background image

CATHERINE GEORGE 

Dziewczyna znikąd 

Harlequin® 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney 

Sztokholm • Tokio • Warszawa 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Boli... Powieki są takie ciężkie... Nie, trzeba dać 

temu spokój. 

Głowa bolała ją tak bardzo, że otworzenie oczu 

wydawało się niewykonalne. Z zewnątrz dobiegały 

odgłosy świadczące o tym, że pogoda jest wstrętna 

- wycie wiatru, szum deszczu... Chyba lepiej będzie 

zostać w łóżku... Głowa nadal bardzo ją bolała, 

ale zmusiła się do otwarcia oczu i... natychmiast 

je zamknęła! Dopiero po chwili odważyła się uchylić 

powieki. 

To nie był sen. Nadal leżała w tym pokoju. Po­

mieszczenie było małe, miało pochyły sufit i okna 

w grubych ramach. Najgorsze zaś było to, że nigdy 

tu nie była! Rozglądała się wokół, drżąc na całym 

ciele. Białe ściany, dębowa szafa, gięta poręcz łóżka... 

Dopiero teraz zauważyła, że ma na sobie męską koszulę 

- bardzo dużą, w paski i z pewnością równie obcą, 

jak pokój... 

Usiadła. Świat zawirował z zawrotną szybkością, 

wrócił okropny ból głowy... Po chwili poczuła się na 

tyle dobrze, by otworzyć oczy. Usiłowała oddychać 

spokojnie, a potem ostrożnie wstała. 

Cóż to był za wysiłek! Podłoga zdawała się kołysać 

pod jej stopami niczym pokład statku. Ruszyła powoli 

w stronę okna, na wszelki wypadek trzymając się łóżka. 

To nie jest zwykła migrena, pomyślała. Pod oknem 

stało krzesło. Osunęła się na nie i oparła plecy o chłod­

ną ścianę, z trudem łapiąc powietrze. Minęło trochę 

czasu, zanim, przytrzymując się ściany, postanowiła 

znowu wstać. Podeszła do okna i... znowu zrobiło jej 

background image

6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

się słabo. Za oknem rozciągało się szare torfowisko, 

a dalej - tylko chmurne niebo i morze, nad którym 

szalał sztorm. 

Dziewczyna omal nie zemdlała. Walczyła z oga­

rniającą ją paniką. Zacisnęła mocno pięści i starała 

się uspokoić. Kiedy pierwsza fala przerażenia prze­

szła, otworzyła oczy. Co to za miejsce? I co ona 

tu robi? 

Nagle jej uwagę zwrócił odgłos kroków. Ktoś szedł 

po schodach. Odwróciła się, zachwiała... Na szczęście 

zdołała chwycić poręcz łóżka. Stała nieruchomo, od­

dychając z wysiłkiem i patrzyła na drzwi. Otworzyły się 

powoli i do pokoju wszedł wysoki, ciemnowłosy męż­

czyzna. Był pochylony, niosąc ostrożnie tacę z jedze­

niem. Dziewczyna patrzyła na niego w milczeniu. Jego 

ciemne włosy były trochę potargane, miał szerokie 

ramiona... Mężczyzna z trzaskiem postawił tacę na 

stoliku. W tym samym momencie nogi odmówiły 

dziewczynie posłuszeństwa. Usiadła na łóżku. 

- Powinnaś leżeć. - Mężczyzna okrył ją kołdrą, 

a potem, zauważywszy jej przestraszone spojrzenie, 

wyprostował się. - Przecież cię nie ugryzę - rzekł 

i usiadł na brzegu łóżka. 

Dziewczyna nie próbowała nawet kryć, jak bardzo 

jest przerażona. Mężczyzna sięgnął w stronę jej ręki. 

- Zapewniam, że nic ci nie grozi - powtórzył 

chłodno. 

Miał miły, dźwięczny głos. Była naprawdę prze­

straszona, a mimo to nie mogła nie zauważyć, jak 

przystojny był jej opiekun. Może trochę ponury i za­

myślony, ale niewątpliwie przystojny... Spod szero­

kich, czarnych brwi patrzyły na nią chłodne oczy. Miał 

ładnie zarysowane usta i nieco ponury wyraz twarzy. 

Było w nim coś, co sprawiało, że bała się poruszyć. 

Odchrząknęła cicho. 

- Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? - Skrzy­

wiła się lekko, bo mówienie przychodziło jej z trudem. 

-I kim pan jest? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Właśnie miałem cię zapytać o to samo - odparł 

mężczyzna. - Zaraz wszystko ci powiem. Jak się czu­

jesz? Możesz mi dać rękę? - spytał, pochylając się w jej 

stronę. Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie. 

-Po co? 

- Chcę Ci zbadać puls. - Był wyraźnie zniecierpliwio­

ny. - Jestem lekarzem, nie wróżbitą. 

Nie pozostało nic innego, jak spełnić jego prośbę. 

Podała mu rękę. 

- A jak głowa? - spytał, nie odrywając wzroku od 

zegarka. 

- Boli, i to bardzo. 

- Nic dziwnego. Nieźle oberwałaś... - Spojrzał na 

nią uważnie. - Masz bardzo wysokie tętno... Czy ty się 

mnie boisz? 

Dziewczyna skinęła głową i znów pociemniało jej 

przed oczami. Każdy ruch głowy wywoływał okropny 

ból. Mężczyzna delikatnie ścisnął jej dłoń. 

- Może poczujesz się lepiej - rzeki - gdy ci powiem, 

kim jestem i gdzie się znalazłaś. Po pierwsze, jesteś 

na wyspie Gullholm, niedaleko od zachodnich brzegów 

Walii. A po drugie, nazywam się Penry Meredith 

Vaughan, jestem lekarzem i właścicielem tej wysepki. 

- Rzucił jej ostre spojrzenie. - A teraz bądź tak 

miła i powiedz mi, kim jesteś i dlaczego wdzierasz 

się na mój teren. 

Dziewczyna patrzyła na niego w niemym przerażeniu. 

- Ale... - zdołała wreszcie powiedzieć - to właśnie 

dlatego jestem taka przerażona, panie doktorze. -Przy­

gryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. - Ja... 

zupełnie nic nie wiem. Nic nie pamiętam. 

Vaughan wstał powoli. W maleńkim pokoju spra­

wiał wrażenie olbrzyma. 

-I chcesz, żebym uwierzył, że nie wiesz, skąd się tu 

wzięłaś? 

- Tak... - Patrzyła na niego z rozpaczą. - Może to 

dziwnie brzmi, ale nie mam pojęcia, kim jestem. Nie 

wiem nawet, jak się nazywam! 

background image

8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Penry Vaughan przyglądał się jej w milczeniu. Po 

chwili przypomniał sobie o tacy, którą przyniósł. 

- Zrobiłem d zupę - oznajmił. 

- Nie jestem w stanie nic jeść - odparła, wzdrygając 

się nieznacznie. 

~ Jeśli nie zjesz - Penry był już zły - nie dam 

d proszków na ból głowy ani nie powiem, jak cię 

znalazłem. 

Dziewczyna postanowiła usiąść. 

- Proszę... - zaczęła, ale ból głowy nie pozwolił jej 

dokończyć. Opadła na poduszki. - No dobrze - zgo-

dziła się w końcu. 

Penry skinął głową, nalał trochę zupy do filiżanki 

i powiedział: 

- Wypij to, a ja pójdę na dół po herbatę i grzanki. 

- Nie chcę grzanek! - zaprotestowała, biorąc filiżan­

kę z jego rąk. 

- Jako gość jesteś doprawdy urzekająca - odparł 

Penry sucho. - Obecność chorej osoby to coś, czego 

ani tu nie chciałem, ani się nie spodziewałem. Po­

staraj się więc nie utrudniać sytuacji, dobrze? - Popa­

trzył na nią z góry. - Teraz może wypij tę zupę, a ja 

przyniosę ci coś na ból głowy. Jeśli nie chcesz, to 

mogę cię tu zostawić i radź sobie sama. Może wtedy 

zmądrzejesz. 

Dziewczyna popatrzyła ponuro w ślad za Vaug-

hanem. Miała nadzieję, że wychodząc uderzy się w gło­

wę o framugę drzwi, ale, niestety, schylił się. Najwyraź­

niej miał wprawę. 

Kiedy została sama, niechętnie sięgnęła po talerz, 

pewna, że zaraz dostanie mdłości. Ku jej zdumieniu 

zupa okazała się doskonała. Widocznie doktor Vaug-

han lubił gotować. Poczuła, że wstępują w nią nowe 

siły. Gdyby tak jeszcze wiedziała, kim jest i skąd wzięła 

się na wyspie... 

- Świetnie! - powiedział Penry Vaughan na widok 

pustej filiżanki. - Cieszę się, że postanowiłaś być 

rozsądna. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Dziękuję, doktorze. Przykro mi, że sprawiam pa­

nu tyle kłopotu. Czuję się znacznie lepiej. Myślę, że 

wkrótce będę mogła stąd wyjechać. - Zadrżała na 

widok jego ironicznego spojrzenia. 

- Wyjechać? Dokąd? - Penry napełnił herbatą dwa 

kubki. - Z czym chcesz herbatę? 

-Z mlekiem, bez cukru... - Twarz dziewczyny 

rozjaśniła się na chwilę. - Jeżeli to wiem... a w jakiś 

dziwny sposób wiem, to niedługo przypomnę sobie 

resztę, prawda? 

-Całkiem możliwe - odparł, podając jej talerz 

z grzankami. - Teraz jedz, a ja przez ten czas opowiem 

ci, jak cię znalazłem. 

Dziewczyna dowiedziała się, że Penry Vaughan 

przyjechał na Gullholm, aby w ciszy popracować nad 

serią artykułów. 

- Musiałem zrobić sobie przerwę - oznajmił, siada­

jąc na krześle przy łóżku. - Kolega poradził mi, żebym 

spędził kilka tygodni z dala od zgiełku, wygrzewając się 

w słońcu... 

Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę okna, zalewa­

nego strugami deszczu. Wiatr zawył ze zdwojoną siłą. 

- Na Gullholm nie jest za ciepło o tej porze roku 

- zgodził się Penry - ale trudno o lepsze miejsce dla 

kogoś, kto szuka samotności. To znaczy, było tak do 

tej pory - dodał znacząco. 

- Nie chciałam tu wtargnąć, panie doktorze - rzekła 

poważnie. - Na pewno nie, przecież to teren prywatny. 

- Znalazłem cię dziś o świcie... - Penry wziął od niej 

talerz. - Grzeczna dziewczynka, resztę grzanek mogę 

ci darować. Wypij herbatę. 

Kiedy skończyła pić, podał jej tabletki i wodę do 

popicia. 

- To nie jest mocny środek - powiedział. - Ale 

powinien ci dobrze zrobić. Popij dobrze, proszę. 

Kiedy zażyła lekarstwo i usiadła wygodnie, Penry 

mógł podjąć swą opowieść. Codziennie rano biegał po 

wyspie, a tego ranka postanowił skorzystać z poprawy 

background image

10 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

pogody i zebrać trochę drewna na plaży. Wyspa była 

zbliżona kształtem do ósemki. Składała się z dwóch 

części połączonych wąskim pasmem lądu. Zachodnia 

część, położona od strony Atlantyku, nazywała się Seal 

Haven, a wschodnia, z widokiem na wybrzeże Pemb-

rokeshire, Lee Haven. 

- Przy plaży Lee jest wygodna zatoczka, trzymam 

tam swoją starą łódź - opowiadał Penry. - Za to Seal 

Haven to same skały, zawsze jest tam silna fala. 

Właśnie tam panią znalazłem, pani X. 

Kiedy zaczął padać deszcz, Penry zebrał już po­

trzebne mu drewno i ruszył ścieżką nad urwiskiem 

w stronę domu. Doszedł do przesmyku i właśnie 

wtedy zauważył, że nisko, na skałach, leży jakiś ko­

lorowy przedmiot. 

- To była twoja chustka. Rzuciłem drewno, zszed­

łem ścieżką na dół i właśnie tam, między dwoma 

skałami, leżał mój rozbitek. Miałaś ranę na skroni, 

byłaś przemoczona i nieprzytomna. Z początku myś-

lałem, że nie żyjesz. 

Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. 

- Skąd ja się tam wzięłam, na litość boską? 

- Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz. 

Ranna oparła się o poduszki. Była bardzo przy­

gnębiona. 

- Cóż, sama nie wiem. To chyba nie jest dobra 

pogoda na kąpiel... 

- Na pewno nie. Nie sądzę zresztą, żebyś szła się 

kąpać w ubraniu i z torbą na ramieniu. 

- Znalazł pan moją torbę? - popatrzyła na niego 

uważnie. - Nie było tam niczego, co wskazałoby, kun 

jestem? 

- Niestety, nie. To taka mała, podręczna torba. Była 

w niej tylko bielizna na zmianę, sweter... To wszystko. 

Ale i tak powinnaś się cieszyć. Zdaje się, że ta torba 

uratowała ci życie. Po pierwsze, zadziałała jak kamizel­

ka ratunkowa, a po drugie, zaczepiła się o skały. Gdyby 

nie to, fale zmyłyby cię z powrotem do morza. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

11 

Dziewczyna skuliła się pod kołdrą. 

- Myśli pan, ze wypadłam z jakiejś łodzi? 

-Chyba tak... - Penry poprawił się na krześle. 

Nawet w starym, białym swetrze i poplamionych spod­

niach robił duże wrażenie. - Ale z jakiej łodzi? I dokąd 

ona płynęła? 

- Sama chciałabym to wiedzieć! 

- Zawiadomiłem przez radiotelefon straż przybrzeż­

ną i policję. Może ktoś zgłosi twoje zaginiecie i wszyst­

ko się wyjaśni. Inaczej nie dotrzesz tam, dokąd płynęłaś 

- dodał trzeźwo. Pochylił się i wziął ją za rękę. - Nie 

nosisz żadnych pierścionków... Poza tym wyglądasz za 

młodo na mężatkę... 

Dziewczyna cofnęła dłoń. 

- A ile lat, według pana, powinna mieć mężatka? 

- To zależy - odparł z niechętnym grymasem. - Ma­

łżeństwo wymaga pewnej dojrzałości. Niektórzy nigdy 

do niego nie dorastają. 

Uderzyła ją gorycz, z jaką wymówił te słowa. 

- Nie czuję się aż tak młodo - rzekła powoli. - Jest 

pan lekarzem, nie mógłby pan określić mojego wieku? 

Po zębach czy jakoś tak? 

Uśmiech dokonał w nim magicznej przemiany. 

Na krótką chwilę spod maski lekarza wyłoniła się 

przyjazna, miła twarz. Pielęgniarki musiały za nim 

szaleć, pomyślała dziewczyna. Zmiana nie trwała je­

dnak długo. 

- Nie myśl o tym teraz - poradził Penry. Sięgnął 

do kieszeni i wyjął: stamtąd coś błyszczącego. - Mia­

łaś ją przypiętą do swetra. Niczego ci to nie przy-

pomina? 

Niezwykła broszka była zrobiona ze srebra. Dziew-

czyna wiedziała, że należała do niej. Broszka była 

bardzo piękna. Przedstawiała lwicę i lisicę na czymś, co 

wyglądało jak sanie. 

- Jaka dziwna! - Obracała ją powoli w palcach. - Co 

mogą znaczyć te sanie? 

- To nie są sanie, zobacz! 

background image

12 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Dopiero teraz zauważyła: 

- Przecież to L! - Uśmiechnęła się po raz pierwszy 

i zaraz się skrzywiła, bo uśmiech wywołał nową falę 

bólu. Uniosła dłoń i dopiero teraz zrozumiała, że ma 

na głowie bandaż. ~ Czy to duża rana? 

- Za duża, żeby ją tak zostawić. Założyłem ci 

kilka szwów, kiedy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił 

Penry. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ocknęłaś 

się w czasie operacji, ale przynajmniej mogłem cię 

dokładniej zbadać. 

- Świecił mi pan w oczy - parsknęła. 

- Pamiętasz? - spytał, spoglądając na nią z uwagą. 

-Niezbyt dokładnie... To takie okropne... Jakby 

ktoś odsunął na chwilę zasłonę, a potem zaraz ją 

opuścił. - Przełknęła łzy. - Czułam ból i... i to światło, 

które mnie raziło. To przypomina sen. - Westchnęła. 

- Sprawiam tyle kłopotów, to szycie i w ogóle... Jestem 

panu bardzo wdzięczna, doktorze. 

-Nonsens - odparł Penry zdecydowanie. - Nie 

mogłem przecież cię zostawić! Aha, zapomniałem. 

Twoje ubranie suszy się w kuchni. 

-Dziękuję. - Dziewczyna z każdą chwilą czuła 

się bardziej zobowiązana. Spojrzała na broszkę. - Sko-

ro miałam ją na sobie, musi być moja. Ciekawe, 

co znaczy to L... 

-Spójrz na lwicę - zwrócił jej uwagę Penry. 

- Może L jak Leonie albo Leonora? Nic ci się nie 

przypomina? 

Pokręciła głową. 

- No nic, moje dziecko, przecież musimy cię jakoś 

nazwać. - Rzucił jej kwaśne spojrzenie. - Tylko że ty 

nie wyglądasz jak lwica. Raczej jak mokry kotek. 

- Niech pan mnie nazywa, jak pan chce, tylko nie 

swoim dzieckiem! 

Vaughan uniósł brew. 

- Ach, kotek ma pazurki! No, dobrze. Jeśli to ja 

mam wybierać, proponuję Leonorę. Może twój ojciec 

także lubił Beethovena... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 13 

- Ja nie tubie, jestem tego pewna - odparta wzru­

szając ramionami. Nagle poczuła, że do oczu znów 

napływają jej łzy. Była taka zła, taka rozczarowana! 

- Skąd ja wiem, że nie lubię Beethovena, jeśli nie znam 

nawet własnego nazwiska? 

- Cierpisz na amnezję, Leonoro - odparł szorstko. 

- N a skutek uderzenia w głowę straciłaś pamięć. Moż­

liwe, że obudzisz się jutro i będziesz wszystko pamiętać. 

A póki co, nie staraj się przypominać sobie niczego na 

siłę. - Penry wstał. - Pójdę teraz coś zjeść, postaraj się 

zasnąć. Jeżeli później będziesz się lepiej czuła, możesz 

zejść na dół. 

Leonora poczuła, że nie chce być sama. 

- Nie mogę zejść teraz? - spytała. 

- Nie. - Vaughan stał już w drzwiach. - Miałaś 

poważny wypadek. To szczęście, że w ogóle żyjesz. 

A ponieważ zadałem już sobie sporo trudu, żeby cię 

odratować, zamierzam zrobić wszystko, żebyś wyzdro­

wiała. Jestem lekarzem, więc proszę: trzymaj się tego, 

co mówię. Chcę tylko twojego dobra. 

Dziewczyna przygryzła wargę. 

-Przepraszam, panie doktorze. Tyle ze mną za­

chodu... - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nawet panu 

porządnie nie podziękowałam za... za wyrwanie mnie 

śmierci... Naprawdę nie wiem, jak mam dziękować... 

- Nie mówmy o tym. - Penry wzruszył ramionami. 

- Cóż, jeśli niczego nie potrzebujesz, zostawię cię samą. 

-Jest jeszcze coś... - Leonora była zakłopotana. 

- Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest łazienka? 

-Och, jasne! Powinienem był o tym pomyśleć. 

- Podszedł do łóżka i wyciągnął do niej ręce. - Wstawaj! 

- Sama tam trafię, jeśli tylko powie mi pan, 

gdzie iść. 

Penry parsknął gniewnie. 

- Moja droga, czy ty się wstydzisz? A jak sądzisz, 

kto zdjął z ciebie mokre ubranie i wpakował cię pod 

kołdrę? 

Twarz dziewczyny oblał ciemny rumieniec. 

background image

14 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Mimo to, jeśli nie robi to panu różnicy, wolałabym 

tam pójść o własnych siłach. 

- Och, na litość... - urwał. - No dobrze, jak chcesz. 

Łazienka jest na drugim końcu korytarza. Tylko 

ostrożnie, to stary dom. Podłoga jest w wielu miejscach 

nierówna. 

- Będę uważać! 

- Nie złość się - odparł zniecierpliwiony. - Gdy 

wrócisz do łóżka, spróbuj trochę pospać. Przyjdę do 

ciebie później. 

Leonora tak naprawdę wcale nie była pewna, czy da 

radę dojść do łazienki. Najchętniej zawinęłaby się 

w kołdrę i pospała kilka godzin. Nie było jednak 

wyjścia. Tę kłopotliwą wyprawę szczęśliwie uwieńczył 

sukces. Zanim zdecydowała się wrócić do swego poko­

ju, odważyła się zerknąć w lustro. 

Jej twarz bardzo ją rozczarowała. Widać było na niej 

zmęczenie, a co gorsza, nie wywoływała żadnych wspo­

mnień. Leonora miała bujne włosy, tak potargane, że 

trudno było dokładnie określić ich kolor. Była bardzo 

szczupła. Koszula wisiała na niej luźno, nie podkreś­

lając kobiecych kształtów jej ciała. Nic dziwnego, że 

doktor Vaughan wspomniał o jej dziewczęcej niewin­

ności. Jednak jej oko było brązowe i miało ładny, 

migdałowy kształt, za to drugiego prawie nie było 

widać spod ogromnego guza na czole. Pod okiem 

widniał granatowy siniak, który ciągnął się aż do 

wyraźnie zarysowanej kości policzkowej. Jakimś cudem 

krótki, prosty nos Leonory uniknął obrażeń. Dziewczy­

na spojrzała jeszcze na swe usta. Były pełne, ładnie 

wykrojone, choć może nieco za duże do jej drobnej 

twarzy. Potrząsnęła smutno głową. 

- C o za straszydło! Masz szczęście, kochanie, że 

doktor Vaughan nie wrzucił cię z powrotem do morza! 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Kiedy Leonora obudziła się, było już ciemno. Czuła 

się znacznie lepiej. Ból głowy prawie przeszedł, ale - co 

uświadomiła sobie z przerażeniem - nadal miała kom­

pletną pustkę w głowie. Jej tożsamość, dom, rodzina 

- wszystko to pozostawało dla niej tajemnicą. Jeśli 

zaginęła, to czemu nikt jej nie szuka? Przełknęła łzy 

i powoli wstała z łóżka. Kiedy doszła do drzwi, potężna 

sylwetka zastąpiła jej drogę. 

- Już wstałaś - rzekł Penry i zapalił światło. Dziew­

czyna zamrugała oślepiona. 

- Masz tu prąd? 

-Z własnego generatora. - Penry zdjął szlafrok 

z wieszaka na drzwiach. - Jeśli musisz chodzić po 

domu, to lepiej w tym. 

- Chciałam tylko pójść do łazienki - odparła z god­

nością. 

-Znalazłem dla ciebie szczoteczkę do zębów, ale 

obawiam się, że to wszystko, co mogę ci zapropono­

wać, jeśli chodzi o środki upiększające. 

- Szkoda, przydałoby się parę rzeczy. - Dziewczyna 

uśmiechnęła się smutno. - Zdobyłam się na odwagę 

i przejrzałam się w lustrze. No nic, szczoteczka do 

zębów też się przyda, dziękuję! Co mam robić później? 

- spytała po chwili wahania. - Mogę wrócić do łóżka, 

nie będę panu przeszkadzać. 

- Nie gadaj bzdur! 

- Niech pan tak do mnie nie mówi! - krzyknęła i od 

razu zawstydziła się swego wybuchu. 

- Przepraszam. - Penry lekko się ukłonił. - Mam 

zaszczyt zaprosić panią, Leonoro X, na kolację. 

background image

16 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Zawołaj, kiedy będziesz gotowa, przyjdę po ciebie. 

Schody są dość strome. Nie chcesz chyba mieć kolej­

nego wstrząsu mózgu? 

- A wiec miałam wstrząs? To może spowodować 

utratę pamięci? 

- Tak. - Penry otworzył przed nią drzwi łazienki. 

- No, idź. Pogadamy na dole. 

Leonora myła zęby, patrząc tęsknie w stronę wanny. 

Jeśli na wyspie był generator, Penry musiał mieć ciepłą 

wodę. Poczuła nagle, że po prostu musi wziąć kąpiel. 

Przejrzała kosmetyki Penry'ego. Z pewnością nie lubił 

kosztownych, francuskich perfum... Znalazła tylko 

ziołowy żel do kąpieli, mydło i dezodorant. 

Woda w wannie była lekko żółtawa, ale cudownie 

działała na obolałe ciało Leonory. Popatrzyła na siebie 

z kwaśną miną. Nie wzbudzam chyba w nikim dzikiego 

pożądania, myślała. Nie mówiąc już o lekarzu... Miała 

ładny, choć niezbyt duży biust, za to reszcie ciała 

wyraźnie brakowało miękkiej, kobiecej krągłości. Otar­

cia szczypały ją, kiedy mydliła skórę, ale warto było to 

znieść, byle tylko czuć się znów czystą. Po chwili 

wahania umyła sobie włosy żelem do kąpieli, zachłys­

tując się co jakiś czas. Rana bardzo ją bolała. Leonora 

musiała odpocząć. Kiedy poczuła się lepiej, klęknęła, 

by opłukać włosy. Kolejna fala bólu była łatwiejsza do 

zniesienia. Zakręciła wodę i chwiejnie wyszła z wanny. 

Było jej słabo, ale nareszcie czuła się czysta. 

Owinęła się białym prześcieradłem kąpielowym, 

a potem, ponieważ bała się mocno wycierać włosy, 

zrobiła sobie turban z ręcznika. Wreszcie usiadła na 

krześle, wyczerpana, ale triumfująca. 

Kiedy kilka minut później zdołała się podnieść 

i założyć szlafrok, rozległo się pukanie do drzwi. 

- Wszystko w porządku, Leonoro?! - wołał Penry. 

- Coś długo tam siedzisz! 

Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się przepraszająco. 

- Nic mi nie jest. Chyba nie ma pan nic przeciwko 

temu... Nie mogłam się oprzeć i wzięłam kąpiel. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

17 

Penry przyglądał się turbanowi na jej głowie. 

- Chyba nie byłaś taka głupia, żeby myć włosy? 

- Nie wzięłam dużo żelu... 

- Nieważny żel, chodzi o twoją ranę! - Zaklął cicho 

i posadził ją siłą z powrotem. - Czekaj, muszę to 

obejrzeć. 

Otworzył apteczkę i wyjął stamtąd materiły opat­

runkowe. Leonora bez słowa zniosła badanie i ponow­

ne zakładanie opatrunku. Penry' był na nią wściekły 

i absolutnie zakazał jej moczyć włosy. 

-Mam nadzieję, że wszystkiego nie zepsułam... 

Naprawdę, nie mogłam się oprzeć. Nie wytrzymałabym 

ani chwili dłużej bez mycia. 

- Umyłem cię gąbką dziś rano, dziecino. Nie byłaś 

brudna. 

- Ale tak się czułam! 

Rzucił jej ciężkie spojrzenie. 

- No nic - rzekł, wzruszając ramionami - skoro już 

zrobiłaś takie głupstwo, weź ręcznik i zarzuć sobie na 

ramiona. Nie wolno ci teraz używać suszarki. 

Gdy Leonora spełniła jego polecenie, oboje wyszli 

z łazienki. Dopiero wtedy Penry zdał sobie sprawę, że 

dziewczyna stoi boso. 

- Nie mam żadnych dobrych na ciebie butów, a two­

je są jeszcze mokre. Mogę ci dać skarpetki. 

- Chętnie, dziękuję. 

Poprowadził ją w stronę sypialni i ostrożnie posadził 

na krześle. Dziewczyna z zakłopotaniem przyglądała się, 

jak przeszukuje szafkę. No tak, łóżko było ogromne, 

w sam raz dla kogoś o rozmiarach Penry'ego... I pewnie 

był to jedyny pokój, w którym mógł się on położyć. 

Wreszcie odwrócił się do niej z parą grubych skarpet 

w dłoni. Leonora przyjęła je z podziękowaniem. 

- Co się dzieje? - spytał, widząc jej niepewną minę. 

- Nie podobają ci się? 

- Nie, nie o to chodzi. Właśnie zdałam sobie sprawę, 

że to pańska sypialnia - powiedziała cicho, zakładając 

skarpetki. 

background image

18 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- To nie jedyna sypialnia w tym domu. Są jeszcze 

trzy, no i sofa w pokoju na dole. Tu akurat wszystko 

było gotowe. 

- Jest pan bardzo miły. 

Penry wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. 

- Mylisz się. Posłuchaj, Leonoro, i dobrze to zapa­

miętaj: potrzebowałaś pomocy. Ja jestem lekarzem 

i udzieliłem ci jej. To wszystko. Nie próbuj mi wma­

wiać, że mam cechy, których nie mam. 

- Dobrze. - Wstała z krzesła i omal nie upadła, 

przydeptując za dużą skarpetkę. 

Penry westchnął, a potem wstał i, wziąwszy ją na 

ręce, skierował się w stronę drzwi. 

- Proszę mnie postawić - zaprotestowała Leonora. 

- Sama dam sobie radę! 

- Och, przestań marudzić! - odparł Penry i wyniósł 

ją z pokoju. - Jutro, kiedy wyschnie ci ubranie, będziesz 

wszędzie chodzić sama. 

Nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że ktoś nosi 

ją jak... jak worek! 

- Jutro - powiedziała uszczypliwie - mam nadzieję 

być w drodze tam, skąd się wzięłam. 

Penry ostrożnie niósł ją po schodach. 

-Nie sądzę - rzucił pobłażliwie. - Nawet jeśli 

wszystko sobie przypomnisz, nie będziesz mogła od­

płynąć. W marcu zawsze wieją tu silne wiatry, a pro­

gnoza na jutro jest okropna. 

Leonora przyjęła tę wiadomość z mieszanymi uczu­

ciami. Cóż, wygląda na to, że będzie musiała tu zo­

stać... Nawet, gdyby zdołała wydostać się z wyspy, nie 

wiedziałaby, dokąd się udać. No nic, pomyślała, muszę 

spokojnie poczekać, nie warto się denerwować. A poza 

tym wolałaby uniknąć przeprawy łodzią na ląd, choćby 

znaczyło to, że ma pozostać na wyspie z tym dziwnym 

człowiekiem. No, i wiedziała już, że jest marzec. 

Gdy wreszcie znaleźli się w salonie, Leonora zaczęła 

się rozglądać. Kiedyś musiały tu być trzy małe pokoje. 

Na jednej ze ścian znajdowało się duże, kamienne 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 19 

palenisko. Pokój był pełen starych, solidnych mebli, 

które tworzyły bardzo ciepły nastrój. Na fotelach i sofie 

pyszniły się poduszki, wszędzie stały lampy - elektrycz­

ne i naftowe - a prócz nich świece w świecznikach. 

Półki uginały się pod ciężarem książek i kaset, na 

ścianach wisiało parę jasnych akwareli, a na stoliku 

przy sofie stał malutki żaglowiec w butelce. 

- Jak tu ładnie! - powiedziała z przekonaniem. 

- Podoba ci się? - Penry był chyba zaskoczony. 

- Tak. To takie... miłe miejsce. 

- Nie to, co właściciel, prawda? 

- Ja tego nie powiedziałam! - zastrzegła się Leono-

ra. Penry ukłonił się z uśmiechem. 

- Racja. Usiądź sobie na sofie, blisko kominka. 

Zaraz przyniosę coś do jedzenia. 

- Chętnie bym pomogła - poczuła się zakłopotana 

- ale nie czuję się jeszcze najlepiej... 

- Na litość boską, siedź tu i nie rób nic niemądrego. 

Wytrzymaj do mojego powrotu, muszę tylko nalać cawl 

do dwóch talerzy. 

Leonorze zrobiło się nieprzyjemnie. 

- Nie chciałam mieć rany na głowie ani wdzierać się 

na pańską wyspę, doktorze. 

- Miałem na myśli mycie głowy - odparł Penry 

i skierował się w stronę drzwi w drugim końcu 

pokoju. 

Tam musi być kuchnia, pomyślała Leonora. Poło­

żyła się wygodnie na sofie i uśmiechnęła się na widok 

swych ogromnych skarpet. Głowa trochę ją bolała. Na 

zewnątrz wył wiatr, deszcz tłukł ciągle o szyby... 

Wstrząsnął nią dreszcz. Na samą myśl o wyprawie na 

ląd ogarniała ją panika. Gdybym tylko mogła dowie-

dzieć się, kim jestem, skąd się tu wzięłam, myślała 

gorączkowo. Przecież ktoś się na pewno martwi moim 

zniknięciem. Tylko kto to może być? 

Powrót Penry'ego oderwał ją od tych ponurych 

rozważań. Leonora usiadła przy stoliku, wdychając 

aromat potrawy. 

background image

20 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Cawl - oznajmił Penry z dumą. Leonora patrzyła 

na talerz z powagą. 

- Aha. A co to jest? 

- Bardzo pożywna zupa z jagnięciny, porów i innych 

warzyw. Moja matka robi do niej uszka. - Uniósł 

pytająco brew. - Czemu się dziwisz? Że umiem goto­

wać, czy że mam matkę, jak wszyscy normalni ludzie? 

- Ani jednemu, ani drugiemu. Radzisz sobie tak 

świetnie, że nie pojmuję, czemu nie robisz uszek. Nawet 

ja to potrafię! - Spojrzała na niego z rozpaczą. - No, 

i proszę! Mój głupi mózg wie, że umiem robić uszka, 

a nie wie, jak się nazywam! 

- Przypomni ci się to we właściwym czasie. - Penry 

nie przerwał nawet jedzenia. - Masz szczęście, że to był 

tylko wstrząs. Nie mam tu rentgena, ale jestem pewien, 

że czaszkę masz całą. Gdy tylko pogoda się polepszy, 

zabiorę cię na ląd i zrobię ci prześwietlenie w St Mary's. 

- Gdzie to jest? 

- T o dom opieki. Pracuję tam raz w tygodniu. 

- Spojrzał na nią znad talerza. - I co sądzisz o mojej 

kuchni? 

- Doskonała! - Leonora uśmiechnęła się szeroko. 

- Kiedy się dziś rano obudziłam, myślałam, że umrę. 

Nie przypuszczałam, że tak szybko wrócą mi siły. I że 

aż tak będzie mi się to podobało. 

- Ciało ludzkie ma niezwykłe zdolności regeneracyj­

ne. Nie jesteś wprawdzie atletą, ale jesteś silna i młoda. 

Za parę dni będzie po wszystkim. 

Leonora zjadła połowę swojej porcji i odłożyła 

łyżkę. Zauważyła, że Penry przebrał się do kolacji. Miał 

teraz na sobie biały, trochę nowszy sweter i dżinsy 

- mniej poplamione od poprzednich. 

-A co będzie - spytała nagle - jeśli sobie nie 

przypomnę, kim jestem i nikt się po mnie nie zgłosi? 

- Zostaniesz ze mną. Będę tu jeszcze przez trzy 

tygodnie. Na razie i tak musisz zostać, dopóki pogoda 

się nie poprawi, więc nie zmuszaj się do myślenia. 

Szybciej się cofnie amnezja. Masz tu przecież co jeść, 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 21 

masz dach nad głową, a ja jestem lekarzem. Ilu rozbit­

ków ma takie szczęście? 

Leonora próbowała się uśmiechnąć. 

- Racja - przyznała. 

Penry wstał, żeby zebrać naczynia. 

- Niestety, nie mamy deseru. Mam wprawdzie kilka 

gatunków sera, ale przy bólu głowy i o tej porze raczej 

bym ci odradzał. Kawy też nie wolno ci teraz pić. Za 

dużo kofeiny. 

- Czegoś jednak bym się napiła... 

- Słabej herbaty? 

Kiedy wyszedł do kuchni, dziewczyna położyła się 

z powrotem na sofie i słuchała wycia wiatru. W zamyś­

leniu przyglądała się kosmykowi swoich włosów. Były 

dość ciemne, popielatobrązowe. 

- Skąd taka ponura mina? - Gospodarz pojawił się 

w drzwiach, niosąc herbatę. - Mówiłem ci chyba, że 

masz. przestać się martwić! 

- To przez moje włosy. - Leonora uśmiechnęła się 

krzywo. - Miałam nadzieję, że okażę się platynową 

blondynką albo będę ruda, a teraz, kiedy włosy mi 

wyschły, widzę, że są... mysie. 

Penry przyjrzał się im krytycznie. 

-Ja bym tak nie powiedział. Podałem policji, że 

masz ciemne oczy i włosy w ciepłym, złotym kolorze. 

Leonora usiadła, spuszczając nogi na podłogę. Przy 

zmianie pozycji ból głowy znów dał o sobie znać. 

-I co powiedzieli? - zapytała. Czy ktoś już zgłosił 

moje zaginięcie? 

- Obawiam się, że nie. - Penry podał jej herbatę. 

- Ale nie minęła jeszcze nawet doba. Znalazłem cię dziś 

rano, a sądząc po przypływie, nie leżałaś tam długo. 

Nikt nie zaginął z promu, który pływa stąd do Irlandii. 

Sprawdzili to, więc mamy z głowy jeden ślad. 

-Może wypadłam z samolotu! - Leonora była 

rozczarowana. 

- Zjawiłaś się znikąd... - zamyślił się Penry. - Nie, 

nie sądzę. 

background image

22 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Dziewczyna piła herbatę w milczeniu, przyglądając 

się, jak mężczyzna nakłada ser na krakersy. O tak, 

niełatwo zaspokoić jego apetyt! Potężna machina, jaką 

było jego ciało, potrzebowała z pewnością dużo paliwa. 

Penry uniósł głowę i spojrzał Leonorze prosto w oczy. 

- Myślę, że jest jeszcze jedna możliwość... - Coś 

w jego głosie zaniepokoiło dziewczynę. 

-Jaka? 

- Wokół jest sporo małych wysepek. Mogłaś płynąć 

łodzią na jedną z nich. Pewnie nie byłaś sama. Albo 

wypadłaś, albo zostałaś zmyta z pokładu przez fale. 

Pozostali dotarli być może do brzegu... 

Leonora rozpogodziła się na chwilę. 

- Więc na pewno zawiadomią policję i straż przy­

brzeżną! 

Penry w zamyśleniu potarł brodę. 

- Możliwe. Nie zapominaj jednak, że nie wszyscy tu 

mają radiotelefony. Nie ma innego sposobu, żeby 

zawiadomić tych na lądzie, co się stało, a to znaczy, że 

będziesz musiała czekać na poprawę pogody, żeby twoi 

znajomi mogli wrócić na ląd. 

- A zatem muszę czekać. 

-Nie rób sobie za dużych nadziei... Przecież oni 

mogli nigdzie nie dotrzeć. 

- Musiał pan to powiedzieć? - Leonora zbladła. 

-Uważam, że trzeba brać pod uwagę wszelkie 

możliwości. 

Dziewczyna potrzebowała trochę czasu, żeby oswoić 

się z tym, co usłyszała. 

- Czy moje rzeczy będą jutro suche? - spytała po 

chwili. 

- Przyniosę ci je po śniadaniu. 

- Panie doktorze...? 

-Dajmy sobie spokój z tym oficjalnym tonem, 

dobrze? Nie mogę przecież nazywać cię panią Jakjej-

tam, więc czemu ty miałabyś zwracać się do mnie po 

nazwisku? Penry wystarczy. 

- Rzadkie imię... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 23 

- Nie w Walii. Znaczy tyle, co syn Henry'ego. 

Zanim w Walii zapanowali Anglicy, moi przodkowie 

używali słówka „ap", czyli „z" przed swoimi nazwis­

kami. Na przykład ostatni król Walii nazywał się Rhys 

ap Tewdwr. A mój ojciec miał na imię Henry. - Uśmie­

chnął się ironicznie. - Na dziś koniec wykładu. 

- Fantastyczne! Czy coś się stało? - spytała nagle, 

gdyż zauważyła, że Penry badawczo jej się przygląda. 

- Zastanawiałem się, z czego ty żyjesz... 

Leonora wzruszyła ramionami. 

-Kto wie? - Spojrzała na swoje dłonie. - Może 

robię czekoladki albo strzygę psy? A może maluję takie 

obrazki, jak te tutaj? 

- O, Boże, mam nadzieję, że nie! Namalowała je 

kiedyś moja ciocia-babcia Olwen, bardzo ekscentrycz­

na dama. Miała, zdaje się, więcej zapału niż talentu. 

Leonora zachichotała rozbawiona. 

- O, tak lepiej! - pochwalił ją Penry. - Nareszcie się 

ożywiłaś. A jak twoja głowa? Mniej boli? 

- Czasami trochę pobolewa. - Leonora uśmiechnęła 

się uwodzicielsko. - Czy dostanę jeszcze pigułkę 

przed snem? 

Penry pokręcił głową. 

- Wolałbym ci nic nie dawać. Wytrzymasz do jutra? 

- Dobrze - westchnęła. - A może coś do czytania? 

- Obawiam się, że też nie. Pozwól swojej głowie 

odpocząć. Nie wiem, licz owce albo coś takiego... 

Dziewczyna nie chciała się kłócić. 

- Czy na Gullholm są owce? - spytała. 

- Kiedyś były. Dawno temu była tu farma. Jeden 

z moich przodków miał trawler, i kupił tę wyspę, by 

zarabiać na uprawie roli, a jednocześnie mieć wokół 

swoje ukochane morze. 

- Czy on też miał na imię Penry? 

Vaughan wyciągnął się wygodnie w obitym skórą 

fotelu i zaczął opowiadać. Stary wilk morski, który 

kupił wyspę, nazywał się Joshua Probert i był pradzia­

dem Penry'ego ze strony matki. Nie nadawał się na 

background image

24 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

farmera. Jego gospodarstwo nie przynosiło docho­

dów, bo jego właściciel wolał łowić ryby przy Lee 

Haven albo spędzać czas w pubie po drugiej stronie 

cieśniny. 

- Od czasów Joshuy Probertowie używali tej wyspy 

tylko dla wypoczynku - zakończył Penry. - Część 

terenów była latem wynajmowana do wypasu owiec. 

- A zimą? 

- Różnie. Ja sam płaciłem ludziom z Brides Haven, 

żeby przypływali tu i utrzymywali wszystko w po­

rządku. 

Dziewczyna była pod wrażeniem. 

- Cała wyspa jest twoja? 

Penry skinął głową. 

- Moja matka jest jedynaczką, więc mój dziadek 

Probert zapisał mi wyspę, robiąc w testamencie adnota­

cję, że nie wolno mi jej sprzedać. Mam ją przekazać 

swemu synowi. 

- Boże, jak w średniowieczu! - Leonora przyjrzała 

się uważnie Penry'emu. - A masz syna? 

- Nie. - Penry skrzywił się niechętnie. 

- Przepraszam, nie chciałam być wścibska. 

- Nic się nie stało - odparł grzecznie. - To nie 

tajemnica. Jeszcze do niedawna byłem żonaty, ale nie 

mam dzieci. 

Leonora zaczęła mu współczuć. A więc dlatego był 

taki ponury... Biedak, przyjechał tu pewnie odpocząć 

po trudnych przejściach. 

- Przykro mi - rzekła. 

Penry rzucił jej cyniczne spojrzenie. 

- A czemuż to, jeśli można wiedzieć, jest ci przykro? 

- Bo... bo przecież straciłeś żonę... 

- Trudno mówić o stracie. To brzmi, jakby mi było 

wszystko jedno, prawda? - Penry uśmiechnął się. - Me­

lanie przestała interesować się mną, a zajęła się pewnym 

konsultantem. Potrzebowała kogoś, kto poświęciłby jej 

więcej czasu... i pieniędzy. Rozwiedliśmy się nie tak 

dawno temu - dodał wstając. - Chcesz jeszcze herbaty? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

25 

Leonora skinęła głową, a on zniknął w kuchni. 

Okropna sytuacja, szkoda, ze w ogóle zaczęła o tym 

mówić! Penry musiał chyba bardzo kochać swoją nie-

wierną żonę, skoro teraz jest taki rozgoryczony. Pomy­

ślała o swoich bliskich i łzy błysnęły w jej oczach... 

Przecież musi mieć jakąś rodzinę, może chłopaka, 

i wszyscy szaleją teraz z niepokoju. Może nawet myślą, 

że utonęła! Nie, nie chciała o tym myśleć. Musi odzys­

kać pamięć, tylko to pozwoli jej wrócić do domu. 

Perspektywa siedzenia w nieskończoność tu, na Gull-

holm, przyprawiała ją o dreszcze. 

Penry wrócił z herbatą. Leonora spostrzegła, że 

myślami był gdzieś daleko. Pewnie żałował, że wspo­

mniał o żonie... 

- Zjedz trochę, to ci dobrze zrobi. - Podał jej talerz 

biszkoptów. 

Nie była pewna, czy właśnie to jest jej teraz potrzeb­

ne, ale przyjęła ciastka. Penry nalał sobie whisky 

i usiadł. 

- Nie zapowiadają na jutro poprawy - rzekł ponuro. 

- Tutaj często wieje dziewiątka. 

- Już teraz jest straszny wiatr, prawda? - Leonora 

niespokojnie patrzyła w stronę okna. - Szyby to wy­

trzymają? 

- Nie bój się, tu są podwójne okna. Są bardzo 

mocne, no, i jest trochę ciszej. - Uąmiechnął się nie­

znacznie. - Za to na zewnątrz... 

Leonora zadrżała. 

-Trudno, nie pójdę dziś na spacer przed snem. 

- Upiła trochę herbaty, gdy nagle... zgasło światło. 

Dziewczyna krzyknęła i kubek wypadł jej z dłoni. 

- Nic ci nie jest? - usłyszała Penry'ego. Po chwili 

oślepiło ją światło latarki. 

-Nie. Tylko stłukłam twój kubek i polałam ci 

szlafrok herbatą - odparła bez tchu. - Co się stało? 

- Generator się psuje. - Penry przytknął zapałkę do 

knota lampy naftowej. W blasku płomyka jego twarz 

wyglądała diabolicznie, ale przy świetle Leonora od 

background image

26 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

razu poczuła się lepiej. Penry chodził po pokoju, 

zapalając kolejne lampy. Dopiero teraz zrozumiała, 

dlaczego jest ich tu tyle. 

- To się często zdarza, prawda? - zapytała i sięgnęła 

po skorupy stłuczonego kubka. Och, znowu ten 

ból głowy... 

- T o się robi niewygodne. Generator jest stary, 

wiem, ze powinienem go wymienić, ale zawsze okazuje 

się, że to tylko kolejna mała naprawa. Prawdę mówiąc, 

jestem do niego przywiązany. Obawiam się, że będę cię 

musiał zostawić samą. 

Podszedł do półki, na której stały kasety. 

- Chcesz czegoś posłuchać? Jakiejś muzyki, powie­

ści? - spytał, sięgając po przenośny radiomagnetofon. 

- Mam tu baterie. 

Leonora była zachwycona. 

- Dzięki, chętnie! - przejrzała kasety. - Nie dałeś mi 

Beethovena. 

- Nie, pamiętałem! Jeśli nic ci się tu nie spodoba, są 

jeszcze inne kasety na półce. Tylko nie chodź za dużo. 

- Tak, panie doktorze. 

- Czy ty czasem nie próbujesz być złośliwa? 

- Nie śmiałabym - odparła Leonora pokornie. - Bę­

dę bardzo grzeczna, obiecuję. A poza tym dałeś mi 

„Emmę" Jane Austen, czytaną przez Prunellę Scales. 

Nigdzie się stąd nie ruszę! 

-Moja matka zostawiła to, kiedy tu była. Macie 

chyba podobny gust, jeśli chodzi o książki. 

Leonora spojrzała na niego. 

- Chyba tak. To zupełnie jak kawałki układanki, 

prawda? - Uśmiech zniknął z jej twarzy. - Żeby tylko 

udało mi się złożyć cały obrazek... 

- No już, przestań - przerwał jej stanowczo. -I nie 

wstawaj, dopóki nie wrócę. 

Gdy tylko Penry wyszedł, Leonora wyciągnęła się 

na sofie i włączyła magnetofon. Tak się zasłuchała, że 

nie zauważyła, kiedy wrócił. Usiadła, mrugając oczami. 

Salon zalany był światłem. Penry chodził po pokoju 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 27 

i gasił lampki. Włosy miał w nieładzie, twarz ubrudzo­

ną smarem, ale minę triumfującą. 

-I jak, pacjent zdrów? - zapytała rozbawiona. 

Skinął głową z zadowoleniem. 

- Tak, przynajmniej na razie. Zawsze się zastana­

wiam, który z nas wygra następnym razem. Na razie 

jestem górą, ale kto wie... 

- Nie zajęło ci to dużo czasu! 

Spojrzał na nią pytająco. 

- Zostawiłem cię z Jane Austen ponad godzinę 

temu. Dla ciebie to była chwila, dla mnie - mordercza 

walka na wietrze. 

Leonora poczuła się zakłopotana. 

- To naprawdę aż tyle? Nawet nie zauważyłam... 

- A ja się tam zabijałem, żeby jak najszybciej uru­

chomić to draństwo, żebyś nie bała się tu po ciemku! 

Dziewczyna spojrzała na niego z powątpiewaniem. 

- Prawda jest taka, że bawiłeś się tam równie dob­

rze, jak ja tutaj. 

Penry uśmiechnął się, a potem spojrzał krytycznie 

na swój ubrudzony sweter. 

- Muszę się umyć. Możecie zaczekać tu razem z Ja­

ne, aż doprowadzę się do porządku? 

Leonora zgodziła się tak chętnie, że spojrzał na nią 

z rozbawieniem. 

- Widać, że lepiej się już czujesz. 

- Tak, na pewno. Głowa jeszcze trochę mnie boli, 

no, i jestem cała poobijana, ale gdy tylko wróci mi 

pamięć, będę jak nowo narodzona. 

- Ciesz się tym, co masz. Przecież mogłaś utonąć... 

- Tak, wiem. Gdyby nie ty, ryby dawno by mnie już 

zjadły. 

- Przestań! - obruszył się. - No już włącz kasetę, 

teraz, póki tu jestem. 

Tym razem Leonorze nie było dane długo słuchać 

Emmy. Penry wrócił z łazienki dość szybko. Miał teraz 

na sobie gruby sweter i czyste spodnie, a na nogach 

prastare espadrile. 

background image

28 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- No już - powiedział raźno. - Czas spać. 

Leonora z ponurą miną wyłączyła magnetofon. 

- Nie mogę zostać jeszcze trochę? 

- Tak się składa, młoda damo, że zajmujesz jedyną 

dużą sofę w tym pokoju, a ja jej potrzebuję. 

-Ale przecież ja bym mogła tu spać! - zapro­

ponowała szybko. - Ty spałbyś w swoim własnym 

łóżku, a ja... 

- Bzdury. - Penry ujął jej dłoń. - No, chodź, chcę 

widzieć, jak się kładziesz. Nie chcę, żebyś chodziła po 

domu. Nie będę mógł spać. 

Leonora popatrzyła na niego niechętnie i, ignorując 

wyciągniętą dłoń, wstała. Tym razem pokój nie zawi­

rował jej przed oczami, choć przez chwilę czuła ostrze­

gawcze kłucie w skroni. 

- Dobrze - rzekła z powagą - ale pójdę sama. 

- Naprawdę nieważne, jak dojdziesz na górę. -Pen-

ry odprowadzał ją w stronę schodów. - Jeśli tylko 

będziesz tam spokojnie leżeć przez całą noc, możesz 

sobie nawet chodzić na czworakach. 

Nie odzywała się. Jedną ręką zebrała szlafrok, drugą 

trzymała się poręczy i powoli wchodziła na schody. 

Bardzo jej zależało, żeby się nie potknąć ani nie upaść. 

- A teraz - oznajmiła, gdy dotarli na piętro - ni­

czego już nie potrzebuję. Dziękuję za kolację, do 

widzenia. 

Penry przyjrzał jej się uważnie. 

- W porządku, Leonoro. Gdybyś czegoś potrzebo­

wała, po prostu mnie zawołaj. 

Dziewczyna nieznacznie skinęła głową. Raczej umrę, 

niż zrobię coś takiego! - pomyślała. Jutro - przekony­

wała samą siebie przy myciu zębów - obudzę się i będę 

wszystko pamiętać. Trzeba się tylko dobrze wyspać. 

A może sztorm także przejdzie? 

Kiedy wróciła do pokoju, łóżko już na nią czekało. 

Na stoliku stała szklanka wody, obok świece w świecz­

niku i zapałki. Penry nie chciał zostawiać dziewczyny 

bez źródła światła, w razie gdyby generator się zepsuł. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

29 

Leonora nie mogła się powstrzymać od zerknięcia 

w lustro. Jęknęła przygnębiona: włosy wyschły jej bez 

układania i wyglądały teraz jak wiecheć słomy! Miała 

nadzieję, że Penry nie pogniewa się, gdy weźmie jego 

szczotkę... Raźno zabrała się do pracy. W końcu 

rozplatała gęste loki. No, teraz lepiej, pomyślała i zmę­

czona opadła na łóżko. 

Leżała bez ruchu i słuchała wycia wiatru. Była 

bardzo zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Zaraz zgaszę 

światło, obiecywała sobie co chwila. Sen jednak nie 

nadchodził. Nie powinna była czesać włosów! Ból 

głowy pulsował w rytm pociągnięć szczotki, a przecież 

po południu prawie już jej przeszedł... Westchnęła. 

Czemu Penry musiał ją położyć akurat tutaj? Nie, nie 

można mieć do niego pretensji! Gdyby nie on, pewnie 

by już nie żyła. 

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zdumiona 

otworzyła oczy. „O wilku mowa..." 

- Proszę - rzuciła w kierunku drzwi. 

Penry zajrzał do pokoju, a potem podszedł do łóżka. 

Jego twarz znajdowała się w cieniu, gdyż lampka 

rzucała tylko mały krąg światła. 

-Zobaczyłem, że pali się tu światło i przyszło 

mi do głowy, że może chciałabyś mieć towarzystwo 

- powiedział. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Leonora patrzyła na niego, a serce biło jej mocno. 

Z trudem dobyła głos: 

- Na pewno wkrótce zasnę, pewnie za dużo spałam 

w ciągu dnia. 

- Co się stało? - Penry przyjrzał się jej uważnie. 

- Znów wyglądasz, jakbyś się bała. 

- Twoje pukanie mnie zaskoczyło. 

- Dziwne, że w ogóle je usłyszałaś, wiatr tak strasznie 

wyje... - Podał jej magnetofon. - Jeśli nie możesz spać, 

to może posłuchaj „Emmy"... - Zobaczył, że odetchnęła 

z ulgą. - O co chodzi, Leonoro? 

Modliła się, by nie dostrzegł rumieńca na jej poli­

czkach. 

- Nie, o nic - odpowiedziała z bladym uśmiechem 

- to bardzo miło. 

W oczach Penry'ego błysnęło rozbawienie. 

- Moja mała topielico, nie myślałaś chyba, że chcia­

łem tu z tobą zostać? Och, widzę, że jednak tak! 

Leonora czuła, że płonie ze wstydu. Miała ochotę 

wejść pod kołdrę i zostać tam na zawsze. On tymczasem 

usiadł na brzegu łóżka. 

- Leonoro, spójrz na mnie. 

Dziewczyna niechętnie podniosła oczy. 

- Jak mam cię przekonać? - zapytał. - Powiedziałem, 

że nic ci z mojej strony nie grozi, i naprawdę mówiłem 

to szczerze. Nie wiem, co ty sobie o mnie myślisz, ale 

napastowanie kogoś w twoim stanie naprawdę nie jest 

w moim stylu! 

- Przepraszam - wymamrotała z trudem. - Źle cię 

zrozumiałam. Tak mi głupio... A poza tym przejrzałam 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

31 

się w lustrze. Musiałbyś być naprawdę zdesperowany, 

żeby chcieć czegokolwiek od kogoś, kto tak wygląda. 

- Ja bym tego nie powiedział. Jesteś bardzo pociąga­

jąca, Leonoro, nawet z tym podbitym okiem - wyjaśnił 

z uśmiechem. - Nie znaczy to, że rzucę się na ciebie tylko 

dlatego, że przypadkiem znalazłem cię tutaj. I mylisz się, 

jeśli sądzisz, że tęsknię za kimś, bo właśnie się rozwiod­

łem. Przyzwyczaiłem się do pustego łóżka na długo 

przed jej odejściem. - Urwał niezadowolony, jego twarz 

znowu zastygła w nieprzyjemnym grymasie. - Czemu ja 

ci to, do diabła, powiedziałem? Nie miałem zamiaru 

z nikim o tym rozmawiać! 

Ostatnie zdanie sprawiło, że Leonora przestała mu 

współczuć. Rzuciła gniewne spojrzenie. 

-Twoje małżeńskie problemy mnie nie interesują. 

Nie bój się, nikomu o tym nie powiem. Przecież ja nawet 

nikogo nie znam! 

Penry spojrzał na nią łagodniej. 

- Nie myśl o tym, Leonoro. Rano może się okazać, 

że wszystko pamiętasz. Posłuchaj sobie „Emmy" i po­

staraj się zasnąć. 

- Spróbuję. - Skinęła głową. - Dziękuję, że przyniosłeś 

mi magnetofon i przepraszam. Za to, że cię źle zrozumia­

łam. Naprawdę przesadziłam, za dużo sobie wyobrażam. 

Uśmiechnął się lekko. 

- Nie bardzo się pomyliłaś! Ale nie zawracaj sobie 

tym głowy. Dobranoc. - Zatrzymał się w drzwiach. 

-I pamiętaj: w razie czego, krzycz. 

Leonora pomachała mu i włączyła magnetofon. Tego 

potrzebowała teraz najbardziej - chłodnego poczucia 

humoru i ironii Jane Austen. Po godzinie poczuła, że 

powieki ciążą jej coraz bardziej, potem kilka razy ziew­

nęła i wyłączyła magnetofon. Nie gasząc światła, zawi­

nęła się w kołdrę i zamknęła oczy. Zasypiając słyszała 

jeszcze wycie wiatru... 

Obudziła się w nocy zlana potem, oddychając nierów­

no. Wydawało jej się, że koszmar trwa nadal. Usiadła 

background image

32 

DZIEWCZYN A ZNIKĄD 

na łóżku... W tym momencie drzwi otworzyły się 

z trzaskiem i do pokoju wpadł Penry. Włosy miał 

potargane i najwyraźniej nie zdążył się ubrać, bo miał 

na sobie tylko spodnie. 

- Co się stało? - spytał, chwytając ją za ramiona. 

- Strasznie krzyczałaś! Dobry Boże, jesteś cała mokra! 

Sięgnął do szafki i wyciągnął z niej dużą, białą 

bluzę. 

- Pójdę po ręcznik. Nakryj się. 

Leonora ciągle nie mogła się uspokoić. Drżała na 

całym ciele, nie mogła powstrzymać szczękania zę­

bami. Penry wrócił po chwili i owinął ją ciepłym, 

suchym ręcznikiem. 

- Miałam... koszmar - wyjąkała dziewczyna poda­

jąc mu rękę, by zmierzył jej puls. 

-Domyśliłem się. Nic nie. mów... - Patrzył na 

zegarek. - Hmm... trochę przyśpieszony, ale w tych 

okolicznościach to zrozumiałe. - Uśmiechnął się, by 

dodać jej otuchy. - A teraz zdejmij te przemoczone 

rzeczy. Ta bluza jest pewnie za duża, ale będzie ci 

w niej ciepło. 

Usta Leonory zmieniły się w cienką kreseczkę. 

- Słyszysz? Zdejmuj to wszystko! - powtórzył znie­

cierpliwiony. 

- Odwróć się, proszę. 

Popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem. 

- Leonoro, jestem lekarzem! 

- Nic mnie to nie obchodzi. Odwróć się. Proszę! 

Penry uniósł dłonie w geście rozpaczy. 

- Zrobię jeszcze więcej: pójdę na dół i przyniosę ci 

coś ciepłego do picia. 

Poczekała, aż wyjdzie, a potem ściągnęła wilgotną 

koszulę. Na samą myśl o złym śnie wstrząsały nią 

dreszcze. Głowa znów ją bolała. Założyła ogromną 

bluzę Penry'ego i zaczęła poprawiać pościel. 

- Nie musisz tego robić - rzekł wchodząc do po­

koju. Przyniósł świeże powleczenie. - Zawiń się w to, 

a ja zajmę się resztą. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

33 

Rzucił jej koc. Leonora patrzyła z niewesołą miną, 

jak Penry wprawnie zmienia pościel. Zauważyła też, że 

zdążył założyć sweter. Kiedy wszystko było gotowe, 

wstała i oddała mu koc. Była tak zmęczona, że z trudem 

weszła pod kołdrę. Gdy siedziała już wygodnie, on 

sięgnął po swoją lekarską torbę. Wyjął z niej malutką 

latarkę. 

- Dobrze, a teraz się nie ruszaj - zwrócił się do niej, 

unosząc wskazujący palec. - Patrz tutaj. 

Leonora wodziła oczami w ślad za palcem, a Penry 

świecił jej w oczy cienkim strumieniem światła. 

-Twoje źrenice reagują prawidłowo - rzekł po 

skończonym badaniu. - A jak twoja głowa? 

- Boli - przyznała cicho. - Ale to nic dziwnego, tak 

się miotałam... 

- Poleź teraz nieruchomo. Zabiorę stąd tę pościel, 

a potem przyniosę coś do picia. 

Dziewczyna została sama. Tak, pomyślała, to praw­

da... W chwili, gdy Penry wpadł do jej pokoju, poczuła 

się lepiej. Uśmiechnęła się leciutko. Ciekawe, jaki on 

jest dla pacjentów... Pewnie zdrowieją ze strachu, żeby 

go nie rozgniewać. 

- Dobrze robisz, że nie rozbijasz sobie głowy - po-

wiedziała ponuro, gdy wrócił. - Posłuchaj tylko, mam 

potworną chrypkę! 

- To od krzyku - wyjaśnił i podał jej kubek. Przy­

sunął krzesło do łóżka i usiadł. - No dobrze, a teraz 

powiedz mi, co to był za sen. 

Leonora wzdrygnęła się i upiła spory łyk. 

- Dobre - powiedziała, żeby uniknąć odpowiedzi. 

- Czego dodałeś do mleka? 

- Trochę cukru i odrobinę cynamonu. 

Wypiła jeszcze trochę. Po chwili podniosła wzrok. 

- To nie przypominało snu... 

- Sądząc po sile krzyku, to był prawdziwy koszmar. 

Wzięła głęboki oddech. 

- Myślę, że moja podświadomość znalazła sposób, 

by powiedzieć mi, co się stało. 

background image

34 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Penry pochylił się, by wziąć kubek z jej rąk. Odstawił 

go na tacę i wziął dłoń Leonory w swe dłonie. Teraz 

był już tylko lekarzem. 

- Spokojniei, nie śpiesz się. Czy byłaś sama? 

-Tak. Byłam w pontonie, takim małym, z sil­

nikiem... 

- Mów dalej - zachęcał ją. 

Dziewczyna oddychała szybko, jakby koszmar po­

nownie ją dopadł. Penry patrzył w jej przerażone oczy. 

-Morze było bardzo wzburzone, byłam przemo­

czona do suchej nitki, a ręce... Ręce tak mi skostniały, 

że nie mogłam utrzymać silnika. Wiatr był coraz 

silniejszy, ponton skakał na falach jak oszalały, a po­

tem... potem... 

Penry mocno trzymał ją za ręce. 

- Spokojnie. Co było potem? 

- Silnik stanął. Ponton skoczył do góry i przyszła 

ogromna fala i... i zmiotła mnie do wody, a potem... 

a potem się obudziłam. 

Leonora przełknęła łzy, wywołane strachem. Penry 

usiadł obok niej na łóżku i mocno ją przytulił. Siedzieli 

tak w ciszy i dziewczyna poczuła, że sama obecność 

i ciepło tego potężnego mężczyzny działają na nią 

kojąco. 

- Przepraszam - wymruczała, odsuwając go delikat­

nie. - Nie chciałam się tak rozklejać. 

Penry poprawił jej poduszki. 

- To ci tylko dobrze zrobi. Masz, dopij do końca. 

- Usiadł z powrotem na krześle. - Chyba masz 

rację - powiedział w zamyśleniu. - To za wyraźne 

na sen. Twoja podświadomość udostępniła ci stre­

szczenie całej historii. To by wyjaśniało, skąd wzięłaś 

się na Seal Haven. Dobrze, że byłaś u brzegów 

Gullholm, kiedy zepsuł ci się silnik, inaczej nie mia­

łabyś szans. 

Leonora w milczeniu skinęła głową. Drżała na 

całym ciele. 

- Ale przecież nie płynęłam tu, na Gullholm! 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

35 

- Nie, tylko idiota próbowałby dopłynąć tu pon­

tonem. Ja sam mam stary kuter, taki, z jakich się tu 

łowi kraby. 

Dziewczyna ciaśniej otuliła się kołdrą. Była kom­

pletnie wyczerpana, ale czuła się w jakiś dziwny sposób 

spokojniejsza, zupełnie jakby sen rozładowywał dręczą­

cy ją niepokój. 

- Jeśli ten sen mówił prawdę... - zamyśliła się. - Był 

taki realistyczny! To musiało tak wyglądać... Czy 

myślisz, że ten koszmar się powtórzy? 

• - Nie mam pojęcia. Postaraj się o tym nie myśleć. 

- Penry zastanawiał się przez chwilę. - Czy ty umiesz 

pływać? 

- Tak - odparła bez zastanowienia. Pokręciła głową. 

- Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale jestem pewna. 

Pokiwał głową. 

- To ci musiało uratować życie. - Wstał i wypros­

tował się przysłaniając światło. - Myślisz, że będziesz 

w stanie zasnąć? 

- Tak, Penry. - W głębi duszy Leonora szczerze w to 

wątpiła. - Dziękuję i przepraszam za te wszystkie 

kłopoty. 

Uśmiechnął się do niej kwaśno. 

- - Przynajmniej mam urozmaicenie. - Zatrzymał się 

w drzwiach. - Jeszcze coś... Czy twój sen... to była noc 

czy dzień? 

Leonora zastanawiała się przez chwilę. 

- Dzień... Tak, na pewno! A czemu pytasz? 

- To znaczy, że znalazłem cię na Seal Haven tuż po 

tym, jak tam trafiłaś. Zresztą, gdybyś pojawiła się tam 

w nocy, pewnie nie znalazłbym cię żywej... - Pożegnał 

ją skinięciem głowy. - No, a teraz idź wreszcie spać 

i pozwól mi też choć trochę odpocząć! 

Leonora patrzyła tęsknie na drzwi. Na pewno nie 

zaśnie! Wydawało jej się, że zamknęła oczy tylko na 

chwilę, ale kiedy się obudziła, było już jasno. Wiatr był 

tak silny, że zaniepokoiła się o okna. Zapaliła światło. 

Nadal nic nie pamiętała. Wstała z łóżka. No cóż, 

background image

36 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

przynajmniej fizyczne obrażenia goiły się szybko... 

Założyła gruby szlafrok i na palcach poszła do łazienki. 

Nie chciała obudzić Penry'ego. 

Przejrzała się w lustrze i zauważyła wyraźną po­

prawę: opuchlizna z oka prawie już zeszła, a siniak, 

który nadawał jej dość podejrzany wygląd, zaczynał 

wyraźnie blednąc. Nie była wstrząsająco piękna, ale 

przynajmniej wyglądała jak człowiek. 

Po powrocie do sypialni delikatnie wyszczotkowała 

sobie włosy i położyła się do łóżka. Włączyła radio i ze 

zdumieniem odkryła, że jest już prawie dziewiąta. Na 

dworze było tak szaro, jakby dzień dopiero się za­

czynał... Wysłuchała wiadomości, ale ponieważ nie 

było żadnej wzmianki o zaginionej dziewczynie, wróciła 

do słuchania „Emmy". 

Jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi. Do 

pokoju wszedł Penry z tacą. Postawił śniadanie na 

stoliku i spojrzał uważnie na Leonorę. 

- Dzień dobry, usłyszałem, że wstałaś. Jak się czujesz? 

- Lepiej - odparła z niewesołą miną. - Przynajmniej 

fizycznie. Moja przeklęta pamięć nadal odmawia 

współpracy. Miałam nadzieję, ze coś się zmieni po 

wczorajszym śnie... 

Podał jej talerz parującej owsianki. 

- Wszystko sobie przypomnisz, zobaczysz. Staraj się 

tym nie martwić. A teraz jedz, póki gorące. Dodałem 

trochę brązowego cukru i mleka, może być? 

- Bardzo dobra! - Leonora jadła ze smakiem. - Od 

lat nie jadłam owsianki... tak myślę. Już prawie zapom­

niałam, jak smakuje... - Skrzywiła się. - Zęby to była 

jedyna rzecz, której nie pamiętam! 

- Herbata, mleko, grzanki, masło... Czy to ci wy­

starczy? - Penry spojrzał na zawartość tacy. 

- Oczywiście! - Leonora uśmiechnęła się nieśmiało. 

- To bardzo miło, że przyniósł mi pan... 

- ...Penry. 

- No dobrze, Penry. Nie powinieneś mi tak usłu­

giwać... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

37 

- To był ostatni raz - powiedział Penry, kierując się 

w stronę drzwi. - Pójdę teraz po twoje rzeczy. Będziesz 

mogła zejść na dół. Niestety - dodał, patrząc na zalane 

deszczem okno - nie znaczy to, że można wyjść z domu. 

Pogoda powinna wkrótce się poprawić, więc, przy 

odrobinie szczęścia, będziemy mogli jutro popłynąć na 

ląd i zrobić ci prześwietlenie. Zresztą, zobaczymy. 

Leonora zabrała się raźno do jedzenia. Była dziś 

w dobrym nastroju, a przecież jeszcze wczoraj nie 

przyszłoby jej do głowy, że może się czuć tak dobrze. 

Śniadanie w łóżku było prawdziwym luksusem. Nie 

miała pojęcia, skąd to wie, ale była pewna, że jedzenie 

nie było ważne w jej dawnym życiu. Wzdrygnęła się na 

myśl o swoim śnie. Był taki realistyczny, wydawał się 

prawdziwy, ale czy to możliwe, że była aż taką idiotką, 

żeby wypłynąć na wzburzone morze w pontonie? 

- Bardzo ponuro wzdychasz - rzekł Penry. Podał jej 

ubranie i wziął od niej pusty talerz. - Przejrzyj swoje 

rzeczy. Nalać ci herbaty? 

-Tak, poproszę. - Brała do rąk kolejne rzeczy 

i przyglądała się im uważnie. Dwie pary dżinsów: jedne 

nowe, jedne stare; dwie bluzki: różowa w kratkę i gład­

ka, niebieska, a do tego ciepły, marynarski sweter, 

pochodzący z tej samej sieci sklepów co ładna, baweł­

niana bielizna. Leonora ujrzała też, nie bez zakłopota­

nia, jedwabną, francuską koszulkę i delikatne figi, 

wszystko w kolorze brzoskwini. Trzy pary wełnianych 

skarpetek i czerwony szalik w kropki dopełniały listy. 

- Na dole są twoje buty, musiałem je wypchać 

papierem, żeby wyschły. Takie żeglarskie, na mocnej 

podeszwie. No, i miałaś na sobie gruby skafander, 

który pewnie utrzymywał cię przez jakiś czas na wo­

dzie. - Penry podał jej herbatę. - Poznajesz te rzeczy? 

- Tak. - Leonora bezradnie wzruszyła ramionami. 

- Jestem pewna, że są moje. To znaczy, z wyjątkiem 

tych jedwabnych... To wszystko, co wiem. To takie 

frustrujące! 

Penry zbierał naczynia na tacę. Zamyślił się. 

background image

38 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nie pamiętasz, czy w twoim śnie ponton miał 

jakąś nazwę? 

Leonora pokręciła przecząco głową i aż się skrzywiła: 

- Au, nie mogę ruszać głową! - Zastanawiała się 

przez chwilę. - Teraz nie pamiętam dokładnie, ale 

przecież w śnie byłam w środku, a nazwa zawsze jest 

wypisana na zewnątrz... 

-Tak tylko myślałem... Chciałem mieć jak naj­

więcej wiadomości, zanim znowu zadzwonię na policję 

i do straży przybrzeżnej. 

Leonora spojrzała na niego znad kubka. 

- Zamierzasz powiedzieć policji o moim śnie? 

- Tak. Warto sprawdzić każdy ślad. 

Kiedy tylko Penry opuścił pokój, Leonora wstała 

i zaczęła się ubierać. Może założenie własnych, dobrze 

znanych rzeczy pomoże jej coś sobie przypomnieć? 

Bawełniany biustonosz i figi pasowały doskonale, po­

dobnie jak różowa bluzka i znoszone dżinsy. Z ciężkim 

westchnieniem włożyła skarpetki i sweter, a na koniec 

apaszkę, której końce przypięła do swetra broszką. 

Zrobiła to automatycznie. Cóż, przyzwyczajenie staje 

się z czasem drugą naturą... Spojrzała na siebie w lus­

trze i westchnęła. Przez chwilę przyglądała się swoim 

włosom. Ciekawe, jak ja się czesałam, myślała, starając 

się doprowadzić je do porządku. Nie mogłam chyba 

nosić takiej grzywy! 

Pościeliła łóżko, wzięła pusty kubek i zeszła na dół. 

Penry musiał usłyszeć jej kroki, bo ledwie zeszła ze 

schodów, wyjrzał z kuchni. Zmarszczył brwi. 

- Hej! - Na twarzy Leonory pojawił się zmęczony 

uśmiech. - Masz może jakieś stare sznurowadło? 

Spojrzał na jej stopy. Dziewczyna nie miała butów. 

- A po co? - zapytał krótko. 

Wskazała na swoje włosy. 

- Chcę je jakoś związać. Kimkolwiek jestem, muszę 

iść do fryzjera. 

- Zaraz zobaczę. - Penry odwrócił się i wszedł do 

kuchni. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

39 

Leonora patrzyła za nim zmieszana i zastanawiała 

się, co złego zrobiła tym razem, Celtyckie humory 

doktora Vaughana stawały się coraz trudniejsze do 

zniesienia. Wzruszyła ramionami i weszła za nim do 

kuchni, która była czysta niczym sala operacyjna. 

Szafki, blaty, lodówka - wszystko aż błyszczało. Na 

kuchennym blacie stał tylko elektryczny czajnik, a na 

opalanym drewnem piecu żeliwny garnek. Jedynymi 

rzeczami, które zakłócały panujący tu porządek, były 

stojące obok pieca buty i kurtka na oparciu jednego 

z krzeseł. Leonora, ryzykując, że zachlapie zlew, umyła 

swój kubek i zaczęła się zastanawiać, gdzie go schować. 

- Szafka z prawej strony - rzucił Penry, przeglądając 

zawartość jednej z szuflad. 

Dziewczyna uchyliła drzwiczki i postawiła kubek 

obok innych. Wszystkie naczynia ustawione były we­

dług rozmiaru i zastosowania. 

- Chodzi o coś takiego? - Penry wręczył jej czyste, 

białe sznurowadła. 

- Tak, dziękuję. - Związała włosy w luźny węzeł. 

- Pewnie nie mogłeś dziś pójść pobiegać? 

- Nie, nie mogłem. 

- Czy to spiżarnia? - spytała, wskazując uchylone 

drzwi. 

- Nie, już nie. Przerobiłem ją na gabinet. Mam 

tam radiotelefon. I - dodał ostrym tonem - chcę, 

żeby to od początku było jasne: niezbyt chętnie widzę 

tam gości. 

Dziewczyna zesztywniała. 

- Oczywiście, doktorze Vaughan. 

- Powinienem ci to wyjaśnić. Mam ściśle określony 

termin, w którym muszę napisać kilka artykułów. 

Miałem nadzieję, że będę miał tu spokój. 

- A zamiast spokoju ma pan kłopoty ze mną! 

Nie próbował zaprzeczać. 

- Ponieważ w tej sytuacji niewiele da się zrobić, 

proponuję, żebyś teraz, skoro czujesz się lepiej, starała 

się być użyteczna. Zajmij się gotowaniem i takimi 

background image

40 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

sprawami, a ja postaram się wziąć do pracy. Gdy tylko 

pogoda się poprawi, zabiorę cię na ląd i zrobimy 

badania. Im szybciej odzyskasz pamięć, tym lepiej. 

Leonora zacięła usta. Przecież to nie jej wina, 

że tu jest! 

- Ja też nie mogę się tego doczekać! - zapewniła go 

chłodno. - A póki co, mogę zapracować na swoje 

utrzymanie, proszę się nie martwić. 

- Umiesz gotować? 

- Sądzę, że tak. 

Penry skinął głową. 

- Dobrze. Na obiad weź sobie zupę, jest w garnku. 

Możesz też zrobić jakieś kanapki. Ja pójdę się teraz 

wykąpać, a ty przez ten czas wybierz coś z rzeczy, które 

kupiłem. 

- Gdyby mnie tu nie było, co by pan zrobił na 

kolację? 

- Coś prostego. Nie musisz się wysilać... - przerwał 

na chwilę. - I proszę, powiedz, jeśli choć przez chwilę 

gorzej się poczujesz. Nie chcę ci utrudniać powrotu do 

zdrowia. 

Poszedł wreszcie na górę, zostawiając Leonorę w po­

nurym nastroju. Co się stało? Jeszcze w czasie śniadania 

rozmawiał z nią przyjaźnie. I w nocy, po tym kosz­

marze, był wyjątkowo miły... A teraz, odkąd pojawiła 

się w kuchni, zachowywał się jak zupełnie inny czło­

wiek. Leonora rzuciła złe spojrzenie w stronę okna, 

o które ciągle bił deszcz, a potem zajęła się prze­

glądaniem zapasów. Jedzenia wystarczyłoby na długie 

oblężenie. W szafkach były puszki i wszelkiego rodzaju 

paczki, a nawet skrzynka świeżych warzyw. W lodówce 

Leonora znalazła jajka, bekon, kilka rodzajów sera 

i zieloną sałatę, zaś w dużym, porcelanowym pojem­

niku - chleb. Nawet, jeśli nie umiem gotować, pomyś­

lała cierpko, z głodu nie umrzemy! 

Wyszła z kuchni i udała się do salonu. Strugi deszczu 

nie pozwalały dostrzec niczego, prócz najbliżej położo­

nej części torfowiska. Widok był tak przygnębiający, że 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 41 

straciła ochotę do wyglądania przez okno. Podeszła do 

półek z książkami w nadziei, że znajdzie tam coś dla 

siebie. Najwyraźniej rodzina Penry'ego miała bardzo 

różnorodne upodobania. Wybór był duży: Tołstoj, 

Hemingway i Hardy, kryminały i powieści szpiegow­

skie, książki historyczne, romanse... Leonora wybrała 

powieść z czasów wypraw krzyżowych i usiadła z nią 

przy kominku. Czytała właśnie o damie, która przebra­

na za chłopca poszukiwała swego męża-rycerza, kiedy 

w pokoju zjawił się Penry. 

- Zaparzyć kawy? - spytała, patrząc na niego nie­

obecnym wzrokiem. 

Skinął głową. 

- Chętnie. Obawiam się, że mam tylko rozpuszczal­

ną. Wezmę ją do siebie, kiedy pójdę pracować. Muszę 

coś sprawdzić przy palenisku, leć do kuchni. 

Czyżby nie mógł znieść siedzenia z nią w jednym 

pokoju? Zrobiła kawę, wzięła swój kubek i wróciła do 

salonu. 

- Kawa jest w kuchni - powiedziała, zajmując daw­

ne miejsce. 

Penry wstał, prostując się na całą wysokość. 

- Dziękuję. No, teraz wszystko powinno działać. 

Zerknęła w jego stronę. 

-Pewnie nie miał pan czasu, żeby zadzwonić na 

policję? 

- Przecież zależy mi na ustaleniu twojej tożsamości 

co najmniej tak bardzo, jak tobie - rzekł kwaśno. 

-Zadzwoniłem do nich, ale nigdzie, w całym kraju, nie 

zgłoszono zaginięcia osoby, której rysopis pasowałby 

do ciebie. Morze nie wyrzuciło pontonu. 

Leonora odwróciła się. 

- Rozumiem. Dzięki - dodała zaciskając usta. Ką­

tem oka zobaczyła jeszcze, że Penry skierował się 

do wyjścia. Przystanął na moment, lecz po chwili 

wzruszył ramionami i poszedł do swojego gabinetu. 

Trzaśniecie drzwi jeszcze raz upewniło ją, że nie jest 

tam mile widziana. Rozumiała, że nie był zachwycony 

background image

42 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

jej przybyciem, ale mógł jej przynajmniej powiedzieć, 

że zadzwonił na ląd! 

Niepokój wcale jej dobrze nie zrobił. Położyła się 

i zaczęła oddychać głęboko, starając się pozbyć napię­

cia, ale jej wysiłki były daremne. Umysł wciąż przynosił 

nowe obrazy bliskich, szalejących z niepokoju, różne 

pomysły dotyczące jej tożsamości... I jeszcze ten wiatr! 

Kolejny silny podmuch sprawił, że Leonora wstała 

i zaczek niespokojnie krążyć po salonie, przeklinając 

złą pogodę. Nawet strach przed ponownym wejściem 

na pokład nie będzie w stanie powstrzymać jej od 

przeprawienia się na ląd! Chciała to zrobić tak szybko, 

jak tylko będzie możliwe. Przecież ktoś musi jej szukać! 

Takie denerwowanie na nic się nie zda, powiedziała 

sobie trzeźwo. Na jednym z foteli leżała torba. Oprócz 

wełny i drutów zawierała wykrój na sweter, najwyraź­

niej przeznaczony dla Penry'ego, z wymiarami zazna­

czonymi na czerwono. Wzór na swetrze miał być 

skomplikowany i składać się z wełny w trzech kolorach: 

białej, niebieskiej i czarnej. Osoba, która chciała zrobić 

sweter nie posunęła się daleko w pracy - ukończony 

był tylko jeden ściągacz. 

Leonora zdała sobie nagle sprawę, że umie dobrze 

robić na drutach. Jeden rzut oka na wzór wystarczył, 

by wiedziała dokładnie, jak kontynuować pracę. Ze­

rknęła na zegar. Niestety, była dopiero jedenasta. Nie 

chciała teraz denerwować Penry'cgo pytaniami o ro­

bótkę. Muszę poczekać aż do obiadu, a potem ułago­

dzić go czymś dobrym, postanowiła. Dopiero potem 

będzie mogła zapytać, czy może robić mu sweter. 

Za dziesięć dwunasta przemknęła się do kuchni. 

Z początku starała się zachowywać jak najciszej, ale 

w końcu dała temu spokój i zaczęła pracować normal­

nie. Postanowiła zaimponować Penry'emu i zrobić 

uszka do zupy. Kiedy już były gotowe, zrobiła surówkę 

z sałaty i pomidorów, a do tego kilka kanapek. 

Teraz nie pozostało już nic innego, jak tylko zapu­

kać do drzwi gabinetu Penry'ego. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

43 

- Tak? - warknął gospodarz. 

- Zrobiłam obiad, przynieść? 

- Wezmę wszystko do siebie. - Po chwili wyszedł 

z pokoju, zamykając za sobą drzwi. -Dziękuję. 

Leonora opuściła kuchnię bardzo zła. Oczekiwała, 

że Penry pochwali ją za dobry lunch. Nie miała 

nic przeciwko temu, by pracować na swoje utrzy­

manie, ale jeśli on miał zamiar traktować ją jak 

jakąś służącą, nie będzie się więcej aż tak starać. 

Nic, tylko proste, łatwe dania! Jadła zupę i zasta­

nawiała się, co za grzech popełniła, że Penry tak 

się do niej odnosił. Wiedziała, że i przedtem nie 

szalał z radości z powodu jej obecności na wyspie, 

ale nie miał innego wyjścia niż dostosować się do 

sytuacji. A odkąd zeszła na śniadanie... Leonora 

wzdrygnęła się. Cóż, mogła tylko trzymać się z dala 

od swojego wybawcy. 

Nie śpieszyła się z jedzeniem. Kiedy znów weszła do 

kuchni, talerze Penry'ego stały na stole. Były zadowa­

lająco puste. Leonora pozmywała, zrobiła kawę i za­

pukała do drzwi gabinetu. Kiedy Penry poprosił ją, by 

weszła, uczyniła to raczej niechętnie. Siedział przy 

ogromnym biurku, zasłanym papierami, pismami me­

dycznymi i książkami. Stała tam maszyna do pisania, 

a na oddzielnej półeczce nad biurkiem - mały, nowo­

czesny nadajnik radiowy. W pokoju panował chłód, 

trochę tylko mniejszy dzięki gazowemu grzejnikowi. 

Penry odgarnął włosy z czoła i skrzywił się na jej widok. 

- No więc? 

- Pańska kawa... Czy mam ją tu przynieść? 

-Tak... proszę. 

Po chwili wróciła do gabinetu z kubkiem gorącego 

napoju i ustawiła go ostrożnie na biurku. 

-Dziękuje - rzucił Penry, nie przerywając prze­

glądania notatek. Leonora skrzyżowała ręce na piersi. 

- Panie Vaughan... Czy nie będzie panu przeszka­

dzać, że posłucham trochę kaset? 

Podniósł wzrok znad papierów. 

background image

44 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nie. Jeśli drzwi będą zamknięte, nie będzie mi to 

robić różnicy. - Odchylił się w fotelu i przyjrzał się jej 

uważnie. - A jak twoja głowa? Boli jeszcze? 

-Trochę. Chętnie posłuchałabym teraz powieści. 

Czuję się znacznie lepiej... - Coś w wyrazie twarzy 

Penry'ego sprawiło, że dziewczyna aż zesztywniała. 

Nagle zdała sobie sprawę, jaki musiał być powód jego 

złości. Wyprostowała się. - Proszę mi powiedzieć praw­

dę! Czy pan sądzi, że ja udaję? 

Uniósł brew. 

-Udajesz? 

- Utratę pamięci. Odkąd zeszłam na śniadanie dziś 

rano, zachowuje się pan inaczej, wrogo. Zachodzę 

w głowę, co takiego zrobiłam i myślę, że to może być 

powód. Pan myśli, że symuluję! 

- Mam nadzieję, że nie - odparł wzruszając ramio­

nami. - Chyba należy ci się wyjaśnienie. - Upił trochę 

kawy z kubka, a potem spojrzał na nią przeciągle. - Nie 

miałem wyboru, musiałem cię ratować. Byłaś przecież 

niczemu niewinną ofiarą wypadku. Odkąd cię znalaz­

łem, skupiony byłem wyłącznie na tym, żebyś poczuła 

się lepiej. Ty byłaś pacjentką, ja lekarzem. Ale dziś 

wszystko wygląda inaczej, nie jesteś już tylko ofiarą. 

Żeby nie przeciągać sprawy: Leonoro, dziś nie widzę 

cię tylko jako pacjenta. Jesteś kobietą, trochę może za 

chudą, ale kobietą. 

Leonora odruchowo cofnęła się o krok. Jej policzki 

płonęły. 

- Nic na to nie poradzę! 

- To fakt. Faktem jest też, niestety, że przyjechałem 

na Gullholm, bo jest to miejsce, gdzie nie ma żadnych 

kobiet. - W oczach Penry'ego pojawił się nagły błysk. 

- Nie myśl, że nienawidzę kobiet, Leonoro. Nie, i z pe­

wnością uporam się ze swoimi problemami, jeśli tylko 

da mi się na to czas. A na razie ja jestem mężczyzną, 

ty kobietą. Jesteśmy tu sami, skazani na siebie. Wpa­

kowaliśmy się w niebezpieczną sytuację, choć wcale 

tego nie chciałem. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 45 

- Ani ja! - zawołała z pasją Leonora. - Jestem 

pewna, ze nie miałam zamiaru lądować na pańskiej 

wyspie ani tracić pamięci. Gdybym mogła wyjechać 

teraz, zrobiłabym to! - Nagle przypomniała sobie, że 

przyszła tu z prośbą. - Doktorze Vaughan, czyja jest 

ta robótka w salonie? 

Penry patrzył na nią, zbity z tropu nagłą zmianą 

tematu. 

- Robótka? 

- Znalazłam torbę z wełną i wzorem na sweter. 

- Moja matka musiała ją tam zostawić. 

- Czy myśli pan, że miałaby coś przeciwko temu, 

żebym to dokończyła? 

Penry uśmiechnął się do niej. Był naprawdę roz­

bawiony. 

- Myślę, że byłaby zachwycona. Ten wzór dopro­

wadzał ją do szału, zostawiła go z odrazą. 

Leonora nie odpowiedziała na jego uśmiech. 

- N o to... czy mogłabym skończyć sweter? Mogę 

robić na drutach słuchając „Emmy". 

- Jeśli jesteś pewna, że twoja głowa to wytrzyma. 

- Przestanę, jeśli coś się zacznie dziać. 

Miała już wyjść z pokoju, kiedy ją zawołał. 

- A więc wiesz, że umiesz robić na drutach? - spytał, 

bacznie jej się przyglądając. 

-Tak. Można dostać szału. Niektóre rzeczy wy­

dają mi się oczywiste, niektóre mgliste i niejasne. 

Ach, miałam spytać - dodała. - Na którą szykować 

kolację? 

Penry odwrócił się w stronę biurka. Rozmowa była 

skończona. 

- Zazwyczaj pracuję do wpół do siódmej. Daj mi 

jeszcze godzinę na odpoczynek. 

- W porządku. 

Spojrzał na nią przelotnie. 

- Zapomniałbym: pogoda ma być całkiem dobra, 

jutro powinniśmy się przeprawić na ląd. Zrób listę 

zakupów. 

background image

46 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Mimo tej nie najmilszej rozmowy, Leonora zabrała 

się do robienia na drutach w nastroju lepszym niż rano. 

Pogoda nie przeszkadzała jej już tak bardzo, bo miało 

się przejaśnić, a dzięki powieści przestanie może myśleć 

o problemach. Miała właśnie włączyć magnetofon, 

kiedy przyszło jej do głowy, że oczy Penry'ego nie były 

wcale tak ciemne jak jej... Kiedy rozmawiali, zauwa­

żyła, że były niebieskie. Ciemne, jakby przydymione, 

ale z całą pewnością niebieskie! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Leonorze podobał się wzór, który tak rozzłościł 

panią Vaughan. Łatwość, z jaką robiła na drutach 

świadczyła o tym, że zajmowała się tym już kiedyś. 

Wszystko to znaczyło, że jej stan się poprawiał. 

Spędziła całe popołudnie robiąc sweter i słuchając 

powieści. Dopiero koniec taśmy sprowadził ją na zie­

mię. Przyjrzała się z zadowoleniem kilkunastocenty­

metrowemu pasowi dzianiny. Nawet nie zauważyła, że 

zrobiła aż tyle. Poszła do kuchni zaparzyć herbatę, 

a potem zapukała do drzwi gabinetu Penry*ego. 

- Wejdź! - zawołał Penry nieprzytomnym głosem. 

Ziewnął i spojrzał w stronę Leonory, która wsunęła 

głowę przez drzwi. 

- Pomyślałam, że może miałbyś ochotę na herbatę 

i ciasto... 

- Niezły pomysł - powiedział przeciągając się. 

Przyniosła mu podwieczorek do gabinetu, a sama ze 

swoim usadowiła się w salonie. Nastawiła kolejną 

kasetę. Zamierzała w spokoju rozkoszować się koń­

cówką powieści. 

- Nie pora na odpoczynek? - Penry pojawił się tak 

niespodziewanie, że Leonora aż drgnęła. Wyłączyła 

kasetę. 

- Która godzina? - zapytała, widząc, że cały pokój 

tonie w mroku. Tylko przy miejscu, gdzie siedziała, 

paliła się mała lampka. 

- Po szóstej. - Penry podszedł do okien i zasłonił 

zasłony. - Na dziś wystarczy. 

Zaczął chodzić po pokoju i zapalać lampy, a po 

drodze podszedł do paleniska. 

background image

48 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Dzisiaj to wszystko zrobiłaś? - spytał zdumiony, 

wskazując sweter. Kończyła właśnie rządek. 

- Och nie, ściągacz jest dziełem twojej matki. Ja 

zrobiłam tylko tę część z wzorem... 

-Tylko! - Kiedy rząd był gotów, Penry wyjął 

Leonorze druty z dłoni. - To jest naprawdę świetnie 

zrobione, jesteś prawdziwym ekspertem. 

- Chyba tak - zgodziła się. - Wzór wydawał mi się 

prosty. 

Pokręcił głową z podziwem. 

- Moja matka robiła nam swetry na drutach odkąd 

pamiętam, ale tym razem nawet ona przyznała się do 

porażki. 

Leonora złożyła robótkę i wstała. 

- N o , dobrze, teraz zrobię sos, a potem wezmę 

kąpiel. Jeśli tylko twój generator nie ma nic przeciwko 

temu. 

- Na pewno chcesz teraz robić to wszystko? - zapy­

tał Penry szorstko. - Jesteś bardzo blada. 

- Skoro już o tym wspomniałeś, to głowa trochę 

mnie boli, ale to pewnie przez siedzenie w takim 

skupieniu - odparła wesoło. - Po kąpieli mi przejdzie. 

- Poczekaj, najpierw ci się przyjrzę. - Poszedł po 

swoją torbę. Po chwili Leonora musiała znowu znosić 

świecenie po oczach. Penry zmierzył jej jeszcze ciśnie­

nie i tętno, aż wreszcie pozwolił, by poszła się 

wykąpać. 

-Tylko nie męcz się przy robieniu kolacji. Jajka 

sadzone na bekonie będą w sam raz. 

- Coś takiego nadaje się na śniadanie. Na kolację 

będzie tagliatelle. Znalazłam trochę w jednej z szafek, 

wiec chyba to lubisz. 

Z tymi słowy Leonora udała się do kuchni. Penry 

stanął w drzwiach, śledząc jej każdy ruch. 

- Ta kuchnia - rzuciła w jego stronę - nie jest duża. 

Ja też nie, więc czemu nie ułatwisz mi sytuacji i nie 

pójdziesz na razie do siebie? 

W oczach Penry*ego pojawił się niespokojny błysk. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

49 

- W takim razie dołożę drewna do pieca - rzekł. 

- Myślę, ze dobrze byłoby, żebyś odpoczęła po 

zrobieniu kolacji. Weź kąpiel, kiedy uporasz się z so­

sem, zjemy potem. Chcę, żebyś jak najszybciej była 

zdrowa. 

- Myślisz, że ja tego nie chcę? - spytała zdziwiona. 

Kiedy Penry wyszedł przygotować drewno na podpał­

kę, zabrała się do pracy. Wkrótce kuchnię wypełnił 

zapach marchewki, selerów, cebuli i czosnku, które 

dusiły się na wolnym ogniu. 

- Ładnie pachnie! - zauważył Penry, wchodząc do 

kuchni z naręczem drewna. Leonora otwierała właśnie 

drugą puszkę pomidorów. 

- Lubisz czosnek? Był razem z warzywami, więc 

zaryzykowałam... - powiedziała, wlewając zawartość 

puszek do garnka. 

- Bardzo lubię. Przez długi czas musiałem sobie 

odmawiać tej przyjemności, bo moja żona go nie 

znosiła. Nie tylko sama nie chciała jeść potraw z czosn­

kiem, ale w ogóle nie chciała zbliżać się do mnie, jeśli 

ja zjadłem choć trochę. - Uniósł brew. - Twój sos ma 

same zalety, Leonoro. Pachnie ładnie, a poza tym 

uświadomił mi jeszcze jeden powód, dla którego powi­

nienem się cieszyć z rozwodu. 

Nie odpowiedziała. Była zdecydowana omijać tema­

ty osobiste, zwłaszcza po tym, co usłyszała od Pen-

ry'ego rano. 

- Kolacja będzie za godzinę - zareagowała krótko 

i poszła do łazienki wziąć kąpiel. 

Otarcia i zadrapania jeszcze ją szczypały, kiedy 

weszła do wody, więc nie chciała długo siedzieć w wan­

nie. Po kąpieli udała się do swojego pokoju i położyła 

na łóżku. Wiatr wyraźnie ucichł, fale tłukły o brzeg... 

Nie bała się już tego dźwięku, nieuniknionego zresztą 

na wyspie, którą otaczał Atlantyk. 

Po jakimś czasie zeszła na dół. Penry siedział wyciąg­

nięty przy ogniu i słuchał wiadomości radiowych. Na 

widok Leonory podniósł się z miejsca. 

background image

50 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

-Dzwoniłem na policję, ale nadal nic nie słyszeli. 

Nie wiem, skąd jesteś, Leonoro, ale nikt się jeszcze 

o ciebie nie niepokoi. Musisz być cierpliwa. 

Rozczarowanie sprawiło Leonorze niemal fizyczny 

ból. 

- Przecież muszę być „czyjaś" - powiedziała swo­

bodnie, nie chcąc pokazać, jak bardzo ją to zabolało. 

- Ktoś będzie się chyba chciał dowiedzieć, co się 

ze mną stało... 

Ciemnobłękitne oczy błysnęły przyjaźnie. 

- Może jeszcze nie wiedzą, że zaginęłaś. 

- Pewnie nie... Dziękuję, że zadzwoniłeś. - Zamru­

gała oczami i spróbowała się uśmiechnąć. - Myślę, że 

z czasem przyzwyczaję się do tej łuki w pamięci. 

Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. 

A może nie spodoba mi się, kiedy już będę wiedziała, 

kim jestem... 

- Nie mów tak - zaprzeczył gorąco Penry. Spojrzał 

na siebie z niesmakiem. - Posiedź tu sobie i posłuchaj 

radia, a ja pójdę się umyć. Pościelę sobie dziś na górze. 

Sofa nie byk wymyślona dla kogoś o moich roz­

miarach... 

Dziewczyna skrzywiła się. 

- Gdybyś tylko pozwolił mi spać w innym pokoju! 

Ja nie potrzebuję dużego łóżka. Ty tak. 

- Nie chciałbym znowu mieszać ci w głowie, to by 

mogło zaszkodzić - odparł stanowczo. - Zostań tam, 

gdzie jesteś. Łóżko w pokoju obok twojego jest w sam 

raz dla mnie. 

Leonora nie była pewna, czy podoba jej się, że Penry 

będzie spał tuż za ścianą. Teraz, kiedy już o tym 

wspomniał, bardzo trudno było jej zapomnieć, że są 

sami, mężczyzna i kobieta, uwięzieni na tym pustkowiu. 

A jeszcze trudniej było nie zauważyć, że wrogość, jaką jej 

gospodarz żywił do kobiet, wcale nie zmniejszała jego 

atrakcyjności. Doktor Vaughan, zdała sobie nagle spra­

wę Leonora, był teraz jedynym jej znajomym. Do czasu, 

gdy odzyska pamięć, będą niczym Adam i Ewa... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

51 

A co będzie, jeśli straciła pamięć na zawsze? Poczuła 

dławiący strach. Nie, przecież minęło tylko trzydzieści 

sześć godzin, odkąd fale wyrzuciły ją na wyspę... Za 

wcześnie, by się bać. Usłyszała, że Penry przygotowuje 

dla siebie pokój na górze. Poczuła, że musi znaleźć 

sobie jakieś zajęcie, więc poszła do kuchni. Nastawiła 

wodę na makaron, a potem dodała grzybów do sosu 

pomidorowego, który pachniał tak zachęcająco, że 

pomimo całego niepokoju poczuła, iż jest głodna. 

Przez cały czas robiła sobie wyrzuty: nie można się 

tak denerwować, trzeba zacząć panować nad sobą! 

Przysmażyła bekon, pokroiła chleb, starła ser - wszyst­

ko po to, by nie dać się ponurym myślom. 

-Już gotowe? - spytał Penry. 'Leonora drgnęła, 

pojawił się tak nagle... Stał w drzwiach kuchni i patrzył 

na nią badawczo. 

- Zjadłbym konia z kopytami - poinformował ją, 

opierając się o framugę. 

- Jest tylko bekon. - Czemu pod jego uważnym 

spojrzeniem czuła się taka niezgrabna? Drżącą ręką 

dolała oliwy do wody i wrzuciła do wrzątku makaron. 

- Nie wychodź - poprosiła. - Chcę podać, kiedy tylko 

makaron się ugotuje. 

- Przecież nigdzie nie idę - odparł spokojnie. - Dob­

rze mi tu, gdzie jestem. I patrzę na ciebie... 

Teraz dopiero Leonora odkryła, co znaczy czuć się 

naprawdę niezręcznie! Była tak zmieszana, że podanie 

do stołu trwało znacznie dłużej, niż zamierzała. Ode­

tchnęła dopiero, gdy usiedli oboje przy ogniu, z tale­

rzami gorącego tagliatelle na kolanach. Przez dłuższą 

chwilę jedli w milczeniu. Oboje byli tacy głodni! 

- To jest rewelacja! - odezwał się Penry, kiedy jego 

talerz był prawie pusty. - Przydałoby się trochę wina, 

ale chyba będzie lepiej, jeśli poczekasz jeszcze z piciem 

alkoholu. 

- Ja i tak rzadko piję alkohol - urwała w pół zdania. 

- Kolejny kawałek układanki... Och, Penry, jak ja bym 

chciała, żeby to wszystko się ułożyło w jakąś całość! 

background image

52 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Ułoży się - uspokoił ją, patrząc na nią ciepło. 

- A poza tym widzę, że zdecydowałaś się wreszcie 

nazywać mnie Penry. Rano byłem jeszcze doktorem 

Vaughanem. 

- Raczej panem Hyde'em - odparła chłodno, nawi­

jając makaron na widelec. - Byłeś taki okropny, więc 

myślałam, że nie powinnam się spoufalać. 

- Przecież ci tłumaczyłem! 

Leonora zaczerwieniła się. 

-Zapomnijmy o tym - rzekła spuszczając oczy. 

- Chyba, że... 

- Ze co? 

- ...Że znowu zmienisz się w pana Hyde'a i za­

czniesz mnie mylić z tymi wszystkimi kobietami, od 

których próbujesz uciec. - Nie zdążyła ugryźć się 

w język. Nie trzeba było mówić takich rzeczy! Twarz 

Penry'ego znowu przybrała szorstki, ponury wyraz, 

który Leonora zdążyła już poznać. 

- Myślę, że najbardziej uciekam od siebie. - Wzdry­

gnął się, jakby chciał odepchnąć tę myśl. - To się już 

nie powtórzy, słowo honoru. Nie będę o tym mówić. 

Tak normalnie jestem całkiem zrównoważony... 

- Powiedzmy, że tak - rzuciła sceptycznie. 

- A jeśli chodzi o kobiety, zawsze miałem z nimi 

kłopoty - dodał, przechodząc na lżejszy ton. - Już 

w mojej najbliższej rodzinie jest ich za dużo! Mój ojciec, 

niestety, nie żyje. Był lekarzem jak ja. Naprawdę mi go 

brakuje... Ale moja matka żyje, mam trzy siostry, 

szwagierkę i cztery siostrzenice. Na szczęście są też 

siostrzeńcy, to trochę ratuje sytuację. 

Leonora westchnęła. 

- T o niesprawiedliwe! Ty masz całe tłumy krew­

nych, a ja nie wiem nawet, czy w ogóle mam kogoś 

bliskiego. 

- Wkrótce się dowiesz. - Penry podniósł się i wziął 

od niej talerz. - Chyba jesteś zmęczona... Zrobię kawę. 

Myślę, że na deser wezmę sobie sera. Chciałabyś tro­

chę? A może kawałek ciasta? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

53 

- Nie, dzięki, już nie mogę. 

-Powinnaś więcej jeść. Nic by ci się nie stało, 

gdybyś nabrała trochę ciała. 

-Pytanie tylko, czy we właściwych miejscach... 

- zauważyła kwaśno, lecz po chwili się zmieszała. Penry 

patrzył na nią tak, jakby się zastanawiał, gdzie Leonora 

powinna się zaokrąglić. Czuła, że policzki jej płoną. Na 

szczęście Penry zaraz stracił zainteresowanie tą kwestią 

i wyszedł do kuchni. Gdy wrócił, najwyraźniej starał 

się wynagrodzić jej swój poranny zły humor opowie­

ściami z przeszłości. Niektóre z czasów studiów były 

bardzo zabawne. 

Z tej jego Melanie musiał być niezły numerek, 

pomyślała Leonora, kiedy Penry poszedł do swojego 

pokoju po drinka. Jej wybawca był bardzo pociągający. 

Bez wątpienia przystojny i inteligentny. Musiał być, 

skoro w tak młodym wieku stał się znanym specjalistą. 

Jego jedynym błędem był chyba wybór żony... 

- Chcesz się czegoś napić? - spytał, wchodząc do 

pokoju ze szklaneczką whisky w dłoni. 

- Może później, szklankę wody - odparła Leonora. 

- Dobrze by ci zrobiło, gdybyś poszła wcześnie spać. 

Nie chodzi mi o to, że chciałbym zostać sam, naprawdę 

- dodał widząc, że marszczy brwi. 

- Chciałabym móc się zrewanżować opowieściami 

o swoim życiu... 

- Pewnie masz już kompletnie dość moich! 

- Ależ skąd, mogłabym słuchać całą noc! - zawahała 

się, a potem dodała: - Jeśli nie masz nic przeciwko 

temu, chętnie zostanę tu i posłucham czegoś jeszcze 

o twojej rodzime. Czuję się pewniej, gdy o nich mówisz. 

- No dobrze, ale nie będziemy siedzieć długo. - Pen­

ry wyciągnął się w fotelu. - Widziałem się z mamą 

w zeszłym tygodniu. Zatrzymała się u mnie w drodze 

do Hiszpanii, do mojej siostry. Charity i jej mąż, Luiz 

Santana, mają tam kilka hoteli. Mama zwykle jeździ 

do nich w marcu, przed sezonem, żeby móc trochę 

pobyć z Charity i porozpuszczać wnuki. 

background image

54 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Wspaniale! - rzekła Leonora wzdychając. 

Penry opisał jej resztę rodziny: Katharine i jej męża, 

bankiera, którzy mają dwóch nastoletnich synów i Cle-

mency, bliźniaczą siostrę Charity. Mąż Clem jest pisa­

rzem. Mają bliźnięta - syna i córkę. 

- Czy twoje siostry są do siebie bardzo podobne? 

- Niestety, tak. 

- Niestety? 

- Przejdź się kiedyś po ulicy z dwoma seksownymi 

blondynkami! - Penry okropnie się skrzywił. - Nie 

zrozum mnie źle, obie bardzo lubię, ale wolę je po­

jedynczo. 

- A Katharine? Też jest blondynką? 

- Nie, Kit ma ciemną karnację jak ja. Jest najniższa 

i ma inny charakter niż słodkie bliźniaczki. 

- To ją kochasz najbardziej! 

- Chyba tak. Clemence i Charity są nierozłączne, 

więc to naturalne, że zawsze trzymałem się z Kit 

- przerwał i spojrzał na Leonorę wzrokiem, który już 

znała. - Wyglądasz na zmęczoną. Na dziś wystarczy. 

Jeśli jutro pogoda się poprawi, chciałbym wstać wcześ­

nie, żeby zdążyć na przypływ. Przyniosę ci coś gorącego 

do picia, kiedy się położysz. 

Leonorze nie uśmiechała, się kolejna samotna noc. 

Tak chętnie zostałaby tu, słuchając opowieści Pen-

ry'ego, jego głosu o charakterystycznym, walijskim 

akcencie... Musiała jednak wstać i iść do siebie. Penry 

też pewnie chciał się już położyć. 

- Dziękuję, jesteś bardzo miły. - Ostrożnie odłożyła 

robótkę. - Skoro musiałam znaleźć się na plaży, ranna 

i z zanikiem pamięci, miałam prawdziwe szczęście, że 

ta plaża należy do ciebie. 

Penry zacisnął usta. 

- Miałaś szczęście, że przeżyłaś. Byłaś o włos od 

śmierci... 

- Wiem, - Przebiegł ją dreszcz. - Powinnam się 

cieszyć, że w ogóle żyję, a nie narzekać na utratę 

pamięci... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 55 

- No dobrze, wobec tego postaraj się dobrze wypo­

cząć przez noc. I nie siedź długo w łazience, trochę 

tam zimno. 

Rzeczywiście, Leonora czuła chłód i drżała, stojąc 

przed lustrem. Jedno spojrzenie wystarczyło jednak, 

by wiedziała, że jej stan się polepsza. Siniak pod 

okiem był już na tyle blady, że powinien dać się 

ukryć pod pudrem. Jeśli, oczywiście, Penry zabierze 

ją na zakupy po zrobieniu badań. Będzie mi musiał 

pożyczyć pieniądze, pomyślała Leonora niechętnie. 

Jakie to upokarzające! 

Penry przyniósł jej gorące mleko i termofor. 

- Dzięki! - Była zachwycona. Nareszcie będzie jej 

ciepło w stopy. - Jest chyba zimniej niż wczoraj. 

- Tak, ale nie ma mrozu. - Stał przy łóżku i czekał, 

aż odda mu kubek. Kiedy schylił się i sięgnął do nocnej 

lampki, dziewczyna uśmiechnęła się prosząco. 

- Czy generator wytrzyma, jeśli będę miała zapalone 

światło? - spytała. - Przykro mi, że jestem takim 

tchórzem, ale nie chcę zostać w ciemnościach... 

- Nic dziwnego. W razie, gdyby generator zepsuł się 

w nocy, masz przy łóżku latarkę, a prócz tego świece 

i zapałki. No, i możesz zawołać mnie, nie mam nic 

przeciwko temu. - Uśmiechnął się do niej, a potem 

nagle ziewnął. -Przepraszam! Dobranoc, Leonoro, śpij 

dobrze. 

- Dobranoc. - Nasunęła kołdrę wyżej i pomyślała, 

że teraz nie czuje się już skrępowana jego obecnością 

w sąsiednim pokoju. To prawda, Penry był niezwykle 

atrakcyjny, teraz jednak jawił jej się głównie jako 

lekarstwo na wszystkie strachy, które mogą nadejść 

przed świtem. 

Koszmar spadł na nią w środku nocy. Walczyła 

ze sztormem, silnik pontonu nagle zamilkł... Tym 

razem na szczęście sen został przerwany, zanim wpadła 

do wody. 

- No już, cicho, to tylko sen. - Penry tulił ją do 

siebie. - Już wszystko dobrze... 

background image

56 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- T o był ten sam sen - powiedziała z trudem. 

- Przepraszam, znowu cię obudziłam... Która godzina? 

- Tuż po trzeciej. - Pomógł jej wstać na chwilę, by 

móc poprawić pościel. - No, wskakuj! 

Leonora wsunęła się pod przykrycia. 

- Trzecia rano - rzekła powoli. - Najgorsza pora... 

- Wcale nie - zaprzeczył żywo Penry. - Przestań się 

nad sobą użalać. 

- Masz rację, przepraszam. - Spróbowała się uśmie­

chnąć. - Dziękuję. 

- Nie ma za co. - Skierował się w stronę drzwi. - Po 

prostu ucieszyłem się, żeby móc trochę pospać! 

Kiedy wyszedł, długo leżała z szeroko otwartymi 

oczami. Bała się zasnąć. Co będzie, jeśli sen powróci? 

Znowu pojawił się Penry z kolejną porcją ciepłego 

mleka i gorącym termoforem. 

- Proszę, pij. - Wręczył jej napój i wsunął termofor 

pod kołdrę. - Tylko pół szklanki, coś musi zostać na 

śniadanie. Jutro trzeba będzie zrobić zakupy. 

Leonora wypiła mleko, a potem spojrzała na swo­

jego wybawcę. 

- Wiesz, za co ci przed chwilą dziękowałam? - spy­

tała. - Obudziłeś mnie, zanim wpadłam do wody. 

- Spojrzała mu uważnie w oczy.  - I . . . ja chyba znam 

nazwę tej łodzi... albo przynajmniej jej część. SE-

REN... To coś znaczy. Może „Serenada"? 

Penry w zamyśleniu wzruszył ramionami, usiadł na 

brzegu łóżka i wziął ją za rękę. 

- Zapytamy jutro. Pójdziemy na policję i do straży. 

To z pewnością jest jakiś ślad. Tylko tak dalej, Leono-

ro, masz kolejny fragment układanki! Uwierz mi, nie­

długo zobaczysz pełen obraz. 

Kiwnęła głową. 

- Mam nadzieję. 

-A teraz przestań się zadręczać. - Pochylił się, 

zasłaniając światło. Uśmiech powoli zgasł na jego 

ustach. Leonora leżała jak zahipnotyzowana i nie była 

w stanie się poruszyć. Widziała, że jego błękitne oczy 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

57 

ciemnieją, stają się prawie czarne... Zwilżyła usta, 

a chwilę później Penry złożył na nich pocałunek, który 

sprawił, że zadrżała. Kiedy podniósł głowę, bała się 

spojrzeć mu w oczy. 

- To na dobranoc - rzekł miękko. - To nie mógł 

być twój pierwszy pocałunek. 

Dziewczyna z trudem odwróciła się w jego stronę. 

- Ja... ja nie wiem. Nie pamiętam. - Z ogromnym 

wysiłkiem powstrzymywała łzy. - Może mi nie wie­

rzysz, ale ja nie pamiętam! Niczego. Bóg jeden wie, jak 

bardzo bym chciała sobie przypomnieć. Ta pustka mnie 

przeraża! 

Penry ponownie usiadł na łóżku. Uniósł jej twarz 

i spojrzał na nią tak uważnie, tak... fachowo, że 

dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę się 

pocałowali. 

- Przypomnisz sobie - powiedział z mocą. - Prędzej 

czy później coś. sprawi, że twoja pamięć wróci, zo­

baczysz. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Przyszedł ranek, jasny i świeży, wiał lekki, przyjem­

ny wiatr. Niestety, sytuacja Leonory nie zmieniła się 

ani trochę. Dziewczyna nadal nic nie pamiętała. 

- Ale poza tym czuję się lepiej - powiedziała Pen-

ry'emu, starając się zachować dobry humor. Wskazała 

twarz. - Spójrz, mojego siniaka prawie nie widać. 

- Niedługo wszystko będzie w porządku - zgodził 

się Penry. - Dzwoniłem dziś na policję. Nadal nic 

nie wiadomo o żadnym pontonie, ale wspomniałem 

im o twoim śnie. Powiedzieli, że postarają się to 

sprawdzić. 

- Pewnie myślą, że masz tu niezłą wariatkę - odpar­

ła, krzywiąc się w jego stronę. - Ale przynajmniej mogę 

już wyjść na dwór. Czy po powrocie będziemy mogli 

się przejść? To znaczy, jeśli nie będziesz zajęty - dodała 

szybko, zakładając kurtkę. 

- Zobaczymy, jak będziesz się czuła. - Wyjął papier 

z jej butów. Były już suche, ale Leonora czuła, że 

mocno zesztywniały od wody. Penry włożył żółty prze­

ciwdeszczowy płaszcz i kalosze, a potem poszedł po 

klucze do gabinetu. 

- No, dobrze - rzekł, wchodząc do kuchni. - Goto­

wa do wyjścia na świat? 

Wyspa, skąpana w wiosennym słońcu, w niczym nie 

przypominała ponurego torfowiska, które Leonora 

widziała wcześniej z okna. Uniosła twarz do słońca 

i wdychała z zachwytem rześkie powietrze. 

Zaczęła się rozglądać. Dom, jak się okazało, stał 

przytulony do niewielkiego pagórka w centralnej 

części wyspy. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

59 

- Stary Joshua postanowił wykorzystać pozostałości 

jakiejś starej budowli z epoki żelaza - rzekł Penry, 

wskazując potężne, nie ociosane kamienie ułożone 

u stóp urwiska. - To musiało być jakieś miejsce kultu 

dla dawnych mieszkańców wyspy. 

- Niesamowite! Urządzasz tu ogniska w sobótkową 

noc? - Leonora była pod wrażeniem. 

- Oczywiście. Przywiązujemy niewinną dziewicę do 

skały i tańczymy w blasku ognia! - Zaśmiał się i wziął 

ją za rękę, żeby przyspieszyć marsz. - W tym roku 

dziewica znalazła się tu trochę za wcześnie. 

- Skąd wiesz, że się nadaję? - spytała Leonora bez 

zastanowienia i zarumieniła się, bo Penry stanął i zmie­

rzył ją rozbawionym wzrokiem. 

- Zgaduję. A teraz patrz pod nogi. Ścieżka' jest 

trochę stroma. 

Ruszyli w dół. Leonora przeklinała swoje buty, które 

zupełnie nie nadawały się do chodzenia po śliskich, 

kamienistych ścieżkach. Penry starał sie ją asekurować. 

Powoli schodzili w dół urwiska, do miejsca, gdzie wąski 

pas lądu łączył dwie części ósemki. Kiedy stromy odcinek 

dróżki się skończył, Leonora chwyciła dłoń Penry*ego. 

- T o przesmyk, prawda? Pokaż mi, gdzie mnie 

znalazłeś. 

Spojrzał na nią uważnie, zatrzymał się na chwilę, 

a potem poprowadził przez torfowisko. 

Patrzyła w dół na groźne, poszarpane skały. Wy­

glądały jak otwarta paszcza jakiegoś potwora; Penry 

wyciągnął rękę. 

- Widzisz tę małą, ostrą skałę? Miałaś prawdziwe 

szczęście, zaczepiłaś się o nią. Gdyby fale rzuciły cię 

trochę dalej, nie miałabyś szans. - Dopiero teraz 

zauważył, jak bardzo zbladła. - No, chodź, nie chcę się 

spóźnić. 

Zatrzymali się przy rybackiej łodzi, z dużą kabiną. 

Nazywała się „Angharad". Penry pomógł Leonorze 

wsiąść, odwiązał cumę, a potem sam wskoczył na 

pokład. 

background image

60 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Czy to daleko? - spytała, patrząc na oddalający 

się brzeg. 

- Będziemy na miejscu szybciej, niż myślisz. 

- Uśmiechnął się dla dodania jej odwagi. Silnik za­

skoczył za pierwszym razem. 

Kiedy tylko znaleźli się na otwartych wodach, Leo-

nora złapała się poręczy. Postanowiła, że nie będzie 

męczyć Penry*ego atakami histerii. Wiał lekki wiatr, 

fala była niewielka, a poza tym świeciło słońce. Wbiła 

wzrok w szary pas lądu na horyzoncie i modliła się, 

żeby jak najszybciej przypłynęli do brzegu. 

- Dobrze się czujesz? - Penry starał się przekrzyczeć 

hałas panujący w kabinie. 

-Wszystko w porządku - zapewniła go głośno. 

Wszystko będzie w porządku, poprawiła w myśli, gdy 

tylko stanę na suchym lądzie. 

Na szczęście Penry miał rację: podróż nie trwała 

długo. Wkrótce okazało się, że szary kształt majaczący 

w oddali to pokryta zielonymi polami ziemia, że do 

morza schodzi piaszczysta plaża, a nad plażą stoją 

jeden obok drugiego małe domki. Łódź wpłynęła do 

naturalnej przystani, pokład przestał się wreszcie nie­

pokojąco kołysać, a po chwili Penry rzucił cumę. 

Dopiero wtedy Leonora zaczęła się uspokajać. 

- Nie musisz się już tak trzymać - powiedział spo­

kojnie Penry. Zaczerwieniła się, kiedy zdjął jej zesztyw-

niałe dłonie z poręczy. 

-Przepraszam - rzekła. - Trochę się zdenerwo­

wałam. 

- Byłaś bardzo dzielna, kochanie. - Uśmiechnął się 

do niej ciepło. - Po takich snach, jak twoje, podróż 

łodzią musi być straszna! 

Leonora na uginających się nogach zeszła na ląd. 

- T o chyba tak, jak wsiąść na konia, tuż po 

upadku z niego. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła 

się. - W drodze powrotnej wszystko będzie dobrze, 

obiecuję. 

- Przedtem mamy jeszcze dużo do zrobienia. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

61 

Poszli razem w stronę rzędu garaży, które stały przy 

drodze prowadzącej do wioski. Zewsząd rozlegały się 

pozdrowienia. Doktor Vaughan, zauważyła Leonora, 

był tu bardzo dobrze znany. 

Penry otworzył swój garaż i wyprowadził z niego 

nowego range rovera. Pomógł Leonorze wsiąść, sam 

siadł za kierownicą i zgrabnie wyprowadził samochód 

na drogę. 

Brides Haven okazało się malutkie. Zostawili je 

wkrótce za sobą i pomknęli krętą drogą w głąb lądu. 

- Widziałem, jak czułaś się w łodzi - powiedział 

Penry, rzucając jej szybkie spojrzenie. - A jak się 

czujesz w samochodzie? 

- Świetnie! - Leonora usiadła wygodnie. - Jak 

daleko jest St Mary's? 

- Jakieś osiemdziesiąt kilometrów. 

- Boże, aż tyle! Będziesz zachwycony, kiedy się 

wreszcie wyniosę. 

- Bzdura. Jeśli to cię pocieszy, i tak muszę odwiedzić 

tam pacjenta. - Wskazał w stronę pól. - Wydaje ci się 

to znajome? 

- Nie. - Dziewczyna westchnęła. - Miałam nadzieję, 

że może Brides Haven... ale nie. Nic mi się nie 

przypomina. Masz może grzebień? - spytała, by zmie­

nić temat. - Czuję się strasznie rozczochrana przez 

ten wiatr. 

Rozwiązała sznurowadło, którym rano zebrała wło­

sy i przewiązała je opaską. 

- Rozmawiałem już z siostrą Conceptą. Musiałem 

jej wytłumaczyć, czemu tak nagle potrzebny mi ren­

tgen, więc opowiedziałem jej twoją historię. Będzie na 

nas czekał radiolog. 

- Czy to będzie dużo kosztować? 

-Nie myśl o tym - uciął Penry. Mijali właśnie 

Haverfordwest i musiał się skupić na prowadzeniu 

samochodu. Skręcili w drogę na Carmathen. 

St Mary's okazało się nowoczesnym, dobrze za­

projektowanym domem opieki Zajmował on teren, na 

background image

62 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

którym stał kiedyś inny dom, własność jednego z człon­

ków rządu premiera Gladstone'a. Siostry okazały się 

przemiłe, zajęły się Leonorą jak chorym dzieckiem, 

a kiedy zdjęcia były skończone, odprowadziły ją do 

Penry'ego. 

-Możecie się przejść po ogrodzie - zaprosiła 

siostra Concepta, w której biurze Penry czekał na 

Leonorę. Była poważna, ale sprawiała bardzo miłe 

wrażenie. - Niedługo powinny być wyniki zdjęć. 

Drogie dziecko, jest pani taka blada, świeże powietrze 

dobrze pani zrobi. 

Penry zgodził się z siostrą. 

- Dobrze się czujesz? - spytał, gdy szli powoli 

wysypaną żwirem ścieżką. 

- Tak. Wiesz, nie sądzę, żebym kiedykolwiek była 

pulchna i rumiana. - Uśmiechnęła się szeroko, bo mijali 

właśnie grządkę żonkili. - Widać, że jesteśmy w Walii. 

A jak twoja pacjentka? 

Zaśmiał się cicho. 

- Odesłałem ją do domu. Badania potwierdziły moją 

diagnozę, więc przepisałem jej lekką kurację, dobrałem 

dietę i kazałem więcej się ruszać. 

- Myślisz, że posłucha? 

Uśmiechnął się pewnie. 

- Oczywiście. Ludzie zawsze mnie słuchają... 

Opis zdjęć rentgenowskich potwierdził ostatecznie, 

że czaszka Leonory wyszła z całej przygody bez 

szwanku. 

- Nie wątpiłem w to od samego początku - rzekł 

Penry, gdy jechali z powrotem do Haverfordwest, 

- ale wolałem się upewnić. Co się stało? - zapytał, 

bo Leonora sprawiała wrażenie, jakby chciała o coś 

zapytać. 

- Usiłuję się przemóc, żeby poprosić cię o pewną 

przysługę... - powiedziała w końcu, czerwona jak burak. 

- Mów. 

- Czy mógłbyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? - spy­

tała, odwracając się w jego stronę. Po tym, co dla mnie 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 63 

zrobiłeś, po prostu strasznie mi głupio, ale muszę mieć 

parę rzeczy... 

- Ile ci potrzeba? 

-Kilka funtów - poprosiła z nadzieją w głosie. 

- Jak... jak tylko wrócę do zdrowia, natychmiast 

ci oddam, obiecuję. I nie wydam więcej niż to ko­

nieczne. Chciałabym sobie kupić szampon i parę 

rzeczy. 

- Oczywiście, dziecinko, kupuj, co chcesz. Musimy 

też zaopatrzyć się w coś do jedzenia. - Pogroził jej 

palcem. -I co, tak trudno było o to spytać? Jestem aż 

takim potworem? 

- Dziś nie - odparła spokojnie. - Za to wczoraj... 

- Nic mówmy o tym - zaproponował. - To się już 

nie powtórzy. Żeby ci to jakoś wynagrodzić, zabieram 

cię na lunch w Haverfordwest. 

Leonora popatrzyła na niego w popłochu. 

- Przecież ja strasznie wyglądam! Nie, proszę, wo­

lałabym wrócić do domu! 

Penry rzucił jej przeciągłe spojrzenie. 

-Nie przesłyszałem się? Nazwałaś moją wyspę 

domem? 

Dziewczyna przygryzła dolną wargę. 

- Na razie nie mam wyboru... To jedyny dom, jaki 

znam. - Poczuła, że dwie duże łzy toczą się po jej 

policzkach. Szybko wytarła je dłonią. - Przepraszam, 

że tak histeryzuję. 

- Nie przepraszaj. Nic dziwnego, że jest ci smutno. 

- Poklepał ją delikatnie po kolanie, ale szybko cofnął 

rękę, bo Leonora skoczyła jak oparzona. - Hej, chcia­

łem cię tylko pocieszyć! 

- Przepraszam - rzekła zmieszana. 

- Musisz coś zjeść - zadecydował Penry i zwolnił. 

- Znam tu w pobliżu niezły pub, bardzo tam spokojnie. 

Nikt nie zauważy, że masz podbite oko. A zresztą, 

siniak prawie już zniknął. 

- Nie jestem głodna - powiedziała z uporem. 

- Szkoda, bo ja tak! 

background image

64 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Parę minut później siedzieli przy barku „Pod Białym 

Lwem". Daniem dnia okazał się rostbef z puddingiem 

yorkshire i warzywami z własnego ogródka. 

- Myślałam, że to będą jakieś frytki - wyszeptała 

Leonora w zdumieniu. 

- O, święta naiwności! Ludzie przyjeżdżają tu z dale­

ka, żeby spróbować puddingu Myry. Nie wspominając 

o sosie! 

Obfity obiad sprawił, że Leonora przespała następną 

część podróży. Obudziła się, gdy Penry zatrzymał 

samochód na parkingu u stóp ruin zamku w Ha-

verfordwest. 

- Chodź, śpiochu. Wysiadaj. - Wyjął portfel i wrę­

czył jej kilka banknotów. - Gdzie zamierzasz je wydać? 

Leonora przetarła oczy, a potem zmarszczyła brwi. 

- Nie potrzebuję aż tyle! - wykrzyknęła. 

- Nie wiadomo, a poza tym zawsze możesz oddać 

mi resztę. 

Penry był na tyle taktowny, że zostawił Leonorę samą. 

Pokazał jej tylko, jak dojść do drogerii i powiedział: 

-Będę tu za jakieś dwadzieścia minut. Tyle ci 

wystarczy? 

Robiła zakupy w oszałamiającym tempie. Nie chcia­

ła, żeby musiał na nią czekać. W rezultacie była na 

umówionym miejscu przed czasem. Penry ukazał się 

wreszcie u wylotu wąskiej uliczki. Szedł powoli. Wyróż­

niał się w tłumie, i to nic tylko wzrostem... Leonora 

poczuła ogromną radość na jego widok. 

- Wstąpimy do supermarketu po drodze - zapowie­

dział, gdy szli do samochodu. - Wzięłaś listę? 

- Tylko najważniejsze rzeczy. Nie wiedziałam, co ty 

chcesz kupić. 

Kiedy wreszcie ruszyli w drogę powrotną, range 

rover był tak wyładowany, że Leonora zaczęła się 

zastanawiać, w jaki sposób dotrą na wyspę. 

- Nie bój się, „Angharad" może zmieścić znacznie 

więcej! Jak sądzisz, skąd mam na wyspie olej do 

generatora i do pieców? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

65 

Leonora musiała przyznać, że nad tym się nie 

zastanawiała. Kiedy Penry ładował łódź, ona zajęła się 

obserwowaniem nieba. Słońce zniknęło za grubymi 

chmurami... Droga powrotna nie zapowiadała się tak 

dobrze, jak podróż na ląd. Penry zdawał się tym jednak 

nie przejmować. Podśpiewywał cicho, wyprowadzając 

łódź z portu na wody cieśniny. 

- W porządku? - zapytał, gdy znaleźli się wreszcie 

na morzu. 

Leonora starała się zmusić do uśmiechu. 

- Tak - wydusiła w końcu. 

- Chodź no tu. - Penry przyciągnął ją ostrożnie do 

siebie. Stała teraz między nim a kołem, świadoma jego 

obecności każdym nerwem. - Nic ci nie grozi, wiatr 

wzmaga się dopiero nocą. 

Okazało się, że ciepło bijące od mężczyzny jest 

doskonałym lekarstwem na strach. Kiedy było wyraź­

nie widać brzegi Gullholm, Leonora zaczęła żałować, 

że podróż dobiega końca. 

- Widzisz? - Penry odsunął ją od siebie, by móc 

swobodnie manewrować. - To nie takie straszne, 

prawda? 

Wyłączył silnik i wyskoczył na brzeg, by przycumo­

wać łódź. 

- Pójdziesz sama do domu? - zapytał, pomagając 

Leonorze zejść na ląd. - Ja wezmę jedzenie. 

- Oczywiście. - Odebrała od niego część zakupów. 

- Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna! Już się nie 

będę bać morza. 

Poklepał ją żartobliwie po policzku. 

- Dziecinko, to nic trudnego potrzymać cię przez 

chwilę w ramionach! 

Znowu poczuła, że robi się czerwona. Wzięła tyle 

zakupów, ile mogła unieść i ruszyła w stronę domu. 

- Mogę iść przed tobą? - spytała, kiedy Penry 

wszedł na ścieżkę. 

-Tak, nawet wolę. W razie czego będę ci mógł 

pomóc. Powiedz, gdyby zakręciło ci się w głowie. 

background image

66 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nic mi nie będzie! - Szła pod górę szybkim 

krokiem, choć sama nie wiedziała, skąd bierze na to 

siły. - Nie mam kondycji - jęknęła, kiedy znaleźli się 

wreszcie przed domem. - A ty nawet się nie zadyszałeś! 

- Jestem przyzwyczajony. Idź i połóż się na chwilę, 

napalę w piecu, jak tylko pozbędę się tego wszystkiego. 

Leonora posłusznie skinęła głową, ale gdy tylko 

Penry wyszedł, postawiła czajnik na ogniu i poszła 

zanieść swoje zakupy na piętro. Wróciła do kuchni, 

pochowała, co się dało, a kiedy Penry stanął 

w drzwiach, czekała już na niego z podwieczorkiem. 

- Prosiłem cię chyba, żebyś odpoczęła - rzekł oskar-

życielskim tonem, stawiając torby z zakupami na ku­

chennym blacie. 

- Mam ochotę napić się herbaty. 

- Dobrze. Usiądź, a ja rozpalę ogień. Wyczyściłem 

piec i przygotowałem drewno już rano. Spodziewałem 

się, że możesz być zmarznięta, kiedy wrócimy. 

-Żartujesz? Po tym biegu pod górę? - Wstała 

i poszła w ślad za nim do salonu. Siedziała, patrzyła 

jak rozpala ogień i nagle przyszło jej do głowy, że 

jak na osobę znajdującą się w tak trudnym położeniu 

czuje się doskonale. Kiedy Penry pochylił się, by 

sprawdzić, czy ogień się pali, spojrzała na jego ciemne, 

potargane włosy... 

- Wypijesz teraz? 

- Tak, chętnie. - Wstał, przeciągnął się i usiadł 

wygodnie w fotelu. - Zostawiłaś mi jakieś ciastko? 

- Nie miałam innego wyjścia... 

Przyjrzał się jej badawczo. 

- Wiesz, Leonoro, biorąc od uwagę meczący dzień, 

wyglądasz całkiem dobrze. Jak twoja głowa? 

- Szwy trochę mnie jeszcze bolą, ale poza tym 

w porządku. - Uśmiechnęła się wesoło. - Myślę, że 

jestem dosyć twarda. 

- O, na pewno! Bardzo dzielnie zniosłaś dzisiejszą 

przeprawę, młoda damo. 

Skrzywiła się niechętnie. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

67 

- Przyznaję, byłam przerażona - wyznała, dolewając 

sobie herbaty. - Ale tylko z powodu snu. Myślę, że 

w normalnych okolicznościach nie boję się wody ani 

łodzi. Gdyby tak nie było, to jak mogłabym wypłynąć 

na morze pontonem, w dodatku całkiem sama? 

Spojrzała na Penry*ego i dodała po namyśle: 

- Chyba, że to był tylko sen. 

- Myślę, że nie. - Niebieskie oczy błysnęły ostrze­

gawczo. - To ci się może znów przyśnić. 

- Wiem. - Leonora wzruszyła ramionami. - Ale jeśli 

to jedyny sposób, by dowiedzieć się, kim jestem i co się 

wydarzyło... Będę musiała radzić sobie z tym dopóty, 

dopóki ostatni fragment układanki nie znajdzie się na 

swoim miejscu. Przykro mi tylko, że ty musisz w tym 

brać udział... - Uśmiechnęła się smutno. - Na pewno 

będziesz zadowolony, kiedy wreszcie się wyniosę. 

- Ależ skąd. Stracę świetną kucharkę! 

- Przecież spróbowałeś tylko jednej potrawy. Nie 

umiem zrobić takiego puddingu, jak Myra. 

- Każdy niesie swój krzyż - rzucił Penry w zadumie. 

- A ponieważ byłaś dziś taka dzielna, mam dla ciebie 

mały prezent z Haverfordwest. 

Podniosła się z miejsca zakłopotana. 

-Ale... Nie możesz mi jeszcze dawać prezentów! 

W ten sposób nigdy nie oddam ci długu. 

- Hej, uspokój się. - Przytrzymał ją w miejscu 

i uśmiechnął się przyjaźnie. - Jeśli nie przyjmiesz 

prezentu, zupełnie nie będę wiedział, co zrobić z tymi 

rzeczami. Wszystkie moje znajome są od ciebie wyższe 

i tęższe. A poza tym będę głęboko urażony... 

Poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z dużą torbą. 

- Nic nadzwyczajnego - powiedział nieśmiało. - To 

tylko parę przydatnych drobiazgów. 

Drobiazgami nazwał Penry porządne, żeglarskie 

buty, kalosze i ciemnoróżowy, mięciutki sweter z ow­

czej wełny. Leonora patrzyła na prezenty szeroko 

otwartymi oczyma i czuła, że nie będzie mogła wydobyć 

głosu. 

background image

68 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- No i jak? Dobre? - spytał z niepokojem. 

Dziewczyna z trudem pokonała ucisk w gardle. 

- Oczywiście! Właśnie tego potrzebowałam. Ale ten 

sweter... czysta ekstrawagancja! Penry, jak ja ci się 

odwdzięczę? Naprawdę bardzo, bardzo ci dziękuję! -

- Zupełnie nie wiedziała, co zrobić, więc pocałowała go 

w policzek. Ramiona Penry'ego otoczyły ją mocno... 

Mężczyzna odpowiedział na jej podziękowanie długim, 

gorącym pocałunkiem... 

-Mam cię przeprosić? - zapytał ostro w chwilę 

później. - Ostrzegałem cię, że to się może stać, panno 

topielico. 

Leonora wysunęła do przodu brodę. 

- Nie, nie przepraszaj. Byłam na tyle niemądra, żeby 

to zacząć. Na przyszłość będę się pilnować. A teraz 

- celowo przybrała rzeczowy ton - o której chcesz zjeść 

kolację? 

- Późno! - zawołał ze złością. - Za dużo już czasu 

straciłem na to wszystko. Będę musiał popracować parę 

godzin, zanim będę mógł w ogóle myśleć o jedzeniu! 

I Penry Vaughan wyszedł, trzaskając drzwiami. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Dochodziła ósma, kiedy Penry wyszedł ze swego 

gabinetu. Leonora spojrzała na niego zmęczonym 

wzrokiem i wyłączyła magnetofon. 

- Chcesz już coś zjeść? 

Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawił się niebez­

pieczny błysk. 

- Coś ty, do licha, ze sobą zrobiła? - zapytał 

gniewnie. 

Sama nie wiedziała, czemu to robi, ale po kąpieli 

postanowiła poświęcić trochę czasu na makijaż. Siniak 

pod okiem ukryła pod warstwą pudru, oczy podkreśliła 

delikatnym cieniem, a usta - bladoróżową kredką. 

Żeby dopełnić całości, włosy związała sobie na czubku 

głowy czarną, aksamitną wstążką. Aż dotąd naiwnie 

wierzyła, że rezultat był dobry... Niechęć Penry'ego 

podziałała na nią jak ukłucie szpilką. 

- Chciałam nareszcie wyglądać jak człowiek - od­

cięła się ostro. 

- To znaczy tak, jak wszystkie kobiety! 

Obrzuciła go wrogim spojrzeniem. 

- Aha, Heathcliff wraca! 

- Pomyliłaś się. Raczej Pigmalion albo doktor Fran­

kenstein. 

- A ja mam być tym potworem?! 

- Nie bądź dziecinna. - Penry przybrał znudzoną 

minę. - Skoro zadałaś sobie tyle trudu, to może i ja 

przebiorę się w coś, co pasuje do tej elegancji... 

- Przestań być taki okropny! Mam na sobie sweter, 

dżinsy i lekko się umalowałam, wielkie rzeczy! - Odwró­

ciła się w stronę stołu i powróciła do krojenia sałatki. 

background image

70 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Przepraszam, Leonoro. - Penry chciał dotknąć jej 

włosów, ale dziewczyna odsunęła się na bezpieczną 

odległość. - Moja droga, młoda kobietko - wycedził. 

- Czy musisz zawsze odskakiwać jak spłoszony koń, 

kiedy wyciągnę rękę w twoją stronę? To mi nie służy i jest 

takie niepotrzebne! Przepraszam, że cię pocałowałem, ale 

daję uroczyste słowo honoru, że nie mam zamiaru 

zhańbić cię ani tu, na podłodze, ani nigdzie indziej. 

Zrobiło się jej gorąco. 

- Wiem, wiem... - rzuciła niepewnie. - Tylko że ja 

chyba nie lubię być dotykana. 

- Zapamiętam to na wypadek, gdyby znowu dręczył 

cię twój sen. 

Leonora zrobiła smutną minę. 

- To co innego. Wtedy jesteś lekarzem, nie mę­

żczyzną. 

- Przecież to się nie wyklucza. - Penry patrzył przez 

moment na jej urażoną minę, a potem wzruszył ramio­

nami. - No już, zgoda! I odłóż ten nóż. 

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Po kolacji Le­

onora wróciła do swojej robótki, a Penry zajął się 

lekturą gazet, które kupił w mieście. Kiedy skończył, 

zwrócił się do niej z zamyślonym wyrazem twarzy: 

- Nie spodziewałem się niczego po większych gaze­

tach, ale myślałem, że może któraś z miejscowych 

napisze coś o zaginionej łodzi... 

- Albo o zaginięciu osoby. Mógłbyś wstać? 

-Jesteś pewna, że to dla mnie? - spytał, kiedy 

Leonora stojąc na palcach przykładała tył swetra do 

jego pleców. 

- A nie podoba ci się? 

- Dlaczego? Ładny, choć niezupełnie w moim stylu. 

Nie jestem pewien, czy mama robiła go dla mnie... 

- Sądząc po rozmiarze, raczej tak - zapewniła go 

Leonora i wróciła do pracy. - Chyba, że jeszcze ktoś 

w twojej rodzinie jest taki wielki. 

- Nie - przyznał Penry. - Zresztą dziewczynom to 

chyba nie przeszkadza. Mama mówi, że jestem bardzo 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

71 

podobny do starego Josha Proberta. Tylko on miał 

dwa metry wzrostu, co znaczy, że był ode mnie wyższy 

o parę centymetrów. 

- Współczuję jego żonie, jeśli robiła mu swetry na 

drutach! 

Penry śmiejąc się wstał i włączył kompakt. 

- Hodowali tu owce, więc pewnie nie miała innego 

wyjścia. 

Kiedy muzyka Ravela wypełniła pokój, usiadł wy­

godnie i zamknął oczy. Leonora mogła mu się teraz 

dokładnie przyjrzeć. Chyba ma już lepszy humor, 

pomyślała z ulgą. 

Penry wyciągnął się na sofie, nogi przełożył przez 

poręcz i zrzucił buty. Jego twarz miała w sobie dużo 

prawdziwego, męskiego piękna... Przymknął oczy, 

więc nie widać było tej dziwnej goryczy, z jaką zwykle 

patrzył na świat. Po całym dniu na powietrzu jego 

skóra nabrała ładnej, zdrowej barwy. Był silny i zgrab­

ny, nie miał ani grama zbędnego tłuszczu i nawet teraz, 

kiedy leżał spokojny i odprężony na sofie, emanowała 

z niego siła... 

- Lubisz Ravela? - spytał, nie otwierając oczu. 

Leonora przestała mu się przyglądać. 

- Nie lubię utworów na fortepian ani „Bolera**, ale 

to naprawdę na mnie działa. 

- Znasz to? - zapytał leniwie. 

- „Daphnis i Chloe"... - Dopiero teraz spostrzegła, 

że Penry otworzył oczy i uważnie na nią patrzy. - Znów 

to samo! 

- Znów - zgodził się z uśmiechem. 

- Ale dlaczego pamięć działa tak wybiórczo? - Le­

onora nagle poczuła, że męczy ją robienie na drutach. 

Odłożyła robótkę do torby. 

- Na razie odmawia pamiętania rzeczy przykrych. 

- Penry usiadł i zaczął zakładać buty. - Wiesz, za 

dobrze się na tym nie znam, jestem zwykłym internistą, 

nie psychiatrą. 

- Tak jakbyś w ogóle mógł być zwykły! 

background image

72 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

-Przecież mnie nie nasz, Leonoro. - Jego twarz 

przybrała dawny, surowy wyraz. - Mam takie same 

wady jak wszyscy. 

Pokręciła głową. 

-Trudno w to uwierzyć. Wydawało mi się, że ze 

wszystkimi kłopotami rozprawiasz się w jednej chwili. 

- Powiedziałem, że mam wady, ale to nie znaczy, że 

z nimi nie walczę. - Wstał i wyciągnął w jej stronę dłoń. 

- No, młoda damo, czas spać. 

Nie przyjmując ofiarowanej pomocy, wstała i ruszy­

ła w stronę schodów. Była zmęczona, a do tego bała 

się nocy. 

- Nie bój się, dziecinko - rzekł Penry ciepło. - Jeśli 

znowu coś ci się przyśni, obiecuję, że zaraz przyjdę. 

Uśmiechnęła się smutno. 

- Nie chcę być niewdzięczna, ale mam nadzieję, że 

nie będziesz musiał. 

Stał u stóp schodów i patrzył na nią przyjaźnie. 

- Idź już spać, wyglądasz na zmęczoną. 

- Ta ciągła walka z moją pamięcią jest dość wyczer­

pująca... 

- Więc nie walcz. Powinnaś mieć kompletną pustkę 

w głowie. 

- Jeszcze większą niż teraz? 

Penry skrzywił się zniecierpliwiony. 

-Posłuchaj, zmuszanie się może przynieść więcej 

szkody niż pożytku. Pamiętaj, że mogło być znacznie 

gorzej. Masz dach nad głową, masz co jeść i chociaż 

wiem, że nie jestem najlepszym towarzyszem, nie zo­

stałaś sama ze swoim problemem. 

- Wiem i przepraszam, jeśli to, co powiedziałam 

zabrzmiało, jakbym była niewdzięczna. 

Pościeliła szybko łóżko, umyła się i weszła pod 

kołdrę. Nie chciała gasić światła, jakby miała nadzieję, 

że blask lampki odpędzi wszystkie złe sny. I...jakże się 

zdziwiła, gdy obudziła się w bladym świetle poranka! 

Przespała całą noc bez snów. Usiadła przecierając oczy 

i zgasiła światło. Była tak wypoczęta, że nie zmartwiła 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

73 

się zbytnio, gdy odkryła, że nadal nic nie pamięta. Dziś 

zapomnę, że straciłam pamięć, postanowiła z mocą. 

Nic dziwnego, że jej umysł się buntował, skoro nie dała 

mu ani chwili spokoju. Wsunęła się z powrotem pod 

kołdrę. Było jeszcze bardzo wcześnie! A jeśli i Penry 

dobrze się wyśpi, może nie będzie musiała znosić jego 

zmiennych nastrojów... 

Kiedy ponownie się obudziła, przy jej łóżku stał 

Penry. Usiadła i odgarnęła włosy z twarzy. 

- Boże, która to godzina? - zapytała niepewnie. 

- Parę minut po ósmej. - Penry się uśmiechnął. - Jak 

spałaś? Chyba nie było żadnych koszmarów? 

- Nie, spałam świetnie i, wyobraź sobie, dwa razy 

pod rząd! Obudziłam się dużo wcześniej, ale pomyś­

lałam, że będę ci przeszkadzać, jeśli wstanę. 

- Wyglądasz znacznie lepiej. - Penry ujął jej nad­

garstek i spojrzał na zegarek. - Dobrze, puls masz 

normalny. Opuchlizna ci przeszła, siniak prawie znik­

nął. Myślę, że zmienię ci dziś opatrunek, ale zrobię to, 

jak już zejdziesz na dół. 

- Dobrze, już wstaję. Zaraz ci zrobię śniadanie. 

Penry uśmiechnął się lekko i skierował się do drzwi. 

- Co ja bez ciebie zrobię, kiedy wrócisz tam, skąd 

przybyłaś, Leonoro? - spytał odwracając głowę. 

Spojrzała na niego sceptycznie. 

-Będziesz sobie siedział w samotności, tak jak 

chciałeś. A poza tym - dodała po namyśle -jeśli czujesz 

się samotny, jestem pewna, że jest sporo... osób, które 

chętnie dotrzymają ci towarzystwa. 

- Chciałaś powiedzieć „kobiet" - rzekł chłodno. 

- Przez ostatnie trzy lata byłem uczciwym, żonatym 

mężczyzną, młoda damo. Nie miałem czasu nawet dla 

swojej żony, że nie wspomnę o innych kobietach. Nie 

miałbym go nawet, gdybym chciał. A nie chciałem. 

- Och, przestań! Musisz znać jakąś piękną pielęg­

niarkę, a może to jakaś młoda lekarka... 

- Jeżeli kogoś znam - rzucił ostro - to nie twoja 

sprawa. 

background image

74 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Po tych słowach wyszedł. Leonora patrzyła za nim 

w osłupieniu, a potem pokazała język. Nie, nie pozwoli 

humorom Penry'ego zepsuć sobie nastroju! Umyła się 

szybko, założyła swoje dżinsy i stary sweter i związała 

włosy sznurowadłem. W porządku, skoro podobają się 

mu czupiradła, będzie miał czupiradło! 

Penry wkładał właśnie drewno do pieca. Minęła go 

bez słowa, weszła do kuchni i zabrała się do robienia 

śniadania. Nalała wody do czajnika, pokroiła chleb na 

grzanki, a potem zaczęła smażyć jajecznicę na bekonie. 

Teraz pozostało tylko nakryć do stołu. Kiedy wszystko 

było gotowe, krzyknęła w stronę salonu: 

- Śniadanie! 

Penry wstał otrzepując ręce. 

- Dzięki, pachnie wspaniale! Zdążę się jeszcze umyć? 

Skinęła głową i wróciła do swoich zajęć. Kiedy 

wszedł na piętro, zaniosła jego śniadanie do gabinetu, 

a sama udała się do salonu. Gdy Penry pojawił się 

znowu, wskazała drzwi do jego pokoju: 

- Postawiłam ci wszystko na biurku. 

Przyglądał się jej ze zmarszczonymi brwiami. 

- Zerwaliśmy stosunki dyplomatyczne? - zapytał. 

Dziewczyna spokojnie smarowała masłem grzanki. 

- Nie wiem, jak długo będziesz musiał mnie znosić 

- wyjaśniła. - Zanim jednak nastąpi pożegnanie, któ­

rego nie możesz się doczekać, będę się starała jak 

najmniej wchodzić ci w drogę. Szczerze mówiąc, zmia­

ny twojego nastroju są dla mnie dość przykre. Czasem 

myślę, że jesteś najmilszym człowiekiem na świecie, a ty 

właśnie wtedy wpadasz we wściekłość. Ponieważ to 

chyba ja jestem przyczyną, mam zamiar trzymać się od 

ciebie z daleka. 

Przez chwilę sądziła, że Penry chce coś powiedzieć, 

ale się rozmyślił. Jego twarz przybrała zwykły, twardy 

wyraz. Obrócił się na pięcie i poszedł do swego sank­

tuarium, zatrzaskując za sobą drzwi, 

Leonora straciła apetyt. Spięcie sprawiło, że bardziej 

niż zwykle zapragnęła dowiedzieć się, kim jest i do kogo 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

75 

należy. Przełknęła łzy i zaczęła sprzątać po śniadaniu. 

Zapukała do drzwi gabinetu i wsunęła głowę do środka. 

- Mogę już zabrać talerz? 

Penry podniósł wzrok znad papierów. 

- Chciałbym najpierw obejrzeć twoją głowę. 

Usiadła na krześle przy biurku i spokojnie poddała 

się badaniu. Penry zdjął stary bandaż i uważnie 

obejrzał ranę. 

- Już - rzekł w końcu prostując się. - To powinno 

wystarczyć aż do zdjęcia szwów. 

-Dziękuję - odparła Leonora. - Ile to jeszcze 

potrwa? 

- Dzień lub dwa. - Wziął talerz i poszedł za nią do 

kuchni. - Przykro mi, Leonoro... Trafiłaś w moje czułe 

miejsce. 

- Miałeś rację, to nie moja sprawa. - Odwróciła się 

i zaczęła zmywać. 

- W przeciwieństwie do ciebie miałem fatalną noc. 

To do pewnego stopnia wyjaśnia mój zły humor, ale 

wiem, że go nie usprawiedliwia. - Oparł się o szafkę 

tak, by widzieć twarz dziewczyny. - Jak wszyscy Cel­

towie miewam dziwne nastroje, a rozwód też nie po­

prawił mojej sytuacji... 

-Taki dziś ładny dzień, chyba pójdę się przejść 

- szybko zmieniła temat. 

- Ale nie sama! 

Wysunęła stopę w nowym bucie na grubej po­

deszwie. 

-Teraz nic mi się nie stanie. Będę się trzymać 

ścieżek i nie zejdę w dół urwiska, obiecuję! Straciłam 

może pamięć, ale mam jeszcze swój rozum. 

Na Penrym ta uwaga nie zrobiła większego wrażenia. 

-Masz rozum czy nie, wolałbym, żebyś nie szła 

sama, przynajmniej nie pierwszy raz. 

Ich spojrzenia spotkały się na moment. 

- No, dobrze - skapitulowała Leonora, wzruszając 

ramionami. - Czy generator się wyładuje, jeśli po­

sprzątam odkurzaczem? 

background image

76 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nie ma potrzeby... 

- Muszę się czymś zająć, inaczej zwariuję! 

Po krótkiej dyskusji Penry zgodził się na niewielkie 

sprzątanie, pod tym jednak warunkiem, ze potem 

Leonora odpocznie. Dziewczyna zabrała się do pracy 

i po godzinie cały dom, z wyjątkiem sypialni Penry*ego, 

błyszczał. 

Zatrzymała się w pokoju gospodarza. Na środku 

podłogi leżała walizka pełna różnych rzeczy. Leonora 

zwróciła uwagę na zdjęcia leżące na dnie. Wzięła do 

ręki podwójną, skórzaną ramkę. Z jednej strony było 

dużo zdjęć dzieci i dorosłych, zapewne członków klanu 

Vaughanów, a z drugiej... Leonora długo przyglądała 

się fotografii ciemnowłosej, ślicznej dziewczyny. Po­

czuła, nie bez zdumienia, że Melanie budzi sympatię, 

sprawia wrażenie ciepłej i uczuciowej. No cóż, przypo­

mniała sobie, znam przecież tylko wersję wydarzeń, 

którą podaje Penry... 

Nagle poczuła niepokój. Podeszła do okna i stanęła, 

wyglądając tęsknie na dwór. Wąska ścieżka prowa­

dząca w głąb wyspy wiła się wokół domu, czasem 

wyraźna, czasem niewidoczna wśród traw. Leonora 

zapragnęła wyjść! 

Zbuntowana odwróciła się od okna i zeszła do 

kuchni zrobić lunch. Penry był tak pochłonięty pracą, 

że ledwie ją zauważył. Zostawiła mu obiad i poszła 

do kuchni zjeść kanapki. Blask słońca zalewał po­

mieszczenie i sprawiał, że jej pragnienie się nasilało. 

Fale, bijące o brzegi wyspy, zdawały się wołać ją 

do siebie. Leonora otrząsnęła się z zamyślenia i za­

częła kroić mięso na kolację. Kiedy postawiła je 

wreszcie na ogniu, zajrzała do pokoju Penry'ego. 

Szukał właśnie czegoś w grubym tomie jakiegoś me­

dycznego dzieła. 

- Jeśli nic już nie potrzebujesz - powiedziała powoli, 

pójdę teraz do siebie z magnetofonem i na chwilę się 

położę. 

- Bardzo mądrze. Niczego mi nie trzeba, leć. 

background image

DZIEWCZYN A ZNIKĄD 

77 

Penry wrócił do pracy. Zdawało się, że zapomniał 

o niej, zanim zdążyła wyjść z jego pokoju. 

Leonora pobiegła do siebie, włączyła magnetofon 

i uchyliła drzwi. Wzięła kurtkę i buty, przemknęła cicho 

na dół omijając ostrożnie drzwi, za którymi pracował 

Penry - i wyszła na dwór. Czuła się jak uczennica, 

wybierająca się na wagary. 

Trzymała się tylko prostych ścieżek, wiedziała, że 

Penry bał się o jej bezpieczeństwo. W ogóle nie zbliżała 

się do brzegu urwiska - zadowalało ją centrum wyspy. 

Wokół pełno było dowodów na to, że ludzie żyli tu już 

w epoce żelaza. Cały teren pocięty był zatartymi wy­

kopami. Kiedy okrążyła wzgórze, zobaczyła wielki, 

osłonięty od wiatru kamień. Usiadła na nim. Ciekawe, 

co się wokół niego działo, kiedy była tu wioska, 

myślała, drżąc lekko w marcowym chłodzie. 

Po jakimś czasie wstała i ruszyła pod wiatr w stronę 

miejsca, gdzie ścieżka zaczynała schodzić do Seal Ha-

vcn. Gdy poczuła, że wiatr zrobił się zimniejszy, zwró­

ciła się w stronę domu. Była szczerze zdumiona, gdy 

spostrzegła, kto pędzi w jej kierunku. 

- Co ty sobie, do licha, wyobrażasz?! - krzyknął 

Penry z wściekłością i złapał ją za ramiona. 

-Wyszłam tylko na spacer - odparła Leonora, 

strząsając jego ręce. - Już wracam. 

- N o pewnie, że wracasz! - Rzucił jej wściekłe 

spojrzenie i pociągnął w stronę domu. - Wchodzę do 

twojego pokoju i co widzę? Moja dziewczynka uciekła! 

Magnetofon był całkiem niezłym pomysłem! Długo to 

planowałaś? 

-Puść mnie! - zawołała bez tchu. - Nie mogę... 

tak gnać! 

Penry natychmiast zwolnił. 

- Kręci ci się w głowie? - zapytał z niepokojem. 

- Nie, po prostu za szybko idziemy. 

- Przepraszam. 

Doszli do domu. Penry wepchnął Leonorę do kuch­

ni i posadził przy stole. 

background image

78 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Siadaj - rzekł napełniając czajnik. - Zrobię ci 

herbaty. 

Leonora z trudem powstrzymywała się od wybuchu. 

On ją traktuje jak dziecko! 

- Panie Vaughan, wymknęłam się z domu jak jakiś 

złodziej właśnie dlatego, żeby uniknąć tego wszyst­

kiego. Nic mi nie jest! Krótki spacer w słońcu to nie 

zbrodnia! - W tym momencie wiatr uderzył o szyby. 

- Kiedy wychodziłam, pogoda była dobra. 

Penry podał jej kubek herbaty. 

- Wiem - przesunął ręką po włosach - ale oczami 

duszy widziałem cię już tam w dole, na skałach, jak za 

pierwszym razem... 

- W ogóle nie podchodziłam do krawędzi! 

- A skąd ja to miałem wiedzieć? Bałem się, że się 

ześlizgniesz albo spadniesz! 

- Nie miałam pojęcia, że zajrzysz do mojego poko­

ju... - mruknęła pod nosem. 

- Nie zakłócałbym ci odpoczynku - zaczął wyjaś­

niać - gdybym nie dostał wiadomości od policji. Wczo­

raj w nocy znaleziono resztki pontonu, na plaży u brze­

gów Walii. Parę mil na północ stąd. Zostało tyle, że 

można było go zidentyfikować. To była „Seren". 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Ponton, jak wynikało ze śledztwa, należał do lon-

dyńczyków, właścicieli letniego domu położonego na 

wybrzeżu Walii. Ponieważ kilkoro miejscowych węd­

karzy korzystało z pontonu od czasu do czasu, jego 

zniknięcia nikt nie zauważył. 

Penry wziął Leonorę za ramiona. 

- Czy coś ci się przypomina? Czy ten dom należy do 

ciebie albo twojej rodziny? 

Dziewczyna pokręciła głową. 

- Nie wiem, nie wiem... - powiedziała z rozpaczą 

i rozpłakała się bezradnie. - Tak bym chciała wrócić 

do domu, gdziekolwiek on jest! 

Penry przygarnął ją do siebie. Nie protestowała. 

Wtuliła twarz w jego miękki sweter i wypłakiwała cały 

swój strach i rozżalenie, a on głaskał ją delikatnie po 

głowie. Minęło sporo czasu, zanim dziewczyna trochę 

się uspokoiła. 

- Hej, już dobrze? - spytał cicho i uśmiechnął się do 

niej. Sięgnął w stronę kuchennej szafki i podał jej 

papierowy ręcznik. 

-Przepraszam - powiedziała Leonora wycierając 

twarz. - Tam, na spacerze, byłam przez chwilę taka 

szczęśliwa, przestałam się zastanawiać, kim jestem, 

nie myślałam o swojej rodzinie... Przecież oni tam 

muszą odchodzić od zmysłów ze zdenerwowania. 

- Wytarła głośno nos. - A poza tym możliwe, że 

popełniłam jakieś przestępstwo! Co ja robiłam w cu­

dzej łodzi? 

- Przestań się zadręczać! - Penry pogłaskał ją po 

policzku. - Już, przestań. Weź kąpiel, a ja zajmę się 

background image

80 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

kolacją. Sądząc po zapachu, wszystko już się gotuje, 

mogę tego dopilnować. 

-Nie, ja to zrobię. - Zeskoczyła z kuchennego 

stołka i schyliła się, by wyjąć casserole z pieca. Była tak 

przygnębiona, że nawet nie zauważyła, iż ból głowy 

ustąpił. 

Penry pociągnął nosem. 

- Szczerze mówiąc, gotujesz tak świetnie, że nie 

obchodzi mnie, czy jesteś kryminalistką, czy nie! 

- Widać, że humor zmienią ci się zależnie od ilości 

jedzenia! - Uśmiechnęła się krzywo. 

-Przepraszam, że byłem rano taki nieprzyjemny. 

Odkąd tu jesteś, nie miałem okazji biegać, a to sprawia, 

że więcej myślę o rzeczach, których teraz nie ma 

w moim życiu... 

Leonora zmarszczyła nos. 

- Myślisz o kobietach i... i tak dalej? Trudno mi 

uwierzyć, że ktoś tak przystojny jak ty ma kłopoty ze 

znalezieniem towarzystwa. 

-Dziękuję pani, madame X. - Penry złożył jej 

żartobliwy ukłon. - Rzeczywiście, twoje wcześniejsze 

domysły na temat młodych lekarek były słuszne. Znam 

kilka. Problem w tym, że ilekroć spóźniłem się do domu, 

Melanie była przekonana, że właśnie z którąś spałem. 

- A spałeś? 

- Nie, skąd! Pracuję z młodszymi lekarzami: męż­

czyznami i kobietami. Po całym dniu pracy szliśmy 

często razem na kawę, no i czasem byłem w domu 

późno. - Zacisnął usta. - Melanie nie chciała mi 

wierzyć, a ja żałuję teraz, że jej podejrzenia nie były 

prawdziwe. Przynajmniej bym sobie użył! 

Leonora skończyła przyprawiać potrawę, wstawiła 

garnek z powrotem do pieca i otrzepała ręce. 

- Resztę zrobię, kiedy wyjdę z wanny. - Popatrzyła 

na niego nieśmiało. - Sprzątałam dziś sypialnie i za­

uważyłam te zdjęcia w skórzanej ramce... 

- Moja galeria! Całkiem z nas udana rodzina, co? 

- rzekł Penry z dumą. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

81 

- Tak. Twoja zona... to znaczy była żona, jest 

bardzo ładna. 

Spojrzał na nią zdumiony. 

- Skąd wiesz? 

- To nie ona? Ciemnowłosa, na zdjęciu... 

Jego twarz rozjaśniła się. 

- Nie, to Kit, moja siostra. To zdjęcie było zrobione 

tuż po jej zaręczynach. Już od dawna jest panią Live-

sey... W ramce z drugiej strony są fotografie Ricky'ego 

i Harry'ego, jej synów. 

Leonora poszła wziąć kąpiel. Sama nie wiedziała, 

czemu tak ucieszyła ją ta informacja... Była jednak 

trochę przygnębiona. Wiązała niemałe nadzieje z od­

nalezieniem pontonu, a tymczasem niczego nowego się 

nie dowiedziała Ale mogło być znacznie gorzej... 

Po kolacji wróciła do robienia na drutach. Monoto­

nia tego zajęcia działała na nią kojąco. 

- Ciekawe, gdzie ty pracujesz... zastanawiał się 

Penry. - Jeśli w ogóle pracujesz. Może jesteś studentką? 

Pokręciła głową. 

- Jestem pewna, że nie... 

- Nie zastanawiaj się już nad tym dłużej. 

Leonora posłusznie zmieniła temat. 

A co ty robisz? - spytała. - To znaczy, oprócz 

leczenia... 

Penry wyprostował się na krześle i spojrzał w swoją 

szklankę. 

- Kiedy byłem młodszy, uwielbiałem rugby. Teraz 

uda mi się czasem pograć w squasha. A ostatnio zajęty 

byłem wyłącznie pisaniem artykułów. Musze je skoń­

czyć, zanim wrócę do pracy. 

- A gdzie pracujesz? 

- W szpitalu, który obsługuje sporą część Walii. 

Mam oprócz tego prywatny gabinet. - Spojrzał na nią 

unosząc brwi. - Dziwisz się? 

Skinęła głową. 

- Nie wiem czemu, byłam przekonana, że pracujesz 

w Londynie... 

background image

82 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Pracowałem tam jeszcze w zeszłym roku. Odkąd 

ukończyłem Oksford, odbyłem praktykę w różnych 

londyńskich szpitalach, ale teraz postanowiłem prze­

nieść się do Walii. 

- Chciałeś uciec od wspomnień? 

Penry uśmiechnął się bezlitośnie. 

- Ależ z ciebie romantyczka! To właśnie zmiana 

miejsca ostatecznie zadecydowała o rozwodzie. Mela­

nie nie podobało się, że będziemy mieszkać w jakiejś 

dziczy. Zakopywanie się na odludziu, bez przyjaciół, 

z Penrym Vaughanem jako jedynym kompanem stano­

wiło dla niej wystarczający powód do rozwodu. 

- Więc jakim cudem się pobraliście...? - zapytała 

Leonora, zanim zdała sobie sprawę, że pytanie nie 

należy do najwłaściwszych. - O, przepraszam! 

- Nie ma za co. Bóg jeden wie, ile razy sam zada­

wałem sobie to pytanie. Melanie jest piękna i była 

zawsze psuta przez wszystkich. Uśmiechnął się gorz­

ko. - Ja stanowiłem dla niej wyzwanie. Kiedy byłem 

młodszy, lubiłem... Hm, prowadziłem dość bujne życie. 

Sam nie wiem, jak mi się to udawało, przecież stugo­

dzinny tydzień pracy powinien być raczej wyczerpują­

cy... Poznałem wtedy niejedną ładną pielęgniarkę. Me­

lanie wiedziała, że mam powodzenie, a kiedy zorien­

towała się, że dobrze się zapowiadam zawodowo, uzna­

ła, że nieźle będzie mnie poślubić. 

- Ale potem chciała rozwodu. Zgodziłeś się na to? 

- Tak, nawet chętnie. Pod koniec chciałem tego tak 

bardzo, jak ona. Nie spodziewałem się tylko, że tak źle 

zniosę odrzucenie, wiesz, moje ego cierpiało. Prawdę 

mówiąc, leczę jeszcze parę ran, które mi po niej zostały. 

Ale nie można też odmówić naszemu małżeństwu 

dobrych chwil... A poza tym - dodał ponuro - Melanie 

znalazła już sobie męża numer dwa. Facet ma worki 

pieniędzy, zabiera ją na bale dobroczynne, na wyścigi 

do Acsot i do wszystkich ważnych miejsc. - Nagle 

Penry wstał. - No, dość już na dzisiaj opowiadań. 

Leonoro, powinnaś iść spać. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

83 

Ku ogromnej uldze Leonory koszmar nie pojawił się 

ani tej nocy, ani przez kilka następnych. Życie na 

wyspie toczyło się ustalonym biegiem. Penry zdjął szwy 

i kiedy okazało się, że dziewczyna świetnie pisze na 

maszynie, skorzystał z jej pomocy, dzięki czemu praca 

poszła znacznie szybciej. Przy dobrej pogodzie Penry 

biegał dwa razy dziennie i chodzili z Leonorą na 

wycieczki po wyspie... Niestety, pogoda wkrótce się 

pogorszyła, a wraz z nią jego humor. Leonora czuła się 

winna. - Gdyby nie ja, myślała, mógłby opuścić Gul-

lholm, wrócić do domu albo odwiedzić matkę i siostry. 

Cała rodzina telefonowała do niego w regularnych 

odstępach czasu. 

- Czy oni o mnie wiedzą? - spytała Leonora pew­

nego razu. 

Nie - odparł krótko. 

- Czemu im nie powiedziałeś? 

Gdyby wiedzieli, nie daliby mi spokoju. Któraś 

z moich sióstr chciałaby, żebyś u niej zamieszkała. 

A według mnie najlepiej dla twojego zdrowia będzie, 

jeśli zostaniesz blisko miejsca, gdzie straciłaś pamięć. 

Leonora nagle poczuła do niego niechęć. 

I oczywiście pan doktor wie wszystko najlepiej! 

Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. 

- Mogę się, oczywiście, mylić - rzekł z przekąsem, 

a usta drgnęły mu ostrzegawczo - i w chwili, kiedy 

uznasz, że potrzebna ci pomoc psychiatry, pomogę ci 

ją uzyskać. Ale, wierz mi, w tej chwili uważam, że lepiej 

jest poczekać tutaj, aż coś sprawi, że twoja pamięć 

zaskoczy i wszystko sobie przypomnisz. - Spojrzał na 

zegarek. - No, dobrze, a teraz idź spać. 

- Chyba nie mam innego wyjścia - wyrzuciła z siebie 

gorzko. - Szczerze mówiąc, odkąd skończyłeś pisać 

te artykuły, zrobiłeś się straszny. - Złożyła druty 

i schowała robótkę do torby. - Dasz mi baterie do 

magnetofonu? 

- Wolałbym, żebyś położyła się spać - odparł zde­

cydowanie, jakby chciał się jej pozbyć. 

background image

84 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Leonora zerwała się z miejsca. 

- I oczywiście muszę słuchać każdego polecenia! 

Myślisz, że jesteś Panem Bogiem?! Słyszałam, że lekarze 

cierpią czasem na manię wielkości, a teraz widzę to na 

własne oczy! 

Penry także podniósł się z miejsca, bardzo wolno 

i z takim wyrazem twarzy, że się przestraszyła. 

- Co się z tobą dzieje? - spytała. - To przeze mnie? 

Żałujesz, że mnie uratowałeś, Pigmalionie? Wolałbyś, 

żeby twoja Galatea pozostała martwym posągiem? 

- Ile niepotrzebnych pytań! - rzekł lodowato i od­

sunął ją od siebie nieco mocniej, niż zamierzał. Dziew­

czyna odskoczyła, rozcierając ramiona. 

- Dobrze, idę! Nie musisz wyrzucać mnie siłą. 

Penry zacisnął powieki, jakby modlił się o cierp­

liwość. Kiedy je otworzył, utkwił spojrzenie w oczach 

Leonory. 

- Jeśli już musisz wiedzieć - zaczął wyjaśniać - mam 

zły humor z bardzo prostego powodu. 

- Chciałbyś się mnie pozbyć i móc wreszcie wyjechać 

z tej wyspy! 

- Niezupełnie. Powód jest znacznie prostszy. 

- To znaczy? - Patrzyła na niego surowo. 

- To znaczy - wycedził przez zęby - jesteśmy sami 

w domu, mężczyzna i kobieta, oddzieleni od świata 

przez morze. Popatrz - dodał widząc, że Leonora się 

cofa - nareszcie do ciebie dotarło. 

- Pójdę już spać! - powiedziała pośpiesznie i zwró­

ciła się w stronę drzwi, ale nie dał jej odejść. 

- Chwileczkę, ty to zaczęłaś. Teraz zostań i po­

słuchaj! 

Leonora stała bez ruchu. Penry był tak zły, że nie 

chciała mu się sprzeciwiać. 

-Tak lepiej - powiedział słodko. - Wracając do 

naszej rozmowy: zdaję sobie sprawę, że moje zmienne 

nastroje cię męczą. Nie jesteś chyba aż tak naiwna, by 

nie wiedzieć, że zdrowemu mężczyźnie trudno jest 

znosić ciągły kontakt z dziewczyną i jej nie zapragnąć! 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

85 

- Błysk w jego oczach nie na żarty przestraszył Leono-

re. A ten mężczyzna, Leonoro, długo żył w celibacie. 

Nie z wyboru. Melanie odmawiała mi siebie, kiedy nie 

chciałem zrezygnować z wyjazdu do Walii. Jestem na 

tyle głupi, że duma nie pozwoliła mi przyjąć żadnego 

pocieszenia. Ani przed rozwodem, ani teraz. 

Patrzyła na niego w milczeniu, a serce waliło jej jak 

młotem. 

- Nie bój się - rzekł lekko - gwałt nie jest w moim 

guście. A chyba tak należałoby to nazwać, skoro 

odskakujesz, gdy tylko cię dotknę. - Jego twarz przy­

brała surowy wyraz. - Och, idź już spać, dziecinko. Nic 

ci nie grozi. Może poczujesz się lepiej, jeśli ci powiem, 

że będę dziś spał tu, na dole. 

Leonorze niełatwo było życzyć mu dobrej nocy, 

a jeszcze trudniej wejść na schody powoli. Miała ochotę 

puścić się przed siebie biegiem i zatrzymać się dopiero 

w swoim pokoju. Kiedy wreszcie tam doszła, nie była 

w stanie zasnąć. Leżała, patrzyła w sufit, a przed 

oczami widziała tylko przystojną, nieco cyniczną twarz 

Penry'ego Vaughana... 

W końcu zasnęła. Koszmar wrócił do niej z nową 

siłą i tym razem nie oszczędzono jej niczego. Próbowała 

opanować łódź, potem był moment grozy, gdy silnik 

nagle umilkł i wreszcie... przyszła ogromna fala, by 

zabrać ją ze sobą... Leonora jeszcze przez chwilę 

utrzymywała się na powierzchni, walczyła jak oszala­

ła... potem woda zalała jej usta i dziewczyna pogrążyła 

się w zimnej ciszy... 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Już dobrze, Leonoro, już dobrze, trzymam cię... 

Otworzyła przerażone oczy, ujrzała twarz Penry'ego 

i przytuliła się z ulgą do jego nagiego torsu. 

- Tonęłam - powiedziała z drżeniem. - Tonęłam! 

Trzymał ją mocno, kiedy wstrząsały nią dreszcze. 

- To był tylko sen, malutka, już po wszystkim. 

Jesteś bezpieczna. 

Leonora tuliła się do niego mocno, przerażona, że 

będzie chciał odejść. Kiedy trochę się uspokoiła, Penry 

usiadł wygodniej na łóżku, wziął ją na kolana i nakrył 

kołdrą. Siedzieli tak dość długo. Gładził ją po włosach, 

pocieszając bez słów. Już sam spokój Penry'ego spra­

wił, że poczuła się lepiej. 

- Nie idź! - poprosiła, gdy się poruszył. 

- Chcę tylko otulić cię kołdrą, a potem pójść na dół 

i zrobić ci coś gorącego do picia. 

Leonora zsunęła się z łóżka i zastąpiła mu drogę. 

- Pójdę z tobą. Nie chcę być sama. 

- Zmarzniesz - powiedział, podnosząc się z łóżka. 

- Więc ze mną zostań. Nie chce mi się pić. 

- Wskakuj - zdecydował poprawiwszy pościel. 

- Najpierw do łazienki! 

- Dobrze, ja przez ten czas pójdę jednak do kuchni 

i zrobię picie dla nas obojga. Potem wrócę i będę tu 

siedział, dopóki nie zaśniesz, zgoda? 

Leonora skinęła głową, a potem wyjrzała na ciemny 

korytarz. 

- Mógłbyś zapalić światło? - spytała. 

- Boisz się ciemności? 

- W tej chwili boję się wszystkiego. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 87 

- Mam nadzieję, że mnie nie! rzekł Penry i zapalił 

światło. 

Uśmiechnęła się do niego blado. 

- Nie, ciebie nie. Gdzieś w mojej głowie jest takie 

miejsce z napisem: „Uwaga, smoki". Tylko ty możesz 

mnie przed nimi obronić! 

- Dziwne z ciebie dziecko. - Spojrzał na nią ze 

smutnym uśmiechem. - No już, ruszaj. Chcę, żebyś jak 

najszybciej znalazła się z powrotem w łóżku. 

Śpieszyła się jak mogła. Zdążyła wrócić z umytą 

twarzą i uczesanymi włosami, zanim pojawił się Penry. 

- Bardzo dobrze - pochwalił ją, nalewając gorącej 

czekolady do dwóch kubków. - A teraz, Leonoro 

wiem, że to dla ciebie trudne, pomyśl... Czy ten 

sen różnił się od poprzednich? Pamiętasz jakieś nowe 

szczegóły? 

Zmusiła się do przemyślenia wszystkiego od po­

czątku. 

- Tym razem trwało to dłużej - powiedziała w koń­

cu. - I... zaczęłam tonąć. 

- Oboje wiemy, że jednak nie utonęłaś uciął 

szybko. - Skup się! Widziałaś znowu nazwę pontonu? 

- Tak, widziałam. I musiałam nieźle się namęczyć, 

żeby silnik zapalił. Kilka razy ciągnęłam za linkę... 

Czułam silny zapach benzyny i pamiętam, że musiałam 

wejść do lodowatej wody, żeby popchnąć łódkę... 

- Spojrzała na niego w nagłym olśnieniu. Penry! Tego 

nie było we śnie! 

Pochylił się, by wyjąć kubek z jej drżącej dłoni. 

- W porządku, moja śliczna. Mów dalej. - Usiadł 

na łóżku i otoczył Leonorę ramieniem. Odwróciła się, 

by na niego spojrzeć. 

- Pamiętam tę część! I to dokładnie. Ale potem 

wszystko mi się miesza... Nie umiem nawet powiedzieć, 

co pochodzi ze snu, a co pamiętam... 

Penry objął ją mocniej. 

- Nie przejmuj się tym. To na pewno znak, że twoja 

pamięć zaczyna pracować. 

background image

88 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Usiłowała się uśmiechnąć, ale nagle przyszło jej do 

głowy, że wcale nie jest pewna, czy chce odzyskać 

pamięć. Od prawie dwóch tygodni Gullholm była 

jedynym światem, jaki znała, nie licząc krótkiej wy­

prawy na ląd. Leonora zrozumiała nagle, jakie ryzyko 

może w sobie kryć powrót do dawnego świata... Penry 

zajrzał jej w twarz. 

- Co się stało? - zapytał miękko. - Boisz się spotkać 

sama ze sobą? 

Skinęła głową. Spojrzeli sobie prosto w oczy... 

- Lepiej będzie, jeśli już pójdę - rzekł niskim głosem 

i wypuścił ją z objęć. Dziewczyna kurczowo złapała go 

za rękę. 

- Proszę, nie zostawiaj mnie! 

- Leonoro, przestań! Wiesz dobrze, że nie mogę tu 

zostać! 

Puściła jego dłoń i odwróciła się tyłem. 

- Więc idź. - Ukryła twarz w poduszce. Walczyła 

z pokusą, by go błagać. Penry dotknął leciutko jej 

włosów. Odwróciła się natychmiast, patrząc na niego 

z nadzieją. 

- No dobrze - zgodził się ponuro i usiadł na krześle 

przy łóżku. - Wygrałaś! A teraz, na litość boską, śpij! 

- Boję się zasnąć. Czy nie moglibyśmy trochę poroz­

mawiać? 

- Nie, nie moglibyśmy. - Przysunął krzesło bliżej 

światła. Przejrzał leżące na nocnej szafce książki i, nie 

patrząc na dziewczynę, zajął się czytaniem kryminału 

Folleta. 

- Zmarzniesz, jak będziesz tak siedział - zwróciła 

mu uwagę. 

- To mnie akurat najmniej martwi! 

Leonora bała się być sama, ale obecność Penry'ego 

także nie ułatwiała jej zaśnięcia. Leżała i patrzyła na 

jego twarz, a on usiłował się skupić na lekturze. Dobrze 

jest tak patrzeć, pomyślała sennie. Ta jego Melanie 

musiała być kompletną idiotką, skoro wolała kogoś 

innego. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

89 

- Jeśli tak się będziesz we mnie wpatrywać - rzekł 

Penry, nie odrywając wzroku od książki - pójdę do 

swojego pokoju. 

- Przepraszam. - Położyła się na plecach i zaczęła 

oglądać sufit. Wiatr wył głośno, jakby na przekór 

nadchodzącej wiośnie, i znowu padał deszcz. - Pewnie 

jesteś zmęczony. Dam sobie radę. 

Zerwał się na równe nogi. 

- Jesteś pewna? - zapytał, stając przy łóżku. 

- Raczej tak... - odparła z uśmiechem, który znikł 

powoli z jej ust. Oczy Penry'ego pociemniały... Leono-

ra wiedziała już, co to znaczy... Bała się poruszyć, 

nawet odetchnąć. Patrzyła, jak pochyla się nad nią, 

czuła, że jest coraz bliżej... w końcu jego usta dotknęły 

jej policzka. Odwróciła twarz. Tak bardzo pragnęła, by 

ich usta się spotkały! Penry aż westchnął i schwycił ją 

w mocne objęcia. Objęła go, szczęśliwa. Sama nie 

wiedziała, czy bardziej się cieszy, że nie będzie sama, 

czy z tego, że on tak reaguje na jej bliskość. Oddychał 

coraz szybciej, a ona tuliła się do niego bez skrępowa­

nia... Położył ją na łóżku i wziął w ramiona. Jeśli to 

ma być cena za to, by ze mną został, myślała Leonora, 

jakże chętnie ją zapłacę! Na chwilę zapomniała, dla­

czego zgadza się, by Penry się z nią kochał, zaskoczona 

przyjemnością, jaką jej sprawiał. 

Po chwili jego pocałunki stały się mocniejsze. Poczu­

ła, że nie chce już dotyku jego gorących dłoni... Penry 

zdjął jej koszulę i kiedy poczuła jego ciało na swoim, 

wpadła w przerażenie. Odpychała go, zaczęła się miotać 

w bezrozumnym strachu... Odsunął się zdumiony, 

a wtedy Leonora zsunęła się z łóżka i z rękami przy 

ustach, pobiegła do łazienki. Zdążyła jeszcze zatrzasnąć 

za sobą drzwi. Nie chciała, by słyszał, jak wymiotuje... 

Kiedy wszedł do łazienki, podniosła się z trudem. 

Penry, teraz już w szlafroku, podszedł do niej bez słowa 

i owinął ciepłym, suchym ręcznikiem. Potem posadził 

na stojącym obok wanny stołeczku i przetarł jej twarz 

wilgotną gąbką. 

background image

90 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Czy kochanie się ze mną jest aż takie wstrętne? 

- zapytał w końcu. 

Leonora pokręciła przecząco głową. 

-Nie. Tak mi przykro - mówienie przychodziło 

jej jeszcze z trudem. - Nie... nie chciałam cię... pro­

wokować. 

Zamknęła oczy w udręce, poczuła, że znowu jej 

słabo. 

Zbadał jej puls. 

- Nie mów już nic, młoda damo. Wracaj do łóżka. 

- Podniósł ją z miejsca i wtedy poczuła skurcz jego 

mięśni, gdy dotknęła czołem jego szyi. Była jak zmęczo­

ne dziecko. Kiedy znaleźli się z powrotem w sypialni, 

podał jej nocną koszulę. Była tak wyczerpana, że 

z trudem ją założyła. Poczuła prawdziwą ulgę, kiedy 

znowu znalazła się w łóżku. Penry poprawił jej po­

duszki. 

- Wszystko już dobrze? 

- Nie zostawiaj mnie - poprosiła z trudem. 

Uniósł brew. 

- Myślałem, że nie będziesz mnie chciała widzieć... 

Gwałtownie pokręciła głową. 

- Nie, nie wychodź! To ostatnie, czego bym chciała! 

Spojrzał na nią uważnie. W tej chwili był lekarzem. 

-Zdaje się, że... odzyskałaś pamięć - powiedział 

powoli. 

Leonorą wstrząsnął dreszcz. 

- Tak. Całkowicie. 

Penry uśmiechnął się sardonicznie. 

- Odniosłem już różne sukcesy, jeśli chodzi o kobie­

ty, ale żadna jeszcze nie zwymiotowała dzięki mnie! 

- To nie przez ciebie. Widzisz, kiedy... - przełknęła 

ślinę i zaczęła od nowa. - Kiedy w końcu to się stało, 

wszystko nagle stanęło mi przed oczyma. Wszystko, ze 

wszystkimi obrzydliwymi szczegółami! - Usiłowała się 

uśmiechnąć. - Może napiszesz o tym artykuł „Wstrzą­

sowa metoda leczenia amnezji"... 

Penry mocno ujął ją za rękę. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

91 

- Świetny pomysł. Ale zanim powiesz mi coś więcej, 

chętnie czegoś bym się napił. A ty? 

- Trochę wody mineralnej. - Rzuciła mu błagalne 

spojrzenie. - Penry, nie masz pojęcia, jak mi przykro! 

- Dam sobie radę. Zaraz wracam. 

Będąc sam na sam ze swoją pamięcią, Leonora 

ukryła twarz w poduszce. Jak bardzo chciałaby przed 

tym uciec! 

- No, dobrze - rzekł Penry, siadając przy jej łóżku. 

- Powiedz, co cię gnębi. 

Piła powoli wodę. Zupełnie nie wiedziała, jak zacząć. 

Penry pochylił się w jej stronę. 

- Posłuchaj - zaczął przyjaźnie - jeśli nie chcesz mi 

powiedzieć, kim jesteś i czego się boisz, nic mi nie mów. 

Nie chcę powodować bólu, chcę go uśmierzać. 

- Ależ ja chcę ci powiedzieć! Tylko wolałabym 

odzyskać pamięć w jakiś inny sposób... - zarumieniła 

się boleśnie. 

- Ja, szczerze mówiąc, też bym wolał. - Upił trochę 

whisky. - A teraz proszę, przestań o mnie myśleć jak 

o odrzuconym kochanku czy nawet mężczyźnie. Jes­

tem lekarzem, kimś, z kim możesz rozmawiać w zaufa­

niu. Tak przy okazji. Miałem rację co do twojego 

imienia? 

- Tak. Mam na imię Leonora. Broszka była dobrym 

śladem. Można się z niej domyślić także nazwiska. 

Nazywam się Leonora Fox. Mieszkam w Chastlecom-

be i robię swetry na sprzedaż dla turystów. Nic dziw­

nego, że tak łatwo poradziłam sobie z wzorem, z któ­

rym nie dała sobie rady twoja matka. 

- Pani czy panna Leonora Fox? - zapytał Penry 

spokojnie. 

Uśmiechnęła się nieśmiało. 

- Panna, doktorze Vaughan. 

- Jesteś z kimś związana? 

Odwróciła się. Po jej twarzy przebiegł cień. 

- Myślałam, że tak. Okazało się to jednak ogromną 

pomyłką. To dość głupia historia. 

background image

92 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Leonora była najmłodszą z trójki rodzeństwa. Jej 

rodzice zmarli, kiedy była jeszcze dzieckiem i dziew­

czynka została pod opieką Jonathana i Elizy... 

- Twój ojciec był wielbicielem Beethovena! - prze­

rwał Penry. 

- Nie ojciec. Matka. Pierworodny syn w rodzinie 

Foxów miał zawsze na imię Jonathan, ale później za 

wybieranie imion wzięła się moja mama, która była 

pianistką. To ona uparła się, żebyśmy się tak nazywały. 

Jonathan został analitykiem systemów, zaczął pra­

cować w londyńskim City. Niedawno się ożenił, ale 

nadal służył pomocą młodszym siostrom, które otwo­

rzyły sklep w nowym centrum handlowym w Cotswold. 

- Sprzedajemy swetry, które robię na drutach, po 

bardzo ryzykownych cenach; trochę ręcznie szytych, 

drogich ubrań, a oprócz tego srebrną biżuterię i inne 

rzeczy robione przez miejscowych rzemieślników 

- opowiadała Leonora. 

- Stąd ta broszka - domyślił się Penry. 

- Tak. Zgadnij, jak się nazywa nasz sklep? 

- No powiedz! 

- Eliza uparła się, żeby nazwać go „Lisią norką". 

Jonathan też uważał, że to przyciąganie klientów. A ja 

myślę, że to wstrętne. 

Penry zastanawiał się przez chwilę. 

- Jeśli mieszkasz i pracujesz ze swoją siotrą, to 

czemu, na litość boską, nikt cię nie szukał? 

- Już ci mówię. 

Eliza była o dziesięć lat starsza i kierowała sklepem. 

To ona zajmowała się księgowością i nowymi zakupa­

mi, ona miała „handlową żyłkę". Leonora była szczęś­

liwa, kiedy mogła zająć się robieniem na drutach. 

Pomagała czasem w sklepie; kiedy było trzeba, pisała 

na maszynie. To ona zajmowała się domem i gotowała, 

jeśli Eliza miała zostać na kolacji. Eliza jednak - w wie­

ku trzydziestu dwóch lat „szczęśliwie niezamężna" 

- rzadko bywała wieczorami w domu. Miała powodze­

nie, ale nie zamierzała wiązać się z nikim na stałe. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

93 

Leonora uwielbiała żaglówki. W letnie niedziele 

spędzała zwykle czas nad jeziorem, niedaleko domu. 

Wieczorami chodziła grać w tenisa, czasem zaś do 

kina. Zimą starała się brać udział w życiu swojego 

małego miasteczka. 

- Strasznie nijako to brzmi, prawda? - Uśmiech­

nęła się smutno. - Moi rodzice zostawili tyle pienię­

dzy, że mogłam pójść do szkoły, w której wcześniej 

uczyła się Eliza, ale ja nigdy nie byłam typem nauko­

wca... Myślę, że moja kariera została określona 

w chwili, gdy sprzedałam swój pierwszy sweter. Mia­

łam wtedy szesnaście lat i kiedy skończyłam szkołę, 

od razu zaczęłam pracować w sklepie. 

Penry patrzył na nią badawczo. 

- I nigdy nie chciałaś poszerzyć swoich hory­

zontów? 

- Oczywiście, myślałam o tym od czasu do czasu 

- odparła wzruszając ramionami. - Ale nie chciałam 

opuszczać Elizy. Wiesz, ona miała tylko dwadzieścia 

lat, kiedy to wszystko na nią spadło, a nigdy nie dała 

mi odczuć, że jestem dla niej ciężarem. A przecież tak 

właśnie musiało być. 

Zapadło milczenie. Penry czekał cierpliwie, aż 

Leonora zacznie mówić dalej. Kiedy wreszcie zde­

cydowała się podjąć opowieść, jej głos był już pe­

wniejszy. 

- Pewnego dnia do Chastlecombe przyjechał dzien­

nikarz z fotografem. Mieli zrobić reportaż o nowym 

centrum handlowym na rynku. 

Sklepik Elizy i Leonory przyciągnął od razu ich 

uwagę. Zdjęcie Elizy - rudej, wysokiej, eleganckiej 

- zajęło centralne miejsce w reportażu. Panna Fox 

miała na sobie sweter, zrobiony przez Leonorę, 

i srebrną broszkę z głową lisa. 

- A gdzie ty wtedy byłaś? - spytał Penry. 

- Schowałam się. Nie masz pojęcia, jak ja okropnie 

wychodzę na zdjęciach! Włosy jak wronie gniazdo, 

oczy czerwone... Guy... - zająknęła się. - Guy Ferris, 

background image

94 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

ten fotograf, próbował zrobić mi dobre zdjęcie, ale 

w końcu się poddał. Za to Elizie po prostu nie można 

zrobić złego zdjęcia! 

Penry spojrzał na nią z uśmiechem. 

- I co było potem? - zapytał. 

- Zakochałam się. 

- W Guyu Ferrisie? 

- Tak. 

Ferris, już znany w odpowiednich kręgach, był 

bardzo zainteresowany Leonorą. Eliza była nawet za­

niepokojona, bo zaczął przyjeżdżać z Londynu co 

weekend. Leonora była w siódmym niebie, tym bardziej 

że Guy podzielał jej żeglarskie pasje. Zabierał ją nad 

jezioro swoim dwuosobowym morganem, a potem 

pływali razem żaglówką. Leonora była zafascynowana 

swoim przyjacielem, którego zazdrościły jej wszystkie 

przyjaciółki. 

- Koszmar! - westchnął z goryczą. 

Penry skrzywił się. 

- Czy on nie chciał od ciebie niczego oprócz żeg­

lowania? 

- Co masz na myśli? 

- Nie bądź taka niewinna! Wiesz przecież, jak trud­

no było mi znieść naszą przymusową bliskość. 

Leonora spojrzała na niego z powątpiewaniem. 

- Nawet kiedy wyglądałam jak po walce z Mike'em 

Tysonem? 

- T o się zmieniło w niezwykłym tempie, rusałko. 

- Penry uśmiechnął się, by dodać jej odwagi. - No, 

mów dalej. Chciałbym się dowiedzieć, co spowodowało 

amnezję. 

Wzięła głęboki oddech, a potem przyznała, że Guy 

był nią zainteresowany także fizycznie. Ale tylko do 

pewnego stopnia. Całowali się, przytulali - nic więcej. 

Leonora była przekonana, że Guy szanuje ją i ma 

wobec niej poważne zamiary. 

- Zdaje się, że czytałam kiedyś za dużo bajek - wes­

tchnęła smutno. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

95 

Romans ciągnął się przez jesień i zimę, aż do świąt. 

Nie wypływali teraz na jezioro. Żeglowanie zastąpiły 

przejażdżki samochodem i długie, romantyczne ko­

lacje. 

Na wiosnę Guy miał jechać do Walii, robić foto­

grafie do przewodnika. Zaproponował Leonorze, by 

z nim pojechała. Eliza sprzeciwiła się temu pomysłowi 

z zaskakującą determinacją. A ponieważ starsza siostra 

rzadko się tak przy czymś upierała, Leonora z ogrom­

nym żalem musiała Guyowi odmówić. Ferris zezłościł 

się i powiedział, że czas już, by Leonora zaczęła sama 

o sobie decydować. Pewnego dnia napomknął, że bę­

dzie nalegał, by to zrobiła. 

- Byłam pewna, że ma na myśli ślub... - wyjaśniła 

cicho. - Pod koniec pierwszego tygodnia jego nieobec­

ności byłam tak nieszczęśliwa, że Eliza znalazła kogoś 

do pomocy w sklepie i przyszykowała mnie do drogi. 

Od Guya nie było żadnych wiadomości, ale Leonora 

nie przejmowała się tym. Wiedziała, że przyjaciel, 

u którego Ferris się zatrzymał, nie ma telefonu. Jego 

dom był położony na odludziu. Dziewczyna zdążyła na 

nocny pociąg, rano zaś udało jej się złapać taksówkę, 

która zawiozła ją do Morfy. O świcie była już w drodze 

na Brynteg. 

Brynteg! - Penry spojrzał na Leonorę zaniepoko­

jony. - Ferris mieszkał u tego faceta z Brynteg? 

Leonora skinęła głową. 

- Słyszałeś coś o nim? 

- Tak. I o jego znajomych. Mów dalej. 

Cały tamten ranek wydawał się Leonorze cudowną, 

podniecającą przygodą. Szła groblą na Brynteg, czuła 

się jak bajkowa królewna, idąca na spotkanie swego 

królewicza. Nie przeszkadzał jej nawet wzmagający się 

wiatr i coraz silniejszy deszcz. Dom stał na kamienistym 

pagórku, przy końcu grobli, niczym miniaturowy za­

mek Świętego Michała. Dla Leonory była to praw­

dziwa Mekka - schronienie dla pielgrzyma, który 

przemierzył długą drogę.' 

background image

96 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Ten dom to bungalow, z tyłu jest duży pokój 

z widokiem na morze. Zapukałam do drzwi, ale nikt 

nie otwierał... - musiała na chwilę przerwać. - Byłam 

zmarznięta i przemoczona, a poza tym wydawało mi 

się, że dom jest pusty. Przeszłam więc na tył domu, żeby 

zajrzeć do środka przez okno. Tam... był taki podest, 

a na nim łóżko. Guy tam był... - Głos Leonory załamał 

się. Penry podszedł do niej i objął ją delikatnie. 

- ...Z jakąś kobietą? - dokończył. 

- Nie. Z jakimś mężczyzną. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Penry bardzo delikatnie trzymał Leonorę w ramio­

nach. Po twarzy dziewczyny płynęły ogromne łzy, tak 

gorące, że niemal parzyły. Jej ciałem wstrząsał szloch. 

W ciepłych objęciach Penry'ego spojrzała jeszcze raz na 

całą ponurą historię, zmierzyła się z prawdą i... prze­

trwała. Po dłuższej chwili wyprostowała się i odsunęła 

od swego pocieszyciela. Podał jej pudełko chusteczek 

i usiadł z powrotem na krześle. 

Jesteś zdegustowany - zauważyła, ocierając ostat­

nie łzy. 

Oczy Penry'ego błysnęły niczym stal. 

- Chciałbym tu mieć tego twojego Guya. Rozwalił­

bym mu łeb! 

- Dzięki. Może to dziwne, ale w jakiś sposób trochę 

mi lepiej, kiedy tak mówisz. - Zamrugała spuchniętymi 

powiekami i spróbowała się uśmiechnąć. - On, oczywi­

ście, nic nie poradzi na to... na to, kim jest. No, i wcale 

się mnie nie spodziewał. Nie wiedział przecież, że 

zmieniłam zdanie co do wyjazdu. 

- Jeszcze go usprawiedliwiasz? 

- Nie. Tak po prostu było. 

- Czy on cię widział? - spytał Penry. 

- Nie! 

Mimo że miała wtedy ochotę jak najszybciej stamtąd 

uciec, odeszła spod domu tak cicho, jak tylko mogła. 

Dopiero kiedy była już daleko, puściła się biegiem 

w stronę plaży i w tym momencie zdała sobie sprawę, 

że zaczął się przepływ. 

- Wyobraź sobie, co czułam, kiedy się okazało, że 

grobla jest pod wodą! Biegałam po plaży jak oszalała, 

background image

98 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

szukałam jakiejś łodzi, żeby przeprawić się na ląd. 

I znalazłam. Na plaży leżał stary ponton, w dodatku 

miał zamocowany motor. Nawet chwili się nie waha­

łam. Od razu zepchnęłam go na wodę. 

- Na scenie pojawia się „Seren"... 

- Tak. Udało mi się ją jakoś zepchnąć. Przez parę 

strasznych chwil bałam się, że nie zapali, ale w końcu 

się udało. Przełożyłam tylko swoją torbę przez ramię 

i ruszyłam w stronę brzegu. Wydawało mi się, że jest 

tak blisko, że mogłabym przepłynąć. 

-I pewnie właśnie wtedy wysiadł silnik, a fale 

miotały tobą tak długo, aż wypadłaś za burtę. - Penry 

pokręcił głową. - To cud, że zepchnęły cię w pobliże 

Gullholm. Musiałem cię znaleźć dosłownie kilka minut 

po tym, jak zaczepiłaś się o skały. - Spojrzał jej prosto 

w oczy. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, ile miałaś 

szczęścia? 

Leonora skinęła głową. Okropność tego, co się stało, 

była nie do zniesienia! Penry skrzywił się. 

- Kiedy masz być w domu? 

- Boże! - W jej oczach pojawiło się przerażenie. 

- Który dzisiaj? 

- Czternasty marca. 

Leonora odetchnęła z ulgą. 

- Jutro. Muszę być w domu na czas, inaczej Eliza 

po prostu oszaleje. 

Penry podniósł się z miejsca. 

- Odwiozę cię - oświadczył. 

- Nie chcę ci psuć wakacji. Dla ciebie to zupełnie 

nie po drodze. Podwieź mnie tylko do najbliższej 

stacji... 

- Nie mów głupstw. Ja też muszę już wracać do 

prawdziwego świata. - Skierował się w stronę drzwi. 

- A poza tym, życie na Gullholm bez mojego małego 

rozbitka straci cały urok - dodał z uśmiechem. 

Leonora nie odwzajemniła uśmiechu; nagle zdała 

sobie sprawę, że ma teraz przed sobą długą, samotną 

noc. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

99 

- Musisz już iść do swojego pokoju? - zapytała 

zmienionym głosem. - Nie możesz dziś ze mną zostać? 

Proszę... 

Penry zachmurzył się. 

- Nie, Leonoro. Już raz przez to przeszliśmy. Do­

brze wiesz, że nie mogę. Teraz już wszystko będzie 

dobrze, pokonałaś smoki, nigdy więcej cię nie do­

sięgną. 

Odwrócił się, chwilę patrzyli sobie w oczy, a po­

tem... Penry szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. 

Tak szybkim, że zapomniał schylić głowę i uderzył się 

w czoło o framugę. Leonora wyskoczyła z łóżka. 

- Boli? - spytała, łapiąc go za rękę. 

- Oczywiście, że boli! Jak diabli! - Spojrzał na 

nią i próbował się wyrwać, ale chwyciła go z desperacką 

siłą. 

- Proszę, zostań. Proszę! Penry, posłuchaj: ja chcę, 

żebyś się ze mną kochał. Ja tego potrzebuję! - Ciemny 

rumieniec oblał twarz dziewczyny, gdy ujrzała, jakim 

wzrokiem na nią patrzy. 

- Nie wiesz, co mówisz - powiedział przez zaciśnięte 

zęby. 

- Bardzo dobrze wiem, co mówię. Jeśli chcesz, 

możesz na to spojrzeć z medycznego punktu widzenia. 

Jak na lekarstwo przeciwko urazowi. - Przysunęła się 

bliżej. - Nie rozumiesz? To, co widziałam tamtego 

ranka, może mieć wpływ na całe moje przyszłe życie 

seksualne. Muszę poznać coś innego. Jeśli będziesz się 

dziś ze mną kochał, będę miała coś, do czego będę 

mogła wracać z przyjemnością i wdzięcznością przez 

resztę życia. 

- To jest szantaż! - rzekł niskim głosem. 

- Nie. To wołanie o pomoc. - Leonora zarumieniła 

się boleśnie. - Chyba, że ostatni raz zupełnie cię 

zniechęcił. 

Penry stał w kompletnym bezruchu. 

- T o prawda, nie chciałbym, żebyś znów przeze 

mnie zwymiotowała. Jestem lekarzem, ale jestem także 

background image

100 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

normalnie, po męsku próżny. Nie przeczę, jesteś 

bardzo przekonująca, kiedy tak prosisz. Trudno ci 

się oprzeć, ale nie sądzę, by moje ego zniosło powtórkę 

ostatniego razu. 

W oczach Leonory błysnęła nadzieja. 

- Nie masz się czego bać. Chciałabym, żebyś pomógł 

mi zapomnieć tamten dzień, kochając się ze mną. Czy 

proszę o tak wiele? - Puściła jego dłoń i szybkim 

ruchem przytuliła się do niego. Wiedziała już, że wy­

grała; serce mężczyzny uderzało szybko, boleśnie... 

Czuła jego rytm policzkiem, kiedy przywarła do jego 

szerokiej piersi. Przytuliła się jeszcze mocniej, a wtedy 

ramiona Penry'ego otoczyły ją mocnym uściskiem. 

- Leonoro - rzekł prosto w jej włosy - czy ty w ogóle 

zdajesz sobie sprawę, co mi robisz? 

Zadarła do góry głowę, żeby móc spojrzeć mu 

w oczy Zadrżała, widząc, że są przepełnione namię­

tnością. 

- Nie. Nie do końca. Miałam nadzieję, że mi poka­

żesz. - Odsunęła się i zdjęła koszulę. Zaczepiła guzikiem 

o włosy. 

Penry wypuścił powietrze z głośnym świstem i po­

mógł jej wyplątać nieszczęsny guzik. Widziała, że przy­

gryzł wargę, gdy wreszcie stanęła przed nim naga. 

- Oglądanie nagiej kobiety powinno być czymś zwy­

czajnym dla lekarza... - rzekła, prostując się i chowając 

ręce za plecami. 

Penry chwycił ją w ramiona i przycisnął do piersi. 

- Ale to nie jest coś zwyczajnego - szeptał z ustami 

przy jej ustach. - Wygrałaś... Wiem, że rano będę tego 

żałował, ale pragnę cię tak mocno, że zaryzykuję... Czy 

jesteś tego pewna? - Postawił Leonorę na ziemi i spoj­

rzał na nią niewidzącymi, błękitnymi oczyma. - Wiesz, 

rusałko, ostrzegam cię, tym razem nie dam ci uciec. 

- Oczywiście, że jestem pewna - odparła zniecierp­

liwiona. - Chcesz mnie czy nie? 

Nie odpowiedział. Zdjął szlafrok, położył Leonorę 

na łóżku i zgasił światło. Jego ciepłe, nagie ciało 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD  1 0 1 

dotykało jej ciała i tym razem wszystko było takie 

inne... Takie czarodziejsko inne! Leonora zapomniała 

Guya, zapomniała o całym świecie... Bliskość Pen-

ry'ego przemieniała ciemności w podniecający, intymny 

świat... Było w nim miejsce tylko dla dwojga ludzi, 

spragnionych ciepłej radości bycia razem. 

Spodziewała się prawdziwej eksplozji uczuć, a tym­

czasem Penry wcale się nie śpieszył... Była mu wdzięcz­

na za lekki, uwodzicielski sposób, w jaki drażnił ją 

i podniecał. A potem... tempo pieszczot zaczęło wzras­

tać... Sprawił, że ciało Leonory odpowiadało każdym 

nerwem. W końcu i ona odważyła się zacząć własne 

poszukiwania. Jakże była szczęśliwa, gdy zrozumiała, 

czego jest w stanie dokonać! Usta Penry'ego kusiły, na 

przemian delikatne i brutalne, aż wreszcie jego poca­

łunki zsunęły się niżej, wzdłuż szyi i zaczęły muskać jej 

piersi. Leonora zadrżała i jęknęła cicho. Penry całował 

jej rozpaloną skórę, czuła jego język taki... delikatny... 

Gdy dotknął jej sutków, poczuła, jaki ogień w niej 

rozpala... Dotyk jego długich, szczupłych palców, tak 

wyrafinowany, sprawił, że spełnienie przyszło dla Leo­

nory szybko i intensywnie, ogarniając całe jej ciało. 

Leżała, z trudem łapiąc powietrze, z rozkrzyżowa-

nymi ramionami, w powodzi popielatobrązowych lo­

ków. Penry zapalił światło. Kiedy otworzyła oczy, 

ujrzała jego triumfujący uśmiech. Objął ją ciasno ra­

mionami. 

- A co... co będzie teraz? - zapytała, rumieniąc się 

z zakłopotania. 

--- A czego byś chciała? 

- Nie wiem. Ale z tego... z tego, co się właśnie stało, 

raczej niewiele wynika dla ciebie... 

Penry zaśmiał się miękko. 

-Wręcz przeciwnie, moja piękna, bardzo wiele! 

Chcesz wiedzieć, jak wiele? - Ujął lekko jej dłoń 

i pociągnął w dół. Teraz mogła przekonać się, jak 

bardzo Penry jej pragnie... Zamrugała szybko oczami, 

jej dłoń dotknęła go lekko... Penry westchnął głęboko. 

background image

102 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

-Jak się czujesz? - zapytał z trudem. Była za­

skoczona. 

- Przecież wiesz! 

Schylił się i głęboko ją pocałował. Objęła go mocno 

i przyciągnęła do siebie. To starczyło za odpowiedź... 

Minął długi czas, zanim Penry uniósł głowę i zapytał: 

- Jesteś pewna? 

- Tak. O, tak... teraz! Penry, proszę! 

Lecz nawet teraz nie chciał się śpieszyć. Pieścił ją 

i całował, aż prawie płakała z tęsknoty... Rozsunął 

delikatnie jej kolana, całował miękką skórę ud, tak 

długo, że zaczęła go błagać... I w końcu... w końcu 

spełnił jej prośbę. Leonora przygryzła dolną wargę, 

poczuła kłujący ból... Po chwili leżeli nieruchomo, 

bardzo spokojnie, jak ludzie, którzy wydostali się z oka 

cyklonu. 

- Bardzo cię bolało? - zapytał Penry szeptem. 

-Nie, nie bardzo... Dziwne, teraz też nie boli. 

Wiesz, nawet nie jestem zmęczona... 

- Po prostu jestem bardzo, bardzo sprytny. 

-I doświadczony! 

- Ostatnio trochę się zaniedbywałem... 

- Nigdy bym nie zgadła. 

-To tak, jak z jazdą na rowerze. Tego się nie 

zapomina. 

- Umiem jeździć na rowerze, ale tego jeszcze nigdy 

nie robiłam. 

- Och, wiem, rusałko, wiem! Pozwolisz, że cię 

nauczę? 

Zaczął się poruszać, z początku powoli... Leonora 

patrzyła mu w oczy rozjaśnionym ze szczęścia wzro­

kiem, i z każdym jego ruchem czuła, że jej ciało, mimo 

braku doświadczenia, uczy się bardzo szybko... Stop­

niowo dostosowała się do rytmu Penry'ego, coraz 

szybciej i szybciej... Zgodnie z rytmem serc... Doszli 

wreszcie do spełnienia, przy którym tamto poprzednie 

wydało się Leonorze zaledwie bladym cieniem. Teraz 

było wszechogarniające, porywało swą pierwotną si-

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

103 

łą... Penry zachłysnął się powietrzem i omal nie zmiaż­

dżył jej w uścisku... A potem był już tylko uspokajający 

się oddech, spokojne bicie dwóch serc... 

Kiedy Leonora obudziła się, było już rano. Leżała 

sama. Czuła rozkoszny ból po wysiłku ostatniej nocy... 

Tak, pamiętała wszystko dokładnie. Każdy drobny 

szczegół, wszystko, co nawet teraz zapierało jej dech 

w piersi. W końcu jednak zmusiła się do przypomnienia 

sobie sceny, która rozegrała się w Brynteg i okazało 

się, że wspomnienie to nie jest już bolesne. Było 

oczywiście smutne i dość obrzydliwe, jednak najgorsze 

miała za sobą. Mogła teraz myśleć o tym bez rozpaczy; 

zupełnie, jakby przydarzyło się to komuś innemu, 

w jakimś innym świecie. 

Leonora zdała sobie sprawę, że wypadek i utrata 

pamięci będą odtąd stanowiły w jej życiu swoistą 

granicę. To, co wydarzyło się między nią a Penrym 

Vaughanem, będzie jakby ziemią niczyją - wstępem 

do nowego życia i zakończeniem starego. Na myśl 

o Penrym przeciągnęła się jak kotka i uśmiechnęła 

w rozmarzeniu. Tak. To, co wydarzyło się ostatniej 

nocy, było doskonałym lekarstwem na szok związany 

z wyprawą na Brynteg... Za sprawą cudownego po­

żądania Penry'ego rany zadane jej przez Guya zagoi­

ły się bez śladu. Poruszyła się niespokojnie. A kto, 

zapytała nagle samą siebie, wyleczy cię z Penry'ego 

Vaughana? 

Wstała, umyła się pośpiesznie, założyła dżinsy, swe­

ter i przypięła broszką swoją chustkę. Kiedy się czesała, 

zerknęła w lustro. Przez chwilę przyglądała się swojej 

twarzy, zaskoczona, że po tym, co się stało, wygląda 

tak jak zawsze. 

Pościeliła łóżko, zebrała swoje rzeczy i postanowiła 

zejść na dół. Teraz, w jasnym świetle dnia, nie była już 

tak pewna, jak ma wyglądać jej przywitanie z Penrym. 

Nie można było jednak dłużej z tym zwlekać. Zeszła 

do kuchni i spotkała go, kiedy właśnie wychodził 

z gabinetu. 

background image

104 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Dzień dobry - powiedział bez uśmiechu. - Poin­

formowałem policję o tym, że odzyskałaś pamięć. 

- Dziękuję. - Była nieprzyjemnie zaskoczona tym 

chłodnym przywitaniem. Zaczęła nalewać wody do 

czajnika. - Ja na pewno bym o tym zapomniała. Czy 

nie powinnam nikomu zwrócić pieniędzy za „Seren"? 

-Jeśli nie chcesz, żeby sprawa nabrała rozgłosu, 

nie radzę. Właściciele dostaną pieniądze z ubezpie­

czenia. 

Leonora krzątała się po kuchni. Za nic nie chciała 

pokazać, jak bardzo jest rozczarowana. 

- C o zrobisz z jedzeniem, które jest w lodówce? 

- zapytała, nie patrząc w jego kierunku. 

- Bryn Pritchard weźmie je stąd, zostawię mu klu­

cze. - Spojrzał na nią uważnie. - A jak ty się dziś 

czujesz? 

- Dobrze - odparła wesoło. - Choć muszę przyznać, 

że trochę dziwnie jest wrócić do dawnego świata. 

Nareszcie jestem cała i zdrowa. 

- Niezupełnie. - Uniósł jej twarz tak, że musiała 

spojrzeć mu w oczy. - Z pamięcią czy bez, po ostatniej 

nocy nie określiłbym cię jako całej. 

Leonora, czerwona aż po cebulki włosów, odsunęła 

się od niego. 

- To był mój własny pomysł, więc nie narzekam. 

- Podała mu talerz. - Gdzie chcesz jeść? Tu czy 

w swoim pokoju? 

Penry patrzył na jedzenie bez zainteresowania. 

- Nie wiem, czy w ogóle chce mi się jeść. 

-Więc wyrzuć to wszystko do śmieci - rzekła 

urażona. 

- Dobrze, już dobrze, jem! - Postawił talerz na 

blacie i posadził dziewczynę na wysokim stołku, - Mo­

że ty też coś zjesz, kiedy będziemy rozmawiać? 

- Rozmawiać? - Leonora spojrzała na niego pytają­

co i sięgnęła po grzankę. Przerwał jedzenie. 

- Musimy pogadać, Leonoro - powiedział po chwili 

milczenia. - Po wczorajszej nocy... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 105 

Zapomnijmy o niej. 

Jak? - Czarne brwi Penry'ego utworzyły jedną, 

szeroką linię. - Może ty umiesz o czymś takim zapom­

nieć. Ja nie. 

Leonora nie udawała już, że je. 

- Posłuchaj, Penry - zaczęła - wczoraj prosiłam 

cię... błagałam, żebyś się ze mną kochał. Zaspokoiłeś 

moją głęboką potrzebę; chciałam zapomnieć o tym, co 

widziałam. Pokazałeś mi, jak piękna może być miłość 

między mężczyzną a kobietą i poczułam, że znowu 

jestem zdrowa i normalna. 

Nalał herbaty do kubków. 

- To stawia mnie na równi z jakimś lekarstwem. 

Dzięki. 

- Dobrze wiesz, że nie to chciałam powiedzieć 

- odparła zniecierpliwiona. - Próbuję ci powiedzieć, 

jak bardzo jestem ci wdzięczna i jak wspaniałe było 

to, co się stało. To wszystko. Nie będę ci już cięża­

rem, od tej pory nie musisz się czuć za mnie od­

powiedzialny. 

- Doprawdy, jak miło to słyszeć - przerwał jej. - Ale 

czy ty przypadkiem o czymś nie zapomniałaś? 

- O czym? 

- Pomyśl, Leonoro! Ktoś chyba mówił ci o ptasz­

kach i motylkach? 

Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, a potem 

zarumieniła się. 

Ja... nie pomyślałam... 

- A ja tak... przez chwilę. Tylko że wtedy było już 

za późno. Potrzeba zaspokojenia wyparła wszystko 

z mojej głowy. 

- Zaspokojenia?! - Dziewczyna rzuciła mu obu­

rzone spojrzenie i zeskoczyła ze stołka. - Co za po­

tworne słowo! 

- A jak byś to nazwała? 

- Przysługą. Ty ją spełniłeś, ja jestem wdzięczna. 

A teraz zapomnijmy o tym. Jeśli coś się stanie, będzie 

to tylko moja wina. 

background image

106 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Penry chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do 

siebie. 

- Mam zapomnieć? Myślisz, że jestem aż takim 

potworem? 

- Wcale nie uważam cię za potwora. - Spojrzała na 

niego wyzywająco. - Ale miałeś przeze mnie już 

wystarczająco dużo kłopotów. Jeśli będzie jakiś... 

problem, poradzę sobie z nim sama. 

Przez chwilę trzymał ją w żelaznym uścisku. Nagle 

jego twarz przybrała obojętny wyraz. 

- Jak chcesz - rzekł i puścił jej ręce. 

Leonora patrzyła za nim zdumiona, gdy wychodził, 

żeby się spakować. Jej słowa, w zamierzeniu szlachet­

ne, okazały się kompletnie chybione. Spodziewała się, 

że Penry uznaje za nonsens i była zaskoczona, że tego 

nie zrobił. 

Kiedy Penry wyszedł na dwór, by sprawdzić gene­

rator, Leonora zniosła na dół swój bagaż. Do torby 

zapakowała także nie ukończony sweter. 

- Jesteś gotowa? - zapytał w jakiś czas później. 

- Tak. - Rzuciła ostatnie spojrzenie na dom, który 

przez pewien czas był całym jej światem. 

Szli do przystani w deszczu, zejście na brzeg 

zabrało im więc sporo czasu. Kiedy stanęli wreszcie 

na plaży, spojrzała na morze zrezygnowana. To 

będzie niełatwa przeprawa... Penry zapakował baga­

że na łódź, a potem pomógł jej wsiąść. Gdy tylko 

wypłynęli z bezpiecznego portu, „Angharad" zaczęła 

tańczyć na falach, jakby cieszyła się, że znów rusza 

w morze. 

Leonora patrzyła na zbliżający się ląd i myślała 

ponuro, że być może nigdy już nie ujrzy Penry'ego 

Vaughana. 

- Boisz się? - zapytał. - Nie ma czego, to tylko 

silny wiatr. - Wyciągnął do niej ramię. - No, 

chodź tutaj. 

Resztę podróży Leonora spędziła, stojąc przytulo­

na do Penry'ego. Mimo kilku warstw ubrania dziew-

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 107 

czyna czuła, jak mocno bije mu serce. Nie mogła 

znieść myśli, że już niedługo będą musieli się rozstać. 

-Jesteś tak cicho... - powiedział nagle Penry. 

Poczuła jego oddech na szyi. Bała się odwrócić. 

- Myślę nad jakąś zgrabną mową dziękczynną na 

pożegnanie. 

- Niepotrzebnie. Przepisywałaś moje artykuły, za­

jęłaś się domem, karmiłaś mnie po królewsku... To ja 

powinienem ci dziękować. 

Cieszyła się, że Penry nie może widzieć jej twarzy. 

- Ach, ale nie zapominaj, że uratowałeś mi życie! 

- rzekła, siląc się na lekki ton. Przysunął się jeszcze 

bliżej. W oddali widać już było Brides Haven. 

Wyjrzała spod jego ramienia. 

- Już prawie dopływamy. 

Zajrzeli jeszcze do Bryna Pritcharda, żeby zo­

stawić klucze, a potem ruszyli w stronę Haverford-

west. 

- Czy twoja siostra spodziewa się ciebie o jakiejś 

określonej porze? - zapytał Penry. 

- Powiedziałam jej, że będę wieczorem. Może za­

trzymamy się gdzieś po drodze i spróbuję do niej 

zadzwonić? Powiem jej, że już jadę. 

- Oczywiście. Zatrzymamy się na lunch. 

Leonora cicho mu podziękowała. Nie była pewna, 

czy ten pomysł jej się podoba. Chciała już się z nim 

rozstać i jak najszybciej mieć to za sobą. Z drugiej 

jednak strony pragnęła, aby ten dzień trwał wiecznie. 

Penry - zupełnie, jakby wiedział, o czym ona myśli 

- zjechał na boczną, polną drogę. Przemknęli przez 

Carmathen i Llandelio, minęli Brecon i skierowali się 

w stronę Leominster. Zatrzymali się w ładnym pubie 

przy drodze i kiedy Penry zamawiał obiad, Leonora 

poszła zadzwonić do siostry. 

-Wszystko dobrze? - zapytał, gdy dołączyła do 

niego w zatłoczonym barze. 

-Tak, ale Eliza miała do mnie pretensje, że nie 

dzwoniłam ani nie wysłałam kartki. Powiedziałam 

background image

108 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

jej, że sporo się wydarzyło i że opowiem jej o tym, 

gdy tylko znajdę się w domu. - Szybkim ruchem 

sięgnęła po szklankę soku pomarańczowego i zaczęła 

nerwowo pić. 

- Czy coś się stało? - spytał tak łagodnie, że 

Leonora z trudem powstrzymała się od łez. 

- Tak sobie nagle pomyślałam... Okropnie trudno 

będzie mi to wszystko wytłumaczyć Elizie. 

- Chyba cię zrozumie! 

- Oczywiście, że tak. Ale nie mogę znieść myśli, że 

będę musiała to wszystko jeszcze raz opowiadać. 

-Może nie będzie tak źle - rzucił pocieszająco 

i zaczął opowiadać o domu, który kupił na brzegu 

rzeki Wye, niedaleko Builth Wells. 

Lunch minął szybko. Leonora nie wiedziała, czy 

cieszyć się, czy też martwić, gdy nadeszła pora, by 

jechać dalej. 

Kiedy dotarli do Chastlecombe, było już po czwar­

tej. Penry zaparkował na tyłach centrum handlowego, 

a potem sięgnął na tylne siedzenie po torbę Leonory. 

Uśmiechnęła się do niego. 

- Dziękuję za odwiezienie. Dam już sobie radę. Nie 

wysiadaj. 

- Nie bądź niemądra - odparł, marszcząc gniewnie 

brwi. - Odprowadzę cię do domu. 

Nie chciała się z nim kłócić. Poszła przodem, 

witając uśmiechem znajome twarze. W wiosennym 

słońcu rząd arkad na rynku wyglądał bardzo ładnie. 

Przed wszystkimi sklepami stały kamienne donice 

pełne żonkili. Tylko u wejścia „Lisiej norki" rosły 

w donicach dwa wawrzyny. 

- Mieszkam nad sklepem - poinformowała Leono­

ra, zwalniając kroku. 

- Wiec chodźmy - zdecydował szybko Penry. - Bę­

dziesz to miała za sobą. 

Chwilę później w drzwiach sklepu pojawiła się 

Eliza, elegancka, jak zwykle, z uśmiechem na twarzy. 

Uśmiech ten szybko ustąpił miejsca zdumieniu, kiedy 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 109 

zdała sobie sprawę, że Leonora jest w towarzystwie 

kogoś nieznajomego. 

- Cześć! - Leonora objęła siostrę serdecznie. - To 

jest doktor Penry Vaughan. Był tak miły i podwiózł 

mnie do domu. 

Penry wyciągnął z uśmiechem dłoń. 

- Dzień dobry, panno Fox. Czy moglibyśmy po­

rozmawiać na osobności? Leonora ma za sobą dość 

przykre chwile... Nie, proszę się nie denerwować. Po 

prostu chciałbym pani wszystko dokładnie wyjaśnić. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Eliza Fox chwaliła się zwykle, że daje sobie radę 

w trudnych sytuacjach, a jednak o jedenastej wieczorem 

tego dnia leżała na kanapie i wcale nie wyglądała 

dobrze. Siostra przyniosła jej do pokoju kolejną 

czarną kawę. 

- Tak mi przykro, Elizo - Leonora powtarzała to 

już chyba po raz setny. - To wszystko wcale by się nie 

wydarzyło, gdybym nie uganiała się za Guyem. 

- Chciałaś chyba powiedzieć: „gdyby Guy nie uga­

niał się za mną"! - odparła Eliza z mocą. Od początku 

mi się to nie podobało. Nie mogłam dojść, co mnie 

w nim tak denerwuje, ale od początku było to dla mnie 

jasne. Boże, co za koszmar... Mogłabym go zabić! 

- Penry też tak powiedział. 

Eliza przyjrzała się jej badawczo. 

- Ach, tak... Doktor Vaughan. Powiedz, czy mi się 

wydaje, czy rzeczywiście coś się dzieje między tobą 

a tym wspaniałym doktorem? 

- Ależ skąd? 

-Kłamiesz! 

Leonora odrzuciła włosy z czoła gniewnym gestem. 

-Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym 

zmienić temat. Chciałabym w ogóle zapomnieć o ostat­

nich tygodniach! 

Eliza podniosła się z miejsca. Miała skruszoną minę. 

- Biedaczko, tyle się wycierpiałaś, a ja tak marudzę! 

Przepraszam, to ja powinnam troszczyć się o ciebie, nie 

ty o mnie. 

Wreszcie Leonora znalazła się w swoim małym, 

zacisznym pokoju. Teraz nie mogła już dłużej ukrywać 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

111 

smutnej prawdy: zapomnieć Guya Ferrisa było dziecin-

nie łatwo, za to wyrzucić z pamięci Penry'ego... A prze-

cież jeszcze dwa tygodnie temu nie miała pojęcia o jego 

istnieniu. Teraz nie umiała już sobie wyobrazić życia 

bez niego... Leżała w ciemności z otwartymi oczami. 

Cichy szum głównej ulicy Chastlecombe nie przypomi-

nał w niczym szumu fal na Gullhohn. Leonora nie 

przypuszczała nawet, że tak bardzo będzie jej brako-

wało Penry'ego. Wspomnienia wspólnie spędzonej no-

cy prześladowały ją tak długo, że zasnęła, gdy nad 

miasteczkiem zaczął wstawać świt. 

Zazwyczaj Leonora uwielbiała niedziele, ta jednak 

wydawała jej się bardzo długa. Latem zawsze było 

co robić, lecz zimą najczęściej zajmowała się goto-

waniem lub czytaniem gazet. Eliza była czasem w do-

mu, częściej jednak poza nim. W tę niedzielę została 

zaproszona na uroczystą kolację. Chciała odwołać 

spotkanie, lecz Leonora stanowczo się temu sprze-

ciwiła. 

- Wystarczy, że zepsułam ci sobotni wieczór! Proszę, 

idź i baw się jak najlepiej, nic mi nie będzie. A poza 

tym Priscilla na pewno znalazła ci kogoś do towarzy-

stwa. - Leonora zmusiła się do uśmiechu. - Pomyśl 

tylko, jak się rozzłości, kiedy będzie musiała zmienić 

rozmieszczenie gości przy stole! 

Tak naprawdę Leonora chciała nareszcie pobyć 

sama ze sobą. Przez noc Eliza uświadomiła sobie, 

co naprawdę mogło się stać i teraz nie chciała 

jej zostawiać samej ani na chwilę. Kiedy wreszcie 

zdecydowała się pójść na przyjęcie, Leonora ode-

tchnęła z ulgą. Wystarczyło jednak, żeby usiadła 

w fotelu z robótką, a na nowo ogarnęła ją rozpacz. 

Jeszcze wczoraj, kiedy tak siedziała z drutami w dło-

niach, towarzyszył jej Penry. Teraz kompanii do-

trzymywał jej tylko telewizor, który po dwóch ty-

godniach z dala od cywilizacji wydawał się wprost 

nie do zniesienia. 

background image

112 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, Leonora nie 

śpieszyła się z odbieraniem. Była tak pewna, iż to 

któraś z przyjaciółek Elizy, że po usłyszeniu głosu 

Penry'ego po prostu usiadła na podłodze. 

- Leonoro? Jesteś tam jeszcze? 

- Tak, tak, słucham. - Wzięła głęboki oddech. - Jak 

dojechałeś do domu? 

- W porządku. Jak się dziś czujesz? 

- Dobrze. 

- Na pewno? - Po drugiej stronie słuchawki zapa-

nowała cisza. Po chwili Penry znowu się odezwał: 

-Leonoro... posłuchaj... Mam nadzieję, że nie 

masz jakichś dziwnych pomysłów na ten temat i po-

wiesz mi, jeśli się okaże, że jesteś w ciąży. 

Leonora najeżyła się. 

- I po co chcesz to wiedzieć? Żeby ułatwić mi aborcję 

tak szybko, jak to będzie możliwe?! - zawołała. - Ko-

muś takiemu jak ty nie powinno to sprawić kłopotu. 

W tym momencie usłyszała trzask odkładanej słu-

chawki. 

Wybuchnęła płaczem. Kiedy się uspokoiła, poszła 

do kuchni zrobić sobie herbaty. W końcu wróciła do 

robótki na drutach. Była tak zła, że bardzo szybko 

uporała się z wykończeniem swetra. Chciała go jak 

najszybciej wysłać Penry'emu. Będzie miał pamiątkę po 

swoim topielcu. 

W poniedziałek wieczorem Penry zadzwonił ponow-

nie, ale tym razem rozmawiał z Elizą. 

- Spytał tylko, jak się czujesz - powiedziała Leono-

rze nieco zaskoczona siostra. - Prosił, żebym na ciebie 

uważała, a potem odłożył słuchawkę... 

- Dzwonił tu wczoraj - odparła Leonora. - Byłam 

trochę... niemiła. 

- Rozumiem - Eliza spojrzała na nią kręcąc głową. 

- Może potraktuje ten sweter, który mu dziś wysłałaś, 

jako rodzaj gałązki oliwnej... 

Penry nie zadzwonił więcej, przysłał natomiast bar-

dzo formalne podziękowanie za sweter. Widok jego 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

113 

nierównego pisma sprawił, że Leonorę znowu opano-

wała tęsknota. Jakże chciałaby być teraz na wyspie, 

a nie tu, w Chastlecombe! 

Kiedy zrozumiała, że jej przygoda na Gullholm nie 

będzie miała dalszego ciągu, poczuła się kompletnie 

rozbita. Starała się ukryć rozpacz za wesołą, niefrasob-

liwą miną, która przerażała Elizę. Jednocześnie prze-

płakiwała całe noce. Do tej pory nie zdawała sobie 

nawet sprawy z tego, jak bardzo chciałaby urodzić 

dziecko Penry'ego... Teraz wiedziała już, że nie ma 

powodu, by się ze sobą kontaktowali. Ta świadomość 

sprawiła, że Leonora z dnia na dzień szarzała i bladła. 

Zaniepokojona Eliza zaczęła mówić o anemii. Leonora 

po prostu ją wyśmiała. 

- To, na co cierpiałam, nazywa się amnezją, nie 

anemią - wyjaśniła. Mimo to zgodziła się zostać w łóż-

ku w następną niedzielę, a nawet pozwoliła Elizie 

trochę koło siebie pochodzić. 

- Posiedzę z tobą - rzekła Eliza, wnosząc śniadanie 

do jej pokoju. - Wyglądasz, jakbyś się z kimś biła! 

Po godzinie Leonora miała już jednak dość opieki. 

Wstała i poszła się umyć. Poświęciła sporo czasu 

porannej toalecie. Postanowiła, że od dziś dosyć his-

terii. Nie będzie się zachowywać, jak rozkapryszona 

panna z dziewiętnastowiecznej powieści. Żeby podkreś-

lić swój nowy stosunek do świata, założyła różowy 

sweter i lekką, plisowaną spódniczkę. 

- Jak wyglądam... - zawołała, wbiegając do salonu, 

lecz głos zamarł jej na ustach na widok Penry'ego, 

który podniósł się właśnie z fotela. 

- Wspaniale, rusałko! - wyciągnął dłoń, a Leonora 

uścisnęła ją bez słowa. - Nie powiesz mi „dzień dobry"? 

Odzyskała mowę. 

- Rzeczywiście, dzień dobry. Co za niespodzianka! 

Gdzie jest Eliza? 

- Musiała na chwilę wyjść. 

Ja jej pokażę wychodzenie! - pomyślała Leonora 

i uśmiechnęła się z przymusem. 

background image

114 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Siadaj, proszę. 

Była trochę zła, że dała się tak zaskoczyć, ale jej 

niezadowolenie łagodził fakt, że Penry przyszedł w zro-

bionym przez nią swetrze. Skomplikowany, wijący się 

wzór podkreślał jego szerokie ramiona, a sprane dżinsy 

i duże, skórzane buty sprawiały, że wyglądał stylowo 

i naprawdę wspaniale. 

- Niepotrzebnie przyjechałaś. Okazało się, że nie 

jestem w ciąży - wyjaśniła na wstępie. 

Penry skinął głową. 

- Rozumiem. A już się zastanawiałem... 

- Nad czym? 

- Eliza zadzwoniła do mnie i powiedziała, że co noc 

wypłakujesz sobie oczy. 

Leonora spojrzała na niego przerażona. 

- Słyszała mnie? 

- Tak. - Pochylił się w jej stronę. - I chciałbym 

wiedzieć, dlaczego płakałaś. 

- Jesteś lekarzem - odparła, nie patrząc na niego. 

- Wiesz dobrze, że kobiety czasem... czasem są draż-

liwe. Nie jestem wyjątkiem. 

- Czy to prawdziwy powód? - Penry spojrzał jej 

uważnie w oczy. - A może ty chciałaś być w ciąży? 

Tym razem nie dała się zaskoczyć. Uśmiechnęła się 

do niego z politowaniem. 

- Och, przestań! Nie jestem kompletną idiotką! 

- Nie, jesteś tylko nieszczęśliwa. Eliza nie mogła się 

mylić co do łez... 

- Nie mogę powiedzieć, żeby podobało mi się, że 

rozmawiacie o mnie za moimi plecami, ale skoro musisz 

wiedzieć... Po prostu odreagowuję to, co się stało 

- oświadczyła z godnością. - Po tym wszystkim, co 

przeszłam, nie ma się chyba czemu dziwić! 

Penry wzruszył ramionami. 

- No cóż, Leonoro, skoro tak mówisz... Poroz-

mawiajmy wobec tego o powodzie, dla którego tu 

przyjechałem. Mówiąc wprost: chciałbym ci coś za-

proponować. Możesz mnie wysłuchać? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

115 

- Mów. 

-Proponuję, żebyśmy podjęli naszą znajomość. 

Chyba że nie chcesz mnie już więcej widzieć. 

- Ja... Przepraszam, co ty powiedziałeś? 

- Dobrze wiesz, co powiedziałem. Teraz, kiedy spra­

wa ciąży przestała być problemem, czy jest jakiś po­

wód, żeby nie kontynuować znajomości, która zaczęła 

się na Gullholm? 

- Mówisz poważnie? - Leonora patrzyła na Pen-

ry'ego niepewnie. 

- Czemu nie? - Ujął jej dłonie. - Nie proszę cię, 

Leonoro, żebyś była moją kochanką. Jeszcze nie. To 

było wspaniałe przeżycie, ale doszło do niego w dość 

niezwykły sposób. Czy nie moglibyśmy na razie być 

przyjaciółmi? Bardzo tęskniłem do mojego małego 

rozbitka. 

- Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, wydawało mi 

się, że masz mnie dosyć... 

- Dziwi cię to? To, co powiedziałaś, było naprawdę 

okropne. Myślałem, że znasz mnie lepiej. 

Leonora wzdrygnęła się. 

- Moje ostatnie doświadczenia sprawiły, że stałam 

się trochę cyniczna. Powiedz - dodała, chcąc wyjaśnić 

wszystko do końca - co byś zrobił, gdyby okazało się, 

że jestem w ciąży? 

- Oświadczyłbym ci się. Może to staroświeckie, ale 

nie wydaje mi się, żebyś mogła się zgodzić na jakieś 

inne rozwiązanie. Ja zresztą też nie. 

Wysunęła ręce z jego dłoni. 

- Rozumiem. - Patrzyła na niego przez dłuższą 

chwilę. - Dobrze. Zgadzam się. 

Penry wstał powoli, przyglądając się jej podejrzliwie. 

- Tylko czemu mam wrażenie, że przeszedłem przez 

jakiś test? 

- Bo tak było. - Leonora uśmiechnęła się. Czuła 

się teraz znacznie lepiej. - Ciekawe, co się dzieje 

z Elizą... 

- Mówiła coś o sprzątaniu sklepu... 

background image

1 1 6 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Biedactwo, może lepiej pójdę i wybawię ją z tego 

nieszczęścia. 

Penry wyciągnął do niej rękę. 

- Poczekaj chwilę. Pokaż mi, że naprawdę wszystko 

jest w porządku. Wystarczy jeden pocałunek... 

Leonora wahała się przez chwilę, lecz podeszła do 

niego. Zadrżała, gdy dotknął jej ust. Całował ją mocno 

i długo, do chwili, gdy przerwało im delikatne chrząk­

nięcie. 

- Czy mogę już wejść? - zapytała Eliza nieśmiało. 

- Przepraszam, ale zupełnie już nie wiem, co miałabym 

robić tam w sklepie... 

Penry wypuścił Leonorę z objęć i uśmiechnął się 

szeroko. 

Widzę, że stosunki dyplomatyczne zostały przy­

wrócone - zauważyła Eliza z ulgą. 

Chyba tak. - Leonora uśmiechnęła się do Pen­

ry'ego szczęśliwa. Śpieszysz się do domu czy zo­

staniesz na obiedzie? 

Ta niedziela była dla Leonory początkiem zupełnie 

nowego życia. Już sam fakt, że Penry przyjeżdżał 

z daleka, by się z nią zobaczyć, sprawiał, że czuła się 

lepiej. Przyjaźń pomagała jej zapomnieć o nieudanym 

związku z Guyem. Ferris zadzwonił zresztą, kiedy 

wrócił z Walii, ale dostał krótką odprawę. Leonora nie 

wspomniała o swojej podróży do Brynteg, powiedziała 

tylko, że spotkała kogoś innego i życzyła Guyowi 

wszystkiego dobrego. 

Z początku nie była pewna, co Penry miał na myśli, 

mówiąc o kontynuowaniu ich znajomości. On jednak 

dzwonił do niej regularnie i starał się ją odwiedzać, gdy 

tylko mógł. Gdy nadeszło lato, przyjeżdżał do Chast-

lecombe w sobotnie popołudnia, zatrzymywał się w go­

spodzie i spędzali razem cały weekend. Dużo roz­

mawiali, ale najbardziej cieszyło Leonorę to, że Penry 

zaczął jej opowiadać o swojej pracy. Była nim zafas­

cynowana. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

117 

Czuła się naprawdę szczęśliwa. Penry niczego się nie 

domagał, byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. Czasem 

zdarzyło im się pocałować na pożegnanie, pójść na 

spacer, trzymając się za ręce... Cudownie było mieć tak 

wesołego, bystrego kompana. Mijały tygodnie, aż 

w końcu Leonora uwierzyła, że ich znajomość znaczy 

dla Penry'ego bardzo dużo. 

Po jakimś jednak czasie to nieskazitelnie czyste 

uczucie zaczęło ją męczyć. Zaczęła marzyć o gorącej 

namiętności, którą przeżyli na wyspie, chciała, by 

Penry zapragnął jej na nowo, by przestał wreszcie 

traktować ją jak młodszą siostrę... Coraz częściej po 

jego wyjeździe stawała przed lustrem i przyglądała się 

z niezadowoleniem swojemu odbiciu. Gdybym tak była 

wysoka albo zmysłowa, albo miała chociaż blond włosy 

- myślała. Wszystko, tylko nie mieć tej płaskiej, chło­

pięcej figury! 

- Co tam robisz? - spytała Eliza pewnego wieczoru. 

Leonora stała właśnie przed lustrem i próbowała wy­

myślić sobie jakąś nową, oszałamiającą fryzurę. - Lus-

tereczko, powiedz przecie...? 

- Nie ma co pytać - odpowiedziała Leonora, siada­

jąc na łóżku. - Ty, Elizo. 

Eliza uścisnęła ją przyjaźnie. 

- Kochanie, cóż to za głupstwa! - Siostra uśmiech­

nęła się chytrze. - Nie dla mnie Penry Vaughan przejeż­

dża co tydzień tyle kilometrów... 

-A ja i tak chciałabym być mniej niepozorna 

- odparła niepocieszona. 

- Czy była pani Vaughan jest bardzo piękna? 

- Chyba tak, Penry niewiele mi o niej opowiadał. 

Widziałam też zdjęcia jego sióstr... 

- Może podobasz mu się właśnie na zasadzie prze­

ciwieństwa...? 

- Bardzo ci dziękuję!! 

- Przecież wiesz, o czym myślę! - Eliza była zniecier­

pliwiona. - Może Penry Vaughan ma dosyć krzyk­

liwego piękna i woli teraz twój bardziej subtelny styl. 

background image

1 1 8 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Leonora spojrzała na siostrę z ponurą miną. 

- No to dlaczego nie... - urwała i zarumieniła się. 

- Aha! Rozumiem... Doktor Vaughan trochę prze­

sadził z miłością platoniczną... 

Elizie nie dane było dokończyć, bo Leonora cisnęła 

w nią poduszką. Teraz czerwieniła się na myśl o tym, 

jak błagała Penry'ego, by się z nią kochał. Następnym 

razem, postanowiła, to on mnie będzie błagał! Jeśli 

w ogóle będzie jakiś następny raz... 

Kiedy spotkali się po raz kolejny, Penry rzeczywiście 

miał do niej prośbę, ale nie była to prośba, na którą 

Leonora czekała. 

Wrócili właśnie do domu po długim, wrześniowym 

pikniku i zamierzali odszukać Elizę. Znaleźli tylko 

notatkę przyczepioną do lodówki właśnie wyszła, by 

spotkać się z przyjaciółmi. 

- Twoja siostra często wychodzi w niedziele - za­

uważył Penry. - Mam nadzieję, że to nie przez nas. 

- Nie, oczywiście, że nie! Po prostu tylko wtedy ma 

czas, by wpaść do przyjaciół. Wiesz przecież, że we 

wszystkie niedziele, kiedy cię tu nie ma, ja chodzę 

żeglować. 

Penry usiadł na swoim ulubionym miejscu na sofie. 

Jest wypoczęty i spokojny, myślała Leonora, przy­

glądając mu się z przyjemnością. Twardy, nieprzyjemny 

grymas dawno już znikł z jego twarzy. Teraz Penry 

patrzył na świat z radością i zainteresowaniem. Tak 

pewnie wyglądał, zanim się ożenił, pomyślała. To roz­

stanie z żoną sprawiło, że jego twarz nabrała ponurego 

wyrazu. 

- Czemu tak na mnie patrzysz? - spytała widząc, że 

ją obserwuje. 

- Chodź i usiądź tu obok mnie, rusałko, to ci powiem. 

Nie potrzebowała drugiego zaproszenia. Była bardzo 

spragniona jego bliskości. Spojrzał na nią rozbawiony. 

-Tak sobie myślałem... - rzekł, biorąc ją za rękę. 

- Jesteś bardzo odważna, skoro nie boisz się żeglować 

po tym, co się zdarzyło na Brynteg. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

119 

Była zaskoczona. Nigdy dotąd nie poruszali tego 

tematu. Skinęła poważnie głową. 

- Pierwszy raz był straszny. Kiedy wiatr się wzmógł, 

Julian Parker musiał właściwie sam doprowadzić łódkę 

do portu, tak byłam przerażona. 

Penry spojrzał na nią uważnie. 

- A któż to, do licha, jest Julian Parker? 

Leonora wzruszyła obojętnie ramionami. 

- Znajomy. Czasami razem pływamy. W tym roku 

nie mogliśmy się ścigać, bo za rzadko bywałam nad 

jeziorem. 

- Czy powinienem być szlachetny i zaproponować, 

że nie będę przyjeżdżać w niedziele, byś mogła bez 

przeszkód żeglować? 

- Jeśli chcesz. - Uśmiechnęła się. 

- Nie, nie chcę. - Przerwał na chwilę i przytulił ją 

do siebie. - Chyba, że ty tego chcesz dodał cicho. 

Sezon już się właściwie skończył - powiedziała 

wymijająco, nie patrząc na niego. Penry przytulił ją 

mocno i zwrócił do siebie jej twarz. 

- Czy to znaczy, że nadal masz ochotę widywać 

mnie, kiedy tylko będę mógł przyjechać? 

Miała ochotę widywać go znacznie częściej, ale 

nie chciała mu tego mówić. Skinęła więc tylko głową. 

Schylił się, by ją pocałować. Miał to być lekki, króciutki 

pocałunek, ale trwał i trwał. Oderwali się od siebie 

bez tchu. 

- Czemu przestałeś? - zapytała Leonora szeptem. 

- Dobrze wiesz! - Penry nabrał powietrza i po­

stanowił zmienić temat. - Mogę zapytać, czy czujesz 

jeszcze coś na myśl o Ferrisie? 

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. 

- Nie, nic takiego - rzekła krótko i usiadła wypros­

towana. 

- Dzwonił do ciebie? - Dotknął lekko jej włosów. 

Siedziała nieporuszona, gdyż jego dotyk sprawił, że 

wszystko w niej zamarło. 

- Tak - odparła. 

background image

120 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Powiedziałaś mu o mnie? 

- Nie - skłamała bezwstydnie. - A powinnam? 

Penry skrzywił się, lecz po chwili jeszcze raz ją 

pocałował. Odsunęła się niechętnie. 

- Co się stało? - Nic z tego nie rozumiał. - Ostatnio 

starałem się zachowywać tak poprawnie, że chyba 

mogłabyś mnie teraz dwa razy pocałować... 

- Bardziej by mi się to podobało, gdybyś nie całował 

mnie z niechęci do innego mężczyzny... 

- Jeśli w ogóle można to tak nazwać! 

Nagle Leonora poczuła, że ogarnia ją złość. Zerwała 

się z miejsca i stanęła przed Penrym. Nic ją nie 

obchodziło, że ma potargane włosy i spieczony słoń­

cem, trochę błyszczący nos. 

- Zdaje się, że chcesz powiedzieć, iż Guy interesował 

się mną, bo wyobrażał sobie, że jestem chłopakiem! 

- Nic takiego nie powiedziałem. - Penry wstał 

z miejsca. Leonora spojrzała mu prosto w oczy. 

- Oprócz tej jednej nocy, o której już w ogóle się nie 

mówi, panie Vaughan, niczym się nie różnicie! Równie 

dobrze mogłabym być chłopcem, tyle zainteresowania 

okazujesz mi jako... jako kobiecie! 

- Co ty, do cholery, próbujesz mi powiedzieć?! 

- spytał podniesionym głosem. - Że jestem pod wzglę­

dem zainteresowań podobny do twojego wymuskanego 

fotografa? 

- Nie powinieneś się dziwić, gdybym tak teraz myś­

lała - wyrzuciła z siebie w zacietrzewieniu i natychmiast 

cofnęła się o krok; zobaczyła oczy Penry'ego. 

- Nie bój się - powiedział bardzo, bardzo spokojnie. 

- Nie zamierzam cię uderzyć. - Złapał ją za ramiona 

tak mocno, że aż syknęła. - Chętnie natomiast prze­

trzepałbym ci siedzenie! Cholera, myślałem, Leonoro, 

że to rozumiesz. Po prostu chciałem ci dać czas, nie 

chciałem cię do niczego zmuszać! 

Strząsnęła jego dłonie. 

-I musiałeś czekać całe lato? - spytała gniewnie. 

- Wszystko, co osiągnąłeś, jeśli chcesz wiedzieć, to to, 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

121 

że wpadłam w kompleksy i straciłam całą pewność 

siebie. 

Penry patrzył na nią w milczeniu i wyraźnie starał 

się dojść do siebie po tym, co usłyszał. 

- Jak do tego doszło? - zapytał cicho. 

Leonora westchnęła. 

- Nieważne - odparła odwracając się, ale on złapał 

ją w talii i zwrócił do siebie. 

- Ależ to bardzo ważne! - Potrząsnął nią lekko. 

- Chcesz powiedzieć, że powstrzymując się w tak 

nienaturalny sposób od kontaktów fizycznych wpędzi­

łem cię tylko w kompleksy? Uważasz, że nie jesteś dla 

mnie pociągająca? 

Skinęła głową. 

Wszystkie kobiety, o których mi opowiadałeś, są 

takie piękne.., Myślałam, że jestem za bardzo po­

spolita, byś interesował się mną w taki... w taki sposób. 

- Więc jak myślisz, po co do ciebie przyjeżdżam? 

- Siłą posadził ją na sofie. Bądź cicho i słuchaj! Przed 

ślubem prowadziłem dość intensywne życie, jeśli chodzi 

o kobiety, i całkiem mi się to podobało. Szczerze 

mówiąc, ożeniłem się z Melanie, bo była jedyną, która 

wytrzymała aż do ślubu. 

- Po co mi to mówisz? - spytała Leonora, za­

stanawiając się jednocześnie, w jaki sposób uciec. 

- Bo uważam, że trzeba oczyścić atmosferę, jeśli 

mamy się dalej widywać. Oczy Penry'ego zwęziły się 

nieprzyjemnie. - Chyba, że tego nie chcesz. 

Potrząsnęła głową. 

- Wiesz, że tego chcę. Bardzo. 

Miło mi to słyszeć. Potrzebowałem czasu, by 

nabrać do ciebie zaufania, bo nie umiałbym znieść 

kolejnego związku opartego na nieporozumieniu. Me­

lanie była jak... jak puste pudełko po czekoladkach: 

z wierzchu kusząca, wewnątrz pusta. Mówiąc wprost 

- oziębła. A jednak uparła się, by za mnie wyjść. Do 

tej pory nie wiem, czemu! 

- To przecież jasne! - zawołała Leonora. 

background image

122 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Penry uśmiechnął się wreszcie. Uwielbiała ten błysk 

w jego oczach... 

- Dzięki, rusałko. Wbijasz mnie w pychę. 

Pomyślała o tym, co przed chwilą usłyszała. 

- Penry... - zaczęła niepewnie - czy chcesz powie­

dzieć, że... no cóż... że nie wiązałbyś się ze mną, 

gdybym była oziębła jak Melanie? 

Pokręcił przecząco głową. 

- Nie, tego nie powiedziałem. Pobraliśmy się z Me­

lanie w pośpiechu, z powodu, o którym wciąż nie mogę 

spokojnie myśleć. Teraz nie chciałem się śpieszyć. 

Pragnąłem, żebyśmy poznawali się stopniowo, krok po 

kroku. Ogromną przyjemność sprawia mi wszystko, co 

robimy, oprócz tego - dodał miękko i pogłaskał Leo-

norę po dłoni. - Nie jesteś zimna, moje kochanie. 

Jestem o tym całkowicie przekonany. 

- Więc nie żałujesz, że się wtedy kochaliśmy? 

-Jak mógłbym? To było takie piękne... Przynaj­

mniej dla mnie. 

Poczuła, że kamień spadł jej z serca. 

- Dla mnie też. Zawsze będę ci wdzięczna za 

tamtą noc. 

Penry uniósł jej dłoń do ust. 

- Nie musisz mi być wdzięczna za coś, co sprawiło 

mi tak wielką przyjemność. Chociaż z drugiej strony... 

Jeśli naprawdę czuje pani, panno Fox, że ma wobec 

mnie dług... 

- Tak? - Spojrzała na niego uważnie. - Mogę coś 

zrobić? 

- Jestem zaproszony na przyjęcie w przyszły week­

end. Poszłabyś ze mną? 

- Ale co to za przyjęcie? 

- W tym właśnie cały problem. - Penry uśmiechnął 

się kwaśno. - Przyjęcie jest w Londynie, a urządzają je 

Clem i Nick z okazji dziesiątej rocznicy ślubu. Będzie 

tam cała moja rodzina, włącznie z matką, która ab­

solutnie żąda, żebym tam był. 

Leonora patrzyła na niego w panice. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

123 

- I chcesz, żebym tam poszła? Mowy nie ma! 

Uśmiechnął się przymilnie. 

- Nie odmawiaj, rusałko, proszę. Powiedziałem już 

mamie, że cię przyprowadzę. Jeśli nie przyjdziesz, 

któraś z moich sióstr na pewno znajdzie mi jakąś wolną 

panią, która będzie gotowa rzucić się na mnie. Po­

trzebuję obrony! 

Leonora nie wiedziała, co o tym myśleć. 

- A nie będą ci mieli za złe, że przyprowadzasz 

kogoś obcego na rodzinne przyjęcie? 

-Ależ skąd! Nick i Clem i tak zaproszą wszyst­

kich swoich znajomych. A poza tym - dodał chytrze 

- jeśli nie pójdziesz, dość długo nie będziemy się 

mogli zobaczyć. W następny weekend muszę być 

w szpitalu. 

Nie uśmiechało się jej spędzić dwóch tygodni bez 

Penry'ego, a on, jakby przeczuwając zwycięstwo, przy­

sunął się bliżej i dotknął lekko ust Leonory. 

- Czy jest jakiś sposób, by cię przekonać? - zapytał. 

Skinęła głową i delikatnie ugryzła go w palec. 

Z cichym westchnieniem cofnął rękę, wziął Leonorę 

w objęcia i zaczął całować... Zadrżała z rozkoszy, gdy 

poczuła, że Penry ostrożnie dotyka jej uda. Miała na 

sobie tylko dżinsowe szorty... Rozchyliła usta, by lepiej 

czuć jego pocałunki i zaczęła powoli rozpinać mu 

koszulę, a potem... Potem mogła już całować jego 

nagą, opaloną skórę. Pomógł jej zdjąć bluzkę i cienką, 

jedwabną koszulkę, dotknął jej nabrzmiałych piersi, 

całując każdą z nich tak podniecająco, że przycisnęła 

swe biodra do jego ud. Z jękiem odsunął ją od siebie, 

a po chwili mocno przytulił. Policzkiem przywarł do jej 

włosów. 

- Co za męka! - powiedział z trudem. 

Leonora z przekonaniem pokiwała głową. Zajrzała 

mu w twarz pociemniałymi z emocji oczami. 

- Ale nie będziesz się teraz ze mną kochał. 

Penry wypuścił głośno powietrze. Jego oczy były 

w tej chwili niemal tak ciemne jak jej. 

background image

124 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nie. Wiesz, jak bardzo chcę się z tobą kochać, 

Leonoro, ale nie tutaj, nie w ten sposób. Chcę czegoś 

więcej niż kilku pośpiesznych pieszczot. Chcę, żeby 

nasz następny raz był doskonały, żebyśmy mieli dla 

siebie mnóstwo czasu. Rozumiesz to, rusałko? 

Leonora kiwnęła głową. Zerknęła na zegar i zerwała 

się na równe nogi. 

- Dobrze, że przestał mnie pan przekonywać akurat 

teraz, panie doktorze - powiedziała i zaczerwieniła się 

widząc, jak Penry ją obserwuje podczas zakładania 

swetra. - Eliza zaraz tu będzie. 

Zapiął koszulę. 

- Wiem - rzekł z uśmiechem. - Gdyby nie to... 

Westchnął z żalem i, unosząc twarz Leonory, dodał: 

- Powiedz, przekonałem cię? Pójdziesz ze mną na to 

przyjęcie? 

- Tak. - Wspięła się na palce, by go pocałować. 

- Inaczej spędziłabym cały wieczór zastanawiając się, 

czy nie próbujesz przekonać kogoś innego. 

- Miałabyś coś przeciwko temu? 

- Jeszcze jak! 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Pociąg zatrzymywał się właśnie na stacji Paddington 

w Londynie. Leonora wstała, przełożyła przez ramię 

jasny lniany żakiet Elizy i wyszła z przedziału. Przez 

całą drogę zastanawiała się, czy dobrze robi, idąc 

z Penrym na przyjęcie. Spędzenie wieczoru pod czuj­

nym okiem całego klanu Vaughanów wydawało jej się 

równie pociągające, jak wejście do jaskini lwów. Wes­

tchnęła ciężko. Nastroju nie poprawił jej nawet widok 

Penry'ego. Miał na sobie letni, popielaty garnitur, a do 

tego białą koszulę w cieniutkie, niebieskie prążki. 

- Witaj, rusałko! - Pocałował ją lekko i poprowadził 

w stronę postoju taksówek. - Zostawiłem samochód 

w Parsons Green i przyjechałem tu metrem. Będę cię 

mógł trzymać w objęciach przez całą drogę! 

Leonora odsunęła się nieznacznie. 

-Hej, poczekaj. Najpierw będę musiała się prze­

brać. 

Spojrzał na jej fioletową, bawełnianą bluzkę i jasne 

dżinsy. 

- Czemu nie pójdziesz w tym? - spytał. 

- Nie mogę! 

Przystanął i wziął ją za ramiona. Nie obchodziło 

go, że naokoło panuje ścisk, że ludzie z trudem ich 

omijają. 

- O co chodzi? - zapytał. - Żałujesz, że przyjechałaś? 

Szybko pokiwała głową. 

- Nie martw się, kochanie - rzekł Penry z uśmie­

chem. - Będę cię osłaniał. Nie sądzę zresztą, żeby to 

było potrzebne. Mam całkiem miłą rodzinę. 

- Wierzę. Co oni o mnie wiedzą? 

background image

126 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Niewiele. Obiecuję, że twoja obecność nie wywoła 

żadnych komentarzy. - Pocałował ją w czubek nosa. 

- Kiedyś dziwili się, jeśli akurat z nikim nie byłem. 

Oczywiście było inaczej, kiedy byłem żonaty, ale teraz 

przecież nie jestem. 

- Wiem. Gdybyś był, nie musiałabym przyjeżdżać! 

- Ale ponieważ twoja obecność jest absolutnie nie­

zbędna, rusałko, lepiej się pośpiesz. Chodźmy już, jeśli 

mam cię potem odwieźć do domu. 

Parę minut później Leonora odnalazła Penry'ego 

w dworcowej księgarni. Kiedy dotknęła jego ramienia, 

odwrócił się i spojrzał spod przymrużonych powiek. 

- Jak wyglądam? - spytała niepewnie. - Eliza mówi, 

że mała czarna sukienka jest dobra na każdą okazję... 

- Mała rzeczywiście - powiedział kwaśno, mierząc 

ją wzrokiem. - Nie jestem pewien, czy podoba mi się, 

że widać takie długie, szczupłe nogi... Ale wyglądasz 

cudownie! 

Leonora uśmiechnęła się radośnie. 

- Dziękuję, doktorze, mówi pan same miłe rzeczy! 

Chciałam sobie spiąć włosy, ale Eliza powiedziała, że 

na pewno będziesz mnie wolał w rozpuszczonych. 

- Miała rację! - Otoczył ją ramieniem i zaprowadził 

do taksówki. - No, wskakuj! 

Dopiero teraz poczuła się lepiej. Przestała wreszcie 

myśleć o swojej tremie związanej*z przyjęciem, cieszyła 

się, że będą mogli spędzić razem cały weekend. Penry 

mówił o tym, co działo się w szpitalu, opowiadał 

o wizycie w St Mary's, i przekazał Leonorze pozdrowie­

nia od siostry Concepty. Patrzyła na niego szczęśliwa. 

- Co się dzieje? - spytał, gdy zdał sobie sprawę, że 

nie słucha go tak uważnie, jakby chciał. 

- Po prostu patrzę na ciebie i cieszę się, że przyje­

chałam - odparła pogodnie. Przytulił ją mocniej i po­

całował w policzek. 

- Dziękuję, panno Fox. Bardzo się z tego cieszę. 

Gdy tylko znaleźli się w Parson's Green, Penry wyjął 

ze swojego samochodu prezent dla Clem i Nicka, 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

127 

schował torbę z rzeczami Leonory i szybko przeszli na 

drugą stronę ulicy. Leonora nie zdążyła nawet zacząć 

się denerwować. Zapukali do białych, drewnianych 

drzwi. Czekali krótką chwilę, wsłuchując się w stłumio­

ną muzykę i śmiech, a potem otworzył im wysoki, 

ciemny mężczyzna z blizną na policzku. Klepnął Pen-

ry'ego przyjaźnie po plecach i przedstawił się Leonorze 

jako Nick Wood. Chwilę później dołączyła do niego 

wysoka, piękna blondynka. 

- Nareszcie jesteście! - zawołała, rzucając się Pen-

ry'emu na szyję. - Witaj w naszej menażerii! - zwróciła 

się do Leonory. - Tak się cieszę, że przyjechałaś. 

Leonora złożyła gospodarzom życzenia i wręczyła 

im prezent. 

- O dziesiątej rocznicy ślubu mówi się, że jest cyno­

wa. Obawiam się, że to nie jest bardzo oryginalne... 

Prezent stanowiła duża cynowa puszka, do której 

Leonora włożyła butelkę starej, dobrej whisky. Gos­

podarze byli bardzo zadowoleni. Clem zabrała Leonorę 

do środka, żeby przedstawić ją wszystkim, a ponieważ 

musiała na chwilę odejść, zajął się nią Luiz Santana, 

mąż Charity, bliźniaczej siostry Clem. 

- Queridas - rzekł. - Oto gość Penry'ego, senorita 

Leonora Fox. 

Obie kobiety, które kończyły właśnie przybierać 

stół, odwróciły się jednocześnie. Powitały Leonorę 

z uśmiechem, trochę chyba zaskoczone jej dziewczęcą 

urodą. Luiz przedstawił je jako swoją teściową oraz 

żonę, a potem przeprosił i wyszedł witać przybywają­

cych gości. 

Leonora uśmiechała się zakłopotana, patrząc ze 

zdumieniem na Charity. Bliźniaczki były do siebie 

wprost łudząco podobne! Bardziej jednak ciekawiła ją 

starsza pani, której błękitne oczy wskazywały wyraźnie, 

że jest matką Penry'ego. 

- Dobry wieczór - powiedziała nieśmiało, bo przez 

chwilę żadna z nich nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. 

- Tak się cieszę, że pani Wood mnie zaprosiła... 

background image

128 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Drogie dziecko! - Pani Vaughan odetchnęła z ulgą 

i wyciągnęła do Leonory ręce. - Bardzo mi miło, że tu 

jesteś. 

- Czemu Penry nie przyprowadził cię prosto do nas? 

- zapytała Charity, uśmiechając się promiennie do 

dziewczyny. - Naprawdę, on jest czasami beznadziejny! 

- Och, to nie była jego wina - odparła natychmiast. 

- Twoja siostra chciała mnie od razu wszystkim przed­

stawić... - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Obawiam 

się, że niwiele będzie z tego pożytku. Poznałam tyle 

osób naraz, że wszystko mi się miesza. 

Charity rozmawiała z nią jeszcze przez chwilę, a po­

tem, ponaglana spojrzeniem przez matkę, zostawiła 

Leonorę z panią Vaughan. 

- Penry niewiele o tobie mówił, kochanie - rzekła 

starsza pani. - Usiądź tu obok mnie i opowiedz 

mi o sobie. Penry wspomniał mi o twojej przygodzie 

na Gullholm. Dobry Boże, kiedy pomyślę, co się 

mogło stać...! 

- Wiem, pani Vaughan - odparła poważnie. - Pani 

syn uratował mi życie. 

- Dzięki Bogu był na miejscu. Przez większą część 

roku na wyspie mieszkają tylko mewy. - Matka Pen-

ry'ego wzdrygnęła się i dotknęła dłoni Leonory. - To 

naprawdę szczęście, że był on na wyspie w odpowied­

nim momencie. 

- Ktoś wzywa mego imienia nadaremno? - Penry 

wszedł do pokoju. - Tu jesteś, Leonoro! Widzę, że 

poznałaś już moją matkę. 

- Nie dzięki tobie - rzekła kwaśno pani Vaughan. 

- Clem złapała ją, zanim zdążyłem zaproponować 

coś do picia. - Podał dziewczynie szklaneczkę wina. 

- Mamo, masz na coś ochotę? 

- Nie, dziękuję kochanie. 

W przedpokoju rozległ się głośny kobiecy śmiech. 

Pani Vaughan spojrzała z niepokojem na syna, a on 

odwrócił się i twarz zastygła mu w niechętnym gryma­

sie... Drzwi otworzyły się z trzaskiem i stanęła w nich 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

129 

szczupła, ubrana na biało kobieta. Przeszła przez pokój 

rozkołysanym kocim krokiem, odrzucając z czoła czar­

ne włosy. 

- Cześć, Pen. Dawno się nie widzieliśmy, prawda? 

- rzekła z uśmiechem. Zwróciła się w stronę pani 

Vaughan. - Witam, pani V., proszę nie mieć takiej 

miny! Nie mogłam przecież nie przyjść na przyjęcie 

mojego kochanego brata! Jak się macie i kto to jest? 

- Dobry wieczór, Melanie - rzuciła krótko pani 

Vaughan. - Co za niespodzianka... A gdzie jest... jak 

on się nazywa? 

- Nigel. W ważnej podróży służbowej na kontynen­

cie. - Spojrzała wyzywającego na Penry'ego. - I co, nie 

przywitasz się ze mną, Pen, kochanie? 

- Dobry wieczór - powiedział Penry głosem bez 

wyrazu i podał Leonorze dłoń, by wstała. - Pozwól, 

że ci przedstawię, Leonoro. To jest Melanie, moja 

była żona. Melanie, oto Leonora Fox, moja na­

rzeczona. 

Leonora zrozumiała, co miał znaczyć mocny uścisk 

palców Penry'ego i nie mrugnęła nawet powieką na 

dźwięk słowa narzeczona. Uśmiechnęła się chłodno. 

- Dobry wieczór. 

Nowo przybyła zmierzyła ją wrogim spojrzeniem. 

- Witam! No, no, co za niespodzianka... Nie mia­

łam pojęcia, że zamierzasz znów się żenić, Pen. 

- Penry uznał, że przyjęcie z okazji rocznicy ślubu 

Clem będzie dobrą okazją, by ogłosić tę dobrą nowinę 

- oświadczyła pani Vaughan, wstając z miejsca. Ujęła 

Leonorę pod rękę. - Chodźmy już, Penry. Katherine 

właśnie przyjechała, na pewno chce poznać Leonorę. 

Pożegnała swą byłą synową lodowatym uśmiechem 

i wyszła razem ze swym synem i jego drobną przyjaciół­

ką. Melanie patrzyła za nimi ze złością. 

Nawet na chwilę nie udało się Leonorze zostać 

z Penrym sam na sam. Poznała jego ukochaną siostrę 

Kit i jej męża, Reida Liveseya. Zjadła kolację, śmiała 

się i bawiła z przyjaciółmi Penry'ego, a przez cały czas 

background image

130 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

marzyła o tym, by spytać go, co właściwie miał na 

myśli, kiedy przedstawił ją Melanie. 

Przyjęcie trwało i Leonora miała niejedną okazję, by 

dobrze przyjrzeć się byłej żonie Penry'ego. Czuła, że 

jest coraz bardziej na niego zła. Jeśli zaprosił ją tu tylko 

po to, by zachować twarz przed Melanie, mógł być 

przynajmniej szczery! To przecież on nie chciał żadnych 

kłamstw i nieporozumień. Po paru godzinach zaczęła 

marzyć o powrocie do domu, ale, ku jej rozpaczy, 

Penry'ego nigdzie nie było. 

Clem i pani Vaughan namawiały Leonorę, by została 

na noc, ale odmówiła. Miała nadzieję, że gościnni 

gospodarze nie będą jej mieli tego za złe. Poszła szukać 

Penry'ego, a ponieważ nie mogła go znaleźć, udała się do 

łazienki. Uspokoiła się trochę, poprawiając sobie fryzurę 

i makijaż. Już miała zejść na dół, gdy uwagę jej zwrócił 

dobrze znany głos... Przystanęła i zmarszczyła czoło. 

Mówił na tyle głośno, że nie mogła go nie słyszeć. 

Przez uchylone drzwi ujrzała biało ubraną postać i aż 

zrobiło jej się słabo. Melanie stała bardzo blisko Pen-

ry'ego, zwracając w jego stronę twarz w namiętnym 

zaproszeniu... 

-Proszę, Pen - niski głos kobiety słychać było 

w holu aż nadto wyraźnie - tylko teraz... Przez wzgląd 

na dawne czasy. 

- Nie ma mowy - odparł ostro, ale Melanie przytu­

liła się mocno do niego. Jej wąskie palce zaczęły 

przesuwać się wolno wzdłuż jego szyi... Leonora od­

wróciła się pośpiesznie i zbiegła na dół, by wmieszać 

się w rozbawiony tłum. 

Penry odnalazł ją jakiś czas później, gdy otoczona 

sporą grupą gości dyskutowała zażarcie na temat żeg­

larstwa. 

- A więc twoja dama jest żeglarzem - rzekł Reid 

Livesey. - Musisz zabrać ją do Hiszpanii, do Rica. 

- Świetny pomysł - rzekł Penry, patrząc ze zdziwie­

niem na promieniejącą radością Leonorę. - Obawiam 

się, że na nas już pora. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

131 

Wszyscy żegnali Leonorę serdecznie i zapraszali do 

siebie. Dopiero po dłuższym czasie udało im się wyjść. 

Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę Chastlecombe. 

- Co się stało? - Penry przerwał coraz bardziej 

męczącą ciszę. - Źle się tam czułaś? 

- Nie tak dobrze, jakbym mogła. 

- Nie spodobała ci się moja rodzina? Oni bardzo cię 

polubili! 

- Bardzo mi się wszyscy podobali, ale celowo przed­

stawiłeś mnie jako kogoś, kim nie jestem - odparła 

gniewnie. - Zwłaszcza swojej byłej żonie! 

- I o to ci chodzi? - spytał Penry po krótkiej chwili 

milczenia. - O to, że trochę na wyrost nazwałem cię 

swoją narzeczoną czy o to, że była tam Melanie? 

- Podejrzewam, że jedno ma z drugim wiele wspól­

nego - rzekła Leonora ponuro. - Po prostu zapom­

niałeś powiedzieć mi, że Melanie jest siostrą Nicka. 

Wiedziałeś, że będzie tam dzisiaj i dlatego właśnie 

potrzebna ci była ochrona. Tylko że i tak nie na wiele 

się zdała! 

- O czym ty mówisz? 

- Kiedy zniknąłeś, poszłam cię szukać. Nie mogłam 

znaleźć, więc poszłam do łazienki. A w drodze powrot­

nej zobaczyłam cię w jednym z pokoi z Melanie. 

- Leonora była rozgoryczona. - Byłeś tak zajęty, że 

zapomniałeś nawet zamknąć drzwi! 

Penry zaklął cicho. 

- Do licha, Leonoro, to nie to, o czym myślisz... 

- Nie stałam tam długo, ale to, co widziałam, 

starczy, by wiedzieć, że wszystko co mówiłeś o oziębło­

ści Melanie to bzdura. 

- Leonoro - zaczął Penry - Melanie nie chciała, bym 

się z nią kochał. Prosiła mnie o przysługę. Dlatego 

zresztą dziś przyszła. 

- Prosto w twoje otwarte ramiona! - Leonora od­

wróciła twarz i zaczęła wyglądać przez okno. - Pewna 

jestem, że nie miała z mojego powodu wyrzutów 

sumienia. 

background image

132 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Mylisz się. Jedno spojrzenie na ciebie przekonało 

ją, że mam wobec ciebie poważne zamiary. 

- No popatrz! A to czemu? 

. Penry zawahał się. 

Powiem ci: jesteś dokładnym przeciwieństwem 

kobiet, które dotąd znałem. Jak Melanie, miały mały 

iloraz inteligencji i duże biusty. 

- I jedno spojrzenie na mój płaski biust przekonało 

ją, że jestem miłością twojego życia! 

r Nie bądź dziecinna! - odparł opryskliwie. 

Był to niewątpliwie doskonały sposób na zakończe­

nie rozmowy. Zapadło grobowe milczenie. Penry kilka­

krotnie próbował je przerwać, ale jego wysiłki spełzły 

na niczym. Jechali z szybkością, która śmiertelnie 

przerażała Leonorę i kiedy znaleźli się wreszcie na 

opuszczonym parkingu w Chastlecombe, dziewczyna 

drżała od stóp do głowy. Odpięła pas bezpieczeństwa. 

Penry przyciągnął ją do siebie i pocałował z siłą, której 

nie potrafiła się oprzeć... Zmęczona mnóstwem wra­

żeń, nie umiała się dłużej złościć... 

Czuła, jak mocno bije jego serce, odpowiadała 

z chęcią na gorące pocałunki... Zapanował wreszcie 

nad sobą, lecz nadal trzymał ją mocno w objęciach, 

przytulając policzek do jej splątanych włosów. 

- Boli! - szepnęła Leonora. Penry rozluźnił nieco 

uścisk i zajrzał jej w oczy. 

- I słusznie - odparł. Oddychał szybko. - Powinno 

cię boleć, za to, że tak mnie podejrzewasz. Posłuchaj, 

niewierny Tomaszu, posłuchaj uważnie. Nie mogę ci 

powiedzieć, czego chciała ode mnie Melanie, bo powie­

działa to w zaufaniu. Ale chcę, żeby jedno było jasne. 

Nawet gdyby prosiła, żebym się z nią kochał, a nie o to 

jej chodziło, odpowiedź byłaby jedna: nie. Po pierwsze 

jest żoną innego mężczyzny, a po drugie mam jeszcze 

ważniejszy powód. 

- Jaki? - spytała cicho. 

- Od dawna mam wciąż przed oczami obraz... tego, 

co stało się pewnej nocy na mojej wyspie... Od tamtej 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

133 

pory nie robią na mnie wrażenia wdzięki żadnej kobie­

ty, prócz ciebie, Leonoro Fox. Rozumiesz? 

Pokiwała szybko głową i nagle noc stała się piękna, 

a księżyc świecił mocniej niż kiedykolwiek przedtem... 

- Przepraszam - szepnęła, tuląc się do Penry'ego. 

- Ale Melanie jest taka piękna... Byłam zazdrosna. 

Okropnie zazdrosna! 

Westchnął cicho i znów zaczął ją całować... Cały 

gniew i niepokój Leonory stopiły się w cieple jego 

pocałunków. Dopiero po dłuższej chwili Penry odsunął 

się i rzekł: 

-Wiesz, rusałko, znam lepsze miejsca, by się 

kochać... 

- Ja też - powiedziała skwapliwie, rozcierając łokieć. 

- W tym samochodzie nie jest najwygodniej. 

- Lepiej będzie, jeśli cię tu zostawię. 

- Nie chcę iść do domu. 

- A mimo to proszę, miej litość dla mojego ciśnienia! 

Idź teraz do swego pustego łóżka, a ja pojadę do domu. 

- Pocałował ją jeszcze raz. - Tak bym chciał, żebyś 

mogła pojechać ze mną. 

- Ja też. 

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Na 

pożegnanie Penry dotknął lekko jej ust. 

- Leonoro, czy przyjechałabyś do Walii w przyszły 

weekend? Zobaczysz mój dom, powiesz, czy ci od­

powiada. Będę musiał, co prawda, zaglądać do szpita­

la, ale resztę czasu mielibyśmy dla siebie. Przyje­

dziesz? 

Skinęła głową. Oczy błyszczały jej, gdy zdała sobie 

sprawę, co znaczą jego słowa. 

- Z przyjemnością. 

- Jeśli chcesz, możesz wziąć Elizę. 

- A ty chcesz? 

- Szczerze mówiąc, nie. - Uśmiechnął się i pogłaskał 

ją po policzku. - Ale jeśli boisz się, że stracę głowę, gdy 

będziemy sami, koniecznie weź przyzwoitkę. 

- Pomyślę o tym - odparła poważnie. 

background image

134 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Cały następny tydzień Leonora spędziła jak we śnie. 

Penry dzwonił codziennie, przypominając o weekendzie. 

Tak, jakbym mogła zapomnieć, myślała z uśmiechem. 

Nie mogła tylko odmówić sobie tej przyjemności i nie 

mówiła mu, czy bierze ze sobą Elizę. 

- Tak, jakbym się pchała! - powiedziała któregoś dnia 

Eliza ze śmiechem. - Zapewniam cię, że nie mam ochoty 

wam przeszkadzać. Jedź sama, masz moje błogosławień­

stwo. Zresztą Penry chyba nie chciałby mnie widzieć. 

- Bzdura - rzekła Leonora, która przedstawiła siost­

rze wydarzenia sobotniej nocy w nieco zmienionej wersji. 

- On mi po prostu chce pokazać dom. 

- Wobec tego czemu nie zrobić mu niespodzianki? 

Pojedź do Walii już w piątek. Sue Parker pomoże mi 

w sklepie. 

Leonora bardzo się ucieszyła i, oczywiście, nie wspo­

mniała o niczym Penry'emu. W piątek wyruszyła z domu 

wcześnie, tak by nie zdążył do niej zatelefonować. 

Śpiewała głośno razem z radiem, jadąc drogą na Aberga-

venny i Brecon. Skręciła w stronę Builth Wells i zalesio­

nych wzgórz, gdzie nad rzeką Wye stał dom Penry'ego. 

Tyle razy mówił jej, jak ma jechać, że trafiłaby tam nawet 

w nocy. Bez trudu znalazła polną drogę, która zaprowa­

dziła ją aż do otwartej bramy. Długi podjazd ciągnął się 

wzdłuż trawnika i rozszerzał w wysypany żwirem placyk 

przed domem. Leonora patrzyła na dom z prawdziwą 

przyjemnością. Penry powiedział jej, że zbudowano go 

w zeszłym stuleciu. Ciemne, ceglane ściany i wesoło 

błyszczące okna tworzyły bardzo malowniczy obraz. 

Stała jeszcze przez chwilę i podziwiała dom, a potem 

zadzwoniła do drzwi. Usiłowała sobie wyobrazić minę 

Penry'ego! Nikt jednak nie odpowiadał... Zadzwoniła 

jeszcze raz i tym razem drzwi otworzyły się dziwnie 

wolno... Jakież było jej zdumienie, gdy zamiast potężnej 

sylwetki Penry'ego ujrzała... szczupłą kobietę, która 

jeszcze niedawno była jego żoną! Melanie uśmiechnęła 

się leniwie i przesunęła dłonią po włosach. Miała na 

sobie tylko cienki, jedwabny szlafrok. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 135 

- N o , no... jak miło... Leonie, prawda? Ależ nie­

spodzianka! 

- Na imię mi Leonora. - Z pewnym zdumieniem 

zauważyła, że jej głos brzmi prawie normalnie. Melanie 

wzięła ją za rękę i wciągnęła do środka. 

- Wejdź, proszę. Pen niedługo tu będzie, wpadłam do 

niego tylko. 

Leonora wyszarpnęła rękę z jej dłoni. Czuła się 

zagubiona w tym dużym holu. 

- Czy Penry tu jest? Miał dziś wrócić z konferencji. 

- Tak ci powiedział? - Melanie promieniała. - On 

jest niemożliwy! Prawdę mówiąc spędziliśmy noc tutaj, 

zresztą niedawno wstaliśmy. Teraz pojechał po zaku­

py. Wiesz, po uprawianiu miłości człowiek robi się 

strasznie głodny. . Och, kochanie, jak ty zabawnie 

wyglądasz! 

Leonora jęknęła, zasłoniła ręką usta... i Melanie 

musiała szybko zaprowadzić ją do łazienki na piętrze. 

Dlaczego szok ma zawsze zgubny wpływ na mój żołądek 

- pomyślała Leonora, kiedy mdłości ustąpiły. Po jakimś 

czasie umyła twarz i wyszła z łazienki. Musiała przejść 

przez sypialnię i wszystko aż się w niej przewracało na 

widok skłębionej pościeli. Zbiegła pędem po schodach, 

chcąc jak najszybciej uciec, ale... drzwi otworzyły się 

nagle i do domu wszedł Penry. 

- Leonoro! - zawołał uszczęśliwiony i chwycił ją 

w ramiona. - Przyjechałaś już dzisiaj! 

Dziewczyna wyrwała się z jego objęć. 

- Nie dotykaj mnie! - Rzuciła mu lodowate spojrze­

nie. Penry patrzył na nią, nic nie rozumiejąc. - Ja się 

nigdy nie nauczę! Przyjechałam, żeby zrobić ci nie­

spodziankę, jak wtedy, na Brynteg. I, oczywiście, zoba­

czyłam coś, czego się nie spodziewałam! Znowu. 

Stał nieruchomo. 

- Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, o czym właściwie 

mówisz? 

- Mówi o mnie! - Melanie wyszła z jednego z bocz­

nych pokoi, kompletnie ubrana, z nienaganną fryzurą. 

background image

136 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Melanie? Co ty tu jeszcze robisz? - Penry był 

wściekły. 

„Jeszcze"? Tego już było za wiele! Leonora przeszła 

obok niego, ignorując jego próbę zatrzymania. Krzy­

czał coś za nią, ale wskoczyła do samochodu, zapaliła 

i z piskiem opon wyjechała z podjazdu. Zawadziła 

przy tym o range rovera, ale nie chciała się już za­

trzymywać. Ocierając łzy pędziła w dół. Kiedy wy­

jechała na szosę i zorientowała się, że nikt za nią 

nie jedzie, zatrzymała się na poboczu... Dopiero po 

jakimś czasie ruszyła do domu. 

Eliza czekała na nią bardzo zaniepokojona. 

- Co się stało? Tak się bałam! Penry dzwonił przez 

cały czas, pytał stale, czy wróciłaś... Bał się, że mogłaś 

mieć wypadek, a nie mógł jechać za tobą, bo wezwano 

go do szpitala! 

Leonora zwinęła się na małej kanapce. Poprosiła 

siostrę o kawę; była wykończona. Gdy tylko poczuła, 

że jest w stanie mówić, opowiedziała Elizie, co zaszło 

w domu Penry'ego. 

- Czy on coś mówił o Melanie? - spytała, zwracając 

w jej stronę zaczerwienione, zmęczone oczy. 

- Nie. Powiedział tylko, że zaszło okropne nieporo­

zumienie i że nie chciałaś słuchać, kiedy próbował ci 

się wytłumaczyć. - Eliza przytuliła mocno Leonorę. 

- I jak on chciał to wyjaśnić? - Leonora zaśmiała 

się gorzko. - Widziałam wszystko na własne oczy: 

Melanie w szlafroku, jej włosy, nawet... łóżko... - prze­

łknęła łzy. - Nie, nie bój się, drugi raz nie zwymiotuję 

- dodała, widząc przerażony wzrok siostry. 

Gdy zadzwonił telefon, Leonora zerwała się z miejs­

ca. 

- Jeśli to Penry, powiedz mu, że nie chcę go widzieć 

ani z nim rozmawiać. Nigdy więcej. 

W poniedziałek Penry wpadł do sklepu jak burza, 

nie na żarty strasząc dwójkę klientów. Przywitał się 

krótko z Elizą. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

137 

- Gdzie ona jest? - zapytał. 

- W biurze na tyłach, pracuje. Wejdź. - To ostatnie 

słowo nie było już potrzebne, bo Penry nie czekał na 

zaproszenie. Wpadł do małego pokoju, zatrzasnął za 

sobą drzwi i oparł się o nie plecami. 

- Co ty tu robisz? - spytała Leonora lodowato. 

- Chcę z tobą porozmawiać. Jadę prosto ze szpita­

la, a na piątą muszę być w St Mary's. Nie jeżdżę 

zwykle przez Chastlecombe, ale ponieważ nie pod­

chodzisz do telefonu, nie miałem wyboru. Wiesz dob­

rze, że przez weekend musiałem być w pobliżu szpita­

la. Nie mogłem przyjechać wcześniej. 

Jego potężna postać zdawała się wypełniać całe 

biuro. Leonora wstała, gdy zbliżył się do niej i od­

łożyła robótkę. 

- O ile wiem - powiedziała ostro - Eliza przekazała 

ci wiadomość ode mnie. Może ominęła coś po drodze. 

Nie chcę z tobą rozmawiać. Nigdy. 

Penry schwycił jej dłonie. 

- Pozwól mi wytłumaczyć, ty mały, zacięty głu­

ptasie... 

Cofnęła się o krok. Jej oczy płonęły. 

- Widziałam na własne oczy. Nie musisz mi 

niczego wyjaśniać. Nie powiedziałeś mi prawdy 

o Melanie... 

- Nigdy cię nie oszukałem! - przerwał jej, napraw­

dę zły. - Była na mnie wściekła, bo odmówiłem jej 

tego, o co prosiła. Chciała się zemścić i całkiem jej się 

to udało, prawda? 

Leonora zacisnęła usta. 

- Ach tak, znowu ta przysługa! Więc powiedz, o co 

jej chodzi. Może ci uwierzę. 

Spojrzał na nią chłodno. 

- Jesteś taka wspaniałomyślna, Leonoro! Niestety, 

nie mogę tego zrobić. Melanie czy nie, poprosiła 

o dyskrecję. Mogę ci tylko powiedzieć, że nie miałem 

pojęcia, iż Melanie została tam na noc. Myślałem, że 

wyjedzie. Przyjechała mnie przekonać... 

background image

138 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- I udało jej się, sądząc po tym, jak wyglądało łóżko! 

- Odwróciła się plecami. Penry złapał ją za ramiona 

i zmusił, by na niego spojrzała. 

- Ja się z nią nie kochałem, Leonoro! - oświadczył 

zdecydowanie. - Wierzysz mi? 

Patrzyła na niego zrozpaczona. 

- Chciałabym ci wierzyć... Ale ona jest taka pięk­

na... 

Penry zaklął cicho. To wszystko było takie okro­

pne... Wziął Leonorę w ramiona i zaczął całować... 

Użył argumentu mocniejszego niż słowa, a ona po­

czuła, że kocha go i jest kochana... Prawie uwierzyła, 

że zaszło nieporozumienie, znalazła jednak siły, by go 

odepchnąć. 

- Więc co robiła Melanie w twoim domu? - spytała. 

Odsunął się i spojrzał na nią ze smutkiem. 

- Nie mogę, Leonoro. Mogę ci tylko powiedzieć, że 

to, co widziałaś, da się wytłumaczyć w niewinny spo­

sób. Jeśli nie możesz się pogodzić z takim wyjaśnieniem 

i uwierzyć mi, nie mam ci nic więcej do powiedzenia. 

Leonora wyprostowała się. Czerń swetra podkreś­

lała bladość jej cery. Zauważyła, że Penry patrzy na jej 

srebrną broszkę i wiedziała, iż przed oczami stanęły mu 

chwile, które razem spędzili na wyspie. Przez chwilę 

czuła, że chciałaby paść w jego ramiona, zawołać, że 

nic się nie liczy, byle tylko ją kochał... Ją, nie Melanie! 

Ale wiedziała, że nie może tego zrobić. 

- Widziałam, co widziałam, Penry, i nie winię cię za 

to. To jasne, że mimo wszystkich jej wad nadal się nią 

interesujesz. Któż mógłby cię winić? Wpakowałam się 

z butami w twoje życie, pewnie potraktowałeś mnie 

jako swego rodzaju antidotum; cóż, kiedy to nie dzia­

łało... - Uśmiechnęła się chłodno. - To nie twoja wina, 

że nic z tego nie wyszło, doktorze Vaughan. 

Nie przerwał jej ani słowem. 

- Straciłem tylko czas - oznajmił. - Nie chciałaś 

wysłuchać ani słowa z tego, co powiedziałem, prawda? 

Wzruszyła ramionami. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 139 

- Jaki by to miało sens? 

- No właśnie, jaki? - Penry skinął jej głową. - Wo­

bec tego muszę cię pożegnać, Leonoro. Mam nadzieję, 

że nie wystraszyłem ci klientów. 

- Będą mieli co opowiadać. 

Leonora była nawet zadowolona, że tak spokojnie 

odprowadziła go do wyjścia. Sklep był, na szczęście, 

pusty. 

- Do widzenia - powiedziała, gdy doszli do drzwi. 

- Pozdrów ode mnie siostrę Conceptę. 

Penry wyciągnął rękę, ale opuścił ją zaraz z cichym 

przekleństwem. Odwrócił się i ruszył przed siebie. 

Leonora patrzyła, jak odchodził zaloną jesiennym słoń-

cem ulicą. Nie odwrócił się ani razu. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Kiedy Leonora wyszła z pociągu, wiatr aż zaparł 

jej dech w piersi. Uśmiechnęła się blado do Bryna 

Pritcharda, który przyszedł odebrać ją z dworca. Był 

na tyle miły, że nie skomentował przyczyn, dla któ­

rych tu przyjechała. Pomógł jej wsiąść do swojej 

starej ciężarówki, a potem zabawiał ją rozmową 

przez całą drogę. Nie wspomniał ani słowem o Pen-

rym Vaughanie, ale Leonora nie mogła się uspokoić. 

Drżała w napięciu na myśl o tym, co będzie musiała 

zrobić. 

Gdy znaleźli się w Brides Haven, żona Bryna, 

Rachel, namawiała Leonorę na podwieczorek, ale mąż 

przerwał jej mówiąc, że jeśli chce, by wrócił tego 

samego dnia, muszą już ruszać. Rachel wręczyła jeszcze 

Leonorze paczkę dla Penry'ego i odprowadziła do 

portu. „Sea-Fret", łódź Bryna, odbiła od brzegu. 

- Trochę dziś kołysze, ale nie ma się czego bać, 

panno Fox - rzekł Bryn przyjaźnie. Dziewczyna skinęła 

głową w zamyśleniu. 

- Przykro mi tylko, że wyciągnęłam pana z domu 

w taką pogodę. 

Bryn potrząsnął głową. 

- Nie ma sprawy. Wiatr ma być później silniejszy, 

ale będę w domu, zanim się pani obejrzy. 

- Nie dzwonił pan do Penry'ego, żeby zawiadomić 

o moim przyjeździe? - zapytała Leonora niespokojnie, 

gdy Gullholm widać już było na horyzoncie. 

- Nie, nie dzwoniłem. Niech pani pamięta, że prosił 

o spokój. 

Leonora patrzyła na morze. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD  1 4 1 

Nie zostanę tam długo. Mam nadzieję, że doktor 

Vaughan zabierze mnie z powrotem na swojej „Angha-

rad". 

Bryn spojrzał na nią z powątpiewaniem. 

- No, to rzeczywiście nie będzie tam pani mogła 

długo zostać... 

Po niedługim czasie „Sea-Fret" zwolniła przy pomo­

ście na Gullholm. Leonora wyskoczyła z łodzi, wzięła 

swój bagaż i podziękowała staremu rybakowi. Łódź 

odpłynęła, a Leonora ruszyła przed siebie wąską, śliską 

ścieżką. Wiatr, teraz bardzo silny, szarpał jej włosy 

i opóźniał marsz. W pewnym momencie Leonora zamar­

ła. Boże, co ja robię, pomyślała. Co będzie, jeśli Penry 

mnie nie wpuści? Co gorsza, Bryn miał rację: wiatr 

wzmagał się z każdą chwilą.. Nie, Penry nie mógłby 

przecież wrzucić jej do morza. W najgorszym razie 

odwiezie ją na ląd. Ruszyła dalej, wspinając się coraz 

wyżej, coraz bliżej celu podróży. 

Ścieżka doprowadziła ją już na torfowisko... Leono­

ra zwolniła kroku. Na widok jasno oświetlonych okien 

miała ochotę uciec i spędzić resztę nocy na ,,Angharad", 

ale zdawała sobie doskonale sprawę, że nie może się już 

wycofać. 

Przemoczona do suchej nitki, z trudem łapiąc powiet­

rze po długim marszu, obchodziła dom. Generator 

mruczał przyjaźnie. Pomyślała nagle, że jest to zapewne 

jedyne przyjazne powitanie, jakie ją czeka. Penry nie 

będzie miły dla kogoś, kto już drugi raz przybywa na 

wyspę bez zaproszenia... 

Zastanawiała się, czy ma pukać, czy też otworzyć 

drzwi z trzaskiem i urządzić dramatyczne wejście. Sta­

nęła przed kuchennym wejściem, postawiła torbę na 

ziemi i odgarnęła mokre włosy z czoła. W końcu podjęła 

decyzję. Nacisnęła powoli klamkę i weszła do środka. 

Znajomy, ciepły zapach kuchni sprawił, że Leonorze 

stanęły w oczach łzy. Drzwi do gabinetu były uchylone, 

ale w pokoju panowała ciemność. Najwyraźniej Penry 

był gdzie indziej. Leonora zdjęła ubłocone buty i weszła 

background image

142 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

do salonu. Od kominka biło miłe ciepło, paliła się tylko 

jedna lampa... W półmroku pokój wyglądał dość niesa-

mowicie. Stanęła na środku i zastanawiała się, co robić 

dalej. Wyobrażała sobie, że gdy tu wejdzie, Penry pod-

niesie się z sofy, bardzo zły, albo może... może się 

uśmiechnie... Tymczasem w pokoju panowała niesamo-

wita cisza. Na sofie leżała otwarta książka, przy ko-

minku - drewno na opał. Dziewczyna podeszła do 

ognia, by się ogrzać, gdy wtem... zdała sobie sprawę, że 

ktoś na nią patrzy. 

- Mówi się, że dom Anglika to jego twierdza. Ja 

jestem Walijczykiem, ale zasada jest ta sama - rzekł 

Penry bezbarwnym głosem. Jego twarz skrywał cień. 

-Powinienem był się lepiej zabezpieczyć przed intruzami. 

Leonora od dłuższej chwili żałowała, że nie posłucha-

ła Elizy i nie zadzwoniła, zamiast przyjeżdżać bez za-

proszenia. 

- Przyjechałam, by cię przeprosić - rzekła. - Zdaje 

się, że to jedyne, co mi pozostało, zanim odjadę. Dopiero 

teraz widzę, jak bardzo przeszkadzam. Przykro mi. 

Głupio zrobiłam, że tak się tu wprosiłam. 

Penry zszedł ze schodów, potykając się po drodze 

o dywan. Miał na sobie wyciągnięty sweter i poplamione 

dżinsy. Najwyraźniej dawno się nie golił. Przydałby się 

też fryzjer. 

- Jesteś chory? - spytała sucho. 

- Byłem. Już nie jestem. Wypiłem też ze dwa drinki. 

I gdybyśmy byli gdzie indziej, powiedziałbym ci, żebyś 

wynosiła się stąd i z mojego życia. - Sięgnął po stojącą 

na stole szklankę i dopił jej zawartość. Posłał Leonorze 

złe spojrzenie. - Ale jesteśmy na wyspie, a pogoda robi 

się coraz gorsza. Gdybym był trzeźwy, mógłbym cię 

może dowieźć do Brides Haven. Ale ja nie jestem 

trzeźwy. I tak znowu jesteśmy na siebie skazani, pani 

rozbitku. Jak się tu, do cholery, dostałaś? 

- Pan Pritchard mnie przywiózł. 

- Dlaczego, do diabła, nie zadzwonił, żeby powie-

dzieć mi, że przyjechałaś? 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

143 

Bo go prosiłam, żeby tego nie robił. - Leonora 

wysunęła brodę do przodu. Pomyślałam, że nie 

będziesz chciał mnie widzieć. 

I słusznie! 

- Przepraszam, nie powinnam była tu przypływać. 

Odwróciła wzrok. Zadzwonię rano do niego i po-

proszę, by mnie stąd zabrał, jeśli tylko zgodzisz się, bym 

została tu na noc. 

A mam wybór? Nie mogę wyrzucić cię w taką 

pogodę. 

- Dziękuję. - Przyjrzała mu się uważnie. Może coś 

ugotować, odwdzięczę ci się za gościnność. 

Gościnność... No dobrze, zachowujmy się jak 

cywilizowani ludzie Planowałem wypić dzisiaj kola-

cje... 

Wyglądasz, jakbyś od dawna nic nie jadł - odpar-

ła. Mogę zdjąć kurtkę? 

Rób co chcesz rzekł obojętnie i wyciągnął się na 

sofie. - Ja się chyba zdrzemnę. 

Leonora poczuła, że ma już tego dość. Przyskoczyła 

do sofy i jednym ruchem zepchnęła nogi Penry'ego na 

podłogę. 

- Nie, nie zdrzemniesz się! Pójdziesz na górę, wyką-

piesz się i ogolisz. Ja przez ten czas napiję się kawy. 

Dobrze, że pacjenci nie widzą cię w takim staniej 

doktorze Vaughan! 

Penry wstał z trudem i spojrzał na nią z niechęcią. 

Tak się składa, że mam wakacje. Z dala od 

wszystkich i wszystkiego. Tak przynajmniej myślałem. 

Jeśli już musisz wiedzieć, miałem okropną grypę. Mat-

ka chciała wziąć mnie do siebie, do Lanhowell, ale tego 

bym nie zniósł. Potrzebowałem samotności. A gdzie 

najłatwiej ją znaleźć? Oczywiście, na mojej wyspie! Tak 

przynajmniej myślałem - dodał ponuro. 

- Rozumiem - rzekła Leonora rozpinając kurtkę. 

- Widać, że nie dojadałeś... 

- ...i wypiłem kilka szklaneczek szkockiej whisky na 

zakończenie serii antybiotyków - dodał ze znużeniem. 

background image

144 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- To nie zbrodnia, po prostu zapomniałem... Nie ma 

pani o mnie najlepszego zdania, prawda, panno Fox? 

- Przebyłam długą drogę, żeby cię przeprosić - przy-

pomniała mu. - Idź już. Wykąp się, prześpij, jeśli 

chcesz. 

Penry patrzył na nią ponuro. Wzruszył ramionami. 

- Czemu nie? - powiedział i poszedł na górę. 

Leonora patrzyła za nim marszcząc czoło. Po chwili 

przypomniała sobie o swojej torbie i poszła zabrać ją 

z deszczu. W kuchni wytarła włosy, przebrała się 

w suchy, czarny sweter i powiesiła swoje mokre rzeczy 

przy piecu. Po chwili stała już przy lodówce i za-

stanawiała się, z czego skomponować kolację. 

Kiedy zupa jarzynowa zaczęła miło bulgotać w garn-

ku, zajęła się baraniną. Posypała mięso ziołami i natar-

ła czosnkiem tak, by włożyć je tylko do pieca, gdy 

Penry zejdzie na dół. Obrała kartofle i wsadziła je do 

pieca, a potem włączyła radio. Nie chciała myśleć 

o niczym, oprócz kolacji. Kiedy wszystko było gotowe, 

udała się na piętro. W łazience było ciemno, a Penry 

spał w swoim pokoju przebrany w świeże rzeczy. 

Leonora szybko się umyła, przeczesała wilgotne 

włosy, tak że ułożyły się w miękkie loki. Zanim zdecy-

dowała się wejść do jaskini lwa, umalowała jeszcze 

delikatnie usta i przyciemniła rzęsy. 

Stanęła u stóp łóżka i dotknęła lekko bosej nogi 

Penry'ego. 

- Kolacja jest już prawie gotowa - powiedziała. 

- Zejdziesz na dół czy przynieść ci ją tu, na górę? 

Przetarł oczy i spojrzał na nią niechętnie. 

- A więc to nie był sen! 

- Nie. - Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie. 

- Czujesz się na tyle dobrze, by zejść? 

Penry przeciągnął się i wstał. 

- Oczywiście, że tak. - Zmarszczył czoło w zdziwie-

niu. - Prawdę mówiąc, czuję się o wiele lepiej. 

- Świetnie. Tylko nie chodź boso! 

- Mówisz jak moja mama! - zawołał za nią. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

145 

- Dziękuję! - Leonora była już w kuchni. - Po-

znałam ją, więc uważam to za komplement. 

I tak, bez zbędnych słów, pokój został zawarty. 

Penry, któremu po drzemce wyraźnie wróciła chęć do 

życia, przyznał, że kolacja jest znacznie lepsza od tej, 

którą planował. 

- Nie chciało mi się gotować - powiedział. 

- To widać - odparła Leonora. - Lodówka jest 

pełna, szafki też. 

Kiedy weszła do salonu z głównym daniem, Penry 

pociągnął nosem. 

- Jeśli to są przeprosiny, przyjmuję je całym sercem 

- rzekł. 

- To dobrze. Jeśli chcesz, na deser jest szarlotka. 

Spojrzał na nią z podziwem. 

- Nie powiesz mi chyba, że zrobiłaś ją, kiedy zapad-

łem w pijacki sen? 

- To nie był żaden pijacki sen i nie ja zrobiłam 

ciasto. - Leonora uśmiechnęła się. - Upiekła je pani 

Pritchard i przesyła ci wraz z górą ciasteczek i czymś, 

co nazwała bara brith. 

Penry, mając pełne usta jedzenia, tylko skinął głową. 

- Takie herbatniki z porzeczkami i tak dalej - rzekł 

w końcu. - Ona świetnie gotuje. Ty też - dodał 

i uśmiechnął się smutno. - W taką pogodę zjawiłaś się 

tu pierwszy raz, Leonoro. Byliśmy sami, a za oknem 

wiało dziesiątką... 

Zapadła cisza... Leonora próbowała ją przerwać, 

namawiając Penry'ego na szarlotkę, ale odmówił. 

- Nie, zostawię ją na jutro. Nie chciałbym na razie 

zapomnieć smaku tej baraniny. - Przeciągnął się. - Te-

raz napiłbym się kawy... 

Leonora zgięła się w ukłonie. 

- Tak jest, sir. Już podaję, sir. 

Kiedy kolacja dobiegła końca i mogli oboje usiąść 

przy ogniu, Penry zamyślił się na chwilę. 

- Dziwne, naprawdę - westchnął. - Wydaje mi się, 

że jeszcze wczoraj tu siedzieliśmy, że to, co wydarzyło 

background image

146 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

się od tamtego czasu, to nieprawda. - Zacisnął 

usta. - Pod wieloma względami byłoby lepiej, gdyby 

tak było. 

- Penry, myślę, że powinnam wyjaśnić, skąd się tu 

wzięłam. 

- Nie musisz. 

- Uważam, że powinnam. 

- Chcesz powiedzieć, że przyjechałaś, bo jesteś go-

towa mnie wysłuchać? - spytał sarkastycznie. 

Leonora zarumieniła się. 

- Chciałabym powiedzieć, że tak jest, ale nie mogę. 

-Więc czemu przypłynęłaś tu w tak koszmarną 

pogodę? 

- Twoja siostra do mnie napisała. 

Penry wyciągnął długie nogi i zaczął się przyglądać 

swoim zniszczonym espadrilom. 

- Która? 

- Clemency. 

-Aha... 

- Napisała, że Melanie ma rodzić tuż po Bożym 

Narodzeniu. 

Spojrzał na nią wrogo. 

- I oczywiście uznałaś, że to ja jestem ojcem. 

Leonora patrzyła na niego spokojnie. 

- Kiedy pierwszy raz przeczytałam słowo rodzić, 

poczułam, jakbym dostała pięścią między oczy. Ale 

potem zrozumiałam, że Clem nie to miała na myśli. 

- Odchrząknęła. - Melanie prosiła cię o usuniecie ciąży, 

prawda? To była ta przysługa. A ty, jako lekarz, 

potraktowałeś to jako tajemnicę zawodową. 

- Można to tak nazwać - odparł gorzko. - Melanie 

nigdy nie mogła znieść myśli o macierzyństwie. Nigel 

nie jest tak zgodny jak ja i postarał się, żeby zaszła 

w ciążę. Melanie była rozwścieczona i zdecydowana na 

wszystko, byle tylko pozbyć się dziecka. Nie mogła 

sama zapłacić za aborcję, bo Nigel odebrał jej książecz-

kę czekową i karty kredytowe i nie dawał jej gotówki. 

Okazał się sprytniejszy, niż sądziła. No i Melanie 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

147 

przyszła na przyjęcie, żeby poprosić Nicka o pieniądze. 

Wyobrażasz sobie? Nick nie bawił się w uprzejmości; 

zrobił jej straszną awanturę. 

- Prosiła cię o pieniądze? 

Penry skrzywił się z niesmakiem. 

- Nie. Zdaje się, że widziałaś, jak prosiła mnie, 

żebym przeprowadził zabieg albo znalazł kogoś, kto to 

zrobi. - Spojrzał Leonorze prosto w oczy. - Odmówi-

łem jej. Wiesz, co o tym myślę. 

Spuściła wzrok, zarumieniona. 

- Tak, wiem. Ale wracając do listu... Clem napisała, 

że Melanie pojechała do ciebie i że próbowała jeszcze 

raz cię przekonać... 

- Uparła się, że będzie tak, jak ona chce. Umówiła 

się na wizytę, podając fałszywe nazwisko. Kiedy zoba-

czyłem ją w swoim gabinecie, dałem jej jasno do 

zrozumienia, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Co 

więcej, zadzwoniłem do Nigela i powiedziałem mu 

o wszystkim. Poradziłem, żeby wziął ją do domu 

i dobrze pilnował. Potem zostałem wezwany do szpita-

la. Niestety, była jeszcze w domu, kiedy się zjawiłaś. 

Musiała widzieć, jak wjeżdżasz i postanowiła się ze-

mścić. Wystarczyło się rozebrać, skotłować pościel... 

resztę widziałaś. 

Leonora patrzyła na niego przerażona. 

- Czemu zrobiła coś takiego? Czy ona cię nienawidzi? 

- Nie. - Penry wzruszył ramionami. - Jest zupełnie 

niedojrzała. Była wściekła, bo nie spełniłem jej życzenia 

i postanowiła się odegrać. Teraz za to musi pogodzić 

się z tym, co nieuniknione. - Podniósł się, by dorzucić 

do ognia. Kiedy usiadł obok Leonory, zapanowało 

milczenie. Wiedziała dobrze, że powinna go przeprosić, 

ale nie potrafiła. 

-Tak mi przykro, że nie chciałam cię wysłuchać 

- zaczęła niepewnie. 

- Mnie też. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem. 

- A swoją drogą, skąd przyszło Clem do głowy, żeby 

do ciebie napisać? 

background image

148 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

Leonora patrzyła na swoje dłonie. 

-Twoja rodzina martwiła się stanem twoich... 

uczuć. Clem myślała, że to ma coś wspólnego ze mną. 

- Myślała! Doskonale wiedziała, bo powiedziałem 

jej, że jej ukochana szwagierka znowu narobiła mi 

kłopotów. Clem musiała się czuć winna... 

- To nie dlatego! - zawołała Leonora. - Bardzo się 

przejęła, że jesteś taki nieszczęśliwy, a ponieważ cię 

kocha, zdecydowała się w to wmieszać. A ja bardzo się 

cieszę, że się o wszystkim dowiedziałam. 

- Ale gdyby tego nie zrobiła, nie skontaktowałabyś 

się już ze mną. 

- Chciałam to zrobić, ale po naszym rozstaniu nie 

miałam odwagi. Przyjmiesz moje przeprosiny, Penry? 

-Tak. Oczywiście, że tak! - Pomógł jej wstać. 

- Starczy na dzisiaj tych wzruszeń. Myślę, że powinnaś 

pójść spać, wyglądasz na zmęczoną. Zaniosłem ci ter-

mofor do pokoju przy łazience. 

- Dzięki. - Spojrzała na niego niepewnie. - Wobec 

tego, dobranoc. 

- Dobranoc. - Oczy Penry'ego były nieprzeniknione. 

Leonora odwróciła się. 

- Pójdę tylko po swoją torbę do kuchni - powie-

działa. 

- Pomóc ci ją zanieść? 

- Nie, właściwie nic w niej nie ma, tylko rzeczy na 

jedną noc. 

- A więc wiedziałaś, że zostaniesz! 

- Tak, ale nie tutaj. Pani Pritchard przygotowała dla 

mnie pokój - oznajmiła chłodno. 

Leonora kładła się do łóżka bardzo przygnębiona. 

Różnie wyobrażała sobie spotkanie z Penrym, ale nigdy 

tak... Jak mogła myśleć, że jedno zwykłe „przepra-

szam** wszystko naprawi! Penry z pewnością uznał, że 

nie warto kontynuować znajomości z kimś tak nieroz-

sądnym i zazdrosnym jak Leonora Fox, stara panna 

z Chastlecombe... 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

149 

Gdyby nie to, że Clem do mnie napisała, pomyślała 

gasząc światło, mogłam się nigdy nie dowiedzieć praw-

dy. Penry ma swoje zasady i nie ujawniłby powodu, 

dla którego odwiedziła go Melanie. A teraz najwy-

raźniej przestał się mną interesować... I nie można 

go za to winić... 

Przycisnęła mocniej termofor i zasłuchała się w ryk 

wiatru i huk morza. Uśmiechnęła się gorzko na myśl, 

że teraz nie musi się juz bać koszmaru. Odkąd wróciła 

jej pamięć, zły sen przestał ją dręczyć. 

Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł... 

Leżała dłuższą chwilę i myślała, ale przecież nie miała 

nic do stracenia... Nie zapalając światła, sięgnęła 

w stronę szafki nocnej, na której stała szklanka wody. 

Wahała się jeszcze przez chwilę, a potem, zacisnąwszy 

z determinacją usta, zwilżyła sobie nocną koszulę, 

twarz i włosy. Odstawiła szklankę na miejsce, owinęła 

się kołdrą i, zamknąwszy oczy, przywołała scenę ze 

złego snu. Wspomnienie było tak straszne, że bez trudu 

zaczęła krzyczeć i płakać. Na szczęście, nie musiała tego 

robić długo, bo Penry wpadł do jej pokoju i mocno ją 

przytulił. 

- No już, już - pocieszał ją cicho, a ona z ulgą 

płakała i tuliła się do jego nagiego torsu. - Trzymam 

cię, kochanie, już cię trzymam... 

Uniosła twarz, a Penry przytulił ją jeszcze mocniej 

i całował tak, że oboje nie mogli złapać tchu. 

- Jesteś cała mokra - zauważył, wziął ją na ręce 

i zaniósł do swojej sypialni. - Zaraz poszukam czegoś 

suchego. 

Kiedy jednak dotarli do jego pokoju, Leonora sta-

nęła na ziemi i schowała ręce za plecami. Widziała 

niepokój na jego twarzy i poczuła się okropnie winna. 

- Wcale nie śnił mi się ten sen - powiedziała od-

dychając szybko. - Polałam się wodą ze szklanki 

i wrzasnęłam, bo miałam nadzieję, że przybiegniesz. 

Penry spojrzał na nią nic nie rozumiejąc, a potem... 

ku jej ogromnej uldze zaczął się śmiać. 

background image

150 DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

-Ach, ty mała czarownico! - zawołał. - I co, 

przybiegłem, prawda? 

- Jesteś na mnie zły? - zapytała cicho, czerwieniąc 

się cała. 

- Tylko za to, że naraziłaś się na zapalenie płuc 

- powiedział miękko i uniósł jej twarz. - Pani 

koszula jest mokra, panno Fox. Czy nie byłoby lepiej 

ją zdjąć? 

Pomógł jej ściągnąć koszulę. Czy tylko jej się wyda-

wało, że drżą mu dłonie? 

- Wysusz sobie włosy... - zaczął, ale Leonora po-

trząsnęła mocno głową. Weszła do łóżka i wyciągnęła 

do niego ręce. 

- Kochaj się ze mną, Penry - poprosiła, a oczy jej 

błyszczały. - Jeśli tego nie zrobisz, to... chyba umrę... 

Nie dokończyła. Wziął ją w ramiona z westchnie-

niem. Pogrążyli się w cudownej, namiętnej grze, która 

połączyła ich burzą miłości i pożądania tak głębokiego, 

jak szalejące na zewnątrz morze. 

- Do licha - wyrzuciła z siebie Leonora jakiś czas 

później. 

- Coś mówiłaś? - spytał Penry podnosząc głowę. 

- Złożyłam pewne ślubowanie. 

Przekręcił się na plecy i przytulił ją do siebie. 

- Jeśli to był ślub czystości, to ci nie wyszło. 

Leonora ugryzła go tak, że syknął. Spojrzała na 

niego zuchwale. 

- Pamiętasz może, że błagałam cię, byś się ze mną 

kochał za pierwszym razem. Postanowiłam więc, że 

teraz to ty będziesz prosił, Penry Vaughan! 

- Będę, obiecuję - wyciągnął rękę, by spojrzeć na 

zegarek. - Ale może za jakąś godzinę... 

- Nie miałam na myśli dzisiejszej nocy... 

Penry przeciągnął się i objął ją ciaśniej. 

- Och, ale ja tak. Chyba, że masz coś przeciwko 

temu... 

Z całych sił pokręciła głową, a on zaśmiał się ci-

cho. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

151 

- Wiesz, lisiczko, tak bardzo cię kocham - rzekł. 

- Byłaś na mnie taka wściekła tam, w domu... 

- Byłam zazdrosna. Okropnie zazdrosna o twoją 

piękną żonę. 

- Byłą. - Potarł policzkiem o jej włosy. - Leonoro, 

czy to, że byłem już raz żonaty, przeszkadza ci, żeby 

za mnie wyjść? 

- Nie - odpowiedziała zdecydowanie, podnosząc 

głowę, by spojrzeć na niego. - Nic mi nie przeszkodzi. 

Czy pan się oświadcza, doktorze Vaughan? 

- Tak, kochanie, właśnie tak! 

- Wobec tego przyjmuję oświadczyny. Z ogromną 

przyjemnością. 

- Chciałem to zrobić w tamten weekend - zaczął 

Penry po długiej, cudownej chwili milczenia. - Miałem 

już nawet butelkę szampana i zamierzałem zjeść 

z tobą romantyczną kolację... I, gdybym wprawił 

cię w odpowiedni nastrój, zamierzałem powiedzieć 

ci, że tym razem znalazłem kogoś, kogo szukałem 

przez całe życie. 

- A jeszcze godzinę temu - wyznała Leonora w za-

myśleniu -myślałam, że przestałeś się mną interesować. 

- Wobec tego muszę być świetnym aktorem! - Zaj-

rzał jej w oczy. - Słuchaj, a co się stanie z Elizą 

i sklepem po naszym ślubie? 

- Eliza już wszystko obmyśliła. Sue Parker, jej 

przyjaciółka, zgodziła się wejść z nią w spółkę, a poza 

tym ja po ślubie mogę robić to, co przed ślubem. 

Penry posłał jej uśmiech, który sprawił, że zarumie-

niła się po uszy. 

- Tak, z pewnością - powiedział, odgarniając jej 

włosy z czoła. 

- Miałam na myśli robienie na drutach! - zachicho-

tała Leonora. Spojrzała na niego z niepokojem. - Na 

pewno myślisz, że jestem bardzo pewna siebie, skoro już 

tak to wszystko obmyśliłam. Nie wiedziałam przecież, 

czy zechcesz mnie tu widzieć, a co dopiero być ze mną. 

- Wiedziałaś dobrze, że zechcę! 

background image

152 

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

- Nie, nie wiedziałam! To Eliza była tego pewna. 

Powiedziała, że jeśli przyjadę tu i przeproszę, powitasz 

mnie z otwartymi ramionami. - Rzuciła mu oskarżyciel-

skie spojrzenie. - Niezupełnie tak było... 

Penry otworzył szeroko ramiona i objął ją mocno. 

- Nie wierzyłem własnym oczom, Leonoro, kiedy 

zobaczyłem, że stoisz przy kominku. Leżałem w łóżku, 

myślałem o tobie i nagle poczułem, że nie zniosę tego 

ani chwili dłużej. Postanowiłem zejść i zadzwonić do 

ciebie... a tym tam byłaś, taka przemoknięta i zdener-

wowana... Bałem się, że wszystko zepsuję. 

- Trzeba mnie było pocałować, to wszystko! 

- Z jednodniowym zarostem i po dwóch szklankach 

whisky? Byłem na ciebie zły, że tak mnie zaskoczyłaś. 

Gdybyś tylko zadzwoniła od Bryna, mógłbym się cho-

ciaż doprowadzić do porządku, rusałko! 

- Dla mnie wyglądałeś wspaniale - powiedziała rze-

czowo i zaczęła się bronić, bo Penry omal jej nie zgniótł 

w uścisku. - A poza tym bałam się, że nie będziesz mnie 

chciał widzieć. 

- Żartujesz? Wskoczyłbym do ,,Angharad" w chwili, 

kiedy bym się dowiedział, że tam jesteś! 

- Naprawdę? - Z radością zobaczyła potwierdzenie 

w jego oczach. Odsunęła się. - Pójdę się chyba umyć. 

Muszę okropnie wyglądać. 

- Nie idź! - Przyciągnął ją wolno do siebie. - Dla 

mnie wyglądasz cudownie, tak że chętnie kochałbym się 

z tobą znowu. Mam błagać? 

Pokręciła przecząco głową. 

- Nie. Ani teraz, ani nigdy. Za bardzo cię kocham... 

- Nareszcie! 

- Co nareszcie? 

- Powiedziałaś mi, że mnie kochasz. 

Leonora skrzywiła się. 

- Oczywiście, że tak! Od razu cię pokochałam, nie 

wiedziałeś? 

Penry potrząsnął głową. Blask w jego oczach sprawił, 

że zapomniała o całym świecie. 

background image

DZIEWCZYNA ZNIKĄD 

153 

- No, i co dalej? - spytał po długiej przerwie, w czasie 

której przekonywał ją, że jej uczucia są w pełni od-

wzajemniane. 

-Nie rozumiem... 

- Powiedziałaś, że kochasz mnie za bardzo, a potem 

przerwałaś. 

Twarz Leonory rozchmurzyła się. 

- Och, chciałam tylko powiedzieć, że kocham cię za 

bardzo, żeby ci czegokolwiek odmawiać. I w dodatku 

jestem na tyle głupia, że ci to mówię! 

Dużo później, kiedy sztorm ucichł, leżeli czule objęci. 

- Penry? - zaczęła Leonora. 

- Uhm? 

- Nie obrazisz się, jeśli cię o coś spytam? 

- Nie wiem, dopóki tego nie zrobisz. A poza tym 

trudno mnie obrazić, kiedy mam taki nastrój jak teraz. 

- No, nie wiem... Czy spaliście tu kiedyś z Melanie? 

Penry zaśmiał się, tuląc ją do siebie. 

- Nie, nie spaliśmy. Prawdę mówiąc, Melanie nie 

była nigdy na Gullholm. Nie chciała się tu nawet zbliżyć. 

- Świetnie! - zawołała z satysfakcją. - Cieszę się. 

Mam wobec tego coś twojego, co należy tylko do mnie. 

Potrząsnął nią lekko. 

- Poprawka: wszystko, co mam i czym jestem, należy 

do ciebie,  L e o n o . Ja cały. Zadowolona? 

- Bardzo. - Przytuliła się do niego. - Żałujesz, że 

najechałam na twój zamek? 

- Nie widzisz, jak jestem zachwycony, że to zrobiłaś? 

Jeśli nie jesteś pewna, będę szczęśliwy, przekonując cię 

znowu... - szepnął, całując ją delikatnie. - To był mój 

szczęśliwy dzień, kochanie, kiedy sztorm zniósł cię na 

Gullholm. 

- Żadne z nas nie wiedziało, kim jestem! 

- Ja wiedziałem, rusałko! Byłem pewien od pierwszej 

chwili, że jesteś mi przeznaczona!