background image

Barbara McMahon 

Kronika towarzyska 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Molly nerwowo przemierzała zatłoczony chodnik przed 

hotelem „Magellan" na Union Sąuare. W głowie miała 
kompletny mętlik. Była spóźniona, jednak - chociaż zda­
wała sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni tchórz -
zupełnie nie miała ochoty na udział w przyjęciu. Niestety, 

jej nieobecność wywołałaby kolejną falę plotek. Od trzech 

miesięcy była najbardziej obgadywaną osobą w firmie i nie 
zniosłaby kolejnych współczujących spojrzeń kolegów. 

Do krawężnika podjechała taksówka. Kiedy portier 

w hotelowej hberii otworzył drzwiczki, Molly rozpoznała 
Harolda Sattena, jednego z dyrektorów w Zentechu, gdzie 
pracowała. 

- Cześć, Molly. - Niestety, Harold także ją dostrzegł. 

- To tutaj, prawda? 

- Na dwudziestym piątym piętrze - odparła, witając 

uśmiechem jego żonę. 

- Idziemy? - zaproponował. 
- Czekam na kogoś. - Zaskoczyło ją, że tak gładko uda­

ło jej się skłamać. 

- O... Myślałem, że przyszłaś sama. 
Zaklęła w myślach, z trudem powstrzymując grymas nie­

chęci. Cholera! Czy cały świat wie o jej niefortunnym roman­
sie? Jasne, że tak! Już Brittany tego dopilnowała. „Biedna Mol-

background image

ly!" - powtarzała każdemu, kto chciał jej słuchać. „Nawet 
do głowy mi nie przyszło, żeby wchodzić między nią a Ju-
stina. Po prostu zakochaliśmy się w sobie, ot co." 

- Nie, jestem umówiona - powtórzyła, udając, że wśród 

przechodniów wypatruje znajomej twarzy. 

- W takim razie do zobaczenia na górze - odparł Harold 

i skinął głową. 

Odprowadzała ich wzrokiem, nie przestając się uśmie­

chać. Udział w przyjęciu był służbowym obowiązkiem. 
W każdym innym przypadku sprawiłoby jej to ogromną 
przyjemność. Ostatecznie to właśnie dzięki jej projektowi 
podpisano korzystny kontrakt z wielkim japońskim koncer­
nem Hamakomoto Industries. Szefem zespołu był Steve Po-
wers, ale to śmiałe pomysły Molly zadecydowały o sukce­
sie. Nic dziwnego, że rozwścieczyła Brittany. Od siedmiu 

lat pracowały razem w dziale graficznym Zentechu, ale Brit­
tany uwzięła się na Molly od pierwszego spotkania. A teraz 

jeszcze odbiła jej Justina. 

Uroczyste przyjęcie zaczęło się dziesięć minut temu. Na 

imponującej liście gości znaleźli się przedstawiciele prasy, 
mediów, wszyscy ważni i wpływowi obywatele San Fran­
cisco. 

A wśród nich Justin Morris... i Brittany. 
Znów podjęła swój spacer, rozmyślając gorączkowo. Może 

upaść i symulować skręcenie kostki? Spojrzała z niesmakiem 
na zakurzony chodnik. Nie, to kiepski pomysł, uznała. 

Albo udawać, że się zaręczyła, tylko narzeczony nie zdą­

żył dojechać na przyjęcie. 

Żałosne! Była chyba jedyną kobietą w San Francisco, 

która nie miała z kim przyjść na służbową imprezę. 

background image

Przed czterema miesiącami planowała wesele, a w tym 

czasie Justin spotykał się już z Brittany. Marzenia Molly 
rozwiały się jak dym. 

Nie chciała występować w roli porzuconej, odstawionej 

na boczny tor dziewczyny. 

Jednak w tej chwili należało pojawić się na przyjęciu 

i udawać, że życie jest piękne. Stanąć twarzą w twarz z Ju-
stinem i jego piękną dziewczyną i robić dobrą minę do złej 
gry. Wzięła głęboki oddech i skierowała się do wejścia. 

Rozejrzała się jeszcze raz wokół, jakby spodziewając 

się cudu. Niestety, będzie musiała pójść sama, chyba że 
zaciągnie na górę kogoś zupełnie obcego. Czas więc wło­
żyć na palec pierścionek i przygotować się do odegrania 

rob. 

Ogarnęła ją nagła irytacja. Gdyby Justin był dobrym 

kolegą, zrezygnowałby z dzisiejszego przyjęcia. Przecież 
to ona miała być gwiazdą wieczoru. I będę, postanowi­
ła. Z dumnie podniesioną głową wkroczyła do wytwornego 
holu i wówczas dostrzegła dyskretny szyld. „Magełlan's 
Pub". O, właśnie tego jej teraz potrzeba. Wypije coś dla 
kurażu. 

Weszła do środka i rozejrzała się po słabo oświetlonym 

wnętrzu. Najwyraźniej była jeszcze zbyt wczesna pora, bo 
tylko przy jednym stoliku siedziało dwoje młodych ludzi. 
Trzeci gość, samotny mężczyzna, stał pogrążony w rozmo­
wie z barmanem. 

Podeszła do błyszczącego, wyłożonego mahoniem baru 

i z pewnym trudem wdrapała się na wysoki stołek. Barman 
przerwał rozmowę i ruszył w jej kierunku. 

- Na co ma pani ochotę? 

background image

- Poproszę o dżin z tonikiem. Nie, chwileczkę, nie zno­

szę dżinu. Może być burbon. Nie, tego też nie lubię. Albo 
kieliszek chardonnay - rozważała głośno. - Chociaż to 

pewno nie wystarczy. A gdyby tak rum z colą? Nie, to zwy­
kle piłam z Justinem. Fatalne skojarzenia. Niech to diabli! 

- Więc jaki ma być ten drink? - spytał barman. 
- Najlepiej duży, ciemny i niebezpieczny - oznajmiła 

posępnie. Rzuciła okiem na zegarek. Wpół do piątej. Jeśli 
nie chce zbłaźnić się do końca, powinna się pospieszyć. 

- Nie wystarczy jasny i uprzejmy? - zasugerował. 
- Co? - Podniosła wzrok i zobaczyła błyszczące nie­

bieskie oczy pod szopą jasnych włosów. 

- Nie. Albo ciemny i niebezpieczny, albo żaden. Jednak 

wezmę rum z colą. - Trudno, by z powodu Justina unikała 
ulubionego drinka. 

- Kłopoty? - Barman patrzył na nią spod oka. 
- Czy wszyscy, którzy tu przychodzą, mają jakieś pro­

blemy? 

- Tylko ci, którzy wpadają o czwartej po południu. -

Postawił szklankę na podstawce. - Przy okazji robię tu też 
za psychologa. 

- Aha... - Pociągnęła łyk ze szklanki. Ciekawe, ile mu­

siałabym wypić, żeby dodać sobie odwagi, zastanawiała się. 

Tak czy inaczej poprzestanie na jednym drinku. Nie może 
przecież pójść na przyjęcie wstawiona. 

Ponownie spojrzała na zegarek. Robiło się coraz później. 

Być może wszyscy już ją wzięli na języki. Brittany z pew­
nością nie próżnuje. 

- Czeka pani na swojego towarzysza? - dopytywał się 

barman. 

background image

- Chciałabym. Muszę się stawić na imprezie Zentechu. 

Tutaj, na dwudziestym piątym piętrze. 

- Przynajmniej dają dobrze jeść i pić. 
Umoczyła usta w drinku, po czym otworzyła torebkę, 

wyjęła pierścionek zaręczynowy swojej babci i unosząc 
dłoń, spytała: 

- Czy gdybym go miała na palcu, pomyślałby pan, że 

jestem zaręczona? 

- A jest pani? 
- Nie w tym rzecz. Co by pan pomyślał? 
- Że taka śliczna dziewczyna musi kogoś mieć, bez 

względu na to, czy nosi pierścionek, czy nie. 

- No, no... Może powinnam się jednak zastanowić nad 

jasnym i uprzejmym - mruknęła. 

Barman mrugnął wesoło i spojrzał na drugi koniec baru. 

Podążyła za jego spojrzeniem i napotkała pochmurny wzrok 
samotnego mężczyzny. Przyjrzała mu się uważnie. 

Tak, on by się nadawał. Wysoki, ciemny i bez wątpienia 

niebezpieczny. Wyglądał jak pirat, którego wciśnięto w gar­
nitur. Właściwie nie był przystojny, miał zbyt ostre rysy. 
Jednak bijąca od niego pewność siebie i arogancka postawa 
zrobiłyby wrażenie i usadziłyby Brittany. Ciekawe, kto to? 
I czemu przyszedł do baru o tej porze? 

- On byłby dobry - zażartowała, odwracając się do sym­

patycznego barmana. 

- Tak pani myśli? 
- Gdyby nie robił takiej marsowej miny i udawał za­

kochanego narzeczonego... No nic. Będzie mi musiał wy­
starczyć pierścionek i sprytna wymówka. 

- Jaka? 

background image

- Ze coś nagle zatrzymało mojego ukochanego. 
- Właściwie, na co pani ten narzeczony? - Oparł się 

o bar, najwyraźniej gotowy do wysłuchania jej opowieści. 

Przez dłuższą chwilę z zażenowaniem wpatrywała się 

w swoją szklankę. Dziwne, ale odejście Justina nie pogrą­
żyło jej w rozpaczy. A może ona go w ogóle nie kochała? 

Przecież lubiła z nim przebywać, rozmawiali nawet o ślu­
bie... Powinna mieć chyba złamane serce? A tymczasem 
czuła się zaledwie zażenowana. 

- Żeby zachować twarz. Wie pan, jak bardzo Japończycy 

cenią sobie honor? 

- Co mają do tego Japończycy? 
- Są gośćmi na przyjęciu. Spodobały się im moje pro­

jekty i dlatego muszę być obecna. Tyle że wolałabym po­

kazać się z narzeczonym. 

- Bo? 
- W porządku, szanowny psychologu zza baru. Bo męż­

czyzna, którego zamierzałam poślubić, przyszedł ze swoją no­
wą dziewczyną. Od tygodni robiłam, co tylko się dało, żeby 
ich unikać, ale to nie zawsze możliwe. Byłabym szczęśliwa, 
gdybym mogła tam wkroczyć u boku superfaceta. Justin i Brit-
tany pracują razem ze mną, więc wszyscy w firmie wiedzą, 
co się dzieje i strasznie mi współczują. - Zasępiła się. - I to 

jest okropne. 

- Chyba mam dla pani kogoś odpowiedniego. Może na­

wet uda się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Proszę 
poczekać. - Odszedł na drugi koniec baru. 

Patrzyła jak urzeczona. Chyba nie zamierzał poprosić 

ciemnego nieznajomego, żeby zechciał wystąpić w roli jej 
narzeczonego? Zresztą ten mężczyzna i tak się nie zgodzi. 

background image

Nie wyglądał na człowieka skłonnego do bezinteresownych 
poświęceń. 

Justin również był egoistą, dopiero teraz to widziała. 

Wcześniej pochlebiało jej jego zainteresowanie. Za to teraz 
traktował ją jak zadurzoną panienkę, która źle zrozumiała 

jego intencje. Akurat! Póki Brittany nie postanowiła się nim 

zająć, jego intencje były całkiem oczywiste. 

Widziała, jak barman tłumaczy coś nieznajomemu, spo­

glądając w jej kierunku. Pan Wysoki i Niebezpieczny po­
kręcił głową. Nie zdziwiła się specjalnie, choć poczuła za­
wód. Trudno... 

Nie słyszała słów, widziała tylko, że barman próbuje go 

przekonać. Najwyraźniej jego argumenty trafiły do niezna­

jomego, bo przez chwilę mierzył Molly uważnym spojrze­

niem, rzucił okiem na zegarek i na wejście do baru, wreszcie 
kiwnął głową i ruszył w jej stronę. 

Serce Molly zabiło mocniej. Czy to możliwe, że chce 

z nią porozmawiać? Nie spuszczając z niego wzroku, za­
cisnęła dłoń, w której trzymała pierścionek. Boże, przecież 
tylko żartowała! Nie może narzucać się nieznajomemu 
mężczyźnie. 

- Jestem Nick Bailey. Donny twierdzi, że potrzebuje pa­

ni eskorty na przyjęcie Zentechu - odezwał się. 

Przełknęła nerwowo. 
- Tak. To znaczy... Właściwie potrzeba mi, hm... czegoś 

więcej. Potrzebuję kogoś, kto wystąpi w roli mojego na­
rzeczonego... Chodzi tylko o dzisiejszy wieczór - mówiła 
niezbyt składnie. 

Patrzył na nią badawczo, jakby rozważał jej słowa. 
- Czego pani oczekuje od narzeczonego? 

background image

- Och, niewiele. - Przyglądała mu się z bijącym ser­

cem. Był wysoki i niesamowicie wytworny. Wzdrygnęła się, 
widząc, jak uważnie lustruje ją wzrokiem. 

Jak to dobrze, że Sally namówiła ją na kupno nowej 

sukienki. Bardzo trudno dobrać odpowiedni strój na wielkie 
okazje, jeśli na co dzień nosi się zachlapane farbą dżinsy, 

obszerne kidę lub podkoszulki ze śladami węgla czy kredy. 

Tym razem jednak musiała dorównać Brittany. 
Uśmiechnęła się do nieznajomego. 
- Głównie powinien pan stać gdzieś blisko mnie i do­

brze się prezentować. Do tego akurat świetnie się pan nadaje. 
Przedstawię pana kilku osobom, ale właściwie nie musi pan 
nic robić ani mówić. Na przyjęciu będzie sporo jedzenia 

i drinków, ale potem mogę w ramach podziękowania za­
prosić pana na kolację. 

- Czyli właściwie mam się tylko pokazać? 
Przytaknęła. Świetnie się nadawał. Był wyższy od Justina 

i przystojniejszy. 

Cholera, może to jednak nie jest najszczęśliwszy pomysł? 
Nieznajomy rzucił okiem na barmana i kiwnął głową. 

- W porządku, pójdę tam z panią. Musimy tylko chwilę 

poczekać. - Spojrzał na zegarek. - Czekam tu na kogoś. 

- Naprawdę się pan zgadza? - Nie mogła uwierzyć 

w swoje szczęście. Dostrzegła, że barman uśmiecha się pod 
nosem. - Dlaczego? Prawdę mówiąc, nie wygląda pan na 
osobę skłonną do wyświadczania przysług - rzuciła prosto 
z mostu. 

- Z reguły nie jestem taki chętny. - Znów spojrzał na 

barmana. - Lecz ja także chciałbym skorzystać z pani po­
mocy. Zgoda? 

background image

- O... - Wsunęła pierścionek babci na palec. - Znako­

micie. Zresztą, to tylko parę godzin. Jestem panu bardzo 
wdzięczna. Nazywam się Molly McGuire. 

- Nick Bailey - przedstawił się ponownie. 
Nie zdążyła podać mu ręki, gdy od wejścia dobiegł ko­

biecy głos. 

- Nick, kochanie! Wszędzie cię szukam. Dopiero boy 

hotelowy powiedział, że wszedłeś do baru. 

Kroczyła ku nim niezwykle seksowna ciemnowłosa 

dziewczyna. Patrząc na nią, Molly zaczęła żałować, że jej 

jasnobrązowe włosy nie są równie ciemne i długie. 

Z reguły zaczesywała włosy do góry, żeby podczas ma­

lowania nie wpadały do oczu. No i nigdy nie będzie miała 
takich zaokrąglonych kształtów, bo podczas pracy często za­
pominała o jedzeniu. 

Przerwała ponure rozmyślania, wyczuwając zdenerwo­

wanie nieznajomego. Przysunęła się bliżej. 

- O, Carmen. Już wróciłaś? - spytał dziewczynę. W je­

go głosie słychać było napięcie. 

- Kochanie, przecież mówiłam ci, że wrócę. - Carmen 

podeszła znacznie bliżej, niż to było konieczne. Nick uchylił 

się przed jej pocałunkiem i objął Molly ramieniem. 

- Molly, to Carmen Hernandez, moja znajoma. Carmen, 

chyba nie poznałaś jeszcze mojej narzeczonej. 

- Narzeczonej? - Oczy Carmen zapłonęły gniewem. 

Obrzuciła Molly niedowierzającym spojrzeniem. - O czym 
ty, do cholery, mówisz? Co to za gra, Nicky? Nie pozbę­
dziesz się mnie tak łatwo. Należysz do mnie i tylko do mnie! 

- Na śniadych policzkach pojawiły się ciemne rumieńce. 
Czarne oczy przewiercały Molly na wylot. - Nie wiem, co 

background image

sobie wyobrażasz, ale on jest mój! Zbyt wiele ci brakuje, 
żeby utrzymać przy sobie takiego mężczyznę jak Nick. 

- Może wolelibyście porozmawiać na osobności? - ode­

zwała się Molly. Nie miała ochoty znosić upokorzeń od je­
szcze jednej kobiety. 

Ręka Nicka zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Molly 

nawet się to podobało, choć trochę niepokoiła ją zaistniała 
sytuacja. 

Najwyraźniej Nick Bailey również wpakował się w kło­

poty. Nic dziwnego, że tak ochoczo przystał na jej niezwykłą 
propozycję. 

- Nasz związek rozpadł się wiele tygodni temu. - Spo­

kojny, rozsądny głos Nicka brzmiał znacznie milej dla ucha 
niż pełne temperamentu pokrzykiwania Carmen, jednak 
Molly wyczuła w jego słowach twarde tony. 

- To twoje zdanie. Ja nie zamierzam rezygnować. - Car­

men chwyciła go za rękę. - Kocham cię, dobrze o tym 
wiesz. Dlaczego mnie tak okrutnie traktujesz? 

- Carmen, z nami już koniec i nic nie może tego zmie­

nić. Poza tym jestem zaręczony. - Uniósł lewą dłoń Molly. 
Mimo przytłumionego światła diament zamigotał iskrami. 

Carmen ledwie rzuciła okiem na pierścionek. 
- Pewno wydaje ci się, że wygrałaś los na loterii, bo 

udało ci się złapać Nicka Baileya. Uprzedzam cię, to jeszcze 
nie koniec - powiedziała, patrząc Molly w oczy, po czym 
obróciła się na pięcie i opuściła bar. 

- Dobrze poszło - odezwał się barman. 
- Zamknij się - warknął Nick, zabierając rękę z ramie­

nia Molly. - To co, idziemy na przyjęcie? Po występie Car­
men myślę, że to będzie bułka z masłem. 

background image

- Przynajmniej rozumiem teraz, czemu zgodziłeś się na 

mój szalony pomysł. Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy 
potrzebowałeś mnie znacznie bardziej niż ja ciebie. Wątpię, 
czy Justina w ogóle poruszy wiadomość o moich zaręczy­
nach. - Miała jednak nadzieję, że utrze nosa Brittany. 

- Przejdzie jej - burknął Nick, marszcząc brwi. 
- Mam obawy, że jeszcze ją zobaczymy. Gotowa byłaby 

przyjść nawet na ślub - odezwał się Donny. - Choćby po 
to, żeby się upewnić. 

Spojrzała ze zdumieniem na obu mężczyzn. 

- Na jaki ślub? 
- Nasz, oczywiście - odparł Nick. - No, chodź już. 

Sprawdźmy, jakie wrażenie zrobimy na twoich znajomych. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

W windzie Molly próbowała opanować natłok myśli. Za 

chwile wejdzie na firmową imprezę i przedstawi Nicka Baileya 

jako swego narzeczonego. Czy to wypali? Co prawda Carmen 

kupiła tę informację, ale może dlatego, że ją zaskoczyli. A og­
nisty temperament dziewczyny dokonał reszty. 

Podniosła głowę i napotkała chmurne spojrzenie Nicka. 
- Wolałbym wszystko dobrze zrozumieć. Jakiś facet po­

rzucił cię dla innej, więc chcesz mu udowodnić, że nic sobie 
z tego nie robisz. 

- Jesteś wyjątkowo delikatny - mruknęła niechętnie. -

Cóż, trafiłeś w sedno. Pozwól jednak, że coś ci zasugeruję. 
Nikt nie uwierzy, że jesteśmy zaręczeni, jeśli będziesz ob­
nosił się z taką wściekłą miną. Może udałoby ci się uśmiech­
nąć? Mógłbyś też udawać, że jesteś mną urzeczony. Tak 

powinien zachowywać się narzeczony, nie sądzisz? 

- Bez wątpienia. 
Po jego minie poznała, że z niej kpi. Niech mu będzie, 

byle tylko spełnił jej prośbę. Wystarczy, że pokaże się z nim 
dziś wieczorem. Potem ułoży jakąś historyjkę, a za kilka 
tygodni zacznie opowiadać o zerwaniu zaręczyn. Do tego 
czasu pochłonie ją praca nad nowym projektem i zapomni 
wreszcie o Justinie i Brittany. Zresztą, kiedy koledzy zoba­
czą Nicka, ich współczucie ustąpi miejsca zaskoczeniu. 

background image

Przyjęcie trwało w najlepsze, gdy dotarli do wielkiej sali. 

Z sufitu zwieszały się transparenty ogłaszające powstanie 
nowego konsorcjum. Za gigantycznym narożnym oknem 
rozciągał się widok na San Francisco od Union Sąuare aż 
po migoczące w oddali niebieskie wody zatoki i wysokie 
wieże mostu Golden Gate, który rzeczywiście wyglądał jak 
złote wrota. 

- O, jesteś wreszcie. Już zaczynałem się martwić - po­

witał ją John Billings, prezes firmy, z zainteresowaniem pa­
trząc na Nicka. 

- Cześć, John. Przepraszam za spóźnienie. Coś nas za­

trzymało. Poznaj, proszę, mojego narzeczonego, Nicka Bai-
leya. 

Kości zostały rzucone. Miała tylko nadzieję, że nie po­

pełnia koszmarnego błędu. 

- Miło cię poznać, Nick. Dotarły do mnie plotki, że na­

sza Molly spotyka się z kimś wyjątkowym. Powinieneś wie­
dzieć, że jesteśmy z niej bardzo dumni. To projekt Molly 
zrobił furorę na ostatniej prezentacji. 

Zarumieniła się z radości. Nie spodziewała się takich po­

chwał. Jeszcze bardziej zdumiała się, czując dłoń Nicka na 
karku. 

- Molly z reguły osiąga to, czego pragnie. To bardzo 

zdecydowana kobieta - powiedział. 

Miała wrażenie, że pod wpływem jego dotyku jej zmysły 

nagle się obudziły. Na chwilę zgubiła wątek rozmowy. Co 
się, do diabła, dzieje? Niemożliwe, żeby aż tak na nią po­
działało lekkie muśnięcie. Zdaje się, że nie powinna zama­
wiać drinka z rumem. 

John odszedł, a oni ruszyli przez salę przywitać się z re-

background image

sztą gości. Molly przedstawiała Nicka znajomym, odpowia­

dała na pytania, zbierała gratulacje za swój projekt. 

Stali właśnie z kilkoma kolegami, gdy znienacka poja­

wili się Justin i Brittany. Ich rozmówcy zamilkli w ocze­
kiwaniu sensacji. 

- Miło cię widzieć, Molly. Zastanawialiśmy się, gdzie 

się zgubiłaś - odezwał się Justin. - Jakaś pilna robota? 

- Cześć, Molly. Myśleliśmy, że pewno nie przyjdziesz. 

- Brittany uwiesiła się na Justinie, jakby był kołem ratun­
kowym. Wysoka, jasnowłosa, szczupła i zgrabna, wyglądała 

jak modelka. 

Jednak tym razem, wyjątkowo, Brittany wcale nie była 

najważniejsza. Justin zresztą też nie. Molly napawała się 
swoim triumfem. 

Nick wysunął się do przodu i wyciągnął rękę. 
- To moja wina, że Molly przyszła spóźniona. Nick Bai-

ley. Czy państwo pracują dla Molly? 

Zdumione spojrzenie Justina było naprawdę bezcenne. 

Ze zmarszczonymi brwiami uścisnął dłoń Nicka i pokręcił 
głową. 

- Nie, nie pracuję dla Molly, choć czasami pracujemy 

razem. Jestem Justin Morris, dyrektor do spraw promocji 
- wyjaśnił i odwrócił się do Molly. - Myślałem, że przyj­
dziesz sama. 

- Naprawdę? - Udała zaskoczenie, spoglądając z uśmie­

chem na Nicka. - A dlaczego? - spytała, starannie omijając 
wzrokiem Brittany. 

- Nie lubię dzielić się z nikim Molly - wtrącił Nick, 

obrzucając nieuważnym spojrzeniem Brittany. - Przyszli­
śmy jednak, bo to przyjęcie jest dla niej ważne. 

background image

Molly z trudem powstrzymała śmiech, widząc osłupienie 

malujące się na twarzy Brittany. Rzadko zdarzało się, żeby 
mężczyźni kwitowali jej urodę jednym spojrzeniem. 

Rzuciła okiem na Justina i poczuła nagłe ukłucie żalu. 

Kilka tygodni przez niego przepłakała, a teraz... zupełnie 
nic nie czuła. 

Tak czy inaczej, cieszyła się, że nareszcie wyzwoliła się 

spod jego uroku. Nagle poczuła się cudownie wolna. Co 
za ulga! Nie musi już nic udowadniać ani Justinowi Mor­
risowi, ani Brittany Taylor! 

- No, powinniśmy iść dalej. Nick poznał już Johna, a te­

raz chciałabym przedstawić go naszym japońskim wspól­
nikom - powiedziała. 

- Czy to pierścionek zaręczynowy? - odezwała się na­

gle Brittany, patrząc na dłoń Molly. 

Kiedy Molly uniosła dłoń i demonstrowała prześliczny, 

choć staromodny pierścionek babci, oślepił ich błysk flesza. 
Brittany natychmiast z zachęcającym uśmiechem obróciła 
się do fotografa. 

- Przywitamy się z innymi, dobrze? - Molly podniosła 

oczy na Nicka. 

- Czy według ciebie jestem wystarczająco zauroczony? 

- spytał szeptem, pochylając nad nią głowę. 

- Świetnie sobie radzisz. Naprawdę to doceniam - od­

parła cicho. 

Znów błysnął flesz. 
- Stanowczo przesadzają z tymi zdjęciami - zezłościła 

się, rozglądając się wokół. 

- Muszą zbierać materiały - odezwał się Justin, uśmie­

chając się do fotografa. 

background image

Molly nie zależało na tym, aby znaleźć się w centrum 

zainteresowania. Misja została spełniona. 

- Właśnie o to prosiłam - odezwała się, kiedy odeszli. 

- Dzięki. 

- Spotkanie z Justinem i Brittany było jedynym powo­

dem tej maskarady? - spytał Nick, zdejmując rękę z jej ra­
mienia. 

- Przede wszystkim z Brittany. Nie znoszę jej. 
- Wygląda na wyjątkową egocentryczkę. 
- Większość mężczyzn uważa ją za bardzo seksowną 

kobietę. - Podniosła na niego zdumiony wzrok. 

- Większość mężczyzn zachwyca się jej ciałem, a to zu­

pełnie co innego - powiedział zdecydowanie. 

- Ja nie widzę różnicy. 
- Chyba musiałabyś być facetem. Czym zajmujesz się 

w tej firmie? Prezes ma o tobie bardzo dobre zdanie. 

- Pracuję tu od ukończenia szkoły plastycznej. Obecnie 

jestem już jednym z dyrektorów artystycznych. Ostatnio 

miałam szczęście, bo powierzono mi przygotowanie proje­
ktu na prezentację dla Hamakomoto. 

- Szczęście? Raczej wyraz uznania dla twego talentu... 

- O, podoba mi się, jak to ująłeś. - Uśmiechnęła się 

szeroko. - Przede wszystkim kieruję przygotowaniem opra­

cowań graficznych lub całych projektów druków reklamo­
wych, papieru firmowego, ogłoszeń, stron internetowych. 
Podaj swoje żądania, a mój zespół to wykona! 

- A jak się do tego wszystkiego ma Justin? 
- Spotykałam się z nim przez pewien czas. Nasze zer­

wanie nie stałoby się tak wielkim wydarzeniem, gdyby Brit­
tany nie okazała się wstrętną jędzą. - Przez ramię rzuciła 

background image

okiem na dziewczynę, która rozmawiała z fotografem. Pew­
no omawiali właśnie ujęcia, na których Brittany będzie się 
szczególnie efektownie prezentować. - Justin jest jednym 
z szefów do spraw promocji, więc ciągle się na siebie na­
tykamy. Zależało mi na tym, żeby zachować twarz przed 
resztą kolegów. Ciężko jest poruszać się po biurze, wiedząc, 
że wszyscy ci współczują. 

Dochodziła ósma, kiedy goście zaczęli opuszczać przy­

jęcie. Także Molly i Nick udali się w kierunku windy. Molly 

nie mogła nic zarzucić swojemu towarzyszowi. Przez cały 
czas darzył ją niepodzielną uwagą. Prawdę mówiąc, trochę 

ją to oszołomiło. Miała nadzieję, że jeśli kiedyś uda jej się 

kogoś oczarować, będzie się zachowywał właśnie tak, jak 
Nick tego wieczoru. 

Kiedy szli już do wyjścia, poczuła żal, że wieczór się 

skończył. 

- Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję. 
- To była wzajemna pomoc. Donny podejrzewał, że bę­

dę miał problem z Carmen. 

- A ty się tego nie spodziewałeś? 
- Nie spotykamy się od kilku miesięcy i Carmen dobrze 

wie, że to koniec. Jednak podejrzewałem, że urządzi mi sce­
nę. Nigdy nie ufaj wzgardzonej kobiecie. 

- Zapamiętam twoją radę. Carmen faktycznie wygląda 

na kogoś, kto potrafi urządzić scenę. 

- Bardzo lubi takie występy. 
Wyszli przed hotel. Znad zatoki napłynęła mgła i po­

wietrze znacznie się ochłodziło. Na ulicy nadal było wielu 
turystów, panował gwar, słychać było dzwonki tramwajów 
wlokących się pod górę po Powell Street. 

background image

- Masz tu samochód, czy cię podwieźć? - spytał Nick. 
- Przyjechałam taksówką i tak samo wrócę. 

Skinął na portiera i po kilku sekundach przy krawężniku 

zatrzymała się taksówka. 

- Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - Molly wyciągnęła 

rękę na pożegnanie. 

- Narzeczony też musi mieć z tego jakąś korzyść. - Nick 

objął i pocałował Molly, ignorując jej wyciągniętą rękę. 

Kiedy błysnął flesz, nie była pewna, czy to znowu jakiś 

natrętny fotograf, czy może szok wywołany pocałunkiem. 
Tyle czasu ze sobą spędzili, a nadal nic nie wiedziała o no­
wym znajomym. 

Ledwo zdążyła o tym pomyśleć, a już Nick pomagał jej 

wsiąść do taksówki. 

- Do widzenia, Molly McGuire. 
- Uff! - westchnęła, patrząc przez tylną szybę auta. 

Wiedziała już, że nie będzie rozpaczać po utracie Justina. 
Niestety, nie miała tej pewności co do Nicka Baileya. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Nick Bailey z niechęcią patrzył na stertę papierów, które 

zastał na swoim biurku. Był wściekły. Powinien był prze­
widzieć skutki wczorajszego wieczoru. Dlaczego pozwolił 
sobie na zlekceważenie instynktu samozachowawczego? 
Skąd postronni ludzie mieli wiedzieć, że grał tylko rolę na­
rzeczonego? Trzeba czym prędzej zająć się naprawieniem 
wszelkich szkód, póki sprawy nie całkiem jeszcze wymknę­
ły się spod kontroli. 

- Chcesz mi o czymś opowiedzieć, szefie? - spytała 

Helen. Pięćdziesięciopięcioletnia kobieta pracowała z Ni­
ckiem już od dziesięciu lat, od chwili gdy po śmierci ojca 
przejął zarząd nad hotelami Magellan. Sieć luksusowych ho­
teli obejmowała całe Zachodnie Wybrzeże od San Diego 
aż po Seattle. W San Francisco, w najpiękniejszym z nich, 
Nick miał swoje biuro. 

Osłupiał na widok zdjęć w dzisiejszej gazecie. Powi­

nien był się domyśleć, że na takiej imprezie będą reporterzy 
z prasy. 

Nagle ogarnęło go uczucie niepokoju. Czy przypadkiem 

Molly nie uknuła całego planu? Być może celem zabawy 
w narzeczonych było schwytanie go w pułapkę. Wielokrot­
nie miał do czynienia z kobietami, które liczyły na jego 
pieniądze, a przynajmniej chciały pławić się w jego blasku. 

background image

Z pewnością nie podejrzewał wczoraj, że znajdzie się 

z przypadkową znajomą w kronice towarzyskiej miejscowej 
gazety. „Czyżby ślub? Nieprzystępny magnat hotelowy, 
Nick Bailey, wreszcie usidlony". 

Donny także nie przewidział takiego obrotu sprawy, su­

gerując mu przyjęcie roli tymczasowego narzeczonego. 

Co za ironia! Reportaż w gazecie przypieczętował co 

prawda zerwanie z Carmen, jednak otworzył worek kłopo­
tów z Molly McGuire. 

Helen pochyliła się nad biurkiem. 
- Nie przypominam sobie, żebym kiedyś posyłała jej 

kwiaty - mruknęła, przelatując wzrokiem artykuł i ogląda­

jąc zdjęcia. 

- To nie tak, jak myślisz - odparł, odrzucając gazetę 

na bok. Donny będzie musiał zbadać, kim naprawdę jest 

Molly McGuire. I co knuje. Z doświadczenia wiedział, że 
w interesach trzeba działać szybko. Nigdy nie odniósłby su­
kcesu, gdyby pozwolił sobie na opieszałość. - To kaczka 
dziennikarska. Wcale nie jesteśmy zaręczeni. 

- Na tym zdjęciu wyraźnie widać pierścionek... 
- Czy dane z Portlandu już przyszły? - przerwał jej. 
- Cóż to, szefie? Nagła zmiana tematu? - Helen poszła 

do swojego pokoju, żeby przejrzeć teczki z raportami. Kiedy 
zadzwonił telefon, odebrała, nie przerywając pracy. - To 
Donny - zawołała po chwili, unosząc głowę znad biurka. 

Nick chwycił słuchawkę. 
- Idź do diabła ze swoimi głupimi pomysłami - rzucił 

ze złością. 

- A więc widziałeś już gazetę? 
- Nie przypuszczałem, że tam będzie prasa. Zastanawiam 

background image

się, czy to nie robota Molly. Ostatnio sporo się mówi o przy­
znawanych lekką ręką odszkodowaniach za niedotrzymanie 
obietnicy małżeństwa. Co my właściwie o niej wiemy? 

- Przesadzasz! Wydawała się całkiem sympatyczna. 

Chcesz, żebym ją sprawdził? 

- Oczywiście. Daj mi znać, jak się czegoś dowiesz. 
- I tak masz szczęście, że nie pokazali was w wiadomo­

ściach. Pocałunek na pożegnanie naprawdę chwytał za serce. 

- Jaki pocałunek? - udał zdziwienie. 
- Nie widziałeś drugiej strony? 
Nick sięgnął po gazetę. Faktycznie, na drugiej stronie 

widniało zdjęcie, na którym całował Molly. Pomyśleć tylko, 
że człowiek miesiącami ciężko pracuje i nikt tego nie do­
strzega. A wystarczy jeden poryw serca, żeby cały świat się 
o tym dowiedział. Niech to cholera! 

- Rozumiem, że zamierzasz się z nią spotkać? - spytał 

Donny. 

- To była znajomość na jeden wieczór. Do diabła, prze­

cież sam mnie tak urządziłeś! Dowiedz się, jak to wszystko 
trafiło do gazety. A przede wszystkim koniecznie sprawdź, 
co ona kombinuje. 

- Jasne, kuzynie, chętnie pomogę. 
- A co z naszą sprawą? Trafiłeś na coś? 
- Nick, powoli. Przecież zacząłem dopiero kilka dni te­

mu. Muszę nawiązać przyjaźnie, zdobyć zaufanie ludzi. Jeśli 
będę za bardzo naciskać, w ogóle nie otworzą ust. 

Parę lat temu Donny Morgan założył prywatną agencję 

detektywistyczną. Wcześniej przez dziesięć lat służył w po­
licji w Los Angeles. 

Nick wynajął kuzyna, żeby sprawdzić, czy w barze nie 

background image

ma malwersanta. Ile razy zaglądał do „Magellan's Pub" wy­
dawało się, że interes kwitnie, a tymczasem zyski ciągle 
spadały. Nabrał pewnych podejrzeń, jednak nie miał dowo­
dów. Donny zgodził się ich poszukać. 

- Jak się czuje ciocia Ellen? - spytał Donny. 
- Właściwie bez zmian. - To był kolejny problem. Od 

kilku tygodni martwił się zdrowiem matki. Wynajęta na stałe 
pielęgniarka wydawała się pełna optymizmu, jednak opinia 
lekarza była dość powściągliwa. 

Nick nie mógł pogodzić się z uczuciem bezsilności. Tak 

bardzo chciał, żeby mama znów zaczęła się cieszyć swoimi 
licznymi zajęciami. Zawsze była taka żywa i wesoła. 

- Pozdrów ją, gdy będziesz się z nią widział. No, muszę 

lecieć. 

Helen przyniosła raport, o który prosił i wracając do sie­

bie, zabrała gazetę. Widział, jak uważnie ogląda zdjęcie na 
drugiej stronie. Bezskutecznie próbował skupić się na pracy. 

Miał nadzieję, że w ten sposób choć na chwilę zdoła za­
pomnieć o Molly McGuire. Jeśli przyszło jej do głowy, żeby 
wykorzystać wczorajsze wydarzenia, wkrótce przekona się, 
że nie ma na co liczyć. Umowa dotyczyła jednego przyjęcia. 
Tylko tyle. Koniec i kropka. 

Swoją drogą ciekawe, co ona w tej chwili robi? Może 

planuje dalszy ciąg swojego spisku? 

Molly nie wyszła jeszcze na lunch. Nadrabiała zaległości, 

które powstały podczas kończenia projektu dla Hamakomo-
to. Wiedziała, że w najbliższej przyszłości będzie głównie 
doglądała projektów nowego partnera firmy, na razie jednak 
nie chciała rezygnować z wcześniejszych zleceń. 

background image

Teraz zamierzała spędzić przyjemny weekend i wyjechać 

poza miasto. Nie mogła się doczekać następnego dnia. 

Rozłożyła szkice na stole, przysunęła wysokie krzesło 

i sięgnęła po węgiel. Chciała wykończyć rysunek, nim zrobi 
sobie krótką przerwę. 

W przestronnym pomieszczeniu, gdzie prócz niej pra­

cowało kilkunastu plastyków, zapanowała nagła cisza. Molly 
podniosła wzrok i... spojrzała prosto w ciemne oczy Nicka 
Baileya. 

Co on tu robi? - zdziwiła się. 
Pamiętała, jak świetnie grał rolę oddanego narzeczonego. 

Teraz jednak nie wyglądało na to, że zamierzał z nią flir­
tować. 

Ciemny garnitur i biała koszula podkreślały jego męską 

urodę. Teraz, gdy stał tak blisko, zdawało się, że wypełnia 
całe pomieszczenie. To śmieszne, pomyślała, jak mała nagle 
stała się ta wielka hala. 

Spojrzał na innych plastyków i wszyscy natychmiast po­

chylili głowy nad swoimi rysunkami. Wszyscy prócz Brit-
tany. Siedziała po przeciwnej stronie, od Molly oddzielało 

ją kilkanaście stanowisk, co wcale nie przeszkodziło jej ga­

pić się na nich. 

Nick jednak całkiem ją ignorował. Patrzył prosto 

w twarz Molly. 

- Musimy porozmawiać. - Jego głos był twardy jak stal. 

Tym samym tonem mówił wczoraj do Carmen. 

- O czym? - Przyjrzała mu się nieufnie. O co mu cho­

dzi? Jak mu się udało ją wyśledzić? Chociaż... Wiedział 
przecież, że pracuje w Zentechu. Wystarczyło spytać w re­
cepcji. 

background image

Tylko czemu recepcjonistka pozwoliła mu wejść bez 

ochrony? To z pewnością spore uchybienie! 

- Widziałaś dzisiejszą gazetę? 
Pokręciła głową. 
- Rzadko czytam miejscową prasę. Czemu pytasz? 
Przeszedł za jej biurkiem do okna, wcisnął ręce do kie­

szeni i patrzył na nią spod gniewnie zmarszczonych brwi. 
Rzuciła niespokojne spojrzenie na kolegów. Wydawali się 
zajęci pracą, ale wiedziała, że wszyscy nadstawiają uszu. 
Dzięki Bogu, że Brittany siedzi daleko. 

- Chodź ze mną. - Zeskoczyła ze stołka i ruszyła 

w kierunku wyjścia. Tylko na klatce schodowej mogli po­
rozmawiać bez świadków. Otworzyła drzwi, sprawdziła, czy 

faktycznie są sami, i dopiero wtedy odwróciła się do Nicka. 
- Czego ode mnie oczekujesz? Nie spodziewałam się, że 
cię jeszcze zobaczę. 

- Czyżby? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Szcze­

gólnie teraz, gdy wiem, ile prasy było na wczorajszej im­
prezie. 

- Trudno się dziwić, zważywszy na rangę imprezy. 

Chcesz powiedzieć, że ktoś próbował przeprowadzić z tobą 
wywiad? - Nie, to niemożliwe, pomyślała. Nick ani na 
chwilę jej nie opuścił. 

- W dzisiejszej gazecie można przeczytać historię burz­

liwego romansu, dowiedzieć się o naszych zaręczynach 

i obejrzeć nasze zdjęcia. 

Patrzyła na niego osłupiała. 
- Co takiego? Nie podawałam im żadnych informacji! 

W ogóle nie rozmawiałam z dziennikarzami. Zresztą wiesz, 
że nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. - Skąd gazeta mogła 

background image

wziąć historię o zaręczynach i czemu, na Boga, uznali to 
za sensację? - Choć przecież nie robiliśmy z tego tajemnicy. 
Ostatecznie głównie dlatego poszliśmy razem na przyjęcie. 

- Jakie to ma znaczenie, skąd prasa wzięła tę informa­

cję? Istotne jest to, że każdy może o tym przeczytać. 

- Za dzień czy dwa wszyscy zapomną. Kogo mogą in­

teresować zaręczyny dyrektora artystycznego z Zentechu? 

- Kręgi towarzyskie i finansowe San Francisco zainte­

resuje jednak fakt, że narzeczonym jest Nicholas Bailey, 
właściciel sieci hoteli Magellan... 

Kolana się pod nią ugięły. Patrząc w zdumieniu na Ni­

cka, usiadła ciężko na schodach, otarła o dżinsy spocone 
dłonie i pokręciła głową. 

- Niemożliwe. Te hotele istnieją od wielu dziesięciole­

ci... Są własnością jednej rodziny. 

Postawił nogę na stopniu, gdzie siedziała, oparł łokieć 

na kolanie i pochylił się nad nią. 

- Sieć stworzył mój dziadek, zaraz po wojnie. Ja prze­

jąłem zarząd dziesięć lat temu, po śmierci ojca. 

- Cholera, w życiu nie przyszłoby mi to do głowy. 

Wczoraj, gdy pytano cię o pracę, mówiłeś, że pracujesz 
w sektorze usług. 

- I wszystko się zgadza. To było twoje święto, nie chcia­

łem psuć ci wieczoru. 

- Czego wiec chcesz teraz? Mam wysłać sprostowanie? 

- Nie mogła uwierzyć, że właściciel sławnych hoteli zgodził 
się wystąpić w roli jej narzeczonego. 

- Czy to od ciebie dostali informację? - spytał. 
Bez słowa pokręciła głową. 
- W takim razie nie przyjmą twojego sprostowania. Zre-

background image

sztą po obejrzeniu zdjęć, nikt by nie uwierzył. Poza tym, 
wiadomość o naszych zaręczynach zatoczyła już za szerokie 
kręgi. Moja matka także widziała ten reportaż. 

- Pewno nie była zachwycona? - Trudno się dziwić. 

Ona również wolałaby wcześniej poznać dziewczynę, z któ­

rą jej syn postanowił się zaręczyć. - Powiedz jej prawdę. 
Wkrótce i tak zamierzałam dać wszystkim do zrozumienia, 
że zerwaliśmy ze sobą. 

- W jaki sposób chcesz to przeprowadzić? 
Wzruszyła ramionami. 
- Pójdę sama na kilka imprez, a gdy ktoś spyta o ciebie, 

powiem, że nam nie wyszło. Oczywiście, nie zrobię tego 

jutro czy pojutrze, ale z pewnością niedługo. 

- Na razie będziesz musiała się wstrzymać - powiedział 

Nick po chwili zastanowienia. 

- Dlaczego? 
- Moja matka bardzo ostatnio podupadła na zdrowiu. 

Po przeczytaniu reportażu nagle poczuła się lepiej. Jej lekarz 
sądzi, że to może postawić ją na nogi. Po raz pierwszy od 
wielu tygodni pojawiła się nadzieja na poprawę. 

- Na co choruje? 
- Zimą zeszłego roku przeszła zapalenie płuc i właści­

wie nigdy po nim nie wróciła do zdrowia. Straciła na wadze, 
przestała się czymkolwiek interesować. 

Molly stukała palcami o swoje udo. 
- W porządku, w takim razie nie wyślemy sprostowania 

do gazet. 

- To jeszcze nie wszystko. Mama chce poznać moją na­

rzeczoną. 

- Więc jej powiedz, że zerwaliśmy zaręczyny. 

background image

- Przecież ci tłumaczę, że poprawa jej stanu nastąpiła, 

gdy wyobraziła sobie, że zamierzam się ożenić. Chce poznać 
moją przyszłą żonę, wziąć udział w przygotowaniach do 
ślubu. Nareszcie udało sieją czymś zainteresować. Nie po­
dejrzewasz chyba, że powiem jej prawdę? 

- Ale przecież nie jesteśmy zaręczeni - zaprotestowała 

Molly. 

- Wiemy o tym tylko my dwoje. No i Donny. Wszyscy 

inni myślą, że jestem twoim narzeczonym. Przecież tak mnie 
wczoraj przedstawiałaś. 

- Umówiliśmy się tylko na jeden wieczór. - Zaczęła do­

myślać się, do czego Nick zmierza. 

- Zrobiłem, o co prosiłaś. Teraz przyszła kolej na ciebie. 
- Przecież pomogłam ci z Carmen. 
- A ja tobie z Justinem i Brittany. To dwa do jednego. 

Jesteś mi nadal winna jedną przysługę. 

Oburzona zerwała się na nogi. 

- Nic ci nie jestem winna. 
Nick również się wyprostował. Dostrzegła, jak tward­

nieją jego rysy, a w oczach pojawia się gniew. 

- W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko temu, 

abym zajrzał do gabinetu Justina i wyznał, że to wszystko 
oszustwo? Albo jeszcze lepiej zdradzę Brittany, że tylko ode­

graliśmy przedstawienie... 

- Nie zrobisz tego. 
- Chcesz się przekonać? - spytał cicho. 
- Czemu tak ci zależy, żeby ktoś uwierzył w nasz zwią­

zek? Jestem roztrzepaną artystką, chodzę w dżinsach i dziu­
rawych tenisówkach. Jeśli rzeczywiście jesteś tym, za kogo 
się podajesz, musisz być bogaty. Podejrzewam, że trudno 

background image

ci się opędzić od atrakcyjnych kobiet. Kto da wiarę, że wy­
brałeś właśnie mnie? 

- Niezwykle interesujący punkt widzenia. Myślę jednak, 

że wystarczy rzut oka na przekonujące zdjęcie w gazecie. 

- Ty chyba zwariowałeś! Zresztą, skąd mam wiedzieć, 

czy to wszystko prawda? 

- Uważasz, że zmyślam? - Oczy Nicka zabłysły ostrze­

gawczo. - Kup gazetę. 

Jak to możliwe, że niewinne kłamstwo spowodowało ta­

kie konsekwencje? - zastanawiała się. Czy uda się z tego 
wybrnąć? 

- Co miałabym robić? - spytała ostrożnie. 
- Dziś wieczorem pójdziesz ze mną na kolację do mojej 

matki. Wątpię co prawda, czy będzie mogła usiąść z nami 
do stołu, ale przynajmniej cię pozna. Musisz udawać, że 

jesteśmy kochającą się parą. Kiedy wróci do pełni sił, po­

wiemy jej, że niestety nie pasujemy do siebie. Jednak na 
pewno nie wcześniej. Nie zamierzam ryzykować. 

- Mam uwierzyć, że naprawdę jesteś właścicielem wszy­

stkich hoteli Magellan? 

- Jeśli chcesz, pójdziemy na Union Sąuare. Moja se­

kretarka zna mnie od dziecka. - Cofnęła się, gdy przysunął 
się zbyt blisko i plecami oparła się o ścianę. 

- Za drzwiami jest kilkanaście osób - rzuciła ostrze­

gawczo i natychmiast wiedziała, jak głupio się zachowała. 
Nie sprawiał wrażenia, że chce ją zastraszyć. Tylko... po­
zbawił ją powietrza. Znów pomyślała o groźnych piratach, 
którzy zawsze zdobywali to, na co mieli ochotę. 

- Poproszę Donny'ego, żeby nam dziś towarzyszył. Po­

czujesz się swobodniej. 

background image

- Donny'ego? - spytała trochę nieprzytomnie. Bez­

względnie potrzebowała więcej powietrza. 

- Mój kuzyn, barman. 
- Twój kuzyn pracuje w barze? I ty chcesz, żebym 

uwierzyła, że zarządzasz hotelami? 

- Donny jest prywatnym detektywem. W tej chwili pra­

cuje nad pewną sprawą. To oczywiście tajemnica. Ponieważ 
to on wplątał mnie w tę kabałę, myślę, że powinien pomagać 
nam dalej. 

- Nie musiałeś się zgadzać. 
- Taa... I zostać sam na sam z Carmen? 
Pokręciła z niechęcią głową. 
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie potrafisz poradzić so­

bie z Carmen czy jakąkolwiek inną kobietą. 

- Z pewnością bez ciebie nie poradzę sobie z mamą. 

Próbowaliśmy każdej dostępnej kuracji. Dopiero dziś poja­
wiło się coś, co daje odrobinę nadziei. 

Patrzyła mu prosto w oczy. Nie miała wątpliwości, że 

mówi szczerze. Zresztą, co tu gadać. Wczoraj bardzo jej 
pomógł. Co jej szkodzi poudawać przez jeszcze jeden wie­

czór? Westchnęła głęboko. 

- No dobrze. Podaj mi adres. Przyjadę o siódmej. Tylko 

jeden wieczór, potem będziemy kwita. 

- Nie mogę się na to zgodzić. Będziesz mi potrzebna, 

póki mama całkiem nie wyzdrowieje. Potem odegramy jakąś 
scenę, po której każde z nas pójdzie w swoją stronę. 

- Ile to może potrwać? - Dlaczego zaczęła odnosić wra­

żenie, że wpadła w pułapkę bez wyjścia? 

- Tyle, ile będzie trzeba. Kilka tygodni, może miesiąc. 

Najwyżej dwa. 

background image

- Miesiąc lub dwa? Nie mogę zawiesić swojego życia 

na tyle czasu! Żądasz, żebym na dwa miesiące z wszystkie­
go zrezygnowała? 

- Przewidywałem, że do tego dojdzie. Ile chcesz? 

Spojrzała na niego zaskoczona i opuściła głowę z rezyg­

nacją. 

- Mam wrażenie, że kładziesz się do łóżka i całymi no­

cami obmyślasz sposoby, jak najdotkliwiej obrażać ludzi. 

- Znam lepsze rzeczy do robienia w łóżku. 
Natychmiast wyobraziła go sobie z Carmen. Nie miała 

ochoty o tym myśleć. 

- W takim razie to wrodzony talent. Nic od ciebie nie 

chcę! Cofam swoją obietnicę na dzisiejszy wieczór. - Otwo­
rzyła drzwi do pracowni. - Znajdź sposób, żeby powiedzieć 
matce prawdę. 

- Prawdę? - spytał Justin, który stał tuż za drzwiami. 

- Jaką prawdę? 

Miała ochotę z powrotem wyskoczyć na schody i za­

trzasnąć za sobą drzwi. Do diabła, czy to jakaś klątwa? Co 
Justin robi w sali plastyków? 

Nick wysunął się do przodu. 
- Moja matka pragnie urządzić wielkie wystawne we­

sele. Molly wolałaby cichą, skromną uroczystość, ale boi 
się urazić przyszłą teściową - skłamał gładko. 

- Życzysz sobie czegoś? - Molly zwróciła się do Justi-

na. Szkoda, że nikt mnie nie pyta, czego ja chcę, pomyślała 
ze złością. Na przykład, żeby zostawiono mnie w spokoju. 

- Prosiłem Nathana o przygotowanie makiety, ale po­

wiedział, że bez twojej zgody nie przerwie pracy, którą mu 
przydzieliłaś - wyjaśnił Justin. - Pomóż mi, Molly. 

background image

Uświadomiła sobie, jak często wykorzystywał swój urok, 

żeby ją do czegoś nakłonić. Czy właśnie dlatego poświęcał 

jej tyle uwagi, gdy się spotykali? Trudno, odegra się na nim 

za swoją frustrację. 

- Poproś Brittany. Może ona ma w zespole kogoś wol­

nego. 

- Nie ma... 
- W takim razie musisz poczekać na swoją kolej. A na­

stępnym razem zacznij od planowania. - Odwróciła się do 
Nicka. Stał niedbale oparty o futrynę, jakby go to wszystko 
mało obchodziło. Tylko twarde spojrzenie zdradzało, że 
tak nie jest. - Nie wiem jak ty, ale ja mam masę roboty 

- warknęła. 

- Wpadnę po ciebie po pracy. Nie skończyliśmy naszej 

rozmowy. 

Świadoma, że wszyscy ich obserwują, kiwnęła niechętnie 

głową. 

- Będę gotowa o piątej, ale muszę się przebrać. Spot­

kamy się na miejscu. - W tym momencie uświadomiła so­
bie, że nie ma przecież pojęcia, gdzie Nick mieszka. A prze­
cież narzeczona powinna wiedzieć takie rzeczy. Z pewno­
ścią jednak nie mogła spytać o adres, póki Justin nad nią 
sterczał. 

Nick pokręcił głową, zupełnie, jakby czytał w jej my­

ślach. Niesłychane... 

- W takim razie podrzucę cię do domu. Do zobaczenia 

o piątej, kochanie - powiedział, pochylając się do jej ust. 
Pocałunku, który nastąpił, w żadnym razie nie można było 
nazwać muśnięciem warg. 

Niewiele brakowało, żeby wybuchła. Nie chciała, by ją 

background image

całował. Nic od niego nie chciała. Teraz jednak stali przed 
Justinem, Brittany i tłumem kolegów. Kiedy Nick odsunął 
się i mrugnął do niej porozumiewawczo, z wściekłości krew 
uderzyła jej do głowy. Odprowadziła go wzrokiem do wyj­
ścia, po czym odwróciła się od drzwi. 

- Kiedy go poznałaś? - spytał Justin, który ciągle je­

szcze stał w pobliżu. 

- Po naszym rozstaniu. Muszę wracać do pracy. - Wdra­

pała się na stołek. 

- Potrzebny mi Nathan - odezwał się znów Justin. 

Najwyraźniej nie zamierzał się stąd ruszyć, póki nie doczeka 
się odpowiedzi. 

- Nie potrafisz zrozumieć prostego „nie"? - straciła 

cierpliwość. 

- Co cię tak rozzłościło? To przecież zwykła przysługa. 

Dawniej zawsze mi pomagałaś. Chyba nadal jesteśmy przy­

jaciółmi, prawda? - Przysunął się bliżej. 

- Ani nie jesteśmy przyjaciółmi, ani nie pozwolę Na-

thanowi odłożyć pracy, którą teraz robi - odparła, nie pod­
nosząc głowy. - Idź czarować Brittany. Z pewnością da ci 

to, o co prosisz. 

- Zazdrosna? - spytał cicho. 
- Daj spokój - zaśmiała się. - Nasze rozstanie było chy­

ba zrządzeniem losu. Poznałam Nicka i sam widzisz, jak 
świetnie na tym wyszłam. 

Znalazłam się między młotem a kowadłem, dodała 

w duchu. Ale na szczęście Justin nie zdawał sobie z tego 
sprawy. 

Próbowała skupić się na swoich rysunkach. Niestety, 

przed oczami ciągle stawał jej Nick. Zwariuję, jeśli będę 

background image

się z nim nadal zadawać, pomyślała. Jakim prawem całował 

ją przy wszystkich jej kolegach? Na wspomnienie pocałunku 

oblała ją fala gorąca. Nie ma co, potrafił to robić. Jeśli jed­
nak wciąż mają udawać parę, będzie trzeba ustalić ścisłe 
reguły. Powie mu to dziś bez ogródek. 

Czy rzeczywiście mówił prawdę o chorobie matki? Jak 

to możliwe, żeby wiadomość o zaręczynach syna tak zna­
cząco wpłynęła na poprawę jej stanu? 

Wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w swój szkic. 

Ostatecznie, nic jej się nie stanie, jeśli przez jakiś czas po-
udaje narzeczoną. Chociaż chętnie machnęłaby ręką na Ni­
cka Baileya, nie potrafiła zlekceważyć chorej kobiety. 

A jeśli Nick ją nabiera? Wydawał się potwornie zdener­

wowany reportażem w gazecie. Postanowiła sprawdzić, co 
tam napisali. Zadzwoniła do recepcji i poprosiła o przysła­
nie dziennika. 

Potem uważnie przestudiowała tekst i obejrzała zdjęcia. 

Faktycznie, gdyby nie znała prawdy, może dałaby się nabrać. 
Reporter podawał trochę informacji na temat zwlekającego 
z ożenkiem magnata hotelowego. Przeleciała wzrokiem listę 
kobiet, z którymi go do tej pory łączono. Podejrzewała, że 
nie były zachwycone, widząc swoje nazwiska w prasie. No, 
może z wyjątkiem Carmen. 

W książce telefonicznej odszukała numer hotelu przy 

Union Sąuare. Po zadziwiająco krótkich wyjaśnieniach po­
łączono ją z Nickiem Baileyem. 

- Bailey. 
Nie miała wątpliwości, że to jego głos. 
- Sprawdzam tylko, czy jesteś osobą, za którą się po­

dajesz - powiedziała i natychmiast odłożyła słuchawkę. 

background image

A więc naprawdę był szefem sieci niezwykle dochodo­

wych hoteli. Jednak nie to było istotne. Jak miała poradzić 
sobie z zadaniem, które przed nią postawił? Między jedno­
razowym odegraniem roli zakochanej pary na służbowym 

przyjęciu a oszukiwaniem rodziny przez długie tygodnie by­
ła ogromna różnica. 

Co zrobią, jeśli jego matka postanowi rozpocząć przy­

gotowania do ślubu? Przecież wiadomość o zerwaniu zarę­
czyn może się okazać dla niej zabójcza. Czy nie lepiej po­
wiedzieć prawdę? 

Tuż przed piątą wyszła z budynku. Mimo potwornego 

tłoku i zakazu parkowania Nick zatrzymał auto tuż przed 
wejściem. Nie wiedzieć czemu poczuła nagły dreszcz. Przez 
ułamek sekundy żałowała, że nie są prawdziwą parą. 

- Zadowolona? - spytał, otwierając przed nią drzwiczki 

samochodu. 

- Z czego? 
- Z informacji na mój temat. 
Zignorowała tę uwagę i wsunęła się do środka. Pokryty 

skórą fotel był miękki i wygodny. Samochód pewno ko­
sztował fortunę. Ha! Witamy w świecie bogaczy, zakpiła 
z siebie w duchu. 

- Cześć, Molly - z tylnego siedzenia dobiegł głos Don-

ny'ego. 

Obróciła głowę. Prywatny detektyw z hotelowego baru 

uśmiechał się szeroko. 

- Cześć! Powinieneś wczoraj podać mi drinka i zlekce­

ważyć dodatkowe zamówienie. 

- Moim zdaniem świetnie się złożyło. Nick pomógł to­

bie, a ty jemu. 

background image

- Przed wyjściem z pracy rozmawiałem z pielęgniarką, 

panią Braum - odezwał się Nick, włączając silnik. - Mama 
nie może się doczekać twojej wizyty. Ale najpierw, jak ro­
zumiem, musimy pojechać do ciebie, żebyś mogła się prze­
brać. Zgadłem? 

- Nie potrzebujesz wskazówek? - zdziwiła się, kiedy 

Nick włączył się do ruchu. 

- Znam drogę. 
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? 
- Od Donny'ego. 
Rzuciła okiem przez ramię. 
- A ty? Jak się dowiedziałeś? 
- Ja wiem wszystko. Zajmijcie się lepiej uzupełnianiem 

informacji na swój temat, żebyście przy cioci Ellen wszy­
stkiego nie poplątali - zaproponował z uśmiechem. - Po­
dałem Nickowi najważniejsze fakty o tobie, a tu przygoto­
wałem takie samo sprawozdanie o nim. - Podał jej kartkę 

papieru. 

Rzuciła okiem na przygotowane przez Donny'ego infor­

macje. Najbardziej podstawowe dane: wiek, data urodzenia, 
szkoły, do których uczęszczał. 

- Co to znaczy, że podałeś mu fakty na mój temat? Mam 

rozumieć, że zrobiłeś dochodzenie? - Obróciła się w fotelu. 

- Przecież mieliśmy utrzymać mój prawdziwy zawód 

w tajemnicy. - Donny z wyrzutem patrzył na Nicka. 

- Niby jak, skoro właśnie powiedziałeś, że znasz szcze­

góły z jej życia? Zresztą i tak już wie o twoim zadaniu. 

- To też miało pozostać między nami - narzekał Donny. 
- Wszystko zostaje w rodzinie - mruknęła Molly. - Po­

myśl sobie, że jestem twoją nową kuzynką. Mam zapamiętać 

background image

to wszystko przed kolacją? Czy Nick również przeszedł 

przyspieszony kurs? 

- Twoja matka miała czworo rodzeństwa, ale ty jesteś 

jedynaczką - zaczął recytować Nick. - Rodzice mieszkają 

w Fremont i tam spędziłaś dzieciństwo. W tej chwili wy­
płynęli w podróż, którą zafundowała im firma twojego ojca 
w nagrodę za osiągnięcia w pracy. Twoja matka uczy 
w szkole dla głuchoniemych. Skończyłaś szkołę średnią 
z najlepszymi wynikami, a potem byłaś wzorową studentką 
w Akademii Sztuk Pięknych. Od sześciu lat zajmujesz mie­
szkanie przerobione ze strychu w pobliżu China Basin. Zda­

je się, że masz liczne grono przyjaciół, ale - spojrzał na 

nią spod oka - nie spotykałaś się z wieloma chłopcami. 

- Mogłeś o to wszystko spytać. - Wstrząsnęła nią wia­

domość, że wykorzystał Donny'ego, aby zebrać informacje 
na jej temat. Ciekawe, jak by się czuł, gdyby ona także 
wynajęła detektywa? 

- Powinienem chyba wiedzieć, jakie są twoje ulubione 

kolory, potrawy, filmy i książki - zauważył Nick. 

- Miałem na to wszystko zaledwie kilka godzin - obu­

rzył się Donny. 

- Mnie również brak takich informacji o tobie. - Gdzie 

podziało się jej postanowienie, że zażąda określenia warun­
ków ich umowy? Niby dlaczego miała się dla niego po­
święcać? Nawet nie była pewna, czy go lubi. 

Nick tymczasem przebijał się przez zatłoczone miasto. 
- Z kolorów najbardziej lubię niebieski, moją ulubioną 

potrawą jest smażony kurczak, choć oczywiście wiem, że 

smażone potrawy są niezdrowe. Rzadko chodzę do kina, 
ale jeśli uda mi się coś wypożyczyć, chętnie oglądam filmy 

background image

akcji. Mam natomiast stały karnet na koncerty symfoniczne. 
Najchętniej słucham muzyki Mozarta. Nie czytam zbyt wie­
le, a jeśli już to kryminały. A ty? 

Cóż, chyba nie był tak beznadziejny, jak podejrzewała. 
- Również lubię niebieski. Jeśli chodzi o jedzenie, to 

ubóstwiam czekoladę. Najchętniej czytam i oglądam kome­
die. No, może jeszcze czasami dobre romanse. Słucham każ­

dej muzyki. Nie lubię futbolu. 

- Niniejszym ogłaszam wasz narzeczeński związek za 

zawarty - wtrącił się Donny. 

- Zamknij się - odezwali się chórem. 
- Czy wymyśliłeś już, czemu twoja matka nigdy wcześ­

niej o mnie nie słyszała? - spytała Molly. - To raczej dziw­
ne, nie uważasz? A może nie jesteście ze sobą tak blisko? 

- Myślę, że podobnie jak w innych rodzinach. A o no­

wym związku nie wspominałem ze względu na jej zdrowie. 
Nie sądzę, żeby nasunęły się jej jakieś podejrzenia. 

- Nasz romans jest chyba dość gwałtowny, tak? 
- Co masz na myśli? - zdziwił się. 
- Czyżbyś w gazecie oglądał tylko obrazki? W repor­

tażu podano, że według ich zaufanego źródła, którym bez 
wątpienia jest ta wiedźma Brittany, tak właśnie należy okre­
ślić nasz związek. To by się zresztą zgadzało. Ja całkiem 
niedawno spotykałam się z Justinem, no i wszyscy wiedzą 
o Carmen. 

- Mam nadzieję, że ciocia Ellen o niej nie słyszała -

odezwał się Donny. - Inaczej miałbyś się z pyszna, drogi 
kuzynie. 

Tymczasem podjechali pod sześciopiętrowy budynek 

mieszkalny. 

background image

- Zaczekamy na ciebie - powiedział Nick, zatrzymując 

samochód. 

- Będę się spieszyć. - Była szczęśliwa, że ma kilka mi­

nut dla siebie. A gdyby tak zamknąć drzwi i zostać w domu 
na zawsze? Szybko odrzuciła ten pomysł. Nie była pewna, 
czy powinna wyrazić zgodę na ten dziwny plan, jednak Nick 
bardzo ją intrygował. Chciała dowiedzieć się, gdzie dorastał, 

jaka była jego matka. Bardzo możliwe, że się zbyt różnią 

od siebie i po dzisiejszym wieczorze będą mogli ogłosić 
zerwanie zaręczyn, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. 

Po dwudziestu minutach znów siedziała w luksusowym 

aucie. Obserwowała spod oka, jak Nick świetnie sobie radzi, 
wjeżdżając na wzgórze ruchliwą California Street i nie 
mniej zatłoczoną Pacific Heights. Już wkrótce skręcali 
w Washington Street, gdzie zatrzymał auto przed ślicznym 
starym domem. Surowy styl Tudorów łagodził wijący się 

po murze powojnik i liczne krzewy jaśminu obsypane pa­
chnącymi kwiatami. 

- Tu mieszkasz? - Molly ciekawie rozglądała się wokół. 

Niektóre domy musiały mieć prawie sto lat, a więc wybu­
dowano je po wielkim trzęsieniu ziemi i pożarze, który stra­
wił miasto. Były wielkie, pięknie zaprojektowane i bardzo 
drogie. 

- Nie, tu mieszka moja mama. Ja mam apartament na 

Nob Hill. Jeszcze jedno ostrzeżenie, Molly. Mamy nie wolno 
zdenerwować. Żadnych dyskusji i spornych tematów, rozu­
miemy się? 

- Boże, chyba niebo mi ciebie zesłało! Groźby, znie­

wagi, śledztwo i znowu groźby. Czego więcej mogłaby 
oczekiwać kobieta? 

background image

- Przedstawienie czas zacząć. - Donny wysiadł z auta 

i otworzy! jej drzwi. - Zapamiętałaś wszystko, co ci wy­
notowałem? 

- Nawet nie skończyłam czytać. Ale wiesz co? Wślizgnę 

się do łazienki, nauczę się tych informacji na pamięć, a kar­

tkę zjem, żeby nie zostawiać dowodów. 

- Chyba byłoby gorzej, gdyby nie miała poczucia hu­

moru - rzucił Donny, patrząc na Nicka ponad dachem auta. 

Nick zmarszczył brwi i bez słowa wyciągnął rękę. Ktoś 

powinien ukrócić jego władcze zapędy, pomyślała niechęt­
nie, czując, jak zaciska palce na jej dłoni. Dla dobra jego 
matki dobrze byłoby, gdyby udało się przeprowadzić ten 
zwariowany plan. Obawiała się jednak, że nie będzie to 
łatwe. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Kiedy Nick poszedł na górę sprawdzić, jak się czuje mat­

ka, Molly z zainteresowaniem rozejrzała się po salonie. Wy­
tworny pokój, umeblowany głównie antykami, był jej zda­
niem trochę zbyt sterylny i zimny. Sama wolałaby widzieć 
tu więcej koloru, a już na pewno wprowadziłaby trochę nie­
ładu. 

- Nick wychowywał się w tym domu? - spytała Don-

ny'ego. 

Przytaknął, patrząc wokół siebie, zupełnie jakby zgady­

wał jej myśli. 

- Bez przerwy przyprawiał matkę o śmiertelne przera­

żenie, że zniszczy coś cennego. Pamiętam, że bałem się przy­
chodzić tutaj z wizytą. Tego nie dotykaj, tam nie siadaj. 

Nie wiem, jak on to znosił. Większość czasu spędzał w ba­
wialni, gdzie stał telewizor. Ciocia Ellen zbyt się bała o swo­

ją wazę z epoki Ming i brokatową tapicerkę tego starego 

fotela, żeby pozwolić nam na swobodne poruszanie się po 
tej części domu. 

Prawdę mówiąc, nie dziwił jej niepokój Ellen Bailey. 

Fotel rzeczywiście wyglądał jak muzealny eksponat. 

Ciekawe, czy Nick był bardzo rozdokazywany jako 

dziecko. Czy biegał z krzykiem po domu, czy raczej szalał 
w ogrodzie? Sądząc z jego sylwetki, w szkole średniej pew-

background image

nie grał w futbol. Może znajdzie coś na ten temat na przy­
gotowanej przez Donny'ego kartce. 

Kiedy po kilku minutach Nick wrócił do salonu, znała 

już fakty i liczby, jednak nadal nie wiedziała, jakim on jest 

człowiekiem. 

- Myślę, że to zły pomysł. 
- Wczoraj uważałaś, że całkiem dobry. 
- Wczoraj to co innego. Nie próbowałam oszukiwać ro­

dziny. - Machnęła kartką, którą ciągle trzymała w ręku. -
Czy naprawdę mam to wszystko zapamiętać? 

- Przecież nie jest tego tak dużo. Mam tylko trzydzieści 

sześć lat. 

- Skończyłeś studia w Stanford, dyplom robiłeś z za­

rządzania. Lubisz podróże. Zwiedziłeś wiele miejsc, o któ­
rych nawet nie słyszałam. 

- Po co to powtarzasz? 
- Wcale do siebie nie pasujemy. Twoja matka zrozumie 

to w mgnieniu oka. 

- Jeśli dobrze odegrasz swoją rolę, nie zorientuje się. 

Zresztą zaraz będziemy mogli to sprawdzić. Mama nie bę­
dzie niczego analizować, bo od razu uwierzyła w tę historię. 
- Z wyjątkową delikatnością wziął Molly za rękę. -
Chodźmy. Właśnie się obudziła i nie może się ciebie do­
czekać. - Spojrzał na swojego kuzyna i dodał: - Nie bę­
dziemy tam długo. 

- Nie musicie się spieszyć. Zajrzę do kuchni, sprawdzić, 

co się tam gotuje. 

- Mama mówiła, że Shu-Wen przygotuje kolację na 

siódmą. 

- W ogóle mnie nie słuchasz - zwróciła mu uwagę Mol-

background image

ly, gdy szli na górę po szerokich schodach. - Nie wiemy 
o sobie wystarczająco dużo, żeby kogokolwiek oszukać. 

Kiedy dotarli na piętro, Nick chwycił ją w ramiona. 

- Słucham, tylko staram się ignorować to, co chcesz mi 

powiedzieć. Musi nam się udać. Zbyt wiele od tego zależy. 

- Ale... - zaczęła, Nick jednak skutecznie powstrzymał 

jej protesty, przykrywając jej usta swoimi. 

Gdy tak stała w jego objęciach a pocałunek trwał 

i trwał, czuła, jak jej argumenty słabną. Usta Nicka były 
takie ciepłe i namiętne... Z pewnością w mistrzowski spo­
sób potrafił wywołać oczekiwaną reakcję. Miała wrażenie, 
że żarem, który w sobie wzbudzali, można by z powodze­
niem ogrzać mały domek. Prawdę mówiąc, czuła się przy 
nim jak nowicjuszka. Miała przecież chłopców, jednak ża­

den z nich nie potrafił tak całować. Nic dziwnego, że Car­
men nie chciała zrezygnować... 

Kiedy wreszcie odsunął się od niej, dostrzegła w jego 

spojrzeniu satysfakcję. 

- No, teraz widać, że byłaś całowana. 
Jej serce biło dwukrotnie szybciej, z trudem łapała od­

dech, a gdyby zmierzyła temperaturę, okazałoby się, że ma 
wysoką gorączkę. 

- A w jakim celu? - Patrzyła w jego ciemne oczy, jed­

nak nie umiała z nich nic wyczytać. 

- Chcę, żeby mama uwierzyła w nasz związek. Ja będę 

grał oczarowanego tobą, a ty musisz udawać, że mnie ubó­
stwiasz. 

- Ach, tak? Ubóstwiam? W porządku, dam z siebie 

wszystko. - W tej chwili czuła się tak oszołomiona, że go­
towa była zaakceptować każde żądanie. 

background image

W dużej sypialni przede wszystkim dostrzegła szpitalne 

łóżko, które zdawało się dominować w pokoju. Pielęgniarka 
zbliżyła się do nich z uśmiechem. 

- Zostawię państwa z panią Bailey. Proszę mnie wez­

wać, jeśli będę potrzebna. 

- Mamo, przedstawiam ci Molly McGuire. Molly, to 

moja matka, Ellen Bailey - dokonał prezentacji Nick. 

Wsparta o poduszki kobieta była niezwykle krucha, wy­

niszczona chorobą. Jej skóra miała wygląd starego perga­
minu. 

Spojrzała na Molly z ciekawością. 
- Miło mi cię poznać, Molly. Chciałabym móc powie­

dzieć, że dużo o tobie słyszałam, niestety Nick trzymał mnie 
w nieświadomości. 

- Cieszę się, że mogę panią poznać, pani Bailey. 
- Mów mi Ellen, moja droga. A z tobą, młody czło­

wieku - Ellen Bailey zwróciła się do syna - porozmawiam 

później. Chcę wiedzieć, czemu tak istotną sprawę trzymałeś 
w tajemnicy. 

Nick szybko obszedł łóżko i bardzo serdecznie pocało­

wał matkę w policzek. 

- Aż do niedawna nie było nic do opowiadania. A teraz 

już wiesz. Pamiętaj, że nie wolno ci się denerwować. Zdą­

życie się dobrze poznać, kiedy poczujesz się lepiej. 

Ellen poklepała materac. 
- Molly, usiądź tu i opowiedz mi trochę o sobie. 
Przysiadła niepewnie na brzegu łóżka. 
- Nie ma wiele do opowiadania. Mieszkam w San Fran­

cisco, pracuję w dziale graficznym Zentechu. Urodziłam się 
i wychowałam w Kalifornii. 

background image

- To zupełnie jak Nick. Ja sama pochodzę z Bostonu. Ni­

gdy nie zamierzałam stamtąd wyjeżdżać, póki Thomas Bailey 
nie zawrócił mi w głowie. Opowiedz, jak się poznaliście. 

Boże, nie mogła przecież powiedzieć, że poznała Nicka 

w barze. Ellen gotowa pomyśleć, że go tam poderwała. Stłu­
miła śmiech. Nick z pewnością nie był mężczyzną, który 
dałby się komuś poderwać. 

- Poznaliśmy się na przyjęciu, które firma Molly orga­

nizowała w hotelu - wtrącił Nick. - Oczarowała mnie, le­
dwo na nią spojrzałem. 

- A więc dlatego ogłosiliście swoje zaręczyny na wczo­

rajszym przyjęciu Zentechu. - Ellen ze zrozumieniem kiw­
nęła głową. 

Molly uśmiechnęła się słabo. Wolałaby, żeby to Nick 

odpowiadał na wszystkie pytania. 

- Usiądź, Nick. Muszę wykręcać szyję, żeby na ciebie 

patrzeć - zażądała Ellen. 

Przysunął krzesło, a kiedy siadał, jego noga dotknęła no­

gi Molly. Przez chwilę Molly miała kłopot ze skupieniem 
się na tym, co mówi jego matka. Przez jej ciało przeleciał 
dreszcz. Przecież nie pierwszy raz dotknął jej mężczyzna, 

czemu więc tak reaguje, gdy jest w pobliżu Nicka? 

- To pierwsza wizyta od kilku miesięcy - powiedział 

Nick ostrzegawczo. - Nie wolno ci się przemęczać. 

- Nie martw się, nie będzie nawrotu choroby. Już w tej 

chwili czuję, jak wracają mi siły. - Poklepała Molly po ręce. 
- A wszystko dlatego, że poznałam kobietę, którą Nick za­
mierza poślubić. Już zaczynałam się obawiać, że nie do­
czekam tego dnia. W jego wieku ja i jego ojciec byliśmy 
od pięciu lat małżeństwem. Nick już biegał po domu. 

background image

- Jestem pewna, że jako dziecko był nieznośny - po­

wiedziała Molly, spoglądając na niego z ukosa. - Zresztą 
teraz też. 

- Pasujesz do niego - roześmiała się Ellen. - Powiedz­

cie, jakie macie plany odnośnie ślubu. 

Molly bezradnie westchnęła. Nie zdążyła jeszcze przyzwy­

czaić się do roli narzeczonej, a co dopiero mówić o ślubie. 

- Chcesz, żeby odbył się w San Francisco, czy w twoim 

mieście? - dopytywała się Ellen. - Skąd właściwie po­
chodzisz? 

Poczuła, że Nick daje jej ostrzegawczy znak nogą. Cho­

lera, po co ją w to mieszał, skoro w ogóle jej nie ufał? 

- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy - odparła. - Jestem 

z Fermont i chyba wolałabym wziąć ślub właśnie tam. 

- Ustaliliście już datę? 
- Jeszcze nie - powiedział Nick. - Na razie chcemy od­

kryć wszystkie uroki narzeczeństwa. 

- Powinniśmy jednak zacząć coś planować - zauważyła 

jego matka. - Kościoły i restauracje trzeba rezerwować 

z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Poza tym Molly po­
trzebuje czasu na przygotowanie wyprawy. Musicie także 
wybrać miejsce na spędzenie miesiąca miodowego. A gdzie 
zamierzacie mieszkać? Chcecie zostać w apartamencie Ni­
cka, a może kupicie coś większego? 

Przerwali rozmowę, gdy w drzwiach stanęła drobna 

Chinka. 

- Kolacja jest gotowa, pani Bailey - powiedziała, wno­

sząc do pokoju tacę. Przywitała się z Nickiem, który przed­
stawił gospodynię Molly. 

- Mamo, zjedz teraz kolację. Shu-Wen przygotowała na 

background image

dole posiłek dla nas. Przed wyjściem przyjdziemy się po­
żegnać. - Nick podniósł się i wyciągnął rękę do Molly. 

Miała nadzieję, że podaje mu dłoń gestem pełnym uwiel­

bienia. Zaskoczył ją dreszcz, który ponownie wstrząsnął jej 
ciałem, gdy ciepłe, silne palce Nicka splotły się z jej pal­
cami. Weź się w garść, nakazała sobie ze złością. Przecież 
ten facet jest ci zupełnie obcy! 

Sprowadzał ją po schodach, nie wypuszczając jej ręki. 

Po zadowolonym uśmiechu, który gościł na twarzy matki, 
kiedy wychodzili z sypialni, łatwo było zgadnąć, że Ellen 
Bailey nie przejrzała ich gry. 

- Shu-Wen zajrzała tu przed chwilą. Kolacja jest gotowa 

- poinformował ich Donny, który czekał na nich z drinkiem 

w ręku. - Jak poszło? 

- Dobrze. - Nick puścił rękę Molly i skierował się do 

barku. - Mama wygląda dziś znacznie lepiej. Na jej twarzy 
pojawiły się wreszcie rumieńce, oczy są równie błyszczące 

jak dawniej. Nigdy bym nie podejrzewał, że moje zaręczyny 

mogą okazać się najlepszym lekarstwem. A skoro ma to po­
móc... - Uniósł kieliszek. - Za Molly! 

Doskonale rozumiała niepokój Nicka. Wiedziała rów­

nież, że muszą to ciągnąć, jeśli w ten sposób jego matka 
mogła odzyskać zdrowie. 

Wierzyła, że sobie poradzą. Jeśli będzie mogła liczyć 

na to, że Nick weźmie na siebie odpowiedzi na osobiste 

pytania, wszystko się uda. Musi tylko jak najmniej mówić 
i wpatrywać się w niego z uwielbieniem. Kiedy już będzie 
po wszystkim, powinnam chyba zgłosić się do jakiegoś te­
atru, pomyślała. Do tego czasu będę już niezłą aktorką. 

Ucieszyła się, gdy podczas kolacji Nick z Donnym za-

background image

częli omawiać interesy. Mogła się wyłączyć z rozmowy 
i spokojnie przemyśleć kilka spraw. Rozejrzała się po ele­
ganckim pokoju stołowym. Dom jej rodziców w żadnym 
wypadku nie był tak wytworny jak to pomieszczenie, gdzie 
stały antyczne meble, a w oknach wisiały ciężkie story. To 

jeszcze bardziej podkreślało różnice ich pozycji. To dziwne, 

lecz Ellen chyba w ogóle nie przyszło do głowy, że to pie­
niądze jej syna zainteresowały Molly. 

- Całkiem zamilkłaś - odezwał się w pewnej chwili 

Nick. 

- Nie mam nic do powiedzenia - odparła, podnosząc 

oczy. 

- Kobieta, która się nie odzywa tylko dlatego, że nie 

ma nic do powiedzenia? Nick, łap ją, nim cię ktoś uprzedzi 

- zaśmiał się Donny. 

- Już złapałem - rzucił Nick krótko. 
Donny z dziwnym wyrazem twarzy przyjrzał się kuzynowi. 
- To fakt. Molly, a jak twoi koledzy w firmie przyjęli 

wasz wczorajszy występ? 

- Zdaje się, że uwierzyli. 
- Masz ukryty talent aktorski, drogi kuzynie. 

Kiedy podano deser i kawę, rozmowa zaczęła kuleć. 

Chwilę później Nick spojrzał na pustą filiżankę Molly. 

- Skończyłaś już? W takim razie pożegnamy się z ma­

mą i odwiozę cię do domu. 

- Mogę wezwać taksówkę. 

- Zawiozę cię - powtórzył niecierpliwie. - Który męż­

czyzna odesłałby narzeczoną taksówką, jeśli może sam z nią 
pojechać? Choćby po to, żeby ją odprowadzić pod drzwi. 

Poczuła się głupio. No jasne, przecież muszą odegrać tę 

background image

farsę do końca. Prawdziwi narzeczeni pragnęliby zakończyć 
randkę pożegnalnym pocałunkiem pod drzwiami. 

Ellen drzemała, kiedy do niej zajrzeli, pielęgniarka jed­

nak kiwnęła, żeby weszli do środka. 

- Musiałam obiecać, że ją obudzę. 

Delikatnie dotknęła ramienia chorej, która natychmiast 

otworzyła oczy. Na widok Nicka i Molly uśmiechnęła się 
szeroko. 

- Smakowała wam kolacja? - spytała, próbując usiąść. 

Nie sposób było nie dostrzec, jak bardzo jest wyczerpana. 

- Była naprawdę znakomita - odpowiedziała Molly. -

Mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej. 

- Tak sobie myślę, że powinniśmy urządzić przyjęcie 

zaręczynowe, na którym przedstawimy cię całej rodzinie. 
Co o tym sądzisz, Nick? 

- Znakomity pomysł, mamo. Najpierw jednak musisz 

całkiem wrócić do zdrowia. 

- Ale wy możecie zacząć już to przygotowywać. Będę 

zdrowieć szybciej, niż wam się wydaje. 

- Dobranoc, Ellen. - Molly pochyliła się do policzka 

starszej pani. 

- Dobranoc, kochanie. Następnym razem porozmawia­

my sobie dłużej. 

- Musimy obrać jakąś linię postępowania - powiedziała 

Molly, kiedy już siedzieli w samochodzie. Donny postano­
wił wracać taksówką, zostali więc sami. 

- O co ci chodzi? 
- Przede wszystkim, co będziemy mówić ludziom na 

nasz temat. Poza tym uważam, że nie powinnam za bardzo 
zaprzyjaźniać się z twoją mamą. 

background image

- Myślę, że będziesz musiała do niej wpadać od czasu 

do czasu, bo inaczej zacznie coś podejrzewać i będzie się 
niepotrzebnie martwić. Ustalimy wszystko jutro wieczorem. 

- Jutro wieczorem nie będzie mnie w mieście. Wyjeż­

dżam na weekend. 

- Z mężczyzną? - warknął. 
- Co prawda myślę, że to nie twój interes, ale nie, nie 

z mężczyzną. - Skąd mu to przyszło do głowy, zastanawiała 
się, gdy jechali w dół wzgórza. Przecież gdyby miała kogoś 
tak bliskiego, żeby wybrać się z nim na weekend, nie za­
praszałaby na przyjęcie nieznajomego mężczyzny. 

- Gdzie się wybierasz? 
- Do ośrodka odnowy w Napa. 
- Ośrodek odnowy? - zdumiał się. - Masz na myśli ta­

kie miejsce, gdzie tapla się w błocie i pije sok z selera? 
- dopytywał się z lekkim obrzydzeniem. 

- Przy projekcie dla Hamakomoto miałam dużo ciężkiej 

pracy, więc ten wyjazd zafundowałam sobie w nagrodę. 

- Odłóż to na kiedy indziej. Donny ma rację: nie mogę 

się pokazywać sam, bo natychmiast to dotrze do mamy. 
W sobotę jest impreza dobroczynna, na której muszę być 
obecny. 

- Aleja nie muszę! Od dawna planowałam ten weekend. 
- No to go przełóż - powtórzył. - Kiedy już będzie po 

wszystkim, opłacę ci cały tydzień pobytu. 

Ze złością uderzyła zaciśniętą pięścią w nogę. 
- Wszystko próbujesz załatwić za pomocą pieniędzy! 

Tylko to ci przychodzi do głowy? Nie przeszło ci przez 
myśl, że mógłbyś mnie zwyczajnie o to poprosić? 

Nick wolno pokręcił głową. 

background image

- Wyobrażałem sobie, że skoro proszę cię o przełożenie 

wyjazdu, powinienem jakoś ci to wynagrodzić. 

- Może spróbuj poprosić i zobacz, co uda ci się uzyskać. 
- Czy zechcesz w sobotę towarzyszyć mi na balu cha­

rytatywnym? - powiedział przez zaciśnięte zęby. 

- Mój Boże! Jak mogłabym odmówić, skoro tak ładnie 

prosisz? 

W piątek koło południa Molly zaczęła zastanawiać się 

nad zmianą zdania. Czemu właściwie zgodziła się z nim 
pójść? Prawdopodobnie będzie czuła się na tym balu jak 
piąte koło u wozu. No, a przede wszystkim szkoda jej było 
wymarzonego wyjazdu. Nie sądziła, aby do matki Nicka 
dotarła informacja o jej chwilowej nieobecności. Z pewno­
ścią nie był aż tak popularny, żeby prasa czyhała na każdą 
imprezę z jego udziałem. 

Przy lunchu rozważała, czy warto wziąć w pracy wolne 

popołudnie. Zdecydowała jednak, że lepiej zostawić sobie 
taką możliwość na później, i po zjedzeniu kanapki usiadła 
nad rysunkami. Z żalem wyjrzała przez okno. Taki piękny 

dzień! Szkoda, że w czasie przerwy nie poszła na spacer 
lub nie usiadła w parku. Postanowiła wrócić pieszo do 
domu. 

Przygotowywała wstępny szkic do nowej kampanii re­

klamowej, gdy dostrzegła dziwne zamieszanie w pracowni. 

- Och! A ona skąd się tu wzięła? - mruknęła pod no­

sem, widząc Carmen Hernandez, która sunęła między biur­

kami, zupełnie jakby odbywała przechadzkę po deptaku 
w modnym kurorcie. 

Do diabła, co oni robią tam na dole? - złościła się Molly 

background image

w duchu. Już drugi raz w tym tygodniu roztrzepana re­
cepcjonistka zezwoliła, żeby po budynku plątali się niepro­
szeni goście! 

Carmen tymczasem podeszła do jej biurka. 
- A więc tu pracujesz? - spytała, rozglądając się po pra­

cowni. 

- Zgadza się. - No, to chyba zakończyłyśmy wszelkie 

uprzejmości, pomyślała Molly z rozbawieniem. Czego Car­
men od niej oczekuje? 

Dziewczyna wzruszyła lekceważąco ramionami i po­

nownie obrzuciła spojrzeniem pomieszczenie, najwyraźniej 
sprawdzając reakcję mężczyzn. 

Zadowolona, że nie spuszczają z niej oczu, zwróciła się 

do Molly. 

- Gdzie twój pierścionek? - spytała, natychmiast do­

strzegając brak biżuterii. 

Molly spojrzała na swoją dłoń. Zdjęła pierścionek tuż 

po przyjęciu. 

- To dość brudna praca - odparła, wskazując rajzbret. 

- Kilkanaście razy dziennie muszę myć ręce. Bałabym się, 
że go zgubię. 

- Gdyby Nick mnie dał brylant, nigdy bym go nie zdjęła 

- oznajmiła Carmen dramatycznym głosem. 

- Ale ci nie dał - zauważyła wesoło Molly. Miała na­

dzieję, że Carmen wyjawi w końcu cel swojej wizyty. Oczy­
wiście, jeśli jakiś miała. 

- Jeszcze nie. Ale wy także nie jesteście jeszcze mał­

żeństwem. A właściwie, skąd go znasz? Czy on w ogóle 
wie, że tu pracujesz... że w ogóle pracujesz? Może myśli, 
że jesteś tak samo bogata jak on? Mężczyzna z jego pozycją 

background image

musi być ostrożny, żeby nie wpaść w szpony jakiejś łow­
czym majątków. 

- Nick wie o mnie wszystko, co powinien - odparła Mol­

ly, podnosząc się zza stołu. Widziała, z jakim zainteresowa­
niem wszyscy próbują przysłuchiwać się rozmowie. Boże, ile 
dałaby za to, by móc wrócić do spokojnego życia, jakie pro­
wadziła kilka miesięcy temu, nim związała się z Justinem! 

- Zupełnie nie rozumiem, co go w tobie zainteresowało 

- ciągnęła niewzruszenie Carmen, mierząc Molly wzro­
kiem. - My bardzo długo byliśmy kochankami. 

- To wspaniale. 
- Nie jesteś zazdrosna? - zdumiała się Carmen. 
- A powinnam? Cokolwiek było między wami, skoń­

czyło się, zanim poznałam Nicka. 

- Taka namiętność nigdy się nie kończy. Po prostu go 

rozgniewałam, więc postanowił mnie ukarać i oświadczył 
się pierwszej osobie, jaka mu się nawinęła. Co ty mu możesz 
zaoferować? Jesteś chuda, mała i w ogóle nijaka. Nick po­
trzebuje prawdziwej kobiety. Zobaczysz, nie upłynie dużo 
czasu, jak zerwie z tobą i na kolanach wróci do mnie. 

Wspomnisz moje słowa! 

Miała już dość tej patetycznej przemowy. Być może, 

gdyby zależało jej na Nicku, zdenerwowałaby ją opowieść 
o tym burzliwym romansie. Sama nie miała takich doświad­

czeń i prawdę mówiąc, zazdrościła kobietom, kiedy plot­
kowały o szalonych chwilach uniesień przeżywanych z na­
miętnymi kochankami. 

- Cóż, w takim razie życzę powodzenia. Choć wątpię, 

czy faktycznie to zrobi - powiedziała, zastanawiając się go­
rączkowo, jak pozbyć się natrętnego gościa. Czy takie wi-

background image

zyty były nierozerwalną częścią narzeczeństwa z hotelo­
wym magnatem? Jeśli tak, jej pierwotoe zamierzenie, żeby 
unikać Nicka, było ze wszech miar słuszne. Jeszcze lepiej 
byłoby, gdyby tam w barze posłuchała swojego instynktu. 

- Przekonasz się! - Carmen obrzuciła halę lekceważą­

cym spojrzeniem i obróciła się w stronę wyjścia. - Ty nie 
masz nic, a ja mogę dać mu wszystko, czego zapragnie. 

Cisza, która zapadła po jej wyjściu, aż dzwoniła 

w uszach. 

Dwie plastyczki, których stoły były najbliżej stanowiska 

Molly, zaklaskał) w dłonie, śmiejąc się cicho. 

- Czy chodzi o tego przystojnego faceta, który był tu 

wczoraj? W takim razie jest o co powalczyć, Molly! - po­
wiedziała jedna z nich. - A kim jest ta dziewczyna? 

- Nikt ważny - odparła, siadając za stołem. Zdumie­

wało ją własne opanowanie. Nie przewidziała, że jako na­
rzeczona Nicka będzie narażona na takie konfrontacje. Zde­
cydowała, że musi bezwzględnie porozmawiać z Nickiem. 

Jego sekretarka najwyraźniej była jedną z tych osób, któ­

re uwierzyły w historię ich romansu, bo połączyła ją bez 
chwili zwłoki. 

- Bailey - usłyszała głos Nicka. 
- Witaj, kochanie - zagruchała w słuchawkę. - Nie 

mogłam się już doczekać, żeby przynajmniej usłyszeć twój 
głos. Jak mija ci dzień? Równie miło, jak mnie? 

- Molly? 
- Masz jeszcze jakieś inne narzeczone, które Carmen 

mogłaby zaatakować? 

- Carmen? O co ci chodzi? 
- Wpadła się upewnić, czy wiem o waszym namiętnym 

background image

romansie. A także poinformować mnie, że zechcesz odno­
wić wasz związek, kiedy tylko mnie porzucisz, co powinno 
nastąpić lada moment. Chciałabym wyjaśnić ci jedną rzecz. 
Kiedy już zakończymy tę farsę, to ja zerwę nasze zaręczyny. 
Mam dość roli porzucanej biedulki. 

- Carmen przyszła do twojego biura? 
- Tak, ale nie przejmuj się tak bardzo. Wątpię, czy jeszcze 

tu kiedyś wróci. Nie zrobiliśmy na niej wielkiego wrażenia. 

- Nie przypuszczałem, że się do tego posunie. Mam na­

dzieję, że nadal grałaś swoją rolę - zaniepokoił się. 

- Och, bardzo się starałam. Wolałabym jednak więcej 

jej nie widywać. 

- Kiedy uwierzy, że naprawdę jesteśmy zaręczeni, zaj­

mie się kimś innym. 

- Raczej będzie czekać w nadziei, że nasz związek się 

wreszcie rozpadnie - powiedziała. 

- Nie starczy jej cierpliwości. 
- To chyba nie potrwa tak długo. Twoja matka lada 

chwila wyzdrowieje i nasze narzeczeństwo się skończy. 

- Przestań to ciągle powtarzać. Ktoś może podsłuchać 

naszą rozmowę. 

- O rety! To faktycznie mogłoby się źle skończyć! 
- Dla ciebie na pewno. - Głos Nicka stał się ostry i zimny. 
- No proszę! Znów mi grozisz. Zawsze tak się zacho­

wujesz? Powinieneś okazać mi trochę uczucia, przecież je­
stem twoją narzeczoną. - Omal się nie roześmiała, wyob­
raziwszy sobie jego minę. 

- Masz rację. Zabiorę cię dziś na kolację i poćwiczymy 

okazywanie sobie uczuć. Już wczoraj zauważyłem, że tobie 
również bardzo się to przyda. 

background image

- Nonsens! Uważam, że poszło mi świetnie. Twoją ma­

mę w każdym razie przekonałam. 

- Jesteś okropnie spięta za każdym razem, gdy cię do­

tykam. Narzeczeni powinni czuć się ze sobą swobodnie. 

- Na pewno na ten temat wiesz znacznie więcej niż ja. 

Przynajmniej tak można sądzić, słuchając o namiętności, 
która łączyła cię z Carmen. 

- Co ma do tego Carmen? To ty potrzebujesz treningu. 

Czy siódma ci odpowiada? 

Z bijącym sercem odłożyła słuchawkę. O jakich ćwicze­

niach myślał? Czy przypadkiem nie chodziło o całowanie się? 
Cholera! Pocałunki Nicka wywoływały w niej różne reakcje, 
ale na pewno nie czuła się po nich bardziej rozluźniona! 

Uwierzyć nie mógł, że zaproponował Molly kolację. 

W dodatku wręcz nalegał na to spotkanie. W środę był z nią 
na przyjęciu, wczoraj zabrał ją do matki... 

Molly McGuire naprawdę go intrygowała. Od lat nie 

spotkał podobnej dziewczyny. Przebojowa, z refleksem, 
a przy tym zrównoważona. Zupełnie inna niż wyrachowana 
Carmen. To pewne, że ostatnia rzecz, o którą można by po­
sądzać Molly, to interesowność. 

W gruncie rzeczy, kiedy myślał o Molly, pamiętał przede 

wszystkim jej inteligentne oczy, lekceważące zachowanie 
i... usta. 

Usta, które tak lubił całować. 
Podniósł się od biurka, podszedł do okna i ponad Union 

Sąuare spojrzał na błyszczące wody zatoki. Widział stąd 
okolice China Basin, gdzie mieszkała Molly. Teraz przecież 
nie siedzi w domu, przypomniał sobie, przesunął więc 

background image

wzrok na wieżowce, gdzie mieściły się biura Zentechu. 
W którym z nich jest pracownia Molly? Czy słusznie po­
dejrzewał, że prowadzi z nim jakąś grę? A może rzeczy­
wiście była taka szczera, na jaką wyglądała? 

Tak czy inaczej zamierzał kontynuować ten umowny 

związek, póki Molly nie sprawiała kłopotów. Najważniejszy 
był powrót matki do zdrowia. Gdyby na podstawie jej wczo­

rajszego samopoczucia oceniać szansę na poprawę, można 
zakładać, że wkrótce wrócą jej siły. Wtedy nadejdzie czas 
na zakończenie znajomości z Molly. 

Do tej pory Nick nigdy nie zdawał się na los. Ufał wy­

łącznie liczbom i niezbitym faktom, dlatego właśnie prosił 
Donny'ego, żeby sprawdził Molly. Jednak jako znakomity 
biznesmen, nie ignorował nadarzających się okazji. Jeśli tyl­
ko mogły służyć jego celom, wykorzystywał je bezlitośnie. 

Była punkt siódma, kiedy Molly usłyszała pukanie. 

Oczywiście spodziewała się Nicka, a jednak zadrżała, gdy 
zobaczyła go na progu. 

W ciemnym garniturze, szarej koszuli z idealnie dopaso­

wanym krawatem wydawał się jeszcze wyższy i bardziej nie­
bezpieczny. Na jego twarzy nie dostrzegła ani śladu uśmiechu. 

- Gotowa? - spytał krótko. 
Kiwnęła głową, zastanawiając się, czemu jest taka głu­

pia. Dlaczego posłusznie idzie z nim na kolację? 

- Może być? - zapytała, wskazując jasną sukienkę. 
Czuła, jak jej puls przyspiesza, gdy Nick wolno prze­

suwał wzrokiem po jej sylwetce. 

- Wystarczyłoby zwykłe „tak" lub „nie" - warknęła za­

niepokojona. Należeli do zupełnie innych światów i za żad-

background image

ne skarby nie chciałaby dać po sobie poznać, że jest nim 
w jakikolwiek sposób zainteresowana. 

- A więc „tak". 
Uraziło ją, że nie dodał nic więcej. Mógłby na przykład 

powiedzieć, że sukienka podkreśla błękit jej oczu. 

Och, przestań! To nie jest prawdziwa randka, upomniała 

się w duchu. Skoro Nick twierdził, że potrzebny im trening, 

to może powinien zacząć od prawienia jej komplementów. 

- Nie jestem za bardzo wystrojona? - Odsunęła się, 

wpuszczając go do środka. 

- To zależy. - Wziął ją pod brodę i musnął wargami 

jej usta. - Gdybyś zamierzała położyć się do łóżka, taki strój 

byłby nieodpowiedni. 

- A na kolację? - Zdenerwowało ją, że wystarczył deli­

katny pocałunek i kilka słów, żeby miała kłopoty ze złapaniem 
oddechu. Wyobraźnia podsuwała jej zupełnie niewłaściwe ob­
razy. Nie chciała myśleć o ciemnej sypialni ani satynowej po­
ścieli. Chyba rzeczywiście muszą poćwiczyć, jeśli chcą czuć 
się swobodnie w swoim towarzystwie. - Jednak nie należy za­
czynać od całowania się - powiedziała na głos. 

- Mówisz o zaczynaniu kolacji? 
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że słyszał jej słowa. 
- Nie. O tym, żebyśmy nie byli tacy spięci. - Odsunęła 

się od niego. - Sam mówiłeś, że powinniśmy się ze sobą 
oswoić. 

- Zgadza się - przytaknął, patrząc na nią przymrużo­

nymi oczami. - Musimy w miejscach publicznych poćwi­
czyć przytulanie się, czułe gesty, całowanie... 

- Teraz jednak nie mamy publiczności. 
Wzruszył ramionami, rozglądając się po przestronnym 

background image

wnętrzu. Urządzone na strychu mieszkanie miało ponad 
sześć metrów wysokości. Nad kuchnią wybudowano antre­
solę, gdzie Molly miała sypialnię. 

. Przyjemnie zaskoczyły go kolorowe obrazy na ścianach 

i różnorodne w stylu, wygodne meble. Na drewnianej pod­
łodze tu i ówdzie leżały niewielkie dywaniki. Pasuje do niej 
ten wystrój, myślał, patrząc na kręcone schody prowadzące 
na antresolę. Ciekawe, jak wygląda jej sypialnia? 

Gdy spytała o sukienkę, celowo rzucił uwagę, która mia­

ła wytrącić ją z równowagi. Już wcześniej zauważył, jak 
łatwo było ją sprowokować. Zaczynał rozpoznawać sygnały, 
kiedy się denerwowała. 

Sukienka, którą wybrała, świetnie nadawała się na ele­

gancką kolację we dwoje. Od razu dostrzegł, jak doskonale 
podkreślała jej zgrabną, szczupłą sylwetkę. Molly nie miała 
tak bujnych kształtów jak Carmen, jednak było w niej coś 
niezwykle kobiecego i seksownego. 

Przewidując, że wieczorne powietrze może być dość 

chłodne, Molly sięgnęła po ciepły płaszcz, który Nick na­
tychmiast zabrał jej z rąk. Nie ma jak dobre wychowanie, 
pomyślała, gdy podawał jej okrycie. Naprawdę był intry­
gujący. Całkiem możliwe, że przestanie ją fascynować, gdy 
poznają się lepiej, ale na razie postanowiła cieszyć się od­
krywaniem wszystkich stron jego osobowości. 

Najbardziej ciekawiło ją, czemu to właśnie jej przypadła 

rola narzeczonej. Wystarczyłoby przecież, żeby kiwnął pal­

cem, a natychmiast wszystkie mieszkanki San Francisco 
przyleciałyby do niego jak na skrzydłach. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Przez miasto jechali w milczeniu. Nick się nie odzywał, 

Molly natomiast przyrzekła sobie, że tym razem nie zacznie 
rozmowy pierwsza. Wyglądała przez okno z takim zaintere­
sowaniem, jakby wcześniej nie widziała mijanych miejsc. 
Ulice były zatłoczone, ludzie wracali z pracy, niektórzy po 
drodze robili zakupy. Biurowce i sklepy zaczynały już pu­
stoszeć, wkrótce to restauracje i kluby będą pękać 
w szwach. Piątkowe wieczory to przecież czas zabawy. 

- Może być kuchnia włoska? - spytał Nick, zatrzymując 

auto na Washington Sąuare. 

- Jasne. - Postanowiła wyrażać się równie zwięźle, jak 

on. Omal nie roześmiała się, widząc jego podejrzliwe spoj­
rzenie. 

- Co cię tak bawi? 
- Tylko to, że ty również masz sporo do nadrobienia. 

Uważasz, że tak byś się zachowywał na prawdziwej randce? 

- Przecież jest prawdziwa. Ustalimy sobie dzisiaj reguły 

naszego związku. 

- Och, co za romantyczne plany! Naprawdę potrafisz 

zawrócić dziewczynie w głowie. 

- Rzeczywiście oczekujesz romansu? - spytał, pochy­

lając się nad nią. 

Siedziała jak wmurowana, nie mogąc oderwać spojrzenia 

background image

od jego ciemnych, błyszczących namiętnością oczu. Znów 
poczuła, że traci oddech. 

- Nie... - Komu zaprzecza? Jemu czy sobie? Odsunęła 

się na bok, próbując zwalczyć urok, który na nią rzucił. 

Zdaje się, że musi na siebie uważać, jeśli chce się obronić 
przed Nickiem Baileyem. Przeraziło ją, że zaczął ją tak bar­
dzo pociągać. - Nie myślałam o romansie, tylko o ćwicze­
niach, o których bez przerwy mówisz. Oczekuję po prostu, 
że będziesz mniej obcesowy. Spodziewałabym się więcej 

finezji... 

Spojrzał na nią zaskoczony i po chwili roześmiał się 

głośno. 

- Zdaje się, że muszę poprawić swoje maniery - po­

wiedział, obchodząc samochód. Pomógł jej wysiąść i po­
prowadził za rękę do małej włoskiej restauracji. 

- Coś mi mówi, że sobie z tym poradzisz. Myślę, że 

nie brak ci doświadczenia. 

- Chyba jednak mnie przeceniasz. 
- Pamiętaj, że poznałam Carmen, a pewnie były też 

inne. 

- Mam trzydzieści sześć lat. Nie myślałaś chyba, że ży­

łem jak zakonnik? 

Tuż za drzwiami restauracji natknęli się na tłum ludzi. 
- Cholera! Zupełnie zapomniałem, że dziś piątek -

mruknął Nick. - Zdaje się, że trzeba będzie poczekać. 

Wzruszyła ramionami. 
- Nie szkodzi. 
Kierownik sali, który stał w pobliżu, podniósł wzrok 

znad listy rezerwacji. 

- Pan Bailey! Co za przyjemność! - zawołał rozpromie-

background image

niony. - Cieszę się, że zechciał pan przyjść do nas z na­
rzeczoną. Proszę tędy. Mam dla państwa wygodny stolik. 

Poszli za nim, ignorując niechętne pomruki dochodzące 

z tłumu czekających na wolne miejsca. 

Po chwili siedzieli już przy dwuosobowym stoliku 

w małej ustronnej wnęce. Faktycznie było to chyba najlep­
sze miejsce w restauracji. 

- Dobrze mieć znajomych we właściwych miejscach -

odezwała się, kiedy zostali sami. 

- Chyba pierwszy raz widzę go na oczy. Jadłem tu za­

ledwie ze dwa razy. 

- Często cię tak wpuszczają bez kolejki? - spytała, od­

kładając na bok kartę. Bez czytania wiedziała, że zamówi 
cielęcinę. To było jej ulubione danie z włoskiej kuchni. 

Wzruszył ramionami. 
- Czasami, jeśli wiedzą, kim jestem. 
- Chodzi o napiwek? 
- O reklamę. Goście w hotelu często proszą o wskaza­

nie dobrej restauracji. 

- Hm, podoba mi się to. Może powinniśmy częściej wy­

chodzić? Założę się, że zobaczyłabym miejsca, o których 
nawet nie słyszałam. 

Nagle dostrzegła, że siedzi zachmurzony. 
- Co się stało? Powiedziałam coś niewłaściwego? -

Przyglądała mu się przez zmrużone powieki. 

- Powiedzmy, że mam pewne wątpliwości. 
- Na jaki temat? 
- Całego układu. 
- Mówisz o nas? 
- Dwa dni temu nawet cię nie znałem, a dziś całe San 

background image

Francisco wierzy, że jestem twoim narzeczonym. Chciałbym 
wiedzieć, czego się spodziewasz... 

Wybałuszyła na niego oczy. 
- Ja przez ciebie zwariuję! Potrzebna mi była eskorta 

na przyjęcie, na jeden jedyny wieczór! To ty nalegałeś na 
przedłużenie naszej umowy. Zawsze jesteś taki podejrzliwy? 

- Zawsze. Dzięki temu unikam kłopotów. 
Przestała go słuchać. Z torebki wyciągnęła wizytówkę 

i pióro. 

- Co robisz? - zdziwił się. 

- Nie wiem, czy to będzie miało jakąś wartość prawną. 

Oświadczam, że nie roszczę sobie żadnych praw do czego­
kolwiek, co jest twoją własnością. - Podpisała się i pchnęła 
wizytówkę przez stół. - Jeśli ci to nie wystarcza, rozważ, 

czy nie należałoby zerwać tych zaręczyn i wymyśl, jak 
o tym poinformować matkę! - powiedziała zdecydowanie. 

Nick wsunął wizytówkę do kieszeni i podniósł wzrok 

na Molly. Policzki miała zarumienione, oczy rzucały gniew­
ne błyski. Nie powinienem jej tak prowokować, pomyślał 
ze skruchą. 

- Nick Bailey? Tak myślałem! - Do ich stolika podszedł 

wysoki mężczyzna w eleganckim garniturze. - Moje gra­
tulacje! Przeczytałem w prasie o twoich zaręczynach. Czy 
to twoja narzeczona? 

Nick podniósł się z miejsca. 
- Oczywiście, to właśnie Molly - przytaknął. - Molly, 

przedstawiam ci Jasona Holtona. 

- Cieszę się, że mogę poznać kobietę, która wreszcie 

usidliła naszego przyjaciela - uśmiechnął się Jason. - Już 
wątpiliśmy, czy kiedykolwiek doczekamy tej chwili. Kiedy 

background image

ślub? Spodziewam się, że będzie to największe wydarzenie 
w San Francisco, zważywszy liczbę osób, które zechcą na 
własne oczy zobaczyć, że cuda się zdarzają. 

- Jak widzę, Nick uchodzi za zaprzysięgłego starego ka­

walera - powiedziała, patrząc z rozbawieniem na zmieszaną 
minę Nicka. 

- Zawsze lubił działać na kilka frontów... - Jason prze­

rwał gwałtownie, gdy uświadomił sobie, z kim rozmawia. -
Wiesz, jak to bywa, nim mężczyzna znajdzie właściwą kobietę. 

- Lepiej wróć do Celeste i pozostaw Molly w błogiej 

nieświadomości - rzucił sucho Nick. 

- Może po kolacji pójdziemy razem na drinka? - za­

proponował Jason. 

- Mamy już inne plany - odparł Nick zdecydowanie. 
- Jasne, rozumiem. Innym razem, w takim razie. - Ja­

son klepnął Nicka w plecy i skłonił się Molly. - Jeszcze 
raz wam gratuluję. 

Molly odczekała chwilę, a kiedy znalazł się poza zasię­

giem głosu, pochyliła się do Nicka. 

- No to jak to jest, nim mężczyzna znajdzie właściwą 

kobietę? 

Nick uniósł brwi. 
- Wiem tylko, że przestaje o tym mówić, gdy już ją 

znajdzie. 

- No proszę. A próbowałeś mi wmówić, że brak ci do­

świadczenia. 

- Jason lubi przesadzać. 
- Czemu się jeszcze nie ożeniłeś? - Chciała wiedzieć 

o nim więcej. Nie było jej to potrzebne, pragnęła tylko za­
spokoić ciekawość. 

background image

- W wieku, kiedy mężczyźni zwykle zaczynają rozglą­

dać się za żoną, ja musiałem przejąć kontrolę nad hotelami. 
Dopiero zaczynałem pracę, kiedy nagle mój ojciec zmarł 
na serce. Myślałem, iż mam przed sobą lata nauki, że będę 
poznawał zasady zarządzania i powoli rozwijał swoje umie­

jętności, a tymczasem jako dwudziestopięciolatek stałem się 

głównym akcjonariuszem i następcą ojca. 

- Chcesz mi wmówić, że przez ostatnie dziesięć lat nie 

miałeś dziewczyny? 

- Nie, skądże. Ale to nie były związki prowadzące do 

małżeństwa. Spotykałem się z kobietami, żeby mieć towa­
rzystwo na przyjęciach i balach charytatywnych. 

- Albo dla przyjemności. 
- Tak, to także - przytaknął. 
- Ale nie takie, które chciałbyś przedstawić matce? 
- W chwili gdy mężczyzna przedstawi dziewczynę swo­

jej matce, kończy się spokojne życie. 

Uśmiechnęła się, próbując sobie wyobrazić zahuka­

nego, nękanego przez matkę Nicka. Mało prawdopodob­
ne, pomyślała, żeby znalazł się ktoś, kto potrafiłby go za­
straszyć. 

- Coś mi mówi, że ty stawiłbyś czoło nawet matce. 
- Ostatnio raczej nie. - Pochylił się nad stolikiem. -

Ciągle nie wiem, co ty chcesz osiągnąć, ale ja zrobiłbym 
prawie wszystko, żeby przywrócić jej zdrowie. 

Patrzyła na niego z zadumą. Kto go tak wykorzystał, 

zastanawiała się, że nie potrafi uwierzyć w zwykłą ludzką 
życzliwość? Na razie był przekonany o jej wyrachowaniu. 
Czy kiedykolwiek spojrzy na nią inaczej? 

- Chyba będziesz musiał poczekać i sprawdzić. - Wie-

background image

działa, że niepewność doprowadza go do szału. Ta myśl 
nagle poprawiła jej samopoczucie i dodała energii. 

- Muszę cię ostrzec. Zupełnie nie nadaję się na jelenia. 

Uważaj, żebyś nie wyszła na tym źle. 

Zaczynała żałować, że nie poszła na przyjęcie sama. Po­

winna zignorować Justina i Brittany, zamiast opracowywać 
ten wymyślny plan, który teraz godził w nią rykoszetem. 
Tak, trochę żałowała... Ale jednocześnie jej zainteresowanie 
Nickiem rosło tym bardziej, im więcej szczegółów pozna­
wała. Na szczęście na razie jej potrzebował. 

Po pysznej, wytwornie podanej kolacji, zebrali się do 

wyjścia. 

Wsiadając do samochodu, uświadomiła sobie, że w ogóle 

nie zajmowali się sprawą ćwiczeń... Czy nie dlatego zabrał 

ją dzisiaj na kolację? A tymczasem ani razu nie wziął jej 

za rękę, nie nazwał jej pieszczotliwie, nie używał in­
nych czułych słów, nawet przy kelnerze, który mógł być 
ich publicznością. 

- Co z naszym treningiem? - zaczęła, gdy usiadł za kie­

rownicą. 

- Masz coś konkretnego na myśli? - spytał leniwie, od­

wracając do niej twarz. Było już ciemno, jedynie latarnie 
i neonowe napisy nad restauracjami i klubami wokół placu 
dawały trochę światła. 

W półmroku znów przypominał groźnego pirata. Zadrża­

ła, przewidując zbliżające się niebezpieczeństwo. Czy będzie 
potrafiła mu się oprzeć? 

- Sam zacząłeś ten temat. 
- Tak... Chciałem, żebyś była mniej nerwowa. 
- Nie jestem nerwowa... 

background image

Pochylił się w jej stronę i położył dłoń na jej karku. Czu­

ła, jak puls jej przyspiesza, jak traci oddech zahipnotyzo­
wana spojrzeniem ciemnych oczu. W miejscu, gdzie jej do­
tknął, czuła mrowienie. Przestała myśleć logicznie, skupiona 
wyłącznie na zmysłach. 

- Czyli wszystko będzie dobrze, jeśli cię pocałuję? 
Raczej nie użyłabym słowa „dobrze", pomyślała. Bar­

dziej pasowałyby tu takie określenia, jak: podniecająco, za­
chwycająco, cudownie... Choć oczywiście nie zamierzała 
o tym informować tego zarozumiałego aroganta. Najwyższa 

już pora, żeby utrzeć mu trochę nosa. 

- Jeśli o mnie chodzi, na pewno. Pytanie tylko, czy to 

będzie dobre dla ciebie. 

Przysunęła się bliżej i dotknęła wargami jego ust. Ucie­

szyła się, wyczuwając, że go zaskoczyła. 

Zanim się jednak zorientowała, Nick przejął kontrolę nad 

sytuacją. Przyciągnął ją do siebie, otworzył usta i pogłę­
biając pocałunek, otoczył ją ramionami. Miała wrażenie, że 
wpada w otchłań. Chwyciła jego ręce, zupełnie, jakby wal­

czyła o życie. 

Pod powiekami, jak w kalejdoskopie, wirowały kolory, 

jej zmysły rozluźniły się, stała się bezwolna. Czuła jego 

zapach, dotyk, żar. Język Nicka tańczył z jej językiem, jego 
serce biło tuż obok jej serca. Było jej tak gorąco, że za­

pragnęła otworzyć okno i pozwolić, by mgła ochłodziła jej 
rozpaloną skórę. 

Jednak nie za cenę przerwania pocałunku. 
Gdyby tak mógł trwać bez końca... Jaki czar rzucił na 

nią Nick, że zapominała o zdrowym rozsądku i zaczynała 
tęsknić za czymś, co nieosiągalne? 

background image

Wydawało jej się, że upłynęło wiele czasu, nim odchyliła 

się do tyłu i podniosła wzrok. Odchrząknęła, próbując od­
zyskać głos. Tak bardzo chciałaby poczuć się swobodnie, 

jak doświadczona, bywała kobieta i umieć rzucić teraz jakąś 

ciętą uwagę. Choć przede wszystkim marzyła, żeby znów 
znaleźć się w jego ramionach i móc całować go przez całą 
noc, aż do rana. 

- To chyba nie był najlepszy pomysł - powiedziała. -

Jeśli o mnie chodzi, mam na dziś dość wrażeń. 

Przesunął kciuk po jej wargach i rozejrzał się wokół. 
- Psiakość! Nie chce mi się wierzyć, że stoimy na Wa­

shington Sąuare w piątkowy wieczór. Zdaje się, że połowa 
San Francisco przejechała tuż obok nas. 

- Jest ciemno. Przez te przydymione szyby nikt nic nie 

widział - zauważyła spokojnie. Nagle zrobiło się jej chłod­
no. Czemu nie powiedział czegoś miłego? 

Nick włączył silnik i skierował auto w stronę China Basin. 
Molly patrzyła na migające za oknem światła. Starała 

się nie skupiać na pulsowaniu krwi, na drżeniu, które zda­
wało się wstrząsać każdą komórką jej ciała. Po prostu po­

całowali się. Wielkie mi rzeczy! 

A jednak... Ciągle czuła podniecenie. Nigdy dotąd nie 

przeżywała tak żadnego pocałunku. Czy to dlatego, że do­
świadczała tego z mężczyzną, którego prawie nie znała? Czy 
może to w Nicku było coś całkiem wyjątkowego? 

Z pewnością nie był mężczyzną, którego łatwo rozgryźć. 

Bezlitośnie, choć ze szlachetnych pobudek, zmusił ją do 
współpracy. Ciągle nie potrafił jej zaufać, choć przecież sam 
wymyśli! to wszystko. Był arogancki i cyniczny, ale umiał 

też zachowywać się nienagannie. 

background image

Na ulicy, gdzie stał jej dom, panował spokój, co nie zna­

czyło, że można było znaleźć miejsce do parkowania. Nick 
zatrzymał auto na jezdni. 

- Jeśli pozwolisz, nie będę już wchodził na górę. 
Jeszcze tylko tego brakowało, pomyślała, powstrzymując 

śmiech. Na dziś miała już dość towarzystwa Nicka. Wy­
starczy, że jutro znów będzie musiała dawać sobie radę z bu­
zującymi hormonami i zachować jaką taką kontrolę nad roz­
szalałymi zmysłami. Jednak gdyby Nick pocałował ją jesz­

cze raz, nie mogłaby zważać na konsekwencje. 

- Oczywiście. Do zobaczenia jutro. 
- Bal zaczyna się o siódmej. Wpadnę po ciebie piętna­

ście minut wcześniej. - Spojrzał na nią spod oka. - Obo­
wiązują stroje wieczorowe. 

- Tak się spodziewałam - odparła, sięgając do klamki. 

- Dziękuję za kolację. Było bardzo... interesująco. - Nim 
zdążył odpowiedzieć, wysunęła się z samochodu i ruszyła 
w stronę domu. 

- Molly? - Nick wysiadł i patrzył na nią ponad dachem 

auta. - Ten pocałunek... to nie było wyłącznie ćwiczenie. 

Patrzyła osłupiała, jak znów siada za kierownicą, nie­

dbale podnosi dłoń na pożegnanie i odjeżdża. 

Nick wziął głęboki oddech. Płuca wypełniło mu chłodne 

poranne powietrze, w którym mieszały się zapachy morza i eu­
kaliptusa. Rozpierała go energia. Zrobił kilka skłonów i wy-
machów, żeby przed bieganiem rozgrzać trochę mięśnie. 

Niestety, nie biegał już tak często, jak by sobie tego ży­

czył. W parku Golden Gate miał ulubioną pięciokilometro­
wa trasę, która wiodła przez najbardziej odludne miejsca. 

background image

Ciemny dżip zatrzymał się tuż za jego samochodem. 
- Nie mogłeś wybrać innej godziny? - jęknął Donny, 

wysiadając z auta. W ręku trzymał kubek z kawą, którą ku­
pił w jakimś przydrożnym barze. 

- Nie. - Nick przyjrzał się kuzynowi, który podobnie 

jak on ubrany był w wyblakłe szorty, zniszczone sportowe 

buty i rozciągniętą koszulkę. - Możemy ruszać? 

- Najpierw skończę kawę. - Donny oparł się o samo­

chód, przymykając oczy. - W przeciwieństwie do ciebie by­
łem na nogach do trzeciej nad ranem. - Uniósł jedną po­
wiekę. - Zakładam, że ty położyłeś się wcześniej. O której 
odwiozłeś Molly? 

- Grubo przed trzecią. - Nick wyciągnął rękę, złapał 

kubek, ściągnął pokrywkę i wypił spory łyk kawy. 

- Hej, to moje! 
- Im szybciej wypijemy, tym prędzej zaczniemy. - Od­

dał kubek. - Dowiedziałeś się czegoś? 

- O Molly czy o barze? 
- O którejś ze spraw. - Starał się, żeby jego głos za­

brzmiał obojętnie, ale ciekawość go zżerała. Ciekawość 
i niepokój. Co też Donny mógł znaleźć na temat Molly? 

- Nic. Jest czysta. 
- Mówisz jak glina. Nie podejrzewałem, że ma krymi­

nalną przeszłość. Powiedz mi raczej, czy twoim zdaniem 
coś kombinuje? 

- Odkryłem jedynie, że nigdy dotychczas nie pozosta­

wała w jakimś długotrwałym związku. Nie sądzę, aby pró­

bowała cię naciągnąć. W każdym razie nic na to nie wska­

zuje. 

Nick patrzył przed siebie, kiwając głową. Doskonale 

background image

wiedział, że Molly nie była naciągaczką, ale miło było uzy­
skać potwierdzenie. 

- Chodźmy już. - Zaczął biec. 
Donny dołączył do niego po kilku sekundach i biegli 

teraz obok siebie równym tempem. 

- A co z barem? 
- Z pewnością coś tam się dzieje. Podejrzewam, że to 

Harry Coker. 

- Harry? - zdziwił się Nick. - Pracuje u nas od dwóch 

lat, a niedobory pojawiły się zaledwie osiem miesięcy temu. 

- Próbuję sprawdzić, co się za tym kryje. Może wyda­

rzyło się coś, co go zmieniło. 

- Wiesz na pewno, że to on? 
- Szukam dowodu. - Przez chwilę biegli w milczeniu. 

- W tej chwili bardziej interesują mnie twoje zamiary wobec 
Molly. 

- Nie mam żadnych zamiarów. 
- Cztery randki w ciągu tygodnia chyba coś jednak 

znaczą. 

- Skąd wiesz o wczorajszym wieczorze? 
- Zapominasz, że jestem wziętym detektywem. 
Wybiegli spośród drzew na otwartą przestrzeń. Ścieżka 

prowadziła teraz równolegle do plaży. Od oceanu wiał silny 
wiatr, który przyjemnie chłodził ich ciała. 

Nick zastanawiał się nad pytaniem kuzyna. Tak, co za­

mierza zrobić z Molly? Pocałunek wczoraj wieczorem nie 
miał nic wspólnego z praktyką. To było najzwyklejsze po­
żądanie. 

Żadna kobieta nie podniecała go tak bardzo od czasu, 

gdy był niedoświadczonym nastolatkiem. Nawet jeśli anga-

background image

żował się w jakiś romans, zawsze potrafił zachować kon­
trolę. Gdy pocałował Molly, całe opanowanie diabli wzięli. 

- Opowiesz mi ten dowcip? 
- Co? - Nieprzytomnie spojrzał na Donny'ego. 
- Uśmiechasz się. Myślałem, że przypomniałeś sobie ja­

kiś kawał. 

- Nie. - Prawdę mówiąc, zastanawiał się, jak Molly po­

traktowała słowa, które rzucił na odjezdnym. 

Molly uwielbiała soboty. Wstawała wcześnie i natych­

miast po szybkim śniadaniu siadała do malowania. Czasami 
przy wysokim oknie, korzystając z północnego światła, 
a czasem w plenerze, jeśli pozwalała na to pogoda. 

Tak czy inaczej to był jej dzień. Nagroda za użeranie 

się z klientami i szefami, którzy oczekiwali cudów, a sztukę 
traktowali jak towar, a nie proces twórczy. 

Lubiła pracę w Zentechu, ale przede wszystkim kochała 

malarstwo. Marzyła o tym, że nadejdzie dzień, kiedy będzie 
mogła utrzymać się ze swoich obrazów. 

W tej chwili kilka jej prac wystawiały galerie na bul­

warze i w pobliżu Union Sąuare. Obie były dość nowe i do­
piero walczyły o swoją reputację. Obrazy, które do tej pory 
udało się sprzedać, zasiliły jej pensję, umożliwiły wykupie­
nie mieszkania. Jej hobby, jak o malowaniu mówili rodzice, 
pozwoliło na kilka wyjazdów w egzotyczne miejsca, które 
oczywiście utrwaliła w oleju. 

Na dziś zaplanowała wykończenie płótna, nad którym 

spędziła kilka weekendów w parku Golden Gate. Był to 
fragment ogródka japońskiej herbaciarni. Z zadowoleniem 
patrzyła na swoje dzieło: zwisające nad wodą gałęzie wie-

background image

rzby płaczącej, mały kamienny mostek nad strumieniem, 
wszystko w odcieniach zieleni i brązu. 

Włożyła wygodne dżinsy, miękką bawełnianą bluzeczkę, 

na którą narzuciła poplamiony farbą kitel. Było na tyle cie­
pło, że zrezygnowała z butów, skróciła nawet zabiegi to­
aletowe. Wzięła zaledwie szybki prysznic, wyczyściła zęby, 
a włosy zebrała w koński ogon, żeby nie spadały jej na 

twarz. 

Z głową przechyloną na prawe ramię przyglądała się ob­

razowi, zastanawiając się, gdzie należałoby wprowadzić ja­
kieś poprawki. Za kilka godzin będę gotowa, zdecydowała, 
sięgając po paletę. 

Zwykle, gdy brała do ręki pędzel, świat barw, faktur 

i kształtów pochłaniał ją bez reszty. Dziś jednak spokój nie 
nadchodził. Dotykała pędzlem liści, ale myślała o Nicku 
i ich pocałunku. Wpatrywała się w strumień, a przed ocza­
mi miała sceny z wczorajszej kolacji. Mimo wysiłków nie 

dowiedziała się zbyt wiele. Albo Nick był mistrzem kamu­
flażu, albo też był bardziej skryty, niż podejrzewała. 

Ponownie próbowała skupić uwagę na płótnie. Nie po­

święci przecież wolnego dnia na rozmyślanie o Nicku. Na 

jutro zaplanowała prace domowe, a potem czekał ją kolejny 

pracowity tydzień. 

Ciekawe, co Nick dzisiaj robi? Siedzi w biurze? A może 

pojechał na pole golfowe? Albo na żagle? Czy narzeczona 

nie powinna wiedzieć podstawowych rzeczy o zaintereso­
waniach ukochanego? Nigdy nie przerywała pracy, jeśli coś 

jej nie przeszkodziło, teraz jednak odłożyła paletę i pędzel. 

Z torebki wyciągnęła kartkę, którą przygotował Donny. 

Przejrzała ją przed wizytą u matki Nicka, ale niewiele z te-

background image

go zapamiętała. Ponownie przeczytała zebrane informacje. 
No tak, miała rację. Donny w ogóle nie uwzględnił zain­
teresowań kuzyna. 

Też mi raport, rozzłościła się, wracając do sztalugi. Po­

nownie zabrała się do malowania, jednak nie potrafiła się 

już skoncentrować na pracy. Jej myśli wciąż krążyły wokół 

Nicka. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Zaskoczył ją dzwonek telefonu. W sobotę mało kto do 

niej dzwonił. Większość przyjaciół wiedziała, że to jedyny 
dzień, kiedy całkowicie poświęca się malowaniu. Pewno 
znów jakiś ankieter, pomyślała ze złością i odłożyła pędzel. 

- Halo? 
- Molly? Mówi Ellen Bailey. Mam nadzieję, że ci nie 

przeszkadzam. - Głos Ellen brzmiał dziś znacznie raźniej. 

- Nie, skądże. Jak się czujesz? 
- Dziękuję, o wiele lepiej. Wiem, że nie powinno się 

tego robić w ostatniej chwili, ale poczułam się tak dobrze, 
że zapragnęłam zjeść lunch w miłym towarzystwie. Ze­
chcesz przyjechać? Miałybyśmy okazję, żeby się lepiej po­
znać, nie słuchając ciągłych uwag Nicka. - Ellen zaśmiała 
się cicho. - Nie sposób porozmawiać o wszystkim, kiedy 

cały czas siedzi obok. 

- Chyba tak... - powiedziała ostrożnie. 
- No właśnie. Opowiedziałabym ci, jakim był dziec­

kiem. Jeśli zechcesz, obejrzysz zdjęcia... 

Rzuciła okiem na obraz. Właściwie był skończony. Sia­

dała do niego tylko dlatego, że nie lubiła rozstawać się ze 
swoimi pracami. 

- Rozumiem, że możesz mieć inne plany - dodała Ellen 

z godnością. 

background image

Nie miała żadnych planów. Nie umiała też znaleźć na 

poczekaniu pretekstu, żeby odmówić. Jedynie to, że nie chce 
się bardziej angażować. Ale nie potrafiła również zignoro­
wać wrażenia, że w głosie Ellen Bailey pobrzmiewa ton 
samotności. Co jej szkodzi poświęcić dwie godziny? 

- Nie mam żadnych planów. Na którą mam przyjechać? 

- Odpowiada ci wpół do pierwszej? - ucieszyła się Ellen. 
Po krótkim wahaniu postanowiła zadzwonić do hotelu. 

Zdziwiła się trochę, gdy poinformowano ją, że Nick jednak 
nie pracuje w soboty. Nikt też nie potrafił jej powiedzieć, 

gdzie mogłaby go znaleźć. 

- Powinien był dać mi numer komórki albo telefon do­

mowy - mruknęła ze złością. O tym też będą musieli po­

rozmawiać. Cóż, okazuje się, że narzeczeństwo nie jest taką 
prostą sprawą. 

Trochę bała się, jak Nick zareaguje, gdy dowie się, że 

jadła lunch z jego matką. Pewnie zacznie podejrzewać, że 

podstępnie próbuję pozbawić go praw do majątku, pomy­
ślała. Trudno, będzie miał nauczkę! Ostatecznie ten cały ga­
limatias to jego zasługa. 

Ellen, ubrana w koronkowy peniuar, siedziała wsparta 

o wysoko ułożone poduszki. Kiedy pielęgniarka wprowa­
dziła Molly do sypialni, na twarzy starszej pani pojawił się 
szeroki uśmiech. Na pierwszy rzut oka było widać, jak bar­
dzo jej stan się poprawił. 

- Tak się cieszę, że przyszłaś. Przepraszam, że nie wsta­

ję. Nawet próbowałam, ale kosztowało mnie to zbyt dużo 

wysiłku i w końcu uznałam, że wolę poświęcić energię roz­
mowie, niż siedzeniu w fotelu i chodzeniu po schodach. 

background image

- Oczywiście. Obiecaj, że powiesz, kiedy moja obec­

ność zacznie cię męczyć - poprosiła Molly, siadając na krze­
śle przy łóżku. Ellen nadal wyglądała bardzo mizernie. Pra­
wdopodobnie podczas choroby straciła dużo na wadze i to 

właśnie opóźniało powrót do zdrowia. Przede wszystkim 
powinna porządnie wzmocnić organizm. 

- Twoja wizyta lepiej mi zrobi niż wszystkie środki na 

wzmocnienie. Kochanie, już poprzednim razem zauważy­
łam, że nie nosisz pierścionka. Wydawało mi się, że na zdję­
ciach w gazecie był na twoim palcu. 

- Hm... - Molly intensywnie myślała, co powinna po­

wiedzieć. - Pierścionek jest śliczny, ale zdejmuję go do ma­
lowania, żeby nie zabrudził się farbą. Kiedy zadzwoniłaś, 
siedziałam przy pracy i zapomniałam go potem włożyć. 

Na przyszłość muszę o nim pamiętać, upomniała się 

w duchu. 

- Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę. Opowiedz 

mi teraz, jak się poznaliście i kiedy Nick się oświadczył. Czy 
w ogóle się tego spodziewałaś? - pytała Ellen Bailey. 

- To Donny przedstawił nas sobie - zaczęła Molly wol­

no. Miała nadzieję, że Ellen nie zechce jej cały czas prze­
pytywać. Nie wiedziała przecież, co Nick zdążył powiedzieć 
matce i bała się, że ich historie mogą się ze sobą nie zga­
dzać. - To wszystko wydarzyło się tak szybko. 

No, przynajmniej teraz nie mijała się z prawdą. 
- Bardzo chciałabym dowiedzieć się, jakim był dziec­

kiem - spróbowała zmienić temat. Jeśli uda jej się skłonić 
Ellen do opowiadania o synu, jej rola ograniczy się do słu­
chania i wtedy zdoła przetrwać tę wizytę, nie popełniając 

jakiejś strasznej gafy. 

background image

- Proszę mi podać album - Ellen zwróciła się do pie­

lęgniarki, która siedziała na swoim miejscu pod oknem. -
Kiedy już wstanę, pomogę wam w przygotowaniach do ślu­
bu - powiedziała do Molly. - Chciałabym poznać twoich 
rodziców. Pewno są bardzo przejęci myślą o ślubie córki? 

- Właściwie... jeszcze nie wiedzą o zaręczynach. Są te­

raz w podróży morskiej i trochę trudno skontaktować się 
z nimi. - Miała dokładny plan rejsu, jednak wcale nie za­
mierzała dzwonić do rodziców. Jeśli dopisze jej szczęście, 
cała sprawa się skończy, nim wrócą do domu. 

- Z pewnością byliby szczęśliwi, gdybyś zdołała się do 

nich dodzwonić - powiedziała Ellen, patrząc na nią z za­
dumą. 

Molly uśmiechem pokryła zmieszanie i skierowała 

wzrok na album. 

- Czy tu są zdjęcia Nicka? 
Do oglądania zdjęć przyłączyła się też pani Braum. Mol­

ly z uwagą przyglądała się małemu Nickowi. Wyglądał na 
wesołego, psotnego malca. Ciekawe, kiedy tak spoważniał? 

Wszystkie trzy podskoczyły, gdy drzwi otworzyły się gwał­
townie i w progu stanął Nick. 

- Molly, co ty tu robisz? - spytał, patrząc na nią z nie­

dowierzaniem. 

- Przyszłam z wizytą do twojej mamy - odparła spo­

kojnie. 

Zniknął gdzieś magnat hotelowy i jego nieskazitelny 

strój: garnitur od Armaniego, koszula, krawat, skórzane buty. 
Na jego miejsce znów pojawił się groźny pirat. Włosy po­

targane, jakby przeszła przez nie trąba powietrzna, szorty, 
które odsłaniały muskularne nogi, bawełniana koszulka opi-

background image

nająca szeroki tors. Widocznie skończył właśnie jakieś spor­
towe zajęcia, pomyślała. Cokolwiek to było, bardzo pozy­

tywnie wpłynęło na jego wygląd. 

- Oglądamy rodzinne zdjęcia - odezwała się, żeby prze­

rwać przedłużającą się ciszę. 

- Skąd się tu wziąłeś, Nicholas? - spytała Ellen Bailey. 
- Shu-Wen zadzwoniła do innie z wiadomością, że mam 

natychmiast przyjechać. Myślałem, że coś się stało. 

Ellen syknęła niecierpliwie. 
- Prosiłam, żeby dała ci znać, że zaprosiłam Molly na 

lunch. Myślałam, że może zechcesz odwieźć ją później do 
domu. Ale na pewno nie musiałeś gnać na sygnale. 

- Molly będzie tu na lunchu? 
- Właśnie. 
Nie trzeba było geniusza, żeby wyczytać z jego spoj­

rzenia, co o tym myśli. A przecież próbowała tylko zacho­
wać się jak najprawdziwsza narzeczona. Co niby miała zro­
bić, kiedy jego matka zadzwoniła z zaproszeniem? 

- W takim razie przebiorę się i zaraz do was dołączę. 

Mogę na minutkę zabrać Molly? 

Ellen uśmiechnęła się odprężona. 

- Oczywiście. 
Molly żałowała, że też nie może się uśmiechnąć. Ellen wy­

obrażała sobie pewnie, że teraz nastąpi powitanie kochanków. 

- Co to za gra? - spytał ostro, zamykając drzwi. 
- Dokładnie ta, którą sam zacząłeś. Zapomniałeś już, 

że postanowiłeś oszukiwać matkę tak długo, jak ci to będzie 
odpowiadać? 

- Pytam, co tu robisz? Myślałaś, że się o tym nie do­

wiem? Przeliczyłaś się... 

background image

Miała dość jego podejrzeń. 
- To ona mnie zaprosiła. Próbowałam się wymigać, ale 

nalegała. Ostatecznie, to tobie zależy na tym, by jak najszybciej 
wyzdrowiała. Mam wrażenie, że czuje się osamotniona i zwy­
czajnie się nudzi. Moja wizyta jest dla niej odskocznią. 

- Nudzi się? Ma tysiące przyjaciół. Mogła zadzwonić 

do kogoś z nich. 

- Albo poprosić oddanego syna, co? 
- Nie zaniedbuję jej, jeśli to chciałaś zasugerować. Zre­

sztą, nie rozmawiamy o mnie. Nie życzę sobie, żebyś ją 

odwiedzała beze mnie. Czy to jasne? 

- Niby dlaczego? 
Bezradnie przeganiał włosy palcami. 
- Po prostu tak chcę. Idę się przebrać. 
- Mam nadzieję, że nie robisz tego ze względu na mnie 

- zakpiła. Przesunęła palcami po jego muskularnym ramie­
niu i zdusiła śmiech, widząc zdumienie malujące się na jego 
twarzy. Cudownie, pomyślała. Może powinnam bardziej 
wczuwać się w rolę zakochanej narzeczonej? 

Nick chwycił jej palce i przytrzyma! w swojej dłoni. 

- I co teraz? - spytał, zniżając głos. 
- Mam problem, to chcesz powiedzieć? Ty w każdym 

razie na pewno byś się go doszukał. Może spróbowałbyś 
czasem zaufać ludziom? 

- Dawno się nauczyłem, że okazując zbytnie zaufanie, 

łatwo się poślizgnąć. Można nawet stracić na tym zęby. 

- Ojej, to byłaby dopiero strata - powiedziała, przysu­

wając się bliżej. - Twoje są takie ładne. 

- Z pewnością nadają się do gryzienia - odparł, przy­

ciągając ją do siebie i obejmując ramionami. 

background image

- A ty gryziesz? - spytała z zachęcającym uśmiechem. 

Jej serce waliło w tęsknym oczekiwaniu. 

- Czasami... - Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił 

głowę, aż jego wargi zetknęły się z jej ustami. 

Poczuła męski, ciepły, trochę słony zapach. Zarzuciła mu 

ręce na szyję. Był taki silny, mocny, gorący. Kiedy pogłębił 
pocałunek, miała wrażenie, że ogarnia ją płomień. 

Wiedział, że powinien natychmiast przestać. Nie chciał 

zbliżać się do Molly McGuire bardziej, niż to absolutnie 
konieczne. A jednak... Była taka ciepła i miękka, jej usta 
były takie słodkie. Czuł, jak go ogarnia pożądanie. Miał 
ochotę porwać ją na ręce, zanieść do swojego pokoju i zo­
stać tam z nią przez cały tydzień. 

Przeraziło go to pragnienie. Powoli przerwał pocałunek 

i oparł głowę o jej czoło. Widział, jak jej powieki zadrżały 
i po chwili otworzyła oczy. 

- Skończyłeś? - spytała. 
Patrzył pożądliwie na jej usta wygięte w drwiącym 

uśmiechu. Tak chętnie pocałowałby ją ponownie. 

- Przyjdę do was, jak tylko się przebiorę. 
- Musisz pojechać do domu? - Kiedy usłyszał jej głos, 

niski i trochę ochrypły, marzył o tym, żeby w ogóle nie ru­
szać się z miejsca. 

- Nie, mam tu swoje rzeczy. Za chwilę będę gotów. 
- W takim razie może wytrzymam tę rozłąkę... - Od­

sunęła się od niego, wygładziła bluzkę i sięgnęła do klamki. 

- Uważaj na to, co mówisz mamie - ostrzegł. 
- Oglądamy zdjęcia z twojego dzieciństwa. Byłeś takim 

uroczym chłopcem. Wtedy również wszędzie wietrzyłeś 

podstęp? 

background image

- Zycie mnie tego nauczyło. 
- Trudno sobie wyobrazić, że pozwoliłbyś, żeby ciebie 

czegoś uczono - uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Pocieszę 
cię, że nabieram wprawy w udawaniu. To z pewnością za­
sługa tych ćwiczeń. 

Patrzył, jak otwiera drzwi i wchodzi do środka pewnym 

krokiem, zupełnie, jakby była u siebie. Miał ochotę od razu 
pójść za nią, patrzeć, co robi, upewnić się, że nie próbuje 
wedrzeć się w łaski jego matki. 

W rekordowym tempie wziął prysznic i zmienił ubranie. 

Wystarczająco długo obracał się w świecie, by nikomu nie 
ufać. Także Molly. Wiedział doskonale, że kobietom przede 
wszystkim chodzi o jego pieniądze i miłe spędzenie czasu. 
Lojalność ani miłość nie miały z tym nic wspólnego. 

Idąc korytarzem do pokoju matki, próbował przypomnieć 

sobie, kiedy właściwie stał się tak nieufny. Czy to wtedy, 
gdy na ostatnim roku studiów rzuciła go Gillian Prentice? 
A może stało się to za sprawą Marissy Bellingham, krótko 
po tym, jak został właścicielem hoteli? Ciągle miał dług 
wobec Hamiltona, jednego ze swych przyjaciół. To dzięki 
niemu usłyszał, jak Marissa przyznała, że rozważała mał­
żeństwo z myślą o jego przypuszczalnych zarobkach. To był 
naprawdę potężny cios. Od tamtej pory stał się prawdzi­

wym cynikiem. Każda kobieta, z którą się umawiał, już od 
pierwszej randki wiedziała, że nie może liczyć na małżeń­
stwo. Także Carmen, chociaż ona próbowała zmienić zasady 
ich związku. 

Nie miał żadnych podstaw, aby wierzyć, że Molly jest 

inna. Tym bardziej że między nimi istniała prawdziwa prze­
paść. Miała małe mieszkanie w China Basin, podczas gdy 

background image

on zajmował obszerny apartament na wzgórzu Nob Hill. 
On miał do dyspozycji rodzinną fortunę, gdy tymczasem 
ona musiała dorabiać do pensji, malując obrazy. 

Donny twierdził, że była w porządku, jednak Nick po­

dejrzewał, że dostrzegła wspaniałą okazję i miała zamiar ją 
wykorzystać. 

Zamierzał znieść to wszystko dla dobra matki, ale po­

stanowił, że nie będzie spuszczał Molly z oka. 

Zdumiał się, gdy wszedł do sypialni. Mama śmiała się 

głośno, na jej policzki wróciły rumieńce, oczy błyszczały 
radośnie. To chyba cud, pomyślał. 

- Jesteś nareszcie. Chodź posłuchać, jak Molly malo­

wała swoje mieszkanie. 

Przysunął krzesło do łóżka. Odsunęła się, gdy siadając, 

dotknął kolanem jej nogi. Przechylił się więc i położył rękę 
na oparciu jej krzesła. Wiedziała, czemu to robi, jednak bała 
się, że zabraknie jej powietrza. Póki go nie było, starała 
się z całej mocy rozbawić EUen, a teraz nagle siedziała jak 
oniemiała. 

- Myślałem, że malujesz obrazy - mruknął. 
- Kiedy się wprowadziłam, próbowałam trochę ożywić 

mieszkanie - odpowiedziała, znów odsuwając się nieznacz­
nie. - Chciałam przynajmniej rozjaśnić ściany, które poma­
lowano na ponury zielony kolor. 

- Opowiedz mu o rusztowaniu - ponagliła Ellen. 
Molly niepewnie spojrzała na Nicka. Co go obchodzi 

jakaś prowizorka? Gdyby chciał u siebie wprowadzać zmia­

ny, wynająłby ekipę malarzy. 

- Ponieważ mieszkanie zostało przerobione ze strychu, 

więc niektóre ściany mają około sześciu metrów. 

background image

Kiwnął głową. Był tam tylko raz, ale pamiętał rozkład 

mieszkania. 

- Od Shelly, mojej sąsiadki, pożyczyłam stół. Postawi­

łam go, na tym dwa krzesła, a między nimi położyłam de­

skę. Bardzo praktyczna konstrukcja. 

Patrzył na nią przerażony. 
- Mogłaś spaść i skręcić kark. 
- Ciężko było przesuwać tę piramidę po mieszkaniu, ale 

służyła mi znakomicie. No i zaoszczędziłam sporo pienię­

dzy. Z początku chciałam zatrudnić malarza, ale gdy przed­
stawił mi kosztorys, nieomal zemdlałam. 

Wyobraził sobie, jak Molly skacze po zaimprowizowa­

nym rusztowaniu. Widział, jak konstrukcja wali się, a Molly 
upada na podłogę... 

- Nie rób tego więcej - rzucił ostro. - To zbyt niebez­

pieczne. 

- Byłam bardzo ostrożna. 
- To było, zanim poznała ciebie - wtrąciła Ellen. -

Z pewnością nie będzie więcej takiej potrzeby. Ostatecznie 
Molly nie zostanie już długo w tamtym mieszkaniu. Nie 
mówiliśmy jeszcze o ślubie. Z każdą chwilą robię się sil­
niejsza, więc przypadkiem nie czekajcie z tym na mnie. Kie­
dy ustalicie już datę, od razu postawi mnie to na nogi. 

Molly spojrzała na Nicka z przerażeniem. Nie ośmielą 

się przecież podać żadnej konkretnej daty, bo nie wiadomo, 
co Ellen gotowa wymyślić. Nie mogą też za bardzo z tym 
zwlekać, bo wzbudzą jej podejrzenia. 

- Chcemy poczekać na powrót rodziców Molly. Wtedy 

wszystko razem omówimy. Na razie nawet nie wiedzą, że 

jesteśmy zaręczeni. 

background image

Molly uśmiechnęła się z wdzięcznością. 
- Z pewnością rozumiesz, że chcę im o nas opowie­

dzieć, nim zaczniemy przygotowania do ślubu. To wszystko 
dzieje się tak szybko. 

- Tak widać chciał los. 

Zaraz po lunchu Nick nakłonił matkę do odpoczynku. 
- Nie musisz mnie odwozić - powiedziała Molly, kiedy 

zeszli na dół. - Wezwę taksówkę. 

- Muszę z tobą porozmawiać. 
- Oho, następne kazanie! - roześmiała się. Widząc, jak 

marszczy brwi, poklepała go po ramieniu. Pod dłonią po­

czuła twarde mięśnie i ciepło, które od niego biło. Odwró­
ciła się, tłumiąc westchnienie. Żałowała, że ich znajomość 
nie może przebiegać inaczej. Niestety, choć bardzo by tego 
chciała, nie wierzyła, że ludzie pochodzący z tak różnych 
środowisk mogliby się ze sobą związać. Nawet teraz nie 

próbowali szukać jakichś wspólnych zainteresowań. Zawarli 

wyłącznie układ, żeby pomóc chorej kobiecie. 

W samochodzie oparła się wygodnie i zapatrzyła w ok­

no. Była zadowolona z dzisiejszej wizyty. Dowiedziała się 
sporo o Nicku, znalazła wspólny język z Ellen Bailey, która 
co prawda wydawała się dość wyniosła, ale przede wszy­
stkim była bardzo samotna. 

- O czym rozmawiałyście? 
- O tym i owym, głównie o twoim dzieciństwie. Ellen 

uważa, że nie była najlepszą matką. Bardziej przejmowała 
się swoimi antykami niż tym, że mały chłopiec powinien 

mieć w domu dużo swobody. 

- Moim zdaniem była całkiem w porządku. 

background image

- Żałuje też, że nie miała więcej dzieci. Marzyła o córce. 

Spojrzał na nią z ukosa. 

- Nie wiedziałem. Myślałem, że chcieli mieć tylko jedno 

dziecko. 

- Oboje z twoim ojcem pragnęli mieć dużą rodzinę, ale 

los chciał inaczej. Bardzo tęskni za mężem. Od dziesięciu 
lat czuje się samotna. Myślę, że to bardzo wzruszające. 
I smutne. 

- Ma przyjaciół. Organizuje przeróżne akcje charyta­

tywne. 

- Nie rozumiesz. Przecież oni byli małżeństwem przez 

dwadzieścia siedem lat. Kochała go. Trudno się dziwić, że 
tęskni. Pewno nie zmieni się to do końca jej życia. 

- Mogła ponownie wyjść za mąż. 
- To byłoby możliwe dopiero, gdyby pokochała kogoś 

równie mocno, jak twojego ojca. 

- Moim zdaniem całe to gadanie o miłości jest mocno 

przereklamowane. Ludzie zawierają małżeństwa z różnych 
powodów, ale uparli się, żeby burzę hormonów nazywać 
miłością. 

- Aż dziw, że nie zbierasz nagród za cynizm! Zresztą 

ty nie musisz wierzyć w miłość, ale twoja matka czuje 
inaczej. 

- A ty wierzysz? 
Milczała przez dłuższą chwilę. 
- Chcę wierzyć - powiedziała wreszcie. Tyle że nie była 

pewna, czy kiedyś jej doświadczy. Czy w ogóle zdoła roz­
poznać prawdziwe uczucie? Przecież tak łatwo je pomylić 
ze zwykłym zadurzeniem. 

Może nie trafiła jeszcze na właściwego partnera. Jej ro-

background image

dzice byli szczęśliwi, Ellen i jej mąż również. Molly skoń­
czyła dwadzieścia osiem lat i już kilka razy wydawało jej 
się, że znalazła mężczyznę, z którym mogłaby spędzić resztę 
życia. Niestety, wszystkie te związki kończyły się coraz wię­
kszym rozczarowaniem. Czyżby za wiele oczekiwała? 

- Przyjadę po ciebie za kwadrans siódma - powiedział 

Nick, zatrzymując samochód pod jej domem. 

- Będę gotowa. Do zobaczenia. 
- Molly... Będzie tam mnóstwo ludzi, którzy zechcą 

upewnić się, czy naprawdę jesteśmy zaręczeni. Także 
Carmen. 

- Nie martw się. - Posłała mu szeroki uśmiech. - Włożę 

najbardziej seksowną ze swoich sukienek i przylgnę do cie­
bie jak rzep do psiego ogona. 

- Urocze - jęknął, kręcąc głową. 
Pomachała mu na pożegnanie i ruszyła do wejścia. 
Patrzył za nią, gdy szła chodnikiem. W dżinsach wyda­

wała mu się niezwykle powabna. Aż się bał pomyśleć, jak 
będzie wyglądać w seksownej sukience. 

- Opowiedz mi, jaki on jest - zażądała Shelly, spoglą­

dając na przyjaciółkę w lustrze. - Kiedy ostatnio rozma­
wiałyśmy, miałaś włożyć pierścionek babci i wkroczyć na 
przyjęcie z historyjką o spóźnialskim narzeczonym. Potem 
zobaczyłam w gazecie twoje zdjęcie z całkiem realnym fa­

cetem. Teraz idziesz na bal, gdzie zbierze się cała śmietanka 

San Francisco, więc nie opowiadaj, że to wszystko jest wiel­

kim oszustwem. 

- Nie nazwałam tego oszustwem! - zaprotestowała 

Molly, oglądając fryzurę, którą Shelly obficie spryskiwała 

background image

lakierem. - Świetnie to wygląda. Dzięki, Shelly. - Podeszła 
do łóżka, gdzie leżała czarna sukienka. - Uważasz, że może 

być, mimo że taka prosta? 

- Moim zdaniem padnie z wrażenia, gdy cię zobaczy. 
- Wątpię - roześmiała się Molly. - Zostań chwilę, to 

sama zobaczysz. On widzi tylko swoje interesy. 

- I dlatego jest multimilionerem. 
Molly rzuciła przyjaciółce zdumione spojrzenie. 
- Jest bogaty, to prawda, ale żeby multimilioner? 
- Daj spokój, przecież jest właścicielem sieci hoteli. 

Pewno nie ma tyle, co Billy Gates, ale i tak może tarzać 

się w forsie. Moja mama powtarzała, że miłość nie wy­

biera. Równie łatwo zakochać się w bogatym, jak i w bied­
nym facecie. 

- W nikim się nie zakocham - zaprotestowała Molly, 

wkładając obcisłą sukienkę. Leżała na niej idealnie. Gdy 
tylko zobaczyła ją w sklepie, wiedziała, że chce ją mieć. 
Krótka, na cieniutkich ramiączkach, z obcisłym staniczkiem 
idealnie układającym się na ciele. Srebrna nitka tu i ówdzie 

przebłyskująca przez czerń przyciągnęła ją jak ćmę do świat­
ła. Cieszyła się, że chodziła do pracy pieszo, bo dzięki temu 
zrzuciła parę kilogramów. W tej sukience każdy nadprogra­
mowy gram byłby widoczny. 

Wsunęła stopy w delikatne sandałki na wysokich obca­

sach. Nick i tak nadal będzie od niej wyższy o prawie dwa­

dzieścia centymetrów, ale przynajmniej w tych butach nie 
czuła się taka malutka. 

Shelly grzebała wśród kosmetyków rozrzuconych na to­

aletce. 

- Ta! - oznajmiła triumfalnie, wyciągając jaskrawoczer-

background image

woną szminkę. - Zarówno sukienka jak i twoje zadanie wy­
magają czerwieni. 

- Moje zadanie? 
- Podczas balu będziesz konkurować z Carmen i Bóg 

wie kim jeszcze. 

- Z nikim nie zamierzam konkurować. Nie obchodzi mnie, 

kogo Nick sobie wybierze, gdy skończy się nasza umowa -
Dziwne tylko, że gdy pochyliła się do lustra, żeby umalować 
usta, poczuła nagłe ukłucie zazdrości. A więc jednak przej­
mowała się, że mógłby zainteresować się kimś innym. 

Co za beznadziejna głupota! Ich związek nie będzie trwał 

długo. Tylko skończona kretynka mogłaby pomyśleć, że 

Nickowi Baileyowi spodoba się ktoś taki jak ona. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Dzwonek do drzwi rozległ się punktualnie kwadrans 

przed siódmą. 

- Biznesmeni mają bzika na każdym punkcie, także cza­

su - mruknęła Molly, idąc do drzwi. Oniemiała, widząc, 
że włożył smoking. W południe, w sportowym stroju, wy­

glądał bardzo pociągająco, teraz jednak zrozumiała, czemu 
kobiety lubią mężczyzn w smokingach. O rany! 

- Gotowa? - spytał, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. 
Miała wrażenie, że w jego wzroku dostrzegła błysk po­

żądania. A może tylko tak się jej zdawało? 

- Prawie. Wejdź, poznasz moją sąsiadkę, Shelly. - Roz­

bawiło ją, że Nick znów okazuje nieufność, a Shelly przy­

gląda mu się podejrzliwie. 

- Zdaje się, że to ty wymyśliłaś fałszywego narzeczo­

nego? - spytał Nick. 

- To prawda - przytaknęła Shelly. - Jednak ty wprowa­

dziłeś zmiany. W moim scenariuszu nie było żadnego faceta. 

- Inaczej nic by z tego nie wyszło. 
- A teraz? Co będzie, jeśli ktoś was rozszyfruje? 
- To nie będzie miało znaczenia, jeśli moja mama do 

tego czasu wyzdrowieje. - Wzruszył ramionami. 

- A ja nie mam tu nic do powiedzenia? - wtrąciła Molly, 

sięgając po płaszcz. 

background image

Nick spojrzał na nią obojętnie. 
- Bawcie się dobrze - powiedziała Shelly. Pomachała 

im na pożegnanie i zniknęła u siebie. 

- Mam przez cały wieczór improwizować, czy może 

dasz mi jakieś wskazówki? - spytała Molly, zamykając mie­
szkanie. 

- Będziemy siedzieć przy stoliku z moimi przyjaciółmi, 

Petersonami i Harrellami. Tima i Baxtera znam od lat. Tim 
Peterson ożenił się powtórnie zaledwie kilka miesięcy temu, 
natomiast Betsy i Baxter pobrali się zaraz po studiach. 

- Znasz ich właśnie ze studiów? 
Zadrżała, gdy wyszli z budynku. Mgła, która spowiła 

San Francisco, znacznie ochłodziła powietrze. Rozproszone 
światła latarni rzucały upiorne blaski. 

- Pytałam o twoich przyjaciół - przypomniała, gdy uru­

chomił silnik i ruszyli w stronę hotelu, gdzie odbywał się 
bal. - Znasz ich ze studiów? 

- Nie, jeszcze z czasów dzieciństwa. 
- Mieszkaliście blisko siebie? 
- Ależ jesteś dociekliwa! Poznaliśmy się w szkole tańca. 

Nasze matki zapisały nas na zajęcia do szkoły pani Porter. 

Nie waż się o tym nikomu wspominać, bo krew się poleje. 

- Zapamiętam to sobie - zaśmiała się cicho. - A więc 

twoi przyjaciele są od dawna żonaci... A ty? 

- Nie. 
- A byłeś? 
- Nie. 
- Ale zamierzasz się kiedyś ożenić? 
- Chyba tak... Kiedyś - odparł po chwili milczenia. -

A ty? 

background image

- Jeśli spotkam właściwego mężczyznę. 
- Skąd będziesz wiedzieć, że to ten? 
- Mam nadzieję, że go rozpoznam. Małżeństwo trwa ca­

łe życie, więc nie chcę popełnić błędu. 

- Istnieją rozwody. 
- Nie dla mnie. Zamierzam pozostać w związku do koń­

ca, na dobre i na złe. Tak jak moi i twoi rodzice. 

Na hotelowym parkingu Molly wsunęła rękę pod ramię 

Nicka. Od tej chwili musi pamiętać, że jest zakochaną na­
rzeczoną. Miała nadzieję, że odegra swoją rolę na tyle prze­
konująco, by oszukać świat. A przynajmniej Carmen Her-
nandez. 

Przyjaciele Nicka czekali już przy stoliku. Molly spo­

dobały się obie pary. Annessa, druga żona Tima, była bardzo 
ładna, niezwykle miła i znacznie młodsza od całego towa­
rzystwa. Zdaniem Molly mogła mieć jakieś dwadzieścia trzy 
lata. Czyżby Tim Peterson przechodził kryzys wieku śred­

niego i uznał, że młodsza żona zwiększy jego notowania 
w towarzystwie? Chyba jednak lepiej poczekać na właści­
wego towarzysza życia, pomyślała, zerkając na Nicka. 
Z pewnością nie chciałaby doświadczyć bolesnych przeżyć 
związanych z rozwodem. 

- Rzadko się zdarza, żeby Nick nas tak zaskoczył - ode­

zwał się Tim, kiedy zakończyli już wzajemną prezentację. 
- Ostatnio słyszeliśmy o... - przerwał gwałtownie i z prze­
rażeniem spojrzał na Nicka. 

- Carmen - dokończył Nick swobodnie. - Nie przejmuj 

się. Molly wie o wszystkim. 

Pochyliła się do niego z kokieteryjnym uśmiechem. 
- Czy aby na pewno? - spytała zmysłowym głosem. 

background image

Nick podniósł rękę i delikatnie pogłaskał jej policzek. 

Kiedy spojrzał jej w oczy, przez krótką chwilę miała wra­
żenie, że są tu tylko we dwoje. 

- O wszystkim, co ma znaczenie - odparł. 
- Oho! Patrzcie, już go owinęła wokół małego palca 

- zaśmiał się Baxter. 

- Zauroczyła - dorzucił Nick, nie spuszczając wzroku 

z jej twarzy. 

Prawie mu uwierzyła. Nie miała wątpliwości, że jeśli 

już Nick pokocha jakąś kobietę, odda jej serce na zawsze. 

- Zatańczymy? - zaproponował, gdy dotarły do nich 

dźwięki muzyki. 

Uśmiechnął się, słysząc protesty przyjaciół, którzy chcie­

li lepiej poznać Molly. Wziął ją za rękę i poprowadził na 
parkiet. 

- Następnym znajomym opowiedz wszystko przed spot­

kaniem - poprosiła, gdy zaczęli tańczyć. - Czuję się jak na 
przesłuchaniu. 

Nick z wielką wprawą prowadził ją po parkiecie, zgrab­

nie omijając inne pary. 

- To nie potrwa długo, zaraz im przejdzie. Uniknęliby­

śmy tego spotkania, gdybym już wcześniej nie obiecał, że 
pojawię się na tej imprezie. A nie mogłem przyjść sam, bo 

natychmiast odnotowano by to w kronice towarzyskiej miej­
scowej gazety, która z pewnością trafiłaby do rąk mamy. 

- Mam wrażenie, że dziś czuła się znacznie lepiej. 
- To prawda. Dlatego pociągniemy tę zabawę jeszcze 

trochę. 

- Nie wiem, czy to słuszne. Cały czas twierdzę, że prze­

żyje szok, gdy dowie się o zerwaniu. 

background image

Muzyka ucichła. Kiedy wrócili do stolika, na miejscu 

Molly zastali Carmen. Cudownie, pomyślała Molly, biorąc 
głęboki oddech. Jeszcze jedna konfrontacja z hiszpańską 
seksbombą. Tylko tego jeszcze jej trzeba! 

- Twoja przyjaciółka jest bardzo wytrwała. 
Nick zwolnił, nie ukrywając gniewu. 
- To przekracza wszelkie granice - syknął. 
- Witaj, ukochany - zawołała Carmen z radosnym 

uśmiechem.. 

- Mam wrażenie, że pomyliłaś stoliki - warknął Nick. 
- A ja mam wrażenie, że wcale nie jesteś zaręczony! 

Zbyt wiele dla siebie znaczyliśmy. Nie wierzę, abyś zaledwie 
po kilku tygodniach od naszego rozstania mógł się tak sza­
leńczo zakochać. Jeśli chciałeś wywołać moją zazdrość, mu­
szę przyznać, że ci się powiodło. A teraz już się jej pozbądź. 

- O cholera - mruknął cicho Tim. 
- Nicky, nie słuchaj jej! - Molly przytuliła się mocno 

do jego ramienia. - Wiesz, że cię kocham. Nie potrafię już 
żyć bez ciebie! 

Spojrzał na nią, jakby postradała zmysły, ale po chwili 

w jego oczach pojawiło się rozbawienie. Otoczył ją ramio­
nami, pochylił się i pocałował. W uszach słyszała pulsowa­
nie krwi, czuła jego siłę, magnetyzm, fizyczne przyciąganie. 
Po chwili zapomniała, że to tylko przedstawienie. 

Pocałunek trwał i trwał. W końcu z jej ust wyrwał się 

cichy jęk protestu, a wtedy Nick powoli oderwał wargi od 

jej ust. 

- Czy przekonałem cię, że jestem tobą oczarowany? -

spytał, patrząc jej prosto w oczy. 

Przez moment miała wrażenie, że znajduje się w dwóch 

background image

wymiarach: w świecie, gdzie Nick pokazywał jej na każdym 
kroku, jak bardzo mu na niej zależy, i w drugiej rzeczywi­

stości, gdzie tylko grali rolę narzeczonych i stosowali wszel­

kie środki, aby przekonać o tym cały świat. 

- Mnie przekonałeś - odezwała się Betsy. 
- I mnie - dorzuciła Annessa. - Tim, ty mnie nigdy tak 

nie całujesz. 

- Skarbie, mam wrażenie, że nikt na świecie nie był 

jeszcze tak całowany. 

Carmen poderwała się z krzesła i bez słowa odmasze-

rowała przez salę. 

Rozległy się ciche oklaski. 
- Dobra robota! - pochwalił Baxter. - Niektórym trzeba 

mocno przyłożyć, nim zrozumieją, co się do nich mówi. 
Ale wiesz co, Nick? Strasznie wysoko podniosłeś nam po­

przeczkę. 

Molly próbowała brać udział w rozmowie, ale jej myśli 

ciągle krążyły wokół pocałunku. Czekając aż jej puls wróci 
do normy, zerkała spod oka na Nicka. Widziała, że on przy­
gląda się jej uważnie. 

Prawdę mówiąc, marzyła, żeby znaleźć się już we włas­

nym domu, z dala od ciekawych spojrzeń i pułapek, które 
stwarzała rozmowa. A przede wszystkim możliwie daleko 
od Nicka Baileya. Z przerażeniem stwierdziła, że granice 
między rzeczywistością a fantazją zaczęły się zacierać. Sa­

ma prosiła go, żeby udawał oczarowanego jej osobą, ale 
czemu aż tak bardzo się starał? Musiała mocno trzymać się 
w ryzach, żeby nie stracić głowy... i serca. 

- Z czego się utrzymujesz, Molly? - spytała nagle z oży­

wieniem Annessa. 

background image

- Jestem grafikiem w Zentechu - odparła, szczęśliwa, 

że może wreszcie oderwać myśli od Nicka. 

- Czy to ta wiodąca firma z siedzibą tuż nad zatoką? 

- upewnił się Baxter. 

- Jak się poznaliście? - padło następne pytanie. 
- Donny nas przedstawił - wtrącił Nick. Oparł rękę 

o krzesło Molly i palcami delikatnie głaskał jej nagie ramię. 

Skoncentrowana na doznaniach, jakie niósł jego dotyk, 

nie potrafiła skupić się na rozmowie. Boże, co on wyprawia? 

- Kiedy nastąpi wielki dzień? - dociekał Tim. 
- Jeszcze nie podjęliśmy decyzji - odparła szybko. -

Czekamy z tym, aż moi rodzice wrócą z podróży. 

- A jak się ma twoja mama? - Baxter zwrócił się do 

Nicka. 

- Dziękuję, wraca już do zdrowia. 
- Pewno cieszy się, że jedyny syn zamierza się ożenić 

- uznała Betsy. - Założę się, że chciałaby zostać babcią. 
Przynajmniej moi rodzice ciągłe o tym mówią. 

Molly z trudem powstrzymała śmiech, widząc osłupiałą 

minę Nicka. Wyglądał, jakby nigdy nie przyszło mu do gło­
wy, że większość małżeństw chce mieć dzieci. 

- Na razie nic na ten temat nie mówiła - odpowiedział. 
Po sali zaczęli krążyć kelnerzy. Cichsza, spokojniejsza 

muzyka sprzyjała rozmowom przy stolikach. Pod koniec ko­
lacji kilka osób wygłosiło krótkie przemówienia, po czym 
ogłoszono wyniki zbiórki na fundację, co spotkało się z ży­
wym aplauzem. 

- Dobrze nam idzie, co? - spytała Molly, gdy Nick 

znów poprosił ją do tańca. - Nie wiedziałam, że jestem taką 
świetną aktorką. Chyba minęłam się z powołaniem. 

background image

Przytulił ją mocniej. 
- Nie bądź taka pewna. Za długo ich znam. Timowi 

wyraźnie dał do myślenia fakt, że nie wiesz, jaki widok 
rozciąga się z mojego mieszkania. 

- Ale chyba nie polecą do twojej mamy, nawet jeśli po­

znają prawdę? 

- Na pewno nikt z nich nie chwyciłby od razu za słu­

chawkę, żeby jej o tym donieść, jednak pogłoski łatwo się 
rozprzestrzeniają. Taki był przecież początek naszej obecnej 
sytuacji. 

- Nie przewidziałam, że na firmowej imprezie pojawi 

się prasa. Ani tego, że ty też masz w tym jakiś interes. Twój 

kuzyn powinien mnie uprzedzić, kim jesteś. 

- Może sądził, że wiesz. 
- Znów to samo! Słowo daję, Nick! Naprawdę nie wiem, 

jak możesz żyć, podejrzewając wszystkich wokół o niecne 

zamiary. - Gdzieś ulotniła się przyjemność, jaką czerpała 
z tańca. - Chcę już wracać do domu. Wszyscy nas zoba­
czyli, uzyskali dowody wielkiego uczucia. Nie ma powodu, 
żebyśmy tu zostawali dłużej. 

Przyciągnął ją bliżej. 

- Po co ten pośpiech? Nie lubisz tańczyć? 
- Lubię... z niektórymi ludźmi. 
- A ja się do nich nie zaliczam, tak? - Zakręcił nią wkoło. 
Wzruszyła ramionami i nagle z uśmiechem zajrzała mu 

w oczy. 

- Carmen po lewej stronie - szepnęła mu do ucha 

i głośno powiedziała: - Kochanie, może pojechalibyśmy do 
mnie? 

Domyślał się, że te słowa przeznaczone były dla Carmen. 

background image

Zaskoczyła go jednak świadomość, jak bardzo chciałby 
znaleźć się w mieszkaniu Molly. Zmęczył go ten wieczór 
i ciągłe napięcie, żeby nie wypaść z roli. A dom Molly był 
taki cichy i bezpretensjonalny. 

- W takim razie chodźmy się pożegnać. 
Nucąc ostatnią melodię, Molly oparła się wygodnie 

o siedzenie auta. 

- Właściwie całkiem dobrze się bawiłam, 
- Brzmi to tak, jakbyś się tego nie spodziewała. 
- Bo tak było. Potwornie bałam się, że popełnię jakąś 

straszliwą gafę i twoi przyjaciele będą się nad tobą litować. 

- Naprawdę? - Rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Nie 

wyobrażał sobie, żeby którejkolwiek z jego znajomych 
przyszło do głowy coś takiego. A już na pewno żadna z nich 
nie przyznałaby się do tych obaw głośno. 

Było wiele rzeczy, które go intrygowały w Molly. Ciągle 

nie był pewien, czy ich pierwsze spotkanie było rzeczywi­
ście całkiem przypadkowe, jednak Molly nie starała się za 
wszelką cenę zainteresować go sobą, tak jak się tego wcześ­
niej spodziewał. Była spokojna i pewna siebie, sprawiała 
wrażenie zadowolonej z życia i ani razu nie napomknęła, 
żeby ich fałszywy związek uczynić prawdziwym. 

W gruncie rzeczy nigdy go o nic nie poprosiła. 
To aż niemożliwe, zasępił się. Wszyscy czegoś od niego 

chcieli. Wszyscy prócz Molly. Odrzuciła nawet jego pro­
pozycję, że zrekompensuje jej odłożony wyjazd do jakiegoś 
kurortu. 

Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że mogła mówić 

prawdę. Czy możliwe, że nie grała żadnej roli? Czy w ogóle 
istnieją kobiety, które nie skorzystałyby z takiej okazji? 

background image

Jak na sobotni wieczór było jeszcze dość wcześnie i tym 

razem zaparkował bez kłopotów. 

- Domyślam się, że chcesz jak najszybciej znaleźć się 

w domu - Molly przerwała milczenie. 

- Zaproś mnie na kawę - odparł na to. 
Podniosła zdziwione spojrzenie. Jej oczy powędrowały 

do jego ust. 

- Tylko na kawę? 
Wysiadł i w milczeniu otworzył jej drzwi. Nie zamierzał 

składać żadnych obietnic. Nie dziś wieczorem, kiedy Molly 
wyglądała jak marzenie każdego mężczyzny. W dopasowa­

nej sukience, z upiętymi wysoko włosami. Pragnął je roz­
puścić, aż opadną swobodnie na ramiona. Tak, właśnie, na 
nagie ramiona, które teraz ukryła pod płaszczem, ale które 

kusiły go przez cały wieczór. 

W mieszkaniu zrzuciła płaszcz i przewiesiła go przez 

krzesło. Patrzył na jej biodra, gdy szła przez pokój do części 
kuchennej. Nagle zrobiło mu się zbyt ciepło, rozluźnił więc 
krawat i zdjął marynarkę. 

Oparł się o wysoki barek, skrzyżował ręce na piersi i pa­

trząc, jak Molly przygotowuje kawę, zastanawiał się, czy 
również czuje do niego pociąg, czy raczej myśli, kiedy zdoła 
się go pozbyć. 

- Może poczekasz w salonie? - zaproponowała. 
- Chcesz się mnie pozbyć? 
Energicznie kiwnęła głową. 
- Zgadza się. Strasznie się przy tobie denerwuję. 
Przysunął się jeszcze bliżej, aż oparła się o zlew. 
- Jak bardzo? - spytał, obejmując rękami jej talię. 
- Bardzo - odpowiedziała, patrząc na niego prowoka-

background image

cyjnie. Jej ciało również zdawało się go prowokować. Po 
prostu pragnął Molly McGuire. 

Oparła dłoń o jego pierś. Czy będzie próbowała mnie 

odepchnąć? - zastanawiał się. Miał wrażenie, że za chwi­
lę jej ręka wypali dziurę w koszuli. Powoli pochylił się 
nad nią. Nie całował jej aż od balu, a to przecież bar­
dzo dawno. Marzył, żeby znowu sprawdzić, jak smakują 

jej usta. 

- To nie jest dobry pomysł - zaprotestowała niepewnie. 

A potem z cichym westchnieniem podniosła głowę, przy­
mknęła oczy i podała mu usta. 

To był delikatny pocałunek, słodki i czuły. Tym razem 

Nick zachował kontrolę, pozwalając, by Molly wyjawiła 
swoje zamiary. Kiedy wziął ją w ramiona, przywarła do nie­
go mocno. Czuł jej ciało i kwiatowy zapach perfum. Dobrze 
pamiętał, że jej usta smakują słodko jak miód. 

Rozległ się przenikliwy gwizd czajnika i choć Nick miał 

ochotę na następny pocałunek, wypuścił ją z objęć. 

- Przejdź do salonu, zaraz przyniosę kawę - poprosiła. 
Kiwnął głową, wychodząc z małej kuchenki. W salonie 

przypomniał sobie, jak opowiadała o malowaniu mieszka­
nia. Podniósł głowę i spojrzał na wysoki sufit. Może na­
stępnym razem wezwie jednak fachowca? 

Miał ochotę wspiąć się po krętych schodach i zajrzeć 

za niską ściankę, która odgradzała sypialnię na antresoli od 
salonu. Czy stało tam duże łóżko, czy może pojedyncze? 

Odwrócił wzrok, próbując usunąć z wyobraźni obraz 

Molly w łóżku z kimś innym. Podszedł do okna, gdzie stała 

sztaluga z ustawionym na niej płótnem. Nie poznawał tego 
zakątka, nie miał jednak wątpliwości, że to fragment ja-

background image

pońskiego ogrodu wczesnym rankiem. Świetnie oddała at­

mosferę spokoju, ocenił, patrząc na poranną mgłę, która cią­
gle unosiła się nad ziemią. Niemal czuł chłodne powietrze, 
słyszał plusk wody. Ani mu w głowie postało, że jest tak 
bardzo utalentowana. 

- Jaką pijesz kawę? - spytała. 
Odwrócił się, ale nie odszedł od obrazu. 
- Czarną. Masz już kupca na ten obraz? 
Podała mu kubek, kręcąc głową. 
- Kto zajmuje się sprzedażą twoich prac? 
- Kilka jest w galerii Burchards, a parę prac wystawia 

Samuel na bulwarze. 

- Chcę go kupić - powiedział, patrząc znów na obraz. 
Pociągnęła łyk kawy. 
- Dlaczego? - spytała zdumiona. 
- Jak to: dlaczego? Jest na sprzedaż, prawda? 
- Chyba tak... Po prostu zaskoczyłeś mnie. 
Spojrzał na trzy inne obrazy, które wisiały na ścianach. 

Krajobraz morski był tak wyrazisty, że Nick niemal czuł 
zapach soli. Obraz przy lampie przedstawiał widok angiel­
skiego ogrodu z mnóstwem kwiatów. Romantyczny widok 
z pewnością przemówiłby do każdej kobiety. Na trzecim 

płótnie, powieszonym tuż przy biblioteczce, widniał inny 
fragment parku Golden Gate. 

- Po co pracujesz w Zentechu? Na malarstwie zbiłabyś 

fortunę - powiedział, odwracając się do Molly. 

- Zentech zapewnia mi chleb. Malarstwo to konfitura. 
- To co, sprzedasz mi ten obraz? 
- Jasne. Chcesz, żebym go oprawiła? 
- Tak, proszę. 

background image

Podała cenę, którą uznał za śmiesznie niską, ale nie za­

mierzał jej podbijać. Skoro tak oceniała swoją pracę... 

Molly usiadła na kanapie, podwijając pod siebie nogi. 
- Przed wizytą u twojej mamy na wszelki wypadek zaj­

rzałam do kartki od Donny'ego. Nic nie napisał o twoich 
zainteresowaniach. Zajmujesz się tylko pracą? 

Usiadł obok, choć nie za blisko, kubek postawił na sto­

liku i oparł się o poduszki. 

- Nie mam czasu na hobby. Chyba że liczy się bieganie. 

Staram się wyrwać kilka godzin w tygodniu. Hotele pochła­
niają większość czasu. Są tygodnie, kiedy mam wrażenie, 
że mieszkam w samolocie. 

- Czytasz w czasie podróży? 
- Jasne. Raporty, sprawozdania, analizy rynku. Skąd te 

pytania? 

- Na wszelki wypadek. Głupio byłoby, gdyby podczas 

rozmowy z twoją mamą wydało się, że tak niewiele o tobie 
wiem. Swoją drogą dziwne, że opowiadając mi o twoim 
dzieciństwie, ani słowem nie wspomniała o szkole pani 
Porter. 

- To poufna informacja. Nie próbuj jej rozpowszechniać. 
Molly roześmiała się serdecznie i w tym momencie wie­

dział, że jest zgubiony. 

Ucieszył się, że się nie opiera. Jeszcze kilka pocałunków, 

pomyślał, i albo wniosę ją na górę po tych krętych schodach, 
albo wyjdę, nim się całkiem pogrążę. 

Ale Molly pozwoliła tylko na jeden pocałunek. Pogła­

skała go po policzku i podniosła się z kanapy. 

- Powinieneś już iść. 

Stanął obok niej. 

background image

- Albo zostać... - Położył dłoń na jej karku, próbując 

przyciągnąć ją do siebie, ale była nieugięta. 

- Nie, nie możesz zostać. Udajemy narzeczonych tylko 

dlatego, żeby pomóc Ellen. A ja nie mam zwyczaju upra­
wiać seksu dla sportu. 

- Uważasz, że to mój zwyczaj? 
- Na to mogłaby odpowiedzieć Carmen. 
Potrząsnął nią delikatnie. 
- W przeszłości miałem jeden lub dwa romanse. Nie 

oczekujesz chyba, że mężczyzna w moim wieku będzie żył 

jak zakonnik? 

- Niczego od ciebie nie oczekuję. Poza tym, że zaraz 

sobie pójdziesz. 

- Co robisz jutro? - spytał, sięgając po marynarkę. 
- Różne rzeczy. Czemu pytasz? 
- Jakie rzeczy? 
- Muszę odkurzyć, zrobić pranie... No, takie różne do­

mowe obowiązki. 

- Spędź ten dzień ze mną - poprosił. 
- Co mielibyśmy robić? - Wiedziała, że w ogóle nie 

powinna zadać tego pytania, ale pokusa była zbyt silna. 
Pragnęła widywać go jak najczęściej, nim rozstaną się na 
dobre. A pewno nastąpi to wkrótce, jeśli Ellen będzie tak 
szybko wracać do zdrowia. 

- Co tylko zechcesz. 
- O, to brzmi kusząco. 
- W ramach zdrowego rozsądku - dodał pospiesznie. 
Uśmiechnęła się. 
- W porządku. Spotkamy się na wzgórzu, u wylotu 

Lombard Street. Zejdziemy na dół, potem pójdziemy na bul-

background image

war, pospacerujemy sobie, później tramwajem linowym po­

jedziemy do chińskiej dzielnicy na lunch. Jeśli grają Gi­

ganci, obejrzymy mecz. Spędzimy wspaniały dzień. 

- Brzmi to jak program biura podróży. 
- Kto powiedział, że wyłącznie turyści mają korzystać 

z wszystkich atrakcji w mieście? 

- W takim razie o dziesiątej? - upewnił się. 
- Na Lombard Street. 

Kiwnął głową i wyszedł. 
Przez dłuższą chwilę w zdumieniu patrzyła na drzwi. Nie 

spodziewała się, że Nick przystanie na jej propozycję. 

Miała nadzieję, że będzie się dobrze bawił. A jej pozo­

staną wspomnienia, które będzie mogła pielęgnować przez 
wiele następnych lat. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

O dziesiątej Molly dotarła na wzgórze, gdzie Lombard 

Street, kręta, stroma ulica, miała swój początek. Na zakolach 

drogi rosły hortensje, których wielkie, niebieskie i różowe 
kuliste kwiaty dodawały uroku malowniczym zakątkom. 

Wybrała na dziś codzienny, niezobowiązujący strój: dżin­

sy i bawełnianą koszulkę, na którą narzuciła sweter. Włosy 

związała z tyłu, żeby nie wpadały jej do oczu w wietrze 
wiejącym od oceanu. Ciekawe, zastanawiała się, czy Nick 
ubierze się dziś w szorty, w których widziała go wczoraj? 

Uśmiechając się do swoich myśli, przyglądała się lu­

dziom, którzy powoli zjeżdżali w dół samochodami, ostroż­
nie manewrując na ciasnych zakrętach. 

Większość turystów schodziła po schodach. Niektórzy 

zatrzymywali się, żeby zrobić zdjęcia obficie kwitnących 
krzewów. 

Rzuciła okiem na zegarek. Już dwie po dziesiątej, a więc 

nie zawsze jest taki punktualny... 

- Parkowanie tutaj to istny koszmar - z tyłu dobiegł ją 

głos Nicka. Pocałował ją na powitanie, jakby to była naj­
zwyklejsza rzecz w świecie. 

- Mnie to nie dotyczy. Przyjechałam tramwajem. To jak, 

jesteś gotów? 

background image

- Prowadź, przewodniczko! - zawołał, splatając palce 

z jej palcami. 

Sprawiało jej radość, że czuje ciepło jego dłoni, podobało 

jej się, że idą na spacer jak najprawdziwsza para, która lubi 

spędzać ze sobą czas. 

Justin nie potrafił się na to zdobyć. Musiała mocno tup­

nąć nogą, żeby postawić na swoim. Coraz częściej zasta­
nawiała się, jak to się stało, że zależało jej na nim tak bardzo. 

Z Nickiem byli sobie całkiem obcy, wiedzieli także, że 

ich znajomość wkrótce się skończy, a mimo to odnosiła wra­
żenie, że chętnie przystałby na różne propozycje. Czy to 
dlatego, że nie byli parą, czy może Nick był po prostu zu­

pełnie innym człowiekiem? 

- Nie zaprotestowałeś wczoraj, gdy zaproponowałam 

lunch w Chinatown. Lubisz kuchnię chińską? 

- A jak myślisz? Shu-Wen od lat jest naszą kucharką. 

Bardzo często przyrządza chińskie potrawy. Jako dziecko 
uwielbiałem przesiadywać w kuchni i przyglądać się, jak 
gotuje. Zawsze dostawałem coś do spróbowania. 

- Ja uwielbiam chińszczyznę. Mogłabym codziennie za­

mawiać na lunch chińskie pierożki. Niestety, w pracy nie 
wszyscy lubią tę kuchnię, więc pozwalają mi zaszaleć naj­
wyżej dwa razy w miesiącu. 

- Japońską też lubisz? 
Wolno schodząc w dół wzgórza, rozmawiali na temat 

upodobań kulinarnych. Kiedy wyczerpali już temat jedzenia, 
przerzucili się na architekturę. Oglądali mijane budynki, 
omawiali funkcjonalność rozwiązań i estetykę znanych 
obiektów w mieście. 

Wkrótce Lombard Street została daleko za nimi. Zbliżali 

background image

się do bulwarów. Przed ich oczami rozpościerała się zatoka, 

której niebieskie wody poprzecinane były białymi grzywami 
fal. Na nabrzeżu wiał chłodny wiatr, lecz Molly, otulona swe­
trem, z ręką w dłoni Nicka, w ogóle nie odczuwała zimna. 
Oczarowało ją zachowanie Nicka, gdy prowadził ją przez tłum 
spacerowiczów, odgradzając od grup hałaśliwych nastolatków, 
chroniąc na przejściach dla pieszych, jednym spojrzeniem po­
wstrzymując zapędy nachalnych sprzedawców. 

Bawiła się znakomicie, prawdę mówiąc znacznie lepiej, 

niż przypuszczała. Nie spodziewała się, że Nick jest tak 
świetnym kompanem. Zniknął gdzieś podejrzliwy biznes­
men, byli zwykłymi ludźmi, którzy chcieli wesoło spędzić 
dzień. Jaka szkoda, że nie sposób zatrzymać tych chwil! 

Przechodzili właśnie obok galerii Samuela, kiedy Nick 

zatrzymał się nagle i pociągnął Molly do wejścia. 

- Mówiłaś, że mają tu twoje prace - powiedział. 
Zdziwiła się, że zapamiętał nazwę galerii, ale nie zdążyła 

odpowiedzieć, bo już prowadził ją do środka. 

- Gdzie wiszą? - spytał. 
Wskazała salę po lewej stronie, gdzie wystawiono wszy­

stkie jej płótna. Obserwowała Nicka, kiedy je oglądał. Jego 
twarz nie zdradzała żadnych emocji. Czekała zdenerwowa­
na, nie wiedząc, czy obrazy podobają mu się, czy może 
szuka jakichś uprzejmych słów, żeby nie robić jej przykrości. 

- Są dobre - odezwał się wreszcie. 
- Dziękuję. 
- Najbardziej podobają mi się żaglówki. 

Uśmiechnęła się. 

- Mnie chyba także. Dużo czasu zajęło mi malowanie 

morza. 

background image

- Czy mogę w czymś pomóc? - spytał pracownik ga­

lerii, który już od pewnego czasu kręcił się w pobliżu. 

Nick sięgnął po portfel i wręczył mężczyźnie wizytówkę. 
- Chciałbym kupić te obrazy - powiedział, wskazując 

ścianę, gdzie wisiały płótna Molly. 

Sprzedawca spojrzał niedowierzająco, rzucił okiem na 

wizytówkę i znów podniósł zdumiony wzrok. 

- Wszystkie? 
- Tak, wszystkie prace Molly McGuire. 
- Zwariowałeś? Nie możesz kupić tylu obrazów! - za­

protestowała MoLly oszołomiona. 

- Mam osiem luksusowych hoteli, w których wiszą na­

prawdę znakomite obrazy. Chcę do tej kolekcji dołączyć 
twoje prace. 

Nie wiedziała, co powiedzieć. W galerii wystawiano sie­

dem obrazów. Czy naprawdę zamierzał je wszystkie kupić? 

Sprzedawca niepewnie wodził wzrokiem od Nicka do 

Molly. Ukryła uśmiech, widząc jego zmieszanie. W gruncie 
rzeczy doskonale go rozumiała. Prawdopodobnie po raz 
pierwszy trafił mu się klient, który zamierzał kupić na raz 
tyle prac i to w dodatku po cenach, które wyznaczyła 
galeria. 

- Jutro zostaną państwu przekazane adresy, pod które 

należy przesłać te prace. Czy wasza firma będzie mogła 
wystawić fakturę? 

Sprzedawca odchrząknął niezdecydowanie. 

- Muszę to sprawdzić. Proszę mi wybaczyć. - Szybkim 

krokiem odszedł do biura galerii. 

Nick powrócił do oglądania płócien. 
- Nie musisz tego robić - zaczęła Molly. 

background image

- Oczywiście, że nie - przerwał jej arogancko. - Jednak 

byłbym głupcem, gdybym przegapił okazję zdobycia takich 
obrazów. Zresztą spodziewam się, że to dobra inwestycja. 

Poczuła, że robi się jej gorąco. Czy to możliwe, że ten 

twardy, nieugięty biznesmen kupuje jej obrazy w nadziei, 
że kiedyś zyskają na wartości? Bardziej sympatycznego 
komplementu nie mógłby chyba wymyślić. 

- Molly, kochanie! - Z zaplecza, prowadzony przez 

sprzedawcę, wyszedł Harold Samuel. - Jak miło cię wi­
dzieć. Panie Bailey, to zaszczyt gościć pana w naszej galerii. 

- Z promiennym uśmiechem zatrzymał wzrok na Molly. -
Moje serdeczne gratulacje. Widziałem w gazecie informację 
o zaręczynach. 

Uśmiechnęła się, powstrzymując jęk. Na miłość boską, 

czy cały świat musi czytać tę samą gazetę? 

- Z przyjemnością zajmiemy się wysyłką obrazów, panie 

Bailey - Harold zwrócił się do Nicka. - Jeśli jutro dosta­
niemy adresy, do środy załatwimy wszystkie formalności. 
Cóż za romantyczny gest, panie Bailey! Nie będzie pan ża­
łował tego zakupu. To wspaniałe prace. 

- Tak właśnie uważam - rzucił sucho Nick. 
- Niestety, pozbawił mnie pan wszystkich obrazów. -

Harold Samuel potrząsnął smutno głową i spojrzał na Molly. 

- Kiedy mogę oczekiwać następnych? 

- Wkrótce. Płótno, które właśnie skończyłam, już zo­

stało sprzedane - odparła, patrząc spod oka na Nicka. 

- Tamten obraz chcę zatrzymać dla siebie. 

Kiedy wychodzili z galerii, Molly z wrażenia ciągle krę- • 

ciło się w głowie. 

- Nie wiem, co powiedzieć - mruknęła. Cena siedmiu 

background image

obrazów była naprawdę szokująca. A Nick nawet nie pró­

bował się targować. 

- Zechcesz wybrać się ze mną, żeby wskazać, gdzie po­

winny być powieszone? - spytał nagle. 

W milczeniu wzruszyła ramionami. Nie zamierzała przy­

znawać się, jak bardzo chciałaby zobaczyć swoje prace w je­
go hotelach. Być może za jakiś tydzień zajrzy na Union 
Square i sprawdzi, czy naprawdę powiesili tam jedno z ku­
pionych dziś płócien. 

- Zgłodniałaś? - zapytał po chwili. 
- Och, tak! - Świeże powietrze i słońce zaostrzyły jej 

apetyt. Miała wrażenie, że od śniadania minęły wieki. 

Postanowili, że do Chinatown pójdą pieszo. Po drodze 

przyglądali się, jak zmieniał się styl budownictwa w miarę 
oddalania się od zatoki. Im bardziej zbliżali się do Wa­

shington Sąuare, tym więcej można było zauważyć star­
szych budynków. Molly spojrzała w stronę restauracji, gdzie 
kilka dni temu jedli kolację. No proszę, już mamy wspólne 
wspomnienia, pomyślała z zadowoleniem. 

Wkrótce skręcili w Grand Avenue, gdzie zawsze odno­

siła wrażenie, jakby znalazła się na Tajwanie. 

Nick poprowadził ją do znanej restauracji, słynącej ze 

świetnej kuchni. 

- Jak tu cudownie - powiedziała, gdy kelnerka wskazała 

im stolik. 

- Podają tu najlepsze w całym mieście pierożki dim 

sum. 

Z przyjemnością przysłuchiwała się, gdy dokonywał wy­

boru farszów. Chciała spróbować wszystkich rodzajów, tak­

że tych, których do tej pory nie znała. 

background image

- Przepyszne - oznajmiła już po pierwszym kęsie. -

Czy Shu-Wen też je robi? 

- Czasami. Kiedy mama organizowała lunche, Shu-Wen 

przygotowywała pierożki. 

Przeprosił, kiedy nagle rozległ się dzwonek jego ko­

mórki. 

- Bailey. 
Zajęła się jedzeniem, starając się nie podsłuchiwać, co 

oczywiście było niemożliwe. 

- Prawdę mówiąc, siedzi tuż obok mnie - powiedział 

i podał jej telefon. - To do ciebie. 

- Do mnie? - zdumiała się. 
- Molly, kochanie. Tak myślałam, że będziecie razem. 

Tak się cieszę, że Nick wreszcie oderwał się od pracy, żeby 
spędzić dzień z tobą. Chciałam ci powiedzieć, że zrobiłaś 
mi wczoraj ogromną przyjemność - mówiła Ellen Bailey 
ciepło. - Co to za hałas w tle? 

- Jemy lunch w restauracji - odparła Molly. 
- Och, wybrałam niewłaściwą porę. Dzwonię, żeby się 

dowiedzieć, czy w przyszłą sobotę masz wolny wieczór. 
Chciałam zaprosić kilku przyjaciół, żeby mogli cię poznać. 

Spojrzała na Nicka. Widać zauważył jej zmieszanie, bo 

wyjął komórkę z jej dłoni. 

- Co się dzieje, mamo? 
Molly dostrzegła, jak marszczy czoło. 
- Proszę, nie rób tego. Potrzeba ci dużo wypoczynku. 

Musisz całkiem wydobrzec, nim zaczniesz organizować 
przyjęcia. - Przez chwilę słuchał w milczeniu, po czym 
wziął głęboki oddech. - Mamo, czy możemy omówić to 
później? Nie... - Rzucił okiem na Molly. - Prawdę mówiąc, 

background image

zamierzaliśmy odwiedzić pozostałe hotele. Nie będzie nas 
przez cały weekend. 

Zabrakło jej tchu. Mieliby razem wyjechać? Nie, z pew­

nością użył tylko wybiegu, żeby zbyć matkę. 

Nick wsunął komórkę do kieszeni. 
- Ta zabawa trochę zaczęła wymykać się z rąk - za­

uważył. 

- Być może... Ale także przynosi efekty, nie sądzisz? 

Twoja mama bez wątpienia czuje się znacznie lepiej. 

- Jednak znów nadweręży zdrowie, jeśli od razu zacznie 

urządzać przyjęcia. Tak czy inaczej powiedziałem, że nas 
nie będzie w mieście. 

- Słyszałam. - Molly odchrząknęła, zbierając się na od­

wagę. - Zabrzmiało to całkiem przekonująco. 

- Jak to: „zabrzmiało"? - spytał, unosząc brwi. 
- Chodzi mi o to, iż jest przekonana, że naprawdę wy­

jeżdżamy... 

- Ależ my wyjeżdżamy. Polecimy do hotelu w Los An­

geles lub San Diego. 

- Rozumiem, że przyzwyczaiłeś się do wydawania po­

leceń pracownikom, ale ja nie zamierzam słuchać twoich 
rozkazów. Nie pomyślałeś, że mogę mieć inne plany? 

- A masz? 
Boże, przecież na pewno mogłaby wymyślić jakąś wy­

mówkę. Niestety, w tym momencie miała kompletną pustkę 
w głowie. 

- Muszę zajrzeć do kalendarza. 
- Daj spokój, Molly. Z pewnością nie planowałaś nic 

takiego, czego nie dałoby się odłożyć. Pozwól, że wycieczką 
do San Diego wynagrodzę ci odwołany w tym tygodniu wy-

background image

jazd. To naprawdę wyjątkowy hotel: nad samą zatoką, 

z piękną, wielką plażą i naprawdę znakomitą kuchnią. 

- Zupełnie, jakbym czytała folder reklamowy - uśmiech­

nęła się Molly. 

- Z hotelu w San Diego jestem szczególnie dumny. 
- Czemu właśnie z tego? 
- Bo jest całkiem mój od samego początku. Kupiłem 

go już po śmierci ojca, sam go modernizowałem i budo­
wałem jego reputację od podstaw, aż stał się jednym z najpo­
pularniejszych w całej sieci. 

- Pewno wiedziałeś, że kupując go, robisz dobry inte­

res? - spytała. 

Nick pokręcił głową. 

- Prawdę mówiąc, to było czysto hazardowe zagranie. Ho­

tele, które odziedziczyłem, prosperowały dość dobrze, ale nie 
były zbyt dochodowe. Sporo ryzykowałem, decydując się na 
tę transakcję, jednak chciałem mieć w tej okolicy hotel i gdy 

tylko trafiła się okazja, szybko z niej skorzystałem. 

- Dość niebezpieczne posunięcie. 
- To prawda, ale kiedy czegoś bardzo pragnę, uważam, 

że warto podjąć ryzyko. To co? Pojedziesz ze mną? 

- Moglibyśmy udawać, że wyjechaliśmy. Gdyby żadne 

z nas nie odbierało w czasie weekendu telefonów, twoja 
mama nie dowiedziałaby się, że jesteśmy w mieście. Mało 
prawdopodobne, żeby wyruszyła na przeszpiegi. 

- Chciałbym, żebyś ze mną pojechała. 
Tego się nie spodziewała. 
- Dlaczego? 
- Żebym mógł ci pokazać ten hotel i wynagrodzić wy­

jazd, z którego zrezygnowałaś. 

background image

- Kupiłeś już siedem moich obrazów. - Pokręciła gło­

wą, nadal nie mogąc uwierzyć, że to zrobił. 

- Ten z żaglówkami znakomicie pasuje właśnie do wy­

stroju hotelu w San Diego. Molly, pojedź ze mną, żeby go 
tam zobaczyć. 

Ponownie usłyszeli dzwonek jego telefonu. 
- Cholera! Czy nie można mieć chwili spokoju? - jęk­

nął, sięgając do kieszeni. 

Ucieszyła ją ta chwila przerwy. Nie wyobrażała sobie 

wspólnego wyjazdu z Nickiem. Czy spodziewał się czegoś 
więcej niż sprawdzenie, jak jej obraz będzie prezentował 
się w hotelowym westybulu? Omal nie roześmiała się 
z własnej naiwności. Oczywiście, że na coś Uczył. Był prze­
cież mężczyzną. 

Nie należała do kobiet, które zwykły spędzać 

z mężczyznami weekendy w hotelu. Tym bardziej nie mog­
ła wyjechać z Nickiem, skoro ich związek był tylko na 
pokaz. 

A gdyby tak ustalić pewne warunki i jednak skorzystać 

z zaproszenia? Nigdy nie było jej stać, by zatrzymać się 
w hotelu Magellan, a taka okazja prawdopodobnie już się 
nie trafi. Dlaczego właściwie nie miałaby sobie zrobić dwu­
dniowych wakacji? 

- Zaraz tam będę. 

Glos Nicka przerwał jej rozmyślania. 
- Muszę iść. - Podniósł rękę, przywołując kelnerkę. 
Przełknęła resztę herbaty, a podane na deser ciastko za­

winęła w serwetkę. 

- Co się dzieje? Chyba nie chodzi o twoją mamę? 
- Donny zatrzymał pracownika, który jego zdaniem 

background image

podbiera pieniądze z baru. Chcę z nim porozmawiać, nim 

wezwiemy policję. 

Od Union Square dzieliło ich zaledwie kilka ulic. Nick 

nadał takie tempo, że z trudem dotrzymywała mu kroku. 

- Nie byłoby lepiej, gdyby od razu przesłuchała go po­

licja? - wydyszała. 

- Przyjdzie na to czas. To mój hotel okradał. 

Słysząc jego nieubłagany ton, pomyślała, że nie chcia­

łaby stać się przyczyną jego gniewu. 

Zdziwiła się, gdy w windzie wcisnął guzik trzynastego 

piętra. Gdyby ją ktoś spytał, powiedziałaby, że ze względu 

na widok urządził swój gabinet na samej górze. 

- Macie biura na trzynastym piętrze? 
- Niektórzy goście są przesądni. W ten sposób nikt nie 

musi tam mieszkać, a widok jest równie wspaniały - wy­

jaśnił Nick. 

Piętro administracyjne było niezwykle elegancko urzą­

dzone. Na popielatych ścianach wisiały gustowne obrazy, 
podłogę pokrywał mięsisty dywan w kolorze czerwonego 
wina. 

Zatrzymała się w progu, kiedy otworzył drzwi gabinetu. 

Widziała, że Donny stoi przy oknie. Jego zazwyczaj przy­

jazna twarz zmieniła się nie do poznania. Człowiek siedzący 

obok biurka próbował chyba zachować odważną minę, ale 
najwyraźniej groźne spojrzenia obu mężczyzn przeraziły go, 
bo ze zdenerwowania zaczął wiercić się na krześle. 

- Poczekam na zewnątrz - mruknęła, wycofując się 

z pokoju. Usiadła w pobliżu biurka sekretarki, odwinęła 
serwetkę i zaczęła zjadać ciastko. 

Nick coraz bardziej ją intrygował. Nie sposób było się 

background image

z nim nudzić. Z drugiej strony jednak zawsze wiadomo by­
ło, czego się po nim spodziewać. Nie próbował nią mani­
pulować ani jej nadskakiwać, jak to robił Justin. 

Zmarszczyła brwi. Nie zamierzała przecież myśleć o Ju-

stinie. Jak mogła się tak pomylić? Uwierzyć, że mu na niej 
zależy, pomyśleć, że go kocha? ' 

Przecież wiem, na czym polega różnica, pomyślała i na­

gle zamarła. Nie, wcale nie znała różnicy między chwilo­
wym zadurzeniem a miłością! W ogóle nic nie wiedziała 
na ten temat. I nie chciała wiedzieć! A z pewnością nie 
chce... nie może... nie pokocha Nicka Baileya! 

Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Ich tymczasowy związek 

nie oznaczał nawet, że kiedykolwiek zostaną przyjaciółmi. 

Boże, nie! To niemożliwe! Nie zakocha się w Nicku! 
Podniosła się z krzesła, rzuciła okiem na drzwi i podjęła 

decyzję. Nick nie będzie za nią tęsknił, z pewnością nie 
będzie mu brakować jej towarzystwa. Musi wyrwać się spod 

jego zgubnego wpływu, pozbyć się myśli, które ją opętały. 

Musi ratować życie! 

Z komputerowej drukarki wyciągnęła kartkę i pospiesz­

nie naskrobała krótką wiadomość. Położyła kartkę tak, żeby 
musiał ją dostrzec i czym prędzej wyniosła się z biura. 

Zbyt długo już igrała z ogniem, przebywając w towa­

rzystwie Nicka. Zdawała sobie sprawę, że gdy osiągną za­
mierzony cel, gdy skończy się jej rola, natychmiast i bez 
skrupułów usunie ją ze swojego życia. Głupotą byłoby ulo­
kować w nim uczucia. 

Tylko czy nie jest już za późno? - przeraziła się, wy­

siadając z windy i wychodząc na ulicę. Ogarnięta strachem, 

nie potrafiła już cieszyć się przepięknym dniem. 

background image

Postanowiła przejść się kawałek. Miała nadzieję, że na 

świeżym powietrzu wywietrzeją jej z głowy głupie pomysły. 

Niestety, mijała kolejne przecznice, a jej myśli wciąż 

krążyły wokół każdego momentu, który spędzili razem. 
Rozpamiętywała, jak trzymał ją w ramionach, gdy tań­
czyli poprzedniego wieczoru, ich pierwsze spotkanie, po­
całunki. .. 

Zaskoczona spostrzegła, że znalazła się pod swoim do­

mem. A przecież od Union Sąuare to spora odległość! 
Wpadła do środka i niecierpliwie nacisnęła dzwonek do 
drzwi Shelly. 

- Cześć! - Przyjaciółka spojrzała na nią zdumiona. -

Zdawało mi się, że miałaś dziś wyjść z tym przystojniakiem. 

- Jestem tak wściekła, że mogłabym gryźć! - warknęła 

Molly, wchodząc do salonu. 

- Oho! Randka się nie udała? - spytała Shelly, patrząc, 

jak Molly krąży nerwowo po pokoju. 

- Wszystko było dobrze, dopóki nie złapali złodzieja. 

Zdaje się, że zakochałam się w tym cholernym facecie! 

- W złodzieju? 
- Nie... W Nicku Baileyu! 
- W czym więc problem? - uśmiechnęła się Shelly. -

Mówiłam ci przecież, że równie łatwo stracić głowę dla bo­
gacza jak i dla biedaka. Pomyśl sobie, ile możesz mieć z te­
go radochy. Jeśli zechcesz, każdą noc będziesz mogła spę­

dzać w innym hotelu! 

- Guzik mnie obchodzą hotele! Mam znakomite mie­

szkanie tu obok. 

- AJe w nim nie zostaniesz, kiedy będziesz żoną Nicka. 
- Co ty pleciesz? Jaką żoną? Kto tu mówi o małżeń-

background image

stwie? Przecież wiesz, jaki jest nasz układ. Gdy jego matka 
wyzdrowieje, natychmiast usłyszę: „Zegnaj, Molly". 

- No, nie wiem... Kiedy po ciebie przyszedł, odniosłam 

wrażenie, że mu się bardzo podobasz. Pocałował cię? 

Molly wzruszyła ramionami. 
- Jeden czy dwa razy. Jakie to ma znaczenie? Całowa­

łam się także z Justinem i co z tego? 

- Na twoim miejscu nie wymieniałabym jednym tchem 

ich imion - zaprotestowała Shelly. - Zbyt się różnią. 

- Nie aż tak btirdzo - zdecydowanie odparła Molly. -

Obaj myślą przede wszystkim o swoich sprawach. 

- Nieprawda. Justinowi zależało wyłącznie na jego 

własnej wygodzie, ale Nick znalazł się niejako w sytuacji 
przymusowej. Kiedy prosił cię, żeby kontynuować ten 
układ, myślał o swojej matce, nie o sobie. 

Molly przerwała nerwowy spacer po pokoju. 
- Co ja mam teraz zrobić? - jęknęła. 
- Może cieszyć się tym? - zaproponowała Shelly. 
- Potwornie mnie zraniło, kiedy Justin tak bezceremo­

nialnie ze mną zerwał. Teraz jednak to coś znacznie po­
ważniejszego. Tym razem mówimy o moim sercu. 

Shelly podeszła i mocno objęła przyjaciółkę. 
- Chodź, pogadamy - powiedziała, wskazując sofę. -

Może on również zakocha się w tobie. 

- Tak, jasne... Już to widzę. Powinnaś zobaczyć Car­

men. To typ dziewczyny, z jakimi on się umawia. Nie ma 

szansy, żeby mnie pokochał. Słuchaj, a może to jest zwykła 

reakcja po zerwaniu z Justinem? Może mi przejdzie, jak 
przestanę się z nim widywać? 

- Pewno tak - zgodziła się Shelly. - Ostatecznie co 

background image

z oczu, to z serca. W ciągu tygodnia zajmiesz się pracą, 
a na weekend wyjedziesz do tego ośrodka odnowy. Przez 
ten czas jego matka wyzdrowieje i będziesz wolna. 

Molly kiwnęła niepewnie głową. Jakoś trudno jej było 

podejść do tej sugestii z entuzjazmem. Oczywiście, mogłaby 
wyjechać, tak jak to wcześniej planowała... Jednak nie po­
trafiła przestać myśleć o weekendzie w hotelu Magellan 

w San Diego. 

- Kupił wszystkie moje obrazy - powiedziała powoli. 
- Co? 
- Pamiętał, że w galerii na bulwarze wystawiają moje 

obrazy i kiedy tam weszliśmy, kupił je wszystkie. 

- Żartujesz sobie? - spytała Shelly, patrząc na nią z nie­

dowierzaniem. 

- Nie. Nawet się nie targował. A jeszcze wcześniej po­

wiedział, że chce kupić płótno, które właśnie skończyłam. 

- O rety! - Oczy Shelly zrobiły się okrągłe z wrażenia. 
- Właśnie. O rety - przytaknęła Molly. 
- To bardzo romantyczny gest. 
- Mylisz się. Zwykły interes. W hotelach mają podobno 

wiele obrazów - same oryginały, nie żadne reprodukcje -
i Nick zamierza uzupełnić tę kolekcję moimi pracami. Tylko 
ten ostatni chce zatrzymać dla siebie. 

Shelly zastanawiała się przez chwilę. 

- A może powinnaś mu jednak zaufać? Czy przypad­

kiem to nie my opacznie wszystko rozumiemy? W życiu 
nie słyszałam, żeby ktoś kupował tyle obrazów mało zna­
nego artysty. 

- Nie sądzę... Widziałam, jak bezwzględnie potraktował 

Carmen. A gdybyś zobaczyła, jak szedł do tego złodzieja! 

background image

Mówię ci, żadnej litości. Nie chciałabym znaleźć się w takiej 
sytuacji. Jeśli teraz z nim skończę, szybko mi przejdzie. Zre­
sztą, zaczynam podejrzewać, że sama wyolbrzymiam prob­
lem. Dziś rano tak nam było ze sobą przyjemnie, że pewno 
więcej w tym wszystkim fantazjowania... 

- Chyba już nie rozumiem, o co ci chodzi. - Shelly wy­

dawała się całkiem skołowana. 

- Co gorsza, ja także przestałam cokolwiek rozumieć. 

- Molly zerwała się na równe nogi. - Pójdę już do siebie. 

Przygotuję sobie gorącą czekoladę i zastanowię się, jak prze­
stać myśleć o Nicku Baileyu. 

Shelly odprowadziła ją do drzwi. 
- A może powinnaś wykorzystać okazję? Jesteś wspa­

niałą dziewczyną. Niby dlaczego miałby się w tobie nie za­
kochać? 

- Jesteś prawdziwą przyjaciółką - powiedziała Molly, 

obejmując Shelly. - Wiesz co, pójdziemy w tygodniu do 
kina. Będę miała mnóstwo wolnego czasu. 

- A więc naprawdę nie chcesz się już z nim widywać? 
- Tak będzie lepiej. Może powiedzieć mamie, że jestem 

zbyt zajęta, żeby ją odwiedzać. Ellen wkrótce będzie zdro­
wa, a wtedy zawiadomi ją, że się rozstaliśmy. - Miała na­
dzieję, że nie widać po niej, jakim smutkiem przejęła ją ta 
myśl. Machnęła ręką na pożegnanie i odeszła do siebie. 

Próbowała zachowywać się dzielnie, ale prawdę mówiąc, 

zbierało się jej na płacz. Nie ma co się oszukiwać, pomyślała, 

jestem zakochana. 

Podejrzewała, że dużo czasu jej zajmie, aby sobie z tym 

wszystkim poradzić. Ocierając łzy, podeszła do ukończone­
go obrazu. Nick chciał mieć go u siebie. Ciekawe, czy po-

background image

myśli kiedyś o artystce, która go namalowała, czy będzie 
widział tylko rześki poranek w parku Golden Gate? 

Kiedy zadzwonił telefon, nie ruszyła się z miejsca. Po 

chwili włączyła się automatyczna sekretarka. 

- Molly, tu Nick. Jesteś w domu? - Przez kilka sekund 

panowała cisza. - Zadzwoń do mnie, kiedy wrócisz - po­
prosił i rozłączył się. 

Podeszła do aparatu i ponownie odsłuchała wiadomość, 

po czym zdecydowanie wcisnęła guzik kasowania. Nie będę 
wsłuchiwać się w jego głos jak zadurzona nastolatka, po­
stanowiła. 

Wróciła do sztalugi i zdjęła płótno. Jutro oddam je do 

oprawienia, a później przygotuję do wysyłki. I to już by 
było wszystko... 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

W środę Molly zaczęła się zastanawiać. Może jednak 

powinna zawiadomić Nicka, że wycofuje się z umowy? On 

jej pomógł zaledwie jeden raz, więc z pewnością oddała 
już to, co była mu winna. 

Poprzedniego dnia odłączyła od telefonu automatyczną 

sekretarkę, na której ciągle nagrywał nowe wiadomości. Zre­
sztą i tak już ich nie odsłuchiwała. Gdy tylko pojawiało się 
migające zielone światełko, bezlitośnie kasowała nagranie. 

A gdyby tak wysłać mu krótki list? Wówczas uniknęłaby 

spotkania. Wyjaśniłaby wszystko i zaproponowała, żeby 

ułożyć jakąś historyjkę dla Ellen. Im prędzej to zrobi, tym 
lepiej. W gruncie rzeczy więcej myśli poświęcała Nickowi 
niż pracy. Teraz na przykład od dziesięciu minut przyglądała 
się projektowi i nawet nie pamiętała, czego dotyczył. 

Nagle ogarnęło ją niezrozumiałe uczucie niepokoju. Pod­

niosła wzrok i ku swemu przerażeniu ujrzała Nicka. Szedł 
przez pracownię pewnym krokiem, zupełnie jakby był wła­
ścicielem Zentechu. Prawdę mówiąc, jeśli się nad tym zasta­
nowić, żaden z właścicieli nie miał tak aroganckiej postawy. 

Kiedy napotkała jego spojrzenie, nie potrafiła odwrócić 

wzroku. Odłożyła ołówek i spróbowała wziąć się w garść. 
Cholera, może powinna była przynajmniej raz odebrać te­
lefon? 

background image

- Wysiadła ci automatyczna sekretarka - powiedział bez 

żadnych wstępów, stając przy jej stole. - Albo ignorujesz 
moje telefony. 

- Niby czemu miałabym to robić? - Musiała oblizać 

wargi, które nagle zrobiły się zupełnie suche. 

- Dobre pytanie, jednak nie potrafię znaleźć na nie od­

powiedzi. Próbuję się z tobą skontaktować od niedzieli. Dla­
czego wyszłaś tak nagle? 

- Nie wiedziałam, ile czasu zajmie ci przesłuchanie tego 

człowieka. I co? Rzeczywiście był winny? 

- Był. W tej chwili siedzi w areszcie, a do wszystkich 

hoteli zostało przekazane ostrzeżenie, że nie będę tolerował 
kradzieży. 

- Czyli Donny zakończył karierę za barem? 
Przytaknął i rzucił okiem na zegarek. 
- Weź swoje rzeczy. Zapraszam cię na lunch. 
Wiedziała, że powinna odmówić. Właśnie otwierała usta, 

gdy kątem oka dostrzegła Justina. Pracował z Nathanem nad 
opóźnionym projektem, co nie przeszkadzało mu zerkać 
w jej kierunku. 

- Cudownie, kochanie. Z przyjemnością - odparła z ra­

dosnym uśmiechem, patrząc na Nicka rozmiłowanym wzro­
kiem. Przykryła rysunki na rajzbrecie, zsunęła się ze stołka 
i złapała torebkę. - Mam nadzieję, że nie idziemy do ele­
ganckiego lokalu. Nie jestem odpowiednio ubrana. - Ujęła 
go pod ramię i zalotnie zatrzepotała rzęsami. 

Widziała, jak napinają się mięśnie jego twarzy. 

- Cieszę się, kochanie, że możesz mi poświęcić trochę 

czasu - rzucił przez zaciśnięte zęby. 

- Dla ciebie zawsze mam czas. - Powiedziała to zbyt 

background image

głośno, chciała mieć jednak pewność, że informacja dotrze 
do uszu Justina. 

Nick kiwnął Justinowi głową i szybko wyprowadził 

Molly poza pracownię. 

- Cóż to, Molly? Ignorujesz mnie tyle czasu, ale kiedy 

potrzebne ci wsparcie, robisz się nagle słodka? 

- W końcu jesteśmy zaręczeni. Nie mogę się ucieszyć 

na widok narzeczonego? 

- Może najpierw wyjaśnij, czemu pozostawiłaś bez od­

powiedzi wszystkie moje telefony? 

Zwlekała z odpowiedzią. Dopiero w windzie przestała 

grać rolę zakochanej narzeczonej, nie zaczynała jednak roz­
mowy, bo ciągle nie byli sami, 

- Byłam w tym tygodniu bardzo zajęta - odparła, gdy 

znaleźli się przed budynkiem. 

- Zbyt zajęta, żeby zadzwonić i mi o tym powiedzieć? 

Albo odpowiedzieć na telefony mojej matki? 

- Twoja mama do mnie dzwoniła? - Z góry zakładała, 

że wszystkie wiadomości są od Nicka. - Nie wiedziałam. 

- Chciała wydać małe przyjęcie w czasie tego weekendu 

i czekała na odpowiedź. 

- Nie będzie mnie. Wyjeżdżam. 
- Tak jej właśnie powiedziałem. Wyjaśniłem, że wybie­

ramy się do San Diego, żeby dopilnować rozmieszczenia 
twoich obrazów. 

Zatrzymała się jak wryta. Patrzyła na niego zdumiona, 

nie zważając na ludzi, którzy ją potrącali. 

- Co takiego? 
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. 
- Omówiliśmy to w niedzielę. Chyba nie zapomniałaś? 

background image

- Złożyłeś mi propozycję, ale nie powiedziałam wcale, 

że się zgadzam. 

- Zarezerwowałem bilety na sobotę rano. W niedzielę 

wieczorem będziemy z powrotem. 

- Ależ ty masz tupet! Nigdzie z tobą nie jadę! Zapo­

mniałeś, że my tylko udajemy parę? 

- A więc to cię dręczy? Nie masz się czego bać, Molly. 

Nic nie zagraża twojej cnocie. Zatrzymamy się w aparta­
mencie z dwiema sypialniami. 

- Wcale mnie to nie martwiło. - Gwałtownie zamknęła 

usta. Mało brakowało, a powiedziałaby za wiele. Choć odda­
łaby wszystko, aby ich handlowy układ przekształcił się w pra­
wdziwy romans, za żadne skarby nie mogła dopuścić, żeby 

Nickowi zaświtała myśl, jaka zmiana nastąpiła w jej uczuciach. 
Dopiero miałby ubaw, gdyby się o tym dowiedział. 

- W takim razie, czego się obawiasz? 
- Chcę wreszcie wybrać się do ośrodka odnowy - burk­

nęła. 

- Odłóż to i pojedź ze mną do San Diego. 
Jego głos był urzekający jak musujące wino, budził zmy­

sły i pragnienia, jakich dotąd nie znała, przywodził na myśl 
marzenia, których nie można było spełnić. 

- Byłaś kiedyś w San Diego? 
Pokręciła głową, patrząc na niego jak zahipnotyzowana. 

Miała wrażenie, że jego ciemne oczy przenikają jej duszę 
do głębi. 

- Słyszałam, że jest tam pięknie - odparła. 
- Zatoka jest prześliczna, a z hotelu jest na nią wspa­

niały widok. No powiedz, że pojedziesz. 

Odwróciła wzrok, próbując przypomnieć sobie, dlaczego 

background image

postanowiła trzymać się z dala od Nicka. W gruncie rzeczy, 
co jej szkodzi poświęcić jeden weekend? Miałaby okazję 
zwiedzić San Diego, zobaczyć swoje prace w znanym, mod­
nym hotelu. 

No i spędzić dwa dni z Nickiem. Zobaczyć go w jego 

świecie, obejrzeć jego królestwo. Całkiem możliwe przecież, 
że przestanie się jej podobać i w niedzielny wieczór pożegna 
go bez żalu. 

Zdrowy rozsądek wziął jednak górę. 
- Nie mogę. 
- W takim razie będziesz musiała wziąć udział w przy­

jęciu u mojej mamy - rzucił krótko. 

- Niby dlaczego? Powiedz, że wyjeżdżamy, a w czasie 

weekendu siedź w domu i nie odbieraj telefonów. 

- Tak jak ty przez ten tydzień? - spytał niedbałym tonem. 
- Byłam zajęta - zaoponowała gwałtownie. 
Weszli do baru, gdzie pracownicy Zentechu często jadali 

lunch. Molly starała się zachowywać, jakby była w najlep­
szym nastroju. Jeśli do firmy dotarłyby wieści o zerwaniu 
z Nickiem, znowu zaczęłyby się plotki. 

- Znajoma? - spytał Nick, widząc, że kiwa głową ma­

chającej do niej dziewczynie. 

- Koleżanka z pracy. - Złożyli zamówienie i odsunęli 

się na bok, czekając na przygotowanie kanapek. - Może 
zjemy na zewnątrz? - zaproponowała. 

Nie chciała rozmawiać w zatłoczonym barze. Nigdy nie 

wiadomo, czy ktoś ich nie podsłucha. 

- Jeśli chcesz. 
Czemu jest taki zgodny? - pomyślała podejrzliwie. O ile 

łatwiej byłoby, gdyby zachowywał się bardziej arogancko. 

background image

Po chwili siedzieli w małym, cichym parku. Cień drzew 

chronił ich przed słońcem, od oceanu wiał orzeźwiający wiatr. 

- No, teraz możesz już wyciągać swoje działa - powie­

działa, zabierając się do jedzenia. 

- To znaczy? - Uniósł brwi. 
- Wyliczyć, co mi grozi, jeśli nie zgodzę się wyjechać. 
W jego oczach dostrzegła rozbawienie. 
- Mam używać gróźb? A nie wystarczy zwykłe zapro­

szenie? 

Pokręciła głową. 
- Kiedy ja nie chcę jechać. 

- Nie chcesz pojechać w ogóle, czy nie chcesz pojechać 

ze mną? 

Zawahała się. 
- Z tobą - odparła wreszcie. 

- Mówiłem ci, że nie masz powodów do obaw. 
- Wystarczy twoja obecność, abym czuła się zagrożona 

- palnęła bez namysłu. 

- Można wiedzieć czemu? 
Wbiła zęby w kanapkę, żeby nie móc mówić. W żołądku 

czuła łaskotanie, ciałem wstrząsały dreszcze, serce biło jak 
oszalałe. Tak właśnie czuła się w obecności Nicka! Ale... 
drugi raz nie trafi jej się szansa takiego wyjazdu. San Diego 
słynne z pięknych plaż, swobodnej atmosfery, najpiękniej­
szej w całej Kalifornii pogody, wspaniały hotel, znakomita 
obsługa.;, i jej obrazy. A w dodatku dwa dni z Nickiem. 

Może należało odmówić, ale Molly spojrzała na Nicka 

i... skoczyła na głęboką wodę. 

- W porządku. Lecimy do San Diego. W sobotę rano. 

A jak się czuje twoja mama? 

background image

- Szybko odzyskuje siły. 
- W takim razie będziemy mogli zakończyć nasz układ? 
Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty podawać konkret­

nego terminu. Wczoraj lekarz powiedział, że już wkrótce 
matka będzie sprawna jak dawniej. Nick nie miał wątpli­
wości, że wiadomość o zerwaniu zaręczyn nie spowoduje 

nawrotu choroby, jednak cóż szkodzi przedłużyć ich umo­
wę? Tak na wszelki wypadek. 

- Nie masz chyba nikogo w odwodzie? 
- Nie rozumiem. 
- Czy jest ktoś, z kim wolałabyś się teraz spotykać? 
- Skądże znowu. Myślisz, że po numerze, który wyciął 

mi Justin, mam ochotę na nowy związek? Mowy nie ma! 

- Skąd więc ten pośpiech, żeby zakończyć naszą umowę? 
Uważnie obserwował jej twarz. Szkoda, że nie potrafię 

czytać w myślach, przemknęło mu przez głowę. 

Dla niego ten układ był wyjątkowo korzystny. Carmen 

przestała wydzwaniać, mama wracała do zdrowia, miał 
w Molly towarzyszkę na przyjęcia. Była naprawdę idealną 
partnerką: nie miała żadnych wymagań i w ogóle nie pró­
bowała zrobić na nim wrażenia. Nie spodziewał się tak wielu 
korzyści, kiedy mówił, że jest mu winna przysługę. 

Może już dawno powinien był wpaść na pomysł z fałszywą 

narzeczoną? Czemu wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby 
znaleźć kogoś, kto nie chce się angażować, ale od czasu do 
czasu zgodzi się spędzić wspólnie czas. Bez zobowiązań. 

- Prawdę mówiąc, mnie się z tym nie spieszy - zaczął 

wolno, badając grunt. 

- Żartujesz? - Molly podniosła zdziwione spojrzenie. -

Dlaczego? 

background image

- Właściwie oboje na tym zyskaliśmy. Chroni nas to 

przed niechcianymi układami, jeśli chcemy, możemy razem 
wyjść, a nic nas nie wiąże. 

Odwróciła wzrok. Powoli włożyła do ust ostatni kęs ka­

napki i zgniotła opakowanie w twardą kulkę. 

- Typowe marzenie mężczyzny, który boi się stałego 

związku. Ja jednak kiedyś będę tego chciała. Któregoś dnia 
zechcę wyjść za mąż, mieć dzieci, może psa. Związać się 
z mężczyzną, z którym razem będziemy się starzeć. 

Zmarszczył brwi. Wcale nie podobała mu się myśl o sta­

rzejącej się Molly. Była taka młoda, śliczna, pełna energii. Do­
myślał się, jaką będzie wspaniałą matką, oczami wyobraźni 
widział jej błyszczące radością spojrzenie. Z pewnością jej 
dzieci będą wesołe i szczęśliwe. 

Skupił wzrok na zatoce, bezskutecznie próbując wyma­

zać z wyobraźni ten obraz. 

- Nikt nie mówi, że masz z tego zrezygnować. Ale chy­

ba nie chcesz tego już teraz? 

- Teraz, później... Kto potrafi przewidzieć, kiedy spotka 

miłość? 

- Och, miłość! Romantyczne określenie, nadużywane 

przez kobiety, żeby upiększyć instynkty, które każą ludziom 
łączyć się w pary. 

- Cynik - zakpiła. 
- Marzycielka - odparował. 
- Cecha artystów - powiedziała, podnosząc się. - No 

dobrze. Swój cel osiągnąłeś. Umówimy się na lotnisku? 

- O, nie! - Nick również wstał z ławki. - Nie zamie­

rzam ryzykować. Mogłoby ci przyjść do głowy, że jesteś 
zbyt zajęta. Przyjadę po ciebie o szóstej. 

background image

- Rano? W sobotę? To dzień, kiedy lubię sobie dłużej 

pospać! 

- Szkoda dnia. Samolot mamy o ósmej. Przed lunchem 

możemy już siedzieć na plaży. 

Nie nawykła do takich spontanicznych podróży. To fa­

scynujące, pomyślała. Polecieć do San Diego wcześnie rano, 
po to, żeby w południe iść na plażę. 

Przy wyjściu z parku cisnęła zgnieciony papier po ka­

napce do kosza. Jak to się stało, zastanawiała się, że Nick 

jednak zdołał ją przekonać? 

San Diego oczarowało ją, tak jak to Nick przewidział. 

Białe piaszczyste plaże już z samolotu wyglądały zachęca­

jąco, a powietrze wydawało się cieplejsze i bardziej łagodne 

niż w San Francisco, gdzie ciągle powiewał rześki wiatr. 
Wzdłuż bulwaru rosły palmy, których pióropusze chwiały 
się lekko, gdy jechali z lotniska hotelową limuzyną. Po ścia­
nach domów pięły się bujne rośliny, a ich piękne czerwone 
i fioletowe kwiaty tworzyły łuki nad drzwiami domów, na­
dając wejściom świąteczny wygląd. 

W hotelu przyjęto ich jak parę królewską. Molly domy­

ślała się, że personel we wszystkich hotelach podejmuje Ni­

cka w ten sam sposób, ją jednak zachwyciły i ciepłe po­
witanie, i przyniesiony do apartamentu kosz pięknie ułożo­
nych owoców. Musnęła ręką celofanowe opakowanie, pod­
chodząc do wielkiego okna, skąd był widok na Mission Bay. 
Błękitne wody zatoki błyszczały kusząco, a na plaży dzie­
siątki ludzi rozkoszowało się słońcem i kąpielą. 

- Masz ochotę popływać? - Nick z rękami w kiesze­

niach stał w drzwiach apartamentu. 

background image

Odwróciła się od okna. Jej rozpromieniona twarz nie po­

zostawiała wątpliwości. 

- No jasne! Przebiorę się błyskawicznie, kiedy tylko 

przyniosą bagaże. 

- Może najpierw coś zjemy, a potem, jeśli zechcesz, całe 

popołudnie spędzimy na plaży. Później moglibyśmy przejść 
się po sali recepcyjnej i zdecydujesz, gdzie powiesić twój ob­
raz. Do tego hotelu wybrałem pejzaż morski z żaglówkami. 

Kiwnęła głową i ponownie odwróciła się do okna. Miała 

przed sobą trochę ponad dwadzieścia cztery godziny i za­
mierzała jak najlepiej wykorzystać każdą minutę tego czasu. 

Gdy przyniesiono ich walizki, przebrała się w kostium 

kąpielowy, na który narzuciła luźną plażową sukienkę, stopy 
wsunęła w sandałki i wysoko upięła włosy. 

Czekając na Nicka, chodziła po luksusowym salonie, po­

dziwiając eleganckie meble. 

- Gotowa? - spytał Nick, stając w drzwiach swojego 

pokoju. Ubrał się w szorty i bawełnianą, rozpiętą na piersi, 
koszulę. Korciło ją, żeby wsunąć pod nią palce, poczuć cie­
pło jego skóry, sprawdzić siłę mięśni. 

- Gotowa! - Ruszyła do wyjścia. Pomyślała, że musi 

trzymać swoje fantazje na wodzy. Sama postawiła warunek, 
że nie będzie między nimi żadnych kontaktów fizycznych. 
Nie mogła teraz zmieniać zasad. 

Nick poprowadził ją do ogródka na zewnątrz hotelu, 

gdzie w cieniu drzew i rozpiętych parasoli ustawiono ka­
wiarniane stoliki. Donice z fantastycznie kolorowymi kwia­
tami podkreślały bajkową atmosferę rajskiego ogrodu. 

- Zjem sałatkę z krewetek - oznajmiła Molly, przeglą­

dając pobieżnie menu. - To jedyne danie, które pasuje do 

background image

tego otoczenia. Ależ tu pięknie! Aż mnie palce świerzbią, 
żeby to wszystko namalować. - Zatoczyła ręką dokoła. Ma­
rzyła, by móc utrwalić wodę skrzącą się różnymi odcieniami 
błękitu, czerwień kwiatów, ciemną zieleń drzew. Te barwy 
były prawdziwą ucztą dla jej zmysłów. 

- Zawsze możesz wrócić i malować - odparł od nie­

chcenia. 

Ciekawe, o czym myśli? - zastanawiała się. Czy prze­

mknęło mu może przez głowę, że mogliby tu wrócić razem? 
Czy raczej liczy dni do chwili, gdy matka całkiem odzyska 
siły? Jednak oczy Nicka ukryte za ciemnymi okularami nic 
nie mogły jej zdradzić. 

Po lunchu poszli na plażę. Panował tu duży tłok, wkrótce 

jednak znaleźli dwa wolne leżaki. 

Patrzyła, jak Nick ściąga koszulkę. Jego skóra miała cie­

pły miodowy kolor. Obcisłe spodenki podkreślały piękną 
budowę ciała. Nerwowo przełknęła ślinę, gdy przypomniała 
sobie, jak przytulał ją w tańcu. Bojąc się, że za chwilę powie 
lub zrobi coś niesamowicie głupiego, ściągnęła sukienkę, 
prawie biegiem ruszyła na brzeg i po chwili zanurzyła roz­
grzane ciało w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Za wszelką 
cenę musi przestać myśleć o Nicku Baileyu! 

Nie było to łatwe, tym bardziej że on też już wskoczył 

do morza. Zanurkował głęboko i zaraz wypłynął dosłownie 
tuż obok niej. 

- Ale przyjemnie - powiedziała, starając się w niego nie 

wpatrywać. 

- Jesteś zadowolona, że przyjechałaś? 
- O, tak. 
To było cudowne popołudnie. Chlapali się w wodzie, 

background image

pływali, nurkowali. Przez chwilę leżeli na słońcu, potem 
schowali się pod szerokim parasolem. Rozmowa toczyła się 
powoli, leniwie. Po jakimś czasie Molly zapadła w drzemkę. 

Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła, że Nick przygląda 

się jej uważnie. 

- Może faktycznie nie powinnaś tak wcześnie wstawać. 
- Nie oddałabym ani jednej chwili z dzisiejszego dnia! 

Ostatecznie mogę jutro pospać dłużej. 

- Oczywiście, chociaż rano można popłynąć katamara-

nem na wycieczkę po zatoce. Myślę, że sprawiłoby ci to 
przyjemność. 

Uśmiechnęła się rozmarzona. Jak najprawdziwszy narze­

czony szukał atrakcji, które uprzyjemniłyby im ten wspólny 
weekend. Ciekawe, czy później spróbuje ominąć warunki, 

jakie postawiła, i zechce ją pocałować? A może nawet zre­

zygnować z oddzielnych sypialni? Miała tylko nadzieję, że 
nie posunie się za daleko, bo by wszystko zepsuł. 

Czy aby na pewno? - zastanowiła się, przymykając po­

nownie oczy, żeby móc pomarzyć o jego pocałunkach. 

- Nick Bailey, stary byku! Co ty tu robisz? Myślałem, 

że w ogóle nie wychodzisz z biura. 

Nick podniósł oczy, po czym zerwał się na równe nogi. 

Sama Perkinsa, kolegi ze studiów, nie widział od czasu, gdy 
po śmierci ojca zajął się hotelami. 

- A ty? - spytał, ściskając rękę Sama. - Myślałem, że 

w ogóle nie ruszasz się z Los Angeles. 

- Przecież wiesz, że się ożeniłem - oznajmił Sam z du­

mą. - Kiedy ma się rodzinę, nie można bez przerwy pra­
cować. - Wskazał ładną blondynkę, która na brzegu bawiła 
się z malutkim dzieckiem. - To właśnie Stephie i nasz sy-

background image

nek, Joel. Musisz ją poznać. Kiedy zobaczyłem cię w wo­
dzie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. 

Nick z uśmiechem spojrzał na młodą kobietę. Jego 

wzrok przyciągnął ledwo chodzący maluch, który odważnie 
maszerował do wody. Matka chwytała go, kiedy tylko za­
czynał chwiać się na niepewnych nóżkach, ale za każdym 
razem, gdy postawiła synka na piasku, on natychmiast znów 
kierował się do morza. Oboje śmiali się, najwidoczniej bar­
dzo zadowoleni z niekończącej się zabawy. 

Do tej pory pamiętał, jak trzy czy cztery lata temu za­

skoczyło go zaproszenie na ślub przyjaciela. 

A teraz Sam miał syna. 
Poczuł nagłe ukłucie w sercu. Miał już trzydzieści sześć 

lat i z pewnością nie stawał się młodszy. Jego rodzice w tym 
wieku mieli już kilkuletnie dziecko, co zresztą matka bez 
przerwy mu wytykała. 

Spojrzał na Molly, która usiadła, natychmiast kiedy Sam 

do nich podszedł. 

- Molly, to mój kolega ze studiów. Sam, to Molly 

McGuire - przedstawił ich sobie. 

Widząc zaciekawiony wzrok Sama, dodał: 
- Jesteśmy zaręczeni. 
- A niech cię! - Sam trzepnął Nicka w ramię. - Naj­

wyższa pora. Ależ wspaniała nowina. Moje gratulacje. Mol­
ly, wybrałaś wspaniałego faceta. Słuchajcie, a może zjecie 
z nami kolację? Moglibyśmy to uczcić w dawnym stylu. 
Oczywiście w „Cove" - zaproponował, podając nazwę eks­

kluzywnej restauracji w hotelu. 

Nick kiwnął głową na zgodę. 
- O siódmej? - spytał. 

background image

- Świetnie. W takim razie do zobaczenia. - Sam uśmiech­

nął się i pospieszył do żony i synka. 

Nick odprowadził go wzrokiem, po czym wrócił na le­

żak. Kątem oka spojrzał na Molly, która z zamyślonym wy­

razem twarzy przyglądała się rodzinie na brzegu. 

Kolacja z Samem będzie na pewno łatwiejsza niż z samą 

Molly. Zgodziła się na ten wyjazd pod warunkiem, że będzie 
to czysto platoniczny weekend. Prawdę mówiąc, wiele go 
kosztowało, żeby o tym pamiętać. 

Był pewien, że nie zdawała sobie sprawy, jak zachwy­

cająco wygląda w tym dwuczęściowym kostiumie. Wąska 
talia, pełne piersi, zgrabne biodra... Odwrócił wzrok. Jesz­
cze chwila i będzie musiał ponownie wskoczyć do chłodnej 
wody. 

Przymknął oczy, próbując przestać myśleć o Molly, jej 

złocistej skórze, upiętych wysoko włosach. W tej chwili by­
ły wilgotne i potargane, a mimo to wydawały mu się nie­
zwykle pociągające. Miał wielką ochotę zanurzyć w nich 
twarz, wdychać ich zapach. 

Niestety! Musiał uszanować jej prośbę. Chyba że... Mol­

ly zechce zmienić zdanie. Właściwie, co mu szkodzi trochę 

ją do tego zachęcić? 

- Powinieneś przedstawić mnie jako koleżankę - ode­

zwała się nagle. 

- Co? - Przechylił głowę, żeby na nią spojrzeć. -

O czym ty mówisz? 

- Nie musiałeś mu mówić o zaręczynach - wyjaśniła, 

kładąc się na leżaku. - Później będzie się dziwił, co się z na­

mi stało. 

- Dam sobie z tym radę - odparł. 

background image

- Jasne - mruknęła, zamykając oczy. 
Wiedział przecież, że Sam się ożenił, a jednak dopiero 

teraz, gdy zobaczył go z żoną i dzieckiem, uznał to za fakt 
i nagle ujrzał przyjaciela w zupełnie innym świetle. Duma, 
z jaką Sam mówił o żonie i synku, świadczyła o tym, że 
najwyraźniej podoba mu się stan małżeński, życie ze Stephie 
i Joelem, rodzina. 

Może i mnie mogłoby się to spodobać, pomyślał nagle. 

Nie była pewna, czy jej sukienka jest wystarczająco szy­

kowna. Sądziła, że pójdą do jakiejś spokojnej restauracji, ale 
właściwie nie miała nic przeciwko kolacji w towarzystwie 
tamtej pary. Miała szansę dowiedzieć się czegoś nowego o Ni­
cku, uzupełnić obraz, który malowała w wyobraźni. 

Tylko po co mi to? - zastanawiała się, przeglądając się 

w lustrze. Policzki i nos miała zaróżowione od słońca, ręce 
i ramiona odrobinę bardziej brązowe. Włosy, podobnie jak 
po południu, upięła wysoko. Rozmyślnie starała się wyglą­
dać możliwie uwodzicielsko. Chyba nic w tym dziwnego, 
uznała. Przecież każda narzeczona chciałaby, aby jej przy­
szły mąż widział, jaka jest seksowna. 

Miała nadzieję, że Nick zacznie w końcu żałować, że 

łączy ich tylko przelotna znajomość. 

Tylko czy jej biedne serce zdoła to wszystko wytrzymać? 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Ucieszyła się, widząc jego minę. Kiedy ją pieścił pełnym 

podziwu wzrokiem, miała wrażenie, że czuje erotyczne na­
pięcie, które nagle pojawiło się między nimi. Waśnie na 
taką reakcję liczyła. 

Dzisiaj nie dam się onieśmielić, pomyślała, unosząc wo­

jowniczo głowę. 

- Możemy iść, jeśli jesteś gotowy. 
- Nie masz na palcu pierścionka - zauważył. 
- Nie przywiozłam go ze sobą. Nie sądziłam, że będzie 

mi tutaj potrzebny. 

- Po drodze wstąpimy do jubilera. - Rzucił okiem na 

zegarek. - Mamy dość czasu. 

Patrzyła na niego zdumiona. Ot tak sobie wpadną do 

jednego z tych sklepów w ekskluzywnym pasażu w jego 

hotelu? 

- Możemy przecież po prostu powiedzieć, że go nie 

wzięłam. 

Pokręcił głową. 
- Nie ma sensu prowokować niepotrzebnych pytań. 
Kiedy kilka minut później weszli do sklepu, Nick skie­

rował się do działu kamieni szlachetnych. 

- Wystarczy jakaś imitacja - mruknęła. Na litość boską! 

Jak daleko zamierza się posunąć, zastanawiała się. 

background image

- A jeśli okaże się, że Stephanie jest jubilerem? Tylko 

tego nam trzeba, żeby rozpoznała fałszywy kamień. Pomyśl 
o mojej reputacji. 

Molly zmarszczyła brwi. 
- Przecież tego nie skomentuje. 
- Przy mnie nie, ale potem powie Samowi, później on 

wspomni o tym w jakiejś rozmowie i wkrótce całe Zachod­
nie Wybrzeże będzie wiedziało, że moja narzeczona nie do­
stała pierścionka z prawdziwym brylantem. 

- Do tego czasu nasz związek już będzie historią. 
- To niewiele zmienia. 
Zamienił parę słów z ekspedientką i po chwili leżała 

przed nimi kaseta z przepięknymi pierścionkami. Molly pa­
trzyła na nie jak oniemiała. Gdybyż to działo się naprawdę! 
Gdybyż wybierali pierścionek, który byłby symbolem ich 
miłości, która przetrwałaby długie lata ich wspólnego życia. 

Łzy napłynęły jej do oczu. Dla dwojga kochających się 

ludzi byłaby to wyjątkowa sytuacja. Tak bardzo pragnęła, 
aby dotyczyło to również ich dwojga! 

- Który ci się podoba? - Nick stał tuż obok. Jego głos 

zabrzmiał jak pieszczota. 

- Wszystkie są prześliczne. - Nie pytała o cenę, nie 

mogła tego zrobić wobec jego pracownicy. Poczuła ulgę, 
gdy uświadomiła sobie, że po kolacji będzie mógł zwrócić 
pierścionek i odzyskać pieniądze. 

- Ten chyba najbardziej. - Wskazała złotą obrączkę 

z pojedynczym kamieniem. Był bardzo prosty, ale właśnie 
to ją w nim zachwyciło. 

- A nie ten? - Nick wyjął z kasety okazały pierścionek. 

Świetnie nadawałby się dla Carmen, pomyślała, oglądając 

background image

dość ozdobny, wręcz ostentacyjny klejnot. Zdecydowanie 
pokręciła głową. 

Ekspedientka zmierzyła obrączkę i palec Molly. 
- Nic nie trzeba dopasowywać - uznała z uśmiechem. 

Wręczyła pierścionek Nickowi, najwyraźniej czekając na 
dalszy ciąg. 

Spojrzał na sprzedawczynię, na pierścionek, po czym 

przeniósł wzrok na Molly. 

Ona także podniosła na niego oczy, udając, iż to wszyst­

ko dzieje się naprawdę, że Nick ją kocha, że zaczynają nowe 
wspólne życie... 

Nick powoli podniósł jej dłoń i nie spuszczając z niej 

wzroku, wsunął pierścionek na jej palec. 

- Tą obrączką... - wyszeptał. 
Bojąc się, że łzy zaraz popłyną jej po twarzy, zamruga­

ła gwałtownie i spróbowała się uśmiechnąć. Przymknęła 
oczy, kiedy się nad nią pochylił. Pocałunek był delikatny 
i czuły, jego ciepłe usta wydawały się przypieczętowywać 
przysięgę. 

- Nasze gratulacje i najlepsze życzenia - odezwała się 

ekspedientka. 

Domyślał się, że nie może się doczekać, by ogłosić ca­

łemu światu, że właściciel hotelu odwiedził z narzeczoną 

jej sklep i tu właśnie kupił pierścionek zaręczynowy. 

Spojrzał spod oka na Molly, która w milczeniu szła 

obok. Ciekawe, o czym myśli? Zdumiały go jej pełne lez 
oczy. Może żałowała, że nie stoi przy niej inny mężczyzna? 
Czy też raczej pragnęła, żeby to wszystko działo się napra­
wdę? Dlaczego tak się wzruszyła? 

Zaskoczyła go, wybierając najprostszy ze wszystkich 

background image

pierścionków. Faktycznie, na jej ręce wyglądał bardzo ład­
nie. Być może podaruje go jej, gdy już skończy się ich umo­
wa... Tak, to dobry pomysł, uznał. 

Sam z żoną czekali już na nich przy stoliku. Sam za­

sypywał ich pytaniami, na które Nick starał się odpowiadać 
dość ogólnikowo, a kiedy tylko nadarzyła się okazja, skie­
rował rozmowę na małżeństwo przyjaciela. Na ten temat 
Sam mógł mówić bez końca. Stephie słuchała z rozbawie­
niem, jak jej mąż zachwala stan małżeński, a w końcu i ona 
nakłoniła go do zmiany tematu. 

Nick z zainteresowaniem przysłuchiwał się ich przeko­

marzaniom. Widać było, jak bardzo do siebie pasują, jak 
lubią ze sobą przebywać. Mieli już także wspomnienia, które 
dotyczyły tylko ich dwojga. Nigdy nie przyszło mu do gło­
wy, że to jest właśnie małżeństwo: stać się członkiem dwuo­
sobowego zespołu, mieć wspólne przeżycia. 

Rzucił rokiem na Molly. Jak by to było, gdyby z nią 

przeżył całe miesiące i lata? Pociągała go, oczywiście, jed­
nak nigdy nie pomyślał o małżeństwie. Ale kiedyś się zde­
cyduje... Czy wybierze wówczas kobietę podobną do Mol­
ly? A może właśnie ją? 

Otrząsnął się z zamyślenia, gdy podano szampana i Sam 

zaczął wznosić toasty. 

Wieczór upłynął bardzo szybko. 

. - Są bardzo mili - skomentowała Molly, gdy jechali 

windą na górę. - Sam jest taki zabawny. W ich domu musi 
być bardzo wesoło. 

- Dziś miał życzliwą publiczność. 
- Aha - mruknęła i zamilkła. 
- Zmęczona? - spytał. 

background image

- Trochę. Słońce i świeże powietrze zrobiły swoje. Co 

nie znaczy, że jutro nie planuję iść na plażę. 

- Pośpij sobie dłużej, jeśli chcesz. Mamy czas. Do domu 

lecimy dopiero późnym popołudniem. 

Poczuł jej słodki zapach, gdy przepuszczał ją w drzwiach 

apartamentu. Teraz jesteśmy sami, pomyślał z nadzieją. 

Gdyby byli prawdziwą parą, nie dopuściłby, żeby wie­

czór już się skończył. Tylko czy Molly również tego prag­
nęła? 

Zatrzymała się na środku salonu i odwróciła głowę. 
- Dziękuję. To był cudowny dzień. 
- Dla mnie także. - Podszedł bliżej i wyciągnął ramio­

na. Nie opierała się, kiedy ją pocałował. Cały wieczór ma­
rzył, by jej dotknąć. Nie wystarczały mu zdawkowe muś­
nięcia dłoni, pragnął przytulić ją mocno, pieścić, całować 

do utraty zmysłów. 

Niewiele brakowało, żeby stracił kontrolę. Była tak cu­

downie kobieca, jej usta były słodkie i chętne, jej język do­
tykał jego języka, podsycając gorące pożądanie. Nie mógł 
nasycić się jej delikatnym smakiem, a jej ciche pomruki­
wanie doprowadzało go do szaleństwa. Była gorąca, pod­

niecająca i uległa. 

Delikatnie skierował ją w stronę swojej sypialni. Mog­

liby spędzić razem noc, a rano... 

I nagle napotkał opór... Uniósł głowę i spojrzał na Mol­

ly. Policzki miała zaróżowione, oczy błyszczały pożąda­
niem, usta były lekko obrzmiałe od pocałunków. 

Oparła dłoń o jego pierś i lekko go odepchnęła. 
- Muszę się położyć. - Jej ton nie pozostawiał wątpli­

wości, jaką decyzję podjęła. 

background image

- Chodź ze mną - powiedział cicho. 
- Nie mogę. - Z żalem pokręciła głową. - Nie mogę. 
Wziął głęboki oddech. Łatwo się opanowała, pomyślał. 

On tak nie potrafił. Wypuścił ją z objęć i odwrócił się gwał­
townie. Wściekłość i rozczarowanie zastąpiły gorącą żądzę. 

- Dobranoc - powiedziała, znikając w swoim pokoju. 

Usłyszał, jak zamyka drzwi. Przepełniony żalem pod­

szedł do barku. Czekała go długa noc. 

Po przebudzeniu Molly leżała chwilę, wspominając po­

przedni dzień. Nikt do tej pory nie zaproponował jej wspól­
nego wyjazdu na weekend. I to jaki weekend! Rozejrzała 
się po pokoju. Z pewnością nigdy jeszcze nie była w tak 
eleganckim hotelu. Oszklone drzwi prowadziły na wielki 
balkon, który ciągnął się przez całą długość apartamentu. 

Podniosła się i otworzyła je. Chłodne poranne powietrze 

wpadło do pokoju, wydymając firanki. Przyszło jej do gło­
wy, że mogliby zjeść tu śniadanie. Widok na Pacyfik aż 
zapierał dech w piersiach. 

Chwyciła szlafrok i wyszła sprawdzić, czy Nick też już 

wstał. 

Poczuła rozczarowanie, nie widząc go w salonie, jednak 

drzwi do pokoju były otwarte. Podeszła bliżej i usłyszała, 
że z kimś rozmawia. Chyba nie miał gości? 

Ostrożnie zajrzała do sypialni. Siedział za biurkiem ze 

słuchawką w ręku. 

- ...dzięki za sprawozdanie. Teraz zajmą się tym praw­

nicy... Nie widziałem jej, ale dopiero niedawno wstałem... 
Oczywiście, domyślałem się, że chodzi o coś więcej. Nigdy 

jej nie ufałem. Nie boję się sfabrykowanych oskarżeń o nie-

background image

dotrzymanie obietnicy małżeństwa. Brylant może zatrzymać 
w ramach zapłaty. 

Wycofała się za drzwi. Z kim rozmawia? I o kim? Krew 

się w niej wzburzyła na myśl, że może to o nią chodzi. 
Nigdy jej nie wierzył, nieraz pytał o jej oczekiwania. Czy 
naprawdę podejrzewał, że zamierzała wyciągnąć z niego 

pieniądze? 

Oparła się o ścianę. Wiedziała, że nie powinna podsłu­

chiwać, ale to było od niej silniejsze. 

- No tak, nie ma jak Molly. Może powinienem zatrudnić 

cię na stałe. Sprawdzałbyś każdą kobietę, z którą zechciał­
bym się umówić. Ostatecznie brylanty nie są tanie. 

Usłyszała wystarczająco dużo. Po cichu wróciła do sie­

bie. Wszystko się w niej gotowało. Jak śmiał oskarżać ją, 
że chce jego brylantów! Uniosła dłoń, ściągnęła pierścionek 
i omal nie cisnęła go przez okno. Opamiętała się jednak, 
rzuciła pierścionek na łóżko i zaczęła się ubierać. 

Nie prosiłam o ten wyjazd, mruczała pod nosem, wrzu­

cając rzeczy do walizki. Nie prosiłam, żeby kupował obrazy 
i dekorował nimi hotele, złościła się, ubierając się błyska­
wicznie. Nie ja wymyśliłam idiotyczne fałszywe narzeczeń-
stwo. Prosiłam o pomoc tylko na jeden wieczór. 

Prawdę mówiąc, prosiła wtedy o kogoś wysokiego, 

ciemnego i niebezpiecznego. Nick spełniał wszystkie trzy 
warunki, a w rezultacie najbardziej niebezpieczny okazał się 
dla jej serca. 

Szczotkowała zapamiętale włosy, patrząc martwym 

wzrokiem w lustro. Aż trudno uwierzyć, że można być 
takim cynikiem. Ani jej w głowie postało, by oskarżać go 
o niedotrzymanie obietnicy małżeństwa. Czy naprawdę 

background image

zdarza się to aż tak często? Jej zdaniem ogłoszenie wszem 
i wobec, że ktoś się oświadczył, a potem wycofał obietnicę, 
byłoby jeszcze gorsze niż zerwanie z Justinem. Na takie 
upokorzenie mógłby się zdobyć tylko ktoś bardzo wyracho­
wany! 

Jednak Nick chyba tak o niej myślał. Ciągle zakładał, 

że wszystko można załatwić za pieniądze, więc i ją mierzył 
tą samą miarą. Rzuciła szczotkę na toaletkę i już ruszała, 
żeby mu to wygarnąć, lecz zatrzymała się w pół kroku. Le­
piej będzie, jeśli po prostu stąd wyjedzie. Przypomniała so­
bie, jak rozpaczliwie wczoraj pragnęła, żeby pierścionek stał 
się symbolem ich uczucia. Tymczasem Nick potraktował go 

jak zapłatę za jej milczenie. 

Nie wystarczyło mu śledztwo, które przeprowadził Don­

ny, nadal próbował dowiedzieć się czegoś więcej. Świetnie, 
niech zbiera swoje raporty! Może do nich dołączyć pier­
ścionek. I te głupie podejrzenia. 

Rozejrzała się po pokoju, czy wszystko spakowała, za­

brała walizkę, pierścionek i przeszła do salonu. 

Nick ciągle siedział przy telefonie. Położyła pierścionek 

na stole, gdzie musiał go dostrzec. Nie chciała, żeby do 
wszystkich zarzutów dołączył jeszcze oskarżenie o kradzież. 

Nie wahając się dłużej, opuściła apartament. Już po chwi­

li jechała taksówką na lotnisko. Będzie musiała kupić bilet, 
ale gotowa była zapłacić znacznie więcej, oby tylko stąd 
uciec. 

Czuła się, jakby ją spoliczkował. Pomyśleć, że zakochała 

się w mężczyźnie, który uznał ją za naciągaczkę. Nie będzie 
się nim już więcej przejmować! 

Niestety, nie potrafiła przestać o nim myśleć. Łzy za-

background image

kręciły się jej w oczach, gdy uświadomiła sobie, że już go 
nigdy nie zobaczy. Tak bardzo go kochała! 

Wykupiła bilet do San Jose. Rodzice ciągle byli w po­

dróży, mogła zatrzymać się w ich domu. Będzie odbierać 
pocztę, podleje kwiaty, zamieszka w swoim dawnym po­
koju. Wiedziała, że chowa się jak tchórz, ale tym nie za­
mierzała się przejmować. 

Jutro zadzwoni do pracy i weźmie dzień wolny, albo na­

wet wykorzysta część urlopu i zostanie tu cały tydzień. Oby 
tylko z dala od Nicka Baileya! 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Przez kilka dni miotała się jak oszalała. Nim nadszedł 

czwartek, wypieliła wszystkie grządki, odkurzyła każdy kąt 
w domu, trochę poczytała i złożyła wizyty najbliższym są­
siadom. A mimo to była znudzona i nieszczęśliwa. 

Śniła o Nicku w nocy i nie przestawała o nim myśleć 

w dzień. Mimo tylu zajęć, przed oczami ciągle miała jego 
obraz. Jej myśli pełne były najświeższych wspomnień o uro­
czych chwilach na plaży, niedzieli, którą spędzili, spacerując 
po bulwarze, dniu, kiedy poznała jego matkę, zdjęciach 
i opowieściach z jego dzieciństwa. 

To kiedyś wreszcie się skończy, powtarzała sobie. Znała 

go przecież zaledwie parę tygodni. Już niedługo poradzi so­
bie z tym głupim uczuciem i wróci do równowagi. Nie bę­
dzie przy każdym dzwonku telefonu liczyć, że to Nick, ani 
spodziewać się go w każdym przejeżdżającym samochodzie. 

Zresztą, zbyt wiele oczekiwała. Czy w ogóle próbował 

skontaktować się z nią po powrocie do San Francisco? Może 
uznał, że jej wyjazd i zwrot pierścionka to koniec znajo­
mości. Ciekawe tylko, co powiedział matce. A może nadal 
grał przed nią swoją rolę? 

Kiedy w czwartek po południu zadzwonił telefon, przez 

chwilę rozważała, czy musi odbierać, przypomniała sobie 

jednak, że podała ten numer swojemu szefowi. 

background image

- Halo? 
- Molly? Mówi Brittańy. Mam nadzieję, że wszystko 

u ciebie w porządku? 

Brittańy! Coś takiego! 
- Oczywiście, a czemu miałoby być inaczej? - Po co, 

na Boga, Brittańy postanowiła zadzwonić? Jak zdobyła ten 
numer? 

- Nie ma cię cały tydzień, a Nick codziennie cię tu szu­

ka. Uznałam, że dzieje się coś niedobrego. Czy mogę ci 
w czymś pomóc? 

Molly zacisnęła dłoń na słuchawce. Jeszcze by tego bra­

kowało, pomyślała. 

- Nick był w pracowni? 
- Przychodzi codziennie, tylko w różnych porach. Właś­

nie stąd wyszedł. Powiedziałam, że postaram się mu pomóc. 

- Jak miło z twojej strony - mruknęła Molly przez za­

ciśnięte zęby. - Przepraszam, muszę już kończyć - powie­
działa, przerywając połączenie. Wierzyć jej się nie chciało, 
że Brittańy ośmieliła się do niej zadzwonić. Z pewnością 
liczyła na nowe plotki. Jednak, czy to prawda, co powie­
działa? Czy rzeczywiście Nick codziennie przychodził do 
Zentechu? 

Rozległ się dzwonek przy drzwiach. 
Otworzyła i ciężko westchnęła. 

- Powinnam się tego domyślić. Czemu to trwało tak 

długo? 

Donny uśmiechnął się szeroko. 
- Mam jeszcze innych klientów. Nick próbował działać 

na własną rękę, ale mnie coś podpowiedziało, żeby zajrzeć 
tutaj. Mogę wejść? 

background image

Zawahała się, w końcu wzruszyła ramionami. Co za róż­

nica, czy go wpuści, czy nie? I tak już jej bezpieczny azyl 
został odkryty. 

Wprowadziła go do salonu, usiadła na krześle, Don-

ny'emu wskazała kanapę. Przysiadł na brzeżku i rozejrzał 
się wokół. 

- Opowiesz mi, czemu uciekłaś? 
- Czy to ma znaczenie? 
- Właściwie nie, tylko zupełnie do ciebie nie pasuje. 
- Tak ci wynika z dochodzenia? 

Spojrzał na nią przez zmrużone powieki. Mimo innych 

włosów i cery, bardzo przypominał w tej chwili Nicka. 

- Myślałem, że już mi to darowałaś. 
- Mam na myśli ostatnie śledztwo. 

- Nie rozumiem. - Pokręcił głową. - Było tylko jedno, 

zaraz po przyjęciu w Zentechu. 

Nagle pojawiły się wątpliwości. 
- W niedzielę słyszałam, jak Nick z tobą rozmawiał -

powiedziała, patrząc na niego uważnie. 

- Przekazywałem mu najnowsze informacje na temat 

kradzieży w barze. 

- To nie był jedyny temat rozmowy. Słyszałam, jak mó­

wił o brylancie. 

Donny kiwnął głową. 
- I dlatego wyjechałam. 

- To znaczy dlaczego? - Zmarszczył brwi. Najwyraź­

niej ciągle nic nie rozumiał. 

- No, przecież mówię. 
- Jesteś zła, bo Carmen chce zatrzymać klejnoty, które 

dał jej na Gwiazdkę? 

background image

- Carmen? 
Przytaknął. 
- Nick cię szuka. Nie wie, czemu wyjechałaś. Chodził 

do Zentechu, do ciebie do domu. 

- I w końcu posłał ciebie moim śladem. 
- Nie. Możesz to nazwać inicjatywą własną. Nie chcia­

łem robić mu nadziei, gdyby okazało się, że nie mam racji. 

Co on gada? Jakiej nadziei? Co Nicka obchodzi, co się 

z nią dzieje? No, chyba że myśli o matce... albo też złości 
go, że stracił kontrolę nad sytuacją. 

Przez chwilę patrzyła na swoje dłonie, po czym podniosła 

wzrok na Donny'ego. 

- To była tylko umowa, związek na niby. Przecież 

wiesz... 

- I co z tego? Nickowi na tobie zależy. Może nawet 

bardziej, niż podejrzewa. Twój nagły wyjazd naprawdę nim 
wstrząsnął. 

- Nie chciałam tego. Ja... - Zamknęła usta, nim po­

wiedziała zbyt wiele. 

- Myślę, że spałby lepiej, gdybyś się odezwała. Lub gdy­

by cię zobaczył. Daj mu szansę, Molly. - Donny wstał z so­
fy. - Lecę do domu. Dla chłopaka z Los Angeles życie 
w San Francisco jest zbyt męczące. 

Ile czasu upłynie, nim złoży raport Nickowi? - zasta­

nawiała się, patrząc, jak idzie do wyjścia. 

Jednak popołudnie dobiegło końca, a telefon ciągle 

milczał. Dlaczego Donny nie zdradził kuzynowi jej kryjów­
ki? 

„Nickowi na tobie zależy". 
W nocy nie mogła zasnąć. Przed oczami bez przerwy 

background image

pojawiał się obraz Nicka. Nagle przypomniała sobie scenę 
u jubilera. „Tą obrączką..." 

Powiedział te słowa zupełnie, jakby to była prawda. 
Usiadła na łóżku. A jeśli Nick także ją pokochał? To 

by znaczyło, że przegapiła coś, czego pragnęła najbardziej 
na świecie. 

Jak ma to sprawdzić? 
Mogłaby go spytać. 
Znów opadła na poduszki. Świetny pomysł, nie ma co! 

Oczami wyobraźni zobaczyła, jak spokojnym krokiem pod­
chodzi do Nicka i mówi: „Ja ciebie kocham, a ty?" 

Zaśmiałby się jej w twarz, o ile oczywiście nie oskar­

żyłby jej, że próbuje zdobyć jego pieniądze. Boże, ten facet 
miał fioła na tym punkcie. 

Właściwie, czemu się tu dziwić, skoro wszystkim ko­

bietom, z którymi miał do czynienia, tylko o to chodziło? 

Skąd mógł wiedzieć, że ona nie myśli o jego majątku? 

Wtedy w barze Uczyła na jego pomoc i to wszystko. 

Gdy następnego dnia on ją poprosił o przysługę, chętnie 
się zgodziła, choć on twierdził, że jest mu to winna. Co 
prawda, ostatnio nie powtarzał już tego tak często. Może 
spojrzał na nią innym okiem? 

„Tą obrączką..." Ciągle słyszała jego głos. Jakże prag­

nęła, by naprawdę miał to na myśli. A właściwie, czemu 
powiedział te słowa? Dlaczego nagle ten bezwzględny bi­
znesmen postanowił udawać romantyka? Czy tylko grał 

swoją rolę przed ekspedientką? Jakoś nie chciało jej się w to 
wierzyć. 

Ponownie usiadła na łóżku i spojrzała na zegar. Dziesięć 

po północy. Zbyt późno, żeby gdzieś jechać. 

background image

„Spałby lepiej, gdyby wiedział, gdzie się podziewasz". 
Rzeczywiście nie mógł spać, czy może Donny chciał 

w ten sposób podkreślić, jak bardzo martwi się o nią? 

Faktycznie musiał się denerwować, skoro codziennie 

szukał jej w firmie. Z pewnością niezręcznie było mu przy­
znać, że nie wie, co się z nią dzieje. Kiedyś powiedział, że 

jeśli czegoś bardzo pragnie, gotów jest podjąć każde ryzyko. 

Czy to znaczy, że postanowił zaryzykować dla niej? 

A ona? Jak bardzo pragnie Nicka Baileya? 
Włączyła światło i sięgnęła po telefon. Książka telefo­

niczna okazała się bezużyteczna. W końcu Molly zadzwo­
niła do hotelu. 

- Z Nickiem Baileyem, proszę - powiedziała, gdy zgło­

siła się centrala. 

- Pani nazwisko? 
Czy to możliwe, że o wpół do pierwszej siedzi jeszcze 

w pracy? - zdumiała się. Spodziewała się, że najzwyczaj­
niej w świecie poproszą ją o nagranie wiadomości. 

- Molly McGuire. 
- Proszę zaczekać. 

- Bailey. 
Jego głos... Przymknęła oczy, rozkoszując się jego 

brzmieniem. 

- Cześć, Nick. To ja, Molly. 
W słuchawce przez chwilę panowała cisza. 
- Gdzie się, do diabła, podziewasz? Dlaczego w nie­

dzielę tak nagle .zniknęłaś? - Ostry ton zaskoczył ją. 

- Jestem w domu. Nie miałam zamiaru cię zdenerwo­

wać. 

- A jak to sobie wyobrażałaś? W pierwszej chwili prze-

background image

raziłem się, że cię porwano. Później ktoś powiedział, że wi­
dziano, jak wsiadasz do taksówki i odjeżdżasz na lotnisko. 

- Ja... słyszałam twoją rozmowę przez telefon i źle ją 

zrozumiałam. 

- O czym ty mówisz? 
- To dość zawikłane. Chętnie jutro wszystko ci opo­

wiem, jeśli oczywiście chcesz mnie widzieć... 

- Chcę. Dzisiaj. Będę za dziesięć minut. 
- Nie jestem u siebie. Zatrzymałam się u rodziców, ale 

jutro wracam do San Francisco. Moglibyśmy spotkać się... 

- Zaraz przyjeżdżam. Gdzie to jest? 
- W Fermont. Nick, to bez sensu, żebyś jechał taki kawał 

o tej porze. Jest po północy. 

- Oboje jesteśmy na nogach, więc jakie ma znaczenie, 

która jest godzina. Powiedz, jak tam dojechać? 

Odłożyła słuchawkę, wyskoczyła z łóżka i pobiegła do 

łazienki. Miała tylko czterdzieści pięć minut, żeby się przy­
gotować. Jeszcze dziś przyjedzie tu Nick! Mogła mu prze­
cież wytłumaczyć wszystko jutro. Lub przez telefon. Ale 
on nie chciał czekać! 

Stała przy oknie w salonie. Gdy samochód Nicka skręcił 

na podjazd, pobiegła do drzwi. Z bijącym sercem patrzyła, 

jak Nick idzie w kierunku domu. 

Na jej widok przyspieszył kroku. 
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - powiedział, chwy­

tając ją w ramiona. Przytulił ją tak mocno, że z trudem ła­
pała oddech. Nim zdążyła się odezwać, zamknął jej usta 
gwałtownym pocałunkiem. 

Był w nim gniew i ulga, i coś jeszcze, czego nie roz-

background image

poznawała. Ogarnęło ją poczucie winy. Nie przyszło jej do 
głowy, że będzie się aż tak martwił. 

Rozkoszowała się jego bliskością, oddawała mu poca­

łunki, pragnąc, by ta chwila nigdy się nie skończyła. 

W końcu jednak Nick wypuścił ją z objęć i odsunął się, 

zaglądając jej w oczy. Zmęczenie i troska poznaczyły jego 
twarz bruzdami. Wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła jego 

policzka. 

- Jesteś zmęczony. 
- Od niedzieli prawie nie spałem. Czemu tak nagle wy­

jechałaś? 

- Wydawało mi się, że mam powód. Wejdź, to ci wszy­

stko opowiem. - Poprowadziła go do salonu. 

- Jeśli czegoś bardzo pragniesz, warto jest podjąć ryzyko 

- zaczęła. - Pamiętasz, jak mi to powiedziałeś? 

- Być może. 
- Czasami jednak ryzyko może przerażać. 
- Ale co to ma wspólnego z San Diego? Bałaś się czegoś? 
- Wręcz przeciwnie. Byłam tam szczęśliwa. Spędziłam 

niezapomniane chwile. 

- I dlatego wyjechałaś bez uprzedzenia? 
- Właściwie... podsłuchałam twoją rozmowę z Don-

nym. Przynajmniej jej część. Myślałam, że mówisz o mnie. 

- Rozmawialiśmy o malwersantach. 
- I o Carmen, jak dowiedziałam się od Donny'ego. 
- I to cię tak zirytowało? - Patrzył na nią powątpie­

waniem. 

- Przecież ci mówię: myślałam, że rozmawiacie o mnie. 

Sądziłam, że to po mnie spodziewasz się oskarżenia o nie­
dotrzymanie obietnicy małżeństwa i zamierzasz mi zapłacić 

background image

pierścionkiem, który kupiłeś poprzedniego wieczoru. Poczu­
łam się znieważona. Dlatego wyjechałam. 

Kręcił głową z niedowierzaniem. 

- Przecież umawialiśmy się, że podtrzymamy nasz układ. 
- Do czasu, kiedy twoja mama poczuje się lepiej. 
- Lub póki nie uznamy, że należy to skończyć. 
- Miałoby to nastąpić wtedy, gdy poznasz kogoś innego, 

tak? - spytała. Prawdę mówiąc, nie pamiętała takiej umowy. 

- Albo ty. 

Mało prawdopodobne, pomyślała. Jej umysł i zmysły 

były całkiem pochłonięte Nickiem. Zaryzykuj, nakazała so­
bie. Skorzystaj z okazji! 

- Może się zdarzyć, że nikogo nie spotkam - powie­

działa, zbierając się na odwagę. 

- Ani ja... 
Wstrzymała oddech. Co chciał przez to powiedzieć? 
- Wówczas nasz związek nigdy by się nie skończył. 

- Albo tym, czym zwykle kończy się narzeczeństwo -

powiedział łagodnie. 

- To znaczy? 
- Ślubem. 
Czuła, jak jej serce przepełnia nadzieja. Bała się dalej 

pytać. A jeśli Nick rozesmieje się, że tylko tak żartował? 
Trudno, musi zaryzykować. 

- Myślisz o naszym ślubie? - upewniła się. 

Patrząc jej prosto w oczy, kiwnął potakująco głową. 

- O małżeństwie? - Miała wrażenie, że cały pokój wi­

ruje. Próbując zachować równowagę, wyciągnęła do niego 
rękę. 

- O tym, że cię kocham. Chcę się z tobą ożenić. Pragnę, 

background image

żeby nasze zaręczyny stały się faktem, by twoi rodzice i mo­

ja mama zobaczyli nasz ślub. I żebyśmy potem mogli żyć 

długo i szczęśliwie. 

- O rety! 
- Czy tylko tyle mi powiesz? 
- Jestem w szoku. Sam rozumiesz... Wiele ryzyko­

wałam. 

- Coś mi się zdaje, że ja bardziej. Nie powiedziałaś je­

szcze ani tak, ani nie. 

Ze śmiechem rzuciła się w jego ramiona. 
- Och tak, tak! Zamierzałam powiedzieć, że cię kocham. 

Gotowa byłam zaryzykować, iż znów zostanę odtrącona, że 
wyjdę na głupka, jednak chciałam ci to wyznać. A ty mnie 
wyprzedziłeś! 

- Ty mnie kochasz... - W jego głosie słychać było nie­

kłamaną satysfakcję. 

- Kocham. Uwielbiam. Tego przecież chciałeś, prawda? 

Uwielbienia. 

- Owszem. A ty mnie całkiem urzekłaś. 
- Nigdy wcześniej nie udało mi się tego dokonać. 
- Już pierwszego wieczoru byłem tobą oczarowany. 

Z początku tego nie dostrzegłem, później próbowałem 
z tym walczyć. Twój nagły wyjazd wszystko odmienił. Kie­
dy zobaczyłem Sama i Stephie, pomyślałem, że chyba prag­
nąłbym takiego życia. Nim to do mnie dotarło, ty zniknęłaś. 
Wtedy zrozumiałem, jak wyglądałoby życie bez ciebie. 

- Dziś zadzwoniła do mnie Brittany. Czy to prawda, że 

codziennie przychodziłeś do Zentechu? 

- Szukałem cię. No proszę! Wydawało mi się, że jestem 

taki dyskretny. 

background image

- Wyobrażam sobie - roześmiała się. Uniosła ręce i uję­

ła jego twarz w dłonie. - Przepraszam za tę ucieczkę... 
Gdyby mi przyszło do głowy, co czujesz... 

- Naprawdę nie domyślałaś się? Przecież kupiłem pier­

ścionek zaręczynowy. 

- Powinnam zrozumieć - kiwnęła głową. - Szczegól­

nie, gdy mówiłeś „tą obrączką..." 

Sięgnął do kieszeni, skąd wyjął małe pudełeczko. 

- Wziąłem go ze sobą. Mam nadzieję, że nie wybrałaś 

go tylko z powodu Sama i Stephie. 

Rzuciła okiem, na pierścionek, po czym podniosła oczy 

na mężczyznę, którego pokochała. 

- Przez cały czas, gdy tam byliśmy, żałowałam, że tylko 

gramy parę. Kiedy powiedziałeś te słowa, moje serce cał­
kiem stopniało. 

- Miałaś łzy w oczach. Nigdy tego nie zapomnę. - Po­

nownie wsunął pierścionek na jej palec i tak jak poprzednio 
przypieczętował ten gest pocałunkiem. Oczy Molly jeszcze 
raz wypełniły się łzami szczęścia. 

- Kocham cię, Nick. 
- Kocham cię, Molly McGuire. 
Wysoki, ciemny i niebezpieczny. Trzeba przyznać: ide­

alne zamówienie!