background image
background image

Vicki Lewis Thompson

Boże narodzenie w 

Connecticut

(Tis the season)

przekł. Hanna Bąkowska

background image

Rozdział 1

Anna położyła na ladzie siatkę dojrzałych pomidorów i sięgnęła do torebki po 

portfel. Łysiejący mężczyzna przy kasie nie zdążył przyjąć od niej pieniędzy, kiedy 
do sklepu wtoczyła się potężna kobieta.

– Edwardzie! – zawołała, walcząc z zadyszką. – Wiesz już o Sammym?
Mężczyzna zamrugał oczami i posłał Annie przepraszający uśmiech.
–  Nie,  Estelle.  Nic  nie  wiem.  –  Nacisnął  klawisze  starej  metalowej  kasy  i 

spokojnie poinformował Annę, ile jest mu winna.

– A więc jesteś ostatnim, który się o tym dowiaduje – kobieta uśmiechnęła się 

triumfująco. – Sumersbury  będzie w telewizji. W programie  ogólnokrajowym.  W 
czasie największej oglądalności.

– Niemożliwe?! – Edward przyjął od Anny pieniądze. – Dlaczego?
– Przed godziną ludzie z telewizji zadzwonili do Sammy'ego i powiedzieli, że 

chcą  zrobić specjalny  program  o  ścięciu  choinki  dla  Białego Domu. Program  ma 
się nazywać „Boże Narodzenie w Connecticut". No i jak ci się to podoba?

Anna  zerknęła  na  kobietę,  która  tuszą  przypominała  trzydrzwiową  szafę.  Nie 

zetknęła  się  z  nią  wcześniej,  ale  przecież  nie  spotkała  jeszcze  większości 
mieszkańców  Sumersbury.  Kiedy  przyjeżdżała  tu  na  weekendy,  prawie  nie 
opuszczała  swojego  wiejskiego  domu.  Ale  teraz  musi  spytać  o  ten  przyjazd 
telewizji.  Jeśli  to,  co  podejrzewała  okaże  się  prawdą,  cisza  i  spokój  jej  ustronia 
narażone są na poważne niebezpieczeństwo.

– Przepraszam – zaczęła – czy to ma coś wspólnego z farmą Garrisona?
Kobieta odwróciła się do Anny.
– Jak najbardziej. Pani tu chyba nie mieszka, inaczej nie miałaby pani żadnych 

wątpliwości.

–  Przyjeżdżam  tylko  na  weekendy  –  wyjaśniła  Anna  i  natychmiast  tego 

pożałowała.

– Ach tak. – Estelle zmierzyła ją od  stóp do głów. – A więc to pani! Daphne 

mówiła, że jakaś kobieta z Nowego Jorku kupiła dom McCormicków.

Anna stłumiła jęk. No i proszę, sama się wygadała.
– Tak, to ja – przyznała niechętnie.
–  Zatem jest  pani sąsiadką  Sammy'ego Garrisona.  Nie mogę uwierzyć,  że nic 

pani nie wie. Nasz Sammy wygrał konkurs!

–  Nie  znam  Sammy'ego...  to  znaczy  pana  Garrisona  –  odpowiedziała  słabym 

background image

głosem.  Wiadomości  były  gorsze,  niż  przypuszczała,  postanowiła  jednak 
dowiedzieć się wszystkiego. – O jakim konkursie pani mówi?

–  Oczywiście  o  dorocznym  konkursie  Związku  Hodowców  Choinek.  Nasz 

Sammy  zajął  w  tym  roku  pierwsze  miejsce  i  na  Boże  Narodzenie  jedno  z  jego 
drzewek będzie stało w samym środku Białego Domu. Czy to nie wspaniale?

– Tak, wspaniale.
–  A  teraz  ten  program  w  telewizji.  –  Oczy  Estelle  błyszczały  z  radości.  –

Zapowiedziałam już Sammy'emu, że nasze panie ż Cechu Rzemiosł udekorują mu 
dom. To typowy kawaler, zupełnie się na tym nie zna. Nie możemy pozwolić, żeby 
sfilmowano  wnętrze  domu  Sammy'ego  w  jego  obecnym  stanie,  prawda, 
Edwardzie?

– Chyba tak, Estelle – zgodził się sprzedawca, zerkając ukradkiem na Annę.
–  No  cóż,  muszę  jeszcze  przygotować  obiad,  a  czeka  mnie  milion  rozmów 

telefonicznych  –  oznajmiła  kobieta,  odchodząc  od  lady.  –  Miło  mi  było  panią 
poznać, panno... przepraszam, ale zapomniałam pani nazwiska.

– Tilford – powiedziała Anna, podnosząc z lady swoje pomidory i wzdychając z 

rezygnacją. – Anna Tilford.

– A ja, moja droga, nazywam się Estelle Terwiliger.
Anna domyśliła się, że nazwisko kobiety powinno wywrzeć na niej wrażenie i 

uśmiechnęła się niewyraźnie.

–  Mnie  również  miło  było  panią  poznać.  –  Zatem  jej  długie,  spokojne  lato 

dobiegło końca.

Po drodze do domu Anna rozmyślała nad tym, czego się dowiedziała i chciało 

się  jej  śmiać  z  ironii  losu.  Spośród  wszystkich  ustronnych  wiejskich  domów  w 
Connecticut  kupiła  posiadłość  sąsiadującą  z  miejscem,  które  wkrótce  zostanie 
pokazane  w  programie  telewizyjnym.  W  swojej  naiwności  wyobrażała  sobie,  że 
dom  McCormicków,  usytuowany  między  farmą  choinek  a  rezerwatem  przyrody, 
będzie doskonałym azylem dla zaleczenia ran i nabrania sił do życia.

Nowy  nabytek  ucieszył  ją  jeszcze  bardziej,  kiedy  ktoś  z  sąsiedniej  farmy 

uprzyjemniał  jej  letnie  wieczory  wspaniałymi  koncertami  na  harmonijce  ustnej. 
Przejmujące  dźwięki  nostalgicznych  melodii  przynosiły  jej  ukojenie.  Jednakże 
przez  kilka  ostatnich  weekendów  muzyk  milczał,  prawdopodobnie  zajęty 
wygrywaniem  konkursu  choinek  i  burzeniem  spokoju  jej  wiejskiego  zacisza. 
Świetnie, nie ma co.

Wjechała  na  podjazd  i  zatrzymała  samochód  przed  zwalonym  klonem,  który 

przewrócił  się  wczesnym  latem  podczas  burzy,  tarasując  przejazd.  Na  szczęście, 

background image

drzewo  zwaliło  sienie  w  weekend,  ale  w  środku  tygodnia,  dzięki  czemu  mały 
dwudrzwiowy ford Anny nie został uwięziony w garażu, niemniej jednak w każdy 
piątek  musiała  obchodzić  klon  dookoła,  ciągnąc  za  sobą  walizkę  i  torbę  z 
zakupami.

Kiedy  otworzyła  drzwiczki,  od  strony  farmy  drzewek  dobiegł  ją  warkot  piły 

elektrycznej.  Zegnaj,  cichy  wiejski  zakątku!  Wysiadła  z  wozu,  złożyła  oparcie 
siedzenia  i  sięgnęła  do  tyłu  po  walizkę.  Następnie  wyjęła  torbę  z  zakupami, 
położyła  na  wierzchu  siatkę  pomidorów  i  zatrzasnęła  biodrem  drzwiczki 
samochodu.

Piła ciągle wyła w oddali. Przy pomocy takiej maszyny z łatwością można by 

odtarasować przejazd, pomyślała Anna, dźwigając bagaże dookoła zwalonego pnia. 
Świetny pomysł. Dlaczego nie poprosić o to Sama Garrisona! Na pewno zgodzi się 
za  niewielką  opłatą  pociąć  klon  zawalidrogę.  Poza  rym  jest  jej  to  winien  za  ten 
konkurs, którego konsekwencje mogą wkrótce zburzyć spokój jej odosobnienia.

Anna postawiła walizkę w holu, włożyła pomidory i częściowo rozmrożonego 

kurczaka do lodówki, zamknęła na klucz drzwi frontowe i wróciła szybko do wozu. 
Piła wciąż grała swoją ogłuszającą melodię, ale jej operator w każdej chwili mógł 
zrobić  przerwę  na  kolację,  a  wówczas  nadarzająca  się  sposobność  odtarasowania 
podjazdu przepadłaby bezpowrotnie.

Cofając  samochód  Anna  ujrzała  swoje  odbicie  w  lusterku  wstecznym. 

Wariatka,  pomyślała  o  sobie  i  zachichotała.  W  powyciąganym  żółtym  dresie,  z 
opadającymi niesfornie na plecy skręconymi lokami, nie zrobi dobrego wrażenia na 
swoim sąsiedzie. Kiedy była dzieckiem, jej starszy brat, Jim, mawiał, że jej włosy 
przywodzą mu na myśl potargany przez psa pomarańczowy sweter. Wyśmiewał się 
również  z  koloru  jej  oczu  twierdząc,  że  powinny  być  niebieskie,  jak  u  innych 
rudowłosych, a nie piwne, jak u niej.

Kiedy Jim wydoroślał, przeprosił ją za to, co mówił, i przyznał, że jest ładna, 

ale  to  Erie  był  pierwszym  mężczyzną,  który  nazwał  ją  piękną.  Powiedział,  z  tą 
typową dla artystów skłonnością do metafory, że jej włosy są jak pierzaste obłoki o 
zachodzie  słońca,  a  oczy  przywodzą  mu  namyśl  wspaniałą,  mleczną  czekoladę. 
Kiedy zostali kochankami, namówił ją, żeby zapuściła włosy do połowy pleców, a 
gdy zeszłego roku zaczęły się między nimi niesnaski, Erie tłumaczył jej zły humor 
płomienną  barwą  włosów,  obracając  w  ten  sposób  w  zarzut  to,  co  kiedyś  było 
atutem.

Jadąc na farmę Garrisona, Anna spoglądała na ciągnące się wzdłuż drogi niskie 

kamienne  murki,  które  odgradzały  od  siebie  posiadłości,  przecinając  łagodny 

background image

wiejski krajobraz. Przypomniała sobie wiersz „Naprawianie muru" Roberta Frosta 
o tym, że dobre płoty są gwarantem dobrego sąsiedztwa. Może tak było w czasach 
Frosta, pomyślała, ale te kamienne ogrodzenia nie są wystarczająco wysokie, żeby 
stanowić  osłonę  przed  kamerami  telewizyjnymi  i  wścibstwem  mieszkańców 
miasteczka.

Skręciła  w  polną  drogę  prowadzącą  do  białego,  jednopiętrowego  domu.  Po 

prawej stronie znajdowała się czerwona stodoła, zza której dochodził warkot piły. 
Na  podjeździe  między  domem  a  stodołą  stała  samotnie  zielono-biała 
poobdrapywana  półciężarówka.  Anna  zaparkowała  obok  niej  swojego  forda. 
Wysiadła  z  wozu  i  popatrzyła  za  stodołę,  na  równe  rzędy  półmetrowych  i 
metrowych  chojaków.  Szkółka  bożonarodzeniowych  drzewek,  pomyślała, 
wdychając  świeży  zapach.  Gdyby  nie  ten  głupi  konkurs,  który  wygrał  sąsiad,  w 
pełni doceniłaby słodki aromat.

Wrześniowe słońce chyliło się ku zachodowi, Anna ruszyła szybkim krokiem w 

kierunku stodoły w poszukiwaniu Sama. Zobaczyła go tuż za rogiem: zwrócony do 
niej  profilem,  w  czerwonej  kraciastej  koszuli  i  spranych  dżinsach,  z  ciemnymi, 
opadającymi  na  kark  włosami  wyglądał  jak  ze  zdjęcia  w  czasopiśmie o  życiu  na 
wsi. Ekipa telewizyjna byłaby wniebowzięta, gdyby mogła sfilmować tę scenę.

Zanim  zdążyła  się  odezwać,  przesunął  kłodę  na  kozłach  i  włączył  piłę.  Anna 

zatkała' uszy palcami. Kiedy skończył, ruszyła w jego stronę wołając: Przepraszam. 
Odwrócił się, zsunął gogle na czubek ciemnych włosów i spojrzał na nią zdumiony. 
Ma  tak  samo  niesforne  włosy jak ja,  pomyślała  zadowolona, że  znalazła kogoś z 
równie niemożliwie skręconymi włosami.

– W czym mogę pomóc? – Wyłączył piłę, oparł się o pniak i wyjął zatyczki z 

uszu.

– Nazywam się Anna Tilford. Mieszkam koło drogi. – Anna nie była już teraz 

tak pewna siebie jak w chwili opuszczania domu. Zwinne, sprężyste ruchy i silne 
ramiona mężczyzny onieśmielały ją. – Sammy Garrison? – upewniła się.

Uśmiech zadrżał w kącikach jego ust.
– Pewnie rozmawiałaś z Estelle.
– Dlaczego?
– Ona jest jedyną osobą, której wolno nazywać mnie Sammy.
– Och – zaczerwieniła się Anna. – Przepraszam.
– Nie ma za co. Miło mi cię poznać, Anno. Kupiłaś dom McCormicków?
–  Tak.  –  Kiedy  opadło  z  niej  skrępowanie,  przyjrzała  mu  się  uważniej.  Był 

mniej więcej w jej wieku, może trochę starszy: mógł mieć jakieś trzydzieści dwa, 

background image

trzy  lata.  Miał  przyjemną  twarz  o  wystających  kościach  policzkowych  i 
kwadratowej szczęce, z siateczką zmarszczek mimicznych wokół błękitnych oczu.

–  A  więc  to  ty  jesteś  tą  kobietą  z  miasta,  która  wszystkich  intryguje  –

powiedział, uśmiechając się do niej.

– Na to wygląda. – Anna wyobrażała sobie, że jest niezauważalna w tej małej 

społeczności,  a  tymczasem  była  na  ustach  całego  miasteczka.  –  I  przychodzę  tu, 
żeby cię o coś prosić.

– Słucham. Co tylko zechcesz.
Była zaskoczona. Nie spodziewała się tak bezpośredniej odpowiedzi.
– Potrzebuję piły – wykrztusiła z siebie.
Spojrzał na nią, uśmiechając się ze zrozumieniem.
– Zastanawiałem się, kiedy nowemu właścicielowi znudzi się obchodzenie tego 

zwalonego klonu.

– Niczego nie da się ukryć w Sumersbury, prawda? – roześmiała się Anna.
– Z pewnością niewiele.
–  Chętnie  zapłacę...  –  urwała  widząc,  jak  marszczy  opalone  czoło.  –

Przepraszam – wycofała się natychmiast. – Nie chciałam cię obrazić.

– Nie szkodzi – powiedział, robiąc krok do przodu, jakby chciał załagodzić jej 

niezręczność. – Rozumiem. Jesteś z miasta. Jedną z wartości, które się tu ceni, jest 
pomoc sąsiedzka, więc pozwól, że oddam ci przysługę w imię dobrego sąsiedztwa.

– Będę ogromnie wdzięczna.
Ma  rację,  pomyślała.  Nie  jest  obeznana  z  wiejskimi  zwyczajami:  pomocą 

sąsiedzką czy towarzyszącą jej tendencją do wtrącania się w sprawy innych.

–  Prawie  skończyłem  –  oznajmił,  spoglądając  na  rozrzucone  wokół  kozłów 

kawałki  drewna.  –  Zabierzmy  się  szybko  za  twój  klon,  żeby  zdążyć  przed 
zapadnięciem zmroku. – Wziął piłę i ruszył w stronę parkingu koło stodoły.

– Możemy pojechać moim wozem – zaofiarowała się Anna.
Sam spojrzał na jej lśniący niebieski samochód.
– Lepiej nie. Jestem cały w pyle, a z silnika piły może cieknąć benzyna.
Patrzyła,  jak  kładzie  piłę  na  platformę  ciężarówki.  Dopiero  teraz  zauważyła 

drobne pyłki tarcicy w jego ciemnych włosach, na kraciastej koszuli i dżinsach. Nie 
przypuszczała,  by  świadomie  zwrócił  jej  uwagę  na  swoje  ciało,  niemniej  jednak 
wypowiedziane  przez  niego  słowa  odniosły  właśnie  taki  skutek.  Mimo 
poirytowania  wieściami  o  nieuchronnej  inwazji  ekip  telewizyjnych,  Anna 
zorientowała  się,  że  od  pewnego  czasu  nie  spuszcza  oka  z  Sama  Garrisona  i  że 
podoba się jej to, co widzi.

background image

Sam zdjął gogle z czubka głowy, wzniecając obłok pyłu.
–  Uh.  Wspaniale  będzie  wskoczyć  potem  pod  prysznic  –  westchnął, 

przecierając dłonią oczy.

Jego uwaga była zupełnie niewinna, ale Anna nie czuła się tak niewinnie, kiedy 

wyobraziła go sobie pod prysznicem.

– Z pewnością – powiedziała, odwracając wzrok.
– Wejdźmy na chwilę do domu. Muszę wziąć kluczyki do ciężarówki.
Posłuchała  go,  cały  czas  podziwiając  naturalną  swobodę,  z  jaką  się  do  niej 

odnosił.  Rzeczywiście,  zwyczaje  wiejskie  całkowicie  różnią  się  od  miejskich.  W 
Nowym  Jorku  koncentrowała  się  na  duchowej  stronie  życia,  tutaj  otaczał  ją 
zewsząd świat całkowicie fizyczny. Może dlatego ciało tego mężczyzny wywarło 
na niej takie wrażenie. Przecież, kiedy go zobaczyła, zajęty był pracą fizyczną. Nic 
więc dziwnego, że jej myśli obracają się wokół jego ciała.

Otworzył przed nią drzwi frontowe.
– Ostrzegam, że to kawalerskie mieszkanie. Rozgość się, a ja skoczę po klucze i 

portfel. – Wbiegł po schodach na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.

Estelle  miała  rację  mówiąc,  że  dom  Sammy'ego  wymaga  pewnej  pracy  przed 

przybyciem kamer telewizyjnych. Anna stała na środku salonu i rozglądała się po 
pokoju.  Okiem  zawodowej  dekoratorki  wnętrz  wyłowiła  natychmiast  piękny 
belkowany sufit i elegancką sofę, na której piętrzyły się stosy ksiąg rachunkowych. 
Tapicerka  sofy,  jaskrawozielona  krata,  kłóciła  się  z  leżącym  przed  nią  tkanym 
dywanikiem.

Dwa  fotele  obite  sztucznym  materiałem  stały  z  dwóch  stron  wielkiego 

osmalonego kominka. Anna zrozumiała teraz, dlaczego zastała Sama na piłowaniu 
drzewa.  Kominek  tych  rozmiarów  musiał  pożerać  w  zimie  mnóstwo  drewna.  Jej 
instynkt  zawodowy  nie  mógł  ścierpieć  widoku  leżących  na  nim  rupieci:  kupki 
listów, pary nożyczek, kamiennego przycisku i kłębka szpagatu.

Zauważyła  również  kilka  stylowych  stoliczków  i  trzy  praktyczne,  lecz 

nieciekawe lampy. Wszystkie sprzęty zeszły jednak na plan dalszy, kiedy jej wzrok 
przykuł  pewien  przedmiot  stojący  w  ciemnym  kącie  pokoju:  było  to  wspaniałe 
stare krosno z ośmiostrunową nicielnicą.

Podeszła  do  niego  i  położyła  dłoń  na  zakurzonej  ramie  z  drzewa  klonowego. 

Ogarnęły  ją  miłe  wspomnienia.  Kiedy  chodziła na  zajęcia  z  tkactwa  w  college'u, 
obiecywała  sobie,  że  kiedyś  kupi  takie  krosno  i  stworzy  na  nim  wspaniałe 
rękodzieła. Niestety, nic z jej planów nie wyszło.

Na  dźwięk  kroków  schodzącego  po  schodach  Sama  odwróciła  się,  nie 

background image

zdejmując dłoni z krosna.

– Umiesz tkać? – spytał, podchodząc do niej.
– Kiedyś tkałam. Zawsze marzyłam, żeby... W każdym razie, to piękne krosno.
– Mojej babki. Powinienem był je sprzedać, zamiast pozwolić, żeby tkwiło tu 

bezczynnie i pokrywało się kurzem,  ale nie wiedzieć czemu przywiązałem się  do 
tego grata.

– Dlaczego nie nauczysz się na nim tkać? – zasugerowała Anna wzruszona jego 

uwagą.  –  Słyszałam  o  piłkarzu,  który  dla  odreagowania  stresów,  wziął  się  za 
wyszywanie. Co prawda, taka praca jak twoja nie jest chyba zbyt stresująca.

– Myślę, że trochę była w ostatnich tygodniach. Może powinienem wziąć się za 

tkanie, przynajmniej do pierwszej połowy grudnia – roześmiał się.

– Właśnie usłyszałam dziś nowiny.
– Nie wydajesz się nimi zachwycona.
– Bo nie jestem. Dom na wsi miał być dla mnie czymś w rodzaju azylu.
– Bardzo mi przykro. Jeśli dzięki temu poczujesz się nieco lepiej, przyznam ci 

się, że mnie też nie cieszy ta cała afera z przyjazdem telewizji. – Włożył ręce do 
tylnych kieszeni dżinsów. – Chciałem wygrać konkurs, ale nie miałem pojęcia, co 
to  za  sobą  pociągnie.  Niech  to  diabli,  znów  dzwoni  telefon.  Tego  się  właśnie 
obawiałem. Przepraszam na chwilę.

Wyszedł  do  kuchni  i  Anna  usłyszała,  że  rozmawia  z  kimś  o  programie 

telewizyjnym.  Sądząc  po  tonie  jego  głosu,  miał  już  dosyć  tego  tematu.  Anna 
przyłapała  się  na  tym,  że  zaczyna  mu  współczuć.  Zrozumiała,  że  perspektywa 
przyjazdu telewizji przeraża go tak samo, jak ją. Poczuła do niego sympatię.

–  Kiedy  wygrałem  konkurs,  telefon  wprost  się  urywał  –  wyjaśnił  Sam  po 

powrocie  z  kuchni.  –  Teraz,  kiedy  ludzie  dowiedzieli  się  o  przyjeździe  telewizji, 
czeka mnie znowu to samo.

–  Jak  to  się  stało,  że  wiadomość  o  tym  rozeszła  się  tak  szybko?  Estelle 

Terwiliger mówiła, że dzwonili do ciebie dziś po południu.

–  Od  lat  mam  wspólny  telefon  z  Doris  McGillicuddy  i  jakoś  dotąd  nie 

zdobyłem  się  na  to,  żeby  go  zmienić.  Doris  podsłuchuje  cały  czas  i  przekazuje 
wieści  Estelle.  –  Wzruszył  ramionami.  –  Zresztą,  to  nieważne.  I  tak  niczego  nie 
udałoby mi się długo utrzymać w tajemnicy, nawet bez Doris.

– Zaczynam to rozumieć.
Znów przerwał im dzwonek telefonu.
– Wynośmy się stąd. Niech sobie dzwoni – powiedział Sam.
– Jesteś pewny?

background image

–  Jeśli  zaraz  stąd  nie  wyjdziemy,  nigdy  nie  spiłujemy  twojego  drzewa. 

Niedługo zajdzie słońce i zrobi się ciemno.

– A więc chodźmy.
Sam otworzył  przed nią  drzwi  i  wyszli na  zewnątrz.  Anna  wsiadła  do  forda  i 

ruszyła pierwsza, Sam jechał za nią ciężarówką. Po drodze do domu przypomniała 
sobie  koncerty  harmonijki,  których  słuchała  z  przyjemnością  przez  całe  lato. 
Zrobiło  się  jej  gorąco  na  myśl,  że  to  Sam  mógł  być  niewidzialnym  muzykiem. 
Zastanawiała się, czy wypada go o to spytać.

Zaparkowała samochód na skraju podjazdu, zostawiając miejsce dla ciężarówki. 

Teraz, kiedy klon miał zostać pocięty, nie wiedziała, co zrobić z klockami drewna. 
Powinna  zaproponować  je  Samowi,  ale  tak,  by  nie  odczuł  tego  jako  próby 
wciśnięcia  mu  zapłaty.  Nie  przyszło  jej  wcześniej  do  głowy,  że  będzie  musiała 
bardzo uważać, aby nie zranić uczuć swoich sąsiadów.

Do zapadnięcia zmroku zostało niewiele czasu. Anna stała obok Sama patrząc, 

jak  nakłada  gogle  i  wkłada  zatyczki  do  uszu.  Kiedy  włączył  piłę,  oparła  się  o 
przedni zderzak ciężarówki i przypatrywała jego pracy.

Nieczęsto widywała mężczyzn wykonujących tak męskie zajęcie, jak piłowanie 

drzewa.  Chociaż  nigdy  nie  pozwalała  sobie  stawiać  znaku  równości  między 
fizyczną  siłą  a  męskością,  nie  spuszczała  oczu  z  napiętych  mięśni  Sama.  Kiedy 
skończył  i  zgasił  silnik,  Anna  spontanicznie  zaprosiła  go  na  kolację.  Zaskoczyła 
tym samą siebie. Nie należała do kobiet, które wychodzą z inicjatywą.

– Z wielką chęcią – odparł Sam, przyjmując zaproszenie.
– To świetnie. A może tak... przyniósłbyś ze sobą harmonijkę? – zaryzykowała.
– Skąd wiesz... ? – spytał zaskoczony.
– Słyszałam, jak grasz. – Więc jednak się nie pomyliła. – Całe lato dostarczałeś 

mi wieczornej rozrywki.

Policzki  oblał  mu  rumieniec  wstydu.  Spuścił  jasnobłękitne  oczy  i  mruknął 

zażenowany:

– Nie mogę w to uwierzyć, mówiłaś, że lubisz spokój i ciszę.
– Sam, to było piękne – zapewniła go gorąco, zapominając o ostrożności. – Nie 

masz  pojęcia,  jak  twoja  muzyka  współgra  z  tutejszą  atmosferą.  Kiedy  kończyłeś 
swój koncert, zawsze czułam się taka odprężona. Obiecywałam sobie, że któregoś 
dnia dowiem się, kto dał mi tyle przyjemności i podziękuję mu za to. Teraz mogę 
to zrobić.

– Nie miałem pojęcia, że ktoś mnie słucha – tłumaczył się wciąż zakłopotany.
– Przyniesiesz ją?

background image

– Nigdy przedtem nie grałem przed publicznością.
– Oczywiście, że grałeś. Nie wiedząc o tym, grałeś dla mnie całe lato. Proszę 

cię. Po tym wszystkim, co już dla mnie zrobiłeś, nie mam prawa prosić cię o nic 
więcej,  ale  ostatnio brakowało  mi twoich koncertów  i  bardzo bym  chciała,  żebyś 
zagrał na mojej werandzie.

Spojrzał na nią niepewnie.
– Na pewno nie spodoba ci się z bliska.
–  Zaryzykuję.  –  Anna  uśmiechnęła  się.  –  Proszę  cię,  zrób  to  w  ramach 

dobrosąsiedzkich stosunków.

– Widzę, że szybko się uczysz – roześmiał się Sam i potrząsnął głową. – Zgoda, 

ale  nie  mów,  że  cię  nie  ostrzegałem.  Ani  się  obejrzę,  jak  odeślesz  mnie  i  moją 
harmonijkę do domu.

Anna  zajrzała  mu  w  oczy  i  poczuła  znajomy  ucisk  w  sercu.  Naprawdę  ten 

mężczyzna coraz bardziej się jej podobał.

– Zanim pójdę się umyć, ułożę ci kloce. Gdzie je położyć?
– Myślałam, że może przydadzą się tobie, do palenia w kominku.
Sam spojrzał na sterczący nad pokrytym gontami dachem komin.
– A ty nie palisz u siebie drewnem? – spytał.
– Mam zamiar, ale...
– A więc porąbię ci kloce jutro albo pojutrze rano. Gdzie trzymasz zapas?
– Jest kilka kawałków na tyłach domu. Dziękuję ci, Sam – dodała po chwili.
–  Nie  ma  za  co.  –  Wrzucił  pierwszy  kloc  na  tył  ciężarówki,  jakby  to  była 

puchowa poduszka.

Przyglądała  się,  jak  ładuje  wielkie  kawały  drewna,  a  następnie  pomogła  mu 

wrzucać  mniejsze,  mimo  jego  protestów,  że  porani  sobie  ręce.  Wspólna  praca  u 
jego boku wzmagała pociąg, jaki coraz bardziej do niego czuła.

– Objadę dom i wyładuję drewno, a ty w tym czasie możesz zająć się kolacją –

powiedział, gdy skończyli.

Przygotowanie  kurczaka  zajmie  prawie  godzinę,  pomyślała  szybko,  a  on  na 

pewno umiera z głodu po całym dniu pracy na świeżym powietrzu.

–  Świetny  pomysł  –  odparła.  –  Przyjedź,  jak  tylko  będziesz  gotowy  i  nie 

zapomnij o harmonijce, zgoda?

– Skoro tego chcesz – odparł z uśmiechem, wsiadając do szoferki.
Cóż  to  za  cudowny  wiejski  chłopak,  pomyślała,  kiedy  Sam  pojechał  na  tył 

domu, a ona weszła do kuchni przygotować posiłek. Jej stosunki z Samem były tak 
naturalne i tak bardzo różniły się od form, które obowiązywały w mieście, że czuła 

background image

się  inną  osobą.  Miała  ochotę  zrzucić  z  siebie  wyrafinowanie  narzucone  przez 
dziesięć lat życia w Nowym Jorku i zachowywać się jak miła wiejska dziewczyna.

Z  okna  w  kuchni  widziała,  jak  w  gęstniejącym  zmroku  Sam  wyładowuje  z 

ciężarówki drewno i układa je w stos. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio 
wyglądała nadejścia wieczoru z taką niecierpliwością. W ostatnim roku pożycia z 
Erikiem  ciągłe  awantury  kładły  się  cieniem  na  wspólnie  przeżytych  chwilach.  Z 
ulgą  przyjęła  rozstanie,  do  którego  w  końcu  doszło  na  wiosnę,  chociaż  pustka 
mieszkania boleśnie przypominała jej o stracie kochanka. Tym chętniej co weekend 
wyjeżdżała na wieś, uciekając od wspomnień.

Kiedy  Sam  skończył  wyładowywać  kloce,  zerknął  na  oświetlone  kuchenne 

okno  i  pokiwał  do  niej  ręką.  Anna  pomachała  mu  w  odpowiedzi.  Następnie 
wskoczył do ciężarówki i odjechał.

Po  włożeniu  do  piekarnika  posypanego  ziołami  kurczaka  wzięła  szybki 

prysznic. Chciała się w coś przebrać, ale jedynymi ubraniami, jakie zabrała ze sobą 
na weekend, były dresy. Nie szkodzi, pomyślała. To ma być moja wiejska idylla. 
Włożyła fiołkowy dres, nieco nowszy od żółtego, nałożyła na twarz świeży makijaż 
i wyszczotkowała włosy.

Na dole rzuciła okiem na stół, który kupiła na wyprzedaży używanych mebli i 

zawstydziła  się.  Nie  zrobiła  niczego,  żeby  umeblować  ten  dom,  choć  jej 
nowojorscy  przyjaciele  sądzili,  że  ze  swojej  wiejskiej  posiadłości  uczyni  perłę 
dekoratorstwa,  którą zaprezentuje  im  uroczyście,  jak  tylko  skończy  swoje  dzieło. 
Anna  nie  chciała  przyznać  się  przed  nimi,  a  nawet  przed  samą  sobą,  jak  mało 
interesuje  ją  ostatnio  dekoratorstwo.  Praca,  która  kiedyś  była  dla  niej  źródłem 
radości, stała się teraz jedynie sposobem na płacenie rachunków.

Znajdowała buntowniczą przyjemność nie dekorując swojego wiejskiego domu, 

ale  teraz,  kiedy  spodziewała  się  gościa  na  kolacji,  żałowała,  że  nie  kupiła 
przynajmniej obrusa i świec. W końcu pobiegła na górę po prześcieradło w kwiaty 
i  kawałek  wstążki.  Obwiązała  prześcieradło  wstążką  wokół  obwodu  stołu  i 
położyła  na  środku  drewnianą  misę  z  czerwonymi  jabłkami  i  zielonymi 
winogronami. Przypomniała sobie o białych świecach kuchennych, które trzymała 
na wypadek awarii elektryczności, wydrążyła dwa jabłka, wsadziła w nie świece i 
postawiła na stole.

Kiedy odsunęła się trochę, żeby ocenić efekt swoich starań, odczuła satysfakcję, 

jakiej w ostatnich miesiącach brakowało jej w pracy, a przecież rozpostarła jedynie 
na stole prześcieradło i ułożyła kilka jabłek w misce. Erie z pewnością wyśmiałby 
jej  zaimprowizowaną  dekorację,  ale  Erica  tu  nie  było.  Nie  musi  przejmować  się 

background image

jego zdaniem, a Sam nie wydaje się aż tak surowym sędzią.

Stanął  w  drzwiach  kuchennych  wkrótce  po  tym,  jak  skończyła  nakrywać  do 

stołu.  Miał  jeszcze  wilgotne  włosy,  pachniał  mydłem  i  szamponem.  Kiedy  zdjął 
lekką kurtkę i powiesił ją na wieszaku koło kurtki Anny, stwierdziła, że podobnie 
jak  ona  zmienił  jedynie  kolory,  nie  rodzaj  ubrania.  Zamiast  czerwonej  włożył 
niebieską  kraciastą  koszulę,  a  dżinsy,  jakie  miał  teraz  na  sobie,  robiły  wrażenie 
nowszych niż te, w których piłował drzewo. Poza tym był to ten sam miły wiejski 
chłopak,  który  pociął  jej  klon.  Z  kieszonki  koszuli  wystawała  mu  harmonijka. 
Przyniósł również butelkę wina.

–  Zaryzykowałem  –  powiedział,  podając  jej  chardonnay.  –  Nie  wiem,  czy 

pasuje do tego, co podasz i czy w ogóle lubisz wino.

– Upiekłam kurczaka i chardonnay świetnie się do niego nadaje.
– To dobrze. – Zajrzał jej przez ramię do jadalni i wydał z siebie cichy gwizd 

uznania. – Zdążyłaś przygotować to wszystko, kiedy mnie nie było?

–  Owszem.  Jesteś  moim  pierwszym  gościem  i...  bawiło  mnie  przygotowanie 

stołu z tego, co miałam pod ręką.

– Jestem pod wrażeniem. – Popatrzył na nią w zamyśleniu. – Jaki właściwie jest 

twój zawód?

– Biorąc pod uwagę wygląd mojego domu, aż wstyd mi się przyznać. To jak z 

tym przysłowiowym szewcem, co bez butów chodzi.

– A więc jesteś kimś w rodzaju zawodowej dekoratorki?
– Obawiam się, że tak. Ale tego lata chciałam po prostu wypocząć, dlatego za 

nic się tu jeszcze nie zabrałam.

– Świetnie cię rozumiem. – Oparł się o blat w kuchni i zajrzał jej w oczy. – A 

biorąc pod uwagę, że to twoje wakacyjne lokum, nie powinienem nawet marzyć o 
tym, o czym teraz myślę.

– Wyrażasz się bardzo niejasno, Sam. Powiedz wyraźnie, o co ci chodzi.
–  Dobrze  –  westchnął  ciężko  –  ale  obiecaj,  że  nie  będziesz  się  krępowała 

powiedzieć mi, żebym się wypchał.

– W porządku. – Skrzyżowała ręce na piersiach i czekała.
– No więc, ludzie z telewizji spodziewają się, że mój dom wyglądać będzie jak 

z kolorowego magazynu o wsi, a widziałaś na własne oczy, że tak nie jest. Estelle i
kilka kobiet z miasteczka zaofiarowało się, że udekorują mój dom na święta, ale na 
samą  myśl  o  tym  robi  mi  się  słabo.  Wyobrażasz  sobie  kilka  starszych  dam 
biegających w tę i z powrotem po moim domu, drapujących coś to tu, to tam, jak 
jakieś wróżki z bajki? – Rzucił jej żałosne spojrzenie.

background image

Anna  roześmiała  się,  wyobrażając  sobie  Estelle  kierującą  ruchem  pośrodku 

salonu Sama.

– Więc chciałbyś, żebym dała ci kilka fachowych porad? To mogę zrobić. – Nie 

żąda zbyt wiele, pomyślała, a pomoc sąsiedzka powinna działać w obie strony.

–  Więcej  niż  kilka  porad.  Chciałbym,  żebyś  urządziła  cały  dom,  od  dołu  do 

góry.

Żegnaj, wiejska idyllo, pomyślała Anna. Żegnajcie, wieczory przed kominkiem 

w  towarzystwie nowo  poznanego przyjaciela  i  jego  muzyki. Ten  wiejski  chłopak 
prowadzi tu interesy i potrzebuje jej pomocy. Chce włączyć ją w szaleństwo, które 
ściągnął sobie na głowę, wygrywając ten przeklęty konkurs.

– Sam, jestem ci bardzo wdzięczna, że odtarasowałeś mój podjazd, ale z wielką 

przykrością muszę odmówić twojej pierwszej prośbie o przysługę. Nie wydaje mi 
się, żeby...

–  Nie  chodzi  mi  o  przysługę.  To  zbyt  wiele  pracy.  Zapłacę  ci  za  to.  Nie 

dysponuję tysiącami, ale ten program telewizyjny, jakkolwiek nieznośne mogą się 
jeszcze  okazać  związane  z  nim  kłopoty,  bardzo  pomoże  mi  w  interesach.  Teraz, 
kiedy tkwię w tym po uszy, byłbym głupcem, gdybym skąpił na wystrój domu.

Anna  wiedziała,  że  przydałyby  się  jej  dodatkowe  pieniądze,  zwłaszcza  przy 

nowych wydatkach w związku z domem na wsi, ale wahała się jeszcze. Wreszcie 
postanowiła zdobyć się na szczerość.

– Nie wiem, ile byłoby warte to, co mogłabym dla ciebie zrobić, Sam. Ostatnio 

nie  bawi  mnie  już  urządzanie  wnętrz.  Gdybym  mogła  sobie  na  to  pozwolić, 
rzuciłabym swoją pracę i zakopała się w domu na wsi.

– Rozumiem. Znam to uczucie. No cóż, zapomnij o mojej prośbie.
Słusznie zrobiła, odrzucając jego propozycję, mówiła sobie w duchu. Całkiem 

słusznie.  Mimo  to  malujące  się  na  jego  twarzy  rozczarowanie  sprawiało  jej 
przykrość.

– Czego... yyy... czego właściwie potrzebujesz?
–  Ludzie  z  telewizji  mówili  coś  o  wnętrzach  w  stylu  Normana  Rockwella  –

rozjaśnił się Sam.

Wbrew  poprzedniej  odmowie  Anna  zaczęła  wyobrażać  sobie  zmiany  w  jego 

salonie.  Sofa  nie  była  zła,  chociaż  należałoby  odnowić  tapicerkę,  ale  fotele 
musiałyby  zniknąć.  Krosno,  oczywiście,  było  doskonałym  detalem,  trzeba  by  je 
wyciągnąć z ciemnego kąta i lepiej wyeksponować. Krosno...

– Anno, czuję się okropnie, prosząc cię o to, ale nawet nie wiem, gdzie szukać 

innego  dekoratora. Takie  zlecenie nie  zajmie  ci  zbyt  wiele  czasu,  a  ja  nie  jestem 

background image

wybredny. Chemie też pomogę, jeśli tylko do czegoś się nadam...

– Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem – przerwała mu, widząc otwierające 

się przed nią nowe możliwości.

– Jakim tylko chcesz.
– Że w zamian będę mogła tkać na krośnie twojej babki!

background image

Rozdział 2

Sam był zachwycony jej propozycją.
– Umowa stoi – zgodził się natychmiast. Patrzył, jak wyraz ostrożnej niechęci 

w oczach Anny ustępuje miejsca entuzjazmowi. Odkąd zgodziła się mu pomóc w 
urządzeniu domu, zmienił się również jego stosunek do przyjazdu telewizji. Może 
mimo wszystko nie będzie aż tak ile.

– Chciałabym przenieść krosno do siebie, o ile nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie. – Jeśli liczył przez chwilę, że rozłoży się z robotą u niego 

w  salonie,  musiał  o  tym  zapomnieć,  ale  to  nie  było  teraz  ważne.  I  tak  będą  się 
widywać przy urządzaniu domu.

– Odniesiemy je z powrotem przed przyjazdem telewizji – dodała. – Krosno z 

rozpoczętą robotą będzie wspaniałym akcentem dekoratorskim w salonie.

– Pewnie masz rację, chociaż co ja o tym wiem?
– Niewiele, ale masz szczęście, że ja wiem o tym coś niecoś – przekomarzała 

się z nim Anna.

– To widać. – Wskazał stół w jadalni udekorowany zapalonymi świeczkami. –

Czuję się tak, jakbym wszedł do jakiejś szykownej restauracji.

–  To  dlatego  że  obsługa  jest  taka  powolna  –  roześmiała  się  Anna.  –  Jestem 

okropnie  głodna,  a  to  znaczy  że  ty  musisz  chyba  umierać  z  głodu  po  całej  tej 
dzisiejszej harówce. Bierzmy się do jedzenia.

– Jestem gotów. Pomóc ci w czymś?
–  Może  otworzysz  wino?  Korkociąg  jest  w  ostatniej  szufladzie  na  lewo  –

powiedziała, otwierając piekarnik.

Zapach pieczonego kurczaka rozszedł się po kuchni.
Dobrze znał tę kuchnię, więc bez trudu odnalazł korkociąg. Podobało mu się, że 

Anna  nie  zmieniła  przytulnej  kuchenki  pani  McCormick  w  jakiś  cud  najnowszej 
techniki. Sosnowe szafki nadal pokryte były niemodną już warstwą białej farby. W 
oknie  nad  zlewem  wciąż  wisiały  bawełniane  firanki  w  niebieską  kratkę,  nie 
zmieniły się też ani lodówka, ani emaliowana kuchenka.

Wyjął z kieszeni scyzoryk i ściągnął złotko z szyjki butelki.
–  Ta  kuchnia  budzi  wspomnienia –  powiedział,  wbijając  ostrze  korkociągu  w 

korek.  –  Kiedy  byłem  dzieckiem,  pani  McCormick  piekła  dla  mnie  piernikowe 
ludziki.

–  Wychowałeś  się  tu,  w  Sumersbury?  –  spytała  Anna,  obrzucając  go 

background image

zaciekawionym spojrzeniem.

– Nie. – Pomyślał, że wygląda wspaniale z policzkami zarumienionymi żarem z 

piekarnika. – Przyjeżdżałem tylko na wakacje do moich dziadków.

– A więc dom, w którym mieszkasz, należał do twoich dziadków?
– Przez prawie pięćdziesiąt lat.
– No, no. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Jeśli coś w tym domu jest dla 

ciebie święte, lepiej, żebym o tym wiedziała, zanim wezmę się za przeróbki.

–  Nie  wiem,  czy  coś  jest  „święte",  ale  chyba  jestem  trochę  przywiązany  do 

różnych przedmiotów. – Spojrzał na nią, zastanawiając się, na ile może jej ufać. W 
końcu  powiedział  ostrożnie:  –  Miałem  zwariowane  dzieciństwo.  Ta  farma  i 
dziadkowie  stanowili  jedyne  trwałe  oparcie w  moim  życiu.  Byli  dla  mnie  bardzo 
ważni.

Anna  przestała  polewać  sosem  kurczaka  i  zwróciła  do  niego  twarz,  jakby 

oczekiwała, że powie coś więcej. Gdyby nie przerwała pracy, nie ciągnąłby dalej 
swojej opowieści, ale jej pełne uwagi milczenie przekonało go, że naprawdę chce 
dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

–  Moi  rodzice  rozwiedli  się,  kiedy  miałem  pięć  lat  –  powiedział  –  i  matka 

wyszła potem za mąż jeszcze... trzykrotnie. Ciągle się przenosiliśmy z miejsca na 
miejsce.

Skinęła głową, jakby chciała powiedzieć, że nie musi jej dalej tłumaczyć.
– A ojciec? – spytała łagodnie.
–  Zniknął  ze  sceny.  Z  początku  nienawidziłem  go  za  to,  ale  moja  babka 

wytłumaczyła  mi,  że nie był  dość  silny, żeby być ojcem jedynie na  ćwierć etatu. 
Należał  do  tych,  co  biorą  wszystko  albo  nic.  Skoro  nie  mógł  mieć  wszystkiego, 
odszedł.  Babka  wybaczyła  mu  to  zachowanie,  więc  po  jakimś  czasie  i  ja  mu 
wybaczyłem.

Anna milczała przez chwilę.
– Musimy przejrzeć, jedną po drugiej, rzeczy w twoim domu – odezwała się w 

końcu. – Nie zdajesz sobie nawet sprawy, co mogą znaczyć najmniejsze zmiany we 
wnętrzu, które tak bardzo naładowane jest emocjami.

– Daj spokój, nie ma co się za bardzo roztkliwiać. Jest tam również  mnóstwo 

zwykłych  śmieci.  Poza  tym  już  nie  jestem  małym  zalęknionym  chłopcem  –
powiedział nieco pewniejszym tonem.

– Chyba że chodzi o starsze panie z Cechu Rzemiosł.
–  Masz  rację  –  roześmiał  się  Sam.  –  Wystraszyły  mnie  nie  na  żarty. 

Prawdopodobnie  bałem  się,  że  zadepczą  rzeczy  moich  dziadków.  –  Spojrzał  na 

background image

Annę.  –  Musisz  być  bardzo  dobra  w  swoim  zawodzie,  nawet  jeśli  cię  to  teraz 
męczy.

–  Kilka  razy  szef  zganił  mnie  za  to,  że  utwierdzam  klienta  w  decyzji 

zatrzymania  starych  sprzętów,  zamiast  namawiać  go  na  zakup  nowych.  Przez  to 
sprzedajemy mniej naszych mebli.

– Ale to świadczy również, że masz charakter. Czy dlatego zastanawiasz się nad 

rzuceniem pracy, że twój szef chce, abyś sprzedawała więcej mebli?

– Nie, przynajmniej tak mi się wydaje. Z tym mogę sobie dać radę. – Spojrzała 

na  niego.  –  Problem  w  tym,  że  nie  bawi  mnie  już  dekoratorstwo.  Klient  chwali 
mnie za to, co zrobiłam, ale ja mu nie wierzę.

– Może potrzebujesz zmiany w życiu?
– Może. – Zarumieniła się jeszcze bardziej.
Spojrzał na butelkę wina.
– Jeśli skończę kiedyś ją otwierać, wypijemy za to.
– I zjemy kolację, którą ci obiecałam – dodała z uśmiechem.
Sam  wyciągnął  korek  z  butelki  z  cichym  puknięciem,  które  zdawało  się 

oznajmiać  początek  czegoś  specjalnego.  Zerknąwszy  na  Annę,  której  długie  loki 
spadały kaskadą na plecy  i wiły się wokół zarumienionej  twarzy, pomyślał, że to 
coś już się zaczęło.

W trakcie kolacji Anna opowiedziała mu o swojej rodzinie. Zarówno rodzice, 

jak i starszy brat z żoną i trójką dzieci mieszkali w stanie Indiana. Matka i ojciec 
wkrótce obchodzić będą trzydziestą piątą rocznicę ślubu.

–  To  cudownie  –  wtrącił  Sam,  sącząc  wino.  –  Moi  dziadkowie  żyli  ze  sobą 

sześćdziesiąt jeden lat i podziwiałem ich za to.

– Musieli się wcześnie pobrać.
–  Chyba  mieli  oboje  po  dwadzieścia lat.  Babcia  pewnie  była  trochę  młodsza. 

Tak, niektórzy z nas mieliby kłopoty, żeby pobić ich rekord. Nawet gdybym ożenił 
się  jutro,  musiałbym  dożyć  dziewięćdziesięciu  dwóch  lat,  żeby  móc  obchodzić 
sześćdziesiątą rocznicę ślubu.

–  Ja  chyba  też  nie  dożyłabym  sześćdziesiątej  rocznicy7.  Miałabym  wtedy 

osiemdziesiąt  dziewięć  lat.  –  Przypomniała  sobie,  że  kiedyś  liczyła  pięcioletni 
związek  z  Erikiem  jako  lata  małżeństwa,  chociaż  formalnie  nie  wzięli  ze  sobą 
ślubu.  Erie  twierdził,  że  dla  niego  ślub  nie  ma  najmniejszego  znaczenia.  –  Będę 
musiała odstąpić bicie rekordów w pożyciu małżeńskim rodzicom i mojemu bratu.

–  A  więc  to  ty  wzięłaś  na  siebie  rolę  buntownika  w  swojej  rodzinie?  –

zażartował Sam.

background image

– Jeśli zrobisz jakąś aluzję do moich rudych włosów, rozczarujesz mnie.
– Ani mi się śni. – Wypił łyk wina i spojrzał na nią znad brzegu kieliszka. – Nie 

lubię stereotypów, a zresztą moja babka też miała rude włosy, a była łagodną, czułą 
osobą.

–  Masz  szczęście,  to  cię  uratowało  –  roześmiała  się  Anna.  –  Chcesz  deser? 

Mogę rozmrozić sernik.

– Później – jęknął Sam. – Okropnie się najadłem tą wspaniałą kolacją.
–  Mam  nadzieję,  że  nie  na  tyle,  żebyś  nie  mógł  zagrać  na  harmonijce  –

powiedziała, odsuwając krzesło i zbierając talerze.

– Łudziłem się, że zapomnisz.
–  Nigdy  w  życiu.  Chodź  –  zdecydowała,  układając  talerze  jeden  na  drugim  i 

sięgając  po  kieliszek  z  winem.  –  Włożymy  kurtki  i  usiądziemy  na  chwilę  na 
werandzie. W ciemności będziesz się mniej wstydzić.

– Nie wiem dlaczego w ogóle dałem się namówić, żeby przynieść harmonijkę –

marudził Sam, wstając od stołu.

– Ponieważ jesteś dobrym sąsiadem – rzuciła przez ramię w drodze do kuchni.
– Pewnie tak.
Sam  zdmuchnął  świece,  zabrał  kieliszek  z  winem  i  poszedł  za  Anną. 

Zastanawiał się nad wrażeniem, jakie na nim robiła. W ciągu kilku godzin, odkąd 
się  poznali,  zdążył  przed  nią  odsłonić  szczegóły  swojego  nieszczęśliwego 
dzieciństwa i zgodził się zagrać na harmonijce, chociaż nigdy wcześniej dla nikogo 
nie grał.

Poduszki  na  metalowych  krzesłach  były  zimne,  a  powietrze  jeszcze 

chłodniejsze.  W  trawie  cykało  zaledwie  kilka  świerszczy  i  Anna  wiedziała,  że  w 
następny  weekend  i  one  mogą  zamilknąć,  szykując  się  do  zimy.  W  powietrzu 
pachniało  jesienią:  spalonymi  liśćmi  i  dojrzałymi  jabłkami.  Niedawno  drzewa 
zaczęły  zmieniać  barwy.  Co  roku  czekała  na  tę  chwilę,  jesień  była  jej  ulubioną 
porą.

Choć Sam wybrał krzesło jak najdalej od niej, nie czuła się urażona, rozumiała 

jego wstydliwość.

–  Jest  zupełnie  ciemno  –  zauważył,  stawiając  kieliszek  na  stoliku.  –  Nie 

odgadnę  z  twojej  twarzy,  czy podoba  ci się  to,  co gram,  czy  też  nie.  Obiecaj,  że 
powiesz mi, jak cię znudzę. – Wyjął z kieszeni harmonijkę.

– Obiecuję.
Kiedy  zaczął  grać,  poczuła,  jak  słodycz  wlewa  się  jej  do  serca.  Rozpoznała 

melodię,  .  Letniska",  piosenki,  którą  grywał  w  letnie  wieczory.  Och,  jakie  to 

background image

piękne,  pomyślała,  kładąc  głowę  na  oparciu  krzesła.  Sam  nawet  nie  zdaje  sobie 
sprawy z tego, jaki ma talent. Jego gra mówiła o samotności i tęsknocie, czułości i 
kochaniu. Uświadomiła sobie, że nic nie wie o jego miłosnej przeszłości, ale też nie 
powiedziała mu nic o swojej. Pewnych rzeczy nie musiał jej jednak mówić.

Skończył grać, a ona rozkoszowała się uczuciem, jakie wzbudziły w niej tkliwe 

dźwięki melodii. Po chwili odchrząknął i uderzając harmonijką o dłoń, zapytał:

– Masz dość?
Jego słowa wyrwały ją z zadumy.
–  Dość?  Och,  Sam,  mogłabym  cię  słuchać  bez  końca.  Nie  masz  pojęcia,  jak 

kojąco działa na mnie twoja muzyka.

– A ja myślałem, że cię uśpiłem. Siedziałaś tak cicho.
–  Nie  spałam.  Byłam  tylko...  jakaś  taka  odprężona  i  spokojna.  Proszę,  graj 

dalej. Zagraj „Uwolnioną melodię". Bardzo lubiłam jej słuchać latem.

–  Ciągle  nie  mogę  w  to  uwierzyć  –  dobiegł  ją  głos  z  ciemności.  –  Kiedy 

wieczorami siadałem przed domem, żeby zagrać na harmonijce, myślałem, że nikt 
mnie nie słyszy, a tymczasem ty w każdy weekend byłaś tu i słuchałaś.

– Chyba dlatego mam takie wrażenie, jakbym cię już znała.
Nic na to nie odpowiedział, ale czuła, że dystans między nimi jeszcze bardziej 

zmalał.  Widziała,  że  sprawiła  mu  przyjemność,  chwaląc  jego  grę,  ale  w  reakcji 
Sama było coś więcej. Zastanawiała się, czy on też zdaje sobie sprawę z tego, co 
się dzieje w zaciszu ciemnej werandy.

Melodia, jaką zaczął grać, dała jej odpowiedź. Wiedział. Anna zamknęła oczy i 

przywołała obraz Sama takiego, jakim widziała go po południu: pochylonego nad 
piłą, wrzucającego kloce drewna na ciężarówkę. A teraz w tych samych dłoniach 
trzymał srebrną harmonijkę i poruszając ustami, wyczarowywał z niej przejmujące, 
słodkie dźwięki. Na myśl o pełnych wargach mężczyzny oblizała usta. Wiedziała, 
że jego gra się jej spodoba, nie spodziewała się jednak, że ją uwiedzie.

Kiedy skończył, zapadła cisza. Anna nie śmiała się odezwać w obawie, że to, co 

odczuwała, było jedynie wytworem jej fantazji.

–  Robi  się późno  –  powiedział  wreszcie Sam, unosząc  się  z krzesła.  –  Chyba 

powinienem już iść do domu.

Anna  również  wstała,  modląc  się  w  duchu,  żeby  nie  ugięły  się  pod  nią  nogi, 

kiedy będzie go żegnać.

– Nie chcesz sernika?
– Nie, dziękuję. Ja... – urwał i stał w miejscu bez ruchu, niczym skamieniały. 

Mimo  ciemności  wiedziała,  że  na  nią  patrzy.  –  Światło  z  kuchni  pada  na  twoje 

background image

włosy –  – powiedział prawie oskarżycielskim tonem, jakby rozmyślnie stanęła w 
tym miejscu.

–  Och!  –  Anna  cofnęła  się  o  krok.  Wcale  nie  miała  zamiaru  rozbudzać  tego 

napięcia,  które  nagle  pojawiło  się  między  nimi,  a  jej  reakcja  na  Sama  zupełnie 
wytrąciła ją z równowagi. Podejrzewała, że on również nie bardzo rozumie, co się 
z nim dzieje. – Sam... – zaczęła niepewnie – ja... – nie wiedziała, co powiedzieć.

– Anno, ja... – znowu przerwał.
Nie była pewna, kto poruszył się pierwszy, może oboje zrobili to równocześnie 

uznając, że dzieli ich zbyt duża odległość.

– Och – westchnęła, kiedy przygarnął ją do siebie. Czuła bicie jego serca.
– To właśnie chciałem powiedzieć – mruknął i zbliżył wargi do jej ust.
Anna odpowiedziała mu z pasją, o istnienie której nawet się nie podejrzewała. 

Wówczas przytulił ją mocniej do siebie i wsunął głębiej język w jej wilgotne usta. 
Ciało  Anny  zaczęło  wzbierać  pożądaniem.  Z  ust  wyrwał  się  stłumiony  jęk 
rozkoszy.

Usłyszała ciężki oddech Sama i poczuła, jak tężeją mu mięśnie. Pogłaskał ją po 

plecach i przesunął dłonie w dół, na okrywający jej pośladki miękki materiał dresu. 
Przycisnął ją delikatnie, a kiedy ich ciała zetknęły się ze sobą, odchylił głowę, żeby 
zajrzeć jej w twarz.

– Powinienem był pójść do domu – wymruczał.
Anna przełknęła ślinę.
– Nie planowałam tego. Ale coś w twojej muzyce... po tym, jak słuchałam jej 

przez całe lato...

–  Ja  nie  mam  takiego  usprawiedliwienia.  Aż  do  dzisiejszego  dnia  nic  nie 

wiedziałem o twoim istnieniu.

Ujęła jego twarz w dłonie.
–  Sam  –  zaczęła,  ale  nowa  fala  namiętności  zamknęła  jej  usta.  Pragnęła,  by 

znów  ją  pocałował.  Otworzyła  oczy  i  spróbowała  odezwać  się  ponownie, 
zdecydowana stłumić swoje impulsy – Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale to mogą 
być  różne  rzeczy. Myślę,  że  przez  twoją  muzykę,  przez  to,  że  słuchałam  jej  całe 
lato, stałeś się dla mnie kimś bliskim, ale i nierealnym, jakby osobą z fantazji.

–  Czy  to  źle?  –  Kiedy  podniósł  rękę  i  pogłaskał  ją  po  włosach,  czuła,  jak 

oblewają gorąco. – Chyba że rzeczywistość cię rozczarowała.

–  Rzeczywistość  mnie  przytłacza  –  odparła,  dotykając  gładkiej,  świeżo 

wygolonej skóry na jego policzku.

– Ale emocje przyszły tak szybko, że niezupełnie im ufam.

background image

– Czy chciałabyś... – odchrząknął – żebym sobie poszedł?
Zawahała się, rozdarta między rozsądkiem i pożądaniem.
– Chyba tak. Widzisz, nie chciałabym, żeby to było wynikiem samotności.
– Ja też nie. Jesteś samotna?
–  Nie  wiedziałam,  że  jestem.  Wolałam  nazywać  się  niezależną  i 

samowystarczalną.  Przecież przyjechałam na wieś po  to, żeby pobyć trochę sama 
ze sobą.

Sam  milczał  chwilę,  a  w  końcu  cofnął  się  o  krok,  uwalniając  ją  z  uścisku 

swoich ramion.

– Kim on jest? – zapytał łagodnym tonem.
– Kto? – Patrzyła na niego zdumiona.
– Facet, o którym chcesz tu zapomnieć.
W  pierwszym  odruchu  chciała  się  tego  wyprzeć.  Nikt  nie  miał  prawa 

sugerować, że kupno domu na wsi wiązało się w jakimś stopniu z odejściem Erica. 
Ale przed chwilą całowała się namiętnie z tym mężczyzną i może dlatego powinna 
powiedzieć mu prawdę.

–  Przez  pięć  lat,  aż  do  marca  tego  roku,  mieszkałam  z  Erikiem  Oretskym. 

Słyszałeś kiedyś o nim?

– Nigdy.
–  Jest  bardzo  znany  w  Nowym  Jorku.  Spotkaliśmy  się,  kiedy  zamawiałam  u 

niego obraz dla jednego z klientów. Byłam pod wrażeniem jego sławy, a on...

– Twojej urody – dokończył Sam. – Świetnie to rozumiem. Kiedy przyszłaś do 

mnie dziś po południu z rozpuszczonymi i lśniącymi w słońcu włosami, zaparło mi 
dech  w  piersiach.  A  wieczorem  odkryłem,  że  jesteś  równie  wrażliwa  i 
utalentowana, jak piękna. Może twoja reakcja na mnie jest efektem samotności, ale 
nie moja na ciebie. Odwołałem randkę, żeby tu dziś być.

– Sam, nie miałam pojęcia. – Anna poczuła się winna.
–  To  nieważne  –  wzruszył  ramionami.  –  Chciałem  tylko,  żebyś  wiedziała,  że 

mimo tych wieczornych koncertów na harmonijce nie jestem samotnym wiejskim 
chłopakiem. Czy to też było częścią twojej fantazji?

– Może.
–  Grywam  trochę  na  harmonijce  po  skończeniu  pracy,  ale  to  nie  znaczy,  że 

potem  nie  wybieram  się  gdzieś  na  kolację  albo  nie  jadę  do  teatru  do  Hartford. 
Prawdę  mówiąc  –  dodał  –  czasami  tęsknię  do  samotności.  Nie  dlatego,  że 
prowadzę  zbyt  intensywne  życie  towarzyskie,  ale  niekiedy  muszę  poświęcać 
wieczory na spotkania z klientami, ponieważ nie mogę się z nimi umówić w ciągu 

background image

dnia.

– Z klientami? – zdziwiła się Anna.
–  Jestem  dyplomowanym  księgowym.  A  przynajmniej  taki  był  mój  zawód. 

Znudziła mnie ta praca, chyba tak samo jak ciebie dekoratorstwo. Kiedy pojawiła 
się  okazja  prowadzenia  hodowli  choinek,  zamknąłem  swoje  biuro  w  Hartford  i 
przeniosłem się tutaj, ale nadal prowadzę księgi podatkowe kilku klientów.

– O Boże. A ja myślałam, że oddajesz się jedynie życiu na łonie natury.
– Bardzo bym chciał, ale nie mogę jeszcze sobie na to pozwolić. Może dzięki 

reklamie,  jaką  zrobi  mi  sprzedaż  choinki  dla  Białego  Domu,  będę  mógł  zupełnie 
rzucić swoją dawną pracę. Taki przynajmniej jest mój cel.

Anna klasnęła w dłonie.
–  Zatem  –  oznajmiła  uroczyście  –  chemie  ci  w  tym  pomogę.  Możesz  być 

pewny, że przygotuję twój dom jak najlepiej na przyjazd telewizji.

– To znakomicie. – Włożył ręce do tylnych kieszeni spodni i spojrzał na nią. Po 

chwili  wziął  głęboki  oddech  i  zaryzykował:  –  Jeśli  kiedyś  uznasz,  że  to,  co 
przeżywałaś przed chwilą, jest czymś więcej niż efektem samotności, daj mi znać.

Czuła, jak znowu wzbiera w niej pożądanie, ale tym razem zdusiła je w sobie. 

Może Sam tak na nią działa tylko dlatego, że brakuje jej dotyku męskich ramion, a 
skoro  tak,  to  nie  chciałaby  go  zwodzić.  –  Dziękuję  za  usunięcie  drzewa  i...  za 
zrozumienie.

– Nie ma za co – odparł cicho. – Kiedy przywieźć ci krosno?
– Czy jutro rano nie będzie za wcześnie?
– Oczywiście, że nie.
–  A  kiedy  obejrzymy  dom  i  zastanowimy  się  nad  koniecznymi  zmianami?  –

zrewanżowała się Anna.

– Czy jutro rano nie będzie za wcześnie? – powtórzył za nią.
– Oczywiście, że nie – podchwyciła i oboje uśmiechnęli się do siebie. – Podoba 

mi się twój styl, Sam – dodała po chwili.

–  Ale  boisz  się,  że  czułabyś  to  samo  wobec  pierwszego  lepszego  faceta,  jaki 

nawinąłby ci się pod rękę, czy tak?

– Nie chciałabym tak myśleć, ale... – westchnęła Anna. –  – Zresztą nie jesteś 

żadnym pierwszym lepszym facetem, ale kimś naprawdę specjalnym, i nie jest tak, 
żebym nie miała w mieście okazji do spotykania się z innymi mężczyznami. Moi 
znajomi od miesięcy próbują mnie umawiać na randki.

– A ty, wyjeżdżając na wieś, marnujesz ich wysiłki.
– Chyba masz rację.

background image

Sam milczał chwilę.
– Dam ci radę – powiedział w końcu. – Chociaż może będę jeszcze żałował, że 

jej udzieliłem.

– Tak, słucham.
– Dlaczego nie przestaniesz uciekać z miasta przed tymi facetami i nie umówisz 

się na randkę z najlepszym z nich, żeby przekonać się, jak na ciebie działa?

– I jeśli rzucę mu się w ramiona tak jak przed chwilą tobie, będę wiedziała, że 

jestem samotną starą panną, rozpaczliwie potrzebującą jakiegokolwiek mężczyzny 
– dokończyła Anna.

–  Jeśli  ty  jesteś  samotną  starą  panną,  to  ja  jestem  Świętym  Mikołajem  –

roześmiał się Sam.

– Och, sama już nie wiem – również się uśmiechnęła. – Trzymanie się z dala od 

mężczyzn było o wiele łatwiejsze.

–  Myślę,  że  po  dzisiejszym  wieczorze  ta  opcja  nie  wchodzi  już  w  grę  –

powiedział  łagodnie.  –  Chwilowo  się  wycofuję,  ale  nie  zamierzam  odejść.  Poza 
wszystkim mamy wspólne interesy. O której przywieźć krosno?

– O której ci wygodnie.
– Czy ósma rano będzie odpowiednia?
– Jak najbardziej.
– A zatem do jutra – rzucił, schodząc po drewnianych stopniach i kierując się 

do ciężarówki.

Anna otwarła usta, żeby go zawołać. Czy to takie ważne, dlaczego go pragnęła? 

Ale  zanim  zdążyła  sobie  odpowiedzieć,  Sam  uruchomił  silnik,  włączył  światła  i 
wycofał się z podjazdu.

background image

Rozdział 3

Anna nastawiła budzik na siódmą trzydzieści, ale obudziła się, nim zadzwonił. 

Ubrała  się  szybko, drżąc  z podniecenia  i  porannego  chłodu.  Słońce już  wstało,  a 
Sam  miał  przyjechać  koło  ósmej.  Zbiegła  po  schodach  i  nastawiła  w  kuchni 
ekspres. Kawa nie zdążyła się jeszcze zaparzyć, kiedy usłyszała warkot ciężarówki 
Sama. Pobiegła otworzyć drzwi.

– Dzień dobry! – zawołał, opuszczając z metalicznym szczękiem tylną klapę.
Serce  zabiło  jej  mocniej.  Mogła  się  okłamywać,  że  to  z  powodu  krosna,  ale 

prawda była inna: nie mogła zapomnieć wczorajszego pocałunku.

– Pomogę ci – zaofiarowała się, zostawiając drzwi od domu otwarte.
–  Dam  sobie  radę.  Opracowałem  pewien  system  –    –  uśmiechnął  się  do  niej. 

Zastanawiała się, czy on też pamięta ich pocałunek. – Poza tym bez kurtki możesz 
się przeziębić.

–  Nie  jest  znów  tak  zimno.  –  Zajrzała  mu  w  oczy  i  upewniła  się,  że  on  też 

pamięta. Rumieniąc się przeniosła wzrok na krosno bezpiecznie przymocowane do 
platformy ciężarówki. – Wyczyściłeś je – zauważyła zdziwiona.

– Oczywiście. Między jednym a drugim telefonem. – Wskoczył na platformę.
–  Miałeś  telefony  po  powrocie  do  domu?  Było  już  koło  dziesiątej,  kiedy 

odjechałeś.

– Wszyscy w miasteczku są tacy podnieceni przyjazdem telewizji, że nie mogą 

się  powstrzymać,  żeby  ze  mną  nie  porozmawiać.  –  Wyciągnął  do  niej  rękę.  –
Chodź, skoro chcesz mi pomóc, przytrzymasz je na górze.

Chwyciła ciepłą, wyciągniętą dłoń, ale nie spojrzała na niego, kiedy pomógł jej 

wejść na platformę. Myślała, że to, co zaszło między nimi poprzedniego wieczoru, 
spowodowała ciemność i nastrojowa muzyka, ale kiedy poczuła dotyk jego dłoni, 
zrozumiała, że się myliła.

Wspólnymi siłami zdjęli krosno z platformy i zaczęli nieść w stronę domu. W 

pewnej chwili Anna potknęła się o kamień i przez ułamek sekundy wydawało się, 
że  upadnie  i  wypuści  z  rąk  cenny  przedmiot.  Sam  zatrzymał  się  i  poczekał,  aż 
odzyska równowagę.

– Nic ci nie jest? – zapytał.
– Nie, wszystko w porządku, chociaż przez chwilę myślałam, że umrę. Nigdy 

bym  sobie  nie  wybaczyła,  gdyby  coś  stało  się  twojemu  krosnu.  Może  cena  za 
urządzenie twojego domu była zbyt wygórowana?

background image

–  Anno, nic  mu się  nie  stanie, przestań się  martwić.  Uważaj teraz na  stopnie, 

zaraz wniesiemy je do domu – pocieszał ją Sam.

Spokojny  ton  jego  głosu  nie  zwiódł  jej  jednak.  Wiedziała,  że  to  potknięcie 

nieźle  go  wystraszyło.  Zauważyła  błysk  przerażenia  w  jego  oku  i  nie  miała 
wątpliwości, ze strata krosna wyrządziłaby mu ogromną przykrość.

– Gdzie chcesz, żebym je postawił? – spytał, gdy znaleźli się w środku.
– Może tu w salonie, koło okna. – Anna chciała jak najszybciej postawić je na 

ziemi.

Sam  postawił  krosno  tam,  gdzie  mu  wskazała,  a  następnie  rozejrzał  się  po 

pokoju.

– Widzę, że nie żartowałaś, kiedy mówiłaś, że nie chce ci się urządzać domu.
– Trochę tu pusto, prawda? – roześmiała się Anna.
– Powiedziałbym, że niezbyt go zagraciłaś.
– Biorąc pod uwagę, że jak dotąd krosno jest tu jedynym sprzętem...
– Czy nie powinnaś przynajmniej zawiesić kotar?
–  A  po  co?  Przecież  nie  biegam  nago  po  domu  –  rzuciła  bez  chwili 

zastanowienia  i  aż  zamarła.  Przez  moment  patrzyli  na  siebie  w  milczeniu. 
Widziała, jak Sam z trudem przełknął ślinę.

– Napijesz się kawy? – wykrztusiła w końcu.
– Chętnie. – W jego głosie było napięcie.
–  Chciałbyś  czegoś  jeszcze?  –  Czuła,  jak  pali  ją  twarz.  –  Mogłabym  zrobić 

śniadanie. Mam jajka, bekon i trochę...

– Wystarczy kawa – uciął krótko. – Zostawiłem w samochodzie ławę do krosna. 

Pójdę po nią i zaraz wracam.

Kiedy  wyszedł  na  dwór,  Anna  przyłożyła  dłonie  do  płonących  policzków. 

Czyżby  jej uwaga o bieganiu nago po domu była  freudowskim przejęzyczeniem? 
Czy tak bardzo próbowała ukryć swój pociąg do Sama, że podświadomie się z nim 
zdradziła? Nie wolno jej z nim flirtować ani go zwodzić, skoro nie jest gotowa na 
nieunikniony ciąg dalszy. A ciąg dalszy w sytuacji, gdy nie rozumiała samej siebie, 
na pewno nie był rzeczą właściwą.

Po  wyjściu  z  domu  Sam  zatrzymał  się  na  chwilę,  żeby  wziąć  kilka  długich, 

uspokajających  oddechów.  Wczoraj  Anna  wyłożyła  sprawę  jasno:  nie  chce 
zaczynać  nowego związku od  chwili  słabości. On też  tego  nie chciał.  Postanowił 
więc kontrolować swoje emocje i zachowywać się tak, jakby nic między nimi nie 
zaszło.

Wszystko układało się dobrze, aż do chwili, kiedy wymknęła się jej ta uwaga o 

background image

bieganiu  nago  po  domu,  a  potem  pytanie,  czy  chce  od  niej  czegoś  jeszcze  prócz 
kawy. O tak, bardzo by chciał. Nie podobała mu się jednak rola faceta, przy którym 
miała zapomnieć o swoim byłym kochanku. Jej wątpliwości, czy chce z nim być, 
czy nie, muszą zostać rozwiane, zanim dojdzie między nimi do czegoś więcej. Tak 
więc pozostaje mu tylko spokojnie czekać, licząc na to, że w tym czasie Anna nie 
powie  niczego,  co  skieruje  jego  wyobraźnię  w  zabronione  rewiry.  Otworzył 
drzwiczki szoferki i wyjął ławę.

Kiedy  wrócił  do  domu,  Anna  czekała  w  salonie  z  dwoma  kubkami  kawy. 

Postronnemu  obserwatorowi  mogli  wydać  się  parą  nowożeńców  wprowadzającą 
się do swojego pierwszego domu, pomyślał, ale szybko odpędził od siebie tę wizję. 
Postawił ławę przed krosnem i przyjął od niej kubek kawy.

–  Ciągle  nie  wierzę,  że  jest  u  mnie  w  domu  –  powiedziała  Anna,  gładząc 

wypolerowane drewno. – Spójrz, jak lśni, kiedy pada na nie słońce.

– Cieszę się, że tu jest. U mnie stało w kącie pokryte kurzem.
– Zaczekaj, aż zobaczysz, jak będę na nim tkać. Nie wiemco mi się bardziej

podoba, piękny kształt krosna, czy kolory przędzy.

– Nie rozumiem. Skoro tak bardzo lubisz tkać, to dlaczego wcześniej go sobie 

nie kupiłaś?

– Powinnam była to zrobić dawno temu. Czy byłeś kiedyś z kimś, kto miał tak 

silną osobowość, że nie wiedziałeś już, kim jesteś i czego chcesz od życia?

– Nie, chyba nie. Mówisz o swoim chłopaku?
Skinęła głową.
– Może to częściej przytrafia się kobietom. Teraz wydaje mi się, że kiedy Erie 

wkroczył  w  moje  życie,  zabrał  mi  wszystko.  Jego  prace  walały  się  po  całym 
mieszkaniu. Nie było miejsca na nic innego. A do tego był taki dobry w tym,  co 
robił,  ktoś  nazwał  go  nawet  geniuszem,  że  nie  czułam  się  na  siłach  mu 
przeciwstawić.

– I dlatego mieszkasz teraz w prawie pustym domu na wsi. Masz tutaj dookoła 

mnóstwo miejsca.

– Mam miejsce na krosno. Nareszcie.
–  Chyba  to  był  najwyższy  czas  –  powiedział,  zastanawiając  się,  czy  w  życiu 

Anny jest  również miejsce dla niego. – Zdaje się, że nasze spotkanie okazało się 
szczęśliwym zbiegiem okoliczności.

– Chyba tak.  Nie możemy jednak zapomnieć o drugiej stronie umowy. Kiedy 

dopijesz  kawę,  pojedziemy  do  ciebie  i  zastanowimy  się  nad  zmianami  w  twoim 
domu.

background image

–  Nie  wolałabyś  kupić  nici  i  zacząć  tkać?  Tessie  Johanson  prowadzi  w 

miasteczku sklep z przędzą. Wydaje mi się, że jest czynny w soboty.

–  Widziałam go  i  pojadę  tam  po  południu,  ale  najpierw interesy.  Im  szybciej 

przekonam się, czego potrzebujesz, tym więcej czasu będę miała na myślenie,  co 
należy u ciebie zrobić. Będę mogła zastanawiać się nad tym podczas tkania.

–  Zatem  ruszajmy  –  powiedział  Sam,  dopijając  kawę.  –  Pojedziemy 

ciężarówką.

–  Wolałabym  jechać  swoim  samochodem.  Prosto  od  ciebie  pojadę  do 

miasteczka.

– W porządku. Idziemy?
– Tylko wezmę kurtkę.
Kiedy  dojechali  na  miejsce,  Anna  zaparkowała  samochód  koło  ciężarówki  i 

zapytała czekającego na nią Sama:

– Jaką część domu chciałbyś odnowić?
– Obawiam się, że cały – odparł, otwierając drzwi. – Sypialnie, kuchnię, salon, 

jadalnię,  może  nawet  łazienkę.  Pewnie  mógłbym  zamknąć  przed  nimi  pokój  lub 
dwa, ale to byłoby...

–  Prostackie  –  dokończyła  za  mego.  –  Zgadzam  się.  Skoro  kamery  będą 

wszędzie  zaglądać,  musimy  się  upewnić,  że  zatroszczyliśmy  się  o  najmniejszy 
szczegół.  Jeśli  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  zaczniemy  od  sypialni,  a  potem 
zejdziemy na dół.

– Doskonale. Poprowadzę cię. – Przeciął salon i zaczął się wspinać na górę po 

skrzypiących  drewnianych  schodach.  Anna  ruszyła  za  nim.  –  Na  górze  są  trzy 
sypialnie i łazienka – wyjaśnił, zatrzymując się na półpiętrze. – Chyba u ciebie jest 
taki sam rozkład.

– Podobny, z tym że moje schody nie mają półpiętra, prowadzą prosto na górę.
–  Szkoda.  To  było  moje  ulubione  miejsce  w  dzieciństwie.  Coś  ci  pokażę.  –

Kucnął  przy  kwadratowych,  wysokich  na  pół  metra  drzwiczkach  wyciętych  w 
wąskiej ścianie.

– Co to jest? – Anna pochyliła się nad nim.
–  Moja  skrytka.  –  Sam  otworzył  drzwiczki,  sięgnął  do środka  i  wyciągnął 

zakurzone prostokątne pudełko. – To  „Chińczyk", a to  „Wyścigi konne" – dodał, 
wyciągając  następne  tekturowe  pudełko  poklejone  taśmą.  –  Uwielbiałem  tę  grę. 
Rzucasz kostką i posuwasz konie po torze.

– Czy twoi dziadkowie zbudowali tę skrytkę dla ciebie, czy zawsze tu była?
–  Chyba  była  tu  zawsze,  ale  niekoniecznie  z  przeznaczeniem  na  zabawki. 

background image

Świetnie pamiętam ten dzień, kiedy moja babka wzięła mnie za rękę i pokazała te 
drzwiczki.  Moje  stare  zabawki  już  były  w  środku,  ale  od  czasu  do  czasu  babka 
dorzucała do nich nową, jak na przykład tę. – Wyciągnął miniaturowy model wozu 
strażackiego. – Kupiła go, kiedy oświadczyłem, że zostanę strażakiem.

– Twoja babka była wspaniałą osobą, prawda?
– Po prostu nauczyła mnie, czym jest miłość – odparł, patrząc jej w oczy.
– Rozumiem.
Spoglądali na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu Sam odłożył 

zabawki na miejsce i powiedział:

–  Myślę,  że  powinniśmy  się  ruszyć.  Przed  nami  trochę  roboty.  Gotowa?  –

Wskazał ręką schody. Ruszyli na górę. – Mój dziadek opowiadał mi kiedyś, że te 
dwa domy, twój i mój, zbudowali koło 1820 roku dwaj bracia. I ponoć dwadzieścia 
lat później sprzedali je, spakowali rodziny i ruszyli dalej na zachód. Mam nadzieję, 
że  to  prawda,  bo  kiedy  powiedziałem  ludziom  z  telewizji,  że  mój  dom  ma  sto 
siedemdziesiąt lat, oszaleli ze szczęścia.

Zatrzymali  się  na  korytarzu  i  Anna  wyjęła  z  kieszeni  długopis  i  notes,  które 

zabrała ze sobą przed wyjściem z domu.

–  Zacznijmy  od  tego  korytarza  –  powiedziała.  –  Jest  tu  całkiem  ciemno  i 

ponuro, a tapeta... – urwała, przypomniawszy sobie, że musi  być ostrożna. – Czy 
wybierała ją twoja babka?

– Tak.
– Jak bardzo jesteś do niej przywiązany?
Sam roześmiał się i włożył ręce do kieszeni.
– Wcale. Babka kupiła ją na  wyprzedaży i  razem z  dziadkiem położyliśmy ją 

któregoś lata, tłumacząc jej cały czas, że brązowa tapeta w różowe kwiatki będzie 
wyglądać  ohydnie  w  tym  Korytarzu.  Kiedy  skończyliśmy,  babce  też  się  nie 
podobało, ale nie mieliśmy już siły jej zdzierać.

– Doskonale to rozumiem. A zatem zaczniemy od zmiany tapety. Co byś chciał 

zamiast niej? I – Nie mam pojęcia.

– Daj spokój, Sam. Na pewno wiesz. Wysil wyobraźnię.
– No cóż, może jakiś jasny kolor? Kremowy albo biały?
– Doskonale. No i widzisz, jednak masz jakieś wyczucie.
– Mogę sam zedrzeć tapety i pomalować korytarz na biało.
– To zaoszczędzi ci pieniędzy – powiedziała Anna, zapisując coś w notesie. – A 

teraz chodźmy do pokoi. Zacznijmy od sypialni głównej.

– Na końcu korytarza. – Wskazał wpółotwarte drzwi naprzeciw schodów.

background image

– Czy to twój pokój?
– Teraz tak. Kiedyś należał do moich dziadków.
–  I  pewnie  są  w  nim  rzeczy  dużo  ważniejsze  dla  ciebie  niż  brązowa  tapeta  –

domyśliła się Anna, wchodząc do skąpanego w słońcu pokoju.

– Jakbyś zgadła.
–  Małżeńskie  łoże  w  stylu  empire  –  zdumiała  się  Anna,  kładąc  dłoń  na 

drewnianej ramie. Tak łóżko, jak i stojąca obok komoda z dwoma rzędami szuflad, 
wykonane  były  z  orzecha  i  pomalowane  ciemnoniebieską  farbą.  Łóżko 
przykrywała pamiętająca lepsze czasy kapa koloru kości słoniowej.

– Łóżko zostaje – dobiegł ją z tyłu głos Sama.
– Oczywiście. Łóżka z epoki cesarstwa są wprost cudowne. Zawsze je lubiłam.
– I nigdy nie miałaś?
–  Nie.  –  Odwróciła  się  do  niego  ze  smutnym  uśmiechem.  –  Kiedy  mogłam 

sobie  na  nie  pozwolić,  byłam  z  kimś,  kto  chciał,  żebyśmy  mieli  modernistyczną 
kanapę.

–  Jest  ogromna  różnica  między  modernistyczną  kanapą  a  łóżkiem  z  epoki 

Napoleona. – Oparł się o framugę drzwi i nie spuszczał z niej oczu.

–  Wiem.  Kanapy  są  wygodne  i  praktyczne,  ale  ja  tęskniłam  za  czymś...

solidnym,  za  czymś,  w  czym  mogłabym  się  zagubić.  –  Nie  chciała  tego 
powiedzieć,  nie  chciała  wcale  tej  dyskusji.  Najpierw  rozczuliła  ją  opowieść  o 
zabawkach, a teraz wymieniali opinie o łóżkach.

Spojrzenie niebieskich oczu Sama powiedziało jej, że myśli o tym samym.
– A niech to, Sam. No dobrze, podobasz mi się.
– I jesteś na mnie o to wściekła? – uśmiechnął się szelmowsko.
– Oczywiście, że nie.
– Na pewno?
– Na pewno. Trudno mi tylko skupić się na pracy, kiedy ty pokazujesz mi swoje 

zabawki, a potem zaczynamy omawiać zalety łóżek.

– Czy mam przez to rozumieć, że nie chcesz posłuchać o tym, jak spędzałem w 

nim całe godziny, bawiąc się w piratów?

– Nie.
–  Albo  jak  łóżko  było  dyliżansem,  a  ja  udawałem  zdobywców  Dzikiego 

Zachodu?

– Przestań, Sam. Nie chciałabym polubić cię za bardzo w tak krótkim czasie.
– Twoja strata. – Jego uśmiech był zaraźliwy.
– Może.

background image

Gdyby podszedł wtedy i wziął ją w ramiona, nie byłaby w stanie mu się oprzeć. 

Gdyby pociągnął ją na łóżko i wyszeptał słowa miłości, zostałaby z nim. Ale on nie 
ruszył się z miejsca. Przez chwilę milczeli oboje.

– Kto pomalował te meble na niebiesko? – zapytała w końcu Anna.
–  Moja  babka.  Kiedy  wejdziesz  do  pozostałych  sypialni,  zobaczysz,  że,  jak 

Picasso, przechodziła przez błękitny okres. Dlaczego pytasz?

– Myślę, że powinniśmy im przywrócić naturalny kolor.
–  To  się  da  zrobić.  Tom  Carey  ze  sklepu  żelaznego  zajmuje  się  restauracją 

mebli. Myślę, że nie weźmie za to dużo.

– Świetnie. Oddaj mu łóżko i komodę. Przez jakiś czas będziesz musiał spać na 

materacu.

– Mogę  spać  wszędzie.  To  jedna  z  tych  rzeczy,  których  nauczyłem  siew 

dzieciństwie.

Obeszła  pokój,  przyglądając  się  fotelowi  i  otomanie.  Wypłowiałe  od  słońca 

niebieskozielone perkalowe pokrowce trzeba będzie zmienić, podobnie jak kapę na 
łóżku.  Jeden  przedmiot  w  pokoju  był  jednak  absolutnie  doskonały:  przepiękny, 
ręcznie  tkany  pled  w  różnych  odcieniach  błękitu  leżał  niedbale  rzucony  na 
siedzenie krzesła.

Anna  odłożyła  notes  i  długopis  i  dotknęła  miękkiego  tweedowego  splotu. 

Podziwiała ciekawe zestawienie barw.

– To dzieło twojej babki?
–  Tak.  –  Sam  podszedł  do  niej.  –  Prezent  dla  dziadka  na  zimowe  wieczory. 

Moja babka umarła przed nim. Ten pled mu ją przypominał.

– Tobie też.
– Mnie też.
– Piękna robota. Twoja babka miała prawdziwy talent.
– Myślę, że ty też go masz.
–  Nie  mam  pojęcia.  Nigdy  nie  tkałam  wystarczająco  długo,  żeby  się  o  tym 

przekonać.  Ale  jeśli  udałoby  mi  się  zrobić  coś  tak  pięknego  jak  to,  byłabym  z 
siebie dumna.

–  To  chyba  najlepsze,  co  zrobiła.  Pokażę  ci  jeszcze  inne  jej  wyroby,  kiedy 

będziemy chodzić po domu. Wycieram naczynia w ściereczki, które utkała.

– Jak możesz? – oburzyła się Anna.
– Bo po to je zrobiła. Nie chciała tracić czasu na makatki na ścianę. Wolała tkać 

rzeczy codziennego użytku, przedmioty, które ludzie będą brać w ręce, dotykać.

– Co za zmysłowa kobieta – wyrwało się Annie, zanim uprzytomniła sobie, że 

background image

to niekoniecznie jest uwaga, jaką chciałby usłyszeć wnuk. – To znaczy...

–  Wiem,  co  chciałaś  powiedzieć.  I  masz  rację.  Była  otwarta  na  wszystko,  co 

niosło ze sobą życie.

–  To  wspaniała  cecha.  Musiała  być...  –  Urwała,  czując  na  włosach  delikatny 

dotyk jego palców. – Nie powinieneś tego robić – powiedziała, odwracając się do 
niego.

– Wiem.
Za  chwilę  ją  pocałuje.  Emocje,  jakie  wywołała  niedawna  rozmowa  o  łóżku, 

natychmiast wróciły. Bicie jej serca zagłuszył dobiegający zza okna śpiew ptaków. 
Wlewające  się  do  pokoju  promienie  słońca  zapaliły  złote  iskierki  w  błękitnych 
oczach Sama.

–  Wiem,  że  nie  chcesz  tego  przyspieszać.  Próbowałem  o  tym  pamiętać,  ale 

kiedy jesteś tak blisko...

Była zgubiona i wiedziała o tym. Zaraz ją pocałuje, a ona odwzajemni mu się 

tym samym. Powoli nachylił się nad nią...

background image

Rozdział 4

Z początku żadne z nich nie usłyszało pukania, ale kiedy Sam już miał dotknąć 

jej warg, natarczywy dźwięk powtórzył się, przywołując go do rzeczywistości.

– Drzwi – odezwał się. – Ktoś dobija się do drzwi.
Pukanie nie ustawało.
– Hej, hej, Sammy! To ja, Estelle Terwiliger.
Sam zamknął oczy.
–  Powinienem  był  wiedzieć,  kiedy  nie  zadzwoniła  dziś  rano,  że  zjawi  się  tu 

osobiście.

– Idź, porozmawiaj z nią. – Anna podniosła długopis i notes. – A ja tymczasem 

tu popracuję.

– O nie – zaprotestował, chwytając ją za łokieć i popychając w stronę drzwi –

powiemy jej  od  razu, że to ty  zajmujesz się  urządzaniem domu.  Czy ona  wie,  że 
jesteś projektantką wnętrz?

–  Nie,  przynajmniej  nie  wiedziała  tego  do  wczoraj.  Czy  nie  będzie 

rozczarowana, że odebrałam jej zajęcie?

–  Chyba  tak  –  westchnął.  –  Muszę  coś  wymyślić,  żeby  ją  udobruchać.  Chcę 

jednak, aby wiedziała, że dekorację domu zleciłem zawodowcowi.

Kiedy zeszli na dół, Sam otworzył  drzwi i  zwalista postura Estelle Terwiliger 

zasłoniła większość światła.

– Wejdź do  środka,  Estelle – zaprosił ją Sam.  – Cieszę się, że przyszłaś. Czy 

znasz Annę?

–  Tak,  poznałyśmy  się  wczoraj  w  sklepie.  –  Estelle  skinęła  głową  w  stronę 

Anny.

– Nie uwierzysz, jaki jest jej zawód. Anna jest projektantką wnętrz.
– O, to wspaniale. – Kobieta przyciskała do brzucha ucho torebki, przyglądając 

się Annie spode łba. – Nie wiedziałam, że znasz Sammy'ego.

– Ja... – zaczęła Anna, ale Sam natychmiast wpadł jej w słowo.
–  Wstąpiła  do  mnie  wczoraj,  żebym  pomógł  jej  usunąć  zwalone  drzewo  z 

podjazdu. Kiedy dowiedziałem się, że jest dekoratorką wnętrz, od razu pomyślałem 
sobie, że to jest to, czego potrzebuję. Niech zawodowiec zajmie się domem, a my 
skoncentrujemy się na innych sprawach. Nie uważasz, Estelle?

–  No...  nie  wiem,  Sammy.  Myślałam,  że  to  cech  udekoruje  ci  dom.  Gertie 

chciała powiesić nad kominkiem ten ładny obraz olejny, który namalowała kilka lat 

background image

temu, a Edwina przyniosłaby swoje drewniane gąski w tych zabawnych pozach...

–  To  byłoby  wspaniałe  –  wtrącił  Sam  –  ale  nie  sądzę,  abyście  dały  sobie  ze 

wszystkim  radę,  biorąc  pod  uwagę  to  mnóstwo  rzeczy,  które  trzeba  jeszcze 
załatwić. Tak więc Anna zajmie się domem, a wy pozostałymi sprawami.

Estelle wpatrywała się w niego z otwartymi ustami.
– Uhm – wystękała w końcu. – Chyba będziesz musiał odświeżyć moją pamięć, 

Sammy. Nie bardzo pamiętam, jakie były te inne sprawy.

– No... Na przykład chór.
– Chór... ale my nie mamy chóru.
–  No  właśnie.  Dlatego  trzeba  go  zorganizować.  Kto  będzie  śpiewał  kolędy, 

kiedy  telewizja  pojedzie  do  lasu,  filmować  ścięcie  drzewa?  Musimy  mieć  swój 
chór.

W oku Estelle pojawił się błysk radości.
– Oczywiście. Już to widzę. Chór w kapeluszach i chustach, z pochodniami...
–  To  będzie  w  dzień  –  przypomniał  jej  Sam.  –  Ale  widzę,  że  pojęłaś,  o  co 

chodzi.

–  I  organy!  Ernest  ma  małe  organy  w  salonie.  Możemy  załadować  je  na 

ciężarówkę i wziąć długi kabel... O tak, już sobie to wyobrażam. Muzyka organowa 
wśród drzew...

Brew  Sama  uniosła  się  w  górę.  Rzucił  zaniepokojone  spojrzenie Annie, która 

podniosła notes do ust, skrywając uśmiech rozbawienia.

– Może lepiej zrezygnować z organów – spróbował. – Nie ma takiego długiego 

kabla, który by sięgnął...

– Daj spokój, Sam – nie pozwoliła mu dokończyć. – Musimy mieć organy. Jak 

myślisz, co powinniśmy zaśpiewać, kiedy zaczniesz ścinać drzewo? Może „Bóg się 
rodzi" będzie odpowiednie na tę okazję?

– Myślę, że hałas piły zagłuszy śpiew.
–  Masz  rację.  Zaśpiewamy  to  zaraz  po  ścięciu  drzewa.  –  Sam  posłał  Annie 

błagalne  spojrzenie.  –  A  może  lepsze  będzie  solo.  Na  przykład  „Ave  Maria". 
Wiesz, Anno, wszyscy mówią, że pięknie śpiewam „Ave Maria", prawda, Sammy? 
– ciągnęła niezrażona.

– Tak, ale...
–  Zostaw  to  mnie  –  ucięła  Estelle,  kierując  się  do  drzwi. –  Cały  kraj  będzie 

mówił o Sumersbury! Cieszę się, że się znowu spotkałyśmy, Anno – rzuciła przez 
ramię, schodząc pospiesznie po stopniach.

– Boże, co ja narobiłem! – wykrzyknął Sam, zamykając za nią drzwi.

background image

– Dokładnie to, co chciałeś – parsknęła śmiechem Anna. – Udobruchałeś ją. A 

swoją drogą, kim ona jest?

Zachowuje się tak, jakby władała całym światem.
–  Włada  jego  małym  kawałkiem.  Jest  członkinią  Rady  Miejskiej,  prezesem 

lokalnej organizacji DAR, założycielką i przewodniczącą Cechu Rzemiosł i każdej 
organizacji charytatywnej w miasteczku.

– Ho ho ho!
–  Poza  tym  jest  bardzo  miłą  starszą  damą.  Sumersbury  nie  mogłoby  bez  niej 

funkcjonować,  ale  teraz  boję  się,  że  popędzi  całą  ludność  tubylczą  przez  moją 
farmę, każąc śpiewać „Bóg się rodzi" i przygrywać na trąbkach.

– Może nie będzie tak źle. Może zaśpiewa tylko „Ave Maria" – drwiła Anna.
– To byłoby jeszcze gorzej – jęknął Sam. – Śpiew Estelle można porównać do 

odgłosów jelenich godów.

–  Och,  Sam!  –  Anna  nie  mogła  dłużej  powstrzymać  się  od  śmiechu.  –  A 

wszystko po to, żeby Cech Rzemiosł nie udekorował twojego salonu drewnianymi 
gąskami.

– No właśnie. – Zachichotał. – Gdybyś ty je widziała...
– Co ona miała na myśli mówiąc o „zabawnych pozach"? – spytała, śmiejąc się 

coraz głośniej.

– Lepiej nie pytaj – zawtórował jej Sam. – A zresztą, wszystko mi jedno. Niech 

sobie śpiewa co chce, skoro zamiast niej ty zajmiesz się dekoracją domu.

–  Nie  zrobiliśmy  dużych  postępów  –  powiedziała  Anna,  ocierając  łzy.  –

Zdążyliśmy obejrzeć korytarz i jedną sypialnię.

– Jeśli o mnie chodzi, im dłużej to potrwa, tym lepiej.
Spojrzała na niego surowo.
– Sam, musimy  zwolnić tempo. Kiedy weszła tu Estelle, uświadomiłam sobie 

ze zgrozą, że poznaliśmy się dopiero wczoraj.

– Czas nie zawsze jest ważny.
– Może, ale ja potrzebuję trochę czasu.
– W porządku. Nie będę cię ponaglał.
– Zatem wracajmy do pracy – zakomenderowała Anna, wchodząc do salonu. –

Sofa może zostać, ale trzeba zmienić tapicerkę.

– Ty tu rządzisz – powiedział Sam.
Miała przeczucie, że nie chodzi mu tylko o dekorację wnętrz.

Co  pewien czas przeszkadzały im telefony,  a kiedy skończyli obchód parteru, 

background image

przyjechał jakiś mężczyzna prosząc, by  Sam przywiózł mu ze sklepu kosiarkę do 
trawy.  Anna  była  zdziwiona  jego  prośbą,  ale  Sam  uznał  ją  za  rzecz  absolutnie 
normalną.

Stosunki  tutaj  odbiegały  zupełnie  od  tych,  do  jakich  przywykła  w  mieście. 

Kupując  dom na  wsi,  liczyła,  że  zdobędzie więcej prywatności,  teraz zrozumiała, 
że jeśli zwiąże się z Samem Garrisonem, prawdopodobnie będzie jej miała mniej. 
Taka perspektywa wcale nie była zachwycająca.

Sam pojechał z mężczyzną po kosiarkę, a Anna wybrała się do miasteczka. Po 

skromnym lunchu w barze, skierowała swoje kroki do sklepu z przędzą. Nie mogła 
się doczekać, kiedy zacznie tkać.

W  sklepie  powitała  ją  wysoka,  przystojna  kobieta  po  pięćdziesiątce  z 

wydatnymi  kośćmi  policzkowymi  i  popielatoblond  włosami  upiętymi  na  czubku 
głowy.

–  Przerwałam  pani  lunch  –  przeprosiła  Anna  widząc,  że  kobieta  wyciera  usta 

koniuszkiem serwetki. – Może lepiej przyjdę później.

–  Ależ  nie.  Potrzebuję  klientów  bardziej  niż  lunchu  –  zaprotestowała 

gwałtownie sprzedawczyni.

– Chyba nie ma ich tu pani zbyt wielu? – Anna podziwiała wielobarwne szpulki 

przędzy na półkach sklepowych. – Pani jest właścicielką, prawdą?

– Tak. Jestem Tessie. – Kobieta podała jej rękę.
–  Anna  Tilford.  –  Uścisnęła  mocno  wyciągniętą  dłoń.  –  Kupiłam  dom 

McCormicków – wyjaśniła.

– Ach, to ty. Nikt cię tu wcześniej nie znał.
–  Tak,  to  ja.  Właśnie  pożyczyłam  krosna  od  sąsiada  i  chciałam  kupić  trochę 

przędzy.

– Sam Garrison pozwolił ci używać krosno babki? – zdziwiła się Tessie.
– Tak.
– No, no. Próbowałam kiedyś odkupić je od niego, ale nie chciał mi sprzedać. 

Powiedział, że to by było tak, jakby sprzedawał wspomnienie. Rozumiem go. Jego 
babka była bardzo przywiązana do tego krosna.

Anna wybrała lawendową, błękitną i turkusową przędzę. Zaopatrzyła się też u 

Tessie  w  broszurkę  z  wzorami  różnych  splotów  i  po  chwili  siedziała  już  w 
samochodzie,  rozmyślając  o  przyjemności,  jaka  czeka  na  nią  w  domu.  Najpierw 
utka  na  krośnie  obrus  i  serwetki.  Kiedy  Sam  przyjdzie  do  niej  znów  na  kolację, 
będzie  mógł  wytrzeć  usta  w  utkane  przez  nią  płótno.  Skarciła  się  za  te  myśli. 
Czyżby  planowała  już  kolejny  posiłek  z  Samem?  Próbowała  sobie  wmówić,  że 

background image

chce mu tylko pokazać pierwsze efekty swojej pracy na jego krośnie, ale to nie była 
prawda. Dobrze wiedziała, że to tylko wymówka.

Mijając  farmę  Sama,  zerknęła  przez  rzędy  młodych  sosen  i  zobaczyła 

ciężarówkę przed domem. Zawahała się, czy do niego nie wstąpić, ale rozmyśliła 
się  i  pojechała  prosto  do  siebie.  Kiedy  wysiadła  z  samochodu  na  podjeździe, 
usłyszała  dochodzący  zza  domu  odgłos  rąbania.  Serce  zabiło  jej  szybciej.  Tylko 
jedna  osoba  mogłaby rąbać dla niej  drzewo,  ale  przecież niedawno  widziała  jego 
ciężarówkę.  Okrążyła  budynek  i...  Nie  myliła  się:  to  był  Sam.  Kiedy  tak  stał  z 
siekierą  w  uniesionej  do  góry  ręce,  wyglądał  jak  prawdziwy  drwal.  Odchylił  się 
lekko do tyłu, wziął zamach i rozłupał wpół gruby klocek. Dwa kawałki spadły na 
ziemię  z  obu  stron  pnia  Kiedy  schylił  się,  żeby  podnieść  jeden  z  nich,  zobaczył 
Annę.

–  Cześć.  Pomyślałem  sobie,  że  porąbię  ci  je  szybko,  na  wypadek,  gdybyś 

chciała napalić w kominku.

–  To  bardzo  miło  z  twojej  strony,  ale  jak  się  tu  dostałeś?  Przecież  twoja 

ciężarówka  stoi  u  ciebie  przed  domem.  –  Zarumieniła  się  lekko,  uświadomiwszy 
sobie, że tym samym zdradziła się, że tam zaglądała.

– Przyszedłem ścieżką przez las. – Wskazał przecinkę w lasku na tyłach domu, 

której  wcześniej  nie  zauważyła.  –  Tym  skrótem  jest  dużo  szybciej  niż  naokoło 
drogą,  chociaż  dróżka  między  naszymi  domami  trochę  zarosła.  Od  śmierci  pani 
Mac nikt tędy nie chodził.

Tętno,  zabiło jej  szybciej na  myśl o  leśnej  Ścieżce łączącej  ich  domy niczym 

wspólna tajemnica.

– Od jak dawna tu jest? – spytała.
–  Od  zawsze.  –  Podparł  się  siekierą.  –  Bracia,  którzy  wybudowali  te  domy, 

prawdopodobnie  wycięli  ją  po  to,  żeby  ich  żony  mogły  się  odwiedzać,  a  dzieci 
bawić  ze  sobą,  Kiedy  umarła  pani  Mac,  myślałem,  że  już  nikt  nie  będzie  jej 
używać. Przepraszam, że bez pozwolenia wkroczyłem na twój teren.

–  O,  jeśli  o  to  chodzi,  masz  pełne  pozwolenie  na  korzystanie  z  tej  ścieżki.  –

Uśmiechnęła się Anna.

– Ty też. – Utkwił w niej badawcze spojrzenie.
– Dziękuję. Myślę, że przyda się nam podczas prac w twoim domu.
– Na pewno. – W dalszym ciągu nie spuszczał z niej wzroku.
Przełknęła  ślinę  i  przymknęła  powieki.  Te  jego  błękitne  oczy  miały  w  sobie 

jakąś niezwykłą moc przyciągania.

–  Wiesz,  Sam.  Mam  poczucie  winy,  że  tracisz  czas,  rąbiąc  dla  mnie  drewno. 

background image

Najpierw  ten  człowiek  z  kosiarką,  a  teraz  ja...  –  Nie  wiedziała,  co  powiedzieć. 
Zaprosić go na kolację? Po tym, do czego już między nimi doszło, może wziąć to 
za znak, że jest gotowa na więcej. – Ze względu na to, co dla mnie zrobiłeś, chyba 
powinnam...

– Tylko  nie  „powinnam".  Jakkolwiek  rozwinie  się nasza znajomość,  to  słowo 

wykreślone  zostanie  z  naszego  słownika.  –  Uśmiechnął  się  lekko.  –  A  poza  tym 
mam dziś randkę. Czy dzięki temu czujesz się lepiej?

background image

Rozdział 5

Sam  ma  randkę,  pomyślała  smutno  Anna  i  poczuła,  jak  opuszcza  ją  radosny 

nastrój.

– Tak, lepiej. Dziękuję za porąbanie drewna.
– Nie ma za co. A teraz idź do domu i usiądź do krosna. Na pewno nie możesz 

się tego doczekać.

– To prawda.
Odwróciła  się  i  ponownie  okrążyła  dom.  Za  plecami  słyszała  odgłos 

rozłupywanego  bierwiona.  W  środku  rozpakowała  przędzę,  ustaliła  wymiary 
serwetek i zaczęła przewijać nici osnowy przez oczka nicielnicy przy rytmicznym 
akompaniamencie  uderzeń  siekiery.  Kiedy  dźwięk  umilkł,  wiedziała,  że  Sam 
skończył i odszedł.

Pracowała  całe  popołudnie  i  do  wieczora  zdołała  utkać  kilkanaście 

centymetrów pierwszej serwetki. Była tak podniecona rezultatami swojej pracy, że 
chciała  biec  do  Sama  i  zaprosić  go  do  siebie,  żeby  mógł  je  ocenić.  .  Ale  on  ma 
dzisiaj randkę, przypomniała sobie i poczuła znowu ukłucie żalu.

Oparta  o  framugę  drzwi  tylnej  werandy  patrzyła,  jak  się  ściemnia.  Maleńkie 

wycięcie w linii lasu, znaczące początek ścieżki prowadzącej do domu Sama, stało 
się  niewidoczne.  Powinna  się  cieszyć,  że  miał  inne  plany  na  ten  wieczór,  dzięki 
temu  nie  będzie  musiała  podejmować  trudnych  decyzji.  A  mimo  to  czuła  się 
samotna  i  opuszczona.  Przyłożyła  głowę  do  wstawionej  w  drzwi  werandy 
metalowej  siatki na  komary  i  wciągnęła  zapach  rdzy.  Wokół panowała  absolutna 
cisza i choć wytężała słuch, nie doszły jej dźwięki harmonijki.

Dręczyły  go  wyrzuty  sumienia,  kiedy  odprowadzał  tego  wieczoru  Daphne 

Michaels  pod  drzwi  jej  domu.  Była  przyjemną  towarzyszką  przez  ostatnie  kilka 
miesięcy, ale miała jedną wadę: nie była Anną, Dlatego ją rzucał. Czuł, że nie jest 
wobec niej w porządku, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Po drodze do domu 
wyjaśnił Daphne, że poznał kogoś innego, a ona przyjęła tę wiadomość z godnością 
i wdziękiem. Przez to poczuł się jeszcze gorzej.

–  Słuchaj,  bardzo  mi  przykro,  że  nam  nie  wyszło  –  powiedział,  dotykając  jej 

ramienia.

Włożyła klucz w zamek i spojrzała na niego.
–  Nie  zapytałam  nawet,  kim  jest  ta  kobieta,  która  zrobiła  na  tobie  takie 

background image

wrażenie, – To... moja nowa sąsiadka.

– Ta, która kupiła dom McCormicków?
– Znasz ją?
–  Wzięła  pożyczkę  u  nas  w  banku.  To  typowa  dziewczyna  z  Nowego  Jorku, 

Sam. Słyszałam, że przez kilka lat żyła ze słynnym nowojorskim malarzem.

– Wiem o tym – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Kiedy była u mnie w biurze, nie zrobiła wrażenia osoby, która osiądzie tu na 

stałe.

– Jest za wcześnie, żeby cokolwiek planować.
– Ach tak? Sądząc ze sposobu, w jaki to oznajmiłeś, myślałam, że jesteście w 

sobie po uszy zakochani.

–  Nie  –  odparł  Sam,  próbując  zachować  cierpliwość.  –  Ale  istnieje  taka 

możliwość. Podczas gdy między tobą a mną, Daphne, chyba jej nie było.

– Nigdy o tym nie myślałam – powiedziała Daphne, podrzucając dumnie głową 

i  przekręcając  klucz  w  zamku.  –  Chodziło  mi  tylko  o  kogoś,  z  kim  mogłabym 
jeździć na koncerty, to wszystko.

–  Podobnie  ja.  –  Sam  był  na  tyle  dżentelmenem,  by  udać,  że  jej  wierzy.  –

Uważaj na siebie. – Pocałował ją lekko w policzek i wrócił do ciężarówki.

Po  drodze  do  domu  zastanawiał  się,  czy  Anna  jeszcze  nie  śpi.  Wyobraził  ją 

sobie  przed  krosnem  swojej  babki  i  obraz  ten  przywołał  na  jego  usta  czuły 
uśmiech. Kiedy dotarł do siebie, zdjął smoking, usiadł na stopniach przed domem z 
harmonijką w ręku i zwróciwszy się w stronę jej domu, zagrał cały swój repertuar.

Zajęta  pracą  na  krośnie  Anna  z  początku  nie  usłyszała  muzyki.  Kiedy jednak 

przez  stukot  czółenka przedarły  się  pierwsze dźwięki, przerwała  tkanie,  chwyciła 
kurtkę,  wybiegła  na  tylną  werandę  i  usiadła  na  wyściełanym  poduszkami 
metalowym  krześle.  Siedziała  tak  aż  do  końca  koncertu.  Oczywiście,  Sam  mógł 
grać  dla dziewczyny, z  którą był  umówiony,  ale  instynkt podpowiadał  jej,  że  tak 
nie  jest.  Był  sam  i  grał  dla  niej.  Uśmiechając  się  do  siebie,  wróciła  do  domu  i 
ponownie  zasiadła  do  tkania.  Miała  wrażenie,  że  swoją  muzyką  Sam  przesłał  jej 
czułe: Dobranoc.

Całe  niedzielne  przedpołudnie  Anna  spędziła  przy  krośnie.  Co  jakiś  czas 

nasłuchiwała  odgłosu  ciężarówki  Sama  na  podjeździe  lub  pukania  do  drzwi 
werandy. Kiedy minęło południe, a on nie przychodził, zrozumiała, że daje jej czas, 
o  który  go  prosiła,  i  chociaż  było  jej  przykro,  że  nie  zobaczyła  się  z  nim  przed 
wyjazdem do miasta, wiedziała, że może za to winić tylko samą siebie.

background image

Wieczorem, po przyjeździe do Nowego Jorku, siedziała w swoim mieszkaniu, 

wpatrując się w gołe ściany. Kiedy Erie z nią mieszkał, jego dzieła nie mogły się na 
nich pomieścić. Anna zatrzymała jedynie parę prostych mebli, które nie odwracały 
uwagi  od  jego  obrazów.  Teraz,  kiedy  na  ścianach  nie  było  kolorowych  płócien, 
proste sprzęty wyglądały straszliwie ubogo.

Nieobecność owoców twórczości Erica przyniosła jej  z początku ulgę. Potem, 

kiedy zdecydowała się kupić dom na wsi, nie stać jej było na nowe meble. Mogła 
chociaż  zawiesić  jakieś  niedrogie  reprodukcje  na  ogołoconych  ścianach,  ale  tego 
też nie zrobiła. Pod ciągłą presją talentu Erica, zatraciła własny gust. Potrafiła bez 
trudu urządzić dom klientowi, ale bała się wybrać obrazek do swojego mieszkania.

Wzięła z półki kilka katalogów mebli i usiadła na sofie z filiżanką kawy w ręce. 

Lepiej  zajmę  się  urządzaniem  domu  Sama,  pomyślała.  Jednak  gołe  ściany  nie 
dawały  jej  spokoju.  Kiedy  przez  następną  godzinę  wertowała  katalogi  i  robiła 
notatki,  zerkała  na  nie  co  chwilę.  Po  raz  pierwszy,  odkąd  wyprowadził  się  Erie, 
denerwowała ją ich nagość.

W  poniedziałek  pierwszą  przerwę  w  pracy  wykorzystała  na  odwiedziny  u 

swojej najlepszej przyjaciółki, Vivian, księgowej w dziale sprzedaży.

– Jak interesy? – spytała Vivian, kiedy Anna podeszła do jej biurka z kubkiem 

kawy w ręce.

–  Wspaniale,  –  Anna  usiadła  na  krześle  naprzeciwko.  –  Harrison,  ten  facet, 

który  wygrał  na  loterii,  chce,  żebym  urządziła  mu  dom  w  stylu  „wczesny 
nowobogacki". Diabli mnie biorą na myśl, jaką forsę wyda na śmieci, które mógłby 
dostać  za  półdarmo  na  wyprzedaży.  Tymczasem  pani  Evans  chce  oryginalne 
perskie  dywany  i  włoski  marmur  za  pieniądze,  których  nie  starczyłoby  na 
odnowienie tego biurka.

–  Może  byś  ich  ze  sobą  poznała,  żeby  zamienili  się  pieniędzmi  –

zaproponowała Vivian.

– Świetny pomysł!
Zadzwonił telefon. Anna sączyła kawę i czekała, aż Vivian skończy rozmawiać. 

Kiedy  odłożyła  słuchawkę,  Anna  postawiła  kubek  na  biurku  i  nachyliła  się  do 
przyjaciółki.

– Przyszłam do ciebie z konkretną sprawą – powiedziała ściszonym głosem. –

Czy mogłabyś umówić mnie na randkę?

– Co? – Oczy Vivian rozszerzyły się ze zdumienia. – Mówiłaś, że prędzej cię 

piekło pochłonie, nim poprosisz mnie, żebym umówiła cię na randkę. Co się stało?

– Wyobraź sobie, że spotkałam kogoś podczas ostatniego weekendu.

background image

– W Sumersbury?
– Tak. To mój sąsiad – uśmiechnęła się Anna. – 1 chyba bardzo go lubię.
–  Nie  rozumiem.  Skoro  już  go  spotkałaś,  dlaczego  chcesz  umawiać  się  z 

innym? – Vivian patrzyła na nią z niedowierzaniem. – A może chcesz po jednym w 
każdym miejscu, żebyś nie musiała wozić ich w tę i z powrotem? – zachichotała. –
To byłoby całkiem logiczne.

–  Może,  ale  nie  o  to  mi  chodzi.  Chcę  umówić  się  na  randkę  z  innym 

przystojnym,  inteligentnym,  czarującym  mężczyzną,  żeby  przekonać  się,  czy 
zareaguję na niego w ten sam sposób, jak na Sama. Muszę wiedzieć, czy to on na 
mnie  tak  działa,  czy  też  jestem  aż  tak  samotna  i  znudzona,  że  lecę  na  każdego 
przystojnego, inteligentnego, czarującego faceta. Rozumiesz?

–  Nie  jestem  pewna.  A  więc  chcesz  umówić  się  na  próbną  randkę,  żeby 

wiedzieć, czy ostatnio pociągają cię wszyscy mężczyźni, czy też tylko ten Sam?

– Dokładnie. A ponieważ ma to być próbna randka, wolałabym, żeby to nie był 

ktoś z firmy. Pomyślałam sobie, że może twój Jimmy mógłby zapytać któregoś ze 
swoich kolegów, czyby się ze mną nie umówił?

–  Jednego  ze  swoich  przystojnych,  inteligentnych, czarujących  kolegów?  Czy 

chcesz również, żeby był bogaty? Zabawny? Wysportowany? Co powiesz o byłym 
olimpijczyku?

– Nie śmiej się ze mnie. Chodzi mi o zwykłego faceta.
– Czy zwykły facet nie przegra od razu z Samem?
– To prawda. Zwykły to za mało.
–  Anno,  wymagasz  ode  mnie  niełatwej  rzeczy,  ale  zrobię  to,  o  co  prosisz, 

ponieważ jestem twoją przyjaciółką.

– Dziękuję ci, Vivian. – Anna wstała i ruszyła do drzwi.
– Na piątek wieczór?
– Wolałabym czwartek.
–  Kochanie!  Żaden  facet  nie  zgodzi  się  na  czwartek.  Będzie  myślał,  że 

zatrzymujesz weekend dla innego, i nie pomyli się. To musi być piątek lub sobota, 
chyba że rezygnujesz z tego pomysłu.

–  Niech  będzie  piątek.  –  Obiecała  Samowi,  że  w  tym  tygodniu  się  z  kimś 

spotka, i zrobi to, choćby miała wyjechać do Sumersbury dopiero w sobotę rano.

–  Dam  ci  znać,  jak  będę  kogoś  miała!  –  zawołała  za  nią  Vivian,  podnosząc 

słuchawkę.

Anna nie zawiodła się na przyjaciółce. Jeszcze tego popołudnia była umówiona 

na randkę w piątek wieczorem.

background image

W  poniedziałek  i  wtorek  po  powrocie  z  firmy  pracowała  nad  domem  Sama. 

Nagie  ściany  we  własnym  mieszkaniu  coraz  bardziej  nie  dawały  jej  spokoju.  W 
środę postanowiła kupić reprodukcję na ścianę nad sofą.

Nie zastanawiała się zbytnio nad wyborem i dopiero, kiedy wróciła ze sklepu, 

uświadomiła sobie, co kupiła. Obrazek przedstawiał wiejski pejzaż, ale nie to było 
dziwne. Zawsze lubiła sceny wiejskie i nawet kupowała je od czasu do czasu przed 
pojawieniem się w jej życiu Erica. Ale ten obrazek był inny. Były na nim dzieci.

Stała z młotkiem w ręce i wpatrywała się długo w reprodukcję. No tak, nie było 

wątpliwości: obrazek przywodził jej na myśl Sama. Skojarzenie łatwo dawało się 
wytłumaczyć: wzruszyła ją opowieść o jego dzieciństwie. Ale od Sama dziecka nie 
było daleko do Sama ojca. Wyczuwała instynktownie, że tęsknił za tą rolą.

Ona  z  kolei  nie  czuła  potrzeby  zostania  matką.  Tak  przynajmniej  się  jej 

wydawało.  Erie  nie  chciał  dzieci,  uważał,  że  przeszkadzałyby  im  w  karierze 
zawodowej, a ona się z nim zgadzała. Ale życie Sama, życie na wsi, aż się o nie 
prosiło. Anna postanowiła jeszcze o tym pomyśleć. I to poważnie.

Chciała, żeby już była sobota i żeby Sam był tuż obok. Tęsknota za nim stała 

się  tak  silna,  że  zaczęła  szukać  w  myślach  pretekstu,  żeby  do  niego  zadzwonić. 
Wzięła  notatnik,  otworzyła  na  stronie, na  której  zapisała jego  telefon  i  wykręciła 
numer.

–  Spotkanie?  –  powtórzył,  kiedy  usłyszał,  z  czym  do  niego  dzwoni.  –  Po  co 

mielibyśmy  umawiać  się  na  spotkanie?  Nie  zapominaj,  że  to  Sumersbury,  a  nie 
Manhattan.

Jego słowa działały na nią kojąco.
– Ale jakiś sąsiad może znowu prosić cię o pomoc, tak jak zeszłej soboty. A my 

powinniśmy mieć ze dwie godziny, żeby móc omówić wszystkie zmiany i dobrze 
by było, żeby nam nikt nie przeszkadzał. – Szukała gwałtownie usprawiedliwienia 
dla tego zupełnie niepotrzebnego telefonu. Cisza, jaka  zapadła po drugiej stronie, 
kazała  jej  zastanowić  się  nad  tym,  co  powiedziała,  a  kiedy  zrozumiała 
dwuznaczność swojej propozycji, zarumieniła się ze wstydu. – To znaczy...

– Anno, jeśli chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie przeszkadzał, mogę 

ci to obiecać – powiedział cicho. – Nawet wyłączę telefon.

– Och, Sam. Już sama nie wiem, co się że mną dzieje –  – wyznała w końcu, 

porzucając pozory. – Zadzwoniłam, bo czuję, że tęsknię za tobą.

– To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj słyszałem.
–  Ale  to  nie  ma  sensu.  Nie  znam  cię  na  tyle  dobrze,  żeby  za  tobą  tęsknić. 

Zastanawiam  się,  czy  nie  pociąga  mnie  raczej  to  wszystko...  no  wiesz...  wieś, 

background image

krosno, dzieci...

– Co? – wykrztusił Sam.
–  Och,  Boże.  Nie  chciałam  tego  powiedzieć.  Chyba  powinnam  odłożyć 

słuchawkę, zanim...

– Nie. Zaczekaj. Co miałaś na myśli, mówiąc o dzieciach.
– Wygaduję głupstwa, Sam. Zapomnij o tym. Chyba jestem przepracowana.
– Anno...
– Och, chodzi o to, że nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby zostać matką i 

nigdy nie kupowałam obrazków z dziećmi. Ale teraz, kiedy Erie odszedł i zabrał ze 
sobą  wszystkie  swoje  obrazy,  ściany  w  moim  mieszkaniu  wydały  mi  się  takie 
nagie...  I  kupiłam  reprodukcję,  żeby  zawiesić  ją  nad  sofą,  a  kiedy  wróciłam  do 
domu,  uświadomiłam  sobie,  że  są  na  niej  dzieci...  –  przerwała,  żeby  zaczerpnąć 
tchu i usłyszała w słuchawce jego łagodny śmiech. – Co cię tak śmieszy? – spytała.

–  Mówisz  o  tym  tak,  jakby  odkrycie  dzieci  na  obrazku  było  tym  samym,  co 

odkrycie karakonów w kredensie. Tak bardzo ich nie lubisz?

– Oczywiście, że lubię, ale nigdy wcześniej nie kupowałam takich obrazków.
– Czy chcesz powiedzieć, że ten obrazek z dziećmi ma coś wspólnego ze mną? 

– zapytał po chwili milczenia.

–  Nie  wiem.  Ale  powiesiłam  go  na  ścianie  i  zaraz  potem  wymyśliłam  ten 

idiotyczny  pretekst, żeby  do  ciebie  zadzwonić.  Nie  mam  pojęcia,  co  to  wszystko 
znaczy.

–  Według  mnie  to  całkiem  proste.  Robiąca  karierę  w  swoim  zawodzie 

dziewczyna  z  miasta  spogląda  tęsknym  wzrokiem  na  to,  co  wydaje  się  jej 
spokojnym życiem na wsi. Chciałbym wierzyć, że mam z tym coś wspólnego, ale 
równie  dobrze  mogę  być  jedynie  zwykłym  urozmaiceniem  w  twoim  codziennym 
życiu.

– Sam, nie chcę, żebyś kiedykolwiek był dla mnie „zwykłym urozmaiceniem".
–  Cieszy  mnie  to.  Ale  nie  lekceważ  swoich  tęsknot  do  zmiany  trybu  życia. 

Możesz to zrobić bez względu na to, czy ja stanę się jego częścią.

– Wiem, ale... W każdym razie umówiłam się na randkę w piątek wieczorem.
– No, no.
– Przecież sam mi radziłeś.
– To prawda. – Westchnął. – Jaki on jest?
– Jeszcze nie wiem.
– Powiesz mi, jak ci poszło? Ja też chciałbym wiedzieć, na czym stoję.
– Dobrze. A więc jesteś wolny w sobotę rano?

background image

– Jestem wolny o każdej porze, kiedy ty jesteś w Sumersbury.
– Nie byłeś w zeszłą sobotę wieczorem.
– To prawda. Ale to już... nieważne. Zatem wybierasz się na randkę w piątek 

wieczór?

– Tak. Ted zabiera mnie na musical.
– I pomyśleć, że lubiłem kiedyś to imię.
– Uważasz, że powinnam ją odwołać? – Chciała, żeby powiedział: Tak.
– Chyba nie. Jeśli będziesz się świetnie bawiła, dowiemy się, na czym stoimy.
– A jeśli się wynudzę?
– Wtedy moje modlitwy zostaną wysłuchane.

background image

Rozdział 6

Anna  przyjechała  do  Sumersbury  o  dziewiątej  trzydzieści.  Weszła  do  domu  i 

położyła  na  podłodze  w  salonie  torbę  z  zakupami.  Podeszła  do  krosna.  Przez 
tydzień  jej  nieobecności  na  drewnianej  ramie  zebrała  się  warstwa  kurzu.  Gdyby 
mieszkała tu na stałe, krosno nie byłoby tak zakurzone.

Anna rozmarzyła się. Jak dobrze byłoby zamieszkać na wsi. No tak, ale z czego 

by  żyła?  Nie  potrafiła  robić  niczego  innego,  prócz  dekoracji  wnętrz.  Nie  umiała 
nawet  dobrze  pisać  na  maszynie.  A  gdyby  nawet  udało  się  jej  znaleźć  jakąś 
niskopłatną pracę w Sumersbury, czym spłaciłaby pożyczkę na dom?

Oczywiście,  mogłaby  wyjść  za  mąż  za  kogoś  takiego  jak  Sam...  Natychmiast 

skarciła się za takie myśli. Zawsze uważała, że kobieta powinna zarabiać na siebie. 
Upierała się przy tym, kiedy była z Erikiem, a teraz okazało się, że miała rację.

Spojrzała  na  zegarek.  Czas  jechać  do  Sama.  Schowała  jedzenie  do  lodówki  i 

wróciła  do  samochodu,  w  którym  zostawiła  katalogi,  notatki  i  szkice.  Już  miała 
siadać  za  kierownicą,  kiedy  nagle  coś  przyszło  jej  do  głowy.  Zebrała  materiały, 
zamknęła  samochód,  okrążyła  dom  i  ruszyła  w  stronę  lasu.  Bez  trudu  odnalazła 
początek leśnej ścieżki i zeszła z osłonecznionej łąki w cień drzew.

Zakłócana  jedynie  śpiewem  ptaków  cisza  zachwycała  ją.  Pod  jej  nogami 

przemknęła wiewiórka, chowając się w grubej warstwie ściółki. Anna zastanawiała 
się, jakie zwierzęta mogłaby zobaczyć, gdyby przycupnęła tu na zwalonym pniu o 
świcie. Może sarnę albo jelenia.

Jeleń przypomniał jej o śpiewie Estelle, a to z kolei o Samie. Anna roześmiała 

się wesoło. Jakże zmieniła się, odkąd go poznała. Jeszcze w lecie była zamknięta w 
sobie  niczym  ślimak  w  skorupie,  a  dziś  życie  na  powrót  wydawało  jej  się 
interesujące i pełne obietnic, takich jak choćby możliwość odkrywania tajemnic tej 
ścieżki. Przyspieszyła kroku.

Kilkaset metrów od domu Sama las przerzedzał się, ustępując miejsca równym 

rzędom drzew iglastych. Ścieżka prowadziła dalej aż na podwórze. Po lewej ręce 
Anny  stała  stodoła,  a  po  prawej  ciągnęło  się  niskie  kamienne  ogrodzenie. 
Dokładnie  naprzeciw  niej  znajdowała  się  mała  weranda.  Zauważyła  nieużywane 
kowadło i, dużo większy niż jej, stos drewna.

Kilka  pastelowych  ścierek  do  naczyń  kołysało  się  na  sznurze  do  bielizny 

niczym flagi sygnalizacyjne. Podeszła do sznura i przyjrzała się im z bliska. Tak, 
nie pomyliła się, ścierki były ręcznie tkane. Dotknęła ich. Były suche. Położyła na 

background image

trawie  swoje  materiały  i  zaczęła  zbierać  pranie.  Po  chwili  zapukała  do  drzwi 
werandy.

–  Nie  spodziewałem  się  ciebie  od  tej  strony  –  zaczął  Sam,  jak  tylko  jej 

otworzył. – Nasłuchiwałem odgłosu samochodu. – Uśmiechnął się mile zdziwiony.

– Postanowiłam przejść się ścieżką. Przy okazji zebrałam twoje pranie.
–  O,  dziękuję –  roześmiał  się,  odbierając od  niej  stos  ścierek. –  Nie  musiałaś 

tego robić.

–  Wiem,  ale  chciałam.  Nie  masz  pojęcia,  jaka  to  frajda  dla  dziewczyny  z 

miasta. Czy zawsze suszysz pranie w ten sposób?

–  Muszę  cię  rozczarować:  nie.  Mam  suszarkę  do  bielizny,  ale  te  ścierki...  –

Wzruszył ramionami. – Nie wiem dlaczego, ale lubię je wieszać.

– I zdejmować? A ja zepsułam ci zabawę.
– Jeśli o to chodzi – uśmiechnął się – możesz używać tego sznurka, kiedy tylko 

zechcesz.

– Nabijasz się ze mnie.
–  Wcale  nie.  Sam  przed  chwilą  przyznałem,  że  wieszam  je  bez  specjalnego 

powodu, więc chyba oboje jesteśmy lekko stuknięci.

– To prawda – roześmiała się Anna.
– O Boże, jak się cieszę, że znowu cię widzę.
Na dźwięk tych słów uśmiech znikł jej z twarzy.
– Przestraszyłem cię?
– Trochę.
– Wejdź do środka. – Wskazał ręką salon. – Usunąłem księgi z sofy. Możemy 

tam usiąść i obejrzeć to, co przywiozłaś. Obiecuję, że będę grzeczny. Dopóki nie 
skończymy,  nie  zapytam,  jak  było  na  wczorajszej  randce,  mimo  że  umieram  z 
ciekawości. Mogę być trochę rozkojarzony, ale nie zwracaj na to uwagi. To minie.

– Och, Sam – skarciła go Anna.
–  Już  dobrze.  Zaczynajmy.  Sądząc  po  objętości  tych  materiałów,  ciężko 

pracowałaś nad moim domem.

– Chcę wykonać dobrą robotę.
–  Skoro  mowa  o  dobrej  robocie,  chcesz  zobaczyć,  jak  wygląda  korytarz  bez 

tapet?

– Już je zerwałeś?
– Chodź zobacz.
Anna poszła za nim na górę.
– O Boże! – krzyknęła, mrużąc oczy na widok białych ścian. – Co za różnica!

background image

Sam  przyglądał  się  swemu  dziełu  z  miną  człowieka  bardzo  z  siebie 

zadowolonego.

–  Sam  musiałem  wybrać  biel,  ale  jeśli  ta  farba  ci  nie  odpowiada,  mogę 

pomalować inną. Nie miałem pojęcia, że jest tyle różnych odcieni bieli.

– Myślę, że ten jest świetny – pochwaliła go Anna. – Brakuje tylko szlaczka u 

góry przy suficie.

– Szlaczka? Takiego, jakie robiliśmy w szkole?
–  Mniej  więcej.  Przywiozłam  kilka  wzorów,  żebyśmy  mogli  coś  wybrać. 

Robienie szlaczków wymaga raczej cierpliwości niż wprawy. Myślę, że po tym, co 
już zrobiłeś, świetnie ci to pójdzie. Szlaczki znowu stały się bardzo modne, ludzie z 
telewizji  będą  zachwyceni,  a  jeśli  zabierzemy  się  razem  do  pracy,  powinno  nam 
pójść błyskawicznie.

– Razem? Pomożesz mi?
– Oczywiście. To świetna zabawa. A poza tym wydaje mi się, że mój organizm 

potrzebuje  fizycznego  wysiłku:  najpierw  zebrałam  pranie,  a  teraz  rwę  się  do 
malowania szlaczków – dodała żartobliwie.

– Jeśli tęsknisz za pracą fizyczną, przenieś się na wieś, mogę cię zatrudnić na 

farmie przy drzewkach.

–  Nie  posuwajmy  się  aż  tak  daleko.  Nie  kusi  mnie,  żeby  zostać  rolnikiem, 

chodzi mi raczej o satysfakcję płynącą z tego, że robi się coś własnymi rękami...

Zamyśliła się.
– Wolałbym, żebyś tego tak nie sformułowała.
– Dlaczego? – Spojrzała na niego zdziwiona.
– Z trudem powstrzymuję się, żeby cię nie pocałować, a ty wspominasz mi  o 

satysfakcji robienia czegoś własnymi rękami.

– Sam, nie chciałam... – Oblała się rumieńcem.
– Wiem – przerwał jej łagodnie. – Nie ma o czym mówić. Chyba powinniśmy 

zejść na dół i przejrzeć twoje materiały.

Odwrócił się i poprowadził ją z powrotem do salonu. Szła za nim z bijącym z 

podniecenia sercem. Jego otwarte przyznanie się do tego, że jej pragnie, wytrąciło 
ją  z  równowagi.  Jednakże  lęk  przed  poddaniem  się  emocjom  był  silniejszy  od 
pokusy pocałunków. Bała się zawierzyć uczuciu, które zawładnęło nią tak szybko.

Usiedli  na  sofie  w  odległości  metra  od  siebie.  Anna  rozmyślnie  położyła 

między nimi swoje papiery.

– A więc zacznijmy od tego, na czym siedzimy. Chciałabym, żebyśmy tym... –

wyciągnęła  próbki  materiałów  obiciowych  i  pokazała  mu  czerwony  w  drobny 

background image

wzorek – obili sofę.

– Bardzo jasny.
– Dzięki temu rozjaśni nieco pokój.
– W porządku, skoro tak mówisz.
– Następnie zdejmiemy kotary. Chciałabym zostawić okna bez żadnych zasłon.
– Bez zasłon? – zdziwił się Sam.
–  Tak.  Żeby  do  środka  wpadało  słońce.  Zauważyłam  w  kuchni  cały  komplet 

szklanych naczyń w kolorze rubinu. Możemy ustawić kilka z nich na parapecie i na 
kominku. Odbite w nich światło przyda ciepła całemu pokojowi. Powiedz, jeśli ci 
się coś nie podoba – dodała po chwili.

– Nie, nie. Mów dalej.
– No cóż... – Zawahała się. – Myślę, że powinieneś wynieść stąd te dwa fotele i 

kupić nowe. Oto, co proponuję. – Otworzyła katalog ze zdjęciami krzeseł i foteli. –
Obite białą skórą.

Na widok ceny Sam aż zagwizdał.
– Wiem. Większość ludzi nie lubi wydawać tyle pieniędzy, ale te fotele służyć 

ci będą całe życie.

– Mnie i jeszcze komuś. Nie mogę siedzieć na obu naraz. – Zerknął na nią znad 

katalogu. – Wypróbowałaś je kiedyś? Są wygodne?

– Mamy jeden w naszym sklepie i kiedy tylko mogę, siadam w nim na chwilę, 

żeby trochę odpocząć.

– W porządku. Biorę je. Aha, Tom ze sklepu żelaznego zabrał łóżko i komodę 

do odnowy. Powiedział, że będą gotowe za tydzień.

– Widzę, że się nie leniłeś – powiedziała, zamykając katalog i próbując myśleć 

o łóżku jako projektantka, a nie kobieta.

– To prawda, choć wolałbym spędzać ten czas inaczej.
Anna postanowiła zlekceważyć tę uwagę.
–  Stoliki  mogą  zostać  –  ciągnęła  –  trzeba  je  tylko  trochę  wypolerować, 

proponowałabym  natomiast  zmienić  lampy.  Znalazłam  tu  kilka.  –  Otworzyła 
kolejny katalog.

– Świetne – powiedział Sam nie patrząc.
–  Nawet  nie  wiesz,  o  których  mówię  –  oburzyła  się  Anna.  Pod  intensywnym 

spojrzeniem jego oczu zadrżała jej ręka. – Zaznaczyłam je. Jedna stojąca i...

– Powiedz mi, jak wypadła randka.
– Myślałam, że ustaliliśmy...
–  Proszę.  Powiedz  tylko,  czy  się  dobrze  bawiłaś.  Potem  dokończymy  tę 

background image

rozmowę. Muszę to wiedzieć.

– A jeśli nie bawiłam się dobrze? – Serce zabiło jej gwałtownie.
– Naprawdę? – Iskierki radości zapaliły się w jego oczach.
– Naprawdę. – Czuła, jak zasycha jej w gardle.
– To był kretyn, prawda? Za chudy albo za gruby i w dodatku okropnie nudny.
Anna potrząsnęła głową.
–  Nie.  Ted  jest  całkiem  przystojny  i  inteligentny.  Miło  się  nam  rozmawiało, 

ale...

Sam zamknął katalog z lampami, podniósł stos papierów, który oddzielał go od 

Anny i położył je na stoliku obok.

–  Mów dalej – powiedział, przysuwając się  do  niej  i  kładąc ramię  na  oparciu 

sofy.

– Sam, nie skończyliśmy jeszcze omawiać interesów.
–  Nie  szkodzi.  To  ja  jestem  klientem,  a  to,  o  czym  właśnie  zaczęłaś  mówić, 

interesuje  mnie  teraz dużo  bardziej  niż  lampy.  No  i  co  z  tym  twoim Tedem?  Co 
miało być po „ale"?

– Przy nim nie czułam się tak... – Spojrzała na niego.
– Jak teraz? – dokończył za nią cicho.
– Sam.... Nie wiem, co to jest. To jakieś szaleństwo. Boję się temu zaufać.
– Wiem. – Ujął ją pod brodę i spojrzał w oczy. – Ale niczemu nie zaufasz, jak 

długo będziesz ode mnie uciekać.

–  A  jeśli  rzeczywiście  miałeś  rację,  że  jesteś  jedynie  częścią  mojej  fantazji  o 

wiejskiej  sielance?  A  jeśli  to  tylko  atmosfera  wsi,  przyroda,  tajemnicza  ścieżka 
między naszymi domami tak na mnie działają?

–  Chcesz,  żebym  przeniósł  się  do  miasta  po  to,  żebyś  mogła  sprawdzić,  czy 

twoja fascynacja ogranicza się tylko do wsi? – Gładził ją po policzkach, brwiach i 
czole. Jego delikatny dotyk przyprawiał ją o gęsią skórkę.

–  Nie  –  odparła,  patrząc  w  jego  intensywnie  niebieskie  oczy.  –  Chcę...  chcę, 

żebyś mnie pocałował.

– Jesteś pewna? – Uśmiech zadrżał mu w kącikach ust.
– Może teraz nie będzie tak jak ostatnim razem – westchnęła. – A wtedy będę 

wiedziała, że wszystkiemu winna jest twoja harmonijka.

– Może. – Ujął jej twarz w obie dłonie i nachylił się nad nią.
– Poza tym – zaczęła się tłumaczyć – poprzednim razem wypiłam kilka lampek 

wina i byłam trochę zmęczona i bardziej podatna...

Przyciągnął ją bliżej, musnął kciukiem jej dolną wargę, naciskając jednocześnie 

background image

lekko na brodę.

– Czy to już wszystkie argumenty, czy masz jeszcze coś do dodania?
– To bardzo nieprofesjonalne, Sam – szepnęła bez przekonania.
–  Nie  wydawaj  ocen,  dopóki  nie  skończę  –  powiedział,  owiewając  jej  twarz 

ciepłym oddechem.

– Ależ ja miałam na myśli...
– Za dużo mówisz, Anno. – Dotknął jej ust z delikatną pewnością.
Ciałem  Anny  wstrząsnął  dreszcz  podniecenia,  rozsądek  opadł  z  niej  niczym 

pierwszy  człon  wystrzelonej  w  kosmos  rakiety.  Och,  Sam,  jęknęła  bezgłośnie. 
Położyła mu ręce na ramionach i drżąc poddała się pieszczocie warg. Sam napierał 
na  nią  lekko,  aż  oparła  głowę  o  jego  wyciągnięte  ramię.  Oderwał  się  od  niej  na 
chwilę po to, by natychmiast powrócić z jeszcze większą pasją.

Anna  zatraciła  się  zupełnie  w  namiętnej  gorączce  jego  pocałunków.  Nie 

zdawała  sobie  sprawy,  że  wygięła się  w  łuk  i  wypięła  do  przodu piersi,  póki  nie 
poczuła na nich jego dłoni. Czuła w skroniach gwałtowne pulsowanie krwi, ale nie 
przerwała, nie mogła przerwać, natarczywej pieszczoty jego języka. Sam rozsuwał 
powoli  zamek  jej  bluzy,  na  tyle  wolno,  by  mogła  powstrzymać  jego  dłoń, 
zasygnalizować granice, do jakich się może posunąć.

Pozwoliła  mu  zsunąć  bluzę  z  ramion  i  odpiąć  klamerkę  stanika.  Jęknęła  z 

rozkoszy, kiedy dotknął palcami rozpalonej skóry. Żarliwość pocałunku zapierała 
jej dech w piersiach. Z trudem łapała powietrze, kiedy Sam oderwał się od jej ust.

– Jeśli natychmiast mnie nie powstrzymasz, wezmę cię tutaj, na sofie – odezwał 

się równie zdyszany, jak ona. – Chodźmy lepiej na górę.

– Sam, ja nie...
– Dlatego pytam. Powiedz mi, Anno.
Podniosła na niego wzrok.  Na widok płonących pożądaniem niebieskich oczu 

aż ścisnęło ją w gardle.

–  Jeszcze  nie  –  zdołała  wyszeptać,  zastanawiając  się,  czy  rzeczywiście  chce 

tego, co mówi. – Jeszcze nie, Sam. – Widziała, jak walczy, by stłumić pożądanie. –
Zupełnie  przestałam  myśleć  i  pragnęłam  z  całego  serca  wszystkiego,  co  zaszło 
między nami. Może, gdybyś mnie nie zapytał...

–  Tego  właśnie  bym nie  chciał.  Jeśli  ma dojść  do  czegoś  między  nami,  chcę, 

żeby  to  był  twój  świadomy  wybór.  Wiedząc  o  wszystkich  zastrzeżeniach,  jakie 
masz na nasz temat, musiałem zapytać. Nie pozwolę, żeby ktoś z nas potem tego 
żałował.

– Ja też nie – powiedziała cicho, dotykając jego policzka. – Dziękuję ci, Sam.

background image

Odwrócił głowę i pocałował wnętrze jej dłoni. Jego spojrzenie ześlizgnęło się w 

dół, na jej odkryty biust, na którym wciąż trzymał rękę.

–  Jesteś  piękna.  Po  prostu  piękna.  –  Zanim  się  spostrzegła,  objął  jej  krągłe 

piersi, nachylił się i pocałował jeden ciemny koniuszek.

Wstrzymała oddech. Czuła, jak fala rozkoszy przepływa przez jej ciało.
– Nie próbuję wpłynąć na zmianę twojej decyzji –  – oznajmił, uwolniwszy ją z 

objęć. – Chciałem tylko wyrazić moje uznanie. – Zapiął jej stanik, zasunął zamek 
bluzy  i  spojrzał  prosto  w  oczy.  –  Ale  jedno  mogę  ci  obiecać.  Jeśli  kiedykolwiek 
zdecydujesz się ze mną kochać, będzie nam ze sobą wspaniale.

– Skąd ta pewność? – zapytała z uśmiechem.
– No cóż, ja też dysponuję skalą porównań.
Przypomniała sobie o jego randce zeszłej soboty.
–  Tydzień  temu  wróciłeś  z  randki  wcześniej  niż  zwykle?  –  spytała  nieco 

bardziej ośmielona tym, co między nimi zaszło.

– Tak.
– Dlaczego?
– Chciałem oszczędzić swoich sił dla ciebie.
– Och, Sam! Żartujesz sobie ze mnie.
– Wcale nie. Uświadomiłem sobie podczas tego wieczoru z Daphne...
– I pomyśleć, że kiedyś lubiłam to imię – zacytowała go Anna.
– Jesteś zazdrosna? Cudownie!
– Bzdury. No więc, co sobie uświadomiłeś?
– Że pocałowałem cię tylko raz, a Daphne chyba ze sto razy...
– Tylko bez zbędnych szczegółów.
– Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szerzej.
– W każdym razie ten jeden raz z tobą zrobił na mnie dużo większe wrażenie 

niż wszystkie pocałunki z Daphne. Jednym słowem, wszystko zepsułaś.

–  To  straszne.  Czy  ta  Daphne  nie  jest  przypadkiem  kierowniczką  tutejszego 

banku?

– Tak, to ona.
–  To  mi  pochlebia.  Pamiętam  ją.  Poznałyśmy  się,  kiedy  brałam  pożyczkę  na 

dom. To bardzo atrakcyjna kobieta.

– Ona też cię pamięta.
– Powiedziałeś jej o mnie?
–  Musiałem  jakoś  wytłumaczyć,  dlaczego  z  nią  zrywam.  Wspomniałem,  że 

poznałem kogoś innego. Spytała o kogo chodzi, a ja powiedziałem, że o sąsiadkę. 

background image

Okazało się, że cię zna.

– Och, te małe miasteczka – westchnęła Anna, kręcąc głową.
–  Powiedziała również, że  jesteś w  każdym  calu  mieszkanką Nowego  Jorku i 

nigdy nie osiądziesz na stałe w Sumersbury.

Anna spoważniała.
– Co będzie, jeśli okaże się, że miała rację? – spytała po dłuższej chwili.
Wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia powieką.
– A co będzie, jeśli okaże się, że się myliła?

background image

Rozdział 7

Anna podziwiała Sama za jego opanowanie: nie próbował już więcej namawiać 

jej na pójście do łóżka. Wybrali wspólnie lampy do salonu i szyszkowy motyw na 
szlaczek do korytarza na piętrze. Sam zaakceptował również jej wybór tapicerki na 
krzesło i otomanę do sypialni.

– Ten pled, który utkała twoja babka, jest znakomitym, stylowym akcentem w 

sypialni. Zostawiłabym go, tak jak leży teraz, przewieszony przez oparcie krzesła. 
A druga rzecz, jaką chciałabym do tego pokoju, to patchwork na łóżko. Najlepiej 
stary, ale pewnie żadnego tu nie masz?

–  Nie.  Robienie  patchworków  nie  było  ulubionym  zajęciem  mojej  babki,  ale 

jestem pewny, że Tessie będzie wiedziała, do kogo cię skierować.

–  To  może  być  kolejny  poważny  wydatek  –  ostrzegła  Anna.  –  Ręcznie 

wykonany patchwork jest dość drogi.

– Wiem, ale zawsze chciałem go mieć. Kupię go sobie na prezent gwiazdkowy.
– Więc może powinieneś sam go wybrać.
– Jasne. Powiedz Tessie, żeby podała ci nazwiska kobiet, i wybierzemy się do 

nich razem któregoś sobotniego popołudnia. To może być zabawne.

– I ja tak myślę – zgodziła się Anna. Cieszył ją swobodny ton, na jaki potrafili 

się  zdobyć  nawet  po  tak  gorącej  scenie,  jaka  przed  chwilą  miała  miejsce. 
Zastanawiała się, czy to znaczy, że mogą być z Samem nie tylko kochankami, ale 
również przyjaciółmi. – Wydaje mi się, że podjęliśmy na dziś wystarczająco dużo 
decyzji.  Kiedy  uporamy  się  ze  sprawami  podstawowymi,  zaprojektuję  dekoracje 
świąteczne.  Biorąc  pod  uwagę  towar,  którym  handlujesz,  proponuję  na  początek 
choinkę w każdym pokoju.

– To nie będzie trudne – roześmiał się Sam.
– Chciałabym również wykorzystać twoje stare zabawki ze schowka. Nie masz 

nic przeciwko temu?

– Widzę, że chcesz stworzyć prawdziwie nostalgiczny nastrój.
–  Czy  nie  tego  spodziewają  się  ludzie  z  telewizji...  –  Przerwał  jej  dzwonek 

telefonu.  Sam  nie  ruszał  się  z  miejsca.  Anna  spojrzała  na  niego  pytająco,  –
Powiedziałaś, że chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie przeszkadzał. Nasz 
czas się nie skończył – wyjaśnił.

– Może nie, ale nie znoszę, jak dzwoni telefon.
– Powinienem był go wyłączyć – westchnął, wstając z sofy. – Założę się, że to 

background image

znowu  Estelle  Terwiliger. –  Poszedł  niespiesznie  do  telefonu w  kuchni.  Po  kilku 
minutach był już z powrotem. – Teraz chce sadzawki – powiedział zrezygnowany. 
– Skutej lodem sadzawki, po której będą się ślizgać łyżwiarze. Nie wystarczy jej, 
ze  wciągnęła  w  to  sarenkę  Bentsonów  i  że  zmusi  to  biedne  zwierzę  do  noszenia 
rogów...

– Rogów? Nie rozumiem...
–  Rogów  renifera  –  wyjaśni!  Sam,  siadając  ciężko  na  sofie.  –  Chce 

zorganizować  przejazd  Świętego  Mikołaja  w  saniach  z  dzwoneczkami  przez 
zaśnieżone ulice  Sumersbury.  Zamierza wmówić  ludziom  z  telewizji,  że to  nasza 
lokalna  tradycja.  Kazała  dzieciakom  Bentsonów  przyzwyczajać  sarenkę  do 
ciągnięcia wózka. Bóg jeden wie, gdzie znajdzie sanie.

Wyglądał na prawdziwie przybitego. Annie zrobiło się go żal.
– Często do ciebie dzwoni? – spytała współczująco.
–  Codziennie.  Powołała  już  do  życia  chór,  a  zamiast  organów  całą  orkiestrę. 

Stąd pomysł sadzawki i łyżwiarzy.

– Orkiestra będzie na łyżwach? – zdziwiła się Anna.
Sam zerknął na nią i parsknął śmiechem.
–  Jeszcze  nie.  Ale  jak  będzie  miała  więcej  czasu,  pomyśli  i  o  tym.  Na  razie 

orkiestra  ma  grać  „Walca  łyżwiarzy"  przy  sadzawce,  której  jeszcze  nie  ma,  a 
zakładając, że będzie i że chwyci mróz, i zetnie ją lodem, łyżwiarze w kostiumach 
będą się po niej ślizgać przy akompaniamencie muzyki. To również ma być lokalna 
tradycja.

–  Czy  Sumersbury  nie  ma  jakichś  świątecznych  tradycji  poza  tymi,  które 

wymyśla Estelle?

–  Niech  się  zastanowię  –  Sam  podrapał  się  po  policzku.  –  Dzień  po  Święcie 

Dziękczynienia rozwieszamy  na  głównej  ulicy  kilka  starych dekoracji. Zwykle  w 
tym pomagam. Zamierzałem właśnie zaproponować, żebyśmy się złożyli na nowe 
lampki. Teraz zostawię to Estelle. Na pewno zbierze tyle, że obwiesi całe miasto 
kolorowymi światełkami.

– I to już wszystko? Kilka dekoracji?
– W kościołach odprawiane są specjalne nabożeństwa i... To chyba tyle, poza 

tym, że Edgar Madison zaczyna pić w Święto Dziękczynienia i nie trzeźwieje do 
końca grudnia.

–  Zaczynam  rozumieć,  dlaczego  Estelle  tworzy  nowe  tradycje.  Chce,  żeby 

Sumersbury dobrze się prezentowało...

Zadzwonił kolejny telefon.

background image

–  O  Boże  –  jęknął  Sam  i  powlókł  się  do  kuchni.  Kiedy  wrócił  i  usiadł  koło 

Anny, w jego twarzy widoczne było zniecierpliwienie.

– Znowu Estelle? – spytała.
– Nie. Gorzej.
– Po tym, jak na nią narzekałeś, nie wyobrażam sobie nikogo, kto mógłby być 

od niej gorszy.

– To dlatego że nie znasz mojej matki.
– Dzwoniła twoja matka? – spytała zdziwiona.
–  Tak.  –  Spojrzał  na  nią.  –  Dowiedziała  się  o  moim  sukcesie  i  programie 

telewizyjnym. Chce na ten czas przyjechać do mnie z Bostonu. Po to, żeby być w 
telewizji. Boże, miej nas w swojej opiece.

Anna przysunęła się i położyła mu rękę na ramieniu.
–  To  niesprawiedliwe,  prawda?  Napracowałeś  się,  żeby  coś  osiągnąć,  a  teraz 

każdy chce upiec przy tym własną pieczeń.

–  Każdy,  prócz  ciebie.  Założę  się,  że  wolałabyś  na  ten  czas  zostać  Nowym 

Jorku – powiedział, uśmiechając się do niej.

– Szczerze mówiąc, tak.
– Byłbym ci wdzięczny, gdybyś jednak przyjechała do Sumersbury i pomogła 

mi przez to przejść.

– Masz na myśli „Walc łyżwiarzy", „Bóg się rodzi" i „Ave Maria"?
– Między innymi – roześmiał się. – A więc zgadzasz Się?
 Jasne. – Nie potrafiła odmówić mu swojego wsparcia. – Przyjadę.
– Dzięki. – Spojrzał jej w oczy. – Zatem jesteśmy umówieni.
Poczuła przypływ namiętności i odwróciła wzrok.
–  W  takim  razie  pojadę  do  Tessie  i  wypytam  ją  o  patchworki,  a  przy  okazji 

poradzę się jej w sprawie tkania.

– Jak ci idzie?
–  Świetnie.  Mam  zamiar  zrobić  coś  dla  klientki,  miłej  starszej  pani  o 

wyrafinowanym smaku i skromnym budżecie. Chce kupić ręcznie tkaną chustę na 
komodę, a ja dokładnie wiem, o co jej chodzi. Mogę ją dla niej zrobić za połowę 
tego, co zapłaciłaby w sklepie i policzyć jej trochę powyżej kosztów własnych.

– Nie rób tego – ostrzegł ją Sam, – Żądaj uczciwej zapłaty za swoją pracę.
–  Ależ  dla  mnie  to  sama  przyjemność.  Chętnie  zrobię  dla  niej  to,  co  chce  za 

tyle, na ile ją stać. Czy to nie ty robiłeś mi wykłady o dobrym sąsiedztwie?

–  Może  masz  rację.  Moja  babka  też  sprzedawała  swoje  wyroby  poniżej  ich 

wartości. Ale zawsze wydawało mi się, że gdyby tylko spróbowała, mogłaby nieźle 

background image

na nich zarobić.

– Może tkanie nie sprawiałoby jej tyle radości, gdyby zarabiała nim na życie.
– Może.
– Muszę już iść – oznajmiła, zbierając swoje papiery.
– Podwieźć cię?
– Nie trzeba. Wrócę ścieżką przez las.
Weszli do kuchni.
– Chętnie cię odprowadzę.
– Dziękuję, ale oboje mamy mnóstwo pracy. Zwłaszcza ty – dodała w chwili, 

gdy  zadzwonił kolejny telefon. – Do zobaczenia później – rzuciła, wychodząc  na 
werandę. Już na dworze usłyszała, jak Sam wzdycha i podnosi słuchawkę.

Po  drodze  do  domu  uświadomiła  sobie,  że  nie  umówili  się  ani  na  dalsze 

omówienie  projektów  zmian,  ani  na  towarzyskie  spotkanie.  No  i  dobrze, 
pomyślała.  Potrzebuję  czasu  na  tkanie  i  przemyślenie  pewnych  spraw.  Obie 
czynności świetnie szły ze sobą w parze.

W  domu  przełknęła  szybko  kanapkę  z  tuńczykiem  i  wyruszyła  do  miasta. 

Zaparkowała wóz przed sklepem z materiałami tkackimi i weszła do środka.

– Cieszę się, że cię widzę – przywitała ją Tessie. – Jak ci idzie tkanie?
– Bardzo dobrze, ale zanim cię poproszę o radę w tej sprawie, muszę zapytać o 

coś  innego.  Potrzebuję  ręcznie  wykonanego  patchworku  na  łóżko  do  sypialni 
Sama.  Mówił,  że  możesz  mi  polecić  kogoś,  kto  je  robi  albo  u  kogo  można  je 
zamówić.

– Niestety, nie mogę ci w tym pomóc. Jedyną osobą, która coś o tym wie, jest 

przewodnicząca Cechu Rzemiosł w Sumersbury.

– Estelle Terwiliger? – jęknęła Anna.
– Tak jest.
–  A  czy  nie  mogłabyś  polecić  mi  kogoś,  kto  zajmuje  się  tapicerką?  Muszę 

zmienić  obicie  sofy,  krzesła  i  otomany.  Dostarczę  materiał,  ale  nie  chciałabym 
wozić mebli do Nowego Jorku i z powrotem.

–  W  tym  mogę  ci  pomóc.  Mam  znajomego  tapicera.  Zaraz  przyniosę  jego 

wizytówkę.

Tessie  zniknęła  na  zapleczu,  a  Anna  oparła  się  o  ladę  i  studiowała  uważnie 

kolorowe szpulki przędzy. Po chwili wybrała kilka na chustę dla klientki. Ciekawe, 
jak duże jest zapotrzebowanie na wyroby rękodzielnicze, zastanawiała się w duchu. 
Czy rzeczywiście, jak twierdził Sam, można się z tego utrzymać? Postanowiła, że 
pomyśli o tym w domu, przy krośnie.

background image

Kiedy  wyszła  od  Tessie,  słońce  schowało  się  za  warstwą  szarych  chmur,  a 

temperatura  spadła  o  kilka  stopni.  Wstąpiła  do  sklepu  spożywczego  po  herbatę  i 
kruche  ciasteczka. Pogoda wydawała  się w  sam raz  na  to, żeby rozpalić ogień  w 
kominku i usiąść przy krośnie z herbatą i ciasteczkami.

Późnym  popołudniem  miała  już  gotowe  kilka  centymetrów  chusty,  której 

delikatny  splot  oraz  fiołkoworóżowe  odcienie  przędzy  świetnie  pasowały  do 
wiktoriańskiego  wystroju  sypialni  jej  klientki.  Wstała  na  chwilę  z  ławki,  żeby 
rozprostować  kości  i  przynieść  kilka  szczap  do  kominka.  Przez  cale  popołudnie 
chrupała ciasteczka i popijała herbatę i nie chciało się jej przygotowywać kolacji.

Zdjęła  z  wieszaka  kurtkę  i  wyszła  na  podwórze.  Odgłos  jej  kroków  spłoszył 

szarą  wiewiórkę, która siedziała na  stercie drewna. Annie zrobiło  się przykro. Po 
jednym  cichym  popołudniu  przy  krośnie  wiedziała  już,  że  z  przyjemnością 
spędzałaby w ten sposób zimowe weekendy. Wiejska cisza, kojące ruchy czółenka 
i buzujący w kominku ogień, wszystko to wspaniale na nią działało. Trochę jednak 
dokuczała jej samotność.

Może  nawet więcej niż  trochę, przyznała się przed  samą  sobą,  wkładając pod 

pachę  trzy  średniej  wielkości  bierwiona  i  kierując  się  z  powrotem  do  domu. 
Spodziewała się, że Sam się do niej odezwie, ale telefon milczał jak zaklęty, a na 
horyzoncie  nie  widać  było  poobdrapywanej  ciężarówki.  Najpierw  wyznał,  że 
pragnie, pocałował ją namiętnie, a potem zostawił samą.

Anna  stwierdziła,  że  chyba  jest  nienormalna.  Sama  prosiła  go,  żeby  się 

pohamował, a teraz żałuje, że zastosował się do jej prośby. Wszystko wskazuje na 
to, że resztę weekendu spędzi samotnie przy krośnie.

– No i co z tego? – mruknęła, układając szczapy na palenisku. Po chwili wyszła 

po  następną  partię.  Doszła  do  wniosku,  że  lepiej  zrobić  od  razu  zapas,  niż 
wychodzić  na  dwór po  ciemku.  Miała co prawda  latarkę,  ale  jej  światło nie było 
zbyt  silne.  W  drodze  powrotnej  nadstawiła  uszu  w  kierunku  domu  Sama.  Cisza, 
żadnej harmonijki. Westchnąwszy wniosła bierwiona do środka.

Na dworze zapadł zmrok. Anna dołożyła do ognia i usiadła na podłodze przed 

kominkiem.  Po  chwili  od  siedzenia  na  gołych  sosnowych  deskach  ścierpły  jej 
pośladki.  Uznała,  że  wyściełane  metalowe  krzesło  z  werandy  będzie  lepsze  niż 
stołek z twardym oparciem z jadalni. Kiedy wniosła je do środka i postawiła przed 
kominkiem,  poczuła,  że  ma  ochotę  na  lampkę  wina.  Wreszcie  usadowiła  się 
wygodnie  z  lampką  czerwonego  wina  w  ręce.  Uniosła  kieliszek  do  góry  i 
obserwowała blask płomieni odbijający siew purpurowym płynie.

– Twoje zdrowie, Sam – mruknęła, upijając łyk wina.

background image

Co  się  z  nim  dzisiaj  działo?  Co  robił?  Zaczęła  się  niepokoić.  Nie  zagrał  jej 

wieczorem na harmonijce, a jeśli zagrał, wiatr musiał unieść dźwięki instrumentu w 
inną stronę. Może w ogóle nie było go w domu? Może znów poszedł na randkę? 
Anna poderwała się z krzesła i zaczęła niespokojnym krokiem przechadzać się po 
pokoju. Wspomniał jej, że prowadzi bogate życie towarzyskie. Co z tego, że zeszłej 
soboty  odwiózł  wcześniej  swoją  towarzyszkę?  Dziś  może  jest  z  inną,  bardziej 
interesującą,  może  do  niej  mówi,  trzyma  za  rękę  i...  Anna  zacisnęła  zęby.  Do 
diabła,  myśl  o  tym,  że  Sam  może  całować  kogoś  innego,  wywoływała  w  niej 
wściekłość. A przecież nie miała do niego żadnych praw.

A  może  siedzi  w  domu,  samotnie,  jak  ona?  Może  pracuje  nad  księgami 

rachunkowymi  swoich  klientów?  Chęć przekonania się  o tym,  jak  jest  naprawdę, 
coraz  bardziej  ją  dręczyła.  Mogłaby,  oczywiście,  do  niego  zadzwonić  albo  po 
prostu  pojechać,  ale  gdyby  zastała  go  w  domu  z  inną  kobietą,  znalazłaby  się  w 
niezręcznej sytuacji.

No tak, pozostawała jeszcze ścieżka.
Najpierw odrzuciła tę myśl. Będzie musiała przeżyć ten dzień nie wiedząc, co 

dzisiaj robił. Odstawiła kieliszek po winie i wróciła do krosna. Nic z tego, jej myśli 
ciągle krążyły wokół Sama.

Przecież szła tą ścieżką dzisiaj dwukrotnie...
Tak,  ale  za  każdym  razem  w  świetle  dnia,  w  nocy  las  bywa  zdradziecki.  W 

ciemności łatwo się zgubić.

Przecież ma latarkę...
No i co, jeśli uda się jej dojść na miejsce? Co wtedy zrobi? Zakradnie się pod 

okna i będzie podglądać? Sprawdzi, czy pali się światło i czy ciężarówka stoi przed 
domem, a jeśli tak, nasłuchiwać będzie kobiecego głosu?

Anna zachichotała. Tak, właśnie tak. To właśnie zrobi. Zerwała się od krosna, 

zasłoniła ekranem kominek, w którym ogień palił się już bezpiecznym, spokojnym 
płomieniem,  odsunęła  krzesło  dalej  od  ognia,  tak  na  wszelki  wypadek.  Nic  nie 
powinno się stać, palenisko było szerokie, a jej wyprawa nie potrwa długo.

Włożyła kurtkę, wyjęła latarkę z szuflady w kredensie i wyszła na werandę, nie 

zamykając za sobą drzwi na klucz. Zauważyła, że Sam prawie nigdy nie zamykał 
swojego domu, a poza tym za chwilę będzie z powrotem.

Kiedy  znalazła się poza kręgiem światła  z  okien kuchennych, zrozumiała,  jak 

czarna jest noc na wsi, szczególnie przy zachmurzonym niebie. Włączyła latarkę i 
w  jej  nikłym  blasku  odnalazła  początek  ścieżki.  Drżąc  z  podniecenia,  ruszyła  w 
stronę lasu.

background image
background image

Rozdział 8

W kuchni na farmie Sam stał przed otwartą lodówką, nie mogąc zdecydować, 

czy  zabrać  się  za  przygotowywanie  kolacji.  Całe  popołudnie  nie  miał  na  nic 
ochoty.  Nie  chciało  mu  się  nawet  zagrać  na  harmonijce,  bo  gra  na  niej 
przypominała mu tylko, że nie jest razem z Anną.

Wpatrywał  się  tępo  w  produkty  skąpane  w  upiornym  świetle  jarzeniówki. 

Resztki  szynki,  kilka  jaj...  mógłby  zrobić  omlet.  Nawet  dwa  omlety  i  jeden 
zaproponować  Annie,  zakładając,  że  jeszcze  nie  jadła.  Musi  o  tym  zapomnieć, 
Anna potrzebowała czasu na zastanowienie, a on przyrzekł sobie, że jej go da.

Wyjął  szynkę  i  włożył  z  powrotem.  Może  lepiej  zrobić  hot  dogi?  Do  diabła, 

wcale nie był głodny. Może powinien do niej zadzwonić i zapytać, czy już jadła? 
Czy to nie idiotyczne, żeby każde z nich jadło samotnie, skoro są sąsiadami?

Pewnie tkała całe popołudnie, nie pamiętając o jedzeniu. Tak było z jego babką: 

praca tak ją wciągała, że zapominała o całym bożym świecie. Mógłby pojechać i 
zaprosić ją na kolację, a przy okazji zobaczyć, jak jej idzie praca. Gdyby okazało 
się, że już jadła, obejrzałby tylko jej dzieło i wrócił do siebie.

W  każdym  razie  musi  zobaczyć  ją  raz  jeszcze,  zanim  wyjedzie  do  Nowego 

Jorku. Nie może czekać cały tydzień. Chwycił kurtkę, wybiegł na dwór i wskoczył 
do  ciężarówki.  Wycofując  się  z  podjazdu,  włączył  wycieraczki:  siąpił  drobny 
deszcz.

Zaparkował  ciężarówkę  za  jej  wozem  i  pospieszył  do  drzwi.  Poczuł  dym  z 

komina i zaczął wątpić, czy uda mu się namówić Annę na wyjście. Nic straconego, 
pocieszył  się,  może  zaprosi  go  do  siebie  na  kolację.  Zapukał  do  drzwi.  Cisza. 
Zapukał po raz drugi. To samo. Czekał jeszcze chwilę, a w końcu podniósł kołnierz 
kurtki  i  pobiegł  na  tyły  domu.  Może  jest  w  kuchni  i  nie  usłyszała  jego  pukania. 
Wbiegł po stopniach na werandę.

– Anno? – zawołał, otwierając drzwi.
Nie było jej w kuchni ani w holu.
–  Anna! –  zawołał głośniej. Odpowiedziała  mu cisza. Po raz pierwszy poczuł 

skurcz strachu w żołądku.

Może  jest  w  łazience  pod  prysznicem  i  po  prostu  go  nie  słyszy?  Przebiegł 

pędem  przez  salon.  Zauważył  przed  kominkiem  przyniesione  z  werandy  krzesło, 
obok  niego na  podłodze lampkę  z  winem, a na  krośnie kilka  centymetrów nowej 
tkaniny. Wchodząc z bijącym sercem po schodach na górę, cały czas wołał jej imię. 

background image

Albo  nie  ma  jej  w  domu,  co  wydawało  się  dziwne,  skoro  w  kominku  palił  się 
ogień, albo leży gdzieś na  górze nieprzytomna.  Przeskoczył jednym susem resztę 
stopni  i  wpadł  do  łazienki,  Tu  zdarza  się  zwykle  większość  nieszczęśliwych 
wypadków.

Kilka  minut  później  stał  zdyszany  na  szczycie  schodów.  Sprawdził  wszędzie, 

nawet w szafach, bez rezultatu: nigdzie jej nie było. Zbiegł po schodach, przeciął 
pędem salon, wyskoczył na dwór i rzucił się do ciężarówki. Otworzył drzwiczki od 
strony  kierowcy,  pogrzebał  chwilę  w  schowku  i  wyciągnął  silną  latarkę. 
Oświetlając  sobie  drogę,  obszedł  dom  naokoło,  nawołując  ją  po  imieniu.  Bez 
skutku.

Wrócił na tyły domu i wtedy przypomniał sobie o ścieżce przez las. Pomysł, że 

mogłaby  włóczyć  się  po  niej  w  deszczu,  wydawał  się  idiotyczny,  ale  z  drugiej 
strony, gdzie indziej mogła być? Skierował snop światła w stronę lasu i odszukał 
początek ścieżki. To szaleństwo, pomyślał, zanurzając się w leśną gęstwinę.

Biegł  po  grząskim  gruncie  co  sił  w  nogach,  a  kiedy  dotarł  do  skraju  lasu 

naprzeciw  swojej  farmy,  dojrzała  w  nim  nowa  decyzja:  Nie  ma  co  się  dalej 
wygłupiać,  trzeba  zawiadomić  policję.  Tak,  pomyślał,  biegnąc  ścieżką  miedzy 
rzędami  choinek,  wezwie  zawodowców,  powie,  żeby  wzięli  ze  sobą  psy, 
specjalistów od odcisków palców i wszystko, co potrzebne do sprowadzenia jej z 
powrotem. Gorący oddech wzbijał przed nim kłęby pary. Był odrętwiały z zimna i 
ze strachu.

Kiedy znalazł się kilka metrów od zabudowań, zauważył słabe światełko odbite 

w  białym oszalowaniu  ścian.  I  cień.  Ktoś był  na  tyłach  jego domu.  Pomyślał,  że 
może  to  ten  sam  szaleniec,  który  uprowadził  Annę.  Zgasił  latarkę  i  zaczął  się 
skradać.

Ten  ktoś  przysunął  się  do  okna  salonu  i  zajrzał  do  środka.  Blask  z  okna 

oświetlił  czubek  rudej głowy. Anna!  Kolana  ugięły  się  pod  nim z  radości.  Co  za 
ulga!  Ale  co  ona  tu  robi?  Przez  moment  korciło  go,  żeby  podejść  ją  od  tyłu  i 
zemścić się za to, że go nastraszyła. Nie miał jednak serca tego robić.

– Coś ciekawego dzieje się wewnątrz? – zawołał do niej, – Ktoś biega nago po 

domu?

Krzyknęła przestraszona i odwróciła się w jego stronę.
– Co ty tu robisz? – spytała.
– Coś mi się zdaje, że mam lepsze wytłumaczenie niż ty. Dlaczego zaglądasz w 

moje okna?

– Ja nie zaglądam! Ja tylko...

background image

– Tak?
– Zastanawiałam się, czy...
– To musi być bardzo interesujące. – Podszedł bliżej i stanął naprzeciw niej. Po 

twarzach obojga spływały strużki wody. – No, słucham.

Zmoczone  deszczem  rude  włosy  Anny  pociemniały,  wilgotne  kosmyki 

przykleiły  się  do  czoła.  Rzęsy  zlepiły  się  ze  sobą,  a  brązowe  aksamitne  oczy 
wydawały się prawie czarne.

– Ja... Postanowiłam przeżyć leśną przygodę i trochę przeholowałam. Ale dalej 

nie rozumiem, co ty robisz w deszczu, po nocy, na tyłach swojego domu.

–  Znudziło  mi  się  siedzieć  przed  kominkiem  i  postanowiłem  przeżyć  nocną 

przygodę.

– Sam, nie żartuj!
–  Jeśli  chcesz,  żebym  nie  żartował,  powinnaś  mnie  była  widzieć  kilka  minut 

temu,  zanim  cię  tu  przyłapałem  na  zabawie  w  Sherlocka  Holmesa.  Kiedy 
pojechałem do ciebie i nie znalazłem cię w domu, mimo że na podjeździe stał twój 
samochód,  a  w  kominku  palił  się  ogień,  bardzo  szybko  przeszła  mi  ochota  do 
żartów.

– Pojechałeś do mnie?
– Tak, pojechałem.
– A potem wróciłeś ścieżką?
– Zgadłaś.
–  Och,  Sam.  –  Wybuchnęła  śmiechem,  ale  szybko  zasłoniła  dłonią  usta.  –

Przepraszam  –  wykrztusiła,  ciągle  chichocząc.  –  Naprawdę  nie  chciałam  cię 
przestraszyć.

– W takim razie co tu robisz?
– Ciekawa byłam, czy jesteś w domu i czy jesteś... sam. Pomyślałam sobie, że 

będzie zabawnie zakraść się tutaj, sprawdzić, co robisz, i wrócić ścieżką, tak żebyś 
o niczym nie wiedział.

– Przyszłaś mnie śledzić?
– Tak – odparła, krztusząc się ze śmiechu.
– Dlaczego?
–  Przepraszam,  że  cię  przestraszyłam,  ale  nie  przyszło  mi  do  głowy,  że 

pojawisz  się  u  mnie.  Świetnie  się  bawiłam,  nawet  mimo  deszczu.  Wykonałam 
swoje zadanie, odkryłam, że cię nie ma... Tylko myślałam, że jesteś z kimś innym.

– Tego chciałaś się dowiedzieć? – Uśmiechnął się do niej.
– Mhm. Ale mnie przyłapałeś.

background image

– To prawda. – Zapalił latarkę. – A teraz musisz mi za to zapłacić.
Przyciągnął ją do siebie, a kiedy posłusznie wtuliła się w niego, rozkoszował się 

dotykiem jej mokrego ciała. Ich usta spotkały się. Czuł na jej wargach smak wina I 
deszczu, i czegoś jeszcze bardziej podniecającego: smak przyzwolenia.

Całował  ją,  nie  zwracając  uwagi  na  to,  że  deszcz  moczy  mu  włosy  i  ścieka 

strużkami po  karku za kołnierz kurtki. Rozpalone namiętnością usta Anny kazały 
mu  o  wszystkim  zapomnieć.  Po  chwili  jego  podniecenie  osiągnęło  poziom,  w 
którym  gorące  pocałunki  już  nie  wystarczały.  Nie  mógł  jednak  jej  tu  rozebrać. 
Chociaż bardzo tego nie chciał, musiał oderwać się od jej spragnionych warg, jeśli 
miał posiąść ją całą.

Uniósł głowę, ale nie wypuścił Anny z mocnych objęć".
– Wejdźmy do środka.
– A co z ciężarówką? Zostawiłeś ją przed moim domem – szepnęła.
– Do tego, co mam na myśli, nie będzie nam potrzebna.
– Ale ja nie zamknęłam domu i zostawiłam ogień w kominku...
– A niech to, masz rację. Musimy tam wrócić.
– Ciągle nie powiedziałeś mi, dlaczego do mnie pojechałeś?
– Żeby zaprosić cię na kolację. – Nachylił się i musnął lekko jej wargi. – Ale 

tak naprawdę to po to. – Aż swędziały go palce, żeby rozsunąć zamek jej  kurtki. 
Niestety, powietrze było zbyt chłodne. – Chodź. Zgasimy ogień, zamkniemy dom i 
przyjedziemy do mnie.

– Dlaczego? Przecież mogę przygotować kolację u siebie.
–  Dlatego.  –  Postanowił  nie  mówić  jej  nic  więcej.  Niech  się  sama  domyśli  i 

ewentualnie wyprowadzi go z błędu. Zerwała ze swoim chłopakiem kilka miesięcy 
temu i  sama przyznała, że od tamtej pory nie  miała  nikogo. Zatem jeśli  mieli  się 
kochać, on sam musi zadbać o zachowanie środków ostrożności.

– Dobrze – odparła cicho. – Przyjedziemy do ciebie.
– Musimy iść gęsiego. Chcesz iść z przodu czy z tyłu?
–  Z  przodu  –  odparła  po  chwili  wahania.  –  Jeśli  pożyczysz  mi  swoją  latarkę. 

Jest silniejsza od mojej.

– Cała należy do ciebie.
– To zabrzmiało jak aluzja.
– To było aluzją.
– Sam, chcę tego. Naprawdę chcę być z tobą. Ale trochę się boję. A jeśli okaże 

się, że ja... że my...

–  Ejże.  –  Przytulił ją  mocniej  do  siebie.  –  Co  się  stało z  tą  odważną  kobietą, 

background image

która chciała zakosztować dzisiaj przygód? Myślisz, że ja się nie boję? Skąd mogę 
wiedzieć,  czy  spodobam  ci  się  jako  kochanek?  Ale  chcę  zaryzykować  i  nie 
uzależniam  wszystkiego  od  pierwszego  razu.  Może  będziemy  musieli  trochę 
poeksperymentować,  zanim  znajdziemy  właściwą  kombinację.  Czy  to  ci 
odpowiada?

Poczuł, jak ustępuje w niej napięcie i usłyszał westchnienie ulgi. Chyba udało 

mu się rozproszyć jej obawy.

–  Pamiętaj,  to  nie  ma  być  dla  nas  sprawdzian,  ale  przyjemność  –  mruknął.  –

Gotowa?

– Tak.
Wypuścił ją z objęć i usunął się na bok. Anna zapaliła latarkę i ruszyła ścieżką 

w  powrotną  drogę.  Podniósłszy  oczy  do  nieba,  Sam  wymamrotał  słowa 
podziękowania za ten niespodziewany prezent, który o mały włos przemknąłby mu 
dziś koło nosa.

– Powinnam się przebrać w coś suchego, kiedy przyjdziemy do domu – rzuciła 

przez ramię Anna.

– Lepiej zabierz coś ze sobą – poradził wiedząc, że nie zniesie czekania na dole, 

kiedy ona będzie się rozbierać.

Kiedy wynurzyli się z lasu koło jej domu, Sam zrównał się z Anną i objął ją w 

pasie.

– Zajmę się ogniem i pozamykam drzwi, a ty pobiegnij po suche ubranie.
– Dobrze.
– Przy okazji, to, co tkasz, wygląda wspaniale. Myślę, że mojej babce bardzo by 

się podobało.

–  Chciałam  to  dzisiaj  skończyć  –  powiedziała,  kiedy  trzymając  się  za  ręce, 

wchodzili po stopniach na werandę.

–  Wrócimy  wcześnie  rano.  Ty  będziesz  pracować,  a  ja  przygotuję  coś  do 

jedzenia, spakuję ci rzeczy, wszystko, co tylko chcesz. Chcę być miłym dodatkiem, 
a nie przeszkodą w twoim życiu.

Kiedy weszli do kuchni, uśmiechnęła się i ścisnęła mu dłoń.
– Nie mam wątpliwości, czym dla mnie jesteś, Sam. Zaraz wracam.
Przez  chwilę patrzył  za  nią,  a  kiedy  zniknęła  mu  z  oczu,  przymknął  powieki. 

Przeczucie tego, co miało niedługo nastąpić, rozgrzało mu krew w żyłach. Tak, bał 
się,  ale jego  lęk był niczym w  porównaniu z pożądaniem,  jakie  w  nim wezbrało. 
Może jakimś cudem uda mu się obudzić je również w Annie. Czuł, że drzemią w 
niej  pokłady  nieokiełznanej  namiętności,  ale  może  trzeba  będzie  się  trochę 

background image

natrudzić, by wydobyć je na powierzchnię. Z niecierpliwością czekał na tę chwilę.

Po kilku minutach ogień w kominku był zgaszony, a drzwi pozamykane. Sam 

pomógł Annie wsiąść do ciężarówki.

–  Powinnam  kupić  sobie  taki  wóz  na  jazdę  po  mieście.  Jest  dużo 

bezpieczniejszy od mojego forda.

– Albo mogłabyś wyprowadzić się z miasta – stwierdził, zamykając drzwiczki. 

Nic  nie  stoi  na  przeszkodzie,  żeby  zaczął  wykładać  karty  na  stół,  pomyślał, 
obchodząc  ciężarówkę.  Otworzył  drzwiczki  od  strony  kierowcy  i  wspiął  się  do 
szoferki. I wtedy uświadomił sobie, co powiedział: Anna nie musiała wyprowadzać 
się z miasta, żeby być jego kochanką, ale jeśli miałaby zostać jego żoną... Zerknął 
na nią z ukosa, próbując odgadnąć, co o tym myśli.

– Tam mam pracę, Sam.
– Która ostatnio cię męczy.
– Może, ale...
–  Nieważne.  –  Zapalił  silnik.  –  Nie  mówmy  o  tym  teraz.  –  Położył  ramię  na 

oparciu siedzenia i obejrzał się do tyłu, wycofując wóz z podjazdu. Kiedy znaleźli 
się  na  drodze  do  farmy,  objął  ją  ramieniem  i  przyciągnął  do  siebie.  –  Poza  tym, 
gadanie ma swoje granice – dodał, zaglądając jej w twarz. – Czy mogłabyś wrzucić 
jedynkę?

– Chcesz mnie zagnać do pracy? – uśmiechnęła się Anna.
– Tylko dla przyjemności – odparł i pocałował ją w usta. – I bezpieczeństwa. 

Nie  ma,  co  prawda,  dużego  ruchu  na  tej  drodze,  ale  kiedy  tak  tu  siedzimy,  ktoś 
może nadjechać i wpakować się nam w kuper.

– To prawda. – Anna chwyciła dźwignię biegów i wrzuciła jedynkę.
–  Musi  ci  być  strasznie  zimno  –  powiedział,  przytulając  ją  mocniej,  kiedy 

skończyła zmieniać biegi.

– Sama jestem sobie winna. Za to ty masz prawo się skarżyć. Gdyby nie mój 

wypad do lasu, nie byłbyś teraz cały mokry.

– Gdyby nie twój wypad do lasu, nie wiedziałbym, że ci na mnie zależy. Więc 

nie licz na to, że będę się skarżył z powodu chłodu i mokrych ciuchów. Warto było, 
skoro teraz jesteś przy mnie.

–  Cieszę  się,  że  tu  jestem  –  powiedziała,  patrząc  na  jego  profil  oświetlony 

lampkami deski rozdzielczej.

– To dobrze.
Jakże niespodziewanie potoczyły się wypadki tego wieczoru, pomyślała Anna, 

Niedawno  jeszcze  mokła  w  deszczu  przekonana,  że  Sam  spędza  wieczór  z  inną 

background image

kobietą,  a  teraz  przemoczona,  lecz  szczęśliwa,  wtulona  w  jego  ramię,  jechała  do 
jego domu.

Sam zaparkował ciężarówkę, pomógł Annie z niej wysiąść i wprowadził ją do 

środka.

–  Zaczekaj  tu  –  polecił,  zostawiając  ją  w  salonie  koło  kominka.  –  Przyniosę 

kilka ręczników i coś ciepłego, żebyś się mogła owinąć, nim rozpalę ogień.

Po  chwili  był  już  z  powrotem,  niosąc  stertę  ręczników  i  niebieski  pled  babki 

przerzucony przez ramię.

– Zrzuć z siebie te mokre ciuchy i wytrzyj się, a ja tymczasem pójdę po drewno 

– powiedział, podając jej ręczniki, – Aha, pomyślałem, że może potem zechcesz się 
w to zawinąć. – Położył przed nią pled.

– Ależ, Sam...
– Zrób to dla mnie. Odkąd po raz pierwszy go dotknęłaś, ciągle wyobrażałem 

sobie,  jak  się  nim  owijasz.  –  Uniósł  lekko  jej  brodę  i  zajrzał  w  oczy.  –  Jak 
przygoda, to przygoda.

–  A  ja  myślałam,  że  jesteś  statecznym  księgowym  i  spokojnym,  nobliwym 

farmerem.

– Wcale tak nie myślałaś. Nie myślałaś tak, bo by cię tu nie było.
Zmysłowy dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy wyobraziła sobie, jak miękka 

wełna pledu dotyka jej nagiej skóry.

– Miałeś iść po drewno – przypomniała mu.
Rzucając  jej  spojrzenie,  które  roztopiłoby  lód,  odwrócił  się  i  wyszedł.  Anna 

szybko  zrzuciła buty, zdjęła  przemoczony  żółty  dres  i  wilgotną bieliznę.  Wytarła 
zziębniętą  skórę  w  jeden  z  ręczników  i  otuliła  się  pledem.  Kiedy  Sam  wrócił  z 
naręczem drzewa, siedziała skulona na sofie.

Zatrzymał się w progu i przełknął głośno ślinę.
– Wyobrażenia bledną w porównaniu z rzeczywistością.
 Skończ to, co miałeś zrobić – mruknęła, odwzajemniając jego spojrzenie.
Bez  słowa  podszedł  do  kominka  i  złożył  szczapy  do  pojemnika  na  drewno. 

Obejrzał się na nią, zdjął kurtkę i rzucił na jedno z krzeseł. Następnie kucnął przed 
kominkiem, żeby rozpalić ogień.

– Stajesz się moją obsesją, Anno – powiedział cicho odwrócony do niej tyłem, 

układając polana w kominku.

– Nie pamiętam, żeby jakakolwiek kobieta tak na mnie działała. Wbrew temu, 

co sobie obiecywałem, pojechałem do ciebie dzisiaj wieczór tylko po to, żeby cię 
zobaczyć.

background image

– Mówisz tak, jakbyś miał mi to za złe.
– Ależ skąd. – Wsunął zmiętą gazetę pod stos bierwion i zapalił. – Tylko że ta 

tęsknotą za tobą nie opuszcza mnie ani na chwilę. – Języki ognia skoczyły w górę. 
Płomienie szybko ogarnęły drzazgi. Kiedy zajęły się większe polana, Sam wstał i 
odwróci! się do Anny. – Nawet kiedy próbuję się śmiać i żartować, pragnę cię aż 
do bólu. Czasami wydaje mi się, że od tego zwariuję.

Zadrżała z podniecenia, kiedy zbliżył się do niej. Jedynym światłem w pokoju 

był blask ognia w kominku i lampy przy sofie. Jedynym dźwiękiem; – syk i trzask 
ślizgających  się  po  suchym  drewnie  płomieni.  Za  chwilę  coś  zdarzy  się  w  tym 
pokoju. Coś, co odmieni jej życie.

–  Czy  kiedykolwiek  pragnęłaś  kogoś  tak  bardzo?  –  spytał,  stając  przed  nią  i 

zdejmując powoli koszulę.

Anna nie mogła wydobyć z siebie głosu. Potrząsnęła tylko głową.
– Mam nadzieję, że jeszcze będziesz. – Zrzucił buty i rozpiął dżinsy. – A jeśli 

uśmiechnie się do mnie szczęście, ja będę tą osobą.

Zanim ściągnął spodnie, sięgnął do kieszeni i wyjął celofanowy pakiecik, który 

rzucił  na  stolik  koło  sofy.  Rozbierał  się  dalej,  bez  fałszywej  skromności  czy 
kokieterii, jakby zdejmowanie ubrania było nieważnym rytuałem, któremu musi się 
poddać. Cała jego uwaga skupiła się na niej. Nie mógł doczekać się chwili, kiedy 
weźmie ją w ramiona.

Widok  jego  rozpalonego  podnieceniem  ciała,  tak  twardego  i  kanciastego  w 

porównaniu  z  ciałem  kobiecym,  wzbudził  w  niej  pożądanie.  Pragnęła  tego 
mężczyzny  tak  mocno,  że  przeraziła  ją  siła  tej  namiętności.  Czuła,  jak  miejsce 
słodkich  wzruszeń,  których  doświadczała  do  tej  pory,  miejsce  przyjemnego, 
cywilizowanego pragnienia, zajmuje niepohamowany głód. Czy o tym mówił Sam?

Myślała, że położy się obok niej na miękko wyścielanej sofie, ale on wziął ją na 

ręce  i  zaniósł  na  pleciony  chodnik  przed  kominkiem.  Poczuła  pod  sobą  twardą 
powierzchnię podłogi i zrozumiała, że to miejsce lepiej nadaje się do tego, co miało 
teraz nastąpić.

–  Anno  –  odezwał  się  chrapliwym  szeptem,  odchylając  pled,  w  który  była 

owinięta.  Śledził ruch swoich rąk pieszczących jej piersi i żebra, wędrujących  po 
ciele  w  dół,  aż  do  płaskiego  brzucha,  a  kiedy  dotknął  pokrytego  kręconymi 
włoskami  wzgórka,  przekonał  się,  jak  bardzo  go  pragnie.  Wstrzymał  oddech  i 
zamknął oczy. Po chwili otworzył je znowu.

–  To  –  szepnął,  delikatnie  gładząc  pąk  jej  pożądania  –  jest  najwspanialszą 

rzeczą, jaką możesz dać mężczyźnie.

background image

Objęła go za kark i westchnęła.
– Zaczynam rozumieć... to, co mówiłeś o pragnieniu.
– To dobrze. – Zmieniając rytm pieszczoty, ale  nie ułożenie ręki, nachylił  się 

nad jej piersiami i objął wargami sutek.

Dotyk jego języka i naglący trzepot palców sprawiły, że Anna wygięła się w łuk 

jak  napięta  struna.  Kiedy  już  wydawało  się,  że  struna  pęknie,  Sam,  jakby  to 
wyczuwając, przerwał na chwilę, i pokrywając pocałunkami jej piersi oraz gładząc 
delikatnie  wierzchem  dłoni  wnętrze  jej  ud,  schwycił  gorącymi  wargami  drugi 
sutek.

Po chwili ponowił pieszczotę. Anna w miłosnym upojeniu rzucała głową z boku 

na bok, powtarzając jego imię.

– Czy to miałeś na myśli? – dyszała. – Jest tak... brak mi słów...
– Wiem – powiedział, patrząc jej w oczy.
–  Sam,  –  Ujęła  w  dłonie  jego  twarz.  –  Weź  to,  co  rzuciłeś  na  stolik  –

powiedziała błagalnie. – Weź to  zaraz, zanim twoje pieszczoty doprowadzą mnie 
do szału. 

–  Lubię,  kiedy  szalejesz  –  odparł,  ale  posłuchał  jej  i  sięgnął  po  pakiecik.  –

Jesteś  pewna,  że  już?  –  spytał  cicho.  –  Bo  nie  mogę  ci  obiecać,  że  długo 
wytrzymam, kiedy już znajdę się w tobie.

– Nie szkodzi – odparła, dysząc ciężko. – Ja już nie nogę wytrzymać.  Kochaj 

mnie, Sam.

Zrobił to, o co prosiła. Kiedy w nią wszedł, przyjęła go. Nie mylili się. Żadne z 

nich  nie  wytrzymało  długo.  Oboje  prawie  natychmiast  wspięli  się  na  szczyt  i 
pozwolili,  by  zagarnęła  ich  fala  spełnienia.  Z  piersi  obojga  niemal  jednocześnie 
wyrwał się jęk rozkoszy.

Gwałtowność ich miłości wyczerpała i oszołomiła Annęale również napełniła 

ją uczuciem niewiarygodnego szczęścia. Jeśli myślała wcześniej, że wie, na czym 
polega uprawianie miłości, Sam pokazał jej właśnie ogromne luki w edukacji; luki, 
które, jak się zdawało, miał wielką ochotę uzupełnić.

Leżał teraz na niej, z głową złożoną w zagłębieniu szyi, ale sądząc po zgięciu 

łokci, nie przygniatał jej całym swoim ciężarem. Należał do tych mężczyzn, którzy 
bez względu na to, jak wielka kierowałaby nimi namiętność, zawsze pamiętają w 
łóżku o wygodzie i przyjemności kobiety.

Napisała mu na plecach swoje imię. Sam uniósł głowę.
– Jeszcze raz – poprosił.
Posłuchała go, ale tym razem dopisała „+", a pod spodem „Sam".

background image

Uśmiechnął się do niej.
 Możesz to powtórzyć. Czy jest ci wygodnie?
– Cudownie, ale...
– Tak, ten chodnik nie nadaje się do długiego leżenia.
Mam  pomysł.  Przyniosę  z  góry  materac  i  zostaniemy  całą  noc  tu,  przy 

kominku. Co ty na to?

– Wspaniale. Pomóc ci?
– Nie trzeba. Dam sobie radę. W tym czasie możesz podrzucić trochę do ognia 

– dodał wstając.

Spojrzała na niego i uniosła żartobliwie jedną brew.
–  A  raczej  podsyć  oba  ogniska  –  poprawił  się.  –  Przyniosę  też  więcej  tych 

małych plastikowych pakiecików.

Niebawem ogień znowu trzaskał wesoło w kominku, a Sam mościł przed nim 

przytulne gniazdko miłosne.

– Znakomicie – powiedział, wyciągając się koło niej i przykrywając ich oboje 

niebieskim pledem. – A jeśli zgłodniejesz, możemy urządzić tu sobie piknik.

– Dla mnie piknik już się zaczął – powiedziała, obejmując go.
–  Dla  mnie  też.  –  Pocałował  ją  lekko  w  usta –  Mmmm.  Dla  mnie  też  –

powtórzył, całując ją ponownie.

– Chciałabym zostać tu cały weekend – wymruczała między pocałunkami.
– Nic byś przez to nie utkała.
– W tej chwili niewiele mnie to obchodzi.
Sam jęknął cicho i skrył twarz we wgłębieniu przy jej szyi.
– To nie fair. Wiem, że tkanie jest ważne dla ciebie, a może nawet i dla mnie, 

Ale równie ważne jest dla mnie kochanie się z tobą, a ty jesteś w Sumersbury tylko 
czterdzieści osiem godzin w tygodniu. Jak myślisz, mogłabyś się rozmnożyć?

–  Czy  to  nie  dziwne?  –  roześmiała  się  Anna.  –  W  lecie  tkwiłam  tu  całymi 

weekendami, właściwie nic nie robiąc, a nagle ciągnie mnie w tyle różnych stron, 
że czuję się jak stonoga na wrotkach.

–  Mam  nadzieję,  że  te  wrotki  zaniosą  cię  do  mnie,  moja  kochana  stonogo.  –

Trącił nosem koniuszek jej ucha.

–  To  nie  ode  mnie  zależy.  –  Ucieszyło  ją,  że  powiedział  do  niej  „kochana", 

mimo że tylko w żartach.

Sam  leżał  chwilę  w  milczeniu,  podczas  gdy  Anna  gładziła  go  po  plecach.  W 

końcu uniósł głowę i uśmiechnął się do niej.

– Mam rozwiązanie.

background image

Zamarła,  pewna,  że  poprosi  ją,  by  rzuciła  pracę  i  wprowadziła  się  do  niego, 

dzięki czemu będzie miała więcej czasu na urządzanie jego domu, tkanie na krośnie 
i  kochanie  się  z  nim.  Następnym  krokiem  będzie  małżeństwo.  Nie  była  jeszcze 
gotowa na podejmowanie tak ważnych decyzji, ale widocznie on był.

–  Co  się  stało?  –  Uśmiech  znikł  mu  z  twarzy.  –  Wyglądasz,  jakbym  cię 

potwornie wystraszył.

– Sam, nie mówmy o tym. Proszę, jeszcze nie.

background image

Rozdział 9

– O czym? – spytał Sam, marszcząc czoło. – Myślałaś, że co chcę powiedzieć? 

Ach  tak,  rozumiem.  –  Wyraz  zdziwienia  na  jego  twarzy  ustąpił  miejsca 
rozczarowaniu. – Przestraszyłem cię, co? Bardzo to dla mnie pochlebne.

– Sam, ja po prostu...
–  Nieczęsto dostaje  się  odpowiedź  na  pytanie,  którego  się  jeszcze  nie  zadało. 

Przynajmniej wiem, na czym stoję i czego się mogę spodziewać.

Serce ścisnęło się jej z żalu na myśl, że go zraniła. I to, jak się okazuje, zupełnie 

niepotrzebnie.  Wcale  nie  miał  zamiaru  zaproponować  jej  wspólnego  mieszkania 
czy małżeństwa.

– Przepraszam – mruknęła skruszona.
Spojrzał jej w oczy bez słowa.
–  Sam,  o  czym  myślisz?  –  spytała  wściekła  na  siebie,  że  tak  bez  sensu 

zniszczyła wspaniały nastrój.

–  Gdybym  ci  powiedział,  przestraszyłabyś  się  znowu.  Chcesz  się  kochać  bez 

jakichkolwiek  zobowiązań  z  żadnej  strony,  czy  tak?  Nie  bój  się.  Bądź  ze  mną 
szczera. Muszę znać reguły gry, Anno, to wszystko.

Czuła, jak coś dusi ją w gardle.
–  Nie  ma  żadnych  reguł  –  odparła,  przełykając  ślinę  i  dotykając  wierzchem 

dłoni jego policzka. – Naprawdę.

Chwycił jej dłoń i zbliżył do ust.
– A mnie się wydaje, że są. Chwilę temu nie pozwoliłaś mi poruszać pewnych 

tematów. Dla mnie jest to reguła. Czy są inne?

Wyswobodziła rękę i odwróciła głowę.
– Nie jestem gotowa...
–  To  już  wiem.  Powiedziałaś  to  wyraźnie.  Ale  co  jeszcze?  Czy  wolno  mi 

wyznać, na przykład, że chyba się w tobie zakochuję?

Fala  gorąca  oblała  rumieńcem jej  policzki,  w  uszach  czuła  dudnienie.  Powoli 

podniosła na niego wzrok.

– A zakochujesz się?
– Istnieje taka możliwość.
Ogarnęła ją fala nieposkromionej radości.
– Och, Sam – westchnęła, nie wierząc swemu szczęściu.
Patrzył na nią zdziwiony.

background image

– Cieszysz się – szepnął.
Skinęła głową. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Wariatka. – Wsunął dłoń pod jej włosy i gładził po karku. Po chwili nachylił 

się  i  scałował łzy z kącików  jej  oczu. – Nie  znasz tego  powiedzenia,  że miłość  i 
małżeństwo są ze sobą sprzęgnięte jak koń z karetą?

Anna uśmiechnęła się niepewnie.
– Czy na razie mogę dostać tylko konia?
– Nie widzę powodu, dlaczego by nie. – Spojrzał na idą czule, odwzajemniając 

uśmiech.

– Czy wolno mi zdradzić, że ja zakochałam się w tobie? – zapytała , zaglądając 

mu w twarz.

Wyraz jego oczu poruszył ją tak bardzo, że z trudem powstrzymała łzy.
– Jeśli o mnie chodzi, nie ma żadnych reguł – szepnął, jakby on też miał pewne 

trudności z mówieniem – Żadnych.

– Bo wydaje mi się, że to się właśnie dzieje. Dałeś więcej szczęścia, niż możesz 

się domyślić.

–  Ależ  ze  mnie  kretyn  –  powiedział  łamiącym  się  głosem.  –  Martwię  się  o 

głupią karetę. – Pokrył pocałunkami jej mokre policzki, nos i powieki, a wreszcie, z 
głębokim  westchnieniem,  przycisnął  wargi  do  jej  ust  i  przyciągnął  do  siebie 
miękkie, jedwabiste ciało. I znowu owładnęła nimi namiętność.

Późnym  rankiem  pili  kawę,  siedząc  w  kucki  na  materacu  i  omawiając  plany 

przemeblowania pozostałych pokoi: dwóch sypialni, jadalni i kuchni.

– Jak myślisz, czy damy radę skończyć w pierwszej połowie grudnia? – spytał 

mężczyzna.

Objęła obiema dłońmi kubek kawy i napawała się widokiem   Sama w negliżu. 

Wcześniej wzięli razem prysznic i Sam przekonał ją, że nie ma sensu, żeby się od 
razu  ubierała.  Wystarczy,  że  zrobi to  przed samym wyjazdem do  Nowego Jorku, 
kiedy nie będą już mieli czasu się kochać. Włożył płaszcz kąpielowy, a jej wręczył 
jedną ze swoich flanelowych koszul.

–  Nie,  jeśli  większość  czasu  spędzimy  w  łóżku  –  odpowiedziała  wesoło.  –

Skoro mowa o pracy, wspominałeś wcześniej, że masz jakiś pomysł w związku z 
moim tkaniem, a potem już do tego nie wróciłeś.

– Nie jestem głupcem. Kiedy kobieta mówi mi, że się we mnie kocha i zamierza 

okazać  mi  to  na  różne  miłe  sposoby, ani  mi  się  śni  zmieniać  temat  –  odparł  z 
uśmiechem.

background image

Jego słowa wywołały w jej ciele przyjemne mrowienie.
–  Lepiej  zaraz  mi  powiedz  –  nalegała,  odstawiając  kubek  na  podłogę  i 

przysuwając się do niego – bo czuję, że znowu mnie to nachodzi.

– Och, najdroższa, mnie też. – Posadził ją sobie na kolanach. – Jak na mój gust, 

masz za dużo guzików w tej koszuli.

 Co z tkaniem? – przypomniała mu, kiedy pracowicie rozpinał guziki.
– Mmm. – Wsunął rękę za koszulę i objął jej pierś.
–  Sam,  ty  mnie  nie  słuchasz.  –  Dziwiła  się,  jak  szybko reaguje  na  delikatne 

muśnięcie  kciukiem  po  sutku.  Wystarczyło,  że  spojrzał  na  nią  tak  jak  teraz  i 
dotknął jej w ten sposób, a już drżała z podniecenia. – Co z tkaniem? – powtórzyła 
bez specjalnego przekonania.

– To proste – wymruczał, nie przerywając pieszczoty. – Przewieziemy krosno 

do Nowego Jorku.

– Do Nowego Jorku?
–  Oczywiście.  Ty  pojedziesz  swoim  wozem,  a  ja  za  tobą  z  krosnem  w 

ciężarówce.  –  Obrysował  koniuszkiem  języka  kontur  jej  ucha.  –  Może  zaprosisz 
mnie do siebie na noc.

–  Sam –  zaprotestowała  słabo,  podczas  gdy  on  skubał  wargami  koniuszek  jej 

ucha. – Nie mogę zabrać krosna do Nowego Jorku. Ma być głównym elementem 
dekoracji w twoim salonie.

–  Myślałem  o  tym.  –  Jego  ciepły oddech  ogrzewał jej  skórę.  –  krosno  Tessie 

jest prawie identyczne. Wypożyczymy je od niej na parę dni.

– Ale nie możemy zabierać krosna twojej babki tak daleko – upierała się Anna 

bez przekonania. – Coś może mu się stać.

–  Nic  się  nie  stanie.  –  Położył  ją  na  materacu  i  ściągnął  z  niej  koszulę.  –

Przynajmniej, jeśli chodzi o krosno. Nie mogę obiecać, że nic nie stanie się tobie –
ciągnął, obsypując pocałunkami jej szyję i piersi. – Zwłaszcza, jeśli zaprosisz mnie 
dziś wieczór do swojego łóżka.

– Och – westchnęła, kiedy schwycił wargami jej sutek.
Zatrzymał się dłużej w tym miejscu, a kiedy wreszcie uniósł głowę i zajrzał jej 

w twarz, zapytał:

– Czy to znaczy, że się zgadzasz?
– Chyba niczego nie potrafię ci odmówić – stwierdziła, rozwiązując mu pasek.
– I o to właśnie chodzi – zakończył, zrzucając z siebie szlafrok.
Kochali  się  powoli  i  zmysłowo,  celowo  odsuwając  moment  spełnienia  tak 

długo, jak tylko się dało. W końcu napięcie stało się nie do zniesienia. Gdy było już 

background image

po  wszystkim,  leżeli  koło  siebie,  dotykając  się  i  pieszcząc,  odwlekając  chwilę, 
kiedy będą musieli opuścić miłosne gniazdko.

Zrobiło  się  w  końcu  tak  późno,  że  nie  mogli  już  dłużej  zwlekać.  Ubrali  się, 

zjedli szybki lunch i zadzwonili do Tessie wyprawie krosna. Bez namysłu zgodziła 
sieje  pożyczyć.  Później,  kiedy  krosno  babki  leżało  umocowane  linami  na 
platformie  ciężarówki,  Anna  nadal  nie  mogła  wyzbyć  się  uczucia  niepokoju. 
Chociaż  propozycja  Sama  była  całkiem  sensowna,  była  przekonana,  że  krosno 
Hilary  Schute  nie  powinno  wyjeżdżać  do  miasta.  Na  autostradzie,  w  drodze  do 
Nowego Jorku, zerkała co chwilę we wsteczne lusterko, sprawdzając, czy nic złego 
nie przytrafiło się wiozącej je ciężarówce.

Kiedy  na  horyzoncie  pojawiły  się  pierwsze  drapacze  chmur,  Anna  próbowała 

sobie przypomnieć, w jakim stanie zostawiła swoje mieszkanie. Nie jest źle: przed 
wyjazdem posprzątała pokoje i zmieniła pościel. Odkąd kupiła dom na wsi, zawsze 
zmieniała  pościel  w  piątki.  Dzięki  temu  pierwszą  noc  w  mieście  spędzała  na 
świeżych,  pachnących  prześcieradłach,  rekompensując  sobie  w  ten  sposób 
konieczność  opuszczenia  Sumersbury.  Ale  dziś  zabrała  ze  sobą  do  domu 
najwspanialszą atrakcję, jaką Sumersbury mogło jej ofiarować, i nie miała na myśli 
krosna.

Choć  przed  samym  wyjazdem  ze  wsi  próbowała  jeszcze  raz  wyperswadować 

Samowi jego pomysł, nie chcąc narażać go na uciążliwość wielogodzinnej podróży 
w  tę  i  z  powrotem,  uparł  się,  że  z  nią  pojedzie.  Twierdził,  że  w  poniedziałek,  w 
drodze  powrotnej,  załatwi  interesy  z  dwoma  klientami,  w  New  Haven  i 
Hartfordzie. Podejrzewała, że te interesy były tylko wymówką, ale w końcu chciała 
z nim być tej nocy tak samo, jak on z nią.

Zaparkowali  samochody  w  podziemnym  garażu  pod  blokiem  i  po  paru 

zręcznych  manewrach  wnieśli  krosno  do  windy.  W  drodze  na  czwarte  piętro 
uśmiechali się do siebie, oddzieleni drewnianą ramą.

– Musisz przyznać, że miałem świetny pomysł – pochwalił się Sam.
–  Przyznam  to,  kiedy  krosno  znajdzie  się  w  moim  mieszkaniu  całe  i 

nienaruszone. Chociaż to wcale jeszcze nie znaczy, że nic mu się  nie przytrafi w 
drodze  powrotnej.  –  Zerknęła  na  niego  niepewnie,  uświadomiwszy  sobie,  że  nie 
ustalili,  jak  długo  będzie  mogła  go  używać.  Dwa  miesiące?  Pół  roku?  Tyle,  ile 
potrwa ich związek?

– Znowu się czymś martwisz, Anno.
–  Czy  zdajesz  sobie  sprawę  z  tego,  że  nie  sprecyzowaliśmy  terminów  naszej 

umowy: moje usługi dekoratorskie w zamian za używanie krosna?

background image

– W zupełności.
– Zdaje się, że nie zależy ci zbytnio, żeby dostać je z powrotem – stwierdziła, 

przyjrzawszy mu się uważnie, kiedy winda zatrzymała się na czwartym piętrze.

–  Ależ  oczywiście,  że  zamierzam  je  odzyskać.  –  Schylił  się,  żeby  chwycić 

podstawę krosna. – Gotowa?

–  Chyba  tak  –  odparła,  ale  kiedy  wnosili  swój  ciężar  do  mieszkania, 

zastanawiała się, na ile była gotowa na związek z Samem. Czyżby Sam liczył, że 
odzyska  krosno  razem z  nią?  Anna  widziała  w  krośnie  symbol  zmiany w  swoim 
życiu, narzędzie nowej aktywności, która mogła wzbogacić jej  twórczość. Czy to 
możliwe, że Sam traktował je jak przynętę, na którą ją złapie?

Kiedy następnego dnia rano włączyło się nastawione na budzenie radio, Anna 

wyciągnęła rękę, żeby je zgasić i nagle uświadomiła sobie, że nie może się ruszyć: 
męskie  ramię  obejmowało  ją  mocno  wpół,  przygniatając  do  materaca.  W  łóżku 
obok spał Sam.

Odwróciła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Tak,  nie  miała  żadnych  wątpliwości: 

miejsce Erica zajął prawdziwy mężczyzna. Teraz, gdy już wie, jak przyjemnie jest 
mieć  go  w  Nowym  Jorku,  jeszcze  bardziej  będzie  za  nim  tęsknić,  kiedy  ją  dziś 
opuści. W półmroku zobaczyła, że uśmiecha się do niej czule i podziałało to na nią 
lepiej niż filiżanka porannej kawy. Poprzedniej nocy, gdy tylko znalazła się w jego 
ramionach,  odsunęła  od  siebie obawy  o  przyszłość  i  oddała  się  bez  reszty  sztuce 
kochania. Jeszcze teraz czuła ogień tej namiętności.

– Dzień dobry – odezwał się Sam. – Jak spałaś?
– To ty jesteś tu gościem. Ciebie powinnam o to spytać.
–  Kilka  razy  budziło  mnie  wycie  syren,  ale  nie  żałuję,  bo  dzięki  temu 

przypominałem sobie na nowo, że jestem z tobą w łóżku.

– Jakich syren? – spytała. – Tu blisko? Niczego nie słyszałam.
– Bo jesteś przyzwyczajona do miasta i już ich nie zauważasz.
– Och. – Anna słuchała przez chwilę w radiu informacji  drogowej, podawano 

właśnie  szczegóły  wypadku  na  moście  Brooklińskim,  po  czym  przekręciła  gałkę, 
żeby złapać muzykę. Z ulicy dochodził hałas jadących samochodów, podkreślany 
niekiedy  wyciem  klaksonów.  –  Założę  się,  że  zwykle  nie  budzi  cię  dzwonek 
budzika lub niecierpliwi taksówkarze.

– Nie, budzą mnie pierwsze promienie słońca.
–  Tutaj  zasłaniają  je  wieżowce.  Jeśli  miałabym  się  budzić  z  pierwszymi 

promieniami słońca, byłabym w pracy dopiero w południe.

background image

– A więc udawajmy, że jesteśmy na wsi – powiedział obejmując ją. – Ja mam 

czas do południa.

–  Sam,  nie.  –  Oparła  mu  się  po  raz  pierwszy,  odkąd  kochali  się  w  sobotę  w 

nocy. – Spóźnię się do pracy.

Popchnął ją lekko na plecy i pochylił się nad jej piersiami.
–  Ale  Sam  musi  dziś  wracać  do  domu  –  wymruczał,  dotykając  wargami 

miękkiego sutka. – Sam nie będzie mógł tego robić aż do piątku...

– Wiem, ale... proszę... – próbowała mu się wyrwać, ale on przygwoździł ją do 

łóżka. Powoli drażnił językiem to jedną, to drugą pierś. – Nie mam czasu – jęknęła, 
lecz ciało nie było już jej posłuszne. Twarde i napięte sutki sterczały prowokująco, 
domagając się dalszej pieszczoty.

– Oczywiście, że masz – wymruczał i objął wargami jeden z nich.
– Więc... pospiesz się – szepnęła zduszonym głosem. Pozwoliła, żeby posunął 

się za daleko i czuła, że jej rozpalone ciało żąda teraz zaspokojenia. Nie zdąży na 
czas do pracy, ale może nie spóźni się za bardzo.

Ale  Sam  wcale  nie  miał  zamiaru  się  spieszyć.  Uświadomiła  to  sobie,  kiedy 

wilgotny,  ciepły  język  zaczął  schodzić  powoli  w  dół  do  pępka.  Tego  ranka 
postanowił otworzyć  przed nią nowy rozdział w sztuce kochania Puścił jej  ręce i 
objął piersi, nie przestając wodzić wargami po jej brzuchu.

– Sam. – Objęła go rękami za głowę, broniąc dostępu niżej. – Nie teraz, Sam –

szepnęła.

– Czy to reguła? – spytał, splatając palce z jej palcami. – Nie mogę tego robić w 

poniedziałki?

–  Nie  wtedy,  kiedy  wybieram  się  do  pracy  –  protestowała,  ale  jej  sprzeciw 

brzmiał nawet dla niej samej mało przekonywająco.

– Przerwę, jeśli mi powiesz, że wolisz być punktualnie w pracy, niż żebym ci to 

robił – drażnił się z nią, pokrywając wewnętrzną stronę jej ud pocałunkami.

– To nie fair – jęknęła.
Wiła  się  pod  nim,  ponaglana  zmysłową  pieszczotą  jego  warg  i  języka.  Była 

niczym płomień rozpalony żarem jego namiętności. Nie było przed nim ucieczki, a 
zresztą  nie  chciała  już  uciekać.  Zanurzyła  się  w  rozkoszy,  jaką  jej  dawał,  aż  jej 
ciało poderwał cudowny, słodki dreszcz spełnienia. Pokój zawirował wokół niej i 
jak przez mgłę zobaczyła, że Sam sięga po pakiecik na nocnym stoliku, a po chwili 
jego twarz unosi się znowu nad nią.

–  Już  mam  za  sobą  etap  zakochiwania  –  wydyszał  i  uniósł  lekko  w  górę  jej 

drżące pośladki. – Kocham cię, Anno.

background image

Kiedy w nią wszedł, jej ciało wygięło się w łuk i poczuła, że nadal go pragnie. 

Ścisnęła go mocno w sobie i patrząc mu prosto w oczy, szepnęła:

– Ja też cię kocham.
– Spóźnisz się.
– Nieważne.
Złożył na jej wargach gorący pocałunek, po czym podpierając się rękami z obu 

stron  jej  głowy,  poruszał  się  w  niej  rytmicznie,  najpierw  wolno,  potem  coraz 
szybciej,  a  ona  witała  każdy  jego  ruch  nowym,  zduszonym  okrzykiem  radości. 
Dwukrotnie,  gdy  zbliżała  się  do  szczytu,  Sam  wycofywał  się  na  moment,  by  po 
chwili wrócić do niej ponownie z jeszcze większą pasją. Dopiero, gdy doprowadził 
ją do wrzenia po raz trzeci, tama jego namiętności również runęła i połączył się z 
nią w spełnieniu, wyczerpany i szczęśliwy.

Potrzebowała  wiele  czasu,  żeby  dojść  do  siebie,  by  mieć  siłę  podnieść  rękę  i 

dotknąć jego pleców, błyszczących od potu. Była wstrząśnięta głębią namiętności, 
jaką odkryła, a raczej jaką odkrył w niej Sam.

– Powinnam... powinnam się ubrać – mruknęła.
– Wiem. – Owiało ją ciepło jego oddechu. – Ale wolałbym, żebyś nie musiała. 

Chciałbym, żebyś nigdy nie musiała się ubierać.

–  Ja  też,  przynajmniej  w  tej  chwili.  To  było...  niewiarygodne.  Nie  miałam 

pojęcia, że mogę...

– Ani ja... – przyznał. – Cieszysz się teraz, że nie wyskoczyłaś od razu z łóżka?
– O tak. Chociaż będę musiała wymyślić jakąś bajeczkę, żeby wytłumaczyć się 

w pracy.

– O to się nie martw. Nic ci nie mogą zrobić.
– Mogą mnie wyrzucić, Sam.
– Czy to byłoby takie straszne?
Nie odpowiedziała mu, ponieważ nie znała odpowiedzi.
– Nie pozwoliłbym ci umrzeć z głodu, Anno. Kocham cię.
Och, jakże on ją kusił! Praca była ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę, 

choć  ostatnio  wydawało  jej  się,  że  powoli  odnajduje  swój  dawny  entuzjazm. 
Nowojorska  egzystencja  wypadała  blado  w  porównaniu  z  tym,  co  Sam  mógł  jej 
ofiarować:  wiejską  scenerię,  za  którą  tęskniła,  nieograniczony  czas  na  tkanie,  a 
także miłosne uniesienia, których nigdy wcześniej nie zaznała.

– Ja też cię kocham, ale musisz dać mi czas do namysłu.
– Jeśli jesteś jak moja babka, możesz myśleć tkając.
– To prawda. – A więc krosno miało za nim orędować, kiedy go przy niej nie 

background image

będzie.  –  Ale  widzisz,  Sam,  jestem  przyzwyczajona  do  tego,  żeby  zarabiać  na 
siebie, a w Sumersbury nie ma dla mnie pracy.

Zsunął się z niej i położył na boku, podpierając głowę ręką.
–  Jeszcze  tego  nie  wiesz.  Najpierw  przenieś  się  na  wieś,  a  potem 

porozmawiamy o tym, z czego się utrzymasz.

– Wolałabym odwrotną kolejność.
– A mnie się wydaje, że twoje serce podejmuje za ciebie pewne decyzje, i to nie 

w tej kolejności, w jakiej byś chciała.

– Nie należy ufać mojemu sercu, zwłaszcza po tym, co się między nami przed 

chwilą odbyło – powiedziała z uśmiechem.

– Należy, Anno, należy. – Położył czule dłoń na jej lewej piersi. – Z pewnością 

należy mu ufać.

Anna  przyszła  do  pracy  już  po  zebraniu  personelu.  Swoje  spóźnienie 

wytłumaczyła porannym spotkaniem z klientem, co było częściowo prawdą. Mimo 
protestów Sama wyszła z domu bez śniadania i w południe chwycił ją taki głód, że 
mogła  zjeść  połowę  dań  z  jadłospisu  w  kafeterii.  Właśnie  zamówiła  kanapkę  z 
szynką, sałatkę i chipsy, kiedy do sali weszła Vivian. Na widok Anny pospieszyła 
do jej stolika.

– Miałam nadzieję, że cię tu zastanę – powiedziała siadając, – Plotka głosi, że 

nie  było  cię  na  porannym  zebraniu  personelu,  co  ci  się  nigdy  nie  zdarza,  i  że 
zachowywałaś się dziwnie przez resztę przedpołudnia. Co się dzieje?

Anna westchnęła i odchyliła się na oparciu krzesła.
– Opowiedzenie tego zajęłoby mi całą godzinę. Może lepiej coś zamówisz?
– Kochana, nawet zapłacę za twój lunch, jeśli tylko zaspokoisz moją ciekawość. 

Wprost nie mogę się doczekać. Jimmy powiedział, że jego przyjaciel, Ted, uważa 
cię  za  wspaniałą  kobietę,  ale  ty  go  spławiłaś.  Domyślam  się,  że  z  powodu  tego 
faceta z Sumersbury. Mam rację?

– Tak. – Anna przywołała kelnerkę. – Tylko niech to, co ci powiem, zostanie 

między nami, dobrze?

–  No  no  no.  Zapowiada  się  coraz  lepiej.  –  Kiedy  podeszła  kelnerka,  Vivian 

zamówiła  sałatkę  szefa  kuchni.  –  Czy  to  przez  niego  się  dzisiaj  spóźniłaś?  –
spytała, gdy kelnerka odeszła.

Anna  skinęła  głową  i  zrobiło  się  jej  ciepło  na  wspomnienie  namiętnego

poranka.  Zaczynając  od  pierwszego  spotkania  z  Estelle  w  sklepie  spożywczym, 
opowiedziała  Vivian  historię  znajomości  z  Samem.  W  środku  opowiadania 

background image

kelnerka przyniosła im lunch,  a kiedy opowieść Anny dobiegła  końca,  większość 
jedzenia zniknęła z talerzy.

– Niesamowite  –  zauważyła  Vivian,  nabijając  na  widelec  ćwiartkę  jajka.  –

Biedny Ted nie miał żadnych szans, prawda?

– Chyba nie. Nie powinnam była cię prosić o zaaranżowanie tego spotkania, ale 

chciałam  się  przekonać,  czy  przypadkiem  nie  dostałam  bzika  na  punkcie 
wszystkich mężczyzn.

– A teraz już wiesz, że zwariowałaś, ale na punkcie jednego.
– Tak.
– A więc rzucasz pracę i przenosisz się do Sumersbury?
– Vivian, w Sumersbury nie ma dla mnie pracy.
–  Myślę,  że  Sam  znajdzie  dla  ciebie  jakieś  zajęcie  –  powiedziała  Vivian, 

mrużąc oko.

– Wiesz, że nie potrafiłabym żyć na utrzymaniu męża.
–  No  cóż,  zajmij  się  tkactwem.  Sama  mówiłaś,  że  jego  babka  mogła  na  tym 

nieźle zarobić.

–  Tak,  ale  nie  wiem,  ile.  –  Anna  odsunęła  od  siebie  talerz,  oparła  łokcie  na 

stole, i złożyła głowę na rękach. – I powiem ci coś jeszcze, coś, do czego bałam się 
przyznać nawet samej sobie. Kocham wieś, ale spędzam w Sumersbury tylko dwa 
dni w tygodniu. Co będzie, gdy się już przeprowadzę, po czym odkryję, że jest tam 
dla mnie za cicho i za spokojnie?

– Tylko ty możesz sobie na to odpowiedzieć, kochanie. Ale coś mi się wydaje, 

że Sam Garrison nie pozwoli ci się nudzić.

– Mhm – uśmiechnęła się Anna.
– Ej, dziewczyno, na twarzy wypisane masz szczęście. Obojętne, w mieście czy 

na wsi, to jest coś, co się Uczy naprawdę.

–  Wiem.  O  Boże,  nie,  nie  wiem.  Poza  tym  zupełnie  nie  wiem,  jak  by  miał 

wyglądać nasz związek. Przecież jak dotąd widujemy się tylko w weekendy, kiedy 
Sam nie pracuje ani na farmie, ani nad księgami i może poświęcić mi całą uwagę. 
Normalnie tak nie będzie.

– No cóż, ciocia Vivian ma pewną radę.
– Jak zawsze – roześmiała się Anna.
– Chyba mnie jeszcze nie doceniasz. Co ty na to, żeby wziąć tydzień wolnego i 

spędzić go w Sumersbury, może tydzień przed tym telewizyjnym szaleństwem? W 
ten  sposób,  zanim  podejmiesz  ostateczną  decyzję,  sprawdzisz,  jaka  jest  twoja 
tolerancja na życie w małym miasteczku.

background image

– Vivian, to genialne!
– Wiem o tym, ale coś za coś.
– Co tylko chcesz.
–  Zaczekaj,  aż  ci  powiem.  Jak  Boga  kocham,  Anno,  nigdy  nie  byłaś  taka 

impulsywna. Sam musi wywierać na ciebie ogromny wpływ.

–  O  tak,  ale  i  ja  się  zmieniam.  Uczę  się  poddawać  impulsom,  iść  na  żywioł. 

Myślę, że to się zaczęło, odkąd kupiłam ten dom. Każdego dnia czuję się bardziej 
swobodna, bardziej żądna przygód. – Przypomniała sobie, jak dziko swobodna była 
w objęciach Sama dziś rano. Czy dlatego, że zaczęła inaczej widzieć siebie? – No 
więc, co chciałabyś dostać?

–  Chcę,  żebyś  zaprosiła  mnie  z  Jimmym  do  Sumersbury,  kiedy  przyjedzie 

telewizja.

– Żartujesz chyba – roześmiała się Anna. – To będzie cyrk na kółkach.
–  Wiem! –  Vivian klasnęła w dłonie.  – 1 dlatego chcę tam być.  Po  pierwsze, 

nigdy  nie  widziałam,  jak  ścina  się  ośmiometrowe  drzewo,  nie  mówiąc  już  o 
choince,  która  ma  stać  w  Białym  Domu.  Po  drugie,  ciekawa  jestem  twojego
miasteczka i nowego ukochanego, a po trzecie, chciałabym choć raz znaleźć się na 
ekranie telewizora.

–  Niestety,  nie  jesteś  wyjątkiem  –  zachichotała  Anna.  –  Obawiam  się,  że  z 

powodu pchających się do kamer tłumów, wcale nie będzie widać drzewa.

– No więc jak, przechowasz nas przez jedną noc?
– Oczywiście. Jakie chcielibyście dostać łóżko?
– Masz taki wybór? – zdziwiła się Vivian.
– Mam cały katalog do wyboru. W domu jest na razie tylko jedno: moje. Mogę 

zamówić dla was, co chcecie.

– Mowy nie ma. Zabierzemy ze sobą śpiwory.
–  Nonsens.  I  tak  muszę  urządzić  dom.  Nie  przejmuj  się.  Znajdę  coś  na 

wyprzedaży.

– Jesteś pewna?
Anna  skinęła  głową.  Tak,  chciała  urządzić  i  dom  na  wsi,  i  mieszkanie. 

Częściowo pod wpływem Sama, ale i z powodu nowego spojrzenia na samą siebie, 
chciała naznaczyć swoje otoczenie piętnem własnej osobowości.

background image

Rozdział 10

W  kolejny  piątkowy  wieczór  Anna  pomogła  Samowi  przygotować  korytarz  i 

salon  do  malowania  szlaczku  na  ścianach.  Pozakrywali  płachtami  wszystkie 
sprzęty  i  podłogi.  Wcześniej  Sam  oddał  sofę  do  tapicera  i  zgodnie  z  poleceniem 
Anny wyrzucił dwa fotele ze sztucznym obiciem. Teraz wnętrze domu wyglądało 
tak zimno i nieprzytulnie, że Anna zaprosiła Sama na noc do siebie.

Namówiła  go  również,  żeby  wziął  ze  sobą  harmonijkę.  Po  koncercie  przy 

kominku  poszli  na  górę  na  noc  miłosnych  uniesień.  Anna  znów  znalazła  się  pod 
urokiem wsi, a w bliskości swojego wspaniałego mężczyzny zaczynała wierzyć, że 
życie w Sumersbury może ją uszczęśliwić.

Na  sobotę  zaplanowali  mnóstwo  zajęć:  rano  –  malowanie  szlaczków,  po 

południu  –  kupno  patchworku,  ale  wieczór  zarezerwowany  był  na  specjalną 
przyjemność: tego dnia Sam miał odebrać z renowacji łoże i chciał, żeby zaraz je 
wypróbowali.

Twierdził  również,  że  byłoby  miło,  gdyby  mogli  przykryć  się  nową  kołdrą, 

chociaż nie zachwycała go perspektywa wybierania odpowiedniego patchworku u 
Estelle Terwiliger.

–  Powiedz  jeszcze  raz,  jak  ona  sobie  to  wyobraża?  –  spytał,  przesuwając 

drabinę na kolejny odcinek niepomalowanej ściany.

–  Wszystkie  kobiety  z  cechu  przyniosą  swoje  patchworki  do  niej  do  domu. 

Następnie dziś po południu pojedziemy tam oboje, i jeśli któryś nam się spodoba, 
kupimy go od Estelle, a ona zapłaci kobiecie, która go zrobiła. – Anna zanurzyła 
pędzel  w  głębokiej  zieleni  i  zaczęła  wypełniać  kontur  sosnowej  gałązki  w 
przyklejonej  do  ściany  taśmie.  Na  jej  prośbę  Sam  pożyczył  drugą  drabinę,  żeby 
mogli pracować jednocześnie. – To zaoszczędzi nam mnóstwo czasu.

– To prawda, ale już mam jej dość.
– Domyślam się. – Anna zeszła z drabiny. – A malowania szlaczków nie?
–  Też,  ale  już  prawie  skończyliśmy.  –  Podziwiał  jej  wytrzymałość.  Choć  nie 

była  przyzwyczajona  do  pracy  fizycznej,  ani  razu  nie  poskarżyła  się,  że  jest 
zmęczona.  –  Cieszę  się,  że  postanowiłaś  zrobić  szlaczki  tylko  w  tych  dwóch 
miejscach.

– Gdybym miała czas i mogła to robić stopniowo, chętnie zrobiłabym szlaczki 

we wszystkich pokojach. Ale nawet bez nich dom będzie się w telewizji świetnie 
prezentował.  Z  góry  się  na  to  cieszę.  Od  dawna  projektowanie  nie  sprawiło  mi 

background image

takiej frajdy.

– To dobrze – odparł w roztargnieniu, zajęty malowaniem.
Po chwili jednak zastanowił się nad jej słowami i zmarszczył czoło. Ktoś, kto 

nie  ma  serca  do  swojej  pracy,  nie  mówi  o  niej  w  ten  sposób.  Odkąd  zaczął 
pracować  na  farmie,  księgowość  stała  się  dla  niego  jedynie  uciążliwą 
koniecznością.  Łudził  się  jeszcze,  że  może  nie  tyle  sama  praca  przy  dekoracji 
domu,  co  jego  obecność  wprawia  ją  w  tak  dobry  humor.  Z  tego  co  wcześniej 
mówiła, nadal nudziły ją zlecenia w Nowym Jorku.

Z drugiej strony, przypomniał sobie, jak cieszyła się z chusty, którą utkała dla 

klientki.  Starszej  pani  tak  się  spodobał  ten  wyrób,  że  złożyła  u  Anny  więcej 
zamówień. Anna zaczęła się zastanawiać, czy nie zaproponować swoich wyrobów 
innym  klientom.  Sam  chciał  widzieć  w  tym  oznakę  jej  gotowości  do  porzucenia 
zawodu dekoratorki na rzecz tkactwa artystycznego. Wiedział, że z projektowania 
nie utrzyma się w Sumersbury, ale tkactwo to zupełnie inna sprawa. Co prawda, nie 
przyniosłoby jej aż takich dochodów jak obecna praca, ale gdyby za niego wyszła i 
wiodła  prostą,  wiejską  egzystencję,  wysokość  jej  zarobków  nie  byłaby  aż  tak 
ważna.  Musi  pozwolić  jej  przyzwyczaić  się  do  tej  myśli,  zdecydował.  Zmiana 
wymaga czasu.

– Kiedy skończę, zjemy lunch i ruszymy do Estelle – powiedział, przesuwając 

drabinę.

Po umyciu się z farby i zjedzeniu lunchu, wsiedli do ciężarówki i pojechali do 

miasta. Estelle mieszkała w szaroniebieskim domku na tyłach głównej ulicy.

– Czy Estelle ma męża? – spytała Anna, kiedy wjeżdżali na betonowy podjazd.
– Miała. Umarł pięć lat temu. Ale jeśli myślisz, że to po jego śmierci zaczęła się 

tak rządzić, jesteś w błędzie. Zawsze wtrącała się do życia innych.

– Teraz rozsiewa plotki, że jesteśmy kochankami. Wiedziałeś o tym?
Sam wziął ją za rękę.
–  Tak,  wiedziałem.  Szczerze  mówiąc,  ta  plotka  tylko  mi  pochlebia  –

powiedział, całując koniuszki jej palców.

–  Mamy  wybrać  patchworkową  kołdrę  na  twoje  łóżko.  Łóżko,  które  dziś 

odbierzemy od tapicera. Zastanawiam się, czy dziś w nocy nie będę się czuła tak, 
jakby całe miasto obserwowało nas przez dziurkę od klucza.

– Nauczysz się nie zwracać na to uwagi – roześmiał się Sam. – I obiecuję, że 

zrobię dziś wieczór wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc.

– To brzmi zachęcająco.

background image

– Nie zawiedziesz się. – Otworzył drzwiczki szoferki. – Chodź, kupimy kołdrę, 

pod  którą  będziemy  się  czulić.  Chyba  powiem  Estelle,  że  zależy  nam  na  bardzo 
miękkiej. To podsyci plotki.

– Sam!
W jego błękitnych oczach zapaliły się iskierki rozbawienia.
– One plotkują z zazdrości – powiedział, pomagając jej wysiąść z ciężarówki.
– A ty jesteś cholernie z siebie zadowolony.
Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– Tak proszę pani, jestem.
W  salonie  Estelle,  zagraconym  ceramicznymi  figurkami,  wazami  pełnymi 

sztucznych  owoców  i  niezliczonymi  bukietami  suszonych  kwiatów,  na  dwóch 
sofach i czterech krzesłach porozwieszane były patchworkowe kołdry.

– Mój Boże! – wykrzyknęła Anna, kiedy Estelle wprowadziła ich do środka.
– Niebywałe, prawda? Pomyśleć, co można zrobić, jeśli ma się  trochę czasu i 

pomysłowości  –  powiedziała  Estelle.  –  Wszystkie  przedmioty  w  tym  pokoju 
wykonane  są  ręcznie  albo  przeze  mnie,  albo  przez  którąś  z  pań  należących  do 
naszego cechu. Skoro o tym mowa, słyszałam, że tkasz, Anno.

A niech to, pomyślała Anna. Zaczyna się. Zaraz zaprosi mnie, żebym wstąpiła 

do cechu.

– Dopiero zaczynam, Estelle.
– No, no, nie bądź taka skromna. Cech przyjmuje rzemieślniczki na wszystkich 

stopniach zaawansowania.

Spotykamy się tutaj w każdą środę wieczór. Wiem, że teraz nie jest to dla ciebie 

dogodny termin, ale może kiedyś... – posłała Samowi konspiracyjny uśmiech.

– Może – wymamrotała Anna, nie patrząc na niego.
–  Drogi  Sammy  –  Estelle  położyła  rękę  na  jego  ramieniu  –  donoszę  ci  z 

zadowoleniem, że przygotowania do grudniowej uroczystości posuwają się zgodnie 
z planem. Ludzie z telewizji są tacy uprzejmi. Znalazłam parę rogów renifera dla 
sarenki,  a  Tommy  Andrews  powiedział,  że  może  zrobić  zwierzakowi  wspaniały 
czerwony nos. Wyobrażasz to sobie? – Estelle promieniała radością.

– Nie za bardzo – przyznał Sam.
–  Zaręczam  ci,  że  damy  cudowne  przedstawienie.  Chór  i  orkiestra  już  mają 

próby, a  dekoracje sklepowe będą... Och, przepraszam, rozgadałam się i  zupełnie 
zapomniałam o obowiązkach pani domu. Zdejmijcie kurtki. Może byście się czegoś 
napili? Przygotowałam dla was ciasteczka własnej roboty.

–  Dziękujemy,  ale  właśnie  zjedliśmy  lunch  –  powiedziała  Anna,  zdejmując 

background image

kurtkę.

– Założę się, że Sammy chętnie zje kilka. – Estelle uśmiechnęła się do niego. –

Nigdy nie wzgardziłeś domowymi ciasteczkami.

– Kruche ciasteczka z rodzynkami? – zapytał, przełykając łakomie ślinę.
– Tak jest. Twoje ulubione. Zaraz je przyniosę. – Wzięła od nich kurtki i wyszła 

z pokoju, nie czekając na odpowiedź.

– Jesteś jak wosk w rękach tej kobiety – dokuczała mu Anna.
– Dla niej zawsze będę siedmioletnim chłopcem. Nie pamiętałem, że piecze te 

ciasteczka. Przypomniałem sobie o tym, dopiero kiedy poczułem ich zapach. Mam 
do nich słabość.

– Widzę.
– Czy ty przypadkiem nie pieczesz...
– Nigdy – ucięła Anna.
– No cóż, nie można mieć wszystkiego.
– Proszę, oto one – oznajmiła Estelle, wkraczając do pokoju z talerzem pełnym 

ciastek. Wręczyła go Samowi wraz z papierową serwetką. – Smacznego.

Anna  z  trudem  powstrzymała  śmiech,  widząc,  jak  Sam  łakomie  rzuca  się  na 

słodkości. Dopiero po chwili przypomniał sobie o dobrych manierach i podsunął jej 
talerz.

– Na pewno nie chcesz spróbować? – wymamrotał z pełnymi ustami.
–  Nie,  dziękuję,  naprawdę.  Jeśli  Estelle  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  zacznę 

oglądać patchworki.

– Ależ proszę.
Estelle ruszyła przodem,  zachwalając po  kolei  zalety każdej  kołdry. Z  tyłu  za 

nimi  z  talerzem  w  ręce  dreptał  Sam.  Kobiety  rozmawiały  o  wzorach  i  barwach 
patch-workowych wyrobów, podczas gdy on opychał się ciastkami. Anna wybrała 
dwie kołdry w niebieskim odcieniu, pasujące do ręcznie tkanego pledu, który miał 
być  głównym  akcentem  w  sypialni  Sama.  Obie  były  w  takiej  samej  cenie. 
Odwróciła  się  do  Sama,  żeby  zapytać,  która  mu  się  bardziej  podoba,  ale 
napotkawszy jego rozbawiony wzrok, rzuciła mu tylko ostrzegawcze spojrzenie.

– Mówiłyście o kolorach i wzorach, ale wydaje mi się – zaczął, przełknąwszy 

ostami kęs ciastka – że nie poruszyłyście najważniejszego tematu. – Anna zacisnęła 
zęby. – Jako przyszły użytkownik tej kołdry wolałbym wiedzieć... – urwał i puścił 
oko  do  Anny  –  która  z  nich  jest  solidniejsza  –  dokończył,  przenosząc  wzrok  na 
Estelle. – Jestem człowiekiem praktycznym. – Anna odetchnęła z ulgą.

– Oczywiście, oczywiście – przytaknęła mu skwapliwie Estelle. – To zupełnie 

background image

zrozumiałe. A więc powiem wam w całkowitym zaufaniu i pamiętajcie, jeśli komuś 
to  powtórzycie,  wyprę  się  tych  słów.  Otóż  według  mnie  kołdra  Dolores,  ta  we 
wzorek w gwiazdy, jest solidniej uszyta niż kwiatowa kołdra Jane. Dolores używa 
też lepszych nici. Jej kołdra jest po prostu nie do zdarcia.

– W takim razie to przesądza sprawę – powiedziała Anna. – Przynajmniej jeśli 

chodzi o mnie. Wzór w gwiazdy i tak mi się bardziej podobał. Co myślisz, Sam?

Odstawił pusty talerz na stolik, wytarł ręce w serwetkę i podszedł do nich. Ujął 

róg kołdry w palce i ścisnął delikatnie. Anna nie miała wątpliwości, że sprawdzał 
miękkość.

– Myślę, że ta będzie dobra.
– Przyniosę wam na nią torbę – powiedziała Estelle, zabierając ze stolika talerz. 

– Jeszcze trochę ciastek?

– Dziękuję bardzo, ale pękam w szwach.
– Zapakuję ci kilka do domu – zdecydowała, wychodząc z pokoju.
– Sam, zjadłeś wszystkie ciastka! – krzyknęła Anna po wyjściu Estelle.
– Musiałem coś zrobić z rękami – mruknął. – Patrzenie, jak chodzisz i dotykasz 

kołder, podczas gdy ja widzę ciebie nagą pod nimi, doprowadzało mnie do stanu...

–  Sam,  na  miłość  boską!  –  Anna  strzeliła  oczami  w  kierunku  korytarza,  w 

którym w każdej chwili mogła pojawić się Estelle.

–  Ale  wybraliśmy  dobrą  –  ciągnął  z  filuternym  uśmiechem.  –  Te  błękitne 

gwiazdy  będą  wyglądać  wspaniale  przy  twoich  rudych  włosach  rozrzuconych  na 
poduszce i...

– Przestaniesz wreszcie?
– Estelle wraca – szepnął Sam konspiracyjnym tonem.
– Tutejsze panie robią naprawdę wspaniałe patchworki – odezwała się Anna.
–  O  tak  –  zgodziła  się  Estelle.  –  Kołdry  są  szalenie  pracochłonne.  Sama  nie 

mam do nich cierpliwości, więc podziwiam tych, którzy mają. Oto twoja torebka z 
ciastkami, Sammy.

– Estelle, nie powinnaś mi ich dawać.
– Nonsens. Lubię piec.
Annie wpadł nagle do głowy świetny pomysł.
– A może piecze pani również pierniczki na święta?
– O tak, nawet cały dom z piernika dla moich wnuków, jeśli przyjeżdżają.
– A czy mogłaby pani upiec piernikowe ozdoby i sprzedać nam do świątecznej 

dekoracji domu Sama? Mogłabym zawiesić je w oknach i na belkach pod sufitem.

–  Oczywiście,  że  mogę  je  upiec,  ale  nigdy  nie  wezmę  za  nie  pieniędzy  od 

background image

Sammy'ego.

– Ale...
–  Nie  ma  mowy.  –  Estelle  była  niewzruszona.  –  Albo  za  darmo,  albo  wcale. 

Jeśli chcecie, mogę upiec dla was nawet dom z piernika.

– To by było wspaniale – powiedziała Anna.
–  Nie  ma  o  czym  mówić.  W  końcu  Sammy potrzebuje  kogoś,  kto  by  mu coś 

upiekł.  A  teraz  zwińmy  kołdrę  i  wsadźmy  do  tej  torby  –  zakomenderowała.  –
Anno, pomóż mi ją zwinąć.

Chwyciwszy rogi kołdry, Anna zastanowiła się nad tym, co powiedziała Estelle. 

Według  niej  Sam  był  poszkodowany,  ponieważ  nie  miał  kobiety,  która  by  mu 
piekła i gotowała. Co gorsze, podejrzewała, że Sam zgadzał sicz Estelle. Stopniowo 
docierało do  Anny, że prace domowe  stały wysoko na liście cnót wiejskiej żony. 
Czy Sam wyobrażał sobie, że ona też jest świetną gospodynią?

Bardzo  możliwe,  doszła  do  wniosku,  kiedy  zabrali  kołdrę  i  pożegnali  się  z 

Estelle.  Pierwszego  wieczoru  przygotowała  kolację  i  odkryła  przed  nim  swoje 
zainteresowanie  tkactwem.  Zawód  dekoratorki  wnętrz  prawdopodobnie  również 
kojarzył  mu  się  z  domem.  Anna  uświadomiła  sobie,  że  jeśli  Sam  widział  w  niej 
domatorkę, sama nie zrobiła nic, aby wyprowadzić go z błędu.

Późnym popołudniem, kiedy przywieźli do domu odnowione łoże i składali je 

w sypialni, Anna zdecydowała się postawić sprawę jasno:

– Nie piekę ciastek – powiedziała, wręczając mu drewniany młotek.
– Jestem pewny, że nie. Przy twoim rozkładzie zajęć...
–  Nie  o  to  chodzi.  Chciałam  podkreślić,  że  nie  piekłabym  ciastek,  nawet 

gdybym miała mnóstwo czasu.

Sam zbił ze sobą dwie ramy łóżka i spojrzał na nią.
– Skąd nagle takie wyznanie? Czy mówiłem, że chcę, żebyś je piekła?
–  Niezupełnie,  ale  pytałeś  o  to,  kiedy  byliśmy  u  Estelle  –  przypomniała, 

przytrzymując jedną z ram.

–  Żartowałem.  –  Sam  wrócił  do  pracy.  Połączył  ze  sobą  kolejne dwie  ramy  i 

zajął  się  ostatnim  rogiem.  Kiedy  skończył,  zabrał  się  za  układanie  desek,  które 
podtrzymywały siatkę sprężynową i materac. – A zresztą, skąd wiesz, co byś lubiła, 
gdybyś nie miała tak stresującej pracy?

– Nie wiem – przyznała Anna, podając mu deski – ale uświadomiłam sobie, że 

prawdopodobnie  uważasz  mnie  za  świetną  gospodynię  domową,  ponieważ  lubię 
tkać,  a  mój  zawód uważa  się  czasami  za  typowo kobiecy. Ale  to  zupełnie  mylne 
wrażenie, tak naprawdę wcale nie przepadam za domowymi zajęciami.

background image

Pomogła mu umocować na ramie siatkę i położyć na niej materac.
–  Pozwól,  że  powiem  ci,  jakie  na  mnie  robisz  wrażenie  –  odparł  Sam, 

zbliżywszy się do niej. – Albo jeszcze lepiej – dodał, obejmując ją i popychając na 
materac – pozwól, że ci zademonstruję.

– Jeszcze nie skończyliśmy – zaprotestowała, kiedy zaczął ją rozbierać.
– To  wystarczy – powiedział, rozpinając jej stanik i ściągając z niej spodnie i 

bieliznę.  Po  chwili  leżała  na  łóżku  zupełnie  naga.  –  A  teraz,  jeśli  chodzi  o  moje 
zdanie. – Zaczął leniwie masować jej piersi kolistymi ruchami dłoni. – Uwielbiam, 
kiedy twoje sutki twardnieją. To robi na mnie ogromne wrażenie – zamruczał jej do 
ucha.

–  Mmm...  –  Anna  zarzuciła  ramiona  nad  głowę  i  wyprężyła  się,  podając  do 

przodu piersi.

– Och, najdroższa... – Wsunął ramię pod jej plecy i ssał na przemian to jeden, to 

drugi  sutek.  – Oto,  jakie  robisz  na  mnie  wrażenie  –  wyszeptał  z  ustami  przy  jej 
skórze.

Delikatna pieszczota jego warg coraz bardziej ją rozpalała. Czuła, jak wzbiera 

w  niej  pożądanie.  Tymczasem  nadal  ubrany  Sam  poruszył  się  między  jej  nagimi 
udami. Dreszcz podniecenia, jaki wywołał w niej ten krótki kontakt, niósł obietnicę 
rozkoszy, które miały nadejść.

–  Ty  też  potrafisz  wywrzeć...  całkiem  niezłe  wrażenie  –  powiedziała 

chrapliwym głosem Anna.

– Lubisz, gdy to robię? – Ocierał się o nią delikatnie.
– Tak, lubię. – Patrząc na niego, sięgnęła do koszuli i namacała palcami guziki. 

Walczyła z nimi niezdarnie, podczas gdy on nie zaprzestawał zmysłowych ruchów. 
– Tak bardzo cię pragnę – szepnęła.

– O to właśnie chodzi – uśmiechnął się.
– Och, Sam – jęknęła, odpinając ostami guzik. – Sam, już nie mogę...
– Ja też. – Odsunął się od niej. – Chyba zdejmę to z siebie i spróbuję zrobić na 

tobie trochę większe wrażenie – powiedział, dysząc ciężko. Położył się na plecach i 
zaczął ściągać dżinsy.

– Chwalipięta.
–  Zobaczymy.  –  Wkrótce  unosił  się  nad  nią.  –  Czy  to  robi  na  pani  większe 

wrażenie?

–  Jeszcze  nie  –  skłamała,  choć  czuła,  jak  jego  ruchy  rozpalają  w  niej  żar 

namiętności.

– A teraz? – spytał, wchodząc nieco głębiej.

background image

– Nie.
–  Trzeba  się...  nieźle  namęczyć...  żeby  panią...  zadowolić  –  wykrztusił 

zdyszany. – Może teraz mi się uda. – Zagłębił się w niej aż do końca.

–  Teraz...  tak...  –  szepnęła.  Z  każdym  poruszeniem  jego  ciała  z  piersi  Anny 

wyrywał się krzyk rozkoszy.

– Kocham cię – szepnął Sam, przyspieszając rytm miłosnych uderzeń. – Więcej 

niż kogokolwiek... na świecie. Och, Anno. Teraz, Anno... tak!

Świat  zawirował  wokół  nich.  Potężny  spazm  wstrząsnął  nimi  jednocześnie. 

Przez  chwilę  leżeli  nieruchomo  w  miłosnym  uścisku,  napawając  się  słodyczą 
spełnienia.

– Myślę, że tym razem oboje wywarliśmy na sobie niezłe wrażenie – odezwał 

się w końcu Sam z leniwym zadowoleniem w głosie. Uniósł się lekko na łokciach i 
uśmiechnął do Anny.

–  To  prawda  –  odpowiedziała  mu  uśmiechem.  –  Masz  bardzo  oryginalny 

sposób na wypróbowanie łóżka.

Sam odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
– Rzeczywiście. To miało być duże wydarzenie.
– Dla mnie było.
– Ale chyba nie myślałaś o łóżku, kiedy się kochaliśmy?
– Nie mogę powiedzieć, żebym wtedy o nim myślała. Dopiero potem.
–  Ja  też.  Z  tego  wniosek,  że  kiedy  się  z  tobą  kocham  wystarczy  mi  każda 

płaska, stosunkowo miękka powierzchnia.  Ale łóżko jest dobre – dodał. – Myślę, 
że w przyszłości będziemy z niego często korzystać.

– Chciałabym.
– Ja też. Szkoda, że będziemy się musieli ograniczać tylko do weekendów.
–  To  mi  coś  przypomniało.  Co  ty  na  to,  żebym  wzięła  wolne  i  spędziła  tu 

tydzień przed przyjazdem telewizji?

– W tym łóżku? Cudownie.
– Nie w łóżku, ale w Sumersbury, potworze.
–  No  cóż,  trudno.  To,  że  będziesz  przez  tydzień  w  Sumersbury,  jest  dobrym 

początkiem. Nad resztą trzeba będzie trochę popracować.

– Jesteś niepoprawnym marzycielem. – Pocałowała go lekko w usta. – Przez ten 

tydzień będziesz bardzo zajęty.

– Nie aż tak bardzo. Podoba mi się twój pomysł. Nie byłem zachwycony całą tą 

aferą z telewizją, ale skoro dzięki niej spędzisz ze mną cały tydzień, nie mogę się 
jej wprost doczekać.

background image

–  A  więc  postanowione.  Biorę  wolne.  Będę  mogła  dokończyć  dekoracje 

świąteczne u  ciebie w  domu  i... przekonać  się,  czy zniosę więcej niż  dwa  dni  na 
wsi. – Zerknęła na niego niepewna, czy nie obruszy się na ten pomysł.

Nie obruszył się.
– Na pewno ci się spodoba – powiedział. – Nieważne, czy jesteś, czy nie dobrą 

gospodynią domową. Twoje miejsce jest tutaj.

– W tym łóżku?  – spytała przekornie. Nie była jeszcze gotowa ani żeby się z 

nim zgodzić, ani żeby mu zaprzeczyć.

–  Także  w  tym  łóżku.  –  Nachylił  się  nad  nią  i  raz  jeszcze  zamknął  jej  usta 

namiętnym pocałunkiem.

background image

Rozdział 11

W sobotę, po Święcie Dziękczynienia, Anna ulokowała w samochodzie rzeczy 

potrzebne na odwiedziny Vivian i Jimmy'ego oraz ostatnie zakupy do domu Sama: 
świece, lampki, wstążki i dekoracje na choinkę i ruszyła w drogę do Sumersbury. 
Udało się jej tanio kupić gwiazdę betlejemską i tuzin doniczek z tą piękną rośliną 
spoczywał  teraz  na  tylnym  siedzeniu  wozu  razem  z  rolkami  papieru  w  ludowe 
wzory do paczek pod choinkę.

Zjechała z autostrady w szosę na Sumersbury. Postanowiła najpierw zatrzymać 

się u siebie i wyładować swoje zakupy, a dopiero potem pojechać do Sama. I tak 
był zbyt zajęty, żeby spędzić z nią popołudnie. Już od pewnego czasu ich spokojne 
weekendy zakłócał przedświąteczny ruch na farmie.

Ilekroć  przyjeżdżała,  z  daleka  witało  ją  wycie  pił  elektrycznych,  a  po  drodze 

mijała wielkie ciężarówki załadowane drzewkami i przykryte brezentową płachtą. 
Przez trzy kolejne tygodnie robotnicy będą co dzień ścinać drzewka do wysyłki w 
różne  części  stanu.  Od  siódmej  rano  do  dziewiątej  wieczór  przyjeżdżać  będą 
również lokalni klienci, żeby wybrać choinki dla swoich rodzin.

Kiedy  Sam  uświadomił  sobie,  jak  mało  będzie  miał  czasu  dla  Anny, 

zaproponował  jej,  żeby  wzięła  sobie  wolne  w  tygodniu  przedświątecznym.  Anna 
uznała  jednak,  że  wypełnione  pracą  dni  przed  przyjazdem  telewizji  będą 
znakomitym testem na to, czy wytrzyma życie na wsi. Skoro ma tu mieszkać, nie 
może liczyć, że Sam zawsze będzie dotrzymywał jej towarzystwa. Poza tym musi 
dokończyć świąteczną dekorację jego domu.

W drodze do Sumersbury daremnie czekała, że ogarnie ją nastrój podniecenia w 

związku  z  wyjazdem  na  wakacje.  Zamiast  tego  targały  nią  sprzeczne  uczucia.  Z 
jednej strony cieszyła ją perspektywa nocy z Samem, ale z drugiej praca w mieście 
dawała  jej  ostatnio  coraz  więcej  przyjemności  i  niechętnie  porzucała  na  tydzień 
kilka  rozpoczętych projektów.  Tkanie pozwoliło jej  dostrzec nowe  możliwości  w 
zawodzie i chętnie włączała w projekty dekoratorskie własne prace.

Nie  potrafiła  jeszcze  rozstrzygnąć,  co  oznaczało  to  na  nowo  rozbudzone 

zainteresowanie urządzaniem wnętrz. Może po tym tygodniu w Sumersbury będzie 
musiała wybierać między dwiema równie pociągającymi propozycjami: karierą w 
tkactwie artystycznym i mieszkaniem na wsi a kontynuacją obecnego trybu życia: 
trochę w mieście, trochę na wsi.

Zaparkowała wóz i wniosła do domu zakupy. Przez ostatnie tygodnie wnętrze 

background image

jej  wiejskiej  rezydencji  znacznie  się  zmieniło.  Na  wyprzedaży  kupiła  sofę  z 
obiciem w drobne kwiaty i bordowy fotel w stylu królowej Anny. Sam podarował 
jej  kilka  starych stolików w bardzo  dobrym stanie,  które znalazł w szopie, zaś w 
sklepie ze starociami Anna trafiła na niedrogą a efektowną mosiężną lampę.

Na  górze  przygotowała  pokój  gościnny  dla  Vivian  i  Jimmy'ego.  Wniosła  tam 

mosiężne łóżko, które odkupiła od jednego z klientów, a z obu jego stron ustawiła 
w  charakterze  nocnych  stolików  stare  beczki  od  Sama.  Na  wąskich,  wysokich 
oknach  zawiesiła  kotary,  łóżko  zaś  przykryła  niedrogą  kapą  i  rozrzuciła  na  nim 
mnóstwo  dekoracyjnych  poduszek,  w  tym  dwie,  których  poszewki  utkała  na 
krośnie.

Jeden  czy  dwa  przedmioty  własnoręcznie  wykonane  ożywiały  w  jej  oczach 

wystrój pokoju. Teraz już była pewna: jeśli  zostanie w swoim zawodzie, tkactwo 
będzie  stanowić  ważną  inspirację  w  jej  pracy.  Zastanawiała  się,  czy  gdyby  nie 
poznała  Sama,  odkryłaby  je  kiedyś.  Może,  któregoś  dnia,  ale  kto  wie,  czy  nie 
stałoby się to dopiero po rzuceniu dekoratorstwa.

Zostawiła zakupy w kuchni, zamknęła dom i wróciła do samochodu. Powietrze 

było  zimne  i  rześkie,  pachniało  lasem  i  dymem  palonego  drzewa.  Krajobraz 
przywodził  jej  na  myśl  ręcznie  malowane  wschodnie  parawany:  łagodne  beżowe 
wzgórza,  kręte  kamienne  ogrodzenia i  pozbawione  liści  ciemne gałęzie  drzew  na 
tle  szarego  zimowego  nieba.  Śnieg  nie  spadł  jeszcze  w  tym  roku,  i  wszyscy 
mieszkańcy  Sumersbury  z  niepokojem  słuchali  co  wieczór  prognozy  pogody. 
Przyroda  miała  jeszcze  tydzień,  żeby  przekształcić  miasteczko  w  malowniczą 
wiejską scenerię, potrzebną do telewizyjnego programu.

Anna  przyjechała  na  farmę  i  zaparkowała  przed  domem.  Tak  jak  się 

spodziewała, ciężarówki Sama nie było nigdzie widać. Zaczęła wnosić doniczki do 
domu.

– Cześć, Anno! – zawołał John z  szopy. Nadzorował trzech chłopców, którzy 

obwiązywali  choinki  grubym  szpagatem,  dzięki  czemu  drzewka  zachowywały 
dłużej  wilgoć  i  łatwiej  je  można  było  przewozić.  Zapas  drzewek  dla 
indywidualnych klientów z okolicy trzymano w szopie. – Sam pojechał z kilkoma 
chłopakami  napełnić  tę  sadzawkę  na  lodowisko.  Kazał  ci  powiedzieć,  że  wróci 
najszybciej, jak się da. Potrzebujesz pomocy?

– Nie, dziękuję, dam sobie radę – odpowiedziała Anna, wnosząc kolejne dwie 

doniczki.

Poznała Johna dwa tygodnie temu, kiedy na farmie zaczął się sezon świąteczny 

i trzeba było pracować w soboty. Od razu przypadli sobie do gustu. John bardziej 

background image

niż  Sam  przypominał  farmera.  Po  pierwsze,  był  co  najmniej  dwadzieścia  lat 
starszy, a na jego ogorzałej twarzy malowała się życiowa mądrość. Kiedy John był 
na  farmie,  z  daleka  pobrzmiewał  jego  pogodny,  silny  bas,  którym  wydawał 
polecenia i opowiadał dowcipy.

Anna  skończyła  wnosić  kwiaty,  powiesiła  w  przedpokoju  kurtkę  i  z 

przyjemnością wciągnęła w nozdrza unoszący się w powietrzu intensywny zapach 
świerków. Zgodnie z jej poleceniem w każdym pokoju stała nieubrana choinka, a 
przy drzwiach leżał stos gałęzi.

Woń igliwia mieszała się z aromatem piernikowych ciasteczek. Anna weszła do 

kuchni i zobaczyła na ladzie wspaniały lukrowany dom z piernika, a obok pudełko 
po  koszulach.  Uniosła  pokrywkę  i  odkryła  ułożone  równo  w  rzędach  tuziny 
piernikowych  mikołajów,  choinek,  gwiazdek  i  dzwonków.  Wszystkie  z 
przyczepionymi  u  góry  drucianymi  pętelkami  do  zawieszania  na  wstążce.  Za  to 
może  sobie  nawet  zaśpiewać  wszystkie  zwrotki  ,  Ave  Maria",  pomyślała  Anna, 
podziwiając kunszt Estelle.

Drzwi kuchenne otworzyły się nagle i stanął w nich Sam.
– Wesołych świąt – szepnął, biorąc ją w ramiona i przyciskając zimny policzek 

do jej twarzy. – Bałem się, że nigdy tu nie dojedziesz.

– Sam, będzie cudownie. Wszystko tak wspaniale pachnie.
– Szczególnie moja dekoratorka – powiedział, wtulając twarz w jej szyję.
Dotyk jego warg zelektryzował ją. Zadrżała z podniecenia. Chciała, żeby Sam 

rzucił pracę i już teraz się z nią kochał. Nie była przyzwyczajona do myśli, że choć 
jest w pobliżu, nie ma go do swojej dyspozycji. Ten tydzień będzie dla niej lekcją 
cierpliwości.

– Jak poszło z sadzawką? – spytała, próbując zdusić w sobie tęsknoty ciała.
– Kiedy cię obejmuję, nic mnie to nie obchodzi. O Boże, jak dobrze trzymać cię

w ramionach. Nie masz pojęcia, jak lubię cię dotykać. – Przesunął obie dłonie w 
dół i objął jej piersi.

– A ja uwielbiam, kiedy to robisz. – Splotła palce na jego karku i spojrzała mu 

w  oczy.  –  Boję  się  jednak,  że  twoim  robotnikom  będzie  cię  brakować,  jeśli 
zajmiemy się tym, czym bym chciała.

– Masz rację. Niech to diabli! Dzisiejsza noc wydaje się tak odległa.
–  Oboje będziemy  bardzo  zajęci.  –  Pocałowała  go  lekko. –  Mam tu  mnóstwo 

pracy i jestem pewna, że ty też masz co robić.

– Niestety.
–  Dzięki  za  choinki  i  świerkowe  gałęzie.  Mam  nadzieję,  że  podziękowałeś 

background image

Estelle za jej pierniczki. Są wspaniałe.

– Dostanie swoją nagrodę – uśmiechnął się Sam. – Ludzie z telewizji obiecali, 

że zrobią z nią wywiad jako z organizatorką lokalnych obchodów świątecznych i 
długoletnią  mieszkanką  Sumersbury.  Występ  w  telewizji,  choćby  nie  wiem  jak 
krótki, będzie dla niej najlepszą zapłatą.

– Ty też będziesz gwiazdą telewizyjną. Pomyślałeś o tym?
– Nie bardzo.
–  Kiedy  kobiety  z  całego  kraju  zobaczą  cię  w  środku  romantycznej  scenerii, 

natychmiast zakochają się w tobie. Zasypią cię ofertami – drażniła go Anna.

– Jest tylko jedna oferta, która mnie interesuje – odparł, przeczesując palcami 

jej rude loki. – Tylko jedną kobietę chciałbym uwieść tą romantyczną scenerią.

– Coś mi mówi, że w połowie już ci się to udało.
– To dobrze. A niech to, chyba John mnie woła.
– Chyba tak. Lepiej już idź.
Ucałował ją pospiesznie i otworzył drzwi na dwór.
– Już idę, John! – krzyknął, lecz zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze do niej. –

Żebym nie  zapomniał, Tessie zapowiedziała, że wpadnie z  krosnem po  południu. 
Zaofiarowała się, że może ci w czymś pomóc.

– To świetnie. Dawno jej nie widziałam.
– Będziesz dziś ubierała choinki?
– Chyba tak, a przynajmniej zacznę. Mamy mnóstwo pracy, Sam.
– Zostaw tę dużą w salonie, dobrze? Chciałbym ją ubrać razem z tobą. Puścimy 

sobie wieczorem kolędy I wprowadzimy siew świąteczny nastrój.

– Myślałam, że masz już dość choinek.
– Wyobraź sobie, że nie. Uwielbiam je.
– A więc zgoda. Ubierzemy ją razem dziś wieczór.
– A potem jeszcze raz wypróbujemy łóżko – powiedział, puszczając oko. – Do 

widzenia, kochanie.

– Do widzenia.
Patrzyła,  jak  podchodzi  do  szopy  i  rozmawia  z  Johnem.  Cóż  więcej  może 

chcieć  od  życia  prócz  miłości  tego  mężczyzny?  W  tym  pachnącym,  przytulnym 
domu,  w  jego  silnych  objęciach,  przyjemność  pracy  w  mieście  wydawała  się 
blednąc. Wróciła do salonu i podśpiewując sobie cicho, rozpakowywała pudełka ze 
świeczkami i wstążkami.

Kiedy  godzinę  później  przyjechała  Tessie  z  krosnem,  Anna  zdążyła  już 

powkładać  gwiazdy  betlejemskie  w  stare  naczynia  gliniane,  które  znalazła  w 

background image

kuchni, i ustawić je na schodach. Rubinowe szklane naczynia lśniły w oknach i na 
kominku,  a  wokół  nich  Anna  ułożyła  świerkowe  gałęzie,  przybrane  czerwonymi 
aksamitnymi wstążkami.

Tessie przyniosła naręcze świeżej jemioły owinięte w woskowany papier.
– Trzymaj ją w wodzie aż do przyjazdu telewizji – poradziła Annie. – Nie ma 

nic paskudniejszego niż zeschnięta jemioła.

– Miałaś wspaniały pomysł – pochwaliła ją Anna.
Włożyła bukiet do wielkiego kamiennego garnka napełnionego wodą. – Jestem 

ci bardzo wdzięczna.

–  A  ja  jestem  ci  wdzięczna,  że  nadal  kupujesz  u  mnie  przędzę,  chociaż 

przewiozłaś krosno do Nowego Jorku.

– Przez co Sam musi teraz pożyczać je od ciebie. Włożę kurtkę i zaraz pomogę 

ci je wnieść.

Kiedy wyładowały krosno z samochodu  Tessie, Anna zauważyła, że na ramie 

zaczęta jest jakaś praca.

–  Nie  wiedziałam,  że  zabieram  ci  krosno  w  trakcie  roboty  –  powiedziała.  –

Przeze mnie możesz nie zdążyć z nią przed świętami.

–  Zostawiłam  tę  robótkę  specjalnie.  Pomyślałam,  że  z  nią  krosno  będzie 

wyglądało  tak,  jakby  je  ktoś  używał.  Zaczęłam  czerwono-zielono-biały  obrus, 
który od pięciu lat chciałam zrobić na święta – wyjaśniła z uśmiechem. – Dam ci 
objaśnienia  wzoru  i  możesz  nad  nim  pracować,  jeśli  będziesz  miała  czas  w 
tygodniu. Aha, byłabym zapomniała, w samochodzie mam dla ciebie coś jeszcze. 
Zaraz wracam. – Wybiegła z domu i po chwili była już z powrotem z koszykiem 
wypełnionym szpulkami czerwonej, zielonej i białej przędzy. – Może postawisz go 
koło krosna?

–  Oczywiście.  Wygląda  wspaniale  –  powiedziała  Anna,  stawiając  koszyk  na 

podłodze.  –  Tessie,  masz  doskonałe  oko.  Nie  myślałaś  nigdy  o  pracy  w 
dekoratorstwie?

– Nieraz. Ale lubię Sumersbury, więc zamiast tego prowadzę sklep z przędzą.
–  Rozumiem.  –  Anna  wyjęła  z  pudełka  satynową  wstążkę  i  w  zamyśleniu 

zwijała  ją  wokół  palca,  –  Sam  chciałby,  żebym  przeniosła  się  tu  na  stałe.  Ale  to 
znaczy, że musiałabym rzucić pracę.

– I zostać tkaczką, jak Hilary – uśmiechnęła się Tessie.
– Samowi by się to podobało, ale ja... sama nie wiem.
Tessie uważnie rozejrzała się wkoło.
–  Pamiętam,  jak  wyglądał  ten  pokój,  kiedy  żyła  jego  babka  –  powiedziała.  –

background image

Może miała twój talent, jeśli chodzi o tkactwo, ale nie jeśli chodzi o wystrój domu. 
Wykonałaś świetną robotę.

– Dziękuję. – Pochwały mile połechtały Annę.
–  Jeśli  to  jest  przykład  tego,  co  potrafisz...  –  urwała.  –  Nie  powinnam  się 

wtrącać.  To  sprawa między  tobą  a  Samem.  –  Spojrzała  na  Annę  i  roześmiała  się 
lekko. – Tak to jest, kiedy się mieszka długo na wsi. Człowiek zaczyna się wtrącać 
w sprawy innych.

– Tessie, uważam cię za przyjaciela, a nie wścibską sąsiadkę. Chciałabym znać 

twoje zdanie.

Kobieta zawahała się.
– Myślę, że powinnaś być ostrożna w odrzucaniu czegoś, co robisz tak dobrze. 

Sam jest wspaniały, ale to... – Zatoczyła łuk ręką. – Masz duży talent. Skoro pytasz 
mnie  o  zdanie,  radziłabym  ci  znaleźć  sposób,  żeby  zatrzymać  obie  rzeczy: 
mężczyznę i pracę.

–  Wątpię,  żeby  to  pasowało  do  marzenia  Sama  o  wiejskim  życiu  dla  nas 

dwojga.

– Więc poszerz jego horyzonty.
–  Albo  swoje.  Może  powinnam  poświęcić  się  tkactwu?  Może  mam  w  tym 

nawet  większy  talent?  Może  nadszedł  czas  na  zmiany  w  moim  życiu,  na 
ustatkowanie się, założenie rodziny? Mam prawie trzydzieści lat.

– Zapomnij o mojej radzie. Zrobisz, co zechcesz. Zresztą, co ja tam wiem.
– Założę się, że wiesz, jak ubierać choinki.
– W swoim życiu zdążyłam już kilka ubrać. Do tej – wskazała na drzewko w 

salonie – potrzebować będziemy drabiny.

–  Nie,  tę  ubiorę  później  razem  z  Samem,  rodzinnymi  ozdobami.  Ale  muszę 

wymyślić jakieś dekoracje dla pozostałych.

– Pozostałych? – Zdumiała się Tessie.
– Jesteśmy na farmie choinek – wyjaśniła ze śmiechem Anna. – Choinki stoją w 

każdym pokoju, a nawet w łazience.

– Wielkie nieba!
– Pomożesz mi je ubrać, jeśli przekupię cię kawą?
– Czemu nie. Nie wracam już dziś do sklepu. Wypijmy kawę i bierzmy się do 

roboty.  Chciałabym  zacząć  od  tej  w  łazience,  nigdy  nie  ubierałam  choinki  w  tak 
dziwnym miejscu, a muszę ci się przyznać, że uwielbiam nowe doświadczenia.

O dziewiątej wieczór odjechali ostatni klienci z ogromną choinką przywiązaną 

background image

do bagażnika na dachu samochodu. Wszyscy pomocnicy Sama, łącznie z Johnem, 
rozjechali się do domów koło siódmej,  ale  nie kończący się korowód kupujących 
zatrzymał Sama na dworze przez dalsze dwie godziny.

Kiedy  wszedł  do  środka  kuchennymi  drzwiami,  przytupując  dla  rozgrzewki 

zmarzniętymi nogami, z głębi domu dobiegał nieregularny stuk.

–  Anno!  –  Uwielbiał  wołać  jej  imię,  kiedy  wracał  do  domu  po  całym  dniu 

pracy.

Stukanie ustało.
– Tu jestem! – zawołała z salonu.
Ściągnął  rękawice  i  wepchnął  je  do  kieszeni  kurtki,  którą  zdjął  i  powiesił  na 

kołku przy drzwiach. Mimo futrzanych rękawic jego dłonie były lodowato zimne. 
Chuchając na nie, ruszył w głąb domu na spotkanie Anny.

Stała  na  drabinie  i  zawieszała  na  belce  przy  suficie  piernikowe  ozdoby.  W 

kominku  wesoło  buzował  ogień.  W  jego  pląsającym  blasku  rude  włosy  Anny 
zdawały się żywym płomieniem. Sam zastanawiał się, jak mógł kiedykolwiek lubić 
ten dom bez niej.

– Już jest pięknie – powiedział, kiedy odwróciła się do niego.
–  Pewnie  umierasz  z  głodu.  Niedługo  skończę  i  zjemy  zupę  z  grzankami  i  z 

serem.

–  Cudownie.  Pomóc  ci?  –  Był  rozdarty  między  pragnieniem  porwania  jej  w 

ramiona i obsypania pocałunkami a chęcią przyglądania się, jak dekoruje dom. Ich 
dom, miał nadzieję.

– Nie trzeba. Zawieszę jeszcze kilka i zaraz schodzę –  – powiedziała, wbijając 

gwóźdź w belkę. Wkrótce kolejny piernikowy mikołaj wisiał na czerwonej wstążce 
u powały.

– W takim razie pójdę na górę zmyć z siebie kurz.
– Rozejrzyj się wkoło, jak już tam będziesz! – zawołała za nim, gdy wchodził 

po schodach. – Wykonałyśmy z Tessie kawał roboty.

Zanim się rozebrał, obszedł wszystkie pomieszczenia, podziwiając talent Anny, 

W  poprzednich  tygodniach  urządziła  w  jednym  z  dwóch  pokoi  dziewczęcą 
sypialnię, a w drugim sypialnię dla chłopca.

– Wiem, że to trochę stereotypowe – przyznała – i nie zrobiłabym tego w ten 

sposób, gdyby to były pokoje prawdziwych dzieci, ale dla telewizji świetnie się to 
nadaje.

Na  wspomnienie  o  „prawdziwych  dzieciach"  aż  ścisnęło  go  w  dołku,  nie 

zdradził się przed nią jednak ze swojej tęsknoty za życiem rodzinnym. Jak gdyby 

background image

nigdy  nic  podziwiał  kupioną  przez  Annę  białą  szydełkową  narzutę  na  łóżko  w 
pokoju dziewczynki i jaskrawą, czerwono-biało-niebieską kapę w sypialni chłopca. 
Anna włożyła do drewnianej kołyski kilka starych lalek pożyczonych od Vivian, a 
w pokoju chłopięcym położyła na starej skórzanej skrzyni dwie ulubione zabawki 
Sama: samolot i wóz strażacki.

Sam  zatrzymał  się  przed  sypialnią  chłopca,  która  kiedyś,  gdy  żyli  jeszcze 

dziadkowie,  była  jego  sypialnią.  Z  pokoju  wylewał  się  strumień  wielobarwnego 
światła.  Sam  przypomniał  sobie  ze  wzruszeniem,  że  ilekroć  przyjeżdżał  tu  na 
święta,  jego  dziadkowie  wstawiali  mu  do  pokoju  choinkę  i  co  noc  usypiał  w 
łóżeczku skąpanym w blasku wszystkich kolorów tęczy.

Pogrążony we wspomnieniach przestąpił próg sypialni. Półtorametrowa choinka 

w rogu pokoju ubrana była w drewniane ozdoby, wielobarwne lampki i mnóstwo 
cukrowych sopli. Ozdoby na drzewku łączyły się w pewien temat, przez co efekt 
końcowy był bardziej profesjonalny niż to, co w czasach jego dzieciństwa tworzyła 
babka,  ale  i  mniej  osobisty.  Mimo  to,  dekoracja  pokoju  bardzo  mu  się  podobała. 
Brakowało  tylko  chłopca,  syna.  ..  jego  i  Anny.  Zastanawiał  się,  czy  pomyślała o 
tym choćby przez chwilę, kiedy urządzała ten pokój.

Na  choince  w  sypialni  dziewczynki  żarzyły  się  miniaturowe  białe  światełka, 

przywodzące na myśl srebrzysty pył gwiezdny. Anna opasała drzewko kolorowym 
łańcuchem, a na końcach gałęzi umocowała różowe kokardki. Sam bez trudu mógł 
wyobrazić  sobie  małą  dziewczynkę  z  kasztanowymi  lokami,  śpiącą  na  łóżeczku 
pod szydełkową narzutą.

Kiedy  wszedł  do  swojej  sypialni,  powitała  go  wysoka  sosna  udekorowana 

błękitno-złotymi  ozdobami,  dopasowanymi  kolorem  do  patchworkowej  kołdry, 
obicia fotela i otomany. Bardzo nastrojowe, pomyślał. Ale po co lampki? Telewizja 
miała filmować dom w ciągu dnia. tak więc Anna musiała zdawać sobie sprawę z 
tego,  że  piękno  choinkowej  iluminacji  nie  zostanie  przez  nich  zauważone. 
Dlaczego zatem z nich nie zrezygnowała?

Czyżby  dekorowała  nie  tyle  dla  potrzeb  telewizji,  co  dla  niego?  Tak  bardzo 

spodobała  mu  się  ta  odpowiedź,  że  kiedy  brał  w  łazience  prysznic,  nie  zapalił 
górnego  światła,  ale  namydlał  się  jedynie  przy  blasku  czerwonych  lampek 
przyczepionych do  małego drzewka  w drewnianej doniczce koło  wanny i  wesoło 
pogwizdywał.

Po zejściu na dół pochwalił pracę Anny, ale nie wspomniał słowem o lampkach. 

Dopiero,  gdy po  kolacji zaczęli ubierać trzymetrową  choinkę w salonie, poruszył 
ostrożnie ten temat:

background image

–  Wiesz,  że  telewizja  będzie  filmować  dom  w  dzień?  –  spytał,  wchodząc  po 

drabinie z lampkami na górną partię drzewka:

– Mhm.
– Więc lampki chyba nie są im potrzebne.
–  To  prawda,  ale  myślałam,  że  ty  byś  chciał,  żeby  były,  szczególnie  na  tej 

choince.

–  Masz  rację  –  przyznał,  uśmiechając  się  do  niej.  –  Cieszę  się,  że  są  na 

wszystkich drzewkach. Kiedy wszedłem dziś na górę, czułem się tak, jakby paliły 
się specjalnie dla mnie. Dziękuję ci, Anno.

Zarumieniła się lekko.
– Kocham cię, Anno Tilford.
– Ja też cię kocham.
– Ubierzmy drzewko jutro wieczorem – zaproponował, schodząc po drabinie.
– Ale myślałam, zechciałeś...
– Chcę zobaczyć cię nagą, w błękitnozłotej poświacie –  – powiedział, kładąc 

na podłodze lampki i prowadząc ją w stronę schodów. – Chcę się z tobą kochać w 
świetle lampek z choinki, a ubieranie tej tutaj zabierze za dużo czasu.

– Ja też wyobrażałam sobie ciebie w błękitnym świetle – wyznała z uśmiechem.
Ku  jego  radości,  kiedy  się  rozebrali  i  położyli  na  łóżku,  Anna  przejęła 

inicjatywę i uklękła nad nim, podając mu piersi do pocałunku. Pochwycił chciwie 
sterczący  sutek  i  ssał  go  delikatnie,  aż  z  ust  kobiety  wyrwał  się  jęk  rozkoszy. 
Dotykał jej ciała, błądził dłońmi po talii i biodrach, przesuwał niecierpliwe palce w 
dół,  do  kuszącego  trójkąta.  Anna  poruszała  się  nad  nim,  ocierając  się 
prowokacyjnie.

Dwukrotnie sięgał po przygotowany na nocnym stoliku pakiecik i dwukrotnie 

Anna powstrzymała jego dłoń, mrucząc:

– Jeszcze nie teraz.
Kołysał  ciężarem  jej  piersi  wilgotnych  od  jego  warg  i  języka  i  podziwiał  ich 

piękne  kształty  w  błękitnym  blasku  choinkowych  lampek.  W  tym  niezwykłym 
świetle  wydawała  się  kimś  nierzeczywistym,  zjawą  z  erotycznego  marzenia, 
baśniową kobietą, która znalazła się w jego łóżku za sprawą czarów.

Kiedy  wydawało  mu  się,  że  dłużej  już  nie  wytrzyma,  sięgnęła  po  pakiecik  i, 

szybciej  niż  myślał,  zadbała  o  to,  by  bezpiecznie  go  w  siebie  przyjąć.  Patrzył 
zafascynowany, jak niebieskie światło pełza po falującym nad nim ciele. Widok był 
tak wspaniały, że uświadomił sobie, co tracił za każdym razem, gdy leżała pod nim 
zasłonięta jego cieniem i ciężarem.

background image

– Kocham cię w błękicie – powiedział, chwytając jej pośladki i ponaglając do 

szybszych ruchów.

– A ja... po prostu... cię kocham – szepnęła, posłusznie przyspieszając tempo.
Baśniowy blask błękitnego światła w połączeniu z poruszającym się rytmicznie 

zmysłowym  ciałem  Anny  sprawił,  że  doznanie  rozkoszy  stawało  się  nie  do 
zniesienia. Poddał się mu bez reszty i wstrząsany spazmami wbił palce w jej gładką 
skórę, powtarzając szeptem jej imię. To już na zawsze, pomyślał, gdy usłyszał nad 
sobą okrzyk spełnienia. To już na zawsze.

Przygarnął ją do siebie, tuląc rozedrgane namiętnością ciało i poprzysiągł sobie, 

że  wkrótce  przerwie  milczenie  w  sprawie  ich  małżeństwa.  Jak  tylko  ten 
zwariowany  tydzień  dobiegnie  końca,  poprosi  ją,  żeby  została  jego  żoną,  żeby 
zamieszkała  z  nim  w  Sumersbury  i  zapełniła  dwie  małe  sypialnie  dziećmi 
zrodzonymi  z  ich  miłości.  Nie  widział  dla  siebie  żadnej  innej  przyszłości.  Nic 
innego nie miało sensu.

background image

Rozdział 12

Anna  skończyła  dekorowanie  domu  szybciej,  niż  myślała,  za  to  zbyt 

optymistycznie  oceniła  czas,  jaki  Sam  mógł  jej  poświęcić.  W  ciągu  dnia  telefon 
odzywał  się  nieustannie,  telefonowała  Estelle  i  inni  mieszkańcy  miasteczka. 
Dzwonili również urzędnicy Białego Domu, żeby omówić szczegóły wizyty Sama 
w  Waszyngtonie.  W  nagrodę  za  dostarczenie  choinki  Sam  miał  wypić  herbatę  z 
pierwszą damą. Także ludzie z telewizji przekazywali przez Annę wiadomości. Nie 
była  tym  wszystkim  zachwycona:  rola  recepcjonistki  nie  należała  do  jej 
ulubionych.

W wolnej chwili Sam odpowiedział na kilka telefonów, w tym jeden od matki, 

wściekłej,  że  na  czas  przyjazdu  telewizji  Sam  umieścił  ją  wraz  z  mężem  w 
pobliskiej  gospodzie.  Na  pytanie  Anny,  dlaczego  nie  pozwolił  im  zamieszkać  w 
sypialniach na górze, wyjaśnił, że jego matka nie jest zbyt uważnym gościem i na 
pewno zniszczyłaby efekt pracy Anny.

– Moja matka chce tu zamieszkać tylko po to, żeby zwiększyć swoje szanse na 

dostanie się przed kamery telewizyjne – dodał.

Poza odbieraniem telefonów Anna nie miała co robić. Utkała dużą część obrusu 

Tessie,  porozkładała  po  całym  domu  świeczki,  wieńce  i  girlandy  kwiatów,  aż 
zaczęła  się  bać,  czy  nie  przesadziła  ze  świąteczną  ornamentyką.  Dla  zabicia 
wolnego  czasu  chodziła  na  długie  spacery  lub  siadywała na  kamiennym  murku  i 
oddawała się rozmyślaniom.

Nie chciała przyznać się nawet sama przed sobą, a co dopiero przed Samem, że 

się nudzi. Widziała jego radość, kiedy wracał wieczorem do domu, żeby zjeść z nią 
późną  kolację  i  podzielić  się  wrażeniami  mijającego  dnia.  Był  jednak  zbyt 
zmęczony, żeby mogli zagrać w „Chińczyka" czy „Wyścigi Konne", tak jak sobie 
obiecywali.

Anna  starała  się  nie  zdradzić,  że  tęskni  za  pracą  w  mieście,  nie  wspomniała 

również o tym, jak ciągnie ją, żeby zadzwonić do Vivian tylko po to, by usłyszeć 
jej pewny siebie wielkomiejski akcent.

Kiedy  leżała  w  ramionach  Sama  i  kochała  się  z  nim  w  małżeńskim  łożu, 

zapominała  o  pracy  w  mieście,  radości,  jaką  dawało  jej  ukończenie  trudnego 
zadania,  czy pogodzenie niezwykłych gustów  i  skromnych  zasobów finansowych 
niektórych  klientów.  Ale  kiedy  nie  było  go  przy  niej,  dom  wydawał  się  pusty  i 
martwy,  zbyt  cichy  jak  na  jej  upodobania.  Anna  zaczęła  nawet  tęsknić  za 

background image

trąbiącymi  taksówkami.  Kochała  wieś,  ale  brakowało  jej  miasta.  Chciała  mieć  i 
jedno, i drugie.

W czwartek w południe zaczął padać śnieg. Mieszkańcy miasteczka cieszyli się 

tak, jakby z nieba spadały dolarowe banknoty. Sam doniósł, że sadzawka zamarza 
w  tempie  ekspresowym.  Z  powodu  śnieżycy  pracę  na  farmie  zakończono  już  o 
piątej.  Gęste  płatki  padały  nieustannie  cały  wieczór,  pokrywając  szybko  grubą 
warstwą  puchu  drogi  dojazdowe.  Mimo  że  tego  wieczoru  nie  było  żadnych 
klientów,  Sam  w  dalszym  ciągu  nie  miał  czasu  dla  Anny.  Telefon  dzwonił  jak 
oszalały. Każdy, kto miał coś wspólnego z sobotnim wydarzeniem, chciał usłyszeć 
od Sama, że wszystko jest w porządku.

Ceremonia ścięcia drzewka zaplanowana była na sobotę, ale już w piątek Sam 

musiał stawić czoło telewizji, która tego dnia filmować miała wnętrze domu, oraz 
matce  z  ojczymem,  którzy  zapowiedzieli  się  na  wieczór.  W  piątek  przyjeżdżali 
również Vivian z Jimmym. Przedstawienie wkrótce miało się zacząć.

Kiedy  późnym  wieczorem  szli  na  górę  do  sypialni,  oboje  byli  spięci  i 

podenerwowani. Sam z powodu czekających go przeżyć, a Anna, ponieważ zaczęła 
pojmować,  że  nie  potrafi  zamieszkać  tu  na  stałe.  Ich  miłość  tej  nocy 
odzwierciedlała stan ich ducha.

– Kiedy to się skończy, obiecuję ci, że będzie między nami lepiej – powiedział 

Sam. – Potrzebujemy trochę ciszy i spokoju.

Anna już miała zaprzeczyć,  ale zrezygnowała i zamiast tego pocałowała go w 

usta. To nie był dobry moment, żeby zwierzać się ze swoich niepokojów. I bez tego 
następne dwa dni będą dla niego wystarczająco stresujące.

Sypało całą noc i prawie cały ranek. John zaraz po przyjściu do pracy wsiadł na 

traktor Sama i do południa przetarł szlak prowadzący na zbocze, na którym rosło 
prezydenckie  drzewo.  Odśnieżył  również  podjazd  do  domu.  Ledwo  skończył,  na 
drodze  pojawił  się  wóz transmisyjny z  ekipą  telewizyjną.  Jak tylko  zatrzymał  się 
przed domem, Anna dała nura do stodoły, do której John wprowadził pług śnieżny i 
traktor.

– O co chodzi? Nie chcesz być w telewizji? – zażartował, schodząc z siodełka.
– Jakbyś zgadł. Poza tym wszyscy spodziewają się, że te świąteczne dekoracje 

to dzieło Sama lub jakiejś kochającej mamuśki,  która przyjęła biedaka pod swoje 
opiekuńcze skrzydła.

– Rozumiem, że ty nie za bardzo pasujesz do tego opisu.
–  Nie,  nie  pasuję.  Chyba  jestem  typem  kobiety,  jak  to  się  mówi,  niezależnej 

background image

zawodowo.

– Nie widzę w tym nic złego.
–  A  ja  tak.  Boję  się,  że  jeśli  przeniosę  się  na  stałe  do  Sumersbury,  Sam  nie 

będzie chciał, żebym jeździła do pracy do Nowego Jorku.

– Może i nie, ale to twoja praca, nie jego.
– Mam nadzieję, że Sam się z tobą zgodzi.
– Jeśli nie, jest skończonym głupcem i powiem mu to prosto w oczy.
–  Nie  wątpię,  że  to  zrobisz.  Dziękuję  ci,  John.  –  Wyszli  ze  stodoły,  w 

momencie  kiedy  przed  dom  zajechała  długa  biała  limuzyna.  –  Kto  to?  –  spytała 
Anna, kiedy samochód zatrzymał się obok wozu transmisyjnego.

–  To  chyba  ten  facet,  który  poprowadzi  program.  Gra  ojca  w  tym  serialu 

telewizyjnym,  który  puszczają  we  wtorki.  Założę  się,  że  jutro  wszyscy  będą  go 
oblegać, skomląc o autografy.

–  John,  jak  myślisz,  uda  nam  się  przez  to  przebrnąć  bez  jakiejś  większej 

katastrofy?

– Jeśli o mnie chodzi – John podrapał się za uchem – katastrofa już nastąpiła. 

Pozostaje nam tylko czekać, czy nie będzie gorzej.

Następnego dnia o dziesiątej rano,  Anna, Vivian i  Jimmy  stali  za kamiennym 

murkiem  odgradzającym  posiadłość  Sama  od  drogi,  czekając  niecierpliwie  na 
zorganizowany  przez  Estelle  świąteczny  pochód  mieszkańców.  Kiedy  matka  i 
ojczym  Sama  dowiedzieli  się,  że  trzeba  iść  pieszo  na  miejsce  ścięcia  drzewa, 
postanowili  zostać  w  domu.  Siedzieli  na  drewnianych  krzesłach  na  werandzie  i 
popijali  kawę.  Anna  cały  ranek  próbowała  nawiązać  ze  starszą  panią  nić 
porozumienia, nadaremnie. W końcu poddała się i poszła z Vivian i Jimmym zająć 
pozycje bliżej drogi.

Kamienny  murek  okazał się  znakomitym  punktem obserwacyjnym. Piętnaście 

minut  później  niż  zaplanowano,  dziwaczny  orszak  ukazał  się  w  oddali.  Na  jego 
czele  jechał  wóz  transmisyjny  z  rozpłaszczonym  na  dachu  operatorem.  Za  nim 
sunął  Święty  Mikołaj  w  saniach  ciągniętych  przez  oswojoną  sarenkę.  Kiedy 
procesja  zbliżyła  się  do  farmy  Sama,  Anna  zauważyła,  że  przebranie  sarenki  za 
renifera nie było zupełnie udane. Rogi zsuwały się jej ciągle z głowy to w lewo to 
w  prawo,  a  Święty  Mikołaj  z  okrzykiem  „stop!"  co  chwilę  wyskakiwał  z  sań  i 
poprawiał nieszczęsnemu zwierzęciu niesforne poroże.

Za  sańmi  jechała  półciężarówka,  a  na  niej  z  tyłu  na  platformie  siedziała  na 

drewnianym  rzeźbionym  krześle  okryta  imitacją  futra  z  gronostaja  Estelle 

background image

Terwiliger.  W  swoim  przebraniu  wyglądała  jak  polarny  niedźwiedź.  Szerokimi, 
energicznymi ruchami dyrygowała maszerującym za ciężarówką chórem miejskim. 
Obok szedł drugi operator, przenosząc obiektyw kamery z kobiety  na śpiewający 
chór.  Co  jakiś  czas  Estelle  podskakiwała  niebezpiecznie  na  krześle,  częściowo  z 
powodu wyboistej drogi, częściowo z powodu zamaszystych ruchów rąk.

–  Niech  mnie  kule  biją  –  szepnęła  Vivian,  kiedy  pochłonięta  dyrygowaniem 

Estelle  uniosła  się  kilkanaście  centymetrów.  –  Takimi  ruchami  ramion  mogłaby 
nakazać rozstąpić się Morzu Czerwonemu.

–  Jestem  pewna,  że  gdyby  chciała,  dokonałaby  tego  –  odparła  Anna.  –  To 

niezwykła kobieta.

–  Czy  oprócz  tej  procesji  będzie  jeszcze  orkiestra  na  wzgórzu  i  łyżwiarze  na 

zamarzniętej sadzawce? – spytał Jimmy.

– Tak jest. Sam i John trzy razy dowozili tam dzisiaj dzieci. Wszyscy byli na 

swoich miejscach już o dziewiątej trzydzieści, włączając w to Sama i Johna, którzy 
czekają przy drzewie.

–  Patrzcie  –  przerwała  im  Vivian,  ściskając  ramię  męża.  –  Chyba  umrę  ze 

śmiechu.  Te  rogi  znowu  zjeżdżają  w  dół.  Rozumiem,  że  ta  czerwona  mrugająca 
żarówka, dyndająca pod brodą samy, miała być czerwonym nosem renifera?

– Mhm – zachichotała Anna. – Wzdłuż uprzęży biegnie drucik, który łączy ją z 

baterią w saniach.

– Kto jest Świętym Mikołajem? Jego brzuch doskonale pasuje do tej roli, chyba 

że wypchał go sobie poduszkami.

–  Nie,  to  nie  poduszki  –  roześmiała  się  Anna.  –  Świętego  Mikołaja  odgrywa 

Edgar  Madison,  znany  z  tego,  że  nie  trzeźwieje  od  Święta  Dziękczynienia  do 
Bożego Narodzenia. Estelle dała mu tę rolę w zamian za obietnicę, że nie upije się 
w  tym  roku.  Jak  –  rozumiem,  zależało  jej,  żeby  telewizja  nie  pokazała  go,  jak 
zatacza się po głównej ulicy Sumersbury.

– Ruch trzeźwości ma silnych popleczników w Sumersbury. Mam nadzieję, że 

to biedne zwierzenie będzie musiało ciągnąć Edgara na samo wzgórze.

–  Nie,  Święty  Mikołaj  i  sanie  zostaną  tutaj,  na  podwórzu  Sama.  –  Anna 

zauważyła wśród chóru Tessie i pomachała do niej ręką.

– A teraz „Cicha noc"! Proszę, zaczynamy! – dobiegły ich komendy Estelle.
–  Stop! –  krzyknął znowu Święty Mikołaj,  zeskakując  z  sań i  podbiegając do 

sarny, żeby poprawić ześlizgujące się rogi.

Operator  skierował kamerę na  Estelle,  a ona  musiała  to  zauważyć, bo  jeszcze 

raz powtórzyła komendę:

background image

–  Dajcie  z  siebie  wszystko, na  co  was stać!  –  krzyknęła i  powstała  z  krzesła, 

unosząc w górę oba ramiona.

To  nie  było  zbyt  mądre.  Samochód  poskoczył  na  wyboju  i  Estelle  runęła  na 

wznak  na  dno  platformy.  Chórzyści  rzucili  się  jej  na  pomoc,  ale  kierowca, 
nieświadomy,  że  jego  pasażerka  czołga  się  z  tyłu  na  czworakach,  jechał  dalej, 
jakby nic się nie stało.

W końcu usłyszał wołanie chóru i zatrzymał samochód. Estelle wdrapała się z 

powrotem na krzesło. Wyglądało na to, że nie doznała żadnego uszczerbku, tylko 
jej płaszcz gronostajowy się pobrudził, a kapelusz przekrzywił na głowie. Wzięła 
do ręki tubę i zawołała do czoła pochodu:

– Gotowi? A więc „Cicha noc"! Zaczynamy!
Vivian  nie  mogła  powstrzymać  się  od  śmiechu,  ukryła  twarz  na  ramieniu 

Jimmy'ego, próbując się uspokoić.

–  Odwołam  wszystkie  spotkania,  kiedy  będą  to  puszczać  w  telewizji  –

powiedziała do Anny. – Końmi nie odciągną mnie od telewizora. A to jeszcze nie 
wszystko. Przed nami łyżwiarze i orkiestra.

– Ludzi z Białego Domu to nie wzrusza – zauważył Jimmy, wyciągając głowę 

w  stronę  szarej  limuzyny,  przy  której  stali  oparci  o  zderzak  dwaj  mężczyźni  z 
odkrytymi  głowami,  w  eleganckich  paltach  i  garniturach.  –  Od  czasu  do  czasu 
uśmiechają się tylko pod nosem, ale to wszystko.

–  Założę  się, że  widzieli  już  większe  wariactwa  w  swoim  życiu  –  stwierdziła 

Vivian. – Praca w Białym Domu musiała stępić w nich wrażliwość na inne formy 
rozrywki.

– Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało, Viv – roześmiała się Anna.
– Naprawdę? Trudno mi w to uwierzyć. Taki facet jak Sam Garrison na pewno 

nie pozwolił ci się nudzić.

–  Och,  nie  zrozum  mnie  źle.  Sam  jest  wspaniały,  ale  lubię  też  przebywać 

czasami z tobą. ;

– To brzmi jak wyznanie prawdziwej przyjaźni. Jimmy i ja zrobimy wszystko, 

żeby cię odwiedzać, kiedy przeniesiesz się tu na stałe. – Uśmiechnęła się do Anny, 
po  czym wróciła do oglądania świątecznej maskarady. – Och, sanie wjeżdżają na 
podjazd. Biedne zwierzę będzie mogło wreszcie odpocząć.

– Vivian, czy mówiłam ci coś o moich przenosinach? – spytała Anna.
–  Nie,  ale  nie  bardzo  rozumiem,  dlaczego  –  odparła  jej  przyjaciółka,  nie 

odrywając  wzroku  od  drogi.  –  Ty  i  Sam  szalejecie  za  sobą,  a  małżeństwo  jest 
wspaniałą instytucją dla ludzi w waszym stanie.

background image

– Tak, ale...
– Nie mówmy o tym teraz – przerwała jej Vivian.
– Chodźmy za nimi na  wzgórze. Nie chciałabym nic stracić. Myślicie, że uda 

nam się znaleźć w obiektywie kamer, kiedy będziemy iść z tyłu?

–  Viv  –  powiedział  Jimmy,  biorąc  ją  za  rękę  –  jestem  pewien,  że  tydzień  po 

tym, jak pokażą ten program w telewizji, podpiszesz kontrakt z wytwórnią Warner 
Brothers.

– Mówisz tak, bo wiesz, że jestem bardzo fotogeniczna – roześmiała się Vivian. 

– Chodź, Anno. Obiecuję ci, że jak tylko to się skończy, porozmawiamy o twoich 
miłosnych problemach.

Tymczasem po  wycofaniu  się z parady  sań ze Świętym Mikołajem, filmujący 

chór operator wsiadł do wozu transmisyjnego, pozostawiając kręcenie wspinaczki 
na  wzgórze  swojemu  partnerowi  rozpłaszczonemu  na  dachu.  Kiedy  ciężarówka 
ruszyła pod górę, Estelle dla utrzymania równowagi chwyciła się jedną ręką klapy, 
nie  przestając  przy  tym  dyrygować  drugą,  w  której  trzymała  tubę.  Co  jakiś  czas 
podnosiła ją do ust i wykrzykiwała komendy:

– Głośniej! Więcej życia!
–  Łatwo  jej  mówić  –  dyszała  Vivian,  która  wcześniej  włączyła  się  do 

chóralnego  śpiewu.  –  Ona  jedzie  na  tej  cholernej  ciężarówce.  Daleko  jeszcze, 
Anno?

– Nie jestem pewna. Sam zabrał mnie tu kiedyś również ciężarówką.
–  To  nie  dla  mnie  –  skarżyła  się  Vivian,  zwisając  bezwładnie  na  ramieniu 

Jimmy'ego.  –  Weź  mnie  na  ręce,  kochany.  Udajmy,  że  jesteś  Rett  Butler  a  ja 
Scarlett O'Hara.

– Mam lepszy pomysł. Udajmy, że ja jestem Butch Cassidy, a ty Sundance Kid 

i  że  napadamy  na  pociąg.  Wskoczymy  na  platformę  ciężarówki,  na  której  jedzie 
ta... jak jej tam?

– Estelle Terwiliger – podpowiedziała Anna, parskając śmiechem. – Tak to jest, 

jak się siedzi w mieście i nie uprawia żadnych sportów.

– Może by tak zawrócić? – zasugerował Jimmy z nadzieją w głosie.
–  Nigdy  w  życiu  –  oburzyła  się  Vivian.  –  Jeśli  nie  weźmiesz  mnie  na  ręce, 

wczołgam  się  na  to  wzgórze,  ale  obejrzę  łyżwiarzy  na  sadzawce  i  ścięcie 
ogromnego dębu.

– Nie dębu, ale jodły – poprawił ją Jimmy.
– Niech będzie, jodły. Idę, a wy?
– Ja  też  muszę  to  zobaczyć – powiedziała  Anna. – Zresztą, sadzawka jest już

background image

niedaleko. Wydaje mi się, że słyszę, jak orkiestra gra „Walc łyżwiarzy".

–  Skoro  wy,  kobiety,  wdrapiecie  się  pod  tę  górę,  to  i  ja  nie  zostanę  w  tyle  –

stwierdził Jimmy.

Kiedy dotarli do  polanki nad  sadzawką, Estelle ruchem ręki ucięła kolędę, po 

czym  uniosła  się  z  krzesła  i  niczym królowa  zwróciła  twarz  w  stronę  łyżwiarzy. 
Chórzyści  natychmiast  wyłamali  się  z  szeregów  i  otoczyli  ciasnym  kręgiem 
ciężarówkę oraz blokujący drogę wóz transmisyjny, zasłaniając tym samym widok 
Annie i jej przyjaciołom.

– Jimmy,  weź  mnie  na  barana – zażądała Vivian podskakując, żeby zobaczyć 

coś ponad głowami chórzystów. – Nic stąd nie widzę.

– Na barana? Coś ci się pomyliło, Viv. To Sam, przyjaciel Anny, ma szerokie 

bary. Ja jestem tylko słabiutkim urzędnikiem.

– Nie wygłupiaj się. Nie jestem ciężka, a ty jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. 

Uklęknij, żebym mogła się wdrapać na ciebie.

Anna  zdusiła  w  sobie  chichot  widząc,  jak  Vivian  siada  okrakiem  na  plecach 

Jimmy'ego, a on łapie ją za obute w botki kostki i podnosi z jękiem z ziemi.

–  Och,  szkoda,  że  tego  nie  widzicie!  –  wykrzyknęła  Vivian  z  ponad 

dwumetrowej wysokości.

–  Naprawdę? –  odparł  Jimmy.  –  Może  zamienimy  się  i  ty  weźmiesz mnie  na 

barana? Nie jestem ciężki, a ty jesteś silniejsza, niż ci się wydaje – dodał, chwiejąc 
się lekko, żeby utrzymać równowagę na śliskiej drodze.

– Co się dzieje? – Anna wyciągnęła szyję, próbując coś zobaczyć.
– Może chciałabyś się wspiąć na ramiona Vivian? – spytał Jimmy krzywiąc się, 

kiedy  jego  żona  poruszyła  się.  –  Widziałem  to  kiedyś  w  cyrku.  Założę  się,  że 
pokazaliby nas w telewizji, gdybym podniósł was obie jednocześnie.

– Jimmy, nie wygłupiaj się – skarciła go Vivian. – Przesuń się trochę na prawo, 

tak żebym mogła zobaczyć. Doskonale! Stąd mam świetny widok. Och, oni są tacy 
zabawni!

–  Prosimy  o  lepszy  komentarz  do  tego,  co  się  tam  dzieje  –  wtrącił  Jimmy.  –

Słowo „zabawni" nie oddaje nam w pełni tego, co widzisz.

–  No  więc,  dziewczyny  ubrane  są  w  długie  spódnice  i  futrzane  czapki,  a  w 

rękach  trzymają  małe  mufki.  Chłopcy ubrani  są  normalnie,  z  tym  że  na  głowach 
mają czapki do golfa, a na szyjach kolorowe chustki. Orkiestra musiała zmarznąć 
na  kość.  Nawet  stąd  widać,  że  ich  wargi  i  ręce  są  wręcz  fioletowe,  –  Ale  za  to 
ładnie grają. Przynajmniej to wyszło tak jak trzeba...

– Och, nie! – przerwała jej Vivian. – O Boże! Bęc! Następny.

background image

– Co się dzieje? – spytali jednocześnie Jimmy i Anna.
– Och, biedne dzieciaki. Nie potrafią jeździć w tych długich sukniach. Uwaga!
– Viv, przestań mnie szarpać za włosy! – ostrzegł Jimmy, – Padają jak klocki 

domina – jęczała Vivian.

– Vivian, nie podskakuj tak, bo...
– Jimmy, uważaj! – krzyknęła Anna, ale było już za późno.
Jimmy zachwiał się i runął jak długi na ziemię, pociągając za sobą idącą mu na 

pomoc Annę. Wszyscy troje wylądowali w ponad metrowej zaspie śnieżnej, która 
złagodziła upadek, ale i przykryła ich od stóp do głów mokrym białym pyłem.

Zaległa  cisza,  którą  po  chwili  przerwał  ciąg  przekleństw  Jimmy'ego  i  perlisty 

śmiech  Vivian.  Anna  zrozumiała,  że  nikomu  nic  się  nie  stało,  a  kiedy  ujrzała 
oblepione  śniegiem  twarze  przyjaciół,  również  wybuchnęła  śmiechem.  Nagle 
uświadomili sobie, że orkiestra już nie gra. Anna odwróciła się powoli i zobaczyła 
wymierzony w siebie obiektyw kamery. W półkolu, za operatorem, stał, patrząc na 
nich, cały chór miejski.

Nie przestając się śmiać, chwyciła garść śniegu i rzuciła nim w kamerę. Jimmy 

natychmiast poszedł w jej  ślady i ulepił śnieżną kulkę. Jednakże kiedy nią rzucił, 
kula  chybiła  celu  i  trafiła  jednego  z  chórzystów.  Ten  uśmiechnął  się  tylko  i  bez 
namysłu rzucił się do lepienia swojej. W zabawę włączyła się zaraz Vivian i już po 
chwili wszyscy, prócz Estelle, śmiejąc  się i krzycząc, rzucali w siebie śnieżkami. 
Schwytany  w  krzyżowy  ogień  kulek  telewizyjny  operator  wycofał  się  do  wozu, 
podczas  gdy  Estelle  próbowała  przywrócić  porządek,  wykrzykując  przez  tubę 
komendy.

–  Przestańcie!  Natychmiast  przestańcie!  –  ryczała,  uchylając  się  przed 

latającymi  w  powietrzu  kulkami.  –  Spokój!  –  Nadal  nikt  jej  nie  słuchał,  –  Zaraz 
będą ścinać drzewo! – wrzasnęła i wtedy powoli wszyscy zaczęli się uspokajać. –
Już  lepiej. A teraz soprany staną tutaj, a tenory tam. Alty i basy, zajmijcie swoje 
miejsca.

– Co za kobieta – szepnęła Vivian do męża.
–  Na  twoim  miejscu  nie  odzywałbym  się  –  mruknął  Jimmy.  –  Już  dość 

narozrabiałaś.

– Ja? To Anna rzuciła pierwszą kulkę. Nie wiedziałam, że drzemie w tobie taka 

fantazja.  –  Dała przyjaciółce kuksańca  w bok.  –  Nie poznaję  cię.  Co  za odwaga. 
Jestem z ciebie dumna.

– Dziękuję. To była świetna zabawa.
Anna uśmiechnęła się do siebie. Rok temu nie przyszłoby jej do głowy rzucić 

background image

śniegiem w kamerzystę. Nie włóczyłaby się po nocy leśną ścieżką, żeby zakraść się 
pod  czyjeś  okna,  a  tym  bardziej  nie  odważyłaby  się  zaproponować  klientowi 
włączenia  własnego  wyrobu  tkackiego  do  projektu  urządzenia  mieszkania. 
Nareszcie odzyskiwała pewność siebie i niezależność.

Chór wyrównał szeregi i na komendę Estelle ruszył w drogę, z kolędą „Cicha 

noc" na ustach. Kiedy doszli do sadzawki, dołączyła do nich młodzież z łyżwami 
przewieszonymi  przez  ramię  i  futerałami  na  instrumenty  w  rękach.  Po  kilku 
minutach  marszu wszyscy  dotarli do  miejsca, gdzie rosły  wysokie jodły, a wśród 
nich ta, która miała zostać ścięta. Na drodze stała poobijana półciężarówka Sama i 
wynajęta lśniąca czerwona ciężarówka z przyczepą, którą miał zawieźć choinkę do 
Waszyngtonu.  Po  ścięciu  olbrzymie sanie  ciągnięte przez  traktor  miały  podwieźć 
drzewo do tego miejsca.

Wóz  telewizyjny  zjechał  na  lewą  stronę  drogi  i  zatrzymał  się  za  wehikułem 

Sama. Kierowca z ciężarówki Estelle stanął za wozem telewizyjnym.

– Ekipa telewizyjna zostaje tutaj – zakomenderowała przez tubę Estelle. – Jeden 

z kamerzystów będzie kręcił na miejscu ścięcia, a my podejdziemy jeszcze kawałek 
drogą,  tak  żebyśmy  mogli  obserwować  z  bezpiecznej  odległości  całą  ceremonię. 
Jak  wam  już  mówiłam,  nie  możemy  stać  za  blisko  drzewa,  żeby  ktoś  nie  został 
ranny, kiedy będzie upadać.

–  Ciekawe,  skąd  jej  to  przyszło  do  głowy  –  mruknął  Jimmy.  –  Jakby  ta  cała 

impreza nie była już jednym wielkim niewypałem. Do pełni szczęścia brakuje nam 
tylko kilku ludzi przygniecionych prezydencką choinką.

–  Uważam,  że  było  cudownie –  powiedziała Vivian.  –  I  choć  jestem  mokra  i 

zziębnięta  i  będę  musiała  spędzić  przyszły  tydzień  poruszając  się  na  wózku 
inwalidzkim, nie żałuję ani minuty.

–  Za  mną,  chórzyści  –  zakomenderowała  Estelle  przez  tubę.  Ciężarówka,  na 

której siedziała, ruszyła, próbując wyminąć wóz telewizji.

–  Czy  tu  nie  jest  za  wąsko  dla  dwóch  samochodów?  –  spytała  na  głos 

zaniepokojona Anna.

Jakby  w  odpowiedzi,  ciężarówka  przechyliła  się  na  prawo  i  wpadła  do  rowu. 

Estelle  krzyknęła,  ale  rym  razem  nie  upadła  na  ziemię.  Szybko  wróciła  do 
równowagi  i  zerkając  niespokojnie  w  stronę  wozu  transmisyjnego,  z  którego 
operator,  szczerząc  zęby  w  uśmiechu,  wycelował  w  nią  obiektyw  kamery, 
podniosła tubę do ust i zapytała spokojnie:

– Czy męska część chóru mogłaby nam pomóc wydostać się z tej opresji?
Odpowiedział  jej  gromki  wybuch  śmiechu,  ale  już  po  chwili  mężczyźni  i 

background image

chłopcy  rzucili  się  na  pomoc,  napierając  ze  wszystkich  sił  na  bok  ciężarówki, 
podczas  gdy  kamery  filmowały  ich  dzielne  zmagania.  Opony  samochodu  kręciły 
się w miejscu, chlapiąc śnieżną bryją i błotem na wszystkich dookoła, ale nikt się 
tym  nie  przejmował.  Wkrótce  wóz  został  wypchnięty  i  chór,  tym  razem  bez 
komendy Estelle, ryknął„Przybieżeli do Betlejem".

–  Popatrz,  Sam!  –  krzyknęła  do  Anny  Vivian,  kiedy  mijali  rząd  drzew,  w 

którym  rosła  prezydencka  jodła.  –  Rozmawia  z  tym  gwiazdorem  z  telewizji. 
Między nami mówiąc, uważam, że Sam jest dużo przystojniejszy.

Anna  już  wcześniej  zobaczyła  Sama  i  Johna  zajętych  rozmową  z  aktorem  i 

dwoma  przedstawicielami  Białego  Domu.  Sam  też  ją  zauważył,  a  wtedy  Anna, 
dzięki świeżo zdobytej pewności siebie, pomachała mu ręką, a on uśmiechnął się i 
odmachał. Serce Anny podskoczyło z dumy i radości. Mężczyzna, którego kocha, 
zawiezie  swoją  choinkę  do  Białego  Domu.  Wokół  tego  drzewka  zasiądzie 
prezydent i jego rodzina, a przez cały okres świąteczny podziwiać ją będą tysiące 
odwiedzających stolicę Stanów.

– Och, Anno, zdradza cię wyraz twojej twarzy. Lepiej wyjdź za tego chłopca –

powiedziała Vivian.

– Chyba masz rację – zgodziła się Anna, raz jeszcze machając do Sama. – Jeśli 

mnie zechce.

– Żartujesz! Dla ciebie wlazłby w krowie łajno obiema nogami.
–  Muszę  jak  najszybciej  cię  stąd  zabrać  –  obruszył  się  Jimmy.  –  Zaczynasz 

używać bardzo dziwnych wyrażeń.

Zatrzymali się za Estelle i chórem, kilkanaście metrów nad jodłowym laskiem. 

Estelle wstała z krzesła.

– A teraz wszyscy odwracamy się i patrzymy na drzewo – rozkazała. – Kiedy 

zacznie się chwiać, orkiestra zagra , Ave Maria".

– Dobry Boże – jęknęła cicho Anna – Ona naprawdę to zrobi.
– Co? – szepnął Jimmy. – Nie widzenie złego w tym, że zaśpiewa.
– Sara twierdzi, że jej śpiew przypomina głos jelenia na rykowisku – wyjaśniła 

Anna.

Usłyszeli  wycie  włączanej  piły.  Wśród  chórzystów  na  wzgórku  zaległa 

absolutna cisza. Anna obserwowała korony drzew. Kiedy zachwiał się wierzchołek 
jednej z jodeł, wskazała ją Vivian i Jimmy'emu:

– To ta.
–  To  naprawdę  niesamowite  –  powiedziała  Vivian,  wsuwając dłoń  pod  ramię 

męża. – Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy przy ścinaniu drzewka dla prezydenta.

background image

–  Tak.  Dzięki  ci,  Anno  –  powiedział  Jimmy,  obejmując  Annę  i  przyciskając 

serdecznie do siebie. – Dzięki, że zabrałaś nas do siebie na ten weekend.

– Cieszę się, że tu jesteście. – Naprawdę się cieszyła. Przez ostatnie czterdzieści 

osiem  godzin  Sam  nie  miał  dla  niej  zbyt  dużo  czasu,  a  poza  tym  ostatni  tydzień 
uświadomi! jej, że prócz Sama potrzebowała również przyjaciół.

Podbiegł do nich kilkunastoletni chłopiec z chóru.
– Kiedy drzewo zacznie się walić, wszyscy krzykniemy: Uwaga! – szepnął. –

Chór już o tym wie.

– A Estelle? – spytała Anna.
– Nie, ale nie uważa pani, że to świetnie pasuje?
–  Oczywiście.  –  Vivian  poklepała  go  po  ramieniu.    –  Dzięki,  że  nas 

wtajemniczyłeś.

Chłopiec pobiegł z powrotem na swoje miejsce, jodła zachwiała się i runęła w 

dół.

– Uwaga! – wrzasnęli chórzyści, wyrzucając ręce w górę.
Estelle  aż  podskoczyła  na  dźwięk  ich  głosów,  ale  nie  miała  czasu,  żeby 

zareagować,  bo  orkiestra  natychmiast  uderzyła  w  pierwsze  tony  „Ave  Maria". 
Wzięła  długi  oddech  i  zaczęła  śpiewać,  trzymając  przytkniętą  do  ust  tubę  z 
bawolego rogu.

background image

Rozdział 13

Sam  miał  wyjechać  do  Waszyngtonu  jeszcze  tego  samego  popołudnia.  Ekipa 

telewizyjna  została  w  miasteczku,  żeby  nakręcić  scenę  pożegnania  Sama  przez 
mieszkańców  Sumersbury.  Sam  obiecał,  że  przejedzie  ciężarówką  przez  główną 
ulicą miasta, tak żeby wszyscy mogli mu pomachać.

Vivian i Jimmy oraz matka Sama z ojczymem wyszli wcześniej do miasta, żeby 

wziąć udział w pożegnaniu. Sam poprosił Annę, aby z nim została i pomogła mu w 
ostatnich przygotowaniach do wyjazdu.

–  Boże,  co  za  dzień  –  westchnął,  wbiegając  na  górę  po  schodach.  Od  piątku 

poruszał  się  i  mówił  szybciej  niż  zwykle,  ale  Anna  rozumiała,  że  każdy  na  jego 
miejscu  byłby  trochę  podenerwowany.  –  Muszę  wrzucić  jeszcze  kilka  rzeczy  do 
walizki.  Chciałbym,  żebyś  mi  poradziła,  jaki  garnitur  powinienem  włożyć  na 
wizytę w Białym Domu.

Weszła  za  nim  do  sypialni  wolniejszym  niż  on  krokiem.  Zauważyła  ze 

zdziwieniem, że jego świeżo zdobyty status sławnej osoby onieśmielał ją nawet w 
sypialni, gdzie byli ze sobą w sytuacji tak intymnej.

– W sumie, chyba nieźle to wypadło – zauważyła.
Spojrzał na nią znad otwartej na łóżku walizki.
– Tak – wybuchnął śmiechem. – W sumie. Kiedy usłyszałem, jak Estelle ryczy 

przez róg bawoli „Ave Maria", o mało nie padłem trupem. Szkoda, że nie widziałaś 
wyrazu twarzy Deva.

– Deva?
Wyjął dwie koszule z komody i włożył do walizki.
– Devlina Maxwella. No wiesz, z tego serialu w telewizji.
– Ach, tak. Oczywiście.
– No więc, który mam wziąć? – spytał, wyciągając z szafy dwa garnitury.
Anna  popatrzyła  na  trzyczęściowe  garnitury,  jeden  szary,  a  drugi  granatowy. 

Oba z drogich materiałów i świetnie skrojone.

– Wiesz, że nigdy nie widziałam cię w garniturze?
–  I  nie  zobaczysz.  Nie  znoszę  w  nich  chodzić.  Wiem,  że  to  wielki  zaszczyt, 

wizyta  w  Białym  Domu  i  tak  dalej,  ale  nie  mogę  się  doczekać,  kiedy  wszystko 
wróci do normy.

– Granatowy będzie lepszy – poradziła mu Anna.
–  Też  tak  myślę.  –  Wrócił  do  szafy,  wyjął  torbę  na  ubranie  i  odwiesił  szary 

background image

garnitur. – Wiesz, w tym pośpiechu i zamieszaniu uświadomiłem sobie raz jeszcze, 
jak bardzo nienawidzę takiego życia. – Zapiął torbę i położył koło walizki.

Anna milczała. Czuła, że Sam czeka, żeby mu przytaknęła, ale nie mogła tego 

zrobić.

–  Anno?  –  Obszedł  łóżko  i  wziął  ją  w  ramiona.  –  Słuchaj,  wiem,  że  ostatnie 

dwa  dni  były  szaleństwem.  Prawie  w  ogóle  nie  mieliśmy  dla  siebie  czasu.  Może 
pojechałabyś ze mną do Waszyngtonu? Kupilibyśmy ci jakieś ubrania i...

Przycisnęła lekko palce do jego ust i potrząsnęła głową.
–  Już  wzięłam  jeden  tydzień  wolnego,  Sam.  Do  świąt  muszę  skończyć  kilka 

rozpoczętych  projektów,  a  prócz  tego  mam  jeszcze  milion  innych  spraw  do 
załatwienia. Przykro mi, ale nie mogę z tobą jechać.

–  Czasami  przeklinam,  że  nie  spotkaliśmy  się,  jak  tylko  tu  przyjechałaś  –

powiedział,  głaszcząc  ją  po  plecach.  –  Gdybyśmy  się  poznali  na  początku  lata, 
założę się, że nie pracowałabyś już w Nowym Jorku.

– Sam, ja... – Czuła, jak ściska ją w dołku.
–  Wiem,  wiem.  –  Ujął  ją  pod  brodę.  –  Nie  możesz  rzucić  pracy  w  środku 

świątecznego  młyna.  Ale,  Anno,  kiedyś  będziesz  musiała  to  zrobić,  prędzej  czy 
później.  Oboje  o  tym  wiemy.  Twoje  miejsce  jest  tutaj,  przy  mnie,  a  nie  w  tym 
domu  dla  obłąkanych,  który  nazywają  Nowym  Jorkiem.  Nie  musisz  tam  tak 
harować. Spójrz, jak przygnębia cię sama myśl, że musisz tam wracać.

Anna  zadrżała  czując,  że  nadchodzi  burza.  Trzeba  było  wcześniej  zmienić 

temat,  a  teraz  pozwoliła,  żeby  Sam  fałszywie  odczytał  jej  milczenie.  To  nie  jest 
najlepszy  moment  na  rozpoczynanie  tej  rozmowy,  ale  przecież  nie  może  dłużej 
utwierdzać go w fałszywym mniemaniu.

– Sam, kocham cię i uwielbiam być z tobą – zaczęła, patrząc mu w oczy.
– Ja też. Dlatego...
– Ale wcale nie jestem przygnębiona tym, że wracam jutro do Nowego Jorku. 

Przeciwnie, nie mogę się doczekać, kiedy znów zabiorę się do pracy.

Zszokowany  wyraz  jego  twarzy  przekonał  ją,  że  miała  rację.  Sam  tak  silnie 

uwierzył w swoją wizję, że jeszcze teraz nie chciał się poddać.

– Rozumiem, że przyszły tydzień w mieście będzie dla ciebie interesujący. To 

przecież  sezon  świąteczny  i  z  tego,  co  tu  zrobiłaś,  widzę,  jak  bardzo  lubisz 
wszystko,  co  ma  związek  ze  świętami.  Ale  kiedy  po  Nowym  Roku  wrócisz  do 
codziennej harówki, przekonasz się, że...

–  To  nie  z powodu  świąt, Sam –  przerwała  mu  Anna.  Choć było jej  przykro, 

musiała wyprowadzić go z błędu, nawet gdyby to było jeszcze bardziej okrutne. –

background image

Widzisz,  praca  znowu  sprawia  mi  radość.  Mam  nadzieję,  że  będę  zajmować  się 
dekoratorstwem przez długie, długie lata.

– Ale przecież mówiłaś, że coś się w tobie wypaliło – wymamrotał zaskoczony.
– Bo może tak było. Ale w minionym tygodniu miałam mnóstwo czasu, żeby to 

przemyśleć i doszłam do wniosku, że to nie z moją pracą było coś nie w porządku, 
ale ze mną. Erie wmówił mi, że moje talenty są żadne, zwłaszcza w porównaniu z 
jego.  Potem, kiedy mnie zostawił, zadał mi  kolejny  cios. Ale teraz  moje rany się 
leczą. – Pogłaskała go po policzku i spojrzała mu w oczy wzrokiem przepełnionym 
miłością. – Wiejska sceneria, tkanie, a przede wszystkim twoja miłość, przywróciły 
mi pewność siebie. Dzięki niej odzyskałam stary entuzjazm.

– Ale, Anno, co z nami?
Zadrżała, słysząc przebijającą z jego słów udrękę.
– Nadal cię kocham, z każdym dniem bardziej – odparła.
–  Ale  ja  chcę  się  z  tobą  ożenić.  Chcę  mieć  dzieci,  rodzinę.  Siadywać 

wieczorami na werandzie...

Wygładziła  mu  zmarszczkę  na  czole,  jakby  czułą  pieszczotą  można  było 

odpędzić smutek.

–  Są  różne  rodziny  –  powiedziała  łagodnie.  –  Chcę  i  muszę  pracować.  Mój 

zawód jest częścią mnie. Poza tym, przyzwyczaiłam się do zgiełku miasta. Chyba 
nie mogłabym już żyć bez niego.

Odwrócił się od niej z jękiem.
–  Nie  wierzę,  że  to  mówisz.  Czego  ty  chcesz?  Małżeństwa  dojazdowego? 

Chcesz  przyjeżdżać  do  domu  na  sobotę  i  niedzielę,  spędzać  ze  mną  dwie  noce  i 
wracać do Nowego Jorku w niedzielę wieczór?

– Przedstawiasz to w tak smutnych barwach. – Położyła mu dłoń na ramieniu. –

Ludzie znajdują jakieś sposoby na rozwiązanie tych problemów. Mnóstwo par...

– A co z obrazkiem w twoim mieszkaniu? Co z dziećmi? – spytał, nadal na nią 

nie patrząc. – Czy na to też masz odpowiedź? Czy po prostu o tym nie myślisz, bo 
to zbyt skomplikowane?

–  Nie  wiem,  Sam.  –  Zdjęła  dłoń  z  jego  ramienia.  –  Nie  znam  wszystkich 

odpowiedzi. Tak naprawdę uważam,  że znalezienie ich nie należy tylko do mnie. 
Partnerstwo polega między innymi na tym, że dwoje ludzi szuka takich rozwiązań, 
które obojgu dadzą to, na czym im zależy.

–  Powiem  ci,  czego  ja  chcę.  –  Odwrócił  się  do  niej  z  oczami  pełnymi  łez.  –

Chcę domu, prawdziwego domu, w którym co noc oboje będziemy dzielić ze sobą 
łoże. Chcę dzieci, które zasypiać będą w swoich pokojach wiedząc, że mama i tata 

background image

są  w sypialni obok i że mogą zawołać ich w nocy, kiedy zbudzi je zły sen. I nie 
chcę  tłumaczyć  płaczącemu  trzylatkowi,  że  jego  mama  znowu  wyjechała  do 
miasta, ponieważ woli pracę od życia z rodziną.

–  Cóż  za  skostniały  i  zacofany  pogląd!  – Oburzyła  się  Anna.  –  To  wizja 

szczęśliwego  życia  dla  mężczyzny  i  dzieci,  ale  gdzie  tu  jest  miejsce  na 
samorealizację kobiety? Co ze mną?

– Przecież możesz tkać! – krzyknął. – Dlaczego nie możesz realizować się jako 

tkaczka?

– Bo nie jestem twoją babką!
Odchylił głowę do tyłu, jakby dostał w twarz.
– Nigdy nie powiedziałem, że...
– O tak, powiedziałeś – przerwała mu,  zaciskając pięści. – Nie wprost, ale na 

milion małych sposobów próbowałeś wskrzesić ją we mnie. Więc powiem ci coś. 
Może  Hilary  Schute  była  szczęśliwa,  prowadząc  dom,  piekąc  ciastka,  robiąc 
zakupy  w  miasteczku,  szorując  podłogi,  a  w  wolnym  czasie  siadając  do  krosna, 
aleja nie będę. Ja mam swój zawód i chcę go wykonywać. Jeśli nie potrafisz tego 
zaakceptować, lepiej od razu się rozstańmy.

Kiedy skończyła, serce biło jej  głośno. Nie,  Sam nie  pozwoli, żeby ta  sprawa 

ich rozdzieliła, pocieszała się w myślach.

– Nie widzę sposobu, żeby nam się udało – odezwał się matowym głosem Sam. 

–  Oczekujemy  od  życia  zupełnie  różnych  rzeczy.  –  Popatrzył  na  nią  smutnym 
wzrokiem,  –  Masz  rację,  Anno,  marzyłem  o  wskrzeszeniu  tego,  co  mieli  moi 
dziadkowie. Nadal uważam, że warto urzeczywistnić to marzenie.

– To twoja ostateczna odpowiedź? – wyszeptała. Do oczu napłynęły jej łzy.
– Tak. – Odwrócił od niej twarz. – Ostateczna.
Z trudem łapała oddech. A więc to już koniec. Naprawdę koniec.
– Jak... zwrócić ci krosno? – wykrztusiła w końcu.
– Nie kłopocz się – powiedział odchrząknąwszy.
– I tak chciałem ci je dać na gwiazdkę. Potraktuj je jak wcześniejszy prezent.
– Nie mogę go przyjąć.
–  Ależ  Anno,  nie  chcę  go  więcej  widzieć.  Będzie  mi  tylko  przypominać,  co 

straciliśmy.

– Nie straciliśmy! Ty to wyrzuciłeś!
–  To  nie  ja  chcę  robić  karierę  w  wielkim  mieście  –  odparował,  patrząc  jej  w 

twarz po raz ostatni.

Szlochając wybiegła na  korytarz, na  którym razem malowali  szlaczki, zbiegła 

background image

po schodach, na których rozstawiła doniczki z gwiazdą betlejemską, przecięła salon 
wypełniony zapachem sosny i blaskiem rubinowego szkła. Kochała to wszystko i 
kochała Sama, ale nie na tyle, żeby poświęcić swoją wolność.

W  Nowym  Jorku  Anna  natychmiast  rzuciła  się  w  wir  zajęć.  Postanowiła 

włączyć w swoje projekty kilka wyrobów tkackich, i kiedy nie była w pracy lub na 
spotkaniach z klientami, siedziała przy krośnie do późnych godzin nocnych, chcąc 
jak  najszybciej  zakończyć  wszystkie  zlecenia  i  zwrócić  krosno  Samowi  Potem 
zamierzała zrobić sobie przerwę i rozejrzeć się za niedrogim używanym sprzętem.

Pracowała  również  cały  weekend,  starając  się  nie  myśleć  o  tym,  że  Sam 

prawdopodobnie  wrócił  już  do  Sumersbury.  Wyjmując  szpulki  przędzy,  które 
kupiła przed świętami u Tessie, odsunęła na bok kilkanaście paczek nici w różnych 
odcieniach  zieleni.  Kupiła  je,  żeby  utkać  Samowi  pled,  taki  sam  jak  ten,  który 
zrobiła jego babka. Zielony kolor miał symbolizować ich  miłość:  wiecznie żywą, 
jak iglaste drzewa, które z takim oddaniem hodował.

Co  noc,  tuż  przed  zapadnięciem  w  niespokojny  sen,  zastanawiała  się,  czy 

następny dzień przyniesie odmianę w sercu Sama. Codziennie przed wyjściem do 
pracy  nastawiała  automatyczną  sekretarkę  i  co  wieczór  znajdowała  na  niej  tylko 
wiadomości od klientów. Sam uparcie milczał.

Przed zerwaniem planowała spędzić święta w Sumersbury. Teraz nie wchodziło 

to w rachubę, a było już za późno, żeby zdobyć bilet na samolot do rodziców. Na 
szczęście,  jak  zwykle  w  trudnych  chwilach,  z  pomocą  przyszli  Vivian i  Jimmy  i 
zaprosili  ją  do  siebie  na  świąteczny  weekend.  Anna  obiecała,  że  przyjedzie  w 
południe w niedzielę, choć Vivian namawiała ją już na sobotę wieczór. Tego dnia 
w telewizji nadawano program z Sumersbury i Vivian chciała, żeby Anna obejrzała 
go  razem  z  mmi.  Tymczasem  Anna  nie  miała  najmniejszej  ochoty  go  oglądać,  a 
poza tym zdecydowała się odwieźć Samowi krosno.

W  sobotę  późnym  rankiem  pojechała  po  wynajętą  półciężarówkę  i 

przyprowadziła  ją  pod  dom.  Kilkunastoletniemu  wyrostkowi  z  ulicy  zapłaciła 
dziesięć  dolarów  za  pomoc  w  zniesieniu  i  załadowaniu  krosna  na  platformę. 
Następnie  przywiązała  je  najlepiej  jak  umiała  i  choć  nadal  trochę  się  chwiało, 
uznała, że nic mu się nie stanie, jeśli będzie jechać powoli i ostrożnie.

Kiedy wyjechała z miasta i zmierzała znajomą trasą do Sumersbury, ogarnęło ją 

to  samo  podniecenie,  co  wtedy  gdy  wyruszyła  po  raz  pierwszy  ścieżką  między 
domem  jej  i  Sama.  Dawna  Anna  zastanawiałaby  się  i  niepokoiła,  jak  odesłać 
krosno,  nowa  Anna  po  prostu  wynajęła  ciężarówkę  i  sama  odwoziła  je 

background image

właścicielowi.

Na  końcu  tej  podróży  będzie  musiała  stawić  czoło  Samowi,  ale  zwrot  krosna 

wiele  mu  powie.  To  tak,  jakby  pokazała  mu,  że  jest  panią  swojego  losu  i  nie 
zamierza  nikomu  się  podporządkować,  nawet  ukochanemu  mężczyźnie.  On 
wyłożył jasno swoje racje, teraz ona uzmysłowi mu, jakie jest jej stanowisko.

Płatki  śniegu  rozpryskiwały  się  o  szybę.  Anna  poszukała  przycisku 

uruchamiającego wycieraczki. Śnieg nie przestraszył jej, raczej spotęgował jedynie 
nastrój  podniecenia.  Znała  drogę.  Kiedy  odda  już  krosno,  pojedzie  do  swojego 
wiejskiego domu i zostanie w nim na noc. Świąteczny tydzień nie był może taki, 
jak chciała, ale przynajmniej jej los pozostawał w jej rękach.

John był brygadzistą na farmie Garrisona długo przed śmiercią dziadków Sama. 

Przez wszystkie te lata byli z Samem bardzo zaprzyjaźnieni. Aż do teraz. Poróżnili 
się, jak tylko Sam wrócił z Waszyngtonu.

Jeszcze  pierwszego  dnia  John  zażądał  od  Sama  wyjaśnień  w  związku  z 

wyjazdem Anny. Sam zrelacjonował mu pokrótce pożegnalną scenę, spodziewając 
się  poparcia  przyjaciela.  Wiedział,  że  John  jest  bardzo  przywiązany  do  wartości 
rodzinnych. Ku jego zdziwieniu, John wziął stronę Anny. Uznał poglądy Sama za 
przestarzałe i nie z tej epoki. Sam powiedział mu na to, żeby zatrzymał dla siebie 
swoje opinie i po tej wymianie zdań obaj mężczyźni odzywali się do siebie tylko 
wtedy, gdy to było konieczne.

Niemniej jednak słowa Johna głęboko zapadły Samowi w serce. Myślał o nich 

bez przerwy i wpadał w coraz gorszy nastrój. Na sobotę wieczór Estelle wynajęła 
telewizor  z  ogromnym  ekranem  i  zaprosiła  mnóstwo  osób  na  wspólne  oglądanie 
programu z Sumersbury. Sam najchętniej zaszyłby się gdzieś w kącie, zamiast iść 
na to przyjęcie, ale wiedział, że zostając w domu, wyrządziłby jej przykrość.

Około południa zaczął padać śnieg. O drugiej było go na tyle dużo, że już nikt 

nie odważył się przyjechać po choinki. Przez resztę popołudnia Sam pracował nad 
księgami hartfordzkiej  firmy  prawniczej, a  o  piątej  wieczór  wyruszył  zaśnieżoną, 
śliską drogą do Estelle.

Anna zmniejszyła szybkość o dalsze dziesięć kilometrów. Śnieg zalepił szyby 

na biało. Gdyby nie miarowo kiwające się wycieraczki, nic by nie było widać przez 
przednią  szybę.  Już  dawno  temu  włączyła  światła,  ale  i  tak  z  trudem  rozróżniała 
zaśnieżone tyły samochodów wlokących się przed nią po  szosie. Procesja wozów 
powoli sunęła za pługiem śnieżnym jak kaczuszki za panią matką.

background image

Anna  wiedziała,  że  nic  jej  nie  grozi  na  samej  autostradzie,  choć  kilka  razy 

czuła, jak opony ślizgały się po tworzącej się przy nawierzchni warstwie lodu. Ale 
pługi nie odśnieżą wszystkich  zjazdów i szos drugiej kategorii, a to nimi właśnie 
będzie musiała jechać do Sumersbury.

To będą święta jak z pocztówki, pomyślała, W tym roku Sumersbury zasypało 

dwukrotnie: przed przyjazdem telewizji i teraz przed samym Bożym Narodzeniem. 
Mogłaby tu spędzić najbardziej romantyczne święta w swoim życiu, gdyby sprawy 
z Samem inaczej się potoczyły. Próbowała oderwać się od tych myśli, ale powolny 
ruch pojazdów dawał jej wiele czasu na myślenie.

Kiedy  ujrzała  pierwsze  drogowskazy  na  Sumersbury,  odetchnęła  z  ulgą. 

Ramiona  bolały  ją  od  kurczowego  trzymania  kierownicy.  Zegar  na  desce 
rozdzielczej  wskazywał  dwadzieścia  po  piątej.  Nic  dziwnego,  że  była  zmęczona. 
Podróż  trwała  całe  godziny  dłużej  niż  zwykle.  Kiedy  dojedzie  do  farmy  Sama, 
będzie już ciemno.

Zjechała  ostrożnie  z  autostrady  na  drogę  lokalną.  Skręcając  wyczuła,  że  lód 

wbił się w rowki opon samochodu. W ciężarówce były łańcuchy, ale na samą myśl 
o zakładaniu ich w tej zawiei zrobiło się jej zimno. Będzie jechać wolno. Da sobie 
radę.

Powoli sunęła po opustoszałych drogach. Wokół niej  roztaczał  się świat jak z 

bajki.  Na  zasłanych  śniegiem  polach  co  jakiś  czas  wyrastały  udekorowane 
wielobarwnymi światełkami ośnieżone drzewa i domy. Z kominów unosił się dym, 
a okna żarzyły w ciemności przyjaznym żółtym światłem. Anna poczuła ukłucie w 
sercu. Tak bardzo chciała być również częścią tego wiejskiego życia. Czy to źle, że 
pragnę mieć wszystko?

Wreszcie dotarła do miejsca, w którym skręcało się do farmy Sama i jej domu. 

Chociaż  nikt  za  nią  nie  jechał,  wrzuciła  na  wszelki  wypadek  kierunkowskaz. 
Kamienny murek odgradzający pola od drogi pokrywała trzydziestocentymetrowa 
czapa śnieżna. Droga zasypana była śniegiem. Słabe ślady opon samochodu, który 
niedawno stąd wyjeżdżał, prawie zupełnie przykryła nowa warstwa śniegu. Po raz 
pierwszy zastanowiła się, co zrobi, jeśli Sama nie będzie w domu.

Zanim  skręciła  w  zaśnieżoną  alejkę, zauważyła  kątem oka,  że  zegar  na  desce 

rozdzielczej wskazuje kilka minut po szóstej. No cóż, jeśli go nie zastanie, wejdzie 
do środka i zostawi mu kartkę. Równie dobrze może oddać krosno nazajutrz rano. 
Od zjazdu z autostrady jeszcze nie skręcała w lewo i teraz, gdy była już przednimi 
kołami na drodze, uświadomiła  sobie, że ciężarówka nie reaguje na jej manewry. 
Koła wbiły się w zlodowaciały śnieg i samochód zaczął się ślizgać. Strach oblał ją 

background image

zimnym  potem.  Zdjęła  nogę  z  hamulca  i  naciskając  gaz,  próbowała  wyjść  z 
poślizgu.  Daremnie.  Zobaczyła, jak kamienny murek zbliża się coraz bardziej  i  z 
całej  siły  skręciła  kierownicę.  Żadnej  reakcji  kół.  Wiedziała,  że  za  chwilę  się 
rozbije...

background image

Rozdział 14

Ciężarówka wpadła na kamienny mur. Impet uderzenia rzucił Anną do przodu. 

Przed  rozbiciem  głowy  uratował  ją  pas.  Siedziała,  trzęsąc  się  ze  strachu.  Płatki 
śniegu  tańczyły  w  światłach  samochodu.  Kiedy  wpadła  na  ścianę,  silnik  zgasł. 
Próbowała  zdrętwiałymi  palcami  przekręcić  kluczyk  w  stacyjce,  rozrusznik 
zazgrzytał, ale silnik ani drgnął. Zrezygnowana wyjęła kluczyk ze stacyjki. Nawet 
gdyby udało się jej zapalić, i tak nie da rady wyciągnąć wozu z rowu i wjechać na 
drogę bez łańcuchów na kołach.

Nagle dotarło do niej, że w wyniku zderzenia z murem mogło ucierpieć krosno. 

Wygramoliła się z szoferki i ruszyła na tył ciężarówki.

Brzęk  łańcuchów  na  kołach  toczącego  się  po  oblodzonej  drodze  samochodu 

przywiódł  Samowi  na  myśl  dźwięk  dzwoneczków  przy  saniach  i  zatęsknił  za 
czasem  dzieciństwa,  kiedy  to  wierzył  w  Świętego  Mikołaja.  Przydałoby  mu  się 
teraz trochę tej wiary. Potrzebował czarów i cudów.

Niedaleko  skrętu  na  farmę  zobaczył  w  rowie  ciężarówkę  opartą  maską  o 

kamienne  obmurowanie.  Zaklął  siarczyście.  Miejmy  nadzieję,  że  nikt  nie  został 
ranny,  pomyślał.  Najbliżej  stąd  było  do  jego  domu,  ale  nikt  nie  dostanie  się  do 
środka, chyba że jakimś cudem znajdzie klucz w schowku.

Sądząc  po  warstwie  śniegu,  jaka  zebrała  się  na  masce  samochodu,  wypadek 

zdarzył się kilka godzin temu. Zbliżył się ostrożnie do ciężarówki i nie wyłączając 
silnika i świateł, przebrnął przez wysokie zaspy i odgarnął śnieg z przedniej szyby. 
W szoferce nie było nikogo, a drzwiczki zamknięto na klucz.

Wrócił do samochodu i pojechał do domu zawiadomić patrol drogowy. Jechał 

wolno,  żeby  nie  przegapić  w  drodze  skulonych  postaci  pasażerów  z  rozbitego 
wozu. Może jego dom dał im jednak schronienie. Nawet weranda była lepsza niż 
odkryte pole. Kiedy wjechał na podjazd, wiedział już, że znaleźli klucze. Z komina 
unosił się dym, a w oknach paliło światło. Zaparkował wóz i wszedł na werandę. 
Ciągle  sypał  śnieg.  Ciężarówki  nie  wydostanie  się  wcześniej  niż  po  świętach, 
pomyślał. Trzeba będzie na ten czas znaleźć dla nich jakieś lokum.

Anna  usłyszała  najpierw  ciężarówkę  Sama,  a  następnie  stukot  otrzepywanych 

butów  na  werandzie.  Wstała  z  podłogi,  gdzie  siedziała  na  plecionym  chodniku 
przed kominkiem, z nogami owiniętymi płaszczem i kocem zarzuconym na plecy. 
Specjalnie wzięła koc, a nie ręcznie tkany pled.

background image

Patrzyła na drzwi jak więzień oczekujący na strzały szwadronu egzekucyjnego. 

Skoro  chciała  wieść  życie  niezależnej  kobiety,  musi  ponieść  konsekwencje 
swojego czynu. Płaszcz zsunął się na podłogę. Anna ścisnęła mocno koc, próbując 
powstrzymać drżenie rąk.

Sam przestąpił próg i stanął jak wryty.
– Anna!
– Lepiej zamknij drzwi – powiedziała cicho. – Tu jest bardzo zimno.
– To  byłaś ty!  –  Zatrzasnął  drzwi i  trzema  drugimi krokami pokonał  dzielącą 

ich odległość. – Co się stało? Jesteś ranna?

– Nie. Nie jestem ranna.
– Na pewno? – Wziął ją w ramiona. – Wyglądasz, jakbyś płakała.
Odsunęła się krok do tyłu, poza zasięg jego ramion.
– Sam. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
– Po co ta ciężarówka? Chyba nie wyprowadzasz się z domu.
– Nie, nie wyprowadzam się. Pozwól mi coś powiedzieć. Wzięłam ciężarówkę, 

ponieważ chciałam ci zwrócić... krosno.

–  Przecież  powiedziałem  ci...  –  Nachmurzył  się,  ale  ona  nie  pozwoliła  mu 

skończyć:

– I złamałam je, kiedy wpadłam na murek – dodała prawie bezgłośnie.
Ścisnęła mocniej koc, czekając na jego reakcję. Na pewno będzie wściekły. Nie 

dość,  że  sprzeciwiła  się  mu,  postanawiając  je  przywieźć,  to  jeszcze  ubzdurała 
sobie, że da radę sama to zrobić. W rezultacie fałszywej pewności siebie zniszczyła 
przedmiot, z którym wiązały się jego wspomnienia.

Patrzył  na  nią  w  milczeniu  dłuższą  chwilę.  Anna  przełknęła  głośno  ślinę. 

Zasłużyła  na  wszystko,  co  jej  powie.  Nawet  jeśli  da  się  je  naprawić,  o  co  się 
modliła, krosno nie będzie już tak dobre jak dawniej.

– To wszystko? – spytał.
– Chyba wystarczy. – Patrzyła, jak śnieg topiąc się błyszczy w jego kręconych 

włosach. Wciąż miał na sobie kurtkę, a na podłodze wokół butów powstała kałuża 
wody. – Nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Nie umiem wyrazić,  jak 
mi przykro. Oczywiście, postaram sieje naprawić, ale to nie...

–  Płakałaś.  Wiem,  że  płakałaś  –  przerwał  jej  Sam.  –  Masz  jeszcze 

zaczerwienione oczy.

– Tak, płakałam – przyznała się, odwracając głowę.
– Z powodu krosna?
Przygryzła dolną wargę.

background image

– Anno?
– Nie, nie tylko. – Spojrzała na niego, a jej oczy znowu wezbrały łzami. – Nie 

chciałam  czekać  tu  na  twój  powrót.  Miałam  zamiar  napisać  kartkę  i  natychmiast 
wyjść.  Chciałam  uciec  od  wspomnień,  które  mnie  tu  nachodzą.  Ale  zostawienie 
kartki po tym, co zrobiłam z krosnem, byłoby tchórzostwem, dlatego tu jestem. –
Zacisnęła wargi, żeby ukryć ich drżenie.

– Nie jesteś tchórzem, Anno.
Pociągnęła nosem i spuściła wzrok. Nie mogła znieść tego wyrazu współczucia 

w jego twarzy. Wolałaby, żeby był na nią zły, żeby krzyczał.

– Teraz,  kiedy ci już powiedziałam,  pójdę do  domu – oznajmiła, zdejmując z 

siebie koc i składając go w kostkę.

– Myślisz, że odnajdziesz dzisiaj ścieżkę?
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
– To miało być zabawne?
– Nie. To ty jesteś zabawna. – Rozpiął kurtkę. – Spodziewasz się, że pozwolę ci 

iść po ciemku, ośnieżoną drogą o dziesiątej w nocy?

Podniosła z ziemi płaszcz i włożyła rękę do jednego rękawa.
– Nie powinno cię obchodzić, jak dostanę się do domu.
–  Anno  –  jego  głos  był  spokojny  i  opanowany  –  rozumiem,  że  chcesz  być 

niezależna, ale nie musisz chyba popadać w skrajności.

– Chyba masz rację – zgodziła się, wkładając płaszcz na drugie ramię. – Zatem, 

czy mógłbyś mnie odwieźć do domu?

– Oczywiście. – Położył kurtkę na oparciu białego skórzanego fotela i ściągnął 

buty.

– Dlaczego zdejmujesz buty? – spytała Anna.
–  Bo  najpierw  chcę  ci  coś  powiedzieć,  jeśli  możesz  mnie  przez  chwilę 

posłuchać.  –  Podszedł  do  sofy  w  czerwone  wzorki  i  usiadł  na  niej.  –  Oglądałaś 
dzisiaj w telewizji program o Sumersbury?

–  Nie.  –  Zupełnie  o  tym  zapomniała.  Mogła  go  była  obejrzeć,  ponieważ 

znalazła klucze i weszła do domu Sama przed siódmą, jeszcze zanim się zaczął. –
Czemu pytasz?

– Może jednak zdejmiesz na chwilę płaszcz i usiądziesz? – Wskazał jej miejsce 

obok. – Zrobiło się już całkiem ciepło.

Miał rację. W pokoju było dużo cieplej, od  chwili kiedy wszedł do środka. A 

może  przestało  jej  być  zimno,  odkąd  wyznała  mu  swój  grzech?  Zdjęła  płaszcz  i 
podeszła do sofy. Usiadła na drugim jej końcu i podwinęła nogi.

background image

– No więc? Oglądałeś go?
– Estelle zrobiła zimny bufet i zaprosiła kupę ludzi, żeby obejrzeli program na 

olbrzymim  ekranie  telewizora,  który  wypożyczyła.  Nagrała  wszystko  na  wideo, 
więc będziesz mogła kiedyś to obejrzeć, o ile będziesz chciała.

– Dziękuję, ale nie.
– A powinnaś. Masz tam dużą rolę.
– Ja?
– Tak, ty. Jak rzucasz śnieżną kulą w kamerę.
– Ach, tak. – Spojrzała w ogień. – Myślałam, że to wytną.
– Nie wycięli. Wyobraź sobie, że pokazali większość pochodu, a wycięli trochę 

zdjęć  domu  i  ceremonii  ścięcia  drzewa:  dwie  rzeczy,  które  chcieli  mieć,  kiedy 
planowali kręcenie. Wiesz, dlaczego to zrobili?

– Nie mam pojęcia, myślałam, że chodziło im o pokazanie starych zwyczajów 

świątecznych na wsi, a nie tego cyrku, który wymyśliła Estelle.

Sam  wyciągnął  ramię  na  oparciu  sofy.  Jego  palce  znalazły  się  o  parę 

centymetrów od pleców Anny.

–  Tego  właśnie  początkowo  chcieli.  Ale  Devlin,  no  wiesz,  facet,  który 

prowadził program, wyjaśnił przed kamerami, że ten idylliczny świat nie istnieje, 
mimo  heroicznych  wysiłków  całego  miasteczka,  żeby  go  wskrzesić  na  potrzeby 
telewizji.  Dowiedział  się  skądś  również,  że  mój  dom  został  udekorowany  przez 
zawodowca.

– Och, nie! Na pewno nie ode mnie.
–  Oczywiście,  że  nie,  ale  Sumersbury  jest  małym  miasteczkiem.  W  każdym 

razie Dev się o tym dowiedział, jak również o tym, że nigdy nie mieliśmy pochodu 
ze Świętym Mikołajem w saniach ciągniętych przez sarnę, która udaje renifera, ani 
miejskiego chóru, oraz że sadzawka została zrobiona specjalnie na tę okazję.

– Dzisiejszy wieczór musiał być straszny dla Estelle.
– Wręcz przeciwnie. Była zachwycona. Ponieważ Dev, który od tej pory jest jej 

ulubionym aktorem, wychwalał pod niebiosa wszystkich mieszkańców miasteczka, 
a  ją  szczególnie  za  to,  że  próbowała  wskrzesić  nostalgiczną  atmosferę,  której 
oczekiwała  od  nas  telewizja.  Mieszkańcy  Sumersbury  stali  się  nagle  bohaterami 
programu,  a  producenci  telewizyjni  przyznali  się,  że  ich  wyobrażenia  o  życiu  na 
wsi nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To, co znali z książek i obrazków, 
od dawna już nie istnieje.

– Niebywałe.
– Prawda?

background image

Usłyszała nagle nowy, łagodny ton w jego głosie. Spojrzała na niego uważnie.
– To jeszcze nie wszystko, prawda?
Potrząsnął przecząco głową.
– Ostatnio John nie jest dla mnie zbyt miły.
– Nie rozumiem.
– Widzisz, John uważa, że ja, podobnie jak ta telewizja, szukam czegoś, czego 

już  nie  ma.  –  Anna  milczała  czując,  jak  serce  tłucze  się  w  niej  jak  oszalałe.  –
Powiedziałem  mu,  żeby  zatrzymał  swoje  teorie  dla  siebie,  ale  nie  mogłem 
zapomnieć,  co  mi  powiedział,  zwłaszcza  po  tym,  jak  obejrzałem  dzisiaj  ten 
program. – Bała się poruszyć, ciągle niepewna, czy naprawdę to słyszy, czy tylko 
się jej wydaje. Tak bardzo chciała, żeby to była prawda. – Wszyscy ryczeliśmy ze 
śmiechu,  kiedy  łyżwiarze  powpadali  na  siebie  –  ciągnął  Sam  –  i  wtedy  nagle  na 
ekranie pojawiłaś się ty, rzucając śniegiem w kamerę. W tym momencie poczułem, 
że kocham cię tak bardzo, że aż mnie to zabolało. I dalej boli.

– Och, Sam. Ja też cię kocham. – Do oczu napłynęły jej łzy.
– Myliłem się, Anno. Kiedyś myślałem o tobie jak o współczesnej wersji mojej 

babki. Ale dziś na ekranie zobaczyłem ciebie taką, jaka jesteś, i jaką cię kocham. 
Jeśli...  jeśli  mi  wybaczysz,  chciałbym  raz  jeszcze  ci  się  oświadczyć.  Chciałbym 
porozmawiać z tobą o tych rozwiązaniach, o których wspominałaś.

Opuściła swój koniec sofy i rzuciła mu się w ramiona z taką siłą, że zaparło mu 

dech w piersiach.

– Czy to znaczy, że się zgadzasz? – spytał, krztusząc siei śmiejąc jednocześnie.
–  Oczywiście.  –  Przytuliła  się  do  niego.  –  Może  te  święta  uda  się  jeszcze 

uratować.

Objął ją mocno, pokrywając twarz pocałunkami.
–  Myślałem,  że  będę  musiał  powiedzieć  ci  to  wszystko  przez  telefon  albo 

jechać do Nowego Jorku, żeby wsunąć ci kartkę przez drzwi. Zostaniesz? Spędzisz 
ze mną święta?

–  Będę  musiała  powiadomić  Vivian,  ale  tak,  zostanę.  Zresztą,  nie  miałabym 

czym się stąd wydostać. – Na wspomnienie kraksy, zrobiło się jej smutno. – Sam, 
naprawdę bardzo mi przykro z powodu krosna.

–  Myślę,  że  dobrze  się  stało.  Przykładałem  do  niego  zbyt  wielką  wagę, 

przykładałem  zbyt  wielką  wagę  do  wszystkiego,  co  wiązało  się  z  życiem  moich 
dziadków.  Teraz  uzmysłowiłem  sobie,  że  liczysz  się  tylko  ty  i  to,  co  nas  łączy. 
Reszta jest sentymentalną bzdurą.

–  Nie  mów  tak.  Teraz  znowu  przesadzasz  w  drugą  stronę  –  zaprotestowała 

background image

Anna. – Uwielbiam niektóre stare zwyczaje. Są wprost cudowne. Nadal chcę tkać i 
z przyjemnością udekorowałam ci dom w tradycyjnym wiejskim stylu. Cieszę się, 
że  mogłam  zawiesić  z  tobą  rodzinne  ozdoby  na  choince  w  salonie.  –  To  jej  coś 
przypomniało. – Sam, nie mam dla ciebie prezentu pod choinkę.

Wstał, pociągając ją za sobą.
– Tylko tak ci się wydaje. Jest jeden stary zwyczaj z którego nie mam zamiaru 

rezygnować.

–  Co  to  za  zwyczaj?  –  spytała,  choć  już  odgadła  po  kierunku,  w  jakim  ją 

prowadził.

– Późne zabawy w małżeńskim łożu z epoki cesarstwa – szepnął z policzkiem 

przytulonym do jej twarzy, kiedy niósł ją po schodach na górę.