background image

JOSEPH CONRAD 

FALK - WSPOMNIENIE 

background image

Kilku z nas siedziało przy obiedzie w małej nadrzecznej gospodzie, nie 

dalej ni

ż

 trzydzie

ś

ci mil od Londynu i mniej ni

ż

 dwadzie

ś

cia od tej płytkiej i 

niebezpiecznej kału

ż

y, której ludzie z naszej przybrze

ż

nej 

ż

eglugi nadaj

ą

 

wspaniałe miano Oceanu Niemieckiego. Wszyscy byli

ś

my mniej lub wi

ę

cej 

zwi

ą

zani z morzem. Za szerokimi oknami roztaczał si

ę

 widok na Tamiz

ę

rozległy widok wzdłu

ż

 Lower Hope Reach. Ale obiad był ohydny i tylko oczy 

ucztowały. 

Rozmow

ę

 nasz

ą

 zaprawiał smak słonej wody, która dla tak wielu z nas 

była prawdziw

ą

 wod

ą

 

ż

ywota. Ten, kto zaznał goryczy oceanu, zachowa jej 

smak w ustach na zawsze. Lecz paru ludzi z naszej kompanii, 

rozpieszczonych przez 

ż

ycie na l

ą

dzie, uskar

ż

ało si

ę

 na głód. 

Nie dało si

ę

 nic przełkn

ąć

 z tego jedzenia. I naprawd

ę

, wszystko tu 

miało cech

ę

 dziwnej zmurszało

ś

ci. Drewniana jadalnia sterczała nad 

błotnistym brzegiem jak nawodne domostwo; deski w podłodze wydawały si

ę

 

zbutwiałe; zgrzybiały kelner dreptał 

ż

ało

ś

nie tam i z powrotem przed 

stoczonym przez robaki, przedpotopowym bufetem; poszczerbione talerze 

wygl

ą

dały, jakby je wygrzebano z jakiego

ś

 przedhistorycznego kopca w 

pobli

ż

u jeziora, a kotlety przypominały przeszło

ść

 jeszcze bardziej 

zamierzchł

ą

. Przywodziły nieodparcie na my

ś

l mroki pradawnych wieków, gdy 

pierwotny człowiek, wyłaniaj

ą

c ze swej m

ę

tnej 

ś

wiadomo

ś

ci podstawy sztuki 

kucharskiej, przypalał kawałki mi

ę

sa na ogniu z chrustu w towarzystwie swych 

zacnych kompanów; potem za

ś

, nasycony i szcz

ęś

liwy, zasiadał w

ś

ród 

obgryzionych ko

ś

ci, aby snu

ć

 niewyszukane opowie

ś

ci o ró

ż

nych 

prze

ż

yciach: o głodzie, o polowaniu, a mo

ż

e i o kobietach! 

Ale na szcz

ęś

cie wino okazało si

ę

 równie stare jak kelner. Tedy 

rozsiedli

ś

my si

ę

 wygodnie - nieco głodni, lecz wcale zadowoleni - i 

rozpocz

ę

li

ś

my nasze niewyszukane opowie

ś

ci. Mówili

ś

my o morzu i wszelkich

jego sprawach. Morze nie zmienia si

ę

 nigdy, a jego sprawy - wbrew ludzkim 

opowiadaniom - spowite s

ą

 w tajemniczo

ść

. Ale zgadzali

ś

my si

ę

 wszyscy, 

ż

czasy si

ę

 zmieniły. I mówili

ś

my o dawnych okr

ę

tach, o wypadkach na morzu, 

o zatoni

ę

ciach statków, o utracie masztów, a tak

ż

e i o człowieku, który 

przeprowadził cało swój okr

ę

t z rzeki Platte do Liverpoolu, posługuj

ą

c si

ę

 

sterem awaryjnym. Mówili

ś

my o wrakach, o zmniejszonych racjach 

marynarskich i o bohaterstwie -a przynajmniej o tym, co dzienniki nazwałyby 

background image

bohaterstwem na morzu - o przejawach cnót ró

ż

ni

ą

cych si

ę

 zupełnie od 

bohaterstwa czasów pierwotnych. A niekiedy zapadało w

ś

ród nas milczenie i 

wszyscy razem wpatrywali

ś

my si

ę

 w rzek

ę

Przepłyn

ą

ł statek z linii P. & O., kieruj

ą

c si

ę

 w dół ku morzu. „Pyszne 

obiady jada si

ę

 na tych okr

ę

tach”, zauwa

ż

ył który

ś

 z naszej kompanii. Kto

ś

 

inny o bystrym wzroku wyczytał nazw

ę

 na rufie: „Arkadia”. „Có

ż

 to za pi

ę

kny 

okaz statku!”, szepn

ę

ło kilku z nas. Za okr

ę

tem szedł mały parowiec 

towarowy; jego bandera wskazywała, 

ż

e jest to statek norweski. Parowiec 

wypu

ś

cił mnóstwo dymu, a nim wiatr zwiał go zupełnie, pojawił si

ę

 przed 

oknami krótki, drewniany bark o wysokich burtach, pod balastem, ci

ą

gni

ę

ty 

przez holownik. Wszyscy marynarze byli zaj

ę

ci na dziobie przy podnoszeniu 

przednich 

ż

agli, a na rufie kobieta w czerwonym kapturze, sam na sam z 

człowiekiem u steru, przechadzała si

ę

 miarowo wzdłu

ż

 rufówki tam i z 

powrotem, robi

ą

c na drutach co

ś

 z popielatej wełny. 

Który

ś

 z naszej gromadki mrukn

ą

ł: „To pewnie Niemcy”. „Kapitan ma 

ż

on

ę

 na pokładzie”, zauwa

ż

ył kto

ś

 inny; a szkarłatny zachód, rozgorzały za 

dymem londy

ń

skim, rzucił blask bengalskich ogni na maszty barku i znikn

ą

ł 

znad Hope Reach. 

Wówczas jeden z nas, milcz

ą

cy dotychczas człowiek po 

pi

ęć

dziesi

ą

tce, który dowodził statkami przez 

ć

wier

ć

 wieku, rzekł, patrz

ą

c na 

bark sun

ą

cy teraz w dal, cały czarny w

ś

ród blasku rzeki: 

- To przypomina mi pewne absurdalne zdarzenie, które przytrafiło mi 

si

ę

 przed wielu laty, kiedy zostałem pierwszy raz dowódc

ą

 

ż

elaznego barku, 

przyjmuj

ą

cego ładunek w pewnymwschodnim porcie morskim. Ów port był 

zarazem stolic

ą

 wschodniego królestwa le

żą

cego nieco w gór

ę

 od uj

ś

cia 

rzeki, tak jak nie przymierzaj

ą

c Londyn le

ż

y nad nasz

ą

 star

ą

 Tamiz

ą

Nie ma co si

ę

 nad ow

ą

 miejscowo

ś

ci

ą

 rozwodzi

ć

; tego rodzaju 

przygoda mogła wydarzy

ć

 si

ę

 wsz

ę

dzie, gdzie si

ę

 znajduj

ą

 okr

ę

ty, ich 

dowódcy, holowniki i bratanice-sieroty o nieopisanej krasie, a absurdalno

ść

 

zdarzenia dotyczy tylko mnie, mojego wroga Falka i mojego przyjaciela 

Hermanna. 

Słowa „mojego przyjaciela Hermanna” były wypowiedziane jakby ze 

specjalnym naciskiem, który skłonił którego

ś

 z nas (mówili

ś

my wła

ś

nie o 

bohaterstwie na morzu) do leniwego i niedbałego pytania: 

background image

- A czy ten Hermann był bohaterem? 

- Wcale nie - odparł nasz siwy przyjaciel. - Bynajmniej. Był to Schiff-

führer: kierownik okr

ę

tu. Tak nazywaj

ą

 w Niemczech kapitana statku. Wol

ę

 

nasz

ą

 nomenklatur

ę

. Brzmi dobrze i jest w niej co

ś

, co daje nam jako cało

ś

ci 

poczucie wspólnoty: praktykant, oficer, kapitan w prastarym i zaszczytnym 

morskim zawodzie. Co si

ę

 tyczy mego przyjaciela Hermanna, mo

ż

e i był 

sko

ń

czonym mistrzem w tym zaszczytnym kunszcie, lecz zwano go oficjalnie 

Schiff-führerem, a wygl

ą

d jego, pusty i oci

ęż

ały jak wygl

ą

d zamo

ż

nego 

farmera, był zarazem nacechowany dobrodusznym sprytem drobnego 

sklepikarza. Jego wygolony podbródek, zaokr

ą

glone członki i oci

ęż

ałe powieki

nie przypominały bynajmniej pracownika morza, jeszcze za

ś

 mniej miło

ś

nika 

morskich przygód. Jednak

ż

e po swojemu pracował znojnie na morzach jak 

sklepikarz za lad

ą

. A okr

ę

t był 

ź

ródłem utrzymania dla jego rosn

ą

cej rodziny. 

Statek Hermanna była to ci

ęż

ka, silna, t

ę

podzioba machina, 

przywodz

ą

ca na my

ś

l prymitywn

ą

 solidno

ść

, podobnie jak drewniany pług 

naszych praojców. I z innych wzgl

ę

dów machina ta sprawiała wra

ż

enie 

swojskie i sielskie. Wystaj

ą

ce w dziwaczny sposób drewniane 

ś

ciany 

nadbudówki, których nie widziałem nigdy na 

ż

adnym innym statku, sprawiały, 

ż

e ta 

ś

ci

ę

ta rufa okr

ę

tu była podobna do tylnej cz

ęś

ci młynarskiego wozu. Ale 

cztery okna salonu, ka

ż

de zaopatrzone w sze

ść

 zielonawych szybek i uj

ę

te w 

drewniane okienne ramy pomalowane na br

ą

zowo, mogły by

ć

 równie dobrze 

okienkami wiejskiej chaty. Malutkie białe firaneczki i ziele

ń

 doniczek z 

kwiatami dopełniały podobie

ń

stwa. Raz czy dwa, gdy wypadło mi przepłyn

ąć

 

pod ruf

ą

 statku, dostrzegłem z łodzi okr

ą

głe rami

ę

 nachylaj

ą

ce polewaczk

ę

 i 

zgi

ę

t

ą

, gładk

ą

 głow

ę

 dziewczyny, któr

ą

 b

ę

d

ę

 zawsze nazywał bratanic

ą

 

Hermanna, bo naprawd

ę

 nie słyszałem nigdy jej imienia, pomimo mojej 

za

ż

yło

ś

ci z cał

ą

 rodzin

ą

Ale ta za

ż

yło

ść

 rozwin

ę

ła si

ę

 pó

ź

niej. Tymczasem za

ś

, na równi z cał

ą

 

braci

ą

 

ż

eglarsk

ą

 tego wschodniego portu, nie mogłem 

ż

ywi

ć

 

ż

adnych 

w

ą

tpliwo

ś

ci co do wyobra

ż

e

ń

 Hermanna o higienie w zakresie odzie

ż

y. Był 

najwidoczniej zwolennikiem noszenia na ciele porz

ą

dnej, grubej flaneli. 

Prawie co dnia ogl

ą

dało si

ę

 małe sukienki i fartuszki schn

ą

ce na olinowaniu 

bezanmasztu lub rz

ą

d drobnych skarpeteczek powiewaj

ą

cych na 

sygnałowych linkach; ale raz na dwa tygodnie cała rodzinna bielizna była 

background image

obowi

ą

zkowo wystawiona na pokaz. Zapełniała calute

ń

k

ą

 ruf

ę

. Popołudniowa 

bryza pobudzała do dziwacznej, flakowatej ruchliwo

ś

ci t

ę

 stłoczon

ą

 ci

ż

b

ę

 

bielizny, nasuwaj

ą

c

ą

 jak

ąś

 niejasn

ą

 analogi

ę

 z utopion

ą

, okaleczała i 

spłaszczon

ą

 ludzko

ś

ci

ą

. Bezgłowe ciała kiwały na człowieka ramionami 

pozbawionymi r

ą

k; nogi bez stóp kopały fantastycznie powietrze z oklapłym 

rozmachem; były tam równie

ż

 długie, białe szaty, które chłon

ę

ły wiatr przez 

obszyty koronk

ą

 otwór u szyi, wydymaj

ą

c si

ę

 przez chwil

ę

 gwałtownie, jakby 

wskutek przesuwania si

ę

 jakich

ś

 otyłych, niewidzialnych kadłubów. W owe dni 

mo

ż

na było rozpozna

ć

 statek na wielk

ą

 odległo

ść

 z powodu ró

ż

nobarwnego, 

dziwacznego rozruchu panuj

ą

cego na rufie, za bezanmasztem. 

Statek Hermanna miał swoje miejsce postoju tu

ż

 przede mn

ą

, a 

nazywał si

ę

 „Diana” - nie z Efezu, tylko z Bremy. Oznajmiały to białe litery 

długie na stop

ę

, rozmieszczone w wielkich odst

ę

pach w poprzek rufy (co

ś

 w 

rodzaju napisu na szyldzie) pod wiejskimi okienkami. Ta 

ś

miesznie 

nieodpowiednia nazwa uderzała sw

ą

 impertynencj

ą

 wobec pami

ę

ci 

najczarowniejszej z bogi

ń

, bo pomijaj

ą

c fakt, 

ż

e stary statek był fizycznie 

niezdolny do wzi

ę

cia udziału w jakichkolwiek łowach, mieszkała na nim 

gromadka czworga dzieci. Wygl

ą

dały znad burty, przypatruj

ą

c si

ę

 

przepływaj

ą

cym łodziom i niekiedy upuszczały w nie ró

ż

ne przedmioty. I tak, 

w czasach kiedy jeszcze nie znali

ś

my si

ę

 z Hermannem na tyle, aby z sob

ą

 

rozmawia

ć

, dostałem kiedy

ś

 w kapelusz ohydn

ą

 lalk

ą

 z gałganów, nale

żą

c

ą

 

do najstarszej córeczki Hermanna. Ale na ogół dzieciaki zachowywały si

ę

 

grzecznie. Miały jasne główki, okr

ą

głe oczy, małe okr

ą

głe noski jak kartofelki i 

były bardzo podobne do ojca. 

Ta „Diana” z Bremy była najniewinniejszym ze starych okr

ę

tów i 

zdawała si

ę

 nic nie wiedzie

ć

 o złym morzu, tak jak i na l

ą

dzie bywaj

ą

 rodziny, 

które nie wiedz

ą

 nic a nic o zepsutym 

ś

wiecie. A uczucia, które budziła, były 

zwyczajne i nale

ż

ały przewa

ż

nie do kategorii uczu

ć

 domowych. „Diana” była 

rodzinnym ogniskiem. Wszystkie te kochane dzieciaki nauczyły si

ę

 chodzi

ć

 na

jej obszernym pokładzie rufowym. W rozwa

ż

aniu takich faktów jest co

ś

 

ładnego, a nawet wzruszaj

ą

cego. Wyobra

ż

am sobie, 

ż

e te b

ą

ki gryzły ko

ń

ce 

olinowania, kiedy im si

ę

 wyrzynały z

ę

by. Obserwowałem wiele razy 

najmłodszego Hermanna (Nicholasa), jak gryzł opask

ę

 brasu fokbramrei. 

Najbardziej lubił przebywa

ć

 pod kołkownic

ą

 grotmasztu. Z chwil

ą

 gdy go 

background image

puszczono luzem, czołgał si

ę

 tam natychmiast i pierwszy z brzegu marynarz, 

który si

ę

 pokazał, przynosił malca z powrotem do drzwi kajuty, trzymaj

ą

c go 

troskliwie i podnosz

ą

c wysoko w r

ę

kach powalanych smoł

ą

. Przypuszczam, 

ż

e działo si

ę

 to wskutek stale obowi

ą

zuj

ą

cego rozporz

ą

dzenia. W czasie 

takich przenosin dzieciak, który był jedyn

ą

 gwałtown

ą

 osob

ą

 na statku, 

usiłował bi

ć

 po twarzy tych rosłych młodych marynarzy niemieckich. 

Pani Hermann, miła, za

ż

ywna gosposia, nosiła na pokładzie 

workowate niebieskie suknie w białe groszki. Gdy si

ę

 zdarzyło raz czy dwa, 

ż

e

zastałem j

ą

 przy ładnej małej balijce, tr

ą

c

ą

 energicznie białe kołnierzyki, 

dziecinne skarpetki i letnie krawaty Hermanna, oblewała si

ę

 rumie

ń

cem jak 

młoda dziewczyna i podniósłszy mokre r

ę

ce, witała si

ę

 z daleka, kiwaj

ą

ż

yczliwie głow

ą

 raz po raz. R

ę

kawy jej były zakasane a

ż

 po łokcie, a złota 

obr

ą

czka na palcu połyskiwała w

ś

ród mydlin. Miała miły głos, pogodne czoło, 

gładkie pasma bardzo jasnych włosów i wesoły wyraz oczu. Była 

macierzy

ń

ska i w miar

ę

 rozmowna. Przy u

ś

miechu tej prostodusznej matrony 

młodzie

ń

cze dołeczki ukazywały si

ę

 na 

ś

wie

ż

ych, szerokich policzkach. 

Natomiast nie widziałem nigdy, by małomówna bratanica Hermanna, sierota, 

próbowała si

ę

 kiedy u

ś

miechn

ąć

. Nie była to jednak u niej pos

ę

pno

ść

, lecz 

pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

 młodocianej powagi. 

Wozili jaz sob

ą

 wsz

ę

dzie przez ostatnie trzy lata, 

ż

eby była wyr

ę

k

ą

 

przy dzieciach i towarzystwem dla pani Hermann, jak mi jej m

ąż

 kiedy

ś

 

nadmienił. Bardzo im si

ę

 bratanica przydawała, póki dzieci nie podrosły, 

dodał ze strapion

ą

 min

ą

. Jej to rami

ę

 wła

ś

nie i gładka główka mign

ę

ły mi 

pewnego rana w okienkach kajuty na rufie, nad doniczkami z fuksj

ą

 i rezed

ą

ale kiedy pierwszy raz ujrzałem j

ą

 w całej postaci, poddałem si

ę

 urokowi jej 

kształtów. 

Uwieczniły mi t

ę

 dziewczyn

ę

 w pami

ę

ci, tak jak wielka pi

ę

kno

ść

, wielka 

inteligencja, bystry umysł lub dobro

ć

 serca mogły były mi upami

ę

tni

ć

 w 

równym stopniu jak

ąś

 inn

ą

 kobiet

ę

W niej za

ś

 dominowała harmonia proporcji i wzrostu. Majestatyczny 

czar tkwił w fizycznej osobowo

ś

ci. Mo

ż

e była tak

ż

e wyj

ą

tkowo dowcipna, 

inteligentna i dobra. Nie wiem i nie o to tu chodzi. Wiem tylko, 

ż

e była 

wspaniale zbudowana. Zbudowana - to jest jedyne wła

ś

ciwe słowo. Była 

zbudowana, była niejako wzniesiona z królewsk

ą

 hojno

ś

ci

ą

. Zapierało dech 

background image

na widok beztroskiej rozrzutno

ś

ci materiału zu

ż

ytego na to dziewcz

ą

tko. Była 

młodzie

ń

cza, a zarazem na wskro

ś

 dojrzała, jakby nale

ż

ała do szcz

ęś

liwego 

grona nie

ś

miertelnych. Musiała by

ć

 tak

ż

e i ci

ęż

ka, ale to nic nie szkodzi. 

Powi

ę

kszało to jeszcze wra

ż

enie trwało

ś

ci. Miała zaledwie dziewi

ę

tna

ś

cie lat. 

Ale co za barki! Co za okr

ą

głe ramiona! Co za rozp

ę

d pot

ęż

nych członków, 

gdy w trzech długich susach rzucała si

ę

 na przewróconego Nicholasa; tego 

si

ę

 po prostu nie da opisa

ć

. Robiła wra

ż

enie dobrej, spokojnej dziewczyny - 

czujnej na potrzeby 

Leny, upadki Gustava, stan noska kochanego Karla; dziewczyny 

sumiennej, ci

ęż

ko pracuj

ą

cej, i tak dalej. Ale jakie wspaniałe miała włosy! 

Bujne, długie, g

ę

ste, płowe. Mieniły si

ę

 połyskiem drogocennego metalu. 

Nosiła je splecione ciasno w warkocz zwisaj

ą

cy dziewcz

ę

co na plecy; koniec 

jego si

ę

gał pasa. Zdumiewała masywno

ść

 tego warkocza. Słowo daj

ę

przypominał maczug

ę

. Twarz dziewczyny była du

ż

a, urodziwa, o 

niezam

ą

conym wyrazie. Cer

ę

 miała ładn

ą

, a jej niebieskie oczy były tak 

blade, 

ż

e zdawały si

ę

 patrze

ć

 na 

ś

wiat z pust

ą

, biał

ą

 otwarto

ś

ci

ą

 pos

ą

gu. Nie 

mo

ż

na było jej nazwa

ć

 przystojn

ą

. Jej uroda wywierała daleko gł

ę

bsze 

wra

ż

enie. Prosty ubiór, bujno

ść

 kształtów, imponuj

ą

ca postawa i niezwykle 

silna 

ż

ywotno

ść

, która zdawała si

ę

 z niej bi

ć

 jak wo

ń

 z kwiatu, wszystko to 

nadawało jej urodzie cech

ę

 sielsk

ą

 i olimpijsk

ą

. Gdy si

ę

 patrzyło, jak si

ę

gała 

ku linie z susz

ą

c

ą

 si

ę

 bielizn

ą

 oboma ramionami wzniesionymi wysoko nad 

głow

ą

, zaduma pełna jakiej

ś

 poga

ń

skiej czci ogarniała człowieka. Workowate, 

bawełniane stroje zacnej pani Hermann miały u szyi i u dołu co

ś

 w rodzaju 

prymitywnej falbanki, ale perkalowe suknie dziewczyny nie miały nawet 

zmarszczki, tylko jej spódnice układały si

ę

 w par

ę

 prostych fałd spływaj

ą

cych 

do ziemi, a kiedy stała bez ruchu, fałdy te nabierały jakiego

ś

 surowego i 

pos

ą

gowego charakteru. Miała w sobie wrodzony spokój, czy przyszło jej 

siedzie

ć

, czy sta

ć

. Ale nie chc

ę

 przez to powiedzie

ć

, aby była pos

ą

gowa. Za 

bujne w niej było 

ż

ycie; mogła jednak mimo to słu

ż

y

ć

 za wzór do 

alegorycznego pos

ą

gu Ziemi. Nie my

ś

l

ę

 o tej zu

ż

ytej ziemi, jaka jest w 

naszym władaniu, ale o Ziemi młodzie

ń

czej, o dziewiczej planecie nie 

napastowanej przez wizje przyszło

ś

ci roj

ą

ce si

ę

 od potwornych kształtów 

ż

ycia, pełne zgiełku okrutnych walk, głodu i my

ś

li. 

Sam zacny Hermann nie był szczególnie zajmuj

ą

cy, cho

ć

 mówił po 

background image

angielsku zupełnie zrozumiale. Nie mogłem natomiast zrozumie

ć

 pani 

Hermann, która za ka

ż

d

ą

 wizyt

ą

 zwracała si

ę

 do mnie co najmniej z jedn

ą

 

przemow

ą

, wypowiedzian

ą

 go

ś

cinnym, serdecznym tonem prawdopodobnie 

w plattdeutsch. 

Co si

ę

 tyczy ich bratanicy, miło było na ni

ą

 patrze

ć

 (przy czym ogarniał 

jako

ś

 człowieka optymizm co do przyszło

ś

ci ludzkiego rodu), ale 

zachowywała si

ę

 nie

ś

miało i milcz

ą

co, zaj

ę

ta najcz

ęś

ciej szyciem; niekiedy 

tylko, jak zauwa

ż

yłem, zapadała nad robot

ą

 w dziewcz

ę

c

ą

 zadum

ę

. Ciotka 

siedziała naprzeciwko niej, tak

ż

e co

ś

 szyj

ą

c, z nogami opartymi na 

drewnianym stołeczku. Po drugiej stronie pokładu Hermann i ja ustawiali

ś

my 

par

ę

 krzeseł z kajuty i zasiadali

ś

my, aby pali

ć

 i zamienia

ć

 z rzadka kilka 

spokojnych słów. Przychodziłem prawie co wieczór. Zastawałem Hermanna w 

koszuli. Z chwil

ą

 gdy wracał z brzegu na pokład swego statku, zdejmował 

natychmiast marynark

ę

, po czym kładł na głow

ę

 haftowan

ą

 okr

ą

ą

 

czapeczk

ę

 z kutasem i zamieniał trzewiki na par

ę

 sukiennych pantofli. 

Nast

ę

pnie za

ś

 palił u drzwi kajuty, przypatruj

ą

c si

ę

 dzieciom z min

ą

 pełn

ą

 

obywatelskiej cnoty, póki ich nie powyłapywano jednego po drugim i nie 

zaniesiono do koi rozmieszczonych w ró

ż

nych kabinach. Wreszcie 

wypijali

ś

my troch

ę

 piwa w mesie, gdzie stał drewniany stół na skrzy

ż

owanych 

nogach i czarne krzesła o prostym oparciu, co przypominało raczej wiejsk

ą

 

kuchni

ę

 ni

ż

 salonik na statku. Miało si

ę

 wra

ż

enie, 

ż

e morze i wszystkie jego 

sprawy zostały odsuni

ę

te gdzie

ś

 bardzo daleko od go

ś

cinno

ś

ci tej wzorowej 

rodziny. 

A mnie si

ę

 to podobało, poniewa

ż

 miałem do

ść

 du

ż

o kłopotów na 

własnym statku. Urz

ę

dowe pismo, wydane przez konsula brytyjskiego, 

powierzyło mi dowództwo tego okr

ę

tu po człowieku, który zmarł nagle, 

zostawiaj

ą

c jako wytyczne dla swego nast

ę

pcy kilka nie pokwitowanych 

rachunków - co wygl

ą

dało podejrzanie - par

ę

 kosztorysów z suchego doku 

zalatuj

ą

cych przekupstwem i mnóstwo dokumentów stwierdzaj

ą

cych trzyletni

ą

rozrzutn

ą

 gospodark

ę

; wszystko to le

ż

ało jak groch z kapust

ą

 w zakurzonym 

starym pudle od skrzypiec, wysłanym rubinowym aksamitem. Poza tym 

znalazłem du

żą

 ksi

ąż

k

ę

 rachunkow

ą

, ale kiedy j

ą

 otworzyłem, pełen nadziei, 

okazało si

ę

 ku mojemu niesłychanemu przygn

ę

bieniu, 

ż

e pełna jest wierszy - 

stronica za stronic

ą

 - jowialnych i nieprzyzwoitych wierszydeł, napisanych 

background image

drobniutkim pismem, najporz

ą

dniejszym, jakie kiedykolwiek widziałem. W tym 

samym pudle była i fotografia mego poprzednika, robiona ostatnio w 

Sajgonie, przedstawiaj

ą

ca go na tle ogrodu, w towarzystwie kobiety 

przybranej w dziwaczne draperie; ukazywała starszego, kr

ę

pego człowieka o 

surowej powierzchowno

ś

ci i ponurym wyrazie twarzy, odzianego w 

niezgrabne ubranie z czarnego sukna; włosy nad skroniami zaczesane miał 

ku przodowi w sposób przypominaj

ą

cy kły ody

ń

ca. Jedynym 

ś

ladem po 

skrzypcach było to pudło, niby pozostała po nich łupina; natomiast po dwóch 

frachtach, które okr

ę

t z cał

ą

 pewno

ś

ci

ą

 niedawno zarobił, nie zostało nawet 

łupiny. Niepodobna było odgadn

ąć

, gdzie si

ę

 podziały te wszystkie pieni

ą

dze. 

Na statku ich nie było. Nie zostały równie

ż

 wysłane do kraju, gdy

ż

 znalazłem 

w jakim

ś

 biurku list od wła

ś

cicieli - zachowany wida

ć

 tylko przez czysty 

przypadek - z do

ść

 łagodnymi wyrzutami, 

ż

e kapitan nie zaszczycił ich ani 

słowem ju

ż

 od osiemnastu miesi

ę

cy. 

Zapasów nie znalazłem na statku prawie 

ż

adnych, ani cala liny, ani 

łokcia 

ż

aglowego płótna. 

Statek był ze wszystkiego ogołocony i przewidywałem trudno

ś

ci bez 

ko

ń

ca, zanim go wyszykuj

ę

 do drogi. 

Poniewa

ż

 byłem wówczas młody - nie miałem jeszcze trzydziestu lat - 

brałem bardzo powa

ż

nie i siebie, i swoje kłopoty. Stary pierwszy oficer, który 

odegrał rol

ę

 głównego 

ż

ałobnika na pogrzebie kapitana, nie był wcale 

zachwycony moim przybyciem. Ale on sam nie miał wła

ś

ciwie kwalifikacji 

potrzebnych do sprawowania dowództwa, konsul za

ś

 był obowi

ą

zany w miar

ę

 

mo

ż

no

ś

ci da

ć

 statkowi kapitana z odpowiednim dyplomem. Co si

ę

 tyczy 

drugiego oficera, nic o nim nie mog

ę

 powiedzie

ć

 poza tym, 

ż

e nazywał si

ę

 

Tottersen czy co

ś

 w tym rodzaju. Miał zwyczaj noszenia na głowie (w tym 

podzwrotnikowym klimacie) wyleniałej futrzanej czapki. Był to bez kwestii 

najgłupszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem na statku. I wygl

ą

dał na 

to. Wygl

ą

dał tak beznadziejnie głupio, 

ż

e si

ę

 zawsze dziwiłem, kiedy 

odpowiadał na zawołanie. 

Towarzystwo ich - w najlepszym razie - nie było dla mnie wielk

ą

 

pociech

ą

 i gn

ę

biła mnie perspektywa odbycia z tymi osobnikami długiej 

podró

ż

y. A tak

ż

e i inne moje samotne rozwa

ż

ania nie przedstawiały si

ę

 

rozkosznie. Załoga była schorowana, ładunek nadchodził bardzo wolno; 

background image

przewidywałem, 

ż

e b

ę

d

ę

 miał mnóstwo kłopotów z czarteruj

ą

cymi, i w

ą

tpiłem, 

czy wypłac

ą

 mi do

ść

 pieni

ę

dzy na wydatki zwi

ą

zane z okr

ę

tem. Ich postawa 

w stosunku do mnie była nieprzyjazna. Szło mi jak z kamienia. Odkrywałem o 

ż

nych dziwacznych porach (przewa

ż

nie około północy), 

ż

e brak mi zupełnie 

do

ś

wiadczenia, 

ż

e nie mam poj

ę

cia o prowadzeniu interesów, 

ż

e jestem 

beznadziejnie nieodpowiedni na dowódc

ę

 jakiegokolwiek okr

ę

tu; a gdy 

jeszcze przyszło mi odda

ć

 do szpitala stewarda z objawami cholery, uczułem 

si

ę

 pozbawiony jedynej przyzwoitej osoby na rufie. Była wszelka nadzieja, 

ż

wyzdrowieje, ale na razie musiał go zast

ą

pi

ć

 jaki

ś

 inny słu

żą

cy. Z polecenia 

niejakiego Schomberga, wła

ś

ciciela mniejszego z dwóch hoteli znajduj

ą

cych 

si

ę

 w mie

ś

cie, zgodziłem Chi

ń

czyka. Schomberg, krzepki, włochaty Alzatczyk 

i straszny plotkarz, zapewniał mnie, 

ż

e wszystko b

ę

dzie w porz

ą

dku. „Ten boy 

jest pierwsza klasa. Przybył ze 

ś

wit

ą

 jego ekscelencji namiestnika Tsenga, 

wie pan. Jego ekscelencja Tseng mieszkał tu u mnie przez trzy tygodnie”. 

Cedził z wielkim namaszczeniem imi

ę

 chi

ń

skiej ekscelencji, ale mimo 

to członek „

ś

wity” nie wydał mi si

ę

 bardzo obiecuj

ą

cy. Wówczas jeszcze nie 

wiedziałem jednak, jakim Schomberg jest nieodpowiedzialnym blagierem. Boy

mógł mie

ć

 lat ze czterdzie

ś

ci albo i sto czterdzie

ś

ci, s

ą

dz

ą

c z jego wygl

ą

du; 

jego twarz nale

ż

ała do chi

ń

skiego typu „trupiej czaszki” i była absolutnie 

nieprzenikniona. Zanim upłyn

ę

ły trzy dni, okazał si

ę

 zdecydowanym palaczem 

opium, karciarzem, niesłychanie zuchwałym złodziejem i pierwszorz

ę

dnym 

szybkobiegaczem. Gdy uciekł, rozwin

ą

wszy najwi

ę

ksz

ą

 sw

ą

 szybko

ść

, i 

zabrał trzydzie

ś

ci dwa suwereny moich własnych ci

ęż

ko zarobionych 

pieni

ę

dzy, była to ju

ż

 ostatnia kropla. Chowałem je na wypadek, gdyby 

trudno

ś

ci doszły do zenitu. Teraz, kiedy ta rezerwa przepadła, czułem si

ę

 

równie biedny i nagi jak fakir. Nie porzucałem statku, mimo wszelkich udr

ę

k, 

jakie mi sprawiał, ale czego nie mogłem wytrzyma

ć

, to długich, samotnych 

wieczorów w saloniku, którego powietrze, nasycone zapachem ciekn

ą

cej 

lampy, dr

ż

ało od chrapania pierwszego oficera.

Ów człowiek zamykał si

ę

 w swej dusznej kabinie punktualnie o ósmej i 

wydawał grube, odra

ż

aj

ą

ce odgłosy jak nalana wod

ą

 tr

ą

ba. To było doprawdy 

okropne, 

ż

e nie mogłem si

ę

 nawet martwi

ć

 w spokoju na własnym okr

ę

cie. 

„Wszystko na tym 

ś

wiecie -rozmy

ś

lałem - nawet dowództwo ładnego małego 

barku mo

ż

e si

ę

 okaza

ć

 ułud

ą

 i pułapk

ą

 dla nieogl

ę

dnej ludzkiej pychy”. 

background image

Miło mi było ucieka

ć

 od takich rozmy

ś

la

ń

 na pokład breme

ń

skiej 

„Diany”. Zdawało si

ę

ż

ż

adne podszepty o niegodziwo

ś

ci tego 

ś

wiata nigdy 

jej nie dosi

ę

gły. A jednak 

ż

yła na szerokim morzu; a tragiczne i 

ś

mieszne 

morze, morze ze swoj

ą

 ohyd

ą

 i osobliwymi skandalami, morze, po którym 

pływaj

ą

 ludzie, rz

ą

dzone przez 

ż

elazn

ą

 konieczno

ść

, jest niew

ą

tpliwie cz

ęś

ci

ą

 

ś

wiata. Ale nic z tego nie docierało do tej patriarchalnej starej balii, niby do 

jakiego

ś

 

ś

wi

ę

tego zak

ą

tka. Była 

ś

wiatoodporna. Widocznie jej czcigodna 

niewinno

ść

 okiełznała rycz

ą

ce 

żą

dze morza. A jednak zbyt długo znałem 

morze, aby wierzy

ć

 w jego szacunek dla zacno

ś

ci. 

Ż

ywiołowa moc jest 

bezlito

ś

nie szczera. Mo

ż

e był to skutek marynarskiej sprawno

ś

ci Hermanna, 

ale ja miałem wra

ż

enie, jak gdyby zjednoczone oceany same si

ę

 

powstrzymywały od zmia

ż

d

ż

enia wysokiego nadburcia, wyrwania ci

ęż

kiego 

steru, przej

ę

cia zgroz

ą

 dzieci i w ogóle otwarcia oczu całej rodzinie - po 

prostu przez pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

. To wygl

ą

dało jak pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

. Bezwzgl

ę

dne 

wyjawienie prawdy przypadło w ko

ń

cu człowiekowi; człowiekowi do

ść

 na to 

silnemu i 

ż

ywiołowemu, którego pchn

ę

ła do odsłoni

ę

cia niektórych tajemnic 

morza pot

ę

ga prostego i 

ż

ywiołowego pragnienia. 

Stało si

ę

 to jednak znacznie pó

ź

niej, a tymczasem chroniłem si

ę

 

prawie co wieczór na ten pogodny stary okr

ę

t. Jedyn

ą

 osob

ą

 spo

ś

ród jego 

mieszka

ń

ców, która robiła wra

ż

enie zatroskanej, była mała Lena i niebawem 

zauwa

ż

yłem, 

ż

e zdrowie lalki z gałganków jest wi

ę

cej ni

ż

delikatne. Ów obiekt 

do

ż

ywał niejako ostatka swych dni - w drewnianym pudełku ustawionym przy 

pachołkach na prawej burcie - dozorowany i piel

ę

gnowany z najwi

ę

kszym 

współczuciem i troskliwo

ś

ci

ą

 przez wszystkie dzieci, którym przybieranie 

smutnego wyrazu twarzy i chodzenie na palcach sprawiało wielk

ą

 rado

ść

Tylko najmłodsze bobo, Nicholas, rzucało na lalk

ę

 z ukosa spojrzenia zimne i 

brutalne, jakby nale

ż

ało do zupełnie innego plemienia. Lena wci

ąż

 si

ę

 

martwiła nad swoim pudełkiem, a i cała dzieciarnia brała to bardzo powa

ż

nie. 

Cudowne było, jak te dzieci wywoływały u siebie współczucie dla tego 

utytłanego przedmiotu, którego bym nie dotkn

ą

ł nawet szczypcami; s

ą

dz

ę

ż

ć

wiczyły i rozwijały na owej kukle wła

ś

ciwy swojemu narodowi 

sentymentalizm. Ta wi

ą

zka gałganów była tak bardzo, tak podejrzanie 

brudna, 

ż

e nie mogłem wyj

ść

 z podziwu, i

ż

 pani Hermann pozwala Lenie 

piel

ę

gnowa

ć

 j

ą

 i tuli

ć

 z takim oddaniem. A pani Hermann podnosiła znad 

background image

roboty swe pi

ę

kne, bardzo kobiece oczy i przypatrywała si

ę

 dzieciom z 

ż

artobliwym współczuciem, nie dostrzegaj

ą

c jako

ś

ż

e przedmiot ich miło

ś

ci 

rzuca cie

ń

 na nieskazitelno

ść

 statku. Nieskazitelno

ść

, nie czysto

ść

, jest tu 

wła

ś

ciwym słowem. Posuni

ę

ta była tak daleko, 

ż

e i w tym zdawałem si

ę

 

odkrywa

ć

 sentymentaln

ą

 przesad

ę

, jak gdyby usuwanie brudu ze statku 

wypływało z samej miło

ś

ci. 

Niepodobna da

ć

 wyobra

ż

enia o schludno

ś

ci tak drobiazgowej. 

Zdawałoby si

ę

ż

e ka

ż

dego ranka czyszczono pracowicie ten okr

ę

t za 

pomoc

ą

... za pomoc

ą

 szczoteczek do z

ę

bów. Nawet toalet

ą

 bukszprytu 

zajmowano si

ę

 trzy razy na tydzie

ń

, szoruj

ą

c go mydłem i kawałkiem mi

ę

kkiej 

flaneli. Statek był przystrojony bez pretensji, musz

ę

 powiedzie

ć

 przystrojony, 

w dwa kolory: drewniane cz

ęś

ci w ol

ś

niewaj

ą

c

ą

 biał

ą

 farb

ę

, a 

ż

elazne w 

ciemnozielon

ą

; prostoduszne rozmieszczenie tych barw przywodziło na my

ś

obrazy niewinnego spokoju arkadyjskiej szcz

ęś

liwo

ś

ci, a dziecinna komedia 

choroby i smutku uderzała mnie czasem jak wstr

ę

tnie rzeczywista plama na 

tym idealnym stanie rzeczy. 

Bardzo si

ę

 nim rozkoszowałem i ze swej strony wprowadziłem do 

atmosfery troch

ę

 łagodnego podniecenia. Nasza za

ż

yło

ść

 rozpocz

ę

ła si

ę

 od 

ś

cigania owego złodzieja. Działo si

ę

 to wieczorem i Hermann, który wbrew 

swym przyzwyczajeniom długo bawił tego dnia na l

ą

dzie, gramolił si

ę

 wła

ś

nie 

tyłem z małej łodzi u brzegu rzeki, kiedy po

ś

cig go mijał. Hermann połapał si

ę

 

szybko w poło

ż

eniu, jakby miał oczy na łopatkach, dopadł nas jednym 

skokiem i wysforował si

ę

 naprzód. Chi

ń

czyk leciał bezgło

ś

nie jak r

ą

czy cie

ń

 

po kurzu niezmiernie wschodniej drogi. Biegłem za nim. Daleko z tyłu mój 

pierwszy oficer pohukiwał jak dzikus. 

Młody ksi

ęż

yc rzucał nie

ś

miałe 

ś

wiatło na równin

ę

 podobn

ą

 do 

potwornie wielkiego ugoru; w oddali architektoniczna masa buddyjskiej 

ś

wi

ą

tyni rysowała si

ę

 na niebie głuch

ą

 czerni

ą

Złodziej uszedł nam, naturalnie, ale mimo i

ż

 doznałem zawodu, 

musiałem podziwia

ć

 przytomno

ść

 umysłu Hermanna. Szybko

ść

, na jak

ą

 ten 

oci

ęż

ały m

ęż

czyzna si

ę

 zdobył w interesie zupełnie obcego człowieka, 

wzbudziła moj

ą

 gor

ą

c

ą

 wdzi

ę

czno

ść

; w jego wysiłku było co

ś

 szczerze 

ż

yczliwego. 

Zdawał si

ę

 równie zawiedziony jak ja, 

ż

e nie udało nam si

ę

 schwyta

ć

 

background image

złodzieja, i nie słuchał prawie mych podzi

ę

kowa

ń

. Odrzekł, 

ż

e to 

„drobnostek”, i z miejsca zaprosił mnie, abym przyszedł do niego na pokład i 

wypił kufel piwa. Przez chwil

ę

 przetrz

ą

sali

ś

my jeszcze sceptycznie krzaki, 

zajrzeli

ś

my bez przekonania do paru rowów. Nic si

ę

 tam nie ruszało; płaty 

szlamu przebłyskiwały niewyra

ź

nie w

ś

ród trzciny. Gdy

ś

my si

ę

 wlekli oci

ęż

ale 

z powrotem, schyleni pod cienkim sierpem ksi

ęż

yca, posłyszałem, jak 

Hermann mruczy pod nosem: Himmel! 

Zwei und dreissig Pfund! Był pod wra

ż

eniem rozmiarów mojej straty. 

Ju

ż

 od dłu

ż

szego czasu przestały nas dochodzi

ć

 pohukiwania i wrzaski 

pierwszego oficera. 

- Ka

ż

dy ma swoje kłopoty - rzekł do mnie Hermann i gdy

ś

my szli dalej, 

zauwa

ż

ył, 

ż

e nigdy by si

ę

 nie dowiedział o moich, gdyby go jakim

ś

 

niezwykłym zbiegiem okoliczno

ś

ci kapitan Falk nie przetrzymał na brzegu. 

Dodał z westchnieniem, 

ż

e siedzie

ć

 długo na l

ą

dzie nie lubi. Cie

ń

 smutku w 

jego głosie przypisałem oczywi

ś

cie współczuciu dla mojej niedoli. 

Na pokładzie „Diany” pi

ę

kne oczy pani Hermann wyra

ż

ały du

ż

zainteresowanie i współczucie. Zastali

ś

my obie kobiety szyj

ą

ce naprzeciwko 

siebie pod otwartym lukiem 

ś

wietlnym w silnym blasku lampy. Hermann 

wszedł pierwszy, zaczynaj

ą

c ju

ż

 we drzwiach 

ś

ci

ą

ga

ć

 marynark

ę

 i 

zapraszaj

ą

c mnie gło

ś

nymi, go

ś

cinnymi wykrzyknikami: „Niech pan wejdzie! 

T

ę

dy! 

Niech pan wejdzie, kapitanie!” Z marynark

ą

 w r

ę

ku zacz

ą

ł natychmiast 

wszystko opowiada

ć

 

ż

onie. Pani Hermann zło

ż

yła pulchne dłonie; ja si

ę

 

kłaniałem, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

 z ci

ęż

kim sercem; bratanica wstała od szycia, aby 

przynie

ść

 pantofle Hermanna i jego haftowan

ą

 czapeczk

ę

, któr

ą

 wło

ż

ył 

pontyfikalnie, rozprawiaj

ą

c cały czas (o mnie). Fale białego materiału le

ż

ały 

mi

ę

dzy krzesłami na podłodze kajuty; uchwyciłem słowa: „Zwei und dreissig 

Pfund”, powtórzone po kilka razy, i wkrótce przyniesiono piwo, które piłem z 

rozkosz

ą

, gdy

ż

 zaschło mi w gardle od biegu i wzrusze

ń

 po

ś

cigu. 

Wyszedłem od nich dopiero dobrze po północy, długo po udaniu si

ę

 

kobiet na spoczynek. 

Hermann uprawiał 

ż

eglug

ę

 na Wschodzie przez trzy lata lub wi

ę

cej, 

wo

żą

c głównie ładunki ry

ż

u i budulca. „Diana”, znana dobrze we wszystkich 

portach od Władywostoku do Singapuru, była jego własno

ś

ci

ą

. Dochody 

background image

przynosiła umiarkowane, lecz wystarczało to na potrzeby rodziny, póki dzieci 

były jeszcze małe. Za rok mniej wi

ę

cej Hermann spodziewał si

ę

 sprzeda

ć

 

star

ą

 „Dian

ę

” za porz

ą

dn

ą

 cen

ę

 firmie japo

ń

skiej. Zamierzał wróci

ć

 do kraju, 

do Bremy, parowcem, drug

ą

 klas

ą

, z 

ż

on

ą

 i dzie

ć

mi. Mówił to wszystko 

flegmatycznie, pykaj

ą

c z wolna z fajki. Zmartwiłem si

ę

, kiedy wytrz

ą

sn

ą

ł tyto

ń

 

i zacz

ą

ł sobie przeciera

ć

 oczy. Byłbym siedział z nim do samego rana. Po co 

si

ę

 miałem spieszy

ć

 na pokład swojego statku? Aby zobaczy

ć

 w kajucie 

wyłaman

ą

, ograbion

ą

 szuflad

ę

? Brr! Na sam

ą

 my

ś

l o tym słabo mi si

ę

 robiło. 

Stałem si

ę

 codziennym ich go

ś

ciem, jak ju

ż

 wiecie. Zdaje mi si

ę

ż

Hermannowa uwa

ż

ała mnie od samego pocz

ą

tku za człowieka 

romantycznego. Oczywi

ś

cie nie wyrywałem sobie włosów z głowy coram 

populo nad swoj

ą

 strat

ą

, a ona to brała za wielkopa

ń

sk

ą

 oboj

ę

tno

ść

Opowiedziałem im pó

ź

niej niektóre z moich przygód, jakie tam miałem 

do opowiedzenia, i dziwowali si

ę

 wielce mojemu rozległemu do

ś

wiadczeniu. 

Hermann tłumaczył ust

ę

py, które uwa

ż

ał za najbardziej uderzaj

ą

ce. Wstawał 

z krzesła i jakby wygłaszaj

ą

c odczyt o jakim

ś

 fenomenie, zwracał si

ę

gestykuluj

ą

c, do obu kobiet, które powoli opuszczały robot

ę

 na kolana. 

A ja tymczasem siedziałem nad kuflem piwa, usiłuj

ą

c przybra

ć

 

skromn

ą

 min

ę

. Pani Hermann spogl

ą

dała na mnie przelotnie od czasu do 

czasu, wykrzykuj

ą

c z lekka: „Ach!” Dziewczyna nie odzywała si

ę

 nigdy. Nigdy! 

Ale i ona wznosiła czasem blade oczy, aby spojrze

ć

 na mnie łagodnym, jakby 

niewidz

ą

cym spojrzeniem. Jej wzrok nie był wcale głupi, promieniał mi

ę

kko i 

rozlewnie jak ksi

ęż

yc 

ś

wiec

ą

cy nad krajobrazem, zupełnie inaczej ni

ż

 

badawcze, 

ś

ledz

ą

ce nas gwiazdy. Człowiek ton

ą

ł w tych oczach i miał 

wra

ż

enie, 

ż

e jego kontury si

ę

 rozpływaj

ą

A jednak ten sam wzrok, skierowany na Christiana Falka, musiał 

działa

ć

 równie silnie jak reflektor okr

ę

tu wojennego. 

Falk był drugim go

ś

ciem odwiedzaj

ą

cym pilnie statek, ale z jego 

zachowania mo

ż

na było wnioskowa

ć

ż

e przychodzi z wizyt

ą

 do kabestanu na 

rufie. Nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci, i

ż

 wpatrywał si

ę

 w niego cz

ę

sto, dotrzymuj

ą

nam towarzystwa przed drzwiami kajuty. Muskularne rami

ę

 Falka było 

przerzucone przez por

ę

cz krzesła; drugie, kształtne nogi w bardzo ciasnych 

białych spodniach wyci

ą

gał daleko przed siebie, a obuty był w czarne trzewiki 

obszerne jak łódki. Znalazłszy si

ę

 na pokładzie, Falk potrz

ą

sał, mrucz

ą

c, r

ę

k

ą

 

background image

Hermanna, kłaniał si

ę

 kobietom i zasiadał przy nas ze zwykł

ą

 sobie niedbał

ą

 

min

ą

 odludka. Odchodził za

ś

, raptownie zrywaj

ą

c si

ę

 z krzesła, i dopełniał 

jakby w popłochu ceremonii mrukni

ęć

, u

ś

cisków r

ę

ki, ukłonów. Niekiedy 

podchodził do kobiet z pewnego rodzaju dyskretnym a konwulsyjnym 

wysiłkiem i zamieniał z nimi kilka cichych słów, najwy

ż

ej z jakie pół tuzina. W 

takich razach zwykłe spojrzenie Hermanna stawało si

ę

 szkliste, a na pełn

ą

 

dobroci twarz Hermannowej wybijał si

ę

 rumieniec. Dziewczyna nigdy nawet 

nie drgn

ę

ła. 

Falk był Du

ń

czykiem, a mo

ż

e Norwegiem, tego ju

ż

 sobie nie 

przypominam. W ka

ż

dym razie pochodził ze Skandynawii, poza tym był 

nad

ę

tym monopolist

ą

. Mo

ż

e nie znał tego słowa, ale o samej rzeczy miał 

jasne wyobra

ż

enie. Jego taryfa cen, pobieranych za holowanie statków w 

gór

ę

 i w dół rzeki, stanowiła najbardziej brutalnie bezwzgl

ę

dny dokument tego 

rodzaju, jaki kiedykolwiek widziałem. Był dowódc

ą

 i wła

ś

cicielem jedynego 

holownika w tym porcie, bardzo schludnego białego statku o wyporno

ś

ci stu 

pi

ęć

dziesi

ę

ciu ton lub wi

ę

cej, wymuskanego jak jacht, z okr

ą

ą

 sterówk

ą

 

wznosz

ą

c

ą

 si

ę

 niby oszklona wie

ż

yczka wysoko nad spiczastym dziobem, 

gdzie stał jeden jedyny smukły maszt powleczony pokostem. Przypuszczam, 

ż

e jest jeszcze kilku dowódców na morzu, pami

ę

taj

ą

cych bardzo dobrze 

Falka i jego holownik. Wydzierał swoje półtora funta mi

ę

sa nam wszystkim, 

kapitanom statków, z pewnego rodzaju nieugi

ę

t

ą

 oboj

ę

tno

ś

ci

ą

, za któr

ą

 go 

nie cierpiano, a nawet bano si

ę

. Schomberg rzucał cz

ę

sto uwag

ę

: „Nie b

ę

d

ę

 

mówił o tym człowieku. Przez rok okr

ą

gły nie wypije pewnie i sze

ś

ciu szklanek 

w moim zakładzie. Ale radz

ę

 wam, panowie, nie zadawajcie si

ę

 z nim, bro

ń

 

Bo

ż

e, je

ś

li tylko mo

ż

ecie”. 

Ta rada - pomin

ą

wszy nieuniknione stosunki z Falkiem z powodu 

interesów - łatwa była do wykonania, poniewa

ż

 nie narzucał si

ę

 nikomu. 

Porównanie szypra holowniczego statku do centaura wydaje si

ę

 absurdem, a 

jednak Falk przypominał mi rycin

ę

 przedstawiaj

ą

c

ą

 centaury nad strumieniem 

z małej ksi

ąż

eczki, któr

ą

 miałem, b

ę

d

ą

c chłopcem; otó

ż

 był tam jeden centaur 

na pierwszym planie, wspinaj

ą

cy si

ę

 na tylne kopyta, z łukiem i strzałami w 

r

ę

ku, o regularnych surowych rysach i olbrzymiej, kr

ę

conej, falistej brodzie 

spływaj

ą

cej na piersi. 

Twarz Falka przypominała mi owego centaura. W dodatku Falk robił 

background image

wra

ż

enie istoty zło

ż

onej. Nie był człowiekiem-koniem, to prawda, ale był 

człowiekiem-statkiem. Mieszkał na swoim holowniku, który p

ę

dził wiecznie w 

gór

ę

 albo w dół rzeki, od wczesnego ranka a

ż

 do rosistego wieczoru. W 

ostatnich promieniach zachodz

ą

cego sło

ń

ca mo

ż

na było dostrzec daleko w 

dole rzeki jego brod

ę

 powiewaj

ą

c

ą

 wysoko na białej budowli, sun

ą

cej pod 

pr

ą

d w

ś

ród spienionej wody, aby rzuci

ć

 na noc kotwic

ę

. Na mostku wida

ć

 

było tors biało ubranego m

ęż

czyzny i ciepł

ą

 plam

ę

 br

ą

zowej brody, ale od 

pasa ów m

ęż

czyzna był ukryty za poprzecznymi białymi liniami brezentów na 

barierkach mostkowych, które prowadziły oko do spiczastych, białych zarysów 

dziobu pruj

ą

cego błotnist

ą

 wod

ę

 rzeki. Rozł

ą

czony ze swoim statkiem, Falk 

robił wra

ż

enie, przynajmniej na mnie, czego

ś

 niekompletnego. A i holownik 

bez głowy i torsu swego dowódcy na mostku wygl

ą

dał jak okaleczały. Ale Falk 

opuszczał go bardzo rzadko. 

Przez cały czas mego pobytu w porcie widziałem Falka tylko dwa razy 

na brzegu. Pierwszy raz spotkałem go u czarteruj

ą

cych mój statek; wszedł z 

min

ą

 mizantropa, aby odebra

ć

 nale

ż

no

ść

 za holowanie francuskiego barku w 

dniu poprzednim. Za drugim razem ledwie mogłem uwierzy

ć

 własnym oczom, 

bo zobaczyłem go w bilardowym pokoju Schomberga, siedz

ą

cego na 

trzcinowym krze

ś

le, z brod

ą

 wspart

ą

 na łokciu. 

Bardzo było zabawnie patrze

ć

, jak wyra

ź

nie Schomberg ignoruje 

Falka. Sztuczno

ść

 tego ignorowania odbijała jaskrawo od naturalnej 

oboj

ę

tno

ś

ci Skandynawa. Okazały Alzatczyk rozmawiał gło

ś

no ze swymi 

go

ść

mi, chodz

ą

c od stolika do stolika, tylko obok krzesła Falka przechodził z 

oczami utkwionymi prosto przed siebie. Falk siedział z nie tkni

ę

t

ą

 szklank

ą

 u 

łokcia. Musiał zna

ć

 z widzenia i nazwiska ka

ż

dego z białych znajduj

ą

cych si

ę

 

w pokoju, ale nie odzywał si

ę

 absolutnie do nikogo. Zareagował na moj

ą

 

obecno

ść

 opuszczeniem powiek, i to było wszystko. Siedział na krze

ś

le, 

wyci

ą

gn

ą

wszy nogi przed siebie i niekiedy przesuwał r

ę

koma po twarzy z góry 

na dół, wzdrygaj

ą

c si

ę

 przy tym z lekka, prawie niedostrzegalnym ruchem. 

Takie miał przyzwyczajenie i znałem je oczywi

ś

cie doskonale, 

poniewa

ż

 nie mo

ż

na było sp

ę

dzi

ć

 godziny w towarzystwie Falka, nie dziwi

ą

si

ę

 temu gestowi, przerywaj

ą

cemu cz

ę

sto długi okres bezruchu. Był to gest 

nami

ę

tny i niewytłumaczalny. Zjawiał si

ę

 w najró

ż

niejszych okoliczno

ś

ciach, 

na przykład po wysłuchaniu przez Falka szczebiotu małej Leny o cierpi

ą

cej 

background image

lalce. Dzieciarnia oblegała zawsze szczelnie jego nogi, cho

ć

 si

ę

 troch

ę

 przed 

ni

ą

 cofał w łagodny sposób. Odnosiło si

ę

 jednak wra

ż

enie, 

ż

e Falk bardzo 

jest przywi

ą

zany do całej rodziny. Szczególniej do samego Hermanna. 

Ubiegał si

ę

 o jego towarzystwo. Na przykład w wypadku, o którym mówi

ę

musiał wła

ś

nie czeka

ć

 na Hermanna, bo z chwil

ą

 gdy ten si

ę

 pokazał, wstał 

spiesznie i obaj wyszli razem. Po ich odej

ś

ciu Schomberg wykładał w mojej 

obecno

ś

ci trzem czy czterem go

ś

ciom swoj

ą

 teori

ę

 o Falku; zapewniał, 

ż

Falk kocha si

ę

 w bratanicy kapitana Hermanna, i twierdził z cał

ą

 pewno

ś

ci

ą

ż

e nic z tego nie b

ę

dzie. Zupełnie to samo było zeszłego roku, kiedy kapitan 

Hermann przyjechał tu po ładunek. 

Nie wierzyłem oczywi

ś

cie Schombergowi, ale przyznaj

ę

ż

e przez 

pewien czas obserwowałem pilnie, co si

ę

 dzieje. Nie spostrzegłem nic poza 

pewnym zniecierpliwieniem Hermanna. Na widok Falka wchodz

ą

cego po 

trapie zacny ten człowiek zaczynał mrucze

ć

 pod nosem i 

ż

u

ć

 w z

ę

bach co

ś

co wygl

ą

dało na niemieckie przekle

ń

stwa. Ale jak ju

ż

 zaznaczyłem, nie znam 

tego j

ę

zyka, a z łagodnej, okr

ą

głookiej fizjonomii Hermanna nic si

ę

 nie dało 

wyczyta

ć

Patrz

ą

c t

ę

po przed siebie, witał Falka słowami: „Wie geht's”, albo 

angielskim: ,How are you?”, wypowiadanym gardłowym tonem. Dziewczyna 

podnosiła na chwil

ę

 oczy, poruszaj

ą

c z lekka wargami; pani Hermann 

opuszczała r

ę

ce na kolana i mówiła płynnie do Falka przez jak

ą

 minut

ę

 lub 

dwie swym miłym głosem, zanim znów si

ę

 wzi

ę

ła do szycia. Falk rzucał si

ę

 na 

krzesło, wyci

ą

gał długie nogi i zwykle przesuwał nami

ę

tnie r

ę

kami w dół po 

twarzy. W stosunku do mnie nie był wyra

ź

nie impertynencki, wygl

ą

dało to 

raczej, 

ż

e si

ę

 nie mo

ż

e zaprz

ą

ta

ć

 takimi drobnostkami jak moja. egzystencja; 

w gruncie rzeczy za

ś

, maj

ą

c w r

ę

ku monopol, nie potrzebował wysila

ć

 si

ę

 na 

uprzejmo

ść

. Był i tak pewien, 

ż

e otrzyma wymuszon

ą

 przez siebie opłat

ę

 za 

holowanie - czy b

ę

dzie si

ę

 krzywił, czy u

ś

miechał. 

Ś

ci

ś

le mówi

ą

c, nie robił ani 

jednego, ani drugiego; ale wkrótce zdołał porz

ą

dnie zadziwi

ć

 i roztrajkota

ć

 

bardziej ni

ż

 kiedykolwiek Schomberga. 

Stało si

ę

 to w sposób nast

ę

puj

ą

cy. Przy uj

ś

ciu rzeki znajdowała si

ę

 

płytka mielizna, któr

ą

 nale

ż

ało usun

ąć

; tymczasem władze pa

ń

stwa były 

pobo

ż

nie zaj

ę

te złoceniem na nowo wielkiej buddyjskiej pagody i nie miały 

pieni

ę

dzy na pogł

ę

bianie rzeki. Nie wiem, jak to tam teraz wygl

ą

da, ale w 

background image

czasach, o których mówi

ę

, mielizna ta była wielk

ą

 przeszkod

ą

 dla 

ż

eglugi. 

Wynikało st

ą

d mi

ę

dzy innymi, 

ż

e statki o pewnym zanurzeniu, jak na 

przykład statek Hermanna i mój, nie mogły przyj

ąć

 całego towaru na miejscu. 

Zabrawszy ze sob

ą

 ładunku, ile si

ę

 tylko dało, musiały opuszcza

ć

 rzek

ę

, aby 

ładowanie doprowadzi

ć

 do ko

ń

ca. Cała ta procedura była niesko

ń

czenie 

uci

ąż

liwa. Kiedy si

ę

 uznało, 

ż

e na statku jest ju

ż

 tyle towaru, ile mo

ż

na 

przewie

źć

 bezpiecznie przez mielizn

ę

, szło si

ę

 i zawiadamiało swoich 

agentów. Ci z kolei zawiadamiali Falka, 

ż

e taki a taki gotów jest do wyj

ś

cia. 

Wówczas Falk (który uzale

ż

niał holowanie niby to od ogólnego rozkładu swej 

pracy, ale Bogiem a prawd

ą

 post

ę

pował dowolnie według własnego 

widzimisi

ę

), upewniwszy si

ę

 w biurze dokładnie, 

ż

e maj

ą

 dosy

ć

 pieni

ę

dzy na 

uregulowanie rachunku, podpływał niech

ę

tnie, wpatruj

ą

c si

ę

 z mostka w 

człowieka 

ż

ółtymi oczami, po czym wyholowawszy statek z nieczułym 

po

ś

piechem, jakby na egzekucj

ę

, zostawiał go z popl

ą

tanymi linami i 

pokładem w nieładzie. W dodatku zmuszał nas do u

ż

ycia jego własnej 

stalowej liny holowniczej, za któr

ą

 naznaczona była oczywi

ś

cie specjalna 

dopłata. Kiedy si

ę

 wykrzykiwało, protestuj

ą

c przeciw temu wymuszeniu, ten 

wielki tułów z r

ę

k

ą

 na telegrafie do maszynowni potrz

ą

sał tylko brodat

ą

 głow

ą

 

ponad pluskiem, hałasem i kł

ę

bami dymu. Holownik za

ś

, cofaj

ą

c si

ę

 na swoje 

miejsce w

ś

ród wodnego pyłu wznieconego przez obracaj

ą

ce si

ę

 koła 

łopatkowe, zachowywał si

ę

 jak dzikie i niecierpliwe stworzenie. 

Załoga jego składała si

ę

 z bandy najbezczelniejszych krajowców, 

jakich kiedykolwiek widziałem, a Falk pozwalał im krzycze

ć

 impertynencko na 

swoich klientów. Po umocowaniu liny porywał statek z miejsca, jakby mu było 

oboj

ę

tne, co si

ę

 na pokładzie potrzaska. Trzeba było wlec si

ę

 za nim 

osiemna

ś

cie mil w dół rzeki, a potem jeszcze trzy wzdłu

ż

 wybrze

ż

a, do 

miejsca, gdzie grupa nie zamieszkanych, skalistych wysepek otaczała 

zaciszne kotwicowisko. 

Okr

ę

t stał tam na kotwicy, z nagimi rejami zwróconymi w stron

ę

 bardzo 

ę

kitnego morza, usianego jałowymi fragmentami l

ą

du. Nic tam zreszt

ą

 nie 

było do ogl

ą

dania prócz gołego wybrze

ż

a, błotnistego skraju brunatnej 

równiny z wij

ą

c

ą

 si

ę

 po niej ciemnozielon

ą

 rzek

ą

, któr

ą

 si

ę

 dopiero co 

opu

ś

ciło, i Wielk

ą

 Pagod

ą

, wznosz

ą

c

ą

 si

ę

 samotnie i masywnie, połyskuj

ą

c

ą

 

na falistych wygi

ę

ciach oraz szczytach jak wspaniały, kamienny wykwit 

background image

podzwrotnikowych skał. Nie miało si

ę

 tam nic do roboty, tylko trzeba było 

czeka

ć

 z irytacj

ą

 na doko

ń

czenie ładunku, który nadsyłano rzek

ą

 

najnieregularniej w 

ś

wiecie. I wolno było człowiekowi pociesza

ć

 si

ę

 my

ś

l

ą

ż

ostatecznie ten kłopotliwy okres zwiastuje, i

ż

 opuszczenie tych brzegów 

naprawd

ę

 wreszcie si

ę

 zbli

ż

a. 

Obaj z Hermannem musieli

ś

my przej

ść

 przez t

ę

 faz

ę

 i było mi

ę

dzy 

nami pewnego rodzaju ciche współzawodnictwo co do tego, czyj okr

ę

t b

ę

dzie 

pierwszy gotów. Trzymali

ś

my si

ę

 na jednej linii prawie a

ż

 do ko

ń

ca, gdy 

wygrałem ostatecznie wy

ś

cig, id

ą

c osobi

ś

cie do biura przed południem, aby 

zawiadomi

ć

ż

e jestem gotów; tymczasem Hermami, który z trudem si

ę

 

decydował na odwiedzenie l

ą

du, dotarł do biura swoich agentów dopiero pod 

wieczór. Powiedziano mu, 

ż

e mój statek jest pierwszy z kolei i wyrusza 

nazajutrz rano; odparł - o ile pami

ę

tam - 

ż

e mu si

ę

 nie 

ś

pieszy. Dogadzało mu 

wyruszy

ć

 dzie

ń

 pó

ź

niej. 

Tego wieczoru siedział na pokładzie „Diany”, rozstawiwszy szeroko 

grube kolana, wpatruj

ą

c si

ę

 przed siebie i pykaj

ą

c z wygi

ę

tego ustnika fajki. 

Niebawem odezwał si

ę

 do bratanicy z pewn

ą

 niecierpliwo

ś

ci

ą

ż

e czas ju

ż

aby dzieci szły spa

ć

. Pani Hermami, która mówiła wła

ś

nie do Falka, 

zatrzymała si

ę

 nagle i spojrzała niespokojnie na m

ęż

a, ale dziewczyna wstała 

natychmiast i zap

ę

dziła dzieci do kajuty. Po krótkiej chwili Hermannowa 

musiała nas opu

ś

ci

ć

, bo s

ą

dz

ą

c po odgłosach dochodz

ą

cych z kajuty, 

wybuchn

ą

ł tam niebezpieczny rokosz, który nale

ż

ało poskromi

ć

. Na to 

Hermann zamruczał co

ś

 pod nosem. Jeszcze przez jakie

ś

 pół godziny Falk, 

zostawiony z nami sam na sam, kr

ę

cił si

ę

 na krze

ś

le, wzdychał lekko, 

wreszcie, przesun

ą

wszy r

ę

kami w dół po twarzy, wstał i jakby porzuciwszy 

nadziej

ę

ż

e potrafi si

ę

 wypowiedzie

ć

 (nie otworzył ust ani razu), rzekł po 

angielsku: „No wi

ę

c... dobranoc, panie kapitanie Hermann”. Zatrzymał si

ę

 

chwil

ę

 przed moim krzesłem i spojrzał na mnie przeci

ą

gle, mog

ę

 powiedzie

ć

ż

e utkwił we mnie wzrok i nawet wydobył z siebie gł

ę

boki, gardłowy pomruk. 

Było w tym wszystkim co

ś

 tak znacz

ą

cego, 

ż

e po raz pierwszy w ci

ą

gu naszej 

znajomo

ś

ci, ograniczonej do kiwania głow

ą

 i pomruków, wzbudził we mnie 

co

ś

 w rodzaju zaciekawienia. Ale rozczarował mnie natychmiast, bo odszedł 

spiesznie wielkim krokiem, nie kiwn

ą

wszy mi nawet głow

ą

Obej

ś

cie jego było zazwyczaj dziwaczne i nie zwracałem na nie 

background image

oczywi

ś

cie wielkiej uwagi, ale tym razem zastanowiło mnie w nim to co

ś

 

szczególnego, co niby ukryty zamysł zdawało si

ę

 zawsze czyha

ć

 w gł

ę

bi jego 

nonszalancji jak ostro

ż

ny stary karp w stawie; otó

ż

 to co

ś

 jeszcze nigdy nie 

znalazło si

ę

 tak blisko powierzchni. Wyra

ź

nie zacz

ą

łem si

ę

 po nim czego

ś

 

spodziewa

ć

. Nie byłbym w stanie powiedzie

ć

, czego, ale w 

ż

adnym razie nie 

spodziewałem si

ę

 idiotycznych wypadków, które spadły na mnie ju

ż

 nazajutrz 

o samym 

ś

wicie. 

Pami

ę

tam tylko, i

ż

 owego wieczoru zachowanie Falka było tak 

znacz

ą

ce, 

ż

e po jego ucieczce wyraziłem gło

ś

no ciekawo

ść

, o co wła

ś

ciwie 

mu chodzi. Na to Hermann odrzekł, zakładaj

ą

c z rozmachem nog

ę

 na nog

ę

przy czym ze zło

ś

ci

ą

 odwrócił si

ę

 ode mnie na krze

ś

le: 

- Ten facet sam nie wie, o co mu chodzi. Powy

ż

sza uwaga nie była 

pozbawiona wnikliwo

ś

ci. Nie odpowiedziałem nic, a on dodał, wci

ąż

 

odwrócony: 

- Taki sam był i zeszłego roku, kiedy tu stali

ś

my. Kł

ą

b tytoniowego 

dymu owion

ą

ł mu głow

ę

, jak gdyby jego zniecierpliwienie wybuchło na kształt 

prochu. 

Przez chwil

ę

 chciałem zapyta

ć

 go prosto z mostu, czy nie wie 

przynajmniej, dlaczego Falk, znany odludek, odwiedza tak pilnie jego statek. 

Przyszło mi nagle na my

ś

l, 

ż

e to jest jednak rzecz niezmiernie dziwna. 

Ciekaw jestem, co by Hermann był wówczas odpowiedział. Tymczasem stało 

si

ę

 tak, 

ż

e nie dopu

ś

cił do tego pytania. Zapominaj

ą

c jakby o Falku, zacz

ą

ł 

monologowa

ć

 o swoich planach na przyszło

ść

: o sprzeda

ż

y okr

ę

tu, o 

powrocie do kraju, i wpadaj

ą

c w nastrój pełen rozwagi i przezorno

ś

ci, mruczał 

przez z

ę

by o kosztach, miarowo wypuszczaj

ą

c kł

ę

by dymu. Konieczno

ść

 

wydatku na podró

ż

 całego plemienia zdawała si

ę

 go nurtowa

ć

 w sposób tym 

bardziej uderzaj

ą

cy, 

ż

e sk

ą

din

ą

ż

adnych przejawów sk

ą

pstwa nie zdradzał. 

A jednak rozwodził si

ę

 markotnie nad perspektyw

ą

 tej podró

ż

y parowcem do 

kraju jak nieruchawy kupiec korzenny, który postanowił wyruszy

ć

 na 

zwiedzenie 

ś

wiata. Przypuszczam, 

ż

e był z natury oszcz

ę

dny, jak wi

ę

kszo

ść

 

jego współziomków, i zapewne stanowiło to dla niego zupełn

ą

 nowo

ść

ż

musiał płaci

ć

 za podró

ż

, która była normalnym trybem 

ż

ycia dla jego rodziny, 

a dla wi

ę

kszo

ś

ci jej członków nawet od samej kolebki. Widziałem, 

ż

ż

ałował 

ju

ż

 z góry ka

ż

dego szylinga, który b

ę

dzie musiał wyda

ć

 w tak idiotyczny 

background image

sposób. Było to dosy

ć

 zabawne. Rozwodził si

ę

 nad tym 

ż

ało

ś

nie, a potem 

znowu wzdychał z irytacj

ą

 i wyra

ż

ał przypuszczenie, 

ż

e nie ma na to 

ż

adnej 

rady; b

ę

dzie musiał wzi

ąć

 trzy bilety drugiej klasy - a tu jeszcze i za czworo 

dzieci przyjdzie zapłaci

ć

. Taki wielki jednorazowy wydatek. Kupa pieni

ę

dzy. 

Siedziałem z nim, przysłuchuj

ą

c si

ę

 (nie po raz pierwszy) tym 

zwierzeniom, póki nie ogarn

ę

ła mnie senno

ść

; wówczas po

ż

egnałem go i 

wróciłem na pokład mojego statku. O 

ś

wicie obudził mnie jazgot wrzaskliwych 

głosów, któremu towarzyszył wielki ruch na wodzie i krótkie, nagl

ą

ce 

ś

wisty 

parowego gwizdka. Falk zjawił si

ę

 po nas na holowniku. 

Zacz

ą

łem si

ę

 ubiera

ć

. Zastanowiło mnie, 

ż

e hała

ś

liwy odzew na moim 

statku i tupot nóg nad głow

ą

 nagle ustały. Posłyszałem natomiast oddalone, 

gardłowe głosy, które zdawały si

ę

 wyra

ż

a

ć

 zdumienie i rozdra

ż

nienie. Potem 

doszedł mnie głos mego pierwszego oficera, wyj

ą

cy na odległo

ść

 jakie

ś

 

wymówki. Przył

ą

czyły si

ę

 do niego inne głosy, najwidoczniej oburzone; 

odpowiedział chór zło

ż

ony jakby z wymy

ś

la

ń

. Od czasu do czasu rozlegał si

ę

 

skrzek parowego gwizdka. 

Ten niepotrzebny zgiełk był na ogół m

ę

cz

ą

cy, ale tam na dole, w 

kajucie, brałem go spokojnie. Za chwil

ę

, mówiłem sobie, b

ę

d

ę

 płyn

ą

ł w dół po 

tej n

ę

dznej rzece, a najdalej za tydzie

ń

 porzuc

ę

 na dobre to wstr

ę

tne miejsce 

i wszystkich tych wstr

ę

tnych ludzi.

Pokrzepiony wielce t

ą

 my

ś

l

ą

 chwyciłem szczotki do włosów i patrz

ą

c w 

lustro, zacz

ą

łem si

ę

 czesa

ć

. Nagła cisza zapadła po zgiełku i usłyszałem 

(iluminatory mojej kajuty były otwarte), usłyszałem - ale nie na pokładzie 

mojego statku - gł

ę

boki, spokojny głos wołaj

ą

cy stanowczym tonem po 

angielsku, z mocnym cudzoziemskim akcentem: „Naprzód!” 

Mo

ż

e i zdarzaj

ą

 si

ę

 w ludzkich sprawach przypływy, które, je

ś

li je w 

odpowiedniej chwili wykorzysta

ć

... i tak dalej. Ja osobi

ś

cie wygl

ą

dam wci

ąż

 

takiego wa

ż

nego zwrotu. Ale obawiam si

ę

ż

e wi

ę

kszo

ść

 z nas jest skazana 

na wieczne miotanie si

ę

 w martwej wodzie stawu, którego brzegi s

ą

 zaiste 

jałowe. Natomiast wiem, 

ż

e przychodz

ą

 cz

ę

sto na człowieka niespodziane, a 

nawet irracjonalne chwile dziwnej przenikliwo

ś

ci, kiedy d

ź

wi

ę

k nic nie 

znacz

ą

cy sk

ą

din

ą

d, a mo

ż

e tylko jaki

ś

 na wskro

ś

 pospolity gest, wystarcza do 

odsłoni

ę

cia nam całej głupoty, całej zarozumiałej głupoty naszego 

zadowolenia. Słowo „naprzód” nie jest szczególnie uderzaj

ą

ce, nawet je

ś

li je 

background image

wymówi

ć

 z cudzoziemska, a jednak obróciło mnie w kamie

ń

, i to w chwili gdy 

u

ś

miechałem si

ę

 do siebie w lustrze. Nie chc

ą

c wierzy

ć

 własnym uszom, ale 

kipi

ą

c ju

ż

 z oburzenia, wypadłem z kabiny i pobiegłem w gór

ę

 na pokład. 

Było to niewiarogodne, lecz prawdziwe. Najzupełniej prawdziwe. Oczy 

moje nie widziały nic prócz „Diany”. To j

ą

 zabierał holownik. Opu

ś

ciła ju

ż

 

swoje miejsce postoju i p

ę

dziła w poprzek rzeki. 

- Jak ten wariat szarpn

ą

ł statkiem! To dla nas ostrze

ż

enie - powiedział 

tu

ż

 nad moim uchem przera

ż

ony głos pierwszego oficera. 

- Hej tam! halo! Falk! Hermami! Có

ż

 to za podły kawał? - wrzeszczałem 

w furii. 

Nikt mnie nie słyszał. Falk na pewno nie mógł mnie słysze

ć

. Holownik 

zawracał całym p

ę

dem u drugiego brzegu. Stalowa lina holownicza mi

ę

dzy 

nim a „Dian

ą

”, naci

ą

gni

ę

ta jak struna, drgała niepokoj

ą

co. 

Wysoki czarny statek przechylił si

ę

 przy tym strasznym wysiłku. Gło

ś

ny 

trzask rozległ si

ę

 na jego pokładzie, po czym nast

ą

piło p

ę

kanie i rozpadanie 

si

ę

 drewna. 

- Masz tobie! - powiedział przera

ż

ony głos prosto w moje ucho. - 

Oderwał im przewlok

ę

 dziobow

ą

. - I mój pierwszy oficer ci

ą

gn

ą

ł dalej z 

zapałem: - O, niech pan patrzy, panie kapitanie! Widzi pan, o tam, na 

dziobówce, jak te Germany zmykaj

ą

. Mam w Bogu nadziej

ę

ż

e poprzetr

ą

ca 

im kilka kulasów, nim si

ę

 ta heca sko

ń

czy! 

Darmo wrzeszczałem, protestuj

ą

c. Promienie wschodz

ą

cego sło

ń

ca, 

p

ę

dz

ą

c poziomo nad równin

ą

, grzały mi plecy, ale i tak gotowało si

ę

 we mnie 

z w

ś

ciekło

ś

ci. Nie byłbym nigdy uwierzył, 

ż

e zwykły manewr holowniczy mo

ż

przypomina

ć

 tak wyra

ź

nie uprowadzenie sił

ą

, gwałt. Falk po prostu uciekał z 

„Dian

ą

”. 

Biały holownik gnał ku 

ś

rodkowi rzeki. Czerwone łopatki kół kr

ę

ciły si

ę

 

z obł

ą

kan

ą

 szybko

ś

ci

ą

, przemieniaj

ą

c w pian

ę

 cał

ą

 wodn

ą

 przestrze

ń

„Diana”, znalazłszy si

ę

 w 

ś

rodku rzeki, obróciła si

ę

 jak w walcu z wdzi

ę

kiem 

starej stodoły i pop

ę

dziła za swoim gwałtownikiem. 

Poprzez poszarpan

ą

 mgł

ę

 dymu p

ę

dz

ą

c

ą

 po rzece mign

ę

ły 

kwadratowe, nieruchome ramiona 

Falka pod białym kapeluszem wielkim jak koło od wozu, jego czerwona 

twarz, 

ż

ółte wyt

ęż

one oczy, wielka broda. Zamiast uwa

ż

a

ć

, co si

ę

 dzieje 

background image

przed nim, odwrócił si

ę

 umy

ś

lnie plecami do rzeki, aby wpatrywa

ć

 si

ę

 w 

holowan

ą

 przez siebie „Dian

ę

”. Wysoki, ci

ęż

ki statek, z którym si

ę

 nigdy 

jeszcze nikt tak nie obszedł, wygl

ą

dał, jakby stracił zmysły; zboczył z drogi, 

niby szalony, wbrew swemu sterowi, i przez chwil

ę

 leciał wprost na nas, 

gro

ź

ny i niezgrabny jak zbiegła góra. Gnał przed sob

ą

 pi

ę

trz

ą

c

ą

 si

ę

, sycz

ą

c

ą

kipi

ą

c

ą

 fal

ę

, która si

ę

gała do połowy t

ę

pej dziobnicy; moja załoga zawyła 

jednym wielkim głosem i wstrzymali

ś

my oddech w piersiach. O mało na nas 

nie wpadł. Ale Falk trzymał „Dian

ę

”! Miał j

ą

 w swych szponach. Zdawało mi 

si

ę

ż

e słysz

ę

 d

ź

wi

ę

czenie stalowej liny holowniczej, przesuwaj

ą

cej si

ę

 w 

poprzek dziobówki „Diany” w

ś

ród majtków uciekaj

ą

cych przed ni

ą

 we 

wszystkich kierunkach. O mało na nas nie wpadł. Hermann ze zwichrzonymi 

włosami, w tabaczkowej flanelowej koszuli i spodniach koloru musztardy, 

rzucił si

ę

 z pomoc

ą

 do koła sterowego. Widziałem jego okr

ą

ą

 twarz pełn

ą

 

zgrozy; widziałem nawet z

ę

by, odsłoni

ę

te w okropnym, nieruchomym 

grymasie; i w

ś

ród pot

ęż

nego zgiełku wody wytryskuj

ą

cej mi

ę

dzy obu statkami 

„Diana” przesun

ę

ła si

ę

 tak blisko, 

ż

e byłbym mógł rzuci

ć

 szczotk

ą

 w głow

ę

 

Hermanna, bo zdaje mi si

ę

ż

e przez cały czas trzymałem obie szczotki w 

r

ę

kach. Jednocze

ś

nie za

ś

 pani Hermann siedziała spokojnie na luku 

ś

wietlnym z wełnianym szalem na plecach. Zacna kobieta w odpowiedzi na 

moje gesty pełne oburzenia powiała ku mnie chustk

ą

, kiwaj

ą

c głow

ą

 i 

u

ś

miechaj

ą

c si

ę

 w najuprzejmiejszy sposób. Chłopcy, na wpół ubrani, skakali 

po rufówce w niezmiernym rozradowaniu, pokazuj

ą

c jaskrawe szelki; a Lena 

w krótkiej, szkarłatnej haleczce nia

ń

czyła z oddaniem lalk

ę

 z gałganów, tul

ą

j

ą

 cienkimi, gołymi ramionkami o spiczastych łokciach. Cała rodzina 

przesun

ę

ła si

ę

 przede mn

ą

, jakby wleczona przez scen

ę

 niezwykłej 

przemocy. Na ostatku zobaczyłem bratanic

ę

 Hermanna, stoj

ą

c

ą

 oddzielnie z 

najmłodszym Hermanni

ą

tkiem na r

ę

ku. Wygl

ą

dała wspaniale w obcisłej sukni 

w rzucik, a z jawnej doskonało

ś

ci jej kształtów biło co

ś

 tak władczego, 

ż

sło

ń

ce zdawało si

ę

 wstawa

ć

 wył

ą

cznie dla niej. Potok 

ś

wiatła uwydatniał i 

otaczał chwał

ą

 bujno

ść

 i młodzie

ń

cz

ą

 sił

ę

 postaci. Przesun

ę

ła si

ę

 w zupełnym 

bezruchu, jakby pogr

ąż

ona w zamy

ś

leniu, tylko kraj sukni kołysał si

ę

 w 

powiewie; promienie sło

ń

ca załamywały si

ę

 na gładkich, płowych włosach; a 

ten łysogłowy brutal, Nicholas, bił j

ą

 po karku. Widziałem jego drobne, tłuste 

ramionko wznosz

ą

ce si

ę

 i opadaj

ą

ce ruchem robotnika przy pracy. Potem za

ś

 

background image

cztery wiejskie okienka „Diany” ukazały si

ę

, sun

ą

c szybko w dół rzeki. Ramy 

okienne były podniesione i jedna z białych perkalowych firanek powiewała 

poziomo jak proporzec nad skł

ę

bion

ą

 wod

ą

 

ś

ladu torowego statku. 

Ż

eby kogo

ś

 tak nabra

ć

 i złama

ć

 prawo kolejno

ś

ci, to był wypadek 

niesłychany. W biurze mojego agenta, dok

ą

d poszedłem natychmiast, aby si

ę

 

poskar

ż

y

ć

, zapewnili mnie, w

ś

ród przeprosin, 

ż

e nie mog

ą

 zrozumie

ć

, jakim 

sposobem taka pomyłka mogła si

ę

 wydarzy

ć

; ale Schomberg, kiedy wpadłem 

ź

niej do restauracji, aby przełkn

ąć

 co

ś

 na 

ś

niadanie, chocia

ż

 zdziwił si

ę

 na 

mój widok, wyja

ś

nienie miał zaraz gotowe. Zastałem go siedz

ą

cego przy 

ko

ń

cu długiego, w

ą

skiego stołu naprzeciwko 

ż

ony, wychudzonej kobieciny o 

długich lokach i niebieskim z

ę

bie, u

ś

miechaj

ą

cej si

ę

 idiotycznie w przestrze

ń

robiła zawsze przestraszon

ą

 min

ę

, kiedy kto

ś

 si

ę

 do niej odezwał. Mi

ę

dzy 

nimi rozkołysane punkah wachlowało dwadzie

ś

cia pustych trzcinowych 

krzeseł i dwa rz

ę

dy błyszcz

ą

cych talerzy. Trzech Chi

ń

czyków w białych 

kurtkach wał

ę

sało si

ę

 z serwetami w r

ę

ku naokoło pustego stołu. Ukochany 

table d'hóte Schomberga nie miał tego wieczoru wielkiego powodzenia. 

Schomberg opychał si

ę

 zapami

ę

tale i wygl

ą

dał na przepełnionego gorycz

ą

Rozkazał brutalnym głosem, 

ż

eby mi przyniesiono kotlety, po czym 

rzekł odwracaj

ą

c si

ę

 na krze

ś

le: 

- Powiedzieli panu, 

ż

e to pomyłka? Nic podobnego! Niech pan nie 

wierzy w to ani na chwil

ę

, panie kapitanie! Falk to nie jest taki człowiek, 

ż

eby 

si

ę

 myli

ć

, chyba 

ż

e pomyli si

ę

 naumy

ś

lnie. - Miał nieugi

ę

te przekonanie, 

ż

ten Falk przez cały czas usiłował wkra

ść

 si

ę

 tanim kosztem w łaski 

Hermanna. - Tanim kosztem, niech pan to zapami

ę

ta! Nie zapłaci ani centa 

za wyrz

ą

dzenie panu tej zniewagi, a kapitan Hermann wyprzedzi o dzie

ń

 

pa

ń

ski statek. 

Czas to pieni

ą

dz! Co? Zdaje mi si

ę

ż

e pan jest na bardzo dobrej 

stopie z kapitanem Hermannem, ale có

ż

 z tego, człowiek musi si

ę

 cieszy

ć

 z 

ka

ż

dej drobnej korzy

ś

ci, jak

ą

 mo

ż

e uzyska

ć

Kapitan Hermann zna si

ę

 na interesie, a w interesach przyja

źń

 nie 

istnieje. Czy nie mam racji? 

-Pochylił si

ę

 naprzód i jak zwykle zacz

ą

ł zerka

ć

 ukradkiem. -Ale Falk 

jest i był zawsze n

ę

dznikiem. Ja bym nim pogardzał. 

Mrukn

ą

łem kwa

ś

no, 

ż

e nie mam szczególnego szacunku dla Falka. 

background image

- Ja bym nim pogardzał - powtórzył z naciskiem, jakby niespokojnie, co 

byłoby mnie ubawiło, gdybym nie był tak szczodrze zgryziony. Ka

ż

dy młody 

człowiek, dosy

ć

 sumienny i tak pełen dobrej woli, jak to si

ę

 zdarza tylko u 

młodych, bierze zwykłe przeciwno

ś

ci 

ż

ycia za szczególne okrucie

ń

stwo. 

Młodo

ść

, która jest do

ść

 mało do

ś

wiadczona, by wierzy

ć

 w win

ę

, w 

niewinno

ść

 i w siebie, gotowa jest zawsze przypuszcza

ć

ż

e zasłu

ż

yła mo

ż

na swój los. Walczyłem z kotletem, chmurny i pozbawiony apetytu; pani 

Schomberg siedziała ze swoim wiecznym głupim grymasem na ustach, a stek 

głupstw wypowiadanych przez Schomberga rósł z ka

ż

d

ą

 chwil

ą

- Co

ś

 panu powiem. Tu chodzi o t

ę

 dziewczyn

ę

. Nie wiem, na co 

kapitan Hermann czeka, ale gdyby si

ę

 mnie zapytał, mógłbym mu co

ś

 nieco

ś

 

o Falku powiedzie

ć

. To kutwa. I zupełny niewolnik. Tak go wła

ś

nie nazywam. 

Niewolnik. Zeszłego roku zacz

ą

łem prowadzi

ć

 ten table d'hóte i porozsyłałem 

zawiadomienia, jak pan wie. My

ś

li pan, 

ż

e cho

ć

 raz przyszedł tu co

ś

 zje

ść

Ż

e cho

ć

 raz spróbował? Nic podobnego. Wynalazł sobie teraz kucharza z 

Madrasu, sko

ń

czonego oszuka

ń

ca, którego wygnałem z kuchni trzcin

ą

. Nie 

nadaje si

ę

 na kucharza dla białych. Nawet i nie dla psów białych ludzi; ale, 

uwa

ż

a pan, panu Falkowi wystarczy byle jaki parszywy krajowiec, który potrafi 

ugotowa

ć

 garnek ry

ż

u. Falk kupuje sobie za par

ę

 centów ry

ż

u i kawałek ryby 

na łodzi rybackiej w porcie i to jest jego po

ż

ywienie. Trudno temu uwierzy

ć

prawda? 

Ż

eby biały człowiek tak post

ę

pował... 

Obtarł usta, wywieraj

ą

c swój gniew na serwecie i spogl

ą

daj

ą

c na mnie. 

Mimo zgn

ę

bienia, przyszło mi na my

ś

l, 

ż

e je

ś

li wszystko mi

ę

so w mie

ś

cie 

podobne jest do tych kotletów, to Falk wła

ś

ciwie ma słuszno

ść

. Miałem to ju

ż

 

na ko

ń

cu j

ę

zyka, ale wzrok Schomberga był onie

ś

mielaj

ą

cy. Mrukn

ą

łem wi

ę

zamiast tego: 

- Mo

ż

e on jest wegetarianinem? 

- On jest sk

ą

pcem. N

ę

dznym sk

ą

pcem - twierdził hotelarz z wielk

ą

 sił

ą

- Naturalnie, 

ż

e mi

ę

so nie jest tu takie dobre jak w kraju. I drogie w dodatku. 

Ale przecie

ż

 pan widzi. Bior

ę

 tylko dolara za obiad, a dolara pi

ęć

dziesi

ą

centów za kolacj

ę

. Niech mi pan poka

ż

e, gdzie jest taniej. A dlaczego ja to 

robi

ę

? Korzy

ś

ci z tej zabawy mam mało. Falk nie chciałby nawet spojrze

ć

 na 

taki zarobek. A ja to robi

ę

 dla tutejszej białej młodzie

ż

y, która nie miałaby 

gdzie zje

ść

 porz

ą

dnego posiłku w przyzwoitym, szanuj

ą

cym si

ę

 towarzystwie. 

background image

Przy moim stole jest zawsze pierwszorz

ę

dne towarzystwo. 

Ogarn

ą

ł puste krzesła tak pewnym spojrzeniem, 

ż

e si

ę

 poczułem, jak 

gdybym wtargn

ą

ł do towarzystwa obiaduj

ą

cych duchów znakomito

ś

ci. 

- Biały powinien je

ść

, jak białemu przystoi, do stu diabłów - wybuchn

ą

ł 

gwałtownie. - 

Powinien je

ść

 mi

ę

so, musi je

ść

 mi

ę

so. Ja umiem zdobywa

ć

 mi

ę

so dla 

moich klientów przez cały rok. Mo

ż

e nie? U mnie si

ę

 nie pitrasi dla bandy 

n

ę

dznych kulisów; mo

ż

e jeszcze kotlet, panie kapitanie?... Nie? Ej, kelner 

zabra

ć

 to! 

Oparł si

ę

 gwałtownym ruchem o tyln

ą

 por

ę

cz krzesła i czekał pos

ę

pnie 

na curry. 

Na wpół zamkni

ę

te 

ż

aluzje przyciemniały pokój przesi

ą

kni

ę

ty 

zapachem 

ś

wie

ż

ej farby; rój much brz

ę

czał i opadał kolejno, a u

ś

miech 

biednej pani Schomberg zdawał si

ę

 ogniskowa

ć

 głupot

ę

 wszystkich durniów, 

jacy tylko w tych gołych 

ś

cianach zabierali głos, oddychali i byli karmieni 

wstr

ę

tnym bawolim mi

ę

sem. Schomberg zamilkł i otworzył usta dopiero po to, 

aby w nie wsun

ąć

 ły

ż

k

ę

 tłustego ry

ż

u. Przewrócił 

ś

miesznie oczyma przy 

połykaniu gor

ą

cego pokarmu i zacz

ą

ł mówi

ć

 na nowo. 

- To jest wprost poni

ż

aj

ą

ce. Zanosz

ą

 mu do sterówki tac

ę

 z półmiskiem 

i nakryciem, a on zamyka jedne i drugie drzwi, zanim si

ę

 we

ź

mie do jedzenia. 

Naprawd

ę

! Musi si

ę

 sam siebie wstydzi

ć

. Niech pan zapyta mechanika. Nie 

mo

ż

e si

ę

 obej

ść

 bez mechanika - rozumie pan - a poniewa

ż

 od 

ż

adnego 

szanuj

ą

cego si

ę

 człowieka nie mo

ż

na oczekiwa

ć

, by si

ę

 zgodził na taki wikt, 

Falk dodaje im na strawne jeszcze pi

ę

tna

ś

cie dolarów miesi

ę

cznie. R

ę

cz

ę

 

panu, 

ż

e to prawda! Niech pan tylko zapyta pana Ferdinanda da Costa. Tak 

si

ę

 nazywa mechanik, którego Falk ma teraz na statku. Musiał go pan widzie

ć

 

w moim zakładzie; delikatny, ciemnowłosy młodzieniec o bardzo pi

ę

knych 

oczach i małym w

ą

siku. Przybył tu przed rokiem z Kalkuty. Mówi

ą

c mi

ę

dzy 

nami, domy

ś

lam si

ę

ż

e tamtejsi lichwiarze musieli go przycisn

ąć

Chwyta ka

ż

d

ą

 okazj

ę

ż

eby wpa

ść

 do mnie na obiad czy 

ś

niadanie, bo 

niech

ż

e mi pan powie, có

ż

 to za przyjemno

ść

 dla wykształconego młodzie

ń

ca 

jada

ć

 samotnie w swojej kajucie -jak dzika bestia? Falk sobie wyobra

ż

a, 

ż

jego mechanicy b

ę

d

ą

 znosili takie rzeczy za pi

ę

tna

ś

cie dolarów pensji ekstra. 

A te krzyki na statku za ka

ż

dym razem, gdy jaki

ś

 zapaszek kuchenny 

background image

rozejdzie si

ę

 po pokładzie! Nie uwierzyłby pan! Którego

ś

 dnia da Costa 

namówił kucharza, 

ż

eby mu usma

ż

ył kotlet, i to kotlet z 

ż

ółwia, wcale nie 

wołowy, no i tłuszcz si

ę

 przypalił czy co

ś

 w tym rodzaju. Młody da Costa sam 

mi to opowiadał tu, w tym pokoju. „Panie Schomberg - mówi do mnie - gdyby 

pokrywa od cylindra wyleciała przez luk 

ś

wietlny z powodu mojego 

niedbalstwa, kapitan Falk nie byłby mógł bardziej si

ę

 w

ś

cieka

ć

. Tak kucharza 

nastraszył, 

ż

e ten ju

ż

 nic nie chce dla mnie gotowa

ć

”. Biedny da Costa miał 

łzy w oczach. Niech

ż

e pan spróbuje postawi

ć

 si

ę

 na jego miejscu, panie 

kapitanie; to taki wra

ż

liwy i dobrze wychowany chłopiec. Czy ma je

ść

 

wszystko na surowo? Ale to wła

ś

nie cały Falk. Niech si

ę

 pan zapyta, kogo 

pan tylko chce. Przypuszczam, 

ż

e te pi

ę

tna

ś

cie dolarów ekstra, które musi 

wyło

ż

y

ć

, gryz

ą

 go, o tutaj. 

I Schomberg uderzył si

ę

 w m

ę

sk

ą

 pier

ś

. Siedziałem na wpół ogłuszony 

jego niedorzeczn

ą

 paplanin

ą

. Nagle wzi

ą

ł mnie ostro

ż

nie za rami

ę

 w 

znacz

ą

cy sposób, jakby naprawd

ę

 chciał mnie wprowadzi

ć

 do jakiej

ś

 jaskini 

zwierze

ń

- Wszystko to nic innego, tylko zawi

ść

 - powiedział zni

ż

onym tonem, 

który podniecił mój zm

ę

czony słuch. - Nie zdaje mi si

ę

ż

eby w tym całym 

mie

ś

cie była jedna jedyna osoba, o któr

ą

 by nie był zazdrosny. Mówi

ę

 panu, 

ż

e on jest gro

ź

ny. Nawet ja przed nim nie jestem bezpieczny. Wiem z 

pewno

ś

ci

ą

ż

e usiłował otru

ć

... 

- Eh, co

ś

 takiego - wykrzykn

ą

łem z oburzeniem. 

- Ale

ż

 ja wiem to na pewno. Sami ci ludzie przyszli i opowiedzieli mi o 

tym. Chodził wsz

ę

dzie i rozpowiadał, 

ż

e jestem dla tego miasta gorsz

ą

 zaraz

ą

 

ni

ż

 cholera. Wygaduje na mnie od samego pocz

ą

tku, od chwili kiedy 

otworzyłem ten hotel. Kapitana Hermanna tak

ż

e jak najgorzej do mnie 

nastawił. Poprzednim razem, kiedy „Diana” przyjmowała tu ładunek, kapitan 

Hermann przychodził dzie

ń

 w dzie

ń

ż

eby co

ś

 wypi

ć

 albo wypali

ć

 cygaro. A 

teraz nie przychodzi nawet dwa razy na tydzie

ń

. Jak mi to pan wytłumaczy? 

Ś

ciskał mi rami

ę

, a

ż

 wydusił ze mnie co

ś

 w rodzaju pomruku. 

- Zarabia dziesi

ęć

 razy wi

ę

cej ode mnie. Jest tu jeszcze drugi hotel, z 

którym musz

ę

 walczy

ć

, a drugiego holownika na rzece nie ma. Przecie

ż

 mu 

nie wchodz

ę

 w drog

ę

, prawda? Nie umiałby prowadzi

ć

 hotelu, gdyby si

ę

 do 

tego wzi

ą

ł. Ale taka ju

ż

 jego natura. Nie mo

ż

e znie

ść

 my

ś

li, 

ż

e zarabiam na 

background image

ż

ycie. Mam tylko nadziej

ę

ż

e mu to porz

ą

dnie dopieka. I taki jest pod ka

ż

dym 

wzgl

ę

dem. Ch

ę

tnie by si

ę

 porz

ą

dnie najadał. Ale nie robi tego dla 

zaoszcz

ę

dzenia kilku centów. Nie mo

ż

e si

ę

 na to zdoby

ć

. To przechodzi jego 

siły. Ja to nazywam niewolnictwem. A taki jest niegodziwy, 

ż

e zaraz robi 

skandal, kiedy mu co

ś

 połaskocze powonienie. 

Rozumie pan? To go 

ś

wietnie maluje. Sk

ą

py i zawistny. Nie mo

ż

na 

sobie tego w inny sposób wytłumaczy

ć

. Czy nieprawda? Obserwowałem go 

pilnie przez ostatnie trzy lata. 

Chciał koniecznie, 

ż

ebym si

ę

 zgodził na jego teori

ę

. I rzeczywi

ś

cie, 

kiedy si

ę

 zastanowiłem, wygl

ą

dało mi to do

ść

 prawdopodobnie, tylko 

ż

e w 

paplaninie Schomberga czuło si

ę

 zawsze zasadniczy fałsz i brak 

odpowiedzialno

ś

ci. Nie byłem jednak usposobiony do zgł

ę

biania psychologii 

Falka. W owej chwili jadłem z rozpacz

ą

 kawałek wyschłego holenderskiego 

sera, a byłem taki zw

ą

tpiały, 

ż

e nie obchodziło mnie nawet, co sam łykałem, 

tym bardziej wi

ę

c nie mogłem sobie zaprz

ą

ta

ć

 głowy stosunkiem Falka do 

gastronomii. Nie miałem nadziei, 

ż

e studiuj

ą

c ów stosunek, znajd

ę

 klucz do 

post

ę

powania Falka w interesach, które nie miało według mnie nic wspólnego 

z moralno

ś

ci

ą

 czy nawet najpospolitszym gatunkiem przyzwoito

ś

ci. Jak

ż

e ja 

musz

ę

 wygl

ą

da

ć

 mamie i nic nie znacz

ą

co, je

ś

li ten człowiek o

ś

miela si

ę

 

mnie w taki sposób traktowa

ć

 - rozmy

ś

lałem, skr

ę

caj

ą

c si

ę

 w duchu z niemej 

udr

ę

ki. I tak gorliwie posyłałem w my

ś

li do wszystkich diabłów Falka i jego 

dziwactwa, 

ż

e zapomniałem o egzystencji Schomberga, póki mnie nie chwycił 

nagl

ą

co za rami

ę

- No, panie kapitanie, mo

ż

e pan my

ś

le

ć

 i my

ś

le

ć

, a

ż

 wszystkie włosy z 

głowy panu wypadn

ą

, ale w 

ż

aden inny sposób pan tego nie wytłumaczy. 

Dla 

ś

wi

ę

tego spokoju i ciszy zgodziłem si

ę

 z nim spiesznie, w nadziei 

ż

e mnie ju

ż

 teraz zostawi w spokoju. Ale moje słowa odniosły tylko ten 

skutek, 

ż

e wilgotna twarz Schomberga rozja

ś

niła si

ę

 przebiegł

ą

 dum

ą

. Cofn

ą

ł 

na chwil

ę

 r

ę

k

ę

, aby sp

ę

dzi

ć

 czarn

ą

 mas

ę

 much z cukiernicy, i znów chwycił 

mnie za rami

ę

- Z cał

ą

 pewno

ś

ci

ą

. Wszyscy wiedz

ą

ż

e Falk chciałby si

ę

 o

ż

eni

ć

. Ale 

nie mo

ż

e. Przytocz

ę

 panu jeden przykład. Otó

ż

 dwa lata temu niejaka panna 

Vanlo, bardzo dystyngowana młoda osoba, przyjechała tu, 

ż

eby prowadzi

ć

 

dom swemu bratu, Fredowi, który miał na wybrze

ż

u warsztat dla mniejszych 

background image

reperacji. Nagle Falk zaczyna chodzi

ć

 po obiedzie do ich willi i siadywa

ć

 

godzinami na werandzie, nic nie mówi

ą

c. Biedna dziewczyna nie miała 

poj

ę

cia, co z takim człowiekiem robi

ć

, wi

ę

c wci

ąż

 grała na fortepianie i 

ś

piewała mu co wieczór, ledwie nie padła ze zm

ę

czenia. A przy tym zdaje si

ę

ż

e wcale nie była silna. Miała ju

ż

 trzydziestk

ę

, a klimat porz

ą

dnie dał si

ę

 jej 

we znaki. No i, uwa

ż

a pan, Fred musiał siadywa

ć

 z nimi dla przyzwoito

ś

ci; 

przez całe tygodnie nie mógł si

ę

 ani razu przed dwunast

ą

 poło

ż

y

ć

 do łó

ż

ka. 

To chyba nie nale

ż

y do przyjemno

ś

ci, je

ś

li człowiek jest zm

ę

czony, no nie? W 

dodatku Fred miał wtedy wielkie kłopoty, bo przepuszczał szybko pieni

ą

dze, a 

warsztat dochodów nie dawał. 

Marzył o tym, 

ż

eby si

ę

 st

ą

d wydosta

ć

 i spróbowa

ć

 szcz

ęś

cia gdzie 

indziej, ale ze wzgl

ę

du na siostr

ę

 zwlekał i zwlekał, póki nie wp

ę

dził si

ę

 w 

długi powy

ż

ej uszu - mówi

ę

 panu. Ja sam mógłbym pokaza

ć

 u siebie w 

szufladzie gar

ść

 rachunków Freda za jedzenie i picie w moim hotelu. Ale 

nigdy nie mogłem wybada

ć

, sk

ą

d wytrzasn

ą

ł przed wyjazdem te wszystkie 

pieni

ą

dze. Nic innego, tylko musiał naci

ą

gn

ąć

 tego swojego brata, kupca 

w

ę

glowego w Port Saldzie. W ka

ż

dym razie spłacił wszystkich przed 

wyjazdem, ale dziewczynie mało serce nie p

ę

kło. Nic dziwnego, taki zawód, i 

to jeszcze w jej wieku, rozumie pan... Moja 

ż

ona była dla niej bardzo dobra; 

mogłaby panu wszystko to opowiedzie

ć

. Okropna rozpacz. Dziewczyna 

mdlała. Skandal w całym tego słowa znaczeniu. Do tego stopnia, 

ż

e stary 

Siegers - nie ten, co teraz czarteruje pa

ń

ski statek, ale ojciec Siegers - stary 

pan, który wycofał si

ę

 z interesów, zrobiwszy maj

ą

tek, i został pochowany w 

morzu w drodze powrotnej do kraju - otó

ż

 stary Siegers musiał wzi

ąć

 Falka na 

rozmow

ę

 do własnego gabinetu. To był człowiek, który umiał serdecznie 

wygarn

ąć

, a w dodatku firma Siegers dopomogła kiedy

ś

 Falkowi, daj

ą

c mu na 

pocz

ą

tek ładny kawał grosza. Po prawdzie to mo

ż

na powiedzie

ć

ż

e go 

postawili na nogi. Tak si

ę

 zło

ż

yło, 

ż

e w tym samym czasie, kiedy Falk tu si

ę

 

zjawił, firma Siegers czarterowała co rok mnóstwo 

ż

aglowców i le

ż

ało w ich 

interesie, 

ż

eby na rzece łatwo było o holowanie. Rozumie pan?... No wi

ę

c, 

wracaj

ą

c do rozmowy Falka z Siegersem, zawsze si

ę

 znajdzie jakie

ś

 ucho 

przy dziurce od klucza, no nie? I rzeczywi

ś

cie - zni

ż

ył ton poufnie - w tym 

wypadku ucho nale

ż

ało do mojego dobrego znajomego; mo

ż

e go pan tu 

spotka

ć

 ka

ż

dego wieczoru, tylko 

ż

e niestety rozmawiali do

ść

 cicho. W 

background image

ka

ż

dym razie mój przyjaciel jest pewien, 

ż

e Falk usiłował si

ę

 tłumaczy

ć

 na 

wszelkie sposoby, a stary Siegers bardzo kaszlał. A przecie

ż

 Falk przez cały 

ten czas chciał si

ę

 o

ż

eni

ć

. Jak

ż

e! Wszyscy wiedz

ą

ż

e ten człowiek od lat 

t

ę

skni do zało

ż

enia rodziny. Ale nie chce si

ę

 narazi

ć

 na wydatki i kiedy 

przyjdzie wło

ż

y

ć

 r

ę

k

ę

 do kieszeni, po prostu go odrzuca. To jest 

najprawdziwsza prawda. Zawsze to mówiłem, a dzisiaj ka

ż

dy ze mn

ą

 si

ę

 

zgodzi. Co pan o tym my

ś

li, no? 

Odwoływał si

ę

 do mego oburzenia, ale miałem ochot

ę

 mu dokuczy

ć

 i 

zauwa

ż

yłem, 

ż

e „wydaje mi si

ę

 to bardzo 

ż

ałosne, je

ż

eli tak jest naprawd

ę

”. 

Skoczył na krze

ś

le, jak gdybym wbił w niego szpilk

ę

. Nie wiem, co 

byłby mi odpowiedział, ale w tej chwili usłyszeli

ś

my przez na wpół otwarte 

drzwi pokoju bilardowego kroki dwóch ludzi wchodz

ą

cych z werandy, gwar 

dwóch głosów; rozległo si

ę

 ostre stukanie monet

ą

 w stolik i Schombergowa z 

niezdecydowaniem na wpół podniosła si

ę

 z krzesła. „Sied

ź

 spokojnie”, sykn

ą

ł 

m

ąż

, po czym krzykn

ą

ł dono

ś

nie go

ś

cinnym, jowialnym tonem, pozostaj

ą

cym 

w jaskrawej sprzeczno

ś

ci z gniewnym spojrzeniem, po którym jego 

ż

ona 

znów opadła na krzesło. 

- Prosz

ę

, jeszcze podajemy obiady. 

Nie było na to odpowiedzi, ale głosy nagle ucichły. Główny kelner, 

Chi

ń

czyk, wyszedł do pokoju bilardowego. Usłyszeli

ś

my, jak lód uderzył o 

szklanki, potem kto

ś

 nalewał wod

ę

; rozległo si

ę

 szurganie nogami i zgrzyt 

krzeseł. Schomberg, wyraziwszy cichym szeptem zdziwienie, kto, u diabła, 

mógł przyle

źć

 o tej porze, wstał z serwet

ą

 w r

ę

ku, aby zajrze

ć

 ostro

ż

nie przez 

drzwi. Cofn

ą

ł si

ę

 szybko na palcach i szepcz

ą

c z ustami osłoni

ę

tymi r

ę

k

ą

powiadomił mnie, 

ż

e to jest Falk. Falk we własnej osobie jest tam i, co wi

ę

cej, 

w towarzystwie kapitana Hermanna. 

Powrót Falka z redy zewn

ę

trznej był nieoczekiwany, ale mo

ż

liwy, bo 

Falk zabrał „Dian

ę

” o wpół do pi

ą

tej, a teraz była ju

ż

 druga. Schomberg 

zwrócił moj

ą

 uwag

ę

ż

ż

aden z tych ludzi nie chce wyda

ć

 dolara na obiad, 

cho

ć

 musz

ą

 przecie

ż

 by

ć

 głodni. Ale nim si

ę

 zebrałem do odej

ś

cia, Falk 

wyszedł. Słyszałem jego wielkie buty, oddalaj

ą

ce si

ę

 po deskach werandy. 

Hermann siedział samotnie w obszernym, drewnianym pokoju, gdzie 

stały dwa bezduszne bilardy spowite w pasiaste pokrowce, i wycierał pilnie 

pot z twarzy. Miał na sobie najlepsze ubranie, które nosił podczas l

ą

dowych 

background image

wycieczek: sztywny kołnierzyk, czarny surdut, obszern

ą

 biał

ą

 kamizelk

ę

popielate spodnie. Biały bawełniany parasol z trzcinow

ą

 r

ą

czk

ą

 spoczywał 

mi

ę

dzy jego nogami, bokobrody były zaczesane starannie, podbródek 

ś

wie

ż

wygolony; bardzo odległe przypominał rozczochranego, przera

ż

onego 

człowieka w nocnej koszuli powalanej tabak

ą

 i ohydnych starych spodniach, 

którego widziałem z rana, jak szamotał si

ę

 u koła „Diany”. 

Drgn

ą

ł na mój widok i zwrócił si

ę

 do mnie natychmiast z pewnym 

zmieszaniem, ale jednocze

ś

nie ze szczer

ą

 skwapliwo

ś

ci

ą

. Pragn

ą

ł mi 

wyja

ś

ni

ć

ż

e nie ma nic wspólnego z tym, co nazwał „ta pseklenta historia”, 

która miała miejsce dzi

ś

 rano. Było mu to bardzo nie na r

ę

k

ę

Spodziewał si

ę

ż

e sp

ę

dzi jeszcze jeden dzie

ń

 w mie

ś

cie, aby 

uregulowa

ć

 rachunki i podpisa

ć

 pewne papiery. Miało jeszcze nadej

ść

 troch

ę

 

zapasów oraz kilka sztuk „mojego 

ż

elastwa”, jak si

ę

 dziwnie wyraził, które 

znajdowało si

ę

 na brzegu dla naprawy i tam zostało. Teraz jest zmuszony 

wynaj

ąć

 krajow

ą

 łód

ź

ż

eby przewie

źć

 to wszystko na statek. B

ę

dzie to 

kosztowało z pi

ęć

 albo sze

ść

 dolarów. Falk nie uprzedził go o niczym. Nie 

powiedział mu ani słowa... 

Uderzył w stół swoj

ą

 krótk

ą

, grub

ą

 pi

ęś

ci

ą

... Der verfluchte Kerl zjawił 

si

ę

 rano jak „jaki spój pseklenty” z wielkim hałasem i zabrał ich. Pierwszy 

oficer nie był gotów, statek był mocno zacumowany, to haniebne tak 

człowieka napastowa

ć

. Haniebne! Ale Falk stanowił na rzece tak

ą

 pot

ę

g

ę

ż

kiedy powiedziałem lodowatym tonem, i

ż

 Hermann mógł si

ę

 przecie

ż

 nie 

zgodzi

ć

 na ruszenie swego statku z miejsca, poczciwiec przestraszył si

ę

 po 

prostu tej my

ś

li. 

Nigdy przedtem nie zdałem sobie tak jasno sprawy z tego, 

ż

ż

yjemy w 

wieku pary. Wył

ą

czne posiadanie kotła parowego na okr

ę

cie dało Pałkowi 

władz

ę

 nad nami wszystkimi. Hermann, przyszedłszy do siebie, tłumaczył mi 

błagalnie, 

ż

e wiem bardzo dobrze, jak niebezpiecznie jest sprzeciwia

ć

 si

ę

 

temu drabowi. Na to si

ę

 tylko chłodno u

ś

miechn

ą

łem. 

- Der Kerl! - krzykn

ą

ł. Przykro mu teraz, 

ż

e nie odmówił. Bardzo 

przykro. Co za szkody! 

Co za szkody! I po co te wszystkie szkody! Nie było 

ż

adnego powodu 

do szkód. Czy wiem, jakie mu szkody wyrz

ą

dził? Odrzekłem z pewn

ą

 

przyjemno

ś

ci

ą

ż

e słyszałem, jak cała jego stara buda, mijaj

ą

c nas, 

background image

trzeszczała na baku i rufie. 

- Przeszli

ś

cie koło nas wcale blisko - dodałem znacz

ą

co. Na to 

wspomnienie podniósł obie r

ę

ce do nieba. W jednej z nich trzymał przez 

ś

rodek biały parasol, i dziwnie był podobny do karykatury obywatela 

kupieckiego stanu z jego rodzimych niemieckich pism humorystycznych. 

- Ach! To było niebezpieczne - zawołał. Ubawiło mnie to. Ale 

natychmiast dodał niby to z prostot

ą

: - Burta waszego 

ż

elaznego statku 

byłaby zgnieciona jak... jak to pudełko zapałek. 

- Doprawdy? - burkn

ą

łem ze znacznie mniejszym humorem, ale zanim 

si

ę

 zorientowałem, 

ż

e to nie miał by

ć

 docinek, Hermann wybuchł wielkim 

rozgoryczeniem na Falka. Co za niewygoda, co za szkody, co za wydatek! 

„Gottverdammt! Niech go diabli wezm

ą

”. Za lad

ą

 baru Schomberg z cygarem 

w z

ę

bach udawał, i

ż

 pisze co

ś

 ołówkiem na du

ż

ym arkuszu papieru; a w 

miar

ę

 jak podniecenie Hermanna wci

ąż

 rosło, poczucie własnego spokoju i 

wy

ż

szo

ś

ci działało na mnie pokrzepiaj

ą

co. Ale kiedy słuchałem jego 

wymy

ś

la

ń

, przyszło mi nagle na my

ś

l, 

ż

e jednak poczciwiec przypłyn

ą

ł na 

holowniku. Pod tym wzgl

ę

dem nie miał wolnego wyboru, poniewa

ż

 musiał by

ć

 

w mie

ś

cie. Ale przecie

ż

 pili co

ś

 razem z Falkiem, zaprosił go lub te

ż

 został 

zaproszony. Osadziłem go tedy na miejscu, mówi

ą

c wynio

ś

le, 

ż

e spodziewam 

si

ę

, i

ż

 ka

ż

e Pałkowi zapłaci

ć

 koszta naprawy a

ż

 do ostatniego pensa. 

- Otó

ż

 to! Otó

ż

 to wła

ś

nie! We

ź

cie si

ę

 do niego! - zawołał Schomberg 

od baru, rzucaj

ą

c ołówek i zacieraj

ą

c r

ę

ce. 

Udali

ś

my, 

ż

e go nie słyszymy. Lecz podniecenie Hermanna nagle 

opadło jak kipi

ą

ca woda w garnku odsuni

ę

tym z ognia. Zacz

ą

łem mu 

przekłada

ć

ż

e sko

ń

czył ju

ż

 teraz z Falkiem i jego przekl

ę

tym holownikiem. 

Przecie

ż

 on, Hermann, nie pojawi si

ę

 mo

ż

e całymi latami w tej cz

ęś

ci 

ś

wiata, 

poniewa

ż

 zamierza sprzeda

ć

 „Dian

ę

” przy ko

ń

cu tej podró

ż

y. („Wrócimy do 

domu parowcem jako pasa

ż

erowie”, mrukn

ą

ł machinalnie). Był zatem 

zabezpieczony przed zło

ś

liwo

ś

ci

ą

 Falka. Pozostaje mu tylko pop

ę

dzi

ć

 do 

swoich agentów i wstrzyma

ć

 zapłat

ę

 rachunku za holowanie, póki jeszcze 

Falk nie miał czasu tam pój

ść

 i podj

ąć

 pieni

ę

dzy. 

Zaduma, z jak

ą

 Hermann zabrał si

ę

 do ustawiania swego parasola, 

opieraj

ą

c si

ę

 o brzeg stołu, była kra

ń

cowo sprzeczna z duchem tej mojej rady. 

Gdy 

ś

ledziłem ze zdziwieniem jego skupione wysiłki, rzucił na mnie 

background image

jedno czy dwa zakłopotane, na wpół nie

ś

miałe spojrzenia. Potem usiadł.

 Wszystko to bardzo pi

ę

knie - powiedział z namysłem. Nie ulegało 

w

ą

tpliwo

ś

ci, 

ż

e wyholowanie Hermanna z portu wbrew jego woli wyprowadziło 

go z równowagi. Jego flegma została gł

ę

boko wstrz

ąś

ni

ę

ta, bo inaczej nie 

byłby si

ę

 nigdy zdecydował spyta

ć

 mnie nagle, czy nie zauwa

ż

yłem, 

ż

e Falk 

zerka na jego siostrzenic

ę

- Nie wi

ę

cej ode mnie - odpowiedziałem ze 

ś

cisł

ą

 prawd

ą

. Dziewczyna 

miała powierzchowno

ść

 tego rodzaju, 

ż

e w pewnym sensie musiało si

ę

 na ni

ą

 

spogl

ą

da

ć

. Nie mówiła nic, ale wypełniała w sposób jak najprzyjemniejszy dla 

oka dobry kawał przestrzeni. 

- Ale pan, panie kapitanie, nie jest człowiekiem tego samego pokroju - 

zauwa

ż

ył Hermann. 

Stwierdzam z przyjemno

ś

ci

ą

ż

e nie potrzebowałem temu przeczy

ć

Nie mogłem si

ę

 jednak powstrzyma

ć

 od zapytania: 

- No, a có

ż

 ona na to? - Hermann spojrzał na mnie przeci

ą

gle z 

powag

ą

, jak gdyby chciał zmieni

ć

 temat. Nagle zacz

ą

ł nieoczekiwanie co

ś

 

mrucze

ć

 o swoich dzieciach, które wkrótce ju

ż

 tak wyrosn

ą

ż

e trzeba je 

b

ę

dzie posyła

ć

 do szkoły. B

ę

dzie musiał zostawi

ć

 je z babk

ą

 na l

ą

dzie, gdy 

obejmie to nowe dowództwo, które spodziewa si

ę

 dosta

ć

 w Niemczech. 

Zabawnie brzmiały te jego ci

ą

głe nawroty do spraw domowych. Wida

ć

 

musiał to by

ć

 dla niego jakby zasadniczy przełom w 

ż

yciu. Nowa epoka. Przy 

tym miał rozsta

ć

 si

ę

 z „Dian

ą

”! 

Słu

ż

ył na niej od lat. Dostał j

ą

 w spadku. Po jakim

ś

 wuju, je

ś

li dobrze 

pami

ę

tam. A teraz przyszło

ść

 majaczyła przed nim, wyolbrzymiona, 

zaprz

ą

taj

ą

c wszystkie jego my

ś

li, rozwa

ż

ał ró

ż

ne mo

ż

liwo

ś

ci, jak w 

przeddzie

ń

 jakiego

ś

 ryzykownego przedsi

ę

wzi

ę

cia. Siedział zmarszczony, 

gryz

ą

c warg

ę

 i nagle zacz

ą

ł si

ę

 irytowa

ć

 i zrz

ę

dzi

ć

Zabawiło mnie na chwil

ę

 odkrycie: oto Hermann zdawał si

ę

 sobie 

wyobra

ż

a

ć

ż

e mogłem czy powinienem był doprowadzi

ć

 w jaki

ś

 sposób Falka 

do tego, aby si

ę

 wypowiedział. Taka nadzieja była niezrozumiała, lecz 

zabawna. Zniecierpliwiło mnie zetkni

ę

cie si

ę

 z cał

ą

 t

ą

 głupot

ą

. Powiedziałem 

kwa

ś

no, 

ż

e nie zauwa

ż

yłem w Falku 

ż

adnych oznak zakochania, a je

ś

li jakie 

były, skoro on, Hermann, tak twierdzi - to tym gorzej. Dalej mówiłem, 

ż

e nie 

rozumiem, co za przyjemno

ść

 Falk znajduje w takim nabieraniu ludzi, ale 

ż

background image

moim naj

ś

wi

ę

tszym obowi

ą

zkiem jest przestrzec Hermanna. I powiedziałem 

mu, 

ż

e doszło do mojej wiadomo

ś

ci, jakoby istniał człowiek, który niedawno 

temu został nabrany wła

ś

nie w taki sam sposób. 

Wszystko to było mówione półgłosem i w tej wła

ś

nie chwili Schomberg, 

rozj

ą

trzony nasz

ą

 tajemniczo

ś

ci

ą

, wyszedł z pokoju, zatrzaskuj

ą

c drzwi z 

hukiem, na który poderwali

ś

my si

ę

 z krzeseł. Mo

ż

e to podziałało na 

Hermanna, a mo

ż

e moje słowa, do

ść

ż

e si

ę

 obraził. Wskazuj

ą

c pogardliwie 

na drzwi, które chwiały si

ę

 jeszcze, wyraził przypuszczenie, 

ż

e słyszałem 

któr

ąś

 z idiotycznych bzdur tego człowieka. To wygl

ą

dało naprawd

ę

, jakby go 

kto

ś

 do Schomberga uprzedził. 

- Te jego opowiadania to s

ą

... to s

ą

 - powtarzał, szukaj

ą

c słowa - 

ś

miecie. - Powtórzył jeszcze raz, 

ż

e to s

ą

 

ś

miecie i 

ż

e w dodatku ja, b

ę

d

ą

jeszcze młody... 

Ta okropna potwarz (

ż

ałuj

ę

ż

e nie jestem ju

ż

 dzi

ś

 nara

ż

ony na tego 

rodzaju zniewag

ę

) obraziła mnie tak

ż

e. Poczułem w sobie gotowo

ść

 do 

poparcia ka

ż

dego twierdzenia Schomberga na jakikolwiek temat. W jednej 

chwili. Bóg wie dlaczego, Hermann i ja zacz

ę

li

ś

my na siebie spogl

ą

da

ć

 jak 

najbardziej wrogo. On, niewiele my

ś

l

ą

c, schwycił kapelusz, a ja zrobiłem 

sobie t

ę

 przyjemno

ść

ż

e krzykn

ą

łem w 

ś

lad za nim: 

- Niech pan posłucha mojej rady i zmusi Falka, 

ż

eby zapłacił za 

uszkodzenie pa

ń

skiego statku. Nie zdaje mi si

ę

, aby pan mógł z niego 

jeszcze co innego wyd

ę

bi

ć

Kiedy znalazłem si

ę

 pó

ź

niej na swoim okr

ę

cie, pierwszy oficer, 

staruszek, który był bardzo przej

ę

ty rannymi wypadkami, zauwa

ż

ył: 

- Widziałem, jak holownik wracał z redy zewn

ę

trznej akurat przed 

drug

ą

 p.m. (Nie u

ż

ywał nigdy, w 

ż

adnym wypadku słów: rano albo po 

południu. Mówił zawsze p.m. albo a.m., stylem dziennika okr

ę

towego). - 

Szybka robota. Człowiek ci

ą

gle musi si

ę

 

ś

pieszy

ć

. Có

ż

 to za ordynarny 

wykidajło, prawda, panie kapitanie? Znam ja w Londynie na East Endzie par

ę

 

szynków, gdzie taki jak on akurat by si

ę

 przydał za lad

ą

. -Zachichotał ze 

swego 

ż

artu. - 

Sko

ń

czony cham. Teraz, kiedy wykopał tego Szwaba, przypuszczam, 

ż

e nasza kolej jutro rano. 

ś

wicie byli

ś

my wszyscy na pokładzie (wyczołgali si

ę

 nawet chorzy, 

background image

nieboraki), gotowi odrzuci

ć

 cumy w mgnieniu oka. Nie pokazał si

ę

 

ż

aden 

statek. Falk si

ę

 nie pokazał. Wreszcie kiedy zacz

ą

łem my

ś

le

ć

ż

e ma pewnie 

jak

ąś

 awari

ę

 maszynowni, spostrzegli

ś

my holownik płyn

ą

cy pełn

ą

 par

ą

 w dół 

rzeki, jak gdyby

ś

my w ogóle nie istnieli. Przez chwil

ę

 

ż

ywiłem szalon

ą

 

nadziej

ę

ż

e zawróci za nast

ę

pnym zakr

ę

tem. Potem 

ś

ledziłem dym 

ukazuj

ą

cy si

ę

 nad równin

ą

 to tu, to tam, zgodnie z zakr

ę

tami rzeki. Znikł. 

Wówczas bez słowa zszedłem na dół na 

ś

niadanie. Po prostu zszedłem na 

dół na 

ś

niadanie. 

Ż

aden z nas nie odezwał si

ę

 ani słowem, a

ż

 wreszcie pierwszy oficer, 

który sko

ń

czył wchłania

ć

 nast

ę

pn

ą

 fili

ż

ank

ę

 herbaty, wessawszy j

ą

 ze 

spodka, wykrzykn

ą

ł: 

- Gdzie

ż

 go, u diabła, poniosło? 

- W konkury! - krzykn

ą

łem z tak szata

ń

skim 

ś

miechem, 

ż

e staruszek 

nie o

ś

mielił si

ę

 ju

ż

 wi

ę

cej ust otworzy

ć

Ruszyłem do biura z zupełnym spokojem. Ze spokojem nadmiernej 

w

ś

ciekło

ś

ci. Tam widocznie ju

ż

 wszystko wiedzieli i przyj

ę

li mnie z 

konsternacj

ą

. Dyrektor, otyły, st

ą

paj

ą

cy cicho człowiek o krótkim oddechu, 

wstał i podszedł, aby si

ę

 ze mn

ą

 przywita

ć

, a młodzi urz

ę

dnicy siedz

ą

cy 

naokoło pokoju, pochyłem nad robot

ą

, spojrzeli ku mnie w gór

ę

 znad swoich 

papierów. Tłu

ś

cioch nie czekał na moj

ą

 skarg

ę

 i, sapi

ą

c ci

ęż

ko, udzielił mi 

wiadomo

ś

ci takim tonem, jakby sam nie chciał temu wierzy

ć

ż

e Falk... 

kapitan Falk... o

ś

wiadczył... o

ś

wiadczył stanowczo, 

ż

e nie b

ę

dzie holował 

mojego statku... 

ż

e nie chce mie

ć

 nic do czynienia z moim statkiem... ani dzi

ś

ani jakiegokolwiek innego dnia. Nigdy! 

Ze wszystkich sił starałem si

ę

 zachowa

ć

 zimn

ą

 krew, ale musiało by

ć

 

jednak widoczne, jak bardzo jestem zaskoczony. Rozmawiali

ś

my na 

ś

rodku 

pokoju. Nagle za moimi plecami jaki

ś

 osioł wytarł nos z wielkim hałasem, a 

jednocze

ś

nie inny gryzipiórek zerwał si

ę

 i wyszedł po

ś

piesznie na schody. 

Przyszło mi na my

ś

l, 

ż

e musz

ę

 mie

ć

 bardzo głupi

ą

 min

ę

. Za

żą

dałem gniewnie 

widzenia si

ę

 z pryncypałem w jego własnym gabinecie. 

Skóra na głowie pana Siegersa prze

ś

witywała trupi

ą

 biało

ś

ci

ą

 mi

ę

dzy 

stalowosiwymi pasmami włosów, zaczesanymi gładko na krzy

ż

 na wierzchu 

czaszki od ucha do ucha, na kształt banda

ż

a. Jego w

ą

ska, zapadła twarz była 

jednostajnego trwałego koloru terakoty, jak naczynie z gliny. Był chorowity, 

background image

chudy i mały, a przeguby r

ą

k miał jak dziesi

ę

cioletni chłopiec. Ale z tego 

słabego ciała wydobywał si

ę

 gniewny głos, niesłychanie dono

ś

ny, szorstki i 

d

ź

wi

ę

cz

ą

cy, głos o wielkim rezonansie, jakby wydawany przez jaki

ś

 pot

ęż

ny 

mechanizm w rodzaju rogu. Nie wiem, co robił z tym głosem w prywatnym, 

domowym 

ż

yciu, ale w szerszym zakresie interesów ów głos miał t

ę

 zalet

ę

ż

umo

ż

liwiał odpieranie argumentów bez najl

ż

ejszego umysłowego wysiłku, po 

prostu sam

ą

 sił

ą

 d

ź

wi

ę

ku. Mieli

ś

my z sob

ą

 kilka utarczek. Robiłem zawsze, 

co mogłem, 

ż

eby obroni

ć

 interesy moich wła

ś

cicieli, których notabene nie 

widziałem nigdy na oczy, gdy tymczasem Siegers (który poznał ich przed kilku 

laty, podró

ż

uj

ą

c w interesach po Australii) udawał, 

ż

e zna najtajniejsze ich 

my

ś

li, i ci

ą

gle 

ś

wiecił mi w oczy znajomo

ś

ci

ą

 z nimi jako jego „bardzo bliskimi 

przyjaciółmi”. 

Spojrzał na mnie krzywym okiem (nie przepadali

ś

my za sob

ą

) i 

o

ś

wiadczył od razu, 

ż

e to jest dziwne, bardzo dziwne. Jego wymowa 

angielska była tak cudaczna, 

ż

e nie b

ę

d

ę

 nawet usiłował jej odtworzy

ć

. Mówił 

na przykład „parco cifne”, co sprawiało, w poł

ą

czeniu z rycz

ą

cym głosem, 

ż

j

ę

zyk dzieci

ń

stwa brzmiał dziwacznie i zastraszaj

ą

co, a nawet je

ś

li si

ę

 brało 

mow

ę

 Siegersa po prostu za rodzaj hałasu bez 

ż

adnej tre

ś

ci, przejmowała z 

pocz

ą

tku zdumieniem. 

- Znamy si

ę

 z kapitanem Falkiem - ci

ą

gn

ą

ł -ju

ż

 od bardzo dawna i nie 

miałem nigdy powodu... 

- Wła

ś

nie dlatego przychodz

ę

 do pana - przerwałem. -Mam prawo si

ę

 

dowiedzie

ć

, jaka jest przyczyna tego diabelnego idiotyzmu. - W półcieniu 

pokoju, zielonawym od wierzchołków drzew zasłaniaj

ą

cych okno, 

zobaczyłem, 

ż

e Siegers wzrusza chudymi ramionami. Przyszło mi do głowy - 

takie oderwane my

ś

li błyskaj

ą

 człowiekowi w najprzeró

ż

niejszych chwilach - 

ż

e to jest najprawdopodobniej ten sam pokój, w którym, je

ś

li wierzy

ć

 

opowiadaniom, Falk dostał nauczk

ę

 od Siegersa ojca. Przytłaczaj

ą

cy głos 

pana Siegersa (syna), grzmi

ą

c mosi

ęż

nymi tonami, jakby dyrektor usiłował 

mówi

ć

 przez trombon, otó

ż

 głos ów wyra

ż

ał ubolewanie nad obej

ś

ciem, 

nacechowanym bardzo wielkim brakiem delikatno

ś

ci... Jako 

ż

ywo, i mnie 

tak

ż

e dawano nauczk

ę

! Trudno było zrozumie

ć

 ogłuszaj

ą

cy szwargot 

Siegersa, ale doprawdy, to moje obej

ś

cie... moje! o

ś

mielał si

ę

... Do cholery! 

Tego ju

ż

 znie

ść

 nie mogłem. 

background image

- O co panu chodzi, do diabła? - zapytałem z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

. Wsadziłem 

kapelusz na głow

ę

 (Siegers nigdy nikomu nie wskazywał krzesła) i w chwili 

gdy zdawało si

ę

ż

e oniemiał na widok tego braku uszanowania, odwróciłem 

si

ę

 na pi

ę

cie i wyszedłem. Jego narz

ą

d głosowy zagrzmiał za mn

ą

, rzucaj

ą

pogró

ż

ki, 

ż

ś

ci

ą

gnie z okr

ę

tu opłat

ę

 za przetrzymanie barek odwo

żą

cych 

towar oraz na wszystkie inne wydatki wynikaj

ą

ce ze zwłoki, której powodem 

jest moja lekkomy

ś

lno

ść

Kiedy znalazłem si

ę

 na dworze, w sło

ń

cu, zakr

ę

ciło mi si

ę

 w głowie. Tu 

nie chodziło ju

ż

 tylko o zwłok

ę

. Poczułem si

ę

 w matni beznadziejnych i 

poni

ż

aj

ą

cych absurdów, które prowadziły do czego

ś

, co przypominało kl

ę

sk

ę

„Spokojnie, spokojnie”, mrukn

ą

łem do siebie i pobiegłem w cie

ń

 padaj

ą

cy od 

popstrzonej plamami 

ś

ciany. Z tej krótkiej bocznej ulicy wida

ć

 było szeroki 

główny trakt, zniszczony i wesoły, biegn

ą

cy daleko, daleko, w

ś

ród 

rozpadaj

ą

cych si

ę

 murów, bambusowych płotów, rz

ę

dów arkad z cegieł i 

tynku, lepianek z krokwi i błota, wyniosłych 

ś

wi

ą

tynnych bram rze

ź

bionych w 

drzewie, szop skleconych ze zgniłych mat - niezmiernie szeroki trakt, 

zapełniony lu

ź

no jak okiem si

ę

gn

ąć

 grupami bosych i brunatnych ludzi, 

brodz

ą

cych w kurzu po kostki. Przez chwil

ę

 czułem, 

ż

e trac

ę

 głow

ę

 z 

niepokoju i rozpaczy. 

Trzeba mie

ć

 troch

ę

 pobła

ż

ania dla uczu

ć

 młodego człowieka 

nieprzywykłego do odpowiedzialno

ś

ci. My

ś

lałem o mojej załodze. Połowa 

marynarzy była chora i zaczynałem naprawd

ę

 my

ś

le

ć

ż

e kilku z nich umrze 

na statku, je

ś

li nie da si

ę

 ich pr

ę

dko wywie

źć

 na morze. Oczywi

ś

cie b

ę

d

ę

 

musiał przeprowadzi

ć

 statek w dół rzeki albo posługuj

ą

c si

ę

 

ż

aglami, albo 

u

ż

ywaj

ą

c manewru zwanego wleczeniem kotwicy, które to sposoby, podobnie 

jak wielu innych współczesnych marynarzy, znałem tylko teoretycznie. I 

wzdragałem si

ę

 prawie przed podj

ę

ciem ich bez dostatecznej liczby załogi i 

bez lokalnej znajomo

ś

ci koryta rzeki, która jest taka potrzebna do ufnego 

kierowania okr

ę

tem. Nie było ani pilotów, ani znaków nawigacyjnych na 

rzece, ani jakichkolwiek boi; był tam natomiast diabelski zaiste pr

ą

d, co ka

ż

dy 

mógł z łatwo

ś

ci

ą

 zobaczy

ć

, mnóstwo płycizn i co najmniej dwa wybitnie 

trudne zakr

ę

ty mi

ę

dzy mn

ą

 i morzem. Ale poj

ę

cia nie miałem, na ile te 

zakr

ę

ty s

ą

 niebezpieczne. Nie wiedziałem nawet, do czego mój okr

ę

t jest 

zdolny! Nigdy jeszcze nie miałem z nim do czynienia. Nieporozumienie 

background image

mi

ę

dzy człowiekiem a jego statkiem na trudnej rzece, gdzie nie ma miejsca, 

ż

eby bł

ą

d naprawi

ć

, musi si

ę

 sko

ń

czy

ć

 

ź

le dla człowieka. Z drugiej strony 

nale

ż

y przyzna

ć

ż

e nie miałem powodu liczy

ć

 na pomy

ś

lne losy. A gdyby 

mnie spotkało nieszcz

ęś

cie, gdybym wp

ę

dził statek na jak

ąś

 obrzydł

ą

 

mielizn

ę

? To poło

ż

yłoby kres podró

ż

y. Było jasne, 

ż

e je

ś

li Falk odmówił 

holowania mojego statku, nie chciałby równie

ż

 

ś

ci

ą

gn

ąć

 mnie z mielizny. A co 

by to oznaczało? W najlepszym razie jeden stracony dzie

ń

, ale daleko 

prawdopodobniej całe dwa tygodnie pra

ż

enia si

ę

 na jakiej

ś

 zapowietrzonej, 

błotnistej mieli

ź

nie; dwa tygodnie rozpaczliwej pracy wyładowywania towaru; z 

pewno

ś

ci

ą

 oznaczałoby to równie

ż

 po

ż

yczanie pieni

ę

dzy na lichwiarski 

procent, i to w dodatku od sitwy Siegersów. Byli w porcie pot

ę

g

ą

. A ten mój 

starszawy marynarz, Gambril, wygl

ą

dał okropnie, kiedy poszedłem na dziób, 

aby da

ć

 mu proszek chininy. Z pewno

ś

ci

ą

 umrze, nie mówi

ą

c ju

ż

 o dwóch czy 

trzech innych, którzy wygl

ą

dali na niemal równie ci

ęż

ko chorych, i o reszcie 

załogi, która gotowa była złapa

ć

 pierwsz

ą

 lepsz

ą

 podzwrotnikow

ą

 chorob

ę

Zgroza, ruina, wieczne wyrzuty sumienia. I 

ż

adnej pomocy. Znik

ą

d. Dostałem 

si

ę

 mi

ę

dzy nieprzyjaznych wariatów! 

W ka

ż

dym razie, je

ś

li czekało mnie przeprowadzenie okr

ę

tu o 

własnych siłach, moim obowi

ą

zkiem było w miar

ę

 mo

ż

no

ś

ci zapewni

ć

 sobie 

troch

ę

 lokalnych informacji. Ale to nie było łatwe. Jedyn

ą

 osob

ą

 odpowiedni

ą

 

do tego rodzaju usług był niejaki Johnson, dawniej kapitan tubylczego statku, 

teraz 

ż

yj

ą

cy w stadle z miejscow

ą

 kobiet

ą

, który zszedł zupełnie na psy. 

Słyszałem o nim, 

ż

ż

yje ukryty w

ś

ród dwustu tysi

ę

cy krajowców i wyłania si

ę

 

na 

ś

wiatło dzienne tylko po to, aby wynale

źć

 troch

ę

 alkoholu. Wyobra

ż

ałem 

sobie, 

ż

e gdybym mógł go złapa

ć

, wytrze

ź

wiłbym go na statku i miałbym 

pilota. Byłoby to lepsze ni

ż

 nic. Marynarz jest zawsze marynarzem, a on znał 

t

ę

 rzek

ę

 od lat. Ale w naszym konsulacie (dok

ą

d przyszedłem ociekaj

ą

cy 

potem od szybkiego chodu) nic mi nie umieli powiedzie

ć

. Urz

ę

duj

ą

cy tam 

zacni młodzie

ń

cy, cho

ć

 pragn

ę

li mi dopomóc, nale

ż

eli do takich sfer białej 

kolonii, dla których ludzie w rodzaju Johnsona wcale nie istniej

ą

. Podsuni

ę

to 

mi my

ś

l, abym go sam wyszukał przy pomocy policjanta konsulatu, byłego 

sier

ż

anta huzarów. 

Zwykłe obowi

ą

zki owego człowieka polegały najwidoczniej na 

siedzeniu za stolikiem w jednym z pierwszych pokoi biur konsularnych. Gdy 

background image

mu polecono, aby mi pomógł w wyszukaniu Johnsona, wykazał mnóstwo 

energii i niesłychany zasób swego rodzaju lokalnej wiedzy. Nie ukrywał 

jednak pełnej sceptycyzmu, niezmiernej wzgardy dla tej całej historii. 

Zwiedzili

ś

my razem owego wieczoru niesko

ń

czon

ą

 ilo

ść

 podłych 

szynków z grogiem, szulerskich nor, spelunek do palenia opium. Szli

ś

my w 

gór

ę

 w

ą

skimi uliczkami, gdzie nasz wózek - małe pudło na kołach, ci

ą

gni

ę

te 

przez narowistego burma

ń

skiego kucyka - nie mógłby w 

ż

aden sposób 

przejecha

ć

. Policjant był wida

ć

 w stosunkach pogardliwej za

ż

yło

ś

ci z 

Malta

ń

czykami, Eurazjatami, Chi

ń

czykami, Klingami i zamiataczami 

obsługuj

ą

cymi 

ś

wi

ą

tyni

ę

, z którymi rozmawiał przy bramie. Zagadn

ę

li

ś

my 

tak

ż

e przez krat

ę

 w 

ś

cianie muru, zamykaj

ą

cej 

ś

lep

ą

 uliczk

ę

, niezmiernie 

otyłego Włocha, który według uwagi rzuconej mimochodem przez byłego 

sier

ż

anta - zabił znów człowieka w zeszłym roku. Co powiedziawszy, sier

ż

ant 

zwrócił si

ę

 do tego

ż

 Włocha, nazywaj

ą

c go „Antonim” i „Starym Kozłem”, cho

ć

 

to nad

ę

te 

ś

cierwo na oko zapełniaj

ą

ce wi

ę

cej ni

ż

 połow

ę

 pomieszczenia w 

rodzaju celi, przypominało raczej tłust

ą

 

ś

wini

ę

 w chlewie. Poufały i 

majestatyczny sier

ż

ant wzi

ą

ł pod brod

ę

, dosłownie wzi

ą

ł pod brod

ę

, ohydnie 

pooran

ą

 zmarszczkami i pokurczon

ą

 star

ą

 wied

ź

m

ę

 wspart

ą

 na kiju, która 

ofiarowała si

ę

 z jak

ąś

 informacj

ą

; i z równie nieporuszon

ą

 twarz

ą

 wiódł 

o

ż

ywion

ą

 rozmow

ę

 z grupami spowitych w tkaniny brunatnych kobiet, które 

siedziały, pal

ą

c cygara, na progach przed drzwiami glinianych lepianek 

stoj

ą

cych długim rz

ę

dem. Wysiadali

ś

my z wózka i wspinali

ś

my si

ę

 do 

mieszka

ń

 przewiewnych niby skrzynie do pakowania albo schodzili

ś

my do izb 

ponurych jak piwnice. Wsiadali

ś

my do wózka, jechali

ś

my dalej, wysiadali

ś

my 

znów, w jednym jedynym celu, jak si

ę

 zdawało, aby zajrze

ć

 za kup

ę

 

rumowisk. Sło

ń

ce zni

ż

yło si

ę

, mój towarzysz dawał mi krótkie i szydercze 

odpowiedzi, ale wynikało z nich, 

ż

e si

ę

 wci

ąż

 z Johnsonem rozmijamy. 

Wreszcie nasz wehikuł stan

ą

ł raz jeszcze z szarpni

ę

ciem, wo

ź

nica zeskoczył 

z kozła i otworzył drzwiczki. 

Czarne bajoro przegradzało dró

ż

k

ę

. Kopiec odpadków ze zdechłym 

psem na wierzchu bynajmniej nas nie odstr

ę

czył. Pusta puszka po 

australijskich konserwach z wołowego mi

ę

sa podskoczyła wesoło przed moim 

butem. Potem przecisn

ę

li

ś

my si

ę

 przez szpar

ę

 w ciernistym płocie... 

Znale

ź

li

ś

my si

ę

 na bardzo czystym podwórzu krajowców, a wielka 

background image

kobieta z tamtejszej rasy, o gołych brunatnych nogach, grubych jak u słonia, 

czołgała si

ę

 za srebrnym dolarem, który si

ę

 sk

ą

d

ś

 wytoczył. Była to pani 

Johnson we własnej osobie. 

- Twój chłop jest w domu - powiedział były sier

ż

ant i usun

ą

ł si

ę

 na bok, 

zaznaczaj

ą

c ostentacyjnie zupełn

ą

 oboj

ę

tno

ść

 w stosunku do wszystkiego, co 

mogło nast

ą

pi

ć

. Johnson stał tyłem do chaty o 

ś

cianach z mat, zbudowanej 

na palach. W lewej r

ę

ce trzymał banana. Praw

ą

 rzucił w przestrze

ń

 drugiego 

dolara. Tym razem kobieta złapała go w lot i od razu opu

ś

ciła si

ę

 ci

ęż

ko na 

ziemi

ę

, aby si

ę

 nam przypatrywa

ć

 w wygodniejszej pozycji. 

„Mój chłop” miał blad

ą

, nie ogolon

ą

 twarz, siwe włosy, a łokcie i plecy 

zabłocone; przez rozła

żą

ce si

ę

 szwy szewiotowego surduta wida

ć

 było jego 

biał

ą

 nago

ść

. Na szyi miał resztki papierowego kołnierzyka. Spojrzał na nas z 

powag

ą

 i zdumieniem, chwiej

ą

c si

ę

 na nogach. 

„Sk

ą

d jeste

ś

cie?” -zapytał. Upadłem na duchu. Jak

ż

e mogłem by

ć

 taki 

głupi, 

ż

eby dla czego

ś

 podobnego traci

ć

 czas i energi

ę

Ale zabrn

ą

wszy ju

ż

 tak daleko, podszedłem do Johnson i wyło

ż

yłem 

mu cel mojej wizyty. 

Chodzi mi o to, aby zabrał si

ę

 ze mn

ą

 od razu, sp

ę

dził noc u mnie na 

statku i jutro z pocz

ą

tkiem odpływu pomógł mi przeprowadzi

ć

 statek przez 

rzek

ę

 bez u

ż

ycia pary. Mój bark ma sze

ść

set ton pojemno

ś

ci i 

dziewi

ę

ciostopowe zanurzenie ruf

ą

. Zaproponowałem Johnsonowi 

osiemna

ś

cie dolarów za jego znajomo

ść

 miejsca; przez cały ten czas były 

marynarz przypatrywał si

ę

 uwa

ż

nie ze wszystkich stron bananowi, podnosz

ą

go do oczu to z jednej, to z drugiej strony. 

- Pan zapomniał mnie przeprosi

ć

 - powiedział wreszcie bardzo 

wyra

ź

nie. - Nie b

ę

d

ą

c sam d

ż

entelmenem, nie czuje pan prawdopodobnie, 

kiedy si

ę

 pan d

ż

entelmenowi narzuca. Ja jestem d

ż

entelmenem. 

Ż

ycz

ę

 sobie, 

aby pan zrozumiał, 

ż

e kiedy jestem przy forsie, to nie pracuj

ę

, a teraz... 

Byłbym go uznał za zupełnie trze

ź

wego, gdyby si

ę

 nie zatrzymał i nie 

usiłował zetrze

ć

 z wielkim przej

ę

ciem dziury w spodniach na kolanie. 

- Mam pieni

ą

dze - i przyjaciół. Tak jak ka

ż

dy d

ż

entelmen. Mo

ż

e by pan 

chciał pozna

ć

 mojego przyjaciela? Nazywa si

ę

 Falk. Mógłby pan po

ż

yczy

ć

 

troch

ę

 pieni

ę

dzy. Niech si

ę

 pan stara zapami

ę

ta

ć

: F-A-L-K. Falk. - Zmienił 

nagle ton. - Szlachetna dusza - rzekł z roztargnieniem. 

background image

- Wi

ę

c Falk dał panu pieni

ą

dze? - spytałem, przera

ż

ony drobiazgowym 

wyko

ń

czeniem tego ciemnego spisku. 

- Po

ż

yczył mi, mój poczciwcze, a nie dał mi - poprawił ze słodycz

ą

. - 

Spotkał mnie na przechadzce wczoraj wieczór, a 

ż

e chciał by

ć

, jak zwykle, 

usłu

ż

ny... Czyby pan tak nie poszedł sobie do diabła z mojego podwórza? 

Co rzekłszy, bez 

ż

adnego ostrze

ż

enia cisn

ą

ł banan, który przeleciał 

koło mojej głowy i trafił policjanta akurat pod lewym okiem. Ten rzucił si

ę

 na 

n

ę

dznego Johnsona, bełkocz

ą

c z w

ś

ciekło

ś

ci. Upadli obaj... Ale po co si

ę

 

rozwodzi

ć

 nad niedol

ą

, poni

ż

eniem, bezsensem tamtych chwil, nad 

zm

ę

czeniem i brakiem tchu, i 

ś

mieszno

ś

ci

ą

, i upokorzeniem, i - i kroplistym 

potem. Odci

ą

gn

ą

łem byłego huzara. Zachowywał si

ę

 jak dzikie zwierz

ę

. Zdaje 

si

ę

ż

e utrata wolnego popołudnia bardzo mu była nie na r

ę

k

ę

, bo ogród, który 

miał przy domku, wymagał jego osobistego dozoru. Lekkie uderzenie 

bananem rozp

ę

tało. w nim besti

ę

. Gdy

ś

my odchodzili, Johnson le

ż

ał na 

wznak, wci

ąż

 jeszcze siny na twarzy, ale z lekka zaczynał kopa

ć

 nogami. 

Podczas tego wszystkiego gruba kobieta siedziała wci

ąż

 na ziemi, widocznie 

obezwładniona okropnym strachem. 

Przez pół godziny trz

ęś

li

ś

my si

ę

 w sun

ą

cym pudle, milcz

ą

c głucho. 

Były sier

ż

ant tamował krew płyn

ą

c

ą

 z długiej kresy na policzku. - Mam 

nadziej

ę

ż

e pan jest zadowolony - powiedział nagle. - Ładny koniec tej 

błaze

ń

skiej historii! Gdyby pan si

ę

 nie pokłócił z kapitanem holownika o jak

ąś

 

tam dziewczyn

ę

, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło. 

- Tak pan słyszał - powiedziałem. 

- Pewnie, 

ż

e słyszałem. I dziwiłbym si

ę

, gdyby to nie doszło do samego 

generalnego konsula. Jak ja si

ę

 przed nim jutro stawi

ę

 z t

ą

 krech

ą

 na twarzy? 

To panu si

ę

 nale

ż

ało! 

Potem zacz

ą

ł równym głosem sypa

ć

 przekle

ń

stwa - okropne, soczyste, 

ż

ołnierskie, wobec których najgorsze marynarskie kl

ą

twy brzmiałyby jak 

dzieci

ę

cy szczebiot; wreszcie wózek si

ę

 zatrzymał i były sier

ż

ant wyskoczył 

bez po

ż

egnania. Mnie za

ś

 ledwo sił starczyło na dopełzni

ę

cie do kawiarni 

Schomberga, gdzie napisałem przy małym stoliku kartk

ę

 do pierwszego 

oficera, zawiadamiaj

ą

c go, 

ż

eby miał wszystko w pogotowiu, bo nazajutrz 

rano ruszamy. 

Nie mogłem znie

ść

 widoku swojego statku. No, no! Ładnego ma 

background image

nieborak kapitana, nie ma co mówi

ć

! Có

ż

 to za okropna historia! Obj

ą

łem 

r

ę

koma głow

ę

. Chwilami doprowadzała mnie do rozpaczy oczywisto

ść

 

własnej niewinno

ś

ci. Có

ż

 ja takiego zrobiłem? Gdybym popełnił co

ś

, z czego 

by to wszystko wynikało, byłbym si

ę

 przynajmniej nauczył drugi raz tego nie 

robi

ć

Ale czułem si

ę

 niewinny jak idiota. Kawiarnia była jeszcze pusta, tylko 

Schomberg kr

ąż

ył koło mnie, wybałuszaj

ą

c oczy z pewnego rodzaju l

ę

kliw

ą

 

ciekawo

ś

ci

ą

 i szacunkiem. Nie w

ą

tpiłem, 

ż

e to on rozpu

ś

cił ow

ą

 histori

ę

, ale 

miał dobre serce i jestem doprawdy przekonany, 

ż

e dzielił wszystkie moje 

troski. Krz

ą

tał si

ę

 koło mnie, jak tylko mógł. Usun

ą

ł na bok ci

ęż

kie pudło z 

zapałkami, ustawił prosto krzesło, popchn

ą

ł z lekka nog

ą

 spluwaczk

ę

, jak to 

si

ę

 daje drobne dowody współczucia przyjacielowi, którego dotkn

ą

ł ci

ęż

ki 

smutek, wreszcie westchn

ą

ł i powiedział, niezdolny utrzyma

ć

 dłu

ż

ej j

ę

zyka za 

z

ę

bami. 

- No! Ostrzegałem pana, panie kapitanie. Ma pan za swoje, 

ż

e si

ę

 pan 

porwał na Falka. 

Facet jest zdolny do wszystkiego. 

Siedziałem bez ruchu; Schomberg obrzucił mnie wzrokiem, 

wyra

ż

aj

ą

cym co

ś

 w rodzaju współczucia, i wybuchn

ą

ł zachrypłym szeptem: 

- Ale pyszny bo pyszny k

ą

sek z tej dziewczyny. - Mlasn

ą

ł gło

ś

no 

grubymi wargami. - 

Najpyszniejszy k

ą

sek, jaki kiedykolwiek... - ci

ą

gn

ą

ł z wielkim 

namaszczeniem, lecz urwał nie wiadomo dlaczego. Wyobraziłem sobie w 

duchu, 

ż

e rzucam mu czym

ś

 w głow

ę

. - Ja pana nie pot

ę

piam, panie 

kapitanie. Nie pot

ę

piam, 

ż

ebym tak zdrów był - powtórzył protekcjonalnym 

tonem. 

- Dzi

ę

kuj

ę

 panu - powiedziałem z rezygnacj

ą

. Nie warto było walczy

ć

 

przeciw tej fałszywej opinii. Nie wiem nawet, czy sam byłem pewien, gdzie si

ę

 

prawda zaczyna. Kolejne wstrz

ą

sy, którym uległo moje poczucie 

bezpiecze

ń

stwa, wpoiły mi przekonanie, 

ż

e to wszystko sko

ń

czy si

ę

 

katastrof

ą

. Zacz

ą

łem przypisywa

ć

 nadzwyczajn

ą

 pot

ę

g

ę

 czynnikom nie 

maj

ą

cym w gruncie rzeczy 

ż

adnego znaczenia. Zdawało mi si

ę

ż

e w 

bezpodstawnych plotkach Schomberga tkwi jaka

ś

 moc, która przemienia je w 

rzeczywisto

ść

, albo 

ż

e wrogo

ść

 Falka sama przez si

ę

 mogłaby wp

ę

dzi

ć

 mój 

background image

statek na mielizn

ę

Wyja

ś

niłem ju

ż

, jak dalece taki wypadek byłby fatalny. To, co teraz 

nast

ą

pi, kład

ę

 na karb mojej młodo

ś

ci, niedo

ś

wiadczenia i bardzo realnego 

niepokoju o zdrowie załogi. Post

ę

pek mój był na wskro

ś

 impulsywny. A został 

wywołany po prostu przez ukazanie si

ę

 Falka w drzwiach kawiarni. 

W pokoju pełnym ju

ż

 go

ś

ci panował gwar. Wszyscy spogl

ą

dali na mnie 

z ciekawo

ś

ci

ą

, ale jak

ż

e mam opisa

ć

 sensacj

ę

 wywołan

ą

 przez ukazanie si

ę

 

Falka we własnej osobie; zatarasował drzwi swoj

ą

 postaci

ą

. Nat

ęż

one 

oczekiwanie obecnych mo

ż

na było zmierzy

ć

 gł

ę

boko

ś

ci

ą

 ciszy, która 

pochłon

ę

ła nawet d

ź

wi

ę

k kuł bilardowych. Je

ś

li chodzi o Schomberga, 

wygl

ą

dał na niezmiernie wystraszonego; nienawidził 

ś

miertelnie wszelkiego 

rodzaju kłótni (nazywał je burdami) w swoim zakładzie. Twierdził, 

ż

e burda 

jest rzecz

ą

 szkodliw

ą

 dla interesów,. ale w gruncie rzeczy ten okaz t

ę

giego 

m

ęż

czyzny w 

ś

rednim wieku był z usposobienia boja

ź

liwy. 

Nie wiem, czego si

ę

 wszyscy spodziewali po sytuacji wytworzonej 

przez moj

ą

 obecno

ść

 w kawiarni. Mo

ż

e czego

ś

 w rodzaju walki rogaczy. Albo 

przypuszczali, 

ż

e Falk przybywa, aby mnie zupełnie unicestwi

ć

. W 

rzeczywisto

ś

ci za

ś

 przyszedł na pro

ś

b

ę

 Hermanna, 

ż

eby zapyta

ć

 o 

drogocenny biały, bawełniany parasol; w

ś

ród trosk i niepokojów poprzedniego 

dnia Hermann zapomniał go na stole, przy którym toczyła si

ę

 nasza krótka 

rozmowa. 

To wła

ś

nie nasun

ę

ło mi okazj

ę

. Nie s

ą

dz

ę

ż

ebym si

ę

 był wybrał na 

poszukiwanie Falka. 

Nie. Nie s

ą

dz

ę

. Wszystko ma jednak pewne granice. Ale trafiła mi si

ę

 

okazja i chwyciłem j

ą

 - starałem si

ę

 ju

ż

 wyja

ś

ni

ć

, dlaczego. Teraz chc

ę

 tylko 

stwierdzi

ć

ż

e według mnie kapitanowi wolno uciec si

ę

 do wszystkiego i 

wszystko powinno mu si

ę

 wybaczy

ć

 prócz zbrodni, je

ś

li jego celem jest 

wywiezienie chorej załogi na morskie powietrze i zapewnienie statkowi 

szybkiego odpłyni

ę

cia. W takim wypadku kapitan powinien schowa

ć

 do 

kieszeni swoj

ą

 dum

ę

; mo

ż

e przyjmowa

ć

 zwierzenia; musi usprawiedliwia

ć

 si

ę

 

ze swej niewinno

ś

ci, jak gdyby to był grzech; ma prawo wykorzysta

ć

 cudze 

mylne poj

ę

cia, pragnienia, słabo

ś

ci; powinien ukry

ć

 swój wstr

ę

t i inne uczucia, 

a je

ś

li los ludzkiej istoty - cho

ć

by to była wspaniała, młoda dziewczyna - jest 

dziwnie w t

ę

 spraw

ę

 wpl

ą

tany, tedy powinien patrze

ć

 na ów los bez drgnienia 

background image

powiek, nie bacz

ą

c na to, jakim by mu si

ę

 wydawał. Uciekłem si

ę

 do tych 

wszystkich sposobów perswazji, wysłuchiwania zwierze

ń

, udawania - a

ż

 do 

oboj

ę

tno

ś

ci wł

ą

cznie -i nikt, nie wył

ą

czaj

ą

c nawet bratanicy Hermanna, nie 

powinien rzuci

ć

 we mnie kamieniem, a Schomberg w 

ż

adnym razie, poniewa

ż

 

od pocz

ą

tku a

ż

 do ko

ń

ca nie było na szcz

ęś

cie najmniejszej burdy. 

Opanowawszy nerwowy skurcz tchawicy, zdołałem wykrzykn

ąć

: „Panie 

kapitanie!” 

Drgn

ą

ł, szczerze zdumiony, lecz potem ani si

ę

 u

ś

miechn

ą

ł, ani 

zmarszczył. Czekał po prostu. 

Wreszcie kiedy powiedziałem: „Musz

ę

 z panem pomówi

ć

”, i wskazałem 

mu krzesło przy moim stoliku, podszedł do mnie, ale nie usiadł. Tymczasem 

Schomberg, z wysok

ą

 szklank

ą

 w r

ę

ku, kierował si

ę

 ostro

ż

nie w nasz

ą

 stron

ę

 

i wówczas to odkryłem w Falku jedyn

ą

 oznak

ę

 słabo

ś

ci. Miał do Schomberga 

odraz

ę

 przypominaj

ą

c

ą

 tego rodzaju fizyczny l

ę

k, jakiego do

ś

wiadczaj

ą

 

niektórzy na widok ropuchy. Mo

ż

e dla człowieka tak zasadniczo skupionego i 

tak milcz

ą

cego (cho

ć

 umiał do

ść

 dobrze mówi

ć

, jak si

ę

 wkrótce miałem 

przekona

ć

) niepohamowana gadatliwo

ść

 Schomberga, nie przepuszczaj

ą

ca 

nic 

ż

adnemu ludzkiemu stworzeniu, które si

ę

 znalazło w zasi

ę

gu jego j

ę

zyka, 

mogła si

ę

 wydawa

ć

 przeciwna naturze, odra

ż

aj

ą

ca i potworna. Otó

ż

 Falk 

zdradził nagle oznaki narowisto

ś

ci, zupełnie jak ko

ń

, który gotów jest 

wierzga

ć

; szepn

ą

ł gor

ą

czkowo, jakby w

ś

ród wielkiego bólu: Nie. Nie mog

ę

 

znie

ść

 tego faceta -i zdawało si

ę

ż

e lada chwila ucieknie. Ta jego słaba 

strona dała mi nad nim przewag

ę

 od samego pocz

ą

tku. - Chod

ź

my na 

werand

ę

 - zaproponowałem, jakby chc

ą

c mu odda

ć

 przysług

ę

, i 

wyprowadziłem go pod rami

ę

. Potkn

ę

li

ś

my si

ę

 o kilka krzeseł; poczuli

ś

my 

przed sob

ą

 otwart

ą

 przestrze

ń

 i 

ś

wie

ż

y oddech rzeki; 

ś

wie

ż

y, ale zaka

ż

ony. 

Chi

ń

skie teatry za wod

ą

 znaczyły si

ę

 ja

ś

niej

ą

cymi o

ś

rodkami blasku i 

odległego wyj

ą

cego zgiełku w

ś

ród g

ę

stych mroków, usianych z rzadka 

migotliwymi 

ś

wiatłami, co jest charakterystyczne dla wschodnich miast w 

nocy. Poczułem, 

ż

e Falk staje si

ę

 znowu powolny jak zwierz

ę

, jak 

dobroduszny ko

ń

, po usuni

ę

ciu przedmiotu, którego si

ę

 stracha. Tak. Czułem 

tam w ciemno

ś

ciach, do jakiego stopnia Falk stał si

ę

 powolny, cho

ć

 moje 

przekonanie o jego nieugi

ę

to

ś

ci, a mo

ż

e raczej zawzi

ę

to

ś

ci, bynajmniej si

ę

 

nie zachwiało. Nawet jego rami

ę

, poddaj

ą

ce si

ę

 chwytowi mych palców, było 

background image

twarde jak marmur, jak rami

ę

 z 

ż

elaza. Wtem usłyszałem wewn

ą

trz kawiarni 

hała

ś

liwe szurganie nogami. Siedz

ą

cy tam beznadziejni idioci tłoczyli si

ę

 przy 

oknach i za spuszczonymi roletami włazili jeden drugiemu na plecy, nie 

wypuszczaj

ą

c z r

ę

ki kijów bilardowych. Kto

ś

 stłukł szyb

ę

 i jednocze

ś

nie z 

d

ź

wi

ę

kiem padaj

ą

cego szkła, przypominaj

ą

cym zamieszki i spustoszenie, 

Schomberg wytoczył si

ę

 za nami w takim strachu, 

ż

e si

ę

 nie rozstał ze swym 

koniakiem i wod

ą

 sodow

ą

. Musiał si

ę

 trz

ąść

 jak li

ść

 osiki. Kawałek lodu w 

wysokiej szklance, któr

ą

 trzymał w r

ę

ku, d

ź

wi

ę

czał jak szcz

ę

kaj

ą

ce z

ę

by. 

- Ja panów prosz

ę

 - upominał nas, bełkocz

ą

c niewyra

ź

nie -niech

ż

panowie... No, no! 

Doprawdy, ja musz

ę

 nalega

ć

... Jak

ż

e jestem dumny ze swojej 

przytomno

ś

ci umysłu! 

- Halo - powiedziałem natychmiast gło

ś

nym i naiwnym tonem - kto

ś

 

tłucze pa

ń

skie okna, panie Schomberg. Mo

ż

e pan powie któremu z kelnerów, 

ż

eby tu przyniósł tali

ę

 kart i 

ś

wiece. I dwie whisky z wod

ą

 sodow

ą

. Dobrze? 

Usłyszawszy zamówienie, Schomberg natychmiast si

ę

 uspokoił. To 

wchodziło w zakres jego zawodu. 

- Prosz

ę

 bardzo - odpowiedział tonem niezmiernej ulgi. Noc była 

d

ż

d

ż

ysta, chwilami zrywał si

ę

 silny wiatr i gdy

ś

my tak czekali na 

ś

wiece, Falk 

powiedział, jakby chc

ą

c usprawiedliwi

ć

 swój popłoch: 

- Nie wtr

ą

cam si

ę

 do niczyich spraw. Nie daj

ę

 nigdy okazji do plotek. 

Jestem porz

ą

dnym człowiekiem. Ale ten drab wietrzy wsz

ę

dzie co

ś

 złego i nie 

mo

ż

e si

ę

 uspokoi

ć

, póki nie znajdzie kogo

ś

, kto by mu uwierzył. 

Była to pierwsza rzecz, której si

ę

 dowiedziałem o Falku. Jego 

pragnienie szacunku, upodobnienia si

ę

 do wszystkich innych ludzi, było 

jedynym dowodem uznania, którego udzielał zorganizowanej ludzko

ś

ci. Poza 

tym mógł by

ć

 równie dobrze członkiem stada jak społecze

ń

stwa. Chodziło mu 

wył

ą

cznie o samoobron

ę

. Nie był to egoizm, ale po prostu instynkt 

samozachowawczy. Samolubstwo zakłada 

ś

wiadomo

ść

, wybór i obecno

ść

 

innych ludzi; tymczasem jego instynkt działał, jakby Falk był ostatnim 

człowiekiem i przechowywał prawo do zachowania własnego 

ż

ycia niby 

jedyn

ą

 iskr

ę

 

ś

wi

ę

tego ognia. Nie chc

ę

 przez to powiedzie

ć

ż

e zadowoliłby si

ę

 

mieszkaniem nago w jaskini. Był najoczywi

ś

ciej wytworem warunków, w

ś

ród 

których si

ę

 urodził. Nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci, 

ż

e zachowanie własnego 

ż

ycia 

background image

oznaczało tak

ż

e zachowanie owych warunków. Jednak zasadniczo było 

jednoznaczne z czym

ś

 daleko prostszym, naturalniejszym i bardziej 

pot

ęż

nym. Jak by to wyrazi

ć

? Oznaczało - powiedzmy - zachowanie jego 

pi

ę

ciu zmysłów, bior

ą

c to i w najw

ęż

szym, i w najszerszym znaczeniu. My

ś

l

ę

ż

e przyznacie mi wkrótce słuszno

ść

. Ale kiedy

ś

my tam stali razem na ciemnej 

werandzie, nie wyrobiłem sobie jeszcze o Falku 

ż

adnego zdania - i nie 

miałem wcale ochoty go s

ą

dzi

ć

 - co jest i tak zaj

ę

ciem jałowym. Prawda 

docierała do mnie bardzo wolno. 

- Naturalnie nie chodzi mi wła

ś

ciwie o to, 

ż

eby gra

ć

 z panem w karty - 

powiedziałem porozumiewawczym tonem. 

Zobaczyłem, 

ż

e Falk przesun

ą

ł r

ę

ce po twarzy (podchwyciłem ten 

niewyra

ź

ny ruch, nami

ę

tny i pozbawiony znaczenia), a potem czekał, milcz

ą

cierpliwie. Otworzył usta dopiero, kiedy przyniesiono 

ś

wiatła. Jego mrukni

ę

cie 

miało oznacza

ć

ż

e „nie umie wcale gra

ć

 w karty”. 

- To tylko taki sposób, 

ż

eby Schomberg i tamci dumie trzymali si

ę

 z 

daleka - powiedziałem, otwieraj

ą

c tali

ę

. - Czy pan słyszał, 

ż

e wszyscy nas 

pos

ą

dzaj

ą

, jakoby

ś

my si

ę

 kłócili o dziewczyn

ę

? Pan wie naturalnie, o kogo. 

Wstyd mi doprawdy pana pyta

ć

, ale czy to mo

ż

liwe, 

ż

eby pan mi robił ten 

zaszczyt i uwa

ż

ał mnie za niebezpiecznego? 

Mówi

ą

c to, czułem si

ę

 bardzo głupio, a jednocze

ś

nie pochlebiało mi to 

przypuszczenie, bo istotnie có

ż

 by innego mogło oznacza

ć

 jego zachowanie? 

Odpowied

ź

 Falka, wypowiedziana jak zwykle półgłosem i beznami

ę

tnie, 

wyja

ś

niła, 

ż

e si

ę

 nie myl

ę

, ale niekoniecznie jest to dla mnie takie pochlebne, 

jak przypuszczam. Otó

ż

 uwa

ż

ał mnie za niebezpiecznego nie tyle ze wzgl

ę

du 

na dziewczyn

ę

, ile na Hermanna; co si

ę

 za

ś

 tyczy przypuszczalnej kłótni 

mi

ę

dzy nami, zobaczyłem od razu, jakie to słowo jest nieodpowiednie. Nie 

było mi

ę

dzy nami 

ż

adnej kłótni. Siły przyrody nie s

ą

 kłótliwe. Nie mo

ż

na si

ę

 

kłóci

ć

 z wiatrem, który spłatał człowiekowi figla i okrył go 

ś

mieszno

ś

ci

ą

zdmuchuj

ą

c mu z głowy kapelusz na ulicy pełnej ludzi. 

Falk nie kłócił si

ę

 ze mn

ą

. Kamie

ń

 spadaj

ą

cy mi na głow

ę

 tak

ż

e by si

ę

 

ze mn

ą

 nie kłócił. Falk porwał si

ę

 na mnie zgodnie z prawem, które nim 

rz

ą

dziło - nie prawem ci

ąż

enia, lecz prawem instynktu samozachowawczego. 

Ta interpretacja jest oczywi

ś

cie do

ść

 lu

ź

na. 

Ś

ci

ś

le bior

ą

c, Falk istniał i mógł w 

dalszym ci

ą

gu istnie

ć

, nie 

ż

eni

ą

c si

ę

 wcale. Ale powiedział mi, 

ż

e coraz 

background image

trudniej mu 

ż

y

ć

 w samotno

ś

ci. Tak. Po upływie pół godziny take

ś

my si

ę

 

pokumali, 

ż

e powiedział mi to swym cichym, oboj

ę

tnym głosem. 

Tyle czasu mniej wi

ę

cej potrzebowałem, aby go przekona

ć

ż

e nie 

mign

ę

ło mi nawet przez my

ś

ż

eni

ć

 si

ę

 z bratanic

ą

 Hermanna. Czy mo

ż

na 

sobie wyobrazi

ć

 dziwaczniejsze poło

ż

enie? 

A trudno mi przyszło Falka przekona

ć

, bo był tak zakochany, 

ż

e nie 

umiał sobie wcale wyobrazi

ć

, aby ktokolwiek mógł pozosta

ć

 oboj

ę

tny dla jego 

ideału. Zdawał si

ę

 my

ś

le

ć

ż

e ka

ż

dy m

ęż

czyzna maj

ą

cy oczy ku patrzeniu 

musi po

żą

da

ć

 tej wspaniałej obfito

ś

ci ciała. Ta jego niezachwiana wiara 

przebijała ze sposobu, w jaki mi si

ę

 przysłuchiwał, siedz

ą

c bokiem do stołu i 

bawi

ą

c si

ę

 z roztargnieniem kilku kartami, które mu dałem na chybił trafił. A 

im gł

ę

biej w niego wgl

ą

dałem, tym dokładniej go widziałem. Wiatr chwiał 

płomieniami 

ś

wiec, a twarz Falka spalona przez sło

ń

ce, zaro

ś

ni

ę

ta a

ż

 po 

oczy, zdawała si

ę

 kolejno rozpala

ć

 szkarłatem i gasn

ąć

. Widziałem niezwykł

ą

 

szeroko

ść

 jego wysokich ko

ś

ci policzkowych, jego prostopadłe rysy, masywne 

czoło strome jak skała, wyłysiało u góry, o szeroko odkrytych skroniach. Nie 

widziałem go nigdy przedtem bez kapelusza, a teraz wła

ś

nie, jakby rozgrzany 

moim ferworem, zdj

ą

ł go i poło

ż

ył ostro

ż

nie na podłodze. Co

ś

 szczególnego 

w kształcie i osadzeniu 

ż

ółtych oczu nadawało im t

ę

 wyzywaj

ą

c

ą

 głuch

ą

 sił

ę

która cechowała jego spojrzenie. Ale twarz była szczupła, poorana 

zmarszczkami, zniszczona; odkryłem to poprzez g

ą

szcz włosów, jak si

ę

 

odnajduje s

ę

katy kształt pnia zagubiony w g

ę

stym podszyciu. Zaro

ś

ni

ę

te 

policzki były zapadłe. To ko

ś

cista głowa pustelnika o kapucy

ń

skiej brodzie 

tkwiła na ciele Herkulesa. Ale nie na ciele atlety. Herkules według mnie nie 

był atlet

ą

, tylko człowiekiem silnym, wra

ż

liwym na wdzi

ę

ki kobiece i nie 

l

ę

kaj

ą

cym si

ę

 znoju. I to samo mo

ż

na powiedzie

ć

 o Falku, który był silnym 

człowiekiem. Niezmiernie był silny, tak jak dziewczyna (skoro musz

ę

 ł

ą

czy

ć

 

ich w my

ś

li) była nieodparcie poci

ą

gaj

ą

ca przez pot

ęż

ny czar ciała i krwi 

tkwi

ą

cy w jej budowie, obj

ę

to

ś

ci, postawie -poci

ą

gaj

ą

ca przez bezpo

ś

redni 

apel do zmysłów. 

Otó

ż

 Falk, któremu zale

ż

ało na ludzkim uznaniu, tchórzył wobec j

ę

zyka 

Schomberga i wydawał si

ę

 zupełnie niedost

ę

pny dla moich argumentów; 

tote

ż

 posun

ą

łem si

ę

 a

ż

 do zapewnienia go, 

ż

e pr

ę

dzej pomy

ś

lałbym o 

o

ż

enieniu si

ę

 z wiern

ą

 kuchark

ą

 mojej matki (kochanej staruszki) ni

ż

 z 

background image

bratanic

ą

 Hermanna. Pr

ę

dzej - zapewniałem z rozpacz

ą

 - daleko pr

ę

dzej, ale 

jako

ś

 nie wygl

ą

dało na to, aby Falk widział co

ś

 ubli

ż

aj

ą

cego w takim 

twierdzeniu; trwaj

ą

c w sceptycznym bezruchu, zdawał si

ę

 hołubi

ć

 w gł

ę

bi 

ducha argument, 

ż

e w ka

ż

dym razie kucharka jest bardzo, bardzo daleko. 

Musz

ę

 doda

ć

ż

e chwil

ę

 przedtem zrobiłem fałszywy krok, powołuj

ą

c si

ę

 na 

swoje zachowanie podczas odwiedzin na pokładzie „Diany”. Przecie

ż

 nie 

usiłowałem nigdy zbli

ż

y

ć

 si

ę

 do dziewczyny ani mówi

ć

 do niej, ani nawet 

patrze

ć

 na ni

ą

 w znacz

ą

cy sposób. To jasne jak sło

ń

ce! Ale poniewa

ż

 

wyobra

ż

enie Falka o, powiedzmy, zalotach zdawało si

ę

 polega

ć

 wła

ś

nie na 

milcz

ą

cym przesiadywaniu godzinami w blisko

ś

ci ukochanego obiektu, wi

ę

te

ż

 mój argument wzbudził w nim nieufno

ść

. Patrz

ą

c w dół na swoje 

wyci

ą

gni

ę

te nogi, chrz

ą

kn

ą

ł, jakby chciał powiedzie

ć

: „Wszystko to pi

ę

kne, 

ale mnie pan oczu nie zamydli”. Doprowadzony do ostateczno

ś

ci, zapytałem 

go wreszcie: 

- Dlaczego pan nie porozmawia z Hermannem, 

ż

eby spraw

ę

 wyja

ś

ni

ć

- i dodałem z ironi

ą

: - Chyba si

ę

 pan nie spodziewa, 

ż

e wyst

ą

pi

ę

 w pana 

imieniu? 

Na to powiedział, jak na niego, bardzo gło

ś

no: 

- A zrobiłby pan to? 

I pierwszy raz podniósł głow

ę

, aby spojrze

ć

 na mnie z ciekawo

ś

ci

ą

 i 

niedowierzaniem. 

Podniósł głow

ę

 tak gwałtownie, 

ż

e nie mogłem si

ę

 myli

ć

. Dotkn

ą

łem w 

nim jakiej

ś

 struny. 

Oceniłem nale

ż

ycie t

ę

 pomy

ś

ln

ą

 dla siebie okoliczno

ść

, nie 

ś

mia

ć

 

prawie w ni

ą

 uwierzy

ć

- Ach tak! Pomówi

ć

 z... No, oczywi

ś

cie - ci

ą

gn

ą

łem bardzo wolno, 

ś

ledz

ą

c go bacznie, bo, słowo daj

ę

, obawiałem si

ę

ż

ż

artuje. - Mo

ż

e nie z 

sam

ą

 pann

ą

. Pan wie, ja nie mówi

ę

 po niemiecku. Ale... 

Przerwał mi solennym zapewnieniem, 

ż

e Hermann ma o mnie jak 

najlepsz

ą

 opini

ę

, i poczułem od razu, 

ż

e w tym wypadku trzeba post

ę

powa

ć

 z 

mo

ż

liwie najwi

ę

ksz

ą

 dyplomacj

ą

Tedy dro

ż

yłem si

ę

 w sam

ą

 miar

ę

, aby go poci

ą

gn

ąć

 za j

ę

zyk. Falk 

wyprostował si

ę

 na krze

ś

le, ale jego twarz była niezdolna do wyra

ż

ania 

wzrusze

ń

, tylko 

ź

renice rozszerzyły mu si

ę

 bardzo widocznie, do tego stopnia, 

background image

ż

e t

ę

czówki wygl

ą

dały jak dwa w

ą

skie, 

ż

ółte pier

ś

cienie. 

- O tak! Hermann ma doprawdy jak najwi

ę

kszy... 

- Niech pan we

ź

mie karty do r

ę

ki, Schomberg podgl

ą

da nas zza rolety! 

- powiedziałem. 

Zrobili

ś

my kilka ruchów, które mogły uchodzi

ć

 za parti

ę

 ecarte. 

Wkrótce niemo

ż

liwy plotkarz wycofał si

ę

, prawdopodobnie, aby tamtym 

z bilardowego pokoju udzieli

ć

 wiadomo

ś

ci, 

ż

e obaj gramy na werandzie jak 

szaleni. 

Nie była to wprawdzie gra w karty, ale jednak była to gra; i w trakcie jej 

czułem, 

ż

e trzymam w r

ę

ku atuty. Stawk

ą

 było w gruncie rzeczy powodzenie 

podró

ż

y - dla mnie; a co do niego, uwa

ż

ałem, 

ż

e nie miał nic do przegrania. 

Nasza za

ż

yło

ść

 dojrzewała szybko i ju

ż

 na pocz

ą

tku rozmowy zrozumiałem, 

ż

e zacny Hermann u

ż

ył mnie za narz

ę

dzie. Zdaje si

ę

ż

e ten prostoduszny i 

przebiegły Germanin wygrywał mnie przeciw Falkowi, przedstawiaj

ą

c mnie w 

ś

wietle rywala. Byłem do

ść

 młody, 

ż

eby zgorszy

ć

 si

ę

 takim fałszem. 

- Czy mówił to panu wyra

ź

nie? - spytałem z oburzeniem. 

Nie mówił tego wyra

ź

nie. Dawał mu to jednak do zrozumienia i 

oczywi

ś

cie niewiele było potrzeba, 

ż

eby Falka zaniepokoi

ć

; ale zamiast si

ę

 

o

ś

wiadczy

ć

, przedsi

ę

wzi

ą

ł kroki, aby usun

ąć

 rodzin

ę

 spod mojego wpływu. 

Był najzupełniej otwarty, tak otwarty jak dachówka spadaj

ą

ca komu

ś

 na 

głow

ę

. Nie było fałszu w tym człowieku, a kiedy mu winszowałem 

skuteczno

ś

ci jego poczyna

ń

 - a

ż

 do przekupienia nieszcz

ę

snego Johnsona 

ą

cznie - szczerze przeciw temu zaprotestował. Nikogo nie przekupywał. 

Wiedział, 

ż

e tamten nie we

ź

mie si

ę

 do pracy, póki b

ę

dzie miał w kieszeni 

kilka centów, 

ż

eby si

ę

 upi

ć

, i naturalnie (powiedział „n a t u r a l n i e”) dał mu 

par

ę

 dolarów. Dalej mówił, 

ż

e sam jest marynarzem i przewidywał z góry, jak 

si

ę

 inny marynarz, taki jak ja, zachowa w tym wypadku. Z drugiej za

ś

 strony 

nie w

ą

tpił, 

ż

e byłoby si

ę

 to dla mnie 

ź

le sko

ń

czyło. Nie na pró

ż

no tłukł si

ę

 w 

gór

ę

 i w dół po tej rzece przez ostatnich siedem lat. Nie okryłoby mnie to 

wstydem, ale - twierdził z cał

ą

 pewno

ś

ci

ą

 - byłbym wp

ę

dził bardzo 

niefortunnie swój statek na mielizn

ę

, dwie mile poni

ż

ej Wielkiej Pagody. 

A z tym wszystkim nie czuł wrogo

ś

ci. To było wyra

ź

ne. W tej 

decyduj

ą

cej chwili jedynym jego celem było zyska

ć

 na czasie - tak s

ą

dz

ę

Wspomniał nast

ę

pnie, 

ż

e pisał do Hongkongu, 

ż

eby mu przysłano troch

ę

 

background image

bi

ż

uterii, prawdziwie ładnej bi

ż

uterii. Odbierze j

ą

 za dzie

ń

 lub dwa. 

- No wi

ę

c - rzekłem wesoło - wszystko w porz

ą

dku. Nie pozostaje panu 

nic innego, tylko ofiarowa

ć

 pannie klejnoty razem z sercem i 

ż

y

ć

 potem w 

wiecznej szcz

ęś

liwo

ś

ci. 

Miałem wra

ż

enie, 

ż

e Falk zgadza si

ę

 na ogół z moim pogl

ą

dem, co si

ę

 

tyczy dziewczyny, ale nagle spu

ś

cił powieki. Jeszcze co

ś

 stoi na 

przeszkodzie. Przede wszystkim to, 

ż

e Hermann tak bardzo go nie lubi. Co 

si

ę

 mnie tyczy, przeciwnie, nie mo

ż

e si

ę

 mnie dosy

ć

 nachwali

ć

Tak samo i pani Hermann. Falk nie wie, dlaczego oboje go tak nie 

lubi

ą

. To ogromnie wszystko utrudnia. 

Słuchałem z oboj

ę

tn

ą

 min

ą

, czuj

ą

c si

ę

 coraz bardziej i bardziej 

dyplomat

ą

. Jego słowa nie były przejrzyste. Nale

ż

ał do tych ludzi, którzy zdaj

ą

 

si

ę

 

ż

y

ć

, czu

ć

, cierpie

ć

 w pewnego rodzaju duchowym półmroku. Ale jedno 

było jasne jak sło

ń

ce: 

ż

e uległ czarowi dziewczyny i 

ż

e owładn

ę

ła nim ch

ęć

 

zało

ż

enia z ni

ą

 domu. Poniewa

ż

 rzecz była takiej doniosło

ś

ci, l

ę

kał si

ę

 j

ą

 

wystawi

ć

 na niebezpieczn

ą

 prób

ę

 o

ś

wiadczyn. Przy tym wchodziło tu w gr

ę

 

jeszcze co

ś

 innego. A 

ż

e Hermann taki jest na niego zawzi

ę

ty... 

- Rozumiem - powiedziałem w zamy

ś

leniu, a tak byłem podniecony 

sw

ą

 własn

ą

 dyplomacj

ą

ż

e czułem, jak serce mi wali. - Nie mam nic przeciw 

wybadaniu Hermanna. Nawet gotów jestem wszystko dla pana zrobi

ć

 w tym 

wzgl

ę

dzie, 

ż

eby dowie

ść

, jak dalece pan si

ę

 mylił. 

Lekkie westchnienie wymkn

ę

ło mu si

ę

 z piersi. Przesun

ą

ł r

ę

ce w dół po 

twarzy, odsłaniaj

ą

c ko

ś

ciste, nie zmienione oblicze, jakby o skamieniałych 

tkankach. Cała nami

ę

tno

ść

 była w tych wielkich, brunatnych r

ę

kach. 

O

ś

wiadczył, 

ż

e jest zadowolony. Ale wchodzi w gr

ę

 jeszcze ta druga sprawa. 

Otó

ż

 ze wszystkich ludzi na 

ś

wiecie ja jeden mógłbym nakłoni

ć

 Hermanna, 

aby odniósł si

ę

 do tego rozs

ą

dnie! Znam 

ś

wiat i mam mnóstwo 

do

ś

wiadczenia. Sam Hermann to przyznaje. A przy tym jestem marynarzem. 

Falk uwa

ż

ał, 

ż

e marynarz potrafi najlepiej zrozumie

ć

 niektóre rzeczy... 

Mówił to, jakby Hermannowie sp

ę

dzili całe 

ż

ycie w sielskiej wiosce i 

jakbym ja jeden, dzi

ę

ki memu do

ś

wiadczeniu, umiał si

ę

 odnie

ść

 wyrozumiale i

pobła

ż

liwie do pewnych faktów. Taki był skutek mojej dyplomacji. Zacz

ę

ło mi 

si

ę

 to nagle nie podoba

ć

- Słuchaj no pan - zapytałem wr

ę

cz ostrym tonem - mo

ż

e pan ma ju

ż

 

background image

gdzie

ś

 jak

ąś

 

ż

on

ę

 w ukryciu? 

Ból i wstr

ę

t, z jakim zaprzeczył, był bardzo uderzaj

ą

cy. Czy

ż

 nie mog

ę

 

tego zrozumie

ć

ż

e on jest równie godny szacunku jak ka

ż

dy z tutejszych 

białych, zarabiaj

ą

cych uczciwie na 

ż

ycie? Wida

ć

 cierpiał nad moim 

podejrzeniem, a niski półton głosu nadawał jego zapewnieniom co

ś

 bardzo 

przejmuj

ą

cego. Zawstydził mnie na chwil

ę

, ale wbrew mojej dyplomacji 

zaczynało si

ę

 we mnie budzi

ć

 sumienie, jak gdyby pomy

ś

lny wynik tego 

matrymonialnego przedsi

ę

wzi

ę

cia doprawdy ode mnie zale

ż

ał. Udaj

ą

c co

ś

 

dosy

ć

 gorliwie, mo

ż

na doj

ść

 do tego, 

ż

e si

ę

 we wszystko uwierzy, byleby to 

było co

ś

 dla nas pochlebnego. A ja udawałem bardzo gorliwie, poniewa

ż

 

wci

ąż

 d

ąż

yłem do tego, aby mi Falk bezpiecznie wyholował statek. Ale przez 

sumienno

ść

 czy te

ż

 głupot

ę

 nie mogłem si

ę

 powstrzyma

ć

 od napomkni

ę

cia o 

sprawie Vanlo. 

- Pan do

ść

 nieładnie wtedy post

ą

pił. Mo

ż

e nie? - o

ś

mieliłem si

ę

 

powiedzie

ć

, albowiem logika naszego post

ę

powania jest zawsze na łasce 

ciemnych i nieprzewidzianych pop

ę

dów. 

Rozszerzone 

ź

renice Falka zsun

ę

ły si

ę

 z mojej twarzy, spogl

ą

daj

ą

c ku 

oknu z pewnego rodzaju w

ś

ciekło

ś

ci

ą

 pomieszan

ą

 z l

ę

kiem. Słyszeli

ś

my zza 

rolet powtarzaj

ą

cy si

ę

 ci

ą

gle d

ź

wi

ę

k ko

ś

ci słoniowej, wesoły gwar wielu 

głosów i gł

ę

boki, m

ę

ski 

ś

miech Schomberga. 

- Wi

ę

c ta stara pleciuga, ten przekl

ę

ty hotelarz nigdy ju

ż

 nie zostawi 

mnie w spokoju! - wykrzykn

ą

ł Falk. No wi

ę

c tak! To si

ę

 stało przed dwoma 

laty. Okazało si

ę

ż

e kiedy przyszło co do czego, Falk nie mógł si

ę

 zdoby

ć

 na 

to, aby zaufa

ć

 Fredowi Vanlo, który nie był marynarzem, a przy tym robił 

wra

ż

enie troch

ę

 głupawego. Nie mógł mu zaufa

ć

, ale 

ż

eby zatka

ć

 mu g

ę

b

ę

po

ż

yczył Fredowi na zapłacenie wszystkich długów przed wyjazdem. Bardzo 

mnie to zdumiało. Wi

ę

c mimo wszystko Falk nie mógł by

ć

 takim sk

ą

pcem. 

Tym lepiej dla dziewczyny. Siedział przez chwil

ę

, milcz

ą

c, potem wzi

ą

ł do r

ę

ki 

kart

ę

 i rzekł, patrz

ą

c na ni

ą

- Niech pan nic złego o mnie nie my

ś

li. To był wypadek. Spotkało mnie 

raz nieszcz

ęś

cie. 

- Wi

ę

c, na miło

ść

 bosk

ą

, niech pan nic o tym nie mówi. Kiedy mi si

ę

 te 

słowa wymkn

ę

ły z ust, wydało mi si

ę

 natychmiast, 

ż

e powiedziałem co

ś

 

niemoralnego. Falk potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

background image

On to musi powiedzie

ć

. Wypada, aby krewni panny o tym wiedzieli. A 

mnie przyszło na my

ś

l, 

ż

e gdyby panna Vanlo nie miała trzydziestki i gdyby 

klimat nie podkopał jej zdrowia, Falk byłby uznał, i

ż

 mo

ż

e si

ę

 zwierzy

ć

 przed 

Fredem Vanlo. Posta

ć

 bratanicy Hermanna stan

ę

ła mi w oczach, wspaniale 

młodzie

ń

cza, tryskaj

ą

ca hojn

ą

 sił

ą

 i bogactwem bujnych kształtów. Ta 

dziewcz

ę

ca posta

ć

 o pot

ęż

nej i nieskalanej 

ż

ywotno

ś

ci musiała krzycze

ć

 

gło

ś

no o 

ż

yciu do tego m

ęż

czyzny, podczas gdy biedna panna Vanlo umiała 

tylko 

ś

piewa

ć

 sentymentalne piosenki, brzd

ą

kaj

ą

c na fortepianie. 

- A ten Hermann nienawidzi mnie, wiem o tym! - zawołał półgłosem w 

nagłym przypływie niepokoju. - Musz

ę

 im to powiedzie

ć

. Wypada, 

ż

eby 

wiedzieli. Pan by mi sam to poradził. 

Potem zacz

ą

ł szepta

ć

, napomykaj

ą

c tajemniczo o konieczno

ś

ci 

pewnych specjalnych domowych urz

ą

dze

ń

. Cho

ć

 pobudził moj

ą

 ciekawo

ść

nie miałem ju

ż

 ochoty wysłuchiwa

ć

 

ż

adnych jego zwierze

ń

. Bałem si

ę

, aby mi 

nie opowiedział czego

ś

 takiego, co by mi mogło zohydzi

ć

 przybran

ą

 rol

ę

 

swata, mimo jej całej nierealno

ś

ci. Zdawałem sobie spraw

ę

ż

e Hermannowie 

daliby mu dziewczyn

ę

 z pocałowaniem r

ę

ki, i powstrzymuj

ą

c si

ę

 od 

parskni

ę

cia mu 

ś

miechem w twarz, o

ś

wiadczyłem, 

ż

e potrafi

ę

 bezwzgl

ę

dnie 

wyperswadowa

ć

 Hermannowi antypati

ę

 do niego, Falka. 

- Jestem pewien, 

ż

e mi si

ę

 to uda - powiedziałem. Falk wygl

ą

dał na 

bardzo zadowolonego. 

Wstali

ś

my; ani jedno słowo nie padło w sprawie holowania! Ani jedno! 

Stawka była wygrana i honor ocalony. O błogosławiony biały, bawełniany 

parasolu! Podali

ś

my sobie r

ę

ce i wła

ś

nie powstrzymywałem si

ę

 z trudno

ś

ci

ą

 

od puszczenia si

ę

 w taniec rado

ś

ci, gdy Falk zawrócił, przeszedł wielkimi 

krokami przez cał

ą

 długo

ść

 werandy i powiedział podejrzliwie: 

- Ale, panie kapitanie, mam pa

ń

skie słowo? Pan... pan... mnie nie 

zawiedzie? 

O nieba! Jak

ż

e on mnie nastraszył. W jego podejrzliwym tonie było co

ś

 

rozpaczliwego i gro

ź

nego. Zadurzony osioł. Ale stałem na wysoko

ś

ci zadania. 

- Kochany panie - powiedziałem, zaczynaj

ą

c kłama

ć

 tak gładko i z tak

ą

 

czelno

ś

ci

ą

ż

e zdziwiło mnie to nawet w owej chwili - zwierzenie za 

zwierzenie. (Wcale mi si

ę

 nie zwierzał). Musz

ę

 panu powiedzie

ć

ż

e jestem 

ju

ż

 zar

ę

czony z niezmiernie urocz

ą

 pann

ą

 w kraju, wi

ę

c rozumie pan... 

background image

Chwycił moj

ą

 r

ę

k

ę

 i zgniótł j

ą

 w mia

ż

d

żą

cym u

ś

cisku. 

- Niech mi pan wybaczy. Czuj

ę

ż

e z ka

ż

dym dniem trudniej mi 

ż

y

ć

 

samotnie... 

- Rybami i ry

ż

em - przerwałem zr

ę

cznie, chichocz

ą

c ze zdenerwowania 

jak po unikni

ę

ciu niebezpiecze

ń

stwa. 

Pu

ś

cił moj

ą

 r

ę

k

ę

, jakby rozpaliła si

ę

 nagle do czerwono

ś

ci. Nastała 

chwila gł

ę

bokiego milczenia; rzekłby

ś

ż

e stało si

ę

 co

ś

 nadzwyczajnego. 

- Obiecuj

ę

 panu uzyska

ć

 zgod

ę

 Hermanna - wybełkotałem nareszcie i 

wydało mi si

ę

 niepodobie

ń

stwem, aby nie przejrzał na wylot tej oszuka

ń

czej 

obietnicy. - Je

ś

li co

ś

 jeszcze stanie na przeszkodzie, b

ę

d

ę

 si

ę

 starał panu 

dopomóc - ust

ę

powałem w dalszym ci

ą

gu, czuj

ą

c si

ę

 jakby pokonany i 

pogn

ę

biony -ale i pan ze swej strony musi zrobi

ć

 wszystko, co si

ę

 tylko da. 

- Spotkało mnie raz nieszcz

ęś

cie - mrukn

ą

ł beznami

ę

tnie i 

odwróciwszy si

ę

, odszedł, st

ą

paj

ą

c powoli i ci

ęż

ko po podłodze z desek, 

jakby miał nogi podkute 

ż

elazem. 

Jednak

ż

e nast

ę

pnego ranka poczynał sobie do

ść

 ochoczo jako 

człowiek-statek, istota zło

ż

ona, na któr

ą

 składały si

ę

 pluski i krzyki, krz

ą

tanina 

bezczelnych marynarzy na pokładzie i spokojne, dumne spojrzenie 

milcz

ą

cego popiersia u góry. Przypłyn

ą

ł po nas najniepotrzebniej w 

ś

wiecie o 

niemo

ż

liwej godzinie, a była ju

ż

 prawie jedenasta rano, kiedy nas przyholował 

na odległo

ść

 kabla od statku Hermanna. W dodatku zrobił to bardzo 

ź

le, 

ś

piesz

ą

c si

ę

, i o włos byłby min

ą

ł obszar dobrego gruntu kotwicznego, a to 

wszystko z powodu, 

ż

e spostrzegł na rufie bratanic

ę

 Hermanna. Ja j

ą

 tak

ż

spostrzegłem i prawdopodobnie w tej samej chwili. Ujrzałem skromn

ą

, gładk

ą

 

wspaniało

ść

 płowej główki, kr

ą

głe kształty obleczone w popielat

ą

 dziewcz

ę

c

ą

 

sukni

ę

 w rzucik, któr

ą

 wypełniała tak idealnie, tak zadowalaj

ą

co, czaruj

ą

niezawodnie wypukłym zarysem swych kształtów, istna nimfa Diany 

Łowczyni. A „Diana” - okr

ę

t o wysokich burtach, solidny jak jaka instytucja, 

le

ż

ał na gładkiej powierzchni wody, najmniej interesuj

ą

cy i najszanowniejszy 

statek pod sło

ń

cem, po

ż

yteczny i brzydki, miejsce piel

ę

gnowania domowych 

cnót, jak pierwszy lepszy sklep kolonialny na l

ą

dzie. Falk odpłyn

ą

ł 

natychmiast, bo czekała na niego jaka

ś

 robota. Miał wróci

ć

 wieczorem. 

Przepłyn

ą

ł tu

ż

 obok nas, bardzo wolno, bez okrzykni

ę

cia si

ę

. Bełkot 

kół, odbijaj

ą

cy si

ę

 od kamiennych wysepek jak od rozwalonych 

ś

cian rozległej 

background image

areny, napełniał kotwicowisko chaotycznym klekotem, na kształt pot

ęż

nych, 

wolnych oklasków. Zrównawszy si

ę

 ze statkiem Hermanna, Falk zatrzymał 

maszyny; gł

ę

bokie milczenie panowało nad skałami, wybrze

ż

em i morzem, 

kiedy zdj

ą

ł kapelusz przed nimf

ą

 w szarej perkalowej sukni. Porwałem za 

lornetk

ę

 i mog

ę

 zar

ę

czy

ć

ż

e dziewczyna nie poruszyła si

ę

 wcale, gdy stała 

tam u por

ę

czy, kształtna i wyprostowana, trzymaj

ą

c jedn

ą

 r

ę

k

ą

 lin

ę

 na 

poziomie swej głowy; a holownik sun

ą

ł przed ni

ą

 z wolna wraz z gł

ę

bokim 

hołdem m

ęż

czyzny. Ta scena miała dla mnie olbrzymie znaczenie; poczułem, 

ż

e jestem 

ś

wiadkiem uroczystych o

ś

wiadczyn. Ko

ś

ci były rzucone. Po takiej 

manifestacji Falk ju

ż

 si

ę

 nie mógł wycofa

ć

. I pomy

ś

lałem, 

ż

e teraz jest mi ju

ż

 

wszystko jedno. 

Nagle komin wyrzucił kł

ę

by czarnego dymu, szalony wir kół wybuchn

ą

ł 

dziwacznym, po

ś

piesznym klekotem i holownik wypadł z pustej areny. 

Skaliste wysepki le

ż

ały na morzu jak stosy jakich

ś

 cyklopicznych ruin na 

równinie; stonogi i skorpiony czaiły si

ę

 pod kamieniami; nigdzie nie było wida

ć

 

ani 

ź

d

ź

bła trawy, ani jednej jedynej jaszczurki wygrzewaj

ą

cej si

ę

 w sło

ń

cu na 

głazie nadbrze

ż

nym. Gdy spojrzałem znów na statek Hermanna, dziewczyny 

nie było ju

ż

 na pokładzie. Nie mogłem odkry

ć

 najdrobniejszej c

ę

tki ptaka na 

olbrzymim niebie, a płasko

ść

 l

ą

du zlewała si

ę

 z płasko

ś

ci

ą

 morza a

ż

 po nag

ą

 

lini

ę

 horyzontu. 

To tło zł

ą

czyło si

ę

 dla mnie na zawsze z my

ś

l

ą

 o nieszcz

ęś

ciu Falka. 

Znalazłem si

ę

 tam na skutek dyplomatycznych zabiegów, a teraz miałem 

tylko czeka

ć

 sposobnej chwili, aby obj

ąć

 rol

ę

 ambasadora. Dyplomacja dała 

dobre wyniki; mój okr

ę

t był zabezpieczony; stary Gambril prawdopodobnie 

wy

ż

yje; słaby odgłos uderze

ń

 młotka dochodził od czasu do czasu z pokładu 

„Diany”. W czasie popołudnia spogl

ą

dałem niekiedy na stary, przytulny okr

ę

t, 

wiern

ą

 piastunk

ę

 Hermannowego potomstwa, lub te

ż

 ziewałem w kierunku 

odległej 

ś

wi

ą

tyni Buddy wygl

ą

daj

ą

cej jak samotny pagórek na równinie, gdzie 

wygoleni kapłani rozkoszuj

ą

 si

ę

 my

ś

l

ą

 o tym Unicestwieniu, które jest godn

ą

 

nagrod

ą

 nas wszystkich. Nieszcz

ęś

cie! Spotkało go raz nieszcz

ęś

cie. No, w 

stosunku do całego 

ż

ycia nie jest to jeszcze tak 

ź

le. I jaki

ż

, u diabła, mógł by

ć

 

rodzaj tego nieszcz

ęś

cia? Przypomniało mi si

ę

, i

ż

 znałem ju

ż

 raz człowieka, 

który o

ś

wiadczył mi, 

ż

e przed laty padł ofiar

ą

 nieszcz

ęś

cia; ale to 

nieszcz

ęś

cie, którego skutki zdawały si

ę

 nieodwołalne (wygl

ą

dał, jakby nie 

background image

miał grosza przy duszy), otó

ż

 nieszcz

ęś

cie to nie ró

ż

niło si

ę

 niczym od 

nadu

ż

ycia zaufania, kiedy je było bezstronnie rozpatrzy

ć

. Czy

ż

by to mogło 

by

ć

 co

ś

 w tym rodzaju? Ale wydawało mi si

ę

 wr

ę

cz niemo

ż

liwe, aby Falk 

chciał mówi

ć

 o czym

ś

 podobnym nawet ze swym przyszłym powinowatym, a 

przy tym miałem dziwne uczucie, 

ż

e wygl

ą

d Falka nie harmonizuje z tego 

rodzaju przewinieniem. Podobnie jak w bratanicy Hermanna uderzał gł

ę

boki, 

fizyczny czar kobieco

ś

ci, wielka posta

ć

 jej wielbiciela uosabiała w moim 

poj

ę

ciu tward

ą

, prost

ą

 m

ę

sko

ść

; czuło si

ę

ż

e mógłby zabi

ć

, ale nigdy zni

ż

y

ć

 

si

ę

 do oszustwa. To si

ę

 rzucało w oczy. Mógłbym z równ

ą

 słuszno

ś

ci

ą

 

podejrzewa

ć

 dziewczyn

ę

 o krzywy kr

ę

gosłup. Spostrzegłem si

ę

ż

e sło

ń

ce 

zachodzi. 

Dym z holownika unosił si

ę

 hen daleko u uj

ś

cia rzeki. Trzeba ju

ż

 było 

wej

ść

 w rol

ę

 ambasadora; przypuszczałem, 

ż

e układy nie b

ę

d

ą

 trudne, byłem 

tylko nie dał nic pozna

ć

 po sobie. 

Wszystko to wygl

ą

dało zbyt dziwacznie i bezsensownie, os

ą

dziłem 

wi

ę

c, 

ż

e b

ę

dzie najlepiej, je

ż

eli przybior

ę

 ton pełen powagi. 

Ć

wiczyłem si

ę

 w 

nim ju

ż

 po drodze, płyn

ą

c łodzi

ą

, ale z chwil

ą

 gdy si

ę

 znalazłem na pokładzie 

„Diany”, ogarn

ę

ła mnie nie

ś

miało

ść

 wprost niepoj

ę

ta. 

Natychmiast po przywitaniu Hermann zapytał skwapliwie, czy aby Falk 

nie wspominał o znalezieniu białego parasola. 

- Sam go panu zaraz przyniesie - powiedziałem bardzo uroczy

ś

cie. - A 

tymczasem poruczył mi po

ś

rednictwo w wa

ż

nej sprawie i prosi o przychylne 

jej rozpatrzenie. Jest zakochany w pa

ń

skiej bratanicy... 

- Ach so! - sykn

ą

ł z gniewu, który zmienił moj

ą

 udan

ą

 powag

ę

 w 

najszczerszy niepokój. 

Co znaczył ten ton? Mówiłem spiesznie dalej: 

- Pragnie, oczywi

ś

cie za pa

ń

skim zezwoleniem, prosi

ć

 j

ą

, aby została 

jego 

ż

on

ą

 zaraz, to znaczy zanim pa

ń

stwo st

ą

d odpłyniecie. Pomówiłby o tym 

z konsulem. 

Hermann usiadł i zacz

ą

ł gwałtownie pali

ć

. Strawił z pi

ęć

 minut na tych 

rozmy

ś

laniach, pełnych w

ś

ciekło

ś

ci, a

ż

 wreszcie, wyj

ą

wszy z ust dług

ą

 fajk

ę

wybuchn

ą

ł gor

ą

c

ą

 filipik

ą

 przeciwko Falkowi: przeciw jego chciwo

ś

ci, głupocie 

(„człowiek, który ledwie potrafi odpowiedzie

ć

 tak albo nie na najzwyklejsze 

pytania”), przeciw jego oburzaj

ą

cemu traktowaniu wszystkich okr

ę

tów w 

background image

porcie (poniewa

ż

 wie, 

ż

e s

ą

 zdane na jego łask

ę

 i niełask

ę

) i przeciw jego 

sposobowi chodzenia, który to sposób (według Hermanna) wykazuje wprost 

niezno

ś

n

ą

 zarozumiało

ść

. O szkodach wyrz

ą

dzonych „Dianie” oczywi

ś

cie te

ż

 

nie zapomniał i w ogóle wszystko, co Falk mówił czy robił (a

ż

 do pocz

ę

stunku 

w hotelu wł

ą

cznie), zdawało si

ę

 by

ć

 kamieniem obrazy. „O

ś

mielił si

ę

” 

wci

ą

gn

ąć

 jego (Hermanna) do tej kawiarni; jakby jakikolwiek pocz

ę

stunek 

mógł powetowa

ć

 strat

ę

 czterdziestu siedmiu dolarów i pi

ęć

dziesi

ę

ciu centów 

wydanych na samo drewno, nie licz

ą

c dwóch dni pracy cie

ś

li. Hermann nie 

b

ę

dzie naturalnie dziewczynie przeszkadzał. Wraca z rodzin

ą

 do Niemiec, 

gdzie si

ę

 roi od ubogich dziewcz

ą

t. 

- On jest bardzo zakochany - oto wszystko, co znalazłem do 

powiedzenia. 

- Tak! - zawołał. - Doprawdy, czas najwy

ż

szy; wszyscy na wybrze

ż

gadali o nas, ju

ż

 kiedy byłem tu poprzednim razem, a tak

ż

e i teraz. 

Przychodził na statek co wieczór, zawracał dziewczynie głow

ę

 i nic nie mówił. 

ż

 to jest za post

ę

powanie? 

Siedem tysi

ę

cy dolarów, które ten drab miał zawsze na j

ę

zyku, nie 

usprawiedliwiały w opinii Hermanna podobnego zachowania. Co wi

ę

cej, nikt 

owych dolarów nigdy nie widział. 

On sam (Hermann) w

ą

tpi powa

ż

nie, czy tam jest siedem tysi

ę

cy 

centów, a holownik z pewno

ś

ci

ą

 zadłu

ż

ony jest w firmie Siegersa a

ż

 do 

szczytu komina. Ale niech tam. Nie b

ę

dzie dziewczynie przeszkadzał. Falk tak

jej głow

ę

 zawrócił, 

ż

e w ostatnich czasach zrobiła si

ę

 do niczego. Bez pomocy 

ciotki nie potrafi nawet dzieci do łó

ż

ka poło

ż

y

ć

. Bardzo to 

ź

le dla dzieci; 

zrobiły si

ę

 nieposłuszne, a wczoraj trzeba było da

ć

 Gustavowi w skór

ę

Widocznie i za to czynił Fałka odpowiedzialnym. I patrz

ą

c na oci

ęż

ą

nalan

ą

, dobroduszn

ą

 twarz mojego Hermanna, wiedziałem, i

ż

 musiał si

ę

 

zdoby

ć

 na ten wysiłek dopiero pod wpływem wielkiego rozj

ą

trzenia i st

ą

zapewne bił bardzo mocno, a b

ę

d

ą

c tłusty, był zły, 

ż

e musi to zrobi

ć

. Jakim 

sposobem Falk zdołał zawróci

ć

 dziewczynie głow

ę

, to było trudniejsze do 

zrozumienia. Prawdopodobnie Hermann b

ę

dzie to wiedział. A czy

ż

 przedtem 

nie było to samo z pann

ą

 Vanlo? Nie wchodziły tu w gr

ę

 aksamitne słówka 

Falka lub subtelny zwodniczy urok jego obej

ś

cia; tego, co nazywamy 

„manierami”, nie miał wi

ę

cej od zwierz

ę

cia, które jednak sk

ą

din

ą

d nigdy nie 

background image

jest i nie mo

ż

e by

ć

 ordynarne. Wi

ę

c nale

ż

ało to przypisa

ć

 jego wygl

ą

dowi, 

który uderzał nadmiarem m

ę

sko

ś

ci, tak jak jego broda uderzała nadmiern

ą

 

bujno

ś

ci

ą

: m

ę

sko

ść

 ta była podobna do stałej bezwzgl

ę

dno

ś

ci. Przebijała 

nawet z jego sposobu wyci

ą

gania si

ę

 na krze

ś

le. Nie chciał nikogo urazi

ć

, ale 

jego obej

ś

cie było nacechowane czym

ś

 w rodzaju otwartego lekcewa

ż

enia w 

stosunku do cudzej dra

ż

liwo

ś

ci; człowiek wysoki, obracaj

ą

cy si

ę

 w 

ś

wiecie 

karłów, zachowywałby si

ę

 tak samo z cał

ą

 prostot

ą

, nie chc

ą

c wcale by

ć

 

nieuprzejmy. Ale w

ś

ród ludzi mniej wi

ę

cej wzrostu Falka to jego otwarte 

korzystanie ze swojej przewagi - w takich sprawach na przykład jak okropne 

rachunki za holowanie - było cz

ę

sto powodem bezsilnego zgrzytania z

ę

bami. 

Przy gł

ę

bszym zastanowieniu bezwzgl

ę

dno

ść

 Falka wydawała si

ę

 niekiedy 

przera

ż

aj

ą

ca. Był dziwn

ą

 besti

ą

. Ale mo

ż

e kobiety to lubi

ą

Warto było doprawdy go oswoi

ć

 i s

ą

dz

ę

ż

e ka

ż

da kobieta w gł

ę

bi 

serca uwa

ż

a si

ę

 za poskromicielk

ę

 dziwnych bestii. 

Hermann wstał porywczo, aby zanie

ść

 nowin

ę

 

ż

onie. Ledwie zd

ąż

yłem 

go chwyci

ć

 za spodnie, w chwili gdy szedł ku drzwiom kabiny. Prosiłem, 

ż

eby 

poczekał, a

ż

 Falk pomówi z nim osobi

ś

cie. O ile zrozumiałem, pozostała do 

omówienia jeszcze jaka

ś

 drobna sprawa. 

Usiadł natychmiast z powrotem, pełen podejrze

ń

. - Có

ż

 to za sprawa? - 

powiedział kwa

ś

no. - Do

ść

 mam ju

ż

 jego głupstw. Nie pozostało nic do 

omówienia i on to wie bardzo dobrze; dziewczyna nie ma złamanego szel

ą

ga. 

Przyjechała do nas w jednej jedynej sukienczynie po 

ś

mierci mego brata, a ja 

mam małe dzieci. 

- To nie mo

ż

e by

ć

 nic w tym rodzaju - zawyrokowałem. - On jest 

rozkochany na umór w pa

ń

skiej bratanicy. Nie wiem, dlaczego przedtem si

ę

 

nie o

ś

wiadczył. Słowo daj

ę

, chyba si

ę

 bał utraci

ć

 szcz

ęś

cie siadywania blisko 

niej na pa

ń

skiej rufie. 

Dałem Hermannowi do zrozumienia, 

ż

e moim zdaniem miło

ść

 Falka 

jest tak wielka, i

ż

 staje si

ę

 w pewnym znaczeniu tchórzliwa. Wielka 

nami

ę

tno

ść

 ma skutki nieobliczalne. Wiadomo, 

ż

e mo

ż

e m

ęż

czyzn

ę

 

onie

ś

mieli

ć

. Ale Hermann patrzył na mnie, jak gdybym bredził bez sensu, a 

zmierzch szybko g

ę

stniał. 

- Pan nie wierzy w pot

ę

g

ę

 nami

ę

tno

ś

ci, co, kapitanie? -powiedziałem 

wesoło. - Pot

ęż

ny strach daje odwag

ę

 nawet przypartemu do muru szczurowi. 

background image

Falk jest przyparty do muru. 

We

ź

mie j

ą

 z waszych r

ą

k w jednej sukienczynie, tak jak do was 

przyszła. A po dziesi

ę

ciu latach słu

ż

by to wcale niezły interes - dodałem. 

Daleki od obrazy, przybrał z powrotem min

ę

 pełn

ą

 obywatelskiej cnoty. 

Noc spadła na niego nagle, w chwili gdy patrz

ą

c flegmatycznie wzdłu

ż

 

pokładu, przytykał do grubych warg wygi

ę

ty ustnik cybucha i odejmował go, 

wypu

ś

ciwszy kł

ą

b dymu. Noc spadła na niego i zakryła z po

ś

piechem 

bokobrody, okr

ą

głe oczy, nalan

ą

 blad

ą

 twarz, tłuste kolana i obszerne, 

płaskie pantofle na patriarchalnych nogach. Tylko krótkie ramiona w 

porz

ą

dnych białych r

ę

kawach od koszuli pozostały bardzo widoczne; opierał 

si

ę

 na nich jak le

żą

ca na brzegu foka na płetwach. 

- Falk nie chciał si

ę

 ze mn

ą

 porozumie

ć

 co do naprawy uszkodze

ń

Powiedział, 

ż

eby si

ę

 naprzód przekona

ć

, ile drewna b

ę

dzie potrzeba, a potem 

si

ę

 zobaczy - rzekł Hermann; splun

ą

ł spokojnie w ciemno

ść

 i zaraz potem 

posłyszeli

ś

my łoskot kół holownika. W

ś

ród spokojnej nocy nic nie maluje 

lepiej dzikiego i 

ś

lepego po

ś

piechu ni

ż

 szybki odgłos wydawany przez koła 

parowca, który młóci wod

ę

, płyn

ą

c przez spokojne morze; i zdawało si

ę

ż

Falk d

ąż

y ku swojemu losowi, naglony przez niecierpliwe, nami

ę

tne 

pragnienie. Maszyny były wida

ć

 doprowadzone do najwy

ż

szych obrotów. 

Posłyszeli

ś

my, 

ż

e zwolniły wreszcie i biały kadłub holownika ukazał si

ę

, sun

ą

na tle czarnych wysepek, a jednocze

ś

nie rozległo si

ę

 ze wszystkich stron 

jakby powolne i rytmiczne klaskanie tysi

ę

cy r

ą

k. Ustało nagle, chwil

ę

 

przedtem, zanim Falk zatrzymał statek. Po jednorazowym, nagłym plusku 

nast

ą

pił przeci

ą

gły grzechot 

ż

elaznych ogniw biegn

ą

cych przez kluz

ę

. Potem 

uroczysta cisza zaległa red

ę

- Falk zaraz tu b

ę

dzie - mrukn

ą

łem i czekali

ś

my na niego bez słowa. 

Tymczasem podniosłem oczy, wpatruj

ą

c si

ę

 w blask wyniosłego nieba nad 

szczytem masztów „Diany”. Mnóstwo gwiazd zebranych w k

ę

pki, rz

ę

dy, linie, 

masy, grupy błyszczało zgodnie razem, a nieliczne gwiazdy samotne, 

ś

wiec

ą

oddzielnie po

ś

rodku czarnych plam, zdawały si

ę

 nale

ż

e

ć

 do jakiego

ś

 

wy

ż

szego gatunku i błyszcze

ć

 z niewygasł

ą

 moc

ą

. Wielkie, spieszne kroki 

rozległy si

ę

 wzdłu

ż

 pokładu; wysokie nadburcia „Diany” znaczyły si

ę

 gł

ę

bsz

ą

 

ciemno

ś

ci

ą

. Wstali

ś

my szybko z krzeseł, a Falk ukazał si

ę

 cały w bieli i stan

ą

ł 

bez słowa. 

background image

Nikt si

ę

 z pocz

ą

tku nie odzywał, jakby nas ogarn

ę

ło zmieszanie. 

Przybycie Falka pełne było ognia, ale jego biała posta

ć

 o niewyra

ź

nym 

kształcie i bez twarzy majaczyła przed nami niby człowiek ze 

ś

niegu. 

- Kapitan powiedział mi wła

ś

nie... - zacz

ą

ł Hermann naturalnym, 

przyjaznym tonem, na co Falk za

ś

miał si

ę

 cicho i nerwowo. Mówił swoim 

zwykłym, równym, zni

ż

onym głosem, chłodno i niedbale, lecz pot

ęż

ne 

wzruszenie sprawiało, 

ż

e mówił bez zwi

ą

zku. Pragn

ą

ł zawsze domowego 

ogniska. Trudno 

ż

y

ć

 samemu, chocia

ż

 on nie był odpowiedzialny. Jest 

domatorem, miał ró

ż

ne trudno

ś

ci; ale odk

ą

d zobaczył bratanic

ę

 Hermanna, 

przekonał si

ę

ż

e samotne 

ż

ycie stało si

ę

 dla niego niemo

ż

liwe. 

- Powtarzam... niemo

ż

liwe - powiedział bez nacisku, tylko z bardzo 

nieznaczn

ą

 pauz

ą

 mi

ę

dzy tymi wyrazami; jego słowa zapadły we mnie z sił

ą

 

jakiej

ś

 nowej my

ś

li. 

- Nic jej jeszcze nie mówiłem - zauwa

ż

ył spokojnie Hermann. Falk 

odpowiedział: 

- To dobrze. Naturalnie. Tak wypada. - Zupełna szczero

ść

 jest 

konieczna, zwłaszcza gdy człowiek si

ę

 

ż

eni. Hermann zdawał si

ę

 słucha

ć

 

uwa

ż

nie, ale schwycił pierwsz

ą

 lepsz

ą

 sposobno

ść

, aby poprosi

ć

 nas do 

kabiny. 

- Ale, ale, panie kapitanie - powiedział do Falka niewinnie, kiedy

ś

my 

wchodzili - koszt drewna wyniesie nie mniej ni

ż

 czterdzie

ś

ci siedem dolarów i 

pi

ęć

dziesi

ą

t centów. 

Falk, zdejmuj

ą

c czapk

ę

, zatrzymał si

ę

 w drzwiach. 

- Innym razem - powiedział, a Hermann tr

ą

cił mnie gniewnie łokciem, 

nie wiem, dlaczego. Dziewczyna siedziała sama w kajucie, w pewnej 

odległo

ś

ci od stołu, i szyła. Falk stan

ą

ł u wej

ś

cia jak wryty. Bez słowa, bez 

gestu, bez najl

ż

ejszego pochylenia ko

ś

cistej głowy, jedynie sił

ą

 niemej 

wyrazisto

ś

ci swych oczu, zdawał si

ę

 kła

ść

 do jej stóp swoj

ą

 herkulesow

ą

 

posta

ć

R

ę

ce dziewczyny opadły z wolna na kolana; podniósłszy jasne oczy, 

ogarn

ę

ła go od stóp do głów łagodnym, promiennym spojrzeniem niby leniw

ą

blad

ą

 pieszczot

ą

. Usiadł, bardzo rozgor

ą

czkowany; dziewczyna szyła dalej ze 

spuszczon

ą

 głow

ą

; jej szyja była bardzo biała w 

ś

wietle lampy. Falk ukrył 

twarz w dłoniach i wzdrygn

ą

ł si

ę

 z lekka. Zsun

ą

ł r

ę

ce po policzkach a

ż

 do 

background image

brody, a jego odsłoni

ę

te oczy zadziwiały mnie nat

ęż

onym i bł

ę

dnym wyrazem; 

wygl

ą

dał, jakby wła

ś

nie połkn

ą

ł porz

ą

dny łyk alkoholu. Wyraz ten min

ą

ł z 

chwil

ą

, gdy Falk zacz

ą

ł mówi

ć

, zobowi

ą

zuj

ą

c nas do dyskrecji. Wła

ś

ciwie to 

wszystko mu było jedno, tylko nie lubił, aby go brano na j

ę

zyki. A ja 

przypatrywałem si

ę

 włosom dziewczyny, tym cudnym, wspaniałym, 

królewskim włosom, splecionym ciasno w jeden zdumiewaj

ą

cy, dziewcz

ę

cy 

warkocz. 

Gdy odwracała kształtn

ą

 głow

ę

, poruszał si

ę

 sztywno na jej plecach 

tam i z powrotem. Cienki perkalowy r

ę

kaw przylegał niby skóra do 

nieskazitelnej kr

ą

gło

ś

ci ramienia, a suknia obci

ą

gaj

ą

ca piersi zdawała si

ę

 

pulsowa

ć

 jak 

ż

ywa tkanka od bij

ą

cej z ciała 

ż

ywotnej siły. Jak

ż

e pi

ę

kna była 

jej cera i mi

ę

kki zarys policzka, i drobna, zaokr

ą

glona koncha ró

ż

owego ucha! 

Poci

ą

gała igł

ę

, podnosz

ą

c mały palec; wydało mi si

ę

 to trwonieniem sił, 

ż

e ta dziewczyna szyje - wiecznie szyje - podnosz

ą

c r

ę

k

ę

 tym pracowitym, 

dokładnym ruchem, powtarzaj

ą

cym si

ę

 wiecznie na wszystkich oceanach, 

pod ka

ż

dym niebem w niezliczonych portach. I nagle usłyszałem głos Falka 

o

ś

wiadczaj

ą

cego, 

ż

e nie mógłby po

ś

lubi

ć

 kobiety, która by nie wiedziała o 

pewnym fakcie z jego 

ż

ycia, fakcie, który si

ę

 wydarzył przed dziesi

ę

ciu laty. 

Był to wypadek. Nieszcz

ęś

liwy wypadek, który wywrze pewien wpływ na ich 

ż

ycie domowe, ale gdy zostanie raz wyjawiony, b

ę

dzie mo

ż

na ju

ż

 nigdy o nim 

nie wspomina

ć

, a

ż

 do ko

ń

ca wspólnego 

ż

ycia. 

- Chciałbym, 

ż

eby moja 

ż

ona mnie rozumiała - powiedział Falk. - Ten 

wypadek mnie unieszcz

ęś

liwił. 

I jak

ż

eby mógł to przemilcze

ć

, mówił dalej, mo

ż

e przez długie lata 

współ

ż

ycia? Jakie

ż

 by to było współ

ż

ycie? Przemy

ś

lał to wszystko 

gruntownie. 

Ż

ona musi o tym wiedzie

ć

. Wi

ę

c dlaczego nie od razu? Liczy na 

dobro

ć

 Hermanna, na to, 

ż

e Hermann przedstawi t

ę

 spraw

ę

 w 

najkorzystniejszym 

ś

wietle. A twarz Hermanna, z pocz

ą

tku zaciekawiona, 

nabrała kwa

ś

nego wyrazu. Rzucił mi ukradkiem pytaj

ą

ce spojrzenie. 

Potrz

ą

sn

ą

łem głow

ą

 na znak, 

ż

e nic nie rozumiem. Niektórzy my

ś

l

ą

, mówił 

Falk, 

ż

e takie przej

ś

cie zmienia człowieka na reszt

ę

 

ż

ycia. 

On tego nie uwa

ż

a. To było ci

ęż

kie, okropne, niepodobna o tym 

zapomnie

ć

, ale Falk nie s

ą

dzi, 

ż

eby był gorszym człowiekiem ni

ż

 przedtem. 

Tylko zdaje mu si

ę

ż

e mówi teraz cz

ę

sto przez sen... Zacz

ą

łem wreszcie 

background image

my

ś

le

ć

ż

e zabił kogo

ś

 wypadkiem; mo

ż

e przyjaciela - mo

ż

e własnego ojca; a 

Falk ci

ą

gn

ą

ł dalej, i

ż

 wiemy prawdopodobnie, 

ż

e nigdy nie jada mi

ę

sa. Mówił 

wci

ąż

 po angielsku, oczywi

ś

cie ze wzgl

ę

du na mnie. 

Pochylił si

ę

 ci

ęż

ko naprzód. 

Dziewczyna nawlekała igł

ę

, podniósłszy r

ę

ce do bladych oczu. Spojrzał 

na ni

ą

; jego pot

ęż

ny tors rzucił cie

ń

 na stół, zbli

ż

aj

ą

c ku nam szerokie barki, 

gruby kark i t

ę

 nieodpowiedni

ą

 do jego postaci twarz pustelnika spalonego na 

puszczy, zapadł

ą

 i chud

ą

, jakby od nadmiernego czuwania i postów, 

imponuj

ą

ca broda spływała mu na piersi i gin

ę

ła mi

ę

dzy dwojgiem brunatnych 

r

ą

ś

ciskaj

ą

cych kraw

ę

d

ź

 stołu, a uporczywe spojrzenie, pociemniałe od 

rozszerzonych 

ź

renic, było przykuwaj

ą

ce. 

- Wyobra

ź

cie sobie pa

ń

stwo - powiedział zwykłym głosem - 

ż

e jadłem 

ludzkie mi

ę

so. 

Zdołałem tylko wykrzykn

ąć

 z cicha: „Aha!”, bo wszystko mi si

ę

 

wyja

ś

niło. Ale Hermann, ogłuszony zbyt silnym wstrz

ą

sem, mrukn

ą

ł: 

- Himmel! Dlaczego? 

- To było dla mnie straszne nieszcz

ęś

cie - powiedział Falk miarowo, 

półgłosem. Dziewczyna, nie

ś

wiadoma naszej rozmowy, szyła dalej. Pani 

Herrmann nie było, siedziała w innej kajucie przy Lenie, która miała gor

ą

czk

ę

ale Hermann podniósł gwałtownie obie r

ę

ce. Haftowana czapeczka spadła 

mu z głowy; w mgnieniu oka potargał sobie włosy w najdziwaczniejszy 

sposób. Usiłował co

ś

 powiedzie

ć

; zdawało si

ę

ż

e z ka

ż

d

ą

 chwil

ą

 oczy wyła

żą

 

mu bardziej z orbit; głowa wygl

ą

dała jak wieche

ć

. Zabrakło mu tchu, zacz

ą

ł 

chwyta

ć

 ustami powietrze, przełkn

ą

ł 

ś

lin

ę

 i zdołał wykrzykn

ąć

 tylko jedno 

słowo: 

- Zwierz

ę

Od tego momentu a

ż

 do chwili, kiedy Falk wyszedł z kajuty, 

dziewczyna nie odrywała od niego wzroku, zło

ż

ywszy r

ę

ce na kolanach na 

swojej robocie. Oczy za

ś

lepionego miło

ś

ci

ą

 Falka miotały si

ę

 po kabinie, 

staraj

ą

c si

ę

 tylko omin

ąć

 widok szalej

ą

cego Hermanna. Zachowanie kapitana 

„Diany” było 

ś

mieszne, a stawało si

ę

 prawie straszne wskutek milczenia 

wszystkich obecnych. Było godne pogardy, a zdawało si

ę

 przera

ż

aj

ą

ce 

wskutek nieprzepartego wstr

ę

tu Hermanna do owego okropnego zwierzenia, 

które go nagle spotkało, przynosz

ą

c wiadomo

ść

 o fakcie tego rodzaju. 

background image

Chodził wielkimi krokami po kajucie i dyszał ci

ęż

ko. Jak

ż

e Falk 

ś

miał przyj

ść

 

do niego z czym

ś

 podobnym? Czy wyobra

ż

a sobie, 

ż

e godzien jest 

przebywa

ć

 w tej samej kajucie, gdzie mieszkaj

ą

 jego, Hermanna, 

ż

ona i 

dzieci? Powiedzie

ć

 bratanicy! Falk spodziewa si

ę

ż

e on, Hermann, powie to 

swojej bratanicy! Córce własnego brata! 

To bezwstydne! Czy słyszałem kiedy o podobnej bezczelno

ś

ci, zwrócił 

si

ę

 do mnie. 

- Ten człowiek powinien był zej

ść

 ludziom z oczu, zamiast... 

- Przecie

ż

 to jest dla mnie wielkie nieszcz

ęś

cie! Przecie

ż

 to jest dla 

mnie wielkie nieszcz

ęś

cie! - wykrzykiwał Falk od czasu do czasu. 

Ale Hermann biegał wci

ąż

, obijaj

ą

c si

ę

 cz

ę

sto o rogi stołu. W ko

ń

cu 

zgubił pantofel; skrzy

ż

owawszy ramiona na piersiach, podszedł z jedn

ą

 nog

ą

 

w po

ń

czosze bardzo blisko do Falka i zapytał, czy sobie wyobra

ż

a, 

ż

e jest 

gdziekolwiek na ziemi kobieta do

ść

 na to opuszczona, aby wi

ą

za

ć

 si

ę

 z 

podobnym potworem. Mo

ż

e tak? Mo

ż

e tak? Mo

ż

e tak? Starałem si

ę

 go 

powstrzyma

ć

. Wyrwał mi si

ę

 z r

ą

k; znalazł swój pantofel i usiłuj

ą

c go wło

ż

y

ć

piorunował dalej, stoj

ą

c na jednej nodze -a Falk siedział z twarz

ą

 

nieporuszon

ą

 i odwróconymi oczami, trzymaj

ą

c sw

ą

 pot

ęż

n

ą

 brod

ę

 w 

obszernej dłoni. 

- Wi

ę

c powinienem był umrze

ć

? - powiedział w zadumie. Poło

ż

yłem 

mu r

ę

k

ę

 na ramieniu. 

- Odejd

ź

 pan - szepn

ą

łem rozkazuj

ą

co, bez 

ż

adnej wyra

ź

nej 

przyczyny, prócz tej, 

ż

e chciałem poło

ż

y

ć

 koniec wstr

ę

tnym wrzaskom 

Hermanna. - Odejd

ź

 pan. 

Patrzył przez chwil

ę

 badawczo na Hermanna, nim ruszył si

ę

 z miejsca. 

Wyszedłem za nim z kajuty, 

ż

eby go odprowadzi

ć

. Ale zatrzymał si

ę

 na rufie. 

- To jest moje nieszcz

ęś

cie - powiedział spokojnym głosem. 

- Post

ą

pił pan idiotycznie, wyje

ż

d

ż

aj

ą

c z tym w podobny sposób. 

Przecie

ż

 co dzie

ń

 si

ę

 takich zwierze

ń

 nie słyszy. 

- O co temu człowiekowi chodzi? - rozwa

ż

ał 

ś

ciszonym basem. - Kto

ś

 

musiał umrze

ć

, ale dlaczego ja? 

Stał przez chwil

ę

 nieruchomo w ciemno

ś

ciach, milcz

ą

cy, prawie 

niewidzialny. Nagle przycisn

ą

ł mi łokcie do boków. Czułem si

ę

 zupełnie 

bezsilny w jego u

ś

cisku. Drgaj

ą

cy głos szeptał mi do ucha. 

background image

- To gorsze od głodu. Kapitanie, czy pan wie, co to znaczy? A ja 

wówczas mogłem zabi

ć

 albo zosta

ć

 zabitym. Szkoda, 

ż

e ten łom nie 

zmia

ż

d

ż

ył mi czaszki przed dziesi

ę

ciu laty. A teraz musz

ę

 

ż

y

ć

. Bez niej. Czy 

pan to rozumie? Mo

ż

e przez wiele lat. Ale jak? Co mam pocz

ąć

? Gdybym był 

sobie pozwolił spojrze

ć

 na ni

ą

 raz jeden, byłbym j

ą

 porwał w oczach tego 

człowieka - o tak. 

Poczułem, 

ż

e mnie uniósł z pokładu, potem pu

ś

cił nagle; zatoczyłem 

si

ę

 w tył, oszołomiony i obolały. Có

ż

 to za człowiek! Zapanowała cisza; Falk 

odszedł. Posłyszałem głos Hermanna, rozprawiaj

ą

cego w kajucie, i wszedłem 

do 

ś

rodka. 

Z pocz

ą

tku nie mogłem zrozumie

ć

 ani jednego słowa, ale zobaczyłem, 

ż

e pani Hermann - która usłyszała hałas i weszła do kajuty ze zdziwieniem i 

łagodnym niezadowoleniem maluj

ą

cym si

ę

 wyra

ź

nie na twarzy - ujawnia teraz 

ę

bokie, bezradne wzburzenie. M

ąż

 przywitał j

ą

 potokiem gardłowych słów; 

oparła si

ę

 natychmiast r

ę

k

ą

 o 

ś

ciank

ę

 grodziow

ą

ż

eby nie upa

ść

, drug

ą

 za

ś

 

chwyciła si

ę

 za lu

ź

n

ą

 sukni

ę

 na piersi. Hermann przemawiał do obu kobiet z 

niezwykł

ą

 gwałtowno

ś

ci

ą

; kawał koszuli zwieszał mu si

ę

 zza pasa; tupał, 

zwracaj

ą

c si

ę

 od jednej do drugiej; czasem wyrzucał w gór

ę

 ramiona, wprost 

nad potargan

ą

 głow

ą

, i trzymał je w tej pozycji, wygłaszaj

ą

c ust

ę

p swego 

oskar

ż

enia; to znów krzy

ż

ował gwałtownie r

ę

ce na piersiach albo te

ż

 syczał z 

gniewu, garbi

ą

c si

ę

 i wysuwaj

ą

c głow

ę

 naprzód. Dziewczyna płakała. 

Nie zmieniła pozy. Z jej spokojnych oczu, które utkwiła bacznie we 

drzwiach, odprowadziwszy wychodz

ą

cego Falka, płyn

ę

ły szybkie, g

ę

ste łzy na 

jej r

ę

ce, na robot

ę

 le

żą

c

ą

 na kolanach, ciepłe i łagodne jak deszcz wiosenny. 

Płakała, nie krzywi

ą

c si

ę

 wcale, bezgło

ś

nie - bardzo wzruszaj

ą

ca, bardzo 

spokojna, z lito

ś

ci

ą

 raczej ni

ż

 bólem na twarzy, jak si

ę

 płacze ze współczucia, 

nie ze zmartwienia, a przed ni

ą

 Hermann perorował. Pochwyciłem kilka razy 

słowo Mensch, człowiek, a tak

ż

e fressen, który to wyraz wyszukałem potem w 

słowniku. To znaczy „

ż

re

ć

”. Hermann zdawał si

ę

 prosi

ć

 dziewczyn

ę

 o jak

ąś

 

odpowied

ź

; chwiał si

ę

 na nogach. Siedziała, milcz

ą

c, bez ruchu, wreszcie 

jego wzburzenie i j

ą

 ogarn

ę

ło; zło

ż

yła dłonie, jej wydatne wargi rozchyliły si

ę

ale 

ż

aden d

ź

wi

ę

k z nich nie wyszedł. Hermann zacz

ą

ł jej piskliwie wymy

ś

la

ć

jego ramiona chodziły jak skrzydła wiatraka; nagle pogroził jej grub

ą

 pi

ęś

ci

ą

Wy buchn

ę

ła gło

ś

nym łkaniem. Hermann jak gdyby osłupiał. 

background image

Pani Hermann podbiegła ku nim, paplaj

ą

c pr

ę

dko. Obie kobiety rzuciły 

si

ę

 sobie na szyj

ę

; starsza obj

ę

ła wpół dziewczyn

ę

, aby j

ą

 wyprowadzi

ć

 z 

kajuty. Z oczu pani Hermann łzy ciekły po prostu strumieniem, zalewaj

ą

c cał

ą

 

twarz. Odwróciła ku mnie głow

ę

 i potrz

ą

sn

ę

ła ni

ą

 przecz

ą

co, do dzi

ś

 dnia nie 

wiem, dlaczego. Głowa dziewczyny opadła ci

ęż

ko na rami

ę

 pani Hermami. 

Znikły razem w drzwiach. 

Hermann usiadł i wpatrzył si

ę

 w podłog

ę

- Nie wiemy, w

ś

ród jakich okoliczno

ś

ci to si

ę

 stało - o

ś

mieliłem si

ę

 

przerwa

ć

 milczenie. 

Odparł mi cierpko, 

ż

e wcale ich nie chce zna

ć

. Według jego 

zapatrywa

ń

 

ż

adne okoliczno

ś

ci nie mog

ą

 usprawiedliwi

ć

 zbrodni... i to takiej 

zbrodni. To s

ą

 ogólnie ustalone poj

ę

cia. Obowi

ą

zkiem ludzkiej istoty jest 

umrze

ć

 z głodu. I dlatego Falk jest besti

ą

, zwierz

ę

ciem; nikczemnym, lichym, 

podłym, godnym pogardy, bezwstydnym i podst

ę

pnym. Oszukiwał go ju

ż

 od 

zeszłego roku. Jednak on, Hermann, skłonny jest my

ś

le

ć

ż

e Falk musiał 

dosta

ć

 nagle bzika, bo 

ż

aden człowiek przy zdrowych zmysłach nie 

przyznałby si

ę

 bez potrzeby, bez 

ż

adnej zrozumiałej przyczyny, bez 

najmniejszego wzgl

ę

du na godno

ść

 i spokój ducha innych; nie przyznałby si

ę

 

do tego, 

ż

e po

ż

erał ludzkie mi

ę

so. - I po co było to mówi

ć

? - krzykn

ą

ł. - Kto go 

si

ę

 o to pytał? - To jest dowód brutalno

ś

ci Falka, który w gruncie rzeczy 

post

ą

pił egoistycznie, sprawiaj

ą

c jemu (Hermannowi) wiele zmartwienia. 

Hermann byłby wolał nie wiedzie

ć

ż

e takie nieczyste stworzenie pie

ś

ciło 

cz

ę

sto jego dzieci. Dalej wyraził nadziej

ę

ż

e nic o tym wszystkim nie powiem 

na l

ą

dzie. Nie byłoby mu przyjemnie, gdyby si

ę

 rozeszło, 

ż

e pozostawał w 

za

ż

yłych stosunkach ze zjadaczem ludzkiego mi

ę

sa, zwykłym ludo

ż

erc

ą

. Co 

si

ę

 tyczy sceny, któr

ą

 zrobił Pałkowi (a któr

ą

 uwa

ż

ałem za zupełnie 

niepotrzebn

ą

), ani my

ś

lał zadawa

ć

 sobie gwałt i pow

ś

ci

ą

ga

ć

 si

ę

 dla 

człowieka, który bierze si

ę

 do asystowania i zawracania głowy dziewcz

ę

tom, 

wiedz

ą

c doskonale, 

ż

ż

adna przyzwoita, gospodarna dziewczyna nie 

mogłaby nawet pomy

ś

le

ć

 o wyj

ś

ciu za niego. Przynajmniej on (Hermann) nie 

mógłby tego zrozumie

ć

. - Lena, co

ś

 takiego!... Nie, to niemo

ż

liwe. Co za my

ś

li 

przychodziłyby im do głowy za ka

ż

dym razem, gdyby siadali do stołu! 

Ohydne! Ohydne! 

- Pan jest przeczulony - powiedziałem. Wygl

ą

dało na to, 

ż

e Hermann 

background image

uwa

ż

a przeczulenie za wysoce odpowiednie, je

ś

li ten wyraz ma oznacza

ć

 

wstr

ę

t do zachowania si

ę

 Falka. 

Przewróciwszy sentymentalnie oczami, zwrócił mi uwag

ę

 na straszliwy 

los ofiar, ofiar tego Falka. Powiedziałem, 

ż

e nic o nich nie wiem. Wydał si

ę

 

tym zaskoczony. Przecie

ż

, nie wiedz

ą

c, mo

ż

na sobie co

ś

 wyobrazi

ć

. Na 

przykład on, Hermann, z przyjemno

ś

ci

ą

 pom

ś

ciłby te ofiary. A je

ż

eli, 

odrzekłem mu, 

ż

adnych ofiar nie było? Ci ludzie mogli umrze

ć

 

ś

mierci

ą

 

niejako naturaln

ą

, z głodu. Wstrz

ą

sn

ą

ł si

ę

. Ale zosta

ć

 zjedzonym... po 

ś

mierci! Zosta

ć

 po

ż

artym! 

Znowu si

ę

 wzdrygn

ą

ł gwałtownie i nagle zapytał: 

- Czy pan my

ś

li, 

ż

e to prawda? 

Oburzenie Hermanna w poł

ą

czeniu z jego wygl

ą

dem mogło poda

ć

 w 

w

ą

tpliwo

ść

 fakt najbardziej oczywisty. Spojrzawszy na niego, zacz

ą

łem w

ą

tpi

ć

 

o tej całej historii; ale wspomnienie słów Falka, jego spojrze

ń

, gestów, 

nadawało temu wszystkiemu nie tylko cech

ę

 czego

ś

 rzeczywistego, lecz 

bezwzgl

ę

dn

ą

 prawd

ę

 nieokiełznanej nami

ę

tno

ś

ci. 

- Prawda o tyle, o ile pan w to mo

ż

e uwierzy

ć

; i wygl

ą

da wła

ś

nie tak, 

jak si

ę

 panu spodoba na ni

ą

 zapatrywa

ć

. Co do mnie, kiedy pana słysz

ę

 

wykrzykuj

ą

cego o tym wszystkim, nie wierz

ę

 wcale, aby to była prawda. 

Zostawiłem go zamy

ś

lonego. Marynarze w moim gigu, tkwi

ą

cym u 

trapu „Diany”, powiedzieli mi, 

ż

e kapitan holownika odpłyn

ą

ł swoj

ą

 łodzi

ą

 ju

ż

 

chwil

ę

 przedtem. 

Pozwoliłem moim chłopcom wiosłowa

ć

 do

ść

 wolno. Z powodu obfitej 

rosy jasny migot gwiazd zdawał si

ę

 spływa

ć

 zimnem i wilgoci

ą

. Czułem gdzie

ś

 

w gł

ę

bi duszy czaj

ą

c

ą

 si

ę

 straszn

ą

 zgroz

ę

, pomieszan

ą

 z wyra

ź

nymi, 

groteskowymi obrazami. Winna była temu gastronomiczna pogaw

ę

dka 

Schomberga i miałem poniek

ą

d nadziej

ę

ż

e nigdy ju

ż

 Falka nie zobacz

ę

Lecz marynarz z wachty kotwicznej na moim statku powiedział mi od razu, 

ż

jest kapitan holownika. Odesłał swoj

ą

 łód

ź

 i czeka na mnie w saloniku. 

Le

ż

ał wyci

ą

gni

ę

ty na kanapce w tyle kabiny, z głow

ą

 zagrzeban

ą

 w 

poduszkach. Spodziewałem si

ę

ż

e twarz jego b

ę

dzie zmieniona, 

wykrzywiona rozpacz

ą

. Nic podobnego; była taka sama, jak

ą

 dwadzie

ś

cia 

razy widziałem, spokojna i patrz

ą

ca szeroko rozwartymi oczyma z mostka na 

holowniku. Wida

ć

 zastygła w bezruchu, zgłodniała, opanowana przez jeden 

background image

jedyny instynkt, tak jak cała istota tego człowieka. 

Pragn

ą

ł 

ż

y

ć

. Zawsze pragn

ą

ł 

ż

y

ć

. My wszyscy tak

ż

e pragniemy 

ż

y

ć

tylko 

ż

e w nas ten instynkt jest narz

ę

dziem ogólniejszej idei, a w nim istniał 

sam jeden. W takiej prostocie psychiki kryje si

ę

 olbrzymia siła, podobnie 

wzruszaj

ą

ca jak naiwne, nieopanowane pragnienie dziecka. Falk pragn

ą

ł tej 

dziewczyny, i co najwy

ż

ej mo

ż

na o nim powiedzie

ć

ż

e pragn

ą

ł wył

ą

cznie jej 

jednej. Zdaje mi si

ę

ż

e dojrzałem wówczas niejasny zacz

ą

tek, nasienie 

kiełkuj

ą

ce w glebie nie

ś

wiadomej potrzeby, pierwszy p

ę

d tego drzewa 

wydaj

ą

cego obecnie dla dojrzałej ludzko

ś

ci kwiaty i owoce, niesko

ń

czon

ą

 

gam

ę

 odcieni i smaków naszej wybrednej miło

ś

ci. 

Falk był dzieckiem. Był równie

ż

 szczery jak dziecko. Łakn

ą

ł tej 

dziewczyny, łakn

ą

ł jej strasznie, tak jak wówczas na statku łakn

ą

ł strasznie 

po

ż

ywienia. 

Nie gorszcie si

ę

, je

ś

li o

ś

wiadcz

ę

ż

e w moim poj

ę

ciu była to taka sama 

potrzeba, takie samo cierpienie, taka sama tortura. W Falku dane mi było 

ogl

ą

da

ć

 podstaw

ę

 wszystkich wzrusze

ń

; t

ę

 zasadnicz

ą

 rado

ść

 wypływaj

ą

c

ą

 z 

tego, 

ż

e si

ę

 istnieje, i ten zasadniczy smutek, tkwi

ą

cy u korzenia 

nieprzeliczonych meczami. Wida

ć

 to było wyra

ź

nie ze sposobu, w jaki Falk 

mówił. Nie cierpiał tak jeszcze nigdy. To go 

ż

arło, to go piekło jak ogniem; w 

tym miejscu, o, w taki sposób! i przyło

ż

ywszy r

ę

ce poni

ż

ej mostka 

piersiowego, pokr

ę

cił nimi gwałtownie. A zapewniam was, 

ż

e gdy patrzyłem 

na to własnymi oczyma, nie wygl

ą

dało to bynajmniej 

ś

miesznie. Wkrótce 

potem miał mi powiedzie

ć

 (wspominaj

ą

c pocz

ą

tek owej nieszcz

ęś

liwej 

podró

ż

y, kiedy trzeba było wyrzuci

ć

 pewn

ą

 ilo

ść

 zepsutego mi

ę

sa), 

ż

przyszedł czas, kiedy go serce bolało (u

ż

ył wła

ś

nie tego wyra

ż

enia) i kiedy 

gotów był sobie włosy z głowy wyrywa

ć

 na my

ś

l o zgniłej wołowinie 

wyrzuconej za burt

ę

. Wysłuchałem tego wszystkiego; patrzyłem, jak wił si

ę

 w 

torturach, i słyszałem głos prawdziwego bólu. Byłem przez cały ten czas 

cierpliwym 

ś

wiadkiem, bo kiedy wszedłem do saloniku, wezwał mnie na 

pomoc - i zdaje si

ę

ż

e mu j

ą

 dyplomatycznie przyrzekłem. 

Jego rozpacz robiła przejmuj

ą

ce, niesamowite wra

ż

enie w tej małej 

kajucie, niby miotanie si

ę

 wielkiego wieloryba zap

ę

dzonego do płytkiej 

zatoczki. Zrywał si

ę

, rzucał w dół na o

ś

lep, usiłował drze

ć

 z

ę

bami poduszk

ę

to znów przyciskał j

ą

 gwałtownie do twarzy i osuwał si

ę

 na kanap

ę

. Zdawało 

background image

si

ę

ż

e cały okr

ę

t odczuwa wstrz

ą

sy jego rozpaczy, a ja obserwowałem ze 

zdumieniem wyniosłe czoło, szlachetne dotkni

ę

cie czasu na odsłoni

ę

tych 

skroniach, niezmienny, zgłodniały wyraz twarzy, tak dziwnie ascetycznej i tak 

niezdolnej do wyra

ż

ania wzrusze

ń

Co on ma pocz

ąć

Ż

ył jej blisko

ś

ci

ą

Siadywał - wieczorami - czy wiem? - całe swoje 

ż

ycie! Szyła. Głow

ę

 

miała schylon

ą

, o tak. Jej głowa... o, w taki sposób, i jej ramiona. Ach! Czy 

widziałem? O, w taki sposób. 

Opadł na krzesło, zgi

ą

ł pot

ęż

n

ą

 szyj

ę

 o czerwonym karku i kłuł r

ę

kami 

powietrze, 

ś

mieszny, wznio

ś

le niedorzeczny i zrozumiały. 

A teraz miałby j

ą

 utraci

ć

? Nie! To ponad jego siły. I jeszcze kiedy 

pomy

ś

li, 

ż

e... Có

ż

 on takiego zrobił? Jak ja mu radz

ę

 post

ą

pi

ć

? Wzi

ąć

 j

ą

 sił

ą

Nie? Nie wolno? A któ

ż

 by mu mógł zabroni

ć

? Zobaczyłem pierwszy raz, 

ż

jeden z jego rysów si

ę

 poruszył: drapie

ż

ny skurcz wargi odsłonił z

ę

by... 

„Chyba nie Hermann”. Pogr

ąż

ył si

ę

 w zamy

ś

leniu tak gł

ę

bokim, jakby stracił 

kontakt ze 

ś

wiatem. 

Zaznaczam, 

ż

e my

ś

l o samobójstwie najwidoczniej nawet nie postała 

mu w głowie. Przyszło mi na my

ś

l zapyta

ć

- Gdzie si

ę

 rozbił ten wasz okr

ę

t? Drgn

ą

ł i powiedział z roztargnieniem: 

- Daleko na południu. 

- Tu pan nie jest na dalekim południu - powiedziałem. -Gwałt panu nic 

nie pomo

ż

e. 

Odebraliby j

ą

 panu natychmiast. A jak si

ę

 ten okr

ę

t nazywał? 

- „Borgmester Dahl” - odrzekł. - Ale to nie było rozbicie. Zdawał si

ę

 

budzi

ć

 z transu; budził si

ę

 uspokojony. 

- Wi

ę

c nie rozbicie? A có

ż

 to było? 

- Uszkodzenie 

ś

ruby - odrzekł, z ka

ż

d

ą

 chwil

ą

 przychodz

ą

c bardziej do 

siebie. St

ą

d si

ę

 dopiero dowiedziałem, 

ż

e to si

ę

 działo na parowcu. 

Przypuszczałem do owej chwili, 

ż

e marli głodem w łodziach czy te

ż

 na tratwie, 

a mo

ż

e i na jakiej jałowej skale. 

- Wi

ę

c nie zaton

ą

ł? - spytałem ze zdziwieniem. Skin

ą

ł potakuj

ą

co 

głow

ą

- Widzieli

ś

my ju

ż

 południowe lodowe pola - o

ś

wiadczył sennie. 

- I pan jeden z tego wyszedł? Falk usiadł. 

background image

- Tak. To było dla mnie straszne nieszcz

ęś

cie. Wszystko poszło 

ź

le. 

Wszyscy ludzie przepadli. A ja wy

ż

yłem. 

Maj

ą

c w pami

ę

ci to, co czytałem o podobnych wypadkach, z trudem 

zdałem sobie spraw

ę

 z wła

ś

ciwego znaczenia jego odpowiedzi. Powinienem 

był zrozumie

ć

 od razu, ale nie zrozumiałem; tak trudno jest naszym umysłom 

- pami

ę

taj

ą

cym tak wiele, tak bardzo wykształconym, wiedz

ą

cym o tylu 

rzeczach - nawi

ą

za

ć

 kontakt z 

ż

yw

ą

 rzeczywisto

ś

ci

ą

, o któr

ą

 si

ę

 ocieramy. 

Maj

ą

c głow

ę

 pełn

ą

 narzuconych z góry wyobra

ż

e

ń

, jak nale

ż

y post

ę

powa

ć

 w 

sprawie „Ludo

ż

erstwa w

ś

ród rozbitków na morzu”, zapytałem: 

- Wi

ę

c pan miał takie szcz

ęś

cie przy ci

ą

gnieniu losów? 

- Losów? - powiedział. - Jakich losów? Pan my

ś

li, 

ż

e byłbym pozwolił, 

aby puszczono moje 

ż

ycie na losowanie? 

Zrozumiałem, 

ż

e oparłby si

ę

 temu bezwzgl

ę

dnie, cho

ć

by kosztem 

cudzego 

ż

ycia. 

- To było wielkie nieszcz

ęś

cie. Straszne. Okropne - powiedział. - Wielu 

ludzi straciło zmysły, ale najlepsi przetrwali. 

- Najtwardsi, chciał pan powiedzie

ć

 rzekłem. Zamy

ś

lił si

ę

 nad tym 

słowem. Mo

ż

e go nie znał, chocia

ż

 mówił tak dobrze po angielsku. 

- Tak - potwierdził wreszcie. - Najlepsi. Przy ko

ń

cu ka

ż

dy polegał na 

sobie, a okr

ę

t był dost

ę

pny dla wszystkich. 

I tak od pytania do pytania wydobyłem z niego cał

ą

 histori

ę

. Zdaje mi 

si

ę

ż

e tylko w ten sposób mogłem mu pomóc tej nocy. Na pozór przynajmniej 

przyszedł zupełnie do siebie; pierwsz

ą

 tego oznak

ą

 był powrót dziwacznego 

gestu, polegaj

ą

cego na przeci

ą

ganiu r

ę

kami po twarzy; ów gest nabrał teraz 

dla mnie znaczenia w poł

ą

czeniu z lekkim wstrz

ą

sem całego ciała i 

nami

ę

tnym niepokojem tych r

ą

k, odsłaniaj

ą

cych głodn

ą

, nieporuszon

ą

 twarz i 

rozszerzone 

ź

renice spragnionych, niemych, przykuwaj

ą

cych oczu. 

Działo si

ę

 to na 

ż

elaznym parowcu bardzo solidnego pochodzenia. 

Zbudował go burmistrz miasta, gdzie si

ę

 Falk urodził. Był to pierwszy 

wypadek, 

ż

e spuszczono tam parowiec na morze. Ochrzciła go córka 

burmistrza. Wie

ś

niacy okoliczni przebyli w wózkach całe mile, aby go 

obejrze

ć

. Falk opowiedział mi to wszystko. Przyj

ę

to go w charakterze, jak si

ę

 

u nas mówi, pierwszego oficera. Zdaje si

ę

, i

ż

 uwa

ż

ał to za wyró

ż

nienie; a 

trzeba doda

ć

ż

e w swojej rodzinnej okolicy ten miło

ś

nik 

ż

ycia był dobrze 

background image

skoligacony. 

Burmistrz miał post

ę

powe poj

ę

cia o zawodzie armatora. W owych 

czasach nie ka

ż

dy posiadał do

ść

 wiadomo

ś

ci, aby wysła

ć

 parowiec z 

ładunkiem na Ocean Spokojny. Naładowano statek balami smołowej sosny i 

popłyn

ą

ł na poszukiwanie szcz

ęś

cia. Zdaje si

ę

ż

e Wellington był pierwszym 

portem, do którego mieli zawin

ąć

. Zreszt

ą

, to nie ma znaczenia, poniewa

ż

 na 

czterdziestym czwartym stopniu szeroko

ś

ci południowej, gdzie

ś

 wpół drogi 

mi

ę

dzy Przyl

ą

dkiem Dobrej Nadziei i Now

ą

, Zelandi

ą

, p

ę

kł wał 

ś

rubowy i 

ś

ruba odpadła. 

Płyn

ę

li wówczas w silnym sztormie od rufy pod wszystkimi 

ż

aglami, 

ż

eby pomóc maszynom. Ale sama siła p

ę

dna 

ż

agli nie wystarczała do 

utrzymania sterownej szybko

ś

ci. Kiedy 

ś

ruba si

ę

 urwała, statek wykr

ę

cił nagle 

burt

ą

 do wiatru i fali, a maszty zmiotło z pokładu. 

Utrata masztów miała t

ę

 zł

ą

 stron

ę

ż

e nie było na czym wywiesi

ć

 

sygnałów flagowych, aby da

ć

 si

ę

 widzie

ć

 na odległo

ść

. W ci

ą

gu paru 

pierwszych dni kilka okr

ę

tów nie dostrzegło „Borgmestra Dahla”, a sztorm 

znosił statek z ucz

ę

szczanego szlaku. Od pierwszej chwili podró

ż

 nie 

zapowiadała si

ę

 ani bardzo pomy

ś

lnie, ani bardzo harmonijnie. Kłótnie 

wybuchały na pokładzie. Kapitan, człowiek zdolny, był melancholikiem i nie 

miał wielkiej władzy nad załog

ą

. Okr

ę

t został obficie zaopatrzony w 

ż

ywno

ść

ale tak si

ę

 jako

ś

 stało, 

ż

e kilka beczek mi

ę

sa zepsuło si

ę

 i wkrótce po 

opuszczeniu kraju trzeba je było wyrzuci

ć

 za burt

ę

 ze wzgl

ę

dów zdrowotnych. 

Załoga „Borgmestra Dahla” my

ś

lała potem o tej zgniłej padlinie ze łzami 

ż

alu, 

po

żą

dania i rozpaczy. 

Statek dryfował na południe. Z pocz

ą

tku zachowywano pozory pewnej 

organizacji, ale wkrótce wi

ę

zy karno

ś

ci si

ę

 rozlu

ź

niły. Wszystkich ogarn

ę

ło 

ponure lenistwo. Patrzyli na widnokr

ą

g pos

ę

pnymi oczami. Sztormy były 

coraz cz

ę

stsze, statek le

ż

ał w dolinie fali; grzywacze przewalały si

ę

 wci

ąż

 po 

pokładzie. Pewnej przera

ż

aj

ą

cej nocy, kiedy si

ę

 spodziewano, 

ż

e kadłub 

wywróci si

ę

 lada chwila, olbrzymi grzywacz wdarł si

ę

 na pokład, zalał 

pomieszczenia z zapasami i zepsuł wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

 pozostałej 

ż

ywno

ś

ci. Zdaje 

si

ę

ż

e luk nie był dostatecznie zabezpieczony. Ten przykład zaniedbania jest 

typowy dla ostatecznego upadku ducha. Falk usiłował natchn

ąć

 pewn

ą

 

energi

ą

 kapitana, lecz to mu si

ę

 nie udało. Od owej chwili zamkn

ą

ł si

ę

 

background image

bardziej w sobie, staraj

ą

c si

ę

 zawsze robi

ć

 wszystko, co mógł w danej 

sytuacji. Poło

ż

enie si

ę

 pogarszało. Sztorm nast

ę

pował po sztormie, czarne 

góry wody waliły si

ę

 na „Borgmestra Dahla”. Niektórzy z marynarzy nie 

opuszczali wcale koi; wielu z nich opanowała kłótliwo

ść

Pierwszy mechanik, człowiek stary, nie chciał z nikim w ogóle mówi

ć

Inni zamykali si

ę

 w swych kabinach i płakali. W spokojne dni bezwładny 

parowiec przewalał si

ę

 po ołowianym morzu pod chmurnym niebem lub 

ukazywał w sło

ń

cu niechlujstwo morskich włócz

ę

gów, zaschni

ę

t

ą

 biał

ą

 sól, 

rdz

ę

, poharatane miejsca na pokładzie. Potem znów przyszły sztormy. 

Zmniejszone racje ledwie utrzymywały załog

ę

 przy 

ż

yciu. Raz fregata 

angielska, p

ę

dz

ą

c w gwałtownym wichrze, starała si

ę

 ich ratowa

ć

, odwa

ż

nie 

ustawiwszy si

ę

 dziobem na wiatr po ich stronie podwietrznej. Fale zamiatały 

jej pokład; ludzie w nieprzemakalnych płaszczach, uczepieni want, patrzyli na 

nich, a oni dawali im rozpaczliwe znaki znad potrzaskanego nadburcia. Wtem 

w

ś

ród straszliwego szkwału oderwał si

ę

 na angielskim statku grotmarsel wraz 

z rej

ą

; pod masztami bez 

ż

agli musiał odpa

ść

 od wiatru i znikn

ą

ł. 

Kilka fregat obwoływało ju

ż

 poprzednio „Borgmestra Dahla”, ale z 

pocz

ą

tku załoga nie chciała opuszcza

ć

 statku, spodziewaj

ą

c si

ę

 pomocy od 

jakiego

ś

 parowca. Na tej szeroko

ś

ci było wówczas niewiele parowców, a 

kiedy ju

ż

 postanowili opu

ś

ci

ć

 martwy, miotany falami zewłok, 

ż

adna fregata 

si

ę

 nie ukazała. Zdryfowało ich na południe, poza ucz

ę

szczane szlaki. 

Nie udało im si

ę

 zwróci

ć

 uwagi samotnego statku wielorybniczego; 

niebawem zr

ą

b podbiegunowego lodowego pola wyrósł z morza i zamkn

ą

ł 

południowy horyzont jak mur. Pewnego ranka ogarn

ą

ł ich l

ę

k, gdy spostrzegli, 

ż

e płyn

ą

 w

ś

ród brył lodu. Ale strach przed zatoni

ę

ciem min

ą

ł jak siły tych 

ludzi, jak ich nadzieje; uderzenia kry obijaj

ą

cej si

ę

 o burty okr

ę

tu nie mogły ich 

zbudzi

ć

 z apatii; a tymczasem „Borgmester Danl” wypłyn

ą

ł cało spo

ś

ród kry 

na wolne morze. Ledwie t

ę

 zmian

ę

 zauwa

ż

yli. 

Podczas którego

ś

 z gwałtownych przechyłów poszedł za burt

ę

 komin; z 

trzech łodzi dwie znikły, zmyte z pokładu przez sztorm, a nie przymocowane 

ż

urawiki kołysały si

ę

 tam i sam, miotaj

ą

c przetartymi ko

ń

cami lin, które 

chwiały si

ę

 w takt kołysania statku. Nikt nic nie robił na okr

ę

cie i Falk 

przysłuchiwał si

ę

 cz

ę

sto pluskaniu wody w ciemnej maszynowni, gdzie 

maszyny, znieruchomiałe na zawsze, niszczały z wolna, zamieniaj

ą

c si

ę

 w 

background image

rdzaw

ą

 mas

ę

, jak uciszone serce niszczeje w martwym ciele. Na samym 

pocz

ą

tku, kiedy statek utracił zdolno

ść

 poruszania si

ę

, sterownica została 

porz

ą

dnie umocowana za pomoc

ą

 lin. Ale te z biegiem czasu zbutwiały, 

poprzecierały si

ę

, zardzewiały, p

ę

kaj

ą

c jedna po drugiej; uwolniony ster stukał 

ci

ęż

ko dniem i noc

ą

, wymierzaj

ą

c t

ę

pe uderzenia, od których cały statek si

ę

 

wstrz

ą

sał. To było niebezpieczne. Nikogo to nie obchodziło, 

ż

aden z 

marynarzy palcem nie kiwn

ą

ł. Falk mówił mi, 

ż

e nawet jeszcze teraz, kiedy si

ę

 

budzi w nocy, zdaje mu si

ę

ż

e słyszy t

ę

pe, drgaj

ą

ce, głuche ciosy. Wreszcie 

zawiasy pu

ś

ciły i ster odleciał. 

Ostateczny cios spadł na nich, kiedy wysłali jedyn

ą

 pozostał

ą

 łód

ź

Falkowi udało si

ę

 zachowa

ć

 j

ą

 nietkni

ę

t

ą

 i postanowiono, 

ż

e kilku ludzi 

popłynie ku okr

ę

towemu szlakowi, aby sprowadzi

ć

 pomoc. Zaopatrzono łód

ź

 

we wszystkie zapasy, jakie tylko mo

ż

na było po

ś

wi

ę

ci

ć

 dla tych sze

ś

ciu, 

którzy mieli odpłyn

ąć

. Czekano pogodnego dnia. Nie przychodził długo. 

Wreszcie pewnego ranka spuszczono łód

ź

 na morze. 

Natychmiast wybuchły zamieszki w zdemoralizowanym tłumie 

marynarzy. Pod pozorem odczepienia talii skoczyło do łodzi dwóch ludzi nie 

maj

ą

cych tam nic do roboty, a jednocze

ś

nie powstała sprzeczka na pokładzie 

w

ś

ród wycie

ń

czonych, słaniaj

ą

cych si

ę

 widm, z których si

ę

 składała załoga. 

Do bariery podszedł kapitan, który ju

ż

 od wielu dni nie dawał do siebie 

przyst

ę

pu i mieszkał w kabinie nawigacyjnej w zupełnym odosobnieniu. 

Rozkazał owym dwóm ludziom, aby wrócili na pokład, i zagroził im 

rewolwerem. Udali, 

ż

e go słuchaj

ą

, lecz nagle przeci

ę

li fale

ń

, odepchn

ę

li łód

ź

 

od burty i gotowali si

ę

 do postawienia 

ż

agla. 

- Niech pan strzela, panie kapitanie! Niech pan strzela! -krzykn

ą

ł Falk - 

a ja skocz

ę

 do wody, 

ż

eby dogoni

ć

 łód

ź

. - Ale kapitan, wzi

ą

wszy ich na cel 

niepewn

ą

 dłoni

ą

, odwrócił si

ę

 nagle. 

Rozległo si

ę

 wycie w

ś

ciekło

ś

ci. Falk rzucił si

ę

 do kajuty po swój 

rewolwer. Kiedy wrócił, ju

ż

 było za pó

ź

no. Jeszcze dwóch ludzi skoczyło do 

morza, ale ci w łodzi odepchn

ę

li ich wiosłami, podnie

ś

li 

ż

agiel i odpłyn

ę

li. 

Nigdy wi

ę

cej o nich nie słyszano. 

Przera

ż

enie i rozpacz ogarn

ę

ły pozostał

ą

 załog

ę

, póki apatia i 

ostateczna beznadziejno

ść

 nie powróciły do głosu. Tego

ż

 dnia jeden z 

palaczy targn

ą

ł si

ę

 na swoje 

ż

ycie i wybiegł na pokład z gardłem 

background image

poder

ż

ni

ę

tym od ucha do ucha, ku zgrozie wszystkich obecnych. Wyrzucono 

go za burt

ę

. Kapitan zamkn

ą

ł si

ę

 znów w kabinie nawigacyjnej, a Falk, który 

dobijał si

ę

 do niego na pró

ż

no, słyszał go powtarzaj

ą

cego w kółko imiona 

ż

ony i dzieci; nie wzywał ich jednak, nie polecał Bogu, tylko powtarzał ich 

imiona machinalnym głosem, jakby 

ć

wicz

ą

c pami

ęć

. Nast

ę

pnego dnia otwarte 

drzwi kabiny kołysały si

ę

 w rytm porusze

ń

 statku, a kapitana nie było. Pewnie 

w nocy skoczył do morza. Falk zamkn

ą

ł oboje drzwi i zatrzymał klucze przy 

sobie. 

Sko

ń

czyło si

ę

 zorganizowane 

ż

ycie okr

ę

tu. Solidarno

ść

 ludzi 

przepadła. Stali si

ę

 dla siebie oboj

ę

tni. Podział resztek 

ż

ywno

ś

ci wzi

ą

ł Falk na 

siebie. Niekiedy szepty nienawi

ś

ci dawały si

ę

 słysze

ć

 w

ś

ród tych 

wycie

ń

czonych szkieletów, pływaj

ą

cych bez ko

ń

ca na trupie okr

ę

tu tam i z 

powrotem, na północ i na południe, na wschód i zachód. 

I w tym le

ż

y dziwaczna groza owej ponurej historii. Gdy to najgorsze z 

nieszcz

ęść

 gro

żą

cych marynarzom spadnie na mał

ą

 łód

ź

 albo na w

ą

tły 

statek, wydaje si

ę

 l

ż

ejsze do zniesienia wskutek bezpo

ś

redniego 

niebezpiecze

ń

stwa, którym gro

żą

 fale. Ograniczona przestrze

ń

, bliski kontakt 

mi

ę

dzy lud

ź

mi, nieuchronna gro

ź

ba fal zdaj

ą

 si

ę

 wszystkich jednoczy

ć

 na 

przekór obł

ę

dowi, cierpieniom i rozpaczy. Ale oto był okr

ę

t bezpieczny, 

wygodny, obszerny; okr

ę

t zaopatrzony w łó

ż

ka, po

ś

ciel, no

ż

e, widelce, 

wygodne kabiny, szkło i porcelan

ę

 oraz kuchni

ę

 z wszelkimi naczyniami; okr

ę

nawiedzony, owładni

ę

ty i rz

ą

dzony przez bezlitosnego upiora głodu. Olej z 

lamp został wypity, knoty pokrojone na pokarm, 

ś

wiece zjedzone. Noc

ą

 

ciemno

ść

 panowała na statku we wszystkich zakamarkach i pełno tam było 

strachu. Pewnego dnia Falk natkn

ą

ł si

ę

 na człowieka 

ż

uj

ą

cego sosnow

ą

 

drzazg

ę

. Nagle odrzucił drewno, podszedł chwiejnie do bariery i wpadł do 

morza. Falk, który nie zd

ąż

ył temu zapobiec, widział, jak ów rozpaczliwie 

czepiał si

ę

 burty przed pój

ś

ciem na dno. Nast

ę

pnego dnia drugi zrobił to 

samo, wybuchn

ą

wszy strasznymi przekle

ń

stwami. Ale zdołał si

ę

 jako

ś

 

chwyci

ć

 porozrywanych sterowych ła

ń

cuchów i wisiał tak, milcz

ą

c. Falk zabrał 

si

ę

 do ratowania go i przez cały ten czas człowiek ów, trzymaj

ą

c si

ę

 obur

ą

cz 

ła

ń

cuchów, patrzył na niego z niepokojem, zapadłymi oczyma. Potem, 

wła

ś

nie w chwili gdy Falk miał go dosi

ę

gn

ąć

, pu

ś

cił ła

ń

cuchy i zapadł si

ę

 w 

wod

ę

 jak kamie

ń

. Falk rozmy

ś

lał o wszystkich tych rzeczach. Serce 

background image

buntowało si

ę

 w nim przeciw grozie 

ś

mierci i powiedział sobie, 

ż

e b

ę

dzie 

walczył o ka

ż

d

ą

 cenn

ą

 minut

ę

 

ż

ycia. 

Pewnego popołudnia - kiedy ludzie, którzy jeszcze ocaleli, porozkładali 

si

ę

 na rufie - cie

ś

la, wysoki m

ęż

czyzna o czarnej brodzie, zacz

ą

ł mówi

ć

 o 

ostatniej ofierze. Ju

ż

 nic jadalnego nie było na statku. Nikt na to słowa nie 

odrzekł, ale towarzystwo rozeszło si

ę

 szybko; te oboj

ę

tne, słabe widma 

wymykały si

ę

 jedno po drugim ze strachu przed sob

ą

. Falk i cie

ś

la pozostali 

razem na pokładzie. Falk lubił tego rosłego chłopa. Był to najdzielniejszy 

człowiek z całej załogi, zaradny, gotów zawsze do pracy, póki było co

ś

 do 

roboty; zachował te

ż

 najdłu

ż

ej nadziej

ę

 oraz pewn

ą

 sił

ę

 i zdolno

ść

 decyzji. 

Nic z sob

ą

 nie mówili. Odt

ą

d nie słyszano ju

ż

 

ż

adnych głosów 

rozmawiaj

ą

cych pos

ę

pnie na tym statku. Po pewnym czasie cie

ś

la skierował 

si

ę

 chwiejnym krokiem ku przodowi; ale nieco pó

ź

niej, kiedy Falk szedł do 

pompy ze słodk

ą

 wod

ą

, aby si

ę

 napi

ć

, tkn

ę

ło go co

ś

, tak 

ż

e si

ę

 odwrócił. 

Cie

ś

la skradał si

ę

 za nim i zebrawszy wszystkie siły, zamierzał si

ę

 łomem, 

celuj

ą

c w jego czaszk

ę

Uchyliwszy si

ę

 w por

ę

, Falk uciekł i schronił si

ę

 do swojej kabiny. 

Podczas gdy nabijał rewolwer, doszły go odgłosy ci

ęż

kich uderze

ń

 na mostku.

Słabe zamki kabiny nawigacyjnej pu

ś

ciły i cie

ś

la, zawładn

ą

wszy rewolwerem 

kapitana, strzelił wyzywaj

ą

co w powietrze. 

Falk chciał wyj

ść

 na pokład i rozprawi

ć

 si

ę

 z nim od razu, kiedy 

spostrzegł, 

ż

e jeden z iluminatorów jego kajuty znajduje si

ę

 przy pompie ze 

słodk

ą

 wod

ą

. Zamiast wyj

ść

, pozostał w kajucie i umocnił drzwi. 

„Najdzielniejszy człowiek powinien wy

ż

y

ć

”, powiedział sobie; rozumował, 

ż

tamten musi pr

ę

dzej czy pó

ź

niej przej

ść

 t

ę

dy po wod

ę

. Ci wygłodzeni ludzie 

pili cz

ę

sto, aby oszuka

ć

 głód. Jednak cie

ś

la musiał te

ż

 zauwa

ż

y

ć

 poło

ż

enie 

iluminatora. Obaj byli najdzielniejszymi lud

ź

mi na statku i rozgrywka musiała 

odby

ć

 si

ę

 mi

ę

dzy nimi. Przez reszt

ę

 dnia Falk nie widział nikogo i nie słyszał 

ż

adnego odgłosu. Noc

ą

 wyt

ęż

ał oczy. Panowała ciemno

ść

, posłyszał raz 

szmer, ale był pewien, 

ż

e nikt nie mógł podej

ść

 do pompy. 

Znajdowała si

ę

 po lewej stronie iluminatora; dostrzegłby na pewno 

człowieka, bo noc była jasna i gwia

ź

dzista. Nie zobaczył nic; nad ranem drugi 

słaby szmer obudził jego podejrzenia. 

Powoli i spokojnie odsun

ą

ł zasuwk

ę

 u drzwi. Nie spał ani przez chwil

ę

 i 

background image

nie ugi

ą

ł si

ę

 pod groz

ą

 poło

ż

enia. Chciał 

ż

y

ć

Ale w ci

ą

gu nocy cie

ś

la, nie usiłuj

ą

c wcale zbli

ż

y

ć

 si

ę

 do pompy, zdołał 

przeczołga

ć

 si

ę

 nieznacznie wzdłu

ż

 prawostronnego nadburcia i przykucn

ą

ł 

wprost pod iluminatorem Falka. 

Kiedy si

ę

 rozwidniło, wstał nagle, zajrzał do kajuty i wsun

ą

wszy r

ę

k

ę

 

przez okr

ą

gły otwór o mosi

ęż

nej ramie, strzelił do Falka z odległo

ś

ci stopy. 

Chybił, a Falk, zamiast pochwyci

ć

 r

ę

k

ę

 trzymaj

ą

c

ą

 bro

ń

, otworzył drzwi 

znienacka i zastrzelił go, dotykaj

ą

c prawie jego boku dług

ą

 luf

ą

 rewolweru. 

Najlepszy człowiek wy

ż

ył. Obaj od pocz

ą

tku zaledwie mieli do

ść

 siły, 

aby si

ę

 utrzyma

ć

 na nogach, i obaj rozwin

ę

li bezlitosn

ą

 stanowczo

ść

wytrzymało

ść

, chytro

ść

 i odwag

ę

 - wszystkie cechy klasycznego bohaterstwa. 

Falk wyrzucił od razu za burt

ę

 rewolwer kapitana. Był urodzonym 

monopolist

ą

. Kiedy przebrzmiały odgłosy dwóch strzałów, po których zapadła 

głucha cisza, w zimny, okrutny blask antarktycznej strefy na pokład 

ogołoconego trupa okr

ę

tu, który unosił si

ę

 na szarym morzu rz

ą

dzonym przez 

ż

elazn

ą

 konieczno

ść

, przez serce z lodu, wypełzły z ró

ż

nych kryjówek 

szkielety; wypełzły na jaw cał

ą

 zgraj

ą

, jeden za drugim, sine, o 

wytrzeszczonych oczach, ostro

ż

ne, powolne, po

żą

dliwe, nieczyste i głodne. 

Wła

ś

ciciel jedynej broni palnej na statku stał naprzeciwko nich, a drugi 

najlepszy człowiek, cie

ś

la, le

ż

ał martwy mi

ę

dzy Falkiem a tamtymi. 

- Oczywi

ś

cie został zjedzony - powiedziałem. Skłonił powoli głow

ę

wstrz

ą

sn

ą

ł si

ę

 z lekka, przeci

ą

gaj

ą

c r

ę

ce po twarzy, i powiedział: 

- Nie miałem nigdy 

ż

adnej sprzeczki z tym człowiekiem. Ale mi

ę

dzy nim 

a mn

ą

 było jego i moje 

ż

ycie. 

I po có

ż

 ci

ą

gn

ąć

 dalej histori

ę

 tego okr

ę

tu, histori

ę

 o pompie ze słodk

ą

 

wod

ą

 - tym 

ź

ródłem 

ś

mierci - o uzbrojonym człowieku, o morzu rz

ą

dzonym 

przez 

ż

elazn

ą

 konieczno

ść

, o widmowej zgrai miotanej przez groz

ę

 i nadziej

ę

o niemych i głuchych niebiosach? Bajka o 

Lataj

ą

cym Holendrze z jej konwencjonaln

ą

 zbrodni

ą

 i sentymentaln

ą

 

odpłat

ą

 blednie wobec tej historii jak wdzi

ę

czna girlanda, jak smuga białej 

mgły. Có

ż

 by tu mo

ż

na powiedzie

ć

, czego by ka

ż

dy z nas sam nie mógł 

odgadn

ąć

? S

ą

dz

ę

ż

e Falk zacz

ą

ł od tego, i

ż

 obszedł cały okr

ę

t z 

rewolwerem w r

ę

ku, aby odebra

ć

 wszystkie zapałki. Ci umieraj

ą

cy z głodu 

n

ę

dzarze mieli w bród zapałek! Falk nie chciał, aby mu podpalono okr

ę

t pod 

background image

nogami z nienawi

ś

ci albo rozpaczy. Mieszkał pod gołym niebem na mostku, 

sk

ą

d ogarniał wzrokiem cały tylny pokład i jedyny dost

ę

p do pompy. 

Ż

ył! 

Niektórzy z tamtych 

ż

yli tak

ż

e, ukryci, niespokojni; wychodzili ze swych 

kryjówek, jeden za drugim na kusz

ą

cy odgłos wystrzału. A Falk nie był 

samolubny. Dzielił si

ę

 z nimi, ale trzech tylko pozostało przy 

ż

yciu, kiedy 

statek wielorybniczy, wracaj

ą

c ze swoich łowisk, uderzył prawie o 

przesi

ą

kni

ę

ty wod

ą

 kadłub „Borgmestra Dahla”. 

Jak si

ę

 zdaje, statek zacz

ą

ł w ko

ń

cu przecieka

ć

 i woda przybierała w 

obu ładowniach, ale 

ż

e był naładowany deskami, wi

ę

c nie mógł zaton

ąć

- Umarli wszyscy - powiedział Falk. - Tamci trzej tak

ż

e, pó

ź

niej. Ale ja 

nie chciałem umrze

ć

. Wszyscy umarli, wszyscy! Przez to straszliwe 

nieszcz

ęś

cie. Ale czy ja miałem te

ż

 zmarnowa

ć

 swoje 

ż

ycie? Czy mogłem 

zmarnowa

ć

 swoje 

ż

ycie? Niech mi pan odpowie, kapitanie. Byłem wówczas 

sam, zupełnie sam, tak jak i wszyscy inni. Ka

ż

dy z nas był sam. Czy miałem 

odda

ć

 swój rewolwer? Komu? Albo czy miałem rzuci

ć

 go w morze? Có

ż

 by 

st

ą

d wynikło dobrego? Tylko najlepszy człowiek miał wy

ż

y

ć

. To było wielkie, 

straszliwe, okrutne nieszcz

ęś

cie. 

Wy

ż

ył! Widziałem go przed sob

ą

, jakby go zachowano, aby 

ś

wiadczył 

o pot

ęż

nej prawdzie nieomylnej i wiecznej zasady. Wielkie krople potu 

wyst

ą

piły mu na czoło. I nagle grzmotn

ą

ł głow

ą

 o stół, padaj

ą

c na

ń

 z 

wyci

ą

gni

ę

tymi r

ę

kami. 

- A to jest gorsze! - krzykn

ą

ł. - To gorszy ból! To jeszcze straszniejsze. 

Serce zakołatało we mnie, gdy poczułem, jak gł

ę

bokie przekonanie 

brzmi w tym okrzyku. 

A kiedy Falk ju

ż

 odszedł, wywołałem w my

ś

li obraz dziewczyny 

płacz

ą

cej cicho, obficie, cierpliwie i jakby nieodparcie. My

ś

lałem o jej płowych 

włosach. My

ś

lałem, 

ż

e gdyby je rozple

ść

, zakryłyby j

ą

 a

ż

 do bioder jak włosy 

syreny. Rzuciła na niego urok. Wyobra

ź

cie sobie człowieka, który strzegł 

swojego 

ż

ycia nieugi

ę

cie, z bezlitosn

ą

 niewzruszalno

ś

ci

ą

 losu, i któremu 

przyszło w ko

ń

cu rozpacza

ć

 nad tym, 

ż

e łom chybił kiedy

ś

 jego czaszk

ę

Syreny 

ś

piewaj

ą

 i wabi

ą

 ku 

ś

mierci, ale ta oto płakała cicho, jakby o 

zlitowanie nad jego 

ż

yciem. Była tkliw

ą

 i niem

ą

 syren

ą

 tego przera

ż

aj

ą

cego 

ż

eglarza. A Falk chciał wida

ć

 prze

ż

y

ć

 wszystko, co si

ę

 mie

ś

ciło w jego 

koncepcji 

ż

ycia. Ani o jot

ę

 mniej. I ona te

ż

 słu

ż

yła temu 

ż

yciu, które otoczone 

background image

ś

mierci

ą

 woła gło

ś

no do naszych zmysłów. Była dla Falka idealnym 

wcieleniem kobieco

ś

ci. A bogactwem zmysłowego czaru zdawała si

ę

 tak

ż

stwierdza

ć

 na swój sposób wieczyst

ą

 prawd

ę

 nieomylnej zasady. 

Nie wiem jednak, jakiego rodzaju zasad

ę

 stwierdzał Hermann, kiedy 

zjawił si

ę

 u mnie wcze

ś

nie na statku z niezmiernie zakłopotan

ą

 min

ą

Przyszło mi na my

ś

l, 

ż

e i on tak

ż

e zrobiłby wszystko, co by si

ę

 dało, aby si

ę

 

tylko utrzyma

ć

 przy 

ż

yciu. Wydał mi si

ę

 zupełnie uspokojony co do Falka, ale 

wci

ąż

 bardzo nim przej

ę

ty. 

- Jak to pan o mnie powiedział wczoraj wieczorem? Pami

ę

ta pan? - 

zapytał po paru wst

ę

pnych zdaniach. - 

Ż

e ja jestem... nie przypominam sobie. 

Bardzo zabawne słowo. 

- Przeczulony? - poddałem. 

- Tak. Co to znaczy? 

Ż

e pan sobie ró

ż

ne rzeczy wyolbrzymia. Bez zbadania, i tak dalej. 

Zdawał si

ę

 prze

ż

uwa

ć

 moje słowa. Rozmawiali

ś

my w dalszym ci

ą

gu. 

Ten Falk jest plag

ą

 jego 

ż

ycia. 

Ż

eby wszystkich tak z równowagi wytr

ą

ci

ć

Ż

ona jego nie czuje si

ę

 dzisiaj dobrze. Bratanica wci

ąż

 płacze. Nie ma komu 

pilnowa

ć

 dzieci. Stukn

ą

ł parasolem w pokład. I tak b

ę

dzie z dziewczyn

ą

 przez 

całe miesi

ą

ce. Prosz

ę

 sobie wyobrazi

ć

, .jak to przyjemnie wie

źć

 z sob

ą

 do 

kraju drug

ą

 klas

ą

 zupełnie bezu

ż

yteczn

ą

 dziewczyn

ę

, która wci

ąż

 płacze. Dla 

Leny to tak

ż

e nie jest dobrze, zauwa

ż

ył, ale nie mogłem odgadn

ąć

, dlaczego. 

Mo

ż

e ze wzgl

ę

du na zły przykład. Dziecko i tak ju

ż

 do

ść

 si

ę

 martwiło i płakało 

nad lalk

ą

 z gałganów. Nicholas był wła

ś

ciwie najmniej sentymentaln

ą

 osob

ą

 z 

całej rodziny. 

- Dlaczego ona płacze? - zapytałem. 

- Z lito

ś

ci! - krzykn

ą

ł Hermami. 

Kobiet nie mo

ż

na rozgry

źć

. Jego 

ż

ona jest jedyn

ą

, do której rozumienia 

ro

ś

ci sobie pretensje. Jest bardzo zdenerwowana i pełna w

ą

tpliwo

ś

ci. 

- W

ą

tpliwo

ś

ci? A dlaczego? - zapytałem. 

Odwrócił oczy i nic na to nie odpowiedział. Kobiet nie da si

ę

 rozgry

źć

Na przykład bratanica płacze z powodu Falka. Otó

ż

 on (Hermann) z 

przyjemno

ś

ci

ą

 skr

ę

ciłby kark temu Falkowi, tylko 

ż

e... s

ą

dzi, i

ż

 ma na to za 

czułe serce. 

- Co pan w gruncie rzeczy my

ś

li o tym, co

ś

my wczoraj słyszeli? - 

background image

zapytał wreszcie. 

- We wszystkich takich opowiadaniach - zauwa

ż

yłem - jest zawsze 

du

ż

o przesady. 

I nie daj

ą

c mu przyj

ść

 do siebie ze zdziwienia, zapewniłem go, 

ż

znam wszystkie szczegóły tej historii. Prosił, abym ich nie powtarzał. On ma 

za tkliwe serce. Zrobiłoby mu si

ę

 niedobrze. Potem powiedział bardzo wolno, 

spogl

ą

daj

ą

c na swoje nogi, 

ż

e prawdopodobnie nie b

ę

dzie potrzebował 

widywa

ć

 cz

ę

sto tej pary, kiedy si

ę

 ju

ż

 raz pobior

ą

. Bo naprawd

ę

 nie mo

ż

znie

ść

 widoku Falka. Z drugiej za

ś

 strony byłoby 

ś

mieszne zabiera

ć

 do kraju 

dziewczyn

ę

, która ma przewrócone w głowie. Cały czas płacze i nie jest 

ż

adn

ą

 wyr

ę

k

ą

 dla swojej ciotki. 

- Teraz b

ę

dzie pan mógł wzi

ąć

 tylko jedn

ą

 kajut

ę

 w powrotnej drodze - 

powiedziałem. 

- Tak, my

ś

lałem ju

ż

 o tym - potwierdził prawie wesoło. -Tak! Ja, moja 

ż

ona, czworo dzieci... wystarczyłaby jedna kajuta. A gdyby i ona jechała... 

- A co mówi na to pa

ń

ska 

ż

ona? - zapytałem. 

Ż

ona jego nie uwa

ż

a, 

aby człowiek tego rodzaju mógł da

ć

 szcz

ęś

cie dziewczynie; rozczarowała si

ę

 

bardzo do kapitana Falka. Czuła si

ę

 bardzo zdenerwowana dzi

ś

 w nocy. 

Ci dobrzy ludzie nie byli w stanie pozosta

ć

 pod jednym wra

ż

eniem 

przez całe dwadzie

ś

cia cztery godziny. Zar

ę

czyłem Hermannowi, i

ż

 Falk 

posiada wszystkie zalety, które mog

ą

 zapewni

ć

 bratanicy szcz

ęś

liw

ą

 

przyszło

ść

. Odpowiedział, 

ż

e mu bardzo miło to słysze

ć

 i 

ż

e powtórzy to 

ż

onie. Cel jego wizyty wyja

ś

nił si

ę

 w ko

ń

cu. Chciał, abym mu pomógł 

nawi

ą

za

ć

 stosunki z Falkiem. Bratanica jego wyraziła nadziej

ę

ż

e nie 

odmówi

ę

 im tej uprzejmo

ś

ci. 

Bardzo tego widocznie pragn

ą

ł, bo chocia

ż

 wygl

ą

dało na to, 

ż

zapomniał o dziewi

ę

ciu dziesi

ą

tych z tego, co mówił poprzedniego wieczoru, i 

o całym swym oburzeniu, ale bał si

ę

 najwyra

ź

niej, aby go Falk nie posłał do 

wszystkich diabłów. 

- Pan mi mówił, 

ż

e on jest taki zakochany - zako

ń

czył chytrze i rzucił mi 

bokiem co

ś

 w rodzaju lirycznego spojrzenia. 

Z chwil

ą

 gdy opu

ś

cił mój okr

ę

t, wezwałem sygnałem Falka, bo 

holownik stał jeszcze wci

ąż

 na kotwicy. Wysłuchał tej nowiny ze spokojem i 

powag

ą

, jak gdyby przez cały czas spodziewał si

ę

ż

e gwiazdy b

ę

d

ą

 si

ę

 nim 

background image

opiekowa

ć

 w swym biegu. 

Widziałem ich wszystkich jeszcze raz, jeden jedyny, na rufowym 

pokładzie „Diany”. 

Hermann siedział i palił, a jego łokie

ć

 w r

ę

kawie koszuli sterczał na 

oparciu krzesła. Pani Hermann szyła samotnie. Kiedy Falk ukazał si

ę

 na 

trapie, bratanica Hermanna przesun

ę

ła si

ę

 koło mnie z lekkim szelestem 

sukni i przyja

ź

nie skin

ę

ła mi głow

ą

Spotkali si

ę

 w sło

ń

cu przy grotmaszcie. Falk trzymał jej r

ę

ce i patrzył 

na nie spuszczonymi oczami, a ona spogl

ą

dała ku niemu w gór

ę

 swym 

czystym, niewidz

ą

cym spojrzeniem. Zdawało si

ę

ż

e si

ę

 zeszli jakby 

poci

ą

gni

ę

ci ku sobie, jakby kierowani i prowadzeni przez jaki

ś

 tajemniczy 

wpływ. Dopełniali si

ę

 idealnie. Ta dziewczyna o bujnych kształtach, odziana w 

szar

ą

 sukni

ę

, t

ę

tni

ą

ca 

ż

yciem, olimpijska i pełna prostoty, była zaiste syren

ą

 

zdoln

ą

 oczarowa

ć

 owego pos

ę

pnego marynarza, bezwzgl

ę

dnego miło

ś

nika 

pi

ę

ciu zmysłów. Miałem wra

ż

enie, 

ż

e czuj

ę

 z daleka m

ę

sk

ą

 sił

ę

, z jak

ą

 

chwycił te r

ę

ce, które wyci

ą

gn

ę

ła ku niemu z kobiec

ą

 gotowo

ś

ci

ą

. Lena, 

troch

ę

 jeszcze blada, pobiegła ku swojemu wielkiemu przyjacielowi, 

przyciskaj

ą

c do piersi ukochan

ą

 lalk

ę

 z brudnych gałganów; i wówczas to w 

sennej ciszy dobrego, starego statku rozległ si

ę

 głos Hermannowej, taki 

zmieniony, 

ż

e obróciłem si

ę

 na krze

ś

le, aby zobaczy

ć

, co si

ę

 tam dzieje. 

- Leno, chod

ź

 tutaj! - krzykn

ę

ła. I zacna kobieta rzuciła mi niepewne 

spojrzenie, mroczne i pełne l

ę

kliwej nieufno

ś

ci. Zdziwione dziecko przybiegło 

z powrotem do jej kolan. Ale tych dwoje, stoj

ą

cych w sło

ń

cu naprzeciw siebie 

ze splecionymi r

ę

kami, nie widziało nic, nie słyszało nic i nikogo. 

O trzy stopy od nich, w cieniu, siedział na drzewcu zapasowym 

marynarz pochłoni

ę

ty splataniem dwóch ko

ń

ców stropu i maczał palce w 

puszce ze smoł

ą

, jakby wcale sobie nie zdawał sprawy z istnienia tej pary. 

Kiedy wróciłem tam jako kapitan innego statku, w jakie

ś

 pi

ęć

 lat-

ź

niej, pa

ń

stwa Falk ju

ż

 nie było. Nie dziwiłbym si

ę

, gdyby to j

ę

zyk 

Schomberga zdołał wreszcie wypłoszy

ć

 Falka; i rzeczywi

ś

cie po mie

ś

cie 

chodziła wci

ąż

 jeszcze gadka o wła

ś

cicielu holownika, niejakim Falku, który 

wygrał 

ż

on

ę

 w karty od kapitana angielskiego statku.