background image

«Wszystko dla pań» 

FERN 

MICHAELS 

PEŁNIA ŻYCIA 

Przekład 

Ewa Westwalewicz-Mogilska 

AMBER 

background image

Łagodne odgłosy nocy i chłodny szept lekkiego wiatru sprawiły, że 

w końcu przymknęła powieki i zapadła w drzemkę. Na czarnym niebie 

lśniły gwiazdy, a pyzaty srebrzysty księżyc spoglądał na ziemię niczym 

samotny wartownik, stojący na straży kochanków wśród magicznej ciszy 

pogrążonej w ciemności pustyni. 

Morganna leżała, nasłuchując powolnego, równomiernego oddechu 

śpiącego obok niej mężczyzny o ciemnych oczach i kruczoczarnych wło­

sach. Od czasu do czasu delikatnie dotykała jego chłodnej skóry, aby się 

upewnić, że to nie sen. Był jej, tylko jej, na zawsze. Nie odbierze jej go nic 

i nikt prócz śmierci. 

Poruszył się i wyciągnął muskularne ramię, aby przygarnąć ją do siebie. 

Westchnęła z zadowoleniem, kładąc ciemną głowę na jego szerokiej piersi. 

Czuła na policzku miękki dotyk porastających ją włosów. Jego ramiona wzmoc­

niły uścisk i Morganna przywarła bliżej, szepcząc czułe słowa. Poczuła piesz­

czotę ciepłych ust na nagim barku i usłyszała, jak mąż cicho szepcze jej imię. 

- Morganna. Morganna. 

- Cśśś - położyła mu palce na wargach, a on zwrócił ku niej głowę 

i przycisnął usta do jej pachnącego świeżością nadgarstka. Skóra Mor-

ganny była gładka i ciepła; nawet przez sen natrafił na to miejsce, gdzie 

w spokojnym rytmie pulsowała krew. 

- Jestem przy tobie. Zawsze będę- wyszeptała. - Śpij, kochanie. -

Słysząc, jak wypowiada jej imię, powróciła pamięcią do chwili, kiedy 

przed kilku godzinami się kochali. 

background image

Ten tekst zawierał wszystko. Słowa, które padły, emocje, które prze-

żyła. Trochę jej własnej krwi, mnóstwo potu i o wiele za dużo łez. Redak- , 

tor będzie zadowolony, wydawca uzna, że to chodliwy towar, a agent bę­

dzie udawał zachwyt, gdyż otrzyma hojną zapłatę z góry. Czytelnicy nie 

zawiodą się, bo temat jest taki, jak w każdej powieści Rity Bellamy. Mi­

łość. Namiętność. Romans. 

-. Tylko ja jestem zawiedziona - mruknęła gorzko. Spojrzała na ostat­

nią stronę, tkwiącą jeszcze w elektrycznej maszynie do pisania. Niezłe. Dwa­

naście lat temu wystartowała, pisząc ponure gotyckie opowiadania, potem 

przeszła do powieści historycznych, które zyskały w kraju spory rozgłos, 

by stopniowo stać się najlepiej sprzedającą się autorką książek z serdusz­

kiem na okładce. Istniała opinia, że powieści Rity Bellamy dotykają duszy. 

Rita zdawała sobie sprawę, że czytelnicy zastanawiają się, jaką kobietą jest 

ich ulubiona powieściopisarka, jakich zmysłowych rozkoszy zaznała, jakie 

niezwykłe, uczuciowe wzloty były jej udziałem. Tylko ona sama wiedziała, 

że jej życie było i jest puste, a dusza pozostała nietknięta. 

Gwałtownie wyszarpnęła kartkę z maszyny. Wszystko to blaga, farsa, 

cała ta pisanina, która zastępuje jej życie. No cóż, jeszcze sześć rozdziałów 

i Raj namiętności zostanie skończony. Za dwa tygodnie upływa termin. Rita 

jest profesjonalistką; zdąży na czas. Nie może sprawić zawodu wydawcy, 

agentowi i czytelnikom. Kogo obchodzi, że sprawia zawód samej sobie? 

Ukończyła scenę miłosną, ma więc prawo do chwili odpoczynku. Musi 

strząsnąć z siebie to cudze życie, które sama wykreowała. Potem wróci do 

pracy, by opisać konfrontację dwojga głównych bohaterów, poprzedzają­

cą pomyślne zakończenie. „Żyli długo i szczęśliwie...". Pewnego dnia 

napisze książkę bez zakończenia. Dalsze losy bohaterów pozostaną nie­

wyjaśnione. Jak w prawdziwym życiu. 

Odchyliła się na twarde oparcie drewnianego krzesła i rozejrzała po 

chacie. Zdumiało ją, że potrafi pisać w takim posępnym miejscu. Bez zaglą­

dania do słownika wyrazów bliskoznacznych potrafiła znaleźć jeszcze tyl­

ko jedno określenie „melancholijne". Podczas rozwodu Brett zabrał wszyst­

ko. „Rozwodu" albo ,, jego rozwodu", nigdy „ich" czy ,, jej". W ciągu dwóch 

lat nie uporała się jeszcze z tymi określeniami. To Brett zażądał rozwodu, to 

on chciał być wolny. Powiedział, że znalazł miłość swego życia, miłość 

totalną, pochłaniającą wszystko. Jednakże rozszalałe emocje nie przesłoni­

ły mu bynajmniej spraw materialnych. Wykorzystał niedowartościowanie 

Rity jako kobiety i jej ból z powodu odrzucenia, które zresztą po mistrzow­

sku rozniecał i podsycał. Zraniona, z poczuciem porażki i winy, stała po­

kornie, patrząc, jak pakował lśniącą miedź, antyki, ich przytulne, wygodne 

meble w kolonialnym stylu... Zabrał nawet kraciaste zasłony i wielki owal-

background image

ny szydełkowy dywan, który wydziergała pewnej zimy, aby udowodnić, że 

jest domatorką, pomimo coraz większych sukcesów zawodowych i finan­

sowych. Zabrał wszystko z wyjątkiem jej kolekcji glinianych garnków. 
Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zapomni pełen pogardy wzrok Bretta, 
omijającego te bezcenne, jedyne w swoim rodzaju wyroby garncarskie. 

Potarła obolałe skronie. Boże, dlaczego po dwóch długich latach wciąż 

czuje się winna? Jest teraz na swoim i utrzymuje się z pracy, którą kocha. 
Może to raczej nie poczucie winy, lecz porażki? Gdyby zechciała opisać 

siebie jako bohaterkę własnej powieści, straciłaby cierpliwość jeszcze przed 
trzecim rozdziałem. Na ile tragiczny i beznadziejny może być główny bo­

hater, aby nie stał się nużący? 

Zapaliła papierosa, piętnastego, a może nawet szesnastego w ciągu 

ostatnich sześciu godzin. Spojrzała z niesmakiem na przepełniony spode-
czek do ciasta, który służył jej za popielniczkę. Popielniczki i naczynia 
zabrał Brett... To bez znaczenia, powiedziała sobie po raz tysięczny. Ja­
sne, do diabła, że bez znaczenia, powtórzyła, zaciągając się papierosem. 
Wydmuchnęła długą smugę, nienawidząc siebie samej za to, że szuka uspo­
kojenia w paleniu. Po dwóch latach melancholia osłabła, zastąpiona przez 
gniew, i nagle sprawy dotąd nieważne zaczynały nabierać wagi. 

Jak choćby ta chata z dwiema sypialniami, położona nad wielkim je­

ziorem w górach Pensylwanii. Rita kochała ją i walczyła, by ją zachować, 
tak samo jak dom w Ridgewood w New Jersey. 

- Wykupię twój udział - powiedziała Brettowi. - Głównie dla mnie 

samej, ale także dla dzieci. Zabieraj, co chcesz, ale domy zachowam ja. -
Adwokaci Bretta robili trudności, upierali się, by wszystko sprzedać i po­
dzielić pieniądze. Rita jednak nie ustąpiła. 

Teraz po raz pierwszy od czasu rozwodu przyjechała do chaty. Musi 

coś zrobić z tym domkiem. Wystarczy, że stał pusty przez dwa lata. No 
a teraz zarzuciła go bez ładu i składu sprzętem kempingowym. Stare drzwi 
wsparte na dwóch kozłach do rżnięcia drewna służyły za biurko pod ma­
szynę do pisania, którą przywiozła w bagażniku dodge'a combi. 

Zdusiła niedopałek i nalała sobie z termosu kawy do grubego kubka. 

Pokrzepiona, utkwiła wzrok w przestrzeni i zaczęła rozmyślać o przyszłości 
i przeszłości. Dlaczego nie może się pozbierać i pozostawić rozwodu poza 
sobą? Inne kobiety to potrafią; dlaczego nie ona? Ostatnio mur, którym 

się obwarowała, zaczął się nieco kruszyć. Wiedziała, że nadszedł czas, by 
rozpocząć nowe życie. Ruszyć z miejsca, podjąć decyzje. Ale jak? 

- Stałaś mi się obca - powiedział oskarżycielsko Brett, kiedy zażądał 

rozwodu. To jeszcze jedna sprawa - on nie prosił, tylko żądał. Był zako­
chany... Boże, to było właściwie śmieszne, szkoda, że nie potrafiła się 

background image

śmiać. Zamiast tego kuliła się ze strach, nienawidziła samej siebie, czuła 

się pokonana i zastanawiała, jak ie popełniła błędy. Zawiodła Bretta. Przy-

parta do muru zgodziła się na rozwód, przekonana, że coś z nią musi być 

z nią nie wporządku, że w jakiś sposób tylko ona jest odpowiedzialna za kry-

zys wieku średniego, który przeżywa jej mąż. Gdyby była lepsza, gdyby 

była prawdziwą kobietą, Brett nigdy by nie pomyślał o rozwodzie. 

Sytuacja już od jakiegoś czasu się pogarszała. Wynagrodzenie za książ­

ki było miarą jej sukcesu i Rita oczywiście cieszyła się nim. Rosło także jej 

konto w banku, dzięki któremu stawała się coraz bardziej niezależna. A z tym 

Brett nie umiał się pogodzić - lub raczej najwyraźniej nie umiał z tym żyć. 

Po kilku rzuconych przez niego uwagach Rita zrozumiała, że mężczyźni , 

utożsamiają pieniądze z władzą. Jeżeli kobieta ma choćby dolara, który nie 

został jej dany przez męża, to jest o ten jeden dolar zbyt potężna. Jeżeli zaś 

zarabia tysiące dolarów ponad to, co zdoła zarobić jej mąż i nie musi go 

o nic prosić, staje się o tysiące dolarów potężniejsza od niego. Brett oświad­

czył jej niemal spokojnie, że nie potrzebuje w swoim życiu starzejącej się 

czterdziestolatki, która wyżywa się w pisaniu o seksie. 

Za karierę zapłaciła rozwodem, ale nie miała zamiaru z niej zrezygno­

wać. Spełniała swoje obowiązki przez ponad dwadzieścia lat i kiedy wresz­

cie odniosła sukces, stała się kimś, Brett nie miał prawa oczekiwać, że 

zrezygnuje, aby ugłaskać urażone ego męża. A co z jej ego? Co z jej pra-

gnieniami? Co z jej, do diabła, duszą? Czy on w ogóle zdawał sobie spra-

wę, że Rita ma duszę, która krwawi, kiedy się ją zrani? 

Papieros oparzył jej palce, przypominając, że czas go zgasić. Rita od­

garnęła z czoła krótkie kasztanowate włosy, wyszła na patio i spojrzała na 

widniejący przed nią krajobraz. Był piękny. W oddali wznosiły się góry 

Poconos, powietrze przesycone było wonią sosen i świerków. Odetchnęła 

głęboko, wciągając w płuca ostre aromatyczne powietrze. Całe to półtora 

akra porośniętej sosną ziemi wraz z chatą należało tylko do niej. Na akcie 

własności widniało wyłącznie jej nazwisko. Któregoś dnia będzie musia­

ła dopilnować, by na sądowym dokumencie dopisane zostały imiona i na­

zwiska dzieci. Ale jeszcze nie teraz. Na razie posiadłość należała tylko do 

Rity. Tym razem oczy nie zaszły jej łzami na widok ceglanego pieca do 

barbecue, który dawno temu wybudowali razem z Brettem. Spojrzała na 

suszarkę do bielizny i zardzewiałe bloczki. Ją także zrobili sami. Wstrzy-

mała oddech z zachwytu nad małą odkrywką skalną, porośniętą kosodrze-

winą i czerwonymi klonami. Może nie była to rajska kraina, ale pod wzglę-

dem malowniczości niewiele jej ustępowała. 

Jeżeli pogoda się utrzyma, będzie można popływać w jeziorze. Dni i 

były ciepłe, wietrzyk łagodny, woda niewiele chłodniejsza od powietrza. 

background image

Lato minęło; sąsiedzi wrócili do swoich miejskich siedzib, zabierając dzie­

ci. Całe to piękno należało teraz tylko do niej i do jakiegoś mężczyzny, 

który wynajmował chatę Johnsonów nad zatoczką. Rita wzięła wiatrówkę 

i strącając kamyki, zeszła ną brzeg. 

Jeśli dzisiaj dobrze jej pójdzie pisanie, jutro mogłaby pojechać i za­

mówić jakieś meble. Na tę myśl jasne oczy Rity zabłysły. Zdała sobie 

sprawę, że podjęła jedną z niewielu świadomych decyzji, które nie doty­

czyły dzieci ani pracy. Uśmiechnęła się. Pora zapomnieć o widmach prze­

szłości; czas zająć się własnymi potrzebami i własną wygodą. Wkrótce 

przyjedzie tu jej młodsza córka, Rachel, i nie zechce spać na gołej podło­

dze. To nie w stylu tej wyzwolonej, niezależnej młodej kobiety. 

Powstrzymała się przed zapaleniem następnego papierosa i powoli ru­

szyła wzdłuż brzegu jeziora. Może powinna potruchtać? Rachel stale powta­

rza, że to najlepszy sposób na otłuszczoną talię. Rita uszczypnęła się w brzuch. 

Wiedziała, że Rachel przygląda się jej krytycznym wzrokiem, a jej uwagi na 

temat biegania i gimnastyki skierowane są właśnie do matki. Drobna, uważa­

na za atrakcyjną, Rita nauczyła się skrywać swoją nieco przyciężką talię pod 

luźnymi bluzkami i niedbałymi wdziankami. Gimnastyka zabierała zbyt wie­

le czasu... No nic, któregoś dnia zadba o figurę i zwalczy te siedem kilo 

nadwagi - ale dopiero wtedy, gdy będzie na to gotowa. Za to gęste, kręcone 

włosy o kasztanowatej barwie, przedmiot zazdrości wielu kobiet, były 

niewątpliwie dobrodziejstwem losu. Do diabła ze szczotką i lokówkami. Do­

bre ostrzyżenie, umycie i potrząśnięcie głową wystarczały, by ułożyły się jak 

należy. Otaczały jej lekko zaokrągloną twarz, podkreślając błękit oczu. 

Miło było grzać się tak w słońcu... Spojrzała na zegarek: pracowała od 

siódmej rano, a teraz było wpół do drugiej. Zasłużyła sobie na przerwę. 

Omijając dziury po brakujących deskach pomostu, szła powoli ku rozkle­

kotanej przystani. Ciekawe, co robi teraz Brętt ze swoją nową żoną? Fakt, 

że poślubił dwudziestodwuletnią dziewczynę, nie był jej całkiem obojętny. 

Jezioro, noszące miano Jeziora Szczęśliwości, lśniło w słońcu głębo­

kim lazurem. Rita usiadła na końcu pomostu i otoczyła ramionami kola­

na. Widzisz, Rachel, twoja stara matka wciąż może dociągnąć kolana do 

klatki piersiowej... Dzień był udany: napisała wreszcie scenę miłosną, 

którą wciąż odkładała. Ostatnio nie miała serca do miłości i romansów. 

Jej własne życie było takie jałowe, bezsensowne i bezcelowe... Roześmiała 

się na głos, miękkim gardłowym śmiechem: może wobec tego powinna 

spróbować sił w science fiction? Tak, to bez wątpienia bardzo dobry dzień. 

Podjęła decyzję o kupnie mebli do chaty, a nawet wydawało jej się, że 

wie, co wybierze. Już nie styl kolonialny. Nie będzie naśladować dawne­

go umeblowania, które zaprojektowali wspólnie z Brettem. Nie, tym ra-

background image

zem znajdzie coś lżejszego, ale solidnego. Żadnych plecionek; wiklina 

zawsze sprawiała na niej wrażenie tymczasowości. Coś nowoczesnego. 

Duże poduchy, eklektyczne ozdoby, żywe kolory plus matowe szkło 

i chrom. Sprzęty, do których się nie przy wiąże - i nic, co by przypominało 

rodzinną schedę. Jasne, lekkie i kruche. Oto, czego potrzebowała. 

Wróciła do chaty. Skończy teraz rozdział, ugotuje kolację, a potem 

zacznie następny. Tak, to dobry dzień. Jutro będzie lepszy, a pojutrze jesz­

cze lepszy. Powoli wychodziła ze stanu otępienia i zaczynała widzieć ota­

czający ją świat w jaśniejszych barwach. 

Twigg Peterson ułożył papiery w nieporządną stertę i odsunął krzesło 

od stołu. Pracował przez większość nocy i cały ranek. Musiał się teraz 

ogolić i wziąć prysznic. Złotorude włosy sterczały mu na głowie, Twigg 

w roztargnieniu przygładził je dłonią. Podpisując umowę wynajmu let­

niego domku, nie pomyślał o samotności, która go tu czekała. Właściciel 

usiłował mu zakomunikować, że lato się skończyło, a jesienią i zimą nie 

ma tu żywego ducha, ale Twigg zlekceważył ostrzeżenie. Bywały chwile, 

jak choćby teraz, że żałował swego impulsu, ale w gruncie rzeczy miał 

dosyć piasku, słońca, surfingu i skąpych kostiumów bikini. Z natury był 

jednak towarzyski i brakowało mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać czy 

zjeść kolację. Wziął dwuletni urlop naukowy na uczelni, gdzie wykładał 

biologię morza, aby zająć się badaniami stosunków pomiędzy wieloryba-

mi zabójcami a delfinami. Spędził półtora roku w terenie, jeżdżąc od błę-

kitnego Pacyfiku nad ciemne wody Oceanu Indyjskiego i z powrotem, 

Teraz zostało mu sześć miesięcy, aby napisać sprawozdania oraz trzy arty-

kuły, które obiecał czasopismom „Marinę Life" i „National Geographic". 

Żałował, że nie ma psa albo kota, czegokolwiek. Kogokolwiek. Do diabła, 

w tym stanie ducha zadowoliłby się złotą rybką! 

Twigg Peterson nigdy nie był zdyscyplinowany. Wolał pracować, gdy 

poczuł gwałtowną potrzebę, a nie czekać, by ktoś mu ułożył plan zajęć. 

Oczywiście z wyjątkiem wykładów i ćwiczeń, które prowadził. Wyrazi­

ste zielone oczy i uśmiech zdobywcy uczyniły go ulubieńcem studentek 

i rzadko musiał nakłaniać je, by uważały. Wysoki, szczupły, atletycznie 

zbudowany, w wieku trzydziestu dwóch lat wiedział, czego chce i dokąd 

zmierza. Obnosił się ze swcją pewnością siebie jak z eleganckim garnku-

rem. Jedna z jego studentek, która się w nim podkochiwała, stwierdziła że 

na widok jego uśmiechu dziewczynie momentalnie miękną kolana. Uni-

kał jej potem jak ognia, podobnie jak jeszcze kilku, które bardziej intere-

sowały się wykładowcą niż przedmiotem. Nie oznaczało to, że nie gustuje 

10 

background image

w ostrych kobietach; lubił je. Ale dziewczyny z „Betty Coeds" nie były 

dla niego kobietami. Ze swoim uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów, 

były po prostu rozchichotanymi dziećmi. 

Skierował wzrok ku kuchni, gdzie piętrzył się stos brudnych naczyń, 

uzbieranych przez cały tydzień. Będzie musiał coś zrobić z tym bałaganem, 

albo narazi się na niebezpieczeństwo zatrucia pokarmowego. Poza tym nie 

miał już czystych talerzy. No, ale gotowana fasola z puszki wymagała jedy­

nie widelca. Lepsze to niż wałęsanie się po mieście i tracenie cennego czasu 

przeznaczonego na pisanie. Teraz potrzebował trochę ruchu, zanim padnie 

na łóżko i zaśnie. Kilka okrążeń wokół jeziora załatwi sprawę i pobudzi 

wydzielanie adrenaliny. A potem golenie i prysznic, aby stać się nowym 

człowiekiem. Wsunął kasetę do walkmana, nałożył słuchawki, przyczepił 

maleńkie cudo techniki do paska i lekkim truchtem wybiegł z domku. Gdy 

opuścił nierówną kamienistą drogę, przyspieszył biegu. 

Tak się skupił na słuchaniu muzyki, że dopiero w ostatniej chwili za­

uważył siedzącą na pomoście Ritę. Istota ludzka, a w dodatku kobieta! 

Twigg wiedział, że Rita mieszka w domku z rozległym tarasem ze starego 

drewna cedrowego. Zawsze jednak gdy ją widział, sprawiała wrażenie tak 

niedostępnej i dalekiej, że nie miał ochoty nawiązywać z nią kontaktu. 

Rita z niepokojem patrzyła na zbliżającego się mężczyznę. Widywała 

go już wcześniej, biegnącego wokół jeziora. Zdała sobie sprawę, że jego 

wysoka, smukła sylwetka i pełne gracji ruchy podobają jej się tak dalece, 

że wyposażyła w nie bohatera swojej książki. Ilekroć miała go opisywać, 

sięgała pamięcią do nieznajomego, który biegał nad jeziorem z rozświe­

tlonymi słońcem włosami. Teraz jednak obcy najwyraźniej zamierzał do 

niej podejść. Idź sobie, nie zbliżaj się, miała mu ochotą powiedzieć. Chcę 

być sama, nie potrzebuję nawet powierzchownej znajomości. Co tu ro­

bić? Wstać i udać, że właśnie odchodzi, czy też zostać i zobaczyć, jak 

zachowa się nieznajomy? Wiedziała, że usiłując wstać, będzie wyglądała 

niezdarnie, zdecydowała więc nie ruszać się z miejsca. 

- Terwiliger Peterson, profesor Berkeley na urlopie naukowym w ce­

lu napisania artykułów o delfinach i wielorybach - przedstawił się nad­

biegający. '- Mów mi Twigg, jak wszyscy. - Przysiadł koło Rity i wycią­

gnął do niej dłoń. Rita zamrugała, zaskoczona, i uścisnęła ją. 

- Rita Bellamy. Jestem... - już miała powiedzieć „gospodynią domo­

wą" - ... jestem pisarką, przyjechałam tu, żeby dokończyć moją powieść. 

- Jezu, tak się cieszę, że cię spotkałem. Zaczynałem cierpieć na ze­

spół samotności. 

- Nie będę ci przeszkadzała - powiedziała pospiesznie Rita, w na­

dziei, że facet sobie pójdzie. Siedział zbyt blisko niej i zachowywał się 

11 

background image

tak, jakby spotkał dawną przyjaciółkę. Nie była gotowa na takie znajomo­

ści. Przyjrzała mu się kątem oka. Wyglądał, jakby spał w bagażniku sa­

mochodu, a potem łaził po deszczu. 

- Przeszkadzała! Kobieto, jestem w takim stanie, że gotów bym za­

bić, żeby tylko usłyszeć parę słów. Powiedz mi, o czym teraz myślisz. Ale 

naprawdę. 

Rita oblała się rumieńcem. Rachel wiedziałaby, co odpowiedzieć aro­

ganckiemu młodzikowi... Chciał usłyszeć prawdę? 

- Pomyślałam, że wyglądasz, jakbyś spał w bagażniku, a potem wy­

szedł na deszcz. Tak jakoś... mało schludnie. 

Twigg odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. Rita patrzyła na jego 

długą, muskularną szyję. Jak wspaniale brzmiał jego śmiech. Od lat nie 

słyszała, by ktoś się śmiał w taki sposób. 

- Łatwo poznać, że jesteś pisarką, Rita. Mało schludnie? Wyglądam 

jak straszydło. Pracowałem calutką noc, a tych ubrań nie zdejmuję od 

dwóch dni. Można by mnie nazwać niechlujem. Ale przyrzekam, że jak 

się spotkamy następnym razem, będę wymuskany jak należy. 

Rita znów się zarumieniła. 

- Och, nie miałam na myśli... 

Twarz Twigga spoważniała. 

- Ależ tak, miałaś. Powiedziałaś prawdę. Zawsze powtarzam swoim 

studentom, żeby mówili prawdę i nie owijali niczego w bawełnę. To za­

pobiega późniejszym nieporozumieniom. 

Spojrzał w jej oczy. Ta mieszanka ciepła i inteligencji szalenie wzma­

ga jej kobiecość... Zamrugał powiekami. Miał ochotę posiedzieć i poga­

dać z nią, poznać ją lepiej... Ale to nie był właściwy moment. Wstał. 

- Mieszkam w domku Johnsona. 

Rita zmarszczyła brwi. 

- Wiem. 

Nie wiedziała, czy on wie, gdzie ona mieszka i nie pospieszyła z in­

formacją. 

- Miło było cię poznać - rzucił na odchodnym i ruszył ku piaszczy­

stemu brzegowi. Rita kiwnęła głową, wdzięczna, że zostawił ją samą. 

Siedziała jeszcze z piętnaście minut, zastanawiając się, co robią Camil-

la i jej dzieci oraz kto się uplasuje na trzech pierwszych miejscach listy 

bestsellerów „New York Timesa". Rozmyślała o wszystkim i o niczym, byle i 

tylko nie o spotkaniu z Twiggem Petersonem. Powinna pójść do domu i na- j 

pisać list do Charlesa, swego syna. Charles wciąż nie godził się z rozwodem 

rodziców w sposób, w jaki powinien się według niej pogodzić. W wieku 

osiemnastu lat może już sobie sam pościelić łóżko, a kupne ciasteczka są 

12 

background image

równie dobre jak jej wypieki. Dlaczego Charles nie może przyjąć do wiado­

mości, że matka nadal go kocha i w razie potrzeby nigdy go nie zawiedzie? 

On jednak rzuca jej kłody pod nogi i zmusza, by z nim walczyła. Nienawi­

dzi sprzątaczki, która teraz gotuje, piecze i prasuje. Czy jako matka była dla 

Charlesa tylko sprzątaczką? Dla Chucka, jak się teraz każe nazywać... Czy 

była mu potrzebna wyłącznie do obsługi i spełniania jego niezliczonych 

zachcianek? Typową, stereotypową matką rodem z książeczki z obrazka­

mi? Charles potrzebuje czasu. Ona także. Czy żadne z dzieci tego nie do­

strzega? Camilla, najstarsza, matka trojga dzieci, powiedziała, że rozumie 

ją i nie obwinia. Nie obwinia! Przecież to Brett poślubił dziewczynę młod­

szą od Camilli! Nawet nie poczekał, żeby przesechł atrament na dokumen­

cie rozwodowym. Bez względu na to, co mówiła Camilla, Rita wiedziała, że 

córka w pewien sposób ją obwinia. Że uważa ją za nie dosyć doskonałą, za 

nie dosyć... Te dwa słowa „nie dosyć" prześladowały Ritę przez dwadzie­

ścia cztery godziny na dobę. Ciążyły jej jak wina, a ona się z tym godziła, 

bo naprawdę wierzyła, że jest w jakiś sposób „nie dosyć". I tak zostało. Oto 

jest znaną pisarką, zarabia krocie, a wciąż czuje, że jest jakoś „nie dosyć". 

Najbardziej zaskoczyła ją Rachel, która wiadomość o rozwodzie przyjęła 

wzruszeniem ramion. Rachel, która zachęcała matkę, by się nie cofała przed 

niczym, cokolwiek by to „niczym" miało oznaczać. Wychodź z domu, mamo, 

spotykaj się z mężczyznami, rób swoje. Jesteś sobą, a nie przedłużeniem taty. 

Rita usiłowała kontrolować uciążliwą gonitwę myśli. Dlaczego zasta­

nawia się nad tym wszystkim właśnie teraz? Ma przecież wracać do pra­

cy. A może powinna pojechać do miasta, zamówić meble i kazać je jak 

najszybciej dostarczyć do pustego domu? Nie chciała, by Ian widział, że 

mieszka w tak prymitywnych warunkach. 

Ian Martin uważał się za mężczyznę życia Rity. Dość atrakcyjny, w wieku 

średnim, był jej agentem i menedżerem, zręcznie kierującym karierą Rity. 

Nie szczędził jej dobrych rad i miał się za jej protektora. Nauczyła się go 

szanować i polegać na nim. Przyjemnie było mieć w życiu jakiegoś męż­

czyznę, przyznawała... Chociaż jednak Ian miał nadzieję na bliższy zwią­

zek, Rita nie była pewna swych uczuć w stosunku do niego, podobnie jak 

zresztą niczego w swoim życiu. Ian miał przyjechać nad jezioro, by zabrać 

ukończoną książkę i oddać do przepisania wykwalifikowanej maszynistce 

wmieście. Wiedziała, że czeka z jej strony na propozycję, aby został na 

noc. Wyparła myśl o tym ze swego umysłu i zajęła się przygotowaniami do 

jego przyjazdu. Co należy kupić? Meble, coś do jedzenia... 

No więc właśnie. Trzeba kupić jedzenie i kilka butelek wina. Zrobi ten 

wysiłek dla Iana. Nie zdając sobie z tego sprawy, powiodła wzrokiem Wzdłuż 

brzegu jeziora, szukając chaty Johnsonów. Nie dojrzała śladu jej mieszkańca. 

13 

background image

Rita weszła do swojej po spartańsku urządzonej chaty i po raz pierw­

szy zdała sobie w pełni sprawę z panującej tam ciszy i pustki. Mieszkanie 

w takich warunkach to czyste dziwactwo. Zasługiwała na coś więcej i stać 

ją było na to! Dlaczego stale siebie za coś karze? 

Szybko umyła twarz i ręce i przebrała się w świeżą bluzkę. Sporzą­

dziła listę zakupów, odszukała karty kredytowe i przygotowała się do wy­

jazdu. Nie musiała zaglądać do lodówki; miała tam tylko sześć jajek i pusz­

kę skondensowanego mleka do kawy. 

W samochodzie gruchał z taśmy Willie Nelson; Rita nuciła do wtóru. 

Miała tylko tę jedną kasetę z Nelsonem. Kupiła ją pod wpływem impulsu, 

pomimo sprzeciwów Bretta, który twierdził, że muzyka country przema­

wia wyłącznie do tępaków. Pod koniec małżeństwa Brett wciąż kpił z jej 

intelektu, starając się podważyć jej wiarę w siebie, a nawet upodobanie 

do tych drobiazgów, które sprawiały jej przyjemność. 

- Śpiewaj, Willie, kochanie - powiedziała. - Twoja tajemna wielbi­

cielka wypełzła z ukrycia. Jest trochę przestraszona dziennym światłem, 

ale tak czy owak wychodzi na świat. 

Weszła do sklepu meblowego Maxwella i przemierzała go wzdłuż i wszerz 

w towarzystwie zachwyconego sprzedawcy. Już na wstępie upewniła się, czy 

dostawa jest możliwa już następnego dnia po zakupie. Nabyła całkowite wy­

posażenie domu, włącznie z popielniczkami. Stoły, lampy, sprzęt grający, dy­

wany. .. Dokonując wyboru, czuła dziwne mrowienie w plecach. Decydowa­

ła się na sprzęty lekkie, nowoczesne i lśniące. Nic co byłoby choćby tylko 

zbliżone stylem do poprzednich kolonialnych mebli z ciemnego drewna z per-

kalowymi obiciami. Obawiała się nieco, że cała ta prostota i błysk mogą nie 

14 

background image

pasować do domu. Kiedy jednak pomyślała o gładkich dębowych podłogach 

o jasnych boazeriach z sandałowego drewna i o wielkich oknach wychodzą-

cych na taras, uznała, że w gruncie rzeczy dom został wybudowany w stylu 

nowoczesnym. A poza tym nie miała zamiaru odtwarzać poprzedniego stanu. 

Nie potrzebowała przypomnień o czasach sprzed rozwodu. 

- I proszą mi dostarczyć te drzewa palmowe malowane na jedwabiu 

- dodała, wypisując czek na calutkie jedenaście tysiący dolarów. Zrobiła 

to bez mrugnięcia okiem; więcej, poczuła satysfakcję. Zapracowała na te 

pieniądze i ma prawo wydać je tak, jak zechce. Nie było nikogo, kto by 

protestował i mądrzył się. Miała ochotę, to był wystarczający powód. Sta-

ła sią posiadaczką umeblowania do czterech i pół pokoju. Dostawa miała 

nastąpić jutro około czwartej po południu. 

Następnym przystankiem był dom towarowy. W dziale z tkaninami 

wybrała grube lniane obrusy, jaskrawe maty i serwetki, ścierki do naczyń, 

ręczniki kąpielowe, prześcieradła, koce i narzuty na łóżka. Sprzedawczy­

ni uznała ją za histeryczną gospodynię domową, ale Rita tylko się uśmiech­

nęła i pokazała kartę kredytową. Na końcu nabyła zasłony do sypialni oraz 

proste rolety na wszystkie okna w całym domu. Były łatwe do zawiesze­

nia, wymagały tylko kilku gwoździ mocujących je do ramy, a doskonale 

nadawały się do stworzenia nastroju prywatności. Prywatność, a nie eks­

ponowanie się na zewnątrz, pomyślała Rita z uśmiechem. 

W drogerii kupiła farbę do włosów, balsam do ciała i wielką butlę płynu 

do kąpieli. W sklepie spożywczym naładowała zakupami dwa wózki. Bę­

dzie miała czym zapełnić puste półki i lodówkę. Wreszcie zatrzymała się 

w dziale ogrodniczym i kupiła sześć wiszących koszów z kwitnącymi rośli­

nami i dwa z pierzastymi paprociami. Jeden zawiesi nad zlewem w kuchni, 

a drugi w pobliżu biurka, Nawet pracując w domu, będzie mogła spoglądać 

na coś zielonego. Ciekawe, czy Twigg Peterson lubi rośliny? Skoro zajmuje 

się wielorybami i delfinami, z całą pewnością lubi przebywać poza domem. 

Doktorat w takiej dziedzinie! Poczuła falę gorąca i szybko pomyślała o po­

staciach ze swojej powieści. Szkopuł tylko w tym, że główny bohater wy­

glądał dokładnie jak Twigg... 

Jadąc malowniczą drogą, minęła chatę Bakerów i zdziwiła się na wi­

dok MG Connie na podjeździe. Connie Baker była jej przyjaciółką od 

zawsze, ale ostatnio widywały się tylko nad jeziorem. Boże, od ostatniego 

spotkania minęły już dwa lata! Tyle się w tym czasie wydarzyło, tyle bę­

dzie do omawiania. 

Pod wpływem impulsu omal nie zjechała przed dom Connie, ale 

w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie miała nastroju do wałkowania spraw 

związanych z rozwodem. Wkrótce, obiecała sobie, zadzwoni do niej. 

15 

background image

Pogrążona w xgłębianiu historii Holenderskiej Spółki Wschodnioin-

dyjskiej, nie miała ochoty odbierać natarczywie dzwoniącego telefonu. 

Wreszcie podniosła słuchawkę i natychmiast tego pożałowała. Była to jej 

starsza córka, Camilla, a Rita nie miała najmniejszej ochoty wysłuchi-

wać jak Camilla zachęca swoje dzieci, żeby przywitały się z babcią, 

mimo że jasne było, iż zaczną krzyczeć i płakać. Mogła zaczekać, aż dzie­

cisię uspokoją i dopiero wtedy zadzwonić, a nie uspokajać ich, mając 

Ritę na linii. 

Mamo, musisz mi pomóc - powiedziała Camilla jednym tchem, 

a w jej głosie brzmiał niepokój, jak zawsze, kiedy prosiła o rzeczy nie-' 

możliwe. 

Rita zacisnęła zęby. 

O co chodzi, kochanie? 

Mówisz takim tonem, jakbyś chciała odmówić, zanim jeszcze po­

wiem, o co chodzi — poskarżyła się Camilla, momentalnie stawiając Ritę 

na pozycji obronnej. 

Spróbowała skupić się na tym, co córka ma do zakomunikowania. 

- Jestem w samym środku kluczowej sceny, Camillo. Wiesz, że przy­

jechałam tu, żeby pracować i prosiłam, żebyście do mnie nie telefonowali 

bez ważnego powodu. 

- Tak, mamo. Ale to jest bardzo ważny powód. Tom musi pojechać 

na weekend do San Francisco i powiedział, że mogę pojechać razem 

z nim, jeżeli znajdę opiekunkę do dzieci. Prosiłam Rachel, ale powie­

działa, że ma na weekend wielkie plany. Ty zawsze jeździłaś z tatusiem, 

kiedy wyjeżdżał służbowo - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Nie, 

Jody, nie możesz teraz rozmawiać z babcią. Jest bardzo zajęta rozmową 

z mamusią! Mamo, Jody chce się z tobą przywitać. Porozmawiaj z nim, 

dobrze? 

Przez następne kilka minut Rita szczebiotała z trzyletnim Jodym; w tle 

słychać było wycie małej Audry. „Nie chcę tego! Naprawdę nie chcę!" -

powtarzała w duchu Rita, ćwierkając do małego. Wstydziła się samej sie­

bie. To przecież jej wnuczęta! I ona je kocha! Cóż z niej za babcia, skoro 

ma im za złe, że przeszkadzają jej w pracy... Równocześnie na innym 

poziomie myślenia formułowała powody, dla których odmówi pilnowania 

wnuków. W końcu Camilla odebrała Jody'emu słuchawkę. 

- Co mówisz, mamo? Naprawdę potrzebny mi jest odpoczynek od 

tych małych diabląt. W San Francisco będzie tak przyjemnie o tej porze 

roku. A ja i Tom musimy spędzić trochę czasu tylko we dwoje. - Ton Ca-

milli brzmiał tak, jakby Rita już się zgodziła. 

- Kochanie, zostawałam już z twoimi dziećmi. Wiesz, że je kocham. 

16 

background image

- Świetnie! Planujemy odlot jutro o wpół do siódmej wieczorem z lotniska 

Kennedy'ego. Taka jestem podniecona! Nie byłam w Kalifornii dłużej niż rok. 

No a przy tym nie tak łatwo zarezerwować bilety o jedenastej godzinie. 

Zarezerwowała miejsca, zanim spytała ją o zgodę. Irytujące. 

- Przykro mi, kochanie - powiedziała Rita stanowczo - ale ten week­

end nie wchodzi w rachubę. Muszę skończyć książkę. Nigdy nie przekro­

czyłam terminu i nie mam zamiaru stać się niesolidna. Czy nie możesz 

wynająć sobie opiekunki? 

- Mamooo! - zgorszyła się Camilla. - Tom nie pozwala, żeby jego 

dziećmi zajmował się byle kto! Wiesz, jaki jest pod tym względem. Ty po 

prostu nie zdajesz sobie sprawy, jakie to dla mnie ważne! Życie to nie 

tylko pranie i dzieci, sama wiesz. Pamiętam, jak wyjeżdżałaś z tatusiem... 

- Tak, córeczko. Wyjeżdżałam z ojcem wiele razy. Ale nigdy nie ro­

biłam tego w ostatniej chwili i zawsze starannie się do tego przygotowy­

wałam. Jesteś niesprawiedliwa, kochanie. Nie jest mi miło, że ci odma­

wiam, ale muszę skończyć tę książkę. 

- A kim byś teraz była, gdyby dla twojej matki kariera była ważniej­

sza niż ty? - spytała oskarżycielsko Camilla..- Babcia zawsze rzucała 

wszystko, żeby zająć się nami, kiedy było trzeba. Dobrze o tym wiesz. 

- Moja matka była dla mnie wielką pomocą, Camillo, i kochała swo­

je wnuki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Babcia była sama na świecie, nie 

pracowała i nie miała żadnych innych obowiązków. Marzyła, żeby być 

komuś potrzebną. Kochanie, przecież nieraz ci pomagałam. Choćby w ze­

szłym miesiącu. 

- To było miesiąc temu— ucięła chłodno Camilla. - Potrzebuję cię 

w ten weekend. 

- Przykro mi, dziecko, ale w ten weekend nie mogę. 

- Mamo, nie musisz nawet wracać do miasta. Zawiozę dzieci do cie­

bie. Myślałam z Tomem, że uda nam się spędzić parę dni w San Francisco 

tylko we dwoje... Mamo, jesteś mi potrzebna. 

Rita zacisnęła dłoń na słuchawce. Już prawie skapitulowała, ale coś 

się w niej zacięło. 

- Nie, kochanie. Po prostu nie mam czasu dla dzieci w czasie tego 

weekendu. Jeżeli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, muszę kończyć. 

Pozdrów ode mnie Toma. 

Odłożyła słuchawkę w momencie, gdy córka mówiła: 

- ... twoje własne wnuki. Nie mogę uwierzyć. 

Rita opadła na krzesło. Miała zroszone potem czoło, jej dłonie drżały. 

Czuła się Winna, a jednocześnie wściekła. Boże, dlaczego dzieci tak z nią 

postępują? Dlaczego nie zostawią jej w spokoju i nie nauczą się radzić 

2 - Pełnia życia 

17 

background image

sobie samodzielnie? DlaczegoCamilla nie zwróci się o pomoc do swojej 

młodel macochy, a jeszcze lepiej do ojca? 

Niebieskie oczy Rity zaszły mgłą. Dzieci prawdopodobnie sobie wy-

obrażają że tylko udaję, a w rzeczywistości nie mam nic do roboty... Żadne 

z nich nigdy nie traktowało poważnie jej pisarstwa. Była żoną, matką, 

kucharką, praczką, szwaczką, mechanikiem,piekarzem, szoferem. Nigdy 

nie była Ritą Bellamy, pisarką. Ritą Bellamy, osobą. Nie, myśleli o niej 

wyłącznie w kategoriach łączącego ich pokrewieństwa oraz własnych 

potrzeb. Jej pisarstwo traktowali jako coś, co ją od nich oddala. Nawet 

teraz, kiedy została sama, bez męża i musi zarabiać na życie, troszczą się 

wyłącznie o swoje sprawy. 

Cholera, wybili ją z nastroju. Holenderska Spółka Wschodnioindyj-

ska będzie musiała poczekać. Przez dwie sekundy Rita była dumna, że 

potrafiła odmówić córce, ale zaraz potem przyszło poczucie winy. Camil-

la niewątpliwie poskarży się Brettowi, że matka nie chciała popilnować 

jej dzieci. Już widziała oczyma wyobraźni, jak Brett kiwa głową i wzdy­

cha potępiająco... 

Jedzenie. Kiedy jesteś nieszczęśliwa, przegryź coś i przytyj jeszcze bar­

dziej. A co tam. Wydala na żywność dwieście dolarów w supermarkecie 

i jeśli zechce, przygotuje sobie prawdziwą ucztę. Na pięć tysięcy kalorii. 

Myszkując w lodówce, zdecydowała się na kiełbaski w papryce; zostanie 

jej trochę na jutrzejszy lunch. 

Kiedy zaczęła siekać cebulę i paprykę, poczuła nagły ból głowy. Kieł­

baski dusiły się już w żaroodpornym naczyniu, zalane gęstym sosem po­

midorowym. Rita połknęła trzy pastylki tylenolu i wróciła do krojenia ja­

rzyn. Tak było zawsze: kiedy czuła się winna, dostawała bólu głowy i przez 

trzy dni dręczyła ją migrena. Nie chciała mieć migreny, ale nie chciała też 

opiekować się wnuczętami w czasie weekendu. Niezręcznymi ruchami 

wsypała cebulę i paprykę na patelnię, żeby się przysmażyły przed doda­

niem ich do sosu. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci do telefonu i za­

dzwoni do Camilli. Wszystko lepsze niż ten cholerny ból głowy. I to prze­

klęte poczucie winy. 

Położyła drżącą dłoń na słuchawce. I w tym momencie usłyszała, że 

ktoś wymawia jej imię: 

- Rito, to ja, Twigg Peterson. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale 

moja kuchenka nie działa. Czy mógłbym sobie u ciebie podsmażyć ham­

burgera? Boże, jaki niebiański zapach! Co to takiego? 

Rita spojrzała na wysokiego mężczyznę za siatkowymi drzwiami. Po­

winna jakoś zareagować, coś odpowiedzieć. 

- Wejdź - to było wszystko, co zdołała wymyślić. 

18 

background image

- Stało się coś? - zapytał Twigg, widząc jej bladą, napiętą twarz i drżą­

ce dłonie. - Przepraszam, że tak tu wparowałem. Mogę go zjeść na surowo. 

- Na surowo? - powtórzyła Rita, nie rozumiejąc. - Nie, tylko nagle 

rozbolała mnie głowa. Oczywiście, że możesz skorzystać z kuchni. O co 

jeszcze pytałeś? 

- Pytałem, co gotujesz. Taki smakowity zapach. 

- Kiełbaski z papryką. Nie bardzo wiedziałam, co ugotować, więc 

zdecydowałam się na to. - Do diabła, dlaczego znowu się tłumaczy? Dla­

czego wiecznie musi się ze wszystkiego tłumaczyć? No, jeśli zacznie prze­

praszać za to, że w chacie nie ma mebli... 

- Wiejskie jedzenie-stwierdził Twigg.-Lubię kiełbaski z papryką, 

zwłaszcza na chrupiącej bułce. Masz takie? Założę się, że masz. 

Rita roześmiała się. 

Twigg przyjrzał się jej i też się uśmiechnął. Kiedy siedziała na pomo­

ście, mrużąc oczy w słońcu, nie wyglądała tak pociągająco jak teraz. Bar­

dzo wyraziste spojrzenie, zero makijażu. Naturalna. Zrobiona musi wy­

glądać szałowo... Pod czterdziestkę lub tuż po, ocenił jej wiek. 

- Bardzo boli? - zapytał prawdziwie zatroskanym tonem. 

W niebieskich oczach Rity pojawiły się łzy. Od tak dawna nikt nie 

zapytał, jak się czuje, nikt nie okazał jej zainteresowania. I nagle pojawia 

się nieznajomy, a ona się zupełnie rozkleja. 

- Okropnie. Zwykle kończy się migreną, a nie mogę sobie teraz po­

zwolić na trzy dni przerwy w pracy. 

- Pozwól mi. - Zanim się zorientowała, Twigg stanął za jej plecami 

i zaczął masować mięśnie barków i karku. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy. 

Miął silne dłonie. Czy to imaginacja, czy ból rzeczywiście zmalał? 

- W porządku, nie ruszaj się i rozluźnij. Nastawię ci kark. Kiedy po­

liczę do trzech. - Rita zrobiła, co jej nakazał. Usłyszała chrzęst i trzask, 

i lekki ucisk ustąpił. - Dobrze, to ci powinno pomóc. 

Rita z zakłopotaniem spojrzała na Twigga. 

- Naprawdę poskutkowało. Możesz mi zagwarantować, że ból nie 

powróci? 

.- Z całą pewnością. 

- Uratowałeś mnie przed decyzją, której bym pożałowała. Kiedy 

wszedłeś, właśnie miałam zadzwonić. Dziękuję. Powiedziałeś, że chcesz 

skorzystać z kuchenki? - Trochę mieszało ją jego baczne spojrzenie. 

- Zgadza się. Rzeczywiście tak powiedziałem. - Pokazał patelnię 

z brązową papką. 

-.. Co to takiego? - spytała Rita, przyglądając się czemuś, co wyglą­

dało jak skrzyżowanie hamburgera z karmą dla psów. 

19 

background image

- Mielone mięso, które pamięta lepsze czasy. Wygląda na to, że po­

winienem je wyrzucić. 

- Też tak myślę - powiedziała Rita z uśmiechem. Ból głowy ustał. 

Dzięki Bogu, że nie zadzwoniła do Camilli. - Miałbyś ochotę na trochę 

moich kiełbasek w papryce? Będą gotowe za parę minut. Ale musimy zjeść 

na zewnątrz, przy piknikowym stole. 

- Sądziłem, o pani, że nigdy mnie nie zaprosisz. Z przyjemnością 

przyjmę poczęstunek. A jeśli masz jeszcze piwo, będę twoim dozgon­

nym dłużnikiem. 

- Lubisz piwo do kanapek? Ja także - ucieszyła się Rita. Jak swobod­

nie się przy nim czuła... Nie budził w niej strachu ani niepokoju. Zupeł­

nie, jakby go znała od bardzo dawna. I miał takie czułe dłonie. 

Twigg przyglądał się, jak przygotowywała kanapki. Dobrze sobie ra­

dziła w kuchni. Ciekawe, czy jest jakiś pan Bellamy... I co ona robi w tej 

pustej chacie? Wyciągnął szyję, by wypatrzyć, czy ma obrączkę. Nie spo­

strzegłszy pierścionka, odetchnął z ulgą. A może Rita po prostu nie lubi 

nosić biżuterii? Podobały mu się jej ruchy, sposób, w jaki krzątała się po 

kuchni, polewała kanapki gęstym sosem, a potem składała bułki, tak aby 

z nich nie wyciekał. Zauważył, że przygotowała trzy kanapki; spojrzał na 

nią pytająco. Rita roześmiała się. 

- Dwie dla ciebie i jedna dla mnie. Przynieś piwo. Szklanki są w szafce 

nad twoją głową. 

- Mogę pić z butelki, a ty? 

- Ja też. A tam znajdziesz serwetki. Weź kilka. Teraz, kiedy już jesteś 

schludny i wymuskany, nie chciałabym, żebyś sobie poplamił koszulę. 

- Zauważyłaś - Twigg uśmiechnął się szelmowsko. 

No tak. Zauważyła obcisłe znoszone dżinsy i adidasy o wystrzępionych 

sznurowadłach. I sześć piegów na jego lewej ręce. To dlatego, że jestem 

pisarką i mam dar obserwacji, powiedziała sobie, nadgryzając kanapkę. 

Jedli w milczeniu. Twigg wypił piwo i zapytał, czy może wziąć jesz­

cze jedno. Skinęła głową. 

- Przynieś i dla mnie! - krzyknęła za nim. 

- Jak długo tu zostaniesz? - zapytał. 

- Aż dokończę powieść. Tydzień lub dwa. A potem zawsze potrzebu­

ję tygodnia odpoczynku. Nie muszę się spieszyć z powrotem do domu, 

więc mogę zostać trochę dłużej. A ty? 

- Wynająłem domek na pół roku. Tyle mniej więcej potrzebuję, żeby opra­

cować notatki, napisać sprawozdania z badań, a potem zamówione artykuły. 

Ile to już razy siadywała na tej ławce i spoglądała w słońce z Brettem 

i dziećmi? Ale nigdy nie było jej tak przyjemnie, jak w tej chwili. 

20 

background image

- Lubię tutejsze zachody słońca - powiedziała cicho. 

- Koniec dnia. Słuchaj, a co piszesz? A może nie chcesz o tym mó­

wić? Słyszałem, że pisarze boją się, żeby im ktoś nie ukradł pomysłu. 

Rita roześmiała się. 

- Już z tego wyrosłam. Pisuję romantyczne powieści dla kobiet. 

- Ach, jesteś tą Ritą Bellamy. Nazwisko wydało mi się jakoś znajo­

me. Kiedy prowadziłem badania nad delfinami, kilka biolożek czytało twoje 

książki. Mówiły, że jesteś dobra. 

Rita ucieszyła się z komplementu. 

- Staram się. Piszę to, co sama lubię czytać. 

Twigg się zamyślił. 

- Zdarza ci się opisywać samą siebie? 

Rita zastanawiała się nad odpowiedzią. 

- Niedokładnie. Może moje tęsknoty, marzenia, skrywane pragnie­

nia - odparła szczerze. Jej nowy przyjaciel zasługiwał wyłącznie na szcze­

rość. Czuła, że naprawdę może go uważać za przyjaciela. 

- Chyba to rozumiem. Co twoja rodzina sądzi o tym, co piszesz? 

- Tolerują mnie. - Cholera, ten facet sprawia, że się wywnętrza, wraca 

myślami do spraw, o których chciałaby zapomnieć. I znów odpowiedziała 

mu z całą szczerością: - Dzieci są już samodzielne. Charles jest na letnim 

obozie przygotowawczym, a potem idzie do Princeton. Camilla ma już wła­

sną rodzinę, a Rachel mieszkanie w mieście. Prowadzą własne życie. 

- A co porabia pan Bellamy? - zapytał Twigg bez ogródek. Musiał 

się dowiedzieć, a lepiej spytać wprost niż owijać W bawełnę. Wstrzymał 

oddech, czekając na jej odpowiedź. 

- Pan Bellamy ożenił się z młodą damą. Bardzo młodą, młodszą o rok 

od naszej starszej córki - odparła Rita beznamiętnie. 

- Czyżbym w twoim głosie słyszał gorycz? 

- Tak, do cholery, to właśnie słyszysz. Nie doszłam z tym jeszcze do 

porządku, ale kiedyś dojdę. Masz jeszcze jakieś pytania? - warknęła po­

irytowana. 

- Nie na temat twego życia. Przepraszam, Rita. Nie chciałem rozdra­

pywać starych ran. Nie, do diabła, właśnie chciałem. Musiałem się czegoś 

o tobie dowiedzieć, bo chcę cię lepiej poznać. Nie mam zwyczaju chodzić 

na paluszkach wokół jakiejś sprawy. Przykro mi, że cię zdenerwowałem. 

- Nic się nie stało. Nie powinnam być taka przewrażliwiona. To już 

dwa lata, czas się przystosować. - W kuchni zadźwięczał telefon i prze­

rwał dalsze wyjaśnienia. - Przepraszam - powiedziała i podniosła się. 

Twigg oparł się na surowym blacie stołu. Starał się nie słuchać, ale 

głos Rity brzmiał wyraziście i donośnie. 

21 

background image

- Jak się masz, Tom? Zawsze się cieszę, kiedy cię słyszę, ale raczej 

nie uda ci się mnie namówić. Mam zobowiązania i muszę się z nich wy­

wiązać. Nie, Tom. To nie wchodzi w rachubę. Oczywiście, że kocham 

swoje wnuki. Wynajmij kogoś, Tom. Jest wiele godnych zaufania agencji, 

oferujących opiekunki do dzieci. Nie, Tom. Nawet jeżeli je tu przywiezie­

cie. Tłumaczyłam to już Camilli. Mam termin. Oczywiście, zdaję sobie 

sprawę, jak ważna jest twoja praca. Zastanawiam się tylko, czy ty wiesz, 

że moja także jest ważna. Staram się nie być od nikogo zależna, Tom, 

i myślę, że mógłbyś skorzystać z mego przykładu. 

W słuchawce rozbrzmiewał głos Toma. Nie miał prawa, najmniejsze­

go prawa... Słuchała go jeszcze przez kilka minut, ale kiedy zawołał do 

telefonu Jody'ego, aby poprosił babcię, by go odwiedziła, stała się bezli­

tosna. To chwyt poniżej pasa. 

- Tom, to nie jest uczciwa gra i nie rozumiem, dlaczego ty i Camil-

la nie umiecie przyjąć mojej odmowy. Gdyby to było kiedy indziej, choć­

by w przyszłym tygodniu... - Do diabła, znów się tłumaczy. Potrzebne 

jest jej następne piwo i trening asertywności. Dlaczego? Nie miała prze­

cież takich problemów z ludźmi spoza rodziny: sekretarkami, wydawca­

mi, redaktorami, dziennikarzami, mądrymi ludźmi, ważnymi osobisto­

ściami... Nigdy. A teraz oto niemal błaga Toma i Camillę, by zrozumie­

li, że nie może się zająć ich dziećmi i pozwolić, by wnuki przeszkodziły 

jej w pracy. 

- Posłuchaj, Tom - powiedziała chłodnym, nieustępliwym tonem. -Na 

twoim miejscu nie przyjeżdżałabym tutaj. Dałam ci odpowiedź i nie zmie­

nię zdania. Musisz to rozwiązać jakoś inaczej. Próbowałeś z Brettem i jego 

żoną? - Boże, znów to robi. Usiłuje za nich rozwiązywać problemy. 

- Jasne. Telefonowaliśmy do nich. Obydwoje są przeziębieni. A po­

za tym, jak mówi Camilla, jesteś ich babcią. I właśnie z tobą chcą zostać. 

- To bardzo miłe, Tom. Jednak w ten weekend zupełnie niemożliwe 

- starała się, by zabrzmiało to przekonująco. Tylko wnuków tu brakowa­

ło. Kiedy mają jej dostarczyć meble, kiedy ma ją odwiedzić Ian... Nie, to 

po prostu niemożliwe. 

- Rito - Tom konfidencjonalnie zniżył głos. - Camilla jest bardzo zde­

nerwowana. Wiesz, jak ona cię podziwia. Stara się ciebie naśladować. 

Sprawiasz jej straszliwy zawód. Nie rozumiemy, co cię napadło? Nigdy 

dotąd nam nie odmawiałaś. 

- Więc czemu to takie okropne, że ten jeden raz odmawiam? Nie, 

Tom - zawahała się; znów niemal go przepraszała. - W tym tygodniu to 

niemożliwe. Jesteś inteligentnym człowiekiem; jestem pewna, że znaj­

dziesz jakieś rozwiązanie. Pozdrów Camillę i dzieci. Dobranoc, Tom. 

22 

background image

Twigg wzdrygnął się, słysząc odgłos odkładanej słuchawki. Uchwycił 

strzępki rozmowy i instynktownie rozumiał, na czym polega wewnętrzny 

konflikt Rity. Słyszał drżenie jej głosu, usprawiedliwiający ton... Kiedy 

nagle rozmowa się zakończyła, czuł, że jest po jej stronie. Zuch dziewczy­

na z tej Rity! Oby ci się udało! 

- Nie proś mnie, żebym ci tłumaczyła, o co chodzi - powiedziała, 

stawiając przed nim następną butelkę piwa. Wielki Boże! Czy naprawdę 

nie ustąpiła Tomowi i Camilli? Z całą pewnością zostanie za to ukarana 

i będą trzymać wnuki z daleka od niej do czasu, kiedy znów im będzie 

potrzebna... Zdała sobie sprawę, że zaniedbuje gościa, rozchmurzyła więc 

twarz i skierowała wzrok na Twigga. 

- Opowiedz mi, o czym piszesz. Czy delfiny rzeczywiście są takie 

inteligentne, jak się mówi? 

- Półtora roku spędziłem w Australii na obserwacji obyczajów wie­

lorybów i delfinów. Fascynująca przygoda. Do Stanów wróciłem raptem 

parę tygodni temu, no i trafiłem na ogłoszenie o domku Johnsona. Moje 

oczy są spragnione barw jesieni. Zmian pór roku, i tego wszystkiego... 

Kto wie, kiedy znów nadarzy mi się taka okazja. - Twigg wyczuwał szczere 

zainteresowanie Rity, która patrzyła na niego tymi swoimi niezwykłymi 

niebieskimi oczami. - A tam skąd wracam, był jeden delfin o imieniu Sind-

bad. Dosłownie zapierał mi dech w piersi. Ten gatunek ma niesamowicie 

rozwinięty system sonarowy. Słyszą dźwięki o częstotliwości stu czter­

dziestu kiloherców, osiem razy wyższe niż człowiek. Mogą nurkować na 

głębokość prawie trzech kilometrów i nie mają żadnych problemów z de­

kompresją. Zużytkowują osiemdziesiąt procent tlenu. 

W miarę jak Twigg opowiadał o morzach, zwierzętach i ich zwycza­

jach, rozmowa z Tomem odchodziła w niepamięć. 

- Samice bardziej lubią się bawić niż samce; Sindbad był wyjątkiem 

od reguły. Samica jest również stroną aktywną w zalotach. Samce osiąga­

ją dojrzałość płciową dopiero po ukończeniu siódmego roku życia. Ciąża 

trwa jedenaście miesięcy, a samice są bardzo opiekuńcze wobec młodych. 

- Jak większość matek - powiedziała Rita cicho, myśląc o swojej roli 

matki oraz o własnych sukcesach i porażkach. 

- Też tak myślę. - Twigg wstał. - Czas na mnie. Powinienem wracać 

do pracy. Zaproszę cię na kolację, jak tylko pozmywam naczynia. Jeszcze 

raz dziękuję, Rito. 

- Odprowadzę cię do pomostu. Taki piękny wieczór... 

Na pomoście życzyli sobie dobrej nocy. Rita patrzyła na Twigga, gdy 

odchodził wzdłuż piaszczystej plaży. Lubiła go. Lubiła z nim przebywać. 

Jakoś tak dobrze się przy nim czuła. Nie zadawał jej żadnych pytań na 

23 

background image

temat rozmowy z Tomem, nie dał do zrozumienia, że ma na ten temat 

jakąkolwiek opinię... 

Twigg ruszył przed siebie. Nie miał ochoty wracać do domu, ale in­

stynktownie wyczuwał, że Rita musi odetchnąć w samotności po niemiłej 

rozmowie telefonicznej. Nie chciało mu się pracować nad artykułami; 

wolałby być z nią... Obejrzał się; stała na końcu pomostu. 

- Zapomniałem o czymś! krzyknął. 

O czym? - Zaintrygował ją wyraz jego oczu, kiedy podszedł bliżej. 

- O tym. Objął ją i przyciągnął do siebie. Zdała sobie sprawę, że 

jest znacznie wyższy i góruje nad nią. Uniósł palcami jej podbródek i zaj­

rzał głęboko w oczy. Delikatnie dotknął ustami jej warg; było w tym ocze­

kiwanie i łagodna zachęta, by mu odpowiedziała. Obejmujące ją ramię 

było silne i stanowcze, ale palce gładziły ją po policzkach leciutko i czu­

le. Wydawało się to naturalnym zakończeniem miłego wieczoru. Ot, tak, 

po prostu - pocałunek, czuły gest, próba uzyskania odpowiedzi, ale żad­

nych nacisków. 

- Dobranoc, piękna pani - powiedział lekko schrypniętym głosem. 

A potem odszedł. Patrzyła, jak się oddala. 

Rita oblizała wargi. Dobry pocałunek, tak by go opisała w swojej książ­

ce. Poczuła pragnienie namiętności uczucie, o którym już niemal zapo­

mniała... Twigg Peterson dobrze wpływał na jej ego. Nazwał ją „piękną 

panią" i nagle rzeczywiście poczuła się piękna, i nieco bardziej podnieco­

na, niż by tego pragnęła. 

Twigg wrócił do domu i zasiadł nad czystą kartką papieru w maszy­

nie. Miał chęć pocałować Ritę i zrobił to. Miał na to ochotę już w momen­

cie, gdy się jej przedstawiał... Czuł, że łatwo ją zranić, ale jednocześnie 

była w niej jakaś siła. Przyjemnie było czuć ją w ramionach. A jak miło 

i naturalnie oddała mu pocałunek... Nie musiał się teraz zastanawiać, co 

sobie o nim pomyślała i czy jej nie obraził. Z Ritą wszystko było jasne. 

Czarne albo białe. Lubiła cię, albo nie lubiła. [ to także było dobre. Emo­

cjonalne gierki są dobre dla dzieci i częściej ranią, niż dają przyjemność... 

Pusta kartka jaśniała oskarżycielsko w świetle lampy i Twigg zabrał się 

do pracy. 

background image

Rita leżała skulona w śpiworze. Był wczesny ranek, na dworze pano­

wały ciemności. Chyba nie dalej niż piąta... Niedługo odezwą się ptaki. 

Jęknęła głośno. Nie była gotowa na nadchodzący dzień... Nie, nie będzie 

rozmyślać o tamtym pocałunku, który obudził w niej coś skrytego tak głę­

boko, że nawet nie potrafiła tego nazwać. Będzie myślała o czymś innym. 

Camilla... To najstarsze z dzieci było jej zawsze najbliższe. Nie chciała, 

żeby coś je rozdzieliło. 

Camilla zawsze naśladowała Ritę. Podczas zabawy w dom, opieki nad 

lalkami, pomagając w domu... Zawsze była pierwsza do zmywania na­

czyń. Teraz zapanowała między nimi jakaś nieokreślona wrogość i Rita 

nic bardzo wiedziała, jak powalić dzielący je mur. Cóż takiego uczyniła, 

oprócz tego, że nie chciała wkraczać w życie córki? Mogłoby się zdawać, 

że dziewczyna ma wszystko, czego zawsze pragnęła: dom, odnoszącego 

sukcesy męża, dzieci. Czegóż mogła potrzebować od matki? 

Dzieci... Rita zastanowiła się, czy kiedykolwiek żądała od swojej matki 

rzeczy niemożliwych. Jeśli tak, to nie zdawała sobie z tego sprawy. A jed­

nak... Przed śmiercią matki coś je rozdzieliło. Pod koniec życia, kiedy 

matka była już chora, zdecydowała się przenieść do Chicago, żeby za­

mieszkać z bratem Rity i jego żoną, jakby nie chciała być ciężarem dla 

swej jedynej córki. Miała jej za złe pisarstwo. Przeprowadzka do Teda 

miała oznaczać policzek i Rita tak właśnie to odebrała. Czy Camilla czuła 

coś podobnego? Jakby ją spoliczkowano? Nie, to niemożliwe. A jednak 

matka Rity potępiała ją za to, że zajęła się własną karierą, zamiast poświę­

cić się wyłącznie sprawom domu i rodziny. Tuż przed śmiercią matki roz­

mawiały na ten temat szczerze i otwarcie. Czy to możliwe, że Camilla, 

25 

background image

która zawsze identyfikowała się z Ritą, poczuła się odrzucona, niedoce­

niona? 

Camilla, która zawsze starała się być taka, jak ona. Starała się być dobrą 

żoną i matką. A teraz była świadkiem, jak Rita staje się zupełnie nową oso­

bą. Rozwód, samodzielne życie, podejmowanie decyzji, wkroczenie w świat 

książek i interesów... Camilla chciała i żądała, by Rita nadal dawała jej 

przykład i była żywym dowodem na to, jak ważne są dom i rodzina. Pra­

gnęła, by matka prowadziła takie życie, jakie ona wybrała dla siebie. 

Rita otrząsnęła się. Myśli o Camilli wprowadzały ją w przygnębienie. 

Byli jeszcze Charles i Rachel... Nie napisała listu do Charlesa. To znaczy 

do Chucka... Musi to sobie zapamiętać. Chuck. Musi także zatelefono­

wać do Rachel i ustalić, kiedy zamierza przyjechać, żeby ugotować dla 

niej coś specjalnego. Chuda niczym modelka Rachel jadała wyłącznie 

potrawy przygotowane specjalnie dla niej. 

Kurczę. Dlaczego ma się przejmować, czy Rachel będzie jadła? Jest 

przecież wystarczająco dorosła, żeby o siebie zadbać. A, i jeszcze jedno. 

Gdyby Rita nie przypominała Rachel i Charlesowi o wizytach u dentysty, 

mieliby zęby stoczone próchnicą. Mało, że przypominała; musiała ich 

umawiać z dentystą. Często była zmuszona kilkakrotnie zmieniać terminy 

wizyt, tak by nie kolidowały z ich rozkładem zajęć. 

Ian wielokrotnie proponował Ricie, że znajdzie jej sekretarkę, która 

zajmie się prozą codziennego życia, ale Rita nie chciała o tym słyszeć. 

Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, jak dalece została zniewolona przez 

własną rodzinę, Ian podejrzewał ją zaledwie o połowę jej zobowiązań 

wobec dorosłych dzieci, a i tak radził, by się z nich otrząsnęła i służył wska­

zówkami, jak to uczynić. Wdowiec, ojciec dorosłych dzieci, często opowia­

dał, jak samodzielne są jego latorośle. Nie chciał przyjąć do wiadomości, 

że dzieci uniezależniają się od ojców znacznie wcześniej niż od matek. 

Rita wiedziała, że znajdują się w zupełnie odmiennych sytuacjach, ale 

jakoś nie umiała przekonać o tym Iana. 

Kochany Ian. Zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów wziąć na sie­

bie jej kłopoty, Ian, na którym mogła polegać, Ian w dwurzędowych gar­

niturach i śnieżnobiałych koszulach. Jej matka nazwałaby go uczciwym 

człowiekiem. I przystojnym mężczyzną w średnim wieku. Rita otworzyła 

zdumione oczy: ona także osiągnęła wiek średni... Gdyby tylko zachęciła 

Iana, poprosiłby ją, by za niego wyszła. Chciał się nią zaopiekować, zu­

pełnie jakby była bezradną istotą, która bez jego rad i wsparcia nie radzi 

sobie z całym tym wielkim światem... Dobry, miły, godny zaufania Ian. 

Może na początku rzeczywiście potrzebowała opieki. Zaraz po roz­

wodzie, kiedy rany były świeże. Teraz jednak wydawało jej się, że potrze-

26 

background image

buje przygody. Rany zabliźniły się i tylko nieliczne jeszcze krwawiły. Rita 

zaczynała się cieszyć z wolności. Mogła jeść, kiedy miała na to ochotę, 

zmywać naczynia, kiedy przyszła jej na to fantazja, kłaść się i wstawać 

według własnego uznania, jeździć na zakupy i wybierać, co jej się żywnie 

podobało... Zaczynała sobie radzić z mechanikami i konserwatorami, wy­

najęła nawet ogrodnika w Ridgewood, żeby Charles miał czas na grę w te­

nisa i inne ulubione sporty. Nie czuła się już nawet samotna. No, chyba że 

nocami... Ale i na to była rada; dobra książka. Po upływie dwóch lat od 

rozwodu zaczynała sobie radzić całkiem nieźle. A Twigg jest zbyt chudy. 

Wsunęła się jeszcze głębiej do śpiwora. Był taki ciepły i wygodny. 

Dziś będzie pogodnie, ale chłodno, czuła to w kościach. Dzień na bluzę 

i ciepłe spodnie. Pogoda w Poconos zawsze miała charakter. Powinien przy­

strzyc włosy. 

Pomyślała o byłym mężu. Zawsze był rannym ptaszkiem. Tak jak ona... 

Lubił się z nią kochać wczesnym rankiem. Ciekawe, jak Brett kocha się 

ze swoją nową żoną? -pomyślała bez zażenowania. Prawdopodobnie z ża­

rem równym temu, jaki okazywał jej dwadzieścia lat temu, podczas pod­

róży poślubnej... Brett miał upodobania, które zwykle przypisuje się ko­

bietom: był domatorem. Cenił sobie dobre, przyrządzone w domu posiłki, 

wyprasowane koszule. Co tydzień trzeba było więc prasować wszystkie 

czternaście... Lubił siadywać przy kominku w starym swetrze, kapciach, 

z fajką i „Business Week" oraz „Wall Street Journal". Rita zastanawiała 

się czasem, jak udawało mu się odnosić sukcesy zawodowe. Był pozba­

wiony wyobraźni, nie interesowało go nic poza domem i interesami. Umiar­

kowanie dobry ojciec, chadzał od czasu do czasu z dziećmi na koncerty 

oraz mecze. Na miłość boską, Twigg ma zaledwie trzydzieści dwa lata! 

Jest od niej o dziesięć lat młodszy! 

Zachciało jej się palić. Powinna wstać i zaparzyć kawę. Oczywiście bez-

kofeinową. Usmażyć jajka na bekonie Albo kilka naleśników. Albo grzan­

kę z cynamonem i cukrem pudrem. Czy kupiła syrop? Przekręciła się na 

brzuch, sięgnęła po papierosa i bliżej przyciągnęła popielniczkę. Policzyła 

niedopałki. Dzieci zawsze miały jej za złe, że pali. Nawet Camilla napusz­

czała na nią małego Jody'ego. A przecież Rita jest dorosła i potrafi odczy­

tać ostrzeżenie o szkodliwości palenia tytoniu. Lubiła palić i nie miała za­

miaru z tego rezygnować. A już na pewno nie ze względu na kogoś innego 

niż ona sama. Kiedy była poza domem, w towarzystwie osób niepalących, 

zawsze pytała, czy może zapalić. Papierosy uspokajały ją, były jej wenty­

lem bezpieczeństwa. Jeżeli kiedykolwiek nadejdzie dzień, że przestanie ich 

potrzebować, to wyłącznie dlatego, że podejmie taką decyzję; Twigg pali 

taki aromatyczny tytoń. A jej papierosy mu nie przeszkadzały. 

27 

background image

Zaśpiewał pierwszy ptak. Czy Twigg jeszcze śpi, czy już się obudził? 

Wpadnie do niej, czy też zacznie ją ignorować po wczorajszym pocałun-

ku? Wiedziała, że wróci, jeśli nie dziś, to jutro. 

Założyła ręce nad głową i napięła mięśnie brzucha. Kiedy tak się wy-

ciągnęła, nie widać było nadmiaru sadełka. Szkoda, że nie może trwać 

w takiej pozycji i wyglądać na szczupłą i zgrabną... Może powinna przejść 

na dietę i zacząć uprawiać jakieś umiarkowane ćwiczenia? Czy wiek średni 

jest na to zbyt zaawansowany? Po trzech ciążach i porodach miała trochę 

rozstępów. Przeczytała w jakimś piśmie, że jedynym sposobem, żeby się 

ich pozbyć, jest operacja plastyczna. To nie wchodziło w rachubę; nie 

pójdzie pod nóż z powodu głupich rozstępów. A może jednak powinna? 

Podobał się jej. Podobała jej się jego szczerość, to, że był w tak dobrym 

kontakcie ze swymi uczuciami, jego pewność siebie i łagodność. Chciała­

by taka być chociaż w połowie. Musi się tyle nauczyć, żeby się do niego 

upodobnić... Każdy krok był krokiem w nieznane i musiała dwa razy po­

myśleć, zanim ruszyła w jakąkolwiek stronę. 

Przez głowę przemknął jej termin „romans". Nie lubiła tego słowa. 

„Związek" brzmiał o wiele lepiej. Brett miał romans... Czy romans może 

się zmienić w związek? Chyba nie... Brett nie pozwolił na to. Romans, 

a potem od razu małżeństwo. Jak ona ma na imię? Czasem nie mogła so­

bie przypomnieć. Ach tak, Melissa. Dzieci udawały, że jej nie lubią, ale 

lubiły. Rita była tego pewna. Charles po wizytach u ojca i macochy uśmie­

chał się głupkowato; Camilla wychwalała ciasta Melissy i jej potrawkę 

z jagnięcia; nawet Rachel oświadczyła, że zmuszona jest szanować Me-

lissę i jej zdobywczą postawę wobec życia. Fakt, że zdobyła jej ojca, zda­

wał się Rachel nie przeszkadzać... Wszystkie dzieci zaakceptowały Me-

lissę i nowe małżeństwo ojca, Ricie zaś w subtelny sposób dawały odczuć 

swoją niechęć. To ją obwiniały za rozpad rodziny. 

Rita zdawała sobie sprawę, że wszyscy troje mają jej za złe pisarską 

karierę. Mają jej za złe, że zajęła się czymś, co jest nie tylko twórcze, ale 

i przynosi niezły dochód. Robili uszczypliwe uwagi na temat jej wystą­

pień w telewizji i wywiadów w prasie. 

Zapaliła następnego papierosa. Oczywiście, kiedy Camilla potrzebo­

wała wolnej od procentów pożyczki na wybudowanie basenu kąpielowe­

go, dziesięć tysięcy dolarów Rity było mile widziane. Charles również nie 

miał żadnych obiekcji, biorąc od matki dziewięć tysięcy na nowego trans 

am, Rachel zaś z ochotą przyjęła „pożyczkę" na ubezpieczenie mieszka­

nia i umeblowanie do trzech pokoi. Rita nie spodziewała się, że odzyska 

„pożyczone" sumy, i nie chciała ich odzyskiwać. Bolało ją jednak, że nie 

zwrócili się do ojca, że z góry przyjęli, iż matka będzie wniebowzięta, 

28 

background image

mogąc im pomóc. Nie padło ani jedno słowo na temat zwrotu pieniędzy. 

Nie przyjęłaby ich, ale miło by jej było takie słowa usłyszeć. 

- Chcę tylko odrobiny szacunku, odrobiny zrozumienia dla tego, co 

robię. Do diabła, dlaczego dostaję to wyłącznie od obcych? Dlaczego moja 

własna rodzina nie może dostrzec, że jestem kimś? Byłam żoną, matką, 

pisarką. Nie mieli prawa zmuszać mnie, żebym dokonywała wyboru - po­

wiedziała gorzko do czterech pustych ścian. Wybór został na niej wymu­

szony przez Bretta. Trzydzieści dwa lata. 

Wypełzła ze śpiwora i podeszła do nie zasłoniętego okna. Nad ziemią 

unosił się welon białawej mgły. W lawendowym brzasku dostrzegła lśnią­

ce na trawie diamenciki rosy. Ciekawe, czy już wstał. 

Włączyła ogrzewanie i wsypała kawy do ekspresu. W czasie gdy się 

parzyła, Rita wzięła prysznic i ubrała się. Dżinsy i granatowa bluza... Sta­

nęła przed lustrem. Obróciła się bokiem. Wciągnęła brzuch, a następnie 

go rozluźniła. Od dawna nie przyglądała się sobie tak krytycznie. Przyty­

ła. Te nowe dżinsy z lycrą są zdradliwe... Dopóki zamek się dopinał, nie 

zwracała uwagi na przyrost wagi. Ciekawe, kiedy przestałby się dopi­

nać, gdyby dżinsy były z czystej bawełny? Wykrzywiła się, a potem ro­

ześmiała. 

- Kogo chcesz nabrać, Rito Bellamy? - spytała swego odbicia w lustrze. 

- Nikogo, nawet siebie. Jestem teraz prawie na szczycie i nie mam 

zamiaru z niego spadać. Zbyt ciężko na to pracowałam. 

Zadowolona z odpowiedzi, opuściła bluzę, zasłaniając nie całkiem już 

jędrną pupę i poszła do kuchni. Była jaka była i już. 

Dwa sadzone jajka, trzy plasterki bekonu, dwa tosty, trzy filiżanki 

kawy oraz kilka papierosów, i Rita była gotowa zasiąść do maszyny. Pięt­

naście po szóstej. Może pracować, dopóki nie przywiozą zamówionych 

mebli, a potem zrobi sobie przerwę. Kiedy wszystko zostanie ustawione, 

postawi obiad na małym ogniu i wróci do pracy. Nie pozwoli sobie na 

żadnych gości, żadne telefony i nie dopuści do siebie żadnych głupich 

myśli. Ma pracować i chce pracować. I ma jeszcze napisać list do Charle­

sa oraz zatelefonować do Rachel. Zrobi to, kiedy dostawcy będą wynosić 

meble z ciężarówki. Rachel była zawsze pod telefonem. 

Zanim usiadla przy biurku, podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież, 

pod pretekstem, że spojrzy na jezioro i na otaczające je sosny. Plaża i po­

most były puste, jak zawsze o tej porze dnia. Przeniosła wzrok na chatę 

Johnsona. Z komina nie wydobywała się smużka dymu. Twigg prawdo­

podobnie jeszcze śpi albo pracuje. Ciekawe, czy ma w domu coś nadają­

cego się na śniadanie... Postała w drzwiach jeszcze chwilę, odsuwając 

moment powrotu do pisania. Nie zdawała sobie sprawy, jak intensywnie 

29 

background image

wpatruje się w domek Johnsona, dopóki nie zaczęły jej łzawić oczy. Ma 

czterdzieści trzy lata, a przyszłym miesiącu skończy czterdzieści cztery. 

Przez następne cztery godziny była całkowicie zatopiona w pracy nad 

książką. Nagle rozległo się stukanie do drzwi. 

- Proszę - powiedziała, kończąc rozpoczęte zdanie. 

- Pani meble, madame! - zawołał męski głos. 

Po upływie godziny wszystkie meble znalazły się na miejscu. Za do­

datkowe dwadzieścia dolarów ekipa dostawcza złożyła łóżko i zawiesiła 

zasłony w oknach. Rita poczęstowała mężczyzn piwem i kawą. Przyjęli 

poczęstunek i przez kilka minut wymieniali z gospodynią uwagi o pogo­

dzie. Kiedy wyszli, Rita szybko rozesłała na łóżku nową pościel. Odstąpi­

ła kilka kroków i spoglądała na swoje dzieło. Ale kolorowo. Wybrała duże 

podwójne łóżko, nie wiedząc nawet, dlaczego. Pościel była w brązowe 

i pomarańczowe motyle. Świetnie, to jak ja - wolna, wolna, wolna! Na­

rzuta współgrała z barwami jesieni i kolorem ścian z Sosnowego drewna. 

Zawiesiła w łazience wzorzyste ręczniki, czując, że i one wyrażają jej gust, 

jej upodobania kolorystyczne, jej tożsamość. 

Dobry nastrój nie opuszczał jej, dopóki zabrała się do pisania listu do 

Charlesa. Najpierw wypełniła dla niego czek na dwieście dolarów. Czy to 

niezbyt wiele? Pomyśli, że matka stara się go przekupić... Już widziała 

jego drwiący uśmiech. Któregoś dnia będzie musiała zdrowo synem po­

trząsnąć, nie bacząc na fakt, że ma już prawie dziewiętnaście lat... Wpa­

trywała się w czek przez dłuższą chwilę, wreszcie przekreśliła go dużym 

X i wypisała nowy, tym razem na dwadzieścia pięć dolarów. Charles był 

także synem Bretta; niech i ojciec ponosi koszty. 

W czasie, który zużyła na staranne zredagowanie listu do syna, mo­

głaby napisać cały rozdział książki. Kiedy Charles zobaczy czek, z pew­

nością rzuci się na list, szukając wyjaśnienia... Na pewno będzie się też 

spodziewał wzmianki na temat meczu futbolowego, który miał się odbyć 

nazajutrz po Święcie Dziękczynienia. Brrr... Będzie na nim Brett z żoną. 

Po raz pierwszy przyjdzie jej spotkać się z drugą panią Bellamy. No cóż, 

Charles spodziewa się obecności matki, a poza tym obiecała, że przyjdzie 

na ten mecz. A jednak... Charles na pewno zacznie się głupkowato uśmie­

chać, a Brett nie będzie widział świata poza swoją młodą żoną, a Melissa 

rozkwitnie pod jego zachwyconym wzrokiem. A Rita będzie usiłowała 

ukryć gniew i wrogość. 

Zapisała siedem stron, zanim skleciła brudnopis. Przepisała list na czy­

sto i podpisała: „Całuję cię mocno, mama". 

Bynajmniej nie czuła się obco wśród nowych mebli, które całkiem 

odmieniły wnętrze domku. Przeciwnie, była zachwycona. Ta pierwsza od 

30 

background image

wielu lat samodzielna decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Wybrała 

nowoczesność pod wpływem impulsu, jako przeciwieństwo stylu kolo­

nialnego, na który przed laty zdecydowali się z Brettem. A może wtedy 

zdecydował sam Brett? 

Maszyna do pisania stała teraz na dębowym biurku, a Rita siedziała 

na beżowym dyrektorskim krześle, które obracało się na lśniących kół­

kach. Stół miał blat z matowego szkła, a kryte tapicerką kanapy i fotele 

można było dowolnie zestawiać, tak by pasowały do wnętrza. Wszystko 

utrzymane było w barwach brązów i beży z akcentami turkusu i kremo­

wej bieli. Rolety doskonale spełniały swoją rolę: wpuszczały światło lub 

izolowały od światła bez kilometrów zbierających kurz tkanin. Łączyły 

wszystko w całość dywaniki w geometryczny wzór. Miło też było spojrzeć 

na trzypoziomową dębową etażerkę, na której mogła poustawiać swoje książ­

ki i inne drobiazgi... Uznała, że kupując za jednym zamachem umeblowa­

nie do wszystkich pokoi, postąpiła słusznie. Nie miała czasu na wybieranie 

poszczególnych sprzętów, a poza tym postawiona wobec konieczności do­

konania tylu wyborów, prawdopodobnie nie zdecydowałaby się na żaden. 

Także druga sypialnia, dla Rachel, została kompletnie urządzona, 

włącznie z kwiatami na jedwabiu oprawionymi w mosiężne ramki nad po­

dwójnym łóżkiem. Narzuta w brązowe i pomarańczowe ciapki, dywanik 

przy łóżku w barwach rdzy i beżu... Rita uznała, że bardzo jej to odpo­

wiada: czyste, żywe kolory, proste sprzęty zamiast opasłych kolubryn. Na­

wet mały kuchenny stolik oraz krzesła z chromowanego metalu i trzciny 

były doskonałe, praktyczne, a jednocześnie dające wrażenie przestrzeni 

i gładkości, bo stół miał blat ze szkła. Lampy i kilka przedmiotów w stylu 

orientalnym, jak wazon z gałązkami wierzby oraz przypominający fresk 

obraz do zawieszenia nad kominkiem, dopełniały wystroju. Zachwycona 

Rita ruszyła na obchód chaty, ciesząc się z każdego dokonanego zakupu 

i z decyzji, by urządzić domek po swojemu. W głowie wrzało jej od po­

mysłów na nowe zakupy. Na przykład te wysokie kieliszki z przydymio­

nego szkła, które podziwiała u Rosy... A kwiaciarka z miasta z pewno­

ścią wymyśli coś wspaniałego do przyozdobienia stołu w jadalni. Przy­

szłej wiosny trzeba będzie się rozejrzeć za meblami na werandę. Coś na­

prawdę kolorowego... ale dopiero na wiosnę. W zimie lód skuje jezioro, 

śnieg pokryje ziemię... 

Niechętnie powróciła myślą do czasów, kiedy wraz z Brettem przyby­

wali tu na długie, intymne weekendy, pozostawiwszy dzieci pod opieką jej 

matki. To były wspaniałe chwile, bardzo im potrzebne, aby odnowić intym­

ność, nacieszyć się sobą... Na co dzień Bretta pochIaniała praca w rekla­

mie, ją zaś nieustający domowy kierat, i trochę się od siebie oddalali. Ach, 

31 

background image

te długie, cudowne weekendy... Brett wysypiał się do późna, a ona szyko­

wała śniadanie, aby było gotowe, kiedy się obudzi. To były najlepsze czasy. 

Kochali się rankiem, a wieczorem wcześnie kładli do łóżka, przy łagodnym 

szeleście padającego za oknem śniegu ... 

Rita zmarszczyła brwi. Może zbyt szybko odmówiła Camilli i Tomo­

wi? Przypomniała sobie, jak ważne były owe chwile samotności dla niej 

i dla Bretta. Spojrzała na maszynę do pisania, a potem na telefon. 

Nie. Tym razem nie. A jeśli przyjrzeć się dokładniej, te weekendy bez 

dzieci wcale nie były takie znowu wspaniałe. Czy wyprzęgała się z kiera­

tu? Czy nie zamieniała po prostu jednej kuchni na inną? A przed wyjaz­

dem to znowu tylko ona zmieniała pościel, zbierała po domu ręczniki i in­

ne brudy, żeby je uprać w New Jersey. Gotowanie, pranie, zakupy... Jak 

zawsze. Plus uczucie, że te weekendy z dala od domu rodzinnego są bar­

dziej dla Bretta niż dla niej. Wyjeżdżali, bo to on musiał odpocząć od pracy. 

Jej praca pozostawała taka sama, niezależnie od tego, dokąd jechali. 

Mimo wszystko... Znów spojrzała na telefon, już w wyobraźni wy­

kręcała numer Camilli. Z determinacją zasiadla do maszyny i zaczęła pra­

cować. To był jej czas i będzie z nim robiła, co zechce. Czyż nie tak? 

Była tak pogrążona w pracy, że zapomniała o lunchu. Pisała przez całe 

popołudnie. Wreszcie przerwała na moment, żeby się napić wody sodo­

wej i pójść do toalety. Roztarta obolałe skronie i wyjrzała na zewnątrz. 

Popatrzyła na jezioro i pusty pomost. W domku Johnsona nie widać było 

oznak życia. Właściwie nie spodziewała się żadnych oznak. Wczorajszy 

wieczór przeminął i uporała się z nim. To tylko ciepła noc i trzy piwa spra-

wiły, że Twigg objął ją i pocałował. Tylko kobiety dopatrują się uczuć 

i emocji tam, gdzie wcale ich nie ma. Ma czterdzieści trzy lata i powinna 

być rozsądniej sza. 

Trzydzieści dwa lata to bardzo mało jak na profesora. Trzydzieści dwa 

lata to w ogóle bardzo mało. To młodość. A czterdzieści trzy to wiek średni. 

A potem już z górki w zabłoconych tenisówkach. Czterdzieści trzy lata to 

wytchnienie przed menopauzą, czas na liftingi twarzy i kremy przeciw-

zmarszczkowe, czas, żeby się bujać w fotelu na biegunach. Czas, by farbować 

siwe włosy i pozbyć się duchów przeszłości. 

Do wczorajszego wieczoru rzeczywiście grzęzła coraz głębiej. A po­

tem nagle wychynęła na powierzchnię i nabrała haust powietrza. Ujrzała 

piękno świata i zapragnęła w nim uczestniczyć. I tak się stanie, w odpo­

wiednim czasie. Ale czas może być największym wrogiem. Czas. Czas. 

Czas, żeby zatelefonować do Rachel, zanim znów zasiądzie do pisania. 

Powinna także zadzwonić do Iana. Ale nie ma mu nic do powiedzenia. 

Niech się odezwie pierwszy. 

32 

background image

Późnym popołudniem Rita sięgnęła po telefon i wykręciła numer młod-

szej córki. Rachel była projektantką tkanin i trzy dni w tygoniu praco-

wała w domu. 

- Jak leci, mamo? Finiszujesz już? - pytała z zainteresowaniem, jak 

by ją to naprawdę obchodziło. Rachel wiedziała, co to terminy. 

- Tak, kochanie. Już prawie kończę. Jeszcze tydzień i będzie po 

wszystkim. Co u ciebie? 

- Wspaniale, mamo. Poznałam świetnego faceta. Na weekend jadę 

z nim do Miami. Pracuje w reklamie i nabawił się wrzodu żołądka w wie­

ku dwudziestu dziewięciu lat. Spodoba ci się. 

- Czy to oznacza, że poznam wreszcie któregoś z twoich młodych 

przyjaciół? - spytała Rita sarkastycznie. Rachel wiele obiecywała, lecz 

zwykle nie dotrzymywała słowa. 

-. Zależy, jak się potoczą sprawy. Nie jest to pan Ideał. Być może 

zamieszkamy razem, żeby zobaczyć, czy do siebie pasujemy. Może się 

okazać, że nie pasujemy. Dam ci znać po weekendzie. A jak tam u ciebie? 

Rita poczuła lekki ból głowy. Nie sposób było nadążyć za Rachel. To 

był jej szesnasty lub siedemnasty facet. 

- Nic szczególnego. Raczej chłodno. Wiewiórki ziemne w pełnej for­

mie. Zamówiłam nowe meble i dostarczono je dziś rano. Nieźle się pre­

zentują-poinformowała córkę. 

- Mamo, dzwoniła do mnie Camilla. Po twojej rozmowie z Tomem. 

Strasznie była wkurzona. Powtórzyła mi wszystko co do słowa. 

W głosie Rachel pobrzmiewał tłumiony chichot. Aprobowała decyzję Rity. 

-- Tak trzymaj, mamo. Jestem z ciebie dumna. Jak zwykle zwaliłaby 

dzieci na ciebie, wyjechała i świetnie się bawiła. Ja także jej odmówiłam. 

Ja biorę pigułkę. Camilla też powinna była brać. To był jej wybór, no to 

teraz ma te swoje bachory. Niech się nimi zajmuje. Nie spodziewałam się, 

mamo, że znajdziesz w sobie dość siły, żeby jej odmówić. 

- Sama się nie spodziewałam - powiedziała Rita cicho. - Jak się na­

zywa ten młody człowiek? 

- Jaki młody człowiek? 

- Ten, z którym wybierasz się do Miami. 

- Ach, on. Niech no się zastanowię... Chyba Patrick. Czemu pytasz? 

To ważne? 

Rita westchnęła. 

- Oczywiście, że ważne. Jak możesz się wybierać w podróż z męż­

czyzną, nawet nie znając jego imienia? 

- Mamo, nie nakręcaj się. Patrick. Patrick Ryan. Chętnie porozma­

wiałabym dłużej, mamo, ale zaraz przyjdzie Jake, żeby popracować nad 

3 -Pełnia żvcia 33 

background image

nowym projektem. Prawdopodobnie będziemy nad tym siedzieć przez całą 

noc. Muszę kończyć. Zobaczymy się w czwartek. 

- Myślałam, że Jake się wyprowadził. 

- Wyprowadził się, ale nadal się przyjaźnimy. Pracujemy razem. Nie 

martw się, mamo. Radzę sobie. Pozdrów ode mnie wiewiórki ziemne. 

Rita wpatrywała się w słuchawkę. Jeżeli nad sobą nie zapanuje, znów 

dostanie bólu głowy. Skoro Rachel sobie radzi, no to w porządku. Nie 

musi wchodzić w rolę mamuśki, nie musi się o nią martwić. Rachel jest 

wystarczająco dorosła, by o siebie zadbać. Przez chwilę Rita zastanawia­

ła się, czy jej młodsza córka nie złapała choroby wenerycznej. Najwyraź­

niej nie, w przeciwnym razie zwierzyłaby się matce. Rachel z niczego nie 

robiła tajemnicy. Rachel miała rację, niepotrzebnie się nakręca. I tak nic 

nie może poradzić. I nic nie chce radzić. 

- Precz z bólem głowy - powiedziała na głos, porządkując porozrzu­

cane na biurku papiery. Ciekawe, co o jej dorosłych dzieciach pomyślałby 

trzydziestodwuletni profesor uczelni... Z pewnością nie byłby zachwyco­

ny. Ona także nie była zachwycona. Czy popełniła jakieś błędy wycho­

wawcze? Jeśli w przyszłości wyjdzie na jaw, że narobiły jakichś głupstw, 

czy będzie za to odpowiedzialna? A, co tam, przyszłość, przeszłość... Naj­

pierw powinna uporać się z teraźniejszością. Podobały jej się kręcone wło­

sy, zwłaszcza w odcieniu radości i złota. Takie włosy przeważnie idą w pa­

rze z zielonymi oczami. Zazwyczaj tylko kobiety miewają dość szczęścia, 

by mieć zielone oczy... Twigg Peterson był jedynym znanym jej mężczy­

zną o zielonych oczach. Usiłowała przypomnieć sobie barwę oczu Iana 

Martina. Z trudnością przypominała sobie, jak w ogóle wyglądał. 

Działo się z nią coś dziwnego. Myślała. Czuła. Przypomniało to po­

wrót do życia zdrętwiałej części ciała: mrowienie świadomości budziło ją 

z letargu. Musi teraz przestać zajmować się Rachel i zabrać do pisania. 

A potem do gotowania kolacji. Równie dobrze może przygotować ją te­

raz, a potem wrócić do pracy. 

Potrawka. Potrawka będzie odpowiednia. Wieczór zapowiada się chłod­

ny, a dobry gorący posiłek zawsze działa cuda. Potrawka może się dusić 

przez wiele godzin bez doglądania. Nie przyznawała się przed sobą, że 

zdecydowała się na potrawkę, żeby móc zanieść trochę sąsiadowi. Czy 

kobieta w wieku średnim powinna tak postępować? 

- Ja mogę - powiedziała Rita na głos. Nastawiła radio i usłyszała.Wil-

lie Nelsona, śpiewającego jakąś piosenkę country. 

Poruszała się po kuchni tanecznym krokiem, w rytmie piosenki. Rzu­

ciła na rozgrzany tłuszcz pokrojone w kostkę wołowe mięso oraz poszat-

kowaną cebulę i selery, które zaczęły wydzielać smakowity aromat. Rita 

34 

background image

uwielbiała zapach smażącej się cebuli. Szybko obrała i pokroiła już zastałą 

włoszczyznę. Dodała trochę wody, zaczekała aż się zagotuje, uregulowała 

płomień gazu i przykryła garnek pokrywką, nastawiwszy brzęczek, żeby 

nie zapomnieć dodać jarzyn. Wyjęła z lodówki bochenek chleba i kawałek 

masła, żeby odtajały. Nie ma nic gorszego, niż rozsmarowywanie twardego 

masła na gorącym chlebie... Żałowała, że nie ma kuchenki mikrofalowej, 

ale była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie Brett zabrał do bagażnika, kiedy 

się wyprowadzał. Co tam, zawsze może sobie kupić nową. Był czas, kiedy 

żyła po to, aby jeść, oszukując w ten sposób głód uczuć. Teraz je po to, aby 

żyć. Odruchowo obciągnęła bluzę, żeby przykryć brzuch i pupę. 

Zapach gotującej się potrawki mile drażnił jej nozdrza. Rita zerknęła 

na zegarek. Właściwie wcale się nie spodziewała, że Twigg do niej wpad­

nie. Nie powiedział przecież na ten temat ani słowa. A może powiedział? 

Nie mogła sobie przypomnieć. Jej nowe budzące się do życia emocje 

umykały z pamięci. 

background image

Dziesięć po siódmej Ricie zaczęło burczeć w brzuchu. Wyłączyła ma­

szynę i posprzątała na biurku. Niepotrzebne kartki z brudnopisem wsunę­

ła do szuflady. Trochę jej brakowało tamtych drzwi wspartych na kobył­

kach. .. Mogła rozrzucać notatki po całym pokoju. A teraz będzie musiała 

nurkować po każde głupstwo. 

O siódmej czterdzieści zasiadla do samotnej kolacji. Chleb doskonale 

się przyrumienił, potrawka była soczysta i krucha. Specjalnego smaku do­

dała jej łyżka utartego chrzanu. Rita zjadła z apetytem, wieńcząc posiłek 

dwiema filiżankami czarnej kawy. Zapaliła papierosa i postanowiła przejść 

się po sutej kolacji. Trochę się bała otworzyć drzwi. A jeśli zobaczy świa-

tło w chacie Johnsona? Będzie to oznaczało, że Twigg jest w domu i nie 

ma ochoty jej odwiedzić. A gdyby mu zaniosła trochę potrawki, tak jak 

wcześniej zamierzała, mógłby sobie pomyśleć, że mu się narzuca... Le­

piej zrobi, jeśli po prostu przejdzie się na pomost. 

W chacie Johnsona było ciemno. Jedyne światło pochodziło z latarni 

ulicznej po drugiej stronie jeziora i było tak słabe i żółtawe, że z trudem 

się je dostrzegało. Może coś mu się stało? Może powinna tam pójść i za­

pukać do drzwi? No jasne, że tak! Tydzień temu tak by zrobiła. Instynkt 

macierzyński... Zdusiła go w zarodku. Twigg był wprawdzie dużo młod­

szy, ale w tym, co poczuła do niego wczorajszego wieczoru, nie było nic 

macierzyńskiego. Wystarczy, że jutro sprawdzi, co u niego słychać. Doro­

sły, trzydziestodwuletni mężczyzna może zatelefonować, jeżeli potrzebu­

je pomocy. Numer Rity znajdował się w książce telefonicznej. Może Twigg 

pojechał do miasta i jeszcze nie wrócił? Zresztąjest tyle innych możliwo­

ści... Z całą pewnością nie powinna się niepokoić. 

36 

background image

Doszła do końca pomostu i stanęła, by popatrzeć na drugą stronę je­

ziora. Miała na sobie tylko cienką wiatrówkę i drżała z zimna. Nieoczeki­

wanie poczuła się samotna. Gdyby tak był z nią Twigg... Choćby po to, 

by opowiadać jej o delfinach i wielorybach. Lubiła jego dźwięczny głos 

i leniwy sposób poruszania się. Lubiła przyglądać się jego szczupłym dło­

niom, kiedy gestykulował, by lepiej wyrazić swoje myśli. Jak dobrze pa­

miętała dotyk tych dłoni, kiedy masowały jej plecy i głaskały po policz­

ku... Twigg Peterson, biolog morza. Dlaczego tak trudno przyszło jej po­

wiedzieć mu, że jest Ritą Bellamy, pisarką? Usiadla na pomoście. Jestem 

byłą żoną, matką i autorką bestsellerów, pomyślała. Spojrzała na jezioro 

i nagle doznała olśnienia. To rzeczy, które robię, ale kim jestem? Ja, Rita, 

człowiek. 

Odkąd tu przyjechała, działo się z nią coś dziwnego. Inaczej patrzyła 

na świat, inaczej go odczuwała. 

Dobrze było siedzieć tak na pomoście i myśleć o swoim życiu. Po raz 

pierwszy od dwóch lat poczuła się dobrze ze sobą. Ze swoimi pragnienia­

mi. No, a teraz pragnęła porozmawiać z Twiggiem Petersonem. Wróciła 

do domu po potrawkę, ale po drodze zdała sobie sprawę, że to tylko re­

kwizyt. Nie potrzebowała rekwizytów, nie chciała ich. Pośliznęła się i upa­

dla na kolana. W chacie Johnsona nadal było ciemno. 

Rita wstała i ruszyła niemal biegiem. Zastukała głośno do drzwi. Chwilę 

czekała... Cisza. Zastukała po raz drugi, tym razem tak mocno, że zabola­

ły ją kostki. Nic. Bez wahania otworzyła drzwi i rozejrzała się. Ani żywe­

go ducha. Boże, a co, jeśli on jest w sypialni z kobietą? Przełknęła ślinę. 

Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać. Wymacała kontakt na 

ścianie i living-room zalało światło. Ostrożnie, na palcach ruszyła w stro­

nę sypialni i uchyliła drzwi. Twigg leżał na łóżku, w ubraniu, które miał 

na sobie poprzedniego dnia. Czy to możliwe, żeby przespał calutki dzień? 

Trzeba sprawdzić, czy nic mu nie dolega... Podeszła bliżej i bezszelestnie 

uklękła przy łóżku. Z ulgą stwierdziła, że jego oddech jest głęboki i regu­

larny. Wstawała z klęczek, kiedy Twigg chwycił ją za ramię. Zaskoczona, 

zachwiała się i upadła na niego. 

- Sypiam mocno, ale nie aż tak - zaśmiał się. - Usłyszałem cię, jak 

tylko weszłaś do sypialni. 

- Przyszłam sprawdzić, czy nic ci nie jest. Nie widziałam światła 

w oknach i pomyślałam... 

- Że twoje kiełbaski z paprykami zaszkodziły -przytrzymał ją moc­

niej. 

- Nie, po prostu chciałam cię bardzo zobaczyć i porozmawiać - wy­

znała szczerze. 

37 

background image

- No to rozmawiajmy - Twigg przeturlał się na bok, podpierając na 

łokciu. Jego uchwyt nie osłabł, a twarz znalazła się o kilka centymetrów 

od twarzy Rity. Spojrzał jej w oczy. Czuła jego ciepły, zaspany oddech. 

Spróbowała się trochę odsunąć. 

- Skoro już wiem, że u ciebie wszystko w porządku, mogę wracać do 

pracy. Może byś wpadł jutro na lunch, jeżeli nie jesteś zbyt zajęty - za­

proponowała pod wpływem impulsu, starając się wyswobodzić z uścisku 

Twigga. Do diabła, zapomniała, jak długie miał ramiona. 

- Jesteś cholernie piękną kobietą - powiedział cicho. 

Rita oblała się rumieńcem. Komplementy zawsze wprawiały ją w zakło­

potanie. Oczywiście nikt dotychczas nie nazwał jej piękną, nawet Brett... 

W dodatku znajdowała się w dziwnej pozycji, częściowo na łóżku, częścio­

wo z niego zwisała, a ten facet przypatrywał się jej z tak bliska... Serce wali­

ło jej młotem. Powinna mu coś odpowiedzieć. Oczekuje od niej więcej, niż 

jest gotowa mu dać. Usiłowała się wyrwać, ale uścisk Twigga był stanowczy. 

- Chcę, żebyś się położyła obok mnie. Wiesz o tym, prawda? po­

wiedział cicho Twigg. - Pragnę cię. Chyba żadnej kobiety tak dotąd nie 

pragnąłem. - Sam był zaskoczony prawdą tych słów. Naprawdę jej pra­

gnął. Pożądał. Podobała mu się, do diabła, a to było coś, czego nie mógłby 

powiedzieć o zbyt wielu znajomych kobietach. 

Rita spojrzała w jego nieustępliwe oczy. 

- Prawie się nie znamy, Twigg. Masz trzydzieści dwa lala, a ja czter­

dzieści trzy. Jestem od ciebie o ponad dziesięć lat starsza, a ty jesteś nie­

wiele starszy od moich dzieci. - Czy zareagowała właściwie? Przyszła tu, 

żeby porozmawiać, może nawet po to, by się dać jeszcze raz pocałować. 

Nie ma zamiaru zwodzić go ani odgrywać sztuczek. Czy kobiety nadal 

zwodzą mężczyzn, pomyślała? 

- Wiek to liczba. Ty masz jakąś swoją liczbę, a ja swoją. I co z tego? 

Jesteśmy ludźmi wyposażonymi w uczucia i pragnienia. Mam wobec cie­

bie, pani, bardzo dziwne uczucia, a pragnę cię jak cholera. 

- No tak, masz rację. Wiek jest liczbą. Ale moje dzieci... - przerwała 

mu chaotycznie. 

- Twoje dzieci nie mają z tym nic wspólnego. Ze mną i z tobą. To 

dotyczy wyłącznie ciebie i mnie. Nie mieszaj w to dzieci. 

- Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić. Chcę się z tobą zaprzyjaź­

nić. Czuję coś do ciebie, ale ja... to dla mnie nowość i nie sądzę, żebym 

była gotowa do... do i.. 

Twigg przyjrzał się jej. Ta kobieta była zupełnie bezpretensjonalna. 

Wszelkie sztuczki, manewry i zagrania stworzone do tego, by czarować, 

były jej całkowicie obce. Rozluźnił uścisk. 

38 

background image

- Posłuchaj, Rito. Nie jestem bawidamkiem ani podrywaczem. Po­

znałem cię, polubiłem, to zupełnie naturalna kolej rzeczy. Czuję, że nada­

jemy na tej samej fali. Poczułem to od razu, kiedy spotkałem cię po raz 

pierwszy na pomoście. Mówię szczerze. 

- Ja też staram się być z tobą szczera - powiedziała Rita cicho. 

- Chodź no tu, chcę ci coś powiedzieć. Spójrz na mnie - polecił ła­

godnie. - Traktuję swoje związki poważnie. Przyznaję, że nie znamy się 

zbyt długo, ale chcę cię poznać lepiej. Moje ciało mówi mi, że chce pójść 

z tobą do łóżka. Wydaje mi się, że twoje ciało mówi ci to samo. To sprawa 

fizyczna. Możemy to zrobić w odpowiednim czasie. Przyrzekam ci, że cię 

nie wykorzystam i nie oszukam. No, chyba że w sprawach kulinarnych. 

Przyznaję, że kiepski ze mnie kucharz. 

W niebieskich oczach Rity pojawiła się lekka mgiełka. 

- Myślę, że mogę się na to zgodzić - powiedziała swobodnie. - Wiesz 

co? Chodźmy do mnie. Przygotowałam potrawkę. Miałam zamiar przy­

nieść ci trochę, ale nie chciałam posługiwać się nią jako pretekstem do 

zobaczenia się z tobą. Chciałam się z tobą zobaczyć, więc po prostu przy­

szłam. Ale pora wracać. 

Szli ramię w ramię do jej domku, śmiejąc się i kopiąc kamyki. 

- Jak idzie pisanie?-spytał Twigg. 

- Nieźle, Jutro wieczorem przyjeżdża mój agent, żeby zabrać to, co 

już skończyłam. Zostanie na noc. W oddzielnej sypialni - dodała szybko. 

- Dziś przywieźli mi meble. 

Twigg obrócił ją ku sobie. 

- Nie jesteś mi winna żadnych wyjaśnień. Nie chcę, żebyś się czuła 

zagrożona, kiedy ze mną rozmawiasz. Zgoda? 

- Zgoda - odparła. 

Weszli do domku. Rita zapaliła palnik pod garnkiem. 

Później usiedli przy stole. Ona piła kawę, on pałaszował porcję potrawki. 

- Uważam, że jesteś prawdziwą damą, Rito Bellamy, a do tego do­

skonałą kucharką. Przejdźmy się dookoła jeziora, żebym strawił wszyst­

kie te pyszności. 

Księżyc zalewał plażę srebrzystą poświatą. Szli spleceni ramionami. 

Rita czuła się szczęśliwa i ożywiona, ale było to podszyte nitką niepoko­

ju. Rozmawiali o tym i o owym - najpierw o pogodzie w Poconos, potem 

o tym, że Twigg przespał cały dzień, aż wreszcie zeszli na temat dzieci 

Rity. Opowiedziała mu o Charlesie, o Camilli, a dopiero na końcu o Ra­

chel. Temat Rachel zawsze wymagał wielu wyjaśnień. 

- Jakakolwiek jest, nie powinnaś się o to obwiniać. Bo z jakiegoś po­

wodu czujesz się winna. Widzę to po twojej twarzy. Wszyscy są już 

39 

background image

dorośli, nawet Charles - powiedział pogodnie Twigg. - Czas odciąć pę­

powinę i pozwolić im na samodzielność. Oni mają swoje życie, ty także. 

Powinnaś być z siebie dumna - dodał, kwitując bolesny temat dzieci. 

- I jestem. Należę chyba do ludzi, którzy późno rozkwitają. Robię 

teraz to, co lubię i w dodatku dobrze mi za to płacą. Jak to się mówi w gru­

pach samopomocy, realizuję własny potencjał. 

Wracali. Weszli na ścieżkę, która przecinała zagajnik, a potem, pnąc 

się nieco w górę, prowadziła do domku Rity. W świetle księżyca było do­

syć widno, ale wśród drzew panowała ciemność. 

Twigg otoczył ją ramionami. Nie było to ani spodziewane, ani niespo­

dziewane. Było naturalne. Wtopiła się w jego objęcia, jakby robiła to ty­

siące razy. Zacieśnił uścisk. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa. Poczu­

ła lekkie dotknięcia ust Twigga na włosach, policzku, szyi... Łagodnie 

uniósł jej podbródek i przybliżył usta do jej warg, przywierając do niej 

całym swym twardym, muskularnym ciałem. Oplotła go rękami. Zupełnie 

bez powodu poczuła się bezpieczna w jego ramionach. Uważnie i uczci­

wie śledziła falowanie własnych emocji. Nic nie mogła poradzić, pragnę­

ła tego mężczyzny. 

Ich oczy spotkały się. Rita bez śladu zakłopotania zdała sobie spra­

wę, że może zatonąć w tym nieprawdopodobnym, pociemniałym na­

gle spojrzeniu i przeistoczyć się w kobietę, jaką chce i powinna się 

stać. 

Jej wilgotne usta rozchyliły się zapraszająco. Nachylił się i dotknął 

ich wargami, smakując ich słodycz. Najpierw delikatnie, potem coraz 

namiętniej... W ciele Rity rozgorzał płomień, w uszach rozległo się gło­

śne pulsowanie krwi. 

Przerwał i spojrzał jej w oczy. Czas stanął. Gdzieś w głębi niej zro­

dziło się pragnienie, by pozostać w jego ramionach na zawsze, by bez 

końca czuć jego wargi na swoich. Pragnienie rosło... Zamknęła oczy 

i przywarła gwałtownie do jego ust, starając się tę chwilę zachować w pa­

mięci. 

Całowała go, jak nigdy nie całowała innego mężczyzny - długo, głę­

boko, badawczo, aż zmiękły jej kolana i poczuła zawrót głowy. Wie­

działa już, że należy do niej, jak nikt inny i nieważne, jak długo ma to 

potrwać. 

Odnalazła go. Ten mężczyzna jest w stanie sprawić, że odnajdzie 

w sobie kobietę, którą przecież zawsze była. I wiedziała o tym. 

Palce Twigga delikatnie błądziły wśród jej włosów. Odgadywał, co 

czuje. Są potrzeby duszy, wykraczające poza głód ciała. 

- Przyjdziesz do mnie? - zapytał ochrypłym szeptem. 

40 

background image

Czekał na jej odpowiedź. Chciał usłyszeć, że się zgadza. Milcząca 

zgoda nie wystarczała mu. Nie w przypadku tej kobiety o skórze tak gład 

kiej i wonnej, gdy dotykał jej wargami, o nieśmiałych oczach, które wsty 

dliwie spuściła. 

- Powiedz, Rito. Może nam się przydarzyć coś niezwykłego. Wiem, 

że tak może być i chcę ci to pokazać. 

Czuł jej niezdecydowanie. Zdawał sobie sprawą, że jakaś jej część 

ucieka przed nim. Intuicyjnie wyczuwał, że od czasu rozwodu nie była 

z innym mężczyzną i że jego dotyk jest dla niej czymś nowym, zaskakują-

cym, wręcz obcym. Nie chciał jej ponaglać, nie chciał wystraszyć, ale tak 

strasznie jej pragnął... 

- Odpowiedz mi - wyszeptał z ustami przy jej szyi, tak że wyczuła 

wibracje jego głosu. 

- Tak, tak - wyszeptała bez tchu. Czy to jej głos? Głęboki, śpiewny, 

nabrzmiały pożądaniem. Głos kobiety. - Twigg -- wyszeptała w jego wil­

gotne, ciepłe usta. - Chcę się z tobą kochać. 

Jej przyzwolenie, jej pożądanie wzmogło jego własne. Upadli, całując 

się, na kolana, a potem osunęli się na miękkie podłoże wysIane igłami sosno­

wymi. Poddała mu się. Pozwalała, by jego dłonie błądziły po jej ciele, ledwie 

świadoma tego, że Twigg metodycznie pozbawiają ubrania. Ale chłód nocy 

nie był dla niej przykry. Nie w ramionach Twigga. Wtulona w niego, omdle­

wała pod dotykiem jego dłoni, głaszczących piersi, brzuch i wnętrze ud. Ła­

godnie rozwarł jej wargi, a jego jedwabisty język badał, smakował i pieścił 

wnętrze jej ust z żarem, który sprawiał, że drżała z podniecenia. 

Jego dłoń trafiła między jej uda i powędrowała ku górze. Uniosła bio­

dra, wychodząc naprzeciw pieszczocie. 

- Jesteś taka piękna - wydyszał niskim, gardłowym szeptem. - I tak 

cudownie reagujesz, kiedy cię dotykam. 

Powiedział to? A może tylko to sobie wyobraziła? 

Niecierpliwie zerwał z siebie ubranie. Chciał poczuć jej nagość przy 

swojej. Położył się na wznak, wciągnął ją na siebie, i przesunąwszy palca­

mi wzdłuż jej pleców, odnalazł dłońmi krągłość pośladków. Z oczami w jej 

oczach, odbijających blask księżyca, zapraszał ją, by i ona go pieściła. Chciał, 

by i ona znajdowała w nim rozkosz, by odkryła, że jest wart jej przebudzo­

nej namiętności. Czy podobam się jej? - myślał, czując gładkość jej rozpo­

startej dłoni na swojej piersi i palce błądzące w porastających ją włosach. 

Odnalazła ustami brodawki, badała je językiem, smakowała, schodząc po­

woli ku wklęsłości brzucha i twardości ud. Odkrywał na nowo siebie w jej 

dotyku, w wyrazie jej oczu, kiedy ujął jej twarz w dłonie i całował... Zno­

wu była pod nim. Całował jej słodkie usta, oczy, delikatny zarys policzka... 

41 

background image

• •' ' • '•  • • ' • • • • ' 

Jej piersi przebudziły się pod jego wargami, a ciało wygięło w łuk. Od­

najdywała go ustami, brała w posiadanie dłońmi, czując, jak jej własne 

pożądanie rośnie wraz z rozkoszą, jaką mu dawała. Twardość jego człon-

ka wydawała się delikatna i jakby bezbronna, gdy drżał z podniecenia w jej 

dłoni. To ona budziła w nim tę żądzę... Chciała położyć się na wznak 

i oddać się mu, a jednocześnie chciała brać go w posiadanie, dotykać, za-

pamiętywać i poznawać, jak nie poznawała jeszcze żadnego mężczyzny. 

Jego ciało nie było jej obce, odczuwała je jak własne, drżące z namiętno­

ści, a to drżenie wzmagało jego pasję. 

- Weź mnie - wytchnęła. Czuła, że umrze, jeśli on tego natychmiast 

nie zrobi, a jednocześnie chciała, by ta rozkoszna męka nigdy się nie skoń-

czyła. 

Chłonąc ją oczami, wszedł pomiędzy jej rozchylone uda. Leżała, cze-

kając na niego, ze srebrzystymi refleksami księżyca w miękkich kaszta-

nowatych włosach; słaba poświata uwydatniała jej kobiece krągłości. Przy-

siadł na piętach i trzymając ją na uwięzi wzroku, wodził dłońmi po jej 

fascynującym ciele. Ona także patrzyła mu w oczy, bez skrępowania po­

zwalając, by widział jej głód, trzepot rzęs, który towarzyszył falowaniu 

lędźwi... Jego dłonie ześliznęły się na jej łono; krzyknęła i wygięła się 

w łuk, wychodząc naprzeciw pieszczocie jego palców. 

- Jesteś taka piękna w tym miejscu -szepnął. 

Patrząc na jej zaciśnięte powieki, na uchylone, dyszące usta, łagod-

nym, nieprzerwanym ruchem podsycał jej namiętność, aż doprowadził do 

punktu, z którego nie ma powrotu... Czuły uśmiech igrał na jego war-

gach, kiedy łkała pod jego dłońmi ze słodkiej rozkoszy i szeptała jego 

imię. Powiódł rękami po jej ciele, miękkimi ruchami łagodząc napięcie 

ud, bioder, brzucha... 

Zdawało się, że już nic rozkoszniejszego nie może jej spotkać. I wtedy 

wszedł w nią, wypełniając swą pulsującą męskością. Jej ciało wyprężyło 

się, chcąc dzielić jego doznania. Zagarnął ustami jej wargi, całując głęboko, 

namiętnie. Delikatne włosy na jego piersi ocierały się o jej biust, gdy poru-

szał się w niej powoli, ze znawstwem, skłaniając, by przyjęła jego rytm, 

popychając jeszcze raz ku rozkoszy, która tylko co była jej udziałem. 

Wbiła palce w plecy kochanka, czując grę mięśni pod skórą. Odnala-

zła dłońmi twardość pośladków i ujęła je mocno, przyciągając go ku so-

bie i czując, jak zagłębia się w nią coraz bardziej. Przeżyła drugi orgazm 

i dopiero wtedy uniósł się, chwycił jej pośladki i natarł w głąb szybkimi, 

zdecydowanymi ruchami. 

Jej ciało, jej reakcje, wszystko było wspaniałe, ale dopiero wyraz zachwytu 

i rozkoszy na jej twarzy sprawił, że nie mógł dłużej się powstrzymywać. 

background image

Ta wszechogarniająca radość, cień niedowierzania w oczach, samotna łza na 

gładkim policzku... Eksplodował wewnątrz niej, wykrzykując jej imię. 

Leżeli przytuleni, ze splecionymi nogami. Jej głowa spoczywała na 

jego ramieniu. Gładził jej ramiona, jej piękne, pełne piersi, błądził ustami 

we włosach, ocierał się o czoło... 

- Moja piękna kochanka - wyszeptał, wzmacniając uścisk. 

Rita milczała, ciesząc się tą niezwykłą chwilą zrodzonej między nimi in­

tymności. Twigg narzucił na jej ramiona cienką wiatrówkę, a uda nakrył wła-

sną długą, szczupłą nogą. W przytulnym zakątku jego ramienia uśmiechała 

się do siebie, wdychając jego zapach i wtulając nos w futerko na jego piersi. 

- Czegoś takiego nie zaznałam od bardzo dawna - wyznała szczerze. 

Twigg milczał tak długo, aż pomyślała, że zasnął. Czy nie tak właśnie 

postępują mężczyźni po miłosnym stosunku? Pozostawiają kobietą samą 

z jej uczuciami i myślami, bez nikogo, z kim mogłaby je podzielić? 

- Wiem, Rito. 

Lubiła sposób, w jaki wypowiadał jej imię, zamiast jakiegoś bezpso-

bowego „kotku" czy „kochanie". 

- Wiedziałem, że przeżyjemy razem coś niezwykłego. 

Uniosła głowę i spojrzała mu w twarz. 

-

 To było dla ciebie niezwykłe? Och, głupie pytanie. .Zupełnie jak-

bym się przymawiała o komplement, a wcale nie o to chodzi. 

Popatrzył na nią z uśmiechem. 

- Tak, to było niezwykłe. Jak mogłaś pomyśleć inaczej? Ach-zrozu-

miał nagle, - Jestem dla ciebie kimś doświadczonym, wolnym jak ptak, 

przedstawicielem nowej moralności. I zdobywałem to doświadczenie, 

podczas gdy ty byłaś wierna swojemu mężowi. Dlatego sądzisz, że musia-

łem mieć wspanialsze przeżycia niż dzisiejsze. 

Rita skinęła głową w milczeniu, kryjąc twarz na jego piersi. Nie mo-

gła mu teraz spojrzeć w oczy. Chodziło jej dokładnie o to... Wciąż nie 

mogła uwierzyć, że on w ogóle chciał się z nią kochać. Nigdy nie uważa-

ła, że jest piękna czy szczególnie godna pożądania. No, może kiedy była 

młoda, ale z pewnością nie od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo 

z Brettem. Piękność i zmysłowość, które powinna była dostrzegać w so­

bie, pozostawiła bohaterkom swoich powieści. 

Odwróciwszy się, tak by mógł spojrzeć jej w twarz, Twigg delikatnie 

dotknął jej policzka. 

- Jesteś piękna, Rito, a ta noc była cudowna. 

Musnął ją czule wargami. 

- Mógłbym się z tobą kochać jeszcze mnóstwo razy - powiedział i za­

chichotał. - Tylko przedtem musiałbym usunąć wszystkie te igły sosnowe 

43 

background image

z własnego zadka. Co byś powiedziała na to, żeby pobiec do twojego domu 

i wypróbować nowe łóżko? Chcę cię trzymać w ramionach przez całą noc, 

Rito Bellamy. Nie odejdę, dopóki nie zaśniesz. Boję się, że inaczej w ogó­

le nie miałbym siły, by cię opuścić. 

Śmiejąc się, pobiegli do domku. Po drodze zdejmowali buty, zrzucali 

wiatrówki i wyjmowali z włosów sosnowe igły. I Twigg był tak dobry, jak 

obiecał. Kochał się z nią jeszcze raz, czule, z miłością. Czuła się piękna. 

I dopiero kiedy usnęła, pozostawił ją snom o nim, z kącikami ust uniesio­

nymi w łagodnym uśmiechu. 

background image

Rita obudziła się i przeciągnęła w rozmarzeniu w swojej pościeli w mo­

tyle. W pierwszym błysku świadomości pomyślała, że coś, co było tak 

przyjemne, musi być również dobre. Twigg, zgodnie z obietnicą, nie wy­

szedł, dopóki nie usnęła... Leżała spokojnie, pozwalając, by myśli po­

wracały do minionej nocy. Poczuła na twarzy gorące wypieki. Kochała 

się w lesie, w środku nocy, z mężczyzną, którego znała zaledwie od trzech 

dni! Ni mniej, ni więcej, tylko na igliwiu sosnowym! Zupełnie w stylu 

Rachel... 

Dotknęła zarumienionych policzków. Jakie rozpalone... A piersi? Czy 

nie stały się pełniejsze? Poczuła ciepłą wilgoć pomiędzy nogami. To tak­

że coś nowego... Zaczynała się już uważać za „wyschniętą" - tego okre­

ślenia używała jej matka po menopauzie. Menopauza! Jezu! Nie wkro­

czyła jeszcze w menopauzę! I nie stosowała pigułki antykoncepcyjnej! 

- Och, nie -jęknęła, wtulając twarz w poduszkę. 

Jak to mawiała jej matka? Że tylko porządne dziewczyny wpadają. 

Złe są na to zbyt sprytne. Znów jęknęła przerażona. Zawsze uważała się 

za porządną... Nie. Nie będzie rozmyślała na ten temat. Ale nie może 

sobie pozwolić na głupotę. Lubi się kochać z Twiggiem i jeszcze nieraz 

chętnie wpuści go do swego łóżka. Postąpi tak, jak tamte złe dziewczyny. 

Jak postępuje Rachel od siedemnastego roku życia, Antykoncepcja. Roz­

sądne. Łatwe. Praktyczne. 

Zmrużyła oczy przed światłem poranka i wyciągnęła ręce nad głowę. 

Praktyczne! Gdyby była praktyczna, nigdy by nie została kochanką Twigga. 

Kochanka! Czy jest teraz kochanką? Zarumieniła się. Ja, Rita Bella-

my, kochanką! 

45 

background image

Na wspomnienie nocy w ramionach Twigga poczuła nowy przypływ 

pożądania. Kochał się z nią. Na całość, bez zastrzeżeń. I sprawiał wraże­

nie zachwyconego. Nie, nie sprawiał wrażenia. Był zachwycony! Sposób, 

w jaki ją dotykał, całował, pieścił... Dlaczego miałaby w to wątpić? Dla­

tego, że jej wyznał, że w chacie Johnsona czuje się nie do wytrzymania 

samotny? W mieście było mnóstwo dziewczyn i Twigg ze swoim wdzię­

kiem i aparycją nie miałby trudności z namówieniem którejś z nich, aby 

dzieliła z nim łóżko. Dziewczyny. Czy nie tak myślała o sobie? Członki­

nie Ruchu Wyzwolenia Kobiet byłyby wstrząśnięte, wiedząc, że ona, Rita 

Bellamy, blisko czterdziestoczteroletnia, uważa się za dziewczynę. Sąprze-

konane, że istota płci żeńskiej, ukończywszy pięć lat, powinna zacząć 

myśleć o sobie jako o kobiecie. 

To czysta głupota. Oczywiście, jest kobietą, ale czy to coś złego przyznać 

przez chwilę, że w niemal czterdziestoczteroletniej piersi bije serce siedem­

nastolatki? Że pragnie mężczyzny na samo wspomnienie o dotyku jego dłoni, 

o dźwięku jego głosu, kiedy ją zapewniał, że jest piękna i godna pożądania? 

Nie, to nic złego, to coś cudownego. I będzie się tym cieszyła. 

Kiedy znajdowała się w ramionach Twigga, nie pamiętała ani przez 

chwilę o dzielącej ich różnicy wieku, ani o grubej talii, ani o tym, że jej 

piersi nie sąjuż tak jędrne jak dawniej. Teraz jednak, w świetle dziennym, 

odezwały się dawne obawy i skrępowanie. Co czuł, co myślał Twigg? Ach, 

jak chciałaby to wiedzieć... Jęknęła i przewróciła się na bok. Jakie puste 

zdawało się łóżko... Uśmiechnęła się. Chętnie znalazłaby się na łożu z 

sosnowego igliwia. Skoro powiedział, że jest śliczna i pociągająca, to zna­

czy, że taką ją widzi. Nie będzie sobie psuła przyjemności, myśląc, że 

zrobiła z siebie idiotkę. Będzie wspominać, jak pożerał ją zachwyconym 

wzrokiem i jak jego dłonie przypominały jej, że jest kobietą. 

Poruszyła się pod prześcieradłem i poczuła ból w udach. Dobry ból, 

przypominający, że nie wymyśliła sobie przeżyć minionej nocy, że były 

prawdziwe. 

Pogładziła się po brzuchu. Zsunęła dłoń niżej. Twigg powiedział, że 

jest w tym miejscu piękna... Wspomniała jego słowa, ton głosu, szept 

i przebiegł ją dreszcz podniecenia. 

Nie zasnął, leżał przy niej, pieszcząc ją i czekając, aż pierwsza zapad­

nie w sen. Usnęła z głową w zgięciu jego ramienia, jakby to była najnatu -

ralniejsza rzecz w świecie. 

Rozmyślania przerwało jej tykanie zegara. Już prawie dziewiąta! Wy­

skoczyła z łóżka i sprężystym krokiem ruszyła do łazienki. To z pewno­

ścią była pozytywna zmiana. Nie wyskakiwała z łóżka od czasu, kiedy 

Charles w wieku siedmiu lat przechodził dyfteryt. 

46 

background image

Dziś żadnego śniadania. Szybko wytarła się po prysznicu i ubrała 

w czarne luźne spodnie i bawełnianą bluzkę w kolorze arbuza. Zaprosiła 

Twigga na lunch. Miała zaległości w pracy, a na wieczór zapowiedział się 

Ian. Jeśli ma ze wszystkim zdążyć, musi się pospieszyć. Tuńczyk na lunch. 

Jeśli jest wystarczająco dobry dla niej, zadowoli i Twigga. Przetrząsnęła 

lodówkę w poszukiwaniu mrożonego kurczaka i włożyła go do zlewu, żeby 

odmarzł. Ian lubił gotowanego kurczaka z masłem i cytryną. 

Z papierosem i filiżanką kawy w ręku, wpatrywała się w pustą kartkę 

papieru w maszynie. Nie zawiedź mnie teraz, prosiła. Inaczej musiałabym 

żałować minionej nocy... Siłą woli przestawiła myśli na wiek siedemna­

sty i Holenderską Spółkę Wschodnioindyjską oraz perypetie bohaterów. 

Dziś wyśle ich żaglowcem na Sumatrę, skąd zostaną porwani przez pira­

tów. Musi się skoncentrować i zadbać, żeby wszystko trzymało się kupy. 

Wyobraźnio, do pracy, wydała rozkaz i włączyła maszynę. 

Po dwóch godzinach zrobiła sobie przerwę na papierosa i filiżankę 

kawy. Praca posuwała się naprzód. Mogła sobie pozwolić na kilka minut 

wolnego, aby rozmasować obolały kark. W miarę upływu czasu czuła ro­

snące napięcie. Twigg miał przyjść na lunch. Zaprosiła go na pierwszą, 

teraz dochodziła jedenasta. Miała jeszcze sporo czasu, zanim się zabierze 

do przygotowywania sałatki z tuńczyka. 

Lunch minął bardzo przyjemnie. Usiedli w kuchni wśród miedzianych 

garnków. Wisząca paproć dopełniała dekoracji. Obeszło się bez niezręcz­

ności, której obawiała się Rita, bez kłopotliwych przerw w rozmowie. 

Uśmiechali się do siebie, patrzyli w oczy, śmiali się i jedli z apetytem. 

W końcu Rita spojrzała na zegarek i dała do zrozumienia, że czas koń­

czyć. Twigg wstał od stołu i pocałował ją w usta. 

Muszę cię o coś zapytać, Rito - powiedział poważnie. - Czy w czasie 

minionej nocy myślałaś choć raz o tych dwunastu latach? 

Rita się uśmiechnęła. 

- Ani razu. Jeżeli będziesz zmęczony pracą i zechcesz sobie zrobić 

przerwę, wpadnij. Poznasz Iana. Jestem pewna, że on też chętnie cię po­

zna. Macie wiele wspólnego. Może nawet znajdzie nabywców na twoje 

artykuły? Nie czuj się zobowiązany; to tylko propozycja, nic więcej. 

Twigg wracał do siebie sprężystym, elastycznym krokiem. Do diabła, 

świetnie mu robi towarzystwo tej kobiety. W czasie lunchu rozmawiali 

o jego pracy i okazała się bardzo pomocna, sugerując, że może ująć temat 

artykułu z innego punktu widzenia. 

Może rzeczywiście powinien wpaść do niej wieczorem i poznać Iana 

Martina? Choćby po to, by przekonać się, co to za człowiek. Wyczuwał 

instynktownie, że przyjaciel Rity interesuje się nią nie tylko zawodowo. 

47 

background image

Wywnioskował to ze sposobu, w jaki mówiła o Ianie. A Ian byłby idiotą nie 

dostrzegając, jaką kobietą jest Rita. Utalentowana, interesująca, piękna... 

Oparł się o poręcz werandy i zapalił fajkę. Rita ma najbardziej nie­

wiarygodnie niebieskie oczy. I kocha morze... Tak mu powiedziała. 

A rozmowa z nią jest taka inspirująca. Ta kobieta ma swoje zdanie, ale 

w przeciwieństwie do innych znanych mu osób, jest ciekawa, co myśli jej 

rozmówca. 

Zaciągnął się i delektując ostrym smakiem tytoniu, powrócił myślą do 

minionej nocy. Rita Bellamy, kobieta, pisarka, piękna kochanka... Umie 

sprawić, że mężczyzna czuje się doceniony. Roześmiał się. Czy to nie 

głupie, że facet może tego pragnąć? To kobiety zawsze chcą tego od męż­

czyzn. Ale mężczyzna także potrzebuje akceptacji, też chce wierzyć, że 

jest ważny i wartościowy. Jeszcze teraz czuł dotyk jej gładkich ramion, 

kiedy tuliła go do siebie, ciesząc się jego bliskością... Rita była szczera, 

pozbawiona wszelkiego wyrachowania, z jakim Twigg nieraz się stykał, 

obcując z innymi kobietami. Była podniecająca, pełna seksu, a jednocze­

śnie wrażliwa. Chyba to właśnie sprawiało, że wydawała mu się taka mło­

da. I w pewien sposób niewinna. Większość kobiet traci tę cechę jeszcze 

przed ukończeniem dwudziestu lat. 

Twigg zmarszczył czoło. Skończył trzydzieści dwa lata, a wciąż był sa­

motny. Oczywiście, miał przyjaciół, ale nie miał rodziny. Czasem myślał, 

że żona i dzieci złagodziłyby tę samotność, ale w gruncie rzeczy wiedział, 

że to nie załatwiłoby sprawy. Nie w jego przypadku. Nigdy nie spotkał ko­

biety, którą chciałby poślubić, nie troszczył się też o przedłużenie rodu. Ważna 

była praca, przyjaciele... A teraz Rita. To było to, czego potrzebował. 

Ian Martin przyjechał tuż przed siódmą. Rita usłyszała jego samochód 

na podjeździe i szybko wyłączyła maszynę do pisania. Nadgoniła zaległo­

ści i jeśli jutro zacznie pisać wczesnym rankiem, z pewnością skończy 

książkę na czas. 

Ian Martin był wysokim dystyngowanym mężczyzną po pięćdziesiąt­

ce. Wdowiec z dorosłymi dziećmi. W ręku trzymał butelkę wina, aktówkę 

i oklapnięty bukiecik stokrotek. 

- Kiedy wyjeżdżałem z miasta, były świeże - zaśmiał się, lekko cału­

jąc Ritę w usta. 

Odstąpił o krok, by przyjrzeć się swojej klientce. Wyglądała ślicznie, 

pełna życia, jaśniejąca jakimś nowym blaskiem. Beżowa jedwabna bluz­

ka, rozpięta pod szyją, odsłaniała tajemnicze zagłębienie pomiędzy pier­

siami, biodra opinała ciemnobrązowa spódnica... Do tego wysokie obca-

48 

background image

sy, cienkie rajstopy i biżuteria! Uśmiechnął się, lekko zdetonowany. Co 

się stało, że się tak wystroiła? Gdzie spłowiałe dżinsy, luźna bluza i adida­

sy - mundur, który przywdziała dwa lata temu? Tak eleganckiej nie oglą­

dał jej od rozwodu. 

- Cieszę się, że cię widzę, Ianie. Co słychać w mieście? - spytała, 

obejmując go na przywitanie. 

- Po staremu. Życie schodzi mi na pracy. Moja firma zyskała kilku 

nowych klientów, a jeden z nich, być może, sprzeda książkę filmowcom. 

Właśnie załatwiamy mu kontrakt. Przywiozłem ci także ostatnie honora­

rium. 

Wszedł za nią do living-roomu, a potem do kuchni, gdzie zajął się otwie­

raniem butelki. Rita podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu. 

- Byłeś doskonałym przyjacielem i menedżerem - powiedziała ła­

godnie. - Czas jednak, żebym sama zajęła się swoimi sprawami. 

Ian, najwyraźniej wstrząśnięty, zmrużył brązowe oczy, jakby starał 

się zrozumieć powody jej decyzji. Uspokoiła go: 

- Nie zrozum mnie źle. Po prostu czuję, że powinnam samodzielnie 

zadbać o swoje finanse i wrócić do życia. Chcę spróbować fruwać o wła­

snych siłach. - Roześmiała się. - Oczywiście, liczę na twoją pomoc, gdy­

by skrzydla zawiodły. Zanadto się od ciebie uzależniłam i pod wieloma 

względami cię wykorzystywałam. Nie chciałabym, żeby nadeszła chwila, 

kiedy uznasz mnie za ciężar. 

- Rito, kochanie - otoczył ją ramionami. - Nigdy nie staniesz mi się 

ciężarem. Sama wiesz, ile dla mnie znaczysz. Lubię się zajmować tobą 

i twoimi sprawami. 

Rita poczuła zapach jego kosztownej wody kolońskiej i gładkość po­

liczka na swoim czole. Musiał się ogolić w czasie jazdy. Kochany, zapo­

biegliwy Ian. Taki przejęty swoim wyglądem zewnętrznym. 

- Pięknie dziś wyglądasz powiedział cicho, poufale. - Rzeczywi­

ście pora już, żebyś zrzuciła tę skorupę, którą się otoczyłaś i przypomnia­

ła sobie, że jesteś kobietą. 

Rita delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i z wielką uwagą wy­

bierała kieliszki do wina. 

- Tak, Ianie, masz rację. Najwyższy czas, żebym wyszła ze swojej 

skorupy. To jeden z powodów, dla którego muszę przejąć ster we własne 

ręce. - Chciała, żeby jej słowa brzmiały zdecydowanie, ale zabrzmiały 

słabo, płaczliwie i przymilnie. Nienawidziła się za to. Do diabła, czy nie 

miała prawa samodzielnie podejmować decyzji co do pieniędzy, które 

zarobiła? Chciała się wypróbować w tej dziedzinie. Dlaczego zawsze 

musiała polegać na kimś innym? 

4 - Pełnia życia 

49 

background image

- Pamiętasz o tym nie opodatkowanym funduszu, o którym opowia­

dałem ci kilka miesięcy temu? - spytał Ian, nalewając wino do kielisz­

ków. Rita patrzyła, jak duży sygnet z onyksu na jego palcu odbija światło. 

Czyżby nie słyszał, co mu powiedziała? Miał zamiar ją zlekceważyć? 

- Pamiętam - skłamała. Kilka miesięcy temu nie interesował jej wol­

ny od podatku fundusz ani nic z tej dziedziny. 

- Nadszedł odpowiedni czas i kupiłem akcje. Jeszcze kilka takich oka­

zji, a będziesz mogła żyć z procentów. 

Rita była zaskoczona. 

- Jak to? To znaczy... czy nie powinnam była czegoś podpisać? 

Ian zaśmiał się, ubawiony, jakby była niedorozwiniętym dzieckiem. 

- Nie musisz sobie zaprzątać głowy takimi sprawami. Właśnie po to 

podpisałaś moje pełnomocnictwo. Ten wolny od podatków fundusz to nie­

zła okazja, ręczę ci... Co się stało, Rito? Czy nie powiedziałaś mi, że nie 

interesują cię sprawy finansowe? 

- To prawda, Ianie. Rzeczywiście tak powiedziałam. 

Rita upiła łyk wina. Było jakieś kwaskowate. Fakt, powiedziała Iano­

wi, że nie chce mieć do czynienia z finansami... Nagle zdała sobie spra­

wę, dlaczego. Nie sądziła bynajmniej, że nie jest w stanie dać sobie z tym 

rady; przecież w latach małżeństwa to ona zajmowała się kontem banko­

wym, płaciła rachunki, organizowała fundusze na wakacje. Zresztą sza­

cowna firma Iana nie zawsze była jej agentem. Umowę z agencją Iana 

Martina podpisała dopiero jako pisarka o w pełni ugruntowanej pozycji. 

Na początku samodzielnie decydowała o swoich umowach, płatnościach, 

honorariach, zawsze śledząc rynek i dostarczając książki, które się sprze­

dawały i odpowiadały gustom czytelników. Sama decydowała o tym, ile 

czasu ze swego życia poświęcić na pracę, tak aby się wywiązać z umowy. 

I nawet jeśli zdarzało jej się podjąć nietrafną decyzję, umiała to potrakto­

wać jak naukę na przyszłość. 

Nagła niechęć do spraw finansowych zbiegła się z kłopotami małżeń­

skimi. W pokrętny sposób obwiniała swoje przychody o dystans, jaki po­

wstał między nią a Brettem. Zupełnie, jakby się wstydziła sukcesu... Brett 

naturalnie starał się, by czuła się winna, że wraz z większymi zarobkami 

przejmuje rolę mężczyzny w rodzinie. To były jego własne słowa. W koń­

cu doszło do tego, że przestała się zajmować finansami i radośnie prze­

rzuciła całą odpowiedzialność na Iana. 

Ian zamrugał powiekami, a jego twarz poczerwieniała nad śnieżno­

białym kołnierzykiem. Co się stało z kobietą, którą przysłał tu, aby ukoń­

czyła powieść? Pozostawił roztrzęsioną, niepewną siebie istotę, a teraz 

odnajdował kogoś zupełnie innego. No tak, ma tę samą twarz i to samo 

50 

background image

imię, ale nie jest to już Rita, jaką znał... Niepokoiło go to i jakoś drażni­

ło... Nie, żeby kiedykolwiek chciał wykorzystywać jej brak pewności, ale 

musiał przyznać, że było mu przyjemnie czuć się potrzebnym i podziwia­

nym przez inteligentną kobietę. Kobiety nie są już te same co kiedyś, w każ­

dym razie od czasów tego dziwacznego Ruchu Wyzwolenia Kobiet. 

Wszystkie zapragnęły być niezależne i samowystarczalne. Gdzie się po­

działy te zwyczajne, czułe kobietki, całkowicie uzależnione od mężczyzn? 

A nawet te utalentowane, jak Rita, które jednak zdawały sobie sprawę 

z własnych ograniczeń i przyznawały się do nich? 

Rita Bellamy była jedną z tych staromodnych kobiet, przy których 

mężczyzna mógł poczuć się kimś, a równocześnie wyczuwało się w niej 

zdolność do wielkiej namiętności. Podniecała go, pochlebiała mu, no i była 

tak cholernie ładna... Chętnie by się z nią ożenił, gdyby go zechciała. Ale 

Rita zawsze mu umykała, zadowalając się utrzymywaniem znajomości na 

poziomie zawodowym. Zdarzały się jednak chwile, kiedy wydawało mu 

się, że mięknie. Jak choćby teraz, kiedy zaprosiła go do swego domku nad 

jeziorem... Zapakował do walizki nawet jedwabny szlafrok. 

Ian zawsze był powiernikiem i opiekunem Rity. Pomagał jej, kiedy 

rozpadło się jej małżeństwo. To on znalazł Ricie adwokata i nie pozwolił 

Brettowi, by ją oskubał. A teraz chce się sama zająć swoimi sprawami. 

Nie ma prawa tak z nim postępować, myślał rozgoryczony, najmniejszego 

prawa! Wypił łyk wina, starając się uspokoić. Może to tylko ten szczegól­

ny czas w życiu kobiety, o którym nieraz czytał. To przecież niemożliwe, 

by naprawdę sądziła, że przejmie ster i zacznie podejmować samodzielne 

decyzje. 

- Na kolację będzie duszony kurczak i sałata. To, co najbardziej lu­

bisz - zawołała Rita z kuchni. - Stokrotki są śliczne. Dziękuję, Ianie. Po­

stawię je na biurku, żeby mnie rozweselały. 

- Nie wygląda na to, że tego potrzebujesz, kochanie - odparł znaczą­

co. Spodziewał się, że spędzą razem długi wieczór. Będzie ją pocieszał, 

namawiał, by wróciła do miasta, kiedy tylko skończy książkę... Tymcza­

sem to on pragnął, aby go ktoś pocieszył. Miał dziwne uczucie, jakby 

ziemia usuwała mu się spod nóg. Centymetr po centymetrze. 

- Powiedz mi, co słychać? 

Musi się dowiedzieć, co sprawiło, że Rita tak wygląda. Nigdy dotąd 

nie słyszał takiego zaśpiewu w jej głosie, nie zauważył podobnego błysku 

w oczach. Zawsze wyglądała jak skrzywdzony szczeniak. Och, uśmiecha­

ła się, nawet śmiała, ale zawsze była w defensywie. Miał ochotę przytulić 

ją do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że on to sprawi... 

I że będą razem, że jej nie opuści. W końcu obydwoje mieli dorosłe dzieci 

51 

background image

i żadnych zobowiązań. Troszkę się tylko wahał co do wieku. Czy dziesięć 

lat różnicy może mieć znaczenie? Kiedy on będzie miał siedemdziesiąt 

cztery lata, Rita będzie miała zaledwie sześćdziesiąt cztery. 

Sącząc wino, pogadywali o tym i owym. Ian coraz wyraźniej dostrze­

gał zmiany, jakie zaszły w Ricie. Nadal była miła, zawsze pozostanie miła 

i wrażliwa, ale coś się zmieniło. 

- Kiedy masz zamiar wrócić do miasta? - zapytał, spoglądając na nią 

znad kieliszka. 

- Nie wiem. - Może nigdy, pomyślała. Może wtedy, kiedy Twigg stąd 

wyjedzie. A może wcześniej. Może tu przezimuje. Nie podjęła jeszcze 

decyzji. Zrobi to, kiedy będzie gotowa. Charles pójdzie na uczelnię, więc 

Rita nie ma żadnych obowiązków. I należy jej się wytchnienie, zanim za­

bierze się do kolejnej książki. 

- Sądziłem, że masz zamiar zostać tylko dopóki nie skończysz książ­

ki. - Starał się, by jego głos nie brzmiał kąśliwie. Bez skutku. Rita jednak 

tego nie zauważyła. 

- Wiem. Ale podoba mi się tutaj. Jestem zaskoczona, Ianie, że nie 

zauważyłeś moich nowych mebli. Jak widzisz, urządziłam się zupełnie 

wygodnie. Mam wrażenie, że lepiej mi się tu pisze. Idzie mi doskonale. 

Nic mnie nie nagli do powrotu i zgodziliśmy się, że nie jadę reklamować 

tej książki. Jestem więc panią swego czasu. Nie sprawię ci kłopotu, zosta­

jąc tu dłużej, prawda? 

Zadała pytanie, ale było jasne, że wcale jej to nie obchodzi. 

- A co z dziećmi? Co z wnukami? - spytał nieco napastliwie. 

Rita znów nie zwróciła uwagi na jego ton. 

- Co z dziećmi? Ianie, to już dorośli ludzie. Camilla jest odpowie­

dzialnym człowiekiem i ma męża, żeby się o nią troszczył. Jest doskonałą 

matką, ma też grono własnych przyjaciół. Nawet kiedy jestem w mieście, 

to jedynie rozmawiamy przez telefon, ale nieczęsto u niej bywam. A jeśli 

chodzi o wnuczęta... Oczywiście, będę za nimi tęsknić, ale nie jestem za 

nie odpowiedzialna. Zajmuje się nimi ich matka, która może też znaleźć 

dla nich opiekunkę. Musiałeś chyba zauważyć, że ostatnio trochę się od 

siebie oddaliłyśmy. 

- Tak. I to mnie zasmuca. Zawsze mówiłaś, że Camilla jest ci najbliż­

sza i pod wieloma względami podobna do ciebie. 

- Może na tym właśnie polega problem. Była zbyt podobna do mnie, 

kiedy żyliśmy wszyscy razem w rodzinie. Teraz jest inaczej. Ja się zmie­

niłam i Camilla się zmieniła. Ma teraz o rok młodszą macochę. Nie podo­

ba jej się, że robię karierę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zauważyłam, 

że coraz mniej się podobam Camilli. Jestem przekonana, że w głębi serca 

52 

background image

wini mnie o rozwód. Wciąż nie może się z nim pogodzić. Przykro mi, ale 

nic nie mogę na to poradzić. Brett wymusił na mnie rozwód i muszę doro­

snąć do tej sytuacji, a nie więdnąć samotnie w pustym domu. Robię spóź­

nioną karierę i właśnie nabrałam wiatru w żagle. 

- Zadziwiasz mnie, Rito. Nigdy nie znałem cię od tej strony. Cokol­

wiek zamierzasz, nie mam nic przeciwko temu. Po prostu się obawiam, 

żebyś... żebyś nie popełniła... 

- Żebym się nie wygłupiła? Powiedz to, Ianie. Nazwij rzecz po imieniu. 

Nie owijaj w bawełnę. Jeżeli się wygłupię, sama będę za to odpowiedzial­

na. To moje decyzje, moje wybory. Mogę popełniać błędy, wprowadzać 

nieład w swoje życie, ale będę z tego wyciągać wnioski. Przeżyję. Każdy 

popełnia błędy. 

- A co z Rachel i Charlesem? 

- Rachel jak to Rachel. Akceptuje mnie, jaka jestem. Nigdy niczego 

ode mnie nie żądała i mocno wierzę, że jako jedyna nie obwinia mnie po 

cichu za rozwód. Wspierała mnie przez ponad rok, żebym, jak to ujęła, 

z tego wyszła. Myślę, że będzie mnie zachęcać do niezależności. Co do 

Charlesa, nie jestem pewna. Wciąż mnie potrzebuje, ale w ograniczonym 

zakresie. Chce mieć pewność, że w razie czego może na mnie liczyć. Do­

rasta i na uczelni będzie prowadził samodzielne życie. Jeżeli się nam po­

szczęści, dorośniemy razem. Jeśli nie, któreś z nas za to zapłaci. 

Ian wypił wino i dolał sobie z butelki. 

- Nie poznaję cię, Rito - powiedział powoli. 

Rita uśmiechnęła się. Kiedy ostatnio słyszała te same słowa? 

- Myślę, że kolacja jest już gotowa. Jesteś dobrym przyjacielem, Ianie. 

Mam nadzieję, że nie zniszczysz naszej wspaniałej przyjaźni, cenzurując 

moje postępowanie. Pozwól mi popróbować własnych sił. Dobrze? 

Co mu pozostawało? 

- Dobrze - powiedział posępnie. 

Rita cały czas szczebiotała wesoło. Wkrótce zobaczy Twigga. Miała 

nadzieję, że uda się jej tak pokierować wizytą, że Ian niczego nie zacznie 

podejrzewać. Z przyjemnością zdała sobie sprawę, że jest jej wszystko 

jedno, czy Ian się domyśli czy nie. Chodziło tylko o to, że na razie chciała 

swoje nowe przeżycia zachować dla siebie. Później, znacznie później, za­

decyduje, czy dzieci powinny się dowiedzieć, a jeśli tak, to jak należy to 

rozegrać. Cóż, to nie pójdzie łatwo, pomyślała, czując ucisk w żołądku. 

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Iana coś zaprząta. 

- Masz jakieś kłopoty, Ianie? - spytała - Chciałbyś o czymś poroz­

mawiać? Nie miałam zamiaru cię obrazić. Uważam tylko, że nadszedł 

czas, żebym zaczęła myśleć i działać samodzielnie. Mogłam napisać do 

53 

background image

ciebie list, ale uznałam, że lepiej będzie przedyskutować to bezpośred­

nio. - Nie chciała, by się domyślił, że podjęła tę decyzję w sposób nagły. 

Równie nagły, jak decyzję o zostaniu kochanką Twigga. Kochanką... Na 

samą myśl o tym poczerwieniała. 

Ian przeczesał palcami szpakowate włosy. Zdawał sobie sprawę, że 

jest atrakcyjnym mężczyzną, przystojnym i dobrze wychowanym. Zdo­

bycie kobiety nigdy nie stanowiło dla niego problemu, nawet w czasie 

małżeństwa z Dorothy. Kiedy był młodszy, musiał się od nich dosłownie 

opędzać, ale jego żona, niech spoczywa w pokoju, nigdy o tym nie wie­

działa. Nie był zresztą jakimś szczególnym łotrem. Parę skoków w bok, 

jakiś okazjonalny romans... Zawsze jednak był lojalny wobec matki swo­

ich dzieci i dbał, by się nie dowiedziała o tych historiach, spowodowa­

nych jego wybujałym temperamentem. 

Nie, nigdy nie musiał zabiegać o względy kobiety i złościło go, że 

Rita pozostaje nieczuła na jego wdzięki. Przyglądał się jej teraz, zdając 

sobie sprawę, że oczekuje od niego jakiejś odpowiedzi. Nie był pewien, 

czy ją kocha. Nie był nawet pewien, czy w jego wieku jest w ogóle zdolny 

do miłości... Wiedział, że jej pragnie, i był przekonany, że gdyby ją zwa­

bił do łóżka, zadowoliłby ją seksualnie. 

Jego uczucia dla Rity były bardziej skomplikowane niż zwykła mi­

łość. Było to coś głębszego, bardziej istotnego. Może chęć bycia po­

trzebnym? Rita sprawiała, że czuł się potrzebny i reagował na to, jak 

klasyczny mężczyzna. Wrażenie, że musi ją chronić, osIaniać przed 

krzywdą i rozczarowaniem, było czasami tak przejmujące, że zapierało 

mu dech. Razem mogliby żyć spokojnie i wygodnie, czerpiąc z tego 

wzajemne korzyści. 

W ciągu minionych lat widywał przebłyski tej niezależności, którą te­

raz tak się szczyciła. W przeszłości były one jednak szybko tłumione; naj­

pierw przez Bretta, a potem przez Camillę i Charlesa. Ze skruchą pomyślał, 

że mógł ją zachęcać do odnalezienia własnej siły. ..Ale lubił, kiedy przy­

chodziła do niego po radę i rozkwitał wśród jej komplementów na temat 

jego orientacji w biznesie. Inni jego klienci na ogół lubili życie ułatwione 

i mieli mu za złe to, co nazywali zawracaniem głowy. Kiedy umowa została 

podpisana, nie chcieli o nim słyszeć, dopóki nie miał dla nich czeku. 

Jezu, on nawet nie lubił tej taniochy, którą pisała... No, ale taniocha, 

nie taniocha, Rita była uznaną pisarką z licznymi wielbicielkami i więk­

szym potencjałem niż niektórzy tak zwani „artyści", którzy popełniali książ­

kę raz na siedem lat. Zarobki Rity zdumiewały go, i czasami chichotał 

z niedowierzaniem w drodze do banku. 

- Przepraszam, Rito. Myślałem o czymś innym. Co mówiłaś? 

54 

background image

Rita uśmiechnęła się. Ian sprawiał wrażenie zmęczonego. Jeżeli Twigg 

wkrótce się nie pojawi, Ian pójdzie spać i tak się to zakończy. 

-. Nic ważnego. Nie czuj się w obowiązku zostawać ze mną, tylko 

dlatego, że jesteś moim gościem. Masz za sobą długą podróż. Popracuję 

jeszcze trochę. Dobrze mi idzie i nie chcę pogubić wątków. 

- To chyba ta różnica wieku, prawda? Właśnie zdałaś sobie sprawę, 

że jestem ode ciebie o dziesięć lat starszy. Wiem, że jesteś młoda i pełna 

życia, ale wierzę, że i ja mam przed sobą wiele dobrych lat. 

Rita miała zamiar zapalić papierosa. Wpatrywała się w Iana, zdumio­

na tym, co powiedział. 

.- Różnica wieku, w związku z czym? - spytała ochrypłym głosem. 

- Z nami. Ze mną i z tobą. 

- Nie ma żadnego my, Ianie. Jesteś moim agentem, a ja twoją klient-

ką. Przyjaźnimy się. Nie wiedziałam, że ty... to znaczy, nigdy nie mówi­

łeś... czy ja cię właściwie zrozumiałam? 

Ian skinął głową. 

- Nie chciałem cię ponaglać. Ten rozwód i w ogóle... Twoje dzieci 

mnie lubią, ty lubisz moje. Obydwoje mamy wnuki. Łączy nas wiele wspól­

nego. Myślałem, że wyczułaś... może powinienem był powiedzieć ci o tym 

wcześniej... - głos Iana był solenny i trzeźwy. Rita poczuła ciarki na ple­

cach. 

- Nie miałam pojęcia, Ianie. Przepraszam. Pochlebiłeś mi. Czuję się 

zaszczycona, że pomyślałeś o mnie w taki sposób. 

Tydzień temu, miesiąc temu, prawdopodobnie padlaby mu w ramio­

na, nie zdając sobie sprawy, że ani razu nie wypowiedział słowa „mi­

łość". 

Stukanie do drzwi uratowało Iana przed obstawaniem przy swojej pro­

pozycji. 

- Proszę! - krzyknęła uszczęśliwiona Rita. Miała ochotę roześmiać 

się i zarzucić Twiggowi ramiona na szyję. Jego niesforne, wijące się wło­

sy były wilgotne i zwisały poskręcane w drobne loczki po obu stronach 

twarzy. Rita poczuła zapach płynu po goleniu i zakręciło się jej w głowie. 

Na tę okazję Twigg przywdział czystą, chęć pogniecioną koszulę i dżinsy 

obciskające jego szczupłe biodra i długie nogi, Całości dopełniały adidasy. 

- Twigg Peterson - wyciągnął rękę w kierunku Iana, zorientowaw­

szy się, że Rita po prostu stoi i wpatruje się w niego. Sytuacja mogłaby się 

stać niezręczna. 

- Ian Martin - przedstawił się zaskoczony Ian. Spojrzał na Ritę, a je­

go oczy mówiły wyraźnie: „Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie ma tu 

nikogo prócz ciebie". 

55 

background image

- Twigg przygotowuje serię artykułów o delfinach i wielorybach za­

bójcach. Mieszka w domku Johnsona po przeciwnej stronie jeziora. Za­

stanawiała się, czy Ian zdaje sobie sprawę, że przeszywa Twigga niena­

wistnym spojrzeniem. 

Twigg zaś nie spuszczał oczu z Rity. 

- Napiłbym się piwa, jeśli można. Nie wstawaj, sam przyniosę. 

„Sam przyniosę" - powtórzył bezgłośnie Ian, spoglądając na roze­

śmianą twarz Rity. Skinęła głową i odchylając się na oparcie krzesła, 

zapaliła papierosa, Ian nigdy nie rozumiał, jak mężczyzna może obsłu­

żyć się sam, kiedy w pobliżu jest kobieta. Nigdy by mu nie przyszło do 

głowy, żeby samemu wziąć sobie piwo z lodówki. Od tego były żony 

i gospodynie. 

Ian ciężko opadł na krzesło. Twigg wrócił z kuchni i usiadł obok nie­

go naprzeciw Rity. Przez chwilę przyglądała się obydwu mężczyznom. Po 

oświadczynach Iana i przybyciu Twigga poczuła się jak dawniej, niepew­

na siebie i przestraszona rozmową, która miała nastąpić. Ian popijał wino 

z niezadowoloną i rozgniewaną miną. Opróżnił kieliszek i odstawił go na 

stolik. Jego oczy powędrowały w kierunku Rity, jakby się spodziewał, że 

zerwie się i w pośpiechu naleje mu wina lub przynajmniej spyta, czy ma 

ochotę na jeszcze jeden... Twigg pił piwo i chyba nie zdawał sobie spra­

wy z niezadowolenia Iana. 

-- Udało mi się dziś napisać osiemset słów - pochwalił się z dumą. 

- To wspaniale! Wygląda na to, że zdążysz bez kłopotu na czas i wy­

wiążesz się z umowy - Rita z łatwością włączyła się do rozmowy. Z Twig-

giem wszystko było takie łatwe... Od czasu do czasu kierował swoje py­

tania do Iana i rozmowa stała się ogólna. 

Rita zasugerowała, by Ian znalazł rynek dla artykułów Twigga i agent 

wyraził chęć rzucenia okiem na jego dokonania. 

- Nie są wiele warte bez towarzyszących im ilustracji wyjaśnił 

Twigg. - Umowa z „National Geographic" przewiduje dołączenie foto­

grafii, a są one cholernie dobre, jeśli wolno mi to mówić samemu. 

Ian wydawał się bardzo zainteresowany. Oto człowiek o wysokich kwa­

lifikacjach. Umowa z „National Geographic" to nie byle co, a Ian słyszał 

niedawno, że jeden z większych wydawców szuka czegoś, co Ian lubił 

nazywać „literaturą kawiarnianą". 

Zadowolona, że mimo mało obiecujących początków obaj panowie 

tak dobrze się porozumiewają, Rita przeprosiła ich cicho i poszła do kuchni, 

żeby pozmywać naczynia. Chwilę potem Twigg wstąpił po następne piwo, 

a za nim Ian z pustym kieliszkiem w dłoni. Rozmowa postępowała; Twigg 

miał przesłać Ianowi portfolio swoich fotografii z tekstem. 

56 

background image

Twigg sięgnął po ścierkę i, jakby to była najnaturalniejsza w świecie 

rzecz, zaczął wycierać to, co Rita pozmywała, cały czas nie przerywając 

rozmowy. Jeżeli nawet starszy z mężczyzn był zdziwiony postępowaniem 

Twigga, nie dał tego po sobie poznać. Kiedy chodziło o interesy, Ian wy­

kazywał niespożytą energię i za nic w świecie nie zrezygnowałby z przy­

noszącego zyski klienta. 

O północy Ian oświadczył, że idzie spać. Rita zaproponowała, że obu­

dzi go o wpół do szóstej rano, tak by uniknął godzin szczytu na autostra­

dzie między stanowej. 

- Dobranoc, Ianie - powiedziała miękko, nie spoglądając w jego 

oskarżycielskie brązowe oczy, pytające, kiedy, jeśli w ogóle, odeśle tego 

młodego łajdaka, Petersona, do domu. 

- Dobranoc, kochanie. - Niedbale cmoknął ją w policzek i serdecz­

nie uścisnął dłoń Twigga. Będę czekał na pański materiał, panie Peter-

son. Niech pan nie zwleka. Jestem wyznawcą powiedzenia: „kuj żelazo, 

póki gorące". 

Tak też zrobię zapewnił go Twigg, siadając na podłodze obok krze­

sła Rity. 

- Skutecznie sobie z nim poradziłeś - pochwaliła go, kiedy Ian zosta­

wił ich samych. 

Twigg uniósł brew. 

-- Skutecznie? Zwięźle i treściwie powiedziane. Też bym tak to nazwał. 

Rita się roześmiała. Twigg doskonale wiedział, co chciała powiedzieć, 

tyle że nie uważał sprawy za wartą omawiania, Ian był już gotów znielu-

bić Twigga. a zamiast tego zaoferował mu pomoc w znalezieniu rynku na 

jego artykuły... Zadziwiające. Podobał jej się sposób bycia Twigga: Pew­

ny siebie, ale nie zanadto zuchwały i czupurny, przynajmniej w stosunku 

do Iana, który miał nieco przestarzałe poglądy. Przeczuwała, że Twigg 

potrafiłby znaleźć się w każdej grupie i wszędzie byłby lubiany i podzi­

wiany. No weźmy choćby sposób, w jaki oczarował ją samą! 

Twigg powoli sączył piwo, ukradkiem przyglądając się Ricie. Miał 

ochotę zaciągnąć ją do swego łóżka, tulić ją, dotykać, słuchać, jak szep­

tem wymawia jego imię, dając się ponieść rozkoszy. Lubił jej ładne nogi. 

Szczupłe i kształtne, kokieteryjnie eksponowane w rozcięciu spódnicy. 

Zauważył głęboki dekolt bluzki i przez cały wieczór wracał spojrzeniem 

do tajemniczego zagłębienia pomiędzy piersiami Rity. Pragnął wtulić twarz 

w jej biust, wdychać zapach... 

- Grosik za twoje myśli - Rita lekko dotykając jego głowy, przecze­

sała palcami poskręcane włosy. 

Twigg spojrzał w jej twarz. 

57 

background image

- Właśnie myślałem o tym, że chętnie przerzuciłbym cię przez ramię, 

zaniósł do mego domku i kochałbym się z tobą bez pamięci. 

Rita spoglądała przez chwilę na drzwi sypialni Iana. A potem z uśmie­

chem przeniosła wzrok na Twigga. 

- Więc na co czekasz? 

Twigg uśmiechnął się z zachwytem, oczy zaszły mu mgłą i Rita była 

zgubiona. Wstał, chwycił ją w ramiona i schował twarz w jej dekolcie. 

background image

Zaniósł ją do pogrążonej w ciemności chaty. Rita oparła głowę na jego 

ramieniu i zachęcała go do pośpiechu, liżąc leciutko po kiełkującym zaro­

ście. Lubiła zapach Twigga: korzenny, piżmowy, a przede wszystkim bar­

dzo męski. 

Zupełnie jakbym znów była młodą dziewczyną, pomyślała i lekki dreszcz 

przebiegł jej ciało. Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze tak się poczuję. 

Cała rozedrgana, ze ściśniętym z przejęcia żołądkiem i zawrotem głowy. 

Myślała, że takie emocje są już dawno poza nią, że kobieta w jej wieku jest 

za stara, zbyt doświadczona, by reagować aż tak spontanicznie. Cieszyła 

się, że tak nie jest. Nigdy się nie jest „za starą". Płochliwość debiutantki, 

dziki trzepot serca, pragnienie, by dawać i otrzymywać rozkosz, wszystko 

to było w niej, nigdy tak naprawdę nie zapomniane... W ramionach Twigga 

była gładką i jędrną szesnastolatką, włosy miała ciemne jak orzech, a skórę 

białą jak alabaster. Czuła się piękna, a czując, rzeczywiście taka się stawała. 

Twigg zaniósł ją do sypialni i delikatnie położył na łóżku. Czuła jego 

woń: płyn po goleniu, dochodzący z łazienki zapach wilgoci i mydla, skó­

ra, tytoń... Działały na nią jak afrodyzjak. 

Twigg zapalił lampkę na szafce nocnej. Pokój wypełnił sięprzyćmio-

nym światłem. 

- Chcę cię widzieć, Rito. Chcę patrzeć ną ciebie, kiedy będziemy się 

kochać. 

Jego głos brzmiał ochryple, w oczach miał uwodzicielski błysk. Po­

czuła szybsze bicie serca. Przyglądała się jego dłoniom, kiedy rozpinał 

guziki jej bluzki. Powoli zsunął tkaninę z jej ramion, pieszcząc wargami 

obnażone piersi. 

59 

background image

Była jak zahipnotyzowana jego ruchami, szalenie podekscytowana i lek­

ko spięta. Pieścił ją i całował, szepcząc, jak bardzo mu się podoba, jak bar­

dzo jej pragnie. Sztuka po sztuce wyłuskiwał ją z ubrań, rozgrzewając piesz­

czotą rąk, dotknięciem ust, gdy drżała w nocnym chłodzie. Dźwięk jego 

głosu, głęboki, gardłowy, budził w niej dziwne wibracje. Odpowiadała mu 

całą sobą, pozwalając, by był stroną aktywną, agresorem, mistrzem. 

Usłyszała własny jęk rozkoszy, kiedy jego usta rozpalały w niej pło­

mienie, które uważała za dawno wygasłe i zmienione w popiół rozwiewa­

ny przez zimowe wichry. Słyszała jego szept, że jest piękna, kobieca, po­

ciągająca... 

Rita pragnęła być piękna dla niego. Chciała dawać mu rozkosz i czy­

nić go szczęśliwym. W jego rozkoszy odnajdzie swoją własną, czekającą 

w uśpieniu, która uczyni z niej świadomą siebie kobietę. 

Twigg wstał i zaczął się rozbierać. Złocista od słońca skóra, twarde, 

szczupłe, muskularne ciało. Szeroka pierś, długie, silne ramiona, gładkie 

i szczupłe biodra. Włosy koloru złota porastały jego pierś i, ciemniejąc, prze­

chodziły w trójkąt na podbrzuszu. Nogi miał długie i gibkie, dobrze umię­

śnione, ale jej wzrok przyciągnęło ocienione miejsce pomiędzy udami. To, 

że jej pragnął, było niewątpliwe - świadectwem był dumnie sterczący czło­

nek. Wyciągnęła ręce, by go dotknąć; jej dłonie z miłością ujęły męskość 

Twigga i powędrowały ku tyłowi, do owego szczególnie wrażliwego miej­

sca, typowego dla mężczyzny. Twigg zagłębił palce we włosach Rity, za­

mknął oczy i odrzucił głowę do tyłu. 

- Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz - powiedział cicho. A może tylko 

to sobie wyobraziła. 

Otworzyła ramiona i zamknęła go w objęciu, kiedy wsunął się do łóż­

ka i wyciągnął nagi obok niej. Była jak naelektryzowana. Usta na jej ustach 

domagały się reakcji, dłonie rozpalały jej ciało, odnajdując i biorąc w po­

siadanie każdą kobiecą krągłość. Spazmatyczne poruszenia jej ciała wy­

rywały z niego gardłowy jęk zachwytu. Odnalazł dłońmi krągłość jej piersi; 

zadrżała, gdy zaczął pieścić je wargami, całować, ssać, drażnić... 

Sięgnęła w dół, by ująć jego męskość. Gładziła ją, błądziła palcami 

po sekretnych miejscach między udami kochanka, wśród sztywnych, skrę­

conych włosów, tak ponętnych... Czuła emanujące z niego fale błogości, 

gdy zatracał się w jej pieszczocie. Uniosła się na łokciu i skryła twarz 

w złocistym futerku na jego piersi, smakując świeżość skóry i schodząc 

ustami coraz niżej, aż zagłębiła się w gąszcz na podbrzuszu. 

Leżał na wznak, poddając się pieszczocie, a jego dłonie nie przerywa­

ły kontaktu z jej ciałem. Biodra, krągłe pośladki... Jej ręka odnalazła czło-

nek, usta zagarnęły go w posiadanie. Wstrzymał oddech i wygiął się w łuk. 

60 

background image

Przyciągnął ją do siebie tak, że dolne partie jej ciała znalazły się przed 

jego oczami. Powiódł rękami wzdłuż pleców, zszedł ku pośladkom, i ni­

żej, aż po cień między udami. Rozsunął je, aby mieć dostęp do jej wnę­

trza. Chwyciwszy mocno rękami jej biodra, by była jak najbliżej, pieścił 

ustami i językiem wrażliwe ciało, smakował, sycił się nią, czując, jak pa-

roksyzmy błogości natychmiast znajdują odbicie w jej pieszczotach. Ich 

podniecenie zdwajało się, pożądanie zwielokrotniało... 

Odwrócił ją teraz twarzą ku sobie. Zagarnął ustami jej usta, by poczu­

ła i jego, i własny smak. Ciało Rity zafalowało pod jego dłońmi, pieszczą­

cymi piersi, plecy, wnętrze ud... Nie było centymetra na jej ciele, którego 

by nie dotknął, nie uwielbił. Przedłużał tę mękę, doprowadzając niemal 

na granicę wyzwolenia, po to tylko, by opóźnić wtargnięcie. Płomień tra­

wił jej trzewia, pragnienie, by wziął ją, teraz, natychmiast, przesIaniało 

cały świat... To on był teraz jej światem, potrzebowała tylko jego. Tylko 

on mógł dać jej tę triumfującą radość kobiecości. 

ZachIannie chwyciła jego sztywną, pulsującą męskość, zbliżyła ku so­

bie i potarła o swoje wilgotne, stęsknione ciało. 

- Weź mnie - wyrzuciła z siebie gorączkowym, błagalnym szeptem -

weź mnie natychmiast! 

Położył się na niej i objął ją ramionami. Znów zagarnął jej usta, sma­

kując językiem ich jedwabiste wnętrze. Rozchyliła uda, by go przyjąć, by 

wypełnił wreszcie tę pulsującą pustkę, którą stworzył w jej ciele. 

Twigg patrzył na twarz Rity, zachwycony gwałtownością pragnienia, 

jakie się na niej malowało. Piękna, ach, jaka piękna. Rozchylone usta uka­

zujące koniuszek języka, głowa odrzucona do tyłu, oczy zaciśnięte z na­

miętności... 

Wszedł w nią, czując, jak zamyka się wokół niego jedwabista wy-

ściółka pochwy. Chciał wniknąć jak najgłębiej, połączyć się z nią w jed­

ność, poznać tak, jak nigdy nie znał żadnej innej kobiety. Pomiaukiwała 

z rozkoszy, gdy poruszał się wewnątrz niej, najpierw łagodnie, potem co­

raz gwałtowniej, w miarę jak coraz bardziej tracił panowanie nad sobą. 

Zagłębiał się w nią, czując, jak uniesieniem bioder wychodzi naprzeciw 

każdemu pchnięciu, jak obejmuje go kurczowo ramionami, nogami, jak 

pragnie, by był jeszcze głębiej, i jeszcze... 

Kiedy dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu, otworzyła oczy 

i patrzyła na niego z uśmiechem, unoszącym kąciki jej obrzmiałych od 

pocałunków ust. Poczuł, że zapada w jasnoniebieską głębię jej tęczówek, 

która wciąga go coraz dalej i dalej, ku magicznej jedności dusz, ku pełni 

radości, do której związek ciał jest zaledwie mało znaczącym wstępem. 

Rita oparła głowę na ramieniu Twigga. 

61 

background image

- Śpiąca? - zapytał. Skinęła głową. - Jeśli chcesz pospać, będę pil­

nował zegarka. Nie mam budzika, ale mój zegarek jest godny zaufania. 

- Hmmm - zamruczała z zadowoleniem. - Zupełnie jak jego właści­

ciel. 

- Ja? Godny zaufania? Czyżbyś nie zauważyła, madame, że właśnie 

cię wykorzystałem? 

Rita przepadała za jego śmiechem. 

- Czyta pan zbyt wiele romansów, sir! - lekko szarpnęła za włosy na 

piersi Twigga, udając, że go beszta. 

- Ja nie czytam romansu, Rito. Ja go przeżywam. Od chwili, kiedy 

cię spotkałem. - W jego głosie zabrzmiała głęboka nuta i Rita poczuła 

dreszcz pomiędzy łopatkami. - Jesteś, kochanie, najbardziej romantyczną 

kobietą, jaką znam. Słodką, wrażliwą, kobiecą. Bez fałszywych zagrywek 

i nieszczerych miń. Bardzo cię lubię, Rito Bellamy. 

Objął ją ciaśniej. Jest dla mnie dobry, pomyślała, bardzo dobry. Czas 

z nim spędzony jest podniecający, a jednocześnie kojący. I pracuje jej się 

dobrze: Twigg nie stawia jej żadnych żądań i nie wpycha się w jej życie. 

Ma własną pracę i dobrze wie, jak trudno uchwycić przerwany wątek myśli. 

-- Przyznaj się - szepnął w jej miękkie włosy. - Zupełnie zapomnia­

łaś o Ianie, prawda? 

- Skąd wiesz, gałganie? 

- Poznałem po wyrazie twoich oczu, kiedy się kochaliśmy. Byłem wte­

dy dla ciebie jedynym mężczyzną, jaki istnieję. Może nie? Przyznaj się! -

drażnił się z nią, ale jakaś nuta w jego tonie nakazywała jej szczerość. 

- No, dobrze. Przyznaję. Byłeś jedynym mężczyzną, który dla mnie 

istniał. Wypełniłeś cały mój świat i to było wspaniałe. Dotarłeś tu - przy­

kryła dłonią pierś i jej lekko wypowiadane słowa nagle nabrały znaczenia. 

- Sprawiasz, że czuję się niezwykle - powiedział Twigg, przewraca­

jąc się na bok, aby się do niej przytulić. Zaczął pieścić ustami jej piersi, 

pulsujące zagłębienie u nasady szyi... Jego dłonie rozpoczęły rytuał bra­

nia w posiadanie, budząc w niej na nowo głód, który, jak sądziła, został 

zaspokojony. 

- Chcę się z tobą kochać jeszcze raz, Rito. I nie wiem, czy kiedykol­

wiek przestanę chcieć się z tobą kochać. 

Nakrył jej usta wargami, zagarnął je i Rita poczuła narastające od nowa 

pragnienie. Tak, pomyślała, zanim poddała się ekstazie, to nie byle jaka 

miłość. Nawet jeśli nie potrwa „dopóki śmierć nas nie rozłączy" i tak jest 

nie byle jaka, 

Rita siedziała ze wzrokiem utkwionym w telefon, postukując o zęby 

gumką na końcu ołówka. Było parę minut po dziewiątej, Ian już dawno 

62 

background image

odjechał, wyprawiony w drogę po porządnym, staromodnym śniadaniu, jak 

lubił je nazywać: kawa, bekon, jajka, sok i przysmak z przysmażonych ziem­

niaków. Górskie powietrze wzmaga apetyt, powiedział, kończąc drugą grzan­

kę, po czym uważnie przejrzał zapisane na maszynie strony. 

Ian nie był wielbicielem romansów historycznych, Rita dobrze o tym 

wiedziała. Uważał je niemal za chłam, dokładnie zaś, ale z zachowaniem 

dobrego smaku, opisane sceny miłosne określił, ku jej przerażeniu, jako 

„umiarkowane porno dla dam". Zawsze zachęcał Ritę do napisania po­

wieści współczesnej i w jej głowie powstał nawet zalążek projektu takiej 

książki. Ale jak Ian mógł się spodziewać, że Rita porzuci siedemnaste 

stulecie, aby pracować nad czymś współczesnym, skoro zgodnie z umo­

wą miała się wywiązać z jeszcze jednego romansu historycznego? Zupeł­

nie niemożliwe. Jednak przyłapywała się na obmyślaniu intrygi, a nawet 

naszkicowała charakterystykę głównych bohaterów. Westchnęła. Może po 

ukończeniu następnej książki będzie się mogła zabrać do czegoś współ­

czesnego... 

Ian nie nawiązał do swoich wieczornych oświadczyn. Było przecież 

do bólu oczywiste, że Rita nie czuje wobec niego żadnych romantycznych 

skłonności. Nie, wyglądało na to, że interesują ją mężczyźni znacznie od 

niej młodsi. Peterson pewnie niedawno przekroczył trzydziestkę, pomy­

ślał Ian, popijając kawę. Zdawał sobie sprawę, że kiedy on położył się 

spać, Rita wyszła z domu z tym Petersonem. Właśnie się obudził, kiedy 

wśliznęła się do chaty, aby zgodnie z obietnicą, obudzić go o wpół do 

szóstej, Ian nie przejmował się tym, ale był przekonany, że Rita zmierza 

ku zgubie. Bolesnej zgubie. Nie mógł się jednak mieszać... No, chyba że 

romans miałby wpływ na jej karierę. Dlatego tak starannie przeglądał tekst. 

Wszystko jednak wydawało się w porządku... Dialogi były żywe i poto­

czyste, a opisy, jak to u Rity Bellamy, tak wyraziste, jakby się oglądało 

bohaterów na szerokim ekranie. Zamierzał po ojcowsku udzielić jej parę 

przestróg w związku z tym nieszczęsnym romansem. Jeżeli nie chce, aby 

nadal zajmował się lokowaniem jej pieniędzy, to niech przynajmniej wy­

słucha jego rad w związku z pracą... Ale nie znalazł nic, do czego mógłby 

się przyczepić. Dopił kawę i odjechał jak niepyszny. 

Rita cieszyła się, że wyjechał, Ian był bliskim, kochanym, wypróbowa­

nym przyjacielem, ale jego deklaracja z poprzedniego wieczoru oraz podej­

rzenie, że mógł zdawać sobie sprawę, gdzie spędziła noc, wprawiały ją w za­

kłopotanie. Jedź, jedź! - myślała. - Nie chcę cię tutaj. Nie chcę tutaj nikogo. 

Chcę poznawać i odkrywać tę nową osobę, którą się staję. Nową kobietę. 

Siedziała teraz nad książką telefoniczną, otwartą na stronie z numerami 

miejscowych ginekologów. Okazała się głupia. Jest dorosłą kobietą z trojgiem 

63 

background image

dzieci i nie od dziś wie, że istnieją różne metody antykoncepcji. Ale wszystkie 

wydawały jej się jakieś takie... wymyślne. Takie zimne i wykalkulowane. 

Rusz się, dziewczyno! - pomyślała. - Spójrz prawdzie w oczy. Praw­

dziwy kłopot zacznie się, kiedy odkryjesz, że jesteś w ciąży... Rusz głową! 

Przesunęła palcem po nazwiskach ginekologów. Ani ona, ani Twigg 

nie wspomnieli o antykoncepcji. Ale przecież nie jest już szesnastoletnią 

uczennicą. Jest dorosłą kobietą; na miłość boską, i naturalne, że Twigg 

spodziewa się, że sama o siebie zadba. Nawet Rachel stosuje pigułkę, od­

kąd skończyła siedemnaście lat. Dlaczego bez trudu pogodziła się, że jej 

siedemnastoletnia córka prowadzi życie seksualne, a nie umie właściwie 

zadbać o tę stronę własnego życia? To Brett zawsze zajmował się tą spra­

wą w ich związku - używał prezerwatyw lub uciekał się do stosunku prze­

rywanego. Pigułka antykoncepcyjna była czymś, czego Rita nigdy nie brała 

pod uwagę. A teraz musiała wziąć. 

Nie bądź idiotką, przemawiała do siebie. Jeżeli siedemnastolatka może 

zadbać o antykoncepcję, żeby się uchronić przed ciążą, to z pewnością jej 

matka także! Prawie ze złością wykręciła numer i umówiła się na wizytę. 

Omal się nie zakrztusiła, mówiąc pielęgniarce, że potrzebuje natychmia­

stowej wizyty w celu dobrania jakiejś metody antykoncepcji. Głos kobie­

ty po drugiej stronie linii pozostał zimny i profesjonalny. Boże, czy oni 

stale odbierają telefony od czterdziestotrzyletnich kobiet, żądających na­

tychmiastowej antykoncepcji, żeby kochankowie nie wpędzili ich w cią­

żę? Czwarta godzina? Jutro? Nie, dzisiaj. Rita poczuła, że wilgotniejąjej 

dłonie i z trudem wydobyła ź siebie głos. Nie do pomyślenia, co zrobiła! 

Zimne. I wyrachowane. Do diabła, nie! Odpowiedniejszym terminem by­

łoby mądre. Dorosłe. Odpowiedzialne. Odetchnęła z ulgą. 

Po założeniu spirali czuła trochę bólu i skurcze, ale lekarz uprzedził ją 

o tym, więc się nie niepokoiła. Kiedy siedziała w pustej poczekalni, przy­

szło jej do głowy, że w New Jersey nie uzyskałaby wizyty w tym samym 

dniu nawet u swego stałego lekarza. Dzięki Ci, Boże, za małe miasteczka. 

Powinna się wstrzymać od kontaktów seksualnych przez co najmniej 

dobę, powiedział poważnie lekarz, a Rita poczuła, że się rumieni. Czyżby 

wiedział? Czy widać było, że ma płomiennego kochanka, który ma zaled­

wie trzydzieści dwa lata i jest bardzo niecierpliwy? 

Twigg miał przyjść na kolację i Rita zastanawiała się, co zrobi, jeśli 

zechce się z nią kochać. Nie jest łatwo, ot tak, po prostu, zakomunikować 

kochankowi, że ma się w macicy plastikową pętlę, która ma zapobiec wpad­

ce i nie pozwala na pofolgowanie sobie tego właśnie wieczoru. 

64 

background image

Wyrzuciła to z siebie, kiedy siedzieli przy sałatce. Twigg zamarł z wi­

delcem w pół drogi i spojrzał na nią zdumiony. Nagle wybuchnął śmie­

chem. Jej niewinność była zadziwiająca i bardzo go ubawiła. Jednocze­

śnie poczuł się jednak głęboko wzruszony. Liczyła się z nim wystarczają­

co, by zawierzyć coś równie osobistego... Po drugie, wiedział teraz, że 

jest jej jedynym kochankiem, o co nie śmiał zapytać. 

Wstał, szybko do niej podszedł, otoczył ramionami i z zapałem ucało­

wał w kark. 

- Rito, kochanie, jesteś cudowna. 

- Naprawdę? Nie przeszkadza ci moja naiwność? Przeżywam ból dora­

stania, Twigg. Całe życie byłam chroniona, a teraz muszę przyjąć do wiado­

mości, że jestem dorosłą kobietą i wziąć za to odpowiedzialność. 

- I to jest właśnie wspaniałe. Że pozwalasz mi być obok i dzielić to 

z tobą. 

W nocy, kiedy świat pogrążony był we śnie, Twigg trzymał ją w ra­

mionach. Rozmawiali, śmiali się, opowiadali sobie nawzajem o swoich 

tajemnicach... Choć dotykali się, pieścili i całowali, ich namiętność była 

kontrolowana i tliła się tylko, a nie wybuchała ogniem. Rita wiedziała, że 

Twigg jej pragnie. Powiedział jej o tym i czuła twardość rzeczowego do­

wodu, wciśniętego pomiędzy jej uda. Nauczyła się, że istnieją inne, bar­

dzo wymowne sposoby wyrażania czułości i namiętności, bez stosunku 

płciowego. I wszystkie sprawiały, że jej policzki były zaróżowione, usta 

gorące, a ona czuła się kochana. Miłością w stylu Twigga. 

Późnym popołudniem nadjechała Rachel, trąbiąc klaksonem, aby ob­

wieścić swoje przybycie. Rachel zawsze robiła wszystko z hałasem i fanfa­

rami, toteż Rita, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się pod nosem. Właśnie dziś 

rano Rachel zatelefonowała do niej, oznajmiając, że zrobi jej „niespodzian­

kę" i wpadnie z wizytą przed odlotem do Miami z „tym, jak mu tam". 

Rita Wyłączyła maszynę, kiedy usłyszała silnik sportowego MG na 

podjeździe. Cieszyła się na myśl o towarzystwie pozbawionej wstydu 

Rachel. Nie aprobowała niektórych poczynań córki, ale przecież nigdy 

nie potępi własnego dziecka. 

Rachel była ekscentryczną młodą kobietą o włosach koloru piasku, chudą 

jak modelka, ale zaokrągloną tam, gdzie należy. Rita wybałuszyła oczy na 

widok obcisłej bluzki i pomalowanych we wzory opiętych dżinsów. Jak ona 

może w tym chodzić, schylać się, poruszać? Rachel zachichotała. 

- Jak leci, kochana mamusiu? Zapracowujesz się w samotności, a je­

dynym towarzystwem są wiewiórki ziemne? -Nie czekając na odpowiedź, 

5 - Pełnia życia 

65 

background image

przeskoczyła do następnej kwestii: -Co na kolacją? Wiem. Spaghetti. Pach­

nie przepysznie, jak zawsze. Mogłabym jadać spaghetti przez siedem dni 

w tygodniu. 

Rita nalała dwie szklanki soku pomarańczowego, zastanawiając się, 

czy jest zadowolona, że Rachel w ostatniej chwili zdecydowała się spę­

dzić trochę czasu nad jeziorem. Czy to po macierzyńsku? Co gorsza, 

zastanawiała się też, jak długo córka zamierza tu zostać... Nie zamie­

rzała jej naturalnie wypraszać, ale na czas pobytu Rachel będzie musia­

ła odłożyć wszystko na bok. Włącznie z Twiggiem... Nie była jeszcze 

gotowa, by powiedzieć o swoim związku którejkolwiek z latorośli. Je­

żeli w ogóle kiedykolwiek to zrobi... Nawet tej wolnomyślnej, niekon­

wencjonalnej Rachel. 

Siedziały przy kominku i popijały sok. 

- Podoba mi się to, jak urządziłaś domek, mamo. Wynajęłaś dekora­

tora wnętrz? Cieszę się, że zrezygnowałaś z tego przeładowanego stylu, 

mamo. Mówiłam ci, że nigdy nie lubiłam tych perkali, antyków i wypy­

chanych foteli? I nienawidziłam tych dziwacznych łóżek z baldachima­

mi, na których spałyśmy we wspólnym pokoju z Camillą. 

Rita spojrzała na swoje dziecko. Zawsze była przekonana, że urządzi­

ła dom wygodnie i ze smakiem. Trochę późno dowiadywała się, że jej 

córka nigdy nie lubiła tamtych mebli i nienawidziła pięknych, starych łó­

żek, które odrestaurowała specjalnie dla córek... Rachel zawsze była bar­

dzo uparta i zawzięta, nawet we wczesnym dzieciństwie. Ciekawe, czego 

jeszcze nie lubiła? Postanowiła nie rozwijać tego tematu, ale zabolało ją, 

że jej wysiłki nie zostały docenione. 

- A co u ciebie, Rachel? Widziałaś się z Camillą i jej dziećmi? 

- Mamo, przecież wiesz, że Camillą mnie nie znosi. Wiedziałam jed­

nak, że o nią zapytasz, więc kiedy w drodze do ciebie zajechałam na sta­

cję benzynową, zadzwoniłam do niej z automatu. Była bardzo chłodna. 

Zapytałam o jej potwory, powiedziała, że sąOK. Z psem także w porząd­

ku. Co miało oznaczać, że jedyna przykrość, jaka ją spotkała, to twoja 

odmowa. Nie przejmuj się. Camilla się udobrucha. Musi się trochę podą-

sać. Zadziwiasz mnie, mamo. Camilla zawsze była twoją ulubienicą, po­

winnaś lepiej znać jej reakcje. 

- To nieprawda, Rachel. Nigdy nie faworyzowałam żadnego z dzie­

ci. Zawsze byłam wobec was sprawiedliwa, i ty dobrze o tym wiesz. 

- To nie ma znaczenia, mamo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Camilla 

jest beznadziejna. Charles miał zadatki, by stać się kimś, gdybyś go nie 

zagłaskała. Tatuś, cóż, tatuś pragnął czegoś więcej i zrobił wysiłek, by to 

zdobyć. A co do ciebie, mamo, jesteś zupełnie inną parą kaloszy. 

66 

background image

- Kiedy lecisz do Miami? - spytała Rita, żeby zmienić temat. Camilla 

była najstarsza. Rodzice często czują coś szczególnego w stosunku do pier-

worodnych, co wcale nie oznacza, że młodsze dzieci są mniej kochane. 

- Samolot odlatuje jutro o piątej dziesięć. Wracam w poniedziałek 

rano. Wzięli moje projekty na nowy pokaz. Mocna rzecz. To oznacza, że 

będę mogła zacząć cię spłacać. Czy na początek może być sto pięćdziesiąt 

dolarów miesięcznie? Jeżeli osiągnę dobrą cenę, będę ci mogła zwrócić 

pieniądze za jednym razem. 

- Jak ci będzie wygodnie. Nie ma potrzeby, żebyś stawała na uszach. 

Wiesz, że byłam szczęśliwa, mogąc ci pomóc. Więcej, jestem z ciebie 

dumna i doceniam twoje wysiłki, żeby oddać mi dług. Widziałaś się z oj­

cem? 

- Nie. Ale rozmawiałam z nim przez telefon. Tydzień temu. Staram 

się wywiązywać z obowiązku i dzwonię co jakieś dziesięć dni. On nie ma 

mi nic do powiedzenia. Myślę, że jest zakłopotany. Spytałam go, czy miał 

wiadomość od Charlesa i powiedział, że nie. Camilla dzwoni do niego 

codziennie i pilnuje, żeby rozmawiał z jej dziećmi. Myślę, że tatuś jest 

wprost zachwycony, kiedy mu się przypomina, że ma trójkę wnuków, pod­

czas gdy właśnie się ożenił z dwudziestodwuletnią dzierlatką. 

- Rachel, nie powinnaś tak mówić o ojcu. 

Rachel spojrzała na nią niewinnymi niebieskimi oczyma. 

- Dlaczego? 

- Nie chcę teraz o tym mówić. Może przejdziesz się dookoła jeziora, 

albo wyjdziesz i zgrabisz liście? Muszę skończyć pracę, a potem zjemy 

kolację. Spędzimy razem wieczór. Był u mnie Ian i przywiózł kilka no­

wych książek. 

- Świetnie, mamo. Gotujesz długie spaghetti czy muszelki? 

- Muszelki. Dwa opakowania, więc przybędzie mi następne dwa kilo. 

- Faktycznie zrobiłaś się trochę przyciężka. To pewnie z powodu tutej­

szego trybu życia. Siedzisz i pracujesz, a potem siadasz i jesz, prawda? Wszyst­

ko dlatego. Jesteś w wieku, kiedy tłuszcz osadza się w talii. Powinnaś pomy­

śleć, jak się go pozbyć. Zapisz się na jakąś gimnastykę. Niedobrze być babcią 

w wieku czterdziestu trzech lat, ale jeszcze gorzej jest być tłustą babcią. A skoro 

już o tym mowa, powinnaś sobie ufarbować włosy. Nie chcesz chyba być 

siwą i grubą babcią. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc dziś wieczorem. 

Rita skinęła głową i wciągnęła brzuch. 

- Kolacja za godzinę. Nie przepadnij. 

- Tak mawiałaś, kiedy byłam mała. Jak mogę przepaść? Całe to miej­

sce jest wielkości chusteczki do nosa i znam je na pamięć. Posłuchaj no, 

u Johnsonów leci dym z komina. Nie wyjechali? 

67 

background image

Rita przełknęła śliną. 

- Nie, wynajęli dom. 

Zostaw ten temat, Rachel, nie zadawaj pytań, modliła się w duchu. 

Odwróciła się plecami do córki i włączyła maszynę. Kiedy usiłowała pra­

cować z wciągniętym brzuchem, czuła napięcie w barkach. 

Po dwóch godzinach pisania Rita spojrzała na zegarek. Rachel powin­

na już dawno wrócić. Na dworze było niemal całkiem ciemno. Z okna 

sypialni widać było całe jezioro i chatę Johnsonów. Nie będzie szpiego­

wała córki. Nie będzie wyglądać przez okno i wypatrywać Rachel. 

Weszła do kuchni i zajęła się przygotowaniem sosu oraz nakrywaniem 

do stołu. Ułożyła serwetki i nalała do garnka wody na makaron. Wymyła 

czajnik, odmierzyła kawę, wymieszała sałatę. Włożyła do piekarnika włoski 

chleb czosnkowy. Po chwili wyjęła go. Gdzie się podziewa Rachel? 

Minęło następne pół godziny. Rita wypiła dwie filiżanki kawy. Nie bę­

dzie szpiegować. Mogłaby otworzyć drzwi, wyjść na taras i zawołać Rachel, 

jak wtedy gdy była małą dziewczynką. Nie, tego także nie zrobi. Rachel jest 

teraz dorosłą kobietą i sama potrafi wybierać i podejmować decyzje. 

Nieświadomie wciągnęła brzuch i przeszła do salonu. Była rozgnie­

wana. I czuła się winna. A jeśli Rachel poszła do chaty Johnsonów, zastu­

kała do drzwi, weszła i przedstawiła się? To by było w jej stylu... A jeśli 

są tam teraz razem, śmieją się i rozmawiają? A jeśli Rachel opowiada baj­

dy o swoim dzieciństwie, dając Twiggowi do zrozumienia, że Rita jest dla 

niego za stara? Rachel jest taka spontaniczna, czarująca i rozbrajająca... 

To śmieszne! - skarciła się. - Twigg doskonale wie, ile mam lat. Nie, 

to nie to ją niepokoiło. Prawda była taka, że czuła się zagrożona przez 

własną córkę, która była taka młoda i śliczna... Z macierzyńską dumą 

pomyślała, że Rachel byłaby w sam raz odpowiednia dla Twigga. 

background image

Frontowe drzwi otworzyły się i weszła Rachel, a za nią Twigg. Serce 

skoczyło Ricie do gardla. Zmusiła się do uśmiechu. 

- Witaj, Twigg. Widzę, że poznałeś moją córkę. 

- Zaprosiłam go na kolację, mamo. Powiedział mi, że się przyjaźni­

cie, więc pomyślałam, że nie będziesz mi miała za złe. Kiedy robisz spa­

ghetti, przygotowujesz go całe góry. Twigg siedział na werandzie, kiedy 

tamtędy przechodziłam. Pomyślał, że to ty. Nie rozumiem, jak mógł się 

tak pomylić - roześmiała się, a w jej tonie zabrzmiała nuta drwiny. - Nie 

jestem do ciebie ani trochę podobna! 

Rita wciągnęła brzuch. 

- Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że lubisz spaghetti, Twigg. - Jak 

sztywno i zgrzytliwie zabrzmiał jej głos. 

- Uwielbiam. - Czyżby powiedział to przepraszającym tonem? Rita 

wciągnęła brzuch jeszcze bardziej. 

- Podać wam coś? Muszę jeszcze skończyć coś w kuchni. Kawa, 

piwo, wino? 

- Dla mnie nic - powiedział Twigg cicho. 

- Dla mnie też nic, mamo. Jak szliśmy, opowiadałam Twiggowi o two­

ich wnukach. Powiedz, że nie kłamałam. To naprawdę potwory. 

- Psocą, jak wszystkie dzieci - powiedziała Rita usprawiedliwiająco. 

Dlaczego Rachel musi w obecności Twigga nazywać ją babcią? Dlatego, 

podpowiedział jej głos wewnętrzny, że nie wie, że z nim sypiasz. Mówi 

to, co powiedziałaby każdemu innemu. Przesadzasz, Rito. 

Ze złością rzuciła się na zieleninę. Siekała warzywa i wrzucała je do 

ogromnej drewnianej misy. O czym oni rozmawiają w salonie? Było tam 

69 

background image

tak cicho... Znając Rachel, można by przypuszczać, że wcale nie rozma­

wiają, tylko robią coś całkiem innego. Po raz kolejny wciągnęła brzuch 

i schyliła się, by wyjąć z piekarnika czosnkowy chleb. Położyła go na pod­

stawce, żeby przestygł, zanim go pokroi. Czekała niecierpliwie, aż maka­

ron się zagotuje, czując, że ta kolacja nie sprawi jej przyjemności. Rachel 

jest taka piękna i taka młoda. Boże, przecież nie można być zazdrosną 

o własne dziecko. A może jednak można? 

Zawołała ich na kolację i usiadla. Twigg zajął miejsce naprzeciw niej, 

Rachel przy końcu stołu. 

Rita dziobała makaron, nie mając ochoty na ciężkie kluchy. Rozgrze­

bała sałatkę na talerzu i od czasu do czasu skubała zieloną sałatę, słucha­

jąc, jak Rachel i Twigg rozmawiając turnieju tenisowym w Forest Hills. 

- Z tego co wiem, Borg jest w doskonałej formie, nie uważasz? -

rzucił Twigg, łapczywie pożerając posiłek. 

- Uważam, że Connors niepotrzebnie urządza przedstawienie. Mamo, 

ty nic nie jesz, jak to możliwe? Tylko mi nie mów, że się naprawdę przeję­

łaś, że jesteś zbyt gruba. Ja tylko żartowałam. 

Twigg spojrzał na Ritę, zaalarmowany. Prawie się nie odzywała, i to 

chyba nie tylko dlatego, że wygadana córka nie dawała jej dojść do 

słowa. 

- Jak ci szło pisanie? Bo co do mnie, to muszę przyznać, że nie najle­

piej - powiedział z ożywieniem. - Podziwiam sposób, w jaki potrafisz 

łączyć wyrazy. Ja z dwoma słowami naraz jeszcze sobie radzę, ale jak 

mam sklecić trzy lub cztery, to muszę po kilka razy pisać na brudno. 

- Łatwiej ci będzie, kiedy nabierzesz wprawy. Nie spiesz się tak 

bardzo z odrzucaniem tego, co napisałeś. Zazwyczaj pierwsza wersja 

jest najlepsza. Potem kręcimy się w kółko. Przynajmniej tak jest w mo­

im przypadku. 

Rachel spoglądała to na matkę, to na Twigga. W jej oczach pojawił 

się błysk zrozumienia. Matka była zakłopotana, Twigg przejął się jej mil­

czeniem. Usiłował wciągnąć ją do wspólnej rozmowy. I ten sposób, w ja­

ki otwierał lodówkę, jakby dobrze wiedział, gdzie co się znajduje... 

Rachel nie lubiła być pomijana, przerwała więc ich rozmowę. Zdawa­

ła sobie sprawę, że matka jest nią zirytowana, a Twigg zupełnie o niej 

zapomniał. 

- Jak długo zostaniesz nad jeziorem, Twigg? - spytała ostro. 

.. . - Nie jestem pewien - odparł wymijająco. 

- Mamo? 

Minęła dłuższa chwila, zanim Rita zorientowała się, że to pojedyncze 

słowo było pytaniem. 

70 

background image

- Jeszcze nie zdecydowałam. Zależy, kiedy skończą i czy będę mu­

siała robić jakieś poprawki. Teraz, kiedy Charles wyjechał na uczelnię, 

nie mam powodu, żeby się spieszyć. 

Ale, mamo, niedługo zrobi się bardzo zimno. Nie lubisz gór zimą. 

Nie pamiętasz, jak lubisz przesiadywać wieczorami w wełnianym szla­

froku? 

Rita omal się nie roześmiała, napotkawszy oczy Twigga. Jego zielo­

ne spojrzenie wyraźnie mówiło, że on może zaoferować lepsze sposoby 

rozgrzewki. 

Rachel zmrużyła oczy. 

- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że dotrzymam ci towarzy­

stwa po pokazie, prawda? Będę miała trochę wolnego, zanim wrócę do 

projektowania. To tydzień wielkiego meczu Charlesa. 

Rita już miała powiedzieć, że, owszem, ma coś przeciwko temu, na­

wet bardzo wiele! Jeżeli było coś, czego Rachel nigdy nie robiła, to było 

to spędzenie z matką więcej niż jednego dnia. Zawsze musiała natych­

miast wracać do miasta, do swego specyficznego stylu życia... Ale tylko 

wzruszyła ramionami. 

- Jestem tu cały czas. Oczywiście, że możesz wpadać. Mimo że ty 

także nie lubisz gór zimą. 

- Jak możesz mówić coś podobnego, mamo! Każdej zimy jeżdżę na 

nartach. A ty jeździsz, Twigg? 

Trochę - odparł Twigg, odsuwając talerz. - Parę razy w roku wpa­

dam do Tahoe. A ty, Rito, jeździsz na nartach? 

Rachel się roześmiała. 

Mama i narty! Mamy sposób na gimnastykę, to oglądanie ćwiczeń 

w telewizji. Prawda, mamo? 

Rita zmusiła się do uśmiechu: Rachel nie może tego robić celowo. 

A może jednak? Pomyślała o dwóch snowmobilach, które kupiła pod wpły­

wem impulsu, wyobrażając sobie, jak wraz z Twiggiem będą śmigać po 

śniegu... 

Kiedy wreszcie odpowiedziała, jej ton brzmiał lekko i niedbale. 

- Rachel ma rację. Jestem stworzona do wygód. Nie robię nic z tych 

rzeczy, które robicie wy, młodzi ludzie. - Ugryzła się w język, by nie wy­

jawić swego sekretu o snowmobilach. - Weźcie kawę i przenieście się do 

Iiving-roomu. Posprzątam i przyłączę się do was. 

- Pomogę ci, Rito. Przynajmniej tyle mogę zrobić po takiej wspania­

łej kolacji. 

Od razu widać, że nie znasz mamy. Lubi, żeby się trzymać z dala od 

jej kuchni. Chodź, zróbmy tak, jak powiedziała. Zostaw naczynia, mamo, 

71 

background image

pozmywamy je później, kiedy położę ci farbę na włosy! - krzyknęła Ra­

chel przez ramię. 

- Zmieniłam zamiar, Rachel. Zdecydowałam, że zachowam tę odro­

binę siwizny. Idźcie, sama sprzątnę. 

Twigg po raz drugi rozpaczliwie poszukał spojrzeniem jej oczu. Rita 

uśmiechnęła się, stanęła przy zlewie i odkręciła wodę. 

Kiedy kuchenne drzwi zamknęły się za nimi, Rita miała ochotę coś 

roztrzaskać. Czuła, że rozsadza ją gniew. Nie pamiętała, by kiedykolwiek 

była równie wściekła. Na siebie, na Rachel. Ale nie na Twigga. 

Powoli pozmywała i powycierała naczynia, odsuwając chwilę po­

wrotu do living-roomu. Umyła dzbanek do kawy i przygotowała go na 

jutrzejszy ranek. Wyrzuciła śmieci i wyścieliła kubeł nowym workiem. 

Zamiotła do czysta podłogę i wymyła śmietniczkę. Sama nie wiedziała, 

czemu to robi. Spojrzała na żółtą plastikową szufelkę i skrzywiła się. 

Czy ktoś kiedykolwiek myje śmietniczkę? Nie miała do roboty nic poza 

zapaleniem papierosa. Do tej chwili udało jej się zabić trzydzieści sie­

dem minut. 

Kiedy wreszcie otworzyła drzwi do pokoju, niemal wpadla na Twig­

ga. Był tuż obok, tak blisko, że słyszała bicie jego serca. A może to było 

jej serce. 

- Przepraszam - powiedziała. 

- Muszę wracać, Rito. Mam do spisania kilka taśm magnetofonowych 

i obiecałem sobie, że jutro zacznę wcześnie z rana. Dziękuję za kolację. -

Zanim wyszedł, uścisnął poufale jej ramię. Rachel pomachała mu na po­

żegnanie, a Rita odprowadziła go do drzwi i otworzyła je. 

- Dobranoc, Twigg. 

- Do zobaczenia jutro. 

- Do zobaczenia jutro - przedrzeźniła go Rachel, kiedy drzwi się za 

nim zamknęły. - Mamo, czy tu się dzieje coś, o czym ja nie wiem? - Nie 

czekając na odpowiedź, mówiła dalej: - On jest super. Nie wiedziałam, że 

muszę przyjechać do lasu, żeby poznać naprawdę fascynującego mężczy­

znę. I nie jest żonaty. Jak myślisz, mamo, ile on ma lat? 

- Myślę, że niedawno przekroczył trzydziestkę. 

- W sam raz dla mnie. - Rachel wyszczerzyła zęby. - Jeżeli napraw­

dę nie chcesz farbować włosów, to się położę. Jestem wykończona. Nie 

zapomnij obudzić mnie wcześnie rano. Dobranoc, mamo. 

- Dobranoc, Rachel. 

Rita wróciła do kuchni po kieliszek i butelkę. Usiadla przed komin­

kiem i powoli sączyła wino. Twigg gra w tenisa i jeździ na nartach. Ma 

trzydzieści dwa lata. W przeciwieństwie do niej nie łyka witamin z dodat-

72 

background image

kiem żelaza. Jest szczupły i wysportowany. Jest zaledwie o kilka lat star­

szy od jej dzieci. Jest młody. Boże, trzydzieści dwa lata to młodość. A ją 

by zabił jeden set w tenisa. A ze stoku zwieźliby ją toboganem. 

Rita piła, dopóki nie poczuła, że jest zdrowo zawiana. 

- Pijana! - przyznała buntowniczo. 

Jej ostatnią myślą, zanim padla w ubraniu na łóżko, było, że to jest 

niesprawiedliwe. Nic nie było sprawiedliwe. Począwszy od Twigga i Iana, po Rachel i nią samą. 

Był wczesny ranek. Rita poznała to po smudze światła, które wpadało 

przez przerwę między zasłonami. Ledwie słyszała Rachel, która wsunęła 

głowę przez drzwi i mówiła: 

- Całe szczęście, że mam własny budzik. Do zobaczenia wkrótce, 

mamo. Zatelefonuję po powrocie z Miami. 

- Pozdrów Patricka - wymamrotała Rita, wygrzebując się spod kołdry. 

- Kogo? Ach, Patricka. Dobrze! Pozdrów ode mnie Twigga. 

Złocista, idylliczna pora jesieni była poza nimi. Październik spełnił obiet­

nicę babiego lata - ciepłych, balsamicznych dni i chłodnych, rześkich nocy. 

Krajobraz wyglądał jak złoto-czerwono-pomarańczowy dywan. Dzikie, ży­

wiołowe barwy, pasujące do niepohamowanych emocji Rity. 

Powieść była ukończona. Rita wiedziała, że jest dobra. Via Ian została 

przesIana do redaktora, który nie zażądał żadnych poprawek. Rita była 

panią swego czasu i rozkoszowała się wolnością. Do rozpoczęcia następ­

nego roku musiała tylko obmyślić zarys fabuły nowej książki. 

Twigg nadal był zajęty swoją pracą i miał nadzieję ukończyć ją przed 

Bożym Narodzeniem. Boże Narodzenie! Jeszcze jeden rok dobiegał koń­

ca. Nie mogli w to uwierzyć. Czyż nie poznali się zaraz po Święcie Pracy? 

Zaledwie kilka tygodni temu, naprawdę. Jak to możliwe, że tak się dobrze 

wzajemnie poznali, że tyle się o sobie dowiedzieli? Dzięki właściwej kon­

centracji, powiedział Twigg ze śmiechem. 

Pisanie było dla niego nowością. Dysertacje, skrypty publikowane 

przez uczelnię, artykuły dla studentów i naukowców, obeznanych już z pro­

blemem życia w morzach i oceanach nie sprawiały mu trudności. Jednak­

że przygotowanie tekstu dla szerszej, gorzej poinformowanej publiczno­

ści, było czymś zupełnie innym i Twigg korzystał z pomocy Rity. Dawał 

jej do przejrzenia to co napisał, i zachęcał do krytyki, co skwapliwie czy­

niła. Jej punkt widzenia był dla Twigga bardzo cenny, a ona wyrażała opi­

nie szczerze, bez pochlebstw. Twigg był jej za to wdzięczny i poprawiał 

wskazane przez nią fragmenty. 

73 

background image

Rita lubiła mu w ten sposób pomagać. Instynktownie wyczuwała, że 

Twigg nie zwróciłby się do niej, gdyby nadal była zajęta swoją powieścią. 

W ten sposób rodziła się nowa strona ich związku - wzrastające wzajem­

ne uzależnienie, z którego Rita bardzo się cieszyła. 

Uczyła się, że może sobie pozwolić na uzależnienie się od Twigga, gdy 

chodziło o dotrzymywanie towarzystwa, zabawę i wspólnotę zainteresowań. 

Był to jednak zupełnie nowy rodzaj uzależnienia, który niczego od niej nie 

wymagał, poza jej chęcią przebywania z Twiggiem i jego chęcią przebywa­

nia z nią. Nie miała wrażenia, że Twigg może zacząć dyrygować jej życiem, 

narzucać jej swoje opinie lub próbować ją chronić, jak to czynił Ian. Kiedy 

mieli różne zdania, nie wyszydzali się wzajemnie, jak to miało miejsce z Bret-

tem. Rita mogła przebywać z Twiggiem, czuć, że jest on częścią jej życia, 

podobnie jak ona częścią jego, a jednak pozostać odrębną istotą. 

Po odjeździe Rachel rozmyślała nad własnym życiem. Myślała o Twig-

gu, dzieciach i wnukach, ale głównie o sobie samej. I to stanowiło zupełną 

nowość. Zazwyczaj wymigiwała się od refleksji nad sobą, po prostu akcep­

towała rolę, którą pełniła przez dwadzieścia lat - rolę żony i matki. 

Zastanawiała się, czy wprowadzenie diety i utrata wagi uszczęśliwi­

łyby ją. Jeśli tak, to czy zrobiłaby to dla siebie samej, czy dla aprobaty 

Twigga? Uznała, że przejdzie na dietę i będzie kontrolowała wagę ponie­

waż sama tego pragnie. Świadomie ograniczyła palenie do mniej niż paczka 

dziennie i przeszła na papierosy o mniejszej ilości smoły. Wkrótce zamie­

rzała całkowicie pozbyć się nałogu. Żyła z każdą nową decyzją przez kil­

ka dni, zanim wprowadziła ją w życie, bo chciała się przekonać, czy zmia­

na nie sprawi jej przykrości. Nie wspomniała o nich Twiggowi ani dzie­

ciom, kiedy rozmawiała z nimi przez telefon. Wierzyła, że jej decyzje są 

rozsądne i zdrowe, i w końcu przyniosą jej korzyść. 

Twigg zaproponował, żeby z nim biegała. Na początku.odmówiła, 

twierdząc, że wymagałoby to od niej zbytniej dyscypliny. Chodziła jed­

nak na długie spacery, kiedy Twigg pracował nad artykułami, i podobał 

jej się zdrowy koloryt własnych policzków. Twigg często przyłączał się 

do niej i milcząco zachęcał do przyspieszenia kroku. Teraz, po upływie 

czterech tygodni, przebiegała z nim ćwierć okrążenia wokół jeziora. Na­

grodą był wynik na łazienkowej wadze. 

Za obopólną zgodą zrezygnowali z prowadzenia dwóch gospodarstw. 

Twigg korzystał z chaty Johnsona tylko po to, żeby pracować, i wprowa­

dził się do Rity. 

Cudownie było budzić się rano w jego ramionach. Prawdziwym ra­

jem było wspólne jedzenie kolacji. Czytanie, oglądanie telewizji czy roz­

mowy przy kominku... Z Twiggiem wszystko było cudowne. 

74 

background image

Ich intymny związek jeszcze bardziej się zacieśnił. Twigg zachęcał Ritę, 

by była stroną aktywną, kiedy ma na to ochotę i nigdy nie traktował jej jako 

czegoś, co mu się należy. Jego zachwyt Ritą jak gdyby jeszcze wzrósł i na­

brał nowych barw. Czuła się pożądana i bardzo kobieca. Powiedział, że ni­

gdy nie ma jej dosyć i potwierdzał to swoim żarem i adoracją. 

Trzykrotnie jeździli razem do miasta. Raz, kiedy Rita miała się spo­

tkać na lunchu z dziennikarką i dwa razy ze względu na Twigga, który 

spotykał się z Ianem oraz wydawcą zainteresowanym jego tekstem. Za 

każdym razem Rita poznawała i była pod wrażeniem nowej strony jego 

osobowości. Podobało jej się, że Twigg stara się, by ludzie dobrze się 

z nim czuli, słuchając, co mówią, dowiadując się, jakie mają zaintereso­

wania poza pracą... Umiał żyć z ludźmi. Po prostu. Młoda dziennikarka 

mrugała ukradkiem do Rity, a wydawca, znany z uporu i nieprzystępno-

ści, był swoim autorem oczarowany. Twigg podpisał z nim korzystną 

umowę. 

Zobaczywszy Twigga biegnącego po porannej dawce pisania, Rita na­

lała drugą filiżankę kawy. 

- Zapraszam cię dziś na kolację - powiedział, ostrożnie sącząc go­

rący płyn. - U mnie, o szóstej. Nic specjalnego. Steki sałata. Pojadę do 

miasta i kupię, co potrzeba. Będzie para znajomych, dobrych przyjaciół. 

Wiem, że ci się spodobają. - Spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Przyj­

dziesz, prawda? Zaprosiłem cię w ostatniej chwili i wiem, że nie najle­

piej gotuję... 

Rita roześmiała się, 

.-. Oczywiście, że przyjdę - zapewniła go, a Twigg odpłacił jej uśmie­

chem. Poczuła jednak pewien niepokój. Nie była pewna, czy jest gotowa, 

by poznać jego przyjaciół i pozwolić im wtargnąć w to, co dzieliła z Twig-

giem... Z tego powodu trzymała z daleka własne dzieci. Camilla zareago­

wała na to objawami ponurego rozczarowania. 

- Polubisz ich obydwoje. Mieszkają w Nowym Jorku i prawdopodob­

nie zostaną tu na noc, bo zwykle rozmawiamy do świtu. To coś w rodzaju 

uczczenia umowy z wydawcą. Obydwoje chcą cię poznać, zwłaszcza Sa-

mantha, która twierdzi, że jest gorącą wielbicielką twoich powieści. 

- Powiedziałeś im o mnie? - spytała słabym głosem. 

- Oczywiście. Jesteś damą mego serca, Rito. Osobą bardzo dla mnie 

ważną. Chcę, żeby moi przyjaciele spotkali cię i poznali, Uważam, że trzy­

manie cię wyłącznie dla siebie byłoby samolubstwem. Położył ręce na 

stole i przykrył nimi jej dłonie. - Są moimi bliskimi przyjaciółmi i bardzo 

dyskretnymi ludźmi. Możesz mi zaufać. Ale jeżeli miałabyś się czuć nie­

zręcznie i nie chcesz, żeby o nas wiedzieli, zadzwonię do nich i odwołam 

75 

background image

spotkanie. - Mówił spokojnie i nie osądzał jej. Po prostu troszczył się 

o uczucia Rity i był gotowy poświęcić wieczór z przyjaciółmi, jeżeli ona 

by tego pragnęła. 

Poczuła się bardzo samolubna, a jednocześnie dumna z tego, że Twigg 

przyznał się do ich związku. Serdecznie uścisnęła jego palce. 

- Jesteś taki miły, Twigg, i tak dbasz o to, co czuję. Naprawdę to do­

ceniam. Oczywiście, że chcę poznać twoich przyjaciół. Zwłaszcza moją 

wielbicielkę. 

- Samantha powiedziała, że zabierze ze sobą wszystkie twoje książki 

i poprosi, żebyś je dla niej podpisała. - Roześmiał się. - Wyda ci się tro­

chę zbyt wylewna, ale jest czarująca. Przywieźć ci coś z miasta? A może 

chciałabyś pojechać ze mną? 

- Ani jedno, ani drugie. Skoro masz przyjmować gości, lepiej będzie, 

jak umyję włosy. Nie mogę zawieść moich fanów. 

Twigg ucałował ją i zapewnił, że po jego powrocie z miasta będą mie­

li dość czasu na ich tradycyjny wspólny spacer. 

- Oczywiście, pod moją nieobecność możesz pomyśleć o nowym 

rodzaju ćwiczeń fizycznych. Pamiętaj, że jestem otwarty na wszelkie 

sugestie. 

Po plecach Rity przebiegł rozkoszny dreszcz. Niebiańsko było czuć się 

pożądaną przez tego mężczyznę. Zachłysnęła się własną zmysłowością. 

Po jego odjeździe pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Nie wiedziała, 

co włożyć na proszoną kolację. Spodnie, spódnicę, dżinsy? Gdyby wie­

działa, kim są owi przyjaciele i w jakim są wieku, nie miałaby proble­

mów ze strojem... I znów pojawiła się sprawa wieku. Miała wszelkie 

podstawy, by przypuszczać, że przyjaciele Twigga są równie młodzi jak 

on, a nawet młodsi. No i imię Samantha kojarzyło się jej z młodą, smu­

kłą dziewczyną o długich jasnych włosach i niewielkim rozumku. Nie, 

to śmieszne! Z miejsca sobie wyobraziła przedstawicielkę dzieci kwia­

tów z lat sześćdziesiątych, tylko z powodu imienia Samantha. Gdyby 

Twigg podejrzewał, że jego przyjaciele nie polubią jej lub że ona poczu­

je się przy nich niezręcznie, nigdy by ich nie zaprosił nad jezioro. Mu­

sisz stać się bardziej ufna, moja droga Rito, powiedziała sobie, w sto­

sunku do siebie i innych. 

Pięć po szóstej zastukała do domku Johnsonów. Przyjaciele Twigga 

już przyjechali. Ich samochód stał na podjeździe, słyszała dobiegające 

z wewnątrz głosy. Po powrocie Twigga z miasta byli razem na spacerze. 

Kiedy Rita zaproponowała, że pomoże mu przygotować kolację lub 

sprzątnąć dom, Twigg podziękował i powiedział, żeby przez ten czas 

zrobiła się na bóstwo. Po długiej, odprężającej kąpieli Rita zdecydowa-

76 

background image

ła się na szare spodnie i luźny sweter z golfem w pastelowych odcie­

niach beżu, różu i lawendy; jej kasztanowate, falujące włosy lśniły. Przy­

niosła ze sobą butelkę ulubionego wina Twigga. Musiała zebrać całą 

odwagę, aby przezwyciężyć nagłą nieśmiałość i pokonać drogę ze swe­

go domku. 

Drzwi otworzył Twigg. Uśmiechając się z aprobatą, pocałował ją lek­

ko i podziękował za wino. Następnie dokonał prezentacji, przedstawiając 

Ricie Erica i Samanthę Donaldsonów. 

- Widujesz Erica w popołudniowych wiadomościach telewizyjnych, 

Rito. Dlatego wydaje ci się znajomy. Samantha uczyła ceramiki na uni­

wersytecie; dzięki temu ich poznałem. 

Eric był przystojnym mężczyzną, niedbale ubranym w luźne spodnie 

i sweter ręcznej roboty. Kiedy Rita pochwaliła sweter, Samantha z uśmie­

chem przyjęła komplement. 

Rita z zadowoleniem stwierdziła, że Samantha ani trochę nie przypo­

minała dziecka kwiatu z lat sześćdziesiątych. Była wysoką, smukłą kobie­

tą o tycjanowskich włosach i widocznym zamiłowaniu do modnych stro­

jów. Rita natychmiast ją polubiła, ze względu na jej czarujący uśmiech 

i bijące od niej ciepło. 

- Tak się cieszę, że panią poznałam - powiedziała Samantha rado­

śnie, ale bez przesady, w jaką popada wiele entuzjastek, spotykając znaną 

pisarkę. - Bardzo podobają mi się pani książki i miło mi, że mogę to pani 

powiedzieć. 

Ricie sprawiło przyjemność, że ta modna i pełna wdzięku kobieta lubi 

jej pisarstwo. Zauważyła na stoliku kilka wcześniejszych tytułów i przy­

pomniała sobie, co Twigg powiedział o zamiarach Samanthy. 

- Twigg opowiadał nam o pani - powiedział Eric, przygładzając dło­

nią swoje stalowoszare włosy. 

- Oto mój cały mężuś - komentator, Rito - uśmiechnęła się Samantha. -

Po tym, jak Twigg po raz pierwszy opowiedział nam o pani, nie mogliśmy się 

doczekać, żeby panią poznać. I jest pani dokładnie taka, jak mówił. - Nastą­

piła kłopotliwa chwila. Co Twigg im opowiedział? Ile im powiedział? Twigg 

objął Ritę i przyciągnął do siebie, starając się jej ułatwić sytuację. 

- Posiedźmy tu sobie, a mężczyźni niech przygotują kolację - po­

wiedziała Samantha. -I nie wołajcie nas na pomoc - dodała, wskazując 

im kuchnię. -I cokolwiek podacie, zróbcie to bardzo szybko. Umieram 

z głodu! 

Siedząc obok Samanthy, Rita odprężyła się. Samantha była przyjazną, 

łatwą w kontakcie i mądrą kobietą. Po chwili rozmawiały o wspólnych zna­

jomych z Nowego Jorku i wymieniały przepisy na sosy do spaghetti. Jako 

77 

background image

artystka trudniąca się projektowaniem ceramiki, Samantha znała się na sta­

rych wyrobach garncarskich, które kolekcjonowała Rita. Zaimponowała jej 

wiedza Rity na temat wczesnych wytwórni ceramiki w Ameryce. 

- Zainteresowałam się tym przy okazj i badań w związku z jedną z mo­

ich książek- wyjaśniła Rita. - Tak mnie zaintrygowały, że założyłam 

skromną kolekcję. Muszę się także przyznać, że jestem częstą bywalczy-

nią sklepu z ceramiką i kupuję wyroby mojej ulubionej artystki. Nazywa 

się Jeffcoat. Szczególnie podobają mi się odcienie niebieskości i brązów, 

jakie zwykle stosuje. Słyszała pani o niej? 

- Czy słyszała! - roześmiał się Eric, niosąc z kuchni dwa kieliszki 

wina. - Właśnie rozmawia pani z Samanthą Jeffcoat-Donaldson. Jeffcoat 

to panieńskie nazwisko Samanthy. 

- Powiedział, co wiedział - prychnęła Samantha. - Panieńskie na­

zwisko, też coś! To jest moje nazwisko, kochany, a Donaldson, to twoje 

nazwisko! Ty szczycisz się swoim, a ja swoim! 

Wszyscy się roześmieli, Eric stwierdził, że jego żona padla ofiarą pra­

nia mózgów stosowanego przez kobiece czasopisma. 

- Cicho, Eric. Pozwól mi się nacieszyć pochwałami Rity. Będzie mi 

łatwiej poprosić ją o dedykację. Rito, chciałabym ci podarować tę małą 

ręcznie zdobioną miskę. Przywiozłam ją specjalnie dla ciebie! 

Kolacja była wyśmienita, a kiedy dobiegła końca, Twigg dorzucił 

drew na palenisko i wszyscy usiedli przy kominku. Zapanował nastrój 

niewymuszonego koleżeństwa i swobody. Eric i Sam byli sympatyczni 

w obejściu, wrażliwi i bystrzy. Rita z przyjemnością słuchała, jak roz­

mawiali na rozmaite tematy i dzielili się z nią swymi opiniami. A kiedy 

zaczęli wypytywać Twigga o znajomych z Zachodniego Wybrzeża, Rita 

zorientowała się, że jej przyjaciel podróżował z najrozmaitszymi ludź­

mi. Artystami, dziennikarzami, wykładowcami akademickimi, a nawet 

z przedstawicielami świata filmu, których Eric określił jako „holly­

woodzkie typki". Twigg był eklektyczny w dobieraniu sobie przyjaciół, 

ale ich rozmaitość harmonizowała z jego osobowością. Najwyraźniej 

wśród tego grona znajdowały się także dzieci kwiaty, ale nie ograniczał 

się wyłącznie do nich. 

O trzeciej nad ranem Rita podniosła się, by wracać do siebie, a i Do-

naldsonowie zapragnęli położyć się do łóżka. Twigg odprowadził Ritę. 

Przed drzwiami jej domku ucałował ją. 

- Mówiłem, że ich polubisz. A oni cię uwielbiają, szczególnie Eric. 

Widziałem, jakimi obrzucał cię spojrzeniami. Powinienem być zazdro­

sny, ale nie jestem. Wiem, że jedyną kobietą, jaka dla niego istnieje, jest 

Samantha. 

78 

background image

Rita oddała mu pocałunek. Spodziewała się, że Twigg wróci do swe­

go domu, on jednak otworzył drzwi i wszedł za nią do środka. Wziął ją 

w ramiona. 

Lubię, kiedy jesteś taka ciepła i senna po winie i rozmowach. Chcę 

się z tobą kochać, Rito Bellamy, a potem będę cię trzymał w ramionach 

aż do rana. 

Dotrzymał obietnicy, a Rita ani razu nie zaniepokoiła się, co sobie 

pomyśleli Donaldsonowie, kiedy Twigg nie wrócił na noc. 

background image

Dni przemijały jeden za drugim, każdy piękniejszy od poprzedniego. 

Od czasu gdy Rita poznała Twigga Petersona, minęło dwa i pół miesiąca. 

Dwa i pół miesiąca, które prawdopodobnie okażą się najszczęśliwszymi 

w jej życiu. 

Do Święta Dziękczynienia i ważnego meczu futbolowego Charlesa 

zostało dziesięć dni. Rita obiecała, że przyjedzie mu kibicować, i dotrzy­

ma słowa. Udało jej się schudnąć cztery i pół kiło i stracić kilka centyme­

trów w talii. 

Wypalała teraz o połowę mniej papierosów, dzięki czemu łatwiej jej 

się oddychało. W najbliższych dniach miała zamiar całkowicie rzucić pa­

lenie. Ale jeszcze nie teraz. 

Jedynym cieniem w jej szczęśliwości był fakt, że Twigg miał wyje­

chać z domku nad jeziorem następnego dnia po Bożym Narodzeniu. Wie­

działa, że będzie się musiała jakoś z tym uporać. 

Rita obudziła się i przeciągnęła. Dorzuciła kilka drew do kominka. 

Czuła, że za oknem pada śnieg, pachniało śniegiem. Do dziś ani razu nie 

wałkoniła się rankiem, a miała na to wielką ochotę. Wiadomo było, że 

w tej części gór Poconos nieczęsto widuje się pługi odśnieżające i po 

śnieżycy okolica bywa odcięta przez zaspy nawet przez cztery - pięć dni. 

Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu. 

- Cześć, mamo. Tu Rachel. Dzwonię, żeby się upewnić, czy wciąż 

tam jesteś. Jeżeli chcesz, mogę przywieźć indyka. Odezwij się, mamo. 

- Tak. Jestem tu, Rachel. Wygląda na to, że spadnie dużo śniegu, więc 

zabierz ciepłe buty i odpowiednie ubranie. Kiedy masz zamiar przyjechać? 

Doceniam twoją propozycję, ale sama wystaram się o indyka. 

80 

background image

- W czwartek. I zostanę na weekend po Święcie Dziękczynienia. 

A, przy okazji, czy twój przystojny sąsiad wciąż tam jest? Jeżeli pada 

śnieg, to może pojeździmy na nartach? 

Rita wstrzymała oddech. 

- Tak, jeszcze jest. Nie jestem pewna, cży ma narty. Może powinnaś 

wziąć ze sobą narty Charlesa? 

- Ty masz głowę, mamo. OK, zobaczymy się w czwartek. 

Rita odłożyła słuchawkę. Mogła powiedzieć Rachel, żeby nie przy­

jeżdżała, że ma mnóstwo pracy Że nie ma czasu na świętowanie Dnia 

Dziękczynienia, że nie może go tracić, skoro następnego dnia ma kibico­

wać na meczu Charlesa. Dlaczego tak nie powiedziała? Pytanie drążyło 

ją, domagając się odpowiedzi. 

- Dlatego - powiedziała na głos.- że sprawdzam, czy Twigg nie uzna 

mojej pięknej, młodej córki za bardziej pociągającą ode mnie. Wypróbowu­

je go i nienawidzę za to samej siebie, ale, Boże Święty, robię właśnie to. 

Nagle poczuła strach. Powróciły wszystkie dawne lęki i niepewności. 

A także poczucie winy. I zazdrość. Była zazdrosna o własną córkę. Po ostat­

niej wizycie Rachel Twigg stał się jeszcze bardziej rycerski. Nie rozmawiali 

o córce Rity i jej braku taktu wobec matki. Skoro tak dążę do samoznisz­

czenia, mogę również zatelefonować do Camilli i do Charlesa, pomyślała. 

Czekała cierpliwie, aż Camilla uciszy dzieci. 

- Mamo, nie mogę uwierzyć w to, co mówisz. Twierdzisz, że mecz 

Charlesa jest dla ciebie ważniejszy niż spędzenie Święta Dziękczynienia 

z wnukami? Rozmawiałam wczoraj z Rachel i dowiedziałam się, że je­

dzie cię odwiedzić i że jest tam niesłychanie interesujący mężczyzna, któ­

rego chce lepiej poznać. Dlaczego zawszę Rachel, mamo? 

- Posłuchaj, Camillo. Obiecałam Charlesowi, że jeśli dostanie się do 

drużyny, przyjadę na mecz po Święcie Dziękczynienia. Nie mogę cofnąć 

danego mu słowa. Z pewnością rozumiesz, jak ważny dla twojego brata 

jest ten mecz. 

- Masz zamiar zostawić Rachel w domku z tym nieznajomym, atrak­

cyjnym facetem? Mamo, ja cię w ogóle nie rozumiem. Cokolwiek Rachel 

robi, bez względu na to, jak bezwstydnie się zachowuje, ty nie masz nic 

przeciwko temu. Mamo, odkąd zaczęłaś robić tę swoją karierę... nieważ­

ne, nic już nie powiem. Myślę, że powinnaś wiedzieć, że tatuś także je­

dzie na ten mecz. I prawdopodobnie zabierze ze sobą Melissę. Jesteś pew­

na, że zniesiesz takie spotkanie? 

Rita aż się skuliła. Nie z powodu słów Camilli, ale jej tonu. 

- Nie gorzej niż kiedy indziej - odparła, starając się, by zabrzmiało 

to beztrosko. 

6-Pełnia życia 

81 

background image

- Bardzo się zmieniłaś, mamo. Wszystko stało się takie inne... Nie 

pochwalam tego. Wygląda na to, że ja cię nic nie obchodzę. Zdajesz sobie 

sprawę, że nie ma cię już prawie cztery miesiące? Tęsknimy za tobą. 

A zwłaszcza dzieci. 

- Nie dzwonię do ciebie, żebyśmy się kłóciły. Zawiadamiam cię o mo­

ich planach na Święto Dziękczynienia na długo przed nim. Zresztą w tym 

roku wypada twoja kolej spędzenia święta z rodzicami Toma. Może my­

ślisz, że o tym zapomniałam? Dobrze pamiętam. I Boże Narodzenie także 

masz spędzić z rodziną Toma. 

- Mamo, czy to oznacza, że nie wrócisz na Boże Narodzenie? - wrza­

snęła Camilla. 

- Nie jestem pewna. Bardzo możliwe. Jeżeli zostanę, może odwiedzi 

mnie Charles, żeby pojeździć na nartach. Nie chciałam ci o tym przypo­

minać, ale masz jeszcze ojca. 

- Och, mamo, on jest taki zajęty Melissą. Tak bardzo, że nie ma dla 

mnie czasu. A Rachel jest taka zmienna. Nigdy nie wiadomo, co będzie 

robiła za chwilę. Czuję się opuszczona i samotna. 

- Masz swoje nowe życie, Camillo. Swoją własną rodzinę. Zawsze ci 

pomogę, kiedy będziesz mnie potrzebowała, ale muszę żyć własnym ży­

ciem i to tak, jak uważam za najwłaściwsze. Nie pozwolę, żebyś ty, Rachel 

albo Charles dyktowali mi, co mam robić. 

- Myślisz tylko o swoich książkach, honorariach i wspaniałych inte­

resach. Nie masz już dla nas czasu, mamo. 

- To nieprawda, Camillo. Po prostu nie jestem już na każde wasze 

zawołanie. Masz mi za złe, że zajmuję się czymś więcej, a nie tylko go­

spodarowaniem. Że stałam się niezależna i nie jestem już przedłużeniem 

waszego ojca. 

- Nie ma sensu o tym dłużej dyskutować. Widzę, że nie dojdę z tobą 

do porozumienia. Chcesz porozmawiać z dziećmi? 

- Bardzo chętnie, jeżeli nie będą wrzeszczeć i płakać. Nie widzę sen­

su, by płacić za rozmowę międzymiastową tylko po to, żeby słuchać, jak 

na nie krzyczysz, a one wrzeszczą wtedy jeszcze bardziej. 

- Zostawmy to, mamo. Zostawmy. Tom nie uwierzy, kiedy mu opo­

wiem. A raczej, owszem, uwierzy. Nadal nie może zapomnieć ostatniej 

rozmowy z tobą. Do widzenia, mamo. 

- Pozdrów ode mnie dzieci i Toma. Do usłyszenia, Camillo. 

Dziesięciominutowa rozmowa z Camillą wystarczyła, by pozbawić ją 

sił. A teraz Charles. 

Rita słyszała, jak jakiś młody byczek woła do telefonu jej syna. 

- Hej, Bellamy, jakaś cizia do ciebie. 

82 

background image

Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Będzie musiała opowiedzieć o tym 

Twiggowi. 

- Mówi mama. Co u ciebie, Charles? 

- Rany, mama! Czemu dzwonisz? Coś się stało? 

- Nie, na miłość boską! Dzwonię, żeby spytać, czy wszystko w po-

rządku i czy dostałeś kieszonkowe 

- Dostałem i wydałem. Chłopaki urządzili imprezę i musiałem zapła-

cić swoją działkę. U mnie OK. Słuchaj, przyjeżdżasz na ten mecz? 

- Oczywiście. Możesz na mnie liczyć. 

- Uff, mamo. Tata przyjeżdża. Wiedziałaś o tym? Myślisz, że to pro­

blem? Wydaje mi się, że on zabiera Melissę. Nie wiedziałem, co mam 

zrobić, więc po prostu nie zareagowałem. 

- Myślę, że wszyscy jesteśmy wystarczająco dorośli, by sobie z tym 

poradzić. 

- Muszę z tobą o czymś porozmawiać. 

Muszę. Powiedział: muszę. Potrzebuje jej. Jak inaczej to zabrzmiało. 

Jak dorośle. 

- Słucham, Charles. O co chodzi? 

- Skoro między tobą a tatą jest taka sytuacja, może być kłopot ze 

świąteczną kolacją. To znaczy, kto z kim zje tę kolację. Więc przyjąłem 

zaproszenie do domu Nancy Ames. Mieszka niedaleko stąd i powiedzia­

ła, że mogę cię ze sobą zabrać. Co o tym myślisz, mamo? - zapytał nie­

spokojnie. 

O, Boże: Dobry Boże. Jej dziecko niepokoi się o nią. Podejmuje decy­

zje za siebie i ża nią. Troszczy się o to, by jej uczucia nie zostały zranione. 

- Uważam, że to cudowne. Ale pojedź tam sam. Na Święto Dzięk­

czynienia przyjeżdża do mnie Rachel, więc nie będę sama. Martwiłam 

się, co z tobą. Czy Nancy to twoja dziewczyna? 

- Prawie. Jeszcze tego nie ustaliliśmy. No, wiesz. Dam jej mój uczel­

niany sygnet. Już nad tym pracuję. Jak myślisz, czy mógłbym ją przy­

wieźć nad jezioro na weekend po Święcie Dziękczynienia? 

- Oczywiście. Z przyjemnościąjąpoznam. -Nagle zapragnęła zoba­

czyć Charlesa, dzielącego swe szczęście z dziewczyną. 

- I jeszcze coś, mamo. Czy Dulcie wciąż u nas mieszka, czy odprawi­

łaś j ą, wyj eżdżając nad j ezioro? 

- Nie. Wciąż jest w domu w mieście. Ktoś tam musi być, żeby pilno-

wać, czy nie pozamarzały rury. Nie przeprowadziłam się na stałe. Po pro-

stu odpoczywam pomiędzy książkami. Czemu o to pytasz? 

- Myślisz, że mogłaby upiec blachę ciasteczek i przysłać mi razem z sza-

rym dresem? I spytaj czy nie znalazła moich skarpetek, tych szaro-czarnych. 

83 

background image

- Mam trochę wolnego czasu, Charles - powiedziała Rita z uśmie­

chem. - Mogę ci upiec ciasteczka. 

- Dziękuję, mamo. Ale wolę, żeby to była Dulcie. Bez obrazy. 

- Rozumiem. 

- Jak myślisz, o której przyjedziesz na mój mecz? 

- Wprost na mecz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Potrzebujesz 

jeszcze czegoś? 

- To wszystko, co chciałem ci powiedzieć. 

- Świetnie. Do zobaczenia za tydzień od jutra. 

- Pa, mamo. 

Odkładając słuchawkę, odczuwała zadowolenie. Charles sobie pora­

dzi. Nancy, kimkolwiek jesteś, masz moje błogosławieństwo i wdzięcz­

ność. Moje najmłodsze dziecko niepokoiło się o mnie. Wszystko układa 

się wspaniale. No, może prawie wszystko, sprostowała na myśl o córkach. 

Wszedł Twigg. Jego twarz jaśniała jak buzia małego chłopca. 

- Wyglądałaś na dwór? 

Ku jej zdumieniu oderwał ją od biurka, przy którym sporządzała no­

tatki do swojej następnej książki, i podprowadził do ogromnego okna. 

- Spójrz!- pokazał jej powoli opadające płatki śniegu, jakby to było 

coś, co specjalnie dla niej wyczarował. - Pada śnieg. Nasz pierwszy śnieg -

wymamrotał, otaczając ją ramionami i wtulając twarz w kark. 

Jego słowa wzruszyły Ritę. Czyżby w jego tonie było coś, co obiecy­

wało, że to jedna z wielu śnieżyc, jakie razem przeżyją? Serce zabiło jej 

mocniej. Gdzieś w głębi swego jestestwa była przygotowana na nadejście 

dnia, w którym Twigg odejdzie z jej życia. Nie, tak się nie stanie, Twigg 

na zawsze pozostanie częścią jej życia, i to częścią najważniejszą. Ale na 

temat ich związku po świętach Bożego Narodzenia nie padło ani jedno 

słowo. Twigg planował powrót do Kalifornii... Rita starała się wykorzy­

stać każdy dzień, żyjąc pełnią życia, a po owym punkcie zwrotnym spo­

dziewała się tylko ponurej ciemności. 

Ramiona Twigga wzmocniły uścisk. Rita poczuła na skórze jego ciepły 

oddech. Cieplejszy niż żar na kominku, który był jedynym światłem w po­

południowym mroku... Poczuła, jak jego męskość twardnieje i rośnie przy 

jej pośladkach, a palce muskajączubki piersi. Zwrócił ją ku sobie i odnalazł 

wargami usta Rity. Łagodne pocałunki stawały się coraz głębsze... 

Poprowadził ją na wzorzysty dywan przed kominkiem. Ciepło paleni­

ska zdawało się stygnąć i oddalać w porównaniu z żarem, jakim promie­

niowało ciało Twigga. Zaczął ją powoli rozbierać, rzucając jej ubrania na 

84 

background image

jedną stertę ze swoimi. Jego dłonie pieściły jej ponętne okrągłości, gła­

skały brzuch i piersi, a potem powędrowały ku wilgotnemu miejscu, gdzie 

łączyły się jej uda. 

Zamknęła oczy, by jeszcze bardziej skoncentrować się na doznaniach. 

Jego ręce... jego usta, błądzące śladem wytyczonym przez niecierpliwe 

dłonie... 

Twigg zaczął dygotać z podniecenia. Wiedział, że odnalazł kobietę, 

która potrafi i brać, i dawać, która przeżywa jak żadna bliskość ich ciał. 

Chciał poczekać, by dać jej jak najwięcej rozkoszy i patrzeć, jak wije się 

pod nim, wstrząsana orgazmem. Ale lekkie westchnienie jej rozchylonych 

ust poruszyło coś w głębi niego. Jej wrażliwość pogłębiała jego żądzę, 

ciała wołały o spełnienie. Już, teraz, natychmiast. 

Zagarnął ustami jej usta, rozchylił uda i wtargnął w jej spragnione pul­

sujące wnętrze. Objęła go za szyję i przywarła do niego ciasno, tak, że stali 

się niemal jednym ciałem. Uwielbiał patrzeć, jak teraz, na jej uśmiech i w głąb 

przejrzystych oczu, wypełnionych po brzegi wyłącznie nim. 

Rita widziała nad sobą jego pociemniałe z namiętności tęczówki. Jest 

tutaj ten wspaniały, kochający mężczyzna, wypełniający jej życie nawet 

szczelniej, niż wypełnia w tej chwili jej ciało. Nie wiedziała, czy go ko­

cha ani czy pragnie go kochać. Czy jeszcze kiedykolwiek odważy się ko­

chać? Miłość tak wiele żąda... A tu nie było żadnych żądań, tylko dziele­

nie się nawzajem, dawanie i branie. Miłość ma zbyt wiele ostrych krawę­

dzi, może ciąć duszę jak brzytwa. A tu jest tylko jedność ciał i serc. 

Ich ciała zdawały się idealnie przylegać do siebie, gdy wychodziła 

naprzeciw ruchom jego bioder, pociągając dalej i dalej ku otchIani. Obej­

mowała go ciasno, dysząc w jego usta, gdy brała go w siebie jeszcze raz, 

i jeszcze, falując wraz z nim, aż usłyszał swój własny krzyk, ona zaś przy­

warła do niego i runęli razem poza granice zmysłowości, ku rajskim ogro­

dom, ku obcowaniu dusz. 

Do ich świadomości zaczął przenikać świat zewnętrzny: trzaskanie 

ognia, łagodny szelest padającego za oknem śniegu... Zaznawszy jedno­

czesnego spełnienia trwali w uścisku, dzieląc nicość zapomnienia, zdu­

mieni siłą własnej namiętności. 

Rita przeturlała się na bok i zobaczyła, że Twigg wpatruje się w nią 

spod wpółprzymkniętych powiek. Jego szaro-zielone oczy barwy mchu 

odpowiadały na jej nie wypowiedziane pytanie. Nie było potrzeby, by roz­

mawiać na temat magii, która się między nimi zdarzyła. 

Z westchnieniem znów przywarła do jego piersi. Przytulił ją, grzejąc 

własnym ciepłem i gładząc leciutko. Tak wiele pragnął jej powiedzieć... 

Wiedział jednak, że wciąż jest płochliwa jak źrebię i łatwo ją wystraszyć. 

85 

background image

W moim życiu jest miejsce dla ciebie, moja ukochana, moja przyjaciółko. 

Czy w twoim znajdzie się miejsce dla mnie? 

Wraz z pierwszą śnieżycą zawitała Rachel. Zanim Rita cokolwiek mu 

powiedziała, Twigg zabrał z jej domu swoje rzeczy osobiste: brzytwę, 

szczoteczkę do zębów, ubrania i bloki z notatkami. W miarę jak do papie­

rowej torby wędrowały kolejne przedmioty, Rita czuła coraz większą nie­

chęć do swojej młodszej córki i jej wizyty. 

W szkarłatnej parce oblamowanej białym futerkiem Rachel wygląda 

jak śliczny króliczek, pomyślała Rita, starając się zapanować nad zawiścią. 

Rachel wniosła do domu dwie pary nart i kijków. 

- Nie uwierzysz, mamo, w jak złym stanie są drogi. Jeżeli posypie 

tak przez noc, będziemy mieli po czym jeździć. Przyjechałam boczną dro­

gą i widziałam, że szykują wyciąg. Masz numer Twigga, prawda? Chcę 

się upewnić, że ma ochotę pójść na narty. 

Rita wzdrygnęła się. Wzięła notes i udawała, że szuka numeru Twigga. 

Po chwili wyszła do kuchni, by przygotować dla Rachel gorący grog. 

Nie chciała słuchać rozmowy córki ze swoim kochankiem. Nie mogła. 

- Dziękuję, mamo. Wypiję to i pójdę się położyć, Twigg powiedział, 

że nie może się doczekać i że spotkamy się jutro rano o siódmej. Nie mu­

sisz się martwić, czy będę gotowa na czas, To jest randka, której nigdy 

bym nie przegapiła. 

Rita leżała w pustym łóżku, pogrążona w samotności. Twigg powi­

nien leżeć obok niej, na odległość ręki. Przypomniała sobie, jak trudno jej 

było przywyknąć do sypiania bez Bretta, kiedy ją opuścił. A potem zajęło 

jej trochę czasu, nim przyzwyczaiła się sypiać z Twiggiem. Teraz znów 

znalazła się w ślepym zaułku. 

Przeturlała Się na bok i przygarnęła poduszkę. Przyzwyczajaj się do 

samotności, powiedziała sobie. Po Bożym Narodzeniu znów tak będzie. 

Czuła ból i niechęć. Prawie nienawiść. Nie było sensu przewracać się 

w pustym łóżku i rozpamiętywać, że straciła kochanka z powodu przyjaz­

du córki. Rachel była niewinna. I dlaczego młoda dziewczyna miałaby 

spędzać czas z matką? Ale racjonalizowanie wcale nie pomogło. Lepiej 

wstać, napić się gorącej herbaty i poczytać, dopóki nie zmorzy jej sen. 

Przejrzała półkę z nowymi książkami, które przywiózł Ian. Szukała 

najnowszej powieści Patricii Mathews. Doszedłszy do drugiej strony, za­

pragnęła znaleźć się wśród bohaterów. Co za styl, co za nadzwyczajna 

umiejętność charakteryzowania postaci! 

Rita przewróciła kartkę i zdała sobie sprawę, że nie śledzi akcji. Prze­

siąknięty uraząi zawiści umysł po prostu nie był zdolny do koncentracji. 

Jej wielki plan, jej wspaniała niespodzianka spaliła na panewce. Dwa cze-

86 

background image

kające w garażu snowmobile miały zaskoczyć Twigga. Kupiła je wiele 

tygodni temu, z zamiarem zajechania przed jego domek i zaproszenia go 

na przejażdżkę. Planowała sobie, że będą przemierzać ośnieżone góry, 

a wiatr będzie chłostał ich zarumienione policzki. A potem wrócą do domu 

i przy huczącym kominku zjedzą gorącą zupę i świeży chleb. Będą się 

kochać i leżeć, tuląc się nawzajem w ramionach. Będą rozmawiać o wszyst­

kim i o niczym, milczeć, a potem znów się kochać, aż ogień na kominku 

zgaśnie, a oni wpełzną do łóżka i ułożą się, wpasowani w siebie jak dwie 

łyżki... 

Rita odłożyła książkę i ciaśniej zapięła pasek na odchudzonej talii. 

Poszła do garażu. Spoglądała na dwie lśniące maszyny, zatankowane i go­

towe do drogi. Na gwoździu przy drzwiach wisiały klucze, także lśniące 

i nie używane. Nie czując zimna, podeszła do snowmobilu i założyła ha­

mulec taśmowy. To mogło być niezapomniane przeżycie. 

Snowmobile doskonale nadają się na prezent dla Charlesa i Nancy, 

kiedy odwiedzą ją w weekend po Święcie Dziękczynienia. Jeżeli ktoś ma 

mieć niezapomniane przeżycia, to niech to przynajmniej będzie Charles. 

Wróciła do nagrzanego pokoju i zadrżała. Dodała do paleniska kawał 

sosnowego drewna i usiadla na stercie poduszek. Dopiła letnią herbatę. 

Nie może pozwolić, by wizyta Rachel zburzyła jej spokój. Musi się czymś 

zająć, wziąć się w garść, jak to mawia jej córka. Czy to nie Rachel mówiła 

zawsze „walcz o swoje"? Czy Rita naprawdę chce przegrać walkę o Twig­

ga? Co za okropne określenie „walczyć o niego"... Jeżeli owo coś pomię­

dzy nimi nie jest wystarczająco mocne, by przetrwać wizytę Rachel, to 

wcale tego nie pragnie. 

W końcu zasnęła. Obudziła się wczesnym rankiem, kiedy Rachel we­

szła na paluszkach do salonu. 

- Przepraszam mamo. Nie wiedziałam, czy mam cię obudzić, czy 

nakryć, żebyś nie zmarzła. Zesztywniejesz od spania w takiej pozycji. Nie 

mogłaś zasnąć, co? 

- Nie śpię tu długo. Najwyżej godzinę czy dwie - skłamała Rita. -

Zrobić ci kawy albo coś do jedzenia? 

- Włączyłam czajnik. Za piętnaście minut mam się spotkać z Twig-

giem. Jak ci się podoba mój nowy kombinezon narciarski? Tylko co go 

; odebrałam. Chciałam zrobić wrażenie na wielkim narciarzu z Tahoe. Sama 

zaprojektowałam materiał. Co o nim myślisz? 

Rita spojrzała na błękitny jak niebo wzór i skinęła głową. 

- Piękny - powiedziała szczerze. 

Rachel przełknęła gorącą kawę. Oddała filiżankę matce. 

- Wrócę, kiedy wrócę. Miłego dnia, mamo. -I już jej nie było. 

87 

background image

Rita z westchnieniem weszła do łazienki. Miała wziąć prysznic, kiedy 

usłyszała na dworze piski i śmiechy. Rozsunęła zasłonki i wyjrzała przez 

okno. Twigg obrzucał Rachel śnieżkami, a ona była zachwycona. Raptem 

schyliła się i złapała Twigga poniżej kolan. Obie okutane postacie runęły 

w śnieg. Śmiejąc się i pokrzykując, wstali i ruszyli w stronę wyciągu. 

Lodowaty prysznic nie poprawił nastroju Rity, podobnie jak energicz­

ne nacieranie ręcznikiem. Woń perfumowanego talku wydała jej się na­

trętna, tak samo jak pachnącego balsamu do ciała. Ubrała się i przygoto­

wała sobie obfite śniadanie. Usiadla z książką Patricii Mathews, kiedy 

zadzwonił telefon. 

- Rita? Mówi Connie Baker. Dzieci powiedziały mi, że chyba wi-

działy cię w mieście. Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, może byś 

wpadla na lunch. Spędzimy razem miłe chwile. Mogę po ciebie przysłać 

Dicka, żeby cię przywiózł landrowerem. Co ty na to? 

- Z przyjemnością cię odwiedzę. Nie kłopocz się i nie przysyłaj Dic-

ka. Mogę przyjechać snowmobilem. Jeżeli nie jest za wcześnie, mogę wy-

ruszyć od razu. 

- Naprawdę? Jesteś pierwszą żywą osobą, jaką tu słyszę, poza dzie­

ciakami. Jeżeli masz jakieś dobre książki, byłabym ci bardzo wdzięczna. 

Czy powinna zostawić liścik? Zasiadla do maszyny i wystukała krót­

ką notkę: 

Rachel, 

wzięłam snowmobila i pojechałam z wizytą. Nie wiem, kiedy wrócę. 

Podpisała karteczkę i umieściła jąna kuchennym stole, pomiędzy sol-

niczkąa pieprzniczką. 

Lubiła Connie Baker i jej oddanie sprawom domu i rodziny. Była to 

dzielna dziewczyna z farmy w stanie Iowa, która, jak sama mawiała, wy­

szła za mąż za miastowego spryciarza, który miał więcej pieniędzy niż ro­

zumu. Rita nie widziała się z Connie od czasu rozwodu, więc będą miały 

wiele do nadrobienia. Rita wszystko jej opowie. Może nadszedł wreszcie 

czas, żeby się komuś zwierzyć, a kto nadaje się do tego lepiej niż Connie? 

Śmigając po ośnieżonych wzgórzach i polach w drodze do posiadło­

ści Bakerów, Rita poczuła się jak dwunastolatka. Zatrzymała snowmobila 

na tyłach domu w stylu ranczerskim i zatrąbiła. Klakson brzmiał jak skrze­

cząca żaba. Zupełnie zapomniała, jaka to radość prowadzić snowmobi­

la... Ciekawe, co Brett zrobił z maszyną, którą zabrał z garażu, kiedy się 

wyprowadzał, Może dokupił przyczepę dla Melissy, żeby przejechać się 

z nią Piątą Aleją w śnieżny zimowy poranek? Zachichotała na tę myśl, 

a potem roześmiała się na głos. 

Uściski, pocałunki i czułe spojrzenia.., Wreszcie się spotkały. 

88 

background image

- Czas, żeby zacząć się wzajemnie okłamywać, że nic się nie zmieni­

łyśmy i nie postarzałyśmy - powiedziała z szerokim uśmiechem Connie. 

- Może pominiemy tę część i przejdziemy do poważnej rozmowy -

zaproponowała Rita. - Powiedz mi, co u ciebie słychać? 

- Znasz tego wielkiego wołu, którego poślubiłam, co toma więcej 

pieniędzy niż rozumu? Doszedł do wniosku, że życie przepływa obok nie­

go, a on ma ochotę popróbować młodszego towaru. Rozwiedliśmy się 

w zeszłym roku i z radością przyznaję, że wzięłam wszystko. Przypusz­

czam, że dama jego serca nadal musi pracować w domu towarowym, żeby 

opłacić czynsz. - Connie roześmiała się, ale był to śmiech cokolwiek zgrzy-

tliwy i pozbawiony wszelkiej wesołości.:- Nie współczuj mi, Rito, radzę 

sobie doskonale i staram się być szczęśliwa. Zapytaj dzieciaki! 

Po co miałabym pytać, pomyślała Rita. Czyżby Connie podejrzewała, 

że jej nie wierzę? 

- Do licha, kiedy się ma czterdzieści sześć lat, prawie czterdzieści 

siedem, człowiek czuje się jak nowo narodzony. Druga młodość, jak po­

wiadają. Ale dosyć o mnie, opowiedz, co u ciebie. 

Rita usiadla z filiżanką kawy i oparła stopę w ciepłej skarpetce na sto­

liku z klonowego drewna. Zaczęła informować przyjaciółkę, co zaszło w jej 

życiu w ciągu minionego roku. 

- Nie wiem, co mam z tym zrobić, Connie. Rachel jest moją córką. 

Jak sobie z tym radzić? 

- Tak, jakby to była każda inna kobieta. Ona nie jest już dzieckiem, 

Rito. Dobrze wie, co robi. Więc naprawdę zależy ci na tym facecie? Opo -

wiedz mi, jaki jest ten Twigg Peterson. 

- Jest wspaniały. Ciepły, wrażliwy, kochający. Ma wszystko to. co 

lubię u mężczyzny. - Connie zauważyła, że przyjaciółka z zawstydzeniem 

ściszyła głoś. - Spodobałby ci się, Connie. Wygląda na to, że wszyscy go 

lubią- powiedziała z dumą. - Widziałam go z jego przyjaciółmi, z moimi 

przyjaciółmi. Wszyscy podobnie reagują na jego otwartość. I traktują go 

z szacunkiem. Widziałam, jak w tych zimnych, bezosobowych nowojor-

skich restauracjach kelnerzy reagowali na jego uśmiech i uprzejmość. Żad-

nej obłudy. Zapewniam cię. On się naprawdę troszczy o swoich przyjaciół 

Przekonałam się o tym pewnej nocy, kiedy zaprosił Donaldsonów, żeby prze-

nocowali u niego w domu. Ma dar, dzięki któremu każdy czuje, że jest dla 

niego kimś niepowtarzalnym. - Rita przerwała w pół słowa i przygładziła 

lśniące kasztanowate włosy. - Terkocę jak licealistka. 

- I prawie tak wyglądasz - powiedziała Connie, spoglądając na cień-

ką talię przyjaciółki i jej różową, tryskającą zdrowiem cerę. Boże, gdy-

by ten facet mógł butelkować ten odmładzający dar, byłby milionerem. 

89 

background image

- Na miłość boską, Connie, myślisz tylko o pieniądzach! 

- Pieniądze sprawiają, że dziewczyna nie marznie w nocy. Co jest 

złego w myśleniu o pieniądzach? - spytała powoli i przyjrzała się Ricie 

z nowym zainteresowaniem. Jeżeli się okaże, że ten cały Peterson wy­

obraża sobie, że swoim instrumentem zarobi na życie, Connie osobiście 

pofatyguje się nad jezioro i go zabije. Kiedy wszystko zostanie powie­

dziane i zrobione, kiedy minie uroda, cóż pozostaje kobiecie oprócz dzie­

ci i zabezpieczenia finansowego... Nie powiedziałaby tego Ricie, która 

jako romantyczka nigdy nie przywiązywała wagi do praktycznej strony 

życia. Gdyby taka nie była, Brett nigdy nie odszedłby, zabierając tak 

wiele... Uznawszy, że powinna skierować rozmowę na inne tory, Con­

nie spytała: 

- Myślałaś o małżeństwie? 

- Ten temat nigdy nie wypłynął. 

- Nie pytam, czy ten Peterson ci się oświadczył. Nie pytam nawet, 

czy na ten temat rozmawiacie. Pytam, czy o tym myślałaś. 

- Nie... to znaczy... sama nie wiem. Wiem tylko tyle, że nie chcę, by 

mnie zraniono po raz drugi. 

- Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona? 

Rita spojrzała na przyjaciółkę i poczuła lekkie ukłucie gniewu. 

- Nie rozumiem, o co właściwie mnie pytasz - powiedziała. 

- Ejże, nie złość się na mnie. Ja tylko spytałam, czy spodziewasz się, 

że zostaniesz zraniona. 

Rita skoczyła na równe nogi i obciągnęła sweter. Był to nawyk z cza­

sów, kiedy miała otłuszczoną talię i starała się to ukryć. 

- Do diabła, Connie, czuję się zraniona właśnie teraz! 

- A co ten facet, Peterson, czuje do ciebie? - naciskała Connie, nie 

przejmując się, że sprawia przykrość Ricie. To musi być bolesne, i lepiej, 

żeby stało się tu i teraz, a nie kiedy Rita nie będzie miała przy sobie niko­

go, kto by ją pocieszył. Connie zbyt dobrze znała pustkę opuszczonej sy­

pialni, gdzie nie było nikogo, kto by przytulił i otarł łzy. 

Rita wyjęła papierosa z paczki Connie i zapaliła go drżącymi pal­

cami. 

- Nie wiem, co on czuje - powiedziała pospiesznie i wydmuchnęła 

dym. - Nie, to nieprawda. Myślę, że mnie kocha. Czasami, kiedy jeste­

śmy razem, nazywa mnie swoją ukochaną. Ale właściwie, czy to coś zna­

czy? Mężczyźni mówią wtedy różne rzeczy... 

- Rozumiem. I ty to wiesz z twego bogatego doświadczenia, prawda? 

- Och, zamknij się Connie. Nie, nie zamykaj się, potrzebuję twojej 

pomocy! - krzyknęła błagalnie. 

90 

background image

- Kochasz go, Rita? 

- Tak, do diabla. Jak siebie samą. - Po raz pierwszy ktoś zadał je to 

pytanie i własna odpowiedź wprawiła Ritą w zdumienie. 

- Ale? - spytała cicho Connie, 

- No tak, zawsze jest jakieś ale, prawda? Różnica wieku. Widziałam 

dziś rano, jak Twigg i Rachel rzucali w siebie śnieżkami. Wyglądali tak 

młodo i beztrosko... Tak młodo! Mój Boże, Connie, on jest zaledwie o kil­

ka lat starszy od Camilli! 

- Według moich obliczeń jest o dziesięć lat starszy od Camilli. Prze­

stań się zamartwiać swoim wiekiem, Rito. To pozbawia nadziei wszystkie 

kobiety powyżej czterdziestki. I dlaczego uważasz, że dziesięć lat pomię­

dzy nim i Camillą jest nieważne, a dziesięć lat pomiędzy nim a tobą ma 

takie monumentalne znaczenie? Czy niewielka różnica wieku to aż tak 

ważna sprawa? - spytała Connie. 

Rita opadla na sofę obok przyjaciółki. 

-- W porządku. Widzę, że masz coś do powiedzenia. Powiedz to. 

- Popatrz na Bretta z jego dwudziestodwuletniążonąi na mojego byłego 

małżonka z dziewczyną młodszą niż wiosenka. W pewnym sensie podziwiam 

ich. Zdobyli to, czego pragnęli. Nie pozwolili, że ktokolwiek stanął im na 

drodze. Ani ty, ani ja, ani dzieci. Mój były żyje na granicy nędzy ze swoją 

królową z domu towarowego, ale są szczęśliwi, niech ich diabli. Są szczęśli­

wi. Jake przyjechał tu kiedyś, żeby zobaczyć się z dziećmi i wyznał, że jego 

kochanka sprawia, że czuje się jak prawdziwy mężczyzna, więc nieważne, 

czy są biedni, czy bogaci. Że dopóki są razem, mogą mieszkać byle gdzie. Ot, 

co. I to powiedział facet, który sypiał w jedwabnej pościeli i jeździł mercede­

sem 450SL, który bez mrugnięcia okiem wydawał majątek na urlop. Na po­

czątku było mi ciężko, ale potem przekonałam się, że mogę żyć bez niego, ale 

za to cieszyć się jego pieniędzmi. Za nic w świecie nie przyjęłabym go z po­

wrotem. Lubię tę siebie, którą się bez niego stałam. Dookoła nas jest cały 

świat, Rito, świat, którego nie znamy. W tobie też zaszła zmiana. Stałaś się 

odrębną osobą, a nie czyjąś żoną i czyjąś matką. Nie zrozum mnie źle. Nie 

odrzucam małżeństwa czy macierzyństwa. Uważam, że małżeństwo powin­

no się odnawiać co kilka lat, tak jak prawo jazdy, zanim dojdzie się do punktu, 

w jakim my znalazłyśmy się kilka lat temu. 

- Naprawdę stałaś się taką zawziętą jędzą? A co ze wzajemnym zo­

bowiązaniem? Co z miłością? 

- Co ze zobowiązaniem? Jeżeli wywiązywanie się ze zobowiązań 

oznacza cierpienie, nie potrzebuję go ani ja, ani ty. - Connie przyjrzała się 

jej uważnie. - Czy nie to właśnie miałaś na myśli, mówiąc, że spodzie­

wasz się, że zostaniesz zraniona? 

91 

background image

- Nie. Tak. Jezu, sama nie wiem! Wiem tylko, co czuję, kiedy z nim 

jestem. Co czuję, kiedy jestem w jego ramionach. 

Connie poklepała dłoń Rity. 

- Więc ciesz się z tego, moja przyjaciółko. Ciesz się każdą chwilą 

i nie szukaj dziury w całym. Bądź szczera wobec niego i wobec samej 

siebie. Nie udawaj, że jesteś kimś innym. Jeżeli wygrasz, będziesz wie­

działa, że dokonałaś tego uczciwie i bez krętactw. Jeżeli przegrasz, nie 

będziesz miała czego żałować i zastanawiać się, czy lepiej byłoby, gdybyś 

powiedziała, czy zrobiła coś innego. Zabawy są dobre dla dzieci i obo­

wiązują w nich dziecinne zasady. 

Siedziały i godzinami rozmawiały o życiu, o marzeniach i oczekiwa­

niach. Rozmawiały o wspólnych znajomych, karierze Rity, o swoich wnu­

kach i o przyjacielu Connie, który miał rozum, ale za to pozbawiony był 

pieniędzy. 

- Ścina drzewa - zaśmiała się Connie z czułością w oczach. - A że­

byś wiedziała, jaki jest świetny w łóżku... Dostaję orgazmu na samą myśl 

o nim. I naprawdę mnie słucha, kiedy do niego mówię. Ceni moje opinie 

i myśli, że jestem równie biedna jak on. Wierzy, że ten dom należy do 

moich wujostwa, a wielki dom w Scarsdale to własność moich rodziców. 

Wiem, że moje pieniądze spłoszyłyby go. To świetny facet i kocham go. 

Chcesz usłyszeć coś szalonego, coś zupełnie odlotowego? - Rita skinęła 

głową. - Bawię się myślą, że oddam memu byłemu jego pieniądze i wy­

najmę sobie mieszkanie, a potem zacznę wszystko od nowa. Wszystkie 

dzieciaki są już na uczelni albo pożenione. Żyją samodzielnie, więc ja 

także powinnam się usamodzielnić. Mam dobrą pracę w agencji reklamo­

wej i słyszę, że chcą mnie na wspólnika. Ciężką pracą mogę dochrapać się 

tego stanowiska. Joe uważa, że dam sobie radę. Jeżeli znasz kogoś, kto 

chce, żeby mu ściąć drzewa, daj mi znać. Joe jest ubezpieczony, więc nie 

ma problemu. 

Rita wytrzeszczyła oczy na Connie i wybuchnęła śmiechem. Śmiała 

się do łez. Connie przyłączyła się i obie turlały się w spazmach po podło­

dze, wykrzykując histerycznie. 

- A te nasze sprytne pociechy nie dałyby za nas złamanego grosza -

wysapała Connie, ocierając łzy. 

- Myślą, że nie wiemy, czego chcemy - dodała Rita, krztusząc się ze 

śmiechu. - Która godzina? Muszę wracać. 

- Dlaczego musisz? 

Rita znów parsknęła śmiechem. 

- Po prostu, tak się mówi. Wyczerpałyśmy wszystkie możliwe te­

maty. 

92 

background image

- A co powiesz na gorący rum z masłem na drogą? Odmrozisz sobie 

tyłek, jeśli się jakoś nie wzmocnisz. 

- Masz rację. I nie żałuj rumu. 

Rita spojrzała na zegarek. Zdumiała się: było dziesięć po trzeciej. Jak 

to możliwe? Ale kto by się przejmował... Spędziła wspaniałe chwile i nie 

żałowała ani minuty przegadanej z przyjaciółką. 

Dwie minuty po czwartej wprowadziła snowmobila do garażu. Scho­

dziła z siodełka, kiedy otworzyły się drzwi. Stanął w nich Twigg, a obok 

niego Rachel. 

- Gdzieś ty się, do diabła, podziewała, mamo? 

- Nie znalazłaś wiadomości? 

- Oczywiście, że znalazłam. Ale nie było tam ani słowa o tym, dokąd 

się wybrałaś! - ton Rachel był oskarżycielski. 

- Wciąż mi przypominasz o moim wieku, Rachel. No więc w moim 

wieku nie muszę ci się już opowiadać, chyba że ty zechcesz to robić wo­

bec mnie. 

Rozstąpili się, by ją przepuścić. Rita uchwyciła w oczach Twigga wyraz 

ulgi. A więc zależy mu na mnie, pomyślała. 

- Pachniesz gorzelnią - warknęła Rachel. 

- Tak, to gorący rum z masłem - powiedziała Rita tonem wyjaśnie­

nia. 

- Skąd wytrzasnęłaś te snowmobile? Myślałam, że na pewno zabrał 

je tata. 

- Kupiłam je. Są moję. Masz jeszcze jakieś pytania, Rachel? 

- Martwiłam się o ciebie. Nawet nie wiedziałam, że mamy snowmo­

bile. 

- Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa - powiedział Twigg cichym 

zatroskanym głosem, ale bez oskarżycielskiego tonu. - To dziecko nie 

chciało mnie wypuścić, dopóki nie wrócisz. Próbowałem ją przekonać, że 

nic ci nie będzie, ale mi nie wierzyła. 

Całowali się z Rachel czy nie? To nie miało znaczenia. 

- Dziękuję, że zostałeś z Rachel. 

- Zawsze do usług. Nigdy nie jeździłem na snowmobilu. Zabierzesz 

mnie jutro na przej ażdżkę? 

- Z przyjemnością. O której? - krzyknęła przez ramię, idąc szybko 

do łazienki. 

- W południe, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Rano chcę trochę 

popracować. 

- Pasuje mi! - zawołała Rita i zamknęła drzwi łazienki. 

- Hej, a co ze mną? - usłyszała głos Rachel. 

93 

background image

- Nie ma przyczep. Chciałaś jeździć na nartach. A Rita przecież nie 

jeździ - odparł Twigg niedbale. 

Rachel milczała. 

Trzasnęły frontowe drzwi. 

Rita włączyła prysznic. Gorąca woda rozgrzała ją i obmyła do czysta. 

Czuła satysfakcję. Poradziła sobie! 

background image

W ciągu kilku następnych dni w chacie Bellamych panowała chłodna 

atmosfera. Rachel na widok Twigga popadała to w ponury, to w eksta­

tyczny nastrój. Wychodząc z nim na ośnieżone wzgórza lub do restauracji 

w ośrodku wczasowym na drinka i dancing, znacząco spoglądała na mat­

kę. Kiedy Twigg zapraszał Ritę, by się do nich przyłączyła, a ona automa­

tycznie odmawiała, w oczach Rachel pojawiał się błysk triumfu. 

- Jaki on jest uprzejmy - stwierdzała Rachel przy takiej okazji, 

a Twigg spoglądał na Ritę z niemym pytaniem w pociemniałych oczach. 

W przypadkach podobnego braku taktu, wręcz brutalności ze strony 

Rachel, Twigg zauważał, że twarz Rity blednie i pojawia się na niej wyraz 

bólu. Czuł wtedy impulsywną chęć, by wziąć ją w ramiona i ucałować. 

Z łatwością mógł znaleźć wymówkę, by nie spędzać czasu sam na sam 

z Rachel, ale czy załatwiłoby to sprawę? Raczej, nie. Rita musi się na­

uczyć zaufania do niego i wiary we własną atrakcyjność. Jeżeli uważa 

młodsząkobietę za konkurentkę, musi się nauczyć, jak sobie z tym radzić. 

Nawet jeśli owa kobieta jest jej córką... Gdyby zaczął lekceważyć Rachel 

lub udawać, że go nudzi i jest mu niemiła, byłoby to kłamstwem. Mógł 

tylko mieć nadzieję, że gdy następnym razem poprosi Ritę, by im towa­

rzyszyła, przyjmie zaproszenie. 

Rita czuła ostry, dotkliwy ból, ale cóż mogła poradzić. Zaczęła ucie­

kać w pracę. Sprzątała, gotowała, woziła pranie do miasta... Wiedziała, 

że Rachel instynktownie odgadla prawdę. Rachel wie, że sypiam z Twig-

giem - myślała - i wie, że mi na nim zależy, ale nie przeszkadza jej to 

flirtować z nim i uwodzić go przed moim nosem. Nie rób mi tego, Rachel, 

myślała. Nie zmuszaj mnie do dokonywania wyboru, bo akurat teraz nie 

95 

background image

przepadam za tobą. Twoja dewiza „bierz, na co masz ochotę" nie powinna 

dotyczyć Twigga. Zwłaszcza gdy wiesz, że jest moim kochankiem i kimś 

bardzo dla mnie ważnym... 

Twigg tu nie zawinił. Rachel zwykle osiągała to, czego zapragnęła. 

Została kapitanem drużyny pomponistek, chodziła z najpopularniejszymi 

chłopakami z campusu, dostała wymarzoną pracę, miała odpowiednich 

przyjaciół. Kiedy Rachel powzięła decyzję, nic nie było jej w stanie po­

wstrzymać. Co Twigg może poradzić? Rachel jest młoda, pełna życia i pod­

niecająca. I bardzo, bardzo zdecydowana. 

W dniu Święta Dziękczynienia Rita skrobała przy zlewie marchewki 

na świąteczną kolację. Uniosła głowę i wyjrzała przez okno. W końcu 

działki znajdował się mały wąwóz. Kiedy dzieci były młodsze, zjeżdżały 

na saneczkach ze zbocza i piszczały ź radości, spadając na dno jaru... W tej 

chwili również widać było Rachel w czerwonej parce odbijającej od bieli 

śniegu, jak zjeżdżała na sankach, wiedząc, że na dole się wywali. Twigg 

stał na szczycie wzgórza i śmiał się, odrzuciwszy głowę do tyłu. 

Zgodnie z przewidywaniami, Rachel się przewróciła, a Twigg zje­

chał zaraz za nią. Było nie do uniknięcia, że pomoże jej wstać, a jego 

usta odszukają usta Rachel... A może to Rachel padla w jego ramiona? 

Rita patrzyła na nich przez chwilę, oczy zaszły jej łzami i szybko odsu­

nęła się od okna. Nie widziała, że Twigg odepchnął Rachel, i nie wi­

działa jego spojrzenia w kierunku kuchennego okna. Nie rozumiała, co 

właściwie czuje i jak powinna postąpić. Kiedy masz wątpliwości, nie 

rób nic, powiedziała sobie. 

- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał Twigg z gniewem w głosie. 

- Co zrobiłam? - spytała Rachel niewinnie. 

- Wiesz dobrze. Dlaczego mnie pocałowałaś? Ja sam decyduję, kogo 

i kiedy mam pocałować. 

- Na miłość boską, zupełnie jakbym słyszała moją matkę.- powie­

działa Rachel z przekąsem. 

- Tak się składa, że twoja matka jest wspaniałą osobą i piękną kobie­

tą. Bardzo sobie cenię jej przyjaźń. Krótko mówiąc, twoja matka, Rachel, 

podoba mi się o wiele bardziej niż ty! 

Rachel była wstrząśnięta. Nikt i nigdy nie powiedział jej, że woli ko­

goś innego niż ją. A już na pewno nie własną matkę! Nawet ojciec, który 

uwielbiał swoją młodszą córkę. 

- Sypiasz z moją matką? - spytała Rachel. - Sypiasz, prawda? Tak 

właśnie myślałam! Ma to wypisane na twarzy! Poczciwa stara mama... 

Nie mogę w to uwierzyć! Na Boga, jesteś niewiele starszy ode mnie. Cze­

go ty od niej chcesz? 

96 

background image

Twigg schwycił ją za ramiona i potrząsnął z wściekłością. Jego twarz 

miała morderczy wyraz. 

- Nie waż się tak o niej mówić! Otwórz wreszcie oczy, a zobaczysz, że 

to piękna kobieta, a nie tylko twoja matka. Była twoją przyjaciółką, Rachel, 

a ty ją zdradziłaś. Mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. A to, kim 

jesteśmy dla siebie, twoja matka i ja, to nie twój interes. Czy to jasne? 

- Bardzo jasne - syknęła Rachel, wściekła z powodu odrzucenia. Czy 

to, co on mówi, może być prawdą? Że jej matka jest piękna i wspaniała? Jak 

to możliwe? Rita jest już po czterdziestce! Jest stara! Jest jej matką! 

- Dlaczego nie możesz dostrzec, jaką Rita jest osobą, Rachel? Och, 

wiem, wyobrażasz sobie, że jesteś już dorosłą kobietą, ale jesteś także 

samolubnym dzieckiem. Może wystarczająco dojrzałaś, by ofiarować 

siebie komuś, kto cię prawdziwie kocha. Ale wszyscy pozostajemy dzieć­

mi, samolubnymi dziećmi, kiedy chodzi o naszych rodziców. Żądamy 

od nich wyłącznej miłości, pełnej uwagi, zapominając, że nasi rodzice 

są przede wszystkim ludźmi, a dopiero potem rodzicami. Pomyśl o tym, 

Rachel. 

Rachel czuła się upokorzona. Dlaczego ten facet ma jej dyktować, co 

powinna czuć wobec własnych rodziców, a zwłaszcza wobec własnej matki? 

- Dobrze, panie i władco. Pomyślę o tym! - warknęła, kłaniając mu 

się ironicznie. - Ale zanim to uczynię, powiedz mi, czy moja matka warta 

była starań takiego młodego ogiera jak ty. 

Widząc wyraz twarzy Twigga, Rachel odstąpiła do tyłu i zwiesiła gło­

wę, zakłopotana swoją bezwstydną uwagą. Lubiła Twigga i kochała matkę; 

Tylko że nigdy przedtem nie została w taki sposób odrzucona, a zwłaszcza 

na korzyść własnej matki... Matki powinny się poświęcać dla swoich dzie­

ci i zajmować wyłącznie ich szczęściem, a nie sięgać po swoje własne. 

-

 Wiesz, czego ci potrzeba, Rachel? - spytał Twigg, pochylając się 

nad nią. - Dobrego kopniaka w tyłek. Szkoda, że ktoś tego nie zrobił wcze­

śniej. 

- Daj spokój - łagodziła Rachel. - Tak dobrze się bawiliśmy. Po co 

to psuć? W porządku, przykro mi, że tak się zachowałam. Powiem mamie, 

że to ja złapałam cię w pułapkę. Widziała nas przez okno. Stała przy zle­

wie. Prawdopodobnie po to, żeby nas szpiegować. 

- Nie szpiegowała nas. Rita nigdy by się do tego nie zniżyła. To raczej 

coś w twoim stylu, prawda, Rachel? - powiedział Twigg z niesmakiem. 

- Gdyby sprawa była dla mnie ważna, szpiegowałabym! 

- A co z zaufaniem? 

- Chyba żartujesz! Facet, któremu kobieta mogłaby zaufać, jeszcze 

się nie narodził. Spójrz, co jej zrobił mój ojciec. Nawet mój własny oj-

7 - Pełnia życia 

97 

background image

ciec! A ty mnie nazywasz dzieckiem, panie Peterson! To ty powinieneś 

wreszcie dorosnąć. 

Twigg zacisnął pięści. Miał ochotę rzucić ją na śnieg i natrzeć jej twarz, 

aż będzie błagała o zmiłowanie. 

- Jeżeli mężczyźni bywają tacy, to dlatego, że kobiety są takie jak ty 

Rachel. I jeszcze jedno. Jeżeli piśniesz Ricie choć jedno słówko o tym, co 

między nami zaszło, to przysięgam, że będziesz miała ze mną do czynie­

nia. Zrozum mnie dobrze, Rachel. Mówię poważnie. Nie chcę, żeby Rita 

została zraniona. 

Rachel spojrzała w jego wyzywające zielone oczy. To, co w nich do­

strzegła, przeraziło ją. 

- Dobrze, zagorzały obrońco kobiet w wieku średnim. A teraz, skoro 

popsułeś mi dzień, pójdę chyba do domu i poczytam książkę. Dobrą książ­

kę! Nie którąś z tych nieżyciowych szmir, jakie pisuje moja matka. 

- Dlaczego uważasz, że książki twojej matki są nieżyciowe? Bo mó­

wią o związkach między ludźmi? O uczuciach? Tak, rozumiem, że dla cie­

bie to coś całkiem nieżyciowego. 

Twigg usiadł na saneczkach i objął ramionami ośnieżone kolana. Przez 

długi czas patrzył w okno kuchni, czekając, by pojawiła się w nim Rita. 

W żołądku miał ziejącą czeluść, która stopniowo wznosiła się ku klatce 

piersiowej. To, co czuł do Rity, było silniejsze niż uczucie do jakiejkol­

wiek innej kobiety. Rita była taka ciepła. Była jego oparciem. Była inteli­

gentna i kochająca; była Ritą Bellamy... Częścią niego samego. Czekali 

na siebie, odnaleźli się i połączyli. Czy to miłość? Uśmiechnął się. Tak, 

był zakochany, kochał ją. Tę kruchą kobietę, którą pragnął chronić i którą 

podziwiał. Chciał, aby spełniła się jako kobieta i jako człowiek. Chciał, 

by panowała nad swoim życiem, ale pragnął je z nią dzielić. To było to. 

Chciał ją kochać. 

Według Rity było to niewielkie słowo. Zajmowało tak mało miejsca 

na stronicy książki. A jednak budziło grozę. Miało zdolność odmieniania 

życia dwojga ludzi, mogło na nowo ukształtować ich los. 

Otrzepał spodnie i, ciągnąc za sobą sanki, wspiął się ku chacie Bella-

mych. Nie żałował tego, co powiedział Rachel. Nadszedł czas, by ktoś ją 

utemperował... Oparł sanki o ścianę garażu, otworzył drzwi do kuchni 

i zawołał: 

- Do zobaczenia, Rito! 

- Część! - odkrzyknęła z głębi domu. 

Twigg westchnął z ulgą. Jej głos brzmiał pogodnie, była w nim wiara 

i zaufanie. Ufała mu. Niezależnie od tego, co zobaczyła przez kuchenne 

okno. Po prostu. 

98 

background image

Indyk dochodził w piekarniku. Rita zwinęła się w głębokim fotelu i sięg­

nęła po książkę. Po godzinie stwierdziła ze zdumieniem, że nie rozumie, co 

czyta. Nie obchodziły jej przeżycia bohaterów. 

Do pokoju weszła Rachel z dwiema filiżankami kawy. 

- Kiedy siądziemy do kolacji? Umieram z głodu! - poskarżyła się 

płaczliwie. 

- Zjedz sobie coś. Zaczniemy dopiero koło siódmej. Na tę godzinę 

zaprosiłam Twigga. 

- Właściwie po co go zaprosiłaś? - spytała Rachel kąśliwym tonem. 

- Zaprosiłam go, bo miałam na to ochotę. We dwie nie zjadłybyśmy 

siedmiokilowego indyka. Święto Dziękczynienia jest po to, by się dzielić 

z innymi. Czyżbyś zapomniała? 

- Zależy, co się dzieli -- warknęła Rachel. 

- Czy masz na myśli coś konkretnego? - spytała Rita spokojnie. 

- Mam na myśli bardzo wiele! - wrzasnęła Rachel. 

Rita poczuła dziką ochotę, by spoliczkować córkę i wyrzucić ją z pokoju. 

- Nie mów zagadkami, Rachel. Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, 

po prostu to powiedz i skończmyz wojną podjazdową - powiedziała, spo­

glądając córce prosto w oczy. 

Rachel spuściła wzrok. 

- Najchętniej natychmiast bym stąd wyjechała, ale droga do auto­

strady jest nieprzejezdna. 

Rita pomyślała, że trzeba zatelefonować do Connie i poprosić, by jej 

syn odśnieżył pługiem ich drogę dojazdową. Musi przecież pojechać na 

mecz Charlesa. 

- Prześpij się do kolacji. Zbudzę cię na czas, żebyś zdążyła utłuc rzepę. 

- Zawołaj mnie, kiedy będzie już utłuczona. Niech się nią zajmie twój 

przyjaciel Twigg, skoro z niego taki pieczeniarz. 

- Nie jest pieczeniarzem. Zaprosiłam go. A skoro chcesz się czepiać 

etykiety, to nie przypominam sobie, żebym zaprosiła ciebie. Zatelefono­

wałaś i oświadczyłaś mi, że przyjeżdżasz. I wyrażaj się przyzwoicie. Mó­

wię poważnie, Rachel. Mam dosyć twoich insynuacji. Jeżeli masz coś do 

powiedzenia, zrób to teraz. Ajeśli nie, zejdź mi z oczu. 

Rachel spojrzała na matkę, zdumiona. A potem odwróciła się na pię­

cie i wybiegła z pokoju, jakby ją ktoś gonił. 

Rita opadla na fotel, wyczerpana. Do diabła, nienawidziła konfronta­

cji. Zwłaszcza z Rachel. 

Twigg przyszedł przed czasem, pełen dobrych chęci, by pomóc w ostat­

nich przygotowaniach. Pracowali ramię w ramię w małej kuchni, popija­

jąc wino i pogadując. Boże, jak dobrze jej było przy tym mężczyźnie. Rita 

99 

background image

spojrzała w okno, przez które rano dostrzegła tamten pocałunek. W tej 

chwili na zewnątrz panował mrok i szyba odbijała ich oboje. Dziwne, jak 

to samo okno może okazywać to co na zewnątrz, zadając ból, lub to co 

wewnątrz, dając przyjemność... Twigg podniósł wzrok i spotkał się w szy­

bie z oczami Rity. Jakby odgadując, o czym myśli, objął ją ramieniem 

i przycisnął usta do jej włosów. 

— Wyglądają na szczęśliwych, prawda? Ta para w oknie. Mamy szczę­

ście, że jesteśmy w środku i wyglądamy na zewnątrz. 

Rita oparła się o Twigga, czując jego ciepło i słodki, owocowy zapach 

wina w jego oddechu. Czy naprawdę jesteśmy parą? Czy Twigg tak myśli 

o sobie i o niej? Jeszcze raz spojrzała na ich odbicie w szybie. Twigg był 

wysoki i górował nad Ritą, tuląc ją do siebie. Jak naturalnie wpasowywa-

ła się w łuk jego ramienia. 

- To Święto Dziękczynienia, kochanie - szepnął. - A my mamy powody 

do wdzięczności. - Uścisk stał się mocniejszy, a jego usta odnalazły jej. 

Tak, pomyślała Rita i przywarła do niego z westchnieniem. Jeszcze 

raz spojrzała na ich odbicie w oknie. Mam za co dziękować, a najcenniej­

szym darem jesteś ty, pomyślała. 

Kolacja była przepyszna i minęła w miłej atmosferze. Rita i Twigg 

rozmawiali z ożywieniem, a ich stęsknione oczy często się spotykały. Ra­

chel dziobała jedzenie, najwyraźniej rozmyślając o czymś innym. Od cza­

su do czasu Rita spoglądała na córkę i zmuszała ją do wzięcia udziału 

w towarzyskiej rozmowie. 

Cokolwiek zaszło pomiędzy Twiggiem i Rachel na podwórku za do­

mem, Twigg najwyraźniej otrząsnął się z wrażenia. Rachel była przygaszo­

na i zamyślona, ale nie okazywała wrogości. Przynajmniej w stosunku do 

Twigga, pomyślała pogardliwie Rita. Ja, to co innego. Zawiodlam ją w jakiś 

sposób, tylko nie wiem czym... I po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, 

czy Rachel wie, że jej matka i Twigg są kochankami. Czy właśnie to jest 

powodem jej rozczarowania? Że brak mi moralności, jaką powinna posia­

dać matka? Z jakąż łatwością młodzi ludzie decydują, co jest odpowiednie 

dla nich, a jednocześnie potępiają to samo u własnych rodziców... Ale to 

w gruncie rzeczy nieważne. Rachel, jak to Rachel, szybko przejdzie nad 

tym do porządku dziennego. Nie było jej stać na długotrwałe zainteresowa­

nie ani lojalność, ale jej gniew czy niechęć też nie trwały zbyt dłgo. A poza 

tym, to problem Rachel i to ona powinna sobie z nim poradzić. 

Rozmowa zeszła na temat jutrzejszego meczu futbolowego. 

- Może pojechałbyś z mamą?.- spytała Rachel podstępnie. - Jestem 

pewna, że bardzo chciałaby cię zabrać i przedstawić całej rodzinie. 

Twigg spojrzał na Ritę. 

100 

background image

- Po pierwsze, nie zostałem zaproszony. Po drugie, mam robotę. 

W ten sposób dał Ricie do zrozumienia, że wie, iż jego wyjazd skompli-

kowałby sprawę. Potrzebowała tego czasu dla Charlesa i dla siebie samej 

oraz własnych uczuć. 

Rita podziękowała mu spojrzeniem. 

- Może zagrałbyś w szachy, Twigg? - spytała Rachel, wstawiając do 

zlewu talerz po zapiekance. 

- Może później. Chcę pomóc Ricie w zmywaniu. Domyślam się, że 

twoje dziesięciocentymetrowe paznokcie nie zmieszczą się w zlewie za 

żartował. 

Rita nie po raz pierwszy zauważyła, że mówił o niej po imieniu, i tym 

razem też nie powiedział: „Chcę pomóc twojej matce w zmywaniu". Dla 

Twigga była Ritą Bellamy, a nie matką Rachel. Jak miło być sobą. 

Później Twigg i Rachel grali w szachy, a Rita zajęła się haftowaniem. 

Czuła na sobie spojrzenie Twigga, a kiedy podniosła głowę, odczytała ich 

nieme przesłanie. 

Następnego ranka Rita od razu po obudzeniu wyjrzała przez okno. Na 

Connie można było polegać. Jej najstarszy syn, Dick, przyjechał o świcie 

i oczyścił pługiem drogę. 

Rachel mogła wrócić do miasta, jeśli tak postanowi. Rita wiedziała 

jednak, że po powrocie z meczu zastanie córkę w chacie. A może ona zde 

cyduje się przenocować w motelu, zamiast tego samego dnia pokonywać 

długą drogę powrotną? 

Kiedy wyjechała zza zakrętu, spostrzegła czekającego na nią Twiga 

Otworzyła okno, 

- Co tu robisz tak wcześnie? - spytała, śmiejąc się na widok jego 

rozczochranych włosów i nieogolonej twarzy. 

- Nie mogłem cię puścić, nie przypomniawszy ci, żebyś jechała ostroż-

nie i żebyś szybko wracała. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym, lady, 

i mam nadzieję, że o tym wiesz. 

Autostrada była oczyszczona ze śniegu i Rita poczuła, że się rozluźnia. 

To będzie udana podróż. Włączyła radio i usłyszała, jak KennyRogers śpiewa 

„Lady". Uśmiechnęła się, przypominając sobie pożegnalne słowa Twigga. 

Cieszyła się, że potraktował ją tak beztrosko. Nie życzyła sobie żadnych 

deklaracji miłości ani obietnic, których nie można dotrzymać. Bycie dla 

kogoś kimś ważnym może znaczyć tyle rzeczy. Niekoniecznie miłość. 

„Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?" - spytała ją Connie. 

Rita przestała rozmyślać o Twiggu. Powinna pomyśleć o Brctcic 

i o tym, co mu powie, kiedy się z nim spotka. Minęło sporo czasu. Ponie-

waż mają bilety od Charlesa, będą siedzieć obok siebie. Jakoś stawi temu 

101 

background image

czoło, kiedy przyjdzie czas. Nie będzie sobie teraz zawracała tym głowy. 

Wsłuchała się w śpiew Kenny Rogersa i żałowała, że piosenka nie zosta­

nie powtórzona. 

Zatrzymała się na lunch w restauracji i zwlekała przy kawie, tak aby wejść 

na stadion w ostatniej chwili przed meczem. Nie było sensu przyjeżdżać za 

wcześnie i czekać w napięciu na spotkanie z Brettem i jego nową żoną. 

Na zewnątrz było chłodno w porównaniu z nagrzanym wnętrzem re­

stauracji i Rita ucieszyła się, że ma na sobie kurtkę z norek i wysokie, 

obszyte futrem botki. Żałowała, że nie ma z nią Twigga - mogliby razem 

dopingować Charlesa... Twigg polubiłby Charlesa, a Charles Twigga. 

Może na początku byłoby trochę napięcia, ale później nauczyliby się do­

ceniać jeden drugiego. Roześmiała się pod nosem. Czemu sobie wyobra­

ża, że kiedykolwiek będzie jakieś „później"? Liczy się tylko teraz. 

Kiedy zajęła miejsce na zatłoczonym stadionie, poczuła się jak za daw­

nych czasów. Ku jej zaskoczeniu byli Camilla i Tom. Brett jeszcze się nie 

pojawił. Camilla objęła matkę. 

- Tom powiedział, że powinniśmy przyjść i dopingować Charlesa. 

Ledwie dostaliśmy bilety. Siedzimy dwa rzędy przed tobą. 

- Tak się cieszę, że przyszłaś, skarbie. Charles będzie uszczęśliwio­

ny, że tu jesteśmy. Ma dziewczynę- szepnęła. - W przyszłym tygodniu 

przywiezie ją do mnie nad jezioro. 

- Byliśmy na kolacji u rodziców Toma. Cieszę się, że przyjechałam, 

mamo. Rodzina jest i powinna być bardzo ważna. 

Rita zastygła, szykując się na przemowę o bliskości członków rodzi­

ny i zawoalowanych stwierdzeniach o powinnościach rodzinnych. Star­

sza córka powiedziała jednak: 

- Dzieciaki tęsknią za tobą, mamo. Nie dąsajmy się już na siebie. 

Może wkrótce zrozumiem, o co ci chodziło i zmienię postępowanie. Po 

prostu trzymaj ze mną, OK? 

- OK - odparła Rita, nie wierząc własnym uszom. - Wracaj lepiej 

na miejsce. Zobaczymy się później. Stroją instrumenty do hymnu naro­

dowego. 

Tom objął Camillę i spojrzał na Ritę z aprobatą. Schylił się i ucałował 

ją w policzek. 

- Wspaniale wyglądasz - powiedział. 

Rita roześmiała się. Beztrosko i niemal dziewczęco. 

- I świetnie się czuję, Tom. 

- Nie ma tatusia? - spytała Camilla. 

' - Nie martw się, przyjdzie. Pewnie ma trudności ze znalezieniem par­

kingu. Nie jest wam zimno? Przywiozłam koc. 

102 

background image

- My także. Przyda się, jest pewnie ponad dziesięć stopni mrozu. 

Zostały trzy minuty do końca pierwszej ćwiartki meczu, kiedy poja­

wił się Brett z żoną. 

- Rito - powiedział uprzejmie.-To jest Melissa. 

- Miło mi. - Rita uśmiechnęła się do młodej, ciemnowłosej kobiety. 

Jaka młoda, pomyślała. Jaka ładna i jak zdrowo wygląda. I w zaawan 

sowanej ciąży! Był to wstrząs, ale nie przykry. Dziwne, Camilla nigdy nie 

wspomniała, że Melissa jest w ciąży. Czyżby sądziła, że matka poczuje 

się zdruzgotana na tę wiadomość? Prawdę powiedziawszy, jeszcze kilka 

miesięcy temu wprawiłoby ją to w panikę i przygnębienie. Teraz, dzięki 

Twiggowi, widziała sprawy w innej perspektywie. 

Brett sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nie widziała go takim od lat. 

Zadowolony. Zadowolony i ożywiony, jak kiedyś, kiedy Rita była młoda 

i w zaawansowanej ciąży. Wyglądał młodziej, łagodniej i sympatyczniej. 

Nie musi walczyć o swoją osobowość; jego ego jest nietknięte. Jak okrop 

nie musiał się czuć, kiedy jako mąż Rity był niepewny swego miejsca, 

męskości oraz pozycji głowy rodziny. Jej kariera, jej zarobki... Według 

Bretta, pieniądze oznaczały wolność i były zarezerwowane dla gatunku 

męskiego. Pieniądze, wolność, władza... Rita spostrzegła z zadowoleniem, 

że zmiany, które spowodowała w jego życiu, nie zniszczyły go. Był prze 

cież wciąż bardzo ważny dla niej i dla dzieci. 

Melissa spojrzała na Bretta, a on otulił jej kolana ciepłym kocem. 

Rita widziała, że Melissa go uwielbia. Czy ja także tak na niego spogla 

dałam? Oczywiście, że tak, kiedy chciałam od niego wyłącznie miłości 

i bezpieczeństwa. Ale kiedy zapragnęłam czegoś więcej, jak wsparcie, 

zrozumienie i szacunek, natychmiast wyraził sprzeciw. Mężczyźni w ro­

dzaju Bretta czczą kobiety, ale ich nie szanują. Jak dawnym rycerzom, 

zależy im wyłącznie na własnym wizerunku, odbitym w zachwyconych 

oczach kobiet. 

Uderzyła ją nagła myśl. Brett przed nią nie uciekł! Nie rozwiódł się 

z powodu jej braków. Wprost przeciwnie, odnalazł młodą, zachwycona, 

i zależną od niego Ritę w osobie Melissy! Jego nowa żona jest prawdopo 

dobnie taką samą osobą, jak Rita, gdy była w jej wieku. 

Zadowolona ze swego spostrzeżenia, usiadla wygodniej i przyglądała 

się meczowi. Jak miło pomyśleć, że Brett był na tyle zadowolony z icli 

wspólnego życia, że zapragnął jego duplikatu. Skoro widzi ją teraz w Me 

lissie, Rita nie mogła być złą żoną i matką. Brett promieniował zadowole­

niem, był dumny i napuszony jak kogut, no i odrobinę pompatyczny. Ale 

co się stanie, jeśli Melissa po latach dojrzeje i rozkwitnie tak jak ona? 

- Widziałaś Camillę i Toma? - spytał Brett. - Aha, a gdzie jest Rachel? 

103 

background image

- Camilla i Tom siedzą dwa rzędy przed nami. Rachel została nad 

jeziorem. Chciała pojeździć na nartach. 

Rita zauważyła, że Brett spogląda na żonę i jej szczękające zęby. Bie­

dactwo, płaszcz z trudem okrywał jej brzuch. Musi okropnie marznąć. 

Rita zdjęła z kolan gruby pled i podała Brettowi. 

- Masz. Daj Melissie. Zimno jej. 

Brett podziękował uśmiechem. Jak dobrze pamiętała owe uśmiechy. 

Rozświetlały jej życie w ciągu pierwszych lat małżeństwa. Kiedy przesta­

ły wystarczać? 

Melissa miała pewne obiekcje, by przyjąć koc od byłej żony męża. 

- Zejdę niżej i wcisnę się pomiędzy Toma i Gamillę - powiedziała 

Rita. - Miło cię było zobaczyć, Brett. Panią także, Melisso. Życzę szczę­

ścia z dzidziusiem. 

Młoda kobieta skinęła głową i usiłowała się uśmiechnąć, otulając się 

pledem. 

- Brett, dlaczego nie zabierzesz Melissy do domu? Nie powinna te­

raz zachorować. Wytłumaczę Charlesowi. On zrozumie. 

- Skoro uważasz, że zrozumie - odparł Brett z ulgą. 

- Zanim odejdziesz, poświęć minutkę Camilli i Tomowi. Chcieli się 

z tobą przywitać. 

Brett spojrzał na Ritę i pomyślał, że wspaniale wygląda. Świeża, pew­

na siebie... I coś jeszcze, czego nie umiał sformułować. Otaczała ją jakaś 

szczególna aura. Mężczyzna. To musi być mężczyzna. Zasmuciła go ta 

myśl. Rita miała tak wiele do ofiarowania mężczyźnie, wiedział to z wła­

snego doświadczenia. Ciepło, czułość, lojalność... Dlaczego nie umiała 

dawać ich jemu, kiedy byli małżeństwem? Dlaczego się uparła, żeby ro­

bić tę głupią karierę? Melissa chwyciła go za ramię, aby utrzymać równo­

wagę. Nieważne, pomyślał z przekonaniem. On ma teraz Melisę i tym 

razem dopilnuje, żeby ta żona nie miała wariackich pomysłów! 

Camilla spojrzała ze zdumieniem na ojca i macochę. Ojciec ani sło­

wem nie wspomniał o dziecku. Najwyraźniej codzienne rozmowy telefo­

niczne to nie to samo, co osobiste spotkanie. 

Melissa i Camilla objęły się, a Brett i Tom uścisnęli sobie dłonie. Było 

oczywiste, że wszyscy mają dla siebie ciepłe uczucia. Cieszyło to Ritę. 

Brett rozwiódł się z nią, a nie z dziećmi i byłoby nieuczciwie oczekiwać, 

że zwrócą się przeciwko ojcu. 

Brett z czułością pomógł Melissie zejść po schodach do wyjścia, obej­

mując ją opiekuńczym ramieniem. Do Rity podeszła Camilla. 

- Mój Boże, mamo! Moje dzieci będą siostrzeńcami i siostrzenicami 

tego dziecka. To będzie ich wuj albo ciotka... Tom, co ty na to? 

104 

background image

Mąż Camilli tylko się uśmiechnął i wrócił do oglądania meczu. 

- Mamo, powiedz coś. 

Rita roześmiała się. 

- Camillo, twój ojciec jest w siódmym niebie. Pozwól mu się cie­

szyć. Teraz czujesz się zakłopotana, ale z czasem przywykniesz. Patrz na 

swego brata, ma piłkę. 

Po meczu poszli z Camillą i Tomem do baru „Nóż i Widelec", by po­

czekać na Charlesa i jego dziewczynę, Nancy. 

- Ciekawe, jaka ona jest-zastanawiała się Camilla. 

- Ja także jestem ciekawa - uśmiechnęła się Rita. 

- O ile znam Charlesa, Nancy jest pewnie materiałem na wkładkę do 

Playboya. On zawsze lubił takie strzelby - zażartował Tom. 

Wszedł Charles. Miał wilgotne, przylizane włosy. Obok niego szła 

dziewczyna w grubej kurtce z kapturem. Charles wydawał się ogromny, 

a ona taka maleńka... W jego geście była opiekuńczość, gdy popchnął ją 

lekko przed siebie. 

- Mamo, Camillo, Tom. To jest Nancy Ames. Nancy, to moja rodzi­

na. A gdzie tata? 

Rita szybko mu wyjaśniła. Obawiała się, że Charles się zasępi, on 

jednak uśmiechnął się od ucha do ucha. 

- Żartujesz! To kapitalne, Może to będzie chłopiec i będę go mógł 

wziąć pod opiekuńcze skrzydla. 

Nancy usiadla przy stole. 

- Przeczytałam wszystkie pani książki, pani Bellamy. Uważam, że są 

super. Czytają je wszystkie dziewczyny w akademiku. Nie puszczamy ich 

w obieg. Każda kupuje własne. 

- Miło mi to słyszeć - odparła Rita z uśmiechem. Charles promie­

niał. Jego dziewczyna czytała książki jego mamy i lubiła je. Do licha, 

czegóż więcej można sobie życzyć? 

Czy jej się wydawało, czy w spojrzeniu Camilli pojawił się szacunek? 

- Wszystko gotowe na weekend, mamo? - spytał Charles. 

- Wszystko gotowe. Kupiłam nawet dwa snowmobile. Wygląda na 

to, że śnieg się utrzyma. Cieszę się, że przyjedziesz, Charles. Mam tam 

przyjaciela i chcę, żebyś go poznał. Nazywa się Twigg Peterson. Myślę, 

że ci się spodoba. - Jak łatwo i przyjemnie było wypowiedzieć te słowa. 

Charles i Twigg polubią się nawzajem. Ta myśl bardzo się jej spodobała. 

Chciała, aby dzieci wiedziały, że w jej życiu jest mężczyzna. Widząc Bretta 

w dobrej formie, uwolniła się od ciężaru przeszłości. Pozbędzie się wspo­

mnień i dawnych ran i spojrzy w przyszłość. Może wierzyć w siebie i za­

ufać miłości. Miłości Twigga. 

105 

background image

- Chętnie spędziłabym z wami więcej czasu, ale przede mną długa 

droga. Camillo, zadzwoń do mnie w przyszłym tygodniu. Pamiętaj, kie­

dykolwiek zechcesz przyjechać, drzwi stoją otworem. Tom, opiekuj się 

moją córką. Cieszę się, że cię poznałam, Nancy. Kiedy mnie odwiedzisz, 

będę już miała odbitkę szczotkową najnowszej powieści. Może zechcesz 

zobaczyć, jak wygląda książka, zanim trafi do księgarni. 

- Potrzebujesz czegoś, Charles? - szepnęła w ucho syna, obejmując 

go na pożegnanie. 

- Jest w porządku, mamo. Dulcie przysłała mi ciasteczka. Prawdę po­

wiedziawszy, przysyła mi je teraz regularnie. Do zobaczenia w weekend. 

Czy ten facet, Twigg, to ten sam, o którym truła mi Rachel? 

- Jeden i ten sam - roześmiała się Rita. 

- Spasowała, co? - zapytał szeptem Charles. Rita wzruszyła ramio­

nami. - Zawsze postępowałaś z klasą, mamo. - Ucałował ją w oba po­

liczki i poszedł, by otworzyć przed nią drzwi. - Jedź ostrożnie. Podobno 

ma znowu padać. 

- Będę uważać, Charles. Podoba mi się twoja dziewczyna. 

- Wiedziałem, że tak będzie. Do zobaczenia, mamo. 

- Do zobaczenia, synu. 

background image

10 

Rita skierowała samochód na autostradę międzystanową. Miała nadzie 

ję, że dotrze nad jezioro, zanim znów zacznie sypać śnieg. Było to bardzo 

pouczające popołudnie i Rita cieszyła się, że pojechała na mecz Charlesa. 

Zobaczywszy Bretta z Melissą, pozbyła się ciążącego jej poczucia winy. 

Czuła się teraz lżejsza, jakby się wydostała z głębokiego dołu. Och, zda 

wała sobie sprawę, że życie nie zawsze będzie takie proste; nie można ot, 

tak, za jednym zamachem usunąć śladów ponad dwudziestu lat małżeń 

stwa. Ale zrobiła dobry początek. Poczucie winy, które ją przygniatało na 

myśl, że była nie taką żoną, jakiej pragnął Brett oraz nie taką matka, jak 

oczekiwały dzieci, było nieuzasadnione. Nie mogła na to nic poradzić. 

Nie zaprzedała rodziny dla kariery, żeby dogodzić własnej próżności. Nie­

była ani żoną, ani matką, ani autorką bestsellerów. 

.- To tylko role, jakie odgrywam - powiedziała na głos, jakby chciała 

przekonać o tym samą siebie. - To są zajęcia, które wykonuję, a nie to, 

kim jestem. 

Kim jestem? Odpowiedź przyszła natychmiast. Jestem kobietą, która 

kocha mężczyznę. Kocham Twigga. W razie potrzeby będę o niego wal 

czyła, nawet gdyby moją rywalką miała się okazać własna córka. Twigg ją 

rozumie. A Rita go kocha, i co więcej, ufa mu. Nawet kiedy chodzi o jej 

najdelikatniejsze i najbardziej skryte uczucia. 

Być może Connie wiedziała, co robi, kiedy spytała Ritę, czy spodziewa 

się, że może zostać zraniona. Rita nie zrozumiała jej wtedy. Prawda była 

taka, że się spodziewała. Zawsze się spodziewała, że zostanie zraniona. 

Spodziewała się, że zostanie zraniona przez własne dzieci, tylko dla 

tego, że stały się dorosłymi ludźmi i nie były już maleństwami, które 

107 

background image

garnęły się do niej i tuliły. Teraz widziała to jasno. Usamodzielniali się 

jedno po drugim: Camilla, Rachel i Charles. Wysyłała im nieme, ale wy­

raźne sygnały: Jestem twoją matką! W razie potrzeby zawsze ci pomogę! 

Rachel, jako jedyna, całkiem ją odtrąciła. A ponieważ Rita obawiała się, 

że ją utraci, pobłażała córce, powstrzymując się od potępiania choćby 

w myśli jej nawet najbardziej samolubnych i bezsensownych poczynań. 

Pożyczając pieniądze dzieciom, nigdy nie spodziewała się zwrotu go­

tówki. Kupowała kosztowne prezenty, się stała gotowana każde skinienie 

opiekunką do dzieci... Wszystko to sprowadzało się do jednego: żądała, 

aby dzieci udowadniały swą miłość poprzez własną zależność od niej. 

A kiedy w końcu miała czasem tego dość i odmawiała im czegoś, dzieci 

miały jej to za złe. Cały ten model był destrukcyjny, zarówno dla niej, jak 

i dla nich. Dzięki Bogu zauważyła to, zanim stało się za późno! Mogła 

zniszczyć dzieci, poświęcić je dla swoich własnych potrzeb. A kiedy by 

się od niej odwróciły, a tak musiałoby się skończyć, uważałaby się za ich 

ofiarę! Tak samo jak matka Rity czuła się ofiarą córki. 

Ofiara. Jak to okropnie brzmi... Czy to właśnie miała na myśli Con­

nie? Czy domyśliła się, że Rita widzi siebie jako ofiarę? Że spodziewa się, 

iż zostanie zraniona? 

Sądziła, że zostanie zraniona, kiedy zobaczy się z Brettem. Ku jej za­

skoczeniu, spotkanie to dało jej nowy wgląd w to, kim była dotąd i kim 

stała się teraz. Czy to właśnie obraz samej siebie jako ofiary powstrzymy­

wał ją przed uświadomieniem sobie miłości do Twigga? Czy rzeczywistą 

barierą pomiędzy nimi nie było właśnie owo poczucie, a wcale nie dzielą­

ca ich różnica wieku? 

Śnieg padał bez przerwy. Gęste, duże płatki zamarzały na szybie. 

Rita nie odrywała oczu od drogi. Jazda w takich warunkach była sza­

leństwem. Boże, gdzie się podziały pługi odśnieżające i ciężarówki z pia­

skiem i solą? Ich kierowcy są w domu i jedzą resztki indyka, odpowie­

działa sobie. Znudzona słuchaniem radia, wyłączyła je. Nie potrzebowała 

przypomnień, że warunki jazdy są trudne. Jedynym powodem do radości 

był fakt, że jej samochód ma napęd na przednie koła. 

W normalnych warunkach po godzinie jazdy dotarłaby do zakrętu 

w Whitehaven. Teraz zajmie jej to ze dwie, może nawet trzy godziny. 

Dziękowała Bogu za małe czerwone światełka widniejące na desce 

rozdzielczej. Były jak gwiazda przewodnia i pomagały jej utrzymać się 

na jezdni. Straszliwie bolały ją oczy, a ramiona miała sztywne z napięcia. 

Zaniepokojona spostrzegła, że wycieraczki ślizgają się po przedniej szy­

bie. Boże, proszę, tylko nie lód. Gdyby wycieraczki przymarzły, znalazła­

by się w prawdziwych kłopotach. 

108 

background image

Usłyszała za sobą ciche dudnienie i spojrzała w lusterko wsteczne. 

Pług odśnieżający. Zjechała na bok, aby go przepuścić. Kiedy puch zosta­

nie usunięty, ruszy za pługiem, zakładając, że jedzie on do Whitehaven. 

Z pewnością jednak odśnieża tylko główne drogi, a nie szosy dojazdowe. 

Wycieraczki zaczęły przymarzać do szyby i należało je oskrobać. Ale ła­

twiej było jechać za tylnymi światłami pługu. Przynajmniej trzymała się jezdni. 

Minęło wiele czasu, odkąd Rita modliła się po raz ostatni. Zbyt wiele. 

Uznała, że jeżeli zacznie się modlić teraz, będzie to jak oszustwo. Zamiast 

tego przeżegnała się i zaczęła w kółko powtarzać imiona dzieci. Za nic w świe­

cie nie mogła sobie jednak przypomnieć imion wnuków... Z pewnością nie 

wybrano by jej na Matkę Roku. Matka Roku pamiętałaby imiona wnucząt. 

Nie dostrzegała już czerwonych świateł przed sobą. Tylna szyba była 

przesłonięta śniegiem, a boczne lusterko pokryte warstwą lodu i sadzi. Je­

śli jedzie za nią jakiś samochód, to daj Boże, żeby jego kierowca zwolnił 

w porę, kiedy przyjdzie jej zahamować. 

Wysiadla, żeby oczyścić tylną szybę. Palce w cienkich rękawiczkach 

zdrętwiały jej z zimna, kiedy usuwała śnieg oblodzoną gąbką. Z oczu po­

płynęły łzy i natychmiast zamarzły na rzęsach. Nie warto było czyścić 

okna po stronie pasażera. Zrobiła, co mogła i wsiadla do samochodu. W od­

dali pokazały się dwa czerwone światełka. Powoli przyspieszyła i dogoni­

ła pług. Zaciskała zmarznięte dłonie na kierownicy i czuła się tak, jakby 

przywalił ją dziesięciokilowy ciężar. 

Wydawało jej się, że jazda trwa już wiele godzin. Wielkie tablice in­

formacyjne nad autostradą były zupełnie przykryte śniegiem. Boże, skąd 

będę wiedziała, kiedy zjechać na boczną drogę w Whitehaven? To chyba 

tu? Ale czy na pewno? Znak, coś w rodzaju znaku. Gdyby pamiętała co. 

Drogowskaz na kemping, ot co. Musi wypatrywać zjazdu po podwójnym 

znaku. Włączyła radio i nie usłyszała nic prócz trzasków. Zgasiła radio 

i miała ochotę płakać. Ależ była głupia! A jeśli zdarzy się wypadek i zgi­

nie samiuteńka na autostradzie międzystanowej? Kiedy ją odnajdą? Kto 

będzie ją opłakiwał? Co poczuje Twigg? Jak to on powiedział? Nie mogła 

sobie przypomnieć. Podążała za pługiem, a przez głowę przelatywały jej 

coraz tragiczniejsze myśli. 

Była tak zajęta planowaniem własnego pogrzebu, że omal nie przega­

piła drogowskazu. W gardle wzbierał szloch. Ostrożnie skręciła w prawo 

i zobaczyła, że ciężarówka jadąca przed nią zatrzymuje się. Powolutku 

zjechała na dobrze oświetlony postój. Znalazła miejsce i zaparkowała. 

Otworzyła drzwi do baru; buchnęły na nią ciepło i para. Rozejrzała 

się za wolnym krzesłem i usiadla. Mocno zbudowany kierowca ciężarów­

ki przesunął swoją grubą kurtkę i spojrzał na Ritę ze współczuciem. 

109 

background image

- Ciężko się jedzie, co? 

Rita skinęła głową i zamówiła u kelnerki czarną kawę. Młoda sympa­

tyczna dziewczyna spojrzała na Ritę, na jej kurtkę z norek i futrzane botki. 

- Pani jest Rita? 

- Tak, a o co chodzi? 

Boże, nie potrzebowała teraz wielbicielki swego pisarstwa. 

- Jakiś facet był tu ze sześć, może siedem razy i szukał kobiety w fu­

trze z norek. Pani pasuje do opisu. Pojawia się i znika jak duch na czerwo­

nym snowmobilu. 

- Jeździ w tę i nazad po autostradziemiędzystanowej -dodał kierowca 

ciężarówki. 

- Powiedział, żeby pani na niego zaczekała. Chciałabym, żeby mój 

chłopak tak się o mnie troszczył - powiedziała kelnerka, stawiając przed 

Ritą filiżankę z kawą. 

- Jody i David, tak mają na imię - powiedziała Rita triumfalnie. 

- Kto? - spytała kelnerka. 

- Moje wnuki. O której godzinie był tu ostatni raz ten mężczyzna na 

snowmobilu? 

- Co najmniej godzinę temu, prawda? - kelnerka zwróciła się do kie­

rowcy ciężarówki. 

- Tak, dobrą godzinę temu. Powinien znów się pojawić. Zakładamy się. 

- Nie dziwię się. Sama bym się założyła - powiedziała Rita. 

- To pani mąż? - zapytał kierowca. 

- Nie - cicho odparła Rita. 

. - Ach, jeden z tych. 

- Właśnie, jeden z tych - uśmiechnęła się Rita. 

- Nie ma w tym nic złego - stwierdził kierowca ciężarówki. 

- Też tak uważam - powiedziała Rita znad filiżanki. 

Drzwi się otworzyły. Rita zerwała się z krzesła. W drzwiach pojawił 

się jej cały świat. 

- Cześć, słyszałam, że mnie szukasz. 

- A co miałem robić? Wystraszyłaś mnie, Lady - powiedział Twigg, 

siadając obok Rity. Nie spuszczał z niej oczu. - Nic ci się nie stało? 

Rita pokręciła głową. 

- Wyglądasz na zmarzniętego - powiedziała. Ona także nie mogła 

oderwać wzroku od Twigga. 

- Zmarznięty! Jestem zbyt zdrętwiały, żeby cokolwiek czuć! Robią 

tu zakłady, czy jeszcze raz się pojawię, wiedziałaś o tym? 

- Tak mi mówiono. Wypij tę kawę -- powiedziała, podsuwając mu 

swoją filiżankę. 

110 

background image

- Drogi są nieprzejezdne. Myślę, że wrócimy we dwójkę na snów 

mobilu. Mocno przytuleni. 

- Lubię mocne uściski - powiedziała Rita, wpatrzona w oczy Twigga, 

- Ja także - odparł schrypniętym głosem, a w jego oczach czaiło się 

sekretne wyznanie. 

Rita wzięła go za ręce, by je rozgrzać. Położyła głowę na jego ramio 

niu i poczuła, że Twigg muska jej włosy wargami. 

Twigg słyszał jej westchnienia, czuł uspokajający ciężar głowy Rity 

na swoim ramieniu. Milczała. 

- Grosik za twoje myśli, kochanie. 

- Pomyślałam sobie, że może nadszedł czas, byśmy porozmawiali 

o tym małym słowie - odparła. 

- Masz na myśli to straszliwe słowo? Chcesz rozmawiać o miłości? 

Jego oczy rozbłysły radośnie i spoglądały na nią śmiało i otwarcie. Ten 

człowiek nigdy się nie wycofa. Uczciwość nie pozwoli mu na to. 

- Dokładnie tak. 

- Jesteś gotowa, by rozmawiać na ten temat? - spytał Twigg. 

- Myślę, że tak - powiedziała Rita z szerokim uśmiechem. 

- Nie wystarczy myśleć, Rito, kochanie. Musisz wiedzieć na pewno 

- Wiem. Wracajmy do domu. 

- Twojego czy mojego? - zażartował z tym swoim uwodzicielskim 

błyskiem w oku. 

- Twojego. W moim jest gość. 

Śmiejąc się, wstali. Nie mogli się doczekać, kiedy zostaną sami. Twig-

chwycił ją w ramiona, uniósł podbródek i lekko pocałował w usta. Rita 

zapomniała, że przyglądają im się ludzie. Pamiętała tylko tyle, że jest w 

mionach Twigga, że on ją całuje, a ona chce z nim być. 

Pociągnął ją za sobą w mroźną noc. Ich noc. Śnieg sypał cicho i nie 

przerwanie. Podniecona bliskością Twigga, Rita znów znalazła się w jego 

objęciach. Poczuła jego drżące wargi na swoich. 

Stała otoczona kręgiem jego ramion. Czuła, jaki jest silny i wysoki 

Oto jej miłość. Czekała na nią, żeby móc poznać siebie samą. A on po 

zwolił jej na to, zaufał jej. Wiedziała już, że nie musi być idealną, stereo 

typową matką. Nie czuła się winna, że chce być kimś więcej niż tylko 

żoną i gospodynią domową. Chce być kobietą. Chce być z nim, z kochan 

kiem, który dociera w głąb jej duszy i widzi w niej kobietę, a nie role, 

jakie każdej z nas przychodzi w życiu odgrywać. 

Kocham go za to, kim jestem. I za to, kim mogę się stać.