background image

CATHERINE GEORGE 

Nie masz wyboru, 

kochanie 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Pasażerowie samolotu do Pizy zaczęli szemrać, ponieważ 

ogłoszono, że odlecą z opóźnieniem. Uspokajając co bardziej 

nerwowych, stewardesy zapewniały, że nie stwierdzono defektu 

i nie stało się nic złego; po prostu muszą poczekać na ostatniego 

pasażera. 

Georgia Fleming przechyliła się i położyła rękę na kolanie 

siostry. Charlotte, która źle znosiła podróże i musiała brać środki 

uspokajające, niechętnie otworzyła oczy. 

Obie jednocześnie zobaczyły wysokiego, czarnowłosego 

mężczyznę, zmierzającego do wolnego fotela obok nich. Aż 
dwie stewardesy usłużnie pomogły mu ułożyć podręczny bagaż. 

Ich przesadna grzeczność rozbawiła Georgię; nie zdołała opa­
nować się i parsknęła zduszonym śmiechem. 

- Co one mówią? - półgłosem zapytał Tom Hannay. - Ro­

zumiesz? 

- Przepraszają go za to, że nie ma miejsca w pierwszej klasie 

i musi lecieć z nami - szepnęła mu na ucho. - Według nich to 
skandal. 

• Tom powtórzył to żonie, której jednak nic nie interesowało. 

Georgia wiedziała, że siostra marzy tylko o tym, by lot się 

skończył jak najprędzej. Rozległ się warkot silników, więc Tom 

wziął żonę za rękę, aby dodać jej otuchy. Samolot wreszcie 

wystartował. 

R  S

background image

Georgia usiadła wygodniej i uśmiechnęła się zadowolona, że 

Charlotte zasnęła. Kątem oka widziała, że spóźniony pasażer 
wstał, zdjął marynarkę i starannie ją złożył. 

W momencie gdy ją odkładał, Georgia poczuła, że coś spadło 

jej na kolana. Był to elegancki portfel ze skóry. Poczekała, aż 

mężczyzna usiądzie i podała mu zgubę. 

- Pański portfel. Proszę. 

Nieznajomy spojrzał na nią. błękitnymi oczami, w których 

mignął zachwyt. 

- Graziel - W jego głosie zabrzmiała nuta, jaką często sły­

szała u Włochów, rozmawiających z piękną kobietą. - Mam 

nadzieję, że uderzenie nie było mocne i nie bolało. 

- Ani trochę - odparła chłodno. 
- Przykro mi, że się spóźniłem. Czy zwłoka bardzo pokrzy­

żuje pani plany? 

-  N i e . 

Odpowiadała niechętnie, gdyż podobne rozmowy ją irytowa­

ły. Szczególnie w obecności szwagra, który potem z niej kpił. 

- Jedzie pani tylko do Pizy czy dalej do Florencji? 
- Do Florencji. 

Otworzyła książkę, aby dać do zrozumienia, że chce skoń­

czyć rozmowę. Przystojny Włoch usiadł wygodniej i nie ulegało 

wątpliwości, że ma zamiar z nią pogawędzić. 

Georgię denerwowała nie tylko sama rozmowa, ale i sposób 

bycia nieznajomego. Był bardzo pewny siebie, jakby uważał, że 

zawsze wszyscy są nim zachwyceni. 

- To będzie pani pierwszy kontakt z Italią? 
- Nie. 
Nieznajomy widocznie uważał, że zagadując ją, sprawia jej 

przyjemność. 

R  S

background image

- Będzie pani oczarowana. - Przechylił się ku niej, co ją 

jeszcze bardziej zirytowało. - Florencja nie jest zwykłym mia­

stem, więc czekają panią niezwykłe przeżycia. 

Na tym rozmowa się urwała, ponieważ nadchodziła stewar­

desa z wózkiem. Georgia nie była głodna, więc przez moment 

zastanawiała się, co wybrać. Gdy stewardesa poszła dalej, po­
smarowała bułkę masłem, obłożyła serem, zawinęła w serwetkę 

i odłożyła na bok. 

- To dla Charlotte - rzekła półgłosem. - Na ogół budzi się 

głodna. 

- Wiem o tym od dnia naszego ślubu. - Tom też przygoto­

wał dla żony kanapkę. - Gdy zajechaliśmy do Paryża, panna 

młoda zaczęła miesiąc miodowy od solidnej kolacji. 

Georgia Wybuchnęła perlistym śmiechem, ale spoważniała, 

gdy zobaczyła, że Włoch przygląda się jej bez żenady. Zarumie­

niła się i odwróciła głowę, lecz zdążyła zauważyć, że nie wziął 
nic do jedzenia. 

- Wpadłaś mu w oko - szepnął Tom, śmiejąc się pod nosem. 

- Z drugiej strony siedzą mężczyźni, więc jestem jedyną 

kobietą, do której mógł zagadać. - Prychnęła gniewnie. - Są­

dząc po tym, jak stewardesy mu nadskakują, jest ważną figurą. 

- Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz, ale nie mogę jej 

umiejscowić. Może to jakiś aktor? 

Ukradkiem zerknęła na sąsiada, lecz nikogo jej nie przypo­

minał. 

- Hm, profil ma odpowiedni - przyznała. - Klasyczny, 

rzymski nos. - Rzuciła okiem na duży, złoty zegarek oraz buty 
z najdroższej włoskiej firmy. - Wygląda na takiego, co lubi 

używać życia i jest przyzwyczajony, że wszyscy wokół niego 

skaczą. 

R  S

background image

- Przestań krytykować - ostrzegł szwagier - bo gotów cię 

usłyszeć. 

Speszyła się i zerknęła w bok; mężczyzna miał zamknięte 

oczy, jakby spał. 

Krótki lot do Pizy minął niepostrzeżenie. Charlotte zbudziła 

się tuż przed lądowaniem i z apetytem zjadła kanapki. 

Przystojny Włoch wstał, błysnął zębami w uwodzicielskim 

uśmiechu i lekko się skłonił. 

-Arrivederci!

 Życzę pani udanego pobytu. 

Przerzucił marynarkę przez ramię i wysiadł, wylewnie żeg­

nany przez stewardesy i pilota. 

- No, no - mruknęła Charlotte. - Georgio, kto to był? Jakaś 

szyszka? 

- Nie wiem, ale chyba jest przekonany o swojej ważności. 

Podczas jazdy pociągiem Charlotte była jakby inną osobą; 

wszystko ją interesowało i wprawiało w zachwyt. 

- Jakie cudowne słońce! Tom, przed nami całe dwa tygodnie 

murowanej pogody. - Spojrzała na siostrę i westchnęła: - Szko­

da, że nie jedziesz z nami. 

- Ja też żałuję, ale twój mąż chyba się cieszy, bo na pewno 

chce być tylko z tobą. 

- Oczywiście. - Tom uśmiechnął się filuternie. - Urocza 

szwagierko, kocham cię do szaleństwa, ale wolę być z twoją 

siostrą sam na sam. - Tom, wstydź się! Jak możesz tak mówić! 

- Przecież to prawda - powiedział nie speszony, patrząc na 

żonę rozkochanym wzrokiem. - Jesteś moja czy nie? 

-Jestem, najdroższy. 

Uśmiechnęli się do siebie z czułością. 
- Tylko bez publicznych umizgów - surowo upomniała ich 

Georgia. - Pamiętajcie, że jestem młoda i niedoświadczona. 

R  S

background image

- Nie żartuj. Jesteś młodsza ode mnie o niecały rok. Mama 

opowiadała okropne historie o tym, jak musiała borykać się 

z dwójką pędraków w pieluszkach. Pamiętasz? 

- Oczywiście. - Georgia zrobiła przesadnie poważną minę. 
- To główny powód, dla którego zwlekam z małżeństwem. 
- Nie lubisz dzieci? - spytał zaskoczony Tom. - W takim 

razie żal mi nieszczęśników, których uczysz. 

- Uczniowie to co innego, bo po lekcjach odsyłam ich do 

domu. - Roześmiała się wesoło. - Bardzo lubię dzieci, nawet 
niemowlęta, ale nie pociąga mnie ciąża. Dlaczego nie urodziłam 

się mężczyzną? 

Tom obrzucił obie siostry uważnym spojrzeniem, objął żonę 

i po krótkim namyśle rzekł: 

- Moim skromnym zdaniem kobiety w waszej rodzinie mu­

szą być tym, czym są... czyli ozdobą rodzaju ludzkiego. 

Przesadny komplement rozbawił siostry. 

Po rozlokowaniu się w pokoju Georgia wyszła na balkon. 

Urzeczona widokiem przesunęła doniczki z kwiatami i wychy­

liła się, aby lepiej widzieć Ponte Vecchio i napawać oczy pięk­
nem miasta. W oślepiającym blasku słońca woda w Arno wy­
glądała jak połyskliwa złota wstążka. 

Przed ukończeniem anglistyki Georgia spędziła jedne waka­

cje na obozie w Wenecji, co pośrednio wpłynęło na decyzję 

podjęcia pracy we Włoszech. Od roku uczyła języka angielskie­
go w szkole, niedaleko Wenecji, i z każdym dniem wzrastała jej 

miłość do Włoch. Nawet żmudny trud wbijania angielskiej 

gramatyki w niezbyt chętne głowy nie zdołał przygasić jej za­

chwytu. 

Jeden z młodszych uczniów tak ją wychwalał, że znajomy 

R  S

background image

10 

jego rodziców przyjechał do szkoły i uprosił Georgię, by pod­

czas wakacji zechciała uczyć jego córkę. Początkowo nie uśmie­

chała się jej taka perspektywa, jednak pobyt w Toskanii okazał 

się bardzo kuszący. Zgodziła się pod warunkiem, że najpierw 

pojedzie do swoich rodziców, od których właśnie teraz wracała. 

Zamyślona oparła podbródek na złożonych dłoniach. Długo 

była przekonana, że urzeczywistnieniem wszystkich marzeń 

o Italii będzie Wenecja, a tymczasem Florencja od razu urzekła 

ją bogactwem sztuki renesansowej. 

Charlotte i Tom zatrzymali się w hotelu tylko na jedną noc, 

a potem jechali w głąb Toskanii, aby spędzić wakacje na łonie 

natury. Pragnęli nabrać sił przed powrotem do Londynu i obo­

wiązków. Charlotte pracowała jako sekretarka adwokata, który 

niedawno został jej mężem. 

Dla Georgii punktem docelowym była Villa Toscana, dom 

pana Marco Sardiego. Zobowiązała się codziennie uczyć angiel­

skiego jego córkę, Alessandrę. 

Ustawiła doniczki na miejscu i chciała wrócić do pokoju, gdy 

na sąsiednim balkonie zobaczyła szwagra. Miał bardzo zanie­

pokojoną minę. 

- Chodź do nas! Szybko! 
- O co chodzi? 

- Charlotte źle się czuje. 

Pobiegła do nich i od progu zawołała; 

- Co się stało? 

Tom ze zdenerwowania był blady jak płótno. 

- Charlotte męczą straszne torsje, więc trzeba wezwać leka­

rza, a tylko ty znasz język. 

W łazience Charlotte stała pochylona nad umywalką i pole­

wała twarz zimną wodą. 

R  S

background image

11 

- To te kanapki z samolotu - mruknęła niewyraźnie, po 

omacku szukając ręcznika. - Nie słuchaj Toma i nie wzywaj 

lekarza. Wiesz, że źle znoszę podróże samolotem, a w dodatku 

taksówkarz jechał jak szalony. Wszystko się nałożyło. 

Georgia objęła ją i mocno przytuliła. 

- Cała drżysz jak liść osiki. 

- Ty też byś dygotała, gdyby wysiadł ci żołądek. 

Po powrocie do sypialni Charlotte uspokoiła męża słowami: 
- Nie przejmuj się, kochanie, nic mi nie jest. Dobrze mi 

zrobi gorąca herbata i sucharek. Może zdobędę się na odwagę 
i łyknę trochę tej mikstury żołądkowej, którą mama mi dała. 

- Jak dobrze, że ją wzięłaś. 

Georgia zamówiła herbatę i sucharki, a ponieważ na razie nic 

więcej nie mogła zrobić, poszła do swego pokoju. 

Przebrała się w powiewną różową suknię i wróciła do siostry 

i szwagra. Charlotte leżała w łóżku, ale wyglądała już trochę 
lepiej; była zadowolona, że nie zwróciła herbaty i sucharków. 

Popatrzyła na siostrę z zazdrością. 

- Wyglądasz jak okaz zdrowia. 
- Raczej jak uwodzicielką - sprostował Tom. - Skoro jest 

opiekunka, pójdę się umyć. 

Charlotte spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. 

- Na wszelki wypadek chciałabym mieć wolną łazien­

kę, więc bądź tak dobry i idź do Georgii. - Po jego wyjściu 
ciągnęła: - Przepraszam cię, siostrzyczko. Wstyd mi, że zepsu­

łam wam wieczór, ale na samą myśl o kolacji robi mi się nie­

dobrze. 

- Nic dziwnego. - Georgia przysiadła na brzegu łóżka. -

Zamówię jedzenie przez telefon i przyniosą nam tutaj. 

- Na nic nie mogę patrzeć. - Charlotte zrobiła żałosną minę. 

R  S

background image

12 

- Wolałabym, żebyście poszli do restauracji i tam zjedli coś 

solidnego, a ja w tym czasie się zdrzemnę. 

- Nie możemy cię zostawić! 
- Możecie, możecie. - Charlotte ziewnęła i ułożyła się wy­

godniej. - Jak mam być szczera, chętnie się prześpię. Chcę być 

wypoczęta, żeby móc podziwiać te osławione toskańskie krajo­

brazy. - Rozpromieniła się na widok męża. - Przekonałam 

Georgię, że musicie zejść na kolację, a ranie zostawić w spoko­

ju. Gdy wrócicie, zamówisz coś dla mnie. 

Tom chciał protestować, lecz ustąpił wobec uśmiechu, któ­

remu nigdy nie umiał się oprzeć. 

- Tak niechętnie się z tobą rozstaję... 

- To wyjątkowa sytuacja. Więcej razy nie pozwolę ci wy­

stąpić w towarzystwie szałowej blondynki. 

- Nie mam nie przeciwko „szałowej", ale nie podoba mi się 

„blondynka". - Georgia zaperzyła się. — Wolę określenie „ja­
snowłosa". 

- Bo taka była Helena Trojańska? Pamiętasz, ile przez nią 

było kłopotu? - zażartował Tom. - A więc, jasnowłosa panno, 

zaraz będę gotów towarzyszyć pani. Jestem strasznie głodny. 

Restauracja była pełna, ale kierownik sali zaprowadził ich 

do stolika ukrytego za filarem. Podał im karty i przywołał kel­
nera. 

- Jak to dobrze, Tom, że wcześniej zamówiłeś stolik - ucie­

szyła się Georgia. - Okropnie mi burczy w brzuchu, więc nie 

chciałabym długo czekać. 

Delektowała się doskonale przyrządzonym, smażonym łoso­

siem, gdy nagle Tom zaśmiał się z cicha. 

- Z czego się cieszysz? 

R  S

background image

13 

- Nie oglądaj się, ale zgadnij, kto siedzi na poczesnym 

miejscu. 

- Ktoś znany? 

Zapytała bez zainteresowania, ponieważ całą uwagę skupiła 

na rybie. Apetyt zawsze jej dopisywał i jedzenie było najważ­
niejsze. 

- Facet, na którego musieliśmy czekać w samolocie. 

Machinalnie odwróciła głowę i napotkała błękitne oczy, 

w których malowała się niechęć. Tak duża, że wyczuła ją na 

odległość. 

- W samolocie wyglądało, że go interesujesz - ciągnął Tom 

- a teraz patrzy jakoś wilkiem. Dziwne. Mam iść zapytać, dla­
czego? 

- Też pomysł! - syknęła, po czym uśmiechnęła się przepra­

szająco. - Wybacz. Może myśli, że mnie skądś zna? A ja głowę 

dam, że nigdy się nie spotkaliśmy. 

Spokojnie powróciła do jedzenia. Żaden człowiek, nawet 

najbardziej wrogo usposobiony, nie mógł zepsuć jej apetytu. 

- Kelnerzy skaczą koło niego zupełnie tak samo, jak stew­

ardesy w samolocie - dorzucił Tom. 

- Ciekawe, kto zacz. - Odłożyła widelec i westchnęła roz­

anielona. - Ale tu umieją gotować! 

- Reflektujesz na deser? 
- Chętnie bym zjadła, ale już nie wypada. Wracajmy do 

Charlotte. 

- Dobrze. Zamówisz kolację dla niej i kawę dla nas? 
- Ma się rozumieć. 
Wychodząc, musieli przejść koło stolika dziwnego Włocha. 

Georgia chciała udawać, że go nie zauważyła, lecz coś ją ciąg­
nęło jak magnes i musiała na niego spojrzeć. Antypatia malująca 

R  S

background image

14 

się w zimnych, niebieskich oczach zmroziła ją, więc schwyciła 

Toma za rękę i prawie wybiegła z sali. 

- Czemu mnie ciągniesz? Przecież nie zrobię awantury! 

- Wolę nie ryzykować. Nie zapominaj, że mój pracodawca 

płaci za hotel, więc nie chcę, żeby dopisano coś za szkody. 

- Nie szukam zwady z dużo wyższymi ode mnie, na to jestem 

za mądry. Ale rzuciłem mu srogie spojrzenie, które działa na każdego. 

- Och, to typ niewart twojego spojrzenia. - Incydent bardzo 

ją wzburzył, więc gdy weszli do pokoju, powiedziała: - Wyba­

czcie, ale nie będę już piła kawy. Zamówię coś dla ciebie, Char­

lotte, i się położę, bo jestem zmęczona. 

- Szkoda, że nie możesz sobie pozwolić na zwiedzenie tego 

pięknego miasta. 

- Mnie też żal, bo od lat marzyłam o tym, żeby zobaczyć 

„Dawida" Michała Anioła, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjadę 

i go obejrzę, 

Charlotte czuła się znacznie lepiej i miała apetyt na bulion 

i grzankę. 

- Wyobraź sobie - rzekł Tom - że ten przystojny Włoch 

z samolotu też był w restauracji, ale patrzył na twoją siostrę 

wściekłym wzrokiem. Wyciągnęła mnie przemocą z sali, bo się 

bała, że będzie awantura. 

- Słusznie postąpiła. 
- No, moi drodzy - rzekła Georgia, ziewając -jeśli nic ode 

mnie nie chcecie, idę spać. 

- Przyjdź do nas na śniadanie. — Charlotte pocałowała ją. 

-Dobranoc. 

Na podłodze koło drzwi swego pokoju Georgia znalazła 

kopertę, w której była kartka napisana po włosku, aby o jede­

nastej stawiła się koło recepcji, gotowa do drogi. 

R  S

background image

15 

Zmarszczyła brwi niezadowolona. Nie poznała ani pisma, ani 

stylu pana Sardiego. Jej pracodawca był wyjątkowo uprzejmy, 
a notatka brzmiała jak oschłe polecenie, była prawie niegrzecz­

na. Wzruszyła ramionami i wrzuciła ją do kosza przekonana, że 

ominięto coś przy przepisywaniu. 

Wyszła na balkon, aby nacieszyć się pięknem letniej nocy. 

Skłamała, mówiąc, że jest zmęczona; po prostu chciała być 
sama. Wpatrzona w niewiarygodnie złoty księżyc zastanawiała 

się, dlaczego ów Włoch spoglądał na nią tak wrogo. Może nie 

lubił ciemnookich blondynek? Miała czarne oczy, a kontrast 

z jasnymi włosami zazwyczaj bardzo pociągał mężczyzn. 

Sądziła, że nigdy więcej nie spotka dziwnego Włocha, lecz 

w nocy śnili się jej podobni do niego mężczyźni, którzy chodzili 

za nią krok w krok. Był to dość upiorny sen. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI . 

Nazajutrz słońce zbudziło Georgię bardzo wcześnie, więc 

zdążyła się umyć, ubrać i zapakować, nim Tom przyszedł za­

prosić ją na śniadanie. 

Po dobrze przespanej nocy Charlotte czuła się wyśmienicie. 

Wszyscy byli głodni, więc z apetytem zjedli świeże bułki z dże­

mem i wypili dwa dzbanki kawy. Zaraz po śniadaniu Georgia 

zaczęła się żegnać. 

- Dałam wam telefon, więc odezwijcie się przed wyjazdem 

do domu.- poprosiła. 

- Zadzwonimy jutro - obiecała Charlotte - bo musimy do­

wiedzieć się, czy nikt nie robi ci krzywdy. 

Georgia roześmiała się, pocałowała siostrę i uścisnęła dłoń 

szwagra. Zabrała bagaż i zeszła do recepcji, gdzie powiedziano 

jej, że jeszcze nikt o nią nie pytał. Wobec tego wyszła na patio, 

usiadła w różowym fotelu pod zieloną palmą, założyła ciemne 

okulary i zaczęła przeglądać czasopisma, leżące na stoliku. Od 
czasu do czasu przerywała czytanie, aby sprawdzić, czy ktoś na 

nią czeka. 

Pokręciła głową na widok zdjęć z pokazu ekstrawaganckiej 

mody; miała nadzieję, że pan Sardi doceni jej umiarkowanie 

w stroju. Po długim namyśle wybrała na pierwszy dzień białą 

koszulową bluzkę, beżowe spodnie i sandały z jasnej skóry. 

R  S

background image

17 

Włosy związała na karku jedwabnym szalikiem w brązowe 

i złote paski. 

Znowu spojrzała w stronę recepcji i tym razem skrzywiła się 

z niesmakiem, ponieważ recepcjonistka rozmawiała z przystojnym 

nieznajomym z samolotu. Rozgniewało ją, że znowu go widzi 

i czym prędzej powróciła do czytania. Liczyła na to, że niemiły 

Włoch zdąży wyjść, zanim przyjedzie kierowca pana Sardiego. 

Drgnęła nerwowo, gdy tuż obok rozległ się znajomy głos: 

- Signorina Fleming? 

Niechętnym wzrokiem spojrzała na eleganckiego mężczyznę 

w nieskazitelnie zaprasowanych, białych spodniach i niebie­

skiej koszuli. Z wdziękiem skłoniła głowę. 

- Tak. 

- Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Gianluka 

Valori. 

Powiedział to takim tonem, jakby uważał, że jest sławny 

i znany. Georgia bez słowa patrzyła na niego zza okularów. 

- Mam zawieźć panią do Villa Toscana - ciągnął, zirytowa­

ny jej milczeniem. - Pan Marco Sardi jest moim szwagrem. Jeśli 
pani mi nie wierzy, proszę zapytać dyrektora hotelu. 

- To zbyteczne, signor Valori. 

Mówiła płynnie, z lekkim akcentem, który na ogół podobał 

się Włochom. Wzięła torebkę i wstała. 

- Moje walizki są tam. 

Gianluka Valori wrócił do recepcji; błyskawicznie zjawiło 

się kilka osób do pomocy. Zniesiono skromny bagaż po scho­

dach wyłożonych czerwonym dywanem i białym chodnikiem. 
Georgia cierpliwie czekała, aż Valori ureguluje rachunek i wszy­

stkich pożegna. Gdy wyszli na ulicę, ogarnęło ją przerażenie na 

widok dużego, sportowego samochodu. 

R  S

background image

18 

Valori z bezosobową grzecznością pomógł jej wsiąść, usiadł 

za kierownicą i ruszył z przeraźliwym piskiem opon, więc 
w mgnieniu oka zostawili za sobą całe miasto. Po pewnym 
czasie spojrzał na pobladłą twarz pasażerki. 

- Boi się pani? 

- Tak - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Mógłby pan 

zwolnić? Robi mi się niedobrze. 

Wzruszył ramionami i tylko nieznacznie zwolnił. 

- Proszę się uspokoić, nic pani nie grozi. - Uśmiechnął się 

krzywo. - Jestem doświadczonym kierowcą. 

- Ja też - odparła trochę swobodniejszym tonem. - Ale nie 

przy takiej szybkości i nie w takim samochodzie. 

- Podoba się pani supremo? Moim zdaniem to nasze najwię­

ksze osiągnięcie. 

Zerknęła na niego ukradkiem. Supremo? Valori? No tak! 

Dopiero teraz sobie przypomniała. Firma Vałorino nie była po­

tentatem na rynku samochodowym, ale produkowała najbardziej 
luksusowe i najszybsze wozy na świecie, a supremo było mo­
delem, o którym marzył każdy kierowca. Niektóre samochody 
tej firmy przeszły do legendy. Przygryzła wargę niezadowolona. 
Nic dziwnego, że nazwisko wydawało się znane. Gianluka 
Valori nie tak dawno uchodził za najlepszego włoskiego kierow­

cę rajdowego. Widywała go w telewizji, na podium dla zwy­

cięzców. 

- Nadał źle się pani czuje? 
- Już trochę lepiej. 
- Zaraz będziemy na miejscu, bo to zaledwie pół godziny 

jazdy. 

Była pewna, że zwykli kierowcy pokonują tę trasę w dwa 

razy dłuższym czasie. Odetchnęła, gdy zjechali z autostrady na 

R  S

background image

19 

gorszą drogę wijącą się pośród wzgórz. Widoczne na horyzoncie 

smukłe cyprysy wyglądały jak palce, które ją przed czymś 

ostrzegają. Prędkość nadal była tak duża, że uniemożliwiała 

podziwianie pięknych domów na zboczach. 

Wjechali na drogę gruntową, prowadzącą do wąskiej bramy, 

za którą znajdował się rozległy ogród pełen kolorowych kwia­

tów i białych posągów. Stanęli przed domem, w niczym nie 
przypominającym pałacyku, jakiego można byłoby się tu spo­
dziewać. Stosunkowo nieduża, biało-niebieska willa stanowiła 
wspaniały przykład osiemnastowiecznej architektury. 

- Jesteśmy na miejscu - powiedział Valori. 

Georgia zdjęła okulary, uśmiechnęła się odprężona i zawo­

łała: 

- Prześliczny dom! 

Valori nieznacznie wzruszył ramionami. 

- Moja siostra miała wyrafinowany gust i nieskazitelny 

smak. Podczas remontu pilnowała najdrobniejszych szcze­

gółów. 

Wiadomość, że zmarła żona pana Sardiego była siostrą Gian-

luki Valoriego zaskoczyła Georgię. W jej oczach pojawiło się 
współczucie, ale nic nie powiedziała. 

Z domu wybiegła dziewczynka w szortach i różowej bluzce. 

Miała błękitne oczy i czarne włosy, zaplecione w gruby war­

kocz. Vałori wyskoczył z samochodu, objął małą i pocałował 
rumiane policzki, podrzucił ją wysoko w górę, złapał i postawił 
na ziemi. 

- Chodź. - Podeszli do wysiadającej Georgii. - Powitaj 

pannę Fleming w waszym domu. 

- Ale jak? - szepnęło dziecko, podejrzliwie patrząc na go­

ścia. - Nie umiem po angielsku. 

R  S

background image

20 

- Panna Fleming zna nasz język. - Valori przytulił siostrze­

nicę. - Do rozpoczęcia lekcji możesz mówić po włosku. 

Georgia wyciągnęła rękę. 

- Dzień dobry, Alessandro. Miło mi cię poznać. 

Dziewczynka nieśmiało ujęła jej dłoń i grzecznie powie­

działa; 

- Witam panią serdecznie. 

- Teraz możemy iść do domu - orzekł Valori. 
W obszernym przedpokoju podłoga była z lśniącej mozaiki, 

a ściany pokryte zielonym jedwabiem i jasną boazerią. Olbrzy­
mie lustro w złoconej ramie odbijało bukiety kwiatów ustawio­
ne na marmurowych stolikach. 

Z bocznych drzwi wyszła skromnie ubrana kobieta, która 

powitała ich takim potokiem słów, że Georgia z trudem wyło­

wiła kilka wyrazów. 

- Elso, nie tak prędko. Panna Fleming wprawdzie zna nasz 

język, ale nie na tyle, żeby zrozumieć włoską lawinę słów. 

Kobieta roześmiała się i wolniej zapytała gościa, czy chce 

od razu pójść do swego pokoju. 

- Tak. Bardzo chętnie się odświeżę. - Georgia spojrzała na 

Valoriego. - Dziękuję, że mnie pan przywiózł. 

. Vałori złożył wytworny ukłon. 

- Przepraszam, że na początku panią wystraszyłem. 
- Wujku, jechałeś jak błyskawica? 
- Chciałem, ale panna Fleming bała się, więc musiałem 

zwolnić i dlatego nie przyjechaliśmy szybciej. 

- Przykro mi, że przeze mnie stracił pan tyle cennego czasu 

- rzekła Georgia chłodno i podała mu rękę. - Do widzenia. 

- Wujek teraz mieszka z nami. 

Georgia nie zdołała ukryć przykrego zaskoczenia. 

R  S

background image

21 

- Nocowałem we Florencji, bo rano miałem tam ważną spra­

wę do załatwienia i zaszczyt przywiezienia pani tutaj. - Ciszej 
dodał: - Wczorajszy wieczór dał mi wiele do myślenia. 

- Panno Fleming - odezwała się Elsa - Franco już zaniósł 

walizki na górę. Proszę za mną. 

Weszły na drugie piętro. Georgii wyrwał się okrzyk zachwy­

tu, gdy zobaczyła dwupoziomowy pokój - przytulną bawialnię 
oraz sypialnię, do której wchodziło się po czterech stopniach. 

Na tapetach i dywanie był ten sam kwiatowy wzór. Przy biurku 

stały dwa fotele obite różowym aksamitem, a w sypialni łóżko 

przykryte białą, koronkową narzutą. Z okien rozciągał się widok 
niemal zapierający dech w piersi. 

Elsa przekręciła jedną miedzianą gałkę na ścianie i otworzyła 

szafę. Przekręciła drugą, informując: 

- Tu jest łazienka. Gdy pani będzie gotowa, proszę zejść, 

zaprowadzę panią do oranżerii. 

- Dziękuję. Ślicznie tutaj. Gdzie śpi Alessandra? 
- W pokoju obok, a Pina, jej niania, w następnym. 
Łazienka była wyłożona kremowym marmurem. Patrząc w lustro, 

Georgia zastanawiała sie, czy ma w twarzy coś, co może wywoływać 

niechęć obcego człowieka, ale niczego takiego nie znalazła. 

Elsa, która czekała na parterze, zaprowadziła ją do przestron­

nej oranżerii pełnej olbrzymich donic z egzotycznymi roślina­
mi. Na wiklinowych stołach leżały kolorowe czasopisma, a na 

fotelach barwne poduszki. Rolety były ściągnięte do połowy 

okien, więc panował tu półmrok, ale drzwi zostawiono otwarte 
i przez nie widać było zalany słońcem ogród. 

Valori wstał. Elsa zapytała, czy może podać herbatę, ale 

Georgia poprosiła o mocną kawę. Po wyjściu gospodyni zapad­

ło kłopotliwe milczenie. 

R  S

background image

22 

- Proszę, niech pani siądzie - wreszcie odezwał się Valori. 

- Podoba się pani pokój? 

- Bardzo. 
Zaczęła chwalić meble i tapety, lecz przypomniała sobie, że 

o wszystkim decydowała zmarła pani domu, więc speszona 
spojrzała na klomb przed drzwiami. 

- Ogród jest wyjątkowo piękny. Czy mnie słuch nie myli 

i słyszę wodę? 

- Niedaleko płynie strumień, w którym są pstrągi. - Usta 

wykrzywił mu ironiczny uśmiech. - Bardzo pani spostrze­

gawcza. 

- Gdzie jest Alessa? - zapytała, aby zmienić temat. 
- Z Piną, która niańczy ją od kołyski. Obawiam się, że 

będzie pani potrzebna święta cierpliwość. Muszę uprzedzić, że 

moja siostrzenica ani nie chce uczyć się angielskiego, ani jechać 
z ojcem do Anglii. 

- Wiem, że signor Sardi chce, żeby nauczyła się języka 

przed wyjazdem do Londynu, ale czy naprawdę musi tam je­

chać? Nie mogłaby zostać tu z krewnymi? 

Przez twarz Va!oriego przemknął cień. 
- Siostra szwagra chętnie by ją wzięła, ale on nie chce na 

tyle miesięcy rozstawać się z córką. Dlatego mała musi jechać 
i tam chodzić do szkoły... - Zawahał się. - Marco uważa, że to 

jej dobrze zrobi, a i ja tak sądzę. 

- Rozumiem. - Pomyślała, że nie zanosi się na to, aby miała 

łatwe zadanie. Pan Sardi dał do zrozumienia, że ciepło i współ­
czucie okazywane dziecku są daleko ważniejsze niż nauka an­
gielskiego, a tymczasem okazało się, że dziewczynka musi opa­

nować język na tyle, aby radzić sobie w szkole. 

- Lubi pani dzieci? 

R  S

background image

25 

- Tak. I zawsze chciałam być nauczycielką. - Uśmiechnęła 

się do gospodyni, która przyniosła pełną tacę. - Bardzo dzię­

kuję. 

Nalała kawy do dwóch filiżanek z cienkiej porcelany 

w kwiaty. Jedną podała Vałoriemu, do drugiej nasypała cukru 

i dolała śmietanki. Piła w milczeniu, nie starając się podtrzymać 

rozmowy. 

- Czy ukochanemu było bardzo przykro, że musi się z panią 

rozstać? 

Pytanie tak ją zaskoczyło, że zatrzęsła się jej ręka i niewiele 

brakowało, a rozlałaby kawę. Ostrożnie odstawiła filiżankę na 

stolik. 

- Wybaczy pan, ale chyba się przesłyszałam. 

- Chyba nie. Pytałem, czy ukochany miał coś przeciwko 

temu, że musi panią oddać pod moją opiekę? Niech pani nie 

udaje, że mnie nie rozumie. Proszę pamiętać, że widziałem 

państwa w samolocie i na kolacji. Zdziwiłem się, gdy mi po­

wiedziano, kim pani jest. Szwagier mówił, że nauczycielka, 

którą zaangażował, będzie wolna przez całe lato, bo jej narze­
czony jest w wojsku na Cyprze. Czy niespodziewanie dostał 

urlop? 

Georgia czuła, że ogarnia ją wściekłość. 

- Nie - odparła lodowatym tonem. - Mężczyzna, który to­

warzyszył mi w samolocie i na kolacji, jest moim szwagrem. 

Valori popatrzył na nią z niedowierzaniem. 
- Czy to aby prawda? 

- Oczywiście! 
- Wobec tego współczuję pani siostrze... z powodu niewier­

nego męża i nieszczerej siostry. 

Zerwał się i niemal wybiegł do ogrodu. Georgia długo pa-

R  S

background image

24 

trzyła w ślad za nim, trzęsąc się ze złości. Opanowała się, gdy 

weszła nieśmiała, ciemnowłosa dziewczyna z Alessa, która 
podeszła do niej z poważną miną. 

- Proszę pani, wujek przeprasza, ale ma... 
- Pilną sprawę do załatwienia - podpowiedziała niania. 
Georgia odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się tak serdecznie, 

że młoda dziewczyna poczuła się mniej skrępowana. 

- Jesteś Pina, prawda? 

- Tak. Przepraszam panią, ale muszę iść do kuchni. 

Alessa patrzyła na gościa zbuntowanym wzrokiem. 

- Chciałam, żeby wujek został z nami... Już dzisiaj zacznie 

pani mnie uczyć? 

- Ależ nie. Myślałam, że najpierw oprowadzisz mnie po 

ogrodzie albo pokażesz swój pokój i zabawki. - Uśmiechnęła 

się łagodnie, - Na imię mi Georgia i wolałabym, żebyś nie zwra­

cała się do mnie per pani. 

- Georgia - powtórzyła dziewczynka. - Czy to angielskie 

imię? 

-. Chyba tak. Moja siostra ma na imię Charlotte, zamiast 

Charles... to Carlo po włosku... a ja jestem Georgia, zamiast 
George... po waszemu Giorgio... Mój ojciec chciał mieć 

synów... 

Urwała przerażona, ponieważ Alessa rzewnie się rozpłakała. 

Objęła ją i szeptem uspokajała, aż szloch ustał. 

.- Kochanie, czemu płakałaś?— spytała zmartwiona. - Mo­

żesz mi powiedzieć? 

- Mamusia miała... synka... ale oni... razem... poszli do 

nieba. - Załkała i chciała się odsunąć, ale po chwili znowu się 

przytuliła, na piersi nauczycielki szukając ukojenia. 

Georgia też była bliska łez. 

R  S

background image

- Wypłacz się, biedactwo. 

W głębi duszy była przerażona, gdyż nikt jej nie powiedział. 

że Maddalena Sardi zmarła przy porodzie i że tragedia miała 

miejsce niedawno. Długo trwało, zanim Alessa się uspokoiła. 

- Obie mamy przemoczone bluzki, więc musimy się prze­

brać - zadecydowała Georgia. - Poszukamy Piny, czy zaprowa­

dzisz mnie do swojego pokoju i pokażesz, gdzie są twoje rze­

czy? 

Po namyśle dziewczynka postanowiła, że pójdą bez Piny. Jej 

pokój był pomalowany na biało i różowo. W biblioteczce stały 
bajki i encyklopedie, a na półkach pod oknami leżały różne 

zabawki, łącznie z całą kolekcją lalek. 

- Ubrania są w tej szafie. 

Georgia pomogła jej zdjąć mokrą bluzkę i włożyć suchą. 

Potem zaprosiła do siebie. 

- Ciekawe, czy znajdzie się jakaś niespodzianka dla ciebie. 
- Niespodzianka? Dla mnie? 
- Może. - Wyjęła z torby prezent opakowany w kolorowy 

papier. - Proszę. To przyjechało prosto z Anglii dla Alessandry 

Sardi. 

Dziewczynka niecierpliwym gestem rozerwała papier i wy­

ciągnęła duże tekturowe pudło. Otworzyła je i klasnęła w ręce 
z radości. W pudle znajdowała się złotowłosa lalka w niebie­

skiej sukience, białych skarpetkach i bucikach. Obok niej leżała 

miniaturowa walizka. 

- W walizeczce są rzeczy na zmianę. Możesz lalkę przebrać 

w dwa inne stroje. Podoba ci się? 

Alessa kiwnęła głową i znowu klasnęła. 

- Jest śliczna, pani... Georgio. Przywiozła pani... przywio­

złaś ją z Anglii specjalnie dla mnie? 

R  S

background image

26 

- Oczywiście. 

Patrzyła na dziecko zażenowana. Miała wyrzuty sumienia, 

że je przekupuje drogim prezentem, ale uznała, że to jednak był 
dobry pomysł. Lalka skutecznie osuszyła łzy, więc choćby dla­

tego warto było ją dać. Gdy zeszły do oranżerii, Alessa z dumą 
pokazała lalkę Pinie. 

- Będzie miała na imię Luisa i posadzę ją na miejscu wujka. 

- Zwróciła się do Elsy, wnoszącej pierwsze danie: - Wujek nie 
mógł zostać. 

Georgia uważała, że raczej nie chciał zostać, ale nic nie 

powiedziała. 

Ledwo zaczęły jeść porcini w cieście, usłyszały warkot sa­

mochodu. Wrócił Valori, który powiedział uradowanej siostrze­
nicy, że zmienił zdanie. 

- Doszedłem do wniosku, że jesteś ważniejsza od interesów. 

- Spojrzał na Georgię zimnym wzrokiem. - Chwilowo pomyli­
łem to, co ważne, z tym,, co nieistotne. 

Wyborny lunch bardzo im smakował. Z rozmową nie było 

kłopotu, ponieważ Alessa przez cały czas opowiadała o nowej 
lalce. W pewnym momencie Valori jej przerwał. 

- To wyjątkowo piękny prezent. Za dobrze ci się wiedzie, 

moja mała. - W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. -Dla­
czego mnie nie zapytałaś, co ci przywiozłem? 

- Tatuś mówi, że nie wolno - odparła dziewczynka poważ­

nie, lecz nie wytrzymała i ciszej zapytała: - Go mi wujek przy­
wiózł? Też lalkę? 

- Nie. I skoro dostałaś taki wspaniały podarunek od panny 

Fleming... 

- Panna Fleming ma na imię Georgia. Czy wujek też może 

mówić ci po imieniu? - zadała niewinne pytanie. 

R  S

background image

27 

- Tak. - Georgia przesadnie słodko uśmiechnęła się do Va-

loriego. - Oczywiście, jeśli panu to odpowiada. 

- To dla mnie wielki zaszczyt - odparł uprzejmie. - Alesso, 

co robisz po południu? 

- Nic. Pobawimy się w basenie? 

- Niestety, nie mogę, bo czekam na ważny telefon. - Pogła­

skał ją po policzku. - Może później, dziecino. 

- Jeśli chcesz, ja z tobą pójdę - zaproponowała Georgia. 
Dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem; jej wzrok 

mówił, że nie nadaje się na zastępcę wspaniałego wujka. 

- Umie pani... umiesz pływać? - spytała z ociąganiem. 
- Tak. A ty? 
- Nie. 
- Więc mogę cię nauczyć. Od razu dzisiaj, jeśli chcesz. 

Alessa zeskoczyła z krzesła. 

- Chcę... proszę. - Wzięła lalkę. - Chodź, Luisa, poszuka­

my Piny i się przebierzemy. 

Georgia wstała, z przymusem uśmiechając się do Valoriego. 
- Przepraszam. Na pewno niedługo się zobaczymy. 

Wolałaby uniknąć wszelkich kontaktów z nim, lecz skoro 

mieszkał w Villa Toscana, było oczywiste, że będą się spotykali. 

Westchnęła ze smutkiem. Żałowała, że najatrakcyjniejszy męż­

czyzna, jakiego w życiu spotkała, miał o niej złe mniemanie, bo 

posądził ją o to, że romansuje ze szwagrem. Postanowiła, że 

przy najbliższej okazji wyjaśni sprawę i to nie tylko ze względu 

na swą reputację. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że 
wzbudziła w kimś wrogie uczucia. Nie była do tego przyzwy­
czajona. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Wspólna kąpiel także przyczyniła się do zdobycia serca Ales-

sy. Basen z jednej strony był bardzo głęboki i dlatego zabronio­

no dziecku wchodzić, gdy w pobliżu nie ma nikogo z dorosłych. 

- Wolno mi wchodzić tylko z tatą albo wujkiem. 
Dziewczynka z przyjemnością zanurzyła się w wodzie. Pisz­

czała z radości, gdy Georgia ciągnęła ją za ręce, więc mogła 

unosić się na powierzchni. Po pewnym czasie Georgia powie­
działa: 

- Teraz przytrzymaj się poręczy i machaj nogami, o tak. 

Zaraz ci pokażę, jak ruszać rękami i nogami jednocześnie. -

Przepłynęła kawałek stylem klasycznym, którego nauczono ją 
w szkole podstawowej. - Jesteś gotowa? Będę cię mocno trzy­

mać, a ty próbuj mnie naśladować. Nie bój się, nie puszczę cię. 

Lekcja pływania sprawiła przyjemność nawet Pinie, która 

jednak nie weszła do wody, lecz tylko się przyglądała. Po krót­

kiej zabawie z piłką w płytszym końcu basenu Georgia odpro­
wadziła Alessę do Piny. Speszyła się, gdy kątem oka dostrzegła, 
że z domu wyszedł Valori w spodenkach kąpielowych. Zanur­

kował na drugim końcu, błyskawicznie przepłynął basen i stanął 
obok niej. 

- Obserwowałem lekcję przez okno i muszę przyznać, że 

świetnie pani sobie radzi. 

W jego obecności Georgia czuła się nieswojo i zapominała, 

R  S

background image

29 

że lubi niewinnie czarować mężczyzn. Była zadowolona, że ma 

na sobie jednoczęściowy kostium, a nie skąpe bikini. 

- Alessa jest chętną uczennicą... Przepraszam, muszę iść się 

wytrzeć i przebrać. 

Valori wyskoczył z basenu, pochylił się i wyciągnął rękę, 

czym niejako zmusił ją, aby skorzystała z jego pomocy. 

- Georgio, zgadnij, co mamy dla ciebie - odezwała się Ales-

sa spod ręcznika. - Angielski podwieczorek! Elsa upiekła kru­
che ciasteczka. 

- Jestem wzruszona. - Uśmiechnęła się ciepło. - Wobec te­

go natychmiast idę się ubrać. Gdzie się spotkamy? 

- W ogrodzie, jeśli to pani odpowiada. - Valori wyręczył 

siostrzenicę w odpowiedzi i palcem wskazał krzesła pod para­
solem. - Tam. 

- Co ty na to? - zapytała Alessę. 
- W ogrodzie, w ogrodzie! Wujku, ty też przyjdziesz, 

prawda? 

Położył rękę na sercu i skłonił się nisko. 

- O pani, jestem na twoje rozkazy. 

Dziewczynka roześmiała się i wzięła Georgię i Pinę za ręce. 
- Chodźmy. Szybko. 
Rozstały się na drugim piętrze. Georgia obiecała, że zejdzie 

za pół godziny. Po kąpieli usiadła przy oknie, susząc włosy 

i zastanawiając się, jak postępować wobec nieprzyjaźnie nasta­
wionego Vałoriego. Może najrozsądniej byłoby od razu zapytać, 
o co ma do niej pretensję i dlaczego rozzłościła go informacja, 
że Tom jest jej szwagrem? 

Wolała, aby swej niechęci nie przekazał panu Sardiemu, 

którego dezaprobata była niepożądana. Nie chciała stracić po­

sady w weneckiej szkole z powodu nieporozumienia. 

R  S

background image

30 

Uznała, że im prędzej zapobiegnie takiej ewentualności, tym 

kpie} i postanowiła rozmówić się z Valorim. Zostawiła rozpu­

szczone włosy, aby wyschły w słońcu. Włożyła seledynowe 

spodnie i żółtą, koszulową bluzkę oraz brązowe sandały. Zdą-

żyła przypudrować zarumienione policzki i pomalować usta, 

gdy do drzwi zapukała Alessa. Miała na sobie kolorową sukien-

kę, a w ręku trzymała nową lalkę przebraną w spodnie i bluzkę 

z krótkimi rękawkami. 

- Georgio, jesteś gotowa? 

- Tak. Gdzie Pina? 

- Poszła powiedzieć Elsie, że idziemy. 

Zeszły na parter, trzymając się za ręce i rozmawiając o lalce 

- Będziemy dużo pływać? - Alessa spojrzała na Georgię 

błyszczącymi oczami. - Codziennie? 

- Owszem, ale dopiero po angielskim. 

- Szkoda. 

- Obiecuję, że lekcje angielskiego będą równie przyjemne 

jak pływanie. 

Na stoliku w ogrodzie stały talerzyki i filiżanki z kobaltu, 

srebrne dzbanki oraz trzy patery z ciastkami. Pina podała kawę 

i ciastka z migdałami, a Valori odsunął dla Georgii krzesło. 

- Ciekaw jestem, czy bardzo lubi pani pływać? 
- Szalenie. Basen w ogrodzie to wielki luksus. 
- W tamtym domu nie mieliśmy basenu - wtrąciła się 

Alessa. 

- Remont tego ukończono niedawno - cicho powiedział 

Valori. 

Georgia pomyślała, że jego siostra nie zdążyła nacieszyć się 

owocami swej pracy. 

R  S

background image

31 

- Teraz rozumiem, dlaczego mała nie umie pływać -rzekła 

półgłosem. 

Valori zwrócił się do Alessy i Piny: 

- Wiecie co, wy już skończyłyście jeść, a pani Georgia je­

szcze nie, więc idźcie pograć w piłkę. Dobrze? 

Dziewczynka skrzywiła się, lecz posłusznie wstała. 

- Wujek przyjdzie do nas? 
- Tak, kochanie. 

Smutnym wzrokiem patrzył na odchodzące dziecko. Georgia 

zdobyła się na odwagę i powiedziała: 

- Panie Valori, nie jestem wścibska, ale czy zechciałby pan 

powiedzieć mi coś o jej matce? 

- Dobrze. Maddalena umarła pół roku temu, krótko po prze­

prowadzce do Villa Toscana. Moja siostra miała silny charakter, 

ale słaby organizm. Jej lekarz zaniepokoił się, gdy w ubiegłym 

roku zaszła w ciążę. Miała czterdzieści trzy łata, o dziesięć wię­

cej niż ja... - Urwał na chwilę i po jego twarzy przemknął cień. 

- Chyba szwagier nie miałby mi za złe, że to pani mówię. 

- Alessa powiedziała, że mamusia poszła do nieba z braci­

szkiem - szepnęła. - To... serce się ściska. 

- Tak. - Chrząknął zakłopotany. - Nam wszystkim serce 

niemal pękło. Marco wpadł w depresję, bo w takiej sytuacji mąż 
czuje się winny śmierci żony. - Zadrżał mu głos. - Siostra upar­
ła się, że urodzi mu syna, ale niestety, skończyło się tragicznie. 

- Bardzo... głęboko panu współczuję... 

Łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła głowę. 

Podczas przeciągającego się milczenia słychać było jedynie 

śmiech dziecka i odgłosy odbijanej piłki, 

- Postanowiłem - odezwał się wreszcie Valori - że nic 

szwagrowi nie powiem. 

R  S

background image

32 

- Pan Sardi wołałby, żebym o tym nie wiedziała? - zdziwiła 

się. -Dlaczego? 

- Źle mnie pani zrozumiała. Nie wspomnę o pani szwagrze. 

.- Przecież nie ma nic do mówienia! - zawołała urażona. 

- Przykro mi, ale nie zgadzam się z panią. 
Rozmowę przerwał ogrodnik. 
- Przepraszam, jest telefon do pani. 

- O wilku mowa - mruknęła, wstając. 

- Ja? Wilkiem? - zdenerwował się Valori. 
- Nie o pana chodzi. Przepraszam. Zaraz wracam. 
Najchętniej pobiegłaby, lecz nie wypadało. Franco zaprowa­

dził ją do gabinetu i dyskretnie się usunął. 

- Dlaczego wlokłaś się jak żółw? - zapytała Charlotte bez 

powitania. - Każda sekunda kosztuje. 

- Nie złość się, byłam w ogrodzie. Kochana, powinnaś zo­

baczyć dom! I basen, i rzeczkę z pstrągami! 

Opowiedziała, kto ją przywiózł i jakie ma podejrzenia w sto­

sunku do Toma. 

- Wyprowadziłaś go z błędu? Powiedziałaś o Jamesie? - za­

pytała Charlotte, gdy przestała się śmiać. 

- Jasne, że powiedziałam. Zresztą słyszał o nim od pana 

Sardiego, ale fakt, że Tom jest twoim mężem wcale nie poprawił 
sytuacji. No, dość o mnie. Jak wasze samopoczucie? 

- Czujemy się wyśmienicie i jesteśmy zachwyceni sta­

rym domem ze specyficzną atmosferą oraz tajemniczymi za­
kamarkami. Wybacz, ale nie mogę długo rozmawiać, bo kar­

ta się kończy, a poza tym Tom czeka, żebym mu powie­

działa, z czego się śmiałam. Zadzwonię przed odjazdem. Ko­
chana... 

Na tym połączenie się urwało. Georgia wróciła do ogrodu 

R  S

background image

33 

z sercem przepełnionym tęsknotą za domem. Ucieszyła się, że 

nie ma Valoriego. 

- Wujek poszedł pisać list - poinformowała ją Alessa. - Kto 

dzwonił? 

- Moja siostra. Jest tu na. wakacjach ze swoim mężem. To 

znaczy nie tutaj, ale we Włoszech. Przejdziemy się po ogrodzie? 

Pokażesz mi swoje ulubione miejsca? 

Dziewczynka była chętną przewodniczką i z dumą pokazała 

cały ogród. W cieniu rozłożystych drzew, których nazw Georgia 
nie znała, tu i ówdzie stały białe posągi, a w pełnym słońcu rosły 

azalie, hortensje i róże. 

W najdalszym zakątku ogrodu, ukryty pośród cyprysów, stał 

drewniany, mocno zaniedbany domek, do którego wchodziło się 

po kilku rozchwianych stopniach. W dusznym pokoju pachniało 

wiklinowymi meblami i nagrzanym kurzem. Przez okno widać 

było zabudowania odległego klasztoru. 

- Mnie się tu bardzo podoba - powiedziała Alessa, siadając w fo­

telu na biegunach - ale tatuś nie pozwala mi samej przychodzić. 

- Będziemy przychodzić razem. Jeśli chcesz, możemy tu 

urządzić klasę i mieć lekcje. 

Dziewczynka zeskoczyła z fotela. 

- Naprawdę? Tatuś mówił, że będziemy się uczyć w jego 

gabinecie.. 

- Jeżeli chce, żebyśmy tam pracowały, to go posłuchamy. 

Ale jeśli przyjemniej by ci było w twoim pokoju lub w oranże­
rii, albo tutaj, zapytamy, czy nam pozwoli. Dobrze? 

Alessie pomysł bardzo się spodobał. Po pewnym czasie wzię­

ła Georgię za rękę i ostrożnie zeszły po uginających się scho­

dach. Georgia pomyślała z satysfakcją, że zdobyła zaufanie 

dziecka. 

R  S

background image

34 

Była zadowolona, że Valori obiecał nie krytykować jej przed 

panem Sardim. Zresztą okazało się, że będzie miała okazję 
porozmawiać, z pracodawcą jeszcze tego dnia. Gdy wróciły, go­

spodyni powiedziała im, że pan domu przyjedzie późnym wie­

czorem. 

- Nie rób takiej smutnej miny - zwróciła się do Alessy. 

- Tatuś zdąży powiedzieć ci dobranoc. - Uśmiechnęła się do 

Georgii i ciągnęła: - Mam zrobić wszystko, żeby pani dobrze 
się czuła w jego domu. Signor Luka dotrzyma pani towarzystwa 
przy kolacji. Jeżeli signor Sardi wróci bardzo późno, porozma­
wia z panią rano. 

- Dobrze. 

Tym razem wcale nie ucieszyła jej perspektywa kolacji w. to­

warzystwie przystojnego mężczyzny. Valori był do niej wrogo 
usposobiony, więc obawiała się, że wieczór z nim będzie przy­

kry. Najchętniej udałaby, że jest bardzo zmęczona i poprosiła 

o przyniesienie kolacji do pokoju, lecz po zastanowieniu odrzu­

ciła takie rozwiązanie. Widocznie wypadało, aby nauczycielka 

jadała posiłki razem z rodziną pracodawcy. Zapewne traktowa­

no to jako przywilej, który powinna docenić, ale jakoś nie po­

trafiła się tym cieszyć. Przede wszystkim jednak nie chciała 

obciążać gospodyni dodatkową pracą, a Valoriemu dawać pre­
tekstu, aby pomyślał, że stchórzyła. 

Gdy przechadzała się z Alessą po ogrodzie, rozbawiła ją 

myśl, że nikt ze znajomych nie uwierzyłby, gdyby powiedziała, 
iż będzie jadła kolację w towarzystwie Gianluki Valoriego. Zna­
ny rajdowiec w dniach sławy obracał się wśród ludzi pokroju 

Mansella, Alesiego i Senny, a teraz miał spędzić wieczór z nią. 

Zgodziła się na prośbę Alessy, by ją wykąpała. Mile ją zasko­

czyło, że w zamian za to Pina zaproponowała, iż wypakuje jej 

R  S

background image

walizki i poukłada rzeczy w szafie. Zamiana bardzo jej odpowia­

dała; wolała spędzić czas z dzieckiem, niż wypakowywać rzeczy. 

Napełniła wannę i zaczęły się bawić, rozpryskując wodę na 

wszystkie strony. Po długim wyścigu łódek Georgia umyła 

dziecko, owinęła ręcznikiem i wzięła na kolana, aby je wytrzeć. 

Serce zakłuło ją boleśnie, gdy Alessa ufnie się do niej przytuliła. 

Pomyślała, że dobrobyt nie może zastąpić matki. Sama myśl, że 
i ona mogłaby stracić matkę, przeszyła ją ostrym bólem, a prze­

cież miała dwadzieścia sześć lat. Nie wyobrażała sobie, co strata 
matki oznacza dla dziecka. 

W sypialni rzekła dyplomatycznie: 
- Chyba już sama umiesz czytać, ale to nasz pierwszy dzień 

razem, więc mogę ci coś przeczytać. Chcesz? 

- Tatuś mi czyta, gdy wcześnie wraca - powiedziała Alessa 

sennym głosem, ale podała tom baśni z całego świata. 

Po dniu mówienia wyłącznie po włosku Georgia czuła się 

zmęczona. Mimo to chętnie przeczytała „Kota w butach", mo­

dulując głos odpowiednio do roli. 

Przyszła Pina, aby sprawdzić, czy Alessa zasypia i została, 

słuchając bajki i patrząc na dziecko pełnym miłości wzrokiem. 

Georgia była pewna, że dziewczyna szczerze kocha swą pod­

opieczną. 

Po zakończeniu czytania Alessa nie protestowała, gdy Pina 

powiedziała, że czas spać. Podziękowała Georgii bez podpowia­

dania, zapytała, czy nazajutrz przeczyta jej następną bajkę i 

z westchnieniem się położyła. 

- Nie chciałam uczyć się angielskiego i byłam zła na tatusia, 

ale podobasz mi się. A ja tobie? Lubisz mnie trochę? 

Georgia spojrzała na Pinę; nie wyczytała w jej oczach za­

zdrości, więc odparła: 

R  S

background image

36 

- Bardzo cię lubię. 

- To dobrze. Dobranoc, Georgio. 

- Dobranoc, kochanie. 

Poszła do swego pokoju i przejrzała suknie, zastanawiając 

się, która będzie najodpowiedniejsza na kolację z człowiekiem, 

który podejrzewa ją o uwodzenie szwagra. Włożyła jedną, po­

tem drugą i przyjrzała się sobie w lustrze. Zadecydowała, że 

najlepsza będzie skromna, czarna suknia, czarne buty i kolczyki 

z pereł. 

Zostało jej tyle czasu, że zdążyła napisać list do Jamesa 

i przeczytać dwa rozdziały niedawno kupionej książki. Z przy­

jemnością popatrzyła na rząd książek, które Pina wypakowała 

I postawiła na półce. W Wenecji miała niewiele czasu na lektu­

rę, gdyż oprócz szkoły prawie codziennie: udzielała indywidu­
alnych lekcji dorosłym. W związku z tym wieczorami na ogół 

była bardzo zmęczona i oglądała telewizję. Tutaj będzie, miała 

trochę czasu dla siebie po lunchu i przed kolacją, więc postano­

wiła go dobrze wykorzystać. 

Pisanie do Jamesa sprawiała jej trudność. Miała do niego żal 

o to, że skrytykował jej pomysł pracy w czasie wakacji. Niezrę­

cznie jej było opisywać dom i ogród z zachwytem, na jaki za­

sługiwały. Układając list, starała się widzieć narzeczonego, ale 
przed oczami stale miała twarz Valoriego. Czuła się nielojalna 

wobec Jamesa. 

Nie byli formalnie zaręczeni, ale powiedziała panu Sardie-

mn, że ma narzeczonego, ponieważ nie lubiła określenia „sym­

patia". Z własnej winy nie nosiła zaręczynowego pierścionka; 

zwlekała ze ślubem, gdyż, prawdę powiedziawszy, nie miała 
ochoty być żoną oficera. Przede wszystkim zaś chciała jeszcze 

trochę żyć samodzielnie i zwiedzić świat. James, któremu wy-

R  S

background image

37 

starczała kariera wojskowa, cierpliwie czekał, aż ukochana zde­

cyduje się na małżeństwo. 

W końcu napisała krótki, pogodny list, w którym dość ob­

szernie opisała lot i wieczór w hotelu, a tylko pobieżnie dom 

pana Sardiego. Zakleiła kopertę, czując wyrzuty sumienia, ale i 

ulgę. Do czytania wybrała „Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa. 

Siedząc w wygodnym fotelu, tak się zaczytała, że zapomnia­

ła o całym świecie. Gdy wreszcie spojrzała na zegarek, okaza­
ło się, że został zaledwie kwadrans na przygotowanie się do 
kolacji. 

Prędko ubrała się, starannie umalowała, lekko poperfumo-

wała i przewiązała włosy czarną wstążką. Przyjrzała się sobie 

krytycznym okiem i uznała że osiągnęła taki efekt, o jaki jej 

chodziło. Punktualnie o ósmej była gotowa. 

Wyszła sprężystym krokiem, jak gdyby wyruszała na bój. Na 

parterze czekał przeciwnik ubrany w niebieską koszulę i czarne 

spodnie. 

- Wygląda pani bardzo elegancko - rzekł z uznaniem. 
- Dziękuję. 
Przepuścił ją w drzwiach do salonu. 
- Czego się pani napije? 
- Poproszę wodę mineralną. 

- Wodę? Może da się pani namówić na aperitif? 
- Nie, dziękuję. Rzadko piję alkohol... czasami kieliszek 

wina do kolacji. 

Valori wzruszył ramionami. 
- Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak podać pani wodę. 
- Dziękuję. 

Siedziała, nie starając się nawiązać rozmowy. 

- Zawsze pani taka milcząca? - zapytał po kilku minutach 

R  S

background image

38 

i uśmiechnął się jakby mimo woli. - Po co pytam; przecież 

wczoraj widziałem, że jest inaczej. W towarzystwie szwagra 

była pani niezwykłe ożywiona. 

- Znam go od bardzo dawna - mruknęła, rzucając mu wiele 

mówiące spojrzenie. 

- Czy pani siostra zdaje sobie sprawę z tego, że wasze kon­

takty są takie... zażyte? 

Czuła, że za chwilę straci panowanie nad sobą. Pod wpływem 

jego niedorzecznych słów zrezygnowała z planu, by traktować 

go przyjaźnie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby uspra­
wiedliwiać się przed obcym człowiekiem. Jeśli pan Sardi zażąda 

wyjaśnień, otrzyma je od razu. Pracodawca miał do nich niejakie 

prawo, zresztą był uprzejmy i wzbudzał szacunek. Natomiast 

jego szwagier nie miał żadnego prawa, aby wypytywać ją o oso­

biste sprawy, a tym bardziej osądzać. 

Wypiła wodę duszkiem i wstała. 

- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę do siebie. Poproszę 

gospodynię, żeby mi przysłała coś do jedzenia, a zresztą mogę 

obyć się bez kolacji. 

Valori zerwał się i wyciągnął rękę. W tym momencie usły­

szeli cichy głos: 

- Panno Fleming, teraz, gdy ja tu jestem, nie będzie to chyba 

konieczne. 

W drzwiach stał szpakowaty mężczyzna o zmęczonej twarzy. 

- Marco! Pospieszyłeś się! - zawołał Valori. Pojawienie się 

szwagra wcale go nie speszyło, natomiast Georgia oblała się 
szkarłatnym rumieńcem. 

Pan Sardi mocno uścisnął jej dłoń. 
- Witam panią. Miałem nadzieję, że pod moją nieobecność 

będzie pani dobrze traktowana. 

R  S

background image

39 

- Zaszło tylko drobne nieporozumienie - rzekł Valori. 

- Cieszy mnie to, bo panna Fleming jest naszym miłym 

gościem. Poza tym ma doskonałe referencje, więc byłoby wielką 
stratą dla nas, gdyby odleciała następnym samolotem z Pizy do 

Londynu. 

Spojrzała na niego z wdzięcznością. 

- Poznałam pana uroczą córeczkę, więc chętnie zostanę. 
- No, to kamień spadł mi z serca. - Popatrzył na oboje po­

ważnym wzrokiem. - Luka, umil czas tej uroczej damie, a ja 

pójdę do Alessy. Kolację zjemy razem, dobrze? 

Luka złożył głęboki ukłon. 

- Panno Fleming, zechce pani łaskawie mi wybaczyć. Bła­

gam o rozgrzeszenie, bo w przeciwnym razie szwagier nie da 
mi żyć. A tym bardziej Alessa. 

- Tylko dlatego wybaczam. 

- No, mogę spokojnie iść na górę - powiedział Marco Sardi. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Z jadalni korzystano tylko podczas uroczystych okazji, a co­

dzienne posiłki jadano w oranżerii. Drzwi zostawiano otwarte, 

więc podczas kolacji można było podziwiać baśniowy ogród 

oblany księżycową poświatą. Ku zaskoczeniu Georgii Valori 
zaproponował, aby poczekali na pana domu, spacerując po 
ogrodzie, 

Zgodziła się, gdyż milczenie na świeżym powietrzu wyda­

wało się jej mniej krępujące niż w zamkniętym pomieszczeniu. 

Przez pewien czas nie zamienili ani słowa. Georgia celowo nie 

odzywała się, ponieważ uważała, że to Valori powinien nawią­
zać rozmowę. 

- Jaka szkoda - odezwał się wreszcie - że nie mogę cofnąć 

zegara do chwili naszego poznania. 

- O? 
- Początkowo myślałem, że pani podróżuje sama. - Spojrzał 

na nią i zapytał z wyrzutem w głosie: - Dlaczego była pani 

w towarzystwie mężczyzny? - Odwrócił głowę. - Głupie pyta­
nie, bo jakże mogło być inaczej? 

- Jak mam to rozumieć? - spytała z ledwo hamowaną 

złością. 

- Niech pani nie udaje! Na pewno wszyscy pani powtarzają, 

że jest bardzo piękną kobietą. 

- No, wie pan... 

R  S

background image

41 

Zabrakło jej słów. Pierwszy raz usłyszała, że jest piękna. 

Nawet James mówił tylko, że jest atrakcyjna, wyjątkowa, ale 
nigdy nie powiedział, że jest piękna. 

- Kiedy ślub? - zapytał Valori, jak gdyby nieświadom tego, 

że narusza normy dobrego wychowania. 

Pytanie ją oburzyło, lecz dla świętego spokoju odparła: 
- Mamy czas. - W duchu dodała, że to jej się nie spie­

szy. - James będzie na Cyprze pół roku. Chyba jest zadowolo­
ny, bo z tego, co pisze, wynika, że głównie grają w polo. 

Wygląda na to, że wojskowi mają mało obowiązków i dużo 

przyjemności, 

- A żony oficerów? Ich życie też jest przyjemne? 

- Być może. 

- Widzę, że nie jest pani o tym przekonana. 

- Dla Jamesa życie w wojsku to spełnienie marzeń. Ja na­

tomiast chcę jeszcze uczyć przez rok, dwa i trochę podróżować. 

- A może jest inny powód zwłoki? - Rzucił jej krytyczne 

spojrzenie. - Może ten, kogo pani kocha, już jest żonaty? 

Zacisnęła pięści i syknęła: -

.- Signor Vałori, staram się panować nad sobą, ale coraz mi 

trudniej. Mówiłam już sto razy, że myli się pan co do Toma 

i mnie i... 

- Ustaliliśmy, że to nie moja sprawa - wycedził zimno. 

.- Cieszy mnie, że pan o tym pamięta, więc zmieńmy temat. 

Możemy rozmawiać o polityce, religii, sporcie; o czymkolwiek, 

byle nie o moich osobistych sprawach. 

Valori przystanął, pochylił się lekko i spojrzał na jej zagnie­

waną twarz. 

- A może powinniśmy zmazać wszystko, co dotąd powie­

dzieliśmy? 

R  S

background image

42 

Stała jak zahipnotyzowana jego wzrokiem. Dopiero po dłuż­

szej chwili zamrugała i odwróciła głowę. 

- Zgadzam się, jeśli to ma oznaczać, że na czas mojego 

pobytu będziemy zachowywać się jak ludzie cywilizowani i... 

- Ludzie cywilizowani! - powtórzył z ironicznym uśmie­

chem. - Typowo angielskie postawienie sprawy, ale dobrze, 

obiecuję poprawę. 

Przeszli dwie alejki w milczeniu, nim znowu on pierwszy się 

odezwał: 

- Właściwie to chciałem zaproponować, żeby nasza znajo­

mośc była serdeczniejsza, ale... Wracajmy.- Zawrócił raptow­
nie. - Bardzo chce mi się jeść. 

- Mnie też. W bliższej i dalszej rodzinie słynę z doskonałe­

go apetytu. 

- Lubię kobiety, które potrafią docenić dobre jedzenie. . 

- Włoska kuchnia to poezja i czary - ciągnęła lekkim to-

nem - Tutaj jem znacznie więcej niż w domu, a mimo to ze-

szczuplałam. 

- Niektórzy jednak tyją, więc może pani się przepracowuje? 

- Oczywiście nie dostaję pensji za nic i pod koniec roku 

byłam dość wyczerpana. Przyznam się, że zamiast lekcji z Ales-

są marzył mi się wypoczynek i pobyt u rodziców. 

- Więc dlaczego zgodziła się pani ją uczyć? 
- Wzruszył mnie jej los. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Po-

myślałam, że może się przydam. 

- Miała pani rację. Georgio, czy teraz, gdy solennie obie­

całem nienaganne maniery, pozwoli mi pani mówić sobie po 
imieniu? 

-  T a k . 

- Jestem Luka - rzekł, wyciągając rękę. 

R  S

background image

43 

Z wahaniem podała mu swoją. Miała niejasne uczucie, że 

w którymś momencie postąpiła nierozważnie, lecz nie wiedziała 

kiedy. Uśmiechnęła się, odwróciła i weszła do jadalni. 

- Mam nadzieję - rzekł pan Sardi, patrząc to na nią, to na 

szwagra - że państwo zawarli pokój. Zapraszam do stołu. 

Elsa znowu wyczarowała jakieś nowe potrawy. Kolacja była 

nie tylko wyborna, ale i ciekawa. Panowie okazali się kulturalni 
i oczytani, więc rozmowa toczyła się błyskotliwie i Georgia 
z przyjemnością brała w niej udział. Jej nastawienie do Luki 
powoli się zmieniało. Zaskoczyła panów, gdy powiedziała, że 
miło jest wypowiadać poglądy na tematy, które wielu mężczyzn 
uznaje za przekraczające umysłowe możliwości kobiet. 

- Dlaczego? - zdziwił się pan domu. 
- Podejrzewam - pospieszył z wyjaśnieniem Luka - że wie­

lu mężczyzn jest przekonanych, że uroda nie może iść w parze 
z inteligencją. 

- Ale prawdziwe piękno, takie jak pani Georgii, jest możli­

we tylko wtedy, gdy opromienia je inteligencja - autorytatywnie 

stwierdził pan Sardi. - Och, jak ślicznie nasz gość się rumieni. 

Georgia pomyślała, że jej chlebodawca jest wyjątkowo 

uprzejmy, ponieważ gościem nazywa osobę, którą zatrudnił do 
uczenia córki. 

- Ty jesteś przyzwyczajony do tego, że kobieta może być 

piękna i inteligentna- dodał Valori. - Maddalena miała te ce­
chy w nadmiarze. 

- Prawda - przyznał Marco Sardi cicho, ze smutkiem. -

Brak mi jej stale i wszędzie... Wiesz, przez ten tydzień bez 
ciebie miałem urwanie głowy w fabryce. 

- Siostra pomagała nam, zajmując się finansami i sprzedażą 

- wyjaśnił Luka. - Mnie najbardziej interesuje projektowanie 

R  S

background image

44 

karoserii i rozwiązania techniczne, ale Marco jest bezwzględny. 

Stale wysyła mnie na jakieś zagraniczne spotkania. 

- Jego nazwisko i twarz przyczyniają się do sprzedaży da­

leko lepiej niż jakakolwiek reklama. - Pan Sardi spojrzał na 
Georgię pytająco. - Zapewne wie pani, że mój szwagier miał 

dużą szansę zostać mistrzem świata? 

- Tego nie wiedziałam - przyznała szczerze. - Mój ojciec 

pasjonuje się sportem, ale ja nie za bardzo. - Popatrzyła na 
Lukę. - Pamiętam jednak, że widziałam pana... ciebie w tele­
wizji. Stałeś na podium, czekając na medal. 

- To były czasy, zanim uległem namowom siostry i za­

cząłem poświęcać się dla firmy. - Spoważniał. - W latach 

osiemdziesiątych nie mogliśmy sprostać zamówieniom, ale kry­
zys światowy uderzył i w nas. Zawsze produkowaliśmy samo­
chody luksusowe, robione przez zdolnych ludzi, a nie przez 

bezduszne maszyny. 

Pan domu nalał koniaku szwagrowi i sobie. 
- Jakoś przetrwaliśmy najgorszy okres bez pomocy z ze­

wnątrz i nawet wiedzie się nam lepiej niż kilku innym firmom. 
Na przykład angielski Aston Martin Lagonda został wykupiony 

przez Forda. A nasze nowe valori supremo nie ma godnego 
rywala. - Roześmiał się. - Czy przyjemnie jechało się z byłym 
mistrzem? 

- Nie za bardzo. Zdradzę panu, że dopiero w samochodzie 

zorientowałam się, z kim jadę. 

Panowie wybuchnęli gromkim śmiechem. 
- Moja piękna pasażerka była blada ze strachu - powiedział 

Luka. 

Georgia zaczerwieniła się i wstała, więc panowie poszli za 

jej przykładem. 

R  S

background image

45 

- Zrobiło się późno, a panowie chyba mają wiele spraw do 

omówienia. Ja muszę się wyspać, żeby od rana mieć dużo in­

wencji. Signor, byłabym wdzięczna, gdyby mi pan dokładnie 
powiedział, czego ode mnie oczekuje. 

- Bardzo proszę. - Marco Sardi uśmiechnął się serdecz­

nie. - Przede wszystkim liczyłem na to, że będzie pani dobra 

dla mojej córki, ale tego już jestem pewien. Nie muszę chyba 
mówić, ile ona dla mnie znaczy, prawda? Jestem okropnym 
egoistą i zabieram ją do Londynu, bo długa rozłąka byłaby dla 
mnie nie do zniesienia. Poza tym zmiana otoczenia dobrze jej 

zrobi. 

- Na pewno - rzekła Georgia ze współczuciem. - Rozu­

miem pana. 

- Jak dotąd, mała wciąż kurczowo trzyma się tego wszy­

stkiego, co zna - wtrącił Luka. 

- I dlatego mój szwagier z nami mieszka. Córka go uwiel­

bia, i to też stanowi część problemu z wyjazdem do Anglii. 
Bardzo chciałaby, żeby z nami pojechał, a przecież jest niezbęd­
ny w fabryce. 

- Postaram się zachwalać Anglię i przedstawiać w takich 

barwach, że Alessa będzie chciała pojechać. Na razie życzę 
panom dobrej nocy. 

- Dobranoc - powiedział Marco Sardi. - Mam nadzieję, że 

uczenie jednego dziecka nie będzie takie męczące jak całej 
klasy. Chciałbym, żeby pobyt tutaj był dla pani choć trochę 
przyjemnością. 

- Na pewno będzie. I zrobię wszystko, żeby moja obecność 

była przyjemna dla pańskiej córki. 

- Odprowadzę cię - zaproponował Luka. 

Zgodziła się, ponieważ wolała nie przedłużać rozmowy. Rze-

R  S

background image

46 

komo chciał pokazać kontakty, by wiedziała, gdzie zapalać i ga-
sić światło. Okazało się jednak, że był i inny powód. 

- Dziękuję i dobranoc - powiedziała, gdy stanęli przed 

drzwiami jej pokoju. 

- Chwileczkę. Chcę wiedzieć, czy mówiłaś prawdę. 
Jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana. 

- O czym? - mruknęła niechętnie. - O Tomie? 

- Nie! Ani słowa więcej o twoim szwagrze. - Westchnął 

i dodał przytłumionym głosem, jakby z pretensją: - Chodzi mi 
o pokój między nami. Mówiłaś, że mamy zachowywać się przy-

kładnie... 
Rzuciła mu wojownicze spojrzenie i syknęła: 

- Zawsze mówię to, o co mi chodzi! Wbrew temu, co o mnie 

sądzisz, jestem bardzo prostolinijną osobą. Nie naruszę rozej-

mu... choćby tylko ze względu na dziecko. 

Luka, który miał zniewalający i niebezpieczny urok, uśmie-

chnął się czarująco. Georgia była coraz bardziej rada, że wie 

o jej narzeczonym. Sądziła, że James będzie stanowił tarczę, 
która ochroni ją przed przystojnym Włochem. 

- Dobrze. Dzięki temu życie będzie łatwiejsze, dla wszy-

stkich. I to zakończy nieporozumienia, które zaczęły się w sa-

molocie. Gdy spojrzałaś na mnie, zdawało mi się, że mnie po­

znajesz. 

- Twoja twarz wydała mi się znajoma - przyznała z filuter-

nym uśmiechem - ale myślałam, że jesteś aktorem. 

- To nie w moim stylu. - Z niesmakiem wykrzywił usta. 

- Jestem prawdziwym mężczyzną i lubię mieć ręce umazane 

smarami. 

- Czy z żalem rzuciłeś wyścigi? 

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Ale śmierć Ayr-

R  S

background image

47 

tona Senny bardzo mną wstrząsnęła i uświadomiłem sobie, że 

mnie też prawdopodobnie czeka taki koniec. Z mojej inicjatywy 

przestaliśmy produkować samochody wyścigowe i przerzucili­

śmy się na luksusowe wozy. 

- Rodzina chyba przyjęła twoją decyzję z ulgą. 
- Tak. - Zachmurzył się. - Przynajmniej tyle zrobiłem dla 

siostry, zanim umarła. 

Georgię ogarnęło współczucie, więc instynktownie położyła 

mu dłoń na ramieniu. 

- Dobranoc. Muszę iść, bo brak snu szkodzi urodzie... 

- Twojej na pewno nic nie zaszkodzi. - Mocno uścisnął jej 

rękę. - Dlaczego się krzywisz? Czyżbyś nie lubiła, gdy ktoś 

mówi, że jesteś piękna? Wiesz, kim był Andrea delia Robbia? 

- Wiem. Rzeźbiarzem z przełomu piętnastego i szesnastego 

wieku. 

- Mogłabyś być jego modelką. 
- Zatem muszę obejrzeć jego dzieła. 

- Chętnie służę jako przewodnik... oczywiście, jeśli mnie 

weźmiesz ze sobą. Kiedy chcesz się wybrać do muzeum? 

- To zależy, ile wolnego czasu dostanę. A teraz naprawdę 

muszę iść spać. Dobranoc. 

Podniósł jej dłoń do ust. 

- Dobranoc, Georgio. 
Pochylił się, jakby chciał pocałować ją w usta, więc prędko 

się odwróciła i weszła do pokoju. Serce jej biło jak szalone. 

Spała doskonale, lecz zbudziła się wystarczająco wcześ­

nie, by zdążyć na śniadanie. Od rana było parno, więc ubrała 

się w najlżejszą suknię z zielonego jedwabiu w biało-żółte 

groszki. 

R  S

background image

48 

- Dzień dobry. - Marco Sardi wstał. - Wygląda pani na 

wypoczętą. 

- Dzień dobry, signor. Spałam jak kamień. - Nalała sobie 

kawy. - Słyszałam, gdy Alessa i Pina wychodziły. Gdzie są? 

- Luka wziął Alessę do ogrodu, żebyśmy mogli spokojnie 

porozmawiać. Nie ośmielę się dawać pani wskazówek, jak ma 

uczyć. Proszę tylko, żeby pani nie przeciążała dziecka nauką 
i po lunchu pozwalała odpocząć przynajmniej dwie godziny. 
Mojej córce wcale nie uśmiechały się te lekcje, więc nie wiem, 
czy będzie grzeczna. 

- Proszę się nie martwić, bo na początku lekcje będą krótkie 

i w formie zabawy. 

- W formie zabawy! Mnie uczono śmiertelnie poważnie, ale 

na szczęście dla dzieci podejście się zmieniło. Państwo Donati 
bardzo chwalą panią za postępy syna w nauce, ale przede wszy­

stkim za serdeczny stosunek do dzieci. 

- Postaram się zaprzyjaźnić z pańską córeczką. Przyjdzie mi 

to tym łatwiej, że ma tyle wdzięku. 

- Jest bardzo podobna do matki. - Wyrwało mu się wes­

tchnienie z głębi serca. - No, czas mnie goni. Dziękuję, że wsta­

ła pani wcześnie i mogliśmy porozmawiać. Liczę, że podczas 

kolacji zda mi pani sprawozdanie z pierwszego dnia. 

Wbiegła Alessa, wołając: 
- Tato, tatusiu! Patrz, co wujek przywiózł mi z Londynu! 
- Co się mówi? - łagodnie upomniał ją ojciec. - Przywitaj 

się z panią. 

- Dzień dobry. , ' 

Dziewczynka pospiesznie dygnęła i z dumą pokazała ojcu 

biały zegarek z kolorowymi cyframi. Pan Sardi odpowiednio 

zachwycił się prezentem, wziął ją na ręce i serdecznie ucałował. 

R  S

background image

49 

- Dzień dobry, Georgio. - Na progu stał Luka w popielatym 

garniturze i niebieskiej koszuli. - Jak spałaś? 

- Dzień dobry. Pierwszorzędnie, dziękuję. 

- Luka, jedziemy. 

- Jestem gotów od dawna. Czy powiedziałeś Georgii, kiedy 

będzie miała wolne? 

Pan Sardi uderzył się ręką w czoło. 
- Nie. Przepraszam. Oczywiście wszystkie soboty i niedzie­

le są wolne, chyba że będziemy mieli nieprzewidziane kłopoty 

w fabryce. A gdybym musiał nagle wyjechać, chyba jakoś doj­
dziemy do porozumienia, prawda? 

- Będę tutaj tak krótko, że do końca pobytu mogę obejść się 

bez wolnego - powiedziała wspaniałomyślnie. - Z tym, że 

przed powrotem do Wenecji chciałabym zwiedzić Florencję. 

- Musisz mieć trochę czasu dla siebie - zaoponował Luka 

- ale o tym możemy pomówić wieczorem. Chodźmy, Marco, 

odwiozę cię... 

- O, co to, to nie! - zawołał pan Sardi bez cienia złośliwości. 

- Jak zwykle pojedziemy osobno. Wprawdzie to strata czasu 

i benzyny, ale zysk dla moich nerwów. 

Po ich wyjściu Alessa zrobiła smutną minę, lecz rozchmurzyła 

się, gdy Georgia zaproponowała, aby razem zjadły śniadanie. 

Sok pomarańczowy, chrupiące bułki z masłem i dżemem 

oraz kawa bardzo im smakowały. 

- Bardzo ładnie zjadłaś śniadanie - pochwaliła Alessę Pina. 

.- Bo było smaczne. - Dziewczynka spojrzała na Georgię. 

- Kiedy pójdziemy pływać? 

- Po lekcji angielskiego. 
- Myślałam, że angielski zacznie się jutro. - Patrzyła pro­

sząco oczami jak bławatki. - Nie można? 

R  S

background image

50 

- Tatuś chce, żebyśmy zaczęły dzisiaj. Najpierw lekcja, po-

tem spacer w ogrodzie, a na koniec pływanie. 

Jak było do przewidzenia, Alessa okazała się pojętną uczen­

nicą. Bardzo podobała się jej lekcja urozmaicona kolorowymi 
fotografiami i rysunkami. Prędko nauczyła się liczenia, kilku 

zdań

 i krótkiego wierszyka. Gdy lekcja dobiegła końca, szczerze 

się zdziwiła. 

- Już? Tak prędko? Czy teraz mogę mówić po włosku? 

- Tak. Ale pamiętaj, że na lekcjach tylko po angielsku. 

Podczas spaceru stale pytała o angielskie nazwy kwiatów 

i roślin. 

- Może tatuś wcześniej wróci - szczebiotała przejęta. - Na 

pewno się ucieszy, gdy mu powiem coś po angielsku. 

- Będzie zachwycony - zapewniła Georgia. 
- Wujek też. - Alessa wyciągnęła rękę z zegarkiem. - Anna 

i Chiara będą mi zazdrościć. 

- A kto to? 

- Koleżanki ze szkoły. Też mają wujków, ale nie takich 

sławnych. 

Niebawem pożegnała .się i pobiegła do Piny. 
Wieczorem podczas kąpieli powtarzały słówka. Georgia sie-

działa koło wanny i podpowiadała, gdy uczennica nie mogła 

sobie czegoś przypomnieć. 

Tego wieczoru nie przeczytała całej bajki, ponieważ pan 

Sardi wrócił wcześniej. Alessa boso podbiegła do ojca i z dumą 
powiedziała po angielsku: 

- Dobry wieczór. tatusiu. Jak się czujesz? 

R  S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Jeden dzień był bardzo podobny do drugiego. Utrzymywała 

się słoneczna, ale duszna pogoda, więc zaraz po lekcji nauczy­
cielka i uczennica szły na spacer, a potem pływały. Po drzemce 

były gry i zabawy, podczas których Alessa powtarzała słówka 

i zdania z lekcji. Co wieczór chętnie popisywała się przed ojcem 
i wujkiem tym, co zapamiętała. 

Przed kolacją Georgia miała niezbyt dużo czasu dla siebie, 

za to wieczory były bardzo przyjemne. Mocno przywiązała się 
do dziecka, lecz cały dzień z jedną tylko uczennicą na ogół ją 
męczył. Tym bardziej że pan Sardi oczekiwał, iż jego córka 
dobrze przyswoi sobie podstawy języka. Gdy dzień dobiegał 

końca, z ulgą myślała o tym, że będzie miała godzinę lub dwie 

dla siebie. 

Prędko zorientowała się, że coraz niecierpliwiej czeka na 

kolację w towarzystwie Luki. Marco Sardi na pewno widział, 

że jego szwagier odnosi się z rosnącą sympatią do „angielskiego 

gościa", jak uparcie nazywał Georgię. Luka wyraźnie dawał do 

zrozumienia, że jego początkowa niechęć minęła bez śladu. 

Lubił przebywać z Georgią i nie ukrywał, że bardzo go pociąga. 

Ona też lubiła jego towarzystwo, lecz niepokoił ją wyraz jego 
oczu, mówiący, że Luka nie wątpi we wzajemność. 

Znajomi, którzy bywali w Italii, zapewniali ją, że rozsądna 

młoda kobieta nie ma czego obawiać się ze strony Włochów. Na 

R  S

background image

52 

miejscu okazało się, że mieli rację. Uroda Georgii często wy­
woływała zachwyty i komplementy, ale na tym się kończyło. 
Być może dlatego, że dotychczas miała do czynienia głównie 

z mężczyznami w średnim wieku, którym angielski potrzebny 

był w pracy oraz ze studentami, którym konieczny był na uczel­

ni. Wszyscy oni odnosili się do niej z szacunkiem. 

Luka Valori stanowił wyjątek. Chociaż wiadomo było, że 

świetnie zna angielski, rozmawiali wyłącznie po włosku; z ja­

kiegoś powodu wolał posługiwać się językiem ojczystym. Tak 

samo, jak pan Sardi, który mówił po angielsku płynnie, ale 

z silnym akcentem. 

Widocznie język angielski był zarezerwowany na lekcje 

z Alessą. Georgia za słabo znała włoski, aby zapytać Lukę, czy 
ich rozmowy mieszczą się w ramach przyjętego stylu niewinne­
go flirtu, czy też są wstępem do czegoś poważniejszego. Oba­
wiała się, że skoro podejrzewają o romans ze szwagrem, uważa, 
iż jest łatwą zdobyczą, a nawet z góry zakłada, że bez sprzeciwu 

zostanie jego kochanką. 

Na samą myśl o tym mocno się zarumieniła.. 

- Czuje się pani zmęczona lekcjami? - zapytał pan Sardi, 

gdy pili kawę. 

- Nie - odparła z ujmującym uśmiechem. - Chciałabym 

mieć więcej równie zdolnych uczniów. 

Luka spojrzał na nią takim wzrokiem, że jeszcze mocniej się 

zaczerwieniła. 

- Georgio, czy bardzo dokuczają ci upały? - spytał, wyma­

wiając jej imię dziwnie pieszczotliwym tonem. 

- Skądże. Lubię słońce. 
- To widać po twoich policzkach. - Przeniósł wzrok na 

szwagra. -Marco, podejrzanie wyglądasz. Co ci jest? 

R  S

background image

53 

- Nic. - Pan Sardi niedbale wzruszył ramionami. -

Powinienem jeść mniej wołowiny, bo mi nie służy, ale tak 
lubię... 

- Ty dziś wyglądasz na zmordowanego - rzekł Luka suro­

wym tonem. - Weź urlop. 

- W żadnym wypadku. Wystarczy, jeśli teraz trochę odpo­

cznę. - Wstał, przepraszająco uśmiechając się do Georgii. -

Wiek daje mi się we znaki, więc pójdę wcześniej spać. - Do­

branoc. 

Przyjrzała mu się ze współczuciem. 
- Mam nadzieję, że dłuższy sen dobrze panu zrobi. 
- Na pewno. Luka, nie patrz tak na mnie. I nie martw się. 

Jutro będę zdrów jak rydz. 

Po jego wyjściu Luka przesiadł się na fotel bliżej Georgii 

i rzekł cicho: 

- Martwię się o niego. 

- Zauważyłam. Czy signor Sardi zawsze był taki chudy? 

- Nie. Muszę go nakłonić, żeby poszedł do lekarza. Od 

śmierci Maddaleny pracuje jak szalony. Rozumiem go, ale 
wszystko ma swoje granice. Byli wyjątkowo dobranym małżeń­
stwem, bardzo się kochali, więc jest mu ciężko... Po prostu 

brakuje mu fizycznych kontaktów z kobietą. 

Georgia zarumieniła się zażenowana. Luka zauważył to i po­

wiedział: 

- Przepraszam, nie chciałem wprawić cię w zakłopotanie. 
- Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jestem już trochę 

zmęczona, więc dłużej trwa, nim zrozumiem intencję tego, co 
się do mnie mówi. W szkole kilka osób zna angielski, a tutaj 

cały czas jestem zmuszona posługiwać się włoskim. 

- Znam angielski, ale nie tak dobrze jak ty włoski. I wolę 

R  S

background image

54 

rozmawiać z tobą w moim ojczystym języku, bo masz czarujący 

akcent Zresztą nie tylko akcent. Sama wiesz najlepiej. 

Rozmowa zmierzała w niewłaściwym kierunku, więc posta­

nowiła ją przerwać. 

- Jest późno - rzekła, podnosząc się. - Życzę ci dobrej nocy. 

Luka wstał z ociąganiem. 

- Dlaczego odchodzisz? Wystraszyłaś się? 
- Niezupełnie. - Gorączkowo szukała odpowiednich słów. 

- Jestem rozsądna... Nie, raczej ostrożna. Tak, jestem ostrożna 
- powiedziała z namysłem - i staram się tak postępować, żeby 

nikt mnie źle nie rozumiał. 

Podszedł do niej. 

- Chcesz powiedzieć, że z powodu tego narzeczonego ofi­

cera jesteś nieczuła na mój wdzięk? A może jednak szwagier 

stanowi przeszkodę? 

- Przestań ciągłe wracać do Toma! - W jej oczach mignęły 

gniewne błyski. - To czysty nonsens! 

- A według mnie żaden nonsens - rzekł z uporem, który 

doprowadzał ją do wściekłości. - Zresztą wiem, że potrafię skło­

nić cię, byś o nim zapomniała. O innych mężczyznach też... 

łącznie z narzeczonym. - Porwał ją w ramiona i przytulił do 

piersi. Czuła, jak mocno wali jego serce. - Powiedz, że cię nie 
pociągam... jeśli to prawda. 

Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ogarnęło ją pra­

gnienie, by ją pocałował i dlatego nie mogła znaleźć słów 
w żadnym języku. 

Luka zaśmiał się triumfalnie i z wolna pochylił głowę. Za­

drżała, gdy dotknął ustami jej warg. Momentalnie oboje przeszył 

rozkoszny prąd. Po raz pierwszy w życiu Georgię ogarnęło takie 
podniecenie, że zapomniała o całym świecie. 

R  S

background image

55 

Nagle do jej świadomości dotarł dźwięk telefonu. Luka puścił 

ją tak gwałtownie, że bez sił opadła na kanapę. Zaklął siarczy­

ście i szarpnął antenę telefonu komórkowego, jakby chciał ją 
złamać. 

- Valori - warknął. 

Po chwili twarz mu zastygła w nieprzyjemnym grymasie 

i rzekł po angielsku: 

- Zaraz poproszę. Do ciebie. 

Prawie rzucił słuchawkę i wybiegł do ogrodu. 

- Słucham - odezwała się głosem, którego sama nie poznała. 

- Georgia? Dobry wieczór, mówi Tom. Czy to ten okropny 

Włoch odebrał telefon? 

- Tak. Jak Charlotte? 
- Stoi obok i wyrywa mi słuchawkę. 
- Kończ, Tom - zniecierpliwiła się Charlotte. - Georgio, 

to ty? 

- Dobry wieczór, kochana. 

- Masz dziwny głos. Dobrze się czujesz? 

- Znakomicie - skłamała. - A ty? 
- Ja też. Opaliłam się na czekoladowo. Wczoraj nareszcie 

byliśmy w Sienie. Fantastyczne miasto. Tom wszedł na szczyt 

wieży, żeby stamtąd podziwiać widok, ale ja się bałam. A ty 
zwiedziłaś coś? 

- Nie. Miałam dyżur w sobotę i niedzielę, bo w fabryce by­

ły jakieś kłopoty. Ale w tym tygodniu na pewno pojadę do Flo­

rencji. 

Wysłuchała zachwytów nad „Dawidem" Michała Anioła 

i obiecała, że pójdzie obejrzeć go w Gallerie dell'Accademia, 

choćby miała pół dnia stać w kolejce. Przekazała pozdrowienia 

dla rodziców. 

R  S

background image

56 

-Odłożyła telefon na stół i zamierzała chyłkiem wyjść, ale 

ucieczka się nie powiodła. Luka wrócił i od progu zawołał: 

- Georgio! Poczekaj! 
Niechętnie odwróciła się i spojrzała na jego ściągniętą twarz. 
- Wybacz mi, proszę - powiedział schrypniętym głosem. 

- Nie miałem... nie chciałem... tak się zachować. 

Milczała, ponieważ Ogarnęło ją uczucie wielkiego znużenia. 

- Nie masz nic do powiedzenia? 
- Jestem zbyt zmęczona, żeby mówić po włosku - odparła 

po angielsku. - Dobranoc. 

- Proszę cię. - On też przeszedł na angielski. - Musisz 

uwierzyć, że nie chciałem... naprawdę nie chciałem cię obrazić, 

- Trudno to nazwać obrazą. 
- Chyba wybrałem niewłaściwe słowo. - Popatrzył na nią 

spode łba. - Odpowiedniejsze byłoby... 

- Wiem, że chciałeś przekonać mnie o swym nieodpartym 

uroku - przerwała bezbarwnym tonem. 

Luka wyprostował się. 

- Chciałem ci udowodnić, że można całować się z innymi 

mężczyznami. 

- Po co? - spytała urażona. 

- Dio! Jest tylu innych oprócz Toma i tego twojego oficera. 
- Mojemu narzeczonemu na imię James! - krzyknęła roz­

gniewana. - Zaraz chyba sie obrażę, ale wróćmy na chwilę 

do włoskiego. Zrozum i zapamiętaj raz na zawsze, że Tom 

jest mężem mojej ukochanej siostry i lubię go, ale nie ponad-

to. A James... Jamesa kocham - zakończyła świadoma, że 
kłamie. 

- Nie wierzę - rzekł głucho. 

Jej oczy zaczęły ciskać błyskawice. 

R  S

background image

57 

- Wierzysz czy nie, to beż znaczenia. Istotna jest opinia pana 

Sardiego. 

- Uważasz, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby się dowie­

dział o romansie ze szwagrem? 

- Romans ty wymyśliłeś, ale, jak chcesz, to mu o nim po­

wiedz. 

Odwróciła się, aby wyjść, lecz Luka złapał ją za rękę i przy­

trzymał w żelaznym uścisku. 

- Powiedziałaś swojemu szwagrowi, że zadzwonił w nieod­

powiedniej chwili? 

- Nie. -
- Niech go piekło pochłonie! - Schwycił ją za drugą rękę. 

- Ogarnęła mnie taka radość, podniecenie i... nagłe usłyszałem 

jego głos... - Przyciągnął ją, ale wyczuł jej opór, więc się od­

sunął. - To też zły moment - burknął. - Szkoda. 

- Nie będzie żadnego dobrego - wycedziła zimno. 

- Dlaczego? — Zrobił zarozumiałą minę. - Możesz zaprze­

czyć, że rozpaliłaś się w moich ramionach? 

- Nie mogę, ale nie mam zamiaru dopuścić, żeby to się 

powtórzyło. Przyjechałam tu do pracy, signor Sardi płaci mi za 
uczenie jego córki, więc ten incydent był nierozsądny. Na koniec 

powtarzam jeszcze raz, że Tom jest moim szwagrem. - Załamał 
się jej głos. - Obrażasz nie tylko mnie, ale i jego. I Jamesa na 
dodatek. - Patrzyła na niego groźnym wzrokiem, chociaż ze 
zdenerwowania miała sucho w ustach i drżały jej ręce. - Do­

branoc. 

Bała się, a jednocześnie pragnęła, aby ją znowu objął, jednak 

tym razem nawet nie drgnął i pozwolił jej wyjść. 

Gdy z Alessą zeszła na śniadanie, przy stole zastała jedynie 

R  S

background image

58 

pana Sardiego, który czule uśmiechnął się do córki, a do niej 

zwrócił się ze słowami: 

- Dzień dobry, są dwa listy do pani. Luka przyniósł je przed 

wyjściem. Musiał wcześniej pojechać do fabryki, żeby przypil­

nować, jak radzą sobie z innowacją, którą niedawno wprowa­
dził. - Spojrzał na córkę. - Kochanie, pałaszujesz, że aż miło 

patrzeć. Cieszy mnie, że masz doskonały apetyt. 

O sobie nie mógł tego powiedzieć. 

Georgii wyjątkowo też nie chciało się jeść, lecz wiedziała, 

że to chwilowe. Natomiast szczerze niepokoiła się o pana Sar­
diego. Od kilku dni jadł coraz mniej, czuł się osłabiony, schudł 

i poszarzał na twarzy. Nie wypadało jej zadawać niedyskretnych 
pytań i dlatego zainteresowała się, czy w sobotę trochę od­
pocznie. 

- W sobotę i niedzielę, na pewno - odparł z przekonaniem. 

- Po prawie dwóch tygodniach należy się pani wolne, więc jutro 

zabiorę Alessę do siostry. Może pojedzie pani z nami? A jeśli 
ma pani inne plany, podwieziemy panią do Lukki, którą też 
warto zwiedzić. 

- Jest stamtąd pociąg lub autobus do Florencji? 
- Nie wiem. Ma pani prawo jazdy? 
- Tak. 
- Wobec tego może pani wziąć samochód, którym Elsa 

i Franco jeżdżą po zakupy, 

Alessa zaczęła prosić ojca, by pozwolił jej jechać z Georgią, 

lecz się nie zgodził. Dała się uspokoić tylko dzięki obietnicy, że 
pójdą na lekcje do domku w ogrodzie, co Georgia traktowała 

jako nagrodę i urozmaicenie. Skróciła trochę lekcje i poszły pły­

wać, gdyż zrobiło się parno. Zanosiło się na burzę. 

Jeszcze nigdy dzień nie wlókł się tak niemiłosiernie. Georgia 

R  S

background image

59 

ucieszyła się tak samo jak Alessa, gdy pan Sardi wcześniej 
wrócił do domu.. Mogła zostawić z nim dziecko i iść się wyką­
pać. Leżąc w chłodnej, pachnącej wodzie, zastanawiała się, czy 

wypada udawać, że boli ją głowa i dzięki temu uniknąć spotka­

nia z Luką. Skrzywiła się niezadowolona, że w ogóle rozważa 

kłamstwo. Postanowiła zejść na kolację i zachowywać się, jak 

gdyby nigdy nic. Zresztą rzeczywiście prawie nic się nie stało; 

pocałunek z kimś innym byłby bez znaczenia. Niestety, w ra­

mionach Luki stawała się bezwolna i za każdym razem na samo 

wspomnienie oblewała się rumieńcem. Była zadowolona, że 
Tom zadzwonił w samą porę. 

Luka nie przyszedł na kolację, więc zmartwienie okazało się 

przedwczesne. Ogarnęło ją rozczarowanie, a jednocześnie złość 
na siebie, więc musiała się pilnować, by prowadzić w miarę 

swobodną rozmowę. Tym razem posiłek zdawał się ciągnąć 

w nieskończoność. Z ulgą powitała pierwszy odległy grzmot. 
Zaczęło kropić, gdy siedzieli przy kawie, a zanim skończyli pić, 

lunął ulewny deszcz i potężne błyskawice co chwila przecinały 

niebo. 

Wiedziała, że Alessa nie boi się burzy, a mimo to wymówiła 

się troską o nią, aby mieć pretekst i pójść na górę. Chodziło jej 

o pana Sardiego. Widziała, że jest zmęczony, więc nie chciała, 

aby jako dobrze wychowany człowiek dotrzymywał jej towa­

rzystwa mimo zmęczenia. Gdy powiedziała, że chce dokończyć 
pasjonującą książkę, dostrzegła w jego oczach ulgę. W swoim 

pokoju długo stała przy oknie. Niepokoiła się o Lukę i zastana­
wiała, gdzie jest i co robi. Czuła się podenerwowana, a szalejąca 

burza nie poprawiała nastroju. Nawet jak na Włochy nawałnica 
była straszna. 

R  S

background image

60 

Po pewnym czasie na schodach rozległy się kroki pana Sardie-

go, który zawsze przed pójściem spać zaglądał do pokoju córki. 

Georgia leżała zapatrzona w czarne niebo. Myślała o Luce i o tych 
wszystkich, którzy w taką noc muszą być poza domem. 

Zdawało się jej, że usłyszała warkot samochodu, lecz nie była 

pewna, czy to supremo. Wreszcie zaczęła czytać książkę, której 

akcja niebawem tak ją wciągnęła, że wszystko odeszło na dalszy 

plan. 

Nagle zastukano natarczywie do drzwi, więc przestraszona 

wyskoczyła z łóżka jak z procy i boso pobiegła otworzyć. Na 
progu stała przerażona Pina w nocnej koszuli. Nieskładnie wy­
rzucała z siebie urywane zdania, których Georgia nie zrozumia­
ła. Kiedy wreszcie domyśliła się, o co chodzi, zbladła jak ściana. 

- Nie, u mnie jej nie ma. Widocznie jest u ojca. 

Pina załamała ręce gestem bezbrzeżnej rozpaczy. 

- Gdy przestało padać, pan pojechał do fabryki. Alessy nie 

ma w jego sypialni, sprawdziłam. 

Georgia czym prędzej włożyła podomkę. 

- Idź, włóż coś cieplejszego i razem przeszukamy wszystkie 

pokoje. Dziecko gdzieś musi być. Może zgłodniała i poszła do 

kuchni? 

Nigdzie jej nie znalazły. Pina poszła obudzić Elsę i jej syna, 

a przerażona Georgia pobiegła zajrzeć do basenu. 

Odetchnęła z ulgą, gdy w jasno oświetlonej wodzie nic nie 

zobaczyła. Wróciła i poprosiła o latarkę. 

- Może signor Marco wziął Alessę z sobą - powiedział 

Franco z nadzieją w głosie. 

Georgia wątpiła w taką ewentualność. Wysłała Franco, aby 

szukał dziecka w ogrodzie warzywnym i za domem, a sama 

poszła szukać jej wśród drzew i krzewów. 

R  S

background image

61 

Nagle olśniła ją pewna myśl, więc krzyknęła na całe gardło: 

- Domek letni! 

Zawołała Franco i nie czekając, pobiegła do domku na tyłach 

ogrodu. Nie dochodziło tam światło reflektorów, więc było 
ciemno choć oko wykol. Mimo to pędem wbiegła po śliskich 

stopniach. 

- Alessa! Alessa! 
Usłyszała niewyraźny dźwięk. Szarpnęła drzwi, lecz się za­

cięły i nie mogła otworzyć. Franco odsunął ją na bok i jednym 

uderzeniem pięści je wyważył. Wybiegła zapłakana Alessa 

i przytuliła się do Georgii. 

- Krzyczałam, ale... nikt nie przyszedł... Chciałam otwo­

rzyć drzwi, ale... nie mogłam. 

Franco wzniósł oczy do nieba, dziękując Bogu, że dziecko 

sie znalazło. 

- Na pewno drzwi zatrzasnął wiatr - powiedział. - Są spa-

czone, więc nic dziwnego, że się zacięły. Chodź, malutka - rzekł 
łagodnym tonem - zaniosę cię do domu, 

- Luisa! - szepnęła Alessa. 

Georgia weszła do środka i w nikłym świetle latarki zaczęła 

szukać. Znalazła lalkę na podłodze pod oknem. 

- Czemu sama po nią przyszłaś? Dlaczego mnie nie popro­

siłaś? - mruczała gniewnie, 

W chwili gdy stanęła na progu, usłyszała, że nadjeżdża sa­

mochód. Spojrzała w tamtą stronę i jednocześnie, nie patrząc 

pod nogi, postąpiła krok. Czując, że traci równowagę, krzyknęła 
przeraźliwie. Z hukiem spadła na ziemię razem ze schodami, 
uderzyła o coś głową i straciła przytomność. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Otworzyła oczy i rozejrzała się po nieznanym pokoju, które­

go ściany były pokryte kremowym jedwabiem. Leżała na wiel­

kim łożu pod baldachimem z czerwonego adamaszku. Chciała 

spojrzeć w bok, lecz poczuła straszliwy ból w głowie; jęknęła 

i czym prędzej zamknęła oczy. 

- No, obudziła się pani - powiedział ktoś po włosku. 
Mozolnie przetłumaczyła sobie słowa, lecz nie miała siły się 

odezwać. Kiwnęła głową, czego natychmiast gorzko pożałowała 

i aż krzyknęła z bólu. Czuła, że ktoś chwycił ją za rękę i bada 
puls. 

- Spokojnie, panno Fleming. Proszę otworzyć oczy. O, bar­

dzo ładnie. - Siedzący przy łóżku siwy mężczyzna w ciemnym 
garniturze uśmiechnął się do niej ciepło. - Proszę na mnie spoj­
rzeć. - Poświecił jej latarką prosto w oczy. - Zbiera się pani na 
wymioty? 

- Chyba nie -' odparła niepewnie, po angielsku. - Ale po­

twornie boli mnie głowa. 

- Bo uderzyła nią pani o kamień. 

Przypomniała sobie, co zaszło i chciała się podnieść. 

— Alessa! - szepnęła zbielałymi wargami. - Gdzie ona jest? 

Gdzie ja jestem? 

- Alessa jest bezpieczna i smacznie śpi. - Mężczyzna po­

mógł jej się położyć. - Jestem doktor Fassi, a pani leży w innym 

R  S

background image

63 

pokoju, na parterze. Luka wolał nie wnosić pani na drugie piętro, 

więc położył tutaj. 

- Luka? - powtórzyła słabym głosem. 
- Tak. Czeka w pokoju obok, aż pani odzyska przytomność. 

Signor Sardi też tam jest. - Lekarz uśmiechnął się uspokajająco. 

- Wszyscy są mocno wystraszeni, ale chyba nic się pani nie 

stało. Wprawdzie ma pani solidnego guza na głowie i nogę 

zwichniętą w kostce, ale nie stwierdziłem wstrząsu mózgu. Na 

szczęście nie musi pani iść do szpitala. 

Georgia miała duże trudności z przetłumaczeniem słów le­

karza. Doktor Fassi mówił po włosku, ponieważ język angielski 

znał słabo i raczej biernie. 

- Naprawdę Alessie nic się nie stało? - zapytała z niepoko­

jem. - Teraz pamiętam, że zatrzasnęły się drzwi w drewnianym 

domku... il padiglione... 

-

 Daję pani słowo, że nic jej nie jest. - Oczy lekarza rozbły­

sły wesoło. - A pani też nie stało się nic groźnego, skoro słyszę 
włoskie słowa. 

- Ja zawiniłam - szepnęła, odwracając głowę. 

- Że zawaliły się schody? To nie pani wina. Signor Sardi 

wyrzuca sobie, że dotąd nie kazał ich naprawić. 

- Ale ja dałam Alessie lalkę, którą tam zostawiła i po którą 

poszła. - Z jej oczu spłynęły dwie wielkie łzy. - Przepraszam 
- powiedziała, pociągając nosem - nie wiem, dlaczego płaczę. 

- Normalna reakcja. Płacz dobrze pani zrobi. 

- Wszyscy tu tak mówią - mruknęła. - Piangi. Płacz. A my 

mówimy: Nie płacz. 

Lekarz pokręcił głową. 
- Ale macie również powiedzenie: Kiedy wejdziesz między 

wrony, musisz krakać jak i one, prawda? Widzę, że czuje się 

R  S

background image

•64 

pani lepiej, więc poproszę, żeby przyniesiono słabą herbatę. 

Zapiszę proszki przeciwbólowe i proszę wziąć dwa dzisiaj, ale 

jutro, tylko gdyby ból był nie do zniesienia. 

Podziękowała mu z uśmiechem, lecz po jego wyjściu odwró­

ciła się na bok i rzewnie rozpłakała. Po chwili usłyszała swe 
imię wymówione przytłumionym, dobrze znanym głosem. Przy 
łóżku stał Luka, a obok pan Sardi, który ostrożnie położył rękę 
na jej dłoni. 

- Georgio, błagam panią, proszę mi wybaczyć. Uprzedzo­

no mnie, że schody się rozlatują, ale całkiem o nich zapo­

mniałem. 

- Nie ma pan za co przepraszać, bo powinnam była uważać. 

- Wytarła oczy chusteczką. - Ostatnio miał pan inne zmartwie­
nia, większe niż schody. 

- Jest pani bardzo łaskawa, ale ja sobie nie mogę tego daro­

wać. To było okropne. Gdy zjawił się Luka, Alessa krzyczała 

wniebogłosy, a pani leżała nieprzytomna. 

Wzdrygnął się, więc Luka położył mu dłoń na ramieniu. 

- Marco, uspokój się. Georgia na pewno nie wini ciebie. 

- Oczywiście - potwierdziła. - Sama jestem wszystkiemu 

winna. Powinnam była zauważyć, że Alessa zostawiła tam lalkę 

i... 

- Nie przesadzaj! - ostro rzucił Luka. - Kto mógł przypu­

ścić, że Alessa wybierze się tam po nocy? Ale wie, że Pina boi 

się burzy, a myślała, że ty śpisz, więc poszła sama. Dlatego że 

uważa się za matkę lalki i czuje się odpowiedzialna. 

Pan Sardi palcami przeczesał szpakowate włosy. 

- Chyba mogę być dumny z tego, że mam odważną i odpo­

wiedzialną córkę. Ale ja powinienem był siedzieć w domu, bo 
papiery mogły spokojnie czekać do poniedziałku. 

R  S

background image

65 

- Ależ, proszę pana... - Urwała na widok Elsy. - O, herbata 

dla mnie. Dziękuję. 

Po wejściu gospodyni nastrój od razu się zmienił. Elsa 

z wprawą tak ułożyła poduszki, by Georgia mogła wygodnie 

usiąść. Panom powiedziała, że lepiej zrobią, jeśli zostawią chorą 

w spokoju i pójdą spać. Gdy wyszli, podała jej szklankę wody 

mineralnej. 

- Moja droga, proszę wziąć pastylki i zjeść biszkopta. Tak 

zalecił doktor Fassi. 

Georgia bez sprzeciwu wykonała polecenie. Gospodyni po­

gasiła lampy, oprócz jednej nocnej koło łóżka. 

- Niech mi pani powie, czy Alessie naprawdę nic się nie stało. 
- Naprawdę. Doktor dał jej jakieś krople na sen. Rano ucie­

szy się, gdy zobaczy, że pani jest cała. Życzy pani sobie, żeby 
tu przyszła na śniadanie? 

- O tak, bardzo proszę. - Piła herbatę, ostrożnie obracając 

głowę i rozglądając się z ciekawością. - Czyj to pokój? 

- Prababki Alessy. Starsza pani nie może chodzić po scho­

dach, więc signor Sardi kazał tutaj urządzić dla niej sypialnię. 
Gdy signor Luka przyniósł panią, nieprzytomną i mokrą, zapro­

ponowałam, aby panią tu położył. Trząsł się ze zdenerwowania, 

więc bezpieczniej było, żeby nie szedł po schodach. 

Georgia nagle zauważyła, że ma cudzą nocną koszulę i za­

wstydzona przygryzła wargę. 

- Nie, nie - uspokoiła ją Elsa. - To ja panią przebrałam. 

- Nie o to chodzi - szepnęła speszona. - Do kogo... czyją 

mam koszulę? 

- Signory Conte, siostry pana. Zawsze zostawia u nas swoje 

rzeczy. - Uśmiechnęła się dobrodusznie. - Na pewno nie mia­
łaby nic przeciwko temu, że ją pani dałam. 

R  S

background image

66 

Georgia była zadowolona, że nie ma na sobie koszuli matki 

Alessy. Nie chciała, aby dziecko widziało ją w rzeczach zmarłej. 

Po wyjściu gospodyni zgasiła lampkę i usiłowała zasnąć, ale 

przed oczami wciąż miała moment, gdy schody się pod nią 

uginają i spada w czarną czeluść. Zaczęła drżeć ze strachu, więc 

z powrotem zapaliła światło. Czuła się jak małe dziecko, które 

boi się ciemności. 

Po pewnym czasie, gdy głowa przestała boleć, wsunęła pałce 

we włosy i ostrożnie namacała dużego guza. Potem chciała 
ułożyć się wygodniej, a wtedy przeszył ją ból w nodze. Zrozu­
miała, że nie będzie mogła pojechać do Florencji ani nawet 

zwiedzać najbliższej okolicy. Smutne rozmyślania przerwało 
nieśmiałe pukanie. 

- Proszę. 
Wszedł Luka i cicho zamknął drzwi. 
- Zobaczyłem światło, więc wiedziałem, że nie śpisz. -Pod­

szedł do łóżka. - Nie mógłbym zasnąć, gdybym nie zapytał, czy 

czegoś potrzebujesz. 

Podciągnęła kołdrę pod samą brodę i powiedziała po angielsku: 
- Dziękuję, nic mi nie trzeba i znacznie lepiej się czuję. Po 

pastylkach głowa mniej boli, ale nie chce sprawnie działać i nie 

pamiętam najprostszych włoskich słów. 

- Ja nie mam takiej wymówki, jeśli chodzi o mój ograniczo­

ny angielski - rzekł Luka z ironicznym uśmiechem. 

Według Georgii język, w jakim rozmawiali, nie odgrywał 

żadnej roli, ponieważ ich oczy wyrażały wszystko bez słów. 

- Przeraziłaś mnie. Przez kilka sekund, długich jak wiecz­

ność, bałem się, że...nie żyjesz. 

- Mam mocną głowę - powiedziała, dotykając guza - i nie 

tak prędko ją tracę. 

R  S

background image

67 

Pochylił się i spojrzał na nią takim wzrokiem, że krew za­

częła jej żywiej pulsować. 

- Z rozpaczą myślałem o tym, że rozstaliśmy się w gniewie. 

Ale potem położyłem ci rękę na sercu i poczułem, że bije... 

- Teraz na pewno bije mocniej - szepnęła. 
Pochylił się jeszcze niżej, ale raptem wyprostował. 
- Przepraszam. - Przeszedł na włoski. - Nie powinie­

nem był wchodzić. Wmawiałem sobie, że chcę spytać, czy 

czegoś potrzebujesz, ale oszukiwałem się. Ciebie też. - Popa­

trzył na nią płonącymi oczami. - Gdy cię niosłem, bałem się, 

żebyś mi nie umarła na rękach. Potem przyjechał Marco, wziął 
Alessę, a Elsa i Pina zabrały mi ciebie. Wiedziałem, że nie 
zasnę,jeśli... 

- Jeśli co? 
Opadł na kolana i wtulił twarz w jej włosy. 

- Jeśli cię nie obejmę i nie poczuję, że jesteś cała, że żyjesz. 

Spojrzał na nią pociemniałymi oczami i ich usta się zetknęły. 

Instynktownie zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek. 

- Nie odchodź - szepnęła, gdy się odsunął. 

- Wcale nie mam ochoty. 

Obsypał delikatnymi pocałunkami jej szyję i twarz, a potem 

mocno ją objął i wtedy jęknęła z bólu. Odsunął się i pełen wy­

rzutów sumienia popatrzył w jej rozszerzone oczy. 

- Źle się czujesz? 

- Dokucza mi głowa. 
- Zapomniałem, że jesteś obolała. - Wykrzywił usta z nie­

smakiem. - Co za bezmyślny brutal ze mnie. Zawołać Elsę? 

- W żadnym wypadku! Jak wytłumaczysz swoją obecność 

u mnie? 

- Musiałem przyjść... 

R  S

background image

68 

- Cieszę się, bo ja też nie mogłam zasnąć. Dzień wlókł się 

niemiłosiernie i byłam nieszczęśliwa. 

- Ja też. 

Wziął ją za rękę, uśmiechając się czule. 

- Zgoda między nami? - spytała z nadzieją w głosie. - Zo­

staniemy przyjaciółmi? 

- Przyjaciółmi? - Wybuchnął zduszonym śmiechem. -

Georgio, jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież dobrze wiesz, że 

chcę, żebyś mnie pokochała. 

- To nie wchodzi w rachubę - rzekła zdecydowanym tonem. 

- Czemu? 
- Spiszę listę powodów i jutro ci dam. 

Przez chwilę patrzyli na siebie wrogo. 

- Przepraszam - szepnął Luka. - Jesteś zmęczona i musisz 

wypocząć. Porozmawiamy rano. - Patrzył na nią tak, jakby 
pieścił ją wzrokiem. - Jutro przedyskutujemy wszystkie powo­
dy, dla których nie mogę cię kochać, ale na pewno żaden nie 
odwiedzie mnie od zamiaru... Pragnę cię, Georgio, bardzo cię 

pragnę. I będziesz moja. 

- Zawsze dostajesz to, czego pragniesz? 
- Oczywiście - odparł z przekonaniem. 

Po jego wyjściu długo nie mogła zasnąć. Oboje wyłożyli 

karty na stół, lecz była przekonana, że po raz pierwszy w życiu 

Gianluka Valori przekona się, iż są rzeczy nieosiągalne nawet 
dla niego. Postanowiła wytrwać przy swej decyzji, chociaż wie­

działa, że to będzie trudne zadanie. -

Zmartwiona patrzyła na obojętny księżyc, na niebie. Byłoby 

jej łatwiej, gdyby chodziło o kogoś innego, bardziej przeciętne­

go. Luka miał wszystko, o czym od łat marzyła: urodę, wdzięk. 

inteligencję, a przede wszystkim zdolność rozpalania jej najlżej-

R  S

background image

69 

szym dotknięciem. Według jej wyobrażeń taki powinien być 

idealny wielbiciel, idealny mąż. To, że nie był jej obojętny, 

stanowiło zasadniczy problem. 

Zaczęła wyliczać uzasadnienie swego stanowiska. Po pier­

wsze, nie mogła pozwolić sobie na romans pod dachem pana 

Sardiego. Po drugie, nie miała czasu na miłostki, gdyż po za­

kończeniu pracy w Vilła Toscana zamierzała jechać do rodzi­

ców, a od nich prosto do szkoły. Podpisała już umowę na nowy 

rok szkolny i wolała nie ryzykować utraty pracy. Nawet dla 

Luki, który zresztą miał jeden wielki minus: był za dobrze znany 

w całych Włoszech. Dyrektorka weneckiej szkoły wyraźnie dała 

do zrozumienia, że życzy sobie, aby jej personel miał nieskazi­

telną reputację. To oczywiście wykluczało wszelkie romanse 

nauczycieli. 

Nagłe ogarnęły ją wyrzuty sumienia, ponieważ dopiero teraz 

przypomniała sobie Jamesa, który powinien znajdować się na 
początku listy. Przed dwoma dniami otrzymała od niego list, 

w którym pisał, że bardzo za nią tęskni, nie może się doczekać 
końca służby i spotkania. 

Czując się bardzo nielojalna wobec niego, usiłowała zapo­

mnieć o pocałunkach Luki. Zaczęła drobiazgowo analizować 

swój stosunek do Jamesa i z przerażeniem doszła do wniosku, 

że tak naprawdę nie kocha narzeczonego i to jest główny powód, 

dla którego zwleka z małżeństwem. Odkrycie było tak przykre, 
że odebrało jej sen na resztę nocy. 

Rano powitała Elsę smutnym spojrzeniem podkrążonych 

oczu. Gospodyni pomogła jej dojść do łazienki, a potem ostroż­

nie uczesała. 

- Chyba pani bardzo źle spała. 

R  S

background image

70 

- Tak. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu. 
- Żaden kłopot. Zaraz przyślę Alessę i Pinę ze śniadaniem. 

Będzie herbata, a nie kawa - uprzedziła. - Tak zalecił doktor 

Fassi. 

Niebawem przybiegła Alessa. 
- Dzień dobry, Georgio. Czujesz się lepiej? 
- Tak, dużo lepiej. - Wyciągnęła ręce. - Chodź, daj mi bu­

ziaka. To mnie uzdrowi. 

Dziewczynka objęła ją za szyję i przytuliła się. 
- To moja wina, że... 
- Wcale nie twoja, kochanie. Nie uważałam, potknęłam się 

i spadłam. Po lekcji powinnam była zauważyć, że nie zabrałaś 

lalki i zawrócić. Zobacz, co Pina przyniosła nam na śniadanie! 

- Dzień dobry - nieśmiało powiedziała niania. - jak się pani 

czuje? 

- Dziękuję, lepiej. 

Pina ustawiła koło łóżka stolik i krzesło. 

- Jeśli pani nic nie potrzebuje, pomogę Elsie podać śniada­

nie panu. 

- A ja podam Georgii wszystko, co trzeba - oznajmiła Alessa z ważną miną. 

- No, proszę - roześmiała się Georgia - ale mara opiekę. 

Alessa jadła z apetytem, lecz pamiętała, aby od czasu do 

czasu grzecznie zapylać Georgię, czy coś jej podać. Pod koniec 
śniadania rzekła ze smutkiem: 

- Szkoda, że muszę jechać do cioci Claudii, Wolałabym 

zostać w domu i opiekować się tobą. 

- Jakoś muszę sobie bez ciebie poradzić. Może będę spać 

przez cały dzień. - Z czułością patrzyła na dziecko. - Pochwa­

lisz się przed kuzynkami, ile umiesz z angielskiego? 

R  S

background image

71 

- Tak. Pan doktor powiedział, że nie wolno ci chodzić. -

Dziewczynka westchnęła. - Musisz leżeć do następnej wizyty. 

- A to pech! - W głębi duszy cieszyła ją perspektywa rekon-

walescencji w pięknym pokoju. - Skoro muszę leżeć, mam do 

ciebie prośbę. Bądź tak dobra i przynieś mi ze dwie, trzy książki 
z mojego pokoju. Przy czytaniu czas mi szybciej upłynie do 

twojego powrotu. 

Alessa wybiegła, a do pokoju wszedł pan Sardi. 

- Dzień dobry. Jak pani się czuje? Jeszcze raz przepraszam 

za to, że nie dopilnowałem, żeby naprawiono schody. Przykro 

mi, że musi pani leżeć. 

- Pojutrze będę zdrowa jak ryba. 

- Oby. Ale dziś miała pani jechać do Florencji. 

- Muzeum mi nie ucieknie - rzekła pogodnym tonem. -

Mogę tam iść za tydzień. 

Doktor Fassi przyjechał około jedenastej. Zmienił opatrunek 

za

 nodze i powiedział pacjentce, że może chodzić, ale pod wa­

runkiem, że będzie oszczędzać stopę. Pan Sardi przyszedł 
z Alessą, aby się pożegnać. Minęło południe, a Luka wciąż się 
nie pokazywał. 

Podczas kąpieli Georgia musiała uważać, aby nie zamoczyć 

nogi, co było zabawne, ale wyczerpujące. Prędko poczuła się 

zmęczona. Włożyła rozpinaną różową suknię, usiadła na łóżku, 
i nogę położyła na taborecie. Elsa akurat kończyła ją czesać, 

gdy rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Luka. 

- Dzień dobry. Już można? - spytał Elsę. 
- Tak. Idę do kuchni sprawdzić, czy lunch jest gotowy. 

Ubrany."w olśniewająco białą koszulę, niebieskie spodnie 

i beżowe mokasyny, wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż 

R  S

background image

72 

zwykle. Bez pytania wziął Georgię na ręce i nie zważając na jej 

protesty, zaniósł do oranżerii, posadził na kanapie i przysunął 

taboret. 

- Proszę - powiedział, lekko dysząc. - Oprzyj nogę. 
Posłusznie wykonała polecenie. Zarumieniła się lekko, gdy 

usiadł obok, wziął ją za rękę i zapylał pieszczotliwym tonem: 

- Jak się czujesz? 

- Dziękuję, dobrze - odparła drżącym głosem. - Nie jestem 

inwalidką, ale przydałaby mi się laska albo parasol. Mogę cho­

dzić sama i niepotrzebnie mnie niosłeś. 

- Bardzo potrzebnie, bo musiałem poczuć cię w ramionach 

- rzekł z taką miną, że roześmiała się mimo woli. - Zabrakło 

mi tchu nie od ciężaru, ale od bliskości twojego ciała. Och, jak 

pięknie się uśmiechasz. 

Ty też, pomyślała, a głośno powiedziała: 

- Zastanawiałam się, gdzie zniknąłeś na całe rano. 
Od razu pożałowała tych słów, ponieważ na jego twarzy 

odmalowała się zarozumiała radość. 

- Tęskniłaś za mną? Wiedziałem, że tak będzie. 
- 1 celowo mnie nie odwiedziłeś? - spytała, patrząc na niego 

/ ironią. 

- Nie - odparł urażony. - Musiałem pojechać do zakładu, 

żeby dać szczegółowe instrukcje na cały dzień. Ale teraz mogę 

poświęcić czas wyłącznie tobie. 

Speszona odwróciła wzrok. Pomyślała, że cały dzień w jego 

towarzystwie to szczyt szczęścia i... niebezpieczeństwo. 

- Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale nie musisz się 

poświęcać - rzekła pozornie chłodno. - Mam książki do czyta­

nia, listy do pisania i... nawet prośbę do ciebie. Czy mogłabym 

zadzwonić do rodziców? 

R  S

background image

73 

Luka gniewnie zmarszczył brwi. 

- Po co pytasz? Możesz dzwonić, kiedy chcesz... do rodzi­

ców i nie tylko - dodał z ociąganiem. - Chyba że twój ukocha­
ny pisze tak często, że do niego nie musisz. 

- Jamesa nie chcę niepokoić, ale z mamą chciałabym zamie­

nić kilka słów. - Uśmiechnęła się przewrotnie. - Udramatyzuję 

wczorajszą przygodę. 

- Którą? - spytał z błyskiem w oku. - Upadek czy wstęp do 

romansu ze mną? 

- O niczym nie powiem - syknęła, rzucając mu nieprzyja­

zne spojrzenie. — Szczególnie o tym, co się nie powtórzy. 

Luka oparł się wygodnie i wyciągnął nogi daleko przed sie­

bie. Długo patrzył na nią w milczeniu, wreszcie pokiwał głową. 

- Nie warto się upierać. Los skrzyżował nasze drogi, bo 

jesteśmy sobie przeznaczeni. 

- Nieprawda! - Była zła, że nie może wyjść. - Nawet gdy­

bym... chciała... nie ośmielę się odpłacić panu Sardiemu za 

dobroć nieodpowiednim zachowaniem pod jego dachem. Nie 

zapominaj, po co mnie zatrudnił. Mam uczyć jego córkę, a nic 

romansować ze szwagrem. Zresztą nie ma o czym mówić. Pa­
miętaj, że jest James. 

- Pamiętam i o nim, i o Tomie. 
- Przestań! - krzyknęła rozgniewana. 

- Zrobię to, jeśli obiecasz, że o nim zapomnisz. 
Nieprzyjemną rozmowę przerwało wejście Piny, która nakry­

ła do stołu. Zanim Elsa przyniosła crostini, Georgia ochłonęła 
na tyle, że mogła spokojnie, nawet z apetytem jeść. 

Podczas posiłku obsługiwała ich Pina, więc byli zmuszeni 

rozmawiać na obojętne tematy. Po jedzeniu Georgia wypiła 

zaleconą przez lekarza herbatę, a Luka trzy filiżanki czarnej 

R  S

background image

74 

kawy. Sądziła, że na dobre zapomniał o zakazanym temacie, gdy 
nieoczekiwanie go podjął: 

- Wkrótce zostaniemy kochankami - oświadczył spokojnie. -

Moim zdaniem los zetknął nas z sobą tylko i wyłącznie w tym celu. 

- To nie jest uczciwa gra - syknęła ze złością. - Nie mogę 

chodzić, więc i uciec od ciebie. 

- Czemu miałabyś uciekać? - zdziwił się. 

- Ile razy mam ci tłumaczyć? To, że czegoś chcesz, nie 

znaczy, że dostaniesz. Nic nie osiągniesz, bo ja nie chcę romansu 
z tobą. 

- Kłamiesz. - Wziął ją na ręce i przytulił do piersi. - Wi­

dzisz? Od razu brak ci tchu. - Pocałował ją, zanim zdążyła 
odwrócić głowę. - Co teraz chcesz robić? Mam cię zanieść 
z powrotem? 

- Tak. -W drodze do sypialni nawet na niego nie spojrzała. 

Położył ją, pocałował w usta, a potem zajrzał w oczy. 

- Gdy minie najgorsza spiekota, przyjdę po ciebie. Podwie­

czorek zjemy w ogrodzie, dobrze? Zawołam Elsę, żeby ci po­
mogła się rozebrać. 

- Nie trzeba, poradzę sobie. 
Znowu ją pocałował. Zirytowała się, że nie potrafi opanować 

drżenia całego ciała. Wiedziała, że on to czuje i była podwójnie 
na niego zła. Mimo to musiała zacisnąć pięści, by się opanować 

i nie objąć go za szyję. Luka oderwał się od jej ust, spojrzał na 

nią pociemniałymi oczami. Uśmiechnął się tak uwodzicielsko, 

że oblała się szkarłatnym rumieńcem. 

- Śnij o mnie - szepnął pieszczotliwie. 

- Nigdy! 
Po jego wyjściu usiadła i ostrożnie spuściła nogę. Drgnęła 

nerwowo, gdy otworzyły się drzwi, ale to przyszła Elsa. 

R  S

background image

75 

- Niech pani nic staje na chorej nodze! Pomogę pani dojść 

do łazienki, a potem się położyć. 

Georgia wyciągnęła się w świeżej, chłodnej pościeli i wes­

tchnęła. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby spadło na nią coś 
cięższego niż stare, drewniane schody. 

Luka pragnął jej i z jego zachowania wynikało, że jest przy­

zwyczajony do sukcesów nie tylko na torze wyścigowym. Wie­
działa, że niełatwo będzie mu się oprzeć. Głównie dlatego, że 
instynktownie do niego lgnęła, chociaż rozum mówił, że miłość 

między nimi jest niemożliwa. Luka byłby wymarzonym kochan­

kiem; już teraz przy nim zapominała o Jamesie. 

Musiała przyznać, że pod jednym względem Luka jest ucz­

ciwy, a mianowicie nie obiecuje małżeństwa. Na pewno miał 
zamiar ożenić się z jakąś toskańską pięknością. Romans z an­
gielską nauczycielką będzie dla niego drobnym epizodem, który 
prędko uleci mu z pamięci. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Rozpłakała się z żalu nad sobą, ale po kilku minutach otarła 

mokre policzki, wyrzucając sobie, że wylewa łzy bez powodu. 

Z trudem odsunęła od siebie natrętne myśli o Luce i starała się 

zasnąć. Grube rolety były spuszczone iw pokoju panował pół­
mrok, a mimo to dość długo trwało, nim zapadła w niespokojny 

sen. 

Nagle otworzyła oczy i krzyknęła przestraszona; koło łóżka 

niewyraźnie majaczył wysoki cień. Luka uciszył ją namiętnym 
pocałunkiem, który oddała bezwiednie, zanim na dobre się roz­

budziła i zaczęła wyrywać. Nie zaskoczyło go to i łatwo pora­

dził sobie z jej oporem. Przypomniała sobie jego przechwałki 
podczas lunchu i zadrżała przerażona. Widocznie przyszedł, aby 
wprowadzić pogróżki w czyn. 

- Nie bój się, carissima. - Podniecony mieszał angielskie 

i włoskie słowa, co w jej uszach zabrzmiało jak piękna melodia. 

- Jesteś rozespana, więc będziemy mówić w twoim języku... 

do chwili gdy nie będą potrzebne żadne słowa. 

Znowu się szarpnęła, lecz jej bezsilność jedynie go roz­

bawiła. 

- Przestań! - syknęła jadowitym tonem. - Mówiłam poważ­

nie. Nie chcę... nie mogę... 

- A ja chcę i mogę. 

Pocałował ją, uniemożliwiając dalsze słowa protestu. Jedną 

R  S

background image

77 

ręką tulił ją do siebie, a drugą pieszczotliwie gładził po plecach. 

Ogarnęło ją podniecenie i czuła, że słabnie, jakby traciła władzę 
nad sobą. Bała się, że za chwilę nie będzie miała siły go ode­
pchnąć. 

- Elsa! - krzyknęła zrozpaczona. 

Luka zdusił ją w żelaznym uścisku. 
- Elsa, Pina i Franco pojechali po zakupy. Nikt nam nie 

przeszkodzi, tesoro. 

Zaczęta

 dygotać ze strachu i podniecenia. Miotały nią sprze­

czne uczucia i nie mogła się w nich rozeznać. 

- Ja... nie.. . nie wierzę ci! 
- Nie wierzysz w moje pożądanie? 

Gdy gorącym językiem dotknął jej ucha, przeszył ją dreszcz 

rozkoszy, a jednocześnie ogarnęła złość, że nie panuje nad sobą. 

- Nie! - Czuła, że pod wpływem umiejętnych pieszczot nie­

bezpiecznie wzrasta podniecenie. - Przestań! 

- Och, carissima, jakaś ty piękna, jak cudownie zbudowana. 

Pragnę cię jak żadnej innej, nie odpychaj mnie. 

Jej ciało instynktownie odpowiadało na dźwięk głębokiego, 

przepełnionego namiętnością głosu. Mimo to usiłowała się bro­
nić, ale Luka ustami i rękami udaremniał opór. Zalała ją fala 

gwałtownego pożądania i za późno zorientowała się, do czego 
on zmierza. Zaczęła krzyczeć i prosić, lecz był już ślepy i głu­
chy na wszystko. 

Nie zdążył się uspokoić, gdy z całej siły go popchnęła. Usiadł 

zdyszany i czerwony, nieprzytomnie patrząc w jej rozgoryczone 
oczy. Zawstydził się, chyłkiem wyszedł z łóżka i zaczął się ubie­

rać. Georgia odwróciła się do niego plecami i naciągnęła kołdrę 
na głowę. 

- Carissima... 

R  S

background image

78 

- Wynoś się! 
Wziął ją za rękę, lecz się szarpnęła. Zaczerwienił się jeszcze 

mocniej, ale powiedział z uporem: 

- Musimy porozmawiać. Widzę, że jesteś na mnie zła, a by­

łem pewien... 

- Czego? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

- Że pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Ustami mówiłaś 

nie, ale całym ciałem tak. Przyznaj się. - Zajrzał jej w oczy 

- Gdybym ci był obojętny, nie mógłbym kochać cię z takim 

uniesieniem. 

Skonsternowana przygryzła wargę. Rzeczywiście pragnęła 

go bardzo mocno. 

- Nie sądziłam, że to wykorzystasz. Chciałam, żebyś mnie 

całował i pieścił, ale... nie... 

Zbladła śmiertelnie i schwyciła się za głowę. 

- Che cosa...? 

- Głowa. - Odwróciła się. - Idź już! Zostaw mnie wreszcie 

samą. 

Pogładził ją po włosach, ale znowu szarpnęła się jakby z ob­

rzydzeniem, więc zaklął siarczyście i wybiegł z pokoju. 

Odczekała chwilę, ostrożnie wyszła z łóżka i kurczowo 

schwyciła się poręczy krzesła. Potem, skacząc na jednej nodze, 

pokuśtykała do łazienki, napuściła pełną wannę gorącej wody 
i zanurzyła się po szyję. Miała ochotę zostać tam na wieki i ni­
kogo nie oglądać. Wreszcie jednak musiała wyjść. 

Na progu sypialni stanęła jak wryta i zjeżyła się, ponieważ 

przy łóżku siedział Luka przebrany w świeżą koszulę i spodnie. 

Zerwał się, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Popatrzył na 

spuchniętą kostkę. 

- Dlaczego zdjęłaś bandaż?. 

R  S

background image

79 

- Musiałam się oczyścić - odparła z goryczą. - Długo się 

szorowałam. 

- Przyślę Elsę... 
- Nie! 
- Tak. Już wróciła. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Gdy stąd 

wychodziłem, akurat weszła do domu z moją babką, która za­
pytała, co robiłem w jej pokoju, Elsa wyjaśniła, że ty tu śpisz. 
Babka kazała mi się gęsto tłumaczyć, dlaczego byłem u ciebie 
i wyciągnęła sobie wiadome wnioski. Nie była... zadowolona. 

Georgia z rozpaczy mocno zacisnęła powieki. 

- Powiedziałeś jej, co między nami zaszło? 

— Nie. Uważasz mnie aż za takiego głupca? - Usta wykrzy­

wił mu nieprzyjemny grymas. - Oczywiście, że uważasz... Nie­
wiele powiedziałem, ale babka jest domyślna. 

- Muszę natychmiast stąd wyjechać -jęknęła przerażona. 
- Nie możesz! - zawołał. - W twoim stanie... 
- Szkoda, że wcześniej nie wziąłeś tego pod uwagę - syk­

nęła ze złością. 

Luka zaczerwienił się tak mocno, jakby za chwilę miał trys­

nąć krwią. Zaklął szpetnie i wychodząc, trzasnął drzwiami. Po 

chwili przyszła Elsa z naręczem ubrań, które położyła na komo­

dzie. Obrzuciła Georgię wszystkowiedzącym spojrzeniem, moc­

no objęła i powiedziała cicho: 

- Niech się pani wypłacze. 

Georgię to rozczuliło, więc rozpłakała się rzewnymi łzami, 

a Elsa gładziła ją po głowie i cierpliwie czekała, aż się uspokoi. 

- Proszę się ubrać. Pójdziemy do oranżerii, bo signora Valori 

życzy sobie zjeść podwieczorek w pani towarzystwie. 

- Nie chcę nigdzie iść. 

Ogarnęła ją rozpacz, ponieważ wiedziała, że nie uniknie 

R  S

background image

80 

rozmowy z babką Luki. Włożyła prostą, zieloną suknię, po czym 

usiadła przed lustrem, aby się umalować. 

- Szkoda fatygi po takich przeżyciach - odezwała się go­

spodyni. 

- Muszę choć trochę podnieść się na duchu. 
- Nie ma powodu- się bać, bo signora Valori jest bardzo 

dobra. 

- Nie boję się, ale jest mi wstyd. Najchętniej schowałabym 

się w mysiej dziurze. 

Elsa pocieszyła ją kilkoma serdecznymi słowami i zawołała 

Lukę. Przyszedł natychmiast i otworzył usta, aby coś powie­

dzieć, lecz zmroził go wyraz twarzy Georgii. Bez słowa wziął 

ją na ręce i zaniósł do oranżerii, gdzie jego babka siedziała przy 

stoliku nakrytym do podwieczorku. 

Elegancka starsza pani zdumiała się na widok wnuka niosą­

cego młodą kobietę. Luka posadził Georgię na krześle obok 

stolika i przysunął taboret. 

- Babciu, to jest ta młoda Angielka, która uczy Alessę. 

- Moje uszanowanie, signora - powiedziała zawstydzona 

Georgia. - Skręciłam nogę... 

Pani Valori zrobiła taką minę, że Luka żachnął się i mruknął, 

z trudem hamując gniew: 

- Wczorajszy wypadek, o którym babci mówiłem. To nie 

jest skutek moich... zapędów. 

- Cieszę się. A teraz bądź łaskaw przedstawić mi tę młodą 

damę jak należy. 

Luka przedstawił Georgię, używając staroświeckich sfo­

rmułowań, jak gdyby występowali w sztuce teatralnej sprzed 

stu lat. 

- Cieszę się, panno Fleming, że doskonale włada pani języ-

R  S

background image

81 

kiem włoskim - powiedziała pani Emilia Valori. - Pozwoli pani 
herbaty czy kawy? 

- Lekarz zabronił jej pić kawę. 

- Z przyjemnością napiję się kawy - odparła Georgia, jak 

gdyby Luki nie było w pokoju. 

Starsza pani nieznacznie się uśmiechnęła, nalała pełną fili­

żankę czarnej jak smoła kawy i bez pytania wsypała trzy łyże­
czki cukru. 

- To dobrze pani zrobi. - Wymownie spojrzała na posępne­

go wnuka. - Mój drogi, najlepiej będzie, jeśli zostawisz nas 

same. 

- Ale, babciu.... 

Pani Valori zniecierpliwiła się. 

- Czyżbyś zapomniał, że jestem przyzwyczajona do posłu­

szeństwa? 

Luka zwrócił się do Georgii ze słowami: 

- To nie mój pomysł. 

Spojrzała na niego z tak jawną pogardą, że drgnął nerwowo, 

sztywno się ukłonił i wyszedł. 

- Na pewno wsiądzie do auta i jadąc na złamanie karku, 

będzie chciał wyrzucić z siebie całą złość i wstyd. - Pani Valori 

wbiła w Georgię przenikliwe, niebieskie oczy. - Panno Fle­

ming, widziałam, że mój wnuk wychodził z pokoju, który pani 

od wczoraj zajmuje. Byliście sami w domu... Proszę mi uczci­
wie powiedzieć, czy pani go do siebie zaprosiła. 

- Nie - odparła Georgia bezbarwnym głosem. 

- Proszę też się przyznać - drążyła starsza pani - czy dała mu 

pani powód, żeby sądził, że jego awanse będą mile widziane? 

Upłynęło kilka sekund, nim Georgia w pełni zrozumiała zna­

czenie owych słów. Dumnie uniosła głowę i odparła: 

R  S

background image

82 

- Jeśli pytanie ma znaczyć, czy pani wnuk mi się podoba, 

to odpowiedź jest twierdząca. -Westchnęła smutno. -Przyzna­

ję, że po upadku zdrowy rozsądek trochę mnie zawiódł. Oboje 

byliśmy wstrząśnięci i... przygnębieni wypadkiem ze schoda­

mi... i się pocałowaliśmy. Jeśli to można nazwać zachętą, je­
stem trochę winna. Luka nie ukrywał... wyraźnie mi powiedział, 
że chce być moim kochankiem... - Przygryzła wargę, aby się 
opanować. - Chyba zrobiłam błąd, gdy powiedziałam, że to 
niemożliwe. Nie sądziłam, że on potraktuje to jako wyzwanie 
i przez myśl mi nie przeszło, że tak daleko się posunie. 

- Więc jednak dopiął swego? 

Georgia spuściła wzrok i zapytała ledwo dosłyszalnie: 

- Nie przyznał się? 
- Nie chciał mi powiedzieć, dlaczego był u pani, ale pani 

słowa jedynie potwierdzają moje podejrzenia. - Starsza pani 

ciężko westchnęła. - Pozwoli pani, że teraz zapytam, czego pani 

od niego oczekuje w ramach rekompensaty. 

- Niczego... Chyba że pani zdoła skłonić go, żeby usunął 

się stąd na czas mojego pobytu. 

- Spróbuję. - Pani Valori zasępiła się. - Ale może się oka-

zać, że po głębszym zastanowieniu, będzie pani chciała czegoś 

więcej. 

Georgia czuła, że trzęsą się jej ręce, więc odstawiła filiżankę. 

- Moja droga, proszę mi wybaczyć, ale chciałabym 

wiedzieć, ile pani ma lat i czy już była pani... z kimś... zwią­

zana. 

- Mam dwadzieścia sześć lat - odparła Georgia z ociąga­

niem. - I... jak pani zapewne przypuszcza, nie było to pier­
wsze. .. doświadczeniem moim życiu. Jestem prawie zaręczona 

z oficerem armii brytyjskiej. Nie spieszy mi się do małżeństwa, 

R  S

background image

83 

bo chciałabym trochę popracować jako nauczycielka i zwiedzić 

świat. 

- A w międzyczasie poznała pani mojego wnuka. - Starsza 

pani znowu westchnęła. - Czy Luka wiedział, że nie jest pani 

obojętny? 

- Tak. - Georgia oblała się rumieńcem. - Ale powiedziałam 

mu zdecydowanie, że między nami nic nie będzie. 

- Dlaczego? 
-

 To chyba oczywiste. Nie będę kłamać i udawać, że mnie 

nie pociągał. Ale nie miałam zamiaru marnować szans na dobre 

małżeństwo, tylko dlatego że Gianluka Valori chciał się ze 

mną... zabawić. Poza tym pracuję w szkole, której dyrektorka 
ma bardzo surowe zasady. Podejrzewam, że bez pardonu dałaby 

mi wymówienie, gdyby dowiedziała się, że jestem na tyle lek­

komyślna, że podczas kontraktu pozwoliłam sobie na romans. 

Szczególnie z człowiekiem, który jest znany w całym kraju. 

- Rozumiem. -Pani Vałori zmarszczyła czoło. - I zastana­

wiała się pani nad konsekwencjami, prawda? 

Georgia w milczeniu skinęła głową. 

- Kto wie, co będzie? Natura jest okrutna i daje dzieci lu­

dziom, którzy ich wcale nie chcą, a skąpi tym, którzy bardzo 

pragną. Mam nadzieję, że jeśli zajdzie pani w ciążę, powiadomi 
pani o tym mojego wnuka. 

Georgia poczuła, że wpada w panikę. Nie chciała mieć dzie­

cka poczętego wbrew woli. 

- Chyba nie warto z góry się martwić - rzekła na pozór 

spokojnie i uśmiechnęła się zdawkowo. - Jestem pewna, że te­
raz chętnie posłucha pani o postępach, jakie Alessa zrobiła 
w angielskim. 

- Czyli daje mi pani do zrozumienia, że jeden temat wyczer-

R  S

background image

84 

pany - cierpko zauważyła starsza pani. - Dobrze, panno Fle­
ming, na razie nie będziemy więcej o tym mówić. - Wyjęła 

z torebki wizytówkę. - Oto mój adres i telefon. Proszę się ze 
mną skontaktować, jeśli będzie pani w potrzebie. - Westchnęła 
ciężko i dodała: - Uważam, moja droga, że najlepiej będzie, 

jeśli Marco o niczym się nie dowie. Biedak nic nie może pomóc, 

a jest bardzo przywiązany do Luki i byłoby mu ogromnie przy­
kro, że brat ukochanej żony tak niegodziwie postąpił. - Twarz 

jej zszarzała. - Zgadza się pani ze mną? 

- Najzupełniej. 

Pani Vaiori wyprostowała się i lekko uśmiechnęła. 

- Mogę teraz pytać o moją prawnuczkę. Czy istotnie jest 

laka mądra, jak opowiada jej ojciec? 

- Tak. 

W związku z przyjazdem szacownego gościa zmieniono roz­

kład dnia i Elsa przygotowała specjalną, wcześniejszą kolację. 

- Jadę do siostry mieszkającej w Sienie, i chciałam zabawić 

tu godzinę, najwyżej dwie - wyjaśniła pani Valori. - Ale zosta­

nę, żeby zobaczyć się z Alessą. I muszę zamienić jeszcze kilka 

słów z wnukiem. Zadzwoniłam do siostry i przeprosiłam za 

spóźnienie. 

- Czy mogłaby pani poprosić Lukę, żeby miał wzgląd na 

signora Sardiego? 

- Najpierw myślałam, że go potraktuje surowo i powiem 

kilka ostrych słów do słuchu. - Po ustach starszej pani prze­

mknął cień uśmiechu. - Ale jednak wolę go poprosić, bo mój 

uparty wnuk źle reaguje na rozkazy. Proszę zadzwonić na Pinę, 
chcę ją po coś posiać, 

Pina przyniosła laskę z kości słoniowej. 

R  S

background image

85 

— Proszę, to dla pani. 

- Och, dziękuję - ucieszyła się Georgia. - Teraz nie będę 

taka bezradna. 

Po powrocie do sypialni zauważyła, że przyniesiono więcej 

rzeczy i powieszono w szafie. Po krótkim odpoczynku ubrała 

się w czarną suknię, w której wystąpiła pierwszego dnia. 

Mogła założyć tylko jeden pantofel, więc nie wyglądała 

tak elegancko jak wtedy. Dyskretnie się umalowała i gładko 

zaczesała włosy w kok spięty złotą klamrą. Akurat kończyła 
toaletę, gdy zajechały samochody i usłyszała radosne wołanie 
Alessy: 

- Babuniu! 

Niebawem przyszła Pina. 
- Signor Luka pyta, czy już może zanieść panią do oranżerii. 

Georgia uśmiechnęła się szeroko i pokazała laskę. 
- Przecież mam to. Poradzę sobie sama. 
Nie chciała przyjąć pomocy Luki, mimo że lśniące i śliskie 

posadzki były zdradzieckie. 

- Stupidita! - Luka wziął ją na ręce, a łaskę odrzucił. - Wo­

lisz zwichnąć dragą nogę, niż skorzystać z mojej pomocy? 

-Tak. 

- Musimy porozmawiać. 

- Nie mamy o czym - wycedziła lodowatym tonem. 

Luka nie powiedział nic więcej. Zaniósł ją do oranżerii i po­

sadził na fotelu. Podbiegła rozpromieniona Alessa, której po­

zwolono zostać na kolacji. 

- Georgio, czujesz się lepiej? 
- Doskonale, kochanie. Za dwa dni będziemy razem biegać. 

Ucałowała dziecko i skinieniem głowy powitała pozosta-

łych. 

R  S

background image

86 

- Czy spokój i cisza w domu dobrze pani zrobiły? - zapytał 

Marco Sardi. 

- Tak - odparła speszona. 
Chcąc ukryć zakłopotanie, pochyliła się i udawała, że musi 

poprawić bandaż. 

- Luka, daj pani Georgii kieliszek mojego ulubionego szam­

pana - zarządziła pani Valori, po czym zwróciła się do pana 
domu: - Na ogół pozwałam sobie na jeden kieliszek tygodnio­
wo, ale dziś chyba wypiję dwa od razu. 

- Czy to jakaś uroczystość? 
- Tak rzadko miewamy gościa z Anglii. - Starsza pani zna­

cząco spojrzała na Georgię. - Miło pogawędziłyśmy... 

- Czyli jednak nie nacieszyła się pani spokojem - zmartwił 

się pan Sardi. 

Georgia żałowała, że nie została w sypialni. 
Niezręczną sytuację ratowała Alessa, która siedziała na ko­

lanach wujka i z przejęciem opowiadała mu o wizycie. 

- Bardzo dużo pani dla niej zrobiła - rzekła pani Valori 

półgłosem. - To inne dziecko. 

Gdy Luka spojrzał w ich stronę zaintrygowany przyciszoną 

rozmową, Georgia odwróciła głowę, 

- Dobrze się pani czuje? - zapytał pan Sardi. - Ma pani wypieki. 
- To od szampana. 

Przy kolacji siedziała naprzeciw Luki i ilekroć nieopatrznie 

na niego spojrzała, widziała, że się w nią uparcie wpatruje. 

Zaczęła wypytywać Alessę o spotkanie z kuzynkami. 

- Opowiedziałam im o schodach i jak płakałam, kiedy się 

na ciebie zwaliły. 

- Dobrze, że Georgii nic gorszego się nie stało - rzeki Luka. 

- Nie wiedziałem, że te schody ledwo sie trzymają. 

R  S

background image

87 

- Miałem kazać je naprawić, ale... 

Pan Sardi urwał, a pani Valori uśmiechnęła się ciepło i po­

wiedziała, aby go pocieszyć: 

- Dobrze, że nie skończyło się niczym groźniejszym. 

- To była wyłącznie moja wina - powiedziała Georgia. 
Luka, spięty i nieswój, przestał się odzywać. Alessa to za­

uważyła i spytała: 

- Wujku, czemu masz smutną minę? Źle się czujesz? 
- Nie, kochanie, nic mi nie jest. Jeśli chcesz, jutro możemy 

razem popływać. 

- Chcę, chcę - ucieszyło się dziecko. 
- Niedługo muszę jechać - powiedziała pani Valori, gdy 

siedzieli przy kawie. - Wiesz, Marco, z przyjemnością patrzę na 

Alessę. Dawno nie była taka ożywiona i radosna. 

- To zasługa pani Georgii. Jest dla niej bardzo dobra. 
- Dziecko będzie za nią tęsknić - rzekła starsza pani. 
- Jak my wszyscy - mruknął Luka. 

-

 Może zostanie dłużej, jeśli będziecie dla niej dobrzy? 

- Znacząco spojrzała na Lukę, a Georgię serdecznie ucałowa­

ła. - Do widzenia, moja droga. Proszę pamiętać, co powie­
działam. 

Gdy wszyscy wyszli, ogarnęła ją tęsknota za domem i matką. 

Smutnym wzrokiem patrzyła na Elsę, sprzątającą ze stołu. 

- Co pani jest? - spytała zaniepokojona gospodyni. - Chce 

pani do łazienki? 

- Nie, chcę iść spać. Czy mogę prosić laskę? 

- Oczywiście, już niosę. Powiem signorowi Sardiemu, że 

pani jest bardzo zmęczona. 

Niebawem leżała w łóżku podparta poduszkami, z książką 

w ręku. Na stoliku stały biszkopty, herbata i sok. 

R  S

background image

88 

Nie musiała uśmiechać się i rozmawiać, więc przebiegła my­

ślami wydarzenia dnia. Wiedziała, że niemiłego epizodu z Luką 

nie zdoła wymazać z pamięci i musi pogodzić się z tym, co 
zaszło. 

Starała się myśleć logicznie i obiektywnie. Luka zaskoczył 

ją, gdy była rozespana, to prawda. Zdumiało ją jednak, że 

od razu całym ciałem odpowiedziała na pieszczoty i pocałun­

ki, co nigdy się nie zdarzyło podczas kilku nocy spędzonych 

z Jamesem. 

Niemiłe odkrycie bardzo ją przygnębiło; nie rozumiała. dla­

czego lak różnie reaguje na tych dwóch mężczyzn. Największą 

niespodzianką było to. że czuła się zupełnie bezradna wobec 
mało znanego mężczyzny, który wmówił sobie, że musi zostać 

jej kochankiem. 

Upadek i utrata przytomności w pewnym stopniu przyczyni­

ły się do owej bezradności, lecz nie tłumaczyły wszystkiego. 

W ramionach Luki przeżyła niezwykłe uniesienie, a jednocześ­

nie czuła niechęć do niego. Miała mu za złe pewność, że ona 

pragnie tego samego, co on. Ów incydent uświadomił jej i to, 
że nawet gdyby nie spotkała Gianluki Valoriego, małżeństwo 
z Jamesem nie byłoby udane. 

Sen odszedł ją zupełnie, więc postanowiła od razu napisać 

do Jamesa i wyznać mu przykrą prawdę. Czuła się okropnie, jak 
zbrodniarz, i miała trudności z formułowaniem myśli. Podarła 
kilka kartek, zanim wreszcie wyjaśniła, w miarę taktownie i de­

likatnie, dlaczego nie może za niego wyjść. 

Kosztowało ją to tyle wysiłku, że położyła się zupełnie 

wyczerpana, Dręczyły ją okropne wyrzuty sumienia w stosunku 

do narzeczonego, a mimo to myślami wracała do Luki i zasta­

nawiała się, czy rano wyjedzie. Najlepiej byłoby, gdyby ona 

R  S

background image

89 

opuściła ten dom, lecz nie mogła tego zrobić ze względu na 
Alessę. 

Tuż. po północy chciała wreszcie zgasić światło, lecz akurat 

wtedy uchyliły się drzwi. Zamarła na widok wchodzącego Luki. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Przysięgam, że nie zrobię ci nic złego - rzekł ochrypłym 

głosem — ale naprawdę muszę z tobą pomówić. 

Patrzyła na niego wrogo, bez zmrużenia oka. 

- Więc mów po angielsku, bo jestem zbyt zmęczona, żeby 

wysilać się na włoski. Zresztą uważam, że nie ma nic do powie­

dzenia. 

- Jest, i to dużo. - Przeszedł na angielski, chociaż dobiera­

nie słów sprawiało mu trudność. - Zacznę od wyrażenia szcze­

rego żalu za to, co się stało. To była pomyłka. 

- Pomyłka! - syknęła, dotknięta do żywego. 
Niecierpliwie wzruszył ramionami. 

- Chcesz, żebym mówił po angielsku, więc się nie złość, że 

wybieram niewłaściwe słowa. Tak, zrobiłem błąd, przyznaję. 

Ale musisz zrozumieć... jest w tobie coś... pociągasz ronie 
czymś, czego nie znalazłem u żadnej innej kobiety. Dzisiaj do­
prowadziłaś mnie do tego, że posunąłem się za daleko. Wczo­
rajszy wypadek chyba też się przyczynił. Nie mogę znieść myśli, 

że będziesz z tym swoim Jamesem... albo Tomem. Chciałem... 
musiałem... pokazać ci, jaka mogłaby być miłość między nami 

i... udowodnić, że mógłbym sprawić, że w moich ramionach 

zapomniałabyś o tamtych, i kiedy odpowiedziałaś na moje po­

całunki tak... ogniście, myślałem... uwierzyłem... 

- ...że ochoczo zaproszę cię do łóżka, gdy wszyscy usuną 

R  S

background image

91 

się nam z drogi - dokończyła zgryźliwie. Poczuła satysfakcję, 

gdy oblał się rumieńcem aż po korzonki włosów. - Zgadłam. 

Przysunął krzesło do łóżka i usiadł. 

- Pozwolisz? - spytał retorycznie, nie zwracając uwagi na 

to, że obojętnie wzruszyła ramionami. - Wiem, że u was panują 
inne zwyczaje — zaczął z namysłem. - Wasza religia, obyczaje, 

postawa... 

- W sprawach płci, co? - przerwała bezbarwnym tonem. 

- Uważałeś, że skoro mam dwadzieścia sześć lat, ładną twarz 

i figurę, musiałam mieć wielu kochanków. Pewno myślałeś, że 

jeden mniej, jeden więcej nie sprawi mi różnicy. 

- Nieprawda - zaprzeczył gwałtownie i wpatrzył się w nią 

rozpalonym wzrokiem. - Myślałem tylko o jednym, chociaż 
posądzałem cię o drugiego, tego twojego cognato, Toma. Pra­
gnąłem, żebyś o nich zapomniała, a widziała tylko mnie. Nie 
miałem zamiaru... - Zaczął oddychać ze świstem. - Georgio, 
proszę cię, uwierz mi! Strasznie cię pragnąłem. Dio, nadal po­

żądam... Całowałaś mnie, tu, w tym pokoju; trzymałem cię 
w ramionach i tak reagowałaś na pieszczoty... Pożądanie paliło 
mnie ogniem. Myślałem. 

- Wcale nie myślałeś, zarozumialcze! Byłeś pewien zwycię­

stwa - powiedziała z cierpką ironią i zdegustowana odwróciła 

głowę. - W porządku, panie Valori, daję panu rozgrzeszenie. Po 
wypadku nie byłam sobą, zaskoczyłeś mnie półprzytomną. -

Spojrzała na niego z wyrzutem. - Nigdy nie przyszło mi do 
głowy, że pod dachem swego szwagra zachowasz się tak bez­

czelnie. Nie widzisz, jak groteskowa jest ta sytuacja? Mam 
zwichniętą nogę, jestem obolała. Śpię w łóżku twojej babki, 

a ty... 

- Wiem, wiem - warknął, nerwowym ruchem gładząc wło-

R  S

background image

92 

sy. - Ale wczoraj przez chwilę bałem się, że nie żyjesz. Na 

szczęście się omyliłem. - Oczy zapłonęły mu niepokojącym 

blaskiem. - Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyłem cię 

w samolocie, pożądam cię. Więc dzisiaj, gdy leżałaś bezbronna 

w moich ramionach... straciłem kontrolę nad sobą. 

- Czemu trzęsiesz się jak galareta? - spytała martwym gło­

sem. - Nie mam zamiaru cię skarżyć. 

- Skarżyć? Co to znaczy? 

- Chyba citare in giudizio — odparła po namyśle, 

- Nie musisz uciekać się do sądu - żachnął się oburzony. 

- Valori od dawna są znani z tego, że spłacają wszystkie długi. 

Powiedz, czego ode mnie żądasz, a dostaniesz. Cokolwiek to 
będzie. 

Spojrzała spod rzęs i na jej ustach zaigrał podejrzany 

uśmiech. 

- Cokolwiek to będzie? - powtórzyła. 

Luka wyglądał, jakby stał przed plutonem egzekucyjnym, 

lecz odparł: 

- Tak. 

-

 Wobec tego sądzę, że mam prawo żądać.... - Celowo za­

wiesiła głos i z satysfakcją patrzyła na jego napiętą twarz. - Żą­
dam, żebyś natychmiast opuścił ten dom. 

- Cosa? - spytał, jakby nic nie rozumiał. 

- Chcę, żebyś stąd wyjechał i nie pokazywał się do mojego 

odjazdu za trzy tygodnie. Ale łaskawie pozwalam ci odwiedzać 

Alessę w moje wolne dni. Elsa zawiadomi cię, gdy mnie tu nie 
będzie. 

- Przecież dziecko mnie potrzebuje! Chyba nie jesteś taka 

okrutna... 

- Przy mnie nie odczuje braku ciebie. Poza tym przypomi-

R  S

background image

93 

nam ci, że powiedziałeś „cokolwiek to będzie". Naprawdę doj­
rzały mężczyzna potrafi okiełznać pożądanie, a ty nie... Słowa 

też nie umiesz dotrzymać, co? 

- Umiem! - Ruszył w stronę drzwi, ale na progu się zatrzy­

mał. - Babka mówiła, że chcesz, żebym się usunął, ale jej nie 

uwierzyłem. Powiedziała, że wykpiłem się sianem, bo niektóre 
kobiety żądają pieniędzy albo, co gorsza, małżeństwa. 

- Mam narzeczonego, który na mnie czeka. 
- Co z tego? - Uśmiechnął się zarozumiale. - Gdybym ci 

się oświadczył, na pewno byś z nim zerwała. 

- Głupcze! - Nie posiadała się z oburzenia. - Możesz my­

śleć, co ci się żywnie podoba! Nie chcę ani ciebie jako męża, 
ani twoich pieniędzy. Potrafię sama się utrzymać. Żegnam. 

- Żegnam? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Mówisz 

poważnie? 

- Jak najbardziej. 

Błyskawicznie podszedł do łóżka i zanim się zorientowała, 

o co mu chodzi, wziął ją na ręce i brutalnie pocałował. Nie 

drgnęła. Rozsądek podpowiadał, że lepiej nie stawiać oporu. 

Jeśli bowiem zacznie się szamotać, Luka może znowu się na­

rzucić, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę. 

- Nie - rzekł chrapliwie. - Nie obawiaj się, nie powtórzę 

tamtego błędu, ale jeśli to ma być pożegnanie, chcę, żebyś je 

zapamiętała. 

Znowu ją pocałował, lecz tym razem namiętnie, a jednocześnie 

czułe. Jej ciało przebiegł dreszcz, co oczywiście zauważył. Mocniej 

objął ją jedną ręką, a drugą zaczął pieścić jej piersi. Miała ochotę 

zarzucić mu ręce na szyję i powtórnie przeżyć rozkosz. 

Powstrzymała ją duma i resztki zdrowego rozsądku, więc ani 

drgnęła. Po chwili położył ją i odsunął się, ciężko dysząc. 

R  S

background image

94 

-' Dobrze, pani nauczycielko, będzie zgodnie z pani rozka­

zem. Zachowuję się jak potulne jagnię, ale trudno, dałem słowo. 

Nie odezwała się, więc wzruszył ramionami i wyszedł. 

Rano Pina przyniosła tacę ze śniadaniem. 

- Dzień dobry. Alessa przyjdzie trochę później. Signor Luka 

zapowiedział, że wyjeżdża. 

- Doprawdy? - Georgia udała zdziwienie. - Służbowo? 

- Nie. Jedzie do domu, bo coś tam trzeba wyremontować. 

- Aha. - Nie zdołała opanować ciekawości, więc zapytała: 

- Gdzie mieszka? 

- Blisko nas. Niedawno kupił dom od jakiegoś rolnika i tro­

chę go zmienił. 

Georgia nic więcej nie powiedziała. Umyła się, ubrała i nie­

bawem zeszła do oranżerii. 

- Dzień dobry. Jak się pani czuje? - zapytał pan Sardi z tro­

ską w głosie. 

- Dziękuję, prawie dobrze. 

- Mimo to proszę sie nie przemęczać. Chciałbym, żeby do­

ktor Fassi był z pani zadowolony. Luka życzy pani jak najszyb­
szego wyzdrowienia. Opuścił nas, bo twierdzi, że musi zająć się 

remontem własnego domu. 

- Rozumiem. - Usiadła na kanapie i z wdzięcznością 

uśmiechnęła się do Alessy, która przyniosła taboret. - Dziękuję 

ci, słoneczko. 

- Tatusiu, ja będę się opiekować Georgią. I będę bardzo 

grzeczna. 

Pan Sardi roześmiał się i czule ucałował córkę. 

- Wobec tego spokojnie jadę do fabryki. 

R  S

background image

95 

Luka spełnił jej życzenie, a mimo to wcale nie była zadowo­

lona. Okazało się, że tęskni za nim i bez perspektywy spędzenia 
wieczoru w jego towarzystwie życie traci urok. 

Jedyną pociechą było szybkie gojenie się nogi. Pod koniec 

tygodnia chodziła już bez łaski, ale lekarz nadal odradzał powrót 
do pokoju na drugim piętrze. Twierdził, że bez chodzenia po 

schodach kostka prędzej się zagoi. 

Georgia żałowała, że nie może wrócić na górę. Łudziła się, 

że gdyby spała w swoim łóżku, łatwiej byłoby wyrzucić przykry 

incydent z pamięci. Wałczyła z sobą, a mimo to coraz bardziej 
tęskniła za Luką. Pan Sardi codziennie przekazywał od niego 
pozdrowienia i życzenia powrotu do zdrowia. Łudziła się, że nie 

widzi, jak samo imię Luki wywołuje u niej żywe rumieńce 
i psuje jej apetyt. 

Pan Sardi i Georgia jedli coraz mniej. Pewnego dnia Elsa 

zaniepokoiła się i spytała, czy jej kuchnia się pogorszyła. Za­
pewnili ją, że wszystko zawsze jest doskonałe. Potem gospodyni 

zwierzyła się Georgii, że pan domu bardzo ją martwi. 

- Wciąż jeszcze opłakuje żonę - zakończyła z ponurą miną 

- i bez niej jest jak zbłąkana owca. Myślę, że tylko Alessa 

trzyma go przy życiu. 

Georgia przyznała jej rację, a wieczorem powiedziała panu 

Sardiemu, że w sobotę zostanie w domu, aby on mógł trochę 

wypocząć. 

- Nie, moja droga, wykluczone. Musi pani jechać do wyma­

rzonej Florencji. Najlepszym wypoczynkiem jest dla mnie czas 

spędzony z córką. Zresztą będzie Luka, więc może pani z czy­
stym sumieniem wyjechać. - Spojrzał na nią z ukosa. - Proszę 

nie zapominać, że niedługo będziemy musieli radzić sobie bez 

pani. 

R  S

background image

96 

- Rzeczywiście. 
Wolałaby spotkać się ż Luką, niż oglądać obrazy, lecz do 

tego nie mogła się przyznać. 

- Georgio - ciągnął pan Sardi ze wzrokiem wbitym w fili­

żankę - gdyby stało się coś złego, chyba powiedziałaby mi pani, 

prawda? 

- Coś złego? - powtórzyła zaskoczona. 
- Ostatnio je pani mniej niż ja, a Luka zamknął się w sobie, 

złości się o byle co i pracuje jak maniak. Nie lubię wtrącać się 
w cudze sprawy, ale skoro przebywa pani pod moim dachem, 
czuję się za panią odpowiedzialny. Wiem, że od samego począt­

ku bardzo podoba się pani mojemu szwagrowi... Raptem on 

twierdzi, że musi wyjechać, bo jego dom się wali, w co nie 
wierzę. Sądzę, że pokłóciliście się o coś. Jeśli Luka w jakikol­

wiek sposób obraził panią, chyba mam prawo o tym wiedzieć. 

- Zapewniam pana, że nic szczególnego się nie stało - po­

wiedziała, czując wstręt do siebie z powodu kłamstwa. - Mój 

brak apetytu wynika z braku ruchu. Niedługo zacznę chodzić 

normalnie i będę jadła za trzech. 

W oczach pana Sardiego malowało się niedowierzanie. 
- Skoro tak pani mówi, muszę uwierzyć. Porozmawiajmy 

więc o jutrze. Niestety, samochód jest potrzebny, ale Franco 

odwiezie panią na dworzec, a potem albo on, albo ja odbierzemy 

panią z dworca. 

- Nawet dobrze się składa, bo doktor Fassi odradzał mi 

prowadzenie samochodu. 

Nazajutrz wstała skoro świt. Pojechała samochodem na dwo­

rzec, a stamtąd pociągiem do Florencji. Wysiadła na stacji Santa 
Maria Novella i z przewodnikiem w ręku wyruszyła na zwie-

R  S

background image

97 

dzanie miasta. Początkowo szła prędko, lecz zwolniła koło ele­

ganckich sklepów przy Via Tornabuoni. Gdy nasyciła oczy bo­

gactwem na wystawach, podążyła dalej na Piazza della Signoria 

i do Gallerie degli Uffizi, znanej skarbnicy najwybitniejszych 
dzieł z różnych szkół malarstwa florenckiego. 

Stanęła w długiej kolejce po bilety i cierpliwie czekała, słu­

chając wielojęzycznego gwaru. Tęsknym wzrokiem obserwo­

wała kelnerów, uwijających się przy stolikach przed pobliską 
restauracją. Miała wielką ochotę napić się kawy, lecz wolała nie 

wychodzić z kolejki, ponieważ turyści ustawili się już w dwóch 

rzędach i wciąż nadchodzili nowi. 

Wreszcie kupiła bilet i po szerokich schodach Vasariego weszła 

do pierwszej sali. W Uffizi obrazy mistrzów z różnych okresów 

były wyeksponowane w chronologicznym porządku, dzięki czemu 
zwiedzający mogli łatwiej dostrzec zmiany zachodzące w sztuce 

przez stulecia, od wieku trzynastego do osiemnastego. 

Przed przyjazdem miała nadzieję, że w galerii zapomni o Lu­

ce, a tymczasem nie mogła oderwać od niego myśli. Patrzyła na 
arcydzieła z żalem, że nie oglądają ich wspólnie. Z drugiej stro­
ny irytowało ją, że za nim tęskni, ponieważ była pewna, że 

postąpiła słusznie, gdy zażądała, aby wyjechał. 

Powoli jej nastrój się zmienił i przygnębienie ustąpiło miej­

sca oczarowaniu. Coraz bardziej skupiona oglądała dzieła ko­

lejnych mistrzów, a przed „Wiosną" Botticellego długo stała 

wśród równie oniemiałych z zachwytu turystów. Po kilku go­
dzinach opuściła Uffizi oszołomiona natłokiem wrażeń. W naj­
bliższej kawiarni znalazła wolny stolik, zamówiła dużą kawę 

oraz ciastka i zabrała się do pisania kartek z pozdrowieniami. 

Żałowała, że już nie wypada posłać widokówki Jamesowi. 

Wypiła dwie filiżanki mocnej kawy, aby nabrać sił do zwie-

R  S

background image

98 

dzania Palazzo del Bargello. Przeczytała w przewodniku, że 
niegdyś mieściło się tam więzienie, w którym dzwon obwiesz­
czał egzekucje. Obecnie znajdował się tam bogaty zbiór rene­

sansowych rzeźb. 

Idąc z mapą w ręku, minęła Palazzo Vecchio i bezbłędnie 

dotarła do Bargello, w którym chciała obejrzeć przede wszy­
stkim rzeźby Michała Anioła i Donatella. Donatello nawet jako 
osiemdziesięcioletni starzec tworzył wspaniałe dzieła. Jego brą­
zowy posąg Dawida wydał się jej nieziemsko piękny. 

W tym muzeum też, spędziła dużo czasu, a mimo to czuła, 

że nie złożyła należnego hołdu dziełom Michała Anioła i jemu 
współczesnych. Uznała jednak, że jak na jeden dzień, widziała 

dosyć: Postanowiła wrócić do Villa Toscana, ponieważ rozbolała 

ją głowa, a także odczuwała lekki ból nogi. 

Weszła na dworzec, gdy zapowiadano jej pociąg, więc po­

biegła na odpowiedni peron. Wracała wcześniej, niż zamierzała, 

ale nie chciała dzwonić po Franco. Obawiała się, że jeśli nie 

będzie go w domu, pan Sardi poczuje się zobowiązany po nią 
przyjechać, a wolała go nie fatygować. Zadecydowała, że raz 
pozwoli sobie na rozrzutność i weźmie taksówkę z dworca do 

domu. 

W Villa Toscana zastała płacz i zamęt. Alessa z rozpaczli­

wym krzykiem rzuciła się w jej ramiona, 

- Nasz pan się rozchorował - powiedziała zapłakana Pina -

i signor Luka zawiózł go do szpitala. 

- Do szpitala? - powtórzyła przerażona i mocniej objęła 

Alessę. - No, kruszyno, uspokój się, nie płacz. 

- Tatuś jest chory. -Dziewczynka spojrzała na nią przez łzy. 

- Musi iść do nieba jak mamusia? 

R  S

background image

99 

- Nie, perełko, na pewno nie. 
- Tatusia coś bolało i pan doktor powiedział, że trzeba je­

chać do szpitala, bo tam przestanie boleć. - Kurczowo objęła 
Georgię. - A ciebie przestało boleć w domu. 

- Nie zawsze tak się udaje. Przestań płakać, kochanie, 

i umyj buzię, a ja pójdę porozmawiać z Elsą. Polem zjemy pod­
wieczorek, dobrze? 

Alessa niechętnie poszła do łazienki, a Georgia do kuchni. 

Przygnębiona gospodyni potwierdziła jej najgorsze obawy. 

- Wyglądało na atak serca. - Elsa westchnęła i jeszcze bar­

dziej posmutniała. - Dzięki Bogu, że pani już wróciła. I że 

signor Luka był na miejscu. 

- Ja też powinnam była zostać, bo Florencja mogła zacze­

kać. Ale pan Sardi nalegał, żebym zrobiła sobie wolne i... 

- Dobrze, że już pani jest z powrotem. - Weszła Alessa, 

więc Elsa zdobyła się na uśmiech. - Czas na podwieczorek. Kto 

jest głodny? 

Georgia pokręciła głową i wyciągnęła rękę do dziecka. 

- Poprosimy tylko herbatę i te doskonałe ciasteczka z mig­

dałami. Chodź, skarbie. 

W oranżerii Alessa usiadła Georgii na kolanach i powiedzia­

ła cicho: 

- Chcę jechać do tatusia. 
- Pojedziemy, jeśli pan doktor nam pozwoli. Ale teraz jedz. 
- Jak dobrze, że pani wcześniej przyjechała - odezwała się 

Pina. 

- Dzisiaj wrócę do mojej sypialni, żeby być bliżej was. 
Pina natychmiast wyszła, aby zająć się przenoszeniem 

rzeczy. Alessa usnęła, a wtedy Elsa powiedziała przyciszonym 

głosem: 

R  S

background image

100 

- Od dawna martwiłam się o pana. 
- Ja też. Ostatnio prawie nic nie jadł. 
- Dzięki Bogu, że signor Luka był na miejscu. W krytycz­

nych chwilach jest jak opoka. - Rzuciła Georgii osobliwe spoj­
rzenie. - Tylko raz widziałam, żeby stracił głowę. Wtedy, gdy 

przyniósł panią nieprzytomną. 

Georgia zarumieniła się, ale nie spuściła oczu. 

- Teraz pewnie znowu się tu sprowadzi? 
- Nie ma wyboru, bo jest potrzebny Alessie. 

I mnie też, pomyślała Georgia, a głośno powiedziała: 

- Czy zawiadomiono signorę Valori? 
- Nie. Signor Luka uważał, że lepiej trochę zaczekać, nim... 
- Zanim będzie można powiedzieć, że jest dobrze - dokoń­

czyła Georgia zdecydowanym tonem. 

- Tak, oczywiście. Sprzątnę i zabiorę się do kolacji. 

Po przebudzeniu Alessa zapytała z nadzieją w głosie: 

- Tatuś jest zdrowy? 
- Na razie nie wiemy, żabko. - Wstała, wyciągając rękę. 

- Chodź, zobaczymy, gdzie jest Pina, wykąpiesz się i położysz. 

Przeczytam ci bajkę i może wyjątkowo pozwolę zjeść kolację 
w łóżku. 

Georgia przeciągała kąpiel, urozmaicając ją, jak umiała. Na­

gle do łazienki weszła rozpromieniona Elsa i ucałowała Alessę. 

- Dzwonił, wujek i powiedział, że tatuś czuje się lepiej. Ca­

łuje cię i prosi, żebyś była grzeczna. 

- Będę bardzo grzeczna. Jestem głodna. 

Gospodyni obiecała, że przygotuje coś specjalnego. 

Alessa zasnęła po dziewiątej i dopiero wtedy Georgia poszła 

do swego pokoju. Ze zdziwieniem poczuła, że bardzo zgłodnia­

ła, więc prędko się obmyła, ubrała i uczesała. 

R  S

background image

101 

Na parterze natknęła się na Elsę, która powiedziała: 
- Kolacja będzie za kwadrans. 

- Dziękuję. 

Przygotowała się na to, że poczeka, czytając, a tymczasem 

w oranżerii zastała Lukę. 

- Elsa powiedziała, że wiesz, że muszę zostać - rzekł bez 

wstępu. - Nie mam wyboru. 

- Oczywiście. - Przygryzła wargę. - Nie miałam prawa cię 

wyganiać, co zresztą teraz jest bez znaczenia. Jak czuje się 

signor Sardi? 

- Lepiej. Okazało się, że to nie atak serca. W szpitalu stwier­

dzono zapalenie przełyku, stąd ból i kłopoty przy łykaniu. 

- Bogu niech będą dzięki! - zawołała uradowana. - Co nie­

co wiem na ten temat, bo mój ojciec niedawno chorował. To 

prowadzi do... 

Urwała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. 

- Do wrzodów. Główna przyczyna: zmartwienia i napięcie 

nerwowe, a tego Marco miał w nadmiarze. Kazali mu połknąć 

jakiś aparat. - Skrzywił się. - Okropność! 

- Nie wiem, jak takie badanie nazywa się po włosku. Może 

podobnie jak po angielsku: endoskopia. Nieprzyjemne, ale po­
mocne; mojego ojca też tak badano. Potem musiał przejść na 

ścisłą dietę i oczywiście brać leki, ale jeśli o nich pamięta, nie 

ma żadnych kłopotów. 

- Mam nadzieję, że tak samo będzie z moim szwagrem... 

- Nagle poderwał się. - Przepraszam, nie zaproponowałem nic 

do picia. Może wypijemy szampana za jego zdrowie? 

- Najpierw muszę zjeść coś konkretnego, bo we Florencji 

wypiłam tylko dwie kawy, a po powrocie do domu trochę her­

baty. 

R  S

background image

102 

- Cieszę się. 
- Z czego? Że nic nie jadłam? 
- Nie. - Uśmiechnął się radośnie. - Cieszy mnie, że Vilła 

Toscana jest dla ciebie domem. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Oboje postanowili dołożyć starań, aby kolacja minęła 

w przyjemnej atmosferze. Diagnoza specjalistów w szpitalu 

uspokoiła ich, więc mogli delektować się bistecca fiorentina, 
która była specjalnością Elsy. Chianti Classico tak Georgii za­

smakowało, że wypiła dwa kieliszki. 

Rozmowa toczyła się o obrazach i rzeźbach, jakie Georgia 

tego dnia podziwiała we Florencji, o pracach remontowych 
w domu Luki i o coraz liczniejszych zamówieniach na supremo. 

Sprawiali wrażenie dwojga dobrze wychowanych ludzi, którzy 

nigdy nie wyrządzili sobie żadnej przykrości. 

Przy kawie Luka rzekł z lekką ironią: 

- Być we Florencji i nie widzieć „Dawida" Michała Anioła,' 

to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. 

- Wiem - przyznała ze smutną miną. - Zostawiłam Gallerie 

dell'Accademia na ukoronowanie dnia, ale po Bargello rozbo­

lała mnie zwichnięta noga, więc dałam za wygraną i wróciłam. 

- A tu czekała taka straszna wiadomość. 
-• Okropna. - Wzdrygnęła się. - Biedna Alessa była przeko­

nana, że tatuś umrze... tak jak mamusia. 

Luka zapatrzył się przed, siebie ponurym wzrokiem. 

- Też się tego bałem, bo Marco dosłownie zwijał się z bólu. 

Na szczęście moje obawy były bezpodstawne i wszyscy może­

my spokojnie spać. 

R  S

background image

104 

- Ja będę spała czujnie, na wypadek gdyby Alessa się obu­

dziła. 

- Przeniosłaś się na górę? - spytał zmieszany. 
- Tak. 
- Dalszy pobyt w sypialni babki był nie do przyjęcia? 

- Nic podobnego! -Rzuciła mu groźne spojrzenie. - Spa­

łam na dole, bo tak radził doktor Fassi, ale teraz, w takiej sytu­
acji, lepiej, żebym była blisko Alessy. Może się obudzić i mnie 
wołać. 

- Czyli twoje przenosiny nie mają nic wspólnego z tym, że 

ja wróciłem? 

- Nic a nic. 

Bez słowa przesunął filiżankę, a Georgia drżącą ręką nalała 

mu kawy. 

- Nie za dużo kofeiny na noc? - zapytała, aby coś po­

wiedzieć. 

- Ostatnio i tak źle śpię, niezależnie od tego, ile i co piję 

- burknął i wypił kawę duszkiem. 

Georgię ogarnął niepokój. 

- Jest bardzo późno... czas spać - rzekła, pospiesznie wsta­

jąc. - Cieszę się, że panu Sardiemu nic nie grozi. 

Luka bacznie się jej przyjrzał. 

- Jutro jedziemy z Alessą do szpitala, więc skorzystaj z oka­

zji i odpocznij, bo kiepsko wyglądasz. 

- Czy to dziwne, że po tylu wrażeniach jestem zmęczona? 
- Nie. - Ukłonił się przesadnie nisko. - Dobranoc. Sądzę, 

że najlepiej będzie, jeśli odmówię sobie przyjemności i nie od­

prowadzę cię na górę. 

- Chyba tak. —Po krótkim namyśle wyciągnęła rękę. - Pro­

ponuję, żebyśmy zapomnieli o wszystkim, co dotychczas było 

R  S

background image

105 

i zachowywali się jak dobrzy znajomi, jak przyjaciele... Ze 

Względu na Alessę. 

Podniósł jej dłoń do ust. 

- Zgoda, jeśli naprawdę sobie tego życzysz. - Uśmiechnął 

się lekko. - Tylko głupiec odmawia prośbie pięknej kobiety, 

a mnie można wiele zarzucić, ale nie głupotę. - Skrzywił się. 

- Chociaż niedawno zachowałem się jak ostatni dureń i brutal. 

- Powtarzam jeszcze raz - mruknęła, zabierając rękę z jego 

dłoni - zapomnijmy o tym. Dobranoc. 

Rano Luka z pogodną twarzą ucałował Alessę. 

- Wiesz, dzwoniłem do szpitala i powiedziano mi, że tatuś 

czuje się dużo lepiej. Czeka na ciebie. 

- Pojedziemy zaraz? 
- Nie. Tak wcześnie nie wolno odwiedzać chorych. 
Przed południem wszyscy troje spacerowali w ogrodzie, 

a potem długo pływali. Podczas lunchu Alessa zwróciła się do 
Georgii: 

- Wujek mówi, że musisz odpocząć. 
- Skoro muszę, to muszę - odparła rozbawiona. 
- Mam nadzieję — rzekł Luka, gdy zostali sami - że to ci 

odpowiada. Rozumiem, że nie zrobisz nic na mój rozkaz. 

- Doskonale mnie rozumiesz - powiedziała z ironią. 
- Chciałbym, żeby tak było. 
- Jestem nieskomplikowaną osobą. 
- Ja też. 
- W takim razie do końca mojego pobytu nie powinno być 

żadnych scysji. 

- Jest to całkiem możliwe. Ale powinnaś wiedzieć, moja 

droga, że liczę się z każdym słowem, które mówię. 

R  S

background image

106 

Spojrzała na niego podejrzliwie. 

- Do czego nawiązujesz? 
- Chciałbym zaznaczyć, że moja zgoda na tę proponowaną 

przez ciebie przyjaźń wcale nie oznacza, że przestałem cię po­

żądać. Wręcz przeciwnie, pragnę jeszcze bardziej niż przedtem. 

- I co z tego? 
Patrzył na nią bez zmrużenia powiek. 
- Chcę nauczyć cię całego piękna i uniesień, jakie towarzy­

szą miłości między kobietą i mężczyzną. - Oczy płonęły mu 

niebezpiecznym blaskiem. - Nie masz pojęcia, jak mnie pociąga 
twój uroczy brak doświadczenia. Marzę o tym, żeby cię do­
kształcić. .. I dlatego nie mogę spać po nocach. 

Georgia zarumieniła się. Na końcu języka miała ostrą 

odpowiedź, lecz przeszkodziła jej Alessa, która przyszła po­

chwalić się nową sukienką. 

- Podobam się wam? Wujku, jestem gotowa! - Wzięła go 

za rękę. - Do widzenia. 

- Do widzenia, kochanie - z trudem zdołała wykrztusić 

Georgia. - Przekaż tatusiowi pozdrowienia ode mnie. 

Luka zaśmiał się, ponieważ jej gniew go bawił. 
- Pamiętaj, że masz odpocząć. 

Zacisnęła usta i nic nie powiedziała. 
Po ich odjeździe nie miała ochoty iść do siebie, więc położyła 

się na leżaku w ogrodzie. Słowa Luki były tak oburzające, że 

miała uczucie, iż się dusi. Chciała być na świeżym powietrzu. 

Gdy nieco ochłonęła, pomyślała, że jego zachowanie powinno 

jej pochlebiać. Była jednak przekonana, że zarozumiały Valori 

po prostu chce sprawić, by zapamiętała go na całe życic jako 

niezrównanego kochanka. Na jej nieszczęście chyba rzeczywi­
ście takim był. 

R  S

background image

107 

Powtarzała sobie, że to nie ma znaczenia i że nie dopuści do 

pocałunków. Nie tylko dlatego, że byłby to skrajny brak rozsąd­
ku z jej strony. Luka ogromnie ją pociągał, a jego pieszczoty 
natychmiast rozpalały w niej pożądanie. Już na samo wspo­

mnienie krew żywiej płynęła w żyłach. Ogromnym wysiłkiem 
woli opanowała się i skupiła na książce, na którą od dłuższego 
czasu patrzyła niewidzącym wzrokiem. 

Pina przyniosła jej podwieczorek oraz wiadomość, że Luka 

wróci później, gdyż w drodze powrotnej chce wstąpić do siostry 

pana Sardiego, aby powiedzieć jej, jaki jest stan brata. 

Zadowolona z samotności, długo pływała w basenie, a po­

tem leżała w wannie, czytając gazetę. O ustalonej porze, jak co 

tydzień, zadzwoniła do rodziców i po rozmowie z nimi jak zwy­

kle ogarnęła ją tęsknota. Aby odwrócić myśli, wyciągnęła z sza­
fy wszystkie suknie i zastanawiała się, którą włożyć. Nie miała 
zamiaru być zabawką w rękach Luki, ale mimo to chciała atra­

kcyjnie wyglądać podczas kolacji we dwoje. 

Tymczasem okazało się, że musiał pojechać do fabryki. 
Wobec tego nastawiła się na kolację bez towarzystwa. Podej­

rzewała, że Luka posłużył się fabryką jako wykrętem. Trudno 

jej było uwierzyć w poważne kłopoty w niedzielny wieczór. 

Zajęta swymi myślami, tylko jednym uchem słuchała relacji 

Alessy. 

- Pan doktor mówił, że tatusiowi jest potrzebny odpoczynek 

i dlatego jeszcze trochę musi zostać w szpitalu. Ale czuje się 

dobrze. O, przypomniało mi się, że ciocia Claudia przeprasza. 

Nie odwiozła mnie, bo pojechała do szpitala. 

- To zrozumiałe, kochanie. Tatuś jest najważniejszy. 

Tak starannie ubrała się i uczesała, że chociażby z tego 

względu nie wypadało udawać, że boli ją głowa i musi się 

R  S

background image

108 

położyć. Pomogła Pinie wykąpać Alessę i zeszła do oranżerii. 
Nie miała na nic ochoty; apetyt psuły jej domysły, gdzie i z kim 

jest Luka. Była zła na siebie, że jest o niego zazdrosna. 

Po kolacji poszła na spacer. Nagie w oddali usłyszała warkot 

silnika. Serce zabiło jej radośnie, gdy w ciemności rozpoznała 
supremo. Luka wrócił znacznie wcześniej, niż zapowiedział. 

Uradowana podbiegła kilka kroków, lecz się opanowała i zwol­
niła. Weszła do domu tuż za nim i przystanęła zdumiona, po­
nieważ był ubrudzony od stóp do głów. 

- Czyłi jednak były jakieś kłopoty? 

Na widok błysku zadowolenia w jego oczach, najchętniej 

ugryzłaby się w język. 

- Miałaś wątpliwości? 
- Przecież jest niedziela. - Wzruszyła ramionami. - Trochę 

to dziwne. 

- Wybuchł pożar w jednym z mniejszych budynków. Nic 

groźnego, ale musiałem jechać i pomóc gasić. 

- A straż pożarna? 
- Strażacy przyjechali, gdy już najgorsze minęło... Jesteśmy 

odpowiednio przeszkoleni i przygotowani na każdą ewentual­
ność. - Zmarszczył brwi i gniewnie syknął: - Ktoś zlekceważył 
zakaz palenia. 

Weszła Elsa, która zawołała przerażona: 
- O Boże! Luka, co się stało? 
Wysłuchała wyjaśnień, kazała mu się umyć i przebrać i po­

szła przygotować kolację. 

- Dziwi cię nasz stosunek do służby? - zwrócił się Luka do 

Georgii. 

- Nie mamy służących, więc nie wiem, jaki powinien być 

stosunek do nich. 

R  S

background image

109 

- Elsa jest w naszej rodzinie dłużej niż ja na świecie. Jest 

bardzo niezależna, ale ogromnie do nas przywiązana. 

- Dzięki temu dostaniesz kolację nawet o tak późnej porze. 

- Nie ma sensu prosić, żeby się nie fatygowała, a poza tym 

potwornie zgłodniałem. Wybacz, ale muszę się ogarnąć. - Na 
półpiętrze odwrócił się. - Posiedzisz ze mną, czy jesteś zbyt 

zmęczona? 

Ogarnął ją żal, że będą widywać się jeszcze tylko przez dwa 

tygodnie, więc odparła: 

- Nie. 

- Co nie? Nie zostaniesz, czy nie jesteś zmęczona? 
- To drugie. Jeśli chcesz, dotrzymam ci towarzystwa. 
- Dziękuję. Za dziesięć minut będę gotowy. 

Zawróciła pogrążona w myślach. Nie pragnęła romansu 

z Luką, lecz nie umiała odmówić sobie przyjemności przeby­
wania w jego towarzystwie. 

Przyszedł przed upływem dziesięciu minut i duszkiem wypił 

kilka szklanek wody mineralnej. 

- Ale jestem spragniony! Dzięki Bogu, że nikomu nic się 

nie stało, a szkody są niewielkie. 

- Czujesz się bardzo odpowiedzialny? 
- Oczywiście. Nie zatrudniamy zbyt wielu pracowników, ale 

większość pracuje u nas od lat i jesteśmy z nimi zżyci. Nawet 
mamy takich, którzy już przysłali synów! - Uśmiechnął się 

lekko. - Nic dziwnego, że czuję się odpowiedzialny, podobnie 

jak przedtem mój ojciec. Niestety zmarł, gdy jeszcze chodziłem 

do szkoły i dlatego Maddalena wzięła na swe barki całą odpo­

wiedzialność za fabrykę, do czasu mojej pełnoletności. 

- A twoja matka? - zapytała cicho. - Nie chcę być niedeli­

katna, ale czy i ona też młodo umarła? 

R  S

background image

110 

- Przy moim urodzeniu. Jak Maddalena. 
- Przepraszam... nie powinnam była pytać. 
- Dlaczego? To nie tajemnica. - Spojrzał na Elsę, która 

przyniosła pełną tacę. - Dziękuję. Mógłbym zjeść konia z ko­
pytami. 

- A dostaniesz tylko cielęcinę z karczochami. - Popatrzyła 

na niego surowym wzrokiem. - Dlaczego nie zostawisz brudnej 
roboty innym? 

- Bo ją lubię. Dobra kobieto, daj mi spokojnie zjeść. - Ukro­

ił dużą porcję mięsa. - Zresztą jestem za stary na twoje maru­

dzenie. 

Gospodyni prychnęła gniewnie, ale patrzyła na niego z roz­

rzewnieniem. 

- Ktoś musi pomarudzić. Idę po herbatę dla pani Georgii. 

- Nie sprzykrzyło ci się wciąż to samo? - zapytał po jej 

wyjściu. 

- Trochę, ale Elsa jest święcie przekonana, że herbata dobrze 

mi robi, więc nie mam sumienia niszczyć jej złudzeń. Powiedz 

mi szczerze, czy pan Sardi naprawdę czuje się dużo lepiej i nie­

długo wyjdzie ze szpitala? 

- Tak. Po kilku dniach bezczynnego leżenia, które go śmier­

telnie nuży, powinien mieć siły wrócić do domu. Oczywiście 
będzie musiał brać leki i przestrzegać ścisłej diety. Odpada al­
kohol, kawa, owoce cytrusowe. 

- Stwierdzono nadkwasotę? 
- Chyba... żal mi go bardzo. Marco uwielbia wino i kawę. 

Wytłumaczyłem mu jednak, że ma obowiązki wobec dziecka 

i nie może narażać Alessy na tragiczne przeżycia. To mu trafiło 
do przekonania. 

- Całe szczęście. 

R  S

background image

111 

- Chętnie oczyszczę sobie płuca - rzekł, gdy skończył jeść. 

-Przejdziesz się po ogrodzie? 

- Z przyjemnością. Tutaj gwiazdy są większe niż u nas -

powiedziała rozmarzona. 

- Bo jesteśmy bardziej na południu. - Głęboko wciągnął 

powietrze. - U mnie jeszcze lepiej je widać, bo mieszkam na 

wzgórzu. Odwiedzisz mnie przed odjazdem? Jeśli chcesz, weź 
Alessę jako przyzwoitkę. 

- Dobrze, z nią mogę przyjechać. Skończono już naprawy? 

- Nie było tego wiele: zalepienie kilku dziur w ścianach 

i pomalowanie sypialni. Mój dom jest w innym stylu niż ten, 

ale chcę zachować jego dotychczasowy charakter. Kupiłem go 
od chłopa emeryta. 

- Charlotte i Tom mieszkali tu na wsi i byli... 
Urwała speszona, że poruszyła zakazany temat. Luka złapał 

ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Stała bez ruchu, wpatrzona 

w niego. Chciała zapamiętać każdą chwilę pięknego wieczoru. 

- Przyznaj się, że nie kochasz tego swojego Jamesa - rzekł 

rozkazującym głosem. 

- Może nie... - zaczęła z ociąganiem. - Przynajmniej nie 

tak, jak ty to rozumiesz. 

- Tylko tak można kochać. 

Objął ją i pocałował, tym razem delikatnie, co bardziej roz­

palało niż namiętne pocałunki. Westchnęła i zapominając o po­

stanowieniu, zarzuciła mu ręce na szyję. 

Poczuła, że jego ciało przebiegł dreszcz. Powoli przytulał ją 

mocniej i całował coraz gwałtowniej. 

- Pragnę cię - szepnął ledwo dosłyszalnie. 
- Wiem. 
- A ty mnie? 

R  S

background image

112 

Nie odpowiadała tak długo, że ujął ją pod brodę i zajrzał 

w oczy. 

- Co ma znaczyć twoje milczenie? Chcesz mi wmówić, że 

nic nie czujesz, gdy ja doskonale wiem, że mnie pragniesz? 
Wiem, co to znaczy, gdy kobieta drży w moich ramionach, gdy 

jej usta... 

- Wiem, że wiesz - rzekła głucho. - I w tym sęk. 

- Sęk? - Odsunął ją od siebie. - Jest tak ciemno, że prawie 

nie widzę twojej twarzy. - Aż do bólu zacisnął palce na jej ręce. 

- Jak mam to rozumieć? 

- Za dużo wiesz o kobietach. Co nie powinno dziwić, gdy 

mężczyzna jest tak przystojny i ma taką reputację. 

-Reputację? 
- Jako rajdowiec - dokończyła pospiesznie. - Na pewno 

byłeś uwielbiany. I wiele kobiet pożądało cię... Jesteś wspaniałe 
zbudowany i masz coś, czego wielu mężczyznom brak. 

- Niezależnie od tego, co to jest, na ciebie nie działa - rzekł 

z goryczą. 

- Nieprawda, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. Za dwa 

tygodnie opuszczam ten dom i wracam do szkoły. - Przeszła na 

angielski, aby nie mieć wątpliwości, że powie dokładnie to, co 

zamierza. - Nie możesz zostać moim kochankiem z tej prostej 

przyczyny, że nie chcę stracić pracy. I nie życzę sobie być jedną 

z twoich maskotek. 

- Maskotek? - powtórzył zdegustowany. 
- A jak inaczej nazwać te inne kobiety? - Westchnęła. -

Trudno nie ulec czarowi nocy z takimi gwiazdami, ale tobie nie 

ulegnę, bo należymy do różnych światów. Zapomniałeś, że mie­
liśmy być przyjaciółmi? Nie dotrzymasz słowa? 

- Zawsze dotrzymuję. - Oddychał głośno, z trudem. - Bę-

R  S

background image

113 

dzie tak, jak chcesz, Georgio. Odpowiada ci tylko przyjaźń, 
dobrze, będziemy przyjaciółmi. - Nerwowym ruchem przecze­

sał włosy. - Więcej razy cię nie dotknę, bo twoja bliskość za 

bardzo burzy mi krew. Nigdy nie pragnąłem żadnej kobiety tak 
bardzo jak ciebie. 

- Chyba tylko dlatego, że jestem nieosiągalna. 

Odwróciła się i pobiegła do domu. Przez resztę wieczoru 

gnębiło ją niejasne uczucie, że popełniła jakiś niewybaczalny 

błąd. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Przez kilka następnych dni widywali się bardzo mało. 

W związku z chorobą szwagra Luka musiał spędzać znacznie 
więcej czasu w fabryce, więc zdarzało się, że przyjeżdżał do­
piero późnym wieczorem. Nie było kolacji we dwoje ani spa­

cerów pod wygwieżdżonym niebem. Georgia wmawiała sobie, 
że tak jest lepiej. 

Pan Sardi wrócił ze szpitala kilka dni przed upływem terminu 

umowy. Luka przywiózł go wczesnym popołudniem, na prośbę 
Alessy został niecałą godzinę i pojechał do Valorino. Do Georgii 
uśmiechnął się tylko raz, na pożegnanie. 

- Będziemy dzisiaj gościć signorę Valori - powiedział pan 

Sardi po jego wyjeździe. - Prababka Alessy lubi wczesne kola­

cje, więc pozwoliłem córce jeść razem z nami. - Uśmiechnął 

się lekko. - Tylko Luka jest zwolennikiem późnych posiłków, 

ale jego dzisiaj nie będzie, bo jako przedstawiciel firmy jedzie 

na służbową kolację. Tak więc i wilk będzie syty, i owca cała. 

Georgia nie pokazała po sobie, że ta wiadomość poważnie 

ją zaniepokoiła. Bała się, że wieczór w towarzystwie dociekli­

wej starszej pani będzie nieprzyjemny. 

Tuż przed kolacją zajrzała do jej pokoju Pina. 
- Signor Marco prosi, żeby pani przyszła do gabinetu, bo 

chce zamienić z panią kilka słów. 

R  S

background image

115 

Georgia obciągnęła czarną spódnicę, wygładziła kremową 

bluzkę i naprędce związała włosy czarną wstążką. 

Zeszła piętro niżej i zastukała do drzwi gabinetu. 

- Proszę. 
- Pan życzył sobie, żebym przyszła, prawda? 

Pan Sardi był ubrany w lekki płócienny garnitur i koszulę 

z rozpiętym kołnierzykiem i wyglądał dużo młodziej niż zwy­
kle. Wskazał fotel przy biurku. 

- Chciałbym serdecznie podziękować za wszystko, co zro­

biła pani dla Alessy. Wiedząc, że dziecko ma dobrą opiekę, 

łatwiej mi było wytrzymać w szpitalu. 

- Jest pan bardzo uprzejmy. 

- A pani bardzo dobra... - Obrzucił jej twarz uważnym 

spojrzeniem. - Czy mogę odwołać się do jej dobroci i prosić 

o wielką przysługę? 

- Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy - zapewniła bez 

namysłu. 

'- Czy... mogłaby pani... przedłużyć pobyt u nas? - Uśmie­

chnął się niepewnie. - Wiem, że proszę o bardzo wiele, ale 

byłbym zobowiązany, gdyby zechciała pani zostać do rozpoczę­

cia roku szkolnego. 

- Nie rozumiem - powiedziała zaskoczona. - Przecież pod 

koniec sierpnia miał pan jechać do Anglii. 

- Lekarze zabronili mi wyjeżdżać z domu, a otwarcie filii 

w Londynie przełożono na styczeń. 

- Aha. - Spuściła wzrok. - Obiecałam rodzicom, że do nich 

przyjadę... 

- Oczywiście pojedzie pani. Doktor Fassi twierdzi, że jesz­

cze przez kilka dni muszę siedzieć w domu. więc może wybra­
łaby się pani teraz? Skontaktowałem się z pani dyrektorką, która 

R  S

background image

116 

zgodziła się zwolnić panią na początku nowego roku, więc 
mogłaby pani odwiedzić rodziców jeszcze raz. - Patrzył na nią 

z przepraszającą miną. - Uważałem, że zanim wystąpię z pro­
śbą, powinienem zorientować się w sprawach formalnych. 

W takiej sytuacji dość trudno było odmówić. 
- Wobec tego zgadzam się, jeśli panu rzeczywiście tak na 

tym zależy. 

Pan Sardi wstał, wyciągając rękę. 
- Gorąco, serdecznie pani dziękuję. I zapraszam do oranże­

rii, bo nasz gość już tam jest. 

Georgii kamień spadł z serca, gdy się okazało, że spotkanie 

z panią Valori przebiega naturalnie, bez skrępowania. Elsa prze­

szła samą siebie i przygotowała wystawną kolację, która minęła 

w bardzo przyjemnej atmosferze. 

- Alessa ładnie rozmawiała ze mną po angielsku - pochwa­

liła pani Valori. - Nie znam pani ojczystego języka zbyt dobrze, 
ale rozumiem tyle, żeby się orientować, że dziecko zrobiło nie­

bywałe postępy. 

- Dziękuję, signora. - Georgia uśmiechnęła się do uczenni­

cy. - Dobrze nam się pracuje, prawda? 

- Tak. Lekcje są bardzo wesołe. 

- Więc na pewno ucieszy cię wiadomość -rzekł jej ojciec 

- że pani Georgia zgodziła się zostać z nami do rozpoczęcia 

roku szkolnego. 

Dziewczynka ucałowała Georgię. 
- Zostaniesz? Naprawdę zostaniesz? 
Radość dziecka i aprobata pani Valori rozwiały wszelkie 

wątpliwości. Gdy Alessa poszła spać, a pan Sardi do ogrodu, 

aby wypalić jedyne dozwolone cygaro, panie zostały same. 

- Przyjemnie patrzeć na takie szczęśliwe dziecko. Georgio, 

R  S

background image

117 

jest pani wspaniałomyślna, że zgodziła się poświęcić jej jeszcze 

tyle czasu. 

- To nie poświęcenie. Zdolna uczennica i piękny dom są 

rekompensatą. 

- Wiem, moja droga. - Starsza pani nie spuszczała z niej 

przenikliwych oczu. - Ale po incydencie z Luką... Myślałam, 

że gdy skończy się umowa, zechce pani od razu wyjechać. 

Georgia nie spuściła wzroku. 

- Tak naprawdę nic się nie stało, signora. Mówiłam już. że 

to było nieporozumienie. Wyjaśniliśmy je i teraz jesteśmy przy­

jaciółmi. 

- Przyjaciółmi? — powtórzyła pani Valori ze zdumieniem. 

- Naprawdę Luka na to przystał? 

- Mniej więcej - odparła Georgia z szelmowskim uśmie­

chem. 

- Moja droga, doświadczenie dawno mnie nauczyło, że czy­

sta przyjaźń między piękną kobietą i pełnokrwistym mężczyzną 
rzadko jest możliwa. Z czasem przynajmniej jedna strona prag­

nie czegoś więcej. - W bystrych oczach mignęło rozbawienie. 

- Czy mój wnuk w ogóle pani nie pociąga? 

- Pociąga, ale nie mam zamiaru się temu poddać. Dzie!i nas 

zbyt wiele. Pochodzenie, kultura... różne rzeczy. 

- Choćby religia, prawda? 

- Otóż nie. Brak mi pobożności, jakiej życzyliby sobie moi 

rodzice, ale niemniej jestem katoliczką. 

- Rozumiem. Czy Luka o tym wie? 

- Nie. Nie widzę powodu, dla którego miałabym mu 

to mówić... jemu czy komukolwiek innemu oprócz pani, sig­
nora. 

- Hm... Szacunek dla mojego wieku nie pozwała pani po-

R  S

background image

118 

wiedzieć, żebym nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy, 

prawda? 

- Ależ skąd, signora! 

Pobyt u rodziców sprawił Georgii ogromną przyjemność, 

lecz minął stanowczo za prędko. Dnie były za krótkie, być może 

dlatego, że źle sypiała i w związku z tym późno wstawała. Tro­
chę pomagała matce przy gotowaniu, a ojcu przy pieleniu. Dużo 
chodziła na spacery z psem. 

Charlotte i Tom przyjechali w niedzielę na lunch i początko­

wo przekomarzali się z nią na temat wrogo usposobionego Wło­
cha. Tom zdradził teściowi, że to Gianluka Valori, rajdowiec 
znany entuzjastom Formuły Jeden. Potem, gdy Charlotte oznaj­
miła, że spodziewa się dziecka, rozmowa toczyła się już tylko 

wokół tego tematu. 

- Wtedy we Florencji to jednak nie były kłopoty z żołąd­

kiem. Podejrzewałam, że jestem w ciąży, ale póki nie byłam 
pewna, wolałam milczeć. 

Georgia zwróciła się do szwagra, mówiąc żartobliwie: 

- Czyli to była twoja wina. 
- A kogo by innego? 

Pożegnanie na lotnisku Heathrow było smutne. Niechętnie 

rozstawała się z rodzicami i niewiele brakowało, a pojechałaby 

z powrotem do domu. 

- Szkoda, że znowu tak długo się nie zobaczymy - powie­

działa pani Fleming z żalem. 

Georgia uściskała matkę, połykając łzy. 

- Ale niedługo przyjadę na cały tydzień. Obiecuję. 

Oderwała się od rodziców i przyłączyła do grupy pasażerów 

R  S

background image

119 

odlatujących do Włoch. Tym razem nie musiała przesiadać się 

na pociąg do Florencji, ponieważ w Pizie miał czekać Franco. 

Na dworcu lotniczym w Pizie rozejrzała się, szukając Fran­

co, i stanęła jak wryta, gdy zobaczyła Lukę. Zauważył ją, oczy 
mu rozbłysły, przepchnął się i wziął jej walizkę. 

- Witaj, Georgio. Chciałem tu coś załatwić, więc zastąpiłem 

Franco. Dobrze ci było w domu? 

- Cudownie - odparła wzruszona. -Tak,dobrze, że niewiele 

brakowało, a wcale bym nie wróciła. 

- Miałaś zamiar nas zdradzić? - spytał z marsem na czole. 
- Prawie. Ale za nic nie chciałabym sprawić przykrości 

Alessie... 

- Moich uczuć pewno w ogóle nie brałaś pod uwagę, co? 

- mruknął ze smutkiem. 

Położył walizkę na tylnym siedzeniu, pomógł Georgii wsiąść 

i usiadł za kierownicą. Rozpogodził się, a nawet uśmiechnął. 

Rzucając marynarkę do tyłu, przelotnie musnął ręką jej ramię, 

a wtedy przeszył ją rozkoszny dreszcz. Pomyślała, że jednak 

powinna była zostać w Anglii. 

Rozmawiali uprzejmie, jak dwoje znajomych, lecz gdy mi­

nęli ostatni zakręt, Luka spojrzał na nią z ukosa i mruknął jakby 
niechętnie: 

- Tęskniłem za tobą. 
- Przecież prawie nie ma cię w domu! 

- Czyli ty też za mną tęsknisz - rzekł zadowolony. 

- Oczywiście. Wszystkim ciebie brak - odparła na pozór 

obojętnie. 

Ledwo zdążyła wysiąść, przybiegła Alessa i rzuciła się jej 

w ramiona. Powtarzała jej imię z taką radością, że Georgia u-
znała, iż choćby dla tego samego warto było wrócić. Dziew-

R  S

background image

120 

czynka kurczowo trzymała ją za rękę, a na progu powiedziała 
po angielsku: 

- Witaj w domu, Georgio. Bardzo za tobą tęskniłam. 
- Jak pięknie się nauczyłaś! Brawo! 
Elsa i Pina powitały ją tak wylewnie, jak gdyby jej nieobe­

cność trwała pięć lat, a nie pięć dni. Pan Sardi wyszedł z gabi­

netu i też bardzo serdecznie ją przywitał. 

Przebierając się do kolacji, postanowiła, że będzie cieszyła 

się każdym dniem przedłużonego tu pobytu i gromadziła miłe 

wspomnienia. 

Przyjemnie jej było, że znowu je kolację w towarzystwie obu 

panów i może swobodnie się śmiać. Wysłuchała dyskusji na 

temat kolejnego kryzysu politycznego, a potem opowiedziała 
o inscenizacji opery Pucciniego, którą widziała w Anglii. 

- Zastała pani rodzinę w zdrowiu? - zapytał pan Sardi. 
- Tak, dziękuję. Wszyscy doskonale się czują, szczegól­

nie siostra. W niedzielę zdradziła nam, że spodziewa się 

dziecka... 

Urwała speszona. 
- Takie jest życie - spokojnie powiedział pan Sardi. - Mimo 

wszystko idzie dalej i dzieci wciąż się rodzą. Mam nadzieję, że 
przyszły ojciec jest szczęśliwy. 

- Bardzo. I matka też. 

Po kolacji pan Sardi wcześnie się pożegnał. 

- Wciąż jestem na przymusowym zwolnieniu - wyjaśnił -

a Laka jest bezwzględny. Zapowiedział, że nie pozwoli mi wró­

cić do Valorino, jeśli naruszę jakiekolwiek zalecenia dotyczące 

rekonwalescencji. 

- Obiecałem doktorowi Fassi, że cię przypilnuję - rzekł Lu­

ka. -Życzę ci dobrej nocy i miłych snów. - Po wyjściu szwagra 

R  S

background image

121 

zwrócił się do Georgii: - Pogoda się popsuła, więc ze spaceru 
nici. Posiedź trochę ze mną, bo jeszcze za wcześnie iść spać. 

Usiadła w rogu kanapy i wsłuchała się w deszcz, dzwoniący 

o szklany dach. Luka przysiadł obok niej, wziął ją za rękę i zaj­

rzał w oczy. 

- Jak zareagowałaś na wiadomość o dziecku? 

Pomyślała, że szczerze zazdrości siostrze, lecz tego nie mog­

ła powiedzieć. Przypomniała sobie radość Toma i bezwiednie 

się uśmiechnęła. 

- Ucieszyłam się - odparła zgodnie z prawdą. - W hotelu 

we Florencji Charlotte męczyły wymioty i okazuje się, że to był 

pierwszy sygnał. 

Luka pieszczotliwie pogładził jej dłoń. 
- Mam nadzieję, że nie będzie komplikacji. 
- Nie ma powodu do obaw. 

-. Czasami są. - Spojrzał na nią ze smutkiem. - Czy zasta­

nowiłaś się kiedykolwiek, dlaczego nie mam żony? 

- Owszem. 
- Otóż jeśli się ożenię, wszyscy będą oczekiwać dziedzica. 

- Ścisnął jej rękę aż do bólu. - Wiesz, co stało się z moją matką 

i siostrą, prawda? Dlatego nie chcę narażać żadnej kobiety na 
podobne ryzyko. 

Zdumienie Georgii nie miało granic. 

- Doprawdy? To ciekawe. Ale chyba chcesz mieć rodzinę? 
- Mam Alessę. I nie odmawiam sobie przyjemności, o ja­

kich marzy każdy mężczyzna. Jesteś mi potrzebna, Georgio. 
Wymyśliłem to spotkanie w Pizie, żeby móc przyjechać po cie­
bie, bo już dłużej nie mogłem znieść rozstania. Czy możesz 

uczciwie powiedzieć, że nic dla ciebie nie znaczę? 

- Nie mogę. 

R  S

background image

122 

- Więc czemu ma nas łączyć tylko przyjaźń? - spytał chra­

pliwym głosem. - Szanuję twoje zasady i nie proponuję, żeby­

śmy kochali się pod dachem mojego szwagra, ale mam własny 

dom... 

- Chcesz, żebyśmy wymykali się tam chyłkiem? - zawołała 

oburzona. 

- Wcale nie. - Mocno schwycił ją za ręce. - Posłuchaj! Nie 

wracaj do szkoły, ale przenieś się do mnie... 

- Po co? — Pogardliwie wykrzywiła usta. - Potrzebne ci le­

kcje angielskiego? 

- Nie, ale to tak. - Przytulił ją i zachłannie pocałował. 
- Szkoda, że wróciłam! - krzyknęła, gdy zdołała się wy­

rwać. - Powinnam była zostać w domu. 

Chciała wybiec, lecz zastąpił jej drogę. 

- Czemu? Żeby być z tym twoim Jamesem? On też przy­

jechał? 

- Sto razy ci mówiłam, że jest na Cyprze i dawno go nie 

widziałam. 

- To dobrze. -Odetchnął wyraźnie zadowolony. -Po co się 

szarpać i opierać? W gwiazdach zapisano, że mamy się kochać 

i dobrze o tym wiesz. 

- Nic podobnego! 

Odepchnęła go, ale niezrażony przyciągnął ją do piersi. Była 

niewzruszona jak głaz. 

- Nie warto z sobą walczyć - rzekł cicho. - Twoje ciało 

mówi to, czego nie chcą powiedzieć usta. 

- Rządzę i ciałem, i ustami. Jesteś bardzo pociągający, a ja 

jestem normalną kobietą, ale to jeszcze nic nie znaczy. Kiedy 

wyjadę, nigdy więcej... 

Dokończenie zdania uniemożliwił pocałunek. Próbowała 

R  S

background image

123 

odepchnąć Lukę, lecz była wobec niego bezsilna. Zajrzał jej 
w oczy i szepnął: 

- Nigdy, to tyle co wieczność. W nocy budzę się i wspomi­

nam twoją jedwabistą skórę. 

Usiłowała nie słyszeć uwodzicielskich słów i kuszącego gło­

su. Oddech jej się rwał i przebiegały ją rozkoszne dreszcze. 

Zadrżała mocniej, gdy poczuła jego gorące usta na szyi. Mimo 
to odepchnęła go i spojrzała tak zimnym wzrokiem, że się 

wzdrygnął. 

- O co chodzi? 
- Nie zamieszkam z tobą. Gdyby... gdyby nie było Jamesa 

i... gdybyś był kimś innym... bardziej przeciętnymi... Angli­

kiem. .. może bym się namyśliła. Ale nic z tego. 

Twarz mu stężała w złośliwym grymasie. 

- Czyli muszę cię poślubić, żeby dostąpić łaski i wejść 

w twoje łoże? 

- Skądże! - Ze zdumienia automatycznie przeszła na angiel­

ski. - Małżeństwo nawet mi przez myśl nie przeszło. 

- Trudno uwierzyć - rzekł po angielsku. - Czy chcesz po­

wiedzieć, że gdybym ci się oświadczył, dałabyś mi kosza? -
Roześmiał się cynicznie. - Naprawdę nie do pomyślenia! 

- Masz prawo myśleć, co ci się żywnie podoba — odparła 

cicho - ale to prawda. Nie chcę wyjść za ciebie, a zresztą na 
razie w ogóle za nikogo. Nawet za Jamesa, ale on zgodził się 

czekać. Odpowiada mi obecny tryb życia... 

- Masz szczęście, że trafił ci się taki potulny narzeczony 

- wycedził przez zaciśnięte zęby. - Gdybyś była moją ko­

chanką. .. 

- Ale nie jestem - rzuciła lodowatym tonem. - Dobranoc. 
Zanim doszła na drugie piętro, dygotała na całym ciele. 

R  S

background image

124 

Rozebrała się i umyła jak automat, a potem wyjęła kalenda­

­­­­ i sprawdziła datę odjazdu. Cały miesiąc! 

Wystraszyła się, że jeśli Luka będzie uparcie dążył do swego, 

jej silna wola może wyczerpać się przed upływem tego miesiąca. 

Odłożyła kalendarzyk, lecz po chwili znowu go otworzyła. 

Sprawdziła inną datę i przerażona zamknęła oczy. Po omacku 

doszła do łóżka, położyła się i nakryła głowę poduszką. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Po powrocie pana Sardiego do pracy, Luka mógł więcej 

czasu spędzać w Villa Toscana. Georgia przyjęła to z mieszany­
mi uczuciami, ponieważ bynajmniej nie zraził się jej oporem. 

Wręcz przeciwnie, starał się, aby jak najczęściej byli sam na 

sam, czym doprowadzał ją do rozpaczy. Pana Sardiego zaś 

wyraźnie bawiło to, że im usilniej jego szwagier uwodzi piękną 

nauczycielkę, tym bardziej ona się od niego odsuwa. 

Pewnego dnia Georgia wpadła na pomysł, aby pojechać 

z Alessą do domu Pucciniego. Wycieczka bardzo się udała, więc 
potem zwiedziły inne posiadłości, które z jakiegoś powodu były 

znane w okolicy. Wszędzie podziwiały obrazy i meble, czasem 

spacerowały po pięknych ogrodach. Alessa była tak zachwyco­

na, że najchętniej uczyłaby się angielskiego tylko podczas wy­

cieczek. Kiedyś powiedziała ze zbuntowaną minką: 

•- Nie chcę iść do szkoły! 

- Dlaczego? - zdziwiła się Georgia. 

- Bo gdy zacznie się rok szkolny, ty wyjedziesz. 
- Kotku, Wenecja nie leży na końcu świata. Postaram się 

kiedyś cię odwiedzić. - Niestety, wcale nie była pewna, czy 

zdoła dotrzymać obietnicy. - A może ty przyjedziesz do mnie 
z tatusiem? 

- Albo z wujkiem. On bardzo cię lubi. 

Georgia wiedziała, że „lubi" nie jest właściwym słowem, 

R  S

background image

126 

gdyż ostatnimi czasy oczy Luki przypominały krążki błękitnego 

lodu. Spoglądał na nią takim wzrokiem, że miała ochotę uciec 
w popłochu. 

Do Florencji jeździła sama, mimo że proponował swoje to­

warzystwo. Pewnej soboty spełniło się jej marzenie i obejrzała 

słynnego „Dawida", a potem obrazy w Palazzo Pitti. 

Podczas kolacji, którą jadła tylko w towarzystwie pana do­

mu, zastanawiała się, czy Luka zrezygnował z podboju i gdzieś 

wyjechał. 

- Dzwoniła signora Valori - przerwał jej rozmyślania pan 

Sardi. - Byłoby jej bardzo miło, gdyby jutro zechciała pani zjeść 

z nią lunch. Jeśli pani przyjmie zaproszenie, rano przyśle sa­
mochód. 

- Czemu zawdzięczam takie wyróżnienie? 
- Babka ma dobre serce i nie chce, żeby pani było smutno, 

gdy my pojedziemy do mojej siostry. 

W niedzielę rano Georgia włożyła granatową suknię w białe 

groszki. O umówionej godzinie przed dom zajechała czarna 
limuzyna, w której oprócz kierowcy siedziała pani Valori. 

- Dzień dobry - powiedziała osobliwie uśmiechnięta. - Po­

myślałam, że pokażemy pani widoki, jakich turyści na ogół nie 

znają. A na lunch zatrzymamy się w miejscu, które na pewno 

przypadnie pani do gustu. 

- Dziękuję, signora. Czuję się zaszczycona. 
Starsza pani bacznie się jej przyjrzała. 

- Mizernie pani wygląda. Czy to wina nadmiaru pracy? 
- Nie, pogody. Podczas tych strasznych upałów gorzej się 

czuję i fatalnie śpię. 

R  S

background image

127 

- O, to dobrze, że mam samochód z klimatyzacją. 

Przez kilka godzin starsza pani z dumą pokazywała piękne 

obiekty i widoki ukochanej Toskanii. 

Wreszcie kierowca zjechał na wąską serpentynę, prowadzą­

cą na szczyt porośniętego drzewami wzgórza. Po kilku ostrych 
zakrętach stanął przed budynkiem z dużym tarasem otoczo­

nym kolumnami. Ściany domu z jasnego kamienia ginęły pod 
bujnymi pnączami, a w przejściach powiewały czerwone za­

słony. 

Georgia pomogła pani Valori wysiąść, rozejrzała się i powie­

działa zaskoczona; 

- Dziwne, że lokal jest położony tak na uboczu. 
- To nie żaden lokal - wyznała starsza pani beztroskim to­

nem. - Dom nazywa się La Casupola i mieszka w nim mój 
wnuk. Oto i on. 

Georgia z kamienną twarzą patrzyła na nadchodzącego Lu­

kę. Miał mokre włosy i pospiesznie zapinał koszulę. 

Uśmiechnął się szeroko do obu pań, babkę pocałował z du­

beltówki, a Georgię w rękę. 

- Proszę mi wybaczyć, ale pomagałem Vitowi uruchomić 

silnik traktora i musiałem się umyć. Georgio, witaj w moim 

domu. I nie miej pretensji do babci, bo to ja jestem odpowie­

dzialny za podstęp. Nie chciałaś do mnie przyjechać, więc wy­

myśliłem takie rozwiązanie. 

Georgia uśmiechnęła się zdawkowo, chociaż niebezpiecznie 

błyszczały jej oczy. Rozsadzała ją wściekłość, ponieważ była 

przekonana, że Luka wie, iż w obecności jego babki nie ośmieli 
się robić mu scen. 

- Dlaczego miałabym ci cokolwiek wybaczać? - spytała po­

dejrzanie słodkim głosem. - Mam wolny dzień, jest piękna po-

R  S

background image

128 

goda i signora Valori pokazała mi Toskanię, której sama nigdy 
bym nie zobaczyła. 

- Więc nie gniewasz się? 

Pozostawiła pytanie bez odpowiedzi i zaczęła oglądać dom. 

Nazwa La Casupola, po włosku rudera, była żartem ze strony 

właściciela. Dom zdecydowanie różnił się od Villa Toscana, lecz 

bardziej przypadł Georgii do gustu. 

Pokoje gustownie umeblowano starymi meblami kupionymi 

na aukcjach. Zasłony w tym samym kolorze, co portiery z boku 

tarasu, dodawały ciepła kamiennym ścianom i posadzkom. Ze 

wszystkich okien rozciągał się piękny, rozległy widok. 

Luka podał paniom kieliszki z winem własnej produkcji, po 

czym usiadł na parapecie i ręką zakreślił szeroki łuk. 

- Georgio, podoba ci się ten widok? 
- Jak możesz w ogóle pytać? To jeden z najpiękniejszych, 

jakie dotąd tu widziałam. 

- Ale chyba jest za cicho, prawda? - spytała pani Valori. 
- Raczej panuje tu spokój, a nie cisza. - Spojrzała na Lukę. 

- Wczoraj nareszcie widziałam ,.Dawida" i obejrzałam część 

obrazów w Palazzo Pitti. 

- Jakiego Dawida? - zdziwiła się starsza pani. 
- To rzeźba Michała Anioła, babciu - odparł Lilka i zwrócił 

się do Georgii: - Przechwalony? 

- Nie, skądże! Oniemiałam z zachwytu i nie pamiętam, jak 

długo przed nim stałam. To naprawdę arcydzieło. 

Weszła pulchna, niewysoka kobieta, która powitała panią 

Valori z wielkim uszanowaniem i zapytała Lukę, czy może po­
dać lunch. 

- Rosa nadal dobrze gotuje? - spytała pani Valori po jej 

wyjściu. 

R  S

background image

129 

- Świetnie. Poza tym idealnie sprząta i nigdy nie marud/i, 

gdy nieoczekiwanie się zjawiam. A bywam w domu rzadko. Jej 

mąż i syn zajmują się winnicą - dodał, patrząc na Georgię. 

- Dzięki nim mam własne wino. 

Rosa przyniosła apetycznie pachnące mięso i sos, który oka­

zał się bardzo słodki. 

Po para kęsach Georgia odłożyła widelec. 

— Przepraszam, ale nie mogę więcej zjeść. 

- To danie nie wszystkim smakuje - przyznała pani Valori. 

- Głównie ze względu na sos, który robi się z octu, cukru i cze­
kolady. Do zająca najlepszy. 

Georgia poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka, więc czym 

prędzej napiła się wody mineralnej. 

- Wybacz... Prosiłem Rosę, żeby przygotowała jakąś to­

skańską specjalność, a zając to prawdziwy rarytas w naszych 

stronach. Zjesz coś innego? 

- Nie, dziękuję. Ale chętnie napiję się jeszcze wody. 
Po lunchu pani Valori oznajmiła, że musi się zdrzemnąć. 
Luka ułożył ją na sofie, pocałował i pytająco spojrzał na 

Georgię. 

- Ty też chcesz odpocząć, czy obejrzysz dom? Na spacer 

można iść, dopiero gdy będzie chłodniej. 

Poszli obejrzeć dom. Wszędzie w oknach wisiały identyczne 

zasłony. Na ścianach gabinetu były obrazy w dość śmiałych 

kolorach, a na stołach, fotelach i kanapie stosy książek. W jed­
nym rogu stał telewizor i wideo, w drugim komputer i faks. 

- Widzę, że możesz tu i odpoczywać, i kontaktować się ze 

światem - powiedziała Georgia bezosobowym tonem. 

Luka stał oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi 

i bacznie się jej przyglądał. 

R  S

background image

130 

- Dlaczego jesteś taka obca? - spytał zachrypniętym, a mi-

mo to czarującym głosem. - Nie zachowujesz się przyjaźnie, 

a czas ucieka i niedługo się rozstaniemy. 

Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. 

- Dobrze wiesz, że jesteś bardzo atrakcyjny, i to nie tylko 

fizycznie. - Podniosła rękę, aby go powstrzymać. - Nie 
podchodź i nie dotykaj mnie, bo wiadomo, co będzie. A ja tego 

nie chcę i tyle razy ci tłumaczyłam dlaczego. Więc proszę, zo­

staw mnie w spokoju. Już niedługo usunę się z twojego życia. 

- Nie chcę tego i nie mogę zostawić cię w spokoju! W do­

datku niestety muszę coś ci powiedzieć. Coś, czego nie chciałem 
mówić żadnej kobiecie. Nigdy. A teraz muszę. Georgio, zako­

chałem się w tobie. - Przełknął z trudem, jak gdyby wyznanie 

stanęło mu kością w gardle. - Czemu patrzysz na mnie takim 

zimnym wzrokiem? Jesteś z kamienia? 

Nie rozumiała, jak może wyglądać chłodno, gdy jest jej 

gorąco i pot zrosił czoło. Chwiejnie postąpiła dwa kroki. 

- Gdzie... jest... łazienka? - wykrztusiła po angielsku. 

Kwadrans później wyszła przeraźliwie blada, zataczając się. 

- Cara. wyglądasz jak śmierć! - krzyknął przerażony Luka. 

- Chodź do sypialni i połóż się. 

- Ale twoja babka... 
- Wytłumaczę jej. Przysięgam, że zaraz wyjdę i nie będę 

nastawał na twoją cnotę. 

Zaprowadził ją do przestronnej, chłodnej sypialni. Georgia 

położyła się na łóżku i jak przez mgłę słyszała, że wyszedł, że 

gdzieś leci woda. Wrócił z mokrym ręcznikiem, którym obmył 

jej twarz. 

- Odpocznij trochę, carissima. Prześpij się. 

Spała twardo, bez snów. Gdy się przebudziła, Luka stał w no-

R  S

background image

131 

gach łóżka. Usiadła tak gwałtownie, że zakręciło się jej w gło­

wie. Jęknęła, więc podbiegł i ją podtrzymał. 

- Signora Valori... 

Położył jej palec na ustach. 

- Prosiła, żebym cię przeprosił, ale musiała jechać do domu. 

Spodziewa się znajomej i... 

- Miałam z nią wrócić! 

- Ale nie mogłaś. - Patrzył na nią takim wzrokiem, że po­

czuła się nieswojo. - Musimy porozmawiać. Tutaj. Bez Marco, 
Alessy i innych przeszkód. Trzeba wszystko wyjaśnić. 

- Nie rozumiem. 
- Zaraz ci wytłumaczę. Będę czekał na dole. Twoja torebka 

leży koło łóżka. 

Po jego wyjściu usiadła powoli i tym razem już nie zakręciło 

się jej w głowie. Spuściła nogi, ostrożnie wstała i powolutku 

poszła do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą, uczesała się 
i lekko pomalowała. Potem, kurczowo trzymając się poręczy, 
zeszła na parter.. 

Lukę zastała na tarasie. 
- Siądź tutaj. 

Posłusznie usiadła i spojrzała na niego zdziwiona, jakby go 

nie poznawała. Był zmieniony na twarzy, wyglądał inaczej niż 
przed dwiema godzinami. Otworzyła usta, aby zapytać, czy stało 

się coś złego, lecz w tym momencie weszła Rosa. 

- Signorina, czy życzy pani sobie coś do jedzenia? 
- Nie, dziękuję. - Georgia uśmiechnęła się blado. - Ale 

mocna, gorzka herbata dobrze mi zrobi. 

Po wyjściu gospodyni zapadło kłopotliwe milczenie. 

- Gdy spałaś, odbyłem rozmowę z babką - wreszcie ode­

zwał się Luka. - Długą i nieprzyjemną, ale bardzo pouczającą. 

R  S

background image

132 

Dowiedziałem się, że jestem wyjątkowo podły i beznadziejnie 

głupi. 

- Co takiego? 
- To, co słyszysz. - Twarz mu sposępniała. - Przede wszy­

stkim dlatego, że według babki przyzwoity człowiek nie uwodzi 

kobiety, za którą jest poniekąd odpowiedzialny ze względów 
rodzinnych. 

Mówił wolno i wyraźnie, aby mieć pewność, że Georgia 

prawidłowo rozumie każde słowo. 

- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - ciągnął bezbarw­

nym głosem. - Wiedziałem o twoim narzeczonym i szwagrze, ale 
właśnie jakby na przekór chciałem ci udowodnić, że przy mnie 
mogłabyś o nich zapomnieć i być szczęśliwa. Byłem idiotycznie 
pewien siebie, myślałem, że wystarczy, bym wziął cię w ramiona, 
a od razu to zrozumiesz. Potem znaleźliśmy się sami w domu... i 
w łóżku... Czuję obrzydzenie do samego siebie. Przedtem zawsze 

panowałem nad sobą, a wtedy zignorowałem twoje protesty. Byłem 

ślepy i głuchy na wszystko poza pożądaniem. 

Georgii znowu zaczynało robić się niedobrze. Luka uniósł 

głowę i niechętnie spojrzał jej w oczy. 

- Babka mi uświadomiła, że mogłaś zajść w ciążę. 

Milczała, ponieważ od dwóch tygodni dręczyły ją podejrze­

nia co do takiej ewentualności. Luka pobladł i wykrztusił przez 

ściśnięte gardło: 

- Jesteś w ciąży? 
- Nie wiem. 
- Przecież są znaki, po których można poznać. 
- Tak. Nigdy nie miałam zaburzeń... pierwszy raz... więc 

możliwe... Ale to okropne i niesprawiedliwe! - rzuciła z pasją. 
-Nie chcę! 

R  S

background image

133 

Luka drgnął, jak gdyby wymierzyła mu policzek. Kraciastą 

chustką otarł spocone czoło i śmiertelnie bladą twarz. 

— Wezwę doktora Fassi, bo musimy jak najprędzej wiedzieć. 

- Po co? 
- Przecież to oczywiste. 
- Nie dla mnie. - Celowo przeszła na angielski. - Jeśli za­

szłam w ciążę, sama rozwiążę problem. Od ciebie nic nie chcę. 

Zerwał się i szarpnął ją tak mocno, że musiała wstać. 

- Co znaczy „sama rozwiążę problem"?! - krzyknął. - Un 

aborto?

 To chcesz zrobić? 

Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w twarz, po czym 

wycedziła rozkazująco: 

— Odwieź mnie do domu! 

- Najpierw musisz mi powiedzieć, co masz zamiar zrobić 

- warknął, chwytając ją za ręce. 

- Proszę bardzo - syknęła jadowitym tonem. - Niedługo 

wyjeżdżam i mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę. 

- Nadzieja matką głupich. Jeśli jesteś w ciąży, ożenię się 

z tobą. 

- Nie chcę przymusowego małżeństwa. 
- Co z tego?-Obojętnie wzruszył ramionami. - Chcesz czy 

nie, poślubisz mnie. W naszej rodzinie spłaca się długi. Przeze 

mnie jesteś.,. w takim stanie, więc muszę ci dać zadośćuczy­
nienie. 

- Nie musisz! - Przeraziła się nie na żarty. - Jeśli się pobie­

rzemy, będziemy związani do śmierci. Jestem katoliczką, jak ty. 

- Aha. To dlatego wymierzyłaś mi policzek, gdy wspomnia­

łem o aborcji? 

-. Wcale nie! „Nie zabijaj" obowiązuje niezależnie od religii. 

Rozwiązanie mojego problemu... 

R  S

background image

134 

- Naszego - poprawił z naciskiem. 
- Nie, jest tylko i wyłącznie mój. Dużo kobiet samotnie 

wychowuje dzieci. Nie mam zamiaru brać z tobą ślubu. Nie chcę 
wyjść za kogoś, kto w ogóle nie chciał się żenię, co dopiero 

ze mną. 

- Tak było, zanim... 

- Jeszcze nic nie wiadomo na pewno - przerwała, mimo że 

w głębi duszy była przekonana, iż jest w ciąży. 

- Więc czemu wymiotowałaś? 

- Z powodu zająca. 
- Nie wierzę. 
- Wierz sobie, w co chcesz. A teraz odwieź mnie do domu 

i pamiętaj, że nie wolno ci pisnąć ani słowa panu Sardiemu. 

Kategorycznie zabraniam. 

- Myślisz, że spieszy mi się trąbić naokoło o mojej głupocie? 

Gdy wsiedli do samochodu, poprosiła: 

- Jedź wolno, bo wciąż niewyraźnie się czuję. 
Luka objął ją i trzymał delikatnie, jakby była ze szkła. 
- Kochana, wybacz mi... nie mam prawa się złościć. Tylko 

i wyłącznie ja jestem winien i wszyscy będą o tym wiedzieć. 

- Nie ma potrzeby. Niedługo wyjadę, więc nikt nic nie musi 

wiedzieć. 

- Ja wiem. Babka i... Elsa też. Trzy osoby, więc to już nie 

tajemnica. Niedługo dowie się doktor Fassi. Jedna osoba mniej, 

jedna więcej nie robi różnicy. 

- Nie chcę, żeby doktor Fassi mnie badał. 
- Nic na to nie poradzę. 

Zamknęła oczy, aby nie widzieć krętej drogi i niebezpiecznej 

jazdy. 

R  S

background image

135 

Mimo jej sprzeciwu Luka wezwał lekarza. 

- Powiedziano mi, że wczoraj zrobiło się pani niedobrze. 

Zbadam panią, żeby sprawdzić, co było przyczyną. 

Dwa dni później powiedział: 
- Wynik testu jest pozytywny... Niechże pani nie robi takiej 

tragicznej miny - dodał ze współczuciem. - Luka przyrzekł, że 
niedługo się pobierzecie. 

- Już pan mu powiedział? 

- Prosił mnie o to. 

Nie było sensu gniewać się na lekarza, więc nic więcej 

nie powiedziała. Cały dzień chodziła półprzytomna i z tru­

dem uspokajała Alessę, którą wystraszyły dwie wizyty doktora 

Fassi. 

- Cieszę się, że już pani lepiej - rzekł pan Sardi wieczorem. 

Jedli kolację we dwoje, ponieważ Luka wyjechał na kilka 

dni. Około dziewiątej poproszono Georgię do telefonu. Dzwo­
niła pani Valori. 

- Proszę wybaczyć starej kobiecie, że się wtrąca - powie­

działa bez wstępu - ale ktoś musiał Luce otworzyć oczy i uświa­

domić, że wyrządził pani krzywdę. 

- Skąd pani wiedziała? 
- Może to kobieca intuicja, doświadczenie lub jeszcze coś 

innego, ale gdy w niedzielę zobaczyłam panią, byłam prawie 

pewna, że jest pani w ciąży. Reakcja na zająca tylko potwier­

dziła moje przypuszczenie. Uważałam, że Luka powinien wie­
dzieć i. o dziwo, od razu przyznał mi rację. 

- Ach tak. 
- Niech się pani nie martwi. Wkrótce weźmiecie ślub. 
- Ale mnie (o nie odpowiada. Czasy się zmieniły... Nie chcę 

mieć męża. 

R  S

background image

136 

- W niektórych sytuacjach mąż jest przydatny - rzekła pani 

Valori cierpkim tonem. - Akurat w tej nie ma pani wyboru. 

Niebawem wyszło na jaw, dlaczego. Luka wrócił i natych­

miast przysłał Pinę z prośbą, aby Georgia przyszła, ponieważ 
ma jej coś ważnego do powiedzenia. Zastała go koło basenu, 

ponuro wpatrzonego w wodę. 

- Jak samopoczucie? - zapytał, biorąc ją za ręce. 

Szarpnęła się i syknęła gniewnie: 

- Wiesz, jakie może być, więc po co pytasz? 

- Wracam od twoich rodziców. Powiedziałem im, co i jak 

się stało - wyrzucił jednym tchem. 

- Coo?! -W jej oczach odmalowało się przerażenie. - Sama 

powinnam im powiedzieć, ty nie miałeś prawa. Jak śmiałeś! 

Niecierpliwie machnął ręką i zaczął mówić tak prędko, że 

z trudem go rozumiała. 

- Wyznałem wszystko jak na spowiedzi, a potem poprosi­

łem o twoją rękę. Dla twoich rodziców był to okropny wstrząs, 

więc trochę trwało, zanim ochłonęli i wyrazili zgodę na ślub. 
Przyznali mi rację, bo uważają, że małżeństwo to jedyne wyj­

ście... dla nas obojga. 

- A jeśli się nie zgodzę? 
- Zgodzisz się, zgodzisz - powiedział tonem nie znoszącym 

sprzeciwu. - Przyznaję, że nie tego chcieliśmy, ale skoro uro­

dzisz moje dziecko, nie masz wyboru. Gdy załatwię formalno­

ści, weźmiemy ślub, a potem zadecydujesz o charakterze nasze­
go małżeństwa. Dziecko oczywiście musi być pod moją opieką. 

- Wcale nie! Przez ciebie zaszłam w ciążę, ale mimo to 

zapamiętaj sobie, że moje dziecko będzie pod moją opieką! 

- Wobec tego naprawdę nie masz wyjścia. Mój syn... mój 

R  S

background image

137 

potomek musi urodzić się w Toskanii i wychowywać jako 

Valori. 

- Czyli jeśli chcę być z moim dzieckiem, też muszę tu mie­

szkać - rzekła znużona. 

- Czy to tak wielkie poświęcenie? - Delikatnie ujął jej dłoń. 

- Zapomniałaś, że mieliśmy być przyjaciółmi? Jako mąż i żona 

też możemy nimi być. 

- Czy zdajesz sobie sprawę - zaczęła, starannie dobierając 

słowa - co dla mnie znaczy świadomość, że będziesz skuty 

więzami, których nie chciałeś? 

Luka spochmurniał i jakby się postarzał. 
- Tamtego dnia wziąłem coś, czego nie miałaś ochoty dać. 

Znasz powiedzenie: „Bierz, co chcesz, ale płać"? Trudno, za­

płacę. 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

W dniu ślubu, gdy nowożeńcy wracali z lotniska, granatowe 

niebo było usiane gwiazdami jak diamenty. A przed rzęsiście 
oświetlonym domem czekała Rosa z Vitem, aby serdecznie po­
witać młodą parę. 

Luka wziął Georgię na ręce i przeniósł przez próg, co wzbu­

dziło zachwyt wszystkich, oprócz panny młodej. Potem przyjął 

gratulacje i życzenia od gospodyni i jej męża. 

Vito zaniósł walizki na piętro, Rosa jeszcze raz sprawdziła, 

czy wszystko jest w należytym porządku i się pożegnali. 

Georgia, która nieruchomo stała przy oknie w bawialni, czu­

ła się osamotniona i wyobcowana. Uczucie potęgowała atmo­
sfera pokoju tonącego w mroku, oświetlonego jedynie dwiema 

lampami stojącymi przy kominku. 

- Rosa przygotowała zimną kolację - cicho odezwał się Lu­

ka. - Chcesz się odświeżyć i trochę odpocząć? 

W milczeniu skinęła głową, więc poszli na piętro. 

Zawahała się na progu sypialni. Nie uzgodnili, czy będą spać 

razem, a Vito bez pytania wniósł wszystkie walizki do sypialni. 

Luka wziął żonę za rękę i wprowadził do środka. 
- Łóżko jest tak duże, że oboje się zmieścimy i jeszcze 

zostanie sporo miejsca. Będziemy spać razem, ale obiecuję, że 
cię nie dotknę. 

- Nie ma innej sypialni? 

R  S

background image

139 

— Są jeszcze dwie. 

— Wołałabym spać sama. 

- Niemożliwe - rzekł stanowczo. - Jesteśmy małżeństwem, 

więc nie chcę, żeby się rozniosło, że śpimy osobno. Będziemy 
tylko i wyłącznie spać - dodał ponuro. - Naprawdę. Raz ci się 

narzuciłem, ale więcej tego nie zrobię. - Powiesił marynarkę na 
krześle. - Zejdź, gdy będziesz miała ochotę na kolację. 

Widziała go i słyszała jakby z oddali; zresztą przez cały 

dzień miała wrażenie, że to, co się dzieje, wcale jej nie dotyczy. 
Odrzuciła wszelkie argumenty na rzecz ślubu podczas mszy, 
a zgodziła się jedynie na to, by ksiądz przy minimum ceremonii 

połączył ich węzłem małżeńskim. Mimo to wydawało się jej 

dziwne, że bierze cichy ślub w obecności zaledwie kilku osób 
z najbliższej rodziny. 

Pan Fleming zaprosił gości na śniadanie do hotelu „Ritza". 

Chciał w ten sposób dodać nieco splendoru, aby młodsza córka 

nie zachowała samych przykrych wspomnień z dnia przymusowego 

ślubu. O dziwo, śniadanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze. 

- Ze względu na rodziców Georgia starała się zachować po-

godną twarz i swobodnie rozmawiać. Pragnęła, aby wszyscy 

uważali, że jest pełna optymizmu i chętnie wkracza na drogę 
życia, na której znalazła się wbrew swej woli. Zdawała sobie 

sprawę, że sama częściowo ponosi winę za to, że ślub nie był 
taki, jak sobie wymarzyła. Zupełnie nie interesowała się przy­

gotowaniami, więc Luka w końcu stracił cierpliwość i omawiał 
wszystko: tylko z jej rodzicami. 

Państwo Flemingowie nie aprobowali jej związku z Jame­

sem, natomiast Lukę od razu polubili. Powiedzieli córce, że 
doceniają jego postępowanie. Nawet Charlotte i Tom zapałali 
do niego sympatią. 

R  S

background image

140 

Luka krótko czuł się nieswojo i zachowywał sztywno. Po 

kilku kieliszkach szampana zmieniło się jego nastawienie nawet 

do Toma, który początkowy dystans Luki przypisał niezręcznej 
sytuacji. Tylko Alessa od razu czuła się swobodnie i podbiła 

serca wszystkich. Panią Fleming wzruszyła radość dziewczynki, 

która szczerze cieszyła się, że Georgia będzie jej ciocią. Jeszcze 

bardziej rozczuliło ją pytanie: 

- Czy odwiedzi mnie pani, gdy będę mieszkać w Anglii? 

- Oczywiście. Wszyscy będziemy cię odwiedzać, a ty i tatuś 

zawsze będziecie u nas mile widzianymi gośćmi. 

Zamyślona Georgia stała na środku sypialni, wspominając 

przebieg całego tego dnia. Doszła do smutnego wniosku, że 

w obu rodzinach chyba wszyscy darzą się ciepłym uczuciem, 

z wyjątkiem młodej pary. Podczas lotu do Pizy i długiej podróży 
z lotniska do domu nowożeńcy prawie z sobą nie rozmawiali. 

Okres przed ślubem zdawał się Georgii nierzeczywisty i 

w głębi duszy liczyła na cud, który zmieniłby bieg wypadków. 

Niestety, nic się nie zdarzyło i oto od kilku godzin nosiła 

nazwisko Valori. Przerażeniem napawały ją zaplanowane przez 

męża wizyty nie tylko u jego najbliższych krewnych, ale rów­
nież u rodziny pana Sardiego. Wiedziała, że ich nie uniknie. 

Natomiast stanowczo nie zgodziła się na tradycyjny miesiąc 

miodowy. Mimo to Luka wziął dwutygodniowy urlop, aby, jak 

wyjaśnił, w oczach postronnych obserwatorów ich małżeństwo 

wyglądało na udane. Nie przejął się tym, że nazwała go hipo­

krytą; jego zdaniem konieczna była przynajmniej namiastka 

miodowego miesiąca. 

Czynnikiem, który potęgował wrażenie nierealności, był stan 

jej zdrowia. Okazało się, że podczas pierwszej wizyty w La 

Casupola istotnie zaszkodził jej zając, a potem nie miała żad-

R  S

background image

141 

nych typowych objawów wczesnej ciąży. Nieco schudła, czego 

jednak sama nie zauważyła. Dostrzegła to pani Fleming, gdy 

córka przymierzała ślubny kostium z perłowego jedwabiu. Ko­

stium kupiony dwa tygodnie wcześniej okazał się za luźny. 

Przed wyjazdem Georgia łudziła się, że doktor Fassi popełnił 

błąd. W Londynie kupiła test ciążowy, ale i ten dał wynik po­

zytywny. Z trudem pogodziła się z faktem, że jeden niechciany 
stosunek z Luką wystarczył, by zburzyć jej plany na najbliższe 
lata. 

Pani Fleming kupiła córce bardzo drogi, ekstrawagancki ka­

pelusz z woalką, który pannie młodej się nie podobał, lecz miał 

jeden wielki plus. Otóż gęsta woalką zasłaniała oczy i dzięki 

temu nikt nie widział, że brak w nich radości. 

Przysięgając dozgonną miłość i wierność, Luka wsunął pan­

nie młodej na palec złotą obrączkę z rabinami. Po ślubie namięt­
nie pocałował żonę, nie zważając na gości. 

Georgia Wykąpała się, owinęła dużym ręcznikiem i wróciła 

do sypialni, aby się ubrać. Po chwili wahania, zamiast sukni 
zdecydowała się włożyć bursztynowego koloru koszulę nocną 
i podomkę, które otrzymała w prezencie od siostry. Charlotte 
bardzo lubiła ten odcień, lecz dla niej był nietwarzowy. Nato­

miast uważała, że dla Georgii jest idealny i będzie wyglądała 
czarująco. 

Ubrała się i przejrzała w lustrze; koszula była zbyt przejrzy­

sta jak na jej gust. Włożyła podomkę, mocno zawiązała pasek, 

wsunęła nowe ranne pantofle i wyszła na palcach. 

W połowie schodów wiodących prosto do bawialni stanęła 

jak wryta. Luka siedział na sofie zgarbiony i pustym wzrokiem 

patrzył przed siebie. Miał bardzo przygnębiony wyraz twarzy, 
który u pana młodego sprawiał szczególnie smutne wrażenie. 

R  S

background image

142 

Chrząknęła, więc podniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy. 

- Nie wiedziałam, gdzie jesteś: tu czy w gabinecie - powie­

działa cicho, lekko się rumieniąc. 

- Zjemy kolację, wypijemy kawę albo twoją ulubioną her­

batę, a potem... - Odwrócił wzrok. - Dobrze się czujesz? 

- Jestem tylko trochę zmęczona po podróży. 

- Bene. - Uśmiechnął się z przymusem. - Czy zauważyłaś, 

jaki jestem dobry? 

- O? 

- Cały dzień mówię po angielsku. 

- A rzeczywiście. 

- To z szacunku dla angielskiej panny młodej. - Wyciągnął 

rękę w stronę jadalni. - Zapraszam. Nasze uroczyste śniadanie 

było dawno temu. 

- Mogłeś zjeść coś w samolocie - mruknęła. Na widok pięk­

nie nakrytego stołu rozpromieniła się i zawołała: — Ale ślicznie 

przybrany stół! Jakie cudne róże! 

Luka odsunął krzesło i sztywno się ukłonił. 
- Dziś ja będę obsługiwał wielmożną panią. 

Doskonale grał rolę nadskakującego kelnera, więc obserwo­

wała go z rosnącym rozbawieniem. 

- Rosa chciała nam usługiwać, ale powiedziałem, że wolę 

być sam z moją oblubienicą. 

- Czemu? 
- Bo myślałem, że panna młoda też tego pragnie..- Spojrzał 

na nią rozświetlonym wzrokiem. - Dzięki temu nie musimy 

udawać wielkiej miłości i możemy się zachowywać jak przyja­

ciele, którymi postanowiliśmy być. Wypijmy toast za naszą 

przyjaźń. 

- Nareszcie mam okazję przekonać się, że świetnie mówisz 

R  S

background image

143 

po angielsku. Nie rozumiem, dlaczego zmuszałeś mnie, żebym 

mówiła tylko po włosku. 

Napełnił kieliszki i patrząc ponad rubinowym winem, od­

parł: 

- Masz czarujący akcent, a twoje błędy są... - zmarszczył 

czoło, szukając odpowiedniego słowa - są accattivante. 

- Rozczulające - podpowiedziała cicho. 
- Mam nadzieję, tesoro, że ty podobnie określasz moje. 

- Nagle spochmurniał i mruknął ledwo dosłyszalnie: - Oprócz 

tego jednego, którego mi nigdy nie wybaczysz. 

Georgia przestała jeść. 

- Proponuję, żebyśmy wyłożyli wszystkie karty na stół... 

Chcę, żebyśmy byli wobec siebie uczciwi. Wiem, że to zabrzmi 

nieprawdopodobnie, ale do ostatniej chwili, jeszcze w kościele, 
łudziłam się, że jakimś cudem uniknę ślubu... 

- Myślałaś, że poronisz? 

- Nie! - krzyknęła zgorszona. - Tego nie chciałam! 

- Więc jakiego cudu się spodziewałaś?-warknął gniewnie. 

- Tego, że ja się rozmyślę i nie będę chciał wychowywać włas­

nego dziecka? 

- Tak, choć brzmi to dość głupio... - Przygarbiła się. - Ale 

skoro związano nas dozgonnym węzłem, postaram się znaleźć 

jakieś plusy tej sytuacji. 

- Va bene... ja też. 

Wyciągnął rękę, więc podała mu swoją i chciała się uśmie­

chnąć, lecz zamiast tego ziewnęła. 

- Przepraszam, jednak wychodzi ze mnie zmęczenie. 
- Wobec tego chodźmy spać. Zostaw wszystko, jak jest, 

Rosa rano posprząta. - Wstał, bacznie ją obserwując. - Mówiąc 
„chodźmy", nie zrobiłem błędu. Myślę, że gdybym pozwolił ci 

R  S

background image

144 

iść samej, czekałabyś na mnie w przykrym napięciu. Dlatego 
pójdziemy razem, porozmawiamy trochę, więc nie będziesz czu­
ła się skrępowana i podenerwowana. Pamiętaj, że z mojej strony 
nic ci nie grozi. 

- Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Musisz być dla mnie 

wyrozumiały, bo dotychczas miałam sypialnię tylko dla siebie. 

- Ja też. 

Obudziła się w środku nocy, nie wiedząc, gdzie jest. Po chwi­

li przypomniała sobie, że śpi w cudzym łóżku. Miała niewiele 

miejsca, gdyż Luka wyciągnął się w poprzek i zajmował trzy 

czwarte łóżka. 

Bała się go zbudzić, więc leżała skulona, cicho jak mysz pod 

miotłą. Pamiętała, że rozbierając się, byli mocno skrępowani, 

potem rozmawiali o ślubie, ale prędko zmorzył ją sen. Uśmie­

chnęła się na myśl, że gdyby dawniej ktoś powiedział jej, że 

w noc poślubną zaśnie, ledwo wejdzie do łóżka, nie uwierzyła­

by. Tymczasem tak się stało. Musiała przyznać rację Luce; roz­

wiązanie, jakie zaproponował, okazało się najlepszym z możli­

wych. 

- Nie śpisz? - odezwał się głęboki, nieco chrapliwy głos. 

Luka przesunął się. - Przepraszam, że prawie zepchnąłem cię 

z łóżka. 

- Nie chciałam się ruszać... 

- Ze strachu, że mnie obudzisz, co? - Westchnął smętnie. 

— Dałem ci słowo honoru, że cię nie tknę, więc możesz spać 

w pokoju. 

Zabrzmiało to jak zwrot stosowny po śmierci, ale nie na 

początku wspólnego życia. 

- Wiem, ale chciałam być uprzejma. 

R  S

background image

145 

Luka wybuchnął śmiechem, zapalił lampkę i mrużąc oczy, 

rzekł: 

- Mnie chce się pić, a tobie? 
- Chętnie napiłabym się soku. 

- Już przynoszę. 
Wstał i przeciągnął się jak kot. Georgia zdążyła pójść do 

łazienki i położyć się z powrotem, nim wrócił z pełną tacą. 

- Przyniosłem sok pomarańczowy. Mogę dolać trochę szam­

pana? Nie powinien ci zaszkodzić. 

-

 Szampan w środku nocy? Co za zdrożne obyczaje! 

Podał jej szklankę soku bez alkoholu, sobie nalał szampana 

i usiadł podparty poduszkami. 

- Dzisiejsza noc jest wyjątkowa, innamorata. - Zerknął na 

nią z ukosa. - Czy naprawdę tak trudno ci myśleć o sobie jako 

o mojej żonie? 

- Nie. - Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. - Teraz, 

gdy klamka zapadła, wydaje mi się, że jakoś udźwignę to 

brzemię. 

- Czyli nie czujesz do mnie nienawiści? 

- O nienawiści nigdy nie było mowy. 

- Ale nie chcesz zakochać się we mnie. - Ponurym wzro­

kiem patrzył w kieliszek. — Szkoda, że ja nie mam takiej angiel­

skiej, żelaznej kontroli nad uczuciami - dodał po włosku. -

Georgio..-. muszę ci coś wyznać. 

- Wyznać? 
- Moje kategoryczne oświadczenie, że musimy spać razem, 

nie miało nic wspólnego z opinią Rosy czy kogokolwiek innego. 

Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Serce mi mówiło - położył 

rękę na piersi - że jeśli zaczniemy spać osobno, nieodwracalnie 
zaprzepaścimy wszelkie szanse na udane małżeństwo. - Odwró-

R  S

background image

146 

cił głowę i zajrzał w jej błyszczące oczy. - Jesteś bardzo piękną 

kobietą, i od dziś moją żoną, więc chciałem przynajmniej leżeć 
koło ciebie na wyciągnięcie ręki. 

Wypiła sok do dna, podała mu szklankę i uśmiechnęła się 

szelmowsko. 

- Wiedziałam. 
Luka drżącą ręką napełnił szklankę. 
- Więc czemu się sprzeciwiałaś? 

- Wydawało mi się, że... to... uczciwa gra. - Upiła łyk 

i zawołała z wyrzutem:-Gdzie sok? Zapomniałeś? 

- Skądże. Próbuję uwieść cię szampanem i... cierpliwością. 
Zarumieniła się pod wpływem jego słów i uwodzicielskiego 

uśmiechu, ale powiedziała z uporem: 

- Obiecałeś mi, że ja zadecyduję o charakterze naszego mał­

żeństwa. 

- A czy zmuszam cię do czegoś? 
- Owszem, do picia szampana. 
Mimo to wypiła kilka łyków. Luka przysunął się, objął ją 

i przytulił do piersi. 

- Takich niewinnych gestów nasza przyjaźń nie powinna 

zabraniać. 

Alkohol sprawił, że czuła się beztroska i odprężona, więc 

skinęła głową. 

- Teraz - ciągnął - gdy już jesteśmy małżeństwem, muszę 

ci zadać jedno ważne pytanie. 

- Jakie? - zapytała, marszcząc brwi. 

- Dzisiaj Tom bardzo mi się podobał - zaczął niepewnie 

- ale wtedy... 

- Kiedy? 

- W hotelu. Mieliśmy pokoje na tym samym piętrze... W 

R  S

background image

147 

recepcji powiedziano mi, pod jakim numerem mieszkasz, więc 

szedłem, żeby się przedstawić i umówić na rano. 

Chciała się odsunąć, lecz ją przytrzymał. 

- Pozwól mi skończyć. Zobaczyłem Toma wychodzącego 

z twojego pokoju w samym szlafroku! 

- I dlatego podejrzewałeś, że jest moim kochankiem?-Wy­

buchnęła śmiechem. - Sądziłeś, że przekrada się do swojego 
pokoju? 

- Przecież to oczywiste i nie rozumiem, dlaczego się śmie­

jesz. - Objął ją mocniej. - Gdy się okazało, że piękna pasażerka 

ma uczyć moją siostrzenicę, uznałem, że los się do mnie uśmie­

chnął, ale gdy zobaczyłem Toma... 

- Pomyślałeś wszystko, co najgorsze - dokończyła ze smut­

kiem. - A mnie w ogóle nie było w pokoju! Charlotte miała 

mdłości i chciała na wszelki wypadek mieć wolną łazienkę, 
więc wysłała męża do mojej. 

Popatrzył na nią z niedowierzaniem. 
- To znaczy, że przez cały czas zadręczałem się bez powodu? 

- Zmrużył oczy. - Pozostaje jeszcze ten twój James. — Potrząs­

nął nią lekko. - Myślałem, że zaprosisz go na ślub... 

- Jesteś bezmyślnie okrutny, a on wyjątkowo dobry. Dużo 

bym dała, żeby oszczędzić mu przykrości. Czuję się winna, bo 

wykorzystałam go jako pretekst, żeby trzymać cię na dystans. 

- Westchnęła. - Zanim się spotkaliśmy, uważałam, że Włosi są 

szarmanccy, ale pełni szacunku. Ty... jesteś inny. 

- Bo się w tobie zakochałem. Doskonale wiesz, że od same­

go początku cię pragnąłem. Długo byłem pewien, że uda mi się 

sprawić, że zapomnisz o innych i mnie pokochasz. Ale moje 

rachuby zawiodły. 

- Niezupełnie - mruknęła półgłosem. 

R  S

background image

148 

Odsunął się i popatrzył na nią w napięciu. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Że zakochałam się w tobie - wyznała drżącym głosem. 

- Za wszelką cenę starałam się wyzwolić spod twojego uroku, 

ale bezskutecznie. Nie zostałam zmuszona do małżeństwa... To 

nie średniowiecze i gdybym naprawdę chciała sama wychować 

dziecko, nic by mnie nie powstrzymało. Wyszłam za ciebie, 

bo... tak naprawdę... tego chciałam. 

- Kochasz mnie? 
- Tak. 

Zaczął całować ją gorąco i długo, więc w końcu, zabrakło im 

tchu. 

- Carissima. - Nagle przerwał pieszczoty i odsunął się wy­

straszony. - Dio, zapomniałem. 

- O czym? 

- O dziecku. 

- Jemu nic nie zaszkodzi. 

- Dajesz słowo? - Wtulił twarz w jej włosy. - Chyba czu­

jesz, że cały płonę. 

Pieszczotliwym gestem przesunął dłoń po jej plecach. 

- To nasza noc poślubna — szepnęła bez tchu. 

Powoli rozebrał ją i zachwyconymi oczami wpatrzył się 

w jej nagie ciało. Wyciągnęła ręce gestem, który wywołał trium­
falny uśmiech na jego ustach. 

Pieścił ją czule i delikatnie, jak gdyby pragnął zatrzeć nie­

miłe wspomnienia. Mieszając język włoski z angielskim, szeptał 

słowa zachwytu nad jej urodą i powtarzał, jak bardzo ją kocha. 

Doprowadził ją do ekstatycznej rozkoszy, więc nie miała cienia 
wątpliwości, że mówi prawdę. 

Gdy ochłonęli i się uspokoili, położył dłoń na jej brzuchu. 

R  S

background image

149 

- Trudno mi w to uwierzyć - szepnął. 

- Mnie też. Charlotte wciąż wymiotuje, a ja nic. Tylko robię 

się coraz senniejsza i ciągnie mnie do łóżka. 

- Bardzo mnie to cieszy. 

Pogładziła go po policzku. 

- Wiesz, dlaczego nie chciałam nigdzie wyjechać? Bo uwa­

żałam, że najlepiej będzie, jeśli wspólne życie rozpoczniemy 
w twoim domu. 

- W naszym - poprawił, całując ją z czułością. - Bardzo się 

cieszę. Tu nie ma żadnego przymusu i możemy robić, co nam 

się żywnie podoba. Na przykład godzinami leżeć w łóżku albo 

pływać w basenie. Możemy jeździć po okolicy. 

- Pewno ty zaczniesz wyjeżdżać, gdy się mną znudzisz. 
- Nigdy się tobą nie znudzę. 

- A jeśli ją zacznę się nudzić? Czy będę mogła wrócić do 

szkoły? 

- Oczywiście. - Obsypał ją pocałunkami i pieszczotami. -

Ale mam nadzieję, innamorata, że przy mnie nigdy nie będziesz 

się nudzić. Muszę znaleźć sposób, żeby cię przekonać, że najle­

piej spędzać czas tutaj, ze mną. 

Zasnęli tuż przed świtem. Śniadanie zjedli na tarasie, dopiero 

około południa. Kończyli, gdy Luka nagle rzucił żonie dziwne 

spojrzenie. 

- No i co, ukochana? Czy zanosi się, że nasze małżeństwo 

będzie lepsze, niż sądziłaś? 

Odstawiła filiżankę i zamyśliła się. 

- Jeśli chodzi o jedną kwestię, to na pewno tak. Dobrze, że 

potrafisz się opanowac, bo dzięki twojej cierpliwości przeżyłam 

bardzo piękną noc poślubną. 

R  S

background image

150 

- Chciałem odpokutować za poprzednie grzechy - wyznał 

ze skruchą. - Na początku bardzo się pilnowałem i myślałem 
tylko o tobie. 

- Ale potem całkiem zapomniałeś. 
- Troszeczkę. - Spoważniał. - Najdroższa, chciałbym, że­

byś mi coś obiecała. 

- Jeszcze ci mało? Wczoraj w kościele złożyłam najważ­

niejszą przysięgę. 

- Obiecaj, że jeśli poczujesz się choć trochę źle, zaraz mi 

powiesz. 

- Rozumiem i obiecuję. Na razie czuję się wyśmienicie i je­

stem najszczęśliwszą istotą pod słońcem. - Przez chwilę zasta­

nawiała się, czym mogłaby uspokoić jego obawy. - Gzy uwa­

żasz, że jestem podobna do mamy? 

- Tak. Twoja matka jest bardzo piękną kobietą. 

- Nie o urodę chodzi. Mama ma niespożyte siły. 

- Carissima, co próbujesz mi powiedzieć? 
- Nie przerywaj. Charlotte urodziła się dziewięć miesię­

cy po ślubie rodziców, a ja niecały rok po niej. Mama dosko­

nale zniosła obie ciąże i miała lekkie porody. Mówię ci to, że­

byś wiedział, że ze mną też tak będzie. Nie mam nudności, 

a nawet czuję sie lepiej niż przedtem. Ostatnio męczyło mnie 

tylko przekonanie, że wplątałeś się w związek, którego nie 
chciałeś. 

— A tymczasem spełniło się moje najskrytsze marzenie -

rzekł z mocą. - Tego dnia, gdy spadłaś ze schodów, uświadomi­

łem sobie, że mógłbym cię stracić i nagle zmieniły się moje 

poglądy na małżeństwo. 

- Więc nie będziemy mieć żadnych zmartwień — powiedzia­

ła zdecydowanym tonem. 

R  S

background image

151 

- Dołożę starań, żeby tak było -obiecał, całując ją gorąco. 

— Zrobię dla ciebie wszystko. 

- To dobrze, bo i ja mam prośbę. - Uśmiechnęła się czaru­

jąco. - Wiem, że nowożeńcy zwykłe spędzają miesiąc miodowy 

sami, ale czy moglibyśmy zrobić wyjątek i pojechać do twojej 

babki? Przykro mi, że źle się czuje i nie mogła przyjechać na 

ślub, a poza tym chciałabym jej podziękować za „wtrącanie 
się", jak to nazwała. I powiedzieć, że jestem bardzo dumna 

z tego, że noszę to samo nazwisko, co ona. 

Rok później, w Niedzielę Palmową, państwo Valori z synem 

Carlem pojechali na mszę do kościoła w Sienie. Po nabożeń­

stwie Luka kupił trzy palmy w kształcie gałązek oliwnych. Jed­

ną dał żonie, dragą synkowi, a trzecią włożył do kieszonki ma­
rynarki. 

— Wujku, ja też mam gałązkę - pochwaliła się Alessa, idąca 

tuż za nimi z ojcem i prababką. - Ale Carlo był grzeczny, wcale 
nie płakał. 

- W dzień ma towarzystwo, więc nie zgłasza pretensji - po­

wiedziała Georgia. - Gorzej w nocy; płacze, bo nie chce być 
sam. 

- Prawdziwy mężczyzna - szepnął jej mąż. 
- Luka, jestem ci wdzięczna, że mnie namówiłeś na ten 

wyjazd - odezwała się pani Emilia Valori. - Ale dlaczego tak ci 
zależało, żeby tu przyjechać? 

- Lubię ten kościół i właśnie tu chciałem podziękować Bogu 

za szczęśliwe rozwiązanie - odparł z prostotą. - I za zdrowie 
żony i syna. 

Pan Sardi zrównał się z Georgią i powiedział: 

- Świetnie wyglądasz. 

R  S

background image

152 

- I równie świetnie się czuję. Zresztą przez całą ciążę na nic 

nie narzekałam. - Spojrzała na męża z lekko ironicznym uśmie­
chem. - To Luka cierpiał. 

- Marco, ty wiesz, czego się bałem, chociaż Georgia mnie 

zapewniała, że w jej rodzinie porody odbywają się bez kompli­

kacji. Ulżyło mi, dopiero gdy było po wszystkim. 

- Georgii chyba jeszcze bardziej - zauważyła jego babka. -

A jak dziecko Charlotte? 

- Gloria jest bardzo mądra - odparła Alessa, która często 

odwiedzała rodzinę Georgii. Dzięki nim łatwiej pogodziła się 
z Londynem. - Ale mnie bardziej podoba się Carlo. 

- Nic dziwnego, bo jest prześliczny. Ma włosy po matce, 

a oczy po ojcu. 

Po wspólnym lunchu rozjechali się, każdy w swoją stronę. 

Gdy Carlo zasnął, Georgia i Luka przeszli do gabinetu, lecz 

zostawili drzwi otwarte, na wypadek gdyby dziecko zapłakało. 

Luka objął żonę i zaczął wyjmować spinki; najbardziej lubił 

ją z rozpuszczonymi włosami. 

- Gdy masz upięte włosy, jesteś wyniosła, jakby nieosią­

galna. 

Bawił się jedwabistymi pasmami i uśmiechał tajemniczo. 

- Z czego się cieszysz? 

- Rok temu nie przypuszczałem, że tak prędko zostanę mę­

żem i ojcem. I że to mi da tyle szczęścia. 

- Ze mną było podobnie. - Odchyliła głowę, by spojrzeć mu 

w oczy. - Mam rozumieć, że zmieniły się twoje poglądy na 

życie rodzinne? 

- Tak. Teraz, po szczęśliwym rozwiązaniu, uważam, że daje 

mi wszystko, czego pragnę. A ty, serce moje? 

- Myślę to samo, co ty, najdroższy. Ciarki mnie przechodzą, 

R  S

background image

153 

gdy przypomina mi się, jak niewiele brakowało, żebym odrzu­

ciła szczęście. 

- Nie rozumiem. 
- Nie musiałam cię poślubić. 

— Wiem. Chciałaś sama zająć się wychowaniem dziecka. 

- Nie musiałabym. Po tym... tego pamiętnego wieczoru 

napisałam do Jamesa i zaproponowałam zerwanie zaręczyn. Nie 

wyraził zgody, więc gdy upewniłam się, że jestem w ciąży, 

powiedziałam mu o tym. Nadal chciał się ze mną ożenić i obie­

cał, że usynowi dziecko... 

- Cosa? - Luka patrzył na nią z hamowaną złością. - Chciał 

ukraść mi ciebie i mojego syna? 

- Jeśli już mówić w kategoriach kradzieży, to było akurat 

na odwrót - przypomniała mu surowo. - James zachował się 

wspaniałomyślnie. 

Luce wyrwało się brzydkie słowo pod adresem rywala. 
- Wstydź się! Nic nie rozumiesz, mój drogi. Chciałam ci 

powiedzieć, że wyszłam za ciebie z nieprzymuszonej woli. 

Gwałtownie przyciągnął ją i zaczął brutalnie całować. Wy­

rywała się tak długo, aż się opamiętał i dopiero wtedy oddała 

pocałunek. 

- Twoje szczęście - mruknął niewyraźnie. - Zrobiłbym 

wszystko, żeby cię zdobyć. 

- Właściwie nic nie zależało ani od ciebie, ani ode mnie. Z 

chwilą gdy cię zobaczyłam, nie miałam wyboru. 

- Więc dlaczego tak długo udawałaś obojętność? 

- Bo chciałeś się mną pobawić, a mnie to nie odpowiadało. 

No i dostałam więcej, niż chciałam. 

- Żałujesz? 
- Ani trochę. 

R  S

background image

154 

- W takim razie chodźmy do łóżka, zanim Carlo mi ciebie 

zabierze. Mnie jesteś bardziej potrzebna niż jemu. - Wyciągnął 

ręce. - Mógłbym cię zanieść, ale... 

- Nie jestem już taka wiotka jak dawniej - dokończyła ze 

śmiechem. 

Po drodze zajrzeli do dziecka. 
- Wygląda jak aniołek - szepnął dumny ojciec. - Nie nio­

słem cię, bo chcę mieć siły na coś innego. 

Usiadł na łóżku i przytulił twarz do jej piersi. 

- Tak bardzo cię pragnę, carissima - jęknął. - Czy już na­

prawdę można? 

- Tak. 

Kilkumiesięczna abstynencja sprawiła, że nie potrzebowali 

żadnego wstępu. Potem Luka nagle uniósł głowę i zajrzał w za­

mglone oczy żony. 

- Żal mi Jamesa. 
- Nie wierzę. 

- Naprawdę. Teraz współczuję mu, bo stracił tyle szczęścia... 
- Nie można utracić tego, czego się nie miało. - Delikatnie 

odsunęła mu kosmyk z czoła. - Takie szczęście nie było nam 
dane. To przeżywam tylko z tobą. 

- Naprawdę? 
- Tak. Ale w twoim wypadku to co innego. 
- Rzeczywiście. Zupełnie co innego. - Owinął pasmo jej 

włosów wokół palca. - Żadna z kochanek nie wzbudziła we 
mnie podobnych uczuć. Z tamtymi tylko spałem, bawiłem się, 
a ty jesteś dla mnie samym życiem, 

Jego słowa tak ją wzruszyły, że poczuła łzy napływające do 

oczu. Zamrugała i uśmiechnęła się promiennie. 

- Bardzo mnie to cieszy. 

R  S

background image

155 

- Co cię cieszy? Że mnie obłaskawiłaś? 
- Obłaskawiłam! Tego się nie doczekam. 
- Więc o co chodzi? 
- Cieszę się, bo ty też jesteś całym moim życiem. - Drgnęła, 

ponieważ usłyszała płacz. - O, odezwał się drugi Valori. Zaraz 

wracam. 

Włożyła płaszcz kąpielowy i wybiegła. 
- Przynieś go tutaj - zawołał Luka. - Lubię patrzeć, jak go 

karmisz. 

Przewinęła Carla, przyniosła do sypialni i podała mężowi. 

- Dlaczego tak na niego patrzysz? - spytała zaskoczona wy­

razem jego twarzy. 

- Kiedyś moją ambicją było zostać mistrzem świata, a teraz 

wydaje się to takie nieważne. 

- Dobrze, że cię wtedy nie znałam. 
- Dlaczego? 
- Bo cię kocham i podczas rajdów umierałabym ze strachu. 

Nawet myśleć o tym nie chcę. 

- Dio, ile ja mam szczęścia - westchnął, całując ją ponad 

główką dziecka. - Kiedyś, niewiele myśląc, wziąłem to, co 
chciałem,.. 

- Nie wiedziałeś, ile za to przyjdzie zapłacić. 
- Oddałem rękę, serce... i całe życie. To niewielka cena za 

takie skarby. 

R  S


Document Outline