background image

CHARLOTTE LAMB

Gorąca 
krew

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Film zakończył się i nagle światła zapaliły się, zanim Kit 

zdołała się otrząsnąć z wrażeń. Nerwowo szukała w torebce chu-
steczki do nosa, jednocześnie pochylając głowę tak, aby opada-
jące na czoło srebrzyste włosy, ukryły przynajmniej częściowo 
łzy spływające jej po policzkach.

Nie chciała, żeby ktokolwiek dostrzegł jej wzruszenie. Czuła 

się głupio, płacząc rzewnymi łzami na starym, biało-czarnym 
filmie, nakręconym tak dawno, że przypuszczalnie połowy osób, 
które znajdowały się na widowni, nie było jeszcze wtedy na 
świecie!

Kit była entuzjastką kina. Uwielbiała chodzić na filmy, inte-

resowała się techniką ich kręcenia. To było jej prawdziwe hobby. 
Niedawno kupiła sobie amatorską kamerę filmową i nieraz spę-
dzała cały weekend, filmując różne krajobrazy, a nawet utrwala-
jąc na taśmie występy nieprofesjonalnych aktorów w ich małym 
miejscowym teatrzyku. Wśród filmów szczególnie ceniła sobie 
stare, biało-czarne produkcje z dawnych lat. Jej zdaniem dosko-
nale oddawały atmosferę tamtych czasów, wręcz nostalgiczną, 
której, nawet za lat sto, nie można się będzie doszukać w kolo-
rowych produktach filmowej muzy.

Została członkiem Klubu Starych Filmów, gdy tylko powo-

łano go do życia przy miejscowym kinie. Na początku nazywano 
go kpiąco „pchlą dziurą", potem dorzucono określenia „klasycz-
ny", a nawet „królewski". Kit czynnie uczestniczyła w życiu

background image

6

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

7

klubu. Jednak to nie tylko stare filmy, które tam pokazywano, 
najbardziej ją interesowały. Magnesem, który ją przyciągał do 
klubu, były spotkania organizowane raz na miesiąc z udziałem 
krytyków filmowych, reżyserów, aktorów.

Gdy zapaliły się światła, ludzie tłumnie skierowali się do 

wyjścia, spiesząc do domu lub do chińskiej restauracji po drugiej 
stronie ulicy, gdzie co wieczór o tej porze przychodziło bardzo 
dużo klientów.

Kit potrącano ze wszystkich stron, co najwyżej z krótkim 

„przepraszam". Ona ze swej strony kurczyła się, jak mogła, co 
zresztą nie było trudne, bo ważyła niewiele i miała tylko metr 
pięćdziesiąt pięć wzrostu. W pewnej chwili wydało się jej, że 
wszyscy widzowie już wyszli. Rozejrzała się więc wokół i do-
piero wówczas dostrzegła, że w jej rzędzie, tuż obok, siedzi 
nadal jakiś mężczyzna. Nogi miał skrzyżowane, podobnie ręce, 
i sprawiał wrażenie, że nigdzie się nie spieszy, a tylko obserwuje 
ją z uwagą.

Gdy spotkały się ich oczy, mruknął konwencjonalnie, jakby 

znali się od wieków.

- Dawno już nie widziałem kobiety płaczącej na filmie. Pier-

wszy raz była pani na „Damie Kameliowej"?

Kit poczuła, że się rumieni. Nieco zmieszana potaknęła. Za-

stanawiała się, czy on od dawna ją obserwuje? Tak była pochło-
nięta akcją filmu, że nie zwróciła uwagi, kto siedzi obok. Obrzu-
ciła go teraz uważnym spojrzeniem i odniosła wrażenie, że chyba 
go zna. Przypominał jej kogoś osadzeniem głowy, gęstą brązową 
czupryną,  przyprószoną  tylko  tu i ówdzie odrobiną siwizny, 
uśmiechającymi się niebieskimi oczami. Kogoś jej niewątpliwie 
przypominał. Ale kogo? Wytężała pamięć, jednak bezskutecznie.

- Czy pan również widział ten film po raz pierwszy? - za

pytała Kit, chcąc się czegokolwiek dowiedzieć o nieznajomym.

Co prawda nie sprawiał wrażenia kogoś, kto uwielbia roman-

tyczne filmy, ale po mężczyznach można się wszystkiego spo-
dziewać. Ona sama przed laty miała krótki romans z człowie-
kiem poważnym, energicznym, zasługującym na zaufanie i do-
statecznie zaawansowanym w latach, aby wiedzieć, jak te cechy 
wykorzystywać. Przy bliższym poznaniu okazał się jednak typo-
wym maminsynkiem, trzymającym się kurczowo spódnicy ro-
dzicielki, niezdolnym do podjęcia samodzielnej decyzji, i tak 
twardym w postępowaniu jak papierowa chusteczka.

- Nie może pani wymagać, abym pamiętał, ile razy widzia-

łem „Damę Kameliową" - odparł nieznajomy, uśmiechając się
przy tym rozbrajająco. - Jestem wielkim entuzjastą Grety Garbo.
A pani nie jest? Widziałem wszystkie jej filmy, każdy po kilka
razy, ale ten był i jest moim najbardziej ulubionym. Czy czytała
pani książkę i widziała operę?

Kit roześmiała się, ubawiona, po chwili zdała sobie jednak 

sprawę, że on bynajmniej nie żartuje.

- Chce pan powiedzieć, że była wystawiana również opera?

- zapytała, a jej wielkie zielone oczy jeszcze się powiększyły,
równocześnie jednak rzucając ostre błyski jak rozbite szkło
w słońcu.

- „La Traviata"... widziała ją pani chyba?
Kit pokręciła głową.
-Oczywiście słyszałam o niej nieraz, ale nie jestem entuzja-
stką opery, nie widziałam więc jej na deskach scenicznych, 
lecz muzykę słyszałam wiele razy.
-Och, musi ją pani zobaczyć. Libretto jest mniej więcej takie 
jak film. Tylko jest w nim więcej smutku, romantycznych 
uczuć, no i przede wszystkim... muzyka. - Przy tych słowach 
mężczyzna uśmiechnął się do swych myśli i Kit zobaczyła, że 
jego twarz ogromnie na tym zyskuje.

background image

8

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

9

Jego włosy wprawdzie przyprószyła siwizna, ale twarz wciąż 

była młoda, a oczy pełne blasku.

-Bez muzyki każdy film traci połowę swego wyrazu - do-
powiedział mężczyzna. - Zgodzi się pani zapewne ze mną? 
Można się obyć  bez słów, ale muzyka kreuje nastrój na 
ekranie.
-Całkowicie się zgadzam - przytaknęła Kit. -I twórcy kina 
rozumieli to od początku. Nawet nieme filmy zawsze miały 
muzyczną   oprawę.   Muzykę   odgrywaną   oczywiście   na 
żywo,  w sali projekcyjnej, przez pianistę albo organistę. A 
bywało przecież, że i przez całe trio...
Za nimi rozległo się wymowne pochrząkiwanie i gdy Kit 

odwróciła się, dostrzegła bileterkę wyraźnie zniecierpliwioną.

-Och, przepraszam, czy tylko my pozostaliśmy na sali?
-Właśnie, a najwyższy czas już zamykać. Zaczynałam po-
dejrzewać, że chcecie tu państwo pozostać na resztę nocy.
Dziewczyna przy tych słowach obróciła się na pięcie i ruszyła 

do wyjścia. Kit i mężczyzna natychmiast podnieśli się z foteli 
i szybkim krokiem przeszli do jasno oświetlonego holu, gdzie 
kierownik kina także z niecierpliwością czekał, chcąc wszystko 
pozamykać.

-Przepraszamy, że zatrzymaliśmy pana tak długo, ale był to 
wspaniały   wieczór   -   stwierdził   mężczyzna   i   obdarzył 
kierownika swym najbardziej ujmującym uśmiechem.
-Cieszę się, że jest pan zadowolony. Mieliśmy zajęte dzisiaj 
prawie   wszystkie   miejsca.   Zawsze   tak   się   dzieje,   gdy 
pokazujemy   film   z   Garbo.   Zapraszamy   do   nas   przy 
najbliższej okazji. Dobranoc państwu.
-Do zobaczenia  - odparli oboje i wyszli  przez  wielkie 
drzwi,  składające   się  głównie   z  płyt   szklanych  o  dużych 
wymiarach. Kierownik kina zamknął je za nimi.

Marcowy zimny wiatr dął na zewnątrz, roznosząc wilgoć

w powietrzu. Kit wzdrygnęła się. Kto by pomyślał, że zaczęła 
się już wiosna? Uciekający czas wpływał na nią ostatnio depre-
syjnie.   Czyżby   oznaczało   to   zbliżającą   się   starość?   - 
pomyślała  i nieświadomie przyspieszyła kroku, jakby mając 
nadzieję,   że  w   ten   sposób   ucieknie   od   ponurych   myśli. 
Mężczyzna   zrównał  z  nią  natychmiast   krok  i  opiekuńczym 
gestem podniósł jej kołnierz od płaszcza, chroniąc w ten sposób 
częściowo przed wiatrem. Odwróciła się do niego zaskoczona, 
a nawet lekko przestraszona.

- Sprawiała pani wrażenie zmarzniętej - powiedział, jakby

się tłumacząc. - Czy lubimy chińskie dania?

Zielone oczy Kit rozszerzyły się.
-Czy nie jest pan trochę za szybki? Przecież ja nawet nie 
wiem, jak pan ma na imię.
-Och, niech pani nie będzie taka wiktoriańska...

No, tak. Miał w sobie dużo uroku. Zwłaszcza gdy mówił, gdy 

się śmiał. Musiał być prawdziwym podrywaczem w młodych 
latach. Ciekawe, ile liczy ich sobie dzisiaj? - zastanawiała się 
przez chwilę, obrzucając go jeszcze raz badawczym spojrzeniem. 
W każdym razie jest młodszy ode mnie, zdecydowała. Nie ma 
jeszcze   pięćdziesiątki.   Na   swój   wiek   trzyma   się   doskonale. 
Mężczyźni zresztą zawsze tak wyglądają. I zawsze ją to drażniło, 
gdyż było to takie niesprawiedliwe.

Nie mogła jednak ukryć przed sobą, że sytuacja sprzed paru 

minut pochlebiła jej. Dawno już przecież wyrosła z wieku, kiedy 
mężczyźni podrywali ją w kinie. On jednak wyraźnie zwrócił na 
nią uwagę. Może więc był krótkowidzem i wydawało mu się, że 
jest młodsza niż w rzeczywistości? Zareagowała jednak natych-
miast na takie przypuszczenie i powtórzyła w tym swoim we-
wnętrznym monologu, że wprawdzie kobiety żyją dłużej od męż-
czyzn, ale także szybciej się starzeją. Wraz z upływem lat odnosi

background image

10

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

11

się wrażenie, jakby ktoś ołówkiem rysował na każdym kobiecym 
licu wciąż nowe zmarszczki wokół oczu i ust. I, o paradoksie, 
tych zmarszczek jest tym więcej, im częściej kobieta się uśmie-
cha, czyli im bardziej jest pogodna. Te, które są chłodne, ponure 
na twarzy i w sercu, dłużej zachowują gładką skórę. Jeżeli pro-
wadzisz aktywne życie, uprawiasz sporty na świeżym powietrzu, 
jak jazda na nartach czy pływanie na żaglówce, musisz za to 
zapłacić dodatkowymi zmarszczkami. Kit pomyślała, że jej włas-
na twarz przypomina zapewne pomarszczoną śliwkę, bo przecież 
większość urlopów spędziła na słońcu, pod żaglami, czy w Au-
strii, na nartach.

Oczywiście nie żałowała wszystkich tych wspaniałych lat, ale 

musiała przyznać, że wpatrywanie się w lustrzane odbicie nigdy 
jej nie pasjonowało.

- Proszę nie zastanawiać się zbyt długo nad podjęciem decy-

zji. - Mężczyzna wymówił te słowa powoli. - Nikogo zwykle
tak nie popędzam, nie chcę jednak, żeby pani odeszła, zanim
dowiem się o pani czegoś więcej i nim zyskam pewność, że się
jeszcze spotkamy.

Kit zabrakło tchu i, co było jeszcze bardziej zaskakujące, 

zabrakło jej również słów. Nagle zrozumiała, kogo jej ten obcy 
człowiek  przypomina.  Clarka  Gable'a?  Brakowało  mu tylko 
wąsów.

Tymczasem mężczyzna zajrzał jej głęboko w oczy i powie-

dział cichym głosem:

- Zacznę od tego, że nazywam się Joe Ingram. Mam czter-

dzieści dwa lata, jestem rozwiedziony, ale nie jestem homose-
ksualistą, bo interesują mnie wyłącznie kobiety. Los rzucał mnie
w rozmaite strony świata, mieszkałem w wielu krajach. Tutaj
zjawiłem się całkiem niedawno, ale nagle postanowiłem, że zo-
stanę na dłużej, bo miejsce zaczęło mi się wyraźnie podobać.

Kit popatrzyła na niego niedowierzająco.

- Czy z twoim wzrokiem coś jest nie w porządku, Joe? Chcę

cię powiadomić, że ja mam pięćdziesiąt dwa lata, to znaczy, że
jestem o dziesięć lat starsza! Jestem również rozwiedziona. Mam
dwudziestosześcioletniego syna, który jest już żonaty i ma dwój-
kę dzieci. No i dodam jeszcze, że moje włosy są siwe, a kiedyś
byłam blondynką.

Joe wysunął do przodu jeden długi palec i delikatnie nawinął 

na niego pasmo jej włosów.

-A więc to jest naturalna siwizna? A ja myślałem, że to 
dzieło fryzjera. Wyglądają wspaniale... Ale nie powiedziałaś 
mi  dotychczas, jak się nazywasz. - On też przeszedł na 
„ty".
-Kit... Kit Randall - powiedziała powoli, cały czas patrząc 
mu   w   oczy.   -   Czy   zrozumiałeś,   co   ci   powiedziałam? 
Jestem o dziesięć lat starsza od ciebie.
-Nie jestem głuchy, i oczywiście zrozumiałem, ale ja nie 
przywiązuję specjalnej wagi do wieku. A ty? Na ogół ludzie, 
zwłaszcza   zaś   kobiety,   są   w   tej   mierze   bardzo 
konwencjonalni, tacy typowi...
-A tu jest właśnie małe, typowe miasteczko, Joe. A wię-
kszość małych miast jest szczególnie wyczulona na tradycję, 
na  stare zwyczaje. Tak przynajmniej  dzieje się w Anglii. 
Silverburn pod tym względem niczym się nie różni. Wiem o 
tym doskonale, bo spędziłam tu całe moje życie.

Po wypowiedzeniu tych słów, Kit dopiero w pełni zrozumia-

ła, jak bardzo różniła się od tego mężczyzny. On był człowiekiem 
światowym, dużo podróżował, można powiedzieć - kosmopoli-
ta. Ona natomiast była wychowana na domowym podwórku. 
Nigdy nie czuła potrzeby, aby wynieść się z tego spokojnego, 
pięknego zakątka Anglii, pełnego łąk z soczystą trawą, gęstych 
lasów, wiekowych osiedli.

background image

12

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

13

To miasteczko też było stare, domy wywodziły się z wszy-

stkich okresów angielskiej historii: ze średniowiecza, okresu elż-
bietańskiego, georgiańskiego, wiktoriańskiego i współczesnego. 
Wszystko wymieszane razem stanowiło wdzięczną całość, po-
blakłą od warunków klimatycznych i upływu czasu.

Silverburn miało dodatkową turystyczną atrakcję, gdyż uro-

dził się tutaj słynny osiemnastowieczny poeta, którego dom za-
znaczony był na wszystkich mapach, a zwłaszcza przeznaczo-
nych dla Amerykanów, bowiem po śmierci ojca syn poety wy-
emigrował za ocean.

Mieszkańcy miasteczka bardzo sobie chwalili, że los ich tu-

taj przywiódł. Podobnie Kit była dotychczas w pełni zadowolo-
na i szczęśliwa. Teraz jednak zaczęła się nagle zastanawiać, czy 
nie wyda się przybyszowi zbyt nudna, jeśli zacznie ją porów-
nywać z innymi kobietami, które spotykał na ścieżkach swego 
życia.

Myśl ta tak ją zaintrygowała, że zadała mężczyźnie kolejne 

pytanie:

-Czym się właściwie zajmujesz, Joe? Dlaczego mieszkałeś 
w aż tylu różnych krajach?
-Przez wiele lat byłem fotografem i pracowałem dla mię-
dzynarodowego miesięcznika. Potem stałem się sam sobie 
panem,   robiłem   to,   na   co   miałem   ochotę,   a   ostatnio 
przygotowuję  autobiografię.   Myślę,   że   nie   będzie   zbyt 
długa, bo nie jestem gadułą. Po prostu postaram się napisać 
krótki, ale celny komentarz do moich najlepszych zdjęć.
-To brzmi zachwycająco. Pokażesz mi niektóre z tych foto-
grafii?
-Być może - odparł i wzruszył ramionami. - Powiedziałem ci 
już dużo o sobie, teraz twoja kolej. Zapomniałaś zaznaczyć, 
czy jesteś aktualnie wolna?

Miała dużą ochotę, aby to potwierdzić, lecz ostatecznie za-

przeczyła ruchem głowy, a jej usta nabrały gorzkiego wyrazu.

-Nie, nie jestem - szepnęła ostatecznie.
-Przykro mi to usłyszeć - powiedział, także z ponurą miną. - 
Domyślam się, że wyszłaś ponownie za mąż po rozwodzie?
-Nie. Nie jestem zamężna! Chyba jednak zadajesz zbyt dużo 
pytań! - Kit poczuła się nagle  wzburzona i przyspieszyła 
kroku.  On   jednak   nie   miał   trudności   z   ponownym 
zrównaniem się z nią.
-Przepraszam,  jeśli   cię  zdenerwowałem   -  powiedział  z 
uśmiechem. - Chodźmy gdzieś na kawę. O, może tam, po 
drugiej stronie ulicy. Bardzo cię proszę.

Kit zawahała się na ułamek sekundy i ostatecznie odparła:

-Przykro mi, ale muszę wracać do domu.
-Do mężczyzny?

Popatrzyła na niego przeciągle, szeroko otwartymi, zielonymi 

oczami, w których było trochę uśmiechu, ale także zaskoczenia.

-To   w   twoim   stylu,   aby   sprawy   dopowiadać   do   końca, 
prawda?
-I chyba naturalne dla kogoś, kto skończył czterdziestkę?
-Słusznie - powiedziała wyraźnie ubawiona. - Ale ja z nikim 
nie mieszkam.

W rzeczywistości, w głębi serca, Kit czuła smutek i żal. Mie-

szkała samotnie i z dnia na dzień powiększało to jej gorycz. Nie 
miała na kogo czekać i wiedziała, że nie ma bliskiej duszy, która 
by za nią tęskniła. Zawsze czuła się przygnębiona, gdy wracała 
do ciemnego, pustego mieszkania i kładła się sama spać.

- A więc, jeśli nikt na ciebie nie czeka, chodźmy napić się

kawy - oświadczył Joe zdecydowanym tonem, biorąc ją za ramię
i lekko kierując ku jasno oświetlonej, widać całkiem niedawno
otwartej kawiarni, pełnej młodych, rozbawionych ludzi.

Kit nadal nie wyzbyła się swoich oporów, chociaż musiała przy-

background image

14

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

15

znać, że Joe wydawał się jej atrakcyjnym mężczyzną. Miał moc-
ne, pełne energii, sprężyste ciało, co można było wywnioskować 
ze sposobu, w jaki się poruszał. W jego oczach można było też 
dostrzec figlarne iskierki, jak u małego chłopca. Niewątpliwie 
kochał życie i lubił się elegancko ubierać. Jego ubiór był swo-
bodny, ale w dobrym stylu. Pod tweedową brązową marynarką 
w kratę miał kremową koszulę, bez krawata, ale spod rozpiętego 
zimowego płaszcza z wielbłądziej wełny widać było jasnoczer-
wony jedwabny szalik. Całość uzupełniał czarujący uśmiech.

Mimo wszystko jej miałomiasteczkowe zasady nie pozwalały 

na podjęcie ryzyka. Przecież nie miała dowodu na to, że on 
rzeczywiście nazywał się Joe Ingram i faktycznie był rozwodni-
kiem, nie ożenionym powtórnie, i... że nie miał trojga dzieci 
i czwartego w drodze. A jednak miała ochotę pójść z nim do 
kawiarenki i pogadać sobie. Jego towarzystwo bardzo jej odpo-
wiadało i ociągała się z tym, aby powiedzieć mu dobranoc. Nie 
mogła temu zaprzeczyć.

Cóż ci może z jego strony grozić? To pytanie zadawała sobie 

z irytacją. Nie bądź skończoną idiotką!

- No dobrze, zgadzam się - powiedziała na koniec. - Ale

tylko pod warunkiem, że będę za siebie płaciła.

Odpowiedział na to rozbawionym uśmiechem.

- Jesteś niezależną istotą! Bardzo mi się to podoba i nie będę

się spierał.

Gdy przechodzili przez ulicę, jeszcze raz przyjrzała się jego 

ubraniu. Tweedowy garnitur był już nieco znoszony, ale musiał 
niemało kosztować, gdy był całkiem nowy.

-Czy rzeczywiście mieszkasz w Silverburn? - zapytała, a 
on potwierdził skinieniem głowy.
-Wprowadziłem się właśnie do mieszkania przy ulicy Town-
wall - wyjaśnił, otwierając przed nią drzwi kawiarenki.

Słowa te zmroziły Kit i popatrzyła na niego z przestrachem.

-Ja mieszkam na tej samej ulicy, na pierwszym piętrze nowo 
zbudowanego bloku mieszkaniowego, tuż obok wejścia do 
tego  dużego   magazynu   -   wyrecytowała,   nie   wiedząc 
właściwie, jak ma się zachować.
-Co za zbieg  okoliczności!  Ja mieszkam  na najwyższym 
piętrze. Pod piętnastką - powiedział ucieszony.

Jego niebieskie oczy przy jaśniejszym świetle wyraźnie po-

ciemniały. Kit zastanawiała się, czy ich spotkanie w kinie było 
naprawdę przypadkowe, czy też z rozmysłem zaaranżowane. Tak 
czy inaczej było już za późno, by mogła się z tego wycofać. 
Znaleźli więc mały stolik w rogu sali i usiedli. Hałas był ogłu-
szający. Grająca szafa ustawiona przy barze ryczała na cały głos 
i prawie wszyscy pozostali klienci podrygiwali w rytm rockowej 
muzyki.

Po chwili pojawiła się młoda kelnerka żująca gumę, z blocz-

kiem rachunkowym w jednej ręce i długopisem w drugiej. Po-
patrzyła na nich z chłodną obojętnością.

-Tak...?
-Poprosimy o dwie kawy - powiedział Joe, uśmiechając się.
-Czy coś jeszcze? - zapytała kelnerka z kamienną twarzą, 
nadal żując gumę.
-Nie, dziękuję.

Dziewczyna odeszła, a Joe uśmiechnął się kwaśno do Kit.

-Być może powinniśmy zajrzeć do pubu, a nie tutaj. Jest 
tam chyba trochę ciszej.
-Przeciwnie, dzisiaj jest jeszcze głośniej - zapewniła go Kit. - 
Rozgrywają   tam   mecz   „na   rzutki",   o   pierwszeństwo   z 
sąsiednim pubem. Wrzask może być nie do zniesienia.
-Chodzisz tam na drinka? - Joe roześmiał się i popatrzył na 
nią zaskoczony.

background image

16

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

17

- Czasami, w powszednie dni, jadam tam lunch. Bardzo do-

brze gotują. Doreen, właścicielka, chodziła kiedyś razem ze mną
do szkoły.

Do stolika podeszła kelnerka i z łoskotem postawiła zamó-

wioną kawę.

- Czy zapłacicie mi teraz? - zapytała opryskliwie. - Zamy-

kamy lokal za piętnaście minut i wolałabym nie mieć potem
kłopotu z rachunkiem.

Nim Kit zdążyła cokolwiek uczynić, Joe dał dziewczynie garść 

monet, zaznaczając, że reszty nie trzeba. W odpowiedzi posłała mu 
coś w rodzaju uśmiechu i szybko odeszła. Kit chciała zwrócić pie-
niądze za swoją kawę, lecz Joe pokręcił tylko przecząco głową 
i dodał, że ona może zapłacić następnym razem.

-Kto mówi, że będzie jakiś następny raz? - zareagowała z 
wyraźną ironią, ale schowała portmonetkę do torebki.
-Ja mam taką nadzieję - powiedział i spojrzał na nią poważ-
nie, co wywołało rumieniec na jej twarzy.

Kit poczuła się stremowana i zdawała sobie sprawę, że podo-

bnego uczucia nie przeżywała już od wielu lat. Nie wiedziała 
właściwie, jak ma zareagować.

Po dłuższym milczeniu Joe zapytał:

-Czy masz jakąś pracę?
-Tak   -   odparła.   -   Jestem   zatrudniona   w   lokalnej   galerii 
antyków. Nazywa się „U Keble'a".
-I co tam robisz?
-Pomagam   w   większości   działów.   Wyceniam   obrazy, 
rzeźby, meble, a także uczestniczę w aukcjach. Prowadzę 
księgowość, a nawet przygotowuję sprzedane eksponaty do 
wysyłki, jak zajdzie taka potrzeba.
-Musisz być bardzo bystra. Pewnie masz wiele lat praktyki 
w każdym z tych działów?

-Szczerze mówiąc, niemało. Ukończyłam  studia z historii 
sztuki,   nim   jeszcze   wyszłam   za   mąż.   Mój   ojciec   miał 
sklep  z antykami, a zatem u niego także się podszkoliłam. 
Po   ślubie  nadal   pracowałam   u   ojca,   a   nawet   zdołałam 
odłożyć   trochę   pieniędzy,   nim   mój   syn   podrósł. 
Kontynuowałam   studia   wieczorami,   gdy   Paul   już   spał. 
Ogromnie dużo wtedy czytałam  i udawało  mi   się   nieraz 
pojechać do Londynu, gdzie zwiedzałam muzea i galerie. 
Mój mąż był ekspertem z zakresu ceramiki wschodniej. Też 
nauczył mnie niejednego. Po ojcu, gdy umarł, odziedziczyłam 
jego kolekcję angielskich mebli i porcelany... Jak więc wi-
dzisz,   prawie   przez   całe   swe   życie   uczyłam   się   historii 
sztuki,  chociaż może niezbyt  metodycznie. No i co na to 
powiesz? - zapytała po chwili nie bez dumy w głosie.
-Tyle tylko - odrzekł Joe, pochylając się do przodu i owi-
jając o swój palec jeden z jej srebrzystych pukli - że twoje 
włosy  sprawiają   wrażenie,   jakby   były   ze   szlachetnego 
metalu,   a   twoja  twarz   promienieje,   gdy   poruszasz   swój 
ulubiony temat.
-Daj spokój - ofuknęła go. - Nie jestem nastolatką, żeby 
trzeba mi było schlebiać.
-Powiedz w takim razie jeszcze jedno: jak długo jesteś już 
rozwiedziona?
-Pięć lat - powiedziała i jednocześnie pomyślała, że on jed-
nak wyraźnie gustuje w zadawaniu kłopotliwych pytań, szor-
stkich, obcesowych.  - A kiedy ty rozstałeś się ze swoją 
panią?
-Przyznam się, że już nie pamiętam. Porzuciła mnie wiele lat 
temu... Mówiła wtedy, że nie może godzić się nadal, aby mieć 
męża,   którego   w   ogóle   nie   widuje.   I   tak   też   bywało 
naprawdę, dlatego nie miałem do niej pretensji. W tamtych 
latach bardzo  rzadko pojawiałem się w kraju. Na dodatek 
żona ciągle bała się o mnie, mówiąc, że moja praca jest 
niebezpieczna.
-A była?

background image

18

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

19

W odpowiedzi Joe zaśmiał się.

-W jakimś sensie tak. Jeśli w pewnej chwili znajdowałbym 
się w niewłaściwym  miejscu i o niewłaściwej  porze. Na 
szczęście nigdy mi tak nie wypadło. Co nie znaczy, że nigdy 
nic mi  się nie przydarzyło... Owszem, złamałem raz nogę, 
innym   razem  postrzelono   mnie   w   bark,   pobito   dość 
dotkliwie, tak że dopiero po paru tygodniach wróciłem do 
równowagi i odzyskałem słuch... ale...
-Ale, jak chcesz zapewne powiedzieć, nie było to nic po-
ważnego. - Kit podsumowała jego relację wyraźnie kpiącym 
tonem. Uśmiechnęła  się do niego  i on odpowiedział  tym 
samym.
-Powiedzmy może tak: przeżyłem wszystkie te przygody...
-Powiedzmy - zgodziła się. - Jednak, co spowodowało, że 
po   takim   spokojnym   życiu   wybrałeś   „bulwersujące" 
Silverbum, jako kolejny etap twojej wędrówki przez świat? 
Czy   sądzisz,   że   podołasz   podnietom,   których   może   ci 
dostarczyć   nasza   pełna

 krzątaniny   gigantyczna 

metropolia?

Joe, nie reagując na jej złośliwość, pełen powagi na twarzy, 

odparł:

- Muszę powiedzieć, że miałem już zupełnie dość fruwania

samolotami po całym globie, dość wojen, ataków głodu, dość
wielkomiejskiego   życia   i   codziennego   napięcia.   Chciałem
odnaleźć jakąś małą angielską prowincję, podobną do tej, w któ-
rej przed laty mieszkała moja ciotka, gdy byłem jeszcze dziec-
kiem. Pamiętam tamten zakątek jako uroczą miejscowość, pełną
starych budowli, wspaniałych sklepów, wsi leżących w pobli-
żu... Przyjechałem więc tutaj, żeby wszystkiemu dokładnie się
przyjrzeć i zadecydować, czy po tylu latach będę nadal dobrze
się czuł w takim środowisku i czy odnajdę tamten klimat.

Kelnerka zaczęła uderzać łyżeczką o porcelanowy spodek.

- Już zamykamy - zawołała. - Prosimy wracać do domów.

Klienci, wyraźnie niezadowoleni, zaczęli się podnosić od sto-

lików, mrucząc coś pod nosem. Wkładali płaszcze, zapinali gu-
ziki i powoli opuszczali lokal. Po chwili Joe i Kit także znaleźli 
się w przenikliwym chłodzie późnego wieczoru.

-Czy mogę cię podwieźć? Mój samochód jest zaparkowany 
za kinem - zaofiarował się Joe.
-Ja również przyjechałam autem - powiedziała Kit i skierowała 
się do tego samego parkingu.

Ulica była już prawie pusta. Młodzież z kawiarenki biegła, 

żeby złapać późny autobus, entuzjaści kina już dawno się roze-
szli, a w ogóle o tej porze ruch na ulicy był znikomy. Miasteczko 
przygotowywało się do snu i Kit zdała sobie sprawę, że jest 
właściwie sama z nieznajomym. Nie przeżywała podobnej sytu-
acji od kilkudziesięciu lat, kiedy była jeszcze nastolatką. Przez 
chwilę szli w milczeniu, wreszcie odezwał się Joe:

-Co   byś   powiedziała   na   zjedzenie   jutro   ze   mną   obiadu? 
Zamówię  miejsce   wcześniej  i   nie  będzie  z   tym  kłopotu. 
Masz jakąś ulubioną restaurację?
-Będę raczej zajęta, przykro mi. - Kit doszła właśnie do 
swego małego czerwonego forda i zaczęła otwierać drzwi, 
nie  patrząc  na mężczyznę.  - Dobranoc - rzuciła krótko i 
wsunęła się na miejsce kierowcy.

Joe zastukał palcami w podniesioną szybę.

-

Dlaczego zmieniłaś zdanie? - zapytał, robiąc kwaśną minę.

Postanowiła, że ona także nie będzie owijała niczego w ba
wełnę. Opuściła szybę mówiąc:

-Powiedziałam ci już, że nie jestem wolna. Jest mężczyzna w 
moim życiu.
-Czy to poważna sprawa?
-Tak, poważna - powiedziała i spojrzała mu w oczy. - Do-
branoc.

background image

20

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

21

Zasunęła szybę i po uruchomieniu samochodu powoli wyje-

chała na ulicę. Po chwili jednak przyspieszyła, bo ruchu na 
jezdni, praktycznie biorąc, nie było. Dopiero gdy zatrzymała się 
pod światłami, stanęło za nią jakieś porsche. Popatrzyła z zazdro-
ścią, porównując porscha ze swoim fordzikiem. I nagle zdrętwia-
ła, gdy rozpoznała, kto siedzi za kierownicą porscha. Pozdrowił 
ją uniesioną ręką. Odpowiedziała mu podobnie, z dużą swobodą, 
ale zdawała sobie sprawę, że to z jej strony pozory, gdyż puls 
miała znacznie szybszy niż normalnie i nerwy mocno napięte.

Tłumaczyła sobie, iż nic w tym dziwnego, że jedzie za nią. 

Przecież mieszkają w tym samym bloku, sam jej to powiedział. 
Spokój jednak nie nadchodził. Swoją drogą chciałaby wiedzieć, 
czy jako fotograf był na tyle sławny, że powinna go znać ze 
słyszenia. Skromnie podpowiedziała sobie, że tak naprawdę to 
znała się tylko na antykach.

Kit wciąż usiłowała wydusić maksymalną szybkość ze swego 

autka. Tak zapamiętale naciskała na pedał gazu, że w pewnej 
chwili niewiele brakowało, a mogłoby dojść do katastrofy, bo-
wiem nagle z bocznej uliczki zaczął wyjeżdżać ten trzeci. Roz-
legł się gwałtowny pisk hamujących opon, dwa auta zatańczyły 
na jezdni, posypały się ostre słowa, ale na szczęście do kolizji 
nie doszło. Kit gwałtownie zmniejszyła szybkość, to samo uczy-
nił kierowca porscha, wciąż jadący za nią jak uporczywy cień.

Wiedziała, że odpręży się dopiero w swoim mieszkaniu, za 

zamkniętymi drzwiami. Niestety, czekał ją jeszcze wjazd do 
podziemnego garażu i przejście labiryntem korytarzyków do 
windy w głównej klatce schodowej. Nigdy tego nie lubiła, a tego 
wieczoru jej niechęć była szczególna. Ucieszyła się więc, gdy 
drzwi windy otworzyły się po pierwszym naciśnięciu guzika 
i sama, bez męskiej asysty, mogła pojechać na swoje piętro. Tak 
też uczyniła.

Trudno było opisać jej zaskoczenie, kiedy po wyjściu z windy 

zobaczyła Joego stojącego przy drzwiach. Wyraźnie czekał na nią, 
z ironicznym wyrazem twarzy. Na pewno biegł po schodach do 
góry, choć nie było tego po nim widać. Natomiast ona oddychała 
głęboko, a rytm serca miała dwukrotnie szybszy niż zwykle.

- Widzę, że wciąż nie rozumiesz tego, co chcę ci przekazać

- wykrztusiła z siebie z trudem, ale on jej przerwał.

- Rozumiem, rozumiem... chciałem ci tylko powiedzieć, jaki

jest mój numer telefonu, na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie
i chciała się ze mną zobaczyć.

Kit zrozumiała, że co najmniej od pół godziny zachowuje się jak 

idiotka, postanowiła zatem zakończyć sprawę w kilku słowach.

-Bardzo mi przykro, nie będę zmieniała swoich postano-
wień, dobranoc.
-Przynajmniej weź moją wizytówkę - upierał się Joe, wty-
kając jej kartonik w dłoń.

Kusiło ją, żeby rzucić kartkę na podłogę, ale wtedy dałby jej 

zapewne drugą. Z uczuciem złości wetknęła więc wizytówkę do 
kieszeni płaszcza.

- Czy to jakaś nowa sprawa? - Joe drążył uparcie temat.

- To znaczy, chciałem cię zapytać, jak długo znasz tego faceta?
Rozumiem, że się znowu wściekniesz. Ale czy nie uważasz, że
to trochę dziwne, że wybrałaś się samotnie na późny seans fil
mowy, mimo że, jak utrzymujesz, masz bliskiego sobie męż-
czyznę?

Kit poczuła ukłucie w sercu, bo ona również uważała taką 

sytuację za absurdalną.

-Pilnuj swego nosa - warknęła więc tylko, nie mając ochoty 
wyjaśniać mu kolejnych szczegółów ze swego życia. I tak 
znał ich już zbyt wiele.
-Nie denerwuj się, Kit - powiedział z wyrzutem.

background image

22

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

23

- Jestem tylko zmęczona, dobranoc -  powiedziała, obawia-

jąc się, aby nie usiłował zatrzymać jej siłą.

Nic się takiego na szczęście nie stało. Mężczyzna rzucił tylko 

kpiąco:

- Czy chcesz, żebym przedłożył jakieś referencje? - Ponie-

waż go jednak zignorowała, dorzucił: - Tobie też życzę dobrej
nocy i do zobaczenia wkrótce.

Po wejściu do mieszkania Kit rozebrała się szybko i umyła, 

ale gdy wreszcie leżała w łóżku, sen nie nadchodził. Przypomi-
nały się jej wszystkie jego słowa, jego spojrzenia, uśmiechy 
i kpiące zmrużenia niebieskich oczu. Nigdy jeszcze nie spotkała 
mężczyzny, który zrobiłby na niej takie wrażenie już przy pier-
wszym zetknięciu. Miała nadzieję, że równie szybko o nim za-
pomni. Przecież nawet nie był w jej typie.

Na wstępie ich znajomości powiedziała, że należy do osób 

ostrożnych. I tak było w rzeczywistości. Kit wolała zawsze, nim 
skoczyła... popatrzeć. Nawet gdy była jeszcze bardzo młoda.

Ona i Hugh znali się przez wiele lat, nim wreszcie postanowili 

pójść do ołtarza. Tak więc nie miała prawa mówić, że ich mał-
żeństwo rozpadło się, bo pospieszyli się z tą decyzją. Poznali się, 
będąc jeszcze nastolatkami. I chodzili ze sobą całe sześć lat. 
Oboje byli bardzo rozsądni. No i wreszcie oboje tego rozsądku 
mieli dość. W wieku czterdziestu pięciu lat Hugh spotkał dziew-
czynę o połowę od siebie młodszą, zadurzył się w niej całkowicie 
i bez uprzedzenia po prostu uciekł od żony.

Po raz pierwszy w całym swym życiu Hugh działał pod wpły-

wem impulsu i pozwolił, żeby emocje nim zawładnęły. Kit, w jakiś 
czas po przeżytym szoku uspokoiła się i nie czuła do byłego męża 
żalu. Ich rozwód przebiegł całkiem przyjaźnie i zostali przyjaciółmi 
na resztę swych dni, oczywiście przyjaciółmi na dystans.

Hugh się ożenił i wraz. ze swą żoną, Tiną, wyjechali do Nie-

miec i zamieszkali tam w pobliżu rodziny jego drugiej żony. On 
pracował obecnie w muzeum w Bonn, kierując działem cera-
miki. Był bardzo ceniony w pracy. Cieszył się również sławą 
międzynarodową, był w stanie bezbłędnie zidentyfikować każdy 
muzealny eksponat.

Polubił życie w Niemczech i dobrze układały mu się stosunki 

z kolegami; byli tacy jak on - rozsądni, logiczni. Wystarczało, 
gdy sercem kierował się tylko w kontaktach ze swoją młodą 
żoną i dwiema córeczkami, bliźniaczkami, które miały teraz po 
dwa  latka. Wszystko to sprawiało, że w całym  swoim życiu 
nigdy nie był tak szczęśliwy jak obecnie.

Kit spotkała się z nim i jego nową rodziną podczas minionego 

lata, gdy przybyli do Anglii, żeby odwiedzić jej syna, Paula, 
i jego rodzinę. Gdy zobaczyła, jak szczęśliwy jest Hugh, nie 
odczuwała już żadnej goryczy.

Co prawda, nie wszystko było dla niej nadal jasne, ale nie 

chciała się teraz nad tym zastanawiać. Należało się kilka godzin 
przespać. Jutro czekał ją pracowity dzień. Myśląc o tym, niespo-
dzianie pogrążyła się we śnie.

Następnego dnia wstała bardzo wcześnie. Wzięła prysznic, 

ubrała się w elegancką jasnobrązową jedwabną sukienkę. Napiła 
się kawy i soku pomarańczowego, zagryzła to tostem i o godzi-
nie ósmej czekała na Paddy i Freda, którzy mieli ją zabrać swoim 
samochodem.   Przyjechali   wanem,   który   był   tak   załadowany 
wszelkimi antykami, że musiała wcisnąć się między przyjaciół 
na przednie siedzenie.

-Przepraszam, że tak tu ciasno - tłumaczył Fred - ale za-
brałem   wszystko,   co,   jak   mi   się   wydaje,   będzie   można 
sprzedać.
-I jeszcze troszkę więcej - dorzuciła Paddy, odsłaniając zęby 
w szerokim uśmiechu.

background image

24

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

25

Fred był dwumetrowym szczupłym olbrzymem z kędzierza-

wą czupryną i szerokimi barami. Miał długie ręce o zręcznych 
palcach. Jakby dla kontrastu, Paddy była jeszcze niższa niż Kit. 
Wzrostem nie sięgała chyba półtora metra, szczupła, delikatnej 
budowy, dawała sobie jednak doskonale radę z ciężkimi toboła-
mi i często brała na siebie rolę eksperta od transportu.

Wciąż nie byli połączeni ślubem, ale planowali pobrać się 

najpóźniej za dwa miesiące, Na razie wspólnymi siłami urządzali 
dla siebie rodzinne gniazdko, w miłym domu tuż nad rzeką. Kit 
aktywnie włączała się w te prace, a także często jadała razem 
z nimi kolację.

Młodzi niewiele mieli mebli. Oboje uznawali zasadę „zrób to 

sam". Paddy obchodziła się po mistrzowsku z maszyną do szy-
cia. Jej dziełem były wszystkie zasłony do okien i pokrycia na 
meble. Fred natomiast był niezłym hydraulikiem, zainstalował 
wszystkie urządzenia w kuchni, a także stolarzem, bo w sypialni 
zabudował całą ścianę szafami. Jednak większość mebli w ich 
mieszkaniu stanowiły antyki... niekoniecznie jakieś szczególnie 
cenne, ale wszystkie doskonale utrzymane i cieszące oko. Paddy 
i Fred wzajemnie się zapewniali, że naprawione i wyremontowa-
ne będą im służyły jeszcze przez dziesięciolecia.

Wspólnik Kit, Liam Keble, zamierzał ofiarować im jako pre-

zent ślubny pełne wyposażenie wiktoriańskiej, mahoniowej sypial-
ni. Gdy młoda para dowiedziała się o tym, zareagowała niekłama-
nym  zachwytem.  Paddy ściskała Liama, Fred  obcałowywał 
Kit i również przyciskał tak, że niewiele brakowało, a połamałby 
jej żebra.

- Przypuszczam, że Liam spotka się z nami w czasie dzisiej-

szego jarmarku? - zapytała Paddy, przerywając nieświadomie 
wewnętrzny monolog Kit.

Przyjaciółka skinęła głową potakująco, chociaż sama nie była

pewna, jak się sprawy ułożą. Aczkolwiek nie rozmawiały ze sobą 
na ten temat, to jednak Kit była przekonana, że Paddy dostrzegła 
zmianę, jaka zaszła między nią a Liamem.

Liam mieszkał w eleganckim, georgiańskim domu, posado-

wionym na obrzeżach miasta, zaledwie parę minut drogi od małej 
wioski, w której miał się odbyć dzisiejszy jarmark. Na miejsce 
imprezy wybrali wiktoriańską szkołę, skąd roztaczał się widok 
na pobliską uroczą wioskę Great Weatherby, a dalej na okalające 
wszystko lasy i pola.

Gdy zbliżali się do szkoły, Kit pomyślała sobie, jak to kiedyś 

było cudownie, dla poprzednich generacji jej rodziny, rozpoczy-
nać naukę w szkole tak pięknie usytuowanej. Nie dziwiło jej więc 
ani trochę, że miejscowi ludzie ostro protestowali przeciw likwi-
dacji tej szkoły. Ale czego można się było spodziewać, skoro 
w tym zabytkowym uroczym budynku uczyło się już tylko sześć-
dziesięciu paru uczniów. Od niedawna  wszystkie  te dzieci 
jeździły autobusem do innej szkoły, położonej w pobliskiej wsi, 
a tutejsza miała być sprzedana. Dopóki to jeszcze nie nastąpiło, 
wykorzystywano ją do organizowania co miesiąc jarmarku anty-
ków i starych mebli.

Gdy wan wjeżdżał na szkolny parking, było już na nim pełno 

sprzedawców. Fred zaczął od razu rozładowywać cięższe pakun-
ki, podczas gdy Kit zaniosła do wysokiego wiktoriańskiego holu 
skrzynkę z różnymi ciekawymi drobiazgami. Zaczęła je rozpa-
kowywać, gdy nagle usłyszała głęboki męski głos. Serce jej 
podskoczyło. To był Liam!

Rozejrzała się uważnie i szybko wyszukała go w tłumie lu-

dzi. Stał obok wysokiego straganu, rozpakowując delikatny fran-
cuski zegar, który nawet z tak dużej odległości Kit rozpoznała 
jako obiekt z dziewiętnastego wieku, interesująco emaliowany.

Popatrzyła na mężczyznę z nadzieją, że on również odkryje

background image

26

GORĄCA KREW

jej obecność. Pokłócili się przed tygodniem i Liam był nadal na 
nią wściekły. Jak dzisiaj będzie się zachowywał? Już od dwóch 
lat był dla niej wszystkim. Ale nie była pewna, czy to uczucie 
odwzajemniał. I nie mogła się z tym pogodzić. Postanowiła pier-
wsza podejść do niego i przywitać się, okazując mu, że wcale 
się na niego nie gniewa.

Co byś powiedziała na wspólną kolację dzisiaj?
Kit usłyszała to pytanie, ale od razu uświadomiła sobie, że 

zadał je kobiecie, stojącej tuż obok niego. Nigdy jeszcze jej nie 
widziała. Była szczupła, elegancka, włosy miała ciemnorude, 
delikatne rysy twarzy i oczy jak u kota, z żółtym pobłyskiem.

-Znam bardzo dobrą francuską restaurację, przy placu tar-
gowym w Silverburn - zachęcał ją Liam.
-Ogromnie się cieszę, bo bardzo lubię francuskie jedzenie. 
Przyznam  się, że od kiedy się tu zjawiłam, nie odkryłam 
jakiegoś  szczególnie dobrego lokalu. Bardzo chętnie zjem 
dziś z tobą kolację.

Kit poczuła się w tym momencie bliska zemdlenia. Pomyśla-

ła, że ta piękna kobieta, do której Liam niedwuznacznie się 
zaleca, nie mogła mieć wiele ponad trzydzieści lat. Liam wpa-
trywał się w nią, jakby była tą wymarzoną istotą, której szukał 
przez całe życie. Znała to zahipnotyzowane spojrzenie. Tak rów-
nież patrzył Hugh na swoją niemiecką blondynkę. Wtedy jednak, 
gdy Hugh wpadł w sidła tamtej znacznie od niego młodszej 
kobiety, nie było to takie bolesne jak dziś! Jeszcze nigdy Kit nie 
czuła się tak bardzo zraniona.

ROZDZIAŁ DRUGI

Liam odwrócił się gwałtownie i natychmiast dostrzegł Kit. 

Uśmiech zamarł mu na twarzy, i natychmiast został zastąpiony 
wyrazem dezaprobaty. Nie była tym zaskoczona. Patrzył na nią 
spode łba już od wielu dni i w ogóle dziwnie się zachowywał. 
Jak rozkapryszone dziecko, które chce, żeby całe życie przebie-
gało według jego upodobań. Jego zachowanie było tym bardziej 
niestosowne, że był mężczyzną już po pięćdziesiątce, chociaż na 
tyle nie wyglądał. Nadal bowiem był szczupły, tryskający życiem 
i energią.

Paddy szepnęła do niej:
- Uwaga, ktoś jest dzisiaj znowu w złym humorze! Co się

właściwie z nim dzieje ostatnimi czasy?

Kit nie miała zamiaru się zwierzać. Ani Paddy, ani nikomu 

innemu. Kłótnie między nią i Liamem miały zbyt osobisty cha-
rakter. Opowiadanie o nich byłoby zbyt upokarzające.

Liam pożegnał się z kobietą, z którą dotychczas rozmawiał 

i podszedł do przyjaciółek. Jego oczy posyłały zimne błyski, gdy 
palcem pokazał zegarek na ręce.

- Czy jesteśmy spóźnione? - zapytała Kit, udając, że nie ma

co do tego pewności.

W odpowiedzi rysy twarzy Liama jeszcze bardziej się za-

ostrzyły. Jej szeroko otwarte oczy, pełne zaskoczenia, nie były 
w stanie go zwieść. Zbyt dobrze ją znał.

- Doskonale wiesz, że jesteś spóźniona. Pół godziny. Wszy-

background image

28

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

29

stkie stoiska już otwarto, tylko u ciebie nie było żywego ducha. 
Co się stało?

Kit porzuciła rolę niewiniątka i zaatakowała:
- Wan Freda, gdy wyładowany jest po brzegi, może rozwi-

jać niewielką szybkość. Wiesz o tym doskonale! Gdyby ktoś
próbował wycisnąć z niego więcej, mógłby się rozpaść na ka-
wałki.

Fred i Paddy, nie chcąc, aby włączono ich do tej rozgrywki, 

udawali ogromnie zajętych. Bardzo nie lubili konfrontacji czy 
walki na argumenty. Cenili w życiu spokój i ład. Podobnie zre-
sztą jak i Kit.

-Powinnaś zatem wcześniej wyjechać - Liam nie przestawał 
atakować.
-I tak też postąpiliśmy, ale wszystkie drogi były przepełnione 
samochodami.

- To również trzeba było uwzględnić w kalkulacjach.
Spory z Liamem nigdy nie były łatwe. Miał odpowiedź na

każdy argument. Popatrzyła na niego wściekła, jej zielone oczy 
płonęły gniewem.

-Rozmowa z tobą to po prostu strata czasu! Mam ważniejsze 
sprawy do załatwienia. - Po tych słowach Kit chciała już 
odejść, ale Liam jeszcze zapytał:
-Gdzie byłaś przez całą minioną noc?
-O co ci chodzi? - Kit zamarła w bezruchu.
-Nie rób miny niewiniątka! Wiem, że nie było cię w domu. 
Chciałem przypomnieć, żebyś przyjechała tutaj dostatecznie 
wcześnie. Dzwoniłem więc do ciebie, poczynając od szóstej 
trzydzieści   wieczorem,   ale   odpowiadała   mi   tylko 
automatyczna  sekretarka.   Zostawiłem   dla   ciebie   kilka 
wiadomości,   prosząc,  żebyś   mi   odpowiedziała.   Ale   nie 
odezwałaś się ani razu.

Fred i Paddy dyskretnie rozłożyli swój towar i wrócili do

samochodu po resztę przywiezionych staroci, w nadziei, że 
sprzeczka niebawem wygaśnie.

Odwracając się do Liama tyłem, Kit zaczęła ostentacyjnie 

rozpakowywać swoje eksponaty i ustawiać je starannie na pół-
kach stoiska. Nie patrząc na mężczyznę, rzuciła przez ramię:

-Byłam w kinie klubowym, bo chciałam obejrzeć film z 
Gretą Garbo.
-Czy był to seans o północy?
-O północy? - jak echo powtórzyła Kit. - Oczywiście, że 
nie! - Nie pamiętała wprawdzie, o której wróciła do swego 
mieszkania,   ale   z   całą   pewnością   nie   tak   późno.   Nadal 
rozpakowywała porcelanę i nie patrzyła, na Liama. - Nie 
przesłuchałam  automatycznej   sekretarki,   bo   w   ogóle   nie 
pamiętałam, że jest włączona. Nie myślałam  więc także, 
żeby ją wyłączyć. Natomiast dziś rano tak się spieszyłam z 
przygotowaniami do wyjazdu, że też nie zainteresowałam się, 
czy są na niej jakieś nagrania. Wczoraj po powrocie do domu 
poszłam wprost do łóżka.
-Sama? - zapytał, a ton jego głosu zabrzmiał jak nóż prze-
cinający jedwab.
-Sama do łóżka? - Kit, znowu powtarzając pytanie, obrzuciła 
go   niedowierzającym   spojrzeniem.   Po   prostu   nie   mogła 
pojąć, że mógł zadać jej takie pytanie. Rumieńce pojawiły 
się  na jej twarzy.  Wywołała je jednak wściekłość, a nie 
zawstydzenie.
-Nie! Pytam, czy .byłaś sama w kinie! - syknął Liam z ła-
godnością jadowitego węża.
-Tak się złożyło, że w obu wypadkach byłam sama - pry-
chnęła Kit.

Co on sugerował? - pomyślała. Że poszła do kina z kimś 

innym? Że ma jakiś romans? Widać miał swój kolejny atak 
zazdrości. Deklarował przecież, że nie chce się z nią wiązać.

background image

30

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

31

Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Liam nie może się zdecy-
dować. Był najbardziej kłótliwym ze wszystkich znanych jej 
mężczyzn, pełnym wewnętrznego zamętu. Doprowadzona do 
kresu wytrzymałości, warknęła:

- Czy długo jeszcze zamierzasz stać tam i przyglądać się, jak 

pracuję? Nie możesz zakasać rękawów i pomóc mi?

Z twarzą wciąż napiętą Liam wyjął z płaskiego pudełka ze-

staw srebrnych francuskich łyżeczek i położył je na jednej z eks-
ponowanych półek. Mimo wzburzenia, jego długie palce nie-
świadomie gładziły srebro. Liam bardzo lubił piękne rzeczy. I to 
ich łączyło z Kit. Sprawiało, że dotychczas stanowili w pracy 
doskonale zgraną parę. A ostatnio to zgodne współdziałanie na-
gle zaczęło się psuć.

Liam odziedziczył po ojcu pomieszczenia, gdzie prowadził 

swe aukcje antyków. Pracował tam od chwili ukończenia wy-
działu sztuk pięknych na uniwersytecie. Taki sam tytuł naukowy 
jak Liam zdobyła również Kit, ale dwa lata wcześniej. Była już 
wtedy zaręczona z Hugh, ale nie wiedziała, co dalej chce robić, 
gdy szło o karierę naukową. Na razie pracowała więc w sklepie 
z antykami u swojego ojca. Ale nawet wtedy, gdy wyszła za mąż 
i gdy urodził się jej syn, Paul, znajdowała codziennie parę go-
dzin, aby poświęcić się swoim zawodowym zamiłowaniom. Cho-
ciaż nie była to już praca pełnoetatowa.

Dopiero po jakimś czasie zaczęła współpracować z Liamem, 

ale poznała go znacznie wcześniej, gdy razem ze swym ojcem 
przyszła na aukcję, prowadzoną przez Liama, kupić jakieś staro-
cie, żeby je potem odsprzedać w swoim sklepie. Rodzina Kit, 
z obu stron, wywodziła się z Silverbum. Ich imiona i nazwiska, 
często pokryte już mchem, można było odczytać na wielu na-
grobkach na cmentarzyku przy miejscowym średniowiecznym 
kościele.

Nikt ze spoczywających tam przodków nie wywodził się 

z kręgów ludzi bogatych czy coś znaczących. Nie, przeciwnie, 
te rodziny miały za sobą całe pokolenia sklepikarzy, woźniców 
i rolników. Byli to zwykli pracujący ludzie, typowi wówczas dla 
małych angielskich miasteczek.

- Widziałem przed chwilą panią Walton, żonę naszego wika

rego - zamamrotał Liam, ustawiając na półce kolejne cacuszko
sprzed wielu dziesięcioleci. - Powiedziała mi, że poprzedniego
wieczoru widziała ciebie, jak wychodziłaś z kina z bardzo atra-
kcyjnym mężczyzną, znacznie od ciebie młodszym. Tak to ona
określiła.

Kit z trudem przełknęła ślinę. Wstrząsnęła nią kolejna fala 

oburzenia. Powinna zdawać sobie sprawę, że ktoś ją zapewne 
zauważy razem z Joe. To było przecież małe miasto. Wszyscy 
znali wszystkich. Nic nie uchodziło uwagi przeciętnego miesz-
kańca Silverburn, i wszystko ich interesowało. Było się cząstką 
społeczności i życie każdego mieszkańca, niezależnie, czy się to 
komuś podobało, czy nie, było otwartą księgą. Miało to swoje 
złe strony, ale jednocześnie dawało gwarancję, że ludzie cię nie 
zapomną.

- Być może, iż z tym człowiekiem razem wychodziliśmy

z kina, natomiast na pewno wchodziliśmy osobno! - poirytowa-
nym głosem stwierdziła Kit. I nagle zdała sobie sprawę, że serce
bije jej jak szalone.

Czyżby Liam był zazdrosny? To przypuszczenie sprawiło, że 

w ustach jej zaschło. Zazdrość mogła oznaczać, że zależało mu 
na niej. Naprawdę zależało. Albo czuł się po prostu dotknięty, 
rozzłoszczony tym, że ona miała czelność zainteresować się kimś 
innym. Chociaż wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że z jego 
strony nie ma na co liczyć. Mężczyźni jednak bywają tacy: sam 
nie zje, ale drugiemu nie da.

background image

32

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

33

- Och, teraz już rozumiem - powiedział Liam, cedząc słowa.

- Poderwałaś go w kinie! - Na twarzy miał wyraz głębokiej
pogardy. - Co się z tobą dzieje? Czy nie rozumiesz, że kobiecie
nie wypada wdawać się w pogawędki z obcym mężczyzną w ki
nie? Zwłaszcza ze znacznie młodszym od siebie. Pani Walton
była pewna, że on nie ma nawet czterdziestki!

«- Pani Walton myli się na temat jego wieku - odparła Kit 

oburzona. - Podobnie jak nie ma racji w większości wypadków. 
A mogłoby się zdawać, że żona wikarego ma poważniejsze spra-
wy na głowie, niż zabawianie się plotkami. Joe ma w rzeczywi-
stości czterdzieści dwa lata. I nie jest znowu tak wiele młodszy 
ode mnie. - Kit pamiętała doskonale, że sama również zwróciła 
na to uwagę, ale złościło ją, że inni ludzie podobnie myślą.

Liam popatrzył na nią. Oczy mu się zwęziły i nabrały wro-

giego wyrazu.

-Dziesięć lat młodszy od ciebie! Gdyby  było  odwrotnie, 
może i nie byłoby o czym gadać, ale w takiej sytuacji...
-Dlaczego więc nie masz zastrzeżeń, jeśli sytuacja jest od-
wrotna   i   mężczyzna   jest   znacznie   starszy?   -   Kit 
niedwuznacznie nawiązywała do  nowej,  bardzo ładniutkiej 
znajomej Liama. - Jeśli Joe nie ma nic przeciwko temu, że 
jestem od niego starsza,  to dlaczego ciebie to razi? Pilnuj 
swego nosa!
-Wydaje się, że wiesz na jego temat bardzo dużo - z ironią 
zauważył Liam, a szare oczy zamigotały mu złośliwie. - Ten 
pan nie jest więc dla ciebie tak bardzo obcy. Od dawna się 
znacie?
-Co to jest? Przesłuchanie?
-Dlaczego nie chcesz o nim rozmawiać? Co chcesz ukryć?

- spytał ostro.

- Nie lubię, gdy ktoś wymusza ze mnie zeznania, jakbym

była podejrzana o morderstwo. Tak się składa, że Joe mieszka
w tym samym domu, co ja.

-Jesteście sąsiadami? Może więc i ja kiedyś go widziałem?
-Nie sądzę. Wprowadził się niedawno.
-Skąd przyjechał?
-No więc... wydaje mi się, że z Londynu.
-Wydaje ci się? Jak mam to rozumieć?
-On jeszcze niedawno wędrował po całym świecie, ale swoją 
bazę miał chyba właśnie w Londynie.
-Mówisz „chyba". To może wiesz, co robi, z czego się utrzy-
muje?
-Ostatnio przeszedł na emeryturę...
-Chcesz powiedzieć, że został zwolniony? - brutalnie prze-
rwał jej Liam. - Jeśli niedawno ukończył czterdziestkę, to 
nie   mógł   przejść   już   na   emeryturę.   Po   prostu   utracił 
pracę... i to, co mówi, jest kłamstwem. Nie bardzo mi się to 
wszystko podoba.

Złość pogłębiała się w Kit.

-Nie bądź taki szybki w ocenianiu ludzi! Nigdy go nie wi-
działeś, nawet przez sekundę. Przez wiele lat pracował jako 
fotograf  w  międzynarodowym  miesięczniku. Wysyłali  go 
tam,  gdzie wybuchały wojny, rewolucje. Wreszcie miał 
tego dość i zrezygnował z dalszej pracy. Nie wyrzucili go ani 
nie zwolnili. Chciał się gdzieś na stałe osiedlić i zaczął od 
pisania autobiografii.
-Czyżby?... - Liam wciąż nie wyzbywał się swego kpiar-
skiego tonu. - On sobie stroi żarty, a ty przyjmujesz je za 
dobrą   monetę.   Tylko   sławni   ludzie   pisują   swoje 
autobiografie... a czy on jest kimś takim? - z sarkazmem w 
głosie  zapytał  Liam. -Wspomniałaś   jego   nazwisko...   czy 
możesz je powtórzyć?
-Joe Ingram.
-Joe Ingram? - Nagle wyraz twarzy Liama zmienił się. Oczy 
wyrażały pełne zaskoczenie. Po chwili oświadczył sucho: - 
No

background image

34

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

35

więc słyszałem o nim. Dostał jakąś nagrodę w ubiegłym roku za 
fotografię żołnierza umierającego na afrykańskiej ulicy. To było 
cholernie dobre zdjęcie, biało-czarne. Widziałem je na wystawie 
w Londynie... - Przerwał na chwilę, a potem dodał: - Muszę 
powiedzieć, że byłem pod wrażeniem. - Liam miał taką minę, 
jakby miał pretensję do świata, że musiał się przyznać do odnie-
sionego wrażenia.

Kit żałowała, iż ona także nie widziała fotografii, bo zdjęcie 

musiało być rzeczywiście dobre, jeśli nawet Liama zaintereso-
wało. Ona sama wierzyła oczywiście słowom Joego od początku. 
Z tego, co mówił, wyczuwała, że zrobił niejedno w życiu, wi-
dział kawał świata i doskonale wiedział, czego chciałby jeszcze 
dokonać.

A przecież tylu ludzi wiedzie żywot przypadkowy, jakby ich 

zachowaniem kierowały światła ze skrzyżowania dróg. Nie wie-
dzą właściwie, co robią ani dlaczego. O wejściu na fałszywą 
drogę przekonują się zazwyczaj, gdy są już mocno posunięci 
w latach. Tak właśnie stało się na przykład z Hugh, gdy spotkał 
Tinę. Porzucił rodzinę i wszystko, co było do tej pory dla niego 
ważne i z odwagą rzucił się w nowe życie. Kit podziwiała w 
swoim byłym mężu takie zachowanie i nie obwiniała go ani nie 
robiła mu zarzutów. Ma się tylko jedno życie. I powinno się z 
niego należycie korzystać. Jaki jest pożytek z tego, jeśli, będąc 
nieszczęśliwym, zmarnujesz całe swoje życie? Co więcej, twoje 
nieszczęście nieraz rzuca cień na ludzi cię otaczających i spra-
wia, że także są nieszczęśliwi.

-Nigdy o tym fotoreporterze nie wspominałaś - powiedział 
Liam, rozciągając słowa i obserwując Kit cały czas. - Jak 
długo już go znasz?
-Niezbyt  długo  - odparła,  jakby chciała się wykręcić  od 
odpowiedzi, i obojętnie wzruszyła ramionami.

Jej myśli biegły szybko. O co właściwie chodziło? Dlaczego 

Liam był nadal taki zły? Dlaczego zadawał tyle złośliwych py-
tań? Znała go prawie przez całe swoje dorosłe życie, podobnie 
jak byłego męża. Jej świat był niewielki. Ludzie w nim wystę-
pujący nie zmieniali się z roku na rok, a tym bardziej z dnia na 
dzień. Zresztą Kit była z tego bardzo zadowolona. Czuła się 
w takim świecie bezpiecznie i wygodnie.

Jednak Liam był dla niej wciąż pełen tajemnic, jego odpo-

wiedzi i reakcje wydawały się trudne do przewidzenia, był jak 
bardzo stary dokument, w którym człowiek może rozszyfrować 
jedną czy dwie linijki, ale sens całości wciąż pozostaje zagadką. 
Kit często dochodziła do wniosku, że Liam po prostu nie chciał, 
żeby ona zbyt dużo o nim wiedziała. Innymi słowy nie chciał 
nadmiernego zbliżenia między nimi. Pozostawało tylko pytanie, 
dlaczego tak się działo?

Paddy i Fred powrócili z parkingu i zaczęli rozstawiać przy-

niesione eksponaty. Paddy przecierała je jeszcze do połysku, 
Fred sprawdzał, czy wszystko opatrzone jest naklejkami z ceną, 
aby uniknąć ewentualnych utarczek z klientami. Te najbardziej 
wartościowe rozmieszczał na półkach tak, aby ludzie z klejącymi 
się palcami, rozglądający się za małymi cudeńkami, które łatwo 
mieściły się w kieszeni... mieli nieco utrudnione zadanie. W tej 
pracy trzeba mieć wyostrzone zmysły i dużą spostrzegawczość.

- Paddy, proszę cię, zajmij się na chwilę wszystkim, bo my 

chcemy się napić kawy - powiedział Liam obcesowo, ujmując 
Kit za ramię, gdy chciała zaprotestować.

Naprzeciw szkoły, po drugiej stronie ulicy, znajdował się „Błę-

kitny lew", solidnie zbudowany pub, dach był zakończony ostrym 
szczytem, budynek sięgał swą historią osiemnastego wieku.

Było to miejsce, dokąd w tak chłodne, wilgotne, marcowe 

poranki szli zarówno handlujący antykami, jak i ich klienci, aby

background image

36

GORĄCA 
KREW

GORĄCA KREW

37

wzmocnić się typowym angielskim śniadaniem. W tylnych po-
mieszczeniach pubu, gdzie jego właścicielka smażyła jajka na 
bekonie i przygotowywała złociste tosty, a także mocną kawę 
i herbatę, było jak zawsze pełno ludzi. Ani jednego wolnego 
stolika.

-Zabierzemy stąd naszą kawę, pani Evans - poinformował 
Liam właścicielkę, kiedy wręczyła mu dwa pełne kubki.
-Usiądźcie „w dziupli", kochani - odpowiedziała. - Jest 
zbyt zimno, żeby siadać na powietrzu.
-Serdeczne dzięki. - Liam był  wyraźnie wdzięczny. Jego 
uśmiech   nie   pozostawiał   co   do   tego   wątpliwości. 
Właścicielka zarumieniła się podekscytowana.

Mały flircik, pomyślała Kit z goryczą, bo była przeświadczo-

na, że dla niej niewiele pozostanie z tej jego życzliwości.

Owa „dziupla" była malutkim pomieszczeniem, utrzymanym 

w czerwonym kolorze. Natomiast mała lada błyszczała od zło-
ciście wypolerowanych mosiężnych obramowań.

Liam ustawił kubki na stoliku z blatem z czarnego marmuru 

i usiadł na czerwono krytej kanapce, a Kit obok niego.

-Po co przyprowadziłeś mnie tutaj? - zapytała.
-Żebyśmy mogli porozmawiać bez świadków. Dojdźmy do 
sedna sprawy. Umawiasz się z Joem Ingramem, żeby wbić 
mi nóż w plecy?
-Co ty pleciesz?  - zapytała nerwowym  tonem, wciągając 
powietrze głęboko w płuca.
-Cholernie dobrze się orientujesz, o co mi chodzi - odparł 
głosem   pełnym   wściekłości.   -   Parę   dni   temu   poprosiłaś, 
żebym  się z tobą ożenił, a ja byłem  na tyle uczciwy,  że 
oświadczyłem,  że   nie   mam   zamiaru   żenić   się   ponownie. 
Myślałem, że jesteś już na tyle dorosła, że zrozumiesz, o co 
mi chodzi. Ale jeszcze raz  okazuje się, że kobiety nigdy 
nie dorośleją.

- Bynajmniej, nie prosiłam cię, żebyś mnie zaprowadził do

ołtarza - odparła, a na twarzy miała wypieki z wściekłości. - Za
pytałam cię tylko, czy pobierzemy się kiedyś, czy też nasza
znajomość nadal przebiegać będzie tak, jak działo się to do tej
pory.

Jego twarz wykrzywiła się cynicznie.

- Nie zabawiaj się, Kit, żonglerką słów. Gdy oświadczyłem,

że nie mam w planach kolejnego małżeństwa, od tej chwili za-
częłaś patrzeć na mnie z nienawiścią.

Kit, błądząc myślami gdzieś daleko, powiedziała:

-Ja również byłam  z tobą szczera.  Nie znoszę już mego 
samotnego   życia.   Chcę   się   nim   dzielić   z   kimś   bliskim. 
Pragnę,   aby   ten   ktoś   wracał   codziennie   do   naszego 
wspólnego domu.
-Czy to był jedyny powód, dla którego spałaś ze mną? Aby 
skłonić mnie do małżeństwa?

Kit w odpowiedzi zjeżyła się cała i patrzyła przeszywającym 

wzrokiem.

-Przestań być taki złośliwy! Myślałam, że łączy nas jakieś 
uczucie... że ci na mnie zależy.
-I tak jest w rzeczywistości. Ale to nie ma nic wspólnego z 
małżeństwem... Przecież pamiętasz chyba, że wyjaśniałem ci 
powody   mojego   postępowania.   Prosiłem   cię,   żebyś   tej 
odpowiedzi nie brała do siebie...
-Na Boga, jak inaczej mogę twoje słowa traktować? Chcesz, 
żebym   spała   z   tobą,   ale   jednocześnie   twierdzisz,   że   nie 
kochasz  mnie na tyle,  żeby wziąć  mnie za żonę. Takie 
słowa muszę przecież traktować osobiście.
-Kit, zrozum, ja nigdy nie chciałem cię zranić. - Liam po-
wiedział to głosem schrypniętym. - Proszę cię, uwierz w to. 
Nie chodzi o ciebie, lecz o mnie. Wolę żyć samotnie. Do 
końca moich dni. Sam!

background image

38

GORĄCA KREW

- Czy nie byłeś szczęśliwy z Claudią?
Kit nigdy nie pytała Liama o jego zmarłą żonę ani o stosunki, 

które ich łączyły. Dawno już zrozumiała, że Liam wyraźnie nie 
chciał o tym rozmawiać. Ilekroć wcześniej poruszyła ten temat, 
po chwili czuła, jakby ktoś gwałtownie zamknął jej drzwi przed 
nosem.

Tym razem zapadła długa cisza i dopiero po pewnym czasie 

Liam oświadczył, że przykro mu, ale nadal nie zamierza mówić 
na ten temat. Ton jego był kategoryczny. Postanowienie nieod-
wołalne. Jak w takiej sytuacji mogła go bliżej poznać, zrozu-
mieć? A przecież ona ze swej strony nie ukrywała niczego, co 
się wydarzyło między nią i jej byłym mężem. Powiedziała to 
Liamowi głosem pełnym wyrzutu.

-Ale Hugh wciąż żyje - odparł. - Natomiast Claudia umarła i 
w pewnym sensie nie byłoby to fair obgadywać ją.
-Jak możesz sprawić jej ból, skoro nie żyje? Ja natomiast 
wciąż   jestem   wśród   żyjących.   Liam,   jest   mi   potrzebny 
mężczy-zna, który będzie się mną opiekował, będzie chciał 
mieszkać ze mną, a nie tylko iść do łóżka... od czasu do 
czasu.

W tej pełnej napięcia chwili w „dziupli" pojawiła się nowa 

grupa klientów. Kit dopiła więc swoją kawę, która wydawała się 
jej teraz wyjątkowo gorzka i oboje wyszli z pubu.

- A zatem sprawa zakończona - powiedział Liam, jakby

chciał pomniejszyć znaczenie tej rozmowy. - Ja nie chcę żenić
się z tobą, wobec tego ty rzucasz mnie dla faceta, który nazywa
się... no, jakże mu tam...

Kit nie spodziewała się takiego przebiegu wypadków. Poznać 

to było łatwo po bladości jej twarzy. Nagle w całym ciele poczuła 
dotkliwy chłód i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje.

- Niczego takiego nie powiedziałam ani nawet nie pomy-

ślałam.

GORĄCA KREW

39

Liam nie patrzył na nią, lecz na chmury zasnuwające marcowe 

niebo. Jego profil był ostry, rysy jakby z kamienia.

-Rzeczywiście, takich słów nie użyłaś. Ale ultimatum po-
stawiłaś.   Albo   żenię   się   z   tobą,   albo   przestaniemy   się 
widywać!
-To nie było ultimatum!
-Och, na Boga! Dlaczego spierasz się o słowa. Oboje wie-
my, co miałaś na myśli. Jeśli nie ożenię się z tobą, ty nie 
będziesz ze mną sypiać.

W tym momencie dotarli do drzwi szkoły. Popatrzył na nią, 

ona na niego, z twarzą pełną smutku i złości.

- Tak, to właśnie chciałam ci powiedzieć. - Kit z bólem

przyznała rację. - Jest mi potrzebny mężczyzna, który kochałby
mnie na tyle, że będzie chciał żyć razem ze mną i nie będzie się
tego wstydził wobec rodziny ani znajomych. Oczywiście ty ta
kim mężczyzną nie jesteś, chociaż w pewnej chwili wydawało
się, że możesz być. Przepraszam, jeśli sprawiłam ci zawód.

Otworzyła drzwi i weszła do holu. Nie oglądając się za siebie, 

nie widziała wobec tego, jak Liam przyjął to, co powiedziała. 
Gdy podeszła do swojego stoiska, rzekła do Paddy i Freda:

-Teraz wasza kolej, napijcie się kawy, a ja tu pohandluję. 
Paddy popatrzyła na nią, pełna niepokoju.
-Czy dobrze się czujesz, Kit?
-Tak, wszystko jest w porządku - odparła szybko.

- Jeśli jesteś pewna... - stwierdziła Paddy, ale bez większego

przekonania. Ujęła Freda ramieniem w pasie i oboje wyszli
przed szkolny budynek.

Kit patrzyła z zazdrością w ślad za nimi, żałując, że jej sto-

sunki z Liamem pozbawione są takiego uczucia i ciepła. Nie 
przypominała sobie, aby tamci kłócili się kiedykolwiek o coś czy 
chociażby nie zgadzali na jakiś ważny temat. Zdawała sobie 
wprawdzie sprawę, że ich miłość nie była może zbyt intensywna

background image

40

GORĄCA KREW

ani namiętna, nie miała upadków i wzlotów, ale byli po prostu 
szczęśliwi ze sobą. I to właśnie jest cudowne, pomyślała.

W swoich wspomnieniach Kit jeszcze raz wróciła do Liama. 

Znali się prawie przez wszystkie swoje dorosłe lata, w tym okre-
sie byli już jednak związani ślubem. Kit z Hugh, a Liam z Clau-
dią, bardzo ładną, ale raczej delikatną i bierną kobietą, która 
umarła przed siedmioma laty. Kit wiedziała, że Liam przeżył to 
głęboko i potrzebował dużo czasu, aby się z tego otrząsnąć.

Niezbyt często widywała Claudię samą, podobnie zresztą jak 

i razem z Liamem. Rzadko urządzali przyjęcia u siebie w domu, 
a Claudia nie interesowała się starociami. Nie zbierała antyków 
i nigdy właściwie nie pokazywała się w firmie męża, nawet na 
organizowanych z okazji Bożego Narodzenia przyjęciach dla 
wszystkich pracowników.

Liam, ze swej strony, nigdy o Claudii nie mówił, gdy jeszcze 

żyła i w ogóle nie wspominał jej po śmierci. Kit uważała, że to 
jego sprawa, ale swoją drogą zastanawiała się nieraz, skąd brało 
się to dziwne zachowanie. Czy tak bardzo kochał żonę, że do tej 
pory nie może o niej zapomnieć? Krótko mówiąc, Kit wiedziała 
o Liamie i całym jego życiu bardzo niewiele. Tyle tylko, ile on 
chciał ujawnić. Reszta była milczeniem.

Znała oczywiście jego dzieci i miała z nimi bardzo dobre 

stosunki. Liam często przyprowadzał je do galerii, gdy były 
jeszcze całkiem małe, często też brały udział w zabawach dzie-
cięcych, w których uczestniczył syn Kit. Wszyscy chodzili do 
tej samej szkoły. Liam zawoził tam dzieci, gdy jechał do pracy.

Oboje widywali się na koncertach szkolnych i rozdawaniu 

szkolnych nagród. Kit zawsze zastanawiała się, dlaczego na takie 
spotkania nigdy nie przychodziła Claudia, i dlaczego w ogóle 
tak mało wykazywała zainteresowania sprawami dzieci.

Liam i Claudia mieli dwoje dzieci. Oboje pozakładali już

GORĄCA KREW

Ą\

własne rodziny. Geraldine, która miała teraz dwadzieścia pięć 
lat, mieszkała w Holandii i jej mężem był holenderski dentysta. 
Ich córeczka liczyła dwa i pół roku. Natomiast syn Liama, dwu-
dziestosiedmioletni Felix, pracował w reklamie i mieszkał w 
Londynie, w domu nad rzeką, z żoną aktorką, Leilą, i zaledwie 
kilkunastomiesięcznym synkiem, Geraldem.

Dwa lata temu, na święta Bożego Narodzenia, odbył się zjazd 

familijny w pięknym georgiańskim domu Liama. Wtedy to Ge-
raldine i Felix przyjechali do ojca ze swoimi rodzinami, na cały 
tydzień. Drugiego dnia świąt dołączyła do nich również Kit.

Lubiła dzieci Liama, zresztą z wzajemnością. Nie sądziła, że 

młodzi domyślają się, co ją łączy z Liamem, w każdym razie ani 
Geraldine, ani Felix nie krytykowali jej obecności w życiu ojca.

Kit pomyślała z goryczą, że młodzi wywnioskowali zapewne, 

że bardzo niewiele znaczyła dla Liama. Stąd nie obawiali się 
także, iż zajmie miejsce ich matki. Byli chyba pewni, że Liam 
już nigdy więcej się nie ożeni. Poczuła się nagle upokorzona, gdy 
sobie wyobraziła, że dzieci mogły kiedyś zapytać ojca, czy za-
mierza ożenić się z Kit, a on, wzruszając ramionami, odparł, że 
nigdy!

Nie! Kit miała jednak nadzieję, że Liam nie. rozmawiał z 

dziećmi na jej temat, tak jak z nianie chciał rozmawiać o swej 
nieżyjącej żonie.

Tak czy inaczej, Liam widywał się ze swoimi dziećmi bardzo 

rzadko. Byli  głównie  w kontakcie  telefonicznym.  Na swoje 
usprawiedliwienie mieli to, że mieszkali z dala od siebie i że 
zawodowo byli bardzo zajęci.

Kit natomiast dość często widywała się ze swoim synem. 

On, co prawda, przyjeżdżał do Silverbum raz lub dwa razy do 
roku, ale ona odwiedzała ich na północy znacznie częściej. Paul 
i Claire mieszkali w Edynburgu, który jest atrakcyjnym mia-

background image

42

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

43

stem. Kit uwielbiała te dalekie wyjazdy do wygodnego, dosko-
nale prowadzonego domu, gdzie spędzała dużo czasu z wnuka-
mi, malutkim łanem i jego siostrą, Kate, która dostała swe imię 
po babci, ale inaczej wymawiane, bez zdrobnienia. Dzieci były 
cudowne i babcia zawsze się nimi chętnie zajmowała, żeby ro-
dzice mogli gdzieś wyjść. Kit bardzo lubiła synową, od początku 
pochwalała wybór Paula. Kobiety przypadły sobie do gustu, bo 
podobały im się te same rzeczy i te same zachowania.

Paul ożenił się bardzo wcześnie, zaraz po ukończeniu uniwer-

sytetu, ale Kit nie miała o to do niego pretensji, chociaż dom po 
jej niedawnym rozwodzie stał się teraz jeszcze bardziej pusty. 
Oczywiście, że Paul i Claire bardzo się kochali, Kit jednak wie-
działa doskonale, dlaczego synowi tak się spieszyło do Edynbur-
ga. Po prostu załamało go odejście ojca z domu i rozpad doty-
chczasowych uczuciowych związków między nimi. Ożenił się 
tak szybko z Claire, bowiem chciał odtworzyć wokół siebie życie 
rodzinne, odzyskać poczucie bezpieczeństwa.

Rozmawiając niedawno na ten temat z synową, Kit przeko-

nała się, że Claire doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji.

-Od   początku   pragnęłam   się   nim   opiekować,   widziałam 
przecież, że ciężko przeżywał odejście ojca. Potrzebował 
mnie   i   bardzo   mnie   to   cieszyło.   Wszystko   dobrze   się 
ułożyło, nie  martw się, Kit. Jestem pewna, że dla ciebie 
rozwód był, mimo wszystko, znacznie większym wstrząsem 
niż dla Paula.
-Nie było tak. - Kit zdecydowanie zaprzeczyła. - Moje mał-
żeństwo   nie   należało   do   najlepszych   już   od   kilku   lat   i 
rozumiałam,   dlaczego   Hugh   mnie   porzucił.   Zabawne,   ale 
nasze   stosunki   układają   się   obecnie   znacznie   lepiej   niż 
bezpośrednio przed rozwodem.   Staliśmy  się   przyjaciółmi. 
Lubię  także Tinę, to dobra  dziewczyna.  Myślę, że nasze 
rozstanie znacznie gorzej przeżywał Paul, to był dla niego 
prawdziwy szok.

Rozwód i odejście Hugh, a potem Paula, chociaż nie zraniły 

jej zbyt boleśnie, to jednak przez dłuższy czas była wytrącona 
z równowagi. Za jednym zamachem straciła zarówno męża, jak 
i syna. Jej życie zmieniło się w ciągu jednej nocy. Liam bardzo 
jej wtedy pomógł. Namówił ją, żeby zajęła się nowymi sprawa-
mi, poszukała sobie nowych przyjaciół. Kit pod wpływem jego 
sugestii zaczęła studiować malarstwo, rozpoczęła naukę języka 
hiszpańskiego, potem włoskiego. Chodziła też na kursy dobrego 
gotowania. I w ten sposób, powoli, krok po kroku, przełamywała 
w sobie poczucie osamotnienia i klęski życiowej.

Liam wydawał się jej wówczas wysłańcem samego Pana Bo-

ga. Znała go i jego żonę na długo jeszcze przed jej śmiercią. Gdy 
Kit i Hugh rozwiedli się, sprzedali piękny i cenny wiktoriański 
dom wraz z wyposażeniem, a zgromadzone tą drogą fundusze 
zgodnie podzielili między sobą po połowie. Z przypadającej na 
nią kwoty Kit kupiła mieszkanie w bloku przy Townwall Street, 
w samym centrum miasta, a pozostałe pieniądze zainwestowała 
w firmie Liama, w wyniku czego stała się jego wspólniczką. 
Taka była propozycja Liama. Od tej chwili całe jej życie zaczęło 
się obracać wokół firmy Liama i wokół niego samego.

No dobrze, ale kiedy właściwie zakochałam się w nim? - za-

dała sobie pytanie.

Nie było to jak przysłowiowe uderzenie pioruna. Uczucie 

narastało powoli, krok po kroku, właściwie niezauważalne, jakby 
utrzymywane w tajemnicy. Pewnego dnia zbudziła się i zdała 
sobie sprawę, że jest zakochana, co było o tyle zaskakujące, że 
nie mogła sobie wyobrazić, aby Liam był kiedykolwiek zdolny 
odpłacić jej tym samym.

Pierwszy raz pocałował ją w czasie świąt Bożego Narodzenia, 

w domu przyjaciół, pod zwisającą z sufitu jemiołą. Było to dwa 
lata temu. Liam podniósł głowę, dostrzegł białe jagody i zielone

background image

44

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

45

listki przymocowane nad nimi do kandelabru i rozbawiony 
wskazał jej jemiołę ruchem głowy.

- Nie możemy stracić okazji - szepnął, a potem swoimi usta

mi szybko poszukał jej warg.

Fala namiętności i uczucia zalała ją jak przypływ oceanu. 

Wypełniła ją całą tak, że poczuła słabość w kolanach i zaczęła 
nerwowo chwytać Liama, jakby domagała się wsparcia. On tym-
czasem uniósł w górę głowę, oczy miał wpółprzymknięte i sze-
pnął schrypniętym głosem:

- Powinienem to zrobić dawno temu!
Odprowadził ją potem do domu, zaprosiła go do środka i za-

proponowała coś na rozgrzewkę w tę zimną grudniową noc. Oboje 
zdawali sobie sprawę, że Liam nieprędko stąd wyjdzie i rze-
czywiście został do rana. Cały świat następnego dnia wydał się 
jej zupełnie inny. Wiedziała, że jest zakochana i wierzyła, że jego 
uczucie jest równie gorące.

Tak to się wszystko zaczęło.

A teraz się zakończyło. Równie gwałtownie i bez ostrzeżenia. 

Ale Kit tym razem wiedziała, że nie pogodzi się z tą myślą.

- Halo, witam ponownie!

Kit gwałtownie uniosła głowę i patrzyła, nie wierząc własnym 

oczom. Przed nią stał Joe Ingram.

-Co tu robisz? - zapytała, a on uśmiechnął się czarująco.
-Poszedłem do twojego biura i zastałem tam miłą, młodą 
dziewczynę,   piszącą   na   maszynie   i   odpowiadającą   na 
telefony. Poinformowała, że tu cię znajdę.

- Mówisz o Cherie! - domyśliła się Kit.

Ich nowa sekretarka pracowała w firmie zaledwie parę mie-

sięcy. Przyszła do nich zaraz po ukończeniu szkoły. Była ładna, 
pogodna, żywa, każdy ją lubił i okazała się prawdziwym skarbem 
dla firmy.

-Cherie - oświadczyła -jako sekretarka powinna być trochę 
bardziej powściągliwa w udzielaniu informacji.
-Daj spokój małej. To nie była jej wina. Ja ją nabrałem, 
twierdząc, że jestem twoim przyjacielem.
-Zwracam ci uwagę, że jestem teraz zajęta.

W odpowiedzi Joe wziął w ręce dziewiętnastowieczną figu-

rynkę, przedstawiającą chłopca ubranego na niebiesko, ze strzel-
bą na ramieniu i ze spanielem przy nodze.

-Osiemdziesiąt funtów - powiedziała Kit, nim Joe zdążył 
zerknąć na cenę.
-Niemało, ale biorę to - powiedział i natychmiast wypisał 
czek. - Widzę, że w pubie vis-a-vis zaczęli wydawać lunch. 
Czy mają tam coś smakowitego?
-Nawet bardzo. Dzisiejszą specjalnością jest potrawka z 
królika.   -   Mówiąc   to,   Kit   opakowywała   figurynkę 
chłopca  z psem, po czym włożyła ją do plastikowej torby i 
podała Joemu.
-Brzmi   wspaniale!   -   Mężczyzna   był   wyraźnie   uradowany. 
-Bardzo lubię potrawy z królika... Może pójdziesz ze mną na 
lunch?
Kit zawahała się. Miała świadomość, że Paddy i Fred, stojąc 

parę kroków od niej, wszystko słyszą. Wiedzieli, że od miesięcy 
w podobnych okolicznościach umawiała się z Liamem, byli-
by więc ogromnie zaskoczeni, gdyby wybrała się z innym męż-
czyzną.

W tym momencie Kit dostrzegła zimne, wrogie spojrzenie 

Liama. Patrząc na nią, jednocześnie rozmawiał ze swoją najno-
wszą młodziutką znajomą. Kit pomyślała z goryczą, że można 
się było spodziewać, iż tamci spotkają się ponownie, i zapewne 
umówią się na wieczór, na kolację. Powtórzy się więc sytuacja 
- Liam nie ma zamiaru być moim mężem, ale chce mnie posia-
dać, jakbym była jego psem w budzie. Ale tym razem srodze się 
na mnie zawiedzie.

background image

46

GORĄCA KREW

Kit, cała najeżona, jeszcze raz popatrzyła na Joego.

-W  porządku.  Wybierzemy się razem  na wczesny lunch. 
Czekaj na mnie w pubie wpół do pierwszej.
-A więc pół godziny po dwunastej, po drugiej stronie ulicy.

Jego oczy wyrażały zadowolenie, tymczasem ona, przeciw-

nie, poczuła wyrzuty sumienia. To nie było fair wykorzystywać 
nowego znajomego w utarczce z Liamem. Nie miała zamiaru 
tworzyć fałszywych pozorów... Ale Joe już odchodził zdecydo-
wanym krokiem. Czy wobec tego powinna go zawołać i odwołać 
wspólny lunch?

Z drugiej strony Kit wiedziała przecież, że takie niezobowią-

zujące właściwie spotkanie o niczym nie przesądza. Zjedzą więc 
ten lunch, nie ma powodu, aby była dla Joego niegrzeczna. Ale 
nie przyjmie już od niego więcej zaproszeń.

Nawet gdyby chciała dokuczyć Liamowi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Cały ranek był potem szczelnie wypełniony pracą. Kit sprze-

dała kilka małych antyków, w tym dwa czy trzy bardzo warto-
ściowe i tak była zaabsorbowana, że na szczęście Liam nie miał 
możliwości, by z nią porozmawiać. Pojawił się przy stoisku tuż 
po wyjściu Joego. Kit odniosła wrażenie, że chciał się z nim 
zobaczyć, ale po prostu się spóźnił. Potem Liam również był 
bardzo zajęty. Koniec końców do rozmowy w ogóle nie doszło 
i zbliżyła się pora lunchu.

Kit zabrała spod lady swą torebkę i niepostrzeżenie skierowa-

ła się ku wyjściu. Jak na jeden poranek miała już dość konfron-
tacji z Liamem. Poza tym obawiała się również zetknięcia obu 
panów ze sobą, na co, jak się jej wydawało, wielką ochotę miał 
Liam. I na pewno nie chodziłoby mu o powiedzenie kilku kom-
plementów fotografowi.

Joe oczekiwał na Kit przy stoliku w pubie. Szklanka piwa 

stała przed nim, a on studiował aktualne menu wypisane na 
czarnej desce na jednej ze ścian lokalu. Bar już był zapełniony 
gośćmi. Joe, gdy ją tylko ujrzał, uniósł się od stolika.

-A więc przyszłaś.
-Przecież powiedziałam, że będę - odparła, sadowiąc się na 
pluszowym, czerwonym fotelu.
-Obawiałem się, że możesz zmienić zdanie. Czego się na-
pijesz?
-Proszę o białe wino.

background image

48

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

49

Joe wstał i podszedł do kontuaru, do małej chudej barmanki, 

która miała na sobie wyraźnie za duży niebieski fartuszek. 
Dziewczyna,   słuchając   Joego,   zarumieniła   się   i   zaczęła   chi-
chotać.

To prawdziwy czaruś, pomyślała Kit. Ale jeśli on potrafi 

rozbawić każdą kobietę zaledwie kilkoma zdaniami, nie można 
przywiązywać do tego zbyt wielkiego znaczenia.

Joe po chwili powrócił z kieliszkiem białego wina i ponownie 

usiadł. Popatrzył na nią z uśmiechem, ale widząc jej wyraz twa-
rzy, spoważniał.

-Coś się stało?
-Nie, nic. Dziękuję za wino.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - Joe zareagował jak 
należy. - Nie wykręcaj się jednak. Powiedz, co się dzieje w 
twojej główce? Wiem, że coś niedobrego. Proszę więc, nie 
oszukuj.

Kit zajrzała do kieliszka, pełnego złotawego płynu. Jej srebr-

ny pukiel włosów osunął się na policzek.

-Chodzi po prostu o to, że nie jestem pewna, czy powinnam 
być  tutaj. Nie chcę uwikłać się w coś, czy też marnować 
twojego czasu.
-Nie wydaje mi się, żeby zjedzenie z tobą smakowitego 
lunchu było stratą czasu.

Spojrzała na niego spod przyczernionych rzęs.

- Tylko tak długo, dopóki będzie ci wystarczać przyjaźń.
Jego niebieskie oczy były wyraźnie rozbawione.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że mam zamiar przekupić

cię jednym lunchem w pubie?

Zarumieniła się lekko i roześmiała.

-Oczywiście, że tak nie myślę... ale wiesz, jaka jest moja 
sytuacja... Powiedziałam ci...
-.. .że jest już ktoś inny w twoim życiu. Pamiętam. Czy to

ten osobnik o groźnym, wilczym spojrzeniu, którego widziałem, 
jak pracował dziś rano na twoim stoisku?

Kit była zaskoczona. Musiała przyznać, że Joe okazał się 

bardzo spostrzegawczy.

-To był właśnie mój wspólnik, Liam Keble - mruknęła, a potem 
nagle się roześmiała. - Muszę przyznać, że twoja charakterystyka 
jest bardzo trama. - Chociaż, pomyślała, sam Liam na pewno by 
jej nie  pochwalał. W każdym  razie nie w jego dzisiejszym 
nastroju.
-Ja wiedziałem, kim on jest - przyznał się Joe. - Zapytałem 
kogoś na jarmarku i powiedziano mi, że to Liam  Keble, 
właściciel miejscowej galerii aukcyjnej. Nie byłem jednak 
pewny, czy to twój tajemniczy pan, gdyż trochę wcześniej 
widziałem go  z inną kobietą, i wydawało się, że jest nią 
wyraźnie zainteresowany. Jaki jest twój stosunek do tego?

Joe czekał przez chwilę na odpowiedź, a potem dorzucił:

- Czy ta młoda dziewczyna była powodem, że ostatniego

wieczoru poszłaś sama do kina? Czy twój wilczek porzucił cię
dla tej smarkuli?

Kit posłała swemu rozmówcy zagniewane, przeszywające 

spojrzenie.

-Nie mówiłam, że ktoś mnie porzucił.'
-A jednak nie jesteś pełna zachwytu. - Joe drążył sprawę, 
posuwając się, zdaniem Kit, zbyt daleko.
-Czy możemy zmienić temat? - zapytała doprowadzona do 
ostateczności. - Nie mam zamiaru rozpatrywać teraz spraw 
mojego prywatnego życia.

Joe milczał przez chwilę, a potem powiedział cichym głosem:

- Bardzo mi przykro. Nie chciałem cię zdenerwować.
Kit, mimo wszystko, miała zamiar demonstracyjnie wyjść 

z pubu, ale w tej właśnie chwili nadeszła kelnerka, przynosząc 
potrawkę z królika ze wszystkimi dodatkami.

background image

50

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

51

-Jak pan widzi, osobiście przynoszę - powiedziała smarkata 
do   Joego,   obrzucając   jednocześnie   Kit   badawczym 
spojrzeniem,   oceniającym   siwiznę   jej   włosów   i   lekkie 
zmarszczki wokół oczu  oraz ust. Kit była przekonana, że 
konkluzja brzmiała: ona jest dostatecznie stara, aby być jego 
matką. Jakby chcąc nagrodzić ten surowy wyrok, kelnerka 
uśmiechnęła się również do Kit i powiedziała:
-Niezły flirciarz z tego pana!
-Rzeczywiście, nie można zaprzeczyć.
-Potrafi złamać serce!
-Owszem, ale tylko kobiecie, która ceni sobie takich panów.
-Ej, wy, szanowne dziewczyny. Przestańcie o mnie gawo-
rzyć, jakby mnie tu nie było.

Spoza kontuaru rozległ się głos skierowany do kelnerki:

-Bella, czy ty pracujesz tutaj, czy tylko gawędzisz sobie z 
klientami? Ludzie chcą zamawiać drinki!
-Idzie się, idzie! - odkrzyknęła kelnerka z impertynencją w 
głosie. - Chwili spokoju człowiekowi nie dadzą. A panu niech 
smakuje potrawka z królika - powiedziała, głaszcząc policzek 
Joego. - Żegnam, pieszczoszku!

-Bądź ostrożna, potrafię ugryźć - odpowiedział Joe, a oczy 
mu błyszczały.
-Obiecanki  cacanki...  - powiedziała dziewczyna,  a potem 
podbiegła do kontuaru.

Joe popatrzył na Kit i powiedział z kwaśnym grymasem na 

twarzy:

-Wybacz mi, proszę, to zwyczaj, który zakorzenił się we 
mnie przez lata... flirtowanie z barmankami i kelnerkami. 
Gdy  prowadzi   się   samotne   życie   i   przez   cały   rok   tylko 
podróżuje,  wdajesz   się   w  pogawędkę   z   każdą   przyjazną 
twarzą.
-Zwłaszcza gdy twarz jest kobieca! - odparła kpiąco.

- Jesteś bardzo upartą osobą, czy zdajesz sobie z tego spra-

wę? Może jednak zabierzemy się do jedzenia, nim wszystko
całkowicie wystygnie.

Trzeba przyznać, że potrawka była wyśmienita, delikatnie 

przyprawiona korzeniami, z dodatkiem marchwi, cebuli i papry-
ki. Były tam również ziemniaki, zielona fasola i czerwona ka-
pusta.

-Smakuje wyśmienicie - powiedział Joe. - Przyjdę tu po-
nownie. Jak często odbywa się ten jarmark staroci?
-Co miesiąc.  Sprzedawcy  przyjeżdżają z całej  okolicy, nie 
tylko z Silverburn.

Joe pochwalił po chwili kawę, którą przyniosła właścicielka 

lokalu.

-Czy oni podają tutaj również obiady i kolacje?
-Tak, oczywiście.
-Czy już się zdecydowałaś? Chodzi mi o to, czy już się mnie 
nie boisz i zgodzisz się zjeść ze mną kolację?
-Przecież ledwo skończyliśmy wspólny lunch.
-Co powiesz zatem na wspólne śniadanie? - Podtekst pytania 
był dostatecznie jasny. Zielone oczy Kit rozbłysły, zapewne 
z oburzenia.
-Nie wydaje  mi się to  zabawne. - Kit uniosła swój kubek, 
dokończyła kawę i wstała od stolika. - Muszę już wracać - 
powiedziała.

Joe dopędził ją dopiero na zewnątrz pubu. Chciał ją pochwy-

cić za rękę, ale warknęła:

-Daj mi spokój, odczep się!
-Masz niemiły charakter - poskarżył się. - Ja przecież tylko 
żartowałem.
-Popatrz, popatrz, a mnie się zdawało, że to poważna pro-
pozycja. Tak czy inaczej, muszę wracać do pracy.

background image

52

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

53

Kit, przyspieszając kroku, podchodziła już pod były budynek 

szkolny, kiedy Joe nagle pochwycił ją obu rękami w pasie, uniósł 
w górę z ogromną łatwością i posadził na szczycie ceglanego 
muru. Zaskoczona, przebierała nogami w powietrzu jak małe 
dziecko i patrzyła w dół, na pełną kpiny twarz prześladowcy.

-Co ty wyprawiasz? - zapytała wreszcie, z trudem wyma-
wiając słowa, nie mogła jednak utrzymać się w ryzach i wy-
buchła śmiechem. - Ty wariacie! Zestaw mnie natychmiast 
na ziemię!
-Za chwilkę - odparł i jednym palcem dotknął wysokich, 
brązowych obcasów jej butów, które miał tuż przy twarzy. - 
Jakie piękne pantofelki, a także stopki. Nigdy jeszcze nie 
widziałem tak małych, zgrabnych  stopek. Zupełnie jak u 
lalki.

Kit zrzuciła jeden z pantofli w jego kierunku. Ale zdążył 

uskoczyć do tyłu.

W tej chwili ktoś otworzył z piskiem drzwi prowadzące do 

szkoły.

-Zdejmij   mnie   stąd,   nim  ktoś   zauważy!  -   syknęła  przez 
zaciśnięte zęby.
-Czy jednak uwierzyłaś, że tylko żartowałem, proponując 
wspólne zjedzenie śniadania?  - z uporem  dopytywał  się 
Joe.
-Tak, jak najbardziej... ale zdejmij mnie stąd. - Przy tych 
słowach rzuciła okiem przez ramię i zamarła w bezruchu. 
Parę   kroków   za   nią   stał   Liam.   Jego   spojrzenie   było 
pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Obok znajdowała się 
rudowłosa dziewczyna, którą Kit znała już z widzenia. Ona 
również patrzyła na to, co działo się na szkolnym murku, ale 
patrzyła z bliżej nieokreślonym uśmiechem na ładnej twarzy, 
za co Kit natychmiast znienawidziła ją.
-Postaw mnie na ziemi! - Joe usłyszał ponownie i tym razem 
posłusznie wykonał polecenie.

Rudowłosa przybliżyła się o parę kroków.
-Grzecznie się bawimy? - zapytała przewrotnie.
-A co? Chce się pani dołączyć? Panią również posadzić na 
murku?
-Nie, dziękuję bardzo - odparła, na wszelki wypadek cofając 
się o kilka kroków.

Joe znowu flirtuje, pomyślała Kit, ale tym razem bez zazdro-

ści. Była przekonana, że Liam wewnętrznie cały się gotuje.

- Gdyby   mnie   pan   tam   posadził,   zniszczyłby   mi   pan 

spódni-
czkę - powiedziała rudowłosa.

Joe przyjrzał się wspomnianemu dziełu sztuki krawieckiej. 

Supermini była w czarnym kolorze i niezbyt wiele zakrywała.

-Nigdy nie byłbym taki brutalny - żachnął się, jednocześnie 
spoglądając   na   elegancką,   w   kolorze   kawy,   jedwabną 
sukienkę Kit. - Nic się nie stało twojej kreacji, prawda, Kit? 
- Popatrzył  na sukienkę także od tyłu i przez parę sekund 
gładził z zastanowieniem jej wypukłości.
-W porządku - oświadczył po tej „inspekcji". - Była tylko 
odrobina kurzu ceglanego, ale już nie ma!

Kit zdawała sobie sprawę, że się zaczerwieniła. Głównie z tej 

racji, że zobaczyła, jak ten intymny kontakt między nią i Joem 
wzburzył Liama. Chociaż był to kontakt krótki, sekundowy.

- Powinnaś wziąć się znowu do pracy, zamiast zabawiać się tu

głupawo - powiedział, a głos jego przypominał strzelanie z bata.

Kit spojrzała na niego ze złością. Jak śmiał tak do niej mówić 

przy obcych ludziach?

Joe, również oburzony, ściągnął brwi. Opanował się jednak 

i poprosił dość uprzejmie:

-Przedstaw nas sobie, Kit.
-To jest mój wspólnik, Liam Keble - powiedziała zimnym 
tonem - a to jest Joe Ingram.

background image

54

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

55

Fotograf podszedł bliżej, jakby chcąc podać rękę, ale po se-

kundzie zastanowienia widocznie zmienił zamiar, bo powiedział 
tylko:

-Cześć, witam.
-Jest pan, jak słyszałem, fotografem specjalizującym się 
w   robieniu   zdjęć   z   obszarów   objętych   wojną.   Ale   nie 
spodziewa  się   pan   chyba,   że   niebawem   tutaj   jakaś 
wybuchnie - powiedział Liam agresywnym tonem.

Joe w odpowiedzi zaśmiał się.

- To ostatnia rzecz, do której wzdycham. Następna wojna...

- Przy tych słowach popatrzył na rudowłosą dziewczynę, stojącą
obok Liama. - Przeciwnie, szukam miejsca pełnego spokoju.
Jakie mam szanse na to? Jak się pani zdaje?

- Przypuszczam, że zależy to w dużym stopniu od towarzy-

stwa, z którym się pan zadaje.

Czy ona mnie ma na myśli? - zastanawiała się Kit. Rudowłosa 
kobieta popatrzyła na nią, jakby czytała w jej myślach.

- Pani z pewnością nazywa się Kit Randall, nie mylę się?

- spytała. - Liam opowiadał mi o pani.

Czyżby? - pomyślała Kit. Zastanawiała się, co on jej naopo-

wiadał. Mimo zastrzeżeń, ujęła podaną dłoń, uścisnęła i zdobyła 
się na lekki uśmiech.

- Miło mi panią poznać. - Słowa były uprzejme, ale chłodne.

Kit przyjrzała się oczom dziewczyny. Podobne widziała kiedyś
u tygrysów, w ZOO, i była wtedy zadowolona, że od drapieżni-
ków dzieliły ją silne sztaby klatki.

Dziewczyna nadal się uśmiechała, chociaż już nie tak ciepło 

jak przed chwilą.

- Nazywam się Cary Burnaby... Jak mi się wydaje, znała

pani mego wujka, Stevena Burnaby? Odziedziczyłam po nim

pracownię zegarmistrzowską i sklep, a zatem będziemy zapewne 
od czasu do czasu w kontakcie. Mam zamiar odwiedzić wkrótce 
sklep aukcyjny, szukając jakichś staroci.

Kit obrzuciła dziewczynę badawczym spojrzeniem, ale nie 

dostrzegła żadnego podobieństwa do Stevena. On był bardzo 
małym, raczej szpetnym, starym mężczyzną, siwym z krótką 
brodą. Był właścicielem domu ze sklepem niedaleko kościoła... 
Domu stareńkiego, chyba z siedemnastego wieku. Miał wyku-
szowe okna i wysokie kominy, które sprawiały wrażenie, że się 
zawalą przy bardziej porywistym wietrze.

W swoim sklepie Steven sprzedawał stare zegary, a także 

naprawiał je. Był po siedemdziesiątce. Miał zręczne, delikatne 
palce, typowe dla zegarmistrzów, i bardzo krótki wzrok, na co 
wskazywały grube soczewki jego okularów. Na temat zegarów 
wiedział więcej niż ktokolwiek znany Kit. Wiadomość o jego 
śmierci, która rozeszła się chyba w lutym, w czasie najzimniej-
szego miesiąca minionej zimy, zrobiła na Kit przygnębiające 
wrażenie.

-Bardzo lubiłam Stevena - powiedziała. - Nauczył  mnie 
dużo o zegarach i jego śmierć była dla mnie szokiem. Bardzo 
mi go brak.
-Dziękuję za te słowa. Wujek na pewno by się nimi ucieszył.

Cary wykonała ręką gest, który nasunął Kit myśl, że rudo-

włosa miała ręce podobne do dłoni wuja, z delikatnymi, zręcz-
nymi palcami, które są niezbędne, gdy człowiek zajmuje się 
precyzyjną pracą.

- Wujek mnie również wiele nauczył. Gdy chodziłam jeszcze

do szkoły, przyjeżdżaliśmy zwykle do niego na kilka tygodni
w czasie lata, i ja spędzałam po kilka godzin dziennie w war-
sztacie, przysłuchując się jego wywodom. Przypuszczam, że dla
tego właśnie zapisał mi swoją pracownię, ale również i z tej racji,

background image

56

GORĄCA KREW

że nie było innego spadkobiercy. Steven nigdy się nie ożenił. 
Byłam jego jedyną bliską krewną. Mój ojciec był jego bratem 
przyrodnim. Znacznie młodszym, chociaż pierwszy umarł. Nie 
sądzę też, żeby Steven miał licznych przyjaciół. Miał wielu zna-
jomych, to prawda, ale przeważnie byli to klienci. Tylko nieliczni 
ludzie odwiedzali go w domu.

-Na mnie zawsze sprawiał wrażenie człowieka samotnego - 
powiedziała Kit z sympatią.
-Prawdę mówiąc, Steven interesował się wyłącznie zegarami, 
one całkowicie zastąpiły mu rodzinę. - Cary Burnaby wzru-
szyła ramionami. - Ja nie popełnię takiego błędu.
-Czy w zakresie zegarmistrzostwa, pomijając lekcje waka-
cyjne u wujka, uczyła się pani jeszcze czegoś? - Kit miała 
duże  wątpliwości,   czy   można   praktykować   w   tak 
precyzyjnym   zawodzie   jak   zegarmistrzostwo,   bez 
uprzedniej długiej nauki pod okiem specjalisty.
-Och, tak. Najpierw pracowałam przez trzy lata u jednego 
londyńskiego   zegarmistrza,   a   potem   zatrudnili   mnie   w 
muzeum  „Victoria   and   Albert",   gdzie   też   sporo   się 
nauczyłam.

Kit była pod dużym wrażeniem. Często zaglądała do tego 

słynnego muzeum, aby oglądać jego wspaniałą kolekcję precjo-
zów ceramicznych i wiedziała, jak bardzo trudno było tam dostać 
pracę.

-Steven musiał być z pani bardzo dumny - szepnęła i Cary 
po raz pierwszy uśmiechnęła się do niej naprawdę ciepło.
-Tak mi się wydaje - odparła i obejrzała się na Liama, który 
wciąż nie wyzbył się ponurej miny. Zatem dostosowała się 
do  jego nastroju, mówiąc chłodno: - Chodźmy już na ten 
lunch, przepraszam, że cię wstrzymałam.

Oboje skierowali się do pubu, a Liam nawet nie spojrzał na 

Kit. Natomiast zbliżył się do niej Joe i powiedział:

GORĄCA KREW

57

- Pójdę już. Czy pozwolisz, że do ciebie zatelefonuję za dzień

lub dwa? Jeśli nie chcesz pójść ze mną na kolację, to może
wybierzemy się w czasie weekendu na ryby? Ja osobiście bardzo
to lubię. Można spędzić dzień w ciszy i spokoju. Zabralibyśmy
koszyk z jedzeniem i urządzili sobie piknik na brzegu rzeki.

- Masz obsesję na punkcie jedzenia.
Roześmiał się, ale nie przestawał naciskać.
- Czy więc wybierzesz się ze mną w niedzielę? Zajmę się

wszystkim. Proszę cię, zgódź się. Bardzo ci się to spodoba, jestem
pewien. Wspaniale się odpoczywa nad rzeką w taki wiosenny
dzień, słuchając plusku wody i śpiewu ptaków.

Kit pomyślała, że brzmi to kusząco, zwłaszcza gdy on opisy-

wał całą eskapadę. Ale przecież tego dnia mógł równie dobrze 
padać deszcz. Marzec nie jest ani najcieplejszym, ani najbardziej 
suchym miesiącem roku. Z drugiej strony, jeśli zrywała ostate-
cznie z Liamem, to będzie miała mnóstwo wolnego czasu do 
dyspozycji.

-Dobrze więc - powiedziała na koniec. - O której godzinie?
-O ósmej?
-Rano? - zapytała zaskoczona.
-Jeśli człowiek ma zamiar łowić ryby - odparł, śmiejąc się - 
to trzeba wstać wcześnie.
-Dotychczas odnosiłam wrażenie, że tak rano muszą wsta-
wać tylko ptaszki, jeśli chcą nałapać robaków.
-Dokładnie to samo dotyczy wędkarzy. Wiele osób wstaje 
znacznie   wcześniej,   nawet   przed   wschodem   słońca. 
Chodzi  o światło - Joe tłumaczył  jak dziecku. - Im  jest 
wcześniej, tym pada mniejszy cień na wodę i mniej płoszy 
ryby.
-Ale uprzedzam, że nie będę niczego łowiła! Tylko ciebie 
obserwowała.
-Okay, zatem do zobaczenia w niedzielę. Ósma rano. - Po

background image

58

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

59

tych słowach Joe szybko się nachylił i lekko pocałował ją w po-
liczek, nim pomyślała, jaki może mieć zamysł. Po sekundzie 
szedł już szybkim krokiem do samochodu, zaparkowanego przy 
ulicy. Kit patrzyła za nim, wciąż wspominając dotknięcie jego 
warg. Czuła się jak nastolatka po pierwszym w życiu pocałunku, 
niewinnym i słodkim. Uczucie to nadal towarzyszyło jej, kiedy 
wracała do pracy.

Gdy Liam powrócił z lunchu, Kit pakowała sprzedane antyki, 

nucąc pod nosem jakąś melodię.

-Podśpiewujesz sobie - powiedział z ironią. - Jesteś, jak 
widać, bardzo z siebie zadowolona?
-A czy powinnam płakać? Nie widzę powodu.
-Oczywiście, że nie ma powodu - odparł, cynicznie krzy-
wiąc usta. - Widać robienie z siebie pośmiewiska nie ma 
wpływu na twój nastrój. Przyjmij do wiadomości, że wszyscy 
widzieli cię w towarzystwie Ingrama i cały jarmark plotkuje 
jak   szalony.   Ostrzegałem   cię,   że   ludzie   będą   bardzo 
zdziwieni,   kiedy   zobaczą   cię   w   towarzystwie   mężczyzny 
młodszego od ciebie o całe dziesięć lat.
-Radzę im, żeby pilnowali własnego nosa - syknęła wzbu-
rzona do głębi. - To samo doradzam tobie.
-Ale to jest także moja sprawa. Jesteś moją wspólniczką. 
Nie chcę, żeby nasza firma była wplątana w jakiś skandal.
-Skandal? Co ty pleciesz? Nie bądź śmieszny. Joe jest wol-
nym człowiekiem. Ja także!

Ich oczy spotkały się. W jego spojrzeniu tliły się złe błyski, 

a ona wyczuwała rytm swego serca jak uderzenia w wielki bę-
ben. Tak rozwścieczonego Liama nigdy jeszcze nie widziała.

Czekała przez chwilę w nadziei, że Liam coś powie. Na przy-

kład, że ona nie jest wolna, że należy do niego. Że nie może tak 
sobie odejść. Że on, Liam, nie chce jej utracić.

Cisza się przeciągała i Kit zrozumiała, że nic takiego nie 

usłyszy, bowiem albo mu własna duma na to nie pozwoli, albo 
jest po prostu zbyt wściekły, gdyż znalazła sobie kogoś innego.

Po chwili nieco się uspokoiła. Poczuła się przygnębiona i była 

na krawędzi płaczu. A potem nagle jej serce wypełnił gniew. 
Czego, u diabła, on chciał? Żeby zaakceptowała stosunek mię-
dzy nimi na warunkach, które on dyktował?

Jedno było wszakże pewne, że Liam nie miał zamiaru być jej 

wierny... przecież zaprosił Cary Burnaby na kolację, nim dowie-
dział się o, niewinnym zresztą, kontakcie Kit z Joem. A w ogóle 
ciekawe by było dowiedzieć się, czy Liam był jej wierny we 
wcześniejszym okresie? Czy już wówczas były jakieś inne ko-
biety w jego życiu? Dotychczas nigdy go o to nie podejrzewała. 
Co więcej, gdyby ktoś powiadomił ją o zdradzie Liama, po pro-
stu potraktowałaby to jako zwykły żart. Miała o nim takie wy-
obrażenia, zanim zaczęła rozumieć, jak jednostronne było to jej 
zainteresowanie nim, i jak w istocie był on samolubny. Chciał ją 
mieć w łóżku, ale nie miał zamiaru z niczego rezygnować. Nie 
chciał również, żeby ktokolwiek pomyślał sobie, że oni wzajem-
nie do siebie należą. On chciał być wolny, lecz nie dopuszczał 
myśli, że ona może mieć podobne pragnienie.

- Jestem wolna jak ptak, zrozum to, Liamie! - powiedziała 

chłodnym głosem. Obróciła się na pięcie i wyszła, nie mówiąc 
ani słowa więcej.

background image

GORĄCA KREW

61

ROZDZIAŁ  CZWARTY

Przez kolejne dni przepaść między nimi poszerzała się coraz 

bardziej. Kit odnosiła wrażenie, jakby znajdowała się na jednej krze 
lodowej, a on na drugiej. I na dodatek, że te kry płynęły w przeciw-
nych kierunkach. Liam rzadko odzywał się do niej, a jeśli było to 
konieczne, ton jego głosu był naprawdę trudny do zniesienia.

Ona ze swej strony odwzajemniała się mu pięknym za nado-

bne. Przy osobach trzecich starali się utrzymać nerwy na wodzy, 
ale gdy byli sami, często dochodziło do kłótni.

Paddy i Fred byli coraz bardziej zaniepokojeni, bowiem dzień 

mijał za dniem, a stosunki między Kit i Liamem pogarszały się 
coraz bardziej. Paddy często sprawiała wrażenie, jakby chciała 
coś powiedzieć, lecz gdy tylko otwierała usta, Kit obrzucała ją 
takim spojrzeniem, że przyjaciółka głęboko wzdychała i milkła.

Kit nie chciała rozmawiać o całej tej sytuacji. Bo, pomijając 

wszystko inne, cóż właściwie można było powiedzieć? Czuła się 
jak osoba ogromnie poparzona. Jej skóra była wydelikacona i nie 
powinien jej nikt dotykać, nawet ktoś, kto miał najsubtelniejsze 
w świecie palce.

Wiedziała, że Liam widuje się z Cary Burnaby, która telefo-

nowała kilka razy w ciągu tygodnia. Kit była świadkiem jednej 
z takich rozmów. Pracowała Liamem nad katalogiem na naj-
bliższą aukcję, gdy zadzwonił telefon. Kit podniosła słuchawkę 
i usłyszała srebrzyście brzmiący głosik Cary:

- Czy mogę mówić z Liamem?

-Oczywiście,   jest   właśnie   tutaj   -   odparła,   unikając   jego 
spojrzenia. - To do ciebie, dzwoni Cary Burnaby.
-Cześć, dziewczyno - powiedział do słuchawki, a jego głos 
brzmiał ciepło i intymnie.

Przez serce Kit przebiegł skurcz zazdrości. Przeszła do drugiego 

pomieszczenia i nalała sobie kolejny kubek kawy. Popijając ją i nie 
chcąc słyszeć rozmowy, wyglądała przez okno. Miała przed sobą 
daleki widok na dachy, kominy, wieże kościelne miasteczka, aż po 
horyzont, zamykający się na zieleni okolicznych lasów i pól. Widok 
ten przecinały co chwila przelatujące gołębie.

Kit próbowała zająć swe myśli czymkolwiek, ale, niestety, 

słyszała prawie całą rozmowę z sąsiedniego pokoju.

- Cieszę się, że sprawiło ci to przyjemność - mówił Liam.

- Tak, jedzenie jest tam doskonałe. Mówiłem, że szczególnie
dobrze przyrządzają kaczkę z wiśniami. To ich specjalność. Moja
sola była zresztą również świetna.

Kit wiedziała, gdzie oni jedli kolację. Liam kiedyś często ją 

tam zabierał. Można by powiedzieć, że to była ich restauracja. 
Jakże więc mógł wziąć tam inną kobietę?

- Czekam z niecierpliwością na kolację u ciebie. - Liam za

kończył rozmowę i odłożył słuchawkę.

Przysięgłabym, że ona jest również mistrzynią garnka i patel-

ni, pomyślała Kit ze złością. Do czegokolwiek się bierze, robi to 
doskonale. Jedna z perfekcjonistek. Nie zadowala jej drugie 
miejsce czy średni gatunek. Musi być najlepsza, chce błyszczeć, 
pragnie, aby się nią zachwycano... Cary Burnaby musi mieć 
w sobie również coś z drapieżnika. Może jest słodziutka, ale ma 
także ostre szpony i niebezpieczne kły.

Kit powróciła do pokoju, gdzie pracowali z Liamem. Usiadła 

przy biurku, wzięła kubek z kawą do ręki, ale jego cały czas 
jakby w ogóle nie dostrzegała.

background image

62

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

63

- Gdzie skończyliśmy? - zapytała. - Och, tak, pamiętam,

strona dziewiąta. Zestaw wiktoriańskich krzeseł do jadalni...

W tę sobotę pracowali przez cały ranek, aż do lunchu. Liam 

przyszedł do małego gabinetu Kit i powiedział, jakby od nie-
chcenia:

- Wychodzę. Zamknij za mną, dobrze?

Potaknęła głową, nie patrząc w ogóle w jego stronę. Spraw-

dzała właśnie jakieś figurki z miśnieńskiej porcelany, które na-
desłał klient, prosząc o sprzedaż na najbliższej aukcji,

-Dobrze się baw w czasie weekendu - dopowiedział Liam, 
ale takim głosem, jakby życzył jej wszystkiego najgorszego.
-Ty także. - Kit nie pozostała dłużna i miała nadzieję, że 
Liam   udławi   się   czymś,   co   Cary   Burnaby   przygotuje   na 
kolację.

Gdy wyszedł,   trzasnąwszy drzwiami, posłała  mu  mocne, 

obraźliwe słówko.

Do niedawna bywało tak, że Kit w niedzielę pozostawała 

długo w łóżku, potem celebrowała smakowite śniadanko, a re-
sztę dnia spędzała razem z Liamem. Jechali do Londynu na 
lunch, do jednej z ich ulubionych restauracji, a potem szli do 
muzeum albo do galerii sztuki i wracali do Silverburn.

Jeśli nie wybierali się do Londynu, to wtedy Kit przygotowy-

wała lunch u siebie, po czym kładli się zwinięci w kłębek na 
sofie, czytali przy kominku niedzielne gazety albo książki, słu-
chali ulubionych płyt, oglądali telewizję albo po prostu gawędzi-
li. Tak było przez piętnaście miesięcy. Były to bardzo miłe week-
endy, i te późniejsze, już bez Liama, wydawały się jej zimne 
i nijakie.

Kit czuła się przeraźliwie samotna, gdy wracała tego popo-

łudnia do swego mieszkania, wiedząc, że z Liamem zobaczy się 
dopiero w poniedziałek.

Wszędzie było pełno śladów jego obecności. Różne przed-

mioty przywoływały wspomnienia o nim. W łazienkowej szafce 
stał jego  after shave,  na drzwiach wisiał płaszcz kąpielowy, 
piżamy znajdowały się w szafie i w sypialni, wspólne fotografie 
porozstawiane były wszędzie. Płyty kompaktowe, które razem 
kupowali, leżały obok odtwarzacza, a jego książki zapełniały 
całą jedną półkę.

W przypływie depresji, Kit znalazła gdzieś duże pudło karto-

nowe i zaczęła do niego pakować wszystko, co do Liama nale-
żało. Potem jednak mieszkanie wydało się jej jeszcze bardziej 
puste, wręcz nagie, i jej nastrój przygnębienia jeszcze się po-
głębił.

Nie mogła usnąć. Oczami wyobraźni widziała Liama, jedzą-

cego właśnie kolację z Cary Burnaby. Zastanawiała się również, 
czy propozycja dziewczyny kończyła się na tym? Chciała wie-
dzieć, czy Liam wróci do siebie na noc, czy też zostanie u Cary?

Dopiero około północy zapadła w sen. Gdy nad ranem usły-

szała budzik, miała duże trudności z ocknięciem się. Kusiła ją 
myśl, żeby zrezygnować z wycieczki z Joem i pozostać w łóżku. 
Poranek był pochmurny i chłodny, a w łóżku było ciepło i przy-
tulnie. Owinęła się szczelniej kołdrą i szeroko ziewnęła... Po co 
właściwie miałaby wstawać i obserwować, siedząc na zimnym 
brzegu rzeki, jak Joe łowi swoje rybki? Znacznie milej było 
pozostać w domu.

Jedynym problemem było to, że skoro już się w pełni rozbu-

dziła, nieopanowana wyobraźnia znowu przywołała przed oczy 
Liama... a obok niego Cary. Pamiętając swoje niedawne prze-
życia, zastanawiała się, co tamci mogą teraz robić. W rezultacie 
poczuła, jakby wbijano jej nóż w serce.

Daj spokój, głupia kobieto, pomyślała. Zapomnij o nim. Od-

rzuciła kołdrę na bok i pobiegła do łazienki. Po dziesięciu minu-

background image

64

GORĄCA KREW

tach była ubrana i gotowa do wyjścia. Miała na sobie stare, 
niebieskie dżinsy i koszulę w kratę, na którą włożyła ciepły pu-
lower z lekko wypłowiałym już wzorem.

Zrobiła go kiedyś na drutach dla Hugh. Zostawił go u niej, 

kiedy się wyprowadzał, mówiąc, żeby przekazała go do ko-
ścioła, jak będzie jakaś zbiórka starej odzieży. Kit zapominała 
to zrobić, tym bardziej że sweter był bardzo ciepły i przydatny 
na chłodne dni. I wcale nie przeszkadzało jej, że wyglądał 
wyraźnie na męski, no i że był dla niej o trzy numery za duży!

Kit zebrała swoje srebrzyste włosy do tyłu, przytrzymując je 

czarną, atłasową wstążką, zrobiła delikatny makijaż i zjadła lek-
kie śniadanie; świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, jeden tost 
z marmoladą i kawa. Jednocześnie przerzuciła niedzielne wyda-
nie gazety, którą dostawca wcisnął przez otwór na pocztę w 
drzwiach wejściowych.

Joe przybył zgodnie z zapowiedzią, w momencie gdy akurat 

połykała ostatni kęs grzanki. Można się było domyślać, że jest 
człowiekiem ceniącym punktualność.

-Wejdź do środka i napij się trochę kawy - zaprosiła gościn-
nie, ale on pokręcił przecząco głową.
-Tracimy najlepsze chwile z uwagi na światło - powiedział. - 
Raczej jedźmy jak najszybciej, skoro jesteś gotowa.

Kit spostrzegła, jak jego niebieskie oczy dokonują jakby in-

spekcji jej stroju. Zapytała więc z niepokojem:

-Czy to odpowiedni ubiór na dzisiejszy piknik?
-Doskonały! - odparł z uśmiechem. - A poza tym podoba 
mi się twoje uczesanie... w zestawieniu z tym obszernym 
swetrem. Można by pomyśleć, że masz piętnaście lat!
-Życzyłabym sobie - odparła, lekko rumieniąc się.
-A ja nie - powiedział i nagle stał się poważny. - Zaareszto-
waliby mnie, gdyby ktoś ujawnił moje myśli.

GORĄCA KREW

65

-Joe! Daj spokój - powiedziała to głośniej niż zwykle, jed-
nocześnie śmiejąc się i czerwieniąc na twarzy.
-Przy okazji powiem ci, że nigdy nie interesowały mnie 
młode dziewczęta. Zawsze wolałem starsze kobiety.
-Kompleks matczyny - mruknęła.

-Smutne to, prawda? - oświadczył z ironią. - Jedyny błąd w 
twoim ubiorze, to buty. Potrzebne ci są z wysokimi cholewka-
mi, bo na brzegu rzeki może być błoto. A poza tym zabierz 
jakąś   kurtkę   z   kapturem,   jeśli   masz   taką,   przyda   się   na 
wypadek deszczu.
-Mam taką. Osłoni doskonale przed deszczem, chyba żeby 
była   prawdziwa   ulewa.   Ale   musisz   mi   dać   jeszcze   pięć 
minut. Zaledwie przed chwilą skończyłam śniadanie.
-W porządku - zgodził się, chociaż bez entuzjazmu. - Pod-
prowadziłem już samochód pod dom. Stoi przy głównym 
wejściu. Zejdź, proszę, gdy będziesz gotowa. Ale pospiesz 
się.

Kit wlała resztkę kawy do termosu, zabrała dwa małe kubki 

i niedzielną gazetę, a także wrzuciła jeszcze do torebki dresz-
czowca. Włożyła kurtkę, w której zwykle biegała po parku i wy-
sokie buty, wzięła małą parasolkę, sprawdziła w lustrze, jak wy-
gląda i wyszła szybkim krokiem z mieszkania.

Joe patrzył, jak podchodziła do samochodu, otworzył drzwi 

po stronie pasażera i powiedział:

-Piękne i doskonałe buty. Będziesz miała suche nogi, nawet 
gdyby było oberwanie chmury.
-Jeśli zacząłby padać deszcz, to i tak ucieknę znad rzeki - 
zapewniła go Kit i usadowiła się w aucie.
-Jesteś nadmiernie cywilizowana - powiedział krytycznie i 
pokręcił głową. - Czas najwyższy, żebyś odkryła w sobie 
cząstkę związaną z naturą. Istoty ludzkie uformowane są 
tak, że mogą przeżyć w każdej pogodzie. Nie muszą ukrywać 
się wyła-

background image

GORĄCA KREW

cznie za drzwiami, unikać kontaktu z naturą. Jak ci się wydaje, 
co robili ludzie w epoce kamienia łupanego?

-Gdy padał deszcz lub śnieg, kryli się w głębi jaskini, oczy-
wiście jeśli byli rozsądni.
-Nawet jeśli mieli u boku taką kobietę jak ty? Żartujesz 
chyba.   Ale,   jak   rozumiem,   gdy   teraz   zacznie   padać, 
porzucisz mnie. Będę więc musiał zjeść również twoją część 
piknikowego posiłku.

Tak się na szczęście złożyło, że deszcz tego dnia nie padał, 

chociaż od czasu do czasu szare chmury całkowicie zasnuwały 
niebo. Słońce wyglądało tylko na krótką chwilę. Nie było jednak 
wiatru i temperatura okazała się całkiem znośna. Zachęciło to 
wielu wędkarzy, którzy zgromadzili się na brzegu rzeki.

- Doskonała pogoda, jak na naszą zabawę - powiedział za-

dowolony Joe i napił się trochę kawy, którą przywiozła Kit.
- Czy dobrze się czujesz? - zapytał.

Odchyliła się do tyłu na składanym krześle, które Joe przy-

wiózł dla niej w obszernym bagażniku swego wozu. Do krzesła 
przymocowany był wielki parasol. Kit cieszyła się, wdychając 
świeże powietrze i popijając kawę. Przeglądała gazetę, wsłuchu-
jąc się w szum rzeki, świergot ptaków i szum liści.

-Bardzo mi się tu podoba, nie spodziewałam się, że będzie aż 
tak przyjemnie. - W jej rodzinie nie było w zwyczaju spędza-
nia wolnego czasu na łonie natury. - Ale ostrzegam, niech ci 
się w głowie nie przewraca od tego, że przewidywałeś moje 
zadowolenie. Nie znoszę zadowolonych z siebie typów.
-Chcę ci tylko powiedzieć, że powolutku zaczynam cię rozu-
mieć.   A   przy   okazji,   powiedz   mi   -   Joe   zapytał,   siadając 
ponownie  obok Kit - czy przyjemnie jest być babcią? Nie 
doświadczyłem nigdy uczucia bycia ojcem, bo przecież nigdy 
nie miałem dziecka.

Popatrzyła na niego z sympatią, uśmiechając się.

GORĄCA KREW

67

-Nic straconego, Joe. Nie jest jeszcze za późno. Masz prze-
cież   dopiero   czterdzieści   dwa   lata.   Kobiety   mogą   mieć 
dziecko do połowy życia, ale z mężczyznami jest przecież 
inaczej. Jeśli  tylko znajdą odpowiednio młodą żonę, mogą 
się stać ojcami nawet w bardzo późnym wieku. Znajdź sobie 
właśnie taką żonkę i załóż rodzinę.
-Mnie przecież nie chodzi tylko o to, żeby mieć dzieci. Jeśli 
się ożenię, to dlatego, że wcześniej się zakocham, a wtedy 
wiek  nie   będzie   miał   żadnego   znaczenia.   Ostatecznie 
założenie rodziny nie jest dla mnie najważniejsze, natomiast 
chciałbym się kiedyś zakochać.
-Masz romantyczną duszę!
-Myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jak ci się wy-
daje, dlaczego oglądałem „Damę Kameliową"? - Mówiąc to, 
Joe  wyprostował   nogi,   przeciągle   ziewnął   i   przyjrzał   się 
niebu, teraz już nieco rozjaśnionemu.
-Wygląda na to, że po południu będziemy mieli niezłą po-
godę. Bardzo lubię angielskie niebo, wciąż się zmienia, a 
właściwie zawsze jest pełne pogodnego światła. Gdy zbyt 
długo obracasz się w krajach z gorącym  klimatem, gdzie 
słońce   może  ci   wypalić   oczy,   zaczynasz   wzdychać   do 
zieleni i szarości angielskiego krajobrazu.
-Wydaje mi się, że spiekota nie była jedynym mankamen-
tem, który dał ci się we znaki podczas twoich reporterskich 
wędrówek...
-Tak, masz rację. Gdy dostrzegasz mnogość korupcji w da-
nym   kraju   i   obfitość   wszelkich   odchyleń   od   prawa, 
dochodzisz do wniosku, że nie ma tam ludzi uczciwych. To 
była druga  przyczyna, dla której tu przyjechałem. Ale nie 
wyciągaj   błędnych  wniosków.   Nie   oczekuję,   że   życie   w 
małym   angielskim   miasteczku   jest   bez   skazy,   doskonałe. 
Wiem, że korupcję można odkryć

66

background image

68

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

69

wszędzie. Ja po prostu szukam... - Joe wzruszył ramionami

- właściwie nie wiadomo czego...

- Może swojej przeszłości? - Kit podpowiedziała mu cicho.

- Powiedziałeś, że jako dziecko przyjeżdżałeś często do swojej
ciotki i bardzo mile wspominasz tamte dni. Prawdopodobnie
chcesz odnaleźć atmosferę tamtych lat.

- Bystra jesteś. Muszę uważać na twoje przenikliwe oczy - po

wiedział Joe, przyglądając się jej uważnie. - Przypuszczam, że 
masz
rację,   chociaż   nie   przyjechałem   tutaj,   aby  odnaleźć   przeszłość. 
Ucie-
kłem od świata, który rozbijał mnie, zatruwał wewnętrznie. Nie
mogłem ścierpieć tego dłużej. Nienawidzę człowieka, w którego się
przeistoczyłem, podobnie jak świata, w którym żyłem. Chcę znowu
wierzyć w uczciwość, dobroć, uprzejmość, i w ogóle w ludzi...
Chcę budzić się rano bez obawy, że zobaczę ludzi rozrywanych
bombami na kawałki, torturowanych, gwałconych.

Kit skrzywiła się. Nie mogła sobie wyobrazić, jak można żyć 

przy takich ustawicznych zagrożeniach.

- Wierzę, że Bóg uchroni mnie przed podobnym życiem

- powiedziała pełna smutku.

Joe sprawiał wrażenie, że życzy jej tego również, że lepiej, 

aby się ustrzegła przed takimi doświadczeniami.

Nagle poderwał się na równe nogi. Wędka, którą trzymał 

oburącz, wygięła się, a w wodzie dał się słyszeć plusk. Kit wstała 
równie szybko i pełna napięcia przyglądała się, jak Joe walczył 
z rybą. Był to wielki srebrzysty pstrąg, w mglistym świetle dnia 
połyskujący kolorami tęczy. Wreszcie udało się rybę umieścić na 
szalkowej wadze, czemu przyglądali się wszyscy okoliczni węd-
karze. Joe wsunął zdobycz do siatki i zawiesił na pobliskim 
drzewie, pilnując, aby częściowo była zanurzona w rzece. Zło-
wione ryby czuły się więc dobrze i część z nich, tych zbyt ma-
łych, będzie można potem wpuścić znowu do wody.

-Czas na lunch - powiedział, spoglądając na zegarek i myjąc 
ręce, aby uwolnić się od zapachu ryb. - Głodna?
-Chyba   tak   -   odparła   Kit,   wyraźnie   zaskoczona   tym 
faktem.
-To wpływ świeżego powietrza. Sam zjadłbym konia z ko-
pytami.
-Mam nadzieję, że nie poczęstujesz mnie teraz takim spe-
cjałem. .. - Kit zaśmiała się.
-Nie martw się. Przywiozłem coś znacznie lepszego. Usiądź 
tutaj, proszę, nie będzie to trwało długo.

Rzeczywiście wrócił po chwili z parkingu i przyniósł wielki 

wiklinowy kosz i rozkładany stolik, który ustawił tuż nad rzeką. 
Stolik przykrył kraciastym obrusem i rozłożył sztućce i naczynia 
do lunchu. Na koniec rozpakował koszyk, który, jak się okazało, 
zawierał ogromne bogactwo wszelkich rozkoszy dla podniebie-
nia, takich jak: pieczeń z królika ze śliwkami, kurze udka, pasztet 
z dziczyzny, żółty ser, zieloną sałatę, butelkę z przyprawą fran-
cuską, bagietkę, kilka jabłek i koszyczek truskawek, które, zwa-
żywszy na porę roku, musiały kosztować majątek, a także butelkę 
szampana.

Kit otworzyła usta z wrażenia.

- To nie będzie piknik, lecz wielka uczta - powiedziała z 

au-
tentycznym zachwytem.

Joe strzelił korkiem od szampana i rozlał perlący się trunek 

do kieliszków. Unosząc w górę swój, szepnął:

-Dużo szczęścia dla nas obojga!
-Dla wszystkich - skorygowała go i uśmiechnęła się.

Joe kiwnął głową potakująco i pociągnął łyka z oczami wpół-

przymkniętymi.

- Niech tak się stanie - dopowiedział. - Szampan jest dosko-

nały. Czy ukroić ci kawałek pieczeni?

background image

70

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

71

- Mały kawałek - powiedziała. - Wygląda wspaniale, bar-

dzo lubię mięso z królika.

Każde z nich zajęło się jedzeniem, popijając szampana. Po 

uczcie Joe poskładał wszystko i odniósł do samochodu, a Kit 
zagłębiła się w plażowym foteliku. Czuła się przyjemnie zrela-
ksowana, dzień był znacznie bardziej wspaniały, niż mogła się 
spodziewać.

Powoli zaczynało się ściemniać. Ptaki pochowały się wśród 

drzew, inni wędkarze i ich rodziny pakowali się już i odjeżdżali.

-Czy jesteś zadowolona, że tu przyjechałaś? - zapytał Joe, 
uśmiechając się do niej.
-Bardzo zadowolona. Czuję się tak, jakbym wyjechała gdzieś 
bardzo daleko.

Było to osobliwe doświadczenie. Wprawdzie ciało i umysł 

miała odświeżone i wzmocnione, a jednak czuła się śpiąca i ocię-
żała. Nim powrócili do wieżowca, gdzie znajdowały się ich 
mieszkania, był już wieczór i, rzecz nie do wiary, Kit znowu 
poczuła się głodna.

-Czy zjadłbyś kolację? - zapytała go.
-Z rozkoszą! Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że zaprosisz 
mnie. Już chciałem zagadnąć na ten temat. Zresztą lubię zasadę 
podziału pół na pół. Mój był  lunch, kolacja powinna być 
twoja.
-W zupełności się zgadzam - odparła z uśmiechem, ale po 
chwili spoważniała, bo przyszedł jej na myśl Liam.. Gdybyż 
on  był   taki.   Pomyślała   o   minionych   latach.   Nigdy   nie 
dopuszczał  jej   do   swoich   tajemnych   myśli,   nigdy   nie 
zwierzał się jej, jakby nie ufał, i obawiał się, że ona odkryje, 
co kłębi się w jego głowie.
-Dlaczego posmutniałaś, Kit? O czym myślisz? - zapytał 
Joe łagodnym tonem.
-Zastanawiałam się, co podać na kolację - odparła, odrzu-
cając gorzkie wspomnienia.

Wiedziała, że jej nie wierzy, wyczytała to z jego oczu, ale nie 

naciskał.

- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał, wchodząc za nią do

kuchni.

- Zaparz kawę, a ja tymczasem przygotuję jajka.
Ostatecznie zjedli jajecznicę i kawałek wędzonego łososia,

którego znalazła w lodówce. Do tego podała grzanki z serem 
pozostałe po pikniku. Kawę wypili w saloniku, trochę rozmawia-
jąc, a trochę przysłuchując się bardzo angielskiej muzyce Elgara. 
Nostalgicznej i chwytającej za serce.

Kit zapytała Joego o książkę, którą pisze. Opowiedział jej, 

bez żadnych oporów, zarówno o szczegółach smutnych, jak i za-
bawnych, a potem nagle szeroko ziewnął.

-Przepraszam, ale chyba jestem bardziej zmęczony,  niż  mi 
się wydawało. - Popatrzył na zegarek. - Wielkie nieba! Nic 
dziwnego, że jestem śpiący. Jest jedenasta. Lepiej już sobie 
pójdę. Dziękuję za wspaniały dzień, Kit.
-To ja dziękuję. Dla mnie był cudowny. - Przeszła z nim do 
drzwi wyjściowych, gdzie on się zatrzymał, spojrzał na 
nią i uśmiechnął się.
-Czy dostanę całuska na dobranoc?

Wahała się przez chwilkę, a potem wspięła się na palce i 

pocałowała go w policzek, tak jak on to zrobił poprzednio, 
na jarmarku antyków. Nim jednak zdołała się od niego odsunąć, 
przywarł gorącymi ustami do jej warg. Pocałunek był krótki, i 
zanim zdołała się zastanowić, jak zareagować, powiedział:

- Dobranoc, Kit - i odszedł szybko do windy.
Patrzyła w ślad za nim, instynktownie dotykając palcem do-

lnej wargi. Nie wiedziała, jak właściwie reaguje na niego. Lubiła 
go, to prawda, ale gdy ją pocałował, nie czuła, że świat się wali,

background image

72

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

73

a jej serce nie wpadło w szalony rytm bicia, tak jak to się zda-
rzyło, gdy po raz pierwszy pocałował ją Liam.

Joe wsiadł do windy i pojechał do siebie. Kit chciała już 

zamknąć swoje wejściowe drzwi, gdy dostrzegła, że w końcu 
korytarza stoi jakiś człowiek. W pierwszej chwili przeraziła się, 
ale na szczęście był to tylko Liam.

-Co tam robisz, ukrywając się jak przestępca? - zapytała 
ostrym, napastliwym tonem.
-Wcale się nie ukrywam, czekałem tylko, aż się pożegnasz 
ze swoim gościem. Mam sprawę do ciebie.
-Jest kwadrans po jedenastej - odparła, spoglądając na ze-
garek. - Trochę późno jak na towarzyskie odwiedziny.

- Przykro mi, ale mam do ciebie pilną sprawę. Czy mogę wejść?
Kit zrozumiała, że żadne protesty, mimo tak późnej pory, nic

nie dadzą, wpuściła go więc do mieszkania.

Liam stanął w saloniku na dywanie i zaczął się wkoło rozglądać, 

jakby spodziewał się odkryć, co Kit i Joe robili tu tego wieczoru.

- Dobrze się bawiłaś? - zapytał, a twarz wykrzywiła mu się

w cynicznym uśmiechu. - Nie odpowiadałaś na telefon przez
cały dzień. Gdzie byłaś od dziewiątej rano?

Czy to możliwe, żeby wydzwaniał do niej cały dzień? - po-

myślała ze zdumieniem.

-Joe zabrał mnie na ryby. - Liam obrzucił ją niedowierza-
jącym   spojrzeniem.   -   Cały   czas   byliśmy   nad   rzeką. 
Urządziliśmy sobie piknik. Joe złowił kilka pstrągów... Mam 
dwa w lodówce, możesz je obejrzeć. Chyba usmażę je jutro 
na obiad.
-Dla ciebie i Ingrama?

Lakoniczne pytanie rozzłościło ją jeszcze bardziej.

- Być może - warknęła przez zęby, chociaż właściwie zade-

cydowała już, że ryby ofiaruje Paddy, aby coś z nich przygoto-
wała dla siebie i Freda.

Liam   popatrzył   na   jej   rozpuszczone   włosy,   na   sweter   i 

dżinsy i na białe skarpety na nogach.

-Wyglądasz na nastolatkę! - powiedział jakby oskarżycielsko.
-Dziękuję za komplement.
-Nie to miałem na myśli. Nie jesteś nastolatką. Jesteś babcią. 
Na Boga, nie zapominaj o tym. Zachowuj się jak należy.

Furia wściekłości znowu opanowała Kit.

- Przestań naklejać mi etykietki. Nie jestem ani nastolatką,

ani babcią. Jestem Kit Randall. Kobietą o zdrowym umyśle,
i wciąż jeszcze, Bogu niech będą dzięki, o zdrowym ciele. I będę
robiła to, na co mam ochotę. Nie muszę pytać nikogo o zgodę
czy akceptację. A więc przestań wydawać mi polecenia i nie
wmawiaj mi, że jestem z jakiegoś powodu winna, podczas gdy
ja jestem z siebie bardzo zadowolona.

Jego oczy rozbłysły gniewem.

-Nadejdzie taki dzień, kiedy...
-Kiedy co? Zbijesz mnie? Takie pragnienie dostrzegam w 
twoich oczach. To zresztą jest typowo męskie zachowanie. 
Jeśli nie możesz dać sobie rady z kobietą... uderz ją!
-Nie jestem, widać, typowym mężczyzną. W każdym razie 
nie mam zwyczaju ulegać damskim prowokacjom. Nic ci 
więc z mojej strony nie grozi. Nie obawiaj się!

Patrzyli na siebie, ciężko dysząc, jakby już wyczerpali zasób 

słownych pogróżek.

-Wciąż nie powiedziałeś mi, co cię właściwie sprowadziło? 
Co   takiego   pilnego   chcesz   mi   przekazać,   że   nie   mogłeś 
poczekać z tym do rana?
-Właśnie chodzi o to, że nie będzie mnie w pracy przez kilka 
dni. Wyjeżdżam jutro rano.
Nie było w tym nic szczególnego, bowiem zdarzało się dość 

często, że Liam udawał się do jakiejś miejscowości na jakąś

background image

74

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

75

aukcję, gdzie można było nabyć trochę interesujących ich an-
tyków.

-A dokąd tym razem los wiedzie? - Kit próbowała zbagate-
lizować jego podróż.
-Do Walii. Usłyszałem właśnie dzisiaj, że jest tam jakiś dom 
pełen  starych   śliczności,  i  ich właścicielka   potrzebuje  na 
gwałt  sporej sumy pieniędzy. A więc muszę się spieszyć, 
żeby nikt mnie nie wyprzedził.
-Kto ci o tym powiedział?
-Cary - odparł Liam, a twarz miał bez wyrazu. Kit zesztyw-
niała. Oczy jej zwęziły się. Liam mówił dalej: - Gdy Cary 
pracowała jeszcze w muzeum „Victoria and Albert", pomagała 
pewnemu   małżeństwu   z   Walii   w   oszacowaniu   wartości 
starych   zegarów,   kupionych   przed   laty   we   Francji   i 
Włoszech. Ostatnio  mąż zmarł i wdowie po nim zabrakło 
gotówki. Pozostał jej dom pełen antyków. Niestety, nie wie, 
co   ile   jest   warte   i   na   czyjej  opinii   można   polegać. 
Oczywiście Cary może służyć radą, jeśli chodzi o zegary, ale 
rozmaitość antyków jest tam tak wielka, że  również mnie 
poproszono o pomoc. Jutro skoro świt jedziemy do Walii z 
Cary, bo, powtarzam, nie możemy dać się wyprzedzić.
-Jak rozumiem - zapytała Kit - podstawą do twojej wyceny i 
tego, co ewentualnie zapłacimy, będzie testament?
-Wdowa zupełnie się nie zna na antykach. To było hobby 
jego, a nie jej. Co więcej, Cary utrzymuje, że ta kobieta 
sprzeciwiała   się   zawsze   wydawaniu   pieniędzy   na   owe 
„starocie", jak je  nazywała. To był temat ich ustawicznych 
kłótni. Cary przypuszcza, że wdowie będzie zależało tylko na 
odzyskaniu   swoich  pieniędzy.   Niedawno   mówiłaś   o 
typowym  myśleniu mężczyzn. Otóż wiedz, że kobiety też 
miewają złe myśli. Pragną się zemścić, nawet na zmarłym. 
No, ale mam już dość utarczek z tobą.  Muszę  iść.  Jutro 
wstaję wcześnie rano.

-Pojedziesz autem do Walii?
-Oczywiście. Biorę samochód dostawczy. W ten sposób będę 
mógł zabrać stamtąd wszystko, co kupię.
-Inaczej mówiąc, nie jedziesz z Cary?
-Przeciwnie, zabieram ją ze sobą. - Po tych słowach Liam 
ruszył ku drzwiom. - Zostawiłem notatkę w biurze. Musisz 
skreślić wszystkie moje spotkania zaplanowane na pierwsze 
trzy dni tego tygodnia. Powinienem wrócić w środę. Jeśli 
pobyt w Walii przedłuży się, zawiadomię cię telefonicznie. 
Zatrzymamy   się  w   miejscowym   pubie   „Zielony   smok", 
gdzie   mają   też   pokoje   do  wynajęcia.   Miejscowość   ma 
walijską nazwę i nie wiem, jak się ją wymawia. - Mówiąc 
to, Liam wyciągnął z kieszeni kartkę  papieru i wręczył ją 
Kit. - Masz tu wszystko wypisane. Jeśli miałabyś do mnie 
pilną sprawę... zadzwoń.

Kit wzięła kartkę, ale nie potrudziła się, aby z niej cokolwiek 

przeczytać. Jedna myśl ją męczyła: Czy oni już ze sobą śpią, czy 
też Liam zamierza to uczynić dopiero w tej miejscowości o dziwnej 
nazwie? Będą spali pod jednym dachem i niezależnie od tego, jak 
się rzeczy mają w tej chwili, jej wspólnikowi niewiele czasu będzie 
potrzeba, żeby dziewczynę zaciągnąć do łóżka.

Stała w holu, walcząc z bólem i przygnębieniem, i patrząc, 

jak Liam wychodzi.

Mogłabym go zabić, pomyślała, zatrzaskując za nim drzwi, 

aby jak najszybciej zniknął jej z oczu. Mogłabym go zabić!

background image

GORĄCA KREW

77

ROZDZIAŁ PIĄTY

Liama nie było już przez cały tydzień i wyobraźnia Kit bez 

przerwy pracowała, wymyślając, co też oni we dwójkę tam wy-
rabiają w tej Walii.

Jak się okazało w najbliższy czwartek, nie była jedyną osobą, 

która fantazjowała na ten temat. Kit podsłuchała rozmowę Freda 
z Paddy, którzy półgłosem wymieniali najnowsze spostrzeżenia 
na ten temat.

- Mówisz, że pojechał z Cary Burnaby? - Fred był wyraźnie

zaskoczony.  - Czy jesteś pewna?  Kto ci o tym  powiedział? 
Chy-
ba nie Kit...?

Młodzi ludzie przygotowywali właśnie zestaw antyków, które 

miały brać udział w najbliższej aukcji.

-Oczywiście, że nie Kit - odparła Paddy. - Nie wiem nawet, 
czy ona zdaje sobie z tego sprawę. Dowiedziałam się o rym 
przypadkowo. Gdy przechodziłam obok sklepu, który jest 
własnością Cary, zauważyłam, że jest zamknięty, zapytałam 
więc  właścicielkę sklepu obok, gdzie prowadzą sprzedaż 
wyrobów z wełny, czy Cary jest może chora. Okazało się, 
że   nie,   a   tylko   wyjechała   na   kilka   dni   w   sprawach 
handlowych do Walii.
-Nigdy bym w to nie uwierzył. Biedna Kit! - wykrzyknął 
zgorszony Fred.

Bojąc się, że może być przyłapana na podsłuchiwaniu, Kit 

wymknęła się z pomieszczenia, wróciła do swego biura i stanęła 
przy oknie, patrząc na powolny ruch w miasteczku. Współczu-

jące słowa Freda: „biedna Kit" zrobiły na niej duże wraże-
nie, pełna była bólu i poniżenia. Co na ogół mówi się o tych, 
którzy lubią podsłuchiwać? Że nie usłyszą niczego dobrego 
o sobie. I tak też było w tym wypadku. Wszyscy pracownicy 
związani z organizacją aukcji musieli wiedzieć o niej i o Lia-
mie. W każdym razie o tym, że po godzinach służbowych spę-
dzają ze sobą dużo czasu wolnego. A wiele osób domyślało się 
zapewne również, że przez ten czas nie trzymali się tylko za ręce, 
patrząc na księżyc. A może, zważywszy w jakim są wieku, nikt 
nie podejrzewał, że chodzą razem do łóżka?

Kit obróciła się i spojrzała do małego weneckiego lusterka, 

które wisiało na ścianie nad biurkiem i ukazywało to, co się 
działo tuż za oknem, z pięknym krzakiem rozkwitającego bzu 
włącznie. Jej własne odbicie pojawiło się w lustrze, gdy nachyliła 
się ku niemu bliżej. Popatrzyła z gorzką rezygnacją na srebrzyste 
włosy,   na   zmarszczki,   które   upływ   czasu   zaznaczał   coraz 
wyraźniej wokół ust i oczu, na skórę szyi, daleką już od jedwa-
bistej gładkości. Oczywiście wszystkie te mankamenty można 
było nieco zatuszować makijażem. Ale było to przecież oszu-
stwo. Rzeczywistość wygląda tak, pomyślała o sobie Kit, że się 
starzejesz!

Jednak natychmiast skarciła się: pięćdziesiąt dwa lata, to je-

szcze nie starość, to zaledwie wiek średni. Jej wewnętrzny, pełen 
goryczy głos, nie ustępował jednak. Jak zwał, tak zwał, ale, 
powiedzmy sobie trzeźwo, po co jakikolwiek mężczyzna miałby 
iść z tobą teraz do łóżka, jeśli może to zrobić z młodszą od 
ciebie?

Trzeba jednak przyznać, że Liam miał na to ochotę. Przypo-

mniała sobie ich namiętne zbliżenia i przed oczami jej wyobraźni 
przesunęły się sceny z nie tak dawno wspólnie spędzanych nocy.

Niemniej nie chciał się z tobą żenić - racjonalne argumenty

background image

78

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

79

znowu brały w Kit górę. - Nawet nie chce z tobą  żyć pod jednym 
dachem. Nie chce być z tobą związany w jakikolwiek sposób. 
A teraz, na dodatek, spotkał młodszą kobietę i od razu ciebie 
porzucił. Zdaj sobie z tego sprawę. Dla ciebie to zakończony 
romans. Jesteś za stara, żeby się jeszcze raz zakochać. Za stara, 
żeby czuć pożądanie... Za stara...

Nagle zadzwonił telefon i omal nie zemdlała z wrażenia. 

Chwilę odczekała, z trudem łapiąc oddech, a potem podniosła 
słuchawkę i wyszeptała swoje „halo?"

- Czy to ty, Kit?

Była tak wytrącona z równowagi, że przez moment nie roz-

poznawała głosu.

-Tak, to ja, a kto mówi?
-Tutaj Joe. - Był w pełni zaskoczony, co więcej, dotknięty 
do żywego, bo nie od razu go rozpoznała.
-Och, przepraszam, ale źle usłyszałam. Jak się czujesz?
-Doskonale, a ty?
-Ja też...
-Twój głos świadczy o czymś innym. Jest schrypnięty, tak 
jakbyś płakała lub zaczynało się przeziębienie. Mam nadzieję, 
że  nic   z   tych   rzeczy.   Chciałem   cię   gdzieś   zaprosić   na 
dzisiejszy wieczór. - Był, jak zwykle, szybki i zdecydowany 
w swoich propozycjach.
-Nie sądzę, żeby to był początek przeziębienia. Pracowałam, 
to wszystko. - Myślami była daleko stąd.
-Cieszę się. Więc jak, zgadzasz się?
-Na co mam się zgodzić?
-Zbudź się, Kit. - Mówiąc to, zaśmiał się. - Chciałem ci coś 
zaproponować   na   dzisiejszy   wieczór.   Pomyślałem,   że   na 
przykład moglibyśmy iść na nowy film Toma Cruise'a. Ma 
bardzo dobre recenzje.

-

Będę zachwycona - odparła bez chwili 

zastanowienia.
Przyjmowała z otwartym sercem każdą propozycję, która wy-

magała wyjścia z mieszkania i odrzucenia deliberacji, co też 
Liam robi, a czego nie... w Walii. Nie mówiąc o tym, że pochle-
biało jej, iż mężczyzna dziesięć lat od niej młodszy miał ochotę 
spędzać z nią czas.

-Wobec tego, wspaniale... Zabiorę cię z twojego mieszkania o 
wpół do siódmej i wpierw pójdziemy coś zjeść. Jaką restaura-
cję   wolisz:   indyjską,   chińską,   meksykańską?   -   zapytał 
wyraźnie uradowany.
-Czy masz coś przeciw angielskiej kuchni? - zapytała żar-
tobliwie.
-Nie, nic, tylko że angielskie restauracje otwierają dopiero 
po siódmej i wtedy jest za mało czasu na zjedzenie czegoś 
przed kinem czy teatrem.
-Więc dobrze, niech będzie chińska.
-Cieszę się, bo też ją lubię - odpowiedział Joe, a ona już 
wiedziała,   że   i   w   tym   zakresie   był   otwarty   na   różne 
propozycje.

To doskonały kompan, pomyślała sobie, także wtedy, gdy 

człowiek źle się czuje... Interesuje się całym światem, wszy-
stkim, co się dzieje. Lubiła go coraz bardziej, im bliżej pozna-
wała.

Wieczorem przygotowała się starannie do spotkania. Włożyła 

spódnicę z tweedu w kolorze wrzosu. Do tego zielony wełniany 
sweter z golfem, wyszczotkować włosy do srebrzystego poły-
sku, dobrała odpowiedni zapach perfum i zrobiła delikatny ma-
kijaż. Ubierając się, cały czas się zastanawiała, czy słuszne jest 
to, co robi. Wybiera się na randkę z Joem, gdy właściwie wciąż 
jest zakochana w innym mężczyźnie. Nie mogła pozbyć się wąt-
pliwości.

Nie chciałaby, żeby Joe poczuł się dotknięty. Sama znalazła

background image

80

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

81

się w podobnej sytuacji i nie chciała zadawać komuś podobnego 
bólu, zwłaszcza osobie tak miłej jak on.

Ale po chwili sama sobie odpowiedziała. Nie ma się czym 

przejmować. Joe nie podchodzi do sprawy poważnie. Jest o dzie-
sięć lat młodszy od ciebie. Jeśli jesteś za stara dla Liama, to tym 
bardziej dla Joego. On traktuje ciebie podobnie jak ty jego. 
Dopiero co pojawił się w miasteczku, jest samotny, tęskni do 
towarzystwa... otwarcie o tym mówi. Nie ma zamiaru angażo-
wać się uczuciowo. Nie sprawisz mu bólu.

Gdy o umówionej godzinie Joe pojawił się u niej, wyraźnie 

chciał, aby jak najszybciej znaleźli się w chińskiej restauracji. 
Ale mimo wszystko znalazł moment, aby powiedzieć jej, że 
bardzo ładnie wygląda w zielonym swetrze.

-Doskonale pasuje do koloru twoich oczu. Czy ktoś ci już 
powiedział, że masz piękne zielone oczy, zupełnie jak u 
kota?
-Nikt mi tego nie powiedział, kto chce pozostać moim przy-
jacielem!
-Och, przepraszam, ale ja lubię koty - odparł zarzut, śmiejąc 
się i otwierając drzwi samochodu.
Jej twarz nagle spoważniała.
- Nie zakochuj się we mnie, Joe - powiedziała cicho, ale

jednak na tyle donośnie, aby on usłyszał.

Obrócił się do niej, już bez uśmiechu, i przez chwilę patrzyli 

sobie w oczy. A potem powiedział:

- Nie pozwalasz mi, Kit?

Po chwili wyciągnął rękę i jednym palcem dotknął jej poli-

czka. Bardzo lekko, bardzo krótko.

- No więc postaram się nie kochać ciebie, Kit. Dziękuję za

ostrzeżenie.

Czuła piekący ból pod powiekami. Joe ani się nie śmiał, ani 

nie wyglądał na zakłopotanego. Nie sprawiał wrażenia, jakby

zaczynał traktować ją poważnie. Dreszcz niepewności przebiegł 
jej po plecach.

Lubiła Joego. Czy nie powinni spróbować zbliżyć się bardziej 

do siebie? Liam jej nie kochał. Nie było sensu wiązać z nim 
jakichkolwiek planów. Ale czy takie nadzieje na przyszłość stwa-
rzał Joe? Żałowała, że mówiła cokolwiek, odwołałaby każde 
słowo, gdyby to było możliwe.

Po chwili milczenia Joe odezwał się znowu:

- Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wtedy w kinie, po

wiedziałaś mi, że nie jesteś wolna. Było to bardzo uczciwe z 
two-
jej strony. Bez tego ostrzeżenia nie wiem, jak potoczyłyby się
wypadki. W każdym razie wówczas czułem się bardzo samotny.
I wystarczyło mi, że miałem kogoś obok siebie.

Rzuciła na niego szybkie spojrzenie. Oczy miała szeroko 

otwarte i niespokojne.

-Czy teraz również ci wystarcza?
-Jedno mogę powiedzieć: diabelnie brakowałoby mi ciebie, 
gdybym   wiedział,   że   się   więcej   nie   zobaczymy.   Bardzo 
szybko stałaś się ważną częścią mego życia.
-Joe... - Kit jęknęła i zagryzła wargę.
-Ale nie martw się mną - powiedział, zapuszczając silnik. - 
Jestem już dużym chłopcem. Nie będę chodził zapłakany. 
Jeśli jednak zechcesz mnie widywać od czasu do czasu... po 
prostu   jak   przyjaciela,   nic   więcej...   Kit,   nie   wiem,   co 
zrobiłbym, gdybym utracił cię jako przyjaciela.

Położyła rękę na jego dłoni.

- Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi. Mnie również bra-

kowałoby ciebie. Chciałam tylko...

Uniósł jej dłoń do ust i lekko pocałował.

- Okay, Kit. Wiem dokładnie, czego mogę się spodziewać,

nie masz więc powodów do robienia sobie wyrzutów.

background image

82

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

83

Po tym nieco dramatycznym wstępie, wieczór przebiegł bar-

dzo miło. Jedzenie było dobre, film jeszcze lepszy, a rozmowa 
dotyczyła  wielu różnorakich tematów i przebiegała bez naj-
mniejszych zahamowań.

Następnego dnia zadzwoniła do Kit zamężna córka Liama, 

Geraldine van Dijk.

- Wydzwaniam do ojca przez cały tydzień... ale go nie ma.

Czy nie wiesz, gdzie się podziewa?

Kit wyjaśniła, że ojciec jest w Walii, gdzie kupuje nowy 

towar. Podała jego adres i telefon, a potem zapytała, jak się czuje 
Geraldine, a także jej mąż i mała córeczka.

-Wszystko jest w porządku, a co u ciebie słychać?
-Też czuję się dobrze. Nie widziałyśmy się już strasznie 
długo.
-Na szczęście chyba to się zmieni. Mój  mąż ma pojechać 
do   Londynu   pod   koniec   tygodnia.   Odbędzie   się   tam 
konferencja stomatologiczna. Jego kolega, który początkowo 
miał  się  na nią  wybrać,   uległ   wypadkowi   i   poproszono 
Hansa, żeby pojechał  w zastępstwie. Pomyślałam sobie, że 
możemy pojechać  do  Anglii w trójkę. Ja z córeczką będę 
przez parę dni u taty, a mąż tymczasem będzie brał udział w 
konferencji, w Londynie.
-Wyobrażam sobie, jaki zachwycony będzie Liam.
-Ale jak długo jeszcze ojciec będzie w Walii?
-Och, w każdej chwili może wrócić. Mam nadzieję, że ja 
również was zobaczę. Musimy się wybrać razem na lunch, 
ty i mała Vanessa.
-Będę  czekała   z  niecierpliwością   -  powiedziała  Geraldine 
ciepłym głosem.

Odkładając słuchawkę, Kit uśmiechała się szeroko. Bardzo 

lubiła córkę Liama. Z drugiej strony jednak trudno było przewi-

dzieć, po czyjej stronie opowie się Geraldine, gdy zorientuje się 
w obecnych stosunkach, panujących między Kit i Liamem. Cór-
ka była bardzo przywiązana do ojca, a on do niej i oczywiście 
także do wnusi. Liam nie był co prawda zbzikowany na punkcie 
Vanessy, ale gdy byli razem, w serdeczny sposób okazywał jej 
dużo uczucia. Był mężczyzną, który traktował dzieci jak doro-
słych, ale momentami był dla nich bardzo pobłażliwy.

Może wiadomość o przyjeździe Geraldine do Anglii przyspie-

szy powrót Liama z Walii? - westchnęła Kit i powróciła do pracy 
przy katalogu na najbliższą aukcję. Mimo ostatnich utarczek, 
jednak tęskniła za Liamem.

Tego wieczoru, gdy przygotowywała sałatę do smażonego 

łososia, nagle zabrzęczał dzwonek u drzwi. To na pewno Joe, 
pomyślała i poszła przywitać gościa. Co prawda powiedziała mu 
wcześniej, że będzie zajęta tego wieczoru, ale być może nie 
potraktował tego poważnie.

-Mogłam się spodziewać, że... - Nie dokończyła zdania, bo 
okazało się, że gościem był ktoś inny. - Jak się masz, Liam? 
Zaskoczyłeś mnie.
-Spodziewasz się kogoś? - zapytał i spoglądał na nią oczami 
zimnymi i twardymi, jak kamyki zebrane na zimowej plaży. 
- Pozwolisz, że zgadnę? Chodzi o Ingrama, mam rację?

Liam opierał się o framugę drzwi. Był świeżo ogolony i sta-

rannie uczesany. Miał na sobie ciemny garnitur i koszulę w bia-
ło-niebieskie paski. Krawat w kolorze hiacyntów pogłębiał jesz-
cze bardziej barwę jego oczu. Kit wyczuwała swój własny przy-
spieszony puls.

- Kiedy wróciłeś? - zapytała. - Geraldine telefonowała do

mnie. Dałam jej walijski numer. Czy zdołała dodzwonić się do
ciebie?

background image

84

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

85

Patrzył na nią z uporem, ona miała jednak nadzieję, że nie 

dostrzeże jej przyspieszonego tętna ani zakłóconego rytmu od-
dychania. Odnosiła wrażenie, jakby nie widziała go od wieków. 
O czym myślał? Jego twarz była znowu maską. Trudną do prze-
niknięcia, do odczytania.

- Tak jest, dodzwoniła się do mnie dokładnie w chwili, gdy

zbierałem się już do powrotu z Walii - stwierdził. - Czy mówiła
ci, że przyjeżdża z córeczką już w przyszłym tygodniu? - Zada-
jąc to pytanie, Liam uważnie popatrzył ponad jej ramionami
w głąb mieszkania. - Chciałem się dowiedzieć, jak ten tydzień
przebiegł w firmie... ale czy musimy o tym rozmawiać przez
próg? A poza tym, czy coś się nie pali?

Popatrzyła na niego bezmyślnie i nagle krzyknęła:

-Mój łosoś! - i pobiegła do kuchni. Gdy dostrzegła dym 
wydobywający   się   z   piecyka,   aż   jęknęła.   Po   obejrzeniu, 
okazało się, że różowa ryba zdążyła się już zwęglić.
-To moja wina - powiedział Liam. - Bo odciągnąłem twoją 
uwagę. Wyrzuć to, co zostało, a ja postawię ci kolację. A 
może czekasz na Ingrama? Ale, jak widzę, masz tylko jeden 
kawałek łososia. Czy należy rozumieć, że nie spodziewasz 
się go na kolacji?
-Nie, nie jest zapowiedziany. Ale jeśli ty jechałeś dzisiaj cały 
dzień   z   Walii,   to   musisz   być   piekielnie   zmęczony.   W 
lodówce mam ser i jajka, mogę więc przygotować omlet. - 
Wyrzucając  do   kubła   na   odpadki   spalonego   łososia,   Kit 
zapytała przez ramię: - Jak się udała walijska wyprawa? Czy 
kupiłeś coś szczególnego? A czy Cary Burnaby powróciła 
z tobą?

Liam nie powiedział ani słowa, tylko wyszedł z kuchni. Kit 

była zszokowana. Jak on mógł zachować się tak grubiańsko? 
Nadstawiła uszu, aby usłyszeć odgłos otwieranych i zamykanych 
drzwi. Ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego usłyszała kroki

Liama chodzącego po mieszkaniu. Co, u diabła, mógł robić? Gdy 
ponownie ukazał się w drzwiach kuchni, trzymał w rękach jej 
ciemnobrązowy, zimowy płaszcz.

-Włóż to i przestań się ze mną spierać.
Kit rozejrzała się po kuchni i aż jęknęła. Zobaczyła bałagan 

i stwierdziła, że musi posprzątać.

-Daj sobie z tym spokój do jutra rana.

-Przestań mi rozkazywać - warknęła.
-A ty nie marnuj mojego czasu. Włóż to, powtarzam, i wy-
chodzimy.
-Muszę poprawić makijaż i uczesanie - powiedziała z naci-
skiem, zła na siebie, że pozwala mu tak sobą manipulować.
-Wyglądasz dobrze bez poprawek.

Zabrał ją do ich ulubionej restauracji francuskiej, która mie-

ściła się w samym centrum miasteczka. Do tej samej, pomyślała 
Kit, do której zaprosił już także Cary Burnaby. Ostatni raz Kit 
była w niej kilka dni temu, zaproszona przez Joego.

Szef sali podszedł od razu, uśmiechając się i kłaniając.

-Pani Randall, będąc u nas ostatni raz we wtorek, zostawiła 
pani swoje rękawiczki. - Trzymał je w ręce i pokazywał go-
ściom.   Były   czarne,   skórzane,   Kit   miała   je   na   rękach 
najwyżej  dwa,   trzy   razy.   -   Gdyby   pani   nie   przyszła, 
zadzwoniłbym jutro do galerii.
-Zastanawiałam  się, co mogłam  z nimi zrobić. Szukałam 
wszędzie. Dziękuję ci, Ivo. - Mimochodem Kit popatrzyła na 
Liama i jej serce rozpoczęło swój galop.

Szef sali niczego jednak nie zauważył. Mówiąc o tym i o 

owym, podprowadził ich do wolnego stolika i podał menu.

-Czy mogę podać państwu jakiegoś drinka?
-Ja poproszę martini - powiedziała Kit.
-A dla mnie szkocka - mruknął Liam.

background image

86

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

87

-Z wodą czy z imbirem?
-Nie, czysta.
-Byłaś tu z Ingramem? - mruknął ze złością Liam, po ode-
jściu kelnera.
-Tak - odparła zaskoczona, widząc, że on jest naprawdę zły. 
Przecież był tu na kolacji z Cary Burnaby, cóż więc w tym 
dziwnego, że ona i Joe również się tu pojawili?

- Czy widujesz się z nim teraz co wieczór?
Kit uniosła głowę. Ona również była wściekła.

- Czy jest w tym coś nagannego? Ty byłeś przez tydzień

w Walii z Cary Burnaby, dlaczego nie powinnam przychodzić
tutaj z innym mężczyzną?

Popatrzył na nią z wymuszonym uśmiechem, wyraźnie pobladły.

- Nie lubię go.

Na takie słowa na pewno by się roześmiała, gdyby tylko nie 

była tak wzburzona.

- A co powiesz, jeśli się przyznam, że ja, ze swej strony,

lubię go?

Liam z trudem przełknął coś, co mu blokowało gardło.

-Ale chyba nie śpisz z nim, Kit?
-A czy ty śpisz z nią?

Ich oczy wyglądały jak oczy śmiertelnych wrogów, którzy na 

dodatek wyciągnęli już miecze z pochew.

- Nie - powiedział z naciskiem.

Kit poczuła wypełniające ją uczucie ulgi. Ale nie pokazała 

tego po sobie. Z chłodem w głosie powiedziała tylko:

-Czyżby? Myślałam, że celem waszego wyjazdu było zbli-
żenie między wami.
-Pojechaliśmy do Walii, żeby wycenić antyki znajdujące się 
w jednym z tamtejszych domów - odparł z nie skrywanym 
gniewem..

Dalszą dyskusję przerwał szef sali, który przyszedł przyjąć 

zamówienie.

- Dla mnie melon i sola - powiedziała Kit, nie patrząc

w ogóle na menu. Zwykle zresztą zamawiała te dania, a dzisiaj
tym bardziej nie miała ochoty na jakieś nowe potrawy.

Liam swoje danie zamówił także prawie automatycznie.

-Poproszę o rosół i moją ulubioną rybę, turbota.
-Z jarzynami?
-Tylko ze szparagami - powiedział Liam. - I parę gotowa-
nych  młodych  ziemniaczków. A co jeszcze dla ciebie? - 
zapytał Kit, nie patrząc w ogóle w jej stronę.
-Zielona sałata, ale bez ziemniaków.
-I poprosimy jeszcze o butelkę wina marki Chablis - dodał 
Liam.

Gdy szef odszedł, Liam wypił swoją whisky jednym haustem 

i rozejrzał się za kelnerem serwującym alkohole.

- Muszę strzelić sobie jeszcze jednego! - wymamrotał.
Rzadko się zdarzało, aby Liam aż tak folgował sobie, patrzyła

więc na niego zaniepokojona.

- Źle się czujesz? - zapytała.

Spojrzał na nią z wyrazem desperacji na twarzy.

- Nie mogę... - miał wyraźnie trudności z wypowiedzeniem

tego, co go gnębiło. - O Boże, nie wiem... - Rozejrzał się jesz-
cze raz wokoło. - Gdzież, u diabła, jest ten facet od alkoholu?
Jeśli nie mogę napić się drugiej whisky, to przynajmniej niech
mi dadzą wina.

Kit wyciągnęła mimowolnie rękę przed siebie i dotknęła jego 

dłoni, która drgnęła, jak po porażeniu prądem. Cofnęła więc ją 
gwałtownie, zaskoczona jego reakcją.

- Masz   zamiar   się   upić,   Liamie,   prawda?   -   Miała   na

dzieję, że mu to wyperswaduje. - Daj spokój, wiesz, że ja tego

background image

88

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

89

nienawidzę. A poza tym, będziesz miał jutro potworny ból 
głowy.

Popatrzył na nią w zamyśleniu.

-Oczywiście postępujesz jak typowa kobieta. Najpierw do-
prowadzasz mnie do stanu, kiedy muszę się napić, a potem 
masz pretensję do mnie o to.
-A ty reagujesz jak typowy mężczyzna... Obarczasz kobietę 
winą za wszystko - odpaliła i roześmiała się.

Kelner pojawił się z pierwszym zamówionym przez nich da-

niem i Liam zwrócił się do niego:

-Zamówiliśmy wino, czy może pan dopilnować, żeby nam je 
od razu podano?
-Ależ oczywiście, sir!

Melon wyglądał bardzo smakowicie i Kit skupiła całą swą 

uwagę na jedzeniu. Po chwili podano wino i po wypróbowaniu 
rozlano je do dwóch kieliszków.

- Powiedz zatem, co kupiłeś w Walii? - zapytała Kit.
Zaczął dość szczegółowo opowiadać, co zobaczył w tamtym

domu i co z tego wybrał dla nich.

-Rozmawiałem już z Fredem i jego pomocnikami. Pojadą 
do   Walii   w   poniedziałek   i   ja   zabiorę   się   z   nimi,   żeby 
dopilnować załadunku... Tam jest wiele cennych rzeczy.
-Czy Cary jest tam nadal, myślę o Walii?

- Nie, pojechała do Londynu, na ślub znajomych.
Czyżby się pokłócili? A może ich wspólny wyjazd był jednak

sukcesem damsko-męskim? Kit obserwowała go w napięciu 
i żałowała, że nie potrafi czytać w jego myślach. Pragnęła, żeby 
porozmawiał z nią szczerze, nie ukrywając niczego. Sączyła po-
woli chablis, które miało złocisty kolor i orzeźwiający smak. Nie 
jest wykluczone, uświadomiła sobie, że więcej by z niego wy-
ciągnęła, gdyby wypił jeszcze trochę alkoholu.

Kelner zebrał tymczasem brudne talerze i pojawiło się drugie 

danie.

- A teraz ty mi powiedz, co tu się działo przez te dni? - po

prosił ją Liam.

Opowiedziała mu, co nadeszło w ciągu tygodnia do aukcyj-

nego działu, scharakteryzowała ogólnie katalog eksponatów wy-
typowanych na najbliższą licytację, a on przysłuchiwał się z 
uwagą.   Sprawiał   wrażenie   wewnętrznie   uspokojonego. 
Wyraźnie stracił ochotę na wino, tak że nie wypili całej butelki 
chablis. Wypili natomiast kilka filiżanek kawy, gdy więc wycho-
dzili z restauracji, Liam był już całkiem trzeźwy. Kit jednak 
wciąż się upierała, że nie powinien prowadzić samochodu. 
Wsiedli zatem do taksówki. Ona wysiadła przed swoim domem, 
a Liam pojechał dalej.

W poniedziałek Fred i jego pomocnicy wybrali się do Walii 

i wrócili późnym wieczorem samochodem pełnym mebli, zega-
rów, wyrobów porcelanowych i szklanych, a także, ku zachwy-
towi Kit, z kolekcją niemieckich i francuskich lalek, wśród któ-
rych była jedna osiemnastowieczna, bardzo cenna.

Dziecięce zabawki były jedną ze specjalności Kit. Spodziewała 

się, że przeżyje piękne chwile, opisując je w katalogu aukcyjnym. 
Miała też nadzieję, że niektóre z zabawek pozostawi dla swoich 
wnuków. Jednak większość z nich była dla niej zbyt droga.

Geraldine wraz ze swą córeczką pojawiły się we wtorek rano 

i w środę przyszły do działu aukcyjnego, żeby zobaczyć zabawki.

- Niczego nie dotykaj, kochanie - Geraldine ostrzegła małą,

która patrzyła na lalki szeroko otwartymi oczkami.

Kit ukryła wśród nich jedną współcześnie wyprodukowaną. 

Był to prezent dla Vanessy. Udała więc, że wynajduje ją wśród 
setki innych zabawek i po chwili wręczyła ją dziecku.

background image

90

GORĄCA KREW

-Ta jest bardzo ładna i potrafi mówić - dodała dla zachęty. 
Pokazała   Vanessie,   jak   naciska   się   plecki   lalki   i   gdy   ta 
powiedziała wyraźnie „ma-ma", dziewczynka zaśmiała się 
radośnie.
-Co powiesz na lunch? - zapytała Geraldine. - Tato jest 
dzisiaj   zbyt   zajęty,   żeby   się   z   nami   wybrać.   Ale   mam 
nadzieję, że ty, Kit, znajdziesz chwilę czasu i zjesz z nami.
-Coś się chyba da zrobić, ale będziemy się musiały pospie-
szyć - odparła Kit, z góry się tłumacząc: - Muszę wrócić 
na  drugą,   mam   wyznaczone   spotkanie   z   klientem,   który 
przynosi srebrną zastawę do wyceny.

Ostatecznie poszły, żeby coś zjeść, do ogródka kawiarenki 

w pobliskim parku. Tego dnia polecanym przez szefa kuchni 
daniem było spaghetti na słodko. Mała Vanessa lubiła tę potrawę 
i szybko uporała się z jedzeniem. W nagrodę matka zezwoliła 
jej, aby się pobawiła na trawniku. Pobiegła uradowana, przyci-
skając mocno do piersi dopiero co otrzymaną lalkę i nucąc coś 
pod nosem. Tymczasem obie panie raczyły się dobrą kawą.

Wiosna nadchodziła szybko. Liście na drzewach rozwijały się 

dosłownie w oczach, wokół pni aż żółto było od narcyzów. 
Wszędzie fruwały ptaki, znosząc budulec do gniazd lub dając 
koncerty na krawędziach pobliskich dachów, w równej mierze 
jak ludzie zachwycone nadchodzącą szybko wiosną. Powietrze 
nasycone było cudownymi zapachami, wobec których najdroż-
sze perfumy wydawały się niczym.

Kit spoglądała w błękitne niebo z wielką satysfakcją. Im sta-

wała się starsza, tym radośniej witała wiosnę, a gorzej przyjmo-
wała zimę.

-Co się dzieje między tobą i tatkiem? - zapytała Geraldine. 
Kit była wyraźnie zaskoczona.
-Co przez to rozumiesz?
-Och, daj spokój, wiesz przecież doskonale, o co pytam.

GORĄCA KREW

91

Tato wygląda jak pies, który wbił sobie kolec w łapę. A ty ze 
swej strony jesteś stale jakby spięta. Czy pokłóciliście się?

-Nie, to jest raczej coś w rodzaju nieporozumienia - odparła 
Kit, czując, jak czerwieni się na twarzy.  Bo jakże mogła 
mówić  córce,  że  jej  ojciec  nie  chce   się  z  nią  żenić, co 
więcej, nie chce spać z nią?
-Nieporozumienie, ale czy na jakiś ważny temat? - Geral-
dine była wyraźnie skupiona i zapewne chciała zrozumieć 
istotę sprawy.
-Obawiam   się,   że   bardzo   ważny  -   odparła   Kit,   głęboko 
wzdychając.  - Wiesz, że twój ojciec nie jest człowiekiem 
łatwym w rozmowach.
-Rzeczywiście, nie jest. - Geraldine powiedziała z prośbą w 
oczach: - Kit, nie rezygnuj z niego. Zrobiłaś dla niego dużo 
dobrego. Wszyscy jesteśmy takiego zdania. To znaczy i 
ja, i Hans, a także mój brat Felix i jego żona. Wszystkim się 
nam wydaje, że tato jest znacznie bardziej szczęśliwy od 
kiedy związał się z tobą. Wiesz, że było mu ciężko przez te 
wszystkie   lata  z   powodu   mamy.   W   stosunku   do   nas 
zachowywał się wspaniale. Gdyby nie on, nasze dzieciństwo 
byłoby   znacznie   trudniejsze.  Zasługuje   teraz   na   trochę 
szczęścia od życia. Ja wiem, że czasami potrafi być trudny, ale 
on ciebie potrzebuje. Daj mu jeszcze jedną szansę.

Kit trzymała się na wodzy. Chciała zadać wiele pytań, ale 

gdyby pozwoliła sobie na ujawnienie swojej niewiedzy, efekt 
mógłby być wręcz odwrotny... Geraldine mogłaby całkowicie 
zamknąć się wobec niej. Pierwsze pytanie zadała więc bardzo 
ostrożnie:

- Pamiętam doskonale, że gdy byłaś jeszcze malutka, twój

ojciec odwoził cię zawsze rano do szkoły, a potem zabierał z po-
wrotem do domu. Także on pojawiał się razem z tobą w dni

background image

92

GORĄCA KREW

poświęcone sportom i na rozdawaniu nagród za sportowe osiąg-
nięcia. Twoja matka... nie była na to... dość silna.

Geraldine zaśmiała się krótko.

- To powiedziane jest bardzo delikatnie. Przecież ona była 

nałogową alkoholiczką.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kit poczuła się tak, jakby ktoś zadał jej cios w żołądek. Wpa-

trywała się w Geraldine ze zdumieniem na twarzy. Usta córki 
Liama drgały, można by sądzić, że za chwilę się rozpłacze.

Schrypniętym głosem powiedziała:

-Jestem zaskoczona, że nie wiedziałaś o tym. Myślałam, że 
tato   ci   o   wszystkim   opowiedział.   Niemniej   teraz   jestem 
zadowolona,   że   już   wiesz.   Felix   i   ja...   no   więc   oboje 
chcemy o tym  zapomnieć. I dlatego nie rozmawiamy na ten 
temat. Tato wymógł  na nas  kiedyś,  że nikomu o tym  nie 
powiemy. Mieliśmy wówczas  wrażenie, że ktoś w rodzinie 
jest chory... że ma wstydliwą, tajemniczą dolegliwość. Nasze 
życie   wtedy,   gdy   byliśmy   jeszcze  berbeciami,   było 
prawdziwą  udręką  z  tego  powodu.  Nie wolno  nam  było 
sprowadzać   przyjaciół   do   domu,   bo  nigdy  nie   było 
wiadomo,   jak   ona   się   zachowa.   Nawet,   kiedy   była,   na 
przykład, dziesiąta rano.
-Dziesiąta rano...? - Kit powtórzyła, jakby nie mogła uwie-
rzyć własnym uszom.
-Och, ty nie zdajesz sobie sprawy, co to znaczy żyć z alko-
holikiem pod jednym dachem. Przypomina to egzystencję w 
pobliżu   wulkanu.   Nigdy   nie   wiesz,   kiedy   może   nastąpić 
wybuch lawy i jak wielka to będzie erupcja. Pierwszą sprawą 
rano, jeśli w ogóle tego dnia wstawała, było ustalenie, czy 
nie grozi nam rozładowanie jej złego humoru. Bo jeśli tak się 
działo, to z byle powodu wybuchała na nas wściekłością. 
Musieliśmy mówić do

background image

GORĄCA KREW

siebie szeptem, bo w przeciwnym razie zaczynała krzyczeć, że 
zachowujemy się skandalicznie głośno. Chodziliśmy na palusz-
kach. Nie mieliśmy nawet prawa bawić się we własnym domu. 
Gdy tylko wychyliła kilka drinków, zaczynała się zmieniać. 
Przez chwilę była w bardzo dobrym nastroju, prawie normalnym. 
Ale nigdy się na tym nie kończyło. I zachodziły kolejne zmiany. 
Musieliśmy się nauczyć rozpoznawać, jak wyglądają te poszcze-
gólne fazy. Trudno było powiedzieć, która była najgorsza. Czy 
faza końcowa, czyli pełnego odrętwienia, czy też wtedy, gdy była 
agresywna, gdy krzyczała, rzucała rzeczami w ludzi...

-W was także? - Kit wstrząśnięta była do głębi. Nie mogła 
wręcz wyobrazić sobie delikatnej, bladej, subtelnej Claudii, 
rzucającej czymś w ludzi, a zwłaszcza we własne dzieci.
-Tak się działo bez przerwy - powiedziała Geraldine, a oczy 
miała pełne łez. - Tato osłaniał nas, gdy był w domu i starał 
się  o to, żebyśmy nigdy nie pozostawali sami z matką. Nie 
byliśmy  bogaci, ale zawsze mieliśmy nianię. Jako dziecko 
nie zdawałam sobie z tego sprawy, że głównym jej zadaniem 
było zwracanie uwagi na mamę. Nie zawsze jednak można 
było utrzymać nas z dala od matki, a poza tym jej nastroje 
zmieniały   się   tak   gwałtownie,   że   nigdy   nie   można   było 
przewidzieć,   co   zrobi   za   chwilę.  Potrafiła   bardzo   łatwo 
oszukać człowieka.

- To wręcz nie do wiary - szepnęła Kit jakby do siebie.
Geraldine na pewno w dużym stopniu przesadza. Wprawdzie

Kit nie widywała Claudii zbyt często, ale to, co opowiadała 
Geraldine, zupełnie nie zgadzało się z jej informacjami o żonie 
Liama.

Geraldine westchnęła głęboko.

- Tak, zdaję sobie sprawę, że nie wierzysz wszystkim moim

słowom. Większość ludzi nie przypuszczała, co się u nas działo.
Tato dokładał wielkich starań, żeby nikt spoza rodziny nie wi-

GORĄCA KREW

95

dział jej w stanie alkoholowego zamroczenia. Mówił wszystkim, 
że jest delikatna. Co nie było dalekie od prawdy. Bóg jeden wie, 
jak bardzo zrujnowała swe zdrowie.

-Czy starano się ją wyleczyć? Musiał być jakiś powód, że 
piła. Czy poddano ją na przykład psychoanalizie?
-Tato próbował  wszystkiego:  porad  u psychiatrów,  klinik 
odwykowych, terapii grupowej. Starał się, żeby dołączyła do 
Anonimowych Alkoholików. Ale ona nie chciała iść nawet 
na  pierwsze spotkanie. Nigdy by się nie przyznała, że ma 
jakiś problem. Wciąż wmawiała nam, że może przestać pić, 
kiedy  tylko zechce. Ale oczywiście  okłamywała  siebie w 
równym stopniu, jak nas. Pamiętam, jak tato tłumaczył, że 
jest to choroba, z którą ona nie może dać sobie rady... i że 
powinniśmy to zrozumieć.

Geraldine przeciągnęła dłonią po oczach, a potem pociągnęła 

nosem jak małe dziecko.

-Bardzo cię przepraszam. Jestem pewna, że uważasz, iż czas 
najwyższy, abym z tego wyrosła. Ale powiem ci, że jestem 
dzisiaj w płaczliwym  nastroju, pewnie dlatego, że znowu 
spodziewam się dziecka.
-Naprawdę? Geraldine, to wspaniale! - powiedziała serde-
cznie Kit. - Moje gratulacje! Wiedziałam, że chcesz mieć 
drugie dziecko. Czy twój mąż jest zadowolony?

Wyraźną ulgę przyniosło im to, że mogły porozmawiać na 

inny temat. Kit była wstrząśnięta wszystkim, co opowiedziała jej 
Geraldine. Rzucało to zupełnie nowe światło na dawne wydarze-
nia, na Liama, na jego życie rodzinne.

Dlaczego on sam nigdy jej tego nie powiedział? Ale Geral-

dine odpowiedziała już na to pytanie. Liam po prostu się wsty-
dził. Nie chciał komukolwiek opowiadać o swej żonie alkoho-
liczce.

94

background image

96

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

97

- Hans jest wzruszony. Oboje jesteśmy szczęśliwi. - Geral-

dine wyciągnęła chusteczkę i wytarła twarz, delikatnie się przy
tym uśmiechając. - Chcieliśmy mieć drugie dziecko, gdy Van
jest jeszcze mała. Dla rodziców jest również wygodniej, jeśli
są młodzi. Z wszystkim radzą sobie znacznie łatwiej. Trzeba
mieć naprawdę dużo energii, żeby dać sobie radę z dwuletnim
szkrabem.

Obie popatrzyły na Vanessę, która biegała w kółko, śmiejąc 

się głośno.

-Bardzo lubię dzieci, ale już nieco podrośnięte. I nie przez 
cały,   okrągły   dzień.   Jeśli   zajmuję   się   Van   od   rana   do 
wieczora,   czuję   się   tak,   jakby   wyprano   mi   mózg. 
Chciałabym  wrócić  do  mojej pracy,  będąc jeszcze na tyle 
młoda,   żeby   móc   kontynuować  moją   karierę.   Dlatego   z 
mężem   zdecydowaliśmy   się   tylko   na  dwoje   dzieci.   Gdy 
pójdą do szkoły, ja będę miała trzydzieści parę lat i o pracę 
nie będzie jeszcze tak trudno.
-A kiedy spodziewasz się urodzin drugiego dzidziusia?
-Och, dopiero za jakieś siedem miesięcy. Jeszcze niczego 
nie widać - dorzuciła, gładząc się po płaskim brzuchu.

W tym momencie dał się słyszeć głos kościelnego dzwonu 

i Kit zmieniła temat.

- Już jest druga godzina. Czas na mnie, muszę wracać. Prze-

praszam cię, Geraldine, ale ta rozmowa, na którą się spieszę,
może się okazać ważna. Twój ojciec zabije mnie, jeśli wypuszczę
z raje klienta. Chodzi o ładny zestaw srebrnych sztućców.

- Wiem doskonale, jakim jest tyranem w pracy - powiedzia

ła z uśmiechem.

Wstała od stolika, przywołała swoją małą córeczkę i pocało-

wała Kit w policzek, spuszczając skromnie oczy.

- Było mi bardzo miło zjeść z tobą lunch. Jak się domyślasz,

pierwszy raz rozmawiałam o mojej matce z kimś spoza rodziny.

Ale oczywiście nie traktuję cię jak kogoś obcego. Praktycznie 
biorąc, jesteś jakby członkiem naszego rodzinnego kręgu.

- Dziękuję, Geraldine - powiedziała Kit i zarumieniła się

z zadowolenia.

- Ułożysz sobie jakoś sprawy z ojcem? Liczymy na to.
Zanim Kit zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Vanessa była

znów przy nich, złapała matkę za rękę, wołając:

-Chcę się jeszcze trochę pohuśtać, mamo!
-Innym razem, kochanie. Dzisiaj musimy już iść.
-Och, mamo... jeszcze nie!
-No więc przyjdziemy do parku jutro, obiecuję.

Po chwili były już we trójkę z powrotem przed domem mie-

szczącym biura aukcyjne. Liam stał w oknie, czekając na córkę 
i wnuczkę.

- Dziadzio! - krzyknęła Vanessa, a on pomachał do niej

ręką.

Kit poczuła w sercu niemiły ucisk. Tak niewiele brakowało, 

a mogłaby stać się również członkiem tej rodziny. Ale Liamowi 
nie było to na rękę. Chciał być wolny, niezależny. I trudno mu 
się dziwić. Po tragicznych doświadczeniach z pierwszą żoną...

Przez resztę dnia wielokrotnie powracała myślami do tego 

tematu. Jakie blizny musiały na nim pozostawić tamte lata? 
Jednego wszakże nie pojmowała. Dlaczego Liam ciągle jeszcze 
unikał z nią rozmowy na ten temat? Pytała go wielokrotnie 
o małżeństwo z Claudią, a on uparcie i z gniewem wymigiwał 
się od jakichkolwiek wyjaśnień.

Widać musiał bardzo kochać Claudię, mimo cierpień, których 

mu przysporzyła, skoro do dzisiaj, tyle lat po jej śmierci, nie 
chciał o niej złego słowa powiedzieć.

Tej nocy nie mogła usnąć, jej myśli wciąż krążyły wokół 

Claudii, chociaż, prawdę mówiąc, niewiele o niej wiedziała

background image

98

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

99

i nie mogła znaleźć odpowiedzi na dużo związanych z nią pytań. 
Na przykład, kiedy Claudia zaczęła pić? Od czego w ogóle za-
czął się ten nałóg? Co go coraz bardziej pogłębiało? Rzecz jasna, 
że gdyby Claudia była szczęśliwa z Liamem, nie musiałaby się-
gać do kieliszka. Czy więc ich małżeństwo było nieszczęśliwe 
od początku? Czy Claudia go nie kochała, a czy on kochał Clau-
dię?

Geraldine dała jej jedną odpowiedź na wiele pytań, które Kit 

zadawała Liamowi przez ubiegłe lata. Ale ta odpowiedź zrodziła 
mnóstwo nowych wątpliwości i Kit z desperacją zaczęła poszu-
kiwać w wyobraźni rozwiązania kolejnych rebusów.

Córka Liama pozostała u ojca do końca tygodnia i Kit widy-

wała się z nią codziennie. Niestety, nigdy już nie miały okazji, 
aby porozmawiać o Claudii. Prawie zawsze była z nimi Vanessa, 
co raczej uniemożliwiało poważną rozmowę. Ale nie był to je-
dyny powód. Geraldine pozbyła się wtedy w parku gorzkich 
wspomnień o matce, czuło się wyraźnie, że to jej ulżyło, i nie 
miała ochoty wracać jeszcze raz do tego tematu.

Kit była na kolacji u Liama w przeddzień wyjazdu Geraldine 

i jej męża do Holandii. Hans bawił wszystkich przy stole opo-
wiastkami z życia dentystów. Liam wydawał się jednak spięty 
wewnętrznie i wyobcowany. Kit widziała, jak jego córka patrzy-
ła na ojca z niepokojem, a potem przenosiła wzrok na nią. Gdy 
wychodziła tego dnia do domu, Geraldine objęła ją ramionami 
i szepnęła:

-Nie zapomnij o tym, o co cię prosiłam, bardzo proszę.
-Będę pamiętała - odparła Kit, czując, że Liam przygląda 
się im badawczo.
-Co wy tam spiskujecie? - zapytał, a Kit zrobiła minę do 
niego i odparła:
-Pilnuj swego nosa.

- Kobiety zawsze mają jakieś swoje sekrety - powiedział

Hans i zaśmiał się.

Liam nadal jednak nie miał pogodnego nastroju. Wciąż pa-

trzył z uwagą na Kit i starał się odgadnąć, o co chodzi. Gdy 
wracała samochodem do domu, starała się sobie uzmysłowić, 
czego Liam mógł się domyślić. Czy podejrzewał, że Geraldine 
powiedziała Kit coś o nim samym, czy też o jego nieżyjącej 
żonie. Byłby na pewno wściekły, gdyby wiedział, ile córka jej 
naopowiadała.

Następnego dnia była niedziela i Kit wybrała się znowu na 

ryby z Joem. Dzień był bardzo spokojny i cichy. W krótkim 
czasie usnęła, leżąc na kocu w kratę i z kilkoma poduszkami pod 
głową. Zbudził ją zapach smażonych pstrągów. Joe bawił się 
w kucharza, smażąc na zbudowanym przez siebie palenisku. Kit 
wręcz umierała z głodu po zdrowym śnie i kilku godzinach prze-
bywania na świeżym powietrzu. Zjadła wspaniałą rybę z zieloną 
sałatą przywiezioną z domu. Na deser mieli ser cheddar i jabłka.

-Jak posuwa się praca nad książką? - zapytała, a on ziewnął 
szeroko i wzruszył ramionami.
-Niczego przy niej nie robiłem od minionego tygodnia. Je-
stem   zbyt   zajęty   próżnowaniem.   Odkryłem   największą 
tajemnicę życia: całkowite, totalne lenistwo.

Kit zaśmiała się głośno, ale jednocześnie popatrzyła z uwagą.

-Czy nie masz jednak jakiegoś wyznaczonego terminu za-
kończenia książki? - zainteresowała się.
-Wydawcy mają... ale ja nie! - Joe nalał z termosu dwa 
kubki kawy i jeden wręczył  Kit. Przytrzymała  go  przez 
chwilę w rękach, czując przyjemnie rozchodzące się ciepło.
Joe upił trochę kawy, przymknął oczy i zamruczał:
- Och, jakie to rozkoszne. Tak powinno wyglądać prawdziwe

background image

100

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

101

życie, Kit. Mam mnóstwo pieniędzy, które wystarczają mi na 
dostatnie bytowanie i jestem szczęśliwy. Codziennie wstaję, pa-
trzę na świat wokół i czuję się wspaniale. Czego może jeszcze 
mężczyzna, taki jak ja, domagać się od życia? Zabiorę się do 
pisania tej książki w jakimś tam momencie, ale na razie to nic 
pilnego.

-Wydawało mi się, że będziesz chciał jak najszybciej zoba-
czyć swoje zdjęcia wydrukowane w książce.
-Niech je diabli wezmą! Nie ma w nich niczego trwałego, 
nieprzemijającego. A życie jest zbyt  krótkie, żeby w jego 
trakcie martwić się o sławę czy pieniądze. Gdy pomyślę, ile 
szumu  robiłem   pracując...   Ja   przecież   prawie   nigdy   nie 
miałem   więcej  niż   jeden   dzień   urlopu.   A   po   tym,   co 
widziałem,   powinni   byli   mi   dawać   niejednokrotnie   cały 
tydzień   urlopu!   Ja   tymczasem   zakładałem   nową   rolkę 
filmu...   i   dalej   do   roboty.   Dzisiaj   widzę,   że  chyba   nie 
rozumiałem   tego,   co   robiłem.   Bez   mrugnięcia   powieką 
patrzyłem na straszne okaleczenia, a nawet na ludzką śmierć, 
nie myśląc o tym, co kryło się za zdjęciami, które robiłem. 
Nienawidzę   sam   siebie,   gdy   to   wspominam.   Nigdy   nie 
zastanawiałem  się,   jaki   jest   mój   stosunek   do   tego,   co 
fotografowałem.   Patrzyłem  na   świat   w   agonii,   ale   moje 
zdjęcia nigdy tej agonii nie pokazywały...
-Mylisz się, Joe - przerwała mu gwałtownie. - Bardzo się 
mylisz.   Miliony   ludzi   dostrzegały   tę   agonię,   męczarnię 
świata. Ty nam ją pokazywałeś. A w każdym razie zwracałeś 
na to moją uwagę.
-Tak sądzisz? Dziękuję ci, Kit. Nie jestem jednak pewien, 
czy   masz   rację.   Niemniej,   ważne   jest   to,   że   wreszcie 
zmieniłem  swoje   życie,   przestałem   się   uganiać   za... 
Zacząłem   dostrzegać  to,   czego   nie   widziałem   przez 
wszystkie tamte lata. Dzisiaj jest tak, że biorę do ręki któreś 
ze starych zdjęć, przyglądam się mu

i czuję, że za chwilę zwymiotuję. Wydaje mi się, że ludzie utrwa-
leni na tych fotografiach, swoje nieszczęście mnie zawdzięczali. 
I jest w tym trochę prawdy. Ja nie zabijałem, ale zachowywałem 
się jak zboczeniec. Patrzyłem na to, co się działo i nic nie robi-
łem, żeby temu przeciwdziałać.

Kit była przerażona tym, co mówił i martwiła się o niego.

-A cóż mogłeś zrobić, Joe? Nie bądź głupi. Byłeś po prostu 
świadkiem, nie byłeś...
-Chcesz powiedzieć, że nie byłem wspólnikiem? Ale czy 
jesteś   tego   pewna?   Robiłem   te   zdjęcia,   ponieważ   w   ten 
sposób zarabiałem pieniądze. Innymi słowy czerpałem zyski z 
ludzkiego bólu. Nie byłem tylko podglądającym zboczeńcem, 
byłem wręcz stręczycielem!

Kit przeraziła się jego wyglądem. Był blady jak ściana, oczy 

miał podkrążone.

-Joe, przestań. To, co mówisz, jest szalone. Przestań myśleć 
w ten sposób. Czy sądzisz, że gdybyś tam nie pojechał, nic 
takiego by się nie wydarzyło?
-Nie wiem! Może tak, może nie. Jeśli tak zwane środki 
przekazu nie byłyby na miejscu...?

Znowu przerwała mu gwałtownie.

-Nie było w pobliżu fotografa, w czasach króla Heroda, a 
mimo to władca Izraela wydał rozkaz mordowania noworod-
ków   płci   męskiej.   A   dlaczego   wydarzyła   się   ta   straszna 
masakra w czasie bitwy pod Waterloo? Przecież nie było w 
pobliżu żadnych fotoreporterów.
-Dobrze, już dobrze. - Joe podniósł rękę, aby wstrzymać 
potok   jej   słów.   Zaśmiał   się   przy   tym.   -   Jednak   muszę 
wszystkie te fakty jeszcze raz samodzielnie przemyśleć. W 
średniowiecznych czasach nazywało się to kształtowaniem 
duszy na nowo... tym się właśnie teraz zajmuję. Patrzę na 
moje minione życie

background image

102

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

103

i zastanawiam się, co robić dalej. Dokąd iść i jaką drogą. Moja 
książka może poczekać.

Zapadł już zmrok, nim wrócili znad rzeki. Gdy znaleźli się 

przed domem, Kit zaprosiła go na kolację. Joe pokręcił jednak 
przecząco głową.

- Bardzo ci dziękuję, ale jestem zmęczony. Myślę, że zjem

coś lekkiego i położę się spać. - Pocałował ją delikatnie w czoło,
jakby była dzieckiem, i szepnął: - Dobranoc.

Ona też czuła się zmęczona i postanowiła, podobnie jak on, 

wcześnie się położyć.

Weszła do mieszkania i zajęła się przygotowaniem omletu, 

kiedy nagle przy drzwiach gwałtownie zabrzęczał dzwonek.

Czyżby Joe zmienił zdanie?

Otworzyła drzwi i zaskoczona zobaczyła, że był to Liam.

-Widzę, że spędzasz z nim teraz każdą niedzielę - stwierdził z 
sarkazmem. - Obserwowałem, jak cię podwiózł pod dom. 
Scenka była rozbrajająca. Ten pocałunek w czoło. Już tak 
daleko  zabrnęliście? Wydaje się więc, że nie jest to jednak 
Szybki Gon-zales?
-O co ci chodzi, Liam? - zapytała, zbyt zmęczona, żeby się 
rozzłościć. - Miałam właśnie bardzo miły dzień. Dlaczego 
chcesz mi go popsuć?

Jego szare oczy rozbłysły złowrogo.

-Przyjmij   do  wiadomości, że kiedy  ty  rozkoszowałaś   się 
podobno wspaniałym dniem, twój syn i jego żona znajdowali 
się na sali operacyjnej.
-Co mówisz? - zapytała przerażona, z pobladłą nagle twarzą. 
- Paul i Claire? Co chcesz powiedzieć? Co się stało?!
-Wypadek   samochodowy  -   mruknął.  -   Na   autostradzie. 
Ale nie bądź taka przerażona. Oboje byli ranni, ale są już 
po operacji i lekarze są nastawieni raczej optymistycznie.

Kit oddychała z trudem i czuła miękkość w nogach. Nie mo-

gła jednak pozwolić sobie na zemdlenie. Musiała wiedzieć wszy-
stko o Paulu, jego żonie, dzieciach.

-Jak się o tym dowiedziałeś? Kto ci powiedział i dlaczego 
tobie?
-Oczywiście   w   pierwszym   rzędzie   usiłowano   nawiązać 
kontakt z tobą - powiedział Liam  z grymasem  złości  na 
twarzy. - Usiłowali przez cały dzień, ale nie było cię w domu. 
Na koniec, parę godzin temu, matka Claire, Molly, dostała w 
informacji mój numer telefonu i zadzwoniła. Domyśliłem się, 
że znowu pojechałaś gdzieś na ryby z Ingramem, ale nie 
wiedziałem,   dokąd.   Jednego   tylko   byłem   pewien,   że   nie 
będziecie   łowić   tych   rybek  po   zapadnięciu   zmroku, 
podjechałem  więc  pod twoje mieszkanie  i   zaparkowałem 
tutaj jakieś pół godziny temu.

Kit myślała intensywnie. Niewiele słyszała z tego, co mówił.

-Czy dzieci, Ian i Kate, też były w samochodzie? Czy są 
zdrowe? A może również zostały ranne?
-Nie. Miały dużo szczęścia, wyszły z tego wypadku obronną 
ręką tylko z kilkoma potłuczeniami.
-Och, Boże! To naprawdę szczęście - szepnęła Kit, czując, 
jak pokój wciąż obraca się wokół niej.

Liam nagle pochwycił ją za nadgarstki, lekko szarpnął i po-

sadził na tapczanie.

-Oddychaj  głęboko  - nakazał. - Ja tymczasem  zrobię ci 
drinka.
-Nie, nie chcę drinka! - wykrzyknęła, łapiąc go zdecydowanie 
za ramię. - Powiedz mi... ale dokładnie, co się wydarzyło.
-Nie chcę, żebyś mi zemdlała.
-Nie zemdleję, Liam. Ja muszę wiedzieć!

Patrzył na nią przez chwilę, wahając się, co zrobić. A potem 

zaczął opowiadać:

background image

104

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

105

- Paul i Claire jechali samochodem, bo chcieli spędzić dzień

z jej matką w Yorku. I w pewnej chwili na autostradzie wpadli
w pasmo gęstej mgły. Przed nimi już były spiętrzone rozbite
samochody. Ciężarówka i około tuzina osobowych wozów. Auto
Paula najechało na tył samochodu, jadącego przed nim. Na szczę-
ście kierowca, który jechał za nim, dostrzegł na czas, co się dzieje
i   wyhamował.   W   przeciwnym   wypadku   ich   auto   zostałoby
zgniecione i być może wszyscy zginęliby.

Kit wzdrygnęła się cała, zamykając oczy.

- Tylko   nie   mdlej,   bardzo   cię   proszę  -  mruknął   Liam, 

wycią-
gając do niej ręce.

Oparła się o niego i poczuła, że wspiera ją swą siłą.

-Mów dalej, Liamie, muszę wiedzieć o wszystkim... - sze-
pnęła.
-Tak to mniej więcej wyglądało. Tylko dzięki temu, że sa-
mochód, który jechał  z tyłu,  nie  wpadł  na nich  z pełną 
szybkością, dzieci nie zostały ranne.
-A jakie obrażenia odnieśli rodzice? - Kit bała się usłyszeć 
prawdę, a jednak musiała wiedzieć.
-Zranienia Paula są typowe dla kierowcy.  Pęknięte żebra, 
złamana ręka, uszkodzona łopatka, zadrapania na szyi. Na 
szczęście   miał   założone   pasy   bezpieczeństwa,   które 
utrzymały go  w takiej pozycji, że nie pokaleczył twarzy, 
gdy przednia szyba rozbiła się.
-A co się stało Claire?

Zauważyła, że wyraz twarzy Liama zmienia się na bardziej 

ponury.

- Ona jest w najgorszym stanie. Też miała założone pasy

bezpieczeństwa, ale niewiele jej to pomogło. Została zasypana
odłamkami szkła z przedniej szyby i ma głębokie cięte rany na
twarzy. Podobno ma też rany na piersiach, a jej nogi zostały

uwięzione w przedniej części wozu, gdy samochód złożył się jak 
harmonijka.

Kit zamknęła oczy. Twarz miała sinobladą, pełną przerażenia.

-Och, nie! Biedna dziewczyna.
-Sytuacja była trudna. Oddziałowi straży pożarnej zabrało 
kilka godzin, nim uwolnili ją z plątaniny samochodowych 
szczątków. Na sali operacyjnej była aż cztery godziny i jej 
matka bardzo się o nią obawia.
-Ale jest nadzieja, że z tego wyjdzie?
-Tak się spodziewają, będzie to jednak długi proces. Dobre 
kilka miesięcy, nim opuści szpital.
-Och, Boże... a co z dziećmi? Gdzie się teraz znajdują? Kto 
się nimi opiekuje?
-Matka Claire. Ona pierwsza usłyszała wiadomość o kata-
strofie.   Zdumiewające,   ale   zobaczyła   tę   kraksę   w 
wiadomościach lokalnej stacji telewizyjnej i rozpoznała ich 
samochód.  Musiał  to być  dla niej  ogromny szok. Molly 
mówi,   że   pokrywa   silnika   odskoczyła   jak   wieczko   od 
konserwy. Wyglądało na to, że nikt  nie przeżył katastrofy. 
Zadzwoniła   do   szpitala   i   dowiedziała   się,   że   rannych 
przywieziono   już   do  nich,   ale   że  sana   sali   operacyjnej  i 
będzie mogła zobaczyć się z rodziną dopiero za kilka godzin.

Postanowiła więc przede wszystkim zająć się dziećmi. Do 

tego momentu były pod opieką społecznej służby medycznej. 
Ale jest to dla niej trudne zadanie, bo ona przecież sama choruje 
na artretyzm. Może tylko powoli kuśtykać. Nie będzie mogła 
zbyt długo się nimi zajmować. Tym bardziej że jej mieszkanie 
jest malutkie.

- Ja się nimi zajmę - powiedziała Kit spontanicznie. - Molly

ma rację, przy jej stanie zdrowia nie dałaby przypuszczalnie
rady, żeby zająć się tą dwójką. Nie jest to łatwe zadanie dla
Claire, a cóż mówić o kobiecie, która ma sześćdziesiątkę, a na

background image

106

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

107

dodatek ostry artretyzm. Bywają takie dni, że w ogóle nie może 
chodzić.

-Jak mi się wydaje - powiedział Liam - taki właśnie dzień 
ma dzisiaj. Dlatego, jak sądzę, powinnaś tam natychmiast 
pojechać.
-Natychmiast, jeszcze dzisiaj? - zapytała zaskoczona.
-Oczywiście! Im szybciej tam będziesz, tym lepiej.
-Może masz rację, ale...
-Jeśli pojedziemy nocą...
-Pojedziemy? Czy to ma znaczyć, że... ja i ty? - Kit spra-
wiała wrażenie, że za moment utraci mowę.

- Droga od nas do Yorku - powiedział Liam, wzruszając

ramionami - zajmie co najmniej pięć godzin. Podróż jest zbyt
długa, żebyś mogła wybrać się w nią samotnie. A na dodatek
nocą, w czasie deszczu i mgły. To byłoby wręcz szaleństwo.
Będziemy musieli jechać stosunkowo wolno, a w każdym razie
ostrożnie, zmieniając się za kierownicą.

Propozycja bardzo ją poruszyła;

- Jestem ci wdzięczna za taką ofertę, Liam, ale nie jest ona

konieczna. Mogę tam pojechać jutro pociągiem.

Wyraz jego twarzy zdradzał zniecierpliwienie.
-Nie rozumiesz chyba tego, co mówisz. Będziesz musiała 
przywieźć mnóstwo rzeczy stamtąd... cały bagaż z 
samochodu Paula, wliczając w to łóżeczko podróżne Kate. 
Jest zbyt mała, żeby mogła spać na zwykłym tapczanie. Już z 
tej racji nie możesz jechać pociągiem. Także twój samochód 
jest na to za mały- Jeśli pojedziemy moim wozem 
dostawczym, będziemy mieli mnó-stwo miejsca właśnie na 
to łóżeczko, na ubrania dziecięce, zabawki...
-Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale przecież mogę ku-
pić łóżeczko dziecięce tutaj, gdy wrócimy. Wszystko, co jest

niezbędnie potrzebne, to trochę ubrań, które mogę zabrać do 
walizki - tłumaczyła z uporem.

Liam patrzył na nią, jakby chciał nią potrząsnąć. Jego szare 

oczy były pełne potępienia.

-Zrozum, Kit, że dzieci przeżyły wstrząs... Mimo że nie są 
zranione   fizycznie,   to   jednak   przeżyły   ten   wypadek 
głęboko.   I   teraz   potrzebują   ponownego   przywrócenia   im 
wiary w życie, spokojne i wygodne. Chcą mieć rzeczy im 
znane:   zabawki,  ubranka,   a   nawet   to   samo   łóżeczko 
dziecięce. Wszystko to pomoże im zapomnieć o przeżytym 
stresie. Tak więc przestań się ze mną spierać, spakuj to,- co 
będzie ci potrzebne, i ruszamy w drogę.
-Ale dlaczego musimy wyjeżdżać już w tej chwili? Przecież 
nie możemy wkroczyć do mieszkania Molly w środku nocy i 
zabrać dzieci!
-Oczywiście, że nie możemy i nie zrobimy tego. Będziesz 
chciała,   jestem   tego   pewien,   zobaczyć   się   z   Paulem   i 
Claire.  Ale zakładając nawet, że pójdziesz teraz do łóżka, 
czy wyobrażasz sobie, że będziesz w stanie zasnąć, z tym 
wszystkim na głowie?

Kit popatrzyła na niego i zagryzła wargę. Oczywiście on miał 

rację. Nie będzie w stanie nawet zmrużyć oka, cały czas mar-
twiąc się o najbliższych.

-Poczujesz się znacznie lepiej - powiedział - jeśli będziesz 
już   w   drodze,   pewna,   że   zobaczysz   dzieci   jutro   rano. 
Zatrzymamy się na krótko w podróży, gdzieś w połowie drogi, 
i zjemy coś  dla wzmocnienia się. Przecież wiesz, że przy 
autostradzie są rozmieszczone co jakiś czas stacje obsługi z 
restauracjami. Zajmie to nam około godziny, ale taka przerwa 
jest konieczna. Jazda nocą wyczerpuje znacznie bardziej niż 
podczas dnia.
-Przemyślałeś wszystko - powiedziała Kit, zarówno wdzię-

background image

108

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

109

czna, jak i poirytowana. Znowu usiłował kierować jej życiem, 
wydawać polecenia, jakby i ona była dzieckiem.

-Zgadza się, przez parę godzin nic innego nie miałem w gło-
wie   -   powiedział   szorstko.   -   A   w   tym   czasie   ty 
wypoczywałaś sobie na brzegu rzeki z Ingramem.
-Przyznaję - oświadczyła, oddychając głęboko - że czuję się 
winna. Nie było mnie tu, kiedy byłam potrzebna. Ale może 
czas  już, aby przestać to wałkować. Ostatecznie wyjazd na 
jeden dzień na ryby, to żadne przestępstwo. A że mnie nie 
było w tym momencie, to zbieg okoliczności.
-Idź i spakuj do walizki wszystko, co ci będzie potrzebne - 
mruknął Liam. - Pamiętaj, że będziemy tam parę dni. Nie 
możemy   przecież   porwać   dzieciaków   i   wrócić   tutaj. 
Będziesz chciała, nim wyjedziemy z Yorku, upewnić się, że 
Paul czuje się lepiej. Dlatego zarezerwowałem w tamtejszym 
motelu, niedaleko od mieszkania Molly, domek rodzinny i 
uprzedziłem kierownictwo, że przyjedziemy około czwartej 
rano.   Myślę,   że   na   początkują   będę   prowadził,   bo 
przespałem   się   nieco   w   ciągu   dnia,   a   ty   przejmiesz 
kierownicę, kiedy ja się zmęczę.
-A co z naszą galerią? Przecież nie możemy oboje wziąć 
jednocześnie urlopu... bez wcześniejszej zapowiedzi.
-Ustaliłem już, co trzeba, z Paddy. Powiedziałem jej, że nie 
będzie  nas   przez   parę   dni  i  poprosiłem,  żeby  nas  godnie 
zastąpiła.  To bystra dziewczyna i jestem pewien, że sobie 
poradzi.
-Tak, oczywiście, ale...
-Kit, przestań się ze mną spierać. Zabierz ze sobą, co ci 
będzie potrzebne i jedziemy.

Popatrzyła na niego bezradnie i poddała się. Z doświadczenia 

wiedziała, że gdy Liam coś postanowił, nie można było mieć 
nadziei na zmianę czegokolwiek. Podobnie, jak nie można było 
zmienić kursu atakującego czołgu.

-Okay - powiedziała z rezygnacją. - Czy powiadomiliście 
już Hugh?
-Hugh? - powtórzył Liam, jakby nie wiedział, o kim jest 
mowa.   -   Och,   chodzi   ci   o   twojego   byłego   męża,   ojca 
Paula? Masz rację, powinienem porozumieć się z nim. Ale, 
niestety, nie uczyniłem tego. Bardzo cię przepraszam.
-Wobec tego zatelefonuję do niego teraz. Jestem przekonana, 
że będzie chciał przyjechać do Anglii i zobaczyć się z Pau-
lem, jeśli się okaże, że następstwa wypadku są poważne. - 
Mówiąc to, Kit podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę. - 
Nienawidzę przekazywania przez telefon złych wiadomości.

background image

GORĄCA KREW

111

ROZDZIAŁ  SIÓDMY

Jechali już blisko dwie godziny. Za kierownicą siedział Liam, 

Kit rozłożyła się wygodnie w fotelu pasażera, przykryta ciepłym 
kocem. Usiłowała zasnąć, ale bezskutecznie. Cały czas myślała 
o szczegółach wypadku. Chciała jak najszybciej zobaczyć syna, 
lecz jak się jej wydawało, dużo czasu jeszcze upłynie, bowiem 
Liam jechał dziwnie powoli. Otworzyła oczy i zobaczyła, że 
samochód przebija się przez gęstą ulewę i pomyślała, że szybsza 
jazda w takich warunkach byłaby niebezpieczna. Liam był bar-
dzo dobrym kierowcą, pilnie obserwował drogę i dostosowywał 
się do warunków atmosferycznych.

Nagle wyczuła, że obrzucił ją krótkim spojrzeniem.
-Gdzie się znajdujemy? - zapytała.
-Niedaleko   od   Nottingham.   Nie   możesz   spać?   -   Mówił 
agresywnym  tonem, jakby miał do niej w dalszym  ciągu 
jakieś pretensje.
-Już trochę spałam. Czy chcesz, żebym cię zastąpiła przy 
kierownicy?
-Nie. Całkiem dobrze się czuję. Ty natomiast musisz być 
wciąż zmęczona.

Zamknęła ponownie oczy, ale jej mózg był nadal zajęty róż-

nymi myślami, łączącymi się z wypadkiem. Nagle przypomniała 
sobie, co jej mówił o wynajęciu pokoju, a właściwie o domku 
rodzinnym w motelu. Zbulwersowana tym otworzyła szeroko 
oczy i wykrzyknęła:

-

Domek rodzinny!

Liam popatrzył na nią, marszcząc brwi.

-Zgadza się. I o co ci tym razem chodzi? - zapytał.
-Powiedz, co to dokładnie znaczy? Ile ten domek ma pokoi?
-Powiedzieli, że w każdym jest salonik z wnęką kuchenną, 
ponadto łazienka i pokój sypialny z kilkoma łóżkami.
-Pokój sypialny?! - zawołała Kit, czerwona z gniewu. - Po 
prostu tylko jedna sypialnia?

Jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.

- W takim motelu nie robi się pomieszczeń z większą liczbą

sypialni. To nie jest przecież hotel Ritz!

Jego uśmiech rozzłościł ją jeszcze bardziej.

-Jeśli myślisz, że będziesz spał w tym samym pokoju co ja, 
to przyjmij do wiadomości, że się mylisz.
-Nie obawiaj się - powiedział chłodno. - Będę spał na sofie 
w saloniku. Da się ją zamienić na miejsce do spania.
-Nie obchodzi mnie, na co sofa da się zamienić. Nie będziesz 
na   niej   spał.   Gdy   tam   dojedziemy,   zarezerwujesz   sobie 
osobny pokój.

Liam rzucił jej piorunujące spojrzenie.

- Nie pleć głupstw! Lepiej zrobisz, jak się jeszcze trochę

prześpisz.

Kit przymknęła oczy, ale była przekonana, że jest zbyt zła, 

żeby mogła zasnąć. Gdy jednak uniosła znowu powieki, okazało 
się, że podjeżdżają do stacji obsługowej i restauracji przy auto-
stradzie. Zdołała więc przysnąć, na co wskazywał fakt, że osu-
nęła się na bok fotela i opierała głowę o ramię Liama. Wyprosto-
wała się więc gwałtownie, zaczerwieniona i pozbawiona na mo-
ment oddechu.

-Gdzie jesteśmy? - zapytała.
-Niedaleko Leeds, czyli również blisko Yorku. Muszę roz-

background image

112

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

113

prostować trochę nogi. Nie potrzeba nam kolejnego wypadku na 
autostradzie.

Wysiadła z samochodu, zabierając swoją torebkę.

-Trzeba   mnie   było   obudzić.   Powinniśmy   się   zmienić   za 
kierownicą.
-Bardzo szybko zasnęłaś. Nie miałem serca cię budzić - po-
wiedział tym razem wyraźnie żartobliwie. - Wydawało mi 
się, że było ci bardzo wygodnie..

Odwróciła się od Liama, bo wyglądał na irytująco pewnego 

siebie. Sen nie opuścił jej jeszcze całkowicie. Wzdrygnęła się 
pod wpływem marcowego wiatru. Tutaj, na północy wyspy, było 
znacznie chłodniej. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła dopiero 
druga w nocy. Nic dziwnego, że zmarzła. Zapięła kurtkę i na-
ciągnęła kaptur.

Przeszli szybko do pomieszczeń restauracyjnych, a po-

tem skierowali się oddzielnie do toalet. Kit popatrzyła w lu-
stro i aż jęknęła. Włosy miała potargane, a twarz zaspaną i zmę-
czoną.

Spryskała się zimną wodą, żeby się całkiem rozbudzić, wy-

suszyła papierowym ręcznikiem, przeczesała włosy i zrobiła lek-
ki makijaż.

-Czujesz się chyba lepiej? - zagadnął Liam, gdy ją znowu 
zobaczył.
-Lepiej?   Może   tylko   rozbudziłam   się   w   pełni   -   odparła 
buntowniczo.
Oboje wzięli tace i ustawili się w kolejce przy samoobsługo-

wej ladzie w kafeterii, żeby wziąć sobie kawę i sok pomarań-
czowy.

- Przywieźli świeże bułeczki, są jeszcze ciepłe - podpowie

działa dziewczyna z obsługi.

Kit nie zwróciła na to uwagi, natomiast Liam wziął dwie

apetyczne chrupiące bułki, trochę masła i mały słoiczek marmo-
lady.

Na szosie było bardzo niewiele aut, podróżni zajmowali za-

ledwie parę stolików. Kit wybrała miejsce przy oknie wychodzą-
cym na autostradę. Przejeżdżało kilka ciężarówek, ale o tej porze 
wozy osobowe można było zliczyć na palcach jednej ręki.

-Mmm - wymamrotał Liam - to  naprawdę  coś  pysznego. 
Uwielbiam gorące pieczywo. Sam jego zapach sprawia, że 
czuję  się głodny. Zjedz i ty bułeczkę. Wyraźnie masz za 
mało   cukru  we   krwi.   W   przeciwnym   wypadku   nie 
popadałabyś tak łatwo w zły nastrój.
-Bez  powodu się nie złoszczę. A najlepiej  mi  zrobi  sok 
pomarańczowy.  - Odchylając się na krześle do tyłu, Kit 
popatrzyła w górę na nieboskłon, który miał w tym miejscu 
dziwny  żółtawy poblask. Domyśliła się, że to refleksy od 
latarni ustawionych wzdłuż autostrady. I ucieszyła się, że w 
Silverburn niczego takiego się nie obserwuje, w konsekwencji 
gwiazdy i księżyc świecą w sposób niezakłócony.

Po chwili popatrzyła na Liama i zapytała z troską w głosie:

- Zastanawiam się, jak mam rozwiązać sprawę dzieci? Czy

zabierać je do biura, czy wziąć trochę urlopu...?

Liam nie sprawiał wrażenia szczególnie zafrasowanego.

-Oczywiście będzie ci potrzebna pomoc. Już nad tym my-
ślałem - oświadczył. - Musisz poszukać jakiegoś dobrego 
przedszkola. Ktoś mi kiedyś mówił, że przy naszej ulicy jest 
takie,  prowadzone przez siostry zakonne. Jeśli pojawią się 
jakieś problemy, możesz być w przedszkolu w ciągu dwóch 
minut. Możesz zostawiać dzieci, idąc do pracy, i zabierać je 
w porze lunchu, około pierwszej w południe.
-A co z popołudniami?
-W przedszkolu i tak zgodzą się przypuszczalnie na przy-

background image

GORĄCA KREW

jmowanie ich tylko na pół dnia. Dzieci w ich wieku mają w sobie 
dużo energii i trudno je utrzymać dłużej w karbach. A więc ty 
będziesz mogła pracować tylko przez pół dnia.

-Innymi słowy - powiedziała Kit, obrzucając go pytającym 
spojrzeniem - ciężar prowadzenia galerii spadnie na ciebie?
-Dam sobie jakoś radę - zapewnił. Właśnie skończył jeść 
bułkę i dopijał kawę, patrząc przez okno na przejeżdżające 
ciężarówki.   -   Myślałem   także   o   tym,   że   trzeba   będzie 
wziąć   kogoś   do   pomocy   na   popołudnia,   kiedy   będziesz 
zajmowała się dziećmi.

Jego swobodny ton był dla niej sygnałem ostrzegawczym.

- Masz kogoś konkretnego na myśli? - zapytała, również

jakby   mimochodem.   Jednocześnie   posmarowała   masłem 
bułkę
i zaczęła ją chrupać.

Nie patrzył na nią i powiedział, cedząc słowa:

-Można  by skorzystać  z   pomocy  Cary.  Chociaż   zna   się 
głównie na starych zegarach, wie jednak niemało również o 
starych meblach. Odkryłem to, gdy byliśmy w Walii.
-Rozumiem - powiedziała, zmuszając się do przełknięcia 
kęsa bułki, który nagle zaczął smakować jak sproszkowane 
szkło.
-Oczywiście ona może się nie zgodzić. Ma bardzo dużo 
pracy z odzyskaniem klienteli we własnym sklepie. Część 
ludzi  po śmierci wuja przeniosła się gdzie indziej i teraz 
Cary musi ich znowu przyciągnąć do siebie. Powiedziała mi 
jednak, że nie zawsze starcza jej pieniędzy na takie czy inne 
zakupy, może więc przyjmie moją propozycję.

- Och, jestem pewna, że przyjmie - powiedziała Kit z gorz-

kim sarkazmem. I pomyślała, że on chyba żartuje. Cary Burnaby
rzuci się na to z ochotą. Umożliwi to jej spędzanie znacznie
więcej czasu z Liamem.

GORĄCA KREW

115

-Skąd ta pewność? - zapytał. - Dlaczego mówisz z taką 
kpiną? O co chodzi? Czy jej nie lubisz?
-Ledwie ją znam. A poza tym, ty będziesz z nią pracować, a 
nie   ja.   -   Kit   skończyła   właśnie   kawę   i   popatrzyła   na 
zegarek. - Siedzimy tu już pół godziny. Możemy chyba 
jechać   dalej?  Teraz   ja   poprowadzę,   żebyś   mógł   trochę 
odpocząć.
-Czuję   się   dobrze,   nie  ma   powodu,  żebyś   musiała   mnie 
wyręczać.

Ona jednak podeszła do samochodu od strony kierowcy.

- Umówiliśmy się, że będziemy prowadzić na zmianę. Proszę

o kluczyki - rzekła, wyciągając dłoń.

Deszcz zaczął padać na nowo. Spływał po jej twarzy jak 

łzy.

-Nie chcę,  żebyś  prowadziła przy takiej pogodzie. Drogi 
wyglądają jak rzeki, a ten samochód wymaga szczególnych 
umiejętności. Jest wielki, ma ciężki, mocny silnik. - Liam 
otworzył drzwi kierowcy. - Przejdź na drugą stronę, Kit. Nie 
będziesz siedzieć za kierownicą.
-Och, na Boga! - wybuchła. - Nie bądź taki irytujący! Jestem 
takim samym dobrym kierowcą jak ty!
-Ale to jest mój samochód i ja najlepiej się orientuję, jak on 
się zachowa przy takiej pogodzie. - Liam otworzył drzwi i 
nim ona zdołała się ruszyć, siedział już za kierownicą.

Rezygnując z dalszej kłótni, Kit przeszła na drugą stronę sa-

mochodu i tylko mruknęła:

-Pewnego dnia...
-Słucham, co się stanie pewnego dnia? - zapytał i zaśmiał 
się.
-Pewnego dnia po prostu ktoś cię zamorduje - wymamrotała i 
dreszcz   nią   wstrząsnął,   bo   zdała   sobie   sprawę,   że   jest 
całkowicie przemoczona.

114

background image

GORĄCA KREW

-Chcesz powiedzieć, że ty to zrobisz? - zapytał i wyciągnął 
ku niej rękę.
-Nie dotykaj mnie! - krzyknęła.
-Gdybym naprawdę tego chciał, twój protest nic by ci nie 
pomógł.

Kit poczuła, że serce podchodzi jej do gardła, ale okazało się, 

że jemu chodziło tylko o pas bezpieczeństwa.

- Nie ruszymy z miejsca, jeśli się nie zapniesz. A poza tym

ostrzegam, że groźby pod moim adresem są same w sobie nie
bezpieczne.

Była w stanie mu uwierzyć. Gdy wyglądał tak, jak w tym 

momencie, mógł niejednego człowieka przestraszyć.

- Co się stało z pledem? - zapytał i pochylił się, aby poszu-

kać go w głębi samochodu, za fotelem pasażera. Mogła jeszcze
raz przyjrzeć się jego potężnej sylwetce. Z wrażenia zaschło jej
w gardle i serce zaczęło bić szybciej.

Uspokój się, Kit, nakazała sobie, tym bardziej że deszcz sta-

wał się coraz bardziej gęsty, odcinając ich jakby od reszty świata.

Liam odwrócił się przodem do niej, a w rękach trzymał kra-

ciasty koc. Zabrała mu go szybko, bo bała się, że będzie chciał 
owinąć go wokół niej, jakby była małym dzieckiem. Nie podno-
siła oczu, aby nie wyczytał z nich, o czym myślała. Była zresztą 
pewna, że i tak rozszyfrował z łatwością jej nastrój. Znał ją 
przecież doskonale. Wiedział, dlaczego pobladła i ma na twarzy 
wyraz namiętności. Ich bliskość siebie w ciasnocie samochodu, 
izolacja od reszty świata, czyniła ją wrażliwą i uległą na jego 
poczynania. On wiedział o tym równie dobrze, jak ona. Siedziała 
jak na rozżarzonych węglach, oczekując z jego strony zbliżenia, 
dotknięcia, pocałunku. W tej intymnej sytuacji na pewno nie 
miałaby w sobie dość siły, żeby powiedzieć: nie! Tak bardzo go 
pragnęła, że bała się, iż za chwilę umrze.

GORĄCA KREW

117

Gdy Liam uruchomił silnik, było to dla niej szokiem. Poczuła 

nagły wstrząs, jakby dotknęła ręką drutu elektrycznego.

On nie jest mną zainteresowany, pomyślała z bólem. Już nie 

teraz. Ma nową zdobycz na oku. Cary Burnaby. Jest znacznie 
młodsza od niego, oczywiście również młodsza od niej. Cary jest 
dla niego wyzwaniem. A ono jest dla niego konieczne, bo udo-
wadnia, że jest wciąż młody.

Może właśnie o to chodzi? Może dlatego Liam nie chce się 

ponownie żenić? Nie jest mu potrzebna żona na resztę życia. On 
woli rolę amanta, który może mieć każdą kobietę, jaka mu się 
spodoba. Liam nienawidzi myśli, że może się zestarzeć. Że czas 
może go pokonać.

Kit popatrzyła ukradkiem na swego towarzysza podróży i 

z   bólem   pomyślała,   że   starania   Liama   nie   na   wiele   się 
zdadzą, bo czas, koniec końców, zawsze pokona człowieka. 
Na wszystko przychodzi odpowiednia pora, Liamie, pomyślała. 
Najpierw człowiek się rodzi, potem podrasta, zakochuje, ma 
dzieci lub nie, ale starzeje się zawsze... Taki jest naturalny bieg 
rzeczy w przypadku istoty ludzkiej. Od urodzin po zgon...  I 
tylko na tej drodze możemy się zachować raz lepiej, a raz 
gorzej.

Nie możemy jeszcze raz być osiemnastolatkami, gdy mamy 

już pięćdziesiątkę. Możemy się wprawdzie nieco odmłodzić kos-
metykami, jeśli ktoś ma szczęście, może się odmłodzić o parę 
lat, na przykład nosząc modne ciuchy, ale pod nimi nasze ciało 
starzeje się nieodwołalnie. I przychodzi chwila, kiedy musimy 
się z tym pogodzić.

Kit pomyślała, że odpowiedzią Liama na jej wywód byłoby 

zapewne zdanie, że wszystkie kobiety zawsze próbują wyglądać 
młodziej i w tym celu wiele dla siebie robią. Rzeczywiście wiele, 
przed jednym się tylko powstrzymują, mianowicie nie uwodzą

116

background image

118

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

119

mężczyzn, żeby udowodnić, że stać je na to. Takie postępowanie 
byłoby wbrew ich naturze.

Serce, a nie ciało, jest sednem kobiecego świata, rozmyślała 

Kit. Kobiety dają życie nowej generacji, karmią ją i osłaniają. 
Ale w pierwszym rzędzie kochają. Dziecko potrzebuje miłości, 
podobnie jak jedzenia, i serce nakazuje kobiecie dać dziecku tę 
miłość. Dlatego właśnie kobiety kierują się głównie emocjami.

Kobiety są bardziej sentymentalne, ale potrafią też twardo 

stąpać po ziemi. Zawsze kochały i chciały być kochane, ponie-
waż rozumieją konieczność miłości.

- Nad czym tak dumasz? - zapytał Liam, a ona gwałtownie 

potrząsnęła głową, jakby chciała przepędzić z niej te myśli.

Ogrzewanie było włączone i temperatura w wozie szybko po-

szła w górę. Powieki Kit stały się ciężkie i sen zmorzył ją jeszcze 
raz. Gdy zbudziła się, była sama, a samochód stał na poboczu. 
Przez moment zawładnęło nią uczucie strachu. Gdzie się podział 
Liam?

Deszcz nadal bębnił o dach, Kit wyprostowała się w fotelu 

i zobaczyła, że towarzysz podróży biegnie w kierunku jasno 
oświetlonego holu motelowego. Nad wejściem zachęcająco mru-
gał czerwony neon. A więc dojechali na miejsce. Popatrzyła na 
zegarek samochodowy. Było wpół do czwartej rano.

Mężczyzna w granatowej koszuli pochylił się nad kontuarem, 

żeby porozmawiać z Liamem. Był szeroki w barach, gruboko-
ścisty i zarośnięty jak niedźwiedź... przypuszczalnie portier 
z nocnej zmiany. To, co można było dostrzec z dużej odległości, 
świadczyło, że z nieufnością odnosił się do Liama. Niezbyt wielu 
klientów pojawia się o tak dziwnej porze. Zauważyła, że Liam, 
mówiąc, pokazuje ręką w kierunku samochodu. W tym momen-
cie pojawił się drugi człowiek z obsługi hotelu, kręcił przecząco 
głową i wzruszał ramionami. Kit zastanawiała się, czy Liam

prosił o osobny pokój dla siebie? Rozejrzała się wkoło i zoba-
czyła kilkanaście parterowych, pomalowanych na biało pawilo-
nów, ustawionych po obu stronach przecinającej motel uliczki. 
Pawilony były przyjemnie usytuowane między drzewami, z ok-
nami przysłoniętymi żaluzjami i z pomalowanymi na kolor jas-
nozielony drzwiami. Przy każdym pawilonie było światło ostrze-
gawcze, a przed niektórymi stał zaparkowany samochód.

Wyglądało na to, że większość pawilonów była wynajęta. 

Serce w niej zamarło. Co ją czeka, pomyślała zaskoczona, jeśli 
nie będzie wolnego miejsca?

Po chwili Liam przybiegł do wozu, prawie cały przemoczony.

- Domyślasz się chyba - wysapał - że nie ma wolnego po-

koju, ale muszę ci powiedzieć, że kierownik zmiany, gdy wyjaś-
niłem mu, o co chodzi, roześmiał się i zaczął mnie pouczać, jak 
się postępuje z kobietami podobnymi do ciebie. Wyznam ci 
szczerze, że bardzo nie lubię, gdy ktoś zaczyna mnie traktować 
jak półgłówka.

Liam ponownie uruchomił silnik i podjechał pod jeden z pa-

wilonów. A potem zaczęli możliwie szybko przerzucać swoje 
rzeczy do wynajętego domku. Jego  rozkład był prosty. Za wej-
ściowymi drzwiami był mały przedpokój, z którego wchodziło 
się oddzielnie do sypialni, saloniku z wnęką kuchenną i do utrzy-
manej w bladozielonym kolorze łazienki.

Kit od razu weszła do sypialni, aby się w niej rozejrzeć. 

W rogu pokoju stało podwójne łóżko z dwiema szafkami noc-
nymi. Wzdłuż jednej ściany ustawiony był bufet, pełniący rolę 
toaletki, na nim stał telefon, a na ścianie wisiało lustro. Były też 
dwie komody z szufladami i mała alkowa, gdzie stały dwa roz-
kładane łóżka.

Wszystko wydawało się czyste i uporządkowane. Ściany, 

zasłony, przykrycia i abażury przy lampach były utrzymane

background image

120

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

121

w kolorze kremowym i jasnozielonym. Meble były z żółtawej 
sosny.

Liam stał obok Kit i rozglądał się wokoło z kpiącym uśmie-

szkiem na ustach. Nienawidził takich mebli: bez wyrazu, maso-
wo produkowanych, tandetnych...

- Dobrze, że jest tu przynajmniej czysto - powiedziała z ulgą

Kit.

Po tych słowach weszła do saloniku, również urządzonego 

dość   skromnie.   Stało   tam   kilka   niezbyt   wygodnych 
fotelików i pasująca do nich sofa, przypuszczalnie ta, o której 
Liam wspominał.

- Wygląda prawie tak wygodnie jak łoże tortur - powiedział

Liam.

Podszedł do mebla i zaczaj przy nim coś manipulować. Sofa 

nagle rozłożyła się, omalże zwalając go z nóg.

-Będę miał uroczą nockę - powiedział tonem pełnym irytacji.
-Ja będę tu spała - skorygowała go Kit.
-Nie, nie ty. Pamiętaj, że od jutra ten pokój będą dzieliły z 
tobą dzieci. Czyli to będzie moje posłanie.
-Być może znajdziesz coś dla siebie w którymś z hoteli w 
Yorku. Miasto jest przecież turystycznym centrum. Zaczekaj 
tu chwilę. Pójdę poszukać jakichś kocy i poduszki.

Kit wróciła do sypialni, ale nie znalazła żadnej zapasowej 

pościeli. Ściągnęła więc wszystko, co było potrzebne, z jednego 
z zapasowych łóżek i podrzuciła Liamowi.

- Musisz być bardzo zmęczony - powiedziała współczująco.

- Lepiej będzie, jak się już położysz. Pościelę ci na tej sofie.

Pomagał jej, z ponurą mirtą, bez jednego słowa. Miała wy-

rzuty sumienia. Biedak! Cały czas siedział za kierownicą, gdy 
ona smacznie podsypiała. A teraz miał jeszcze spać na tym dziw-
nym urządzeniu. Starając się go ułagodzić, zaproponowała:

-Może chcesz, żeby ci przygotować coś gorącego do picia?
-Jeśli znajdziesz cokolwiek odpowiedniego. Nie podejrze-
wam, aby w tej kuchence trzymali jakieś zapasy - odparł, 
wzruszając ramionami.

Przejrzała szybko szafki we wnęce kuchennej. W jednej zna-

lazła wszystko, co było potrzebne do przygotowania i podania 
kawy lub herbaty, a nawet czekolady na gorąco.

-Nie doceniłeś ich - powiedziała, pokazując, jak duży mają 
wybór.
-Poproszę wobec tego o czekoladę, a ja skorzystam teraz z 
łazienki i przygotuję się do snu. Musimy wstać około godziny 
ósmej, zjeść śniadanie i pojechać do Molly, żeby zabrać od 
niej dzieci.

Po chwili Kit usłyszała szum prysznica. Intymność sytuacji 

sprawiała, że czuła się coraz bardziej zdenerwowana. Szybko 
przygotowała czekoladę dla Liama i dla siebie. Swój kubek za-
brała do sypialni, zamykając drzwi za sobą.

Rozpakowała wszystkie swoje rzeczy, nastawiła budzik na 

ósmą rano, rozebrała się, włożyła szlafrok, a potem usiadła i za-
częła popijać czekoladę.

Po krótkiej chwili Liam wyszedł z łazienki.

-Cała jest twoja - powiedział w głębokim ukłonie. - Za-
dzwonię tylko do recepcjonisty i już się kładę spać.
-Nie musisz prosić o zbudzenie cię jutro rano, bo mam 
własny budzik, i już go nastawiłam.
-Okay, zbudź mnie zatem, gdy zadzwoni. Dobranoc, Kit.
-Dobranoc - odparła, starając się, aby zabrzmiało to spokoj-
nie, bez podniecenia, chociaż  w rzeczywistości  czuła się 
wręcz przeciwnie.

Drzwi do saloniku zamknęły się. Nie wiedziała, że tak źle 

zniesie narzuconą jej sytuację wymuszonej intymności. Pocie-

background image

122

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

123

szała się myślą, że miało to trwać tylko przez jedną noc. Miała 
nadzieję, że mieszkając tu z wnukami, będzie się czuła swo-
bodniej.

Łazienka była ciepła i pełna pary. Lustra okazały się w cało-

ści zamglone. Cieszyła się, że weźmie gorący prysznic. Zrzuciła 
z siebie szlafrok i weszła pod natrysk. Przekonała się wtedy, że 
nie   było   już   dosyć   ciepłej   wody.   Liam   zużył   prawie   całą. 
Pozostała była zaledwie letnia. Typowe dla niego! - pomyślała 
rozczarowana i szybko czyściła zęby, chcąc znaleźć się już 
w łóżku.

Światło w saloniku było zgaszone. Włożyła różową nocną 

koszulę i już po paru minutach głęboko spała.

Odniosła wrażenie, jakby jej budzik zadzwonił zaledwie po 

pięciu minutach. Zdezorientowana, mrugając oczami, odnalazła 
zegarek po omacku i wyłączyła dzwonek. Przytuliła się jeszcze 
raz do poduszki, rozglądając się po pokoju pełnym szarego po-
rannego światła. Po chwili uzmysłowiła sobie, gdzie się znajduje 
i co działo się przez ostatnie godziny. Wysunęła się z łóżka, 
włożyła szlafrok i rozczesała zmierzwione włosy, po czym na 
palcach poszła do łazienki. Z pokoju Liama nie dochodził żaden 
dźwięk.

Wychodząc z łazienki, zapukała dyskretnie do drzwi saloni-

ku, ale nie było odpowiedzi. Powtórzyła pukanie mocniej, wo-
łając Liama. Za trzecim razem również nie było reakcji, chociaż 
zwróciła uwagę, że minęła już ósma. Kit zaczęła się niepokoić. 
Nacisnęła klamkę i drzwi się otworzyły. Zajrzała do środka i zo-
baczyła, że na sofie było składowisko różnych rzeczy. Rozpo-
znała swój płaszcz i drugi, Liama, leżące na kołdrze, którą 
wcześniej zdjęła z zapasowego łóżka. Dopiero teraz dostrzegła 
rozczochraną siwiejącą głowę.

- Liam! - zawołała, ale on wciąż nie poruszał się.

Nadstawiła uszu, nie usłyszała oddechu. Natomiast jej własne 

serce zabiło pełne strachu. On nie oddychał! Forsował się przez 
całą noc, nie wypuszczał kierownicy z rąk. A przecież nie był 
już młodym człowiekiem, mimo wyobrażenia, jakie miał o so-
bie. Dlaczego był taki głupi, taki uparty, zawzięty?

Kit uklękła przy nim i odsłoniła jego twarz. Oczy miał za-

mknięte, skórę na twarzy zarumienioną. Usta rozchylone, ale 
oddychał regularnie i spokojnie.

Kit zamknęła oczy, ulga sprawiła, że nagle poczuła się słabo. 

Chwyciła go za barki, potrząsając.

- Liam, zbudź się!

Zatrzepotał powiekami, częściowo rozbudzony.

-O co chodzi, Kit? Co, na Boga...
-Jest już ósma. I od godziny usiłuję rozbudzić cię. Bałam 
się, że umarłeś, albo coś w tym rodzaju. Po prostu weź 
się w garść i wstawaj!

Usiłowała podnieść się z klęczek, ale nagle  złapał  ją za 

ramię  i   pociągnął.   Tracąc   równowagę,   upadła   na   niego, 
wołając:

-Co robisz? Oszalałeś, jak śmiesz! - Walczyła, żeby unieść 
się jeszcze raz, ale on mocno trzymał ją przy sobie. Nagle 
znalazła się pod nim. Wpatrywała się w jego twarz szeroko 
otwartymi oczami.
-Złaź ze mnie, ty... - wymamrotała.

W tym momencie zdała sobie sprawę, że on spał nago. Za-

skoczona patrzyła na jego obnażone, szczupłe ciało. Prawdziwy 
szok. Nie mogła oczu od niego oderwać. Od szerokich mocnych 
barków, potężnej klatki piersiowej, płaskiego brzucha... ciemne-
go owłosienia... smukłych ud...

Liam zauważył, że ona go obserwuje i ocenia. Zaczął szyb-

ciej oddychać. Twarz mu pociemniała, głos ochrypł, gdy wy-
szeptał:

background image

124

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

125

- Nie krzycz na mnie. Bardzo tego nie lubię.
Z trudem oderwała wzrok od jego ciała i popatrzyła na twarz. 

Wpatrywał się w jej usta.

- Mmmy... my mieliśmy się spie... spieszyć - wyjąkała.
Zaczaj pochylać się nad nią... był coraz bliżej. Poczuła, że

puls bije jej jak oszalały, wyczuwała go na szyi, w nadgarstku, 
między piersiami...

Wydała z siebie ostry, pełen paniki krzyk:

- Nie, Liam, nie! Wszystko między nami skończone. Wiesz

o tym. Nie pozwolę ci, żebyś mnie znowu dotykał! Nie po
zwolę-...

Jego usta sprawiły, że nie dokończyła zdania.

Nie mogę pozwolić, myślała gwałtownie, żeby znowu się ze 

mną kochał. Nie pozwolę, nie pozwolę... - Kit powtarzała jak 
mantrę w buddyjskiej modlitwie.

Ale krew w jej żyłach zaczęła krążyć jak szalona. Poczuła 

palący ból, rozprzestrzeniający się po całym ciele. Wydało się 
jej, że wieki minęły od kiedy ostatni raz się kochali. Frustra-
cja gnębiła ją od tygodni, umierała z pożądania, aby go do-
tknąć, pragnęła, żeby jej ręce przypomniały sobie kształty ciała 
Liama.

Jakby czytając w jej myślach, rozchylił poły szlafroka. 

Poczuła jego rękę, przesuwającą się do piersi. Odsunęła  tę 
rękę   zdecydowanym   ruchem   i   wyrzuciła   z   siebie   gwał-
townie:

- Powtarzam, nie!

Liam jednak nie zważał na jej protesty. Przeciwnie, jego usta 

szybko dotykały jej szyi, ramion, piersi... Jego język penetrował 
jej ciało, wywołując dreszcze rozkoszy.

W panice, Kit zawołała jeszcze raz:

- Nie rób tego, nie rób, nie...!

Jego druga ręka podciągnęła jej koszulę do góry i dotykając 

delikatnie ud, doszukała się mokrego, ciepłego gniazdka...

Kit wydała z siebie okrzyk, a jej ciało gwałtownie wyprężyło 

się w łuku. Zamknęła oczy. Liam wślizgnął się między jej roz-
chylone uda. Usłyszała jego przyspieszony oddech, a potem po-
czuła go głęboko w sobie.

background image

GORĄCA KREW

127

ROZDZIAŁ   ÓSMY

Nagle Kit zaczęła płakać. Ale po cichu. Łzy spływały jej po 

policzkach.

- O co chodzi? - zamruczał. - Daj spokój. Nie rób tego.

- Jego ramię objęło ją w pasie. Poczuła płynący z niego spokój.
Nie uległa mu jednak. Odsunęła Liama od siebie. Całe jej ciało
drgało w rytm płaczu.

- Nie, zostaw mnie. Jak mogłeś mi to zrobić? Mówiłam ci

przecież, że nie chcę więcej seksu. Jak mogłeś mi to zrobić?

- Intensywność rozkoszy jednak wciąż wyczuwana była przez
jej ciało, odnosiła wrażenie, jakby na poły umarła. Tak wstrzą-
sającym przeżyciem było wyzwolenie gnębiącej ją od tygodni
frustracji. Bardzo tego potrzebowała, lecz jednocześnie wściekła
była na siebie, że uległa tej potrzebie, że ponownie pozwoliła
mu zaciągnąć się do łóżka.

Tak niedawno postanawiała, że nie odda mu się kolejny raz, 

gdyż on nie zaoferuje jej niczego poza zwykłym zmysłowym 
kontaktem. Ale wystarczyło, że jej dotknął, a od razu poddała 
się. Gardziła sobą.

Liam ujął ją za podbródek i nakierował jej twarz tak, że 

patrzyła wprost w jego szare oczy.

- Kocham cię, Kit - powiedział zdecydowanym tonem,

a ona odczuła to jak uderzenie. - A ty kochasz mnie. Nie możesz
temu zaprzeczyć. Stosunek miłosny sprzed chwili jest tego oczy-
wistym dowodem. Zawsze byliśmy w tym dobrzy, ale tym razem

to nie było tylko dobrze, było wręcz wspaniale, nieziemsko. 
A więc nie próbuj mówić, że mnie nie kochasz, Kit. Ty kochasz 
mnie, a ja kocham ciebie.

-Nie dość mocno - mruknęła z udręką w głosie.
-Ale ja tak właśnie myślę, Kit - szepnął. 
Pokręciła przecząco głową.
-Nie.  Kochasz   mnie  tylko  wtedy,   gdy jest   to dla  ciebie 
wygodne... gdy chcesz się ze mną kochać, gdy chcesz iść z 
kimś  do   kina,   innymi   słowy,   gdy   jestem   ci   potrzebna. 
Natomiast  nie  kochasz  mnie  naprawdę.  Nie  chcesz  mnie 
mieć 
na stałe w swoim domu, w swoim życiu, a tylko wtedy, 
gdy jestem ci potrzebna.
-Wszystko źle zrozumiałaś, Kit - szepnął. - Pragnę cię, Bóg 
jeden wie, jak bardzo cię pragnę. O każdej porze, każdego 
dnia. Byłem tak bardzo zazdrosny o Ingrama, że prawie w 
ogóle nie spałem przez ostatnie tygodnie. Nie mogłem jeść, 
myśleć...
-Zazdrość nie jest jeszcze miłością - powiedziała z przeko-
naniem.   -   To   tylko   poczucie   posiadania,   a   ja   tego 
nienawidzę.  Tym bardziej że, aby mieć prawo do takiego 
uczucia, musisz być  przygotowany na to, że staniesz przed 
kobietą i powiesz: ty należysz do mnie, a ja do ciebie.

Liam głęboko odetchnął.

-Nie rozumiesz, Kit, że...
-A w jaki sposób mam zrozumieć, jeśli nie chcesz mi po-
wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi?

Czuła jego wewnętrzne napięcie, stłumiła więc płacz i czeka-

ła w nadziei, że może wreszcie będzie chciał z nią pomówić. 
Znała wprawdzie historię jego poprzedniego małżeństwa, ale 
możliwe, iż był jeszcze jakiś inny powód, dla którego nie chciał 
z nią dzielić życia. A swoją drogą, jeśli on tyle spraw utrzymy-
wał w tajemnicy przed nią, jaka przyszłość mogła ich czekać?

Popatrzyła na niego błagalnie.

background image

128

GORĄCA KREW

- Liam... powiedz mi...

On jednak siedział wciąż nieporuszony, nadal wahający się. 

Domyślała się, że toczy wewnętrzną walkę między własnymi 
uczuciami i tym, co mogą one wywołać.

- Nie wiem, od czego zacząć - wymamrotał, a potem sięgnął

do pudełka z papierowymi chusteczkami, stojącego na stoliku
obok.

Wyjął jedną i przetarł jej twarz, jakby była dzieckiem.

-Nie mogę patrzeć, gdy płaczesz, kochanie. Niezależnie od 
tego, co myślisz o mnie, jesteś mi bardzo droga. Nigdy nie 
chciałem cię zranić, ale obawiam się, że ja sam mogę sobie 
zadać   ból.   Gdy   pomyślę,   że   nasz   stosunek   może   nabrać 
trwałego   charakteru,   jestem   bliski   paniki,   przerażony. 
Wyjaśnienie   całej   sprawy  zajęłoby   zbyt   wiele   czasu,   my 
tymczasem musimy natychmiast przygotować się do drogi. - 
Mówiąc te słowa, Liam sprawiał  wrażenie, jakby chciał 
unieść się z posłania.
-Nie przerywaj  tego, co chciałeś  mi powiedzieć, Liamie, 
wyrzuć to z siebie. Nigdy nie opowiedziałeś mi do końca o 
sprawach najważniejszych dla nas.
-Śmieszne jest to, co mówisz i niezgodne z prawdą...
-Nie, Liamie. Czasami myślę, że jesteś dla mnie kimś zu-
pełnie obcym. Że tak naprawdę nie wiem, kim jesteś. Zresztą 
chwilami   sądzę,   że   nawet   ty   sam   nie   wiesz,   kim   jesteś. 
Sposób,  w jaki postępujesz, ma w sobie tyle sprzeczności. 
Jesteś pełen zagadek...
-W jakimś stopniu jest to prawdą. Przez wiele lat kryłem 
przed   otoczeniem,   a   nawet   przed   samym   sobą,   swoją 
prawdziwą  twarz, kłamałem, udawałem. Nie wiem, jak to 
zmienić, Kit...
-Nie jest to takie trudne, jak myślisz... Zacznij w jakimś 
miejscu, byle jakim. Opowiedz mi o... Claudii.
-Zawsze wiedziałaś, że Claudia była rdzeniem sprawy. Nie-

GORĄCA  KREW

129

raz próbowałaś mnie zmusić do opowiadania o niej. Zadawałaś 
mnóstwo pytań... Czy były to domysły, czy też słyszałaś roz-
maite plotki?

Pokręciła głową współczująco. Nawet teraz bał się, że ludzie 

czegoś się dowiedzą. Po tylu latach od śmierci Claudii...

- Nigdy   nie   przysłuchiwałam   się   szeptaninie   o   niej.   Ale 

byłeś
tak niechętny, żeby o niej porozmawiać, że oczywiście to wzbu-
dzało moje zainteresowanie. Wiedziałam, że coś ukrywasz, cho-
ciaż nie miałam pojęcia, o co chodzi.

Liam położył się na wznak i wpatrywał w sufit.

- Nie byłem w stanie opowiedzieć ci wszystkiego, Kit.

Masz rację, to głównie o nią chodziło. O Claudię. Nauczyła
mnie, abym nie wierzył memu własnemu rozsądkowi, moim
instynktom. Zrobiła z mego życia takie piekło, że poprzysią-
głem sobie, że nigdy już nie pozwolę, aby jakakolwiek kobieta
zawładnęła mną i moim życiem. Trudno jest dziś wytłuma-
czyć, w jaką pułapkę wpadłem i jak rozpaczliwie chciałem się
z niej wydobyć i być wolnym. Stąd moje postanowienie, że
nigdy więcej się nie ożenię, a nawet, że nie będę żył pod
jednym dachem z żadną kobietą, nawet gdybym ogromnie ją
kochał.

Serce Kit zabiło gwałtownie i przymknęła oczy. Liam wciąż 

wpatrywał się w sufit, jakby nieświadom jej obecności.

- Na początku szalałem na jej punkcie. Jak się poznaliśmy,

miała siedemnaście lat. Była piękną dziewczyną. Delikatną, słod-
ką, tak bardzo kobiecą. Niezbyt wiele mówiła, była wrażliwa,
nieśmiała. Żal mi jej było, bo jej ojciec należał do znanych
w mieście notorycznych pijaczków.

Kit popatrzyła na niego zszokowana. Geraldine nie wspo-
mniała o tym. Czy wiedziała o nałogu dziadka? Liam mówił 
dalej:

background image

130

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

131

-Gdy poznaliśmy się z Claudią, jej ojciec właśnie utracił 
pracę z powodu skłonności do kieliszka. Rodzina przeżywała 
ogromne   kłopoty.   Nie   wiedzieliśmy,   gdzie   zdobywał 
pieniądze  na   alkohol,   ale   faktem   było,   że   ilekroć   go 
widziałem, zawsze był pijany. Dla Claudii i jej matki musiały 
to być okropne przeżycia. Każdy w mieście o tym wiedział, a 
jednak nigdy nie rozmawiała  ze mną na ten temat. Ja ze 
swojej   strony   raczej   go   unikałem...  Jej   ojciec   umarł   na 
niewydolność wątroby kilka miesięcy po naszym poznaniu 
się z Claudią i właściwie nigdy go bliżej nie  poznałem. 
Wkrótce pobraliśmy się.
-Czy byliście szczęśliwi?
-Na początku tak. Moi rodzice wpłacili za nas depozyt w 
banku na kupno naszego domu. Był to prezent ślubny. I przez 
pierwsze kilka lat żyło nam się jak w siódmym niebie. Kiedy 
Claudia zaszła w ciążę, zmieniła się... Bardzo źle znosiła 
swój  stan odmienny i właściwie stała się inną kobietą. Jej 
matka wprowadziła się do nas, żeby się nią zaopiekować.
-Wyobrażam sobie, że mieszkanie pod jednym dachem z te-
ściową było dla ciebie raczej trudne...

Liam uśmiechnął się ironicznie.

- Nie. W rzeczywistości ta sytuacja sprawiła, że życie stało

się łatwiejsze. Claudia nie bardzo radziła sobie z prowadzeniem
domu. Byliśmy oboje bardzo młodzi i chcieliśmy jak najwięcej
korzystać z życia. Nie protestowałem, kiedy w domu na począt-
ku było trochę bałaganu, ale gdy Claudia zaszła w ciążę, prze
stała właściwie cokolwiek robić. Mieszkanie nie było sprzątane,
posiłki nie były gotowane. Coraz bardziej mi się to nie podobało,
ale co miałem robić? Ona była coraz bardziej słaba. Miała częste
bóle głowy. Jak już mówiłem, była to ciąża. Wszystko układało
się coraz gorzej. Nie mogła sypiać, rano była nieprzytomna,
zwracała jedzenie. Byłem u kresu wytrzymałości nerwowej. Gdy

więc teściowa zaproponowała, że wprowadzi się do nas, od razu 
skorzystałem z jej oferty. Nasze życie dzięki niej poprawiło się.

-Czy Claudia miała jakichś braci czy siostry?
-Nie, była jedynym dzieckiem. Jej matka przed urodzeniem 
Claudii miała kilka poronień. Była niedużą, bladą, szczupłą 
ko-bieta,   bardzo   skrytą   i   małomówną.   Nigdy   mi   też   nie 
wspominała, że boi się o zdrowie córki, ale potem doszedłem 
sam do takiego wniosku, że obawiała się o córkę od chwili, 
kiedy wziąłem z nią ślub. Do dziś nie wiem, dlaczego.
-Trudno jest dobrze poznać innych ludzi, zwłaszcza gdy przed 
nami coś ukrywają, i nie wiesz, co się właściwie dzieje. - Kit 
powiedziała te słowa ozięble, a on przybrał kwaśny wyraz 
twarzy.
-Okay. Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. Rzeczywiście 
powinienem porozmawiać o tym z tobą wcześniej. I chciałem 
to zrobić, ale wciąż odkładałem tę rozmowę na później.
-Nigdy nie odkładaj do jutra, co możesz zrobić dzisiaj. To 
była   złota   zasada   mego   ojca   -   przypomniała   Kit, 
uśmiechając  się, na co on uśmiechnął się także, ale jakoś 
gorzko.
-Twój ojciec miał rację, całkowicie się z nim zgadzam. Po-
winienem   sam  zmusić się  do porozmawiania  z  tobą.  Ale 
zrozum, że ja wciąż dochodzę do siebie po latach życia w 
kłamstwie.  Dotychczas   nie   byłem   gotowy   do   mówienia 
prawdy. Do dzisiaj nie mogę wybaczyć Claudii, że wpoiła w 
moją psychikę umiejętność okłamywania wszystkich... i to 
na   każdy   temat.   Ona  okłamywała   również   mnie.   Od 
początku  naszego  małżeństwa.  W  tajemnicy przede  mną 
zaczęła pić... myślę, że stało się to tuż po urodzeniu Felixa. 
Tak   mi   się   dziś   wydaje.   Bo   wówczas   nic  o   tym   nie 
wiedziałem...

Liam przerwał na chwilę.

- Ale jej matka oczywiście wiedziała - ciągnął dalej. - Osła-

niała ją, pomagała ukryć prawdę. Początkowo ganiłem ją za to,

background image

132

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

133

ale ona kochała Claudię nad życie. Wszystko, co ta biedna ko-
bieta chciała uczynić, to ukryć ten tragiczny nałóg córki, ale nie 
była w stanie. I żyła w ciągłym strachu, że w chwili, gdy ja się 
o tym dowiem, wyrzucę Claudię na ulicę. Że zerwę nasze mał-
żeństwo, co będzie nieszczęściem, którego Claudia nie przeżyje. 
Ojciec Claudii stracił z powodu pijaństwa pracę, zrujnował swo-
je życie i życie całej rodziny i matka obawiała się, że córka 
poszła tą samą drogą.

-Biedna kobieta - zamruczała Kit, myśląc o swoim własnym 
dziecku. - Zastanawiam się, co zrobiłabym na jej miejscu. 
Gdyby zdarzyło się to Paulowi...? I szczerze mówiąc, nie 
wiem.  Łatwo   jest   powiedzieć,   że   postąpiłabym   tak   albo 
inaczej,   jeśli  jednak   człowiek   nigdy   jeszcze   nie   był   w 
podobnej sytuacji, jak  może przesądzać,  którą  wybrałby 
drogę?
-Tak, masz rację. Ale teściowa powinna mi o tym powie-
dzieć. Gdybym wcześniej był zorientowany, może mógłbym 
jakoś pomóc Claudii. Tymczasem w momencie, kiedy się o 
wszystkim   dowiedziałem,   moja   żona   była   już   nałogową 
alkoholiczką.

Kit obserwowała go ze współczuciem.

- To jest niewątpliwie choroba, mam na myśli alkoholizm...

Gdy masz go już w swych żyłach, bardzo trudno z nim walczyć.
Wpadłem w straszną wściekłość, gdy po raz pierwszy zdałem
sobie sprawę, że Claudia pije w tajemnicy przede mną. Byłem
przy tym tak głupi, że wyobrażałem sobie, iż powiem jej: „na-
tychmiast skończ z tym", a ona grzecznie się zgodzi. Claudia
tymczasem dokładała tylko starań, żebym jak najdłużej nie wy
krył prawdy. Na przykład piła tylko wtedy, gdy byłem w pracy.
Ale jak długo można utrzymać taką dyscyplinę? Po kilku mie-
siącach zorientowałem się, że nadal sięga do kieliszka. I wtedy
właśnie zabrałem ją do doktora i dopiero on uświadomił mi, jak
poważna jest to choroba.

-Czy wtedy Geraldine była już na świecie? - zapytała Kit.
-Tak, ale dzieci były jeszcze bardzo małe. Felix miał iść do 
szkoły, a Geraldine była malutka. Teściowa opiekowała się 
nimi  i   przynajmniej,   gdy   ona   była   u   nas   w  domu,   nie 
musiałem się o nie martwić.
-Gdyby tylko poinformowała cię o wszystkim we właści-
wym czasie?!
-No właśnie - powiedział Liam, głęboko wzdychając. - Była 
niemądrą kobietą, ale córka była dla niej całym światem. 
Osłaniała ją nawet wtedy, kiedy w rzeczywistości okazywało 
się to działaniem na jej szkodę. Nie mogłem jej przekonać, że 
czyni źle. Nasz lekarz rodzinny posłał Claudię do kliniki, 
skąd wróciła do domu po paru miesiącach wyleczona. W 
każdym razie ja tak myślałem, być może sama Claudia tak 
również  sądziła...  ale  nie  upłynął   rok,   a   ona   znowu   w 
ukryciu   piła.   Za   zgodą   matki,   a   w   każdym   razie   nie 
kryjąc się przed nią.

- Ale dlaczego, Liamie? Co było powodem jej alkoholizmu?
Kit popatrzyła w jego ponure oczy, zagryzła wargę, ale była

przekonana, że musi dalej drążyć temat. Miała już dość tajemnic 
między nimi, dość uników. Nie chciała przed nim skrywać tego, 
co myślała.

- Musiał być jakiś powód. Coś, co popchnęło ją do tego?

- W żadnym razie nie biłem jej - powiedział szorstko -jeśli

to podejrzewasz.

Kit była zszokowana.

- Liamie! Uspokój się. Nic takiego nie przeszło mi przez

myśl. Nie jesteś tego typu mężczyzną!

No tak, ale jaki on właściwie jest, pomyślała. Bo przecież 

skrywał przed nią tak wiele faktów, mimo że znali się przez 
większą część swego życia. Zresztą nie tylko przed nią, ale 
również przed całym miastem. Jego życie było starannie skon-

background image

134

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

135

struowaną fasadą, za którą chował się pełen goryczy i kłopotów 
mężczyzna.

- Nie tknąłem jej nigdy palcem, chociaż muszę przyznać, że

w późniejszych latach ręka mnie nieraz swędziała.

Obserwowała jego ponurą twarz. Są jeszcze inne sposoby, aby 

kogoś zranić. Bez bicia. Przecież Liam ją samą nieraz ranił, 
często zadawał jej ból. Można to przecież uczynić złym słowem, 
nieprzyjaznym spojrzeniem.

-Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że ona z jakiegoś kon-
kretnego   powodu   zaczynała   pić?   Pod   wpływem   jakiegoś 
impulsu sięgała do kieliszka?
-Chyba nie była szczęśliwa... - powiedział z namysłem. - Ale 
dlaczego, Bóg jeden wie? Być może nigdy mnie nie kochała. W 
każdym razie takiego powodu nigdy mi nie wyjawiła. A kiedy 
doszedłem   do   wniosku,   że   tak   musi   być,   sam   byłem 
nieszczęśliwy.
-Pytałeś ją kiedyś o to?
-Oczywiście, pytałem, i to niejeden raz. Nie uzyskałem jed-
nak   racjonalnej   odpowiedzi.   Wreszcie   przestałem   pytać. 
Wówczas już jej nie kochałem. Przeciwnie, przyprawiała 
mnie  o mdłości. Budziła we mnie wstręt. Gdybyś ją kiedyś 
zobaczyła,  w   chwili   gdy   była   pijana,   zrozumiałabyś 
dlaczego.

Liam wzdrygnął się cały, twarz miał trupio bladą.

-Początkowo miałem nadzieję, że się z tego wyleczy, ale 
pod koniec zrozumiałem, że ona wcale tego nie chce. Picie 
alkoholu było dla niej ucieczką od życia, które już wtedy 
wydawało się jej nie do zniesienia.
-Może więc powinieneś był rozwieść się z nią? - zasugero-
wała   Kit.   Nie   chciała   urazić   jego   uczuć,   ale   musiała   to 
powiedzieć. - Może ty byłeś tym problemem? Może czuła się 
z tobą nieszczęśliwa?
-Myślisz, że nie brałem takiej ewentualności pod uwagę?

- zapytał z ponurą miną. - Nawet proponowałem separację, cho-
ciaż w rzeczywistości myślałem o rozwodzie. Ona jednak, gdy 
próbowałem przedyskutować z nią taką możliwość, była bliska 
szału. Nie chciała się zgodzić na utratę dzieci, a wiedziała, że ja 
w żadnym wypadku nie zgodzę się, żeby zostały przy niej. Nie 
mogłem tego ryzykować. Jak miałem powierzać maleństwa mat-
ce, która każdego dnia była bliska utraty świadomości?

-Przecież teściowa mogła przejąć opiekę nad nimi.
-Wiedziałem, że teściowa nie będzie przy nas zawsze. I nie-
stety umarła, gdy Geraldine miała prawie siedem lat. Gdy się 
to  stało,   wynalazłem   nianię,   która   była   przeszkoloną 
pielęgniarką  i potrafiła radzić sobie również z Claudią. Ta 
pielęgniarka robiła  wszystko, żeby odkryć, dlaczego moja 
żona   była   tak   nieszczęśliwa,   ale   po   jakimś   czasie 
powiedziała mi, że przypuszczalnie sama Claudia nie wie, 
dlaczego pije.
-Być może była nieszczęśliwa już jako dziecko, z powodu 
ojca   i   jego   skłonności   do   kieliszka.   Podobno   choroba 
alkoholowa jest dziedziczna.
-W ciągu kilku lat spotykała się z wieloma lekarzami, spe-
cjalizującymi się w leczeniu uzależnień, ale żaden z nich nie 
był w stanie jej pomóc. Nasze małżeństwo przestało mieć 
właściwie  jakikolwiek sens na wiele lat przed jej śmiercią. 
Moje   zainteresowanie   dotyczyło   tylko   dzieci.   Przez   te 
wszystkie lata mojego małżeństwa starałem się nie dopuścić 
do tego, żeby ludzie odkryli prawdę o Claudii, i robiłem to 
właśnie   z   uwagi   na   dobro  dzieci.   -   Liam   przerwał   na 
chwilę, a potem dodał: - I z uwagi  na samego siebie. Bo 
szczerze mówiąc, nie byłbym w stanie ścierpieć, aby ludzie 
dowiedzieli się prawdy.
-Ale dlaczego mnie nie powiedziałeś? To mnie do dziś boli, 
Liam! Na Boga, jak, twoim zdaniem, mogłabym na to zarea-
gować?

background image

136

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

137

Rzucił jej szybkie spojrzenie, a wyraz oczu nadal miał ponury.

-Zrozum, że ja przede wszystkim bardzo się wstydziłem. 
Chwilami przebieg choroby był okropny. I bałem się, że gdy 
się temu bliżej przyjrzysz, możesz zmienić swoje zdanie o 
mnie.
-Przecież to nie ty piłeś, tylko twoja żona.
-Tak,   ale   czułem   się   za   to   odpowiedzialny.   Powinienem 
wynaleźć jakiś sposób na jej wyleczenie. Chyba zawiodłem 
ją.

Liam przerwał i głęboko westchnął.

- A potem, musisz zdawać sobie z tego sprawę, musiałem

podjąć decyzję w sprawie przyszłości. I zupełnie nie wiedziałem,
co zrobić.

Pełna żalu do niego Kit powiedziała:

-Byłeś gotów raczej mnie stracić, niż coś powiedzieć. Jak 
możesz twierdzić, że mnie kochałeś?
-Bo cię kochałem i kocham nadal. To były dwie różne spra-
wy...   Czułem   się   jak   sparaliżowany,   jak   człowiek,   który 
stracił  wszelką możliwość działania, podejmowania decyzji, 
również co do mej przyszłości, mojego dalszego życia. Gdy 
Claudia umarła, czułem się przez parę lat zupełnie otępiały. 
Moje życie z nią było  takim koszmarem, że gdy wreszcie 
poczułem się wolny, było to dla mnie wstrząsem.

Była w stanie to zrozumieć. Im więcej słyszała o jego życiu 

z Claudią, tym bardziej zadziwiał ją sposobem, w jaki ukrywał 
cały ten koszmar, i to przez tyle lat.

- Prawda jest taka - wymruczał niewyraźnie - że zakocha-

łem się w tobie, nim Claudia umarła. Ale uczucie to odtrącałem.
Nie mogłem sobie na nie pozwolić.

Kit była wyraźnie oszołomiona. Nigdy jej tego wcześniej nie 

mówił.

Ujął ją za rękę, dotknął jej dłonią swojego policzka i przy-

mknął oczy.

- Z tego powodu też czuję się winny. Tamto małżeństwo było

nieszczęściem dla mnie, ale byłem zawsze wierny Claudii. I po-
tem nagle zacząłem myśleć o tobie. Bez przerwy. Nie mogłem
się doczekać, kiedy cię znowu zobaczę, a gdy to się wreszcie
stało, byłem głupio szczęśliwy. Nie poddawałem się jednak temu
uczuciu. Potem Claudia umarła, a twój mąż cię opuścił. Ja, co
prawda, nie wiedziałem, jak ty przeżywałaś rozstanie, ale chcia-
łem ci w jakiś sposób pomóc. Dlatego zaproponowałem ci pracę.
I tak oto staliśmy się wspólnikami i teraz widywałem cię co
dziennie. No i okazało się, że im częściej byłem z tobą, tym
bardziej cię pożądałem.

Liam odwrócił jej rękę dłonią do góry i zaczął pokrywać 

pocałunkami.

-Tak bardzo cię kocham, Kit - wyszeptał. - Przepraszam, że 
tyle czasu zajęło mi wyznanie ci tej prawdy. Nie wyobrażałem 
sobie,   że   mógłbym   wytrzymać   kolejne   małżeństwo. 
Wiedziałem,  że ono było twoim celem, i zdawałem sobie 
sprawę, że nie proponując ci go, raniłem cię, ale pamiętaj, 
że byłem pełen bojaźni. Moje małżeństwo z Claudią było 
prawdziwym   piekłem. .. wiedziałem, że drugiego  takiego 
doświadczenia nie zniosę, nie wytrzymam.
-Ale ja nie jestem Claudią.
-Tak, kochanie, aleja cały czas zastanawiałem się... Czy to 
była moja wina, że ona piła? Co się stanie, jeśli również 
ciebie uczynię nieszczęśliwą?

Kit objęła go ramionami, jednocześnie przytulając się policz-

kiem do jego nagiej piersi. Wyczuwała rytmiczne bicie jego 
serca, które pracowało w jednym rytmie z jej własnym.

- Liam, to, co mówisz, jest szaleństwem. Oczywiście, że

nie powinieneś się obawiać, że sprowadzisz mnie na bezdroża
życia.

background image

138

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

*

139

Przez chwilę leżeli bez ruchu, potem on pocałował ją w czu-

bek głowy.

-Wybacz mi, Kit.
-Zastanowię się nad tym - powiedziała ze smutkiem, ale 
zwróciła ku niemu twarz rozjaśnioną uśmiechem.

Wiedziała, że mu wszystko wybaczy. Kochała go zbyt mocno, 

aby nie zaakceptować jego wyjaśnień, uzasadnień, wątpliwości 
i obaw. Teraz wiedziała, jakie były jego uczucia wobec niej, 
rozumiała, dlaczego tak długo zwlekał z wyznaniem prawdy, 
dlaczego jej unikał, odgradzał się od niej.

-Ufam, że nie zobaczysz się więcej z Ingramem - powiedział 
schrypniętym głosem. - Nie mogę tego znieść, Kit. To były 
prawdziwe  tortury,   gdy  podejrzewałem,  że  śpisz   z  nim... 
Należysz przecież do mnie!
-Nigdy z nim nie spałam! Byliśmy przyjaciółmi, nie ko-
chankami...   Bardzo   go   lubię,   ale   nie   było   najmniejszej 
szansy, żebyśmy się zbliżyli do siebie jeszcze bardziej.

-

On ma wyraźnie ochotę na ciebie. Widzę to na jego twarzy!

Kit przysłoniła oczy rzęsami, a na jej twarzy pojawił się za
lotny uśmieszek.

-Może niewielką ochotę ma...
-Całkiem dużą - sprostował Liam. - I przestań się uśmiechać 
w ten sposób. Ma ochotę i to ci pochlebia. Nie staraj się 
zaprzeczać, to jest oczywiste.

Teraz Kit zaśmiała się już całkiem otwarcie.

- Przyznaję, że w jakimś sensie mnie to cieszy... Ostatecznie

jestem od niego starsza o dziesięć lat, czy więc nie może kobiecie
pochlebiać taka sytuacja, tym bardziej że mężczyzna jest napra-
wdę atrakcyjny.

- A więc uważasz, że on jest atrakcyjny? - zapytał, a za-

zdrość wyraźnie zaostrzyła mu głos.

Kit posłała mu łagodne, rozbawione spojrzenie.

- Daj spokój, Liam. Nie drażnij się ze mną. Wiesz dobrze,

że jest atrakcyjny.

Leżał bez ruchu, wciąż zasępiony.

-Nie chcę, abyś się z nim więcej widywała.
-Muszę się zobaczyć, aby wyjaśnić, dlaczego nie będziemy 
się już spotykać. - Kit podała to z precyzją.
-A więc napisz list.
-Liamie, nie mogę tego zrobić, muszę załatwić to osobiście.
-Zatelefonuj wobec tego.
-Nie. Powinnam z nim porozmawiać, twarzą w twarz. Biedny 
Joe. Przynajmniej na tyle zasługuje.
-Zatem ja również pójdę z tobą.
- Nie bądź śmieszny. Muszę zobaczyć się z nim bez świadków.
Liam nadal był wyraźnie nie przekonany.

-Dobrze więc, ale niech to będzie w miejscu publicznym. 
Najlepiej w restauracji, gdzie wokoło jest dużo ludzi. I niech 
cię nie odprowadza potem do domu.
-Czego, u licha, obawiasz się z jego strony? Joe jest miłym, 
mądrym życiowo mężczyzną. Zrozumie, gdy mu wszystko 
wyjaśnię.

Liam nadal nie wydawał się przekonany. Kit usadowiła się 

wygodniej i odruchowo popatrzyła na zegarek.

-Na Boga! - zawołała. - Jest już prawie dziewiąta!
-Wobec tego - znacznie spokojniej powiedział Liam - po-
winniśmy już wstać.
-W tej chwili powinniśmy jechać samochodem do Molly.
-Rozproszyłaś   moją   uwagę   -   powiedział   oskarżycielsko, 
spoglądając   na   nią   spod   wpółprzymkniętych   powiek. 
Pochylił  się,   chcąc   pocałować   ją   jeszcze   raz.   Ich   wargi 
spotkały się, Kit zadrżała i odsunęła go łagodnie.

background image

140

GORĄCA 

KREW

GORĄCA  KREW

141

- Nie, Liamie! Musimy już wstawać.

Zsunęła się z sofy, wzięła swoje ubranie i pobiegła w kierun-

ku łazienki.

-Tylko  nie siedź tam  przez  cały dzień - powiedział  żar-
tobliwie.
-Jedynie pięć minut - obiecała i... słowa dotrzymała.

Po półgodzinie jedli już śniadanie w motelowej kawiarence 

- lekki posiłek, składający się z soku pomarańczowego, kawy 
i tostów - po czym ruszyli w kierunku mieszkania Molly.

Otworzyła im drzwi osobiście. Była to nieduża, pulchna ko-

bieta z czuprynką siwiejących włosów, ułożonych niby kwiat 
chryzantemy wokół ciepłej, przyjaznej twarzy. Jej oczy rozjaś-
niły się, gdy ich zobaczyła.

- Och, Kit! Dzięki Bogu, że się tu znalazłaś - powiedziała,

obejmując ją i ściskając. - Nie wiedziałam, co dalej robić.

Sprawiała wrażenie, jakby postarzała się o dziesięć lat od 

chwili, kiedy Kit widziała ją po raz ostatni. Wokół oczu miała 
czerwone obwódki, chyba niedawno płakała, a twarz, mimo ma-
kijażu, była bardzo blada.

-Ale naszym rannym chyba się nie pogorszyło? - zapytała 
Kit niespokojnie, czując, że ma serce w gardle.
-Nie, nie. - Molly zapewniła ją w pośpiechu. - Dzwoniłam do 
szpitala pięć minut temu i powiedziano mi, że oboje, matka 
i ojciec małych, czują się lepiej. Można ich będzie odwiedzić 
dzisiaj, o piątej po południu.

- A do tego czasu nie? - Kit była wyraźnie zawiedziona.
Molly popatrzyła na nią ze zrozumieniem w oczach.

- Obawiam się, że wcześniej nie... i na początku nie będzie

my mogli przebywać u nich zbyt długo. Tylko parę minut. Są
oboje bardzo słabi. Wymagają dużo spokoju. Wydaje mi się, że
dostali sporo środków uspokajających.

- Masz z tym niemało zmartwień, prawda? - Kit skinęła gło-

wą ze zrozumieniem.

W odpowiedzi Molly ciężko westchnęła.

-Z trudem udało mi się usnąć dziś w nocy. Po to tylko, żeby 
się  szybko   na  nowo zbudzić.  Kate  także  co  chwila  się 
budziła i chciała iść do mamy. Biedna mała kruszyna. Ona nie 
rozumie tego, co się stało i brak jej bardzo Claire. A ja jestem 
niewyspana i czuję się okropnie... Kocham ich, wiesz o tym, ale 
nie jestem już młoda. I trudno mi jest dostosować się do nich. 
Moje dolegliwości, płynące  z artretyzmu, dają mi się coraz 
bardziej we znaki.
-Jesteś bardzo blada, Molly - powiedziała Kit współczują-
cym tonem. - Potrzebny ci dłuższy odpoczynek. To musiał 
być koszmar dla ciebie. Z jednej strony martwiłaś się stanem 
Claire, a z drugiej musiałaś zajmować się dziećmi.
-To rzeczywiście nie było łatwe - zgodziła się starsza pani, a 
potem   zwróciła   się   do   Liama:   -   Miło   mi   pana   znowu 
zobaczyć. Bardzo ładnie z pana strony, że przyjechał pan z 
Kit... O której godzinie musieliście wyjechać z Silverburn, 
żeby dotrzeć tutaj o tak wczesnej porze?
-Jechaliśmy nocą... zatrzymaliśmy się w motelu, tuż przed 
miastem. Kit nie chciała pani budzić, gdyż domyślała się, że 
jest  pani   bardzo   zmęczona   i   zestresowana.   Trudno 
opiekować   się   dwójką   bardzo   ruchliwych   maluchów, 
chorując przy tym cały czas na artretyzm.

Molly skrzywiła się.

- To znacznie więcej niż stres. Miniona noc była ciężkim

doświadczeniem. Oczywiście dzisiaj dzieci od rana są pełne ener-
gii. Zbudziły się już o siódmej, domagając się śniadania. A teraz
zabawiają się w jakąś bardzo głośną grę pod stołem w saloniku.

Rzeczywiście nie było trudno je usłyszeć. Kit uśmiechnęła się 

do Molly.

background image

142

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

143

-Pójdę do nich i przywitam się. Najlepiej będzie, jak wrócisz 
teraz do łóżka i może troszkę się jeszcze prześpisz. Przez ten 
czas ja zajmę się dziećmi.
-Jesteś pewna, Kit, że dasz sobie radę? Mają w sobie prze-
rażająco dużo energii.
-Dam sobie radę, nie martw się - odparła Kit i zaśmiała się 
serdecznie.   -   Dzięki   Bogu,   nie   mam   artretyzmu   jak   ty, 
chociaż  muszę   powiedzieć,   że   jak   za   bardzo   pada,   to 
zaczynam odczuwać rwanie w kolanach.
-Dobrze więc, rób co chcesz, ale się nie przemęczaj, a gdyby 
pojawił się jakiś problem, zbudź mnie. - Po tych słowach 
Molly, opierając się na lasce, pokuśtykała do sypialni.
-Nastawię wodę na kawę - powiedział Liam, rozglądając się 
po małym mieszkaniu. - Mój Boże, tu nie ma dość miejsca 
dla śpiącego kota, a cóż powiedzieć o dwojgu rozbrykanych 
maluchach. Nic dziwnego, że ona ma trudności ze spaniem.

Liam otworzył drzwi do maleńkiej kuchni, a Kit weszła do 

saloniku, który przypuszczalnie był największym pokojem w ca-
łym mieszkaniu. Mrożące krew w żyłach porykiwania i piski 
wydobywały się spod stołu, który zajmował ćwierć pokoju. Kit 
podeszła bliżej i odgłosy nagle zamilkły. Dwie małe główki wy-
chyliły się spod zwisającego ze stołu obrusa, dwie pary oczu 
zaczęły z uwagą obserwować, co dzieje się w pokoju.

-W co się bawicie? Może macie tam piękne zoo? - zapytała 
Kit, a serce się jej skurczyło, gdy zobaczyła, że te małe 
twarzyczki całe były pokryte zadrapaniami i siniakami. Bogu 
dzięki, że ich zranienia nie były poważniejsze.
-Babciu! - zawołała radośnie Kate i zaczęła wygrzebywać się 
spod stołu.

Kit pochyliła się i wzięła małą w ramiona, a w chwilę potem 

uściskała także jej czteroletniego braciszka.

-Mama została ranna - powiedziała Kate, a jej niezwykle 
wielkie   oczy,   zwłaszcza   przy   tak   małej   buzi,   patrzyły   z 
niepokojem, jaka będzie reakcja babci. - Mama jest teraz w 
szpitalu.
-Wiem o tym. Niedługo poczuje się lepiej i powróci do do-
mu - obiecała Kit, wzmacniając swe słowa uśmiechem.
-Kiedy wróci? - Dwie twarzyczki patrzyły z nadzieją.
-Mama i tato muszą jeszcze pozostać parę dni w szpitalu. 
Myślę wobec tego, że przez ten czas będziecie chcieli we 
dwójkę pomieszkać trochę ze mną.
-W twoim domu? - zapytał Ian, trzymając się kurczowo 
jednej   babcinej   ręki,   podczas   gdy   Kate   nie   wypuszczała 
drugiej.
-Tak, będziecie mieli coś w rodzaju wakacji, dopóki rodzice 
nie opuszczą szpitala.

W tym momencie wszedł do pokoju Liam i dzieci od razu 

skoncentrowały swą uwagę na nim.

-Jak się macie, maluchy? - zapytał. - Czy mnie pamiętacie? - 
Gdy przecząco pokręciły główkami, dorzucił: - Pracuję z waszą 
babcią. Kiedyś przyszliście do nas z wizytą. Teraz poznajecie 
mnie?
-W biurze babci? - Ian myślał na głos, jednocześnie pota-
kując. - Dałeś nam wtedy jabłko oblane toffi?
-Jabłko z toffi! - wykrzyknęła zachwycona Kit. - Bardzo 
to lubię.
-Może wobec tego pójdziemy do sklepu i kupimy coś słod-
kiego? - zaproponował Liam.
-Już w tej chwili? - zapytała Kit, jakby domagając się mę-
skiej precyzji.
-Dlaczego nie? To przecież dobry pomysł, bo przy okazji 
pospacerujemy trochę, łykniemy świeżego powietrza. Dzieci 
zużyją trochę energii...

Zostawili na stole kuchennym wiadomość dla Molly, wyjaś-

niając, że biorą dzieci na spacer, a przy okazji zrobią zakupy

background image

144

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

145

żywnościowe dla wszystkich, na kilka najbliższych dni. Znaleźli 
miejsce do parkowania samochodu i poszli do ogródka jordano-
wskiego. Dzieci huśtały się trochę i bawiły na zjeżdżalni, a po-
tem wszyscy usiedli na ławce i zaczęli ze smakiem zajadać się 
jabłkami z toffi, kupionymi wcześniej w sklepie. Maluchy za-
częły się licytować między sobą, które potrafi zjeść więcej i 
szybciej.

- Co za kleiste paskudztwo - ze śmiechem powiedział Liam,

próbując trafić ogryzkiem do pobliskiego kosza na śmieci.

Kit wytarła wnukom wybrudzone buzie i palce i pozwoliła 

im, żeby jeszcze trochę pohuśtały się. Potem wsiedli do samo-
chodu i wrócili do mieszkania Molly.

Po powrocie dzieci usiadły przy stole w saloniku i zajęły się 

rysowaniem, a Kit i Liam przygotowywali lunch. Jakieś odgłosy 
musiały dojść do Molly, mimo że wszyscy starali się zachowy-
wać możliwie cicho, bo po pewnym czasie pojawiła się w kuch-
ni. Wyglądała znacznie lepiej, odzyskała rumieńce na twarzy 
i ogólnie sprawiała wrażenie wypoczętej.

-Przespałaś się trochę? - zapytała Kit.
-Spałam prawie trzy godziny. Bardzo wam za to dziękuję. 
Czuję   się   teraz   znacznie   lepiej.   Czy   były   jakieś 
wiadomości?
-Dzwoniłam do szpitala pół godziny temu i powiedzieli mi, 
że oboje, Paul i Claire, wracają do zdrowia. Już jest pewne, 
że  będziemy mogły ich zobaczyć, ale jeszcze bez dzieci. 
Obowiązuje tam również zasada, że odwiedzać może tylko 
jedna osoba. Oni leżą jednak na różnych oddziałach, a więc 
po   upływie   wyznaczonego   czasu,   będziemy   mogły   się 
zamienić.
-Wobec tego zajmę się dziećmi, gdy wy będziecie w szpitalu - 
ofiarował się Liam.
~ Czyż on nie jest cudowny? - powiedziała Molly, posyłając 

mu wdzięczne spojrzenie.

- Nie mam zastrzeżeń - Kit lekko się uśmiechnęła, porozu-

miawszy się przedtem wzrokiem z Liamem.

Resztę popołudnia spędzili z Molly, a o piątej godzinie wszy-

scy wsiedli do samochodu i pojechali do szpitala. Tam panie 
zostały, a Liam zabrał dzieci na przejażdżkę po okolicy. Kit 
i Molly ustaliły, że najpierw każda z nich odwiedzi swoje dziec-
ko, a po dziesięciu minutach zamienią się.

Chociaż Kit wiedziała już, jakie są obrażenia ciała u Paula, 

to jednak oglądanie go w takim stanie było dla niej szokiem. 
Miał biały usztywniający kołnierzyk wokół szyi, obandażowaną 
klatkę piersiową i ramiona, a jedno z ramion było całkiem unie-
ruchomione.

Syn popatrzył na nią ze smutkiem, gdy pojawiła się u jego boku.

- Cześć, mamo. Czy przyniosłaś mi winogrona?
Postarała się roześmiać, chociaż przyszło jej to z wielkim

trudem.

-Tak się składa, że przyniosłam - powiedziała i położyła 
torbę   z   winogronami   na   stoliku   obok   łóżka,   a   potem 
pocałowała syna. - Jak się czujesz?
-Lepiej,  niż  wyglądam,   tak  mi  się  wydaje   -  powiedział 
kwaśno. - Czy widziałaś Claire?
-Jeszcze nie, Molly jest teraz u niej. Później mamy się za-
mienić miejscami.

Paul chciał potaknąć głową ze zrozumieniem, ale nagle skrzy-

wił się z bólu.

-Ojejku! Wciąż zapominam o moim poturbowanym ciele. 
Obawiam  się,  że  wiele   miesięcy  minie,   nim  będę  mógł 
wrócić do pracy.
-Nie przejmuj się tym. Staraj się tylko, żeby czuć się lepiej. 
Dzieci tęsknią do ciebie. - Opowiedziała mu wszystko o jego 
pociechach, a młody ojciec słuchał i uśmiechał się.

background image

146

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

147

-Bałem się, jak sobie Molly z nimi poradzi. Jak wiesz, by-
wają dni, kiedy ona z trudem się porusza. Bardzo dziękuję, 
że zgodziłaś się zabrać je do siebie.
-Jestem z tego powodu szczęśliwa - zapewniła go. - Ale 
będę   musiała   zabrać   je   z   powrotem   do   Silverburn. 
Mieszkanie Molly jest zbyt małe, aby nas pomieścić, no, a 
poza   tym,  mam  przecież   pracę.   Nie   mogę   brać   nie 
kończącego się urlopu. Liam mówi, że przez jakiś czas mogę 
być zatrudniona na pół etatu. Jak już z nim zaplanowaliśmy, 
znajdę jakieś dobre przedszkole i tam dzieci będą przebywać 
rano, a przez resztę dnia ja się nimi zajmę. Na weekendy, jeśli 
będziecie chcieli, możemy przyjeżdżać tutaj, żeby zobaczyć 
się z tobą i Claire. Siostra z jej oddziału powiedziała Molly, 
że gdy tylko Claire poczuje się nieco lepiej, dzieci będą się 
mogły z nią widywać. Do ciebie przyjdą już jutro i w 
rezultacie na pewno poczują się pewniej.
-A gdzie są teraz?
-Są z Liamem, zabrał je na przejażdżkę samochodem.
-To znaczy, że Liam przyjechał z wami?

Kit zarumieniła się jak mała dziewczynka, gdy pytające spo-

jrzenie syna zatrzymało się na niej. Na szczęście w tej chwili do 
pokoju weszła Molly.

- Czas na zamianę - powiedziała z takim wyrazem twarzy,

jakby chciała sobie trochę popłakać.

Kit pochyliła się, żeby pocałować syna.

- Do zobaczenia jutro, I nie martw się o dzieci. Dobrze się

nimi zaopiekujemy.

Gdy zobaczyła Claire, wstrząs był dla niej znacznie większy. 

Synowa była wręcz trudna do rozpoznania. Twarz miała spuch-
niętą, posiniaczoną. Tam, gdzie poraniły ją odpryski z szyby, 
miała czerwone ślady. Jej rysy były tak zdeformowane, że roz-
poznała synową wyłącznie po wyrazie oczu. Jej klatka piersiowa,

podobnie jak u Paula, była przewiązana bandażami, a pościel 
uniesiona w górę, razem ze zranioną nogą, przy pomocy specjal-
nej konstrukcji.

. Łzy ściekały po jej twarzy, gdy patrzyła na Kit. Opuchnięte 

wargi poruszyły się i coś wyszeptały.

Kit usiadła obok niej na łóżku i wzięła ją za rękę.

- Jak się czujesz, Claire? Paul przesyła ci ucałowania. Siostra

oddziałowa   mówi,   że   on   zatelefonuje   do   ciebie   jutro   i 
porozma-
wiacie sobie przez chwilkę. Bardzo się o ciebie martwi i chce się
upewnić, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, Ian i Kate
też przesyłają ci ucałowania, niedługo będziesz mogła się z nimi
zobaczyć.

Claire nie mogła mówić. Cichutko popłakiwała i Kit poczuła, 

że ona także ma już łzy w oczach. Tym bardziej, że zdała sobie 
teraz sprawę, jak dużo czasu upłynie, nim synowa wróci do 
normalnego życia.

- Będę się maluchami opiekować - zapewniła, a Claire prze

słała jej w podzięce ciepłe spojrzenie. - Bardzo cię proszę, żebyś
się nie martwiła o dzieci. Będą w dobrych rękach. - Kit jeszcze
raz uspokoiła ją, współczując ogromnie młodej matce. Wiedzia
ła, jak by się czuła, gdyby była na miejscu Claire. Będąc nie tylko
w tak złym stanie zdrowia, ale martwiąc się jeszcze bez przerwy
o ukochane maleństwa.

Żadna matka nie lubi się rozstawać ze swymi dziećmi, a 

Claire musiała przecież zdawać sobie sprawę, że wiele mie-
sięcy upłynie, nim ona pojawi się znowu w domu i wróci do 
swych codziennych macierzyńskich obowiązków.

Kit i Liam pozostali dopóty, dopóki siostra oddziałowa nie 

stwierdziła, iż Claire jest już na tyle silna emocjonalnie, że może 
zobaczyć się z dziećmi. Kit porozmawiała z nimi, tłumacząc, że

background image

148

GORĄCA KREW

GORĄCA  KREW

149

mamusia jest chora i że w związku z tym muszą być bardzo 
grzeczne. Absolutnie nie wolno im płakać, gdy ją zobaczą, bo 
w ten sposób bardzo by ją zmartwiły.

- Czy mamuśka może już pojechać do domu? - zapytała

mała Kate.

Molly i Kit wymieniły spojrzenia pełne smutku. Była zbyt mała, 

żeby rozumieć sytuację. Ale matka bardzo chciała zobaczyć swoje 
dzieci, zaryzykowali więc i Kit pozostała z maluchami w czasie 
tych krótkich odwiedzin, aby być pod ręką, gdyby Claire zaczęła 
wykazywać oznaki wyczerpania czy przygnębienia.

Następnego dnia wyruszyli z powrotem do Silverburn, zabie-

rając ze sobą dzieci. Przerywali długą podróż kilkakrotnie, żeby 
Ian i Kate mogli wyprostować nogi, pójść do toalety, pospace-
rować po sklepach znajdujących się w placówkach serwisowych, 
napić się soku pomarańczowego i zjeść ich ulubione bułeczki 
z wiśniową konfiturą. Mimo wszystko podróż wydawała się 
dzieciom nudna i męcząca. Nim dojechali do celu, maluchy za-
padły w głęboki sen.

-Biedne maleństwa - mruknęła Kit, obracając głowę tak, 
aby   mogła   obserwować   dzieci,   gdy   będą   wjeżdżali   do 
Silverburn.  -   Boję   się   trochę   tej   ich   rozłąki   z   matką, 
zwłaszcza dla Kate. Ona jest przecież jeszcze taka malutka i 
co chwila popłakuje za Claire.
-Rozumiem cię, to jest powód do zmartwienia. Ale co my 
możemy na to poradzić? Tylko starać się, żeby dzieci były 
zadowolone z życia i czymś zajęte. Jakimś rozwiązaniem 
będzie na pewno przedszkole. No a poza tym pamiętaj, że ty 
nie jesteś dla nich obca.
-Masz rację - zgodziła się, a potem wyglądając przez okno 
wozu, zawołała: - Skręciłeś  w niewłaściwym  miejscu. Ta 
droga nie prowadzi do miasta, tylko do...

- ... do mojego domu - przerwał Liam - i tam właśnie je

dziemy.

Kit wyraźnie zesztywniała i wyprostowała się na fotelu.

-Liam, przepraszam cię, ale zamierzam nakarmić dzieci i 
położyć je do łóżka tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie 
ma czasu na odwiedzanie przedtem twego domu.
-Ależ to nie ma być wizyta. Razem z dziećmi wprowadzasz 
się do mnie.
-Wprowadzam się do ciebie? - zapytała całkowicie zasko-
czona. Serce zaczęło jej bić szybciej, nie była pewna, czy 
dobrze go rozumie.

Odwrócił do niej głowę i uśmiechnął się w sposób, który 

świadczył, że pojmuje, jakie myśli przebiegają jej przez głowę.

- U ciebie, w twoim małym mieszkanku, nie ma więcej miej-

sca dla dwójki dzieci, niż było go u Molly. Natomiast w moim
domu jest mnóstwo przestrzeni, a także, co być może jest jeszcze
ważniejsze, mam duży ogród, w którym maluchy będą mogły
spędzać wiele godzin, bawiąc się, kiedy tylko będą chciały, i przy
okazji wyładowując nadmiar energii.

Oszołomiona, powiedziała schrypniętym głosem:

-To bardzo uprzejmie z twojej strony, Liam, i prawdą jest 
oczywiście, że nie mam zbyt wiele wolnego miejsca w moim 
mieszkaniu. Byłoby również wspaniale mieć do dyspozycji 
wielki ogród. Ale przecież dwójka małych dzieci w twoim 
domu, to  zakłócenie twego spokoju. Czy zastanowiłeś się 
nad tym?
-Lubię małe dzieci... i zawsze lubiłem - odparł, uśmiechając 
się szeroko.
-Tak, ale Liamie...
-Przestań się ze mną spierać...

Mówiąc to, podjechał wolno pod bramę w swoim ogrodzie. 

System elektronicznych zabezpieczeń zaczął działać, po chwili

background image

150

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

151

przejazd był wolny i samochód znalazł się w garażu. Liam 
wyłączył silnik i razem z Kit wnieśli dzieci do wnętrza domu. 
Maluchy, wciąż jeszcze zaspane, rozglądały się wokoło zasko-
czone.

-Nie jesteśmy u babci - powiedziała Kate, wyraźnie zanie-
pokojona.
-Gdzie jesteśmy? - zapytał Ian wprost.
-To jest mój dom, zostaniecie tutaj przez jakiś czas - Liam 
poinformował dzieci.

Kate posłała mu przestraszone spojrzenie i uwiesiła się u szyi 

babci.

-Chcę zostać u niej - domagała się, obejmując jeszcze moc-
niej Kit swymi chudziutkimi rączkami.
-Twoja babcia też zostaje tutaj - zapewnił ją Liam.

W tej chwili na zewnątrz domu rozległo się szczekanie psów. 

Oczy obojga dzieci otworzyły się szeroko, pełne zaskoczenia.

- Pieski! - wykrzyknęła podekscytowana Kate. - Pieski,

babciu, słyszę, jak szczekają.

Kit rozłączyła rączki, obejmujące ją za szyję  i postawiła 

dziewczynkę na fotelu, stanowiącym umeblowanie elegancko 
wyposażonego, obszernego salonu.

-Czy macie tutaj pieski? - Ian bardzo podniecony zapytał 
Liama, który potwierdził skinieniem głowy.
-Zgadza się. Mam dwa duże psy i dwa małe...
-Psie dzieci? - zapytała Kate, a oczy jej błyszczały.
-Szczeniaki? - ze znawstwem sprostował Ian.
-Tak. Są to labradory - wyjaśnił pan domu. - Mieszkają na 
zewnątrz, w psich budach, ale mogą przyjść do środka i 
bawić się z wami, dopóki nie pójdziecie spać. - Liam rzucił 
spojrzenie Kit. - Proponuję, żebyś zabrała dzieci na górę i 
pokazała im, gdzie będą sypiać. Ustawię tam łóżeczko Kate. 
Przyniosę także

ich walizki. Dzieci będą się mogły wykąpać i ubrać w piżamy, 
a ja tymczasem przygotuję kolację.

Dwie godziny później dzieci były wreszcie w łóżkach, uśpio-

ne, a Kit i Liam z ulgą ulokowali się wygodnie, przed komin-
kiem, w którym buzował ogień z wielkich kłód drewna. Psy 
wróciły do swoich pomieszczeń w ogrodzie, ale dowody ich 
pobytu wewnątrz domu nadal pozostały. Były to strzępki papieru, 
kawałki psiego jedzenia, resztki po wełnianym dywaniku, w 
miejscu, gdzie dzieci zabawiały się do utraty tchu z dwoma 
szczeniakami.

Tu i tam Kit mogła także dostrzec złotawe kłaczki z sierści 

dorosłych psów. Znajdowały się tam, gdzie psi rodziciele waro-
wali, nie wiedząc, czym się to wszystko skończy. Czy szczeniaki 
zostaną na śmierć zagłaskane, czy dzieci zalizane?

Szczenięta okazały się wielce pomocne. Dzieci tak były nimi 

urzeczone, że szybko poszły do łóżek, gdy tylko dowiedziały się, 
że następnego dnia, od samego rana, będą się mogły z nimi 
bawić.

Kit popatrzyła na Liama z powątpiewaniem.

- Czy jesteś pewien, że będziesz w stanie poświęcić nam

w przyszłości równie dużo czasu, jak dzisiaj? Podejmujesz w ten
sposób wielkie zobowiązanie.

Siedzieli po ciemku, nie zapalili jeszcze świateł. Na dworze 

zapadł już zmrok i ogień z kominka rzucał na sufit tajemnicze 
cienie. Liam uniósł się z fotela i obchodząc kominek, podszedł 
do sofy pokrytej brokatem, na której leżała Kit. Obserwowała go 
z uwagą. W ustach zaczynało jej zasychać, serce biło coraz szyb-
ciej, pozbawiając oddechu. Liam usiadł na sofie, bardzo blisko 
Kit.

- Chciałbym, abyśmy dokończyli naszą rozmowę. Na te

mat wspólnej przyszłości. Po śmierci Claudii unikałem sytu-

background image

152

GORĄCA KREW

GORĄCA KREW

153

acji, które mogłyby sprawić, że stałbym się odpowiedzialny za 
los innego człowieka. Chciałem, jak ci mówiłem, być wolny 
przez jakiś czas, a może nawet do końca życia. Ale wkrótce 
zrozumiałem, w jak pustym świecie przyszłoby mi egzystować. 
W jak wielkiej samotności. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że 
zrywając więzy ze światem, stracę nieodwołalnie ciebie. A prze-
cież w tobie byłem zakochany. - Liam popatrzył w jej zielone 
oczy, a wyraz twarzy miał bardzo ponury. - Czy nie mam racji?

-Być może, masz - odparła, niezbyt pewna, co by się stało, 
gdyby on nie wrócił do niej.
-Było to wtedy, gdy zaczęłaś widywać się z Ingramem, kiedy 
zrozumiałem w pełni, ile dla mnie znaczysz. - Popatrzył na 
nią  z   przewrotnym   uśmiechem.   -  Taki   był   twój   zamysł. 
Użyłaś  Ingrama,   żeby   dać   mi   nauczkę.   Tymczasem   w 
rzeczywistości on nigdy dla ciebie nic nie znaczył.

Kit zmarszczyła się.

Nie używałam Ingrama do żadnych celów. Poprosił mnie

o spotkanie i zgodziłam się, ale nie byliśmy nigdy niczym wię-
cej, tylko przyjaciółmi.

- A ja myślę, że on czuł coś do ciebie - powtórzył z uporem.
Kit pokręciła przecząco głową.
-Jestem pewna, że mnie lubi, ale nigdy nie posunęliśmy się 
poza granice  przyjaźni. Być  może do czegoś  by doszło, 
gdyby sprawy ułożyły się inaczej. Ja też go lubię, ale między 
lubieniem kogoś a kochaniem jest cała przepaść. Zrozum to.
-Mam nadzieję, że on zaakceptuje to, że  może  być tylko 
twoim przyjacielem  - wykrztusił  Liam.  - Nie chcę,  Kit, 
żebyś   się   z   nim   więcej   spotykała.   Cokolwiek   to   było, 
skończyło się. Ingram musi zdać sobie z tego sprawę.
-Joe jest miłym człowiekiem i oczywiście zrozumie sytuację 
- powiedziała, w przekonaniu, że ma rację. Nie robiła mu

żadnych obietnic. Była z nim szczera, od pierwszych chwil ich 
poznania. Joe nie może powiedzieć, że skrywała coś przed nim 
czy też go okłamywała.

Liam objął ją w pasie i przytulił do sobie.

- Kocham cię, Kit. Wyjdziesz za mnie?

Pozwoliła swemu ciału poddać się uściskowi mężczyzny.

- Nie musisz się ze mną żenić - szepnęła na wpół żartob-

liwie, na wpół kokieteryjnie. - Wystarczy, jeśli będziemy tyl-
ko żyli razem... w dzisiejszych czasach nie musi to być uświę-
cone na stopniach ołtarza, tym bardziej że w naszym wieku
nie będziemy już mieli dzieci. Możemy więc wybrać formę
współżycia, jaka nam najbardziej odpowiada. Nikogo nie bę-
dzie   to   szczególnie   obchodzić,   czy   jesteśmy   po   ślubie,
czy nie.

Popatrzył na nią z góry i twarz mu się zasępiła.

-Wydawało mi się, że zależy ci na ślubie.
-Byłam   już   zmęczona   samotnym   życiem,   powrotami   do 
pustego mieszkania co wieczór, tym, że nie dzielę z nikim 
radości i smutków dnia codziennego. To paskudne słowo: 
samotność,  Liamie.   Myślałam,   że   mnie   kochasz...   tak 
przynajmniej   mówiłeś...   i   spaliśmy   razem,   a   jednak   nie 
chciałeś   żyć   ze   mną   pod   jednym   dachem.   Mnie   nie 
wystarczał tylko seks i od czasu do czasu jakiś obiad czy 
kolacja. Chcę się z kimś dzielić moim życiem na co dzień.
-Podobnie jest ze mną - szepnął. - Ale nie chciałem się 
do tego przyznawać. Chciałem wmówić w siebie, że dobrze 
jest, jak jest. Jednak przez cały czas wiedziałem, że jesteś mi 
potrzebna, że mój dom bez ciebie jest pusty. Chcę się z tobą 
ożenić, kochanie. Powiedziałaś, że pragniesz, abym stanął 
przed   całym   światem   i   oświadczył,   że   cię   kocham   i   że 
należymy do siebie. Teraz i ja tego pragnę. Gdy bałem się, że 
możesz odejść z Ingra-

background image

154

GORĄCA KREW

mem, uzmysłowiłem sobie wreszcie, jak bardzo jesteś mi po-
trzebna.

Kit długo musiała czekać, żeby usłyszeć te słowa. Przy tym 

wypowiedziane zostały z rozmysłem, nie pod wpływem chwi-
li... Gdyby do tych oświadczyn doszło po miłosnej eksplozji ich 
gorącej krwi, on mógłby szybko o nich zapomnieć. Wystarczy-
łoby, aby krew ostygła. Teraz była zupełnie pewna. Liam ją 
naprawdę kochał. I wyznał jej to z zimną krwią...

Patrzył   na   Kit   wyczekująco.   Pobladły   i   wewnętrznie 

spięty.

- A więc... wyjdziesz za mnie, Kit? - spytał z nutą prośby

w głosie.

Liam nie był pewien partnerki. Być może nigdy już nie bę-

dzie. Przecież tak niewiele brakowało, a utraciłby Kit. Ale ona 
zarzuciła mu ręce na szyję i zbliżyła wargi do jego ust.

-Jeśli tego naprawdę chcesz?
-Czy chcę? Jedynie ciebie chcę - powiedział ochryple, po 
czym przez długi czas nie wypowiedzieli ani słowa. Byli 
zbyt sobą zajęci... Ich krew znowu była gorąca...