowana.   Ale   pamiętajcie   o   dwóch   rzeczach.   Po   pierwsze,   ona 

wróciła dopiero siedem dni temu i nie jest jeszcze... całkiem sobą. Myślę, że 

za kilka dni jak dawniej będzie sobą, ale na razie nie dziwcie się niczemu. Po 

drugie, nie mówcie nikomu o tym, co tu zobaczycie. Nikomu ani słowa.

- Stefano Salvatore! - krzyknęła urażona Bonnie. - Po tym wszystkim, przez 

co   razem   przeszliśmy,   myślisz,   że   moglibyśmy   coś   chlapnąć?   Stawiliśmy 

czoła   zdziczałym   wampirom,   duchom,   wilkołakom,   pradawnym   istotom, 

tajnym  kryptom,   seryjnym  mordercom   i   nawet...   nawet   Damonowi.   I   czy 

kiedykolwiek pisnęliśmy choćby słowo?

- Przepraszam. Chodzi o to, że Elena nie będzie bezpieczna, jeżeli któreś z 

was wyjawi cokolwiek choćby jednej osobie. Takie historie zawsze trafiają do 

prasy.   Natychmiast   w   gazetach   pojawiłyby   się   sensacyjne   nagłówki: 

„Dziewczyna wraca ze świata zmarłych”. Wszyscy będą chcieli ją zobaczyć, 

dotknąć, zasypią ją pytaniami. I co wtedy zrobimy?

- Rozumiem. Ale nie musisz się obawiać - uspokoiła go Meredith. Każde z 

nas przysięgnie, że nie powie nikomu ani słowa. - Spojrzała na Caroline.

background image

- Muszę was zapytać - Stefano wykorzystywał teraz swoje umiejętności z 

zakresu etykiety i dyplomacji, które nabył jako młody arystokrata żyjący w 

czasach renesansu - czy macie sposób na wyegzekwowanie przysięgi?

- Myślę,   że  tak.   -  Meredith  tym razem  spojrzała   Caroline   prosto  w  oczy. 

Dziewczyna   zarumieniła   się   tak   mocno,   że   jej   policzki   przybrały   barwę 

szkarłatu.

- Czy ktoś chciałby jeszcze coś powiedzieć Stefano? - zapytała Bonnie, która 

trzymała telefon.

Matt, który dotąd milczał, teraz wypalił:

- Czy możemy porozmawiać z Eleną? Tylko się przywitamy. To znaczy już 

cały tydzień...

- Chyba   lepiej,   żebyście   porozmawiali   z   nią   osobiście.   Jak   przyjedziecie, 

zrozumiecie dlaczego. - Stefano się rozłączył.

Byli w domu Meredith, siedzieli przy starym stole w ogródku.

- Przynajmniej   możemy   zanieść   im   coś   do   jedzenia   -   stwierdziła   Bonnie, 

podnosząc się z krzesła. - Bóg jeden wie, czym karmi ich pani Flowers, o ile 

w ogóle.

Matt również wstał.

- Obiecaliśmy coś Stefano - powiedziała cicho Meredith. - Najpierw musimy 

złożyć przysięgę. I wyrazić zgodę na poniesienie konsekwencji w razie jej 

niedotrzymania.

background image

- Wiem, że chodzi ci o mnie - zaperzyła się Caroline. - Dlaczego po prostu 

tego nie powiesz?

- Masz rację. Miałam na myśli ciebie. Dlaczego nagle tak bardzo interesujesz 

się Eleną? Skąd mamy mieć pewność, że nie rozpowiesz o niej po całym 

mieście?

- Dlaczego miałabym to zrobić?

- Dla   rozgłosu.   Uwielbiasz   być   w   centrum   uwagi.   Opowiedzenie   ludziom 

wszystkich ekscytujących szczegółów sprawiłoby ci rozkosz.

- Albo żeby  się zemścić  - dodała Bonnie,  siadając z powrotem. -  Albo z 

zazdrości. Albo z nudy. Albo...

- Dosyć! - przerwał jej Matt. - Tyle powodów chyba wystarczy.

- Jeszcze tylko jedno - powiedziała Meredith, wciąż tak samo cichym głosem. 

- Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby ją zobaczyć, Caroline? Nie byłyście w 

dobrych stosunkach, odkąd Stefano przybył do Fell's Church. Pozwoliliśmy ci 

wziąć udział w rozmowie z nim, ale po tym, co powiedział...

- Jeżeli naprawdę nie wiesz, dlaczego mi na tym zależy, po wszystkim, co się 

stało tydzień temu... cóż, sądziłam, że zrozumiesz sama! - Caroline utkwiła w 

niej zielone oczy Meredith wytrzymała jej spojrzenie z kamiennym wyrazem 

twarzy.

- W porządku! - wykrzyczała Caroline. - Zabiła go dla mnie. Czy wezwała go 

na sąd, czy cokolwiek z nim zrobiła. Tego wampira, Klausa. A po tym, gdy 

background image

mnie porwał i... i używał jak zabawki... kiedy tylko chciał krwi... - Jej twarz 

wykrzywił grymas bólu.

Bonnie  zaczynała  jej  współczuć,  ale  jednocześnie  miała  się  na  baczności. 

Intuicja   podpowiadała   jej,   że   coś   tu   nie   gra.   Zauważyła   też,   że   chociaż 

Caroline mówi o Klausie, nie wspomina nic o drugim porywaczu, Tylerze 

Smallwoodzie - wilkołaku. Może dlatego, że Tyler był jej chłopakiem, zanim 

uwięzili ją z Klausem.

- Przykro   mi   -   powiedziała   Meredith.   Brzmiała   jakby   naprawdę   było   jej 

przykro. - Więc chcesz podziękować Elenie.

- Tak.   Chcę   jej   podziękować.   -   Caroline   oddychała   ciężko.   -   I   chcę   się 

upewnić, że z nią wszystko w porządku.

- Dobrze.   Ale   ta   przysięga   będzie  cię  wiązać   na   długi   czas   -   ciągnęła 

spokojnie Meredith. - Możesz zmienić zdanie jutro, w przyszłym tygodniu, za 

miesiąc... Nie ustaliliśmy, co będzie groziło za złamanie przysięgi.

- Meredith, nie możemy grozić Caroline - wtrącił się Matt.

- Ani skłonić kogo innego, żeby jej groził - dodała rozsądnie Bonnie.

- Nie,  nie  możemy  -   przyznała  Meredith.   -  Ale...   Tej  jesieni  będziesz   się 

ubiegać o miejsce w żeńskim bractwie w college'u, prawda, Caroline? Zawsze 

mogę powiedzieć twoim „siostrom”, że złamałaś obietnicę dotyczącą kogoś 

bezbronnego, kto nie mógłby cię skrzywdzić i kto na pewno nie chciałby cię 

skrzywdzić.   Jakoś   podejrzewam,   że   nie   byłyby   szczególnie   zachwycone 

twoją postawą.

background image

Caroline znów się zarumieniła.

- Nie zrobiłabyś tego. Nie rozpowiadałabyś o tym w college'u...

Meredith przerwała jej ostro.

- Przekonaj się.

Caroline straciła pewność siebie.

- Nie   powiedziałam,   że   nie   złożę   przysięgi   albo   że   nie   zamierzam   jej 

dotrzymać. Naprawdę nauczyłam się paru rzeczy tego lata.

Mam nadzieję. Nikt nie wypowiedział tych słów, ale wydawało się, jakby 

zawisły w powietrzu. W minionym roku dokuczanie Stefano i Elenie Caroline 

traktowała jak swoje nowe hobby.

Bonnie zmieniła zdanie. Coś kryło się za słowami Caroline. Nie wiedziała, 

skąd to wie - musiał zadziałać szósty zmysł, którym była obdarzona. Ale 

może to miało coś wspólnego z tym, jak bardzo Caroline się zmieniła, z tym, 

czego się nauczyła. Bonnie tak próbowała to sobie tłumaczyć.

Tak często Caroline pytała ją o Elenę w ciągu tego tygodnia. Czy na pewno 

wszystko z nią w porządku? Czy może posłać jej kwiaty? Czy można ją już 

odwiedzić? Była natrętna, ale Bonnie nie miała serca, żeby jej to powiedzieć. 

Wszyscy czekali z niepokojem, żeby zobaczyć, jak Elena się miewa... po 

powrocie z zaświatów.

Meredith, która zawsze miała przy sobie długopis i kartkę papieru, napisała 

kilka słów.

background image

- Co powiecie na to? - zapytała. Wszyscy nachylili się nad stołem.

„Przysięgam   nie   mówić   nikomu   o   jakichkolwiek   nadnaturalnych 

wydarzeniach związanych ze Stefano i Eleną, chyba że otrzymam wyraźne 

pozwolenie od jednego z nich. Pomogę również ukarać każdego, kto złamie tę 

przysięgę, w sposób, który zostanie określony przez resztę grupy. Przysięga ta 

obowiązuje na wieczny czas, a przypieczętuję ją własną krwią”.

Matt pokiwał głową.

- ”Na wieczny czas”, doskonale. Brzmi dokładnie tak, jak powinno.

Potem uroczyście składali przysięgę. Każdy po kolei odczytał tekst i złożył 

pod nim swój podpis, po czym nakłuł czubek palca agrafką, którą Meredith 

wyciągnęła z torebki, i przypieczętował przysięgę kroplą krwi.

- Teraz to cyrograf - oznajmiła Bonnie tonem kogoś, kto wie, o czym mówi. - 

Nie radziłabym go zrywać.

I wtedy właśnie to się stało. Kartka z tekstem przysięgi leżała na środku stołu. 

Z dębu rosnącego na granicy ogródka i lasu sfrunął wielki kruk. Wylądował 

na stole, wydając z siebie przenikliwy skrzek. Bonnie zaczęła krzyczeć. Kruk 

przyjrzał się po kolei czworgu ludzi, którzy w popłochu odsuwali krzesła od 

stołu.   To   był   największy   kruk,   jakiego   kiedykolwiek   widzieli.   Jego   pióra 

opalizowały w promieniach słońca.

Kruk wpatrywał się w kartkę. Wydawał się czytać cyrograf. A potem zrobił 

coś   tak   szybko,   że   Bonnie   ze   strachu   schowała   się   za   plecami   Meredith. 

background image

Rozłożył   skrzydła,   pochylił   się   i   zaczął   gwałtownie   uderzać   dziobem   w 

papier.

A potem odleciał z głośnym łopotem skrzydeł. Cała czwórka patrzyła za nim, 

aż stał się maleńkim punktem na niebie.

- Zniszczył naszą przysięgę - krzyknęła Bonnie zza pleców Meredith.

- Nie sądzę - odpowiedział Matt, który stał bliżej stołu.

Kiedy odważyli się podejść i spojrzeć na kartkę, Bonnie poczuła, jakby ktoś 

wysypał jej wiadro lodu na plecy. Serce zaczęło jej walić jak szalone.

Choć   wydawało   się   to   niemożliwe,   ślady   po   wściekłym   dziobaniu   były 

czerwone, jakby kruk podpisał się własną krwią. Układały się w ozdobne, 

delikatne litery: „D”

I poniżej:

„Elena jest moja”.

background image

ROZDZIAŁ 4

Z podpisanym cyrografem leżącym bezpiecznie w torebce Bonnie podjechali 

pod   pensjonat   pani   Flowers,   w   którym   mieszkał   Stefano.   Szukali 

właścicielka, ale jak zwykle nie można jej było znaleźć. Weszli więc na górę 

po schodach przykrytych wytartym dywanem, wołając niecierpliwie:

- Stefano! Elena! To my!

Otworzyły   się   drzwi   na   samej   górze   i   wychylił   się   zza   nich   Stefano. 

Wyglądał... jakoś inaczej.

- Musi być szczęśliwy - szepnęła Bonnie do Meredith.

- Myślisz?

- Oczywiście. Odzyskał Elenę.

- No, tak. Taką jak wcześniej. Widziałaś ją w lesie - powiedziała znacząco 

Meredith.

- Ale...   to...   och,   nie!   Ona   znowu   jest   człowiekiem!   Matt   spojrzał   na   nie 

wymownie.

- Przestaniecie w końcu? Usłyszą nas.

Bonnie nie była przekonana. Oczywiście, Stefano mógłby ich usłyszeć, ale 

jeżeli miałaby się martwić o to, co Stefano słyszy, musiałaby też martwić się 

o swoje myśli - Stefano zawsze mógł odczytać ich sens, nawet jeżeli nie 

konkretne słowa.

background image

- Chłopcy - syknęła. - To znaczy, wiem, że są absolutnie niezbędni i w ogóle, 

ale czasem po prostu niczego nie rozumieją.

- Poczekaj,   aż   będziesz   miała   do   czynienia   z   dorosłymi   mężczyznami   - 

wyszeptała   w   odpowiedzi   Meredith.   Bonnie   pomyślała   o   Alaricu 

Saltzmannie, doktorancie w college'u, z którym Meredith była, powiedzmy, 

związana.

- Mogłabym powiedzieć coś na ten temat - dodała Caroline z miną znawczyni 

mężczyzn.

- Bonnie   na   szczęście   na   razie   nie   musi   nic   o   tym  wiedzieć.   Ma   jeszcze 

mnóstwo czasu - przerwała jej Meredith matczynym tonem. - Chodźmy do 

środka.

- Siadajcie,   siadajcie   -   zapraszał   ich   Stefano,   gdy   wchodzili.   Gospodarz 

idealny Ale nikt nie siadał. Wszyscy wpatrywali się w Elenę.

Siedziała po turecku przed otwartym oknem. Jej włosy znów miały odcień 

złota, nie były już białe jak wtedy, gdy Stefano nieumyślnie zmienił ją w 

wampira. Wyglądała tak samo, jak zapamiętała Bonnie.

Poza tym, że unosiła się metr nad podłogą.

Cała czwórka wpatrywała się w Elenę bez tchu.

- Ona to po prostu robi - powiedział Stefano niemal przepraszającym tonem. - 

Obudziła się następnego dnia po naszej walce z Klausem i zaczęła lewitować. 

Jeszcze nie podlega siłom grawitacji.

Odwrócił się do Eleny.

background image

- Spójrz,   kto   cię   odwiedził   -   szepnął   zachęcająco.   Elena   spojrzała   z 

zaciekawieniem. Uśmiechała się do każdego po kolei, ale najwidoczniej nie 

rozpoznawała nikogo.

Bonnie wyciągnęła do niej ramiona.

- Elena? To ja, Bonnie, pamiętasz? Byłam tam, kiedy wróciłaś. Tak strasznie 

się cieszę, że cię widzę.

- Eleno, pamiętasz? - spróbował jeszcze raz Stefano. - To twoi przyjaciele, 

twoi   dobrzy   przyjaciele.   Ta   ciemnowłosa,   wysoka   piękna   dziewczyna   to 

Meredith, ta filigranowa ruda ślicznotka to Bonnie, a ten jakże amerykański 

przystojniał: to Matt.

Na dźwięk imienia Matt Elena drgnęła.

- Matt - powtórzył Stefana.

- A ja? Czyja jestem niewidzialna? - zapytała Caroline, stojąca w drzwiach. 

Udało   jej   się   sprawić,   że   zabrzmiało   to   żartobliwie,   ale   Bonnie   i   tak 

wiedziała, że naprawdę zgrzyta zębami na sarn widok Eleny i Stefano.

- Oczywiście, przepraszam - odpowiedział  Stefano i  zrobił  coś,  na  co  nie 

mógłby sobie pozwolić żaden, osiemnastolatek, jeżeli nie chciałby wyjść na 

idiotę.   Wziął   dłoń   Caroline   i   ucałował   ją   w   sposób   tak   dystyngowany   i 

szarmancki, jakby był arystokratą z renesansu. Którym zresztą był, pomyślała 

Bonnie.

Caroline nie mogła ukryć, że mile połechtał ją gest Stefano.

background image

- Natomiast   ta   opalona   piękność   to   Caroline   -   dokończył   prezentacje, 

puszczając jej dłoń. Po czym dodał miękko, tonem, który Bonnie słyszała 

tylko kilka razy - Nie pamiętasz ich, najdroższa? Zaryzykowali dla ciebie 

życie.

Elena   wciąż   unosiła   się   w   powietrzu,   teraz   w   pozycji   wyprostowanej, 

kołysząc się lekko na boki, jak boja na jeziorze.

- Zrobiliśmy to, bo cię kochamy - wyjaśniła Bonnie, jeszcze raz wyciągając 

ramiona   do.   Eleny.  -  Ale   nie   sądziliśmy,   że   cię   odzyskamy.   -   Jej   oczy 

napełniły się łzami. - Wróciłaś jednak. Nie pamiętasz nas?

Elena stanęła na ziemi tuż przed nią.

Nic   nie   wskazywało   na   to,   że   rozpoznaje   przyjaciół,   ale   na   jej   twarzy 

pojawiły  się  spokój i błogość. Promieniowała  radością  i miłością. Bonnie 

zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Czuła energię emanującą od Eleny jak 

słońce   na   twarzy,   jak   szum   oceanu   w   uszach.   Prawie   się   rozpłakała 

wzruszona dobrocią, którą uosabiała Elena - choć słowa „dobroć” dziś prawie 

się nie używa, jednak są ludzie, uczynki po prostu niewyrażalnie dobre.

Elena była dobra.

A potem Elena lekko, dotknęła jej ramienia i pofrunęła w stronę Caroline. 

Wyciągnęła ręce, by ją objąć.

Caroline się spłoszyła. Jej policzki i szyja zrobiły się purpurowe. Bonnie nie 

rozumiała,   co   się   dzieje,   ale   zachowanie   Eleny   nie   przeszkadzało   jej.   W 

background image

końcu ona i Caroline były kiedyś przyjaciółkami - zanim pojawił się Stefano. 

To dobrze, że Elena postanowiła pierwszą uściskać Caroline.

Elena objęła Caroline i zanim ta zdążyła się odezwać, pocałowała ją mocno w 

usta. To nie był delikatny pocałunek. Elena objęła Caroline i całowała ją 

długo   i   mocno.   Dziewczyna   zamarła   zszokowana,   a   potem   zaczęła   się 

wyrywać   z   uścisku   Eleny   tak   gwałtownie,   że   tamta   odfrunęła   od   niej, 

otwierając szeroko oczy.

Stefano chwycił ją pewnie jak bramkarz broniący strzału z dużej odległości.

- Co jest, do cholery? - Caroline zawzięcie ocierała usta wierzchem dłoni.

- Caroline! - zawołał Stefano. - Tb nie ma nic wspólnego z tym, co myślisz. 

Nic wspólnego z seksem. Ona po prostu próbuje cię rozpoznać, dowiedzieć 

się, kim jesteś.

- Pieski preriowe - powiedziała Meredith spokojnie, - Pieski preriowe całują 

się   na   powitanie.   To   działa   właśnie   tak,   jak   mówisz:   pomaga   im   się 

zidentyfikować.

Caroline była jednak zbyt wstrząśnięta, by to wyjaśnienie mogło ją uspokoić. 

Ocieranie   ust   nie   było   dobrym   pomysłem   -   rozmazała   sobie   szkarłatną 

szminkę, więc wyglądała teraz jak bohaterka filmu Narzeczona Drakuli.

- Czy ty oszalałaś? Myślisz, że kim ja jestem? Że jakieś chomiki tak robią, to 

jest niby w porządku? - Poczerwieniała jeszcze bardziej, od ramion aż po 

czubek głowy.

- Pieski preriowe. Nie chomiki.

background image

- Och, co za… - Caroline przerwała, nerwowo przeszukując torebkę, w końcu 

Stefano podał jej pudełko chusteczek. Sam otarł już ślady szminki Caroline z 

ust Eleny.

Caroline poszła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Bonnie i Meredith wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie 

wybuchnęły śmiechem. Bonnie skrzywiła się, naśladując minę Caroline, i na 

niby otarła usta wyimaginowaną garścią chusteczek. A potem jeszcze jedną. 

Meredith z dezaprobatą pokręciła głową, ale ani ona, ani Matt i Stefano nie 

mogli przestać się śmiać. Nie tylko śmieszyła ich reakcja Caroline, musieli 

też rozładować napięcie - teraz, kiedy Elena znów była z nimi po sześciu 

miesiącach.

Przestali, gdy z łazienki wyleciało pudełko po chusteczkach, niemal trafiając 

Bonnie w głowę. Wtedy dopiero zauważyli, że drzwi łazienki są otwarte, W 

łazience wisiało lustro. Bonnie zauważyła w nim wyraz twarzy Caroline.

Tak, Caroline widziała, jak się z niej śmiali.

Drzwi zamknęły się ponownie. Bonnie zaczęła nerwowo bawić się swoimi 

rudymi lokami, marząc, by podłoga pod nią rozstąpiła się i pochłonęła ją.

- Przeproszę   ją.   -   Bonnie   głośno   przełknęła   ślinę.   Uniosła   wzrok   i 

zorientowała się, że wszyscy wpatrują się w Elenę, która wyglądała na bardzo 

zranioną tym, że została odrzucona.

background image

Dobrze, że kazaliśmy Caroline podpisać cyrograf, pomyślała. I że podpisał go 

też wiecie - kto. Jeżeli jest jedna rzecz, na którą można było liczyć, jeśli 

chodzi o Damona, to była nią konsekwencja.

Bonnie   podeszła   do   przyjaciół   otaczających   Elenę,   która   się   wyrywała. 

Stefano próbował ją przytrzymać. Matt i Meredith przekonywali Elenę, że 

wszystko jest w porządku.

Elena przestała się szamotać. Płakała rzęsistymi łzami. Zamiast szczęścia, 

które   emanowało   od   niej   wcześniej,   Bonnie   wyczuwała   teraz   poczucie 

krzywdy i żal, a także zrozumienie.

- Nie mogłaś wiedzieć, że Caroline tak się zdenerwuje. Nie zrobiłaś jej nic 

złego. - Bonnie głaskała ją uspokajająco.

Łzy wciąż spływały po policzkach Eleny, a Stefano zbierał je chusteczką, 

jakby byty diamentami.

- Ona myśli, że Caroline spotkało coś złego - wytłumaczył im - i martwi się o 

nią. Nie rozumiem, o co chodzi.

Bonnie   uświadomiła   sobie,   że   Elena   może   się   przecież   porozumiewać   ze 

Stefano telepatycznie.

- Ja też to wyczułam - powiedziała. - Ból. Ale powiedz jej... to znaczy... 

Eleno, obiecuję, że przeproszę Caroline. Pokajam się.

- Wszyscy będziemy musieli się kajać - wtrąciła Meredith. - Ale wcześniej 

chciałabym się upewnić, że nasza zagubiona dusza rozpozna mnie.

Objęła Elenę i pocałowała ją.

background image

Niestety, w tej samej chwili Caroline otworzyła drzwi łazienki. Zatrzymała 

się w progu.

- Nie wierzę! - krzyknęła piskliwie. - Wciąż to robicie! To odra.

- Caroline - przerwał jej Stefano ostrzegawczym tonem.

Caroline - piękna, smukła, opalona - nerwowo wyłamywała palec.

- Przyszłam zobaczyć się z Eleną. Z dawną Eleną. I co widzę? Ona jest jak 

dziecko, nie potrafi mówić. Unosi się w powietrzu jak jakiś szalony guru. Jak 

jakaś perwersyjna...

- Przestań! - przerwał jej cicho, ale stanowczo, Sterano. - Mówiłem wam, już 

za kilka dni powinna zachowywać się normalnie, sądząc po postępach, jakie 

zrobiła dotychczas.

Stefano   rzeczywiście   jest   jakaś   inny,   pomyślała   Bonnie.   Nie   tylko 

szczęśliwszy, że odzyskał Elenę. Jest… w jakiś sposób silniejszy. Zawsze był 

spokojny - odczuwała jego spokój jak taflę jeziora. Teraz odbierała emocje 

chłopaka jak tsunami.

Co mogło go tak bardzo zmienić?

Odpowiedź   otrzymała   natychmiast,   chociaż   w   postaci   kolejnego   pytania. 

Elena wciąż była częściowo duchem, podpowiadała jej intuicja. Co się dzieje, 

kiedy wypijesz krew kogoś, kto jest pól duchem, pół człowiekiem?

- Caroline, po prostu zapomnijmy  o tym - zaproponowała pojednawczo. - 

Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam, wiesz. Źle zrobiłam i przepraszam.

background image

- Och, oczywiście, przeprosiłaś i wszystko w porządku, tak? - Głos Caroline 

był lodowaty jak płynny azot. Zdecydowanym ruchem odwróciła się do nich 

plecami. Bonnie zdążyła dostrzec w jej oczach łzy.

Elena i Meredith wciąż obejmowały się, a ich policzki były mokre od łez. 

Patrzyły sobie w oczy, a Elena znów jaśniała nieziemskim blaskiem.

- Teraz już zawsze cię rozpozna, Meredith - powiedział Stefano. - Nie tylko 

twoją   twarz,   ale   także   twoje   wnętrze,   twoją   duszę.   Powinienem   o   tym 

wspomnieć   wcześniej,   ale   dotąd   tylko   mnie   poznała   w   ten   sposób   i   nie 

wiedziałem...

- Powinieneś był wiedzieć! - Caroline podeszła do niego wściekła.

- Pocałowałaś dziewczynę i co z tego? - wybuchła Bonnie. - Co, myślisz, że 

wyrośnie ci broda?

Gęstniejąca atmosfera w pokoju zadziałała na Elenę jak iskra wzniecająca 

pożar. Zaczęta fruwać po pokoju z prędkością kufi armatniej, W jej włosach 

pojawiały się elektryczne iskry za każdym razem, gdy nagle zatrzymywała się 

lub   skręcała.   Gdy   mijała   otwarte   okno,   Bonnie   pomyślała,   że   trzeba 

natychmiast   zorganizować   jej   jakieś   ubrania.   Spojrzała   na   Meredith   i 

dostrzegła, że przyjaciółka uświadomiła sobie to samo. Tak, muszą znaleźć 

Elenie coś do ubrania. A zwłaszcza bieliznę.

Kiedy Elena zatrzymała się i Bonnie zbliżyła się do niej, tak nieśmiało jak do 

chłopaka, z którym miała się całować po raz pierwszy  w życiu, Caroline 

znowu wybuchnęła.

background image

- Ciągle to robisz! - Teraz już prawie, skrzeczała. - Co jest z tobą? Nie masz 

wstydu?

Tb,   niestety,   wywołało   u   Bonnie   i   Meredith   kolejny   atak   śmiechu,   który 

próbowały stłumić. Nawet Stefano się śmiał. Na nic się zdały jego dobre 

maniery. Poczucie obowiązku uprzejmego traktowania Caroline, która była 

jego gościem, przegrało z komizmem sytuacji.

Bonnie spojrzała na Elenę i zauważyła, że patrzy ona na Caroline z dziwnym 

wyrazem twarzy, Nie wyglądało to, jakby się jej bata, ale jakby bardzo bała 

się o nią.

- Wszystko   w   porządku?   -   wyszeptała   Bonnie.   Ku   jej   zaskoczeniu   Elena 

skinęła, a potem spojrzała na Caroline i pokręciła głową. Przyglądała się jej 

uważnie jak lekarz badający bardzo chorego pacjenta.

Po czym podleciała do niej, wyciągając rękę. Caroline odsunęła się, jakby 

myśl o dotknięciu Eleny była odrażająca. Nie, dotyk Eleny nie budził w niej 

wstrętu, pomyślała Bonnie. Caroline bała się tego dotyku.

- Skąd mogę wiedzieć, co teraz, zrobi? - broniła się Caroline, ale Bonnie 

wiedziała, że to nie jest prawdziwy powód jej strachu. Co tu się dzieje? - 

zastanawiała  się.  Elena  boi  się  o Caroline,  Caroline  boi  się Eleny. Co  to 

znaczy?

Bonnie dostała gęsiej skórki. Coś było nie tak z Caroline. Nigdy wcześniej 

nie   spotkała   się   z   czymś   takim.   A   powietrze...   powietrze   wydawało   się 

gęstnieć jak przed burzą.

background image

Caroline odwróciła się, żeby nie patrzeć na Elenę. Stanęła za krzesłem.

- Po prostu trzymajcie ją, do cholery, z dała ode mnie, dobrze? Nie pozwolę, 

żeby jeszcze raz mnie dotknęła... - zaczęła, kiedy Meredith powiedziała cicho 

dwa słowa, które zmieniły sytuację.

- Co powiedziałaś? - zapytała zdumiona Caroline.

background image

ROZDZIAŁ 5

Damon jeździł po mieście bez celu, kiedy zauważył tę dziewczynę.

Była   sama,   szła   chodnikiem,   wiatr   rozwiewał   jej   włosy,   niosła   torby   z 

zakupami.

Damon   zachował   się   jak   dżentelmen.   Zatrzymał   samochód,   poczekał,   aż 

dziewczyna zrówna się z nim, wyskoczył z auta i otworzył drzwi od strony 

pasażera.

Miała na imię Damaris.

Po chwili ferrari pędziło z taką prędkością że włosy Damaris powiewały jak 

sztandar. Dziewczyna zasługiwała na komplementy, jakie Damon rozdawał 

przez   cały   ten   dzień.   Ucieszyło   go   to,   bo   zaczynało   mu   już   brakować 

wyobraźni.

Schlebianie tej uroczej istocie, z burzą rudozłotych włosów i mleczną, cerą, 

nie wymagało wyobraźni. Nie spodziewał się z jej strony żadnych problemów 

i zamierzał zatrzymać ją na noc.

Veni, vidi, vici, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. A potem poprawił się - 

no, może jeszcze nie zwyciężyłem, ale stawiam ferrari, że zwyciężę.

Zatrzymali się przy punkcie widokowym. Kiedy Damaris upuściła torebkę i 

schyliła się, by ją podnieść, Damon zobaczył jej odsłonięty kark, od którego 

bieli odcinały się rude włosy.

Natychmiast pocałował ją w. kark, bez zastanowienia. Miała skórę ciepłą i 

miękką jak niemowlę. Nie próbował kontrolować jej reakcji ciekaw, czy da 

background image

mu w twarz. Ona wyprostowała się tylko i odetchnęła głęboko, ale pozwoliła 

mu objąć się i całować. Ciemnoniebieskie oczy drżącej dziewczyny wyrażały 

zarazem opór i zachwyt.

- Nie... nie powinnam była ci na to pozwalać. Chcę wrócić do domu.

Damon uśmiechnął się. Jego ferrari było bezpieczne.

Jej ostateczna kapitulacja będzie bardzo przyjemna, pomyślał, kiedy wracali 

do miasta. Jeżeli nie zawiedzie jego oczekiwań, może nawet zatrzyma ją na. 

kilka dni, może nawet ją przemieni.

Teraz jednak dręczył go dziwny niepokój. Chodziło o Elenę oczywiście. Być 

tak blisko niej i nie śmieć się zbliżyć z obawy o to, co mógłby jej zrobić. Do 

diabła, co powinienem zrobić, zaklął w duchu. Stefano miał rację - coś było z 

nim nie tak.

Był sfrustrowany tak bardzo, że nigdy się o to nie posądzał. To, co powinien 

był  zrobić,  to  przewrócić  swojego  braciszka  twarzą  do  ziemi,  skręcić  mu 

kark,   a   potem   pójść   na   górę   po   wąskich   skrzypiących   schodach   i   zabrać 

Elenę,   czyby   tego   chciała,   czy   nie.   Nie   zrobił   tego   z   powodu   jakiejś 

sentymentalnej   bzdury,   obawiając   się   jej   protestów,   gdy   uniósłby   jej 

doskonały podbródek i zatopił opuchłe z głodu kły w białej jak lilia szyi.

Snucie fantazji przerwał mu jakiś hałas.

- ...nie sądzisz? - pytała Damaris.

background image

Zirytowany i zbyt pochłonięty swoimi myślami, by zastanawiać się, o czym 

dziewczyna mówi, po prostu wyłączył jej umysł. Damaris była śliczna, ale 

strasznie gadatliwa.

Siedziała teraz z - włosami rozwiewanymi przez wiatr, niewidzącymi oczami, 

zwężone źrenice były nieruchome.

Wszystko na nic. Damon westchnął zrezygnowany. Nie potrafił wrócić do 

swojego   snu   na   jawie.   Nawet   gdy   w   samochodzie   panowała   cisza, 

przeszkadzał mu wyimaginowany szloch Eleny.

Ale gdyby przemienił ją w wampira, nie szlochałaby, podpowiedział jakiś 

głos w jego głowie. Damon kiedyś chciał uczynić ją swoją królową nocy - 

dlaczego   nie   spróbować   znowu?   Należałaby   do   niego   całkowicie.   A   że 

musiałby zrezygnować z jej ludzkiej krwi... cóż, teraz też jej nie pił, prawda? 

-   ciągnął   głos,   Elena,   blada   i   otoczona   aurą   mocy,   z   włosami   niemal 

srebrnymi, w czarnej sukni kontrastującej z jej alabastrową skórą. Ta wizja 

przyspieszyłaby bicie serca każdego wampira.

Pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek - teraz, gdy była dachem. Nawet jako 

wampirzyca zachowała dużo ze swojej natury. Mógł sobie to wyobrazić: jej 

światłość i jego mrok, jej miękka biel w jego muskularnych, odzianych w 

czerń ramionach. Zamknąłby te cudowne usta pocałunkami, okryłby nimi ją 

całą...

O  czym on  myślał?  Wampiry  nie  całują ot tak,  dla przyjemności  - a już 

zwłaszcza nie całują innych wampirów. Krew, polowanie - tylko to się liczy 

Całowanie, jeżeli nie było konieczne do zdobycia, ofiary, nie miało sensu. Do 

background image

niczego   nie   mogło   prowadzić.   Tylko   sentymentalni   idioci   jak   jego   brat 

zawracali sobie głowę takimi głupstwami. Para wampirów może dzielić się 

krwią śmiertelnika, atakując jednocześnie, wspólnie kontrolując jego umysł, 

sami połączeni umysłami. W tym tylko wampiry znajdują przyjemność.

Niemniej Damon był podniecony wizją całowania Eleny, zmuszania jej do 

pocałunków, uczucia satysfakcji, gdy w. końcu złamie jej opór.

Może wariuję, pomyślał Damon zaintrygowany. Nic przypomina! sobie, żeby 

coś takiego zdarzyło mu się kiedykolwiek wcześniej, ale pociągała go myśl o 

całowaniu Eleny. Od wieków nie był tak podniecony.

Tym lepiej dla ciebie, Damaris. Dotarli już do rogu skrzyżowania Sycamore 

Street   i   Old   Wood.   Dalej   droga   stawała   się   coraz   bardziej   kręta   i 

niebezpieczna - Nie przejmując się tym, obrócił się do dziewczyny, żeby ją 

obudzić.   Z   zadowoleniem   zauważył,   że   wiśniowy   kolor   jej   warg   jest 

naturalny Pocałował ją delikatnie i czekał na reakcję.

Przyjemność. Widział, jak jej umysł się nią wypełnia.

Rzucił   okiem   na   drogę   przed   sobą   i   spróbował   jeszcze   raz.   Tym   razem 

całował   ją   dłużej.   Ucieszyła   go   jej   reakcja,   reakcje   ich   obojga.   To   było 

niesamowite.   Musiało   to   się   jakoś   wiązać   z   ilością   krwi,   którą   wypił   - 

większą niż kiedykolwiek w ciągu jednego dnia - albo kombinacją....

Musiał   przestać   zajmować   się   Damaris   i   skupić   uwagę   na   drodze.   Jakieś 

niewielkie   brunatne   zwierzę   pojawiło   się   ni   stąd,   ni   zowąd   przed 

samochodem. Damon chwycił kierownicę obiema dłońmi, wbił w zwierzę 

zimne jak lodowiec oczy i nakierował samochód prosto na nie.

background image

Nie było aż tak małe - samochód mógł podskoczyć.

- Trzymaj się - mruknął do Damaris.

Zwierzę uskoczyło w ostatniej chwili. Damon gwałtownie skręcił kierownicą, 

chcąc   je   dopaść,   i   znalazł   się   na   skraju   rowu.   Tylko   nadludzki   refleks 

wampira - i precyzja układu kierowniczego bardzo drogiego samochodu - 

mogły   go  uratować.  Na  szczęście  Damon  miał  jedno  i  drugie.  Samochód 

obrócił się i zatrzymał z piskiem opon.

Ale nie podskoczył.

Damon wysiadł i się rozejrzał. Zwierzę jednak zniknęło równie tajemniczo, 

jak się pojawiło.

Dziwne.

Żałował, że jechał pod słońce - jasne popołudniowe Światło osłabiło jego 

wzrok, Ale udało mu się zobaczyć niedoszłą ofiarę z bliska, kiedy ją mijał - 

stworzenie miało dziwaczny kształt: wąski pysk i jakby wachlarz z tyłu.

No, cóż.

Wrócił do samochodu, w którym histeryzowała Damaris. Nie był w nastroju 

do   uspokajania   kogokolwiek,   więc   znów   ją   uśpił.   Opadła   na   fotel,   a   łzy 

powoli obeschły na jej policzkach.

Był   sfrustrowany.   Ale   przynajmniej   wiedział   już,   co   chce   dzisiaj   zrobić. 

Chciał znaleźć jakiś lokal - obskurną i brudną knajpę albo wytworną i drogą 

restaurację - i innego wampira. Biorąc pod uwagę moce, jakie pulsowały pod 

background image

Fell's Church, to nie powinno być trudne. Wampiry i inne stworzenia nocy 

ciągnęły do takich miejsc jak ćmy do światła.

A   potem   chciał   walczyć.   To   nie   byłaby   uczciwa   walka   -   Damon   był 

najsilniejszym   żyjącym   wampirem,   a   poza   tym   był   opity   krwią 

najpiękniejszych dziewcząt miasta Fell's Church. Ale nie obchodziło go to. 

Miał ochotę wyładować na czymś swoją frustrację, a jakiś wilkołak, wampir 

albo ghoul byłby w sam raz. Może nawet więcej niż jeden - znów uśmiechnął 

się do siebie, a w jego oczach pojawił się groźny błysk - jeżeli uda mu się tyle 

znaleźć. A na deser - przepyszna Damaris.

Życie jest dobre. A nieżycie, pomyślał Damon, nawet lepsze. Nie zamierzał 

siedzieć   i   narzekać   tylko   dlatego,   że   nie   mógł   natychmiast   mieć   Eleny. 

Zamierzał rozerwać się i stać się jeszcze silniejszy A potem, któregoś dnia, 

niedługo, pójść do swojego żałosnego młodszego brata i zabierze ją.

Przez  chwilę patrzył we  wsteczne  lusterko.  Na skutek jakiegoś  załamania 

światła, a może wyładowania w atmosferze przez chwilę wydawało mu się, że 

dostrzegł w swoich oczach czerwony płomień.

background image

ROZDZIAŁ 6

Powiedziałam „wynoś się” - powtórzyła Meredith, nie podnosząc głosu. - 

Mówisz okropne, wstrętne rzeczy. Tak się składa, że to Stefano tuta mieszka, 

i to on może cię wyprosić. Ja robię to jednak za niego, ponieważ on jest zbyt 

dobrze   wychowany,   by   powiedzieć   dziewczynie   ,   żeby   wynosiła   się   do 

diabła.

Matt odchrząknął. Wcześniej milczał, teraz zdecydował się powiedzieć, co 

myśli o zachowaniu Caroline.

- Znam cię zdecydowanie zbyt długo, żeby owijać w bawełnę. Meredith mi 

rację. Jeżeli chcesz obrażać Elenę, i nas, wyjdź. Ale zanim wyjdziesz, chcę ci 

jeszcze coś powiedzieć. Niezależnie od tego, co Eleni robiła, kiedy... kiedy 

była tutaj wcześniej - jego głos załamał się na. chwilę; Bonnie wiedziała, że 

miał na myśli „tutaj, na Ziemi” - teraz jest tak podobna do anioła, jak to tylko 

możliwe.   Teraz   jest...   jest...   całkowicie...   -   Zawahał   się,   szukając 

odpowiednich słów.

- Niewinna jak dziecko - podpowiedziała Meredith.

- Właśnie - przytaknął Matt. - Niewinna, wszystko, co robi, jest niewinne. 

Twoje   wstrętne   słowa   nie   mogą   jej   splamić,   ale   my   nie   chcemy   więcej 

słuchać wyzwisk.

Stefano wyszeptał: „Dziękuję”.

background image

- Właśnie wychodzę wycedziła Caroline - I nie praw mi kazań o niewinności 

i czystości. Po tym wszystkim, co się tu stało! Pewnie chcesz sobie popatrzeć, 

jak dwie dziewczyny się całują. Pewnie...

- Dość - powiedział Stefano spokojnie, ale jakaś niewidzialna siła zwaliła 

Caroline za drzwi. Za nią podążyła torebka.

Potem drzwi zamknęły się cicho.

Włoski na karku Bonnie się zjeżyły. To była moc tak potężna, że dziewczyna 

stała jak sparaliżowana. Przeniesienie Caroline w ten sposób - a to nie była 

mała dziewczynka - wymagało wielkiej mocy.

Może   Stefano   zmienił   się   tak   bardzo   jak   Elena.   Bonnie   spojrzała   na 

przyjaciółkę. Niepokój o Caroline sprawił, że Światłość emanująca od Eleny 

przygasła.

Delikatnie dotknęła Elenę i pocałowała ją.

Elena szybko się odsunęła, jakby bała się wywołać kolejną awanturę. Ale to 

wystarczyło, by Bonnie zrozumiała, co miała na myśli Meredith, mówiąc, że 

zachowanie Eleny nie ma nic wspólnego z seksem. To było... Bonnie miała 

wrażenie,.   że   jest   badana   przez   kogoś,   kto   usiłuje   ją   poznać,   używając 

wszystkich zmysłów: Kiedy Elena odsunęła się od niej, promieniała światłem 

tak jak  po pocałunku  z Meredith. Wszystkie  negatywne uczucia zostały... 

zniknęły. Bonnie poczuła, jakby światłość emanująca od Eleny objęła także 

ją.   -   Nie   powinniśmy   jej   przyprowadzać   -   powiedział   Matt   do   Stefana.   - 

Przepraszam za to. Znam ją i wiem, że mogłaby obrzucać wyzwiskami Elenę 

jeszcze długo, sama by nie wyszła.

background image

- Stefano się tym zajął - wtrąciła Meredith. - Czy to może Elena?

- To ja - przyznał Stefano. - Matt ma rację, a ja nie będę tolerował nikogo 

mówiącego źle o Elenie.

Dlaczego   oni   o   tym   rozmawiają?   -   zastanawiała   się   Bonnie.   Meredith   i 

Stefano byli najmniej skłonnymi do pogaduszek osobami, jakie znała. Wtedy 

uświadomiła sobie, że to  z  powodu  Matta, który  podchodził wolno, ale z 

wyrazem determinacji do twarzy Eleny.

Bonnie podniosła się szybko. Minęła Matta, nie spoglądając w jego stronę. A 

potem włączyła się do rozmowy Meredith i Stefano o tym. co się stało. Nie 

było dobrze mieć Caroline za wroga, zgodzili się. Nic też nie wskazywało na 

to, że kiedykolwiek nauczy się, że wszelkie ataki na Elenę w końcu obracają 

się przeciw niej. Bonnie mogłaby się założyć, że knuje coś nowego już teraz.

- Ona czuje się samotna. - Stefano próbował usprawiedliwić Caroline. - Chce 

być akceptowana przez każdego i w każdej sytuacji, ale jest... wyalienowana. 

Jakby nikt, kto ją dobrze pozna, jej nie ufał.

- W taki sposób próbuje się po prostu bronić - zgodziła się Meredith. - Ale 

można by się jednak spodziewać odrobiny wdzięczności. W końcu ocaliliśmy 

jej życie.

Jest   w   tym   coś   więcej,   pomyślała   Bonnie.   Intuicja   próbowała   jej   coś 

powiedzieć - co mogło się zdarzyć, zanim udało im się ją uratować - ale była 

zbyt zdenerwowana, z powodu Eleny, żeby się tym przejąć.

background image

- Dlaczego ktoś miałby jej ufać? - zapytała Stefano. Obejrzała się dyskretnie. 

Elena miała odtąd rozpoznawać Matta, a on wyglądał, jakby miał zemdleć. - 

Caroline jest piękna, jasne, ale to wszystko. O nikim nie powiedziała jednego 

dobrego słowa. Stale prowadzi jakąś grę... Wiem, że też czasem to robimy, 

ale   ona   zawsze   życzy   ludziom   źle.   Oczywiście,   potrafi   uwieść   prawie 

każdego   faceta   -   nagle   opanował   ją   niepokój   i   dokończyła   zdanie   dużo 

głośniej, żeby go odsunąć - ale jeżeli jesteś dziewczyną, to nie widzisz w niej 

więcej niż parę długich nóg i du...

Bonnie przerwała, bo Meredith i Stefano zastygli w bezruchu z identycznym 

wyrazem twarzy mówiącym „O Boże, tylko nie to”.

- Ma też dobry słuch - powiedział jakiś drżący  ze złości głos za plecami 

Bonnie. Serce podeszło jej do gardła.

Takie są skutki ignorowania instrukcji.

- Caroline... - Meredith i Stefami próbowali ratować sytuację, ale było za 

późno. Caroline wkroczyła do pokoju, podnosząc wysoko nogi, jakby  nie 

chcąc dotykać podłogi Stefano. Szpilki trzymała w rękach.

- Wróciłam po swoje okulary - powiedziała wciąż tym samym tonem. - Przy 

okazji usłyszałam dość, żeby dowiedzieć się, co moi tak zwani przyjaciele o 

mnie myślą.

- Mylisz   się   -   spokojnie   powiedziała   Meredith.   -   Usłyszałaś   tylko,   jak 

zdenerwowani ludzie wyładowują złość po tym, gdy ich obraziłaś.

background image

- Poza tym - Bonnie odzyskała głos - przyznaj, Caroline, że liczyłaś na to, że 

coś usłyszysz. Dlatego zdjęłaś buty. Stałaś za drzwiami, prawda?

Stefano zamknął oczy.

- To moja wina. Powinienem był...

- Nie,   nie   powinieneś   -   przerwała   mu   Meredith,   i   zwróciła   się   znowu   do 

Caroline.   -   A   jeżeli   ty   wskażesz   mi   jedno   słowo   z   naszej   rozmowy 

nieprawdziwe   albo   przesadzone,   nie   licząc   może   tego,   co   powiedziała 

Bonnie, bo Bonnie jest... po prostu Bonnie... W każdym razie, jeżeli wskażesz 

jedno słowo, które nie było prawdą, przeproszę cię.

Caroline nie słuchała. Grymas wykrzywił jej twarz, czerwoną z gniewu.

- Jeszcze  mnie przeprosicie  - syknęła, wskazując palcem każde z nich po 

kolei. - Pożałujecie swoich słów. A jeżeli jeszcze raz spróbujesz na mnie tej 

swojej wampirzej sztuczki - zwróciła się do Stefano - to mam przyjaciół, 

prawdziwych przyjaciół, którzy się tobą zajmą.

- Caroline, złożyłaś przysięgę...

- I kogo to obchodzi?

Stefano się podniósł. Zrobiło się już ciemno, pokój oświetlała tylko nocna 

lampka. Bonnie spojrzała na cień Stefano i szturchnęła Meredith. Cień był 

zaskakująco   ciemny   i   niezwykle   długi.   Cień   Caroline   był  przezroczysty   i 

krótki - jak blada kopia przy oryginale.

background image

Powietrze   znów   zgęstniało,   jakby   zbliżała   się   burza.   Bonnie   próbowała 

przestać   się   trząść,   ale   czuła   się,   jakby   wrzucono   ją   do   lodowato   zimnej 

wody. Zimno przenikało ją do kości. Zaczynała się trząść coraz bardziej...

Coś działo się z Caroline: coś się z niej wydostawało, a może coś wchodziło 

w nią. A może jedno i drugie. W każdym razie to było wszędzie dookoła niej, 

i dookoła Bonnie. Napięcie było tak silne, że Bonnie miała wrażenie, że serce 

wyskoczy jej z piersi. Obok niej Meredith - zwykle opanowana - wierciła się 

niespokojnie.

- Co...? - zaczęła szeptem.

Nagle, jakby wszystko zostało wyreżyserowane przez moce kryjące się w 

ciemności,   drzwi   zatrzasnęły   się...   lampa,   zgasła..   stara   roleta   nad   oknem 

rozwinęła się z łoskotem. W pokoju zapanowała absolutna ciemność.

Caroline zaczęła krzyczeć. To był przeraźliwy krzyk.

Bonnie   też   krzyczała.   Nie   mogła   przestać,   chociaż   jej   krzyk   brzmiał   co 

najwyżej jak echo imponującej arii Caroline. Dzięki Bogu Caroline szybko 

zamilkła.  Bonnie  udało się stłumić  kolejny  okrzyk, ale trzęsła  się  jeszcze 

bardziej. Meredith objęła ją mocno, ale po chwili oddała ją Mattowi, który 

wydawał się tym zaskoczony i nieco skrępowany.

- Kiedy   wzrok   ci   się   przyzwyczai,   nie   jest   aż   tak   ciemno   -   powiedział 

łamiącym się głosem, jakby zaschło mu w gardle. Ale tylko to przyszło mu do 

głowy, bo wiedział, że ze wszystkiego na świecie Bonnie najbardziej bała się 

ciemności. W mroku kryły się rzeczy, które tylko ona widziała. A potem 

oboje wstrzymali oddech..

background image

Elena świeciła. I miała skrzydła.

- Czy ty widzisz to co ja? - wyjąkała Bonnie. Matt nie był w stanie wydobyć z 

siebie głosu.

Skrzydła poruszały się wraz z oddechem Eleny. Unosiła się w powietrzu w 

pozycji siedzącej..

Przemówiła. W języku. jakiego Bonnie nigdy me słyszała. Nie sądzili, żeby 

gdzieś ludzie mówili takim językiem. Słowa były ostre i jasne, jak okruchy 

kryształu spadające z wysoka.

Wydawały   się   Bonnie   prawie   zrozumiałe   -   jej   parapsychiczne   zdolności 

spotęgowała moc Eleny. Ta moc przeciwstawiła się ciemności i odpychała ją 

na bok... rzeczy, które kryły się w mroku, uciekały, skamląc, rozpierzchły się 

na wszystkie strony. Ostre jak brzytwa słowa podążyły za nimi, przepędzając 

je precz.

A   Elena...   Elena   była   niewyobrażalnie   piękna,   jak   wtedy   kiedy   byli 

wampirem, i wydawała się równie blada.

Caroline   też   przemówiła.   Wykrzykiwała   potężne   zaklęcia   czarnej   magii. 

Bonnie wydało się, że wraz ze słowami z ust dziewczyny wydostaje się armia 

upiornych istot.

To był pojedynek czarnej i białej magii. W jaki sposób Caroline poznała te 

zaklęcia? Nie była nawet spokrewniona z czarownicami, jak Bonnie..

Do   pokoju   dobiegały   dziwne   dźwięki,   przypominające   odgłos   lecącego 

helikoptera. Przerażały Bonnie.

background image

Musiała   coś   zrobić.   Jej   przodkowie   byli   Celtami,   miała   zdolności 

parapsychiczne,   których   nie   mogła   się   pozbyć,   choćby   chciała.   Musiała, 

pomóc   Elenie.   Powoli,   jakby   przedzierała   się   przez   wichurę,   podeszła   do 

przyjaciółki i położyła dłoń na jej dłoni, aby ich moce się połączyły.

Z  drugiego   boku   Eleny,   stanęła   Meredith.   Światło   świeciło   intensywniej. 

Stwory z ciemności uciekały przed nim, krzycząc i tratując się wzajemnie.

Bonnie zauważyła, że Elena się potknęła. Skrzydła zniknęły. Zniknęły też 

istoty mroku. Elena przegnała je, pokonała potężną mocą białej magii.

- Ona   upadnie   -   wyszeptała   Bonnie   do   Stefano.   -   Pojedynek   z   siłami 

ciemności ją wyczerpał...

W tym momencie nastąpiły wydarzenia tak szybko, jakby w pokoju zabłysły 

snopy stroboskopowego światła.

Błysk. Roleta podniosła się z hukiem.

Błysk.   Zaświeciła   lampa   w   dłoniach  Stefano.   Widocznie   próbował   ją 

naprawić..

Błysk, Drzwi do pokoju otworzyły się powoli, skrzypiąc,

jakby chciały zrekompensować wcześniejsze trzaśniecie.

Błysk. Caroline znalazła się na podłodze, na czworakach, oddychając ciężko. 

Elena wygrała...

Elena upadła.

background image

Tylko ktoś o nadludzko szybkim refleksie mógł złapać ją, zanim uderzyła o 

podłogę. Stefano rzucił lampę Meredith i w mgnieniu oka znalazł się przy 

Elenie. A potem obejmował ją mocno.

- Do diabła - wykrztusiła Caroline. Tusz do rzęs spłynął po jej policzkach, 

zostawiając czarne ślady. Spojrzała na Stefano z nieskrywaną nienawiścią. 

Stefano popatrzył na nią spokojnie - nie, surowo.

- Nie   wzywaj   diabła   -   ostrzegł.   -   Nie   tutaj   Nie   teraz.   Może   usłyszeć   i 

odpowiedzieć.

- Jakby  jeszcze tego nie zrobił. - prychnęła Caroline. Wyglądała żałośnie, 

była   pokonana,   złamana.   Jakby   rozpętała   coś,   nad   czym   nie   potrafiła 

zapanować,

- Caroline, co ty mówisz? - Stefano ukląkł przy niej. - Chcesz powiedzieć, że 

ty już... zawarłaś jakąś umowę?

- Ups  - jęknęła  Bonnie, rozładowując  napięcie, jakie panowało  w  pokoju. 

Caroline połamała paznokcie, na podłodze były ślady krwi. Bonnie, przejęta 

współczuciem,   poczuła   ból   w   palcach.   Kiedy   jednak   Caroline   machnęła 

zakrwawioną ręką w stronę Stefano, współczucie przemieniło się w mdłości. - 

Chcesz   polizać?   zapytała   Caroline.   Jej   twarz   się   zmieniła.   -   Nie   udawaj, 

Stefano - ciągnęła drwiącym tonem. - Przecież pijasz ostatnio ludzką krew, 

prawda? Ludzką czy czymkolwiek ta dziewczyna jest. Latacie teraz razem jak 

nietoperze, co?

- Caroline - wyszeptała Bonnie. - Nie widziałaś ich? Skrzydeł...

background image

- Jak u nietoperza albo wampira. Stefano przemienił ją... - Ja też je widziałem 

- powiedział Matt. To nie były skrzydła nietoperza.

- Jesteście ślepi? Spójrzcie, - Meredith pochyliła się i podniosła z podłogi 

długie, białe, błyszczące pióro.

- Może jest białym krukiem - nie ustępowała Caroline. - To by się zgadzało. I 

nie mogę uwierzyć, że wszyscy tak się przed nią płaszczycie, jakby była 

królową. Wszyscy cię uwielbiają, prawda Eleno?

- Przestań - rzucił Stefano,

- „Wszyscy” to jest słowo klucz. - Przestań.

- Kiedy   ich   całowałaś   -   Caroline   teatralnie   wzruszyła   ramionami   - 

przypomniała mi się...

- Przestań, Caroline,

- ...dawna Elena. - Głos Caroline ociekał jadem. - Każdy, kto cię zna, wie kim 

jesteś, byłaś, zanim Stefano zaszczycił nas swoją boską obecnością. Byłaś...

- Caroline, przestań natychmiast... - Dziwką! Tak! Tanią dziwką!

background image

ROZDZIAŁ 7

Na   chwilę   wszyscy   zamarli.   Stefano   zbladł   jak   ściana,   zacisnął   wargi   w 

wąską linię. Bonnie cisnęły się na usta słowa, wyjaśnienia, oskarżenia pod 

adresem Caroline, Elena może i miała tylu chłopaków, ile jest gwiazd na 

niebie, ale odkąd się zakochała, istniał dla niej tylko Stefano. Ale Caroline i 

tak by tego nie zrozumiała.

- I co, zatkało was? Nie macie nic do powiedzenia? - naigrywała się Caroline. 

- Żadnych ciętych ripost? Nietoperz potknął wam języki? - Roześmiała się, 

ale był to wymuszony, sztuczny śmiech. Potem z jej ust padły słowa, których 

z   pewnością   nie   powinno   się   wypowiadać   publicznie.   Bonnie   pewnie 

zdarzyło się użyć ich raz czy dwa, ale wypowiedziane przez Caroline tutaj i 

teraz tworzyły strumień jadowitej mocy.

Ta moc rosła, wydawało się, że pokój jest dla niej za ciasny. Coś się stanie.

Drgania, pomyślała Bonnie, gdy kaskady dźwięków nabierały mocy.

Szkło, podpowiedziała jej intuicja. Odejdź od szkła.

Stefano ledwie zdążył odwrócić się do Meredith i krzyknąć.

- Rzuć lampę!

Meredith, która miała nadzwyczajny refleks, wycelowała lampę w otwarte 

okno. Ledwie lampa przeleciała przez okno, wybuchła.

Odgłosy pękającego szkła dobiegły ich także z łazienki. Kawałki lustra chyba 

musiały wbić się w drzwi.

background image

W   następnej   chwili   Caroline   uderzyła   Elenę,   zostawiając   na   jej   policzku 

czerwony   ślad.   Etena   podniosła   dłoń   i   dotknęła   twarzy,   miała   bardzo 

nieszczęśliwą minę.

A potem Stefano zrobił coś, co Bonnie uznała za najbardziej zadziwiające ze 

wszystkich   wydarzeń   tego   dnia.   Bardzo   delikatnie   poi   ożył   Elenę   na 

podłodze, pocałował ją w czoło i zwrócił się do Caroline.

Położył   dłonie   na   jej   ramionach   i   przytrzymał   ją   mocno,   zmuszając   do 

spojrzenia mu w oczy.

- Caroline - powiedział. - Wróć. Przez wzgląd na przyjaciół, którym na tobie 

zależy, wróć. Przez wzgląd na rodzinę, która, cię kocha, wróć. Przez wzgląd 

na twą nieśmiertelną duszę, wróć. Wróć do nas!

Caroline patrzyła na niego butnie. Stefano odwrócił się w stronę Meredith.

- Nie za bardzo się do tego nadaję. To nie jest mocna strona wampirów - 

westchną! ciężko.

Potem zwrócił się do Eleny.

- Kochana,   możesz   pomóc?   -   zapytał  łagodnie.   -   Czy   możesz   jeszcze   raz 

pomóc swojej przyjaciółce?

Elena podniosła się niepewnie, opierając się najpierw na poręczy fotela, a 

potem na ramieniu Bonnie. Chwiała się jak nowo narodzone żyrafiątko, a 

Bonnie - prawie o głowę niższa - z trudem ją podtrzymywała.

Stefano zrobił krok w ich kierunku, ale Matt był szybszy.

background image

Stefano obrócił Caroline twarzą do Eleny, trzymając ją mocno za ramiona.

Elena,   podtrzymywana   w   pasie   przez   Matta   i   Bonnie,   miała   wolne   ręce. 

Wykonała kilka dziwnych gestów, jakby malowała przed oczami Caroline 

kolejne   obrazy,   coraz   szybciej   i   szybciej.   Składała   i   rozkładała   dłonie, 

wyginała   palce.   Wydawało   się,   że   doskonale   wie,   co   robi;   ale   Bonnie, 

Meredith   i   Matt   nic   z   tego   nie   rozumieli.   Caroline   wodziła   wzrokiem   za 

dłońmi Eleny, ale wyraźnie nie podobało jej się to, co widziała.

Magia, pomyślała zafascynowana Bonnie. Biała magia. Ona wzywa anioły, 

tak   jak   Caroline   wzywała   demony.   Ale   czy   jest   wystarczająco   silna,   by 

wyrwać Caroline ze szponów mroku?

W końcu, jakby chciała dopełnić ceremonii, Elena pochyliła się i złożyła na 

ustach Caroline najniewinniejszy z pocałunków.

Wtedy rozpętało się piekło, Caroline jakoś wyrwała się Stefano i próbowała 

dosięgnąć twarzy Eleny długimi paznokciami. Przedmioty znajdujące się w 

pokoju   zaczęły   unosić   się   w   powietrzu,   choć   nikt   ich   nie   dotykał.   Matt 

próbował złapać Caroline za rękę, ale uderzyła go w brzuch tak mocno, że 

upadł na podłogę. Kolejny cios w kark niemal go ogłuszył.

Stefano odciągnął więc Elenę i Bonnie na bezpieczną odległość. Założył, że 

Meredith da sobie radę - i miał rację. Caroline próbowała ją uderzyć, ale 

Meredith była szybsza. Złapała Caroline za rękę i mocno pchnęła. Caroline 

wylądowała   na   łóżku,   ale   natychmiast   wstała   i   ponownie   rzuciła   się   na 

Meredith, tym razem chwytając ją za włosy, Dziewczyna szarpnęła głową i w 

background image

dłoni   Caroline   został   pęk   włosów.   Zanim   zorientowała   się,   co   się   stało, 

Meredith zadała jej potężny cios w szczękę, powalając na podłogę.

Bonnie   ucieszyła   się   i   postanowiła   nie   mieć   z   tego   powodu   wyrzutów 

sumienia. Kiedy Caroline leżała zaskoczona, Bonnie zauważyła, że wszystkie 

jej   paznokcie   są   w   idealnym   stanie   -   długie   i   błyszczące.   Żaden   nie   był 

złamany.

To   musiała   sprawić   Elena.   Kilkoma   gestami   i   pocałunkiem   przywróciła 

dłoniom Caroline poprzedni wygląd, Meredith tymczasem rozcierała swoją 

dłoń.

- Nie sądziłam, że tak bardzo boli ręka, gdy się kogoś uderzy - zdziwiła się. - 

Na filmach, gdy faceci się leją, nie okazują, że bolą ich ręce. Czy chodzi o to, 

że wiedzą, jak zadawać ciosy, by bolało tylko tego drugiego?

Matt się zaczerwienił.

- Ja... hm, ja nigdy...

- Boli wszystkich, nawet wampiry - przyszedł mu z pomocą Stefano. - Czy 

wszystko dobrze, Meredith? Mam na myśli, że Elena mogła…

- Wszystko w porządku. A teraz mamy z Bonnie coś do zrobienia. - Skinęła 

na   przyjaciółkę.   -   My   odpowiadamy   za   to,   co   wyprawiała   Caroline. 

Powinnyśmy się domyślić, że wróci na górę. Przyjechała z nami, nie ma jak 

wrócić do domu. Pewnie zeszła na dół do telefonu i próbowała skłonić kogoś, 

żeby po nią przyjechał, ale nikt nie chciał, więc nie miała innego wyjścia, jak 

background image

wrócić do nas. Musimy ją odwieźć. Stefano, przepraszam. Nie była to udana 

wizyta.

Stefano miał ponurą minę.

- Nie przypuszczałem, że Elena może znieść tak wiele. Teraz wiem, że tak - 

powiedział.

- Ja również mam samochód, ja powinienem odwieźć Caroline - wtrącił Matt.

- Może wrócimy jutro - zaproponowała Bonnie.

- Tak, myślę, że tak będzie najlepiej - przyznał Stefano. - Prawdę mówiąc, 

niechętnie ją wypuszczam stąd. Boję się o nią. Bardzo.

Bonnie była zaskoczona.

- Dlaczego?

- Myślę... jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność, ale myślę, że ona jest 

opętana. Ale nie mam pojęcia przez co. Ustalenie tego może zająć sporo 

czasu.

Dreszcz niepokoju przebiegł Bonnie po plecach. Lodowaty ocean strachu był 

bardzo blisko, mogła utonąć w nim w każdej chwili.

- Pewne jest tytko to, że zachowywała się dziwnie, nawet jak na nią - ciągnął 

Stefano. - Nie wiem, czy wy też to słyszeliście. Kiedy przeklinała, miałem 

wrażenie, że jakiś głos jej podpowiadał. A ty nie słyszałaś? - zwrócił się do 

Bonnie.

background image

Bonnie próbowała sobie przypomnieć. Czy słyszała jakiś inny glos oprócz 

głosu Caroline? Najcichszy z szeptów...

- To, co tu się stało, może pogorszyć sprawę. Wyzwala diabła w chwili, gdy 

ten   pokój   był  przepełniony   mocą.   Fell's   Church   leży   na   krzyżujących  się 

liniach mocy: To poważna sprawa. Przy tym wszystkim... Żałuję po prostu, że 

nie ma tu jakiegoś dobrego parapsychologa. 

Bonnie wiedziała, że wszyscy myślą o Alaricu.

- Spróbuję go ściągnąć - obiecała Meredith. - Ale może teraz być gdzieś w 

Tybecie albo w Timbuktu. To trochę potrwa, zanim w ogóle uda się z nim 

skontaktować.

- Dziękuję. - Stefano westchnął z ulgą.

- Jak powiedziałam, jesteśmy odpowiedzialni za to, co się tutaj stało - dodała 

cicho Meredith.

- Przepraszamy, że ją tu przyprowadziliśmy - powiedziała głośno Bonnie, z 

nadzieją, że może Caroline to usłyszy.

Pożegnali   się   z   Eleną.   Nie   byli   pewni,   jak   się   zachowa.   Ale   ona   tylko 

uśmiechnęła się do każdego i dotknęła ich dłoni.

Na   szczęście   Caroline   się   obudziła.   Kiedy   podjechali   pod   jej   dom 

zachowywała się już rozsądnie, choć wciąż była nieco oszołomiona. Matt 

pomógł jej wysiąść z samochodu i odprowadził ją do drzwi. Otworzyła jej 

matka. Była to nieśmiała kobieta o zmęczonej, mysiej twarzy. Nie wyglądała 

na zaskoczoną tym, że jej córka jest w takim stanie.

background image

Dziewczyny   spędziły   noc   u   Bonnie.   Do   późna   rozmawiały   o   ostatnich 

wydarzeniach. Gdy Bonnie zasypiała, wciąż dzwoniły jej w uszach klątwy 

Caroline.

Kochany Pamiętniku,

Coś stanie się dzisiaj w nocy.

Nie mogę mówić ani pisać. Nie pamiętam, jak się używa klawiatury. Ale mogę 

przesyłać moje myśli Stefano, a on może je zapisywać. Nie mamy przed sobą 

żadnych tajemnic.

Więc to jest teraz mój pamiętnik…

tego ranka znowu się obudziłam. Znowu się obudziłam! Za oknem wciąż było 

lato i wszystko było zielone. W ogrodzie zakwitły żonkile. I miałam gości. Nie  

wiedziałam,   kim   oni   są,   ale   z   trojga   z   nich   emanuje   silny   jasny   kolor. 

Pocałowałam ich, więc już ich nie zapomnę.

Czwarta była inna. Widziałam tylko niewyraźny kobr, przybrudzony czernią. 

Musiałam   użyć   potężnych   zaklęć   białej   magii,   by   powstrzymać   ją   przed 

wprowadzeniem mrocznych sit do pokoju Stefano:

Robię się senna. Chcę być ze Stefano i chcę, żeby mnie obejmował. Kocham 

go. Oddałabym wszystko, by z nim zostać. Pyta mnie, czy nawet łatanie?  

Nawet latanie - żeby być z nim i chronić go. Wszystko, żeby był bezpieczny. 

Nawet życie.

Teraz chcę iść do niego.

Elena

background image

Stefano przeprasza za pisanie w nowym dzienniku Eleny, ale musi coś dodać, 

bo   pewnego   dnia   może   będzie   chciała  to  przeczytać,   przypomnieć   sobie. 

Zapisałem   jej   myśli   w   postaci   zdań,   ale   Elena   nie   przesyła   ich   w   takiej  

formie.   To   tylko   urywki   myśli,   jak   sądzą.   Wampiry   mają   wprawę   w 

tłumaczeniu ludzkich myśli na pełne zdania, ale myśli Eleny wymagają więcej  

obróbki. Zwykle to tylko jasne obrazy i czasem pojedyncze słowa.

„Czwarta” to Caroline Forbes. Elena znała ją prawie od dziecka tak mi się 

- wydaje. To, co mnie zdumiewa, to to, że dzisiaj Caroline zaatakowała Elenę  

na   niemal   wszystkie   wyobrażalne   sposoby,   a   jednak   przeszukując   umysł 

Eleny, nie znajduję tam uczuć gniewu czy bólu. To niemal przerażające, że  

jest tak niewinna, tak doskonała.

To,   co   naprawdę   chciałbym   wiedzieć,   to   to,   co   się   stało   z   Caroline,   gdy 

została porwana przez Klausa i Tylera. Czy to, co wyprawiała dzisiaj, zrobiła 

z własnej woli? Czy wciąż tkwi w niej okruch nienawiści Klausa? Czy może 

mamy w Fell's Church nowego wroga?

I najważniejsze co mamy z tym zrobić?

Stefano, który jest właśnie odciągany ad kom...

background image

ROZDZIAŁ 8

Wskazówki   staroświeckiego   zegara   pokazywały   trzecią,   kiedy   Meredith 

obudziła się z niespokojnego snu.

Przygryzła wargi, tłumiąc krzyk. Jakaś twarz nachyliła się nad nią. Ostatnie, 

co pamiętała z poprzedniego wieczoru, to to, że leżała na wznak w śpiworze i 

rozmawiała z Bonnie u Alaricu.

Teraz Bonnie nachylała się nad nią, miała zamknięte oczy. Klęczała przy 

poduszce Meredith i niemal dotykała jej twarzy nosem. Jeżeli dodać do tego 

dziwną bladość jej policzków i krótki oddech, każdy - każdy, powiedziała 

sobie Meredith - by się przestraszył.

Czekała, aż Bonnie się odezwie, wpatrując się w nią ze zdumieniem.

Bonnie   wstała   i   tyłem   podeszła   do   biurka,   na   którym   leżała   komórka 

Meredith.   Podniosła   ją   i   najwidoczniej   włączyła   nagrywanie   wideo,   bo 

zaczęła mówić i wykonywać jakieś gesty.

To było przerażające, Nie można było zrozumieć, co mówi. Wypowiadała 

słowa   od   tyłu.   Chaotyczne,   gardłowe   albo   piskliwe   dźwięki   miały   tę 

intonację, jatą często słyszy się w horrorach. Ale człowiek nie mógł w ten 

sposób mówić. Meredith miała złe przeczucie, że coś próbuje zawładnąć ich 

umysłami.

Może to coś żyje wstecz, pomyślała Meredith, próbując nie wsłuchiwać się w 

przerażające dźwięki. Może myśli, że my tak robimy. Może my się po prostu 

nie stykamy...

background image

Nie mogła znieść tego dłużej. Wydawało jej się, że odróżnia słowa, nawet 

cale frazy. I nie brzmiały one przyjemnie. Proszę, niech to się skończy, niech 

się skończy natychmiast.

Jęki i mamrotania...

Bonnie   zazgrzytała   zębami.   Zrobiło   się   cicho.   A   potem,   jak   na   filmie 

puszczonym wstecz, podeszła tyłem do swojego śpiwora, uklękła i wczołgała 

się do niego z zamkniętymi oczami.

To   była   jedna   z   najstraszniejszych   rzeczy,   jakie   Meredith   kiedykolwiek 

widziała albo słyszała, a widziała i słyszała niemało.

Już nie mogła zasnąć.

Wstała, na palcach podeszła do biurka i zabrała telefon do drugiego pokoju. 

Tam podłączyła go do komputera, żeby puścić nagranie od tyłu.

Kiedy odsłuchała je raz i drugi, uznała, że Bonnie nigdy nie powinna tego 

usłyszeć. Oszalałaby ze strachu.

Nagrały się głosy zwierząt, pomieszane z tym zniekształconym głosem… to 

w każdym razie nie był głos Bonnie. To nie był glos człowieka. Brzmiał teraz 

jeszcze   straszniej,   niż   gdy   słyszała   go   za   pierwszym   razem   -   co   mogło 

znaczyć, że jego właściciel normalnie mówił wspak.

Pomiędzy   jękami,   zniekształconym   śmiechem   i   głosami   dzikich   zwierząt, 

Meredith z trudem odróżniała ludzką mowę. Próbowała coś z tego zrozumieć, 

chociaż dostała gęsiej skórki.

Dosłyszała coś takiego:

background image

„Pszszszs... buz - buz... e.. - . Nie. Ben... nie.... Nagłeeeee... i szszsz.... ją... 

seeee. Ty... wi.... jama... simy… być.... amprz.. JEJ pszszsz... budzeniu.... Nie.

Ben... nie... nasssss... pszszszsz...jeeee - (a może to było „nie”? a może tylko 

jęk?).... puuuu....dź.... nie. Kto... nnnnnnn... esie.....tym....z - z - za... mnie”.

Meredith zanotowała to i próbowała zrozumieć. W końcu zapisała kilka zdań;

Przebudzenie  będzie  nagle  i szokujące. Ty  i ja  musimy  być tam przy  jej 

przebudzeniu. Nie będzie nas przy niej później. Ktoś inny się tym zajmie.

Odłożyła długopis obok kartki z odszyfrowaną wiadomością.

A potem Meredith weszła do swojego śpiwora i długo leżała, wpatrując się w 

śpiącą Bonnie jak kot w mysią dziurę, aż w końcu błogosławione zmęczenie 

utuliło ją do snu.

- Co   powiedziałam!?   -   Bonnie   była   ogromnie   zdumiona,   kiedy   Meredith 

zrelacjonowała   jej   wydarzenia   poprzedniej   nocy   Właśnie   wyciskała   sok   z 

grejpfruta i sypała do misek płatki śniadaniowe. Meredith smażyła jajka.

- Mówiłam ci już trzy razy. Te słowa już się nie zmienią, mogę ci to obiecać.

- To jasne, że przebudzenie dotyczy Eleny, to ona musi się przebudzić. A ty i 

ja musimy tam być, gdy to nastąpi.

- Masz rację - zgodziła się Meredith.

- Musi   sobie   przypomnieć,   kim   naprawdę   jest.   A   my   musimy   jej   w   tym 

pomoc!

background image

- Nie! - zawołała Meredith. - To nie o to chodzi w wypowiedzianych przez 

ciebie słowach. Zresztą, nie sądzę, żebyśmy mogli jej pomóc. Możemy ją 

nauczyć pewnych czynności, tak jak Stefano to robi. Jak wiązać buty. Jak 

czesać włosy, Ale z tego, co mówiłaś, przebudzenie będzie nagle i szokujące. 

I nie wspominałaś nic o tym, że w tym pomożemy. Powiedziałaś tylko, że 

musimy być przy niej, bo potem z jakiegoś powodu nas przy niej nie będzie.

Bonnie przez chwilę ponuro milczała.

- Nas nie będzie - powtórzyła. - To znaczy, nie będzie nas przy Elenie? Czy.. 

- czy w ogóle nas nie będzie?

Meredith nagle straciła apetyt.

- Nie wiem.

- Sterano powiedział, że dzisiaj znowu możemy przyjść - - nalegała Bonnie.

- Stefano byłby uprzejmy, nawet gdyby ktoś właśnie wbijał mu kołek w serce.

- Mam   pomysł   -   krzyknęła   Bonie,   -   Zadzwońmy   do   Matta.   Możemy 

odwiedzić Caroline... o ile ona będzie chciała się z nami widzieć. To znaczy, 

o   ile   cokolwiek   się   zmieniło   od   wczoraj:   Potem   możemy   poczekać   do 

popołudnia, a potem zadzwonić do. Stefano i zapytać, czy możemy odwiedzić 

Elenę.

Kiedy  dotarli  do   domu  Caroline,   jej  matka   powiedziała   im,  że  córka  jest 

chora,   leży   w   łóżku.   Wrócili   więc   do   Meredith.   Bonnie   całą   drogę 

przygryzała   wargi,   Matka   Caroline   sama.   wyglądała   na   chorą,   miała 

podkrążone oczy. Gdy z nią rozmawiali, Bonnie czuła wielkie napięcie.

background image

Bonnie i. Meredith zostawiły Matta przed domem. Chłopak zajął się swoim 

wciąż psującym się samochodem, a one poszły na gorę wybrać jakieś ubrania 

dla Eleny. Co prawda ciuchy Meredith będą na nią za duże, ale w ubrania 

Bonnie by nie weszła.

O czwartej po południu zadzwoniły do Stefano. Tak, mogą przyjść. Elena nie 

pocałowała   ich   na   powitanie   -   ku   wyraźnemu   rozczarowaniu   Matta.   Ale 

ucieszyła się bardzo z nowych ubrań. Unosząc się metr nad podłogą, ciągle 

unosiła je do twarzy i wąchała, po czym uśmiechała się do Meredith, chociaż 

gdy Bonnie wzięła do ręki jedną z koszulek, nie mogła wyczuć niczego poza 

płynem do płukania.

- Przepraszam. - Sterano bezradnie rozłożył ręce, gdy Elena zaczęła kichać, 

obejmując błękitną, bluzkę jak małe kocię. Meredith zapewniła .go, że miło 

jest, zostać docenionym w ten sposób. Sama była jednak nieco zakłopotana.

- Elena potrafi rozpoznać, skąd ubrania pochodzą - wyjaśnił Stefano. - Nie 

włoży niczego, co uszyto w sweat - shopie.

- Kupuję tylko w sklepach, o których wiem, że nie sprzedają takich rzeczy - 

zapewniła Meredith. - Bonnie i ja musimy coś ci powiedzieć - dodała. Kiedy 

Meredith opowiadała o tym, co stało się w nocy, Bonnie zabrała Elenę do 

łazienki i pomogła jej przebrać się w szorty, które leżały na niej jak ulał, i 

błękitną bluzkę, która była tylko trochę za długa.

Kolor bluzki podkreślał lekko potargane, ale wciąż piękne blond włosy Eleny. 

Kiedy jednak Bonnie próbowała nakłonić ją do spojrzenia w lusterko, Elena 

wydawała się skonsternowana, jakby nie rozumiała, co to jest i do czego 

background image

służy. Bonnie  trzymała  lustro  przed  Eleną, a ona to spoglądała w  nie, to 

chowała   się   za   plecami   Bonnie   zafascynowana   tym,   że   osoba   w   lustrze 

pojawia się w tym samym momencie. Bonnie odłożyła w końcu lusterko i 

zajęła się jej włosami, z którymi Stefan o wyraźnie sobie nie radził. Kiedy 

wreszcie były już rozczesane, z dumą wprowadziła Elenę do pokoju.

I natychmiast pożałowała. Meredith, Mart i Stefano byli pogrążeni w ponurej 

rozmowie.   Bonnie   z   wahaniem   puściła   rękę   Eleny,   która   natychmiast 

pofrunęła tu kolana Stefano, i sama dołączyła do przyjaciół.

- Oczywiście, że rozumiemy - tłumaczyła Meredith. - Nawet zanim Caroline 

urządziła przedstawienie, nie było innego wyboru. Ale…

- Jakiego wyboru? - zapytała Bonnie, siadając na łóżku obok Stefano. - O 

czym rozmawiacie?

Zapadła cisza. Meredith objęła Bonnie i powiedziała:.

- Rozmawiamy o tym, że Stefano i Elena muszą opuścić Fell's Church. Muszą 

odejść daleko stąd.

Bonnie   zatkało.   Kiedy   odzyskała   mowę,   potrafiła   wykrztusić   tylko   głupie 

pytanie.

- Odejść? Dlaczego?

- Widziałaś, dlaczego. Widziałaś, co tu wczoraj zaszło - wyjaśniła Meredith. 

W jej czarnych oczach malował się ból. Ale w tej chwili Bonnie nie mogła 

przejąć się niczyim cierpieniem poza własnym.

background image

Nadciągało   jak   lawina   rozgrzanego   do   czerwoności   śniegu.   Lodu,   który 

parzył. Udało jej się opanować na tyle, żeby powiedzieć:

- Caroline nic nie zrobi. Podpisała przysięgę. Wie, że złamanie jej, zwłaszcza 

że sami - wiecie - kto ją podpisał...

Meredith musiała powiedzieć Stefano o kruku, ponieważ tylko westchnął i 

pokręcił głową, delikatnie odsuwając Elenę, która próbowała zajrzeć mu w 

oczy.   Najwidoczniej   wyczuwała,   że   jej   przyjaciele   są   zmartwieni,   ale   z 

pewnością nie rozumiała dlaczego.

- Mój   brat   jest   ostatnią   osobą,   która   powinna   się   zbliżać   do   Caroline.   - 

Stefano z irytacją odsunął włosy z czoła, jakby właśnie przypomniał sobie, 

jak bardzo są do siebie podobni. - Nie sądzę też, żeby Caroline przejęła się 

groźbą Meredith. Ona jest we władaniu ciemności.

Bonnie się trzęsła. Nie podobały jej się skojarzenia ze słowem ciemność.

- Ale...   -   zaczął   Mart.   Bonnie   pomyślała,   że   Matt   jest   się   tak   samo 

oszołomiony jak ona.

- Posłuchajcie - przerwał mu Stefano - jest jeszcze jeden powód, z jakiego 

musimy stąd wyjechać.

- Jaki? - Matt był zaniepokojony. Bonnie nie mogła wydusić słowa. W jej 

głowie kryły się jakieś myśli na ten temat, ale odsuwała je.

- Bonnie chyba już rozumie. - Stefano spojrzał w jej stronę. Odpowiedziała 

spojrzeniem oczu wilgotnych od łez.

background image

- Pod Fell's Church - ciągnął Stefano - krzyżują się linie mocy. Nie wiem, czy 

ktoś celowo założył miasto w tym miejscu. Czy Smallwoodowie mieli z tym 

coś wspólnego?

Bonnie, Meredith ani Matt nie wiedzieli. W dzienniku Honorii Fell nie było 

żadnej wzmianki o tym, aby rodzina wilkołaków miała coś do powiedzenia 

przy zakładaniu miasta.

- Cóż, jeżeli to był przypadek, to nieszczęśliwy. Pod miastem, właściwie pod 

cmentarzem miejskim, krzyżuje się wiele linii mocy. Tb dlatego ściągają tu 

wszelkie   istoty,  złe   i...   nie   tak   bardzo   złe.   -   Wyglądał   na   zakłopotanego. 

Bonnie zrozumiała, że mówi o sobie. - Tb mnie tu przyciągnęło. Podobnie jak 

inne wampiry, jak zresztą wiecie. Za każdym razem, gdy pojawia się tu ktoś 

mający   moc,   miasto   przyciąga   z   większą   siłą.   Kolejne   istoty   ściągają   tu 

jeszcze chętniej. Tb błędne koło.

- W końcu dowiedzą się o Elenie - powiedziała Meredith. - Pamiętajcie, to 

ludzie jak Stefano i Bonnie, ale pozbawieni zasad, Kiedy zobaczą Elenę...

Bonnie niemal wybuchnęła płaczem na myśl o tym. Wydawało jej się, że 

widzi chmurę białych piór opadających powoli na ziemię.

- Ale...   Elena   nie   była   taka   zaraz   po   powrocie   -   wtrącił   Matt,   -   Mówiła. 

Myślała logicznie, zachowywała się racjonalnie. Nie fruwała.

- Mówi czy nie mówi, fruwa: czy chodzi, ona ma moc - przypomniał Stefano. 

-   Wystarczająco   dużo   mocy,   żeby   doprowadzić   zwykłe   wampiry   do 

szaleństwa, do tego, by skrzywdziły ją, aby zdobyć tę moc. A Elena nie zabija 

ani nie rani. A w każdym razie nie mogę sobie wyobrazić, żeby to robiła. 

background image

Mam   nadzieję,   że   uda   mi   się   zabrać   ją   w   miejsce,   w   którym   będzie... 

bezpieczna.

- Nie możesz jej zabrać - wykrztusiła Bonnie. Słyszała, że jej głos się łamie, 

ale nic nie mogła na to poradzić. - Meredith ci nie powiedziała? Elena się 

przebudzi, a Meredith i ja musimy przy niej być.

Bo nie będziemy przy niej później. Nagle zakończenie proroctwa stało się 

jasne. Nie było to takie złe jak nie być w ogóle nigdzie, ale wystarczająco złe.

- Nie zamierzałem jej stąd zabierać, dopóki nie będzie przynajmniej chodzić - 

wyjaśnił   Stefano,   obejmując   załamaną   Bonnie.   -   .   To   było  jak   siostrzany 

uścisk Meredith, ale silniejszy. - I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ona się 

przebudzi. I że będziecie przy niej.

- Ale... Ale te wszystkie potwory i tak przyjdą do Fell's Church? - pomyślała 

Bonnie. I nie będzie cię, żeby nas chronić?

Uniosła wzrok i zobaczyła, że Meredith myśli o tym samym.

- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - Stefano i Elena dostatecznie wiele 

przeszli, żeby ratować nasze miasto.

Cóż. Z tym nie można było polemizować. Ze Stefano również nie. Podjął już 

decyzję.

Rozmawiali   jeszcze   długo,   rozpatrując   różne   możliwości   i   scenariusze, 

próbując   zrozumieć   proroctwo   Bonnie.   Niczego   nie   postanowili,   ale 

przynajmniej   mieli   kilka   alternatywnych   planów.   Bonnie   nalegała,   by 

wymyślili jakiś sposób na szybkie komunikowanie się ze Stefano. Miała już 

background image

zażądać   trochę   jego   krwi   i   kosmyka   włosów,   żeby   móc   odprawić   rytuał 

przyzwania, ale przypomniał jej, że mają telefony komórkowe.

W końcu trzeba było się rozstać. Byli głodni, a Bonnie domyślała się, że 

Stefano też czuje głód. Był bardzo blady.

Kiedy żegnali się na schodach, Bonnie musiała powtarzać sobie, że Stefano 

obiecał, że Elena będzie z nią i Meredith, żeby im pomóc. Nie zabrałby jej, 

nie mówiąc im o tym.

To nie było ostateczne pożegnanie.

Więc dlaczego miała takie wrażenie?

background image

ROZDZIAŁ 9

Matt, Meredith i Bonnie odjechali. Zanim wyszła, Bonnie przebrała Elenę w 

jej „koszulę nocną”. Zapadł już mrok - przyniósł ulgę oczom Stefano. Gorsze 

od bólu oczu było jednak uczucie, że się dusi z głodu. Szybko coś na to 

zaradzę, powiedział sobie. Kiedy Elena zaśnie, wymknie się do lasu i upoluje 

jelenia. Nikt ani nic me skrada się tak jak wampir, nikt ani nic nie mogło 

konkurować w polowaniu ze Sterano, I nawet gdyby trzeba było kilku jelenia 

by zaspokoił głód, żadnemu nie zrobi krzywdy.

Elena miała jednak inne plany. Nie chciało jej się spać. Gdy goście odjechali, 

zrobiła to, co zawsze robiła, gdy była w tym nastroju. Podfrunęła do Stefano, 

uniosła głowę, zamknęła oczy i dała mu usta do pocałunku.

Stefano   zasunął   roletę   w   oknie,   chroniąc   ich   przed   wzrokiem   wścibskich 

kruków, i wrócił do Eleny. Siedziała w tej samej pozycji, lekko się rumieniąc. 

Wciąż miała zamknięte oczy. Stefano czasem myślał, że mogłaby tak siedzieć 

wiecznie, czekając na pocałunek.

- Naprawdę nic powinienem tego robić, kochana. - Westchnął. Pochylił się i 

pocałował ją lekko i niewinnie.

Elena zamruczała niezadowolona. Dotknęła nosem policzka Stefano:.

- Najukochańsza moja - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Bonnie udało 

się rozczesać ci włosy? - Ale zaczynały go boleć górne zęby.

Elena jeszcze raz dotknęła go nosem. Pocałował ją nieco mocniej. Właściwie 

wiedział,   że   jest   dorosła.   Była   starsza   i   dużo   bardziej   doświadczona   niż 

background image

dziewięć miesięcy temu, kiedy zatracili się w namiętnych pocałunkach. Ale 

ciągle czuł się winny i nie mógł przestać się martwić o to, że w tej chwili 

Elena nie wie, co oznaczają pocałunki.

Tym   razem   okazywała.   irytację.   Miała   już   dość.   Przywarła   do   Sterano, 

zmuszając go, by ją przytulił. W tej samej chwili jej „proszę” zadźwięczało w 

jego umyśle jak uderzenie łyżeczką o szklankę.

To   było   jedno   z   pierwszych   słów,   które   nauczyła   się   przekazywać 

telepatycznie.   Czy   była   aniołem,   czy   nie   -   doskonałe   wiedziała,   jaką   ma 

władzę nad Stefano dzięki temu jednemu słowu.

Proszę?

- Och, kochanie - jęknął. - Moje śliczne kochanie... Proszę? Pocałował ją.

Zapadła cisza. Jego serce biło szybciej i szybciej. Elenę, swoją Elenę, która 

kiedyś oddała za niego życie, trzymał teraz w ramionach. Należała tylko do 

niego, a on należał do niej i nie chciał, żeby cokolwiek się zmieniło. Nawet 

szybko narastający ból zębów sprawiał mu przyjemność dzięki ustom Eleny 

przywierającym do jego ust.

Czasem myślał, że jest najbliższa przebudzenia, kiedy na pół spała, tak jak 

teraz,  Tb  ona  zawsze inicjowała  takie  sytuacje, ale on  nie  potrafił  się  jej 

oprzeć.   Kiedy   raz   odmówił   i   nie   pocałował   jej,   natychmiast   przestała 

„rozmawiać” z nim i odfrunęła do rogu pokoju i szlochała. Nic nie mogło jej 

pocieszyć,   chociaż   ukląkł   na   podłodze   i   błagał   ją,   sam   niemal   płacząc. 

Szlochała, dopóki znów nie wziął jej w ramiona.

background image

Obiecał sobie, że więcej nie popełni tego błędu. Ale wciąż miał poczucie 

winy.

W końcu Elena, oderwała usta od jego ust. Stefano mógł myśleć tylko o tym, 

że Elena znów jest z nim, tak podniecona, drżąca... Aż w końcu przestał się 

kontrolować.

Wiedział, że ból jego kłów sprawia jej tyle przyjemności co i jemu.

Elena tuliła się do niego. Ich umysły już połączyły się w jedność, Dwa zęby 

Stefano wydłużyły się i wyostrzyły. Gdy dotknął nimi dolnej wargi Eleny, ból 

pomieszany z rozkoszą niemal odebrał mu oddech.

Wtedy Elena zrobiła coś, czego nie robiła wcześniej, Delikatnie i ostrożnie 

chwyciła wargami kieł Stefano.

Świat zawirował.

Tylko dzięki miłości do niej i dzięki połączeniu ich umysłów, nie ugryzł jej. 

W jego żyłach wrzała krew.

Ale kochał ją i byli jednością. Jego kły nigdy nie były tak długie i ostre. 

Chociaż   się   nie   poruszył,   rozciął   wargę   Eleny.   Krew   spływała   kropla   po 

kropli   do   jego   gardła.   Krew   Eleny,   która   zmieniła   się,   odkąd   wróciła   ze 

świata duchów. Kiedyś była wspaniała, tryskała energią.

Teraz...   teraz   to   była   klasa   sama   w   sobie.   Nie   do   opisania.   Nigdy   nie 

doświadczył niczego takiego jak krew ducha, który powrócił. Była nasycona, 

mocą.

background image

Wampirom   picie   krwi   sprawiało   nieopisaną   rozkosz.   Człowiek   takiej 

rozkoszy nie doświadczał.

Serce Stefano biło tak mocno, że niemal wyskoczyło z piersi.

Elena delikatnie ugryzła jego kieł.

Czuł jej satysfakcję, kiedy ból zmieniał się w rozkosz, ponieważ była z nim 

związana   i   ponieważ   należała   do   tych   ludzkich   istot,   którym   sprawia 

przyjemność karmienie wampira własną krwią. Należała do elity.

Przeszedł go dreszcz. Krew Eleny sprawiała, że świat wirował..

Elena oblizała wargę. Odchyliła głowę, nadstawiając mu szyję.

To było już za dużo, nawet dla niego. Nie mógł się oprzeć. Znał siatkę jej żył 

tak dobrze jak rysy jej twarzy. A jednak...

W porządku. Wszystko jest dobrze... Elena przekonywała go telepatycznie.

Zatopił dwa obolałe kły w cienką żyłę Eleny. Byty tak ostre, że nie poczuła 

bólu.   Jej   krew   wypełniła   jego   usta.   Radość   dawania   wprawiła   Elenę   w 

ekstazę.

Istniało   ryzyko,   że   Sterano   wypije   za   dużo   krwi   albo   nie   odda   jej   dość 

własnej, by utrzymać ją przy życiu. On potrzebował jednak tylko odrobinę, 

Obawy zniknęły, doznali nieziemskiej rozkoszy.

Matt   szukał   kluczyków,   kiedy   usadowili   się   na   przednim   siedzeniu   jego 

gruchota. Trochę wstydził się parkować obok porsche Stefano. Tapicerka na 

tylnym  siedzeniu   była  podarta,   miała   zwyczaj   przyklejać   się   do   pleców   i 

background image

pośladków   każdego,   kto   tam   usiadł.   Na   szczęście   filigranowa   Bonnie 

zmieściła się z przodu, pomiędzy Mattem i Meredith. Matt zerknął na nią, bo 

wiedział,   że   niechętnie   zapina   pasy.   Wąska   droga   przez   Stary   Las,   pełna 

ostrych  zakrętów,   była   niebezpieczna,   nawet   jeśli   akurat   nie   było   na   niej 

innych samochodów, które trzeba by wyminąć.

Dość   umierania,   pomyślał   Matt,   ruszając   z   parkingu.   Dość   cudownych 

zmartwychwstań. Widział już tyle cudów, że wystarczy mu do końca życia. 

Tak jak Bonnie chciał, żeby wszystko wróciło do normalności, żeby mógł żyć 

jak zwykły człowiek.

Bez   Eleny,   drwiąco   szepnął   jakiś   głos   w   jego   głowie.   Poddajesz   się   bez 

walki?

Nie mógłbym pokonać Stefano w żadnej walce, nawet gdyby miał obie ręce 

związane za plecami i worek na głowie. Zapomnij. To skończone, chociaż 

mnie pocałowała. Teraz to tylko przyjaciółka.

Ale wciąż czuł na swoich wargach gorące usta Eleny, która nie wiedziała 

jeszcze, że przyjaciele się nie całują. Czuł też jej ciepłe i smukłe ciało.

Cholera, wróciła jako kobieta doskonała, przynajmniej z wyglądu, pomyślał.

- Kiedy myślałam, że wszystko już będzie w porządku. - Bonnie przerwała 

smętne rozmyślania Mata. - Kiedy myślałam, że wszystko się uda.

- To chyba niemożliwe - tłumaczyła jej Meredith. - Ciągle ją tracimy. Ale nie 

możemy być samolubni.

- Ja mogę - odparowała Bonnie.

background image

Ja też, wyszeptał głos w głowie Matta. Stary, dobry Matt; Matt nie będzie 

miał nic przeciwko; dobry kumpel Matt. No cóż, tym razem stary dobry Matt 

ma coś przeciwko. Ale ona wybrała innego faceta, więc co mogę zrobić? 

Porwać ją? Zamknąć? Użyć siły?

Ta mysi podziałają jak kubeł zimnej wody. Matt otrząsnął się i skupił na 

drodze.

- Miałyśmy razem iść do college'u - ciągnęła Bonnie. - A potem wrócić do 

Fell's   Church.   Do   domu.   Wszystko   miałyśmy   zaplanowane   prawie   od 

przedszkola, a teraz Elena znów jest człowiekiem i myślałam, że to znaczy, że 

wszystko będzie znowu tak, jak powinno być. Ale nigdy, nigdy już tak nie 

będzie, prawda? - Ostatnie słowa wyszeptała, prawie płacząc. - Prawda? - 

powtórzyła, ale to właściwie nie było pytanie.

Matt i Meredith spojrzeli na siebie. Współczuli Bonnie, ale nie potrafili jej 

pocieszyć.

Bonnie, to tylko egzaltowana Bonnie, pomyślał Matt, ale on także nie mógł 

pogodzić się z tym, że choć Elena wróciła do świata żywych, nic nie jest tak 

jak dawniej.

- Wszyscy na to liczyliśmy, kiedy Elena wróciła - tłumaczył Bonnie. Kiedy 

tańczyliśmy w lesie z radości, dodał w myślach, - Spodziewaliśmy się, że ona 

i Stefano będą mogli żyć spokojnie gdzieś niedaleko i że będziemy się z 

Eleną przyjaźnić tak jak wcześniej, zanim Stefano...

Meredith pokręciła głową.

background image

- Nie Stefano - powiedziała z naciskiem.

Matt zrozumiał, o co Meredith chodzi. Stefano przybył do Fell's Church, żeby 

pomóc ludziom, a nie, żeby zabrać pewną dziewczynę od jej bliskich.

- Oczywiście.   Chciałem   powiedzieć,   że   Elena   i   Stefano   mogliby   pewnie 

znaleźć sposób, żeby żyć tutaj spokojnie. To wszystko wina Damona. To on 

przybył, żeby zabrać ją wbrew jej woli.

- A teraz Elena i Stefano muszą odejść. A kiedy odejdą, już nigdy nie wrócą - 

dokończyła za niego Bonnie. - Dlaczego? Dlaczego Damon to rozpętał?

- Z nudów. Stefano powiedział mi kiedyś, że Damon wywołuje zamieszanie, 

żeby zabić nudę. Chociaż myślę, że tym razem kierowała nim nienawiść do 

Stefano ~ powiedziała Meredith. - Ale chciałabym, żeby wreszcie zostawił 

nas w spokoju.

- Co za różnica? - Bonnie teraz już płakała. - Więc to wina Damona. Nic mnie 

to nie obchodzi. Nie rozumiem tylko, dlaczego wszystko musiało się zmienić!

- Nie możesz wejść dwa razy tej samej rzeki. Albo nawet raz, jeżeli jesteś 

wampirem   o   wielkiej   mocny   -   stwierdziła   kwaśno   Meredith.   Nikt   się   nie 

roześmiał. Potem dodała łagodnie. - Pytasz niewłaściwą osobę. Może Elena 

umiałaby   ci   wytłumaczyć,   dlaczego   wszystko   musi   się   zmieniać,   jeżeli 

pamięta, co się z nią działo - tam.

- Nie chodziło mi o to, że musi się zmieniać...

- Ale musi. Nie rozumiesz? Nie ma w tym nic nadprzyrodzonego. To życie. 

Każdy musi dorosnąć...

background image

- Wiem! Matt dostał stypendium sportowe, a ty jedziesz do college'u, a potem 

się   pobierzecie!   I   będziecie   mieli   dzieci!   -   Bonnie   udało   się   sprawić,   że 

zabrzmiało to jak coś bardzo nieprzyzwoitego. - Ja utknę w szkole do końca 

życia. A wy oboje dorośniecie i zapomnicie o Elenie i Stefano... i o mnie - 

dokończyła bardzo cicho.

- Ej. - Matt zawsze stawał po stronie skrzywdzonych i przegranych. Teraz, 

mimo wspomnienia Eleny (zastanawiał się, czy kiedykolwiek zapomni o jej 

pocałunku), żal mu było Bonnie. - O czym ty mówisz? Po college'u wrócę do 

Fell's Church. Pewnie tu umrę. I będę o tobie pamiętał. Oczywiście, jeżeli ty 

nie będziesz miała nic przeciwko.

Bonnie zadrżała. Matt bez zastanowienia przytulił ją.

- Nie jest mi zimno - wyjaśniła, ale nie próbowała strącić jego ręki. - Jest 

ciepła noc. Ja.. .ja po prostu nie lubię, jak ktoś mówi o umieraniu... Uważaj!

- Matt, uważaj!

- Ooooo...   -   Mart   wcisnął   hamulec,   przeklinając   głośno.   Obiema   rękami 

próbował utrzymać kierownicę. Jego samochód miał kilkanaście łat, nie by! 

wyposażony w poduszki powietrzne. W gruncie rzeczy jechali kupą złomu.

- Trzymajcie się! - krzyknął Matt, kiedy samochód z piskiem opon zaczął 

obracać się w miejscu. Uderzył w drzewo, tylne koła były w rowie.

Matt   powoli   wypuścił   powietrze   i   zdjął   ręce   z   kierownicy   Obrócił   się   w 

stronę dziewczyn t się przeraził.

background image

Bonnie leżała z głową na. kolanach Meredith, trzymając się jej kurczowo. 

Meredith siedziała wyprostowana, z nienaturalnie odchyloną głową.

Gałąź drzewa wybiła szybę i cudem nie przebiła Meredith jak włócznia.

Gdyby pas Bonnie nie pozwolił jej się obrócić; gdyby się nie schyliła; gdyby 

Meredith nie odrzuciła głowy do tyłu...

Mart   zorientował   się,   że   patrzy   prosto   na   rozłupany,   ostry   koniec   gałęzi. 

Gdyby pas nie przytrzymał go na miejscu, gdyby pochylił się na bok.

Słyszał  swój   ciężki  oddech.   Samochód  wypełnił   się   zapachem  igieł.   Czuł 

nawet aromat żywicy, która kapała z drzewa.

Meredith bardzo powoli próbowała odsunąć gałąź, która wycelowana była w 

jej szyję jak strzała. Nie mogła. Matt usiłował jej pomóc, Ale gałąź nawet nie 

drgnęła.

- Muszę się wydostać - jęknęła Bonnie - zanim to mnie złapie. To chce mnie 

złapać.

Matt spojrzał na nią w zdumieniu. Otarł policzek o koniec gałęzi.

- To   nie   chce   cię   złapać.   -   Ale   gdy   chciał   odpiąć   pas,   poczuł   mdłości. 

Dlaczego Donnie też ma wrażenie, że to nie gałąź, tylko coś żywego, co może 

jej zrobić krzywdę?

- Wiesz, że chce - wyszeptała Bonnie. Trzęsła się, Szamotała się, usiłując 

odpiąć pas.

background image

- Matt,   musimy   jakoś   wydostać   się   z  samochodu   -   powiedziała   Meredith. 

Wciąż   siedziała   w   tej   samej   pozycji,   z   głową   odchyloną   do   tyłu.   Ale 

oddychała z trudem. - To coś chce mnie udusić.

- To niemożliwe... - Ale on też to widział. Gałązki wyrastające z grubego 

konara,   który   przebił   szybę,  poruszyły  się   nieznacznie,   ale   wyraźnie   było 

widać, że wyginają się w stronę szyi Meredith.

- Masz takie wrażenie, bo siedzisz w bardzo niewygodnej pozycji - próbował 

uspokoić Meredith, ale sam nie wierzy! w to, co mówił. - W schowku jest 

tatarka.

- Schowek jest zablokowany. Bonnie, dasz radę sięgnąć do mojego pasa?

- Spróbuje. - Bonnie przesunęła się do przodu, nie podnosząc głowy.

Z perspektywy Matta wyglądało co, jakby gałęzie zaciskały się wokół niej i 

wciągały ją do środka.

- Mamy tu cholerną choinkę. - Oparł czoło o szybę. Coś dotknęło jego karku. 

Drgnął nerwowo.

- Cholera, Meredith...

- Matt...

Matt był na siebie wściekły, że tak się przestraszył. Ale miał wrażenie, że coś 

go drapie.

- Meredith? - Przyjrzał się swojemu odbiciu w szybie. Meredith nie dotykała 

go.

background image

- Matt... nie ruszaj się... w lewo. Tam jest długa ostra drzazga. - Meredith 

zachowująca   zimną   krew   nawet   w   niezwykłych   sytuacjach,   tym   razem 

wpadała w panikę. Oddychała płytko i szybko.

- Meredith! - zawołała Bonnie, zanim Matt zdążył odpowiedzieć. Jej głos był 

przytłumiony.

- W porządku. Muszę to tylko... odsunąć, Nie martw się, nie zostawię cię.

Matt poczuł dotyk, wielu igieł na karku.

- Bonnie,   przestani   Wciągasz   drzewo   do   środka!   Wciągasz   je   na   mnie   i 

Meredith!

- Matt, zamknij się!

Matt się zamknął. Serce waliło mu jak oszalałe. Miał wrażenie, że konar się 

rozrasta, zajmując coraz więcej miejsca w samochodzie.

- Mam!   -   powiedziała   Bonnie   i   usłyszeli   szczek   odpinanego   pasa.   Potem 

drżącym głosem dodała. - Meredith, igły wbijają mi się w plecy.

- W   porządku,   Bonnie.   -   Meredith   mówiła   z   wysiłkiem;   -   Matt,   musisz 

otworzyć drzwi.

- To nie tylko igły. To małe gałązki. Coś jak drut kolczasty. Ja... utknęłam... - 

ciągnęła coraz bardziej przerażona Bonnie.

- Matt, otwórz drzwi!

- Nie mogę. Cisza.

background image

- Matt?

Matt walczył z gałęzią, obiema dłońmi próbując ją odepchnąć, zapierając się 

nogami. Pchał z całych sił.

- Matt! - Meredith niemal krzyczała. - To zaraz podetnie mi gardło!

- Nic mogę otworzyć drzwi! Z tej strony też jest drzewo!

- Tam nie może być drzewa, to droga!

- Jak może tam rosnąć drzewo?

Znów cisza. Matt czuł, jak igry i drzazgi wbijają się w jego kark Jeżeli szybko 

się nie porusza nigdy nie otworzy tych drzwi.

background image

ROZDZIAŁ 10

Elena była szczęśliwa. Teraz jej kolej. Stefano zaciął się ostrym drewnianym 

nożem do papieru. Ib był najskuteczniejszy sposób zranienia wampira. Elena 

nie lubiła na to patrzeć, więc zamknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy na 

szyi Stefano pojawiła się krew.

- Nie powinnaś wypić dużo - wyszeptał Stefano. - Czy nie ściskam cię zbyt 

mocno?

On też się denerwował. Tym razem to ona pocałowała jego.

Wiedziała, jak dziwne mu się to wydawało i że jej pocałunków chciał bardziej 

niż tego, żeby wypiła jego krew. Śmiejąc się, odepchnęła go lekko, uniosła 

się nad podłogę i jeszcze raz musnęła wargami jego szyję. Była pewna,, że 

pomyśli,  że wciąż  się  z nim  droczy. Ale  ona  przywarła  do jego szyi jak 

pijawka i zaczęta ssać tak łapczywie, aż zmusiła go do pomyślenia „proszę”. 

Nie przestała ssać, dopóki nie powiedział tego głośno.

Mattowi i Meredith ten sam pomysł przyszedł do głowy w tej samej chwili. 

Ona była szybsza, ale zawołali niemal równocześnie.

- Co za idiota ze mnie! Matt, gdzie jest dźwignia fotela?

- Bonnie, musisz znaleźć dźwignię i pociągnąć ją do góry. Wtedy Meredith 

będzie mogła odchylić fotel!

Głos Bonnie rwał się, jakby miała czkawkę.

- Moje ręce... one wbijają się w moje ręce...

background image

- Bonnie - powiedziała Meredith ostro, - Wiem, że potrafisz to zrobić. Matt, 

czy dźwignia jest dokładnie pod siedzeniem?

- Tak,   z   brzegu.   Na   pierwszej,   nic,   na   drugiej.   -   Brakło   mu   tchu,   by 

wytłumaczyć   dokładniej.   Gdy   na   sekundę   puszczał   gałąź,   ta   mocniej 

naciskała na jego kark.

Nie ma wyboru, pomyślał. Odetchnął głęboko i zaczął mocować się z gałęzią. 

Słysząc krzyk Meredith, obrócił się. Ostre drzazgi raniły mu szyję, ucho i 

skroń. Przeraził się, widząc, że kolejne gałęzie wdarły się do samochodu i 

coraz ciaśniej osaczają troje ludzi.

Wszędzie było pełno igieł.

Nic dziwnego, że Meredith traci nerwy, pomyślał. Dziewczyna była niemal 

przysypana   gałązkami.   Jedną   ręką   walczyła   z   czymś,   co   naciskało   na   jej 

gardło. Ale zauważyła, że się obrócił.

- Matt... twój fotel! Szybko! Bonnie, wiem, że ci się uda.

Matt schylił się przez stertę igieł dokopał się do dźwigni regulującej oparcie, 

nie mógł jej jednak poruszyć. Owijały ją cienkie, ale bardzo mocne witki. 

Chwycił je i szarpnął gwałtownie.

Oparcie jego siedzenia odchyliło się do tylu. Zanurkował pod wielką gałęzią - 

jeżeli   wciąż   zasługiwała   na   to   miano,   bo   w   samochodzie   było   już   kilka 

grubych   konarów.   Gdy   próbował   pomóc   Meredith,   jej   fotel   nagle   też   się 

odchylił prawie do poziomu.

background image

Dziewczyna   zyskała   trochę   przestrzeni.   Przez   chwilę   leżała,   łapczywie 

łykając powietrze. Potem przeczołgała się na tylne siedzenie, ciągnąc za sobą. 

Bonnie, w której ciele tkwiło mnóstwo igieł.

- Matt. Niech cię Bóg błogosławi... za to.., że masz taki łatwy w obsłudze 

samochód - wydusiła Meredith ochrypniętym głosem. Kopniakiem podniosła 

oparcie fotela do pionu. Matt zrobił to samo.

- Bonnie - wyszeptał.

Bonnie   się   nie   ruszała.   Mnóstwo   cienkich   witek   owijało   się   wokół   niej, 

wplątało we włosy, Po gałęziach zostały rany.

- Boże, to wygląda tak, jakby drzewo próbowało zapuścić w niej korzenie - 

stwierdził zszokowany Matt na widok obrażeń dziewczyny.

- Bonnie ? - Meredith wyplątywała gałęzie z jej włosów. - Bonnie? Spójrz na 

mnie.

Bonnie znów przeszły dreszcze, ale przy pomocy Meredith uniosła głowę,

- Nie sądziłam, że mi się uda.

- Ocaliłaś mi życie.

- Taksie bałam... Bonnie się rozpłakała.

Lampka w samochodzie mrugnęła i zgasła. Matt dostrzegł jeszcze wyraz oczu 

Meredith. Poczuł się jeszcze gorzej, jeśli to było możliwe. Rozejrzał się.

Samochód był szczelnie oblepiony igłami i gałęziami.

background image

Mimo to i on, i Meredith bez słowa sięgnęli do klamek. Oboje drzwi udało się 

uchylić na centymetr, ale natychmiast zatrzasnęły się z powrotem.

Spojrzeli   po   sobie.   Meredith   zajęła   się   rozplątywaniem   włosów   Bonnie. 

Wyciągała z nich igły i gałązki.

- Czy to boli?

- Nie. Trochę,..

- Trzęsiesz się.

- Jest zimno.

Teraz   było   zimno.   Matt   słyszał   -   przez   to,   co   jeszcze   chwilę   temu   było 

otwartym oknem, ale teraz zostało szczelnie wypełnione gałęziami - wycie 

wiatru. Słyszał też skrzypienie drzew, zaskakująco głośno i dochodzące z 

jakiejś absurdalnej wysokości. Wyraźnie zbierało się na burzę.

- Co to, do cholery, było? - wybuchnął. - To, co próbowałem ominąć na 

drodze?

- Nie wiem. Miałam właśnie zamknąć okno - powiedziała Meredith. Tylko mi 

coś mignęło.

- Pojawiło się nagle na środku drogi. - Wilk?

- To było czerwone - wtrąciła Bonnie. - Wilki nie są czerwone.

- Czerwone? - Meredith pokręciła głową. - To było dużo za duże na. lisa.

- Chyba rzeczywiście było czerwone - zgodził się Matt.

background image

- Wilki   nie   są  czerwone..:   a  wilkołaki?   Czy   Tyler  Smallwood   ma   jakichś 

rudych krewnych?

- To nie był wilk - powiedziała Bonnie. - To było... tył do przodu.

- Tył do przodu?

- Miało głowę z niewłaściwej strony. A może miało głowy z obu stron.

- Bonnie, naprawdę mnie przerażasz.

Matt nie przyznałby się, ale też był przerażony. Wydawało mu się, że to, co 

zdążył zauważyć, miało dokładnie kształt opisywany przez Bonnie.

- Może   po   prostu   widzieliśmy   to   coś   pod   dziwnym   kątem   -   zasugerował 

jednak.

- To mogło być jakieś zwierzę wypłoszone lasu przez... - w tej samej chwili 

zaczęła Meredith.

- Przez co?

Meredith   spojrzała   w   górę.   Matt   podążył   za   jej   spojrzeniem.   Powoli, 

trzeszcząc, dach się wyginał. Jakby opierało się o niego coś bardzo ciężkiego.

Matt zaklął pod nosem.

- Póki   siedziałem   z   przodu,   dlaczego   po   prostu   nie   wcisnąłem   gazu...?   - 

Popatrzył przed siebie,  próbując dojrzeć między gałęziami stacyjkę. - Czy 

kluczyki jeszcze tam są?

background image

- Matt, samochód wylądował tylnymi kołami w rowie. A poza tym, gdyby to 

mogło nam pomóc, powiedziałabym ci, żebyś to zrobił.

- Gałąź odcięłaby ci głowę!

- Tak - odpowiedziała krótko Meredith.

- Zabiłaby clę!

- Jeżeli wy dwoje byście się dzięki temu uratowali, kazałabym ci to zrobić. 

Ale ty patrzyłeś w bok i nie mogłeś się obrócić. Ja patrzyłam na wprost. One 

tam już były. Drzewa. Z każdej strony.

- To.,.   nie   jest...   możliwe!   -   Matt   uderzał   pięścią   w   oparcie   przed   nim, 

podkreślając w ten sposób każde słowo, .

- Czy to jest możliwe?

Dach znowu zatrzeszczał i wygiął się jeszcze bardziej.

- Przestańcie się kłócić! - zawołała Bonnie, ale głos jej się załamał.

Usłyszeli huk, jakby wystrzał z pistoletu, i samochód przechylił się do tyłu i 

na lewo.

- Co to było? Cisza.

- Opona   pękła   -   powiedział   w   końcu   Matt.   Nie   ufał   swojemu   własnemu 

głosowi. Spojrzał na Meredith.

- Meredith,   gałęzie   wypełniają   przednie   siedzenia.   Ledwie   widzę   światło 

księżyca. Robi się ciemno.

background image

- Wiem.

- Co teraz zrobimy?

Matt widział niezwykłe napięcie i frustrację na twarzy Meredith. Wydawało 

się, że cokolwiek odpowie, wycedzi to przez zaciśnięte zęby. Ale zamiast 

tego odpowiedziała cicho i łagodnie.

- Nie wiem.

Stefano   wciąż   drżał   -   Elena   zwinęła   się   w   kłębek   jak   kot   na   łóżku. 

Uśmiechnęła się do niego, a jej uśmiech był pełen miłości. Zapragnął chwycić 

ją w ramiona, całować i pić jej krew.

Doprowadziła   go   do   szaleństwa.   Wiedział   aż   za   dobrze   -   z   własnego 

doświadczenia - z jakim niebezpieczeństwem igrają. Jeszcze trochę i Elena 

będzie   pierwszym  duchem   wampirem,   tak   jak   była  pierwszym  wampirem 

duchem, jakiego spotkał;

Ale spójrzcie na nią! Patrzył na nią z czułością, jego serce biło coraz mocniej. 

Włosy Eleny, żywe złoto, opadały jak jedwab na łóżko. Jej ciało w świetle 

jedynej małej lampki wydawało się również obwiedzione złotem. Jakby złota 

aura spowijała ją całą, jakby się w tej aurze unosiła, poruszała, spała w niej. 

To było przerażające. Dla wampira to było jakby miał słońce we własnym 

łóżku.

Powstrzymał ziewnięcie. Elena sprawiała, że ogarniała go senność. Jej krew 

dawała mu niesłychaną moc, ale też odprężała i błogo usypiała. Poczuł się 

rozkosznie senny. Uśnie teraz w jej ramionach.

background image

Matt,   Bonnie   i   Meredith   już   prawie   nic   nie   widzieli.   Drzewa   zasłaniały 

niemal całkowicie światło księżyca. Wołali o pomoc. Nic to nic dało, a poza 

tym, jak zauważyła Meredith, powinni zużywać jak najmniej tlenu, więc sie-

dzieli w milczeniu.

Nie wiedzieli, co robić. Meredith sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła 

pęk kluczy z miniaturowa, latarka. Włączyła ja. Światło dodało im otuchy. 

Taka mała rzecz, a tyle znaczy, pomyślał Matt.

Czuli nacisk na przednie siedzenia.

- Bonnie, nikt nie usłyszy naszych krzyków - powiedziała Meredith. - Gdyby 

było   inaczej,   ktoś   usłyszałby   pękającą   oponę   i   pomyślał,   że   to   strzał   i 

zawiadomił policję.

Bonnie pokręciła głową, jakby nie chciała tego słuchać. Wciąż wyciągała igły 

wbite w skórę.

Ma rację, pomyślał Matt. W promieniu kilku kilometrów nie ma nikogo.

- Tu jest coś bardzo złego - wyszeptała Bonnie, z trudem wypowiadając każde 

słowo.

Matt zbladł.

- Jak bardzo... złego?

- Jest   tak   złe,   że...   nigdy   nie   czułam   niczego   takiego.   Nawet   gdy   zginęła 

Elena, ani przy Klausie, ani nigdy. Nigdy nie czułam niczego tak złego jak to. 

To jest takie złe... i takie silne. Nie pomyślałabym, że coś może być takie 

silne. To napiera na mnie i obawiam się...

background image

- Bonnie - przerwała jej Meredith. - Wiem, że oboje myślimy o jedynym 

możliwym sposobie...

- Nic ma żadnego sposobu!

- Wiem, że się boisz...

- Kogo mam wezwać? Mogłabym to zrobić.,. gdybym miała kogo wezwać. 

Mogę wpatrywać się w twoją małą latarkę i wyobrażać sobie, że to płomień...

- Trans? - Matt spojrzał ostro na Meredith. - Nie powinna tego więcej robić.

- Klaus nie żyje. - Ale...

- Nikt mnie nie usłyszy! - krzyknęła Bonnie i zaczęła znowu płakać. - Elena i 

Stefano są zbyt daleko, poza tym pewnie śpią! A nikt inny nam nie pomoże!

Ale nie mieli wyboru. Gałęzie rozpychały się w samochodzie, zostawiając im 

coraz mniej miejsca i coraz mniej powietrza.

- Hm - chrząknął Matt. - Czy.. czy jesteśmy pewni?

- Nie - powiedziała ponuro Meredith. Ale w jej głosie była też nadzieja.  

Pamiętasz dzisiejszy poranek? Myślę, że on wciąż jest gdzieś tutaj.

Matt poczuł się gorzej. Meredith i Bonnie wyglądały blado w świetle latarki.

- A zaraz zanim to się zaczęło, mówiliśmy o tym, jak wiele...

- ...w zasadzie wszystko, co się stało i co zmieniło Elenę...

- ...jest jego winą.

- W lesie.

background image

- Przy opuszczonej szybie. Bonnie wciąż płakała.

Matt i Meredith zawarli milczące porozumienie ponad jej głową.

- Bonnie   -   zaczęła   Meredith   delikatnie  -  będziesz   musiała   zrobić   to,   co 

powiedziałaś.   Spróbuj   wezwać   Stefano   albo   obudzić   Elenę,   albo...   albo 

przeprosić Damona. Obawiam się, że tylko Damon może nam pomóc. On 

nigdy nie chciał nas uśmiercić, poza tym musi wiedzieć, że Elena nigdy mu 

nie wybaczy, jeżeli pozwoli umrzeć jej przyjaciołom.

Matt był sceptyczny.

- Może i nie chce uśmiercić nas wszystkich, ale może też poczekać, aż ktoś z 

nas umrze i uratować pozostałych, Nigdy mu nie uf...

- Nigdy mu nie życzyłeś nic złego - przerwała mu Meredith.

Matt spojrzał na nią zaskoczony i zamilkł. Czuł się jak idiota.

- No   więc,   tu   jest   latarka   -   powiedziała   Meredith.   Mimo   dramatycznych 

okoliczności   jej   glos   był   spokojny,   wręcz   hipnotyczny.   Żałosne   małe 

światełko było tak cenne. To jedyne, co rozświetlało absolutną ciemność,

Ale jeśli drzewa będą nadal zabierać coraz więcej przestrzeni, zabraknie im 

tlenu i zostaną zmiażdżeni, pomyślał Matt.

- Bonnie? - Meredith zapytała tonem, jakim starsza siostra mówi do młodszej, 

by ją uspokoić, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie, łagodnie, spokojnie. - 

Czy możesz udawać, że to płomień świecy... płomień świecy... i spróbować 

wejść w trans?

background image

- Jestem w transie. - Głos Bonnie brzmiał jak echo odbite od drzew.

- Poproś o pomoc - powiedziała Meredith. Bonnie posłuchała.

- Proszę,   pomóż   nam.   Damonie,   jeżeli   mnie   słyszysz,   przyjmij   moje 

przeprosiny i przyjdź nam na ratunek. Potwornie nas przestraszyłeś i jestem 

pewna, że zasłużyliśmy na to, ale pomóż, proszę, pomóż. To boli, Damonie. 

To boli tak bardzo, że aż chce się krzyczeć. Ale nie krzyczę. Całą energię 

zachowuję na skontaktowanie się z tobą. Proszę, proszę, proszę, pomóż...

Powtarzała to przez pięć, dziesięć, dwadzieścia minut, podczas gdy gałęzie 

wciąż   się   rozpychały,   odurzając   ich   słodkim   zapachem   żywicy.   Matt   nie 

przypuszczał, że Bonnie może być w transie tak długo.

Potem latarka zgasła. Nie słychać było już nic poza szumem sosen.

Trzeba to było widzieć,

Damon znów wisiał wysoko nad ziemią, jeszcze wyżej, niż kiedy zaglądał do 

Caroline.   Wciąż   nie   miał   pojęcia,   jak   się   nazywają   te   drzewa,   ale   nie 

przeszkadzało   mu   to.   Ta   gałąź   była   jak   loża,   z   której   oglądał   dramat 

rozgrywający się na dole. Zaczynał się jednak trochę nudzić, bo nic nowego 

się   nie   działo.   Porzucił   Damaris,   kiedy   zaczęła   nudzić   o   małżeństwie   i 

poruszać inne tematy, których wolał uniknąć. Jej męża, na przykład. Nuuuda, 

Odszedł, nie sprawdzając nawet, czy ją przemienił, ale tak mu się wydawało. 

Go to będzie za niespodzianka, kiedy mężulek wróci do domu! Uśmiechnął 

się na myśl o tym.

Dramat na dole osiągał punkt kulminacyjny.

background image

Patrzył i podziwiał. Polowanie. Nie miał pojęcia, czym były te małe stwory 

posługujące się drzewami, ale przekształciły polowanie w sztukę, jak wilki 

albo lwy. Połączyły siły, żeby schwytać zdobycz zbyt dużą albo zbyt mocno 

opancerzoną,   by   poradzić   sobie   z   nią   w   pojedynkę.   W   tym   przypadku   - 

samochód.

Sztuka współpracy. Nieszczęsne wampiry są takimi samotnikami, pomyślał. 

Gdybyśmy współpracowali, świat byłby nasz.

Zamrugał   sennie,   po   czym   uśmiechnął   się   rozmarzony.   Oczywiście, 

gdybyśmy mogli to zrobić - na przykład opanować jakieś miasto i podzielić 

się mieszkańcami - szybko rzucilibyśmy się sobie do gardeł. Dosłownie. W 

ruch poszłyby kły, gwoździe i moc, aż nie zostałoby nic poza strzępami ciał 

na chodnikach spływających krwią.

Piękny  widok, pomyślał  i zamknął  oczy, żeby  lepiej go  sobie wyobrazić. 

Dzieła   sztuki.   Szkarłatne   kałuże   krwi,   w   magiczny   sposób   wciąż   dość 

płynnej, żeby spływać po białych marmurowych schodach w... na przykład, w 

Kallimarmaron w Atenach. Całe miasto ciche, oczyszczone  z  hałaśliwych, 

chaotycznych,   obłudnych   ludzi   -   Pozostaliby   tylko   niezbędni   wampirom 

nieszczęśnicy:   kilka   arterii   dostarczających   słodkiej   czerwonej   cieczy. 

Wampirza wersja ziemi miodem i mlekiem płynącej.

Otworzył   oczy   zirytowany.   Na   dole   zrobiło   się   głośno.   Ludzie   krzyczeli. 

Dlaczego? Po co? Królik zawsze piszczy, gdy zamykają się na nim szczęki 

lisa, ale czy kiedyś inny królik ruszył mu na ratunek?

background image

Proszę, ludzie są równie głupi jak króliki, pomyślał, ale humor miał zepsuty. 

Próbował   nie   myśleć   o   sytuacji   na   dole,   ale   nie   tylko   ten   hałas   mu 

przeszkadzał. Miód i mleko to był ... błąd. To skojarzenie zaprowadziło go w 

niewłaściwym kierunku. Skóra Eleny była jak mleko, tej nocy tydzień temu, 

biała i ciepła, nawet w świetle księżyca. Jej jasne włosy w cieniu wyglądały 

jak rozlany miód. Elena nie byłaby zadowoloną, gdyby dowiedziała się o 

wyniku   dzisiejszego   polowania   stworów   z   lasu.   Płakałaby   łzami,   które 

wyglądają jak małe kryształki i pachną solą.

Nagle Damon zamarł. Wysłał niewielką falę mocy jak radaru.

Ale   niczego   nie   znalazł   poza   drzewami.   Cokolwiek   tu   było,   było 

niewidzialne.

W porządku, pomyślał, spróbujmy tego: koncentrując się na krwi, której tak 

wiele wypił przez ostatnie dni, skierował we wszystkich kierunkach uderzenie 

mocy potężne jak wybuch Wezuwiusza.

To wróciło. Niewiarygodne, ale pasożyt znów próbował dostać się do jego 

umysłu. Nie miał żadnych wątpliwości.

Próbował   go   uśpić,   podczas   gdy   jego   towarzysze   zajmą   się   ofiarami   w 

samochodzie. Damon rozwścieczony potarł kark. To coś podszeptywało, mu 

marzenia,   brało   jego   własne   mroczne   myśli   i   oddawało   je   jeszcze 

mroczniejszymi, aby skłonić go do ruszenia znów w miasto i zabijania dla 

przyjemności.

Damon wpadł w  furię. Wstał, rozprostował nogi i ramiona i zaczął szukać 

pasożyta za pomocą fal mocy wysyłanych jedna po drugiej. On musiał gdzieś 

background image

tu być; drzewa wciąż osaczały samochód. Ale Damon niczego nie znalazł, 

chociaż   zastosował   najskuteczniejszą   metodę   przeszukiwania,   jaką   znal: 

tysiąc uderzeń na. sekundę wysyłanych na oślep w każdą stronę. Powinien był 

natychmiast znaleźć zwłoki. Ale nie znalazł.

To rozwścieczyło go jeszcze bardziej, ale tez trochę podekscytowało. Chciał 

walczyć. Chciał zabić coś, co warto było zabić. A teraz, gdy spotkał godnego 

przeciwnika,   nie   mógł   go   zabić,   bo   nie   mógł   go   znaleźć.   Wysiał   groźną 

wiadomość: Już raz cię ostrzegałem. Teraz cię wyzywam. Pokaż się - albo 

trzymaj się ode mnie z daleka!

Gromadził   moc,   spiętrzał   ją,   myśląc   o   wszystkich   śmiertelnikach,   dzięki 

którym ją zebrał. Przytrzymywał ją, kształtował, przygotowywał do zadania, 

które   miała   spełnić.   Wykorzystał   wszystkie   umiejętności,   jakie   nabył   w 

kilkusetletniej   karierze   myśliwego.   W   końcu   poczuł,   jakby   trzymał   w 

dłoniach bombę atomową. I wtedy ją wypuścił. Fala eksplozji oddalała się od 

niego niemal z prędkością światła.

Teraz   na   pewno   powinien   poczuć   śmierć   czegoś   bardzo   potężnego   i 

sprytnego - czegoś, czemu udało się przetrwać poprzednie ataki.

Wytężył zmysły, czekając, aż usłyszy albo poczuje, że coś zostało pokonane - 

że spada zakrwawione z gałęzi, z powietrza, skądkolwiek. Coś powinno spaść 

i uderzyć b ziemię albo wbić się w nią wielkimi pazurami - jakaś istota na pół 

sparaliżowana i zupełnie zgubiona, wypalona od środka, Ale chociaż słyszał 

wycie wiatru i widział, jak zbierają się nad nim czarne chmury, wciąż nie 

background image

mógł wyczuć żadnej istoty znajdującej się wystarczająco blisko, by wedrzeć 

się do jego umysłu.

Jak silne jest to coś? Skąd pochodzi?

Jakaś myśl zabłysła w jego głowie. Okrąg. Okrąg z punktem w środku. Okrąg 

oznaczał zasięg uderzenia mocy, ab punkt w środku byt jedynym, do którego 

uderzenie nie dotarło . Wewnątrz niego...

Nagłe   poczuł   uderzenie   w   głowę.   Oszołomiony   próbował   zebrać   myśli. 

Myślał o uderzeniu mocy, tak? I że spodziewał się, że coś umrze i spadnie z 

dużej wysokości.

Do diabła, nie mógł dostrzec w lesie nawet zwykłych zwierząt większych od 

lisa. Chociaż użył mocy tak, by zadziałała tylko na istoty mroku podobne do 

niego, zwierzęta tak się przestraszyły, że w popłochu uciekły. Spojrzał w dół. 

Hm, Zostały tylko drzewa wokół samochodu. Ale one nie polowały na niego. 

Poza tym to były szpony niewidzialnego zabójcy. Nie miały zmysłów.

Czy mógł się pomylić? Częściowo jego gniew kierował się przeciw niemu 

samemu - ponieważ był tak syty i pewny siebie, że zapomniał o ostrożności.

Syty... hej, może się upiłem, pomyślał i znów mimowolnie się uśmiechnął. 

Upiłem się i mam paranoję. Pijacka furia.

Oparł się o drzewo. Wiatr wył coraz głośniej i był coraz zimniejszy. Niebo 

wypełniło   się   pędzącymi   czarnymi   chmurami,   które   zasłoniły   wszelkie 

światło księżyca i gwiazd. Uwielbiał taką pogodę.

background image

Wciąż byt podenerwowany, chociaż nie widział powodu. Ciszę zakłócał tylko 

cichy płacz w samochodzie. To musiała być ta mała ruda ze smukłą szyją. Ta, 

która narzekała, że życie tak bardzo się zmienia.

Damon oparł się nieco mocniej o drzewo. Myślami powędrował w stronę 

samochodu, ze zwykłej ciekawości. Tb nie była jego wina, że złapał ich, 

kiedy   rozmawiali   o   nim.   Ale   to   z   pewnością   zmniejszało   ich   szanse   na 

ratunek.

Zamrugał.

To dziwne, że zdarzył im się wypadek, niemal w tym samym miejscu, gdzie 

on prawie rozbił swoje ferrari. Dziwne, że i om, i on próbowali minąć jakieś 

zwierzę. Szkoda, że go nie zauważył, ale gałęzie drzew były zbyt gęste.

Ruda znowu płakała.

No co, teraz chcesz zmiany, mała wiedźmo? Zdecyduj się. Musisz ładnie 

poprosić.

A potem, oczywiście, ja zdecyduję, na jaką zmianę zasłużyłaś.

background image

ROZDZIAŁ 11

Bonnie nie mogła przypomnieć sobie żadnej modlitwy, więc powtarzała jak 

dziecko:

- Boże, zlituj się nad moją duszyczką...

Rozpaczliwie wzywała pomocy, ale bez skutku. Była już bardzo senna. Ból 

ustąpił, czuła się otępiała. Tylko zimno przeszkadzało jej usnąć. Ale temu 

można było zaradzić. Mogła okryć się kocem, grubym, puszystym kocem. I 

już byłoby jej ciepło. Wiedziała to, choć nie wiedziała skąd.

Nie poddała się tylko dlatego, że mama by rozpaczała. To kolejna rzecz, którą 

wiedziała,   nie   wiedząc   skąd.   Gdyby   tylko   mogła   przekazać   mamie 

wiadomość, wyjaśnić, że walczyła tak długo, jak mogła, ale wyczerpanie i 

zimno ją pokonały. I że wiedziała, że umiera, ale to nie bolało, więc mama 

nie   powinna   płakać.   A   następnym   razem   Bonnie   będzie   mądrzejsza... 

następnym razem...

Damon   miał,   oczywiście,   dramatyczne   wejście.   Gdy   stanął   na   masce 

samochodu, na niebie pojawiła się błyskawica. Jednocześnie wysłał falę mocy 

w stronę drzew sterowanych przez niewidzialnego zabójcę. Uderzenie było 

tak mocne, że poczuł reakcję Stefano. A drzewa..... wycofały się w mrok, 

odrywając   dach   samochodu   jak   wieko   konserwy.   To   bardzo   pomysłowe, 

stwierdził.

Potem zwrócił uwagę na Bonnie, tę rudą, która powinna teraz całować jego 

stopy i szeptać: „Dziękuję!”.

background image

Ale nie robiła tego. Leżała nieruchomo, jakby związana przez gałęzie. Damon 

zirytowany   sięgnął   po   jej   dłoń,   ale   coś   go   poraziło.   Zanim   poczuł   to   na 

palcach, wyczuł dziwny zapach. Setki małych nakłuć, a z każdego cieknie 

krew. Igły sosen musiały pokłuć dziewczyny, aby wyssać jej krew albo raczej 

żeby wpompować do jej żył jakąś substancję. Coś znieczulającego, żeby nie 

ruszała się podczas... czegokolwiek, co było następnym etapem konsumpcji 

ofiary. Sądząc po dotychczasowym zachowaniu tych istot, nie było to nic 

przyjemnego.   Wstrzyknięcie   soków   trawiennych  wydawało   się   najbardziej 

prawdopodobne.

A   może   to   było   coś,   co   miało   utrzymać   ją   przy   życiu,   jak   środek 

zapobiegający zamarzaniu, pomyślał. Nieprzyjemnie zaskoczyło go, że była 

lodowato zimna, gdy dotknął jej nadgarstka. Spojrzał na pozostałych dwoje 

ludzi,   ciemnowłosą   dziewczynę   o   niepokojąco   chłodnym   wzroku   i 

jasnowłosego chłopaka, który zawsze chciał się bić. Być może jednak trochę 

przedobrzył. Oboje wyglądali naprawdę źle. Ale tę rudą zamierzał uratować. 

Taki   miał   kaprys.   Ponieważ   wzywała   pomocy   tak   żałośnie.   Ponieważ   te 

istoty,   malaki,   chciały   zmusić   go,   by   patrzył,   jak   umiera.   Malak   -   to 

określenie   istoty   mroku:   siostry   lub   brata   mocy.   Ale   Damon   miał   teraz 

wrażenie, że samo to słowo jest czymś złym, że wypowiadając je, trzeba 

szeptać bądź spluwać.

Nie miał zamiaru pozwolić im wygrać. Podniósł Bonnie, jakby była piórkiem 

i przerzucił ją sobie przez ramię. Potem odleciał. Lot bez zmiany postaci był 

wyzwaniem, ale Damon lubił wyzwania.

background image

Postanowił zabrać ją do najbliższego miejsca, gdzie była gorąca woda, czyli 

do pensjonatu pani Flowers. Nie musi niepokoić Stefano. Wiedział, że są tam 

puste   pokoje.   Stefano   nie   jest   na   tyle   wścibski,   by   węszyć   po   cudzych 

łazienkach.

Jak się okazało, Stefano był nie tylko wścibski, ale też szybki. Niemal się 

zderzyli: kiedy Damon z nieprzytomną Bonnie mijał zakręt, z naprzeciwka 

nadjechał Stefano. Elena frunęła za samochodem jak weselne balony.

Rozmowa braci nie była ani dowcipna, ani błyskotliwa.

- Co ty robisz, do diabła? - zawołał Stefano.

- A   co   ty   robisz?   -   Damon   odpowiedział   pytaniem   na   pytanie,   zanim 

zauważył niezwykłą zmianę w Stefano. I niezwykłą moc Eleny. Zszokowany 

natychmiast   zaczął   analizować   sytuację,   zastanawiając   się,   w   jaki   sposób 

Stefano stał się...

Na wrota piekielne. No nic, musi tak czy owak robić dobrą minę do złej gry.

- Wyczułem walkę - powiedział Stefano. - Odkąd to jesteś Piotrusiem Panem?

- Ciesz się, że to nie ty w niej uczestniczyłeś. A ja mogę latać, bo mam moc, 

chłopcze.

To była brawura. Chociaż w jego czasach do młodszego krewnego zwracano 

się per ragazzo, czyli „chłopcze”.

Ale czasy się zmieniły. Część umysłu Damona wciąż próbowała zrozumieć, 

co się stało. Widział i czuł aurę Stefano, chociaż nie mógł jej dotknąć. Była... 

background image

niewyobrażalna. Gdyby nie stał tak blisko, gdyby sam tego nie doświadczył, 

nie uwierzyłby, że jeden wampir może mieć tyle mocy.

Chłodnie   i   logicznie   ocenił   sytuację.   Stefano   był   obecnie   znaczne 

potężniejszy od niego. Zrozumiał też, że brat wyruszył w wielkim pośpiechu i 

nie miał dość czasu albo dość rozsądku, by ukryć tę aurę.

- No, proszę, proszę - rzucił w końcu z sarkazmem. - Czy to zorza polarna? A 

może   aureola?   Zostałeś   kanonizowany?   Czy   rozmawiam   już   ze   świętym 

Stefanem?

Telepatyczna odpowiedź Stefano nie nadaje się do druku.

- Gdzie są Meredith i Matt? - spytał.

- Czy też - ciągnął Damon, jakby Stefano nie powiedział ani słowa - może 

należy ci pogratulować, że wreszcie opanowałeś sztukę iluzji i oszustwa?

- I co robisz z Bonnie? - domagał się odpowiedzi Stefano, ignorując Damona 

tak jak on ignorował jego.

- Ale   chyba   wciąż   masz   problemy   z   rozumieniem   słów   dłuższych   niż 

monosylaby. Wyjaśnię to najprościej, jak się da. To ty wszcząłeś walkę.

- Ja   wszcząłem   walkę   -   powtórzył   Stefano.   Zrozumiał,   że   Damon   nie 

zamierza   odpowiedzieć   na   żadne   pytanie,   dopóki   nie   usłyszy   prawdy.   - 

Dziękuję Bogu, że ty byłeś zbyt pijany albo zbyt szalony, żeby dostrzec, co 

się   dzieje   wokół   ciebie.   Nie   chciałem,   żebyś   ty   albo   ktokolwiek   inny 

dowiedział się, jaką moc daje krew Eleny. Dzięki temu odjechałeś, nawet się 

background image

na nią nie oglądając. I nie podejrzewając, że w każdej chwili mogłem cię 

zdeptać jak robaka.

- Nie przyszło mi do głowy, że piłeś jej krew. - Damon przypomniał sobie 

szczegóły   ich   bójki.   To   prawda,   nie   podejrzewał   nawet,   że   Stefano   tylko 

udawał i że mógłby w każdej chwili go pokonać i zrobić z nim, co by tylko 

chciał.

- A to twoja czarodziejka - skinął w stronę Eleny, która wciąż unosiła się za 

samochodem,   przywiązana,   tak,   przywiązana   sznurkiem   od   prania   do 

zderzaka. - Tylko nieco niżej od aniołów zasiada w glorii i chwale - rzucił, 

nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Elena w oczach istoty obdarzonej mocą 

jaśniała   blaskiem   tak   mocnym,   że   niemal   oślepiała.   -   Ona   chyba   też 

zapomniała, co to znaczy zachowywać się dyskretnie. Świeci jak gwiazda 

pierwszej jasności.

- Ona nie umie kłamać, Damonie. - Było jasne, że gniew Stefano rośnie. - 

Powiedz mi teraz, co się stało i co zrobiłeś Bonnie.

Chęć, by odpowiedzieć: „Nic. A co, myślisz, że powinienem coś zrobić?”, 

była niemal nie do opanowania. Niemal. Ale Damon miał teraz do czynienia z 

innym Stefano niż kiedykolwiek wcześniej. To już nie jest młodszy braciszek, 

którego z lubością wdeptuje się w ziemie, podpowiadał mu głos rozsądku. 

Posłuchał.

- Dwoje pozostałych ludzi - powiedział z obrzydzeniem przeciągając ostatnie 

słowo - jest w samochodzie. A Bonnie - nagle przybrał ton dżentelmena - 

zamierzałem odnieść do ciebie.

background image

Stefano dotknął dłoni Bonnie. Krople krwi wypływające z nakłuć rozmazały 

się w jedną wielką plamę. Przestraszony uniósł dłoń do oczu. Damon o mało 

nie zaczął się ślinić, co byłoby bardzo nieeleganckim zachowaniem.

Zamiast tego skupił się na dziwnym zjawisku.

Księżyc w pełni świecił wysoko. A na jego tle Elena, ubrana w staroświecką 

koszulę   nocną   zapinaną  wysoko  pod   szyję.  I  prawdopodobnie   nic   więcej. 

Widział w niej raczej piękną dziewczynę, nie anioła.

Pochylił głowę, aby lepiej dojrzeć zarys jej sylwetki. Tak, zdecydowanie w 

takim oświetleniu wyglądała najlepiej. Powinna zawsze prezentować się na 

tle jasnego światła. Gdyby...

Cios.

Poleciał do tyłu. Uderzył o drzewo, starając się osłonić Bonnie - mogłaby 

złamać kręgosłup. Oszołomiony opadł na ziemię.

Stefano stał nad nim.

- Ty... - wykrztusił Damon. Próbował zachować godność, ale krew cieknąca z 

rozciętych warg mu to utrudniała. - Niegrzeczny chłopcze.

- Zmusiła mnie. Dosłownie. Pomyślałem, że może umrzeć, jeśli nie wypiję 

trochę jej krwi. Jej aura była tak silna. A teraz powiedz mi, co się stało z 

Bonnie...

- Więc piłeś jej krew, pomimo swoich szlacheckich zasad...

Cios.

background image

Kolejne   drzewo   pachniało   żywicą.   Nigdy   szczególnie   nie   zależało   mi   na 

bliskiej znajomości z drzewami, pomyślał Damon, spluwając krwią. Nawet 

jako kruk siadał na nich tylko, gdy było to konieczne.

Stefano jakimś sposobem złapał Bonnie, zanim upadła na ziemię. Był teraz aż 

tak szybki. Niesamowicie szybki. Elena była nadnaturalnym zjawiskiem.

- Więc   teraz   możesz   się   przekonać,   co   sprawia   krew   Eleny.   -   Stefano   w 

dodatku słyszał jego myśli. Damon nigdy nie unikał walki, ale teraz niemal 

słyszał,   jak   Elena   szlocha   nad   swoimi   ludzkimi   przyjaciółmi   i   poczuł   się 

bardzo zmęczony. Bardzo stary i bardzo zmęczony.

Ale tak, rzeczywiście. Krew Eleny - która wciąż unosiła się w powietrzu, to 

rozprostowując   nogi   o   ręce,   to   zwijając   się   w   kłębek   -   była   jak   paliwo 

rakietowe   w   porównaniu   z   wodą   z   cukrem   płynącą   w   żyłach   innych 

dziewczyn.

Stefano   chciał   walczyć.   Nawet   nie   próbował   tego   ukryć.   Miałem   rację, 

pomyślał Damon. Dla wampira potrzeba walki jest silniejsza niż cokolwiek 

innego,   nawet   głód   czy,   jeżeli   chodzi   o   Stefano   -   jak   on   to   nazywał?   - 

przyjaźń.

Damon myślał, jak ratować skórę. Nie miał wielu możliwości, bo Stefano 

przygniatał go do ziemi. Myśl. Język.

Skłonność do gry nie fair, której Stefano jakoś nie potrafił zrozumieć. Logika. 

Instynktowna zdolność trafiania w spojenie przeciwnika...

Hm...

background image

- Meredith i... - Cholera, jak ten chłopak ma na imię? - jej eskorta już nie żyją, 

jak sądzę - powiedział niewinnie. - Możemy tu zostać i bić się, jeżeli tak 

chcesz   to   nazwać,   biorąc   pod   uwagę,   że   nawet   cię   nie   dotknąłem.   Ale 

możemy też próbować ich ratować. Zastanawiam się, co ty na to.

Stefano uniósł się nad ziemią i odleciał do tyłu. Gdy  stanął na własnych 

nogach, spojrzał po sobie w zdumieniu. Wyraźnie nie wiedział, co się z nim 

stało.

Damon   natychmiast   wykorzystał   okazję,   by   powiedzieć,   co   miał   do 

powiedzenia.

- To nie je ich skrzywdziłem. Spójrz na Bonnie - całe szczęście, znał jej imię - 

żaden   wampir   nie   zrobiłby   czegoś   takiego.   Sądzę   -   dorzucił,   by   zrobić 

większe wrażenie - że zaatakowały ich malaki za pomocą drzew.

- Malaki? - Stefano szybkim spojrzeniem obrzucił zakrwawioną Bonnie. - 

Musimy jak najszybciej umieścić ich w wannie z gorącą wodą. Weź Elenę...

Och, cudownie. Oddałbym wszystko, naprawdę wszystko...

- ...i samochód. Zawieź Bonnie do pensjonatu. Obudź panią Flowers. Zrób, co 

tylko możesz dla Bonnie. Ja zajmę się Meredith i Mattem...

Właśnie! Matt. Gdyby tylko miał jakiś sposób, żeby to zapamiętać.

- Są blisko, tak? Stamtąd dobiegło pierwsze uderzenie twojej mocy.

- Uderzenie? Czemu nie nazwiesz tego - zgodnie z prawem - lekką bryzą?

background image

A tymczasem, póki jeszcze pamiętał... M jak małe, A jak aroganckie, T jak 

tałatajstwo. I już. Problem w tym, że pasowało do nich wszystkich, a żadne z 

nich nie nazywało się MAT. Cholera, czy tam powinno być jeszcze jedno T 

na końcu? Małe, Aroganckie, Trudne - do - usunięcia Tałatajstwo?

- Pytałem, czy są blisko?

Damon wrócił do teraźniejszości.

- Tak, ale samochód jest zniszczony. Nie pojedzie.

- Pociągnę go za sobą w powietrzu. - Stefano nie żartował, stwierdzał fakt.

- Jest w częściach.

- Poskładam   je.   Daj   spokój,   Damon.   Przepraszam,   że   cię   zaatakowałem. 

Zupełnie źle zinterpretowałem to, co się dzieje. Ale Matt i Meredith mogą 

umierać, i przy całej mojej i Eleny mocy możemy nie zdążyć ich ocalić. 

Podniosłem temperaturę ciała Bonnie o kilka stopni, ale nie odważę się zostać 

z nią tutaj i ogrzewać ją wystarczająco powoli. Proszę, Damonie. - Posadził 

Bonnie na przednim siedzeniu porsche.

Mówił   jak   Stefano,   jakiego   Damon   znał.   Ale   teraz   jego   brat   miał   nie 

niesłychaną moc. Dopóki jednak uważał się na za mysz, był myszą. Koniec, 

kropka.

Wcześniej Damon czuł się jak Wezuwiusz podczas erupcji. Teraz wydawało 

mu   się,   że   stoi   przy   Wezuwiuszu,   który   zaraz   wybuchnie.   Na   bogów! 

Naprawdę bał się Stefano.

Wziął się w garść.

background image

- Pojadę. Do zobaczenia. Mam nadzieję, że ludzie jeszcze żyją.

Kiedy  się rozchodzili, Stefano  posłał  wiadomość,  w  której  wyrażał swoją 

dezaprobatę - tym razem nie było to uderzenie mocy jak wcześniej, gdy rzucił 

go o drzewo, ale dosadnie wyraził, co myśli o starszym bracie.

Damon odpowiedział w podobny sposób. Nie rozumiem, wysłał myśl, co jest 

złego w powiedzeniu, że mam nadzieję, że jeszcze żyją? Byłem w sklepie z 

kartkami, wiesz - nie wspomniał, że nie chodziło o kartki, tylko o kasjerkę - 

były tam działy: „Mam nadzieję, że wydobrzejesz” oraz „Kondolencje”, jak 

rozumiem na wypadek, gdy ta pierwsza kartka nie podziałała. Więc co jest 

złego w powiedzeniu „Mam nadzieję, że jeszcze nie umarli”?

Stefano nie zawracał sobie głowy odpowiedzią. Damon i tak uśmiechnął się 

do siebie, zawracając porsche i ruszając w stronę pensjonatu.

Spojrzał na Elenę frunącą nad samochodem. Unosiła się tuż na głową Bonnie, 

a   raczej   tym   miejscem,   gdzie   głowa   Bonnie   powinna   się   znajdować   - 

dziewczyna nie tylko była drobna, ale teraz ułożyła się w pozycji embriona.

- Witaj, księżniczko. Wyglądasz cudownie, jak zawsze.

To był chyba najgorszy tekst, jakim kiedykolwiek zdarzyło mu się zacząć 

rozmowę. Ale nie był sobą. Przemiana Stefano tak nim wstrząsnęła - stąd ten 

problem, pomyślał.

- Da... mon. - Głos Eleny był słaby i drżący... i przepiękny. Niemal ociekał 

słodyczą. Był też dużo niższy, tak mu się wydawało, niż wcześniej. Co tylko 

background image

dodało mu uroku.. Wampirowi przywodził na myśl krew kapiącą ze świeżo 

otwartej żyły.

- Tak, aniele. Czy nazywałem cię kiedykolwiek wcześniej aniołem? Jeżeli 

nie, to tylko przez przeoczenie.

Kiedy   to   powiedział,   uświadomił   sobie,   że   to   była   kolejna   nowa   i 

wstrząsająca   cecha   jej   głosu:   czystość.   Tak   czyste   mogą   być   tylko   głosy 

serafinów. To powinno go zniesmaczyć, ale zamiast tego przypomniało mu 

jedynie, że Elenę trzeba traktować poważnie. Zawsze.

Traktowałbym cię, jak tylko byś chciała, poważnie czy nie. Pomyślał, gdybyś 

tylko nie była tak zakochana w moim braciszku.

Zwróciły się ku niemy dwa szafiry: oczy Eleny. Usłyszała jego myśli.

Pierwszy   raz   w   życiu   Damon   był   otoczony   przez   istoty   przez   istoty 

potężniejsze   od   niego.   A   dla   wampira   moc   była   wszystkim:   bogactwem, 

pozycją społeczną, wygodą, seksem, pieniędzmi, powodzeniem.

To było dziwne uczucie. Nie całkiem nieprzyjemne, jeżeli chodzi o Elenę. 

Lubił silne kobiety. Od stuleciu szukał jakiejś dostatecznie silnej.

Ale   jej   spojrzenie   przypomniało   mu   o   sytuacji,   w   jakiej   się   znajdowali. 

Zaparkował pod pensjonatem. Złapał Bonnie i pofrunął w kierunku pokoju 

Stefano. W łazience Stefano była wanna.

Napełnił wannę wodą, która była cieplejsza o kilka stopni od temperatury 

ciała Bonnie. Próbował wyjaśnić Elenie, co robić, ale nie wydawało się, by 

background image

była   tym   zainteresowana.   Latała   tam   i   z   powrotem   po   pokoju   jak   ptak 

zamknięty w klatce.

Co za dylemat. Poprosić Elenę, żeby rozebrała i wykąpała Bonnie, ryzykując, 

że ją  utopi?  Czy  poprosić ją,  żeby  to zrobiła i obserwować  obie,  ale nie 

dotykać - chyba że będzie grozić katastrofa? Poza tym ktoś musiał poprosić 

panią Flowers o gorące napoje. Napisać wiadomość i posłać Elenę? Za chwilę 

może u być więcej umierających ludzi.

Gdy zauważył wzrok Eleny, wszystkie skrupuły zniknęły. Wysłał jej myśl.

Pomóż jej. Proszę!

Wrócił do łazienki, położył Bonnie na podłodze i wyłuskał ją z ubrania jak 

krewetkę   ze   skorupy.   Zdjął   sweter   i   bluzkę,   Potem   stanik   -   miseczka   A, 

zauważył z żalem, odkładając go i starając się nie patrzeć na Bonnie. Ale 

zauważył, że na całym ciele miała ślady ukłuć.

Rozpiął dżinsy i musiał się trochę nagimnastykować, żeby ściągnąć jej buty, 

skarpetki i spodnie.

Bonnie została tylko w różowych jedwabnych majtkach. Podniósł ją i ułożył 

w   wannie.   Wampirom   wanny   kojarzyły   się   krwią   dziewic,   ale   tylko 

najbardziej szalone z nich tego próbowały.

Woda natychmiast zabarwiła się na czerwono. Zostawił kran odkręcony, by 

napuścić więcej wody. Zastanawiał się, co zrobić. Drzewa wpompowały coś 

do   żył   Bonnie   przez   igły.  Cokolwiek   to   było,   zabijało   dziewczynę.   Więc 

trzeba to z niej wyciągnąć. Rozsądnie byłoby wyssać to jak jad węża, ale 

background image

wolałby   się   najpierw   upewnić,   że   Elena   nie   roztrzaska   mu   czaszki,   gdy 

zobaczy, że metodycznie ssie rany na całym ciele Bonnie.

Trzeba   będzie   to   rozwiązać   jakoś   inaczej.   Czerwona   woda   nie   ukrywała 

nagości   dziewczyny,   ale   widać   było   tylko   zarys   jej   ciała.   Damon   oparł 

Donnie o brzeg wanny i zaczął metodycznie wyciskać i masować rany na 

ramieniu.

Przekonał się, że dobrze rozumował, gdy poczuł zapach żywicy. Substancja 

wypływająca z ran była tak gęsta i lepka, że nie zdążyła jeszcze rozpuścić się 

w krwiobiegu. Dzięki jego zabiegom trucizna wypływała teraz z ran. Ale czy 

to wystarczy, by dziewczyna nie umarła?

Ostrożnie, obserwując drzwi i wyczulając zmysły na najdrobniejszy ruch w 

pokoju, podniósł rękę Bonnie do ust, jakby zamierzał ją ucałować. Zamiast 

tego jednak, powstrzymując z pewnym trudem ochotę by ugryźć, zaczął ssać 

ranę na jej nadgarstku.

Prawie natychmiast splunął. Usta miał pełne żywicy. Wyciskanie z pewnością 

nie wystarczy. Ssanie również, choćby nawet zebrał tuzin wampirów, które 

obsiadłyby Bonnie jak pijawki.

Przykucnął o spojrzał na umierającą dziewczynę, którą przysiągł uratować. 

Dopiero teraz uświadomił sobie, że cały jest przemoczony. Ściągnął kurtkę.

Co mógł zrobić? Bonnie potrzebowała lekarstwa, ale nie miał bladego pojęcia 

jakiego.   Nie   wiedział,   do   jakiej   wiedźmy   się   zwrócić.   Czy   pani   Flowers 

posiada tajemną wiedzę? Czy to tylko zrzędliwa starsza kobieta? Czy jest 

jakieś uniwersalne lekarstwo dla ludzi, jak krew dla wampirów?

background image

Mógłby zawieźć Bonnie do szpitala i pozwolić, żeby lekarze spróbowali ja 

odtruć.   Ale   została   zatruta   przez   przybyszy   z   Tamtej   Strony,   z 

mroczniejszych miejsc, o których ludzcy lekarze nie mają pojęcia.

Odruchowo wycierał ręcznikiem dłonie i ramiona. Przyszło mu do głowy, że 

Bonnie należy się jednak odrobina prywatności.

Podniósł nieco temperaturę wody, ale to nic nie zmieniło. Bonnie sztywniała 

coraz bardziej. Umierała. Co za szkoda, taka młoda, do tego jeszcze dziewica 

- jako wampir, wiedział to.

Otruto   ją   na   jego   oczach.   Pułapka,   atak,   stado   działające   z   niezwykłą 

koordynacją   -   te   istoty   zabijały   ją,   gdy   on   siedział   i   patrzył.   Wręcz   im 

kibicował.

Wezbrał   się   w   nim  gniew.   Zacisnął   pięści,   gdy   pomyślał   o   zuchwalstwie 

malaka, polującego na jego ludzi tuż pod jego nosem. Nie zastanawiał się nad 

tym, kiedy ta trójka stała się „jego” ludźmi - widocznie uznał, że byli ostatnio 

tak blisko, że to go niego należało decydowanie o ich losie, o tym, czy będą 

żyć,   czy   nie,   czy   może   ich   przemieni.   W   jego   oczach   zabłysły   iskry 

wściekłości, gdy zrozumiał, że malak manipulował jego myślami, skłaniając 

go do snucia refleksji o śmierci, podczas gdy śmierć była zadawana pod jego 

nosem. Teraz iskra gniewu wybuchła wielkim płomieniem. To było nie do 

zniesienia...

...zadano śmierć Bonnie...

Bonnie,   która   nie   skrzywdziłaby   muchy.   Bonnie,   która   przypominała 

dokazującego   kociaka.   Z   włosami   koloru,   który   nazywał   się   coś   tam 

background image

truskawkowe,   ale   który   wyglądał   jak   żywy   płomień.   Z   bladą,   niemal 

przezroczystą cerą, z delikatnymi fioletowymi fiordami i rzekami żył na szyi i 

po wewnętrznej stronie ramion. Bonnie, która ostatnio spoglądała na niego z 

ukosa   swoimi   dziecięcymi   oczami,   wielkimi   i   brązowymi,   spod   rzęs   jak 

gwiazdy...

Damona   bolały   szczęki   i   kły.   Czuł,   jakby   jego   usta   płonęły   od   trującej 

żywicy. Ale nie zwracał na to uwagi, bo zaprzątała go tylko jedna myśl.

Bonnie prosiła go o pomoc przez prawie pół godziny, zanim się poddała.

Trzeba to było przyznać. Trzeba to było rozważyć. Bonnie wzywała Stefano, 

który   był   zbyt   daleko   i   zbyt   zajęty   swoim   aniołkiem,   ale   wzywała   też 

Damona, błagając o jego pomoc.

A on zignorował jej błagania. U jego stóp trzech przyjaciół Eleny umierało, a 

on tylko się przyglądał. Nie wzruszyły go rozpaczliwe próby Bonnie.

Zwykle takie wydarzenia skłoniłyby go co najwyżej do wyjechania do innego 

miasta.   Ale   wciąż   tu   był   i   doświadczał   gorzkich   konsekwencji   swojego 

postępowania.

Zamknął oczy, próbując odciąć się od obezwładniającego zapachu krwi i ... 

jeszcze jakiegoś zapachu.

Rozejrzał się zdziwiony. Czuł stęchliznę, ale łazienka lśniła czystością. A 

jednak czuł wyraźnie zapach czegoś, o stęchło.

W końcu sobie przypomniał.

background image

ROZDZIAŁ 12

Ciasne pomieszczenie z malutkimi oknami. Regały wypełnione książkami. 

Starymi książkami o charakterystycznym zapachu stęchlizny. Był w Belgii 

jakieś pięćdziesiąt lat temu. Zaskoczyło go, że istnieje jeszcze taka książka po 

angielsku. Ale stała tam. Zniszczona okładka, z której nie dało się odczytać 

tytułu książki ani nazwiska autora. Brakowało kilku stron. Był to zbiór zaklęć 

na różne okoliczności - zakazana wiedza tajemna.

Damon   przypomniał   sobie   jedno   z   zaklęć:   „Krwi   wampirzej   ili   samfirzej 

jecno użyć przeciw wszelakiej słabości ciała zadanej przez te, co zabawiają 

się w lesiech we wzejściu”. Malak z pewnością zabawiał się w lesie i był 

właśnie   miesiąc   wzejścia,   czyli  -   w   dawnej   mowie   -  letniego   przesilenia. 

Damon wiedział już, co może pomóc Bonnie. Wciąż przytrzymując głowę 

dziewczyny ponad powierzchnią ciepłej czerwonawej wody, rozpiął koszulę. 

W   pochwie   przytroczonej   do   paska   miał   drewniany   nóż.   Wyciągnął   go   i 

jednym szybkim ruchem zaciął się u nasady szyi.

Pociekło sporo krwi. Teraz musiał coś wymyślić, żeby  Bonnie ją wypiła. 

Schował nóż do pochwy, podniósł dziewczynę i usiłował przystawić szyję do 

jej warg.

Szybko doszedł do wniosku, że to kiepski pomysł. Znowu się wychłodzi, 

poza tym i tak nie przełknie krwi. Ułożył Bonnie z powrotem w wannie i 

pomyślał chwilę. Po czym wyciągnął nóż i zaciął się jeszcze raz, tym razem 

na nadgarstku. Rozciął żyłę wzdłuż, tak że krew popłynęła szeroką strużką. 

Drugą ręką uniósł głowę Bonnie i do jej ust przyłożył rozcięty nadgarstek. 

background image

Krew wyglądała pięknie, spływając do lekko rozchylonych warg. Co jakiś 

czas dziewczyna przełykała. Tliła się jeszcze w niej iskierka życia.

To   jak   karmienie   pisklęcia,   pomyślał,   niezwykle   zadowolony   ze   swojej 

doskonałej   pamięci,   pomysłowości   i   w   ogóle   z   siebie.   Uśmiechnął   się 

szeroko.

Oby tylko podziałało.

Usiadł wygodniej na brzegu wanny i odkręcił kurek z ciepłą wodą, cały czas 

trzymając Bonnie i karmiąc ją. Bawiła go ta sytuacja. Oto wampir nie żywi 

się człowiekiem, ale oddaje mu własną krew, żeby ocalić go przed śmiercią.

Więcej   nawet.   Damon   zachowywał   się   bardzo   taktownie   i   przyzwoicie. 

Musiał Bonnie rozebrać, ale przykrył ją ręcznikiem i nie wykorzystał tego, że 

była zupełnie bezbronna. Ku jego zdumieniu przestrzeganie konwenansów 

okazało się bardzo podniecające. Nigdy wcześniej nie zawracał sobie głowy 

dobrymi manierami.

Może dlatego Stefano tak bardzo kręcili ludzie. Chociaż nie, Stefano miał 

Elenę, która była człowiekiem, wampirem, duchem, a teraz w końcu aniołem, 

o ile anioły istnieją. Sama w sobie dostarczała dość dużo atrakcji. Damon nie 

myślał o niej już od kilku minut. To mógł być rekord.

Chyba powinien zawołać Elenę, wyjaśnić, dlaczego rozebrał Bonnie i poił ją 

własną krwią, żeby nie zmiażdżyła mu czaszki, gdy pojawi się w łazience i 

zastanie Damona w dwuznacznej sytuacji.

background image

Nie   zdążył   tego   zrobić,   bo   nagle   drzwi   do   łazienki   zostały   otwarte 

kopniakiem przez Małe Aroganckie Tałatajstwo...

Matt miał ponurą minę. Podniósł z podłogi różowy stanik Bonnie. Oblał się 

szkarłatem, rzucił stanik, jakby go parzył. W tej chwili do łazienki wszedł 

Stefano.   Matt   wziął   stanik   i   podetknął   go   pod   oczy   Stefano.   Damon 

obserwował tę scenę rozbawiony.

- Jak go zabić, Stefano? Wystarczy kołek? Czy możesz go potrzymać... krew! 

On karmi ją krwią! - Matt przerwał. Jego mina wskazywała, że zaraz rzuci się 

na Damona. Zły pomysł, stwierdził w duchu Damon.

Matt   wbił   w   niego   wzrok.   Stawiamy   czoła   potworowi,   pomyślał   Damon, 

jeszcze bardziej ubawiony.

-   Puść...   ją...   -   wycedził   chłopak,   co   przypuszczalnie   miało   brzmieć   jak 

groźba, ale zabrzmiało, jakby sądził, że Damon jest psychicznie upośledzony.

Mały Umie Tylko Trajkotać, zaśmiał się w myślach Damon. Ale to dawało...

- Mutt - powiedział kręcąc głową.

- Mutt? Nazywasz...? Boże, Stefano, pomóż mi go zabić! On zabił Bonnie! - 

Potok słów wyrzucił z siebie na jednym oddechu. Damonowi coraz bardziej 

podobał się mnemotechniczny zabieg.

Stefano starał się ratować sytuację. Chwycił Matta za ramiona i obrócił go w 

stronę drzwi.

background image

- Idź do Eleny i Meredith - powiedział tonem, który nie zostawiał miejsca na 

sprzeciw, po czym zwrócił się do swojego brata. - Nie piłeś jej krwi. - To nie 

było pytanie.

- Żłopać truciznę? Nie jestem idiotą, braciszku. Kąciki ust Stefano zadrżały. 

Nic nie odpowiedział.

Damon przestał żartować.

- Mówię prawdę.

- Czy to będzie twoje nowe hobby?

Powinien zostawić Bonnie i wyjść. To byłoby najlepsze wyjście z tej sytuacji, 

ale...

Ale. To było jego pisklę. Wypiła tyle krwi, że jeszcze trochę i zostałaby 

przemieniona. A jeżeli taka ilość jeszcze nie wystarczyła, żeby ją wyleczyć, 

to znaczy, że to nie było właściwe lekarstwo. Poza tym Pan Cudotwórca 

przyszedł.

Zatamował krwawienie z nadgarstka i zaczął mówić...

Drzwi znowu otworzyły się gwałtownie.

Tym   razem   stanęła   w   nich   Meredith.   Trzymała   w   rękach   stanik   Bonnie. 

Stefano   i   Damon   skulili   się.   Meredith,   pomyślał   Damon,   to   przerażająca 

osoba.   Przyjrzała   się,   czego   nie   zrobił   Matt,   rzeczom   rozrzuconym   na 

podłodze.

- Co z nią? - zapytała Stefano, czego Matt również nie zrobił.

background image

- Będzie dobrze - odpowiedział. Damona zaskoczyło, że poczuł... nie ulgę, 

oczywiście, ale satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Poza tym dzięki temu 

mógł uniknąć śmierci z rąk Stefano.

Meredith odetchnęła głęboko i zmrużyła swoje wzbudzające strach oczy. Jej 

twarz pojaśniała. Być może się modliła. Damon nie robił tego od stuleci. 

Zresztą żadna jego modlitwa nigdy nie została wysłuchana.

Meredith otworzyła oczy.

- Jeżeli dolna część bielizny Bonnie - powiedziała powoli i z naciskiem - nie 

jest wciąż na niej, ktoś tu będzie miał kłopoty.

Stefano   wyglądał   na   skołowanego.   Jak   może   nie   rozumieć   problemu 

brakującej części bielizny? - zastanawiał się Damon. Jak można być takim... 

takim   nierozgarniętym   głupkiem?   Czy   Elena   nigdy   nie   nosiła   bielizny? 

Damon znieruchomiał pochłonięty wizją Eleny. W końcu znalazł odpowiedź 

dla Meredith.

-   Sprawdź   sama   -   zaproponował,   cnotliwie   odwracając   wzrok.   Meredith 

podeszła do wanny, zanurzyła rękę w ciepłej, czerwonej wodzie i odsunęła 

ręcznik. Usłyszał, jak z ulgą wypuszcza powietrze.

Kiedy obrócił się do niej, w jej oczach znów pojawiła się groźba.

- Masz krew na wargach - wycedziła.

Damon był zaskoczony. Czyżby z przyzwyczajenia pożywił się krwią Bonnie 

i zapomniał? Na ratunek przyszedł mu Stefano.

background image

- Próbowałeś wyssać truciznę, prawda? - Stefano rzucił mu ręcznik. Damon 

wytarł usta. Na ręczniku został krwawy ślad. Nic dziwnego, że wargi tak go 

piekły. Trucizna była naprawdę silna, nawet jeżeli na wampiry nie działała 

tak mocno jak na ludzi.

- Masz też krew na szyi - ciągnęła Meredith.

- Nietrafiony pomysł - wyjaśnił, wzruszając ramionami.

- Więc rozciąłeś nadgarstek. Głęboko.

- Głęboko dla człowieka. Czy konferencja prasowa już się skończyła?

Meredith odpuściła. Uśmiechnął się do siebie. Hurra! Tak! Meredith zbita z 

tropu! Znał spojrzenie tych, którzy musieli ustąpić przed jego inteligencją.

- Co można zrobić, żeby wargi Damona przestały krwawić? Może dać mu coś 

do picia?

Stefano wyglądał na oszołomionego. Jego problem - cóż, jeden z wielu jego 

problemów  - polegał na tym, że uważał picie ludzkiej krwi za grzech. A 

nawet mówienie o tym.

Może to sprawiało mu przyjemność. Ludzi najbardziej kręci to, co uważają za 

grzeszne. Nawet wampiry tak mają. Damon zadumał się. Czy da się wrócić 

do czasu, kiedy cokolwiek mogło mu się wydawać grzeszne? Zdecydowanie 

brakowało mu podniet.

Damon zaryzykował odpowiedź na pytanie, jak można mu pomóc.

- Napiłbym się ciebie, kochanie... ciebie, kochanie.

background image

- O jedno kochanie za dużo - odparowała Meredith i zanim zdążył zrozumieć, 

że chodzi jej tylko o kwestię językową, a nie o jego życie osobiste, wyszła z 

łazienki. Zabierając ze sobą rzecz wzbudzającą tyle emocji - różowy stanik.

Stefano starał się nie patrzeć na Bonnie. Tak wiele tracisz, matole, pomyślał 

Damon. Tego słowa szukał wcześniej. Matoł.

- Wiele dla niej zrobiłeś - stwierdził Stefano. Starał się także unikać wzroku 

Damona, gapił się więc na ścianę.

- Groziłeś, że się ze mną policzysz, jeżeli tego nie zrobię. Nie lubię, jak ktoś 

mnie bije - posłał bratu promienny uśmiech.

- Zrobiłeś więcej, niż musiałeś.

- Przy tobie, braciszku, nigdy nie wiadomo, jakie jest to minimum, które 

musisz. Powiedz, jak wygląda nieskończoność?

Stefano westchnął.

- Przynajmniej nie należysz do tych łobuzów, którzy są odważni tylko wtedy, 

gdy mają do czynienia ze słabszymi.

- Proponujesz, żebyśmy wyszli na zewnątrz, jak to się mówi?

- Nie, dziękuję ci za uratowanie życia Bonnie.

-   Nie   sądziłem,   że   mam   wybór.   Jakim   sposobem,   skoro   o   tym   mowa, 

Meredith i... i... ten chłopak wyszli z tego cało?

background image

- Elena ich pocałowała. Nie zauważyłeś, że zniknęła? Gdy ich przywiozłem, 

ona sfrunęła na dół, tchnęła powietrze w ich usta i w ten sposób ich uleczyła. 

Z tego co widzę, na powrót staje się człowiekiem.

- Przynajmniej mówi. Niewiele, ale jednak. - Damon przypomniał sobie, jak 

jechał porsche, ze spuszczonym dachem i Eleną unoszącą się jak balon nad 

samochodem. - Ta mała ruda nie powiedziała ani słowa - dodał zrzędliwie. 

-Zresztą co za różnica.

- Dlaczego, Damonie? Dlaczego nie chcesz przyznać, że troszczysz się o nią, 

przynajmniej   na   tyle,   żeby   nie   pozwolić   jej   umrzeć,   i   to   szanując   jej 

prywatność i nie pijąc jej krwi? Wiedziałeś, że utrata krwi zabiłaby ją...

- To był eksperyment. - wyjaśnił Damon rzeczowo. I już się skończył. Bonnie 

się obudzi albo będzie spała, umrze albo przeżyje, pod opieką Stefano, nie 

jego.   Był   przemoczony   i   nie   czuł   się   dobrze   w   obecności   brata   i   jego 

przyjaciół. Był już głodny. Piekły go wargi. - Ty się teraz nią zajmuj. Ja 

znikam. Ty i Elena, i... Mutt możecie skończyć...

- On ma na imię Matt. To naprawdę nie tak trudno zapamiętać.

- Przecież nie możesz się interesować tym chłopakiem. W okolicy jest zbyt 

wiele  cudnych dziewcząt,  żeby  kwalifikował się  na  cokolwiek  innego  niż 

zapas na czarną godzinę.

Stefano uderzył pięścią w ścianę, krusząc tynk.

- Do diabła, Damon, ludzie to nie przekąski.

- Wszystko, o co ich proszę, to to, żeby nimi byli.

background image

- Ty nie prosisz. W tym problem.

-   To   był   eufemizm.   To   wszystko,   czego   od   nich   chcę,   w   takim   razie. 

Wszystko, co mnie interesuje. Nie próbuj mnie przekonać, że warto zwracać 

uwagę na coś więcej. Nie ma sensu.

Pięść Stefano wystrzeliła do przodu. Damon nie mógł upuścić Bonnie, by się 

uchylić. Była nieprzytomna, mogłaby zachłysnąć się wodą.

Posłużył się więc mocą jak tarczą. Uznał, że może przyjąć cios - nawet od 

Nowego   Silniejszego   Stefano   -   nie   puszczając   dziewczyny,   nawet   gdyby 

Stefano miał mu wybić zęby.

Pięść Stefano zatrzymała się o milimetry od jego twarzy.

Braci spojrzeli sobie w oczy.

- Czy teraz to przyznasz?

- Co? - Damon był zdziwiony.

- Ze na czymś ci zależy. Wystarczająco mocno, żeby raczej oberwać, niż 

puścić Bonnie.

Damon spojrzał na dziewczynę w wannie, po czym się roześmiał. Nie mógł 

przestać.

- I ty pomyślałeś, że ja... że ja martwię się o tę małą...

- Więc dlaczego wysysałeś truciznę z jej żył i oddałeś jej swoją krew? - 

zapytał Stefano.

background image

-   Kaprys.  Mówiłem   ci.  Po   prostu  kap...   -  Damon  ześlizgnął  się   z  brzegu 

wanny.

Głowa Bonnie zanurzyła się pod wodę.

Obaj rzucili się na ratunek. Zderzyli się głowami.

Damon już się nie śmiał. Walczył jak lew, żeby wyciągnąć dziewczynę z 

wody. Tak samo Stefano. Ale było dokładnie tak, jak Damon wyobrażał sobie 

godzinę temu - żaden z nich nawet nie pomyślał o współpracy. Każdy chciał 

to zrobić sam i przeszkadzał drugiemu.

- Zejdź mi z drogi, brachu - warknął Damon rozwścieczony.

- Nie zależy ci na niej. To ty zejdź mi z drogi.

Nagle   w   wannie   jakby   wybuchł   gejzer.   Bonnie   podniosła   się   z   głośnym 

pluskiem. Wypluła wodę.

- Co się dzieje?

Patrząc na swoje przerażone pisklę, które instynktownie zacisnęło dłonie na 

ręczniku,   z   ognistymi   włosami   ociekającymi   wodą   i   mrugające   wielkimi 

brązowymi   oczami,   Damon   poczuł...   ulgę.   Stefano   wybiegł   do   pokoju 

przekazać przyjaciołom dobre wiadomości. Zostali sami. Damon i Bonnie.

- Smakuje obrzydliwie - skrzywiła się dziewczyna, wciąż plując wodą.

- Wiem - powiedział Damon, wpatrując się w nią.

background image

- Aleja żyję! - zawołała Bonnie. Jej twarz rozjaśniła się radością. Damona 

rozpierała duma. On i tylko on zatrzymał ją na progu śmierci i uratował. 

Uleczył jej zatrute ciało. To jego krew pokonała truciznę, jego krew...

Damon miał wrażenie, że grobowiec, w którym była uwięziona jego dusza, 

zaczął pękać.

Chciało mu się śpiewać. Mocno objął Bonnie. To już kobieta, nie dziecko, 

pomyślał oszołomiony. Obejmował ją tak mocno, jakby od tego zależało z 

kolei jego życie albo jakby znajdowali się na środku rozszalałego oceanu i 

puszczenie jej miałoby oznaczać jej ostateczną i nieodwołalną utratę.

Zaraz miała nastąpić wybuch i Damon miał zostać uwolniony z grobowca. 

Był pijany dumą i... radością...

Bonnie odepchnęła go.

Wyraz  jej   twarzy  zmienił   się   gwałtownie.   Teraz   jej  mina  zdradzała  tylko 

strach i rozpacz. I odrazę.

- Pomocy! Proszę, pomocy! - Brązowe oczy stały się jeszcze większe.

W   drzwiach   tłoczyli  się   Meredith,   Stefano   i   Matt.   Patrzyli  na   przerażoną 

Bonnie   kurczowo   trzymającą   ręcznik,   próbującą   się   nim   okryć,   Damon 

klęczał przy wannie, z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.

- On słyszał, jak wołałam o pomoc, czułam, że słyszy, ale tylko patrzył. Stał i 

patrzył, jak umieramy. Chce, żeby wszyscy ludzie umarli, żeby nasza krew 

spływała po jakichś białych schodach. Proszę, zabierzcie go ode mnie!

background image

Proszę. Mała wiedźma jest dużo bardziej utalentowana, niż podejrzewał. To 

nie jest trudne zauważyć, że ktoś odbiera twój przekaz, ale rozpoznać kto, 

wymagało nie lada talentu. W dodatku ewidentnie potrafiła usłyszeć echo 

niektórych z jego myśli. Zdolne to jego pisklę... nie, nie jego, nie kiedy patrzy 

na niego wzrokiem tak pełnym nienawiści.

Zapadła cisza. Damon mógł zaprzeczyć, ale po co? Stefano i tak domyśliłby 

się prawdy. Bonnie pewnie też.

Meredith podbiegła do wanny, chwytając jeszcze jeden ręcznik. Miała w ręku 

kubek   z   jakimś   ciepłym   napojem   -kakao,   sądząc   po   zapachu.   Był   dość 

gorący,   by   stanowić   skuteczną   broń.   Damon   nie   uskoczyłby   przed 

chluśnięciem, przynajmniej będąc tak zmęczony.

- Proszę - powiedziała do Bonnie. -Jesteś bezpieczna. Stefano tu jest. Ja tu 

jestem. Matt tu jest. Proszę, weź ręcznik, owinę cię nim.

Stefano, milcząc, wpatrywał się w brata.

- Wynocha - powiedział w końcu.

Wyrzucony   jak   pies.   Damon   rozejrzał   się   za   swoją   kurtką,   podniósł   ją, 

żałując, że z poczuciem humoru nie poszło mu równie dobrze. Twarze wokół 

niego wyglądały wszystkie tak samo -jak wykute z kamienia.

Ale nie był to kamień tak twardy jak ten, który znów przygniótł jego duszę. 

Łatwo było naprawić pęknięcia. Na starej warstwie położono nową - w taki 

sposób powstają perły, ale tu nie miało się pojawić nic równie pięknego.

background image

Ludzie  coś  mówili,  ale Damon  nie  rozróżniał słów.  Wyczuwał  zbyt dużo 

krwi.   Każdy   miał   jakieś   rany.   Otaczał   go   ich   zapach,   zapach   zwierzyny. 

Kręciło mu się w głowie. Musiał się wydostać stamtąd jak najszybciej, zanim 

rzuci się na pierwszą ofiarę z brzegu. Było mu gorąco... był spragniony.

Bardzo, bardzo spragniony. Zużył mnóstwo energii od ostatniego posiłku, a 

teraz był otoczony przez zwierzynę. Otoczony. Jak ma się powstrzymać przed 

rzuceniem się na jedno z nich? Czy ktoś naprawdę zdołałby go powstrzymać?

Za   drzwiami   czekała   Elena.   Zobaczyć   odrazę   na   jej   twarzy   -   to   będzie 

bolesne, pomyślał.

Ale nie dało się tego uniknąć. Kiedy wychodził z łazienki, Elena unosiła się w 

powietrzu wprost przed nim. Jego wzrok mimowolnie skierował się na to, 

czego nie chciał widzieć: jej twarz.

Jednak   nie   malowało   się   na   niej   obrzydzenie.   Elena   wyglądała   na 

zmartwioną.

Odezwała się nawet do niego, tą dziwną mową, która nie była całkiem jak 

telepatia, ale w niewytłumaczalny sposób pozwalała jej dotrzeć zarówno do 

jego uszu, jak i bezpośrednio do jego myśli.

Damon.

Powiedz o malaku. Proszę.

Damon uniósł brwi zaskoczony. Opowiedzieć o sobie temu stadu ludzi? Czy 

ona z niego drwi?

background image

Poza tym malak niczego tak naprawdę nie zrobił. Rozproszył go na chwilę, to 

wszystko. Nie ma sensu go winić, skoro jedyne, co sprawił, to wyostrzenie 

myśli Damona. Zastanawiał się, czy Elena wiedziała, o czym Damon marzy.

Damon.

Widzę to. Wszystko. Ale proszę...

No, cóż, może duchy przywykły do widzenia wszystkich mrocznych myśli.

Elena nie odpowiedziała na to w żaden sposób, został więc sam w ciemności.

W   ciemności.   Do   tego   był   przyzwyczajony,   stamtąd   pochodził.   Każdy 

pójdzie teraz w swoją stronę, ludzie do swoich ciepłych, przytulnych domów, 

a on do ciemnego lasu. Elena zostanie ze Stefano, oczywiście.

Oczywiście.

-   W   tych   okolicznościach   nie   powiem   „Do   zobaczenia”   -   powiedział, 

uśmiechając   się   do   Eleny,   która   odpowiedziała   smutnym   spojrzeniem.   - 

Powiem po prostu „żegnaj” i niech to wystarczy.

Nikt nie odpowiedział.

- Damon. - Elena zaczęła płakać. Proszę. Proszę.

Damon odszedł w mrok.

Proszę...

Szedł dalej, pocierając kark.

background image

ROZDZIAŁ 13

Było już późno, ale Elena nie mogła zasnąć. Powiedziała, że nie chce być 

zamknięta w wysokim pokoju. Stefano obawiał się, że chciała wyjść i tropić 

malaki, które zaatakowały samochód. Ale nie sądził, żeby potrafiła kłamać, 

nie teraz. Ciągle uderzała w okno, twierdząc, że potrzebuje trochę powietrza. 

Nocnego, świeżego powietrza.

- Musimy cię w coś ubrać.

Ale Elena była uparta. Jest noc... a to jest moja nocna koszula, powiedziała. 

Nie   podobała   ci   się   moja   dzienna   koszula.   Znowu   uderzyła   w   okno.   Jej 

„dzienna koszula” to zwykła niebieska koszula, która spięta paskiem tworzyła 

rodzaj krótkiej sukienki, sięgającej do połowy ud.

To,   czego   teraz   się   domagała,   tak   bardzo   zgadzało   się   z   jego   własnym 

pragnieniem, że aż czuł się winny. Ale w końcu dał się przekonać.

Lecieli razem, trzymając się za ręce. Elena wyglądała jak duch albo anioł w 

swojej   białej   koszuli.   Stefano,   cały   w   czerni,   niemal   znikał   na   tle   drzew 

przykrywających   księżyc.   Dolecieli   aż   do   Starego   Lasu,   gdzie   szkielety 

uschłych  drzew   mieszały   się   z  żywymi  gałęziami.   Stefano   wytężył  swoje 

wzmocnione zmysły do granic możliwości, ale nie potrafił namierzyć niczego 

poza zwykłymi mieszkańcami lasu, którzy powoli i z wahaniem wracali, po 

tym gdy wypłoszył ich wybuch mocy Damona. Jeże. Jelenie. Lisy, w tym 

jedna wystraszona lisica z dwojgiem młodych, z powodu których nie mogła 

uciec.   Ptaki.   Wszystkie   te   zwierzęta,   które   sprawiały,   że   las   był   tak 

wspaniałym miejscem.

background image

Nic, co przypominałoby malaka albo coś równie groźnego.

Zaczął się zastanawiać, czy Damon po prostu nie zmyślił istoty, która nim 

manipulowała. Był w końcu niezwykle przekonującym kłamcą.

Mówił prawdę, wtrąciła się w jego myśli Elena. Ale to albo jest niewidzialne, 

albo już odeszło. Z twojego powodu. Z powodu twojej mocy.

Elena patrzyła na niego z mieszaniną dumy i jakiegoś innego, trudnego do 

zidentyfikowania, ale wyraźnie zauważalnego, uczucia.

Uniosła twarz. Światło księżyca podkreśliło jej klasyczne rysy.

Rumieniec zaróżowił jej policzki. Wydęła lekko wargi.

Och... do licha, pomyślał Stefano.

- Po wszystkim, co przeszłaś - zaczął i zrobił pierwszy błąd: objął ją. Jakiś 

rodzaj synergii pomiędzy jego mocą a jej zaczął unosić ich spiralnym ruchem 

w górę.

Poczuł jej ciepło. Słodką miękkość jej ciała. Wciąż czekała, z zamkniętymi 

oczami, na pocałunek.

Możemy zacząć jeszcze raz, zaproponowała z nadzieją.

To była prawda. Chciał odpowiedzieć jakoś na uczucia, którymi obdarzyła go 

wcześniej. Chciał objąć ją jeszcze mocniej. Chciał ją całować. Chciał, by 

omdlewała z rozkoszy w jego ramionach.

background image

I mógł to zrobić. Nie tylko dlatego, że będąc wampirem, nauczył się paru 

rzeczy   o   kobietach,   ale   dlatego,   że   znał   Elenę.   Ich   serca,   ich   dusze   były 

jednością.

Proszę?

Ale była teraz taka młoda, tak bezbronna w białej koszuli, z rumieńcami na 

policzkach. Nie mógł jej wykorzystywać.

Otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego.

Czy   chcesz...   Powiedziała   poważnym   tonem,   ale   z   przekorą   w   oczach... 

sprawdzić, jak wiele razy możesz mnie zmusić, żebym powiedziała proszę?

Boże,   nie.   Mówiła   jak   dorosła,   świadoma   swojej   urody   kobieta.   Stefano 

poddał się i objął ją mocniej. Pocałował jej jedwabiste włosy. Całował całą jej 

twarz. Kocham cię, kocham cię. Zorientował się, że niemal miażdży jej żebra, 

próbował więc ją puścić, ale Elena trzymała go równie mocno.

Czy  chcesz - zapytała niewinnie - sprawdzić, jak wiele razy ja mogę cię 

zmusić, żebyś powiedział „proszę”?

Stefano patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał, 

wpił się niemal w jej usta i zaczął całować je zachłannie. Nie przestawał, 

dopóki   nie   zakręciło   mu   się   w   głowie.   Dopiero   wtedy   ją   puścił,   nie 

pozwalając jednak, by odsunęła się na więcej niż centymetr, dwa.

Znów spojrzał w jej oczy. Każdy mógłby się w nich zatracić, utonąć w ich 

głębi. Stefano chciał się w nich zatracić. Ale jeszcze bardziej chciał czegoś 

innego.

background image

-   Chcę   cię   całować   -wyszeptał   jej   do   ucha.   Tak.   Nie   miała   co   do   tego 

wątpliwości.

- Aż zemdlejesz w moich ramionach.

Poczuł dreszcz przebiegający przez jej ciało. Zobaczył, jak jej oczy zachodzą 

mgłą. Ku swojemu zaskoczeniu otrzymał jednak odpowiedź.

- Tak - odpowiedziała Elena, bez wahania... i na głos. Tak też zrobił.

Całował ją, a ona drżała spazmatycznie. A potem, ponieważ już nadszedł 

czas, paznokciem rozciął żyłę na swojej szyi.

Elena, która będąc człowiekiem, byłaby przerażona na myśl o piciu krwi innej 

osoby, przywarła ustami do otwartej rany z cichym jękiem radości. Poczuł jej 

ciepłe wargi. Jego ukochana piła jego krew. Chciałby oddać jej całą duszę, 

całego siebie. Wiedział, że ona czuła to samo, gdy ofiarowała mu swoją krew. 

To była więź, która ich łączyła.

Czuł   się,   jakby   byli   kochankami   od   początków   wszechświata,   od   zarania 

pierwszej   gwiazdy   w   przedwiecznym   mroku.   To   było   coś   niezwykle 

pierwotnego i głęboko zakorzenionego w jego duszy. Kiedy poczuł, jak krew 

spływa do ust Eleny, musiał wtulić twarz w jej włosy, żeby stłumić krzyk A 

potem szeptał jej szalone słowa o tym, jak bardzo ją kocha i że nigdy już się 

nie rozstaną. A potem zabrakło mu słów.

Wznosili   się   w   górę   w   świetle   księżyca.   Zrównali   się   z   czubkami 

najwyższych drzew.

background image

To   była   bardzo   uroczysta,   bardzo   intymna   chwila.   Byli   zbyt   odurzeni 

rozkoszą,   by   zważać   na   jakiekolwiek   niebezpieczeństwo.   Ale   Stefano 

upewnił się już wcześniej, że nic im nie grozi, i wiedział, że Elena zrobiła to 

samo. Las był bezpieczny, byli w nim sami, unosząc się w powietrzu, w 

świetle księżyca spływającym na nich jak błogosławieństwo.

Jedną z najbardziej pożytecznych rzeczy, jakich Damon ostatnio się nauczył - 

bardziej   użyteczną   niż   latanie,   chociaż   to   też   się   przydawało   -   była 

umiejętność całkowitego ukrycia się.

Musiał, oczywiście, opuścić wszystkie zasłony, które ktoś mógłby zauważyć, 

nawet przypadkiem. Ale to nie miało znaczenia, bo skoro nikt nie mógł go 

znaleźć, nikt nie mógł go zaatakować. Więc był bezpieczny.

Gdy wyszedł z pensjonatu, ukrył się w Starym Lesie.

To nie było tak, że obchodziło go choć trochę, co myślały o nim te ludzkie 

śmiecie. Przejmowanie się tym byłoby jak zastanawianie się, co pomyśli o 

nim   kurczak,   zanim   ugotuje   z   niego   rosół.   A   opinia   jego   brata   była 

zdecydowanie na samym szczycie listy rzeczy, którymi się nie przejmował.

Ale była tam też Elena. I nawet jeżeli ona zrozumiała -i próbowała sprawić, 

by inni zrozumieli - to było zbyt upokarzające zostać wyrzuconym na jej 

oczach.

I dlatego wycofałem się, pomyślał gorzko, do jedynego miejsca, które mogę 

nazwać domem. Chociaż było to dość irracjonalne, skoro mógłby spędzić noc 

w najlepszym (jedynym) hotelu w Fell's Church albo w domu jednej z wielu 

dziewcząt, które na pewno z chęcią przyjęłyby pod swój dach znużonego 

background image

wędrowca. Odrobina mocy wystarczyłaby do uśpienia rodziców. Miałby dach 

nad głową i smaczną przekąskę.

Ale miał paskudny humor i chciał po prostu być sam. Trochę bał się polować. 

Nie potrafiłby teraz zachować nad sobą kontroli. Wszystko, o czym mógł 

pomyśleć, to cierpienie, jakie zadałby każdemu, kto znalazłby się w zasięgu 

jego kłów:

Tymczasem zauważył jednak, że zwierzęta wracają. Wystarczyły mu do tego 

zwykłe zmysły - nie używał mocy, by nie zdradzić swojej obecności. Nocny 

koszmar już się skończył, a zwierzęta mają krótką pamięć.

Nagle, kiedy właśnie kładł się na gałęzi, myśląc, że czułby się dużo lepiej, 

gdyby chociaż Mutt doznał jakichś poważnych i trwałych obrażeń, zobaczył 

ich. Pojawili się znikąd. Stefano i Elena, trzymający się za ręce, unoszący się 

w powietrzu jak para uskrzydlonych szekspirowskich kochanków. Jakby las 

był ich domem.

W pierwszej chwili nie mógł w to uwierzyć.

W następnej, kiedy już miał wylać na nich gorzkie morze swojego sarkazmu, 

zaczęła się ich wspaniała scena miłosna.

Na jego oczach.

Unieśli się nawet na jego wysokość, jakby chcieli, żeby nic mu nie umknęło. 

Całowali się, pieścili i...

Uczynili go mimowolnym podglądaczem, chociaż w miarę jak ich pieszczoty 

stawały   się   coraz   bardziej   namiętne,   patrzył   na   nich   z   coraz   większą 

background image

wściekłością. Kiedy Stefano rozciął sobie szyję, aby napoić Elenę, Damon 

zazgrzytał  zębami.  Miał   ochotę  krzyczeć,  że   kiedyś  ta  dziewczyna  mogła 

należeć do niego, kiedy mógł wypić całą jej krew, a ona umarłaby szczęśliwa 

w jego ramionach, albo uczynić ją sobie posłuszną i dać jej rozkosz swojej 

krwi.

Którą obecnie dawał jej Stefano.

To   było   najgorsze.   W   zimnej   furii   wbijał   paznokcie   we   wnętrze   dłoni, 

patrząc, jak Elena owinęła się wokół Stefano jak długi, pełen gracji wąż i 

przywarła ustami do jego szyi. Stefano miał zamknięte oczy, odchylił głowę, 

kierując twarz ku gwiazdom.

Na miłość wszystkich demonów w piekle, czy oni nie mogliby już z tym 

skończyć?

Wtedy zauważył, że nie jest sam na swoim wygodnym drzewie.

Było tam coś jeszcze, siedziało spokojnie na gałęzi obok niego. Więcej niż 

jedno. Stworzenia widocznie pojawiły  się tam, gdy był pochłonięty  sceną 

miłosną   i   własnym   gniewem.   Niemniej,   jeżeli   udało   im   się   go   podejść, 

musiały być naprawdę, naprawdę dobre. Nikomu się to nie udało od dwóch 

stuleci. Może nawet trzech.

Zaskoczyło go to tak bardzo, że z wrażenia ześlizgnął się z gałęzi.

Natychmiast pochwyciło go jakieś długie, smukłe ramię. Gdy spojrzał w górę, 

zobaczył parę złotych, śmiejących się oczu.

background image

Kim ty jesteś do diabła? - zapytał. Nie obawiał się, że podniebni kochankowie 

usłyszą echo jego myśli. Nic, może poza smokiem lub bombą atomową, nie 

zwróciłoby teraz ich uwagi.

Jestem   piekielnym   Shinichi,   odpowiedział   chłopiec.   Miał   najdziwniejsze 

włosy, jakie Damon kiedykolwiek widział. Były gładkie, błyszczące i czarne, 

z   końcówkami   zabarwionymi   na   ciemnoczerwone   To   nie   był   jednak 

normalny kolor, wyglądał raczej jak żywy płomień otaczający jego głowę i 

kark. Dodawał wiarygodności sposobowi, w jaki się przedstawił: „piekielny 

Shinichi”. Chłopiec był bardzo przekonujący w roli diabła.

Z drugiej strony miał niewinne, złociste oczy anioła.

Większość ludzi nazywa mnie po prostu Shinichi, dodał, ale błysk w jego 

oczach mówił, że to miał być żart. Teraz znasz moje imię, a kim ty jesteś?

Damon patrzył na niego w milczeniu.

background image

ROZDZIAŁ 14

Elena obudziła się następnego ranka w wąskim łóżku Stefano. Uświadomiła 

to sobie, zanim całkiem się rozbudziła. Mam nadzieję, że usprawiedliwiłam 

się wczoraj jakoś sensownie przed ciocią Judith, pomyślała. Wczoraj - to 

pojęcie wydało jej się niezbyt jasne. O czym śniła, że to przebudzenie wydało 

jej się tak dziwne? Nie pamiętała. Rany, nic nie pamiętała!

Aż nagle przypomniała sobie wszystko.

Podniosła się z impetem, który wystrzeliłby ją w powietrze, gdyby zrobiła to 

poprzedniego dnia. Zaczęła nerwowo przetrząsać wspomnienia.

Światło dnia. Przypomniała sobie światło, w którym stała - bez pierścienia na 

palcu. Spojrzała na obie dłonie. Nie ma pierścienia. Okno było odsłonięte i 

słońce świeciło prosto na nią, ale nie czuła bólu. To niemożliwe. Wiedziała, 

pamiętała,   miała   to   wyryte   w   każdej   komórce   swojego   ciała,   że   światło 

słoneczne   zabija.   Nauczyła  się   tego,   gdy   raz   tylko   na   moment   wystawiła 

nieosłoniętą dłoń na żer słonecznych promieni. Nigdy nie zapomni tego bólu. 

Myślała też, że nigdy nie zapomni, że nie wolno jej nigdzie ruszać się bez 

pierścienia na palcu - pierścienia, który sam w sobie był piękny, ale jeszcze 

piękniejszy dzięki swej ochronnej mocy. Bez tego mogłaby...

Och.

Och!

Ale przecież to już się stało, prawda?

Umarła.

background image

Nie tylko wtedy, gdy została przemieniona w wampira, ale umarła naprawdę i 

ostatecznie.   Odeszła   do   krainy,   z   której   nikt   nie   wraca.   W   jej   własnym 

przekonaniu powinna była rozpaść się na miliony atomów albo trafić prosto 

do piekła.

Ale   nic   takiego   się   nie   stało.   Śniła   o   jakichś   osobach,   które   dawały   jej 

rodzicielskie rady, i o tym, że bardzo chciała pomóc ludziom, których nagle 

tak dużo łatwiej było zrozumieć. Szkolny łobuziak? Nagle widziała, jak jego 

ojciec alkoholik noc w noc wyładowuje na nim swoją frustrację i gniew. Ta 

dziewczyna, która nigdy nie odrabiała zadania domowego? Musiała wyżywić 

troje młodszego rodzeństwa, podczas gdy jej matka cały dzień nie wstawała z 

kanapy. To zajmowało cały jej czas. Każde zachowanie, dobre czy złe, miało 

swoje przyczyny, które teraz dostrzegała.

Komunikowała się też z ludźmi poprzez ich sny. A potem w Fell's Church 

pojawiła   się   jedna   z   pradawnych   istot.   Wszystko,   co   mogła   zrobić,   to 

przeciwstawić jej się w snach i nie uciec. Ludzie musieli zwrócić się o pomoc 

do   Stefano   -   i   Damon   został   również   wezwany   przez   przypadek.   Elena 

pomagała im, jak tylko mogła, nawet kiedy było to już nie do zniesienia, bo 

pradawne istoty wiedzą, jak działa miłość i jak manipulować ludźmi. I jak 

sprawić,   by   ich   wrogowie   robili   to,   czego   one   chcą.   Ale   walczyli   z   tym 

wrogiem i wygrali. A Elena, próbując uleczyć śmiertelne rany Stefano, w 

jakiś sposób w końcu stała się znowu śmiertelna: obudziła się naga, leżąc na 

ziemi w Starym Lesie, przykryta kurtką Damona, który zniknął, nie czekając 

na podziękowanie.

background image

Przebudziły się wtedy najprostsze rzeczy: jej zmysły, jej serce, ale nie jej 

umysł. Stefano był dla niej taki dobry.

- A teraz? Kim jestem? - zapytała na głos, przyglądając się swoim dłoniom, 

swojemu ciału, posłusznemu siłom grawitacji. Powiedziała przecież, że dla 

Stefano wyrzeknie się nawet latania. Ktoś widać trzymał ją za słowo.

- Jesteś piękna - odpowiedział jej ukochany, nie poruszając się, pogrążony 

jeszcze w półśnie. Po ułamku sekundy podniósł się gwałtownie. - Ty mówisz!

- Wiem o tym.

- Do rzeczy!

- Dziękuję serdecznie.

- Całymi zdaniami!

- Zauważyłam.

- Proszę, powiedz coś dłuższego - nalegał Stefano, jakby nie wierzył w to, co 

słyszy.

- Chyba za wiele zadawałeś się z moimi przyjaciółmi. Twoja prośba zdradza 

zuchwałość Bonnie, uprzejmość Matta i dociekliwość Meredith.

- Eleno, to ty!

Zamiast kontynuować ten śmieszny dialog, odpowiadając „Stefano, to ja!”, 

Elena zamilkła i się zamyśliła. Powoli wstała z łóżka. Stefano pospiesznie 

odwrócił wzrok i podał jej szlafrok. Stefano? Stefano?

background image

Cisza.

Kiedy obrócił się po odpowiednio długiej chwili, zobaczył, że Elena klęczy 

na   podłodze,   w   promieniach   słońca   wpadających   przez   okno,   trzymając 

szlafrok w rękach.

- Elena?  - Wiedziała, że wydawała mu  się teraz bardzo młodym aniołem 

pogrążonym w medytacji.

- Stefano.

- Ty płaczesz.

- Znowu jestem człowiekiem. Niczym mniej i niczym więcej. Zdaje się, że 

potrzebowałam po prostu kilku dni, żeby tak się stało.

Spojrzała mu w oczy. Były zawsze zielone. Jak szmaragdy podświetlone od 

tyłu. Jak letni liść oglądany pod słońce.

Potrafię czytać w twoich myślach.

- Ale ja nie potrafię czytać w twoich, Stefano. Chwytam tylko ogólny sens, a i 

tego nie jestem pewna... nie możemy na to liczyć.

Eleno, mam w tym pokoju wszystko, czego potrzebuję. Usiądź koło mnie, a 

będę mógł powiedzieć, że wszystko, czego potrzebuję, jest na tym łóżku.

Nie usiadła koło niego, ale wstała i rzuciła mu się w ramiona.

- Wciąż jestem bardzo młoda - wyszeptała, obejmując go mocno. - A jeżeli 

liczyć dni, to nie było za wiele takich...

background image

- Ja wciąż jestem dla ciebie zdecydowanie za stary. Ale móc na ciebie patrzeć 

i widzieć, że ty patrzysz na mnie...

- Powiedz, że będziesz mnie zawsze kochał.

- Będę cię zawsze kochał.

- Cokolwiek się stanie.

- Eleno, Eleno, kochałem cię jako śmiertelną dziewczynę, jako wampira, jako 

ducha, jako dziecko podobne do anioła. Teraz znów kocham cię jako ludzką 

istotę.

- Obiecaj, że będziemy razem.

- Będziemy razem.

- Nie. Stefano, to ja. - Dotknęła czoła, jakby chciała podkreślić, że za piękną 

twarzą kryje się żywy i błyskotliwy umysł. - Znam cię. Nawet jeżeli nie mogę 

czytać w twoich myślach, potrafię czytać z twojej twarzy. Twoje dawne lęki 

wróciły, prawda?

Odwrócił wzrok.

- Nigdy cię nie opuszczę.

- Ani na jeden dzień? Ani na chwilę?

Zawahał   się   przez   chwilę   i   spojrzał   znowu   na   nią.   Jeżeli   tego   naprawdę 

chcesz. Nie opuszczę cię, nawet na chwilę. Teraz przesyłał jej swoje myśli, 

wiedziała o tym, bo mogła je usłyszeć.

background image

- Uwalniam cię od wszystkich obietnic.

- Eleno, ale one są szczere.

- Wiem. Ale kiedy już odejdziesz, chcę żebyś miał czyste sumienie.

Nawet   bez   nadnaturalnych   zdolności   potrafiła   odczytać   z   twarzy   Stefano 

każdy   niuans   jego   myśli:   Kaprysy.   W   końcu,   dopiero   się   obudziła.   Jest 

oszołomiona. Elenie nie zależało na tym, żeby którekolwiek z nich było mniej 

oszołomione. To dlatego ugryzła go lekko w podbródek, dlatego go całowała. 

Z pewnością, pomyślała, jedno z nas jest oszołomione...

Czas wydawał się rozciągać tak bardzo, że w końcu się zatrzymał. Wszelkie 

oszołomienie zniknęło, wszystko stało się absolutnie jasne. Elena wiedziała, 

że Stefano wie, czego ona pragnie, i że chciał zrobić wszystko, o co ona go 

poprosi.

Bonnie   wpatrywała   się   w   cyfry   na   ekranie   swojego   telefonu.   Dzwonił 

Stefano. Nerwowo przeczesała palcami włosy i odebrała.

To nie był Stefano, ale Elena. Bonnie zaczęła chichotać i mówić jej, żeby nie 

bawiła się zabawkami Stefano, bo one przeznaczone są dla dorosłych... aż w 

końcu do niej dotarło.

- Elena?

- Czy za każdym razem będę to słyszeć? Czy tylko od najbliższych mi osób?

- Elena?

background image

- Elena. Całkiem przebudzona - wtrącił Stefano, pojawiając się na ekranie. 

-Jak tylko wstaliśmy, postanowiliśmy zadzwonić...

- Ele... ale jest południe! -wypaliła Bonnie.

- Byliśmy zajęci paroma drobnymi sprawami - wyjaśniła Elena. Czyż to nie 

było cudowne, słyszeć, jak to mówi! Półniewinnie i z wielkim zadowoleniem 

z siebie, sprawiając, że masz ochotę objąć ją i błagać o wszystkie szczegóły.

- Elena. - Bonnie wciąż nie mogła się otrząsnąć. Oparła się o ścianę, a potem 

osunęła na podłogę. Z jej oczu pociekły łzy. - Elena, oni powiedzieli, że 

musisz opuścić Fell's Church. Odjedziesz?

Tym razem to Elena była w szoku.

- Co powiedzieli?

- Ze ty i Stefano musicie stąd odejść na zawsze.

- Nigdy w życiu!

- Kochanie moje... - zaczął Stefano, ale nagle przerwał i tylko otwierał i 

zamykał usta, nie mogąc wykrztusić ani słowa.

Bonnie   przyglądała   mu   się.   To   się   zdarzyło   poza   widokiem   kamery,   ale 

mogłaby przysiąc, że „kochanie” właśnie uderzyło Stefano łokciem w brzuch.

- Spotykamy się o drugiej? - zapytała Elena.

Bonnie wróciła do rzeczywistości. Elena nigdy nie dawała nikomu czasu na 

zastanowienie.

background image

- Jasne!

Elena - Meredith oddychała ciężko. - Elena! Elena!

- Meredith. Nie zmuszaj mnie do płaczu, ta bluzka jest z czystego jedwabiu!

- Bo to jest moje sari z czystego jedwabiu! Elena wyglądała niewinnie jak 

anioł.

- Wiesz, Meredith, chyba sporo urosłam ostatnio...

- Jeżeli chcesz powiedzieć „więc tak naprawdę na mnie leży lepiej” - w głosie 

Meredith słychać było groźbę - to ostrzegam Cię, Eleno Gilbert... - Przerwała 

i obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a potem płaczem. -Weź je sobie! 

Weź ją!

-   Stefano?   -   Matt   potrząsnął   telefonem,   najpierw   delikatnie,   potem   dużo 

mocniej. - Nie widzę... - Przerwał i głośno przełknął ślinę. - E - le - na? - 

wykrztusił powoli, robiąc przerwę po każdej sylabie.

-   Tak,   Matt.  Wróciłam.   Tu  już   wszystko   w  normie.  -Przyłożyła palec   do 

czoła. - Spotkasz się z nami?

Matt nachylił się nad swoim nowym, niemal sprawnym samochodem.

- Dzięki Bogu, dzięki Bogu - powtarzał.

- Matt? Nie widzę cię. Wszystko w porządku? - On chyba zemdlał.

- Matt? - wtrącił Stefano. - Elena naprawdę chce cię zobaczyć.

background image

- Tak, tak. - Matt podniósł głowę i spojrzał w telefon, wciąż mrugając z 

niedowierzaniem. - Elena, Elena...

- Tak mi przykro, Matt. Nie musisz przychodzić... Matt zaśmiał się krótko.

- Czy to na pewno Elena?

Ten uśmiech Eleny złamał już niejedno serce.

- W takim razie, panie Honeycutt, nalegam, żeby spotkał się pan z nami w 

wiadomym miejscu o drugiej. Czy to brzmi bardziej jak Elena?

- Prawie ci się udało. Władczy styl dawnej Eleny. -Teatralnie odkaszlnął i 

pociągnął   nosem.   -   Przepraszam,   jestem   trochę   przeziębiony.   A   może   to 

alergia.

- Nie wygłupiaj się, Matt. Zachowujesz się jak dziecko. Ja zresztą też. Tak 

samo   jak   Bonnie   i   Meredith,   kiedy   do   nich   dzwoniłam.   Ja   płakałam   już 

prawie   cały   dzień,   więc   muszę   się   naprawdę   pospieszyć,   żeby   zdążyć   z 

piknikiem. Meredith przyjedzie po ciebie. Weź coś do jedzenia albo picia. Pa!

Elena odłożyła telefon, oddychając ciężko.

- To nie było łatwe.

- On wciąż cię kocha.

- Wolałby, żebym została dzieckiem do końca życia?

- Może podobał mu się sposób, w jaki się witałaś i żegnałaś.

- Nie drocz się ze mną.

background image

- Nigdy w życiu - odpowiedział łagodnie Stefano. A potem chwycił jej dłoń. - 

Chodź, pójdziemy na zakupy. Potrzebujesz samochodu.

Pociągnął ją za rękę. Elena nagle wystrzeliła do góry tak gwałtownie, że 

musiał ją przytrzymać, żeby nie uderzyła o sufit.

- Myślałem, że podlegasz już siłom grawitacji!

- Ja też! Co mam zrobić?

- Spróbuj pomyśleć o poważnych, trudnych sprawach.

- A jeżeli to nie pomoże?

- Kupimy ci kotwicę!

O drugiej Stefano i Elena dotarli na cmentarz nowym czerwonym jaguarem. 

Elena owinęła głowę szalem, który ukrywał jej włosy i dolną połowę twarzy. 

Do tego włożyła ciemne okulary i czarne koronkowe rękawiczki, które w 

młodości   nosiła   pani   Flowers.   Meredith   uznała,   że   wygląda   niezwykle 

malowniczo w tym wszystkim, w jej fioletowym sari i dżinsach. Razem z 

Bonnie   rozłożyły   przed   chwilą   koc,   a   mrówki   zdążyły   już   skosztować 

kanapek, winogron i dietetycznej sałatki z makaronu.

Elena opowiedziała o tym, jak obudziła się tego ranka. Ilość pocałunków i 

uścisków,   które   następnie   wymieniły   z   dziewczynami,   była   trudna   do 

zniesienia dla męskiej części towarzystwa.

- Chcesz rozejrzeć się po lasach w tej okolicy? Sprawdzić, czy są tam malaki? 

- zapytał Matt Stefano.

background image

- Lepiej, żeby ich nie było. Jeżeli las tak daleko od miejsca waszego wypadku 

też jest nawiedzony...

- To nie jest dobrze?

- To jest bardzo źle.

Mieli już odejść w stronę lasu, kiedy Elena ich zatrzymała.

- Przestańcie już być tacy męscy i opanowani - dodała. - Tłumienie uczuć nie 

jest dobre. Wyrażanie ich jest dużo zdrowsze.

- Słuchaj, jesteście twardsze, niż myślałem - odpowiedział Stefano. - Piknik 

na cmentarzu?

-   Elenę   często   można   było   tu   zastać   -   wyjaśniła   Bonnie,   wskazując   na 

pobliski nagrobek nacią selera.

- To grób moich rodziców. Po wypadku zawsze czułam się bliżej nich tutaj 

niż gdziekolwiek indziej. Przychodziłam tu, kiedy było mi źle albo kiedy 

potrzebowałam odpowiedzi.

- Dostawałaś je? - zapytał Matt, wyciągając korniszona ze słoika i podając 

słoik dalej.

- Wciąż nie jestem pewna. - Elena zdjęła okulary, szal i rękawiczki. - Ale 

zawsze czułam się lepiej po przyjściu tutaj. Dlaczego pytasz? Potrzebujesz 

jakiejś odpowiedzi?

- Tak, właściwie tak - powiedział Matt ku powszechnemu zaskoczeniu. Gdy 

zauważył,   że   znalazł   się   w   ten   sposób   w   centrum   uwagi,   zarumienił   się. 

background image

Bonnie obróciła się w jego stronę, Meredith i Elena, które leżały oparte na 

łokciach,   usiadły.  Stefano,   który   stał   obok,   oparty   o   jeden   z   grobowców, 

przykucnął.

- Jakiej, Matt?

-   Chciałam   powiedzieć,   że   nie   wyglądasz   dzisiaj   za   dobrze   -   wtrąciła 

zatroskana Bonnie.

- Dzięki - odparował kwaśno.

W wielkich brązowych oczach pojawiły się łzy.

- Nie miałam na myśli...

Ale nie zdążyła skończyć. Meredith i Elena objęły ją, przysuwając się blisko i 

tworząc przyjacielska falangę. Przekaz był jasny: każdy, kto zadziera z jedną 

z nich, będzie miał do czynienia ze wszystkimi trzema.

Meredith uniosła brew.

- Sarkazm zamiast uprzejmości? Nie takiego Matta znałam.

-   Bonnie   tylko   chciała   być   miła   -   wyjaśniła   Elena.   -   To   nie   była   ładna 

odpowiedź.

- Dobrze, dobrze! Przepraszam. Bonnie, naprawdę przepraszam. - Zwrócił się 

do niej zawstydzony. - Nie powinienem był tak zareagować. Wiem, że nie 

miałaś nic złego na myśli. Ja... ja po prostu nie wiem już, co mówię i robię. W 

każdym razie, chcecie się dowiedzieć, o co mi chodzi, czy nie?

Wszyscy chcieli.

background image

-   Dobra,   już   mówię.   Poszedłem   dzisiaj   rano   odwiedzić   Jima   Bryce'a. 

Pamiętacie go?

-   Jasne.   Chodziłam   z   nim   kiedyś.   Kapitan   drużyny   koszykarskiej.   Miły 

chłopak. Trochę za młody, ale... -Meredith wzruszyła ramionami.

-   Jim   jest   w   porządku.   -   Matt   przełknął   ślinę.   -   Po   prostu.   ..   nie   chcę 

plotkować czy coś...

- Mów! - Trzy dziewczyny rozkazały mu chórem. Matt się skulił.

- Dobrze, dobrze! Miałem tam być o dziesiątej, ale byłem trochę wcześniej i 

zastałem Caroline. Właśnie wychodziła.

Dziewczyny wstrzymały oddech. Stefano spojrzał na Matta badawczo.

- Masz na myśli, że spędziła u niego noc?

- Stefano! - zaczęła Bonnie. - Nie tak działają płotki. Nie możesz mówić tak 

otwarcie...

- Nie - przerwała jej Elena. - Niech Matt odpowie. Pamiętam dość z ostatnich 

dni, żeby się niepokoić o Caroline.

- Rzeczywiście są poważne powody - dodał Stefano. Meredith skinęła głową.

- To nie jest plotka. To jest bardzo ważna informacja.

- W porządku - ciągnął Matt. - Tak właśnie pomyślałem. Jim powiedział, że 

przyszła wcześniej, żeby zobaczyć się z jego młodszą siostrą. Ale Tamra ma 

tylko piętnaście lat. Poza tym zarumienił się strasznie, jak o tym mówił.

background image

Bonnie, Elena, Meredith i Stefano wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Caroline zawsze była... no, wiecie... - pierwsza skomentowała Bonnie.

- Ale nigdy nie słyszałam, żeby chociaż spojrzała na Jima - odpowiedziała 

Meredith.

Spojrzeli na Elenę, jakby spodziewali się, że wyjaśni im wszystko.

- Nie widzę żadnego powodu, żeby odwiedzała Tamrę. - Pokręciła głową i 

zwróciła się do Matta. - Poza tym nie skończyłeś. Co jeszcze się stało?

- Coś więcej się stało? Pokazała swoją bieliznę? -Bonnie roześmiała się, ale 

natychmiast przestała, gdy zobaczyła rumieniec na twarzy Matta. - No, Matt, 

nam możesz wszystko powiedzieć.

Chłopak wziął głęboki oddech i zamknął oczy.

- No więc tak, kiedy Caroline wychodziła, to... to chyba postanowiła mnie 

poderwać.

- Co zrobiła?

- Nigdy...

- Co dokładnie zrobiła? - nalegała Elena.

- Kiedy Jim myślał, że ona już poszła, zszedł do garażu po piłkę. A wtedy 

Caroline   nagle   wróciła   i   powiedziała...   Zresztą   nieważne,   co   powiedziała. 

Chodziło   o   to,   że   woli   futbol   od   koszykówki   i   czy   ja   zamierzam   być 

sportowcem.

background image

- I co ty na to? - Bonnie była wyraźnie zafascynowana.

- Nic. Tylko się na nią patrzyłem.

- I potem Jim wrócił? - podpowiedziała Meredith.

- Nie. Caroline odeszła, rzucając mi na pożegnanie spojrzenie, po którym 

było jasne, co miała na myśli. A potem przyszła Tami. - Twarz Matta była już 

purpurowa.   -A   potem...   nie   wiem,   jak   to   powiedzieć.   Może   Caroline 

powiedziała jej coś o mnie, żeby ją do tego skłonić, bo ona...

-   Matt.   -   Stefano   odezwał   się   po   raz   pierwszy,   odkąd   zaczęli   ten   temat. 

Pochylił się do przodu i mówił cicho i powoli. - Nie pytamy dlatego, że 

chcemy posłuchać plotek. Chcemy się dowiedzieć, czy w Fell's Church dzieje 

się coś naprawdę złego. Więc, proszę, powiedz nam, co się stało.

background image

ROZDZIAŁ 15

Matt pokiwał głową, ale zarumienił się aż po nasadę włosów.

- Tami... objęła mnie...

Urwał, a reszta zamarła w milczącym oczekiwaniu.

- Matt, czy masz na myśli, że cię uściskała? - zapytała w końcu Meredith. - 

Tak   po   koleżeńsku?   Czy...   -Nie   skończyła   pytania,   bo   Matt   zaczął 

gwałtownie kręcić głową.

- To nie był niewinny uścisk. Byliśmy sami, staliśmy w drzwiach i ona... No, 

nie mogłem w to uwierzyć. Ona ma tylko piętnaście lat, a zachowywała się 

jak   dorosła   kobieta.   To   znaczy...   nie,   żeby   dorosła   kobieta   kiedykolwiek 

zrobiła mi coś takiego.

Na jego twarzy zakłopotanie mieszało się wyraźną ulgą, że pozbył się tego 

ciężaru. Spojrzał po kolei na każdego ze swoich przyjaciół.

- No i co o tym myślicie? Czy to tylko przypadek, że Caroline tam była? Czy 

może coś powiedziała Tami?

- To nie przypadek - odpowiedziała bez wahania Elena. - To byłoby zbyt 

niewiarygodne: najpierw Caroline składa ci jakieś propozycje, a potem Tami 

zachowuje   się   w   ten   sposób.   Znam...   znałam   ją.   To   miła,   grzeczna 

dziewczynka. A przynajmniej była taka.

- Wciąż jest - dodała Meredith. - Mówiłam wam, spotykałam się kiedyś z 

Jimem. To naprawdę miłe dziecko, ani trochę nie za bardzo dojrzałe jak na 

swój   wiek.   Nie   sądzę,   żeby   normalnie   mogła   zrobić   cokolwiek 

background image

niestosownego, chyba że... - Przerwała i zapatrzyła się w przestrzeń, po czym 

wzruszyła ramionami, nie kończąc zdania.

Bonnie wyglądała na poważnie zatroskaną.

- Ale musimy coś z tym zrobić - powiedziała. - Co jeśli zachowa się tak 

wobec chłopaka, który nie jest tak uprzejmy i nieśmiały jak Matt? To się 

może dla niej źle skończyć.

- W tym cały problem. - Matt znowu poczerwieniał. -To znaczy, to dość 

skomplikowane... Gdyby to była jakaś inna dziewczyna, z którą umówiłbym 

się na randkę... Nie żebym chodził na randki - dodał szybko, spoglądając na 

Elenę.

- Ale powinieneś - odpowiedziała z naciskiem. - Matt, nie oczekuję od ciebie 

wierności na wieki. Nic nie ucieszyłoby mnie tak, jak widok ciebie z jakąś 

fajną dziewczyną. -Jakby przypadkiem, rzuciła spojrzenie w stronę Bonnie, 

która właśnie z wielkim zaangażowaniem gryzła nać selera.

- Stefano, tylko ty możesz nam powiedzieć, co mamy zrobić.

Stefano zmarszczył brwi.

- Nie mam pojęcia. Na razie za mało wiemy, żeby coś wnioskować.

- Więc co, będziemy czekać, co dalej zrobi Caroline? Albo Tami? - zapytała 

Meredith.

- Nie będziemy czekać. Musimy się dowiedzieć więcej. Powinniście mieć na 

nie oko, a ja spróbuję znaleźć jakieś wyjaśnienie.

background image

- Cholera! -Elena uderzyła pięścią o ziemię. - Prawie... - Przerwała nagle, 

czując na sobie zdumione spojrzenia przyjaciół. Bonnie z wrażenia upuściła 

seler,   a   Matt   zakrztusił   się   colą.   Nawet   Meredith   i   Stefano   nie   ukrywali 

zdziwienia. - Co?

Meredith pierwsza odzyskała mowę.

- Po prostu wczoraj... cóż, anioły nie klną.

- Czy tylko dlatego, że umarłam kilka razy, mam mówić „niech to kurczę 

kopnie” przez resztę życia? Nie ma mowy. Zamierzam być sobą, kimkolwiek 

jestem.

- Dobrze - zgodził się Stefano, całując ją w czubek głowy. Matt odwrócił 

wzrok. Elena tylko poklepała Stefano po ramieniu, ale w myślach przesłała 

mu głośne „kocham cię”. Wiedziała, że to usłyszy, nawet jeżeli jej nie uda się 

odczytać odpowiedzi. Udało jej się jednak - miała wrażenie, że wokół Stefano 

unosił się ciepły różany cień.

Czy to właśnie Bonnie nazywała aurą? Elena uświadomiła sobie, że przez 

cały dzień widziała wokół Stefano cień jasny, zimny, w kolorze zbliżonym do 

szmaragdu - o ile cień może być jasny. Teraz znów zieleń wracała, w miarę 

jak ustępował róż.

Rozejrzała   się   wokół,   przyglądając   się   pozostałym   przyjaciołom.   Bonnie 

również   otoczona   była  aurą  w   kilku   bladych odcieniach  różu.   Meredith  - 

głębokim, ciemnym fioletem. Matt - mocnym błękitem.

background image

Przypomniało jej to, że aż do wczoraj - czy tylko do wczoraj? - widziała tak 

wiele rzeczy, których nikt inny nie widział. W tym coś, co ją wystraszyło.

Co to było? Wracały do niej fragmenty obrazów - drobne szczegóły, same w 

sobie   dość   straszne.   To   mogło   być   małe   jak   paznokieć   albo   rozmiarów 

muskularnego ramienia. Ciało pokryte czymś jakby korą. Czułki jak u owada, 

ale było ich bardzo wiele, były długie i poruszały się bardzo szybko. Było w 

tym coś odrażającego, co zawsze czuła, myśląc o owadach. Więc to był jakiś 

robak.   Ale   robak   zbudowany   zupełnie   inaczej   niż   jakikolwiek,   którego 

widziała. Przypominał bardziej pijawkę albo kałamarnicę. Miał okrągły otwór 

gębowy, otoczony ostrymi zębami i bardzo wiele macek, które poruszały się 

w powietrzu jak bicze.

To   może   się   przyczepić   do   kogoś,   pomyślała.   Ale   miała   też   przerażające 

przeczucie, że może zrobić dużo więcej.

Może stać się przezroczyste i wniknąć do wnętrza ciebie, a ty nie poczujesz 

nic poza ukłuciem.

I co się wtedy stanie?

Zwróciła się do Bonnie.

- Czy sądzisz, że gdybym pokazała ci, jak coś wygląda, to potrafiłabyś to 

ponownie rozpoznać? Nie oczami...

- To zależy, jakie coś - odpowiedziała ostrożnie Bonnie. Elena spojrzała na 

Stefano, który nieznacznie skinął głową.

- Więc zamknij oczy - powiedziała.

background image

Bonnie usłuchała. Elena dotknęła palcami wskazującymi jej skroni, a kciuki 

położyła   delikatnie   na   jej   powiekach.   Próbowała   uruchomić   swoje   moce. 

Wczoraj było to takie proste, a dziś wydawało jej się, że próbuje skrzesać 

ogień, uderzając o siebie dwoma kamieniami.

W końcu poczuła iskrę. Bonnie odsunęła się gwałtownie i otworzyła szeroko 

oczy.

- Co to było? - zawołała, oddychając ciężko.

- To, co widziałam wczoraj.

- Gdzie?

- W ciele Damona - odpowiedziała Elena powoli.

- Jak to? Czy on nad tym panował? Czy... czy... -Bonnie urwała, a jej oczy 

stały się jeszcze większe.

Elena dokończyła za nią.

- Czy to coś panowało nad nim? Nie wiem. Ale jedno, co wiem prawie na 

pewno,   to   to,   że   był   pod   wpływem   malaka,   kiedy   zignorował   twoje 

wezwanie.

- Pytanie brzmi: jeżeli nie Damon, to co kontrolowało tę istotę? - Stefano 

podniósł się niespokojnie. - Zobaczyłem obraz, który ci pokazała Elena. To 

nie jest coś, co ma własny umysł. Ktoś musi to kontrolować z zewnątrz.

- Na przykład inny  wampir? - zapytała cicho Meredith. Stefano wzruszył 

ramionami.

background image

-  Wampiry  zwykle je ignorują,  bo potrafią same  zdobyć wszystko,  czego 

pragną. To musiała być bardzo potężna istota, skoro udało jej się użyć malaka 

do opanowania wampira. Potężna i zła.

- Ci tam - powiedział Damon ze swojego miejsca na gałęzi dębu - to właśnie 

oni. Mój młodszy brat i jego... przyjaciele.

-  Cudownie  - szepnął  Shinichi.  Usadowił  się na gałęzi  z jeszcze większą 

gracją  i  nonszalancją  niż  Damon.   Nawet   w   tym zakresie  rywalizowali   ze 

sobą. Damon zauważył, jak oczy Shinichiego zabłysły raz i drugi na widok 

Eleny i na wzmiankę o Tami.

- Nawet mi nie mów, że nie masz nic wspólnego z tymi dziewczynami - dodał 

Damon. - Od Caroline do Tamry i dalej, taki jest plan, co?

Shinichi   pokręcił   głową.   Wpatrywał   się   w   Elenę   i   zaczął   nucić   coś   pod 

nosem. Coś o policzkach jak płatki róż i włosach jak złoto.

- Z tymi dziewczynami bym nie próbował. - Damon uśmiechnął się, chociaż 

wcale nie żartował. Zmrużył oczy. - To prawda, że wyglądają na mniej więcej 

równie mocne jak mokry papier toaletowy. Ale są dużo silniejsze, niż byś się 

spodziewał. Zwłaszcza jeżeli jedna z nich jest w niebezpieczeństwie.

-   Mówiłem   ci   już,   że   to   nie   moja   robota   -   powiedział   Shinichi.   Po   raz 

pierwszy, odkąd się spotkali, wyglądał na zakłopotanego. - Ale możliwe, że 

znam sprawcę.

- Powiedz.

background image

-   Czy   wspominałem   o   mojej   młodszej   siostrze   bliźniaczce?   Ma   na   imię 

Misao. - Uśmiechnął się szeroko. - To znaczy „dziewica”.

Damon natychmiast poczuł, jak rośnie jego apetyt, ale zignorował to. Było 

mu zbyt wygodnie, żeby myśleć teraz o polowaniu. Poza tym nie był pewien, 

czy można polować na kitsune - duchy lisy - do których Shinichi twierdził, że 

należy.

-  Nie, nie wspominałeś  - powiedział  więc,  drapiąc  się  po karku.  Ślad  po 

ukąszeniu zniknął, ale wciąż odczuwał swędzenie. - Musiało ci wylecieć z 

głowy.

-   No   więc   ona   gdzieś   tu   jest.   Przybyła   tu   w   tym   czasie   co   ja,   kiedy 

zobaczyliśmy rozbłysk mocy, jaki nastąpił przy powrocie... Eleny.

Damon   był   pewien,   że   Shinichi   tylko   udawał   wahanie   przed 

wypowiedzeniem   imienia   Eleny.   Przechylił   głowę,   zrobił   minę   typu   „nie 

myśl, że mnie oszukasz” i słuchał dalej.

- Misao lubi gry - powiedział krótko Shinichi.

- Och, tak? Szachy, warcaby, karty?

Shinichi zakaszlał teatralnie, ale Damon zdołał dostrzec czerwony błysk w 

jego oku. On rzeczywiście jest nadopiekuńczy wobec niej, pomyślał. Posłał 

mu jeden ze swoich najjaśniejszych uśmiechów.

-   Kocham   ją   -   powiedział   młody   człowiek   z   czarnymi   włosami,   które 

wyglądały, jakby ich końcówki płonęły żywym ogniem. Tym razem w jego 

głosie słychać było otwartą groźbę.

background image

- Oczywiście - odpowiedział Damon ugodowym tonem. - To widać.

-   Ale,   cóż,   jej   gry   zwykle   kończą   się   zniszczeniem   jakiegoś   miasta. 

Ostatecznie. Nie od razu.

Damon wzruszył ramionami.

- Nikt nie będzie żałował tej zabitej dechami dziury. Oczywiście, najpierw ja 

zabiorę stąd moje dziewczyny.

- Teraz to w jego głosie pojawiło się ostrzeżenie.

- Jak sobie życzysz. - Shinichi wrócił do swojego normalnego, uległego tonu. 

-Jesteśmy   sojusznikami   i   dotrzymamy   umowy.   Inaczej   szkoda   by   było 

tracić... to wszystko.

- Znów spojrzał w stronę Eleny.

-   W   każdym   razie   nie   będziemy   dyskutować   o   tym   zgrzycie   z   twoimi 

malakami.   Czy   też   jej   malakami.   Jestem   pewien,   że   unicestwiłem 

przynajmniej trzy sztuki, ale jeżeli zobaczę jeszcze jednego, koniec naszej 

umowy. Nie chcesz mieć mnie za wroga, Shinichi. Uwierz mi.

Wyglądało na to, że na Shinichim zrobiło to wrażenie. Pokiwał grzecznie 

głową. Ale po chwili znów patrzył na Elenę i nucił swoją piosenkę o złotych 

włosach i mlecznobiałych ramionach.

- I chcę spotkać się z tą twoją Misao. Dla jej dobra.

- Wiem, że ona chce spotkać się z tobą. Jest teraz zajęta swoją intrygą, ale 

spróbuję ją oderwać na chwilę. - Shinichi przeciągnął się leniwie.

background image

Damon przyglądał mu się przez chwilę, po czym też się przeciągnął.

Shinichi uśmiechnął się na ten widok.

Damona   zdziwił   ten   uśmiech.   Zauważył,   że   za   każdym   razem,   gdy   się 

uśmiecha,   w   oczach   Shinichiego   pojawiają   się   dwa   małe   szkarłatne 

płomienie.

Ale   był   zdecydowanie   zbyt   zmęczony,   by   teraz   o   tym   myśleć.   Zbyt 

odprężony. Właściwie to czuł się senny...

-   Więc   będziemy   szukać   tych   malaków   u   dziewczyn   takich   jak   Tami   - 

zapytała Bonnie.

- Właśnie takich jak Tami - przytaknęła Elena.

- I myślisz - wtrąciła Meredith - że Tami przejęła to jakoś od Caroline.

- Tak. Wiem, wiem, pytanie brzmi: skąd to się wzięło u Caroline? Tego nie 

wiem. Ale nie wiem też, nikt z nas nie wie, co się z nią działo, kiedy została 

porwana przez Klausa i Tylera Smallwooda. Nie mamy pojęcia, co robiła 

przez ostatni tydzień, poza tym, że nie przestała nas nienawidzić.

Matt złapał się za głowę.

- I co potem zrobimy? Czuję się za to odpowiedzialny.

-   Nie.   Jimmy   jest   odpowiedzialny,   jeżeli   ktokolwiek.   Jeżeli   on...   wiecie, 

spędził   noc   z   Caroline,   a   potem   pozwolił   jej   opowiedzieć   o   tym   swojej 

piętnastoletniej  siostrze...  To  nie  czyni  go  jeszcze  winnym,  ale  na  pewno 

mógł być bardziej subtelny - powiedział Stefano.

background image

- I tu się mylisz - zaoponowała Meredith. - Matt, Bonnie, Elena i ja znamy 

Caroline od lat i wiemy, do czego ona jest zdolna. Jeżeli ktokolwiek jest 

odpowiedzialny za to, co się dzieje, to my. I chyba powinniśmy wyciągnąć z 

tego wnioski. Proponujemy, żebyśmy do niej pojechali.

- Popieram. - Bonnie westchnęła smutno. - Ale nie powiem, że nie mogę się 

doczekać. A jeżeli w niej nie siedzi jeden z tych malaków?

- To wtedy trzeba będzie zbadać sprawę - odpowiedziała Elena. - Musimy się 

dowiedzieć, kto stoi za tym wszystkim. To musi być ktoś wystarczająco silny, 

by wpływać na Damona.

- Cudownie. - Meredith miała ponurą minę. - A biorąc pod uwagę moc, jaka 

zbiera się pod tym miejscem, może to być w najgorszym razie... każdy w 

Fell's Church.

Pięćdziesiąt metrów na zachód i dziesięć do góry Damon próbował nie usnąć.

Shinichi   przeczesał   dłonią   włosy.   Spod   zmrużonych   powiek   uważnie 

przypatrywał się Damonowi.

Damon chciał być równie uważny, ale czuł się po prostu zbyt senny. Powoli 

powtórzył   gest   Shinichiego,   odsuwając   ze   swojego   czoła   kilka   czarnych 

kosmyków. Czuł, jak jego powieki stają się coraz cięższe. Shinichi wciąż się 

do niego uśmiechał.

- No to dobiliśmy targu - powiedział. - Misao i ja dostajemy miasto, a ty nie 

stajesz nam na drodze. Dostajemy prawa do linii mocy biegnących pod nami. 

Ty zabierasz stąd bezpiecznie swoje dziewczyny i... masz okazję do zemsty.

background image

- Na moim świątobliwym bracie i tym... tym Mutcie.

- Matcie - poprawił go Shinichi.

- Wszystko jedno. Nie pozwolę tylko, żeby coś stało się Elenie. Albo tej 

małej rudej wiedźmie.

- Ach, tak, słodka Bonnie. Nie wzgardziłbym taką jak ona, albo i dwiema.

Damon ziewnął.

-   Nie   ma   dwóch   takich,   gdziekolwiek   byś   szukał.   Jej   też   nie   pozwolę 

skrzywdzić.

- A co z tą wysoką, ciemnowłosą pięknością... Meredith?

Damon się obudził.

- Gdzie?

- Nie obawiaj się, nie idzie tu - uspokoił go Shinichi. - Co ma się z nią stać?

- Och. - Damon się rozluźnił. - Niech idzie swoją drogą. Byle z dala ode 

mnie.

Shinichi również oparł się wygodniej.

- Z twoim bratem nie będzie problemu. Więc zostaje tylko ten chłopak na 

dole. - Ton, jakim to powiedział, nie zapowiadał dla Matta niczego dobrego.

- Tak. Ale mój brat... - Damon już niemal zasnął, dokładnie w takiej pozycji, 

jaką przyjął Shinichi.

- Mówiłem ci, z nim nie będzie problemu.

background image

- Mhm. To znaczy, dobrze.

- Więc umowa stoi?

- Mhm.

- Tak?

- Tak.

- Doskonale.

Tym razem Damon już nie odpowiedział. Spał. Śniło mu się, że anielsko złote 

oczy Shinichiego otworzyły się szeroko, żeby uważnie mu się przyjrzeć.

- Damon - usłyszał swoje imię, ale w jego śnie otwarcie oczu okazało się 

bardzo trudne. Zresztą i tak widział dobrze bez tego.

W jego śnie Shinichi pochylił się nad nim, przysuwając swoją twarz do jego 

tak   blisko,   że   ich   aury   zmieszały   się,   podobnie   jak   zmieszałyby   się   ich 

oddechy, gdyby tylko Damon oddychał. Shinichi przyglądał mu się bardzo 

długo,   jakby   sprawdzał   jego   aurę,   ale   Damon   wiedział,   że   dla   nikogo   z 

zewnątrz nie mogła ona być teraz zauważalna. Shinichi pozostał tak jednak 

przez chwilę, przyglądając się uważnie rysom jego bladej twarzy.

W końcu sięgnął ręką za jego głowę i dotknął miejsca po ukąszeniu komara.

-   Dobrze   ci   idzie,   co?   -   powiedział   do   czegoś,   czego   Damon   nie   mógł 

zobaczyć. Do czegoś wewnątrz niego. -Prawie udało ci się pokonać jego silną 

wolę, prawda?

background image

Shinichi   siedział   przez   chwilę   w   milczeniu,   jakby   obserwował   kwitnące 

wiśnie, po czym zamknął oczy.

- Myślę - wyszeptał - że spróbujemy tego już niedługo. Bardzo niedługo. Ale 

najpierw musimy zdobyć jego zaufanie i pozbyć się jego rywala. Musi zostać 

taki,   jak   jest,   wściekły,   próżny,   niezrównoważony.   Musi   ciągle   myśleć   o 

Stefano,   o   swojej   nienawiści   do   Stefano,   który   zabrał   mu   jego   anioła.   Ja 

tymczasem zajmę się, czym trzeba. Potem zwrócił się do Damona.

- Sojusznicy, tak! - Zaśmiał się. - Nie, kiedy mam dostęp do twojej duszy. 

Czujesz, do czego mógłbym cię zmusić...

- Ale teraz - mówił znowu do czegoś wewnątrz Damona - mała uczta, żebyś 

urósł większy i silniejszy.

We śnie Shinichi odchylił się i ruchem ręki przywołał niewidoczne wcześniej 

malaki,   żeby   wdrapały   się   na   drzewo.   Zakradły   się   za   głowę   Damona   i 

ukradkiem wślizgnęły do niego, pojedynczo, przez jakąś ranę, o której nie 

wiedział, że ją ma. Wrażenie, jakie wywoływały ich miękkie, galaretowate 

ciała, było niemal nie do zniesienia...

Shinichi znowu zaczął śpiewać.

We śnie Damon był wściekły. Nie z powodu tej historii z malakami. To było 

zbyt absurdalne. Był wściekły, bo wiedział, że Shinichi ze snu obserwuje 

Elenę,   która   pakuje   resztki   pikniku.   Obsesyjnie   śledzi   każdy   jej   ruch, 

śpiewając swoją piosenkę o pięknej dziewczynie.

background image

- Niezwykła kobieta ta twoja Elena - powiedział Shinichi. - Jeżeli przeżyje, to 

będzie moja na jedną noc, a może na kilka. - Delikatnie odsunął z czoła 

Damona kosmyk włosów. - Niewiarygodna aura, nie sądzisz? Dołożę starań, 

aby umarła pięknie.

Damon jednak pogrążony był w jednym z tych snów, w których nie można 

się ani poruszyć, ani odezwać.

Tymczasem sfora malaków nie przestawała wspinać się na drzewo i wpełzać 

przez   kark   do   duszy   Damona.   Jeden,   drugi,   trzeci,   dziesiąty,   dwudziesty. 

Ciągle ich przybywało.

A Damon nie mógł się obudzić, chociaż czuł, że ze Starego Lasu nadciąga ich 

jeszcze więcej. Nie były ani martwe, ani żywe, nie miały płci, były tylko 

kapsułami mocy, która pomoże Shinichiemu kontrolować umysł Damona z 

daleka.

Shinichi przyglądał się błyszczącemu szeregowi swoich sług. Wciąż śpiewał.

Damonowi śniło się, że słyszy słowo „zapomnij” szeptane przez setki głosów. 

A kiedy próbował sobie przypomnieć, o czym ma zapomnieć, ucichły.

Obudził się na drzewie sam. Całe jego ciało przeszywał ból.

background image

ROZDZIAŁ 16

Stefano   zaskoczyła   pani   Flowers,   która   czekała   na   nich,   kiedy   wrócili   z 

pikniku. Tym bardziej że miała im do powiedzenia coś, co nie dotyczyło jej 

ogródka.

- Na górze jest wiadomość dla ciebie - powiedziała, kiwając głową w stronę 

klatki   schodowej.   -   Przyniósł   ją   jakiś   ciemnowłosy   młodzieniec,   trochę 

podobny   do   ciebie.   Nic   nie   chciał   mi   powiedzieć.   Zapytał   tylko,   gdzie 

zostawić wiadomość.

- Ciemnowłosy młodzieniec? Damon? - zapytała Elena.

Stefano pokręcił głową.

- Czego on może chcieć?

Zostawił   Elenę   z   panią   Flowers   i   pobiegł   na   górę.   Pod   drzwiami   znalazł 

kolorową kartkę „Myślę o Tobie”, bez koperty. Stefano znał swojego brata na 

tyle dobrze, żeby wiedzieć, że na pewno za nią nie zapłacił - a przynajmniej 

nie   pieniędzmi.   Na   odwrocie   znalazł   słowa   napisane   czarnym   tuszem: 

„Pomyślałem, że św. Stefano może tego potrzebować. Spotkajmy się dziś w 

nocy przy drzewie, gdzie rozbili się ludzie. Nie później niż o 4.30. Mam 

nowiny.

D.”

To było wszystko... poza adresem internetowym.

Stefano miał już wyrzucić kartkę, ale powstrzymała go ciekawość. Włączył 

komputer i wpisał adres. Przez chwilę nic się nie działo. Potem na czarnym 

background image

tle pojawiły się ciemnoszare litery. Człowiek z pewnością nawet by ich nie 

zauważył. Wampir musiał tylko trochę wytężyć wzrok.

Znudzony tym lapis-lazuli?

Chcesz wyjechać na wakacje na Hawaje?

Masz dość żywieniowej monotonii?

Przyjdź i odwiedź Shi no Shi.

Stefano miał już zamknąć stronę, ale coś przykuło jego uwagę. Wpatrywał się 

przez chwilę w niepozorną małą reklamę pod napisem, aż usłyszał, że Elena 

weszła do pokoju. Szybko zamknął stronę, wyłączył komputer i zabrał od niej 

piknikowy   koszyk.   Nie   powiedział   nic   o   wiadomości   ani   o   stronie 

internetowej. Ale w nocy myślał o tym cały czas.

- Stefano, połamiesz mi żebra! Udusisz mnie!

- Przepraszam. Po prostu muszę cię objąć.

- Cieszę się.

- Dziękuję, aniele.

W pokoju z wysokim sufitem było całkiem cicho. Przez otwarte okno do 

środka wpadał blask księżyca, który wydawał się skradać po niebie, jakby nie 

chciał nikogo obudzić.

Damon się uśmiechnął. Wypoczął dobrze w ciągu dnia i zamierzał zabawić 

się przez noc.

background image

Przedostanie się przez okno okazało się nie tak łatwe, jak na to liczył. Kiedy 

podleciał   do   niego   pod   postacią   wielkiego   kruka,   miał   zamiar   usiąść   na 

parapecie i tam zamienić się w człowieka. Okazało się jednak, że okno jest 

pułapką - niewidzialna nić mocy łączyła je z jedną z osób w pokoju. Damon 

zatrzymał się więc na parapecie, w zamyśleniu muskając piórka. Nie odważył 

się wlecieć do środka.

Nagle   coś   wylądowało   obok   niego.   Takiego   kruka   na   pewno   nie   widział 

nigdy żaden ornitolog. Jego pióra były wystarczająco gładkie i w większości 

czarne, ale na końcach zabarwione były na szkarłatno. A jego oczy były złote 

i błyszczące.

Shinichi? - zapytał Damon.

A kto inny? - odpowiedział cudowny kruk, wbijając w niego wzrok. Widzę, 

że masz problem. Ale da się go rozwiązać. Mogę ich uśpić tak głęboko, że 

pułapka nie zadziała.

Nie rób tego! Jeżeli tylko dotkniesz jednego z nich, Stefano...

Stefano to tylko chłopiec, pamiętasz? Zaufaj mi. Ufasz mi przecież, prawda?

Wszystko   zadziałało   tak,   jak   demonicznie   ubarwiony   ptak   zapowiedział. 

Stefano i Elena zasnęli dużo mocniej. A potem jeszcze mocniej.

Chwilę później Damon zmienił kształt i znalazł się wewnątrz pokoju. Jego 

brat   i...   i   ona...   na   którą   zawsze   musiał   patrzeć...   spała   obok   Stefano, 

obejmując go, a jej złote włosy spływały na poduszkę.

background image

Z   trudem   oderwał   od   niej   wzrok.   Na   biurku   stał   nieco   przestarzały   już 

komputer. Podszedł do niego i włączył go bez wahania. Stefano i Elena nawet 

się nie poruszyli.

Pliki...   aha.   Pamiętnik.   Jakże   oryginalna   nazwa.   Damon   otworzył   plik   i 

przejrzał zawartość.

Drogi pamiętniku,

obudziłam się dziś rano i - cud nad cudami - znów jestem sobą. Chodzę,  

mówię, piję, moczę łóżko (no, tego nie zrobiłam, ale na pewno bym mogła).

Wróciłam.

Cóż to była za podróż.

Umarłam,   najdroższy   pamiętniku,   naprawdę   umarłam.   A   potem   umarłam 

jako   wampir.   I   nie   oczekuj,   że   opiszę,   co   się   działo   po   tamtej   stronie   - 

naprawdę, trzeba było to widzieć.

Najważniejsze,   że   mnie   nie   było,   ale   wróciłam.   Och,   mój   cierpliwy 

przyjacielu,   który   od   lat   przechowujesz   moje   sekrety...   Jak   się   cieszę,   że 

wróciłam.

Nie wszystko jest idealnie. Nigdy już nie będę mogła zobaczyć się z ciocią  

Judith ani z Margaret. Myślą, że „spoczywam w pokoju” z aniołami. Ale za 

to mam Stefano!

To wystarczające zadośćuczynienie za wszystko, co przeszłam. Ale nie wiem, 

jak odpłacić się tym, którzy dla mnie podążyli aż do bram piekła.

background image

Jestem zmęczona i chcę spędzić noc z moim ukochanym.

Jestem bardzo szczęśliwa. Spędziliśmy przemiły dzień, śmiejąc się i całując, 

patrząc, jak po kolei moi przyjaciele przekonują się, że ja żyję! (I nie jestem 

szalona jak przez ostatnie kilka dni. Naprawdę nie wiem, dlaczego Wielkie 

Duchy nie mogły zrzucić mnie na ziemię w lepszym stanie. No cóż.)

Elena

Damon niecierpliwie przeglądał plik. Szukał czegoś trochę innego. O, tak, 

jest.

Najdroższa Eleno,

wiedziałem, że zajrzysz tu prędzej lub później. Miałem jednak nadzieję, że nie 

będziesz musiała. Jeżeli to czytasz, to znaczy, że Damon jest zdrajcą albo coś 

innego poszło strasznie źle.

Zdrajcą? To chyba przesada, pomyślał urażony Damon. Czytał jednak dalej, 

niecierpliwiąc się, by zrealizować swój plan.

Wychodzę   do   lasu,   żeby   z   nim   porozmawiać.   Jeżeli   nie   wrócę,   będziesz  

wiedziała, kogo o mnie pytać.

Prawda jest taka, że nie wiem, o co chodzi. Dziś po południu zostawił mi  

kartkę z adresem internetowym. Znajdziesz ją pod poduszką.

Do licha, pomyślał Damon. Nie będzie łatwo wyciągnąć kartki, nie budząc 

Eleny. Ale będzie musiał to zrobić.

background image

Eleno,   wejdź   na   tę   stronę.   Będziesz   musiała   pogrzebać   w   ustawieniach 

jasności, bo strona przygotowana jest tylko dla wzroku wampirów. Jest tam 

napisane, że istnieje miejsce zwane Shi no Shi - dosłownie Śmierć Śmierci,  

gdzie mogą usunąć klątwę, która wisi nade mną od pięciuset lat. Używają 

magii i medycyny, by zmienić wampiry w zwykłych śmiertelników, mężczyzn i 

kobiety, chłopców i dziewczęta.

Jeżeli naprawdę mogą to zrobić, Eleno, to będziemy mogli być razem tak  

długo, jak długo żyją zwyczajni ludzie. Niczego więcej nie pragnę.

Chcę życz tobą jako zwykły, oddychający, jedzący człowiek.

Ale nie przejmuj się. Porozmawiam tylko o tym z Damonem. Nie musisz mi 

mówić, że mam zostać. Nigdy nie zostawiłbym cię samej z tym wszystkim, co  

dzieje się w Fell's Church. Jest tu dla ciebie zbyt niebezpiecznie, zwłaszcza z  

twoją nową krwią i nową aurą.

Mam   świadomość  tego,  że  ufam   Damonowi  bardziej  niż   powinienem.  Ale 

jednego jestem pewien: ciebie nigdy by nie skrzywdził. Kocha cię. Co może 

na to poradzić?

Niemniej muszę się z nim spotkać na jego warunkach, sam w określonym 

miejscu w lesie. Zobaczymy, co będzie.

Jak już pisałem, jeżeli czytasz ten list, to znaczy, że coś poszło drastycznie źle. 

Broń się, kochana. Nie bój się. Zaufaj sobie i swoim przyjaciołom. Oni mogą 

ci pomóc.

background image

Ja ufam w opiekuńczość Matta, w chłodny umysł Meredith, w intuicję Bonnie.  

Powiedz im, żeby o tym pamiętali.

Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała tego przeczytać.

Kocham cię z całego serca i całej duszy,

Stefano

PS   Na   wszelki   wypadek   ukryłem   dwadzieścia   tysięcy   dolarów   w 

studolarowych   banknotach   pod   podłogą,   po   drugą   deską   od   ściany,   za 

łóżkiem.   W   tej   chwili   stoi   na   niej   fotel.   Jeżeli   go   przesuniesz,   zobaczysz 

szparę.

Damon ostrożnie wykasował list Stefano. Potem, uśmiechając się przebiegle, 

w milczeniu napisał nową wiadomość z nieco innym morałem. Przeczytał ją. 

Uśmiechnął się szeroko. Zawsze marzył o tym, żeby zostać pisarzem. Nie 

miał   oczywiście   żadnego   wykształcenia   w   tej   dziedzinie,   ale   czuł,   że   ma 

talent.

Etap pierwszy został zrealizowany, pomyślał, zapisując plik ze swoim listem. 

Po czym bezszelestnie podszedł do łóżka.

Czas na etap drugi.

Powoli, bardzo powoli, wsunął rękę pod poduszkę Eleny. Czuł na dłoni jej 

włosy, połyskujące w świetle księżyca. Ból, który go przeszył, był bólem 

serca bardziej nawet niż kłów Przesuwając rękę pod poduszką, szukał kartki. 

Elena   mruczała   coś   przez   sen.   Nagle   obróciła   się   w   jego   stronę.   Damon 

background image

niemal odskoczył, ale jej oczy były zamknięte. Ciemne rzęsy odcinały się na 

bladych policzkach.

Teraz, gdy była zwrócona twarzą do niego, można by się spodziewać, że 

wzrok Damona przyciągną delikatne żyły widoczne na jej mlecznobiałej szyi. 

Zamiast tego jednak wpatrywał się obsesyjnie w jej nieznacznie rozchylone 

wargi. Były... Niemal nie mógł się im oprzeć. Nawet we śnie miały kolor 

płatków róży, były lekko wilgotne i rozchylone w ten sposób...

Mogę to zrobić bardzo lekko. Nigdy się nie dowie. Mogę, wiem, że mogę. 

Dziś jestem niepokonany.

Kiedy pochylał się nad nią, jego palce dotknęły kartki.

Otrząsnął się  ze swojej niemal  zrealizowanej fantazji.  Co mu  strzeliło do 

głowy?   Ryzykować   wszystko,   wszystkie   swoje   plany   i   pragnienia   dla 

pocałunku?   Będzie   mnóstwo   czasu   na   pocałunki   -   i   na   wiele   innych, 

ważniejszych rzeczy -później.

Bardzo ostrożnie wyciągnął kartkę spod poduszki i włożył ją do kieszeni, po 

czym przemienił się w kruka i odleciał.

Stefano już dawno  opanował sztukę budzenia się o zamierzonej godzinie. 

Zrobił to również teraz. Rzucił okiem na budzik na stoliku nocnym i upewnił 

się, że jest czwarta rano.

Nie chciał budzić Eleny.

Ubrał się bezszelestnie i wyszedł tą samą drogą co jego brat, tyle że pod 

postacią   sokoła.   Gdzieś   w   nim   czaiło   się   podejrzenie,   że   Damon   jest 

background image

manipulowany przez kogoś, kto używa malaków, aby uczynić z niego swoją 

marionetkę. Czuł, że ma obowiązek powstrzymać go, kimkolwiek był.

Wiadomość, którą zostawił Damon, polecała mu udać się pod drzewo, przy 

którym rozbili się ludzie. Damon widocznie chciał wrócić w to miejsce, żeby 

wyśledzić istotę kontrolującą malaki.

Stefano leciał jak na sokoła przystało, szybując wysoko i pikując od czasu do 

czasu.   Raz   o   mało   nie   przyprawił   niewinnej   myszy   o   zawał   serca,   gdy 

przeleciał kilka centymetrów nad jej głową.

W   końcu,   gdy   zobaczył   wyraźne   ślady   wypadku,   jeszcze   w   powietrzu 

przemienił się z potężnego ptaka w młodego człowieka z ciemnymi włosami, 

bladą twarzą i intensywnie zielonymi oczami.

Opadł na ziemię lekko jak płatek śniegu. Rozejrzał się na wszystkie strony, 

wytężając wampirze zmysły, by zbadać teren. Nie wyczuwał żadnej pułapki, 

żadnej   niechęci,   tylko   niezatarte   ślady   okrutnej   walki,   która   została   tu 

stoczona. Wciąż w postaci ludzkiej wspiął się na jedno z drzew, wyczuwając, 

że to na tym siedział wtedy Damon.

Nie poczuł dreszczu, wspinając się na dąb, z którego jego brat w spokoju 

przyglądał się śmiertelnym zmaganiom. Stefano miał na to zbyt wiele krwi 

Eleny w żyłach. Zauważył jednak, że w tej części lasu panuje dziwny chłód, 

jakby coś rozmyślnie zaniżało temperaturę. Ale dlaczego? I co to było? I tak 

będzie   musiało   prędzej   czy   później   się   z   nim   skonfrontować,   jeżeli   chce 

pozostać w Fell's Church, więc na co czeka?

background image

Wyczuł obecność Damona w pobliżu długo przed tym, kiedy zauważyłyby to 

jego zmysły sprzed przemiany Eleny. Wzdrygnął się instynktownie. Oparł się 

plecami o gałąź i rozejrzał. Wiedział, że Damon pędzi w jego stronę, coraz 

szybciej i szybciej, coraz silniejszy, i że powinien stać już tam przed nim, ale 

wciąż go nie ma.

Zmarszczył brwi.

-   Zawsze   warto   spojrzeć   w   górę,   braciszku   -   doradził   uprzejmy   głos 

dochodzący z góry. Damon zeskoczył ze swojej gałęzi i wylądował obok 

Stefano.

Stefano milczał przez chwilę, przyglądając mu się tylko.

- Widzę, że jesteś w dobrym humorze - powiedział w końcu.

-   Miałem   wyjątkowo   udany   dzień.   Mam   je   wymienić?   Ta   dziewczyna   z 

kiosku z kartkami... Elizabeth i moja droga przyjaciółka Damaris, której mąż 

pracuje w Bronston, i młoda Teresa, wolontariuszka w bibliotece, i...

Stefano westchnął.

- Czasem mam wrażenie, że pamiętasz imię każdej dziewczyny, której krew 

wypiłeś, ale regularnie zapominasz moje.

- Bzdura... braciszku. Teraz, skoro Elena bez wątpienia wyjaśniła ci, co się 

stało, gdy próbowałem uratować tę twoją malutką wiedźmę, Bonnie, chyba 

należą mi się przeprosiny.

- A skoro ty wysłałeś mi wiadomość, którą można odczytywać jedynie jako 

prowokację, mnie chyba należy się wyjaśnienie.

background image

- Najpierw przeprosiny - upierał się Damon. A potem dodał cierpiętniczym 

tonem. - Wiem, że musisz żałować obietnicy złożonej umierającej Elenie, że 

będziesz zawsze się o mnie troszczył. Ale chyba nie pomyślałeś nigdy o tym, 

że ja musiałem przysiąc to samo, a ja nie jestem z tych, którzy lubią troszczyć 

się   o   innych.   Teraz,   skoro   ona   znowu   żyje,   może   powinniśmy   o   tym 

zapomnieć.

Stefano westchnął ponownie.

- W porządku, już dobrze. Przepraszam. Myliłem się. Nie powinienem był cię 

wyrzucić. Czy to wystarczy?

- Nie jestem pewien, czy przeprosiny były szczerze. Spróbuj jeszcze raz, z 

uczuciem...

- Damon, na Boga, co to była za strona internetowa?

- Och. Spodobało mi się to. Bardzo sprytne: ustawić takie kolory, żeby tylko 

wampiry, wiedźmy i tym podobne mogły to odczytać, podczas gdy ludzie 

zobaczą tylko pusty ekran.

- Ale jak się o tym dowiedziałeś?

- Zaraz ci powiem. Ale tylko pomyśl o tym, braciszku. Ty i Elena podczas 

cudownego miesiąca miodowego, po prostu dwoje ludzi w ludzkim świecie. 

Im   wcześniej   się   tam   udasz,   tym   szybciej   się   z   tym   ludzkim   światem 

pożegnasz, skądinąd.

- Wciąż nie powiedziałeś, jak trafiłeś na tę stronę.

background image

- W porządku, przyznaję, era technologii w końcu dosięgła i mnie. Mam 

własną stronę. I pewien życzliwy młody człowiek skontaktował się ze mną, 

żeby  sprawdzić,  czy  to, co na niej  wypisałem,  jest szczere,  czy  może  po 

prostu jestem sfrustrowanym idealistą. Pomyślałem, że to ostatnie wyrażenie 

pasuje do ciebie.

- Ty? Stronę internetową? Nie wierzę. Damon zignorował to.

-   Przekazałem   ci   tę   wiadomość,   bo   sam   już   wcześniej   słyszałem   o   tym 

miejscu, Shi no Shi.

- Śmierć Śmierci.

- Tak się to tłumaczy. - Damon posłał mu uśmiech tak promienny, że Stefano 

musiał w końcu odwrócić wzrok, nie mogąc tego znieść.

- Skądinąd - kontynuował Damon - zaprosiłem tego chłopaka, żeby sam ci to 

wytłumaczył.

- Co zrobiłeś?

- Powinien tu być dokładnie o czwartej czterdzieści cztery. Nie ja wybrałem 

tę godzinę, ale dla niego to ma duże znaczenie.

Nagłe,   z   niewielkim   szumem,   ale   bez   żadnego   poruszenia   mocy,   które 

Stefano potrafiłby zauważyć, coś wylądowało na gałęzi nad nim, a potem 

zeskoczyło na ich wysokość, przybierając ludzką postać.

Był   to   rzeczywiście   młody   człowiek   z   ogniście   czerwonymi   końcówkami 

czarnych włosów i szczerym wyrazem złotych oczu. Stefano odwrócił się w 

jego stronę, gotowy do walki. Chłopak podniósł ręce w obronnym geście.

background image

- Kim ty jesteś, do diabła?

-   Jestem   piekielnym   Shinichi   -   odpowiedział   beztrosko.   -   Ale,   jak   już 

mówiłem twojemu bratu, większość ludzi nazywa mnie po prostu Shinichi. 

Ty rób, jak wolisz.

- I wiesz wszystko o Shi no Shi.

- Nikt nie wie wszystkiego. To miejsce oraz organizacja. Ja mam do nich 

słabość, bo, cóż, lubię pomagać ludziom - wyznał nieśmiało Shinichi.

- A teraz chcesz pomóc mnie.

- Jeżeli naprawdę chcesz zostać człowiekiem... znam pewien sposób.

- Może was zostawię, żebyście o tym porozmawiali. Trochę ciasno się zrobiło 

na tej gałęzi.

Stefano rzucił mu surowe spojrzenie.

- Jeżeli choćby przyszło ci do głowy zajrzenie do pensjonatu...

- Braciszku, zlituj się. Damaris na mnie czeka. Damon zmienił się w kruka, 

zanim Stefano zdążył zażądać od niego przysięgi.

Elena obróciła się w łóżku, sięgając ręką, by objąć Stefano. Trafiła jednak na 

puste miejsce. Otworzyła oczy.

- Stefano?

Kochany. Byli tak mocno związani, że mogliby być jedną osobą. Zawsze 

wiedział, kiedy Elena się obudzi. Pewnie zszedł na dół po śniadanie - pani 

background image

Flowers miała je już zawsze gotowe, gdy się zjawiał (kolejny dowód na to, że 

była dobrą czarownicą).

- Eleno - powiedziała do siebie, sprawdzając, jak brzmi jej stary - nowy głos. 

- Eleno Gilbert, dziewczyno, zjadłaś już za dużo śniadań w łóżku - poklepała 

się po brzuchu. Tak, zdecydowanie przydałoby jej się trochę ruchu.

- Dobra - kontynuowała monolog. - Może najpierw się podnieś. A potem 

trochę się porozciągaj. -Jak tylko Stefano wróci, pomyślała, możesz przerwać.

Ale Stefano nie wracał, chociaż po półgodzinnych ćwiczeniach położyła się z 

powrotem do łóżka. Nie słyszała go też na schodach.

Gdzie on jest?

Elena wyjrzała przez okno i zobaczyła na dole panią Flowers.

Jej   serce   zaczęło   bić   szybciej   podczas   ćwiczeń   i   teraz   wyraźnie   nie 

zamierzało zwolnić. Próba nawiązania rozmowy z panią Flowers, krzycząc 

przez okno, była z góry skazana na porażkę, ale postanowiła ją jednak podjąć.

- Pani Flowers?

O dziwo, starsza pani przerwała wieszanie prania i spojrzała w górę.

- Tak, Eleno?

- Gdzie jest Stefano?

Wiatr   uniósł   jedno   z   prześcieradeł   tak,   że   zasłoniło   panią   Flowers.   Gdy 

opadło z powrotem, już jej nie było. Kosz z praniem stał jednak na miejscu.

background image

- Proszę nie odchodzić! - zawołała Elena. Ubrała się szybko i zbiegła po 

schodach do ogródka.

- Pani Flowers!

- Tak, Eleno?

- Czy widziała pani Stefano?

- Nie dzisiaj.

- Nie?

- Wstałam o świcie, jak zawsze. Nie było już jego samochodu. Od tamtej pory 

nie wrócił.

Serce Eleny biło rekordy liczby uderzeń na minutę. Zawsze bała się, że coś 

takiego   w   końcu   nastąpi.   Wzięła   głęboki   oddech   i   sprintem   wbiegła   z 

powrotem na górę.

Wiadomość...

Nie opuściłby jej bez słowa. Na poduszce Stefano nic nie leżało. Wsunęła 

dłoń pod swoją poduszkę, a potem pod jego. Bała się je podnieść, bo tak 

bardzo chciała, żeby się okazało, że leży tam jednak zostawiona przez niego 

kartka.

W   końcu,   gdy   było   już   jasne,   że   pod   poduszkami   znajduje   się   tylko 

prześcieradło,   podniosła   je   i   przez   chwilę   wpatrywała   się   w   puste   łóżko. 

Potem odsunęła je od ściany, by sprawdzić, czy coś nie spadło.

background image

Czuła,   że   jeżeli   tylko   będzie   szukać   wytrwale,   w   końcu   coś   znajdzie. 

Ściągnęła pościel z łóżka i przyjrzała jej się dokładnie.

Pomyślała,   że   to   dobry   znak-   skoro   nie   ma   wiadomości,   to   Stefano   nie 

odszedł. Starała się, bardzo się starała nie widzieć, że jego część szafy jest 

pusta.

Zabrał wszystkie ubrania.

I wszystkie buty.

Nie żeby miał ich tak wiele. Ale wszystko, czego potrzebował, zniknęło. I on 

zniknął.

Dlaczego? Dokąd odszedł? Jak mógł?

Nawet jeżeli odszedł tylko po to, żeby znaleźć dla nich nowe miejsce do 

zamieszkania, jak mógł? Gdy wróci, dostanie burę swojego życia...

...o ile wróci.

Przerażona, czując, że łzy mimowolnie spływają po jej policzkach, miała już 

zadzwonić   do   Meredith   i   Bonnie,   kiedy   przypomniała   sobie   o   ostatnim 

miejscu, którego nie sprawdziła.

Pamiętnik.

background image

ROZDZIAŁ 17

Przez pierwsze dni po jej powrocie z zaświatów Stefano wcześnie kładł Elenę 

do łóżka, upewniał się, że jest jej ciepło, po czym pozwalał jej pracować z 

nim   na   komputerze,   pisząc   pamiętnik   z   jej   myślami   o   wydarzeniach 

ostatniego dnia i jego własnymi komentarzami.

W rozpaczliwym pośpiechu otworzyła teraz plik i przewinęła tekst do końca.

Znalazła wiadomość.

Najdroższa Eleno,

wiedziałem, że zajrzysz tu prędzej łub później. Mam nadzieję, że nastąpiło to  

prędzej.

Kochana,   wierzę,   że   potrafisz   teraz   sama   o   siebie   zadbać.   Nigdy   nie 

widziałem silniejszej albo bardziej niezależnej dziewczyny.

A to znaczy, że już czas. Czas, abym odszedł. Nie mogę zostać dłużej, jeżeli  

nie chcę przemienić cię w wampira. Oboje wiemy, że nie możemy do tego 

dopuścić.

Proszę, wybacz mi. Proszę, zapomnij o mnie. Och, miłości moja, nie chcę 

odchodzić, ale muszę.

Jeżeli   będziesz   potrzebowała   pomocy,   Damon   dał   słowo,   że   będzie   cię 

chronił.   Nigdy   by   cię   nie   skrzywdził.   Cokolwiek   złego   dzieje   się   w   Fell's 

Church, przy nim będziesz na pewno bezpieczna.

Moja kochana, mój aniele, zawsze będę cię kochał...

background image

Stefano

PS Żeby pomóc ci w nowym - starym życiu, zostawiłem pieniądze dla pani  

Flowers   na   opłacenie   pokoju   przez   następny   rok.   Ponadto   schowałem 

dwadzieścia tysięcy dolarów w studolarowych banknotach pod podłogą, pod 

drugą   deską   od   ściany,   za   łóżkiem.   Użyj   ich,   by   zbudować   sobie   nową 

przyszłość, z kimkolwiek zechcesz.

Pamiętaj,   jeżeli   czegokolwiek   będziesz   potrzebować,   Damon   ci   pomoże. 

Możesz mu zaufać, jeżeli będziesz potrzebowała rady. Och, najsłodsza moja, 

jak mam odejść? Nawet jeżeli to dla twojego dobra...

Elena skończyła czytać list.

Siedziała w bezruchu.

Po długim poszukiwaniu znalazła odpowiedź.

Nie wiedziała teraz, co ma zrobić. Chciała krzyczeć.

Jeżeli potrzebujesz pomocy, zwróć się do Damona... Możesz mu zaufać... Ten 

list nie mógłby bardziej schlebiać Damonowi, nawet gdyby sam go napisał.

Stefano odszedł. Jego ubrania zniknęły. Jego buty też.

Zostawił ją.

Zacznij nowe życie...

W takim stanie zastały ją Meredith i Bonnie, zaniepokojone tym, że przez 

ponad   godzinę   nie   odbierała   telefonu.   Nie   mogły   też   dodzwonić   się   do 

background image

Stefano - po raz pierwszy, odkąd pojawił się na ich prośbę, by zabić potwora. 

Ale ten potwór już nie żył, a Elena...

Elena siedziała przed szafą Stefano.

-   Zabrał   nawet   buty   -   powiedziała   głosem   pozbawionym   jakiegokolwiek 

wyrazu. - Zabrał wszystko. Ale zapłacił za pokój za następny rok. A wczoraj 

kupił mi nowego jaguara.

- Eleno...

- Nie widzicie? - zawołała. - To jest moje przebudzenie. Bonnie przewidziała, 

że będzie niespodziewane i gwałtowne i że będę potrzebowała, żebyście były 

przy mnie. A co z Mattem?

- Nie był wymieniony w proroctwie - odpowiedziała ponuro Bonnie.

- Ale chyba będziemy potrzebowały jego pomocy - dodała Meredith.

-   Kiedy   Stefano   i   ja   byliśmy   razem,   zaraz   na   początku,   zanim   zostałam 

wampirem, zawsze wiedziałam - szeptała Elena - że przyjdzie dzień, kiedy 

będzie próbował mnie opuścić dla mojego dobra. - Nagle uderzyła pięścią o 

podłogę, tak mocno, że mogła zrobić sobie krzywdę. -Wiedziałam to, ale 

miałam nadzieję, że będę miała szansę przekonać go, żeby tego nie robił. On 

jest taki szlachetny, taki skłonny do poświęceń... Odszedł...

-   Tobie   naprawdę   jest   wszystko   jedno   -   powiedziała   cicho   Meredith, 

przyglądając się jej - czy zostaniesz człowiekiem, czy staniesz się wampirem.

- Masz rację, wszystko mi jedno! Dopóki jestem z nim, wszystko mi jedno. 

Kiedy byłam na pół duchem, wiedziałam, że nic mnie nie przemieni. Teraz 

background image

jestem człowiekiem i jestem podatna na przemianę jak każdy inny człowiek. 

Ale to nie ma znaczenia.

- Może to jest przebudzenie - szepnęła Meredith.

-   Och,   może   to,   że   nie   przyniósł   rano   śniadania   jest   przebudzeniem!   - 

zawołała wzburzona Bonnie. Wpatrywała się w płomień od ponad trzydziestu 

minut, próbując nawiązać kontakt ze Stefano. - Nie chce albo nie może. - 

Dopiero gdy to powiedziała, zauważyła, że Meredith gwałtownie kręci głową.

- Jak to „nie może”? - zawołała Elena, podnosząc się z podłogi.

- Nie wiem! Eleno, ranisz mnie!

- Czy coś mu grozi? Bonnie, pomyśl! Czy spotyka go krzywda z mojego 

powodu?

Bonnie rzuciła okiem na Meredith, która każdym centymetrem swojego ciała 

nadawała jednoznaczny komunikat: „nie”. Potem spojrzała na Elenę, która 

domagała się prawdy Zamknęła oczy.

- Nie jestem pewna.

Otworzyła oczy powoli, spodziewając się, że Elena wybuchnie. Ale ona nie 

zrobiła nic takiego. Po prostu zacisnęła mocno wargi.

- Dawno temu przysięgłam, że będzie mój, choćby miało to zabić nas oboje - 

powiedziała   po   chwili.   -   Jeżeli   wydaje   mu   się,   że   może   po   prostu   mnie 

zostawić, dla mojego dobra czy z jakiegokolwiek innego powodu, to się myli. 

Pójdę najpierw do Damona, skoro Stefano tak bardzo na tym zależy. A potem 

będę go szukać. Znajdę jakiś trop. Zostawił mi dwadzieścia tysięcy dolarów. 

background image

Wykorzystam   je,   by   go   odnaleźć.   Jeżeli   samochód   się   zepsuje,   będę   szła 

piechotą. Jeżeli nie będę mogła już iść, będę się czołgać. Ale znajdę go.

- Nie pójdziesz sama - zapewniła ją Meredith. -Jesteśmy z tobą, Eleno.

- A on, jeżeli zrobił to z własnej woli, pożałuje jak nigdy w życiu.

- Jak sobie tylko życzysz. Ale najpierw go znajdźmy.

- Wszystkie za jedną i jedna za wszystkie! - zawołała Bonnie. - Ściągniemy 

go z powrotem i damy mu nauczkę...

albo nie - dorzuciła szybko, widząc, że Meredith znów kręci głową. - Eleno, 

nie! Nie płacz! Elena zaniosła się szlochem.

-   Więc   Damon   powiedział,   że   zajmie   się   Eleną,   i   to   on   przypuszczalnie 

ostatni   widział   Stefano   dziś   rano.   -   powiedział   Matt,   kiedy   dziewczyny 

sprowadziły go do pensjonatu i wyjaśniły mu sytuację.

- Tak - odpowiedziała Elena zdecydowanym tonem. -Ale, Matt, mylisz się, 

jeżeli   myślisz,   że   Damon   zrobiłby   cokolwiek,   żeby   go   zabrać   ode   mnie. 

Damon nie jest taki, jak wszyscy myślicie. On naprawdę próbował uratować 

Bonnie   tamtej   nocy.   I   naprawdę   poczuł   się   zraniony,   gdy   zamiast 

wdzięczności zobaczył waszą nienawiść.

- Co dowodzi, że miał motyw - zauważyła Meredith.

-   Nie,   to   dowodzi,   że   ma   serce,   że   potrafi   się   troszczyć   o   ludzi   - 

zaprotestowała Elena. - Nigdy nie skrzywdziłby Stefano. Z mojego powodu. 

Wie, jakbym się czuła.

background image

- Więc czemu mi nie odpowiada? - zapytała Bonnie.

- Może dlatego, że ostatnim razem, gdy nas widział, wyglądaliśmy, jakbyśmy 

chcieli go rozszarpać - odparła zawsze sprawiedliwa Meredith.

- Powiedz mu, że go przepraszam - zaproponowała Elena. - Powiedz, że chcę 

z nim porozmawiać.

- Czuję się jak satelita komunikacyjny - poskarżyła się Bonnie, ale oczywiście 

wkładała   w   swoje   zadanie   całe   serce   i   całą   energię.   Wyglądała   już   na 

wykończoną.

W końcu Elena musiała przyznać, że to na nic się zda.

- Może się opamięta i sam cię wezwie - spróbowała Bonnie. - Może jutro.

- Zostaniemy z tobą dziś w nocy - oznajmiła Meredith. - Bonnie, dzwoniłam 

do twojej siostry i powiedziałam, że będziesz u mnie. Zadzwonię teraz do taty 

i powiem, że jestem u ciebie. Matt, ty nie jesteś zaproszony...

- Dzięki - odpowiedział kwaśno Matt. - Czy mam wrócić do domu piechotą?

- Nie, możesz wziąć mój samochód - zaoferowała Elena. - Ale przywieź go z 

powrotem wcześnie rano. Nie chcę, żeby ludzie zaczęli zadawać pytania.

Wieczorem   trzy   dziewczyny   przygotowały   się   do   snu.   Pani   Flowers 

dostarczyła im dodatkowych koców i prześcieradeł (nic dziwnego, że zrobiła 

dziś rano takie duże pranie - musiała się spodziewać dziewczyn, pomyślała 

Elena). Odsunęły meble pod ścianę i rozłożyły na podłodze śpiwory. Leżały z 

głowami zwróconymi do środka, jak szprychy w kole.

background image

Więc to jest przebudzenie.

Uświadomienie   sobie,   że   jednak   mogę   znów   być   sama.   Och,   jak   jestem 

wdzięczna, że mam Bonnie i Meredith. Bardziej, niż da się to wyrazić.

Z przyzwyczajenia podeszła do komputera, żeby wprowadzić kolejny wpis do 

pamiętnika. Ale po kilku pierwszy słowach znów zaczęła płakać. W duchu 

ucieszyła się, gdy Meredith niemal siłą odciągnęła ją od komputera i kazała 

wypić gorące mleko z wanilią, cynamonem i gałką muszkatołową. A potem 

Bonnie położyła ją do łóżka i trzymała za rękę, aż usnęła.

Matt został z nimi parę godzin. Kiedy wracał, słońce już zachodziło. Ścigam 

się   z   ciemnością,   pomyślał   nagle.   Nie   pozwalał   sobie,   by   rozpraszał   go 

zapach nowości we wnętrzu jaguara. Nie mógł jednak powstrzymać się od 

rozważania   tego,   co   się   stało.   Nie   powiedział   nic   dziewczynom,   ale   miał 

wrażenie,  że coś  było nie  tak z pożegnalną  wiadomością  Stefano.  Musiał 

tylko upewnić się, że tego wrażenia nie wywołuje jego urażona duma.

Dlaczego Stefano w ogóle o nich nie wspomniał? O przyjaciołach Eleny, 

którzy byli przy niej zawsze i są także teraz. Można by się spodziewać, że 

przynajmniej   wspomni   o   dziewczynach,   nawet   jeżeli   pogrążony   w   bólu 

zapomniał o Matcie.

Czy to wszystko? Było w tym liście coś jeszcze niepokojącego, ale Matt nie 

mógł tego sprecyzować. Wszystko, co przyszło mu do głowy, to wspomnienie 

zeszłego roku w szkole i... tak, pani Hilden, nauczycielki angielskiego.

background image

Nawet rozmyślając o tym wszystkim, uważnie przyglądał się drodze. Nie dało 

się dojechać z pensjonatu do centrum Fell's Church, omijając Stary Las. Miał 

się więc na baczności.

Mijając zakręt, zobaczył przewrócone drzewo. Zdążył zahamować z piskiem, 

zatrzymując samochód w poprzek drogi.

Musiał się teraz zastanowić.

Jego pierwszą instynktowną reakcją było: wezwać Stefano. On mógłby po 

prostu podnieść to drzewo z drogi. Ale szybko przypomniał sobie, że to nie 

wchodzi w grę. Zadzwonić do dziewczyn?

Nie mógł się do tego zmusić. Nie chodziło tylko o męską dumę, ale też o 

empiryczną rzeczywistość, w której przed nim leżało wielkie, stare drzewo. 

Gdyby nawet próbowali we czwórkę, i tak by go nie ruszyli.

Przewróciło się dokładnie w poprzek drogi, jakby umyślnie chciało odciąć 

pensjonat od miasta.

Ostrożnie opuścił szybę po stronie kierowcy Wytężył wzrok, próbując dojrzeć 

korzenie   drzewa.   Albo   jakikolwiek   ruch,   prawdę   mówiąc.   Ale   nic   nie 

zobaczył.

Nie dostrzegł korzeni, ale drzewo wyglądało na zdecydowanie zbyt zdrowe, 

żeby tak po prostu przewrócić się w słoneczne letnie popołudnie. Nie było 

wiatru, deszczu, błyskawic ani nawet bobrów. Ani drwali.

Rów po prawej stronie drogi wyglądał jednak na całkiem płytki, a korona 

drzewa nie sięgnęła do niego. Może dałoby się...

background image

Coś się poruszyło.

Nie w lesie, ale na drzewie przed nim. Coś poruszyło jego gałęziami i nie był 

to wiatr.

Kiedy to zobaczył, wciąż nie mógł uwierzyć. To był pierwszy problem. Drugi 

był taki, że siedział w nowym jaguarze Eleny, a nie w swoim gruchocie. W 

panice próbując zamknąć okno, nie potrafiąc oderwać wzroku od tego czegoś, 

co właśnie zeskoczyło z drzewa, nie mógł znaleźć odpowiedniego przycisku.

Najważniejszy problem był jednak taki, że to coś było piekielnie szybkie. 

Dosłownie.

Zanim Matt się zorientował, próbowało już wskoczyć do środka.

Nie wiedział, co Elena pokazała Bonnie na pikniku. Ale jeżeli to, co widział, 

nie było malakiem, to co to było? Mieszkał niedaleko lasu przez całe życie i 

nigdy nie widział owada choć trochę podobnego do tego.

Bo   to   był   owad.   Jego   skóra   przypominała   korę   drzewa,   ale   to   był   tylko 

kamuflaż.   Kiedy   odbiło   się   od   okna,   usłyszał   charakterystyczny   szczęk 

chitynowego pancerza. Stworzenie było długie jak jego ramię i wydawało się 

latać   dzięki   okrężnemu   ruchowi   licznych   macek   -   co   nie   powinno   być 

możliwe.

Jeszcze raz spróbowało dostać się do środka, zanim Matt zdążył podnieść 

szybę do końca. Tym razem wcisnęło głowę oraz część macek i zaklinowało 

się.

background image

Było   zbudowane   raczej   jak   pijawka   albo   kałamarnica   niż   owad.   Długie, 

smukłe macki wyglądały trochę jak pnącza winorośli, ale były grubsze od 

kciuka   i   zakończone   dużymi   ssawkami,   w   których   znajdowało   się   coś 

ostrego. Zęby.

Jedna macka owinęła się wokół szyi Matta. Poczuł jednocześnie, jak traci 

oddech i jak małe zęby wgryzają się w jego kark.

Macka owinęła się trzy lub cztery razy i zaczęła zaciskać na jego szyi. Musiał 

chwycić   ją   i   szarpnąć   jedną   ręką,   drugą   usiłował   wypchnąć   stworzenie   z 

samochodu. Okazało się, że owad ma otwór gębowy, choć nie ma oczu. Jak 

cała bestia, otwór był okrągły. Otaczały go zęby. Głęboko w środku, co Matt 

zauważył,   gdy   paszcza   stworzenia   zaczęła   zamykać   się   na   jego   ręce, 

znajdowała się para szczypców tak duża, by odciąć palec.

Boże, nie. Zacisnął pięść i spróbował wyrwać rękę.

Nagle podniesiony poziom adrenaliny dał mu dość siły, by oderwać mackę 

owiniętą wokół jego szyi. Ale wciąż nie udało mu się uwolnić ręki, która już 

po łokieć zniknęła w paszczy malaka, czy cokolwiek to było. Dłonią uderzył 

w jego korpus.

Musiał   jakoś   wyciągnąć   rękę.   Chwycił   za   brzeg   otworu   gębowego   i 

pociągnął. Udało mu się tylko oderwać kawałek pancerza. Tymczasem owad 

próbował wcisnąć do wnętrza samochodu więcej macek, uderzając nimi o 

szybę. W którymś momencie wpadnie na to, że wystarczy, że przyciśnie je do 

ciała i będzie mógł cały wślizgnąć się do środka.

background image

Coś ostrego zahaczyło o pięść Matta. Szczypce! Prawie całe jego ramię było 

już w paszczy stwora. Mimo że interesowało go tylko to, jak się uwolnić, 

pojawiła się w jego głowie myśl: gdzie to coś ma żołądek?

Jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi, straci rękę.

Udało   mu   się   odpiąć   pas.   Gwałtownie   rzucił   się   w   prawo,   na   miejsce 

pasażera. Czuł, jak zęby wbijają się w jego ramię. Widział krwawe ślady, 

które zostawiały. Ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze było wyciągnąć 

rękę.

W końcu drugą dłonią sięgnął do przycisku zamykającego okno. Wcisnął go i 

wyszarpnął pięść z paszczy owada. Szyba podniosła się do końca.

Matt spodziewał się chrzęstu chityny i czarnej krwi cieknącej po szybie, być 

może przeżerającej samochód jak kwas.

Zamiast   tego   robak   rozpłynął   się   w   powietrzu.   Po   prostu...   stał   się 

przezroczysty,   a   potem   rozsypał   się   na   tysiące   jasnych   drobin,   które 

natychmiast zniknęły.

Matt miał długie krwawe bruzdy na ramieniu, rany od ssawek na szyi i kilka 

bolesnych zadrapań na drugiej dłoni. Ale nie tracił czasu na liczenie obrażeń. 

Musiał uciekać jak najszybciej. Coś znów poruszyło gałęziami i nie chciał 

sprawdzać, czy tym razem to tylko wiatr.

Była tylko jedna droga. Rów.

Uruchomił silnik i wcisnął gaz. Miał nadzieję, że rów nie jest za głęboki i że 

jaguar nie zahaczy kołami o drzewo.

background image

Samochód nagle przechylił się do przodu. Matt aż przygryzł wargę. Potem 

usłyszał trzask gałęzi. Na chwilę samochód stanął w miejscu, ale chłopak nie 

zdejmował nogi z gazu. Po sekundzie ruszył, ślizgając się jednak na liściach. 

Mattowi udało się odzyskać kontrolę i wyprowadzić auto na drogę tuż przed 

tym, jak rów stał się znacznie głębszy.

Oddychał szybko i płytko. Pędził krętą drogą z zawrotną prędkością, ledwie 

przytomny. W końcu zobaczył przed sobą czerwone światło, jaśniejące w 

zapadającym mroku jak obietnica zbawienia.

Skrzyżowanie   z   Mallory.   Zmusił   się   do   wciśnięcia   hamulca.   Znów 

zapiszczały opony. Nie czekając na zmianę światła, skręcił ostro w prawo i 

wyjechał z lasu. Będzie musiał objechać kilkanaście osiedli, żeby dotrzeć do 

swojego   domu   tą   drogą,   ale   przynajmniej   będzie   już   z   dala   od 

śmiercionośnych drzew i zamieszkujących je istot.

Matt poczuł w końcu ból w ramieniu. Kiedy dotarł do swojego domu, był już 

na   skraju   omdlenia.   Zatrzymał   się   pod   latarnią,   ale   po   chwili   namysłu 

odjechał w część ulicy nieoświetloną latarniami. Nie chciał, żeby ktokolwiek 

go teraz widział.

Czy   powinien   już   teraz   zadzwonić   do   dziewczyn?   Ostrzec   je,   żeby   nie 

wychodziły z domu? Ze w lesie nie jest bezpiecznie? Ale to już wiedziały. 

Meredith nigdy nie pozwoliłaby Elenie zbliżyć się do Starego Lasu, nie odkąd 

Elena jest człowiekiem. A Bonnie nie zniosłaby nawet myśli o zapuszczaniu 

się w tak ciemne miejsce. Tym bardziej że Elena pokazała jej te stworzenia, 

które się tam czają.

background image

Malaki. Nieprzyjemna nazwa odrażającej istoty.

To,   co   było   teraz   najważniejsze,   to   powiadomić   odpowiednie   służby   o 

przewróconym drzewie, żeby jak najszybciej je usunięto. Ale nie w nocy. 

Nikt   raczej   nie   będzie   już   tamtędy   jechał   do   rana,   a   wysłanie   tam 

kogokolwiek   byłoby   przypuszczalnie   równoznaczne   z   wyrokiem   śmierci. 

Zaraz   z   rana   zadzwoni   na   policję.   Wtedy   odpowiednie   służby   zajmą   się 

drzewem.

Było ciemno i dużo później, niż myślał. Chyba jednak powinien zadzwonić 

do   dziewczyn.   Gdyby   tylko   mógł   spokojnie   się   zastanowić.   Rany   piekły. 

Trudno było mu się skupić. Może powinien chwilę odpocząć...

Oparł czoło o kierownicę. Ciemność zamknęła się wokół niego.


Document Outline