background image

Shari Anton  

 

Tajemniczy minstrel 

 

Analogia 

Najpiękniejsza Pora Roku02 

 

 

background image

Tę opowieść dedykuję wszystkim, co śpiewają o miłości, a zwłaszcza średniowiecznym 

trubadurom, którzy użyczyli mi swoich strof. 

Wesołych Świąt! 

 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Choć należało to do jej obowiązków, Grace Brewer nie cierpiała rąbania drzewa na opał, 

ale w taki mróz wolała pomachać siekierą, niż trząść się z zimna.  

Zamaszystym ruchem zdjęła wełnianą opończę i cisnęła na sąg, aż srebrne płatki śniegu 

zawirowały w powietrzu, i z westchnieniem ujęła długie stylisko.  

Minęły już dwa lata od dnia, kiedy siwowłosy ojciec wręczył jej siekierę, położył kłodę 

na pieńku i przezornie odsunął się na bezpieczną odległość. Ciągle daleko jej było do wprawy 
starych rębaczy i nieposłuszne drwa fruwały na wszystkie strony.  

Wcale nie wymigiwała się ani od rąbania, ani od innych obowiązków, jakie nastręczało 

prowadzenie  gospody  „Pod  Wytrwałym  Wędrowcem”.  Gdy  gospoda  zostanie  sprzedana, 
Grace będzie brakowało tego domostwa, w którym się wychowała. Jej starzy rodzice, Watt i 
Nelda  Brewerowie,  kochali ten dom.  Kupili go zaraz po ślubie.  Niestety  ich jedyne dziecko 
nie  przejawiało  ani  zapału,  ani  talentu  do  prowadzenia  interesu.  Grace  nie  miała  odwagi 
oznajmić  im,  że  muszą  sprzedać  dorobek  swojego  życia.  Uznała,  że  zasługują  na  ostatnie, 
spokojnie  święta  w  ukochanej  gospodzie.  Dopiero  potem  powie  im,  że  stary  świat  będzie 
musiał odejść w przeszłość.  

Ostrze  wbiło  się  krzywo  i  koślawe  bierwiono  wystrzeliło  wprost  pod  nogi  starszego 

mężczyzny. Podniósł je zdrową ręką i cisnął do kosza.  

– Matka już rozpaliła w piecach? – zapytał.  
Grace zerknęła na ojca z wdzięcznością. Chwała Bogu, rzadko komentował jej spartoloną 

robotę.  

– Jeszcze nie. Na razie zagniata ciasto na chleb.  
– Dobrze. – Skinął głową z aprobatą. – Będziemy potrzebowali jadła i opału na wieczór. 

Idzie  śnieg,  a  kiedy  zasypie  drogi,  do  gospody  zwalą  się  goście.  Myślę,  że  będą  zajęte 
wszystkie posłania na poddaszu.  

– Może – przytaknęła Grace, choć nie wierzyła w taki cud. Za to nie wątpiła, że sypnie 

śniegiem,  bo  chore  kolano  Watta  Brewera  przepowiadało  pogodę  z  zadziwiającą 
akuratnością.  Była  jednak  gotowa  się  założyć,  że  co  najmniej  połowa  miejsc  będzie  stała 
pusta.  Niewielu  podróżnych  zjeżdżało  z  drogi,  żeby  spróbować  strawy  naszykowanej  przez 
Neldę Brewer, wypić mocne piwo i złożyć zmęczone kości na przykrytych siennikami niskich 
wyrach z desek.  

Grace uważała, że urodziła się pod niewłaściwą gwiazdą. Rodzice oczekiwali syna, który 

przejąłby interes i zadbałby o nich na starość. Zamiast tego niebo zesłało im córkę – ale nie 
łagodną,  słodką  pannę,  biegłą  w  kobiecych  zajęciach,  taką  co  to  szybko  znajdzie  sobie 
dobrego, bogatego męża, który pomnoży majątek teściów.  

Była  już  nawet  zaręczona.  Rob,  młodszy  syn  kowala,  zapowiadał  się  na  niezłą  partię, 

dopóki  nie  okazało  się,  że  najbardziej  lubi  spędzać  czas  przy  szpuncie  od  beczki,  co  i  rusz 
utaczając  sobie  piwa.  Kiedy  powiedziała  mu,  żeby  wziął  się  do  roboty,  zerwał  zaręczyny  i 
zakręcił się koło córki młynarza.  

Odłożyła na chwilę siekierę, aby otrzeć pot z czoła i wyprostować obolałe ramiona. Od 

background image

strony wiejskiego gościńca niosły się radosne pokrzykiwania dzieciarni. Gniewny krzyk gęsi 
w  obejściu  rzeźnika  przypomniał  jej,  że  w  tym  roku  nie  kupi  od  niego  tłustej  sztuki  na 
świąteczny stół.  

Za  pięć  dni  czekają  ich  smutne,  chude  święta.  Pójdą  we  trójkę  na  mszę,  odwiedzą 

sąsiadów,  a  potem  zasiądą  do  skromnej  wieczerzy,  takiej  samej  jak  co  dzień,  i  będą  w 
milczeniu  maczać chleb  w sosie, zagryzając żółtym serem. Potem trzeba będzie jak zwykle 
wydoić kozę i nakarmić muła.  

Kiedy ojciec znów schylił się po drewno, Grace usłyszała niemiły dźwięk prującego się 

sukna starych portek. Tym razem nie skończy się na zszyciu szwu, tylko trzeba będzie naszyć 
łatę na stare łaty.  

– Musisz wreszcie założyć nowe spodnie, tato – powiedziała z westchnieniem.  
– A niech to szlag! – zaklął, macając dziurę. – Trzymam je na prawdziwe mrozy.  
– Jest już wystarczająco zimno. Idź się przebrać.  
Stary  zebrał  naręcze  drew  i  mamrocząc  gniewnie  pod  nosem,  pokuśtykał  do  gospody. 

Grace przerwała rąbanie i odstawiła siekierę, zmęczonym gestem ocierając pot z czoła.  

Boże  jedyny,  kochała  swoich  staruszków  i  harowała  ponad  siły,  aby  im  pomóc,  lecz 

niewiele  z  tego  wychodziło.  Najlepiej  byłoby  sprzedać  gospodę  i  umieścić  rodziców  w 
przytułku w opactwie Glaxton. Już łam mnisi zadbaliby o nich jak trzeba.  

Sama jakoś by sobie poradziła. Może nowy właściciel gospody zgodzi się, aby została i 

obsługiwała  gości  w  zamian  za  jadło  i  garść  słomy  w  komórce?  A  jeśli  nie,  spróbuje  się 
zatrudnić w innej gospodzie, najlepiej gdzieś w pobliżu.  

– Witaj, młoda damo! Czy masz ciepły kąt i strawę dla głodnego, zdrożonego wędrowca? 
Drgnęła,  słysząc  głęboki,  dźwięczny  głos.  Odwróciła  się  i  zobaczyła  wysokiego, 

przystojnego  mężczyznę,  który  kroczył  przez  podwórzec,  prowadząc  za  uzdę  piękną,  białą 
klacz,  najwyraźniej  okulała  w  drodze.  Może  ten  świetny  pan  zechce  kupić  gospodę?  – 
przemknęło jej przez głowę.  

Podróżny  był  ubrany  w  długą  pelerynę  z  bobrowego  futra  i  wysokie  buty,  a  na  rękach 

miał  czarne,  skórzane  rękawice.  Zarówno  ubiór,  jak  i  wierzchowiec  wskazywały,  że  jest 
człowiekiem  niebiednym.  Jednak  nie  rycerzem,  gdyż  nie  nosił  miecza  ni  kolczugi,  ani  też 
panem na włościach, bo nie podróżował z orszakiem.  

Nieznajomy zsunął z głowy kaptur. Miał długie do ramion jasne włosy i oczy w ciepłym 

odcieniu bursztynu, skrzące się wesołymi iskierkami spod ciemnych brwi. Pięknie wykrojone 
usta rozciągnęły się w rozkosznym uśmiechu. Prawdziwy uwodziciel! 

Niespodziewana fala gorąca przeniknęła skryte miejsca jej ciała. Grace zmarszczyła brwi. 

Od  dawna  miała  do  czynienia  z  zalotnikami  i  skutecznie  odpierała  ich  zapędy.  Jak  dotąd 
udawało  jej  się  obronić,  niestety  ojciec  nie  miał  tyle  szczęścia.  Za  każdym  razem,  kiedy 
patrzyła na jego niewładną rękę, wracało poczucie winy.  

A może niesprawiedliwie oceniała tego mężczyznę? Z pewnością miał dworne maniery i 

pełną  kiesę,  do  której  szczodrze  sięgał.  Nie  powinna  się  z  góry  uprzedzać  do  szlachetnego 
gościa. Może dzięki niemu Brewerowie będą mogli kupić na święta tłustą gęś? 

– Posłanie i posiłek kosztują dwa pensy. I jeszcze miedziaka za stajnię i obrok – dodała, 

background image

wskazując gestem klacz.  

Nieznajomy zatrzymał się o krok przed nią. Olśniewający uśmiech przygasł.  
– Ot, i w tym kłopot – westchnął. – Nie mam pieniędzy. Nie stać jej było na dobroczynny 

gest.  

– O dwie mile stąd na wschód leży opactwo Glaxton – poinformowała sucho. – Mnisi z 

pewnością udzielą wam gościny, panie.  

– Zaraz bym tam ruszył, lecz moja Izolda nie ujdzie już ani kroku. – Schylił się z troską i 

rozmasował obrzmiałą pęcinę klaczy. – Może ugodzimy się na inną zapłatę? 

– Na przykład jaką? 
Uśmiech powrócił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  
– Jestem Alaine, minstrel. Może już o mnie słyszeliście? 
– Nie. – Minstrel nie minstrel, obchodziło ją tylko to, że nie miał grosza przy duszy. Tacy 

jak on śpiewacy wędrowali od zamku do zamku, zabawiając panów i damy za strawę i nocleg. 
Czasem  ktoś,  urzeczony  ich  pieśniami,  rzucił  im  brzęczącą  monetę.  Doprawdy  beztroski  i 
niepewny  był  to  żywot.  Lecz  Alaine  musiał  być  biegły  w  swej  sztuce,  bo  biała  klacz  była 
wiele warta.  

– Może nie słyszałaś o mnie, pani, lecz z pewnością słyszałaś moje ballady – ciągnął z 

nadzieją. – Inni minstrełe często je grają.  

– Inni minstrełe i szlachetni panowie rzadko do nas zaglądają. Nie miał kto objawić nam 

prawdy o twojej sławie.  

Młodzieniec postąpił jeszcze krok i pochylił się ku niej blisko, o wiele za blisko. Znów 

przeszedł  ją  zdradliwy  dreszcz.  Wielki  Boże,  jakie  on  ma  oczy!  Usidlające  spojrzeniem 
bursztynowe klejnoty, nęcące słodką obietnicą...  

– Więc dzisiaj możesz poznać moją sztukę – powiedział niskim głosem. – W zamian za 

kąt i miskę będziesz mogła, pani, wysłuchać czarodziejskich opowieści o dzielnych rycerzach 
i  pięknych  damach,  o  pocałunkach  kradzionych  w  blasku  księżyca  i  słodyczy  miłości.  Nie 
kłamię, wielcem biegły w układaniu pieśni.  

Więc  chce  jej  zaśpiewać,  a  potem  ukraść  całusa,  a  może  i  jeszcze  coś?  Nic  z  tego! 

Potrzebowała brzęczącego grosza, a nie brzęku strun.  

– Jeśli wasza pieśń potrafi zwabić tłustą gęś do mojej miski, zgodzę się.  
Znów posmutniał.  
– A zatem odmawiasz, panienko.  
–  Nie  stać  mnie  na  dobroczynność  –  rzekła  twardo,  choć  serce  ją  bolało,  gdy  musiała 

wypowiedzieć  te  słowa.  Najważniejsze  było  dobro  rodziców,  a  nie  jakiegoś  wędrownego 
grajka, jakkolwiek przed Bożym Narodzeniem Kościół nakazywał czynić miłosierdzie.  

Alaine poklepał wierzchowca po szyi.  
– Może chociaż zlitujesz się nad Izoldą? Obiecuję, że wrócę po nią po Trzech Królach, 

tym razem z zapłatą w ręku.  

Grace już miała odmówić, lecz w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Ojciec potrafi zadbać o 

konia,  obrok  zaś  nie  kosztuje  wiele.  A  jeśli  Alaine  w  wyznaczonym  terminie  nie  wróci  po 

swoje, będzie można sprzedać klacz za dobrą cenę.  

background image

– Zgoda, niech zostanie. Zaprowadźcie ją do stajni.  
Powiódł  konia  do  wrót  i  z  niezadowoleniem  dostrzegł  wyłamaną  zasuwę.  Krytycznym 

spojrzeniem ogarnął cały podwórzec.  

– Dach jest cały i ściany nie mają szpar – pospieszyła z zapewnieniem. – A zasuwę zaraz 

naprawię. Izolda będzie u nas bezpieczna.  

Nie wyglądał na przekonanego, ale nie miał wyjścia.  
– Może sam to naprawię, nim stąd pójdę.  
– Jak sobie życzycie – burknęła, chwytając wiadro, aby napełnić je obrokiem.  
Alaine wprowadził klacz do stajni i zaczął ją rozkulbaczać. Grace zauważyła, że w jukach 

miał tylko jeden tobołek z ubraniem i drugi pakunek, większy, o dziwnym kształcie.  

Minstrel,  widząc ciekawość w jej wzroku,  rozwiązał  worek i  wyjął inkrustowaną lutnię, 

najpiękniejszą, jaką dotąd widziała.  

– Czy mogę ci coś zagrać? 
Och,  z  jaką  chęcią  posłuchałaby  słodkich  dźwięków!  Lecz  nie  było  czasu  na  płoche 

rozrywki.  

– Dziękuję, ale nie. Czeka na mnie stos drewna do porąbania.  
Rozpiął opończę, odsłaniając szerokie ramiona przybrane w szafirową, wełnianą tunikę, 

ściągniętą w talii złotym łańcuchem. Zgrabny i wysoki był z niego chłop.  

Grace wolała sienie zastanawiać, ile warte jest każde ogniwko jego pasa. Czyżby dar od 

wysoko urodzonej pani serca? Słyszała, że minstrele specjalnie układali pieśni dla bogatych 
dam,  choćby  były  brzydkie  jak  noc,  w  nadziei  uzyskania  cennego  daru.  Ale  jak  piękna 
musiała być pieśń, aby śpiewak zasłużył na taką nagrodę? 

– Kilka chwil nas nie zbawi – oświadczył z uśmiechem, ściągając rękawice. Dłonie miał 

silne, o smukłych palcach, jakby stworzone do trącania strun. Ujął lutnię i zaczął ją stroić. – 

Jedna ballada, dobrze? 

Kilka słodkich dźwięków, gdy przebiegł palcami struny, skruszyło jej opór.  
– Tylko krótko proszę.  
– Według życzenia, pani – odparł dwornie.  
Dźwięki  lutni  wypełniły  stajnię  i  lekka,  radosna  melodia  rozjaśniła  smutne  myśli.  A 

potem Alaine zaśpiewał  głębokim, czystym  głosem, przyjemnie kontrastującym z miękkimi 
tonami instrumentu.  

Nie rozumiała słów, gdyż śpiewał po francusku, w języku zamków, dworów i rycerskich 

turniejów.  Grace  znała  tylko  parę  francuskich  zdań,  potrzebnych  przy  obsłudze  gości  w 
zajeździe. Lecz ballada  brzmiała tak pięknie,  że w  rozmarzeniu  przymknęła oczy, poddając 
się czarowi śpiewanej poezji.  

Kiedy ostatnia nuta ucichła pod stajennym stropem z krzywych belek, Alaine powiedział: 
– Chyba na nic się nie zda taka zapłata.  
Czar prysnął. Grace nie miała ochoty znów słyszeć próśb o darmowe usługi.  
– Znalazłeś może jakieś grosze w torbach? 
–  Nie,  ale  zaproponuję  ci  inną  umowę.  –  Gestem  wskazał  na  wrota  –  Zreperuję  to 

zamknięcie, a także przybiję parę desek, bo widzę, że taka jest potrzeba. Zresztą z pewnością 

background image

niejedno znajdzie się u was do roboty, więc będę mógł odpracować swój pobyt.  

Nie  liczyła  na  taką  pomoc.  Jeśli  ten  szlachetny  bard  naprawdę  zabierze  się  do  ciężkiej 

pracy, warto będzie rozwodnić dzisiejszy gulasz dla jeszcze jednej gęby przy stole.  

– Najpilniejsze to porąbać drwa. Zawahał się na moment, ale kiwnął głową.  
– Dobrze – skwitował krótko.  
Troskliwie owinął lutnię, odłożył ją pod ścianę i wyszedł za Grace na podwórzec. Zakasał 

rękawy, ujął siekierę i przez chwilę ważył ją w ręku, jak rycerz swój miecz przed ciosem w 
turniejowy  manekin.  A  potem  ostrze  poszło  w  ruch.  Kłody  rozpadały  się  gładko  na  równe 
kawałki pod silnymi, dobrze wymierzonymi uderzeniami.  

– Masz wprawę – oceniła, nie kryjąc uśmiechu. Zachichotał.  
– Przyznaję, znam tę robotę, choć dawno nie miałem siekiery w ręku. Ale takich rzeczy 

się nie zapomina.  

Grace,  słysząc  tęskną  nutę  w  jego  głosie,  zaczęła  się  zastanawiać,  jakież  to  czułe 

wspomnienia  wywołała  w  nim  owa  zwykła  czynność.  Wolała  jednak  nie  pytać,  aby  nie 
pomyślał, iż zbytnio się spoufala. Zarzuciła na ramiona opończę i zgarnęła naręcze szczap.  

– Ojciec przyjdzie, to pomoże ułożyć je w sagi – powiedziała, ruszając w stronę gospody. 

Alaine bez słowa położył kolejną kłodę na pieńku.  

W izbie uderzyła ją mdła woń przesiąkniętych piwem drewnianych blatów. Zagarniając 

spódnicami  śmiecie  z  podłogi,  przesunęła  się  między  stołami  ku  kominkowi,  gdzie  ojciec 
właśnie  podrzucał  do  ognia.  Gdy  podeszła,  przerwał,  chwilę  nasłuchując  z  przechyloną 
głową.  

– Słyszę rąbanie.  
Grace z łomotem wrzuciła polana do skrzyni.  
– Mamy gościa bez pieniędzy. Porąbie drzewo, naprawi drzwi w stajni i co jeszcze trzeba 

w zamian za kwaterę i wikt. Klacz mu okulała, więc zostawi ją w u nas do Trzech Króli, a 
gdy wróci, zapłaci za obrok.  

– Dobry interes.  
–  Też  tak  myślę.  Powiedziałam  mu,  że  przyjdziesz  i  pomożesz  ułożyć  drzewo.  – 

Otrzepała  ręce  z  kory.  –  Nazywa  się  Alaine  i  mówi,  że  jest znanym  minstrelem.  Zagrał  mi 
jedną pieśń i zaiste, ładnie mu to wychodzi.  

Ojciec gwałtownie uniósł głowę.  
–  Kazałaś  lutniście  rąbać  drzewo?  Do  licha,  a  co  będzie,  jak  pokaleczy  sobie  dłonie  – 

Zerwał się i zanim zdążyła się obejrzeć, zniknął za drzwiami.  

Grace wzruszyła ramionami. Alaine słowem nie wspomniał, że szkoda mu jego pańskich 

rączek.  Przeszła  do  kuchni,  gdzie  Nelda  Brewer  wyrabiała  ciasto  na  chleb.  Smużka  mąki 
bieliła  jej  szczupły  policzek.  Matka  Grace  była  drobna  i  krucha,  ale  robota  paliła  się  jej  w 
rękach i nikt w okolicy nie potrafił wypiekać tak dobrego chleba jak ona i warzyć tak zacnego 
piwa.  

– Idę do studni, mamo – powiedziała Grace, chwytając wiadra i nosidło. – Przynieść ci 

coś? 

–  Nie,  kochanie.  Może  tylko,  jak  wrócisz,  ozdobiłabyś  izbę  ostrokrzewem?  Tak  tu 

background image

ponuro, a idą święta.  

– Dobrze, jak tylko wsadzimy chleb do pieca.  
Grace  szybkim  krokiem  wyszła  z  domu,  zerknęła  na  podwórzec  –  i  natychmiast  tego 

pożałowała.  

Alaine  i  jej  ojciec  śmiali  się  i  gadali  jak  starzy  kumple.  Rozgrzany  robotą  minstrel 

ściągnął tunikę i pozostał tylko w rozpiętej koszuli. A przy pieńku stała grupka dzieciaków i 
panien, które zwabiła wieść, że w oberży piękny minstrel rąbie drzewo.  

Słodki Boże, ale był z niego urodziwy i silny chłop! A do tego ten czarujący uśmiech i 

rozmarzone  spojrzenie...  Wystarczyło,  aby  usidlić  każdą  pannę  i  mężatkę.  Grace  chciała 
chwycić  miotłę  i  spuścić  ją  na  karki  wielbicielek,  by  przybiegli  ich  ojcowie  i  zabrali  je  do 
domu. Ale wcześniej może wstąpią na piwo do starego Watta, a to byłoby dobre.  

Grace  ruszyła  do  studni.  Po  drodze  tęsknie  spojrzała  na  tłustą  gęś,  syczącą  zza  płotu 

rzeźnika. Miała nadzieję, że minstrel zabawi u nich trochę dłużej niż jedną noc.  
 

 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Córka karczmarza miała na imię Grace.  
Słuchając jednym uchem gadaniny starego Warta, który przepraszał za pyskatą latorośl, 

Alaine  obserwował,  jak  Grace  rozkosznie  kołysze  biodrami,  spiesząc  z  kubłami  po  wodę. 
Musiał  przyznać,  że  ta  dziewczyna  urodą  biła  na  głowę  księżniczki,  a  był  znawcą  w  tej 
materii.  Ponętne  kształty,  oczy  jak  dwa  szafiry  i  złote  włosy  –  takie  kobiety  opiewają 
minstrele w miłosnych balladach.  

Piękna, ale i  twarda, a  raczej  za taką chciała uchodzić.  Lecz jego nie zwiodła. Od razu 

wyczul, że była dziewczyną łagodną, choć światu prezentowała inne oblicze.  

Kiedy  dla  niej  śpiewał,  na  moment  uleciała  w  krainę  beztroski.  Twarda  linia  ust 

złagodniała i Grace przemieniła się w czyste piękno i słodycz.  

Gdy  jednak  wybrzmiała  ostatnia  nuta,  znów  pojawiła  się  interesowna  karczmarzówna  i 

zaraz  posłała  go  do  roboty.  Nie  rąbał  drzewa  od  czasu,  gdy  służył  jako  giermek  na  zamku 
wuja.  Lecz  tam  zajęcie  to  służyło  ćwiczeniu  mięśni  i  wyrabianiu  dyscypliny,  a  nie  było 
zapłatą za nocleg i strawę.  

– Macie, panie, jaki szlachetny dom, gdzie będziecie zabawiać ludzi w święta? – zapytał 

Watt.  

Alaine  otarł  pot  z  czoła  i  znów  ujął  siekierę,  pragnąc  narąbać  taki  stos,  aby  Grace 

pochwaliła go, gdy wróci z wodą.  

– Mam – odparł. – Zamek Darby, dwa dni drogi na północ.  
Piechotą,  bo  widzę,  że  raczej  nie  pojadę.  –  Izolda  była  wspaniałym  zwierzęciem  i 

zrobiłaby  wszystko  dla  swego  pana,  ale  nie  chciał  jej  forsować.  –  Macie  jakąś  maść,  aby 
zrobić z niej okład na nadwerężoną nogę mojej klaczy? 

– Ja nie, ale kowal ma na pewno. – Watt skinął na jednego z wyrostków. – Ej, Thomas, 

goń migiem po kowala! 

Chłopak  o  pszenicznych  włosach  skinął  głową  i  pognał  wyboistą  drogą,  która  tak 

zaszkodziła biednej Izoldzie. Gdyby nie ten nieszczęsny traf, Alaine zdążałby już do zamku 
Darby,  ciesząc  się  perspektywą  spędzonych  u  wuja  świąt.  Zamiast  tego  musiał  zboczyć  do 

skromnej gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”, aby ciężko harować za gliniasty kawałek 
chleba i jakieś wyrko z resztkami słomy.  

Zręcznym uderzeniem rozszczepił kłodę.  
– Teraz pewnie będę odrabiać swoje u kowala. Zafrasowany Watt podrapał się w głowę.  
– Może i nie. Znajdą się u nas jakieś miedziaki, żeby zapłacić za maść.  
– Nie chciałbym wam przyczyniać wydatków.  
– Chłopie, tym rąbaniem zarobiłeś sobie na więcej. – Karczmarz z zadowoleniem spojrzał 

na rosnący sąg bierwion. – Powiedz mi lepiej, jak to się żyje bez pieniążków? Chyba nieźle, 
patrząc  na  twój  przyodziewek.  A  ten  złoty  łańcuszek  jest  pewno  wart  tyle,  co  rycerski 
ekwipunek.  

Watt przecenił wartość tego cacka. Na rycerski ekwipunek składała się kolczuga, hełm, 

miecz,  tarcza  i  oczywiście  rumak,  co  warte  było  majątek.  Alaine  miał  to  wszystko  i  nieraz 

background image

dostawał w darze, gdy jeszcze występował w turniejach. Przecież gdyby nie rycerskie zajęcia, 
nie dosiadałby Izoldy.  

–  Pas  otrzymałem  od  księżnej,  której  gości  zabawiałem  w  zeszłą  Wielkanoc.  –  Alaine 

westchnął. – Przeliczyłem się, wyjeżdżając z Londynu. Myślałem, że na prowincji nie trzeba 
mi będzie pieniędzy, więc zostawiłem swoją sakiewkę... zaufanemu przyjacielowi.  

W  samą  porę  ugryzł  się  w  język.  Watt  nie  powinien  wiedzieć,  że  zostawił  pieniądze  u 

królewskiego  skarbnika,  człowieka,  którego  znal  od  dziecka.  Ludzie  niższego  stanu,  nawet 

niebiedni,  jak  karczmarze,  zwykle  rozdziawiali  szeroko  gęby,  kiedy  dowiadywali  się,  z  jak 
wysokiego wywodził się rodu. Alaine wolał w dyskrecji zachować swoje szlachectwo.  

Watt  wzruszył  ramionami,  ale  drgnęło  tylko  lewe.  Prawe  pozostało  bezwładne.  Musiał 

mieć  jakiś  ciężki  wypadek,  przez  co  został  ułomnym,  pomyślał  Alaine.  I  pewnie  nie  miał 
syna, który mógłby go zastąpić. To dlatego Grace rąbała drzewo i  wykonywała inne męskie 

roboty.  

– Mężczyzna powinien mieć kilka monet w mieszku – stwierdził Watt. – Chociażby po 

to, by napić się piwa w przydrożnej gospodzie.  

– Mówisz jak prawdziwy karczmarz – zaśmiał się minstrel.  
– Bo jestem nim od lat. O, idzie nasz kowal.  
Watt postąpił parę kroków, aby powitać krępego, silnego mężczyznę, który z uśmiechem 

gładził  po  głowach  napotkane  dzieciaki.  Alaine  spostrzegł,  że  zgromadziło  się  ich  jeszcze 
więcej,  w  tym  i  dziewcząt,  ale  za  młodych  i  zbyt  chudych  jak  na  jego  gust.  Wolał  kobiety 
starsze  i  bardziej  dojrzałe,  o  krągłych,  pokuśliwych  kształtach,  jak  ta  śliczna  córka 
karczmarza.  

Ile jeszcze drzewa będę musiał porąbać? – zastanawiał się, ani na chwilę nie wypadając z 

rytmu. Palą w kominku, w sali i w kuchni, ale czy jeszcze ogrzewają górę? Miał nadzieję, że 
nie będzie się trząsł z zimna w nocy.  

W  zamku  Darby  miał  swoją  komnatę  z  szerokim  łożem  i  piecykiem,  gdzie  żarzyły  się 

węgle. Nie musiał się bać zimna ani pluskiew w sienniku. Tam spędzał dni z ludźmi, których 
kochał, a wieczorami stroił lutnię, aby zaśpiewać ich gościom.  

Zaproszenie  od  wuja  było  czymś  więcej  niż  zaszczytem.  Choć  gościł  już  w  wielu 

angielskich  i  francuskich  zamkach,  po  raz  pierwszy  zdarzyło  się,  że  człowiek,  który  był  dla 

niego  jak  ojciec,  zaprosił  go  do  Darby  na  Boże  Narodzenie,  aby  uświetnił  je  swoimi 
występami.  

Matthew,  pan  na  Darby,  nie  był  zachwycony,  kiedy  Alaine  odłożył  miecz  i  sięgnął  po 

lutnię.  Liczył,  że  w  czasie  tej  wizyty  wuj  wreszcie  uzna  jego  wybór.  Bo  czy  inaczej 
zaprosiłby go, aby grał i śpiewał przed tyloma szlachetnymi gośćmi w te świąteczne dni? 

Zaczęły  go  boleć  mięśnie  ramion  i  pleców.  Dawno  nie  harował  tak  ciężko  jak  dzisiaj. 

Nawet  kiedy  ćwiczył  walkę  na  miecze  z  rycerzami,  nie  spływał  takim  potem.  Ech,  dobrze 
byłoby znów być wśród starych przyjaciół i napić się z nimi wina.  

Tymczasem czekała go noc we wsi, której nazwy nie znał, w gospodzie „Pod Wytrwałym 

Wędrowcem”  oraz  towarzystwo  poczciwego  karczmarza  i  jego  ślicznej  córki.  Dziś  lutnia 
będzie  wabiła  miejscowych  piwoszy  do  izby.  Piwo  popłynie  strumieniem,  a  do  rąk 

background image

roznoszącej  kufle  Grace  wpadnie  wiele  miedziaków.  Może  wtedy  zrozumie,  że  pieśni  są 
warte więcej niż stos porąbanego drewna.  

Był pewien, że dziewczynie spodobało się jego śpiewanie, choć rozumiała niewiele słów. 

Mało  znał  stosownych  ballad  po  angielsku,  głównie  same  rubaszne  przyśpiewki.  Tkliwe 
pieśni miłosne najpiękniej brzmiały po francusku.  

Może „Życzenie Aucassina”? Po cichu zanucił pierwszą zwrotkę, szybko przekładając ją 

z francuskiego na angielski. Tak się zagłębił w tłumaczeniu, że kolejną zaśpiewał głośno: 

 
– O, mój Panie, cóż robiłbym w raju? I tak nie wejdę do jego bram.  
Daj mi tylko moją Nicolettą, Słodkie dziewczę, które kocham tak.  
 
Całkiem nieźle, pochwalił się w myśli.  
Jego  uwagę  zwróciła  nagła  cisza.  Alaine  opuścił  siekierę  i  rozejrzał  się  po  podwórcu. 

Kobiety, mężczyźni i dzieci tłoczyli się wokół niego, słuchając w skupieniu.  

Grace też słuchała. Stała w cieniu ganku, opuściwszy kubły na ziemię. Czy była już dla 

kogoś słodką przyjaciółką, jak Nicolettą dla Aucassina? 

Z irytacją odsunął od siebie obraz Grace w czyichś objęciach. Czy idzie z każdym, kto jej 

godziwie zapłaci, jak wiele córek karczmarzy? Nie, to zupełnie do niej nie pasowało. Miała w 
sobie  zbyt  wiele  szlachetności  i  dumy.  Już  prędzej  wyobrażał  sobie  swoje  usta  na  jej 
karminowych wargach, dotyk aksamitnej skóry, krągłe kształty pod dłońmi i...  

Kołysząc biodrami, Grace ruszyła ku niemu, i dzikie fantazje rozpaliły mózg Alaine’a do 

tego stopnia, że spodnie nagle wydały mu się za ciasne.  

Jej źrenice się rozszerzyły, a policzki oblał rumieniec. Nie był pewien, czy podobało się 

jej to, co zobaczyła. Chyba tak, bo zmysłowo zwilżyła usta czubkiem języka, doprowadzając 
go niemal do szału.  

– Śpiewałeś to dla mnie wcześniej po francusku, tak? – zapytała miękko.  
– Tak – wyjąkał, nie mogąc wydobyć z siebie więcej słów. W odpowiedzi obdarzyła go 

ciepłym, szerokim uśmiechem.  

– Narąbałeś o wiele więcej drzewa, niż się spodziewałam. Może teraz wejdziesz do izby, 

żeby ochłonąć i odpocząć.  

Rzeczywiście,  w  pewnej  chwili  tak  zapamiętał  się  w  układaniu  słów  pieśni,  że  bez 

udziału świadomości pracował jak furiat, machając siekierą w rytm melodii. Rzadko zdarzała 
mu się aż taka wena.  

– Chętnie sobie odsapnę, skoro uważasz, że z nawiązką odrobiłem swoje zadanie.  
– Jak najbardziej.  
Postawił  siekierę  przy  ścianie  i  sięgnął  po  tunikę.  Jakieś  dziewczę  westchnęło  z  żalem, 

wywołując w tłumie wybuch śmiechu.  

– Zrobiłeś na nich wrażenie – zauważyła z rozbawieniem Grace.  
– Nie miałem takiego zamiaru, zwłaszcza jeśli chodzi o dzierlatki. – Wreszcie miał okazję 

sprawdzić jej uczucia. – Lecz jeśli ty miałabyś równie smętnie wzdychać jak one, mogę się 
nie ubierać – dodał z błyskiem w oku.  

background image

Na ślicznej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.  
– Ja nie wzdycham.  
– Nigdy? Do nikogo? 
– Jeszcze nie spotkałam mężczyzny, który byłby wart moich westchnień – powiedziała, 

po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła ku domowi.  

Grace  pod  kierunkiem  matki  dekorowała  salę  gałązkami  ostrokrzewu.  Czerwone  owoce 

wyglądały  ślicznie  na  tle  ciemnej  zieleni  liści.  Wieczór  zapowiadał  się  lepiej  niż  myślała. 
Kilku sąsiadów przyszło pogwarzyć sobie z jej ojcem i przy okazji uraczyć się piwem.  

Alaine  nie  spoufalił  się  z  nikim.  Zaniósł  swoje  rzeczy  na  górę  i  zszedł,  przebrany  tym 

razem  w  skromną,  brązową  tunikę.  Po  posiłku  rozłożył  na  stole  pergamin,  wyjął  pióro, 
inkaust i zagłębił się w pisaniu.  

Grace miała wielką ochotę zajrzeć mu  przez ramię, aby  zobaczyć, co pisze. Nie śmiała 

jednak podejść ani tym bardziej pytać. I tak już wpatrywała się w niego zbyt zachłannie. Nie 
wzdychała jawnie, lecz jej myśli stały się bezwstydne i zdrożne.  

Znała  męskie  pożądanie,  odkąd  z  dziewczynki  zmieniła  się  w  kobietę.  Mężczyźni 

wyraźnie ożywiali się na jej widok, prawili miłe słówka. Kilku próbowało nawet uzyskać coś 
siłą, gdy odrzucała ich awanse. A od czasu, kiedy ostatni z takich zalotników, nachalny łotr, 
ciężko  zranił  jej  ojca,  który  stanął  w  obronie  czci  córki,  zaczęła  się  brzydzić  popędliwą, 
męską  naturą  i  lękać  brutalności.  Lecz  żadnego  z  tych  uczuć  nie  doznawała  w  obecności 
Ałaine’a, choć pragnął dokładnie tego samego co inni – zabawić się z nią na posłaniu.  

Przeciwnie,  jej  ciało  odpowiadało  z  ochotą  na  znaki  wysyłane  przez  niego,  a  chęć 

zbliżenia  stawała  się  coraz  bardziej  przemożna.  Dotąd  nie  przypuszczała,  że  żądza  może 
pomieszać  umysł  i  poplątać  język.  Dopiero  kiedy  zobaczyła  Alaine’a,  poczuła,  że  niemal 
spala się w pragnieniu.  

Źle się z nią działo! 
Może uległa czarowi, bo jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak pięknego ciała i twarzy, 

tak oszałamiającego uśmiechu, nie słyszała tak uwodzicielskiego głosu.  

– Grace, pomóż mi powiesić gałązki! – usłyszała głos matki. Kiedy mijała minstrela, na 

chwilę  uniósł  głowę  znad  papieru  i  zaczął  się  rozglądać,  jakby  szukając  jej  wzrokiem. 
Wyglądał  jak  ktoś,  kogo  poniósł  twórczy  zapał  albo  kim  zawładnęły  marzenia.  Bardzo 
chciała, aby ten niezwykły blask w jego oczach nie przygasł, cokolwiek go wywołało. Miała 
ochotę patrzeć w nie bez końca, zatopić się w tym bursztynowym morzu...  

– Skończyłem – powiedział głębokim, uwodzicielskim głosem. – Chcesz posłuchać? 
Napisał balladę! 
– No jasne.  
– Pójdę po lutnię.  
Wstał i szybko wyszedł  z izby. Grace roztargnionym  ruchem  wzięła pęk gałązek z ręki 

matki  i  splotła  je  w  wieniec.  Aby  powiesić  go  na  belce,  musiała  przysunąć  sobie  ławę,  na 
której  jeszcze  przed  chwilą  siedział  Alaine.  Mogła  teraz  podejrzeć,  co  napisał,  ale 
powstrzymała się. Wolała usłyszeć, jak sam wyśpiewa słowa.  

Ława chwiała się, ale inne były jeszcze bardziej koślawe. Grace zawiesiła sobie wieniec 

background image

na szyi, weszła na ławę i ostrożnie sięgnęła do belki, szukając wbitego tam gwoździa.  

Usłyszała szybkie kroki Alaine’a na schodach. Wpadł do izby i zatrzymał się jak wryty, 

wtapiając wzrok w Grace. Nagle poczuła się, jakby była całkiem naga pośród tych wszystkich 
ludzi, którzy wypełniali gospodę.  

– Czy coś się stało? – wyjąkała.  
Minstrel podszedł do stołu i delikatnie położył instrument na blacie.  
– To wielki przywilej dla mężczyzny oglądać piękną pannę, która dekoruje izbę zielenią. 

Wyglądasz jak ustrojony w liście i jagody posąg leśnej boginki. » 

Oszołomiona wykwintnym komplementem, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Za to Nelda 

nie straciła rezonu.  

–  Ach,  cóż  za  galanteria,  panie  Alainie!  Nic  dziwnego,  skoro  układasz  tak  dworne 

ballady.  

Minstrel uśmiechnął się.  
– Rycerski kawaler zawsze gotów jest prawić komplementy pięknym damom i ofiarować 

im pomocną dłoń w potrzebie.  

Grace  poczuła  nagle,  jak  silne  dłonie  obejmują  ją  w  pasie  i  podtrzymują.  Gdyby 

zachwiała się w przód, jego usta dotknęłyby jej piersi. Zadrżała i wiedziała, że to wyczuł.  

– Powieś ten wieniec i zejdź – powiedział.  
– Dobrze, ale poradzę sobie bez pomocy. Nie jestem damą w niebezpieczeństwie.  
Prawdę mówiąc, była w niebezpieczeństwie, dopóki czuła na sobie jego dłonie.  
Alaine zajrzał jej głęboko w oczy.  
–  Może  i  nie  jesteś,  ale  i  tak  będę  cię  trzymał  –  oświadczył,  po  czym  zniżył  głos  do 

szeptu: – Nie mógłbym patrzeć, jak spadasz, a krew plami moje dzieło.  

Boże,  dlaczego  tak  na  nią  działał?  Co  takiego  zobaczyła  w  beztroskim  grajku,  który 

włóczył  się  od  zamku  do  zamku,  żyjąc  z  łaski  możnych  panów  i  dam,  uwiedzionych  jego 
śpiewem?  Dlaczego  nie  marzyła  o  robotnym,  poczciwym  mężu,  który  zadbałby  o  obejście, 
zarobił grosz i obdarzył ją gromadką dzieciaków? 

Pospiesznie zawiesiła wieniec na gwoździu.  
– Możesz już mnie puścić.  
– Oprzyj ręce na moich ramionach. Zawahała się.  
– Nie bój się, Grace. Nie pozwolę, żebyś upadła.  
Nie miała siły dłużej się opierać. Położyła dłonie na szerokich barach Alaine’a. Oczy mu 

pociemniały, kiedy uniósł ją, jakby była piórkiem, i postawił na ziemi. Z ociąganiem puścił 
jej talię.  

Grace z trudem wciągnęła powietrze. Napięcie, jakie powstało między nimi, było nie do 

zniesienia.  

– Teraz mi zagraj.  
Skinął  głową  i  sięgnął  po  lutnię.  Przyjął  pozycję,  opierając  stopę  na  ławie,  i  przebiegł 

palcami po strunach.  

Grace  z  matką  usiadły  w  drugim  końcu  stołu.  Mężczyźni  odstawili  kufle  i  ucichli  w 

oczekiwaniu.  

background image

Alaine grał melodię, którą już znała, ale tym  razem słowa ballady przemówiły do niej z 

całą  siłą.  Śpiewał  o  rycerzu,  który  marzył,  by  połączyć  się  ze  swoją  wybranką,  o  ojcach, 
którym nie podobała się ich miłość, o wspólnej ucieczce zakochanych, o długim rozstaniu. Aż 
wreszcie popłynęły strofy o tym, jak Aucassin i Nicoletta powrócili do domu, aby nareszcie 
otrzymać  ojcowskie  błogosławieństwo  i  odtąd  pozostali  już  na  zawsze  razem,  ciesząc  się 
swoją miłością.  

Nelda co i raz wzdychała, mężczyźni wybijali rytm nogami i kuflami. Jeden z nich rzucił 

minstrelowi miedziaka. Śpiewak pochwycił go zręcznie i skłonił się w podzięce.  

A  rozmarzona  Grace  wyobrażała  sobie,  że  jest  Nicoletta,  ma  swojego  ukochanego 

Aucassina i miłość tak wielką, jak miłość tamtych dwojga.  
 

 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Alaine  siedział  przy  stole  i  słuchał,  jak  miejscowi  narzekają  na  pańszczyznę,  podatki  i 

rządy swojego pana. Nie odzywał się, tylko od czasu do czasu leciutko przebiegał palcami po 
strunach lutni.  

Dobrze wiedział, jak działa ta feudalna machina. Właścicielem wsi był lord Thorpe, który 

miał  w  pobliżu  swoją  siedzibę.  Od  chwili  rozpoczęcia  prac  polowych  aż  do  zbiorów 
mieszkańcy  przez  dwa  dni  w  tygodniu  musieli  odrabiać  pańszczyznę.  Sam  nieraz 
wysłuchiwał  utyskiwań  wuja  na  leniwych  chłopów,  którzy  byle  jak  odwalają  robotę  na 
pańskich polach. Teraz po raz pierwszy miał okazję posłuchać drugiej strony.  

Kowal pochylił się ku jednemu z gospodarzy.  
–  John,  prawda  jest  taka,  że  gdybyś  porządnie  naostrzył  lemiesz  u  pługa,  twoje  woły 

pociągnęłyby go raźniej, a ty oszczędziłbyś ze sześć pensów na rok, obrabiając więcej pola.  

– Ostrzę lemiesz każdej zimy! – wrzasnął John, waląc kuflem w stół.  
– Widać nie tak jak trzeba.  
Pomruk  poniósł  się  przy  stołach.  Kowal  zamachał  rękami,  rezygnując  z  dalszych 

perswazji. Alaine uśmiechnął  się.  Wszyscy  wiedzieli,  że kowal  umiał  lepiej szykować pługi 
niż chłopi, ale kazałby sobie słono za tę usługę zapłacić.  

Watt serdecznie klepnął Johna po ramieniu.  
– Coś mi się widzi, że piwo uderzyło ci do głowy.  
– Możebnie. Nelda warzy najmocniejsze w okolicy.  
– Słodki całus i kufel piwa, czujesz, żeś w niebie, choć głowa się kiwa! – zanucił Alaine.  
Nie  słuchał  rubasznego  śmiechu,  który  wywołał,  tylko  uparcie  zerkał  w  stronę  kuchni, 

gdzie znikła panna, na cześć której wyśpiewał swoją balladę.  

Nie powiedziała słowa, po prostu wstała i opuściła izbę, jakby słowa piosenki uraziły jej 

uczucia.  Ale  jakie?  Doprawdy,  dziwne  stworzenia  z  tych  niewiast,  rozmyślał.  Kiedy 
mężczyzna  cieszy  się,  że  sprawił  im  przyjemność,  okazuje  się,  że  jest  na  odwrót.  Zarazem 
Grace  była  zupełnie  różna  od  kobiet,  które  znał  –  a  znał  ich  bardzo  wiele.  Dłonie  miała 
smukłe, lecz spracowane, i chadzała w grubych, prostych sukniach jak chłopka.  

Co mogłoby ucieszyć kobietę, która całymi dniami harowała jak mężczyzna? Porąbał już 

dla niej drzewo i naprawił zasuwę w stajni. Co jeszcze miałby zrobić? Wszak jest minstrelem, 
a  nie  drwalem  czy  ślusarzem.  Jeśli  dzisiaj  nie  ucieszy  jej  pieśnią,  nie  będzie  godny  miana 
minstrela.  

– Powiedz mi, kowalu, czy pojadę jutro, czy pójdę piechotą? 
–  Pójdziesz  piechotą.  Klacz  musiałbyś  prowadzić  za  sobą.  Lepiej  nie  obciążać  jej  nogi 

przez najbliższy tydzień.  

– W takim razie zostawię Izoldę w gospodzie, żeby wydobrzała.  
– Słusznie, zwłaszcza że niezawodne kolano Watta przepowiada śniegi.  
–  Tak,  moje  kolano  nigdy  nie  kłamie  –  podkreślił  z  dumą  ojciec  Grace.  –  Lecz  skoro 

masz iść taki kawał na własnych nogach, zaopatrzymy cię w prowiant. Powiem Grace, żeby 
poświęciła jakąś starą kurę i upiekła ci ją na drogę.  

background image

Kowal z ożywieniem popatrzył na Watta.  
– To skarb mieć taką córkę jak twoja. Gdyby mój Rob był mądrzej...  
Karczmarz przerwał mu ostrzegawczym gestem.  
– Daj spokój. Nie sądzę, by Grace szybko wybaczyła twojemu synowi.  
– Ani ja, wierz mi. Cale szczęście, że twoja córka jest zbyt mądra, by sądzić ojca po jego 

durnym synu. – Ciężko podniósł się z ławy. – No, ale na mnie pora. Jak się dzisiaj sprawię w 
kuźni, może moja dobra kobita puści mnie tu jeszcze, abym posłuchał pięknych pieśni przy 
kufelku. Strój swoją lutnię, minstrelu. Nie masz lepszej rozrywki na długie, zimowe wieczory.  

Pozostali  mężczyźni  poszli  za  jego  przykładem.  Zaszurały  odsuwane  ławy.  Alaine 

zapewnił  wszystkich,  że  zaśpiewa  po  wieczerzy.  Miał  wielką  ochotę  dowiedzieć  się,  o  co 
chodziło w tajemniczej historii Grace i kowalowego syna. Czy nosiła w sercu miłosną ranę? 
Od dawna? I jak głęboką? 

Zaledwie gospodarz zamknął drzwi za gośćmi, Nelda wbiegła z krzykiem do izby.  
– Szczury! – zapiszczała, unosząc spódnice i w panicznym strachu gramoląc się na ławę. 

– Och, Watt, w kuchni są szczury! 

– Babo, złaź stąd! – rozkazał, uważnie nasłuchując odgłosów z kuchni.  
Alaine odłożył instrument.  
– Zajmijcie się żoną, a ja zobaczę, co się tam dzieje.  
Uzbrojona w miotłę Grace stała przy kuchennym  stole, a kiedy spod stołka wyprysnęła 

przerażona mysz, miotła śmignęła i ją przygwoździła. Grace popatrzyła na Alaine’a z dumną 
miną zwycięskiego łowcy.  

– Widzę, że masz wprawę w takich polowaniach – zauważył uśmiechem.  
–  Urządzam  je  z  musu  –  odparła  speszona.  Uniosła  miotłę.  Mysz  nie  poruszyła  się.  – 

Ledwie pozbędę się jednych, już złażą się drugie.  

Schylił się i chwycił mysz za ogon.  
– Wiesz, którędy wchodzą? – zapytał rzeczowo.  
–  Tak,  przez  spiżarnię.  Myślą,  że  worki  z  kaszą  są  dla  nich.  Alaine  uchylił  drzwi  i  z 

rozmachem  cisnął  zdechłe  zwierzę  na,  kupę  śmieci,  po  czym  przemył  ręce  garścią  śniegu. 
Kiedy wrócił, Grace skubała już kurę.  

– Wielkie dzięki – powiedziała z ulgą. – Łatwiej mi zabić mysz niż się jej pozbyć.  
– Może poszukamy dziury, przez którą wchodzą, i zatkamy ją? 
– Dobry pomysł, ale najpierw muszę sprawić kurę. Ma być gotowa na kolację.  
–  W  takim  razie  pokaż  mi  to  miejsce.  Sam  się  tym  zajmę.  Ruchy  zręcznych  palców, 

wyrywających pióra, stały się jeszcze szybsze.  

– Alainie, jesteś naszym gościem i już zarobiłeś na swój wikt i kwaterę rąbaniem drzewa. 

Nie musisz więcej się starać.  

Święta  racja.  Dlaczego  w  takim  razie  zatkanie  mysiej  dziury  stało  się  dla  niego 

najważniejsze na świecie? 

– Muszę jeszcze odpracować pobyt Izoldy w waszej stajni. Grace wzruszyła ramionami i 

zerknęła w stronę izby.  

–  Ojciec  nie  był  zachwycony  układem,  który  z  tobą  zawarłam.  Kiedy  usłyszał,  że 

background image

obracasz  siekierą,  zmartwił  się  o  twoje  delikatne  dłonie  grajka.  Lepiej  więc  nie  plam  ich 
więcej robotą.  

Co  za  uparta  kobieta!  Alaine  podszedł  do  Grace  i  położył  jej  dłonie  na  ramionach. 

Delikatne  ciepło  zdawało  się  przenikać  do  jego  żył.  Walczył  z  sobą,  aby  nie  odwzajemnić 
drżenia ciała i żaru, jaki pojawił się w spojrzeniu zielonych oczu.  

– Nie prosiłaś mnie o usługę, sam się zaofiarowałem. Moim dłoniom nic się nie stanie.  
Przymknęła  oczy  i  mimowolnie  oblizała  wargi  czubkiem  języka.  Te  usta  błagały  o 

pocałunek i Alaine z najwyższym trudem powstrzymał się, by nie spełnić ich prośby. Grace 
powoii rozwarła powieki, świadoma, jak nikła odległość dzieli ich ciała.  

– Dobrze, jeśli nalegasz, pokażę ci to miejsce – powiedziała zduszonym głosem.  
Wysunęła  się  spod  jego  dłoni  i  poprowadziła  go  do  małej  komórki.  Przy  wejściu  stała 

beczka, z której unosiła się woń solonych śledzi, były też sterty skrzynek i worki.  

– O, tutaj – pokazała ciemny kąt. – Tylko  odsunę siennik. Chwyciła pękaty lniany wór 

wypełniony słomą i przesunęła na środek pomieszczenia.  

Alaine  rozglądał  się  po  zagraconej  klitce.  A  więc  tu,  na  tym  prostym  sienniku,  Grace 

kładła się, zmęczona po całym dniu harówki, tu rozplatała gruby, jasny warkocz i rozbierała 
się do koszuli, aby zasnąć wśród woni śledzi.  

A przecież tak piękna kobieta powinna mieć pokojówkę, kąpać się w pachnących ziołach, 

namaszczać białe ręce olejkami i spać na miękkim łożu. Grace nie miała nic z tego. Jedyne, 
co  mógł  dla  niej  zrobić,  to  zatkać  mysią  dziurę,  choć  wątpił,  aby  uwolniło  ich  to  od  plagi 
gryzoni. Wziął się do pracy, co i rusz zerkając na siennik i wyobrażając sobie, że leży na nim 

z Grace.  

Po zmroku zaczął  padać śnieg przepowiedziany  przez niezawodne kolano Watta. Grace 

przekonała się o tym na widok gości, którzy otrząsali białe płatki z ubrań i tupali butami na 
progu.  

Nie miała czasu popatrzeć, jak wirują białe płatki, pokrywając świat  miękkim  całunem, 

bo ledwie nadążała z napełnianiem kufli. Takiego najazdu gospoda nie widziała od miesięcy. 
Większość zjawiła się po to, by posłuchać śpiewu minstrela.  

Alaine  siedział  na  stole  pośrodku  izby  i  właśnie  wyśpiewywał  frywolną  balladę  o 

miłosnych przygodach pastereczki. Do czarki, ustawionej na podłodze pod jego stopami, co 
chwila  z  brzękiem  wpadały  miedziaki.  Kasa  gospody  również  znacznie  się  wzbogaciła,  bo 
piwo lało się strumieniami.  

Grace  sama  już  nie  wiedziała,  co  ma  myśleć  o  tym  dziwnym  człowieku,  który  przez 

godzinę  trudził  się,  aby  zatkać  mysią  dziurę  i  pałaszował  proste  potrawy,  twierdząc,  że  są 
smaczniejsze niż frykasy, które jadał na pańskich dworach. Nawet jeśli jego pochwały były 
wynikiem  czystej  galanterii,  wywarły  na  niej  ogromne  wrażenie.  Nikt  z  podróżnych 
odwiedzających gospodę nie zdobył się na takie uprzejmości.  

Dobrze  byłoby  mieć  w  rodzinie  tak  silnego  i  chętnego  do  pracy  mężczyznę,  który  na 

dodatek potrafiłby zwabić do oberży tłumy. A przy tym patrzyłby na nią, jakby była gotowym 
do zerwania, dojrzałym owocem, budząc zdrożne, słodkie, jakże rozkoszne myśli...  

Garbarz  uniósł  pusty  kufel.  Grace  chwyciła  dzban  i  pospieszyła,  aby  obsłużyć  gościa. 

background image

Tymczasem pastereczka z ballady na pachnącym wrzosowisku dała swojemu kawalerowi to, 
co  miała  najsłodszego,  i  obiecali  sobie  dozgonną  miłość.  Lecz  pieśń  skończyła  się  smutno, 
gdyż  kawaler  odjechał  w  siną  dal  na  pięknym  rumaku,  za  pierwszym  zakrętem  drogi 
zapominając o pannie i obietnicy. Słuchacze, zagrzani pieśnią, chórem podśpiewywali refren, 
wybijając  rytm  kuflami.  Grace  zastanawiała  się  zgryźliwie,  czy  tak  samo  by  się  cieszyli, 
gdyby to ich córki stały się ofiarami niehonorowego kawalera.  

Napełniła kufel garbarzowi.  
– Miło, że przyszedłeś, Hugh. Dobrze idzie do głowy nasze piwo? 
– Jeszcze jak! Zwłaszcza gdy nalewa je najpiękniejsza panna w okolicy.  
Słyszała  to  zdanie  wiele  razy,  bo  prawie  każdy  mężczyzna  we  wsi  liczył,  że 

pochlebstwami zarobi u niej na darmowy kufelek.  

–  Jeśli  piwo  nalane  moją  ręką  smakuje  tak  dobrze,  nie  żałuj  na  nie  grosza  –  kusiła  ze 

śmiechem.  

Hugh łypnął na nią z zachwytem.  
–  Och,  Grace,  powiadam  ci,  że  któregoś  dnia  przybędzie  tu  gość,  który  przyjmie  twoją 

cenę i wypłaci ci się z nawiązką. Pomnisz moje słowa.  

Grace już otworzyła usta, aby zapytać, co ma na myśli, gdy Alaine po raz kolejny skupił 

uwagę  gości,  rozpoczynając  następną  balladę.  Tym  razem  nikt  nie  rozumiał  słów,  ale  też 
nikomu to nie przeszkadzało.  

Grace  przysiadła  w  pobliżu  beczki,  aby  choć  przez  chwilę  odpocząć.  Żałowała,  że  nie 

rozumie tekstu. A może to i lepiej? Z jakim bólem słuchałaby znów o szlachetnym rycerzu i 

pani  jego  serca,  o  kradzionych  w  świetle  księżyca  pocałunkach,  a  potem  o  smutnym 

rozstaniu,  gdy  kochanek  odjeżdża,  aby  nigdy  już  nie  zobaczyć  się  z  tą,  której  tyle  mówił  o 
miłości.  

Przybędzie tu gość, który przyjmie twoją cenę...  
Czy nie wywindowała jej za wysoko? Czy będzie to człowiek, który zechce dzielić z nią 

codzienne  trudy?  Człowiek  prawy  i  uczciwy,  który  pracowałby  i  śmiałby  się  z  nią  w  ciągu 
dnia, a radował miłosnymi uniesieniami w nocy? Czy żądała zbyt wiele? 

Kiedy Alaine śpiewał swoje ballady, spojrzeniem szukał Grace. W końcu przestało jej to 

pochlebiać.  Była  wszak  jedyną  kobietą  w  tej  izbie,  nie  licząc  podstarzałej  matki,  a  rzecz 
oczywista,  że  minstrele  śpiewają  dla  kobiet.  Tak  stanowił  obyczaj  i  nie  było  w  tym  nic 

dziwnego.  

Grace  usłyszała,  jak  otwierają  się  drzwi  gospody.  Weszło  dwóch  mężczyzn,  jeden 

dojrzały, a drugi młodzieniaszek. Zdjęli ciężkie, wełniane okrycia i wraz z czapkami otrzepali 
je  ze  śniegu,  pozostając  w  zielonych  tunikach.  Szlachetni  panowie,  oceniła.  Miała  dla  nich 
miłą obsługę, a na noc wygodne spanie. Byle dobrze zapłacili.  

– Piwa? A może gorącego jabłecznika? – zapytała z uśmiechem.  
Starszy popatrzył na nią z zachwytem, jakby ofiarowała mu boski nektar ze złotej flaszy.  
–  Jabłecznika.  I  coś  do  jedzenia.  Moi  czterej  ludzie  zajmują  się  teraz  końmi,  ale  też  są 

głodni. – Rozejrzał  się po pełnej  gości sali, aż jego spojrzenie zatrzymało się na Alainie. – 
Wystarczy miejsc do spania dla wszystkich? 

background image

– Wystarczy – zapewniła. – Zaraz przyniosę wam jabłecznika i zadbam o resztę.  
Po  drodze  do  kuchni  powiedziała  ojcu,  by  poszedł  do  stajni  i  rozlokował  sługi.  Po 

niedługiej  chwili  miała  już  dzban  jabłecznika  i  podgrzany  mięsny  placek  dla  panów.  Dla 
służby pyrkotała w kociołku zupa.  

Kiedy  wróciła  do  izby  z  tacą  pełną  jedzenia  i  picia,  Alaine  siedział  przy  stole 

przyjezdnych.  Młodzian  kiwał  się  nad  stołem,  ciężkie  powieki  opadały  mu  na  oczy.  Grace 
zaczęła się obawiać, że zaśnie, zanim zdąży zjeść.  

Jego  starszy  towarzysz  zaśmiał  się  głośno  z  czegoś,  co  powiedział  Alaine,  i  sięgnął  po 

napitek.  

–  Cny  minstrelu,  też  jadałem  przy  stole  lorda  Shrewsbury’ego.  Lepszego  jadła  nie 

znajdziesz nigdzie.  

Alaine pokazał na dymiące danie, które właśnie pojawiło się na stole.  
– Ten mięsny placek sprawi, że zmienisz zdanie. Grace, od razu zacznij grzać następną 

porcję. Założę się, że jego lordowska mość poprosi o dokładkę, jak i ja.  

Aż się zarumieniła, słysząc taką pochwałę.  
– Jak sobie lordowska mość będzie życzył.  
– Po takiej pochwale z ust znawcy z pewnością wezmę drugą porcję – roześmiał się lord. 

– Przerwaliśmy podróż, bo zaraz rozszaleje się zamieć. Dobrze, że jedziemy na południe, a 
nie na północ.  

– Głęboki śnieg? – zainteresował się Alaine.  
– Tak, miejscami są już spore zaspy. Daje się przejechać, ale ciężko i szkoda koni.  
Miejscowi,  słysząc,  co dzieje się z pogodą, zaczęli w pospiechu wysączać swoje kufle i 

zbierać się do wyjścia. Panowie skończyli jeść i wstali, aby udać się na górę. Starszy wręczył 
Grace dwie sztuki srebra.  

– Masz tu, piękna gosposiu, za dobrą opiekę i wspaniałe jadło – powiedział z uśmiechem.  
Wkrótce  goście  wrócili  do  domów  albo  rozeszli  się  do  swoich  kwater.  Został  tylko 

Alaine.  Siedział,  w  zamyśleniu,  trącając  struny  i  nucąc  coś  pod  nosem,  podczas  gdy  Grace 
krzątała się, porządkując izbę. Zmęczenie opuściło ją w jednej chwili. Tłusta, świąteczna gęś 
znalazła się nagle w zasięgu ręki. Już miała za co ją kupić.  

Nalała sobie resztę piwa z dzbana i przysiadła obok Alaine’a. Sam musiał wypić sporo i 

zyskać twórczą wenę, gdyż rozbawieni goście stawiali mu raz po raz. Zerknęła do miski, do 
której  goście  wrzucali  miedziaki.  Sporo  się  nazbierało  jak  na  jeden  wieczór,  pomyślała  z 
podziwem.  

– Nieźle ci poszło – pochwaliła.  
–  Wystarczy,  aby  opłacić  postój  Izoldy  do  Trzech  Króli.  Cale  dwa  tygodnie,  dodała  w 

myślach, sadowiąc się wygodniej.  

–  Pewnie  wystarczy,  ale  lepiej  zabierz  swój  zarobek.  Przy  takiej  pogodzie  będziesz 

musiał jutro zatrzymać się na nocleg.  

– To prawda – pociągną! tyk piwa. – Nie bardzo mam ochotę brnąć przez zaspy, ale do 

jutra jeszcze szmat czasu. Zimowe noce są długie. Chcesz jeszcze czegoś posłuchać? 

– Dobrze, ale nie o mleczarce ani pastereczce.  

background image

– Jak sobie życzysz, pani – odparł dwornie.  
Grace przysunęła się do stołu i oparła brodę na ręku. Znała tę melodię, bo Alaine grał ją 

kilka  razy  tego  wieczoru.  Tylko  tym  razem  nikt  nie  odciągał  jej  od  słuchania,  unosząc 

wymownie kufel. Nikt nie wchodził, tupiąc, do izby, nikt nie psuł magicznego nastroju.  

Teraz nie musiała odrywać spojrzenia od twarzy pięknego grajka. Zdawało się jej, że cały 

sens miłosnej treści mieścił się w jego oczach. Czarowny głos i uwodzicielski urok unosiły ją 
w  krainę  słodkiej  fantazji,  gdzie  stała  się  ukochaną  pięknego  rycerza.  Po  raz  pierwszy 
pomyślała  ciepło  o  swojej  klitce,  małej,  lecz  skrytej  przed  wzrokiem  domowników.  Gdyby 
zaprowadziła tam Alaine’a i dała mu, czego pragnął, nikt by się o tym nie dowiedział.  

Takie myśli są niebezpieczne. Mącą umysł, nie pozwalają pilnować interesów.  
Alaine  wyśpiewał  ostatnią  zwrotkę  i  poczuł,  że  Grace  oddaliła  się  od  niego  myślami. 

Rozmarzony  wzrok  stał  się  znów  bystry  i  czujny.  Wyprostowała  się  przy  stole,  jakby 
szykowała się do nowej pracy.  

Wyczuwał,  co  się  z  nią  dzieje.  Ta  ballada  poruszała  serca  wielu  kobiet  i  czasami 

doprowadzała do tego, że wyrażały zgodę na wspólną noc. Grace nie rozumiała słów, ale z 
pewnością pojęła jego intencje. I odrzuciła je.  

Ta córka karczmarza była zrodzona ze szlachetniejszego kruszcu, niż mu się z początku 

wydawało. Dziwne, ale  im bardziej była niedostępna, tym  mocniej  jej pożądał, bardziej niż 
jakiejkolwiek innej kobiety.  

Jej uroda mogła iść w zawody w każdą pięknością, ponadto miała w sobie łagodny urok, 

którego zwykle brakowało kobietom jej stanu. Swoje obowiązki wypełniała szybko, sprawnie, 
niemal niedostrzegalnie, nie żądając uznania i czerwieniąc się, kiedy została pochwalona.  

Pomimo  obfitości miedziaków w miseczce, nie  miał  poczucia dobrze wykonanej  pracy. 

Nie zarobił na uśmiech pięknej karczmarzówny.  

Wybrzmiał  końcowy  akord.  Grace  wstała  zza  stołu,  przez  chwilę  jakby  się  nad  czymś 

zastanawiała, a potem sięgnęła do sakiewki pod fartuchem.  

– Piękna pieśń – pochwaliła, zwracając się ku niemu. – Wszyscy cię nagrodzili, tylko nie 

ja. – Dorzuciła srebrną monetę do jego miedziaków. –  Życzę ci,  abyś milej niż tutaj spędził 

czas w zamku Darby.  

To jego ostatnia szansa! 
– Do rana jeszcze wiele czasu. Moglibyśmy...  
– Nie, minstrelu.  

 

 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Grace jadła chleb z serem, nie włączając się do sporu. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, po 

czyjej stanąć stronie.  

Alaine szykował się do wymarszu do zamku Darby, jej rodzice zaś nalegali, aby odczekał 

jeszcze  jeden  dzień,  tłumacząc,  że  do  tego  czasu  inni  podróżni  udepczą  zasypany  śniegiem 
gościniec.  

– Macie rację, ale już jestem spóźniony – oponował. Ojciec Grace sapnął niecierpliwie.  
–  Wyruszaj  więc,  panie,  i  brnij  przez  zaspy,  a  nie  dotrzesz  do  zamku  w  ogóle.  Ludzie 

mówią, że śnieg miejscami sięga koniom po brzuchy. To nie jest pogoda na piesze wędrówki.  

Szlachcic  i  jego  syn  wyruszyli  bladym  świtem,  kierując  się  na  południe,  ale  tam  drogi 

były lepsze. Grace nie widziała jeszcze, aby jej ojciec kiedykolwiek tak przejmował się losem 
swojego gościa.  

– Sami mówicie, że zaspy są tylko miejscami. – Minstrel uparcie obstawał przy swoim – 

Wystarczy,  żeby  pójść  na  manowce.  Człowieku,  jeśli  śnieg  zawiał  szlak,  zgubisz  drogę  i 
zamarzniesz w pustkowiu! Po co tak głupio narażać życie? 

Wszystko,  co  mówił  stary  Watt,  było  rozsądne,  lecz  po  tym,  co  zdarzyło  się  wczoraj, 

Grace wolałaby, aby Alaine jak najszybciej zniknął.  

Do  tego  zupełnie  siebie  nie  rozumiała.  Czemu  tak  szczodrze  nagrodziła  go  srebrną 

monetą, kiedy miedziak w zupełności by wystarczył? Długo nie mogła zasnąć, gryząc się z 
powodu głupiej hojności. Lecz przede wszystkim myślała o samym Alainie.  

W jednej, szalonej chwili, przewracając się na posłaniu, zapragnęła iść do niego na górę i 

powiedzieć, że zmieniła zdanie. Gdyby nie świadomość, że w tej samej izdebce spał szlachcic 
z synem,  chyba nie zdołałaby zdusić w sobie nieznośnego pożądania,  które popychało  ją ku 
temu pięknisiowi. Co by było, gdyby dotknęła w ciemnościach innego mężczyzny? 

Niech  więc  lepiej  odjedzie  i  pozwoli  jej  zapomnieć  o  swoim  zmysłowym  ciele  i 

czarodziejskim głosie. Niech odejdzie, zanim znów zacznie ją kusić swoją bliskością, a paląca 
ciekawość i zdradzieckie cielesne popędy nie zaćmią do reszty rozumu.  

Alaine zakołysał napitkiem w kubku, wpatrując się w klarowny jabłecznik, bursztynowy 

jak jego oczy.  

– Może i masz rację... Dzień czy dwa mnie nie zbawią.  
– Nareszcie mądra decyzja! Nelda też wyraziła swoją aprobatę.  
– Minstrelu, zagrasz nam dzisiaj wieczorem, prawda? Alaine błysnął zębami w uśmiechu.  
– Jak mnie ładnie poprosicie...  
Gospodyni serdecznym gestem położyła mu rękę na ramieniu.  
– Czy będę mogła cię poprosić, abyś zaśpiewał  po angielsku jedną z tych ballad, która 

brzmi... o, tak. – Zanuciła melodię.  

Grace przymknęła oczy, wstrzymując na moment oddech. Ballada, którą śpiewał dla niej, 

która uwiodła ją jak zmysłowa pieszczota...  

– Mamo, nie powinnaś żądać tak wiele.  
–  Czyż  to  wiele?  –  zaoponował  Alaine.  –  Jeśli  potrafię  dobrać  właściwe  słowa  do 

background image

melodii, z przyjemnością zaśpiewam.  

Nelda zachichotała jak młoda dziewczyna.  
– Jak to miło z twojej strony, szlachetny kawalerze! Alaine nisko skłonił głowę na znak 

szacunku. Grace miała już dosyć atencji, jaką darzyła go jej matka. Zebrała ze stołu kubek i 

cynowy talerz, ale nie wstała, gdyż ojciec pochylił się ku niej.  

– Grace, jak się nazywa córka garbarza? 
Ta młódka, która wzdychała najgłośniej spośród wszystkich dzierlatek, które podziwiały 

Alaine’a rąbiącego drzewo! 

– Marie, a co? 
–  Chcę  ją  nająć  na  dzisiaj  do  pomocy,  jeśli  rodzice  się  zgodzą.  Grace  z  trudem  się 

opanowała,  by  nie  okazać  złości.  Czyżby  ojciec  nagle  uznał  ją  za  jakąś  niezdarę?  Nigdy 
wcześniej nie najmował pomocy. A w dodatku taki wybór! Będzie musiała patrzeć, jak Marie 
cielęcym wzrokiem gapi się na pięknego minstrela! 

– Wczoraj daliśmy sobie radę we trójkę. Czemu dzisiaj miałoby być inaczej? 
– Bo przyjdą gospodarze z całymi rodzinami. Grace wybałuszyła oczy.  
– Kobiety nigdy tu nie przychodziły, nie mówiąc już o dzieciach.  
– Ale dzisiaj przyjdą. Przygotuj się.  
Alaine pracował nad przekładem, który przyrzekł Neldzie, ale rozkojarzony umysł stale 

podsuwał mu inne słowa. Burza uczuć, wybuchowa mieszanka gniewu i radości, gwałtownie 
domagała się ujścia.  

Wiedział  aż  za  dobrze,  komu  zawdzięcza  ten  przypływ  natchnienia.  Grace,  której  nie 

widział  od  rana.  Podejrzewał,  że  unikała  go  od  czasu,  gdy  za  namową  jej  ojca  postanowił 
zostać.  Wolałaby  pewnie,  aby  spakował  swoją  lutnię  i  wyniósł  się  z  gospody.  Gdyby  trwał 
przy  swojej  decyzji,  już  dawno  byłby  w  drodze.  Ale  wtedy  nie  miałby  szansy  wywołać 
upragnionego uśmiechu na twarzy dziewczyny.  

Było jeszcze coś, co nurtowało jego myśli – siła, z jaką jej pożądał. Marzył, aby dotykać i 

smakować słodkość kobiety o zielonych oczach, która skrycie pragnęła tego samego.  

Gdzie  więc  się  podziewała  owa  wdzięczna  boginka,  na  której  cześć  pragnął  bez  końca 

śpiewać o miłości? Alaine poczuł, że musi natychmiast zobaczyć swoją muzę.  

Znalazł  Grace  w  stajni,  gdzie  chwacko  machała  widłami.  Na  jego  widok  zasznurowała 

usta  i  jeszcze  ostrzej  zabrała  się  do  roboty.  Przy  Izoldzie  stał  kowal,  głośno  wychwalając 
zalety klaczy.  

–  Jak  się  ma  moja  piękna?  –  zagadnął  Alaine.  Kowal  wyprostował  się  i  wytarł  dłonie 

pękiem słomy.  

– Opuchlizna się zmniejsza. Trzeba jej kilku dni odpoczynku. Pięknego i dzielnego macie 

konia. Musiał was niemało kosztować.  

–  Owszem,  niemało,  ale  dałbym  każdą  cenę.  Sam  mogę  nie  jeść,  ale  Izolda  musi  mieć 

pełny żłób.  

Kowal zaśmiał się rubasznie.  
– Ach, czegóż to nie zrobią mężczyźni, aby dogodzić damom! Kobieta czy klacz, jeśli jest 

źle traktowana, zmienia się w potwora.  

background image

Grace poklepała lśniący zad Izoldy.  
– Święta prawda – przytaknęła, patrząc wymownie na kowala. – Z tego wniosek, że jeśii 

kobieta stanie się potworem, będzie to wina mężczyzny.  

Izolda pokiwała łbem i parsknęła, jakby całkowicie zgadzała się z tym zdaniem.  
Kowal spoważniał.  
– Wybacz, Grace, nie chciałem przywoływać niemiłych wspomnień.  
Zaskoczyła ją ta uwaga.  
– Dajcie spokój, kowalu, widzę, że przejęliście się tą sprawą bardziej niż ja.  
– Może i tak – powiedział z westchnieniem. – Nie myślałem, że mam takiego głupiego 

syna.  

– Macie jakieś wieści od Roba? 
–  Nie,  od  kilku  miesięcy  ani  słowa.  Moja  żona,  jak  to  matka,  coraz  bardziej  się  tym 

gryzie.  

–  Wcale  się  nie  dziwię.  Pozdrówcie  ją  ode  mnie  –  rzuciła  Grace.  I  jakby  chciała 

podkreślić, że sprawa jest dawno skończona, odwróciła się i wyszła ze stajni.  

Mogła zwieść kowala, ale nie Alaine’a. Jakąkolwiek krzywdę wyrządził jej ten młodzian, 

na pewno o niej nie zapomniała.  

Daj spokój, nie wtrącaj się w cudze sprawy, upomniał się w myśli.  
Kowal rzucił mu smętne spojrzenie.  
– Przez jakiś czas tych dwoje chodziło ze sobą – powiedział tonem wyjaśnienia. – Już się 

cieszyłem, że mój Rob wydoroślał, bo oświadczył się Grace. Aż pewnego dnia przyszedł do 
domu wściekły jak truteń, któremu nie dano skosztować nektaru, i powiedział, że nie ożeni się 
z Grace, chyba że zapłacę mu majątek. Za nic nie chciał powiedzieć, co się stało, a w dwa dni 
później zniknął z córką młynarza.  

Alaine z trudem nie pokazał po sobie radości.  
– A więc wasz Rob złamał narzeczeńską przysięgę i uciekł z inną.  
– Powiedziałbym raczej, że to Grace rzuciła Roba, a on poszukał pocieszenia u Bess. – 

Kowal wzruszył ramionami. – Nikt nie wie, co naprawdę między nimi zaszło.  

Ałaine  poczuł,  że  musi  wyładować  gniew,  więc  chwycił  siekierę  i  znów  zabrał  się  do 

rąbania. Kolejna sterta wyrosła na podwórcu, a mimo to wątpił, czy gdyby Rob pojawił się 
teraz w gospodzie, nie udusiłby go gołymi rękami.  

Nabrał,  naręcze  drew  i  poniósł  do  gospody,  aby  dorzucić  do  kominka.  Kiedy  płomień 

rozbłysnął, odgłos siekania zwabił go do kuchni. Może matka Grace wyjawi mu prawdę o tej 
niemiłej  sprawie?  Jednak  Neldy  nie  było.  Przy  blacie  stała  Grace  i  kroiła  kalarepę,  aby 
wrzucić  ją  do  gara  z  zupą,  Dopiero  teraz  uświadomił  sobie,  że  od  rana  nie  widział  jej 
rodziców.  Ulotnili  się,  kiedy  tylko  zobaczyli,  jak  znów  w  natchnieniu  sunie  piórem  po 

pergaminie.  

Chwycił  kawałek  kalarepy  spod  noża  i  zjadł,  za  co  natychmiast  został  skarcony 

spojrzeniem pięknych, zielonych oczu, czasami tak bardzo spokojnych, czasami gniewnych, a 
prawie zawsze zmęczonych.  

– Zupa już gotowa? – zagadnął.  

background image

– Prawie. Muszę jeszcze dołożyć marchwi.  
–  Zaraz  ci  przyniosę.  –  Nie  czekając  na  odpowiedź,  ruszył  do  komórki.  Marchew 

powinna  być  w  jednej  ze  skrzynek,  które  widział  wczoraj.  Niestety  stały  puste.  W  ogóle 
zapasy tu zgromadzone były nad wyraz skromne. Pół worka kaszy, napoczęta beczka śledzi, 
gomółka sera, skrzynka jabłek, trochę marchwi i kilka kalarepek.  

Mój  Boże,  zima  dopiero  się  rozpoczęła,  a  jedzenia  nie  starczy  nawet  dla  myszy!  Teraz 

dopiero  zrozumiał,  jakim  poświęceniem  było  dla  nich  zarżnięcie  kury  na  wczorajszą 
wieczerzę czy ofiarowanie mu przez Grace srebrnej monety.  

Wrócił do kuchni i wręczył jej garść marchewek.  
– Niewiele macie zapasów. Nie wystarczy nawet dla myszy – wypowiedział głośno swoje 

myśli.  

– Dzięki tobie nie zjedzą i tego – odpowiedziała z niewesołym uśmiechem.  
– Niedługo nie będziecie mieli co jeść, nie mówiąc już o gościach.  
Grace zaczęła skrobać marchewki.  
–  Ma  to  nam  wystarczyć  tylko  na  parę  tygodni  po  świętach.  Dzięki  groszowi,  który 

zarobiliśmy za twoją sprawą, dokupimy kaszy i sera. Nie zginiemy z głodu.  

– A potem? 
Grace zerknęła na drzwi i zniżyła głos do szeptu.  
–  Potem  już  nas  tu  nie  będzie.  Z  bożą  pomocą  sprzedamy  gospodę,  więc  będę  mogła 

umieścić moich rodziców na dożywotnim wikcie u braci z opactwa Glaxton.  

Sprzedać gospodę? Alaine, który zdążył już poznać Watta i Neldę Brewerów, nie potrafił 

sobie  ich  wyobrazić  nigdzie  indziej  niż  w  tej  gospodzie,  serdecznie  goszczących  swoich 
gości.  

– Sądzę, że dla nich to będzie ciężka decyzja. Smutno skinęła głową.  
–  Jeszcze  z  nimi  o  tym  nie  rozmawiałam  i  proszę  cię,  żebyś  nie  zdradził  im 

przedwcześnie moich zamiarów. Chcę, żeby spokojnie spędzili ostatnią Gwiazdkę w swoim 
domu.  

Alaine wątpił, aby Watt pogodził się z decyzją córki. Dla tych dwojga ludzi gospoda była 

całym życiem i obawiał się, że gdyby jej zabrakło, umarliby jak stare drzewa przesadzone w 
nowe miejsce.  

– Dlaczego chcesz sprzedać gospodę? Grace przerwała krojenie.  
–  Bo  sama  nie  dam  rady  dłużej  pociągnąć  tej  roboty.  Moi  staruszkowie  są  kochani  i 

pomagają mi, jak mogą, ale coraz bardziej brakuje im sił, a do tego ojciec jest kaleką.  

– Moglibyście kogoś nająć.  
– Owszem, gdybyśmy mieli pieniądze, ale na to się nie zanosi. Ludzie z osady pomagają 

nam, lecz najpierw muszą obrobić swoje obejścia. Nie możemy ciągle prosić ich o przysługi. 

Zrozum, naprawdę nie mam innego wyboru.  

Zawsze  jest  wybór.  Braciszkowie  każą  sobie  słono  płacić  za  opiekę  na  starość.  Alaine 

wątpił, czy suma uzyskana ze sprzedaży gospody wystarczy na dożywotnią rentę dla dwojga 
ludzi.  

– A co z tobą? – zapytał z troską. Wzruszyła ramionami i znów chwyciła za nóż.  

background image

–  Nie  wiem,  jeszcze  o  tym  nie  myślałam.  Na  razie  martwię  się,  jak  zapewnić  godną 

starość rodzicom. Au! 

Krzywiąc się, oblizała krwawiący palec. Na ostrzu noża rozmazała się krew.  
Alaine pochwycił skaleczoną dłoń.  
– Pokaż.  
–  Daj  spokój,  ileż  to  razy  zacięłam  się  w  czasie  robót  w  kuchni!  Zaraz  przestanie 

krwawić.  

Nie puścił jej ręki. Grace Brewer jak zwykle musiała być dzielna niczym rycerz. Smukłe, 

długie  palce  były  poznaczone  wieloma  drobnymi  bliznami  i  odciskami,  skóra  szorstka  i 
spękana. Nie oszczędzała rąk, jak to czynią dobrze urodzone damy.  

Z  nabożeństwem  ucałował  spracowaną  dłoń,  która  wydała  mu  się  najpiękniejsza  w 

świecie.  

Grace  gwałtownie  zacisnęła  palce,  zmagając  się  z  pokusą,  by  wtulić  się  w  opiekuńcze 

ramiona  i  pokazać,  że  jest  słabą,  bezbronną  istotą,  która  wymaga  wsparcia  męskiego 
ramienia. Jeszcze chwilę się opierała, aż uległa.  Pozwoliła, by Alaine przytulił ją do siebie i 
nie sprzeciwiała się, kiedy rozpalony jej bliskością, zaczął ją namiętnie całować.  

Jeszcze nie zaznała takich pocałunków, ale okazała się pojętną uczennicą. Zarzuciła mu 

ramiona na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. Teraz poczuli, jak bardzo się pragną.  

Alaine nie pamiętał, aby kiedykolwiek pożądał kobiety tak bardzo jak Grace. Gotów był 

posiąść ją wszędzie, jeśli nie na sienniku, to tu, na kuchennym stole.  

Czy odwzajemniała jego uczucia? Nie był pewien, podobnie jak nie potrafił ocenić siły 

jej  pragnień.  Gdyby  miał  pewność,  że  nie  zajrzy  tu  któreś  z  rodziców,  że  nie  wejdzie 
spragniony piwa gość...  

Niechętnie  przerwał  pocałunek,  ale  nie  wypuszczał  Grace  z  objęć.  Czując  aksamitny 

dotyk jej policzka, doznał nowego przypływu natchnienia. Ostatnia zwrotka ballady stanie się 

wyznaniem miłości.  

Czy to nie dziwne? Śpiewał miłosne pieśni dla najznamienitszych kobiet Anglii i Francji, 

ale  dopiero  teraz  doświadczył  tego  wspaniałego  uczucia.  Zwiastowało  je  bicie  serca  i 
pragnienie bliskości ukochanej osoby, opiekuńcza czułość i chęć dawania szczęścia.  

Dzisiaj na pewno sprawi, że Grace się uśmiechnie.  
Grace uwijała się jak jeszcze nigdy dotąd, ale też była jak nigdy szczęśliwa.  
Ojciec  miał  rację,  przewidując,  że  zwali  się  tłum  gości.  Mężczyźni,  kobiety  i  dzieci 

szczelnie wypełniali izbę i z braku miejsca siedzieli nawet na podłodze.  

Watt  wynajął  Marie,  która  pracowała  z  wielkim  zapałem,  rozlewając  piwo  i  podając 

jedzenie.  Gdyby  jeszcze  nie  robiła  słodkich  oczu  do  Alaine’a!  Cóż,  nie  była  wyjątkiem. 

Wszystkie  kobiety,  nawet  mężatki,  wpatrywały  się  w  niego  rozmarzonym  wzrokiem,  a  już 

szczególnie wdowa Tucker. Grace miała ochotę wygnać je wszystkie miotłą z izby.  

Mężczyźni byli grzeczni i spokojni jak nigdy. Siedząc pod bokiem małżonek, miarkowali 

się w piciu. Nawet rzeźnik, znany ochlapus, pociągał swoje piwo małymi łykami, wsłuchując 
siew śpiew minstrela. Co więcej, obiecał Grace, że podaruje jej tłustą gęś w zamian za taniec.  

Gęś  na  święta  i  pełny  mieszek,  za  który  kupi  się  zapasy,  i  jest  jeszcze  mnóstwo 

background image

narąbanego drewna. A wszystko przez to, że klacz okulała na wyboistej drodze i los zagnał 
minstrela do gospody „Pod Wytrwałym Wędrowcem”.  

A potem do jej kuchni i w jej ramiona.  
Słodki  Jezu,  jak  cudownie  było  się  z  nim  całować,  sycić  się  jego  czułym  pożądaniem. 

Spodziewała  się,  że  pocałunek  będzie  przyjemny,  ale  nie  przewidziała  słabości  w  kolanach 
ani  szalonych  uczuć,  które  nią  owładnęły.  Gdyby  nie  miał  dość  silnej  woli,  by  się  od  niej 
oderwać, sama pociągnęłaby go na siennik, żądając więcej. Tego domagało się rozedrgane z 
pożądania ciało.  

I  gdyby  tylko  zechciała,  Alaine  dałby  jej  coś  więcej  niż  pocałunki,  dałby  jej  spełnienie 

miłości.  

Teraz śpiewał balladę, o którą prosiła jej matka.  
„Słuchałem  słodkich  słowiczych  treli”  –  tak  zaczynała  się  pieśń,  opowiadająca  historię 

dziewczyny o płochym  sercu i  zakochanego chłopaka,  który  cierpiał przez nią. Zakończenie 
nie  podobało  się  Grace,  gdyż  panna  nie  ustatkowała  swego  serca,  a  pogrążony  w  smutku 
kawaler odszedł.  

Kiedy przebrzmiały oklaski, jakaś kobieta zawołała z głębi sali: 
– Dalej, minstrelu, chcemy jeszcze tańczyć! Alaine uśmiechnął się wyrozumiale.  
– Zagrałem już wszystkie tańce, jakie znacie. Ale jest jeszcze jeden, którego nauczyłem 

się we Francji, mało znany u nas. To wdzięczny, dworski taniec, a kroki są łatwe. Chcecie się 
nauczyć? 

Odpowiedział mu pomruk aprobaty.  
Alaine odłożył lutnię i zapraszająco wyciągnął dłoń.  
– Grace, czy mogę cię prosić? 
Serce  załomotało  jej  w  piersi.  Nie  powinna  się  zgodzić,  bo  ludzie  mogą  się  łacno 

domyślić, co czuje do tego pięknego  minstrela, lecz zarazem  nie wyobrażała sobie, by inna 
kobieta znalazła się zamiast niej u jego boku.  

Przećwiczyli kilka figur, czasem trzymając się za ręce, czasem nie. Ich ciała zbliżały się 

do siebie i oddalały. Kilka szybkich kroków, kilka wolnych, rozejście się i ukłon. Przez cały 
czas patrzyli sobie w oczy, aż zapomnieli, gdzie są.  

Alaine zaczął śpiewać, łącząc kroki i melodię.  
Grace  sunęła  po  podłodze,  to  wpadając  w  ramiona  partnera,  to  wysuwając  się  z  nich. 

Nawet nie zauważyła, że inne pary wyszły na środek izby, naśladując ich ruchy. Mogłaby tak 
tańczyć przez całą wieczność, trwać przez resztę życia w cudownym oszołomieniu. Tańczyć z 
Alaine’em.  

Kochać Alaine’a.  
Tak się zamyśliła, że o mało nie zgubiła kroku. Zdrowy rozsądek ostrzegał, aby wycofać 

się w porę, lecz zdradliwe serce kazało zostać.  

Przez  resztę  wieczoru  walczyła  z  nawałą  myśli.  Czy  można  zakochać  się  tak 

błyskawicznie  w  mężczyźnie,  którego  dopiero  co  się  poznało?  A  może  jest  tak  samo 
zaczarowana, jak wszystkie inne kobiety w tej gospodzie? 

Dotąd męskie pożądanie nie działało na nią. Alaine pragnął jej, lecz poza tym pomagał 

background image

jej, i to z własnej woli, a nie z konieczności. I z nikim tak dobrze się jej nie rozmawiało.  

Czemu  nie miałaby się  oddać mu  z miłości, skoro tyle zamężnych kobiet  oddawało  się 

swoim mężom z obowiązku? Czy jest czymś nagannym pragnienie spędzenia nocy z jedynym 
mężczyzną, który potrafił obudzić w niej zmysły i uczucia? 

Wreszcie  dzieciakom  zaczęły  się  kleić  oczy  i  rodzice  z  ociąganiem  podnieśli  się  zza 

stołów,  aby  wrócić  do  domów.  Trzeba  było  się  wziąć  za  porządki.  Grace  z  westchnieniem 
sięgnęła po ścierkę. Kiedy wyjdzie ostatni gość, będzie musiała podjąć decyzję, czy na jedną 
noc wcieli się w rolę ukochanej pięknego rycerza Alaine’a. Wiedziała, że miłosna przygoda z 
wędrownym minstrelem może się okazać największym błędem jej życia, lecz była pewna, że 
gdyby się wycofała, żałowałaby tego do końca swoich dni.  

Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem i zmęczeni rodzice podreptali na górę do 

swojej izby, Grace zamknęła drzwi wejściowe na zasuwę i postanowiła działać.  

Nie miała wprawy w miłosnych podchodach, bo dotychczas musiała się ćwiczyć jedynie 

w odpieraniu męskich zalotów.  

Niepewnie podeszła do stołu, gdzie siedział minstrel, i wyciągnęła do niego rękę. Teraz 

albo nigdy, powtarzała sobie w myśli.  

– Alainie, będziesz mi towarzyszył jeszcze raz? Ochoczo powstał i ujął podaną dłoń. Na 

razie wszystko szło jak po maśle.  

– Spodobał ci się nowy taniec? 
–  Bardzo,  ale  teraz  nie  myślę  o  tańcu.  Chodzi  o...  potrzebuję  ciebie  w  innej  sprawie  – 

zająknęła się.  

– W innej sprawie? – powtórzył i nagle oczy mu rozbłysły. – Och, takiej propozycji nie 

odmówi żaden mężczyzna. Ale wiedz, że wycofam się, jeśli tylko będziesz miała najmniejsze 
wątpliwości. Nie chcę, abyś rankiem żałowała tego, co stało się w nocy.  

To  było  uczciwe  postawienie  sprawy.  Żadnych  żalów,  żadnych  zobowiązań.  Córka 

oberżysty  może  spędzić  miłosną  noc  z  wędrownym  minstrelem,  lecz  nie  ma  co  liczyć  na 
więcej.  

–  Nie  będę  żałować,  Alainie  –  wyszeptała  i  przymknąwszy  oczy,  podstawiła  twarz  do 

pocałunku, który miał przypieczętować jej los.  
 

 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Spełnił pocałunek tym chętniej, że niósł w sobie obietnicę dalszej rozkoszy.  
Czuła,  że  Alaine  trzyma  swoją  namiętność  na  wodzy.  Bez  słowa  ujął  Grace  za  rękę  i 

poprowadził w stronę komórki.  

– Czy masz świeczkę? – zapytał zniżonym głosem.  
– Tak, powinnam mieć. – Drżącymi rękami wygrzebała z szafki ogarek. – Wystarczy? 
–  Tak  –  odparł.  Wziął  od  niej  świeczkę  i  wyszedł  z  kuchni.  I  co  dalej?  Jej  kobiecość 

wręcz boleśnie domagała się spełnienia. Ten rozkoszny głód mógł nasycić tylko on, nikt inny.  

Boże,  czemu  tak  długo  go  nie  ma?  Ł  trudem  powstrzymała  chęć,  by  sama  zapalić 

świeczkę.  

Musi przygotować się na jego przyjście. Damy, o których śpiewał, czasem szykowały się 

na przyjęcie swoich kochanków, ale pieśń nie wyjaśniała, jak to robiły. Zresztą czy któraś z 
nich oczekiwała ukochanego w ciemnej norze z siennikiem? 

Grace zabrała się za jedyną czynność, którą wykonywała każdego wieczoru, czyli zaczęła 

rozplatać  warkocze.  Drgnęła  z  radości,  kiedy  wysoka  sylwetka  ukazała  się  w  drzwiach. 
Płomień  świeczki  zalśnił  w  oczach  Alaine’a,  gdy  zachwyconym  spojrzeniem  ogarnął  jej 
postać.  

Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo kobietą.  
Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości, uciął je szczęk zasuwy.  
Alaine  ustawił  świeczkę  na  beczce.  Grace  wyciągnęła  ku  niemu  ramiona.  Skwapliwie 

skorzystał  z  zachęty  i  przypadł  do  niej,  przyklękając  i  wtulając  twarz  w  jej  łono.  Gorący 
oddech zdawał się palić jej ciało, drżące w napiętym oczekiwaniu.  

– Będę traktował  cię najdelikatniej  jak można, Grace – szepnął,  wtulając usta w rowek 

między jej piersiami. – Obiecuję.  

– Tak jak dworny kawaler traktuje damę swego serca – powiedziała bez tchu.  
– Tak właśnie, kochana.  
– Więc będę szczęśliwa, jak i one.  
– Bardziej niż szczęśliwa, moja pani.  
– Jak to? – Ciekawość dosłownie ją paliła.  
Wyprostował  się,  nie  wypuszczając  jej  z  ramion.  Teraz  poczuła  jego  gotową  do  czynu 

męskość. Nerwowo sięgnęła do tasiemek ubrania i zaczęła je w pośpiechu rozwiązywać.  

– Nie, czekaj. – Chwycił ją za przeguby i odciągnął ręce do tylu. – Miłosna gra, której 

chcę cię nauczyć, zaczyna się od powolnego uwalniania kochanki z ubrania. Będę odsłaniał 
twe ciało powoli i smakował każdą jego część.  

Grace z najwyższym  wysiłkiem utrzymywała w  ryzach rozpaloną  wyobraźnię, która po 

każdym słowie podsuwała jej szalone, zmysłowe wizje. Alaine schylił się do pocałunku.  

Zacisnęła w garści fałdy jego tuniki, jakby bała się, że w zachwycie uleci wysoko, niczym 

ptak,  zostawiając  na  ziemi  wszystkie  wahania  i  troski.  Nagle  cały  świat  skurczył  się  do  tej 
maleńkiej  przestrzeni  oświetlonej  blaskiem  świeczki,  która  mieściła  ich  dwoje  i  nikogo 
więcej.  

background image

Niewinność Grace była podniecająca.  
Dziewczynie  brakowało  doświadczenia,  ale  nie  miłosnego  zapału.  Chciwie  smakowała 

usta  Alaine’a,  łaknąc  więcej  i  więcej.  Na  moment  zawahała  się,  gdy  dotknął  językiem  jej 
języka, ale natychmiast ochoczo podjęła nową pieszczotę.  

Zręczne  palce  Alaine’a  zaczęły  rozsupływać  tasiemki  jej  ubrania.  Grace  nie  pozostała 

dłużna i rozpięła mu pas, a potem jej dłonie zbłądziły pod tunikę i zsunęły się w dół po nagim 
brzuchu, zatrzymując się na wiązaniu spodni.  

Alaine  gwałtownie  wciągnął  brzuch,  aby  mogła  uporać  się  ostatnią  przeszkodą.  Jednak 

zawahała  się,  co  upewniło  go  ostatecznie,  że  nie  była  jeszcze  z  żadnym  mężczyzną.  Czy 
widok jego męskości ośmieli ją, czy przestraszy? Nie wyobrażał sobie, by mógł teraz odstąpić 
od  niej,  ale  wiedział,  że  na  jedno  jej  słowo  będzie  musiał  poskromić  żądze.  Z  ociąganiem 
oderwał  usta  od  ust  Grace  i  popatrzył  jej  głęboko  w  oczy.  Nie  znalazł  tam  lęku,  jedynie 
niepohamowaną ciekawość.  

– Ty pierwsza – powiedział.  
Posłusznie  uniosła  w  górę  ramiona  i  za  moment  stanęła  przed  nim  tylko  w  cienkiej 

spodniej koszulce, która więcej odsłaniała niż ukrywała. Widok piersi przeświecających pod 
płócienkiem rozpalił go do białości. W ułamku sekundy tunika i koszula opadły na podłogę, a 
ciało przylgnęło do ciała.  

Kiedy Alaine delikatnie popchnął Grace na siennik i przygarnął do siebie, zrozumiała, co 

znaczy naprawdę pożądać kogoś.  

Usiłowała leżeć spokojnie, sycąc się dotykiem jego dłoni i ust muskających zagłębienie 

jej szyi, ale już nie panowała nad swoim ciałem. Dłonie same rwały się, by gładzić szerokie, 

silne  barki,  badać  twardą  rzeźbę  okrytych  gładką  skórą  mięśni.  To  nie  był  wiotki  grajek, 
nawykły tylko  do trzymania lutni. Miał  ciało rycerza zaprawionego w turniejowych bojach. 
Alaine był zagadką, której nie potrafiła rozwikłać.  

Oparł się na łokciu i musnął ustami pierś Grace. Przeniknął ją dreszcz rozkoszy. Wolną 

ręką sięgnął  między jej uda, gdzie skupiało  się  największe, bolesne pragnienie, domagające 
się natychmiastowej ulgi.  

– Alaine, proszę....  
Poruszył dłonią, wciskając ją głębiej między białe uda, które zaraz się rozstąpiły.  
Przyspieszony  oddech  Grace  powiedział  mu  wszystko.  Czy  może  posiąść  ją,  nie 

sprawiając bólu? Niestety nie. Będzie więc musiał zrobić to szybko i zdecydowanie.  

Odwrócił  się  na  plecy,  aby  ściągnąć  spodnie,  ale  został  dosłownie  przygwożdżony  do 

siennika.  

Grace nie bawiła się w subtelności. Chciała obdarzyć go tym samym, czym on obdarzył 

ją  –  deszczem  drobnych,  zmysłowych  pocałunków,  zraszających  całe  ciało.  Alaine  zacisnął 
powieki w słodkiej udręce, gdy poczuł gorący język w pępku.  

– Grace, miej litość – jęknął.  
Uniosła głowę i popatrzyła na niego z łobuzerskim uśmiechem.  
– Czy cierpisz męki tak jak i ja? 
– Najsłodsze męki, jakie można sobie wyobrazić.  

background image

Śmiało położyła dłoń na wybrzuszeniu spodni, a potem niespiesznie rozwiązała tasiemkę 

i obnażyła to, co tak bardzo chciała zobaczyć.  

Widok musiał ją porazić, gdyż oczy rozszerzyły się jej nagle i nabrały dzikiego wyrazu.  
– Jesteś większy, niż myślałam – wyszeptała.  
Mimo pożądania i męskiej dumy, zdołał wychwycić w jej głosie niespokojną nutę.  
– Myślałaś? – zagadnął podstępnie. Zdradziecki rumieniec zabarwił jej policzki.  
– Czasami, kiedy chłopy sobie podchmielą, zaczynają gadać... o tym.  
Dobrze znał te rubaszne gadki przy kuflu i domyślał się, co mogła usłyszeć. Doprawdy, 

była to bardzo przyziemna edukacja! 

– Czy to, co mówili, przerażało cię? 
– Nie, raczej ciekawiło.  
– I co, zaspokoiłaś swoją ciekawość? 
– Nie całkiem.  
Szarpnęła spodnie w dół. Uniósł biodra, wtedy zsunęła je razem z butami, dotykając przy 

tym jego ud – ale omijała miejsce, gdzie najbardziej pragnął obecności jej dłoni.  

– Masz teraz okazję, aby ją zaspokoić...  
Uczyniła to, nie zwlekając. Dotyk chłodnych palców palił. Alaine nadludzkim wysiłkiem 

zmusił się, by leżeć nieruchomo, i pozwolił Grace, aby zajmowała się nim, dopóki nie poczuł, 
że  już  dłużej  nie  będzie  w  stanie  wytrzymać.  Wtedy  chwycił  ją  za  ramiona  i  wciągnął  na 
siebie.  

Żadna z licznych kobiet, z którymi sypiał, nie pasowała do niego tak cudownie swoimi 

krągłymi kształtami, żadna nie poddawała się tak namiętnie jego dotykowi. I żadna nie była 
na tyle śmiała, aby dotykać jego męskości.  

Od  lat  zażywał  miłości  z  kobietami,  wysoko  i  nisko  urodzonymi,  i  nieodmiennie 

sprawiało  mu  to  wielką  radość.  Dawał  rozkosz  i  brał  ją,  za  jedyny  cel  mając  zaspokojenie 
własnych żądzy.  

Dzisiaj pragnął czegoś więcej. A sprawiła to Grace.  
Nie miał prawa marzyć, aby związać ją ze sobą całkowicie, by już nigdy nie zbliżyła się z 

żadnym mężczyzną. Nie miał prawa do jej serca, ale pragnął jej miłości.  

Żadnej  kobiecie  nie  należy  życzyć,  aby  los  związał  ją  z  wędrownym  minstrelem,  który 

nieustannie  przebiega  całe  królestwo,  z  człowiekiem,  którego  mogłaby  widzieć  najwyżej 
kilka  .  razy  w  roku.  Taka  dziewczyna  jak  Grace  powinna  wyjść  za  mąż  za  porządnego  i 
robotnego  chłopaka,  a  nie  cierpieć  w  przymusowym  celibacie,  wyglądając  kochanka 
włóczykija.  

Nie odpowiadałoby jej takie życie.  
Takie  myśli  przelatywały  mu  przez  głowę,  gdy  układał  Grace  na  sienniku  pod  sobą, 

podziwiając  cud  jej  ciała  i  sposobiąc  się  do  odwiecznego  rytuału,  starszego  niż  czas  i 
świeższego niż wiosna.  

Grace zadawało się, że jest w niebie. Jej duch nigdy jeszcze nie szybował tak upojnie i 

beztrosko.  

Świeczka zamigotała i zaczęła kopcić. Grace pomyślała z troską, że za chwilę zabraknie 

background image

światła, a nie chciała uronić żadnego szczegółu z pięknej przygody, którą miała przeżyć.  

– Alainie, świeca zaraz zgaśnie.  
– Masz drugą? 
– Nie tutaj.  
Rozwarł szeroko jej uda i ukląkł między nimi.  
– Może trochę zaboleć, ale tylko przez chwilę.  
– Więc zrób to szybko – wyszeptała resztką tchu.  
Przytrzymał  Grace  za  biodra  i  wszedł  w  nią  jednym,  płynnym,  mocnym  ruchem, 

powodując  krótki,  ostry  ból,  który  zaraz  minął,  zastąpiony  zupełnie  nowym  dla  niej 
poczuciem całkowitego zjednoczenia ciał.  

Kiedy  już  ochłonęła,  położył  dłonie  płasko  na  sienniku  i  pokazał  Grace,  jak  naprawdę 

wygląda kochanie. Szybko podchwyciła rytm, jakby robili to z sobą od lat. Zaiste, pasowali 
do siebie idealnie! A kiedy znalazł się na krawędzi spełnienia, w duchu modlił się, aby Grace 
została nagrodzona najwyższą rozkoszą, taką samą, jakiej on dozna za chwilę.  

I  tak  się  stało.  W  spazmie  rozkoszy  odrzuciła  głowę  do  tyłu,  a  twarz  jej  stężała  w 

zachwycie. Alaine szarpnął się jak rumak spięty ostrogą i skoczył w słodką otchłań.  

Czy  którakolwiek  z  kobiet,  jakie  znał,  miała  w  sobie  tyle  szaleństwa  co  Grace?  Żadna. 

Czy  kiedykolwiek  przedkładał  rozkosz  kobiety,  z  którą  się  kochał,  nad  własną  rozkosz? 
Nigdy.  

Kiedy wreszcie ochłonął po tym najwspanialszym kochaniu, przypomniał sobie, że musi 

niedługo wracać na górę. Stary Watt wstawał o świcie, a jego małżonka niewiele później.  

Grace czułym gestem pogładziła go po policzku.  
–  Teraz  rozumiem,  dlaczego  damy  z  twoich  pieśni  gotowe  są  iść  wszędzie  za  swoimi 

kochankami, nawet dopiekła – szepnęła rozmarzonym głosem.  

Kochankowie.  Tak,  zostali  kochankami,  choć  to  słowo,  brzmiące  tak  pospolicie  i  mało 

wzniosie,  zupełnie  nie  oddawało  tego,  co  przed  chwilą  przeżyli.  Wcale  nie  pragnął 
porównywać  się  do  rycerzy,  którzy  baraszkowali  w  łożu  ze  swoimi  damami,  aby  potem 
zostawić je na całe miesiące, albo i na zawsze. Tak, ale czy on sam za chwilę tego nie zrobi? 
Jeszcze tego ranka opuści gospodę „Pod Wytrwałym Wędrowcem” i zostawi kochankę aż do 
święta Trzech Króli.  

A potem, co potem? Dokąd pójdzie Grace, kiedy sprzeda gospodę? 

Alaine przygarnął dziewczynę mocniej do siebie, nasłuchując jej oddechu. Nie wyobrażał 

jej sobie w innym miejscu niż ten dom.  

– Powiedz mi, co by musiało się stać, żebyś zatrzymała gospodę? – zagadnął z powagą.  
– Tylko cud – odparła z westchnieniem. Nie wierzył w cuda.  
– Pomógłbym ci, gdybym tylko zdołał.  
Jasna głowa poruszyła się na jego ramieniu. Grace leciutko pocałowała go w policzek.  
–  Już  mi  pomogłeś,  mój  miły.  Teraz  mam  dość  pieniędzy,  żeby  kupić  gęś  na  święta, 

zrobić zapasy i  wynająć chłopaka do porąbania  reszty drewna. Do  czasu, kiedy znajdziemy 
kupca,  będziemy  mieli  co  jeść  i  czym  się  przegrzać,  nawet  po  Trzech  Królach.  Rozruszałeś 

nam interes, panie minstrelu, i jestem ci za to niezmiernie wdzięczna.  

background image

Czy aż tak wdzięczna, aby oddać mu się na tę jedną noc? Nie zniósłby myśli, że kochała 

się z nim, pragnąc w ten sposób oszczędzić grosze.  

Nie,  każda  inna  pewnie  by  tak  zrobiła,  ale  nie  Grace.  Przecież  dała  mu  srebrnika  za 

śpiew! Wszystko, co zaszło miedzy nimi, wywołał głód ich ciał. Pragnęła się z nim kochać 
tak samo namiętnie jak on.  

–  Czy  nie  starczy  ci  grosza,  aby  zapewnić  rodzicom  opiekę  w  klasztorze  do  końca  ich 

życia? 

– Nie, by mogli tam dożyć swych dni, muszę sprzedać gospodę. Ale czy musimy mówić 

o smutnych sprawach? 

Miała rację, choć pragnął dalej drążyć temat. Lecz teraz powinni kochać się jeszcze raz, a 

nie gadać. Rano zdąży się dowiedzieć, ile pieniędzy trzeba na zabezpieczenie bytu starym. I 
zwróci  jej  srebrnika,  którego  mu  dała,  bo  za  taki  pieniądz  rodzina  Brewerów  może  przeżyć 
jeszcze tydzień w swoim ukochanym miejscu.  

Ciepła, smukła dłoń zabłądziła na jego brzuch. Alaine poczuł, jak od nowa budzi się w 

nim pożądanie.  

Tym razem nie potrzebowali świeczki, która zdążyła się dawno wypalić. Już znali swoje 

ciała  i  zakarbowali  sobie  w  pamięci  każdy  ich  szczegół.  Rozpoznawali  się  dotykiem,  w 
ciemnościach odgadywali uśmiechy.  
 

 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Grace  obudziła  się  samotnie  z  pierwszym  promieniem  brzasku.  Z  powrotem  zamknęła 

oczy  i  przez  chwilę  leżała  nieruchomo,  rozpamiętując  każdy  rozkoszny  szczegół  minionej 
nocy.  

Alaine  potrafił  tak  samo  pięknie  kochać  jak  śpiewać.  Ciągle  jeszcze  czuła  dotyk  jego 

dłoni, a w uszach brzmiały jej szeptane w ciemnościach miłosne zaklęcia. Wiedziała, że jej 
usta nie smakują jak miód ani skóra nie jest delikatna i wonna jak różane płatki, a włosy nie 
mają gładkości i połysku jedwabiu. Nie była krucha, lecz Alaine tak pięknie porównał ją do 
porcelanowej czary, z którą trzeba się obchodzić jak najdelikatniej.  

Gdyby jeszcze ten najwspanialszy z kochanków nie musiał dzisiaj odjechać! 
Przełknęła gorzkie łzy. Przecież wiedziała, że jej minstrel musi pilnie podążać do zamku 

Darby, aby spędzić tam świąteczny czas.  

Mój  minstrel...  Jakim  prawem  chce  go  sobie  zawłaszczyć?  Alaine  to  wolny  duch,  który 

nie należy do nikogo i słucha tylko siebie – i swojej muzyki, największej miłości jego życia, 
tajemnego głosu duszy.  

Obiecała mu, że nie będzie niczego żałować – i zaiste, nie miała zamiaru wyrzucać sobie 

tej miłosnej nocy. Wolałaby tylko nie widzieć, jak dzisiaj będzie opuszczał gospodę.  

Energicznym ruchem odrzuciła okrycie i skrzywiła się.  
Na  Boga,  wszystko  ją  bolało  i  piekło  po  tych  miłosnych  wyczynach!  Lniane  pokrycie 

siennika  plamiła  zaschnięta  krew  –  jawny  dowód,  że  tej  nocy  straciła  dziewictwo.  Ale  nie 
żałowała niczego. I jeśli po powrocie, na Trzech Króli, będzie jeszcze ją chciał, pójdzie z nim 
bez wahania drugi raz.  

Świadomość, że jeszcze kiedyś zobaczy Alaine’a, pomogła powstrzymać łzy. Takie było 

życie minstrela – ciągła wędrówka od zamku do zamku z wierną lutnią u boku i zabawianie 
śpiewem  możnych  państwa.  Był  w  tym  dobry  i  nie  musiał  się  martwić  o  byt.  Czy  kiedyś 
nadejdzie  chwila,  że  postanowi  gdzieś  osiąść  i  założyć  rodzinę?  Wziąć  sobie  żonę  z 

wysokiego rodu, która urodzi mu gromadkę dzieci? 

Grace z westchnieniem  pokiwała  głową,  ganiąc  się za głupie myśli.  Poza swoim ciałem 

nie miała mu nic do zaofiarowania. Ani urodzenia, ani posagu. Niedługo straci nawet gospodę 
– ale takie miejsce mogło przyciągnąć do niej tylko zwykłego człowieka, przyzwyczajonego 
do żmudnej, codziennej harówki. Nie była sobie w stanie wyobrazić, by ktoś pokroju Alaine’a 
mógł porzucić beztroski, barwny żywot dla rąbania drzewa i zatykania mysich dziur.  

Nie łudź się, naiwna dziewczyno...  
A  może  jednak?  Machał  siekierą  z  wprawą  drwala  i  nie  narzekał.  Jego  dłonie  nie 

zajmowały  się  tylko  trzymaniem  lutni  i  trącaniem  strun.  Ależ  to  tak,  jakby  szlachetnego 
rumaka zaprząc do pługa! 

Rozbawiona tą myślą, rozwarła drzwi komórki i weszła do kuchni.  
– Dzień dobry, Grace! – Matka stała przy kuchennym blacie zarzuconym pożywieniem. – 

Już miałam cię budzić. Mamy mnóstwo gości! 

– O tak wczesnej porze? 

background image

– Już prawie południe, córuchno. Bardzo długo dziś spałaś. Południe? Nigdy tak późno 

nie  wstawała!  Nic  dziwnego,  po  takiej  nocy...  Mogła  mieć  tylko  nadzieję,  że  mama  się 
niczego nie domyśli.  

Z drżącym sercem zerknęła na drzwi.  
– Czy Alaine już wyjechał? 
– Jeszcze nie. Rozmawia z gośćmi, a ja szykuję mu jedzenie na drogę.  
– Skąd są ci goście? 
– Zdaje się, że z Londynu. Alaine ich zna.  
W takim razie pewnie ruszą na północ, w tym samym kierunku co on. Dobrze by było, 

gdyby odbył podróż w miłej kompanii. I bezpieczniej.  

– Dziwne, że akurat tu spotkał swoich znajomków.  
–  To  nie  są  zwykli  znajomkowie,  tylko  jakiś  wielki  pan  ze  swoją  świtą.  Popatrz  tylko, 

czym podróżuje jego lordowska mość. W życiu nie widziałam takiego paradnego wozu.  

Zaciekawiona Grace otuliła się opończą i wyjrzała na podwórzec. Zaiste, takiego orszaku 

tu jeszcze nie widziano. Lord i jego ludzie podróżowali na wielkich wozach zaprzęgniętych w 
woły w asyście konnej gwardii. Po drogich szatach i błysku złota na upierścienionych palcach 
od razu go rozpoznała. Stał obok furgonu na wysokich kołach, na którego pałąki naciągnięto 
czerwony plusz z ciężką, ozdobną kotarą. W środku na pewno było ciepło i zacisznie.  

Grace rozejrzała się za minstrelem i zobaczyła, jak Alaine wychodzi ze stajni, wiodąc za 

sobą Izoldę. Ku jej zdziwieniu poprowadził klacz do wozu, przy którym stal lord.  

Jeśli zabiera z sobą konia, to znaczy, że już tu nie wróci! 
Alaine uwiązał klacz z tyłu furgonu.  
– Dzięki ci, Henry. Jesteś pewien, że nie spowolni waszej marszruty? 
Strojny pan po przyjacielsku poklepał go po ramieniu.  
–  Nie  bardziej  niż  ten  piekielny  śnieg,  a  ja  będę  mieć  pewność,  że  ty  i  koń  dotarliście 

bezpiecznie do domu.  

Więc Alaine miał dom? Nie wspomniał o nim słowem. Czyżby chodziło o zamek Darby? 
– Wujaszek nigdy nie skąpi niczego gościom i ich koniom. Będzie nam u niego dobrze. 

Dziękuję ci za pomoc.  

– Dziękuj wujowi, że zaprosił nas do Darby. To ci dopiero będą huczne święta! 
Grace  słuchała  z  rosnącym  niedowierzaniem.  Alaine  jechał  do  zamku  Darby,  gdzie 

panem był jego rodzony wuj. A zatem w jego żyłach płynęła szlachetna krew.  

W szparze kotary ukazała się smukła, biała rączka i rozsunęła ją nieznacznie.  
– Ojcze, czy zaraz ruszamy dalej? 
– Tak, kochanie, niedługo.  
Kotara  rozsunęła  się  szerzej,  ukazując  ładną,  młodą  kobietę,  która  uśmiechnęła  się 

promiennie do minstrela.  

– Tylko nie zapomnij o swojej lutni, Alainie.  
–  Witam,  lady  Constance.  –  Skłonił  się  dwornie.  –  Skoro  byłaś  tak  uprzejma,  by 

podarować  mi  miejsce  w  swoim  wozie,  będę  się  starał  uprzyjemnić  ci  podróż  jak  tylko 
potrafię.  

background image

– A ja i moje dworki tylko marzymy, aby cię oklaskiwać! Z głębi wozu dobiegł chórek 

dźwięcznych, kobiecych śmieszków.  

Zdruzgotana  Grace  miała  ochotę  wrócić  pędem  do  komórki,  paść  na  siennik  i  zarzucić 

sobie  koc  na  głowę,  by  nie  widzieć  i  nie  słyszeć  tego  wszystkiego.  Tymczasem  trwała  w 
miejscu jak zaczarowana.  

Po raz pierwszy widziała prawdziwego Alaine’a – szlachcica bawiącego się w minstrela, 

a nie wędrownego grajka, którego pokochała.  

A  przecież,  patrząc.  na  rasową  klacz,  od  razu  powinna  była  odgadnąć  jego  stan. 

Zwykłemu człowiekowi nie wypadało dosiadać rumaka godnego rycerza czy króla.  

On już nie wróci.  
Ta  myśl  kołatała  się  w  jej  głowie,  zagłuszając  wszystkie  inne.  Jakby  z  wielkiej  dali 

usłyszała nagle swoje imię. To Alaine ją wołał.  

Patrzyła  na  człowieka,  z  którym  tej  nocy  dzieliła  swoje  skromne  posłanie  i  z  którym 

chciałaby  spędzić  resztę  życia.  Lecz  szlachetni  panowie  nie  żenią  się  z  karczmarzównami. 
Wybierają  kobiety  swojego  stanu,  posażne,  o  białych  rękach,  roztaczające  wokół  siebie 
słodką woń pachnideł.  

Boże, jakaż była głupia! 
Miała  ochotę  wykrzyczeć  mu  w  twarz,  że  podle  ją  oszukał...  Lecz  przecież  to  nie  on 

rozpoczął  miłosną  grę.  Mało  tego,  mówił,  że  uszanuje  odmowę  Grace,  gdyby  tylko  się 
zawahała.  

Złudzenia  rozsypały  się  w  pył,  lecz  życie  musi  iść  naprzód.  Grace  przywołała  resztki 

dumy  i  godnie  wyprostowana,  ruszyła  ku  niemu,  zmagając  się  ze  łzami.  Alaine  nie  może 
zobaczyć, jak bardzo ją zranił.  

Jak przystało kobiecie niskiego stanu, złożyła głęboki dyg przed lordem.  
–  Henry,  poznaj  Grace  Brewer,  córkę  gospodarza  –  przedstawił  ją  Alaine.  –  Pomaga 

rodzicom prowadzić tę gospodę.  

Henry zerknął na nią obojętnie, zdawkowo skinąwszy głową.  

Grace,  której  wyraźnie  dano  do  zrozumienia,  gdzie  jest  jej  miejsce,  usiłowała 

przynajmniej pokazać się w roli współwłaścicielki gospody.  

– Witam waszą lordowska mość w naszych progach – wymamrotała, po czym zwróciła 

się do Alaine’a, mając nadzieję, że nie drży jej głos. – Mama szykuje dla ciebie jedzenie na 
drogę, panie. Zaraz wszystko będzie gotowe. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś na wyjazd? 

Alaine popatrzył na nią spod zmrużonych powiek. Najwyraźniej chciała mu pokazać, że 

to, co stało się w nocy, już się nie liczy. Czeka tylko, aż wreszcie odjedzie, a jej życie potoczy 
się dalej, jakby w ogóle go nie znała.  

– Nie, dziękuję, mam wszystko, co trzeba.  
– W takim razie życzę dobrej drogi.  
Grace  z  ulgą  odwróciła  się  na  pięcie  i  ruszyła  do  gospody,  ale  zaledwie  uszła  kilka 

kroków, Alaine zastąpił jej drogę. Zatrzymała się niechętnie.  

– Niezbyt serdeczne pożegnanie – powiedział niemile zaskoczony.  
A czego oczekiwał? Ze rzuci mu się na szyję i zacznie czule całować? Po jednej, upojnej 

background image

nocy nie stali się kochankami, tylko kobietą i mężczyzną, którzy dzielili ze sobą posłanie. Za 
chwilę zniknie z jej życia, tak jak znikał z życia setek innych kobiet, z którymi się przespał. 
Nie miała mu już nic do powiedzenia.  

– Przepraszam, panie, jeśli byłam nieuprzejma. Czy na pewno niczego nie potrzebujesz? 
Uczynił gest, jakby chciał jej dotknąć, ale pospiesznie odstąpiła do tyłu, wiedząc, że nie 

zniesie żadnej  pieszczoty. Alaine przygryzł  wargi  i  opuścił rękę. Jeśli nawet  w jego oczach 
błysnął żal, zaraz przygasł.  

– Nie byłaś nieuprzejma. Przeciwnie, miło będę wspominał pobyt pod twoim dachem. Z 

przyjemnością  polecę  waszą  gospodę  innym  podróżnym  spragnionym  dobrego  piwa  i 
miękkiego spania.  

Ogarnął ją ból i wściekłość zarazem.  
–  Doceniam  twoją  dobrą  wolę.  Świetnie,  zachwalaj  nas,  zwłaszcza  u  wędrownych 

minstreli, bo ci będą witani szczególnie ciepło. Przekonałam się, że dzięki nim interesy idą o 

wiele lepiej.  

Dzień  Bożego  Narodzenia  wstał  pochmurny  i  szary,  ale  nic  nie  było  w  stanie  zmącić 

upojnego nastroju gości bawiących się w wielkiej sali zamku Darby. Pito, jedzono i weselono 
się  na  potęgę.  Alaine,  siedząc  przy  długim  stole,  popijał  wino  z  pucharka  i  w  zamyśleniu 
obserwował grupkę chłopców, nieudolnie usiłujących małpować wyczyny akrobatów, którzy 
występowali poprzedniego wieczoru.  

Festony  z  ostrokrzewu  i  wstęgi  kolorowej  materii  ozdabiały  salę.  W  kominku  strzelały 

płomieniem potężne polana.  

Goście  przywdziali  paradne  stroje  z  aksamitów  naszywane  drogimi  kamieniami.  Złote 

pierścienie i łańcuchy lśniły w blasku ognia.  

Sir  Matthew,  acz  niechętnie,  musiał  w  końcu  przyznać,  iż  jego  siostrzeniec  uczynił 

słusznie, zamieniając miecz na lutnię.  

Tak  długo  wyczekiwana  aprobata  ukochanego  wuja  była  dla  Alaine’a  najlepszym 

świątecznym prezentem.  

Goście  patrzyli  na  niego  wyczekująco,  więc  sięgnął  po  instrument,  aby  zaśpiewać 

tradycyjne  kolędy,  a  potem  tę  jedną,  ,  najważniejszą  balladę,  którą  komponował  przez  całą 
noc i skończył nad ranem.  

Byłaby  to  piękna  Gwiazdka,  gdyby  nie  podły  humor,  którego  nic  nie  było  w  stanie 

rozwiać.  

Dzięki minstrelom interesy idą lepiej...  
Grace  przyznała  się  tym  samym,  że  zapłaciła  mu  swoim  ciałem  za  rozrywkę,  jaką 

zapewnił  gościom  gospody,  nabijając  jej  kiesę.  Jeśli  w  progach  „Wytrwałego  Wędrowca” 
zjawi się kolejny minstrel, obsłuży go zapewne z równą ochotą.  

Spodziewał  się  czułego  pożegnania,  a  tymczasem  został  odprawiony  chłodno,  wręcz 

szorstko. Od tamtej chwili ciągle o tym rozmyślał, usiłując zrozumieć, jak kobieta tak miła i 

ciepła mogła stać się nagle wroga i niedostępna.  

Czy żałowała swojego postępku? Możliwe. A może nieświadomie powiedział lub zrobił 

coś, co ją uraziło? 

background image

A on sam? Czemu dręczył się i popadał w melancholię z powodu kobiety, której i tak już 

nie zobaczy? Bo czyż jest sens, aby wracał do tej, która jego wartość przelicza wyłącznie na 
brzęczącą monetę? 

I dlaczego tu, w gwarnym, radosnym tłumie, czuje się tak osamotniony? 
– Alaine? Gdzie jesteś? – Ciotka Faye położyła dłoń na jego dłoni. – Siedzisz koło mnie, 

ale myślami bujasz gdzieś daleko.  

Z  wymuszonym  uśmiechem  odwrócił  się  do  kobiety,  która  była  mu  bliska  jak  matka  i 

robiła wszystko, aby uprzyjemnić mu pobyt w zamku.  

– Nie tak daleko, abym cię nie słyszał.  
–  Znam  cię  od  małego,  Alainie.  Zwykle  nie  bywasz  taki  cichy  i  zamyślony.  No, 

rozchmurz się! 

Przypomniał sobie dzień, kiedy przybył do Darby, popłakując z żalu za rodzicami, którzy 

zmarli  od  gorączki.  Bał  się,  jak  zostanie  przyjęty,  lecz  Matthew  i  Faye,  jego  jedyni  żyjący 
krewi  ni,  stworzyli  mu  prawdziwy,  ciepły  dom.  Ileż  razy  jako  dziecko  wypłakiwał  się  na 

ramieniu ukochanej ciotki! Ale teraz, jako dorosły mężczyzna, nie chciał w tak radosny dzień 
obciążać jej brzemieniem swych smutków.  

– Może z wiekiem staję się bardziej stateczny.  
– A może uważasz, że ja z wiekiem tępieję? – prychnęła.  
– W żadnym wypadku, cioteczko. – Ucałował ją w policzek. – Po prostu potrzebowałem 

wyłączyć się na chwilę z tego gwaru.  

– Hm... Oczywiście masz prawo zachować swoje uczucia dla siebie, ale i tak dowiem się 

prawdy. A teraz z innej beczki: czy zaśpiewasz nam dzisiaj tę nową pieśń, którą układałeś w 

nocy? 

Skąd wiedziała? Przecież nie mówił o tym nikomu! 
– Czemu sądzisz, że ułożyłem nową pieśń? Faye uśmiechnęła się.  
– Kiedy dziś w nocy mijałam drzwi twojej komnaty, słyszałam dźwięki strun. Nie znałam 

tej melodii, więc uznałam, że tworzysz nową. Czy nie mam racji? 

Alaine westchnął w duchu. Przed kochaną cioteczką nic się nie ukryje.  
– Masz rację, jak zwykle.  
Z zadowoleniem skinęła głową.  
– Czy owa ballada cię martwi? Nie wyszła tak dobrze, jak chciałeś? 
To była najpiękniejsza rzecz, jaką dotychczas stworzył.  
– Wyszła całkiem nieźle, ale najlepiej ocenisz ją sama.  
– Nie mogę się doczekać.  
Ciotka wróciła do swojego posiłku. Alaine rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem kilku 

osób,  z  którymi  chciał  porozmawiać  na  temat  kupna  gospody  „Pod  Wytrwałym 
Wędrowcem”.  Ci  ludzie  mieli  majątek,  a  tacy  zawsze  patrzą,  jak  pomnożyć  swoją  fortunę. 
Wystarczyło  jedynie  przekonać  któregoś  z  nich,  aby  kupił  gospodę  i  wydzierżawił  ją 
Brewerom.  Jak  spędza  święta  Grace  z  rodzicami?  Czy  kupiła  od  rzeźnika  tłustą  gęś?  Czy 
zauważyła,  że  wrzucił  srebrnika,  którego  dostał  od  niej,  z  powrotem  do  szkatułki  z 
miedziakami? 

background image

Wuj Matthew powstał z krzesła, dając znać gościom, że uczta się skończyła i nastała pora 

na rozkosze ducha. Alaine sięgnął po lutnię i ustawił przed sobą srebrną miseczkę na datki.  

Po chwili pod wysokim łukowym sklepieniem rozbrzmiały kolędy. Wino i piwo lały się 

do  pucharów,  wznoszonych  w  niezliczonych  toastach  na  cześć  Matthew  i  Faye.  Złote  i 
srebrne monety z brzękiem wpadały do miseczki minstrela, wypełniając ją po wręby.  

Wreszcie  Alaine,  naglony  wyczekującym  spojrzeniem  Faye,  zagrał  mocny  akord,  który 

przyciągnął  uwagę  gości,  a  potem,  w  szmerze  cichnących  głosów,  wywiódł  pierwsze  tony 
ballady  o  pięknej  pani  i  rycerzu,  który  ją  kochał.  Skomponował  ją  w  stylu  alby,  pieśni  o 
nieuchronnie  nadchodzącym  świcie,  który  rozdzieli  kochanków.  Każdą  z  pięciu  zwrotek 
kończył refren, na zmianę będący pochwałą ukochanej i złorzeczeniem na przeklęte światło 
brzasku.  

Pierwszą  zwrotkę  zaśpiewał  po  francusku,  aby  piękny  język  romansów  nastroił  jego 

uczucia.  

Śpiewał  o  Grace,  o  jej  czułych  dłoniach  błądzących  po  ciele  kochanka,  o  uśmiechu 

szczęścia kwitnącym na jej wargach. Nie udało mu się tylko opisać chochlikowatych iskierek 
w jej oczach i zapachu, jakiego nie spotkał u żadnej innej kobiety.  

 
Jak wiatrem słodkim z kwietnych lak Mojej miłej sycą się tchnieniem. Lecz gdy ześlesz, 

Panie, okrutny świt Pozostanie mi tylko wspomnienie! 

 
Niech  pieśń  o  nim  i  o  Grace  jeszcze  się  nie  kończy.  Musi  wrócić  do  gospody  i  tam 

zaśpiewać od nowa.  

Ostatnie  tony  rozbrzmiały  w  milczącej  sali.  Alaine  odłożył  lutnię.  Serce  miał  ciężkie  i 

czuł się pusty, jakby jakiś gwałtowny wir wyssał z niego wszystkie uczucia. Kobiecy szloch 
zmącił ciszę. Niejedna z dam ocierała oczy chusteczką.  

Wreszcie  sala wybuchła  gwałtowną  wrzawą okrzyków  i  oklasków,  łomotem  pucharów i 

tupaniem  stóp.  Alaine  powstał  i  schyliwszy  głowę  przed  słuchaczami,  przyjmował  hołd  dla 

swojej sztuki. Pusty hołd, gdyż wśród tych ludzi zabrakło kobiety, dla której uszu przeznaczył 
swą pieśń. Faye podeszła do niego, ocierając łzy.  

– Teraz już wiem, czemu jesteś taki ponury. Kochasz i cierpisz z tęsknoty za ukochaną.  
Te słowa uderzyły go jak cios. Tęsknić za Grace? Cierpieć? Z miłości do niej? 
Czy to właśnie miłość spada na umysł niczym zasłona, gdy spotykasz kobietę o urodzie 

tak  rzadkiej,  że  tylko  ty  zdajesz  się  ją  dostrzegać?  Czy  to  właśnie  miłość  sprawia,  że  twoje 
serce tęskni za jej dotknięciem, uśmiechem, czułym słowem? Czy to właśnie miłość każe ci 
gnać  do  domu  nie  dlatego,  że  stęskniłeś  się  za  rodziną,  lecz  po  to,  by  znaleźć  kupca  na 

gospodę? 

Od  lat  śpiewał  o  miłości,  ale  dopiero  teraz  dane  mu  było  przeżywać  uczucia,  które  ze 

sobą niosła.  

– Pewnie masz rację – przyznał i nagle dziwny, niemal błogi spokój ogarnął jego duszę.  
–  Dlaczego  w  takim  razie  nie  przywiodłeś  jej  tu  z  sobą?  Czy  Grace  zgodziłaby  się 

przyjechać do Darby, gdyby ją o to poprosił? Poważnie w to wątpił. Miała przecież obowiązki 

background image

w gospodzie, a poza tym nie zostawiłaby Neldy i Watta w Boże Narodzenie. Zresztą, biorąc 
pod uwagę podły nastrój, z jakim go żegnała, odmówiłaby mu z całą pewnością.  

– Ona już mnie pewnie nie chce.  
– Głupia jest! 
Uśmiechnął się, słysząc w głosie ciotki żal i troskę.  
– Grace nie jest głupia.  
– Ładne imię. – Faye bystro spojrzała mu w oczy. – Alainie, czy wyznałeś jej miłość? 
Pokręcił głową ze ściśniętym gardłem. Nie zdobyłby się na takie wyznanie z obawy, że 

Grace nie uwierzy mu albo, co gorsza, zlekceważy jego uczucia.  

– Dureń z ciebie! 
Faye energicznie zgarnęła suknię i odeszła, mrucząc coś do siebie o niemądrych grajkach. 

Kompletnie ogłupiały, stał z lutnią i miską pieniędzy. Odruchowo przesiał przez palce lśniące 
krążki.  

Czy wystarczy na wykupienie gospody? 
Wysypał  monety  na  stół,  próbując  oszacować  ich  wartość.  Co  się  stanie,  jeśli  przejmie 

„Wytrwałego  Wędrowca”?  Grace  i  jej  rodzice  będą  mogli  nająć  robotników,  aby  odnowili 
gospodę.  Kupi  się  wapno  do  pobielenia  ścian,  deski  i  gwoździe,  naprawi  ogrodzenie,  do 
reszty wytępi myszy.  

A  Grace?  Jeśli  zdoła  tak  bardzo  ulżyć  jej  w  pracy,  czy  uśmiechnie  się  do  niego  raz 

jeszcze? A może nawet go pokocha i zechce wyjść za niego? 

Czy nie żąda zbyt wielu cudów naraz? 
Znów sypało śniegiem, lecz w stajni wuja były dzielne konie, które podołałyby drodze. 

Wuj  nie będzie zachwycony, że tak szybko wyjedzie z zamku, gdyż obiecał, iż zostanie do 
Trzech Króli, ale ciotka zrozumie potrzebę jego serca. I kto wie, może uda mu się przywieźć 
Grace ze sobą? 

Alaine  w  pospiechu  zebrał  swój  skarb  i  pobiegł  szukać  wuja.  Postanowił  wyjechać 

pierwszego ranka, kiedy tylko ucichnie zadymka.  
 

 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Grace  położyła  Wattowi  na  talerz  ostatni  kawałek  pasztetu  z  gęsi.  Ale  nawet 

rozpływająca  się  w  ustach,  wspaniale  przygotowana  przez  Neldę  świąteczna  potrawa,  którą 
tak lubił, nie poprawiła mu humoru.  

Milczał od rana, od czasu, kiedy usłyszawszy o sprzedaniu gospody i przeniesieniu się na 

garnuszek  do  mnichów,  wygłosił  do  córki  ostrą,  gwałtowną  tyradę.  Grace  pomyślała  ze 
zgrozą, że jeśli ojciec dalej będzie tak milczał, dzień stanie się koszmarem i udręką. Nelda, 
choć  nie  należała  do  osób  zbyt  rozmownych,  nie  zacięła  się  tak  jak  on  we  wściekłym 
milczeniu. Grace wiedziała, że jeśli tylko uda się jej przekonać Watta, matka podporządkuje 
się jego decyzji.  

Z  trudem  zmusiła  się,  by  uszczknąć  kawałek  potrawy.  Pasztet  smakował  jak  wióry.  Z 

wysiłkiem  przełknęła  kęs,  który  natychmiast  zaległ  jej  w  żołądku  jak  kamień.  Zniechęcona 
odsunęła talerz.  

– Nie możesz milczeć bez końca, tato, i udawać, że nie ma żadnej sprawy – powiedziała. 

– Prędzej czy później trzeba będzie podjąć decyzję, bo nie podołamy prowadzeniu gospody. 
Wiem, że nie podoba ci się mój pomysł, ale nie poddałeś mi lepszego.  

– Gospoda jest naszym domem i nie oddam jej obcym – mruknął gniewnie.  
Dokładnie  to  samo  powtarzał  rano,  zanim  wyszedł  z  izby,  trzasnąwszy  drzwiami.  Nie 

zmienił zdania, ale przynajmniej już się tak nie wściekał.  

– Wiem, że boli cię myśl, że trzeba będzie stąd odejść.  
– A więc wiesz, że nie odejdę.  
– Tato, nie damy rady! Nelda postanowiła zabrać głos.  
– Bóg nie da nam zginąć. Przecież zesłał Alaine’a, prawda? 
Wędrowny minstrel, ich błogosławieństwo czy przekleństwo? Gdyby los nie zrządził, że 

jego klacz okulała na drodze przed gospodą, czy mieliby teraz pasztet na świątecznym stole? 
Czy pusta szkatułka napełniłaby się groszem? 

Rodzice całe życie poświęcili na prowadzenie gospody, ale dobrze wiedzieli, że nigdy nie 

zarobią tyle, aby odłożyć na starość. Podobnie ona wiedziała, że krótka noc z Alaine’em nie 
jest obietnicą przyszłych, szczęśliwych lat.  

Zdążyła się już pogodzić z dzielącą ich różnicą stanów i majętności. Zrozumiała też, iż 

jedyną prawdziwą miłością minstrela jest muzyka. Żałowała, że pożegnała go tak chłodno i z 
ukrytą  pretensją.  Niepotrzebnie  żądliła  go  ostrym  językiem.  Musiał  uznać  ją  za  prawdziwą 
jędzę, ale nie będzie już miała okazji przeprosić i pokazać, jak bardzo potrafi być słodka.  

– Wizyta Alaine’a pomogła napełnić nam szkatułkę, ale pod koniec zimy znowu będzie 

pusta – powiedziała, patrząc rodzicom w oczy. – I wątpię, by Pan Bóg w swojej łaskawości 
zesłał  nam  następnego  minstrela,  gdy  znów  znajdziemy  się  w  potrzebie.  Dlatego  właśnie  – 
ciągnęła z rosnącym ożywieniem – ustaliłam już wstępnie sprawy z opatem, aby przyjął was, 
dopóki jeszcze mamy trochę grosza.  

Wart odstawił talerzyk i otarł usta.  
– Lepiej wydać te pieniądze na wapno i gwoździe.  

background image

– A kto pobieli chałupę i zreperuje płot? 
– Pomożemy ci z mamą.  
Grace  zacisnęła  pięści  pod  stołem,  aby  nie  wybuchnąć.  Czy  on  nie  widzi,  że  każde  z 

osobna, a nawet wszyscy troje razem wzięci, nie mają sił do takich robót? 

–  Dobrze  –  zaczęła  cierpliwie  –  powiedzmy,  że  pobielimy  ściany  i  przybijemy  parę 

sztachet. Co to zmieni? Od dwóch lat... od czasu twojego wypadku, interes idzie coraz słabiej. 
Jakim cudem w tym roku miałby ruszyć z miejsca? – Westchnęła ciężko. – Wiem, że ruina 
tego domu i brak klientów wynika z mojej winy, ale...  

– To nie twoja wina! 
Zdumiała ją gwałtowność ojca. Nie patrzył na nią, tylko na swoje ramię, która pozostało 

bezwładne od czasu, gdy obronił córkę przed napastnikiem.  

– Winny jest ten podły  pan, niech będzie przeklęty cały jego ród! Mało mu  było  mojej 

krwi,  to  jeszcze  zagroził,  że  nas  zniszczy,  i  zrobił  to.  Zaczął  rozpuszczać  plotki  na  prawo  i 

lewo,  że  trujemy  gości  podłym  piwem,  każemy  im  spać  na  zapluskwionych  siennikach  i 
traktujemy ich po grubiańsku.  

– Wierutne łgarstwo! – wykrzyknęła Grace.  
– To prawda, ale ten drań uważał, że został źle obsłużony, bo nie dano mu pójść z tobą, 

kiedy miał na to ochotę. Uważał, jak wielu możnych panów, że gospodarska córka należy do 
jadłospisu gospody, więc powinienem cię nakłonić, abyś z nim poszła. Kiedy mu odmówiono, 
zaczął grozić zemstą.  

Grace poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy.  
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? 
– Wybiegłaś z izby z płaczem, dlatego nie chciałem przyczyniając ci dalszej zgryzoty. Po 

tym wydarzeniu spodziewaliśmy się, że interes podupadnie. Byliśmy na to przygotowani.  

–  Ale  nie  byłeś  przygotowany  na  wiadomość,  że  twoja  ręka  już  nie  odzyska  dawnej 

sprawności.  

–  Byłem,  bo  ciężko  mnie  zranił.  Ale  ty  tak  sprawnie  przejęłaś  moje  obowiązki,  więc 

pomyślałem, iż jakoś przetrzymamy najgorszy czas i wreszcie wyjdziemy na swoje. I nadal w 
to wierzę.  

– Tata ma rację, córuchno – wtrąciła matka, – A teraz, kiedy pojawił się Alaine i mamy w 

nim sojusznika, zaświtała w nas nowa nadzieja.  

Grace zerknęła na nią ze zdumieniem.  
– Przecież on odjechał.  
– Owszem, ale pomoże nam odzyskać utraconą reputację. Miło mieszkało mu się u nas, 

sam  mi  to  mówił.  Jeżeli  będzie  polecał  nas  swoim  przyjaciołom,  a  zwłaszcza  wędrownym 
minstrelom oraz innym panom, odbijemy sobie straty na wiosnę.  

Grace obawiała się, że rodzice wiążą zbyt wielką nadzieję z pochlebnymi słowami, które 

Alaine  wypowiedział  z  czystej  uprzejmości,  uniesiony  radością  po  upojnej  nocy.  Biedni 
staruszkowie nie wiedzieli, jak chłodno go pożegnała.  

To prawda, nie czynił niepotrzebnych obietnic i upewniał się do ostatniej chwili, czy nie 

będzie żałować. I nie żałowała, dopóki nie zrozumiała, że jej miły jest człowiekiem wysoko 

background image

urodzonym, co wynosiło go na niedosiężne dla niej poziomy.  

Co się stało, już się nie odstanie, jak mówi znane porzekadło. Piękny kochanek wrócił do 

swojego  świata  –  świata  przywilejów  i  wygód,  gdzie  rozbrzmiewa  radosny  śpiew.  Niczego 
już nie powinna od niego oczekiwać, podobnie jak jej rodzice.  

– Nadzieja, z którą mamy związać naszą przyszłość, jest krucha – powiedziała z powagą. 

–  Zemrzemy  z  głodu,  zanim  Alaine  zdąży  wspomnieć  o  naszej  gospodzie  swoim 
przyjaciołom, a potem upłynie jeszcze sporo czasu, zanim los zagna ich w nasze strony.  

– Co więc mamy robić? – zapytał z westchnieniem Watt. – Pozwolić, aby ten diabelski 

pomiot zrujnował nas do reszty? Nie, Grace. Nie po to walczyliśmy tyle czasu o przetrwanie, 
aby teraz się poddać.  

Duma  ojca  ucierpiała  tak  mocno,  że  Grace  nie  miała  śmiałości  przeciągać  struny.  A 

jednak nie mogła pozwolić, by rozmowa rozpłynęła się w jałowych sporach.  

– Kto tak naprawdę będzie górą, jeśli dach zwali nam się na głowy i wszyscy pójdziemy 

do grobu? – zaatakowała z nową energią. – Mama zapewne odejdzie pierwsza, a potem ty, o 
ile ja wcześniej nie padnę z wyczerpania. Czy o to ci chodzi, ojcze? 

Watt zacisnął pięści.  
–  Szybko  pchasz  nas  do  grobu,  Grace.  Ale  powiedzmy,  że  masz  rację.  Tylko  czy 

naprawdę  myślisz,  że  tak  łatwo  będzie  znaleźć  kupca?  Jest  środek  zimy,  domostwo 
przedstawia opłakany widok, a gości zjawia się jak na lekarstwo. Kto kupi gospodę i jeszcze 
wyłoży pieniądze na remont? 

Wolałaby, aby nie zadał tego pytania.  
–  Wiem  o  tym  i  dlatego  pomyślałam,  że  pójdę  do  opata.  Jeśli  nawet  sam  nie  kupi 

karczmy,  niech  podsunie  nam  innego  kupca.  A  może  nawet  uda  mi  się  go  przekonać,  aby 
przejął interes w zamian za waszą rentę.  

Watt z namysłem podrapał się w głowę.  
– A co z tobą, Grace? – zapytała Nelda. – Nic nie usłyszeliśmy o twoich planach.  
–  Po  prostu  liczę  na  to,  że  nowy  właściciel  pozwoli  mi  zostać  i  pracować  tu,  choćby 

nawet  za  wikt  i  opierunek.  Jeśli  nie,  ruszę  w  drogę  i  poszukam  innej  roboty.  Na  Boga, 
przecież potrafię prowadzić gospodę, nie tylko podawać piwo! 

Rodzice wymienili spojrzenia, z których odczytała troskę ojej los.  
–  Nie  musicie  się  o mnie  martwić  –  powiedziała  stanowczym  tonem.  – Jestem  młoda  i 

mam  wiele  sił.  Na  pewno  dam  sobie  radę.  Nie  potrafię  tylko  zapewnić  swoją  pracą  godnej 
starości dwojgu ludziom, których najbardziej kocham. Lecz jeśli będę wiedziała, że macie kąt 
i strawę w niedalekim klasztorze, moje serce będzie spokojne.  

Watt bez przekonania pokręcił głową.  
– Nie chcesz wreszcie odpocząć po tylu trudach, tato? – zapytała, żarliwie pochylając się 

ku niemu. – Nie obrzydła ci wieczna harówka i wstawanie o świcie? 

– Robiłem to przez całe życie, Grace, i mogę robić jeszcze długo. Jak mam żyć, nie mając 

nic do roboty przez cały dzień? 

Myśli Grace rozpaczliwie przyspieszyły biegu.  
– W klasztorze też jest mnóstwo pracy. Jestem pewna, że mnisi chętnie zgodzą się, abyś 

background image

służył  im swoim doświadczeniem, bo i  w klasztorze są goście. A mama mogłaby pomóc w 
robocie kuchennej  i  warzeniu  piwa.  Nikt  nie każe wam pogrążyć się w nieróbstwie.  Chodzi 

tylko o to, abyście nie harowali ponad siły.  

Oboje  zamilkli  i  trwali  tak  przez  czas  dłuższy,  rozważając  jej  słowa.  Wreszcie  matka 

odezwała się cichym głosem: 

– Jeśli opat zechce kupić gospodę, czy zgodzi się zachować nas jako zarządców? 
Grace  nie  miała  pojęcia,  jakich  decyzji  może  spodziewać  się  po  dumnym  i  wyniosłym 

mnichu.  

– Nie wiem, tak się chyba nie robi... – powiedziała, z udręką śledząc wyraz głębokiego 

rozczarowania na twarzy Neldy. – Ale oczywiście mogę go o to zapytać  – dodała szybko. – 

Ojcze,  co  powiesz?  Mogę  zaraz  wyruszyć  do  Glaxton  i  jeszcze  pod  wieczór  wrócić  z 
wieściami.  

Watt zerknął na Neldę, a potem na córkę.  
– Idź i zapytaj – powiedział wreszcie z ciężkim westchnieniem.  
Nikt  nie  powitał  go  na  podwórcu  gospody.  Alaine  zsiadł  z  bojowego  ogiera,  zahaczył 

wodze o płot i skierował swe kroki do izby.  

Watt  i  Nelda  siedzieli  przy  stole  najbliższym  kominka,  jakby  chcieli  się  ogrzać,  choć 

ogień właściwie już zgasł. Powitali go milczącym spojrzeniem. Matka Grace miała czerwone 
oczy, a usta jej drżały. Musiało się stać coś strasznego. Serce załomotało mu dziko w piersi.  

– Gdzie jest Grace? Watt odchrząknął.  
– Kilka godzin temu wyruszyła do opactwa Głaxton, aby porozmawiać z opatem.  
Omal  nie  krzyknął  głośno  z  ulgi  na  wiadomość,  że  jest  cała  i  zdrowa.  Kiedy  ochłonął, 

uświadomił  sobie,  że  musiała  się  tam  wybrać  w  sprawie  sprzedaży  gospody  i  renty  dla 
rodziców.  Tak  szybko?!  Kiedy  on  właśnie  przybył  tu  z  sakiewką  pieniędzy  i  z  propozycją 
małżeństwa? 

Alaine,  z  trudem  opanowując  wzburzone  uczucia,  przysiadł  na  ławie  naprzeciw  Neldy. 

Uśmiechnęła się do niego blado.  

– Co sprowadziło cię znów tak szybko w nasze progi, panie minstrelu? – zagadnął Watt.  
Miłość do Grace. I naiwna wiara w cud.  
– Chciałbym kupić waszą gospodę.  
Stary rzucił mu uważne spojrzenie spod zmrużonych powiek.  
– Grace opowiadała ci o swoich planach? Alaine dobrze rozumiał jego irytację.  
– Rzuciła mimochodem kilka słów, boją naciskałem. Komu chce sprzedać interes? 
– Jeszcze się wstrzymuje. Ma rozmawiać z opatem na temat dzierżawy.  
Alaine poczuł skurcz w żołądku. W następnej chwili zerwał się z ławy, pchany nadzieją, 

że da się odwrócić bieg spraw. Może jeszcze nie dotarła do opactwa? Czy zdąży dogonić ją, 
zanim będzie za późno? 

– Watt, zaopiekuj się moją lutnią – rzucił i wypadł na dwór, aby rozjuczyć konia. Ojciec 

Grace podążył za nim, ciężko szurając stopami. Zanim zdążył dojść do drzwi, Alaine wcisnął 
mu w ręce instrument i woreczek z pieniędzmi, a sam pobiegł z jukami do izby.  

– Hej, co masz zamiar zrobić? – zawołał za nim Brewer.  

background image

– Jadę po Grace. Muszę ją zawrócić, zanim sprzeda czy wydzierżawi gospodę. – Rzucił 

swoje bagaże w kąt. – Módlcie się, aby z umowy z opatem nic nie wyszło.  

– Po co minstrelowi gospoda? 
–  Chcę  waszej  córki.  Gospoda  jest  tylko  dodatkiem.  Nareszcie  zobaczył  uśmiech  na 

twarzy Neldy.  

– Powodzenia, Alainie! Watt zmarszczył brwi.  
– Grace miała zawsze dobrą głowę do interesów.  
–  W  takim  razie  muszę  się  spieszyć.  –  Alaine  zawrócił  do  drzwi,  ale  zatrzymał  się  w 

progu. – Czy ona ma glejt do występowania w waszym imieniu? 

– Tak, wzięła ze sobą pismo, które sama napisała, a ja złożyłem pod nim swój podpis.  
A niech to! 
Gościniec do Glaxton był w nieco lepszym stanie niż ten, którym Alaine nadjechał. Przez 

dwie  mile  gnał  konia  najszybciej  jak  mógł  po  zlodowaciałym  śniegu,  mając  przed  oczami 
ślady stóp.  

Ślady stóp Grace.  
Widział, gdzie odpoczywała, a gdzie poślizgnęła się i upadła. Modlił się gorąco, żeby nie 

doznała żadnej szkody i aby nie śpieszyła się zbytnio.  

A jeśli już jest w klasztorze? W świątecznej porze duchowni są bardzo zajęci, więc może 

opat nie zdąży udzielić jej posłuchania i każe czekać, najlepiej do jutra.  

Wątpił, by szczęście sprzyjało mu aż tak bardzo.  
Rasowy rumak dzielnie znosił trudy jazdy, choć nie zdążył odpocząć po poprzedniej. Gdy 

na  horyzoncie  ukazały  się  potężne,  szare  mury,  Alaine  ponaglił  go  do  jeszcze  szybszego 
biegu.  

Otwarta  brama  zapraszała  do  wejścia.  Kopyta  załomotały  na  dziedzińcu.  Na  widok 

mnicha minstrel zsunął się z konia.  

– Szukam młodej kobiety, która przyszła tu dziś, aby zobaczyć się z opatem. Gdzie mogę 

ją znaleźć? 

–  Pewnie  w  kancelarii.  –  Mnich  wskazał  oddalony  koniec  dziedzińca.  –  Wejdziesz 

tamtymi drzwiami na piętro. Tam znajdziesz sekretarza, który powie ci, co robić dalej.  

‘ – Dzięki, braciszku.  
– Niech radośnie upływa ci ten święty czas, synu. Radosny święty czas... Oby ten mnich 

miał rację, pomyślał Alaine, przywiązując konia. W kilku skokach znalazł się na górze.  

W  swoim  wędrownym  życiu  odwiedził  wiele  klasztorów  i  bogactwo  Kościoła  nie 

oślepiało  go  swym  blaskiem.  Ledwie  rzucił  okiem  na  kapiące  od  złota  ramy  obrazów, 
przedstawiających  biskupów  i  świętych.  Obojętnie  minął  wyszywane  arrasy  na  ścianach. 
Największym  skarbem,  jaki  tam  zobaczył,  był  pulchny  mnich  z  wygoloną  tonsurą,  siedzący 

za stolikiem z ciemnego drzewa.  

– Szukam Grace Brewer. Czy jest tutaj? 
Braciszek uniósł się z krzesła i wskazał ręką ciężkie, rzeźbione drzwi po prawej stronie 

korytarza.  

– Właśnie rozmawia z opatem. Jaką masz sprawę... ejże! Stój, nie wolno...  

background image

Alaine wpadł do komnaty, z łomotem zatrzaskując za sobą drzwi.  
Grace  stała  przed  największym  biurkiem,  jakie  widział  w  życiu,  bardziej 

przypominającym ołtarz niż mebel. W wyciągniętej dłoni trzymała skrawek pergaminu.  

– Grace, zaczekaj, nie musisz sprzedawać gospody! – zawołał od progu.  
Odwróciła  się  gwałtownie,  jakby  coś  ją  ukąsiło,  i  wpatrzyła  się  w  niego  szeroko 

otwartymi oczami.  

– Alaine? 
Zbliżył się do niej w dwóch krokach.  
– Ja, we własnej osobie.  
Potężnej postury opat ociężale podniósł się z rzeźbionego krzesła, podobnego do tronu.  
– Kim jesteś, młody człowieku? – sapnął. – Jakim prawem zjawiłeś się tu nieproszony i 

niezapowiedziany? 

Alaine złożył mu krótki ukłon.  
– Jestem Alaine z Darby, wasza eminencjo. Proszę wybaczyć mi tak gwałtowne najście, 

ale musiałem pilnie porozmawiać z panną Brewer. – Wyszarpnął Grace pergamin z garści i 
ujął  jej  dłoń.  –  Gospoda  „Pod  Wytrwałym  Wędrowcem”  nie  jest  już  na  sprzedaż.  Chodź, 
kochana, zabieram cię do domu.  

Pociągnął ją za rękę, ale nie ruszyła się z miejsca. Powinien wiedzieć, że nie pójdzie mu z 

nią tak łatwo.  

– Co to ma znaczyć, że już nie jest na sprzedaż? 
Jak miał w przytomności opata wszystko jej tłumaczyć, a potem prosić o rękę? 
– Twój ojciec zmienił zdanie. ~ Miał nadzieję, że Watt wybaczy mu to drobne łgarstwo. 

Miał  w końcu dosyć  grosza, aby  kupić jego  gospodę, a przynajmniej tak zapewniał  go  wuj 
Matthew.  

Grace popatrzyła na niego niepewnie.  
– Ale...  
–  Przeproś  jego  eminencję,  że  niepotrzebnie  zajęłaś  mu  czas,  i  jedźmy  szybko  z 

powrotem. Wielmożny opat ma z pewnością ważniejsze obowiązki, niż kupowanie gospody.  

Duchowny gniewnie zacisnął usta.  
– Zostaw tę dziewczynę.  
– Nie, ojcze – Alaine pociągnął Grace ku sobie.  
– Powiedziałeś, że zwiesz się Alaine z Darby? – Głos opata brzmiał groźnie.  
– Sir Alaine z Darby, siostrzeniec lorda Matthew, serdecznego przyjaciela lorda Johna z 

Gaunt.  

Wzmianka  o  Johnie,  co  było  do  przewidzenia,  natychmiast  złagodziła  atmosferę.  Co 

prawda John nie upoważnił go do powoływania się na jego osobę, lecz Alaine był pewien, że 
stary  druh  wuja  wybaczy  mu  to  nadużycie.  Tym  razem  Grace  nie  protestowała,  kiedy 
pociągnął ją do wyjścia.  

Grace,  ciągle  jeszcze  zbyt  oszołomiona,  by  myśleć  rozsądnie,  miała  ochotę  zadać 

Alaine’owi dziesiątki pytań, które cisnęły się jej na usta.  

– Kto to jest John Gaunt? – wykrztusiła wreszcie.  

background image

– Skarbnik królewski.  
–  Królewski...  –  Zatrzymała  się  w  pół  kroku.  –  Przyjaźnisz  się  z  królewskim 

skarbnikiem? 

–  Owszem.  I  jestem  ulubionym  partnerem  króla  do  fechtunku,  jak  również  jego 

ukochanym minstrelem. Czy możemy już iść? 

–  Nie,  czekaj...  –  Za  wszelką  cenę  usiłowała  się  pozbierać.  Jeszcze  przed  chwilą 

rozmawiała z opatem w kancelarii, gdy zwariowany minstrel siłą ją stamtąd wyciągnął. Ale 
nie miała ochoty się wyrywać.  

Tylko  co Alaine tutaj robi? Przecież miał zabawić w zamku  Darby aż do Trzech Króli. 

Było  jednak  oczywiste,  że  zdążył  już  wpaść  do  gospody  i  porozmawiać  z  rodzicami,  bo 
inaczej  skąd  by  wiedział,  gdzie  jej  szukać? Jeszcze  teraz  prześladował  ją smutny,  zaszczuty 

wyraz ich twarzy.  

– Czy tato zmienił zdanie? 
Alaine uśmiechnął się wstydliwie, jak mały chłopiec przyłapany na kłamstwie.  
– Jedźmy, wytłumaczę ci wszystko po drodze.  
Przed  wejściem  stał  potężny,  groźnie  wyglądający  czarny  ogier.  Alaine  zebrał  wodze, 

wskoczył na siodło i wyciągnął rękę do Grace.  

– Dasz radę wsiąść? 
Popatrzyła w górę i z powątpiewaniem pokręciła głową. Alaine zachichotał i wyjął nogę 

ze strzemienia.  

– W takim razie włóż tu stopę i chwyć mnie za ręce, to cię wciągnę.  
Po chwili usadowiła się bokiem w siodle w bezpiecznym kręgu ramion Alaine’a. Byłoby 

jej całkiem dobrze, gdyby ziemia nie znajdowała się tak daleko w dole. Ale wielki koń miał 
niespodziewanie  lekki  i  równy  chód,  więc  szybko  odprężyła  się,  ukołysana  ciepłem  objęć 

minstrela.  

Nie  miała  ochoty  zaburzać  jednostajnego  rytmu  jazdy,  ale  pytania  domagały  się 

odpowiedzi.  

– Obiecałeś, że wszystko mi wytłumaczysz.  
Poczuła, jak głęboko nabrał powietrza i wypuścił je z piersi.  
– Najpierw muszę ci wyjaśnić, że twój ojciec wcale nie zmienił zdania. Ale zmieni je, bo 

wspomniałem mu o kupcu.  

– Więc skłamałeś opatowi? – żachnęła się. – Co to za kupiec? 
– Ja – odparł po chwili milczenia.  
Odchyliła głowę, aby popatrzeć mu w twarz, i zobaczyła zaciśniętą, twardą linię szczęki.  
– Alainie, pierwszego dnia musiałeś rąbać drzewo, aby zapłacić za swój nocleg, – teraz 

mówisz, że masz dosyć grosza, by kupić naszą gospodę? 

– Mówię prawdę. Przekonasz się.  
Czekał  w  napięciu  na  gniewną  reprymendę,  a  tymczasem  dostrzegł,  jak  po  policzku 

Grace z wolna toczy się łza.  

– Nie potrzebujemy dobroczyńcy, sir Alaine – wyszeptała udręczonym głosem. – Zsadź 

mnie i jedź w swoją stronę, a ja wrócę do opata i spróbuję ponownie przekonać go do kupna.  

background image

Sir Alaine? Gwałtownie ściągnął wodze.  
– Nie kupuję twojej gospody w odruchu miłosierdzia. Robię to, ponieważ... bo...  
Jezu, czy te słowa wreszcie przejdą mu przez gardło? Tyle razy układał sobie w myśli, co 

jej powie, a oto jedna łza wystarczyła, by język stanął mu kołkiem.  

Żadne  słowa  nie  wydały  mu  się  teraz  właściwe,  nawet  strofy  ballady,  którą  dla  niej 

napisał.  

– Ponieważ chcę ciebie, Grace. Gospoda i los twoich rodziców są dla mnie ważne, ale nie 

aż tak.  

– Mnie? – wyjąkała.  
–  Tak,  jeśli  tylko  ty  mnie  zechcesz.  Wyjdź  za  mnie,  a  wychowamy  nowe  pokolenie 

karczmarzy.  

Jej gniew zelżał, ale ciągle była spięta.  
– Mam zostać twoją żoną? Szlachetni kawalerowie nie żenią się z córkami karczmarzy.  
– Mnie też mówiono, że nie zostanę minstrelem, a jednak nim jestem.  
– Och, Alaine...  
Objęła go za szyję. Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nie zgaszony ton jej głosu. Choć nie 

odpowiedziała  mu  na  najważniejsze  pytanie,  przytulił  ją  mocno  i  dotknął  nosem  jej  szyi, 
chłonąc cudowny zapach.  

–  Kocham  cię,  Grace,  i  nie  wyobrażam  sobie  życia  bez  ciebie.  Pieniądze,  które 

przywiozłem, są twoje i zrobisz z nimi, co zechcesz. Wyremontuj  za nie  „Wędrowca” albo 
kup  gospodę  w  innej  wsi,  albo  po  prostu  wrzuć  je  do  rzeki,  jeśli  tak  ci  się  spodoba.  Lecz 
pozwól mi być z sobą, pozwól, bym budził się co rano w twoich ramionach.  

Odsunęła  się  od  niego,  walcząc  z  napływającymi  łzami.  Miała  przeraźliwie  smutny 

uśmiech.  

–  Ja  też  cię  kocham.  Wyszłabym  za  ciebie  natychmiast,  gdybym  wiedziała,  że  potem 

mnie nie znienawidzisz.  

Już otwierał usta, żeby zaprotestować, lecz położyła mu palec na wargach.  
– Alaine, a co z twoją muzyką? Przecież nie możesz bez niej żyć. Twoja dusza wyschnie 

jak  kwiat  bez  wody,  jeśli  zamiast  wędrować  z  lutnią,  będziesz  musiał  rąbać  drwa  na  opał  i 
zatykać mysie dziury.  

I  co z tego,  że nie będzie już włóczęgi,  oklasków,  fet  i  łatwego  grosza? Muzyka będzie 

zawsze. Tylko jak ma jej to wytłumaczyć? 

Delikatnie ucałował palec pieczętujący jego usta, a potem go odsunął.  
– Muzyka nigdy mnie nie opuści, Grace. Nadal mogę dawać ludziom chwile szczęścia i 

wzruszeń.  To  mi  wystarczy,  bo  odkąd  jesteś  w  moim  sercu,  stałaś  się  też  częścią  mojej 
muzyki.  

Nie wyglądała na przekonaną.  
– Czy będziesz szczęśliwy, grając dla wędrowców i gości w naszej gospodzie? 
–  Kiedy  zapragnę  wielkiej  fety  i  uznania  możnych,  pojedziemy  do  zamku  Darby  i  tam 

pośpiewam sobie za wszystkie czasy – odparł pogodnie. – Wuj Matthew będzie zachwycony. 
Zresztą jeśli szybko cię tam nie zawiozę, ciotuchna nie będzie chciała mnie widzieć na oczy.  

background image

– Pewnie przesadzasz.  
–  Daję  słowo,  już  mi  groziła.  –  Czule  trącił  palcem  jasne  pasmo  włosów,  muskające 

policzek,  na którym  pozostał  ślad wysychających łez. Dotknął  warg,  na których  gościł teraz 
prawdziwy  radosny  uśmiech.  –  Przysięgam,  moja  miłości,  że  jeśli  miałbym  wybierać...  po 
prostu  będę  najszczęśliwszy,  mogąc  co  noc  śpiewać  ci  miłosne  ballady.  Jesteś  moim 
natchnieniem, wiesz? 

– Naprawdę? Więc zaśpiewaj mi.  
– Dzisiaj, zanim wstanie świt.  
Grace z błogim westchnieniem wtuliła się w jego objęcia. Było pięknie, ale ciągle jeszcze 

nie dała mu odpowiedzi.  

– Grace, powiedz, przecież chcesz wyjść za mnie? Popatrzyła na niego oczami, w których 

bezbrzeżna  miłość  zapłonęła  ciepłym  blaskiem,  aby  poznał  odpowiedź,  zanim  wypowie  ją 
głośno.  

– Byłabym głupia, gdybym nie wyszła za ciebie – stwierdziła krótko. – Już ci mówiłam, 

że minstrele mają zbawienny wpływ na interesy.  

Alaine zachichotał. Tym razem nie poczuł się urażony.  
Z  każdym  krokiem  czarnego  ogiera  w  jego  głowie  rodziły  się  nowe  słowa  miłosnej 

pieśni. O minstrelu, córce karczmarza i cudach, które im się zdarzyły.